Isaac Asimov Fundacja i Ziemia przek ad : Andrzej Jankowski 1. Pocz tek poszukiwa 1 - Dlaczego w ciwie to zrobi em? - spyta Golan Trevize. Pytanie to ...
10 downloads
23 Views
2MB Size
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Isaac Asimov Fundacja i Ziemia przek ad : Andrzej Jankowski
1. Pocz tek poszukiwa 1 - Dlaczego w ciwie to zrobi em? - spyta Golan Trevize. Pytanie to dr czy o go od chwili, kiedy przyby na Gaj . Zdarza o si nawet, e budzi si w rodku nocy i stwierdza , e w g owie pulsuje mu, niczym miarowy, monotonny odg os b bna, wci to samo: "Dlaczego to zrobi em? Dlaczego to zrobi em?" Teraz jednak skierowa je po raz pierwszy do innej osoby, do Doma, starca z Gai. Dom zdawa sobie doskonale spraw z napi cia, w jakim znajduje si Trevize, gdy specyficznym dla gajan zmys em wyczuwa stan jego umys u. Nie zrobi jednak nic. Gai nie wolno by o pod adnym pozorem nawet tkn my li Trevizego, a najlepszym sposobem unikni cia takiej pokusy by o staranne ignorowanie tego, co Dom wyczuwa . - Dlaczego co zrobi , Trev? - spyta . Trudno mu by o zwraca si do kogo wi cej ni jedn sylab jego nazwiska, a zreszt nie by o to wa ne. Trevize powoli przyzwyczaja si do tego. - Dlaczego podj em tak decyzj - odpar Trevize. - Dlaczego wybra em dla Galaktyki przysz w stylu Gai. - Post pi w ciwie - rzek Dom, patrz c mu prosto w oczy. Musia przy tym podnie g ow , gdy on siedzia , a Trevize sta przed nim. - To tylko s owa - odpar z irytacj Trevize. - Ja-my-Gaja wiemy, e post pi w ciwie. W nie dlatego jeste dla nas tak cenny. Posiadasz dar podejmowania s usznych decyzji na podstawie niepe nych danych i podj tak w nie decyzj . Wybra model Gai! Odrzuci anarchi imperium galaktycznego opieraj cego si na technice Pierwszej Fundacji, a tak e anarchi imperium opieraj tego si na mentalistyce Drugiej Fundacji. I doszed do wniosku, e ani jedno, ani drugie nic przetrwa oby d ugo i dlatego wybra model proponowany przez Gaj . - W nie! - odpar Trevize. - Tak zrobi em. Wybra em Gaj superorganizm, planet o wspólnym dla wszystkich umy le i osobowo ci, co tak niezwyk ego, e trzeba by o stworzy dziwny zaimek "ja-my-Gaja", eby jednostka mog a wyrazi to, czego s owami wyrazi si nie da. - Mówi c to, przemierza niespokojnie pokój tam i z powrotem. - I w ko cu ma to doprowadzi do powstania Galaxii, super-superorganizmu, obejmuj cego ca Drogi Mlecznej. Zatrzyma si , odwróci niemal gwa townie do Doma i powiedzia : - Podobnie jak ty, czuj , e post pi em s usznie. ale wy pragniecie utworzenia Galaxii i dlatego wystarczy wam, e podj em tak decyzj . Jednak ja wcale nie pragn takiej przysz ci i dlatego nie wystarczy mi zapewnienie, e post pi em s usznie. Chc wiedzie , dlaczego podj em tak decyzj , chc zwa wszystkie za i przeciw. Dopiero wtedy b spokojny. To, e czuj , e post pi em s usznie, to za ma o. Ale jak mog si przekona , e mia em racj ? Co sprawia, e podejmuj w ciwe decyzje? - Ja-my-Gaja nie wiemy, jak to si dzieje, e podejmujesz s uszne decyzje. Czy to takie wa ne, skoro decyzja ju zapad a i jest w ciwa? - Mówisz w imieniu ca ej planety, prawda? Przemawia przez ciebie zbiorowa wiadomo , której cz ci jest ka da kropla rosy, ka dy kamyk, nawet p ynne j dro planety, tak? - Tak, mówi w imieniu ca ej planety. To samo mog aby powiedzie ka da inna jej cz , w której zbiorowa wiadomo jest wystarczaj co intensywna. - I ca ej tej waszej zbiorowej wiadomo ci wystarczy, e u a mnie jako swego rodzaju czarnej skrzynki, tak? Skoro czarna skrzynka dzia a, to czy to wa ne, co jest w jej wn trzu? Ale mnie to nie odpowiada. Nie chc by czarn skrzynk . Chc wiedzie , co jest w jej wn trzu. Chc wiedzie , jak i dlaczego wybra em Gaj i Galaxi jako przysz ludzko ci. Inaczej nie zaznam spokoju. - Ale dlaczego tak ci si nie podoba decyzja, któr podj ? Dlaczego sam sobie nie ufasz? Trevize zaczerpn g boko powietrze i powiedzia wolno, cichym i stanowczym g osem: - Dlatego, e nie chc by cz ci jakiego superorganizmu. Nie chc by cz ci , której mo na si pozby , kiedy tylko ten superorganizm uzna, e by oby to z po ytkiem dla ca ci.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Dom popatrzy na Travizego w zamy leniu. Czy by zatem chcia zmieni sw decyzj , Trev? Wiesz, e mo esz to zrobi . - Bardzo chcia bym j zmieni , ale nie mog tego zrobi tylko dlatego, e mi si nie podoba. eby teraz co zrobi , musz wiedzie , czy ta decyzja jest s uszna czy b dna. To, e czuj , e jest uszna, absolutnie mi nie wystarcza. - Je li czujesz, e jest s uszna, to jest s uszna. Przez sam kontrast z jego wewn trznym niepokojem cichy, agodny g os Doma jeszcze bardziej wyprowadzi Trevizego z równowagi. Po chwili, przerywaj c ci e wahanie si mi dzy tym, co czu , a tym, czego pragn , Trevize rzek cicho: - Musz odnale Ziemi . - Dlatego, e ma ona co wspólnego z tym, czego tak bardzo chcesz si dowiedzie ? - Dlatego, e jest ona drugim problemem, który nie daje mi spokoju i dlatego, i czuj , e jest mi dzy jednym i drugim jaki zwi zek. Czy nie jestem czarn skrzynk ? C z u j , e istnieje mi dzy tymi sprawami jaki zwi zek. Czy to nie wystarczy, aby uzna , e tak jest faktycznie? - By mo e - odpar Dom ze spokojem. - Je li przyjmiemy za pewnik, e od tysi cy lat, mo e od dwudziestu tysi cy lat, ludzie interesuj si Ziemi , to jak to mo liwe, eby my wszyscy zapomnieli o planecie, z której pochodzimy? - Dwadzie cia tysi cy lat to okres d szy, ni mo esz sobie wyobrazi . Jest wiele spraw dotycz cych wczesnego Imperium, o których prawie nic nie wiemy, jest wiele opowie ci, które prawie na pewno s zmy lone, a które mimo to stale powtarzamy, w które nawet wierzymy, poniewa nie mamy ich czym zast pi . A Ziemia jest znacznie starsza ni Imperium. - Ale na pewno s jakie zapiski. Mój przyjaciel Pelorat zbiera mity i legendy odnosz ce si do Ziemi, wszystko, co mo e gdziekolwiek wygrzeba . To jego zawód, co wi cej - to jego pasja. Te mity i legendy to wszystko, co pozosta o. Nie ma adnych zapisków z prawdziwego zdarzenia, adnych dokumentów. - Dokumentów, które liczy yby sobie dwadzie cia tysi cy lat? Wszystkie rzeczy si starzej , rozsypuj si , ulegaj zniszczeniu w wyniku nieodpowiedniego obchodzenia si z nimi albo wojen. - Ale przecie powinny istnie jakie wzmianki o tych zapiskach, kopie, kopie kopii, materia y licz ce mniej ni dwadzie cia tysi cy lat. Wszystkie zosta y usuni te. Biblioteka Galaktyczna na Trantorze musia a posiada w swoich zbiorach dokumenty dotycz ce Ziemi. Powohzj si na te dokumenty znane nam prace historyczne, a mimo to w Bibliotece Galaktycznej nie ma ich. S wzmianki o nich, ale brak jakichkolwiek cytatów. - Nie zapominaj o tym, e kilka wieków temu Trantor zosta z upiony. - Ale Biblioteka pozosta a nietkni ta. Uchroni j przed zniszczeniem personel, który sk ada si z ludzi z Drugiej Fundacji. I to w nie oni niedawno odkryli, e w Bibliotece nie ma ju adnych materia ów odnosz cych si do Ziemi. Zosta y celowo usuni te w ostatnich czasach. Dlaczego? Trevize przerwa nerwowy spacer po pokoju i intensywnie wpatrywa si w Doma. - Je li odnajd Ziemi , to dowiem si , co kryje... - Kryje? - Co ona kryje albo co si na niej kryje. Mam wra enie, e kiedy si tego dowiem, to zrozumiem, dlaczego wybra em Gaj i Galaxi , mimo e oznacza to koniec istnienia ludzi jako niezale nych jednostek, obdarzonych indywidualn wiadomo ci. Przypuszczam, e wówczas b wiedzia , a nie tylko czu , e podj em s uszn decyzj , a je li jest ona s uszna - wzruszy bezradnie ramionami - to niech b dzie tak, jak ma by . - Je li czujesz, e tak si sprawy maj - rzek Dom - i je li czujesz, e musisz odnale Ziemi , to oczywi cie pomo emy ci w miar naszych mo liwo ci. Ale ta pomoc b dzie ograniczona. Na przyk ad ja-my-Gaja nie wiemy, w jakim miejscu tej niezmiernie wielkiej przestrzeni, która tworzy Galaktyk , znajduje si Ziemia. - Mimo to - powiedzia Trevize - musz szuka ... Nawet je li niesko czona liczba gwiazd w Galaktyce sprawia, e poszukiwania te wydaj si beznadziejne i nawet je li b musia prowadzi je samotnie. 2 Trevizego otacza a ujarzmiona, agodna natura Gai. Temperatura, jak zawsze, by a umiarkowana, wia przyjemny wietrzyk, który ch odzi cia o, lecz nie zi bi . Po niebie leniwie przesuwa y si ob oki, zas aniaj c od czasu do czasu s ce, ale je li w tym czy w innym miejscu planety
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zmniejszy si znacz co poziom wilgoci przypadaj cej na metr kwadratowy powierzchni l du, to bez w tpienia spadnie odpowiednia ilo deszczu, aby wyrówna ubytek. Drzewa ros y w regularnych odst pach, jak w sadzie. Bez w tpienia by o tak na ca ej planecie. Na dach i w morzach y organizmy ro linne i zwierz ce w takiej ilo ci i w takiej ró norodno ci, aby zosta a zachowana równowaga ekologiczna, a liczba osobników poszczególnych gatunków bez tpienia to zmniejsza a si , to zwi ksza a, utrzymuj c si na poziomie uznanym za optymalny... Odnosi o si to równie do ludzi. Spo ród wszystkich przedmiotów znajduj cych si w polu widzenia Trevizego tylko jeden nie pasowa do ca ci. Przedmiotem tym by jego statek, "Odleg a Gwiazda". "Odleg a Gwiazda" zosta a dok adnie oczyszczona i odnowiona przez grup ludzkich sk adników Gai. Uzupe niono zapasy ywno ci, odnowiono lub wymieniono osprz towanie, sprawdzono dzia anie przyrz dów mechanicznych. Trevize osobi cie sprawdzi komputer pok adowy. Nie trzeba by o uzupe nia zapasów paliwa, gdy "Odleg a Gwiazda" by a jednym z kilku zaledwie statków o nap dzie grawitacyjnym, jakimi dysponowa a Fundacja. Statki tego typu czerpa y energi z ogólnego pola grawitacyjnego Galaktyki, a by o jej do , by mog y z niej korzysta , bez mierzalnego spadku intensywno ci, wszystkie floty, jakie zdo a zbudowa ludzko , i to przez wszystkie eony jej prawdopodobnego istnienia. Trzy miesi ce temu Trevize by radnym na Terminusie. Mówi c innymi s owy, by cz onkiem cia a ustawodawczego Fundacji i, ex officio, wa osobisto ci w Galaktyce. Czy to naprawd by o zaledwie trzy miesi ce temu? Trevizemu wydawa o si , e od czasu, kiedy piastowa t funkcj , kiedy interesowa o go tylko to, czy wielki Plan Seldona dzia a czy nie, czy g adkie przej cie Fundacji z roli planetarnej wioski do pot gi galaktycznej zosta o wcze niej odpowiednio zaprogramowane czy nie, dzieli go pó ycia. A mia trzydzie ci dwa lata. Z drugiej wszak e strony nic si nie zmieni o. Nadal by radnym. Zachowa swój status i przywileje, tyle tylko e nie spodziewa si , by kiedykolwiek mia powróci na Terminusa i korzysta z tego statusu i przywilejów. Tak samo nie pasowa do chaosu Fundacji, jak do porz dku Gai. Nigdzie nie czu si w domu, wsz dzie by obcym. Zacisn szcz ki i ze z ci przeczesa palcami swe czarne w osy. Zanim zacznie marnowa czas, rozpaczaj c nad swym losem, musi znale Ziemi . Je li wyjdzie ca o z tych poszukiwa , to b dzie mia dosy czasu, eby siedzie i u ala si nad sob . Zreszt wtedy b dzie mia , by mo e, wi cej powodów ku temu. Z tym niez omnym postanowieniem cofn si my w przesz ... Trzy miesi ce temu opu ci Terminusa razem z Janovem Peloratem, zdolnym, lecz naiwnym uczonym. Peloratem kierowa o pragnienie odkrycia dawno zapomnianej Ziemi, a on, Trevize, traktowa misj Pelorata jako przykrywk dla zrealizowania swych w asnych planów. Nie znale li Ziemi, ale za to znale li Gaj i Trevize zosta zmuszony do podj cia owej, brzemiennej w skutki, decyzji. I oto teraz on, Trevize, obróci si niespodziewanie o sto osiemdziesi t stopni i pragn znale Ziemi . Je li chodzi o Pelorata, to on równie znalaz co , czego si nie spodziewa . Znalaz t ciemnow os i czarnook Bliss, dziewczyn , która by a Gaj w tym samym stopniu co Dom... w tym samym stopniu, co ziarnko piasku czy o trawy. Pelorat, prze ywaj c drug m odo , zakocha si w kobiecie dwa razy m odszej od siebie i, co dziwniejsze, ta m oda kobieta wydawa a si z tego cieszy . By o to co prawda dziwne, ale Pelorat by na pewno szcz liwy i Trevize pomy la z rezygnacj , e ka dy musi znale swój sposób na szcz cie. By a to sprawa indywidualnych zapatrywa , które Trevize, przez swój wybór, usuwa (z czasem) na zawsze z Galaktyki. Ból znowu powróci . wiadomo decyzji, któr podj , któr musia podj , doskwiera a mu niczym otarty naskórek na pi cie, by a... - Golan! Czyj g os przerwa jego ponure rozmy lania. Odwróci si , mru c oczy przed promieniami ca. - A, to ty, Janov - rzek serdecznie, tym serdeczniej, e nie chcia , aby Pelorat domy li si , e co go gn bi. Zdoby si nawet na art: - Widz , e uda o ci si oderwa na chwil od Bliss. Pelorat potrz sn g ow . agodny wietrzyk potarga jego jedwabiste, siwe w osy, a jego d uga, powa na twarz zachowa a swój skupiony wyraz.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Prawd mówi c, stary, to w nie ona zasugerowa a, ebym si z tob spotka , eby... eby pomówi z tob o pewnej sprawie. To oczywi cie nie znaczy, ebym sam nie chcia si z tob spotka , ale wydaje si , e ona my li szybciej ni ja. Trevize u miechn si . - W porz dku, Janov. Rozumiem, e przyszed , eby si ze mn po egna . - No, niezupe nie. Prawd mówi c, wprost przeciwnie. Golan kiedy odlatywali my z Terminusa, chcia em koniecznie znale Ziemi . Po wi ci em na to praktycznie ca e ycie. - A ja to b kontynuowa . Teraz to jest moje zadanie. - Tak, ale tak e moje. Nadal moje. - Ale... - Trevize machn r pokazuj c ca y otaczaj cy ich wiat. - Chc lecie z tob - wyrzuci z siebie nagle Pelorat. Trevize by zupe nie zaskoczony. - Chyba nie mówisz tego powa nie, Janov? Masz teraz Gaj . - Kiedy do niej wróc , ale nie mog pozwoli , eby lecia sam. - Na pewno mo esz. Potrafi sam zadba o siebie. - Nie obra si , Golan ale za ma o wiesz. To ja znam te mity i legendy. Mog ci poprowadzi . - I zostawisz Bliss? Co takiego! Policzki Pelorata pokry rumieniec. - W ciwie, stary, to ja nie bardzo mam na to ochot , ale ona powiedzia a... Trevize zmarszczy brwi. - To znaczy, e ona chce si ciebie pozby , Janov. Obieca a mi... - Nie, nie rozumiesz. Pos uchaj mnie, prosz , Golan. Masz taki nieprzyjemny zwyczaj pochopnego wyci gania wniosków, zanim wys uchasz kogo do ko ca. Wiem, e to twoja specjalno , a w dodatku sprawia mi trudno wyra anie si zwi le, ale... - No dobrze - rzek Trevize ju spokojnie powiedz mi dok adnie, o co chodzi Bliss. Mów tak, jak ci wygodnie, a ja obiecuj cierpliwie wys ucha ci do ko ca. - Dzi kuj . Je li obiecujesz s ucha cierpliwie, to my , e uda mi si powiedzie to krótko. No wi c, widzisz, Bliss te chce lecie . - Bliss te chce lecie ? - powtórzy Trevize. Zaraz, mówi spokojnie. Nie wybuchn . Powiedz mi... a dlaczego to Bliss chce ze mn lecie ? Jak widzisz, pytam spokojnie. - Tego mi nie powiedzia a. Chce o tym sama z tob porozmawia . - No to dlaczego tu nie przysz a, co? - My ... - rzek Pelorat - powtarzam, my ... e ona chyba uwa a, e jej nie lubisz, Golan i e chyba boi si zbli do ciebie. Zapewnia em j , jak mog em, e nie masz nic przeciw niej. Nie wierz , eby kto móg o niej my le inaczej ni dobrze. Mimo to wola a, ebym... jakby to powiedzie ... poruszy najpierw z tob ten temat. Mog jej powiedzie , e chcesz si z ni zobaczy ? - Oczywi cie, zaraz si z ni zobacz . - I b dziesz zachowywa si spokojnie? Widzisz, stary, jej bardzo na tym zale y. Powiedzia a, e to sprawa najwy szej wagi i e musi lecie z tob . - Ale nie powiedzia a dlaczego, prawda? - Nie, ale je li ona uwa a, e musi lecie , to na pewno uwa a tak Gaja. - Co znaczy, e nie mog odmówi . Zgadza si , Janov? - Tak, Golan my , e nie mo esz. 3 Po raz pierwszy w czasie swego krótkiego pobytu na Gai Trevize przekroczy próg domu Bliss, który teraz s równie Peloratowi. Trevize obrzuci wn trze krótkim spojrzeniem. Domy na Gai by y proste. Prawie zupe ny brak jakichkolwiek kaprysów pogody, umiarkowana przez okr y rok temperatura w tej szeroko ci geograficznej i agodne ruchy tektoniczne, je li w ogóle musia o do nich dochodzi , sprawia y, e nie by o potrzeby budowania domów chroni cych ich mieszka ców przed gro nym otoczeniem ani tworzenia wygodnych zak tków po ród niego cinnej przyrody. Ca a planeta by a, je li mo na tak powiedzie , jednym wielkim domem daj cym schronienie jej mieszka com. Dom Bliss, znajduj cy si wewn trz owego planetarnego domu, by ma y, o oknach raczej przes oni tych ni oszklonych. Nieliczne meble pe ni y funkcje ci le u ytkowe. Na cianach
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wisia y zdj cia holograficzne; jedno z nich przedstawia o Pelorata z min raczej zdumion i zak opotan . Trevize skrzywi usta, ale ukry rozbawienie poprawiaj c starannie swój pas. Bliss obserwowa a go uwa nie. Nie u miecha a si , jak to mia a w zwyczaju. Z szeroko otwartymi, adnymi oczami i w osami opadaj cymi na ramiona agodn fal , wygl da a raczej powa nie. Tylko pe ne usta, mu ni te czerwon pomadk , o ywia y nieco jej twarz. - Dzi kuj , e przyszed , Trev. - Janov bardzo na to nalega , Blissenobiarella. Bliss u miechn a si lekko. - Dobra riposta. Je li b dziesz mówi mi Bliss, postaram si zwraca do ciebie pe nym nazwiskiem, Trevize. - Zaj kn a si , niemal niezauwa alnie, przy drugiej sylabie. Trevize uniós praw r : - To by by dobry uk ad. Rozumiem, e macie zwyczaj u ywania przy wyra aniu my li jednosylabowych cz ci nazwiska, wi c nie obra si , je li od czasu do czasu powiesz mi "Trev". Mimo to b czu si znacznie lepiej, je li postarasz si jak najcz ciej zwraca do mnie pe nym nazwiskiem. W zamian za to ja b ci mówi "Bliss". Trevize przygl da si jej badawczo, jak zawsze, kiedy j spotyka . Jako jednostka, by a m od , dwudziestoparoletni kobiet . Jednak jako cz Gai mia a wiele tysi cy lat. Nie mia o to adnego wp ywu na jej wygl d, ale mia o wp yw na sposób, w jaki niekiedy mówi a, i na atmosfer , która j otacza a. Czy chcia by, eby tak samo by o z ka dym cz owiekiem? Nie! Na pewno nie, a jednak... - Przejd do sedna sprawy - powiedzia a Bliss. - Mówi , e pragniesz znale Ziemi ... - Mówi em o tym Domowi - rzek Trevize, zdecydowany nie ulega Gai i nie rezygnowa atwa ze swojego punktu widzenia. - Owszem, ale mówi c o tym Domowi, mówi tym samym Gai, ka dej jej cz ci, a wi c równie , na przyk ad, mnie. - S ysza , jak o ty mówi em? - Nie, bo ci nie s ucha am, ale gdybym pó niej chcia a, to mog abym sobie przypomnie wszystko, co powiedzia . Zostawmy to, prosz , i id my dalej... Mówi , e pragniesz znale Ziemi i upiera si , e to bardzo wa ne. Nie rozumiem, dlaczego to takie wa ne, ale skoro posiadasz dar trafnego wnioskowania, to ja-my-Gaja musimy przyj , e jest tak, jak mówisz. Je li ta misja ma kluczowe znaczenie dla twojej decyzji dotycz cej Gai, to ma równie kluczowe znaczenie dla Gai, a w zwi zku z tym Gaja musi polecie z tob , cho by po to tylko, by spróbowa zapewni ci ochron . - Kiedy mówisz, e musi polecie ze mn Gaja, to oczywi cie masz na my li siebie, prawda? - Ja jestem Gaj - odpar a po prostu Bliss. - Ale jest ni te wszystko inne na tej planecie. Dlaczego zatem musisz to by ty? Dlaczego nie mia aby ze mn polecie jaka inna cz stka Gai? - Dlatego, e chce lecie z tob Pel, a on nie by by zadowolony, gdyby polecia a z wami jaka inna cz stka. Pelorat, który dot d siedzia dyskretnie na krze le w innym ko cu pokoju (plecami - jak zauwa Trevize - do swej holograficznej podobizny), powiedzia agodnie: - To prawda, Golan. Bliss jest moj cz ci Gai. Bliss nagle si u miechn a: - To nawet do podniecaj ce by ocenianym w ten sposób, cho , oczywi cie, jest mi zupe nie obcy taki styl my lenia. - No dobrze, zastanówmy si . - Trevize za r ce na kark i przechyli si z krzes em do ty u. Cienkie nó ki krzes a zaskrzypia y ostrzegawczo, wi c doszed szy do wniosku, e mebel nie wytrzyma takiej zabawy, szybko opu ci je z powrotem na cztery nogi. - Czy je li opu cisz Gaj , nadal b dziesz jej cz ci ? - Niekoniecznie. Mog si od niej oddzieli , na przyk ad gdyby wygl da o na to, e grozi mi niebezpiecze stwo, którego skutki mog yby dotkn Gaj albo gdyby by a po temu inna wa na przyczyna. Sta oby si tak jednak tylko w wyj tkowej sytuacji. Normalnie b nadal cz ci Gai. - Nawet je li zrobimy skok przez nadprzestrze ? - Nawet wtedy, chocia to troch skomplikuje sprawy. - Nie mog powiedzie , ebym si z tego cieszy . - Dlaczego? Trevize zmarszczy nos, jakby poczu przykry zapach.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To znaczy, e je li zrobi czy powiem na swoim statku cokolwiek, co zobaczysz czy us yszysz, to dzie to widziane czy s yszane przez wszystkich na Gai. - Jestem Gaj , a wi c Gaja us yszy, zobaczy i poczuje wszystko, co ja us ysz , zobacz i poczuj . No w nie. Nawet ta ciana zobaczy to, us yszy i poczuje. Bliss spojrza a na cian i wzruszy a ramionami. - Tak, ta ciana te . Jej wiadomo jest bardzo niewielka, a wi c czuje ona i rozumie bardzo niewiele, ale przypuszczam, e jej reakcj na to, o czym teraz mówimy, s na przyk ad jakie zmiany na poziomie wewn trzatomowym, które umo liwiaj jej zespolenie si z Gaj w bardziej celowym dzia aniu dla wspólnego dobra. - A je li zale y mi na intymno ci? Mo e nie ycz sobie, eby ta ciana wiedzia a, co robi czy mówi ? Bliss mia a wyra nie zirytowan min . Wtedy nagle wtr ci si Pelorat: - S uchaj, Golam nie chc si miesza , bo nie wiem zbyt wiele o Gai, ale jestem ju troch czasu z Bliss i wydaje mi si , e zorientowa em si co nieco w tym wszystkim... Je li znajdziesz si w umie na Terminusie, to widzisz i s yszysz wiele rzeczy. To i owo mo esz zapami ta . Mo e nawet, pod wp ywem odpowiedniej stymulacji mózgu, potrafi by odtworzy swoje spostrze enia, ale przewa nie nie obchodzi ci to, co si wokó ciebie dzieje. Nie zwracasz na to uwagi. Nawet je li w danej chwili zainteresuje ci jaka emocjonuj ca scena z udzia em obcych ci ludzi, to - je li nie dotyczy to bezpo rednio ciebie - zaraz o niej zapominasz. - Tak samo jest na pewno na Gai. Nawet je li ca a Gaja zna dok adnie twoje sprawy, to nie znaczy, e zwraca na to uwag , e j to obchodzi... Mam racj , Bliss? - Nigdy nie my la am o tym w ten sposób, Pel, ale jeste bliski prawdy. Niemniej jednak ta intymno , o której mówi Trev... chcia am powiedzie Trevize... nie jest u nas w cenie. Prawd mówi c, ja-my-Gaja nie potrafimy tego zrozumie . Nie yczy sobie by cz ci ... nie chcie , aby nas s yszano... aby wiedziano, co robimy... aby odbierano nasze my li... - Bliss potrz sn a energicznie g ow . Mówi am ju , e w nag ych przypadkach mo emy si odizolowa od ca ci, ale kto chcia by w ten sposób, cho by tylko przez godzin ! - Ja - powiedzia Trevize. - W nie dlatego musz znale Ziemi . Musz dowiedzie si , co, je li w ogóle by o co takiego, spowodowa o, e wybra em dla ludzko ci taki okropny los. - Taki los nie jest wcale okropny, ale nie roztrz sajmy ju tej sprawy. Polec z tob nie jako szpieg, lecz jako przyjaciel i pomocnik. Gaja b dzie z tob , ale nie b dzie ci ledzi , lecz pomaga ci. - Gaja pomog aby mi najbardziej, gdyby wskaza a mi, gdzie jest Ziemia - rzek ponuro Trevize. Bliss wolno potrz sn a g ow . - Gaja nie zna po enia Ziemi. Dom ju ci o tym mówi . - Nie bardzo w to wierz . W ko cu musicie mie jakie zapiski. Dlaczego przez ca y czas mojego pobytu tutaj nie mog em ich ujrze ? Nawet je li Gaja naprawd nie wie, gdzie mo e si znajdowa Ziemia, to mo e ja móg bym znale w tych zapiskach jakie wskazówki. Znam dosy dobrze Galaktyk , na pewno o wiele lepiej ni Gaja. By mo e móg bym w waszych ród ach znale jakie aluzje, które s niezrozumia e dla Gai. - O jakich zapiskach mówisz? - O jakichkolwiek. O ksi kach, filmach, nagraniach, hologramach, wytworach dawnych epok... czy ja wiem, co wy tu macie? Przez ca y czas, odk d tu jestem, nie widzia em nic, co mo na by uzna za zapiski. A ty, Janov? - Ja te nie - odpar Pelorat z oci ganiem ale, prawd mówi c, nie bardzo ich szuka em. - Ale ja szuka em po cichu - rzek Trevize - i nic nie znalaz em. Nic! Mog si tylko domy la , e ukryto je przede mn . Zastanawiam si dlaczego. Czy kto mo e mi to wyja ni ? Bliss zmarszczy a czo o i rzek a ze zdziwieniem: - Dlaczego nie zapyta o to wcze niej? Ja-my-Gaja niczego nie ukrywamy i nie opowiadamy adnych k amstw. K amstwa mo e opowiada izol - jednostka wyizolowana z otoczenia. Jednostka jest ograniczona i strachliwa, w nie dlatego, e ograniczona. Ale Gaja jest organizmem obejmuj cym ca planet , ma ogromn si umys ow i nie boi si niczego. Opowiadanie k amstw, tworzenie opisów niezgodnych z rzeczywisto ci jest Gai zupe nie niepotrzebne. Trevize parskn . - Wobec tego dlaczego trzymacie mnie ca y czas z dala od swoich zapisków? Podaj mi jakie sensowne wyja nienie. - Oczywi cie. - Wyci gn a przed siebie obie r ce, d mi do góry. - Nie mamy adnych zapisków.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pierwszy doszed do siebie Pelorat. Wydawa si mniej zaskoczony ni Trevize. - Moja kochana - powiedzia agodnie - to zupe nie niemo liwe. Nie mo e istnie cywilizacja bez zapisków w jakiej formie. Bliss unios a brwi. - Zdaj sobie z tego spraw . To, co powiedzia am, znaczy tylko tyle, e nie mamy adnych zapisków w rodzaju tych, o jakich mówi Trev... Trevize i e w nie dlatego nie móg nic znale . Nie mamy ani pism, ani druków, ani filmów, ani banków danych, niczego w tym typie. Nawet napisów naskalnych. To wszystko. A poniewa nie mamy nic z tych rzeczy, to jest zupe nie naturalne, e Trevize nic nie znalaz . - Je li nie macie adnych zapisków, które potrafi bym zidentyfikowa jako zapiski, no to co wobec tego macie? - spyta Trevize. - Ja-my-Gaja mamy pami - odpar a Bliss, wymawiaj c s owa starannie, jak gdyby zwraca a si do dziecka. - Ja zapami tuj i pami tam. - Co pami tasz? - spyta Trevize. - Wszystko. - Wszystkie dane? - Oczywi cie. - Z jakiego czasu? Sprzed ilu lat? - Z okresu tak d ugiego, e trudno to okre li . Sprzed bardzo, bardzo wielu lat. - Mog aby poda mi dane historyczne, biograficzne, geograficzne, naukowe? Nawet miejscowe plotki? - Wszystko. - Wszystko w tej ma ej g ówce! - Trevize wskaza ironicznie palcem na skro Bliss. - Nie - odpar a. - Pami Gai nie ogranicza si do tego, co zawiera ta akurat g owa. Pos uchaj - w tym momencie przybra a oficjalny, nawet troch surowy ton, jak gdyby przesta a by tylko sob i sta a si amalgamatem ró nych jednostek - by na pewno taki czas, zanim- zacz a si historia, kiedy ludzie byli na tyle prymitywni, e cho potrafili zapami tywa ró ne wydarzenia, to nie potrafili mówi . Potem wynaleziono mow , która pos a do wyra ania wspomnie i przekazywania ich innym. Potem wynaleziono pismo, aby utrwala wspomnienia i przekazywa je nast pnym pokoleniom. W ca ym post pie technologicznym, który dokona si od tamtej pory, chodzi o o to, aby uzyska wi cej miejsca dla przekazywania i przechowywania wspomnie oraz atwi wyszukiwanie i odtwarzanie tych wspomnie , które w danej chwili by y potrzebne. Jednak e z chwil , kiedy ludzie po czyli si i utworzyli Gaj , wszystko to sta o si nie potrzebne. Mo emy wróci do pami ci, podstawowego systemu przechowywania danych, na którym opiera si ca a reszta. Rozumiesz? - Chcesz przez to powiedzie , e ca kowita suma mózgów na Gai jest w stanie zapami ta wi cej danych ni jeden mózg? - rzek Trevize. - Oczywi cie. - Ale je li te wszystkie dane s rozproszone w ogólnoplanetarnej pami ci, to jaki po ytek masz z nich ty, jako jedna cz Gai? - Taki po ytek, jakiego mo esz zapragn . Wszystko, co chc wiedzie , jest gdzie , w czyim mózgu. Niektóre informacje mog by w wielu mózgach. Je li s to wiadomo ci podstawowe, takie jak na przyk ad znaczenie wyrazu "krzes o", to zawarte s we wszystkich mózgach. Ale nawet je li jest to co bardzo rzadkiego i specjalnego, co znajduje si tylko w jakiej jednej, ma ej cz ci mózgu Gai, to je li zajdzie taka potrzeba, mog to sobie przypomnie , chocia trwa to troch d ej ni wtedy, kiedy pami o czym jest bardziej powszechna... Je li chcesz dowiedzie si o czym , o czym nie ma adnych informacji w twoim mózgu, to szukasz tego w odpowiednich ksi kach, na ta mach albo w komputerowych bankach danych. Ja natomiast szukam tego w zbiorowym umy le Gai. - A jak si bronisz przed zalewem tych informacji? - spyta Trevize. - Przecie mog yby wszystkie nap yn do twego mózgu i rozsadzi ci g ow . - Dlaczego szydzisz sobie ze mnie? - Daj spokój, Golan nie b niemi y - rzek Pelorat. Trevize popatrzy na niego, potem na Bliss i z wolna rozchmurzy si . Wida by o, e przychodzi mu to z trudem.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Przepraszam - powiedzia . - Czuj si przyt oczony spoczywaj na mnie odpowiedzialno ci . Chc si od niej uwolni , ale nie wiem, jak to zrobi . Dlatego mog , nawet wbrew swoim intencjom, powiedzie czasem co przykrego. Ale je li chodzi o moje pytanie, Bliss, to naprawd chc wiedzie , jak sobie dajesz z tym rad . W jaki sposób udaje ci si korzysta z wiedzy zawartej w mózgach innych bez zatrzymywania jej w twoim w asnym mózgu i przeci ania jego pojemno ci? - Nie wiem, jak to si dzieje, Trevize, tak samo jak ty nie wiesz dok adnie o wszystkim, co dzieje si w twoim mózgu - odpar a Bliss. - Przypuszczam, e wiesz, jaka jest odleg od s ca waszego uk adu do najbli szej gwiazdy, ale na pewno nie zawsze my lisz o tym wiadomie. Przechowujesz gdzie t informacj i, je li trzeba, przywo ujesz j . Je li nie jest ci do niczego potrzebna, to z czasem mo esz o niej zapomnie , ale zawsze mo esz od wie j , zwracaj c si do jakiego banku danych. Mózg Gai mo na potraktowa jako ogromny bank danych, z którego mog korzysta , ale nie musz zapami tywa wiadomie adnej konkretnej informacji, z której skorzysta am. Skoro ju wykorzystam jaki fakt czy wiadomo , to mog sobie pozwoli na to, eby o nim czy o niej zapomnie . Je li ju o tym mowa, to mog tak informacj z powrotem umie ci w miejscu, z którego j zaczerpn am. - A ilu ludzi yje na Gai, Bliss? - Oko o miliarda. Chcesz wiedzie , ilu jest dok adnie w tej chwili? Trevize u miechn si ponuro. - Rozumiem, e je li zechcesz, mo esz zaraz dowiedzie si , jaka jest dok adna liczba, ale wystarczy mi to, co poda w przybli eniu. - Faktycznie - powiedzia a Bliss - populacja jest sta a i oscyluje wokó pewnej konkretnej liczby, która nieznacznie przekracza miliard. Rozszerzaj c swoj wiadomo i hmm... "czuj c" granice, jestem w stanie powiedzie , o ile w danej chwili faktyczna liczba mieszka ców jest wi ksza czy mniejsza od tego optimum. Nie potrafi tego lepiej wyja ni . Trzeba by tego do wiadczy , eby to zrozumie . - W ka dym razie wydaje mi si , e miliard mózgów, z których pewna cz to mózgi dzieci, to za ma o, eby pomie ci w pami ci wszystkie informacje, które potrzebne s rozwini tej i z onej spo eczno ci. - Ale ludzie nie s jedynymi ywymi istotami na Gai, Trev. - Chcesz powiedzie , e informacje zawarte s tak e w mózgach zwierz t? - Mózgi zwierz t nie mog przechowywa takich ilo ci informacji jak mózg cz owieka, a poza tym znaczna cz pojemno ci mózgu, i to zarówno ludzkiego, jak i zwierz cego, musi by przeznaczona na wspomnienia indywidualne, które s u yteczne prawie wy cznie dla tego akurat sk adnika wiadomo ci ogólnoplanetarnej, w którego mózgu si znajduj . Mimo to w mózgach zwierz t mo na zgromadzi , i gromadzi si , znacz ce ilo ci danych. To samo zreszt odnosi si do tkanki ro lin i mineralnej struktury planety. - Mineralnej struktury planety? To znaczy do ska i cuchów górskich? - Tak, a w przypadku pewnych rodzajów danych, równie do oceanu i atmosfery. One te sk adaj si na Gaj . - Ale co mo e przechowa przyroda nieo ywiona? - Bardzo du o. Nat enie informacji jest niskie, ale pojemno ogólna jest tak du a, e wi ksza cz ca kowitej wiedzy Gai zawarta jest w jej ska ach. Z drugiej strony, uzyskanie informacji zgromadzonych w ska ach czy zast pienie ich innymi zabiera troch wi cej czasu, tak e s one idealnym miejscem dla przechowywania martwych - je li mo na tak powiedzie - danych, to znaczy, z których normalnie bardzo rzadko si korzysta. - A co si dzieje, kiedy umiera kto , kogo mózg zawiera dane du ej wagi? - Dane te nie gin . Co prawda, w miar jak mózg po mierci ulega powoli dezorganizacji, dane te ulatniaj si , ale jest dosy czasu, aby umie ci je w pami ci innych cz ci Gai. Z kolei dzieci, rozwijaj c si z wiekiem, snuj nie tylko w asne my li i gromadz osobiste wspomnienia, ale te mózgi ich karmione s odpowiedni wiedz z innych róde . To, co nazwa by edukacj , u mnie, u nas na Gai jest ca kowicie automatyczne. - Naprawd , Golan - rzek Pelorat - wydaje mi si , e wiele przemawia na korzy tej idei ywego wiata. Trevize zerkn z ukosa na swego rodaka.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jestem tego pewien, Janov, ale wcale mnie to nie zachwyca. Ta planeta, jakkolwiek du a i zró nicowana, to jeden mózg. Tylko jeden! Ka dy nowy mózg, jak tylko si pojawi, zostaje wtopiony w ca . Gdzie tu mo liwo niezgody, gdzie szansa na opozycj ? Kiedy my lisz o ludzkiej historii, to my lisz o pojedynczych ludzkich istnieniach, o indywidualno ciach, których pogl dy mog by pot piane przez spo ecze stwo, ale które w ko cu zwyci aj i zmieniaj wiat. A jak szans mieliby na Gai wielcy buntownicy naszej historii? - U nas te istnieje wewn trzny konflikt - powiedzia a Bliss. - Nie ka dy element Gai musi podziela opini powszechn . - Ale ten konflikt musi by bardzo ograniczony - rzek na to Trevize. - Organizm nie mo e by zanadto wewn trznie sk ócony, gdy nie funkcjonowa by sprawnie. Je li post p i rozwój nie zosta y w ogóle ca kowicie zatrzymane, to na pewno musia y zosta spowolnione. Czy mamy narzuci to ca ej Galaktyce? Ca ej ludzko ci? - Czy by kwestionowa teraz swoj w asn decyzj ? - spyta a Bliss, nie okazuj c adnych emocji. - Zmieni zdanie i uwa asz, e Gaja proponuje ludziom niedobr przysz ? Trevize zacisn usta i zastanawia si przez chwil . W ko cu powiedzia wolno: - Chcia bym zmieni zdanie, ale... jeszcze nie teraz. Podj em tamt decyzj na jakiej podstawie, dzia aj c pod wiadomie, i dopóki nie dowiem si , co wp yn o na to, e dokona em takiego w nie wyboru, co to by a za podstawa, nie potrafi z pe nym przekonaniem zdecydowa si , czy podtrzyma tamt decyzj , czy j zmieni . Wró my zatem do sprawy Ziemi. - Bo czujesz, e tam dowiesz si , co by o podstaw twojej decyzji, tak? - Tak w nie czuj ... No wi c Dom utrzymuje, e Gaja nie zna po enia Ziemi. Domy lam si , e jeste tego samego zdania. - Oczywi cie, e tak. Jestem tak samo Gaj , jak on. - I nie ukrywasz nic przede mn ? To znaczy wiadomie? - Oczywi cie, e nie. Nawet gdyby Gaja mog a k ama , to nie ok amywa aby ciebie. Nasz los zale y od twoich decyzji. Chcemy, eby by y one trafne, a to wymaga, eby opiera y si na prawdzie. - W takim razie - powiedzia Trevize - skorzystajmy z waszej pami ci. Sprawd , jak daleko si ga pami waszego wiata. Bliss zawaha a si . Przez chwil patrzy a na niego pustym wzrokiem, jak gdyby znajdowa a si w transie. Potem powiedzia a: - Pi tna cie tysi cy lat wstecz. - Dlaczego zawaha si ? - Potrzeba na to by o troch czasu. Stare, naprawd stare wspomnienia znajduj si prawie w ca ci w korzeniach gór i na wydobycie ich stamt d potrzeba troch czasu. - A wi c pi tna cie tysi cy lat wstecz? To wtedy za ono Gaj ? - Nie, zgodnie z tym, co nam wiadomo, nast pi o to jakie trzy tysi ce lat wcze niej... - Dlaczego nie masz pewno ci? Czy ty - albo Gaja - nie pami tasz? - To wydarzy o si , zanim Gaja rozwin a si na tyle, e pami sta a si zjawiskiem ogólnoplanetarnym. - Ale zanim dosz o do tego, e mogli cie zacz polega na waszej zbiorowej pami ci, na Gai musia y znajdowa si jakie zapiski. Zapiski w normalnym znaczeniu tego s owa, Bliss - nagrania, filmy, pisma i tak dalej. - Przypuszczam, e tak istotnie by o, ale nie mog y przetrwa tyle czasu. - Mog y zosta skopiowane albo, jeszcze lepiej, ich tre mog a zosta utrwalona w pami ci zbiorowej, gdy ju osi gn li cie ten etap. Bliss zmarszczy a czo o. Znowu si zawaha a, tym razem d ej. - Nie mog znale nawet ladu tych wcze niejszych zapisków. - A dlaczego? - Nie wiem, Trevize. Przypuszczam, e okaza y si niezbyt wa ne. My , e zanim zorientowano si , e te wczesne, niepami ciowe zapiski niszczej , zdecydowano, e s one zbyt archaiczne i w zwi zku z tym niepotrzebne. - Nie wiesz tego. Przypuszczasz, my lisz, ale nie wiesz na pewno. Gaja nie wie tego. Bliss spu ci a oczy. - Musi by tak, jak powiedzia am.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Musi? Ja nie jestem cz ci Gai, wi c nie musz przypuszcza tego, co przypuszcza Gaja. To przyk ad na to, jak wa na jest niezale no . Ja, cz owiek niezale ny, izol - jak mówisz przypuszczam co zupe nie innego. - Co przypuszczasz? - Przede wszystkim jednego jestem pewien. Otó jest zupe nie niemo liwe, eby kwitn ca cywilizacja zniszczy a swe wczesne zapiski, wiadectwa swej przesz ci. Nie tylko nie uwa aby ich za niepotrzebne nikomu prze ytki, ale traktowa aby je z niezwyk ym szacunkiem i robi aby wszystko, eby je zachowa . Je li zapiski z czasów, kiedy Gaja nie by a jeszcze jednym organizmem, zosta y zniszczone, to na pewno wasi przodkowie nie zrobili tego z w asnej woli. - No to jak to wyja nisz? - Wszystkie wzmianki na temat Ziemi, które znajdowa y si w Bibliotece na Trantorze zosta y usuni te przez kogo czy przez co spoza Drugiej Fundacji. Czy zatem nie mog o by tak, e równie tu, na Gai, wszystkie wzmianki dotycz ce Ziemi zosta y usuni te przez kogo nie cego Gaj , nie nale cego do Gai? - A sk d wiesz, e te stare zapiski dotyczy y Ziemi? - Powiedzia , e Gaja zosta a za ona przynajmniej osiemna cie tysi cy lat temu. W tym czasie nie istnia o jeszcze Imperium Galaktyczne, ludzie dopiero kolonizowali Galaktyk , a planet , od której si to wszystko zacz o, by a Ziemia. Pelorat na pewno to potwierdzi. Pelorat, zaskoczony niespodziewanym zaproszeniem do rozmowy, chrz kn i powiedzia : - Tak mówi legendy, kochanie. Traktuj te legendy powa nie i, tak jak Golan Trevize, my , e pierwotnie rodzaj ludzki zamieszkiwa tylko jedn planet , w nie Ziemi . Pierwsi osadnicy pochodzili z Ziemi. - Je li zatem - podj na nowo Trevize - Gaja zosta a za ona w czasach, kiedy podró e przez nadprzestrze by y jeszcze nowo ci , to jest bardzo prawdopodobne, e za yli j przybysze z Ziemi, a przynajmniej z jakiego niezbyt starego wiata, który zosta nied ugo przedtem skolonizowany przez Ziemian. Z tego wzgl du zapiski z czasów, kiedy zak adano Gaj i z pierwszych kilku tysi cleci po jej za eniu musia y zawiera informacje na temat Ziemi i Ziemian. I zapiski te zagin y. Co musi troszczy si o to, eby w adnych ród ach w Galaktyce nie by o nawet wzmianki o Ziemi. A je li tak, to musi by jaki powód, dla którego to robi. - To tylko domys y, Trevize - powiedzia a z oburzeniem Bliss. - Nie masz na to adnego dowodu. - Ale to przecie Gaja ca y czas utrzymuje, e mam szczególny talent wyci gania w ciwych wniosków z analizy sk pych danych. A wi c je li twierdz , e jest tak a nie inaczej, to nie gadaj mi, e nie mam adnych dowodów. Bliss nic na to nie odpowiedzia a. - Tym bardziej wi c nale y znale Ziemi . Chc wystartowa , jak tylko "Odleg a Gwiazda" b dzie gotowa do podró y. Nadal chcecie ze mn lecie ? - Tak - odpar a natychmiast Bliss. - Tak - zawtórowa jej Pelorat. 2. Na Comporellon! 5 Si pi lekki deszczyk. Trevize spojrza na niebo zaci gni te szarymi chmurami. Na g owie mia kapelusz przeciwdeszczowy, który odtr ca krople deszczu i odrzuca je we wszystkich kierunkach, daleko od jego cia a. Pelorat, który sta poza zasi giem kropel spadaj cych z kapelusza Trevizego, nie mia adnej os ony. - Nie rozumiem, Janov, dlaczego mokniesz rzek Trevize. - Nie przejmuj si tym, e mokn - odpar Pelorat, z powa jak zawsze min . - Nie pada zbyt mocno, a poza tym jest ciep o. Nie ma te w ciwie wiatru. A zreszt , jak powiada stare porzekad o: "Je li jeste na Anakreonie, to rób to, co Anakreo czycy". - Tu wskaza na kilku Gajan stoj cych ko o "Odleg ej Gwiazdy" i przygl daj cych si jej w milczeniu. Stali w pewnych odleg ciach od siebie, zupe nie jak drzewa w gaja skim lasku. aden z nich nie mia kapelusza. - Przypuszczam, e mokn dlatego, e moknie reszta Gai - powiedzia Trevize. - Drzewa, trawa, ziemia - wszystko moknie, a wszystko to jest w takim stopniu cz ci Gai, jak tajanie. - My , e ma to pewien sens - rzek Pelorat. - Wkrótce znowu wyjrzy s ce i wszystko szybko wyschnie. Ubrania nie strac fasonu ani si nie skurcz , a poniewa nie jest zimno i nie ma tu adnych niepotrzebnych mikroorganizmów chorobotwórczych, to nikt si nie przezi bi, nie dostanie grypy czy zapalenia p uc. Dlaczego wi c mieliby si przejmowa tym, e troch zmokn ?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Trevize nie móg odmówi s uszno ci temu rozumowaniu, ale nie zamierza si poddawa . Powiedzia : - Mimo to nie musieli ci ga tu tego deszczu akurat w chwili naszego odlotu. W ko cu pada tu tylko wtedy, kiedy tego chc . Gdyby Gaja sobie tego nie yczy a, to by teraz nie pada o. Wygl da to zupe nie tak, jakby chcieli nam okaza swoj pogard . - A mo e - rzek Pelorat i usta lekko mu drgn y - Gaja p acze z alu, e odlatujemy. - Mo e - odpar Trevize - ale ja nie odlatuj st d z alem. - A naprawd - ci gn swoj my l Pelorat pada pewnie dlatego, e ziemia w tej okolicy potrzebuje wody i jest to wa niejsze ni twoje pragnienie, eby wieci o s ce. Trevize u miechn si . - Co mi si wydaje, e naprawd polubi ten wiat. To znaczy niezale nie od faktu, e jego cz ci jest Bliss. - Owszem, polubi em - odpar nieco zaczepnie Pelorat. - Zawsze prowadzi em spokojne, uporz dkowane ycie i zastanawiam si , jak oby mi si tutaj, gdzie ca y wiat troszczy si o to, aby by spokój i porz dek... W ko cu, kiedy budujemy dom... czy statek, jak ten tutaj, to staramy si , aby by jak najwygodniejszy. Wyposa amy go we wszystko, co nam potrzebne, staramy si , aby temperatura, powietrze, o wietlenie, w ogóle wszystko. co jest dla nas wa ne, by o dok adnie dostosowane do naszych potrzeb. Gaja jest po prostu spe nieniem marze o bezpiecze stwie i wygodzie, rozci gni tych na ca planet . Co w tym z ego? - To - odpar Travize - e mój dom czy statek jest zaprojektowany i zbudowany tak, aby odpowiada mnie, a nie, ebym ja odpowiada jemu. Ja nie jestem zaprojektowany. Gdybym by sk adnikiem Gai, to nawet gdyby ca a planeta by a idealnie przystosowana do moich potrzeb, przeszkadza aby mi wiadomo , e ja te jestem przystosowany do jej potrzeb. Pelorat wyd usta. - Mo na by na to odpowiedzie - rzek - e ka da spo eczno tak kszta tuje swoich cz onków, aby byli do niej jak najlepiej dostosowani. Tworz si pewne zwyczaje, które maj sens tylko w danej spo eczno ci, a to ogranicza swobod jednostki i dostosowuje jej dzia ania do potrzeb tej spo eczno ci. - W spo eczno ciach, które s mi znane, jednostka zawsze mo e si zbuntowa . Zdarzaj si ekscentrycy i przest pcy. - Chcesz, eby istnieli ekscentrycy i przest pcy? - A dlaczego nie? Ty i ja jeste my przecie ekscentrykami. Na pewno nie jeste my typowymi mieszka cami Terminusa. A je li chodzi o przest pców, to jest to kwestia definicji. Poza tym, je li istnienie przest pców jest cen , któr musimy zap aci za istnienie buntowników, heretyków i geniuszy, to ja zgadzam si j zap aci . Wi cej - domagam si , aby my zap acili t cen . - Czy istnienie przest pców to jedyna mo liwa cena? Nie mo na mie geniuszy bez przest pców? - Nie mo na mie geniuszy i wi tych bez ludzi znacznie odbiegaj cych od normy, a nie przypuszczam, eby takie odchylenia mo liwe by y tylko w jedn stron . Musi istnie w tym wzgl dzie pewna symetria... W ka dym razie potrzebuj lepszego uzasadnienia dla swojej decyzji o wyborze Gai jako modelu dla dalszego rozwoju ludzkiej cywilizacji, ni to, które mi proponujesz. Fakt, e Gaja jest planetarn wersj wygodnego domu, nie jest wystarczaj cym powodem. - Ale , przyjacielu, nie mia em najmniejszego zamiaru przekonywa ci , e powiniene by zadowolony ze swojej decyzji. Po prostu dzieli em si z tob swoimi uwa... Przerwa . Zbli a si do nich Bliss. Jej mokra sukienka przylega a ci le do cia a, podkre laj c do wydatne biodra. Ju z daleka kiwa a do nich g ow . - Przepraszam, e musieli cie na mnie czeka powiedzia a troch zdyszanym g osem. - Rozmowa z Domem zaj a mi wi cej czasu, ni si spodziewa am. - Przecie wiesz wszystko, o czym wie on powiedzia Trevize. - Czasami s ró nice w interpretacji. W ko cu nie jeste my wszyscy tacy sami, wi c rozmawiamy ze sob i dyskutujemy. Pos uchaj - powiedzia a nieco szorstko - masz przecie dwie r ce. Ka da z nich to cz ciebie samego. Obie wygl daj identycznie, z tym tylko, e ka da z nich wydaje si lustrzanym odbiciem drugiej. Ale przecie nie u ywasz obu dok adnie tak samo, prawda? Pewne rzeczy robisz przewa nie praw r , inne przewa nie lew . To ró nice w interpretacji, eby tak powiedzie . - Zagi a ci - stwierdzi Pelorat z wyra satysfakcj . Trevize skin g ow .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To efektowne porównanie, tyle e - obawiam si - niew ciwe. W ka dym razie znaczy to, e mo emy chyba wsiada ju na statek, co? Pada deszcz. - Tak, tak. Nasi ludzie ju go opu cili. Wszystko jest w doskona ym stanie. - Spojrza a nagle ze zdziwieniem na Trevizego i powiedzia a: - Jeste suchy! Nie pada na ciebie. - Faktycznie - odpar Trevize. - Unikam wilgoci. - Ale to przecie bardzo przyjemne - wymoczy si od czasu do czasu. - Oczywi cie. Ale wtedy, kiedy chc tego ja, a nie deszcz. Bliss wzruszy a ramionami. - No có , to twoja sprawa. Baga e mamy ju za adowane, wi c wsiadajmy. Podeszli do "Odleg ej Gwiazdy". Deszcz pada coraz s abiej, ale trawa by a nadal bardzo mokra. Trevize z apa si na tym, e st pa ostro nie, aby nie zamoczy nóg, gdy tymczasem Bliss zrzuci a buty, wzi a je w r i kroczy a boso. - To wspania e uczucie - powiedzia a, widz c spojrzenie, jakim Trevize obrzuci jej stopy. - Dobrze - odpar z roztargnieniem. Nagle rozejrza si i rzek z irytacj : - A po co stercz tu ci Gajanie? - Odnotowuj w pami ci to wydarzenie - powiedzia a Bliss. - Gaja uwa a, e jest ono niezwykle donios e. Jeste dla nas bardzo wa ny, Trevize. Zwa , e je li w rezultacie tej podró y zmienisz zdanie i podejmiesz decyzj niekorzystn dla nas, to nie tylko nigdy nie staniemy si Galaxi , ale na zawsze przestaniemy by Gaj . - A wi c moja decyzja oznacza dla Gai, dla ca ego wiata, ycie albo mier . - Tak my limy. Trevize nagle przystan i zdj kapelusz. Tu i ówdzie zaczyna prze wieca poprzez chmury b kit nieba. - Ale w tej chwili moja decyzja jest korzystna dla was. Je li mnie zabijecie, to nie b ju móg jej zmieni . - Golan, co ty... - mrukn Pelorat. By wstrz ni ty. - Jak mo esz mówi takie straszne rzeczy! - To typowe dla izola - powiedzia a spokojnie Bliss. - S uchaj, Trevize, musisz zrozumie , e nie interesuje nas ani twoja osoba, ani nawet to, po czyjej stronie si opowiadasz, ale tylko prawda, tylko fakty. Jeste dla nas wa ny tylko jako swego rodzaju instrument, który umo liwia nam poznanie prawdy, a twój g os za czy przeciw nam tylko jako reakcja tego instrumentu na fakty, jako wskazanie nam tej prawdy. To jest wszystko, czego chcemy od ciebie. Gdyby my ci zabili, aby nie dopu ci do zmiany twej decyzji, to tym samym ukryliby my przed sob prawd . - A je li powiem wam, e ta prawda jest dla was niekorzystna, e przysz ci Galaktyki nie jest wcale Gaja, to czy ch tnie zgodzicie si umrze ? - Mo e niezbyt ch tnie, ale to i tak na jedno by wysz o. Trevize potrz sn g ow . - Ju to jedno twierdzenie wystarczy oby, eby mnie przekona , e wasza cywilizacja jest przera aj ca i e powinna zgin . - Przeniós wzrok na cierpliwie przygl daj cych si im (i prawdopodobnie s ysz cych wszystko) Gajan i powiedzia : - Dlaczego oni si tak porozstawiali? Czy nie wystarczy, eby to wydarzenie obserwowa a tylko jedna osoba? Przecie i tak ca a reszta planety b dzie mog a korzysta z tego, co zostanie w jej pami ci! Przecie je li zechcecie, to mo ecie pami o tym przechowa w milionie innych miejsc. - Ka dy z nich patrzy na to z innego punktu widzenia - odpar a Bliss - i ka dy taki widok odnotowany jest w innym umy le. Kiedy przestudiuje si potem wszystkie obserwacje, to oka e si , e to, co ma teraz miejsce, jest o wiele bardziej zrozumia e, ni gdyby zosta o zaobserwowane przez ka dego z nich z osobna. - Mówi c innymi s owy, ca jest wi ksza ni suma wszystkich elementów, tak? - Dok adnie tak. Zrozumia wreszcie podstawow zasad istnienia Gai. Jako jednostka ludzka sk adasz si z pi dziesi ciu bilionów komórek, ale jako organizm wielokomórkowy jeste o wiele wa niejszy ni suma wszystkich komórek tworz cych twój organizm. Chyba si z tym zgodzisz? - Tak - odpar Trevize. - Z tym si zgodz . Wszed na statek i odwróci si na chwil , aby raz jeszcze spojrze na Gaj . Powietrze po deszczu by o bardziej czyste i rze kie. Mia przed sob cichy, urodzajny, pe en zieleni wiat - oaz spokoju po ród pe nej zam tu Galaktyki. Patrzy na Gaj i mia nadziej , e nigdy ju jej nie zobaczy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Kiedy zamkn a si za nimi pokrywa luku, Trevize poczu si tak, jakby wyzwoli si od gniot cej mu piersi zmory. No, mo e zmora to za mocne okre lenie, ale w ka dym razie by o to co nienormalnego, co utrudnia o mu swobodne oddychanie. Zdawa sobie doskonale spraw , e w osobie Bliss zosta z nim jaki element tej nienormalno ci. Dopóki by a ona na statku, dopóty by a tam te Gaja. Jednak mimo to on równie by prze wiadczony, e jej obecno na statku jest konieczna. Znowu zacz a dzia "czarna skrzynka". Mia nadziej , e nigdy nie dojdzie do tego, e zacznie jej zbytnio ufa . Rozejrza si z zadowoleniem po statku. Od chwili kiedy Harla Branno, burmistrz Fundacji, zmusi a go, aby uda si w przestrze w charakterze ywego piorunochronu i ci gn na siebie grom ze strony tych, którzy jej zdaniem zagra ali Fundacji, by to jego statek. Wykona ju wprawdzie zadanie, ale nie mia zamiaru zwróci statku. "Odleg a Gwiazda" by a nadal jego statkiem. Nale a do niego zaledwie od kilku miesi cy, ale wydawa a mu si domem. Swój prawdziwy dom na Terminusie pami ta jak przez mg . Terminus! Po ony na skraju Galaktyki, by jednak centrum Fundacji, której przeznaczeniem, zgodnie z Planem Seldona, by o utworzenie za pó tysi ca lat drugiego, pot niejszego ni pierwsze, imperium galaktycznego. I oto on, Trevize, udaremni ten plan. Swoj w asn decyzj sprowadzi rol Fundacji do zera, umo liwiaj c powstanie spo ecze stwa zupe nie nowego rodzaju, stwarzaj c warunki do uformowania si zupe nie nowej formy ycia, do przera aj cej rewolucji najwi kszej ze wszystkich, które mia y miejsce od czasu wykszta cenia si organizmów wielokomórkowych. Teraz rozpoczyna podró , która mia a mu dostarczy dowodów na to (lub przeciw temu), e post pi s usznie. Stwierdzi nagle ze z ci , e zamiast przyst pi do dzia ania, pogr si w rozmy laniach. Otrz sn si i szybko przeszed do sterowni. Komputer by na swoim miejscu. Ca y a l ni , l ni o wszystko wokó , dok adnie wyczyszczone i wypucowane. Sprawdzi na chybi trafi kilka przycisków. Wszystkie dzia y bez zarzutu, wydawa o si nawet, e lepiej ni przedtem. System wentylacyjny pracowa bez najl ejszego szmeru, tak e musia potrzyma r nad otworami, aby si upewni , czy rzeczywi cie przep ywa przez nie strumie powietrza. Kr ek wiat a na p ycie sto u jarzy si zach caj co. Trevize dotkn go i wiat o zala o ca p yt , ukazuj c zarysy wg bie na d onie. Zaczerpn g boko powietrza i dopiero wtedy u wiadomi sobie, e na chwil wstrzyma oddech. Gajanie nie mieli poj cia o technice, któr dysponowa a Fundacja i mogli niechc cy uszkodzi komputer. Jak dot d, wszystko by o w porz dku wg bienia na d onie by y nienaruszone. Zasadniczy sprawdzian mia si jednak zacz dopiero z chwil , kiedy umie ci we wg bieniach swe d onie. Przez chwil waha si . Zorientowa by si prawie natychmiast, gdyby co nie by o w porz dku, ale... co móg by w takiej sytuacji zrobi ? Musia by dla naprawy komputera wróci na Terminusa, a by prawie pewien, e gdyby to zrobi , Branno nie pozwoli aby mu odlecie . A gdyby zosta na Terminusie... Czu gwa towne bicie serca. Nie by o sensu przed tej niepewno ci. Wysun szybko r ce przed siebie i po je we wg bieniach. Natychmiast poczu agodny, ciep y u cisk, jak gdyby jego d onie znalaz y si w innych d oniach. Jego zmys y spot gowa y si i móg nimi si gn poza statek. Widzia Gaj wokó siebie, z przodu, z boków i z ty u, widzia wilgotn ziele pokrywaj cej j trawy i Gajan, którzy nadal stali doko a statku. Kiedy wyrazi w my li yczenie, e chce spojrze do góry, zobaczy chmury. Zapragn spojrze poza chmury i w tej samej chwili ujrza czyste, b kitne niebo, na którym wieci o s ce Gai. W odpowiedzi na nast pne yczenie b kit rozst pi si i Trevize zobaczy gwiazdy. Star ten obraz, wyrazi inne yczenie i ujrza Galaktyk niczym ogie sztuczny w skrócie perspektywicznym. Sprawdzi obraz komputerowy, reguluj c jego ustawienie, odwracaj c pozorny up yw czasu i obracaj c go najpierw w jedn , a potem w drug stron . Zlokalizowa s ce Sayshell, najbli sz od Gai du gwiazd , potem s ce Terminusa, a potem Trantora. Podró owa z gwiazdy na gwiazd po mapie Galaktyki, która zakodowana byka we wn trzu komputera. Wreszcie cofn r ce i na powrót znalaz si w rzeczywistym wiecie. Dopiero wtedy zda sobie spraw z faktu, e przez ca y czas sta pochylony nad komputerem, aby mie z nim kontakt. Zesztywnia y mu plecy, wi c zanim usiad , musia rozprostowa mi nie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Patrzy na komputer z uczuciem ulgi. Urz dzenie dzia o bez zarzutu. Je li co si w ogóle zmieni o, to tylko na korzy , wydawa o mu si bowiem, e komputer reaguje na jego polecenia jeszcze szybciej ni przedtem. Dla uczucia, które go wype nia o, nie znajdowa innego okre lenia ni mi . W ko cu, kiedy ujmowa "jego d onie" (nie chcia przyzna sam przed sob , e my li o tym jako o "jej d oniach"), ka de z nich by o cz ci drugiego, a jego wola kierowa a pot niejsz osobowo ci , by a jej cz ci i do wiadcza a tego. On i komputer musieli w pewnym stopniu czu to (pomy la niespodziewanie dla siebie samego i zdenerwowa si ), co czuje, w znacznie wi kszym stopniu, Gaja. Potrz sn g ow . Nie! W ich przypadku to on, Trevize, sprawowa ca kowit kontrol . Komputer by mu absolutnie podporz dkowany. Podniós si i przeszed do ma ego pomieszczenia spe niaj cego rol kuchni i jadalni. By y tam obfite zapasy ró nego jad a, z odpowiednimi urz dzeniami do ch odzenia i szybkiego podgrzewania potraw. Zdo ju wcze niej zauwa , e ksi kofilmy w jego kabinie by y ustawione w takim porz dku, w jakim je zostawi , i by prawie pewien, nie - ca kowicie pewien, e biblioteka Pelorata zosta a odpowiednio zabezpieczona. Gdyby by o inaczej, to na pewno do tej pory ju by si o tym od niego dowiedzia . Pelorat! To mu o czym przypomnia o. Wszed do jego kabiny. - Czy znajdzie si tu miejsce dla Bliss, Janov? - spyta . - Tak, tak, oczywi cie. - Mog przeznaczy salon na sypialni dla niej. Bliss spojrza a na niego szeroko otwartymi oczami. - Nie chc osobnej sypialni. To, e mog tu zosta z Pelem, zupe nie mi odpowiada. Ale my , e kiedy b potrzebowa a, b te mog a korzysta z innych pomieszcze . Na przyk ad z salki gimnastycznej. - Oczywi cie. Ze wszystkich pomieszcze , z wyj tkiem mojej kabiny. - Dobrze. W nie taki uk ad bym zaproponowa a, gdyby to ode mnie zale o. Naturalnie ty nie dziesz wchodzi do naszej kabiny. - Naturalnie - powiedzia Trevize, spogl daj c pod nogi i widz c, e prawie przest pi próg kabiny. Cofn si o pó kroku i rzek ponuro: - To nie jest apartament na miesi c miodowy, Bliss. - Bior c pod uwag jego skromne rozmiary, cho Gaja powi kszy a je o po ow , powiedzia abym, e w nie jest. Trevize stara si ukry u miech. - B dziecie musieli bardzo zaprzyja ni si ze sob . - Ju to zrobili my - powiedzia Pelorat, wyra nie za enowany tematem rozmowy - ale móg by , stary, zostawi nam samym za atwienie tych spraw. - Kiedy w nie nie mog - powiedzia wolno Trevize. - Chc , eby by o jasne, e te pomieszczenia nie zosta y przygotowane z my o miesi cu miodowym. Mo ecie sobie robi , co chcecie za obopóln zgod , ale musicie sobie u wiadomi , e nie ukryjecie waszych intymnych spraw. Mam nadziej , Bliss, e mnie rozumiesz. - S tu drzwi - odpar a Bliss - i my , e nie b dziesz nam przeszkadza ... to znaczy z wyj tkiem jakich nag ych wypadków. - Oczywi cie, e nie b . Ale to pomieszczenie nie jest d wi koszczelne. - Chcesz przez to powiedzie - rzek a Bliss e b dziesz zupe nie wyra nie s ysza ka nasz rozmow i ka dy g niejszy ruch, który wykonamy, uprawiaj c mi . - Tak, to w nie chc powiedzie . W zwi zku z tym podejrzewam, e b dziecie musieli ograniczy swoje zap dy. B dzie to dla was na pewno nieprzyjemne i przykro mi z tego powodu, ale taka jest sytuacja. Pelorat chrz kn i powiedzia cicho: - Prawd mówi c, Golam ja ju wcze niej stan em przed tym problemem. Zdajesz sobie spraw , e wszystko, co prze ywa Bliss, kiedy jest ze mn , jest prze ywane przez ca Gaj . - My la em o tym, Janov - rzek Trevize z min wiadcz o tym, e walczy ze sob , eby si nie skrzywi . - Nie chcia em ci jednak o tym mówi ... na wszelki wypadek, gdyby ci to samemu nie przysz o do g owy. - Ale, niestety, przysz o - powiedzia Pelorat.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie przesadzaj, Trevize - powiedzia a Bliss. - W ka dej chwili tysi ce ludzi na Gai uprawiaj mi , a miliony oddaj si jedzeniu, piciu czy innym przyjemnym czynno ciom. W wyniku tego powstaje ogólna aura rozkoszy, która otacza Gaj , a któr czuje jej ka da cz . Zwierz ta ni sze, ro liny i minera y te maj swoje, odpowiednio mniejsze przyjemno ci, dzi ki którym równie one maj swój udzia w tym ogólnym uczuciu rado ci, które zawsze odczuwa Gaja we wszystkich swoich cz ciach, a które jest zupe nie nieznane innym wiatom. - My mamy swoje indywidualne przyjemno ci, którymi mo emy, je li chcemy, dzieli si do pewnego stopnia z innymi albo zachowa je dla siebie powiedzia Trevize. - Gdyby móg cho raz do wiadczy tego, co my czujemy, to przekona by si , jak ubodzy jeste cie pod tym wzgl dem. - A sk d mo esz wiedzie , co my czujemy? - Nie trzeba tego wiedzie , eby doj do wniosku, e przyjemno , w której maj udzia wszyscy jest bardziej intensywna ni przyjemno , która jest dost pna tylko dla pojedynczej, wyizolowanej z otoczenia jednostki. - By mo e, ale nawet je li moje przyjemno ci s ubogie, to wol zadowoli si nimi, ale za to mie je tylko dla siebie i pozosta sob ni by krewnym jakiej ska y. - I po co te drwiny? - spyta a Bliss. - Cenisz sobie ka dy mineralny kryszta znajduj cy si w twoich ko ciach czy w z bach i za nic nie chcia by , eby który z nich zosta uszkodzony, chocia ich wiadomo nie jest wi ksza ni wiadomo przeci tnego kryszta u skalnego tej samej wielko ci. - Owszem, to prawda - zgodzi si niech tnie Trevize - ale zeszli my z tematu. Nie obchodzi mnie, Bliss, nic a nic to, czy Gaja ma udzia w twoich rozkoszach, ale ja nie chc w nich uczestniczy . dziemy tu mieszkali blisko siebie i nie chc by nawet biernym uczestnikiem waszych przyjemno ci. - Nie ma si o co spiera , przyjacielu - odezwa si Pelorat. - Mnie zale y tak samo jak tobie na tym, eby twoje prawo do intymno ci nie zosta o pogwa cone. Zreszt moje te . Bliss i ja b dziemy na to uwa ali. Prawda, Bliss? - B dzie tak, jak chcesz, Pel. - W ko cu - ci gn Pelorat - b dziemy przypuszczalnie sp dza o wiele wi cej czasu na planetach ni w przestrzeni, a na planetach jest wi cej okazji do prawdziwej intymno ci. - Nie obchodzi mnie, co b dziecie robi na planetach - przerwa mu Trevize - ale na tym statku ja rz dz . - Oczywi cie - odpar Pelorat. - No to skoro ju to wyja nili my, pora lecie . - Zaczekaj! - Pelorat chwyci Trevizego za r kaw. - Dok d lecie ? Ani ty, ani ja, ani Bliss nie wiemy, gdzie znajduje si Ziemia. Twój komputer te nie, bo ju dawno temu powiedzia mi, e nie ma w nim adnych danych na temat Ziemi. Co zatem zamierzasz zrobi ? Nie mo esz przecie lecie na o lep ani tu si bez adnego planu po przestrzeni. W odpowiedzi Trevize u miechn si z prawdziw satysfakcj . Po raz pierwszy, od czasu kiedy wpad w r ce Gai, czu si panem swego losu. - Zapewniam ci , Janov - powiedzia - e nie mam najmniejszego zamiaru tu si po przestrzeni. Wiem dok adnie, dok d chc lecie . Pelorat wszed cicho do sterowni, nie doczekawszy si odpowiedzi na swe nie mia e pukanie. Trevize by tak poch oni ty obserwowaniem gwiazd, e nawet go nie zauwa . - Golan... - odezwa si Pelorat i umilk . Trevize podniós g ow . - A, to ty, Janov... Siadaj... A gdzie Bliss? - pi... Widz , e jeste my ju w przestrzeni. - Dobrze widzisz. - Trevize nie by zaskoczony zdumieniem Pelorata. Znajduj c si na statku o nap dzie grawitacyjnym, nie sposób by o zorientowa si , kiedy statek startuje. Startowi nie towarzyszy y bowiem adne efekty b ce skutkiem dzia ania si y bezw adu - nie odczuwa o si ani przyspieszenia, ani wibracji, a w dodatku wszystko odbywa o si bezg nie. Posiadaj c zdolno uniezale nienia si , nawet ca kowitego, od zewn trznych pól grawitacyjnych, "Odleg a Gwiazda" mog a wznie si nad powierzchni ka dej planety zupe nie tak, jak gdyby
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
unosi a si na falach jakiego kosmicznego morza, a w czasie kiedy si to odbywa o, dzia anie si y ci ko ci wewn trz statku nie ulega o, paradoksalnie, adnym zmianom. Kiedy statek znajdowa si jeszcze w atmosferze, nie by o oczywi cie potrzeby przyspieszania, a wi c nie s ysza o si wistu powietrza, przez które szybko przedziera si statek, i nie odczuwa o si wywo anej jego oporem wibracji. Natomiast po wyj ciu z atmosfery mo na by o nawet gwa townie przyspieszy , gdy nie powodowa o to absolutnie adnych niemi ych dozna u za ogi. By to szczyt komfortu i Trevize nie wyobra sobie, eby - dopóki ludzie nie odkryj sposobu przemieszczania si przez nadprzestrze bez pomocy statków i bez obawy o to, e znajduj ce si w pobli u pola grawitacyjne mog by zbyt silne - mo na by o w tym wzgl dzie jeszcze co udoskonali . Teraz jednak "Odleg a Gwiazda" b dzie musia a przez kilka dni oddala si od s ca Gai, zanim jego pole grawitacyjne os abnie na tyle, by mogli spróbowa wykona skok. - S uchaj, stary - rzek Pelorat - czy mog z tob przez chwil porozmawia ? Nie jeste za bardzo zaj ty? - Sk e! Wszystkim zajmie si komputer, je li dam mu odpowiednie polecenia. Czasami zdaje si nawet odgadywa , jakie to b polecenia i spe nia je, zanim zd je wypowiedzie . - Pog adzi pieszczotliwie p yt biurka. - Bardzo si zaprzyja nili my, Golam przez ten krótki okres, kiedy si znamy, cho musz przyzna , e mnie ten okres wcale nie wydaje si krótki. Tyle si w tym czasie wydarzy o. Kiedy pomy o swoim, dosy ju przecie d ugim yciu, to uderza mnie, e po owa wydarze , w których przysz o mi uczestniczy , mia a miejsce w kilku ostatnich miesi cach. Tak mi si przynajmniej wydaje. By bym nawet gotów pomy le , e... Trevize przerwa mu ruchem r ki: - Janov, jestem pewien, e odbiegasz od tematu. Zacz od tego, e w krótkim czasie bardzo si zaprzyja nili my. Owszem, to prawda. i nadal jeste my przyjació mi. Skoro ju o tym mowa, to Bliss znasz jeszcze krócej, a zaprzyja ni si z ni nawet bardziej ni ze mn . - No, to oczywi cie zupe nie co innego - rzek Pelorat, chrz kaj c z zak opotaniem. - Oczywi cie - zgodzi si Trevize - ale co wynika z tej naszej, od niedawna trwaj cej przyja ni? - Je li nadal jeste my, jak sam przed chwil powiedzia , przyjació mi, to musz przej do sprawy Bliss, która - to te powiedzia - jest mi szczególnie droga. - Rozumiem. No i co z tego? - Wiem, Golam e nie lubisz Bliss, ale chcia bym, eby przez wzgl d na mnie... Trevize znowu uniós r . - Chwileczk , Janov. Nie zachwycam si Bliss, ale te nie ywi do niej nienawi ci. Prawd mówi c, nie mam jej nic do zarzucenia. Jest ona atrakcyjn m od kobiet , a nawet gdyby ni nie by a, to - przez wzgl d na ciebie - by bym sk onny za tak j uwa . To Gai nie lubi . - Ale Bliss jest Gaj . - Wiem, Janov. To w nie komplikuje sprawy. Dopóki my o Bliss jako o kobiecie, nie ma adnego problemu. Ale kiedy pomy o niej jako o Gai, zaczynaj si problemy. - Ale nie da Gai adnej szansy, Golan... S uchaj, stary, pozwól, e ci co wyznam. Kiedy jestem blisko Bliss, to czasami, na jak minut , pozwala mi zespoli si ze sob my lowo. Na minut , nie ej, bo mówi, e jestem za stary, eby si do tego przystosowa ... Oj, nie miej si , Golan! Ty te by by na to za stary. Gdyby izol, kto taki jak ty czy ja, pozostawa cz ci Gai d ej ni przez jedn czy dwie minuty, to grozi oby mu uszkodzenie mózgu, a gdyby przed o si to do pi ciu czy dziesi ciu minut, to zmiany by yby nieodwracalne... Gdyby móg pozna to uczucie, Golan... - Jakie uczucie? Nieodwracalne zmiany w mózgu? Dzi kuj , nie skorzystam. - Nie udawaj, e mnie nie rozumiesz, Golan. Chodzi mi o ten krótki moment wspólnoty z Gaj . Nawet nie wiesz, co tracisz. Tego si nie da opisa . Bliss mówi, e to uczucie szcz cia i rado ci. To tak, jakby napi si wody w chwili, kiedy prawie umierasz z pragnienia. Nie potrafi nawet w przybli eniu tego okre li . Uczestniczysz w rozkoszach do wiadczanych przez miliard ludzi naraz. To nie jest sta e uczucie. Gdyby takim by o, to szybko przesta by zwraca na to uwag . To wibruje, drga jakim dziwnym, pulsuj cym rytmem, który nie pozwala ci zapomnie czy zoboj tnie . To wi ksza rozkosz... nie, nie wi ksza - lepsza rozkosz, ni zdarzy o ci si kiedykolwiek do wiadczy samemu, bez tej wi zi z innymi. Kiedy Bliss zamyka mi do niej dost p, to chce mi si p aka ... Trevize potrz sn g ow .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jeste zadziwiaj co elokwentny, przyjacielu, ale to, co mi tu opowiadasz, brzmi jak opis uzale nienia od pseudoderfiny czy jakiego innego narkotytku, który szybko doprowadza do ekstazy, ale po za yciu którego d ugo yje si w ci ym przera eniu. To nie dla mnie. Nie chc sprzeda swojej osobowo ci za krótkotrwa e uczucie rozkoszy. - Zachowa em swoj osobowo , Golan. - Ale na jak d ugo? Jak d ugo pozostaniesz sob , je li nadal b dziesz si temu oddawa ? B dziesz aga o coraz wi ksz dawk tego narkotyku, a wreszcie sko czy si to uszkodzeniem twego mózgu. Janov, nie mo esz pozwala Bliss, eby to robi a... Mo e lepiej b dzie, je li pomówi z ni o tym. - Nie! Nie! Wiesz o tym, e nie jeste wzorem taktu, a nie chc , eby j urazi . Zapewniam ci , e w tym wzgl dzie dba o mnie bardziej, ni mo esz sobie wyobrazi . Bardziej ni ja przejmuje si mo liwo ci uszkodzenia mego mózgu. Mo esz by tego pewien. - No dobrze, wobec tego pomówi o tym z tob . Nie rób tego wi cej, Janov. Przez pi dziesi t dwa lata mia swoje w asne przyjemno ci i rozkosze. Twój mózg przystosowa si do tego i znosi to dobrze. Nie wpadaj teraz w jaki nowy, niezwyk y na óg. B dziesz musia za to zap aci - je li nie od razu, to po pewnym czasie. - Tak, Golan - odpar Pelorat cichym g osem, przypatruj c si czubkom swoich butów. Potem powiedzia : - Przypu my, e spojrza by na to z innego punktu widzenia. Za my, e jeste jednokomórkowcem... - Wiem, co chcesz powiedzie , Janov. Daj temu spokój. Bliss ju si raz odwo ywa a do tej analogii. - Tak, ale pomy l przez chwil . Wyobra my sobie organizmy jednokomórkowe o wiadomo ci na takim samym poziomie jak wiadomo cz owieka i o takiej samej zdolno ci my lenia i przypu my, e nagle stan yby wobec mo liwo ci po czenia si w jeden, wielokomórkowy, organizm. Czy te jednokomórkowe organizmy nie obawia yby si utraty swojej indywidualnej osobowo ci? Czy ka dej z tych istot nie oburza aby perspektywa stania si tylko cz ci obejmuj cego je wszystkie organizmu, perspektywa stania si tylko fragmentem wi kszej osobowo ci? I czy nie by yby w b dzie? Czy pojedyncza komórka jest w stanie wyobrazi sobie pot ludzkiego mózgu? Trevize gwa townie potrz sn g ow . - Nie, Janov, to jest fa szywa analogia. Organizmy jednokomórkowe nie maj ani wiadomo ci, ani zdolno ci my lenia, a je li nawet maj , to jest ona tak minimalna, e mo na j uwa za zerow . Dla takiego organizmu utrata osobowo ci to utrata czego , czego nigdy w rzeczywisto ci nie mia . Natomiast cz owiek posiada i wiadomo , i zdolno my lenia. Ma do stracenia prawdziw , rzeczywi cie istniej wiadomo i rzeczywisty, niezale ny umys , a wi c analogia ta jest chybiona. Umilk . Pelorat te si nie odzywa . W ko cu milczenie zacz o im ci , wi c Pelorat spróbowa skierowa rozmow na inny temat. - Dlaczego obserwujesz ekran? - spyta . - Z przyzwyczajenia - odpar Trevize, u miechaj c si krzywo. - Komputer mówi mi, e nie leci za nami aden statek gaja ski ani nie zbli a si do nas flotylla statków sayshellskich. Ale mimo tego, e sensory komputera s setki razy doskonalsze od moich zmys ów i dostrzegaj to, czego ja nie jestem w stanie dostrzec, wpatruj si z niepokojem w ekran i oddycham z ulg , e niczego nie mog dostrzec. Co wi cej, komputer potrafi zarejestrowa pewne subtelne w ciwo ci przestrzeni, których ja nie móg bym w aden sposób uchwyci swoimi zmys ami. A jednak, wiedz c o tym, nie mog nie patrze . - Golam je li naprawd jeste my przyjació mi... - zacz Pelorat. - Obiecuj - przerwa mu Trevize - e nie zrobi nic, co mog oby urazi Bliss, a przynajmniej, e si od tego powstrzymywa . - Tym razem chodzi mi o co innego. Trzymasz przede mn w tajemnicy cel naszej podró y, zupe nie jakby mi nie ufa . Mo esz mi powiedzie , dok d lecimy? Uwa asz, e wiesz, gdzie znajduje si Ziemia? Trevize spojrza na niego, unosz c w gór brwi. - Przepraszam. Zazdro nie strzeg tej tajemnicy, prawda? - Tak, ale dlaczego? - No w nie, dlaczego? - odpar Trevize. Zastanawiam si , stary, czy nie ma to zwi zku z Bliss.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Z Bliss? A wi c nie chcesz, eby ona o tym si dowiedzia a? S uchaj, jej naprawd mo na ca kowicie zaufa . - To nie o to chodzi. No i co z tego, e nie b jej ufa ? Podejrzewam, e je eli zechce, to wyczyta w moim mózgu ka tajemnic . Wydaje mi si , e powód jest raczej dziecinny. Mam takie uczucie, e ca uwag po wi casz tylko jej i e ja dla ciebie praktycznie nie istniej . Pelorat zrobi zdumion min . - Ale to nieprawda! - Wiem, ale próbuj po prostu g no przeanalizowa swoje uczucia. Przyszed tu pe en obaw o to, czy nadal jeste my przyjació mi, a ja, my c o tym, dochodz do wniosku, e chyba te mam takie same obawy. Nie przyznawa em si do tego sam przed sob , ale my , e czu em si odsuni ty przez ciebie z powodu Bliss. By mo e próbowa em si odegra na tobie, trzymaj c pewne sprawy w tajemnicy. To dziecinada. - Golan! - Przecie powiedzia em, e to dziecinada. Nie s ysza ? Ale z drugiej strony, czy ka dy z nas nie zachowuje si czasem jak dziecko? W ka dym razie jeste my nadal przyjació mi. Wyja nili my t spraw , wi c nie b si ju bawi w te dziecinne gierki. Lecimy na Comporellon. - Na Comporellon? - powtórzy Pelorat, jakby po raz pierwszy s ysza t nazw . - Chyba przypominasz sobie mego by ego przyjaciela, Munna Li Compora? Spotkali my go na Sayshell. Na twarzy Pelorata pojawi si wyraz ol nienia. - Oczywi cie, e sobie przypominam. Comporellon to wiat jego przodków. - Mo e. Nie musz wierzy we wszystko, co mówi Compor. Ale Comporellon to znany wiat, a Compor mówi , e jego przodkowie wiedzieli o istnieniu Ziemi. A wi c polecimy tam i sprawdzimy. Mo e okaza si , e to nas donik d nie zaprowadzi, ale to jedyny punkt zaczepienia. Pelorat chrz kn i spyta z pow tpiewaniem: - Jeste tego pewien? - W tej sprawie nie mo na by niczego pewnym. Mamy tylko ten jeden trop i cho by by bardzo nik y, musimy nim pod . Nie mamy innego wyboru. - Zgoda, ale je li opieramy si na tym, co nam powiedzia Compor, to by mo e powinni my wzi pod uwag wszystko, co powiedzia . Zdaje mi si , e mówi , i to z naciskiem, e na Ziemi nie istnieje ycie, e jej powierzchnia jest radioaktywna. A je li jest tak naprawd , to nie mamy po co lecie na Comporellon. Siedzieli w trójk w jadalni, wype niaj c sob ca jej przestrze . - To jest naprawd smaczne - powiedzia z wyra nym zadowoleniem Pelorat. - Czy to jeszcze z naszych terminuskich zapasów? - Ale sk d - odpar Trevize. - Ju dawno si sko czy y. To jest z zapasów, które zrobili my na Sayshell, przed odlotem na Gaj . Niespotykany smak, prawda? To jaka ro lina morska, ale do chrupka. A to z kolei... kiedy to kupowa em, by em przekonany, e to kapusta, ale ma zupe nie inny smak. Bliss s ucha a, ale sama nic nie mówi a. Jad a ma o, jakby nie mia a apetytu. - Musisz je , kochanie - rzek agodnie Pelorat. - Wiem o tym, Pel. Jem. - Mamy produkty gaja skie - powiedzia Trevize z lekk irytacj , której nie potrafi st umi . - Wiem - odpar a Bliss - ale wol je zostawi na pó niej. Nie wiemy, ile czasu przyjdzie nam sp dzi w przestrzeni i w ko cu b musia a si przyzwyczai do jedzenia tego, co jedz izole. - Czy to le? A mo e Gaja musi zjada sam siebie? Bliss westchn a. - Prawd mówi c, jest u nas takie powiedzenie: "Kiedy Gaja zjada sam siebie, to nie ma z tego ani straty, ani zyksu". To nic innego jak przenoszenie si wiadomo ci z góry w dó i z do u w gór . Wszystko, co jem na Gai, jest Gaj i kiedy w moim organizmie pokarm ulega przemianie i staje si mn , to nadal jest Gaj . Zreszt dzi ki temu to, co zjadam, ma mo liwo bardziej intensywnego udzia u w zbiorowej wiadomo ci, cho , oczywi cie, pewne cz ci pokarmu nie zostaj wch oni te przez mój organizm, s wydalane i w zwi zku z tym ich pozycja na skali wiadomo ci wydatnie spada. Ugryz a spory k s, a przez chwil energicznie, po kn a i ci gn a dalej:
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To jest ci a cyrkulacja na ogromn skal . Ro liny rosn i s zjadane przez zwierz ta. Zwierz ta jedz i same s zjadane. Ka dy organizm, który umiera, jest stopniowo wch aniany przez bakterie gnilne, komórki yj ce w glebie i tak dalej, i s c powstawaniu innych organizmów pozostaje Gaj . W tym ci ym kr eniu wiadomo ci ma udzia nawet materia nieorganiczna, a wszystko, co uczestniczy w tym procesie, ma co jaki czas szans na udzia w warstwie bardziej intensywnej wiadomo ci. - To wszystko - rzek Trevize - mo na powiedzie o ka dym wiecie. Ka dy atom mojego cia a ma ug histori . Zanim sta si cz ci mnie, móg by cz ci wielu stworze , wliczaj c w to ludzi, móg te przez d ugie okresy czasu by cz ci morza albo bry y w gla, cz ci ska y albo wiatru. - Ale na Gai - powiedzia a Bliss - wszystkie atomy s co jaki czas cz ci wy szej, planetarnej wiadomo ci, o której nie masz absolutnie poj cia. - No dobrze - rzek Trevize. - Co si zatem dzieje z tymi warzywami z Sayshell, które jesz w tej chwili? Czy one te staj si cz ci Gai? - Tak... cho powoli. A to, co wydalam, tak samo powoli przestaje by cz ci Gai. W ko cu to, co opuszcza moje cia o, traci kontakt z Gaj . Nie ma nawet tego, ju nie tak bezpo redniego kontaktu, który ja, dzi ki wy szemu poziomowi mojej wiadomo ci, mog z ni utrzymywa w nadprzestrzeni. To w nie dzi ki temu nadprzestrzennemu kontaktowi produkty, które nie pochodz z Gai, staj si powoli Gaj , kiedy je spo ywam. - A co stanie si z zapasami, które zabrali my z Gai? Czy powoli przestan by Gaj ? Je li tak, to lepiej jedz je, dopóki mo esz. - Tym nie musz si przejmowa - powiedzia a Bliss. - Te zapasy, które zabrali my z Gai, zosta y tak przygotowane, e jeszcze przez d ugi czas pozostan jej cz ci . - A co si stanie, je li my je zjemy? - spyta nagle Pelorat. - A w ogóle, czy co si z nami dzia o, kiedy jedli my wasze produkty na Gai? Czy my te z wolna stajemy si Gaj ? Bliss potrz sn a przecz co g ow , a na jej twarzy pojawi si wyraz zmieszania. - To, co zjedli cie, jest dla nas stracone. Przynajmniej ta cz , która uleg a przemianie materii w waszych tkankach. To, co wydalili cie, pozosta o Gaj albo powoli sta o si na powrót Gaj , tak e w ostatecznym rachunku równowaga zosta a zachowana, ale w rezultacie waszego pobytu na naszym wiecie du a liczba atomów sk adaj cych si na Gaj przesta a by Gaj . - A to dlaczego? - spyta z zaciekawieniem Trevize. - Dlatego, e nie znie liby cie przemiany, nawet cz ciowej. Byli cie naszymi go mi, którzy w pewnym sensie znale li si u nas przymusowo, tak e musieli my chroni was przed niebezpiecze stwem, nawet za cen utraty ma ych cz ci Gai. By a to cena, na któr przystali my dobrowolnie, cho bynajmniej nie z rado ci . - Przykro nam z tego powodu - rzek Trevize - ale czy jeste pewna, e ywno nie pochodz ca z Gai, a przynajmniej pewne jej rodzaje, nie zaszkodzi dla odmiany tobie? - Nie - odpar a Bliss. - To, co jest jadalne dla was, jest jadalne i dla mnie, tyle tylko e powstaje dodatkowy problem przyswojenia tego, co spo ywam, przez Gaj , jak te przez tkanki mego cia a. Stwarza to pewn barier psychologiczn i dlatego jem tak ma o i tak wolno, ale z czasem to przezwyci . - A nie boisz si jakiej infekcji? - spyta przera onym g osem Pelorat. - Nie rozumiem, jak to si sta o, e nie pomy la em o tym wcze niej. Przecie na ka dym wiecie, na którym si znajdziesz, mog jakie mikroorganizmy, na które nie jeste uodporniona! Mo esz umrze z powodu zwyk ej infekcji. Golan musimy wraca . - Nie wpadaj w panik , Pel - rzek a z u miechem Bliss. - Mikroorganizmy, które dostan si do mojego organizmu z po ywieniem czy jak inn drog , te zostan zasymilowane przez Gaj . Je li dzie wygl da o na to, e mi szkodz , to zostan zasymilowane jeszcze szybciej, a kiedy ju stan si Gaj , nie zrobi mi nic z ego. Obiad dobieg ko ca. Pelorat ykn podgrzanego soku wieloowocowego z korzeniami. - No - rzek oblizuj c wargi - my , e pora zmieni temat. Wygl da na to, e moim jedynym zaj ciem na tym statku jest zmienianie tematów. Ciekawe, jaka jest tego przyczyna? - Taka, e Bliss i ja mamy odmienne zdania na ka dy temat i za adn cen nie odst pimy od swoich pogl dów - rzek powa nie Trevize. - W tobie nadzieja, Janov, e nie popadniemy w ob d... A wi c o czym chcia by mówi ? - Przejrza em swoje materia y na temat Comporellona i okazuje si , e ca y tamten sektor obfituje w stare legendy. Mieszka cy tamtejszych wiatów utrzymuj , e zosta y one za one w bardzo
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dawnych czasach, w pierwszych tysi cleciach po wynalezieniu metody podró y w nadprzestrze . Comporellon twierdzi nawet, e zna nazwisko swego legendarnego za yciela. Mia nim by niejaki Benbally, cho nie podaj , sk d pochodzi . Wed ug nich pierwotnie ich wiat nazywa si wiatem Benbally'ego. - A ile, twoim zdaniem, jest w tym prawdy? - Jest pewnie ziarnko prawdy, ale jak stwierdzi , co jest tym ziarnkiem? - Nigdy nie s ysza em o adnym Benballym. A ty? Spotka si z tym nazwiskiem w jakim rzetelnym ródle historycznym? - Nie, ale sam wiesz, e w okresie pó nego Imperium usilnie starano si wymaza z historii wszystko to, co dzia o si w czasach przedimperialnych. W ostatnich, niespokojnych stuleciach istnienia Imperium jego w adcom bardzo zale o na st umieniu lokalnego patriotyzmu, gdy uwa ali, zreszt s usznie, e niszczy on wewn trzn spójno Imperium. Dlatego te w prawie ka dym sektorze Galaktyki prawdziwa historia, maj ca oparcie w ród ach i operuj ca cis chronologi , zaczyna si dopiero w momencie, kiedy staj si tam silne wp ywy Trantora i dany sektor zawiera przymierze z Imperium albo zostaje przez nie zaanektowany. - Nigdy bym nie pomy la , e histori jest tak atwo wymaza - rzek Trevize. - No, nie jest to takie atwe - odpar Pelorat - ale silny i zdecydowany rz d mo e du o zrobi , eby przestano si ni interesowa . Kiedy to zainteresowanie dostatecznie os abnie, to materia y ulegaj rozproszeniu, wiedza o dawnych czasach degeneruje si i mo e przetrwa tylko w opowie ciach ludowych. A takie opowie ci maj to do siebie, e s bardzo przesadzone i ka dy sektor jest w nich zawsze starszy i pot niejszy, ni by naprawd . I bez wzgl du na to, jak nieprawdopodobna jest taka legenda i jakie nonsensy zawiera, mieszka cy danego sektora uwa aj za swój patriotyczny obowi zek wi cie w ni wierzy . Móg bym ci przytoczy opowie ci z wszystkich k tów Galaktyki, mówi ce o tym, e wiaty, na których powsta y, zosta y za one przez ludzi przyby ych tam bezpo rednio z Ziemi, cho nie zawsze jest to nazwa, któr okre laj planet przodków. - A jak j jeszcze nazywaj ? - Ró nie. Czasami Jedyna, czasami Najstarsza. Nazywaj j te Ksi ycowym wiatem, co zdaniem niektórych - jest aluzj do jej olbrzymiego satelity. Inni natomiast utrzymuj , e w czasach pregalaktycznych "ksi ycowy" znaczy o tyle, co "bezludny" albo "porzucony". - Janov, prosz ci , przesta ! - przerwa mu agodnie Trevize. - B dziesz mówi bez ko ca o zwolennikach to jednego, to znów drugiego pogl du. Powiadasz, e takie legendy mo na znale wsz dzie? - O tak! Prawie wsz dzie. Wystarczy tylko, aby si z nimi zapozna , a zrozumiesz, e ludzie maj zwyczaj zaczyna od jakiego okruchu prawdy, a potem otaczaj ten okruch coraz grubszymi warstwami zmy le - zupe nie jak te ostrygi z Rhampory, które tworz per y, otaczaj c ziarnko piasku coraz to nowymi warstwami swej wydzieliny. To porównanie przysz o mi do g owy, kiedy... - Janov, znowu zaczynasz. Przesta ! Powiedz mi lepiej, czy w legendach comporellia skich jest co , co ró ni je od innych. - Co? - Pelorat patrzy przez chwil na Trevizego nieprzytomnym wzrokiem. - Co , co je ró ni od innych? Hmm, Comporellianie utrzymuj , e Ziemia le y niedaleko od nich i to jest niezwyk e. Na wi kszo ci wiatów, na których ywe s legendy o Ziemi, jej po enie okre la si bardzo niejasno, umieszczaj c j gdzie daleko albo zgo a w jakim nie istniej cym miejscu. - Zupe nie tak, jak na Sayshell, gdzie nam opowiadano, e Gaja znajduje si w nadprzestrzeni powiedzia Trevize. Bliss roze mia a si . Trevize obrzuci j szybkim spojrzeniem. - To szczera prawda. Tak nam mówiono. - Nie w tpi w to. miej si dlatego, e to zabawne. Oczywi cie chcemy, eby wierzyli, e jest tak, jak mówi . Na razie yczymy sobie tylko jednego, eby nas zostawiono w spokoju, a gdzie mo e by spokojniejsze miejsce ni w nadprzestrzeni? Je li ludzie s dz , e si tam znajdujemy, to jest tak, jakby my si tam znajdowali naprawd . - Owszem - rzek szorstko Trevize - zgodnie z t sam zasad co dba o to, eby ludzie wierzyli, e Ziemia nie istnieje albo znajduje si gdzie daleko, albo e jej powierzchnia jest radioaktywna. - Tyle tylko - doda Pelorat - e Comporellianie s przekonani, i znajduje si ona dosy blisko od ich planety.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ale s równie przekonani, e jest ska ona radioaktywno ci . Ka da planeta, na której znana jest jaka legenda o Ziemi, jest przekonana, e, z takiego czy innego powodu, Ziemia jest niedost pna. - Tak to z grubsza wygl da - przyzna Pelorat. - Wiele osób na Sayshell uwa a - powiedzia Trevize - e Gaja znajduje si niedaleko. Niektórzy potrafi nawet prawid owo wskaza gwiazd , wokó której kr y, a mimo to wszyscy s przekonani, e jest ona niedost pna. By mo e równie na Comporellonie s ludzie, którzy wierz wi cie, e Ziemia jest radioaktywna i martwa, ale potrafi wskaza gwiazd , wokó której kr y. Je li tak, to b dziemy wiedzieli, dok d mamy lecie i polecimy tam, nawet gdyby uwa ali, e jest niedost pna. Przecie akurat tak post pili my w przypadku Gai. - Ale Gaja chcia a, eby cie przylecieli - powiedzia a Bliss. - Nie mogli cie wprawdzie uciec z naszych r k, ale nie zamierzali my uczyni wam nic z ego. A je li Ziemia jest równie pot na, ale bynajmniej nie yczliwa? Co wtedy? - Musz tam si dosta , bez wzgl du na konsekwencje. Ale to tylko moja sprawa. Kiedy zlokalizuj Ziemi , b dziecie mogli rozsta si ze mn . Wysadz was na najbli szym wiecie nale cym do Federacji Fundacyjnej albo, je li b dziecie chcieli, odstawi was z powrotem na Gaj i potem polec sam na Ziemi . - S uchaj, stary - powiedzia wyra nie przygn biony Pelorat. - Nie mów, prosz , takich rzeczy. Nawet mi przez g ow nie przesz o, eby zostawi ci samego. - A mnie, eby zostawi Pela - powiedzia a Bliss, g adz c Pelorata po policzku. - No wi c dobrze. Nied ugo b dziemy mogli wykona skok na Comporellon, a potem - miejmy nadziej - na Ziemi . 3. Na stacji granicznej - Czy Trevize mówi ci, e w ka dej chwili mo emy wykona skok i wej w nadprzestrze ? spyta a Bliss, wchodz c do ich wspólnej kabiny. Pelorat, który siedzia w nie pochylony nad dyskiem obrazowym, podniós g ow i powiedzia : - Prawd mówi c, zajrza tu tylko i powiedzia : "za pó godziny". - Niepokoi mnie sama my l o tym. Nigdy nie lubi am skoków. Podczas skoku mam takie dziwne uczucie, jakbym si wywraca a na drug stron . Pelorat spojrza na ni z zaskoczeniem. - Nie przypuszcza em, e jeste tak podró niczk . - W ciwie nie jestem, i to nie tylko jako akurat ten element Gai. Gaja w ogóle nie ma okazji do regularnych podró y w przestrzeni. Z samej swojej natury ja-my-Gaja nie szukamy innych planet, nie prowadzimy z nikim wymiany handlowej ani nic urz dzamy wycieczek turystycznych. Mimo to kto musi by na stacjach orbitalnych strzeg cych wej cia na Gaj ... - Tak jak wtedy, kiedy mieli my szcz cie ci spotka . - Tak, Pel - u miechn a si do niego ciep o. - Albo nawet, z ró nych powodów, lecie na Sayshell i w inne regiony gwiezdne... zwykle potajemnie. Ale czy potajemnie czy nie, musi wykonywa skoki i oczywi cie odczuwa to ca a Gaja. Skacze przecie to, co jest jej cz ci . - To niedobrze - rzek Pelorat. - Mog oby by jeszcze gorzej. Ca a, du a przecie , masa planety nie bierze udzia u w skoku, wi c jego skutki s os abione. Wydaje si jednak, e ja odczuwam to znacznie silniej ni reszta Gai. Zgodnie z tym, co stale t umaczy Trevizemu - e poszczególne elementy Gai nie s identyczne. Istniej mi dzy nami ró nice i na przyk ad moja struktura jest z jakiej przyczyny szczególnie wra liwa na skoki. - Zaczekaj! - powiedzia Pelorat, przypominaj c sobie nagle o czym . - Trevize wyja ni mi to kiedy . Te sensacje odczuwa si w zwyk ych statkach. W takim statku, wchodz c w nadprzestrze , opuszcza si normalne pole grawitacyjne Galaktyki. a wychodz c z nadprzestrzeni, powraca si do niego. I w nie wyj cie z normalnej przestrzeni i powrót do niej powoduj te sensacje. Ale "Odleg a Gwiazda" jest statkiem o nap dzie grawitacyjnym. Jest zupe nie niezale na od pola grawitacyjnego, w zwi zku z czym faktycznie ani z niego nie wychodzi, ani do niego nie powraca. Dlatego nic w ogóle nie b dziemy czuli. Zapewniam ci , kochanie, na podstawie swojego w asnego do wiadczenia. - To wspaniale! Szkoda, e wcze niej o tym nie porozmawiali my. Zaoszcz dzi oby mi to niepotrzebnych obaw.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ma to jeszcze inn zalet - powiedzia Pelorat, czerpi c niezwyk przyjemno z faktu, e mo e wyst pi w nowej dla siebie roli eksperta od spraw astronautyki. - Po to, aby wykona skok. normalny statek musi si znacznie oddali od cia o wielkiej masie, takich jak gwiazdy. Cz ciowo dlatego, e im bli ej gwiazdy, tym silniejsze pole grawitacyjne, a co za tym idzie, tak e te przykre sensacje odczuwane podczas skoku. Poza tym, im silniejsze pole grawitacyjne, tym bardziej skomplikowane równania, które trzeba rozwi za , aby wykona skok bezpiecznie i znale si po nim w tym miejscu normalnej przestrzeni, w którym chce si znale . Jednak e na statku o nap dzie grawitacyjnym nie odczuwa si w ogóle adnych sensacji spowodowanych skokiem. W dodatku ten statek jest wyposa ony w komputer, który znacznie przewy sza normalne komputery i który potrafi z niezwyk szybko ci rozwi zywa nawet bardzo skomplikowane równania. Skutkiem tego "Odleg a Gwiazda" nie musi, jak inne statki, odsuwa si od jakiej gwiazdy przez wiele tygodni na odleg gwarantuj bezpieczny i wygodny skok, gdy potrzebuje na to tylko dwóch albo trzech dni. Jest to mo liwe przede wszystkim dlatego, e nie podlegamy dzia aniu pola grawitacyjnego, a wi c nie dzia a na nas si a bezw adno ci, i e - tu musz przyzna , e nie rozumiem jak to mo liwe, ale Trevize zapewnia mnie, e tak jest - mo emy uzyska znacznie wi ksze przyspieszenie ni jakikolwiek statek o normalnym nap dzie. - To wietnie, a fakt, e Trev potrafi kierowa tym niezwyk ym statkiem, dobrze wiadczy o jego umiej tno ciach. Pelorat lekko zmarszczy Brwi. - Bliss, prosz ci , mów "Trevize". - No przecie tak mówi . Jednak kiedy go nie ma, mog sobie pozwoli na lekkie odpr enie. - Nie rób tego. To tak jak z na ogiem, kochanie, nie mo na sobie pozwoli nawet na troch , bo znowu si wpada. On jest taki dra liwy na tym punkcie. - Nie na tym. To ja go dra ni . Nie lubi mnie. - To nie jest tak - powiedzia Pelorat z przekonaniem. - Rozmawia em z nim o tym... No, nie rób takiej chmurnej miny. Stara em si by bardzo taktowny, dziecko. Zapewni mnie, e nie ma absolutnie nic przeciwko tobie. Jest nieufny w stosunku do Gai i przygn biony faktem, e musia wybra tak przysz dla ludzko ci. Musimy mu to wybaczy . Minie mu ten nastrój, kiedy zrozumie, jakie po ytki p yn z takiego wyboru. - Mam nadziej , e si tak stanie, ale tu nie chodzi tylko o Gaj . Bez wzgl du na to, co on ci mówi, Pel - a pami taj, e bardzo ci lubi i nie chcia by zrani twoich uczu - on nie lubi mnie jako jednostki, a nie jako Gai. - Nie, Bliss. To niemo liwe. - To, e ty mnie kochasz, Pel, nie znaczy, e ka dy musi mnie kocha . Pozwól, e ci wyja ni , o co tu chodzi. Trev... no dobrze, Trevize... uwa a, e jestem robotem. Na nieruchomej zazwyczaj twarzy Pelorata pojawi si wyraz zdumienia. - Na pewno nie uwa a, e jeste sztucznie stworzon istot ludzk - powiedzia . - Dlaczego to ci tak zdumiewa? Gaja zosta a za ona przy pomocy robotów. To fakt dobrze znany. - Roboty mog y w tym pomaga , tak jak maszyny, ale to ludzie za yli Gaj , ludzie z Ziemi. Tak nie s dzi Trevize. Wiem, e tak s dzi. - Jak ju mówi em tobie i Trevizemu, w pami ci Gai nie zachowa o si nic na temat Ziemi. Ale za to, cho min o od tamtych czasów trzy tysi ce lat, w naszych wspomnieniach przetrwa y roboty, które pracowa y nad przekszta ceniem Gai w wiat nadaj cy si do zamieszkania. My tworzyli my wtedy Gaj jako ogólnoplanetarn wiadomo ... Zaj o to sporo czasu, Pel, i jest to kolejny powód tego, e nasze wspomnienia z najdawniejszej przesz ci s tak nieostre. I by mo e, wbrew temu, co my li Trevize, to wcale nie by o tak, e wymaza a je Ziemia... - Dobrze, Bliss - powiedzia ze zniecierpliwieniem Pelorat - ale co z tymi robotami? - No có , kiedy ju powsta a Gaja, roboty wynios y si . Nie chcieli my takiej Gai, która obejmowa aby te roboty, bo byli my i jeste my nadal przekonani, e na d sz met taki element jak one by by szkodliwy dla ludzkiej spo eczno ci, bez wzgl du na to, czy by aby to spo eczno izoli czy spo eczno ogólnoplanetarna. Nie wiem, w jaki sposób doszli my do tego wniosku, ale mo liwe, e opierali my si na wypadkach, które mia y miejsce w tak wczesnych dziejach Galaktyki, e nie si ga do nich pami Gai. - Je li roboty wynios y si ...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
A je li cz ich pozosta a? A je li jestem jednym z nich... licz cym mo e nawet pi tna cie tysi cy lat? Trevize podejrzewa, e tak w nie jest. Pelorat wolno potrz sn g ow . - Ale nie jeste . - Na pewno wierzysz w to, co mówisz? - Oczywi cie. Nie jeste robotem. - A sk d wiesz? - Po prostu wiem. Nie ma w tobie nic sztucznego. Je li ja nic takiego nie zauwa em, to na pewno nie móg tego zauwa nikt inny. - A czy nie jest mo liwe, e zosta am tak znakomicie, w najdrobniejszych szczegó ach skonstruowana, e nie mo na mnie odró ni od prawdziwego cz owieka? Gdyby tak by o, to czy by by w stanie odró ni mnie od prawdziwego cz owieka? - Nie s dz , eby skonstruowanie takiego robota by o mo liwe - powiedzia Pelorat. - No a gdyby, wbrew temu, co s dzisz, by o to jednak mo liwe? - Ja po prostu w to nie wierz . - No to przyjmijmy, e jest to przypadek czysto hipotetyczny. Jak by si czu , gdybym by a robotem, którego nie mo na odró ni od cz owieka? Pelorat strzeli nagle palcami prawej r ki. - Wiesz, s legendy o kobietach, które zakocha y si w sztucznych m czyznach, i odwrotnie. Zawsze my la em, e ma to jakie alegoryczne znaczenie i nigdy nie przysz o mi do g owy, e te opowie ci mog by prawdziwe... Oczywi cie ani Golan ani ja nie znali my nawet s owa "robot", dopóki nie wyl dowali my na Sayshell, ale kiedy teraz o tym my , to jestem przekonany, e te sztuczne kobiety i sztuczni m czy ni byli robotami. Najwidoczniej w bardzo dawnych czasach istnia y takie roboty. Znaczy to, e te legendy trzeba b dzie przeanalizowa na nowo... Umilk nagle i zamy li si . Bliss czeka a chwil , a kiedy nadal milcza , klasn a g no w d onie. Pelorat podskoczy . - Pel, kochany - powiedzia a Bliss. - Uciekasz w t swoj mitologi , eby uchyli si od odpowiedzi na moje pytanie. Pytam wi c ponownie: I "Jak by si czu , kochaj c si z robotem?" Popatrzy na ni z zak opotaniem. - Z takim, którego naprawd nie mo na odró ni od cz owieka? Z absolutnie nieodró nialnym? - Tak. - Wydaje mi si , e robot, którego w aden sposób nie mo na odró ni od cz owieka, jest cz owiekiem. Gdyby by a takim robotem, to dla mnie by aby cz owiekiem. - To w nie chcia am us ysze , Pel. Pelorat czeka chwil , a potem powiedzia : - No, teraz kiedy ju to us ysza powiesz mi chyba, e jeste prawdziw istot ludzk i e nie musz ju si zmaga z hipotetycznymi sytuacjami? - Nie. Nie powiem nic takiego. Zdefiniowa istot ludzk jako obiekt, który posiada wszystkie asno ci istoty ludzkiej. Je li stwierdzasz, e ja mam wszystkie te w asno ci, to zamyka to dyskusj . Mamy definicj operacyjn i nie potrzeba nam innej. Zreszt sk d mog wiedzie , czy ty sam nie jeste robotem, którego nie mo na odró ni od prawdziwego cz owieka? - St d, e ja to mówi . - Tak, tylko e gdyby by robotem, którego nie mo na odró ni od cz owieka, to mo e by by tak skonstruowany, eby mi powiedzie , e jeste cz owiekiem i mo e nawet tak by ci zaprogramowano, eby sam wierzy , e tak jest. Nie mamy i nie mo emy mie nic oprócz tej definicji operacyjnej. Zarzuci a Peloratowi ramiona na szyj i poca owa a go. Poca unek by d ugi i nami tny. W ko cu Pelorat zdo wykrztusi : - Przecie obiecali my Trevizemu, e nie b dziemy go stawia w k opotliwej sytuacji, przekszta caj c ten statek w przybytek mi ci. - Dajmy si ponie uczuciom i nie my lmy o obietnicach - powiedzia a zalotnie Bliss. Pelorat rzek z zak opotaniem: - Nie mog tego zrobi , kochanie. Wiem, e musi ci to irytowa , Bliss, ale tak ju mam natur , e nie mog przesta my le i podda si emocjom. By oby to sprzeczne z moimi zwyczajami. Prawdopodobnie dla innych te zwyczaje s denerwuj ce, ale nic na to nie poradz . Nie zdarzy o mi si spotka kobiety, która po pewnym okresie po ycia ze mn nie zg asza aby z tego powodu
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pretensji. Moja pierwsza ona... ale obawiam si , e to nie jest odpowiedni temat do rozmowy z tob ... - Raczej nie; ale nie obra am si o to. Ty te nie jeste moim pierwszym m czyzn . - Och! - powiedzia Pelorat, nie bardzo wiedz c, jak si ma zachowa , ale zaraz, dostrzegaj c miech Bliss, doda : - Ale oczywi cie. Nigdy by mi nie przysz o do g owy, e jestem. W ka dym razie mojej pierwszej onie nie podoba o si to. - Ale mnie si podoba. Uwa am, e to twoje ustawiczne pogr anie si w my lach jest bardzo poci gaj ce. - Nie wierz w to, ale w nie nasun a mi si inna my l. Robot czy cz owiek, to nie ma znaczenia. Zgadzamy si co do tego. Jednak e jestem izolem. Wiesz o tym. Nie jestem cz ci Gai i kiedy kochamy si , twoje uczucia kieruj si poza Gaj . Jest tak nawet wtedy, kiedy pozwalasz mi na krótko z czy si z Gaj . By mo e nie prze ywasz tego tak intensywnie, jak mog aby prze ywa , gdyby kocha a si z kim nale cym do Gai. - Mi do ciebie i z tob , Pel, ma swoje uroki - rzek a na to Bliss. - Nie chc niczego wi cej. - Ale to nie jest tylko twoja sprawa. Nie jeste tylko i po prostu sob . A je li Gaja uwa a, e twoja mi do mnie to perwersja? - Gdyby tak by o, to wiedzia abym o tym, gdy jestem Gaj . Skoro ja znajduj w tym przyjemno , to Gaja te . Kiedy kochamy si , ca a Gaja czuje w jakim stopniu rozkosz. Kiedy mówi , e ci kocham, to znaczy to, e kocha ci Gaja, chocia tylko ta jej cz , któr jestem ja, bierze w tym bezpo redni udzia ... Wygl dasz na speszonego. - B c izolem, Bliss, nie jestem w stanie dok adnie tego zrozumie . - Zawsze mo na przeprowadzi porównanie z cia em izola. Kiedy wygwizdujesz jak melodi , to ca e twoje cia o, ty jako organizm, chce wygwizdywa t melodi , ale bezpo redni udzia w tym procesie bior tylko twoje usta, j zyk i p uca. Du y palec u prawej nogi nie robi nic. - Mo e przytupywa do taktu. - Ale nie jest to niezb dne do wykonania tej czynno ci. Przytupywanie nie jest t czynno ci , lecz reakcj na ni . Podobnie wszystkie cz ci Gai mog w jaki sposób reagowa na moje emocje, a ja z kolei na ich emocje. - My , e nie ma sensu przejmowa si tym rzek Pelorat. - Oczywi cie, e nie. - A jednak czuj z tego powodu jak dziwn odpowiedzialno . Kiedy staram si , eby by a ze mn szcz liwa, to wydaje mi si , e musz stara si o to, eby ka dy organizm na Gai by szcz liwy. - Ka dy atom... ale przecie w istocie robisz to. Przyczyniasz si do tej wspólnej rado ci, w której pozwalam ci krótko uczestniczy . My , e twój udzia jest za ma y, aby mo na go by o atwo zmierzy , ale te si liczy i wiedz c o tym, powiniene odczuwa jeszcze wi ksz przyjemno . - Chcia bym mie pewno - powiedzia Pelorat - e Golan jest tak zaj ty tym swoim manewrowaniem w nadprzestrzeni, e jeszcze przez pewien czas zostanie w sterowni. - Chcesz skorzysta z uciech miesi ca miodowego, co? - Tak. - No to we kartk , napisz na niej "Przybytek Mi ci", przyczep j do drzwi i je li b dzie chcia tu wej , to jego zmartwienie. Pelorat zrobi , jak mu powiedzia a Bliss, i kiedy tu potem oddali si nader przyjemnym zaj ciom, "Odleg a Gwiazda" wykona a skok. adne z nich w ogóle nie zauwa o jakiejkolwiek zmiany. Zreszt nie zauwa yliby adnej zmiany, nawet gdyby starali si j zauwa . 10 Min o zaledwie kilka miesi cy od czasu, kiedy Pelorat pozna Trevizego i opu ci Terminus. Zanim jednak to si sta o, prze ponad pó wieku (wed ug standardowego czasu galaktycznego) nie wychylaj c nosa poza planet . W swoim mniemaniu sta si w czasie tych kilku miesi cy starym wyg przestrzeni. Ogl da z przestrzeni trzy planety: Terminusa, Sayshell i Gaj . A teraz ogl da czwart , cho tylko na ekranie, uchwycon przez sterowany komputerem teleskop. T czwart by Comporellon. I po raz czwarty czu si dziwnie rozczarowany. Nadal bowiem wyobra sobie, e patrz c z przestrzeni na zamieszkany wiat powinno si widzie kontury kontynentów otoczonych morzem albo kontury jezior otoczonych l dem, gdyby ogl dany wiat by akurat such planet .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Tymczasem rzeczywisto zawsze by a inna. Je li wiat nadawa si do zamieszkania, to mia zarówno atmosfer , jak i hydrosfer . A skoro by a tam i woda, i powietrze, to by y te chmury, a skoro by y chmury, to przes ania y widok z przestrzeni. A wi c Pelorat raz jeszcze stwierdzi , e widzi tylko wiruj ce bia e chmury, spoza których mignie niekiedy skrawek wyp owia ego b kitu lub rdzawa plama. Zastanawia si ponuro, czy kto potrafi by zidentyfikowa jakikolwiek wiat z odleg ci, powiedzmy, trzech tysi cy kilometrów, ogl dany do tego na ekranie. Jak mo na odró ni jeden b wiruj cych chmur od innego? Bliss spojrza a na Pelorata z pewnym niepokojem. - O co chodzi, Pel? Masz tak nieszcz liw min . - Przekona em si , e wszystkie planety ogl dane z przestrzeni wygl daj tak samo. - No i co z tego, Janov? - powiedzia Trevize. - Wszystkie wyspy na Terminusie wygl daj tak samo, je li widzisz je na linii horyzontu... chyba e wiesz, czego wypatrywa , na przyk ad szczytu jakiej góry albo jakiego charakterystycznego pó wyspu. - Zapewne - odpar Pelorat z wyra nym niezadowoleniem - ale czego mo na wypatrywa w masie wiruj cych chmur? A nawet je li spróbujesz co tam dojrze , to zanim zorientujesz si , czy to jest nie to, czego szukasz, znajdziesz si prawdopodobnie z drugiej, nie o wietlonej strony planety. - Przypatrz si lepiej, Janov. Je li skoncentrujesz uwag na kszta cie chmur, to przekonasz si , e uk adaj si one w pewien wzór. Ca otacza planet i kr y wokó swego rodka. Ten rodek wypada mniej wi cej nad jednym z biegunów planety. - Nad którym? - spyta a z zaciekawieniem Bliss. - Poniewa z naszego punktu widzenia planeta kr ci si zgodnie z ruchem wskazówek zegara, to na mocy definicji - patrzymy na jej po udniowy biegun. Dalej, poniewa rodek tego wiru zdaje si by oddalony o oko o pi tna cie stopni od terminatora - to ta linia cienia - a o planety nachylona jest o dwadzie cia jeden stopni w kierunku prostopad ej p aszczyzny jej obrotu, to znajdujemy si nad stref , gdzie jest akurat pe nia wiosny albo pe nia lata. To, jaka jest faktycznie pora, zale y od tego, czy biegun przesuwa si w kierunku od czy do terminatora. Komputer mo e obliczy orbit planety i poda mi szybko dok adne dane. Stolica znajduje si na pó noc od równika, a wi c jest tam teraz rodek jesieni albo rodek zimy. Pelorat zmarszczy czo o. - To a tyle mo esz powiedzie ? - Spojrza na warstw chmur, jak gdyby my la , e mu odpowie, ale oczywi cie nic nie odpowiedzia a. - Nawet wi cej - rzek Trevize. - Je li spojrzysz na strefy wokó biegunów, to spostrze esz, e w warstwie chmur nie ma przerw, chocia dalej od biegunów s takie przerwy. W rzeczywisto ci tam te s przerwy, ale wida przez nie lód, który te jest bia y i st d si bierze to z udzenie. - No, faktycznie - odpar Pelorat. - My , e gdzie jak gdzie, ale na biegunach mo na si spodziewa lodu. - Oczywi cie na biegunach zamieszkanych planet. Planety, na których nie istnieje ycie, mog by pozbawione wody albo powietrza, a je li jest na nich lód czy chmury, to pewne oznaki mog wiadczy o tym, e ani ten lód, ani chmury nie sk adaj si z wody. Inna rzecz, która rzuca si w oczy, to obszar nieprzerwanej bieli po dziennej stronie terminatora. Do wiadczone oko dostrze e od razu, e obszar ten jest wi kszy, ni to zazwyczaj bywa. Co wi cej, je li si dok adnie przyjrze , to mo na zauwa , e wiat o odbite od tej powierzchni ma lekko pomara czowy odcie . Znaczy to, e s ce Comporellona jest zimniejsze ni s ce Terminusa. Chocia Comporellon znajduje si bli ej swego s ca ni Terminus swego, to nie jest na tyle blisko, eby mog o to skompensowa ni sz temperatur jego s ca. Dlatego Comporellon jest, jak na zamieszkane wiaty, wiatem zimnym. - Czytasz z tego obrazu jak z ksi ki, stary rzek z podziwem Pelorat. - Nie wpadaj w zbytni zachwyt - powiedzia , u miechaj c si , Trevize. - Komputer dostarczy mi odpowiednich danych statystycznych na temat tego wiata, w tym rednie temperatury roczne, które s do niskie. atwo jest wydedukowa co , o czym si ju wie. Prawd powiedziawszy, Comporellon znajduje si na progu ery lodowcowej i gdyby konfiguracja jego kontynentów by a nieco inna, to era ta ju by si zacz a. Bliss zagryz a usta. - Nie lubi zimna. - Mamy ciep e ubrania - powiedzia Trevize.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To nie ma znaczenia. Ludzie nie s przystosowani do zimnego klimatu. Naprawd . Nie mamy ani g stych futer, ani upierzenia, ani podskórnej grubej warstwy t uszczu. Je li jaki wiat ma zimny klimat, to wskazuje to na pewn oboj tno , z jak odnosi si do swoich cz ci. - A czy ca a Gaja ma agodny klimat? - spyta Trevize. - Wi ksza cz . Jest troch zimnych rejonów dla ro lin i zwierz t przystosowanych do zimna i troch gor cych, dla ro lin i zwierz t przystosowanych do takiego klimatu, ale na przewa aj cej cz ci jej obszaru panuje klimat agodny, gdzie nigdy nie jest zbyt gor co ani zbyt zimno dla organizmów, w czaj c w to oczywi cie organizmy ludzkie, które nie lubi takich skrajno ci. - W czaj c w to, oczywi cie, organizmy ludzkie. Wszystkie cz ci Gai s ywe i równe pod tym wzgl dem, ale ludzie najwidoczniej s równiejsi. - Nie b taki idiotycznie sarkastyczny - odci a si Bliss. - Poziom i intensywno wiadomo ci i wiedzy to wa ne rzeczy. Cz owiek jest bardziej po yteczn cz ci Gai ni ska a o tej samej wadze, nic wi c dziwnego, e w ciwo ci i funkcje Gai jako ca ci ustawione s pod k tem potrzeb cz owieka, jednak nie w takim stopniu jak na waszych wiatach. Co wi cej, kiedy wymaga tego interes ca ej Gai, jej funkcje i w ciwo ci ustawia si pod k tem jej innych cz ci. Mo e si nawet zdarzy , e b ustawione pod k tem potrzeb jej skalnego wn trza. Ono równie wymaga opieki i gdyby jej zabrak o, mog yby ucierpie wszystkie cz ci Gai. Nie chcieliby my przecie zb dnego wybuchu wulkanu, prawda? - Faktycznie - odpar Trevize. - Zb dnego nie. - Zrobi o to na tobie wra enie, co? - S uchaj - rzek Trevize - s wiaty, które s zimniejsze, ni si normalnie spotyka, i wiaty, które cieplejsze, wiaty, których znaczne cz ci pokrywaj tropikalne lasy, i wiaty, na których olbrzymie obszary zajmuj sawanny. Nie ma dwóch wiatów, które by yby identyczne, a ka dy z nich jest domem dla ludzi, którzy do niego przywykli. Ja jestem przyzwyczajony do do agodnego klimatu Terminusa - ujarzmili my pogod , tak e jest prawie taka, jak na Gai - ale lubi , przynajmniej na jaki czas, znale si w innym otoczeniu. Tym, Bliss, co mamy my, a czego nie ma Gaja, jest zró nicowanie. Czy ka dy wiat b dzie musia zmieni swój klimat na agodny, je li Gaja obejmie ca Galaktyk i stanie si Galaxi ? Takie ujednolicenie by oby nie do zniesienia. - Je li jest tak, jak mówisz, i je li ró norodno wydaje si po dana, to zostanie utrzymana odpar a Bliss. - Jako dar centralnego komitetu, co? - rzek zimno Trevize. - I tylko tyle ró norodno ci, ile dziecie mogli cierpie , tak? Wol pozostawi to naturze. - Ale przecie nie pozostawili cie tego naturze. Ka dy zamieszkany wiat w Galaktyce zosta zmieniony. Ka dy zastali cie takim, jakim go ukszta towa a natura, w stanie pierwotnym, który wam nie odpowiada , i ka dy przekszta cili cie tak, aby uczyni go - w miar swoich mo liwo ci jak najbardziej wygodnym. Jestem pewna, e ten wiat tutaj jest zimny tylko dlatego, e jego mieszka cy nie mogli uczyni go cieplejszym bez nadmiernego wydatku energii, a i tak te jego cz ci, które s faktycznie zamieszkane, s na pewno sztucznie ogrzewane. A zatem nie b z tego taki dumny i nie opowiadaj, e zostawili cie to naturze. - Przypuszczam, e mówisz w imieniu Gai rzek Trevize. - Zawsze mówi w jej imieniu. Jestem przecie Gaj . - To dlaczego Gaja potrzebowa a mojej decyzji, skoro jest tak pewna swej wy szo ci? Dlaczego nie prze do przodu, nie ogl daj c si na mnie? Bliss przez chwil milcza a, jakby zbieraj c my li. Wreszcie powiedzia a: - Dlatego, e nie jest m drze by zbyt pewnym swoich racji. Jest rzecz naturaln i oczywist , e wyra niej dostrzegamy swoje zalety ni wady. Pragniemy robi to, co s uszne, lecz nie to, co nam si wydaje s uszne, ale co jest obiektywnie s uszne, je li w ogóle istnieje co takiego jak obiektywna s uszno . Ze wszystkich znanych nam osób ty wydajesz si najbli szy owej obiektywnej s uszno ci. Dlatego zdajemy si na ciebie. - Tak - odpar ze smutkiem Trevize - jestem tak bliski obiektywnej s uszno ci, e nie rozumiem swej w asnej decyzji i musz szuka dla niej uzasadnienia. - Znajdziesz je - powiedzia a Bliss. - Mam nadziej - odpar Trevize. - Je li mam by szczery, stary - odezwa si Pelorat - to wydaje mi si , e w tej dyskusji gór jest Bliss. Dlaczego nie chcesz przyj do wiadomo ci faktu, e jej argumenty uzasadniaj twoj decyzj ?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Dlatego - odpar szorstko Trevize - e w chwili kiedy j podejmowa em, nie zna em tych argumentów. Nie zna em adnych szczegó ów dotycz cych Gai. Co na mnie wp yn o, przynajmniej pod wiadomie. Co , co nie zale y od tych szczegó ów, co , co ma zupe nie podstawowe znaczenie. I to co musz znale . Pelorat uniós r w uspokajaj cym ge cie. - Nie z si , Golan. - Nie z oszcz si . Ale yj teraz w takim napi ciu, e nie mog tego znie . Nie chc by centrum Galaktyki. - Nie mam o to do ciebie pretensji - powiedzia a Bliss - i naprawd jest mi przykro, e twoja struktura psychiczna narzuci a ci w pewnym sensie tak rol ... Kiedy wyl dujemy na Comporellonie? - Za trzy dni - odpar Trevize - i to dopiero po przej ciu przez który z tych posterunków granicznych na orbicie. - Chyba nie powinno by z tym adnych problemów, co? - spyta Pelorat. Trevize wzruszy ramionami. - To zale y od liczby statków, które chc l dowa , od liczby posterunków granicznych, a przede wszystkim od przepisów reguluj cych zasady udzielania i nieudzielania zgody na l dowanie. Takie przepisy od czasu do czasu si zmieniaj . - Jak to nieudzielania zgody? - rzek z oburzeniem Pelorat. - Jak mog nie udzieli zgody obywatelom Fundacji? Przecie Comporellon nale y do Federacji? - Hmm, i tak, i nie. To kwestia interpretacji prawnej. Nie wiem, jak oni to interpretuj . Przypuszczam, e istnieje mo liwo , e nie udziel nam zgody na l dowanie, ale my zarazem, e to ma o prawdopodobne. - A co zrobimy, je li nam odmówi ? - Nie wiem - odpar Trevize. - Zamiast ama sobie g owy nad tym, co zrobi , je li nas nie wpuszcz , lepiej poczekajmy i zobaczmy, co nam powiedz . 11 Byli ju tak blisko Comporellona, e widzieli go bez pomocy teleskopu jako du kul . Kiedy patrzyli przez teleskop, widzieli te stacje graniczne. Znajdowa y si one w du o wi kszej odleg ci od planety ni inne stacje orbitalne i by y dobrze o wietlone. Poniewa "Odleg a Gwiazda" zbli a si do planety od strony jej po udniowego bieguna, widzieli pó kul ca y czas sk pan w wietle s onecznym. Naturalnie stacje graniczne znajduj ce si po stronie pogr onej w mroku nocy by y lepiej widoczne, gdy dzi ki jasnemu o wietleniu wyra nie odcina y si od ciemnego t a. Naliczyli ich sze (bez w tpienia po o wietlonej stronie globu te by o sze stacji). Okr y planet z t sam , jednakow pr dko ci . Pelorat, nieco przestraszony tym widokiem, powiedzia : - Bli ej planety wida jakie inne wiat a. Co to jest? - Nie znam tej planety, wi c nie mog nic powiedzie . Niektóre mog by wiat ami orbitalnych fabryk, laboratoriów, obserwatoriów czy nawet miast. Pewne planety wol , eby obiekty znajduj ce si na orbitach wokó nich, z wyj tkiem stacji granicznych, nie by y o wietlone. Tak jest na przyk ad na Terminusie. Comporellon, jak wida , ma w tym wzgl dzie bardziej liberalne zasady. - Do której stacji podlecimy, Golan? - To zale y od nich. Wys em pro o pozwolenie na l dowanie i w ko cu dostaniemy wskazówki, kiedy i do której stacji mamy podlecie . Du o zale y od tego, ile statków stara si w tej chwili o pozwolenie l dowania. Je li przy ka dej stacji czeka tuzin statków, to nie mamy innego wyboru ni uzbroi si w cierpliwo . - Do tej pory tylko dwa razy zdarzy o mi si znale w odleg ci nadprzestrzennej od Gai, ale by am wtedy albo na, albo blisko Sayshell. Nigdy nie by am tak daleko jak teraz - powiedzia a Bliss. Trevize przyjrza si jej bacznie. - A czy to ma jakie znaczenie? Jeste przecie nadal Gaj , prawda? Bliss zrobi a zirytowan min , ale po chwili u miechn a si z zak opotaniem. - Musz przyzna , e tym razem uda o ci si mnie z apa . S owo "Gaja" ma dwa znaczenia. Mo na go u ywa w odniesieniu do planety jako cia a niebieskiego, ale mo na go te u ywa w odniesieniu do ywego tworu, który obejmuje równie to cia o. W ciwie powinni my u ywa dwu ró nych s ów na okre lenie tych dwu ró nych poj , ale za ka dym razem kontekst okre la, w
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
którym znaczeniu zosta o to s owo u yte. Niemniej jednak musz przyzna , e izolowi mo e by czasem trudno w tym si po apa . - No dobrze - rzek Trevize - ale czy znajduj c si wiele tysi cy parseków od planety Gaja, jeste nadal cz ci Gai jako ywego tworu? - Je li o to chodzi, to nadal jestem Gaj . - Nie odczuwasz adnego os abienia wi zi? - W sprawach zasadniczych - nie. Na pewno ju ci mówi am, e kontakt z Gaj przez nadprzestrze jest troch skomplikowany, ale mimo to nadal jestem Gaj . - Nigdy nie przysz o wam do g owy - spyta Trevize - e Gaja to co w rodzaju galaktycznego krakena, tego legendarnego potwora, którego macki si gaj wsz dzie? Wystarczy, eby cie umie cili po kilku Gajan na ka dym z zamieszkanych wiatów i ju b dziecie mie t wasz Galaxi . Zreszt prawdopodobnie ju to zrobili cie. Gdzie umie cili cie waszych ludzi? Przypuszczam, e jest co najmniej jeden na Terminusie i co najmniej jeden na Trantorze. Jak daleko si posun li cie? Bliss mia a niewyra min . - Powiedzia am, e nie b ci ok amywa a, Trevize, ale to nie znaczy, e musz ci powiedzie ca prawd o nas. S pewne rzeczy, o których nie musisz wiedzie . Nale y do nich sprawa rozmieszczenia i identyfikacji pojedynczych cz ci Gai. - A czy mog wiedzie , jaka jest przyczyna istnienia tych waszych macek, skoro nie mog wiedzie , dok d one si gaj ? - Zdaniem Gai nie mo esz. - Przypuszczam, e mog przynajmniej stara si odgadn . Uwa acie si za stra ników Galaktyki. - Pragniemy silnej i bezpiecznej Galaktyki; Galaktyki, w której panuje pokój i ludziom yje si dobrze. Plan Seldona, przynajmniej w swej pierwotnej postaci, ma na celu doprowadzi do powstania Drugiego Imperium Galaktycznego; do imperium, które by oby trwalsze i bardziej operatywne ni pierwsze. Ten plan, stale udoskonalany przez Drug Fundacj , dzia a jak dot d zupe nie dobrze. - Ale Gaja nie chce utworzenia Drugiego Imperium Galaktycznego w klasycznej postaci, prawda? Chcecie Galaxii - ywej Galaktyki. - Poniewa pozwoli na to, mamy nadziej za jaki czas osi gn swój cel. Gdyby nie pozwoli , to d yliby my do utworzenia Drugiego Imperium Galaktycznego, staraj c si , w miar naszych mo liwo ci, aby by o jak najbardziej bezpieczne. - No, ale co jest z ego w ... - W tym momencie do jego uszu dotar o ciche brz czenie. - Wzywa mnie komputer - powiedzia . - Przypuszczam, e otrzymuje w nie instrukcje, do której stacji mamy podlecie . Zaraz wróc . Wszed do sterowni, u d onie we wg bieniach na pulpicie i przekona si , e komputer faktycznie otrzyma ju instrukcje - wspó rz dne stacji granicznej, do której mieli si uda , okre lone w odniesieniu do linii przeprowadzonej od centrum Comporellona do jego bieguna pó nocnego, drogi podej cia do tej stacji. Trevize potwierdzi odbiór instrukcji i wyprostowa si w fotelu. Plan Seldona! Prawie zapomnia o nim. Pierwsze Imperium Galaktyczne rozpad o si i od pi ciuset lat rozwija a si Fundacja, najpierw we wspó zawodnictwie z Imperium, a potem na jego gruzach, ca y czas w zgodzie z Planem. Ten systematyczny rozwój zosta na pewien czas przerwany przez Mu a. Planowi grozi o unicestwienie, ale ostatecznie Fundacja wysz a z tego ca o, prawdopodobnie z pomoc ca y czas kryj cej si przed ni Drugiej Fundacji, a by mo e z pomoc jeszcze lepiej ukrytej Gai. Teraz jednak Plan stan w obliczu niebezpiecze stwa o wiele powa niejszego ni Mu . Zamiast do restauracji Imperium mia doprowadzi do czego niespotykanego dot d w dziejach ludzko ci, do Galaxii. A on, Trevize, zgodzi si na to. Dlaczego? Czy by w Planie by jaki b d? Czy by oparty by on na jakim b dnym za eniu? Przez chwil wydawa o si Trevizemu, e istotnie kryje si tam jaki b d i e, co wi cej, wie on, na czym ten b d polega i e wiedzia to w chwili, kiedy podejmowa t decyzj , ale to wra enie znikn o równie szybko, jak si pojawi o, i zosta z niczym. By mo e by o to tylko z udzenie, zarówno wtedy, kiedy podejmowa decyzj , jak i teraz. W ko cu, poza podstawowymi przes ankami, na których opiera a si psychohistoria, nie wiedzia o
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Planie absolutnie nic. Nie zna adnych jego szczegó ów, nie mia poj cia o matematyce, na której Plan si opiera . Zamkn oczy i wyt umys ... I nic. A mo e pomóg mu dostrzec to komputer? Po d onie na pulpicie i poczu na nich ciep y u cisk komputera. Ponownie zamkn oczy i wyt umys ... I znowu nic. 12 Comporellianin, który wszed na ich statek, mia przypi do munduru holograficzn kart identyfikacyjn . Przedstawia a ona niezwykle wiernie jego puco owat , pokryt lekkim zarostem twarz. Pod zdj ciem widnia o jego nazwisko, A. Kendray. By raczej niski, o lekko zaokr glonej, pasuj cej do twarzy figurze. Zachowywa si swobodnie i z widocznym zdumieniem rozgl da si po statku. - W jaki sposób zjawili cie si tutaj tak szybko? - spyta . - Nie spodziewali my si was wcze niej ni za dwie godziny. - To statek nowego typu - powiedzia grzecznie, lecz wymijaj co Trevize. Kendray nie by jednak taki naiwny, na jakiego wygl da . Wszed do sterowni i od razu powiedzia : - Nap d grawitacyjny? Trevize nie widzia powodu, eby zaprzecza rzeczom oczywistym. - Tak - odpowiedzia oboj tnym tonem. - To bardzo interesuj ce. S yszy si o nich, ale jako nie mo na ich zobaczy . Silniki w obudowie kad uba? - Tak. Kendray spojrza na komputer. - Obwody komputera te ? - Tak. W ka dym razie tak mi powiedziano. Nie sprawdza em. - W porz dku. Mnie potrzebne s tylko dane statku: numer silnika, miejsce produkcji, kod identyfikacyjny, wszystkie te historie. Na pewno jest to w komputerze i za pó sekundy mog dosta wszystko na w ciwym blankiecie. Istotnie zaj o to tylko troch wi cej czasu. Kendray znowu rozejrza si . - Jest was tylko troje? - Zgadza si - odpar Trevize. - Macie jakie zwierz ta? Ro liny? Stan zdrowia? - Nie. Stan zdrowia dobry - odpar krótko Trevize. - Taa... - mrukn Kendray, zapisuj c to w notesie. - Móg by pan w tu d ? To po prostu formalno ... Praw ." Trevize popatrzy nieprzychylnym okiem na przyrz d, który wyci gn Kendray. By on coraz powszechniej u ywany i ustawicznie udoskonalany. Wystarczy rzut oka na mikrodetektor, eby si zorientowa , czy dany wiat jest zacofany czy nie. By o niewiele wiatów, cho by nie wiadomo jak zacofanych, które w ogóle nie u ywa y mikrodetektorów. Zacz y wchodzi w u ycie tu po ostatecznym upadku Imperium, kiedy ka dy wiat powsta y na jego gruzach zacz dba o to, eby nie przenikn y tam choroby i drobnoustroje z innych wiatów. - Co to jest? - spyta a z zaciekawieniem Bliss, wyci gaj c szyj jak uraw, eby lepiej przyjrze si instrumentowi. - Zdaje mi si , e to si nazywa mikrodetektor - powiedzia Pelorat. - Nie ma w tym nic tajemniczego - doda Trevize. - To urz dzenie automatycznie sprawdza jak cz cia a, zarówno z zewn trz, jak i od wewn trz, i wykrywa drobnoustroje, które mog przenosi choroby. - To tutaj tak e je klasyfikuje - powiedzia Kendray z dum . - Zosta o wykonane u nas, na Comporellonie... Mo e jednak b dzie pan uprzejmy w tu praw d . Trevize w r i patrzy , jak na ekranie, wzd poziomych linii, miga ci g czerwonych kropek. Kendray wcisn guzik i w otworze ukaza o si kolorowe zdj cie obrazu. - Zechce pan to podpisa - powiedzia . Trevize z swój podpis. - No i jak wypad em? - spyta . - Chyba nie grozi mi adna niebezpieczna choroba?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie jestem lekarzem - odpar Kendray wi c trudno mi powiedzie co konkretnego, ale aparat nie wykazuje niczego, co dawa oby podstaw do odmówienia panu prawa l dowania albo do poddania pana kwarantannie. Nic wi cej mnie nie interesuje. - Co za szcz ciarz ze mnie - powiedzia sucho Trevize, potrz saj c r , aby pozby si uczucia lekkiego mrowienia. - Teraz pan - powiedzia Kendray. Pelorat w z pewnym oci ganiem d do otworu aparatu, a potem podpisa zdj cie. - A pani? Chwil potem Kendray, gapi c si na wynik badania, powiedzia : - Nigdy dot d nie widzia em nic podobnego. Spojrza na Bliss z wyrazem l ku na twarzy. - Ma pani wynik ujemny. Ca kowicie ujemny. Bliss u miechn a si ujmuj co. - Mi o to us ysze . - Tak, prosz pani. Zazdroszcz pani - spojrza ponownie na pierwsze zdj cie i powiedzia : Poprosz pa ski dowód to samo ci, panie Trevize. Trevize wr czy mu swój dowód. Kendray spojrza na niego i znowu podniós g ow z zaskoczeniem: - Radny z Terminusa? - Zgadza si . - To wysoka ranga w administracji Fundacji. - Zgadza si dok adnie - powiedzia ch odno Trevize. - A wi c za atwimy wreszcie te formalno ci, co? - Pan jest kapitanem tego statku? - Tak, ja. - Cel wizyty? - Bezpiecze stwo Fundacji. To wszystko, co mam panu do powiedzenia na ten temat. Rozumie pan? - Tak, prosz pana. Jak d ugo ma pan zamiar tu si zatrzyma ? - Nie wiem. Mo e tydzie . - Dobrze. A ten drugi pan? - To profesor Janov Pelorat - powiedzia Trevize. - Ma pan tu jego podpis, a poza tym mog zar czy za niego. Jest naukowcem na Terminusie, a w tej wyprawie jest moim pomocnikiem. - Rozumiem, prosz pana, ale musz zobaczy jego dowód to samo ci. Przepisy to przepisy i nic na to nie poradz . Mam nadziej , e pan to rozumie. Pelorat pokaza swoje papiery. Kendray skin g ow . - A pani? - powiedzia . - Obawiam si , e nie mam adnych papierów, prosz pana - odpar a Bliss. Kendray zmarszczy czo o. - Przepraszam, ale nie rozumiem. - Ta pani nie zabra a dokumentów ze sob wtr ci si Trevize. - To zwyk e przeoczenie, ale wszystko jest w porz dku. Ca odpowiedzialno za to bior na siebie. - Bardzo uj , ale nie mog si na to zgodzi - rzek Kendray. - To ja jestem odpowiedzialny za wszystko, co si tu dzieje. W tych warunkach nie jest to zreszt takie wa ne. Nie powinno by adnych k opotów z uzyskaniem duplikatów. Ta m oda dama, jak s dz , jest z Terminusa. - Nie. - A wi c z jakiego wiata Fundacji? - Prawd mówi c, nie. Kendray spojrza uwa nie na Bliss, a potem na Trevizego. - To komplikuje sprawy, panie radny - powiedzia . - Uzyskanie duplikatów ze wiata nie nale cego do Fundacji mo e zabra wi cej czasu. Skoro nie jest pani obywatelk Fundacji, pani Bliss, musi mi pani poda nazw wiata, na którym si pani urodzi a, i nazw wiata, którego jest pani obywatelk . Potem b dzie pani musia a zaczeka , a dotr tu duplikaty pani dokumentów. - Niech pan pos ucha, panie Kendray - powiedzia Trevize. - Nie widz powodu, eby to przeci ga . Jestem cz onkiem rz du Fundacji i przybywam tu w sprawach wielkiej wagi. Nie mog traci czasu z powodu jakich b ahych papierków. - Nic na to nie poradz , panie radny. Gdyby to zale o ode mnie, to mogliby cie zaraz lecie na Comporellon, ale niestety mam tu grub ksi przepisów, które precyzyjnie okre laj moje obowi zki. Musz si do nich ci le stosowa albo wylec z pracy... Przypuszczam, oczywi cie, e
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
czeka na pana jaka wa na osoba z naszego rz du. Je li zechce pan poda mi jej nazwisko, to zaraz skontaktuj si z ni i je li poleci mi, abym pa stwa wpu ci , to natychmiast to zrobi . Trevize zawaha si . - To by oby niedyplomatyczne, panie Kendray. Czy mog si zobaczy z pana bezpo rednim prze onym? - Oczywi cie, ale nie mo na tego za atwi od r ki... - Jestem pewien, e zjawi si tu natychmiast, kiedy si dowie, e ma rozmawia z przedstawicielem adz Fundacji... - Prawd mówi c - rzek Kendray - tak mi dzy nami, to by tylko pogorszy o sprawy. Rozumie pan, nie jeste my cz ci Fundacji. Oficjalnie wyst pujemy jako pa stwo stowarzyszone i traktujemy t nazw powa nie. Nie chcemy uchodzi za marionetki w r kach Fundacji - cytuj tylko powszechn opini , prosz mnie dobrze zrozumie - i na wszelkie sposoby demonstrujemy niezale no . Mój prze ony dosta by dodatkowe punkty za to, e nie zgodzi si potraktowa cz onka w adz Fundacji ze specjalnymi wzgl dami. Trevize spochmurnia . - Pan te ? - spyta . Kendray potrz sn g ow . - Mnie nie interesuje polityka. Mnie nikt nie daje za nic dodatkowych punktów. Jestem zadowolony, e dostaj pensj . Ale chocia nie dostaj za nic dodatkowych punktów, to mog dosta nagan , i to bardzo atwo. Nie chc , eby mnie to spotka o. - Niech pan zwa y, jak mam pozycj . Mog panu pomóc, rozumie pan? - Nie, prosz pana. Przepraszam, je li czuje si pan tym ura ony, ale nie s dz , eby móg pan to zrobi ... I jeszcze jedno - niezr cznie mi o tym mówi , ale prosz nie dawa mi adnych prezentów. Funkcjonariusz, który zgodzi si na co takiego, zostaje przyk adnie ukarany i z miejsca wylatuje z pracy. - Nie mia em zamiaru próbowa pana przekupi . My tylko o tym, co mo e panu zrobi burmistrz Terminusa, je li utrudni mi pan wykonanie zadania. - Panie radny, dopóki stosuj si do przepisów, nic mi nie grozi. Je li cz onkowie naszego prezydium zostan za to w jaki sposób ukarani przez Fundacj , to ich zmartwienie, a nie moje... Ale je li mo e to w czym panu pomóc, to mog przepu ci pana i profesora Pelorata. Zostawcie pani Bliss tutaj i jak tylko dotr duplikaty jej dokumentów, przetransportujemy j na planet . Gdyby my, z jakiego powodu, nie mogli uzyska jej papierów, to ode lemy j na jej wiat naszym statkiem handlowym. Obawiam si jednak, e w takim przypadku kto musia by zap aci za podró . Trevize spostrzeg , jak zareagowa na to Pelorat i powiedzia : - Panie Kendray, czy móg bym porozmawia z panem chwil na osobno ci, w sterowni? - Prosz bardzo, ale nie mog tu przebywa za d ugo, bo b pytania. - To nie zajmie du o czasu - rzek Trevize. Kiedy weszli do sterowni, Trevize dok adnie zamkn drzwi, staraj c si , aby nie usz o to uwagi Kendraya, a potem powiedzia cicho: - By em ju w wielu miejscach, panie Kendray, ale jeszcze nigdy nie zdarzy o mi si znale w miejscu, gdzie by tak skrupulatnie przestrzegano przepisów wjazdowych, szczególnie w odniesieniu do ludzi z Fundacji i do cz onków jej w adz. - Ale ta kobieta nie pochodzi z Fundacji. - Mimo wszystko. - W tych sprawach raz jest tak, raz inaczej. Mieli my ostatnio par afer i st d te obostrzenia. Mo e gdyby przylecia pan za rok, to nie by oby adnych problemów, ale teraz nie mog nic dla pana zrobi . - Niech pan spróbuje, panie Kendray - powiedzia Trevize aksamitnym g osem. - Zdaj si na pana ask i prosz jak m czyzna m czyzn . Ja i Pelorat jeste my ju adny kawa ek czasu w tej podró y. Przez ca y ten czas byli my tylko we dwóch. Tylko on i ja. Jeste my, co prawda, przyjació mi, ale zacz a nam doskwiera samotno . My , e pan wie, co mam na my li. No i niedawno Pelorat znalaz t panienk . Nie musz panu chyba wyja nia , co potem nast pi o, w ka dym razie postanowili my zabra j ze sob . To, e mo emy od czasu do czasu skorzysta z jej us ug, dobrze nam robi. Otó s k w tym, e Pelorat zostawi kogo na Terminusie. Mnie jest wszystko jedno, rozumie pan, ale on jest ju w wieku, kiedy cz owiek robi si troch , no... uczuciowy. Prze ywa drug m odo czy co w tym stylu. W ka dym razie on nie chce si z ni
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rozsta . Z drugiej strony, je li gdzie pojawi si cho by wzmianka o niej, to Pelorat mo e mie spore k opoty, kiedy wróci na Terminusa. Nie ma w tym nic z ego, niech mnie pan zrozumie. Panna Bliss, jak si sama przedstawia nawiasem mówi c, imi odpowiednie dla dziewczyny tej profesji - nie jest zbytnio rozgarni ta. Nie dlatego przecie wzi li my j ze sob . Musi pan w ogóle wspomina o niej? Nie mo e pan przymkn na to oczu i zapisa , e na statku jeste my tylko ja i Pelorat? W dokumentach statku figurujemy tylko my dwaj. Nie musi pan w ogóle odnotowywa oficjalnie jej obecno ci. W ko cu jest zupe nie zdrowa. Sam pan to stwierdzi . Kendray zrobi niepewn min . - Ja naprawd nie chc wam przeszkadza . Rozumiem wasz sytuacj i, niech mi pan wierzy, wspó czuj wam. Je li my li pan, e mie przez par miesi cy s na tej stacji to przyjemno , to jest pan w b dzie. I nie ma tu mieszanej za ogi, na Comporellonie to nie do pomy lenia. Potrz sn g ow . - Ja te mam on , wi c rozumiem... ale nawet je li was przepuszcz , to jak tylko zorientuj si , e ta... no... ta panienka nie ma dokumentów, to wsadz j do wi zienia, a pan i pan Pelorat b dziecie mieli akurat takie k opoty, jakich chcecie unikn . A ja na pewno wylec z pracy. - Panie Kendray - rzek Trevize - prosz mi zaufa . Jak tylko znajd si na Comporellonie, b dzie po k opotach. Mog o tym porozmawia z w ciwymi lud mi. Wezm na siebie ca kowit odpowiedzialno za to, co si tu wydarzy o, je li kiedykolwiek wyjdzie to na jaw, w co w tpi . Co wi cej, zarekomenduj pana na wy sze stanowisko i na pewno dostanie pan awans, bo je li kto dzie mia co do tego jakie w tpliwo ci, to dopilnuj , eby Terminus je rozwia ... A Pelorat odetchnie. Kendray waha si chwil , a w ko cu powiedzia : - Zgoda. Przepuszcz was... ale ostrzegam, e od tej chwili pocz wszy zaczynam my le o tym, jak ocali swój ty ek, je li si ta sprawa wyda. Nie was kry . Poza tym ja wiem, jak te sprawy wygl daj na Comporellonie, a wy nie i musz panu powiedzie , e nie jest to przyjemne miejsce dla ludzi, którzy wy amuj si z regu . - Dzi kuj panu, panie Kendray - powiedzia Trevize. - Nie b dzie adnych k opotów. Zapewniam pana. 4. Na Comporellonie 13 Przepuszczono ich. Stacja graniczna zosta a daleko w tyle i mala a coraz bardziej, wygl daj c jak odleg a, szybko trac ca blask gwiazda. Za par godzin powinni przej przez warstw chmur otulaj planet . Statek o nap dzie grawitacyjnym nie musia podchodzi do l dowania wykonuj c wokó planety wiele okr o coraz mniejszym promieniu, ale te nie móg zni si zbyt gwa townie. To, e nie podlega dzia aniu si y ci ko ci, nie znaczy o jednak, e nie dzia na opór powietrza. Móg wprawdzie schodzi ku planecie po linii prostej, ale manewr ten nale o wykonywa bardzo ostro nie - pr dko nie mog a by zbyt du a. - Gdzie si kierujemy? - spyta Pelorat ze zdezorientowan min . - W tych chmurach nie potrafi odró ni jednego miejsca od drugiego. - Ja te nie - powiedzia Trevize - ale mamy tu urz dow map holograficzn Comporellona, na której wida kszta ty l dów i troch przerysowan rze terenu - wzniesienia na l dzie i g biny morskie, a tak e podzia administracyjny planety. Wprowadzi em map do komputera i on ju zrobi, co trzeba. Porówna widok powierzchni z map , ustalaj c w ten sposób po enie statku, a potem skieruje statek po cykloidzie do stolicy. - Je li polecimy do stolicy, to wpadniemy w wir polityki - powiedzia Pelorat. - Je li panuj tu, jak sugerowa ten facet na stacji granicznej, nastroje antyfundacyjne, to napytamy sobie k opotów. - Ale stolica musi by intelektualnym centrum planety, a wi c je li chcemy uzyska jakie informacje, to tylko tam - rzek Trevize. - Co si tyczy nastrojów antyfundacyjnych, to w tpi , aby okazywali je otwarcie. To, e burmistrz nie darzy mnie zbytni sympati , nie znaczy, e mog aby dopu ci do tego, aby potraktowano tu le radnego z Terminusa. Mog oby to stworzy niebezpieczny precedens. Z toalety wysz a Bliss. Mia a jeszcze wilgotne r ce. Poprawi a bez ladu za enowania majtki i powiedzia a: - Tak zupe nie na marginesie: my , e nasze odchody podlegaj dok adnej utylizacji.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie mamy wyboru - powiedzia Trevize. Jak my lisz, na ile starczy yby nasze zapasy wody, gdyby my nie uzdatniali i nie wykorzystywali tej, która jest w odchodach? A na czym rosn te smakowite dro owe ciasteczka, którymi urozmaicamy mro onki, co? Mam nadziej , moja ty wydajna panno, e to ci nie zepsuje apetytu. - A niby dlaczego mia oby mi to zepsu apetyt? Jak my lisz, sk d si bierze woda i ywno na Gai, na tej planecie czy na Terminusie? - Oczywi cie na Gai odchody s tak samo ywe jak ty - powiedzia Trevize. - Nie ywe. wiadome, a to du a ró nica. Naturalnie poziom ich wiadomo ci jest bardzo niski. Trevize poci gn wymownie nosem, ale powstrzyma si od komentarza. - Id do sterowni dotrzyma towarzystwa komputerowi - powiedzia . - Nie znaczy to bynajmniej, e jestem mu potrzebny. - Mo emy i z tob ? - spyta Pelorat. - Nie mog si przyzwyczai do tego, e on sam prowadzi statek, e potrafi wyczu inne statki, burze czy co tam jeszcze... Trevize u miechn si szeroko. - Musisz si do tego przyzwyczai . Statek jest o wiele bezpieczniejszy pod jego kontrol ni pod moj ... Ale oczywi cie mo ecie i ze mn . Dobrze wam zrobi, je li sobie troch popatrzycie. Znajdowali si teraz nad o wietlon pó kul , gdy , jak wyja ni im Trevize, komputerowi by o atwiej porówna map z powierzchni planety w s cu ni w ciemno ci. - To oczywiste - powiedzia Pelorat. - Wcale nie takie oczywiste. Komputer mo e równie szybko dzia w podczerwieni, któr powierzchnia emituje w ciemno ciach, jak przy wietle dziennym. Jednak e fale promieniowania podczerwonego s d sze, przez co komputer nie ma takiego rozeznania jak przy wietle widzialnym. To znaczy w podczerwieni komputer nie widzi tak ostro i dok adnie jak przy wietle dziennym i dlatego, je li nas nic nie pili, to wol u atwi mu zadanie. - A je li stolica le y na pó kuli, która jest teraz w cieniu? - Mamy szanse pó na pó , e le y z tej strony - powiedzia Trevize - ale kiedy ju komputer zgra map z terenem, to poprowadzi nas bezb dnie do stolicy, nawet gdyby znajdowa a si na zaciemnionej pó kuli. A poza tym, zbli aj c si do niej, b dziemy przechodzili przez pasma fal ultrakrótkich i dostaniemy wskazówki, jak dotrze do najdogodniejszego portu... Nie ma si czym martwi . - Jeste tego pewien? - spyta a Bliss. - Wieziecie mnie bez dokumentów, nie mog c poda nazwy mojej ojczystej planety, któr by ci ludzie tutaj znali i zaakceptowali, a ja jestem zdecydowana w adnym przypadku nie zdradzi nazwy Gai. Co zrobimy, je li za daj ode mnie dokumentów? - To raczej nieprawdopodobne - odpar Trevize. - Ka dy b dzie my la , e zosta y sprawdzone na stacji granicznej. - No ale je li jednak ich za daj ? - No to wtedy b dziemy si martwi . Na razie nie stwarzajmy sztucznych problemów. - Kiedy si pojawi problemy, mo e by za pó no, eby je rozwi za . - Ufam w swoj pomys owo i nie boj si , e b dzie za pó no. - Skoro ju o tym mowa, to jakim sposobem uda o ci si przekona tego cz owieka na stacji, eby nas przepu ci ? Trevize popatrzy na Bliss i u miechn si szelmowsko. Wygl da zupe nie jak kilkunastoletni obuziak ciesz cy si z wyrz dzonej psoty. - G ówka pracuje. - No, ale co zrobi , stary? - spyta Pelorat. - Trzeba by o po prostu zwróci si do niego we w ciwy sposób. Próbowa em gró b i przekupstwa. Apelowa em do jego rozs dku i lojalno ci wobec Fundacji. Wszystko na pró no, wi c zosta a ostatnia deska ratunku. Powiedzia em mu, Janov, e zdradzasz on . - on ? Przecie ja nie mam adnej ony, stary! - Wiem, ale on o tym nie wiedzia . - Zdaje mi si , e przez " on " rozumiecie sta towarzyszk jakiego m czyzny - powiedzia a Bliss. - Co wi cej, Bliss - rzek Trevize. - Legaln towarzyszk , tak , która w rezultacie tego zwi zku ma pewne niepodwa alne prawa. - Bliss, ja nie mam ony - rzek ze zdenerwowaniem Pelorat. - By em par razy onaty, ale ju od dawna nie jestem. Gdyby ci zale o na formalnym potwierdzeniu naszego zwi zku...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Och, daj sposób, Pel - powiedzia a Bliss, machn wszy r - dlaczego mia oby mi na tym zale ? Mam nieprzeliczone rzesze towarzyszy, którzy s mi tak bliscy, jak twoja jedna r ka drugiej. Tylko izole czuj si tak samotni i wyobcowani, e musz ucieka si do jakiej sztucznej konwencji, eby uzyska niepewn namiastk prawdziwego uczucia. - Ale ja te jestem izolem, Bliss. - W miar up ywu czasu b dziesz nim w coraz mniejszym stopniu, Pel. Prawdopodobnie nigdy nie staniesz si w pe ni Gaj , ale nie b dziesz zupe nym izolem. Wtedy b dziesz mia mnóstwo towarzyszy. - Chc tylko ciebie, Bliss. - To dlatego, e nic o tym nie wiesz. Ale dowiesz si . Podczas tej rozmowy Trevize ze sztuczn oboj tno ci obserwowa ekran. Zbli yli si do warstwy chmur i na chwil otoczy a ich szara mg a. "Podgl d mikrofalowy" wyda w my li polecenie i komputer natychmiast prze czy si na odbiór radarowy. Chmury znikn y i ukaza a si powierzchnia Comporellona. Mia a nienaturalny kolor, a granice mi dzy rejonami o ró nej budowie by y nieco zamazane i dr ce. - To tak to ju teraz b dzie wygl da o? - zapyta a ze zdumieniem Bliss. - Tylko do czasu, gdy wyjdziemy z chmur. W s cu wszystko znowu b dzie wygl da o normalnie. - Akurat gdy ko czy to mówi , ukaza o si s ce i powróci normalny obraz. - Tak, widz - rzek a Bliss. - Nie rozumiem, dlaczego dla tego funkcjonariusza stra y granicznej okaza o si takie wa ne to, e Pel zdradza on . - Powiedzia em temu Kendrayowi, e gdyby ci zatrzyma , to wiadomo o tym mog aby dotrze na Terminusa i tym samym do ony Pelorata. W konsekwencji Pelorat znalaz by si w k opotach. Nie sprecyzowa em, jakiego rodzaju by yby te k opoty, ale da em mu do zrozumienia, e bardzo powa ne... Mi dzy m czyznami istnieje pewnego rodzaju solidarno - Trevize wyszczerzy z by w u miechu i aden m czyzna nie zdradzi drugiego. Co wi cej, je li go o to poprosi ten drugi, to ch tnie pomo e. Wydaje mi si , e opiera si to na rozumowaniu: "Dzisiaj ja tobie, jutro ty mnie". Przypuszczam doda nieco powa niej - e podobna solidarno panuje te w ród kobiet, ale poniewa nie jestem kobiet , nigdy nie mia em okazji z czym takim si spotka . Twarz Bliss przypomina a chmur gradow . - To ma by art? - spyta a. - Ale sk d! Mówi zupe nie powa nie - odpar Trevize. - Nie twierdz , e ten Kendray przepu ci nas tylko dlatego, eby uchroni Janova przed gniewem jego ony. By mo e moje wcze niejsze argumenty przemawia y do niego, a m ska solidarno by a po prostu tym, co przewa o szal na nasz korzy . - Przecie to straszne. Tym, co czy i spaja spo ecze stwo, s zasady. Czy mo na je ama z jakiego b ahego powodu? - No - powiedzia Trevize, przyjmuj c natychmiast postaw obronn - niektóre z tych zasad s same w sobie b ahe. W czasach pokoju i rozkwitu wymiany handlowej, takich, jakie - dzi ki Fundacji - mamy teraz, niewiele wiatów drobiazgowo reguluje zasady wchodzenia w nale do nich przestrze i wychodzenia z niej. Z jakich powodów nale y do nich Comporellon... prawdopodobnie ma to jaki zwi zek z ich sprawami wewn trznymi. Ale dlaczego my mamy cierpie z tego powodu? - To nie ma nic do rzeczy. Gdyby my przestrzegali tylko tych zasad, które sami uznajemy za uszne i m dre, to nie osta aby si adna zasada, bo nie ma takiej, która by si wszystkim podoba a. A kiedy mamy na wzgl dzie nasz osobist korzy , to - jak widzimy na tym przyk adzie - zawsze znajdziemy jaki powód, eby uzna , e zasada, która nam przeszkadza w osi gni ciu tej korzy ci, jest nies uszna i niem dra. A zatem to, co zaczyna si od sprytnego obej cia jakiej zasady, ko czy si ogólnym chaosem i nieszcz ciem, które dotyka nawet spryciarza, co obszed t zasad , poniewa on te nie przetrwa upadku spo eczno ci, w której yje. - Spo ecze stwa nie upadaj tak atwo - rzek na to Trevize. - Mówisz jako Gaja, a Gaja prawdopodobnie nie potrafi zrozumie zwi zku wolnych jednostek. Zasady, które w momencie ich ustanowienia by y s uszne i m dre, mog , kiedy zmieni si okoliczno ci, sta si niepotrzebnymi i nie przynosz cymi adnych korzy ci prze ytkami, ale nadal trwa si bezw adu, a wówczas ich amanie jest nie tylko s uszne, ale tak e po yteczne, gdy zwraca uwag na fakt, e s one niepotrzebne, a mo e nawet szkodliwe. - Skoro tak, to ka dy z odziej czy morderca mo e przekonywa , e przys si ludzko ci.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Popadasz w skrajno . W tym superorganizmie, którym jest Gaja, panuje automatyczna zgoda na wszystkie zasady, które rz dz waszym spo ecze stwem, i nikomu nawet nie przyjdzie do g owy, e móg by je z ama . Równie dobrze mo na by powiedzie , e Gaja wegetuje i powoli staje si skamielin . Na pewno w wolnym zwi zku jest pewien element nieporz dku, ale jest to cena, któr trzeba zap aci za zdolno do wprowadzania zmian i nowo ci... Ogólnie bior c, nie jest to zbyt du a cena. Bliss rzek a nieco podniesionym g osem: - Jeste w wielkim b dzie, je li uwa asz, e Gaja wegetuje i zmienia si w skamielin . Ca y czas kontrolujemy nasze dzia ania i pogl dy. Nie s one przyjmowane bezmy lnie i nie trwaj si bezw adu. Gaja opiera si na swoim do wiadczeniu i na swoich przemy leniach i stale uczy si . Dlatego zmienia si , je li jest to konieczne. - Nawet je li jest tak, jak mówisz, to ta samokontrola i nauka musz przebiega bardzo powoli, gdy na Gai nie ma niczego, co nie by oby Gaj . Natomiast u nas, w wolnym spo ecze stwie, nawet je li prawie wszyscy w czym si zgadzaj , to zawsze jest przynajmniej kilku, którzy si nie zgadzaj i niekiedy w nie oni mog mie racj . A je li s przy tym wystarczaj co inteligentni, je li maj do zapa u i s wystarczaj co pewni swej s uszno ci, to w ko cu ich racje zwyci aj , a oni sami staj si w przysz ci bohaterami. Taki by na przyk ad Hari Seldon, który stworzy psychohistori , przeciwstawi sw my l ca emu Imperium Galaktycznemu i zwyci . - Zwyci tylko do tej pory. Drugie Imperium, które zaprojektowa , nigdy nie powstanie. Zamiast niego powstanie Galaxia. - Na pewno? - spyta pos pnie Trevize. - To by a twoja decyzja i cho teraz robisz, co mo esz, eby mnie przekona o wy szo ci izoli i ich wolno ci do zbrodni i g upoty, to jest co w zakamarkach twego mózgu, co zmusi o ci , w chwili kiedy dokonywa wyboru, do przyznania racji mnie - nam - Gai. - To, co kryje si w zakamarkach mego mózgu - odpar jeszcze pos pniej Trevize - jest w nie tym, czego szukam... Na pocz tek tam - doda , wskazuj c na ekran, na którym wida by o wielkie, rozpo cieraj ce si a po horyzont, miasto. Sk ada o si z niskich budynków, tylko gdzieniegdzie przedzielonych jakim wy szym gmachem. Otacza y je pokryte szronem pola. Pelorat pokr ci g ow . - Niedobrze. Chcia em si z bliska przyjrze planecie, ale zaciekawi a mnie wasza dyskusja i przegapi em odpowiedni chwil . - Nie przejmuj si , Janov - powiedzia Trevize. - B dziesz móg si dok adnie przyjrze , jak dziemy st d odlatywa . Obiecuj , e nie odezw si ani s owem, je li tylko zdo asz przekona Bliss, eby te nic nie mówi a. "Odleg a Gwiazda", pod aj c za naprowadzaj cym j na w ciwy tor mikrofalowym sygna em, podesz a do l dowania. 14. Kendray mia ponur min , kiedy powróci na stacj i przygl da si oddalaj cej si "Odleg ej Gwie dzie". Pod koniec s by by w dalszym ci gu wyra nie przygn biony. Siada w nie do kolacji, kiedy zjawi si jeden z jego kolegów - wysoki ko cisty m czyzna o boko osadzonych oczach, rzadkich jasnych w osach i brwiach tak jasnych, e z daleka wydawa o si , e ich w ogóle nie ma. - Co si sta o, Ken? - spyta . Kendray skrzywi usta. - Ten statek, który dopiero co przepu ci em, mia nap d grawitacyjny, Gatis. - Ten o takim dziwnym kszta cie i zerowej radioaktywno ci? - W nie dlatego nie by radioaktywny. Nie u ywa adnego paliwa. Czysta grawitacja. Gatis skin g ow . - Ten, na który mieli my uwa , tak? - Tak. - No i trafi si tobie. Szcz ciarz z ciebie. - Nie taki szcz ciarz. By a na nim kobieta bez papierów... i nie zameldowa em o tym. - Co?! Nawet nie mów mi o tym. Ani s owa. Nie chc o tym wiedzie . Jestem twoim kumplem, ale nie mam zamiaru dosta za wspó udzia . - Tym si akurat nie przejmuj . W ka dym razie nie za bardzo. I tak musia em przepu ci ten statek. Chcieli mie grawitacyjny - ten albo inny. Wiesz o tym.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jasne, ale mog przynajmniej zameldowa o tej kobiecie. - Nie chcia em. To nie by a m atka. Zabrali j dla... dla rozrywki. - A ilu facetów by o na pok adzie? - Dwóch. - I zabrali j dla... w tym celu. Musz by z Terminusa. - Zgad . - Na Terminusie robi , co chc . - No. - Odra aj ce. I uda o im si . - Jeden z nich jest onaty i nie chcia , eby jego ona dowiedzia a si o tym. Gdybym zameldowa o tej kobiecie, to by si dowiedzia a. - Przecie ona jest chyba na Terminusie? - Oczywi cie, ale i tak by si dowiedzia a. - No to faktycznie mu si przys , je li jego stara si o tym dowie. - Zgoda... ale to nie b dzie moja wina. - Dostaniesz za to, e o niej nie zameldowa . To, e chcia oszcz dzi temu facetowi k opotów, nie jest adnym usprawiedliwieniem. - A ty by zameldowa ? - My , e bym musia . - Wcale by nie musia . Rz d chce mie ten statek. Gdybym si upiera , e musz o tym zameldowa , to ci faceci mogliby zmieni zamiar i odlecie na jak planet , a rz d nie chcia by, eby si tak sta o. - Ale czy ci uwierz ? - My , e tak... Ta kobieta by a bardzo adna. Wyobra sobie tak kobiet , która zgadza si polecie z dwoma facetami, i onatych facetów, którzy nie boj si skorzysta z takiej okazji... To niez a pokusa. - My , e nie chcia by , eby szefowa dowiedzia a si o tym... albo eby jej takie podejrzenie przysz o do g owy. - A kto jej o tym powie? Ty? - rzek wyzywaj co Kendray. - Daj spokój. Przecie mnie znasz. - Wyraz oburzenia szybko znikn z twarzy Gatisa. - To, e przepu ci tych facetów - powiedzia - nie wyjdzie im na dobre. - Wiem. - Tam na dole szybko zorientuj si w sytuacji i nawet je li tobie si upiecze, to ima na pewno nie. - Wiem - powtórzy Kendray - ale szkoda mi ich. To, co ich czeka z powodu tej kobiety, to pestka w porównaniu z tym, co ich czeka z powodu tego statku. Kapitan napomkn ... Kendray przerwa , wi c Gatis zapyta z zainteresowaniem: - O czym? - Niewa ne - odpar Kendray. - Gdyby si to wyda o, to dosta bym za swoje. - Nikomu nie powiem. - Ja te nie. Ale szkoda mi tych facetów. 15. Ka dy, kto by w przestrzeni i zna jej monotoni , dobrze wie, e prawdziwe podniecenie podró kosmiczn odczuwa si dopiero wtedy, kiedy statek ma l dowa na obcej planecie. Za oknem yskawicznie pojawiaj si i nikn to skrawki ziemi, to znów wody, figury i linie geometryczne, które mog przedstawia pola i drogi, ziele ro linno ci, szaro betonu, br z i czer go ej ziemi, biel niegu. Jednak najbardziej emocjonuj cy jest widok miast, gdy na ka dym wiecie maj one inn geometri i inn architektur . dowanie w normalnym statku dostarcza dodatkowych wra w momencie zetkni cia si pojazdu z ziemi i pó niej, podczas jego lizgu po pasie startowym. W przypadku "Odleg ej Gwiazdy" wygl da o to inaczej. Statek p yn w powietrzu, stopniowo trac c szybko dzi ki zr cznemu manipulowaniu oporem powietrza i si ci ko ci, a w ko cu zatrzyma si nad portem kosmicznym. Wia porywisty wiatr, co stwarza o dodatkow komplikacj . Po przygotowaniu jej na minimaln reakcj na przyci ganie grawitacyjne "Odleg a Gwiazda" mia a nie tylko nienormalnie nisk wag , ale równie mas . Je li masa jej zbli aby si za bardzo do zera, to wiatr móg by j zdmuchn . Dlatego trzeba by o nieco zwi kszy reakcj na przyci ganie, w czaj c silniki
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rakietowe, których ci g trzeba by o nast pnie ostro nie regulowa , tak aby zrównowa si wiatru. Bez odpowiedniego komputera manewr ten by by raczej niemo liwy. Statek powoli opada w dó , przesuwaj c si czego nie mo na by o unikn - to w jedn , to w drug stron , a w ko cu osiad agodnie na przeznaczonym dla niego miejscu. Kiedy Odleg a Gwiazda" wyl dowa a, niebo mia o bladoniebieski, przetykany biel , kolor. Na ycie portu wiatr by nie mniej porywisty ni nad nim i chocia jego podmuchy nie zagra y ju statkowi, Trevize zadr . By o po prostu bardzo zimno. Trevize u wiadomi sobie od razu, e ca a odzie , któr mieli na statku, by a zupe nie nieodpowiednia na pogod , która panowa a na Comporellonie. Natomiast Pelorat rozejrza si z uznaniem i g boko, z wyra przyjemno ci , zaczerpn powietrza, rozkoszuj c si , przynajmniej w pierwszej chwili, uk uciem mrozu. Rozpi nawet kurtk , aby poczu na piersi powiew wiatru. Wiedzia , e za chwil zapnie j znowu i poprawi nawet szalik, ale na razie chcia poczu , e wokó jest atmosfera. Na statku nigdy si tego nie czu o. Bliss ciasno owin a si w kurtk i naci gn a czapk na uszy. R ce schowa a w r kawiczkach. Wygl da a jak obraz nieszcz cia i wydawa o si , e zaraz si rozp acze. - To z y wiat - mrukn a. - Nie lubi nas i dlatego nas tak wita. - Nic podobnego, Bliss - powiedzia z przekonaniem Pelorat. - Jestem pewien, e miejscowi lubi ten wiat i e on... no, tego... lubi ich, je li chcesz to uj w ten sposób. Zaraz znajdziemy si w jakim pomieszczeniu, a tam b dzie ciep o. Jak gdyby po namy le okry j po swej kurtki. Przytuli a si do niego. Trevize stara si nie zwraca uwagi na temperatur . Dosta od zarz du portu namagnetyzowan kart i zaraz sprawdzi na komputerze kieszonkowym, czy s tam wszystkie niezb dne szczegó y numer pasa i stanowisko, nazwa statku i numer silnika, i tak dalej. Raz jeszcze sprawdzi statek, eby si upewni , czy jest dobrze zamkni ty i podj wszelkie rodki ostro no ci, aby zabezpieczy go przed niepo danymi go mi (zbytecznie zreszt , gdy - bior c pod uwag prawdopodobny poziom techniki comporello skiej - statkowi nic nie grozi o, a gdyby grozi o, to i tak adne odszkodowanie nie zrekompensowa oby jego utraty). Trevize znalaz postój taksówek tam, gdzie powinien by by (wiele urz dze w portach kosmicznych by o znormalizowanych pod wzgl dem wygl du, sposobu korzystania i umiejscowienia, co by o zrozumia e, zwa ywszy, e korzysta a z nich wielo wiatowa klientela). Przywo taksówk . Kierowcy powiedzia krótko: "Do miasta". Taksówka mia a diamagnetyczne p ozy. Podjecha a do nich i zatrzyma a si , spychana nieco wiatrem, drgaj c lekko skutkiem wibracji spowodowanych niezbyt cich prac silnika. Mia a ciemnoszary kolor, a na tylnych drzwiach emblemat. Taksówkarz by ubrany w ciemn kurtk i bia futrzan czapk . Pelorat, spostrzeg szy to, powiedzia cicho: - Wydaje si , e gustuj tu w czerni i bieli. - W samym mie cie mog by ywsze kolory powiedzia Trevize. Kierowca spyta przez ma y mikrofon, by mo e po to, aby nie otwiera okna: - Do miasta? Mówi z lekkim za piewem. Mia o to pewien urok, a przy tym nietrudno by o go zrozumie , co powitali z ulg na obcym wiecie. - Tak - odpar Trevize i otworzy y si tylne drzwi pojazdu. Najpierw wesz a Bliss, potem Pelorat, a na ko cu Trevize. Drzwi same zamkn y si za nimi i owion o ich ciep e powietrze. Bliss roztar a d onie i z ulg westchn a. Taksówka wolno ruszy a. - Statek, którym przylecieli cie, ma nap d grawitacyjny, tak? - spyta kierowca. - Bior c pod uwag sposób, w jaki l dowa , chyba nie ma pan co do tego w tpliwo ci? -odpar sucho Trevize. - A wi c jest z Terminusa? - pyta dalej taksówkarz. - A zna pan inny wiat, gdzie by mogli zbudowa taki statek? - powiedzia Trevize. Kierowca umilk , jakby przetrawia odpowied , a tymczasem taksówka nabiera a pr dko ci. W ko cu spyta : - Zawsze odpowiada pan pytaniem na pytanie? Trevize nie móg si powstrzyma .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A dlaczego nie? - W takim razie jak by pan odpowiedzia , gdybym spyta , czy nazywa si pan Golan Trevize? - Odpowiedzia bym: "Dlaczego pan pyta?" Taksówka zatrzyma a si przy wyje dzie z portu, a kierowca powiedzia : - Z ciekawo ci. Pytam ponownie: pan jest Golanem Trevize? - A co to pana obchodzi? - odpar wrogo Trevize. - Drogi przyjacielu - rzek na to taksówkarz. - Nie ruszymy si st d, dopóki nie odpowie pan na to pytanie. I je li za dwie sekundy nie us ysz jasnej odpowiedzi - tak lub nie - to wy czam ogrzewanie w kabinie pasa erskiej i potem mo emy poczeka . Czy pan jest Golanem Trevize, radnym z Terminusa? Je li odpowie pan przecz co, to b dzie pan musia pokaza mi swoje papiery. - Tak, jestem Golan Trevize - powiedzia Trevize - i jako radny z Fundacji oczekuj traktowania nale nego memu stanowisku. Je li mi pan w czym uchybi, to wpakuje si pan w niez e tarapaty. No i co teraz? - Teraz mo emy porozmawia nieco swobodniej. - Taksówka znowu ruszy a. - Starannie dobieram pasa erów i spodziewa em si podwie tylko dwóch m czyzn. Obecno tej kobiety by a dla mnie niespodziank , wi c pomy la em, e mog em si pomyli . Ale skoro ju was mam, to sami wyja nicie na miejscu, sk d si ona wzi a. - Nie wie pan, do jakiego miejsca jedziemy. - Tak si sk ada, e wiem. Jedziecie do Ministerstwa Komunikacji. - To nie jest miejsce, gdzie chc jecha . - To nie ma absolutnie adnego znaczenia, panie radny. Gdybym by taksówkarzem, to zawióz bym pana, gdzie pan chce. Poniewa nim nie jestem, zawioz was tam, gdzie ja chc . - Przepraszam - rzek Pelorat, pochylaj c si do przodu - ale pan wygl da na taksówkarza. Prowadzi pan taksówk . - Ka dy mo e prowadzi taksówk , ale nie ka dy ma zezwolenie. I nie ka dy samochód, który wygl da jak taksówka, jest taksówk . - Sko czmy t zabaw - powiedzia Trevize. - Kim pan jest i co pan wyrabia? Niech pan pami ta, e odpowie pan za to przed Fundacj . - Ja na pewno nie - odpar kierowca. - Mo e moi prze eni. Jestem agentem comporello skiej by bezpiecze stwa. Mam rozkaz traktowa pana z szacunkiem nale nym panu z racji stanowiska, ale musi pan jecha tam, gdzie pana wioz . I niech pan uwa a na swoje reakcje, bo ten pojazd jest uzbrojony, a ja mam rozkaz broni si w razie ataku. 16. Samochód, osi gn wszy normaln dla taksówki szybko , jecha dalej g adko i bez zatrzymywania si , a Trevize siedzia w milczeniu, jak skamienia y. Wiedzia bez patrzenia, e Pelorat spogl da co chwila na niego z wyrazem niepewno ci na twarzy, jakby pyta : "I co teraz zrobimy? No, powiedz". Bliss, jak przekona si zerkn wszy na ni , siedzia a spokojnie, najwyra niej wcale nie przejmuj c si sytuacj . No jasne, przecie by a ca ym wiatem. Ca a Gaja, cho odleg a w przestrzeni, znajdowa a si w jej ciele. W razie prawdziwego niebezpiecze stwa mia a si czym broni . Ale o co tu chodzi o? Widocznie ten funkcjonariusz ze stacji granicznej przes zwyk y s bowy raport, nie wspominaj c w nim o Bliss, i raport ten wzbudzi zainteresowanie s by bezpiecze stwa i przede wszystkim Ministerstwa Komunikacji. Dlaczego? Czasy by y pokojowe. Trevize nic nie wiedzia o adnym napi ciu w stosunkach Terminusa z Comporellonem. W ko cu sam by cz onkiem w adz Fundacji... Zaraz, przecie sam powiedzia temu funkcjonariuszowi na stacji granicznej - nazywa si chyba Kendray - e przybywa tu, aby spotka si w wa nej sprawie z rz dem Comporellona. Powiedzia to z naciskiem, chc c sk oni Kendraya, aby ich przepu ci . Kendray musia o tym wspomnie w swoim raporcie i to w nie wzbudzi o zainteresowanie rz du. Nie przewidzia , a powinien by przewidzie . No i co teraz z tym jego rzekomym darem podejmowania s usznych decyzji? Czy by zaczyna wierzy , e jest - jak my la a albo tylko mówi a, e tak my li, Gaja - czarn skrzynk :? Czy by to nadmierna pewno siebie, oparta na przes dzie, wp dzi a go w te tarapaty? Jak móg da si wci gn w to szale stwo? Czy nigdy si nie pomyli ? Czy wiedzia , jaka jutro dzie pogoda? Czy uda o mu si kiedy wygra jak du sum na loterii? Oczywi cie, e nie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
A wi c nie myli si nigdy tylko wtedy, kiedy chodzi o o wielkie, dopiero tworz ce si zdarzenia? Sk d móg to wiedzie ? Mniejsza z tym! W ko cu sam fakt, e stwierdzi , i ma do za atwienia spraw pa stwowej wagi... nie, powiedzia , e chodzi o bezpiecze stwo Fundacji... No dobrze, wi c sam fakt, e przybywa tu w sprawie dotycz cej bezpiecze stwa Fundacji, i do tego w tajemnicy i bez uprzedzenia, na pewno obudzi zainteresowanie jego osob ... No tak, ale przecie dopóki nie dowiedzieliby si o co chodzi, dzia aliby z najwi ksz ostro no ci . Byliby ugrzecznieni i traktowaliby go jak wysokiego dygnitarza. Na pewno nie porwaliby go i nie uciekli si do gró b. A przecie to w nie zrobili. Dlaczego? Co sprawi o, e poczuli si na tyle silni i pot ni, eby w taki sposób potraktowa radnego z Terminusa? Czy by by a to sprawka Ziemi? Czy by ta si a, która tak skutecznie trzyma a w tajemnicy miejsce po enia wiata, z którego pochodzi a ludzko , e nawet pot ni mentali ci z Drugiej Fundacji nie mieli o nim poj cia, teraz chcia a przerwa ju w pierwszym stadium jego poszukiwania? Czy by Ziemia by a wszechwiedz ca? Wszechmocna? Potrz sn g ow . To prowadzi o do paranoi. Czy by chcia o wszystko obwinia Ziemi ? Czy ka de niezrozumia e zachowanie, ka dy zakr t drogi, ka da niespodziewana zmiana sytuacji mia y by rezultatem ukrytych machinacji Ziemi? Gdyby zacz tak my le , to by oby to równoznaczne z jego pora . W tym momencie poczu , e samochód zwalnia i od razu powróci do rzeczywisto ci. wiadomi sobie, e ani razu, nawet przelotnie, nie spojrza na miasto, przez które przeje ali. Rozejrza si teraz, troch nerwowo. Budynki by y niskie, ale planeta by a zimna - prawdopodobnie wi ksza cz ka dego budynku znajdowa a si pod ziemi . Nie zauwa nawet ladu jakiego ywszego koloru i wyda o mu si to sprzeczne z natur ludzk . Tu i ówdzie wida by o jakiego przechodnia, solidnie opatulonego. Prawdopodobnie ludzie, tak jak budynki, w wi kszo ci tkwili pod ziemi . Taksówka zatrzyma a si przed niskim, d ugim budynkiem, usytuowanym w zag bieniu, którego dna Trevize nie móg dostrzec. Min o kilka minut, ale dalej tam stali. Kierowca siedzia bez ruchu. Jego pot na bia a czapa prawie dotyka a sufitu pojazdu. Patrz c na to, Trevize zastanawia si przez chwil , jak kierowcy udaje si wchodzi i wychodzi z samochodu, nie str caj c przy tym czapy, a potem powiedzia , ze starannie kontrolowanym gniewem, którego nale o si spodziewa od potraktowanego niew ciwie wynios ego dygnitarza: - No, i co dalej, kierowco? Comporello ska wersja b yszcz cej przegrody utworzonej przez pole si owe mi dzy kabin kierowcy i kabin pasa ersk nie by a bynajmniej prymitywna. Przepuszcza a fale d wi kowe, ale Trevize by pewien, e przedmioty materialne o du ej energii nie mog yby przez ni przenikn . - Kto po was przyjdzie. Niech pan usi dzie wygodniej i spokojnie czeka - odpowiedzia kierowca. Zaledwie to powiedzia , gdy z zag bienia, w którym znajdowa si budynek, wy oni y si trzy owy, a za nimi powoli i p ynnie zacz li si wy ania ich w ciciele. Najwidoczniej korzystali z czego w rodzaju ruchomych schodów, ale z miejsca, gdzie siedzia , Trevize nie móg dostrzec adnych detali tego urz dzenia. Kiedy podesz a do nich ta trójka, otworzy y si drzwi od kabiny pasa erskiej i do wn trza wtargn a fala zimna. Trevize wysiad , zapi wszy kurtk a po szyj. Za nim wyszli jego towarzysze, Bliss z wyra niech ci . Comporellianie wygl dali prawie karykaturalnie, gdy ich ubrania - prawdopodobnie elektrycznie ogrzewane - wydyma y si jak balony, zniekszta caj c ich sylwetki. Trevize stwierdzi to z pogardliw wy szo ci . Na Terminusie takie rzeczy by y raczej niepotrzebne. Kiedy jeden jedyny raz, sp dzaj c zim na pobliskim Anakreonie, wypo yczy ogrzewan kurtk , przekona si , e nagrzewa si ona bardzo powoli, tak e zanim zorientowa si , e za bardzo si nagrza a, zd si ju nie le spoci . Kiedy podeszli bli ej, Trevize zauwa z oburzeniem, e cala trójka by a uzbrojona. Nawet nie starali si tego ukry . Przeciwnie - ka dy mia miotacz w kaburze przytroczonej do pasa na kurtce. Jeden z nich podszed do Trevizego, mrukn : "Pozwoli pan, panie radny" i bezceremonialnie rozpi jego kurtk , po czym szybko przesuwa d mi po plecach, piersiach, bokach i udach Trevizego. Potem obmaca kurtk i potrz sn ni . Trevize by tak zaskoczony, e kiedy zorientowa si , e zosta szybko i dok adnie przeszukany, by o ju po wszystkim.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pelorat, z opuszczon w dó brod i skrzywion min , znosi to samo upokorzenie ze strony drugiego Comporellianina. Trzeci podszed do Bliss, ale ta nie czeka a, a zacznie j obmacywa . Ona przynajmniej jako zorientowa a si , czego mo e si spodziewa , gdy zrzuci a kurtk i przez chwil sta a tam w swym cienkim ubraniu, wystawiona na lodowate podmuchy wiatru. Powiedzia a tonem równie lodowatym jak ten wiatr: - Widzi pan, e nie mam broni. Rzeczywi cie, ka dy móg to dostrzec. Comporelianin potrz sn kurtk , jak gdyby chcia si zorientowa po jej wadze, czy nie zawiera jakiej broni - mo e faktycznie by by w stanie to stwierdzi - i odszed . Bliss za a kurtk , ciasno si ni owijaj c i przez chwil Trevize podziwia jej zachowanie. Wiedzia , jak le znosi zimno, a mimo to, stoj c tam tylko w cienkiej bluzce i spodniach, nie tylko si nie skuli a, ale nawet nie zadr a (potem pomy la , e nie wiadomo, czy przypadkiem - w nag ej potrzebie - nie mo e uzyska ciep a od reszty Ciai). Jeden z Comporellian skin r i trójka przybyszów ruszy a za nim. Pozostali dwaj Comporellianie ustawili si z ty u. Nieliczni przechodnie nie zwracali uwagi na ten pochód. Albo byli przyzwyczajeni do takich widoków, albo - co bardziej prawdopodobne - my leli tylko o tym, aby jak najszybciej znale si w jakim wn trzu. Trevize zorientowa si teraz, e to co uwa za ruchome schody, by o ruchom ramp . Zwioz a ich ona w dó , po czym ca a szóstka przesz a przez drzwi, niemal tak skomplikowane jak luk wej ciowy statku kosmicznego, chocia bez w tpienia urz dzenie to mia o zapobiega wydostawaniu si na zewn trz raczej ciep a ni powietrza. I od razu po wej ciu znale li si w wielkiej sali. 5. Walka o statek 17. W pierwszej chwili Trevize mia wra enie, e znalaz si w dekoracjach do hiperdramatu, a konkretnie do historycznego romansu, którego akcja rozgrywa si w czasach Imperium. By taki specjalny zestaw dekoracji, z paroma wymiennymi elementami (z tego, co wiedzia Trevize, móg istnie tylko w jednym egzemplarzu, z którego korzystali wszyscy producenci), który przedstawia pot ne, zajmuj ce ca powierzchni planety, miasto Trantor w szczycie rozkwitu. By y tam wielkie przestrzenie, przez które przelewa si t um p dz cych dok przechodniów i drogi przeznaczone dla ruchu p dz cych po nich ma ych pojazdów. Trevize podniós g ow , przekonany, e ujrzy taksówki powietrzne znikaj ce w sklepionych, ciemnych tunelach, ale tego przynajmniej elementu brakowa o w obecnej scenerii. Zreszt , kiedy min o pocz tkowe zdumienie, stwierdzi , e sala by a o wiele mniejsza od tych, jakich mo na si by o spodziewa na Trantorze. By to tylko jeden budynek, a nie cz kompleksu rozci gaj cego si tysi ce mil w ka dym kierunku. Kolory te by y inne. Hiperfilmy zawsze przedstawia y Trantor jako niesamowicie barwny, wr cz pstrokaty wiat, a ubiory jego mieszka ców, je li faktycznie tak wygl da y, by y zupe nie niepraktyczne i niefunkcjonalne. W rzeczywisto ci jednak wszystkie te krzykliwe barwy, falbanki, koronki i fintyluszki mia y znaczenie symboliczne i podkre la y dekadencj (w czasach Trevizego by a to oficjalna opinia) Imperium, a szczególnie Trantora. Je li istotnie mi dzy tymi zjawiskami istnia a taka zale no , to Comporellon by zupe nym przeciwie stwem dekadencji, gdy uboga gama kolorów, na któr Pelorat zwróci uwag w porcie, widoczna by a równie w tej sali. ciany by y w ró nych odcieniach szaro ci, sufit bia y, a ubiory ludzi w czarnej, szarej i bia ej tonacji. Sporadycznie mo na by o spostrzec osoby odziane w jednolit czer , cz ciej ca e ubrane na szaro, ale ani jednej ca ej w bieli. Natomiast fasony ubra by y przeró ne, jak gdyby ludzie, pozbawieni mo liwo ci swobodnego wyboru koloru, chcieli w ten sposób zaakcentowa swój indywidualny gust. Twarze by y bez wyrazu albo ponure. Kobiety nosi y w osy krótko obci te, m czy ni d sze, ale zaczesane do ty u i splecione w krótkie warkoczyki. Ludzie mijali si , nie spogl daj c w ogóle na siebie. Ka dy wydawa si zaaferowany, jak gdyby my la tylko o tym, eby za atwi jak najszybciej swoj spraw , i o niczym wi cej. Kobiety wygl da y prawie identycznie jak m czy ni,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
jedynie d ugo w osów, szeroko bioder i lekkie wypuk ci na poziomie piersi wiadczy y o ich ci. Trevizego, Pelorata i Bliss wprowadzono do windy, która zwioz a ich pi pi ter w dó . Tam kazano im wysi i zaprowadzono ich przed drzwi z tabliczk , na której ma e bia e litery na czarnym tle uk ada y si w napis "Muza Lizalor, Min. Kom." Comporellianin, który szed przodem, dotkn napisu, który po chwili za wieci czerwonym wiat em. Drzwi otworzy y si i weszli do rodka. Pokój by du y i raczej pusty. By mo e wielko pokoju, której nie ogranicza o sk pe umeblowanie, mia a wiadczy o w adzy urz duj cej w niej osoby. Pod cian , naprzeciw drzwi, sta o dwóch wartowników. Twarze mieli bez wyrazu, a oczy utkwione w przybyszów. rodek pokoju zajmowa o pot ne biurko. Za biurkiem siedzia kto , przypuszczalnie Mitza Lizalor, o pot nym ciele, g adkiej twarzy i ciemnych oczach. Na blacie biurka spoczywa y silne r ce o d ugich, kwadratowo zako czonych palcach. MinKom (Minister Komunikacji, jak domy li si Trevize) ubrany by w ciemnopopielaty akiet o szerokich, o lepiaj co bia ych klapach. Pod klapami bieg y uko nie, krzy uj ce si na piersi dwa bia e pasy. Trevize zauwa , e aczkolwiek akiet skrojony by tak, aby zamaskowa piersi, to bia e X zwraca o na nie uwag . Minister by bez w tpienia kobiet . Nawet je li pomin jej wydatny biust, wskazywa y na to krótko obci te w osy i chocia nie mia a makija u, rysy jej twarzy te dobitnie o tym wiadczy y. Równie g os, g boki kontralt, nale niew tpliwie do kobiety. - Dzie dobry - powiedzia a. - Niecz sto mamy zaszczyt przyjmowa tu go ci z Terminusa... A tak e nie zapowiedziane przez stacje graniczne kobiety. - Przenosi a wzrok z jednego na drugiego, wreszcie zatrzyma a spojrzenie na Trevizem, który sta sztywno wyprostowany, ze zmarszczonym czo em. - Jak równie cz onków Rady. - Jestem radnym z Fundacji - powiedzia Trevize, staraj c si , aby jego g os zabrzmia jak najsilniej. - Radny Golan Trevize w misji specjalnej. - W misji specjalnej? - minister unios a brwi. - W misji specjalnej - powtórzy Trevize. Dlaczego zostali my potraktowani jak przest pcy? Dlaczego zostali my zatrzymani przez uzbrojonych agentów i przyprowadzeni tu jak wi niowie? Rada Fundacji nie b dzie zadowolona, kiedy si o tym dowie. Mam nadziej , e pani rozumie. - A poza tym - powiedzia a Bliss g osem, który w porównaniu z g osem pani minister zabrzmia do piskliwie - czy mamy tu tak sta bez ko ca? Minister przez d sz chwil przypatrywa a si ch odno Bliss, a potem podnios a r i powiedzia a: - Trzy krzes a! Natychmiast! Otworzy y si drzwi i wbieg o truchcikiem, nios c trzy krzes a, trzech Comporellian ubranych wed ug miejscowej, ponurej mody. - No - powiedzia a minister z lodowatym u miechem - teraz lepiej? Trevize bynajmniej tak nie uwa . Krzes a by y bez poduszek, zimne w dotyku, o p askim siedzeniu i oparciu, zupe nie nie dostosowane do kszta tu cia a. - Dlaczego si tu znale li my? spyta . Minister zajrza a do papierów na biurku. - Wyja ni to; jak tylko sprawdz pewne fakty. Wasz statek to "Odleg a Gwiazda" z Terminusa. Zgadza si , panie radny? - Tak. Minister podnios a g ow znad papierów. - Zwracaj c si do pana, panie radny, pami tam o pana tytule. Mo e zechcia by pan w zamian pami ta o moim? - Czy wystarczy "pani minister"? A mo e jest jaki specjalny zwrot? - Nie ma adnego specjalnego zwrotu. - A wi c odpowied na pani pytanie brzmi: "Tak, pani minister". - Kapitanem statku jest Golan Trevize, obywatel Fundacji i cz onek Rady Terminusa... dok adniej nowy radny. A pan nazywa si Trevize. Czy to wszystko zgadza si , panie radny? - Tak, pani minister. A poniewa jestem obywatelem Fundacji... - Jeszcze nie sko czy am, panie radny. Niech pan poczeka ze swoimi protestami, a sko cz . Towarzyszy panu Janov Pelorat, uczony, historyk i obywatel Fundacji. To pan, nieprawda , profesorze Pelorat?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pelorat nie móg opanowa lekkiego drgni cia, kiedy minister bystro spojrza a na niego. - Tak, sta... - zacz , ale przerwa i poprawi si . - Tak jest, pani minister. Minister splot a ciasno d onie. - W raporcie, który zosta mi dor czony, nie ma adnej wzmianki o kobiecie. Czy ta kobieta nale y do za ogi statku? - Tak, pani minister - odpar Trevize. - A wi c zwróc si bezpo rednio do niej. Pani nazwisko? - Zazwyczaj mówi do mnie Bliss - powiedzia a Bliss, siedz c sztywno wyprostowana i mówi c wyra nie i spokojnie - chocia moje pe ne nazwisko jest d sze. Chce je pani zna ca e, pani minister? - Na razie wystarczy mi Bliss. Czy jest pani obywatelk Fundacji? - Nie, pani minister. - A wi c jakiego wiata jest pani obywatelk , Bliss? - Nie mam dokumentów stwierdzaj cych obywatelstwo jakiegokolwiek wiata, pani minister. - Nie ma pani adnych papierów, Bliss? - Zrobi a jaki znak na papierach le cych przed ni . Ten fakt zosta odnotowany. Co pani robi na pok adzie tego statku? - Jestem jego pasa erk , pani minister. - Czy radny Trevize albo profesor Pelorat chcieli zobaczy pani papiery, zanim wesz a pani na statek? - Nie, pani minister. - Czy poinformowa a ich pani, e nie ma papierów? - Nie, pani minister. - A jak funkcj spe nia pani na pok adzie tego statku, Bliss? Czy pani imi wskazuje na pani funkcj ? - Jestem pasa erk i nie mam adnych innych funkcji - odpar a dumnie Bliss. - Dlaczego pani dr czy t kobiet , pani minister? Czy z ama a jakie prawo? Spojrzenie minister Lizalor przenios o si z Bliss na Trevizego. - Jest pan obco wiatowcem, panie radny, i nie zna pan naszych praw - powiedzia a. - Mimo to je li znajdzie si pan tutaj, to pan te im podlega. Nie sprowadza pan waszych praw ze sob . Jest to, jak dz , generalna zasada prawa galaktycznego. - Oczywi cie, pani minister, ale to nie wyja nia, które z waszych praw ona z ama a. - Panie radny, w ca ej Galaktyce obowi zuje zasada, e podró ny ze wiata le cego poza granicami przestrzeni nale cej do wiata, który akurat odwiedza, musi mie przy sobie dokumenty stwierdzaj ce jego to samo . Wiele wiatów, którym zale y na turystyce albo niezbyt zale y na porz dku prawnym, nie bardzo dba o przestrzeganie tej zasady. Ale tu, na Comporellonie, dbamy o to. Jeste my wiatem prawa i surowo go przestrzegamy. Ta kobieta jest bez wiatowcem i, jako taka, amie nasze prawo. - Nie mia a w tym wzgl dzie wyboru - powiedzia Trevize. - To ja prowadzi em ten statek i ja przywioz em j na Comporellon. Musia a lecie z nami. A mo e sugeruje pani, pani minister, e powinna za da , eby my j wysadzili w szczerej przestrzeni? - To znaczy tylko tyle, panie radny, e to pan z ama nasze prawo. - Nie, pani minister. Nie jestem obco wiatowcem. Jestem obywatelem Fundacji, a Comporellon, wraz z podleg ymi mu wiatami, jest pa stwem stowarzyszonym z Fundacj . Jako obywatel Fundacji, mam tu swobodny wst p. - Oczywi cie, panie radny, ale pod warunkiem, e ma pan dokumenty stwierdzaj ce, e jest pan naprawd obywatelem Fundacji. - Mam takie dokumenty, pani minister. - Ale nawet b c obywatelem, nie ma pan prawa ama naszych praw, przywo c ze sob bez wiatowca. Trevize waha si chwil . Najwidoczniej ten Kendray nie dotrzyma s owa, wi c nie by o sensu chroni go. - Nie zatrzymano nas na stacji granicznej powiedzia - wi c potraktowa em to jako po redni zgod na zabranie ze sob tej kobiety tutaj, pani minister. - To prawda, panie radny, e was nie zatrzymano. Prawda te , e s by graniczne nie zameldowa y o tej kobiecie i e j przepuszczono. Podejrzewam jednak, e funkcjonariusze na stacji granicznej zdecydowali - i bardzo s usznie - e lepiej b dzie sprowadzi wasz statek na nasz planet ni
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
martwi si , co pocz z jakim bez wiatowcem. By o to, prawd mówi c, naruszenie przepisów i sprawa ta zostanie odpowiednio potraktowana, ale nie mam adnych w tpliwo ci, e w tym akurat przypadku naruszenie przepisów zostanie usprawiedliwione. Mamy tu surowe prawo, panie radny, ale nasza surowo nie przekracza granic rozs dku. - A wi c - podchwyci natychmiast Trevize apeluj do pani rozs dku, pani minister, i prosz o mniejsz surowo w tej sprawie. Je li faktycznie nie otrzyma a pani ze stacji granicznej informacji o tym, e na pok adzie naszego statku znajduje si osoba bez wiatowa, to w chwili kiedy dowali my, nie mia a pani poj cia o tym, e amiemy prawo. Mimo to jest zupe nie oczywiste, e by a pani przygotowana na to, eby jak tylko wyl dujemy, zatrzyma nas i w istocie zrobi a to pani. Dlaczego, skoro nie mia a pani adnego powodu, aby przypuszcza , e zosta o z amane jakie wasze prawo? Minister u miechn a si . - Rozumiem pana zdziwienie, panie radny. Otó zapewniam pana, e fakt, czy wiedzia am co czy nie o tym, e ma pan na pok adzie osob bez wiatow , nie mia absolutnie nic wspólnego z zatrzymaniem pana. Zosta pan przez nas zatrzymany w imieniu Fundacji, z któr - jak sam pan stwierdzi - jeste my wiatem stowarzyszonym. Trevize wytrzeszczy na ni oczy. - Ale to niemo liwe, pani minister! Gorzej nawet - to absurdalne. Minister roze mia a si d wi cznie. - To ciekawe, e uwa a pan to raczej za absurdalne ni niemo liwe. Zgadzam si z panem w tym wzgl dzie. Jednak, na pana nieszcz cie, nie jest to ani niemo liwe, ani absurdalne. Dlaczego niby mia oby to by absurdalne? - Dlatego, e jestem cz onkiem rz du Fundacji wys anym w misji specjalnej i jest zupe nie nie do pomy lenia, eby chcieli mnie aresztowa , a nawet eby w ogóle mieli do tego prawo. Mam przecie immunitet poselski. - No i prosz , pomin pan mój tytu , ale jest pan g boko poruszony i my , e w tej sytuacji mo na to panu wybaczy . Wracaj c do rzeczy nie proszono mnie bynajmniej, ebym pana aresztowa a. Kaza am pana zatrzyma tylko po to, ebym mog a zrobi to, o co mnie proszono, panie radny. - To znaczy, co? - spyta Trevize, staraj c si zapanowa nad emocjami w obliczu tej pot nej kobiety. - To znaczy zarekwirowa panu statek, panie radny, i zwróci go Fundacji. - Co takiego? - Znowu zapomina pan o moim tytule, panie radny. To bardzo nieuprzejmie z pana strony i bynajmniej nie przemawia na pana korzy . Przypuszczam, e ten statek nie jest pana w asno ci . Pan go zaprojektowa , zbudowa albo kupi ? - Oczywi cie, e nie, pani minister. Zosta mi przydzielony przez rz d Fundacji. - A wi c przypuszczalnie rz d Fundacji ma prawo uniewa ni swoj wcze niejsz decyzj , panie radny. My , e to kosztowny statek. Trevize nic nie odpowiedzia . - To statek o nap dzie grawitacyjnym, panie radny - podj a na nowo minister. - Nie mo e by ich zbyt wiele i Fundacja te na pewno ma zaledwie kilka. Mo e zdo a pan ich przekona , eby przydzielili panu inny, mniej kosztowny statek, który b dzie odpowiedni dla pana misji... Tak czy inaczej musimy dosta ten statek, którym pan przylecia . - Niestety, pani minister, nie mog go odda . Nie wierz , eby Fundacja prosi a pani o to. Minister u miechn a si . - Nie mnie osobi cie. I nie tylko nasz rz d. Mamy powody, aby przypuszcza , e pro t przekazano rz dom wszystkich wiatów nale cych do Fundacji i stowarzyszonych z ni . Z tego wnosz , e Fundacja nie zna pana planów i energicznie pana poszukuje. A z tego z kolei, e nie ma do spe nienia na Comporellonie adnej misji zleconej panu przez Fundacj , gdy w takim przypadku jej rz d wiedzia by, gdzie si pan znajduje, i zwróci by si wprost do nas. Krótko mówi c, panie radny, k amie pan. - Chcia bym zobaczy kopi pro by, któr otrzymali cie od rz du Fundacji - powiedzia z pewnym trudem Trevize. - My , pani minister, e mam do tego prawo. - Oczywi cie. Je li rozpoczniemy w tej sprawie post powanie prawne. Traktujemy procedur prawn bardzo powa nie i mog pana zapewni , panie radny, e pana prawa zostan uszanowane.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
By oby jednak lepiej i znacznie pro ciej, gdyby my doszli do porozumienia ju teraz, bez rozg osu i bez zw oki, któr musi poci gn za sob post powanie prawne. Woleliby my za atwi to nieoficjalnie. Jestem pewna, e wola aby te Fundacja, która chyba nie yczy sobie, by ca a Galaktyka dowiedzia a si o zbieg ym radnym. Postawi oby to Fundacj w absurdalnej sytuacji, co nie tylko pana, ale i moim zdaniem by oby gorsze, ni gdyby okaza o si to niemo liwe. Trevize znowu nic nie odpowiedzia . Minister odczeka a chwil , a potem podj a na nowo z niewzruszonym spokojem: - No, panie radny, tak czy inaczej, oficjalnie czy nieoficjalnie, chcemy dosta ten statek. To, czy poniesie pan kar za sprowadzenie tu ze sob bez wiatowca, czy nie, b dzie zale o od tego, który sposób post powania przyjmiemy. Je li b dzie pan si domaga oficjalnej rozprawy, to b dzie to dodatkowy punkt oskar enia i w takim przypadku wszyscy poniesiecie kar , a zapewniam pana, e nie b dzie to kara agodna. Je li natomiast dojdziemy do porozumienia, to pa ska pasa erka b dzie mog a odlecie statkiem handlowym, dok d b dzie chcia a. Skoro ju o tym mowa, to panowie, je li b dziecie chcieli, mo ecie odlecie razem z ni . Albo je li Fundacja b dzie sobie tego yczy a, mo emy wam da który z naszych statków, w doskona ym stanie, pod warunkiem, oczywi cie, e Fundacja da nam w zamian taki sam. Albo je li z jakich powodów nie chcecie wraca na terytorium Fundacji, mo emy wam udzieli azylu, a nawet, by mo e, nada obywatelstwo comporello skie. Jak pan widzi, mo e pan wiele zyska , je li dojdziemy do porozumienia, ale je li dzie pan si upiera , eby nada sprawie bieg oficjalny, to nie b dzie pan mia adnej mo liwo ci wyboru. - Za daleko si pani zap dzi a, pani minister. Sk ada pani obietnice, których nie b dzie pani mog a dotrzyma . Nie mo ecie mi przyzna azylu, je li Fundacja da, aby cie mnie jej wydali. - Nigdy nie sk adam obietnic, których nie mog dotrzyma , panie radny. Fundacja da tylko statku. Nie zg aszaj adnego dania ani co do pana ani kogokolwiek innego na statku. Interesuje ich tylko statek. Trevize zerkn szybko na Bliss i spyta : - Pani minister, czy pozwoli mi pani naradzi si szybko z profesorem Peloratem i pann Bliss? - Oczywi cie, panie radny. Ma pan na to pi tna cie minut. - Na osobno ci, pani minister. - Zostaniecie zaprowadzeni do osobnego pokoju, panie radny. Nikt nie b dzie wam przeszkadza ani próbowa pods uchiwa waszej rozmowy. Ma pan na to moje s owo, a ja zawsze dotrzymuj owa. Niemniej jednak b dziecie pilnowani, wi c radz nie robi g upstw i nie próbowa ucieczki. - Rozumiemy, pani minister. - Spodziewam si , e kiedy wrócicie, wyrazi pan zgod na moj propozycj . W przeciwnym razie wszczynamy post powanie prawne, a to sko czy si dla was znacznie gorzej. Rozumiemy si , panie radny? - Rozumiemy si , pani minister - odpar Trevize powstrzymuj c gniew, gdy wybuch nie przyniós by mu nic dobrego. 18. Pokój by ma y, ale dobrze o wietlony. Sta a w nim kanapa i dwa krzes a i s ycha by o lekki szum pracuj cego wentylatora. Ogólnie bior c, by bardziej przytulny ni ogromny i sterylny gabinet ministra. Przyprowadzi ich tam pot ny i ponury stra nik, który przez ca drog trzyma r ko o kolby miotacza. Kiedy weszli, zosta na korytarzu i powiedzia : - Macie pi tna cie minut. Zaledwie to powiedzia , gdy z g uchym trzaskiem zamkn y si drzwi. - No có , mog tylko mie nadziej , e nas nie pods uchuj - powiedzia Trevize. - Da a nam na to swoje s owo, Golan - rzek Pelorat. - Nie s innych po sobie, Janov. Mnie jej s owo nie wystarczy. Je li b dzie chcia a, z amie je bez wahania. - To niewa ne - powiedzia a Bliss. - Mog zabezpieczy to miejsce przed pods uchem. - Masz urz dzenie do ekranowania? - spyta Pelorat. Bliss u miechn a si szeroko, ukazuj c bia e z by. - Umys Gai jest sam urz dzeniem do ekranowania, Pel. To niezwyk y umys . - To, e jeste my tutaj - powiedzia ze z ci Trevize - zawdzi czamy tylko temu, e ten niezwyk y umys jest ograniczony.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Co chcesz przez to powiedzie ? - spyta a Bliss. - Kiedy sko czy a si ta potrójna konfrontacja, wymazali cie mnie z my li burmistrz Branno i tego Mówcy z Drugiej Fundacji, Gendibala. Oboje mieli nie my le ju o mnie, chyba e przypadkiem i oboj tnie. Mia em by zostawiony sam sobie. - Musieli my to zrobi - powiedzia a Bliss. Jeste dla nas jedynym oparciem. - Oczywi cie, Golan Trevize - ten, który zawsze ma racj . Ale statku nie wymazali cie z ich my li, prawda? Burmistrz Branno nie prosi o mnie, ja jej nie interesuj , ale o statek. O statku nie zapomnia a. Bliss zmarszczy a czo o. - Pomy l o tym - rzek Trevize. - Gaja przyj a milcz ce za enie, e ja i statek to jedno. Je li Branno nie b dzie my la a o mnie, to tym samym nie b dzie my la a o statku. K opot polega na tym, e Gaja nie ma poj cia, co to jest indywidualno . My la a o mnie i o statku jako o jednym organizmie i pope ni a b d. - To zupe nie mo liwe - powiedzia a cicho Bliss. - A zatem - rzek Trevize stanowczo - to ty musisz naprawi t pomy . Musz mie swój statek i komputer. Nic innego si do tego nie nadaje. Postaraj si , ebym zatrzyma statek. Potrafisz sterowa umys ami. - Tak, ale nie korzystamy z tej umiej tno ci niefrasobliwie. Skorzystali my podczas tej potrójnej konfrontacji, ale wiesz ile czasu si do tego przygotowywali my? Jak d ugo to obliczali my? Jak ugo rozwa ali my wszystkie za i przeciw? Zaj o to bez przesady - wiele lat. Nie mog tak po prostu podej do jakiej kobiety i dla czyjej wygody przestroi jej umys . - Czy teraz nie jest czas... - Gdybym zacz a to robi - nie da a mu sko czy Bliss - to kiedy by my si zatrzymali? Mog am wp yn na umys tego agenta na stacji granicznej i od razu by nas przepu ci . Mog am wp yn na umys tego agenta w samochodzie i pozwoli by nam spokojnie odej . - No wi c, skoro sama o tym wspominasz, dlaczego tego nie zrobi ? - Dlatego, e nie wiemy, dok d by to nas zaprowadzi o. Nie wiemy, czy nie by oby jakich efektów ubocznych, które mog yby jeszcze pogorszy nasz sytuacj . Je li teraz przestawi umys tej minister, to wp ynie to na jej stosunki z innymi, a poniewa jest cz onkiem rz du tego wiata, mo e przez to wp yn na stosunki mi dzygwiezdne. Dopóki nie zbadamy dok adnie tej sprawy, nie miel si nawet tkn jej umys u. - No to po co jeste nam potrzebna? - Mo e si zdarzy , e twoje ycie znajdzie si w niebezpiecze stwie. Musz ci chroni za wszelk cen , nawet za cen ycia Pela czy mego. Na stacji granicznej nic nie zagra o twojemu yciu. Teraz te nic nie zagra a. Musisz sam zatroszczy si o swój statek. Przynajmniej do czasu, Gaja obliczy wszystkie mo liwe konsekwencje jakiego dzia ania w tej sprawie i podejmie odpowiednie kroki. Trevize zamy li si . W ko cu powiedzia . - W takim razie musz spróbowa co zrobi . Mo e mi si nie uda . Drzwi rozsun y si z takim samym ha asem, z jakim si zamkn y. - Wychod cie - powiedzia stra nik. Kiedy wychodzili, Pelorat spyta szeptem: - Co zamierzasz zrobi , Golan? Trevize pokr ci g ow i równie szeptem odpar : - Nie bardzo wiem. B musia improwizowa . 19. Minister Lizalor siedzia a nadal za biurkiem, kiedy wrócili do jej gabinetu. Na ich widok miechn a si ponuro. - Spodziewam si , panie radny, e wróci pan, aby mi powiedzie , e zwraca pan ten statek Fundacji. - Wróci em - powiedzia spokojnie Trevize aby omówi warunki. - Nie ma tu nic do omawiania, panie radny. Proces, je li b dzie pan si upiera , mo na wszcz bardzo szybko i zako czy jeszcze szybciej! Zapewniam pana, e nawet zupe nie bezstronny s dzia uzna pana winnym, gdy fakt, e sprowadzi pan tu osob bez wiatow jest oczywisty i nie podlega dyskusji. Po og oszeniu wyroku zabierzemy panu statek w ca ym majestacie prawa, a ca a wasza
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
trójka zostanie surowo ukarana. Niech pan nas do tego nie zmusza, odwlekaj c swoj zgod cho by o jeden dzie . - Niemniej jednak, pani minister, jest co omawia , poniewa bez wzgl du na to jak szybko nas os dzicie, nie mo ecie dosta tego statku bez mojej zgody. Ka da próba wdarcia si si na jego pok ad sko czy si zniszczeniem nie tylko samego statku, ale tak e ca ego portu i wszystkich znajduj cych si tam osób. To z pewno ci rozw cieczy Fundacj , wi c nie o mielicie si tego zrobi . Gro enie nam czy z e traktowanie by oby na pewno sprzeczne z waszym prawem, a gdyby cie z desperacji z amali wasze w asne prawo i poddali nas torturom albo umie cili cho by na krótki czas w jakim ci kim wi zieniu po to, aby wymóc na mnie oddanie statku, to Fundacja dowiedzia aby si o tym i by aby jeszcze bardziej w ciek a. Cho by nie wiem jak zale o im na tym statku, to nie mog pozwoli , eby gdzie potraktowano le obywateli Fundacji, gdy stworzy oby to niebezpieczny precedens... A wi c omówimy warunki? - To brednie - powiedzia a minister, patrz c na niego ze z ci . - Je li b dzie trzeba, to wezwiemy tu sam Fundacj . Oni b wiedzieli, jak otworzy swój statek, albo zmusz pana, eby pan go otworzy . - Pomin a pani mój tytu , pani minister, ale jest pani g boko poruszona i my , e w tej sytuacji mo na to pani wybaczy . Wie pani równie dobrze jak ja, e wezwanie Fundacji by oby ostatni rzecz , któr by pani zrobi a, bo nie ma pani najmniejszego zamiaru oddawa im tego statku. miech znikn z twarzy pani minister. - Co za bzdury pan opowiada, panie radny? - Bzdury, których by mo e nie powinni s ucha inni. Pani minister, niech pani pozwoli memu przyjacielowi i tej kobiecie uda si do jakiego dobrego hotelu i skorzysta z odpoczynku, którego tak bardzo potrzebuj . Stra nicy te niech st d wyjd . Mog zosta za drzwiami, a poza tym mog pani zostawi miotacz. Nie jest pani drobn kobietk , i z miotaczem nie ma si pani czego obawia z mojej strony. Jestem bez broni. Minister pochyli a si ku niemu nad biurkiem. - I bez miotacza nie mam si czego obawia z pana strony. Nie ogl daj c si za siebie, skin a na jednego ze stra ników. Podszed natychmiast i stan obok niej, stukn wszy obcasami. - Stra nik, zabra ich - wskaza a na Pelorata i na Bliss - do apartamentu numer S. Maj tam zosta . Zatroszczy si , eby mieli wszystko, co trzeba i dobrze ich pilnowa . Jeste cie odpowiedzialni za to, eby ich dobrze traktowano i za ich pilnowanie. Wsta a i wbrew swemu niez omnemu postanowieniu, aby zachowa niewzruszony spokój, Trevize lekko drgn . By a wysoka, ma a przynajmniej sto osiemdziesi t pi centymetrów wzrostu, jak Trevize, a mo e nawet centymetr wi cej. By a w ska w talii, a dwa bia e pasy, krzy uj ce si na jej piersi i biegn ce dalej wzd bioder, sprawia y wra enie, e jest jeszcze wy sza ni w istocie. By w jej masywnej postaci pewien wdzi k. Trevize pomy la z przygn bieniem, e w jej stwierdzeniu, nie ma si czego obawia z jego strony nie by o adnej przesady. W przypadku jakiej szamotaniny mog aby bez k opotu przygwo dzi jego rami do maty. - Prosz za mn , panie radny - powiedzia a. - Je li ma pan zamiar dalej mówi takie bzdury, to im mniej osób b dzie pana s ysza o, tym lepiej b dzie dla pana. Ruszy a wawo do przodu. Trevize poszed za ni , czuj c si przyt oczony jej pot sylwetk . Pierwszy raz w yciu zdarzy o mu si czu co takiego w obecno ci kobiety. Weszli do windy. Kiedy zamkn y si za nimi drzwi, powiedzia a: - Jeste my teraz sami, panie radny, ale je li wydaje si panu, e mo e pan mnie zmusi do czego si , to radz o tym zapomnie . - Za piew w jej g osie sta si jeszcze bardziej wyra ny, gdy doda a, z wyra nym rozbawieniem: - Wygl da pan na dosy silnego m czyzn , ale zapewniam pana, e je li b do tego zmuszona, z ami panu bez trudu r albo kark. Nie jestem uzbrojona, ale nie potrzebuj adnej broni. Trevize podrapa si w policzek, spogl daj c na ni taksuj cym wzrokiem. - Pani minister, mog si zmierzy z ka dym m czyzn w mojej wadze, ale pani postanowi em odda walk walkowerem. Wiem, kiedy nie mam szans. - W porz dku - odpar a minister z zadowolon min . - Dok d jedziemy, pani minister? - Na dó . Na sam dó . Ale niech to pana nie przera a. W hiperdramie zosta by pan po wyj ciu z windy wrzucony do lochu, ale na Comporellonie nie mamy lochów, tylko przyzwoite wi zienia.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Jedziemy do moich prywatnych apartamentów. Nie s one, co prawda, tak romantyczne jak lochy w ych czasach Imperium, ale za to bardziej wygodne. Kiedy drzwi windy rozsun y si i wyszli, Trevize oszacowa , e s przynajmniej pi dziesi t metrów pod powierzchni planety. 20. Trevize rozejrza si po apartamencie z nie ukrywanym zdumieniem. - Nie podoba si panu moje mieszkanie, panie radny? - spyta a cierpko minister. - Sk e, pani minister! Jestem po prostu zaskoczony. Nie spodziewa em si czego takiego. Niewiele zdo em zobaczy i us ysze , odk d tu przyby em, ale odnios em wra enie, e wasz wiat jest raczej ascetyczny i unika niepotrzebnych luksusów. - Faktycznie tak jest, panie radny. Nasze zasoby naturalne s ograniczone, a ycie musi by surowe, gdy taki jest tu klimat. - No, ale to, pani minister... - Trevize zatoczy r uk, pokazuj c pokój, gdzie po raz pierwszy na tym wiecie zobaczy rado niejsze kolory i mi kko wy cie ane meble, gdzie ze cian s czy o si agodne wiat o, a pod stopami czu o si mi kki i spr ysty dywan utworzony przez pole si owe. To z pewno ci jest luksus. - Unikamy, jak pan powiedzia , panie radny, niepotrzebnego luksusu, luksusu na pokaz, luksusu, który jest marnotrawstwem. Ale to, co pan widzi tutaj, to luksus na u ytek prywatny. Mam ci i bardzo odpowiedzialn prac . Potrzebne jest mi miejsce, gdzie mog , cho by na krótko, zapomnie o trudach tej pracy. - Czy wszyscy Comporellianie yj tak, gdy nie widz ich inni? - spyta Trevize. - To zale y od wagi ich pracy i zwi zanej z tym odpowiedzialno ci. Niewielu mo e sobie na to pozwoli , zas uguje na to i, dzi ki naszemu kodeksowi moralnemu, chce tego. - A pani, pani minister, mo e sobie na to pozwoli , zas uguje na to... i chce tego? - Stanowisko czy si z obowi zkami, ale i z przywilejami. A teraz niech pan usi dzie, panie radny, i powie mi o tych swoich urojeniach. - Usiad a na kanapie, której poduszki lekko ugi y si pod jej pot nym cia em, i wskaza a Trevizemu wy cie ane krzes o stoj ce naprzeciw kanapy i niezbyt od niej oddalone. Trevize usiad . - O urojeniach, pani minister? - spyta . Minister opar a si prawym okciem o poduszk , wyra nie rozlu niona. - W rozmowie prywatnej nie musimy zbyt rygorystycznie przestrzega zasad formalnych. Mo e pan mi mówi "Lizalor", a ja b si do pana zwraca a , Trevize". Niech mi pan powie, co pan ma na my li, i przeanalizujemy to. Trevize za nog na nog i usiad wygodniej. - Widzi pani, Lizalor, postawi a mnie pani przed wyborem: albo oddam statek, albo zostan postawiony przed s dem. I w jednym, i w drugim przypadku sko czy oby si na tym, e dostaliby cie mój statek... Mimo to stara a si pani usilnie przekona mnie, ebym wybra pierwsze rozwi zanie. Chce pani w zamian za mój statek ofiarowa mi inny, w którym mog z przyjació mi polecie , gdzie b chcia . Je eli b dziemy chcieli, to mo emy nawet zosta na Comporellonie i otrzyma wasze obywatelstwo. W sprawach mniejszej wagi zgodzi a si pani da mi pi tna cie minut, abym móg si naradzi ze swoimi przyjació mi. Zaprosi a mnie pani nawet do swoich prywatnych apartamentów, a moich przyjació odes a do jakiej , prawdopodobnie wygodnej, kwatery. Krótko mówi c, Lizalor, stara si pani, i to usilnie, przekupi mnie, aby dosta statek bez procesu s dowego. - Có to, Trevize, nie wierzy pan, e robi to z czysto ludzkich motywów? - Nie. - Ani e uwa am, i dobrowolne oddanie nam statku by oby lepszym wyj ciem ni rozprawa dowa? - Nie! Mam inne wyt umaczenie. - Jakie? - Rozprawa s dowa ma jeden istotny minus - jest wydarzeniem publicznym. Napomyka a pani kilkakrotnie o waszym rygorystycznym przestrzeganiu prawa i podejrzewam, e by oby wam trudno tak przeprowadzi proces, eby jego przebieg nie zosta w pe ni zarejestrowany. A gdyby wszystko znalaz o si w aktach, to Fundacja dowiedzia aby si o tym i musieliby cie zwróci statek zaraz po zako czeniu rozprawy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Oczywi cie - powiedzia a Lizalor z oboj tn min . - Statek jest przecie w asno ci Fundacji. - Ale - kontynuowa Trevize - prywatna umowa ze mn nie musia aby by odnotowywana w adnych aktach. Dostaliby cie statek po cichu i poniewa Fundacja nic by o tym nie wiedzia a, nie wiedzia aby nawet, e tu jeste my, mogliby cie zatrzyma statek dla siebie. Jestem pewien, e o to nie wam chodzi. - A dlaczego mieliby my to robi ? - Lizalor w dalszym ci gu mia a oboj tn min . - Przecie nale ymy do Konfederacji Fundacyjnej. - Niezupe nie. Macie status wiata stowarzyszonego. Na ka dej mapie Galaktyki, na której wiaty cz onkowskie Fundacji zaznaczone s czerwonym kolorem, Comporellon i wiaty od niego zale ne maj barw bladoró ow . - Nawet b c wiatem stowarzyszonym wspó dzia aliby my z Fundacj . - Czy by? Mo e Comporellon nie marzy o ca kowitej niezale no ci, nawet o przywództwie? Jeste cie wiatem o d ugiej historii. Prawie wszystkie wiaty utrzymuj , e maj wi cej lat ni naprawd maj , ale Comporellon jest rzeczywi cie starym wiatem. Minister Lizalor pozwoli a sobie na ch odny u miech. - Najstarszym, je li wierzy naszym zapale com. - Czy nie by o w waszych dziejach takiego okresu, kiedy Comporellon faktycznie przewodzi jakiej , stosunkowo niedu ej grupie wiatów? Czy nie marzycie ca y czas o odzyskaniu tej utraconej pozycji? - My li pan, e marzymy o czym tak nierealnym? Powiedzia am, e to szale stwo, zanim jeszcze wy uszczy mi pan, co pan ma na my li. Teraz, kiedy ju wiem, co pan my li, podtrzymuj t opini . - Marzenia mog by nierealne, ale to nie przeszkadza ich snu . Terminus, który le y na samym skraju Galaktyki, który, ze swoj zaledwie pi setletni histori , jest najm odszym ze wszystkich wiatów, faktycznie rz dzi Galaktyk . A dlaczego nie mia by ni rz dzi Comporellon, co? Trevize u miechn si . Lizalor by a nadal powa na. - Daje si nam do zrozumienia, e Terminus osi gn t pozycj dzi ki Planowi Hariego Seldona. - To jest argument natury psychologicznej i by mo e b dzie on oddzia ywa dopóty, dopóki ludzie w to wierzy . Nie jest wykluczone, e rz d Comporellona ju od dawna w to nie wierzy. Ale jest jeszcze argument natury technologicznej. Hegemonia Terminusa opiera si bez w tpienia na jego przewadze technologicznej. Statek o nap dzie grawitacyjnym, który tak bardzo chcecie mie , jest i przyk adem wiadcz cym o tej przewadze. aden inny wiat, poza Terminusem, nie dysponuje statkami grawitacyjnymi. Gdyby Comporellon zdoby taki statek i pozna szczegó owo jego budow i zasady dzia ania, to zrobi by gigantyczny krok do przodu. Nie s dz , eby wam to wystarczy o do pokonania Terminusa i zaj cia jego miejsca w Galaktyce, ale wy mo ecie tak uwa . - Nie mówi pan tego powa nie - powiedzia a Lizalor. - Gdyby który rz d chcia , wbrew Fundacji, zatrzyma ten statek, to na pewno ci gn by na siebie jej gniew, a historia dostarcza licznych przyk adów na to, e jej gniew poci ga za sob op akane skutki dla tego, przeciw komu si kieruje. - Fundacja mo e si gniewa tylko wtedy, kiedy wie, e jest o co - powiedzia Trevize. - W takim razie, panie Trevize - zak adaj c, e pa ska analiza sytuacji nie jest wytworem szale stwa - czy nie by oby z po ytkiem dla pana, gdyby odda nam pan statek i zrobi na tym dobry interes? Dobrze by my panu zap acili, gdyby my id tu za pana rozumowaniem - dostali ten statek po cichu. - Mogliby cie mie gwarancj , e nie zawiadomi bym o tym Fundacji? - Oczywi cie. Przecie to pan dokona by transakcji. - Móg bym si t umaczy , e dzia em pod przymusem. - Owszem. Tylko, e pan sam wie doskonale, e burmistrz Branno nie uwierzy aby panu... No to co, zrobimy interes? Trevize potrz sn g ow . - Nie, pani Lizalor. Statek jest mój i musi pozosta moim. Jak ju mówi em, wybuchnie i narobi strasznych zniszcze , je li spróbujecie otworzy go si . Przysi gam, e mówi prawd . Niech si pani nie udzi, e udaj . - Ale pan sam mo e go otworzy i zmieni instrukcje dla komputera. - Bez w tpienia, ale nie zrobi tego.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Lizalor ci ko westchn a. - Dobrze pan wie, e mo emy zmusi pana do zmiany stanowiska... je li nie bezpo rednio, to poprzez to, co mo emy zrobi pana przyjacielowi, profesorowi Peloratowi albo tej m odej kobiecie. - Tortury, pani minister? To tak wygl da wasze prawo? - Nie, panie radny. Ale nie musimy ucieka si do tak brutalnych praktyk. Zawsze jeszcze pozostaje sonda psychiczna. Po raz pierwszy od czasu wej cia do prywatnych apartamentów minister Lizalor, Trevize poczu , e ciarki chodz mu po plecach. - Tego te nie mo ecie zrobi . U ywanie sondy psychicznej dla celów innych ni medyczne jest zakazane w ca ej Galaktyce. - Ale je li doprowadzi nas pan do ostateczno ci... - Zaryzykuj to - powiedzia spokojnie Trevize - bo nic wam z tego nie przyjdzie. Jestem tak zdecydowany zachowa swój statek, e sonda psychiczna pr dzej zniszczy mój mózg, ni zmusi mnie do oddania go wam. - To ju by zwyk y bluff i skóra cierp a mu jeszcze bardziej. - I nawet gdyby cie tak umiej tnie zaaplikowali mi sond , e mój mózg nie zosta by uszkodzony, a ja rozbroi bym adunek wybuchowy, otworzy statek i przekaza go wam, to i tak nic by wam z tego nie przysz o. Komputer pok adowy jest jeszcze wi kszym osi gni ciem techniki ni sam statek i zosta tak zaprojektowany - nie wiem, na czym to polega - e w pe ni wydajnie mo e pracowa tylko ze mn . Mo na powiedzie , e jest to komputer tylko dla jednej osoby. - Za my wobec tego, e zachowa by pan swój statek i pozosta jego pilotem. Dowodzi by pan statkiem w naszej s bie, jako zas ony obywatel Comporellona. Wysoka pensja, ycie w luksusie. Równie dla pana przyjació . Co pan na to? - Nic z tego. - No to co pan wobec tego proponuje? eby my po prostu pozwolili wam wsi na statek i odlecie ? Ostrzegam pana, e zanim by my wam na to pozwolili, mogliby my po prostu powiadomi Fundacj , e tu jeste cie i zostawi im t spraw . - I straci statek? - Je li ju musieliby my go straci , to prawdo. podobnie raczej na rzecz Fundacji ni jakiego bezczelnego obco wiatowca. - Wobec tego mo e mi pani pozwoli przedstawi moj w asn propozycj kompromisowego wyj cia... - Kompromisowego? Dobrze, pos ucham. Niech pan mówi. - Mam wa misj do spe nienia - zacz ostro nie Trevize. - Zaczyna em j przy wsparciu Fundacji. Teraz wygl da na to, e Fundacja wycofa a swoje wsparcie, ale misja jest nadal wa na. Niech mnie wesprze Comporellon, a je li misja zako czy si sukcesem, to Comporellon na tym skorzysta. Lizalor mia a niezdecydowan min . - I nie zwróci pan statku Fundacji? - Nigdy nie mia em zamiaru tego zrobi . Zreszt Fundacja nie szuka aby go tak rozpaczliwie, gdyby si spodziewali, e zwróc go im bez problemów. - To jeszcze nie znaczy, e odda go pan nam. - Kiedy spe ni swoj misj , statek mo e mi ju nie by potrzebny. W takim przypadku nie b mia nic przeciwko temu, eby przej go Comporellon. Patrzyli na siebie przez kilka chwil w milczeniu. - U ywa pan trybu warunkowego - powiedzia a w ko cu Lizalor. - "Mo e mi ju nie by potrzebny". To nam nie daje adnej gwarancji. - Móg bym obiecywa ró ne rzeczy, ale czy da oby to wam jak gwarancj ? Fakt, e jestem ostro ny i uzale niam swoj obietnic od okoliczno ci, dowodzi, e jestem przynajmniej szczery. - To inteligentne postawienie sprawy - powiedzia a Lizalor, kiwaj c z uznaniem g ow . - Podoba mi si to. A wi c co to za misja i w jaki sposób móg by na niej skorzysta Comporellon? - O nie - powiedzia Trevize - teraz pani kolej. Wesprzecie mnie, je li wyka , e moja misja jest wa na dla Comporellona? Minister Lizalor podnios a si z kanapy. - Jestem g odna, panie radny - powiedzia a i nie mog ju d ej rozmawia o pustym dku. Zaraz przygotuj co do jedzenia i picia... skromny posi ek. Potem b dziemy mogli doko czy t spraw .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Kiedy to mówi a, Trevizemu wyda o si , e si oblizuje jak drapie na kotka. Zacisn usta z lekkim za enowaniem. 21 Posi ek by mo e po ywny, ale na pewno nie by rozkosz dla podniebienia. G ówne danie sk ada o si z gotowanej wo owiny w musztardowym sosie, na jakiej li ciastej jarzynie, której Trevize nie móg zidentyfikowa . Nie przypad mu te do gustu jej gorzko-s ony smak. Pó niej dowiedzia si , e by to jaki gatunek wodorostów. Po tym daniu przysz a kolej na owoce przypominaj ce w smaku jab ka, a troch brzoskwinie (nie by o to takie z e) i gor cy, ciemny napój, który by tak gorzki, e Trevize zostawi po ow i poprosi zamiast tego o troch zimnej wody. Wszystkie porcje by y ma e, ale w takiej sytuacji Trevize nie mia nic przeciwko temu. Jedli w typowo domowej atmosferze, bez adnych s cych. Minister Lizalor w asnor cznie podgrzewa a i podawa a dania i sama sprz ta a ze sto u. - Mam nadziej , e smakowa o panu - powiedzia a, kiedy wyszli z jadalni. - Owszem - odpar Trevize bez entuzjazmu. Minister wróci a na swoje miejsce na kanapie. - Wró my zatem do naszej wcze niejszej rozmowy - powiedzia a. - Powiedzia pan, e Comporellon mo e ywi niech do Fundacji z racji jej przewagi technologicznej i panowania nad Galaktyk . W pewnym sensie to prawda, ale ten aspekt sytuacji interesuje tylko ludzi, którzy zajmuj si polityk mi dzygwiezdn , a takich jest stosunkowo niewielu. Bardziej istotny jest tu fakt, e przeci tnego Comporellianina przera a niemoralno Fundacji. Niemoralno pleni si na wi kszo ci wiatów, ale nigdzie tak bujnie jak na Terminusie. Powiedzia abym, e nieprzyjazne nastawienie do Terminusa bierze si raczej st d ni z bardziej abstrakcyjnych przyczyn. - Niemoralno ? - spyta ze zdziwieniem Trevize. - Fundacji mo na wiele zarzuci , ale musi pani przyzna , e swoj cz ci Galaktyki rz dzi rozs dnie i umiej tnie, i prowadzi sprawiedliw polityk podatkow . Prawa jednostki s u nas, ogólnie bior c, szanowane... - Panie radny, ja mówi o moralno ci w dziedzinie stosunków m sko-damskich. - W takim razie zupe nie pani nie rozumiem. Pod tym wzgl dem jeste my wyj tkowo moralnym spo ecze stwem. Kobiety s dobrze reprezentowane we wszystkich sferach ycia spo ecznego. Mamy burmistrza kobiet , a prawie po owa Rady sk ada si ... Przez twarz minister Lizalor przemkn wyraz zniecierpliwienia. - Panie radny, kpi pan sobie ze mnie czy co? Chyba rozumie pan co znaczy moralno w dziedzinie stosunków m sko-damskich. Czy ma stwo jest na Terminusie traktowane jako sakrament czy nie? - Co pani rozumie przez sakrament? - Czy zawarcie zwi zku ma skiego jest jak oficjaln ceremoni ? - Oczywi cie, je li ludzie sobie tego ycz . Taka ceremonia upraszcza sprawy podatkowe i spadkowe. - Ale mo na wzi rozwód. - Oczywi cie. Na pewno by oby seksualnie niemoralne zmusza ludzi do ycia ze sob , kiedy... - Nie ma adnych ogranicze narzuconych przez religi ? - Przez religi ? S u nas ludzie, którzy czerpi filozofi ze staro ytnych kultów, ale co to ma wspólnego z ma stwem? - Panie radny, tu, na Comporellonie, wszystkie aspekty ycia seksualnego s dok adnie kontrolowane. Nie ma mowy o yciu seksualnym poza ma stwem. Zreszt nawet w ma stwie podlega ono ograniczeniom. Jeste my bardzo zgorszeni tym, jak si traktuje te sprawy na innych wiatach, szczególnie na Terminusie, gdzie seks uwa a si tylko za przyjemno i rozrywk , ka dy mo e si mu swobodnie oddawa kiedy, jak i z kim chce, bez adnego szacunku dla warto ci religijnych. Trevize wzruszy ramionami. - Bardzo mi przykro, ale nie mog reformowa Galaktyki, ani nawet Terminusa... a poza tym, co to ma wspólnego z moim statkiem? - Przedstawiam panu opini publiczn w sprawie pa skiego statku, eby zrozumia pan, jak to ogranicza moje mo liwo ci zawarcia z panem jakiego kompromisu. Nasze spo ecze stwo by oby wstrz ni te, gdyby dowiedzia o si , e zabra pan na statek m od i atrakcyjn kobiet , eby
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dogodzi dzom swoim i swojego kompana. W nie z troski o bezpiecze stwo ca ej waszej trójki nalega am, eby wybra pan dobrowolne poddanie si zamiast procesu. - Widz , e wykorzysta a pani obiad, aby obmy li nowy sposób perswazji przez zastraszenie powiedzia Trevize. - Mam si teraz obawia samos du. - Ja tylko wskazuj na niebezpiecze stwo. Mo e pan zaprzeczy, e zabrali cie t kobiet na pok ad tylko po to, eby zaspokoi potrzeby erotyczne? - Oczywi cie, e zaprzecz . Bliss jest przyjació profesora Pelorata. Poza ni nie ma on adnych kobiet. Mo e nie zgodzi aby si pani okre li ich zwi zku mianem ma stwa, ale jestem przekonany, e zarówno Pelorat, jak i ta kobieta tak w nie to traktuj . - Chce pan przez to powiedzie , e pan nie jest z ni zwi zany? - Oczywi cie. Za kogo mnie pani bierze? - Nie wiem. Nie znam pana pogl dów na moralno . - W takim razie prosz przyj do wiadomo ci, e moje pogl dy na moralno zabraniaj mi ywania rzeczy nale cych do mego przyjaciela i nagabywania jego przyjació ek. - Nie czuje pan nawet adnej pokusy? - Na pokusy nie mam adnego wp ywu, ale na pewno im si nie poddam. - Na pewno. A mo e nie interesuj pana kobiety? - Co to, to nie. Interesuj . - A od jak dawna nie mia pan kobiety? - Od miesi cy. Od czasu odlotu z Terminusa. - Chyba nie jest pan z tego zadowolony. - Oczywi cie, e nie - odpar stanowczo Trevize - ale w tej sytuacji nie mam wyboru. - Pewnie pana przyjaciel, Pelorat, zgodzi by si , eby jego przyjació ka ul a pana cierpieniom. - Nie pokazuj mu, e cierpi , a zreszt nawet gdybym to pokazywa , to on i tak nie zgodzi by si na taki uk ad. Ani Bliss. Ja si jej nie podobam. - Sprawdzi pan to? - Nie sprawdzi em. Nie czuj takiej potrzeby. Zreszt nie za bardzo j lubi . - Zdumiewaj ce! M czy ni na pewno uwa aj , e jest atrakcyjna. - Na pewno wygl da atrakcyjnie. Mimo to mnie ona nie poci ga. Przede wszystkim jest za m oda, pod pewnymi wzgl dami nawet dziecinna. - A wi c woli pan kobiety dojrza e? Trevize nie odpowiedzia od razu. Zastanawia si , czy nie kryje si w tym jaka pu apka. W ko cu powiedzia ostro nie: - Jestem ju w takim wieku, e ceni sobie niektóre dojrza e kobiety. Ale co to ma wspólnego z moim statkiem? - Niech pan zapomni na chwil o statku - powiedzia a Lizalor. - Mam czterdzie ci sze lat i nie jestem m atk . Zawsze by am za bardzo zaj ta, eby pomy le o ma stwie. - W takim wypadku musi pani, zgodnie z obowi zuj cymi u was zasadami, pozosta do ko ca ycia dziewic . To dlatego pyta a mnie pani od jak dawna nie mia em kobiety? Szuka pani u mnie rady w tej kwestii?... No có , mog powiedzie tylko tyle, e seks to nie to samo, co jedzenie i picie. Mo na si bez niego oby , cho to oczywi cie przykre. Minister Lizalor u miechn a si i w jej oczach znowu pojawi si drapie ny b ysk. - Nie rozumie mnie pan, Trevize. Wysokie stanowisko daje pewne przywileje, a poza tym mo na zachowa dyskrecj . Nie jestem zupe abstynentk w sprawach seksu. Niestety, nasi m czy ni nie s dobrzy w tych sprawach. Rozumiem, e moralno jest dobrem absolutnym, ale nape nia naszych m czyzn poczuciem winy, skutkiem czego staj si nie miali i niezaradni, nie kwapi si , eby zacz , za to szybko ko cz i w ogóle s ofermami. - Na to te nic nie mog poradzi - powiedzia bardzo ostro nie Trevize. - Czy by chcia pan przez to powiedzie , e to mo e by moja wina? e nie jestem poci gaj ca? Trevize podniós d w obronnym ge cie. - Nie powiedzia em nic takiego. - W takim razie jak pan by zareagowa w takiej sytuacji? Pan, m czyzna z prze artego niemoralno ci wiata, m czyzna, który musi mie bogate do wiadczenie erotyczne, który od kilku miesi cy zmuszony jest zachowywa ca kowit abstynencj w tych sprawach, mimo i przez ca y ten czas przebywa w towarzystwie m odej i atrakcyjnej kobiety. Jak by pan zareagowa ,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
znalaz szy si w towarzystwie takiej kobiety jak ja, kobiety dojrza ej, która podobno jest w pana typie? - Zachowa bym si z szacunkiem nale nym pani z racji stanowiska - odpar Trevize. - Niech pan nie b dzie g upcem! - powiedzia a minister. Jej r ka pow drowa a do prawego boku. Bia y pas, który otacza jej tali , zwis lu no i odwin si . Górna cz jej czarnego stroju zacz a si powoli zsuwa . Trevize siedzia jak skamienia y. To o to jej chodzi o... Ciekawe od jak dawna. A mo e chcia a w ten sposób osi gn to, czego nie uda o si jej osi gn gro bami? akiet opad , a wraz z nim sztywny stanik. Minister siedzia a naga od pasa w gór , z wyrazem dumnego lekcewa enia na twarzy. Jej piersi pasowa y do jej ca ej postaci - by y masywne, j drne i imponuj ce. - No i co? - powiedzia a. - Wspania e! - odpar zupe nie szczerze Trevize. - No i co pan teraz ma zamiar zrobi ? - A co nakazuj w takiej sytuacji wasze zasady moralne, pani Lizalor? - A jakie to ma znaczenie dla m czyzny z Terminusa? Co nakazuj w takiej sytuacji wasze zasady moralne?... No, szybciej. Mam zimne piersi i chc je rozgrza . Trevize wsta i zacz si rozbiera . 6. Natura Ziemi 22 Trevize czu si prawie tak, jakby by po seansie narkotycznym. Zastanawia si , ile czasu up yn o. Obok niego le a Mitza Lizalor, minister komunikacji. Le a na brzuchu, policzek mia a na poduszce, usta otwarte. Wyra nie pochrapywa a. Trevize by zadowolony z tego, e pi. Mia nadziej , e kiedy si wreszcie obudzi, u wiadomi sobie, e spa a. Jemu te bardzo chcia o si spa , ale czu , e nie powinien tego robi . Nie mo e pozwoli na to, aby po przebudzeniu Mitza Lizalor stwierdzi a, e on te pi. Musi zda sobie spraw , e podczas kiedy ona by a tak wy ta, e nie wiedzia a ju , co si ko o niej dzieje, on trzyma si dzielnie. Na pewno spodziewa a si po wychowanym w Fundacji rozpustniku takiej wytrzyma ci, wi c chcia , eby nie rozczarowa a si w tym wzgl dzie. W pewnym sensie spe ni jej oczekiwania. Bior c pod uwag wzrost i si fizyczn Lizarol, jej pozycj na Comporellonie, pogard , jak ywi a do comporello skich m czyzn, dziwn mieszanin odrazy i fascynacji, któr obudzi y w niej opowie ci (Trevize zastanawia si , co ciwie jej naopowiadano) o erotycznych wyczynach dekadentów z Terminusa, domy li si , e pod wiadomie pragn a by zdominowana przez niego. Mo e nawet oczekiwa a tego, aczkolwiek nie mog a otwarcie si do tego przyzna . Post pi zgodnie z tym przekonaniem i na szcz cie okaza o si , e mia racj . "Trevize, ten, który zawsze ma racj " - pomy la kpi co. Podoba o si to Mitzie Lizalor, a jemu umo liwi o takie pokierowanie biegiem spraw, by ona znu a si , a on pozosta wzgl dnie wypocz ty. Nie przysz o to atwo. Mia a cudowne cia o (mówi a, e ma czterdzie ci sze lat, ale takiego cia a nie powstydzi aby si dwudziestopi cioletnia sportsmenka) i niesamowit energi ; energi , któr przewy sza tylko zapa , z jakim si jej pozbywa a. Gdyby mo na by o troch poskromi ten jej zapa i nauczy j umiaru, gdyby praktyka (tylko czy on przetrzyma by t praktyk ?) u wiadomi a jej lepiej, jakie ma mo liwo ci i, co wa niejsze, jakie mo liwo ci ma on, to mog oby by naprawd przyjemnie... Pochrapywanie nagle usta o i Lizalor poruszy a si . Trevize po d na jej ramieniu i pog adzi je lekko. Otworzy a oczy. Trevize le oparty na okciu i stara si , jak móg , wygl da na wypocz tego i pe nego wigoru. - Ciesz si , e sobie pospa - powiedzia . Potrzebowa odpoczynku. miechn a si do niego sennie i przez moment Trevize mia wra enie, e b dzie chcia a zacz od nowa, ale tylko przekr ci a si na plecy. Powiedzia a mi kkim i zadowolonym g osem: - Nie myli am si co do ciebie. Jeste mistrzem seksu. Trevize zrobi skromn min . - Musz si bardziej hamowa . - Bzdury! By w sam raz. Ba am si , e ci wyeksploatowa a ta m oda kobieta, ale zapewnia mnie, e mi dzy wami nic nie by o. To prawda?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Czy zachowywa em si jak kto w po owie zaspokojony? - Nie, oczywi cie, e nie - odpar a, roze miawszy si gromko. - Dalej my lisz o sondzie psychicznej? Znowu si roze mia a. - Oszala ? Czy teraz chcia abym ci straci ? - Jednak by oby lepiej, eby na pewien czas mnie straci a... - Co? - Zmarszczy a czo o. - Gdybym zosta tu na sta e, kochana, to ile czasu trzeba by by o, eby ludzie zacz li gada ? Ale gdybym kontynuowa swoj misj , to by oby zupe nie naturalne, e przylatywa bym tu co jaki czas, aby z raport i e przez pewien czas byliby my ze sob sam na sam, bo to wa na misja. Zastanawia a si przez chwil , drapi c si leniwie po biodrze. Potem powiedzia a: - My , e masz racj . Z ci mnie taka perspektywa, ale my , e masz racj . - I nie obawiaj si , e nie wróc - powiedzia Trevize. - Nie jestem takim idiot , ebym móg zapomnie o tym, co mnie tu czeka. miechn a si do niego, pog aska a go po policzku i spyta a, zagl daj c mu w oczy: - Uwa asz, e to by o przyjemne, kochany? - Bardziej ni przyjemne. - Ale jeste z Fundacji. M czyzna w pe ni si z samego Terminusa. Musisz zna przeró ne kobiety o przeró nych zdolno ciach i umiej tno ciach... - Nie spotka em adnej - adnej - kobiety, która by ci przypomina a cho by w ma ym stopniu powiedzia Trevize z przekonaniem, które zabrzmia o bardzo szczerze, jako e w ko cu mówi szczer prawd . - No, skoro tak mówisz - powiedzia a z zadowoleniem Lizalor. - Mimo to trudno jest si pozby starych przyzwyczaje i nie s dz , ebym kiedykolwiek zawierzy a m czy nie na s owo, bez adnych gwarancji. Ty i ten twój przyjaciel, Pelorat, b dziecie mogli uda si w waszej misji jak tylko wyra na to zgod , ale ta m oda kobieta zostanie tutaj. B dzie dobrze traktowana, nie obawiaj si , ale wol j zatrzyma . Przypuszczam, e profesor Pelorat b dzie chcia si z ni widywa i zadba o to, eby cie cz sto wracali na Comporellon, nawet gdyby tak si zapali do swojej misji, e chcia by d ej zosta w przestrzeni. - Ale to niemo liwe, Mitza. - Naprawd ? - W jej oczach pojawi a si podejrzliwo . - A dlaczego? Po co jest ci ona potrzebna? - Nie dla zaspokojenia potrzeb erotycznych. Mówi em ci to ju . I nie k ama em. Ona nale y do Pelorata, a mnie zupe nie nie interesuje. Poza tym jestem pewien, e rozpad aby si na kawa ki, gdyby spróbowa a wytrzyma to, przez co ty przesz zwyci sko. Lizalor omal si nie u miechn a, ale opanowa a si i spyta a surowym tonem: - No to co ci obchodzi, e ona zostanie na Comporellonie? - Jej obecno jest nieodzowna dla powodzenia naszej misji. Dlatego musimy j mie ze sob . - No dobrze, a na czym polega ta wasza misja? Czas ju , eby mi to wyja ni . Trevize zawaha si , ale trwa o to bardzo krótko. Musi powiedzie prawd . Nie przychodzi o mu do owy adne k amstwo, które by oby równie skuteczne. - Pos uchaj... - powiedzia . - Comporellon to stary wiat, mo e nawet jeden z najstarszych, ale na pewno nie najstarszy. To nie tutaj powsta rodzaj ludzki. Ludzie przybyli tu z jakiego innego wiata, który zreszt te nie musia by kolebk ludzko ci. By mo e na tamten wiat przylecieli z jeszcze innego, jeszcze starszego wiata. Jednak w którym miejscu to cofanie si w przesz musi si sko czy , musimy dotrze do pierwszego wiata, do kolebki ludzko ci. Otó ja poszukuj Ziemi. W Mitz Lizalor jakby piorun strzeli . Jej oczy rozszerzy y si , oddech sta si krótki i urywany, a ca e cia o zesztywnia o. Wyrzuci a ramiona w gór , krzy uj c przy tym palec rodkowy ka dej oni z palcem wskazuj cym. - Wymówi t nazw - wykrztusi a. 23 Nie powiedzia a nic wi cej, nawet nie spojrza a na niego. Powoli opu ci a r ce, zsun a nogi z ka i usiad a ty em do niego. Trevize le jak skamienia y. Przypomnia sobie momentalnie, co mówi mu Munn Li Compor, kiedy stali w pustej sali centralnej informacji turystycznej na Sayshell. Pami ta jego s owa tak dok adnie, jak gdyby zosta y wypowiedziane wczoraj. "S pod tym wzgl dem bardzo przes dni. Za ka dym razem, kiedy
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pada to s owo, podnosz w gór obie r ce ze skrzy owanymi palcami rodkowym i wskazuj cym, co ma odegna nieszcz cie." Tak mówi Compor o planecie, z której pochodzili jego przodkowie, a na której znajdowa si teraz Trevize. Niestety, przypomnia sobie o tym po fakcie. - A co powinienem by powiedzie , Mitza? spyta cicho. Potrz sn a tylko lekko g ow , a potem podesz a do drzwi. Zamkn y si za ni i po chwili doszed stamt d szum lej cej si wody. Nie pozosta o mu nic innego, jak czeka . Le tak, nagi i skr powany t sytuacj , zastanawiaj c si czy ma z ni wej pod prysznic, czy nie. W ko cu doszed do wniosku, e lepiej tego nie robi . Ale jak tylko nabra pewno ci, e w ciwie odmówiono mu prysznica, zapragn znale si pod nim. W ko cu Mitza Lizalor wysz a z azienki i zacz a w milczeniu zbiera ubranie. - Nie masz nic przeciw temu, e skorzystam... - powiedzia . Nie odpowiedzia a nic, wi c wzi milczenie za znak zgody. Chcia przej do azienki energicznym, m skim krokiem, ale czu si niepewnie, jak w czasach kiedy by ma ym ch opcem i matka, obra ona na niego za jaki wybryk, zamiast go ukara w jaki inny sposób, przestawa a si do niego odzywa . Rozejrza si po ma ej kabinie, która spe nia a funkcje azienki, ale nie by o tam nic, oprócz adkich, pustych cian. Rozejrza si jeszcze raz, uwa niej, ale w dalszym ci gu nie móg dostrzec adnych kurków. Otworzy drzwi, wysun g ow i spyta : - S uchaj, w jaki sposób uruchamia si tu prysznic? Od a dezodorant (w ka dym razie Trevize domy li si , e tak funkcj spe nia ów przedmiot), podesz a do drzwi azienki i w dalszym ci gu nie spogl daj c nawet na niego, pokaza a na co palcem. Trevize spojrza w tym kierunku i odkry na cianie okr , ró ow plamk , która by a tak blada, jak gdyby projektant tego wn trza nie chcia psu bieli cian dla czego tak nieistotnego jak przycisk uruchamiaj cy urz dzenie, któremu mia o s owo wn trze. Trevize wzruszy lekko ramionami, pochyli si i dotkn plamki. Prawdopodobnie by o to w nie to, co nale o zrobi , gdy po chwili ze wszystkich stron trysn y cienkie, lecz silne strumyki wody. Z trudem api c oddech w tym potopie, Trevize ponownie nacisn plamk i woda przesta a lecie . Otworzy drzwi, wiedz c, e wygl da jeszcze niej ni poprzednio, gdy z trudem uda o mu si wykrztusi przez szcz kaj ce z by: - Jak tu si odkr ca gor wod ? Tym razem Mitza spojrza a na niego i widocznie jego wygl d prze ama jej z (czy strach, czy co to by o za uczucie, które trzyma o j w swych szponach), gdy parskn a miechem. - Jak gor wod ? - spyta a. - My lisz, e marnujemy energi , eby podgrzewa wod do mycia? To zupe nie dobra woda, o temperaturze pokojowej. Czy mo na chcie czego wi cej? Ty terminuski mi czaku! Wracaj tam i myj si ! Trevize zawaha si , ale nie trwa o to d ugo, gdy by o jasne, e nie ma w tej sprawie wyboru. Dotkn niech tnie ró owej plamki, ale tym razem przygotowa si na lodowaty strumie . To ma by woda o temperaturze pokojowej? Stwierdzi , e na skórze tworzy mu si piana mydlana, wi c zacz energicznie trze ca e cia o. Przypuszcza , e jest to cykl wst pny, namydlania, który nie potrwa d ugo. Potem przysz a kolej na cykl sp ukiwania. "Aha, teraz ciep a woda..." - pomy la . No, mo e nie ciep a, ale ju nie tak zimna, a to wystarczy o, eby - po gruntownym wych odzeniu - poczu ciep o. Potem, akurat w chwili kiedy chcia ponownie dotkn plamki, aby wy czy prysznic i zastanawia si , w jaki sposób Mitza Lizalor wysz a z azienki sucha, skoro nie by o tam ani cznika, ani adnej jego namiastki, woda przesta a lecie . Zast pi j nag y podmuch powietrza, podmuch tak silny, e Trevize niechybnie upad by pod jego naporem, gdyby nie fakt, e uderzy o w niego ze wszystkich stron równocze nie. Powietrze by o gor ce, prawie za gor ce. Trevize wiedzia , e do ogrzania powietrza potrzeba by o znacznie mniej energii ni do ogrzania wody. Pod wp ywem tego powietrza woda szybko wyparowa a z jego skóry i po kilku minutach Trevize móg wyj z azienki tak suchy, jakby nigdy nie wchodzi do wody. Mitza Lizalor dosz a ju chyba ca kowicie do siebie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Dobrze si czujesz? - spyta a. - Bardzo dobrze - odpar Trevize. Rzeczywi cie, czu si zdumiewaj co od wie ony. - Po prostu nie spodziewa em si takiej temperatury. Nie uprzedzi mnie... - Mi czak - powiedzia a Lizalor, tym razem artobliwie. Skorzysta z jej dezodorantu i zacz si ubiera , zdaj c sobie spraw z faktu, e ona ma wie bielizn , a on nie. - Jak powinienem by nazwa ... ten wiat? spyta . - Mówimy o nim "Najstarszy" - odpar a. - Sk d mia em wiedzie , e wymawianie nazwy, której u em, jest u was zakazane? - spyta . Powiedzia mi o tym? - A pyta o to? - A sk d mia em wiedzie , e trzeba o to spyta ? - Teraz ju wiesz. - Mog zapomnie . - Lepiej nie zapominaj. - A co to za ró nica? - Trevize czu , e poprawia mu si humor. - To tylko s owo, tylko d wi k. - S s owa, których si nie wypowiada - powiedzia a Lizalor ponuro. - Czy w ka dej sytuacji wypowiadasz ka de s owo, które znasz? - Niektóre s owa s wulgarne, niektóre niew ciwe, a niektóre mog by w pewnych okoliczno ciach bolesne. A to, którego u em... do jakiej kategorii nale y? - To s owo jest powa ne, smutne. Odnosi si do wiata, z którego si wszyscy wywodzimy, ale którego ju nie ma. To tragiczne, a my odczuwamy to szczególnie bole nie, gdy le blisko nas. Nie chcemy o nim w ogóle rozmawia , a je li ju musimy, to wolimy nie wymawia jego nazwy. - A to skrzy owanie palców? Czy to w jaki sposób u mierza ten ból i smutek? Lizalor zaczerwieni a si . - To by a zupe nie automatyczna reakcja i jestem z a na ciebie, e j sprowokowa . Niektórzy ludzie wierz , e to s owo, a nawet sama my l o nim, sprowadza nieszcz cie... i w nie w ten sposób staraj si je odwróci . - Ty te wierzysz, e skrzy owanie palców odwraca nieszcz cie? - Nie... No, mo e w pewnym sensie wierz . Czuj si niespokojna, je li tego nie zrobi . - Nie patrzy a na Trevizego. Potem, jak gdyby chcia a jak najszybciej zmieni temat, spyta a: - A dlaczego obecno tej czarnow osej kobiety jest nieodzowna dla powodzenia tej twojej misji zwi zanej z odnalezieniem tego... tego wiata, o którym mówi ? - Mów o nim "Najstarszy". A mo e nie chcia aby u ywa nawet tej nazwy? - Nie chcia abym w ogóle o tym rozmawia , ale zada am ci pytanie. - Jestem przekonany, e ludzie z jej wiata s emigrantami z Najstarszego. - Tak jak my - rzek a z dum Lizalor. - Ale oni zachowali pewne tradycje, które - jej zdaniem - s kluczem do zrozumienia Najstarszego. Najpierw jednak musimy go odnale i przestudiowa jego archiwa. - Ona k amie. - By mo e, ale musimy to sprawdzi . - Je li masz ze sob t kobiet , z jej w tpliw wiedz , i je li chcesz dotrze do Najstarszego, to po co przylecia na Comporellon? - Aby dowiedzie si , jakie jest po enie Najstarszego. Mia em kiedy przyjaciela, który podobnie jak ja - by obywatelem Fundacji. Jednak jego przodkowie pochodzili z Comporellona i zapewnia mnie, e na Comporellonie znaj do dobrze dzieje Najstarszego. - Naprawd tak mówi ? A opowiedzia ci co o tych dziejach? - Tak - odpar Trevize, ponownie mówi c prawd . - Mówi mi, e Najstarszy jest martwym wiatem, e jest ska ony radioaktywno ci . Nie wiedzia , sk d si wzi a ta radioaktywno , ale przypuszcza , e mo e by ona skutkiem wybuchów j drowych. By mo e wojny nuklearnej. - Nieprawda! - powiedzia a gwa townie Lizalor. - Co "nieprawda"? Nieprawda, e by a tam wojna czy nieprawda, e jest ska ony radioaktywno ci ? - Jest ska ony, ale nie w wyniku wojny. - No to w jaki sposób sta si radioaktywny? Nie móg by taki od pocz tku, bo inaczej nie powsta oby na nim ycie. Nigdy nie mog oby tam istnie ycie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Lizalor mia a tak min , jak gdyby waha a si , czy ma co powiedzie czy nie. Sta a wyprostowana i ci ko oddycha a. W ko cu rzek a: - To by a kara. Na tym wiecie u ywano robotów. Wiesz, co to roboty? - Tak. - No wi c mieli roboty i za to zostali ukarani. Zosta y ukarane wszystkie wiaty, na których by y roboty. aden z nich ju nie istnieje. - A kto ich ukara , Mitza? - Ten Który Karze. Si y historii. Nie wiem. Patrzy a w bok, unikaj c jego wzroku, wyra nie speszona. Potem doda a cicho: - Spytaj innych. - Chcia bym, ale kogo mam pyta ? Czy s na Comporellonie jacy ludzie, którzy zajmuj si prehistori ? - S . Nie ciesz si w ród nas... w ród przeci tnych Comporellian popularno ci ... ale Fundacja, wasza Fundacja domaga si respektowania, jak to nazywacie, wolno ci my li. - Moim zdaniem to nie jest takie z e, e si tego domaga - powiedzia Trevize. - Wszystko, co jest narzucone z zewn trz, jest z e - powiedzia a Lizalor. Trevize wzruszy ramionami. Nie by o sensu spiera si o to. - Mój przyjaciel, profesor Pelorat - powiedzia - te si w pewnym sensie zajmuje prehistori . Jestem pewien, e chcia by pozna waszych specjalistów z tej dziedziny. Mog aby to za atwi , Mitza? Skin a g ow . - Jest taki historyk na naszym sto ecznym uniwersytecie. Nie prowadzi zaj ze studentami, ale mo e potrafi by odpowiedzie na interesuj ce was pytania. Nazywa si Vasil Deniador. - Dlaczego nie prowadzi zaj ? - Nie dlatego, e mu zabroniono. Po prostu sami studenci nie chc wybiera tego przedmiotu. - Przypuszczam - powiedzia Trevize, staraj c si , eby nie zabrzmia o to sarkastycznie - e studentów zach ca si , eby go nie wybierali. - A dlaczego mieliby go wybiera ? To sceptyk. Jak widzisz, mamy i takich. Zawsze znajduj si jednostki, które my inaczej ni reszta i s tak bezczelne, i uwa aj , e w nie one maj racj , a ca a reszta si myli. - A mo e w pewnych przypadkach jest tak rzeczywi cie? - Nie! - powiedzia a Lizalor tak stanowczym tonem, e by o jasne, i dalsza dyskusja na ten temat mija si z celem. - Ale mimo swojego sceptycyzmu b dzie musia powiedzie wam dok adnie to, co wie ka dy Comporellianin. - To znaczy co? - To, e je li szukacie Najstarszego, to nigdy go nie znajdziecie. 24 W przydzielonych im apartamentach Pelorat wys ucha z nieruchom twarz Trevizego, a potem rzek z zadum : - Vasil Deniador? Nie przypominam sobie, ebym kiedykolwiek o nim s ysza , ale niewykluczone, e kiedy wrócimy na statek, znajd w swojej bibliotece jakie artyku y jego pióra. - Na pewno nie s ysza o nim? Pomy l dobrze! - rzek Trevize. - W tej chwili nie przypominam sobie, ebym o nim s ysza - powiedzia ostro nie Pelorat - ale w ko cu, stary, s na pewno setki zas uguj cych na szacunek uczonych, o których nie s ysza em, a je li s ysza em, to nic nie pami tam. - W ka dym razie nie mo e by wybitnym uczonym. W przeciwnym wypadku na pewno by o nim ysza . - Dla przedstawicieli nauki o Ziemi... - zacz Pelorat. - Staraj si mówi "o Najstarszym", Janov. W przeciwnym razie skomplikuje to nam sprawy. - Dla przedstawicieli nauki o Najstarszym poprawi si Pelorat - nie ma miejsca w galerii zas onych badaczy, wi c wybitni uczeni, nawet z dziedziny prehistorii, niech tnie si ni zajmuj . Albo, je li spojrzymy na to z drugiej strony, to nawet gdyby w ród znawców przedmiotu byli wybitni uczeni, to nie byliby na tyle znani, eby zas sobie, w spo ecze stwie nie interesuj cym si w ogóle t dziedzin , na miano wybitnych... W ka dym razie jestem pewien, e mnie nikt nie uwa a za wybitnego uczonego. - Ja ci za takiego uwa am, Pel - powiedzia a czule Bliss. - Tak, ty na pewno - odpar Pelorat z lekkim u miechem - ale ty, kochanie, nie znasz si na tym.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dz c po zegarze, by ju prawie wieczór i Trevize czu , e wzbiera w nim irytacja, jak zawsze, kiedy Bliss i Pelorat zaczynali sobie prawi czu ci. - Spróbuj jutro za atwi spotkanie z tym Deniadorem - powiedzia - ale je li on wie na ten temat tyle, co minister Lizalor, to nie b dziemy po tym spotkaniu m drzejsi, ni jeste my teraz. - Mo e b dzie nas móg skierowa do kogo , kto b dzie wiedzia wi cej - powiedzia Pelorat. - W tpi . Stosunek tego wiata do Ziemi... ale lepiej b dzie, je li ja te przyzwyczaj si do mówienia o niej w sposób metaforyczny. A wi c stosunek tego wiata do Najstarszego jest g upi i zabobonny. - Odwróci si . - Ale dajmy na razie temu spokój. Mamy za sob ci ki dzie i powinni my pomy le o kolacji - je li zdo amy prze kn specja y miejscowej kuchni - a potem o spaniu. Zorientowali cie si , jak korzysta z prysznica? - Byli my bardzo dobrze traktowani, stary powiedzia Pelorat. - Otrzymali my mnóstwo wskazówek, z których wi kszo by a zupe nie zbyteczna. - S uchaj, Trevize, a co ze statkiem? - spyta a Bliss. - Jak to co? - Skonfiskuj go? - Nie. Nie s dz . - Aha. To mi a wiadomo . A dlaczego si rozmy lili? - Dlatego, e uda o mi si nak oni minister do zmiany decyzji. - Zdumiewaj ce - powiedzia Pelorat. - Nie wyda a mi si osob , któr mo na atwo nak oni do zmiany decyzji. - No, nie wiem - powiedzia a Bliss. - Uk ad jej my li wskazywa jasno, e poczu a s abo do Trevizego. Trevize spojrza na Bliss z nag irytacj . - Zrobi to, Bliss? - To znaczy co? - To znaczy manipulowa jej mózgiem? - Nie manipulowa am. Ale kiedy spostrzeg am, e ona czuje do ciebie s abo , nie mog am si powstrzyma i usun am pewne zahamowania. To by drobiazg. Te zahamowania mog y i tak znikn , a wydawa o mi si , e to wa ne, eby by a przepe niona yczliwo ci do ciebie. - yczliwo ci ? To by o wi cej ni yczliwo ! Zmi a, owszem, ale dopiero po stosunku. - Chyba nie chcesz powiedzie , stary, e... zacz Pelorat. - A niby dlaczego nie? - zaperzy si Trevize. - Nie jest ju pierwszej m odo ci, ale dobrze zna t sztuk . Nie jest pocz tkuj ca, wierz mi. A ja nie b si bawi w gentelmana i udawa , e nic mi dzy nami nie by o. To by zreszt jej pomys - dzi ki igraniu Bliss z jej zahamowaniami - a ja nie mog em odmówi , nawet gdyby taka my l przysz a mi do g owy. A nie przysz a... Daj spokój, Janov, nie udawaj purytanina. To by a pierwsza okazja od paru miesi cy. A wy... - tu machn r w stron Bliss. - S uchaj, Golan - powiedzia z zak opotaniem Pelorat - je li uwa asz, e udaj purytanina, to jeste w b dzie. Wierz mi, nie mam adnych zastrze . - Za to ona jest purytank - powiedzia a Bliss. - Chcia am tylko, eby by a nastawiona do ciebie yczliwie... Nie przypuszcza am, e wpadnie w erotyczny paroksyzm... - Ale do tego w nie doprowadzi , moja ma a, w cibska Bliss. By mo e Lizalor musi udawa purytank w yciu publicznym, ale je li tak jest, to jest to tylko dorzucanie drew do ognia. - A wi c je li podrapiesz j w to sw dz ce miejsce, to zdradzi Fundacj . - I tak by j zdradzi a - powiedzia Trevize. Chcia a ten statek... - Przerwa i spyta szeptem: - Czy nie jeste my na pods uchu? - Nie! - powiedzia a stanowczo Bliss. - Jeste pewna? - Ca kowicie. Nie mo na w aden bezprawny sposób pozna my li Gai, tak eby ona o tym nie wiedzia a. - Wobec tego mog mówi dalej... Comporellon chce ten statek dla siebie. By by to cenny nabytek dla jego floty. - Fundacja na pewno nie pozwoli aby na to. - Owszem, tylko e Comporellon nie ma najmniejszego zamiaru powiadomi jej o tym. Bliss westchn a:
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Oto, jacy jeste cie wy, izole. Minister zamierza zdradzi Fundacj dla Comporellona, a potem, w zamian za us ug seksualn , gotowa jest zdradzi równie Comporellon... A Trevize gotów jest sprzeda swoje cia o, eby j do tego nak oni . Co za anarchia w tej waszej Galaktyce! Co za chaos! - Mylisz si , moja panno - powiedzia ch odno Trevize. - To, co mówi , to zdanie nie moje, ale Gai. Ca ej Gai. - A wi c mylisz si , Gajo. Nie sprzedaj swego cia a. Da em je zupe nie za darmo i zrobi em to ch tnie. Podoba o mi si to i nikt nie ucierpia z tego powodu. A je li chodzi o konsekwencje, to - z mojego punktu widzenia - wysz o to nam na dobre. Co za do Comporellona, który chce tego statku dla swoich w asnych celów, to kto ma rozstrzygn po czyjej stronie jest racja? To jest statek Fundacji, ale zosta mi przekazany po to, abym szuka Ziemi. A zatem, dopóki nie zako cz poszukiwa , statek nale y do mnie i uwa am, e Fundacja nie ma prawa jednostronnie wycofa si z umowy. Wracaj c do Comporellona... Nie cierpi dominacji Fundacji, wi c marzy o niepodleg ci. Z ich punktu widzenia oszukanie Fundacji nie jest zdrad , lecz czynem patriotycznym. I kto mo e rozstrzygn po czyjej stronie jest racja? - W nie. Kto mo e rozstrzygn po czyjej stronie jest racja? Jak mo na w takiej pogr onej w anarchii Galaktyce odró ni dzia ania racjonalne od nieracjonalnych? Jak odró ni dobro od z a, sprawiedliwo od przest pstwa, post pek s uszny od b dnego, po yteczny od szkodliwego? I czym wyt umaczysz zdrad , której dopu ci a si minister Lizalor wobec w asnego rz du, pozwalaj c ci zatrzyma statek? Czy by pragn a osobistej niezale no ci od gn bi cego j wiata? Czy jest ona zdrajczyni czy mo e patriotk walcz o sw jednoosobow spraw ? - Prawd mówi c - odpar Trevize - w tpi , aby chcia a mi zostawi statek tylko dlatego, eby mi si odwdzi czy za przyjemno , któr jej sprawi em. Przypuszczam, e zdecydowa a si na to dopiero wtedy, kiedy jej powiedzia em, e szukam Najstarszego. Wed ug niej na tym wiecie ci y przekle stwo i nasz statek, przez sam fakt, e szuka tego wiata, te jest przekl ty. Zdaje mi si , e ona uwa a, i próbuj c zagarn nasz statek, ci gn a przekle stwo na siebie i na swój wiat i teraz prawdopodobnie my li o tym z przera eniem. By mo e s dzi, e pozwalaj c nam odlecie i zaj si swoimi sprawami, odwraca od Comporellona z y los i w ten sposób spe nia swój patriotyczny obowi zek. - W tpi w to, Trevize, ale je li jest tak, jak mówisz, to motywem tego czynu jest przes d. Pochwalasz to? - Ani nie pochwalam, ani nie pot piam. W braku wiedzy post powaniem ludzkim zawsze kieruje przes d. Fundacja wierzy w Plan Seldona, mimo e nikt w ca ej Federacji nie rozumie go, nie potrafi zinterpretowa jego szczegó ów ani przewidzie niczego na jego podstawie. Stosujemy si do niego lepo, bo kieruje nami wiara i niewiedza. No i czy to nie jest przes d? - Tak, to mo liwe. - Wy te nie jeste cie lepsi. Wierzycie, e podj em w ciw decyzj , wyrokuj c, e Gaja powinna wch on ca Galaktyk i przekszta ci j w jeden pot ny organizm, ale nie wiecie ani dlaczego mia aby to by s uszna decyzja, ani czy b dzie dla was bezpiecznie podporz dkowa si jej. Chcecie zastosowa si do niej, bo kieruje wami wiara i niewiedza, co wi cej, irytuje was, e próbuj znale jakie argumenty, które zast pi yby t niewiedz i sprawi y, e wiara sta aby si niepotrzebna. Czy to nie przes d? - Tu ci zagi , Bliss - powiedzia Pelorat. - Nic podobnego - odpar a Bliss. - Albo te poszukiwania sko cz si kompletnym fiaskiem, albo znajdzie co , co potwierdzi s uszno jego decyzji. - A na poparcie tego przekonania - rzek Trevize - macie tylko wiar i niewiedz . Innymi s owy, przes d. 25 Vasil Deniador by niskim m czyzn o drobnej budowie cia a. Mia dziwny zwyczaj spogl dania na rozmówc bez podnoszenia g owy, co w po czeniu z u mieszkami, które od czasu do czasu pojawia y si na jego twarzy, sprawia o wra enie, i kpi sobie z ca ego wiata. Jego gabinet by d ugi i w ski, zape niony ta mami, w ród których zdawa si panowa niesamowity ba agan, lecz bynajmniej nie dlatego, e by y porozrzucane bez adnie, lecz e tkwi y w przegródkach tak nierówno jak rozchwiane z by w szcz ce. Ka de z krzese , które wskaza go ciom, pochodzi o z innej parafii, a wszystkie nosi y lady niedawnego i niedok adnego odkurzania.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Janov Pelorat, Golan Trevize i Bliss... Przepraszam pani , ale nie powiedziano mi, jak si pani nazywa - powiedzia Deniador. - Zazwyczaj nazywaj mnie po prostu Bliss odpar a i usiad a. - W ciwie ta wystarczy - powiedzia Deniador, mrugaj c do niej. - Jest pani tak atrakcyjna, e mo na by pani wybaczy , nawet gdyby nie posiada a pani w ogóle adnego imienia ani nazwiska. Teraz siedzieli ju wszyscy. Deniador powiedzia : - S ysza em o panu, profesorze Pelorat, chocia nigdy nie prowadzili my ze sob korespondencji. Jest pan Fundacjonist , prawda? Z Terminusa? - Tak, profesorze Deniador. - A pan jest radnym, panie Trevize. Zdaje mi si , e s ysza em, jakoby zosta pan niedawno usuni ty z Rady i skazany na wygnanie, chocia nie orientuj si dlaczego. - Nie zosta em usuni ty. Nadal jestem cz onkiem Rady, chocia nie wiem kiedy powróc do swoich obowi zków. Nie zosta em te skazany na wygnanie. Dosta em do spe nienia pewn misj , w zwi zku z któr chcia bym zasi gn pa skiej rady. -B szcz liwy, je li b móg w czym panu pomóc - powiedzia Deniador. - A ta rozkoszna dama? Ona równie jest z Terminusa? - Nie - odpar szybko Trevize. - Ona jest sk din d. - Ach tak! Dziwny wiat ten sk din d. Pochodzi stamt d zupe nie niezwyk y zbiór ludzi... Ale skoro panowie pochodzicie ze stolicy Fundacji, pani jest m oda i urodziwa, a Mitza Lizalor znana jest z tego, e adnej z tych dwu kategorii osób nie darzy szczególn sympati , to jak to si sta o, e tak gor co mi was poleca? - My , e robi to dlatego - powiedzia Trevize - aby si nas jak naszybciej pozby . Widzi pan, im szybciej nam pan pomo e, tym szybciej odlecimy z Comporellona. Deniador popatrzy na Trevizego z zainteresowaniem (ponownie u miechaj c si porozumiewawczo) i powiedzia : - Oczywi cie taki pe en wigoru m czyzna jak pan mo e wzbudzi jej sympati , bez wzgl du na swe pochodzenie. Gra rol zimnej westalki ca kiem dobrze, ale nie doskonale. - Nic o tym nie wiem - powiedzia zimno Trevize. - I bardzo s usznie. Przynajmniej publicznie lepiej nie przyznawa si do tego. Ale ja jestem sceptykiem i nie wierz w pozory. No dobrze, panie radny, có to za misja? Zobaczymy, czy b móg panu pomóc. - W tej sprawie naszym rzecznikiem jest profesor Pelorat - rzek Trevize. - Nie mam nic przeciwko temu - odpar Deniador. - S ucham, profesorze. - Ujmuj c rzecz najpro ciej, profesorze Deniador - zacz Pelorat - po wi ci em ca e swoje doros e ycie na dotarcie do j dra wiedzy na temat wiata, na którym powsta rodzaj ludzki i w zwi zku z tym zosta em wys any ze swoim przyjacielem - chocia , prawd mówi c, nie znali my si jeszcze wówczas - Golanem Trevize, aby odnale ... ten, no... zdaje si , e nazywacie go Najstarszym. - Najstarszym? - powtórzy Deniador. ,My , e chodzi panu o Ziemi . Peloratowi opad a szcz ka. Potem powiedzia , zacinaj c si lekko: - Mia em wra enie... to znaczy dano mi do zrozumienia, e... nie mo na... Spojrza bezradnie na Trevizego. - Minister Lizalor powiedzia a mi, e tego s owa nie u ywa si na Comporellonie - przyszed mu z pomoc Trevize. - Chce pan powiedzie , e zrobi a co takiego? - Deniador wykrzywi usta, zmarszczy nos i wyrzuci energicznie r ce przed siebie, krzy uj c palec serdeczny ko cistej d oni z palcem wskazuj cym. - Tak - odpar Trevize. - W nie co takiego. Deniador opu ci r ce i roze mia si . - Bzdura, panowie! Robimy to z przyzwyczajenia. Mo e gdzie , w jakich dziurach zabitych deskami, traktuj to powa nie, ale ogólnie rzecz bior c, nikt si tym nie przejmuje. Nie znam takiego Comporellianina, który by nie powiedzia "O esz Ziemia", kiedy si zez ci. To najcz ciej u ywane przekle stwo. - Przekle stwo? - spyta s abym g osem Pelorat. - Albo wykrzyknik czy przerywnik, je li pan woli. - Niemniej jednak - rzek Trevize - minister Lizalor wydawa a si wstrz ni ta, kiedy wymówi em to s owo.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- No tak, to góralka. - Co pan chce przez to powiedzie ? - To, co powiedzia em. Mitza Lizalor pochodzi z Gór rodkowych. Wychowuj tam dzieci w tak zwany stary, dobry sposób, co znaczy, e bez wzgl du na to, jakie zdob wykszta cenie, nie mog si pozby tego nawyku krzy owania palców. - A wi c na pana zupe nie nie dzia a to s owo, profesorze? - spyta a Bliss. - Zupe nie, droga pani. Jestem sceptykiem. - Wiem, co znaczy s owo "sceptyk" w j zyku ogólnogalaktycznym - powiedzia Trevize - ale w jakim znaczeniu pan go u ywa? - W takim samym jak pan, panie radny. Przyjmuj tylko takie argumenty, do których przyj cia zmuszaj mnie wzgl dnie pewne dowody, przy czym, dopóki nie uzyskam na ich potwierdzenie dalszych dowodów, nie uwa am ich za niepodwa alne. Nie przysparza to nam popularno ci. - Dlaczego? - spyta Trevize. - Nigdzie nie cieszyliby my si popularno ci . Czy jest jaki wiat, którego mieszka cy nie woleliby wygodnych, przyjemnych i wy wiechtanych, aczkolwiek nielogicznych wierze od nieprzyjemnej niepewno ci?... Niech pan pomy li cho by o waszej wierze w Plan Seldona. - No tak - odpar Trevize przygl daj c si swym paznokciom. - Nie dalej jak wczoraj sam poda em ten przyk ad. - Czy mog wróci do tematu? - spyta Pelorat. - Czy wiadomo o Ziemi co takiego, co by oby do przyj cia dla sceptyka? - Bardzo ma o - odpar Deniador. - Mo emy za , e jest jaka jedna planeta, na której powsta rodzaj ludzki, gdy jest w najwy szym stopniu nieprawdopodobne, by ten sam gatunek, którego przedstawiciele s tak podobni do siebie, jakby si wywodzili od tych samych przodków, móg powsta na wielu, cho by tylko na dwóch, wiatach z osobna. Mo emy przyj , e ta kolebka ludzko ci nosi nazw Ziemia. Panuje u nas przekonanie, e Ziemia le y w tej cz ci Galaktyki, gdy wiaty znajduj ce si tutaj s niezwykle stare, a jest prawdopodobne, e pierwsze wiaty, które zosta y skolonizowane przez ludzi, znajdowa y si raczej bli ej ni dalej od Ziemi. - A czy Ziemia, oprócz tego, e jest kolebk ludzko ci, posiada jakie inne specyficzne cechy? spyta szybko Pelorat. - Ma pan na my li co konkretnego? - odpar .Deniador ze swym charakterystycznym u mieszkiem. - My o jej satelicie, przez niektórych nazywanym Ksi ycem. To by oby raczej niezwyk e, prawda? - To podstawowe pytanie, profesorze Pelorat. Czyta pan w moich my lach. - Nie powiedzia em, jaka mianowicie jego cecha by aby niezwyk a. - Oczywi cie jego rozmiary. Mam racj ?... Widz po pana minie, e tak. Wszystkie legendy na temat Ziemi mówi o wielkiej rozmaito ci organizmów yj cych na niej i o jej wielkim satelicie, którego rednica ma jakoby od oko o trzech tysi cy do trzech i pó tysi ca kilometrów. Mo na si zgodzi na t rozmaito organizmów, gdy by by to naturalny wynik ewolucji biologicznej, je li to, co nam wiadomo o tym procesie, odpowiada prawdzie. Natomiast trudniej jest przyj informacje o tym olbrzymim satelicie. aden inny zamieszkany wiat w Galaktyce nie ma takiego satelity. Du e satelity kojarz si nieodmiennie z nie zamieszkanymi i nie nadaj cymi si do zamieszkania olbrzymami gazowymi. A zatem, jako sceptyk, wol za , e Ksi yc nie istnieje. - Je li Ziemia jako jedyny wiat jest kolebk milionów gatunków, to czy nie mo e jako jedyny wiat posiada olbrzymiego satelity? - spyta Pelorat. - Jeden wyj tek implikuje drugi. Deniador u miechn si . - Nie rozumiem, w jaki sposób istnienie milionów gatunków na Ziemi mog oby doprowadzi z niczego do powstania olbrzymiego satelity. - A odwrotnie? By mo e olbrzymi satelita móg w jaki sposób wp yn na powstanie tych milionów gatunków. - Tego te nie rozumiem. - A co z t opowie ci o ska eniu Ziemi radioaktywno ci ? - spyta Trevize. - Powszechnie si o tym mówi i powszechnie si w to wierzy. - Ale przecie Ziemia nie mog a by radioaktywna od miliardów lat, skoro istnia o na niej ycie rzek Trevize. - Jak to si sta o, e zosta a ska ona? By a tam wojna j drowa? - To najpowszechniejsza opinia, panie radny. - Ze sposobu, w jaki pan to mówi, wnioskuj , e pan w to nie wierzy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie ma adnych dowodów, e mia a tam miejsce jaka wojna. Powszechna opinia nie jest adnym dowodem. - No to co innego mog o si tam zdarzy ? - Nie ma adnych dowodów, e si w ogóle co wydarzy o. Ska enie radioaktywne mo e by tak sam bajk jak ten olbrzymi satelita. - A jaka jest ogólnie akceptowana wersja historii Ziemi? - spyta Pelorat. - W ci gu swej kariery zawodowej zebra em poka liczb legend na temat pochodzenia cz owieka. W wielu z nich wyst powa wiat zwany Ziemi lub jako podobnie. Niestety, poza lu wzmiank o niejakim Benballym, który - je li wierzy waszym legendom móg si wzi znik d, nie mam adnych materia ów z Comporellona. - To mnie wcale nie dziwi. Strze emy swoich legend i jestem zdumiony, e w ogóle pan co znalaz , nawet jakie wzmianki o Benballym. To kolejny przes d. - Ale pan nie jest przes dny, wi c chyba nie obawia si pan rozmawia z nami o tym? - Nie - odpar Deniador, spogl daj c spod oka na Pelorata. - Gdybym rozmawia z wami o tym zupe nie otwarcie, to na pewno nie przysporzy oby mi to popularno ci i sympatii, a by mo e okaza oby si nawet gro ne dla mnie, ale wkrótce opu cicie Comporellon i spodziewam si , e nigdy nie b dziecie powo ywa si na mnie jako na ród o waszych informacji. - R czymy za to s owem honoru - rzek szybko Pelorat. - A zatem przyst pmy do rzeczy. To, co rzekomo wydarzy o si na Ziemi, wygl da, po odrzuceniu tej ca ej fantastycznej otoczki mówi cej o dzia aniu si nadprzyrodzonych, tak. Przez niezmiernie ugi okres czasu Ziemia by a jedynym wiatem, na którym yli ludzie. Potem, mniej wi cej dwadzie cia dwadzie cia pi tysi cy lat temu, ludzie odkryli sposób pokonywania przestrzeni mi dzygwiezdnych za pomoc skoków przez nadprzestrze i skolonizowali jak grup planet. Koloni ci na tych planetach korzystali z robotów, które zosta y wynalezione na Ziemi jeszcze przed epok lotów przez nadprzestrze i... ale wiecie, co to roboty? - Tak - powiedzia Trevize. - Ju nieraz nas o to pytano. Wiemy, co to roboty. - Koloni ci, którzy stworzyli zrobotyzowan w znacznym stopniu spo eczno , bardzo rozwin li technik , opanowali metody osi gania niezwyk ej d ugowieczno ci i w ko cu zacz li gardzi wiatem swoich przodków. Wed ug bardziej dramatycznych wersji tej historii, zapanowali nad Ziemi i zacz li uciska jej mieszka ców. W ko cu Ziemia wys a now grup kolonistów, w ród których u ywanie robotów by o zabronione. Comporellon by jednym z pierwszych skolonizowanych przez nich wiatów. Nasi patrioci upieraj si , e by nie jednym z pierwszych, lecz pierwszym, ale nie ma na to adnych dowodów, które by yby dla sceptyka do przyj cia. Pierwsza grupa kolonistów wymar a i... - Dlaczego wymar a, profesorze? - przerwa mu Trevize. - Dlaczego? Nasi fanta ci utrzymuj , e zostali oni ukarani za swe wyst pki przez Tego Który Karze, ale jako nikt nie potrafi wyt umaczy , dlaczego zwleka On z t kar tak d ugo. Ale nie ma potrzeby ucieka si do bajek. Mo na atwo dowie , e spo ecze stwo, które jest ca kowicie uzale nione od robotów, staje si wygodne, rozleniwia si , a w ko cu degeneruje, usychaj c i marniej c z czystej nudy albo - ujmuj c to subtelniej - trac c ch do ycia. Druga fala kolonizatorów, ta bez robotów, rozprzestrzenia a si natomiast bez przeszkód i w ko cu opanowa a ca Galaktyk . Tymczasem jednak Ziemia sta a si radioaktywna i powoli znikn a z pola widzenia. Uwa a si zazwyczaj, e powodem tego sta y si roboty, których zacz to u ywa równie , za przyk adem pierwszej fali kolonistów, na Ziemi. Bliss, która s ucha a tej opowie ci z widocznym zniecierpliwieniem, powiedzia a: - Profesorze Deniador, bez wzgl du na to, ile by o fal kolonizatorów i czy jest tam radioaktywno czy nie, kluczowe pytanie jest bardzo proste, mianowicie: gdzie le y Ziemia? Jakie s jej wpó rz dne? - Odpowied na to pytanie brzmi: nie wiem odpar Deniador. - Ale czas ju na obiad. Mog kaza przynie go tutaj i b dziemy sobie mogli dalej rozmawia o Ziemi, tak d ugo, jak b dziecie sobie tego yczyli. - Nie wie pan? - powiedzia Trevize, podnosz c g os ze zdumienia. - O ile si orientuj , nikt tego nie wie. - Ale to niemo liwe. - Panie radny - rzek Deniador z lekkim westchnieniem - je li to, co odpowiada prawdzie, jest zdaniem pana niemo liwe, to pana sprawa, ale donik d to pana nie zaprowadzi.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
7. Odlot z Comporellona 26 Obiad sk ada si ze stosu mi kkich ga ek w ró nych kolorach, wype nionych ró nym nadzieniem. Deniador podniós jaki ma y przedmiot, który w jego r kach rozdzieli si na dwie cz ci i okaza si par cienkich, przezroczystych r kawiczek. Na je, a go cie poszli za jego przyk adem. - Przepraszam, co jest wewn trz tych kulek? spyta a Bliss. - Te ró owe - powiedzia Deniador - nadziewane s siekan , ostro przyprawion ryb . To u nas wielki przysmak. Te te s z nadzieniem z sera o bardzo agodnym smaku. Zielone maj w rodku mieszank warzywn . Prosz je , póki gor ce. Potem b dzie ciasto migda owe i napoje. Szczególnie polecam gor cy jab ecznik. Mamy tu zimny klimat, wi c zazwyczaj jadamy wszystko gor ce, nawet desery. - Dogadza pan sobie - zauwa Pelorat. - Nic podobnego - odpar Deniador. - Po prostu dobrze podejmuj swoich go ci. Ja sam jadam skromnie. Jak zapewne zauwa yli cie pa stwo, nie mam zbyt wiele cia a i nie potrzebuj obfitych posi ków. Trevize ugryz kawa ek ró owej ga ki i przekona si , e faktycznie zawiera ona ryb , z du ilo ci przypraw, które nadawa y jej przyjemny smak, ale które, razem z t ryb , b prawdopodobnie le y mu na dku przez reszt dnia, a mo e i przez cz nocy. Kiedy odj od ust nadgryzion ga , stwierdzi , e ciasto zasklepi o si , zakrywaj c nadzienie. Nie by o adnej dziurki, przez któr móg by wycieka sok, wi c przez chwil zastanawia si , po co ywano r kawiczek. By o absolutnie niemo liwe, aby kto pobrudzi sobie r ce przy jedzeniu, wi c doszed do wniosku, e chodzi o tu o zachowanie higieny. R kawiczki by y zapewne ywane, kiedy mycie r k by o niewygodne, i tak ustali si w ko cu zwyczaj u ywania ich nawet wtedy, kiedy mia o si umyte r ce (Lizalor nie korzysta a z r kawiczek podczas wczorajszego, wspólnego z nim posi ku, ale by mo e bra o si to st d, e by a góralk ). - Czy nie jest niegrzecznie rozmawia podczas obiadu o interesach? - spyta . - Jest to sprzeczne z panuj cymi u nas zwyczajami, ale jeste cie pa stwo moimi go mi, wi c mo emy nie kr powa si naszymi zwyczajami. Je li chce pan rozmawia o powa nych sprawach i dzi, e nie zepsuje to panu przyjemno ci, jak daje jedzenie, albo nie dba o to, to prosz bardzo. - Dzi kuj - powiedzia Trevize. - Minister Lizalor da a mi do zrozumienia... nie, stwierdzi a wprost, e sceptycy nie s zbyt popularni na tym wiecie. Naprawd tak jest? Deniador zdawa si by w coraz lepszym nastroju. - Oczywi cie. Byliby my bardzo ura eni, gdyby by o inaczej. Widzi pan, Comporellon jest bardzo zawiedzionym w swych ambicjach wiatem. Chocia nikt nie zna adnych szczegó ów z tamtych lat, panuje powszechne mniemanie, e tysi ce lat temu, kiedy zamieszkana Galaktyka by a jeszcze bardzo ma a, przewodzi jej Comporellon. Nigdy o tym nie zapomnieli my, a fakt, e w historycznie udokumentowanych dziejach nie sprawowali my ju tej roli, bardzo nas, to znaczy szerok opini , dra ni i nape nia poczuciem niesprawiedliwo ci. Ale có mo emy zrobi ? Kiedy musieli my by lojalnym wasalem Imperium, a teraz musimy by lojalnym sojusznikiem Fundacji. A im bardziej zdajemy sobie spraw z naszej podrz dnej roli, tym silniejsza staje si wiara w dawn , wspania przesz . Co, wobec tego, mo e zrobi Comporellon? W dawnych czasach nie móg si przeciwstawi Imperium, a teraz nie mo e otwarcie przeciwstawi si Fundacji. W tej sytuacji kompensuj sobie swoje kompleksy, atakuj c nas i nienawidz c, gdy nie wierzymy w legendy i miejemy si z przes dów. Mimo to nie cierpimy wielkich prze ladowa . W naszych r kach jest technika i nauka na uniwersytetach. Ci spo ród nas, którzy szczególnie otwarcie g osz swoje pogl dy, maj trudno ci z otrzymaniem zgody na prowadzenie zaj ze studentami. Ja, na przyk ad, mam takie trudno ci, chocia spotykam si po cichu ze studentami poza uniwersytetem. Niemniej jednak gdyby zupe nie usuni to nas z ycia spo ecznego, to podupad aby technika i nauka, a nasze uniwersytety straci yby w ca ej Galaktyce powa anie. Przypuszczalnie ludzko jest na tyle szalona, e perspektywa intelektualnego samobójstwa nie odwiod aby naszych rodaków od wy adowania na nas swej nienawi ci, ale na szcz cie pomaga nam Fundacja. Dlatego, chocia nieustannie si nas aje, pot pia i szydzi z nas, nikt nas nie mie tkn .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Czy to w nie to ogólne nastawienie waszego spo ecze stwa powstrzymuje pana przed zdradzeniem nam po enia Ziemi? - spyta Trevize. Obawia si pan, e mimo wszystko ta niech do sceptyków mo e przybra niebezpieczne rozmiary, je li posunie si pan zbyt daleko? Deniador potrz sn g ow . - Nie. Po enie Ziemi jest nieznane. Niczego przed wami nie ukrywam - ani ze strachu, ani z adnej innej przyczyny. - Niech pan pos ucha - rzek z naciskiem Trevize. - W tym sektorze Galaktyki jest ograniczona liczba planet, które posiadaj cechy fizyczne kojarz ce si z warunkami umo liwiaj cymi zasiedlenie ich. Prawie wszystkie z nich musz nie tylko nadawa si do zamieszkania, ale by równie zamieszkane i dlatego dobrze wam znane. Czy by oby tak trudno zbada ten sektor i znale planet , która nadawa aby si do zamieszkania, gdyby nie fakt, e jest radioaktywna? Poza tym dodatkow wskazówk by by ogromny satelita, towarzysz cy takiej planecie. Z radioaktywno ci i ogromnym satelit Ziemia by aby absolutnie wyj tkowa i atwa do rozpoznania i nawet przy pobie nym przeszukiwaniu sektora nie mo na by jej nie zauwa . Mog oby to zabra troch czasu, ale by aby to jedyna trudno . - Z punktu widzenia sceptyka - powiedzia Deniador - radioaktywno Ziemi i jej ogromny satelita oczywi cie zwyk ymi bajkami. Gdyby my ich szukali, to tak jak gdyby my szukali gruszek na wierzbie i poziomek w zimie. - By mo e, ale to nie powinno powstrzymywa Comporellona od podj cia przynajmniej próby takich poszukiwa . Gdyby uda o si wam znale wiat nadaj cy si do zamieszkania, a przy tym posiadaj cy ogromnego satelit , to nada oby to wszystkim waszym legendom pozór wiarygodno ci. Deniador roze mia si . - By mo e w nie dlatego go nie szukamy. Gdyby my nic nie znale li albo gdyby okaza o si , e Ziemia jest zupe nie inna ni j przedstawiaj nasze legendy, to sta oby si co zupe nie przeciwnego. Wszystkie nasze legendy okaza yby si miechu warte. Comporellon za nic tego nie zaryzykuje. Trevize milcza chwil , a potem podj na nowo z przekonaniem: - Poza tym nawet je li pomin te dwie unikalno ci - je li takie s owo istnieje w j zyku galaktycznym - to znaczy radioaktywno i ogromnego satelit , to pozostaje jeszcze trzecia, która musi istnie na mocy definicji i której potwierdzenia nie trzeba szuka w adnych legendach. Na Ziemi musi istnie albo bardzo zró nicowane ycie, albo jego szcz tki, albo przynajmniej jakie skamieliny wiadcz ce o tym, e kiedy takie ycie tam istnia o. - Panie radny - rzek na to Deniador - chocia Comporellon nie wys nigdy adnej ekspedycji, której celem by oby odszukanie Ziemi, to mamy przecie mo liwo podró owania w przestrzeni i niekiedy otrzymujemy raporty od dowódców statków, które z jakiego powodu zboczy y z kursu. Jak pan zapewne wie, skoki przez nadprzestrze nie zawsze s precyzyjne. Otó aden z tych raportów nie wspomina o planecie, która mia aby w ciwo ci podobne cho troch do ciwo ci legendarnej Ziemi, ani o planecie o bogatej florze i faunie. Poza tym aden statek nie wyl duje na planecie, która wygl da na nie zamieszkan , po to, eby za oga mog a szuka skamielin. Je li zatem przez wiele tysi cy lat nie zameldowano nam o niczym takim, to wierz niez omnie, e zlokalizowanie Ziemi jest niemo liwe, gdy nie mo na zlokalizowa tego, czego nie ma. - Przecie Ziemia musi gdzie by - powiedzia zawiedziony Trevize. - Jest gdzie planeta, na której powsta rodzaj ludzki i wszystkie pokrewne gatunki. Je li nie w tym, to w jakim innym sektorze Galaktyki. - By mo e - odpar z niezm conym spokojem Deniador - ale dotychczas nigdzie jej nie znaleziono. - Bo nikt jej naprawd nie szuka . - No, ale wy szukacie. ycz wam powodzenia, ale nie da bym z amanego kredyta za to, e si wam powiedzie. - A czy nie czyniono adnych prób ustalenia prawdopodobnego po enia Ziemi w sposób po redni, to znaczy nie poprzez bezpo rednie poszukiwania? - spyta Trevize. - Tak - odezwa y si jednocze nie dwa g osy. Deniador, który by w cicielem jednego z nich, spyta Pelorata: - My li pan o projekcie Yariffa? - Tak - odpar Pelorat.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Mo e wobec tego wyja ni pan panu radnemu, o co w nim chodzi o? My , e pr dzej uwierzy panu ni mnie. - Widzisz, Golan - zacz Pelorat - w ostatnim okresie istnienia Imperium badanie problemu pochodzenia, jak to okre lano, sta o si popularn rozrywk . By mo e by a to forma ucieczki od nieprzyjemnej rzeczywisto ci. Wiesz, e w tym czasie post powa proces rozk adu Imperium. Wtedy to pewnemu liwijskiemu historykowi nazwiskiem Humbal Yariff przysz o do g owy, e bez wzgl du na to, który wiat by kolebk ludzko ci, musia on najpierw skolonizowa wiaty znajduj ce si w jego s siedztwie, a dopiero potem bardziej odleg e. Mówi c ogólnie: im dalej jaki wiat znajduje si od tego, na którym pojawi a si ludzko , tym pó niej zosta skolonizowany. Za my zatem, e da oby si ustali daty kolonizacji wszystkich zamieszkanych planet w Galaktyce, a nast pnie po czy ze sob liniami te wiaty, których wiek w przybli eniu by by taki sam. Otrzymaliby my wówczas co w rodzaju sieci cz cej wszystkie wiaty skolonizowane dziesi tysi cy lat temu, inn sie tworzy yby linie cz ce wiaty o historii licz cej dwana cie tysi cy lat, jeszcze inn linie przeprowadzone mi dzy wiatami maj cymi po pi tna cie tysi cy lat, i tak dalej. Teoretycznie, ka da taka sie mia aby mniej wi cej kulisty kszta t i wszystkie by yby mniej wi cej koncentryczne. Sieci utworzone przez linie cz ce starsze wiaty tworzy yby kule o mniejszym promieniu ni te, które czy yby m odsze wiaty i gdyby uda o si ustali rodki wszystkich tych kul, to znalaz yby si one we wzgl dnie ma ej cz ci przestrzeni, w której oczywi cie musia aby le planeta b ca kolebk ludzko ci - Ziemia. - Pelorat ze skupion min ilustrowa swój wyk ad, kre c r kami w powietrzu kszta ty kul. - Rozumiesz to, Golan? - spyta . - Tak - skin g ow Trevize. - Ale s dz , e nic z tego nie wysz o. - Teoretycznie rzecz bior c, powinno by o wyj . Problem tylko w tym, e daty za enia poszczególnych wiatów by y zupe nie nieprawdziwe. Ka dy wiat zawy swój wiek i nie by o sposobu, eby ustali go precyzyjnie, a nie na podstawie legend. - No a metoda obliczania wieku za pomoc badania poziomu w gla 14 w tkankach starych drzew? spyta a Bliss. - Owszem, kochanie - odpar Pelorat - ale eby u tej metody, trzeba by najpierw nak oni do wspó pracy mieszka ców tych wiatów, a tego nigdy nie uda o si zrobi . aden wiat nie chcia , eby si okaza o, e jest m odszy ni utrzymuje, a Imperium mia o wa niejsze sprawy na g owie ni zmuszanie ich si do wspó pracy. Tak wi c, ostatecznie, Yariff móg si oprze w swych badaniach jedynie na wiatach, które mia y najwy ej dwa tysi ce lat, gdy daty ich za enia zosta y dok adnie i w sposób wiarygodny zapisane. By o ich w sumie niewiele, a linie cz ce je utworzy y faktycznie kul , tyle tylko e jej rodek wypada do blisko Trantora, stolicy Imperium, gdy w nie stamt d wyrusza y ekspedycje maj ce na celu skolonizowanie tych niewielu wiatów. Oczywi cie, by to inny problem, z którym trzeba by by o si upora . Otó Ziemia nie by a jedynym wiatem, z którego wyrusza y wyprawy na kolonizacj innych planet. W miar up ywu czasu liczba wiatów kolonizuj cych Galaktyk zwi ksza a si , a Trantor w okresie szczytowego rozkwitu Imperium by najwi kszym organizatorem takich ekspedycji. W rezultacie jego ustale Yariffa, zreszt zupe nie niezas enie, wy miano i sko czy a si jego kariera naukowa. - Rozumiem, Janov - rzek Trevize. - Profesorze Deniador, a wi c nie ma pan nic, co dawa oby mi chocia cie nadziei? A mo e zna pan jaki inny wiat, gdzie istnieje szansa uzyskania jakich informacji na temat Ziemi? Deniador zamy li si . - Hmm - powiedzia w ko cu z wahaniem. Jako sceptyk, musz panu powiedzie , e nie jestem pewien, czy Ziemia w ogóle istnieje albo czy kiedykolwiek istnia a. Jednak e... - Znowu umilk . Po pewnej chwili Bliss powiedzia a: - S dz , profesorze, e my li pan o czym , co mo e okaza si wa ne. - Wa ne? W tpi - rzek z lekkim u miechem. - Raczej zabawne. Ziemia nie jest jedyn planet , której po enie jest zagadk . Nie wiadomo te , gdzie le wiaty za one przez pierwsz grup kolonistów - Przestrze ców, jak okre laj ich nasze legendy. Niektórzy nazywaj te planety wiatami Przestrze ców, inni - Zakazanymi wiatami. Teraz u ywa si raczej tej drugiej nazwy. Jak g osi legenda, Przestrze cy byli d ugowieczni, przeci tnie yli po kilkaset lat. Byli z tego powodu bardzo dumni i nie pozwalali naszym krótkowiecznym przodkom l dowa na swoich wiatach. Potem ich pokonali my i sytuacja si odwróci a. Nie chcieli my mie z nimi nic wspólnego i zostawili my ich samym sobie. Zabronili my tam zawija naszym statkom i prowadzi
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
z nimi interesy. St d w nie wzi a si nazwa Zakazane wiaty. Byli my przekonani, jak g osi legenda, e Ten Który Karze zniszczy ich bez potrzeby naszego w tym udzia u i najwidoczniej zrobi to. W ka dym razie, o ile nam wiadomo, od tysi cleci nie pojawi si w Galaktyce aden Przestrzeniec. - My li pan, e ci Przestrze cy wiedzieliby co o Ziemi? - spyta Trevize. - Mo liwe, gdy ich wiaty by y starsze od najstarszego z naszych. Oczywi cie, gdyby jeszcze kto z nich, co jest zupe nie nieprawdopodobne. - Nawet je li ich ju nie ma, to s ich wiaty, a na nich mog by jakie wzmianki na temat Ziemi. - Tylko czy znajdziecie te wiaty... Trevize spojrza na niego z irytacj . - Chce pan powiedzie , e klucz do zagadki Ziemi, której po enie jest nie znane, mo e znajdowa si na wiatach Przestrze ców, których po enie te jest nie znane? Deniador wzruszy ramionami. - Od dwudziestu tysi cy lat nie mamy z nimi adnych kontaktów. Nie my limy nawet o nich. Nic dziwnego, e - tak jak Ziemi - okry a ich mg a zapomnienia. - Na ilu wiatach yli Przestrze cy? - Legendy mówi o pi dziesi ciu... podejrzanie okr a liczba. Prawdopodobnie by o ich o wiele mniej. - I nie zna pan po enia nawet jednego z nich? - Hmm, w nie zastanawiam si , czy... - Czy co? - Poniewa moim hobby, tak jak hobby profesora Pelorata, jest historia, czasami przegl dam stare dokumenty w poszukiwaniu czego o dawnych czasach, czego innego ni legendy. W ubieg ym roku natrafi em na dziennik pok adowy starego statku, dziennik, który by prawie nie do odczytania. Pochodzi jeszcze z tych czasów, kiedy nasz wiat nie nazywa si Comporellonem. Ówczesna jego nazwa brzmia a wiat Baleya. Wydaje mi si , e jest to nazwa starsza nawet od nazwy wiat Benbally'ego, która przetrwa a w naszych legendach. - Opublikowa pan to? - zapyta podekscytowany Pelorat. - Nie - odpar Deniador. - Jak mawia stare porzekad o, nie dam nurka, zanim si nie upewni , czy w basenie jest woda. Otó , widzi pan, w dzienniku tym znajduje si notatka, e kapitan tego statku wyl dowa na wiecie Przestrze ców i nawet zabra ze sob stamt d jak kobiet . - Ale przecie sam pan mówi , e Przestrze cy nie pozwalali obcym l dowa u siebie - powiedzia a Bliss. - Otó to. W nie dlatego nie opublikowa em tego materia u. Brzmi to zbyt nieprawdopodobnie. Zachowa y si pewne niejasne opowie ci, które zdaj si mówi o Przestrze cach i ich konflikcie z kolonistami, naszymi przodkami... Takie opowie ci, w ró nych wersjach, istniej nie tylko na Comporello nie, ale tak e na wielu innych wiatach w naszym sektorze. Ró ni si one mi dzy sob w wielu sprawach, ale w jednym s absolutnie zgodne - Przestrze cy i Koloni ci nigdy nie mieszali si ze sob . Nie by o mi dzy nimi adnych towarzyskich, nie mówi c ju o seksualnych, kontaktów, ale tego kapitana i t kobiet najwidoczniej czy a mi . Jest to tak niewiarygodne, e nie widz najmniejszej mo liwo ci, aby histori t uznano za prawdziw . W najlepszym razie zosta aby potraktowana jako romans historyczny. Trevize wygl da na rozczarowanego. - I to wszystko? - spyta . - Nie, panie radny. Jest co jeszcze. W tym, co zosta o z dziennika pok adowego, natrafi em na pewne liczby. Mog to by , chocia niekoniecznie, przestrzenne wspó rz dne jakiej planety. Gdyby by y to istotnie - a powtarzam, poniewa ka e mi tak mój honor sceptyka, e nie musz wspó rz dne, to w wietle tego, o czym mówi dziennik, musia bym je uzna za wspó rz dne trzech wiatów Przestrze ców. Jeden z nich móg by by tym, na którym wyl dowa ów kapitan i z którego odlecia ze sw ukochan . - A czy nie mo e by tak, e nawet je li ta opowie zosta a zmy lona, to wspó rz dne s prawdziwe? - spyta Trevize. - Mo e - powiedzia Deniador. - Dam wam te dane i mo ecie z nich korzysta , jak wam si podoba, ale by mo e zaprowadz was one donik d... Ale przysz a mi do g owy zabawna my l - doda i przez twarz przemkn mu jego zwyk y u miech. - Jaka? - spyta Trevize.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A je li który z tych zbiorów wspó rz dnych odnosi si do Ziemi? 27 Jaskrawo pomara czowe s ce Comporellona by o wi ksze ni s ce Terminusa, ale znajdowa o si nisko na niebie i dawa o niewiele ciep a. Wiatr, na szcz cie niezbyt silny, muska lodowatymi palcami policzki Trevizego. Wzdrygn si pomimo elektrycznie ogrzewanego skafandra, który dosta od Mitzy Lizalor. Sta a nie ko o niego. - Musi by tu czasem ciep o, Mitza - powiedzia . Rzuci a krótkie spojrzenie na s ce. Sta a tam, na pustej p ycie portu kosmicznego, w l ejszej kurtce, ni mia Trevize, i wydawa o si , e nic nie robi sobie z zimna. - Mamy tu pi kne lato - powiedzia a. - Nie trwa d ugo, ale nasze ro liny jadalne s do tego przystosowane. Mamy tu starannie dobrane odmiany, które szybko rosn , korzystaj c z tego, e przez pewien czas jest do s ca, i które nie s wra liwe na mróz. Nasze zwierz ta domowe maj ste futra, a we na comporello ska jest przez wszystkich uwa ana za najlepsz w ca ej Galaktyce. Poza tym mamy sztuczne plantacje na orbicie wokó Comporellona, gdzie uprawiamy owoce tropikalne. Nawet eksportujemy puszkowane ananasy o znakomitym smaku. Wi kszo z tych, którzy wiedz , e nasz wiat jest zimny, nie ma o tym poj cia. - Dzi kuj ci, Mitza, za to, e przysz nas po egna i e zgodzi si pomóc nam w tej misji powiedzia Trevize. - Dla w asnego spokoju musz jednak spyta , czy nie b dziesz w zwi zku z tym mia a jakich powa nych k opotów. - Nie! - potrz sn a dumnie g ow . - Nie b mia a adnych k opotów. Przede wszystkim nikt nie dzie mnie przes uchiwa . Kieruj resortem komunikacji, a to znaczy, e ja sama ustanawiam przepisy reguluj ce prac tego i innych portów kosmicznych, stacji granicznych, zasady wpuszczania i odprawiania statków. W tych sprawach premier ca kowicie polega na mnie i jest szcz liwy, e nie musi si zajmowa szczegó ami... A zreszt , gdybym nawet by a przes uchiwana, to i tak musia abym powiedzie szczer prawd . Rz d pochwali by mnie za to, e nie przekaza am twojego statku Fundacji. Taka sama by aby opinia ludu, gdyby wzgl dy bezpiecze stwa pozwoli y na opublikowanie tej informacji. Natomiast Fundacja o niczym si nie dowie. - Rz d mo e by zadowolony, e Fundacja nie dosta a statku, ale czy b dzie zadowolony, e pozwoli nam go st d zabra ? - spyta Trevize. Lizalor u miechn a si . - Jeste porz dnym cz owiekiem, Golan. Walczy nieust pliwie, eby zachowa ten statek, a teraz, kiedy ju go masz, martwisz si , czy nie b mia a z tego powodu k opotów. - Wyci gn a do niego r , jak gdyby nie mog a si oprze , by go pog adzi , ale zaraz, cho z widocznym trudem, opanowa a t pokus . Powiedzia a szorstko: - Nawet je li zakwestionuj moj decyzj , to wystarczy, e powiem im, i szuka i nadal szukasz Najstarszego, by pochwalili mnie, e dobrze post pi am, pozbywaj c si jak najszybciej ciebie razem z tym statkiem i ca reszt . Natychmiast te odprawi mod y pokutne za to, e w ogóle pozwolono wam wyl dowa , chocia w aden sposób nie mogli my zgadn , jakie macie zamiary. - Naprawd obawiasz si , e moja obecno mo e sprowadzi nieszcz cie na ciebie i na twój wiat? - Naprawd - powiedzia a beznami tnym g osem Lizalor. Potem doda a cieplejszym tonem: Ju sprowadzi na mnie nieszcz cie, bo teraz, kiedy ci pozna am, comporello scy m czy ni b mi si wydawali jeszcze bardziej ozi bli ni przedtem. B usycha z t sknoty. Ten Który Karze zadba ju o to. Trevize chwil si waha , a potem powiedzia : - Nie mam zamiaru nak ania ci do zmiany pogl dów w tej sprawie, ale nie chc te , eby odczuwa a bezpodstawny l k. Musisz zrozumie , e wiara w to, e sprowadz na was nieszcz cie, to tylko przes d i zabobon. - Przypuszczam, e powiedzia ci to ten sceptyk. - Nie musia mi nic mówi . Wiem to i bez niego. Lizalor star a d oni szron, który zd osi na jej g stych brwiach, i powiedzia a: - Wiem, e niektórzy uwa aj , e to przes d. A jednak jest faktem, e Najstarszy przynosi nieszcz cie. Mogli my si o tym przekona ju nieraz i adne sprytne argumenty sceptyków nie przekre prawdy.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Wysun a nag ym ruchem r . - egnaj, Golan. Wsiadaj na statek i do cz do swoich, zanim nasz zimny, cho przyjemny wiatr zmieni twoje wra liwe cia o w sopel lodu. - egnaj, Mitza. Mam nadziej , e zobaczymy si , kiedy wróc . - Tak, obieca , e wrócisz i próbuj w to uwierzy . udz si nawet my , e wylec ci naprzeciw i spotkamy si w przestrzeni, aby nieszcz cie spad o tylko na mnie, a nie na ca y mój wiat, ale... niestety, ju nigdy nie wrócisz. - Nic podobnego! Wróc ! Teraz, kiedy wiem, jak mo esz da mi rozkosz, nie zrezygnuj z ciebie tak atwo. - W tej chwili Trevize by wi cie przekonany, e mówi szczer prawd . - Nie w tpi w twoje romantyczne porywy, mój ty s odki Fundacjonisto, ale ci, którzy o mielaj si szuka Najstarszego, nigdy nie wracaj . Czuj to w g bi duszy. Trevize stara si powstrzyma szcz kanie z bami. Trz si z zimna i nie chcia , aby pomy la a, e trz sie si ze strachu. - To te przes d - powiedzia . - Niestety - odpar a - to te prawda. 28 Mi o by o znale si znowu w sterowni "Odleg ej Gwiazdy". To nic, e by o tam ciasno. To nic, e otacza a go bezkresna przestrze . Wa ne by o, e czu si tam jak w swoim w asnym, ciep ym i przytulnym domu. - Ciesz si , e w ko cu znalaz si na pok adzie - powiedzia a Bliss. - Zastanawia am si , jak ugo jeszcze b dziesz tam sta z pani minister. - Nied ugo - odpar Trevize. - By o zbyt zimno. - Wydawa o mi si - rzek a Bliss - e zastanawia si , czy nie zosta z ni i nie od na pó niej poszukiwania Ziemi. Nie chc nawet minimalnie sondowa twego umys u, ale martwi am si o ciebie i pokusa, któr odczuwa , objawi a mi si sama w ca ej okaza ci. - Masz racj - odpar Trevize. - Przynajmniej przez chwil czu em tak pokus . To niezwyk a kobieta. Nigdy dot d nie spotka em takiej... Czy wzmocni mój opór, Bliss? - Mówi am ci ju wiele razy - powiedzia a e nie wolno mi w aden sposób ingerowa w twój mózg. Przypuszczam, e pokona pokus , gdy masz silnie rozwini te poczucie obowi zku. - Ja tak nie my . - U miechn si krzywo. - Moja decyzja nie by a tak dramatyczna i nie wyp ywa a z takich szlachetnych pobudek. Opar em si tej pokusie po pierwsze dlatego, e by o zimno, a po drugie dlatego, e nie trzeba by by o du o czasu, eby mnie zupe nie wyko czy a. Nie potrafi bym dotrzyma jej kroku. - Tak czy inaczej, jeste ju na statku - powiedzia Pelorat. - Co najpierw zrobimy? - Najpierw postaramy si jak najszybciej odlecie od s ca Comporellona na tak odleg , eby my mogli bezpiecznie wykona skok. - My lisz, e mog nas zatrzyma albo polecie za nami? - Nie, my , e minister Lizalor naprawd pragnie, aby my si st d jak najszybciej wynie li i trzymali si z dala od Comporellona, eby nie ci gn na jej wiat zemsty Tego Który Karze. Zreszt ... - Co? - Ona jest wi cie przekonana, e nie minie nas kara. Jest zupe nie pewna, e nie wrócimy. Spiesz doda , e mówi c mi o tym, nie my la a bynajmniej o mojej niesta ci, bo nie mia a dot d okazji, eby wypróbowa moj wierno . Chodzi o to, e - jej zdaniem - Ziemia wywiera tak fatalny wp yw, e ka dy, kto jej szuka, ci ga na siebie z y los i musi zgin . - A ilu Comporellan szuka o Ziemi i nie wróci o, e jest tego taka pewna? - spyta a Bliss. - W tpi , czy kiedykolwiek jaki Comporellianin wyruszy na tak wypraw . Powiedzia em jej, e boj si Ziemi, bo wierz w przes dy. - A ty sam na pewno tak uwa asz? Mo e uda o si jej zachwia twoj pewno ? - Wiem, e w tej formie, w jakiej je wyra a, jej obawy s przes dne, ale to wcale nie znaczy, e s bezpodstawne. - Chcesz powiedzie , e je li wyl dujemy na Ziemi, to zabije nas promieniowanie radioaktywne? - Nie wierz , e Ziemia jest radioaktywna. Wierz za to, e broni si ona przed obcymi. Pami taj o tym, e z Biblioteki Trantorskiej zosta y usuni te wszelkie wzmianki na temat Ziemi. Nie zapominaj te , e cudowna pami Gai, któr przechowuje ca a planeta, cznie z jej skaln skorup i p ynnym j drem, nie si ga tak daleko, eby cie mogli powiedzie cokolwiek o Ziemi.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Je li zatem Ziemia jest tak pot na, e potrafi a tego dokona , to mog a te wpoi ludziom przekonanie, e jest radioaktywna, zapobiegaj c w ten sposób wszelkim próbom odnalezienia jej. By mo e dlatego, e Comporellon le y do blisko od niej i z tej przyczyny stanowi dla niej szczególne zagro enie, postara a si jeszcze w inny sposób odwróci od siebie zainteresowanie. Oto Deniador, który jest sceptykiem i uczonym, jest g boko przekonany, e poszukiwanie Ziemi nie ma adnego sensu... W nie dlatego uwa am, e obawy Lizalor nie musz by bezpodstawne. A skoro Ziemi tak bardzo zale y na ukryciu faktu swego istnienia, to czy nie jest mo liwe, e pr dzej nas zg adzi albo odkszta ci nasze umys y, ni pozwoli nam si odnale ? Bliss zmarszczy a brwi i zacz a: - Gaja... Trevize nie pozwoli jej sko czy . - Tylko nie mów, e Gaja nas obroni. Skoro Ziemia potrafi a wymaza jej wczesne wspomnienia, to jest oczywiste, e w przypadku konfliktu mi dzy ni a Gaj ona w nie zwyci y. - A sk d wiesz, e te wspomnienia zosta y wymazane? - spyta a ch odno Bliss. - By mo e Gaja potrzebowa a po prostu czasu, aby wykszta ci pami ogólnoplanetarn i teraz mo emy si gn wstecz tylko do czasu zako czenia tego procesu. A zreszt , je li nawet te wspomnienia zosta y wymazane, to jak mo esz by pewien, e zrobi a to Ziemia? - Nie wiem, czy zosta y wymazane - odpar Trevize. - To tylko moje spekulacje. - Je li Ziemia jest tak pot na - wtr ci raczej boja liwie Pelorat - i tak jej zale y na zachowaniu intymno ci, je li mo na to tak nazwa , to jaki sens jej szuka ? Zdaje si , e uwa asz, i Ziemia nie pozwoli nam osi gn naszego celu i zabije nas, je li b dzie to jedyny sposób, eby nas powstrzyma przed jego osi gni ciem. Czy w takim razie jest sens upiera si przy tych poszukiwaniach? Czy nie lepiej da sobie z tym spokój? - Przyznaj , e mo e si wydawa , e powinni my da sobie z tym spokój, ale jestem g boko przekonany, e Ziemia istnieje, e musz j znale i e znajd . A Gaja utrzymuje, e je li mam silne przekonanie tego rodzaju, to mam racj . - Ale czy uda nam si prze to odkrycie, stary? - By mo e - powiedzia Trevize, staraj c si , by zabrzmia o to lekko - Ziemia te doceni mój dar nieomylno ci i zostawi mnie w spokoju. Ale i to w nie chc jasno powiedzie - nie mog mie pewno ci, e wy dwoje te ocalejecie i to nie daje mi spokoju. Ca y czas czu em o was niepokój, ale teraz to uczucie nasili o si i wydaje mi si , e powinienem odstawi was na Gaj i sam zaj si swoim zadaniem. To nie wy, lecz ja doszed em do wniosku, e musz szuka Ziemi. To nie wy, lecz ja uwa am, e jest to wa ne. To mnie tam ci gnie, nie was. A zatem to ja, nie wy, powinienem podj to ryzyko. A wi c pozwólcie, e dalej zajm si tym sam... No, Janov? Pelorat opu ci brod , tak e jego twarz wydawa a si jeszcze d sza, ni by a w istocie. - Nie przecz , Golan e jestem podenerwowany - powiedzia - ale by oby mi wstyd zostawi ci samego. Straci bym sam do siebie szacunek. - A ty, Bliss? - Gaja nie opu ci ci , bez wzgl du na to, co zrobisz. Je li Ziemia oka e si gro na, to Gaja b dzie ci broni przed ni tak, jak b dzie mog a. A poza tym, jako Bliss, nie opuszcz Pela i je li on trzyma si ciebie, to ja b si trzyma a jego. - A wi c dobrze - odpar ponuro Trevize. Da em wam szans . Teraz lecimy dalej razem. - Razem - powiedzia a Bliss. Pelorat u miechn si niepewnie i cisn Trevizego za rami . - Razem. Zawsze razem. 29. - Spójrz na to, Pel - powiedzia a Bliss. Zabawia a si obserwowaniem przestrzeni przez teleskop pok adowy, traktuj c to jako pewne urozmaicenie po studiach nad zbiorami legend o Ziemi z biblioteki Pelorata. Pelorat podszed do niej, obj r jej ramiona i spojrza na ekran. W polu widzenia teleskopu znajdowa si olbrzym gazowy systemu planetarnego Comporellona. Teleskop powi kszy obraz, ukazuj c olbrzyma w ca ej okaza ci. By on bladopomara czowy, z ja niejszymi pasami. Znajdowa si w wi kszej odleg ci od s ca ni statek i ogl dany z ich pozycji na przed eniu osi poziomej planety, wydawa si prawie regularnym, wietlistym ko em. - Pi kny widok - stwierdzi Pelorat.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- rodkowy pas ci gnie si a za planet , Pel. Pelorat zmarszczy brwi i powiedzia . - Wiesz co, Bliss? Faktycznie tak to wygl da. - My lisz, e to z udzenie optyczne? - Nie wiem, Bliss. W przestrzeni jestem takim samym nowicjuszem jak ty... Golan! - O co chodzi? - zapyta niewyra nie Trevize i wszed do sterowni w nieco pomi tym ubraniu i rozczochrany, jakby dopiero co wyrwano go z drzemki, co zreszt faktycznie si sta o. - Prosz was, nie bawcie si przyrz dami - powiedzia z lekk irytacj . - Patrzymy tylko przez teleskop - rzek Pelorat. - Spójrz na to. Trevize rzuci okiem i powiedzia : - To olbrzym gazowy. Z informacji, które dosta em, wynika, e nazywaj t planet Galli . - Sk d mo esz wiedzie , e to w nie ten, skoro tylko rzuci na niego okiem? - Po pierwsze - powiedzia Trevize - bior c pod uwag nasz odleg od s ca, a tak e rozmiary i orbity poszczególnych planet, które dok adnie przestudiowa em wytyczaj c kurs naszego statku, atwo wywnioskowa , e skoro mogli cie w tym momencie uzyska takie powi kszenie, to mo e to by tylko Gania. Po drugie, jest tam ten pier cie . - Pier cie ? - Bliss by a wyra nie zdezorientowana. - Mo ecie st d dostrzec tylko cienki, jasny pas, poniewa widzimy go prawie dok adnie z boku. Ale mo emy wznie si wy ej, a stamt d b dziecie mieli lepszy widok. Chcecie? - Nie chc , eby musia przeze mnie oblicza na nowo pozycj i kurs - powiedzia Pelorat. - Tym si nie przejmuj, zrobi to za mnie komputer - mówi c to usiad przy komputerze i umie ci onie we wg bieniach. Komputer, po czywszy si z jego mózgiem, zrobi reszt . "Odleg a Gwiazda" gwa townie przyspieszy a nie musia si przecie obawia ani k opotów z paliwem, ani dzia ania si y ci ko ci - i Trevize ponownie poczu przyp yw mi ci dla tego doskona ego zespo u statku i komputera, który reagowa na jego wydawane w my li polecenia tak, jak gdyby by przed eniem jego samego, ca kowicie pos usznym jego woli. Nic dziwnego, e Fundacja chcia a go mie z powrotem, nic dziwnego, e Comporellon chcia go zagarn dla siebie. Dziwne by o tylko to, e si a przes du okaza a si tak wielka, e zmusi a Comporellon do rezygnacji z wcze niejszych zamierze . Odpowiednio uzbrojony, móg by pokona ka dy inny statek, a nawet ka dy zespó statków w Galaktyce - chyba eby natkn si na inny statek tego samego typu. Oczywi cie nie by odpowiednio uzbrojony. Przydzielaj c mu ten statek, burmistrz Branno zadba a przynajmniej o to, eby dosta go bez broni. Pelorat i Bliss patrzyli z przej ciem, jak Gallia powoli przechyla si w ich stron . Ukaza si górny (nie wiedzieli czy pó nocny czy po udniowy) biegun, wokó którego w strefie o kszta cie ko a co si burzy o i kot owa o, natomiast dolny skry si za równikiem planety. W miar jak si wznosili, pi kny pomara czowy kr g cie nia si coraz bardziej, przybieraj c kszta t pó ksi yca, gdy wy ania a si zacieniona strona planety. Jeszcze bardziej interesuj ce by o to, e rodkowy, ja niejszy pas z prostego zrobi si zakrzywiony. To samo sta o si z innymi pasami, na pó noc i na po udnie od niego, tyle e by y jeszcze bardziej zakrzywione. Teraz wida by o zupe nie wyra nie, e ów rodkowy pas ci gnie si poza kraw dzie planety, obejmuj c j w skim pier cieniem. Nie by o mowy o z udzeniu, jego natura sta a si oczywista. By to pier cie materii okr aj cy planet , chocia nie widzieli go w ca ej okaza ci. - My , e to wystarczy, eby cie wyrobili sobie zdanie o tym, co to jest - rzek Trevize. Gdyby my okr yli planet , to przekonaliby cie si na w asne oczy, e otacza j ca , nie stykaj c si w adnym miejscu z jej powierzchni . Chyba b dziecie mogli zobaczy , e nie jest to jeden, lecz kilka koncentrycznych pier cieni. - Nigdy by mi nie przysz o do g owy, e mo e istnie co takiego - powiedzia Pelorat. - Jak utrzymuje si w przestrzeni? - Tak samo, jak ka dy satelita - odpar Trevize. - Pier cienie te sk adaj si z drobnych cz stek, z których ka da kr y wokó planety, a przy tym znajduj si tak blisko niej, e efekt przyp ywu nie pozwala na po czenie si tych cz steczek w jedno cia o. Pelorat potrz sn g ow . - To przera aj ce, stary, kiedy u wiadamiam sobie, e ca e ycie po wi ci em nauce, a tak ma o wiem o astronomii. Jak to mo liwe?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ja natomiast nie wiem nic o mitach i legendach. Nikt nie jest w stanie opanowa ca ej wiedzy... Rzecz w tym, e te pier cienie nie s niczym niezwyk ym. Maje ka dy gazowy olbrzym, chocia by w postaci jednej, cienkiej smugi py u. Tak si sk ada, e w planetarnej rodzinie s ca Terminusa nie ma prawdziwego olbrzyma gazowego, wi c je li Terminusczyk nie jest podró nikiem ani nie chodzi na uniwersytecie na wyk ady z astronomii, to mo e nic nie wiedzie o takich pier cieniach. Tym, co jest niezwyk e w tym pier cieniu, jest fakt, e jest tak szeroki, e wieci i jest widoczny, co si rzadko zdarza. Wygl da to wspaniale. Musi mie szeroko przynajmniej kilkuset kilometrów. W tym momencie Pelorat nagle pstrykn palcami. - To o to chodzi o! Bliss a podskoczy a. - Co si sta o, Pel? - Natrafi em kiedy na fragment bardzo starego poematu. By pisany w jakiej archaicznej odmianie galaktycznego i trudno go by o zrozumie , ale to by najlepszy dowód jego staro ytnego pochodzenia... Chocia nie powinienem narzeka na jego archaiczny j zyk. Dzi ki swojej pracy sta em si ekspertem w sprawach ró nych odmian starogalaktycznego, co jest dostateczn nagrod za mój trud, mimo e nie przydaje si to do niczego poza moj prac ... Ale o czym to ja mówi em? - O jakim fragmencie starego poematu, Pel powiedzia a Bliss. - Dzi kuj ci - odpar Pelorat i zwracaj c si do Trevizego powiedzia : - Ona zawsze uwa a na to, co mówi , eby skierowa mnie na w ciwy tor, kiedy odbiegn od tematu, co si zdarza bardzo cz sto. - Na tym mi dzy innymi polega twój urok powiedzia a Bliss z u miechem. - W ka dym razie, ten fragment opisywa rzekomo uk ad planetarny, do którego nale a Ziemia. Nie wiem, jaki by cel tego opisu, bo reszta poematu nie zachowa a si , a przynajmniej nigdy nie uda o mi si do niej dotrze . Przetrwa tylko ten kawa ek, mo e ze wzgl du na to, e dotyczy astronomii. No wi c jest tam mowa o wspania ym potrójnym pier cieniu otaczaj cym szóst planet uk adu, który by tak "szeroki a wielgi, i e wiat ów kiej pokurcz przy nim si pokazowa ". Widzicie, potrafi jeszcze go zacytowa . Nie mia em poj cia co to takiego - pier cie planety. Pami tam, e wyobra em sobie trzy ko a w rz dzie, po jednej stronie planety. Wyda o mi si to tak nonsensowne, e nawet nie zrobi em dla siebie kopii. Teraz uj , e nie zbada em tego bli ej. - Potrz sn g ow . Zajmowa si mitologi w dzisiejszej Galaktyce to znaczy by skazanym na asne si y. W takiej sytuacji mo esz zapomnie o po ytkach p yn cych z bada . - Chyba mia racj , Janov, e to zlekcewa - powiedzia Trevize. - Nie mo na bra dos ownie gadania poety. - Ale to w nie o to chodzi o - powiedzia Pelorat, wskazuj c na ekran. - To w nie to opisywa ten fragment. Trzy szerokie, koncentryczne pier cienie, szersze ni sama planeta. - Nigdy o czym takim nie s ysza em - rzek Trevize. - Nie s dz , eby pier cienie mog y by tak szerokie. W porównaniu z planet , któr otaczaj , s zawsze bardzo w skie. - Ale nigdy nie s yszeli my te o zamieszkanej planecie, która mia aby ogromnego satelit . Ani o planecie z radioaktywn powierzchni . To jest trzecia unikalna cecha. Je li natrafimy na planet , która - gdyby nie promieniowanie radioaktywne mog aby by zamieszkana i która ma, oprócz tego, ogromnego satelit , a w uk adzie, do którego nale y, znajduje si te inna planeta z szerokim pier cieniem, to b dziemy mie pewno , e znale li my Ziemi . Trevize u miechn si . - Zgadzam si , Janov. Je li stwierdzimy, e jaki uk ad ma te trzy cechy, to na pewno b dzie tam Ziemia. - Je li... - powiedzia a z westchnieniem Bliss. 30. Znajdowali si ju poza g ównymi wiatami uk adu planetarnego Comporellona, lec c w kierunku jego skraju po linii przebiegaj cej mi dzy dwoma najbardziej oddalonymi od rodka planetami, tak e w promieniu pó tora miliarda kilometrów nie by o adnego cia a o znacznej masie. Przed nimi by tylko du y ob ok py u kometarnego, który z punktu widzenia grawitacji nie mia adnego znaczenia. "Odleg a Gwiazda" przyspieszy a i osi gn a pr dko rz du 0,1 c, równ jednej dziesi tej pr dko ci wiat a. Trevize dobrze wiedzia , e - teoretycznie - statek móg osi gn pr dko prawie równ pr dko ci wiat a, ale wiedzia te , e praktycznie - 0,1 c by a górn granic , któr niebezpiecznie by o przekracza .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Przy pr dko ci równej 0,1 c mo na by o omin ka dy obiekt o daj cej si oszacowa masie, ale nie sposób by o unikn zderze z niezliczonymi cz stkami py u kosmicznego, a tym bardziej z pojedynczymi atomami i cz steczkami. Przy bardzo du ych pr dko ciach nawet tak ma e obiekty mog y uszkodzi statek, powoduj c rysy i zadrapania na jego kad ubie. Przy pr dko ciach bliskich pr dko ci wiat a ka dy atom, który uderza w kad ub statku, mia w asno ci cz stki promieniowania kosmicznego. Za oga statku, wystawiona na dzia anie takiego promieniowania, nie mia a adnych szans na prze ycie. Mimo i statek porusza si z pr dko ci trzydziestu tysi cy kilometrów na sekund , widoczne na ekranie gwiazdy nie zmienia y pozycji i wydawa y si trwa w bezruchu. Komputer przeszukiwa przestrze w znacznej odleg ci od statku, aby w por wykry obiekty o znacznej masie, które mog yby znale si na kursie i doprowadzi do kolizji. W takim przypadku, cho by o to w najwy szym stopniu nieprawdopodobne, statek zboczy by lekko, aby unikn zderzenia. Bior c pod uwag ma e rozmiary obiektów, które ewentualnie mog yby znale si na drodze statku, szybko , z jak statek je omija , i brak jakichkolwiek efektów dzia ania si y ci ko ci w wyniku zmiany kursu, nie sposób by o stwierdzi , czy cho raz dosz o do sytuacji, któr mo na by okre li mianem bliskiego spotkania. Z tego wzgl du Trevize nie przejmowa si takimi rzeczami, a nawet w ogóle nie zaprz ta sobie tym g owy. Ca uwag skoncentrowa na trzech zbiorach wspó rz dnych, które dosta od Deniadora, a szczególnie na zbiorze, który okre la po enie najbli szego z tych obiektów. - Co nie w porz dku z tymi liczbami? - spyta z niepokojem Pelorat. - Jeszcze nie wiem - odpar Trevize. - Wspó rz dne same w sobie nie maj adnej warto ci. Trzeba zna punkt zerowy i regu y, wed ug których zosta y obliczone... to znaczy, mówi c inaczej, kierunek, w którym oblicza si odleg , odpowiednik zenitu, i tak dalej. - A w jaki sposób chcesz znale to wszystko? - spyta Pelorat z t min . - Dosta em wspó rz dne Terminusa i paru innych miejsc, których po enie zosta o okre lone wzgl dem Comporellona. Je li wprowadz je do komputera, zrekonstruuje on zasady, przy których zastosowaniu wspó rz dne Terminusa i tych innych miejsc poprawnie okre laj ich rzeczywiste po enie. Na razie próbuj u sobie to wszystko w g owie, eby odpowiednio zaprogramowa komputer. Kiedy b dziemy ju znali zasady ustalania wspó rz dnych, to by mo e te liczby odnosz ce si do po enia Zakazanych wiatów nabior dla nas znaczenia. - Tylko by mo e? - spyta a Bliss. - Obawiam si , e tak - odpar Trevize. - W ko cu te wspó rz dne s do stare. Przypuszczalnie zosta y obliczone na Comporellonie, ale nie jest to pewne. A mo e zosta y obliczone wed ug innych zasad? - To co wtedy? - To wtedy mieliby my zupe nie bezwarto ciowe dane. Ale musimy si o tym przekona . Jego palce szybko biega y po lekko l ni cych klawiszach komputera, wprowadzaj c odpowiednie informacje. Kiedy sko czy , po d onie na wg bieniach w pulpicie. Czeka . Tymczasem komputer zrekonstruowa zasady przekazanych mu wspó rz dnych okre laj cych po enie znanych Trevizemu miejsc, a potem, po krótkiej przerwie, zinterpretowa - zgodnie z tymi zasadami - liczby okre laj ce wspó rz dne najbli szego z Zakazanych wiatów i w ko cu zlokalizowa ten wiat na mapie Galaktyki znajduj cej si w jego pami ci. Na ekranie pojawi si obraz usianej gwiazdami przestrzeni. Potem obraz przekr ci si szybko, dostosowuj c si do ich pozycji. Kiedy znieruchomia , komputer zacz go powi ksza . Za ramami ekranu znika y gwiazdy, ale oko nie mog o nad za ich ruchem, tak by szybki. Migotanie uciekaj cych z pola widzenia gwiazd zlewa o si , tworz c roziskrzon mgie . W ko cu na ekranie pozosta tylko fragment przestrzeni o wymiarach jedna dziesi ta na jedn dziesi parseka (pokazywa to wska nik umieszczony pod ekranem). Obraz nie zmieni si ju . Tylko pó tuzina wietlistych punktów rozja nia o ciemno ekranu. - Który z nich jest tym Zakazanym wiatem? - spyta cicho Pelorat. - aden - odpar Trevize. - Cztery z nich to czerwone kar y, jeden - gwiazda zmieniaj ca si w kar a i jeden bia y karze . adnego z nich nie mo e obiega zamieszkany wiat. - A na jakiej podstawie twierdzisz, e to czerwone kar y, skoro tylko tyle widzisz? - To, co tu widzimy, to nie s prawdziwe gwiazdy - rzek Trevize. - Ogl damy fragment mapy Galaktyki znajduj cej si w pami ci komputera. Ka da gwiazda jest oznaczona. Nie widzicie tego i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ja te nie mog tego zobaczy , ale dopóki mam kontakt z komputerem, otrzymuj znaczn ilo danych dotycz cych ka dej gwiazdy, na której skoncentruj uwag . - A wi c te wspó rz dne s bezwarto ciowe powiedzia z alem Pelorat. Trevize spojrza na niego. - Nie, Janov. Jeszcze nie sko czy em. Pozostaje jeszcze problem czasu. Wspó rz dne Zakazanych wiatów pochodz sprzed dwudziestu tysi cy lat. W tamtym czasie te wiaty i Comporellon kr y wokó rodka Galaktyki. By mo e poruszaj si one z ró szybko ci i po orbitach o ró nym odchyleniu i w ró nym stopniu ekscentrycznych. Dlatego wraz z up ywem czasu Comporellon i ten Zakazany wiat, który próbujemy teraz znale , mog y si od siebie oddali albo zbli si do siebie. W ci gu tych dwudziestu tysi cy lat ten Zakazany wiat móg si przesun o pó do pi ciu parseków od miejsca, w którym si pocz tkowo znajdowa . Na pewno nie mo e si znajdowa w tym kwadracie, bo jego bok ma zaledwie jedn dziesi parseka. - Co wobec tego zrobimy? - Polecimy komputerowi, eby przesun Galaktyk o dwadzie cia tysi cy lat wstecz wzgl dem Comporellona. - On mo e to zrobi ? - spyta a Bliss z pewnym l kiem. - No, nie sam Galaktyk , ale jej obraz w swojej pami ci. - B dziemy widzieli jakie zmiany na ekranie? - spyta a Bliss. - Zobaczysz - odpar Trevize. Gwiazdy bardzo powoli przesun y si . Z lewej strony pojawi a si nowa, niewidoczna przedtem, gwiazda. Pelorat wskaza na ni palcem i zawo z przej ciem: - Tam! Tam! - Przykro mi, Janov - powiedzia Trevize ale to te czerwony karze . S bardzo pospolite. Przynajmniej trzy czwarte wszystkich gwiazd w Galaktyce to czerwone kar y. Obraz przesta si przesuwa . - No i co? - spyta a Bliss. - To w nie to - rzek Trevize. - Tak wygl da a ta cz Galaktyki dwadzie cia tysi cy lat temu. W samym rodku ekranu jest punkt, w którym powinien si znajdowa ten Zakazany wiat, je li porusza si przez ca y czas z t sam mniej wi cej, przeci tn pr dko ci . - Powinien si znajdowa , ale si nie znajduje - powiedzia a uszczypliwie Bliss. - Faktycznie - przyzna Trevize ze stoickim niemal spokojem. - Oj, to bardzo niedobrze, Golan - westchn Pelorat. - Zaczekaj, nie rozpaczaj. Nie spodziewa em si ujrze tam tej gwiazdy. - Nie spodziewa si ? - spyta Pelorat ze zdumieniem. - Nie. Przecie powiedzia em wam, e to nie jest Galaktyka, tylko jej komputerowa mapa. Je li nie ma na niej jakiej gwiazdy, to oczywiste, e nie mo emy jej zobaczy . Je li planeta, której szukamy, nazywa si Zakazany wiat i nosi t nazw od dwudziestu tysi cy lat, to jest prawdopodobne, e nie ma jej na mapie. I faktycznie nie ma, bo jej nie widzimy. - Mo e nie widzimy jej dlatego, e w ogóle nie istnieje - powiedzia a Bliss. - Mo e ta comporellio ska legenda nie ma nic wspólnego z rzeczywisto ci , a mo e wspó rz dne s niedobre. - Masz racj . Niemniej teraz, kiedy komputer znalaz miejsce, w którym ta planeta powinna si by a znajdowa dwadzie cia tysi cy lat temu, mo na obliczy wspó rz dne, które okre laj jej obecne po enie. Pos uguj c si wspó rz dnymi z poprawk czasow , któr mog em wnie tylko w oparciu o map gwiezdn , mo emy teraz spróbowa znale nasz planet nie na mapie, ale w Galaktyce. - Ale za , e ten Zakazany wiat porusza si z pewn przeci tn pr dko ci - powiedzia a Bliss. - A je li ta pr dko by a inna? W takiej sytuacji te wspó rz dne b nieprawdziwe. - Owszem, ale opieraj c si na pewnej przeci tnej pr dko ci, otrzymali my wspó rz dne, które na pewno s bli sze faktycznym wspó rz dnym ni te bez poprawki czasowej. - Masz tylko tak nadziej - powiedzia a Bliss z pow tpiewaniem. - W nie - rzek Trevize. - Mam tak nadziej ... A teraz popatrzmy na rzeczywisty obraz Galaktyki. Bliss i Pelorat wpatrywali si z napi ciem w ekran, podczas gdy Trevize (by mo e po to, aby zmniejszy swoje w asne napi cie i odwlec chwil rozpocz cia) mówi spokojnie, jak gdyby prowadzi wyk ad:
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Obserwowa rzeczywist Galaktyk jest o wiele trudniej. Mapa komputerowa jest tworem sztucznym, z którego mo na wyeliminowa rzeczy nieistotne, ale istniej ce w rzeczywisto ci. Je li obraz przes ania mi jaka mg awica, to mog j usun . Je li nie odpowiada mi k t widzenia, to mog go zmieni . I tak dalej. Natomiast prawdziw Galaktyk musz przyjmowa tak , jaka jest i je li chc co zmieni w obrazie, to musz si dos ownie, fizycznie przenie w przestrzeni, co oczywi cie zabiera o wiele wi cej czasu ni inne ustawienie mapy. Kiedy to mówi , ekran ukaza chmur gwiazd. By o ich tak wiele, e przypomina y l ni gór pudru. - To cz Drogi Mlecznej, widziana pod du ym k tem. Chc , oczywi cie, zobaczy to, co jest na pierwszym planie. Je li powi ksz pierwszy plan, to, w porównaniu z nim, zniknie to, co jest w tyle. Miejsce, które okre laj wspó rz dne, znajduje si do blisko Comporellona, tak e powinno mi si uda uzyska powi kszenie tej cz ci odpowiadaj ce obrazowi, który nam ukaza a mapa. Teraz, je li zdo am przez odpowiedni czas utrzyma nerwy na wodzy, przeka komputerowi konieczne polecenie. Start! Chmura gwiazd powi kszy a si , a wi c pozornie zbli a, tak szybko, e tysi ce gwiazd pomkn y na boki, a patrz cy doznali wra enia, e lec w stron ekranu i ca a trójka instynktownie odsun a si , chc c unikn z nimi zderzenia. Pojawi si poprzedni obraz, ju nie tak ciemny jak na mapie, ale pó tuzina gwiazd znajdowa o si na starych miejscach. Blisko rodka wida jednak by o inn gwiazd , wiec o wiele ja niej ni pozosta e. - Jest - szepn z podziwem Pelorat. - Mo e. Polec komputerowi przeanalizowa jej spectrum. - Nast pi a d sza przerwa, po czym Trevize powiedzia : - Klasa spektralna G-4, co znaczy, e jest nieco mniejsza i ciemniejsza ni ce Terminusa, ale ja niejsza od s ca Comporellona. Na komputerowej mapie Galaktyki nie powinno brakowa adnej gwiazdy klasy G. A poniewa tej akurat brakuje, to fakt ten przemawia za tym, e mo e to by s ce, wokó którego kr y nasz Zakazany wiat. - Czy istnieje mo liwo , e wokó tej gwiazdy nie kr y adna planeta nadaj ca si do zamieszkania? - spyta a Bliss. - My , e tak. W takim przypadku spróbujemy odnale pozosta e dwa Zakazane wiaty. - A je li i one oka si fa szywym alarmem? - To spróbujemy czego innego. - Na przyk ad czego? - Sam chcia bym to wiedzie - odpar ponuro Trevize. 8. Zakazany wiat 31. - Golan nic b dzie ci przeszkadza o, je li b si przygl da ? - spyta Pelorat. - Nie, Janov, mo esz si przygl da - odpar Trevize. - A je li b si chcia o co zapyta ? - Wal mia o. - Co teraz robisz? Trevize oderwa wzrok od ekranu. - Musz zmierzy na ekranie odleg ka dej gwiazdy, która zdaje si le niedaleko od Zakazanego wiata, aby obliczy , w jakiej odleg ci od niego faktycznie si znajduje. Musz si dowiedzie , jak silne s pola grawitacyjne tych gwiazd, a do tego potrzebne mi s ich masy i odleg od tego wiata. Nie znaj c mocy tych pól, nie mo na mie pewno ci, e skok odb dzie si bez zak óce . - A jak to obliczysz? - Wspó rz dne ka dej z tych gwiazd znajduj si w banku danych komputera. Mo na je przekszta ci zgodnie z zasadami systemu comporello skiego. Te z kolei mo na nieco skorygowa , bior c pod uwag pozycj "Odleg ej Gwiazdy" wzgl dem s ca Comporellona. W ten sposób otrzymam odleg , w jakiej znajduje si ka da z tych gwiazd. Na ekranie te czerwone kar y zdaj si by zupe nie blisko Zakazanego wiata, ale w rzeczywisto ci niektóre mog le znacznie dalej, a niektóre znacznie bli ej. Musimy ustali ich po enie w przestrzeni trójwymiarowej, rozumiesz. Pelorat skin g ow i powiedzia :
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A masz ju wspó rz dne Zakazanego wiata... - Tak, ale to nic wystarczy. Potrzebne mi s odleg ci pozosta ych gwiazd w granicach mniej wi cej jednego procentu. Napi cie ich pól grawitacyjnych w s siedztwie Zakazanego wiata jest tak niewielkie, e ma y b d nie robi ró nicy. Natomiast s ce, wokó którego kr y, czy mo e kr Zakazany wiat, ma niezwykle intensywne pole grawitacyjne w okolicach tej planety, wi c jego odleg musz zmierzy jaki tysi c razy dok adniej ni odleg pozosta ych gwiazd. Same wspó rz dne nie wystarcz . - Co wobec tego zrobisz? - W nie mierz odleg Zakazanego wiata, a raczej jego gwiazdy, od trzech s siednich gwiazd, które wiec tak niewyra nie, e trzeba je znacznie powi kszy , aby je zobaczy . Przypuszczalnie wszystkie trzy znajduj si bardzo daleko od Zakazanego wiata. Mo emy wi c ustawi ekran tak, aby jedna z nich by a w jego rodku, i skoczy o jedn dziesi parseka w kierunku prowadz cym pod k tem prostym do linii cz cej j z Zakazanym wiatem. Mo emy to zrobi bez obawy, nawet nie znaj c odleg ci tych stosunkowo daleko le cych gwiazd. Gwiazda b ca dla nas punktem odniesienia b dzie po skoku nadal widoczna po rodku ekranu. Pozosta e dwie s abo wiec ce gwiazdy, je li s faktycznie bardzo daleko, równie nie zmieni w dostrzegalny sposób swojej pozycji. Natomiast Zakazany wiat jest na tyle blisko, e przesunie si po paralaksie. Z wielko ci tego przesuni cia b dziemy mogli oszacowa , w jakiej jest odleg ci. Je li b chcia si dodatkowo upewni i sprawdzi wynik, to wybior trzy inne gwiazdy i powtórz ten numer. - Ile czasu zajmie to wszystko? - Niewiele. Ca ci prac wykonuje komputer. Ja tylko mówi mu, co ma zrobi . To, e w ogóle zabiera nam to czas, bierze si st d, e musz potem sam przestudiowa wyniki, aby upewni si , e wygl daj jak trzeba i e nie pope ni em b du w poleceniach, które wyda em komputerowi. - To naprawd zdumiewaj ce - powiedzia Pelorat. - Pomy l tylko, ile komputer robi za nas. - My o tym ca y czas. - Co by zrobi bez niego? - A co bym zrobi bez statku o nap dzie grawitacyjnym? Albo bez przeszkolenia astronautycznego? Albo bez dwudziestu tysi cy lat nieprzerwanego rozwoju techniki lotów w nadprzestrzeni? Faktem jest, e jestem tu teraz. Spróbuj sobie wyobrazi , co b dzie za nast pne dwadzie cia tysi cy lat. Za my, e yliby my w nie wtedy. Za jakie cuda techniki byliby my wtedy wdzi czni naszym przodkom i wspó czesnym? A mo e za dwadzie cia tysi cy lat ludzko nie b dzie ju istnia a? - Co to, to nie - achn si Pelorat. - Na pewno b dzie istnia a. Nawet je li nie staniemy si cz ci Galaxii, to b dziemy nadal mieli psychohistori , która b dzie nam wytycza a drog . Trevize obróci si w fotelu, zdejmuj c r ce z pulpitu komputera. - Niech zmierzy te odleg ci - powiedzia - i sprawdzi obliczenia, nawet wielokrotnie. Nie ma po piechu. - Spojrza kpi co na Pelorata. - Psychohistoria! Wiesz, Janov, ten temat pojawi si dwa razy, kiedy byli my na Comporellonie, i za ka dym razem wiara w psychohistori zosta a nazwana przes dem. Raz przeze mnie, a drugi raz przez Deniadora. No bo w ko cu czy mo na j okre li inaczej ni jako przes d ywiony przez mieszka ców Fundacji? Czy mamy na jej poparcie jakie dowody, jakie argumenty? No, sam powiedz, Janov. Ty si na tym powiniene zna lepiej ni ja. - Dlaczego uwa asz, e nie ma na to adnych dowodów? - spyta Pelorat. - W Krypcie Czasu wielokrotnie ukazywa si hologram Hariego Seldona, który przedstawia wypadki tak, jak rzeczywi cie wygl da y. Nie móg by za swego ycia wiedzie , jakie zajd wydarzenia, gdyby nie przewidzia ich za pomoc psychohistorii. Trevize pokiwa g ow . - To brzmi przekonuj co. Pomyli si , je li chodzi o czasy Mu a, ale i tak brzmi to przekonuj co. Niemniej za bardzo przypomina to magi . Ka dy kuglarz zna jakie sztuczki. - Ale aden kuglarz nie potrafi przewidzie , co si stanie za kilkaset lat. - aden kuglarz nie potrafi by naprawd zrobi t go, co udaje, e robi. - Daj spokój, Golan. Nie mog sobie wyobrazi adnej sztuczki, za pomoc której móg bym przewidzie , co b dzie za kilkaset lat. - Tak jak nie mo esz sobie wyobrazi sztuczki, za pomoc której magik mo e odczyta , co zosta o zapisane na tabliczce umieszczonej w bezza ogowej stacji orbitalnej. A ja widzia em taki pokaz. Nigdy nie przysz o ci do g owy, e Krypta Czasu, razem z hologramem Hariego Seldona, mo e by sztuczk wymy lon przez rz d?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pelorat zrobi min , jakby ten pomys dotkn go do ywego. - Nie zrobiliby czego takiego - powiedzia . Trevize prychn szyderczo. - A zreszt zostaliby na tym przy apani, gdyby spróbowali to zrobi - rzek Pelorat. - Wcale nie jestem tego taki pewien. Ale nie o to chodzi. Problem w tym, e nie mamy poj cia, jak dzia a psychohistoria. - Ja nie mam poj cia, jak dzia a komputer, ale to nie zmienia faktu, e on dzia a. - Dlatego, e s tacy, co wiedz , jak dzia a. A co by by o, gdyby nikt nie wiedzia , jak dzia a? W takiej sytuacji byliby my zupe nie bezradni, gdyby z jakiego powodu przesta dzia . A gdyby psychohistoria nagle przesta a dzia ... - Druga Fundacja zna zasady dzia ania psychohistorii. - A sk d to wiesz, Janov? - Tak si mówi. - Mówi mo na wszystko... O, mamy ju odleg do gwiazdy Zakazanego wiata. Mam nadziej , e komputer obliczy j bardzo dok adnie. Przeanalizujemy te liczby. Patrzy na nie przez d szy czas, poruszaj c od czasu do czasu bezg nie ustami, jakby dokonywa w my li jakich oblicze . W ko cu oderwa od nich wzrok i spyta : - Co robi Bliss? - pi - odpar Pelorat, a potem doda tonem usprawiedliwienia: - Ona potrzebuje snu, Golan. Pozostawanie cz ci Gai w takiej odleg ci i utrzymywanie z ni kontaktu przez nadprzestrze jest dla niej bardzo wyczerpuj ce. - Tak my - powiedzia Trevize i odwróci si na powrót do komputera. Po d onie na pulpicie i mrukn : - Ka mu posuwa si ma ymi skokami i po ka dym skoku sprawdza wyliczenia. Potem cofn r ce i powiedzia : - Pyta em powa nie, Janov. Co wiesz o psychohistorii? Pelorat mia zaskoczon min . - Nic. Bycie historykiem, którym w pewnym sensie jestem, to co zupe nie innego ni bycie psychohistorykiem... Oczywi cie znam obie podstawowe zasady, na których opiera si psychohistoria, ale ka dy je zna. - Nawet ja. Pierwsza zasada g osi, e populacja b ca obiektem zainteresowania psychohistorii musi by odpowiednio du a, aby wyliczenia statystyczne by y prawomocne. Ale co to znaczy "odpowiednio du a"? Jak du a? - Wed ug ostatnich szacunków - rzek Pelorat - w Galaktyce yje oko o dziesi ciu trylionów ludzi, a s to prawdopodobnie szacunki zani one. Na pewno jest to odpowiednio du a liczba. - Sk d wiesz? - St d, e psychohistoria dzia a, Golan. Cho by u ywa nie wiem jakich sofizmatów, to faktem jest, e dzia a. - Natomiast druga zasada - powiedzia Trevize - g osi, e ludzie nie mog wiedzie , e podlegaj dzia aniu psychohistorii, gdy wiedza ta zniekszta ci aby ich reakcje... Ale s k w tym, e wiedz . - Tylko o tym, e psychohistoria w ogóle istnieje, stary. To nie ma znaczenia. Druga zasada mówi, e ludzie nie mog wiedzie o tym, co przewiduje psychohistoria i faktycznie nic o tym nie wiedz ... z wyj tkiem Drugiej Fundacji, która - jak si uwa a - zna te przewidywania, ale Druga Fundacja to szczególny przypadek. - I ca a psychohistoria zosta a zbudowana na tych dwóch zasadach? Trudno w to uwierzy . - Nie tylko na tych dwóch zasadach - zaoponowa Pelorat. - Oprócz tego jest jeszcze wy sza matematyka i skomplikowane metody statystyczne. Opowie g osi - je li chcesz pos ucha tego, co zachowa a tradycja - e Hari Seldon stworzy psychohistori opieraj c si na kinetycznej teorii gazów. Atomy czy cz steczki gazu poruszaj si bez adnie, tak e nie znamy ani po enia, ani pr dko ci pojedynczej cz steczki. Mimo to, pos uguj c si statystyk , mo emy bardzo precyzyjnie sformu owa prawa rz dz ce zachowaniem wszystkich cz steczek. Otó Seldon chcia odkry podobne prawa rz dz ce zachowaniem ludzkich spo eczno ci, cho by nawet te prawa nie stosowa y si do zachowa poszczególnych jednostek. - Mo liwe, ale ludzie to nie atomy. - To prawda - odpar Pelorat. - Jednostka ludzka obdarzona jest wiadomo ci i jej zachowanie jest tak skomplikowane, e wydaje si , i posiada ona woln wol . Jak Seldon sobie z tym poradzi , nie mam najmniejszego poj cia i jestem pewien, e nawet gdyby znalaz si kto , kto to wie, i próbowa mi wyja ni , to i tak bym nie zrozumia . Ale jest faktem, e Seldon sobie z tym poradzi .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- I to wszystko zale y od tego, czy spo ecze stwo b ce przedmiotem tych zabiegów jest wystarczaj co liczne i nic o nich nie wie. Nie wydaje ci si , e jest to zbyt krucha podstawa, aby zbudowa na niej pot ny gmach formu matematycznych? Je li te dwa podstawowe wymogi nie zostan dok adnie spe nione, to ca a budowla runie. - Ale skoro Plan nie run ... - Albo je li te wymogi nie s nawet fa szywe ani nieodpowiednie, ale po prostu s absze ni powinny by , to psychohistoria mo e nawet w ciwie funkcjonowa przez kilkaset lat, a potem, w przypadku jakiego szczególnego kryzysu, run ... tak jak to mia o miejsce, cho na krótko, w czasach Mu a... A mo e jest jeszcze jaki trzeci wymóg? - Jaki trzeci wymóg? - spyta Pelorat, marszcz c czo o. - Nie wiem - odpar Trevize. - Argument mo e wygl da elegancko i wydawa si zupe nie logiczny, a mimo to opiera si na jakich cichych za eniach. Mo e ten trzeci wymóg jest za eniem tak oczywistym, e nikt nawet nie my li o jego wyra nym sformu owaniu. - Za enie, które jest tak oczywiste, jest zwykle wystarczaj co prawdziwe. Inaczej nie by oby tak oczywiste. Trevize prychn : - Janov, gdyby zna histori nauki tak dobrze, jak histori tradycyjn , to wiedzia by , jak b dne jest takie stanowisko... Ale widz , e jeste my ju w s siedztwie s ca, wokó którego kr y Zakazany wiat. Faktycznie, po rodku ekranu widnia a jasna gwiazda - tak jasna, e ekran automatycznie ukaza jej wiat o przez filtr, a i tak by o ono wystarczaj co silne, aby w jego blasku znikn y pozosta e gwiazdy. 32 Na pok adzie "Odleg ej Gwiazdy" urz dzenia s ce do utrzymania higieny osobistej by y do skromne, a zu ycie wody utrzymywano na minimalnym poziomie, aby nie przeci aparatury uzdatniaj cej. Trevize wyra nie zaznaczy to Bliss i Peloratowi. Mimo to Bliss stale wygl da a wie o, jej d ugie czarne w osy l ni y, a paznokcie b yszcza y. Wesz a do sterowni, mówi c: - A, tu jeste cie! Trevize podniós g ow i powiedzia : - Nie ma w tym nic zdumiewaj cego. Trudno sobie wyobrazi , eby my opu cili statek, a wystarczy yby pó minutowe poszukiwania, eby nas tu znale , nawet gdyby nie mog a odkry naszej obecno ci swoim szóstym zmys em. - Dobrze wiesz - odpar a Bliss - e by a to tylko forma powitania i e nie nale y tego rozumie dos ownie. Gdzie jeste my?... Tylko mi nie odpowiadaj, e w sterowni. - Jeste my, kochanie - odpar Pelorat, wyci gaj c do niej r - na skraju systemu planetarnego, do którego nale y najbli szy z tych trzech Zakazanych wiatów. Podesz a do niego i stan a obok, k ad c mu r na ramieniu. Pelorat obj j w pasie. - Nie jest taki zakazany - powiedzia a. - Nic nas dot d nie zatrzyma o. - Jest zakazany - rzek na to Trevize - tylko dlatego, e Comporellon i inne wiaty za one przez drug fal osadników samorzutnie uzna y wiaty za one przez osadników pierwszej fali, Przestrze ców, za zakazane. Je li my nie czujemy si zwi zani tym zakazem, to co nas mo e zatrzyma ? - Tak e Przestrze cy, je li jeszcze jacy yj , mogli samorzutnie uzna wiaty osadników drugiej fali za zakazane. To, e nas nic nie powstrzymuje przed wtargni ciem do nich, nie znaczy, e oni nie b mieli nic przeciwko temu. - Tak - odpar Trevize. - Je li istniej . Na razie nie wiemy nawet, czy istnieje jaka planeta, na której mogliby . Na razie widzimy tylko zwyk e olbrzymy gazowe. Dwa, i to nieszczególnie du e. - Ale to nie znaczy, e wiaty Przestrze ców nie istniej - wtr ci szybko Pelorat. - Ka dy nadaj cy si do zamieszkania wiat znajduje si du o bli ej s ca, jest du o mniejszy i, w blasku swego ca, trudny do wykrycia z takiej odleg ci. B dziemy musieli zrobi mikroskok w rodek tego uk adu, eby móc wykry ten wiat. - By wyra nie dumny, e mówi jak do wiadczony kosmonauta. - W takim razie - spyta a Bliss - dlaczego nie lecimy tam?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jeszcze nie teraz - odpar Trevize. - Da em komputerowi polecenie, eby sprawdzi w granicach swych mo liwo ci, czy nie ma tu jakich ladów sztucznych konstrukcji. B dziemy lecieli do rodka uk adu etapami - je li b dzie trzeba, to rozbijemy ten lot nawet na tuzin etapów sprawdzaj c dok adnie otoczenie po przebyciu ka dego odcinka. Nie chc wpa w pu apk , jak wtedy, kiedy zbli yli my si do Gai. Pami tasz, Janov? - W takie pu apki móg bym wpada codziennie. Dzi ki tej, któr zastawi a Gaja, mam Bliss powiedzia Pelorat i spojrza na ni z mi ci . - Masz nadziej , e co dzie spotkasz now Blis ? - za mia si Trevize. Pelorat achn si , wyra nie ura ony, a Bliss powiedzia a z lekk irytacj : - Ale mo esz, stary - czy jak tam ci nazywa Pel - lecie nieco szybciej. Dopóki jestem z tob , nie grozi ci, e wpadniesz w pu apk . - Taka jest pot ga Gai? - W wykrywaniu innych umys ów? Oczywi cie. - Jeste pewna, Bliss, e masz dosy si y? Zdaje si , e musisz troch pospa , eby odzyska si y, które poch ania podtrzymywanie kontaktu z Gaj . Na ile mog polega na twych, ograniczonych, zdaje si , w takiej odleg ci od Gai, zdolno ciach? Bliss zarumieni a si . - Ten kontakt jest wystarczaj co silny. - Nie obra aj si - rzek Trevize. - Po prostu pytam... Nie uwa asz, e jest to minus bycia Gaj ? Ja nie jestem Gaj . Jestem niezale , samodzieln i pe jednostk . To znaczy, e mog odlecie tak daleko, jak chc od swojego wiata i od swoich ziomków i pozosta sob , Golanem Trevize. W ka dej odleg ci od nich zachowuj swoje zdolno ci i umiej tno ci w ca ej pe ni. Gdybym znalaz si sam w przestrzeni, wiele parseków od najbli szego cz owieka, i gdybym z jakiego powodu nie móg w aden sposób z nikim si skontaktowa ani nawet zobaczy cho by jednej gwiazdy na niebie, to i tak by bym i pozosta bym Golanem Trevize. By mo e nie zdo bym przetrwa i musia bym umrze , ale umar bym jako Golan Trevize. - B c sam w przestrzeni, z dala od innych, nie móg by przywo na pomoc swoich towarzyszy, nie móg by liczy na ich umiej tno ci i wiedz . Jako samotna, odizolowana od innych jednostka by by o wiele s abszy ni gdyby by elementem zintegrowanego spo ecze stwa. Wiesz o tym powiedzia a Bliss. - Niemniej jednak by aby to s abo innego rodzaju ni twoja - odpar Trevize. - Wi mi dzy tob i Gaj jest o wiele silniejsza ni mi dzy mn a moim spo ecze stwem. Ta wi utrzymuje si w nadprzestrzeni i potrzeba dla jej podtrzymania energii, w wyniku czego ledwie dyszysz, psychicznie i umys owo, i czujesz si o wiele s absza ni ja z dala od spo ecze stwa, do którego nale . Twarz Bliss st a i przez chwil Bliss nie wygl da a m odo, a raczej wydawa a si wieczna, jakby by a bardziej Gaj ni Bliss, jak gdyby samym wygl dem chcia a zada k am stwierdzeniu Trevizego. - Nawet je li jest tak, jak mówisz, Golanie Trevize, który jeste , by i b dziesz sob , który by mo e nie b dziesz niczym mniejszym, ale te na pewno niczym wi kszym, nawet je li jest tak, to czy s dzisz, e mo na mie co za nic? Czy nie lepiej jest by istot ciep okrwist , tak jak ty, ni zimnokrwistym stworzeniem, takim jak ryba czy co tam jeszcze? wie s zimnokrwiste - wtr ci Pelorat. Na Terminusie ich nie ma, ale s na pewnych planetach. Maj skorupy, poruszaj si bardzo wolno, ale yj bardzo d ugo. - No dobrze, wi c czy nie lepiej jest by cz owiekiem ni wiem i porusza si raczej szybko ni wolno? Czy nie lepiej podtrzymywa czynno ci poch aniaj ce wiele energii, mie szybko napinaj ce si mi nie, szybko reaguj ce w ókna nerwowe, zdolny do intensywnego wysi ku mózg ni pe za powoli, powoli odbiera wra enia zmys owe i w znikomym stopniu u wiadamia sobie to, co nas otacza? - Oczywi cie, e lepiej - powiedzia Trevize ale co z tego? - Co? Czy by nie wiedzia , e musisz p aci za to, e jeste istot ciep okrwist ? Aby podtrzyma temperatur swego cia a na poziomie wy szym od temperatury otoczenia, musisz wydawa o wiele wi cej energii ni w. Musisz niemal bez przerwy je , aby dostarcza swemu organizmowi energii równie szybko, jak j traci. Umar by z braku po ywienia o wiele szybciej ni w. Ale czy chcia by d ej, za to wolniej, i by wiem? Czy raczej p aci t cen i by szybko poruszaj si , szybko odbieraj wra enia i my istot ?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Czy to w ciwa analogia, Bliss? - Nie, poniewa sytuacja Gai jest o wiele lepsza. Kiedy jeste my blisko ze sob , nie wydatkujemy du ych ilo ci energii. To ma miejsce tylko wtedy, kiedy jaka cz Gai znajduje si w nadprzestrzennej odleg ci od reszty... I pami taj, e to, za czym si opowiedzia , nie ma by po prostu wi ksz Gaj , wi kszym jednym wiatem. Opowiedzia si za Galaxi , za wielkim zespo em wiatów. W ka dym miejscu Galaxii b dziesz jej cz ci , b dziesz otoczony innymi cz ciami organizmu, który b dzie obejmowa ka dy atom przestrzeni mi dzygwiezdnej i czarn dziur w centrum. Wówczas trzeba b dzie niewielkich ilo ci energii, aby pozosta ca ci . adna cz nie b dzie zbytnio odleg a od innych. To za tym si opowiedzia . Czy mo esz mie jeszcze jakie w tpliwo ci, e podj s uszn decyzj ? Trevize pochyli g ow i zamy li si . Wreszcie wyprostowa si i powiedzia : - By mo e mój wybór by s uszny, ale musz mie pewno . To najwa niejsza decyzja w dziejach ludzko ci, wi c nie wystarczy mi, e mo e jest s uszna. Musz wiedzie na pewno, e jest s uszna. - A czego ci jeszcze trzeba, eby si upewni , po tym, co powiedzia am? - Nie wiem, ale znajd to na Ziemi. - Powiedzia to z absolutnym przekonaniem. - Golan wida ju t gwiazd jako kr g - powiedzia Pelorat. Komputer, zaj ty swoimi sprawami i nie przejmuj cy si w najmniejszym stopniu nawet najbardziej yw dyskusj prowadzon obok niego, zbli si etapami do gwiazdy i dotar w ko cu na odleg , na któr nastawi go Trevize. W dalszym ci gu byli do daleko od poziomu planetarnego, wi c ekran podzieli si na trzy cz ci, eby mogli ujrze trzy ma e planety znajduj ce si w rodkowej cz ci uk adu. Najbardziej oddalona od nich mia a temperatur powierzchni, w której woda mog a wyst powa w stanie ciek ym, i atmosfer tlenow . Trevize poczeka , a komputer obliczy jej orbit . Ju pierwsze, przybli one obliczenia wypad y zadowalaj co, ale Trevize poleci komputerowi, aby prowadzi je dalej, gdy im d ej trwa a obserwacja ruchu planety, tym dok adniej mo na by o obliczy elementy jej ruchu orbitalnego. - W polu widzenia mamy planet nadaj si do zamieszkania - powiedzia cicho Trevize. Jest bardzo prawdopodobne, e panuj tam odpowiednie warunki do tego. - Ach! - Pelorat mia tak zachwycon min , jak pozwala a na to jego nieruchoma z natury twarz. - Obawiam si jednak - doda Trevize - e nie ma ona ogromnego satelity. Zreszt na razie komputer nie odkry tam adnego satelity. A wi c nie jest to Ziemia. W ka dym razie ten widok nie zgadza si z jej tradycyjnym opisem. - Nie przejmuj si tym, Golan - powiedzia Pelorat. - Kiedy okaza o si , e aden z olbrzymów gazowych nie jest otoczony niezwyk ym pier cieniem, nie liczy em na to, e znajdziemy tu Ziemi . - No dobrze - rzek Trevize. - Teraz sprawdzimy, jakie istniej tam formy ycia. Poniewa planeta ma atmosfer tlenow , mo emy by absolutnie pewni, e istnieje na niej ycie ro linne, ale... - Zwierz ce te - przerwa a mu nagle Bliss. I to w du ej ilo ci. - Co? - rzek Trevize, zwracaj c si ku niej. - Wyczuwam je. Z tej odleg ci do s abo, ale nie ma w tpliwo ci, e ta planeta nie tylko nadaje si do zamieszkania, ale jest zamieszkana. 33. "Odleg a Gwiazda" kr a po orbicie biegunowej wokó Zakazanego wiata, w odleg ci na tyle du ej, e jeden obieg trwa nieco ponad sze dni. Wida by o, e Trevizemu nie spieszy si zej z orbity. - Poniewa planeta jest zamieszkana - wyja nia powody, dla których zwleka z l dowaniem - i poniewa , wed ug Deniadora, zamieszkiwali j kiedy ludzie, którzy dysponowali wysoko rozwini technik i wywodzili si z pierwszej fali osadników, tak zwanych Przestrze ców, to mo e nadal maj wysoko rozwini technik i nie bardzo lubi nas, potomków osadników drugiej fali, którzy ich zast pili. Chcia bym, eby si nam pokazali i eby my si czego o nich dowiedzieli, zanim zaryzykuj l dowanie. - Mo e nie wiedz , e tu jeste my - powiedzia Pelorat. - My wiedzieliby my, gdyby sytuacja by a odwrotna. Musz zatem za , e je li istniej , to b próbowali si z nami skontaktowa . Mo e nawet zechc wylecie nam naprzeciw i z apa nas. - Ale je li b chcieli nas z apa i maj wysoko rozwini technik , to mo e si nam nie uda ... - Nie wierz w to - przerwa mu Trevize. Post p w technice niekoniecznie musi si dokonywa we wszystkich dziedzinach równocze nie. W pewnych dziedzinach mogli nas wyprzedzi , ale jest
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
oczywiste, e nie dotyczy to podró y mi dzygwiezdnych. To nie oni, lecz my skolonizowali my Galaktyk i nie s ysza em, eby w okresie istnienia Imperium opu cili swoje wiaty albo eby w ogóle zrobili co , co wiadczy oby o ich istnieniu. A je li nie rozwijali podró y w przestrzeni, to w jaki sposób mogliby dokona jakiego powa niejszego post pu w astronautyce? To z kolei wiadczy, e jest niemo liwe, aby dysponowali czym takim, jak statki o nap dzie grawitacyjnym. Nie jeste my uzbrojeni, ale nawet gdyby wys ali przeciw nam statek wojenny, to i tak nas nie api ... Nie b dziemy bezradni. - Mo e dokonali post pu w mentalistyce. By mo e Mu by Przestrze cem... Trevize wzruszy z irytacj ramionami. - Mu nie móg pochodzi z ka dego miejsca. Gajanie twierdz , e by Gajaninem, tyle e nienormalnym. Uwa a si te , e by przypadkowo powsta ym gdzie mutantem. - Snuto równie domys y - powiedzia Pelorat - których oczywi cie nie przyjmowano powa nie, e by mechanizmem. Robotem, mówi c innymi s owy, chocia nie okre lano go tym s owem. - Je li jest tam co , co mo e by gro ne dla naszych umys ów, to unieszkodliwienie tego b dzie zadaniem Bliss. Ona mo e... A propos, pi teraz? - pi - odpar Pelorat - ale poruszy a si , kiedy wychodzi em z kabiny. - Poruszy a si , tak? No, je li si co zacznie dzia , to b dzie musia a si raz dwa przebudzi . Zajmiesz si tym, Janov. - Tak, Golan - rzek cicho Pelorat. Trevize skierowa uwag na komputer. - Niepokoi mnie tylko jedna rzecz - stacje graniczne. Normalnie s one niezbitym wiadectwem tego, e planeta, wokó której s rozmieszczone, jest zamieszkana przez ludzi dysponuj cych do wysok technik . Ale te tutaj... - Co z nimi nie tak? - Par rzeczy. Przede wszystkim s bardzo archaiczne. Mog mie wiele tysi cy lat. Po drugie, nie wysy aj adnego promieniowania, oprócz termicznego. - A co to jest? - Promieniowanie termiczne jest wysy ane przez ka dy obiekt, który jest cieplejszy od otoczenia. To szerokie pasmo, uk adaj ce si w pewien okre lony wzór, w zale no ci od temperatury danego obiektu. W nie dlatego te stacje graniczne wysy aj takie promieniowanie. Je li na tych stacjach znajduj si jakie pracuj ce urz dzenia, to musi z nich przenika w przestrze promieniowanie nietermiczne, niestochastyczne. Skoro jednak nie stwierdzamy takiego promieniowania, to mo emy przyj , e albo stacje te s opuszczone, mo e nawet od tysi cy lat, albo - je li s na nich ludzie dysponuj odpowiedni , zaawansowan technik , która uniemo liwia przedostawanie si tego promieniowania na zewn trz. - Mo e ta planeta ma wysoko rozwini cywilizacj - powiedzia Pelorat - a stacje s opuszczone dlatego, e jej mieszka cy przestali si po prostu martwi , e kto tu mo e przylecie . - Mo e... A mo e to po prostu jaka pu apka. Wesz a Bliss. Trevize, spostrzeg szy j k tem oka, mrukn zrz dliwie: - Tak, tu jeste my. - Widz - odpar a Bliss - i wci na tej samej orbicie. Tyle potrafi spostrzec. - Golan jest ostro ny, kochanie - pospieszy z wyja nieniem Pelorat. - Stacje graniczne wygl daj na opuszczone i nie wiemy, jak to rozumie . - Nie ma si czym przejmowa - powiedzia a oboj tnym tonem Bliss. - Na planecie, wokó której kr ymy, nie ma adnych dostrzegalnych znaków istnienia stworze inteligentnych. Trevize obrzuci j zdumionym wzrokiem. - O czym ty mówisz? Powiedzia ... - Powiedzia am, e na tej planecie istnieje ycie zwierz ce, i jest tak faktycznie, ale gdzie jest powiedziane, e ycie zwierz ce koniecznie implikuje istnienie istot inteligentnych? - Dlaczego o tym nie powiedzia od razu, jak tylko odkry oznaki ycia zwierz cego? - Dlatego, e z tamtej odleg ci nie mog am tego stwierdzi . Mog am jedynie stwierdzi ponad wszelk w tpliwo symptomy dzia ania zwierz cego uk adu nerwowego, ale przy tak s abym nat eniu nie potrafi abym odró ni motyla od cz owieka. - A teraz? - Teraz jeste my o wiele bli ej. Pewnie my leli cie, e pi , ale nie spa am, a w ka dym razie bardzo krótko. Ws uchiwa am si , cho to nieodpowiednie s owo, ale nie wiem, jak inaczej wam to
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wyt umaczy , z nat eniem w odg osy planety, aby odkry jaki lad procesów umys owych na tyle onych, by mog y wiadczy o istnieniu tam istot inteligentnych. - I nie ma adnych? - Przypuszczam - odpar a Bliss teraz ju ostro niej - e je li nie wykry am nic z tej odleg ci, to nie mo e tam wi cej jak par tysi cy ludzi. Je li podejdziemy jeszcze bli ej, to b to mog a okre li bardziej precyzyjnie. - No có , to zmienia posta rzeczy - powiedzia z pewnym zmieszaniem Trevize. - Tak my - powiedzia a Bliss. Wygl da a na lekko pi i przez to sk onn do irytacji. - Mo esz teraz da spokój z tym swoim analizowaniem promieniowania, wyci ganiem wniosków i przypuszcze i t ca reszt . Moje zmys y dostarczaj lepszych i pewniejszych informacji. Mo e teraz zrozumiesz, co mam na my li, mówi c, e lepiej jest by Gajaninem ni izolem. Trevize nie odpowiedzia od razu. Wida by o, e stara si pohamowa z . Wreszcie powiedzia z lodowat uprzejmo ci : - Jestem ci niezmiernie wdzi czny za t informacj . Mimo to musisz wiedzie , e - u ywaj c analogii - perspektywa wyostrzenia mego w chu nie by aby dla mnie wystarczaj cym motywem, eby wyrzec si cz owiecze stwa i sta si posokowcem. 34. Teraz, kiedy przeszli ju przez warstw chmur i lecieli wolno przez atmosfer , mogli si przyjrze Zakazanemu wiatu. Sprawia dziwne wra enie jakby by nadgryziony przez mole. Jak mo na si by o spodziewa , obszary wokó biegunów pokryte by y lodem, ale do ma e. cuchy górskie sk ada y si z nagich ska , w ród których tu i ówdzie wida by o lodowce, ale one te nie by y zbyt du e. Wida te by o niewielkie, rozrzucone po ca ej powierzchni, obszary pustynne. Ale mimo to planeta by a zupe nie adna. Mia a du e kontynenty o bogatej linii brzegowej, obfituj cej w d ugie pla e i liczne zatoki. L dy pokrywa y du e po acie lasów tropikalnych i umiarkowanych, otoczonych sawannami i kami, lecz wszystko to wygl da o z góry jak tkanina nadgryziona przez mole. By o zupe nie oczywiste, e ca y ten wiat niszczeje. Po ród lasów wieci y go e miejsca, a ca e partie k by y zrudzia e. - Jaka choroba ro lin? - rzek ze zdumieniem Pelorat. - Nie - odpar a wolno Bliss. - Co znacznie gorszego, a przy tym nieprzemijaj cego. - Widzia em ju wiele wiatów - powiedzia Trevize - ale co takiego spotykam po raz pierwszy. - Ja widzia am niewiele wiatów - rzek a na to Bliss - ale przemawia przeze mnie ca a Gaja i my , e tak wygl da wiat, z którego znikn li ludzie. - Dlaczego? - spyta Trevize. - Pomy l tylko... - powiedzia a cierpko Bliss. - Na adnym zamieszkanym wiecie nie istnieje równowaga ekologiczna w prawdziwym znaczeniu tego s owa. Taka równowaga musia a pierwotnie istnie na Ziemi, bo je li by a ona wiatem, na którym powsta a ludzko , to musia o min du o czasu, zanim pojawili si ludzie czy jakikolwiek inny gatunek zdolny do stworzenia rozwini tej techniki i sposobów przekszta cania rodowiska. W takim przypadku musia a tam istnie naturalna, oczywi cie stale zmieniaj ca si , równowaga. Jednak e na innych zamieszkanych wiatach ludzie starannie tworzyli swoje otoczenie, wprowadzaj c tam ro liny i zwierz ta. W stworzonym przez nich systemie ekologicznym nie mo e by równowagi, gdy sk ada si na niego tylko bardzo ograniczona liczba gatunków - tych, które ludzie wprowadzili celowo, gdy chcieli je mie , i tych, których nie chcieli wprowadza , ale nie potrafili si przed tym ustrzec... - Wiesz, co mi to przypomina? - wtr ci si nagle Pelorat. - Przepraszam, Bliss, e ci przerwa em, ale to tak pasuje do tego, co mówisz, e musz to zaraz powiedzie , bo potem zapomn . Natrafi em kiedy na taki stary mit o stworzeniu wiata, mit, który mówi, e na jakiej planecie zosta o stworzone ycie i e by y tam tylko takie gatunki, które dostarcza y ludziom po ytku albo przyjemno ci. Otó pierwsi ludzie zrobili co g upiego mniejsza z tym co, bo te stare mity s przewa nie symboliczne i wychodz zupe ne bzdury, je li bierze si je dos ownie - i ziemia na tej planecie zosta a przekl ta. "Ciernie i osty rodzi ci b dzie" - tak si to przek ada, cho o wiele lepiej brzmia o ono w archaicznym galaktycznym, w którym zosta o zapisane. Problem jednak w tym, czy to naprawd by o przekle stwo? Rzeczy niechciane i nielubiane przez ludzi, takie jak ciernie i osty, mog by potrzebne do zachowania równowagi ekologicznej. Bliss u miechn a si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To naprawd zdumiewaj ce, Pel, jak wszystko kojarzy ci si zaraz z jak legend i jak pouczaj ce s czasami te legendy. Tworz c swoje otoczenie na jakim wiecie, ludzie pomijaj te ciernie i osty, bez wzgl du na to, co one w danym przypadku znacz , a potem musz dba o to, eby to wszystko funkcjonowa o. Taki wiat nie jest samowystarczalnym organizmem, jak Gaja. Jest raczej ró norodnym zbiorem izoli, ale ten zbiór nie jest a tak ró norodny, eby równowaga ekologiczna mog a utrzyma si stale. Je li z takiego wiata znikaj ludzie i zaczyna brakowa ich steruj cych tymi procesami r k, to ca y uk ad zaczyna si rozpada . Planeta wraca do stanu wyj ciowego. - Je li tak si rzeczywi cie dzieje - rzek sceptycznie Trevize - to jest to proces powolny. Na tym wiecie nie ma ludzi mo e od dwudziestu tysi cy lat, a mimo to wi ksza jego cz wydaje si nadal kwitn . - Z pewno ci zale y to od tego - powiedzia a Bliss - jak starannie zadbano na pocz tku o stworzenie równowagi ekologicznej. Je li pocz tkowo równowaga ta jest do dobra, to mo e si utrzyma przez d ugi czas po znikni ciu ludzi. W ko cu dwadzie cia tysi cy lat to co prawda d ugi okres w historii ludzko ci, ale w porównaniu z yciem planety to zaledwie jeden dzie . - Przypuszczam - powiedzia Pelorat, przygl daj c si uwa nie planecie - e je li ten wiat ulega degeneracji, to na pewno nie ma tu ludzi. - Nadal nie wyczuwam adnej aktywno ci mózgowej na poziomie ludzkim i sk onna jestem przypuszcza , e na tej planecie nie ma ludzi. Odbieram nieustanny szum i brz czenie, charakterystyczne dla ni szych poziomów wiadomo ci, które s jednak na tyle wysokie, e mog odpowiada poziomowi wiadomo ci ptaków i ssaków. Mimo wszystko nie jestem pewna, czy proces dezintegracji jest tak zaawansowany, eby wiadczy niezbicie, i nie ma tu ludzi. Planeta mo e ulega degeneracji nawet wtedy, kiedy yj na niej ludzie, je li ich spo eczno jest nienormalna i nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wa ne jest zachowanie równowagi ekologicznej. - Takie spo ecze stwo na pewno szybko uleg oby zag adzie - powiedzia Pelorat. - Nie wyobra am sobie, eby ludzie nie mogli zrozumie , jak wa ne jest zachowanie czynników, które umo liwiaj im przetrwanie. - Nie podzielam twojej wiary w rozs dek ludzi, Pel - rzek a Bliss. - Wydaje mi si zupe nie mo liwe, e w spo eczno ci planetarnej sk adaj cej si tylko z izoli partykularne interesy mog przes oni interes ogó u. - Podzielam zdanie Pelorata - powiedzia Trevize - e to jest nie do pomy lenia. Zreszt sam fakt, e istnieje oko o miliona wiatów zamieszkanych przez ludzi i aden z nich nie zniszcza w wyniku jakich procesów dezintegracyjnych, wiadczy o tym, e twoje obawy, Bliss, mog by przesadne. Statek przelecia znad pó kuli, na której panowa dzie , nad pó kul pogr on w ciemno ci. Najpierw ogarn ich pog biaj cy si z ka chwil pó mrok, a potem zapanowa a zupe na ciemno , przerywana tylko wiate kami gwiazd w miejscach, gdzie nieba nie przes ania y chmury. Utrzymywali jednakow wysoko , mierz c dok adnie ci nienie atmosferyczne i intensywno przyci gania planety. By a to wysoko zbyt du a, aby mogli wpa na jaki wystaj cy masyw górski, gdy planeta znajdowa a si w stadium, kiedy ruchy górotwórcze nale y ju od dawna do przesz ci. Mimo to komputer na wszelki wypadek bada drog , wysuwaj c przed siebie palce mikrofal. Trevize popatrzy na otaczaj cy ich aksamitny mrok i powiedzia z zadum : - Dla mnie najbardziej przekonuj cym dowodem na to, e ta planeta jest opuszczona, jest brak wiate na jej pogr onej w cieniu stronie. adne spo ecze stwo dysponuj ce technik nie znios oby ciemno ci... Jak tylko znajdziemy si nad o wietlon stron , zejdziemy ni ej. - Po co? - spyta Pelorat. - Tam nic nie ma. - Kto powiedzia , e tam nic nie ma? - Bliss. I ty. - Nie, Janov. Ja powiedzia em tylko tyle, e nie ma tu adnego promieniowania wysy anego przez urz dzenia techniczne, a Bliss, e nie ma ani ladu procesów my lowych charakterystycznych dla istot ludzkich, a to nie znaczy, e nie ma tam nic. Nawet je li nie ma ludzi, to na pewno s jakie pozosta ci po nich. Poszukuj informacji, Janov, a szcz tki urz dze mog mi ich dostarczy . - Po dwudziestu tysi cach lat? - spyta z pow tpiewaniem Pelorat. - My lisz, e co mog o przetrwa do naszych czasów? Nie znajdziesz ani filmów, ani druków. Metal z ar a rdza, drewno zbutwia o, tworzywa sztuczne rozpad y si . Nawet kamienie zmursza y i rozsypa y si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Niekoniecznie po dwudziestu tysi cach lat odpar spokojnie Trevize. - Poda em t dat dlatego, e wed ug legend comporello skich by to w owym czasie kwitn cy wiat, a wi c najwy ej tyle czasu mog o min od chwili, kiedy opustosza . Ale przecie jego mieszka cy mogli wymrze albo odlecie st d zaledwie tysi c lat temu. Zbli yli si do granicy strefy, gdzie panowa a noc. Ogarn ich brzask poranka i niemal natychmiast potem znale li si w pe nym wietle dnia. "Odleg a Gwiazda" zni a si i zwolni a. Teraz dostrzegali ju szczegó y powierzchni planety. Ma e wysepki ci gn ce si wzd linii kontynentu sta y si dobrze widoczne. Wi kszo z nich pokrywa a ziele ro lin. - Moim zdaniem - powiedzia Trevize - powinni my szczególnie dok adnie zbada te zniszczone tereny. Wydaje mi si , e równowaga ekologiczna zosta a w najwi kszym stopniu zachwiana tam, gdzie znajdowa y si najwi ksze skupiska ludno ci. To tam móg si zacz proces degradacji ycia na planecie. Co o tym my lisz, Bliss? - To mo liwe. W ka dym razie, skoro nic nie wiemy, mo emy zacz od miejsc, w których naj atwiej si rozejrze . Lasy na pewno poch on y wi kszo ladów bytno ci ludzi, a wi c szukanie ich tam by oby tylko strat czasu. - Przysz o mi do g owy - powiedzia Pelorat - e dany wiat mo e w ko cu ustali równowag ekologiczn nawet z tym, co ma, e mog tam powsta nowe gatunki, a obszary zniszczone mog zosta na nowo zasiedlone. - By mo e, Pel - rzek a Bliss. - To zale y przede wszystkim od tego, jak bardzo zosta a zachwiana równowaga. A poza tym taki wiat potrzebowa by o wiele wi cej czasu ni dwadzie cia tysi cy lat, eby w drodze ewolucji osi gn now równowag ekologiczn . Trzeba by na to milionów lat. "Odleg a Gwiazda" zacz a powoli opada na pas ziemi o szeroko ci pi ciuset kilometrów, poro ni ty k pami wrzosu i ja owca, w ród których tu i ówdzie wznosi a si grupa drzew. - Co o tym my lisz? - spyta nagle Trevize, wskazuj c na co palcem. Statek zatrzyma si nad ziemi . S ycha by o cichy, lecz sta y pomruk silników grawitacyjnych, które wesz y na wysokie obroty, neutralizuj c prawie ca kowicie pole grawitacyjne planety. W miejscu, na które wskazywa Trevize, niewiele by o wida . Wznosi y si tam osypuj ce si kopce ziemi, pokryte rzadk traw . - Niczego mi to nie przypomina - powiedzia Pelorat. - Te wzniesienia maj regularne kszta ty. Równoleg e linie proste, a mo na te dostrzec inne, mniej wyra ne, skierowane ku tamtym pod k tem prostym. Widzisz? O tu! Nie znajdziesz nic takiego w adnych naturalnie ukszta towanych pagórkach. To s resztki budowli wzniesionych przez cz owieka. Wida zarysy fundamentów i cian tak wyra nie, jak gdyby nadal tu sta y. - Za my, e jest, jak mówisz - powiedzia Pelorat. - Ale to ruiny. Gdyby my chcieli prowadzi badania archeologiczne, to musieliby my kopa i kopa . Archeologom zaj oby to wiele lat, gdyby chcieli to zrobi w ciwie... - Owszem, ale my nie mamy na to czasu. To mog by ruiny jakiego staro ytnego miasta. Mo e jakie budynki jeszcze tam stoj . Polecimy wzd tych linii i zobaczymy, dok d nas zaprowadz . Na skraju tego obszaru, gdzie drzewa ros y troch g ciej, natkn li si na stoj ce jeszcze, przynajmniej cz ciowo, mury. - Dobry pocz tek - powiedzia Trevize. - L dujemy. 9. Wataha 35 "Odleg a Gwiazda" wyl dowa a u podnó a ma ego wzniesienia, które na tle p askiego raczej krajobrazu wydawa o si wzgórzem. Trevize niemal bez zastanowienia zdecydowa , e lepiej dzie umie ci statek w takim miejscu, w którym nie b dzie widoczny z odleg ci wielu mil z ka dej strony. - Temperatura na zewn trz wynosi dwadzie cia cztery stopnie Celsjusza, wiatr wieje z zachodu, z szybko ci oko o jedenastu kilometrów na godzin , zachmurzenie umiarkowane - powiedzia . Komputer nie wie zbyt wiele o ogólnej cyrkulacji powietrza, wi c nie jest w stanie przewidzie , jaka b dzie pogoda. Poniewa jednak wilgotno powietrza wynosi oko o czterdziestu procent, nie powinno pada . Ogólnie bior c, wydaje si , e wybrali my odpowiedni szeroko albo por roku. Po Comporellonie to prawdziwa przyjemno .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Przypuszczam - rzek Pelorat - e w miar post puj cej degradacji planety pogoda b dzie coraz bardziej surowa. - Jestem tego pewna - powiedzia a Bliss. - Mo esz by pewna, je li chcesz - rzek na to Trevize. - Nie b si przejmowa tym, co b dzie za ile tam tysi cy lat. Na razie jest to zupe nie przyjemna planeta i na pewno b dzie taka jeszcze ugo po naszej mierci. Mówi c to, zapina szeroki pas okalaj cy biodra. - Co to jest? - spyta a ostrym tonem Bliss. - Stare przyzwyczajenie z armii - powiedzia Trevize. - Nie mam zamiaru wychodzi na nie znan planet bez broni. - Naprawd chcesz zabra ze sob bro ? - Oczywi cie. Z prawej strony - klepn kabur , w której tkwi masywny przedmiot o szerokiej lufie - mam miotacz, z lewej - wskaza na pistolet o w skiej lufie bez adnego otworu - bicz neuronowy. - Dwa narz dzia do mordowania - rzek a Bliss z niesmakiem. - Tylko jedno. Miotacz zabija, ale bicz nie. Po prostu dzia a na zako czenia bólowe nerwów czuciowych i sprawia taki ból, e - podobno - osoba tym potraktowana wola aby umrze ni to znosi . Na szcz cie nie znalaz em si nigdy z drugiej strony tego bicza. - Po co je bierzesz? - Powiedzia em ju . To wrogi wiat. - Trevize, to jest opuszczony wiat. - Tak? Co prawda wygl da na to, e nie ma tu spo ecze stwa dysponuj cego technik , ale kto wie, czy nie spotkamy jakiej prymitywnej, postindustrialnej spo eczno ci. Mo e nie maj nic oprócz maczug i kamieni, ale tym te mo na zabi . Bliss by a wyra nie zirytowana, ale stara a si mówi spokojnie: - Nie wyczuwam tu adnych procesów psychicznych typowych dla ludzi, Trevize. To wyklucza istnienie jakiejkolwiek prymitywnej spo eczno ci, postindustrialnej czy innej. - Wi c nie b musia u ywa broni - odpar Trevize. - W takim wypadku nie masz si czym martwi . Zreszt , co ci przeszkadza, e bior j ze sob ? Nios c j , b troch ci szy, a poniewa przyci ganie tej planety równa si dziewi dziesi ciu jeden procentom si y przyci gania Terminusa, nie b dzie mnie to m czy o... S uchaj, statek nie ma co prawda broni pok adowej, ale jest nie le wyposa ony w bro r czn . Proponuj , eby cie wy dwoje tak e... - Nie - uci a Bliss. - Nie zrobi absolutnie nic, co mog oby si czy z zabijaniem... czy z zadawaniem bólu. - Tu nie chodzi o zabijanie, ale o unikni cie bycia zabitym, je li rozumiesz, co mam na my li. - Potrafi si obroni w inny sposób. - A ty, Janov? Pelorat zawaha si . - Na Comporellonie nie mieli my broni - powiedzia . - Daj spokój, Janov, Comporellon to by wiat stowarzyszony z Fundacj , adna niewiadoma. Poza tym natychmiast po l dowaniu aresztowano nas. Gdyby my mieli przy sobie bro , to by j nam odebrano. No wi c jak - chcesz miotacz? Pelorat potrz sn g ow . - Ja nigdy nie by em w armii, stary. Nie mam poj cia jak u ywa broni i w razie niebezpiecze stwa nie zdo bym z niej w por skorzysta . Wzi bym nogi za pas i... i zosta bym zabity. - Nie zostaniesz zabity, Pel - powiedzia a z przekonaniem Bliss. - Chroni ci Gaja. Tego pozuj cego na bohatera te . - To bardzo dobrze - powiedzia Trevize. Nie mam nic przeciwko temu, eby mnie chroniono, ale nie pozuj na bohatera. Wol si podwójnie zabezpieczy . B naprawd rad, je li nie b musia si gn po bro . Mówi szczerze. Mimo to wol j mie pod r . Poklepa z zadowoleniem obie kabury i powiedzia : - No to wyjd my na ten wiat. Mo e od tysi cy lat nie stan a tu stopa cz owieka. 36. - Mam takie uczucie - powiedzia Pelorat jak gdyby by o ju pó no, ale s ce jest tak wysoko, e chyba nie ma jeszcze po udnia. - Przypuszczam - powiedzia Trevize, spogl daj c na spokojny krajobraz - e to uczucie bierze si st d, i s ce tutaj ma pomara czowy odcie , przez co wygl da jak przed zachodem. Je li
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pozostaniemy tu a do zachodu i b dzie odpowiedni uk ad chmur, to przekonasz si , e s ce ma wtedy bardziej czerwony kolor ni u nas, na Terminusie. Nie wiem, czy b dzie to dla ciebie widok pi kny czy przygn biaj cy... Zreszt na Comporellonie jest prawdopodobnie jeszcze bardziej czerwone, tyle e prawie ca y czas znajdowali my si tam w budynkach, wi c nie widzieli my tego. Obróci si wolno, rozgl daj c si na wszystkie strony. Oprócz owego niezwyk ego wiat a, którego odmienno rejestrowa zreszt niemal pod wiadomie, unosi si , przynajmniej w miejscu, w którym si znajdowali, dziwny zapach. Przypomina st chlizn , ale nie by odra aj cy. Rosn ce w pobli u drzewa wydawa y si bardzo stare. By y redniej wysoko ci, o poskr canych konarach i lekko pochylonych pniach, ale nie móg si zorientowa , czy rzeczywi cie ros y tak, pochylaj c si pod wp ywem wiatrów wiej cych z przeciwnej strony, czy by o to z udzenie spowodowane szczególnym odbarwieniem ziemi. Nie wiedzia te , czy to widok tych drzew czy co bardziej nieuchwytnego wytwarza o nastrój zagro enia. - Co masz zamiar robi , Trevize? - spyta a Bliss. - Na pewno nie przyszli my tu po to, eby podziwia widoki. - Prawd mówi c - odpar Trevize - chyba na tym powinna teraz polega moja rola. Proponuj , eby Janov zbada to miejsce. Tam s jakie ruiny, a on najlepiej potrafi oceni warto napisów, je li jakie znajdzie. My , e zdo a je odczyta , bo ja nie mam poj cia o staro ytnym galaktycznym. Przypuszczam, Bliss, e b dziesz chcia a z nim pój , eby go chroni . Ja natomiast zostan tutaj, jako ubezpieczenie. - Przed czym? Przed jaskiniowcami z kamieniami i maczugami? - Mo e. - W tym momencie z jego ust znikn u miech. - To dziwne, Bliss, ale czuj si tu troch nieswojo. Nie wiem dlaczego. - Chod my, Bliss - powiedzia Pelorat. - Ca e ycie zbiera em staro ytne opowie ci, nie wychylaj c nosa z domu, wi c nigdy nie mia em w r ku adnych starodawnych dokumentów. Mo e uda mi si co znale ... Trevize patrzy , jak odchodzili. Pelorat maszerowa ra nym krokiem w stron ruin, ca y czas peroruj c, a Bliss drepta a u jego boku. Trevize s ucha bez zainteresowania, a kiedy g os Pelorata ucich w oddali, odwróci si i na powrót zacz przygl da si okolicy. Co mog o wzbudzi jego niepokój? Prawd mówi c, nigdy nie postawi stopy na nie zamieszkanym wiecie, ale wiele z nich ogl da z przestrzeni. Zazwyczaj by y to ma e planety, za ma e na to, aby posiada wod i powietrze, ale wykorzystywano je jako punkty zborne podczas manewrów floty wojennej (za jego ycia i przez dobre sto lat przed jego narodzeniem nie by o adnej wojny, ale manewry odbywa y si regularnie) lub jako prowizoryczne punkty napraw podczas symulowanych nag ych awarii. Statki, na których lata , kr y w takich razach wokó tych planet, a nawet l dowa y na nich, ale on jako nigdy nie mia czasu ani okazji, eby zej na ich powierzchni . Mo e to uczucie bra o si st d, e teraz po raz pierwszy naprawd stan na pustym wiecie? Mo e czu by to samo, gdyby w studenckich czasach stan na jednym z tych ma ych, pozbawionych powietrza wiatów? Potrz sn g ow . Nie, to nie wprawi oby go w niepokój. By tego pewien. Mia by na sobie skafander, jak tyle razy, kiedy znalaz si na zewn trz statku w przestrzeni. Oswoi si z takimi sytuacjami i kontakt ze skaln powierzchni niczego by nie zmieni . Na pewno! No, oczywi cie - teraz nie mia skafandra. Sta na wiecie, który nadawa si do zamieszkania i pozornie by równie przyjemny jak Terminus... o wiele przyjemniejszy ni Comporellon. Czu podmuch wiatru na twarzy, ciep e promienie s ca na plecach, w uszach rozbrzmiewa brz k owadów. Wszystko by o takie swojskie, tyle e nie by o tu ludzi... w ka dym razie, ju nie by o ludzi. Czy by to by o w nie to? Czy toto sprawia o, e czu si tak dziwnie? Ta wiadomo , e znajduje si na wiecie, który nie jest po prostu nie zamieszkany, ale opuszczony? Nigdy jeszcze nie by na opuszczonym wiecie, nigdy o takim nie s ysza , ba - nigdy nawet nie przypuszcza , e taki wiat mo e istnie . Wszystkie wiaty, o których wiedzia , by y stale zamieszkane od czasu, kiedy je skolonizowano. Spojrza na niebo. Opu cili ten wiat tylko ludzie. Wszystko inne zosta o. W polu widzenia pojawi si jaki ptak. Wydawa si bardziej naturalny ni jasnoniebieskie niebo pokryte zwiastuj cymi dobr pogod , zabarwionymi na pomara czowo, ob okami. (By pewien, e po kilku dniach
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
sp dzonych tutaj przyzwyczai by si do tego dziwnego koloru i niebo wraz z ob okami wydawa oby mu si zupe nie normalne.) ysza dobiegaj cy z koron drzew piew ptaków i cichsze g osy wydawane przez owady. Bliss wspomina a wcze niej o motylach i faktycznie by y tu w zadziwiaj cych ilo ciach i wielu barwnych odmianach. Od czasu do czasu z k p traw okalaj cych drzewa dobiega jaki szelest, ale nie móg dostrzec, co go powoduje. To nie te oznaki bujnie rozwijaj cego si ycia obudzi y w nim obawy. Jak powiedzia a Bliss, na wiatach ukszta towanych przez ludzi nie by o od pocz tku adnych niebezpiecznych dla cz owieka zwierz t. Bajki, których s ucha i które ogl da w dzieci stwie, opowie ci przygodowe, które poch ania b c nastolatkiem, opiera y si bez wyj tku na legendach, które musia y mie pocz tek w mitach powsta ych na Ziemi. Holowizyjne filmy pe ne by y potworów - lwów, jednoro ców, smoków, wielorybów, brontozaurów, nied wiedzi. By y ich setki, nawet nie pami ta ich nazw. Niektóre na pewno by y stworzeniami mitycznymi, mo e nawet wszystkie. By y te mniejsze stworzenia, które gryz y i dli y, a nawet ro liny, których strach by o dotkn , ale wszystko to by a fikcja. S ysza kiedy , e podobno pierwotne pszczo y potrafi y u dli , ale prawdziwe, nie wymy lone pszczo y nie przedstawia y absolutnie adnego niebezpiecze stwa. Obróci si w prawo i powoli przeszed kawa ek skrajem pagórka. Porasta a go wysoka i soczysta, ale rzadka, rosn k pkami trawa. Podszed do drzew, które równie ros y w k pach. Ziewn . Nie dzia o si nic szczególnego, wi c zastanawia si , czy nie wróci na statek i nie uci sobie drzemki. Po chwili odrzuci t my l. Musia zosta na stra y. Mo e powinien zachowywa si jak wartownik na s bie - maszerowa w rytm raz - dwa, raz dwa, robi zwroty z trza ni ciem obcasami i wymachiwa paradn pa elektryczn (by a to bro , której nie u ywano ju od trzech stuleci, ale z powodów, których nikt nie potrafi wyja ni , by a niezb dna przy pe nieniu tego rodzaju s by). miechn si na t my l, a potem pomy la , e mo e powinien do czy do Pelorata i Bliss w ruinach. Ale po co? Co by im z tego przysz o? Mo e uda oby mu si odkry co , co przeoczy Pelorat? Nie, na to b dzie dosy czasu po ich powrocie. Je li jest tam co , co mo na bez trudu odkry , to niech Pelorat ma t przyjemno . A mo e oboje znale li si w tarapatach? Nie, to niedorzeczno . W jakich tarapatach? A poza tym gdyby tak si sta o, to by go zawo ali. Przystan i s ucha . Nic nie by o s ycha . W ko cu powróci a uparta my l o s bie wartowniczej i ni z tego, ni z owego stwierdzi , e maszeruje, podnosz c wysoko nogi i stawiaj c je energicznie na powrót, podczas gdy jego r ce wykonuj skomplikowane ewolucje z nie istniej pa elektryczn . Potem zrobi elegancki zwrot przez lewe rami i ponownie spojrza na (do teraz odleg y) statek. A kiedy to zrobi , zamar . Powróci do rzeczywisto ci. Nie by sam. Do tej pory nie widzia , poza owadami i nielicznymi ptakami, adnej ywej istoty. Nie widzia ani nie s ysza , eby co si zbli o, a jednak mi dzy nim a statkiem sta o jakie zwierz . By tak zaskoczony jego niespodziewanym pojawieniem si , e w pierwszej chwili nie wiedzia , co to jest. Dopiero po pewnym czasie rozpozna to zwierz . By to pies. Trevize nie by psiarzem. Nigdy nie mia psa i nie odczuwa nag ego przyp ywu sympatii na widok osobnika tego gatunku. Teraz te nie czu nic takiego. Pomy la z pewn irytacj , e nie ma takiego wiata, na którym to stworzenie nie towarzyszy oby cz owiekowi. By a niesko czona ilo ich ras i Trevize mia wra enie, e ka dy wiat ma przynajmniej jedn swoj w asn ras . Jednak wszystkie rasy mia y jedn cech wspóln - bez wzgl du na to, czy hodowano je dla zabawy, czy na pokaz, czy dla wykonywania jakiej u ytecznej pracy, wszystkie zosta y tak ukszta towane, e kocha y cz owieka i ufa y mu. Trevize nigdy nie zachwyca si t mi ci i ufno ci . kiedy z kobiet , która mia a psa. Ów pies, tolerowany przez Trevizego ze wzgl du na t kobiet , zapa do niego przemo nym uczuciem, chodzi za nim, w azi mu na kolana (a wa pi dziesi t funtów), kiedy Trevize odpoczywa , brudzi jego ubranie lin i k akami sier ci, a kiedy Trevize i jego w cicielka chcieli si odda uciechom erotycznym, siada za drzwiami i wy przejmuj co.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Od tamtej pory Trevize nabra przekonania, e z jakich , znanych tylko psom powodów, jest niezmiennym obiektem psiej adoracji. Dlatego te , kiedy min o pocz tkowe zaskoczenie, przyjrza si psu bez obawy. By to du y okaz, o smuk ej sylwetce i d ugich nogach. Przygl da si Trevizemu bez adnych oznak adoracji. Mia otwarty pysk, co by mo e mia o w intencji psa by powitalnym u miechem, ale z by w tym pysku by y du e i wygl da y gro nie, wi c Trevize pomy la , e czu by si lepiej, gdyby go tam nie by o. Nagle zrozumia , e ten pies nigdy nie widzia cz owieka, e nie widzia y adnej ludzkiej istoty niezliczone pokolenia jego psich przodków. By mo e nag y widok cz owieka zaskoczy psa w takim samym stopniu, w jakim widok psa zaskoczy jego. Trevize przynajmniej szybko zorientowa si , e ma przed sob psa, ale pies nie mia takiej mo liwo ci. By nadal zaskoczony i by mo e zaniepokojony. Z pewno ci nie by oby bezpiecznie zostawia tak du e zwierz , z tak du ymi z bami, w takim stanie. Trevize u wiadomi sobie, e trzeba natychmiast nawi za z nim przyja . Bardzo wolno (oczywi cie, bez adnych nag ych ruchów) podszed do psa. Wyci gn r , aby pies móg j pow cha i zacz do niego przemawia agodnym g osem. W ciwie ca a przemowa ogranicza a si do s ów "dobry piesek", które Trevize powtarza z coraz wi kszym zak opotaniem. Pies, maj c wzrok utkwiony w Trevizego, cofn si o krok czy dwa, jakby mu nie ufa , i ci gn górn warg , ukazuj c k y w ca ej okaza ci. Z jego gard a wydobywa o si g uche warczenie. Chocia Trevize nigdy nie widzia psa zachowuj cego si w taki sposób, to by o dla niego oczywiste, e nie jest to nic innego jak gro ba. W tej sytuacji Trevize zatrzyma si i zamar w bezruchu. K tem oka dostrzeg jaki ruch z jednej strony i powoli odwróci w tym kierunku g ow . Zbli y si jeszcze dwa psy, a oba wygl da y równie gro nie jak pierwszy. Gro nie? Ten przymiotnik u wiadomi mu, w jakiej znalaz si sytuacji. Zabi o mu nagle serce. Mia odci drog do statku. Nie móg ucieka gdzie popadnie, bo psy na swych d ugich nogach dopad yby go po paru metrach. Gdyby zosta na miejscu i skorzysta z miotacza, to zabi by jednego, a pozosta e dwa ju by yby na nim. W oddali widzia inne, zbli aj ce si psy. Czy by porozumiewa y si ze sob w jaki sposób? Mo e polowa y gromadnie? Powoli zacz si przesuwa w lewo, gdzie na razie nie by o jeszcze psów. Powoli. Powoli. Psy przesuwa y si razem z nim. By pewien, e nie zaatakowa y go jeszcze tylko dlatego, e nigdy przedtem nie widzia y takiego zwierz cia i jego zapach by dla nich obcy. Nie mia y utrwalonego wzorca post powania w takiej sytuacji. Gdyby zacz biec, to oczywi cie znalaz yby si w znanej sobie sytuacji. Wiedzia yby, co robi , gdyby zwierz rozmiarów Trevizego okaza o strach i zacz o ucieka . One te pu ci yby si p dem. I by yby szybsze. Trevize przesuwa si w stron drzewa. Pragn si na nie wspi . Tam by go nie dopad y. Psy równie si przesuwa y. Podchodzi y coraz bli ej, lekko warcz c. Wszystkie mia y wzrok utkwiony w niego. Do czy y do nich jeszcze dwa, a zbli y si ju nast pne. Kiedy znajdzie si ju do blisko drzewa, b dzie musia pu ci si biegiem. Nie móg ani zwleka za d ugo, ani za szybko skoczy . I jedno, i drugie mog o sko czy si fatalnie. Teraz! Prawdopodobnie pobi swój rekord w biegu, a i tak niewiele brakowa o, eby nie dotar do drzewa. Poczu , e na obcasie jednego buta zamkn y si psie szcz ki i zanim z by zsun y si z twardego ceramidu, pies zd go przytrzyma . Nie mia wprawy w chodzeniu po drzewach. Nie wspina si na nie od kiedy sko czy dziesi lat, a i przedtem, jak pami ta , nie celowa w tym. Jednak to akurat drzewo mia o troch pochylony pie , a konary by y powyginane i s kate i mo na by o znale oparcie dla r k. Poza tym pogania go strach, a w takich przypadkach mo na dokona czynów, na które by si nigdy nie zdoby o w normalnej sytuacji. Zatrzyma si , kiedy by dobre dziesi metrów nad ziemi . Siedzia w rozwidleniu konarów. W tej chwili nie czu nawet, e otar r i e kapie z niej krew. U podnó a drzewa siedzia o pi psów, patrz c w gór z wywieszonymi j zykami i cierpliwie czekaj c. Co teraz? 37.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Trevize nie by w nastroju, aby spokojnie i logicznie przemy le sytuacj , w której si znalaz . Przez g ow przemyka y mu chaotyczne my li, które gdyby je uporz dkowa - wygl da yby mniej wi cej tak. Bliss utrzymywa a, e kszta tuj c oblicze jakiego wiata, ludzie tworzyli system, w którym brak by o równowagi ekologicznej i który mo na by o uchroni od rozk adu tylko ci i mozoln prac . Na przyk ad osadnicy nigdy nie sprowadzali ze sob du ych drapie ników. Na przenoszenie si z nimi ma ych nie mogli nic poradzi . W ten sposób na nowych wiatach znalaz y si ró ne insekty, paso yty, a nawet ryjówki i ma e ptaki drapie ne. Natomiast je li chodzi o te wszystkie gro ne zwierz ta znane z legend i niejasnych opisów literackich - tygrysy, szare nied wiedzie, krokodyle, orki... Kto chcia by je przenosi ze wiata na wiat, nawet gdyby mia o to jaki sens. Ale czy mia oby to w ogóle sens? W wyniku tego jedynymi du ymi drapie nikami byli ludzie, i to oni w nie musieli redukowa liczebno tych ro lin i zwierz t, które - pozostawione same sobie - nadmiernie by si rozpleni y i zagrozi y samemu swemu istnieniu. Ale je li z jakiego powodu znikn li z jakiego wiata ludzie, to rol drapie ników musia y przej inne zwierz ta. Najwi kszymi drapie nikami tolerowanymi, oswojonymi i karmionymi przez ludzi by y psy i koty. A je li zabraknie tych, którzy je karmili? Wtedy musz same zdobywa po ywienie - dla w asnego przetrwania i dla przetrwania tych, którymi si ywi , a których populacje musz by utrzymywane na jednakowym poziomie, gdy zbytnie zag szczenie doprowadzi oby do szkód o wiele wi kszych od tych, które wyrz dzaj drapie niki. A wi c w takiej sytuacji psy musz si mno . Psy du ych ras poluj na os abione czy chore du e prze uwacze, ma ych - na ptaki i gryzonie. Koty poluj noc , psy podczas dnia, koty pojedynczo, psy w zgrajach. By mo e w wyniku ewolucji dojdzie w ko cu do powstania nowych gatunków, które zajm nisze ekologiczne. Mo e niektóre psy wykszta organy pozwalaj ce im w morzu i ywi si rybami, a niektóre koty organy pozwalaj ce im chwyta bardziej niezdarne ptaki w powietrzu, a nie tylko na ziemi? Wszystkie te my li przemyka y Trevizemu przez g ow , gdy stara si opanowa i spokojnie zastanowi , co ma dalej robi . Liczba psów ca y czas ros a. Naliczy ju dwadzie cia trzy wokó drzewa, a wci przybywa y nowe. Jak du a by a ta wataha? A zreszt , co to mia o za znaczenie? I tak by o ich ju du o. Wyj miotacz z kabury, ale ch odny metal jego kolby nie dawa mu tego poczucia bezpiecze stwa, którego tak pragn . Kiedy ostatnio wk ada do miotacza bateri ? Ile razy móg wypali ? Na pewno nie dwadzie cia trzy. A co z Peloratem i Bliss? Je li si poka , to czy psy nie rzuc si na nich? Czy byli bezpieczni nawet nie pokazuj c si ? Je li psy wyczuj dwoje ludzi w ruinach, to co je powstrzyma przed zaatakowaniem ich? Na pewno nie by o tam adnych drzwi, za którymi mogliby si schroni . Czy Bliss mo e je powstrzyma albo nawet zmusi do ucieczki? Czy mo e przez nadprzestrze skoncentrowa tyle energii, ile b dzie potrzeba? Jak d ugo b dzie mog a j zachowa ? Czy zatem ma wo o pomoc? Czy przybiegn tu, je li zacznie krzycze i czy psy uciekn przed spojrzeniem Bliss? (Czy by oby to spojrzenie czy mo e po prostu jakie dzia anie czysto psychiczne, niedostrzegalne dla ludzi nie posiadaj cych takich zdolno ci?) A mo e, je li si pojawi , to zostan rozszarpani na kawa ki na jego oczach, a on b dzie móg si tylko bezradnie temu przygl da ze swego wzgl dnie bezpiecznego miejsca na drzewie? Nie, b dzie jednak musia u miotacza. Gdyby uda o mu si zabi jednego psa i odstraszy reszt cho na chwil , to móg by zle z drzewa, zawo Pelorata i Bliss, zabi jeszcze jednego psa, gdyby chcia y wróci , a potem wszyscy troje pop dziliby na statek. Nastawi intensywno promienia mikrofalowego na trzy czwarte. To powinno wystarczy do zabicia psa i narobi huku. Huk odstraszy psy, a on zaoszcz dzi energi . Wycelowa starannie w psa w rodku zgrai, który wydawa si (przynajmniej w wyobra ni Trevizego) bardziej z y ni reszta - mo e tylko dlatego, e siedzia spokojniej ni inne i przez to wydawa si z zimn krwi czeka na swoj ofiar . Pies patrzy teraz prosto na miotacz, jak gdyby drwi z tego, co mo e zrobi Trevize. Trevize u wiadomi sobie w tym momencie, e nigdy nie wypali z miotacza do cz owieka ani nie widzia , by zrobi to kto inny. Na treningach strzelali do manekinów zrobionych ze skóry i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tworzywa sztucznego i wype nionych wod . Po strzale woda natychmiast podgrzewa a si do punktu wrzenia i manekin z hukiem rozrywa si na strz py. Ale kto w czasie pokoju strzela by do cz owieka? I kto stawi by opór, widz c wymierzony w siebie miotacz, i wymusi w ten sposób jego u ycie? Tylko tu, na tym patologicznym po znikni ciu ludzi wiecie... Trevize u wiadomi sobie, e s ce przes oni a chmura - by a to ta dziwna zdolno mózgu do spostrzegania rzeczy nie maj cych adnego zwi zku z tym, co naprawd wa ne - i w tym momencie wypali . Na linii cz cej wylot miotacza z psem zamigota o lekko powietrze - by a to tylko iskierka, która szybko znik a i gdyby nie fakt, e s ce by o akurat schowane za chmur , mog aby w ogóle umkn uwagi. Pies musia odczu pocz tkow fal gor ca, bo zrobi lekki ruch, jak gdyby chcia podskoczy , ale zaraz, jak tylko jego krew i p yn komórkowy zmieni y si w par , eksplodowa . Wybuchowi, wbrew oczekiwaniom Trevizego, nie towarzyszy pot ny huk, gdy skóra psa nie by a tak mocna jak pow oki manekinów, na których wiczy w armii. Mimo to eksplozja rozrzuci a skrwawione strz py skóry i ko ci i Trevize poczu , e dek podchodzi mu do gard a. Psy odskoczy y, niektóre obrzucone ciep ymi jeszcze szcz tkami cia a towarzysza. Trwa o to jednak tylko chwil . St oczy y si i zacz y kot owa , staraj c si zje jak najwi cej z tego, co nadarzy a okazja. Trevize czu , e robi mu si jeszcze bardziej niedobrze. Nie odstraszy ich, karmi je. W tej sytuacji nigdy si st d nie oddal . Co wi cej, zapach wie ej krwi móg zwabi wi cej psów i mo e inne, mniejsze drapie niki. Dotar o do niego wo anie: - Trevize! Go... Spojrza w tamtym kierunku. Z ruin wy onili si Bliss i Pelorat. Bliss zatrzyma a si i roz a ce, aby powstrzyma Pelorata. Patrzy a na psy. Sytuacja by a jasna i oczywista. Nie musia a o nic pyta . Trevize krzykn : - Próbowa em odgoni je, nie wci gaj c w to ciebie i Pelorata. Mo esz je powstrzyma ? - Z trudem - powiedzia a Bliss normalnym tonem, tak e Trevize zaledwie zdo j us ysze , chocia usta o warczenie psów, jak gdyby kto nakry je poch aniaj d wi ki p acht . - Jest ich zbyt du o - powiedzia a Bliss - a poza tym nie znam wzoru dzia ania ich neuronów. Na Gai nie ma adnych dzikich zwierz t. - Ani na Terminusie. Ani na adnym cywilizowanym wiecie - krzykn Trevize. - Zastrzel , ile móg , a ty spróbuj powstrzyma reszt . Z mniejsz liczb b dziesz mia a mniej problemów. - Nie. Zabijanie ich przywabi tylko nowe... Zosta za mn , Pel. W aden sposób nie mo esz mnie os oni ... Trevize, ta twoja druga bro ! - Bicz neuronowy? - Tak. To powoduje ból. Tylko daj ma moc. Ma ! - Boisz si , ebym ich nie zrani ? - krzykn ze z ci Trevize. - Czy teraz pora na zastanawianie si nad wi to ci ycia? - Chodzi o ycie Pela. I moje. Rób, jak powiedzia am. Ma a moc i mierz tylko w jednego. Nie zdo am ich ju d ej powstrzyma . Psy wynios y si spod drzewa i otoczy y Bliss i Pelorata, którzy stali, opieraj c si plecami o rozsypuj cy si mur. Te, które znajdowa y si najbli ej nich, próbowa y niepewnie podej jeszcze bli ej, skoml c cicho, jakby chcia y odgadn , co je trzyma, skoro niczego nie mog wyw cha ani zobaczy . Niektóre stara y si bezskutecznie wskoczy na mur i zaatakowa od ty u. Trevize nastawi dr d oni bicz na ma moc. Bicz neuronowy zu ywa o wiele mniej energii ni miotacz i jeden adunek zasilaj cy wystarcza na setki uderze , ale Trevize nie pami ta , tak jak w przypadku miotacza, kiedy ostatnio zmienia adunek na nowy. Nie musia dok adnie celowa . Przecie oszcz dzanie energii nie by o tu tak wa ne, jak w przypadku miotacza, móg przeci gn nim po ca ej sforze. By a to tradycyjna metoda powstrzymywania t umu, kiedy pojawia y si oznaki wiadcz ce, e mo e si on sta gro ny. Poszed jednak za wskazówk Bliss. Wycelowa w jednego psa i nacisn spust. Pies przewróci si na grzbiet, z podkurczonymi apami i zacz przenikliwie skowycze . Pozosta e psy odsun y si od niego, k ad c uszy po sobie. Potem odwróci y si i skowycz c jak ten, którego Trevize smagn biczem, zacz y ucieka , najpierw powoli, potem coraz pr dzej, a
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wreszcie ca ym p dem. Ten, który le , podniós si z trudem i zawodz c i kulej c z bólu, pobieg za reszt . Skowyt zamar w oddali. Bliss powiedzia a: - Lepiej chod my na statek. One tu wróc . Je li nie te, to inne. Trevize mia wra enie, e jeszcze nigdy nie otwiera tak szybko wej cia do statku. I mo e nigdy nie dzie si ju z tym tak spieszy . 38 Zapad a noc, zanim Trevize doszed do w miar normalnego stanu. Kawa ek syntetycznej skóry na otartej d oni u mierzy ból fizyczny, ale ból psychiczny nie mija tak szybko. Nie chodzi o tu o samo wystawienie si na niebezpiecze stwo. Zareagowa na nie jak ka dy przeci tnie odwa ny cz owiek. Chodzi o o t zupe nie niespodziewan stron , z której si pojawi o. O to, e czu si o mieszony. adnie by wygl da , gdyby ludzie dowiedzieli si , e zgraja warcz cych psów zap dzi a go na drzewo. Nie by by chyba w gorszej sytuacji, gdyby to nie psy, ale rozz oszczone kanarki zmusi y go do ucieczki. Przez wiele godzin nas uchiwa , czy psy nie ponowi ataku, czy nie us yszy ich wycia i drapania pazurami o kad ub statku. Pelorat, dla odmiany, wydawa si zupe nie spokojny. - Nie mia em, stary, absolutnie adnych w tpliwo ci, e Bliss sobie z tym poradzi, ale musz przyzna , e umiesz doskonale pos ugiwa si broni . Trevize wzruszy ramionami. Nie by w nastroju do rozmowy na ten temat. Pelorat trzyma w r ku swoj bibliotek - p yt kompaktow , na której zosta y zapisane wyniki jego kilkudziesi cioletniej pracy nad mitami i legendami. Szybko schroni si z ni w swej sypialni, gdzie mia ma y czytnik. Wydawa si zupe nie zadowolony z siebie. Trevize zauwa to, ale nie mia ochoty o nic pyta . dzie mia na to czas, kiedy jego umys nie b dzie tak poch oni ty psami. Kiedy zostali sami, Bliss powiedzia a niepewnie, jakby badaj c, czy Trevize ma ochot na rozmow : - Przypuszczam, e ci zaskoczy y. - Ca kowicie - odpar ponuro Trevize. - Kto by pomy la , e na widok psa - psa! - b ucieka , w obawie o ycie. - Po dwudziestu tysi cach lat bez ludzi to ju nie s psy, jakie znamy. Teraz s tu na pewno ównymi du ymi drapie nikami. Trevize skin g ow . - Zrozumia em to, kiedy siedzia em na drzewie w charakterze g ównej potencjalnej ofiary. Mia racj , mówi c o braku równowagi ekologicznej. - Owszem, z ludzkiego punktu widzenia, ale bior c pod uwag to, jak wietnie te psy wydaj si dba o swoje sprawy, zastanawiam si , czy przypadkiem to Pel nie mia racji, wysuwaj c przypuszczenie, e przyroda sama potrafi zadba o równowag i e ta wzgl dnie niewielka liczba gatunków, które zosta y sprowadzone na jaki wiat mo e da pocz tek odmianom, które zape ni nisze ekologiczne. - To dziwne - rzek Trevize. - Mnie to te przysz o do g owy. - O ile, oczywi cie, brak równowagi nie jest tak du y, e proces dochodzenia do niej musia by trwa zbyt d ugo. W takiej sytuacji, zanim zapanowa aby równowaga, na planecie mog yby powsta warunki uniemo liwiaj ce istnienie ycia. Trevize mrukn co niezrozumia ego w odpowiedzi. Bliss spojrza a na niego z zastanowieniem. - Co ci sk oni o, eby zabra ze sob bro ? spyta a. - Na niewiele mi si ona przyda a - odpar Trevize. - To twoja umiej tno ... - Niezupe nie - przerwa a mu Bliss. - Potrzebna by a twoja bro . W tak nag ej potrzebie, maj c tylko nadprzestrzenny kontakt z reszt Gai i znajduj c si wobec tylu umys ów o tak nieznanej strukturze, nie zdo abym nic zrobi bez twojego bicza neuronowego. - Miotacz nie zda si na nic. Próbowa em z niego skorzysta . - Strza z miotacza powoduje, e pies po prostu znika. Reszta mo e by zaskoczona, ale nie przestraszona. - By o jeszcze gorzej - powiedzia Trevize. Z ar y szcz tki. W ten sposób przekupi em je, eby zosta y. - No tak, taki móg by tego skutek. Natomiast z biczem neutronowym sprawa przedstawia si inaczej. Bicz powoduje ból, a pies czuj cy ból wydaje d wi ki natychmiast rozpoznawane przez
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
inne psy, które na zasadzie odruchu warunkowego same zaczynaj si ba . A kiedy ju odczu y strach, to wystarczy o, e troch podra ni am ich mózgi i uciek y. - Zgoda, ale ty zorientowa si , e w tym przypadku bicz by skuteczniejsz broni . Ja nie. - Jestem przyzwyczajona do zajmowania si umys ami, a ty nie. Dlatego nalega am, eby u ma ej mocy i mierzy tylko w jednego psa. Nie chcia am dopu ci do tego, eby ból by tak silny, by u mierci psa, bo wtedy nie wyda by adnego g osu. Z drugiej strony nie chcia am, eby dzia anie bicza by o rozproszone mi dzy wiele psów, bo wtedy kilka by tylko lekko zaskomla o. Chcia am, eby jeden pies poczu odpowiednio silny ból. - I sta o si , jak chcia , Bliss - rzek Trevize. - Podzia o znakomicie. Jestem ci winien wdzi czno . - Zazdro cisz mi - odpar a Bliss z zamy leniem - bo wydaje ci si , e si o mieszy . Ale, powtarzam, bez twojej broni nie mog abym nic zrobi . Intryguje mnie, co ci sk oni o, eby zabra ze sob bro , mimo e ci zapewni am, e na tym wiecie nie ma ludzi. Zreszt nadal jestem pewna, e jest tak, jak mówi am. A wi c jak to by o? Przewidzia to spotkanie z psami? - Nie. Na pewno nie. Przynajmniej nie wiadomie. Chocia normalnie nie nosz broni. Kiedy byli my na Comporellonie, nawet przez my l mi nie przesz o, eby zabra ze sob bro ... Ale nie dam sobie wmówi , e to by a jaka magia. To niemo liwe. My , e kiedy zacz li my rozmawia o braku równowagi ekologicznej, to zupe nie pod wiadomie wyobrazi em sobie, e w sytuacji kiedy zabrak o ludzi, pewne zwierz ta sta y si gro ne. To jest zupe nie oczywiste po fakcie, ale by mo e mia em takie przeczucie przed faktem. I to wszystko. - Nie zbywaj tego tak atwo - powiedzia a Bliss. - Ja te bra am udzia w tej rozmowie o braku równowagi ekologicznej, a jednak nie mia am takiego przeczucia. To w nie ten twój dar przeczuwania zdarze tak ceni Gaja. Rozumiem te , e musi to by dla ciebie irytuj ce - posiada dar przewidywania czy przeczuwania, którego zasady ani istoty nie mo esz dociec, podejmowa decyzje b c przekonanym o ich s uszno ci, ale nie maj c ani nie znaj c argumentów przemawiaj cych za ich podj ciem. - Na Terminusie mówi si na to "robi co na nos". - Na Gai mówimy "wiedzie bez my lenia". Nie lubisz wiedzie bez my lenia, prawda? - Tak, denerwuje mnie to. Nie lubi kierowa si przeczuciami. Przypuszczam, e nie ma przeczucia bez powodu, ale fakt, e nie znam powodu jakiego przeczucia sprawia, e czuj si , jakbym nie panowa nad swoim w asnym umys em, jakbym cierpia na jak agodn form szale stwa. - Kiedy podj decyzj na korzy Gai i Galaxii, opiera si na takim przeczuciu, a teraz szukasz powodu tego przeczucia. - Mówi em ju to z dziesi razy. - A ja nie przyjmowa am tego wyja nienia. Przepraszam. Przyrzekam, e wi cej si to nie powtórzy. Ale mam nadziej , e nie b dziesz si gniewa , je li b przytacza a argumenty na korzy Gai. - Nie - odpar Trevize - je li ty zgodzisz si , e mog ich nie przyj . - A wi c, czy nie wydaje ci si , e ten Nieznany wiat wraca do stanu dziko ci i mo e nawet w ko cu zapanuj tu warunki uniemo liwiaj ce w ogóle istnienie ycia, tylko dlatego, e zabrak o tu jednego gatunku, gatunku istot inteligentnych, które potrafi yby pokierowa biegiem spraw? Gdyby ten wiat by Gaj albo, lepiej jeszcze, cz ci Galaxii, co takiego nie mog oby si zdarzy . Istnia by nadal umys kieruj cy biegiem spraw. By aby nim Galaxia. Wówczas, bez wzgl du na to, co doprowadzi o do zachwiania równowagi ekologicznej, przyroda d aby do jej odzyskania. - To znaczy, e psy przesta yby zdobywa po ywienie? - Oczywi cie, e nie. Musia yby je , tak samo jak ludzie, ale zdobywanie po ywienia by oby podporz dkowane celowi nadrz dnemu, utrzymywaniu równowagi ekologicznej, a nie, jak teraz, wynika o z przypadkowego uk adu okoliczno ci. - By mo e dla psa - powiedzia Trevize utrata wolno ci nie ma adnego znaczenia, ale dla cz owieka wolno znaczy zbyt wiele... A gdyby ludzko w ogóle przesta a istnie , gdyby znik a nie tylko z tej planety czy nawet z wielu planet, ale w ogóle z Galaktyki? Gdyby w Galaxii zabrak o w ogóle istot ludzkich? Co wtedy? Czy nadal istnia by umys kieruj cy wszystkim? Czy pozosta e istoty i materia nieo ywiona potrafi yby stworzy wspólny umys , który sprosta by temu zadaniu? Bliss zawaha a si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Taka sytuacja - powiedzia a w ko cu - nigdy si nie zdarzy a. I nie jest prawdopodobne, aby zdarzy a si kiedykolwiek w przysz ci. - Ale czy nie jest dla ciebie oczywiste - nie dawa za wygran Trevize - e umys ludzki ró ni si jako ciowo od wszystkich innych umys ów i e gdyby go zabrak o, ta ca a reszta razem wzi ta nie mog aby go zast pi ? A zatem, czy nie jest tak, e ludzie s wyj tkowymi istotami i e powinni by traktowani jako takie? Nie powinno si ich stapia w jeden organizm, nie mówi c ju o czeniu ze zwierz tami czy materi nieo ywion . - Podj decyzj na korzy Galaxii. - Z powodu, którego nie potrafi zrozumie . - Mo e tym powodem by a pod wiadoma obawa o skutki zachwiania równowagi ekologicznej? Mo e pod wiadomie zda sobie spraw z faktu, e ka dy wiat w Galaktyce znajduje si na kraw dzi i e w ka dej chwili mo e straci równowag i tylko Galaxia jest w stanie zapobiec katastrofie w rodzaju tej, która zdarzy a si na tym wiecie, nie mówi c ju o wojnach i nieudolnym zarz dzaniu? - Nie. W chwili, kiedy podejmowa em decyzj , nie my la em o zachwianej równowadze ekologicznej. - A sk d masz tak pewno ? - St d, e chocia w danej chwili nie wiem, co mnie sk ania do takiego, a nie innego zachowania, to kiedy ju po fakcie kto zaproponuje mi jakie wyja nienie, od razu wiem, czy moje przeczucie nie tego dotyczy o... I tak wydaje mi si , e przeczucie mówi o mi, i na tym wiecie mo emy natkn si na gro ne zwierz ta. - Gdyby nie po czenie naszych zdolno ci, twojego daru przewidywania i mojej umiej tno ci wp ywania na mózgi - powiedzia a powa nie Bliss te gro ne zwierz ta mog yby nas u mierci . A wi c zosta my przyjació mi. Trevize skin g ow . - Je li tego chcesz... W jego g osie czu by o jednak pewien ch ód, wi c Bliss unios a w gór brwi, ale akurat w tym momencie wpad Pelorat, kiwaj c g ow tak energicznie, jakby chcia j zrzuci z szyi. - My , e mamy to - powiedzia . 39. Ogólnie rzecz bior c, Trevize nie wierzy w atwe zwyci stwa, ale taka ju jest natura ludzka, e wbrew racjonalnym argumentom wierzy si w to, w co pragnie si uwierzy . A wi c Trevize poczu nagle sucho w gardle, ale przemóg si i spyta : - Po enie Ziemi? Odkry to, Janov? Pelorat gapi si na niego przez chwil , a potem powiedzia , wyra nie zgaszony: - Hmm, niezupe nie... To znaczy, zupe nie co innego. Zapomnia em o tym, Golan. Odkry em w ruinach co innego. My , e to nie jest takie wa ne. Trevize wzi g boki oddech i powiedzia : - Nie szkodzi, Janov. Ka de odkrycie jest wa ne. Co chcia nam powiedzie ? - Hmm - odpar Pelorat. - Prawie nic nie przetrwa o do naszych czasów. Rozumiesz, po dwudziestu tysi cach lat deszcz i wiatr robi swoje. Poza tym ro linno te wywiera wp yw, a zwierz ta... Mniejsza z tym. Chodzi o to, e "prawie nic" nie znaczy to samo, co "nic". Tam, gdzie s te ruiny, musia sta jaki budynek u yteczno ci publicznej, bo znalaz em przewrócony blok kamienny czy betonowy z wyrytym na nim napisem. Napis by bardzo niewyra ny, ale zrobi em jego zdj cie jednym z tych aparatów; które mamy na statku, takim z wbudowanym wzmacniaczem komputerowym... Nie spyta em ci , Golan, czy mog go wzi , ale to by o dla mnie wa ne, wi c... Trevize machn r ze zniecierpliwieniem. - Mów dalej! - Uda o mi si odczyta kawa ek tego napisu. Jest bardzo stary. Ale chocia mam wpraw w odczytywaniu archaicznych zapisów i chocia korzysta em z tego wzmacniacza komputerowego, mog em odcyfrowa tylko jeden fragment. W tym miejscu litery by y wi ksze i troch wyra niejsze. By mo e zosta y g biej wyryte dlatego, e uk adaj si w nazw tego wiata. Ten fragment brzmi "Planeta Aurora", wi c przypuszczam, e wiat, na którym si znajdujemy, nazywa si , a raczej nazywa , Aurora. - Musia mie jak nazw - zauwa ironicznie Trevize.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Owszem, ale raczej rzadko si zdarza, eby nazwy wybierano przypadkowo. Przejrza em dok adnie swoj bibliotek i znalaz em dwie stare legendy, pochodz ce z dwu ró nych, znacznie oddalonych od siebie wiatów, co przemawia za tym, e powsta y niezale nie od siebie... Ale mniejsza z tym. Otó w obu tych legendach Aurora jest nazw witu. Mo na przypuszcza , e Aurora rzeczywi cie znaczy a " wit" w którym z j zyków pregalaktycznych. Tak si sk ada, e wyrazu u ywanego na okre lenie witu czy poranka cz sto u ywa si jako nazwy dla stacji kosmicznej czy innej budowy, która jest pierwsza w swym rodzaju. A zatem, je li w jakim j zyku ten wiat zosta nazwany witem, to mo e by równie pierwszym wiatem w swoim rodzaju. - Czy by sugerowa , e ta planeta to Ziemia, a Aurora jest jej drug nazw , nadan jej dlatego, e tu by " wit" ycia i ludzko ci? - spyta Trevize. - Nie wyci ga bym tak daleko id cych wniosków - odpar Pelorat. - W ko cu nie ma tu ani radioaktywno ci, ani olbrzymiego satelity, ani gazowego olbrzyma z pot nymi pier cieniami - powiedzia , nieco zgry liwie, Trevize. - W nie. Ale Deniador, zdaje si , uwa , e ten wiat by jednym z tych, które zosta y za one przez pierwsz fal kolonistów, przez Przestrze ców. Je li tak faktycznie by o, to jego nazwa, Aurora, mog aby wiadczy , e by pierwszym z za onych przez nich wiatów. By mo e znajdujemy si teraz na najstarszym, nie licz c Ziemi, wiecie w Galaktyce. Czy to nie podniecaj ce? - W ka dym razie interesuj ce, Janov, ale czy mo na a tyle wywnioskowa z samej nazwy Aurora? - To jeszcze nie wszystko - odpar z o ywieniem Pelorat. - Na ile mog em to sprawdzi w swoich materia ach, nie ma obecnie w Galaktyce adnego wiata o tej nazwie. Jestem pewien, e twój komputer zweryfikuje moj opini . Jak ju mówi em, jest wiele ró nych wiatów i innych obiektów, których nazwy znacz " wit", ale nie ma w ród tych nazw s owa "Aurora". - A dlaczego mia oby tam by to s owo? Je li jest pochodzenia pregalaktycznego, to jest ma o prawdopodobne, eby by o znane. - Ale nazwy pozostaj nawet wtedy, kiedy ich znaczenie ulega zapomnieniu. Je li by to pierwszy skolonizowany wiat, to by mo e by przez pewien czas najwa niejszym wiatem w Galaktyce. W takiej sytuacji mo na by si spodziewa , e by y te inne wiaty, za one pó niej, nazywaj ce si Nowa Aurora, Aurora Mniejsza czy jako tak. A wi c inne... - Mo e nie by to pierwszy skolonizowany wiat - przerwa mu Trevize. - Mo e nigdy nie mia wielkiego znaczenia. - Moim zdaniem mo na da znacznie lepsze wyja nienie tego faktu, stary. - Jakie? - Je li - jak mówi Deniador - po pierwszej fali kolonistów ruszy a druga, która za a wszystkie obecnie zamieszkane wiaty, to jest bardzo prawdopodobne, e w stosunkach mi dzy nimi panowa a wrogo . W takiej sytuacji koloni ci z drugiej fali, zak adaj c wiaty, które teraz istniej , nie nadawaliby im nazw, które nosi y za one przez tych z pierwszej fali. W ten sposób z faktu, e nazwa "Aurora" nigdy si ju nie powtórzy a, mo emy wyci gn wniosek, e rzeczywi cie by y dwie fale kolonistów i e ten wiat zosta za ony przez ludzi z pierwszej fali. Trevize u miechn si . - No, teraz mam ju pewne poj cie o tym, jak wy, mitologowie, pracujecie. Tworzycie wspania budowl , która by mo e nie ma fundamentów. Legendy mówi , e kolonistom pierwszej fali towarzyszy y liczne roboty i e to w nie sta o si przyczyn ich zag ady. A wi c gdyby uda o si nam znale na tym wiecie cho by jednego robota, to by bym sk onny przyj twoj hipotez , ale nie spodziewam si , aby po dwudziestu ty... Pelorat, który robi takie miny, jakby chcia co powiedzie i nie móg , wreszcie odzyska g os: - Jak to, wi c nie mówi em ci o tym, Golan?... No tak, oczywi cie nie. Jestem tak przej ty, e mówi bez sk adu. Tam by robot. 40. Trevize potar d oni czo o, jakby poczu nag y ból g owy. - Robot? Tam by robot? - Tak - odpar Pelorat, akcentuj c to energicznym kiwni ciem g ow . - Sk d wiesz, e to by robot? - No jak to sk d? Po prostu robot. Czy móg bym nie rozpozna robota?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A widzia przedtem jakiego ? - Nie, ale to by metalowy obiekt, który wygl da jak cz owiek. Mia g ow , r ce, nogi, tu ów. Mówi "metalowy", ale faktycznie by a to prawie sama rdza i kiedy do niego podszed em, to chyba wibracja spowodowana moimi krokami uszkodzi a go jeszcze bardziej, bo jak wyci gn em r , eby go dotkn ... - Dlaczego chcia go dotkn ? - My , e dlatego, e nie wierzy em w asnym oczom. By a to zupe nie odruchowa reakcja. Wi c jak tylko go dotkn em, rozsypa si . Ale... - Co? - Zanim to si sta o, wyda o mi si , e w jego oczach pojawi si lekki blask i wyda taki d wi k, jakby chcia co powiedzie . - To znaczy, e on nadal dzia ? - Troszeczk , Golan. A potem si rozsypa . Trevize odwróci si do Bliss. - Potwierdzasz to wszystko, Bliss? - To by robot - powiedzia a Bliss. - I nadal dzia ? - Zanim si rozsypa , zdo am uchwyci s aby lad aktywno ci neuronowej - odpar a Bliss. - A sk d tam si mog a wzi aktywno neuronowi? Przecie robot nie posiada mózgu, sk adaj cego si z ywych komórek. - My , e ma komputerowy odpowiednik mózgu i e potrafi abym to wykry . - Czy mentalno , któr wykry , by a specyficzna raczej dla robota ni dla cz owieka? Bliss ci gn a usta i powiedzia a: - Ten impuls by zbyt s aby, abym mog a powiedzie co poza tym, e w ogóle by . Trevize popatrzy na Bliss, potem na Pelorata i rzek z rozdra nieniem: - To wszystko zmienia. 10. Roboty 41. Podczas obiadu Trevize zdawa si by zatopiony w my lach, a Bliss skupi a ca uwag na jedzeniu. Pelorat, który jako jedyny mia ochot do rozmowy, stwierdzi , e je li wiat, na którym si znajdowali, jest Auror i je li by on pierwszym wiatem za onym przez osadników z Ziemi, to powinien si znajdowa blisko niej. - Mo e warto by by o przeszuka s siednie systemy gwiezdne - powiedzia . - Oznacza oby to sprawdzenie najwy ej paruset gwiazd. Trevize mrukn w odpowiedzi, e szukanie na chybi trafi to ostateczno i e nawet je li znajdzie Ziemi , to chce uzyska na jej temat jak najwi cej informacji, zanim zdecyduje si wyl dowa . Nie powiedzia nic wi cej, wi c Pelorat zamilk zgaszony. Po obiedzie Trevize w dalszym ci gu nie zdradza ochoty do rozmowy, wi c Pelorat postanowi wyci gn co z niego. - Zostajemy tu, Golan? - spyta . - Przynajmniej na noc - powiedzia Trevize. Musz wszystko przemy le . - Czy to bezpieczne? - Je li nie ma tu nic gro niejszego ni psy odpar Trevize - to w statku jeste my zupe nie bezpieczni. - A ile czasu zaj by nam start, gdyby okaza o si , e jest tu co gro niejszego od psów? - Postawi em komputer w stan pogotowia. My , e uda oby si nam wystartowa w czasie jednejdwóch minut. Zreszt je li zdarzy si co niespodziewanego, to komputer natychmiast nas zaalarmuje, wi c proponuj , eby my si wszyscy troch przespali. Jutro rano podejm decyzj co do naszego nast pnego ruchu. atwo powiedzie " - pomy la Trevize, kiedy zapad a ciemno . Le zwini ty w k bek na pod odze sterowni. Nie by o to zbyt wygodne, ale by pewien, e w tej sytuacji w ku te nie zasn by szybciej i nie spa by lepiej, a w sterowni móg przynajmniej przyst pi natychmiast do dzia ania, gdyby komputer wszcz alarm.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
W tym momencie us ysza odg os kroków i odruchowo usiad , uderzaj c g ow o kant pulpitu nie tak mocno, eby zrani si , ale wystarczaj co silnie, aby skrzywi si z bólu. Pomalowa bol ce miejsce. - Janov? - spyta st umionym g osem, wycieraj c zy, które ból wycisn mu z oczu. - Nie. Bliss. Trevize zacz maca r pulpit, aby uzyska przynajmniej cz ciowy kontakt z komputerem i agodne wiat o ukaza o Bliss w jasnoró owym szlafroku. - O co chodzi? - spyta Trevize. - Zajrza am do twojej sypialni, ale ci tam nie by o. Nie mia am jednak w tpliwo ci, e czuj twoje fale mózgowe, wi c posz am w kierunku, sk d dochodzi y. By o jasne, e nie pisz, wi c wesz am. - Dobrze, ale czego chcesz? Usiad a przy cianie i podci gn a kolana pod brod . - Nie bój si - powiedzia a. - Nie planuj zamachu na resztki twego dziewictwa. - No my - odpar drwi co Trevize. - Dlaczego nie pisz? Potrzebujesz snu bardziej ni ja. - Wierz mi - powiedzia a cicho - e ta historia z psami bardzo mnie wyczerpa a. - Wierz ci. - Ale musia am porozmawia z tob bez Pela. - O czym? - Kiedy opowiedzia ci o tym robocie, powiedzia , e to wszystko zmienia. Co mia na my li? - Nie wiesz? Mamy trzy zestawy wspó rz dnych, dla trzech Zakazanych wiatów. Chc odwiedzi wszystkie trzy, aby dowiedzie si jak najwi cej o Ziemi, zanim spróbuj j odnale . Przysun si do niej bli ej, eby mogli mówi jeszcze ciszej, ale nagle szybko si odsun . - S uchaj, nie chcia bym, eby nas tu znalaz Janov - powiedzia . - Nie wiem, co by sobie pomy la . - Nie przyjdzie tutaj. pi teraz. Troch wzmocni am jego sen. Je li zacznie si wierci , to zaraz o tym wiedzia a... Mo esz mówi dalej. Chcesz zatem odwiedzi wszystkie te wiaty. Ale co si zmieni o? - Pocz tkowo nie mia em zamiaru niepotrzebnie traci czasu na jakimkolwiek wiecie. Skoro ten wiat, Aurora, jest od dwudziestu tysi cy lat bezludny, to jest w tpliwe, aby zachowa y si tu jakie warto ciowe informacje. Nie chc azi tu ca ymi tygodniami czy miesi cami, walcz c z psami, kotami, bykami czy innymi zwierz tami, które mog y zdzicze i sta si niebezpieczne, w nadziei, e w ród tych ruin znajd mo e jaki strz p informacji. By mo e na którym z pozosta ych Zakazanych wiatów, a mo e nawet na obu, yj jeszcze ludzie i s nietkni te biblioteki. A wi c chcia em odlecie st d jak najszybciej. Mo e byliby my ju w przestrzeni i spaliby my sobie spokojnie. - Ale? - Ale je li na tym wiecie znajduj si jeszcze funkcjonuj ce roboty, to mo e mogliby my od nich uzyska jakie informacje. By oby bezpieczniej zaj si robotami ni lud mi, bo z tego, co ysza em, musz one stosowa si do ludzkich polece i nie mog skrzywdzi adnej ludzkiej istoty. - A wi c zmieni zamiary i chcesz tu jeszcze troch zosta , aby poszuka robotów. - Nie, Bliss, nie chc . Wydaje mi si , e aden robot nie mo e bez konserwacji przetrwa dwudziestu tysi cy lat... No, ale skoro widzia tu robota, w którym tli a si jeszcze iskierka energii, to jest oczywiste, e nie mog polega na swoich zdrowo rozs dkowych s dach o robotach. Nie mog pozwoli , eby kierowa a mn niewiedza. Mo e roboty s bardziej odporne ni mi si wydawa o, a mo e potrafi si same konserwowa . - Pos uchaj mnie - powiedzia a Bliss - i, prosz , zachowaj to w sekrecie. - W sekrecie? - spyta Trevize, podnosz c ze zdziwienia brwi. - Przed kim? ! Oczywi cie przed Pelem. S uchaj, nie musisz zmienia swego planu. Mia racj . Na tym wiecie nie ma ju funkcjonuj cych robotów. Niczego nie wykry am. - Wykry tego jednego, a je li jest ten jeden... - Wcale go nie wykry am. On nie funkcjonowa , i to od dawna. - Ale powiedzia ... - Wiem, co powiedzia am. Pelowi wydawa o si , e widzi ruch i s yszy g os. Ale on jest marzycielem. Ca e ycie po wi ci na zbieranie danych, ale w ten sposób trudno zyska s aw w nauce. On bardzo chce dokona jakiego wa nego odkrycia. Odkrycie s owa "Aurora" by o niezbitym faktem i uszcz liwi o go bardziej, ni sobie wyobra asz. Pragn znale co wi cej.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Chcesz powiedzie , e tak bardzo pragn dokona odkrycia, e sam sobie wmówi , e robot, którego znalaz , jest nadal sprawny? - Znalaz kawa zardzewia ego elastwa, w którym nie by o wi cej wiadomo ci ni w skale, o któr by oparty. - Ale potwierdzi jego opowie . - Nie mog am obrabowa go z jego odkrycia. On znaczy dla mnie tak wiele. Trevize patrzy na ni przez dobr minut , a potem powiedzia : - Mo esz mi wyja ni , dlaczego on znaczy dla ciebie tak wiele? Chc wiedzie . Naprawd chc to wiedzie . Dla ciebie jest on na pewno starszym m czyzn , w którym nie ma nic romantycznego. Jest izolem, a ty pogardzasz izolami. Jeste m oda i adna i na pewno s takie elementy Gai, które maj cia a m odych i przystojnych m czyzn. Z nimi mog aby mie zwi zki fizyczne, które, pot gowane przez Gaj , wznios yby ci na szczyty rozkoszy. Co takiego widzisz w Janovie? Bliss spojrza a powa nie na Trevizego. - A ty go nie kochasz? - spyta a. Trevize wzruszy ramionami. - Lubi go. My , e je li pozbawi to podtekstu erotycznego, to mo esz powiedzie nawet, e go kocham. - Znasz go od niedawna. A wi c dlaczego go kochasz, na swój nieerotyczny sposób? Trevize u miechn si bezwiednie. - To naprawd dziwny facet. Jestem wi cie przekonany, e nigdy nawet nie pomy la o sobie. Polecono mu lecie ze mn , wi c polecia . Bez adnego sprzeciwu. Chcia , eby my polecieli na Trantor, ale kiedy powiedzia em, e chc lecie na Gaj , nie protestowa . Teraz uda si ze mn na poszukiwanie Ziemi, chocia wie, e to niebezpieczne. Jestem zupe nie pewien, e gdyby musia za mnie czy za kogokolwiek innego odda ycie, to zrobi by to. I to bez alu. - A ty odda by ycie za niego? - By mo e, gdybym nie mia czasu do namys u. Gdybym mia czas, eby to przemy le , to zawaha bym si i móg bym stchórzy . Nie jestem taki dobry, jak on. I w nie dlatego odczuwam siln potrzeb chronienia go i dbania o jego dobro. Nie chc , eby Galaktyka nauczy a go, e nie warto by dobrym. Rozumiesz? A szczególnie musz go chroni przed tob . Nie mog znie my li, e pewnego dnia rzucisz go dla jakiej b ahej przyjemno ci. - Przypuszcza am, e my lisz co takiego. Nie uwa asz, e widz w nim to samo, co ty, a nawet wi cej, bo mog kontaktowa si bezpo rednio z jego umys em? Czy zachowuj si tak, jakbym chcia a go zrani ? Czy potwierdzi abym te jego urojenia, e widzia funkcjonuj cego robota, gdybym nie wiedzia a, e w przeciwnym razie sprawi mu przykro i nie chcia a tego unikn ? Jestem przyzwyczajona do tego, co nazywasz dobroci , gdy ka dy element Gai jest gotów po wi ci si dla dobra ca ci. Nie znamy i nie potrafimy zrozumie innych motywów. Ale te , post puj c w ten sposób, nic nie tracimy, gdy ka dy element jest ca ci , cho my , e nie jeste w stanie tego poj . Z Pelem sprawa wygl da inaczej. Bliss nie patrzy a na Trevizego. Wygl da a tak, jakby mówi a sama do siebie. - On jest izolem. Jest bezinteresowny nie dlatego, e jest elementem wi kszej ca ci. Jest bezinteresowny i niesamolubny dlatego, e taki ju jest. Rozumiesz, co mam na my li? Ma wszystko do stracenia, chocia nie ma nic do zyskania, a jednak jest, jaki jest. Zawstydza mnie, gdy ja jestem taka, nie boj c si , e co strac , a on jest, jaki jest, nie maj c nadziei, e co przez to zyska. - Znowu spojrza a na Trevizego. Mia a powa min . Rozumiesz teraz, o ile wi cej wiem o nim ni ty? I nadal my lisz, e mog abym go skrzywdzi ? - Bliss - rzek Trevize - powiedzia dzisiaj: "Zosta my przyjació mi", a ja na to odpar em: "Je li tego chcesz". Nie by o to zbyt uprzejme z mojej strony, ale pomy la em o tym, co mo esz zrobi Janovowi. Teraz moja kolej. Zosta my przyjació mi, Bliss. Mo esz dalej przytacza argumenty na korzy Galaxii, a ja mog ich nie przyjmowa , ale mimo tego mo emy by przyjació mi. Wyci gn do niej r . - Oczywi cie - powiedzia a i u cisn a mocno jego d . 42. Trevize u miechn si w duchu. Kiedy siedzia przy komputerze staraj c si zlokalizowa gwiazd (je li w ogóle by a tam jaka gwiazda), której po enie okre la y wspó rz dne z pierwszego zestawu, i Pelorat i Bliss bacznie si temu przygl dali, i zasypywali go pytaniami. Teraz byli w swojej kabinie i spali, a w ka dym razie odpoczywali, zostawiwszy mu ca e to zadanie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
W pewnym sensie pochlebia o mu to, bo zdawa o si wiadczy o tym, e zaakceptowali fakt, i on doskonale wie, co robi, i nie potrzebuje adnej kontroli, pomocy ani zach ty. Skoro ju o tym mowa, to Trevize przekona si do wiadczalnie, e powinien bardziej polega na komputerze i e urz dzenie to nie potrzebuje adnej kontroli, a w ka dym razie potrzebuje jej o wiele mniej. Pojawi a si inna gwiazda, bardzo jasna i nie oznaczona na mapie Galaktyki. By a nawet ja niejsza od gwiazdy, wokó której kr a Aurora, co czyni o jeszcze bardziej zastanawiaj cym fakt, e nie by o o niej adnych informacji w banku danych komputera. Trevizego zdumiewa y osobliwe cechy zachowanych przez tradycj przekazów ze staro ytno ci. Ca e wieki mog y si na na siebie albo osun si w zapomnienie. Mog a zagin pami o ca ych cywlizacjach, ale zdarza o si , e z tej masy faktów zostawa szczegó czy dwa i tradycja przekazywa a je w absolutnie nie zmienionym kszta cie, tak jak te zbiory wspó rz dnych. Podzieli si kiedy tym spostrze eniem z Peloratem, na co Pelorat natychmiast odpar , e to nie czyni badania nad mitami i legendami tak poci gaj cymi. "Ca y dowcip w tym powiedzia Pelorat - eby zdecydowa , które elementy danej legendy przedstawiaj wiernie rzeczywisto , a wi c odpowiadaj prawdzie. Nie jest to bynajmniej atwe. Ró ni mitologowie wybieraj ró ne elementy tej samej legendy, kieruj c si zazwyczaj tym, czy pasuj one do ich interpretacji." W ka dym razie gwiazda ta znajdowa a si akurat tam, gdzie powinna by . A je li rzeczywi cie tam b dzie, to Trevize b dzie sk onny uwierzy , e i reszta legendy, mówi ca o tym, e by o w sumie pi dziesi t Zakazanych wiatów, jest równie (mimo i liczba ta by a podejrzanie okr a) prawdziwa, i zacznie si zastanawia , gdzie mo e le pozosta ych czterdzie ci siedem. Wkrótce komputer odkry , kr cy wokó gwiazdy, nadaj cy si do zamieszkania wiat, Zakazany wiat, ale w tej chwili nie zaskoczy o to ju ani odrobin Trevizego. By absolutnie pewien, e ten wiat tam b dzie. Skierowa "Odleg Gwiazd " na orbit wokó planety i zmniejszy pr dko . Warstwa chmur by a na tyle rzadka, e mo na by o do dobrze zobaczy z przestrzeni powierzchni planety. Tak jak na prawie wszystkich zamieszkanych wiatach, tak i na tym wiecie znajdowa y si du e zbiorniki wodne. Wida by o nie przedzielony adnymi l dami ocean w strefie tropikalnej i dwa oceany w strefach biegunowych. W jednej ze stref umiarkowanych rozci ga si wij cy si kontynent, o zatokach z ka dej strony, powoduj c, e tu i ówdzie l d zw si do przesmyku. W drugiej strefie umiarkowanej l d rozdziela si na trzy du e cz ci, z których ka da by a szersza w przekroju pó nocno-po udniowym ni kontynent na drugiej pó kuli. Trevize owa , e nie zna si na klimatologii na tyle, by z tego, co widzi, móc wywnioskowa , jakie panuj tam pory roku i temperatury. Przez chwil zastanawia si , czy nie poleci komputerowi, aby rozwi za ten problem, ale sprawa klimatu nie by a najwa niejsza. O wiele wa niejsze by o to, e i tym razem komputer nie odkry promieniowania, które mog oby pochodzi z urz dze technicznych. Dzi ki teleskopowi przekona si , e przynajmniej ta planeta nie evygl da a jak nadgryziona przez mole i e nie by o na niej ladu pustyni. Przesuwaj cy si w dole l d by w ró nych odcieniach zieleni, ale nie wida by o adnych znaków miast po stronie wietlonej ani wiate po stronie zacienionej. Czy by i na tej planecie istnia y ró ne formy ycia, z wyj tkiem cz owieka? Zastuka do drzwi sypialni Pelorata. - Bliss! - powiedzia st umionym g osem i zastuka jeszcze raz. Zza drzwi dobieg szelest i g os Bliss: - S ucham. - Mo esz wyj ? Potrzebuj twojej pomocy. - Zaczekaj chwil , niech si troch ogarn , eby jako wygl da . Kiedy wreszcie wysz a, Trevize stwierdzi , e nie wygl da gorzej ni zazwyczaj. By troch z y, e kaza a mu czeka , bo by o mu wszystko jedno, jak wygl da. Ale teraz byli przyjació mi, wi c st umi z . - Co mog dla ciebie zrobi ? - spyta a z u miechem. Trevize machn r w stron ekranu. - Jak widzisz, przelatujemy w nie nad powierzchni wiata, który wygl da na zupe nie zdrowy. Cz l dowa pokryta jest bujn ro linno ci . Niestety, nie wida ani wiate po stronie, gdzie jest teraz noc, ani nie czuje si adnego promieniowania. Skup si , prosz , pos uchaj uwa nie i powiedz mi, czy s tam jakie zwierz ta. Wydawa o mi si , e w pewnym miejscu widz stado pas cych si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zwierz t, ale nie by em pewien. Mo e mnie te zdarzy o si ujrze to, co bardzo chcia em zobaczy . Bliss "s ucha a". W ka dym razie na jej twarzy wida by o wyraz dziwnego napi cia. - O tak - powiedzia a - istnieje tu bogata fauna. - Ssaki? - Na pewno. - A ludzie? Teraz wygl da o na to, e skoncentrowa a si jeszcze bardziej. Min o dobrych par minut, zanim si odpr a. - Trudno powiedzie . Par razy zdawa o mi si , e odkry am tchnienie inteligencji wystarczaj co du ej, aby mo na j wzi za ludzk . Ale by o to tak s abe i wyst powa o tak sporadycznie, e mo e ja te wyczu am to, co bardzo chcia am wyczu . Widzisz... Przerwa a i pogr a si w my lach. Trevize ponagli j : - No? - Problem w tym, e zdaje mi si , i wykry am co innego. Jest to co , z czym si dot d nie spotka am, ale my , e to nie mo e by nic innego jak... Jej twarz ci gn a si . Zacz a ponownie "nashachiwa ", jeszcze intensywniej ni poprzednio. - No i...? - spyta Trevize. Odpr a si . - My , e nie mo e to by nic innego jak roboty. - Roboty! - Tak, a je li wykry am je, to z pewno ci by abym te w stanie wykry ludzi. Ale nie wykry am. - Roboty! - powtórzy Trevize, marszcz c czo o. - Tak. I je li si nie myl , to w du ej liczbie. 43. Pelorat powiedzia "Roboty!" dok adnie takim samym tonem jak Trevize, kiedy mu o nich oznajmi . Potem u miechn si lekko. - Mia racj , Golan a ja by em w b dzie, w tpi c w s uszno twojej decyzji. - Nie przypominam sobie, Janov, eby w tpi w s uszno mojej decyzji. - Och, stary, nie uwa em za w ciwe, eby uj to w s owach. Ale my la em w g bi duszy, e by o b dem odlatywa z Aurory, kiedy by a szansa, e mo emy wypyta jakiego robota, który przetrwa do naszych czasów. Teraz jednak jest jasne, e wiedzia , i tutaj b dzie wi ksza liczba robotów. - Nic podobnego, Janov. Nie wiedzia em. Po prostu zaryzykowa em. Bliss powiada, e ich pola my lowe zdaj si wskazywa , e funkcjonuj bez zarzutu, a mnie si z kolei zdaje, e nie mog yby tak funkcjonowa , gdyby nie by o tu ludzi dbaj cych o ich stan techniczny. Jednak Bliss nie mo e wykry tu obecno ci adnych ludzi, wi c szukamy dalej. Pelorat popatrzy z zadum na ekran. - To wszystko to chyba las, prawda? - Przewa nie. Ale s tam te go e przestrzenie. Mo e to ki. Problem w tym, e nie widz miast ani wiate po przeciwnej stronie. Nie ma te adnego promieniowania, oprócz cieplnego. - A wi c nie ma tu ludzi? - Sam jestem ciekaw. Bliss jest w kuchni i próbuje si skoncentrowa . Wybra em, oczywi cie arbitralnie, jeden po udnik jako zerowy, co znaczy, e komputer sporz dzi map planety, na której mo na ustali d ugo i szeroko geograficzn . Bliss ma specjalne urz dzenie z guzikiem, który naciska za ka dym razem, kiedy natrafi na co , co wydaje si niezwyk koncentracj mózgowej aktywno ci robotów - my , e w odniesieniu do robotów nie mo na u terminu "aktywno neuronowi" lub na jaki lad ludzkiej my li. Urz dzenie to jest pod czone do komputera, dzi ki czemu komputer nanosi natychmiast odpowiedni punkt na map . Potem ka emy mu wybra który z tych punktów i znale odpowiednie miejsce do l dowania. Pelorat zrobi zak opotan min . - Czy to rozs dne zostawia wybór komputerowi? - spyta . - A dlaczego nie? To bardzo kompetentny komputer. Poza tym je li nie wie si samemu, na jakiej podstawie dokona takiego wyboru, to nie zaszkodzi wzi przynajmniej pod rozwag wyboru dokonanego przez komputer. Twarz Pelorata rozja ni a si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Co w tym jest, Golan - powiedzia . - Niektóre z najstarszych legend zawieraj opowie ci o tym, e ludzie dokonywali wyboru rzucaj c sze ciok tne kostki na ziemi . - Tak? I co to daje? - Na ka dym boku takiej kostki by a zapisana pewna decyzja... no tak... zaraz, nie... a mo e... no mniejsza z tym... i tak dalej. Uwa ano, e ten bok, który po wyl dowaniu kostki na ziemi znalaz si na górze, zawiera rad , zgodnie z któr nale y post pi . By te inny sposób. Na tarcz zawieraj otwory, w których wypisane by y ró ne decyzje, rzucano kulk i podejmowano decyzj wypisan nad otworem, w którym zatrzyma a si ta kulka. Niektórzy mitologowie twierdz , e by y to raczej gry hazardowe ni loterie, ale moim zdaniem to jedno i to samo. - W pewnym sensie - rzek Trevize - my te podejmujemy tak gr wybieraj c miejsce l dowania. Bliss wysz a z kuchni akurat w por , eby us ysze ostatnie zdanie. - Nie podejmiemy adnej gry - powiedzia a. - Wiele razy nacisn am guzik z napisem "By mo e", w ko cu, raz, guzik z napisem "Tak". I w nie tam wyl dujemy. - A co spowodowa o, e nacisn ten z "Tak"? - spyta Trevize. - Uchwyci am "powiew" ludzkiej my li. Z pewno ci . Nie ma mowy o pomy ce. 44. By o po deszczu, gdy trawa by a mokra. Niebo pokryte by o chmurami, które jednak zaczyna y si rozchodzi . "Odleg a Gwiazda" mi kko wyl dowa a w pobli u k py drzew. ",Na wypadek, gdyby okaza o si , e s tu zdzicza e psy" - pomy la Trevize pó artem, pó serio). Teren wokó statku wygl da na , a kiedy schodzili do l dowania, a wi c znajdowali si na wysoko ci, z której mo na by o ogarn spojrzeniem wi kszy obszar, Trevizemu wyda o si , e widzi sady i pola uprawne, a tak e - tym razem nie by o w tpliwo ci - pas ce si zwierz ta. Nigdzie nie wida by o jednak adnych budynków. W ca ym krajobrazie nie by o nic sztucznego, z wyj tkiem regularnych rz dów drzew w owych sadach i prostych linii wyznaczaj cych granice pól, które na pewno nie by y dzie em natury w wi kszym stopniu ni na przyk ad stacja mikrofalowa. Czy jednak mog o to by dzie em samych robotów? Czy nie kryli si za tym ludzie? Trevize spokojnie zak ada pas z broni . Tym razem dok adnie sprawdzi zarówno miotacz, jak i bicz neuronowy i upewni si , e bro ma komplet adunków. W pewnym momencie pochwyci spojrzenie Bliss i przerwa zapinanie pasa. - Za go - powiedzia a. - Nie s dz , eby mia okazj zrobi u ytek z broni, ale tak samo my la am za pierwszym razem, prawda? - A ty nie chcesz wzi ze sob broni, Janov? - spyta Trevize. Pelorat potrz sn g ow . - Nie, dzi kuj . Maj c przy sobie ciebie z broni fizyczn i Bliss z broni psychiczn , czuj si zupe nie bezpieczny. Mo e to wygl da na tchórzostwo, e kryj si za wami, ale nie wstydz si tego. Przeciwnie - ciesz si , e w adnym przypadku nie b musia u si y. - Rozumiem - odpar Trevize. - Tylko nie chod nigdzie sam. Je li my si rozdzielimy, to pójdziesz z jednym z nas i pod adnym pozorem, cho by ci nawet rozsadza a ciekawo , nie mo esz si oddala . - Nie martw si o niego - powiedzia a Bliss. - B mia a na niego oko. Trevize pierwszy zszed na powierzchni . Po deszczu wia orze wiaj cy, nieco ch odny wiatr, ale Trevize powita to z zadowoleniem. Przed deszczem by o prawdopodobnie bardzo parno. Ze zdziwieniem wci gn nosem powietrze. Zapach planety by rozkoszny. Wiedzia , e ka da planeta ma swój w asny, specyficzny zapach, który dla przybysza z innego wiata jest zawsze dziwny i zazwyczaj nieprzyjemny, mo e po prostu dlatego, e obcy i dziwny. Czy by obcy zapach móg te by przyjemny? A mo e wszystko to bra o si st d, e wyl dowali tu zaraz po deszczu, w dodatku w odpowiedniej porze roku, bez wzgl du na to, jaka akurat by a to pora... - Chod cie - powiedzia . - Jest tu zupe nie przyjemnie. Pelorat zszed do niego i rzek : - "Przyjemnie" to odpowiednie s owo. My lisz, e zawsze jest tu taki zapach? - To niewa ne. Po godzinie i tak przyzwyczailiby my si do panuj cego tu zapachu. Nasze komórki chowe by yby nim ju tak przesycone, e nie czuliby my nic. - Szkoda. - Trawa jest mokra - powiedzia a Bliss, z odcieniem niezadowolenia w g osie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- No to co? Przecie na Gai te pada! - powiedzia Trevize i akurat w tej chwili przez chmury przebi si promie s ca. Wygl da o na to, e nied ugo rozpogodzi si zupe nie. - Owszem - odpar a Bliss - ale wiemy, kiedy b dzie deszcz i mo emy si na to przygotowa . - To niedobrze - rzek Trevize. - Du o przez to tracicie. Niespodzianki dostarczaj du o emocji. - Masz racj - zgodzi a si Bliss. - Postaram si przesta zachowywa jak prowincjuszka. Pelorat rozejrza si wokó i powiedzia rozczarowanym g osem: - Zdaje si , e nic tu nie ma. - Tylko zdaje si - powiedzia a Bliss. - Zbli aj si do nas, ale zas ania ich to wzniesienie. Wskaza a r . - My lisz, e powinni my wyj im naprzeciw? - spyta a Trevizego. Trevize potrz sn g ow . - Nie. Przelecieli my wiele parseków, eby si z nimi spotka . Oni te mog przej kawa ek. Zaczekamy tutaj. Na razie nie widzieli nic. Tylko Bliss wyczuwa a, e si zbli aj . W ko cu na szczycie wzniesienia ukaza a si jaka posta , a potem druga i trzecia. - My , e na razie to wszyscy - powiedzia a Bliss. Trevize przygl da si z zaciekawieniem. Chocia nigdy przedtem nie widzia robota, nie mia nawet cienia w tpliwo ci, e to, co widzi, to roboty. Mia y ludzkie, lecz schematyczne kszta ty, aczkolwiek nie by o wcale oczywiste, e wykonane s z metalu. Ich powierzchnia by a matowa, co stwarza o z udzenie, e jest pokryta jakim mi kkim tworzywem, przypominaj cym plusz. Ale czy to by o rzeczywi cie z udzenie? Poczu nagle nieprzepart ochot , aby dotkn którego z nich. Je li ta planeta by a naprawd Zakazanym wiatem i je li nigdy nie l dowa y na niej statki kosmiczne - a musia a to by prawda, gdy s ca, wokó którego kr a, nie by o na adnej mapie Galaktyki - to "Odleg a Gwiazda" i ludzie, którzy na niej tu przybyli, musia a by czym , z czym te roboty nigdy si jeszcze nie spotka y. A jednak reagowa y tak pewnie, jak gdyby niejeden raz znalaz y si w takiej sytuacji. - Tutaj mo emy otrzyma informacje, których nie znajdziemy w adnym innym miejscu Galaktyki - powiedzia cicho. - Mogliby my zapyta ich o po enie Ziemi wzgl dem tego wiata. Je li je znaj , to je nam podadz . Kto wie od jak dawna one funkcjonuj . Mo e znaj te dane z w asnego do wiadczenia? Pomy lcie o tym. - Ale te - powiedzia a Bliss - mog y zosta wykonane zupe nie niedawno. W takiej sytuacji mog nic nie wiedzie . - Albo mo e wiedz , ale nam nie powiedz doda Pelorat. - My - powiedzia Trevize - e je li nie otrzyma y polecenia, eby nic nam nie mówi , to nie mog nic nie powiedzie , ale dlaczego kto mia by im wydawa takie polecenie, skoro nikt tu nie spodziewa si naszego przybycia? Roboty zatrzyma y si trzy metry przed nimi. Sta y nieruchomo, nic nie mówi c. Trevize, z r na kolbie miotacza, nie odwracaj c wzroku od robotów spyta Bliss: - Potrafisz stwierdzi , czy s nastawione wrogo? - Musisz wzi pod uwag fakt, e nigdy jeszcze nie mia am do czynienia z takimi umys ami, ale nie wykrywam niczego, co wiadczy oby o ich wrogim stosunku. Trevize zdj r z kolby, ale trzyma j w pobli u. Podniós lew r , spodem d oni zwrócon w kierunku robotów, maj c nadziej , e zostanie to zrozumiane jak znak pokoju, i powiedzia powoli: - Pozdrawiam was. Przybyli my tu w pokojowych zamiarach. rodkowy robot kiwn niezdarnie g ow , co optymista móg by równie uzna za gest pokoju i odpowiedzia na jego s owa. Trevizemu opad a szcz ka. Nigdy nie przysz o mu do g owy, e mo na nie móc si porozumie w tak podstawowych sprawach. Jednak e to, co mówi robot, w niczym nie przypomina o j zyka ogólnogalaktycznego. Trevize nie zrozumia ani s owa. 45. Zaskoczenie Pelorata by o równie wielkie jak Trevizego, ale do przyjemne. - Czy to nie dziwne? - powiedzia . Trevize obróci si do niego i odpar cierpko: - Nie dziwne, ale g upie. Plecie co bez sensu. - Wcale nie. To galaktyczny, tyle e bardzo stary. Rozpozna em par s ów. Pewnie zrozumia bym wszystko bez problemu, gdybym mia to na pi mie. Przeszkadza mi to, e nie znam wymowy. - No to co on powiedzia ?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- My , e powiedzia , e ci nie rozumie. - Nie wiem, co powiedzia - wtr ci a si Bliss - ale wyczuwam u niego wyra ne zak opotanie, a to pasuje do tego, co mówi Pel. Oczywi cie, je li moja analiza emocji robota jest poprawna albo je li w ogóle istnieje co takiego jak emocje robota. Pelorat zwróci si do robotów. Mówi powoli i z wyra nym trudem, ale gdy sko czy , wszystkie roboty, jak na komend , skin y g owami. - Co im powiedzia ? - spyta Trevize. - Powiedzia em, e trudno mi mówi , ale e spróbuj , tylko musz troch poczeka . O rany, stary, to niesamowicie ciekawe. - Niesamowicie irytuj ce - mrukn Trevize. - Widzisz, na ka dej zamieszkanej planecie j zyk galaktyczny rozwija si w nieco inny sposób, tak e w tej chwili istnieje z milion dialektów, czasami prawie niezrozumia ych. Na szcz cie jest ogólnogalaktyczny, który czy te wszystkie odmiany. Je li ten wiat trwa w izolacji przez dwadzie cia tysi cy lat, to dialekt tutejszy powinien sta si j zykiem ca kowicie odmiennym od tego, którego u ywa reszta Galaktyki. To, e tak si nie sta o, jest pewnie skutkiem faktu, e panuj cy tu system spo eczny opiera si na robotach, które rozumiej tylko polecenia wydawane w zyku, w którym zosta y zaprogramowane. Zamiast wi c przeprogramowywa roboty zachowano zyk w nie zmienionym stanie i w rezultacie mamy tu teraz do czynienia z jak bardzo archaiczn form galaktycznego. - Oto przyk ad - powiedzia Trevize - wiadcz cy o tym, e zrobotyzowane spo ecze stwo ulega stagnacji i zaczyna si degenerowa . - Ale , kochany - zaprotestowa Pelorat - to, e j zyk pozostaje wzgl dnie niezmienny, wcale nie musi wiadczy o degeneracji. Ma to swoje dobre strony. Nawet po up ywie tysi cy lat teksty dokumentów s zrozumia e, dzi ki czemu zapiski historyczne s bardziej szanowane i chronione. Tymczasem w pozosta ych cz ciach Galaktyki nawet j zyk edyktów imperatorów z czasów Hariego Seldona zaczyna by niezrozumia y. - A znasz ten archaiczny galaktyczny? - "Znasz" to za du o powiedziane, Golan. Po prostu badaj c staro ytne mity i legendy, zacz em si w nim orientowa . S ownictwo nie tak bardzo ró ni si od naszego, ale odmiana wyrazów jest inna. Poza tym s tam zwroty idiomatyczne, które dawno wysz y z u ycia, no i, jak ju mówi em, ca kowicie zmieni a si wymowa. Mog by t umaczem, ale raczej kiepskim. Trevize g boko westchn . - Lepsze to ni nic. Bierz si do roboty, Janov. Pelorat odwróci si do robotów, czeka chwil , a potem obejrza si na Trevizego. - Co mam im powiedzie ? - spyta . - To samo, co zawsze. Zapytaj, gdzie jest Ziemia. Pelorat mówi wolno, robi c po ka dym s owie przerw i zawzi cie gestykuluj c. Roboty popatrzy y po sobie, wymieniaj c mi dzy sob jakie d wi ki. Potem rodkowy odezwa si do Pelorata, który w odpowiedzi roz szeroko r ce, jak gdyby rozci ga gum . Robot przemówi ponownie, starannie oddzielaj c s owa, tak jak poprzednio Pelorat. - Nie jestem pewien - rzek w ko cu Pelorat do Trevizego - czy one rozumiej , o co mi chodzi. Zdaje mi si , e one my , e pytam o jakie miejsce na tej planecie i mówi , e nic nie wiedz o miejscu, które nazywa oby si Ziemi . - Powiedzia y jak nazywa si ta planeta? - Je li dobrze zrozumia em, to nazywaj j Solari . - Natkn si kiedy na t nazw w tych swoich legendach? - Nie... tak jak nigdy nie natkn em si na nazw Aurora. - No to spytaj je, czy na niebie, w ród gwiazd, jest jakie miejsce o nazwie Ziemia. Wska na niebo. Pelorat zamieni kilka zda z robotami. Odwróci si do Trevizego i powiedzia : - Uda o mi si z nich wydoby tylko tyle, e na niebie nie ma adnych miejsc. - Spytaj, ile maj lat - powiedzia a Bliss - a raczej, od jak dawna pracuj . - Nie wiem, jak powiedzie "pracuj " - rzek Pelorat, potrz saj c g ow : - Zreszt nie jestem pewien nawet tego, czy potrafi powiedzie "ile lat". Nie jestem zbyt dobrym t umaczem. - Postaraj si zrobi , co mo esz, Pel - powiedzia a Bliss. Po d szej wymianie s ów Pelorat rzek :
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Pracuj od dwudziestu sze ciu lat. - Od dwudziestu sze ciu lat - mrukn zdegustowany Trevize. - S niedu o starsze od ciebie, Bliss. - Tak si sk ada... - zacz a w nag ym przyp ywie dumy Bliss. - Tak, wiem. Jeste Gaj i masz wiele tysi cy lat... W ka dym razie te roboty nie wiedz nic o Ziemi z w asnego do wiadczenia, a w ich pami ci nie ma adnych informacji oprócz tych, które s niezb dne do ich sprawnego dzia ania. W zwi zku z tym nie wiedz nic o astronomii. - Gdzie tutaj mog by pierwsze roboty - powiedzia Pelorat. - W tpi - odpar Trevize - ale spytaj o to, je li potrafisz znale odpowiednie s owa. Tym razem Pelorat rozmawia z robotami dosy d ugo, a kiedy sko czy , na jego czerwonej z wysi ku twarzy malowa si wyraz przygn bienia. - Golan - powiedzia - nie rozumiem nawet po owy z tego, co mi próbuj powiedzie , ale wychwyci em z tego tyle, e starsze roboty u ywane s do prac fizycznych i w ogóle nic nie wiedz . Gdyby ten robot by cz owiekiem, to przysi bym, e mówi o nich z pogard . Te trzy roboty s , jak mi powiedzia y, robotami domowymi i nie pozwala im si zestarze , zanim si ich nie zast pi nowymi. One s tymi, które rzeczywi cie wiedz co o wiecie. To ich sformu owanie, nie moje. - Nie wiedz zbyt du o - j kn Trevize. Przynajmniej o tym, co my chcemy wiedzie . - Teraz uj - powiedzia Pelorat - e tak pospiesznie odlecieli my z Aurory. Gdyby my znale li tam jakiego funkcjonuj cego robota, a na pewno by my znale li, bo w tym pierwszym, na którego si natkn em, tli a si jeszcze iskierka ycia, to wiedzia by co o Ziemi z w asnego do wiadczenia. - Je li jego pami by aby nienaruszona rzek Trevize. - Zreszt zawsze mo emy tam wróci i je li zajdzie taka potrzeba, to wrócimy, bez wzgl du na psy... Ale je li te roboty nie maj nawet trzydziestu lat, to musi by tu kto , kto je wytwarza i my , e ten kto jest cz owiekiem. Odwróci si do Bliss. - Jeste pewna, e nie wyczu tu obecno ci... Bliss uciszy a go, wyci gaj c w gór r . Na jej twarzy wida by o napi cie. - W nie nadchodzi - powiedzia a cicho. Trevize zwróci wzrok w stron wzgórza. Mign a za nim, a potem ukaza a si na jego szczycie i zacz a ku nim schodzi posta , która niew tpliwie nale a do rodzaju ludzkiego. Kiedy si zbli a, spostrzeg , e ma blad cer i d ugie, jasne osy, odstaj ce nieco z boków g owy. Mia a powa , ale z wygl du do m od twarz. Go e r ce i nogi nie by y zbyt umi nione. Roboty rozst pi y si i przybysz stan mi dzy nimi. Potem przemówi czystym, mi ym g osem. Cho u ywa archaicznych s ów, zrozumieli go bez k opotu. Mówi j zykiem ogólnogalaktycznym. - B cie pozdrowieni, przybysze z przestrzeni - powiedzia . - Czego chcecie od moich robotów? 46. Trevize nie popisa si . Spyta niem drze: - Mówisz j zykiem galaktycznym? Solarianin odpar z cierpkim u miechem: - A dlaczego nie? Nie jestem niemy. - A one? - Trevize wskaza na roboty. - To roboty. Mówi naszym j zykiem. Ale ja jestem Solarianinem i docieraj do mnie przez nadprzestrze rozmowy prowadzone przez inne wiaty, wi c tak jak moi przodkowie nauczy em si po waszemu. Przodkowie pozostawili mi opisy tego j zyka, ale stale s ysz nowe s owa i wyra enia, które ci gle si zmieniaj , zupe nie jakby cie wy, Koloni ci, potrafili opanowywa wiaty, ale nie mogli opanowa j zyka. Dlaczego tak ci dziwi, e rozumiem wasz j zyk? - Przepraszam - powiedzia Trevize. - Nie powinno mnie to dziwi , ale po rozmowie z tymi robotami nie my la em, e us ysz na tym wiecie j zyk ogólnogalaktyczny. Przyjrza si uwa nie Solarianinowi. By on ubrany w cienk , lu , bia szat z du ymi otworami na ramiona. Z przodu widnia o d ugie rozci cie, ukazuj ce nag klatk piersiow i przepask na biodrach. Lekkie sanda y dope nia y jego ubioru. Trevize stwierdzi z zaskoczeniem, e nie potrafi powiedzie , czy ma przed sob m czyzn czy kobiet . Klatka piersiowa by a bez w tpienia m ska, ale zupe nie pozbawiona zarostu, a pod cienk przepask nie mo na by o dostrzec adnej wypuk ci. Odwróci si do Bliss i rzek cicho: - To te mo e by robot, ale bardzo podobny do cz owieka... Bliss odpowiedzia a, prawie nie poruszaj c ustami: - Umys nale y do cz owieka, nie do robota.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie odpowiedzia na moje pytanie - powiedzia Solarianin. - Wybaczam to i k ad na karb twojego zaskoczenia. Ale pytam raz jeszcze i tym razem musz otrzyma odpowied . Czego chcecie od moich robotów? - Jeste my podró nikami i potrzebujemy informacji, dzi ki którym mogliby my dotrze do celu powiedzia Trevize. - Próbowali my uzyska je od twoich robotów, ale one nic nie wiedz na interesuj cy nas temat. - A jakie to informacje? Mo e ja móg bym wam pomóc. - Chcemy wiedzie , gdzie znajduje si Ziemia. Czy móg by nam to powiedzie ? Solarianin uniós brwi w gór . - My , e pierwszym obiektem waszego zainteresowania powinienem by ja. I chocia nie zapyta mnie o to, powiem wam, kim jestem. Nazywam si Sarton Bander, a ziemia, na której stoicie, nale y do mnie i rozci ga si we wszystkie strony, jak daleko si gn okiem. Nie mog powiedzie , eby cie byli tu mile widziani, gdy przybywaj c tu pogwa cili cie prawo. Jeste cie pierwszymi od wielu tysi cy lat Kolonistami, którzy zjawili si na Solarii, i jak si okazuje, przylecieli cie tu tylko po to, eby dowiedzie si , jak dosta si na inny wiat. W dawnych czasach zostaliby cie zniszczeni wraz ze swoim statkiem, jak tylko pojawiliby cie si w polu widzenia. - Takie potraktowanie ludzi, którzy nie ywi i nie przejawiaj adnych z ych zamiarów, by oby barbarzy stwem - powiedzia Trevize. - Zgadzam si , ale ju samo pojawienie si cz onków zaborczego spo ecze stwa na wiecie zamieszkanym przez nieszkodliwych i yj cych wed ug starych i sta ych zasad ludzi kryje w sobie potencjalne niebezpiecze stwo. Kiedy obawiali my si tego niebezpiecze stwa, wi c gotowi byli my zabi ka dego obcego w chwili, kiedy si tu pojawi . Teraz jednak nie mamy ju adnych powodów do obaw, wi c, jak widzicie, jeste my sk onni do rozmowy. - Jestem bardzo wdzi czny za informacje, których udzieli nam pan z w asnej woli, ale nie odpowiedzia pan na moje pytanie. Powtórz je wi c. Czy móg by nam pan powiedzie , gdzie le y Ziemia? Solarianin skrzywi twarz ze wstr tem. - Je li koniecznie musisz zwracaj c si do mnie u ywa jakiej formy, to mów mi po prostu Bander - powiedzia . - Nie zwracaj si do mnie adnym s owem, które wskazuje na rodzaj. Nie jestem ani czyzn , ani kobiet . Jestem ca ci . Trevize skin g ow ("mia em racj " - pomy la ). - Jak sobie yczysz, Bander. A zatem, gdzie le y Ziemia? - My , e mówi c "Ziemia", masz na my li wiat, na którym powsta rodzaj ludzki i te wszystkie gatunki ro lin i zwierz t - tu zatoczy r uk, jak gdyby chcia ukaza wszystko, co ich otacza. - Tak. - Nie wiem. I nie chc wiedzie . Gdybym wiedzia albo móg si dowiedzie , to i tak na nic by si to wam nie przyda o, bo Ziemia, jako wiat, nie istnieje ju ... Ach - rozpostar r ce - s ce mi o przygrzewa. Nigdy nie wychodz na powierzchni , kiedy nie ma s ca, a w ogóle bywam tu niezbyt cz sto. Poniewa s ce by o skryte za chmurami, wys em roboty, aby was powita y. Ja wyszed em dopiero wtedy, kiedy niebo sta o si czyste. - A dlaczego Ziemia nie istnieje ju jako wiat? - spyta Trevize, z uporem wracaj c do tematu i przygotowuj c si raz jeszcze do us yszenia opowie ci o ska eniu radioaktywnym. Jednak Bander zignorowa jego pytanie, a raczej zby je beztroskim: - To d uga historia. Powiedzia , e przybyli cie tu bez z ych zamiarów. - Zgadza si . - To dlaczego masz przy sobie bro ? - Na wszelki wypadek. Nie wiedzia em, na co mo emy si natkn . - To niewa ne. Ta twoja mieszna bro nie jest dla mnie niebezpieczna. Ale jestem ciekaw, co to jest. S ysza em oczywi cie du o o waszej broni i o waszej barbarzy skiej historii, która zdaje si zale zupe nie od broni. Mimo to nigdy nie widzia em adnej broni. Mo esz mi pokaza swoj ? Trevize cofn si o krok. - Obawiam si , e nie, Bander. Bander zrobi rozbawion min . - Pyta em tylko przez grzeczno . Wcale nie musz ci o to prosi . Wyci gn r i z kabury na prawym udzie Trevizego wysun si miotacz, a z kabury na lewym bicz neuronowy. Trevize chcia je chwyci , ale nie móg ruszy r . Mia uczucie, jak gdyby obie
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ce kr powa y mu jakie elastyczne, lecz mocne wi zy. Pelorat i Bliss zrobili ruch, jakby chcieli zrobi krok do przodu, ale wida by o, e oni te nie mog nic zrobi . - Nie próbujcie mi przeszkadza - powiedzia Bander. - Nie jeste cie w stanie. - Miotacz i bicz przefrun y do jego r k. Obejrza je uwa nie. - To tutaj - powiedzia wskazuj c na miotacz - jest, zdaje si , ród em promieniowania mikrofalowego, które wytwarza wysok temperatur , doprowadzaj c tym samym do eksplozji ka de cia o zawieraj ce ciecz. Ta druga rzecz jest bardziej skomplikowana i musz przyzna , e trudno mi na pierwszy rzut oka stwierdzi , jakie jest jej dzia anie. Ale skoro nie macie z ych zamiarów, to nie potrzebujecie broni. Mog usun z adunków zawart w nich energi , i zrobi to. W ten sposób unieszkodliwi em t bro , chyba eby chcia u której z tych rzeczy jako maczugi, ale niezbyt by si nadawa y do tego celu. Pu ci bro i zarówno miotacz, jak i bicz pofrun y z powrotem ku Trevizemu i w lizn y si do kabur. Trevize, czuj c, e wi zy opad y, wyci gn miotacz, ale nie by o po co tego robi . Spust wisia lu no i by o zupe nie jasne, e adunek zosta ca kowicie pozbawiony energii. Dok adnie to samo by o z biczem neuronowym. Spojrza na Bandera, który rzek z u miechem. - Jeste zupe nie bezbronny. Je li zajdzie potrzeba, mog równie atwo zniszczy twój statek i oczywi cie ciebie te . 11. W podziemiu 47. Trevizemu zamar a krew w ach. Staraj c si oddycha normalnie, spojrza k tem oka na Bliss. Obejmowa a opieku czym gestem Pelorata, ale wydawa a si zupe nie spokojna. U miecha a si lekko i nieznacznie skin a g ow . Trevize odwróci si z powrotem do Bandera. Z zachowania Bliss wywnioskowa , e jest pewna siebie, wi c maj c nadziej , e zinterpretowa jej gest w ciwie, spyta ponuro: - Jak to zrobi , Bander? Bander, b cy najwidoczniej w znakomitym humorze, u miechn si . - Powiedzcie mi, naiwni obco wiatowcy, wierzycie w czary? Albo w magi ? - Nie, naiwny Solarianinie, nie wierzymy - odci si Trevize. Bliss poci gn a Trevizego za r kaw i szepn a: - Nie dra nij go. Jest niebezpieczny. - Sam widz - powiedzia Trevize, z trudem staraj c si nie podnie g osu. - Zrób co . Bliss odpar a ledwie s yszalnym szeptem: - Jeszcze nie teraz. B dzie mniej gro ny, je li b dzie czu si pewnie i bezpiecznie. Bander nie zwraca uwagi na szepty, które wymieniali obco wiatowcy. Odwróci si i odszed niedbale. Roboty rozsun y si , aby go przepu ci . Obejrza si i przywo ich, kiwaj c leniwie palcem. - Chod cie. Id cie za mn . Wszyscy. Opowiem wam co , co mo e was nie zainteresuje, ale co interesuje mnie. - Poszed spacerowym krokiem, nie ogl daj c si wi cej. Trevize sta przez chwil nieruchomo, nie wiedz c co pocz w tej sytuacji. Jednak Bliss ruszy a za Banderem, poci gaj c za sob Pelorata. W ko cu Trevize do czy do nich. Nie mia wyboru móg albo pój za nimi, albo zosta sam z robotami. - Gdyby Bander by askaw opowiedzie nam t histori , która mo e nas nie zainteresowa ... powiedzia a swobodnym tonem Bliss. Bander odwróci si i spojrza uwa nie na Bliss, jak gdyby dopiero teraz naprawd j spostrzeg . - Jeste pó cz owiekiem rodzaju skiego -powiedzia - prawda? Mniejsz po ow ? - Drobniejsz po ow , Bander. - Ci dwaj s wobec tego pó lud mi rodzaju m skiego? - Tak. - Masz ju dziecko, kobieto? - Mam na imi Bliss, Bander. Nie mam jeszcze dziecka. To jest Trevize, a to Pel. - A który z tych m czyzn b dzie ci towarzyszy , kiedy przyjdzie twój czas? A mo e obaj? Czy aden z nich? - B dzie mi towarzyszy Pel. Bander przeniós wzrok na Pelorata. - Widz , e masz bia e w osy - powiedzia . - Tak - odpar Pelorat. - Zawsze mia y taki kolor?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie, Bander, sta y si takie z wiekiem. - A ile masz lat? - Pi dziesi t dwa, Bander - odpar Pelorat i pospiesznie doda : - To s standardowe galaktyczne lata. Bander nie przesta i ("ku odleg ej rezydencji" pomy la Trevize), ale zwolni kroku. - Nie wiem jak d ugi jest standardowy rok galaktyczny - powiedzia - ale na pewno nie bardzo ró ni si od naszego roku. A ile b dziesz mia lat, kiedy umrzesz, Pel? - Nie wiem. Mo e b jeszcze ze trzydzie ci lat. - A wi c osiemdziesi t dwa. Krótkowieczni i podzieleni na po owy. Niewiarygodne, a jednak moi odlegli przodkowie byli tacy jak wy i yli na Ziemi... Ale cz z nich opu ci a Ziemi , aby wokó innych gwiazd za nowe, cudowne, dobrze zorganizowane wiaty. Wiele wiatów. - Nie tak wiele - rzek g no Trevize. - Pi dziesi t. Bander obrzuci Trevizego wynios ym spojrzeniem. By o w nim ju mniej dobrego humoru. - Trevize. Tak si nazywasz - powiedzia . - Moje pe ne nazwisko brzmi Golan Trevize. Powiedzia em, e by o pi dziesi t wiatów Przestrze ców. Naszych wiatów s miliony. - A wi c znacie t histori , któr chc wam opowiedzie ? - spyta mi kko Bander. - Je li sprowadza si ona do tego, e by o pi dziesi t wiatów Przestrze ców, to znamy j . - U nas licz si nie tylko liczby, mizerny pó cz owieku - powiedzia Bander. - Liczy si tak e jako . Naszych wiatów by o tylko pi dziesi t, ale wszystkie wasze wiaty nie mog si równa z adnym z nich. A Solaria by a pi dziesi tym, a wi c najlepszym. Solaria w takim samym stopniu przewy sza a pozosta e wiaty Przestrze ców, w jakim one przewy sza y Ziemi . Tylko tu, na Solarii, wiedzieli my, jak powinno si . Nie t oczyli my si w stadach, jak dzia o si na Ziemi i na innych wiatach, nawet na pozosta ych wiatach Przestrze ców. yli my osobno, maj c do pomocy roboty, ogl daj c si wzajemnie na ekranach tak cz sto, jak mieli my na to ochot , ale bardzo rzadko spotykaj c si osobi cie. Up yn o wiele lat od czasu, kiedy spogl da em na ludzi tak, jak teraz spogl dam na was, ale w ko cu jeste cie tylko pó lud mi i dlatego wasza obecno nie kr puje mojej wolno ci bardziej ni obecno krowy czy robota. Ale my te byli my kiedy pó lud mi. Mimo tego, e udoskonalili my nasz . wolno , mimo tego, e stali my si wy cznymi panami nieprzebranych rzesz robotów i yli my w samotno ci, nasza wolno nigdy nie by a absolutna. Po to, eby wyprodukowa potomstwo, potrzebne by y dwie osoby. Oczywi cie mo na by o po czy plemniki i jajeczka poza cia em i doprowadzi do zap odnienia, a potem do rozwoju embrionu w sztucznych, zautomatyzowanych warunkach. Mo na by o powierzy dziecko opiece odpowiednich robotów. To wszystko mo na by o zrobi , ale pó ludzie za nic nie wyrzekliby si przyjemno ci towarzysz cej zap odnieniu biologicznemu. W konsekwencji tego mog oby si zrodzi perwersyjne przywi zanie uczuciowe i sko czy aby si wolno . Rozumiecie teraz, e trzeba to by o zmieni ? - Nie, Bander, gdy nie oceniamy wolno ci wed ug waszych kryteriów - odpar Trevize. - To dlatego, e nie wiecie, co to wolno . Nie znacie innego ycia ni stadne i nie znacie innego sposobu na ycie ni poddawa si , nawet w najdrobniejszych sprawach, woli innych albo, co jest równie z e, walczy ustawicznie o to, aby podda innych waszej woli. Gdzie tu miejsce na wolno ? Wolno jest pustym s owem, je li nie mo na , jak si chce. Dok adnie tak, jak si chce! Potem nadszed czas, kiedy Ziemianie wyroili si na nowo, kiedy ca e ich t umy zacz y k bi si w przestrzeni. Inni Przestrze cy, którzy co prawda nie wiedli tak stadnego ycia, ale jednak yli studnie, cho w mniejszym stopniu ni Ziemianie, próbowali z nimi rywalizowa . My, Solarianie nie. Przewidzieli my, e to si le sko czy. Zeszli my do podziemi i zerwali my wszystkie kontakty z reszt Galaktyki. Byli my zdecydowani za wszelk cen zosta sob . Skonstruowali my odpowiednie roboty i bro , która mia a broni dost pu do naszej pozornie pustej planety. Wywi za y si z tego znakomicie. Wszystkie statki, które tu przybywa y, by y niszczone i w ko cu przestali tu przylatywa . Uznano nasz planet za opuszczon i zapomniano o niej, tak jak si tego spodziewali my. A tymczasem pracowali my pod ziemi nad rozwi zaniem naszych problemów. Ostro nie zmieniali my nasze geny. Spotyka y nas niepowodzenia, ale mieli my te sukcesy i korzystali my z tych sukcesów. Zaj o to nam wiele setek lat, ale ostatecznie stali my si kompletnymi lud mi, cz c w jednym ciele pierwiastek m ski i ski, do wiadczaj c do woli ca ej przyjemno ci i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
wytwarzaj c, kiedy mieli my ch , zap odnione jajeczka, które dalej rozwija y si pod fachow opiek robotów. - Hermafrodyci - powiedzia Pelorat. - Tak to si nazywa w waszym j zyku? - spyta oboj tnym tonem Bander. - Nigdy nie s ysza em tego s owa. - Hermafrodytyzm k adzie kres dalszej ewolucji - powiedzia Trevize. - Ka de dziecko jest genetycznym duplikatem swego hermafrodytycznego rodzica. - Daj spokój - powiedzia Bander. - Traktujecie ewolucj jako proces opieraj cy si na przypadku. My mo emy programowa nasze dzieci wed ug naszych ycze . Mo emy zmienia i dostosowywa geny, i czasami to robimy... Ale jeste my ju na miejscu. Wejd my. Robi si pó no. ce grzeje ju s abiej i b dzie nam przyjemniej wewn trz. Przeszli przez drzwi, które nie mia y adnych zamków, ale które otworzy y si przed nimi i zamkn y, kiedy weszli. W rodku nie by o adnych okien, ale kiedy znale li si w przepastnym pomieszczeniu, ciany zab ys y ywym wiat em. Pod oga wydawa a si go a, ale by a mi kka i spr ysta. W ka dym z czterech rogów pokoju sta nieruchomy robot. - Ta ciana - powiedzia Bander, wskazuj c na cian naprzeciw drzwi, która wydawa a si nie ró ni niczym od pozosta ych - jest moim ekranem. Otwiera si na nim przede mn ca y wiat, ale to w najmniejszym stopniu nie ogranicza mojej wolno ci, bo nie mo na mnie zmusi do korzystania z niego. - Ani ty nie mo esz zmusi innej osoby, eby skontaktowa a si z tob przez ten ekran, kiedy ty tego chcesz, a ona nie - powiedzia Trevize. - Zmusi ? - rzek Bander wynios ym tonem. - Niech inni robi , co im si podoba, bylebym tylko ja te móg robi to, co mnie si podoba. W pokoju by o jedno krzes o, naprzeciw ekranu, i Bander usiad na nim. Trevize rozejrza si , jakby oczekiwa , e naraz z pod ogi wyskocz inne krzes a. - Mo emy usi ? - spyta . - Je li chcecie - odpar Bander. Bliss usiad a z u miechem na pod odze. Pelorat obok niej. Trevize uparcie sta nadal. - Powiedz mi, Bander, ilu ludzi yje na tej planecie? - spyta a Bliss. - Mów o nas "Solarianie", pó cz owieku Bliss. S owo "cz owiek" jest skalane przez fakt, e okre laj si tym mianem pó ludzie. Mogliby my mówi o sobie "ca oludzie", ale to brzmi niezgrabnie. Solarianie to odpowiedni termin. - A wi c ilu Solarian yje na tej planecie? - Nie jestem pewien. Nie liczymy si . Mo e tysi c dwustu. - Tylko tysi c dwustu na tym ca ym wiecie? - A tysi c dwustu. Znowu bierzecie pod uwag liczby, a my jako ... Nie rozumiecie te , na czym polega wolno . Je liby istnia cho jeden Solarianin, który podawa by w w tpliwo moj absolutn w adz nad jak kolwiek cz ci mojej ziemi, nad jakimkolwiek robotem, istot yw czy przedmiotem, to moja wolno by aby ograniczona. Poniewa istniej inni Solarianie, trzeba tak, jak to tylko mo liwe, usun niebezpiecze stwo ograniczenia indywidualnej wolno ci poprzez takie rozmieszczenie wszystkich, e kontakty osobiste w ciwie nie istniej . Solaria mo e pomie ci tysi c dwustu Solarian w warunkach zbli onych do idealnych. Gdyby by o nas wi cej, wolno by aby tak ograniczona, e nie da oby si tego znie . - To znaczy, e liczba dzieci musi by tak ograniczona, eby tylko wyrówna naturalne straty spowodowane mierci - rzek nagle Pelorat. - Oczywi cie. Musi tak by na ka dym wiecie o stabilnej liczbie ludno ci... mo e nawet na waszym. - A poniewa umiera tu prawdopodobnie ma o ludzi, musi te by ma o dzieci. - Istotnie. Pelorat pokiwa g ow i zamilk . - Interesuje mnie, jak sprawi , e moja bro sama poszybowa a do twoich r k - powiedzia Trevize. - Nie wyja ni tego. - Jako wyja nienie zaproponowa em wam czary lub magi . Nie przyjmujesz takiego wyja nienia? - Oczywi cie, e nie. Za kogo mnie bierzesz? - A uwierzysz w gromadzenie i zachowanie energii i w konieczny wzrost entropii?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- W to tak. Ale nie uwierz , eby cie, nawet w ci gu dwudziestu tysi cy lat, potrafili zmieni te prawa albo zmodyfikowa je cho by o jeden mikrometr. - I nie zrobili my tego, mizerny pó cz owieku. Ale pomy l tylko. Na zewn trz wieci s ce. - Tu znowu zatoczy z elegancj r , jak gdyby wskazywa na s ce wiec ce wokó jego posiad ci. Ale jest te cie . W s cu jest cieplej ni w cieniu, wi c ciep o automatycznie przep ywa z obszaru nas onecznionego na obszar zacieniony. - Mówisz mi to, o czym doskonale wiem rzek Trevize. - Ale mo e znasz to tak dobrze, e w ogóle nie my lisz o tym. A w nocy powierzchnia Solarii jest cieplejsza ni powierzchnia przedmiotów znajduj cych si poza jej atmosfer , a wi c ciep o przep ywa automatycznie z powierzchni planety w przestrze . - O tym te wiem. - Natomiast tak dniem, jak i noc wn trze planety jest cieplejsze ni jej powierzchnia. Dlatego ciep o przep ywa automatycznie z wn trza na powierzchni . Przypuszczam, e wiesz i o tym. - I co z tego wszystkiego, Bander? - Przep yw ciep a z miejsc cieplejszych do zimniejszych, który - na mocy drugiego prawa termodynamiki - zawsze nast puje w takiej sytuacji, mo e by wykorzystany do wykonania pracy. - Owszem, w teorii. W praktyce natomiast promienie s oneczne s rozproszone, ciep o powierzchni planety jeszcze bardziej, a stopie , w jakim ciep o przenika na zewn trz z wn trza planety sprawia, e jest ono nawet bardziej rozproszone ni to, które jest na powierzchni. Ilo ciep a, które mog oby by u yte do pracy, nie wystarczy aby chyba nawet do podniesienia kamyka. - To zale y od urz dzenia, którego u ywa si do tego celu - powiedzia Bander. - Urz dzenie, którego my u ywamy, by o doskonalone przez tysi ce lat, a jest to po prostu cz stka mózgu ka dego z nas. - Odgarn w osy z obu stron g owy, ukazuj c czaszk za uszami. Obróci g ow w jedn i drug stron , aby mogli lepiej zobaczy . Za ka dym uchem mia wypuk y guz wielko ci jednej trzeciej kurzego jaja. - Ta cz mojego mózgu, cz , której wy nie macie, jest tym, co ró ni Solarian od was. 48 Trevize spogl da od czasu do czasu na Bliss, której uwaga zdawa a si ca kowicie skupiona na Banderze. By pewien, e wie, co si dzieje. Bander, wbrew swemu peanowi na cze wolno ci, nie móg si oprze tej zupe nie dla niego wyj tkowej okazji. Nie móg rozmawia z robotami jak z istotami na tym samym poziomie intelektualnym, a z pewno ci ju nie móg znale s uchaczy w ród zwierz t. Rozmowa z innymi Solarianami by aby dla niego rzecz nieprzyjemn - ka da wymiana zda z ziomkami by a wymuszona konieczno ci , nigdy nie zawi zywa a si spontanicznie. Natomiast je li chodzi o Trevizego, Bliss i Pelorata, to mogli by , co prawda, dla Bandera pó lud mi i móg uwa , e nie s wi kszym zagro eniem dla jego wolno ci ni robot czy kozio , ale intelektualnie byli mu równi (lub prawie równi) i rozmowa z nimi by a dla niego niezwyk ym luksusem, na jaki nigdy jeszcze nie mia okazji pozwoli sobie. "Nic dziwnego zatem - my la Trevize - e pozwala sobie na tak s abo ." A Bliss (tego Trevize by zupe nie pewien) zach ca go do tego, stymuluj c delikatnie jego umys , by zrobi to, co i tak bardzo chcia zrobi . Prawdopodobnie Bliss zak ada a, e je li Bander si rozgada, to mo e udzieli im jakiej u ytecznej informacji na temat Ziemi. Wed ug Trevizego by o to rozs dne za enie, a wi c nawet gdyby nie interesowa go temat rozmowy, to i tak próbowa by j nadal ci gn . - A jak dzia aj te p aty mózgowe? - spyta . - To przetworniki energii - powiedzia Bander. - Uruchamia je przep yw ciep a. Wtedy zamieniaj ciep o na energi mechaniczn . - Nie mog w to uwierzy . Taki przep yw ciep a jest za ma y. - Mizerny pó cz owiecze, ty po prostu nie my lisz. Gdyby Solarian by o wielu i ka dy z nich próbowa skorzysta z tego przep ywu ciep a, to wówczas, owszem, jego ilo by aby za ma a. Ale ja mam ponad czterdzie ci tysi cy kilometrów kwadratowych ziemi, która nale y wy cznie do mnie. Mog zbiera ciep o z takiej cz ci tej ziemi, jak mi si podoba, i nikt nie b dzie mia o to pretensji. A wi c mam tak jego ilo , jaka jest mi potrzebna i wystarczaj ca. Rozumiesz? - Czy to takie proste zbiera ciep o z tak du ego obszaru? Sama czynno gromadzenia go poch ania du o energii.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- By mo e, ale ja nie zdaj sobie z tego sprawy. Moje przetworniki nieustannie gromadz ciep o, tak e kiedy trzeba wykona jak prac , to zostaje wykonana. Kiedy wyci gn em twoj bro , to pewna porcja ogrzanej s cem atmosfery odda a cz nadmiernego ciep a pewnej porcji zacienionego obszaru, a zatem u em w tym celu energii s onecznej. Tyle e zamiast korzysta przy tym z jakiego mechanicznego czy elektronicznego urz dzenia, u em urz dzenia neuronowego. - Dotkn lekko jednego z guzów. - Dzia a szybko, sprawnie, stale - i bez wysi ku z mojej strony. - Niewiarygodne - mrukn Pelorat. - Nic podobnego - rzek Bander. - Pomy lcie o subtelnym dzia aniu oczu i uszu, o tym jak zamieniaj ma e ilo ci fotonów i drga powietrza w informacje. Wydawa oby si to wam niewiarygodne, gdyby cie nigdy si z tym nie zetkn li. Przetworniki mózgowe wcale nie s bardziej niewiarygodne i nie wydawa yby si wam takie, gdyby nie fakt, e spotkali cie si z tym po raz pierwszy. - Co robicie za pomoc tych waszych stale dzia aj cych przetworników? - spyta Trevize. - Kierujemy naszym wiatem - odpar Bander. - Ka dy robot w tej posiad ci otrzymuje energi ode mnie, a raczej czerpie j z naturalnego przep ywu ciep a. Kiedy robot naciska kontakt albo cina drzewo, czerpie energi z przetwarzania, które ma miejsce w mózgu - w moim mózgu. - A je li pisz? - Proces przetwarzania odbywa si ci gle, bez wzgl du na to czy czuwam, czy pi , mizerny pó cz owiecze - powiedzia Bander. - Czy przestajesz oddycha , kiedy pisz? Czy twoje serce przestaje wtedy bi ? W nocy moje roboty pracuj kosztem lekkiego och odzenia wn trza Solarii. W skali globalnej to och odzenie jest tak niewielkie, e nie mo na go nawet zmierzy . Jest nas tu tysi c dwustu, a wi c energia, któr zu ywamy, nie skróci ycia naszemu s cu ani nie wyczerpie ciep a wn trza naszej planety. - Czy przysz o ci kiedy do g owy, e mo esz tego u ywa jako broni? Bander spojrza na Trevizego tak, jakby go nie rozumia . - Zdaje mi si - powiedzia - e chcesz przez to powiedzie , e Solaria mog aby wyst pi przeciw innym wiatom z broni energetyczn dzia aj na zasadzie tego przetwarzania ciep a, tak? A po co? Nawet gdyby my mogli zniszczy ich bro opart na innych rodzajach energii, co jest wi cej ni pewne, to co by nam to da o? Panowanie nad innymi wiatami? A po co nam inne wiaty, skoro mamy swój w asny, idealny wiat? Czemu mieliby my chcie w adzy nad pó lud mi? Po to, eby zmusi ich do pracy dla nas? Mamy roboty, które nadaj si do tego celu o wiele lepiej ni pó ludzie. Mamy wszystko. Nie chcemy niczego, oprócz tego, eby zostawiono nas samym sobie. Zreszt pos uchajcie... opowiem wam inn histori . - S uchamy - powiedzia Trevize. - Dwadzie cia tysi cy lat temu, kiedy pó ludzie z Ziemi zacz li mrowi si w przestrzeni, pozosta e wiaty Przestrze ców zdecydowa y si przeciwstawi kolonizacji id cej z Ziemi. Uderzyli na Ziemi . - Na Ziemi - powtórzy Trevize, staraj c si ukry zadowolenie z faktu, e temat ten jednak w ko cu wyp yn . - Tak, w samo centrum tej kolonizacji. By o to poniek d rozs dne posuni cie. Je li chce si kogo zabi , to nie uderza si w palec czy w pi , ale w serce. A wi c nasi pobratymcy, Przestrze cy, którzy w sferze uczu nie tak bardzo ró nili si od ludzi, zdo ali pokry radioaktywn po og powierzchni Ziemi, w wyniku czego sta a si ona w znacznej cz ci niezdatna do zamieszkania. - Ach, wi c to tak by o! - powiedzia Pelorat, zwijaj c d w pi i machaj c ni szybko, jak gdyby przybija gwó . - Wiedzia em, e nie mog o to by zjawisko naturalne. Jak to zrobili? - Nie wiem, jak to zrobili - powiedzia oboj tnie Bander - ale w ka dym razie nie wysz o to Przestrze com na dobre. To w nie mora tej historii. Koloni ci nadal podbijali przestrze , natomiast Przestrze cy wymarli. Próbowali rywalizowa i znikn li. My, Solarianie, wycofali my si i nie podj li my rywalizacji, dzi ki czemu jeste my tu nadal. - Tak samo, jak Koloni ci - zauwa ch odno Trevize. - Owszem, ale oni nie b trwali wiecznie. Ci, co si tak roj i t ocz , musz wspó zawodniczy ze sob , musz walczy i w ko cu musz zgin . Mo e to trwa dziesi tki tysi cy lat, ale my mo emy poczeka . A kiedy to nast pi, wtedy my, Solarianie, kompletni, samotni, wolni, b dziemy mieli ca Galaktyk dla siebie. Mo emy wtedy, oprócz naszego wiata, korzysta - albo nie - z ka dego wiata, z jakiego b dziemy chcieli.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ale ta sprawa Ziemi... - powiedzia Pelorat, strzelaj c niecierpliwie palcami. - Czy to, co nam powiedzia , to legenda czy historia? - A co za ró nica, pó cz owiecze? - spyta Bander. - Ca a historia, w wi kszym czy mniejszym stopniu, jest legend . - Ale co mówi wasze kroniki? Czy móg bym zobaczy wasze zapiski na ten temat?... Zrozum, prosz , e mity, legendy i historia staro ytna to moja dziedzina. Jestem naukowcem zajmuj cym si takimi sprawami, a szczególnie tymi, które zwi zane s z Ziemi . - Ja tylko powtarzam to, co s ysza em - powiedzia Bander. - Nie ma adnych zapisków na ten temat. Nasze zapiski dotycz wy cznie spraw Solarii, a innymi wiatami zajmuj si tylko o tyle, o ile wtyka y one nos w te sprawy. - Ziemia na pewno wtyka a nos w te sprawy zauwa Pelorat. - By mo e, ale je li tak by o, to dzia o si to bardzo dawno temu, a Ziemia by a dla nas najbardziej odpychaj cym ze wszystkich wiatów. Jestem pewien, e je li mieli my jakie wzmianki na temat Ziemi, to zosta y one zniszczone z czystego wstr tu do niej. Trevize zazgrzyta z bami ze z ci. - Przez was? - spyta . Bander spojrza na Trevizego. - Nie ma tu nikogo innego, kto móg by je zniszczy - powiedzia . Pelorat nie dawa si zbi z tematu. - Masz co jeszcze, co dotyczy Ziemi? Bander zamy li si . - Kiedy by em m ody - rzek po chwili - s ysza em od pewnego robota opowie o Ziemianinie, który kiedy odwiedzi Solari i o solaria skiej kobiecie, która z nim odlecia a i zosta a potem wa osobisto ci w Galaktyce. Jednak, moim zdaniem, by a to opowie zmy lona. Pelorat zagryz warg . - Jeste pewien? - A czy mo na by czego pewnym w tych sprawach? - odpar Bander. - Niemniej jest nieprawdopodobne, eby jaki Ziemianin o mieli si przylecie na Solari albo eby Solaria pozwoli a na co takiego. A jeszcze bardziej nieprawdopodobne, eby tutejsza kobieta - byli my wtedy co prawda pó lud mi, ale mimo to - z w asnej woli opu ci a ten wiat... Ale zostawmy to. Poka wam mój dom. - Twój dom? - spyta a Bliss, rozgl daj c si doko a. - Czy by my nie byli w twoim domu? - Oczywi cie, e nie - odpar Bander. - To przedpokój. Sala widze . Tutaj, kiedy musz , spotykam si z innymi Solarianami. Ich obrazy ukazuj si na tej cianie albo, trójwymiarowo, w przestrzeni przed t cian . Dlatego ten pokój jest pomieszczeniem publicznym a nie cz ci mego domu. Chod cie ze mn . Poszed przodem, nie sprawdzaj c, czy id za nim, ale cztery roboty opu ci y swoje miejsca w rogach pokoju i Trevize wiedzia , e je li on i jego towarzysze nie pójd za Banderem z w asnej woli, to roboty pomog im to zrobi . Bliss i Pelorat podnie li si z pod ogi. Trevize szepn cicho do Bliss: - Postara si , eby mówi ? Bliss cisn a jego d i kiwn a g ow . - Mimo to - powiedzia a z nut niepokoju w g osie - chcia abym wiedzie , jakie ma zamiary. 49. Szli za Banderem. Roboty trzyma y si w przyzwoitej odleg ci, ale sama ich obecno by a ostrze eniem. Posuwali si jakim korytarzem. Trevize mrucza z przygn bieniem: - Nie ma na tej planecie niczego, co by nam pomog o znale Ziemi . Jestem tego pewien. Jeszcze jedna wariacja na temat radioaktywno ci. Wzruszy ramionami. - B dziemy musieli skorzysta z trzeciego zestawu wspó rz dnych. Otworzy y si przed nimi drzwi i ukaza si ma y pokój. - Chod cie, pó ludzie - powiedzia Bander. Poka wam, jak yjemy. - On czerpie dziecinn przyjemno z pokazywania nam swoich wspania ci - szepn Trevize. Mam ochot go usadzi . - Nie chcesz chyba wspó zawodniczy z nim w dziecinadzie - powiedzia a Bliss. Bander wpu ci ich przodem. Wszed te jeden z robotów. Bander odprawi gestem d oni pozosta e roboty i te wszed . Drzwi zamkn y si za nim.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To winda - powiedzia Pelorat z rado ci odkrywcy. - Tak - potwierdzi Bander. - Kiedy ju raz zeszli my pod ziemi , to na dobr spraw nigdy ju st d nie wyszli my. Zreszt nie chcemy tego, aczkolwiek lubi czasami poczu promienie s oneczne na ciele. Ale nie lubi chmur ani nocy na powietrzu. Ma si wtedy wra enie, jak gdyby by o si pod ziemi , cho naprawd nie jest si tam, je li rozumiecie, o co mi chodzi. To jest w pewnym sensie dysonans poznawczy. Uwa am, e to niemi e uczucie. - Ziemia zbudowana pod ziemi - powiedzia Pelorat. - Nazywali swoje miasta Jaskiniami ze Stali. Trantor te , w czasach Imperium, znajdowa si w ciwie pod ziemi , tyle e by bardziej rozbudowany... A teraz to samo robi Comporellon. Kiedy si o tym pomy li, to wygl da to na wspólne wszystkim d enie. - Pó ludzie t ocz cy si pod ziemi i my, yj cy pod ziemi we wspania ej izolacji, to dwie zupe nie ró ne rzeczy - powiedzia Bander. - Na Terminusie - rzek Trevize - domy mieszkalne znajduj si na powierzchni. - I s wystawione na dzia anie pogody - powiedzia Bander. - Prymityw. Po wej ciu do windy odczuli pocz tkowo spadek grawitacji, co zdradzi o Peloratowi charakter tego urz dzenia, ale potem nie czuli w ogóle, e winda si porusza. Trevize w nie zastanawia si , jak daleko w g b ziemi prowadzi ten szyb, kiedy poczu wzrost grawitacji i drzwi otworzy y si . Ich oczom ukaza si du y, wyszukanie umeblowany pokój. By o w nim przy mione wiat o, cho nie mogli dostrzec jego ród a. Wydawa o si , e wieci samo powietrze. Bander wyci gn palec i w miejscu, które wskaza , wiat o sta o si nieco ja niejsze. Wskaza inne miejsce i wszystko powtórzy o si . Po lew r na krótkim, grubym dr ku, który znajdowa si po lewej stronie drzwi, a praw r zatoczy uk i ca y pokój wype ni si intensywnym wiat em, zupe nie jakby by sk pany w promieniach s ca, chocia nie towarzyszy o temu uczucie ciep a. Trevize skrzywi si i powiedzia pó osem: - Ten cz owiek to szarlatan. - Nie "ten cz owiek", ale "Solarianin" - rzek ostro Bander. - Nie wiem, co znaczy s owo "szarlatan", ale s dz c z tonu, jakim je wypowiedzia , jest obra liwe. - Oznacza ono kogo - odpar Trevize - kto zwodzi ludzi swymi rzekomymi umiej tno ciami, kto wywo uje takie efekty, aby to, co robi, wydawa o si bardziej imponuj ce, ni jest w istocie. - Przyznaj , e lubi teatralne efekty - powiedzia Bander - ale to, co wam pokaza em, nie jest adn sztuczk . To autentyczne. - Poklepa dr ek, na którym spoczywa a jego lewa d . - To jest pr t przewodz cy ciep o, który si ga par kilometrów w g b ziemi. Takie same pr ty znajduj si w innych, odpowiednich do tego miejscach na terenie mojej posiad ci. Wiem, e na innych posiad ciach te s takie pr ty. Zwi kszaj one dawki ciep a, które w druje z ni szych warstw planety ku powierzchni i u atwiaj jego zamian na prac . Nie musz czyni adnych gestów, aby uzyska wiat o, ale tworzy to atmosfer pewnej teatralno ci, a mo e - jak to okre li nieautentyczno ci, a ja to lubi . - Cz sto masz okazj cieszy si wykonywaniem takich teatralnych gestów? - spyta a Bliss. - Nie - odpar Bander, potrz saj c g ow . Na moich robotach nie wywiera to adnego wra enia. Na innych Solarianach te by nie wywar o. Ta niezwyk a szansa spotkania pó ludzi i pokazania im tego jest bardzo... zabawna. - Kiedy tu weszli my, wiat o by o przy mione - powiedzia Pelorat. - Ca y czas jest takie? - Tak, to s aby pobór mocy... taki sam jak dla utrzymania robotów w ruchu. Na mojej posiad ci stale wre praca, ale nie na wszystkich cz ciach w tym samym czasie. Te, które akurat nie pracuj , znajduj si na ja owym poborze mocy. - I ca y czas dostarczasz energii dla tej ca ej rozleg ej posiad ci? - Energii dostarcza s ce i j dro planety. Ja j tylko przekazuj . Poza tym nie ca a posiad nastawiona jest na produkcj . Znaczn jej cz utrzymuj w stanie pierwotnym, z bogat szat ro linn i wiatem zwierz t, po pierwsze dlatego, e chroni to moje granice, a po drugie, e ma to dla mnie walor estetyczny. W rzeczywisto ci pola uprawne i fabryki zajmuj ma o miejsca. S one tylko zaspokajaniu moich potrzeb oraz dostarczaj pewnych rzeczy na wymian z innymi. Mam na przyk ad roboty, które w razie potrzeby potrafi produkowa i instalowa pr ty przewodz ce ciep o. Wielu Solarian korzysta z tych us ug. - A jak du y jest twój dom? - spyta Trevize. Musia o to by w ciwe pytanie, gdy Bander rozpromieni si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Bardzo du y - powiedzia . - My , e jeden z najwi kszych na planecie. Rozci ga si na przestrzeni wielu kilometrów. Dba o niego tyle samo robotów, ile pracuje na tych wszystkich tysi cach kilometrów kwadratowych powierzchni. - Na pewno nie korzystasz z ca ego domu powiedzia Pelorat. - Zupe nie mo liwe, e s tu pokoje, w których nigdy nie by em, ale co z tego? - odpar Bander. Roboty utrzymuj porz dek i czysto we wszystkich pomieszczeniach, wszystkie s dobrze wentylowane. Ale chod my dalej. Wyszli przez inne drzwi, ni weszli, i znale li si w innym korytarzu. Znajdowa si tam ma y, odkryty pojazd, który porusza si po szynach. Bander nakaza im ruchem r ki, aby wsiedli. Nie by o dosy miejsca dla nich czworga i robota, ale Pelorat i Bliss cisn li si , aby zmie ci si Trevize. Bander siad wygodnie z przodu, maj c u boku robota, i pojazd ruszy bez uruchamiania adnych d wigni czy wciskania guzików. Wystarczy o, e Bander od czasu do czasu lekko poruszy d oni . - To jest oczywi cie robot w kszta cie pojazdu - powiedzia Bander tonem oboj tnego wyja nienia. Jechali powoli, przeje aj c przez liczne drzwi, które otwiera y si przed nimi i zamyka y zaraz po przeje dzie. Ka de drzwi mia y inn dekoracj i nie mo na si by o doszuka w tym adnego stylu czy porz dku, zupe nie jakby roboty otrzyma y polecenie, by przypadkowo dobiera ró ne kombinacje. Zarówno przed, jak i za nimi korytarz pogr ony by w mroku, ale w ka dym jego miejscu, gdy tylko si tam znale li, pojawia o si jasne, podobne do s onecznego, lecz zimne wiat o. Podobnie dzia o si w pokojach, przez które przeje ali. Za ka dym razem Bander majestatycznie podnosi . Podró zdawa a si nie mie ko ca. Od czasu do czasu skr cali pod k tem, który wiadczy o tym, e podziemna siedziba rozci ga a si w dwóch wymiarach. ("Nie, w trzech" - pomy la Trevize, kiedy w pewnej chwili zacz li zje po agodnej pochy ci.) Wsz dzie, gdzie si zjawili, spotykali roboty, dziesi tki, setki robotów, zaj tych niespieszn prac , której celu Trevize nie móg odgadn . Min li otwarte drzwi, prowadz ce do du ej sali, w której siedzia y, pochylone nad biurkami, rz dy robotów. - Co one robi , Bander? - spyta Pelorat. - To ksi gowo - odpar Bander. - Sporz dzaj dane statystyczne, rachunki, zestawienia i inne takie rzeczy, o które - z czego bardzo si ciesz - nie musz si sam k opota . Tu si nie pró nuje. Oko o jednej czwartej ziemi uprawnej zajmuj sady. Jedn dziesi stanowi pola, ale moj chlub sady. Mam najlepsze owoce na tym wiecie, i to wiele rodzajów i odmian. Brzoskwinia Bandera to jest brzoskwinia na tym wiecie! Jest tak dobra, e inni prawie nie próbuj hodowa brzoskwi . Mam dwadzie cia siedem odmian jab ek i... i tak dalej. Roboty mog yby udzieli wam pe nej informacji. - A co robisz z tymi owocami? - spyta Trevize. - Przecie nie mo esz ich sam wszystkich zje . - Nawet by mi to do g owy nie przysz o. Nie przepadam za owocami. Wymieniam je z innymi posiad ciami. - Za co? - G ównie za kopaliny. Na mojej posiad ci praktycznie nie ma kopalin. Poza tym uzyskuj za nie wszystko, co mi potrzebne dla zachowania równowagi ekologicznej. Mam tu bardzo wiele gatunków ro lin i zwierz t. - Przypuszczam, e tym wszystkim zajmuj si roboty - powiedzia Trevize. - Tak. I to bardzo dobrze. - I to wszystko dla jednego Solarianina. - Wszystko dla posiad ci i jej wymaga ekologicznych. Tak si sk ada, e jestem jedynym Solarianinem, który - kiedy ma na to ochot - odwiedza ró ne cz ci tej posiad ci, ale to cz sk adowa mojej absolutnej wolno ci. - My - powiedzia Pelorat - e inni... inni Solarianie tak e dbaj o zachowanie równowagi ekologicznej i posiadaj w swych posiad ciach tereny bagienne, górzyste albo nadmorskie. - My , e tak - rzek Bander. - Zajmujemy si takimi sprawami na konferencjach, których zwo ania wymagaj niekiedy sprawy naszego wiata. - A jak cz sto si spotykacie? - spyta Trevize. Jechali w nie w skim korytarzem, po którego bokach nie by o adnych pomieszcze . Trevize domy li si , e musi on prowadzi przez warstwy,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
które uniemo liwiaj budow szerszych pomieszcze , i jest cznikiem mi dzy dwoma skrzyd ami siedziby, które mog si znacznie bardziej rozszerza . - Za cz sto. Rzadko zdarza si miesi c, ebym nie musia po wi ci nieco czasu na uczestniczenie w jakim zebraniu organizowanym przez jeden z komitetów, których jestem cz onkiem. Jednak, cho nie ma na mojej posiad ci gór ani bagien, moje sady, stawy rybne i ogrody botaniczne s najlepsze na tym wiecie. - Ale, stary... to znaczy Bander... przypuszczam, e nigdy nie opu ci swojej posiad ci i nie widzia posiad ci innych... - powiedzia Pelorat. - Oczywi cie, e nie - powiedzia Bander z oburzeniem. - Powiedzia em, e tak w nie przypuszczam - rzek pojednawczo Pelorat. - Ale sk d w takim razie masz pewno , nigdy nie zbadawszy ani nawet nie widziawszy posiad ci innych, e twoje najlepsze? - St d - odpar Bander - e wynika to z zapotrzebowania na moje produkty w wymianie mi dzy posiad ciami. - A co z artyku ami przemys owymi? - spyta Trevize. - S tu posiad ci, na których wytwarza si narz dzia i maszyny. Jak ju powiedzia em, na mojej posiad ci robi si pr ty przewodz ce ciep o, ale s to do proste urz dzenia. - A roboty? - Produkuje si je tu i ówdzie. W przesz ci Solaria zawsze wiod a prym w Galaktyce w projektowaniu i wykonywaniu robotów. Nasze roboty by y wyj tkowo inteligentne i skomplikowane. - Przypuszczam, e teraz te - powiedzia Trevize, staraj c si , eby zabrzmia o to jak stwierdzenie, a nie pytanie. - Dzisiaj? - rzek Bander. - A czy jest dzisiaj z kim wspó zawodniczy ? Dzisiaj roboty wytwarza si tylko na Solarii. Je li w ciwie rozumiem to, co dociera do mnie na hiperfalach, to na waszych wiatach nie robi si ich. - A na innych wiatach Przestrze ców? - Mówi em wam ju . One ju nie istniej . - Wszystkie? - Nie s dz , eby gdzie poza Solari jeszcze cho by jeden Przestrzeniec. - A wi c nie ma nikogo, kto zna po enie Ziemi? - Dlaczego ka dy z was chce zna po enie Ziemi? - Ja chc je zna - wtr ci Pelorat. - To moja dziedzina bada . - Wobec tego - powiedzia Bander - b dziesz musia sobie znale inn dziedzin . Nie wiem nic o po eniu Ziemi i nigdy nie s ysza em o kim , kto by je zna . Zreszt nic mnie to nie obchodzi. Pojazd zatrzyma si i Trevize przez chwil my la , e Bander poczu si obra ony. Zatrzyma si jednak g adko, a Bander, wysiadaj c z wozu i pokazuj c im, e maj zrobi to samo, wygl da na równie zadowolonego jak przedtem. wiat o w pomieszczeniu, do którego potem weszli, by o przyciemnione i niewiele rozja ni o si nawet po ge cie Bandera. Prowadzi z niego boczny korytarz, po którego obu stronach mie ci y si ma e pokoiki. W ka dym z nich sta a jedna lub dwie bogato zdobione wazy. Obok niektórych z nich znajdowa y si przedmioty, które przypomina y projekty filmowe. - Co to jest, Bander? - spyta Trevize. - Po miertne komnaty przodków, Trevize - powiedzia Bander. 50. Pelorat rozejrza si z zaciekawieniem. - Przypuszczam, e s tu pogrzebane prochy twoich przodków, prawda? - Je li "pogrzebany" - powiedzia Bander znaczy "zakopany w ziemi", to niezupe nie masz racj . Jeste my, co prawda, pod ziemi , ale to moja siedziba, a ich prochy znajduj si tutaj tak samo, jak my w tej chwili. W naszym j zyku mówimy, e prochy s "zadomowione". Trevize rozejrza si wokó . - To wszystko twoi przodkowie? - spyta . Ilu ich jest tutaj? - Prawie stu - odpar Bander, nawet nie staraj c si ukry rozpieraj cej go dumy. - Dok adnie dziewi dziesi ciu czterech. Oczywi cie ci najstarsi nie s prawdziwymi Solarianami w obecnym znaczeniu tego s owa. Byli pó lud mi, m czyznami i kobietami. Ci pó przodkowie zostali umieszczeni przez swych bezpo rednich nast pców w urnach znajduj cych si w s siednich salach.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Oczywi cie nie chodz tam. By oby to wstydodajne. W ka dym razie my to tak nazywamy. Nie wiem, czy macie jaki termin na wyra enie tego uczucia. Mo e nie. - A te filmy? - spyta a Bliss. - To chyba projektory filmowe? - To ich dzienniki i pami tniki - odpar Bander. - Ich zdj cia w ulubionych miejscach posiad ci. Znaczy to, e nie ze wszystkim umarli. Co z nich zosta o tu i moja wolno polega mi dzy innymi na tym, e kiedy przyjdzie mi ochota, mog sobie obejrze kawa ek tego czy innego filmu. - Ale nie tych - wstydodajnych. Bander uciek spojrzeniem w bok. - Nie - powiedzia - ale w ko cu wszyscy mieli my takich przodków. To wspólna skaza. - Wspólna? A wi c inni Solarianie te maj takie komnaty przodków? - spyta Trevize. - O tak, maj je wszyscy, ale moje s najlepsze, najlepiej wykonane i najlepiej zachowane. - A czy masz ju tak komnat dla siebie? - Oczywi cie. Jest ju od dawna gotowa. Zrobienie jej by o moim pierwszym obowi zkiem, kiedy odziedziczy em t posiad . A kiedy, mówi c poetycznie, rozsypi si w proch, pierwszym obowi zkiem mojego nast pcy, tak jak moim, b dzie wykonanie w asnej komnaty po miertnej. - A masz jakiego nast pc ? -B mia , kiedy przyjdzie na to czas. Mam jeszcze przed sob du o ycia. Kiedy b musia odej , znajdzie si tu mój nast pca, który b dzie na tyle dojrza y, aby korzysta z tej posiad ci i dzie mia ju na tyle rozwini te odpowiednie p aty mózgowe, aby móc przetwarza energi . - Przypuszczam, e b dzie to twój potomek? - Tak. - A je li stanie si co nieprzewidzianego? spyta Trevize. - My , e wypadki zdarzaj si nawet na Solarii. Co si stanie, je li jaki Solarianin rozsypie si przedwcze nie w proch, a nie b dzie mia naturalnego nast pcy, a w ka dym razie nast pcy, który b dzie na tyle dojrza y, aby korzysta z tej posiad ci? - W moim rodzie by tylko jeden taki przypadek. Ale je li ju co takiego si zdarzy, to trzeba pami ta , e s inni, którzy czekaj na spadek na inne posiad ci. Niektórzy z nich s ju w takim wieku, e mogliby je przej , ale ich rodzice s jeszcze na tyle m odzi, e mog sp odzi innych dziedziców i , dopóki ci drudzy nie dojrzej na tyle, by móc zaj ich miejsce. Otó który z tych m odostarych nast pców, jak ich nazywamy, zosta by wyznaczony na w ciciela mojej posiad ci. - A kto si tym zajmuje? - Mamy rad zarz dzaj , do której nale y mi dzy innymi wyznaczanie nast pcy w przypadku przedwczesnej mierci którego z nas. Oczywi cie wszystko to za atwia si za po rednictwem holowizji. - Ale pomy l tylko... - odezwa si Pelorat. Je li Solarianie nigdy si ze sob nie stykaj , to sk d mog wiedzie , e który z nich niespodzianie - albo nawet spodziewanie - obróci si w proch? - Kiedy kto z nas umiera - odpar Bander ustaje dop yw energii do wszystkich urz dze znajduj cych si w jego posiad ci. Je li natychmiast nie przejmie jego miejsca potomek, to w ko cu wszyscy spostrzegaj t nienormaln sytuacj i natychmiast zostaj podj te rodki zaradcze. Zapewniam was, e nasz system spo eczny funkcjonuje bezb dnie. - Czy mo na zobaczy który z tych filmów? spyta Trevize. Bander zamar ze zgrozy. W ko cu powiedzia : - Usprawiedliwia ci tylko twoja ignorancja. To, co powiedzia , jest chamskie i wulgarne. - Przepraszam - rzek Trevize. - Nie chc , eby uwa mnie za natr ta, ale - jak ci ju wyja nili my - bardzo interesujemy si wszystkim, co ma zwi zek z Ziemi . Przysz o mi do g owy, e najstarsze z tych filmów mog pochodzi z czasów, zanim Ziemia sta a si radioaktywna. By mo e wspomina si tam o niej. Mo e s tam jakie szczegó y. Naprawd nie chcemy by niegrzeczni, ale czy nie ma adnej mo liwo ci, eby my mogli obejrze te filmy? Mo e móg by to zrobi robot i przekaza nam interesuj ce nas informacje, je li znajdzie tam jakie ? Je li rozumiesz, co nami kieruje, to rozumiesz te , e postaramy si uszanowa twoje uczucia. Mo e pozwolisz nam wi c obejrze te filmy? - S dz , e nie zdajesz sobie sprawy z tego, e coraz bardziej mnie obra asz. Mo emy jednak sko czy z tym od razu, gdy nie ma tu adnych filmów pokazuj cych moich pó ludzkich przodków - powiedzia Bander lodowatym tonem. - adnych? - w g osie Trevizego czu by o wyra ne przygn bienie.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Kiedy by y. Ale nawet wy mo ecie sobie wyobrazi , co pokazywa y. Dwoje pó ludzi okazuj cych wzajemne zainteresowanie sob , a nawet - tu Bander odchrz kn i powiedzia z trudem - kopuluj cych. Oczywi cie wszystkie te filmy z pó lud mi zosta y zniszczone ju wiele pokole temu. - A filmy u innych Solarian? - Te zosta y zniszczone. Wszystkie. - Jeste pewien? - By oby szale stwem nie zniszczy ich. - Mo e niektórzy Solarianie okazali si szaleni, sentymentalni albo po prostu nie my leli o tym. dz , e nie masz nic przeciwko temu, eby wskaza nam drog do s siednich posiad ci? Bander spojrza z zaskoczeniem na Trevizego. - My lisz, e inni b tak tolerancyjni, jak ja? - A dlaczego mieliby nie by ? - Przekonasz si , e nie b . - Trudno. Musimy zaryzykowa . - Nie. Nic z tego. Pos uchajcie, co wam powiem. Bander mia chmurn min , a za nim sta y roboty. - O co chodzi, Bander? - spyta Trevize z niepokojem. - Mi o mi by o porozmawia z wami i poobserwowa was - dziwne stworzenia. By o to dla mnie zupe nie wyj tkowe prze ycie i podoba o mi si to, ale nie mog tego utrwali w moim pami tniku ani na filmie. - Dlaczego? - Rozmowa z wami, s uchanie was, sprowadzenie was do mojej rezydencji, pokazanie wam po miertnych komnat moich przodków to haniebne czyny. - Nie jeste my Solarianami. Znaczymy dla ciebie tyle, co te roboty, prawda? - Sam sobie tak to t umacz i usprawiedliwiam si przed sob w ten sposób, ale mo e nie usprawiedliwi oby mnie to w oczach innych. - A co ci to obchodzi? Jeste przecie absolutnie wolny i mo esz robi wszystko, co ci si podoba, nieprawda ? - Niestety, nawet u nas nie ma absolutnej wolno ci. Gdybym by jedynym Solarianinem na tej planecie, to móg bym dokonywa nawet haniebnych czynów. Ale yj tu te inni Solarianie i z tego powodu, mimo i moja wolno jest bliska idea u, idea em jednak nie jest. yje tu tysi c dwustu Solarian, którzy gardziliby mn , gdyby si o tym dowiedzieli. - Nie musz si dowiedzie . - To prawda. Ca y czas zdawa em sobie z tego spraw . Ca y czas, kiedy zabawia em si z wami, pami ta em o tym. Inni absolutnie nie mog si o was dowiedzie . - Je li znaczy to, e w wyniku naszych odwiedzin w innych posiad ciach, gdzie chcemy poszuka wiadomo ci o Ziemi, obawiasz si komplikacji - rzek Pelorat - to oczywi cie nie wspomnimy ani owem o tym, e byli my tutaj. To zrozumia e. Bander potrz sn g ow . - Ju i tak za du o zaryzykowa em. Oczywi cie nic o tym nikomu nie powiem. Moje roboty te nie powiedz , a nawet polec im, eby w ogóle wymaza y to z pami ci. Wasz statek zostanie przeniesiony pod ziemi i zbadany w celu uzyskania maksimum informacji... - Chwileczk - rzek Trevize. - My lisz, e mo emy tu czeka , a zbadasz nasz statek? To niemo liwe. - Wcale nie niemo liwe, bo nie b dziecie tu mieli nic do gadania. Przykro mi. Chcia bym porozmawia z wami d ej o wielu ró nych sprawach, ale widz , e sytuacja staje si coraz gro niejsza. - A sk e! - wykrzykn Trevize. - Niestety, tak, mizerny pó cz owiecze. Obawiam si , e nadszed czas, abym zrobi to, co moi przodkowie zrobiliby od razu. Musz was zabi . 12. Na powierzchni ! 51. Trevize szybko odwróci g ow i spojrza na Bliss. Jej twarz nie zdradza a adnych uczu , ale wzrok utkwiony by w Bandera, jak gdyby poza nim nie istnia o nic wi cej.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
W szeroko otwartych oczach Pelorata malowa o si zdumienie i niedowierzanie. Nie wiedz c, co mo e zrobi Bliss, Trevize stara si zwalczy ogarniaj go rozpacz (nie tyle na my l o rych ej mierci, ile dlatego, e b dzie musia umrze nie dowiedziawszy si , gdzie le y Ziemia i dlaczego wybra Gaj jako model dalszego rozwoju ludzko ci). Staraj c si , aby g os jego zabrzmia naturalnie i wyra nie, powiedzia : - Przekonali my si , Bander, e z natury jeste dobry i szlachetny. Nie rozgniewa o ci nasze wtargni cie na twój wiat. By nawet tak mi y, e oprowadzi nas po swojej posiad ci i rezydencji i zaspokoi nasz ciekawo , odpowiadaj c na liczne pytania. My , e bardziej pasowa oby do ciebie, gdyby pozwoli nam odlecie . Nikt nie musi si dowiedzie o naszym pobycie na tym wiecie, a my nie mamy adnego powodu, eby tu kiedykolwiek wróci . Przylecieli my tu w niewinnych zamiarach, poszukuj c tylko informacji. - Rzeczywi cie jest tak, jak mówisz - powiedzia lekkim tonem Bander - i dotychczas darowa em wam ycie. Ale wasz los by przypiecz towany ju w chwili, kiedy weszli cie w nasz atmosfer . Mog em - i powinienem by - zabi was natychmiast po nawi zaniu z wami kontaktu. Potem powinienem by wyda odpowiedniemu robotowi polecenie przeprowadzenia sekcji waszych zw ok w celu uzyskania informacji o budowie cia a obco wiatowców. Nie zrobi em tego. Da em si ponie ciekawo ci i swemu niefrasobliwemu usposobieniu, ale do ju tego. Nie mog tego d ej przeci ga . W ciwie ju i tak narazi em na szwank bezpiecze stwo Solarii, bo gdybym przez chwilow s abo da si przekona i pozwoli wam odlecie , to wkrótce zjawiliby si tu inni tacy jak wy, cho by cie nie wiem jak przysi gali, e do tego nie dojdzie. Ale mog zrobi dla was przynajmniej tyle, e mier , któr wam zadam, b dzie bezbolesna. Po prostu podnios temperatur waszych mózgów i przestan dzia . Nie odczujecie adnego bólu. Po prostu ustanie wasze ycie. Po sekcji i zbadaniu waszych cia zmieni je w jednym b ysku w popió i b dzie po wszystkim. - Je li ju musimy umrze - rzek Trevize to nie mam zamiaru protestowa przeciwko szybkiej i bezbolesnej mierci, ale dlaczego musimy umrze , skoro nie pope nili my adnego przest pstwa? - Sam wasz przylot tutaj by przest pstwem. - Trudno to uzasadni racjonalnie, skoro nie wiedzieli my i nie mogli my wiedzie , e jest to przest pstwem. - Spo ecze stwo ustala, co jest przest pstwem. To, co dla was mo e by irracjonalne i arbitralne, nie musi by takie dla nas, a to jest nasz wiat i mamy pe ne prawo orzec, e w takiej i takiej sprawie post pili cie le i zas ugujecie na mier . Bander u miechn si , jakby prowadzili mi , towarzysk rozmow , i ci gn dalej: - Zreszt nie masz prawa uskar si , e ci le potraktowa em, bo sam nie jeste lepszy. Masz miotacz, który wysy a wi zk mikrofal wytwarzaj cych wysok , mierciono temperatur . ywaj c go, robisz dok adnie to samo, co ja zamierzam zrobi , ale jestem pewien, e mier zadana miotaczem jest o wiele bardziej bolesna i okrutna. Gdybym nie pozbawi go adunku energii i by tak g upi, eby da ci wystarczaj swobod ruchów, by móg go wyci gn z kabury, to nie zawaha by si ani chwili, eby go teraz u przeciw mnie. Trevize, boj c si nawet zerkn na Bliss, aby nie zwróci na ni uwagi Bandera, powiedzia z rozpacz : - Prosz ci , eby si ulitowa nad nami i nie robi tego. - Przede wszystkim musz si ulitowa nad sob i nad moim wiatem - powiedzia Bander, robi c nagle ponur min - i dlatego musicie umrze . Podniós r i natychmiast Trevizego ogarn mrok. 52. Przez chwil Trevize czu dusz go ciemno . Czy to mier ? - pomy la z niepokojem. W tej samej chwili, jak gdyby my l ta zbudzi a echo, us ysza wypowiedziane szeptem: - Czy to mier ? - Rozpozna g os Pelorata. Spróbowa sam szepn i stwierdzi , e mu si to uda o. - Po co pytasz? - rzek z uczuciem wielkiej ulgi. - Ju sam fakt, e mo esz pyta , wiadczy, e to nie jest mier . - Wed ug starych legend istnieje ycie po mierci. - Bzdury - mrukn Trevize. - Bliss. Bliss, jeste tutaj? - spyta . Nie by o odpowiedzi. I znowu Pelorat powtórzy jak echo:
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Bliss, Bliss. Co si sta o, Golan? - Bander musi by martwy. W tej sytuacji nie mo e zapewni dop ywu energii do swej posiad ci. Zgas o wiat o. - Ale jak... Chcesz powiedzie , e to dzie o Bliss? - Tak przypuszczam. Mam nadziej , e jej si nic nie sta o. Zacz pe za na czworakach w absolutnych ciemno ciach panuj cych w podziemnej siedzibie Bandera (je li nie liczy okazyjnego, niedostrzegalnego b ysku radioaktywnego atomu rozpadaj cego si w której ze cian). W ko cu jego r ka trafi a na jaki ciep y i mi kki kszta t. Przesun d oni wzd tego czego i rozpozna dotykiem nog . By a za ma a, aby nale do Bandera. Chwyci j . - Bliss, to ty? - Noga odepchn a go. Bliss... Powiedz co ! - rzek . - yj - us ysza wyra nie zniekszta cony g os Bliss. - Ale dobrze si czujesz? - spyta . - Nie. - W tej samej chwili zapali o si wiat o, cho wieci o s abo. ciany to przygasa y, to rozja nia y si . Zobaczyli Bandera le cego z rozrzuconymi bezw adnie r kami i nogami. Obok niego, trzymaj c go za g ow , siedzia a Bliss. Spojrza a na nich. - Nie yje - powiedzia a i po policzkach pop yn y jej zy. Trevize zg upia na ten widok. - Dlaczego p aczesz? - spyta . - A jak mam nie p aka , skoro zabi am yw , my istot ? Nie mia am takiego zamiaru. Trevize nachyli si ku niej, chc c jej pomóc wsta , ale odtr ci a go. Teraz z kolei ukl przy niej Pelorat. Powiedzia agodnie: - Bliss, nie przywrócisz mu przecie ycia. Powiedz nam, co si sta o. Pozwoli a, aby j podniós i powiedzia a martwym g osem: - Gaja potrafi robi to samo, co potrafi Bander. Mo e korzysta z faktu, e energia we wszech wiecie rozmieszczona jest nierównomiernie i przekszta ca j w prac , pos uguj c si si swego umys u. - Wiedzia em o tym - powiedzia Trevize. Chcia j pocieszy , ale zupe nie nie wiedzia , jak to zrobi . - Dobrze pami tam nasze spotkanie w przestrzeni, kiedy schwyta ... a raczej kiedy Gaja przechwyci a nasz statek. Pomy la em o tym, kiedy Bander, zabrawszy mi bro , nie pozwoli mi si ruszy . Ciebie te wtedy trzyma , ale by em pewien, e gdyby zechcia a, to uwolni aby si . - Nie. Nie da abym rady. Kiedy ja-my-Gaja trzymali my wasz statek - powiedzia a ze smutkiem to ja i Gaja stanowili my naprawd jedno . Teraz jeste my rozdzieleni nadprzestrzeni , co os abia moje-nasze-Gai zdolno ci. Poza tym Gaja robi wszystko tylko dzi ki sile po czonych mózgów, którym brakuje takich przeka ników energii, jakie mia ten Solarianin. Nie potrafimy korzysta z energii tak zr cznie i bez wysi ku, a jednocze nie tak efektywnie, jak on potrafi ... Widzisz, e nie mog sprawi , aby wiat o by o ja niejsze. Nie wiem nawet, przez ile czasu b mog a utrzyma cho by taki md y blask. W ko cu zm cz si , a Bander dostarcza mocy ca ej swej wielkiej posiad ci, i to nawet wtedy, kiedy spa . - Ale powstrzyma go - powiedzia Trevize. - Tylko dlatego, e nie podejrzewa , e mam takie zdolno ci - powiedzia a Bliss - i e niczym nie zdradzi am si , e je posiadam. Poniewa nie podejrzewa mnie o to, nie zwraca na mnie w ogóle uwagi. Skoncentrowa ca swoj uwag na tobie, poniewa tylko ty mia bro ... i tym razem okaza o si , e dobrze zrobi , bior c j ze sob .:. Musia am czeka , a zdarzy si okazja, eby go unieruchomi jednym, niespodziewanym ciosem. Kiedy by ju o w os od zabicia ciebie, kiedy ca y jego umys zaj ty by tob , wtedy wreszcie mog am uderzy . - I uda o ci si to znakomicie. - Jak mo esz mówi takie okrutne rzeczy? Chcia am go tylko powstrzyma . Chcia am tylko zablokowa te jego przeka niki. By by zaskoczony, kiedy by nagle stwierdzi , e nie mo e nas zabi , a za to ga nie wiat o. Wtedy wzmocni abym swój chwyt, u pi a go na d szy czas i odblokowa a przeka niki. W takiej sytuacji dostarcza by nadal energii dla swej rezydencji, pali yby si wiat a, mogliby my wi c wydosta si na powierzchni , wsi na statek i odlecie . Mia am nadziej , e uda mi si wszystko tak za atwi , by Bander, obudziwszy si , zapomnia o wszystkim, co si zdarzy o od momentu, kiedy nas zobaczy . Gaja nie chce zabija , eby osi gn to, co mo na osi gn bez zabijania.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Co si zepsu o w tym planie, Bliss? - spyta agodnie Pelorat. - Nigdy przedtem nie zetkn am si z czym takim, jak te przeka niki energii Bandera, i nie mia am czasu, aby si nimi zaj i pozna ich dzia anie. Po prostu wykona am szybko ten manewr blokuj cy i, jak si okaza o, zrobi am to niew ciwie. Zablokowa am nie wej cie, ale wyj cie energii. Co prawda zawsze p yn do tych przeka ników du e ilo ci energii, ale normalnie mózg broni si przed zbyt du jej ilo ci , oddaj c j równie szybko, jak nap ywa. Kiedy jednak zablokowa am wyj cie, natychmiast zgromadzi a si tam zbyt du a ilo energii i w u amku sekundy temperatura wewn trz mózgu podnios a si do takiej wysoko ci, e bia ko, z którego by zbudowany, uleg o denaturacji i Bander pad trupem. Zgas o wiat o, wi c natychmiast usun am blokad , ale, oczywi cie, by o ju za pó no. - Nie przypuszczam, eby mog a zrobi co innego ni to, co zrobi , kochanie - powiedzia Pelorat. - Co to za pociecha, skoro go zabi am. - On sam chcia nas w nie zabi - rzek Trevize. - To by powód, eby go powstrzyma , a nie, eby go zabija . Trevize zamilk . Nie chcia okaza zniecierpliwienia, aby nie urazi albo jeszcze bardziej nie zasmuci Bliss, która by a przecie ich jedyn obron na tym nadzwyczaj wrogim wiecie. - Bliss - powiedzia po chwili wahania - czas ju przesta my le o jego mierci i zastanowi si , co dalej. Poniewa Bander nie yje, praktycznie usta dop yw energii do jego posiad ci. Wcze niej czy pó niej, prawdopodobnie dosy szybko, zauwa to inni Solarianie. B musieli sprawdzi , co si sta o. Nie przypuszczam, eby potrafi a odeprze zmasowany atak kilku z nich. Poza tym, jak sama powiedzia , nie b dziesz w stanie podtrzymywa d ugo nawet tego ograniczonego dop ywu energii. Dlatego musimy bezzw ocznie wydoby si na powierzchni i dosta do statku. - Ale jak to mamy zrobi , Golan? - spyta Pelorat. - Przebyli my wiele kilometrów kr tymi korytarzami. Zdaje mi si , e jest tu istny labirynt pomieszcze i ja osobi cie nie mam najmniejszego poj cia, któr dy mo na wydosta si na powierzchni . Zawsze mia em s ab orientacj . Trevize rozejrza si i u wiadomi sobie, e Pelorat ma racj . - Przypuszczam - powiedzia - e jest tu wiele otworów prowadz cych na powierzchni i nie musimy szuka tego, którym si tu dostali my. - Ale nie wiemy, gdzie s te otwory. Jak je odnajdziemy? Trevize odwróci si do Bliss. - Mo esz wykry co , co pomog oby nam wydosta si st d? - spyta . - Wszystkie roboty na terenie posiad ci przesta y funkcjonowa - powiedzia a Bliss. - Wyczuwam abe odg osy ycia ponad naszymi g owami, ale s to stworzenia nieinteligentne i mówi mi to tylko to, co i tak wiemy - e powierzchnia jest nad nami. - No có - powiedzia Trevize - nie pozostaje nam nic innego, jak poszuka jakiego wyj cia. - Na chybi trafi - powiedzia z przera eniem Pelorat. - Nigdy si to nam nie uda. - Mo e si uda, Janov - rzek Trevize. - Je li b dziemy szukali, to jest szansa, chocia by minimalna, e znajdziemy. Natomiast je li zostaniemy tu, to na pewno si nam nie uda. Trzeciego wyj cia nie ma. Lepsza minimalna szansa ni adna. - Zaczekajcie - powiedzia a Bliss. - Co wyczuwam. - Co? - spyta Trevize. - Umys . - Inteligentny? - Tak, cho , jak mi si zdaje, w ograniczonym stopniu. Ale to, co wyczuwam najwyra niej, to co zupe nie innego. - Co? - spyta Trevize, znowu staraj c si opanowa zniecierpliwienie. - Strach! Ogromny strach! - powiedzia a szeptem Bliss. 53. Trevize rozejrza si ponuro. Wiedzia , któr dy weszli, ale nie mia adnych z udze , e uda mu si odnale ca drog , któr tu przybyli. W ko cu prawie nie zwraca uwagi na zakr ty. Kto by si spodziewa , e b musieli sami szuka drogi powrotnej, do tego w s abym, migocz cym wietle? - Jak my lisz, Bliss, uda ci si uruchomi ten pojazd? - spyta . - Tego jestem pewna, ale to nie znaczy, e potrac go prowadzi .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Zdaje mi si - powiedzia Pelorat - e Bander kierowa nim my . Nie zauwa em, eby czego dotyka . - Tak, Pel, my - odpar a spokojnie Bliss ale jak? Równie dobrze móg by powiedzie , e za pomoc jakich d wigni czy sterów. Je li nie wiem, jak si pos ugiwa takimi urz dzeniami, to niewiele mi to da, prawda? - Ale mo esz spróbowa - powiedzia Trevize. - Je li spróbuj , to b musia a w w to ca y umys , a w takim przypadku w tpi , czy b w stanie utrzyma tu wiat o. Pojazd na nic si nam nie zda w ciemno ciach, nawet je li zorientuj si , jak go prowadzi . - Wobec tego musimy i pieszo? - Obawiam si , e tak. Trevize przyjrza si badawczo g bokim, ponurym ciemno ciom, które rozci ga y si za otaczaj cym ich w skim kr giem przy mionego wiat a. Nic nie widzia , nic nie s ysza . - Dalej czujesz obecno tego przestraszonego umys u? - spyta . - Tak. - Mo esz si zorientowa , gdzie to jest? Mo esz tam trafi ? - Zmys , którym to czuj , odbiera wra enia w linii prostej. Nie przeszkadzaj mu normalne przedmioty materialne, ta fala nie odbija si , ani nie za amuje, jak fala d wi kowa czy wietlna. Dlatego jestem pewna, e ten umys znajduje si tam. Wskaza a jakie miejsce w ledwie widocznej w mroku cianie i doda a: - Ale przez cian nie przejdziemy. Nie widz innego wyj cia, jak tylko pój korytarzem i postara si znale jak drog do tego miejsca. B wiedzia a, czy dobrze idziemy, bo w miar jak b dziemy si zbli ali, b czu coraz intensywniej obecno tego umys u. Krótko mówi c, b dziemy musieli zagra w "ciep o - zimno". - No to w drog . Pelorat nie ruszy si . - Zaczekaj, Golan - powiedzia . - Na pewno chcesz znale to co ? Je li jest wystraszone, to mo e si okaza , e my te b dziemy mieli powód do strachu. Trevize niecierpliwie potrz sn g ow . - Nie mamy wyboru, Janov. To jest istota inteligentna, bez wzgl du na to, czy si boi, czy nie. Mo e zechce wyprowadzi nas na powierzchni . - I zostawimy tu tak Bandera? - spyta Pelorat z niepokojem. Trevize uj go za okie . - Chod , Janov. W tej sprawie te nie mamy wyboru. W ko cu jaki Solarianin o ywi to miejsce i jaki robot znajdzie cia o i zajmie si nim... Mam nadziej , e do tego czasu b dziemy ju daleko st d. Trevize pu ci Bliss przodem. Wokó niej wiat o by o najsilniejsze. Id c, zatrzymywa a si w ka dych drzwiach, przy ka dym rozwidleniu korytarza, staraj c si zorientowa , z której strony dochodzi wyczuwany przez ni strach. Czasami przechodzi a przez jakie drzwi albo zapuszcza a si w jakie odga zienia korytarza po to tylko, aby wróci i spróbowa innej drogi. Trevize przygl da si temu bezradnie. Za ka dym jednak razem Bliss rusza a w ko cu pewnie w jakim kierunku, a wiat o porusza o si przed ni . Trevizemu wydawa o si , e jest teraz ja niejsze - mo e dlatego, e jego wzrok przywyk do pó mroku, a mo e dlatego, e Bliss uczy a si powoli jak najskuteczniej kontrolowa przekazywanie energii. W pewnej chwili, kiedy przechodzili obok jednego z metalowych pr tów stercz cych z pod ogi, po a na nim r i wiat o wyra nie si rozja ni o. Kiwn a g ow , jak gdyby by a z siebie zadowolona. Nie natkn li si na nic, co by ju widzieli. Wydawa o si pewne, e id inn drog ni ta, któr przywióz ich Bander. Trevize wypatrywa korytarzy prowadz cych stromo do góry, poszukuj c w ich sklepieniach jakich oznak wiadcz cych, e mog tam by w azy. Nie znalaz nic takiego i ta przestraszona istota pozosta a ich jedyn szans na wydostanie si z podziemi. Wokó panowa a cisza, w której s ycha by o tylko ich kroki, ciemno , któr rozja nia o tylko wiat o w ich bezpo redniej blisko ci i martwota, w której byli jedynymi ywymi istotami. Od czasu do czasu natykali si na robota stoj cego lub siedz cego w bezruchu. Raz weszli na robota, który le na boku, z r kami i nogami zamar ymi w jakich dziwnych pozycjach. "W chwili kiedy usta dop yw energii - pomy la Trevize - musia straci równowag i upad . Bander, nawet ywy, nie mia wp ywu na dzia anie grawitacji. Mo e roboty stoj teraz lub le bez ruchu na ca ej
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
rozleg ej posiad ci Bandera? Na pewno zostanie to szybko zauwa one na granicach z innymi posiad ciami." "A mo e nie - pomy la nagle. - Solarianie wiedzieliby, kiedy kto z nich starza by si i by bliski mierci. W takim przypadku ca y wiat czeka by na oznaki wskazuj ce, e zmar . Ale Bander zmar nagle, w kwiecie wieku. Kto móg si tego spodziewa ? Kto czeka by na unieruchomienie robotów?" "Jednak nie - Trevize odrzuci t optymistyczn wersj , gdy mog a ona tylko nape ni go zbytni pewno ci siebie, co by oby niebezpieczne. - Solarianie na pewno zauwa yliby od razu, e na posiad ci Bandera usta a wszelka praca, i natychmiast przyst piliby do dzia ania. Wszyscy oni byli za bardzo zainteresowani spraw dziedziczenia posiad ci, eby przej nad czym takim do porz dku dziennego." - Wentylacja nie dzia a - mrukn z niezadowoleniem Pelorat. - Takie miejsce pod ziemi musi by wentylowane i Bander dostarcza aparaturze niezb dnej energii. Teraz przesta a dzia . - To jest bez znaczenia, Janov - powiedzia Trevize. - W tym pustym podziemiu jest tyle powietrza, e wystarczy oby go nam na par lat. - Ale jeste my tu zamkni ci. To przykre uczucie. - Daj spokój, Janov, chyba nie ogarnia ci klaustrofobia?... Bliss, zbli yli my si cho troch do tego miejsca? - Ju niedaleko - odpowiedzia a. - Czuj to teraz o wiele silniej i mog dok adniej okre li miejsce, z którego to dochodzi. Rzeczywi cie, sz a o wiele pewniej, mniej wahaj c si na skrzy owaniach i rozwidleniach. - Tam! Tam! - powiedzia a raptem. - Teraz czuj to bardzo silnie. - Teraz nawet ja s ysz - powiedzia oschle Trevize. Przystan li i odruchowo wstrzymali oddech. S yszeli ciche, spazmatyczne kanie. Weszli do du ego pokoju i kiedy zapali o si wiat o, przekonali si , e - w odró nieniu od wszystkich pomieszcze , które dotychczas widzieli - by on bogato i kolorowo umeblowany. Po rodku pokoju sta lekko pochylony robot z r kami wyci gni tymi w - wydawa o si - niemal czu ym ge cie, cho , oczywi cie, by absolutnie nieruchomy. Za robotem dostrzegli jaki ruch. Spogl da o na nich stamt d okr e z przera enia oko i stamt d te dociera nadal, chwytaj cy za serce p acz. Trevize b yskawicznie skoczy , min robota i w tej samej chwili z drugiej strony robota wybieg a z wrzaskiem niewielka posta . Potkn a si i upad a. Le c, zakry a oczy i zacz a na o lep macha nogami, jakby chcia a si obroni przed niebezpiecze stwem, ale nie wiedzia a, z której przyjdzie strony. Ca y czas rozpaczliwie wrzeszcza a. - To dziecko! - powiedzia a zupe nie niepotrzebnie Bliss. 54. Trevize cofn si zaskoczony. Co tu robi dziecko? Bander by taki dumny ze swej samotno ci, tak si ni chwali . Pelorat, mniej sk onny do pos ugiwania si logik w dziwnej sytuacji, znalaz rozwi zanie od razu: - Podejrzewam, e to nast pca Bandera. - To dziecko Bandera - zgodzi a si Bliss ale my , e jest za m ode, aby zosta jego nast pc . Solarianie b musieli sobie znale innego nast pc . Patrzy a agodnie na dziecko i pod wp ywem jej hipnotyzuj cego, cho nie natarczywego wzroku dziecko z wolna zacz o si uspokaja . Otworzy o oczy i spojrza o na Bliss. Ucich o i tylko od czasu do czasu z jego piersi wydobywa si urywany szloch. Bliss przemówi a do niego. Mówi a spokojnie i agodnie, urywanymi s owami, które same w sobie nie mia y adnego sensu, ale chcia a g osem wzmocni swe uspokajaj ce dzia anie my lowe. By o to zupe nie tak, jak gdyby g adzi a mózg dziecka i doprowadza a do adu jego potargane emocje. Powoli, nie odrywaj c oczu od Bliss, dziecko podnios o si . Sta o chwil , ko ysz c si niepewnie, a potem rzuci o si ku zamar emu w dziwnej pozie robotowi. Obj o ramionami jego masywn nog , jak gdyby kontakt z robotem dawa mu poczucie bezpiecze stwa. - Zdaje mi si - powiedzia Trevize - e ten robot jest jego nia czy opiekunem. Podejrzewam, e aden Solarianin nie mo e zajmowa si innym, nawet je li jest to jego dziecko. - A ja podejrzewam, e to dziecko jest hermafrodyt - rzek Pelorat. - Na pewno - stwierdzi Trevize.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Bliss, wci ca kowicie zaj ta dzieckiem, zbli a si do niego powoli, z na pó wyci gni tymi kami, zwróconymi ku niej spodami d oni, jakby chcia a pokaza , e nie chce go schwyta . Dziecko uciszy o si ju zupe nie i przygl da o si Bliss, przywieraj c jeszcze mocniej do nogi robota. - No, dziecko - powiedzia a Bliss - nie bój si ... jest ci ciep o.. wygodnie... nic ci nie grozi... Zatrzyma a si i nie ogl daj c si , powiedzia a cicho: - Pel, przemów do niego w jego j zyku. Powiedz mu, e jeste my robotami i przyszli my tu zaj si nim, bo zabrak o pr du. - Robotami! - powtórzy wstrz ni ty Pelorat. - Musimy si przedstawi jako roboty. Ono nie boi si robotów, za to nigdy nie widzia o cz owieka. Mo e nawet nie wie, e istniej ludzie. - Nie wiem, czy potrafi to powiedzie - rzek Pelorat. - Nie znam staro ytnej nazwy robotów. - No to powiedz po prostu "robot", Pel. Je li to nie odniesie skutku, to powiedz " elazny przedmiot" czy co takiego. Powiedz to, co zdo asz. Powoli, robi c d ugie przerwy, Pelorat powiedzia co dziecku. Spojrza o na niego, marszcz c czo o, jakby stara o si zrozumie , co mówi. - Skoro ju do niego mówisz, to mo esz od razu zapyta si , jak si st d wydosta - powiedzia Trevize. - Nie - rzek a Bliss. - Jeszcze nie teraz. Najpierw trzeba zdoby zaufanie, a dopiero potem pyta o informacje. Dziecko, patrz c teraz na Pelorata, przesta o si ju tak kurczowo trzyma nogi robota i powiedzia o co wysokim, muzykalnym g osem. - Mówi zbyt szybko, ebym móg zrozumie rzek z zatroskaniem Pelorat. - Popro , eby to powtórzy o wolniej - poradzi a Bliss. - Robi , co mog , eby je uspokoi i pozbawi l ku. Pelorat, wys uchawszy jeszcze raz dziecka, powiedzia : - Zdaje mi si , e pyta, co zatrzyma o Jemby'ego. Jemby to musi by ten robot. - Upewnij si , Pel. Pelorat zwróci si jeszcze raz do dziecka, wys ucha go i rzek : - Tak, Jemby to ten robot. Dziecko nazywa si Fallom. - wietnie! - Bliss u miechn a si do dziecka promiennie i wskazuj c na nie palcem powiedzia a: Fallom. Dobry Fallom. Dzielny Fallom. - Potem po ad na piersi i rzek a: - Bliss. Dziecko odpowiedzia o jej u miechem. Wygl da o uroczo, kiedy si u miecha o. - Bliss - powtórzy o, lekko przeci gaj c "s". - S uchaj, Bliss - powiedzia Trevize - gdyby uda o ci si uruchomi tego robota, Jemby'ego, to mo e on móg by nam powiedzie to, czego chcemy si dowiedzie . Pelorat mo e z nim porozmawia równie atwo, jak z dzieckiem. - To by by b d - odpar a Bliss. - Podstawowym zadaniem tego robota jest chroni dziecko. Gdybym go uruchomi a i gdyby nagle zda sobie spraw z naszej obecno ci, z obecno ci ludzi, to móg by nas natychmiast zaatakowa . Nie mo e tu by adnych obcych ludzi. Gdybym w zwi zku z tym musia a go na powrót unieruchomi , to nie udzieli by nam adnej informacji, a dziecko, widz c, e robot, którego uwa a na pewno za rodzica, zosta unieruchomiony po raz drugi... Nie, nie zrobi tego. - Ale mówiono nam - wtr ci nie mia o Pelorat - e roboty nie mog wyrz dzi ludziom krzywdy. - Owszem - odpar a Bliss - ale nie wiemy, jakie roboty skonstruowali ci Solarianie. A zreszt nawet gdyby ten robot by tak zaprogramowany, e nie móg by ludziom zrobi krzywdy, to musia by wybiera mi dzy dzieckiem a trzema obiektami, których by mo e nie zidentyfikowa by nawet jako ludzi, a tylko jako niepo danych intruzów. Naturalnie wybra by dziecko i zaatakowa nas. Znowu odwróci a si do dziecka. - Fallom - powiedzia a - Bliss. - Potem, wskazuj c palcem po kolei na Pelorata i Trevizego, rzek a: - Pel... Trev. - Pel. Trev - powtórzy o pos usznie dziecko. Podesz a do niego bli ej i wolno wyci gn a ku niemu r ce. Popatrzy o na ni i cofn o si o krok. - Uspokój si , Fallom - powiedzia a. - Dobry Fallom. Chod tu, Fallom. Dotknij mnie. Dziecko podesz o do niej i Bliss westchn a z ulg - Dobrze, Fallom.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Dotkn a nagiego ramienia dziecka, gdy jak jego rodzic mia o na sobie tylko d ug , rozci na przodzie szat i przepask na biodrach. Zrobi a to bardzo delikatnie. Potem cofn a r , poczeka a chwil i znowu dotkn a go. Pog adzi a jego rami . Pod wp ywem silnego, uspokajaj cego dzia ania Bliss dziecko na pó przymkn o powieki. Bliss powoli, agodnie, zaledwie dotykaj c skóry, pog adzi a jego rami , kark i uszy, a potem ad pod d ugie br zowe w osy i pog aska a go za uszami. Zabra a r i powiedzia a: - Przeka niki ma jeszcze ma e. Ma jeszcze niezupe nie rozwini te ko ci czaszki. Jest tam twarda warstwa skóry, która z czasem wybrzuszy si i po pe nym rozwini ciu si przeka ników przekszta ci w chroni je ko ... Znaczy to, e teraz nie potrafi ono zarz dza posiad ci ani nawet uruchomi swojego osobistego robota... Zapytaj je, ile ma lat, Pel. Po krótkiej wymianie s ów Pelorat rzek : - Je li dobrze zrozumia em, czterna cie. - Wygl da raczej na jedena cie - powiedzia Trevize. - D ugo roku na tym wiecie mo e nie odpowiada ci le d ugo ci standardowego roku galaktycznego - rzek a Bliss. - Poza tym Przestrze cy yj podobno d ej i je li Solarianie s pod tym wzgl dem tacy sami jak inni Przestrze cy, to mog te mie d sze poszczególne okresy rozwoju. W ko cu nie mo na sugerowa si latami. - Dosy ju tej antropologii - powiedzia Trevize z niecierpliwym cmokni ciem. - Musimy dosta si na powierzchni i by mo e tracimy niepotrzebnie czas, zajmuj c si tym dzieckiem. Mo e nie zna drogi na powierzchni . Mo e nigdy tam nie by o. - Pel! - powiedzia a Bliss. Pelorat wiedzia , o co jej chodzi, i wda si w najd sz sw rozmow z Fallomem. Kiedy sko czy , powiedzia : - Ono wie, co to s ce. Mówi, e widzia o je. My , e widzia o te drzewa. Zachowywa o si tak, jakby nie bardzo wiedzia o, co znaczy to s owo... a przynajmniej s owo, którego ja u em. - Dobrze, Janov - rzek Trevize - ale przejd do rzeczy. - Powiedzia em mu, e gdyby wyprowadzi nas na powierzchni , to mo e uda oby si nam uruchomi jego robota. Prawd mówi c, powiedzia em, e go uruchomimy. My lisz, e mo emy to zrobi ? - Potem b dziemy si o to martwi - odpar Trevize. - Powiedzia , e nas tam zaprowadzi? - Tak. Widzisz, my la em, e je li mu obiecam, e uruchomimy tego robota, to tym ch tniej zaprowadzi nas na gór . My , e ryzykujemy, e go rozczarujemy... - Chod - powiedzia Trevize. - Idziemy. Ca a ta dyskusja stanie si akademicka, je li z api nas pod ziemi . Pelorat powiedzia co dziecku, które zacz o biec, ale zatrzyma o si i spojrza o na Bliss. Bliss wyci gn a do niego r i poszli razem. - Jestem nowym robotem - powiedzia a, u miechaj c si lekko. - Wydaje si , e jest z tego do zadowolony powiedzia Trevize, wskazuj c na Falloma. Fallom szed podskakuj c i Trevize przez chwil zastanawia si , czy cieszy si tylko dlatego, e Bliss o to zadba a, czy mo e tak e dlatego, e ma trzy nowe roboty i wyjdzie na powierzchni albo e b dzie mia z powrotem swego Jemby'ego. Zreszt dopóki dziecko by o z nimi, nie mia o to znaczenia. Fallom szed przed siebie bez wahania. Tam, gdzie korytarz si rozwidla , nie zastanawia si ani chwili, któr wybra drog . Czy rzeczywi cie zna tak dobrze drog , czy - jak to dziecku - by o mu oboj tne, któr dy pójdzie? Czy by traktowa to tylko jako zabaw , nie zmierzaj c do adnego konkretnego miejsca? Jednak z faktu, e sz o mu si teraz ci ej, Trevize wywnioskowa , e id pod gór , a dziecko, pochylaj c si z przej ciem do przodu, bez przerwy na co wskazywa o i szczebiota o. Trevize spojrza na Pelorata, który chrz kn i powiedzia : - Zdaje mi si , e to, co on mówi, znaczy "drzwi". - Mam nadziej , e ci si dobrze zdaje - mrukn Trevize. Fallom wybieg przed nich. Wskaza na kawa ek posadzki, który by ciemniejszy ni reszta. Stan na nim, podskoczy kilka razy, a potem odwróci si do nich z wyra nym strachem i zacz co szybko mówi .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
-B musia a dostarczy energii - powiedzia a Bliss z grymasem. - Zaczyna mnie to ju wyczerpywa . Poczerwienia a na twarzy z wysi ku. wiat o przygas o, ale akurat naprzeciw Falloma otworzy y si drzwi. Dziecko roze mia o si d wi cznym sopranem i wybieg o z podziemi. Za nim wyszli Pelorat i Trevize. Bliss wysz a ostatnia i obejrza a si . wiat o wewn trz pociemnia o i drzwi zatrzasn y si . Wtedy zatrzyma a si , aby zaczerpn tchu. Wygl da a na bardzo zm czon . - No to - powiedzia Pelorat - jeste my na górze. Gdzie jest statek? Zapada zmrok, ale by o jeszcze zupe nie jasno. - Zdaje mi si , e w tamtym kierunku - mrukn Trevize. - Mnie si te tak zdaje - powiedzia a Bliss. Chod my. - Wyci gn a r do Falloma. Nie s ycha by o nic prócz szumu wiatru i g osów zwierz t. W pewnej chwili min li robota stoj cego nieruchomo obok drzewa i trzymaj cego jaki przedmiot o nie znanym przeznaczeniu. Pelorat zrobi z ciekawo ci krok w jego stron , ale Trevize powstrzyma go: - To nie nasza sprawa, Janov. Idziemy. Min li innego robota, w wi kszej odleg ci. Ten dla odmiany le . - My - powiedzia Trevize - e teren w promieniu paru kilometrów zagracony jest robotami. - A zaraz potem doda triumfalnie: - Aha, jest statek. Przyspieszyli kroku, a potem nagle si zatrzymali. Fallom a zapiszcza z emocji. Na ziemi obok statku sta o co , co okaza o si pojazdem powietrznym o prymitywnej konstrukcji, ze mig ami, które wygl da y na po eraj ce mnóstwo energii, cho kruche. Obok niego, mi dzy ma grupk obco wiatowców a ich statkiem sta o czterech ludzi. - Za pó no - powiedzia Trevize. - Zmarnowali my za du o czasu. Co teraz? - Czterech Solarian? - rzek z niedowierzaniem Pelorat. - To niemo liwe. Na pewno nie zgodziliby si na tak bliski wzajemny kontakt. My lisz, e to obrazy holograficzne? - S najzupe niej materialni - powiedzia a Bliss. - Jestem tego pewna. Ale to nie s Solarianie. Nie mo na nie rozpozna tych umys ów. To roboty. 55. - No, có - powiedzia Trevize znu onym g osem. - Naprzód! - Ruszy powoli w stron statku. Za nim pozostali. Pelorat spyta , z trudem chwytaj c powietrze: - Co chcesz zrobi ? - Je li to roboty, to musz s ucha rozkazów. Roboty czeka y na nich nieruchomo. Trevize przyjrza im si dok adnie, kiedy podeszli bli ej. Tak, to musz by roboty. Ich twarze, cho wygl da y jak normalne, ludzkie z krwi i ko ci, by y dziwnie nieruchome i bez wyrazu. Wszystkie roboty ubrane by y w mundury, które nie ukazywa y nawet centymetra skóry. Nawet na r kach mia y cienkie, nieprzejrzyste r kawice. Trevize machn r w sposób, który dawa niedwuznacznie do zrozumienia, e maj si usun z drogi. Roboty nie poruszy y si . Trevize rzek cicho do Pelorata: - Wyra to s owami, Janov. Mów stanowczo. Pelorat chrz kn , a potem, mówi c niezwyk ym u niego basem, rzek co powoli, powtarzaj c jednocze nie poprzedni gest Trevizego. Na to jeden z robotów, który by chyba troch wy szy od pozosta ych, odrzek co zimnym i ostrym tonem. Pelorat odwróci si do Trevizego. - Zdaje si , e powiedzia , e jeste my obco wiatowcami. - Powiedz mu, e jeste my lud mi i e musi nas s ucha . - Rozumiem, co mówisz, obco wiatowcu odezwa si nagle robot w dziwnie brzmi cym, ale zrozumia ym j zyku. - Mówi po galaktycznemu. Jeste my stra nikami. - A wi c s ysza , e jeste my lud mi i e z tego powodu musisz s ucha naszych polece . - Jeste my tak zaprogramowani, eby s ucha tylko polece W adców. Nie jeste cie W adcami ani Solarianami. W adca .Bander nie odpowiedzia w zwyk ej porze na nasz sygna , wi c przylecieli my, eby zbada na miejscu, co si sta o. To nasz obowi zek. Znale li my statek kosmiczny niesolaria skiej produkcji, kilku obco wiatowców i unieruchomione wszystkie roboty Bandera. Gdzie jest W adca Bander? Trevize wzruszy ramionami i powiedzia wolno i wyra nie:
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie wiemy, o czym mówisz. Nasz komputer pok adowy le dzia a. Znale li my si , wbrew naszym zamiarom, w pobli u tej dziwnej planety. Wyl dowali my, aby dowiedzie si , gdzie jeste my. Znale li my wszystkie roboty unieruchomione. Nie wiemy, co mog o si tu zdarzy . - To nie jest wiarygodne. Je li wszystkie roboty w ca ej posiad ci s unieruchomione i brak energii, to W adca Bander musi by martwy. Przypuszczenie, e przypadkowo zmar akurat wtedy, kiedy wyl dowali cie, jest nielogiczne. Musi mi dzy tymi zdarzeniami istnie jaki zwi zek przyczynowy. - Ale przecie nie brak tu energii - powiedzia Trevize bez jasno sprecyzowanego zamiaru, raczej po to, eby zagmatwa spraw i dowie , e on, obcy, nie rozumie, o co chodzi, a wi c jest niewinny. - Wy nie jeste cie unieruchomieni. - My jeste my stra nikami - odpar robot. Nie nale ymy do adnego w adcy. Nale ymy do ca ego wiata. Nie uzyskujemy energii od W adców mamy zasilanie j drowe. Pytam raz jeszcze - gdzie jest W adca Bander? Trevize spojrza na towarzyszy. Pelorat mia zaniepokojon min , Bliss mocno zaci ni te usta, ale by a spokojna. Fallom dr , lecz Bliss dotkn a jego ramienia i troch si uspokoi . Znikn a te z jego twarzy przera ona mina. - Pytam po raz ostatni - rzek robot - gdzie jest w adca Bander? - Nie wiem - odpar ponuro Trevize. Robot skin i dwa pozosta e szybko odesz y. - Moi koledzy przeszukaj rezydencj - powiedzia . - Na razie zostaniecie zatrzymani do wyja nienia. Daj mi te przedmioty, które masz przy boku. Trevize cofn si o krok. - Nie s niebezpieczne - powiedzia . - Nie ruszaj si . Nie pytam o ich charakter, czy s niebezpieczne, czy nie. Prosz o nie. - Nie dam. Robot zrobi krok w jego stron i wyci gn r tak szybko, e zanim Trevize zorientowa si , co si dzieje, trzyma j ju na jego ramieniu. U cisk r ki robota by tak silny, e Trevize osun si na kolana. - Te przedmioty - powiedzia robot i wyci gn drug r . - Nie dam - wykrztusi Trevize. Bliss skoczy a do przodu, wyj a miotacz z kabury, zanim Trevize, tkwi cy w uchwycie robota jak w imadle, zdo co zrobi , aby jej przeszkodzi , i poda a go robotowi. - Prosz - powiedzia a - i je li dasz mi jeszcze chwil , dam ci drugi. Oto on. A teraz pu mojego towarzysza. Robot, trzymaj c bro , cofn si o krok i Trevize wolno podniós si na nogi, pocieraj c lewe rami . Twarz mia wykrzywion z bólu. Fallom za ka i Pelorat machinalnie wzi go na r ce i przycisn do siebie. - Dlaczego usi ujesz z nim walczy ? - szepn a ze z ci Bliss do Trevizego. - Mo e ci zabi jednym palcem. Trevize j kn i rzek przez zaci ni te z by: - A dlaczego nim nie pokierujesz? - Próbuj . Ale trzeba na to czasu. Jego mózg jest ciasny i dok adnie zaprogramowany i nie ma tam miejsca na manipulacje. Musz go przeanalizowa . Graj na zw ok . - Nie analizuj jego mózgu, tylko go zniszcz powiedzia prawie niedos yszalnie Trevize. Bliss rzuci a szybkie spojrzenie na robota. Bada dok adnie bro , podczas gdy czwarty robot, który z nim zosta , obserwowa obco wiatowców. adnego z nich zdawa o si nie interesowa , co szepc mi dzy sob Bliss i Trevize. - Nie - powiedzia a Bliss. - Dosy ju zabijania. Na pierwszym wiecie zabili my psa, a drugiego zranili my. Co si sta o na tym wiecie, dobrze wiesz. - Tu raz jeszcze zerkn a szybko na roboty. Gaja nie niszczy niepotrzebnie ycia ani inteligencji. Potrzebuj czasu, aby za atwi to pokojowo. Cofn a si i z napi ciem zacz a wpatrywa si w roboty. - To jest bro - powiedzia w ko cu robot. - Nie - odpar Trevize. - Tak - powiedzia a Bliss - ale niesprawna. Jest pozbawiona energii. - Naprawd ? Po co wam bro , która jest pozbawiona energii? -Robot uj kolb w d i po palec na spu cie. - Tak si to uruchamia?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Tak - powiedzia a Bliss. - Je li zwi kszysz nacisk, to j uruchomisz, kiedy jest sprawna, ale teraz nie ma energii. - Na pewno? - spyta robot. Wymierzy w Trevizego. - Dalej utrzymujesz, e je li to teraz uruchomi , to nie b dzie dzia ? - Tak - powiedzia a Bliss. Trevize sta jak skamienia y, niezdolny wymówi ani s owa. Sprawdzi miotacz, kiedy Bander mu go zwróci i wiedzia , e jest absolutnie bezu yteczny, ale robot trzyma w r ku bicz neuronowy. Bicza Trevize nie sprawdzi . Je li zawiera on jeszcze cho odrobin energii, to wystarczy oby to do pobudzenia nerwów bólowych, a w porównaniu z tym, co Trevize poczu by wtedy, stalowy cisk robota by by pieszczot . Kiedy by w Akademii Floty Wojennej, musia do wiadczy , jak wszyscy kadeci, na w asnej skórze, jak dzia a bicz. By o to tylko lekkie smagni cie, ale wystarczy o, aby si przekona , co to za straszna bro . Trevize nie mia ochoty przekona si o tym raz jeszcze. Robot nacisn spust i Trevize a si skurczy , ale nic si nie sta o. Bicz te by dok adnie pozbawiony energii. Robot popatrzy na Trevizego, a potem odrzuci miotacz i bicz na bok. - Jak to si sta o, e zosta y pozbawione energii? - spyta . - Je li nie nadaj si do u ytku, to po co je nosisz? - Przyzwyczai em si - powiedzia Trevize - i nosz je nawet wtedy, kiedy s pozbawione energii. Bez nich czu bym si nieswojo. - To nie ma sensu - rzek robot. - Jeste cie wszyscy aresztowani. Zostaniecie poddani przes uchaniu, a potem, je li w adcy tak zadecyduj , zdezaktywowani. Jak otwiera si ten statek? Musimy go przeszuka . - Na nic si to wam nie przyda - powiedzia Trevize. - Nie zrozumiecie jego dzia ania. - Je li my nie zrozumiemy, to zrozumiej w adcy. - Oni te nie zrozumiej . - No to wyja nisz to tak, eby zrozumieli. - Nie wyja ni . - Wobec tego zostaniesz zdezaktywowany. - Zdezaktywowanie mnie niczego nie wyja ni, a poza tym my , e zostan zdezaktywowany nawet, je li to wyja ni . - Jeszcze troch - mrukn a Bliss. - Zaczynam si orientowa w dzia aniu jego mózgu. Robot nie zwraca uwagi na Bliss ("Postara a si o to?" - pomy la Trevize. Gor co pragn , eby tak by o). Patrz c tylko na Trevizego robot powiedzia : - Je li b dziecie robili trudno ci, to cz ciowo pozbawimy ci aktywno ci. Uszkodzimy ci i wtedy powiesz nam wszystko, co b dziemy chcieli wiedzie . Pelorat krzykn nagle zduszonym g osem: - Zaczekaj. Nie mo ecie tego zrobi ! Stra niku, nie mo esz tego zrobi ! - Dosta em szczegó owe instrukcje - powiedzia spokojnie robot. - Mog to zrobi . Oczywi cie uszkodz go tylko w takim stopniu, w jakim b dzie to konieczne dla uzyskania informacji. - Nie mo esz tego zrobi . Absolutnie! Jestem obco wiatowcem, tak jak moi towarzysze. Ale to dziecko - Pelorat spojrza na Falloma, którego dalej trzyma na r kach - jest Solarianinem. Powie wam, co macie robi , i b dziecie musieli go pos ucha . Fallom spojrza na Pelorata pustym wzrokiem. Bliss gwa townie potrz sn a g ow , ale Pelorat patrzy na ni nie rozumiej c, o co jej chodzi. Robot zerkn tylko na Falloma i powiedzia : - To dziecko nie ma nic do gadania. Nie ma przetworników. - Jego przetworniki nie s jeszcze zupe nie ukszta towane - powiedzia Pelorat, z trudem api c powietrze - ale z czasem si rozwin . To Solarianin. - Bez ca kowicie rozwini tych przetworników nie jest Solarianinem. Nie musz s ucha jego polece ani chroni go przed niebezpiecze stwem. - Ale to dziecko w adcy Bandera. - Tak? A sk d o tym wiesz? Pelorat zaj kn si , jak zwykle, kiedy by zbyt przej ty: - A ja... jakie inne dziecko mog oby znajdowa si na tej posiad ci?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Sk d wiesz, e nie jest ich tu tuzin? - A widzia inne? - Tutaj ja zadaj pytania. W tej chwili drugi robot dotkn ramienia tego, który ich przes uchiwa . Oba roboty, które zosta y wys ane dla przeszukania rezydencji, wraca y szybkim, cho troch nierównym biegiem. Po chwili podbieg y do nich i jeden z nich powiedzia co po solaria sku, na co wszystkie cztery jakby si zachwia y. Skurczy y si i wygl da y jak gumowe kuk y, z których uchodzi powietrze. - Znalaz y Bandera - powiedzia Pelorat, ale Trevize gestem r ki nakaza mu milczenie. ówny robot odwróci si powoli i powiedzia zacinaj cym g osem: - W adca Bander nie yje. Z tego, co przed chwil kto z was powiedzia , wynika, e wiedzieli cie o tym. Jak to si sta o? - A sk d mog to wiedzie ? - odpar Trevize wyzywaj co. - Wiedzieli cie, e nie yje. Wiedzieli cie, e go tam znajdziemy. Sk d mogliby cie to wiedzie , gdyby cie nie byli tam... gdyby cie to nie wy go zabili? - Jego wymowa zacz a si z wolna poprawia . Widocznie powoli dochodzi do siebie po szoku. - Jak mogliby my go zabi ? - spyta Trevize. - Maj c przetworniki, móg nas zabi w jednej chwili. - Sk d wiesz, jakie jest dzia anie tych przetworników? - Sam o tym niedawno wspomnia . - Wspomnia em tylko o przetwornikach, ale nie powiedzia em ani s owa o ich dzia aniu. - Dowiedzieli my si o tym ze snu. - Trudno w to uwierzy . - W to, e spowodowali my mier W adcy Bandera te - powiedzia Trevize. - W ka dym razie - doda Pelorat - je li W adca Bander nie yje, to w cicielem posiad ci jest teraz W adca Fallom i jego musicie s ucha . - Wyja ni em ju - powiedzia robot - e dziecko z niewykszta conymi przetwornikami nie jest Solarianinem. W zwi zku z tym nie mo e by nast pc . Jak tylko przeka emy t smutn wiadomo , zostanie wyznaczony inny nast pca, w odpowiednim do tego wieku. - A co z W adc Fallomem? - Nie ma adnego W adcy Falloma. Jest tylko dziecko, a mamy nadmiar dzieci. Zostanie zniszczone. - Nie wa si tego robi ! - rzek a ostro Bliss. - To dziecko! - To nie ja b musia si tym zaj i na pewno nie ja wydam t decyzj - powiedzia robot. O tym decyduj W adcy. Dobrze jednak wiem, jakie zapadaj decyzje w czasach, kiedy jest tu nadmiar dzieci. - Nie! Powiedzia am - nie! - To b dzie bezbolesne... Nadlatuje drugi statek. Musimy pój do by ej rezydencji Bandera i zwo holowizyjne posiedzenie Rady, która wybierze nast pc i zadecyduje, co dalej robi z wami... Oddaj mi dziecko. Bliss chwyci a na pó pi cego Falloma z r k Pelorata. Przyciskaj c go mocno do siebie i pochylaj c si nieco do ty u, aby zachowa równowag , powiedzia a: - Nie dotykaj tego dziecka! Robot ponownie wyrzuci szybko rami do przodu i post pi o krok, chc c jej odebra Falloma. Bliss zrobi a unik, zanim robot zdo go dosi gn , ale robot mimo to pochyli si do przodu, jakby Bliss sta a dalej w tym samym miejscu i run sztywno na ziemi . Pozosta e roboty sta y nieruchomo, patrz c martwo przed siebie. W oczach Bliss pojawi y si zy. Powiedzia a z w ciek ci : - Ju prawie mia am w ciw metod , eby nimi pokierowa , ale nie da mi na to czasu. Nie mia am wyj cia - musia am uderzy i teraz wszystkie s na zawsze unieszkodliwione... Biegnijmy na statek, zanim wyl duje ten drugi pojazd. Nie jestem teraz w stanie stawi czo a nowym robotom. 13. Z dala od Solarii 56. Odlot nast pi b yskawicznie. Trevize pozbiera sw bezu yteczn bro , otworzy luk wej ciowy i wskoczyli do rodka. Dopiero kiedy si unie li, spostrzeg , e zabrali z sob Falloma. Prawdopodobnie nie uda oby im si uciec, gdyby nie fakt, e - w porównaniu z nimi - Solariapie niezbyt dobrze radzili sobie z poruszaniem si w powietrzu. Statek solaryjski potrzebowa bardzo
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
du o czasu, eby wyl dowa , natomiast komputerowi "Odleg ej Gwiazdy" wystarczy u amek sekundy, aby wznie statek pionowo w gór . Wprawdzie uniezale nienie od oddzia ywania si y grawitacji, a wi c te bezw adno ci, powodowa o, e nie odczuwali ujemnych skutków przyspieszenia, które normalnie towarzyszy y takiemu szybkiemu startowi, ale nie usuwa o skutków oporu powietrza. Temperatura zewn trznej warstwy pokrywy kad uba wzros a w o wiele szybszym tempie ni dopuszcza to regulamin obowi zuj cy we flocie (i instrukcja obs ugi statku). Kiedy nabierali wysoko ci, zauwa yli, e wyl dowa drugi statek solaryjski i zbli a si jeszcze kilka innych. Trevize zacz si zastanawia z iloma robotami mog aby sobie poradzi Bliss i po namy le doszed do wniosku, e gdyby pozostali na powierzchni planety kwadrans d ej, to by oby po nich. Gdy znale li si ju w przestrzeni (a przynajmniej w miejscu, gdzie by y ju tylko rzadkie pasemka egzosfery), Trevize skierowa statek nad zacienion stron planety. W ciemno ciach "Odleg a Gwiazda" mog a szybciej ostygn i kontynuowa wznoszenie si , oblatuj c powoli planet . Pelorat wyszed z kabiny, któr zajmowa z Bliss. - Dziecko pi normalnie - powiedzia . - Pokazali my mu, jak si korzysta z toalety i zrozumia o to od razu. - Nie ma w tym nic dziwnego. Na pewno korzysta o z podobnych urz dze w rezydencji. - Nie widzia em tam takich urz dze , a rozgl da em si za nimi - powiedzia z powag Pelorat. - Na szcz cie dla mnie zd yli my w por wróci na statek. - Nie tylko dla ciebie. Ale dlaczego zabrali cie ze sob to dziecko? Pelorat wzruszy ramionami i powiedzia tonem usprawiedliwienia: - Bliss nie chcia a go zostawi . To jakby forma zado uczynienia za to, e zabi a Bandera. Ocali a ycie jego dziecku. Nie mog a znie ... - Wiem - uci Trevize. - To dziecko jest dziwnie zbudowane - rzek Pelorat. - Skoro jest hermafrodyt , to musi by dziwnie zbudowane. - Ma j dra, wiesz? - Nie przypuszczam, eby móg si bez nich oby . - I co , czego nie mog okre li inaczej jak ma pochw . Trevize skrzywi si ze wstr tem. - To obrzydliwe - powiedzia . - Nic podobnego, Golan - zaoponowa Pelorat. - Jego organizm jest dostosowany do jego potrzeb. Rodzi zap odnion komórk jajow czy te male kiego embriona, który rozwija si potem w warunkach laboratoryjnych, chyba pod opiek robotów. - A co si stanie, je li za amie si ten ich system oparty na robotach? Je li zdarzy si co takiego, to nie b ju mogli dochowa si potomstwa. - Ka dy wiat znalaz by si w opa ach, gdyby zupe nie za ama a si jego struktura spo eczna. - Nie znaczy to, e op akiwa bym Solarian. - No có , przyznaj , e ten wiat nie wydaje si zbytnio poci gaj cy... dla nas oczywi cie. Ale tylko jego mieszka cy i ich system spo eczny nie s w naszym typie, stary. Zabierz ludzi i roboty i dziesz mia wiat, który... - Mo e spotka taki los, jak Auror - wpad mu w s owo Trevize. - A jak si czuje Bliss? - My , e kiepsko. Teraz pi. Ma za sob bardzo ci ki dzie , Golan. - Ja te nie bardzo si ubawi em. Trevize zamkn oczy i pomy la , e jemu te przyda oby si troch snu. Postanowi , e prze pi si , jak tylko b dzie pewien, e Solarianie nie dysponuj statkami kosmicznymi. Jak na razie komputer nie wykry adnego sztucznego cia a w przestrzeni. Pomy la z gorycz o dwóch planetach Przestrze ców, które do tej pory poznali. Na jednej znale li nieprzyjazne, zdzicza e psy, na drugiej nieprzyjaznych hermafrodytów, a na adnej z nich najmniejszej nawet wzmianki o po eniu Ziemi. Jedyn zdobycz , któr uzyskali w wyniku tych dwu wizyt, by Fallom. Otworzy oczy. Pelorat nadal siedzia z drugiej strony komputera, przygl daj c mu si powa nie. - Powinni my byli zostawi to dziecko na Solarii - rzek z nag ym przekonaniem Trevize. - Przecie oni zabiliby to biedactwo - powiedzia Pelorat.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nawet gdyby tak si mia o sta , tam jest jego miejsce. Nale y do tamtego spo ecze stwa. Ponie mier dlatego, e jest si zbytecznym to rzecz normalna w spo ecze stwie, w którym si urodzi . - Ale kochany, to co mówisz, jest okrutne. - Nie okrutne, ale racjonalne. Nie wiemy, jak si z nim obchodzi , w zwi zku z czym, b c z nami, mo e cierpie jeszcze bardziej i w ko cu i tak umrze. Co on je? - My , e to samo, co my. Skoro ju o tym mówisz, to co my b dziemy je ? Du o mamy zapasów? - Du o. Nawet bior c pod uwag fakt, e mamy dodatkowego pasa era. Pelorat nie wydawa si zbytnio zachwycony t odpowiedzi . - Ta dieta jest bardzo monotonna - powiedzia . - Trzeba by o co wzi na Comporellonie... chocia nie uwa am, eby mieli wspania kuchni . - Nie mogli my. Jak pami tasz, odlecieli my stamt d raczej w po piechu, tak samo jak z Aurory i z Solarii... Ale co nam przeszkadza taka monotonia? Pozbawia to nas, co prawda, pewnej przyjemno ci, ale trzyma przy yciu. - Czy mogliby my zrobi wie e zapasy, gdyby my musieli? - W ka dej chwili, Janov. Dla tego, kto ma do dyspozycji statek o nap dzie grawitacyjnym, Galaktyka jest ma a. Za par dni mogliby my by w dowolnym miejscu. Problem tylko w tym, e pó Galaktyki szuka naszego statku. Przez pewien czas wol si trzyma na uboczu. - Co chcesz teraz zrobi , Golan? - Zosta nam jeszcze jeden wiat. Pelorat pokr ci g ow . - S dz c po pierwszych dwóch, nie spodziewam si znale wiele na trzecim. - W tej chwili ja te si nie spodziewam, ale jak tylko troch si prze pi , dam komputerowi polecenie, aby obra kurs na trzeci wiat. 57. Trevize spa znacznie d ej, ni zaplanowa , ale nie mia o to praktycznie adnego znaczenia. Na statku nie istnia ani dzie , ani noc, a ustalony w przybli eniu dobowy rytm zaj nigdy nie by dok adnie przestrzegany. Pory dnia wypada y w ró nych godzinach, w zale no ci od tego, co robili, i nierzadko zdarza o si i Trevizemu, i Peloratowi, a ju szczególnie Bliss, by nieco na bakier z ich naturalnymi rytmami snu i jedzenia. Trevize zastanawia si nawet, zeskrobuj c z siebie mydliny (ze wzgl du na potrzeb oszcz dnego korzystania z wody wskazane by o raczej zeskrobywa ni sp ukiwa mydliny), czy nie przespa si jeszcze godzink lub dwie, kiedy odwróciwszy si , stan nagle twarz w twarz z równie go ym jak on sam Fallomem. W pierwszym odruchu odskoczy do ty u, co bior c pod uwag niewielkie rozmiary azienki musia o si sko czy uderzeniem w co twardego. J kn . Fallom patrzy na niego z zainteresowaniem. Wskaza palcem na jego penis i powiedzia co . Trevize nie zrozumia z tego ani s owa, ale ca e zachowanie dziecka zdawa o si zdradza niedowierzanie. Trevize, nie widz c innego wyj cia, zas oni d mi przyrodzenie. Wtedy Fallom powiedzia swym wysokim g osem: - Pozdrawiam. Trevize by nieco zaskoczony niespodziewanym przej ciem Falloma na ogólnogalaktyczny, ale sposób, w jaki Fallom wymówi to s owo, wskazywa , e niedawno si go nauczy . - Bliss... - ci gn dalej Fallom, z trudem znajduj c s owa - mówi... e... ty... mnie... umyjesz. - Tak? - rzek na to Trevize. Po r na ramieniu Falloma. - Ty... zosta ... tutaj - powiedzia równie wolno jak on. - Wskaza palcem na pod og i Fallom spojrza oczywi cie natychmiast w tym kierunku. Wida by o, e absolutnie nie rozumie, co mówi Trevize. - Nie ruszaj si - powiedzia Trevize, ujmuj c go mocno za r ce i przyciskaj c do jego tu owia, jakby chcia zobrazowa gestem, o co mu chodzi. Szybko wytar si , w slipy i spodnie. Potem wyszed z azienki i rykn : - Bliss! Na statku trudno by o znale si dalej ni cztery metry od innej osoby, wi c Bliss natychmiast ukaza a si w drzwiach swej kabiny. - Wo mnie - spyta a z u miechem - czy mo e by to agodny szum wiatru w ród traw? - Nie sil si na dowcipy. Co to jest? - spyta , wskazuj c kciukiem do ty u. Bliss spojrza a w tamt stron i powiedzia a: - Wygl da zupe nie jak ten m ody Solarianin, którego wczoraj zabrali my na pok ad.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ty go zabra . Dlaczego chcesz, ebym go umy ? - My la am, e chcia by to zrobi . To bardzo bystre dziecko. Szybko uczy si ogólnogalaktycznego. Nie zapomina tego, co mu si wyja ni. Oczywi cie, pomagam mu zapami ta . - Naturalnie. - Tak. Dbam o to, eby by spokojny. Postara am si , eby znajdowa si w stanie oszo omienia podczas tych przykrych wydarze na planecie, a potem, kiedy znale li my si ju na statku, eby zasn . Staram si te odwie troch jego my li od tego robota, Jemby'ego, którego najwidoczniej bardzo kocha . - I przypuszczam, e przestaje odczuwa jego brak. - Mam nadziej . Jest m ody, wi c atwo si dostosowuje, a ja pomagam mu w tym na tyle, na ile mog bez obawy wyrz dzenia jakiej krzywdy wp yn na jego umys . Mam zamiar nauczy go ogólnogalaktycznego. - A wi c ty go umyj. Zrozumiano? Bliss wzruszy a ramionami. - Zrobi to, je li na to nalegasz, ale chcia abym, aby by w przyjacielskich stosunkach z ka dym z nas. By oby dobrze, gdyby ka de z nas trojga pe ni o funkcje rodzicielskie. Chyba mo esz si do tego w czy . - Nie do tego stopnia. A kiedy sko czysz go my , usu go. Chc z tob pomówi . - Co to znaczy "usu go"? - spyta a Bliss nieprzyja nie. - To nie znaczy, eby go wyrzuca a przez luk. Zaprowad go do swojej kabiny. Posad go w rogu. Chc z tob pomówi . -B do twoich us ug - powiedzia a zimno. Popatrzy za ni , t umi c z , a potem wszed do sterowni i w czy ekran. Solaria widnia a na nim jako ciemny kr g, obrze ony cienkim pasmem wiat a z lewej strony. Trevize po d onie na pulpicie, aby nawi za kontakt z komputerem i od razu poczu , e opuszcza go z . Musia by spokojny, aby mie dobry kontakt z komputerem i z biegiem czasu wytworzy si w nim odruch warunkowy cz cy dotkni cie pulpitu komputera ze spokojem. Wokó statku, nawet tu przy powierzchni planety, nie wida by o adnych sztucznych obiektów. Solarianie (albo, co najbardziej prawdopodobne, ich roboty) nie mogli lub nie chcieli lecie za nimi. "To dobrze" - pomy la . W takiej sytuacji móg by wyj poza zacienion stron planety. Gdyby w dalszym ci gu oddala si od niej, to i tak cie znikn by, jak tylko Solaria sta aby si mniejsza od znajduj cego si znacznie dalej, ale o wiele od niej wi kszego s ca. Nastawi komputer na wyprowadzenie statku z p aszczyzny toru planety, gdy znajduj c si poza ni mogli bezpieczniej przyspieszy . W takiej sytuacji znajd si szybciej w rejonie, gdzie zakrzywienie przestrzeni b dzie wystarczaj co ma e, aby mogli bez obaw wykona skok. Potem, jak cz sto zwyk czyni przy takich okazjach, zacz przygl da si gwiazdom. Wydawa y si nieruchome i niezmienne. By o w tym widoku co prawie hipnotyzuj cego. Wielka odleg sprawia a, e nie wida by o turbulencji, adnych oznak gwa townych procesów zachodz cych w ich wn trzu. Wygl da y jak wietlne punkciki. Który z tych punkcików móg by s cem Ziemi - s cem, w którego promieniach narodzi o si ycie, którego dobroczynny wp yw umo liwi powstanie rodzaju ludzkiego. Skoro wiaty Przestrze ców kr y wokó jasnych s c, które by y wa nymi cz onkami gwiezdnej rodziny, a mimo to nie zosta y naniesione na map Galaktyki znajduj si w komputerze, to z pewno ci to samo mog o spotka s ce Ziemi. A mo e, z powodu jakiego staro ytnego uk adu, na mocy którego wiaty Przestrze ców mia y by pozostawione samym sobie, na mapie nie znalaz y si tylko s ca, wokó których kr y te wiaty? Czy by s ce Ziemi znajdowa o si na mapie Galaktyki, ale nie ró ni o si od milionów gwiazd, które by y podobne do s c, lecz wokó których nie kr y adne nadaj ce si do zamieszkania planety? W ko cu w Galaktyce by o jakie trzydzie ci miliardów s copodobnych gwiazd, z których jedna na tysi c mia a w swoim uk adzie planety nadaj ce si do zamieszkania. W promieniu kilkuset parseków od jego obecnej pozycji mog o znajdowa si tysi c takich planet. Czy by mia sprawdza s copodobne gwiazdy jedn po drugiej?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
A mo e s ce, którego szuka, nie le y w ogóle w tym rejonie Galaktyki? Ile innych rejonów Galaktyki by o przekonanych, e s ce Ziemi znajduje si w ich s siedztwie, e w nie ich rejony zosta y najpierw skolonizowane? Potrzebowa informacji, a na razie nie mia adnych. Bardzo w tpi , czy nawet szczegó owe badania ruin na Aurorze przynios yby jakie informacje na temat po enia Ziemi. Jeszcze bardziej w tpi , by uda o im si sk oni Solarian do udzielenia jakiej informacji na ten temat. A poza tym, je li znikn y wszelkie dane dotycz ce Ziemi z wielkiej Biblioteki Trantorskiej, je li nie zachowa o si nic na temat Ziemi w zbiorowej pami ci Gai, to by o ma o prawdopodobne, aby przeoczono jakiekolwiek informacje na ten temat, które mog yby si znajdowa na zagubionych wiatach Przestrze ców. A gdyby przez czysty przypadek znalaz s ce Ziemi, a potem sam Ziemi , to czy co nie zadba oby o to, eby nie zda sobie sprawy z tego faktu'.' Czy ochrona Ziemi by a doskona a? Czy jej postanowienie pozostania w ukryciu by o tak silne, e nie sposób by o si mu przeciwstawi ? A w ogóle czego szuka ? Czy Ziemi? Czy jakiego b du w Planie Seldona, który - jak my la (bez sprecyzowanego powodu) - mo na by odkry na Ziemi? Plan Seldona dzia ju od pi ciu stuleci i (jak mówiono) mia w ko cu doprowadzi ludzko do bezpiecznej przystani w postaci Drugiego Imperium Galaktycznego, pot niejszego, szlachetniejszego ni Pierwsze, takiego, w którym ludzie czuliby si bardziej wolni - a jednak on, Trevize, wyst pi przeciw niemu i opowiedzia si za Galaxi . Galaxia mia aby by jednym wielkim organizmem, podczas gdy Drugie Imperium Galaktyczne, aczkolwiek wielkie obszarem i bogate ró norodno ci , by oby tylko zwi zkiem pojedynczych organizmów, mikroskopijnych w porównaniu z nim samym. Drugie Imperium Galaktyczne by oby jeszcze jednym przyk adem tego rodzaju zwi zków indywiduów, jakie ludzko tworzy a od czasu, kiedy zacz a by ludzko ci . Drugie Imperium Galaktyczne mog oby by najwi kszym i najlepszym zwi zkiem tego typu, ale pozostawa oby nadal zwi zkiem tego w nie typu. Je li Galaxia, zwi zek zupe nie innego typu, mia aby by lepsza ni Drugie Imperium Galaktyczne, to w Planie musia by tkwi jaki b d, co , co usz o uwagi samego wielkiego Hariego Seldona. Ale je li by o to co , czego nie zauwa Seldon, to jak on, Trevize, mia by naprawi ten b d? Nie by matematykiem, nie wiedzia nic, absolutnie nic o szczegó ach Planu, co wi cej - nie zrozumia by nic z tego, nawet gdyby mu je wyja niono. Zna tylko za enia, na których opiera si Plan - e musi by du a liczba ludzi i e nie mog nic wiedzie o wnioskach, do których si dochodzi. Pierwsze za enie, bior c pod uwag ogromn liczb ludzi w Galaktyce, by o oczywi cie prawdziwe, a drugie te musia o by prawdziwe, skoro szczegó y Planu znali tylko cz onkowie Drugiej Fundacji i trzymali je tylko dla siebie. Pozosta o wi c tylko jakie dodatkowe, nieznane za enie, które by o tak oczywiste, e nie tylko nie wspomniano, ale nawet nie my lano o nim... ale w nie ono mog o by fa szywe. Za enie, które - je li by o fa szywe - zmienia o g ówny wniosek i zwie czenie Planu, czyni c Galaxi lepszym modelem docelowym ni Imperium. Ale je li to za enie by o tak oczywiste i zrozumia e, e nie zosta o nigdy nawet wyra nie sformu owane, to czy mog o by fa szywe? A je li nikt nigdy nawet o nim nie wspomnia , nawet nie pomy la , to sk d on, Trevize, móg wiedzie , e istnieje ono rzeczywi cie albo domy le si , czego dotyczy, nawet gdyby odgad , e istnieje? Czy - jak utrzymywa a Gaja - by on naprawd cz owiekiem o bezb dnej intuicji? Czy naprawd wiedzia , co trzeba zrobi nawet wtedy, kiedy nie wiedzia , dlaczego to co robi? Teraz odwiedza po kolei wszystkie wiaty Przestrze ców, o których wiedzia ... Czy w nie to trzeba by o zrobi ? Czy odpowied znajdowa a si na tych wiatach? A przynajmniej pocz tek odpowiedzi? Czy na Aurorze by o co oprócz ruin i zdzicza ych psów? (A by mo e i innych gro nych stworze . Na przyk ad szalej cych byków, szczurów o ogromnych rozmiarach czy podkradaj cych si cicho, zielonookich kotów?) Solaria by a wprawdzie nadal kwitn planet , ale czy by o na niej co oprócz robotów i przekazuj cych energi ludzi? Czy który z tych wiatów mia co wspólnego z Planem Seldona? Chyba e kry tajemnic po enia Ziemi... A je li kry t tajemnic , to co Ziemia mia a wspólnego z Planem Seldona? A mo e to wszystko by o szale stwem? Mo e zbyt powa nie wzi to fantastyczne gadanie o swojej nieomylno ci?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Ogarn o go przyt aczaj ce uczucie wstydu. By o ono tak dojmuj ce i tak mu ci o, e ledwie móg oddycha . Popatrzy na odleg e, oboj tne gwiazdy i pomy la : "Musz by najwi kszym upcem w Galaktyce". 58. os Bliss wyrwa go z rozmy la : - No, chcia ze mn pomówi ... Co si sta o? - zaniepokoi a si nagle. Trevize podniós wzrok. Przez chwil nie móg si otrz sn z nastroju przygn bienia. Popatrzy na ni i powiedzia : - Nie, nie, nic si nie sta o. Po prostu... zamy li em si . W ko cu od czasu do czasu my . Wiedzia , e Bliss potrafi odczyta jego uczucia i czu si z tego powodu nieswojo. Mia tylko jej owo, e powstrzymuje si przed przenikaniem jego my li. Jednak wydawa o si , e przyj a jego wyja nienie. - Pelorat jest z Fallomem - powiedzia a. Uczy go zwrotów ogólnogalaktycznych. Dziecko zdaje si je bez zastrze to samo co my... Ale o czym chcia ze mn pomówi ? - Nie tutaj - odpar Trevize. - W tej chwili nie jestem potrzebny komputerowi. Je li zechcesz przej do mojej kabiny, to mo esz usi na ku - jest pos ane - a ja usi na krze le. Albo odwrotnie, je li wolisz. - To niewa ne. - Przeszli do kabiny Trevizego. Przyjrza a mu si bacznie. - Nie wygl dasz ju na ciek ego. - Czytasz w moich my lach? - Nic podobnego. Czytam w twojej twarzy. - Nie jestem w ciek y. Czasami trac opanowanie, ale to nie jest jeszcze równoznaczne z ciek ci . Ale je li nie masz nic przeciwko temu, to musz ci zada par pyta . Bliss usiad a, sztywno wyprostowana, na ku. Na jej szerokiej twarzy i w ciemnobr zowych oczach malowa a si powaga. W osy mia a starannie u one, a d onie trzyma a splecione na brzuchu. Czu od niej by o lekki zapach perfum. Trevize u miechn si . - Wyszykowa si . Podejrzewam, e my lisz, e nie b wrzeszcza na m od i pi kn dziewczyn . - Mo esz sobie krzycze i wrzeszcze , ile ci si podoba, je li dzi ki temu poczujesz si lepiej. Nie chc tylko, eby wrzeszcza i krzycza na Falloma. - Nie chc tego robi . Zreszt nie chc te krzycze na ciebie. Przecie postanowili my zosta przyjació mi, prawda? - Gaja nigdy nie ywi a do ciebie innych uczu ni przyja . - Nie mówi o Gai. Wiem, e jeste cz ci Gai i e jeste Gaj . Mimo to jest w tobie jaka cz stka, która przynajmniej w pewien sposób jest indywidualn osob ludzk . Mówi to do tej osoby. Mówi do kogo , kto si nazywa Bliss, pomijaj c w ogóle - a przynajmniej o tyle, o ile to mo liwe Gaj . Postanowili my zosta przyjació mi; prawda, Bliss? - Tak. - Wobec tego dlaczego nie rozprawi si z robotami na Solarii zaraz po opuszczeniu przez nas rezydencji? Zosta em upokorzony i fizycznie zraniony, a jednak nic nie zrobi . Chocia w ka dej chwili mog y si pojawi dalsze roboty i zmusi nas do poddania si , nie zrobi nic. Bliss popatrzy a na niego powa nie i powiedzia a takim tonem, jakby chcia a raczej wyja ni swoje zachowanie ni broni go: - To nieprawda, e nic nie robi am. Analizowa am mózgi robotów, staraj c si zorientowa , w jaki sposób mog zapanowa nad nimi. - Wiem, e to robi . Przynajmniej tak mówi . Ja po prostu nie rozumiem, po co to robi . Dlaczego stara si zapanowa nad ich mózgami, skoro mog bez trudu zniszczy je, co w ko cu i tak zrobi ? - My lisz, e to atwo zniszczy istot my ? Trevize wykrzywi usta z niesmakiem. - Daj spokój, Bliss - powiedzia . - Istot my ? To by tylko robot. - Tylko robot? - w jej g osie zabrzmia a nuta z ci. - Stale ten sam argument. Tylko. Tylko! Dlaczego ten Solarianin, Bander, mia by si waha , czy nas zabi ? Byli my tylko lud mi bez przetworników. Dlaczego mieliby my mie skrupu y, zostawiaj c tam Falloma na pewn mier ? To by tylko Solarianin, do tego niedojrza y. Je li zaczniesz wyklucza tych, których chcesz si
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pozby , mówi c, e to tylko to albo tylko tamto, to b dziesz móg zniszczy , kogo tylko zechcesz. Zawsze znajdzie si jaka kategoria, w której b dziesz móg ich umie ci . - Nie sprowadzaj zupe nie uzasadnionej uwagi do absurdalnej postaci - powiedzia Trevize. Robot to tylko robot. Nie mo esz temu zaprzeczy . To nie jest istota ludzka. Nie jest istot my w takim samym sensie jak my. To tylko maszyna stwarzaj ca pozory, e my li. - atwo ci mówi , bo nic o tym nie wiesz odpar a Bliss. - Ja jestem Gaj . Owszem, jestem te i Bliss, ale jestem Gaj . Jestem wiatem, dla którego ka dy jego atom jest cenny i ma znaczenie, a ka da struktura z ona z atomów jest jeszcze cenniejsza i ma jeszcze wi ksze znaczenie. Ja-myGaja nie zniszczymy lekk r takiej struktury, cho ch tnie rozwiniemy j w co bardziej onego, je li to tylko nie przyniesie szkody ca ci. Najwy sza forma struktury z onej z atomów, jak znamy, wytwarza inteligencj , a t mo emy zniszczy tylko w najwy szej potrzebie. To, czy jest to inteligencja mechaniczna czy biochemiczna, nie ma wielkiego znaczenia. Prawd mówi c, roboty-stra nicy reprezentowali rodzaj inteligencji, z jakim ja-my-Gaja nigdy wcze niej si nie zetkn li my. Cudownie by o analizowa j . Zniszczy nie do pomy lenia, chyba e w przypadku najwy szej konieczno ci. - Zagro one by y - rzek cierpko Trevize trzy jeszcze wy sze formy inteligencji: twoja, Pelorata, istoty ludzkiej, któr kochasz, i, je li ci nie przeszkadza, e j wymieni , moja. - Cztery! Stale zapominasz o Fallomie... Nie by y zagro one. Tak to oceni am. Pomy l tylko... Za my, e znalaz by si przed obrazem, wielkim dzie em sztuki, którego istnienie oznacza oby dla ciebie mier . Wystarczy oby, eby wzi szeroki p dzel, wiadro farby i raz - dwa zamalowa ten obraz, eby go zniszczy i by bezpiecznym. Ale za my, e gdyby dok adnie przestudiowa ten obraz i doda tu jedno poci gni cie, tam jedn plamk , a w innym miejscu wyskroba jaki szczegó , i tak dalej, to zmieni by ten obraz na tyle, eby unikn mierci, ale nie na tyle, eby przesta on by arcydzie em. Naturalnie, tych zmian trzeba by by o dokona bardzo starannie i ostro nie. Zaj oby to wi cej czasu, ale na pewno, gdyby mia czas, postara by si ocali nie tylko swoje ycie, ale tak e ten obraz. - By mo e - powiedzia Trevize. - Ale ostatecznie i tak nieodwracalnie zniszczy ten obraz. Chlasn szerokim p dzlem i zamaza wszystkie te cudowne poci gni cia i subtelno ci rysunku i koloru. A zrobi to, jak tylko znalaz si w niebezpiecze stwie ten ma y hermafrodyta, gdy tymczasem niebezpiecze stwo, które grozi o i nam, i tobie wcale ci nie poruszy o. - Nam, obco wiatowcom, nic bezpo rednio nie zagra o, natomiast jemu - w moim przekonaniu tak. Musia am dokona wyboru mi dzy robotami a Fallomem i nie maj c czasu do stracenia, wybra am Falloma. - Czy naprawd by o tak, Bliss? Szybka kalkulacja, porównanie jednego mózgu z innym, szybka ocena wi kszej z ono ci i wi kszej warto ci którego z nich? - Tak. - A je li ci powiem - rzek Trevize - e chodzi o po prostu o to, e sta o przed tob dziecko, któremu grozi a mier ? Ogarn y ci instynktowne uczucia macierzy skie i uratowa je, podczas gdy wcze niej, kiedy niebezpiecze stwo zagra o trzem osobom doros ym, nic, tylko ch odno kalkulowa . Bliss lekko poczerwienia a. - Mo e by o w tym co z tego, co mówisz, ale nie wygl da o to tak, jak przedstawiasz. Kry a si te za tym pewna racjonalna my l. - Ciekawe jaka. Gdyby my la a wtedy racjonalnie, to wiedzia aby , e to dziecko ma spotka taki los, jaki spotyka inne podobne mu w spo ecze stwie, do którego nale y. Kto wie, ile dzieci miercono, aby utrzyma liczb ludno ci na poziomie, który Solarianie uwa aj za optymalny? - Jest jeszcze co , Trevize. To dziecko zosta oby zabite dlatego, e jest zbyt m ode, aby zosta dziedzicem, a to z kolei jest nast pstwem faktu, e jego rodzic zmar przedwcze nie, e ja go zabi am. - Maj c do wyboru - zabi czy zosta zabit . - To niewa ne. Zabi am jego rodzica. Nie mog am sta bezczynnie i pozwoli na to, eby to dziecko zosta o zg adzone w nast pstwie tego, co zrobi am... Poza tym ma ono mózg, z jakim Gaja jeszcze si nie spotka a, mózg, który warto zbada . - Mózg dziecka. - Nie pozostanie na zawsze dzieckiem. Za jaki czas rozwin si przetworniki po obu stronach jego mózgu. Daj one Solarianom mo liwo ci, z którymi nie mo e równa si nawet ca a Gaja.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Podtrzymanie wiat a kilku lamp i uruchomienie urz dzenia otwieraj cego drzwi zupe nie mnie wyczerpa o. Tymczasem Bander zapewnia dop yw energii do ca ej posiad ci, która by a rozleglejsza, bardziej z ona ni miasto, które widzieli my na Comporellonie, a robi to nawet wtedy, kiedy spa . - A wi c uwa asz to dziecko za wa ny obiekt bada nad mózgiem - powiedzia Trevize. - W pewnym sensie. - Ja tak nie uwa am. Czuj , e zabieraj c je na pok ad statku, stworzyli my niebezpieczn sytuacj . Bardzo niebezpieczn . - W jakim sensie? Z moj pomoc doskonale si przystosuje. Jest bardzo inteligentne i ju wykazuje pewne oznaki przywi zania do nas. B dzie jad o to, co my, poleci tam, gdzie my, a jamy-Gaja zdob dziemy nieocenion wiedz badaj c jego mózg. - A je li sp odzi potomstwo? Nie potrzebuje partnera ani partnerki. Samo jest dla siebie partnerem i partnerk . - Up ynie wiele czasu, zanim osi gnie wiek, w którym b dzie mog o wyda potomstwo. Przestrze cy yli po kilkaset lat, a Solarianie nie mieli ochoty zwi ksza swojej liczebno ci. Prawdopodobnie maj wrodzon sk onno do opó nionej reprodukcji. Fallom jeszcze przez d ugi czas nie b dzie mia dzieci. - Sk d to wiesz? - Nie wiem tego. Po prostu my logicznie. - A ja ci mówi , e Fallom oka e si gro ny. - Nie wiesz tego. I nie my lisz logicznie. - Czuj to, Bliss... W tej chwili. A to ty, nie ja, twierdzisz, e mam bezb dn intuicj . Bliss zmarszczy a czo o. Mia a niewyra min . 59. Pelorat stan w drzwiach do sterowni i niepewnie zajrza do rodka. Wygl da o to, jakby si zastanawia , czy Trevize jest bardzo zaj ty, czy nie. Trevize trzyma d onie na pulpicie, jak zawsze, kiedy zespala si w jedno z komputerem, a oczy mia utkwione w ekran. Pelorat doszed wi c do wniosku, e jest zaj ty i czeka cierpliwie, staraj c si nie przeszkadza . W ko cu Trevize spojrza na niego. Wydawa o si , e nie w pe ni zdaje sobie spraw z jego obecno ci. Mia troch nieobecny wzrok, jak gdyby b c zespolony z komputerem, patrzy , my la , a nawet inaczej ni normalnie. Skin jednak wolno g ow w stron Pelorata, jakby jego widok, toruj c sobie z trudem drog do nerwów wzrokowych, dotar w ko cu do nich. Po chwili uniós d onie znad pulpitu, u miechn si i by znowu sob . - Boj si , e ci przeszkadzam, Golan - powiedzia przepraszaj co Pelorat. - Niespecjalnie, Janov. W nie sprawdza em, czy jeste my gotowi do skoku. Prawie jeste my, ale my , e na wszelki wypadek poczekamy jeszcze par godzin. - Czy przypadek... albo szcz cie... ma z tym co wspólnego? - To tylko taki zwrot - powiedzia z u miechem Trevize - ale teoretycznie czynniki przypadkowe wp ywaj na to... Z czym przychodzisz? - Mog usi ? - Oczywi cie, ale chod my lepiej do mojej kabiny. Jak si ma Bliss? - Bardzo dobrze. - Chrz kn . - Znowu pi. Rozumiesz, potrzebuje du o snu. - Doskonale rozumiem. To ta nadprzestrzenna roz ka. - W nie. - A Fallom? - Trevize wyci gn si na ku, zostawiaj c krzes o Peloratowi. - Czyta te ksi ki, które twój komputer wydrukowa dla mnie. I podania ludowe. Oczywi cie, rozumie bardzo ma o po ogólnogalaktycznemu, ale sprawia wra enie, e podoba mu si sam wi k tych s ów. On... stale u ywam w odniesieniu do niego zaimka m skiego. Jak my lisz, sk d si to bierze? Trevize wzruszy ramionami: - Mo e dlatego, e sam jeste m czyzn . - Mo e. Wiesz, jest nadzwyczaj inteligentny. - Na pewno. Pelorat zawaha si .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Wydaje mi si , e nie bardzo go lubisz - powiedzia po chwili. - Personalnie nie mam nic przeciwko niemu. Nigdy nie mia em dzieci i, ogólnie bior c, nie zachwycam si nimi specjalnie. Ty, zdaje si , masz dzieci. - Syna... Z przyjemno ci wspominam czasy, kiedy by ma ym ch opcem. Mo e w nie dlatego ywam rodzaju m skiego mówi c o Fallomie. Czuj si , jakbym by m odszy o jakie wier wieku. - Nie mam nic przeciwko temu, e go lubisz, Janov. - Ty te by go polubi , gdyby da mu szans . - Jestem tego pewien, Janov, i mo e kiedy dam mu tak szans . Pelorat znowu si zawaha . - Wiem te , e musi ci m czy ci e spieranie si z Bliss. - Prawd mówi c, Janov, nie s dz , eby my si wiele spierali. Jeste my w do dobrych stosunkach. Par dni temu porozmawiali my sobie nawet rzeczowo, bez krzyku, bez wzajemnego obwiniania si , o tym, e nie spieszy a si z unieruchomieniem tych robotów. W ko cu par razy ocali a nam ycie, wi c nie mog si jej chyba odp aci inaczej ni proponuj c przyja , prawda? - Tak, dostrzegam to, ale mówi c o spieraniu si , nie mia em na my li k ótni. Chodzi mi o te ci e utarczki, co jest lepsze - Galaxia czy jednostka. - Ach, o to! Przypuszczam, e to b dzie trwa ... ale w kulturalnej formie. - Nie obrazisz si , je li w tej dyskusji wezm jej stron ? - Nie, Janov. Optujesz za Galaxi niezale nie od wszystkiego czy po prostu dlatego, e czujesz si szcz liwy, kiedy zgadzasz si z Bliss? - Niezale nie od wszystkiego. Mówi szczerze. My , e przysz to Galaxia. Ty sam j wybra i jestem coraz bardziej przekonany, e by to s uszny wybór. - Dlatego, e by to mój wybór? To aden argument. Bez wzgl du na to, co twierdzi Gaja, mog em by w b dzie. Tak wi c nie dawaj si przekona Bliss na tej podstawie. - Nie s dz , e si pomyli . Ukaza a mi to Solaria, nie Gaja. - Jak? - Hmm, zacznijmy od tego, e i ty, i ja jeste my izolami. - To jej okre lenie, Janov. Wol my le o nas jako o jednostkach. - To tylko ró nica terminologiczna, stary. Mo esz to sobie nazywa , jak chcesz, ale nie zmienia to faktu, e jeste my uwi zieni ka dy w swoim ciele, ka dy ze swoimi my lami i my limy przede wszystkim o sobie. Pierwszym prawem naszej natury jest samoobrona, nawet je li oznacza to wyrz dzenie krzywdy komu innemu. - Znane s przypadki ludzi, którzy oddali ycie za innych. - To rzadkie zjawisko. O wiele wi cej znanych jest przypadków ludzi, którzy dla swojego kaprysu po wi cili ycie innych. - A co to ma wspólnego z Solari ? - No jak to, tam wida , czym mog si sta izole - albo jednostki, je li wolisz to okre lenie. Solarianie ledwie znosz fakt, e musz swój wiat dzieli z innymi. ycie w kompletnej izolacji jest dla nich równoznaczne z doskona wolno ci . Nie pragn nawet mie potomstwa, przeciwnie zabijaj w asne dzieci, je li jest ich za du o. Otaczaj si robotami, którym dostarczaj energii, tak e kiedy umr , umieraj symbolicznie wraz z nimi ich ca e posiad ci. Czy to jest godne podziwu, Golan? Czy pod wzgl dem dobrych obyczajów, agodno ci, dobroci i wzajemnej troski mog si równa z Gaj ? Bliss w ogóle nie rozmawia a ze mn o tym. To moje w asne odczucia. - Takie odczucia pasuj do ciebie, Janov - powiedzia Trevize. - Podzielam je. Te uwa am, e spo ecze stwo solaria skie jest okropne, ale przecie nie zawsze takie by o. Pochodz po rednio od Ziemian, a bezpo rednio od Przestrze ców, którzy prowadzili o wiele normalniejsze ycie. Z jakiego powodu Solarianie wybrali drog prowadz do skrajno ci, ale nie mo na os dza ca ci na podstawie skrajnych przypadków. Czy spo ród milionów zamieszkanych wiatów Galaktyki znasz cho by jeden, który by teraz, czy w przesz ci, zamieszkiwa o spo ecze stwo cho by troch przypominaj ce Solarian? A czy nawet na Solarii rozwin oby si takie spo ecze stwo, gdyby nie by o tam rzesz robotów? Czy jest w ogóle do pomy lenia, aby spo ecze stwo skadaj ce si z jednostek osi gn o tak okropne stadium jak Solarianie, gdyby nie dysponowa o robotami? Pelorat skrzywi si nieco. - We wszystkim szukasz dziury, Golan... a w ka dym razie zdaje si , e nigdy nie przestaniesz broni tego typu Galaktyki, przeciwko któremu sam si opowiedzia .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie wywróc tego wszystkiego do góry nogami. Jest jakie racjonalne uzasadnienie wy szo ci Galaxii i kiedy je znajd , poddam si . A raczej, je li je znajd . - My lisz, e mo esz nie znale ? Trevize wzruszy ramionami. - A sk d mog wiedzie ? Wiesz, dlaczego zwlekam z wykonaniem skoku? Dlaczego prze em go o par godzin i jestem o krok od tego, eby poczeka jeszcze nawet par dni? - Powiedzia , e wtedy manewr ten b dzie bardziej bezpieczny. - Tak, faktycznie tak powiedzia em, ale ju teraz mogliby my go wykona bez obawy. Naprawd boj si tego, e te wiaty Przestrze ców, których wspó rz dne znamy, zawiod nasze nadzieje. Mamy wspó rz dne tylko trzech wiatów. Do tej pory odwiedzili my dwa z nich, za ka dym razem o w os unikaj c mierci, a dot d nie uzyskali my nic na temat po enia, a nawet istnienia Ziemi. Teraz stoj przed trzeci i ostatni szans . Co b dzie, je li i teraz si zawiedziemy? Pelorat westchn . - Wiesz - powiedzia - s takie stare podania - jedno z nich znajduje si akurat w ród tych, które da em Fallomowi do wiczenia j zyka - w których bohater mo e wypowiedzie trzy yczenia. Tylko trzy. Wydaje si , e ta liczba mia a jakie znaczenie, mo e dlatego, e jest to pierwsza liczba nieparzysta, a wi c rozstrzygaj ca. No wiesz, na ogóln liczb trzy, dwa jest wi kszo ci i wygrywa... W tych podaniach chodzi o to, e te yczenia na nic si nie przydaj . Nikt nigdy nie wyra a w ciwego yczenia, co - jak zawsze podejrzewa em - jest wyrazem m dro ci staro ytnych i sprowadza si do przekonania, e na zaspokojenie swoich potrzeb trzeba zapracowa , a nie... przerwa nagle, zmieszany. - Przepraszam, stary, ale zawracam ci g ow . Zawsze si rozgaduj , kiedy dosi swojego konika. - To, co mówisz, Janov, jest zawsze dla mnie ciekawe. Chc dostrzec analogi mi dzy tym, co powiedzia , a tym, co robimy. Dano nam szans spe nienia trzech ycze , wyrazili my dwa i nic nam z tego nie przysz o. Teraz zosta o nam ju tylko jedno. Jestem prawie pewien, e i teraz nam si nie uda. W nie dlatego odk adam ten skok jak najd ej. - A co zrobisz, je li znowu ci si nie uda? Wrócisz na Gaj ? Czy na Terminusa? - O nie - odpar Trevize, potrz saj c p ow . - Musimy kontynuowa poszukiwania... Zebym tylko wiedzia jak. 14. Martwa planeta 60. Trevize by przygn biony. aden z tych kilku sukcesów, które odniós od czasu rozpocz cia poszukiwa , nie by decyduj cy. Wszystkie by y czasowym odsuwaniem pora ki. Teraz od skok ku trzeciemu ze wiatów Przestrze ców, dopóki nie podzieli si swym niepokojem z innymi. Kiedy w ko cu zdecydowa , e musi poleci komputerowi przeprowadzi statek przez nadprzestrze , Pelorat sta z powa min w drzwiach sterowni, a zza jego pleców wygl da a Bliss. By tam nawet Fallom, wlepiaj c w niego oczy jak sowa i mocno trzymaj c Bliss za r . Trevize podniós g ow znad komputera, spojrza na nich i powiedzia raczej szorstko: - Zupe nie jak rodzina! - Ale przemawia o przez niego zdenerwowanie. Poleci komputerowi, aby wynurzy statek w przestrzeni w wi kszej odleg ci od gwiazdy, ni by o to niezb dnie konieczne. Wmawia sobie, e robi tak dlatego, e wizyty na dwóch pierwszych wiatach Przestrze ców nauczy y go ostro no ci, ale sam w to nie wierzy . Wiedzia , e w g bi duszy ma nadziej , i wynurzy si z nadprzestrzeni w takiej odleg ci od gwiazdy, by nie mie pewno ci, czy kr y wokó niej, czy nie, jaka zamieszkana planeta. Zyska by w ten sposób kilka dni, zanimby si o tym przekona i, by mo e, musia stan w obliczu pora ki. Tak wi c teraz, bacznie obserwowany przez "rodzin ", wzi g boki oddech, wstrzyma na chwil powietrze, a potem wypu ci je ze wistem, daj c komputerowi ostatnie instrukcje. Gwiazdy na moment znik y z ekranu, a kiedy pojawi y si ponownie, ekran wydawa si nieco pusty, gdy w rejonie, w którym si znale li, gwiazdy by y rzadziej rozrzucone. Prawie w rodku ekranu widnia a jasno wiec ca gwiazda. Trevize u miechn si szeroko, gdy by to pewien sukces. W ko cu trzeci zestaw wspó rz dnych móg by b dny i mog o tam nie by adnej gwiazdy typu G. Rzuci okiem na stoj w drzwiach trójk i powiedzia : - To jest w nie to. Gwiazda numer trzy. - Jeste pewien? - spyta a cicho Bliss.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Spójrz! - powiedzia Trevize. - Prze cz ekran na obraz tego rejonu z komputerowej mapy galaktycznej i je li ta gwiazda zniknie, to b dzie to znaczy , e nie ma jej na mapie, a wi c jest t , której szukamy. Komputer wykona jego polecenie i gwiazda natychmiast znikn a, nawet nie ciemniej c przedtem. Zupe nie jakby nigdy jej nie by o, ale reszta pola gwiezdnego pozosta a bez zmiany. - Mamy j - rzek Trevize. Mimo to skierowa ku niej "Odleg Gwiazd " z szybko ci o po ow mniejsz , ni móg rozwin w tych warunkach. Nadal pozostawa a do wyja nienia kwestia, czy wokó gwiazdy kr y jaka zamieszkana planeta czy nie i Trevize bynajmniej nie pali si , aby j szybko rozstrzygn . Nawet po up ywie trzech dni, kiedy ju znacznie zbli yli si do gwiazdy, nie mo na by o nic powiedzie o tym, czy jest tam taka planeta, czy te nie. No, mo e niezupe nie nic. Wokó gwiazdy kr olbrzym gazowy. By od niej bardzo daleko i po wietlonej stronie promieniowa bardzo bladym, tym wiat em, które - widziane z miejsca, gdzie si znajdowali - mia o kszta t szerokiego pó ksi yca. Trevizemu nie podoba si jego wygl d, ale stara si nie pokazywa tego po sobie i mówi tak rzeczowo, jak gdyby czyta z przewodnika: - Jest tam du y olbrzym gazowy. Do okaza y. Ma par cienkich pier cieni i dwa sporych rozmiarów satelity, które mo na dostrzec w tej chwili. - Olbrzymy gazowe znajduj si w wi kszo ci systemów gwiezdnych, prawda? - spyta a Bliss. - Tak, ale ten jest wyj tkowo du y. S dz c z odleg ci jego satelitów i ich okresów obrotu, jego masa jest prawie dwa tysi ce razy wi ksza ni masa planety nadaj cej si do zamieszkania. - A co to za ró nica? - spyta a Bliss. - Olbrzymy gazowe to olbrzymy gazowe i nie jest wa ne, jakie maj rozmiary, prawda? Zawsze znajduj si w du ej odleg ci od gwiazdy, wokó której kr , i ze wzgl du na t odleg i ich rozmiar aden z nich nie nadaje si do zamieszkania. Takiej planety musimy szuka bli ej gwiazdy. Trevize zawaha si przez chwil , a potem zdecydowa si przedstawi fakty. - Chodzi o to - powiedzia - e olbrzymy gazowe przyci gaj do siebie wszystko, co znajduje si w pewnej odleg ci od nich i zostawiaj t cz przestrzeni pust . Materia, której nie wch on , zbija si razem i tworzy do du e cia a, które formuj ich uk ady satelitarne. Uniemo liwiaj one zbijanie si materii w inne cia a nawet w du ej odleg ci od siebie, tak, e im wi kszy jest dany olbrzym gazowy, tym wi ksze prawdopodobie stwo, e jest jedyn wzgl dnie du planet w danym systemie gwiezdnym. W takiej sytuacji uk ad sk ada si tylko z olbrzyma gazowego i asteroid. - Chcesz powiedzie , e nie ma tu adnej planety, która nadawa aby si do zamieszkania? - Im wi kszy olbrzym, tym mniejsza szansa, e jest w pobli u taka planeta, a ten ma tak mas , e ciwie jest kar em. - Mo emy go zobaczy ? - spyta Pelorat. Ca a trójka spojrza a na ekran (Fallom by w kabinie Bliss, zaj ty ksi kami). Komputer powi kszy obraz, tak e w ko cu ca y ekran wype ni pó ksi yc. W pewnej odleg ci od rodka sierp ten przeci ty by cienk lini - cieniem pier cienia, który by widoczny w ma ej odleg ci od powierzchni planety jako b yszcz cy pas, zakrzywiony w stron zacienionej pó kuli i w pewnym miejscu sam nikn cy w cieniu. - O obrotu planety jest nachylona o trzydzie ci pi stopni do p aszczyzny, po której kr y wokó gwiazdy - powiedzia Trevize - a pier cienie znajduj si oczywi cie w p aszczy nie równikowej, tak e wiat o gwiazdy pada na planet od spodu, w tym punkcie jej orbity, przez co pier cienie rzucaj cie znacznie powy ej równika. Pelorat przygl da si ze skupieniem. - Cienkie s te pier cienie - powiedzia . - Prawd mówi c, raczej szersze, ni si przeci tnie spotyka - rzek Trevize. - Wed ug legendy, pier cienie wokó olbrzyma gazowego w uk adzie planetarnym, do którego nale y Ziemia, s o wiele szersze, ja niejsze i bardziej skomplikowane ni te tutaj - powiedzia Pelorat. - Faktycznie, w porównaniu z nimi, sam olbrzym wygl da jak karze . - Nie dziwi mnie to - odpar Trevize. - My lisz, e kiedy jaka opowie jest przekazywana przez tysi ce lat z ust do ust, to staje si coraz ubo sza? - To jest pi kne - powiedzia a Bliss. - Je li patrzy si na ten sierp, to wydaje si , e kr ci si on i wije.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To burze atmosferyczne - rzek Trevize. Mo na to zobaczy wyra niej, je li wybierze si odpowiedni d ugo fali wiat a. Spróbujmy. - Po d onie na pulpicie i poleci komputerowi wybra ze spectrum fal o odpowiedniej d ugo ci. agodnie wiec cy sierp rozgorza nagle istn orgi barw, które zmienia y si tak szybko, e nieomal o lepli, próbuj c uchwyci te zmiany. W ko cu przybra na sta e kolor czerwonopomara czowy. Na jego powierzchni wida by o teraz wyra ne spirale, stale zwijaj ce si i rozwijaj ce. - Niewiarygodne - mrukn Pelorat. - Wspania e - powiedzia a Bliss. "Zupe nie wiarygodne - pomy la gorzko Trevize - i na pewno nie wspania e". Ani Bliss, ani Pelorat, porwani pi knem tego widoku, nie pomy leli o tym, e planeta, któr tak podziwiaj , zmniejsza jego szanse na wyja nienie tajemnicy, która go intrygowa a. Ale niby dlaczego mieliby si tym martwi ? Oboje byli zadowoleni z decyzji Trevizego i uwa ali j za s uszn , a towarzyszyli mu w tym poszukiwaniu pewno ci bez adnych emocji. Nie by o sensu gani ich za to. - Ta strona - powiedzia - wydaje si ciemna, ale gdyby nasze oczy mog y odbiera fale z zakresu troch ni szego ni próg widzialno ci, to zobaczyliby my, e jest koloru g bokiej czerwieni. Ta planeta wysy a w przestrze du e ilo ci promieniowania podczerwonego, gdy ma na tyle du mas , e jest prawie rozpalona do czerwono ci. To co wi cej ni olbrzym gazowy, to prawie gwiazda! Odczeka chwil i powiedzia : - Zostawmy ju t planet i poszukajmy takiej, która nadaje si do zamieszkania, je li w ogóle jest tu taka. - Mo e jest - powiedzia Pelorat z u miechem. - Nie poddawaj si , stary. - Nie poddaj si - powiedzia Trevize z przekonaniem. - Tworzenie si planet to proces zbyt skomplikowany, aby obowi zywa y tu cis e i sta e regu y. Mówimy tylko o stopniu prawdopodobie stwa. Przy takim potworze w przestrzeni jak ten ów stopie jest minimalny, ale wi kszy od zera. - Dlaczego nie spojrzysz na to w inny sposób? - powiedzia a Bliss. - Skoro ka dy z dwu pierwszych zestawów danych naprowadzi ci na wiat Przestrze ców, to trzeci, dzi ki któremu ju znale li my odpowiedni gwiazd , powinien równie naprowadzi ci na planet nadaj si do zamieszkania. Dlaczego zatem mówisz o takim czy innym stopniu prawdopodobie stwa? - Mam szczer nadziej , e masz racj - odpar Trevize, wcale nie czuj c si podniesiony na duchu. - Teraz zejdziemy z poziomu tej planety i podlecimy bli ej gwiazdy. Komputer zaj si tym niemal w tej samej chwili, w której Trevize zakomunikowa swój zamiar. Usiad wygodniej w fotelu pilota i pomy la , e jedynym minusem kierowania statkiem grawitacyjnym z tak doskona ym komputerem jest fakt, e nigdy - nigdy - nie b dzie si ju pilotem w prawdziwym sensie tego s owa. Czy zgodzi by si znowu sam przeprowadza niezb dne obliczenia? Czy zgodzi by si znowu zasi za sterami statku, w którym musia by bra pod uwag wielko przyspieszenia i ogranicza pr dko do rozs dnych granic? Najpewniej, gdyby do tego dosz o, zapomnia by si i zwi kszy szybko , tak e w ko cu wszystkie osoby znajduj ce si na pok adzie zosta yby rzucone na cian i zmia one dzia aniem si y ci ko ci. A zatem b dzie ju zawsze pilotowa tylko ten statek, albo inny tego samego typu, je li w ogóle zdecyduje si kiedykolwiek na tak chocia by zamian . Poniewa nie chcia my le o tym, czy w uk adzie gwiazdy znajduje si zamieszkana planeta czy nie, zacz si zastanawia , dlaczego poleci , aby statek przelecia nad planet , a nie pod ni . Je li z jakiego konkretnego powodu nie trzeba lecie akurat pod planet , to ka dy pilot prawie zawsze wybierze lot nad ni . Dlaczego? A w ciwie jaki sens zastanawia si nad tym, czy lecie gór czy do em? W symetrii przestrzeni by a to zwyk a konwencja. Tak czy inaczej, zawsze bra pod uwag kierunek, w którym obserwowana planeta wirowa a wokó swej osi i obraca a si wokó swej gwiazdy. Kiedy oba kierunki by y przeciwne kierunkowi wskazówek zegara, to wyci gni ta w gór r ka wskazywa a pó noc, natomiast pod stopami by o po udnie. I tak by o w ca ej Galaktyce - góra zawsze obrazowa a pó noc, a dó - po udnie. By a to czysta konwencja, której pocz tki gin y w mrokach przesz ci, a jednak trzymano si jej niewolniczo. Je li kto ogl da map znanego sobie rejonu, na której po udnie znajdowa o si u
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
góry, to nie rozpoznawa znanych miejsc. Trzeba by o odwróci map , aby j odczyta . Przy pozosta ych warunkach nie zmienionych, lecia o si na pó noc, a wi c "do góry". Trevizemu przypomnia a si historia bitwy, któr trzysta lat wcze niej stoczy genera Imperium, Bel Riose. W krytycznym momencie pchn swoj flotyll pod planet , ko o której toczy a si bitwa, i zaskoczy flotyll przeciwnika. Zarzucano mu potem, e ten manewr by nie fair. Oczywi cie zarzucali mu to ci, którzy przegrali bitw . Tak silnie utrwalona i tak stara konwencja musia a si wywodzi z Ziemi... i to nagle zwróci o z powrotem my li Trevizego ku problemowi zamieszkanej planety. Pelorat i Bliss w dalszym ci gu przygl dali si olbrzymowi gazowemu, który w nie wykonywa powoli salto w ty . O wietlona cz jego powierzchni zwi kszy a si , a poniewa Trevize utrzyma spectrum w d ugo ci fal pomara czowo-czerwonych, widok falowania i wirów spowodowanych burzami by jeszcze bardziej niezwyk y i hipnotyzuj cy. Wszed na to Fallom i Bliss zdecydowa a, e powinien si on przespa , a i ona utnie sobie drzemk . Trevize rzek do Pelorata, który pozosta w sterowni: - Musz si oddali od tego olbrzyma, Janov. Chc , eby komputer skoncentrowa si na poszukiwaniu oddzia ywania grawitacyjnego odpowiednich rozmiarów. - Oczywi cie, stary - odpar Pelorat. Ale sprawa by a bardziej skomplikowana, ni to powiedzia Peloratowi. Oddzia ywanie grawitacyjne, którego mia poszukiwa komputer, musia o mie nie tylko odpowiednie rozmiary, ale te powinno si znajdowa w odpowiedniej odleg ci. Minie jeszcze kilka dni, zanim zdob dzie pewno . 61. Trevize wszed do swojej kabiny z powa , niemal ponur min i zamar w progu. Czeka a na niego Bliss. Obok niej sta Fallom, w swej szacie i przepasce na biodrach, które jeszcze pachnia y wie ym praniem i prasowaniem. W swym zwyk ym ubraniu wygl da o wiele lepiej ni w jednej ze skróconych koszul nocnych Bliss. - Nie chcia am ci przeszkadza przy komputerze - powiedzia a Bliss - ale teraz pos uchaj... No dalej, Fallom. - Witam ci , opiekunie Trevize - zacz Fallom swym wysokim, melodyjnym g osem. - To dla mnie wielka przyjemno , e do... towarzysz ci w tej podró y przez przestrze . Ciesz si te , e moi przyjaciele, Bliss i Pel, s dla mnie tacy dobrzy. Sko czy i u miechn si promiennie. Trevize raz jeszcze zada sobie w duchu pytanie: "Czy mam my le o tym jako o ch opcu czy o dziewczynce, czy o jednym i drugim naraz, czy o adnym?" Skin g ow i powiedzia : - Bardzo dobrze zapami tane. I prawie bezb dna wymowa. - Wcale nie zapami tane - rzek a ciep o Bliss. - Fallom sam to u i zapyta , czy mo e to tobie powiedzie . Dopóki tego nie us ysza am, nawet nie wiedzia am, co to ma by . Trevize u miechn si z przymusem. - No, w takim przypadku naprawd wietnie. - Zauwa , e Bliss stara si jak mo e unika zaimków, mówi c o Fallomie. Bliss odwróci a si do Falloma i powiedzia a: - Mówi am ci, e spodoba si to. Trevizemu... A teraz id do Pela i, je li chcesz, mo esz sobie poczyta . Fallom wybieg z kabiny, a Bliss powiedzia a: - To zdumiewaj ce, jak szybko Fallom uczy si galaktycznego. Solarianie musz mie szczególne zdolno ci do nauki j zyków. Pomy l tylko - Bander nauczy si mówi po ogólnogalaktycznemu, uchaj c tylko rozmów przekazywanych przez nadprzestrze . Ich mózgi musz by oryginalne nie tylko ze wzgl du na to, e przetwarzaj energi . Trevize mrukn co . - Nie mów mi, e nadal nie lubisz Falloma powiedzia a Bliss. - Ani lubi , ani nie lubi . To stworzenie po prostu wprawia mnie w zak opotanie. Przede wszystkim to okropne uczucie - mie do czynienia z hermafrodyt . - Daj spokój, Trevize - powiedzia a Bliss. To mieszne. Fallom jest ywym stworzeniem, które doskonale przystosowuje si do nowych warunków. Pomy l, jak odra aj cymi musimy si wydawa my - m czy ni i kobiety - spo eczno ci hermafrodytów. Ka de z nas jest tylko po ow
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
ca ci i po to, eby si rozmna , musimy od czasu do czasu wchodzi ze sob w niezgrabne zwi zki. - Nie podoba ci si to, Bliss? - Nie udawaj, e mnie nie rozumiesz. Próbuj spojrze na nas z punktu widzenia hermafrodytów. Dla nich musi to by w najwy szym stopniu odra aj ce, ale dla nas jest to naturalne. Fallom wydaje ci si odra aj cy, ale jest to za ciankowy punkt widzenia. - S owo daj - powiedzia Trevize - to irytuj ce, eby nie wiedzie , jakiego zaimka u ywa w odniesieniu do tego stworzenia. To zastanawianie si nad wyborem zaimka utrudnia rozmow , a nawet samo my lenie o nim. - Ale to nie jest wina tego stworzenia, lecz naszego j zyka - powiedzia a Bliss. - aden ludzki j zyk nic zosta stworzony z my o hermafrodytach. I ciesz si , e poruszy t spraw , bo sama o tym my la am. U ywanie w stosunku do hermafrodyty zaimka "to", jak proponowa Bander, nie jest adnym wyj ciem z sytuacji. Zaimek ten stosuje si do przedmiotów, które nie maj nic wspólnego z p ci . Nie ma z kolei adnego zaimka, który odnosi by si do osób dwup ciowych. Mo e zatem wybraliby my arbitralnie który z istniej cych zaimków? Ja my o Fallom jak o dziewczynce. Po pierwsze ona ma wysoki g os, a po drugie mo e rodzi dzieci, co jest g ówn cech kobiety. Pelorat ju si zgodzi , wi c mo e ty te si zgodzisz? Niech to b dzie "ona". Trevize wzruszy ramionami. - Dobrze. Co prawda ona ma j dra, ale zgoda. Bliss westchn a. - Masz denerwuj cy zwyczaj kpienia ze wszystkiego, ale usprawiedliwia ci to, e yjesz teraz w napi ciu. Prosz tylko, eby u ywa w stosunku do niej zaimka rodzaju skiego. - Za atwione. - Trevize zawaha si , ale nie móg zwalczy pokusy, aby powiedzie : - Wydaje mi si , e z ka dym dniem coraz bardziej traktujesz Fallom jak zast pcze dziecko. Czy to dlatego, e chcesz mie w asne, ale uwa asz, e Janov nie mo e ci go da ? Bliss otworzy a szeroko oczy. - On nie jest ze mn po to, eby mi da dziecko. My lisz, e traktuj go instrumentalnie, eby tylko zaspokoi swoj zachciank ? W ka dym razie nie nadesz a jeszcze pora, ebym mog a mie dziecko. Kiedy nadejdzie, to b dzie to musia o by dziecko gaja skie, a Pel nie mo e mi go da . - Chcesz powiedzie , e b dziesz musia a go zostawi ? - Sk e. To b dzie tylko czasowa roz ka. A zreszt mog nawet zosta sztucznie zap odniona. - Przypuszczam, e b dziesz mog a mie dziecko dopiero wówczas, kiedy Gaja zdecyduje, e jest ono potrzebne, kiedy powstanie luka stworzona przez mier jakiego , ju istniej cego, fragmentu Gai. - Ujmujesz to bezdusznie, ale jeste bliski prawdy. Gaja musi zachowa odpowiednie proporcje mi dzy swymi cz ciami. - Tak jak Solarianie. Bliss zacisn a usta, a jej twarz lekko poblad a. - Nic podobnego - powiedzia a. - Solarianie p odz wi cej dzieci, ni potrzebuj , i zabijaj nadprogramowe. My natomiast rodzimy tyle, ile nam potrzeba, i nigdy nie musimy nikogo zabija ... to zupe nie tak samo jak z twoim naskórkiem - zewn trzne warstwy obumieraj i s zast powane przez nowe, w których nie ma ani jednej komórki wi cej ni w starych. - Rozumiem, co masz na my li - powiedzia Trevize. - Nawiasem mówi c, mam nadziej , e liczysz si z uczuciami Janova. - W zwi zku z ewentualnym dzieckiem ze mn ? Nigdy o tym nie rozmawiali my. I nie b dziemy. - Nie, nie o to mi chodzi... Jeste coraz bardziej zaj ta Fallom. Janov mo e czu si odtr cony. - Nie jest odtr cony, a poza tym zajmuje si ni tak samo jak ja. Ona jeszcze bardziej wi e nas ze sob . A mo e to ty czujesz si odtr cony? - Ja? - Trevize by autentycznie zdumiony. - Tak, ty. Nie rozumiem izoli, tak samo jak oni nie rozumiej Gai, ale mam wra enie, e.lubisz by centrum zainteresowania i mo esz si czu nieco zepchni ty na bok przez Fallom. - To idiotyczne. - Nie bardziej ni twoje podejrzenie, e zaniedbuj Janova. - Wobec tego zawrzyjmy rozejm i dajmy temu spokój. Postaram si traktowa Fallom jak dziewczynk i nie b si zbytnio martwi tym, e nie liczysz si z uczuciami Janova. Bliss u miechn a si . - Dzi kuj . Wobec tego wszystko w porz dku. Trevize odwróci si , ale Bliss powiedzia a:
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Zaczekaj! Obejrza si i spyta nieco zm czonym g osem: - Tak? - Jest dla mnie zupe nie jasne, e jeste przygn biony. Nie mam zamiaru sondowa twego umys u, ale mo e sam zechcesz mi powiedzie , co si sta o. Wczoraj mówi , e jest w tym uk adzie odpowiednia planeta, i wydawa si zupe nie zadowolony... Mam nadziej , e taka planeta jest tu faktycznie. Chyba si nie okaza o, e to pomy ka, co? - Jest tu odpowiednia planeta. To nie pomy ka - odpar Trevize. - Ma odpowiedni wielko ? Trevize skin g ow . - Skoro jest odpowiednia, to ma odpowiedni wielko - powiedzia . - I jest te w odpowiedniej odleg ci od gwiazdy. - No to co ci nie pasuje wobec tego? - Jeste my ju na tyle blisko od niej, e mo emy zrobi analiz atmosfery. Okazuje si , e nie bardzo jest co analizowa . - Nie ma atmosfery? - Nie bardzo jest co analizowa . Ta planeta nie ma odpowiednich warunków, aby mog o na niej istnie ycie, a co wi cej, nie ma w tym uk adzie adnej innej planety, która by cho w najmniejszym stopniu nadawa a si do zamieszkania. Trzecia próba da a wynik zerowy. 62. Pelorat wyra nie nie chcia przeszkadza pogr onemu w nieweso ych rozmy laniach Trevizemu. Sta z powa min w drzwiach sterowni, najwidoczniej maj c nadziej , e Trevize sam zacznie rozmow . Trevize jednak nie odzywa si . Je li milczenie mo na nazwa upartym, to jego na pewno by o takie. W ko cu Pelorat nie móg ju d ej wytrzyma tej ciszy i zapyta , raczej nie mia o: - Co robimy? Trevize podniós wzrok, patrzy przez chwil na Pelorata, a potem odwróci si ty em i powiedzia : - Koncentrujemy uwag na tej planecie. - Ale skoro nie ma atmosfery... - To komputer twierdzi, e nie ma tam atmosfery. Dotychczas zawsze mówi mi to, co chcia em us ysze , wi c przyjmowa em to bez zastrze . Teraz jednak powiedzia mi co , czego nie chc ysze , wi c mam zamiar to sprawdzi . Je li ten komputer mo e si w ogóle kiedykolwiek pomyli , to chcia bym, eby to by o w nie teraz. - My lisz, e si pomyli ? - Nie. - A przychodzi ci do g owy co , co mog oby spowodowa , eby si pomyli ? - Nie. - No to czym si przejmujesz? Trevize obróci si z krzes em, aby w ko cu spojrze Peloratowi w oczy. Z jego twarzy wida by o, e jest bliski rozpaczy. Powiedzia : - Czy nie rozumiesz, Janov, e nie mog my le o niczym innym? Wyci gn li my dwa puste losy, a teraz okazuje si , e trzeci jest te pusty. Co mam teraz zrobi? Lata od wiata do wiata i pyta : "Przepraszam, gdzie jest Ziemia"? Ziemia dok adnie zatar a wszystkie lady. Nigdzie nie zostawi a nawet najdrobniejszej wskazówki. Zaczynam my le , e postara si o to, eby my nie potrafili znale adnej wskazówki, nawet je li gdzie jeszcze jaka zosta a. Pelorat pokiwa g ow i rzek : - Ja te ju zaczynam tak my le . Nie masz nic przeciw temu, e porozmawiam z tob o tym? Wiem, e jeste przygn biony, wi c je li nie masz ochoty do rozmów i wolisz, ebym ci zostawi w spokoju, to powiedz. - Mów mia o - powiedzia Trevize z westchnieniem przypominaj cym j k. - Czy mam co lepszego do roboty ni s ucha ? - Nie brzmi to zbyt zach caj co - odpar Pelorat - ale mo e rozmowa dobrze nam zrobi. Je li stwierdzisz w jakim momencie, e nie mo esz ju s ucha , to przerwij mi... Wydaje mi si , Golan e Ziemia nie musi ucieka si tylko do biernego oporu przed odkryciem jej. Nie musi ogranicza
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
si do wymazywania wzmianek na swój temat. Czy nie mog a te rozpowszechni fa szywych informacji i w ten sposób bardziej aktywnie zatroszczy si o to, eby pozosta w ukryciu? - Co masz na my li? - Hmm, w wielu miejscach s yszeli my, e jest ska ona radioaktywno ci . By mo e chodzi tu o to, eby zniech ci wszystkich do prób zlokalizowania jej. Gdyby naprawd by a ska ona, to by aby ca kowicie niedost pna. Wed ug wszelkiego prawdopodobie stwa nie mogliby my nawet postawi na niej stopy. Nawet roboty, gdyby my je mieli, mog yby nie oprze si zgubnemu wp ywowi promieniowania. W takiej sytuacji czego kto mia by tam szuka ? A je li nie jest ska ona, to taka forma znakomicie chroni jej mieszka ców przed ciekawo ci innych, chyba e kto trafi by tam przez przypadek, a na tak okoliczno mog mie przygotowane inne sposoby maskowania si . Trevize u miechn si blado. - To dziwne, Janov, ale mnie to samo przysz o do g owy - powiedzia . - Przysz o mi nawet na my l, e ten niewiarygodny, ogromny satelita zosta wymy lony i celowo umieszczony w legendach. A je li chodzi o tego gazowego olbrzyma z monstrualnym systemem pier cieni, to jego istnienie jest tak samo nieprawdopodobne i tak samo wzmianki o nim mog y zosta celowo umieszczone w legendach. By mo e to wszystko zosta o spreparowane po to, by my szukali czego , czego nie ma i nawet znalaz szy si w systemie, w którym le y Ziemia, i zobaczywszy j , nie po wi cili jej uwagi, gdy w rzeczywisto ci nie ma ona ogromnego satelity, ani kuzyna otoczonego potrójnym pier cieniem, ani radioaktywnej pow oki. W takiej sytuacji nie podejrzewaliby my nawet, e nie na ni patrzymy... Obawiam si , e mo e by nawet gorzej. Pelorat zrobi zgn bion min . - Czy mo e by jeszcze gorzej? - Oczywi cie - kiedy nagle, w rodku nocy, umys ulega zamroczeniu i zaczyna przemierza rozleg krain roje w poszukiwaniu czego , co mo e pog bi rozpacz. A je li Ziemia opanowa a umiej tno krycia si do perfekcji? Je li potrafi zamroczy nasze umys y? Je li mo e sprawi , e przelecimy obok niej i nie zauwa ymy ani jej ogromnego satelity, ani tego odleg ego, otoczonego pier cieniami olbrzyma gazowego? A mo e ju si tak sta o? Mo e przelecieli my obok niej? - Ale je li wierzysz, e jest tak, jak mówisz, to czego my jeszcze... - Nie mówi , e w to wierz . Mówi o tym, co mi przychodzi do g owy. B dziemy szuka dalej. Pelorat zawaha si , a potem powiedzia : - Jak d ugo, Golan? W pewnym momencie b dziemy jednak musieli si podda . - Nigdy! - odpar gwa townie Trevize. Nawet je li b musia po wi ci reszt ycia na latanie od planety do planety, rozgl danie si i wypytywanie wszystkich o Ziemi . Je li b dziecie mieli do , to w ka dej chwili mog odstawi ciebie, Bliss, a nawet Fallom na Gaj i dalej szuka sam. - No nie. Wiesz dobrze, e ci nie zostawi samego. Bliss te tego nie zrobi. Je li b dziemy musieli, to b dziemy razem z tob skaka z planety na planet . Pytam tylko: po co? - Po to, e musz znale Ziemi i e j znajd . Nie wiem jak, ale na pewno znajd ... S uchaj, teraz próbuj znale miejsce, z którego móg bym zbada o wietlon stron planety nie zbli aj c si za bardzo do s ca, wi c daj mi na chwil spokój. Pelorat zamilk , ale nie wyszed ze sterowni. Przygl da si , jak Trevize bada na ekranie obraz planety, której wi ksza cz sk pana by a w blasku s ca. Pelorat nie dostrzeg tam niczego szczególnego, ale wiedzia , e Trevize, po czony z komputerem, widzi lepiej ni on. - Jest tam lekka mgie ka - szepn Trevize. - A wi c musi by atmosfera - nie wytrzyma Pelorat. - Ale niekoniecznie g sta. Nie na tyle g sta, eby mog o tam istnie ycie, ale wystarczaj co g sta, eby móg tworzy si lekki wiatr podnosz cy ob oczki py u. To dobrze znana w ciwo planet o rzadkiej atmosferze. Na biegunach mog znajdowa si nawet niewielkie czapki lodu. Troch zamarzni tej wody, rozumiesz. Ten wiat jest zbyt ciep y na to, eby móg si na nim znajdowa dwutlenek w gla w stanie sta ym... B musia prze czy na obraz radarowy, a to atwiej zrobi po zacienionej stronie. - Naprawd ? - Tak. Powinienem by to zrobi na samym pocz tku, ale w przypadku prawie zupe nie pozbawionej powietrza, a wi c i chmur, planety zupe nie naturalne jest, e chce si j obejrze w wietle widzialnym. Trevize umilk i przez d szy czas nie odrywa wzroku od ekranu, na którym pojawi y si postrz pione obrazy odbitych fal radarowych, tworz c abstrakcyjne przedstawienie planety
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
przypominaj ce dzie o sztuki w stylu cleonia skim. W ko cu Trevize rzek z emfaz : - Nooo... - i na powrót zamilk . Pelorat czeka , a Trevize powie co wi cej, ale kiedy cisza zacz a si przed , spyta : - Do czego si odnosi o to "Nooo"? Trevize spojrza na niego i rzek : - Nie widz adnych kraterów. - adnych kraterów? To dobrze? - Zupe nie si tego nie spodziewa em - odpar Trevize. Wyszczerzy z by w u miechu. - To bardzo dobrze. Mo e nawet wspaniale. 63. Fallom tkwi a z nosem przyci ni tym do szyby, przez któr wida by o ma y fragment wszech wiata w takim kszta cie, w jakim ukazywa si nie uzbrojonemu w teleskop oku. Bliss, która próbowa a wcze niej wyja ni jej to wszystko, westchn a i powiedzia a cicho do Pelorata: - Nie wiem, ile ona z tego rozumie, Pel. Dla niej wszech wiat ogranicza si do rezydencji jej rodzica i tego kawa ka posiad ci, na której si ona znajdowa a. Nie s dz , eby kiedykolwiek by a na dworze w nocy albo eby widzia a kiedy gwiazdy. - Naprawd tak my lisz? - Naprawd . Dopóki nie pozna a tylu s ów, eby chocia cz ciowo mnie zrozumie , ba am si jej to pokaza ... Jakie to szcz cie, e mog z ni rozmawia w jej j zyku. - K opot w tym, e nie znam go zbyt dobrze powiedzia przepraszaj cym tonem Pelorat. - A wszech wiat jest do trudno ogarn my , je li kto zetknie si z nim niespodziewanie. Fallom powiedzia a mi, e je li te wiate ka s naprawd ogromnymi wiatami, z których ka dy jest taki jak Solaria - oczywi cie w istocie s du o wi ksze - to nie mog wisie w pró ni. Jej zdaniem, powinny pospada . - Na podstawie swojej wiedzy ma racj . Zadaje rozs dne pytania i powoli wszystko zrozumie. Przynajmniej jest ciekawa i nie boi si . - Rzecz w tym, Bliss, e ja te jestem ciekaw. Popatrz tylko, jak zmieni si Golan kiedy odkry , e na tym wiecie nie ma kraterów. Nie mam najmniejszego poj cia, co to za ró nica, czy s czy nie. A ty? - Ja te nie. Ale on wie o wiele wi cej o planetologii ni my. Mo emy tylko przypuszcza , e wie, co robi. - Chcia bym to wiedzie , a nie przypuszcza . - No to go zapytaj. Pelorat skrzywi si . - Zawsze si boj , e si mu naprzykrzam. Jestem pewien, e on uwa a, i powinienem wiedzie to wszystko bez pytania. - Jeste niem dry, Pel. On nie ma adnych zahamowa i bez wahania pyta ci o wszystkie szczegó y legend i mitów galaktycznych, które - jego zdaniem - mog mu si do czego przyda . Zawsze ch tnie mu je wyja niasz, wi c dlaczego on nie mia by wyja ni tego, co ciebie interesuje? Id i spytaj go. Je li go to zirytuje, to b dzie mia okazj , eby po wiczy opanowanie i cnoty towarzyskie, a to mu tylko dobrze zrobi. - Pójdziesz ze mn ? - Nie, oczywi cie, e nie. Chc zosta z Fallom i postara si , eby wyrobi a sobie jakie poj cie o wszech wiecie. Zd ysz mi to wyja ni potem, kiedy powie ci ju , o co chodzi. 64. Pelorat wszed nie mia o do sterowni. Zauwa z zadowoleniem, e Trevize pogwizduje co pod nosem i jest najwyra niej w dobrym humorze. - Golan - powiedzia tak przyja nie, jak tylko potrafi . Trevize podniós g ow . - Janov! Zawsze wchodzisz tu na palcach, jakby si obawia , e prawo zabrania mi przeszkadza . Zamknij drzwi i usi . Siadaj! Popatrz tylko na to! Wskaza palcem na planet widoczn na ekranie i powiedzia : - Znalaz em nie wi cej ni dwa-trzy kratery, i to zupe nie ma e. - Czy to nie wszystko jedno, Golan czy s dwa czy wi cej? - Wszystko jedno? Oczywi cie, e nie. Jak w ogóle mo esz o to pyta ? Pelorat roz bezradnie r ce.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- To wszystko to dla mnie czarna magia. Na uniwersytecie studiowa em histori . Chodzi em te na zaj cia z socjologii i psychologii, a tak e j zyków obcych i literatury, g ównie staro ytnej, a prac dyplomow pisa em z mitologii. Nigdy nie zetkn em si bli ej z planetologi ani innymi dzia ami fizyki. - To adna zbrodnia, Janov. Wol , e wiesz to, co wiesz. Twoja znajomo j zyków staro ytnych i mitologii bardzo si nam przyda a. Wiesz o tym. A je li wyniknie jaka sprawa zwi zana z planetologi , to ja si tym zajm . - Widzisz, Janov - mówi dalej - planety powstaj poprzez zbijanie si w jedn bry mniejszych przedmiotów. Ostatnie z nich tworz , w wyniku zderzenia z bry , kratery na jej powierzchni. To znaczy potencjalnie. Je li dana planeta jest na tyle du a, e jest olbrzymem gazowym, to pod warstw atmosfery wszystko jest w stanie p ynnym, a wi c te ostatnie zderzenia nie zostawiaj na jej powierzchni adnych ladów. Natomiast na twardej, lodowej czy skalistej powierzchni mniejszych planet zostaj lady w postaci kraterów. lady te s widoczne tak d ugo, a pojawi si jaki czynnik, który je usunie. Otó s trzy rodzaje takich czynników. Po pierwsze, pod warstw lodu mo e kry si ocean. W takim przypadku ka dy obiekt, który zderzy si z planet , przebije t wierzchni warstw i zanurzy si w oceanie, rozbryzguj c wod . Po jego zatoni ciu woda na powrót zamarza i, je li mo na tak powiedzie , rana zabli nia si . Taka planeta, czy satelita, musi by bardzo zimna i nie mog aby si nadawa do zamieszkania. Po drugie, je li planeta ma aktywne wulkany, to sta y wyciek lawy lub opad popio ów powoduje, e znikaj wszelkie kratery powsta e w wyniku jej zderze z innymi cia ami. Taka planeta, czy satelita, równie nie nadaj si do zamieszkania. I w ten sposób dochodzimy do trzeciego rodzaju, to jest do wiatów nadaj cych si do zamieszkania. Taki wiat mo e mie czapy lodowe wokó biegunów, ale wi ksza cz oceanów nie mo e by zamarzni ta. Mog na nim by czynne wulkany, ale rzadko rozrzucone. Taki wiat ani nie zabli nia swoich ran, ani nie zasypuje kraterów popio em. Dzia a tam jednak erozja. Wiatr i woda powoduj erozj kraterów, a je li istnieje tam ycie, to jego wp yw ma podobne skutki. Rozumiesz? Pelorat zastanawia si chwil i w ko cu powiedzia : - Zupe nie ci nie rozumiem. Ta planeta, do której si w nie zbli amy... - Jutro na niej wyl dujemy - rzek rado nie Trevize. - Ta planeta nie ma adnych oceanów. - Tylko cienkie czapy lodowe wokó biegunów. - Ani atmosfery. - Tylko jedn setn tej atmosfery, jak ma Terminus. - Ani nie ma na niej ycia. - Nie odkry em adnych jego ladów. - Co zatem mog o spowodowa erozj kraterów? - Ocean, atmosfera i ycie - odpar Trevize. S uchaj, gdyby ta planeta nie mia a od samego pocz tku ani wody, ani powietrza, to wszystkie kratery, które powsta y w wyniku zderze z innymi cia ami, nadal by tam istnia y. Ca a powierzchnia by aby nimi usiana. Brak kraterów dowodzi, e nie zawsze by a pozbawiona wody i powietrza, a mo e nawet w niezbyt odleg ej przesz ci mia a i ocean, i porz dn atmosfer . Poza tym wida na jej powierzchni rozleg e -wg bienia, które kiedy musia y by morzami i oceanami, nie mówi c ju o tym, e mo na dostrzec wyra ne lady koryt wyschni tych rzek. Widzisz wi c, e musia a tam dzia erozja i e dzia anie to usta o tak niedawno, e nie zd o si nawet utworzy wi cej kraterów. Pelorat rzek z pow tpiewaniem: - Wprawdzie nie jestem planetologiem, ale wydaje mi si , e je li jaka planeta jest tak du a, e nawet przez miliardy lat, by mo e, jest w stanie utrzyma g st atmosfer , to nie mo e jej ni z tego, ni z owego straci , prawda? - Nie powiedzia bym - odpar Trevize. - Ale zanim znikn a atmosfera, niew tpliwie istnia o tu ycie, mo e nawet yli ludzie. Osobi cie przypuszczam, e - jak prawie wszystkie zamieszkane wiaty w Galaktyce - by to wiat ukszta towany przez ludzi. K opot w tym, e nie wiemy ani tego, jakie panowa y tu warunki, zanim przybyli ludzie, ani co tu zmieniono, eby ludziom o si wygodniej, ani z jakich przyczyn przesta o tu istnie ycie. By mo e zdarzy a si tu jaka katastrofa, która zniszczy a atmosfer i po a kres yciu. A mo e panowa a tu jaka nierównowaga, której skutki udawa o si ludziom, dopóki tu yli, neutralizowa , a która
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
doprowadzi a do znikni cia atmosfery, kiedy si st d wynie li. Kiedy wyl dujemy, mo e znajdziemy na to odpowied , a mo e nie. To nie jest wa ne. - Tak samo chyba nie jest wa ne, czy yli tu ludzie, skoro teraz ich tu nie ma. Czy to nie wszystko jedno, czy ta planeta jest nie zamieszkana od samego pocz tku czy dopiero od jakiego czasu? - Je li jest nie zamieszkana dopiero od jakiego czasu, to s na niej ruiny po osiedlach tych, którzy kiedy zamieszkiwali. - Na Aurorze by y ruiny... - Owszem, ale na Aurorze padaj deszcze i niegi, zamarza i odmarza woda i ziemia, wieje wiatr, zmienia si temperatura. I te wszystkie czynniki dzia aj od dwudziestu tysi cy lat. Poza tym nie zapominaj, e istnieje tam ycie. By mo e ludzi nie ma tam ju od dawna, ale istniej inne formy ycia. Ruiny, tak jak kratery, ulegaj erozji. Nawet szybciej ni kratery. To, co pozosta o po dwudziestu tysi cach lat, nie na wiele by si nam przyda o... Natomiast na tej planecie od dwudziestu tysi cy lat, mo e krócej, nie by o ani deszczów, ani burz, ani wiatru. Zgoda, by y zmiany temperatury, ale nic poza tym. Ruiny b w dobrym stanie. - Je li s tam w ogóle jakie ruiny - mrukn z pow tpiewaniem Pelorat. - By mo e nigdy nie istnia o tam ycie, a w ka dym razie nie by o ludzi, a rozk ad atmosfery zosta spowodowany czym , z czym ludzie nie mieli nic wspólnego. - Nie, nie - rzek szybko Trevize. - Nie udawaj przede mn pesymisty, bo to si na nic nie zda. Nawet z tej odleg ci dostrzeg em szcz tki jakiego miasta... Tak wi c jutro l dujemy. 65 - Fallom jest przekonana, e zamierzamy zawie j z powrotem do Jemby'ego, tego robota rzek a zmartwionym g osem Bliss. - Mhmm - mrukn Trevize, studiuj c umykaj do ty u powierzchni wiata, nad którym dryfowali. Potem, jak gdyby dotar do niego wreszcie sens s ów Bliss, podniós g ow znad ekranu. - No có , to by jedyny rodzic, jakiego zna a, prawda? - Tak, oczywi cie, ale ona my li, e wracamy na Solari . - Czy ten wiat wygl da jak Solaria? - A sk d ona ma to wiedzie ? - Powiedz jej, e to nie jest Solaria. S uchaj, dam ci par ksi kofilmów naukowo-informacyjnych z ilustracjami. Poka esz jej zbli enia paru ró nych zamieszkanych wiatów i wyja nisz, e takich wiatów s miliony. B dziesz mia a na to du o czasu. Nie wiem, jak d ugo Janov i ja b dziemy pozostawa poza statkiem, kiedy znajdziemy ju odpowiednie miejsce i wyl dujemy. - Ty i Janov? - Tak. Fallom nie mo e i z nami, nawet gdybym tego chcia , cho musia bym najpierw zwariowa , eby tego chcie . Tu potrzebny jest skafander kosmiczny, Bliss. Powietrze jest zbyt rzadkie, aby mo na by o nim oddycha . A nie mamy skafandra, który by na ni pasowa . A zatem zostaniesz z ni na statku. - Dlaczego ja? Trevize u miechn si nieweso o. - Przyznaj - powiedzia - e czu bym si bezpieczniej, gdyby by a z nami, ale nie mog zostawi Fallom samej na statku. Mo e zupe nie niechc cy co uszkodzi . Musz wzi ze sob Janova, bo mo e b dzie potrafi odczyta archaiczne napisy, które mo emy tu znale . My , e te ci na tym zale y. Bliss mia a niezdecydowan min . - S uchaj - rzek Trevize. - Chcia zabra ze sob Fallom, chocia ja by em przeciwny. Jestem przekonany, e b dziemy z ni mieli same k opoty. Jej obecno na statku stwarza pewne ograniczenia i b dziesz musia a do tego przywykn . Ona zostaje, wi c ty te musisz zosta . Nie ma innego wyj cia. Bliss westchn a. - My , e tak. - Dobrze. Gdzie jest Janov? - Jest z Fallom. - Dobrze. Id i zajmij si ni . Chc z nim pomówi . Trevize nadal bada powierzchni planety, kiedy wszed Pelorat, oznajmiaj c chrz kaniem swoj obecno . - Sta o si co , Golan? - spyta .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nic strasznego, Janov. Po prostu nie mam pewno ci. To szczególny wiat. Nie wiem, co si tu wydarzy o. S dz c z rozmiarów zag bie , które po nich pozosta y, tutejsze morza musia y by du e, ale p ytkie. O ile mog si zorientowa z tego, co zosta o, przeprowadzano tu odsalanie wody... albo morza nie by y zbyt s one. Je li nie by y bardzo s one, to t umaczy oby to brak warstwy soli na dnie tych wg bie . Albo te , kiedy znikn ocean, znikn a te zawarta w jego wodach sól, co wygl da mi na rezultat ludzkiej dzia alno ci. - Wybacz mi moj ignorancj w tych sprawach, Golan - powiedzia niepewnie Pelorat - ale czy to ma jaki zwi zek z tym, czego tu szukamy? - My , e nie, ale dr czy mnie ciekawo . Gdybym wiedzia , w jaki sposób ukszta towano ten wiat, stwarzaj c dogodne warunki dla ludzi, i jaki by , zanim go zmieniono, to by mo e poj bym, co si tu wydarzy o, kiedy zosta porzucony... czy mo e tu przedtem. A gdyby my wiedzieli, co si wydarzy o, to by mo e uchroni oby to nas przed przykrymi niespodziankami. - Jakimi niespodziankami? Przecie ten wiat jest martwy, prawda? - Raczej tak. Jest tu bardzo ma o wody, rzadka, uniemo liwiaj ca oddychanie atmosfera, a Bliss nie wykrywa adnych ladów aktywno ci mózgowej. - My , e to przes dza spraw . - Brak aktywno ci mózgowej niekoniecznie implikuje brak ycia. - Ale na pewno implikuje brak gro nych jego form. - Nie wiem... Ale nie w tej sprawie chcia em si ciebie poradzi . S tu dwa miasta, których zbadanie mo e wystarczy nam na pocz tek. Zdaje si , e wietnie zachowane. Zreszt wszystkie miasta s tu w dobrym stanie. To, co zniszczy o powietrze i oceany, miasta zostawi o nietkni te. W ka dym razie te dwa s szczególnie du e. W wi kszym z nich jest chyba jednak ma o pustej przestrzeni. Na dalekich przedmie ciach s porty kosmiczne, ale w samym mie cie nie ma nic. Mniejsze ma troch pustej przestrzeni, a wi c atwiej b dzie wyl dowa w jego centrum, co prawda nie na oficjalnym l dowisku, ale komu to mo e teraz przeszkadza ? Pelorat skrzywi si . - Czy by chcia , Golan ebym to ja podj decyzj ? - spyta . - Nie, decyzj podejm ja. Chc tylko wiedzie , co o tym s dzisz. - Nie wiem, co s warte moje s dy w tej sprawie, ale rozleg e miasto jest prawdopodobnie rodkiem handlowym lub przemys owym. Natomiast mniejsze miasto, z wi ksz ilo ci wolnej przestrzeni, mo e by centrum administracyjnym. To, czego nam trzeba, to w nie centrum administracyjne. S tam jakie monumentalne budowle? - Co rozumiesz przez monumentalne budowle? Pelorat u miechn si , ci gaj c swoim zwyczajem lekko wargi. - Trudno powiedzie . Na ka dym wiecie i w ka dej epoce panuje inna moda. Ale przypuszczam, e takie budowle zawsze s ogromne, niepotrzebne i kosztowne... Jak to miejsce, w którym byli my na Comporellonie. Teraz u miechn si Trevize. - Trudno powiedzie , patrz c prosto z góry, a kiedy spojrz z boku, to wszystko mi si miesza. Dlaczego wolisz centrum administracyjne? - Bo tam mo emy znale muzeum, bibliotek , archiwa, uniwersytet, i tak dalej. - W porz dku. Wobec tego l dujemy w tym mniejszym. Mo e co znajdziemy. Dwa razy si nam nie powiod o, mo e uda si tym razem. - Do trzech razy sztuka. Trevize uniós brwi. - Sk d wzi ten zwrot? - To stare powiedzenie. Natrafi em na nie w legendzie. My , e oznacza ono sukces za trzecim razem. - To brzmi zach caj co - rzek Trevize. - A wi c dobrze - do trzech razy sztuka, Janov. 15. Mech 66. Trevize wygl da groteskowo w swoim skafandrze kosmicznym. Jedynym, co pozosta o na zewn trz, by y kabury - nie te, które zazwyczaj nosi na biodrach, ale inne, bardziej masywne, które by y cz ci skafandra. Ostro nie w miotacz w kabur po prawej stronie, a bicz neuronowy w
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kabur po lewej. Na adowa je na nowo i tym razem - pomy la ponuro - nic mu ich ju nie odbierze. Bliss u miechn a si . - Masz zamiar nosi bro nawet na tym pozbawionym powietrza wiecie czy... Przepraszam! Nie kwestionowa a twoich postanowie . - To dobrze - rzek Trevize i obróci si do Pelorata, aby pomóc mu za he m. Pelorat, który nigdy przedtem nie mia na sobie skafandra kosmicznego, spyta nie: - Czy ja naprawd b móg w tym oddycha , Golan? - Na pewno - odpar Trevize. Bliss, trzymaj c r na ramieniu Fallom, przygl da a si , jak dokr caj ostatnie ruby. Solarianka przygl da a si postaciom w skafandrach z wyra trwog . Ca a dr a, wi c Bliss przycisn a j do siebie opieku czym gestem. Otworzy si w az prowadz cy do komory powietrznej przed lukiem i Trevize z Peloratem weszli do niej, machaj c na po egnanie zniekszta conymi przez skafander r kami. W az zamkn si . Otworzy y si drzwi luku i wyszli na powierzchni martwego wiata. wita o. Niebo by o oczywi cie jasne, lekko purpurowe, ale s ce jeszcze nie wzesz o. Na horyzoncie, zza którego mia o si ukaza , wida by o lekk mgie . - Jest zimno - powiedzia Pelorat. - Czujesz zimno? - spyta ze zdziwieniem Trevize. Skafandry mia y dobr izolacj i je li czasami stwarza y jakie problemy z temperatur , to dotyczy y one raczej niemo no ci pozbycia si ciep a wydzielanego przez cia o. - Nie, sk e - odpar Pelorat - ale popatrz tylko... - Jego g os, przekazywany drog radiow , brzmia zupe nie czysto. Wskazywa na co palcem. W purpurowym wietle witu wida by o, e krusz cy si kamienny fronton budynku, do którego si zbli ali, pokryty jest szronem. - W takiej rzadkiej atmosferze - powiedzia Trevize - noc jest zimniej, a w dzie cieplej, ni by si spodziewa . Teraz mamy akurat najzimniejsz por dnia i minie par godzin, zanim zrobi si za gor co, eby my mogli wytrzyma na s cu. W tym momencie, jak gdyby s owa Trevizego by y kabalistycznym zakl ciem, zza horyzontu wyjrza o s ce. - Nie patrz na nie - powiedzia Trevize tonem towarzyskiej rozmowy. - Szybka w he mie odbija wiat o i nie przepuszcza promieni ultrafioletowych, ale i tak mo e to si sko czy le dla oczu. Odwróci si ty em do s ca. Jego d ugi cie pad na cian budynku. Pod wp ywem s ca szron znika w oczach. ciana pociemnia a od wilgoci, ale i to znikn o po paru minutach. - Tu, na dole - powiedzia Trevize - te budynki nie wygl daj tak dobrze jak z góry. Maj pop kane i nadkruszone ciany. My , e jest to skutek zmian temperatury. Woda w nocy zamarza, w dzie rozmarza, i tak na okr o, mo e ju od dwudziestu tysi cy lat. - Nad wej ciem s wyryte jakie litery - rzek Pelorat - ale kamie jest tak zwietrza y, e trudno je odczyta . - Ale mo esz co z tego zrozumie ? - To jaka instytucja finansowa. W ka dym razie uda o mi si odcyfrowa s owo "bank". - A co to takiego? - Budynek, w którym trzymano, wymieniano, sprzedawano, inwestowano rzeczy warto ciowe je li to jest to, co my . - Ca y budynek przeznaczony do tego? Bez komputerów? - Zupe nie bez komputerów. Trevize wzruszy ramionami. Nie uwa , eby szczegó y historii staro ytnej by y szczególnie poci gaj ce. Ruszyli naprzód, przyspieszaj c kroku i coraz mniej czasu po wi caj c poszczególnym budynkom. Cisza, martwa cisza, by a zupe nie przygn biaj ca. Trwaj cy od tysi cy lat rozk ad uczyni z tego miejsca szkielet miasta. Znajdowali si w strefie umiarkowanej, ale Trevizemu wydawa o si , e czuje na plecach pal ce promienie s ca. Pelorat, który szed o jakie sto metrów w prawo, powiedzia nagle: - Spójrz na to! Jego g os zabrzmia w uszach Trevizego niczym dzwon.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie krzycz, Janov - powiedzia . - S ysz dobrze nawet twój szept, cho by by ode mnie nie wiem jak daleko. Co to jest? Pelorat, ciszaj c z miejsca g os, powiedzia : - Ten budynek to "Gmach wiatów". Tak przynajmniej, jak mi si wydaje, g osi napis na nim. Trevize podszed do Pelorata. Przed nim wyrasta a trzykondygnacyjna budowla o nieregularnej linii dachu, przerywanej bry ami kamienia, które wygl da y na rozsypuj ce si rze by. - Jeste pewien? - spyta Trevize. - Przekonamy si , je li wejdziemy do rodka. Wspi li si po schodach sk adaj cych si z pi ciu niskich, szerokich stopni i przeszli przez zaplanowany z wyra nym brakiem troski o oszcz dzanie przestrzeni placyk. W rzadkim powietrzu metalowe podeszwy ich butów wydawa y ledwie yszalne d wi ki. - Teraz rozumiem, co mia na my li mówi c "ogromne, niepotrzebne i kosztowne" - mrukn Trevize. Weszli do szerokiej i wysokiej sali. Przez du e okna wpada o s ce, o wietlaj c te cz ci, na które pada jego blask, zbyt jaskrawo, natomiast inne pozostawiaj c w pó mroku. W rzadkiej atmosferze wiat o rozprasza o si w niewielkim stopniu. Po rodku sali sta , wykonany z czego , co przypomina o syntetyczny kamie , pos g przedstawiaj cy cz owieka nadnaturalnej wielko ci. Jedno rami rze by odpad o. Drugie by o kni te przy barku i Trevize czu , e gdyby je silniej klepn , to podzieli oby los pierwszego. Cofn si nieco, jak gdyby w obawie, e zbytnie zbli enie si do pos gu mog oby sprowokowa go do aktu wandalizmu. - Ciekawe, kto to jest - powiedzia . - Nigdzie nie ma adnych oznacze . Przypuszczam, e dla tych, którzy go tu postawili, jego s awa by a tak oczywista, e nie przysz o im nawet do g owy, eby go jako oznaczy , ale teraz... - Przestraszy si , e zaczyna go ogarnia filozoficzna zaduma i odwróci si od pos gu. Pelorat sta z g ow zadart do góry. Trevize poszed wzrokiem za jego spojrzeniem. W górnej cz ci ciany by y wyryte jakie napisy, których nie potrafi odczyta . - To zachwycaj ce - rzek Pelorat. - Maj mo e nawet dwadzie cia tysi cy lat, a mimo to tu, gdzie nieco os oni te przed s cem i wilgoci , s nadal czytelne. - Nie dla mnie - powiedzia Trevize. - To stare pismo, do tego ozdobne. Popatrzmy tylko... raz... siedem... raz... dwa... - Jego g os przeszed w niewyra ne mamrotanie. Po chwili powiedzia ju normalnym g osem: - Zapisano tu pi dziesi t nazw. Przypuszcza si , e by o pi dziesi t wiatów Przestrze ców, a to jest "Gmach wiatów". My , e s to ich nazwy, prawdopodobnie podane wed ug kolejno ci ich za enia. Aurora jest na pierwszym miejscu, Solaria na ostatnim. Zwró uwag , e s zapisane w siedmiu kolumnach. W pierwszych sze ciu jest po siedem nazw, w ostatniej osiem. Wygl da to tak, jakby zaplanowali uk ad siedem na siedem, a potem dodali Solari . Moim zdaniem, stary, ta lista pochodzi z czasów przed za eniem Solarii. - A która jest nazw tej planety? Mo esz to powiedzie ? - Zwró uwag na to - odpar Pelorat - e pi ta od góry w trzeciej kolumnie, a dziewi tnasta licz c od pocz tku, zapisana jest wi kszymi literami ni pozosta e. Autorzy tego spisu byli, wydaje si , do egocentryczni i dumni z faktu, e tu mieszkaj . Poza tym... - Jak brzmi ta nazwa? - Je li j dobrze odczytuj , Melpomenia. Jest mi zupe nie nie znana. - Czy mo e to by inna nazwa Ziemi? Pelorat potrz sn energicznie g ow , ale oczywi cie ruchu tego nie by o wida poprzez he m. - W starych legendach Ziemi okre la si dziesi tkami ró nych nazw. Jak wiesz, jedn z nich jest Gaja. Inne to Terra, Erda, i tak dalej. Wszystkie s krótkie. Nie znam ani jednej, która by aby d uga albo przypomina a skrót od nazwy Melpomenia. - A zatem stoimy na Melpomenii, ale nie jest to Ziemia. - Nie. A poza tym - jak zacz em mówi , ale mi przerwa - jeszcze lepsz wskazówk ni te du e litery s wspó rz dne Melpomenii - 0, 0, 0, - które, wed ug wszelkiego prawdopodobie stwa, mog si odnosi tylko do ojczystej planety twórcy tych napisów. - Wspó rz dne? - Trevize os upia ze zdziwienia. - Ta lista podaje równie wspó rz dne? - Przy ka dej nazwie s trzy liczby. Przypuszczam, e to wspó rz dne, no bo co innego?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Trevize nic nie odpowiedzia . Otworzy kieszonk na prawym udzie i wyj ma y aparat po czony z kieszeni przewodem. Przy go do oczu i starannie nastawi na napisy na cianie, z trudem wykonuj c palcami w r kawicach to, co normalnie zaj oby mu chwil czasu. - Kamera? - spyta niepotrzebnie Pelorat. - Wprowadz obraz bezpo rednio do komputera - odpar Trevize. Zrobi kilka uj pod ró nym k tem, a potem powiedzia : - Zaczekaj! Musz si dosta wy ej. Pomó mi, Janov. Pelorat z r ce w koszyk, ale Trevize potrz sn g ow . - Nie utrzymasz mnie w ten sposób - powiedzia . - Sta na czworakach. Pelorat mozolnie przyj t pozycj , a Trevize, równie mozolnie, wcisn na powrót aparat do kieszeni, stan Peloratowi na ramionach, a potem wspi si na cokó pomnika. Nacisn mocno rze , sprawdzaj c, czy si nie chwieje, a potem postawi stop na ugi tym kolanie pos gu i opieraj c si na nim, chwyci za bark, od którego odpad a r ka. Drug stop postawi na jakiej nierówno ci na piersi pos gu i w ko cu, sapi c z wysi ku, zdo si podci gn i usiad na jego barku. Dla dawnych mieszka ców planety by oby to zapewne wi tokradztwo, wi c cho od dawna ju nie by o ich w ród ywych, Trevize, zdaj c sobie spraw ze swego czynu, stara si za bardzo nie naciska na pos g. - Spadniesz i co sobie zrobisz - zawo Pelorat ostrzegawczo. - Nie spadn i nic sobie nie zrobi , ale za to ty mo esz mnie og uszy - odpar Trevize, wyj aparat i raz jeszcze nastawi obiektyw na napisy. Zrobi jeszcze kilka zdj , schowa aparat i ostro nie zacz si opuszcza , dopóki nie dotkn na powrót stop postumentu. Wtedy zeskoczy na ziemi i wstrz s, który tym spowodowa , zada najwyra niej ostatni cios pos gowi, gdy drugie rami odpad o i rozsypa o si na kawa ki u stóp pomnika. Spadaj c, nie wyda o praktycznie adnego wi ku. Trevize zamar i w pierwszym odruchu chcia si gdzie schowa , zanim nadejdzie stra nik i schwyci go. "To zadziwiaj ce - pomy la potem - jak atwo w takiej sytuacji, st uk szy przypadkowo co , co wydaje si cenne, prze ywa si na nowo uczucia znane z dzieci stwa. Takie uczucia, cho trwaj krótko, wbijaj si g boko w pami ." os Pelorata, jak przysta o na kogo , kto nie tylko by wiadkiem, ale te po cz ci sprawc aktu wandalizmu, brzmia g ucho: - Nic... nic si nie sta o, Golan. I tak samo by nied ugo odpad o. Podszed do szcz tków ramienia le cych na cokole i na pod odze obok niego jak gdyby mia zamiar zademonstrowa , e mówi prawd , podniós jeden z wi kszych kawa ków i zaraz powiedzia : - Golan chod tutaj. Kiedy podszed do niego Trevize, Pelorat, wskazuj c na kawa ek kamienia, który najwyra niej by cz ci ramienia przylegaj bezpo rednio do barku, spyta : - Co to jest? Trevize przyjrza si uwa nie. By a tam jaka kosmata, bladozielona k pka. Trevize potar j delikatnie palcem. Da a si bez trudu zeskroba . - Bardzo przypomina mech - powiedzia . - Forma ycia bez wiadomo ci, o której wcze niej mówi ? - Nie jestem zupe nie pewien, w jakim stopniu bez wiadomo ci. Przypuszczam, e Bliss upiera aby si , e to te ma wiadomo ... ale dla niej ten kamie równie by by obdarzony wiadomo ci . - My lisz, e to w nie ten mech rozk ada kamie ? - spyta Pelorat. - Wcale nie zdziwi bym si , gdyby okaza o si , e si do tego przyczynia - odpar Trevize. - Na tym wiecie jest du o s ca i troch wody. Po owa tutejszej sk pej atmosfery to para wodna. Reszta to azot i oboj tne gazy. Poza tym ladowe ilo ci dwutlenku w gla, które sk aniaj do przypuszczenia, e nie ma tu ycia ro linnego... ale mo e poziom dwutlenku jest niski, poniewa prawie ca y dwutlenek jest wch aniany przez zewn trzn warstw kamieni. Otó je li w tej skale s jakie glany, to by mo e mech rozk ada j wydzielaj c jaki kwas i poch aniaj c wytworzony dzi ki temu dwutlenek w gla. To mo e by dominuj ca forma ycia, które jeszcze przetrwa o na tej planecie. - Fascynuj ce - stwierdzi Pelorat.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Niew tpliwie - rzek Trevize - ale tylko do pewnego stopnia. O wiele bardziej interesuj ce s wspó rz dne wiatów Przestrze ców, ale tym, czego nam faktycznie trzeba, s wspó rz dne Ziemi. Je li nie ma ich tutaj, to mog by w jakim innym miejscu tego budynku... albo w innym budynku. Chod my, Janov. - Ale wiesz... - zacz Pelorat. - Nie, nie - przerwa mu niecierpliwie Trevize. - Porozmawiamy pó niej. Musimy zobaczy , co jeszcze, je li w ogóle co , jest dla nas w tym budynku. Robi si coraz cieplej. - Spojrza na ma y termometr na grzbiecie lewej r kawicy. - Chod , Janov. Szli przez dalsze sale, staraj c si st pa delikatnie, nie dlatego, e czynili ha as albo e kto móg ich us ysze , ale e nie chcieli powodowa zbytnich drga pod ogi, aby nie wyrz dzi dalszych zniszcze . Wznie li nieco kurzu, który jednak szybko opad w rzadkim powietrzu. Zosta y na zakurzonej pod odze lady ich stóp. Od czasu do czasu który z nich wskazywa na rosn cy w ciemnych k tach mech. Fakt, e istnia o tu ycie, aczkolwiek bardzo ubogie, podniós ich nieco na duchu, gdy uczucie spacerowania po martwym wiecie, szczególnie takim, gdzie na ka dym kroku wida by o dzie a ludzkich r k wiadcz ce o tym, e kiedy , dawno temu, kwit o tu bujne ycie, by o nieprzyjemne. W ko cu Pelorat powiedzia : - My , e tu musia a by biblioteka. Trevize rozejrza si z zaciekawieniem. Wokó sta y pó ki, a kiedy przyjrza si uwa niej, to, co pocz tkowo wzi za zwyk y ornament, okaza o si ksi kofilmami. Wzi ostro nie jeden z nich do r ki. By y grube i niepor czne i dopiero wtedy zorientowa si , e s to kasety. Pomanipulowa niezr cznie palcami w grubych r kawicach przy tej, któr trzyma w r ku i uda o mu si j otworzy . W rodku ujrza kilka dysków. One równie by y grube i wydawa y si kruche, ale nie sprawdza , czy takie s w istocie. - Niewiarygodnie prymitywne - powiedzia . - Maj tysi ce lat - odpar Pelorat usprawiedliwiaj cym tonem, jak gdyby broni dawnych Melpome czyków przed pomówieniem o zacofanie techniczne. Trevize wskaza palcem na grzbiet filmu, gdzie widnia y pe ne zawijasów, ozdobne litery, których ywali staro ytni. - Czy to tytu ? - spyta . - Co tu jest napisane? Pelorat obejrza napis. - Nie jestem pewien, stary. S dz , e s to fachowe terminy mikrobiologiczne, których nie zrozumia bym, nawet gdyby by y napisane w ogólnogalaktycznym. - Prawdopodobnie - powiedzia markotnie Trevize. - I prawdopodobnie nic by nam to nie da o, nawet gdyby my potrafili to odczyta . Nie interesuj nas drobnoustroje... Wy wiadcz mi przys ug , Janov. Przejrzyj par z tych ksi ek i zobacz, czy nie ma w ród nich jakiej z interesuj cym tytu em. Ja tymczasem obejrz te czytniki. - To czytniki? - spyta z zaciekawieniem Pelorat. By y to przysadziste, graniaste urz dzenia z ustawionymi uko nie ekranami u góry i wkl ym zag bieniem, które mog o s jako oparcie dla okcia lub miejsce na po enie elektronotatnika, je li Melpome czycy mieli co takiego. - Je li to jest biblioteka, to musz by tu jakie czytniki, a to urz dzenie wygl da jak czytnik. Star delikatnie kurz z ekranu, stwierdzaj c z ulg , e bez wzgl du na to, z czego by on wykonany, nie skruszy si pod jego dotykiem. Wcisn delikatnie kilka przycisków, ale bez rezultatu. Wypróbowa inny czytnik, a potem jeszcze jeden, z tym samym, negatywnym, skutkiem. Nie by zaskoczony. Nawet je li te urz dzenia, stoj c przez dwadzie cia tysi cy lat w rzadkiej atmosferze i b c odporne na dzia anie pary wodnej, by y nadal sprawne, to pozostawa jeszcze problem dop ywu energii. Zgromadzona gdzie energia zawsze znajdowa a jakie uj cie, cho by nie wiadomo jak starano si j uwi zi . By to jeszcze jeden aspekt wszechogarniaj cego, niemo liwego do omini cia drugiego prawa termodynamiki. Pelorat stan za nim. - Golan... - S ucham. - Mam tu taki film... - Jakiego rodzaju? - My , e jest to historia podró y kosmicznych.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Doskonale... ale nic nam z tego nie przyjdzie, je li nie uda mi si uruchomi tego czytnika. Zacisn pi ci z irytacji. - Mogliby my zabra ten film na statek. - Nie wiem, w jaki sposób przystosowa do tego nasz czytnik. Nie pasowa by, a nasz system skaningowy na pewno nie nadaje si do wspó pracy z tym urz dzeniem. - A czy to wszystko jest naprawd koniecznie potrzebne, Golan? Je li... - Jest koniecznie potrzebne, Janov. Teraz mi nie przeszkadzaj. Zastanawiam si , co robi . Mog spróbowa dostarczy energi do czytnika. Mo e tylko tego mu brakuje. - A sk d tu we miesz energi ? - St d... - powiedzia Trevize wyci gaj c bro . Popatrzy na ni , a potem w miotacz z powrotem do kabury. Otworzy bicz neuronowy i sprawdzi poziom energii. By maksymalny. Trevize po si plackiem na pod odze, si gn r za czytnik (ca y czas zak ada , e to jest nie czytnik) i spróbowa go popchn do przodu. Czytnik przesun si nieco i Trevize zacz dok adnie ogl da miejsce, na którym sta przedtem "Jeden z tych kabli musia doprowadza energi - pomy la - i na pewno by to ten, który wychodzi ze ciany". Nie wida jednak by o gniazdka wtykowego ani innego po czenia. (Jak tu si zajmowa nieznan staro ytn kultur , kiedy nie mo na si zorientowa w najprostszych, uwa anych za oczywiste sprawach?) Poci gn lekko za kabel. Nie ust pi , wi c poci gn mocniej. Obróci go w jedn stron , potem w drug . Nacisn cian ko o kabla i kabel ko o ciany. Obejrza tak dok adnie, jak tylko móg , ty czytnika, ale tam te nic nie znalaz . Opar d o pod og , aby si podnie i, kiedy si wyprostowa , kabel wyszed ze ciany. Nie mia najmniejszego poj cia, w jaki sposób to si sta o. Kabel nie wygl da na przerwany. Jego koniec by zupe nie g adki, podobnie jak otwór w cianie, w którym przedtem tkwi . - Golan czy mog ... - zacz cicho Pelorat. Trevize machn stanowczo r . - Nie teraz, Janov! Prosz ci . Dostrzeg nagle zielon substancj w fa dach lewej r kawicy. Musia zgarn i rozgnie troch mchu za czytnikiem. R kawica by a w tym miejscu lekko wilgotna, ale natychmiast wysch a i zielonkawa plama zbr zowia a. Przeniós wzrok z powrotem na kabel i zbada dok adnie koniec wyci gni ty ze ciany. Z ca pewno ci by y tam dwie ma e dziurki. Mog y w nie wej druciki. Ponownie usiad na pod odze i otworzy komor zasilania bicza neuronowego. Ostro nie zdepolaryzowa i od czy jeden z drucików. Potem powoli i delikatnie w go w dziurk w kablu i wepchn do oporu. Kiedy chcia go lekko wyci gn , drucik tkwi mocno, jakby go co trzyma o. W pierwszej chwili chcia go wyrwa si , ale powstrzyma si . Zdepolaryzowa drugi drucik i w go w drugi otwór. Mo na by o za , e to powinno zamkn obwód i dostarczy czytnikowi mocy. - Janov - powiedzia - zajmowa si ró nymi ksi kofilmami. Zobacz, czy uda ci si jako umie ci ten film w czytniku. - Czy to naprawd ko... - Janov, prosz ci , przesta zadawa zb dne pytania. Mamy ma o czasu. Nie chc czeka do pó nej nocy, a w tym budynku och odzi si na tyle, e b dziemy mogli wróci ... - To musi si wk ada tutaj - powiedzia Pelorat - ale... - Dobrze - przerwa mu Trevize. - Je li jest to historia lotów kosmicznych, to musi si zaczyna od Ziemi, poniewa w nie tam wynaleziono metod tych lotów. Zobaczmy teraz, czy to urz dzenie dzia a. Pelorat nieco nerwowo w film do otworu, który wyra nie s do tego celu, a potem zacz bada oznaczenia poszczególnych przycisków, aby zorientowa si , jak uruchomi urz dzenie. Czekaj c, a Pelorat upora si z czytnikiem, Trevize mówi cicho, po cz ci dlatego, aby zmniejszy trzymaj ce go napi cie: - Przypuszczam, e na tym wiecie te musz by tu i ówdzie roboty, wed ug wszelkich pozorów w dobrym stanie, prawie l ni ce w tym bliskim pró ni otoczeniu. K opot w tym, e ród o ich zasilania ju dawno przesta o istnie i nawet gdyby uda o si je na powrót na adowa energi , to co z ich mózgami? Musia y si zepsu , a nawet je li si nie zepsu y, to co one mog wiedzie o Ziemi? Co one...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pelorat przerwa ten monolog: - Czytnik dzia a, stary. Spójrz. W przy mionym wietle wida by o, jak ekran czytnika zaczyna migota . Obraz by s aby, ale Trevize zwi kszy moc i ekran rozja ni si . Rzadkie powietrze sprawia o, e sala, poza miejscami, gdzie przenika y promienie s ca, by a stosunkowo ciemna i na tym tle ekran wydawa si jeszcze ja niejszy. Ekran ca y czas migota , a od czasu do czasu przesuwa y si po nim jakie cienie. - Trzeba go wyregulowa - rzek Trevize. - Wiem - odpar Pelorat - ale nie mog zrobi nic wi cej. Pewnie sam film jest ju zniszczony. Teraz na ekranie zacz y si szybko pojawia i nikn ciemne plamy, a niekiedy wida by o co , co przypomina o niewyra karykatur pisma. W pewnym momencie obraz nabra ostro ci, ale potem na powrót ekran zamgli si . - Cofnij to, Janov, i zatrzymaj - powiedzia Trevize. Pelorat spróbowa raz jeszcze. Przewin ta do ty u, potem pu ci znowu i w odpowiedniej chwili zatrzyma . Trevize próbowa odczyta napisy, ale nic nie zrozumia , wi c da spokój i spyta zawiedzionym osem: - Potrafisz to odczyta , Janov? - Niezupe nie - odpar Pelorat, zezuj c na ekran. - To jest o Aurorze. Tyle mog powiedzie . My , e chodzi tu o pierwsz ekspedycj nadprzestrzenn - "pierwszy strumie ", jak to okre la film. Pu ci film dalej i ekran na powrót pokry si rozmazanymi plamami. W ko cu powiedzia : - Wszystkie fragmenty, które uda o mi si jako tako zrozumie odnosz si do wiatów Przestrze ców, Golan. Nie ma absolutnie nic o Ziemi. - Oczywi cie - rzek gorzko Trevize. - Na tym wiecie te wszystko zosta o wymazane, jak na Trantorze. Wy cz to. - Ale to nie ma znaczenia... - zacz Pelorat, wy czaj c czytnik. - Bo mo emy spróbowa poszuka w innych bibliotekach? Tam te wszystko b dzie wymazane. Czy wiesz... - Rzuci okiem na Pelorata i przerwa nagle. Patrzy na niego z mieszanin przera enia i wstr tu. - Co si sta o z twoim wizjerem? - spyta . 67. Pelorat machinalnie podniós r do wizjem, a potem cofn j i obejrza . - Co to jest? - powiedzia zaskoczony. Potem spojrza na Trevizego i rzek do piskliwym g osem: - Z twoim wizjerem te dzieje si co dziwnego, Golan. Trevize automatycznie rozejrza si za lustrem. Nie by o adnego, a nawet gdyby by o, to i tak potrzebne by oby jakie wiat o. - Chod my do wiat a, dobrze? - mrukn do Pelorata. Na pó ci gn c go, a na pó popychaj c, podprowadzi Pelorata pod promienie s ca wpadaj ce przez najbli sze okno. Mimo izolowanego skafandra czu na plecach bij ce od nich ciep o. - Zamknij oczy, Janov, i obró twarz w stron s ca - powiedzia . Od razu wyja ni o si , co si sta o z wizjerem. W miejscach, gdzie szk o wizjera styka o si z metalizowan tkanin skafandra, rós bujnie mech. Ca y wizjer obramowany by zielonym aksamitem i Trevize wiedzia , e jego w asny wygl da tak samo. Przeci gn palcem po wizjerze Pelorata. Troch mchu odpad o, zostawiaj c na szkle zielone plamy. Kiedy patrzy na b yszcz cy w s cu mech, wyda o mu si , e sztywnieje i schnie. Przeci gn jeszcze raz po nim palcem i tym razem mech pokruszy si i odpad . Zmienia kolor na br zowy. Tr c mocno szk o, usun mech z kraw dzi wizjera Pelorata. - Teraz zrób to samo z moim - powiedzia . Potem spyta : - Jest ju czysty? W porz dku, twój te ... Chod my. My , e nie mamy tu ju nic do roboty. W opuszczonym mie cie pra o niemi osiernie s ce. Kamienne budowle l ni y o lepiaj co w jego blasku. Trevize mru oczy, patrz c na nie i stara si i ocienion stron ulic. Zatrzyma si przed budynkiem, w którego cianie widnia o p kni cie na tyle szerokie, e móg w nie w ma y palec. Pogrzeba w szczelinie palcem, wyj go, obejrza , mrukn "mech", podszed do miejsca, gdzie ko czy si cie i wystawi na chwil palec na s ce. - Kluczem do ca ej sprawy jest dwutlenek w gla - powiedzia . - Mech ro nie wsz dzie, gdzie mo e znale dwutlenek w gla - w rozpadaj cych si ska ach, wsz dzie. Widzisz, jeste my dobrym ród em dwutlenku, prawdopodobnie bogatszym od wszystkich innych róde znajduj cych si na
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tej prawie martwej planecie. Przypuszczam, e niewielkie ilo ci tego gazu przedostaj si przez miejsca spojenia naszych wizjerów. - I dlatego wyrasta tam mech. - Tak. Powrotna droga do statku wydawa a si d sza ni do miasta i by o im oczywi cie bardziej gor co ni o wicie. Kiedy wreszcie dotarli do statku, okaza o si , e stoi on nadal w cieniu. To przynajmniej Trevize obliczy prawid owo. - Spójrz! - powiedzia Pelorat. Trevize widzia i bez tego. Luk wej ciowy by obramowany zielonym mchem. - Przeciek gazu? - spyta Pelorat. - Oczywi cie. Jestem pewien, e przedostaj si minimalne ilo ci, ale ten mech jest najlepszym wska nikiem ladowych ilo ci dwutlenku w gla, z jakim si kiedykolwiek spotka em. Jego zarodki musz si znajdowa wsz dzie na tej planecie i je li natrafi gdzie na cho by kilka cz steczek dwutlenku w gla, zaraz rozwijaj si . - Nastawi radio na d ugo fal radiostacji statku i powiedzia : - Bliss, s yszysz mnie? os Bliss zabrzmia w uszach i Trevizego, i Pelorata: - Tak. Jeste cie gotowi do wej cia? Poszcz ci o si wam? - Jeste my ju przy statku - odpar Trevize ale nie otwieraj luku. Otworzymy go z zewn trz. Powtarzam - nie otwieraj luku. - Dlaczego? - Bliss, zrób, o co prosz , dobrze? Porozmawiamy potem. Wyj miotacz i uwa nie nastawi jego p omie na minimum. Potem popatrzy na niego niepewnie. Nigdy nie u ywa go na minimalnej mocy. Rozejrza si wokó . Nigdzie nie by o nic wystarczaj co kruchego, aby móg go wypróbowa . Zdesperowany, skierowa jego wylot na skaliste zbocze, w którego cieniu spoczywa a "Odleg a Gwiazda". Ska a nie roz arzy a si . Automatycznie dotkn palcem miejsca, w które wypali . Czy jest ciep e? Trudno by o wyczu przez izolowan r kawic . Znowu si zawaha , a potem pomy la , e kad ub statku na pewno b dzie, przynajmniej w pewnym przedziale wielko ci, równie odporny jak ska a. Skierowa miotacz na skraj luku i wstrzymuj c oddech, nacisn na moment spust. W tej samej chwili zbr zowia pasek mchu d ugo ci kilku centymetrów. Machn d oni i nawet wzbudzony w ten sposób ruch rzadkiego powietrza wystarczy , aby szcz tki mchu rozsypa y si w proch i spad y. - Dzia a? - spyta z niepokojem Pelorat. - Dzia a - odpar Trevize. - Nastawi em miotacz na ma y p omie . Przeci gn miotaczem wzd ca ej kraw dzi luku i ziele momentalnie znikn a. Uderzy w jego pokryw , aby spowodowa drgania, pod wp ywem których odpad y pozosta e tam jeszcze szcz tki i na ziemi posypa si br zowy proch. Sk ada si z tak drobnych py ków, e nawet w tym rzadkim powietrzu nie opad od razu, lecz osiada powoli, podtrzymywany wyciekaj cymi przez spoiny luku ymi stru kami gazu. - My , e teraz mo emy otworzy - powiedzia Trevize i wciskaj c odpowiednie guziki r cznego urz dzenia steruj cego, wybra kombinacj fal radiowych, która uruchamia a od wewn trz mechanizm otwieraj cy. Luk otworzy si tylko do po owy i Trevize rzek : - Nie guzdraj si , Janov, wskakuj do rodka... Nie czekaj na schody. W ! Trevize wsun si za nim i omiót miotaczem framug luku. Omiót te schody, kiedy si wysun y. Potem da sygna do zamkni cia luku i wodzi miotaczem po ca ym otworze, dopóki pokrywa ca kowicie si nie zamkn a. - Jeste my ju w luku, Bliss - powiedzia Trevize do mikrofonu. Zostaniemy tu jeszcze par minut. W dalszym ci gu nic nie rób. - Co si sta o? - odezwa si g os Bliss. - Powiedz cho jednym s owem. Wszystko w porz dku? Jak si czuje Pel? - Jestem tu, Bliss - powiedzia Pelorat - i czuj si wietnie. Nie ma si czym martwi . - Skoro tak mówisz, Pel, ale b dziecie musieli to pó niej wyja ni . My , e wiecie o tym. - Obiecuj , e wyja nimy - rzek Trevize i w czy wiat o. Spojrzeli z Peloratem na siebie. - Wypompowujemy ca e powietrze, które dosta o si tu z zewn trz - powiedzia Trevize - wi c poczekamy, a tu si oczy ci. - A co z powietrzem, które jest na statku? Wpu cimy je tu?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jeszcze nie teraz. Tak samo jak ty chcia bym ju si pozby skafandra, ale chc mie pewno , e pozbyli my si wszystkich zarodków, które si tu z nami dosta y. Przy niezbyt jasnym o wietleniu panuj cym w luku Trevize skierowa miotacz na wewn trzn kraw pokrywy w azu i metodycznie wodzi nim wzd pod ogi, sufitu oraz cian. - Teraz ty, Janov. Pelorat poruszy si niespokojnie, wi c Trevize powiedzia : - Najwy ej poczujesz ciep o. Nie powinno si sta nic gorszego. Je li zacznie ci by nieprzyjemnie, to powiedz. Skierowa niewidzialny strumie energii na wizjer. Szczególn uwag po wi ci jego oprawie i miejscom, gdzie czy a si ona z he mem, a potem zaj si reszt skafandra. - Podnie r ce, Janov - mrukn . Potem: Po mi r na ramieniu i podnie stop ... musz oczy ci podeszwy... a teraz drug ... Nie jest ci za ciep o? - Nie powiem, ebym czu mi y ch odek. - No, dobrze, teraz ty daj mi posmakowa tego lekarstwa. Przejed tym po mnie. - Nigdy nie mia em w r ku miotacza. - Musisz to zrobi . Chwy go tak, o, a kciukiem naci nij ten ma y guziczek i trzymaj mocno kolb . Dobrze... Teraz przejed wylotem po moim wizjerze. Prowad go sta ym ruchem, nie trzymaj c za ugo w jednym miejscu. Teraz reszta he mu, a potem policzki i szyja. Kierowa ruchami Pelorata, a kiedy zosta ju przypalony ze wszystkich stron, w rezultacie czego niemi osiernie si spoci , wzi z powrotem miotacz i spojrza na wska nik poziomu energii. - Zu yli my wi cej ni po ow - powiedzia i na nowo zacz metodycznie omiata ca y luk, dopóki nie zu ca ego adunku. Podczas tej operacji rozgrza si sam miotacz. Trevize wsun go do kabury i dopiero wtedy da sygna otwarcia drzwi do wn trza statku. Z ulg powita syk powietrza ws czaj cego si do luku. W ch odnym powietrzu nadmiar ciep a szybko wypromieniuje za skafandra. By mo e by a to tylko wyobra nia, ale od razu poczu mi y ch ód. Wyobra nia czy nie, ale to te powita z ulg . - ci gnij skafander, Janov, i zostaw go tutaj, w luku - powiedzia . - Je li nie masz nic przeciw temu - rzek Pelorat - to przede wszystkim chcia bym wzi prysznic. - Nie przede wszystkim. Podejrzewam, e przede wszystkim, zanim zd ysz nawet opró ni cherz, b dziesz musia porozmawia z Bliss. Bliss oczywi cie czeka a na nich z wyrazem niepokoju na twarzy. Zza niej, trzymaj c j mocno za lew r , wygl da a Fahom. - Co si sta o? - spyta a surowo Bliss. - Co si tu dzieje? - Bronimy si przed infekcj - powiedzia szorstko Trevize - wi c zaraz w cz promieniowanie ultrafioletowe. Wyci gnij ciemne okulary. Tylko, prosz , nie zwlekaj. W ultrafioletowym wietle, zmieszanym z normalnym, s cz cym si ze cian, Trevize zacz ci ga z siebie mokre od potu ubranie, starannie wywracaj c je na drug stron i z powrotem. - To tylko rodek ostro no ci - powiedzia . Zrób to samo, Janov... Aha, Bliss, musz si rozebra do naga. Je li ci to kr puje, to przejd do drugiej kabiny. - Wcale mnie to nie kr puje - powiedzia a Bliss. - Dobrze wiem, jak wygl da m czyzna i na pewno nie zobacz tu nic nowego... Przed jak infekcj ? - Przed takim ma ym czym - rzek Trevize celowo oboj tnym tonem - co, pozostawione samo sobie, mog oby bardzo zaszkodzi ca ej ludzko ci. 68. Mieli ju to wszystko poza sob . wiat o ultrafioletowe zrobi o swoje. Oficjalnie, zgodnie z ugimi i skomplikowanymi filmami zawieraj cymi instrukcje i informacje, które znajdowa y si na "Odleg ej Gwie dzie", kiedy Trevize wsiad na Terminusie na jej pok ad, by o ono przeznaczone specjalnie do dezynfekcji. Trevize podejrzewa jednak, e zawsze istnia a pokusa - czasami jej ulega - aby wykorzysta je dla nabrania opalenizny na wiatach, gdzie opalenizna by a modna. Tak czy inaczej wiat o mia o dzia anie dezynfekuj ce bez wzgl du na to, w jakim celu si z niego korzysta o. Statek wzniós si . Trevize skierowa go tak blisko s ca Melpomenii, jak tylko móg nie nara aj c ich na upieczenie si , po czym okr ci go kilkakrotnie wzd osi pionowej i wykona kilka zwrotów, aby zyska pewno , e ca y jego kad ub zosta dok adnie oczyszczony promieniami ultrafioletowymi.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Na koniec przynie li skafandry, które zostawili w luku, i badali je dopóty, dopóki Trevize nie stwierdzi , e s w porz dku. - I to wszystko z powodu mchu - powiedzia a Bliss. - Tak przynajmniej to nazwa , Trevize. Mech, prawda? - Nazywam to tak - odpar Trevize - bo to mi przypomina mech. Ale nie jestem botanikiem. Mog powiedzie tylko tyle, e jest intensywnie zielony i prawdopodobnie potrzeba mu do ycia bardzo niewiele energii wietlnej. - Dlaczego bardzo niewiele? - Jest bardzo wra liwy na promienie ultrafioletowe i nie mo e si rozwija , a nawet przetrwa , w pe nym wietle. Jego zarodki znajduj si wsz dzie. Ro nie w jakich zakamarkach, w szczelinach pos gów, w k tach pomieszcze , czerpi c energi z rozproszonych fotonów wiat a wsz dzie tam, gdzie znajduje si jakie ród o dwutlenku w gla. - Uwa asz, jak rozumiem, e jest gro ny - powiedzia a Bliss. - Mo e si takim sta . Gdyby jakie zarodki przyczepi y si do nas, kiedy tu wchodzili my albo wlecia y z nami, to znalaz yby tu znakomite o wietlenie bez szkodliwego dla nich ultrafioletu. Mia yby dosy wody i niewyczerpane ród o dwutlenku w gla. - Tylko trzy setne procenta naszej atmosfery rzek a Bliss. - Dla nich to bardzo du o... a poza tym cztery procenty wydychanego przez nas powietrza. A je liby zacz y si rozwija w naszych nozdrzach i na skórze? Albo roz y i zepsu y nasz ywno ? Albo wytworzy y jakie toksyny, które by nas zabi y? Nawet gdyby my je prawie wszystkie zniszczyli, to wystarczy oby, eby my zawlekli kilka na jaki wiat, by si tam rozmno y, a stamt d zosta y przeniesione na inne wiaty. Bliss potrz sn a g ow . - Inne organizmy niekoniecznie s gro ne tylko dlatego, e s inne. Zbyt atwo zabijasz. - To mówi Gaja - rzek Trevize. - Oczywi cie, ale mam nadziej , e mimo to ma to sens. Ten mech przystosowa si do warunków panuj cych na tym wiecie. Tak jak korzysta z ma ych ilo ci wiat a, ale du e go zabijaj , tak te dwutlenek w gla w du ych ilo ciach móg by si okaza dla niego zabójczy, cho w ma ych jest niezb dny. Mo e nie móg by przetrwa na innym wiecie ni Melpomenia. - Chcia aby , ebym zaryzykowa i sprawdzi to? - spyta Trevize z irytacj . Bliss wzruszy a ramionami. - No dobrze. Nie irytuj si . Rozumien twój punkt widzenia. Jako izol, nie mia prawdopodobnie innego wyboru. Trevize mia ju co odpowiedzie , ale wtr ci a si Fallom, mówi c co w swoim j zyku. - Co ona mówi? - spyta Trevize Pelorata. - Ona mówi, e... - zacz Pelorat, ale przerwa a mu sama Fallom, jak gdyby przypomnia a sobie, e nie rozumiej jej j zyka: - Czy tam, gdzie byli cie, by Jemby? Wymówi a to wszystko bardzo starannie. Bliss promienia a. - Czy nie mówi dobrze po ogólnogalaktycznemu? - powiedzia a. - I nauczy a si tego w tak krótkim czasie. - Namieszam jej w g owie, je li spróbuj to wyja ni - rzek cicho Trevize. - Spróbuj sama, Bliss. Powiedz, e nie znale li my adnych robotów na tej planecie. - Ja to jej wyja ni - odezwa si Pelorat. Chod , Fallom. - Obj j ramieniem. - Chod my do naszego pokoju. Dam ci co do czytania. - Ksi ? O Jembym? - Niezupe nie... - Znikn li za drzwiami. - Wiesz - powiedzia Trevize, patrz c z rozdra nieniem za nimi - tracimy czas, zabawiaj c si w nia ki. - Tracimy czas? Czy to w jaki sposób utrudnia ci poszukiwanie Ziemi? W aden. Natomiast bawi c si w nia ki nawi zujemy kontakt, u mierzamy l k, dajemy mi . Czy to wszystko nie znaczy dla ciebie nic? - To znowu mówi Gaja. - Tak - odpar a Bliss. - Wobec tego porozmawiajmy o konkretach. Byli my na trzech wiatach Przestrze ców i nic nie uzyskali my. Trevize skin g ow . - Szczera prawda.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A w ciwie okaza o si , e ka dy z nich jest w jakim sensie gro ny, prawda? Na Aurorze spotkali my zdzicza e psy, na Solarii dziwnych i niebezpiecznych ludzi, na Melpomenii niebezpieczny mech. Jak z tego wida , kiedy jaki wiat jest pozostawiony samemu sobie, to - bez wzgl du na to, czy yj na nim ludzie czy nie - staje si niebezpieczny dla mi dzygwiezdnej spo eczno ci. - Nie mo esz tego traktowa jako ogóln zasad . - Trzy przypadki na trzy - to robi wra enie. - No a jakie wra enie robi to na tobie, Bliss? - Powiem ci. Tylko, prosz , pos uchaj mnie bez uprzedze . Je li w Galaktyce znajduj si miliony pozostaj cych ze sob we wzajemnych stosunkach wiatów, jak faktycznie jest, i je li ka dy z nich sk ada si wy cznie z izoli, co faktycznie ma miejsce, to na ka dym z tych wiatów dominuj si s ludzie. Mog oni poddawa swojej woli inne formy ycia, materi nieo ywion , a nawet siebie nawzajem. A zatem Galaktyka jest bardzo prymitywn i le funkcjonuj form Galaxii. Pocz tkiem prawdziwej unii. Rozumiesz mnie? - Rozumiem, co próbujesz powiedzie ... ale to nie znaczy, e mam zamiar przyzna ci racj , kiedy ju sko czysz t przemow . - Tylko mnie wys uchaj. Przyznasz mi racj czy nie - to twoja sprawa, ale pos uchaj. Jedynym sposobem na to, eby Galaktyka funkcjonowa a, jest Protogalaxia, a im mniej proto-, a bardziej galaxia, tym lepiej. Prób stworzenia Protogalaxii by o Imperium Galaktyczne, ale kiedy upad o, wszystko zacz o szybko zmienia si na gorsze. Wtedy pojawi a si , wci przybieraj ca na sile, tendencja, aby zrealizowa pomys Protogalaxii. Prób w tym kierunku jest Federacja Fundacyjna. Imperium Mu a by o inn tak prób . Tak te prób jest imperium, które planuje ustanowi Druga Fundacja. Ale nawet gdyby nigdy nie by o takich imperiów czy konfederacji, nawet gdyby ca a Galaktyka by a pogr ona w zam cie, to i tak ka dy wiat oddzia ywa by, cho by nawet wrogo, na ka dy inny. By by to pewien rodzaj zwi zku, i to jeszcze nie najgorszy. - A jaki wobec tego by by najgorszy? - Znasz na to odpowied . Widzia . Je li zamieszkany przez ludzi wiat zrywa wszystkie zwi zki z innymi, je li staje si izolem w prawdziwym sensie tego s owa, to zaczyna go toczy choroba. - Rak? - Tak. Czy Solaria nie jest takim przypadkiem? Jest wrogo nastawiona do wszystkich innych wiatów. Sam widzia . A je li ludzie zupe nie znikaj , to upada wszelki porz dek. Zaczyna si walka ka dego z ka dym, co mog stwierdzi na przyk adzie tych psów, albo wszystko redukuje si do jakiej ywio owej si y, tak jak z tym mchem. Przypuszczam, e rozumiesz, i im bli ej Galaxii, tym lepsze spo ecze stwo. Dlaczego zatem poprzestawa na jakim szczeblu po rednim? Przez chwil Trevize przygl da si Bliss w milczeniu. Potem powiedzia : - My o tym. Ale sk d to za enie, e dawkowanie to proces jednokierunkowy, e je li dobre jest troch , to wi cej jest lepsze, a najlepsze wszystko? Czy nie zwróci mi sama uwagi na to, e jest zupe nie mo liwe, i ten mech przystosowa si do niewielkich ilo ci dwutlenku w gla i du a jego dawka mog aby by dla niego zabójcza? Lepiej jest mie dwa metry wzrostu ni metr, ale lepiej dwa ni trzy. Mysz, która zosta aby powi kszona do rozmiarów s onia, wcale nie mia aby lepiej. Nie wy aby. Tak samo jak s zredukowany do rozmiarów myszy. Ka da rzecz, tak samo gwiazda, jak i atom, ma swoj naturaln , optymaln wielko i odnosi si to te do organizmów i spo ecze stw. Nie twierdz , e stare Imperium Galaktyczne by o idealne i dostrzegam wady Konfederacji Fundacyjnej, ale nie mam te zamiaru twierdzi , e skoro zupe na izolacja jest z a, to zupe ne zespolenie jest dobre. Obie skrajno ci mog by jednakowo straszne, a staromodne Imperium Galaktyczne, cho niedoskona e, jest by mo e najlepszym rozwi zaniem, na jakie nas sta . Bliss potrz sn a g ow . - Ciekawa jestem, czy sam wierzysz w to, co mówisz. Masz zamiar dowodzi , e wirus i istota nadludzka s jednakowo z e i e najlepsze jest co po redniego, takiego jak ple ? - Nie. Ale móg bym dowodzi , e wirus i istota nadludzka s jednakowo z e i e najlepsze jest co po redniego, takiego jak normalny cz owiek. Nie ma si jednak o co spiera . Znajd rozwi zanie, kiedy znajd Ziemi . Na Melpomenii znale li my wspó rz dne pozosta ych czterdziestu siedmiu wiatów Przestrze ców. - I chcesz wszystkie oblecie ? - Wszystkie, je li b musia . - Nara aj c si na ka dym na jakie niebezpiecze stwo.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Tak, je li to mnie doprowadzi do Ziemi. Z kabiny, w której znikn z Fallom, wy oni si Pelorat. Wygl da , jakby chcia co powiedzie , ale zaskoczy a go gwa towna wymiana zda mi dzy Bliss i Trevizem. S ucha ich, przenosz c wzrok z jednego na drugie. - Ile czasu by to zabra o? - spyta a Bliss. - Tyle, ile zabierze - odpar Trevize - a to, czego nam potrzeba, mo emy znale ju na nast pnym. - Albo na adnym. - Tego nie b dziemy wiedzieli, dopóki nie sprawdzimy. W ko cu uda o si Peloratowi wtr ci s owo: - Ale po co mamy szuka , Golan? Mamy ju odpowied . Trevize machn w jego stron ze zniecierpliwieniem, ale zatrzyma r w pó ruchu, odwróci ow i rzek t po: - Co? - Powiedzia em, e mamy ju odpowied . Przynajmniej z pi razy próbowa em ci to powiedzie na Melpomenii, ale by tak poch oni ty tym, co robisz... - Jak odpowied ? O czym ty mówisz? - O Ziemi. My , e wiem, gdzie le y Ziemia. 16. Centrum wiatów 69 Trevize patrzy przez chwil na Pelorata z wyra irytacj . Potem spyta : - Czy widzia co , czego ja nie widzia em i o czym mi nie powiedzia ? - Nie - odpar agodnie Pelorat. - Widzia to i, jak ju mówi em"próbowa em ci o tym powiedzie , ale nie chcia mnie s ucha . - No to spróbuj jeszcze raz. - Nie zn caj si nad nim, Trevize - powiedzia a Bliss. - Nie zn cam si . Pytam o informacj . A ty go nie rozpieszczaj. - Prosz , pos uchajcie mnie, zamiast s ucha jedno drugiego - powiedzia Pelorat. - Pami tasz, Golan, jak rozmawiali my o dawnych próbach odkrycia miejsca, z którego pochodzi gatunek ludzki? O projekcie Yariffa? No wiesz, o tych próbach ustalenia czasu kolonizacji ró nych planet, opartych na za eniach, e wszystkie planety zosta y skolonizowane przez ekspedycje wyruszaj ce z kolebki ludzko ci równomiernie we wszystkich kierunkach. Post puj c odwrotnie, od pó niej do wcze niej za onych wiatów, mieliby my w ko cu doj do punktu wyj cia, gdzie przecina yby si linie prowadz ce ze wszystkich stron. Trevize kiwn niecierpliwie g ow . - Pami tam tyle, e nic z tego nie wysz o, gdy daty za enia poszczególnych wiatów by y nieprawdziwe. - Zgadza si , stary. Ale wiaty, którymi zajmowa si Yariff, zosta y za one przez drug fal kolonizatorów. W tym czasie podró e nadprzestrzenne by y ju do popularne i kolonizacja musia a odbywa si nieregularnie. Przeskakiwanie du ych odleg ci by o bardzo proste i kolonizacja niekoniecznie musia a post powa symetrycznie we wszystkich kierunkach. To zsumowa o si z problemem niewiarygodnych dat. Ale pomy l, Golan o wiatach Przestrze ców. One zosta y za one przez pierwsz fal osadników. Metoda podró y przez nadprzestrze nie by a wtedy jeszcze doskona a i na pewno by o mniej skakania, a mo e wcale. Kiedy podczas drugiej fali ekspansji zosta y za one, by mo e bez adnie, miliony wiatów, to podczas pierwszej skolonizowano, prawdopodobnie wed ug pewnego porz dku, tylko pi dziesi t. Podczas kiedy druga fala osadników potrzebowa a dwudziestu tysi cy lat, aby za te miliony wiatów, to pierwsza za a swoje w ci gu kilkuset lat, a wi c - w porównaniu z drug - prawie w jednej chwili. Tych pierwszych pi dziesi t wiatów powinno by rozmieszczonych z grubsza symetrycznie wokó wiata pierwotnego. Mamy wspó rz dne tych wiatów. Sfotografowa je, pami tasz, siedz c na tym pos gu. To co czy kto , kto niszczy informacje dotycz ce Ziemi, albo przeoczy o te wspó rz dne, albo nie pomy la o, e mog nam one dostarczy potrzebnych danych. Musisz tylko skorygowa te wspó rz dne, bior c pod uwag ruchy gwiazd w ci gu ostatnich dwudziestu tysi cy lat, a potem znale centrum tej kuli. Wypadnie ono blisko s ca Ziemi, a przynajmniej tego miejsca, w którym znajdowa o si dwadzie cia tysi cy lat temu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Trevize otworzy z wra enia usta, s uchaj c tej przemowy, i min o dobrych kilka minut po jej zako czeniu, zanim je zamkn . - Dlaczego ja nie pomy la em o tym? - powiedzia . - Próbowa em ci to powiedzie jeszcze na Melpomenii. - Jestem pewien, e próbowa . Janov, przepraszam, e ci nie chcia em s ucha . Faktem jest, e nie przysz o mi do g owy, i ... - przerwa z zak opotan min . Pelorat zachichota cicho. - I mog mie co wa nego do powiedzenia. My , e normalnie jest tak faktycznie, ale tym razem, rozumiesz, by o to co z mojej dzia ki. Jestem pewien, e ogólnie bior c, by by zupe nie usprawiedliwiony nie chc c mnie s ucha . - Nic podobnego - rzek Trevize. - Nie jest tak, Janov. Czuj si jak g upiec i w pe ni zas uguj na to, eby si tak czu . Raz jeszcze przepraszam... a teraz musz i do komputera. Wszed z Peloratem do sterowni. Pelorat, jak zwykle, patrzy z mieszanin podziwu i niedowierzania, jak Trevize k adzie r ce na pulpicie i stapia si z komputerem niemal w jeden organizm. - Musz przyj par za , Janov - powiedzia Trevize z nieobecnym wyrazem twarzy, który przyjmowa zawsze podczas pracy z komputerem. - Musz za , e pierwsza liczba wyra a odleg w parsekach, a pozosta e dwie k ty w radianach, przy czym pierwsza z nich odnosi si , eby si tak wyrazi , do kierunku góra-dó , a druga prawo-lewo. Dalej musz za , e plus i minus s u ywane w miarach tych k tów zgodnie z obowi zuj cymi nadal regu ami i e punkt zero - zero zero okre la po enie s ca Melpomenii. - To brzmi zupe nie rozs dnie - rzek Pelorat. - Tak my lisz? Jest sze mo liwych sposobów uporz dkowania liczb, cztery mo liwe sposoby uporz dkowania znaków, odleg ci mog by podane w latach wietlnych, a nie w parsekach, k ty w stopniach, zamiast w radianach. To ju daje dziewi dziesi t sze ró nych kombinacji. Do tego trzeba doda , e je li odleg ci podane s w latach wietlnych, to trzeba zna d ugo roku przyj tego w tych obliczeniach. Dodaj do tego fakt, e nie wiem, co przyj to za podstaw obliczenia k tów... przypuszczam, e w jednym przypadku równik Melpomenii, ale jaki by ich po udnik zerowy? Pelorat zmarszczy czo o. - Z tego, co mówisz, wynika, e to beznadziejna sprawa. - Nie beznadziejna. W tym wykazie s umieszczone Aurora i Solaria, a wiem, gdzie one si znajduj . Wezm ich wspó rz dne i zobacz , czy uda mi si je prawid owo zlokalizowa . Je li wypadn w niew ciwym miejscu, to b korygowa wspó rz dne, dopóki nie uzyskam ich prawdziwego po enia. Dzi ki temu dowiem si , które z moich za dotycz cych kryteriów ustalania tych wspó rz dnych by y b dne. A kiedy poprawi za enia, b móg poszuka rodka tej sfery. - Je li jest tyle mo liwo ci zmian, to czy nie utrudni ci to decyzji, co najpierw robi ? - Co? - rzek Trevize, poch oni ty obliczeniami. Kiedy Pelorat powtórzy pytanie, odpar : - No có , jest szansa, e te wspó rz dne zosta y podane zgodnie z obowi zuj cymi w ca ej Galaktyce kryteriami, a nastawienie na nieznany po udnik zerowy nie jest trudnym zadaniem. Te systemy lokalizowania punktów w przestrzeni zosta y wypracowane dawno temu i wi kszo astronomów uwa a, e pochodz z czasów jeszcze sprzed wprowadzenia podró y mi dzygwiezdnych. Ludzie s w wielu sprawach bardzo konserwatywni i prawie nigdy nie zmieniaj konwencji numerycznych, kiedy ju do nich przywykli. My , e nawet zaczynaj je b dnie poczytywa za prawa natury... Co zreszt jest uzasadnione, bo gdyby ka dy wiat mia swoje w asne konwencje dotycz ce miar, które przy tym zmienia yby si co stulecie, to jestem wi cie przekonany, e usta by wszelki post p naukowy. Mówi c to, najwyra niej poch oni ty by sw prac , gdy wolno i z przerwami cedzi owa. W ko cu mrukn : - A teraz cicho. Siedzia przez kilka minut ze zmarszczonym czo em i skupion min , a wreszcie wyprostowa si w krze le i g boko zaczerpn powietrza. Powiedzia cicho: - Konwencje pasuj . Zlokalizowa em Auror . Nie ma co do tego adnych w tpliwo ci... Widzisz? Pelorat popatrzy na pole gwiezdne, z jedn ja niejsz gwiazd bli ej rodka ekranu i spyta : - Jeste tego pewien? - Moja opinia si nie liczy - odpar Trevize. To komputer jest pewien. W ko cu byli my na Aurorze. Mamy jej dane - rednic , mas , jasno , temperatur , szczegó y jej spektrum, nie mówi c ju nic o uk adzie s siednich gwiazd. Komputer twierdzi, e to jest Aurora.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Wobec tego my , e musimy mu uwierzy na s owo. - Musimy, wierz mi. Pozwól teraz, e przestawi ekran, eby komputer móg si zabra do roboty. Ma pi dziesi t zestawów danych i ka dym b dzie musia zaj si osobno. Mówi c to, Trevize manipulowa ekranem. Normalnie komputer pracowa w czterech wymiarach czasoprzestrzeni, ale ludzie, sprawdzaj c to na ekranie, rzadko potrzebowali wi cej ni dwu wymiarów. Teraz jednak ekran wydawa si tworzy ciemn przestrze tak samo g bok , jak d ug i szerok . Trevize wygasi prawie zupe nie wiat a w sterowni, aby lepiej widzie blask gwiazd. - Zaraz si zacznie - szepn . Chwil potem na ekranie pojawi a si gwiazda, potem inna, a potem jeszcze inna. Obraz przesuwa si nieco za ka dym razem, tak aby na ekranie mog y si pomie ci wszystkie gwiazdy. Wygl da o to tak, jakby przestrze cofa a si , daj c coraz rozleglejsz panoram . Trzeba do tego doda przesuni cia obrazu to w gór , to w dó , w lewo lub prawo... Ostatecznie na ekranie znalaz o si pi dziesi t gwiazd, zawieszonych w trójwymiarowej przestrzeni. - Spodziewa em si pi knego, kulistego uk adu - powiedzia Trevize - a tymczasem wygl da to jak szkielet nie nej kuli, któr zbyt po piesznie ulepiono ze zbyt twardego i sypkiego niegu. - Czy to znaczy, e wszystko na nic? - Wprowadza to pewn dodatkow trudno , ale my , e nic na to nie mo na poradzi . Ju same gwiazdy nie s w przestrzeni rozmieszczone równomiernie, a tym bardziej planety nadaj ce si do zamieszkania, a zatem musz by pewne nierówno ci w uk adzie nowo zasiedlanych planet. Komputer przesunie ka dy z tych punkcików w miejsce, w którym teraz znajduje si odpowiadaj cy mu wiat, bior c pod uwag jego prawdopodobne ruchy w okresie ostatnich dwudziestu tysi cy lat ale nie powinno to wymaga zbyt wielkich poprawek - a potem dopasuje do nich "najlepszy kszta t kulisty". Innymi s owy, znajdzie powierzchni sferyczn , od której poszczególne punkty b dzie dzieli a najmniejsza odleg . Potem znajdziemy rodek tej kuli. Ziemia powinna le do blisko rodka. Tak przynajmniej mo emy mie nadziej ... Nie zajmie to du o czasu. 70 I rzeczywi cie nie zaj o. Trevize, który przecie przywyk do tego, e komputer dokonuje cudów, nie posiada si ze zdziwienia, e trwa o to tak krótko. Poleci komputerowi, aby - kiedy ustali wspó rz dne rodka "najlepszej kuli" - da o tym zna mi kkim, wibruj cym sygna em d wi kowym. Nie by o to w ciwie niczym uzasadnione, ale mi o by oby us ysze ten w nie d wi k i dowiedzie si , e poszukiwania dobieg y ko ca. Ju po kilku minutach rozleg si d wi k przypominaj cy g os lekko uderzonego gongu. Narasta coraz bardziej, a prawie fizycznie zacz li odczuwa wibrowanie powietrza, a potem powoli zamar . Niemal natychmiast ukaza a si w drzwiach Bliss. - Co to by o? - spyta a, spogl daj c na nich rozszerzonymi z emocji oczami. - Alarm? - Nic podobnego - odpar Trevize. - By mo e uda o si nam ustali po enie Ziemi - pospieszy z wyja nieniami Pelorat. - Ten wi k to by sygna komputera zawiadamiaj cy nas o tym. - Mogli cie mnie ostrzec - powiedzia a i wesz a do sterowni. - Przepraszam, Bliss - rzek Trevize. - Nie przypuszcza em, e ten sygna b dzie a tak g ny. Za Bliss do pokoju wsun a si Fallom. - Co to by za d wi k, Bliss? - spyta a. - Widz , e ona te jest ciekawa - powiedzia Trevize. Wyprostowa si w krze le. Czu si wyczerpany. Teraz trzeba by o skonfrontowa ustalenia komputera z rzeczywisto ci , skoncentrowa si na wspó rz dnych wyznaczaj cych rodek przestrzeni, w której znajdowa y si wiaty Przestrze ców i sprawdzi , czy jest tam rzeczywi cie jaka gwiazda typu G. I tym razem zwleka z podj ciem oczywistych kroków, nie czuj c si na si ach podda hipotetyczne rozwi zanie rozstrzygaj cej próbie. - Owszem - odpar a Bliss. - Co w tym dziwnego? Jest tak samo istot ludzk , jak my. - Jej rodzic by by odmiennego zdania - rzek z roztargnieniem Trevize. - Martwi mnie to dziecko. To z y omen. - A na jakiej podstawie tak twierdzisz? - achn a si Bliss. Trevize roz r ce. - Czuj to.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Bliss obrzuci a go pogardliwym spojrzeniem i odwróci a si do Fallom. - Próbujemy zlokalizowa Ziemi , Fallom powiedzia a. - A co to jest Ziemia? - wiat, ale szczególny. Pochodzili stamt d nasi przodkowie. Wiesz, co znaczy s owo "przodkowie", Fallom? - Czy to znaczy...? - Ostatnie s owo nie by o ogólnogalaktyczne. - To staro ytna nazwa przodków, Bliss - wyja ni Pelorat. - Bli szy temu jest nasz termin "pradziadowie". - Znakomicie - powiedzia a Bliss, u miechaj c si promiennie. - Ziemia jest wiatem, z którego wywodzili si nasi pradziadowie, Fallom. Twoi i moi, Pelorata i Trevizego. - Twoi, Bliss... i moi. - Na twarzy Fallom wida by o wielkie zdziwienie. - Oboje? - By a tylko jedna grupa pradziadów - powiedzia a Bliss. - My wszyscy mieli my tych samych pradziadów. - Wygl da mi na to, e to dziecko doskonale wie, e jest odmienne od nas - odezwa si Trevize. - Nie mów tak - powiedzia a do niego cicho Bliss. - Trzeba w niej wyrobi przekonanie, e nie jest odmienna. Przynajmniej zasadniczo. - My , e hermafrodytyzm to rzecz raczej zasadnicza. - Mówi o mózgu. - Przetworniki to te rzecz zasadnicza. - Daj spokój, nie szukaj dziury w ca ym. Bez wzgl du na szczegó y, ona jest istot inteligentn , i to istot ludzk . Obróci a si do Fallom, podnosz c g os do normalnego tonu: - Pomy l o tym spokojnie, Fallom, i zastanów si , co to dla ciebie znaczy. Mieli my tych samych pradziadów. Wszyscy ludzie na wszystkich - wielu, wielu - wiatach mieli tych samych przodków, a ci przodkowie yli pierwotnie na wiecie zwanym Ziemi . To znaczy, e wszyscy jeste my spokrewnieni, prawda?... A teraz wracaj do naszej kabiny i przemy l to. Obrzuciwszy zamy lonym spojrzeniem Trevizego, Fallom odwróci a si i wybieg a, pop dzona czu ym klapsem wymierzonym jej przez Bliss. Bliss zwróci a si do Trevizego: - Trevize, obiecaj mi, prosz , e powstrzymasz si w jej obecno ci od wyg aszania komentarzy, które mog yby nasun jej podejrzenie, e jest inna ni my. - Obiecuj - odpar Trevize. - Nie chc utrudnia ani odwraca procesu jej edukacji, ale niestety ona jest inna ni my. - Pod pewnymi wzgl dami. Tak samo jak ja czy Pel jeste my inni ni ty. - Nie b naiwna, Bliss. W jej przypadku ró nice s o wiele wi ksze. - Troch wi ksze. Bardziej wa ne s podobie stwa. I ona, i jej ziomkowie stan si pewnego dnia cz ciami Galaxii, i to bardzo po ytecznymi cz ciami. Jestem tego pewna. - W porz dku. Nie b si spiera . - Z wyra niech ci odwróci si do komputera. - A tymczasem obawiam si , e b musia sprawdzi hipotetyczne po enie Ziemi w rzeczywistej przestrzeni. - Obawiasz si ? - No a je li - Trevize uniós ramiona w, jak mu si wydawa o, pó komicznym ruchu - oka e si , e w tym miejscu nie ma adnej odpowiedniej gwiazdy? - No to nie ma i ju - powiedzia a Bliss. - Zastanawiam si , czy jest sens sprawdza to w tej chwili. I tak jeszcze przez par dni nie dziemy mogli wykona skoku. - A tymczasem ty b dziesz cierpia m ki, analizuj c ró ne mo liwo ci. Sprawd to teraz. Czekanie niczego nie zmieni. Trevize siedzia przez chwil z zaci ni tymi ustami, a potem powiedzia : - Masz racj . A wi c do dzie a! Po d onie na pulpicie i ekran pociemnia . - Wobec tego wychodz - powiedzia a Bliss. - B dziesz si denerwowa , je li tu zostan . Wysz a, machn wszy na po egnanie r . - Rzecz w tym - mrukn Trevize - e musimy najpierw sprawdzi map Galaktyki, która jest w pami ci komputera, i nawet je li s ce Ziemi znajduje si w miejscu, które obliczy komputer, to nie powinno go by na mapie. Ale wtedy...
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Zamilk ze zdumienia, kiedy na ekranie rozb ys y gwiazdy. By o ich do du o, ale wiat o mia y przy mione. Tylko tu i ówdzie wida by o jaki ja niej wiec cy punkt. Jednak zupe nie blisko rodka ekranu widnia a gwiazda wyra nie ja niejsza od ca ej reszty. - Mamy j - krzykn triumfalnie Pelorat. Stary, mamy j . Zobacz, jaka jasna. - Ka da gwiazda, która znalaz aby si w punkcie przeci cia wspó rz dnych, by aby jasna powiedzia Trevize, wyra nie staraj c si zapanowa nad sob , aby nie cieszy si przedwcze nie. W ko cu znajduje si tylko o parsek od punktu, w którym zbiegaj si wspó rz dne. Niemniej nie jest to na pewno ani czerwony karze , ani czerwony olbrzym, ani gor ca niebiesko-bia a. Poczekajmy na informacje, komputer sprawdza w banku danych. Przez kilka sekund panowa o milczenie. Potem Trevize powiedzia : - Klasa widmowa G-2: - Po krótkiej chwili doda : - rednica 1,4 miliona kilometrów, masa 1,02 razy wi ksza od masy s ca Terminusa, temperatura powierzchni 6 000 w skali bezwzgl dnej, obrót wokó osi - powolny, poni ej trzydziestu dni, brak niezwyk ej aktywno ci czy nieregularno ci. - Czy to nie s typowe cechy gwiazd, w których systemach mo na znale planety nadaj ce si do zamieszkania? - spyta Pelorat. - Owszem, typowe - skin g ow Trevize. A wi c takie, jakie spodziewali my si znale u s ca Ziemi. Je li w nie tam powsta o ycie, to s ce Ziemi powinno by modelowym przyk adem takiej gwiazdy. - A wi c jest du a szansa, e wokó tej gwiazdy kr y zamieszkana planeta. - Nie musimy spekulowa na ten temat - powiedzia Trevize, który zdawa si by ca kowicie zaskoczony takim obrotem spraw. - Na mapie Galaktyki jest ono oznaczone jako s ce, w którego uk adzie znajduje si planeta nadaj ca si do zamieszkania... ale ze znakiem zapytania. Entuzjazm Pelorata wzrós jeszcze bardziej. - Tego w nie powinni my si spodziewa , Golan. Jest tam planeta, na której istnieje ycie, ale próby ukrycia tego faktu sprawi y, e dotycz ce jej dane s mgliste i twórcy tej mapy, z której korzysta komputer, nie byli pewni jak jest naprawd . - Nie - powiedzia Trevize. - To nie jest to, czego powinni my si spodziewa , i to mnie martwi. Powinni my si spodziewa znacznie mniej. Bior c pod uwag skuteczno , z jak zosta y wsz dzie wymazane dane dotycz ce Ziemi, nale o oczekiwa , e twórcy tej mapy nie b w ogóle wiedzieli, e w tym uk adzie istnieje ycie, nie mówi c ju o ludziach. Nie powinni wiedzie nawet tego, e istnieje s ce Ziemi. Na tej mapie nie ma wiatów Przestrze ców. Dlaczego wi c mia oby na niej by s ce Ziemi? - No, ale tak czy inaczej jest na niej. Czy jest sens spiera si o to? Czy s tam jeszcze jakie inne informacje o tej gwie dzie? - Nazwa. - Aha. Jaka? - Alfa. Pelorat przez chwil milcza , a potem krzykn rado nie: - To jest to, stary! To ostateczny dowód. Zauwa tylko, co ona znaczy. - To ona co znaczy? - rzek Trevize. - Dla mnie to tylko nazwa, i do tego dziwna. Nie brzmi po galaktycznemu. - Bo to nie jest ogólnogalaktyczny. To jest jaki prehistoryczny ziemia ski j zyk, ten sam, do którego nale y s owo Gaja, nazwa planety, z której pochodzi Bliss. - Co wobec tego znaczy "Alfa"? - Alfa jest pierwsz liter alfabetu tego staro ytnego j zyka. To jedna z najlepiej po wiadczonych informacji, jakie o nim mamy. W czasach staro ytnych u ywano czasami tej litery dla oznaczenia pierwszej rzeczy z jakiego zbioru. Nazwa "Alfa" implikuje, e jest to pierwsze s ce. A czy pierwszym s cem nie by o to, wokó którego obraca a si pierwsza planeta, na której yli ludzie Ziemia? - Jeste tego pewien? - Absolutnie - rzek Pelorat. - Czy w starych legendach - jeste w ko cu mitologiem - s ce Ziemi ma jakie niezwyk e cechy? - Nie, sk d? Na mocy definicji musi to by typowe s ce, a cechy, które poda nam komputer, s te - my - typowe. Tak? - Przypuszczam, e s ce Ziemi jest pojedyncz gwiazd ?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ale oczywi cie! - powiedzia Pelorat. - O ile wiem, wszystkie zamieszkane wiaty znajduj si w uk adach pojedynczych gwiazd. - Tak te sam bym my la - rzek na to Trevize. - Problem w tym, e gwiazda widoczna po rodku ekranu jest podwójna, nie pojedyncza. Ja niejsza z tych dwóch jest istotnie typowa. To ta, której dane poda nam komputer. Jednak e wokó tej gwiazdy kr y inna gwiazda o okresie obrotu wynosz cym z grubsza osiemdziesi t lat i masie równej czterem pi tym masy tej ja niejszej. Nieuzbrojonym okiem nie jeste my w stanie stwierdzi , e s tam dwie gwiazdy, ale gdybym powi kszy obraz, to na pewno by my to zobaczyli. - Jeste tego pewien, Golan? - spyta zupe nie zaskoczony Pelorat. - Tak podaje komputer. A je li patrzymy na gwiazd podwójn , to nie jest to s ce Ziemi. Nie mo e by to s ce Ziemi. 71. Trevize przerwa kontakt z komputerem i zapali y si wiat a. Bliss najwidoczniej wzi a to za znak wiadcz cy, e mo e wróci , wi c wesz a do sterowni, z Fallom depcz jej po pi tach. - No i jakie rezultaty? - spyta a. - Niezbyt zach caj ce - rzek bezbarwnym g osem Trevize. - W miejscu, gdzie spodziewa em si znale s ce Ziemi, jest gwiazda podwójna. S ce Ziemi jest gwiazd pojedyncz , a wi c to nie jest ta gwiazda. - I co teraz, Golan? - rzek Pelorat. Trevize wzruszy ramionami. - Tak naprawd nie spodziewa em si znale Ziemi w rodku tej kuli. Nawet Przestrze cy nie mogli zak ada swoich wiatów w takim porz dku, e utworzy yby one w przestrzeni dok adnie kulist form . Aurora, najstarszy ze wiatów Przestrze ców, mog a te wys swoich kolonistów, a oni mogli zniekszta ci t form . Poza tym by mo e s ce Ziemi nie porusza o si z pr dko ci równ przeci tnej pr dko ci wiatów Przestrze ców. - A zatem s ce Ziemi mo e si znajdowa wsz dzie. To chcesz powiedzie ? - rzek Pelorat. - Nie. Wcale nie wsz dzie. Te wszystkie mo liwe b dy nie mog jednak prowadzi nas na manowce. S ce Ziemi musi le gdzie w pobli u tych wspó rz dnych. Gwiazda, któr odkryli my prawie dok adnie w miejscu przeci cia si tych wspó rz dnych, musi by siadem ca Ziemi z wyj tkiem tego, e jest gwiazd podwójn - ale tak widocznie jest w tym przypadku. - Ale przecie w takim razie znale liby my s ce Ziemi na mapie, prawda? To znaczy, w pobli u Alfy. - Nie, bo jestem pewien, e s ca Ziemi nie ma na tej mapie. To w nie wzbudzi o moje podejrzenia, kiedy wykryli my Alf . Bez wzgl du na to, jak bardzo przypomina s ce Ziemi, sam fakt, e jest uwzgl dnione na mapie, nasun mi podejrzenie, e to nie jest to, czego szukamy. - No dobrze - powiedzia a Bliss. - Dlaczego wobec tego nie skoncentrowa si na tych wspó rz dnych w prawdziwej przestrzeni, a nie w komputerowym modelu? Je li oka e si , e blisko rodka jest jaka jasna gwiazda, której nie ma na mapie znajduj cej si w pami ci komputera, a która ma takie cechy jak Alfa, ale jest pojedyncza, to czy nie b dzie to mog o by ce Ziemi? Trevize westchn . - Gdyby si okaza o, e tak jest, to gotów by bym postawi po ow mojego skromnego maj tku na to, e wokó tej gwiazdy kr y planeta Ziemia... Ale boj si to sprawdzi . - Bo nie chcesz si zawie ? Trevize skin g ow . - Ale dajcie mi chwil , ebym móg z apa oddech - powiedzia - i zmusz si do tego. Podczas gdy ca a trójka spogl da a na siebie, do pulpitu komputera podesz a Fallom i popatrzy a z zaciekawieniem na widoczne na nim lady d oni. Wyci gn a r , chc c ich dotkn , ale Trevize powstrzyma j gwa townym ruchem i powiedzia ostro: - Nie wolno dotyka , Fallom. Fallom zrobi a przestraszon min i uciek a pod opiek przyjaznego ramienia Bliss. - Musimy si z tym zmierzy , Golan - powiedzia Pelorat. - A co b dzie, je li nic nie znajdziesz w rzeczywistej przestrzeni?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Wtedy b musia wróci do pierwotnego planu i odwiedzi po kolei czterdzie ci siedem wiatów Przestrze ców. - A je li i to nic nie przyniesie? Trevize z irytacj potrz sn g ow , jak gdyby chcia odrzuci tak my l. Patrz c w dó na swoje kolana, powiedzia : - Wtedy b musia pomy le o czym innym. - A je li w ogóle nie ma adnego wiata pradziadów? Na d wi k tego wysokiego g osu Trevize gwa townie podniós g ow . - Kto to powiedzia ? - spyta . By o to zbyteczne pytanie. Niedowierzanie szybko min o. Wiedzia , kto pyta . - Ja - rzek a Fallom. Trevize spojrza na ni , marszcz c lekko brwi. - Rozumiesz, o czym mówili my? - Szukacie wiata pradziadów, ale jeszcze go nie znale li cie - odpowiedzia a Fallom. - Mo e nie ma takiego wiata. - Nie, Fallom - powiedzia powa nie Trevize. - Zadano sobie wiele trudu, aby ukry jego istnienie. Je li zadaje si sobie tyle trudu, eby co ukry , to znaczy, e jest co do ukrycia. Rozumiesz, co mówi ? - Tak - odpar a Fallom. - Nie pozwalasz mi dotyka tych r k na stole. Skoro nie pozwalasz mi tego robi , to znaczy, e by oby ciekawe dotkn ich. - Ale nie dla ciebie, Fallom... Bliss, tworzysz potwora, który zniszczy nas wszystkich. Nie pozwalaj jej tu nigdy wchodzi , je li nie b dzie mnie przy pulpicie. I nawet wtedy pomy l dwa razy, zanim to zrobisz, dobrze? Ten ma y incydent sprawi jednak, e opu ci o go niezdecydowanie. Powiedzia : - Lepiej zabior si do pracy. Je li b tak tu siedzia , zastanawiaj c si , co robi , to to ma e straszyd o przejmie dowództwo statku. wiat o przygas o, a Bliss rzek a szeptem: - Obieca mi, pami taj. Nie nazywaj jej, kiedy s ucha, potworem ani straszyd em. - No to miej j na oku i naucz j dobrego zachowania. Powiedz jej, e dzieci nie powinno si nigdy ysze i rzadko ogl da . Bliss zmarszczy a czo o. - Twój stosunek do dzieci jest po prostu przera aj cy. - By mo e, ale nie czas teraz o tym rozmawia . Potem powiedzia g osem, w którym mo na by o wyczu zarówno ulg , jak i zadowolenie: - Znowu mamy Alf . Tym razem w rzeczywistej przestrzeni... A na lewo od niej, troch do góry, jest inna, tak samo jasna gwiazda, której nie ma na mapie. To s ce Ziemi. Za si o ca y swój maj tek. 72. - I tak nie we miemy ani cz ci twojego maj tku, je eli przegrasz, wi c dlaczego nie za atwi tej sprawy od razu? - powiedzia a Bliss. - Le my tam, jak tylko b dziemy gotowi do skoku. - O nie - potrz sn g ow Trevize. - Tym razem nie powstrzymuje mnie ani niezdecydowanie, ani strach. Jestem tylko ostro ny. Odwiedzili my trzy nieznane wiaty i trzy razy spotkali my si z jakim niespodziewanym niebezpiecze stwem. Co wi cej, ka dy z tych wiatów musieli my opuszcza w po piechu. Tym razem sprawa ma dla nas znaczenie kluczowe i nie mam zamiaru gra w ciemno, a w ka dym razie zrobi , co mog , aby zajrze w karty. Na razie znamy tylko niejasne opowie ci o radioaktywno ci na Ziemi, a to za ma o. Ale na szcz cie, czego nikt nie móg przewidzie , o kilka parseków od Ziemi znajduje si planeta, na której yj ludzie... - Czy mo emy powiedzie na pewno, e w uk adzie Alfy znajduje si planeta zamieszkana przez ludzi? - wpad mu w s owo Pelorat. - Powiedzia , e komputer postawi przy niej znak zapytania. - Tak czy inaczej - odpar Trevize - warto spróbowa . Dlaczego nie mieliby my przyjrze si jej? Je li faktycznie yj tam ludzie, to przekonamy si , czy wiedz co o Ziemi. W ko cu dla nich Ziemia nie jest legendarn planet , lecz s siednim wiatem, dobrze widocznym na niebie. - To niez y pomys - powiedzia a Bliss. Przysz o mi na my l, e je li Alfa jest zamieszkana, a jej mieszka cy nie s typowymi izolami, to mog by przyja nie nastawieni do innych i by mo e uda nam si dosta tam troch przyzwoitego jedzenia. - I spotka mi ych ludzi - rzek Trevize. Nie zapominaj o tym. A co ty na to, Janov?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Decyzja nale y do ciebie, stary. Polec tam, gdzie ty. - Znajdziemy Jemby'ego? - spyta a nagle Fallom. - Poszukamy go, Fallom - rzek a szybko Bliss, zanim Trevize zd co odpowiedzie . - A wi c postanowione - zako czy Trevize. - Lecimy na Alf . 73. - Dwie du e gwiazdy - powiedzia a Fallom, wskazuj c na ekran. - Zgadza si - rzek Trevize. - Dwie... Bliss, miej j na oku. Nie chc , eby tu czego dotyka a. - Fascynuj j maszyny - powiedzia a Bliss. - Tak, wiem o tym - odpar Trevize - ale mnie nie fascynuje jej fascynacja... Chocia , prawd mówi c, widok dwóch gwiazd ja niej cych na ekranie w tym samym czasie fascynuje mnie tak samo jak j . Obie gwiazdy by y ju na tyle jasne, e nied ugo powinny si ukaza ich tarcze. Ekran automatycznie przeszed na g stszy filtr, który zatrzymywa promieniowanie ci kie i zmniejsza jasno wiat a, aby nie dosz o do uszkodzenia siatkówki u patrz cych. W konsekwencji tego pojawi o si na ekranie kilka innych gwiazd, których wiat o by o dot d przy mione blaskiem bij cym od podwójnej. - Chodzi o to - doda Trevize - e nigdy jeszcze nie znalaz em si tak blisko podwójnej gwiazdy. - Nigdy? - spyta Pelorat ze zdziwieniem w g osie. - Jak to mo liwe? Trevize roze mia si . - By em w wielu miejscach, Janov, ale nie jestem takim galaktycznym w ócz , za jakiego mnie uwa asz. - Dopóki ci nie pozna em, Golan - powiedzia Pelorat - nigdy nie by em w przestrzeni, ale zawsze my la em, e je li kto ju si na to zdoby ... - To by wsz dzie - doko czy Trevize. Wiem. To zupe nie naturalne. Ca y k opot z tymi, którzy nie wychylili nigdy nosa poza sw planet , polega na tym, e cho niby wiedz , jak jest w istocie, nie potrafi sobie po prostu wyobrazi ogromu Galaktyki. Mogliby my podró owa przez ca e ycie, a i tak nie zdo aliby my zwiedzi nawet jej po owy. Poza tym nikt nigdy nie lata do gwiazd podwójnych. - Dlaczego? - spyta a Bliss, marszcz c czo o. - W porównaniu z wci podró uj cymi izolami, my, na Gai wiemy ma o o astronomii, ale mam wra enie, e gwiazdy podwójne nie s takie rzadkie. - Owszem, nie s - odpar Trevize. - Faktycznie jest ich wi cej ni gwiazd pojedynczych. Jednak tworzenie si dwu gwiazd w cis ym wzajemnym zwi zku zniekszta ca normalny proces powstawania planet. Gwiazdy podwójne maj mniej materia u planetarnego ni pojedyncze. Planety, które si wokó nich formuj , cz sto maj wzgl dnie niesta e orbity i bardzo rzadko zdarza si , aby panowa y na nich warunki umo liwiaj ce istnienie ycia. My , e dawni odkrywcy badali z bliska wiele gwiazd podwójnych, ale z czasem, maj c na uwadze potrzeby osadnictwa, skoncentrowali sw uwag na pojedynczych. No a kiedy ca a Galaktyka zosta a g sto zaludniona, to oczywi cie loty ograniczy y si praktycznie do handlu i komunikacji mi dzy zamieszkanymi wiatami kr cymi wokó gwiazd pojedynczych. Przypuszczam, e w okresach zbroje czasami zak adano bazy wojskowe na ma ych, normalnie nie zamieszkanych wiatach kr cych wokó jednej z pary gwiazd, która akurat mia a wa ne strategiczne po enie, ale kiedy udoskonalono metody lotu przez nadprzestrze , bazy te sta y si niepotrzebne. - To zadziwiaj ce, o ilu rzeczach nic nie wiem - rzek z zawstydzeniem Pelorat. Trevize u miechn si . - Nie bierz tego tak powa nie, Janov. Kiedy by em we flocie, musieli my wys uchiwa w niesko czono wyk adów o przestarza ych metodach taktyki wojennej, których nikt nigdy nie planowa ani nie zamierza stosowa , a które nam wciskano na zasadzie przyzwyczajenia. Teraz odklepa em kawa ek starej lekcji. Pomy l lepiej o tym, jak du o wiesz o mitologii, folklorze i staro ytnych j zykach, o tych wszystkich sprawach, o których ja nie mam poj cia, a w których, oprócz ciebie, orientuje si zaledwie par osób. - No ale te dwie gwiazdy tworz gwiazd podwójn , a mimo to wokó jednej z nich kr y zamieszkana planeta - powiedzia a Bliss. - Mamy nadziej , e jest zamieszkana, Bliss poprawi j Trevize, a potem powiedzia : - Zawsze zdarzaj si wyj tki. W tym konkretnym przypadku jest to wyj tek z oficjalnym znakiem zapytania,
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
co czyni ca spraw jeszcze bardziej zagadkow ... Nie, Fallom, te ga ki nie s do zabawy... uchaj, Bliss, albo za jej kajdanki, albo zabierz j st d. - Niczego tu nie zepsuje - uj a si za ni Bliss, ale przyci gn a ma do siebie. - Je li tak ci interesuje ta planeta, to dlaczego jeszcze tam nie jeste my? - Przede wszystkim - odpar Trevize - jestem na tyle normalnym cz owiekeim, eby interesowa si , jak ta gwiazda wygl da z bliska. Poza tym jestem na tyle normalny, eby by ostro nym. Jak ju wcze niej mówi em, od czasu odlotu z Gai nie zdarzy o si nic takiego, co by nie upewni o mnie, e nale y mie si na baczno ci. - Golan która z tych gwiazd to Alfa? - spyta Pelorat. - Nie martw si , nie zab dzimy, Janov. Komputer dok adnie wie, która z nich jest Alf , a zreszt my te wiemy. To ta. Jest bardziej gor ca. Ma bardziej ty kolor, bo jest wi ksza. Natomiast ta z prawej ma lekko pomara czowy odcie , podobnie jak s ce Aurory, je li pami tasz. Widzisz? - Tak, teraz, kiedy zwróci mi na ni uwag . - Dobrze... Jaka jest druga litera alfabetu tego staro ytnego j zyka, o którym mówi ? Pelorat my la przez chwil , a potem powiedzia : - Beta. - A wi c nazwijmy t pomara czow Beta, a t bia Alfa. Kierujemy si w nie ku Alfie. 17. Nowa Ziemia 74. Cztery planety - mrukn Trevize. - Wszystkie ma e, jaki ogon asteroid. adnego olbrzyma gazowego. - To niedobrze? - spyta Pelorat. - Niezupe nie. Tego nale o si spodziewa . Gwiazdy tworz ce gwiazd podwójn , które kr wokó siebie w niewielkiej odleg ci, mog nie mie adnych planet. Planety mog kr wokó centrum grawitacji ich obu, ale jest bardzo ma o prawdopodobne, eby nadawa y si do zamieszkania. S zbyt daleko. Z drugiej strony, je li gwiazdy s od siebie dostatecznie oddalone, to zarówno wokó jednej, jak i wokó drugiej mog kr planety i to, je li znajduj si one do blisko której z tych gwiazd, po sta ych orbitach. rednia odleg mi dzy tymi gwiazdami wynosi, wed ug banku danych komputera, trzy i pó miliarda kilometrów i nawet w periastronie, kiedy najbardziej zbli aj si do siebie, nie jest mniejsza ni 1,7 miliarda kilometrów. Planeta kr ca wokó której z tych gwiazd w odleg ci mniejszej ni dwie cie milionów kilometrów mia aby stabiln orbit , ale nie mo e by tam planety o wi kszej orbicie. Znaczy to, e nie ma tam adnego olbrzyma gazowego, gdy musia by on by znacznie bardziej oddalony od gwiazdy, ale co to za ró nica? Olbrzymy gazowe i tak nie maj odpowiednich warunków, aby mog o na nich istnie ycie. - Ale mo e istnie na której z tych czterech planet. - Faktycznie ycie mo liwe jest tylko na drugiej z nich. Przede wszystkim tylko ona jest na tyle du a, e mo e mie atmosfer . Zbli ali si szybko do tej planety i przez dwa dni jej obraz na ekranie znacznie si powi kszy . Na pocz tku rós powoli i majestatycznie, a potem, kiedy nie pojawi si aden statek, aby ich przechwyci , w stale rosn cym tempie. "Odleg a Gwiazda" porusza a si szybko po orbicie znajduj cej si tysi c kilometrów ponad pokryw chmur, kiedy Trevize rzuci ponuro: - Teraz rozumiem, dlaczego w banku danych komputera po informacji, e jest zamieszkana, stoi znak zapytania. Nie ma tu ani ladu radiacji - ani wiat a po stronie pogr onej w cieniu, ani fal radiowych po adnej stronie. - Warstwa chmur wydaje si bardzo gruba rzek Pelorat. - To nie powinno mie wp ywu na fale radiowe. Spogl dali na planet wiruj pod nimi, spowit bia ymi chmurami, poprzez przerwy, w których prze witywa a niebieskawo woda, wskazuj c, e jest tam ocean. - Warstwa chmur jest za gruba, jak na zamieszkany wiat - powiedzia Trevize. - Pewnie jest on raczej pos pny... Co mnie jednak najbardziej niepokoi - doda po chwili - to fakt, e nie powita a nas adna stacja orbitalna. - Tak jak na Comporellonie? - spyta Pelorat.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Tak jak na ka dym zamieszkanym wiecie. Musieliby my si zatrzyma dla sprawdzenia papierów, adunku, czasu postoju i tak dalej. - Mo e z jakiej przyczyny przegapili my takie wezwanie. - Komputer odebra by to na ka dej fali, jakiej mogliby u . A poza tym ca y czas sami wysy amy sygna y, a mimo to nie ma adnej odpowiedzi. Zej cie poni ej pu apu chmur bez skomunikowania si ze stacj wej ciow jest pogwa ceniem zasad obowi zuj cych w przestrzeni, ale zdaj si , e nie mamy innego wyboru. "Odleg a Gwiazda" zwolni a i odpowiednio do tego wzmocni a antygrawitacj , aby utrzyma wysoko . Ponownie znalaz a si w promieniach s ca i jeszcze bardziej zwolni a. Trevize, we wspó pracy z komputerem, znalaz odpowiednio du dziur w chmurach. Statek da nurka i przeszed przez ni . Pod nimi falowa ocean, najwidoczniej pod wp ywem lekkiej bryzy. Przelecieli przez o wietlony s cem skrawek i znale li si pod warstw chmur. Bezmiar wód pod nimi przybra ciemnoszary kolor, a temperatura wyra nie spad a. Fallom, patrz c na ekran, zacz a co mówi w swoim bogatym w spó oski j zyku, a potem przesz a na galaktyczny. Jej g os dr . - Co jest pod nami? - To ocean - powiedzia a Bliss uspokajaj cym tonem. - Ocean to bardzo du a masa wody. - A dlaczego ona nie wysycha? Bliss spojrza a na Trevizego, który powiedzia : - Jest jej za du o, aby mog a wyschn . Fallom powiedzia a zduszonym g osem: - Ja nie chc tej wody. Odle my st d. - W tym momencie zapiszcza a, bo "Odleg a Gwiazda" przechodzi a w nie przez pas chmur burzowych i ekran przybra mleczn barw , z ciemniejszymi ladami kropel deszczu. wiat a w sterowni przygas y, a statkiem zacz o rzuca . Trevize podniós g ow ze zdumieniem i krzykn : - Bliss, ta twoja Fallom jest ju tak du a, e mo e przetwarza ! Próbuje wp yn na stery energi elektryczn . Powstrzymaj j ! Bliss obj a Fallom ramionami i przytuli a mocno do siebie. - Ju dobrze, Fallom, ju dobrze - powiedzia a. - Nie ma si czego ba . To jest po prostu inny wiat, i tyle. Jest takich wiele. Fallom uspokoi a si troch , ale nadal dr a. - To dziecko nigdy nie widzia o oceanu i z tego, co wiem, by mo e nigdy nie zetkn o si z mg ani deszczem - powiedzia a Bliss do Trevizego. Czy nie mo esz si odnosi do niej yczliwie? - Nie, je li nie przestanie manipulowa przyrz dami. Ona zagra a nam wszystkim. Zabierz j do swojej kabiny i uspokój. Bliss skin a lekko g ow . - Pójd z tob , Bliss - powiedzia Pelorat. - Nie, nie, Pel. Zosta tutaj. Ja uspokoj Fallom, a ty postaraj si uspokoi Trevizego - powiedzia a i wysz a. - Nie trzeba mnie uspokaja - powiedzia Trevize do Pelorata. - Przepraszam, e straci em panowanie nad sob , ale przecie nie mo emy pozwoli , eby jakie dziecko bawi o si sterami, co? - Oczywi cie - powiedzia Pelorat - ale to zaskoczy o Bliss. Ona potrafi panowa nad Fallom, która zreszt i tak zachowuje si nadspodziewanie dobrze jak na dziecko oderwane od domu i od swojego... hmm... robota i rzucone w wir wypadków, których nie rozumie. - Wiem o tym. Ale pami taj, e to nie ja chcia em, eby lecia a z nami. To by pomys Bliss. - Zgoda, ale gdyby my jej nie zabrali, to zosta aby zabita. - No tak... Pó niej przeprosz Bliss. Dziecko te . Ale nadal mia chmurn min , wi c Pelorat spyta agodnym g osem: - Trapi ci co jeszcze, stary? - Ten ocean - odpar Trevize. Ju dawno wydostali si z burzy, ale niebo nadal pokrywa y chmury. - Co z nim nie tak? - Jest za du y. To wszystko. Po minie Pelorata wida by o, e nie rozumie, jakie to ma znaczenie, wi c Trevize dorzuci :
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- W ogóle nie ma tu l du. Nigdzie nic nie wida . Atmosfera jest absolutnie normalna, tlen i azot w odpowiednich proporcjach, a wi c ta planeta musia a zosta sztucznie ukszta towana i musi tu istnie ycie ro linne, gdy w przeciwnym wypadku tlen nie utrzyma by si na takim poziomie. W stanie naturalnym taka atmosfera nie wyst puje nigdzie, przypuszczalnie z wyj tkiem Ziemi, gdzie sama jako powsta a, cho nie wiadomo jak. Ale z kolei na sztucznie ukszta towanych planetach do du powierzchni zajmuj l dy - od jednej pi tej do jednej trzeciej ogólnej powierzchni planety. Nigdy mniej. A zatem jak to mo liwe, eby ta planeta zosta a sztucznie ukszta towana i nie mia a adnych l dów? - Ta planeta jest cz ci systemu gwiazdy podwójnej, wi c mo e jest nietypowa - powiedzia Pelorat. - Mo e wcale nie zosta a sztucznie ukszta towana, lecz wytworzy a atmosfer w warunkach, których nie ma na planetach kr cych wokó gwiazd pojedynczych. Mo e, tak jak na Ziemi, rozwin o si tu ycie bez adnej ingerencji z zewn trz i mo e istnieje tylko w morzu? - Nawet gdyby tak by o - odpar Trevize to adna pociecha. Organizmy yj ce w morzu nie mog stworzy techniki. Technika zawsze opiera si na ogniu, a w morzu nie mo e by ognia. Planeta, na której istnieje ycie, ale nie ma techniki, nie jest tym, czego szukamy. - Zdaj sobie z tego spraw , ale po prostu rozwa am ró ne mo liwo ci. W ko cu, o ile nam wiadomo, technika zosta a stworzona tylko w jednym miejscu - na Ziemi. Na inne planety przenie li j osadnicy. Nie mo na mówi , e technika jest taka czy inna, skoro znany jest tylko jeden przypadek jej stworzenia. - Po to, eby porusza si w morzu, trzeba mie linie op ywowe. Organizmy yj ce w nim nie mog mie nieregularnych kszta tów ani takich przydatków, jak r ce. - Ka amarnice maj macki. - Mo emy sobie oczywi cie ró nie spekulowa - rzek Trevize - ale je li my lisz, e gdzie w Galaktyce mog yby powsta inteligentne ka amarnicopodobne istoty, które stworzy yby technik nie opieraj si na ogniu, to - moim zdaniem - zak adasz istnienie czego , co jest zupe nie nieprawdopodobne. - Twoim zdaniem - odpar Pelorat. Trevize wybuchn nagle miechem. - No dobrze, Janov. Widz , e spierasz si ze mn o drobiazgi, eby mi odp aci za to, e si szorstko odezwa em do Bliss, ale dobrze robisz. Obiecuj ci, e je li nie znajdziemy adnego l du, to przebadamy tak dok adnie, jak si da, morze, eby sprawdzi , czy nie ma tam tych twoich inteligentnych ka amarnic. Kiedy to mówi , statek znowu zanurzy si w ciemno ci po ocienionej stronie planety i ekran zabarwi si na czarno. Pelorat drgn . - Zastanawiam si , czy to nie jest niebezpieczne - powiedzia . - Co? - Lecie w takich ciemno ciach. Mo emy zmyli kierunek, wpa do oceanu i b dzie po nas. - To zupe nie niemo liwe, Janov! Naprawd . Komputer prowadzi statek wzd linii wyznaczonej przez si grawitacji. Mówi c inaczej, utrzymuje statek na poziomie o tym samym nat eniu si y grawitacji, co znaczy, e lecimy ca y czas niemal na tej samej wysoko ci nad poziomem morza. - A jaka to wysoko ? - Oko o pi kilometrów. - To mnie nie bardzo uspokaja, Golan. Czy nie wleci na jak gór , której w tej ciemno ci nie mo emy zobaczy ? - My nie mo emy, ale radar mo e, a komputer poprowadzi by statek albo obok góry, albo ponad ni . - No a co b dzie, je li natrafimy na p aski l d? Nie zauwa ymy go w ciemno ci. - Zauwa ymy, Janov. Fale radarowe odbite od wody s zupe nie inne ni odbite od l du. Powierzchnia wody jest prawie p aska, ale l du zawsze nierówna. Z tego powodu fale odbijaj si od l du bardziej bez adnie ni od wody. Komputer z miejsca zauwa y ró nic i da mi zna , jak tylko pojawi si jaki l d. Nawet w pogodny s oneczny dzie komputer wykry by l d pr dzej ni ja. Umilkli. Po kilku godzinach znale li si znowu na o wietlonej pó kuli. Pod nimi monotonnie ko ysa si ocean, przes oni ty tu i ówdzie pasmami chmur burzowych. Podczas przechodzenia przez jedno z takich pasm wiatr zepchn "Odleg Gwiazd " z kursu. Komputer, jak wyja ni Peloratowi Trevize, nie stawia oporu, aby nie dopu ci do niepotrzebnej straty energii i
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
zminimalizowa mo liwo uszkodzenia statku. Kiedy min li niespokojny rejon, komputer naprowadzi statek z powrotem na kurs. - Prawdopodobnie trafili my na skraj huraganu - powiedzia Trevize. - S uchaj, stary - rzek Pelorat - ca y czas lecimy albo z zachodu na wschód, albo ze wschodu na zachód. Badamy tylko stref równikow i nic wi cej. - To by oby idiotyczne, prawda? - odpar Trevize. - Faktycznie robimy wielki uk z pó nocnego zachodu na po udniowy wschód. W ten sposób przelatujemy i nad obrze ami tropikalnymi, i nad oboma strefami umiarkowanymi, a z ka dym kolejnym okr eniem, dzi ki obrotowi planety wokó swojej osi, przesuwamy si na zachód. W ten sposób oblecimy stopniowo ca y ten wiat. Poniewa do tej pory nie natrafili my na l d, szanse znalezienia odpowiednio du ego kontynentu wynosz , wed ug komputera, jeden do dziesi ciu, a odpowiednio du ej wyspy troch mniej ni jeden do pi ciu, i zmniejszaj si z ka dym okr eniem. - Wiesz, co bym zrobi na twoim miejscu? rzek Pelorat, kiedy z powrotem znale li si nad pogr on w ciemno ciach pó kul . - Zatrzyma bym si z dala od planety i przeczesa radarem ca pó kul le przede mn . Chmury temu nie przeszkadzaj , prawda? - A potem przelecia na drug stron i zrobi to samo z drug pó kul . Albo poczeka , a planeta si obróci. atwo mówi po fakcie, Janov. Kto móg si spodziewa , e zbli ymy si do nadaj cej si do zamieszkania planety i nie zatrzymamy si na stacji wej ciowej, eby nam przydzielono cie lotu? Kto móg si spodziewa , e schodz c poni ej warstwy chmur bez zatrzymywania si przy stacji wej ciowej nie znajdziemy si zaraz nad l dem? Nadaj ce si do zamieszkania planety to... d! - Ale na pewno nie na ca ej powierzchni. - Nie o tym mówi - rzek z podnieceniem Trevize. - Mówi , e znale li my l d! Cicho. Staraj c si ukry podniecenie, co mu si nie uda o, Trevize po wolno r ce na pulpicie i zespoli si w jedno z komputerem. - To wyspa - powiedzia . - Ma oko o dwustu pi dziesi ciu kilometrów d ugo ci i mniej wi cej sze dziesi t pi kilometrów szeroko ci. Jakie pi tna cie tysi cy kilometrów kwadratowych czy co ko o tego. Niezbyt du a, ale nie taka ma a. W ka dym razie wi ksza ni punkt na mapie. Zaczekaj... wiat o w sterowni pociemnia o i zgas o. - Co robimy? - spyta Pelorat, automatycznie zni aj c g os do szeptu, jak gdyby ciemno by a czym kruchym, czego nie wolno rozbi . - Czekamy, a wzrok zaadaptuje si do ciemno ci. Wisimy teraz nad wysp . Patrz pilnie. Widzisz co ? - Nie... No, mo e ma e wietlne punkciki. Nie jestem pewien. - Ja te to widz . Skierujemy na nie teleskop. Rzeczywi cie by o to wiat o. Dobrze widoczne, nieregularnie rozmieszczone plamki wiat a. - A wi c jest zamieszkana - rzek Trevize. By mo e jest to jedyna zamieszkana cz planety. - Co teraz zrobimy? - Poczekamy do dnia. Mamy par godzin, eby odpocz . - Czy oni nie mog nas zaatakowa ? - Czym? Oprócz wiat a widzialnego i podczerwieni, nie wykry em adnego promieniowania. Wyspa jest zamieszkana, a jej mieszka cy s niew tpliwie istotami inteligentnymi. Maj technik , ale najwidoczniej w stadium preelektronicznym, a wi c nie s dz , aby by o si czym martwi . Gdybym si myli , to komputer zawczasu mnie ostrze e. - A kiedy nastanie dzie ? - To wtedy oczywi cie wyl dujemy. 75. Zeszli ni ej, kiedy tylko przez dziur w pokrywie chmur przedar y si pierwsze promienie s ca, wietlaj c pokryt wie zieleni cz wyspy. W g bi l du wida by o pasmo niskich, agodnych wzgórz ci gn cych si a po ró owawy horyzont. Kiedy zni yli si jeszcze bardziej, dostrzegli rozrzucone tu i ówdzie zagajniki i sady, ale wi ksz cz powierzchni zajmowa y pola uprawne. Bezpo rednio pod statkiem, na po udniowowschodnim kra cu wyspy, rozci ga a si po yskuj ca srebrzy cie pla a, obramowana od strony du przerywan lini g azów, za którymi wida by o pas trawy. Gdzieniegdzie dostrzec by o mo na samotny dom, ale ani ladu miasta.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Na koniec zauwa yli, niewyra sie dróg, wzd których ci gn y si rzadkie zabudowania. Potem, w zimnym powietrzu poranka, spostrzegli w oddali jaki pojazd powietrzny. By tak daleko, e tylko sposób, w jaki si porusza , wiadczy o tym, e jest to maszyna, a nie ptak. By to pierwszy niew tpliwy znak istot inteligentnych w akcji, jaki dostrzegli na planecie. - To mo e by pojazd automatyczny, je li potrafi zbudowa taki bez u ycia elektroniki powiedzia Trevize. - Ca kiem mo liwe - rzek a Bliss. - Wydaje mi si , e gdyby za jego sterami siedzia cz owiek, to skierowa by si w nasz stron . Musimy stanowi niezwyk y widok - statek schodz cy do dowania bez u ycia silników hamuj cych, wyrzucaj cych strumienie ognia. - To by by dziwny widok dla mieszka ców ka dej planety - powiedzia w zamy leniu Trevize. Na pewno nie ma zbyt wielu wiatów, które by ogl da y grawitacyjny statek kosmiczny... Ta pla a nadawa aby si znakomicie na l dowisko, ale mo e wieje wiatr, a nie chc , eby statek zala y fale. Wyl duj na tym pasie trawy za kamieniami. - Przy l dowaniu statek grawitacyjny przynajmniej nie spali ziemi, która mo e by czyj prywatn asno ci - powiedzia Pelorat. Statek osiad mi kko na czterech nogach, które powoli wysun y si z kad uba podczas ostatniej fazy l dowania. Zag bi y si one nieco w ziemi pod ci arem, który na nich spoczywa . - Ale obawiam si , e jednak zostawimy lady - rzek Pelorat. - Przynajmniej jest tu zrównowa ony klimat powiedzia a Bliss, niezbyt jednak zachwyconym osem. - Powiedzia abym nawet, e jest tu ciep o. Na trawie sta a, przygl daj c si l dowaniu bez adnych oznak strachu czy zdziwienia, jaka kobieta. Na jej twarzy malowa a si tylko wielka ciekawo . Jej ubiór by bardzo sk py, co potwierdza o ocen klimatu wydan przez Bliss. Mia a na stopach sanda y, które wydawa y si zrobione z p ótna, i spódnic w kwiaty na biodrach. Nogi i tu ów od pasa w gór by y go e. Mia a czarne, si gaj ce pasa, bardzo l ni ce w osy, jasnobr zow skór i w skie oczy. Trevize rozejrza si i stwierdzi , e w pobli u nie ma adnych innych osób. Wzruszy ramionami i powiedzia : - Jest wczesny ranek, wi c wi kszo mieszka ców musi by jeszcze w domach, mo e nawet pi . Ale i tak nie powiedzia bym, e ten obszar jest g sto zaludniony. Odwróci si do Bliss i Pelorata i rzek : - Wyjd i porozmawiam z t kobiet , je li mówi jakim zrozumia ym j zykiem. Wy... - My , e wszyscy mo emy wyj - powiedzia a stanowczo Bliss. - Ta kobieta wygl da zupe nie niegro nie, a ja chc rozprostowa nogi, odetchn wie ym powietrzem i mo e rozejrze si za czym do jedzenia. Poza tym chc , eby Fallom znowu poczu a, e jest na planecie i my , e Pel chcia by dok adniej przepyta t kobiet . - Kto? Ja? - powiedzia Pelorat, rumieni c si lekko. - Nic podobnego, Bliss, ale w naszej grupce ja jestem specjalist od j zyków. Trevize wzruszy ramionami. - Dobrze ju , chod cie wszyscy. Ale chocia wygl da ona niegro nie, wol wzi ze sob bro . tpi - powiedzia a Bliss - aby mia wielk ochot u jej przeciw tej m odej osóbce. Trevize u miechn si . - adna, co? Pierwszy wyszed Trevize, za nim Bliss, prowadz c za r Fallom, która ostro nie schodzi a za ni po schodach, a na ko cu Pelorat. Czarnow osa dziewczyna nadal przygl da a si z ciekawo ci . Nie cofn a si nawet o cal. - No to spróbujmy - mrukn Trevize. Odsun r ce od broni i powiedzia : - Pozdrawiam ci . Dziewczyna zastanawia a si nad tym przez chwil , a potem rzek a: -B pozdrowiony. Tako i towarzysze twoi. - Cudownie! - krzykn rado nie Pelorat. Ona mówi klasycznym galaktycznym, a do tego z dobrym akcentem. - Ja te j rozumiem - rzek Trevize, kr c d oni na znak, e jednak niedok adnie. - Mam nadziej , e ona rozumie, co ja mówi . - Przylecieli my tu przez przestrze - powiedzia , u miechaj c si i przybieraj c przyjazny wyraz twarzy. - Jeste my z innego wiata. - To dobrze - odpar a dziewczyna czystym sopranem. - Azali statek wasz przybywa z Imperium?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Przylecieli my z odleg ej gwiazdy, a statek te nazywa si "Odleg a Gwiazda". Dziewczyna spojrza a na napis na kad ubie. - Czy to jest to, co napis ten rzecze? Je li tak i je li pierwsz liter jest "F", to racz zauwa , panie, jest ona napisana na opak. Trevize mia ju zaprzeczy , ale Pelorat, nie posiadaj c si z rado ci, powiedzia : - Ona ma racj . Oko o dwa tysi ce lat temu litera F odwróci a si . Có to za wspania a okazja, eby przestudiowa szczegó owo klasyczny galaktyczny, i to jako ywy j zyk! Trevize uwa nie przyjrza si dziewczynie. Mia a nieco ponad pó tora metra wzrostu i ma e, cho kszta tne piersi. Nie wygl da y jednak na nierozwini te. Brodawki by y du e i otoczone ciemnymi obwódkami, cho mo e by o to skutkiem br zowej karnacji jej skóry. - Nazywam si Golan Trevize - powiedzia . To mój przyjaciel, Janov Pelorat. Ta kobieta to Bliss, a dziecko ma na imi Fallom. - Azali to zwyczaj wasz, na owej odleg ej gwie dzie, e m czy ni maj podwójne imiona? Ja jestem Hiroko, córka Hiroko. - A pani ojciec? - spyta nagle Pelorat. Hiroko odpar a oboj tnym wzruszeniem ramion. - Matka powiada, i zwie si Smoal, ale to nie ma znaczenia. Nie znam go. - A gdzie s inni? - spyta Trevize. - Wygl da na to, e jest pani jedyn osob , która wysz a nas powita . - Wielu m czyzn jest w morzu, wiele kobiet w polu - odpar a Hiroko. - Ja odpoczywam od dwóch dni, a zatem mam szcz cie by przytomn przy tym wielkim wydarzeniu. Lecz ludzie s ciekawi, a statek b dzie widoczny nawet z daleka. Wkrótce przyb tu inni. - Du o ich jest na tej wyspie? - Wi cej ni dwakro dziesi i pi tysi cy odpar a Hiroko z wyra dum . - A s tu inne wyspy? - Inne wyspy, panie? - Hiroko wydawa a si tak zaskoczona, e Trevize nie pyta dalej. By o jasne, e jest to jedyne zamieszkane miejsce na ca ej planecie. - Jak nazywacie wasz wiat? - spyta . - Alfa, dobry panie. Nauczono nas, e pe nazw jest Alfa Centauri, je li mówi wam to wi cej, ale my zwiemy j po prostu Alf . Spójrzcie, jak pi kny jest ten wiat. - Istotnie - przyzna Trevize. - Przynajmniej ta jego cz w tej chwili. - Spojrza na b kitne niebo, po którym leniwie przesuwa y si nieliczne ob oczki. - Jest mi y, s oneczny dzie , Hiroko, ale przypuszczam, e takich dni jest tu niewiele. Hiroko zesztywnia a. - Tyle, ile sobie yczymy, panie. Kiedy potrzebny nam deszcz, nap ywaj chmury, ale zazwyczaj wolimy ogl da czyste niebo nad g ow . Kiedy odzie s w morzu, dobrze jest mie pogodne niebo i s aby wiatr. - A zatem potraficie regulowa pogod ? - Gdyby my tego nie potrafili, zbutwieliby my z wilgoci, panie. - A jak to robicie? - Nie b c in ynierem, nie mog o tym nic rzec. - A jak brzmi nazwa tej wyspy, na której mieszka twój lud, pani? - spyta Trevize, api c si na tym, e sam zaczyna mówi ozdobnym stylem, charakterystycznym dla klasycznego galaktycznego. - T niebia sk wysp w ród bezmiaru wód zwiemy Now Ziemi - odpar a Hiroko. Trevize i Pelorat spojrzeli na siebie ze zdumieniem i rado ci . 76. Nie zd yli podj tego w tku. Zacz li nadchodzi inni mieszka cy wyspy. Zebra o si kilkadziesi t osób. "To musz by ci - pomy la Trevize którzy nie owi ani nie pracuj w polu". Wi kszo przysz o pieszo, cho zauwa tak e dwa stare i niezgrabne samochody. By o oczywiste, e nie dysponuj wysoko rozwini technik , ale jednak potrafili regulowa pogod . Jest rzecz ogólnie znan , e nie wszystkie dziedziny techniki musz si rozwija jednocze nie, e brak osi gni w pewnych dziedzinach nie wyklucza post pu w innych, ale z pewno ci ten przyk ad nierównomiernego rozwoju by niezwyk y.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Z tych, którzy przygl dali si statkowi, przynajmniej po ow stanowili starsi m czy ni i kobiety, by o równie troje czy czworo dzieci. W ród pozosta ych wi cej by o kobiet ni m czyzn. Nikt nie okazywa najmniejszego ladu l ku czy niepewno ci. Trevize spyta cicho Bliss: - Wp ywasz na nich? Wydaj si tacy... pogodni. - Nawet w najmniejszym stopniu nie wp ywam na nich - odpar a. - Je li nie musz , nigdy nawet nie tykam niczyjego mózgu. Jestem teraz zaj ta Fallom. Cho dla kogo , kto przywyk do widoku t umów gapiów na ka dym normalnym wiecie w Galaktyce, tubylców by a tylko garstka, to dla Fallom, dla której nawet trójka doros ych na pok adzie "Odleg ej Gwiazdy" by a czym niezwyk ym, by o to wielkie zbiegowisko. Oddycha a gwa townie, maj c na pó przymkni te oczy. Wydawa o si , e jest w szoku. Bliss g adzi a j delikatnie po g owie, przemawiaj c do niej uspokajaj cym g osem. Trevize by pewien, e pomaga sobie, przestrajaj c ostro nie w ókna jej mózgu. Fallom zaczerpn a nagle g no powietrza, jakby mia a wybuchn p aczem, i cia em jej wstrz sn dreszcz. Podnios a wzrok i spojrza a prawie normalnie na otaczaj cych ich ludzi, po czym schowa a szybko g ow pod rami Bliss. Bliss obj a j opieku czym gestem, przytulaj c od czasu do czasu mocniej do siebie, jakby chcia a w ten sposób zapewni , e jest obok i czuwa. Pelorat wydawa si wstrz ni ty. Przenosi wzrok z jednego Alfianina na drugiego, a potem powiedzia : - Zobacz, Golan jak oni ró ni si mi dzy sob . Trevize równie to zauwa . Tubylcy mieli ró ne kolory skóry i w osów. By tam nawet jeden ogni cie rudy, o niebieskich oczach i piegowatej skórze. Przynajmniej troje spo ród doros ych by o tak niskich jak Hiroko, a jedno czy dwoje wy szych od Trevizego. Cz osób obu p ci mia a oczy o takim kszta cie jak Hiroko i Trevize przypomnia sobie, e takie oczy by y charakterystyczne dla mieszka ców rojnych, zajmuj cych si handlem planet w sektorze Fili, cho osobi cie nigdy tam nie by . Wszyscy Alfianie byli nadzy od pasa w gór , a wszystkie kobiety wydawa y si mie ma e piersi. By a to najbardziej powszechna cecha, jak Trevize zdo zauwa . - Panno Hiroko - odezwa a si nagle Bliss to dziecko nie jest przyzwyczajone do podró y kosmicznych i za wiele jest tu dla niego obcych rzeczy. Czy mogliby my gdzie usi i co zje i wypi ? Po minie Hiroko wida by o, e nie bardzo rozumie, czego chce Bliss, wi c Pelorat powtórzy to, ywaj c kunsztownych zwrotów z okresu redniego Imperium. Hiroko podnios a r do ust i osun a si z wdzi kiem na kolana. - Wybacz mi, czcigodna pani - powiedzia a em nie pomy la a o potrzebach tego dzieci cia ni waszych. Za bardzo przej am si niezwyk ci tego wydarzenia. Czy raczysz, pani... czy raczycie przyj nasz go cin i uda si do refektarza na ranny posi ek? Czy dozwolicie, by my poszli z wami i us yli wam? - To mi o z pani strony - powiedzia a Bliss. Mówi a wolno, starannie wymawiaj c s owa w nadziei, e zostanie atwiej zrozumiana. - By oby jednak lepiej, gdyby my poszli tam tylko z pani , gdy to dziecko nie jest przyzwyczajone do przebywania w towarzystwie tak wielu ludzi. Hiroko podnios a si . - Stanie si wedle twej woli, pani. Posz a niespiesznie przodem. Pozostali Alfianie podeszli bli ej. Szczególnie wydawa a si ich interesowa odzie przybyszów. Trevize zdj sw lekk kurtk i poda j m czy nie, który przysun si do niego i dotkn jej palcem z pytaj cym wyrazem twarzy. - Prosz - powiedzia - niech pan to sobie obejrzy, ale prosz zwróci . - Potem rzek do Hiroko: Panno Hiroko, prosz dopilnowa , eby to do mnie wróci o. Skin a powa nie g ow . - Z ca pewno ci zostanie ci zwrócone, czcigodny panie. Trevize u miechn si i poszed dalej. W lekkich powiewach ciep ego wiatru czu si o wiele lepiej bez kurtki. Nie zauwa , eby który z otaczaj cych go tubylców mia bro . Co wi cej, nikt nie wydawa si w najmniejszym stopniu zaniepokojony widokiem jego broni. Nawet ich nie interesowa a. By
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
mo e w ogóle nie zdawali sobie sprawy, e przedmioty dyndaj ce mu u pasa to bro . Z tego, co widzieli do tej pory, Alfa mog a by wiatem, który nie zna gwa tu ani przemocy. Jedna z towarzysz cych im kobiet wysforowa a si do przodu, aby znale si bli ej Bliss, obejrza a dok adnie jej bluzk i spyta a: - Azali masz piersi, czcigodna pani? - a potem, jakby nie mog a si doczeka odpowiedzi, dotkn a lekko d oni jej piersi. Bliss u miechn a si i powiedzia a: - Jak widzisz, pani, mam. Mo e nie s tak kszta tne, jak twoje, ale nie dlatego je ukrywam. Na moim wiecie nie przystoi chodzi z go ymi piersiami. - Jak my lisz, dobrze sobie radz z klasycznym galaktycznym? - spyta a szeptem Pelorata. - Powiedzia to znakomicie - pochwali j Pelorat. Refektarz mie ci si w du ej sali. Znajdowa y si tam d ugie sto y, do których z obu stron przymocowane by y awy. Najwidoczniej Alfianie wspólnie spo ywali posi ki. Trevize poczu wyrzuty sumienia. Pro ba Bliss o mo liwo spo ycia niadania w odosobnieniu spowodowa a, e w ca ej tej du ej sali by o teraz tylko pi osób, a Alfianie zostali za drzwiami. Cz z nich stan a jednak za oknami (które by y zwyk ymi, pozbawionymi nawet szyb otworami w murach), prawdopodobnie po to, aby zachowuj c podyktowany szacunkiem dla yczenia go ci dystans, przyjrze si jednak, jak jedz . Bezwiednie pomy la o tym, co by by o, gdyby akurat zacz pada deszcz. Na pewno pada o tu tylko wtedy, kiedy by o to potrzebne, a opady z pewno ci nie by y zbyt gwa towne i ko czy y si z chwil , gdy ziemia wch on a dostateczn ilo wody. Poza tym Alfianie wiedzieliby, e zanosi si na deszcz i zd yliby si przygotowa na jego nadej cie. Okno, naprzeciw którego siedzia , wychodzi o na morze. Wyda o mu si , e hen, na horyzoncie, dostrzega pas chmur podobnych do tych, które jeszcze niedawno pokrywa y ca e niebo, z wyj tkiem niewielkiej po aci nad t rajsk wysp . Regulacja pogody mia a niezaprzeczalne zalety. Cicho st paj c, wesz a m oda kobieta i wnios a potrawy. Nie pyta a ich, co chc zje , po prostu postawi a wszystko na stole. Przed ka dym z nich stan a szklanka mleka, wi ksza szklanka z sokiem z winogron i jeszcze wi ksza z wod . Ka de z nich dosta o talerzyk z dwoma gotowanymi jajami i kilkoma kawa kami bia ego sera, a tak e wi kszy talerz z ryb z rusztu, pieczonymi ziemniakami i zielon sa at . Bliss spojrza a z konsternacj na gór jedzenia pi trz si przed ni . Wyra nie nie wiedzia a, od czego zacz . Fallom nie mia a takich problemów. Wypi a chciwie sok i zacz a z apetytem pa aszowa ryb i ziemniaki. Zamierza a si do tego zabra palcami, ale Bliss poda a jej du z z bkami, która mog a s tak e jako widelec. Pelorat u miechn si z zadowoleniem i natychmiast rzuci si na jajka. Trevize powiedzia : - No, wreszcie przypomn sobie, jak smakuj prawdziwe jajka - i poszed za jego przyk adem. Hiroko, która patrzy a z zadowoleniem jak jedz (bo nawet Bliss w ko cu zdecydowa a si zacz ), zapominaj c o w asnym niadaniu, spyta a w ko cu: - Dobre? - Dobre - odpar Trevize z pe nymi ustami. Jak wida , na tej wyspie nie brakuje jedzenia... A mo e przez grzeczno dajecie nam wi cej, ni powinni cie? Hiroko s ucha a uwa nie i widocznie zrozumia a, co mówi, gdy odpowiedzia a: - Nie, nie, czcigodny panie. Nasza ziemia jest szczodra, a morze nawet bardziej. Kaczki daj nam jaja, a kozy ser i mleko. Mamy zbo a. A nade wszystko mamy morze, a w nim niezliczone rodzaje ryb w niezmierzonych ilo ciach. Cho by ca e Imperium ywi o si przy naszych sto ach, nie zdo oby zje wszystkich ryb z naszego morza. Trevize u miechn si dyskretnie. M oda Alfianka nie mia a najmniejszego poj cia o rozmiarach Galaktyki. - Nazywacie t wysp Now Ziemi - powiedzia . - Gdzie zatem mo e si znajdowa Stara Ziemia? Hiroko spojrza a na niego z zak opotaniem. - Stara Ziemia, powiadasz, panie? Wybacz mi, prosz , lecz nie pojmuj , o co pytasz. - Zanim powsta a Nowa Ziemia - rzek Trevize - wasz lud musia gdzie indziej. Sk d tu przybyli cie?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nic mi o tym nie wiadomo, czcigodny panie - odpar a powa nie. - Mieszkam tu ca e swoje ycie, jako i moja matka, i babka, jako ich babki i prababki. Nie wiem nic zgo a o adnej innej ziemi. - Ale mówicie o tej wyspie jako o Nowej Ziemi - argumentowa agodnie Trevize. - Dlaczego tak j nazywacie? - Dlatego, czcigodny panie - odpar a mu równie agodnie - e tak si zowie, od kiedy si gn pami ci . - Ale jest to N o w a Ziemia, a wi c Ziemia pó niejsza. Musi by zatem jaka S t a r a Ziemia, wcze niejsza, na pami tk której ta zosta a nazwana now . Ka dego ranka zaczyna si nowy dzie , co implikuje, e musia by te stary dzie . Nie rozumie pani, e nie mog o by inaczej? - Nie, czcigodny panie. Wiem tylko, jak zowie si ta oto ziemia. Nie wiem o adnej innej, ani nie potrafi poj twego rozumowania, które przypomina jako ywo to, co zwie si tu stawianiem sprawy na g owie. Nie mówi tego, eby ci urazi , panie. Trevize potrz sn g ow i podda si . 77. Trevize nachyli si do Pelorata i powiedzia : - Gdziekolwiek by my polecieli, cokolwiek by my zrobili, i tak niczego si nie dowiemy. - Wiemy, gdzie jest Ziemia, wi c czy to takie wa ne? - odpar Pelorat, zaledwie poruszaj c wargami. - Ale chc si czego o niej dowiedzie . - Ta dziewczyna jest bardzo m oda. Trudno oczekiwa , eby by a skarbnic wiedzy. Trevize my la chwil , a potem skin g ow . - Masz racj , Janov. - Potem zwróci si do Hiroko: - Panno Hiroko, nie spyta a pani, po co tu przylecieli my. Hiroko spu ci a oczy i powiedzia a: - By oby nieprzystojnie, czcigodny panie, pyta o to, zanime cie si po ywili i wypocz li. - Ale ju prawie sko czyli my je , a poniewa niedawno wypoczywali my, powiem pani, co nas tu sprowadza. Mój przyjaciel, profesor Pelorat, jest badaczem, uczonym cz owiekiem. Zajmuje si mitologi . Wie pani, co to znaczy? - Nie wiem, czcigodny panie. - Bada stare opowie ci na ró nych wiatach. Takie opowie ci zwane s mitami lub legendami, i to nimi w nie interesuje si profesor Pelorat. Czy s na Nowej Ziemi uczeni ludzie, którzy znaj jakie stare opowie ci? Hiroko zamy li a si , marszcz c czo o. W ko cu powiedzia a: - Ja nie wyznaj si na tych sprawach. Mamy tu atoli starca, który uwielbia rozprawia o dawnych czasach. Nie wiem, sk d on zna to wszystko. Podobno sam zmy li te opowie ci albo us ysza od takich, co je zmy lili. Mo e to jest w nie to, co chcia by us ysze twój uczony towarzysz, panie, ale nie chcia abym go zwie . My - rozejrza a si , jakby nie chcia a, eby kto to pods ucha - e cho wielu ch tnie go s ucha, ten stary plecie brednie. Trevize skin g ow . - Interesuj nas w nie takie brednie. Czy mog aby pani zaprowadzi mego przyjaciela do tego starca... - Zowi go Monolee. - A wi c do Monolee. My li pani, e Monolee b dzie chcia mówi z moim przyjacielem? - On? Czy b dzie chcia mówi ? - rzek a drwi cym tonem Hiroko. - Raczej móg by spyta , czy dzie chcia przesta gada . To tylko m czyzna i je li si mu pozwoli, to b dzie gada przez dwa tygodnie bez przerwy. Nie chcia abym ci urazi , czcigodny panie. - Nie czuj si ura ony. Czy mog aby pani zaprowadzi go tam teraz? - Kto mo e to zrobi w ka dej chwili. Starzec jest zawsze w domu i zawsze ch tnie wita uchaczy. - I mo e jaka starsza kobieta zechcia aby przyj i posiedzie troch z pani Bliss - powiedzia Trevize. - Ona musi zajmowa si dzieckiem i nie bardzo mo e gdzie chodzi . Bardzo by si ucieszy a z towarzystwa, bo kobiety, jak pani wie, lubi ... - Plotkowa ? - rzek a Hiroko ze szczerym zdziwieniem. - No có , lubo m czy ni tak powiadaj , tom spostrzeg a, e to oni miel j zykami po pró nicy. Niech no tylko wróc z morza, zaraz zaczynaj si przechwa ki. Jeden prze ciga drugiego, opowiadaj c niestworzone rzeczy o swoich po owach. Nikt ich nie s ucha, nikt im nie wierzy, ale maj to za nic. Ale ja te ju za du o gadam.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Do tego... Sprowadz tu przyjació mojej matki, któr widz przez okno, i by zosta a z pani Bliss i z dzieckiem, a jeszcze poprosz j , eby wprzódy zawiod a czcigodnego profesora do starego Monolee. Je li twój przyjaciel, panie, b dzie s ucha równie ch tnie, jak Monolee opowiada, to nie uda ci si go stamt d wyci gn nigdy w yciu. Pozwól, panie, e si na chwil oddal . Kiedy wysz a, Trevize rzek do Pelorata: - S uchaj, postaraj si wyci gn od tego starca, ile si da, a ty, Bliss, zobacz, czego si mo na dowiedzie od tej kobiety, która tu z tob zostanie. Interesuje nas wszystko, co dotyczy Ziemi. - A ty? - spyta a Bliss. - Czym ty si zajmiesz? - Ja zostan z Hiroko i postaram si znale inne ród o informacji. Bliss u miechn a si . - Aha, ja mam si zaj jak staruszk , Pel tym starcem, a ty si po wi cisz i zajmiesz si t kusz co rozebran dziewczyn . Zdaje si , e to w ciwy podzia zada . - W tej sytuacji, Bliss, w ciwy. - Ale przypuszczam, e ci specjalnie nie martwi, e taki nam przypad podzia ról, co? - Nie. Dlaczego mia oby mnie to martwi ? - No w nie - dlaczego? Wróci a Hiroko i usiad a na awie. - Wszystko za atwione. Czcigodny profesor Pelorat zostanie zaprowadzony do Monolee, a czcigodna pani Bliss b dzie mia a towarzystwo. Czy zatem, czcigodny panie Trevize, raczysz mi uczyni t ask i porozmawia jeszcze ze mn , mo e nawet o tej Starej Ziemi, o której... - Pleciesz? - rzek Trevize. - Nie - roze mia a si Hiroko. - Ale s usznie czynisz, panie, drwi c ze mnie. Zaiste nieuprzejmie post pi am, odpowiadaj c na twoje w tej sprawie pytanie. Rada bym zmaza t swoj przewin . Trevize obróci si do Pelorata. - Rada bym? - spyta . - Chcia abym - wyja ni Pelorat. - Panno Hiroko - rzek Trevize - nie poczyta em tego za nieuprzejmo , ale je li ci to poprawi samopoczucie, to ch tnie porozmawiam z tob . - Mi o mi to us ysze . Dzi kuj , panie - powiedzia a Hiroko, podnosz c si z miejsca. Trevize te wsta . - Bliss - powiedzia . - Upewnij si , czy Janovowi nic nie zagra a. - Zostaw to mnie. A je li chodzi o ciebie, to masz swoj ... - wskaza a brod kabury u jego pasa. - Nie s dz , eby mi by y potrzebne - rzek z zak opotaniem Trevize. Wyszed za Hiroko z sali. S ce sta o ju wy ej na niebie i by o jeszcze cieplej. Jak ka dy wiat, tak te i ten mia swój specyficzny zapach. Trevize zapami ta , e na Comporellonie zapach ten by md y, na Aurorze st ch y i do przyjemny na Solarii. (Na Melpomenii byli w skafandrach, nie czuli wi c nic z wyj tkiem zapachu w asnego cia a.) Za ka dym razem, gdy komórki w chowe nosa przystosowa y si do nowej woni, przestawa o si ju po kilku godzinach odbiera zapach nowej planety jako obcy. Tu, na Alfie, w rozgrzanym powietrzu unosi a si przyjemna wo zió i traw i Trevize zmartwi si nieco, e nied ugo przestanie j czu . Zbli yli si do ma ego domku, który wydawa si zbudowany z jasnoró owego gipsu. - Oto i mój dom - powiedzia a Hiroko. Nale do m odszej siostry mojej matki. Wesz a do rodka i skin a na Trevizego, aby wszed za ni . Drzwi by y otwarte, a raczej - jak pomy la Trevize przechodz c przez nie - nie by o tam w ogóle drzwi. - Co robicie, kiedy pada? - spyta . - Jeste my przygotowani. B dzie pada za dwa dni, przez trzy godziny przed witem, kiedy jest najch odniej i woda najlepiej wsi ka w ziemi . Wtedy zaci gn t kotar , która jest ci ka i nie przepuszcza wody. Mówi c to zaci gn a zas on , wykonan z jakiego mocnego, podobnego do brezentu materia u. - Zostawi j tak - powiedzia a. - Wtedy wszyscy b wiedzieli, e jeste my w rodku, ale nie mo na mi przeszkadza , bo pi albo jestem zaj ta wa nymi sprawami. - Nie jest to zbyt solidne zabezpieczenie. - A to dlaczego? Spójrz, panie, wej cie jest zas oni te. - Ale ka dy mo e odsun zas on .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Wbrew woli w ciciela domu? - Hiroko by a wstrz ni ta. - Czy na twoim wiecie, panie, robi si takie rzeczy? By oby to barbarzy stwem. Trevize wyszczerzy z by w u miechu. - Tylko pyta em. Zaprowadzi a go do drugiej izby i poprosi a, aby usiad na wy cie anym krze le. Ma e rozmiary i pustawe wn trza dwu izb domku Hiroko wywo y u Trevizego uczucie bliskie klaustrofobii, ale wydawa o si , e by on urz dzony z my prawie wy cznie o odosobnieniu i wypoczynku. Otwory okienne by y ma e i umieszczone tu pod sufitem, ale wzd cian znajdowa y si p ytki z matowego szk a, które odbija y wiat o, czyni c wn trze ja niejszym. W pod odze znajdowa y si szczeliny, przez które przedostawa o si orze wiaj ce, ch odne powietrze. Trevize nie dostrzeg ani ladu sztucznego o wietlenia i przez chwil zastanawia si , czy Alfianie nie musz aby wstawa z pierwszymi promieniami s ca i k si o zachodzie. Mia ju o to zapyta , ale pierwsza odezwa a si Hiroko. - Czy pani Bliss jest twoj dam , panie? - spyta a. - To znaczy, czy jest moj partnerk seksualn ? - spyta ostro nie Trevize. Hiroko poczerwienia a. - B agam, miej, panie, wzgl d na obyczajno w rozmowie, ale istotnie mam na my li zabawy przyjemne. - W takim razie - nie. Ona jest dam mego uczonego przyjaciela. - Ale ty, panie, jeste m odszy, tedy te i lepszy. - Dzi kuj za tak opini , ale nie jest to opinia Bliss. Ona woli ode mnie profesora Pelorata. - To mnie zaiste zdumiewa. A on nie chce si dzieli jej wzgl dami? - Nie pyta em go o to, ale jestem pewien, e nie chce. Ja te zreszt nie chcia bym tego. Hiroko pokiwa a domy lnie g ow . - Wiem. To przez jej zadek. - Zadek? - Wiesz, panie. Przez to - mówi c to, klepn a si w po ladek. - Ach, o to chodzi! Rozumiem. Bliss jest do obszerna w biodrach - zrobi okr y ruch r kami i mrugn porozumiewawczo. Hiroko roze mia a si . - Jednak wielu m czyzn lubi obfito tego rodzaju. - Nie mog w to uwierzy . Chcie w nadmiarze tego, co dobre w umiarkowaniu - to to co w rodzaju ar octwa. Czy by wola , panie, abym mia a pot ne i obwis e piersi, si gaj ce kolan? Widzia am takie, gwoli prawdy, ale nie zauwa am, eby m czy ni si nimi zachwycali. Te biedne kobiety, które dotkn a taka przypad , musz kry przed wzrokiem innych swe monstrualne kszta ty... tak, jak pani Bliss. - Ja te nie lubi przerostów, ale jestem pewien, e Bliss nie ukrywa swoich piersi dlatego, e im czego brakuje, albo e maj czego za du o. - A zatem nie razi ci mój widok, panie? - Musia bym by szalony. Jeste bardzo adna, panno. - A co robisz, panie, dla rozrywki na swoim statku, kiedy tak latasz ze wiata na wiat, a pani Bliss nie jest dla ciebie? - Nic, Hiroko. Nie mog nic robi . Czasami my o takich rozrywkach, i nie jest mi wówczas przyjemnie, ale ci, którzy przebywaj w przestrzeni, dobrze wiedz , e niekiedy trzeba si bez nich obej . Wynagradzamy to sobie przy innych okazjach. - Je li to nie jest przyjemne, to jak mo na by temu zaradzi ? - Odk d pani podj a ten temat, jest mi jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Nie s dz , eby by o w dobrym tonie sugerowa , jak mo na by temu zaradzi . - Czy by oby niegrzecznie, gdybym podsun a pewien pomys ? - To ca kowicie zale y od tego, jaki by to by pomys . - eby my si zabawili razem. - To po to sprowadzi mnie tutaj, Hiroko? - Tak - odpar a Hiroko z u miechem. - To mój obowi zek jako gospodyni, a poza tym moje pragnienie. - Je li tak, to musz przyzna , e jest to równie moje pragnienie. Prawd mówi c, bardzo chcia bym sprawi ci t przyjemno .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
18. Festiwal muzyczny 78. Obiad zjedli w tej samej sali, w której jedli niadanie. Tym razem by w niej t um Alfian, którzy mi o przyj li Trevizego i Pelorata. Bliss i Fallom siedzia y osobno, w ma ym aneksie. Podano ró ne dania z ryb oraz zup , w której p ywa y kawa ki mi sa, prawdopodobnie z ko cia. Na stole le y bochny chleba, sta o mas o i d em. Potem podano sa atk warzywn w ogromnych ilo ciach. Nie by o wida adnego deseru, cho wokó sto u g sto kr y ogromne dzbany soków owocowych. Trevize i Pelorat jedli niewiele, b c po obfitym niadaniu, ale pozostali nie owali sobie. - Jak im si udaje utrzyma lini ? - zdziwi si cicho Pelorat. Trevize wzruszy ramionami. - Prawdopodobnie du o pracuj fizycznie. By o to najwyra niej spo ecze stwo, w którym nie obowi zywa y dobre maniery przy stole. W sali by o gwarno, s ycha by o miechy, krzyki i walenie w stó najwidoczniej nie amliwymi kubkami. Kobiety by y tak samo g ne jak m czy ni, tyle e bardziej piskliwe. Pelorat skrzywi si , ale Trevize, który teraz (przynajmniej chwilowo) nie odczuwa nic z tych przykro ci, na które skar si Hiroko, by zrelaksowany i w dobrym humorze. - Prawd mówi c, ma to dobre strony - powiedzia . - Ci ludzie zdaj si cieszy yciem i nie maj adnych zmartwie . Pogoda jest taka, jak im si podoba, ywno ci nadzwyczajna obfito . yj nieustannie w z otym wieku. Musia krzycze , aby Pelorat go us ysza . Pelorat odpowiedzia mu w ten sam sposób: - Ale taki tu ha as! - S do tego przyzwyczajeni. - Nie pojmuj , jak oni mog si nawzajem zrozumie w takiej wrzawie. W ka dym razie oni obaj pogubili si w tym zupe nie. Dziwna wymowa i sk adnia j zyka alfia skiego sprawia y, e w tym ha asie nawet Pelorat nie móg zrozumie ani s owa. Czuli si obaj, jak gdyby znale li si w ród przestraszonych zwierz t w zoo. Dopiero po obiedzie spotkali si ponownie z Bliss w ma ym domku, który dla Trevizego nie ró ni si prawie niczym od domku Hiroko, a który przydzielono im na czas pobytu na planecie. Fallom, niezwykle - wed ug s ów Bliss - szcz liwa, e mo e by sama, by a w drugim pokoju i stara a si zasn . Pelorat popatrzy na otwór wej ciowy i rzek niepewnie: - Bardzo ma o tu prywatno ci. Mo emy rozmawia swobodnie? - Zapewniam ci - odpar Trevize - e kiedy zasuniemy t brezentow kotar , nikt nam nie przeszkodzi. Na mocy panuj cych tu zwyczajów ten brezent jest barier nie do przekroczenia. Pelorat zerkn na umieszczone wysoko, niczym nie przes oni te otwory okienne. - Mog nas pods uchiwa . - Nie musimy krzycze . Alfianie nie b podshzchiwa . Nawet kiedy jedli my niadanie, stali za oknami w odpowiedniej, podyktowanej szacunkiem odleg ci. Bliss u miechn a si . - Przez ten czas, który sp dzi z pi kn Hiroko, tak du o si dowiedzia o zwyczajach alfia skich i nabra takiej wiary w okazywane przez nich poszanowanie ycia prywatnego. Co si sta o? - Je li dostrzegasz w moim mózgu jak zmian na lepsze i potrafisz odgadn przyczyn tego odpar Trevize - to mog ci tylko prosi , eby zostawi a mój mózg w spokoju. - Wiesz bardzo dobrze, e Gaja w adnym wypadku, z wyj tkiem niebezpiecze stwa zagra aj cego twemu yciu, nie tknie twego mózgu i wiesz, dlaczego nie mo e tego zrobi . Nie jestem jednak umys owo t pa. Potrafi na kilometr wyczu , co si sta o. Zawsze tak post pujesz w czasie podró y przez przestrze , ty erotomanie? - Erotomanie? Daj spokój, Bliss. Dwa razy podczas ca ej podró y. Dwa razy! - Byli my tylko na dwóch wiatach, na których y normalne kobiety. A wi c wypada dwa na dwa, a warto doda , e na ka dym z tych wiatów sp dzili my tylko par godzin. - Doskonale wiesz, e na Comporellonie nie mia em wyboru. - To brzmi wiarygodnie. Pami tam, jak ona wygl da a - Bliss wybuchn a miechem. Po chwili opanowa a si i ci gn a dalej: - Ale nie przypuszczam, eby Hiroko unieruchomi a ci stalowym ciskiem albo zaci gn a ci , dr cego ze strachu, do ka.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Oczywi cie, e nie. Mia em na to ochot . Ale niemniej jednak to by a jej propozycja. - Stale ci si co takiego zdarza, Golari? - spyta Pelorat, z lekk nut zazdro ci w g osie. - Oczywi cie, Pel. Nie mo e by inaczej - powiedzia a Bliss. - Kobiety lec do niego jak my do lampy. - Chcia bym, eby tak by o - rzek Trevize ale nie jest. Zreszt ciesz si , e tak nie jest mam co innego do roboty. Nie zmienia to jednak faktu, e tym razem rzeczywi cie nie mo na mi si by o oprze . W ko cu jeste my pierwszymi lud mi z innego wiata, których Hiroko, a pewnie i wszyscy inni tu widzieli. Z jej lu nych uwag wywnioskowa em, e podnieca a j my l, i - anatomicznie czy technicznie - mog si ró ni od Alfian. Obawiam si , e si zawiod a. - Oho! - rzek a Bliss. - A ty? - Ja nie - odpar Trevize. - By em na wielu wiatach i mam troch do wiadczenia. Przekona em si , e i ludzie, i seks wsz dzie s tacy sami. Je li istniej jakie zauwa alne ró nice, to s one jednocze nie b ahe i niemi e. Te perfumy, które zdarzy o mi si w cha ! Pami tam te pewn od dam , która po prostu nie mog a bez g nej muzyki, a ta muzyka sk ada a si z niesamowitych pisków. Tak wi c, kiedy w cza a muzyk , to z kolei ja nie mog em. Wierzcie mi lubi , kiedy jest to w tym samym, starym stylu. - Skoro mowa o muzyce - powiedzia a Bliss - to po kolacji jeste my zaproszeni na koncert. Zdaje si , e to b dzie uroczysta ceremonia, specjalnie na nasz cze . Jak si zorientowa am, Alfianie s bardzo dumni ze swojej muzyki. Trevize skrzywi si . - To, e s dumni, wcale nie sprawi, e ich muzyka b dzie lepiej brzmia a w naszych uszach. - Pozwól mi sko czy - powiedzia a Bliss. Z tego, co us ysza am, wynika, e doskonale graj na staro ytnych instrumentach. Przy tej okazji mo e uda si nam dowiedzie czego o Ziemi. Trevize uniós brwi do góry. - Interesuj ca my l. Ale to mi przypomina, e oboje mieli cie postara si zdoby jakie informacje. Janov, widzia si z tym Monolee, o którym mówi a Hiroko? - Tak - odpar Pelorat. - Sp dzi em z nim trzy godziny. Hiroko nic nie przesadzi a. By to jeden monolog z jego strony, a kiedy zbiera em si na obiad, z apa mnie za r i nie chcia pu ci , dopóki nie obieca em, e wróc , jak tylko b móg , eby go jeszcze pos ucha . - Powiedzia ci co ciekawego? - On te , jak wszyscy inni, upierali si , e ca a Ziemia jest ska ona zabójczym promieniowaniem radioaktywnym. Powiedzia te , e ich przodkowie byli ostatnimi, którzy opu cili Ziemi i e gdyby te go nie zrobili, to wszyscy zgin liby... Mówi to z takim przekonaniem, e nie sposób by o mu nie uwierzy . Golan jestem przekonany, e Ziemia jest martwa i e nasze poszukiwania s bezcelowe. 79. Trevize wyprostowa si w krze le i zmierzy wzrokiem Pelorata, który siedzia na w skim ku. Bliss podnios a si z miejsca i spogl da a to na jednego, to na drugiego. W ko cu Trevize powiedzia : - Pozwól, Janov, e to ja b os dza , czy nasze poszukiwania s bezcelowe. Powiedz mi lepiej, co ci ten stary gadu a naopowiada ... oczywi cie, w skrócie. - Robi em notatki z tego, co mówi . Uwiarygodnia o to moj rol uczonego, ale nie musz si do nich odwo ywa . Ten jego monolog to by prawdziwy strumie wiadomo ci. Wszystko, co mówi , przypomina o mu o czym innym, ale rzecz jasna - przez ca e ycie stara em si systematyzowa informacje poszukuj c rzeczy wa nych i istotnych dla mnie, tak e w ko cu umiej tno przedstawiania w skondensowanej formie nawet bardzo d ugich i bez adnych opowie ci sta a si moj drug natur ... Trevize przerwa mu, mówi c agodnie: - Do rzeczy, Janov, do rzeczy. Pelorat chrz kn z zak opotaniem. - Tak, oczywi cie, stary. Postaram si przedstawi to chronologicznie i w pewnym porz dku. A zatem Ziemia by a kolebk ludzko ci i milionów gatunków ro lin i zwierz t. By o tak przez niezmierzony czas, a do wynalezienia sposobu podró y przez nadprzestrze . Wtedy to za ono wiaty Przestrze ców. Oderwa y si one od Ziemi, wykszta ci y sw w asn kultur i zacz y pogardza macierzyst planet i gn bi jej mieszka ców.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Trwa o to kilkaset lat, po czym Ziemi uda o si odzyska wolno , chocia Monolee nie wyja ni dok adnie, w jaki sposób, a ja nie mia em pyta , nawet gdybym zdo mu przerwa , bo to by mu tylko da o okazj do nowych dygresji. Wspomnia o jakim bohaterze nazwiskiem Elijah Baley, ale to, co o nim mówi , by o tak typowe dla pewnych legend, w których wszystkie osi gni cia wielu pokole przypisuje si jednej osobie, e nie warto by o stara si ... - W porz dku, Pel, rozumiemy to - przerwa a mu Bliss. Pelorat znowu umilk i zastanawia si przez chwil . Potem powiedzia : - Oczywi cie. Przepraszam. Ziemia zapocz tkowa a drug fal osadnictwa, zak adaj c wiele nowych wiatów, ale na zupe nie inn mod . Ta nowa fala kolonizatorów okaza a si bardziej energiczna ni pierwsza, wyprzedzi a Przestrze ców, pobi a i przetrwa a ich, a w ko cu za a Imperium Galaktyczne. Podczas wojen osadników z Przestrze cami... nie, nie wojen... Monolee starannie unika tego s owa, u ywaj c terminu "konflikt"... a wi c wtedy Ziemia sta a si radioaktywna. - To mieszne, Janov - powiedzia , wyra nie zawiedziony, Trevize. - W jaki sposób jaki wiat mo e si sta radioaktywny? Ka dy wiat, od chwili jego powstania, jest w takim czy innym, ale w sumie niewielkim stopniu radioaktywny, lecz ten stopie powoli si zmniejsza. aden wiat nie staje si radioaktywny. Pelorat wzruszy ramionami. - Powtarzam tylko to, co us ysza em. A on opowiedzia mi tylko to, co sam us ysza od kogo innego, kto z kolei us ysza to od innego, i tak dalej. To ludowa wersja historii, powtarzana z pokolenia na pokolenie, kto wie jak zniekszta cona i ubarwiona przez rzesze tych, którzy przekazywali j sobie z ust do ust. - Rozumiem, ale czy nie ma tu jakich ksi ek, dokumentów, w których historia zosta a utrwalona w czasach staro ytnych i które dzi ki temu mog yby by jej wierniejszym zapisem ni te opowie ci? - Wyobra sobie, e uda o mi si zada mu to pytanie, ale odpowied jest przecz ca. Powiedzia , e kiedy mieli takie ksi ki, ale e zagin y dawno temu, a poza tym by o w nich w nie to, co mi opowiada . - Tak, tyle e nie le przekr cone. Wci ta sama historia. Na ka dym wiecie, na którym si znajdziemy, okazuje si , e materia y dotycz ce Ziemi w ten czy inny sposób zagin y... No dobrze, a sk d jego zdaniem wzi a si na Ziemi radioaktywno ? Powiedzia co ? - Nic konkretnego. Dowiedzia em si tylko tyle, e to sprawka Przestrze ców, ale zdaje mi si , e dla Ziemian Przestrze cy byli czym w rodzaju demonów odpowiedzialnych za wszystkie nieszcz cia. Radioaktywno ... Przerwa mu czysty g os: - Bliss, czy ja jestem Przestrze cem? W w skich drzwiach prowadz cych do drugiej izby sta a Fallom, z potarganymi w osami, w koszuli nocnej (dopasowanej do pe niejszego cia a Bliss), która zsun a si jej z jednego ramienia, ukazuj c nierozwini pier . - Martwimy si , czy nas nikt nie pods uchuje z zewn trz, a zapomnieli my o tym, kogo mamy wewn trz - powiedzia a Bliss. - Dlaczego tak mówisz, Fallom? - podnios a si i zbli a do niej. - Nie mam ani tego, co oni - Fallom wskaza a Trevizego i Pelorata - ani tego, co ty, Bliss. Jestem inna. Czy to dlatego, e jestem Przestrze cem? - Jeste Przestrze cem - powiedzia a agodnie Bliss - ale ma e ró nice nie s wa ne. Wracaj do ka. Fallom odwróci a si pos usznie, jak zawsze wtedy, kiedy Bliss tego chcia a, ale zanim wysz a, spyta a: - A czy jestem demonem? Co to jest demon? - Zaczekajcie na mnie chwil - powiedzia a Bliss. - Zaraz wracam. Po pi ciu minutach by a z powrotem. Potrz sn a g ow . - B dzie spa a, dopóki jej nie obudz . Chyba powinnam to by a zrobi wcze niej, ale ingerencja w czyj mózg jest usprawiedliwiona tylko w razie nag ej potrzeby... Nie mog pozwoli , eby zastanawia a si nad tym, czym jej cia o ró ni si od naszych - doda a tonem usprawiedliwienia. - Kiedy i tak b dzie si musia a dowiedzie , e jest hermafrodyt - powiedzia Pelorat. - Kiedy tak, ale nie teraz. Opowiadaj dalej, Pel. - W nie - rzek Trevize. - Zanim nam co innego nie przeszkodzi.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- No wi c Ziemia, a przynajmniej jej skorupa, sta a si radioaktywna. W owym czasie Ziemia by a sto zaludniona, a najwi ksze skupiska ludzi znajdowa y si w wielkich miastach, które w przewa aj cej cz ci zbudowane by y pod ziemi ... - No, to na pewno nie by o tak - przerwa mu Trevize. - To lokalny patriotyzm ka e gloryfikowa przesz i mówi o z otym wieku tej czy innej planety. A szczegó y zosta y zaczerpni te z historii Trantora, jego z otego wieku, kiedy by stolic imperium obejmuj cego ca Galaktyk . Pelorat chwil milcza , a potem powiedzia : - S uchaj, Golan nie ucz mnie abecad a mojego zawodu. My, mitolodzy, doskonale wiemy, e mity i legendy zawieraj ró ne zapo yczenia, pouczenia moralne, odniesienia do cyklicznego charakteru zjawiska przyrody i setki innych elementów zniekszta caj cych ich pierwotne przes anie i staramy si oddzieli to wszystko i dotrze do j dra, do tego ziarna prawdy. Zreszt tych samych technik trzeba u ywa w przypadku najbardziej nawet rzeczowych relacji historycznych, bo nikt nigdy nie pisze obiektywnej prawdy - je li w ogóle co takiego jak prawda obiektywna mo e istnie . Teraz na przyk ad przekazuj wam mniej wi cej to, co powiedzia mi Monolee, ale przypuszczam, e mimo usilnych stara te zniekszta cam to w pewien sposób. - No ju dobrze, Janov - rzek Trevize. Mów dalej. Nie chcia em ci obrazi . - I nie czuj si obra ony. W miar jak radioaktywno ros a, te wielkie miasta - zak adaj c, e faktycznie istnia y - obumiera y i rozpada y si , a w ko cu z licznej ludno ci Ziemi zosta y tylko niedobitki, które szuka y schronienia w rejonach, gdzie stopie promieniowania by stosunkowo niski. Liczba ludno ci utrzymywa a si na sta ym poziomie, dzi ki rygorystycznemu przestrzeganiu kontroli urodzin i eutanazji wszystkich, którzy uko czyli sze dziesi t lat. - To straszne - wzdrygn a si Bliss. - Bez w tpienia - zgodzi si Pelorat - ale wed ug Monolee tak w nie by o. I mo e to by prawda, gdy z pewno ci nie przynosi to Ziemianom chluby, a jest ma o prawdopodobne, eby wymy lili co tak niepochlebnego dla siebie. Ziemianie, wcze niej prze ladowani przez Przestrze ców, stali si wtedy obiektem prze ladowa ze strony Imperium, cho tu akurat, lituj c si nad swym losem, Ziemianie mogli przesadzi . Znany jest przypadek... - Dobrze, dobrze, Janov. Opowiesz o tym innym razem. Teraz, prosz , wracaj do sprawy Ziemi. Przepraszam. Imperium, w przyp ywie askawo ci, zgodzi o si usun ska on ziemi i zast pi j sprowadzon z innych wiatów. Nie trzeba chyba mówi , e by o to bardzo pracoch onne i kosztowne zadanie i Imperium szybko zniech ci o si do tego, szczególnie e (je li si trafnie domy lam) zbieg o si to w czasie z upadkiem Kandara V, po którym Imperium mia o wa niejsze sprawy ni ratowanie Ziemi. Tymczasem poziom radioaktywno ci stale si zwi ksza , a liczba ludno ci spada a, a w ko cu Imperium, w kolejnym przyp ywie askawo ci, zaofiarowa o si przetransportowa resztk mieszka ców Ziemi na nowy wiat... krótko mówi c, na ten w nie wiat. Zdaje si , e wcze niej jaka ekspedycja wprowadzi a do oceanu pewne organizmy, tak e kiedy opracowano plan ewakuacji Ziemian, na Alfie istnia a ju atmosfera tlenowa i by y bogate zasoby po ywienia. Przy tym aden inny wiat Imperium Galaktycznego nie spogl da akomie na Alf , gdy ludzie ywi jak antypati do planet kr cych wokó podwójnych gwiazd. My , e bierze si to st d, e w uk adach tych gwiazd jest tak ma o odpowiednich planet, e nie zasiedla si nawet tych, które akurat nadaj si do tego, przypuszczaj c, e z nimi te jest co nie w porz dku. To powszechny sposób my lenia. Dobrze znany jest na przyk ad przypadek... - Pó niej opowiesz o tym dobrze znanym przypadku, Janov - przerwa mu Trevize. - Wracaj do sprawy ewakuacji. - Pozosta o tylko - Pelorat mówi teraz troch szybciej - przygotowa jaki l d. Znaleziono miejsce, gdzie ocean by najp ytszy, przerzucono tam ziemi z g bszych partii i tak stworzono t wysp , Now Ziemi . Potem dodano tam korale i zasadzono ro liny l dowe, aby system korzeni utrzyma gleb . I tym razem Imperium postawi o sobie wielkie zadanie. Mo e pocz tkowo projektowano za enie ca ych kontynentów, ale kiedy utworzono t wysp , zapa Imperium ostyg . To, co zosta o z ludno ci Ziemi, sprowadzono tutaj. Imperium zabra o swój sprz t i ludzi i przesta o si interesowa Alf . Ziemianie znale li si w kompletnej izolacji. - Kompletnej? - spyta Trevize. - Czy by Monolee powiedzia ci, e a do naszego przylotu nie zjawi si tu nigdy nikt z innej planety?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Prawie kompletnej - powiedzia Pelorat. My , e nie ma tu po co przylatywa , nawet je li nie bra pod uwag tej przes dnej niech ci do gwiazd podwójnych. Raz na jaki czas mo e tu zawita jaki statek, tak jak nasz, ale w ko cu odlatuje. I tyle. - Pyta Monolee, gdzie le y Ziemia? - spyta Trevize. - Oczywi cie. Nie wie. - Jak mo e tyle wiedzie o historii Ziemi i nie wiedzie , gdzie si ona znajduje? - Spyta em go nawet konkretnie, Golan czy ta gwiazda, która znajduje si oko o parseka od Alfy mo e by s cem, wokó którego kr y Ziemia. Nie wiedzia , co to parsek, wi c wyja ni em mu, e w astronomii to niewielka odleg . Odpar na to, e bez wzgl du na to, czy wielka czy niewielka, nie wie, gdzie le y Ziemia i nie zna nikogo, kto by o tym wiedzia , a poza tym, jego zdaniem, nie powinno si jej szuka . Powiedzia , e powinno si j zostawi w spokoju, niech sobie kr y bez ko ca w przestrzeni. - Zgadzasz si z nim? - spyta Trevize. Pelorat potrz sn ze smutkiem g ow . - Niezupe nie. Ale powiedzia , e je li radioaktywno dalej wzrasta a w takim tempie, to krótko po ewakuacji Ziemia musia a w ogóle przesta si nadawa do zamieszkania i teraz musi p on tak intensywnie, e nikt si do niej nawet nie mo e zbli . - Bzdura - rzek stanowczo Trevize. - Planeta nie mo e si sta radioaktywna, a nawet gdyby si sta a, to poziom radioaktywno ci nie mo e ustawicznie rosn . Radioaktywno mo e tylko zmniejsza si . - Ale Monolee jest o tym wi cie przekonany. Wszyscy ludzie na ró nych wiatach, z którymi o tym rozmawiali my, zgadzaj si w tym punkcie, e Ziemia jest radioaktywna. Na pewno nie ma sensu tam lecie . 80. Trevize wzi g boki oddech, a potem powiedzia , starannie panuj c nad g osem: - Bzdura, Janov. To nieprawda. - Nie mo esz, stary, wierzy , e co jest takie, a nie inne tylko dlatego, e chcesz, eby by o takie, a nie inne - odpar Pelorat. - To, co chc , nie ma tu nic do rzeczy. Na ka dym wiecie stwierdzali my, e zosta y usuni te wszystkie wzmianki na temat Ziemi. Dlaczego mia by je kto usuwa , gdyby nie by o czego ukrywa , gdyby Ziemia by a martwym, ska onym radioaktywno ci wiatem, do którego nie mo na si nawet zbli ? - Nie wiem, Golan. - Owszem, wiesz. Kiedy zbli ali my si do Melpomenii, sam powiedzia , e by mo e radioaktywno jest tylko jedn stron monety. Powiedzmy, e niszczysz wszelkie zapiski, aby usun konkretne informacje i wymy lasz opowie o radioaktywno ci, aby stworzy informacje myl ce. I jedno, i drugie mo e skutecznie zniech ci ka dego do podejmowania jakichkolwiek prób znalezienia Ziemi, a nam nie wolno da si zniech ci . - Uwa asz, zdaje si , e ta s siednia gwiazda mo e by s cem Ziemi - powiedzia a Bliss. Po co zatem roztrz sa problem radioaktywno ci? Jakie to ma znaczenie? Czy nie lepiej po prostu tam polecie i sprawdzi , czy to faktycznie Ziemia, a je li tak, to przekona si na miejscu, czy jest, czy nie jest radioaktywna? - Nie lepiej, dlatego, e ci na Ziemi musz dysponowa jak niezwyk si i wola bym dowiedzie si czego o nich i o ich wiecie, zanim si tam zbli . Na razie, poniewa w dalszym ci gu nie wiem nic o Ziemi, taki krok by by niebezpieczny. My , e powinienem zostawi was na Alfie i sam polecie na Ziemi . Wystarczy, e zaryzykuj swoje ycie. - Nie, Golan - rzek stanowczo Pelorat. Bliss i dziecko mog tutaj zosta i poczeka , ale ja musz lecie z tob . Zacz em szuka Ziemi, kiedy ciebie nie by o jeszcze na wiecie i teraz, kiedy cel jest tak bliski, nie mog - bez wzgl du na to, jakie by mi grozi o niebezpiecze stwo - wycofa si z tego. - Bliss i dziecko nie b tu czeka - powiedzia a Bliss. - Jestem Gaj , a Gaja potrafi obroni nas wszystkich nawet przed Ziemi . - Mam nadziej , e si nie mylisz - rzek ponuro Trevize - ale Gaja jako nie potrafi a zapobiec usuni ciu ze swej pami ci dawnych wspomnie o Ziemi. - To sta o si we wczesnym okresie istnienia Gai, kiedy nie by a ona jeszcze dobrze zorganizowana. Teraz sprawy wygl daj inaczej.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Mam nadziej , e jest tak, jak mówisz... A mo e jeste taka pewna, bo uda o ci si dzisiaj uzyska jakie informacje o Ziemi? Prosi em ci , eby porozmawia a z jakimi starszymi kobietami. - I porozmawia am. - I czego si dowiedzia ? - O Ziemi - niczego. W tym wzgl dzie w ich umys ach jest zupe na pustka. - Ach tak. - Ale dowiedzia am si , e maj bardzo rozwini biotechnologi . - Czy by? - Mimo tego, e kiedy zaczynali, na tej ma ej wysepce by o niewiele gatunków, uda o im si wyhodowa i wypróbowa niezliczone gatunki ro lin i zwierz t i stworzy tu trwa równowag ekologiczn . Wyhodowali nowe odmiany organizmów wodnych, które y w oceanie, kiedy przybyli tu par tysi cy lat temu, o wi kszych warto ciach od ywczych i lepszym smaku. To nie dzi ki ich biotechnologii ten wiat sta si istnym rogiem obfito ci. Maj te pewne plany wobec samych siebie. - Jakiego rodzaju? - Doskonale wiedz , e w obecnych warunkach, yj c na tym niewielkim, jedynym na tym wiecie skrawku l du, nie mog zwi ks swego obszaru posiadania, wi c my o przekszta ceniu si w organizmy ziemnowodne. - W co? - W organizmy ziemnowodne. Chc wykszta ci u siebie skrzela. Oprócz p uc. Chc móc sp dza sze okresy pod wod , znale p ytsze miejsca i wybudowa tam osiedla. Moja informatorka opowiada a o tym z wielkim zapa em i przej ciem, ale przyzna a, e cho zajmuj si tym problemem ju od kilkuset lat, nie uda o im si na razie du o osi gn . - S wi c dwie dziedziny - rzek Trevize - w których mog by lepsi od nas - regulacja pogody i biotechnologia. Ciekaw jestem, jakimi te dysponuj technologiami. - Musieliby my znale specjalistów - powiedzia a Bliss - a ci by mo e nie chcieliby o tym rozmawia . - Nie jest to nasze najwa niejsze zadanie tutaj - rzek Trevize - ale na pewno Fundacja mog aby si czego nauczy na tym miniaturowym wiecie. - Dosy dobrze radzimy sobie na Terminusie z regulacj pogody - zauwa Pelorat. - Regulacja pogody dzia a do dobrze na wielu wiatach - odpar Trevize - ale w ka dym przypadku jest to regulacja w skali ca ego wiata. Natomiast Alfianie reguluj pogod na ma ym kawa ku swego wiata, a wi c musz dysponowa technikami, jakich my nie znamy... Masz co jeszcze, Bliss? - Zaproszenie. Zdaje si , e ci ludzie bardzo lubi wi towa i robi to, kiedy maj wolny czas i nie musz zajmowa si rolnictwem i owieniem ryb. Dzisiaj, po kolacji, odb dzie si festiwal muzyczny. Mówi am wam ju o tym. Natomiast jutro, w dzie , b dzie festiwal na pla y. Zdaje si , e wszyscy mieszka cy wyspy, którzy b mogli oderwa si od swoich prac polowych, wylegn na brzeg oceanu rozkoszowa si s cem i wod , gdy pojutrze ma pada . Rankiem, tu przed deszczem, maj powróci odzie rybackie, a wieczorem odb dzie si zbiorowa degustacja tego, co owili. Pelorat j kn : - I teraz posi ki s wystarczaj co obfite. Jak b dzie wygl da a ta degustacja? - Je li dobrze zrozumia am, to wa na b dzie nie obfito , ale ró norodno potraw. W ka dym razie wszyscy czworo jeste my zaproszeni na te wszystkie uroczysto ci, szczególnie na dzisiejszy festiwal muzyczny. - Gra na antycznych instrumentach? - spyta Trevize. - Tak. - A nawiasem mówi c - co to za instrumenty? Prymitywne komputery? - Nie, nie. O to w nie chodzi, e nie. To w ogóle nie jest muzyka elektroniczna, lecz mechaniczna. Opisywali mi j . Skrobi struny, dm w rury, uderzaj w jakie pud a. - Mam nadziej , e zmy lasz? - rzek z przera eniem Trevize. - Nic podobnego. Zrozumia am te , e twoja Hiroko b dzie d a w jedn z tych rur... zapomnia am jej nazwy... wi c powiniene postara si to znie . - Je li o mnie chodzi - rzek Pelorat - to bardzo chc tam pój . Bardzo ma o wiem o prymitywnej muzyce, wi c chcia bym jej pos ucha .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ona nie jest "moj Hiroko" - powiedzia ch odno Trevize. - Ale jak my lisz, czy to s takie instrumenty, jakich u ywano kiedy na Ziemi? - Tak zrozumia am - odpar a Bliss. - W ka dym razie ta Alfianka mówi a, e zosta y wynalezione na d ugo przed przybyciem tu ich przodków. - W takim razie - rzek Trevize - mo e warto pos ucha tego skrobania, dmuchania i b bnienia. Mo e w ten sposób dowiemy si czego o Ziemi. 81. Dziwna rzecz, ale osob , która najbardziej ucieszy a si perspektyw wzi cia udzia u w wieczorze muzycznym by a Fallom. Wyk pa a si razem z Bliss w ma ej przybudówce, która s a za toalet . By a tam gor ca i zimna (a raczej ciep a i ch odna) woda bie ca, umywalka i sedes. Pomieszczenie by o bardzo schludne i czyste, a w promieniach popo udniowego s ca by o tam jasno i przyjemnie. Fallom, jak zwykle, zainteresowa a si piersiami Bliss, która (teraz, kiedy Fallom rozumia a po galaktycznemu) zmuszona by a wyja ni , e tak w nie wygl daj ludzie na jej wiecie, na co Fallom nieuchronnie spyta a: - Dlaczego? - a Bliss, zdecydowawszy po namy le, e nie ma na to pytanie sensownej odpowiedzi, zamkn a dyskusj krótkim: - Dlatego! Kiedy sko czy y k piel, Bliss pomog a Fallom w bielizn dostarczon im przez Alfian i rozszyfrowa a sposób, za pomoc którego mo na by o na to w spódnic . Pomy la a, e od pasa w gór Fallom mo e pozosta , alfia skim zwyczajem, naga. Sama jednak, w ywszy dolne cz ci alfia skiego przyodziewku (do ciasne, jak na jej biodra), w a te sw bluzk . Nie by o powodu, by kr powa si pokaza piersi, szczególnie je li - tak jak jej - by y kszta tne i niedu e, w spo ecze stwie, w którym pokazywa y je wszystkie kobiety, ale... Kiedy zwolni y azienk , weszli tam obaj m czy ni. Trevize mrukn tylko, zgodnie z odwiecznym m skim zwyczajem, co na temat czasu, jaki kobietom zabiera przygotowanie si do wyj cia. Bliss okr ci a Fallom, aby sprawdzi jak na jej ch opi cych biodrach i po ladkach le y spódnica. - To bardzo adna spódnica, Fallom - powiedzia a. - Podoba ci si ? Fallom spojrza a w lustro i odpar a: - Tak. Ale czy nie b dzie mi zimno bez niczego? - doda a, przesuwaj c r po go ych piersiach. - Nie s dz , Fallom. Na tym wiecie jest zupe nie ciep o. - Ale ty masz co na sobie. - Tak. Tak si chodzi na moim wiecie. Teraz pos uchaj, Fallom. Podczas kolacji i pó niej b dzie z nami wielu Alfian. Jak my lisz, zniesiesz to? Fallom zrobi a przygn bion min , wi c Bliss pospieszy a z pocieszeniem. -B siedzia a z twojej prawej strony i trzyma a ci za r . Z drugiej strony b dzie siedzia Pel, a naprzeciw ciebie, po drugiej stronie sto u, usi dzie Trevize. Nie pozwolimy nikomu odzywa si do ciebie, a ty sama te nie b dziesz musia a do nikogo mówi . - Spróbuj , Bliss - pisn a wysokim g osem Fallom. - A potem - powiedzia a Bliss - Alfianie zagraj dla nas na swój specjalny sposób. B dziemy ucha muzyki. Wiesz, co to muzyka? - Zanuci a jak melodi , staraj c si jak najlepiej na ladowa organy elektroniczne. Fallom rozpromieni a si . - Chodzi ci o... - Ostatnie s owo wypowiedzia a w swoim j zyku i zacz a co piewa . Bliss otworzy a szeroko oczy. By a to pi kna, cho nieco dziwna i obfituj ca w trele melodia. - Tak. To muzyka - powiedzia a. Fallom rzek a z o ywieniem: - Jemby ca y czas robi ... - zawaha a si chwil , a potem zdecydowa a si u galaktycznego s owa - muzyk . Na... Tu znowu powiedzia a co w swoim j zyku. - Na felecie? - powtórzy a niepewnie Bliss. Fallom roze mia a si : - Nie na felecie, na... Teraz, kiedy Fallom powiedzia a oba s owa jedno po drugim, Bliss dostrzeg a ró nic w wymowie, ale straci a nadziej , e potrafi powtórzy solaria sk nazw instrumentu. - A jak to wygl da? - spyta a. Ograniczony zasób s ów galaktycznych, którym dysponowa a Fallom, nie wystarcza do dok adnego opisu instrumentu, a gesty, którymi pomaga a sobie Fallom, te nie wytworzy y w umy le Bliss adnego wyra nego kszta tu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jemby pokaza mi, jak gra na... - powiedzia a z dum Fallom. - Porusza am palcami dok adnie tak jak on, ale powiedzia , e nied ugo nie b musia a ich u ywa . Oczy Fallom b yszcza y, a my l o przyjemno ciach, które j czekaj , pomog a jej dotrwa do ko ca wystawnej kolacji i znie zarówno t um ludzi, jak ich miechy i ca y ha as wokó . Tylko raz, kiedy kto niechc cy wywróci pó misek i tu obok nich podniós si wrzask, Fallom zrobi a przestraszon min , ale Bliss natychmiast mocno j obj a. - Zastanawiam si , czy nie da oby si za atwi , eby my jadali osobno - mrukn a Bliss do Pelorata. - W przeciwnym razie b dziemy musieli st d odlecie . Ma o, e musz je te wszystkie bia ka zwierz ce, to do tego nie mog tego robi w spokoju. - To tylko podniecenie - odpar Pelorat, który zniós by wszystko, co mie ci o si w granicach rozs dku, a odpowiada o jego wyobra eniu o pierwotnych zwyczajach i wierzeniach. A potem kolacja si sko czy a i obwieszczono, e wkrótce rozpocznie si festiwal. 82. Sala, w której mia si odby festiwal, by a prawie tak du a jak sala jadalna. Sta y w niej w rz dach sk adane (do niewygodne, jak si przekona Trevize) krzes a dla oko o stu pi dziesi ciu osób. Posadzono ich, jako go ci honorowych, w pierwszym rz dzie, a niektórzy z Alfian wyra ali si z uznaniem o ich strojach. Obaj panowie byli od pasa w gór nadzy. Trevize napina mi nie brzucha, kiedy sobie o tym przypomina , i od czasu do czasu spogl da z zadowoleniem na sw ow osion klatk piersiow . Pelorat, ca kowicie poch oni ty obserwowaniem tego, co si dzieje wokó , nie zwraca uwagi na swój wygl d. Zerkano ukradkiem ze zdziwieniem na bluzk Bliss, ale nikt nic nie powiedzia na ten temat. Trevize zauwa , e sala by a wype niona tylko w po owie a wi kszo publiczno ci stanowi y kobiety, prawdopodobnie dlatego, e wielu m czyzn by o na morzu. Pelorat tr ci okciem Trevizego i powiedzia : - Maj elektryczno . Trevize spojrza na rurki umieszczone pionowo na cianach i na inne, na suficie. L ni y agodnym wiat em. - To fluorescencja - powiedzia . - Do prymitywna. - Zgoda, ale spe nia swoj rol . Mamy to w naszym domku i w przybudówce, ale my la em, e to tylko dekoracja. Je li uda nam si odkry sposób, w jaki si je uruchamia, to nie b dziemy musieli siedzie po ciemku. - Mogli nam o tym powiedzie - powiedzia a z irytacj Bliss. - My leli, e wiemy - rzek Pelorat. - e ka dy to wie. Zza zas ony za scen wysz y cztery kobiety i usiad y przed widowni . Ka da trzyma a instrument wykonany z lakierowanego drewna. Wszystkie instrumenty mia y podobne kszta ty, które jednak trudno by o opisa . Ró ni y si przede wszystkim wielko ci . Jeden by zupe nie ma y, dwa nieco, a czwarty du o wi kszy. Ka da z kobiet trzyma a w drugiej d oni d ugi pr t. Publiczno przywita a je lekkimi gwizdami, na co wszystkie sk oni y si . Ka da z nich mia a piersi przepasane kawa kiem gazy, jak gdyby w obawie, by nie przeszkadza y w czasie gry. Trevize zinterpretowa gwizdy jako znak aprobaty albo zadowolenia i uzna , e b dzie grzecznie, je li przy czy do nich swój w asny. Na to Fallom doda a swój, który jednak by raczej trelem ni gwizdem i dopiero Bliss uciszy a j , gdy ludzie zaczynali si ju na nich ogl da . Trzy z kobiet na scenie umie ci y, bez adnego przygotowania, swoje instrumenty jednym ko cem pod brod , natomiast czwarty pozosta na ziemi, mi dzy nogami trzymaj cej go kobiety. Wszystkie zacz y przeci ga pr tami w poprzek ci gn cych si prawie przez ca d ugo ka dego z instrumentów strun, przebieraj c jednocze nie szybko palcami po ich zako czeniach. A wi c to by o to "skrobanie", którego spodziewa si Trevize, ale w niczym nie przypomina o adnego skrobania. Przeciwnie, by y to mi e, melodyjne d wi ki, które - cho ka dy instrument brzmia nieco inaczej ni pozosta e - uk ada y si w harmonijn ca . Muzyce tej brakowa o niesko czonej z ono ci charakteryzuj cej muzyk elektroniczn ("prawdziw muzyk " - jak mimowiednie pomy la Trevize). Wydawa a si te do jednostajna, ale w miar up ywu czasu, kiedy jego s uch przyzwyczai si do tego dziwnego systemu d wi ków, zacz dostrzega w niej pewne subtelne ró nice. Wymaga o to du ej koncentracji uwagi i by o cz ce, wi c zat skni do matematycznej precyzji i czysto ci d wi ku g nej, "prawdziwej"
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
muzyki. Przysz o mu jednak do g owy, e gdyby przez d y czas s ucha muzyki wykonywanej na tych prostych, drewnianych instrumentach, to pewnie polubi by j . Hiroko wyst pi a dopiero po trzech kwadransach. Od razu spostrzeg a Trevizego, siedz cego w pierwszym rz dzie, i u miechn a si do niego. Ca dusz przy czy si do powitalnych gwizdów widowni. Wygl da a licznie w d ugiej, wykwintnej spódnicy i z wielkim kwiatem we w osach. W przeciwie stwie do wyst puj cej przed ni czwórki, piersi mia a odkryte, zapewne dlatego, e nie by o obawy, aby przeszkadza o jej to w grze. Jej instrument okaza si d ug na oko o dwie trzecie metra i grub na jakie dwa centymetry rurk z ciemnego drzewa. Podnios a go do ust i zacz a dmucha w otwór znajduj cy si przy jednym z ko ców instrumentu, przebieraj c jednocze nie palcami po metalowych klawiszach umieszczonych na jego wierzchniej stronie. Pop yn y cienkie, s odkie, wibruj ce tony. Na pierwszy d wi k Fallom chwyci a Bliss za rami i powiedzia a: - Bliss, to jest... - a ostatnie s owo znowu zabrzmia o w uszach Bliss jak "felet". Bliss potrz sn a g ow , na co Fallom powiedzia a, tym razem ciszej: - Na pewno. Ludzie zacz li spogl da na Fallom. Bliss zakry a jej r usta, pochyli a si nad ni i z naciskiem mrukn a: - Cicho! Fallom nie próbowa a ju nic mówi i s ucha a gry, ale jej palce porusza y si nerwowo, jak gdyby naciska a klawisze. Jako ostatni wyst pi starszy m czyzna ze obkowanym instrumentem o szerokich bokach, zawieszonym na pasach przerzuconych przez ramiona. Trzymaj c ka dy bok jedn r , rozci ga i ciska ten instrument, przy czym jego prawa d wciska a po kilka czarnych i bia ych listewek onych poziomo na tym boku. wi k tego instrumentu wyda si Trevizemu prawie barbarzy ski i szczególnie przykry, jak szczekanie psów na Aurorze, ale nie dlatego, eby w czym je przypomina , lecz dlatego, e budzi podobne doznania. Bliss wygl da a tak, jakby za chwil mia a zas oni r kami uszy, a Pelorat ucha ze zmarszczon twarz . Tylko Fallom zdawa a si zadowolona, gdy lekko przytupywa a nog i Trevize stwierdzi , ku swemu zdziwieniu, e w muzyce tej jest pewien rytm, któremu odpowiada przytupywanie Fallom. Wreszcie wyst p dobieg ko ca i zerwa a si prawdziwa burza gwizdów, w której wyra nie s ycha te by o przenikliwy g os Fallom. Potem publiczno wsta a z miejsc i potworzy y si ma e grupki rozprawiaj cych g no i z ywieniem, jak chyba zawsze przy okazji publicznych zgromadze , Alfian. Muzycy, którzy brali udzia w koncercie, stali w pobli u sceny i rozmawiali z osobami, które podchodzi y do nich, aby pogratulowa im wyst pu. Fallom wymkn a si Bliss i podbieg a do Hiroko. - Hiroko! - krzykn a, chwytaj c szybko powietrze. - Poka mi ten... - Co, kochanie? - spyta a Hiroko. - To, na czym gra . - Ach to! - roze mia a si Hiroko. - To flet, ma a. - Mog to zobaczy ? - Dobrze. - Hiroko otworzy a futera i wyj a instrument. By roz ony na trzy cz ci, ale Hiroko szybko go z a i przy a ustnik do warg Fallom. - Dmuchnij tu. - Wiem, wiem - odpar a szybko Fallom i wyci gn a r . Hiroko automatycznie cofn a r ce i podnios a flet do góry. - Dmuchnij, dziecko, ale nie dotykaj. Fallom zrobi a zawiedzion min . - Mog popatrzy ? Nie b dotyka . - Oczywi cie, kochanie. Znowu wyci gn a ku niej flet i Fallom utkwi a w nim pa aj cy wzrok. Nagle wiat a lekko pociemnia y i rozleg si niepewny i dr cy d wi k fletu. Hiroko ze zdziwienia ma o nie upu ci a fletu, a Fallom krzykn a rado nie: - Uda o si ! Uda o si ! Jemby mówi , e kiedy mi si uda. - Czy to ty zrobi ? - spyta a Hiroko. - Tak, ja. Ja.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Jak to zrobi , dziecko? Bliss, czerwona z zak opotania, powiedzia a: - Przepraszam, Hiroko. Zaraz j st d zabior . - Nie - odpar a Hiroko. - Chc , eby to zrobi a jeszcze raz. Podesz o kilkoro Alfian, przygl daj c si z zaciekawieniem. Fallom zmarszczy a brwi, jakby koncentrowa a uwag . wiat a znowu przygas y, tym razem bardziej ni poprzednio, i znowu rozleg si g os fletu, ale ju pewny i czysty. Potem klawisze zacz y si same porusza i pop yn y ró ne tony. - Jest troch inny ni ... - powiedzia a Fallom, troch zdyszana, jak gdyby to nie strumie powietrza, lecz jej dech wydobywa d wi ki z fletu. - Na pewno czerpie energi z pr du, który zasila te lampy - powiedzia Pelorat do Trevizego. Fallom zamkn a oczy. D wi k by teraz agodniejszy i wyra nie kontrolowany. Flet gra sam. Klawiszy nie porusza y palce, lecz energia przetwarzana i przekazywana przez wci jeszcze nie w pe ni rozwini te guzy mózgu Fallom. Tony, które pocz tkowo zdawa y si niemal niezharmonizowane, u y si w melodi i wszyscy zebrali si wokó Hiroko i Fallom. Hiroko trzyma a delikatnie kciukami i palcami wskazuj cymi ko ce fletu, a Fallom sterowa a z zamkni tymi oczami strumieniem powietrza i ruchem klawiszy. - To jest utwór, który gra am - szepn a Hiroko. - Pami tam go - powiedzia a Fallom, skin wszy lekko g ow , staraj c si nie os abia koncentracji. - Nie pomyli ani jednej nuty - rzek a Hiroko, kiedy Fallom sko czy a. - Ale to nie by o dobrze, Hiroko. Nie zagra tego dobrze. - Fallom! To niegrzecznie - skarci a j Bliss. - Nie wolno... - Prosz jej pozwoli to powiedzie - powiedzia a z naciskiem Hiroko. - Dlaczego nie zagra am dobrze? - Bo ja zagra abym to inaczej. - No to poka , jak ty by to zrobi a. Znowu zabrzmia flet, ale tym razem melodia by a bardziej skomplikowana, gdy klawisze porusza y si szybciej i w bardziej zawi ych kombinacjach ni poprzednio. Muzyka by a nie tylko bardziej z ona, ale te mia a wi kszy adunek uczuciowy i bardziej porusza a. Hiroko zamar a, a w ca ej sali nie s ycha by o najl ejszego szmeru. Cisza trwa a, nawet kiedy Fallom ju sko czy a. Wreszcie Hiroko odetchn a g boko i powiedzia a: - Gra ju to kiedy ? - Nie - odpar a Fallom. - Przedtem mog am u ywa tylko palców, a palcami nie potrafi abym tak zagra . - Potem doda a bez cienia zarozumia ci: - Nikt by tak nie potrafi . - Mo esz jeszcze co zagra ? - Mog co wymy li . - To znaczy... zaimprowizowa ? Fallom zmarszczy a si s ysz c nieznane s owo i spojrza a na Bliss. Bliss skin a g ow i Fallom powiedzia a: - Tak. - A wi c zagraj, prosz - rzek a Hiroko. Fallom pomy la a chwil , a potem wolno zacz a. By y to proste tony, a melodia, któr tworzy y, raczej niewyra na. wiat a to przygasa y, to p on y ywiej, w zale no ci od przyp ywu i odp ywu energii. Nikt nie zwraca na to uwagi, gdy wydawa o si , e jest to raczej skutkiem ni przyczyn muzyki, jak gdyby jaki elektryczny duch s ucha polece fal wi kowych. Potem ta sama kombinacja tonów powtórzy a si , ale g niej, potem jeszcze raz, ale w bardziej rozbudowanej postaci, potem na temat zacz y nak ada si wariacje, a ca sta a si tak przejmuj ca, e s uchacze ledwie mogli oddycha . Na koniec fala d wi ków run a o wiele szybciej, ni si wznios a, a s uchacze poczuli si , jakby nagle spadli na ziemi , cho wci jeszcze trwa o w nich uczucie wznoszenia si . Potem nast pi o istne pandemonium i nawet Trevize, który przywyk do zupe nie innego rodzaju muzyki, pomy la ze smutkiem: "Nigdy ju tego nie us ysz ". Kiedy w ko cu Alfianie, acz niech tnie, uciszyli si , Hiroko wyci gn a flet w stron Fallom. - We go, Fallom, jest twój - powiedzia a. Fallom skwapliwie wyci gn a r , ale Bliss powstrzyma a j , mówi c: - Nie mo emy tego przyj , Hiroko. To zbyt cenny instrument.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Mam jeszcze jeden, Bliss. Nie tak dobry, jak ten, ale tak powinno by . Ten instrument nale y do tego, kto potrafi na nim gra najlepiej. Nigdy jeszcze nie s ysza am takiej muzyki i by oby niegodziwo ci z mojej strony, gdybym zatrzyma a instrument, którego wszystkich mo liwo ci nie potrafi wykorzysta . Gdybym to ja wiedzia a, jak mo na na nim gra , wcale go nie dotykaj c! Fallom wzi a flet z jej r k i z wyrazem wielkiego zadowolenia przycisn a go do piersi. 83. Obie izby ich domku by y dobrze o wietlone lampami fluoroscencyjnymi. W azience by a trzecia lampa. Ich wiat o by o md e i niewygodnie by o przy nim czyta , ale przynajmniej w pomieszczeniach nie by o ciemno. Oci gali si jednak z wej ciem do rodka. Niebo by o pe ne gwiazd, co dla mieszka ca Terminusa, sk d prawie w ogóle nie by o wida adnych gwiazd, a Galaktyka wydawa a si nik mgie , by o zawsze fascynuj cym widokiem. Hiroko, obawiaj c si , aby nie zb dzili w ciemno ciach, odprowadzi a ich pod sam próg. Przez ca drog trzyma a Fallom za r , a i potem, zapaliwszy lampy w domku, zosta a jeszcze z nimi na dworze, wci trzymaj c si dziecka. Bliss spróbowa a wyperswadowa jej jeszcze raz, gdy by o wida , e Hiroko targaj sprzeczne uczucia: - Naprawd , Hiroko, nie mo emy wzi tego fletu. - Nie, on musi nale do Fallom - odpar a Hiroko, ale nadal by a rozstrojona. Trevize patrzy na niebo. Noc by a naprawd ciemna. Nie roz wietla o jej ani s abe wiat o dobiegaj ce z ich domku, ani - tym bardziej - nik e jak iskierki wiat a z dalej po onych budynków. - Hiroko, widzisz t gwiazd , która wieci tak jasno? Jak si nazywa? - spyta . Hiroko zerkn a na niebo i odpar a bez specjalnego zainteresowania: - To Towarzyszka. - Sk d ta nazwa? - Co osiem lat okr a nasze s ce. O tej porze roku jest gwiazd wieczorn . Nie mo na jej ujrze w dzie , kiedy jest nad horyzontem. "Dobrze - pomy la Trevize. - Nie jest kompletn ignorantk w dziedzinie astronomii". A g no powiedzia : - Wiesz o tym, e Alfa ma jeszcze jedn towarzyszk , ale o wiele bardziej oddalon ni ta? Jest bardzo ma a, s abo wieci i mo na j zobaczy tylko przez teleskop. (Sam jej nie widzia , bo nie zada sobie trudu, eby j znale , ale wiadomo o niej znajdowa a si w banku danych komputera). - Uczono nas o tym w szkole - odpar a oboj tnie. - A co powiesz o tej? Widzisz te sze gwiazd w zygzakowatej linii? - To Kasjopea - powiedzia a Hiroko. - Co? - rzek zaskoczony Trevize. - Która? - Wszystkie. Ten ca y zygzak. To Kasjopea. - Dlaczego si tak nazywa? - Brak mi takiej wiedzy. Nie wiem nic o astronomii. - A widzisz najni sz z tych gwiazd tworz cych zygzak, t , która jest ja niejsza od pozosta ych? Co to jest? - Gwiazda. Nie znam jej nazwy. - Ale oprócz tych dwóch gwiazd - towarzyszek, ona jest najbli ej Alfy. Oddalona jest tylko o parsek. - Tak powiadasz? - rzek a Hiroko. - Nie wiem. - A mo e to jest ta gwiazda, wokó której kr y Ziemia? Hiroko spojrza a na ni z nik ym zainteresowaniem. - Nie wiem. Nigdy nie s ysza am, eby kto o tym mówi . - My lisz, e to nie mo e by ta gwiazda? - Sk e mam wiedzie ? Nikt nie wie, gdzie mo e by Ziemia. Teraz mu... musz ju i . Jutro przed festiwalem na pla y jest moja zmiana na polu. Zobaczymy si wszyscy na pla y, zaraz po obiedzie. Tak? - Oczywi cie, Hiroko.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Odwróci a si nagle i, prawie biegn c, znikn a w ciemno ciach. Trevize popatrzy za ni , a potem wszed za reszt do s abo o wietlonego domku. - Jeste w stanie stwierdzi , Bliss, czy ona k ama a, mówi c o Ziemi? - spyta . Bliss potrz sn a g ow . - Nie s dz , eby k ama a. Znajduje si w wielkim napi ciu. Zauwa am to dopiero po koncercie. Istnia o ono, zanim jeszcze zacz z ni rozmawia o gwiazdach. - Czy by zatem z powodu tego fletu? - Mo e. Nie potrafi powiedzie . - Obróci a si do Fallom. - S uchaj, Fallom, chc , eby posz a do swojego pokoju. Kiedy b dziesz gotowa do spania, id do azienki, zrób siusiu, umyj r ce, twarz i by. - Chcia abym pogra na flecie, Bliss. - Ale tylko troch i bardzo cicho. Rozumiesz, Fallom? I b dziesz musia a sko czy , kiedy ci powiem. - Tak, Bliss. Zostali w trójk , Bliss na jedynym krze le, a Pelorat i Trevize na swoich kach. - Czy jest jaki sens zostawa d ej na tej planecie? - spyta a Bliss. Trevize wzruszy ramionami. - Nie zd yli my jeszcze poruszy sprawy Ziemi w zwi zku z tymi staro ytnymi instrumentami, a by mo e mogliby my si w ten sposób czego dowiedzie . Mo e te op aca si poczeka na powrót rybaków. Oni mog wiedzie co , czego nie wiedz ci, co zostaj w domach. - Bardzo w to w tpi - powiedzia a Bliss. Czy aby tym, co ci tu trzyma, nie s czarne oczy Hiroko? - Nie rozumiem, Bliss - odpar z irytacj Trevize. - Co ci obchodz moje sprawy? Dlaczego ro cisz sobie prawo do wyrokowania o mojej moralno ci? - Nie chodzi o twoj moralno . Chodzi o nasz ekspedycj . Chcesz znale Ziemi , aby móg ostatecznie zdecydowa , czy masz racj przedk adaj c Galaxi nad wiaty izoli. Ja te chc , eby to wreszcie rozstrzygn . Mówisz, e po to, eby to zrobi , musisz lecie na Ziemi , i wydajesz si prze wiadczony, e Ziemia kr y wokó tej jasnej gwiazdy. A wi c le my tam. Przyznaj , e by oby dobrze uzyska przedtem jakie informacje o niej, ale jest dla mnie jasne, e tutaj ich nie zdob dziemy. Nie chc tu d ej siedzie tylko dlatego, e podoba ci si Hiroko. - Mo e polecimy - powiedzia Trevize. - Daj mi pomy le . I zapewniam ci , e Hiroko nie b dzie mia a adnego wp ywu na moj decyzj . - Czuj , e powinni my polecie w kierunku Ziemi, cho by po to, eby si przekona , czy jest radioaktywna czy nie - rzek Pelorat. - Nie widz sensu zostawa tu d ej. - Czy aby na pewno nie popychaj ci tam ciemne oczy Bliss? - spyta kpi cym tonem Trevize. Prawie zaraz doda : - Nie, cofam to, Janov. To dziecinne. Niemniej jednak, zupe nie niezale nie od Hiroko, ten wiat jest uroczy i musz powiedzie , e w innej sytuacji kusi oby mnie, eby tu zosta jak najd ej... Nie uwa asz, Bliss, e Alfa obala twoj teori o izolach? - W jaki sposób? - spyta a Bliss. - Utrzymujesz, e ka dy, naprawd odizolowany od reszty Galaktyki wiat musi sta si niebezpieczny i wrogi. - Nawet Comporellon - powiedzia a Bliss spokojnie - który raczej stroni od uczestnictwa w ównym pr dzie ycia Galaktyki, mimo e w teorii jest wiatem stowarzyszonym z Federacj Fundacyjn . - Ale nie Alfa. Ten wiat jest ca kowicie odizolowany, ale nie mo esz si chyba uskar na brak yczliwo ci i go cinno ci z ich strony? Karmi nas, daj nam ubranie i schronienie, urz dzaj festiwale na nasz cze i namawiaj , eby my zostali z nimi d ej. Co im mo na zarzuci ? - Najwyra niej nic. Hiroko oddaje ci nawet swoje cia o. - Bliss, co si tak do tego przyczepi ? - rzek ze z ci Trevize. - Nie odda a mi swego cia a. Oddali my si sobie nawzajem. By to akt obopólny i dla obojga z nas przyjemny. Zreszt ty sama nie wahasz si odda swego cia a, je li ci to odpowiada. - Prosz ci , Bliss, daj spokój - powiedzia Pelorat. - Golan ma ca kowit racj . Nie mo emy si wtr ca do jego prywatnych spraw. - Dopóki nie dotycz one nas - powiedzia a z uporem Bliss. - Nie dotycz was - powiedzia Trevize. Daj ci s owo, e odlecimy st d. Postaramy si uzyska jeszcze jakie informacje, ale to nie potrwa d ugo.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie ufam izolom - powiedzia a Bliss - nawet je li nios dary. Trevize roz r ce. - A wi c wyci gnij wniosek, a potem tak nagnij materia dowodowy, eby go uzasadnia . Zupe nie jak... - Nie mów tego - powiedzia a ostrzegawczo Bliss. - Nie jestem kobiet . Jestem Gaj . To nie ja, lecz Gaja czuje niepokój. - Nie ma powodu do... - W tym momencie kto lekko zaskroba w drzwi. Trevize zamar . Co to? spyta cicho. Bliss wzruszy a ramionami. - Otwórz drzwi i zobacz. Przecie sam nas przekonywa , e to przyjazny wiat i nic nam nie grozi. Trevize jednak waha si , co robi , dopóki zza drzwi nie odezwa si cichy g os: - Otwórzcie. To ja! By to g os Hiroko. Trevize pchn drzwi. Hiroko szybko wesz a do rodka. Mia a mokre policzki. - Zamknij drzwi - wykrztusi a. - Co si sta o? - spyta a Bliss. Hiroko z apa a kurczowo Trevizego za r . - Nie mog am siedzie i czeka . Stara am si , ale nie mog am tego znie . Uciekaj st d! Wszyscy uciekajcie! We cie st d szybko to dziecko. Zabierajcie statek i uciekajcie z Alfy, dopóki jest ciemno. - Ale dlaczego? - spyta Trevize. - Poniewa w przeciwnym razie umrzesz, a z tob ca a reszta. 84. Przez d sz chwil patrzyli na ni w os upieniu. W ko cu Trevize spyta : - Chcesz powiedzie , e twoi ziomkowie zabij nas? - Ju jeste na drodze ku mierci - powiedzia a Hiroko. Po policzkach sp ywa y jej zy. - A z tob twoi towarzysze... Dawno temu nasi uczeni stworzyli wirusa, który dla nas nie jest gro ny, ale zabija przybyszów z innych wiatów. My jeste my uodpornieni na jego dzia anie. - Potrz sn a z rozpacz ramieniem Trevizego. - Zosta zara ony. - Jak? - Kiedy dawali my sobie przyjemno . Jest tylko jeden sposób. - Ale czuj si zupe nie dobrze. - Na razie wirus jest u piony. Przebudzi si , kiedy wróci flota rybacka. Zgodnie z naszym prawem, musz o tym postanowi wszyscy - nawet m czy ni. Na pewno wszyscy postanowi , e musicie umrze i dlatego trzymamy was tu, a do powrotu floty. Odle cie teraz, póki jest ciemno i nikt nic nie podejrzewa. - Dlaczego to robicie? - spyta a ostro Bliss. - Dla naszego bezpiecze stwa. Jest nas ma o, a mamy du o. Nie chcemy, eby niepokoili nas przybysze z innych wiatów. Je li kto tu przyb dzie, a potem opowie, jak yjemy, przylec inni, a zatem kiedy pojawia si u nas jaki statek, musimy mie pewno , e ju nie odleci. - Wobec tego dlaczego nas przed tym przestrzegasz? - spyta Trevize. - Nie pytaj o powód... Nie, powiem wam, skoro znowu to s ysz . S uchajcie... Z s siedniej izby dobiega mi y d wi k fletu. - Nie mog znie my li, e ta muzyka zginie, bo dziecko te b dzie musia o umrze . - Czy to w nie dlatego da Fallom swój flet? - spyta srogim g osem Trevize. - Dlatego, e wiedzia , i po mierci dziecka wróci do ciebie? Hiroko zrobi a przera on min . - Nie, nie przysz o mi to do g owy. A kiedy, po pewnym czasie, uprzytomni am to sobie, wiedzia am, e nie mog do tego dopu ci . Uciekajcie, zabierzcie dziecko, a z nim flet, ebym go ju nigdy nie widzia a. W przestrzeni b dziecie bezpieczni, a u piony wirus, który teraz znajduje si w tym ciele, po pewnym czasie zginie. W zamian prosz , by cie nigdy nie opowiadali o tym wiecie, by nikt inny nie dowiedzia si o nim. - Nie b dziemy o nim opowiada - rzek Trevize. Hiroko spojrza a na niego. Powiedzia a cicho: - Czy mog ci jeszcze raz poca owa , zanim odlecicie?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Nie - odpar Trevize. - Ju raz zosta em zara ony i wystarczy. - A potem doda ju mniej szorstko: - Nie p acz. Ludzie zaczn ci pyta , dlaczego p aczesz, a ty nie b dziesz im mog a powiedzie ... Maj c na wzgl dzie twoje obecne starania, aby nas uratowa , wybaczam ci to, co mi zrobi . Hiroko wyprostowa a si , otar a starannie wierzchem d oni policzki, zaczerpn a g boko powietrza, powiedzia a: - Dzi kuj ci za to - i szybko wysz a. - Zostawimy wiat o zapalone i odczekamy jeszcze troch , a potem uciekamy - powiedzia Trevize. - Bliss, powiedz Fallom, eby przesta a gra . Pami taj oczywi cie o tym, eby zabra ten flet... A potem szybko na statek, je li uda nam si odnale drog w tych ciemno ciach. - Ja j odnajd - powiedzia a Bliss. - Na pok adzie zosta o moje ubranie, a ono te - cho tylko w niewielkim stopniu - jest cz ci Gai. Gaja zawsze bez trudu odnajdzie Gaj . - Znikn a w drugiej izbie, aby przygotowa Fallom do wyj cia. - Nie my lisz, e mogli uszkodzi statek, aby zatrzyma nas na planecie? - spyta Pelorat. - Brak im odpowiedniej techniki - odpar ponuro Trevize. Kiedy wysz a Bliss, prowadz c za r Fallom, Trevize zgasi wiat o. Potem siedzieli cicho w ciemno ciach. Kiedy Treviz otworzy wreszcie ostro nie drzwi, wydawa o im si , e przesiedzieli tak pó nocy, cho min o pewnie nie wi cej ni pó godziny. Niebo wydawa o si troch zachmurzone, ale by o wida gwiazdy. Wysoko na niebie wieci a Kasjopea, z gwiazd , która by mo e by a s cem Ziemi, na dolnym ko cu, By o bezwietrznie i pusto, adnych odg osów. Trevize powoli wysun si na dwór, skin wszy na pozosta ych, aby szli za nim. Jego d niemal machinalnie znalaz a si przy kolbie bicza neuronowego. By pewien, e nie b dzie musia z niego skorzysta , ale... Bliss przesun a si na czo o. Wzi a za r Pelorata, a on poda r Trevizemu. Drug r Bliss trzyma a Fallom, która z kolei w drugiej d oni trzyma a flet. Badaj c ostro nie, w niemal zupe nej ciemno ci, grunt stop , Bliss poprowadzi a ich w kierunku, z którego dociera a do niej bardzo s aba "gaja sko " jej ubrania. 19. Radioaktywna? 85. "Odleg a Gwiazda" wystartowa a cicho, wznosz c si wolno przez atmosfer nad pogr on w mroku wysp . Nieliczne punkciki wietlne pod nimi przygas y i znik y, za to w miar nabierania wysoko ci wchodzili w coraz rzadsze warstwy atmosfery, które umo liwia y szybszy lot, coraz ja niej wieci y gwiazdy i przybywa o ich coraz wi cej. W ko cu, kiedy spojrzeli w dó , z Alfy zosta ju tylko o wietlony sierp, a i ten by cz ciowo zakryty chmurami. - Przypuszczam, e technika kosmiczna nie jest u nich za bardzo rozwini ta - powiedzia Pelorat. Nie mog nas goni . - Nie powiem, eby mnie to specjalnie cieszy o - rzek Trevize z przygn bieniem. - Jestem zara ony. - Ale u pionym wirusem - powiedzia a Bliss. - Jednak mo na go obudzi . Maj jak metod . Co to za metoda? Bliss wzruszy a ramionami. - Hiroko mówi a, e ten wirus, je li pozostanie u piony w nie przystosowanym do niego organizmie, takim jak twój, w ko cu zginie. - Tak? - rzek ze z ci Trevize. - A sk d ona o tym wie? Zreszt sk d mog wiedzie , czy nie sk ama a, eby uspokoi w asne sumienie? A poza tym czy ten proces u pienia, na czymkolwiek polega, nie mo e zosta wyzwolony dzia aniem jakich czynników naturalnych? Jakim zwi zkiem chemicznym, promieniowaniem jakiego typu, czy ja wiem czym? Mog nagle zachorowa , a wówczas wy te zginiecie. A je li zdarzy si to po naszym przylocie na jaki g sto zaludniony wiat, to mo e wybuchn potworna pandemia, a uciekinierzy z zara onego wiata mog zawlec chorob na inne wiaty. Spojrza na Bliss. - Mo esz na to co poradzi ? - spyta . Bliss potrz sn a wolno g ow . - To nie takie proste. Na Gaj sk adaj si te paso yty - drobnoustroje, robaki, ale one spe niaj dobroczynn rol , wspó tworz c z innymi cz ciami Gai równowag ekologiczn . Maj swój udzia w wiadomo ci Gai, yj , ale nie rozmna aj si nadmiernie. yj nie czyni c nikomu zauwa alnych szkód. K opot w tym, e wirus, którym zosta zara ony, nie jest cz ci Gai.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Powiedzia "nie takie proste" - rzek Trevize, marszcz c brwi. - Czy w sytuacji, w jakiej si znale li my, mo esz si tego podj , nawet je li mo e to by trudne zadanie? Czy potrafisz znale we mnie tego wirusa i zniszczy go? Czy gdyby ci si to uda o, mo esz przynajmniej wzmocni mój mechanizm obronny? - Zdajesz sobie spraw , o co prosisz? Nie znam mikroskopijnej flory twego cia a. Mo e mi by trudno odró ni wirusa znajduj cego si w twoich komórkach od twoich normalnych genów. Jeszcze trudniej by oby odró ni wirusy, do których przywyk twój organizm, od tych, którymi zarazi a ci Hiroko. Spróbuj , ale to potrwa i mo e si nie uda . - Niech potrwa - powiedzia Trevize. - Spróbuj. - Oczywi cie - odpar a Bliss. - Je li Hiroko mówi a prawd - rzek Pelorat - to mo e uda oby ci si znale wirusy, których ywotno ju si zmniejsza, i przyspieszy ten proces. - Mog abym to zrobi - powiedzia a Bliss. To dobry pomys . - Starczy ci si ? - spyta Trevize. - Wiesz, zabijaj c te wirusy, b dziesz musia a zniszczy drogocenne ycie. - Szydzisz sobie ze mnie - powiedzia a zimno Bliss - ale bez wzgl du na to, co my lisz, wskazujesz na prawdziw trudno . Mimo to nie zawaham si postawi twojego ycia ponad ycie wirusa. Nie obawiaj si , je li b mia a mo liwo , to zabij je. W ko cu nawet gdybym zawaha a si skrzywi a usta, jak gdyby staraj c si ukry u miech - to ycie Pelorata i Fallom te jest w niebezpiecze stwie, a mo e bardziej dowierzasz moim uczuciom do nich ni do ciebie. No i mo e pami tasz, e moje ycie te jest w niebezpiecze stwie. - Nie wierz , e dbasz o swoje ycie - mrukn Trevize. - Jeste gotowa po wi ci je dla jakich wy szych celów. Ale wierz , e troszczysz si o Pelorata. - Potem spyta : - Nie s ysz fletu. Czy z Fallom co nie w porz dku? - Nie - odpar a Bliss. - pi. Zupe nie naturalnym snem, bez mojego wp ywu. Proponuj , eby my po skoku w stron tej gwiazdy, która naszym zdaniem jest s cem Ziemi, zrobili to samo. Bardzo potrzeba mi snu i my , e tobie te . - Owszem, je li uda mi si zasn ... Wiesz, Bliss, mia jednak racj . - W jakiej sprawie? - W sprawie izoli. Nowa Ziemia nie jest rajem, cho mog oby si tak pozornie wydawa . Ta ich go cinno , ten ich przyjazny stosunek do nas ju przy pierwszym spotkaniu, mia y u pi nasz czujno , eby mo na by o atwiej zarazi jedno z nas. A ta ca a go cinno potem, te wszystkie festiwale, mia y nas zatrzyma do czasu, kiedy powróci flota rybacka i zostan rozbudzone wirusy. I gdyby nie Fallom i jej muzyka, wszystko u oby si zgodnie z ich planem. By mo e w tej sprawie te mia racj . - W sprawie Fallom? - Tak. Ja nie chcia em jej zabra i nigdy nie pogodzi em si z jej obecno ci na statku. To twoja zas uga, Bliss, e mamy j tutaj, a jej, e - nie wiadomie - ocali a nam ycie. A jednak... - A jednak co? - Na przekór temu, dalej niepokoi mnie jej obecno . Nie wiem dlaczego. - Je li poprawi ci to samopoczucie, to powiem ci, e nie wiem, czy mo emy ca zas ug za uratowanie nas przypisywa Fallom. Hiroko usprawiedliwi a to, co reszta Alfian na pewno potraktowa aby jako akt zdrady, uwielbieniem dla muzyki Fallom. Mo e nawet sama w to uwierzy a, ale w jej umy le by o co jeszcze, co , czego obecno wykry am, ale czego nie potrafi am zidentyfikowa , co , do czego by mo e wstydzi a si przyzna sama przed sob . Zdaje mi si , e czu a co do ciebie i e, bez wzgl du na Fallom i jej muzyk , nie pozwoli aby ci umrze . - Naprawd tak my lisz? - spyta Trevize, u miechaj c si lekko po raz pierwszy od chwili, kiedy opu cili Alf . - Tak. Musisz mie jak specjaln umiej tno obchodzenia si z kobietami. Sk oni minister Lizalor, eby pozwoli a nam zachowa statek i odlecie z Comporellona i wywar takie wra enie na Hiroko, e ocali a nam ycie. Trzeba odda ka demu, co mu si nale y. Trevize u miechn si szerzej. - No, skoro tak mówisz... Zatem na Ziemi ! Wszed do sterowni niemal radosnym krokiem. Pelorat zatrzyma si i powiedzia : - W ko cu ukoi go, prawda, Bliss? - Nie, Pel, nawet nie tkn am jego mózgu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Na pewno tkn , skoro tak bardzo po echta - Tylko po rednio - u miechn a si Bliss. - I tak dzi kuj ci, Bliss.
jego m sk pró no .
86. Po skoku znajdowali si jeszcze o jedn dziesi parseka od gwiazdy, która mog a by s cem Ziemi. By a teraz najja niejszym obiektem na niebie, ale nadal nie ró ni a si od innych gwiazd. Aby móc swobodnie patrze , Trevize poleci komputerowi za filtr i przygl da si jej z pos pn min . - Jest to bez w tpienia bli niaczka Alfy, gwiazdy, wokó której kr y Nowa Ziemia. Ale Alfa jest na mapie komputera, a tej gwiazdy nie ma. Nie znamy jej nazwy, nie mamy jej danych ani adnych informacji na temat jej uk adu planetarnego, je li jaki posiada. - Czy nie tego w nie nale oby oczekiwa , je li wokó tego s ca kr y Ziemia? - rzek Pelorat. - Takie wyt umienie danych wspó gra oby z faktem usuni cia wszelkich informacji dotycz cych Ziemi. - Owszem, ale mo e to równie dobrze znaczy , e jest to wiat Przestrze ców, który przypadkiem nie znalaz si w tym spisie na Melpomenii. Nie mamy przecie niezbitej pewno ci, e ten spis jest kompletny. Jest te mo liwe, e ta gwiazda nie ma planet i dlatego nie zosta a uwzgl dniona na mapie, która zosta a sporz dzona przede wszystkim w celach militarnych i handlowych... Czy istnieje jaka legenda, Janov, która mówi, e s ce Ziemi znajduje si w odleg ci oko o parseka od swojego bli niaka? Pelorat potrz sn g ow . - Przykro mi, Golan ale nie przypominam sobie adnej takiej legendy. Oczywi cie nie znaczy to, e takiej legendy nie ma. Moja pami nie jest doskona a. Sprawdz to. - To nie jest takie wa ne. Czy s ce Ziemi ma jak nazw ? - Legendy podaj kilka ró nych nazw. Przypuszczam, e w ka dym j zyku mia o ono inn nazw . Stale zapominam, e na Ziemi by o wiele j zyków. - Musia o by . Tylko w ten sposób mo na wyja ni wiele legend. - No wi c co robimy? - rzek z rozdra nieniem Trevize. - Z tej odleg ci nie mo emy nic powiedzie o systemie planetarnym tej gwiazdy. Musimy si do niej bardziej zbli . Chcia bym zachowa ostro no , ale czasami ostro no mo e by nadmierna i niczym nie uzasadniona, a nie dostrzegam nic, co by wiadczy o o ewentualnym niebezpiecze stwie. Przypuszczam, e to, co by o na tyle pot ne, aby usun z ca ej Galaktyki informacje o Ziemi, jest te na tyle pot ne, aby - je li powa nie nie chce dopu ci do zlokalizowania swojej siedziby - zniszczy nas nawet z takiej odleg ci, a jednak nic si nie sta o. To nieracjonalnie czeka tu nie wiadomo ile czasu tylko dlatego, e istnieje mo liwo , e co si zdarzy, je li podlecimy bli ej, prawda? - Rozumiem z tego, e komputer nie wykry nic, co mo na by uwa za niebezpieczne powiedzia a Bliss. - Kiedy mówi , e nie dostrzegam niczego, co mog oby wiadczy o ewentualnie gro cym nam niebezpiecze stwie, to opieram si na komputerze. Sam, nieuzbrojonym okiem, na pewno nic bym nie zdo zauwa . Nawet nie pomy la bym o tym. - A zatem rozumiem, e po prostu szukasz poparcia dla decyzji, któr uwa asz za ryzykown . W porz dku. Jestem z tob . Nie przelecieli my chyba tyle drogi, eby teraz wraca bez powodu, prawda? - Prawda - odpar Trevize. - A co ty powiesz, Janov? - Ja chc lecie dalej, cho by z czystej ciekawo ci. Nie móg bym znie my li, e wracamy, nie wiedz c, czy znale li my Ziemi . - A wi c wszyscy si zgadzamy - stwierdzi Trevize. - Nic podobnego - rzek Pelorat. - Jest jeszcze Fallom. Trevize spojrza na niego ze zdumieniem. - Chcesz, eby my to uzgadniali z dzieckiem? Jakie znaczenie mia oby jej zdanie, nawet gdyby si wypowiedzia a w tej sprawie? Poza tym ona chce tylko tego, eby znale si z powrotem na swoim wiecie. - Mo esz jej mie to za z e? - spyta a ciep o Bliss. Jak tylko przypomniano mu o Fallom, Trevize zda sobie spraw , e z jej kabiny dobiega d wi k fletu. Melodia przypomina a ywy marsz. - Pos uchajcie tylko - powiedzia . - Gdzie ona mog a us ysze cokolwiek w rytmie marsza?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Mo e Jemby gra jej marsze. Trevize potrz sn g ow . - W tpi . Rytmy taneczne, ko ysanki to tak... S uchajcie, ona mnie naprawd niepokoi. Za szybko si uczy. - Ja jej w tym pomagam - powiedzia a Bliss. - Pami taj o tym. Poza tym ona jest bardzo inteligentna, a pobyt z nami bardzo j pobudzi . Mia a mnóstwo nowych wra . Zobaczy a przestrze , ró ne wiaty, wielu ludzi, a wszystko to ogl da a po raz pierwszy. Marsz sta si ywszy. By o w nim co barbarzy skiego. Trevize westchn i powiedzia : - No có , gra melodi , która zdaje si promieniowa optymizmem i ch ci przygody. Bior to za jej os za tym, by my lecieli dalej. B dziemy si zbli ostro nie i sprawdzimy uk ad planet tej gwiazdy. - Je li s tam jakie planety - zauwa a Bliss. Trevize u miechn si blado. - S . Id o zak ad. Wymie tylko sum . 87. - Przegra - powiedzia Trevize z roztargnieniem. - Ile zdecydowa si postawi ? - Nic. Nie przyj am zak adu - odpar a Bliss. - Te dobrze. I tak nie przyj bym tych pieni dzy. Znajdowali si oko o dziesi ciu miliardów kilometrów od s ca. Wygl da o nadal jak gwiazda, ale wieci o z si równ jednej czterotysi cznej przeci tnego s ca ogl danego z powierzchni planety nadaj cej si do zamieszkania. - Przez teleskop mo na st d dojrze dwie planety - powiedzia Trevize. - S dz c z ich rednicy i widma odbijanego przez nie wiat a, s to olbrzymy gazowe. Statek znajdowa si do daleko od p aszczyzny obrotu planet, wi c Bliss i Trevize, spogl daj c ponad ramieniem Trevizego na ekran, zobaczyli dwa niewielkie zielonkawe wiate ka w kszta cie pó ksi yca. Mniejsze z nich by o w pó niejszej fazie ni drugie, a wi c troch szersze. - Janov! - powiedzia Trevize. - W uk adzie planetarnym s ca Ziemi maj by podobno cztery olbrzymy gazowe, tak? - Wed ug legend, tak - odpar Pelorat. - Ten z nich, który jest najbli ej s ca, jest najwi kszy, a drugi z kolei ma pier cienie. Zgadza si ? - Tak, Golan. Du e pier cienie. Musisz si jednak, stary, liczy z tym, e w legendzie przekazywanej przez tyle lat z ust do ust wszystko mo e by przesadnie przedstawione. Je li nie znajdziemy planety z niezwyk ym systemem pier cieni, to uwa am, e nie powinni my tego traktowa jako dowodu na to, e to nie jest s ce Ziemi. - Jednak e te dwa, które widzimy, mog by akurat tymi, które le najdalej od s ca, a te dwa bli sze mog znajdowa si po jego drugiej stronie, za daleko, eby - na tle gwiazd - mo na je by o atwo zlokalizowa . Musimy si zbli jeszcze bardziej i obejrze to s ce z drugiej strony. - Czy to wykonalne w pobli u masy tego s ca? - Jestem pewien, e przy odpowiednich rodkach ostro no ci komputer potrafi to zrobi . Je li jednak uzna, e ryzyko jest za du e, to nie pos ucha nas i wtedy b dziemy musieli si zbli ostro niej, ma ymi ruchami. Wyda komputerowi polecenie i pole gwiezdne na ekranie przesun o si . Gwiazda w centrum wyra nie poja nia a, a potem znikn a za kraw dzi ekranu, gdy komputer, wykonuj c polecenie, przeczesywa niebo w poszukiwaniu innego olbrzyma gazowego. Poszukiwania te da y rezultat. Ca a trójka zamar a i gapi a si na ekran. Trevize, ledwie mog c pozbiera my li z zaskoczenia, zdo jako poleci komputerowi, aby da wi ksze powi kszenie. - Niewiarygodne - wykrztusi a Bliss. 88. W polu widzenia znajdowa si olbrzym gazowy. K t, pod którym go ogl dali, sprawia , e wi ksza jego cz by a o wietlona promieniami s ca. Otacza go szeroki, l ni cy pier cie materii, który by tak nachylony, e zwrócona do nich strona odbija a wiat o s oneczne. Pier cie by o wiele ja niejszy ni sama planeta. Na jednej trzeciej jego szeroko ci, patrz c w kierunku planety, wida by o cienk , dziel go lini . Trevize poleci komputerowi da maksymalne powi kszenie i pier cie rozpad si na w skie, koncentryczne kr gi. Na ekranie wida by o tylko cz uk adu tych pier cieni, a sama planeta
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
znalaz a si poza polem widzenia. Nast pne polecenie i w rogu ekranu pojawi si obraz ca ej planety, wraz z pier cieniami, w mniejszym powi kszeniu. - Cz sto si spotyka takie rzeczy? - spyta a Bliss z nabo stwem. - Nie - odpar Trevize. - Prawie ka dy olbrzym gazowy ma pier cienie utworzone z okruchów ska , ale zazwyczaj s one cienkie i ciemne. Widzia em jednego, który mia pier cienie co prawda cienkie, ale zupe nie jasne. Nigdy jednak nie widzia em ani nie s ysza em o takich, jakie ma ten. - To jest bez w tpienia ten opier cieniony olbrzym, o którym mówi legendy - rzek Pelorat. Je li rzeczywi cie jest on unikalny... - O ile mi albo komputerowi wiadomo, jest rzeczywi cie unikalny - powiedzia Trevize. - To wobec tego musi by to system planetarny, do którego nale y Ziemia. Na pewno nikt nie móg wymy li takiej planety. eby j opisa , trzeba by o j zobaczy . - Teraz jestem gotów uwierzy we wszystko, co mówi twoje legendy - powiedzia Trevize. - To szósta planeta. Ziemia powinna by trzecia? - Tak, Golan. - Wobec tego powiedzia bym, e jeste my mniej ni o pó tora miliarda kilometrów od Ziemi i nikt nas nie zatrzyma . Gaja zatrzyma a nas, kiedy si do niej zbli yli my. - Kiedy zostali cie zatrzymani, znajdowali cie si bli ej Gai - powiedzia a Bliss. - Tak - odpar Trevize - ale moim zdaniem Ziemia jest pot niejsza od Gai, wi c przyjmuj to za dobry znak. Je li nas nie zatrzymano, to mo e Ziemia nie ma nic przeciw temu, eby my na niej wyl dowali. - Albo mo e nie ma Ziemi - powiedzia a Bliss. - Mo e tym razem przyjmiesz zak ad? - spyta gro nie Trevize. - My - powiedzia Pelorat - e Bliss chodzi o to, e - jak wszyscy uwa aj - Ziemia mo e by radioaktywna i nikt nas nie zatrzyma po prostu dlatego, e nie ma na niej ycia. - Nie! - zaprzeczy gwa townie Trevize. Uwierz we wszystko, co si mówi o Ziemi, ale nie w to. Zbli ymy si do Ziemi i sami si przekonamy. Czuj , e nikt nas nie zatrzyma. 89. Olbrzymy gazowe zosta y daleko za nimi. Za olbrzymem le cym najbli ej s ca znajdowa si pas asteroid. (Ten olbrzym by najwi kszy i mia najwy sz mas , tak jak mówi y legendy). Za pasem asteroid by y cztery planety. Trevize przyjrza si im uwa nie. - Najwi ksza jest trzecia. Ma odpowiednie wymiary i znajduje si w odpowiedniej odleg ci od ca. Mo e nadawa si do zamieszkania. Pelorat wyczu w g osie Trevizego nut , która mog a oznacza niepewno . - Ma atmosfer ? - spyta . - O tak - odpar Trevize. - Atmosfer maj druga, trzecia i czwarta. i, jak w bajce dla dzieci, atmosfera drugiej jest zbyt g sta, czwartej zbyt rzadka, natomiast trzeciej taka, jaka by powinna. - A wi c my lisz, e to Ziemia? - Czy my , e to Ziemia? - prawie wybuchn Trevize. - Nie musz my le . To jest Ziemia. Ma tego olbrzymiego satelit , o którym mi opowiada . - Ma? - na twarzy Pelorata pojawi si tak szeroki u miech, jakiego Trevize jeszcze nigdy u niego nie widzia . - Oczywi cie! Spójrz sam. Mamy maksymalne powi kszenie. Pelorat ujrza dwie pó kule, z których jedna by a wyra nie wi ksza i ja niejsza od drugiej. - Ta mniejsza to satelita? - spyta . - Tak. Znajduje si dalej od planety, ni mo na si by o spodziewa , ale bez w tpienia obraca si wokó niej. Chodzi tylko o wielko tej ma ej planety, jest mniejsza ni którakolwiek z tych czterech kr cych wokó s ca. Jednak, jak na satelit , jest du a. Ma rednic przynajmniej dwóch tysi cy kilometrów, co umieszcza j w rz dzie du ych 'satelitów obracaj cych si wokó olbrzymów gazowych. - Nie wi ksz ? - Pelorat sprawia wra enie zawiedzionego. - A wi c nie jest olbrzymim satelit ? - Owszem, jest. Satelita o rednicy dwóch do trzech tysi cy kilometrów kr cy wokó pot nego olbrzyma gazowego to zupe nie co innego ni taki sam satelita kr cy wokó niewielkiej, skalistej, nadaj cej si do zamieszkania planety. rednica tego satelity wynosi ponad jedn czwart rednicy Ziemi. S ysza kiedy o takim prawie równorz dnym uk adzie mi dzy satelit a planet nadaj si do zamieszkania?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Bardzo ma o wiem o tych sprawach - odpar nie mia o Pelorat. - Wobec tego uwierz mi na s owo, Janov. To rzecz unikalna. Mamy przed sob co , co jest praktycznie podwójn planet , a jest bardzo ma o planet, wokó których kr cia a wi ksze od kamyków... Janov, je li we miesz pod uwag fakt, e na szóstym miejscu w tym systemie planetarnym znajduje si ten olbrzym gazowy z pot nymi pier cieniami, a na trzecim ta planeta z pot nym satelit - o których dowiedzia si z nieprawdopodobnych, wydawa oby si , legend - to wiat, na który patrzymy, musi by Ziemi . Niemo liwe, eby by o to co innego. Znale li my j , Janov, znale li my j ! 90 Ju drugi dzie zbli ali si powoli do Ziemi. Siedzieli w nie przy obiedzie. Bliss ziewn a i powiedzia a: - Zdaje mi si , e powolne zbli anie si do planet i oddalanie si od nich zaj o nam wi cej czasu ni wszystko inne. Dos ownie ca e tygodnie. - Jest tak po cz ci dlatego - powiedzia Trevize - e skok w bliskim s siedztwie gwiazdy jest zbyt niebezpieczny. A w tym przypadku zbli amy si tak powoli równie dlatego, e nie chc , lec c zbyt szybko, narazi si na jakie inne niebezpiecze stwo. - Powiedzia , zdaje mi si , e czujesz, i nikt nas nie zatrzyma. - Powiedzia em tak, ale nie chc nara si , opieraj c wszystko na przeczuciu. - Trevize popatrzy na , zanim podniós j do ust, i powiedzia : - Wiecie, brak mi tych ryb, które jad em na Alfie. Zjedli my tam wszystkiego trzy posi ki. - Szkoda - przyzna mu racj Pelorat. - No có - powiedzia a Bliss - odwiedzili my pi wiatów i ka dy z nich musieli my opu ci w takim po piechu, e nie zd yli my nawet uzupe ni zapasów ywno ci. I to nawet, kiedy dany wiat mia nam co zaoferowa , jak cho by Comporellon czy Alfa i prawdopodobnie... Nie sko czy a zdania, bo Fallom szybko podnios a g ow i powiedzia a: - I Solaria? Nie mogli cie tam dosta jedzenia? Jest tam mnóstwo jedzenia. Tyle co na Alfie. I to lepszego. - Wiem o tym, Fallom - powiedzia a Bliss. Po prostu nie mieli my na to czasu. Fallom spojrza a na ni powa nie. - Czy zobacz jeszcze kiedy Jemby'ego, Bliss? Powiedz prawd . - Mo e tak, je li wrócimy na Solari - powiedzia a Bliss. - A wrócimy kiedy na Solari ? Bliss zawaha a si . - Trudno powiedzie . - Teraz lecimy na Ziemi , prawda? Czy to nie jest ta planeta, z której - jak mówi - wszyscy pochodzimy? - Z której pochodzili nasi dziadowie - poprawi a j Bliss. - Potrafi powiedzie "przodkowie" - rzek a Fallom. - Tak, lecimy na Ziemi . - Po co? - Ka dy chyba chcia by zobaczy wiat swoich przodków - powiedzia a lekkim tonem Bliss. - My , e jest w tym co wi cej. Wszyscy wydajecie si tacy niespokojni. - Bo jeszcze nigdy tam nie byli my. Nie wiemy, czego si spodziewa . - My , e jest w tym co wi cej. Bliss u miechn a si . - Sko czy je , Fallom, wi c mo e by posz a do siebie i zagra a nam jak serenad na flecie. Grasz coraz pi kniej. No, id ju , id . - Klepn a j lekko w pup i Fallom wysz a, obróciwszy si tylko raz i spojrzawszy z zadum na Trevizego. Trevize popatrzy za ni z wyra niech ci . - Czy toto potrafi czyta w my lach? - spyta . - Nie nazywaj jej tak, Trevize - powiedzia a ostro Bliss. - Czy ona potrafi czyta w my lach? Powinna potrafi to spostrzec. - Nie, nie potrafi. Ani Gaja. Ani Druga Fundacja. Czytanie w my lach w sensie pods uchiwania rozmowy czy dok adnego odczytywania my li to co , czego nie potrafi dokona nikt, ani teraz, ani
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
w daj cej si przewidzie przysz ci. Mo emy wykrywa , interpretowa i w pewnym sensie zmienia emocje, ale to zupe nie co innego. - Sk d wiesz, e ona nie potrafi robi tego, czego rzekomo nie mo na zrobi ? - St d, e - jak sam powiedzia - powinnam potrafi to spostrzec. - Mo e tak umiej tnie post puje z tob , e nie dostrzegasz tego, e ona to potrafi. Bliss westchn a i zwróci a oczy do góry. -B rozs dny. Nawet gdyby mia a niezwyk e umiej tno ci, to ze mn by sobie nie poradzi a, gdy nie jestem Bliss, lecz Gaj . Stale o tym zapominasz. Wiesz, jaka jest si a inercji mentalnej ca ej planety? My lisz, e jeden izol, cho by nie wiem jak utalentowany, móg by pokona t inercj ? - Nie wszystko wiesz, Bliss, wi c nie b zbyt pewna siebie - powiedzia Trevize ponuro. - Toto... ona jest z nami od niedawna. Ja przez ten czas móg bym co najwy ej pozna podstawy obcego zyka, a ona mówi doskonale po galaktycznemu i ma du y zasób s ów. Owszem, wiem, e jej pomagasz, ale chc , eby przesta a. - Mówi am ci, e jej pomagam, ale mówi am te , e jest nadzwyczaj inteligentna. Na tyle inteligentna. by zosta a cz ci Gai. Gdyby uda o si nam w czy j do Gai, je li jest jeszcze wystarczaj co m oda na to, to mogliby my dowiedzie si o Solarianach tyle, by w ko cu wch on ca y ten wiat. Mog oby to by dla nas korzystne. - Czy zdajesz sobie spraw , e nawet wed ug moich kryteriów Solarianie to patologiczni izole? - Zmieniliby si , gdyby stali si cz ci Gai. - My , e si mylisz, Bliss. My , e to dziecko jest niebezpieczne i e powinni my si go pozby . - Jak? Wyrzucaj c j przez luk? A mo e mamy j zabi , posieka i doda do naszego jedzenia? - Och, Bliss! - powiedzia Pelorat. - To, co mówisz, jest wstr tne i niczym sobie na to nie zas em - rzek Trevize. S ucha przez chwil . Z kabiny Fallom dobiega czysty, bez adnych fa szów d wi k fletu i rozmawiali pó szeptem. - Kiedy to si sko czy, musimy odstawi j z powrotem na Solari i upewni si , e Solaria zostanie na zawsze odci ta od reszty Galaktyki. Osobi cie uwa am, e powinna zosta zniszczona. Nie ufam im i obawiam si ich. Bliss zastanawia a si chwil , a potem powiedzia a: - S uchaj, wiem, e posiadasz talent podejmowania s usznych decyzji, ale wiem te , e od samego pocz tku czu niech do Fallom. Podejrzewam, e mog o si to wzi st d, e dozna na Solarii upokorzenia i w rezultacie znienawidzi planet i jej mieszka ców. Poniewa nie wolno mi manipulowa twoim mózgiem, nie mog tego stwierdzi na pewno. Pami taj, jednak, prosz , e gdyby my nie zabrali Fallom ze sob , to teraz byliby my nie tu, ale na Alfie - martwi i pewnie ju w piachu. - Wiem, Bliss, ale mimo to... - A je li chodzi o jej inteligencj , to nale y j podziwia , a nie zazdro ci . - Ja jej nie zazdroszcz , ja si jej obawiam. - Jej inteligencji? Trevize obliza wargi w zamy leniu. - Niezupe nie. - A wi c czego? - Nie wiem, Bliss. Gdybym wiedzia , czego si obawiam, to mo e nie musia bym si obawia . To jest co , czego nie rozumiem. - ciszy g os, jak gdyby mówi sam do siebie. - Galaktyka zdaje si pe na rzeczy, których nie rozumiem. Dlaczego wybra em Gaj ? Dlaczego musz znale Ziemi ? Czy by psychohistorii brak by o jakiego za enia? A je li tak, to jakiego? I przede wszystkim, dlaczego tak mnie niepokoi Fallom? - Niestety nie potrafi odpowiedzie na te pytania - powiedzia a Bliss. Wsta a i wysz a ze sterowni. Pelorat spojrza za ni , a potem powiedzia : - Na pewno nie wszystko maluje si tak czarno, Golan. Z ka chwil jeste my bli ej Ziemi, a gdy si ju na niej znajdziemy, wyja ni si wszystkie tajemnice. A na razie nikt nie stara si nas powstrzyma przed wyl dowaniem na niej. Trevize zerkn na Pelorata i powiedzia cicho: - Wola bym co innego. - Tak? - spyta Pelorat. - Dlaczego?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Wola bym jaki znak ycia. Pelorat otworzy szeroko oczy. - Czy by stwierdzi , e Ziemia jest jednak radioaktywna? - Niezupe nie. Ale jest ciep a. Troch cieplejsza, ni bym si spodziewa . - Czy to le? - Niekoniecznie. To, e jest ciep a, niekoniecznie znaczy, e nie nadaje si do zamieszkania. Ma grub warstw chmur, sk adaj cych si z pary wodnej. Te chmury i du e ilo ci wody oceanicznej mog , mimo do wysokiej temperatury, któr obliczyli my na podstawie analizy emisji mikrofalowej, stwarza tam odpowiednie warunki dla istnienia ycia. Mimo to nie mam pewno ci. Chodzi o to, e... - e co, Golan? - e gdyby Ziemia by a radioaktywna, to wyja nia oby to dlaczego jest cieplejsza, ni nale o si spodziewa . - Ale nie dowodzi to odwrotno ci tej implikacji, co? Je li jest cieplejsza ni nale o si spodziewa , to nie znaczy, e musi by radioaktywna, co? - Tak - Trevize zdoby si na u miech. - Nie ma sensu spekulowa . Za dzie czy dwa b móg o tym powiedzie wi cej i b dziemy ju wiedzieli na pewno, jak jest. 91. Kiedy Bliss wesz a do kabiny, Fallom siedzia a na ku pogr ona w my lach. Spojrza a na Bliss, a potem znowu opu ci a wzrok. - Co si sta o, Fallom? - spyta a cicho Bliss. - Bliss, dlaczego Trevize tak bardzo mnie nie lubi? - Dlaczego uwa asz, e ci nie lubi? - Patrzy na mnie z irytacj ... Czy to odpowiednie s owo? - Mo e odpowiednie. - Patrzy na mnie z irytacj , kiedy jestem ko o niego. Jego twarz zawsze si troch wykrzywia. - Trevize prze ywa teraz ci kie chwile, Fallom. - Dlatego, e szuka Ziemi? - Tak. Fallom my la a przez chwil , a potem powiedzia a: - Szczególnie irytuje go, kiedy chc co poruszy my . Bliss zacisn a lekko usta. - S uchaj, Fallom, nie mówi am ci, eby tego nie robi a, szczególnie wtedy, kiedy jest przy tym Trevize? - To by o wczoraj, tu, w tym pokoju. Sta w drzwiach, a ja go nie zauwa am. Nie wiedzia am, e wszystko widzi. Zreszt to by jeden z ksi kofilmów Pela. Próbowa am tak zrobi , eby stan na boku. Nie robi am nic z ego. - To go denerwuje, Fallom, i nie chc , eby to robi a, bez wzgl du na to, czy patrzy czy nie. - Czy dlatego go to denerwuje, e on tego nie potrafi? - By mo e. - A ty potrafisz? Bliss potrz sn a g ow . - Nie. - Ale nie denerwuje ci , kiedy to robi . Pela te nie. - Ka dy cz owiek jest inny. - Wiem - powiedzia a Fallom z nag stanowczo ci , która zaskoczy a Bliss. Bliss zmarszczy a brwi. - Co wiesz, Fallom? - spyta a. - e jestem inna. - Oczywi cie, przecie przed chwil to mówi am. Ka dy jest inny. - Ale ja mam inne kszta ty. Mog wprawia rzeczy w ruch. - To prawda. - Musz wprawia rzeczy w ruch - powiedzia a Fallom z nut buntu w g osie. - Trevize nie powinien si za to na mnie gniewa i nie powinien mnie przed tym powstrzymywa . - A dlaczego musisz wprawia rzeczy w ruch? - Bo to jest praktyka. wicze ... Czy to w ciwe s owo?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Niezupe nie. wiczenie. - Tak. Jemby zawsze mówi , e musz wiczy swoje... swoje... - Przetworniki? - Tak. I wzmacnia je. Potem, kiedy dorosn , b mog a dostarcza energii wszystkim robotom. Nawet Jemby'emu. - Fallom, a kto dostarcza energii wszystkim robotom, kiedy ty nie mog ? - Bander. - Fallom powiedzia a to rzeczowym tonem. - Zna Bandera? - Oczywi cie. Widzia am go wiele razy. Mia am by po nim g ow posiad ci. Posiad Bandera mia a si sta posiad ci Fallom. Jemby tak mówi . - Chcesz powiedzie , e Bander przychodzi do twojego... Z wra enia Fallom a otworzy a usta. - Bander nigdy by nie przyszed do... - zacz a zduszonym g osem, ale zabrak o jej tchu. Po chwili dosz a do siebie i powiedzia a: - Widzia am Bandera na ekranie. - A jak on ci traktowa ? - spyta a z wahaniem Bliss. Fallom spojrza a na ni z lekkim zaciekawieniem. - Bander pyta mnie, czy czego potrzebuj , czy jest mi dobrze... Ale zawsze by przy mnie Jemby, wi c niczego nie potrzebowa am i zawsze by o mi dobrze. Pochyli a g ow i zapatrzy a si w pod og . Potem zakry a d mi oczy i powiedzia a: - Ale Jemby przesta dzia . My , e dlatego, e Bander... te przesta dzia . - Dlaczego tak my lisz? - My la am o tym. Bander zasila wszystkie roboty, wi c je li Jemby przesta dzia , i inne roboty te , to musia przesta dzia Bander. Prawda? Bliss milcza a. - Ale kiedy zawieziecie mnie z powrotem na Solari , to uruchomi Jemby'ego i reszt robotów i znowu b szcz liwa. Zacz a ka . - Nie jeste szcz liwa z nami, Fallom? - spyta a Bliss. - Ani troch ? Nigdy? Fallom podnios a zap akan twarz. G os jej si trz , kiedy pokr ci a g ow i powiedzia a: - Chc do Jemby'ego. W nag ym przyp ywie wspó czucia, Bliss zarzuci a jej r ce na szyj . - Och, Fallom, jak bardzo bym chcia a zawie ci z powrotem do Jemby'ego - powiedzia a i wiadomi a sobie, e ona te p acze. 92. Znalaz je tak Pelorat. Zatrzyma si w pó kroku i rzek : - Co si sta o? Bliss oderwa a si od Fallom i zacz a niezgrabnie szuka czego , aby wytrze oczy. Potrz sn a ow i Pelorat natychmiast spyta , z jeszcze wi kszym niepokojem: - Ale co si sta o? - Fallom, odpocznij troch - powiedzia a Bliss. - Pomy , co zrobi , eby by o ci lepiej. Pami taj kocham ci tak samo jak Jemby. Chwyci a Pelorata za okie i wypchn a go do salonu, mówi c: - Nic si nie sta o, Pel... Nic. - Ale chodzi o Fallom, prawda? Nadal odczuwa brak Jemby'ego. - Bardzo. I nic nie mo emy na to poradzi . Mog jej tylko powiedzie , e j kocham... i naprawd kocham. Jak mo na nie pokocha tak inteligentnego i mi ego dziecka? Niezwykle inteligentnego. Trevize uwa a, e a zanadto. Wiesz, widzia a w swoim czasie Bandera, a raczej ogl da a jego holograficzny obraz. Jednak jego wspomnienie wcale jej nie wzrusza. Mówi o tym zupe nie ch odno i rzeczowo i rozumiem dlaczego. czy o ich tylko to, e Bander by ówczesnym cicielem posiad ci, a Fallom mia a by nast pnym. Nic poza tym. - Czy Fallom zdaje sobie spraw z tego, e Bander by jej ojcem? - Jej matk . Je li ustalili my, e uwa amy j za dziewczynk , to Bander musimy uwa za kobiet . - Wszystko jedno, kochana. Czy Fallom zdaje sobie z tego spraw ? - Nie wiem, czy ona zrozumia aby, co to jest. Mo e tak, ale nie zdradzi a si ani s owem. Jednak e, Pel, dosz a do wniosku, e Bander jest martwy, gdy o wieci o j , e unieruchomienie Jemby'ego
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
musia o by skutkiem braku dop ywu energii, a skoro to Bander zapewnia ten dop yw... To mnie przera a. - Dlaczego, Bliss? - spyta po namy le Pelorat. - W ko cu to tylko logiczny wniosek. - Inny logiczny wniosek mo na wyci gn z faktu jego mierci. Na Solarii, w ród tych ugowiecznych i yj cych w odosobnieniu Przestrze ców, mier musi zdarza si rzadko i przewa nie gdzie daleko. Nikt z nich nie ma okazji cz sto styka si z naturaln mierci , a dzieci w wieku Fallom chyba nigdy. Je li Fallom b dzie nadal my la a o mierci Bander, to zacznie zastanawia si dlaczego ona umar a i fakt, e zdarzy o si to akurat kiedy na planecie byli my my, obcy, na pewno doprowadzi j do odkrycia zale no ci przyczynowo-skutkowej mi dzy tymi zdarzeniami. - Do tego, e my zabili my jej matk ? - To nie my zabili my jej matk , Pel. To ja j zabi am. - Nie odgadnie tego. - Ale ja sama b musia a jej o tym powiedzie . Ju i tak nie podoba si jej Trevize, a jest jasne, e on jest kierownikiem tej wyprawy. Przyjmie za pewnik, e to on spowodowa mier Bander. Czy mog pozwoli , aby zosta przez ni nies usznie obwiniony? - Co to ma za znaczenie, Bliss? To dziecko nic nie czuje do oj... do matki. Darzy uczuciem tylko swojego robota, tego Jemby'ego. - Ale mier jej matki oznacza a te mier jej robota. Niewiele brakowa o, ebym si przyzna a do odpowiedzialno ci za to. Kusi o mnie, eby to zrobi . - Dlaczego? - Tak wi c mog am jej to wyja ni na swój sposób. Mog am j uspokoi , a potem uprzedzi odkrycie przez ni tego faktu w drodze rozumowania, które doprowadzi oby j do wniosku, e to zabójstwo nie by o niczym usprawiedliwione. - Ale przecie by o usprawiedliwione! To by a samoobrona. Gdyby tego nie zrobi a, to za moment by oby po nas. - To w nie bym jej powiedzia a, ale nie mog am si zdoby na wyja nienie tej sprawy. Ba am si , e mi nie uwierzy. Pelorat pokr ci g ow . Rzek z westchnieniem: - Nie s dzisz, e mo e by oby lepiej, gdyby my jej nie zabrali ze sob ? Ta sytuacja tak ci przygn bia. - Nie - powiedzia a Bliss ze z ci . - Nie mów takich rzeczy. By abym o wiele bardziej nieszcz liwa, gdybym musia a teraz siedzie tu i my le , e zostawili my niewinne dziecko, które zosta o bezlito nie zabite z powodu tego, co my sami zrobili my. - To normalne na jej wiecie. - S uchaj, Pel, nie przejmuj od Trevizego jego sposobu my lenia. Izole mog przyjmowa takie rzeczy spokojnie i nie my le o nich, jednak dla Gai normalne jest chroni , a nie niszczy ycie albo siedzie z za onymi r kami, kiedy je kto niszczy. Wszyscy wiemy, e ycie, we wszystkich swych odmianach, musi mie koniec, aby mog o powsta lub przetrwa jakie inne ycie, ale nigdy nie mo e to by koniec niepotrzebny, bezcelowy. Trudno mi si pogodzi ze mierci Bander, a ju my li, e mog aby zgin te Fallom po prostu nie potrafi znie . - No có - powiedzia Pelorat - przypuszczam, e masz racj ... Ale tak czy inaczej nie przyszed em tu z powodu Fallom. Chodzi o Trevizego. - A co z nim? - Bliss, martwi si o niego. Czeka, eby wyja ni spraw Ziemi i nie jestem pewien, czy mo e znie to napi cie. - O niego si nie obawiam. My , e ma siln i zrównowa on psychik . - Wytrzyma ka dego ma granice. S uchaj, okazuje si , e Ziemia jest cieplejsza, ni si spodziewa . Tak mi powiedzia . Podejrzewam, e my li, i mo e by za ciep a, aby mog o tam istnie ycie, chocia najwyra niej stara si przekona sam siebie, e tak nie jest. - Mo e ma racj . Mo e nie jest za ciep a, eby mog o na niej istnie ycie. - Przyznaje te , e jest mo liwe, i to ciep o jest skutkiem radioaktywno ci, ale tak samo nie chce w to uwierzy ... Za dzie - dwa zbli ymy si na tyle, e b dziemy si mogli o tym niezbicie przekona . Co b dzie, je li Ziemia faktycznie jest radioaktywna? - B dzie musia przyj ten fakt do wiadomo ci.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ale... Nie wiem, jak to powiedzie , czy jak to uj w terminach mentalistyki. Co b dzie, je li w jego g owie... Bliss czeka a chwil , a potem powiedzia a z wymuszonym u miechem: - Przepali si bezpiecznik? - Tak. Je li przepali si bezpiecznik. Mo e powinna teraz co zrobi , eby go wzmocni ? Wzi jego umys pod kontrol , eby trze wo my la , je li mo na tak powiedzie . - Nie ma mowy, Pel. Nie wierz , eby by taki s aby, a poza tym Gaja stanowczo obstaje przy swojej decyzji, eby pod adnym pozorem nie tyka jego mózgu. - Ale o to w nie chodzi! On ma ten niezwyk y zmys "s uszno ci", czy jak tam to nazywacie. Szok spowodowany zawaleniem si jego ca ego planu, i to w momencie, w którym spodziewa si go szcz liwie zrealizowa , mo e nie uszkodzi jego mózgu, ale mo e zniszczy ten zmys "s uszno ci". To zupe nie niezwyk a w ciwo . Czy nie mo e by tak e niezwykle nieodporna na wstrz sy? Bliss przez chwil nie mówi a nic, pogr ona w my lach. W ko cu wzruszy a ramionami. - No dobrze, postaram si mie go na oku. 93. Przez nast pne trzydzie ci sze godzin Trevize ledwie zdawa si zauwa , e Bliss i, w mniejszym stopniu, Pelorat nie odst powali go na krok. Jednak na tak ma ym statku nie by o w tym nic niezwyk ego, a poza tym mia inne sprawy na g owie. Teraz, kiedy siedzia przy komputerze, zda sobie wreszcie spraw z tego, e stoj oboje przy drzwiach. Spojrza na nich pustym wzrokiem: - No co? - powiedzia bardzo spokojnym g osem. - Jak si czujesz, Golan? - spyta do niezr cznie Pelorat. - Spytaj Bliss - odpar Trevize. - Wpatruje si we mnie od wielu godzin. Pewnie widzi mój mózg na wylot... Prawda, Bliss? - Nie - odpar a spokojnie - ale je li uwa asz, e potrzebujesz mojej pomocy, to mog spróbowa ... Chcesz, ebym ci pomog a? - Nie, dlaczego? Zostawcie mnie samego. Oboje. - Powiedz nam, prosz , o co chodzi - rzek Pelorat. - Zgadnij! - Czy Ziemia jest... - Tak. To, co wszyscy nam uparcie mówili, to szczera prawda. - Trevize wskaza na ekran, który pokazywa ciemn stron Ziemi, przes aniaj cej s ce. Na tle rozgwie onego nieba przedstawia a si jako czarny kr g, którego obwód wyznacza a przerywana, pomara czowa linia. - Ten pomara czowy kolor to radioaktywno ? - spyta Pelorat. - Nie. To wiat o s oneczne za amuj ce si w atmosferze. Gdyby nie by o tak pochmurno, to widzieliby my jednolity pomara czowy kr g. Radioaktywno ci nie mo emy zobaczy . Ró ne rodzaje promieniowania, nawet promienie gamma, s wch aniane przez atmosfer . Jednak e wywo uj one inne promieniowanie, wprawdzie do s abe, ale wykrywalne za pomoc komputera. To promieniowanie jest te dla nas niewidoczne, ale komputer mo e zast pi ka jego cz stk czy fal fotonem wiat a widzialnego i przedstawi Ziemi w sztucznych kolorach. Spójrzcie. Czarny kr g rozjarzy si bladoniebieskim wiat em. - Jak silne jest to promieniowanie? - spyta a cicho Bliss. - Jest tak silne, e nie mo e tam istnie ycie? - W adnej formie - odpar Trevize. - Ta planeta nie nadaje si do zamieszkania. Ju od dawna nie ma tam nawet adnych bakterii ani wirusów. - Mo emy j zbada ? - spyta Pelorat. - To znaczy w skafandrach kosmicznych? - Mo emy tam sp dzi par godzin... dopóki nie os abi nas choroba popromienna. - No to co zrobimy, Golan? - Co zrobimy? - Trevize spojrza na Pelorata tym samym, pustym wzrokiem. - Wiesz, co chcia bym zrobi ? Chcia bym zawie ciebie i Bliss - i to dziecko - z powrotem na Gaj i zostawi tam was na zawsze. Potem chcia bym wróci do Terminusa, odda statek i z rezygnacj z funkcji radnego, co powinno uszcz liwi burmistrza Branno. A potem spokojnie z emerytury i zostawi Galaktyk jej losowi. Nie dba o Plan Seldona, Fundacj , Drug Fundacj czy Gaj . Galaktyka mo e sama wybra dalsz drog . Przetrwa mnie, wi c dlaczego mia bym si przejmowa tym, co dzie pó niej?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Chyba nie mówisz tego powa nie, Golan rzek z naciskiem Pelorat. Trevize patrzy na niego, a potem zaczerpn g boko powietrza. - Nie, nie mówi tego powa nie, ale, o rany, jak bardzo bym chcia zrobi dok adnie to, co powiedzia em. - Nie mów ju o tym. Powiedz, co zrobisz. - Zostawi statek na orbicie wokó Ziemi, odpoczn , dojd do siebie po tym wstrz sie i dopiero wtedy zastanowi si , co robi dalej. Tylko e... - Co? Trevize nie wytrzyma i wybuchn : - Co mog teraz zrobi ? Czy jest jeszcze czego szuka ? Czy jest jeszcze co do znalezienia? 20. Pobliski wiat 94. Przez cztery nast pne posi ki Pelorat i Bliss spotykali Trevizego tylko przy stole. Ca y pozosta y czas sp dza albo w sterowni, albo w swej kabinie. Podczas posi ków nie odzywa si ani s owem. Mia zaci ni te usta i ma o jad . Jednak przy czwartym posi ku wyda o si Peloratowi, e oblicze Trevizego nie jest ju tak pochmurne. Pelorat chrz kn dwa razy, jak gdyby przygotowywa si , eby co powiedzie , ale rozmy li si . Po chwili Trevize spojrza na niego i powiedzia : - No? - Czy... czy przemy la ju to, Golan? - Dlaczego pytasz? - Wydajesz si w lepszym nastroju. - Nie jestem w lepszym nastroju, ale my la em o tym. I to usilnie. - Mo emy si dowiedzie , do czego doszed ? - spyta Pelorat. Trevize zerkn na Bliss. Patrzy a w talerz, nie odzywaj c si , jak gdyby by a pewna, e w tej delikatnej sprawie Pelorat spisze si lepiej ni ona. - Ciebie to te interesuje, Bliss? - spyta Trevize. Na chwil podnios a wzrok znad talerza. - Tak. Oczywi cie - powiedzia a. Fallom kopn a nog sto u i spyta a z o ywieniem: - Znale li my Ziemi ? Bliss cisn a j za rami , ale Trevize nie zwraca na ni uwagi. - Musimy zacz od podstawowego faktu powiedzia . - Ze wszystkich wiatów zosta y usuni te wszystkie informacje na temat Ziemi. Musi nas to nieuchronnie doprowadzi do wniosku, e na Ziemi jest co ukryte. Ale z obserwacji wiemy, e Ziemia jest ska ona mierciono nym promieniowaniem radioaktywnym, a wi c automatycznie wszystko, co si tam znajduje, jest ukryte. Nikt nie mo e na niej wyl dowa , a z tej odleg ci, w jakiej si znajdujemy, w pobli u skraju magnetosfery, nie mo na tam niczego znale . - Jeste tego pewien? - spyta a mi kkim g osem Bliss. - Sp dzi em mnóstwo czasu przy komputerze, badaj c Ziemi na wszystkie znane mnie i komputerowi sposoby. Nic tam nie ma. Co wi cej, czuj , e tak jest naprawd . A zatem dlaczego zosta y zniszczone dane dotycz ce Ziemi? Na pewno to, co zosta o tam ukryte, jest teraz ukryte lepiej ni mo na sobie wyobrazi . Nie trzeba nocy malowa na czarno, eby by a ciemniejsza. - By mo e - powiedzia Pelorat - na Ziemi faktycznie co ukryto, ale w czasach, kiedy nie by a ona jeszcze tak bardzo ska ona. Wtedy Ziemianie mogli si obawia , e kto przyleci i znajdzie to co . I to w nie wtedy Ziemia postara a si o usuni cie dotycz cych jej informacji. Stan, który mamy teraz w tym wzgl dzie, to pozosta po tych niepewnych czasach. - Nie s dz - rzek na to Trevize. - Usuni cie informacji z Biblioteki Galaktycznej na Trantorze odby o si , jak pami tam, niedawno. - Odwróci si do Bliss: - Mam racj ? - Ja-my-Gaja - powiedzia a spokojnie Bliss zdo ali my tyle wydoby z mózgu znajduj cego si w opa ach cz owieka z Drugiej Fundacji, Gendibala, kiedy on, ty i ja spotkali my si z burmistrzem Branno.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- A wi c cokolwiek zosta o tam ukryte, musi by nadal w ukryciu i mimo e Ziemia jest ska ona, musi - w mniemaniu tych, co to ukryli - istnie nadal niebezpiecze stwo, e kto to odkryje powiedzia Trevize. - Ale jak to mo liwe? - spyta z niedowierzaniem Pelorat. - Zastanów si - powiedzia Trevize. - A je li to, co by o na Ziemi, zosta o stamt d gdzie przeniesione, kiedy promieniowanie zacz o zagra yciu mieszka ców? Ale niewykluczone, e mimo i nie ma ju tego czego na Ziemi, to istnieje mo liwo , e je li kto j odnajdzie, b dzie w stanie wydedukowa , gdzie si to teraz znajduje. Gdyby tak by o, to wspó rz dne Ziemi musia yby by nadal trzymane w tajemnicy. - Bo je li nie znajdziemy Ziemi - znowu odezwa si piskliwy g os Fallom - to Bliss mówi, e zawieziecie mnie z powrotem do Jemby'ego. Trevize odwróci si w jej stron i zmierzy j w ciek ym wzrokiem. Bliss powiedzia a cicho: - Powiedzia am, e mo e ci tam zawieziemy, Fallom. Pó niej o tym porozmawiamy. Teraz id do siebie i poczytaj, pograj na flecie, albo zajmij si czym innym. Id ... id . Fallom wsta a z nad san min i wysz a. - Jak mo esz tak mówi , Golan? - rzek Pelorat. - Jeste my tu przecie . Znale li my Zienu . Czy mo emy wydedukowa gdzie jest to co , skoro nie ma tego na Ziemi? Min a chwila, zanim Trevizemu min z y humor, w który wprawi a go Fallom. W ko cu powiedzia : - A dlaczego nie? Przypu my, e promieniowanie powoli, ale stale wzrasta o. Tak samo, powoli, ale stale, zmniejsza aby si - na skutek zgonów i emigracji - liczba ludno ci, a ta ich tajemnica by aby w coraz wi kszym niebezpiecze stwie. Kto by tam zosta , by j chroni ? W ko cu trzeba by by o przenie to co na inny wiat, bo inaczej by oby to stracone dla Ziemi. Przypuszczam, e czuliby niech do takiego rozwi zania i e zrobiliby to dos ownie w ostatniej chwili. No a teraz, Janov, pami tasz tego starca na Nowej Ziemi, który przedstawi ci swoj wersj dziejów Ziemi? - Monolee? - Tak. Jego. Czy nie powiedzia ci w zwi zku z za eniem Nowej Ziemi, e resztki ludno ci Ziemi przesiedlono na t planet ? - Chcesz przez to powiedzie , stary, e to, czego szukamy, jest teraz na Nowej Ziemi? Zabrane przez ostatnich ludzi, którzy opu cili Ziemi ? - A nie mog oby tak by ? - odpar Trevize. Nowa Ziemia jest w Galaktyce niewiele lepiej znana ni Ziemia, a jej mieszka cy podejrzanie skwapliwie zabiegaj o to, eby wszyscy obco wiatowcy trzymali si od niej z daleka. - Byli my tam - wtr ci a Bliss. - Nic nie znale li my. - Bo nie szukali my niczego oprócz wspó rz dnych Ziemi. - Ale szukali my wiata z wysoko rozwini technik - powiedzia z zak opotaniem Pelorat czego , co potrafi usun informacje pod samym nosem Drugiej Fundacji, a nawet - wybacz mi, Bliss - pod nosem Gai. Mo e ludzie na Nowej Ziemi potrafi regulowa pogod na tym swoim skrawku l du, mo e dysponuj jakimi technikami biotechnologii, ale my , e si zgodzisz, i poziom ich techniki jest, ogólnie bior c, do niski. Bliss skin a g ow . - Zgadzam si z tob , Pel. - Wydajemy s dy na kruchej podstawie - powiedzia Trevize. - Nie widzieli my nawet tych czyzn z floty rybackiej. Nie widzieli my w ciwie wyspy, poza tym ma ym kawa kiem, na którym wyl dowali my. Kto wie, co znale liby my, gdyby my szukali dok adniej? Nie zorientowali my si nawet, e maj o wietlenie fluoroscencyjne, dopóki nie zobaczyli my go w dzia aniu, a je li wydaje si , powtarzam - wydaje si , e poziom ich techniki jest niski... - To co? - spyta a Bliss, wyra nie nie przekonana. - To mo e to by cz zas ony, która ma zakry prawd . - To niemo liwe - powiedzia a Bliss. - Niemo liwe? Ty sama powiedzia mi, jeszcze na Gai, e na Trantorze, w o wiele wi kszej cywilizacji celowo utrzymywano technik na niskim poziomie, aby ukry mniejsz spo eczno , Drug Fundacj . Dlaczego ta sama strategia nie mia aby zosta wykorzystana na Nowej Ziemi? - A zatem sugerujesz, eby my wrócili na Now Ziemi i znowu stan li wobec gro by zara enia tym razem skutecznego? Stosunek p ciowy jest niew tpliwie szczególnie przyjemnym sposobem zara enia si , ale mo e maj te inne sposoby.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Trevize wzruszy ramionami. - Nie pal si do tego, eby jeszcze raz lecie na Now Ziemi , ale mo e b dziemy musieli to zrobi . - Mo e? - Mo e! W ko cu jest te inna mo liwo . - Jaka? - Nowa Ziemia kr y wokó gwiazdy, któr ci ludzie nazywaj Alf . Ale Alfa jest cz ci uk adu podwójnego. A mo e tak e wokó towarzyszki Alfy kr y jaka zamieszkana planeta? - My , e ta druga gwiazda jest zbyt blada powiedzia a Bliss, kr c g ow . - Ma tylko jedn czwart jasno ci Alfy. - Blada, ale nie za bardzo. Je li planeta znajduje si blisko gwiazdy, to takie wiat o mo e wystarczy . - Czy komputer wie co o jakich planetach wokó tej gwiazdy? - spyta Pelorat. Trevize u miechn si cierpko. - Sprawdzi em to. Jest tam pi planet umiarkowanej wielko ci. Nie ma adnych olbrzymów gazowych. - Czy która z tych pi ciu planet nadaje si do zamieszkania? - Oprócz ich liczby i faktu, e nie s du e, komputer nie podaje adnych informacji na ich temat. - Och... - Nie ma si czym zniech ca - rzek Trevize. - W komputerze nie ma adnego ze wiatów Przestrze ców. Informacje o samej Alfie s znikome. Te rzeczy zosta y celowo ukryte i je li o towarzyszce Alfy prawie nic nie wiadomo, to mo na to uwa za dobry znak. - Wobec tego - powiedzia a Bliss rzeczowym tonem - twój plan wygl da tak: lecisz obejrze drug gwiazd , a je li zawiedziesz si , wracasz do Alfy. - Tak. Ale kiedy tym razem wyl dujemy na Nowej Ziemi, b dziemy przygotowani. Przed dowaniem dok adnie zbadamy ca wysp i spodziewam si , Bliss, e u yjesz swoich umiej tno ci, aby nas os oni ... W tym momencie "Odleg a Gwiazda" zachwia a si , jakby dosta a czkawki, i Trevize wrzasn na po y ze z ci , a na po y ze zdumieniem: - Kto jest przy sterach? Ale ju po chwili, gdy to wyrzuca z siebie, wiedzia bardzo dobrze, kim jest ten kto . 95. Fallom by a kompletnie poch oni ta manipulowaniem przy pulpicie komputera. Roz a szeroko swe ma e d onie o d ugich palcach, aby umie ci je w lekko l ni cych zag bieniach na pulpicie. Wyda o si jej, e r ce zatapiaj si w p yt , chocia czu a, e jest ona twarda i liska. Wiele razy widzia a, jak robi to Trevize. Nie widzia a, eby robi co wi cej, chocia by o dla niej zupe nie oczywiste, e w ten sposób kierowa statkiem. Par razy widzia a, e Trevize zamyka oczy, wi c te zamkn a. Po chwili us ysza a jak gdyby aby, dobiegaj cy z oddali g os. Dobiega z oddali, ale rozlega si w jej g owie, dochodz c (jak sobie niejasno u wiadomi a) przez przetworniki. By y nawet wa niejsze ni r ce. Wyt a uwag , aby zrozumie , co mówi g os. "Instrukcje - mówi g os, niemal b agalnie. Jakie s twoje instrukcje?" Fallom nic nie powiedzia a. Nigdy nie widzia a, eby Trevize mówi co do komputera, ale wiedzia a, czego pragnie ca ym swoim sercem. Chcia a wróci na Solari , do pokrzepiaj cej swymi nie ko cz cymi si korytarzami posiad ci, do Jemby'ego... do Jemby'ego... do Jemby'ego... Chcia a tam wróci i kiedy tylko pomy la a o wiecie, który kocha, wyobrazi a sobie jego widok na ekranie, przypominaj cy obrazy innych wiatów, których nie chcia a. Otworzy a oczy i spojrza a na ekran, pragn c ujrze tam jaki inny wiat ni t znienawidzon Ziemi , a potem patrzy a na to, co si pojawi o, wyobra aj c sobie, e to Solaria. Nienawidzi a pustej Galaktyki, w której znalaz a si wbrew swej woli. zy nap yn y jej do oczu i statek zadr . Odczu a ten wstrz s i te lekko si zako ysa a. A potem us ysza a g ne kroki na korytarzu i kiedy otworzy a oczy, zobaczy a wykrzywion twarz Trevizego zas aniaj jej ca y ekran, na którym by o wszystko to, co chcia a. Trevize krzycza co , ale nie zwraca a na niego uwagi. To on zabra j z Solarii, zabiwszy Bandera, to on uniemo liwia jej powrót tam, my c tylko o Ziemi. Nie zamierza a go s ucha . Chcia a skierowa statek na Solari . Pod wp ywem jej decyzji zadr znowu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
96. Bliss wczepi a si w rami Trevizego. - Nie! Nie! - krzycza a. Odci ga a go od Fallom. Za nimi sta nieruchomo zmieszany Pelorat. Trevize wrzeszcza : - Zabierz apy z komputera!... Bliss, nie wchod mi w drog , nie chc ci zrobi krzywdy. Bliss powiedzia a g osem, który zdawa si wiadczy , e jest na kraw dzi wyczerpania: - Nie rób nic temu dziecku. B musia a ci zrani - wbrew wszelkim instrukcjom. Trevize przeniós wzrok z Fallom na Bliss. - No to zabierz j st d! I to ju ! Bliss odepchn a go ze zdumiewaj si ("pewnie czerpa a j z Gai" - pomy la potem Trevize). - Fallom - powiedzia a. - Zabierz r ce. - Nie! - krzykn a Fallom. - Chc , eby statek polecia na Solari . Chc , eby lecia tam. Tam. Pokaza a ekran g ow , nie chc c oderwa nawet jednej r ki od pulpitu. Bliss po a jej d onie na ramionach i pod jej dotykiem Fallom zacz a dr . - Teraz, Fallom - powiedzia a agodnie Bliss - powiedz komputerowi, eby znowu by o tak, jak przedtem i chod ze mn . - Pog adzi a j po plecach i Fallom osun a si ze szlochem. Bliss uj a j pod ramiona i wyprostowa a. Obróci a j i przycisn a mocno do piersi, daj c si jej wyp aka . Potem powiedzia a do Trevizego, który sta nieruchomo w drzwiach: - Zejd z drogi i nie dotykaj adnej z nas, kiedy b dziemy przechodzi y. Trevize zszed szybko na bok. Bliss zatrzyma a si na chwil i powiedzia a cicho: - Musia am na chwil dosta si do jej mózgu. Je li co uszkodzi am, to atwo ci tego nie wybacz . Trevize mia ju odpowiedzie , e mózg Fallom nie obchodzi go nawet tyle, co milimetr sze cienny przestrzeni, e boi si tylko o komputer, ale widz c utkwiony w siebie wzrok Gai (na pewno nie by o to tylko spojrzenie Bliss, cho i ona mog aby wzbudzi l k, który poczu w tym momencie), nie rzek nic. Bliss i Fallom znikn y w swojej kabinie, a on nadal sta w milczeniu i nieruchomo. Sta tak, dopóki Pelorat nie spyta cicho: - Golan nic ci nie jest? Chyba nic ci nie zrobi a, co? Trevize potrz sn energicznie g ow , jak gdyby chcia si otrz sn z niemocy, która go nagle ogarn a. - Nic mi nie jest. Pytanie tylko, czy komputerowi nic nie jest. - Usiad przy pulpicie, k ad c r ce na znakach, które jeszcze przed chwil zakrywa y d onie Fallom. - No i jak? - zapyta z niepokojem Pelorat. Trevize wzruszy ramionami. - Zdaje si reagowa normalnie. Pó niej mo e si oka e, e co nie gra, ale na razie wszystko wydaje si w porz dku. - Potem doda ze z ci : Ten komputer nie powinien poprawnie reagowa na inne r ce ni moje, ale w przypadku tego hermafrodyty to nie by y tylko r ce. Jestem pewien, e to te przetworniki... - Ale dlaczego statek si zatrz ? Nie powinien si trz , prawda? - Nie. To statek grawitacyjny, wi c nie powinni my odczuwa adnych efektów bezw adu. Ale ten potworek... - Przerwa , robi c si znowu z y. - No? - Podejrzewam, e postawi a komputerowi dwa sprzeczne dania, oba tak stanowczo, e komputer nie mia innego wyj cia, jak tylko postara si spe ni oba równocze nie. Próbuj c wykona to, co niewykonalne, komputer musia na chwil straci panowanie nad statkiem i kontrol nad jego inercj . Przynajmniej tak mi si wydaje. - Nagle jego twarz rozpogodzi a si . - Ale mo e i dobrze, e si tak sta o, bo przysz o mi teraz do g owy, e to ca e moje gadanie o Alfie i jej towarzyszce to bzdury. Wiem ju , gdzie Ziemia musia a ukry swój sekret. 97. Pelorat popatrzy na niego, ale zignorowa ostatnie zdanie i wróci do tego, co go wcze niej zafrapowa o: - W jaki sposób Fallom wyda a dwa sprzeczne polecenia? - Powiedzia a, e chce, eby statek polecia na Solari . - Tak. Oczywi cie, e chce.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ale co mia a na my li, mówi c o Solarii? Nie potrafi pozna Solarii, ogl daj c j z przestrzeni. Nigdy nie widzia a jej z przestrzeni. Kiedy w po piechu opuszczali my ten wiat, spa a. I mimo tych lektur z twojej biblioteki i tego, co jej opowiada a Bliss, w tpi , eby naprawd poj a, czym jest Galaktyka, z setkami miliardów gwiazd i milionami zamieszkanych planet. Wychowana pod ziemi i w samotno ci, zrozumia a z tego wszystkiego pewnie tylko tyle, e s ró ne wiaty... Ale ile ich jest? Dwa? Trzy? Cztery? Dla niej ka dy wiat, który widzi, mo e by Solari , a bior c pod uwag silne pragnienie zobaczenia jej, jest Solari . A poniewa , jak przypuszczam, Bliss stara a si uspokoi , daj c do zrozumienia, e je li nie znajdziemy Ziemi, to wrócimy na Solari , mog a nawet doj do wniosku, e Solaria le y blisko Ziemi. - Ale na jakiej podstawie tak s dzisz, Golan? - Sama prawie nam to powiedzia a, Janov, kiedy naskoczyli my na ni . Wykrzycza a, e chce lecie na Solari i doda a "tam... tam", wskazuj c g ow na ekran. A co jest na ekranie? Satelita Ziemi. Kiedy wychodzi em st d przed obiadem, nie by o go tam, by a tam Ziemia. Ale Fallom, daj c lotu na Solari , musia a mie w g owie obraz tego satelity, a wi c komputer musia si na nim skoncentrowa . Wierz mi, Janov, ja wiem, jak dzia a ten komputer. Kto mo e to lepiej wiedzie ? Pelorat popatrzy na szeroki, wiec cy sierp i powiedzia z zamy leniem: - Przynajmniej w jednym z ziemia skich j zyków nazywa si on po prostu Ksi ycem. W innym zyku Lun . Pewnie mia te inne nazwy... Wyobra sobie, stary, jakie musi panowa zamieszanie na wiecie, na którym mówi si wieloma j zykami, te nieporozumienia, te komplikacje, te... - Ksi yc? - rzek Trevize. - Rzeczywi cie, prosta nazwa... Poza tym, je li pomy teraz o tym, to przychodzi mi do g owy, e dziecko mog o instynktownie spróbowa pokierowa statkiem za pomoc swoich przetworników, co te mog o wp yn na chwilowe pojawienie si inercji... Ale to wszystko nie jest wa ne, Janov. Wa ne jest, e dzi ki temu na ekranie pojawi si Ksi yc i e nadal tam jest. Patrz teraz na niego i zastanawiam si . - Nad czym, Golan? - Nad jego rozmiarami. Zazwyczaj nie zwracamy uwagi na satelity, Janov. To takie ma e obiekty, je li w ogóle gdzie s . Ten jednak jest inny. To wiat. Jego rednica liczy oko o trzech i pó tysi ca kilometrów. - wiat? Chyba nie nazwiesz tego wiatem. Nie mo e by zamieszkany. Nawet trzy i pó tysi ca kilometrów rednicy to za ma o. Nie ma atmosfery. Mog to stwierdzi po prostu patrz c na niego. Nie ma chmur. Jego krzywizna odcina si ostro od t a, tak samo ta linia, która oddziela pó kul wietlon od zaciemnionej. Trevize skin g ow . - Stajesz si do wiadczonym podró nikiem, Janov. Masz racj . Nie ma tam powietrza. Nie ma te wody. Ale znaczy to tylko tyle, e na jego nie os oni tej powierzchni nie ma warunków do ycia. A pod ziemi ? - Pod ziemi ? - rzek z pow tpiewaniem Pelorat. - Tak. Pod ziemi . A dlaczego nie? Sam mi mówi , e na Ziemi miasta by y pod ziemi . Wiemy, e Trantor by podziemnym miastem. Du a cz stolicy Comporellona znajduje si pod Ziemi . Rezydencje Solarian prawie ca kowicie zbudowane s pod Ziemi . To normalny stan rzeczy. - Ale w ka dym z tych przypadków by o to na planecie, na której panowa y warunki umo liwiaj ce istnienie ycia. Równie na powierzchni tych planet. Na ka dej by a atmosfera i woda. Czy mo na pod ziemi , je li powierzchnia nie nadaje si do zamieszkania? - Daj spokój, Janov. Pomy l! Gdzie my teraz yjemy? "Odleg a Gwiazda" jest naszym male kim wiatem o powierzchni nie nadaj cej si do zamieszkania. Na zewn trz nie ma ani powietrza, ani wody. A mimo to w rodku yje si nam zupe nie wygodnie. Galaktyka jest pe na stacji kosmicznych i sztucznych osad przeró nych rodzajów, nie mówi c ju o statkach, i na adnej z tych konstrukcji nie ma warunków do ycia, a jednak yj na nich ludzie. Wyobra sobie, e Ksi yc jest ogromnym statkiem kosmicznym. - Z za og ? - Tak. Mog tam miliony ludzi, ro liny i zwierz ta, i mo e istnie wysoko rozwini ta technika... No i co, Janov, czy to nie brzmi sensownie? Je li Ziemia w ostatnich dniach swego istnienia mog a wys grup Przestrze ców na planet kr wokó Alfa Centauri i ukszta towa przynajmniej cz ciowo na swój wzór: zape ni ocean ywymi stworzeniami, zbudowa l d sta y
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
tam, gdzie nie by o skrawka suchej ziemi - to czy nie mog a tak e wys innej grupy na swego satelit i przystosowa jego wn trza do ich potrzeb? - Mo e i tak - odpar niepewnie Pelorat. - Zrobi aby to. Je li ma co do ukrycia, to po co wysy to o parsek dalej, je li mo na to ukry na wiecie po onym o jedn milionow odleg ci dziel cej j od Alfy? A z psychologicznego punktu widzenia Ksi yc by by o wiele lepsz kryjówk . Nikt nie pomy la by, e na satelicie mo e istnie ycie. Je li o to chodzi, ja te nie pomy la em. Maj c Ksi yc pod samym nosem, my la em o odleg ej Alfie. Gdyby nie Fallom... - Zacisn usta i pokr ci g ow . - My , e b musia przyzna , e to jej zas uga. Je li ja tego nie przyznam, to na pewno zrobi to Bliss. - No tak, stary - rzek Pelorat - tylko e je li co kryje si pod powierzchni Ksi yca, to jak to znajdziemy? Jego powierzchnia musi mie adnych par milionów kilometrów kwadratowych... - Z grubsza czterdzie ci milionów. - I b dziemy musieli j ca zbada , szukaj c czego? Otworu? Jakiego w azu? - Je li to przedstawi w ten sposób, to rzeczywi cie wydaje si to trudnym zadaniem, ale nie szukamy jakich obiektów, lecz istot ywych, do tego inteligentnych. Mamy przecie Bliss, a wykrywanie istot inteligentnych to jej specjalno , prawda? 98. Bliss spojrza a na Trevizego oskar ycielsko i powiedzia a: - W ko cu j u pi am. Prze am ci kie chwile. By a bliska ob du. Na szcz cie zdaje mi si , e nie zrobi am jej nic z ego. - Mog próbowa usun t jej fiksacj na punkcie Jemby'ego, skoro - jak wiesz - nie mam najmniejszego zamiaru wróci jeszcze kiedykolwiek na Solari - powiedzia ch odno Trevize. - Tak po prostu usun t jej fiksacj , tak? Co ty mo esz wiedzie o tych sprawach? Nigdy nie "poczu " mózgu. Nie masz poj cia, jak bardzo jest skomplikowany. Gdyby wiedzia o nim cho troch , to nie mówi by o usuni ciu fiksacji w taki sposób, jak gdyby chodzi o o wyj cie d emu ze oika. - No to przynajmniej zmniejsz j troch . - Mog abym j troch zmniejszy , ale po miesi cu starannego rozprzewlekania. - Rozprzewlekania? Co to znaczy? - Nie mo na tego wyt umaczy komu , kto nie orientuje si w tych sprawach. - No to co chcesz zrobi z tym dzieckiem? - Jeszcze nie wiem. Trzeba si b dzie dobrze zastanowi . - W takim razie pozwól, e powiem ci, co chc zrobi ze statkiem. - Wiem, co chcesz zrobi . Wróci na Now Ziemi i jeszcze raz spróbowa ze liczn Hiroko, je li ci obieca, e tym razem ci nie zarazi. Trevize wys ucha tego z kamienn twarz . - Otó nie - powiedzia . - Zmieni em zamiar. Lecimy na Ksi yc. - Na satelit ? Dlatego, e jest to wiat znajduj cy si najbli ej? Nie pomy la am o tym. - Ani ja. Zreszt nikt by nie wpad na taki pomys . Nigdzie w Galaktyce nie ma satelity, którym warto by sobie zaprz ta g ow , ale ten satelita jest, ze wzgl du na wielko , wyj tkowy. Co wi cej, anonimowo Ziemi rozci ga si te na niego. Ten, kto nie mo e znale Ziemi, nie mo e te znale Ksi yca. - Czy nadaje si do zamieszkania? - Jego powierzchnia nie, ale nie ma tam w ogóle radioaktywno ci, a wi c nie mo na powiedzie , e si absolutnie nie nadaje. Mo e tam istnie ycie, mo e nawet kipi yciem, ale ukrytym pod powierzchni . No, a oczywi cie ty b dziesz w stanie stwierdzi , czy tak jest, kiedy ju znajdziemy si wystarczaj co blisko. Bliss wzruszy a ramionami. - Spróbuj ... Ale co si sta o, e nagle wpad na pomys , eby sprawdzi satelit ? - Nasun o mi t my l co , co zrobi a Fallom b c przy sterach - powiedzia spokojnie Trevize. Bliss czeka a chwil , jak gdyby spodziewa a si us ysze co wi cej, a potem jeszcze raz wzruszy a ramionami. - Nie wiem, co to by o, ale podejrzewam, e nie dosz oby do tego nag ego natchnienia, gdyby poszed za swoim impulsem i zabi j . - Nie mia em zamiaru jej zabija . Bliss machn a r .
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Ju dobrze. Niech tak b dzie. A wi c teraz lecimy na Ksi yc? - Tak. Dla ostro no ci nie b dziemy si spieszy , ale je li wszystko pójdzie dobrze, za trzydzie ci godzin b dziemy ko o niego. 99. Ksi yc wygl da jak pustynia. Trevize przygl da si jego jasno o wietlonej cz ci wolno przesuwaj cej si pod nimi. Widzia jednostajn panoram kraterów i wzniesie , rzucaj cych w ostrych promieniach s ca czarne cienie. Pewne cz ci jego powierzchni ró ni y si od siebie nieznacznie kolorem, a tu i ówdzie rozci ga a si do du a p aszczyzna, naznaczona ma ymi kraterami. W miar jak zbli ali si do strony nocnej, cienie wyd y si , a w ko cu zla y si w jedn ciemno . Jeszcze przez chwil l ni y w s cu, niczym du e gwiazdy, szczyty gór, które zostawili za sob . Potem i one znikn y i widzieli pod sob tylko s abe wiat o Ziemi. Wida by o tylko jedn niebieskawobia pó kul . Wreszcie odlecieli na tyle, e Ziemia te znikn a za horyzontem i zosta a nieprzenikniona ciemno . Tylko w górze migota o s abo morze gwiazd, co dla wychowanego na Terminusie Trevizego by o cudownym widokiem. Potem pojawi y si przed nimi nowe jasne gwiazdy, najpierw jedna czy dwie, potem reszta. Powi ksza y si , zajmuj c coraz wi cej nieba, a w ko cu stopi y si w jedno. Przekroczyli terminator i znale li si znowu w strefie dnia. S ce rozb ys o jak ogie piekielny i komputer natychmiast przesun ekran i spolaryzowa blask ziemi pod nimi. Trevize doskonale zdawa sobie spraw , e by oby daremnym trudem stara si znale jakie wej cie do zamieszkanego wn trza je li w ogóle by o ono zamieszkane), badaj c wzrokiem ten rozleg y wiat. Odwróci si i spojrza na siedz obok Bliss. Nie patrzy a na ekran, mia a zamkni te oczy. Wydawa o si , e nie siedzi, lecz le y bezw adnie na krze le. Zastanawiaj c si , czy nie zasn a, spyta : - Odkry co ? Bliss lekko pokr ci a g ow . - Nie - szepn a. - Odczu am tylko jakby s aby powiew. Lepiej zawró my tam. Wiesz, gdzie jest ten rejon? - Komputer wie. Przypomina o to namierzanie celu - przesuni cie w jedn stron , potem w drug i w ko cu uchwycenie w ciwego punktu. Badany obszar by wci pogr ony w mrokach nocy i je li nie liczy faktu, e do nisko na niebie wieci a Ziemia, rzucaj c na powierzchni Ksi yca blad po wiat , w której majaczy y cienie wzgórz, nie mo na by o nic dostrzec, i to nawet mimo tego, e specjalnie wygasili wiat a w sterowni. W drzwiach sterowni stan Pelorat. - Znale li my co ? - spyta ochryp ym szeptem. Trevize da mu znak r , aby by cicho. Obserwowa Bliss. Wiedzia , e minie par dni, zanim w to miejsce powróci s ce, ale wiedzia te , e dla tego, co próbuje wykry Bliss, fakt, czy jest ce czy nie, nie ma adnego znaczenia. - Jest tam - powiedzia a. - Jeste pewna? - Tak. - I to jest jedyne miejsce? - Jedyne, które wykry am. Przelecia nad ka dym kawa kiem powierzchni? - Nad znaczn jej cz ci . - A wi c to jest wszystko, co wykry am na tej znacznej cz ci. Teraz czuj to silniej, jak gdyby to wykry o nas. Nie wydaje si gro ne. Uczucie, które odbieram, jest przyjazne. - Jeste pewna? - Takie uczucie odbieram. - A czy to co nie mo e udawa takiego uczucia? - spyta Pelorat. - Mo esz by pewien, e wykry abym udawanie - powiedzia a Bliss z nut pychy w g osie. Trevize mrukn co na temat zadufania, a potem powiedzia : - Mam nadziej , e to, co wykry , to istota inteligentna. - Wyczuwam siln inteligencj . Tylko e... W jej g os wkrad a si jaka dziwna nuta. - Tylko e co?
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
. Nie przeszkadzaj mi. Daj mi si skoncentrowa . - Ostatnie s owo raczej odgad z ruchu warg, ni us ysza . Potem powiedzia a ze zdziwieniem: - To nie jest ludzka inteligencja. - Nie ludzka? - powtórzy Trevize z o wiele wi kszym zdziwieniem. - Czy by znowu roboty? Jak na Solarii? - Nie - u miechn a si Bliss. - To mi nie za bardzo wygl da na roboty. - Musi by albo jedno, albo drugie. - Ani jedno, ani drugie. - Bliss a zachichota a. - To nie jest cz owiek, ale te nie przypomina adnego z robotów, z którymi si zetkn am. - Chcia bym to zobaczy - powiedzia Pelorat. Kiwn energicznie g ow . W jego oczach wida by o rado . - To by oby fantastyczne. Co nowego. - Co nowego... - mrukn Trevize, czuj c nag y przyp yw otuchy, a jednocze nie co jakby b ysk ol nienia, po którym jednak zosta o tylko nie daj ce si sprecyzowa wra enie. 100. Zeszli tu nad powierzchni Ksi yca. Byli w niemal radosnym nastroju. Nawet Fallom przy czy a si do nich i nie posiadaj c si z rado ci, zaciska a r ce, jak gdyby w nie wracali na Solari . Je li chodzi o Trevizego, to zachowa on jeszcze tyle trze wo ci umys u, aby pomy le , i jest bardzo dziwne, e Ziemia - czy co to tam kry o si na Ksi ycu - która podj a takie rodki, by nikt si ni nie zainteresowa , teraz zdaje si zach ca ich do l dowania. A mo e cel pozosta ten sam, tylko zmieni y si metody? Czy by post powa a wed ug zasady: "Je li nie mo esz ich utrzyma z daleka, to ci gnij ich i zniszcz"? Tak czy tak, jej tajemnica pozosta aby nienaruszona. Ale my l ta szybko rozp yn a si i znik a w przyp ywie euforii, która pot gowa a si w miar zbli ania si do powierzchni. Nade wszystko jednak stara si odtworzy to ol nienie, które sp yn o na niego na chwil przed rozpocz ciem schodzenia ku powierzchni satelity Ziemi. Zdawa si nie mie adnych w tpliwo ci co do tego, gdzie zmierza statek. Znajdowali si w nie nad szczytami pofa dowanych wzniesie i Trevize, siedz c przy komputerze, czu , e nie musi absolutnie nic robi . By o to tak, jakby i nim, i komputerem kto kierowa i ogarn a go niezwyk a rado na my l, e zdj to z niego ci ar odpowiedzialno ci. Szybowali równolegle do powierzchni w stron gro nie wznosz cej si ska y, która wyrasta a na ich drodze niczym bariera, bariera po yskuj ca lekko w blasku Ziemi i reflektora "Odleg ej Gwiazdy". Perspektywa zderzenia z ni nie robi a jako na Trevizem wra enia i kiedy cz ska y rozsun a si , ukazuj c o wietlony sztucznym wiat em tunel, powita to bez adnego zdziwienia. Statek prawie zupe nie wyhamowa , najwyra niej sam z siebie, i ustawi si dok adnie naprzeciw otworu, a potem w lizn si do tunelu... Wej cie zamkn o si i otworzy o si inne. Statek wszed przez nie do ogromnej hali, która wydawa a si wype nia ca e wn trze góry. Potem zatrzyma si i wszyscy skoczyli do luku. Nikomu z nich, nawet Trevizemu, nie przysz o do g owy, eby najpierw sprawdzi , czy jest tam powietrze, którym mo na oddycha , czy w ogóle jest tam jaka atmosfera. Powietrze jednak tam by o. Mo na by o swobodnie oddycha . Rozgl dali si wokó z zadowolonymi minami ludzi, którzy wrócili do domu, i dopiero po chwili zdali sobie spraw , e w pewnej odleg ci czeka na nich spokojnie jaki cz owiek. By wysoki i mia powa min . Mia br zowe, krótko ostrzy one w osy, szerokie ko ci policzkowe i jasne oczy. Jego ubiór przypomina ilustracje ze staro ytnych ksi ek historycznych. ,Chocia jego wygl d wiadczy o sile i energii, to jednak z ca ej jego postaci emanowa o jakie znu enie. Trudno by o powiedzie , co sprawia o takie wra enie, wydawa o si , e odbieraj to jakim nieokre lonym zmys em. Pierwsza zareagowa a Fallom. Pu ci a si p dem w stron m czyzny, rozk adaj c szeroko r ce i krzycz c piskliwie: - Jemby! Jemby! Kiedy znalaz a si przy nim, pochyli si , wzi j na r ce i uniós w gór . Zarzuci a mu ramiona na szyj i ze szlochem raz jeszcze wykrztusi a: - Jemby! Reszta pasa erów "Odleg ej Gwiazdy" podesz a spokojniej, a Trevize powiedzia wolno i wyra nie (zastanawiaj c si , czy ten, do kogo mówi, zna galaktyczny): - Prosimy o wybaczenie. To dziecko straci o opiekuna i rozpaczliwie pragnie go odnale . Jest dla nas zagadk , dlaczego przylepi o si do pana, jako e szuka robota mechanicznego... czyzna odezwa si po raz pierwszy. G os mia raczej czysty ni mile brzmi cy, a wymow nieco archaiczn , ale wietnie radzi sobie z ogólnogalaktycznym.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Mi o jest mi powita was wszystkich - powiedzia i wygl da o na to, e jest rzeczywi cie przyja nie nastawiony, mimo i jego twarz zachowa a wyraz uroczystej powagi. - Je li chodzi o to dziecko, to jest ono chyba bardziej spostrzegawcze ni wy, jako e jestem robotem. Nazywam si Daneel Olivaw. 21. Koniec poszukiwa 101 Trevize nie wierzy w asnym uszom. Wyzwoli si ju z tej dziwnej euforii, któr odczuwa tu przed i po wyl dowaniu, euforii, w któr - jak zacz teraz podejrzewa - wprowadzi go ten samozwa czy robot. Nadal gapi si na niego, lecz cho my la teraz trze wo, a na jego mózg nikt nie wp ywa , nie posiada si ze zdumienia. Rozmawia , ale nie bardzo wiedzia , co sam mówi i co do niego mówi , gdy ca uwag skupi na zachowaniu i sposobie mówienia tego pozornie prawdziwego cz owieka, staraj c si znale co , co wskazywa oby, e jest to robot. Nic dziwnego, e Bliss wykry a co , co jej zdaniem nie przypomina o ani cz owieka, ani robota, lecz by o - jak to okre li Pelorat - "czym nowym". Oczywi cie by o to wszystko jedno, bo i tak skierowa o to my li Trevizego na zupe nie nowy tor, ale na razie nawet ten nowy tor znajdowa si na drugim planie. Bliss oddali a si z Fallom, aby si rozejrze po pomieszczeniach. By to pomys Bliss, ale Trevizemu wyda o si , e przyszed jej do g owy po b yskawicznej wymianie spojrze z Daneelem. Kiedy Fallom nie chcia a si na to zgodzi i prosi a, eby pozwoli jej zosta z tym kim czy czym , co nadal nazywa a Jembym, wystarczy o jedno surowo wypowiedziane s owo Daneela i jego wzniesiony w gór palec, aby natychmiast pos usznie posz a z Bliss. Trevize i Pelorat pozostali. - To nie s obywatele Fundacji, panowie - powiedzia robot, jakby tytu em wyja nienia. - Jedna to Gaja, a drugie Przestrzeniec. Robot poprowadzi ich w stron drzewa, pod którym sta y proste krzes a. Trevize przez ca y czas nie odzywa si . Usiedli na zapraszaj cy gest robota, który te usiad , poruszaj c si przy tym zupe nie jak cz owiek. - Jest pan naprawd robotem? - spyta Trevize. - Naprawd , prosz pana - odpar Daneel. Twarz Pelorata wydawa a si promieniowa rado ci . - W starych legendach znajduj si wzmianki na temat robota imieniem Daneel. Zosta tak nazwany na jego pami tk ? - Ja jestem tym robotem - odpar Daneel. - I nie jest to legenda. - O nie! - powiedzia Pelorat. - Gdyby by tym robotem, to musia by mie par tysi cy lat. - Dwadzie cia tysi cy - odpar spokojnie Daneel. Pelorat zmiesza si i spojrza na Trevizego, który rzek z lekk z ci : - Je li jeste robotem, to nakazuj ci mówi prawd . - Nie trzeba mi tego nakazywa , prosz pana. Musz mówi prawd . A zatem ma pan trzy mo liwo ci: albo jestem cz owiekiem, który was ok amuje, albo robotem, który zosta tak zaprogramowany, i wierzy, e ma dwadzie cia tysi cy lat, cho w rzeczywisto ci nie jest taki stary, albo jestem robotem, który ma dwadzie cia tysi cy lat. Musi pan zdecydowa , któr mo liwo wybra . - Mo e ta sprawa sama si wyja ni podczas dalszej rozmowy - rzek sucho Trevize. - Je li o to idzie, to trudno uwierzy , e znajdujemy si pod powierzchni Ksi yca. Ani wiat o - podniós ow mówi c to, gdy cho nie by o na niebie wida s ca, a nawet nie by o dobrze wida adnego nieba, wiat o przypomina o do z udzenia rozproszone w atmosferze wiat o s oneczne ani przyci ganie nie wiadcz o tym. Na tym wiecie grawitacja na powierzchni powinna wynosi mniej ni 0,2 g. - Grawitacja na powierzchni powinna wynosi dok adnie 0,16 g, prosz pana. Jest ona jednak utrzymywana sztucznie przez te same si y, które sprawiaj , e na pok adzie swego statku odczuwacie normaln si ci enia nawet podczas swobodnego spadania lub w momencie przyspieszenia. Zapotrzebowanie na energi dla innych celów, w cznie z o wietleniem, równie zaspokajamy wykorzystuj c grawitacj , aczkolwiek tam, gdzie to jest dogodne, korzystamy z energii s onecznej. Nasze potrzeby materia owe, z wyj tkiem pierwiastków lekkich: wodoru, w gla
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
i azotu, których nie ma na ksi ycu, zaspokajamy korzystaj c z miejscowych surowców. Pierwiastki lekkie uzyskujemy chwytaj c przelatuj ce niekiedy komety. Wystarczy jedna na stulecie, aby zaspokoi nasze potrzeby. - Rozumiem, e Ziemia nie nadaje si do wykorzystania jako ród o surowców. - Niestety jest tak, jak pan mówi. Nasze pozytronowe mózgi s równie wra liwe na promieniowanie radioaktywne jak bia kowe mózgi ludzkie. - U ywasz liczby mnogiej, a ta posiad wygl da na du , adn i zadban - przynajmniej z daleka. Wobec tego s tu te inne istoty. Ludzie czy roboty? - Tak. Mamy tu, na Ksi ycu, kompletny ekosystem i rozleg e wydr enie, w którym ten system istnieje. Jednak e wszystkie istoty inteligentne to roboty, bardziej lub mniej podobne do mnie. Co do tej posiad ci, to korzystam z niej tylko ja. Zosta a ona za ona dok adnie na wzór tej, na której mieszka em dwadzie cia tysi cy lat temu. - A któr szczegó owo pami tasz, tak? - Tak, prosz pana. Zosta em wykonany i przez pewien czas - jak e krótko to trwa o, wydaje mi si teraz - przebywa em na wiecie Przestrze ców, na Aurorze. - Na tym, na którym... - zacz Trevize, ale przerwa . - Tak, prosz pana. Na tym, na którym s te psy. - Wiesz o nich? - Tak, prosz pana. - Jak si wobec tego tu znalaz , skoro mieszka na Aurorze? - Przylecia em tu w samych pocz tkach kolonizacji Galaktyki, aby zapobiec ska eniu radioaktywnemu Ziemi. By ze mn jeszcze jeden robot, Giskard, który potrafi wyczuwa i przestraja mózgi. - Tak jak Bliss? - Tak, prosz pana. W pewnym sensie zawiedli my, a Giskard przesta funkcjonowa . Jednak zd jeszcze przedtem przekaza mi swoje umiej tno ci i zostawi mi trosk o Galaktyk , a w szczególno ci o Ziemi . - Dlaczego w szczególno ci o Ziemi ? - Po cz ci ze wzgl du na cz owieka o nazwisku Elijah Baley, Ziemianina. - To jest ten bohater kulturowy, o którym ci mówi em jaki czas temu, Golan - wtr ci z podnieceniem Pelorat. - Bohater kulturowy, prosz pana? - Profesor Pelorat chce przez to powiedzie rzek Trevize - e jest to osoba, której wiele przypisywano, a która w rzeczywisto ci mo e czy w sobie cechy i osi gni cia wielu osób albo nawet jest ca kowicie fikcyjna. Daneel zastanawia si chwil , a potem powiedzia zupe nie spokojnie: - Nie, prosz panów. Elijah Baley by postaci rzeczywist . Nie wiem, co mówi o nim legendy, ale w rzeczywisto ci, gdyby nie on, Galaktyka by mo e nigdy nie zosta aby skolonizowana. Ze wzgl du na jego pami zrobi em, co mog em, aby po ska eniu Ziemi uratowa z niej, co tylko si da. Rozmie ci em w ca ej Galaktyce swych towarzyszy, robotów, aby wp ywa y w ró nych miejscach na ró ne osoby. W pewnym momencie uda o mi si doprowadzi do rozpocz cia akcji wymiany gleby na Ziemi. D ugo potem doprowadzi em do akcji terraformowania wiata kr cego wokó le cej w pobli u gwiazdy, wiata, który teraz nazywa si Alfa. W obu przypadkach moje dzia ania nie zako czy y si pe nym sukcesem. Nigdy nie mog em wp yn na ludzkie umys y dok adnie tak, jak chcia em, gdy zawsze istnia o niebezpiecze stwo wyrz dzenia krzywdy ludziom, których umys ami kierowa em. Rozumiecie, by em - i jestem do dnia dzisiejszego skr powany prawami robotyki. - Tak? Z pewno ci nie trzeba by o mentalnych zdolno ci Daneela, aby wychwyci w tpliwo brzmi w tej monosylabie. - Pierwsze prawo, prosz pana - powiedzia powiada: "Robot nie mo e wyrz dzi krzywdy istocie ludzkiej albo - poprzez wstrzymanie si od dzia ania - pozwoli , aby sta a si jej krzywda". Drugie: "Robot musi s ucha polece wydawanych mu przez istot ludzk , z wyj tkiem polece , które kolidowa yby z pierwszym prawem". Trzecie prawo: "Robot musi chroni swoje istnienie, je li nie koliduje to z pierwszym lub drugim prawem". Naturalnie, przedstawiam te prawa w wersji
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
uproszczonej, któr mo na wyrazi w j zyku. W rzeczywisto ci prawa te s skomplikowanymi kombinacjami zawartymi w naszych pozytronowych obwodach mózgowych. - Czy ci ko ci dzia w zgodzie z tymi prawami? - Oczywi cie, prosz pana. Pierwsze prawo to absolut, który niemal zupe nie zabrania mi korzysta z moich zdolno ci mentalnych. Kiedy kto zajmuje si Galaktyk , to niemo liwe jest przyj cie takiego kierunku dzia ania, aby zupe nie nikomu nie wyrz dzi krzywdy. Zawsze ucierpi jacy ludzie, mo e nawet wielu ludzi, a wi c robot musi wybiera takie dzia ania, aby wyrz dzi jak najmniejsz krzywd . Jednak jest taka mnogo ró nych mo liwo ci, e dokonanie wyboru wymaga du o czasu, a i tak nigdy nie mo na mie pewno ci, e wybra o si najlepsz mo liwo . - Rozumiem - powiedzia Trevize. - Przez ca e dzieje Galaktyki - mówi dalej Daneel - stara em si agodzi najgorsze skutki konfliktów i nieszcz , które stale s jej udzia em. By mo e czasami udawa o mi si to w jakim stopniu osi gn , ale je li znacie histori Galaktyki, to wiecie, e nie zdarza o si to zbyt cz sto ani nie ko czy o wielkim sukcesem. - Tyle wiem - powiedzia Trevize, u miechaj c si krzywo. - Tu przed swoim ko cem Giskard wpad na pomys prawa, które zast powa o nawet pierwsze prawo robotyki. Nie potrafi c wymy le innej sensownej nazwy, nazwali my je prawem zerowym. A oto ono: "Robot nie mo e wyrz dzi krzywdy ludzko ci albo przez wstrzymanie si od dzia ania pozwoli , aby sta a si jej krzywda". Poci ga to za sob automatycznie modyfikacj pierwszego prawa, które musi brzmie : "Robot nie mo e wyrz dzi krzywdy istocie ludzkiej albo - poprzez wstrzymanie si od dzia ania - pozwoli , aby sta a si jej krzywda, z wyj tkiem sytuacji, kiedy koliduje to z prawem zerowym". Podobnych modyfikacji nale y dokona w prawach drugim i trzecim. Trevize zmarszczy si . - Jak mo esz decydowa , co jest, a co nie jest szkodliwe dla ludzko ci? - No w nie - odpar Daneel. - Teoretycznie, prawo zerowe rozwi zywa o nasze problemy. W praktyce nigdy nie mogli my si zdecydowa . Cz owiek to obiekt konkretny. Jego krzywd mo na oceni . Ludzko to abstrakcja. Jak z ni post powa ? - Nie wiem - odpar Trevize. - Chwileczk ! - powiedzia Pelorat. - Mo na by przekszta ci ludzko w jeden organizm. W Gaj - To w nie spróbowa em zrobi , prosz pana. Zaprojektowa em Gaj . Je liby przekszta ci ca ludzko w jeden organizm, to sta aby si konkretnym obiektem i mo na by zaj si ni . Jednak stworzenie superorganizmu nie by o takie atwe, jak przypuszcza em. Przede wszystkim nic by z tego nie wysz o, dopóki ludzie nie zacz liby ceni superorganizmu bardziej ni swojej indywidualno ci. Musia em znale form mentalno ci, która by umo liwi a takie nastawienie. Min o du o czasu, zanim pomy la em o prawach robotyki. - Ach, wi c gajanie s robotami. Od pocz tku podejrzewa em, e tak jest. - W takim razie myli si pan. S lud mi, tyle e kieruj si wszczepionym w ich mózgi równowa nikiem praw robotyki. Musz ceni ycie, naprawd ceni ... Ale nawet kiedy ju to zrobi em, pozosta a do usuni cia pewna powa na wada. Superorganizm sk adaj cy si tylko z ludzi nie jest stabilny. Musi te obj inne zwierz ta, potem ro liny, potem natur nieo ywion . Najmniejszym naprawd stabilnym superorganizmem jest ca y wiat, i to wiat na tyle du y i ony, by móg na nim istnie stabilny ekosystem. Zrozumienie tego te zaj o mi du o czasu i tak naprawd Gaja zosta a ostatecznie uformowana dopiero w ubieg ym stuleciu. Dopiero wtedy mog a zacz przygotowania do utworzenia Galaxii, co i tak zajmie du o czasu. Mo e nie a tyle, ile zaj y dotychczasowe dzia ania, gdy teraz znamy ju regu y, zgodnie z którymi trzeba post powa . - Ale potrzebowa mnie. Chcia , ebym podj za ciebie decyzj . Tak, Daneel? - Tak, prosz pana. Prawa robotyki nie pozwalaj ani mnie, ani Gai podj decyzji, która mog aby przynie ludzko ci szkod . Tymczasem pi set lat temu, kiedy wydawa o si , e nigdy nie uda mi si wypracowa metod pozwalaj cych usun wszystkie trudno ci pi trz ce si na drodze do ustanowienia Gai, wybra em gorsze, ale jedyne mo liwe wówczas rozwi zanie, i przyczyni em si do powstania psychohistorii. - Mog em si tego domy li - mrukn Trevize. - Wiesz, Daneel, zaczynam wierzy , e naprawd masz dwadzie cia tysi cy lat. - Dzi kuj panu.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
- Zaczekajcie chwil - powiedzia Pelorat. -Zdaje mi si , e zaczynam rozumie . Czy ty sam jeste cz ci Gai, Daneel? To w ten sposób dowiedzia si o psach na Aurorze? Przez Bliss? - W pewnym sensie ma pan racj . Jestem stowarzyszony z Gaj , cho nie jestem jej cz ci . Trevize uniós brwi. - Zupe nie przypomina mi to Comporellon, wiat, który odwiedzili my bezpo rednio po odlocie z Gai. Utrzymuje, e nie jest cz ci Konfederacji Fundacyjnej, lecz jest z ni tylko stowarzyszony. Daneel skin g ow . - S dz , prosz pana, e to w ciwa analogia. B c stowarzyszony z Gaj , mog wiedzie o wszystkim, o czym wie Gaja - na przyk ad w osobie tej kobiety, Bliss. Jednak e Gaja nie ma mo liwo ci, eby zorientowa si , co ja wiem, tak wi c mam swobod dzia ania. Musz j mie , dopóki nie zostanie ustanowiona Galaxia. Trevize przygl da si przez chwil bacznie robotowi, a potem powiedzia : - Korzysta z wiedzy, któr czerpa za po rednictwem Bliss, aby wp ywa na rozwój wydarze podczas naszej podró y i kszta towa je zgodnie ze sw wol ? Daneel westchn zupe nie jak cz owiek. - Niewiele mog em zrobi , prosz pana. Zawsze powstrzymuj mnie prawa robotyki... Jednak mimo to stara em si ul Bliss, przyjmuj c cz odpowiedzialno ci na siebie, tak by mog a sobie poradzi z psami na Aurorze i tym Przestrze cem na Solarii szybciej i bez szkody dla siebie. Poza tym wp yn em, poprzez Bliss, na t kobiet na Comporellonie i t drug , na Nowej Ziemi, aby poczu y s abo do pana, dzi ki czemu mogli cie kontynuowa swoj podró . Trevize u miechn si smutno: - Powinienem by si domy li , e to nie moja zas uga. - Przeciwnie, prosz pana - powiedzia Daneel. - W znacznej mierze by a to pana zas uga. Obie od pocz tku zainteresowa y si panem. Ja tylko wzmocni em ich uczucia - tylko tyle mog em zrobi , c skr powany prawami robotyki. Ze wzgl du na surowy charakter tych praw, jak równie z innych przyczyn, uda o mi si sprowadzi was tu dopiero po wielu k opotach, a i to po rednio. Par razy niewiele brakowa o, abym was straci . - Ale teraz jestem tu - powiedzia Trevize. Czego chcesz ode mnie? ebym podtrzyma swoj decyzj w sprawie Galaxii? Wydawa o si , e na nieruchomej twarzy Daneela pojawi si wyraz rozpaczy. - Nie, prosz pana. Sama decyzja ju nie wystarczy. Sprowadzi em was tu, staraj c si - w stanie, w jakim si obecnie znajduj - przeprowadzi to jak najlepiej, w sprawie o wiele bardziej rozpaczliwej. Ja umieram. 102 Mo e sprawi to rzeczowy ton, którym Daneel wypowiedzia te s owa, a mo e fakt, e mier po dwudziestu tysi cach lat ycia nie wydawa a si komu , kto móg prze mniej ni pó procenta tego okresu, adn tragedi , w ka dym razie Trevize nie odczu lito ci: - Umierasz? Czy maszyna mo e umrze ? - Mog przesta istnie , prosz pana. Niech pan to nazywa, jak pan chce. Jestem stary. Nie ma w Galaktyce ani jednego wiadomego swego istnienia obiektu - ani cz owieka, ani robota - który by istnia ju wtedy, kiedy obdarzono mnie wiadomo ci . Nawet mnie samemu brak ci ci. - W jakim sensie? - Nie ma w moim ciele takiej cz ci, która nie zosta aby wymieniona, i to wiele razy. Nawet mój pozytronowy mózg zosta pi ciokrotnie wymieniony. Za ka dym razem zawarto mojego starego mózgu zosta a, do ostatniego pozytrona, wprowadzona do nowego. Ka dy kolejny mózg mia wi ksz pojemno i by bardziej z ony od poprzedniego, tak e istnia o w nim miejsce na nowe informacje i mog em szybciej podejmowa decyzje i dzia ania. Ale... - Ale? - Im bardziej mózg jest z ony, tym bardziej jest czu y i tym szybciej si psuje. Mój obecny jest sto tysi cy razy bardziej czu y od pierwszego i ma o milion razy wi ksz pojemno , ale pierwszy przetrwa dziesi tysi cy lat, a obecny ma dopiero sze set i ju si zestarza . Poniewa jest w nim dok adnie zapisana pami o wszystkim, co zdarzy o si przez dwadzie cia tysi cy lat, i dzia a doskona y mechanizm odtwarzania, mózg osi gn ju granic swej pojemno ci. Gwa townie spada jego zdolno podejmowania decyzji, a zdolno do badania umys ów znajduj cych si w odleg ciach nadprzestrzennych i wp ywania na nie nawet szybciej. Nie mog zaprojektowa
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
kolejnego, szóstego mózgu. Dalsza miniaturyzacja napotka aby przeszkod w postaci zasady nieoznaczono ci, natomiast wi ksza z ono oznacza aby niemal natychmiastowy jego rozk ad. Pelorat zdawa si autentycznie poruszony. - Ale , Daneel, Gaja na pewno potrafi sobie radzi bez ciebie. Teraz, kiedy Trevize wybra Galazi ... - Ten proces trwa po prostu zbyt d ugo, prosz pana - powiedzia Daneel, jak zawsze nie zdradzaj c adnych emocji. - Musia em czeka , a - mimo ró nych nieprzewidzianych trudno ci zostanie ustanowiona Gaja w pe nej postaci. Kiedy znaleziono odpowiedniego cz owieka - pana Trevizego - który móg podj kluczow decyzj , by o ju za pó no. Prosz jednak nie my le , e nie podj em adnych rodków, aby przed sobie ycie. Ograniczy em stopniowo swoje dzia ania, oszcz dzaj c si y na wypadek jakiej krytycznej sytuacji. Kiedy nie mog em ju polega na bezpo rednich rodkach utrzymania sytemu Ziemia - Ksi yc w izolacji, uciek em si do rodków po rednich. Zacz em ci ga tu, jednego po drugim, cz ekokszta tne roboty, które pomaga y mi w moim dziele. Trwa o to przez wiele lat. Ostatnim zadaniem ka dego z nich by o zniszczy wszelkie wzmianki na temat Ziemi znajduj ce si w archiwach planet, z których wraca y tutaj. A beze mnie i moich towarzyszy robotów jako podstawowych narz dzi ustanowienie Galaxii zajmie Gai niezmiernie du o czasu. - I wiedzia o tym wszystkim, kiedy podejmowa em swoj decyzj ? - spyta Trevize. - Du o wcze niej, prosz pana. Gaja oczywi cie nie. - A wi c jaki by sens tej ca ej szarady? - spyta ze z ci Trevize. - Co to wszystko da o? Od czasu, kiedy podj em t decyzj , lata em jak g upi po ca ej Galaktyce, szukaj c Ziemi i tego, co uwa em za jej tajemnic - nie wiedz c, e to ty jeste t tajemnic - ebym móg potwierdzi uszno tej decyzji. No dobrze, potwierdzam, e by a w ciwa. I co z tego? Teraz, kiedy wiem, e utworzenie Galaxii jest absolutnie konieczne, okazuje si , e wszystko na darmo. Dlaczego nie zostawi Galaktyki jej, a mnie mojemu losowi? - Dlatego, prosz pana, e szuka em jakiego wyj cia i dzia em w nadziei, e mo e uda mi si je znale . My , e znalaz em. Zamiast zast powa swój mózg kolejnym mózgiem pozytronowym, co by oby niepraktyczne, mog po czy go z mózgiem ludzkim. Trzy prawa robotyki nie maj wp ywu na ludzki mózg, dzi ki czemu nie tylko zwi kszy si pojemno mojego mózgu, ale zyskam tak e zupe nie nowe mo liwo ci. Dlatego was tu sprowadzi em. Trevize spojrza na niego z przera eniem. - Chcesz powiedzie , e masz zamiar w czy mózg ludzki do swojego? Czy by mózg ludzki tak ju straci swój jednostkowy charakter, e mo esz skonstruowa dwumózgow Gaj ? - Tak, prosz pana. Nie zapewni mi to nie miertelno ci, ale mo e da jeszcze tyle ycia, bym móg ustanowi Galaxi . - I po to mnie tu sprowadzi ? Chcesz, eby moja niezale no od trzech praw i zdolno trafnego wydawania s dów sta y si twymi, i to za cen utraty mojej indywidualno ci? ... Nic z tego! - Powiedzia pan chwil temu, e utworzenie Galaxii jest niezb dne dla dobra ludzko ci... - Nawet je li tak jest, to utworzenie Galaxii nie szybko nast pi, a ja przez ca e swoje ycie pozostan niezale jednostk . Z drugiej strony, gdyby Galaxia zosta a utworzona szybko, to utrata indywidualno ci sta aby si zjawiskiem na skal galaktyczn i moja osobista utrata by aby tylko drobn cz stk niewyobra alnie du ej ca ci. Jednak e nigdy nie zgodz si po wi ci swojej niezale no ci, je li reszta ludzi zachowa swoj . - A wi c jest tak, jak my la em - powiedzia Daneel. - Pana mózg nie po czy by si dobrze z moim, a poza tym mo e si bardziej przyda , je li zachowa niezale no s du. - A zatem zmieni zdanie? Powiedzia , e sprowadzi mnie tutaj w celu po czenia mózgów. Tak, i uda o mi si to tylko dzi ki maksymalnej mobilizacji moich bardzo ju w ych si . Mimo to, kiedy powiedzia em, e sprowadzi em was tutaj, mia em na my li nie tylko pana, lecz was wszystkich. Pelorat wyprostowa si sztywno na swoim krze le. - Tak? - spyta . - Wobec tego powiedz mi, Daneel, czy po czony z twoim mózg ludzki mia by dost p do wszystkich twoich wspomnie , z ca ych dwudziestu tysi cy lat, poczynaj c od czasów legendarnych? - Oczywi cie, prosz pana. Pelorat zaczerpn g boko tchu. - Badanie ich starczy oby na ca e ycie, a za to ch tnie oddam swoj niezale no . Wy wiadcz mi ask i pozwól, ebym po czy swój mózg z twoim. - A Bliss? Co z ni ? - spyta Trevize.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Pelorat zawaha si chwil . - Bliss to zrozumie - powiedzia . - W ko cu, po pewnym czasie, b dzie jej lepiej beze mnie. Daneel pokr ci g ow . - Pana propozycja, profesorze Pelorat, jest dla mnie zaszczytem, ale nie mog jej przyj . Pana mózg jest ju stary i, nawet po po czeniu z moim, nie przetrzyma by d ej ni dwadzie cia, trzydzie ci lat. Potrzebuj czego innego... Prosz spojrze ! Wskaza r i powiedzia : Zawo em j z powrotem. Bliss powraca a w radosnym nastroju, podskakuj c lekko. Pelorat poderwa si gwa townie na nogi. - Bliss! - krzykn . - O nie! - Prosz si nie niepokoi , profesorze - powiedzia Daneel. - Nie mog u do tego celu Bliss. Po czy oby mnie to z Gaj , a jak ju wcze niej wyja ni em, musz by niezale ny od Gai. - Ale kto w takim razie... - zacz Pelorat. Trevize, spogl daj c na szczup posta biegn za Bliss powiedzia : - On ca y czas chcia Fallom, Janov. Bliss wróci a wyra nie szcz liwa. - Nie mog my wyj poza granice tej posiad ci - powiedzia a - ale to wszystko bardzo przypomina mi Solari . Fallom jest oczywi cie przekonana, e to Solaria. Spyta am j , czy nie uwa a, e Daneel wygl da inaczej ni Jemby - w ko cu Jemby zbudowany by z metalu - na co odpowiedzia a mi: "Niezupe nie". Nie wiem, co chcia a przez to powiedzie . Spojrza a na Fallom, która w pewnej odleg ci od nich gra a Daneelowi co na flecie. Daneel z powa min kiwa g ow do taktu. Dociera do nich cichy, ale wyra ny d wi k mi ej melodii. - Wiedzieli cie, e zabra a ze sob flet, kiedy wychodzili my ze statku? - spyta a Bliss. - Zdaje mi si , e nie szybko uda nam si oderwa j od Daneela. Odpowiedzia o jej g uche milczenie, wi c Bliss spojrza a na obu m czyzn z niepokojem. - Co si sta o? Trevize wskaza r na Pelorata. "Niech on to wyja ni" zdawa si mówi ten gest. Pelorat odchrz kn i powiedzia : - Prawd mówi c, Bliss, my , e Fallom zostanie z Daneelem ju na sta e. - Tak? - Bliss zmarszczy a si i zrobi a ruch, jakby chcia a podej do Daneela, ale Pelorat z apa j za rami . Powiedzia : - Bliss, kochana, nic nie poradzisz. On jest pot niejszy nawet od Gai, a poza tym, je li Galaxia ma si sta faktem, Fallom musi z nim zosta . Zaraz ci to wyja ni ... Golan, prosz ci , popraw mnie, je li si w czym pomyl . Bliss s ucha a wyja nienia w milczeniu, ale jej twarz wyra a prawie rozpacz. - Sama widzisz, jak to wygl da - powiedzia Trevize, staraj c si przemówi jej do rozs dku. To dziecko jest Przestrze cem, a Daneel zosta zaprojektowany i skonstruowany przez Przestrze ców. Fallom zosta a wychowana przez robota i yj c w posiad ci równie pustej jak ta, nie zna a nikogo oprócz robotów. Ma zdolno przetwarzania energii, której b dzie potrzebowa Daneel i b dzie a trzysta, czterysta lat, co mo e wystarczy dla stworzenia Galaxii. Bliss mia a czerwone policzki i wilgotne oczy. Powiedzia a: - Podejrzewam, e ten robot celowo wytyczy nam tak tras na Ziemi , aby my znale li si na Solarii i zabrali stamt d dla niego jakie dziecko. Trevize wzruszy ramionami. - Mo e po prostu skorzysta z nadarzaj cej si okazji. Nie s dz , aby w tej chwili by na tyle silny, by z takiej odleg ci kierowa nami jak kukie kami. - Nie. To by o celowe. Postara si , ebym si tak silnie przywi za a do tego dziecka, by je zabra ze sob zamiast zostawi na pewn mier na Solarii, ebym broni a je nawet przed tob , kiedy okazywa niech i niezadowolenie z faktu, e ona jest z nami. - Mo e post powa po prostu zgodnie ze wskazaniami gaja skiej etyki, a Daneel wzmocni tylko troch twoje postanowienie. Daj spokój, Bliss, nic tu nie zyskasz. Za my, e mog aby zabra Fallom ze sob . Czy gdzie indziej by aby tak szcz liwa jak tu i gdzie by j zabra a? Na Solari , gdzie natychmiast, bez adnych skrupu ów zabito by j ; na jaki g sto zaludniony wiat, gdzie czu aby si le i w ko cu umar a; na Gai , gdzie usycha aby z t sknoty za Jembym; w nie ko cz si podró przez Galaktyk , gdzie ka dy wiat, ko o którego by my przelatywali, wydawa by si jej
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
Solari ? I czy znalaz aby kogo na jej miejsce, kto trzyma by Daneela przy yciu, dopóki nie zostanie utworzona Galaxia? Bliss milcza a ze smutkiem. Pelorat wyci gn do niej nie mia o r . - Bliss - powiedzia - zaproponowa em Daneelowi, e po cz swój mózg z jego mózgiem, ale nie zgodzi si , mówi c, e jestem za stary. Wola bym, eby si zgodzi , gdyby mog a dzi ki temu odzyska Fallom. Bliss uj a jego d i poca owa a j . - Dzi kuj ci, Pel, ale by aby to zbyt wysoka cena, nawet za Fallom. - Zaczerpn a g boko powietrza i spróbowa a si u miechn . - Mo e kiedy wrócimy na Gaj , znajdzie si w globalnym organizmie miejsce na moje dziecko... Umieszcz "Fallom" w sylabach jego imienia. Daneel, jak gdyby u wiadomiwszy sobie, e sprawa zosta a za atwiona, ruszy w ich kierunku, z Fallom podskakuj u jego boku. Fallom po paru krokach pu ci a si biegiem i znalaz a si przy nich pierwsza. Powiedzia a do Bliss: - Dzi kuj ci, Bliss, e przywioz mnie z powrotem do Jemby'ego i e opiekowa si mn na statku. Zawsze b ci pami ta . - Potem rzuci a si jej w obj cia. - Mam nadziej , e zawsze b dziesz szcz liwa - powiedzia a Bliss, ciskaj c j . - Ja ci te b pami ta , kochanie - doda a i niech tnie j pu ci a. Fallom zwróci a si do Pelorata: - Tobie te dzi kuj , Pel, e pozwoli mi czyta swoje ksi kofilmy. - Wreszcie, bez s ów i po krótkim wahaniu, wyci gn a cienk , dziewcz d do Trevizego. Trevize uj j na chwil . - Powodzenia, Fallom - mrukn . - Dzi kuj pa stwu - powiedzia Daneel - za to co, ka de na swój sposób, zrobili cie. Mo ecie teraz swobodnie wraca , gdy wasze poszukiwania zako czy y si . Je li chodzi o moj prac , to teraz te zostanie do szybko i z powodzeniem zako czona. Ale Bliss powiedzia a: - Chwileczk , jeszcze niezupe nie sko czyli my. Nie wiemy, czy Trevize nadal uwa a, e w ciw przysz ci dla ludzko ci jest, w przeciwie stwie do wielkiego zbiorowiska izoli, Galaxia. - Chwil temu postawi spraw jasno, prosz pani - powiedzia Daneel. - Powzi decyzj na korzy Galaxii. Bliss zacisn a usta. - Wola abym to us ysze z jego w asnych ust. Trevize, który to ma by model? - A który chcesz, Bliss? - spyta spokojnie Trevize. - Je li opowiem si przeciw Galaxii, b dziesz mog a zabra Fallom. - Jestem Gaj - powiedzia a Bliss. - Musz pozna twoj decyzj i powody, dla których j podj , tylko po to, eby zna prawd i nic wi cej. - Niech pan jej powie - rzek Daneel. - Pana umys , z czego Gaja zdaje sobie spraw , jest nietkni ty. - Zdecydowa em na korzy Galaxii - powiedzia Trevize. - W tym wzgl dzie nie mam ju adnych tpliwo ci. 104. Przez czas, który wystarczy by, eby spokojnie policzy do pi dziesi ciu, Bliss sta a bez ruchu, jak gdyby chcia a, eby informacja ta dotar a do ka dej cz ci Gai, a potem spyta a: - Dlaczego? - Pos uchaj - odpar Trevize. - Od samego pocz tku wiedzia em, e ludzko ma przed sob dwie mo liwe wersje przysz ci: Galaxi lub Drugie Imperium, zgodnie z Planem Seldona. Wydawa o mi si , e te mo liwo ci wzajemnie si wykluczaj . e nie mogliby my mie Galaxii, gdyby w Planie Seldona nie tkwi jaki podstawowy b d. Niestety, nie wiedzia em o tym planie nic poza dwoma aksjomatami, na których si opiera , a mianowicie, e - po pierwsze - przedmiotem jego dzia ania musi by odpowiednio du a liczba ludzi, aby mo na ich by o traktowa statystycznie jako grup indywiduów wchodz cych ze sob w przypadkowe zwi zki oraz e - po drugie - ludzie nie mog zna rezultatów rozstrzygni psychohistorii, zanim nie zostan one wprowadzone w ycie. Poniewa ju wcze niej podj em decyzj na korzy Galaxii, czu em, e musz pod wiadomie zdawa sobie spraw z b dów w Planie Seldona i e b dy te musz si kry w owych aksjomatach, gdy one by y ws ystkim, co wiedzia em o Planie. Jednak mimo to nie potrafi em
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
dostrzec w nich adnego b du. Wobec tego zacz em szuka Ziemi, czuj c, e nie bez celu musi by otoczona tak tajemnic . Musia em si dowiedzie , co to by za cel. Nie mia em w ciwie adnego powodu, aby oczekiwa , e kiedy tylko znajd Ziemi , znajd te rozwi zanie mojego problemu, ale by em tym tak poch oni ty, e nie mog em my le o niczym innym... By mo e pragnienie Daneela, aby mie przy sobie dziecko solaria skie, te si przyczyni o do tego. W ka dym razie w ko cu znale li my Ziemi , a potem Ksi yc, i Bliss wykry a umys Daneela, który on, oczywi cie, specjalnie kierowa ku niej. Opisa a go jako istot my , która nie jest ani cz owiekiem, ani robotem. Oceniaj c to z obecnej perspektywy, mia a w pewnym sensie racj , gdy mózg Daneela o wiele przewy sza mózgi robotów, które kiedykolwiek istnia y, i z tej przyczyny nie mo e by okre lony jako po prostu mózg robota. Jednak e nie mo e by te okre lony jako mózg ludzki. Pelorat okre li go jako "co nowego" i to wyzwoli o "co nowego" u mnie, now my l. Tak jak dawno temu Daneel wraz ze swym koleg opracowali nowe; czwarte prawo robotyki, które jest bardziej ogólne i podstawowe ni trzy pozosta e, tak ja nagle odkry em nowy, trzeci aksjomat psychohistorii, który jest bardziej ogólny i podstawowy ni pozosta e dwa, który jest tak podstawowy, e nikt nigdy nie zada sobie nawet trudu, aby o nim wspomnie . A oto on. Dwa ogólnie znane aksjomaty dotycz ludzi i opieraj si na milcz cym za eniu, e ludzie s jedynym gatunkiem istot my cych w Galaktyce i e przeto s jedynymi organizmami, których dzia ania licz si w spo ecze stwie i w historii. To w nie trzeci, nigdy nie sformu owany aksjomat - e w Galaktyce jest tylko jeden gatunek istot inteligentnych i e gatunkiem tym jest homo sapiens. Gdyby pojawi o si co nowego, gdyby znalaz y si inne gatunki istot inteligentnych, bardzo ró ni ce si nawzajem od siebie i od nas, to matematyka psychohistorii nie by aby adekwatnym narz dziem do opisu ich zachowa i Plan Seldona straci by w ogóle znaczenie. Rozumiecie? Trevize prawie si trz z emocji, staraj c si , aby go zrozumiano. - Rozumiecie? - powtórzy . - Tak - odpar Pelorat - ale jako advocatus diaboli... - No co? Mów. - Ludzie s rzeczywi cie jedynymi istotami inteligentnymi w Galaktyce. - A roboty? - powiedzia a Bliss. - A Gaja? Pelorat my la przez chwil , a potem rzek z wahaniem: - Od czasu znikni cia Przestrze ców roboty nie odegra y adnej znacz cej roli w ludzkich dziejach. Gaja do niedawna te nie odgrywa a wa nej roli. Roboty s dzie em ludzi, a Gaja jest dzie em robotów i zarówno roboty, jak i Gaja, w tym zakresie, w jakim kr puj je prawa robotyki, nie maj wyboru i musz si podda woli ludzi. Mimo tych dwudziestu tysi cy lat pracy Daneela i d ugiego okresu rozwoju Gai jedno s owo Golana Trevizego, cz owieka, po oby kres i tej pracy, i temu rozwojowi. Wynika zatem z tego, e ludzie s jedynym gatunkiem istot my cych w Galaktyce i psychohistoria nadal zachowuje wa no . - Jedynym gatunkiem istot my cych w Galaktyce - powtórzy wolno Trevize. - Zgadzam si . Ale mówimy tak du o i tak cz sto o Galaktyce, e zapominamy, i Galaktyka to nie wszystko. Galaktyka to nie wszech wiat. S inne galaktyki. Pelorat i Bliss poruszyli si z niepokojem. Daneel s ucha z powag , g adz c wolno Fallom po owie. - Pos uchajcie dalej - powiedzia Trevize. Tu obok Galaktyki znajduje si Ob ok Magellana, gdzie nigdy nie zag bi si aden ludzki statek. Za nim s inne, ma e galaktyki, a nie tak daleko od nas znajduje si galaktyka Andromedy, wi ksza od naszej. Za ni miliardy innych galaktyk. W naszej galaktyce rozwin si tylko jeden gatunek istot na tyle inteligentnych, e potrafi y stworzy spo ecze stwo dysponuj ce technik , ale co wiemy o innych galaktykach? Nasza mo e by nietypowa. W niektórych innych, a mo e nawet we wszystkich, mo e istnie wiele rywalizuj cych ze sob gatunków, z których ka dy mo e by dla nas niezrozumia y. Mo e zajmuje je w nie ta wzajemna walka, ale co si stanie, je li w której galaktyce jeden gatunek zdominuje pozosta e i b dzie mia czas, eby zastanowi si nad mo liwo ci spenetrowania innych galaktyk? Ujmuj c to z punktu widzenia nadprzestrzeni, Galaktyka jest punktem - podobnie wszech wiat. Nigdy nie odwiedzili my adnej innej galaktyki i, o ile nam wiadomo, adne istoty inteligentne z innej galaktyki nie odwiedzi y naszej, ale ten stan rzeczy mo e si którego dnia sko czy . Je li
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c
F -X C h a n ge
F -X C h a n ge
c u -tr a c k
N y bu to k lic
pojawi si naje cy, to na pewno znajd sposoby zwrócenia jednych ludzi przeciw drugim. Dot d nie musieli my walczy z nikim innym, jak tylko ze sob nawzajem, tak e jeste my przyzwyczajeni do krwawych sporów. Naje ca, który znajdzie nas podzielonych, zdominuje nas wszystkich albo zniszczy. Jedynym skutecznym rodkiem obrony jest Galaxia, której nie b dzie mo na zwróci przeciw samej sobie i która b dzie mog a stawi czo o naje com z maksymaln si . - Obraz, który malujesz, jest przera aj cy powiedzia a Bliss. - Czy starczy nam czasu, aby utworzy Galaxi ? Trevize spojrza w gór , jak gdyby chcia przebi wzrokiem grub warstw ska y oddzielaj go od powierzchni i od przestrzeni, jak gdyby chcia ujrze te odleg e galaktyki, przemierzaj ce wolno niewyobra alny ogrom przestrzeni. - Z tego, co wiemy, w ca ych dziejach ludzko ci nie zdarzy o si ani razu, aby zaatakowa y nas jakie inne inteligentne istoty. Wystarczy, je li ten stan potrwa jeszcze kilkaset lat, mo e troch ej ni jedn tysi czn tego okresu, przez który istnieje cywilizacja, aby my byli bezpieczni. W ko cu - tu Trevize poczu nagle pewien niepokój, ale zmusi si , aby si z niego otrz sn - na razie nie ma tu jeszcze adnych nieprzyjació . Nie spojrza w dó , aby nie spotka zamy lonych oczu Fallom - istoty odmiennej, hermafrodyty, posiadaj cego moc przetwarzania i przekazywania energii - które spocz y na nim.
.d o
o
.c
m
C
m
w
o
.d o
w
w
w
w
w
C
lic
k
to
bu
y
N
O W !
PD
O W !
PD
c u -tr a c k
.c