Isaac Asimov Nemezis Przekład: J drzej Polak 2 Prolog Siedział samotny, odgrodzony od wiata. Gdzie tam były gwiazdy i ta jedna, wokół której kr yło ki...
14 downloads
25 Views
2MB Size
Isaac Asimov
Nemezis Przekład: J drzej Polak
Prolog Siedział samotny, odgrodzony od wiata. Gdzie tam były gwiazdy i ta jedna, wokół której kr yło kilka planet. Widział j oczyma duszy; widział j znacznie lepiej ni w rzeczywisto ci za matowymi teraz oknami. Niewielka, ró owoczerwona gwiazda, koloru krwi i zagłady, nosz ca tak e odpowiednie miano. Nemezis! Nemezis, uosobienie zemsty bogów. Przypomniał sobie opowie zasłyszan w dzieci stwie; legend , mit, ba o ziemskim potopie, który zgładził grzeszn , zdegenerowan ludzko , ocalaj c jedn rodzin , od której wszystko zacz ło si na nowo. Tym razem nie było potopu. Tylko Nemezis. Ludzko ponownie uległa degeneracji i zemsta Nemezis b dzie odpowiedni kar . aden potop. Nic tak trywialnego jak potop. Czy kto ocaleje...? A je li nawet, to dok d pójdzie? Dlaczego nie czuł lito ci? Ludzko nie mo e istnie tak jak do tej pory. Jej grzechy prowadziły j ku zagładzie. Czy powinien odczuwa lito , je li powolna, pełna cierpie mier zostanie zast piona przez inn , znacznie szybsz ? A oto planeta kr ca wokół Nemezis. Obok niej satelita. I Rotor okr aj cy Ksi yc. Podczas potopu uratowała si jedna rodzina, która zbudowała ark . W zasadzie nie wiedział, czym była arka, wyobra ał jednak sobie, e była czym podobnym do Rotora. Rotor tak e uratuje fragment ludzko ci, od którego wszystko zacznie si na nowo w innym, lepszym wiecie. Stary wiat? Niech zajmie si nim Nemezis! I znowu j zobaczył. Czerwonego karła nieugi cie pr cego do przodu. Karzeł nie musiał obawia si niczego. Podobnie jak jego planety. A Ziemia? No, có ... Ziemio! Nemezis zd a ku tobie! Dyszy dz Zemsty!
2
Rozdział 1 MARLENA Marlena po raz ostatni widziała Układ Słoneczny, gdy miała nieco ponad roczek. Oczywi cie niczego nie pami tała. Co prawda wiele czytała na temat Układu, mimo to nigdy nie czuła si z nim zwi zana, nie była jego cz ci . Przez całe swoje pi tnastoletnie ycie znała tylko Rotora. Zawsze wydawało jej si , e jest olbrzymi. Miał przecie rednic o miu kilometrów. Gdy sko czyła dziesi lat, zacz ła co jaki czas - najcz ciej raz na miesi c, je li tylko była wolna spacerowa wokół Rotora, tak dla rozrywki. Specjalnie wybierała okolice o małym ci eniu, mogła wtedy troch si po lizga . To dopiero było mieszne! lizgała si i spacerowała, a Rotor ci gn ł si bez ko ca razem z domami, parkami, farmami, no i przede wszystkim z lud mi. Spacer zabierał jej cały dzie , ale matka nie protestowała. Zawsze mówiła, e Rotor jest absolutnie bezpieczny. „Nie tak jak Ziemia” - dodawała, ale nie wyja niała, co miała na my li. Na pytanie, dlaczego Ziemia nie jest bezpieczna, odpowiadała ci gle: „niewa ne”. Marlena nie przepadała za lud mi. Mówiono, e według nowego spisu na Rotorze mieszka ich sze dziesi t tysi cy. Za du o. Strasznie du o. Ka dy z nich nosił mask . Marlena nienawidziła masek, poniewa wiedziała, e ludzie w rodku s inni. Nie mówiła o tym nikomu. Kiedy , gdy była młodsza, usiłowała powiedzie o tym matce, ale ona bardzo si gniewała i zabroniła jej powtarza takie bzdury. Dorastaj c, coraz wyra niej widziała fałsz na ludzkich twarzach, przestała si jednak tym martwi . Nauczyła si traktowa to jako co normalnego, coraz cz ciej te wolała by sama z własnymi my lami. Ostatnio zastanawiała si nad Erytro - planet , wokół której kr yli przez całe jej ycie. Nie miała poj cia, sk d bior si te my li. W lizgiwała si na pokład obserwacyjny o przeró nych porach i wpatrywała si w glob zgłodniałym wzrokiem, który wyra ał ch bycia tam, wła nie na Erytro. Matka, która wreszcie straciła cierpliwo , pytała j , po co kto taki jak ona miałby polecie na pust , martw planet , ale Marlena nie znała odpowiedzi. Nie miała poj cia, po co. „Po prostu chc ”, mówiła. Teraz tak e stała samotna na pokładzie obserwacyjnym i przygl dała si Erytro. Rotorianie rzadko tutaj zagl dali. Widzieli planet tyle razy i z jakiego powodu absolutnie nie podzielali zainteresowania Marleny. A oto i Erytro, cz ciowo o wietlona, cz ciowo za pokryta cieniem. W mrokach pami ci Marlena odnajdywała obraz siebie samej trzymanej na r kach, podczas gdy planeta stawała si coraz wi ksza w oczach tych, którzy obserwowali j z pokładu zbli aj cego si Rotora. Czy mogło tak by naprawd ? Miała wtedy prawie cztery lata, a wi c nie było to wykluczone. Obecnie na wspomnienie to - rzeczywiste czy nie - nakładały si inne my li. Marlena po raz pierwszy zdała sobie spraw z rozmiarów planety. rednica
3
Erytro wynosiła ponad dwana cie tysi cy kilometrów! Czym było osiem w porównaniu z dwunastoma tysi cami! Nie pojmowała tego. Na ekranie wszystko wydawało si mniejsze i Marlena nie potrafiła wyobrazi sobie siebie stoj cej na Erytro, gdzie pole widzenia obejmowało setki, je li nie tysi ce kilometrów. Bardzo chciała tam by . Ogromnie. Orinel nie interesował si Erytro, co odrobin j rozczarowało. Mówił, e my li nad innymi sprawami, na przykład jak przygotowa si do studiów. Miał siedemna cie lat i pół. Marlena dopiero co sko czyła pi tna cie. To adna ró nica - my lała buntowniczo - poniewa dziewczynki rozwijaj si szybciej ni chłopcy. A przynajmniej powinny. Spojrzała na siebie i ze zwykł w takich razach konsternacj i rozczarowaniem doszła do wniosku, e w dalszym ci gu wygl dała jak dziecko, małe i pyzate. Ponownie spojrzała na Erytro, du i pi kn , pokryt delikatn czerwieni na o wietlonej stronie. Erytro była wystarczaj co du a, by by planet ; w rzeczywisto ci - o czym Marlena wiedziała - był to ksi yc okr aj cy Megasa, który (b d c jeszcze wi kszy ni Erytro) był prawdziw planet . Mimo to wszyscy mówili o Erytro „planeta”. Megas, Erytro, a tak e Rotor, okr ały gwiazd , Nemezis. - Marlena! Usłyszała za sob głos i wiedziała, e był to Orinel. Ostatnio stała si bardzo małomówna w jego obecno ci z powodu, który j zawstydzał. Uwielbiała sposób, w jaki wymawiał jej imi . Robił to wyj tkowo poprawnie: trzy sylaby Mar-lenna, i tryluj ce „r”. Na sam my l o tym wzbierało w niej ciepło. Odwróciła si i wymamrotała „Cze ", usiłuj c nie zarumieni si . U miechn ł si do niej. - Ci gle patrzysz na Erytro, prawda? - Nie odpowiedziała na to. Było to oczywiste. Wszyscy wiedzieli, co czuje do Erytro. - Sk d si tu wzi łe ? (Powiedz mi, e mnie szukałe - pomy lała.) - Przysłała mnie twoja matka - powiedział. (No tak.) - Po co? - Powiedziała, e jeste w złym humorze i e za ka dym razem, kiedy rozczulasz si nad sob , przychodzisz tutaj, i e mam ci st d zabra , poniewa , jak powiedziała, b dziesz jeszcze bardziej zrz dliwa, je li tu zostaniesz. Co ci jest? - Nic. A je li co , to mam ku temu powody. - Jakie powody? Przesta si wygłupia , nie jeste ju dzieckiem. Chyba umiesz powiedzie , o co ci chodzi. Marlena uniosła brwi. - Tak, umiem. A je li chodzi o powody, to chciałabym wybra si w podró . Orinel roze miał si . - Przecie podró owała . Przebyła wi cej ni dwa lata wietlne. Nikt w całej historii Układu Słonecznego nie przebył wi cej ni ułamek tej trasy. Oprócz nas. Nie powinna narzeka . Jeste Marlena Insygn Fisher. Galaktyczn podró niczk . Marlena wstrzymała chichot. Insygn to było panie skie nazwisko jej matki i za ka dym razem gdy Orinel wypowiadał je w cało ci, praw r k oddawał
4
wojskowy salut i robił przy tym min . Prawd mówi c od dawna przestał błaznowa . By mo e dlatego, e zbli ał si do dorosło ci i wiczył godn postaw . - Nie pami tam tej podró y - powiedziała. - Wiesz przecie , e nie mog jej pami ta , a to znaczy, e nie ma ona dla mnie adnej warto ci. Jeste my tutaj, dwa lata wietlne od Układu Słonecznego i nigdy nie wrócimy. - Sk d wiesz? - Nie wygłupiaj si , czy słyszałe , eby ktokolwiek wspominał o powrocie? - No có ... Nawet, je li nie wrócimy, kogo to obchodzi? Ziemia jest strasznie zatłoczona, cały Układ Słoneczny jest pełen ludzi i przez to coraz bardziej zu yty. Tutaj jest lepiej, jeste my władcami własnego poznania. - Nieprawda. Poznajemy Erytro, ale nie jeste my jej władcami. - A wła nie, e tak. Mamy wspaniał Kopuł pracuj c nad Erytro. Wiesz przecie ... - Ale nie dla nas. Dla jakich naukowców. Mówi o nas. Nam nie pozwala si lecie tam. - Wszystko wymaga czasu - powiedział wesoło Orinel. - No tak. I polec na Erytro, kiedy dorosn albo b d zbli ała si do mierci. - Nie b dzie tak le. W ka dym razie chod my st d. Musisz pokaza si wiatu i uszcz liwi matk . Musz ju i , mam mas roboty. Doloret... Marlena poczuła nagły szum w uszach i nie dosłyszała reszty wypowiedzi. Wystarczyło jej jednak to imi ... Marlena nienawidziła Doloret, która była wysoka i pró na. A zreszt nie ma si czym przejmowa . I tak nie powie Orinelowi, eby przestał interesowa si t dziewczyn . Patrz c na niego dokładnie wiedziała, co czuje. Przysłano go tu po ni i biedny Orinel marnował swój czas. Tak wła nie my lał i bardzo spieszyło mu si do tej, tej Doloret. (Wolałaby tego nie wiedzie . Czasami ałowała, e odczytuje ludzkie twarze.) Nagle przyszło jej do głowy, eby go zrani , eby powiedzie co , co sprawi mu ból. Nie mogła kłama ; chciałaby powiedzie mu prawd . - Nigdy nie wrócimy do Układu Słonecznego i ja wiem dlaczego. - Tak? Dlaczego? Martena zawahała si i w rezultacie nie powiedziała nic. - Tajemnica? - dodał Orinel. Złapał j . Nie powinna była tego mówi . - Nie powiem ci - wymamrotała. - Nie wolno mi tego wiedzie . Ale przecie chciała powiedzie mu o tym. Chciała, eby wszyscy cierpieli. - No, powiedz wreszcie. Jeste my przyjaciółmi, czy nie tak? - Doprawdy? - zapytała. - W porz dku, słuchaj: nigdy nie wrócimy, bo Ziemia zostanie zniszczona. Nie zareagował tak, jak oczekiwała. Wybuchn ł gło nym chichotem. miał si przez jaki czas, a Martena wpatrywała si w niego pytaj co. - Gdzie to usłyszała ? - powiedział po chwili. - Ogl dała horrory? - Nie! - Po co wi c mówisz takie bzdury?
5
- Poniewa wiem. Wiem i mog o tym mówi . Odgaduj prawd z tego, o czym rozmawiaj ludzie, a raczej z tego, o czym nie rozmawiaj . Widz , co robi wtedy, gdy my l , e nikt nie widzi. Umiem tak e zadawa prawidłowe pytania komputerowi. - Na przykład jakie? - Nie powiem ci. - A mo e raczej wyobra asz co sobie, tak troszeczk , ociupink ? - powiedział Orinel pokazuj c palcami o jak cz ilo ci mu chodzi. - Nie! Ziemia nie zostanie zniszczona od razu, mo e nawet nie za tysi ce lat, ale na pewno ulegnie zagładzie - kiwn ła głow na potwierdzenie własnych słów. Nic nie jest w stanie temu zapobiec. Odwróciła si i odeszła. Była zła na Orinela za podawanie w w tpliwo jej prawdomówno ci. Nie, on nie w tpił, było to co znacznie gorszego. My lał, e oszalała. Tak wygl da prawda. Powiedziała za du o i nic przez to nie zyskała. Wszystko obracało si przeciwko niej. Orinel spogl dał na ni . miech zamarł na jego chłopi co przystojnej twarzy. Niepewno zmarszczyła mu skór pomi dzy brwiami. Eugenia Insygna dobiegła wieku redniego podczas podró y na Nemezis i długiego pobytu na Rotorze. Przez te wszystkie lata cz sto mówiła sobie: „To dla ycia, dla ycia naszych dzieci w nieodgadnionej przyszło ci”. Ci yła jej ta wiadomo . Dlaczego? Wiedziała przecie o nieuniknionych konsekwencjach opuszczenia Układu Słonecznego. Wszyscy na Rotorze - sami ochotnicy - mieli t wiadomo . Ci, którzy wystraszyli si wiecznej rozł ki, opu cili Rotora przed odlotem. A pomi dzy nimi był... Nie doko czyła tej my li. Zbyt cz sto j nawiedzała i nigdy nie próbowała jej doko czy . Mieszkali na Rotorze, ale czy Rotor był „domem”? Był domem Marleny, która nie znała innych miejsc. A dla niej? Dla Eugenii? Dla niej domem była Ziemia i Ksi yc, i Sło ce, i Mars, i wszystkie wiaty, które towarzyszyły ludzko ci od zarania dziejów. Towarzyszyły yciu, odk d tylko istniało ycie. Rotor nie był „domem”, nawet teraz. Pierwsze dwadzie cia osiem lat ycia sp dziła w Układzie Słonecznym, studiowała nawet na Ziemi pomi dzy dwudziestym pierwszym a dwudziestym trzecim rokiem ycia. My l o Ziemi nie dawała jej spokoju. Co prawda nie podobało jej si tam, nie podobały jej si tłumy, słaba organizacja, poł czenie anarchii w sprawach wielkiej wagi z oddziaływaniem rz du w sprawach niewa nych. Nie podobała jej si zła pogoda, zryta ziemia, nadmiar wód. Wróciła na Rotora przepełniona ulg i przywiozła ze sob m a, któremu chciała sprzeda swój mały, kochany obracaj cy si wiat. Chciała, by wygodne uporz dkowanie tego wiata miało dla niego takie samo znaczenie jak dla niej, urodzonej tutaj. On jednak zwracał uwag tylko na brak przestrzeni. „Po sze ciu miesi cach nie ma dok d pój ” mówił. Jego zainteresowanie dla niej nie trwało o wiele dłu ej. No có ... Jako to b dzie. Ona co prawda nie potrafi korzysta z dobrodziejstw Rotora: Eugenia Insygna była zagubiona pomi dzy wiatami. Ale dzieci... Eugenia
6
urodziła si na Rotorze i mogła y bez Ziemi. Marlena tak e urodziła si tutaj, no prawie, i mogła y bez Układu Słonecznego, w którym została pocz ta. Jej dzieci przyjd na wiat w innym wiecie. Nie b d zaprz tały sobie głowy jakim Układem i Ziemi . Układ Słoneczny i Ziemia stan si dla nich mitem. Erytro b dzie wiatem nowego ycia. Miała tak nadziej . Marlena czuła ten dziwny zwi zek z Erytro. Trwało to, co prawda, dopiero od kilku miesi cy i mogło przej jej równie szybko, jak si pojawiło. W sumie, narzekanie byłoby szczytem niewdzi czno ci. Czy kto mógłby wyobrazi sobie nadaj cy si do zniszczenia wiat na orbicie Nemezis? Warunki umo liwiaj ce zamieszkanie jakiego wiata s trudne do przewidzenia. A teraz spróbujmy obliczy prawdopodobie stwo wyst pienia takich warunków, dorzu my do tego relatywn blisko Nemezis w stosunku do Układu Słonecznego. 1 wyjdzie na to, e zdarzył si cud, który nie miał prawa nast pi . Eugenia zacz ła przegl da raporty dostarczone przez komputer oczekuj cy z cierpliwo ci wła ciw jego rasie. Zanim jednak na dobre zabrała si do pracy, wł czył si jej odbiornik i z gło nika wielko ci guzika umieszczonego na jej lewym ramieniu popłyn ł mi kki głos: - Orinel Pampas pragnie zobaczy si z tob . Nie jest umówiony. Insygna skrzywiła si , a potem przypomniała sobie, e wysłała go po Marlen . - Wpu go - powiedziała. Rzuciła szybkie spojrzenie do lustra. Wygl dała nie le. Nie dałaby sobie czterdziestu dwóch lat. Ciekawe, czy inni my l tak samo? Martwiła si własnym wygl dem z powodu wizyty siedemnastoletniego chłopca? Jednak Eugenia Insygna pami tała spojrzenia rzucane przez Marlen na tego chłopca i wiedziała, co one oznaczały. Insygna zdawała sobie spraw , e Orinel, przywi zuj cy tak du wag do własnego wygl du, nie interesuje si Marlen - która nie wyzbyła si jeszcze dzieci cej okr gło ci - a w ka dym razie nie tak, jak yczyłaby sobie tego Marlena. Mimo tego, je li Marlena prze yje rozczarowanie, niech przynajmniej ma wiadomo , e jej matka robiła co mogła, by oczarowa tego chłopca. Chocia i tak b dzie miała do mnie pretensje, pomy lała obserwuj c wchodz cego Orinela. Na jego twarzy go cił u miech, oznaczaj cy młodzie cze skr powanie. - I có , Orinel - powiedziała - znalazłe Marlen ? - Tak, pszepani. Tam gdzie spodziewała si pani j znale . Powiedziałem jej, e yczy pani sobie, aby opu ciła to miejsce. - I jak si miewa? - Gdyby kto zapytał mnie o zdanie, pani doktor, nie umiałbym odpowiedzie , czy jest to depresja, czy co innego. W ka dym razie przychodz jej do głowy ciekawe pomysły. Nie wiem, czy powinienem o tym mówi ? - Ja równie nie lubi wysyła szpiegów, ale bardzo martwi si Marlen , tym bardziej, e przychodz jej do głowy ró ne rzeczy. Chciałabym usłysze , na co wpadła tym razem. Orinel pokr cił głow .
7
- Dobrze, ale prosz jej nie mówi , e wspominałem o tym. To co powiedziała to istne szale stwo. Twierdzi, e Ziemia zostanie zniszczona. Czekał na miech Insygny. I nie doczekał si . Zamiast miechu usłyszał krzyk: - Co? Dlaczego tak powiedziała? - Nie mam poj cia, pani doktor. Marlen jest bardzo rozumna, ale czasami wpadaj jej do głowy mieszne rzeczy. Mo e chciała mnie nabra ... - Z pewno ci - przerwała mu Insygna. - Ona ma nieco dziwne poczucie humoru. Słuchaj, nie chc , aby mówił o tym komukolwiek. Chciałabym unikn plotek. Rozumiesz? - Tak, pszepani. - Mówi powa nie: ani słowa! Orinel kiwn ł głow . - Dzi kuj za informacj , Orinel. Dobrze, e mi powiedziałe . Porozmawiam z Marlen i dowiem si , co j martwi. I nie powiem jej o naszej rozmowie. - Dzi kuj - powiedział Orinel. - Ale mam jeszcze jedn spraw , pszepani. - O co chodzi? - Czy Ziemia b dzie zniszczona? Insygna spojrzała na niego i powiedziała z wymuszonym miechem: - Oczywi cie, e nie! Mo esz odej . Spojrzała za oddalaj cym si chłopcem i bardzo ałowała, e nie zdobyła si na przekonuj ce zaprzeczenie. Janus Pitt wygl dał imponuj co - co znacznie pomogło mu w doj ciu do rangi komisarza na Rotorze. We wczesnym okresie powstawania Osiedli istniało du e zapotrzebowanie na ludzi o przeci tnym wzro cie - tłumaczono to mniejszymi wymaganiami co do kubatury pomieszcze i rodków do ycia per capita, W ko cu jednak zrezygnowano z jakichkolwiek zastrze e co do wzrostu mieszka ców Osiedli, mimo to w genach przekazywano sobie to wst pne ograniczenie i ludzie mieszkaj cy na Rotorze byli o jeden do dwóch centymetrów ni si ni pó niejsi osadnicy. Pitt był wysoki. Miał stalowosiwe włosy, dług twarz i gł bokie niebieskie oczy. Pomimo pi dziesi ciu sze ciu lat był w doskonałej formie. Spojrzał na wchodz c Eugeni Insygn i u miechn ł si . W rodku jednak poczuł ukłucie niepokoju, który zawsze towarzyszył ich spotkaniom. Eugeni otaczała aura kłopotów, a nawet zmartwie . Zawsze były jakie Powody (przez du e P), z którymi trudno było sobie poradzi . - Dzi kuj , e zechciałe mnie przyj , Janus - powiedziała. - Bez uprzedzenia. Pitt zaparkował komputer i rozsiadł si wygodniej na krze le, celowo udaj c absolutny spokój. - Moja droga - powiedział - mi dzy nami nie ma adnych formalno ci. Przebyli my razem dług drog . - Tak. wiele razem prze yli my - dodała Insygna. - Zgadza si . Jak tam twoja córka? - Wła nie w jej sprawie przyszłam do ciebie. Czy jeste my zabezpieczeni? Pitt uniósł brwi. - Chcesz si zabezpieczy . Po co, przed kim? Pytanie Insygny obudziło w nim smutn wiadomo sytuacji Rotora. Byli sami we wszech wiecie. Układ Słoneczny znajdował si w odległo ci dwóch lat wietlnych. W pobli u nie było
8
adnych wiatów, w których mogłaby istnie inteligencja, a przynajmniej w zasi gu setek, a mo e miliardów tysi cy kilometrów. Rotorianie mogli czu si osamotnieni, a nawet niepewni jutra. nie groziła im jednak adna zewn trzna interwencja. Prawie adna - pomy lał Pitt. - Wiesz, po co trzeba si zabezpiecza . Sam przecie zawsze nalegałe na przestrzeganie tajemnic. Pitt uruchomił zabezpieczenie i powiedział: - Czy znowu chcesz rozmawia o tym samym? Prosz , Eugenio... Wszystko ju dawno ustalili my. Ustalili my to czterna cie lat temu, gdy opuszczali my Układ. Wiem, e od czasu do czasu dumasz nad tym wszystkim... - Dumam? Dlaczego nie? To moja gwiazda! - wskazała r k Nemezis. - I moja odpowiedzialno . Pitt zacisn ł szcz ki. Znowu to samo - pomy lał. - Jeste my zabezpieczeni. Co ci martwi? - Marlena. Moja córka. Dowiedziała si . - O czym? - O Nemezis i Układzie Słonecznym. - Sk d mogła si dowiedzie ? Chyba e ty jej powiedziała ? Insygna bezradnie rozło yła r ce. - Oczywi cie, e nie, nie musiałam nawet. Nie wiem jak to si dzieje, ale Martena wie wszystko, widzi wszystko i słyszy wszystko. Z drobiazgów, które zaobserwuje, tworzy własny obraz. Zawsze to robiła, jednak od roku znacznie si to nasiliło. - W takim razie zgaduje i niekiedy ma racj . Powiedz jej, e tym razem si myli i dopilnuj, eby nie rozpowiadała o tym. - Kiedy ona powiedziała ju pewnemu młodemu człowiekowi, który doniósł mi o tym. St d wiem. Orinel Pampas, przyjaciel rodziny. - Ach tak, zdaje si , e go znam. Powiedz mu po prostu, eby nie zwracał uwagi na bajeczki wymy lone przez mał dziewczynk . - Ona nie jest mał dziewczynk . Ma ju pi tna cie lat. - Dla niego jest mał dziewczynk , zapewniam ci . Powiedziałem, e znam tego młodego człowieka. Odnosz wra enie, e stara si by dorosły i je li dobrze pami tam, w jego wieku pogardza si pi tnastoletnimi dziewczynkami, tym bardziej, gdy s ... - Rozumiem - powiedziała gorzko Insygna. - Tym bardziej, gdy s niskie, pyzate i płaskie. Kogo obchodzi inteligencja? - Mnie i ciebie, z pewno ci . Orinela nie. Zreszt , je li zajdzie potrzeba, porozmawiam z nim. Ty natomiast rozmówisz si z Marlen . Powiedz jej, e to, co sobie ubzdurała, jest mieszne i nieprawdziwe, i e nie wolno jej rozsiewa niepokoj cych bajek. - Ale je li to jest prawda? - To nie nale y do sprawy. Słuchaj, Eugenio, ty i ja od lat ukrywamy t ewentualno i byłoby lepiej, gdyby udało nam si ukrywa dalej. Je li wiadomo o tym rozejdzie si w ród ludzi, zostanie przesadzona i wzbudzi niepotrzebne sentymenty, zupełnie niepotrzebne. Oderwie nas od pracy, któr
9
wykonujemy od momentu opuszczenia Układu Słonecznego i któr b dziemy wykonywa jeszcze przez wiele pokole . Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Czy naprawd nic ju nie ł czy ci z Układem Słonecznym i Ziemi ? Przecie tam powstali my... - Zrozum, Eugenio, e targaj mn ró ne uczucia, ale nie mog pozwoli , by to, co czuj , wpływało na to, co robi . Opu cili my Układ Słoneczny, poniewa doszli my do wniosku, e nadszedł czas, by ludzko podbiła gwiazdy. Jestem pewny, e za naszym przykładem pójd inni - a by mo e ju to zrobili. Sprawili my, e ludzko stała si czym wyj tkowym w całej galaktyce i nie wolno nam my le jedynie o pojedynczych układach planetarnych. Musimy doko czy to, co zacz li my. Spogl dali na siebie przez chwil . Pierwsza odezwała si Eugenia i w jej głosie dało si wyczu cich rozpacz: - Znowu mnie przegadałe ... Robisz to od tak wielu lat... - Tak, i w przyszłym roku b d musiał robi to ponownie i za dwa lata tak e. Ty si nie zmienisz, Eugenio, i zaczyna mnie to m czy . Zawsze s dziłem, e pierwsza rozmowa powinna ci wystarczy . Odwrócił si z powrotem do komputera.
10
Rozdział 2 NEMEZIS Po raz pierwszy przegl dał j szesna cie lat temu, w roku 2220. Był to niezwykły rok. wtedy bowiem otworzyły si przed nimi wrota Galaktyki. Włosy Janusa Pitta były jeszcze ciemnobr zowe, a on sam nie zajmował stanowiska komisarza Rotora - chocia mówiono o nim jako o przyszłym kandydacie. Kierował wtedy Wydziałem Bada i Handlu. Sonda Dalekiego Zasi gu nale ała do zakresu jego kompetencji, sam zreszt był po cz ci odpowiedzialny za jej powstanie. Sonda była pierwszym obiektem materialnym, który poruszał si w przestrzeni kosmicznej za pomoc nap du z hiperwspomaganiem. Wedle ich najlepszej wiedzy. Rotor był jedynym o rodkiem, któremu udało si rozwin technologi hiperwspomagania. Pitt bardzo nalegał na utrzymanie tajemnicy. Na spotkaniu Rady powiedział: - Układ Słoneczny jest zatłoczony. Istnieje zbyt du o Osiedli, zbyt du o jak na nasz Układ. Jedynym wolnym miejscem jest pas asteroidów, ale i tam wkrótce zamieszkaj ludzie. Co wi cej, ka de Osiedle posiada swoj własn równowag ekologiczn i pod tym wzgl dem nasze drogi rozchodz si . Handel zamiera na skutek obaw przed przeniesieniem obcych paso ytów czy patogenów. - Jedynym rozwi zaniem, panowie radni, jest opuszczenie Układu Słonecznego, bez fanfar i bez ostrze enia. Znajd my sobie nowy dom, zbudujmy nowy wiat, stwórzmy now ludzko , nowe społecze stwo i nowy sposób ycia. Oczywi cie wszystko to. o czym mówi , byłoby niemo liwe bez hiperwspomagania, które na szcz cie posiadamy. Inne Osiedla ju wkrótce mog tak e rozwin t technologi i prawdopodobnie równie zdecyduj si na odlot. Układ Słoneczny stanie si mleczem, który wyda} nasiona; nasiona podró uj ce w kosmosie. - Je li wyruszymy pierwsi, by mo e uda nam si znale nowy wiat, zanim pojawi si inni. Do tego czasu zdołamy mocno stan na nogach i gdy inni naszym ladem, b dziemy wystarczaj co silni, by odesła ich w inne pod miejsce. Galaktyka jest olbrzymia i starczy w niej miejsca dla ka dego. Były oczywi cie sprzeciwy, niekiedy bardzo gwałtowne. Niektórzy przeciwstawiali si ze strachu; ze strachu przed nieznanym. Inni ze wzgl du na sentymenty - uczucia, które wi zały ich z miejscem przyj cia na wiat. Jeszcze inni przeciwstawiali si z powodu własnych przekona , cz sto bardzo idealistycznych, które nakazywały im dzielenie si wiedz z lud mi. Pitt nie obawiał si , e mo e przegra . Miał w zapasie ostateczny atut, który dostarczyła mu Eugenia Insygna. Miał szcz cie, e przyszła z nim wła nie do niego. Była wtedy jeszcze młoda - miała dwadzie cia sze lat - wyszła za m , ale nie my lała o dziecku. Przyszła bardzo podniecona, zaczerwieniona i obładowana wydrukami komputerowymi. Jej wej cie pocz tkowo wzburzyło Pitta. Był przecie sekretarzem Wydziału, a ona - no có , była nikim, chocia był to ostatni moment jej pozostawania w cieniu.
11
Pitt nie wiedział jeszcze wtedy o tym i bardzo zdenerwowało go jej wtargni cie. Skurczył si w sobie, widz c podniecenie Eugenii. Nie miał zamiaru wysłuchiwa nieko cz cych si rewelacji na temat jakiego drobiazgu, który wła nie udało jej si obliczy na komputerze, i w dodatku udawa zainteresowanie. Powinna była najpierw skontaktowa si z jednym z jego asystentów i przedstawi mu streszczenie wniosków, do jakich doszła. Z nagł desperacj Pitt postanowił, e powie jej tak: „Widz , pani doktor, e zamierza pani przedstawi ml jakie dane. Z przyjemno ci zapoznam si z nimi w odpowiednim czasie. Prosz zostawi je w sekretariacie”. I rzeczywi cie tak uczynił, wskazuj c drzwi z nadziej , e odwróci si i wyjdzie. (Pó niej zastanawiał si niekiedy, co by si stało, gdyby rzeczywi cie wyszła - i my l ta napawała go strachem). - Nie, nie, panie sekretarzu - odpowiedziała. - Musz porozmawia z panem i z nikim innym. Glos trz sł si jej, gdy to mówiła, tak jak gdyby podniecenie odbierało jej siły. - Dokonałam najwi kszego odkrycia od... od... - nie zdołała doko czy . - Po prostu najwi kszego! Pitt spojrzał z pow tpiewaniem na wydruki, które trzymała w r ku. Papiery drgały - podobnie jak ciało Insygny - Pitt jednak nie znajdował w sobie zrozumienia dla stanu młodej odkrywczym. Ci w scy specjali ci zawsze przekonani, e jaki mikropost p w ich mikrodziedzinie jest w stanie poruszy gwiazdy. - Dobrze - powiedział z rezygnacj w głosie. - Czy mogłaby pani wyja ni w prostych słowach, o co chodzi? - Czy jeste my zabezpieczeni, prosz pana? - Po co mamy si zabezpiecza ? - Nie chc , by ktokolwiek usłyszał to, co mam do powiedzenia, zanim si upewni ... upewni ..., musz jeszcze wszystko sprawdzi i przetestowa , dopiero wtedy pozb d si w tpliwo ci, zreszt ju w tej chwili nie mam cienia w tpliwo ci. Mówi od rzeczy, prawda? - Zgadza si - powiedział chłodno, przeł czaj c wył cznik tarczy. - Jeste my zabezpieczeni. Słucham? - Mam to wszystko tutaj. Poka panu... - Nie. Prosz mi powiedzie . Własnymi słowami. Krótko. Wzi ła gł boki oddech. - Panie sekretarzu, odkryłam najbli sz gwiazd . Jej oczy rozszerzyły si . Oddychała gwałtownie. - Najbli sz gwiazd jest Alfa Centaur! - powiedział. - Fakt ten znany jest ju od stuleci. - To jest najbli sza gwiazda, któr znamy, co nie znaczy, e nie ma innej, któr mo emy pozna . Odkryłam bli sz gwiazd . Sło ce ma towarzysza, czy jest pan w stanie w to uwierzy ? Pitt rozwa ał jej słowa. Była wystarczaj co młoda, wystarczaj co entuzjastyczna, wystarczaj co niedo wiadczona, by wybucha za ka dym razem, gdy co jej si powiedzie - jak e to typowe. - Jest pani pewna? - zapytał.
12
- Jestem. Naprawd . Pozwoli pan, e poka dane. To najbardziej niezwykła rzecz, jaka zdarzyła si w astronomii od... - Je li w ogóle si zdarzyła. I prosz nie pokazywa mi tych oblicze , przejrz je pó niej. Niech pani posłucha; je li istnieje gwiazda bli sza ni Alfa Centauri, dlaczego nie odkryto jej wcze niej? Dlaczego zostawiono j dla pani, pani doktor? - zdawał sobie spraw , e mówi sarkastycznie, ale ona nie zwracała na to uwagi. Była za bardzo podniecona. - Jest pewien powód. Gwiazda jest przesłoni ta chmur , czarn chmur pyłu, która znajduje si pomi dzy nami a ni . Gdyby nie chmura, gwiazda miałaby ósm wielko i z pewno ci widzieliby my j . Chmura pochłania jej wiatło i sprawia, e gwiazda widoczna jest jako ciało dziewi tnastej wielko ci, ledwo dostrzegalne po ród milionów słabych gwiazd. Nie mogli my zwróci na ni uwagi: nikt jej si nie przygl dał. Na ziemskim niebie znajduje si daleko na południu, tak, e wi kszo teleskopów pochodz cych z okresu przed powstaniem Osiedli nie mogłaby nawet zosta skierowana na t gwiazd . - Jak wi c pani j dostrzegła? - Dzi ki Sondzie Dalekiego Zasi gu. Widzi pan, S siednia Gwiazda i Sło ce zmieniaj relatywnie swoje poło enie wobec siebie. Zakładam, e Gwiazda i Sło ce obracaj si wokół wspólnego rodka grawitacji. Robi to bardzo wolno, raz na kilka milionów lat. Przed wiekami pozycja Gwiazdy mogła by taka, e z łatwo ci mo na j było dostrzec w pełnej jasno ci na kraw dzi chmury -do tego jednak potrzeba teleskopu, a teleskop wynaleziono dopiero sze set lat temu, nie mówi c ju o tym, e miejsca, z których widoczna jest Gwiazda, były wtedy białymi plamami na mapie wiata. Za kilka stuleci Gwiazda ponownie uka e si z drugiej strony chmury, ale wcale nie trzeba czeka długo. Dzi ki Sondzie widzimy j teraz. Htt poczuł wzbieraj ce podniecenie. Zalewała go delikatna fala ciepła. - Czy to oznacza - powiedział - e Sonda zrobiła zdj cia tej cz ci nieba, w której znajduje si Gwiazda, i e była wystarczaj co daleko w przestrzeni, by chmura nie stanowiła przeszkody w ujrzeniu pełnej jasno ci Gwiazdy? - Dokładnie tak. Dostrzegali my gwiazd ósmej wielko ci, tam gdzie nie powinno by adnej gwiazdy. Spektrum wykazywało, e jest to czerwony karzeł. Gwiazdy tego rodzaju widoczne s z niewielkiej odległo ci, a wi c nasza Gwiazda nie mogła by daleko. - Zgoda, ale dlaczego bli ej ni Alfa Centauri? - Zbadałam oczywi cie t cz nieba, w której znajduje si Gwiazda, tutaj, na Rotorze. Nie dostrzegłam adnej gwiazdy ósmej wielko ci. Zauwa yłam jednak gwiazd dziewi tnastej wielko ci, której z kolei nie było na zdj ciu przysłanym przez Sond . Zało yłam, e gwiazda ósmej wielko ci i gwiazda dziewi tnastej wielko ci s jednym i tym samym ciałem, pomimo przesuni cia w przestrzeni. Na obydwu zdj ciach porównawczych gwiazda jest w nieco innym miejscu, co wynika z przesuni cia paralaktycznego. - Tak, rozumiem. Bliskie obiekty wydaj si relatywnie zmienia swoje poło enie w stosunku do odległego tła, gdy obserwuje si je z ró nych punktów. - To prawda, jednak gwiazdy s tak odległe, e nawet gdyby Sondzie udało si przeby du y ułamek roku wietlnego, zmiana pozycji nie spowodowałaby
13
przesuni cia dalekich gwiazd, natomiast przesun łyby si gwiazdy bliskie. S siednia Gwiazda przesun ła si najbardziej, to znaczy w porównaniu z innymi. Sprawdziłam ró ne pozycje Sondy na niebie podczas podró y w przestrze . Obejrzałam trzy fotografie zrobione wtedy, gdy Sonda przebywała w zwykłej przestrzeni. S siednia Gwiazda stawała si coraz ja niejsza, co spowodowane było ruchem Sondy w kierunku kraw dzi chmury. Z przesuni cia paralaktycznego wynika, e S siednia Gwiazda znajduje si w odległo ci nieco wi kszej od dwóch lat wietlnych. Jest to połowa dystansu, jaki dzieli nas od Alfa Centauri. Pitt spojrzał na ni w zamy leniu. Zapadła długa cisza, podczas której Insygna poczuła si bardzo niepewnie. - Panie sekretarzu - powiedziała w ko cu - czy chce pan teraz przejrze dane? - Nie - odpowiedział. - Wystarczy mi to, co usłyszałem. Musz teraz zada pani kilka pyta . Je li dobrze zrozumiałem tre pani wywodu, istniej bardzo niewielkie szans , e kto zacznie obecnie bada gwiazd dziewi tnastej wielko ci i obliczy jej paralaks , a co za tym idzie odległo , jaka nas od niej dzieli? - Szans te s niemal równe zeru. - Czy w takim razie jest jeszcze jaki inny sposób, by dostrzec, e niewa na gwiazda jest w rzeczywisto ci gwiazd najbli sz ? - Nasza gwiazda ma prawdopodobnie dosy du szybko wła ciw , to znaczy jak na gwiazd . Chodzi o to, e je li obserwuje si j w sposób ci gły, jej ruch na niebie b dzie przebiegał mniej wi cej po linii prostej. - Czy w takim razie kto mo e j dostrzec? - Nie jest to wykluczone, poniewa nie wszystkie gwiazdy maj du szybko wła ciw , nawet te bliskie. Gwiazdy poruszaj si w trzech wymiarach, my natomiast obserwujemy ich ruch w projekcji dwuwymiarowej. Mog to wyja ni ... - Nie trzeba, wierz w to, co pani mówi. Jak du a jest szybko własna naszej gwiazdy? - Obliczenie jej zabierze troch czasu. Mam kilka starych zdj tej cz ci nieba i na ich podstawie da si , by mo e, oceni wielko , o której mówimy. Wymaga to jednak du o pracy. - Czy s dzi pani, e wspomniana przed chwil wielko rzuci si w oczy astronomom, je li przez przypadek zauwa gwiazd ? - Nie, nie s dz . - W takim razie jest wielce prawdopodobne, e my na Rotorze jeste my jedynymi lud mi, którzy wiedz o S siedniej Gwie dzie, poniewa to my wła nie wysłali my Sond Dalekiego Zasi gu. To jest pani dziedzina, pani doktor. Czy zgadza si pani ze stwierdzeniem, e jeste my jedynymi, którzy wysłali Sond ? - Sonda nie jest całkowicie tajnym projektem, panie sekretarzu. Zgodzili my si na udział bada eksperymentalnych z innych Osiedli, a tak e dyskutowali my na temat tej cz ci projektu ze wszystkimi, nawet z Ziemi , która obecnie nie interesuje si za bardzo astronomi . - Tak, Ziemianie zostawiaj to Osiedlom, co jest bardzo rozs dne. Pytam jednak o to, czy inne Osiedla wysłały Sond Dalekiego Zasi gu, o której nic nie wiemy?
14
- Bardzo w tpi , panie sekretarzu. Potrzebowaliby do tego hiperwspomagania, a wiemy, e technologia ta obj ta jest u nas całkowit tajemnic . Gdyby posiadali ten rodzaj nap du, z pewno ci wiedzieliby my o tym. Musieliby prowadzi badania w przestrzeni, a to nie uszłoby naszej uwagi. - Zgodnie z Konwencj o Powszechnej Dost pno ci Nauki, wszystkie dane zdobyte przez Sond musz by opublikowane .ogólnie. Czy znaczy to, e poinformowała ju pani... - Insygna przerwała mu natychmiast. - Oczywi cie, e nie. Zanim opublikuj cokolwiek, musz jeszcze du o si dowiedzie . To, o czym mówimy, jest tylko wst pnym rezultatem bada powierzonym panu w zaufaniu. - Jednak nie jest pani jedynym astronomem pracuj cym nad danymi z Sondy. Przypuszczam, e pokazała pani wyniki bada innym? Insygna zaczerwieniła si i odwróciła wzrok. A nast pnie zacz ła mówi i w jej głosie dało si wyczu napi cie. - Nie, nie zrobiłam tego. Sama prowadziłam obserwacje. Sama wyci gałam wnioski. Sama odkryłam znaczenie wyników. Sama. I chc mie pewno , e sama odbior zaszczyty z tych faktów płyn ce. Jest tylko jedna gwiazda najbli sza Sło cu i chc figurowa w annałach jako jej odkrywczyni. - A co stanie si , je li kto odkryje gwiazd jeszcze bli sz ? -Pitt po raz pierwszy pozwolił sobie na mały art. - Niemo liwe, wiedzieliby my o niej wcze niej. Podobnie byłoby z moj gwiazd , gdyby nie owa niezwykła mała chmurka. Inna, bli sza gwiazda po prostu nie istnieje. - A wi c nasza dyskusja sprowadza si do stwierdzenia, e pani i ja jeste my jedynymi osobami, które wiedz o S siedniej Gwie dzie. Czy nie tak? Nikt inny nie wie o niej? - Zgadza si . Jak na razie wiemy o niej tylko my dwoje. - Co to znaczy „na razie”? Cała rzecz musi pozosta w tajemnicy do momentu, kiedy b d gotów wyjawi j kilku wybranym osobom. - Ale Konwencja... Konwencja o Powszechnej Dost pno ci Nauki... - Musi zosta zignorowana. Zawsze istniej wyj tki od reguł. Pani odkrycie wi e si z bezpiecze stwem Osiedla. A je li mówimy o bezpiecze stwie, to trudno wymaga od nas ogłaszania odkrycia. Podobnie uczynili my w przypadku hiperwspomagania, nieprawda ? - Ale przecie istnienie S siedniej Gwiazdy nie ma nic wspólnego z bezpiecze stwem Osiedla? - Przeciwnie, pani doktor. Ma, i to wiele. By mo e nie zdaje sobie pani z tego sprawy, ale odkryła pani co , co mo e całkowicie zmieni losy rodzaju ludzkiego. , Stała osłupiała, wpatruj c si w niego. - Prosz usi . Pani i ja jeste my konspiratorami i powinni my zachowa si po przyjacielsku w stosunku do siebie. Od tego momentu jeste dla mnie Eugeni , a ja dla ciebie Janusem, oczywi cie wtedy, gdy b dziemy sami. - Insygna postanowiła sprzeciwi si . - Nie s dz , aby było to wła ciwe. - B dzie wła ciwe, Eugenio. Nie mo na uprawia konspiracji zachowuj c zb dne formalno ci.
15
- Lecz ja nie chc konspirowa z kimkolwiek przeciwko czemukolwiek, i to wszystko. I nie widz potrzeby zachowania w tajemnicy faktu istnienia S siedniej Gwiazdy. - Obawiasz si o zaszczyty... Insygna zawahała si przez moment, a potem odpowiedziała: - Mo esz si zało y o swój ostatni procesor komputerowy, e tak. Chc zaszczytów, Janus. - Zapomnij przez chwil - powiedział - o istnieniu S siedniej Gwiazdy. Wiesz, e od jakiego czasu tocz si boje o to, by Rotor opu cił Układ Słoneczny. Jakie jest twoje zdanie na ten temat? Czy chciałaby odlecie st d? Wzruszyła ramionami. - Nie jestem pewna. S dz , e przyjemnie byłoby zobaczy z bliska jaki obiekt astronomiczny, z drugiej strony jednak to troch przera aj ce... - My lisz o opuszczeniu domu...? -Tak. - Ale my przecie nie opu cimy domu. To jest nasz dom: Rotor. Jego rami zatoczyło du y łuk. - Dom poleci z nami. - Nawet je li tak b dzie, panie sek..., Janus, Rotor to nie wszystko. Mamy s siadów, inne Osiedla, Ziemi , cały Układ Słoneczny. - Bardzo zatłoczone s siedztwo. W ko cu kto b dzie musiał st d odlecie , czy tego chcemy, czy nie. Kiedy na Ziemi równie były takie czasy, e niektórzy musieli w drowa przez góry i przepływa oceany. Dwie cie lat temu mieszka cy Ziemi opu cili swoj planet po to, by zakłada Osiedla. To, co chcemy zrobi , jest kolejnym krokiem w odwiecznej w drówce. - Rozumiem, ale s ludzie, którzy nigdy nie w drowali. S ludzie, którzy nigdy nie opuszczali Ziemi i wreszcie s równie tacy, którzy nigdy nie wyjechali ze swojego małego skrawka l du. - I ty chcesz by jedn z nich? - S dz , e mój m . Krile, yczy sobie tego. Ma swoje odr bne zdanie na temat twoich pogl dów, Janus. - No có , na Rotorze panuje swoboda my li i wypowiedzi, twój m mo e wi c nie zgadza si ze mn , je li ma na to ochot . Chciałem jednak zapyta ci o co innego... Gdy ludzie, na Rotorze albo gdziekolwiek indziej, mówi o opuszczaniu Układu Słonecznego, jak my lisz, dok d chc polecie ? - Oczywi cie na Alf Centauri. Wszyscy wierz , e jest to najbli sza gwiazda. Lecz nawet za pomoc hiperwspomagania nie mo na rozwin pr dko ci znacznie przekraczaj cej szybko wiatła, co sprawia, e podró na Alf zaj łaby około czterech lat. Inne gwiazdy s tak daleko, e nie ma nawet co my le o podró y, cztery lata to wystarczaj co długo. - Przypu my jednak, e istniałby sposób na szybsze podró owanie, a co za tym idzie, mo liwa byłaby wyprawa znacznie dalej ni Alfa Centauri. Jak gwiazd wybrałaby wtedy? Insygna zamy liła si , a potem szybko odpowiedziała: - S dz , e tak e Alfa Centauri. Jest to w dalszym ci gu s siedztwo. Gwiazdy w nocy wygl dałyby niemal tak samo. My l , e czuliby my si dobrze.
16
Byliby my ci gle blisko domu, gdyby przyszła nam ochota powróci . Poza tym. Alfa Centauri A - najwi ksza z trójgwiazdowego systemu Alfa Centauri - jest praktycznie bli niakiem Sło ca. Alfa Centauri B jest mniejsza, lecz nie za mała. Nawet je li pominie si Alf Centauri C, która jest czerwonym karłem, mamy dwie gwiazdy w cenie jednej, je li mo na tak powiedzie , a tak e dwa układy planetarne. - Przypu my w takim razie, e jedno z Osiedli wyruszyło na Alf Centauri, znalazło tam zno ne warunki do ycia, osiedliło si na dobre i zacz ło budowa nowy wiat. W Układzie Słonecznym rozeszła si wie o powodzeniu wyprawy. Gdzie w takim razie skieruj si nast pne Osiedla w momencie, gdy podejm decyzj o odlocie? - Oczywi cie na Alf Centauri - powiedziała Insygna bez zastanowienia. - Tak wi c rodzaj ludzki b dzie kierował si ku znanym ju miejscom i je li powiedzie si jednemu Osiedlu, wkrótce pojawi si nast pne, a nowy wiat stanie si tak ciasny jak stary i wsz dzie b dzie mnóstwo ludzi z mnóstwem odr bnych kultur l systemów ekologicznych. - I wtedy przyjdzie czas. by wyruszy ku kolejnym gwiazdom. - Lecz powodzenie w jednym miejscu, Eugenio, zawsze przyci gnie innych. Przyjazna gwiazda, dobra planeta ci gnie prawdziwe hordy... - Tak przypuszczam. - Ale je li polecimy na gwiazd , która znajduje si w odległo ci niewiele wi kszej ni dwa lata wietlne - co jest polow dystansu do Alfy Centaur! - o której nikt nie wie oprócz nas, istniej du e szans , e zostawi nas w spokoju. - Zgadza si . Nikt nie poleci za nami, dopóki nie odkryj S siedniej Gwiazdy. - A to mo e zabra im du o czasu, przez który wszyscy b d lecieli na Alf Centauri lub w jakie inne miejsce. Nigdy nie domy l si , e jeste my na czerwonym karle tu pod ich nosem, a nawet, je li zauwa t gwiazd , zrezygnuj z niej i potraktuj j jako nie nadaj c si do zamieszkania. Nikt nigdy nie wpadnie na pomy l, e ludzie od dawna mieszkaj na S siedniej Gwie dzie. Insygna spojrzała niepewnie na Pitta. - Ale jakie to ma znaczenie? Przypu my, e rzeczywi cie polecimy na S siedni Gwiazd i nikt si o tym nie dowie. Co na tym zyskamy? - Zyskamy wiat, który b dziemy mogli zasiedli . Nadaj c si do zamieszkania planet ... - Niemo liwe. Nie w pobli u czerwonego karła. - W takim razie mo emy wykorzysta w dowolny sposób wszystkie zasoby naturalne istniej ce w tym systemie po to, by zbudowa wi ksz liczb Osiedli. - Chodzi ci o to, e b dzie wi cej miejsca dla nas. - Tak. Znacznie wi cej ni w przypadku wspólnego zasiedlenia. - B dziemy mieli troch wi cej czasu, Janus. W ko cu i tak zapełnimy cał przestrze na S siedniej Gwie dzie - nawet, je li b dziemy sami. By mo e zajmie nam to pi set lat zamiast dwustu. Co za ró nica? - Bardzo istotna ró nica, Eugenio. Gdyby pozwoli Osiedlom na dowolny sposób kolonizacji przestrzeni, wkrótce powstan tysi ce ró nych kultur
17
nios cych ze sob wszystkie nieszcz cia i tragedie godnej po ałowania historii planety Ziemi. Maj c wystarczaj co du o czasu zbudujemy system Osiedli o podobnej kulturze i ekologii. Znajdziemy si w znacznie lepszej sytuacji, bez niepotrzebnego chaosu i anarchii. - Bez zró nicowania, bez ycia, bez sensu. - Niezupełnie. Zró nicujemy si - tego jestem pewny. Nasze Osiedla b d całkiem inne, mimo to wszystkie b d miały wspólne korzenie. B d to znacznie lepsze Osiedla od tych, które mamy obecnie. I nawet, je li si myl , z pewno ci zdajesz sobie spraw , e jest to ten rodzaj eksperymentu, który nale y sprawdzi . Dlaczego nie mieliby my po wi ci jednej gwiazdy na nasz przemy lany rozwój? Sprawd my, jak to wygl da. We my jedn gwiazd , jednego niechcianego czerwonego karła, którym do tej pory nikt si nie interesował, i zobaczmy, czy uda nam si zbudowa nowe, by mo e lepsze społecze stwo. - Zobaczymy, co uda si nam zdziała - kontynuował Pitt -w sytuacji, gdy nie trzeba b dzie marnowa naszej energii i zasobów na niwelowanie bezsensownych ró nic kulturowych i zwalczanie obcych dewiacji biologicznych ci gle atakuj cych nasz ekosystem. Insygna poczuła, e argumenty Pitta trafiaj jej do przekonania. Nawet, je li nie uda im si , ludzko nauczy si czego dzi ki ich pora ce. A je li si uda? Potrz sn ła głow . - To s mrzonki. Kto w ko cu odkryje S siedni Gwiazd niezale nie ode mnie, bez wzgl du na to, czy zachowamy tajemnic , czy nie. - Musisz jednak przyzna , Eugenio, e zawdzi czasz swoje odkrycie przypadkowi. B d my szczerzy: udało ci si zauwa y t gwiazd , udało ci si porówna to, co zauwa yłe , z inn map nieba. Równie dobrze mogła niczego nie dostrzec. Podobnie zreszt jak inni w zbli onych okoliczno ciach. Insygna nie odpowiedziała, jednak wyraz, jaki pojawił si na jej twarzy, zadowolił Pitta. Jego głos stał si teraz bardziej mi kki, niemal hipnotyczny. - Potrzeba nam stu lat. Je li dostaniemy tylko sto lat na zbudowanie nowego społecze stwa, staniemy si wystarczaj co duzi, silni, by broni si przed innymi i sprawi , by zostawiono nas w spokoju. Po tym czasie nie b dziemy ju zmuszeni do ukrywania miejsca naszego pobytu. I znów nie usłyszał odpowiedzi Insygny. - Przekonałem ci ? - zapytał. Potrz sn ła głow , jak gdyby budz c si ze snu. - Niezupełnie. - Przemy l wi c to wszystko. Ja ze swej strony prosz ci o jedn przysług : my l c o tym nie mów nikomu o S siedniej Gwie dzie i przy lij mi wszystkie dane zwi zane z t spraw na przechowanie. Nie zniszcz ich. Obiecuj . B d nam potrzebne, je li chcemy polecie na t gwiazd . Czy zgodzisz si przynajmniej na to, Eugenio? - Tak - odpowiedziała słabym głosem, który wkrótce nabrał jednak mocy. Mam jednak warunek: musisz pozwoli mi na nazwanie gwiazdy. Dam jej imi i wtedy b dzie moja.
18
Pitt u miechn ł si . - Jak chcesz j nazwa ? Gwiazd Insygny? Gwiazd Eugenii? - Nie, a taka głupia nie jestem. Chc nazwa j Nemezis. - Nemezis? N-E-M-E-Z-I-S? -Tak. - Ale dlaczego? - Pod koniec dwudziestego wieku toczyła si krótka dyskusja nad ewentualno ci istnienia S siedniej Gwiazdy w pobli u Sło ca. Rozwa ania zako czyły si fiaskiem. Nie znaleziono adnej S siedniej Gwiazdy, jednak w artykułach na ten temat nazywano j „Nemezis”. Chciałabym uhonorowa tych, którzy byli przede mn . - Nemezis? Zdaje si , e była to jaka grecka bogini? I chyba niezbyt miła? - Uosobienie zemsty bogów, sprawiedliwej zapłaty i kary. Funkcjonuje w j zyku jako dosy kwieciste okre lenie. Komputer nazwał je „archaicznym”, gdy sprawdzałam. - Ale dlaczego w dawnych czasach chciano nazwa j Nemezis? - Prawdopodobnie ze wzgl du na chmur kometow . Nemezis okr aj c Sło ce przechodzi przez chmur , co wywołuje kosmiczne katastrofy, które ycia na Ziemi, co dwadzie cia sze milionów lat. niszczyły cz Pitt wygl dał na zaskoczonego. - Naprawd ? - Nie, niezupełnie. Była to jedynie sugestia, która nie przetrwała. Niemniej jednak chc , aby gwiazda nazywała si Nemezis. Chc , eby wiedziano, e to ja tak j nazwałam. - Obiecuj ci to, Eugenio. Jest to twoje odkrycie i nikt nie ma zamiaru kwestionowa tego faktu. Gdy reszta ludzko ci odkryje w ko cu system Nemezis czy dobrze go nazywam? - dowie si , komu nale y si pierwsze stwo i dlaczego. Twoja gwiazda, twoja Nemezis, b dzie drugim Sło cem o wietlaj cym drog ludzkiej cywilizacji. I pierwszym Sło cem, które o wietli cywilizacj powstał poza Ziemi . Pitt przygl dał si wychodz cej Insygnie i poczuł si bardzo pewnie. Miał j w gar ci. Zgoda na nazwanie przez ni gwiazdy była doskonałym posuni ciem. Teraz z pewno ci zapragnie polecie na swoj gwiazd . Zapragnie zbudowa now , logiczn i uporz dkowan cywilizacj wokół swojej gwiazdy; cywilizacj , która da pocz tek nowej Galaktyce. Nagle, w momencie gdy zacz ł delektowa si wspaniałymi widokami na przyszło , poczuł delikatne ukłucie przera enia, którego ródła nie potrafił okre li . Dlaczego Nemezis? Dlaczego nazwala gwiazd imieniem boskiej zemsty? Pomy lał, e to zły znak.
19
Rozdział 3 MATKA Nadeszła pora obiadu i Insygn ogarn ł jeden z tych dziwnych nastrojów, podczas których obawiała si własnej córki. Ostatnio zdarzało si to coraz cz ciej l nie wiedziała, dlaczego. By mo e wynikało to z coraz dłu szych okresów milczenia Marleny, jej zanikni cia w sobie, jej wewn trznego dialogu z my lami, których nie da si wypowiedzie . Czasami strach Insygny mieszał si z poczuciem winy; winy z powodu braku matczynej cierpliwo ci do córki; winy z powodu jej przesadnej troski o fizyczne niedoskonało ci dziecka. Marlena z pewno ci nie odziedziczyła po matce nieco konwencjonalnej urody, ani tym bardziej zupełnie niekonwencjonalnego wdzi ku ojca. Marlena była niska i... toporna. Tak, to było jedyne słowo, które pasowało do biednej Marleny. Biednej, oczywi cie. Zawsze u ywała tego przymiotnika my l c o córce i cz sto musiała powstrzymywa si , by nie wypowiedzie go na głos. Niska. Toporna. T ga, ale nie gruba - taka była Marlena. Nawet odrobiny wdzi ku. Ciemnobr zowe, długie, proste włosy. Perkaty nos, opuszczone k ciki ust. mała broda, i ta jej ci gła pasywno i spojrzenie na siebie. Pozostawały oczywi cie oczy, ogromne, połyskuj ce ciemnym blaskiem, okolone dokładnym łukiem brwi, z długimi rz sami, które wygl dały niemal jak sztuczne. Jednak oczy to nie wszystko i pomimo swojej fascynuj cej urody nie mog zast pi całej reszty. Gdy Marlena sko czyła pi lat, Insygna zrozumiała, e córka nigdy nie podbije serca m czyzny wył cznie za pomoc ciała. Z ka dym mijaj cym rokiem stawało si to coraz bardziej oczywiste. Przed okresem dojrzewania Marlena przyja niła si z Orinelem, którego zafascynowała swoj nad wiek rozwini t inteligencj i bij cym od niej zrozumieniem. W obecno ci chłopca stawała si nie miała, lecz zadowolona, tak jak gdyby zdawała sobie spraw z niejasnych, obezwładniaj cych uczu zwi zanych z płci przeciwn . W ostatnim okresie Marlena wyklarowała sobie poj cie „chłopca” - a przynajmniej tak wydawało si Insygnie. Pomogło jej w tym ci głe po eranie ksi ek i ogl danie filmów - niektóre z nich znacznie przerastały jej zdolno ci poznawcze. Jednak Orinel tak e wydoro lał, hormony ywiej kr yły w jego ciele i przestały wystarcza mu dzieci ce arty i docinki. Tego wieczoru przy obiedzie Insygna zapytała: - Kochanie, jak sp dziła dzie ? - Spokojnie. Orinel przyszedł mnie szuka i chyba zameldował ci, gdzie byłam. Przykro mi, e musisz mnie ciga . Insygna westchn ła. - Ale Marleno, czasami wydaje mi si , e jeste nieszcz liwa, i nic nie poradz na to, e martwi si tob . Zbyt cz sto przebywasz sama. - Lubi by sama.
20
- Nie wida tego po tobie. Nie jeste szcz liwa b d c sama. Wielu ludzi chciałoby okaza ci swoj przyja i byłoby ci lepiej, gdyby im na to pozwoliła. Orinel jest jednym z nich. - Był. Teraz jest zaj ty innymi lud mi. Dzisiaj było to szczególnie widoczne. W ciekłam si . Wyobra sobie, jak bardzo wił si w mojej obecno ci my l c o Doloret. - Nie mo esz go obwinia - powiedziała Insygna. - Doloret jest w jego wieku. - Fizycznie - dodała Marlena. - Poza tym to o lica. - W jego wieku strona fizyczna bardzo si liczy. - Wida to po nim. On tak e powoli staje si osłem. Im wi cej umizguje si do Doloret, tym bardziej pusta jest jego głowa. Wiem o tym. - On wydoro leje, Marleno, i kiedy b dzie odrobin starszy, zrozumie, co jest naprawd wa ne w yciu. Ty tak e wydoro lejesz... Marlena rzuciła zagadkowe spojrzenie na Insygn , a potem powiedziała: - Przesta , mamo. Sama nie wierzysz w to, co mówisz. Nie wierzysz w to nawet odrobin . Insygna zaczerwieniła si . Przyszło jej do głowy, e Marlena nie zgaduje - ona wie. Ale jak? Starała si mówi niezwykle szczerze, starała si czu szczer . Marlena przejrzała jej gr bez wysiłku. I to nie po raz pierwszy. Czy by rozwa ała ka de załamanie głosu, ka dy moment niepewno ci, ka de słowo i dowiadywała si w ten sposób o tym, co pragn ło si przed ni ukry ? Insygna bała si spostrzegawczo ci Marleny. Nikt nie chce by przezroczysty, wystawiony na wrogie spojrzenia innych. Sk d, na przykład, Marlena wie o zagładzie Ziemi? Wyczuła to w jej głosie? Nale y porozmawia o tej sprawie. Insygna nagle-poczuła si zm czona. Je li nie mo na przechytrzy Marleny, po co w ogóle próbowa ? - No có - zacz ła. - Przejd my do rzeczy, kochanie. Powiedz mi, czego naprawd chcesz? - Widz , e rzeczywi cie chcesz wiedzie , wi c ci powiem: chc st d uciec. - Uciec? - Insygna nie mogła zrozumie najprostszych słów wypowiedzianych przez córk . - Dok d chcesz uciec? - Rotor to nie wszystko, mamo. - Oczywi cie, e nie. Ale jest wszystkim, co mamy w promieniu dwóch lat wietlnych. - Nie, nie jest tak jak mówisz. Mniej ni dwa tysi ce kilometrów st d jest Erytro. - Erytro si nie liczy. Nie mo na tam mieszka . - Ale tam mieszkaj ludzie. - Tak, w Kopule. Grupa naukowców i in ynierów, którzy prowadz badania naukowe. Kopuła jest znacznie mniejsza ni Rotor. Je li jest ci za ciasno tutaj, to jak b dziesz si czuła tam? - Poza Kopuł jest cały wiat, mamo. Którego dnia ludzie zamieszkaj na tym wiecie. - By mo e. Nie jest to takie pewne. - Ja wiem, e tak b dzie. - Nawet, je li tak b dzie, zajmie to wieki.
21
- Ale kiedy trzeba zacz . Chciałabym by jedn z tych, którzy to zrobi . - Nie b d mieszna, Marleno. Masz tutaj wygodny dom. Kiedy to si zacz ło? Martena zacisn ła usta. - Nie jestem pewna - odpowiedziała. - Kilka miesi cy temu, ale jest coraz gorzej. Nie mog wytrzyma na Rotorze. Insygna spojrzała na Marlen z niezadowoleniem. Czuje, e straciła Orinela pomy lała. Ma złamane serce na zawsze. Odejdzie i ukarze go. Wybrała zesłanie na pustynnym wiecie, a on jeszcze po ałuje... Tak, to było mo liwe. Insygna przypomniała sobie swoje pi tna cie lat. W tym wieku serca s tak kruche, e łami si przy najl ejszym dotyku. Na szcz cie czas leczy rany - w co oczywi cie nie jest w stanie uwierzy aden nastolatek. Pi tna cie lat! To pó niej, pó niej ni ... Nie ma sensu o tym my le ! - Dlaczego tak bardzo poci ga ci Erytro, Marleno? - zapytała. - Nie wiem. To du y wiat. To chyba naturalne, e pragnie si du ego wiata zawahała si przez moment, po czym dodała trzy ostatnie słowa, które wypowiedziała przełykaj c - takiego jak Ziemia. - Jak Ziemia! - Insygna nie mogła powstrzyma gniewu. -Nigdy nie była na Ziemi! I nie masz najmniejszego poj cia, jak tam jest! - Wiele widziałam, mamo. W bibliotekach jest pełno filmów o Ziemi. (Tak, to prawda. Jednak od jakiego czasu Pitt był zdania, e nale y je zakwestionowa lub zniszczy . Twierdził, e zerwanie z Układem Słonecznym oznacza wła nie zerwanie. Nie mo na popiera sztucznie wywołanego romantyzmu i sentymentów do Ziemi. Insygna mocno oponowała, teraz jednak zrozumiała, e Pitt miał racj ). - Marleno - powiedziała - nie mo esz sugerowa si filmami. Filmy idealizuj rzeczywisto . Poza tym w wi kszo ci mówi o przeszło ci, kiedy ycie na Ziemi wygl dało znacznie lepiej, lecz nawet wtedy nie było takie, jak pokazuj to filmy. - Nawet wtedy? - Tak, nawet wtedy. Chcesz wiedzie , jak wygl da Ziemia? Jest rynsztokiem, w którym trudno y . Dlatego wła nie ludzie opu cili j po to, by zało y Osiedla. Uciekli od wielkiego, okropnego wiata do małych, cywilizowanych Osiedli. I jako nikt nie chce wraca . - Ale na Ziemi zostały miliardy ludzi. - Dlatego wła nie Ziemia jest rynsztokiem. Ci, którzy tam mieszkaj , korzystaj z pierwszej sposobno ci, by uciec. Dlatego zbudowano tyle Osiedli i równie dlatego s one tak zatłoczone. Z te-i powodu tak e my opu cili my Układ Słoneczny i przylecieli my tutaj, kochanie. - Ojciec był Ziemianinem - powiedziała Marlena niskim głosem. - Nie opu cił Ziemi, chocia mógł. - Nie, nie opu cił. Został - odpowiedziała z niezadowoleniem, staraj c si panowa nad głosem. - Dlaczego, mamo? - Przesta , Marleno. Rozmawiały my o tym. Wielu ludzi zostało w domu. Nie chcieli porzuca znajomych miejsc. Niemal ka da rodzina na Rotorze zostawiała
22
kogo na Ziemi. Wiesz o tym bardzo dobrze. Czy chcesz powróci na Ziemi ? O to ci chodzi? - Nie, zupełnie nie o to, mamo. - Nawet gdyby chciała wróci na Ziemi , jest to niemo liwe. jeste my oddaleni od niej o dwa lata wietlne - chyba zdajesz sobie z tego spraw ? - Oczywi cie, e tak. Ja chciałam jedynie pokaza ci, e mamy drug Ziemi tu obok. Erytro. Tam chc pojecha , pragn pojecha . Insygna nie mogła si pohamowa . Ku własnemu przera eniu słyszała wypowiadane przez siebie słowa: - Chcesz opu ci mnie, tak jak zrobił to twój ojciec. - Marlena cofn ła si , lecz po chwili oprzytomniała. - Czy naprawd s dzisz, e on ci opu cił? By mo e stałoby si inaczej, gdyby ty była inna - reszt wypowiedziała tak cicho, jak gdyby oznajmiała o zako czonym posiłku. - To ty go wyp dziła , mamo.
23
Rozdział 4 OJCIEC To dziwne, a raczej głupie, e po czternastu latach ci gle jeszcze raniły j niezno nie my li o m u.Krile miał 180 centymetrów wzrostu. Przeci tna na Rotorze wynosiła dla m czyzn nieco mniej ni 170 centymetrów. Sam wzrost (podobnie jak w przypadku Janusa Pitta) sprawiał, e Krile otoczony był aur siły i przywództwa. Dopiero znacznie pó niej Insygna z niech ci zdała sobie spraw , e na sile m a nie mo na polega . Jego twarz wyra ała dum i nieprzyst pno . Miał du y nos, wystaj ce ko ci policzkowe i mocn szcz k - w cało ci jego twarz wygl dała dziko i nosiła wyraz niezaspokojenia. Wszystko wokół niego promieniowało siln m sko ci . Gdy spotkała go po raz pierwszy, czuła w powietrzu ten zapach; zapach, który natychmiast j zafascynował. W tym czasie Insygna pisała dyplom z astronomii. Wła nie dobiegał ko ca jej pobyt na Ziemi i nie mogła doczeka si powrotu na Rotora, gdzie zamierzała ubiega si o prac przy Sondzie Dalekiego Zasi gu. Marzyła o odkryciach, które stan si mo liwe dzi ki Sondzie (nie przypuszczaj c nawet, e sama b dzie odpowiedzialna za najwi ksze). I wtedy spotkała Krile. Ku własnemu zdumieniu stwierdziła nagle, e zakochała si do szale stwa w Ziemianinie - Ziemianinie! Z dnia na dzie porzuciła marzenia o Sondzie i była gotowa pozosta na Ziemi tylko po to, by by z nim. Ci gle pami tała zaskoczenie, z jakim spojrzał na ni , gdy obwie ciła mu swoje postanowienie. - Chcesz zosta tutaj ze mn ? - powiedział. - Nie, to raczej ja pojad z tob na Rotora. Nie marzyła nawet o tym, e on zechce porzuci swój wiat po to, by by z ni . Jakim sposobem Krile załatwił sobie pozwolenie na przyjazd a Rotora, Insygna nie dowiedziała si nigdy. Przepisy imigracyjne były przecie bardzo surowe. W momencie gdy jakiekolwiek Osiedle dorobiło si własnej populacji, zakazywano przyjazdów w celu zostania, po pierwsze dlatego, e liczba mieszka ców nie mogła przekracza pewnej, wyra nie okre lonej granicy, wyznaczaj cej liczb ludzi, którym Osiedle mogło zapewni wygodne ycie; a po drugie, e ka de Osiedle nieustannie starało si utrzyma równowag ekologiczn . Ludzie przyje d aj cy z Ziemi w interesach - a tak e mieszka cy innych Osiedli przechodzili po przylocie szczegółow dekontaminacj . Przez cały czas pobytu byli w pewnym sensie odizolowani i zmuszano ich o powrotu, gdy tylko to było mo liwe. Lecz oto pojawił si Krile z Ziemi. Pó niej uskar ał si jej na długie tygodnie oczekiwania, które były cz ci procesu dekontaminacji, a ona w skryto ci ducha cieszyła si jego wol wytrwania. Wida było, jak bardzo jej pragnie, je li zdecydował si a ten krok. Jednak z czasem zdarzały si okresy, gdy Krile wydawał si odległy i niedost pny dla niej. Insygna zastanawiała si wtedy, czy rzeczywi cie była
24
jedynym powodem, dla którego zdecydował si na pokonanie wszystkich przeszkód w drodze na Rotora. Mo e nie chodziło o ni , tylko o potrzeb ucieczki z Ziemi? Mo e popełnił zbrodni ? Mo e cigał go miertelny wróg? Uciekł od kobiety, która go znudziła? Nigdy nie odwa yła si zapyta . A on nigdy niczego nie wyja nił. Gdy wpuszczono go na Rotora, pozostawało pytanie, jak długo pozwol mu zosta . Było dalece nieprawdopodobne, e Biuro Imigracyjne wyda specjalne zezwolenie na naturalizacj i pełne obywatelstwo. Wszystko, co odpychało Rotorian od Krile Fishera, stanowiło dodatkowy powód fascynacji dla Insygny. Stwierdziła, e podziwia go ju za sam fakt, i urodził si na Ziemi i był po prostu inny. prawdziwi Rotorianie pogardzali nim jako obcym - bez wzgl du a to, czy miał obywatelstwo, czy nie - lecz dla niej nawet ten fakt stanowił ródło erotycznego podniecenia. Postanowiła walczy o niego i wygra , wbrew temu, co s dził wiat. Gdy próbował znale jak prac , która dałaby mu utrzymanie i pozwoliła na zaj cie pozycji w nowym społecze stwie, to wła nie ona powiedziała mu, e je li po lubi kobiet z Rotora -Rotoriank od trzech pokole - b dzie to mocnym argumentem na jego korzy w przypadku ubiegania si o obywatelstwo. Krile wydawał si zaskoczony, tak jak gdyby nigdy o tym nie my lał, lecz jej propozycja wyra nie go zadowoliła. Insygna była rozczarowana. Wolałaby wzi lub z powodu miło ci, a nie obywatelstwa, lecz pó niej powiedziała sobie: no có , miło wymaga po wi ce ... I po typowym dla Rotora długim okresie narzecze skim pobrali si . ycie toczyło si normalnie. Krile nie był zmysłowym kochankiem, ale przecie wiedziała o tym wcze niej. Jego miło była jak gdyby odległa, lecz okazjonalne pieszczoty i ciepło dawały jej niemal całkowite szcz cie. Nigdy nie był okrutny czy nieuprzejmy i to przecie on po wi cił dla niej swój wiat i zdecydował si na wszystkie niedogodno ci tylko po to, by by z ni . Wszystko to przemawiało na jego korzy , przynajmniej w oczach Insygny. Lecz nawet, gdy otrzymał ju obywatelstwo, wkrótce po ich lubie, czuła, e jest wewn trznie skłócony. Nie winiła go za to. Był obywatelem, jednak nie urodził si na Rotorze, co automatycznie wykluczało go z wielu interesuj cych dziedzin ycia. Insygna nie miała poj cia, jakie wykształcenie odebrał, sam zreszt nigdy o tym nie mówił. Nie mówił jak osoba wykształcona pobie nie, a nawet gdyby był samoukiem, nie musiał si tego wstydzi . Insygna wiedziała, e mieszka cy Ziemi nie traktuj wy szego wykształcenia jako rzeczy zrozumiałej sama przez si , tak jak miało to miejsce w Osiedlach. Martwiła j ta my l. Nie przeszkadzało jej, e Krile Fisher był Ziemianinem i jako taka musiał spotyka jej przyjaciół i współpracowników. Nie wiedziała jednak, czy yczyłaby sobie, eby jej przyjaciele i współpracownicy spotykali niewykształconego Ziemianina. Nikt jednak nie wytkn ł mu tego, a Krile ze swej strony cierpliwie wysłuchiwał jej opowie ci o pracy nad Sond . Oczywi cie nigdy nie sprawdziła jego wiedzy technicznej wdaj c si w dyskusje o szczegółach. Niekiedy jednak Krile sam zadawał pytania i komentował pewne detale - co sprawiało jej rado , poniewa przekonywała siebie, e s to inteligentne pytania i komentarze.
25
Fisher dostał prac na farmie, powa na prac , która wymagała pewnej odpowiedzialno ci, nie było to jednak nic, co umieszczałoby go na górze drabiny społecznej. Nie narzekał, nie robił adnych uwag - musiała mu to przyzna - lecz sam fakt, e nigdy nie mówił o pracy wystarczał, by pozna , e nie jest z niej zadowolony. Krile nigdy nie był zadowolony. Z czasem Insygna nauczyła si , by nie wita go radosnym krzykiem „Krile, jak było dzisiaj w pracy?”. Na pocz tku zdarzyło jej si kilka razy zada to pytanie, na co usłyszała zdawkowe „niespecjalnie” - i to wszystko, je li pomin gniewny wzrok. Wreszcie zacz ła obawia si rozmów nawet o sprawach biurowych czy drobnych potyczkach w pracy. Nie chciała, eby porównywanie ich zaj sprawiało mu przykro . Zdawała sobie spraw , e jej obawy nie maja adnego uzasadnienia - był to raczej jej problem ni jego. Fisher nie okazywał zniecierpliwienia, gdy okoliczno ci zmuszały ja do dyskusji nad jej praca. Czasami pytał nawet, z cieniem zainteresowania o hiperwspomaganie, lecz Insygna wiedziała bardzo niewiele, prawie nic na ten temat. Interesował si polityka na Rotorze i jak ka dy Ziemianin nie potrafił zrozumie niewielkiej skali jej zainteresowa . Zmuszała si , by nie krytykowa jego zapatrywa . W ko cu zapadła pomi dzy nimi cisza, przerywana jedynie oboj tnymi rozmowami na temat obejrzanych filmów, spotka towarzyskich i drobnych yciowych spraw. Nie, nie byli nieszcz liwi. Znale li stabilizacj , a przecie s w yciu gorsze rzeczy ni stabilizacja. Ich współ ycie miało swoje dobre strony. Praca nad ci le tajnym projektem wymagała zachowania tajemnicy przed absolutnie wszystkimi, któ jednak jest w stanie powstrzyma si przed rozmow na tematy słu bowe z m em czy on ? Insygna była w stanie to zrobi , poza tym nie kusiło jej a tak bardzo - jej praca nie wymagała tajemnic. Gdy doszło do odkrycia S siedniej Gwiazdy i zatajenia tego faktu przed opini publiczn , jej sytuacja okazała si zbawienna. Przecie naturaln kolej rzeczy powinna podzieli si z m em wiadomo ci o wielkim odkryciu, które zapisze jej imi na wieki w annałach astronomicznych. Mogła powiedzie mu o tym, zanim zwróciła si do Pitta. Mogła przecie wpa do domu którego dnia krzycz c od progu: „Zgadnij, zgadnij, co si stało! Nigdy nie zgadniesz...” Nie zrobiła tego jednak. Nie przyszło jej do głowy, e Fisher mo e podzieli jej rado . Z innymi rozmawiał o ich pracy: rozmawiał z farmerami, nawet z robotnikami w warsztatach... Ale nie z ni . Nic jej wi c nie kosztowało zatajenie przed nim wiadomo ci o Nemezis. Nigdy nie poruszyła tej sprawy, sprawa ta nie istniała, nie było jej a do tego potwornego dnia, gdy ich mał e stwo dobiegło ko ca. Kiedy całym sercem opowiedziała si po stronie Pitta. Pocz tkowo przera ała j my l o zatajeniu istnienia S siedniej Gwiazdy. Czuła gł boki niepokój perspektyw opuszczenia Układu Słonecznego i udania si w miejsce, o którym nic nie było wiadomo oprócz jego lokalizacji.
26
Zdawała sobie spraw , jak bardzo nieetyczne, a nawet niemoralne jest budowanie skrycie nowej cywilizacji; cywilizacji, która wykluczała udział całej ludzko ci. Poddała si w kwestii bezpiecze stwa Osiedla, zamierzała jednak prywatnie walczy z Pittem, zgłasza obiekcje. Powtarzała je wielokrotnie w samotno ci: jej argumenty były bezbł dne, nie do odrzucenia - lecz jako nigdy nie mogła zdoby si na przedstawienie ich Pittowi. Zawsze przejmował inicjatyw . Kiedy na pocz tku powiedział jej: - Pami taj Eugenio, e odkryła S siedni Gwiazd niemal przypadkowo i w zwi zku z tym kto z twoich współpracowników tak e mo e to zrobi . - To nie jest... - zacz ła. - Nie, Eugenio, nie b dziemy polega na nieprawdopodobie stwach. My chcemy mie pewno . Przypilnujesz, aby nikt nie spogl dał w interesuj cym nas kierunku, aby nikomu nie zachciało si zagl da w wydruki komputerowe opisuj ce umiejscowienie Nemezis. - Ale jak ja mog to zrobi ? - Bardzo łatwo. Rozmawiałem z komisarzem i od tej chwili jeste całkowicie odpowiedzialna za badania zwi zane z Sond . - Ale to oznacza przesuni cie mnie na stanowisko zajmowane przez... - Tak. To oznacza zwi kszon odpowiedzialno , zwi kszone prace i wy sz pozycj społeczn . Czy masz co przeciwko temu? - Nie, absolutnie nie - odpowiedziała, a jej serce zacz ło ywiej bi . - Jestem pewny, e poradzisz sobie na stanowisku naczelnego astronoma, jednak twoim głównym zadaniem b dzie dopilnowanie, aby pracowano pilnie i sumiennie nad wszystkim, co nie dotyczy Nemezis. - Nie mo esz jednak trzyma tego w sekrecie przez wieczno . - Nie mam najmniejszego zamiaru. Gdy tylko wyruszymy w drog , wszyscy dowiedz si , dok d lecimy. Do tego momentu o istnieniu Nemezis dowie si bardzo niewielu i to mo liwie najpó niej jak tylko si da. Insygna zauwa yła ze wstydem, e jej awans ostudził ch zgłaszania obiekcji. Przy innej okazji Pitt powiedział: - A co z twoim m em? - Co z moim m em? - Insygna natychmiast przyj ła pozycj defensywn . - Słyszałem, e jest Ziemianinem. - Zacisn ła wargi. - Pochodzi z Ziemi, ale posiada nasze obywatelstwo. - Rozumiem. Zakładam, e nie powiedziała mu niczego o Nemezis. - Absolutnie niczego. - Czy ten twój m mówił ci kiedykolwiek, dlaczego opu cił Ziemi i tak bardzo starał si , by zosta obywatelem Rotora? - Nie, nigdy go o to nie pytałam. t - Ale czy nie zastanawiała si nad tym? ; Insygna zawahała si , a potem odpowiedziała zgodnie z prawd : . - Tak, czasami... Pitt u miechn ł si . - Chyba powinienem ci powiedzie . I zrobił to krok po kroku. Nigdy natr tnie, nigdy na sił , s czył kropla po kropli to, co chciał powiedzie podczas
27
ich kolejnych rozmów. Rozbił jej intelektualn skorup . A przecie tak łatwo było y na Rotorze i nie dostrzega tego, co dzieje si wokół. Lecz dzi ki Pittowi, dzi ki temu co jej powiedział, filmom, które wskazał, zdała sobie spraw , jak wygl da ycie miliardów ludzi na Ziemi, czym jest endemiczny głód i przemoc, narkotyki i wyobcowanie. Zacz ła rozumie , e ucieczka jest jedynym ratunkiem przed t piekieln otchłani rozpaczy. Przestała dziwi j decyzja Krile Fishera, zastanawiała si jedynie, dlaczego tak niewielu Ziemian idzie za jego przykładem. ycie w Osiedlach nie wygl dało lepiej. Osiedla izolowały si od siebie, ograniczały swobodny przepływ ludno ci z jednego miejsca do drugiego. adne z nich nie yczyło sobie mikroskopijnej flory i fauny innych. Powoli zamierał handel, który prowadzono za pomoc automatycznych pojazdów z dokładnie wysterylizowanymi ładunkami. Osiedla kłóciły si i wzrastała pomi dzy nimi wzajemna nienawi . Dotyczyło to tak e Osad wokół Marsa. Jedynie w pasie asteroidów rodziło si nieskr powanie nowe osadnictwo, lecz nawet tam wzrastała podejrzliwo do wszystkich wewn trznych Osiedli. Insygna zacz ła zgadza si z Pittem, czuła, jak powi ksza si jej entuzjazm do projektu ucieczki ze wiata niezno nej rozpaczy i rozpocz cia nowego ycia tam, gdzie nie posiano jeszcze ziaren cierpienia. Nowy pocz tek, nowe mo liwo ci. A potem stwierdziła, e spodziewa si dziecka i jej entuzjazm zacz ł si zmniejsza . Ryzykowanie yciem własnym i Krile wydawało si łatwe. Jednak dziecko, niemowl ... Pitt był nieporuszony. Pogratulował jej. - Urodzi si tutaj, a ty b dziesz miała niewiele czasu, aby przyzwyczai si do nowej sytuacji. Dziecko b dzie miało przynajmniej półtora roku, zanim odlecimy. Do tego czasu przekonasz si , e los u miechn ł si do ciebie nie ka c ci czeka dłu ej. Dziecko nie b dzie miało wspomnie ze zrujnowanej planety, nie dowie si o rozpaczliwie podzielonej ludzko ci. Pozna nowy wiat, wiat kultury i zrozumienia pomi dzy jego mieszka cami. Szcz liwe dziecko! Mój syn i córka s ju doro li, ju naznaczeni... I znów zgodziła si z Pittem. Gdy na wiat przyszła Martena, Insygna nie mogła doczeka si odlotu, zacz ła obawia si , e zanim wyrusz , dziecko zostanie naznaczone pomyłk , jak okazał si pełen ludzi Układ Słoneczny. Wtedy była ju po stronie Pitta. Martena zafascynowała Fishera - co sprawiło wielk ulg Insygnie. Nie spodziewała si , e Krile oka e si dobrym ojcem. Jednak Fisher krz tał si wokół Marteny i wzi ł na siebie ojcowski obowi zek wychowania dziecka. Wida było. e sprawia mu to rado . Gdy zbli ała si pierwsza rocznica przyj cia Marleny na wiat, w Układzie Słonecznym rozeszła si plotka, e Rotor ma zamiar uciec. Spowodowało to niemal ogólnosystemowy kryzys, a Pitt który wyra nie zabiegał o stanowisko komisarza - wydawał si zadowolony. - No có , co mog zrobi ? - mówił. - Nie ma sposobu na to, eby nas zatrzyma , a wszystkie te oskar enia o nielojalno ci razem z ich systemowym szowinizmem przeszkodz jedynie ich badaniom nad hiperwspomaganiem, co w efekcie obróci si na nasz korzy .
28
- Ale sk d si dowiedzieli, Janus? - pytała Insygna. - Ja sam dopilnowałem tego - u miechn ł si . - W tym momencie nie mam nic przeciwko temu, aby zdali sobie spraw z faktu naszego odlotu. Wszystko jest w porz dku, dopóki nie wiedz , dok d lecimy. Poz tym nie mogli my dłu ej ukrywa naszych zamiarów. Musimy przeprowadzi referendum, jak wiesz, gdy o naszych planach dowiedz si Rotorianie, nie m sensu dalsze utrzymywanie tajemnicy. - Referendum? - Dlaczego nie? Przemy l to. Nie mo emy wyruszy w drog z Osiedlem pełnych ludzi zbyt boja liwych i st sknionych za domem w pobli u Sło ca. Skazywaliby my si na pora k . Potrzebni nam s ludzie ch tni, entuzjastyczni... Miał całkowit racj . Wkrótce rozpocz ła si kampania o poparcie projektu opuszczenia Układu Słonecznego. Wcze niejszy przeciek pomógł wytłumi głosy opozycji zewn trznej, jak i tej na Rotorze. Niektórzy Rotorianie popierali projekt, niektórzy bali si . Fisher gro nie marszczył czoło i którego dnia powiedział: - To jest szale stwo. - To jest nieuniknione - odpowiedziała Insygna staraj c si zachowa obiektywizm. - Dlaczego? Nie ma powodu, eby rozpoczyna w drówk po ród gwiazd. Dok d pójdziemy? Tam nic nie ma. - Tam s miliardy gwiazd. - A ile planet? Nie znamy adnej nadaj cej si do zamieszkania planety, gdziekolwiek, i bardzo mało innych planet. Nasz Układ jest jedynym domem, jaki mamy. - Poszukiwania le w naturze człowieka - była to jedna z ulubionych fraz Pitta. - To s romantyczne bzdury. Jak komu mogło przyj do głowy, e ludzie b d głosowa za tym, by odł czy si od reszty ludzko ci i przepa gdzie w przestrze ? - Według mnie, Krile - powiedziała - opinia na Rotorze przychyla si wła nie do tego. - To tylko propaganda Rady. S dzisz, e ludzie b d głosowali za tym, eby zostawi Ziemi ? Zostawi Sło ce? Nigdy! Je li do tego dojdzie, wracam na Ziemi . Poczuła skurcz w sercu. - O nie - powiedziała. - Chcesz wróci do samumów, nie yc, tajfunów, czy jakkolwiek je nazywacie? Chcesz wróci do pokrytej lodem ziemi, lej cej si z nieba wody i gwi d cego, wiej cego powietrza? Podniósł brwi. - Nie jest tak le. Od czasu do czasu zdarzaj si burze, ale s łatwe do przewidzenia. W rzeczy samej s nawet interesuj ce, je li nie przybieraj zbyt gwałtownej postaci. To wszystko jest naprawd fascynuj ce: troch zimna, troch ciepła, troch parowania. Na tym polega zró nicowanie. Dzi ki temu yjesz. A pomy l tylko, ile jest odmian kuchni.
29
- Kuchni? Jak mo esz tak mówi ? Wi kszo ludzi na Ziemi głoduje. Ci gle organizujemy pomoc ywno ciow dla Ziemi... - Niektórzy ludzie s głodni, ale to nie jest powszechne. - Nie mo esz oczekiwa , e Marlena b dzie yła w takich warunkach. - Miliardy dzieci yj . - Moje nie b dzie jednym z nich - powiedziała z oburzeniem. Wszystkie swoje nadzieje przeniosła teraz na Marlen . Dziewczynka rozpoczynała dziesi ty miesi c ycia, miała dwa z by u góry, dwa na dole, potrafiła podnosi si opieraj c r ce o szczebelki kojca i spogl dała na wiat tymi pełnymi zadumy, inteligentnymi oczyma. Fisher uwielbiał swoj niezbyt ładn córk . Uwielbiał j coraz bardziej. Gdy brał j w ramiona, przygl dał si jej i podziwiał jej oczy. Koncentrował si na nich i oczy Marleny rekompensowały mu wszystkie inne braki dziecka. Z pewno ci nie wróci na Ziemi , je li b dzie oznaczało to zostawienie na zawsze Marleny. Insygna nie wierzyła, e wybrałby j - kobiet , któr kochał i po lubił - gdyby doszło do powzi cia decyzji powrotu na Ziemi , lecz Marlena z pewno ci była w stanie go zatrzyma . Z pewno ci ? Nast pnego dnia po referendum Eugenia Insygna natkn ła si na Fishera pobielałego ze w ciekło ci. - Sfałszowano wyniki - wykrztusił. - Cii! Obudzisz dziecko - powiedziała. Wykrzywił si i wstrzymał na chwil oddech. Insygna odpr yła si i zacz ła cicho mówi : - Nie ma cienia w tpliwo ci, e ludzie chc lecie . - Czy ty głosowała za odlotem? Zastanowiła si . Nie było sensu uspokaja go za pomoc kłamstw. Znał przecie jej zdanie na ten temat. - Tak - powiedziała. - Przypuszczam, e Pitt ci kazał. Zaskoczył j . - Nie! Umiem sama podejmowa decyzje. - Ale ty i on... - nie doko czył. Poczuła, e krew uderza jej do głowy. . - Co masz na my li? - zapytała gniewnie. Czy by zamierzał oskar a j o zdrad ? - Ten, ten polityk! Chce zosta komisarzem za wszelk cen . Wszyscy o tym wiedz . A ty masz zamiar wspina si razem z nim. Lojalno polityczna to nie byle co, nieprawda ? - Nie byle co? Ja nie zabiegam o zaszczyty, jestem astronomem, a nie politykiem. - Dano ci awans, czy nie tak? Przepchni to ci ponad głow starszego, bardziej do wiadczonego człowieka. - Dzi ki mojej pracy, jak mi si wydaje. Jak miała si broni , je li nie mo e powiedzie mu prawdy? - Z pewno ci ci si wydaje. Za wszystkim stoi Pitt. Insygna wzi ła gł boki oddech. - Dok d prowadzi ta rozmowa?
30
- Posłuchaj! - mówił teraz cicho, jak zreszt przez cały czas odk d przypomniała mu o pi cej Martenie. - Nie mog uwierzy , e całe Osiedle chce zaryzykowa podró za pomoc hiperwspomagania. Sk d wiesz, co mo e si sta ? Sk d wiesz, e wszystko b dzie działa ? Wszyscy mo emy zgin . - Sonda działa normalnie. - Czy było co ywego na pokładzie Sondy? Je li nie, to sk d mo esz wiedzie , jak zareaguj ywe organizmy, gdy podda si je hiperwspomaganiu? Co wiesz o hiperwspomaganiu? - Nic. - A dlaczego? Pracujesz w samym laboratorium. Nie zajmujesz si upraw roli tak jak ja. (Jest zazdrosny - pomy lała Insygna.) Gło no powiedziała: - Mówi c o laboratorium sugerujesz, e wszyscy jeste my zamkni ci w jednym pomieszczeniu. Ja, jak wiesz, zajmuj si astronomi i nie mam nic wspólnego z hiperwspomaganiem. - Chcesz powiedzie , e Pitt nigdy ci o nim nie mówił? - O hiperwspomaganiu? On sam nie ma o nim poj cia. - To znaczy, e nikt o nim nic nie wie? - Oczywi cie, e nie. Wiedz o nim hiperspecjali ci. Przesta Krile. Ci. którzy powinni wiedzie , wiedz . Inni nie. - A wi c jest to sekret dla wszystkich poza garstk specjalistów. - Dokładnie. - No wi c nikt nie wie, czy hiperwspomaganie jest bezpieczne. Oprócz hiperspecjalistów. A niby sk d oni wiedz ? - Przypuszczam, e przeprowadzili eksperymenty. - Przypuszczasz? - Mam po temu wszelkie powody. Zapewniaj nas, e jest to bezpieczne. - I nigdy nie kłami , jak s dz . - Oni te polec . Poza tym jestem pewna, e prowadzili eksperymenty. Spojrzał na ni zmru ywszy oczy. - Teraz jeste pewna. Sonda była twoim dzieckiem. Czy na okładzie były ywe organizmy? - Nie pracowałam nad tym zagadnieniem. Zajmuj si jedynie obserwacjami astronomicznymi. - Nie odpowiedziała na moje pytanie o ywe organizmy. Insygna straciła cierpliwo . - Słuchaj, do ju mam tych pyta , poza tym dziecko pi niespokojnie. Sama szukam odpowiedzi na par pyta , na przykład, co masz zamiar zrobi ? Czy lecisz z nami? - Nie musz na to odpowiada . Warunki referendum były tale, e ci, którzy powiedzieli „nie”, nie lec . - Wiem o tym, ale pytam czy ty chcesz lecie z nami? Nie chcesz chyba rozbija rodziny. Mówi c to próbowała si u miechn , ale nie wygl dało to byt przekonuj co. - Nie chc tak e opuszcza Układu Słonecznego - powiedział powoli Fisher z ponurym wyrazem twarzy.
31
- W takim razie opu cisz mnie? I Marlen ? - Dlaczego miałbym opuszcza Marlen ? Nawet je li chcesz ryzykowa własnym yciem, czy musisz ryzykowa yciem dziecka? - Je li ja polec . Martena poleci tak e - powiedziała przez zaci ni te z by. Wybij to sobie z głowy, Krile. Dok d chcesz j zabra ? Do jakiej na wpół wyko czonej Osady? - Oczywi cie, e nie. Pochodz z Ziemi i mog tam wróci , je li zechc . - Wróci na umieraj c planet ? Wspaniale! - Zapewniam cl , e pozostało jej jeszcze kilka lat ycia. - Dlaczego wi c j opu ciłe ? ' - My lałem, e polepsz sobie warunki ycia. Nie wiedziałem, e przyjazd na Rotora oznacza bilet donik d. - Nie, nie donik d! - Insygna nie potrafiła ju dłu ej powstrzyma wybuchu, nie mogła ju dłu ej znosi tych tortur. - Gdyby wiedział dok d lecimy, na pewno wolałby zosta ! - Dlaczego? Dok d leci Rotor? - Do gwiazd... - Ku zagładzie! Spogl dali na siebie. Marlena obudziła si i otworzywszy oczy zacz ła cicho gaworzy . Fisher spojrzał na dziecko i zacz ł mówi o pół tonu ciszej: - Eugenio, wcale nie musimy si rozstawa . Nie chc zostawia Marleny ani ciebie. Pojed cie ze mn . - Na Ziemi ? - Tak. Dlaczego nie. Mam tam przyjaciół. Nawet teraz. Ty jako moja ona i Marlena jako moje dziecko nie b dziecie miały kłopotów z wyjazdem. Ziemia nie przejmuje si tak bardzo równowag ekologiczn . Zamieszkamy na olbrzymiej planecie, zamiast na małej, cuchn cej ba ce gdzie w kosmosie. - Tak, na olbrzymiej bani, cuchn cej pod niebiosa. Nie, dzi kuj . - Pozwól mi wi c zabra Marlen . Je li ty uwierzyła , e warto podejmowa tak podró , poniewa jako astronom chcesz bada kosmos, to twoja sprawa, ale dziecko powinno pozosta w Układzie Słonecznym, gdzie b dzie bezpieczne. - Bezpieczne na Ziemi? Nie b d mieszny! Czy tylko o to ci chodzi? Chcesz odebra mi moje dziecko? - Nasze dziecko. - Moje dziecko. Odejd , chc , eby odszedł, ale nie wa si tkn mojego dziecka. Mówisz, e znam Pitta i to jest prawda. Oznacza to, e mog załatwi , e wy l ci na asteroidy czy tego chcesz czy nie, a potem mo esz sobie wraca na swoj gnij c Ziemi . A teraz wyno si z mojego mieszkania i znajd sobie jakie miejsce do spania, dopóki ci nie ode l . Daj mi zna , gdzie jeste , to prze l ci twoje rzeczy. I nie my l, e b dziesz mógł tu wróci . To miejsce b dzie strze one. W chwili, gdy to mówiła - z sercem przepełnionym gorycz – rzeczywi cie wierzyła we własne słowa. Mogła przecie prosi go, kusi pochlebstwami, błaga , a nawet kłóci si , ale nie zrobiła tego. Odwróciła si do niego plecami i kazała mu odej .
32
I Fisher rzeczywi cie odszedł, a ona naprawd przesłała mu jego rzeczy. I w ko cu odmówił zgody na odlot na Rotorze. I odesłano go z powrotem. I mogła tylko przypuszcza , e wrócił na Ziemi . Odszedł na zawsze, od niej i od Marleny. Kazała mu odej i odszedł na zawsze.
33
Rozdział 5 DAR Insygna siedziała zaskoczona własnymi słowami. Nigdy jeszcze ile opowiadała nikomu tej historii, chocia niemal codziennie od czternastu lat prze ywa j na nowo. Nigdy nie marzyła nawet, e b dzie j mogła opowiedzie - wydawało si jej, e zabierze j ze tob do grobu. Historia ta nie przynosiła jej ujmy - była po prostu bardzo osobista. I oto opowiedziała j - w cało ci i bez wstydu – dorastaj cej córce; komu , kogo a do chwili, gdy zacz ła mówi , traktowała jak dziecko - jak dziwnie bezradne dziecko. I teraz dziecko to spogl dało na ni powa nie swoimi ciemnymi oczyma - bez zmru enia powieki, jako tak po dorosłemu i wreszcie powiedziało: - A wi c to ty sprawiła , e odszedł, czy nie tak? - Tak, w pewnym sensie. Byłam w ciekła, a on chciał mi zabra ciebie. Na Ziemi ! - Przerwała, a potem zapytała niezobowi zuj co: - Rozumiesz? - Czy ty potrzebujesz mnie a tak bardzo? - zapytała Marlena. - Oczywi cie! - odpowiedziała z oburzeniem Insygna, a potem pod spokojnym spojrzeniem tych oczu przestała my le o rzeczach niepoj tych. Czy naprawd potrzebowała Marleny? - Oczywi cie - powtórzyła cicho. - Jak e mogłoby by inaczej? - Marlena potrz sn ła głow i na jej twarzy zago cił przez chwil ponury cie . - My l , e nie byłam czaruj cym dzieckiem. Mo e on mnie potrzebował. Czy cierpiała , dlatego, e potrzebował mnie bardziej ni ciebie? Czy zatrzymała mnie tylko dlatego, e on mnie chciał? - To co mówisz jest potworne. Wcale tak nie było... - odpowiedziała Insygna, niezbyt pewna, czy wierzy we własne słowa. Poruszanie tego tematu w rozmowie z Marlen było bardzo niewygodne. Marlena coraz cz ciej wgryzała si w ten swój okropny sposób w interesuj ce j kwestie. Insygna zauwa yła to ju wcze niej, lecz wyj tkowy upór Marleny w dr eniu pewnych tematów przypisywała okazjonalnym zbiegom okoliczno ci w yciu nieszcz liwego dziecka. Teraz jednak zdarzało si to coraz cz ciej, a Marlena celowo j trzyła rany. - Marleno - powiedziała po chwili - dlaczego my lisz, e kazałam odej twojemu ojcu? Nigdy tego nie powiedziałam, co wi cej, nigdy nie dałam ci powodu, aby tak my le . - Tak naprawd nie wiem, sk d wiem o ró nych rzeczach, mamo. Czasami wspominasz ojca w mojej obecno ci lub w obecno ci kogo innego i za ka dym razem brzmi to tak, jak gdyby czego ałowała, jak gdyby chciała czemu zado uczyni . - Naprawd ? Ja tego nie czuj . - Tak. Za ka dym razem jest to dla mnie coraz bardziej jasne. To jak mówisz, jak patrzysz... Insygna przygl dała si z napi ciem córce, a potem powiedziała nagle: - To co my l ?
34
Marlena podskoczyła i zachichotała po dziecinnemu. Nie lubiła si mia i chichot był wszystkim, co miała do zaprezentowania w tej dziedzinie, przynajmniej na co dzie . - Teraz? - zapytała. - To jest łatwe. My lisz, e ja wiem, co my lisz, ale nie masz racji. Nie czytam w umysłach. Zgaduj tylko ze słów, d wi ków, wyra e , ruchów. Ludzie nie potrafi ukry tego, co my l , a ja obserwuj ich od tak dawna... - Dlaczego? Chodzi mi o to, dlaczego czujesz potrzeb obserwowania ludzi? - Poniewa gdy byłam dzieckiem wszyscy mnie okłamywali. Mówili, e jestem słodka, albo mówili to tobie, kiedy wiedzieli, e słucham. A na ich twarzach widniało czarno na białym, e wcale tak nie my l . Nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Na pocz tku nie wierzyłam, e to jest mo liwe, a potem powiedziałam sobie: „Wydaje mi si , e wygodniej jest im udawa , e mówi prawd ”. Martena przerwała i ni st d, ni zow d zapytała matk : - Dlaczego nie powiedziała ojcu, dok d lecimy? - Nie mogłam. To nie był mój sekret. - A mo e gdyby powiedziała mu, zdecydowałby si na pozostanie z nami. Insygna potrz sn ła przecz co głow . - Nie, nie zostałby. Chciał wróci na Ziemi . - Gdyby mu powiedziała, mamo, komisarz Pitt nie pozwoliłby mu odej , prawda? Ojciec wiedziałby za du o. - Pitt nie był wtedy komisarzem - odpowiedziała Insygna, nie zwracaj c uwagi, e mówi nie na temat. A potem dodała gwałtownie: - Nie chciałabym, eby został na takich warunkach. A ty co by zrobiła na moim miejscu? - Nie wiem. Nie wiem, jaki by był, gdyby został. - Lecz ja wiem - Insygna znowu poczuła, e płonie. Wróciła my lami do tej ostatniej rozmowy i do swojego dzikiego krzyku, którym nakazywała Fisherowi, e ma si wynosi . Nie, to nie był bł d. Nie chciałaby go jako wi nia zmuszonego do pozostania na Rotorze. Nie kochała go a tak bardzo. A je li ju o to chodzi, to nie yczyła mu a tak le. Szybko zmieniła temat, nie chc c, by wyraz jej twarzy zdradził, o czym my lała. - Przestraszyła Orinela dzi po południu. Dlaczego powiedziała mu, e Ziemia zostanie zniszczona? Przyszedł z tym do mnie i wydawał si bardzo przej ty. - Wystarczyło mu powiedzie , e jestem dzieckiem i e nikt nie słucha tego, co mówi dzieci. Z miejsca by ci uwierzył. Insygna pomin ła milczeniem t uwag Marteny. A mo e najlepiej w ogóle nic nie mówi , by unikn mówienia prawdy. - Czy naprawd my lisz, e Ziemia zostanie zniszczona? - Tak. Rozmawiasz czasami o Ziemi. Mówisz: „biedna Ziemia”. Zawsze mówisz: „biedna Ziemia”. Insygna poczuła, e si czerwieni. Czy rzeczywi cie wyra a si ten sposób o Ziemi?
35
- A dlaczego nie mam tak mówi ? - zapytała. - Ziemia jest przeludniona, wyniszczona, pełna nienawi ci, głodu i nieszcz . Współczuj jej: biedna Ziemia. - Nie, mamo, teraz mówisz to inaczej. Normalnie brzmi to tak... tak... - Dło Marteny zawisła w powietrzu szukaj c czego i w ko cu nie znajduj c. - Tak, Marleno? - Mam to wszystko w głowie, ale nie mog znale odpowiednich słów. - Spróbuj. Powinnam wiedzie . - Sposób, w jaki to mówisz... Wydaje mi si , e czujesz si winna, tak jak gdyby ponosiła za to odpowiedzialno . - Dlaczego? Co ja takiego zrobiłam? - Słyszałam to tylko raz. gdy była na tarasie widokowym. Patrzyła na Nemezis i wtedy wydawało mi si , e Nemezis ma z tym jaki zwi zek. Zapytałam komputera, co znaczy Nemezis i uzyskałam odpowied . To jest co , co bezustannie niszczy, co co domaga si zemsty. - Ale nazwano j Nemezis z zupełnie innych powodów! -krzykn ła Insygna. - Ty j tak nazwała - powiedziała Marlena cicho i nieugi cie. To oczywi cie nie było ju tajemnic , odk d tylko opu cili Układ Słoneczny. Ogłoszono, e Insygna jest odkrywczyni gwiazdy i jednocze nie jej matk chrzestn . - I wła nie dlatego, e ja j tak nazwałam, wiem, e powody, dla których wybrano to imi , były zupełnie inne. - Dlaczego wi c czujesz si winna, mamo? (Cisza -je li chcesz unikn mówienia prawdy...) W ko cu jednak Insygna odezwała si : - W jaki sposób Ziemia ma zosta zniszczona? - Nie wiem, ale my l , e ty wiesz, mamo. - Nie rozumiemy si , Marleno, i dajmy temu spokój na razie. Chciałabym jednak, eby zrozumiała, e nie powinna z nikim porusza tych tematów. Chodzi mi o ojca i o te bzdurne przypuszczenia dotycz ce Ziemi. - Oczywi cie, je li sobie tego yczysz, ale to nie s bzdury. - A ja mówi ci, e s . Nonsensowne bzdury! - Marlena kiwn ła głow . - Wyjd troch popatrze - powiedziała oboj tnie. - A potem pójd do łó ka. - Zgoda - powiedziała Insygna za wychodz c córk . Winna - pomy lała. Czuj si winna. Wida to na mojej twarzy jak jasny makija . Ka dy, kto na mnie patrzy, mo e to dostrzec. Nie, nie ka dy. Tylko Marlena. Marlena ma specjalny dar. Martena musi co mie , aby zrekompensowa sobie swoje wszystkie braki. Inteligencja to nie wszystko. Nie mo e zast pi wielu innych rzeczy, Marlena posiadała wi c ten dar odczytywania wyra e , intonacji i innych normalnie niezauwa alnych ruchów i reakcji cielesnych. aden sekret nie był bezpieczny. Jak dawno odkryła w sobie t niebezpieczn cech ? Od jak dawna wiedziała o niej? Czy to co nasiliło si z wiekiem? Dlaczego mówi o tym teraz? Dlaczego dopiero teraz odkryła karty i u ywa swojej broni przeciwko matce? Czy dlatego, e Orinel odrzucił j ostatecznie i nieodwołalnie zgodnie z tym, co w nim ujrzała? Czy dlatego uderza na lepo? Winna - pomy lała Insygna. Dlaczego nie ma si czu winna? To ja ponosz odpowiedzialno . Powinnam była wiedzie od samego pocz tku, odk d tylko j odkryłam, ale nie chciałam wiedzie .
36
Rozdział 6 ZBLI ENIE Kiedy dowiedziała si po raz pierwszy? Wtedy, gdy nazwała gwiazd Nemezis? Czy by przeczuwała jej znaczenie? Czy by pod wiadomie wiedziała, co kryje w sobie imi ? Gdy po raz pierwszy ujrzała gwiazd , liczyło si tylko odkrycie. W jej głowie nie było miejsca na nic innego, oprócz my li o nie miertelno ci. To była jej gwiazda - Gwiazda Insygny. Wła nie tak chciała j nazwa . Jak e wspaniale brzmiało, mimo e w ko cu niech tnie przystała na inne imi w ge cie udawanej skromno ci. Gdyby wtedy zdecydowała si nada jej własne imi , nie mogłaby teraz spojrze sobie w oczy. Tu po odkryciu nadszedł szok zwi zany z obowi zkiem zachowania tajemnicy wymy lonym przez Pitta, a pó niej zacz ły si gwałtowne przygotowania do Odjazdu (Czy tak wła nie nazw to przyszli historycy? Odjazd? Z du ej litery?). Przez nast pne dwa lata po Odje dzie, statek podró ował w kosmosie wchodz c i wychodz c z hiperprzestrzeni, a ona zaj ta była nieko cz cymi si obliczeniami do hiperwspomagania, które bezustannie korelowano z danymi astronomicznymi, co musiała nadzorowa . Sama g sto i skład materii mi dzygwiezdnej... Przez cztery lata nie miała czasu, by zaj si dokładniej Nemezis. Ani razu nie uderzyło jej to, co teraz wydaje si oczywiste. Czy to mo liwe? A mo e po prostu odwracała si od tego, czego nie chciała dostrzec? Mo e celowo szukała ucieczki w zatajeniach, po piechu i wreszcie podnieceniu obecnym przez wszystkie lata podró y? Lecz wreszcie nadszedł czas, gdy po raz ostatni wyszli z hiperprzestrzeni, gdy zacz ł si miesi czny okres hamowania poprzez pierwsze atomy wodoru pochodz ce z Nemezis, które uderzali z tak sił , e p kały rozbite na miliony kosmicznych cz stek. aden zwykły pojazd kosmiczny nie przetrwałby takiej próby, Lecz Rotor wyposa ono w grub , okalaj c warstw gruntu na zewn trz; gruntu, który dodatkowo utwardzono na czas podró y który pochłaniał rozbite cz stki. Jeden z hiperspecjalistów zapewniał j , e wkrótce nadejd czasy, gdy wej cie i wyj cie z hiperprzestrzeni odbywa si b dzie przy normalnej szybko ci. - Gdy ma si ju hiperprzestrze - mówił - nie trzeba dokonywa adnych przełomów my lowych. Reszta to prosta robota in ynieryjna. By mo e! Jednak pozostali hiperspecjali ci nie traktowali tego byt powa nie. Gdy wreszcie zrozumiała prawd , Insygna po piesznie udała si do Pitta. Podczas ostatniego roku nie miał dla niej zbyt wiele czasu - co było całkiem zrozumiałe. Gdy znikło pocz tkowe podekscytowanie podró , na Rotorze zacz ło narasta napi cie -Ludzie zdali sobie spraw , e za kilka miesi cy znajd si w pobli u innej gwiazdy. Stan li przed problemem przetrwania nie wiadomo jak długo w pobli u dziwnego, czerwonego karła, bez gwarancji na istnienie rozs dnej ilo ci materiału planetarnego mog cego posłu y jako rodło zapasów, nie wspominaj c ju o znalezieniu nadaj cej si do zamieszkania planety.
37
Janus Pitt nie przypominał ju młodzie ca, chocia jego włosy ile zacz ły jeszcze siwie , a twarz pozbawiona była zmarszczek. min ły cztery lata, odk d przyszła do niego po raz pierwszy z wiadomo ci o istnieniu Nemezis. W oczach Pitta dostrzegła udr k , ego spojrzenie wiadczyło, e opu ciła go rado , a pozostały jedynie troski wystawione teraz na widok publiczny. Pitt był ju komisarzem-elektem. By mo e przygniatała go odpowiedzialno zwi zana ze stanowiskiem, kto wie? Insygna nie miała poj cia, czym jest prawdziwa władza - tym bardziej nie dawała sobie sprawy z towarzysz cej jej odpowiedzialno ci - lecz co podpowiadało jej, e smak władzy bywa niekiedy gorzki. Pitt u miechn ł si do niej zdawkowo. Zmuszeni byli trzyma si razem wtedy, gdy dzielili we dwójk sekret, do którego pó niej tak e dopuszczono nielicznych. Umieli kiedy rozmawia ze sob bez skr powania - nie mogli tego robi z nikim innym. Gdy tajemnica została ujawniona, tu po Odje dzie, ich drogi rozeszły si . - Janus - zacz ła - jest pewna rzecz, która nie daje mi spokoju, i z któr musiałam przyj do ciebie. Chodzi o Nemezis. - Czy zaszło co nowego? Chyba nie chcesz mi powiedzie , e nie ma jej tam, gdzie według ciebie powinna by ? Widziałem j , jest w odległo ci szesnastu miliardów kilometrów, wszyscy widzieli. - Tak, wiem. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam j , oddalon o dwa lata wietlne, przyj łam, e Nemezis jest gwiazd towarzysz c , to znaczy, e ona i Sło ce okr aj wspólny rodek grawitacji. Co , co było tak blisko Sło ca, chc c nie chc c, musiałoby zachowywa si w ten sposób. Nie wiem, jak to powiedzie ? - W porz dku. Jestem przygotowany na najgorsze. - Pomimo swojej blisko ci w stosunku do Sło ca, Nemezis jest w dalszym ci gu za daleko jak na gwiazd towarzysz c . Oddziaływanie grawitacyjne pomi dzy Sło cem i Nemezis jest wyj tkowo słabe, tak słabe, e perturbacje grawitacyjne pobliskich gwiazd mog zdestabilizowa orbit Nemezis. - Ale ona tam jest. - Tak, pomi dzy nami i Alfa Centauri. - Co ma do tego Alfa Centaur!? - Chodzi o to, e odległo Nemezis w stosunku do Alfa Centauri jest tylko niewiele wi ksza ni do Sło ca. Wygl da na to, e Nemezis równie dobrze mo e by gwiazd towarzysz c Alfa Centauri, lub - co jeszcze bardziej prawdopodobne - bez wzgl du na przynale no do systemu, obecno Alfy destabilizuje Nemezis, je li ju tego nie zrobiła. Pitt popatrzył w zamy leniu na Insygn i zacz ł b bni palcami po oparciu fotela. - Jak długo trwa obrót Nemezis wokół Sło ca, zakładaj c, e jest to gwiazda towarzysz ca Sło cu? - Nie wiem. Musz opracowa jej orbit . Powinnam była zrobi to przed Odjazdem, ale było tyle innych rzeczy, teraz te zreszt ... to nie jest wytłumaczenie. - Spróbuj zgadn .
38
- Je li jest to orbita kołowa - powiedziała - to Nemezis potrzebuje nieco ponad pi dziesi t milionów lat na okr enie Sło ca, a raczej rodka grawitacji systemu, poniewa Sło ce robi dokładnie to samo. Linia prosta ł cz ca obydwa poruszaj ce si ciała zawsze przechodzi przez ich wspólny rodek ci enia. Z drugiej strony, je li Nemezis porusza si po orbicie eliptycznej i obecnie znajduje si w jej najdalszym punkcie - co wydaje si absolutnie konieczne, je li bowiem oddali si jeszcze bardziej przestanie by towarzyszk Sło ca - to interesuj cy nas okres mo e wynosi jedynie dwadzie cia pi milionów lat. - To znaczy, e gdy Nemezis znajdowała si w takiej pozycji po raz ostatni chodzi mi o jej poło enie pomi dzy Alfa Centauri a Sło cem - Alfa Centauri była w zupełnie innym miejscu ni jest teraz. Dwadzie cia pi do pi dziesi ciu milionów lat musiało wpłyn na usytuowanie Alfa Centauri, czy nie tak? Pytanie, jak bardzo? Byłby to spory ułamek roku wietlnego. - Czy to oznacza, e Sło ce i Alfa Centaur! walcz o Nemezis nie po raz pierwszy? e do tej pory nic nie zakłócało jej obrotu? - Absolutnie nie, Janus. Nawet je li pominiemy Alfa Centauri, s jeszcze inne gwiazdy. Teraz jest to akurat Alfa, innym razem mogły to by bardziej odległe gwiazdy, które zakłócały orbit w jakim innym punkcie. Chodzi o to, e orbita jest po prostu niestabilna. | - No wi c co robi Nemezis w naszym s siedztwie, je li nie orbituje wokół Sło ca? - Wła nie - powiedziała Insygna. - Co znaczy „wła nie”? - Gdyby Nemezis orbitowała wokół Sło ca, poruszałaby si szybko ci relatywn wynosz c od osiemdziesi ciu do stu merów na sekund , w zale no ci od masy własnej. To jest bardzo niewielka pr dko jak na gwiazd i w zwi zku z tym Nemezis sprawiałaby wra enie pozostawania w tym samym miejscu przez bardzo długi okres. Pozostawałaby bardzo długo za chmur , szczególnie je li przyjmiemy, e chmura porusza si w tym samym kierunku w stosunku do Sło ca. Nic dziwnego, e nikt do tej pory nie zauwa ył Nemezis - jest to niezwykle trudne przy tej pr dko ci i dodatkowym zaciemnieniu. Jednak e... – przerwała. Pitt, który nawet nie udawał zainteresowania, westchn ł i powiedział: - Czy mogłaby si streszcza ? - Tak. No có . je eli Nemezis nie orbituje wokół Sło ca, to znaczy, e jej ruch jest niezale ny i w zwi zku z tym jej pr dko w stosunku do Sło ca wzrasta do stu kilometrów na sekund . czyli jest tysi c razy wi ksza ni szybko orbitalna. Nemezis przypadkowo znalazła si w naszym s siedztwie, lecz leci dalej, minie Sło ce i nigdy nie wróci. W dalszym ci gu przesłoni ta jest chmur i raczej nie zmienia pozycji. - Dlaczego? - Istnieje tylko jedno wytłumaczenie, dlaczego ciało poruszaj ce si z du szybko ci nie wydaje si zmienia swojej pozycji na niebie. - Nie chcesz chyba powiedzie , e wibruje w t i z powrotem. Insygna zacisn ła wargi.
39
- To nie czas na arty, Janus. To wcale nie jest mieszne. Nemezis porusza si prawdopodobnie prosto w kierunku Sło ca. Nie zmienia kierunku ani w prawo, ani w lewo, leci prosto na nas. To znaczy prosto na Układ Słoneczny. Pitt spojrzał na ni kompletnie zaskoczony. - Czy s na to jakie dowody? - Jeszcze nie. Nie było potrzeby badania spektrum Nemezis do tej pory. Dopiero gdy okre liłam paralaks , analiza spektralna zacz ła mie sens, ja jednak odło yłam to na pó niej. Je li pami tasz, zrobiłe mnie kierownikiem projektu pracuj cego nad Sond i nakazałe odwracanie uwagi wszystkich od Nemezis. Nie mogłam wtedy przeprowadzi dokładnej analizy spektralnej i od Odjazdu... no có , nie zrobiłam tego. Teraz jednak zbadam t spraw , mo esz by pewny. - Pozwól, e zadam ci pytanie. Czy gdyby Nemezis poruszała si w odwrotnym kierunku, nie ku, lecz od Sło ca, to wra enie bezruchu nie byłoby takie samo? W tej chwili istnieje pi dziesi t procent prawdopodobie stwa, e leci ku Sło cu, prawda? - Odpowie na to analiza spektralna. Przesuni cie ku czerwieni linii spektrum b dzie oznaczało oddalanie si , przesuni cie ku fioletom zbli anie. - Ale teraz jest ju za pó no! Analiza spektralna zawsze poka e ci zbli enie, poniewa my przez cały czas zbli amy si do Nemezis. - Zgadza si , dlatego te nie b d analizowała spektrum Nemezis, tylko Sło ca. Je li Nemezis zbli a si do Sło ca, to Sło ce b dzie bli sze Nemezis, je li odliczy si nasz ruch. Poza tym, lecimy coraz wolniej i za miesi c nasz ruch b dzie mo na całkowicie pomin w analizie spektralnej. - Pitt pogr ył si w my lach. Trwał tak przez około pół minuty, wpatruj c si w nienagannie czyst powierzchni biurka. Uderzał delikatnie dłoni w terminal komputera. A potem, nie podnosz c głowy, powiedział: - Nie. Tych bada nie nale y przeprowadza . Nie chc , Insygno eby zaprz tała sobie głow t spraw . Ten problem nie istnieje, zapomnij o nim. Ruchem r ki nakazał jej odej . Oddech Insygny z trudem wydobywał si z jej zaci ni tej krtani. Wreszcie odezwała si cichym, lecz szorstkim głosem: - Jak miesz, Janus? Jak miesz? - Jak miem co? - oburzył si . - Jak miesz nakazywa mi wyj st d, tak jak gdybym była zwykł programistk twojego komputera? Gdybym nie odkryła Nemezis nie byliby my tutaj. Ty nie byłby komisarzem-elektem. Nemezis jest moja. Mam do niej prawo! - Nemezis nie nale y do ciebie; nale y do Rotora. Odejd wi c prosz i pozwól mi zaj si bie cymi sprawami. - Janus - powiedziała podnosz c głos - jeszcze raz powtarzam, e wedle wszelkiego prawdopodobie stwa Nemezis zmierza kierunku naszego Układu Słonecznego. - A ja powtarzam ci, e istnieje pi dziesi cioprocentowe prawdopodobie stwo, e jest tak, jak mówisz. A nawet je li Nemezis rzeczywi cie zmierza ku Układowi Słonecznemu - ju nie „naszemu”, lecz ich Układowi Słonecznemu - to nie wmówisz mi, e uderzy prosto w Sło ce. Nigdy w to nie
40
uwierz . Podczas całej swojej historii, trwaj cej ju od pi ciu miliardów lat. Sło ce nigdy te zderzyło si z inn gwiazd , nigdy nawet nie znalazło si w jej pobli u. Prawdopodobie stwo kolizji gwiazd, nawet w zatłoczonych cz ciach Galaktyki, jest adne. By mo e nie jestem astronomem, ale tyle przynajmniej wiem. - Prawdopodobie stwo nigdy nie jest pewno ci , Janus. Dopuszczalne jest, chocia mało prawdopodobne, e Nemezis zderzy si ze Sło cem. I to wystarczy. Problem polega na tym, e fatalne w skutkach - szczególnie na Ziemi - mo e by nawet zbli enie, a niekoniecznie kolizja. - Co masz na my li mówi c o zbli eniu? - Nie mog poda ci teraz dokładnych danych. Wymaga to wielu oblicze . - W porz dku. Sugerujesz wi c, aby my zadali sobie trud niezb dnych obserwacji i oblicze i je li stwierdzimy, e istnieje zagro enie dla Układu Słonecznego, to wtedy co? Mamy ostrzec Układ Słoneczny? - Oczywi cie. Nie mamy wyboru. - A w jaki sposób chcesz ich ostrzec? Nie mamy rodków do hiperkomunikacji, a nawet gdyby my mieli, oni nie potrafiliby odebra hiperkomunikatów. Gdyby my zdecydowali si przesła wiadomo za pomoc wiatła, mikrofal, modulowanych neutrin, jej podró na Ziemi trwałaby ponad dwa lata, zakładaj c zreszt , e dysponowaliby my wystarczaj co silnym promieniem o du ym skupieniu. A nawet wtedy, sk d mieliby my pewno , e odebrali nasz wiadomo ? Gdyby chcieli i mogli nam odpowiedzie , trwałoby to kolejne dwa lata. A jaki byłby ostateczny rezultat naszego ostrze enia? Musieliby my powiedzie im, gdzie jest Nemezis, zreszt sami zauwa yliby, sk d pochodzi informacja. Cala nasza tajemnica, cały nasz plan stworzenia jednorodnej cywilizacji wokół Nemezis - cywilizacji wolnej od obcych wpływów przestanie mie jakikolwiek sens. - Bez wzgl du na koszty, Janus, nie wolno nam ich nie ostrzec. - O co ci chodzi? Nawet je li Nemezis zbli a si do Sło ca, ile czasu jej to zajmie? - Mo e znale si w pobli u Sło ca za pi tysi cy lat. Pitt rozsiadł si wygodniej w fotelu i spojrzał na Insygn z udawanym rozbawieniem. - Pi tysi cy lat! Tylko pi tysi cy lat? Posłuchaj, Eugenio, dwie cie pi dziesi t lat temu pierwszy Ziemianin stan ł na Ksi ycu. Min ło raptem dwa i pół wieku l oto my zmierzamy ku najbli szej gwie dzie. Gdzie w takim razie b dziemy za kolejne pi dziesi t lat? Na której gwie dzie? A za pi tysi cy lat, pi dziesi t wieków, cała Galaktyka b dzie nasza, je li przyj , e jeste my jedyn inteligentn form ycia. Si gnijmy po inne Galaktyki. Za pi tysi cy lat technologia umo liwi nam - w przypadku rzeczywistego zagro enia Układu Słonecznego - przeniesienie wszystkich Osiedli i całej populacji planetarnej w gł bok przestrze i na inne gwiazdy. Insygna potrz sn ła głow . - Niech ci si nie zdaje, Janus, e post p technologu oznacza mo liwo opuszczenia Układu Słonecznego na skinienie r ki. Transport miliardów ludzi bez chaosu i bez olbrzymich strat wymaga długich przygotowa . Je li grozi im miertelne niebezpiezze stwo za pi tysi cy lat, powinni wiedzie o nim ju teraz. ju teraz musz zacz przygotowania.
41
- Masz dobre serce, Eugenio - powiedział Pitt. - Pójd my wi c na kompromis. Przypu my, e damy sobie sto lat, przez które osiedlimy si tutaj, pomno ymy nasze siły, zbudujemy zespół osiedli wystarczaj co pot nych i stabilnych, by były bezpieczne. I wtedy zbadamy, dok d leci Nemezis i je li oka e si to konieczne, prze lemy ostrze enie Układowi Słonecznemu. W dalszym ci gu b d mieli prawie pi tysi cy lat na przygotowania. Jeden wiek w niczym nie zaszkodzi ani nie pomo e. Insygna westchn ła. - Czy tak wygl da twoja wizja przyszło ci? Ludzko skacz ca gwiazdy na gwiazd ? Ka da grupka podporz dkowuj ca sobie t czy inn gwiazd ? Ci gła nienawi , podejrzenia, konflikty tale jak na Ziemi przez tysi ce lat, przeniesione do Galaktyki na kolejne tysi ce? - Eugenio, nie mam adnej wizji. Ludzko zrobi to, co zechce. b dzie skaka , tak jak mówisz, lub ustanowi Cesarstwo Galaktyczne czy co jeszcze innego. Nie mog dyktowa ludzko ci, co ma robi i nie mam zamiaru jej kształtowa . Je li chodzi o mnie, nam tylko to Osiedle, którym si zajmuj i tylko jeden wiek na osiedlenie si wokół Nemezis. Pó niej ty i ja spoczniemy bezpiecznie w grobie i nasi nast pcy zajm si problemem ostrze enia Układu Słonecznego - je li zajdzie taka potrzeba. Staram si my le rozs dnie, Eugenio, a nie kierowa emocjami. Ty tak e jeste rozs dna. Przemy l to. Tak te zrobiła. Siedziała naprzeciw Pitta, wpatruj c si w niego ponuro. Czekał na to, co powie, z przesadn cierpliwo ci . - Dobrze - powiedziała w ko cu. - Rozumiem, o co chodzi. Zajm si jednak analiz ruchu Nemezis w stosunku do Sło ca. By mo e cała rzecz oka e si niewypałem. - Nie - Pitt podniósł karc co palec. - Przypomnij sobie to, co powiedziałem wcze niej. Nie b dziemy prowadzi tych obserwacji. Je li oka e si , e Układowi Słonecznemu nie grozi niebezpiecze stwo. nic dzi ki temu nie zyskamy. Zrobimy tak, jak powiedziałem: przeznaczymy stulecie na umocnienie cywilizacji Rotora. Pomy l, gdyby okazało si , e istnieje niebezpiecze stwo, twoje sumienie nie dałoby ci spokoju, z erałaby ci obawa, strach i poczucie winy. Gdyby rozeszło si na Rotorze, pomy l, jak osłabiłoby morale mieszka ców, z których wielu jest równie sentymentalnych jak ty. Wiele mogliby my straci . Czy rozumiesz to, co mówi ? Milczała. On natomiast powiedział: - Dobrze, widz , e rozumiesz. - I znów machn ł r k nakazuj c jej odej . Tym razem wyszła. Pitt spogl daj c za ni pomy lał: „jej ju nic nie jest w stanie pomóc”.
42
Rozdział 7 ZNISZCZENIE Martena spogl dała powa nie na matk . Starała si zachowa normalnie, jednak w rodku czuła rado i pomieszanie. Matka w ko cu zdecydowała si opowiedzie jej o zdarzeniach zwi zanych z ojcem i komisarzem Pittem. Potraktowała j jak dorosł . - Na twoim miejscu - powiedziała Marlena - sprawdziłabym ruch Nemezis bez wzgl du na to. co mówił komisarz Pitt. Z tego, co powiedziała , wynika, e nie zdecydowała si na podj cie ryzyka. St d twoje poczucie winy. - Nie mog si pogodzi z my l - odpowiedziała Insygna - e nosz poczucie winy wypisane na czole. - Nikt nie potrafi ukry własnych uczu - dodała Marlena. - Je li dokładnie przyjrzysz si ludziom, z łatwo ci stwierdzisz, co czuj . Jednak inni tego nie robi . Przekonała si o tym bardzo powoli i nie bez trudno ci. Ludzie po prostu nie patrz , nie czuj - nic ich to nie obchodzi. Nie przygl daj si twarzom, ciałom, nie wsłuchuj w d wi ki, nie obserwuj postaw i nieuchwytnych nerwowych nawyków. - Nie powinna tego robi , Marleno - powiedziała Insygna, tak jak gdyby my lała o tym samym. Obj ła córk , chc c zapewni j , e to, co mówi, nie jest wyrzutem. - Ludzie denerwuj si , gdy wpatrujesz si z całej siły w ich twarze tymi swoimi wielkimi, ciemnymi oczami. Musisz uszanowa ich prawo prywatno ci. - Tak, mamo - odpowiedziała Marlena, konstatuj c jednocze nie bez wysiłku, e matka usiłuje broni siebie. Insygna denerwowała si , rozwa aj c przez cały czas, ile z tego, co my li, udaje si jej ukry . A potem Marlena zapytała: - Jak to mo liwe, e pomimo swojego poczucia winy w stosunku do Układu Słonecznego, nie zrobiła niczego? - Istnieje wiele przyczyn, Molly. (Tylko nie „Moll” - pomy lała Marlena z przej ciem. Marlena! Marlena! Marlena! Trzy sylaby. Akcent na drug . Dorosła Marlena!) - Na przykład jakie? - zapytała pos pnie. (Czy matka naprawd nie wyczuwa tej fali wrogo ci, która zalewa j za ka dym razem, gdy u ywa zdrobnienia? Przecie wida to na jej skrzywionej twarzy, w jej rozpalonych oczach, zaci ni tych wargach. Dlaczego ludzie nie patrz ? Dlaczego nie chc widzie ?) - Po pierwsze, Marleno, to, co mówi Janus Pitt, brzmi bardzo przekonuj co. Jego propozycje mog wygl da dziwnie, mo na nie zgadza si z nimi, jednak Pitt zawsze potrafi udowodni ci swoje racje. - Je li to, co mówisz, jest prawd , mamo, to znaczy, e jest on bardzo niebezpieczny. Insygna oderwała si od własnych my li i spojrzała zaintrygowana na córk . - Dlaczego tak mówisz? - Ka dy punkt widzenia ma swoje racje. Je li kto potrafi szybko je przedstawi i w dodatku robi to przekonuj co, to cz sto zdarza si , e przyjmuje
43
si racje takiej osoby za dobr monet bez wzgl du na ich słuszno , a to mo e by bardzo niebezpieczne. - Janus Pitt rzeczywi cie potrafi to robi . Przyznaj , e zaskakuje mnie twoje zrozumienie. (Poniewa mam tylko pi tna cie lat - pomy lała Marlena - a ty przyzwyczaiła si traktowa mnie jak dziecko). Gło no natomiast powiedziała: - Wiele si mo na nauczy obserwuj c ludzi. - Tak, ale pami taj, co ci powiedziałam. Musisz kontrolowa swoje obserwacje. (Nigdy). - Tak wi c pan Pitt przekonał ci . - Przekonał mnie, e nic si nie stanie, je li troch poczekamy. - A ty nawet z ciekawo ci nie chciała przekona si , w któr stron zmierz Nemezis? To nieprawdopodobne. - Byłam ciekawa, ale to nie jest takie łatwe, jak ci si wydaje. Obserwatorium jest ci gle zaj te. Trzeba czeka w kolejce na dost p do instrumentów. Nawet jako naczelny astronom nie mog swobodnie u ywa sprz tu. Poza tym, u ywaj c instrumentów nie mo esz trzyma w tajemnicy tego, co robisz. Wszyscy wiemy, co dzieje si ze sprz tem i dlaczego. Nie było adnej szansy na szczegółow analiz spektrum Nemezis i Sło ca - analiz za pomoc oblicze komputerowych - bez powiadamiania innych o tym, co robi . Podejrzewam tak e, e Pitt nakazał kilku osobom w obserwatorium, aby mnie pilnowały. Wiedziałby o ka dym moim posuni ciu. - Nie mógłby ci przecie nic zrobi , prawda? - Nie mógłby zastrzeli mnie za zdrad - je li o to ci chodzi. Zreszt nie przyszłoby mu to do głowy. Mógłby jednak zwolni mnie ze stanowiska w obserwatorium i skierowa do pracy na farmach. A tego nie chciałam. Wkrótce po rozmowie z Pittem odkryli my, e Nemezis ma planet lub gwiazd towarzysz c . Do dzi nie wiemy, jak j nazwa . Odległo mi dzy nimi wynosi jedynie cztery miliony kilometrów, jednak ciało towarzysz ce nie emituje adnego widzialnego wiatła. - Mówisz o Megasie, prawda? - Tak. „Melas” to stare słowo - oznacza „du y” i rzeczywi cie Megas jest bardzo du y jak na planet . Jest znacznie wi kszy ni najwi ksza planeta Układu Słonecznego, Jowisz. Z drugiej strony jest bardzo mały jak na gwiazd . Niektórzy twierdz , e Megas jest czerwonym karłem. - Przerwała i spojrzała na córk jak gdyby badaj c jej zdolno ci poznawcze. - Czy wiesz, co to jest czerwony karzeł, Molly? - Nazywam si Marlena, mamo. - Insygna zaczerwieniła si . - Tak, przepraszam, e czasami zapominam si . Nic na to nie poradz : kiedy miałam słodk , mał dziewczynk , która nazywała si Molly. - Wiem. Nast pnym razem, kiedy b d miała sze lat, b dziesz mogła mówi do mnie Molly. Insygna u miechn ła si . - Czy wiesz co to jest czerwony karzeł, Marleno? - Tak, wiem, mamo. Czerwony karzeł jest niewielkim ciałem przypominaj cym gwiazd . Posiada zbyt mał mas , a co za tym idzie
44
temperatur i ci nienie, by rozpocz ła si fuzja wodorowa w jego wn trzu. Jego masa wystarcza jednak do podtrzymywania reakcji drugorz dnych, podczas których wydziela si ciepło. - To prawda. Całkiem nie le. Megas znajduje si na granicy. Jest bardzo ciepł planet albo ciemnym czerwonym karłem. Nie emituje widzialnego wiatła, lecz zamiast tego wysyła silne wi zki podczerwieni. Nie przypomina niczego, co badali my do tej pory. Megas był pierwszym ekstrasolamym ciałem planetarnym, to znaczy pierwsz planet poza Układem Słonecznym, jak udało nam si zbada szczegółowo. Całe obserwatorium było tym zaj te. Nie było szansy na zbadanie ruchu Nemezis, nawet przy najlepszych ch ciach, a ja - prawd powiedziawszy - całkowicie o tym zapomniałam. Interesowałam si Megasem tak jak wszyscy inni, rozumiesz? - Ehe - odpowiedziała Martena. - Okazało si , e jest to jedyne du e ciało planetarne okr aj ce Nemezis. Było to i tak wystarczaj co du o. Megas jest pi ciokrotnie wi kszy ni ... - Wiem, mamo. Jest pi ciokrotnie wi kszy ni Jowisz i trzydzie ci razy mniejszy ni Nemezis. Komputer nauczył mnie tego dawno temu. - Oczywi cie, kochanie. Nie nadaje si do zamieszkania, podobnie zreszt jak Jowisz. A mo e nawet w wi kszym stopniu. Na pocz tku byli my troch rozczarowani, chocia nikt naprawd nie oczekiwał, e znajdziemy nadaj c si do zamieszkania planet w pobli u czerwonego karła. Jakakolwiek planeta w pobli u gwiazdy takiej jak Nemezis i w dodatku posiadaj ca płynn wod zwrócona byłaby jedn stron w kierunku gwiazdy, na skutek płynów wodnych. - I tak wła nie dzieje si z Megasem, prawda? Chodzi mi o to, e zwrócony jest do Nemezis ci gle t sam stron . - Tak. Oznacza to, e Megas posiada ciepł i zimn stron . Ciepła strona jest rzeczywi cie niezwykle gor ca - gdyby nie to, e cyrkulacja g stej atmosfery równowa y temperatury obydwu stron, ciepła cz Megasa rozgrzana byłaby do czerwono ci. Z podobnej przyczyny, a tak e ze wzgl du na ciepło własne Megasa, zimna strona tak e jest dosy ciepła. Wiele rzeczy zwi zanych z Megasem ma absolutnie wyj tkowy charakter dla bada astronomicznych. Pó niej okazało si , e Megas ma satelit lub -je li potraktowa go jako małe sło ce - planet , Erytro. - Wokół której kr ci si Rotor. Wiem. Ale min ło przecie jedena cie lat od odkrycia Megasa i Erytro i przez cały ten czas [ie udało ci si zbada spektrum Nemezis i Sło ca? Nie zrobiła adnych oblicze ? - No có ... - Wiem, e zrobiła - powiedziała szybko Marlena. - Poznajesz po moim wygl dzie? - Poznaj po wszystkim. - Jeste bardzo niewygodnym partnerem do rozmowy, Marleno. Tak, zrobiłam par oblicze . - I co? - Zmierza w kierunku Układu Słonecznego. Zapadła cisza, a potem Marlena zapytała cichym głosem: - Czy nast pi zderzenie?
45
- Nie. Tak przynajmniej wynika z moich oblicze . Jestem niemal pewna, e Nemezis nie zderzy si ze Sło cem ani z Ziemi , ii z adnym innym du ym ciałem w Układzie Słonecznym. Problem polega na tym, e Nemezis wcale nie musi zderzy si z czymkolwiek - sama obecno wystarczy, by zniszczy Ziemi . Dla Marteny było całkiem jasne, e matka nie chce rozmawia i zniszczeniu Ziemi. Jaka wewn trzna sprzeczno powstrzymywała j przed mówieniem. Gdyby Marlena przestała nalega , matka. przestałaby mówi . Cały jej wygl d to, e odsun ła si od Marleny, jak gdyby chciała wyj , sposób, w jaki oblizywała wargi, wiadcz cy o tym, e nie jest zadowolona z własnych słów - poprzedzał przypuszczenie Marteny. Chciała jednak, eby matka mówiła dalej. Musiała wiedzie wi cej. - Je li Nemezis nie zderzy si z Układem Słonecznym - powiedziała spokojnie w jaki sposób zniszczy Ziemi ? - Pozwól, e ci wyja ni . Ziemia obraca si wokół Sło ca tak jak Rotor wokół Erytro. Gdyby w Układzie Słonecznym była tylko Ziemia i Sło ce, Ziemia poruszałaby si po tej samej drodze niemal w niesko czono . Powiedziałam „niemal”, poniewa podczas obrotu Ziemi fale grawitacyjne zmniejszaj ziemski moment p du, co powoduje ci głe, lecz bardzo powolne zbli anie si Ziemi do Sło ca. Mo emy to zreszt pomin . Istniej bowiem inne, bardziej skomplikowane czynniki, poniewa Ziemia nie jest sama. Ksi yc, Mars, Wenus, Jowisz, ka de ciało w s siedztwie Ziemi wywiera na ni swój wpływ. Przyci ganie planet jest niewielkie w porównaniu z przyci ganiem słonecznym, tak wi c Ziemia nie zmienia raczej swojej orbity. Jednak e te mniejsze przyci gania, zmieniaj ce cz sto kierunki i nat enia ze wzgl du na poruszanie si obiektów, które j wywołuj , powoduj drobne zmiany w orbicie ziemskiej. Ziemia porusza si w przód i w tył, nachylenie osi zmienia si co jaki czas, ruch ma charakter mimo rodkowy i tak dalej. Mo na udowodni - i zostało to udowodnione - e wszystkie te drobne zmiany maj charakter cykliczny. Nie nasilaj si w jednym kierunku, lecz powstaj i cofaj si , i tak bez przerwy. Sprowadza si to do tego, e Ziemia poruszaj c si wokół Sło ca trz sie si na swojej orbicie na dziesi tki sposobów. Wszystkie ciała w Układzie Słonecznym robi dokładnie to samo. To, e Ziemia trz sie si nieznacznie, nie przeszkadza w istnieniu ycia. W najgorszym wypadku powodowało to zlodowacenia i podnoszenie si poziomu wód, jednak ycie przetrwało wszystko przez ponad trzy miliardy lat. Przypu my teraz, e Nemezis zbli a si do Układu Słonecznego na odległo nie mniejsz ni jeden miesi c wietlny. Jest to mniej ni trylion kilometrów. Podczas mijania układu - a samo mijanie zajmie kilka ładnych lat - Nemezis wzbudzi siły grawitacyjne systemu. Zwi kszy si i nasili ruch, o którym mówiłam, trz sienie, jednak pó niej Nemezis oddali si i wszystko wróci do normy. - Twój pogl d, mamo - powiedziała Martena - wiadczy o tym, e wszystko to b dzie wygl dało znacznie gorzej od tego, co przed chwil usłyszałam. Jaki b dzie efekt tego dodatkowego trz sienia, je li przyj , e pó niej wszystko wróci do normy? - No có , powstaje pytanie czy wszystko wróci do normy w tym samym miejscu? Na tym polega problem. Je li Ziemia zmieni swoj pozycj - przybli y lub oddali od Sło ca, zacznie porusza si po orbicie ekscentrycznej, nachyli lub
46
odchyli o -jak wpłynie to na ziemski klimat? -Nawet niewielka zmiana mo e wywoła tragiczne dla ycia skutki. - Czy mo na je przewidzie ? - Nie. Rotor nie jest dobrym miejscem do prowadzenia takich bada . Rotor tak e si trz sie, i to nawet bardzo. Obserwacje, a nast pnie dokładne wyliczenie rzeczywistej drogi Nemezis zaj łoby wiele czasu i wysiłku, a poza tym i tak nie mieliby my pewno ci Póki Nemezis nie zbli y si do Układu Słonecznego, a wtedy nie ju nie b dzie w ród ywych. - To znaczy, e nie mo esz przewidzie , w jakiej odległo ci Nemezis minie Układ Słoneczny? - Jest to prawie niemo liwe do obliczenia. Nale ałoby wzi uwag pole grawitacyjne ka dej gwiazdy w promieniu kilkudziesi ciu lat wietlnych. Najmniejszy bł d mo e urosn do takiej dewiacji podczas dwóch lat wietlnych, e co , co obliczyło jako niemal zderzenie, oka e si przelotem w odległo ci miliardów kilometrów i odwrotnie. - Komisarz Pitt powiedział, e wszyscy zdołaj opu ci Układ Słoneczny zanim nadleci Nemezis, czy to prawda? - By mo e. Sk d mamy wiedzie , co stanie si za pi tysi cy? Jakie procesy historyczne b d miały miejsce i w jaki sposób wpłyn na cał spraw ? Mo emy mie jedynie nadziej , e wszystkim uda si uciec w bezpieczne miejsce. - Nawet, je li nie zostan ostrze eni? - powiedziała Marlena. Potem przyszło jej do głowy, eby pochwali si znajomo ci astronomicznych truizmów: - No tak, przecie sami w ko cu odnajd Nemezis. B d musieli. Nemezis b dzie coraz bli ej i wszystko stanie si jasne, gdy oblicz jej drog , a zrobi to znacznie dokładniej wtedy, gdy zmniejszy si ich wzajemna odległo . - Zabierze im to troch czasu potrzebnego na przygotowanie ucieczki, je li taka oka e si konieczna. - Marlena spogl dała na swoje stopy. - Mamo - powiedziała - nie zło si na mnie, ale wydaje mi si e ty nie byłaby zadowolona nawet wtedy, gdyby wszystkim udało si bezpiecznie uciec z Układu Słonecznego. Jest jeszcze o , co ci martwi. Powiedz mi, prosz . - Nie podoba mi si pomysł opuszczenia Ziemi - powiedziała Insygna. - Nawet, je li wszystko przebiegnie bardzo spokojnie, z du ym wyprzedzeniem i bez adnych ofiar, nie podoba mi si Nie chc , eby porzucili Ziemi . - A je li to b dzie konieczne? - To tak si stanie. Musz ugi si przed konieczno ci , ale to wcale nie znaczy, e musi mi si ona podoba . - Czujesz si zwi zana z Ziemi ? Studiowała tam, prawda? - Robiłam tam prac dyplomow z astronomii. Nie lubiłam Ziemi, ale to nie ma adnego znaczenia. Tam przecie narodziła si rasa ludzka. Rozumiesz, o co mi chodzi, Marleno? Nawet, je li mam mieszane uczucia, co do Ziemi ze wzgl du na mój pobyt, to jest to wiat, na którym powstawało ycie przez miliony lat. Dla mnie nie jest to tylko wiat, lecz idea, abstrakcja. Chc , eby istniała przez to, co stało si w przeszło ci. Nie wiem, czy wyra am si jasno... - Ojciec był Ziemianinem - powiedziała Marlena. Insygna zacisn ła wargi. - Tak. Był. - I wrócił na Ziemi .
47
- Tak przynajmniej mówi dokumenty. S dz , e wrócił. - Czyli ja tak e jestem w połowie Ziemiank , prawda? - Insygna wzruszyła ramionami. - Wszyscy jeste my Ziemianami, Marleno. Moi prapradziadkowie mieszkali na Ziemi przez całe ycie. Moja prababka urodziła si na Ziemi. Wszyscy bez wyj tku pochodzimy od Ziemian. Dotyczy to nie tylko ludzi. Ka da drobina ycia w ka dym Osiedlu, od wirusa do drzewa, pochodzi z Ziemi. - Ale tylko ludzie o tym wiedz - powiedziała Marlena - i tylko do nich t sknimy. My lisz czasami o ojcu, nawet teraz? Marlena rzuciła szybko spojrzenie na matk i skrzywiła si . - To nie mój interes - wła nie to chcesz mi powiedzie . - Tak wła nie wydawało mi si przed chwil , ale nie musz kierowa si własnymi wra eniami. Jeste przecie jego córk . Tak, czasami zdarza mi si my le o nim. Kolejne wzruszenie ramion. - A czy ty tak e o nim my lisz, Marleno? - W zasadzie nie mam o czym my le . Nie pami tam go. Nigdy nie widziałam adnych hologramów ani niczego... - Tak, nie było sensu... - głos Insygny załamał si . - Kiedy byłam mniejsza, cz sto zastanawiałam si , dlaczego niektórzy ojcowie zostali z dzie mi po Odje dzie, a niektórzy nie. Wydawało mi si , e ci, którzy odeszli, nie lubili swoich dzieci, i e ojciec tak e mnie nie lubił. Insygna spojrzała na córk . - Nigdy mi o tym nie mówiła . - To była moja osobista my l, moja własno . Kiedy podrosłam, zrozumiałam, e wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane. - Nie powinna była tak my le . To nieprawda... Mogłabym ci wytłumaczy , gdybym wiedziała... - Wiem, e nie lubisz rozmawia o tamtych czasach, mamo. - Ale spróbowałabym, wiedz c o czym my lisz. Gdybym umiała czyta z twojej twarzy tak jak ty potrafisz z mojej... On ci naprawd kochał. Zabrałby ci ze sob , gdybym mu na to pozwoliła. To a wina, e ty i ojciec yjecie oddzielnie... - Jego tak e. Mógł zosta z nami. - Tak, mógł. Teraz, po upływie lat widz i rozumiem znacznie lepiej, na czym polegał jego problem. To on przecie musiałby opu ci swój dom. Mój dom leciał ze mn . Jeste my dwa lata wietlne od Ziemi, a ja ci gle jestem w domu, tu gdzie si urodziłam. Twój ojciec był inny. Urodził si na Ziemi, a nie na Rotorze i nie mógł pogodzi si z my l , e opu ci j na zawsze. My l o tym od czasu do czasu. Nie podoba mi si pomysł opuszczenia Ziemi przez Ziemian. Kilka miliardów ludzi b dzie yło ze złamanymi sercami. Przez chwil zapadła mi dzy nimi cisza, a potem Marlena powiedziała: - Ciekawa jestem, co robi teraz ojciec na Ziemi? - Nie wiem, sk d miałabym wiedzie ? Dwadzie cia trylionów kilometrów to bardzo, bardzo daleko, a czterna cie lat to bardzo, bardzo długo. - Czy my lisz, e jeszcze yje?
48
- Nie wiem - odpowiedziała Insygna. - Niektórzy ludzie yj bardzo krótko na Ziemi. Nagle zdała sobie spraw , e nie mówi do siebie i dodała: - Jestem pewna, e yje, Marleno. Gdy wyje d ał, cieszył si doskonałym zdrowiem, a ma przecie niecałe pi dziesi t lat. T sknisz za nim? - jej głos brzmiał troch mi kko. Marlena potrz sn ła głow . - Nie mo na t skni za czym , czego nigdy si nie miało. Lecz ty miała go, mamo - pomy lała - i ty na pewno t sknisz.
49
Rozdział 8 AGENT To dziwne, lecz Krile Fisher musiał na nowo przyzwyczaja si do Ziemi. Nie zdawał sobie sprawy, e przez cztery lata pobytu na Rotorze nasi kn ł atmosfer Osiedla w tak znacznym stopniu. Był to najdłu szy okres, przez jaki przebywał poza Ziemi , mimo to nie powinien był odzwyczai si od ycia na macierzystej planecie. Odzwyczaił si przede wszystkim od ziemskiej skali - odległy horyzont ko czył si ostro, opieraj c si o sklepienie niebieskie, podczas gdy na Rotorze zawsze spowijała go mgła. Poza tym tłumy, niezmienne przyci ganie, atmosfera dziko ci i samowoli, skoki temperatury i przyroda, nad któr nikt nie panował. Czuł to wszystko niejako pod wiadomie. Nie musiał wychodzi z domu, by cieszy si tym, co było na zewn trz. Zewsz d ogarniała go wszechobecna dziko , a mo e po prostu jego pokój był zbyt mały. zbyt zatłoczony, by odizolowa go od napływu d wi ków i wra e wtłaczanych przez rozkładaj cy si , pełen ludzi wi t. Dziwne, e tak bardzo t sknił za Ziemi przez te wszystkie lata na Rotorze, a teraz - kiedy znowu był u siebie - czuł to samo w stosunku do Rotora. Czy by miał sp dzi reszt ycia na rozpaczy, e nie jest tam, gdzie chciałby by ? Zapaliła si lampka sygnalizacyjna i zaraz potem usłyszał brz czyk. Lampka mrugała - na Ziemi wszystko zdawało si mruga , podczas gdy na Rotorze wszystko było stale l niemal agresywnie perfekcyjne. - Wej - powiedział cicho, lecz na tyle gło no, by uruchomi mechanizm otwieraj cy zamek. Do pokoju wszedł Garand Wyler (Fisher spodziewał si tego) rozbawieniem spojrzał na gospodarza. - Chyba nie ruszyłe si na krok z domu, odk d byłem tu po ostatni, Krile? - Byłem tu i tam. Jadłem. Siedziałem troch w łazience. - Dobrze, to znaczy, e yjesz, chocia nie wygl dasz na ta-go - u miechn ł si szeroko. Miał gładk , br zow skór , ciemne oczy, białe z by i g ste Błyszcz ce włosy. - Rozpami tujesz pobyt na Rotorze? - My l o nim od czasu do czasu. - Zawsze chciałem ci o to zapyta , ale nigdy nie było czasu: Spotkałe Królewn nie k , ale bez siedmiu krasnoludków, prawda? - Tak, same Królewny nie ki - odpowiedział. - Nie widziałem jednej osoby o czarnej skórze. - W takim razie krzy yk na drog . Wiesz, e odlecieli? Fisher poczuł, jak napinaj si jego mi nie, zerwał si niemal równe nogi, w ko cu jednak opanował si . - Wspominali o tym - powiedział kiwaj c głow . - To znaczy, e mówili powa nie. A teraz odpłyn li. Obserwowali my ich tak długo, jak tylko si dało.
50
Podsłuchiwali my ich przekazy radiowe. A w ko cu nabrali szybko ci dzi ki temu swojemu hiperwspomaganiu i po jednej sekundzie - a słyszeli my to wtedy bardzo dokładnie - znikn li. Wszystko si sko czyło. - Znale li cie ich, gdy wrócili do normalnej przestrzeni? - Tak, parokrotnie. Za ka dym razem słabiej. Poruszali si z szybko ci wiatła na pełnej mocy, min ły trzy sekundy i znów szli do hiperprzestrzeni, a potem znów si pojawili, ale byli zbyt daleko, by mo na ich było złapa . - Ich wybór - powiedział Fisher z gorycz w głosie. - Wykopali malkontentów takich jak ja. - Szkoda, e tego nie widziałe . Powiniene to sobie poogl da . Bardzo interesuj cy spektakl. Wiesz, e niektórzy twardogłowi utrzymywali do samego ko ca, e hiperwspomaganie to oszustwo, e jakiego powodu staraj si nas nabra ... - Rotor miał Sond Dalekiego Zasi gu. Nie mogliby wysła jej daleko bez hiperwspomagania. - Oszustwo! Tak mówili twardogłowi. - Sonda nie była oszustwem. - Tak, teraz wszyscy to wiedz . Wszyscy. Rotor znikn ł z instrumentów i nie mo e by adnego innego wyja nienia. Ka de Osiedle to widziało. adnej pomyłki. W tej samej sekundzie znikn ł ze wszystkich instrumentów. Najgorsze jest to, e nie wiadomo, dok d poleciał. - Alfa Centauri, jak przypuszczam. Gdzie jeszcze mogliby polecie ? - Biuro my li, e to mo e by co innego i e ty mo esz to wiedzie . Fisher wygl dał na poirytowanego. - Wyci gn li ze mnie wszystko podczas lotu na Ksi yc i z Ksi yca na Ziemi . Powiedziałem im o wszystkim. - Jasne. Wiemy o tym. Ale tutaj nie chodzi o to, co ty wiesz, e wiesz. Chc , ebym porozmawiał z tob jak przyjaciel z przyjacielem i przekonał si , o czym nie wiesz, e wiesz. Mo e pojawi si co , o czym nie my lałe . Byłe tam przez cztery lata, o eniłe si , miałe dziecko. Nie mogłe przeoczy wszystkiego. - Mogłem. Gdyby powstało najmniejsze podejrzenie, e czego szukam, wykopaliby mnie. Ju samo to, e pochodziłem z Ziemi, sprawiało, e byłem podejrzany. Gdybym si nie o enił - nie dał im tego dowodu, e chc zosta Rotorianinem - wykopaliby mnie tak czy inaczej. Lecz pomimo lubu nie pozwolili mi zbli y si do niczego istotnego czy ywotnego. Fisher spogl dał gdzie w bok. - I udało si . Moja ona była tylko astronomem. Nie miałem wyboru, wiesz przecie . Nie mogłem da ogłoszenia matrymonialnego w holowizji, e poszukuj młodej damy, która przy okazji jest hiperspecjalistk . Gdybym spotkał tak kobiet , zrobiłbym wszystko, eby j poderwa , nawet gdyby wygl dała jak hiena. Ale nie spotkałem ani razu przez te wszystkie lata. Technologia jest dla nich tak ywotn spraw , e prawdopodobnie trzymaj wszystkich wa nych ludzi w izolacji. My l , e nosz maski w laboratoriach i u ywaj pseudonimów. Cztery lata i nic, nawet najdrobniejszej wskazówki. A wiedziałem, e oznacza to koniec mojej współpracy z Biurem. Odwrócił si do Garanda i jego głos nabrał gwałtowno ci.
51
- Było tak le, e zacz łem zachowywa si jak prostak. Czułem-, e przegrywam. Wyler siedział po drugiej stronie stołu w zagraconym pokoju Krilera. Kiwał si na tylnych nogach krzesła, trzymaj c si stołu w obawie przed upadkiem. - Krile - powiedział - Biuro nie mo e sobie pozwoli na delikatno . Nie jest jednak absolutnie pozbawione uczu . Nie lubi stosowa takich metod, ale musz . Ja te nie lubi takiej roboty, musz . ałujemy, e nie powiodło ci si i e wróciłe z niczym. Gdyby Rotor nie odleciał, by mo e zgodziliby my si , e nic si stało. Jednak oni odlecieli. Mieli hiperwspomaganie, a ty nic przywiozłe . - Wiem. - Nie znaczy to, e chcemy ci wyrzuci czy pozby si ciebie. Mamy nadziej , e oka esz si jeszcze przydatny. Musz si upewni e twoje niepowodzenie było niezawinione. - Co to znaczy? - Musz im powiedzie , e twoja kl ska nie wynika z twojej osobistej słabo ci. Miałe przecie on na Rotorze. Czy była ładna? Lubiłe j ? - Tak naprawd pytasz mnie o to, czy z miło ci do Rotorianki nie chroni Rotora i nie pomagam im w zatajeniu ich spraw --krzykn ł Fisher. - No có - powiedział nieporuszony Wyler - czy to prawda? - Jak mo esz zadawa takie pytanie! Gdybym zdecydował si współprac z Rotorem, odleciałbym z nimi. Nie zostałby po mnie lad l nigdy by cie mnie nie znale li. Ale nie zrobiłem tego. Opu ciłem Rotora i wróciłem na Ziemi , chocia spodziewałem si , e moja wpadka zniszczy mi karier . - Doceniamy twoj lojalno . - Jestem bardziej lojalny ni my licie. - Wiemy, e prawdopodobnie kochałe swoj on i e ze ze wzgl du na swoj słu b musiałe j opu ci . Zaliczymy ci to na korzy , je li b dziemy mieli pewno ... - Nie chodzi o on . O córk . Wyler przyjrzał si uwa nie Fisherowi. - Wiemy, e masz roczne dziecko, Krile. Jednak w tych warunkach mogłe zastanowi si czy powierza losowi istnienie tego zakładnika. - Zgadzam si . Ale nie mogłem zachowa si jak dobrze naoliwiony robot. Czasami co dzieje si wbrew twojej woli. I gdy urodziło si dziecko i miałem j przez rok... - To całkowicie zrozumiałe, ale to był tylko rok. Bardzo niewiele, naprawd , na powstanie rzeczywistych zwi zków... Fisher skrzywił si . - By mo e uwa asz, e jest to zrozumiałe, ale nic nie rozumiesz. - No wi c wyja nij mi. Spróbuj zrozumie . - Widzisz, ja miałem siostr . - Wyler kiwn ł głow . - Wspomina o tym twoja kartoteka komputerowa. Miała zdaje si na imi Rosa? - Rosanna. Zgin ła podczas zamieszek w San Francisco osiem lat temu. Miała siedemna cie lat. - Przykro mi.
52
- Nie brała udziału w zamieszkach. Była jedn z osób postronnych, które cz sto padaj ofiar podczas takich wydarze . Znacznie cz ciej ni bojówkarze czy policjanci. Ale przynajmniej odnaleziono jej ciało i miałem co kremowa . Wyler milczał zakłopotany. - Miała tylko siedemna cie lat - powiedział w ko cu Fisher. - Nasi rodzice zmarli... Fisher poruszył r k pokazuj c, e nie zamierza o tym rozmawia . - Miała wtedy cztery lata, ja czterna cie. Pracowałem po szkole, dbałem o to, by miała co je , w co si ubra i czuła si dobrze, mimo e sam cz sto byłem głodny... Nauczyłem si programowania komputerów i jako wi zali my koniec z ko cem, no i pó niej sko czyła siedemna cie lat, była taka bezbronna, nie wiedziała nawet o co chodzi w tych rozruchach, i rozdeptali j ... - Rozumiem teraz, dlaczego zgłosiłe si jako ochotnik na Rotora - powiedział Wyler. - Tak. Przez kilka lat byłem po prostu nieprzytomny. Wst piłem do Biura, by zaj si czym , a tak e dlatego, e praca tam wi e si z ryzykiem. Przez jaki czas szukałem mierci, chciałem jednak zrobi co po ytecznego po drodze. Kiedy powstał problem umieszczenia agenta na Rotorze, zgłosiłem si na ochotnika. Chciałem opu ci Ziemi . - A teraz wróciłe . ałujesz tego? - Troch tak. Chocia dusiłem si na Rotorze. Pomimo tych wszystkich okropie stw, na Ziemi jest przynajmniej du o miejsca. Szkoda, e nie znałe Rosanny, Garand. Nie masz poj cia, jak wygl dała. Nie była ładna, ale te oczy... spojrzenie Fishera wiadczyło o tym, e my li o przeszło ci. Fałda pomi dzy brwiami nadawała jego twarzy wyraz skupienia. - Pi kne oczy i jednocze nie straszne. Nigdy nie mogłem patrze w nie bez strachu. Spogl dały w gł b ciebie, je li wiesz, o co mi chodzi. - Prawd mówi c nie - odpowiedział Wyler. Fisher nie zwrócił na to uwagi. - Ona zawsze wiedziała, kiedy kłamałe albo skrywałe prawd . Nie mo na było niczego przemilcze , ona i tak domy lała si , o co chodzi. - Chyba nie chcesz powiedzie ml. e miała zdolno ci telepatyczne? - Co? O nie. Tłumaczyła to w ten sposób, e czyta z wygl du i słucha intonacji. Mówiła, e nikt nie potrafi ukry tego, co my li. Mo esz si mia do upadłego, i tak wida , e prze ywasz tragedi . aden u miech nie pokryje zgorzknienia. Próbowała mi to wyja ni , ale ja nigdy nie poj łem do ko ca, na czym to polega. Ona była niezwykła, Garand. Byłem ni zafascynowany. Garand. No a pó niej urodziła si moja córka. Marlena. -Tak? - Ona ma takie same oczy. - Twoja córka ma oczy twojej siostry? - To nie stało si od razu, ale ja widziałem, jak zmieniaj si te oczy. Kiedy miała sze miesi cy, bałem si jej spojrzenia. - Twoja ona tak e si bała? - Nigdy tego nie widziałem, ale ona nie miała takiej siostry jak Rosanna. Marlena prawie nie płakała. Była spokojna. Rosanna jako dziecko te taka była.
53
Wiedziałem, e Marlena nie wyro nie na pi kno . Czułem si tak jak. gdyby Rosanna wróciła. Widzisz wi c e nie było mi łatwo... - Wróci na Ziemi ? - Tak, i zostawi je same. Straciłem Rosann po raz drugi. Wiem, e nigdy jej ju nie zobacz . Nigdy! - Dlaczego wi c zdecydowałe si na powrót? - Lojalno ! Obowi zek! Ale je li chcesz zna prawd , niewiele brakowało, abym tam został. Byłem rozdarty. Rozdarty na dwie cz ci. Niemal rozpaczliwie chciałem zosta z Rosann , Marlen . Widzisz, myl ich imona... Insygna, moja ona, powiedziała kiedy co dziwnego - była wtedy załamana – „Gdyby wiedział, dok d lecimy, nie zostawiłby nas”. Wtedy nie chciałem ich zostawia . Prosiłem j , eby wróciła ze mn na Ziemi . Odmówiła. Poprosiłem wi c, eby pozwoliła mi zabra Ro..., Marlen . Tak e odmówiła. A pó niej, kiedy ju w zasadzie postanowiłem zosta , ona w ciekła si i kazała mi si wynosi . No i wyniosłem si . Wyler spogl dał w zamy leniu na Fishera. - „Gdyby wiedział, dok d lecimy, nie zostawiłby nas”. Czy tak wła nie powiedziała? - Tak, takie były jej słowa. A kiedy zapytałem, dlaczego i dok d leci Rotor, odpowiedziała „ku gwiazdom”. - To mo e by to. Krile. Wiedziałe , e maj zamiar odlecie gdzie do gwiazd, ale ona powiedziała „gdyby wiedział, dok d lecimy...” Było co , czego nie mogłe wiedzie . Czego nie mogłe wiedzie . Krile? - O czym ty mówisz? Jak mo na wiedzie to, o czym si nie wie? Wyler wzruszył ramionami. - Poinformowałe o tym Biuro? Fisher zastanawiał si . - Chyba nie. Nie my lałem o tym a do teraz, kiedy zacz łem opowiada ci o tym, e niemal zostałem na Rotorze - zamkn ł oczy, a potem powiedział bardzo wolno: - Nie, mówi o tym po raz pierwszy. Po raz pierwszy my l o tym. - Doskonale. A skoro o tym my lisz - dok d poleciał Rotor? Słyszałe jakie dyskusje na ten temat? Plotki? Strzały w ciemno? - Zakładano, e b dzie to Alfa Centaur!. Có innego mogłoby to by ? Najbli sza gwiazda... - Twoja ona była astronomem. Jakie było jej zdanie na ten temat? - Nic nie mówiła. Nigdy nie rozmawiała o tym ze mn . - Rotor wysłał Sond Dalekiego Zasi gu. - Wiem. - Twoja ona pracowała przy tym jako astronom. - To prawda, ale nigdy nie dyskutowali my o tym. Cieszyłem de zreszt z tego. Moja misja mogła wyj na jaw, mogli mnie zaaresztowa i straci , z tego co wiem, gdyby okazało si , e przejawiałem niezdrowe zainteresowania... - Jako astronom powinna zna cel wyprawy Rotora. Sama powiedziała przecie „gdyby wiedział...” Rozumiesz? Ona wiedziała i gdyby ty wiedział tak e, to... Fisher nie wydawał si przekonany. - Ale nie powiedziała mi w ko cu tego, co wiedziała. O czym wi c mówimy?
54
- Jeste pewny? adnych przypadkowych uwag, których znaczenia nie mogłe doceni w tym czasie? Przecie nie jeste astronomem i nie musiałe wszystkiego rozumie . Czy pami tasz cokolwiek, co wprawiło ci w zdumienie albo tylko zastanowiło? - Nic takiego sobie nie przypominam. - Pomy l. Mo liwe, e Sonda zlokalizowała system planetarny wokół jednego ze sło c Alfa Centauri lub wokół obu na raz? - Nie umiem ci odpowiedzie . - Jakie planety wokół innych gwiazd? Fisher wzruszył ramionami. - Pomy l! - nalegał Wyler. - Czy istnieje jaki powód, dla którego to, co powiedziała, mogło mie mniej wi cej taki sens: „My lisz, e lecimy na Alfa Centauri, ale wokół niej s planety i wła nie ku nim zmierzamy”. Albo taki: „My lisz, e lecimy na Alfa Centauri, lecz my zmierzamy ku innej gwie dzie, wokół której la pewno s planety”. Pomy l, czy było co takiego? - Nie umiem ci odpowiedzie . Du e wargi Garanda Wylera zmieniły si na chwil w cienk lini . Po chwili Wyler powiedział: - Co ci powiem, stary druhu. Teraz zdarz si trzy rzeczy. Po pierwsze, b dziesz musiał przej kolejne przesłuchanie. Po drugie, podejrzewam, e b dziemy musieli nakłoni Osiedle Ceres, eby pozwoliło nam skorzysta ze swojego teleskopu asteroidalnego, za pomoc którego zbadamy ka d gwiazd w odległo ci kilku lat wietlnych od Układu Słonecznego. I po trzecie, kopniemy naszych hiperspecjalistów w.... eby ywiej zabrali si do roboty. B dziesz miał okazj sprawdzi , czy nie mówi prawdy.
55
Rozdział 9 ERYTRO Zdarzały si takie okresy, co prawda rzadko, coraz rzadziej wraz z upływem lat (a mo e tak mu si wydawało), gdy Janus Pitt znajdował czas na wygodne rozparcie si w fotelu i odpoczynek. W takiej chwili nie musiał wydawa rozkazów, rozpatrywa napływaj cych informacji, podejmowa szybkich decyzji, odwiedza farm, udawa si na inspekcj fabryk, penetrowa nowych regionów przestrzeni, spotyka si z nikim, słucha nikogo, nikogo gani czy te podtrzymywa na duchu... I zawsze, gdy nadchodził taki okres, Pitt pozwalał sobie na najwi kszy, a jednocze nie najmniej wyczerpuj cy luksus, jakim było u alanie si nad sob . Nie chodziło mu o to, e chciałby mie co , czego nie miał. Przez całe swoje dorosłe ycie marzył, eby zosta komisarzem, poniewa był przekonany, e nikt inny nie potrafi rz dzi Rotorem lepiej od niego. Teraz, gdy był ju komisarzem, równie tak my lał. Lecz dlaczego po ród idiotów zamieszkuj cych Rotora nie znajdzie si aden o tak dalekosi nym spojrzeniu jak on? Min ło ju czterna cie lat od Odlotu i nikt jako nie dostrzegał podstawowej konieczno ci, chocia wyja niał j wiele razy. Którego dnia w Układzie Słonecznym - i to raczej szybciej ni pó niej - kto wreszcie opracuje technologi hiperwspomagania, tak jak uczynili to wcze niej hiperspecjali ci na Rotorze. By mo e nowa technologia oka e si nawet lepsz . Którego dnia setki i tysi ce Osiedli, miliony i miliardy ludzi wyrusz , by skolonizowa Galaktyk . Nadejd ci kie czasy. Tak, Galaktyka jest ogromna. Ile razy ju to słyszał? Istniej te inne Galaktyki. Jednak ludzko nie b dzie pod a we wszystkich kierunkach. Zawsze, zawsze znajd si takie systemy gwiezdne, które z tej czy innej przyczyny oka si lepsze od innych. I o nie wła nie b dzie toczyła si walka. Gdyby istniało tylko dziesi systemów gwiezdnych i dziesi kolonizuj cych grup, wszystkie one skupi si na jednej gwie dzie i tylko jednej. Pr dzej czy pó niej odkryj Nemezis i zdecyduj si na jej kolonizacj . Jak wtedy przetrwa Rotor? Rotor musi mie bardzo du o czasu, by stworzy siln cywilizacj , obj ni inne wiaty. Maj c wystarczaj co du o czasu, b d mogli wzi w posiadanie grup gwiazd. Je li nie, wystarczy im Nemezis, która musi si sta niezdobyta. Pitt nie marzył o kosmicznych podbojach, w ogóle nie marzył o podbojach. Chciał jedynie mie swoj wysp spokoju i bezpiecze stwa w chwili, gdy Galaktyka stanie w płomieniach, i wszystko ogarnie chaos wywołany przez sprzeczne ambicje. Był niestety jedyn osob , która zdawała sobie z tego spraw . Sam d wigał to brzemi . By mo e dane mu b dzie prze y kolejne wier wiecze i zachowa władz komisarza lub do wiadczonego polityka, obdarzonego decyduj cym
56
głosem. Jednak w ko cu umrze - i kto podejmie ci ar jego dalekosi nych zamiarów? Poczuł ogarniaj c go lito dla samego siebie. Pracował ju od tylu lat, b dzie pracował w dalszym ci gu - i nikt, doprawdy nikt nie potrafił tego doceni . I wszystko w ko cu zostanie zaprzepaszczone. Ide pochłonie ocean przeci tno ci, który bezustannie podmywa stopy tym, którzy miało patrz w przyszło . Min ło czterna cie lat od Odlotu i ani przez chwil nie dane mu było nacieszy si sukcesem. Co noc kładł si spa z obaw , te zostanie obudzony przed witem wiadomo ci o przybyciu innego Osiedla, które odkryło Nemezis. Mijały dni i przez cały czas jaka ukryta cz jego umysłu wchłoni ta była nasłuchiwaniem, czy przypadkiem nie zostały wypowiedziane najgro niejsze ze słów: inne Osiedla. Czterna cie lat i ci gle nie byli bezpieczni. Powstało jedno nowe Osiedle Nowy Rotor. Mieszkali na nim ludzie, lecz wsz dzie uło si tymczasowo . Wsz dzie pachniało farb , jak mówi stare przysłowie. Budowano tak e trzy nowe Osiedla. Wkrótce - by mo e za dziesi lat - zwi kszy si liczba powstaj cych Osiedli i wszystkie one usłysz najstarsze z przykaza : Rozradzajcie si i rozmna ajcie! Prokreacja w przestrzeni kosmicznej zawsze podlegała naj ci lejszej kontroli - nie brano przykładu z Ziemi, ka de Osiedle bowiem miało niewielk i nie daj c si przekroczy pojemno . Niezmienne prawa arytmetyki walczyły z trudnymi do opanowania siłami instynktu, jednak niezmienno zwyci yła. Lecz wraz ze zwi kszaj c si liczb Osiedli, zwi kszy si równie zapotrzebowanie na ludzi zwi kszy w znacznym stopniu - mo na wi c b dzie da upust potrzebie prokreacji. Czasowo, oczywi cie. Bez wzgl du na liczb istniej cych Osiedli, mo na je bez wysiłku zapełni dowoln populacj , która z łatwo ci zdołałaby podwoi si co trzydzie ci pi lat lub nawet pr dzej. A kiedy nadejdzie dzie , gdy liczba formuj cych si Osiedli przekroczy punkt infeksji i zacznie si zmniejsza , mo e okaza si , e zamkni cie d ina w butelce jest znacznie trudniejsze ni wypuszczenie go. Lecz kto b dzie w stanie to przewidzie , przygotowa si do tego, gdy zabraknie Pitta? No i jeszcze Erytro. Planeta, wokół której kr ył Rotor tworz c skomplikowany układ z olbrzymim Megasem i gniewn Nemezis. Erytro! Znak zapytania od samego pocz tku. Pitt dobrze pami tał pierwsze dni ich pobytu w Systemie Nemezis. Krok po kroku odkrywali wewn trzn struktur rodziny Nemezis, podczas gdy Rotor zbli ał si do czerwonego karła. Megas został odkryty w odległo ci czterech milionów kilometrów od Nemezis była to jedna pi tnasta odległo ci Merkurego od Sło ca. Megas otrzymywał podobn ilo energii co Ziemia od swojego Sło ca, lecz mniej było tu widzialnego wiatła, a wi cej podczerwieni. Megas nie nadawał si do zasiedlenia - wida to było na pierwszy rzut oka. Był gazowym gigantem, odwróconym jedn stron w kierunku Nemezis. Jego obrót wokół gwiazdy jak i wokół osi trwał dwadzie cia dni.
57
Wieczna noc panuj ca na jednej połowie Megasa chłodziła go w nieznacznym stopniu. Wieczny dzie goszcz cy na drugiej połowie był niezno nie gor cy. Megas mimo tego posiadał atmosfer , a wynikało to z faktu, e jego masa była wi ksza, a promie mniejszy ni odpowiednie warto ci Jowisza. Ci enie na powierzchni było pi tna cie razy wi ksze ni na Jowiszu i czterdzie ci razy wi ksze ni na Ziemi. I była to jedyna planeta wokół Nemezis. Lecz wkrótce potem, gdy Rotor zbli ył si do Megasa i widziano go w całej okazało ci, sytuacja ponownie si zmieniła. Pierwsza pojawiła si z wiadomo ci Eugenia Insygna. Nie oznaczało to, e sama dokonała odkrycia. Wszyscy widzieli komputerowo powi kszon fotografi , któr przyniesiono do niej, jako e pełniła funkcj naczelnego astronoma. I to wła nie ona - z wiecznym podnieceniem - dostarczyła zdj cie Pittowi w jego biurze komisarza. Zacz ła mówi bardzo zrozumiale, staraj c si panowa nad dr cym z emocji głosem. - Megas ma satelit - powiedziała. Pitt uniósł lekko brwi i powiedział: - Czy nie oczekiwali my tego? Gazowe giganty w Układzie Słonecznym maj po kilkana cie satelitów. - Oczywi cie, Janus. Ale to nie jest zwykły satelita. Jest du y. Pitt starał si zachowa pow ci gliwo . - Jowisz ma cztery du e satelity. - Ale ten jest naprawd du y. Jest niemal tych samych rozmiarów i masy co Ziemia. - Rozumiem. Brzmi to interesuj co. - To co znacznie wi cej. O wiele wi cej, Janus. Gdyby ten satelita obracał si bezpo rednio wokół Nemezis, ruchy pływów sprawiłyby, e tylko jedna strona satelity zwrócona byłaby do Nemezis. W takiej sytuacji nie nadawałby si do zamieszkania. Ten jednak zwrócony jest w kierunku Megasa - znacznie chłodniejszego ni Nemezis. Co wi cej jego orbita jest mocno odchylona od równika Megasa. Oznacza to, e na niebie satelity Megas widoczny jest tylko na jednej półkuli. Porusza si z północy na południe w cyklu trwaj cym około jednego dnia, podczas gdy Nemezis porusza si przez całe niebo, wschodzi i zachodzi, i to nów w ci gu jednego dnia. Jedna półkula ma dwana cie godzin ciemno ci i dwana cie godzin dnia. Druga półkula tak samo, lecz podczas dnia wida na niej zaciemnienie Nemezis, trwaj ce do pół godziny za ka dym razem. Ewentualne ochłodzenia podczas zaciemnie nadrabia Megas swoim ciepłem. Podczas zaciemnie na półkuli, o której mowa, ciemno ci rozprasza odbite wiatło Megasa. - Czyli satelita ma bardzo ciekawe niebo. Jak e to fascynuj ce dla astronomów. - Janus, to nie jest zabawka dla astronomów. Jest to bardzo mo liwe, e satelita posiada zrównowa on temperatur w skali odpowiedniej dla ludzi. To mo e by nadaj cy si do zamieszkania wiat. Pitt u miechn ł si .
58
- To tak e brzmi interesuj co. Ale podejrzewam, e nie ma tam odpowiedniego dla nas wiatła, czy nie tak? Insygna kiwn ła głow . - To prawda. Czerwone sło ce i ciemne niebo, poniewa nie ma tam rozproszonych krótkich fal wietlnych. Krajobraz b dzie czerwony. - W takim razie, poniewa to ty nazwała Nemezis, a jeden z twoich ludzi dał nazw Megasowi, rezerwuj sobie przywilej wyboru nazwy dla satelity. Nazw go „Erytro" - co. je li dobrze pami tam, jest greckim słowem oznaczaj cym „czerwony”. Dobre wiadomo ci nadchodziły jeszcze przez jaki czas. Zlokalizowano pas asteroidów poka nych rozmiarów za orbitami systemu Megasa-Erytro. Asteroidy były idealnym ródłem surowców potrzebnych do budowy nowych Osiedli. Gdy zbli ali si do Erytro, warunki jej zasiedlenia wydawały si coraz bardziej korzystne. Na planecie odkryli l dy i morza. Ze wst pnych bada pokrywy chmur nad morzami, przeprowadzonych w wietle widzialnym i w podczerwieni, wynikało, e oceany Erytro s płytsze od ziemskich. Na l dzie nie było wiele naprawd wysokich gór. Insygna - po kolejnych obliczeniach -utrzymywała, e klimat planety jest absolutnie odpowiedni dla ludzi. Gdy zbli ali si na odległo , z której mo liwe było badanie atmosfery Erytro za pomoc precyzyjnych urz dze spektroskopowych, Insygna powiedziała Pittowi: - Atmosfera planety jest nieco bardziej g sta ni na Ziemi i zawiera wolny tlen - 16 procent - plus 5 procent argonu, reszta to azot. Musi by tak e dwutlenek w gla w niewielkich ilo ciach, chocia jeszcze go nie odkryli my. Najwa niejsze jest to, e na Erytro mo na oddycha . - Brzmi to coraz lepiej - powiedział Pitt. - Kto by si tego spodziewał, gdy po raz pierwszy przyszła do mnie z informacj o Nemezis... - Lepiej dla biologów. Dla Rotora niezbyt dobrze. Wolny tlen w atmosferze wskazuje na obecno ycia. - ycia? - zapytał Pitt ogłuszony tak mo liwo ci . - ycia - odpowiedziała Insygna, czerpi c oczywist przyjemno z zaskoczenia Pitta. - A je li jest tam ycie, to mo e by równie inteligencja, a to nie wyklucza istnienia wy szej cywilizacji. Dla Pitta nastał koszmarny okres. Miał kolejny powód do zmartwie . Oprócz Ziemian, którzy przewy szali ich liczebnie i by mo e technologicznie, bał si teraz nieznanego. Istniała mo liwo , e zbli aj si do zaawansowanej technicznie cywilizacji, a ta - Je li narusz jej spokój - zniszczy ich niczym natr tnego komara, który ginie od jednego ruchu r k . Byli coraz bli ej Nemezis, gdy Pitt zwrócił si do Insygny z zakłopotan min : - Czy wolny tlen rzeczywi cie oznacza istnienie ycia? - To jest termodynamiczna konieczno , Janus. Na planecie podobnej do Ziemi - a o ile wiemy, Erytro jest tak planet -wolny tlen nie powinien w ogóle istnie . Na takiej samej zasadzie mógłby zawiesi w powietrzu kamie w polu grawitacyjnym ciała podobnego do Ziemi. Jest to niewykonalne. Tlen - je li wyst puje atmosferze - ł czy si natychmiast z innymi pierwiastkami, na przykład w glebie, produkuj c przy okazji energi . Mo e istnie w atmosferze w
59
stanie wolnym, je li jaki proces zapewni mu odpowiedni energi do stałej regeneracji. - Rozumiem to Eugenio, lecz dlaczego ten proces koniecznie musi oznacza istnienie ycia? - Poniewa w naturze nie spotkano adnego innego procesu, dzi ki któremu powstaje tlen. Pierwiastek ten zawdzi czamy fotosyntezie ro lin zielonych, które korzystaj z pomocy energii słonecznej. - Gdy mówisz, e „w naturze nie spotkano adnego innego procesu”, masz na my li Układ Słoneczny. Tutaj jeste my w innym systemie, z innym sło cem, innymi planetami i całkowicie ró nymi warunkami. Prawa termodynamiki rzeczywi cie obowi zuj wsz dzie, jednak nie mo esz wykluczy istnienia jakiego procesu chemicznego, który jest całkowicie niespotykany w Układzie Słonecznym, a który tutaj generuje tlen? - Je li lubisz hazard - powiedziała Insygna - nie stawiaj na to zbyt wiele. Potrzebowali dowodów i Pitt musiał czeka . Na pocz tku okazało si , e Nemezis i Megas posiadaj niezwykle słabe pola magnetyczne. Nie wywołało to specjalnego zaskoczenia, poniewa zarówno gwiazda, jak i planeta obracały si bardzo wolno. Erytro, której obrót wokół osi wynosił dwadzie cia trzy godziny i szesna cie minut (i równy był jej obrotowi wokół Megasa), posiadała pole magnetyczne o nat eniu zbli onym do ziemskiego. Insygna wyraziła swoje zadowolenie z tego powodu. - Nie musimy przynajmniej obawia si niebezpiecznego promieniowania magnetycznego, tym bardziej, e wiatr gwiezdny Nemezis jest znacznie słabszy od słonecznego. W tej sytuacji b dziemy mogli zbada , czy istnieje ycie na Erytro z du ej odległo ci. Chodzi mi o technologiczne formy ycia. - A dokładniej? - zapytał Pitt. - Wydaje si mało prawdopodobne, aby jakakolwiek cywilizacja osi gn ła wysoki poziom zaawansowania technologicznego bez widocznego promieniowania fal krótkich we wszystkich kierunkach. Powinni my odró ni ten rodzaj promieniowania od przypadkowego promieniowania radiowego planety, zakładaj c, e radiacja naturalna jest słaba, podobnie jak pole magnetyczne. - My lałem o tym - powiedział Pitt - i wydaje mi si , e to nie b dzie konieczne. Chyba mo na wykluczy istnienie ycia na Erytro, pomimo tlenowej atmosfery. - Tak? Ciekawa jestem, jak do tego doszedłe ? - Przemy lałem cał spraw . Posłuchaj: powiedziała , e ruchy pływów zwalniaj obrót Nemezis. Megasa i Erytro? I czy w rezultacie Megas nie odsun ł si od Nemezis, a Erytro od Megasa? -Tak. - W takim razie, je li spojrzymy w przeszło , stwierdzimy, e Megas znajdował si kiedy bli ej Nemezis, a Erytro bli ej Megasa i Nemezis. Oznacza to, e na Erytro panowała zbyt wysoka temperatura, by mogło powsta ycie, i obecne warunki panuj na niej od niedawna. Przez taki krótki okres nie mogła rozwin si cywilizacja technologiczna. Insygna za miała si cichutko.
60
- Dobrze my lisz. Doceniam twoj przenikliwo astronomiczn , jednak nie masz racji. Czerwone karły yj bardzo długo. Nemezis mogła powsta w bardzo wczesnym okresie istnienia wszech wiata. Powiedzmy pi tna cie miliardów lat temu. Ruchy pływów były bardzo silne na pocz tku - wtedy, gdy ciała znajdowały si bli ej siebie. W zwi zku z tym zacz ły si oddala , a miało miejsce podczas pierwszych trzech lub czterech miliardów lat. Ruchy pływów zmniejszaj si jako sze cian odległo ci, tak wi c przez ostatnie dziesi miliardów lat nie nast powały adne gwałtowne zmiany. Dziesi miliardów lat to mnóstwo czasu, nawet dla kilku cywilizacji technologicznych, powstaj cych po sobie. Ale, Janus, nie warto spekulowa . Musimy poczeka i sprawdzi -promieniowanie radiowe. Jeszcze bli ej Nemezis... Gwiazda widoczna była teraz gołym okiem jako niewielki czerwony glob. Mo na było przygl da si jej bez kłopotu, ze wzgl du na kolor. Po jednej stronie widoczna była czerwonawa kropka, Megas. W teleskopie planeta znajdowała si w pierwszej fazie, co spowodowane było k tem pomi dzy Rotorem a Nemezis. Erytro tak e widoczna w teleskopie - stanowiła ciemniejszy, karmazynowy punkt. Z czasem stawała si coraz ja niejsza i wtedy ponownie zjawiła si Insygna. - Dobre nowiny, Janus. Do tej pory nie stwierdzono adnego podejrzanego promieniowania radiowego, wła ciwego dla cywilizacji technicznej. - Cudownie - Pitt poczuł ogromn ulg napływaj c niczym fala ciepła. - Mimo to nie skacz ze szcz cia - powiedziała Insygna. -Mog u ywa mniej promieniowania, ni si spodziewamy. Mog tak e osłania je bardzo dokładnie. W ko cu mog tak e u ywa czego w zamian. Pitt u miechn ł si półg bkiem. - Mówisz powa nie? Insygna niepewnie wzruszyła ramionami. - Je li jeste hazardzistk - powiedział Pitt - nie stawiaj na to zbyt wiele. Ci gle bli ej Nemezis... Erytro była teraz du ym globem widocznym gołym okiem, obok znajdował si opasły Megas, a Nemezis zostawili po drugiej stronie Osiedla. Rotor dostosował swoj szybko do ruchu Erytro. Przez teleskop było wida poszarpane, pływaj ce chmury o znajomych, spiralnych kształtach, charakterystyczne dla planet o ziemskiej temperaturze i atmosferze i dzi ki temu, prawdopodobnie, ziemskim klimacie. - Na nocnej stronie Erytro nie wida wiateł - powiedziała Insygna. Powiniene si cieszy , Janus. - Nieobecno wiatła nie jest równoznaczna z nieistnieniem cywilizacji technicznej, jak podejrzewam. - Z pewno ci masz racj . - Zabawi si w takim razie w adwokata diabła - dodał Pitt - Maj c czerwone sło ce, które daje ciemne wiatło, nale y spodziewa si cywilizacji produkuj cej sztuczne wiatło o podobnym nasileniu? - Ciemne w rejonach widzialnych. Nemezis jest bogata w podczerwie , mo na wi c oczekiwa , e sztuczne wiatło b dzie miało podobne wła ciwo ci. Jednak e odkryte przez nas promieniowanie podczerwone jest pochodzenia planetarnego. Rozkłada si , mniej wi cej równo, na całej powierzchni l dów, podczas gdy
61
sztuczne wiatło tworzyłoby skupienie w miejscach zaludnionych i rzadkie gdzie indziej. - W takim razie zapomnij o tym, Eugenio - powiedział miało Pitt. - Nie istnieje tutaj adna cywilizacja techniczna. By mo e Erytro b dzie na skutek tego mniej ciekawa, wolałbym jednak nie spotka si z równymi nam lub, co gorsze, z pot niejszymi. Musieliby my odlecie st d, a nie mamy dok d pój , nie wspominaj c ju o zbyt małym zapasie energii na kolejn podró . Teraz chyba mo emy zosta ... - Lecz to nie zmienia faktu istnienia wolnego tlenu w atmosferze, co stanowi dowód ycia na Erytro. Rzeczywi cie nie ma na niej cywilizacji technicznej, musimy zatem wyl dowa i zbada formy ycia. - Po co? - Jak mo esz zadawa takie pytanie, Janus? Mamy przed sob próbk ycia, które rozwin ło si na innej planecie! Pomy l, có za raj dla biologów! - Rozumiem. Mówisz o interesach nauki. No có , ycie nie ucieknie, jak my l . Pó niej b dzie dosy czasu na zbadanie go. musimy pami ta o pryncypiach. - A có mo e by wa niejszego od zbadania zupełnie nowych nam ycia? - Eugenio, b d rozs dna. Musimy si osiedli . Musimy zbudowa inne Osiedla. Musimy stworzy du e, dobrze zorganizowane społecze stwo, o wiele bardziej jednorodne, rozumiej ce si i podobne ni te, które istniej w Układzie Słonecznym. - Do tego potrzebne b d nam surowce, a te z kolei znów s a Erytro, gdzie b dziemy musieli zbada ycie... - Nie, Eugenio. L dowanie na Erytro i start w drodze powrotnej byłby zbyt kosztowny energetycznie w chwili obecnej. Pola grawitacyjne Erytro i Megasa nie zapomnij o Megasie - s wystarczaj co du e tutaj, w kosmosie. Jeden z moich ludzi zrobił obliczenia. B dziemy mieli problemy z dostarczaniem surowców nawet z pasa asteroidów, jednak b dzie to znacznie mniejszy problem w porównaniu z Erytro. Je li natomiast zaparkujemy samym pasie asteroidów, wszystko stanie si znacznie bardziej energooszcz dne. Nasze osiedla powstan w pasie asteroidów. - Czy chcesz w ogóle zignorowa Erytro? - Przez chwil , tylko przez chwil , Eugenio. Gdy staniemy si silniejsi, gdy zgromadzimy niezb dne zapasy energii, gdy nasze społecze stwo okrzepnie i zacznie si rozrasta , b dziemy mieli dosy czasu, by zbada formy ycia na Erytro, a nawet jej niezwykł chemi . Pitt u miechn ł si koj co i ze zrozumieniem do Eugenii. Erytro była spraw poboczn - wiedział o tym - i jako taka powinna by odło ona na pó niej. Je li nie istniała na niej cywilizacja techniczna, to inne formy ycia, a tak e jej surowce mog poczeka . Prawdziwym wrogiem były nadci gaj ce hordy z Układu Słonecznego. Dlaczego inni tego nie rozumieli? Dlaczego tak łatwo mo na odwróci ich uwag od rzeczy istotnych? Co stanie si , je li umrze i zostawi tych głupców bezbronnych?
62
Rozdział 10 PERSWAZJA Dopiero teraz, dwana cie lat po odkryciu, e adna cywilizacja nie zamieszkuje Erytro, dwana cie lat, przez które nie pojawiło si nagle adne ziemskie Osiedle z zamiarem zburzenia powstaj cego nowego wiata, Pitt mógł cieszy si rzadkimi chwilami odpoczynku. Lecz nawet teraz, podczas owych rzadkich chwil gromadziły si w nim w tpliwo ci. Zastanawiał si czy nie byłoby lepiej dla Rotora, gdyby pozostał przy swoim pierwotnym zamiarze pozostania na orbicie Erytro i niezezwalania na budow Kopuły na planecie. Siedział wygodnie w mi kkim fotelu oparty o poduszki. Ogarn ł go spokój wywołuj cy sen, gdy usłyszał delikatny brz czyk, który przywołał go do rzeczywisto ci. Otworzył oczy (nie zdawał sobie sprawy, e były zamkni te) i spojrzał na mały monitor znajduj cy si na przeciwległej cianie. Przeł czył obraz na holowizj . Był to rzeczywi cie Seymon Akorat. Natychmiast rozpoznał jego łys głow przypominaj c pocisk karabinowy (Akorat golił ciemne pasemka pozostałych mu włosów, zdaj c sobie spraw - zreszt zupełnie słusznie - e resztka fryzury okalaj ca pustyni na rodku wygl dałaby miesznie, podczas gdy łysa czaszka, całkowicie pozbawiona owłosienia, wygl dała niemal statecznie). Dostrzegł zmartwienie w jego oczach, które martwiły si nawet wtedy, gdy nie było do tego najmniejszego powodu. Pitt nie lubił Akorata - co prawda nie miał nic do zarzucenia jego lojalno ci, czy wydajno ci pracy (Akorat i tak nie mógłby si poprawi ) - był to zwykły odruch warunkowy. Akorat zawsze oznajmiał zamach na jego prywatno , przerywał mu my lenie, przywoływał konieczno zrobienia czego , czego akurat wolałby nie robi . Jednym słowem, Akorat był odpowiedzialny za jego rozkład zaj i wiedział, kogo musi przyj , a kogo nie. Pitt był poirytowany. Nie przypominał sobie, aby umówił si kim na spotkanie, cz sto jednak zapominał o swoich zobowi zaniach i zdawał si na Akorata w tej materii. - Kto jest tym razem? - zapytał z rezygnacj w głosie. - Mam nadziej , e nikt wa ny? - Nikt o jakimkolwiek znaczeniu - powiedział Akorat - jednak s dz , e powiniene z ni si spotka . - Czy ona nas słyszy? - Komisarzu! - w glosie Akorata słycha było oburzenie, tak jak gdyby kto zarzucił mu zaniedbanie obowi zków - oczywi cie. e nie. Znajduje si po drugiej stronie tarczy d wi kochłonnej. Akorat zawsze wyra ał si precyzyjnie, co uspokajało Pitta. Słowa Akorata nigdy nie dawały si przeinaczy . - Ona? - powiedział Pitt. - Podejrzewam, e jest to doktor Insygna. No có , zastosuj si do moich instrukcji. Nigdy bez wcze niejszego umówienia si . Mam jej dosy na razie, Akorat. Bałem jej dosy przez ostatnie dwana cie lat. Wymy l
63
jakie wytłumaczenie. Powiedz jej, e medytuj , albo nie. Ona i tak w to nie uwierzy, powiedz lepiej... - Komisarzu, to nie jest doktor Insygna. Nie przerywałbym ci, dyby to była ona. To jest... to jest jej córka. - Jej córka? - szukał w pami ci jej imienia. - Chodzi ci o Marlen Fisher? - Tak. Naturalnie powiedziałem jej, e jeste zaj ty, na co ona odpowiedziała, e powinienem si wstydzi , poniewa kłami , ona widzi z mojego wyrazu twarzy, e kłami od pocz tku do ko ca i oprócz tego wyczuwa napi cie w moim głosie, wi c nie mog mówi prawdy. - Akorat recytował to wszystko z du ym zaaferowaniem. - W ka dym razie powiedziała, e nie odejdzie. Twierdzi, e spotkasz si z ni wiedz c, e to ona. Czy tak komisarzu? Te jej oczy... Wstrz sn ły mn , mówi c uczciwie... - Zdaje si , e słyszałem ju co na temat jej oczu. Dobrze, przy lij j , przy lij j , a ja spróbuj zbada te jej oczy. Poza tym b dzie musiała co nam wyja ni . Weszła. (Nie le si trzyma - pomy lał Pitt - jest stanowcza, chocia nie wyzywaj ca). Usiadła, r ce lu no na brzuchu, czeka a Pitt zacznie mówi . Pozwolił jej czeka , sam za przyjrzał si jej pobie nie. Widywał j czasami, gdy była młodsza, teraz rzadko. Nie była ładnym dzieckiem i z wiekiem nie stawała si ładniejsza. Miała szerokie ko ci policzkowe, brakowało jej wdzi ku, jej oczy jednak rzeczywi cie były godne uwagi, podobnie zreszt jak brwi i długie rz sy. - No có , panno Fisher - zacz ł Pitt - powiedziano mi, e chcesz si ze mn widzie . Czy mog spyta , dlaczego? Marlena rzuciła na niego chłodne spojrzenie. Była spokojna. - Komisarzu Pitt - powiedziała. - S dz , e moja matka doniosła panu, i w rozmowie z przyjacielem wyraziłam si , e Ziemia zostanie zniszczona. Pitt zmarszczył brwi ponad swoimi, raczej zwykłymi, oczami. - Tak. wspomniała o tym - powiedział. - I mam nadziej , e zwróciła ci uwag , i nie nale y mówi o takich sprawach w tak głupi sposób. - Zrobiła to, komisarzu. Jednak to, e nie b d mówi , nie oznacza, e nie miałam racji. Nazywanie tego „głupim" równie nie pomo e. - Jestem komisarzem Rotora, panno Fisher, l do moich obowi zków nale y zaj cie si t spraw , musisz wi c zostawi j dla mnie, bez wzgl du na to czy to co powiedziała , jest prawd , czy te nie oraz czy jest głupie, czy nie jest głupie. Jak wpadła na pomysł, e Ziemia ma zosta zniszczona? Matka powiedziała ci o tym? - Nie bezpo rednio, komisarzu. - To znaczy po rednio, czy tak? - Nie miała na to wpływu, komisarzu. Ka dy mówi na wiele sposobów. Dobiera słowa, u ywa intonacji, gestów, mru y oczy i mruga powiekami, chrz ka. S to setki rzeczy... Rozumie mnie pan? - Doskonale rozumiem. Sam zwracam uwag na te rzeczy. - I czuje si pan dumny z tego powodu, komisarzu. S dzi pan, e jest pan w tym dobry i mi dzy innymi dlatego został pan komisarzem. Pitt wygl dał na zaskoczonego. - Tego nie powiedziałem, młoda osobo.
64
- Nie, nie słowami, komisarzu. Nie musiał pan - spogl dała prosto w jego oczy, na jej twarzy nie wida było cienia u miechu, jednak w jej oczach dostrzegł rozbawienie. - W takim razie, panno Fisher, czy to wła nie chciała mi powiedzie ? - Nie, komisarzu. Przyszłam, poniewa moja matka nie mo e zobaczy si z panem. Nie, nie mówiła mi o tym. Sama na to padłam. Pomy lałam, e mo e zamiast niej przyjmie pan mnie. - W porz dku, ju tu jeste . Co wi c chcesz mi powiedzie ? - Moja matka nie wydaje si szcz liwa z powodu mo liwo ci zagłady Ziemi. Wie pan, tam jest mój ojciec. Pitt poczuł ukłucie gniewu. Jak mo na pozwoli , aby czysto osobista sprawa przeszkadzała w rozwa aniach nad dobrobytem Rotora i cał jego przyszło ci ? Ta Insygna, pomimo zasług i przydatno ci odkrycia Nemezis, ju dawno temu stan ła mu o ci w gardle z t swoj tendencj do ci głego obierania złych dróg. Teraz, gdy przestał j przyjmowa , przysłała mu szalon córk . - Czy wydaje ci si - zapytał - e ta zagłada, o której mówisz, darzy si jutro, a mo e za rok? - Nie, komisarzu, wiem, e to stanie si za niecałe pi tysi cy lat. - A wi c je li tak si rzeczy maj , twojego ojca dawno ju nie b dzie, podobnie zreszt jak twojej matki, mnie i ciebie. I kiedy nas ju nie b dzie, w dalszym ci gu pozostanie niemal pi tysi cy lat do owej zagłady Ziemi i innych planet Układu Słonecznego, która mówi c, mi dzy nami, nigdy nie nast pi. - Nie chodzi o czas, komisarzu, chodzi o sam mo liwo . - Matka z pewno ci powiedziała ci, e zanim nadejdzie ten czas, ludzie z Układu Słonecznego b d wiadomi tego, co według ciebie ma nast pi i podejm odpowiednie kroki. Poza tym, jakie mamy prawo, aby narzeka z powodu zniszczenia kilku planet? Ka dy wiat pr dzej czy pó niej musi liczy si z tak ewentualno ci . Nawet gdyby wykluczy prawdopodobie stwo jakichkolwiek zderze w kosmosie, ka da gwiazda musi przej przez stadium czerwonego olbrzyma, co oznacza zniszczenie jej systemu planetarnego. Planety, tak jak ludzie, musz kiedy umrze . ycie planet jest troch dłu sze od ludzkiego, i to wszystko. Rozumiesz mnie, młoda damo? - Tak - odpowiedziała powa nie Marlena. - Pozostaj w dobrych stosunkach z moim komputerem. (Zało si , e mówi prawd - pomy lał Pitt, a potem było ju za pó no, by powstrzyma zło liwy, sardoniczny u miech, który pojawił si na jego twarzy. Ona z pewno ci nie omieszka wykorzysta tego u miechu.) Postanowił zako czy rozmow . - W takim razie zbli amy si do ko ca całej sprawy. Mówienie o zagładzie jest głupie, a nawet gdyby nie było, ty nie masz z tym nic wspólnego i nie wolno ci o tym mówi , chyba e ty i twoja matka chcecie mie kłopoty. - Jeszcze nie sko czyli my rozmowy, komisarzu. - Moja droga panno Fisher, gdy komisarz mówi, e jest to koniec, to jest to koniec, bez wzgl du na to. co ty o tym s dzisz. Pitt zacz ł si podnosi , jednak Marlena pozostała na swoim miejscu. - Poniewa chc zaproponowa panu co , o czym pan marzy.
65
- Co? - Pozbycie si mojej matki. Pitt, zdumiony usiadł z powrotem w fotelu. - Co chcesz przez to powiedzie ? - Powiem panu, je li tylko mnie pan wysłucha. Moja matka nie mo e dłu ej tak y . Martwi si o Ziemi i Układ Słoneczny i... i czasami my li o ojcu. Ona wie, e Nemezis mo e oznacza Nemezis dla całego Układu, a poniewa to ona wymy liła t nazw , czuje si współodpowiedzialna. Jest bardzo wra liwa, komisarzu. - Tak, zauwa yłem to. - I niepokoi pana. Przypomina panu co jaki czas o sprawach, które j absorbuj , a pan nie chce o nich słysze , odmawia wi c pan przyjmowania jej i chce, eby odeszła. Mo e j pan odesła , komisarzu. - Naprawd ? Mamy tylko jedno nowe Osiedle. Czy mam j wysła na Nowego Rotora? - Nie, komisarzu. Na Erytro. - Erytro? Dlaczego tam? Tylko dlatego, e chc si jej pozby ? - To jest pa ski powód, komisarzu, nie mój. Ja chc , eby znalazła si na Erytro, poniewa nie mo e pracowa w obserwatorium. Instrumenty zawsze s zaj te, a ona zdaje sobie spraw , e jest obserwowana przez cały czas. Ona czuje pa sk irytacj . A poza tym Rotor nie jest dobrym miejscem do precyzyjnych pomiarów. - Dobrze si przygotowała . Czy matka powiedziała ci to wszystko? Nie, nie musisz odpowiada . Nie powiedziała ci bezpo rednio, prawda? Wył cznie po rednio? - Zgadza si , komisarzu. Jest jeszcze mój komputer. - Ten, z którym pozostajesz w dobrych stosunkach? - Tak, komisarzu. - I my lisz, e b dzie lepiej pracowała na Erytro? - Tak, komisarzu. B dzie miała bardziej stabiln baz , dzi ki której by mo e dokona takich pomiarów, które przekonaj j , e Układ Słoneczny przetrwa. A nawet, je li stanie si inaczej, zajmie jej to du o czasu, przez który pan b dzie miał spokój. - Widz , e ty te chcesz si jej pozby , czy nie tak? - Absolutnie nie, komisarzu - powiedziała powa nie Marlena.- ja pojad z ni . Pozb dzie si pan tak e mnie, co sprawi panu podwójn rado . - Dlaczego my lisz, e chc si pozby tak e ciebie? Marlena przygl dała mu si powa nie, ani razu nie mrugn wszy powiek . - Teraz ju pan chce komisarzu, poniewa zdał pan sobie spraw , e bez trudu odczytuj pa skie wewn trzne uczucia. Pitt poczuł nagle szalon potrzeb pozbycia si tego potwora. - Pozwól mi si zastanowi - powiedział i odwrócił głow . Wiedział, jak bardzo dziecinny jest ten gest, nie chciał jednak, aby ten potworny dzieciak czytał w jego twarzy jak w otwartej ksi dze. Poza tym mówiła prawd . Teraz chciał ju pozby si zarówno natki, jak i córki. Je li chodzi o matk , to rzeczywi cie przy kilku okazjach rozwa ał
66
mo liwo zesłania jej na Erytro. Ale zdawał sobie spraw , e poniewa z pewno ci nie chciałaby lecie , nie obyłoby si bez zamieszania, na które nie miał najmniejszej ochoty. Teraz za córka podpowiedziała mu powód, dla którego Insygna mogłaby zgodzi si na podró , a to oczywi cie zmieniało posta rzeczy. - Je li twoja matka rzeczywi cie chce tego... - zacz ł powoli. - Naprawd chce, komisarzu, chocia co prawda nie mówiła mi o tym, a mo e nawet jeszcze o tym nie my lała, ale z pewno ci poleci. Wiem to. Mo e mi pan wierzy . - Czy mamy jakie inne wyj cie? A ty chcesz lecie ? - Bardzo, komisarzu. - W takim razie natychmiast zajm si tym. Czy to ci odpowiada? - Tak, komisarzu. - Czy w takim razie mo emy zako czy nasze spotkanie? Martena wstała i pochyliła głow w pozbawionym wdzi ku ukłonie, chc c prawdopodobnie okaza szacunek. - Dzi kuj , komisarzu. Odwróciła si i wyszła. Twarz Pitta dopiero po kilku minutach nabrała normalnego wyrazu, w miejsce bolesnej maski, któr przywdział na czas rozmowy. Nie chciał zdradzi ostatniej tajemnicy, o której wiedział tylko on i jeszcze jedna osoba na Erytro.
67
Rozdział 11 ORBITA Czas wolny Pitta dobiegał ko ca, on jednak nie yczył sobie, aby mu przeszkadzano. Całkowicie arbitralnie odwołał wszystkie popołudniowe spotkania. Potrzebował wi cej czasu do namysłu. Szczególnie dotyczyło to Marleny. Jej matka, Eugenia Insygna Fisher, stanowiła dla niego problem, coraz wi kszy problem przez ostatnie dwana cie lat. Kierowała si emocjami i pozwalała sobie na wi cej, ni dyktował zdrowy rozs dek. Była jednak tylko człowiekiem. Pozwalała kontrolowa si , manipulowa sob , dawała si zamyka w wygodnych ramach logiki i chocia czasami bywała niespokojna, pozostawała zazwyczaj na swoim miejscu. Marlena była inna. Pitt nie miał w tpliwo ci, e była potworem i mógł by jej tylko wdzi czny, e tak głupio odkryła si przed nim po to, by pomóc matce z błahego powodu. Była przecie niedo wiadczona i brakowało jej rozumu, by utrzyma w tajemnicy swoje uzdolnienia do momentu, gdy zechce ich u y dla zniszczenia swojego przeciwnika. Jednak z wiekiem stanie si bardziej niebezpieczna nale ało, wi c j powstrzyma . I zostanie powstrzymana przez tego drugiego potwora, Erytro. Pitt w my lach pochwalił siebie. Od samego pocz tku wiedział, e Erytro jest potworem. On te umiał odczyta znaki - odbicia krwawego sło ca - gro ne i niepokoj ce. Gdy znale li si w pasie asteroidów, sto milionów mil poza orbit , wokół której Megas i Erytro okr ały Nemezis, Pitt powiedział z przekonaniem: „Oto jest miejsce.” Nie spodziewał si adnych kłopotów. Wszyscy racjonalnie my l cy ludzie musieli zgodzi si z nim. Po ród asteroidów mało było wiatła i ciepła Nemezis, dla Rotora nie stanowiło to jednak adnej przeszkody, poniewa Osiedle posiadało w pełni sprawne urz dzenia do mikrofuzji. Z drugiej strony było to nawet korzystne, brak czerwonego wiatła znacznie polepszał nastroje, rozja niał umysły i generalnie podniósł wszystkich na duchu. Baza w pasie asteroidów oznaczała tak e mniejsze oddziaływanie pól grawitacyjnych Nemezis i Megasa, a co za tym idzie oszcz dno energii i wi ksze mo liwo ci manewrowania. Prace górnicze na asteroidach były o wiele łatwiejsze, a wzi wszy pod uwag słabe wiatło Nemezis, małe ciała niebieskie powinny posiada znaczne zasoby gazów. Idealne miejsce! I mimo tego wi kszo mieszka ców Rotora dawała mu jasno do zrozumienia, e yczy sobie pozosta na orbicie wokół Erytro. Pitt pocił si , aby wykaza , e pozostaj c w pobli u Erytro b d nara eni na denerwuj cy i niemal depresyjny wpływ czerwonego wiatła, e znajd si w u cisku pól grawitacyjnych Megasa i Erytro, i e tak czy inaczej b d zmuszeni polecie do pasa asteroidów w poszukiwaniu surowców. Spierał si gniewnie z Tamborem Brossenem, ekskomisarzem, którego zast pił na stanowisku. Zm czony Brossen cieszył si otwarcie now sław
68
starszego polityka i wydawało si , e ta rola odpowiada mu znacznie bardziej ni stanowisko komisarza. Twierdził wszem i wobec, e podejmowanie decyzji nie sprawiało mu takiej przyjemno ci jak Pittowi. Brossen miał si ze znaczenia, jakie przywi zywał Pitt do kwestii umiejscowienia Osiedla - co prawda nie robił tego otwarcie, lecz wida to było w jego oczach. Mówił: - Janus, nie ma absolutnie takiej konieczno ci, aby Rotor zgadzał si z tob we wszystkim. Raz na jaki czas mo esz pozwoli Osiedlu zrobi to, co chce, odwdzi cz ci si za to przy innych okazjach. Je li chc orbitowa wokół Erytro, pozwól im na to. - Ale to nie ma najmniejszego sensu, Tambor, nie rozumiesz? - Oczywi cie, e rozumiem. Ale rozumiem tak e, e Rotor od momentu powstania orbitował wokół du ej planety. Rotorianie przyzwyczaili si do tego i dlatego wła nie domagaj si takiego a nie innego miejsca. - Byli my na orbicie okołoziemskiej. Erytro nie jest Ziemi , Wogóle nie przypomina Ziemi. - Jest wiatem i ma rozmiary podobne do ziemskich. Ma l dy i morza. Ma atmosfer z tlenem. Kto wie, jak długo trzeba by szuka innej planety tak bardzo przypominaj cej Ziemi . Powiadam: pozwól ludziom zrobi to, co chc . i Pitt zastosował si do rady Brossena, chocia w rodku nie zgadzał si z nim ani na jot . Nowy Rotor powstał tak e na orbicie Erytro, podobnie zreszt jak dwa Osiedla znajduj ce si w budowie. W planach oczywi cie mieli Osiedla w pasie asteroidów, acz opinia publiczna niech tnie wracała do tej koncepcji. Ze wszystkich wydarze , które nast piły od momentu odkrycia Nemezis, Pitt za najwi kszy bł d Rotora uznał fakt pozostania na orbicie Erytro. To nie powinno było si wydarzy . Lecz nawet on nie mógł wymóc niczego na Rotorze. A mo e powinien dokr ci rub ? Czy zdecydowałby si na nowe wybory i pozbawienie go urz du? Najwi kszy problem stanowiła nostalgia. Ludzie spogl dali za siebie i nie mógł zmusi ich do odwrócenia głowy i popatrzenia 'przyszło . Na przykład taki Brossen... Umarł siedem lat temu i Pitt był przy jego ło u mierci. Dzi ki mu tylko on usłyszał ostatnie słowa umieraj cego. Brossen kazał mu nachyli si i Pitt przysun ł si bli ej. Starzec wyci gn ł słab r k , jego skóra była cienka jak papier. U cisn ł dło Pitta wyszeptał: - Jak e pi kne było Sło ce na Ziemi. I umarł. Tak wi c, poniewa Rotorianie nie potrafili zapomnie jak pi kne było kiedy Sło ce i jak zielona Ziemia, krzyczeli z oburzenia przeciwko logice Pitta i dali, by Rotor orbitował wokół wiata, który nie był zielony i którego nie o wietlało pi kne Sło ce. Oznaczało to strat dziesi ciu lat szybkich post pów w pracy. Umiejscowienie w pasie asteroidów dawało im takie wyprzedzenie. Pitt był o tym przekonany. Cała sytuacja wystarczyła ju , by zatru jego stosunek do Erytro, pó niej jednak okazało si , e s jeszcze gorsze sprawy, znanie gorsze.
69
Rozdział 12 GNIEW Krile Fisher dał Ziemi pierwsz wskazówk co do dziwnego miejsca przeznaczenia Rotora; okazało si , e drug tak e. Był na Ziemi ju od dwóch lat. Obraz Rotora powoli zacierał si w jego pami ci. Eugenia Insygna pozostała niepokoj cym wspomnieniem (czy rzeczywi cie j kochał?), czuł natomiast gorycz my l c o Marlenie. Stwierdził, e nie potrafi rozdzieli jej od Rosanny w swojej głowie. Roczna córka i siedemnastoletnia siostra stopiły si w jego pami ci w jedn osobowo . yło mu si łatwo. Dostawał spor emerytur . Znale li mu nawet prac , stanowisko administracyjne, gdzie jego decyzje nie miały wpływu na nic istotnego. Wybaczyli mu, przynajmniej cz ciowo, dzi ki jak s dził tej ostatniej zapami tanej przez niego uwadze Eugenii: „Gdyby wiedział, dok d lecimy...” Ci gle jednak miał wra enie, e jest obserwowany i napawało go to oburzeniem. Garand Wyler pojawiał si u niego od czasu do czasu, zawsze przyjacielski, zawsze zadaj cy pytania i bez przerwy kr cy wokół tematu Rotora w ten czy inny sposób. Teraz te był u niego i zgodnie z tym, czego oczekiwał Fisher, pojawiła si sprawa Rotora. - Min ły ju dwa lata, czego wy ludzie ode mnie chcecie -zawył Fisher. Wyler potrz sn ł głow . - Teraz nie mog ci powiedzie , Krile. Wszystko, co mamy, to zdanie twojej ony. Za mało. Musiała powiedzie co jeszcze przez te wszystkie lata, które z ni sp dziłe . Zastanów si , o czym o rozmawiali cie, rozwa ka d wymian zda pomi dzy wami. Nic sobie nie przypominasz? - Pytasz mnie o to po raz pi dziesi ty, Garand. Przesłuchiwano mnie, hipnotyzowano, sondowano mój umysł. Wyci ni to mnie jak cytryn , nic ju we mnie nie ma. Daj mi spokój i zajmij t czym innym. Albo znajd mi prac . Mamy jeszcze setk innych Osiedli, w których przyjaciele powierzaj sobie sekrety wrogowie szpieguj si nawzajem. Kto wie, co mo e wiedzie jeden z nich, a mo e nawet nie wiedzie , e wie... - Mówi c prawd , stary - powiedział Wyler - zmierzamy w tym kierunku. Zajmujemy si równie Sond Dalekiego Zasi gu. Wydaje si logiczne, e Rotor odkrył co , czego my nie wiemy. Nigdy nie wysyłali my Sondy Dalekiego Zasi gu. Podobnie zreszt jak wszystkie inne Osiedla. Tylko Rotor miał takie mo liwo ci. I cokolwiek odkrył Rotor, odpowied jest w danych z Sondy. - Dobrze. Sprawd cie dane. Jest ich tyle, e nie zabraknie wam roboty przez lata. A je li chodzi o mnie, to zostawcie mnie w spokoju. Wszyscy. - Rzeczywi cie mamy roboty na lata - powiedział Wyler. -Rotor przekazał bardzo wiele danych, zgodnie zreszt z Umow Powszechnej Dost pno ci Nauki. Mamy szczególnie du o fotografii gwiezdnych na ka dej długo ci fal. Aparaty Sondy zdołały si gn w najdalszy zakamarek nieba. Zbadali my wszystko bardzo dokładnie i nie znale li my nic interesuj cego. -Nic?
70
- Do tej pory nic, ale jak sam powiedziałe mo e nam to zaj lata. Oczywi cie trafili my na kilka szczegółów, które zachwyciły astronomów. S szcz liwi i zaj ci. Nie ma jednak niczego, najmniejszej wskazówki, która pomogłaby ustali , dok d polecieli. Oczywi cie chodzi mi o to, e nie znale li my niczego, absolutnie niczego o, na przykład, dwóch planetach wokół dwóch du ych sło c Alfa Centauri. Nie ma te nic o adnych nieznanych gwiazdach przypominaj cych Sło ce w naszym pobli u. Osobi cie nie oczekuj zbyt wiele po tych danych. Jednak Sonda dostrzegła co , czego my nie mo emy dostrzec z Układu Słonecznego. A była tylko w odległo ci kilku miesi cy wietlnych. Nie powinno by adnej ró nicy. Niektórzy z nas czuj , e Rotor znalazł co , i e stało si to szybko. A to sprowadza nas do ciebie. - Dlaczego do mnie? - Poniewa twoja była ona stała na czele Projektu Sondy. - Niezupełnie. Została naczelnym astronomem po nadej ciu danych z Sondy. - Wcze niej jednak pełniła wa n funkcj , no a pó niej została szefow . Czy nigdy nie mówiła ci, co znale li w danych z Sondy? - Ani jednego słowa. Poczekaj, powiedziałe , e aparaty Sondy zdołały si gn w najdalszy zakamarek nieba? -Tak. - Co to znaczy „najdalszy zakamarek”? - Nie jestem do ko ca pewny, czy mog przekaza ci dokładne dane. My l , e „najdalszy zakamarek” obejmuje jakie 90 procent nieba. - Lub wi cej? - Mo e wi cej... - Zastanawiam si ... - Nad czym si zastanawiasz? - Na Rotorze był taki facet, Pitt, który wszystkim kierował. - Wiemy o tym. - Tak, ale ja chyba wiem, jak on by post pił. Dałby wam troch danych z Sondy, niezbyt du o za ka dym razem, tak eby wygl dało, i przestrzega Umowy o Dost pno ci Nauki, ale bez przesady. I w momencie odlotu Rotora pozostałoby dziwnym zrz dzeniem losu troch danych, jakie 10 procent lub mniej, których nie zd ył przekaza . I wła nie 10 procent lub mniej jest wa ne. - My lisz, e tam znajduje si informacja o celu Rotora? - Mo e. - No tak, ale my nie mamy tych danych. - Macie je. - Jak to? - Przed chwil zastanawiałe si , co takiego było na fotografiach z Sondy, czego nie mo na byłoby dostrzec z Układu Słonecznego. Po co wi c marnujecie czas na to, co wam dali. Zróbcie map tej cz ci nieba, której wam nie dali, i zbadajcie t cz na własnej mapie. Zadajcie sobie pytanie, czy na waszej wszystko wygl da tak jak na hipotetycznej mapie sporz dzonej prze Sond i dlaczego. Ja przynajmniej tak bym post pił. Glos Fishera podniósł si prawie do krzyku. - Id do nich! Powiedz im, eby sprawdzili t cz nieba, której nie maj !
71
- Hokus-pokus - powiedział zamy lony Wyler. - Nie nieprawda. To całkiem proste. Znajd tylko kogo w Biurze, kto naprawd u ywa mózgu zamiast siedzie na nim, mo e uda si wam. - Zobaczymy - odpowiedział Wyler. Wyci gn ł r k do Fishera. Fisher zawył i odwrócił si plecami. Nast pnym razem Wyler pojawił si po kilku miesi cach. Fisher nie przywitał go rado nie. Był to jego dzie wolny od pracy chciał sp dzi go w spokoju na czytaniu ksi ki. Fisher nie nale ał do ludzi, którzy twierdzili, e ksi ki były dwudziestowiecznym prze ytkiem, i e obecnie liczy si wył cznie technika ogl dania. W ksi kach było co takiego - my lał – co w samym sposobie trzymania, fizycznego przewracania kartek, te, co pozwalało na pogr enie si w my lach nad przeczytanym tekstem lub nawet na drzemk , która w przypadku filmu ko czyła si po wiat niewył czonego ekranu monitora. Fisher był przzekonany, e ksi ki były bardziej cywilizowane ni holowizja. Tym bardziej irytowała go niespodziewana wizyta, która przerwała jego letarg. - O co chodzi tym razem, Garand? - zapytał, nie ukrywaj c zło ci. Wyler nie przestał u miecha si wiatowo. - Znale li my to, dokładnie tak jak powiedziałe - jego głos dobiegał zza zaci ni tych z bów. - Co znale li cie? - Fisher zdawał si nie pami ta , a potem jakby tkni ty nagłym ol nieniem dodał szybko: - Nie mów mi, e chc wiedzie niczego, czego nie powinienem wiedzie . Nie chc mie wi cej kłopotów z Biurem. - Za pó no, Krile. Potrzebuj ciebie. Sam Tanayama chce si tob zobaczy . - Kiedy? - Jak tylko tam ci dostarcz . - W takim razie powiedz mi, o co chodzi. Nie chciałbym stan przed nim nie przygotowany. - Wła nie chc to zrobi . Zbadali my ka d cz nieba, o której nie było danych z Sondy. Ci, którzy to robili, zadali sobie za twoj rad pytanie, co takiego dostrzegły kamery Sondy, czego nie mo na dostrzec z Układu Słonecznego. Najbardziej oczywist odpowiedzi było przesuni cie najbli szych gwiazd i gdy ju wbili to sobie do głów, znale li co niezwykłego, co , czego nie mogli przewidzie . - No? - Znale li bardzo ciemn gwiazd z paralaks nieco wi ksz ni sekunda łuku. - Nie jestem astronomem. Czy jest w tym co niezwykłego? - Oznacza to, e gwiazda ta znajduje si w połowie odległo ci od Alfa Centauri. - Powiedziałe „bardzo ciemn ”... - Mówi , e gwiazda znajduje si za chmur pyłu. Posłuchaj, ty nie jeste astronomem, ale twoja była ona, tak. Mo e to ona odkryła t gwiazd ? Nigdy ci o niej nie mówiła? - Nic, ani słowa - Fisher potrz sn ł przecz co głow . - Oczywi cie... -Tak?
72
- Przez te ostatnie kilka miesi cy wyczuwało si podniecenie wokół jej osoby. Ona te cz sto miewała oczy pełne łez. - Nie spytałe jej, dlaczego? - My lałem, e chodzi jej o zbli aj cy si odlot Rotora. Ona wydawała si rozradowana tym faktem, a mnie doprowadzało to do szale stwa. - Z powodu córki? Fisher kiwn ł głow . - Całe te podniecenie mogło mie jaki zwi zek z now gwiazd . Wszystko pasuje. Oczywi cie zdecydowali si na podró ze wzgl du na t gwiazd , a je li przyj , e odkryła j twoja ona, lecieli na jej gwiazd . Tłumaczy to jej zachowanie i ch wyruszenia w podró . Czy dobrze my l ? - Mo e. Trudno mi powiedzie . - W porz dku. O reszcie porozmawiasz z Tanayam . Jest zły. Nie na ciebie, ale jest zły. Pó niej tego samego dnia - tym razem nie mogło ju by adnej zwłoki - Krile Fisher znalazł si w budynku Ziemskiej Rady ledczej lub, jak nazywali j pracownicy. Biura. Kattimoro Tanayam , stoj cy na czele Biura od ponad trzydziestu lat, bardzo si postarzał ostatnimi czasy. Holografie z jego obliczem (a nie było ich zbyt wiele) pochodziły sprzed wielu lat zrobiono je wtedy, gdy włosy Tanayamy były jeszcze czarne gładkie, sylwetka wysportowana, a wyraz twarzy wiadcz cy du ym wigorze. Teraz Tanayama był siwy, lekko przygarbiony (nigdy nie był wysoki) i dosy w tły. Prawdopodobnie zbli a si - my lał Fisher - do wieku emerytalnego, je li przyj , e nie zamierza umrze podczas pełnienia obowi zków słu bowych. Jednak jego oczy jak zauwa ył Krile - były jak zawsze ywe, widruj ce niemal, od w skimi powiekami. Fisher miał troch kłopotów ze zrozumieniem Tanayamy. Angielski był najbardziej uniwersalnym ziemskim j zykiem, jednak jego wersja u ywana przez Japo czyka znacznie ró niła si od odmiany północnoameryka skiej, do której przyzwyczajony był Isher. - No tak - powiedział chłodno Tanayama - zawiodłe nas na Rotorze, Fisher. Nie było sensu dyskutowa na ten temat, a zreszt jakakolwiek dyskusja z Tanayama nie miała sensu. - Tak, dyrektorze - odpowiedział bez adnego wyrazu. - Jednak ci gle masz dla nas informacje. Fisher westchn ł cicho. - Przesłuchiwano mnie ju wiele razy. - Mówiono mi o tym, wiem. Nie pytano ci jednak o wszystko mam pytanie, na które ja, ja osobi cie chc usłysze odpowied . - Tak, dyrektorze? - Czy podczas swojego pobytu na Rotorze mogłe doj do wniosku, e przywództwo tego Osiedla nienawidzi Ziemi? Fisher uniósł brwi. - Nienawidzi? No có , było dla mnie jasne, e ludzie na Rotorze, podobnie zreszt jak i na innych Osiedlach, gardz Ziemi , brzydz si ni jako dekadenck , brutaln i pełn przemocy. Ale nienawi ? My l , e za bardzo nami pogardzaj , by czu do nas nienawi . - Mówi o przywództwie, a nie o masach.
73
- Ja równie , dyrektorze. Nie ma tam miejsca na nienawi . - W takim razie nie znajduj wytłumaczenia. - Wytłumaczenia czego, dyrektorze? - Je li wolno mi zapyta . Tanayama rzucił na niego ostre spojrzenie (dzi ki sile jego osobowo ci, trudno było zda sobie spraw z jego niewielkiego wzrostu). - Czy wiesz, e ta nowa gwiazda zmierza w naszym kierunku? Dokładnie w naszym kierunku? Zaskoczony Fisher spojrzał szybko na Wylera, lecz ten - siedz c w cieniu poza zasi giem promieni słonecznych wpadaj cych przez okno - zdawał si pogr ony we własnych my lach. Tanayama wstał i powiedział: - Sied , sied , Fisher. Ja równie usi d , je li pomo e ci to my le . Przysiadł na kraw dzi biurka, nie dotykaj c nogami podłogi. - Czy wiedziałe co o ruchu gwiazdy? - Nie, dyrektorze. W ogóle nie miałem poj cia o jej istnieniu, dopóki nie powiedział mi o tym agent Wyler. - Czy by? Na Rotorze wiedziano o gwie dzie. - Je li tak, to nikt mi o tym nie powiedział. - Twoja ona była podniecona i szcz liwa tu przed odlotem Rotora. Mówiłe o tym agentowi Wylerowi. Co było powodem? - Agent Wyler s dzi, e ona mogła odkry t gwiazd . - A mo e wiedziała o ruchu gwiazdy i cieszyła si my l o tym, co stanie si z nami. - Nie widz powodu, dla którego ta my l mogłaby jej sprawia rado , dyrektorze. Musz tak e doda , e nie mam pewno ci, czy wiedziała o ruchu gwiazdy lub w ogóle o jej istnieniu. Zgodnie z tym. co mi wiadomo, nikt na Rotorze nie wiedział o istnieniu nowej gwiazdy. Tanayama spojrzał na niego w zamy leniu. Jednocze nie drapał si w brod . - Ludzie na Rotorze - powiedział - byli wszyscy Eurosami, prawda? Oczy Fishera rozszerzyły si ze zdumienia. Dawno ju nie słyszał tej zwulgaryzowanej formy Europejczyka, a nigdy nie słyszał jej z ust funkcjonariusza rz dowego. Przypomniał sobie teraz uwag Wylera wypowiedzian krótko po tym, jak powrócił z Rotora - na temat białych jak nieg Rotorian. Pu cił j wtedy mimo uszu, jak dobroduszny sarkazm, co jednak musiało w tym by . - Nie wiem, dyrektorze - odpowiedział niech tnie. - Nie prowadziłem bada antropologicznych. Nie mam poj cia, jakie jest ich pochodzenie. - Daj spokój, Fisher. Do tego niepotrzebne s adne badania. Wystarczy wygl d. Czy przez cały swój pobyt na Rotorze zauwa yłe chocia jedn twarz Afro lub Mongo czy Hindo? Dostrzegłe kogo z ciemn karnacj ? Kogo z fałd epikantyczn ? - Dyrektorze! - wybuchn ł Fisher - zachowuje si pan jak w dwudziestym wieku! (Gdyby umiał wyrazi to ostrzej, z pewno ci uczyniłby to). Nigdy si nad tym nie zastanawiałem i nikt a Ziemi nie powinien tego robi . Dziwi si , e to akurat pan stawia takie pytania i nie s dz , by pomogły one w prawidłowej cenie reprezentowanego przez pana urz du.
74
- Agencie Fisher, nie b d cie dziecinni. - Dyrektor pogroził o cistym palcem jak gdyby udzielaj c mu nagany. – Mówi o tym, co jest. Wiem, e na Ziemi ignorujemy ró nice pomi dzy lud mi, przynajmniej na zewn trz... - Tylko na zewn trz? - zapytał poruszony Fisher. - Tylko na zewn trz - odpowiedział chłodno Tanayama. - Gdy Ziemianie zakładaj Osiedla, dziel si według ras. Pytam, po co je li nie przykładaj adnego znaczenia do ró nic rasowych. Na wszystkich Osiedlach mieszkaj jednakowi ludzie, a je li zdarzy si jaki wyj tek, ci, których jest mniej, nie czuj si zbyt dobrze przenosz si na inne Osiedla, tam gdzie ich rasa stanowi wi kszo . Czy nie tak? Fisher nie mógł zaprzeczy . Było tak, jak mówił Tanayama nikt nie kwestionował tego stanu rzeczy. - Natura ludzka - powiedział. - Nikt nie chce si wyró nia . Ka dy woli mieszka w dobrym s siedztwie. - Oczywi cie, e natura ludzka. Nikt nie chce si wyró nia , a innych nienawidzi si i pogardza nimi. - S tak e Osiedla Mo... Mongo - Fisher zaci ł si , gdy zdał obie spraw , e mo e miertelnie obrazi dyrektora - co nie było trudne w przypadku tak niebezpiecznego człowieka. Tanayama nawet nie mrugn ł. - Doskonale o tym wiem. lecz wła nie Eurosi zdominowali planet i nie mog o tym zapomnie , nieprawda ? - Inni by mo e równie nie mog tego zapomnie , maj wi c olejny powód do nienawi ci. - Jednak to Rotor uciekł z Układu Słonecznego. - Poniewa udało im si odkry hiperwspomaganie. - I polecieli na najbli sz gwiazd , o której tylko oni wiedzieli gwiazd , która zmierza w kierunku Układu, i by mo e zbli y si na tak odległo , by nas wyko czy . - Nie wiem, czy oni o tym wiedz , nie wiemy nawet, czy znaj t gwiazd . - Znaj , oczywi cie, e znaj - warkn ł Tanayama. - Odlecieli nie zadawszy sobie trudu, by nas ostrzec. - Dyrektorze, z całym szacunkiem, ale to jest nielogiczne. Je li zdecydowali si osiedli w pobli u gwiazdy, która zniszczy Układ Słoneczny po uprzednim zbli eniu si do niego, to gwiazda ta i jej system równie mo e ulec zniszczeniu. - Z łatwo ci uda im si uciec, nawet gdyby zbudowali wi cej Osiedli. My za mamy cały wiat z o mioma miliardami ludzi, których nale ałoby ewakuowa . Nie jest to zbyt proste. - Ile mamy czasu? Tanayama wzruszył ramionami. - Kilka tysi cy lat, jak mówi . - To du o. By mo e doszli do wniosku, mówi hipotetycznie oczywi cie, e nie potrzeba nas ostrzega . Trudno nie dostrzec zbli aj cej si gwiazdy. - I w momencie jej odkrycia zda sobie spraw , e zostało niewiele czasu na ewakuacj . Rotor znalazł t gwiazd zupełnie przypadkowo. My nie mieliby my poj cia o jej istnieniu, gdyby twoja ona nie zrobiła tej niedyskretnej uwagi i
75
gdyby nie twoja sugestia, całkiem dobra, eby zbada t cz nieba, która została pomini ta w materiałach przesłanych przez Sond . Rotor liczył na maksymalne opó nienie naszego odkrycia. - Po có mieliby to robi , dyrektorze? Z czystej, niczym nieumotywowanej nienawi ci? - Mieli swoje powody. A jednym z nich jest pobo ne yczenie wszystkiego najgorszego dla Układu Słonecznego z całym jego ładunkiem nie-Eurosów. A mo e chc stworzy now ludzko opart na jednorodnym pochodzeniu Eurosów, h ? Co o tym my lisz? Fisher potrz sn ł beznadziejnie głow . - Niemo liwe. Niewyobra alne. - Dlaczego wi c nas nie ostrzegli? - Mo e sami nie wiedz o ruchu gwiazdy? - To wła nie jest niemo liwe - powiedział ironicznie Tanayama l niewyobra alne. Nie znajduj adnego wytłumaczenia dla tego, o zrobili, oprócz ch ci zniszczenia nas. Lecz my tak e zajmiemy si podró ami hiperprzestrzennymi i polecimy na t now gwiazd znajdziemy ich. I nadejdzie czas wyrównania rachunków.
76
Rozdział 13 KOPUŁA Eugenia Insygna u miechn ła si z niedowierzaniem, usłyszawszy wypowied córki. Doszła do wniosku, e albo Martena oszalała, albo ona sama le słyszy. - Co powiedziała , Marleno? Co to znaczy, e lecimy na Erytro? - Poprosiłam komisarza Pitta, który obiecał mi, e to załatwi. Insygna zbladła. - Ale dlaczego? Głos Marteny wyra ał lekkie poirytowanie: - Poniewa twierdzisz, e chcesz dokona delikatnych pomiarów astronomicznych i nie mo esz zrobi tego na Rotorze. B dziesz wi c miała okazj zaj si tym na Erytro. Widz jednak, e chcesz zapyta mnie o co innego. - Zgadza si . Chodzi mi o to, dlaczego komisarz Pitt miałby obieca ci, e to załatwi. Prosiłam go o to kilka razy i zawsze odmawiał. On bardzo niech tnie zgadza si , aby ktokolwiek leciał na Erytro, z wyj tkiem paru specjalistów. - Przedstawiłam mu wszystko z nieco innej strony, mamo -Martena zawahała si przez moment. - Powiedziałam mu, e wiem, i ch tnie pozbyłby si ciebie, i e wła nie ma tak okazj . Insygna wci gn ła powietrze tak gwałtownie, e niemal si za-krztusiła i musiała odkaszln . Jej oczy zacz ły łzawi . - Jak mogła powiedzie co takiego? - Bo to jest prawda, mamo. Nie powiedziałabym tak, gdyby to nie było prawd . Słyszałam, jak rozmawiał z tob , i słyszałam to co ty mówiła o nim, i wszystko wydawało mi si tak jasne, e dziwi si , e tego nie rozumiesz. On jest zdenerwowany tob i chce, eby przestała go m czy tym... czymkolwiek go m czysz. Chyba zdajesz sobie z tego spraw . Insygna zacisn ła usta. - Wydaje mi si , kochanie, e od tej pory b d musiała po wi ci ci wi cej czasu. Martwi mnie to, e sama zaj ła si takimi sprawami. - Wiem, mamo - Marlena spu ciła wzrok. - Przepraszam. - Ci gle jednak nie rozumiem. Nie musiała wyja nia mu, e ja go denerwuj . On sam to wie. Dlaczego wi c nie wysłał mnie na Erytro, kiedy prosiłam go o to w przeszło ci? - Poniewa nie chce mie w ogóle do czynienia z Erytro, a pozbycie si ciebie nie było wystarczaj cym powodem, by przełama jego niech do planety. Tym razem jednak nie chodzi wył cznie o ciebie. Chodzi o nas: o ciebie i o mnie. Insygna pochyliła si opieraj c obydwie r ce na stole oddzielaj cym j od Marleny. - Nie, Molly... Marleno. Erytro to nie miejsce dla ciebie. Nie zostan tam na zawsze. Zrobi pomiary i wróc , a ty zostaniesz tutaj i b dziesz na mnie czeka . - Obawiam si , e nie, mamo. To oczywiste, e Pitt pozwala ci lecie , bo jest to jedyny sposób pozbycia si mnie. Zgodził si wysła ci na Erytro, poniewa powiedziałam mu, e polecimy razem, a nie zgadzał si , gdy ty sama prosiła go o to. Rozumiesz? Insygna oburzyła si .
77
- Nie, nie rozumiem. Naprawd nie rozumiem. Co ty masz z tym wspólnego? - Gdy rozmawiałam z nim, wyja niłam mu, e wiem, i chce si pozby zarówno ciebie, jak i mnie. Jego twarz zamarła, wiesz, chciał ukry to, co czuje. Wiedział, e ja rozumiem to, co my li 'z wyrazu twarzy i z innych drobiazgów i nie chciał pozwoli mi, bym odgadła jego uczucia. Tak przypuszczam. Lecz to równie jest pewn wskazówk , rozumiesz?, To tak e wiele mówi. Poza tym nie mo na ukry wszystkiego. Na przykład ruch oczu, o którym si nawet nie wie. - Odgadła wi c, e chce si pozby równie ciebie. - Gorzej. Boi si mnie. - Dlaczego miałby si ciebie ba ? - Poniewa wie, e ja wiem to, czego on nie chciałby, ebym wiedziała... - po chwili doko czyła my l z kwa n min : - Wielu ludzi to denerwuje. Insygna kiwn ła głow . - To całkiem zrozumiałe. Sprawiasz, e ludzie czuj si nadzy, nadzy psychicznie, i w ich umysłach hula zimy wiatr. Spojrzała na córk . - Czasami ja równie tak si czuj . Na dobr spraw zawsze tak si czułam w twojej obecno ci, nawet gdy była małym dzieckiem. Cz sto powtarzałam sobie, e jeste po prostu niezwykle inteli... - My l , e jestem - dodała szybko Marlena. - Tak, ale było w tym jeszcze co wi cej, chocia nie wiedziałam, co. Powiedz mi, czy chcesz o tym rozmawia ? - Z tob , tak - powiedziała Marlena, lecz w jej głosie mo na było wyczu lekkie napi cie. - W takim razie powiedz mi, dlaczego, gdy była młodsza i odkryła , e mo esz to robi , a inne dzieci nie mog , ba, nawet doro li nie mog , dlaczego wi c nie przyszła do mnie i nie powiedziała mi o tym? - Spróbowałam kiedy , lecz ty niecierpliwiła si . Nie powiedziała oczywi cie nic takiego, lecz ja wiedziałam, e była zaj ta i nie chciała słucha adnych dziecinnych bzdur. Oczy Insygny rozszerzyły si . - Czy ja nazwałam to dziecinnymi bzdurami? - Nie, nie powiedziała tego, lecz wystarczyło jak na mnie patrzyła , jak trzymała r ce. - Mimo to powinna była mi to powiedzie . - Byłam tylko małym dzieckiem. A ty była bardzo nieszcz liwa - z powodu komisarza Pitta i ojca. - Niewa ne. Czy jest jeszcze co , co chciałaby mi powiedzie ? - Jeszcze tylko jedna sprawa - powiedziała Marlena. - Gdy komisarz Pitt wyraził zgod na nasz podró , w jego głosie było co takiego, co powiedziało mi, e nie mówi wszystkiego, e co zataja. - Co to było, Marleno? - No wła nie, mamo, ja nie potrafi czyta my li, wi c nie wiem. Orientuj si wył cznie w zewn trznych formach zachowania, a to nie daje adnej pewno ci. Jednak... - Tak? - Odnosz wra enie, e to, co ukrywa, jest nieprzyjemne, mo e nawet złe.
78
Przygotowanie si do wyprawy na Erytro zaj ło Insygnie troch czasu. Nie mogła nagle rzuci wszystkiego na Rotorze i wyjecha , musiała wyda odpowiednie instrukcje, mianowa jednego ze swoich bliskich współpracowników tymczasowym naczelnym astronomem, a tak e przeprowadzi ostatnie konsultacje z Pittem, który był dziwnie niekomunikatywny w interesuj cych j sprawach. W ko cu podczas ostatniej rozmowy przed podró Insygna postanowiła zagra w otwarte karty. - Jutro jad na Erytro, jak wiesz - powiedziała. - Słucham? - podniósł głow znad ostatniego raportu, który wr czyła mu wcze niej i na który bez przerwy spogl dał, chocia była pewna, e nie czyta go. (Czy bym zaczynała stosowa niektóre sztuczki Marteny, nie wiedz c, co dalej z nimi zrobi ? -pomy lała. Nie wolno mi udawa , e rozumiem to, czego w rzeczywisto ci nie pojmuj - dodała.) - Jutro jad na Erytro, jak wiesz - powtórzyła cierpliwie. - Ju jutro? No có , wkrótce powrócisz, nie mówi wi c „ egnaj". Dbaj o siebie i potraktuj to jako wakacje. - Mam zamiar zaj si ruchem Nemezis w przestrzeni. - Tak? No có ... - wykonał r koma taki ruch, jak gdyby odsuwał co nieistotnego - jak sobie yczysz. Zmiana otoczenia to zawsze jednak wakacje, nawet gdy si pracuje. - Chciałabym podzi kowa ci za twoj zgod , Janus. - Prosiła o ni twoja córka. Wiedziała o tym? - Tak. Powiedziała mi tego samego dnia. Napominałam j , e nie miała prawa niepokoi ci . Byłe bardzo tolerancyjny w stosunku do niej. Pitt odchrz kn ł. - Jest bardzo niezwykł dziewczyn . Jej pro ba nie sprawiła mi kłopotu. Twój wyjazd jest czasowy. Zako cz obliczenia i wracaj. Ju dwukrotnie wspomina o powrocie - pomy lała. Ciekawe, co powiedziałaby na to Marlena, gdyby tu była. Co złego - tak mówiła, ale co? - Wrócimy - powiedziała bezbarwnie. - Mam nadziej , e z wiadomo ci , i Nemezis nie uczyni nikomu krzywdy za pi tysi cy lat - dodał. - Zadecyduj o tym fakty - powiedziała ponuro i wyszła. To dziwne - pomy lała Eugenia Insygna - ale znajduj si w odległo ci dwóch tysi cy lat wietlnych od miejsca, gdzie przyszłam na wiat i tylko dwukrotnie podró owałam statkiem kosmicznym na bardzo niewielk odległo : z Rotora na Ziemi i z powrotem. Mimo tego nie czuła potrzeby woja owania w przestrzeni. W przeciwie stwie do Marteny, która była motorem tej wyprawy. Marlena sama poszła do Pitta i przekonała go, aby przystał na jej dziwn form szanta u. I tylko ona była naprawd podniecona swoim niezwykłym pragnieniem wizyty na Erytro. Eugenia nie rozumiała tej potrzeby i traktowała j jako kolejny przykład wyj tkowo ci psychicznej i emocjonalnej córki. Za ka dym razem, gdy Insygna narzekała z powodu konieczno ci opuszczenia bezpiecznego, małego i wygodnego Rotora i udania si na olbrzymi Erytro - tak obc i gro n , poło on w dodatku w
79
odległo ci pełnych sze ciuset pi dziesi ciu tysi cy kilometrów (była to niemal dwukrotna odległo Rotora od Ziemi) - podniecenie Marleny przywracało jej ch do ycia. Statek, którym miały polecie , nie był ani pi kny, ani wygodny. Spełniał rol transportera. Nale ał do małej flotylli rakiet słu cych jako promy startuj ce z Erytro, walcz cych nieustraszenie z jej polem grawitacyjnym, któremu nie poddawały si równie przy l dowaniu, i wreszcie przebijaj cych si przez chmurn , wietrzn , dzik atmosfer planety. Insygna nie oczekiwała, e podró oka e si przyjemna. Przez wi ksz cz jej trwania mieli znajdowa si w stanie niewa ko ci, a dwa bite dni stanu niewa ko ci mogły ka demu da si we znaki. Głos Marleny wyrwał j z zamy lenia. - Chod , mamo, czekaj na nas. Baga ju sprawdzono, wszystko inne te . Insygna ruszyła przed siebie. Jej ostatni my l , gdy przechodziła przez luz powietrzn , było dlaczego Janus Pitt tak ch tnie si ich pozbywa. Siever Genarr rz dził wiatem tak wielkim jak Ziemia. A raczej, mówi c dokładnie, sprawował bezpo rednie rz dy nad obszarem krytym kopuł o powierzchni jednego kilometra kwadratowego, który jednak powoli si rozrastał. Reszta wiata - niemal pi set milionów kilometrów kwadratowych ziemi i mórz była niezamieszkana pomin wszy stworzenia widoczne wył cznie pod mikroskopami. Je li przyj , e rz dzi wiatem mog tylko stworzenia wiekomórkowe zamieszkuj ce na jego powierzchni, to tych kilkuset ludzi yj cych i pracuj cych na obszarze osłoni tym kopuł sprawowało władz na Erytro, a przewodził im Siever Genarr. Genarr nie był du ym m czyzn , jednak wyrazista budowa ciała nadawała mu imponuj cy wygl d. Gdy był młodszy, wydawał si starszym ni w rzeczywisto ci, teraz jednak - gdy zbli ał si do pi dziesi tki -jego wygl d i wiek dopasowały si do siebie. Miał długi nos i lekko podkr one oczy. Włosy niedawno zacz ły u siwie . Obdarzony był głosem o melodyjnej, gł bokiej barwie nylonu. (Przed laty my lał o karierze scenicznej, lecz wygl d skazywał go na granie ról charakterystycznych, gór wzi ły wi c talenty administracyjne). Swój niemal dziesi cioletni pobyt na Erytro zawdzi czał po cz ci owym talentom. Genarr był wiadkiem wszystkich stadiów rozbudowy Kopuły - od niewielkiej, trzypokojowej struktury do ekspansywnej stacji wydobywczobadawczej, jak była obecnie. Kopuła miała swoje złe strony. Niewiele ludzi zostawało tutaj na dłu ej. Przybywały i odje d ały kolejne zmiany. Prawie wszyscy przylatuj cy na Erytro traktowali swój pobyt jako zesłanie i marzyli o rychłym powrocie na Rotora. Wi kszo uwa ała, e ró owa po wiata Nemezis jest ponura i gro na, pomimo tego e wiatło wewn trz Kopuły było tak samo jasne i przyjemne jak na Rotorze. Dobr stron pobytu na Erytro, przynajmniej dla Genarra, było odsuni cie si od zam tu rotoria skiej polityki, która z ka dym rokiem wydawała si coraz bardziej skomplikowana i pozbawiona sensu. Co wi cej, Genarr cieszył si odległo ci oddzielaj c go od Janusa Pitta którego pogl dy generalnie kłóciły si z jego własnymi.
80
Pitt silnie przeciwstawiał si od samego pocz tku koncepcji budowy jakichkolwiek Osiedli na Erytro, a nawet pobytowi Rotora i orbicie wokół planety. Przegrał jednak z wol znakomitej wi kszo ci Rotorian, mimo to dopilnował, by Kopuła otrzymywała jak najmniejsze fundusze, co powa nie ograniczyło jej rozwój. Gdyby nie to, e Genarr zadbał, aby Kopuła stała si wa nym ródłem wody dla Rotora - wody znacznie ta szej, ni ta, która pochodziła z asteroidów - Pitt postarałby si o zniszczenie całego przedsi wzi cia. Ogólnie jednak zało enie całkowitego ignorowania istnienia Kopuły przez Pitta oznaczało, e komisarz rzadko mieszał si do poczyna administracyjnych Genarra, co bardzo odpowiadało temu ostatniemu. Dlatego zaskoczyła go osobista wiadomo od Pitta, informuj ca go o przybyciu dwójki Rotorian. Informacje takie przekazywano mu zazwyczaj w zwykłej poczcie. Tym razem jednak Pitt omówił spraw szczegółowo swoim zwi złym i nieznosz cym sprzeciwu głosem, a cała rozmowa była zabezpieczona tarcz d wi kochłonn . Jeszcze wi ksz niespodziank było to, e jedn z osób przybywaj cych na Erytro okazała si Eugenia Insygna. Kiedy - lata całe przed Odlotem - byli przyjaciółmi, pó niej jednak, gdy min ły szcz liwe lata studiów (Genarr wspominał je t sknie jako bardzo romantyczne), Eugenia poleciała na Ziemi , by pisa prac dyplomow i powróciła na Rotora z Ziemianinem. Rzadko j wtedy widywał - mo e raz, albo dwa razy na odległo - a pó niej po lubiła Krile Fishera. Jeszcze pó niej, gdy Eugenia i Fisher zacz li y w separacji tu przed Odlotem, Genarr był zbyt zaj ty prac - podobnie zreszt jak ona - by odnawia stare znajomo ci. Czasami jednak my lał o niej, lecz Eugenia była zbyt pogr ona w bólu, zbyt zaj ta wychowaniem córeczki, by o mielił si jej przeszkadza . I wreszcie wysłano go na Erytro, co ostatecznie zamkn ło cał spraw . Miewał co prawda urlopy, które sp dzał na Rotorze, lecz nie czuł si tam swobodnie. Pozostało mu kilka rotoria skich znajomo ci, wszystkie one jednak były do lu ne. A teraz Eugenia miała przylecie na Erytro z córk . Genarr nie umiał przypomnie sobie imienia dziewczynki, zakładaj c, e znał je kiedykolwiek. Z pewno ci nigdy jej nie widział. Córka Eugenii musi mle około pi tnastu lat i Genarr zastanawiał si z lekkim dr eniem, czy przypomina matk z okresu, gdy znali si najlepiej. Genarr rzucał ukradkowe spojrzenia przez okno swojego biura. Tak bardzo przyzwyczaił si do Kopuły, e nie potrafił patrze na ni krytycznie. Kopuła była domem dla pracuj cych tu ludzi obydwu płci, lecz samych dorosłych bez dzieci. Pracownicy zmianowi podpisuj cy kontrakt na okres kilku tygodni lub miesi cy czasami wracali na kolejn zmian , cz ciej jednak nie. Poza nim, czterema innymi osobami, które z tych czy innych powodów miały mieszka na Erytro, w Kopule nie było stałych lokatorów. Nikt nie traktował Kopuły jako swojego domu. Z konieczno ci, co prawda utrzymywano j w porz dku i czysto ci, czuło si jednak pewn niestało i tymczasowo . By mo e wynikało to z samej struktury budowli, pełnej linii prostych i łuków, płaszczyzn i okr gów, której brakowało nieregulano ci i chaosu stałych siedzib ludzkich, gdzie
81
pomieszczenia, a nawet meble, przystosowuj si do przyzwyczaje i nastrojów poszczególnych osób. Pozostawał on sam. Jego meble i pokój odzwierciedlały jednak go wewn trzn systematyczno i planowo . Mo e dlatego czuł si tak dobrze w Kopule na Erytro; jej kształty przypominały wewn trzny obraz jego ducha. Co powie na to wszystko Eugenia Insygna? (Cieszył si , e wróciła do swojego panie skiego nazwiska.) Pami tał j jako osob niezbyt uporz dkowan , lubuj c si w zaskakuj cych wzorach i wiecidełkach, pomimo tego e była astronomem. A mo e si zmieniła? Jednak czy ludzie kiedykolwiek zmieniaj si dogł bnie? A mo e odej cie Krile Fishera sprawiło, e stała si zgorzkniała, zdziwaczała... Genarr podrapał si po skroni, w miejscu gdzie jego włosy zaczynały siwie . Doszedł do wniosku, e takie rozwa ania prowadz donik d i s wył cznie strat czasu. Wkrótce zobaczy Eugeni ; wydał rozporz dzenie, aby przyprowadzono j do niego, gdy tylko przyleci.A mo e powinien wyj po ni osobi cie? Nie! Tłumaczył ju to sobie dziesi tki razy. Nie wolno mu okazywa podniecenia - osobie o jego pozycji całkowicie to nie przystoi.Lecz nie to było głównym powodem. Nie chciał wprawia jej zakłopotanie. Nie chciał tak e, eby my lała, e jest tym samym niezgrabnym i niezdarnym wielbicielem, który sromotnie zrejterował w obliczu wysokiego i przystojnego Ziemianina. Po przysi dze Krile Eugenia nawet nie rzuciła okiem na Genarra, nawet nie spojrzała na niego. Genarr skupił si na wiadomo ci od Janusa Pitta - suchej i zwartej jak wszystko, co pisał, obdarzonej trudnym do zdefiniowania poczuciem władzy, wykluczaj cym jak kolwiek form sprzeciwu. Dopiero teraz zauwa ył, e Pitt bardzo ostro wyra a si nie o matce, lecz o córce. Zaciekawiło go pewne zdanie komisarza, w którym ten domagał si od niego wyra enia zgody na opuszczenie Kopuły przez córk , gdyby przyszło jej do głowy zbadanie powierzchni planety. Ale dlaczego? I oto ona. Starsza o czterna cie lat od czasu Odlotu. I dwadzie cia lat od czasów młodo ci, z epoki przed Krile od dnia gdy wybrali si na spacer do Obszaru Farm C, gdzie wspi li si do poziomu małego ci enia, w którym miała si , widz c jak usiłuje wykona salto i l duje płasko na brzuchu. (Mógł wtedy łatwo zrobi sobie krzywd , bo chocia wa ył mniej, jego masa, a co za tym idzie inercja, pozostała taka sama. Na szcz cie nie doszło do takiego poni enia.) Eugenia wygl dała starzej, nie była jednak grubsza, a jej włosy - mimo e krótsze i proste - były bardziej naturalne i tak samo ciemnobr zowe. Gdy zbli ała si do niego z u miechem na twarzy, poczuł e zdradzieckie serce zaczyna bi szybciej. Wyci gn ła obydwie r ce, które natychmiast uchwycił. - Siever - powiedziała - zdradziłam ci i tak mi wstyd. - Zdradziła mnie, Eugenio? O czym ty mówisz? Rzeczywi cie, o czym mówiła? Chyba nie o mał e stwie z Krile. - Powinnam była my le o tobie codziennie - odpowiedziała. - Powinnam była wysyła do ciebie wiadomo ci, informowa ci o nowych wydarzeniach, nalega na odwiedziny.
82
- I zamiast tego nigdy o mnie nie my lała ! - O nie, nie jestem taka zła. Czasami my lałam o tobie. Tak naprawd nigdy ci nie zapomniałam. Nie wolno ci tak my le . Jednak moja pami o tobie nigdy nie zamieniła si w konkretne działanie. Genarr kiwn ł głow . Co miał powiedzie ? - Wiem, e była zaj ta. A ja tutaj... Co z oczu, to i z serca. - Nie mów tak. Prawie si nie zmieniłe , Sieverze. - Na tym wła nie polega przewaga starego wygl du w wieku lat dwudziestu. Po prostu przestajesz si zmienia . Upływa czas, a ty ci gle wygl dasz tak samo staro. I wszystko jest jak dawniej. - Przesta , Sieverze. Jeste zbyt okrutny dla siebie i na pewno liczysz na to, e kobieta o mi kkim sercu we mie ci w obron . Wszystko jak dawniej! - A gdzie twoja córka, Eugenio? Powiedziano mi, e przyleci z tob . - Przyleciała, mo esz by pewny. Wyobra a sobie, e Erytro jest rajem - nie mam poj cia dlaczego. Poszła do naszej kwatery, eby przygotowa j i rozpakowa nasze rzeczy. To wła nie taka młoda osoba: powa na, odpowiedzialna, praktyczna, obowi zkowa. Posiada wszystkie te cechy, które kto kiedy nazwał w mojej obecno ci trudnymi do kochania. Genarr roze miał si . - Dobrze to znam. Gdyby wiedziała, jak bardzo kiedy stadem si kultywowa chocia jedn czaruj c wad . I nigdy mi si nie udawało. - No có , wydaje mi si , e z wiekiem coraz bardziej potrzebne s owe trudne do kochania cechy, zamiast czaruj cych ułomno ci. Dlaczego zdecydowałe si na stały pobyt na Erytro, Siever? Zdaj sobie spraw , e kto musi administrowa Kopuł , lecz nie jeste chyba jedyn osob na Rotorze, która nadaje si do tej pracy. - W rzeczy samej, czasami lubi my le , e tak - odpowiedział. W pewnym sensie podoba mi si tutaj, poza tym sp dzam wakacje na Rotorze. - I nigdy mnie nie odwiedziłe ... - To, e ja miałem wakacje, nie oznaczało, e ty była wolna. Podejrzewam, e była znacznie bardziej zaj ta ode mnie. Nie miała chyba zbyt du o czasu dla siebie odk d odkryła Nemezis. Jestem jednak rozczarowany - chciałem pozna twoj córk . - Poznasz. Nazywa si Marlena. Ja ci gle mówi na ni Molly, ona jednak nie zgadza si na to imi . W wieku pi tnastu lat stała si wyj tkowo nietolerancyjna i nalega, by zwraca si do niej pełnym imieniem. Spotkasz j , nie obawiaj si . Mówi c prawd nie chciałam, aby towarzyszyła nam przy pierwszym spotkaniu. nie mogliby my wspomina starych czasów w jej obecno ci. - Czy chcesz wspomina . Eugenio? - Niektóre rzeczy... Genarr zawahał si . - Przykro mi, e Krile nie przył czył si do nas. U miech Insygny stał si nienaturalny. - Niektóre rzeczy, Sieverze - odwróciła si , podeszła do okna i zacz ła wygl da na zewn trz. - To bardzo ciekawe miejsce, nawiasem mówi c. To, co zobaczyłam do tej pory, sprawia imponuj ce wra enie. Jasne o wietlenie.
83
Prawdziwe ulice. Spore budynki. A na Rotorze prawie nie mówi si i nie wspomina Kopuły. Ile ludzi mieszka tu i pracuje? - To zale y. Mamy okresy wyt onego wysiłku i okresy zastoju. Kiedy było tu prawie dziewi ciuset ludzi. Obecnie jest pi set szesnastu. Znamy ka dego z obecnych, a nie jest to łatwe, bo ludzie zmieniaj si ka dego dnia. - Z wyj tkiem ciebie. - I kilku innych. - Lecz po co Kopuła, Sieverze? Atmosfera Erytro nadaje si do oddychania. Genarr wysun ł doln warg i po raz pierwszy nie patrzył jej w oczy. - Nadaje si do oddychania, ale nie jest zbyt przyjemna. Poziom wiatła tak e jest nieodpowiedni. Gdy wyjdziesz poza Kopuł zaleje ci ró owe wiatło, zmieniaj ce si w pomara czowe, gdy Nemezis jest wysoko na niebie. Co prawda wiatło jest wystarczaj co jasne, mo na w nim czyta , niemniej jednak nie wygl da naturalnie. Nemezis w ogóle nie wygl da naturalnie. Jest zbyt du a i wi kszo ludzi uwa a, e stanowi jakie zagro enie, e to czerwone wiatło oznacza gniew - l w zwi zku z tym cz sto mamy tutaj depresje. Zreszt Nemezis rzeczywi cie jest w pewnym sensie niebezpieczn : poniewa nie jest o lepiaj co jasna, ludzie wpatruj si w ni szukaj c plam. A podczerwie niezbyt dobrze wpływa na siatkówk . Wszyscy, którzy wychodz , musz wi c nosi specjalne hełmy - mi dzy innymi z tego powodu. - A wi c Kopuła jest raczej struktur do zatrzymywania normalnego wiatła, ni do ochrony przed wpływem rodowiska zewn trznego? - Tak, nie filtrujemy nawet powietrza. Woda i powietrze w Kopule pochodz z naturalnych zasobów planety. Oczywi cie chronimy si przed czym , co jest na zewn trz - dodał Genarr. - Chronimy si przed prokariotami, wiesz, tymi małymi, niebiesko-zielonymi komórkami. Insygna kiwn ła głow w zamy leniu. Obecno prokariotów wyja niała pochodzenie tlenu znajduj cego si w powietrzu. Na Erytro było ycie - i to wszechogarniaj ce ycie - co prawda mikroskopijnej natury, podobne do najprostszych form jednokomórkowych z Układu Słonecznego. - Czy rzeczywi cie s to prokarioty? - zapytała. - Wiem, e s tak nazywane, ale nazwa ta odnosi si do ziemskich bakterii. czy to s bakterie? - Je li mo na porówna je z czymkolwiek, co znamy z Układu tanecznego, to byłyby to cyjanobakterie fotosyntezuj ce. Masz racj , zadaj c to pytanie. One nie s naszymi cyjanobakteriami. Posiadaj nukleoproteiny, lecz o strukturze całkowicie odmiennej i tej, która dominuje po ród naszych form ycia. Posiadaj tak e co w rodzaju chlorofilu, jednak bez magnezu, i jest to chlorofil pracuj cy w podczerwieni, tak wi c komórki s bezbarwne, a nie zielone jak nasze. Maj inne enzymy, minerały ladowe w innych proporcjach. Mimo tego, ich zewn trzny wygl d bardzo zbli ony jest do ziemskich komórek, st d nazywa si je prokariotami. Rozumiem, e biolodzy sugeruj nazw „erytrota", jednak dla laików, takich jak ja czy ty prokarioty s wystarczaj co dobre. - Czy mo na przyj , e s równie wystarczaj co wydajne, gdy spadła na nie odpowiedzialno za tlen w atmosferze?
84
- Bezwzgl dnie. Nic innego nie tłumaczy pochodzenia tlenu. Przy okazji, Eugenio, jeste astronomem: jakie s naj wie sze wie ci o starej Nemezis? Insygna wzruszyła ramionami. - Czerwone karły s niemal nie miertelne. Nemezis mo e by tak stara jak Wszech wiat i ma przed sob kolejne sto miliardów lat, przez które nie zmieni si w sposób zauwa alny. Jedyna rzecz, jaka nam pozostała, to ocena zawarto ci rzadkich pierwiastków tworz cych jej struktur . Przypuszczalnie, je li jest to gwiazda pierwszej generacji i nie zacz ła z niczym innym oprócz wodoru helu, to jej wiek wynosi ponad dziesi miliardów lat, czyli dwa, trzy wi cej ni naszego Sło ca. - W takim razie Erytro ma równie dziesi miliardów lat. - Oczywi cie. System gwiezdny formuje si od razu w cało ci, a nie po kawałku. Dlaczego pytasz? - Wydaje mi si dziwne, e przez dziesi miliardów lat ycie nie rozwin ło si poza stadium prokariotów. - Nie s dz , eby to było dziwne, Sieverze. Na Ziemi, w okresie pomi dzy dwoma a trzema miliardami lat od momentu pojawienia si ycia, miało ono wył cznie form prokariotów. Tutaj, na Erytro koncentracja energii w wietle słonecznym jest znacznie mniejsza ni na Ziemi. A energia jest niezb dna do powstania bardziej zło onych form ycia. Omawiali my ten problem dosy cz sto na Rotorze. - Z pewno ci - powiedział Genarr. - Do nas jednak nie docieraj echa waszych dyskusji. Podejrzewam, e za bardzo zaprz taj nas lokalne obowi zki i problemy, chocia sprawa prokariotów stała si kwesti ogóln . - Je li ju o to chodzi - odpowiedziała Insygna - my równie nie słyszymy zbyt wiele na temat Kopuły. - Tak, chyba si specjalizujemy. Poza tym tak naprawd nie dzieje si tutaj nic wielkiego, Eugenio. Jest to tylko warsztat i wiadomo ci z niego gin pod naporem wydarze na Rotorze. Wszyscy mówi teraz o budowie nowych Osiedli. Chcesz si przenie do jednego z nich? - Nigdy. Jestem Rotoriank i mam zamiar ni zosta . Nie zgodziłabym si nawet na przylot tutaj - nie bierz tego do siebie -gdyby nie astronomiczna konieczno . Musz poczyni kilka obserwacji na bazie stabilniejszej ni Rotor. - Tak, Pitt informował mnie o tym. Polecił mi okaza ci maksymaln pomoc. - To dobrze. Wierz , e mi pomo esz. Wspomniałe wcze niej, e Kopuła chroni przed prokariotami - czy całkowicie? Czy woda nadaje si do picia? - Oczywi cie - odpowiedział Genarr - przecie my j pijemy. Wewn trz Kopuły nie ma prokariotów. Pobierana przez nas woda, jak zreszt wszystko, co pobieramy z zewn trz, poddawana jest promieniowaniu ultrafioletowemu, które niszczy prokarioty w przeci gu sekund. Fotony fal krótkich znajduj ce si w promieniowaniu s zbyt energetyczne dla stworzonek i niszcz wszystkie kluczowe komponenty komórek. A nawet gdyby kilka z nich dostało si tutaj, nie s one szkodliwe ani truj ce, o ile wiemy. Testowali my je na zwierz tach. - To du a ulga. - Tak, ale jest to bro obosieczna. Nasze własne mikroorganizmy nie mog konkurowa z prokariotami z Erytro w ich naturalnym rodowisku. Gdy w
85
próbkach gleby z Erytro umie cili my nasze własne kolonie bakterii, nie udało im si rozrosn rozmno y . - A co z ro linami wielokomórkowymi? - Próbowali my, ale z bardzo miernymi rezultatami. Win ponosi tu jako wiatła z Nemezis, poniewa wewn trz Kopuły ro liny rozwijaj si normalnie w glebie z Erytro i w wodzie z Erytro. Meldowali my o tym Rotorowi, ale w tpi czy informacja dotarła do opinii publicznej. Tak jak mówiłem. Rotor nie interesuje si Kopuł . A ju z pewno ci nie interesuje si nami straszny Pitt. A przecie tylko on liczy si na Rotorze, nieprawda ? Genarr wypowiedział ostatni kwesti z u miechem, lecz był o u miech wymuszony. (Co powiedziałaby na to Marlena - zastanawiała si Insygna). - Pitt nie jest straszny - powiedziała. - Czasami jest m cz cy, i to zupełnie co innego. Wiesz co, Sieverze, kiedy byli my młodzi, zawsze wydawało mi si , e którego dnia zostaniesz komisarzem. Byłe bardzo bystry... - Byłem? - Ci gle jeste . Ale wtedy interesowałe si polityk , miałe tyle pomysłów. Słuchałam ci jak oczarowana. Pod niektórymi wzgl dami byłby lepszym komisarzem ni Janus. Słuchałby , co mowi ludzie. Nie wymagałby od nich absolutnego podporz dkowania si własnej woli. - I wła nie dlatego byłbym bardzo złym komisarzem. Widzisz, a nie mam adnych konkretnych celów w yciu. Pragn tylko robi to, co wydaje mi si po yteczne w danej chwili, maj c nadziej , e to, co robi , wykonuj zno nie. Pitt natomiast wie, czego chce i osi ga to za wszelk cen . - le go oceniasz, Sieverze. Rzeczywi cie ma bardzo sprecyzowane pogl dy, lecz jest tak e rozs dnym człowiekiem. - Oczywi cie, Eugenio. Jego rozs dek jest du ym talentem. Cokolwiek przedsi bierze, zawsze ma wspaniałe, całkowicie logiczne, i przy tym niezwykle ludzkie, wytłumaczenie. Potrafi znale je w dowolnym momencie, a jest przy tym tak szczery, e przekonuje nawet siebie. Jestem pewny, e je li kiedykolwiek miała z nim do czynienia, to wiesz, jak potrafi przekonywa do rzeczy, których pocz tkowo nie ma si ochoty robi . Pitt nie wydaje rozkazów, nie grozi - on tylko cierpliwie przedstawia logiczne argumenty. - No có ... - powiedziała słabo Insygna. - Widz , e spotkała si z jego zdrowym rozs dkiem - dodali sardonicznie Genarr. - Wiesz zatem, jak powinien wygl da dobry komisarz. Niekoniecznie dobry człowiek, lecz dobry komisarz. - Nie posuwałabym si do twierdzenia, e nie jest on dobrym człowiekiem, Sieverze - powiedziała Insygna kr c c głow . - No có , nie mówmy o tym. Chciałbym spotka twoj córk - Genarr wstał. - Czy mog odwiedzi was po obiedzie? - To byłoby wspaniałe - powiedziała Insygna. Spogl dał na ni z lekkim u miechem. Eugenia chciała wspomina , a jego pierwsz reakcj była uwaga na temat jej m a. Zmroził j tym. Westchn ł ci ko. Ci gle posiadał t niezwykł umiej tno niszczenia swoich własnych szans. Eugenia Insygna powiedziała do córki:
86
- Nazywa si Siever Genarr i nale y zwraca si do niego „dowódco", poniewa stoi na czele Kopuły Erytro. - Oczywi cie, mamo. Je li ma taki tytuł, to b d go u ywała. - I nie chc , eby wprawiała go zakłopotanie... - Nie zrobi tego. - Zrobisz, i to bardzo łatwo, Marleno. Wiesz o tym. Przyjmij jego wypowiedzi bez poprawiania ich na gruncie j zyka jego ciała. Prosz ! Był moim dobrym znajomym na studiach i troch pó niej. I chocia jest tutaj od dziesi ciu lat i nie widziałam si z nim przez cały ten czas, ci gle jest moim dobrym znajomym. - W takim razie był chyba twoim chłopakiem. - No przecie o to wła nie ci prosz - powiedziała Insygna. - Nie chc , eby przygl dała mu si i mówiła, co naprawd my li, s dzi, czy czuje. A je li ju o to chodzi, to nie był moim chłopakiem, a z pewno ci nie byli my kochankami. Byli my wył cznie przyjaciółmi, lubili my si -jak to przyjaciele..., a potem gdy twój ojciec... - I uwa aj na to, co mówisz o komisarzu, je li pojawi si ten temat. Wydaje mi si , e dowódca Genarr nie ufa komisarzowi... Marlena obdarzyła matk jednym ze swoich rzadkich u miechów. - Czy studiowała pod wiadomie zachowanie dowódcy Sievera? To, o czym mówisz, wygl da mi na wi cej ni tylko wra enia. - Insygna zaprzeczyła ruchem głowy. - Widzisz! Nie potrafisz przesta nawet na chwil . W porz dku, Erytro nie s wra enia. Genarr powiedział mi, e nie ufa komisarzowi. Wiesz zreszt dodała jakby do siebie - e mo e mie powody... Odwróciła si do Marleny i powiedziała bardzo dobitnie: - Pozwolisz, e powtórz , Marleno: mo esz przygl da si dowódcy i bada jego zachowanie, ale nie mów mu o tym! Powiedz mi! Rozumiesz! - S dzisz, e jest jakie niebezpiecze stwo, mamo? - Nie wiem. - A ja wiem - powiedziała zupełnie normalnie Marlena. - Domy liłam si , gdy komisarz Pitt wyraził zgod na nasz podró . Nie wiem natomiast, na czym ono polega. Widz c Marlen po raz pierwszy, Siever Genarr prze ył szok, tym wi kszy, e dziewczyna spogl dała na niego z powa nym wyrazem twarzy, który mówił, e zdaje sobie spraw z zaskoczenia, i tak e z przyczyn, które je wywołały. Zdumiał go fakt, e Marlena w najmniejszym stopniu nie przypominała matki - nie było w niej nic z urody Eugenii, z wdzi ku Eugenii, z uroku Eugenii. I tylko te wielkie, jasne oczy o widruj cym spojrzeniu - lecz one tak e nie nale ały do Eugenii. Oczy były jedynym ulepszeniem w stosunku do matki, reszta była gorsza. Wkrótce jednak Genarr zrewidował swoje pierwsze wra enie. Przyszedł do Eugenii w porze herbaty i deseru. Marlena zachowywała si nienagannie. Całkiem jak dama i w dodatku bardzo inteligentna. O czym to mówiła Eugenia? O cechach trudnych do kochania? Nie jest tak le. Wydawało mu si , e dziewczyna pragnie miło ci a do bólu - jak wszyscy zwykli ludzie, jak on. Poczuł nagl fal sympatii i współczucia. Po chwili powiedział: - Eugenio, zastanawiam si , czy mógłbym porozmawia z Marlen sam na sam.
87
- Jaki konkretny powód? - zapytała Insygna sil c si na nie zobowi zuj cy ton. - No có , to przecie Marlena rozmawiała z komisarzem Pittem i przekonała go, aby zezwolił wam na przylot tutaj. Jako dowódca Kopuły jestem w znacznym stopniu uzale niony od tego, co mówi i robi komisarz i chciałbym dowiedzie si nieco wi cej o tym spotkaniu. S dz , e Marlena b dzie mniej skr powana, je li porozmawiamy w cztery oczy. Genarr przygl dał si wychodz cej Insygnie, a nast pnie zwrócił si do Marleny, która siedziała teraz w du ym fotelu w k cie pokoju, zagubiona niemal w jego mi kkich poduszkach. Jej r ce były swobodnie splecione, a wspaniałe oczy spogl dały ponuro na Genarra. Genarr zacz ł lekkim tonem: - Twoja matka była nieco zdenerwowana zostawiaj c mnie z tob tutaj. Czy ty tak e si denerwujesz? - Nie - odpowiedziała Marlena. - A je li mama rzeczywi cie denerwowała si , to raczej z pa skiego powodu ni z mojego. - Z mojego powodu? Dlaczego? - Uwa a, e mog powiedzie co , co pana obrazi. - A mo esz, Marleno? - Nie zrobi tego umy lnie, dowódco, a przynajmniej spróbuj . - Jestem przekonany, e uda ci si . Czy wiesz, dlaczego chc z tob rozmawia ? - Powiedział pan mamie, e pragnie pan dowiedzie si czego na temat mojego spotkania z komisarzem Pittem. To prawda, ale chce pan tak e przekona si . jaka jestem? Genarr zmarszczył lekko brwi. - Naturalnie chciałbym pozna ci lepiej. - To nie o to chodzi - powiedziała szybko Marlena. - W takim razie o co chodzi? Marlena odwróciła wzrok. - Przepraszam, dowódco. - Za co przepraszasz? Skrzywiła si nieszcz liwie i nie powiedziała nic. - Posłuchaj, Marleno - powiedział mi kko Genarr - co jest nie tak. Musz wiedzie , co? Chc , eby my porozmawiali uczciwie. Je li matka kazała ci uwa a na to, co mówisz, zapomnij o tym. Je li dała ci do zrozumienia, e jestem wra liwy i łatwo si obra am, zapomnij o tym tak e. W rzeczy samej, rozkazuj ci rozmawia ze mn swobodnie i nie martwi si tym, czy mnie obra asz czy, nie. Musisz zastosowa si do mojego rozkazu, poniewa jestem dowódc Kopuły Erytro. Marlena roze miała si nagle. - Naprawd chce pan wiedzie , jaka jestem? - Oczywi cie. - Poniewa zastanawia si pan, jak to si stało, e wygl dam tak jak wygl dam, b d c córk swojej matki. Oczy Genarra rozszerzyły si ze zdumienia. - Nigdy nie powiedziałem czego takiego.
88
- Nie musiał pan. Jest pan starym przyjacielem mojej mamy. Tyle mi powiedziała. Lecz pan j kocha i jeszcze to panu nie przeszło, i dlatego oczekiwał pan, e b d wygl dała tak jak ona w młodo ci, i kiedy zobaczył mnie pan po raz pierwszy, skrzywił si pan i cofn ł na mój widok. - Naprawd ? Zauwa yła to? - Był to ledwo widoczny gest, poniewa jest pan dobrze wychowany i starał si pan go ukry , niemniej jednak zauwa yłam to. I to dosy łatwo. A potem spojrzał pan na mam i znowu na minie. No i jeszcze ton pa skiego głosu, gdy odezwał si pan po raz pierwszy do mnie. Wszystko było jasne. My lał pan, e w ogóle nie przypominam matki i był pan rozczarowany. Genarr oparł si o por cz krzesła i powiedział: - To niesamowite. Na twarzy Marleny odmalowało si zadowolenie. - Teraz wierzy pan w to, co mówi , dowódco. Teraz pan wierzy. Nie jest pan obra ony. Nie czuje si pan skr powany. Czuje si pan szcz liwy. Jest pan pierwszy, naprawd pierwszy. Nawet moja mama tego nie lubi. - Lubi czy nie lubi, to nie ma w tym wypadku wi kszego znaczenia. Jest to absolutnie niewa ne, gdy ma si do czynienia z czym tak niezwykłym. Od jak dawna potrafisz odczytywa j zyk ciała, Marleno? - Od zawsze, ale z czasem stałam si w tym lepsza. My l , e ka dy umiałby to robi , gdyby tylko patrzył i wyci gał wnioski. - Niezupełnie, Marleno. To nie takie proste, jak ci si wydaje. I mówisz, e kocham twoj matk . - Nie mam co do tego adnych w tpliwo ci, dowódco. Gdy jest pan obok niej, zdradza si pan z ka dym spojrzeniem, ka dym słowem, ka dym gestem. - Czy my lisz, e ona to zauwa a? - Podejrzewa, e pan j kocha, ale nie chce tego. Genarr odwrócił wzrok. - Nigdy nie chciała. - Z powodu ojca. - Wiem. Martena zawahała si . - Ale chyba nie ma racji. Gdyby mogła zobaczy pana tak, jak ja teraz widz ... - Ale niestety nie mo e. Natomiast jestem bardzo szcz liwy, e ty mo esz. Jeste pi kna. Marlena zaczerwieniła si , a potem powiedziała szybko: - Pan wierzy w to, co mówi? - Oczywi cie, e tak. - Ale... - Nie mog ci okłamywa , prawda? Nie b d nawet próbował. Twoja twarz nie jest pi kna. Twoje ciało nie jest pi kne. Lecz ty jeste pi kna, a to liczy si najbardziej. I ty wiesz najlepiej, e wierz w to, co mówi . - Wiem - powiedziała Marlena u miechaj c si z takim wyrazem szcz cia na twarzy, e naprawd wygl dała pi knie. Genarr tak e si u miechn ł. - Czy teraz mo emy porozmawia o komisarzu? Jest to dla mnie tym bardziej wa ne, poniewa przekonałem si , e jeste niezwykle sprytn młod osob . Mo emy?
89
Marlena klasn ła lekko w r ce, u miechn ła si z przesadn skromno ci i powiedziała: - Mo emy, wujku Sieverze. Nie masz nic przeciwko temu, ebym tak ci nazywała? - Absolutnie nic. Czuj si dumny z tego powodu. A teraz, powiedz mi o komisarzu. Przysłał mi instrukcj , w której nakazuje mi udzielenia wszelkiej pomocy twojej matce. Mam udost pni jej nasze wszystkie instrumenty astronomiczne. Jak s dzisz, dlaczego? - Mama chce dokona precyzyjnych pomiarów ruchu Nemezis w stosunku do gwiazd, a Rotor jest zbyt niestabilny do prowadzenia takich bada , natomiast Erytro doskonale si nadaje. - Czy ten projekt pojawił si niedawno?! - Nie, wujku Sieverze. Mówiła mi, e od dawna próbuje zgromadzi niezb dne dane. - Dlaczego wi c nie zdecydowała si wcze niej na przyjazd? - Prosiła o to komisarza Pitta, lecz on odmawiał. - Dlaczego zgodził si tym razem? - Poniewa chciał si jej pozby . - Tak, jestem pewny, je li przychodziła do niego ze swoimi problemami astronomicznymi. Lecz musiał mie jej dosy dawno, dlaczego wysłał j teraz? Martena zni yła głos. - Chciał si pozby mnie.
90
Rozdział 14 POŁÓW Od Odlotu min ło pi lat. Krile Fisher nie mógł w to uwierzy - dla niego Odlot był dawniej, niesko czenie dawno. Rotor to me była przeszło , było to zupełnie inne ycie, ycie, na które spogl dał teraz ze wzrastaj cym niedowierzaniem. Czy naprawd tam mieszkał? Miał on ? Dobrze pami tał tylko córk . Lecz nawet te wspomnienia uległy pomieszaniu, poniewa wydawało mu si , e pami ta j jako nastolatk . - Przez ostatnie trzy lata - odk d Ziemia odkryła S siedni Gwiazd prowadził bardzo gor czkowy tryb ycia, co nie wpływało dodatnio na jego problemy. Odwiedził siedem ró nych Osiedli. Wszystkie Osiedla zamieszkiwali Osadnicy o jego kolorze skóry, mówi cy mniej wi cej w tym samym j zyku i o podobnej orientacji kulturowej. (Na tym polegała przewaga Ziemi. Biuro mogło wysła agenta dowolnej rasy i o dowolnej orientacji kulturowej do dowolnego Osiedla). Oczywi cie istniały granice wtopienia si w ycie Osiedla. Na zewn trz mógł nie wyró nia si niczym specjalnym, mimo to posiadał swój specyficzny, ziemski sposób mówienia, nie potrafił przystosowa si szybko do zmian ci enia, a co za tym idzie, brak mu było wdzi ku i lekko ci w rejonach o niskim ci eniu. W ka dym Osiedlu, które odwiedził, zdradzał si na dziesi tki sposobów. Mieszka cy Osiedli zawsze odsuwali si od niego, mimo e przeszedł kwarantann i testy medyczne zanim wpuszczono go do wewn trz. W ka dym z Osiedli przebywał nie dłu ej ni kilka dni lub tygodni. Tym razem nie oczekiwano od niego, e zostanie gdzie na stałe lub, co gorsza, zało y rodzin , tak jak miało to miejsce na Rotorze. Lecz gra na Rotorze toczyła si o hiperwspomaganie, teraz natomiast Biuro szukało rzeczy o mniejszym znaczeniu, i mo e po prostu wysyłano go w mniej istotnych misjach. Od trzech miesi cy był znowu na Ziemi. Nikt nie mówił o przydzielaniu mu nowego zadania, a jemu te specjalnie na tym nie zale ało. M czyło go to ci głe przystosowywanie si , dopasowywanie, udawanie, e jest turyst . I oto ponownie pojawił si Garand Wyler - stary przyjaciel i współpracownik - który równie niedawno powrócił z własnego Osiedla i wpatrywał si teraz w niego zm czonymi oczyma. I wietle lampy błysn ła ciemna skóra na dłoni Wylera, gdy ten w chał własn r k , a potem pozwolił jej opa . Fisher u miechn ł si półg bkiem. Znał ten gest - sam robił tak wiele razy. Ka de Osiedle miało swój własny, charakterystyczny zapach, zwi zany z uprawianymi na nim ro linami, stosowymi przyprawami, produkowanymi rodkami toaletowymi, nie mówi c ju o całej maszynerii i odpowiednich smarach. Przebywaj c na miejscu, człowiek szybko przyzwyczajał si do zapachu Osiedla, jednak po powrocie na Ziemi istniał on jako co wyra nie odr bnego. Nie pomagały k piele, pranie odzie y - nawet je li inni nie zauwa yli zapachu, wyczuwało si go samemu. - Witaj w domu - powiedział Fisher. - Jak tym razem miewa si twoje Osiedle?
91
- Jak zwykle okropnie. Staruszek Tanayama ma racj . Wszystkie Osiedla najbardziej obawiaj si i nienawidz ró norodno ci. Nie chc adnych ró nic w wygl dzie, upodobaniach, sposobach na ycie. Dobieraj si pod wzgl dem jednorodno ci i pogardzaj wszystkim innym. - Masz racj - powiedział Fisher. - To niedobrze. - Wyra asz si bardzo eufemistycznie - dodał Wyler. – „Niedobrze”. „Och, stłukłem talerz. Och, niedobrze!” A mówimy o ludzko ci. Mówimy o długiej walce, jak prowadzi Ziemia, by wszyscy yli razem, bez wzgl du na wygl d czy kultur . Oczywi cie nie wszystko nam si udało, ale pomy l, co było jeszcze sto lat mu... Teraz mamy raj. No, a gdy nadarza si szansa wyruszenia kosmos, odkładamy to wszystko na bok i sami pakujemy si redniowiecze. A ty mówisz „niedobrze”. Niezła reakcja na co , co jest tragedi ludzk . - Zgadzam si z tob - powiedział Fisher. - Ale dopóki nie wska esz mi praktycznej drogi rozwi zania tego problemu, jakie znaczenie maj moje elokwentne zakl cia? Byłe w Akrumie, prawda? - Tak - odpowiedział Wyler. - Wiedzieli o S siedniej Gwie dzie? - Oczywi cie. Z tego co wiem, wiadomo o niej dotarła ju do ka dego Osiedla. - Byli zainteresowani? - Ani troch . Po co? Maj tysi ce lat. Zanim S siednia Gwiazda znajdzie si w pobli u i zanim oka e si , czy rzeczywi cie jest gro na - co nie jest takie pewne odlecie . Podziwiaj Rotora i tylko czekaj na okazj , by samemu zawsze zd uda si w drog . Mówił dalej: - Wszyscy odlec , a my b dziemy załatwieni. Jak mamy zbudowa wystarczaj co du o Osiedli dla miliardów ludzi i wysła je w przestrze ? - Mówisz jak Tanayama. ciganie si z nimi, karanie ich czy wreszcie niszczenie nie doprowadzi nas do niczego dobrego. Ci gle b dziemy w tym samym miejscu i ci gle b dziemy załatwieni. A zreszt czy byłoby nam lepiej, gdyby wszyscy zachowali si jak grzeczne dzieci i zdecydowali si na stani cie twarz w twarz z Gwiazd , razem z nami? - Widz , e specjalnie si tym nie przejmujesz, Krile. w przeciwie stwie do Tanayamy, a ja jestem po jego stronie. Tanayama przej ł si tak bardzo, e gotów jest rozerwa Galaktyk na strz py, je li zapewni mu to nasze własne hiperwspomaganie. Chce dogoni Rotora i zdmuchn go z przestrzeni kosmicznej, lecz nawet je li nie pomo e nam to w niczym, to i tak potrzebujemy hiperwspomagania, by ewakuowa tyle ludzi z Ziemi, ile si da, je li oka e si to konieczne. Tak wi c. to co robi Tanayama jest słuszne, nawet je li robi to ze złych pobudek. - Przypu my w takim razie, e mamy ju hiperwspomaganie i nagle okazuje si , e ze wzgl du na czas i mo liwo ci uda nam si ewakuowa tylko miliard ludzi. Kto dokona wyboru? I co stanie si je li ludzie odpowiedzialni za wybór b d ratowa tylko sobie podobnych? Wyler chrz kn ł. - Nie warto o tym my le .
92
- Nie warto - zgodził si Fisher. - Cieszmy si , e b dziemy martwi, gdy wszystko si zacznie. - Je li ju o to chodzi - powiedział Wyler przyciszonym głosem - to co wła nie si zacz ło. Podejrzewam, e mamy ju hiperwspomaganie, a je li nie, to brakuje nam bardzo niewiele. Fisher postanowił zachowa si cynicznie. - Jak na to wpadłe ? Sny? Intuicja? - Nie. Znam kobiet , której siostra zna kogo z zespołu Starego. Wystarczy ci? - Oczywi cie, e nie. Czekam na wi cej. - Nie wolno mi. Posłuchaj, Krile, jestem twoim przyjacielem. Wiesz, e pomogłem ci odzyska twoje poprzednie stanowisko w Biurze. Krile kiwn ł głow . - Wiem i doceniam to. Próbowałem nawet zrewan owa si od czasu do czasu. - Zrobiłe to i ja to równie doceniam. Posłuchaj, mam zamiar przekaza ci informacj , która zakwalifikowana jest jako tajna, a która mo e by dla ciebie wa na i przydatna. Czy gotów jeste przyj moje warunki i nie wyda mnie? - Zawsze do usług. - Wiesz oczywi cie, czym si zajmowali my. Fisher odpowiedział „tak”. Było to kolejne głupie pytanie retoryczne, na które nie mo na było udzieli innej odpowiedzi. Od pi ciu lat agenci Biura (od trzech lat z Fisherem wł cznie) przetrz sali mietniska informacyjne Osiedli. Grzebali w odpadach. Ka de Osiedle pracowało nad hiperwspomaganiem podobnie jak Ziemia, odk d tylko rozeszła si wiadomo , e Rotor dopi ł celu i wreszcie to udowodnił, opuszczaj c Układ Słoneczny. Prawdopodobnie wi kszo Osiedli, a mo e nawet wszystkie, dostały fragmenty tego, nad czym pracował Rotor. Zgodnie Umow o Powszechnej Dost pno ci Nauki, wszystkie te fragmenty powinno poło y si na stole i uło y z nich cało , która mogła oznacza hiperwspomaganie dla ka dego. Nikt jednak nie odwa ył si zaproponowa takiego rozwi zania. Trudno było przewidzie , jakie po yteczne odkrycia mog wi za si z pracami nad hiperwspomaganiem, i adne z Osiedli nie traciło nadziei, e wygra ze wszystkimi w tej dziedzinie, zdobywaj c tym samym pozycj lidera. Ka de działało wi c na własn r k z tym, co miało - je li miało cokolwiek - a adne z nich nie miało wystarczaj co du o. Ziemia natomiast dzi ki rozbudowanej Ziemskiej Radzie ledczej przygl dała si wszystkim Osiedlom bez wyj tku. Ziemia prowadziła połów, a Fisher był jednym z rybaków. Wyler zacz ł mówi bardzo powoli: - Zebrali my wszystko, co mamy do kupy i wydaje mi si , e to wystarczy. B dziemy mieli podró e z hiperwspomaganiem. My l , e polecimy na S siedni Gwiazd . Nie chciałby wzi udziału w tej wyprawie? - Po co miałbym bra w niej udział, Garand? Je li w ogóle dojdzie do tej podró y, w co w tpi . - Jestem pewien, e dojdzie. Nie mog zdradzi ci ródła, ale mo esz wierzy mi na słowo, naprawd . Oczywi cie, e chciałby tam polecie . Mógłby zobaczy si z on , a je li nie z ni , to z dzieckiem.
93
Fisher poruszył si niespokojnie. Wydawało mu si , e połow swojego ycia sp dził na próbach zapomnienia o tych oczach. Martena ma teraz sze lat, mówi cichym, stanowczym głosem -jak Rosanna. Widzi poprzez ludzi - jak Rosanna. - Mówisz bzdury, Garand - powiedział. - Nawet gdyby doszło do takiego lotu, dlaczego mieliby mnie zabra ? Wzi liby specjalistów z tej czy innej dziedziny. Poza tym Stary dopilnuje, ebym nie znalazł si w pobli u. Pozwolił mi wróci do Biura i przydzielił mi nawet zadania, ale nie zapomina o niepowodzeniach, a ja zawiodłem go na Rotorze. - Tak, ale wła nie o to chodzi. Dlatego jeste specjalist . Je li ma zamiar rozprawi si z Rotorem, jak mógłby nie uwzgl dni jedynego Ziemianina, który mieszkał tam przez cztery lata? Kto lepiej od ciebie rozumie Rotora i kto lepiej od ciebie wie, jak si z nim dogada ? Popro o spotkanie. Wyka mu to czarno na białym, ale pami taj, e nie wiesz nic o hiperwspomaganiu. Mów tylko o mo liwo ciach, u ywaj trybu przypuszczaj cego. I nie wci gaj mnie w to w aden sposób. Ja równie nic nie wiem. Fisher zmarszczył czoło w zamy leniu. Czy to mo liwe? Bał si nawet mie nadziej . Nast pnego dnia, gdy Fisher ci gle zastanawiał si nad ryzykiem zwi zanym z pro b o spotkanie »z Tanayam , decyzja została podj ta bez jego udziału. Wezwano go. Zwykły agent rzadko bywa wzywany przez dyrektora. Jest wielu zast pców zajmuj cych si agentami. A je li ju do zwykłego agenta zostanie skierowane wezwanie do Starego, zawsze oznacza to złe wie ci. Krile Fisher z ponur rezygnacj przygotował si na otrzymanie skierowania na stanowisko inspektora w fabryce nawozów. Tanayam spojrzał na niego zza biurka. Przez ostatnie trzy lata, które upłyn ły od odkrycia S siedniej Gwiazdy, Fisher widywał dyrektora bardzo rzadko i niezwykle krótko, jednak nie zauwa ył adnych zmian w wygl dzie Japo czyka. Tanayam był jak zwykle mały i pokr cony, i trudno było wyobrazi sobie, co jeszcze mo e ulec zmianie w jego postawie. Nie zmieniła si tak e ostro jego spojrzenia ani ponury grymas na ustach. Niewykluczone, e miał na sobie to samo ubranie, które nosił przed trzema laty. Nie wypadało pyta . Powitał go ten sam ostry, zgrzytliwy głos, jednak zaskoczył go ton: wydawało si to nieprawdopodobne, ale w wietle ostatnich wydarze astronomicznych, Tanayam miał zamiar udzieli mu pochwały. - Fisher, dobrze si spisałe . Chc , eby usłyszał to ode mnie - powiedział Tanayam swoim dziwnym, mimo to miłym dla ucha planetarnym angielskim. Fisher stoj c przed dyrektorem (nie poproszono go, by usiadł) usiłował powstrzyma u miech zadowolenia. - Nie mog zorganizowa ci wi ta pa stwowego z tej okazji - powiedział Tanayam - ani parady laserowej czy holograficznej procesji. Nie pozwala na to natura naszej pracy. Mog ci tylko pogratulowa . - To mi wystarczy, dyrektorze - odpowiedział Fisher. - Dzi kuj panu. Tanayam spogl dał na niego swoimi w skimi oczami. W ko cu powiedział: - Czy to wszystko, co chcesz mi zakomunikowa ? adnych pyta ? - Przypuszczam, dyrektorze, e powie mi pan to, co powinienem wiedzie .
94
- Jeste agentem, zdolnym agentem. Czy znalazłe co dla siebie? - Nic, dyrektorze. Nie szukam niczego oprócz tego, co przewiduj instrukcje. Tanayama kiwn ł głow . - Prawidłowa odpowied , lecz mnie interesuj nieprawidłowe odpowiedzi. Na co wpadłe ? - Jest pan zadowolony ze mnie, dyrektorze. Tłumacz to sobie w ten sposób, e by mo e udało mi si dostarczy jakie po yteczne dla pana informacje. - Po yteczne pod jakim wzgl dem? - S dz , e nie ma nic bardziej po ytecznego dla pana, ni technologia hiperwspomagania. Tanayama otworzył usta i powiedział cicho „Ah-h-h.” - I co dalej? Zakładaj c, e jest tak jak mówisz, co mamy robi dalej? - Polecie do S siedniej Gwiazdy. Odnale Rotora. - I nic poza tym? To wszystko, co mamy zrobi ? Nie patrzysz dalej w przyszło ? W tym momencie Fisher postanowił zagra va banque. Kolejna okazja mo e si nie zdarzy . - Jest jeszcze co . Kiedy pierwszy ziemski statek opu ci Układ Słoneczny, za pomoc hiperwspomagania, ja b d na jego pokładzie. Zanim jeszcze doko czył to zdanie, wiedział, e przegrał -a przynajmniej nie dane było mu wygra . Twarz Tanayamy pociemniała. - Siadaj! - wypowiedziane to było ostrym, rozkazuj cym tonem. Fisher usłyszał d wi k zbli aj cego si krzesła, którego prymitywny skomputeryzowany silnik zareagował na słowa Tanayamy. Usiadł, nie sprawdziwszy nawet, czy krzesło rzeczywi cie stoi za nim. Nie chciał obrazi Tanayamy niepotrzebnym gestem, a przynajmniej nie w tej chwili. - Dlaczego chcesz by na pokładzie statku? - zapytał dyrektor. Fisher z trudem panował nad swoim głosem. - Mam on na Rotorze. - on , któr opu ciłe przed pi cioma laty. S dzisz, e powita ci z otwartymi ramionami? - Mam tak e dziecko, dyrektorze. - Dziewczynk , która miała rok, gdy odjechałe . Czy my lisz, e ona pami ta o ojcu? e ty w ogóle j obchodzisz? Fisher milczał. Sam wielokrotnie zadawał sobie te pytania. Tanayama odczekał jeszcze chwil , a pó niej dodał: - Nie b dzie lotu na S siedni Gwiazd . Nie b dzie statku, który mógłby ci zabra . Fisher ponownie powstrzymał grymas zaskoczenia. - Prosz o wybaczenie, dyrektorze. Nie powiedział pan, e mamy hiperwspomaganie. Powiedział pan „Zakładaj c, e jest tak jak mówisz...” Powinienem był zwróci uwag na dobór słów. - Tak, powiniene był. Zawsze nale y to robi . Niemniej jednak, mamy hiperwspomaganie. Mo emy porusza si w przestrzeni tak jak zrobił to Rotor. A przynajmniej b dziemy mogli, gdy zbudujemy statek o odpowiedniej konstrukcji i w pełni sprawny, co zajmie nam jakie rok lub dwa. A co potem? Czy powa nie sugerujesz lot ku S siedniej Gwie dzie?
95
- Jest to jaka opcja, dyrektorze - powiedział ostro nie Fisher. - Całkowicie nieprzydatna. My l, człowieku! S siednia Gwiazda znajduje si w odległo ci ponad dwóch lat wietlnych. Bez wzgl du na to, jak zr cznie uda si posłu y hiperwspomaganiem. lot zajmie nam wi cej ni dwa lata. Nasi teoretycy przewiduj , te pomimo tego, i hiperwspomaganie pozwala statkowi na osi ganie szybko ci wi kszej od szybko ci wiatła przez krótkie okresy czasu - im wi ksza szybko , tym krótszy okres - to rezultat ko cowy jest taki, e statek nie osi gnie adnego punktu w przestrzeni szybciej, ni zrobiłby to promie wietlny, gdyby statek i promie wyruszyły z tego samego punktu pocz tkowego. - Je li tak jest... - Je li tak jest, to oznacza to, e musiałby przebywa na małej powierzchni z tymi samymi lud mi przez ponad dwa lata. Czy s dzisz, e wytrzymałby ? Wiesz doskonale, e małe statki nigdy nie podró owały daleko. My za potrzebujemy Osiedla - struktury wystarczaj co du ej, by zapewni rozs dne rodowisko da pasa erów, jak Rotor. Ile czasu zajmie nam budowa Osiedla? - Trudno mi powiedzie , dyrektorze. - Dziesi lat? Zakładaj c, e wszystko pójdzie zgodnie z planem i nie zdarz si adne opó nienia czy nieszcz cia. Pami taj, e nie budowali my Osiedli od ponad stu lat. Wszystkie nowe Osiedla zostały skonstruowane przez inne Osiedla. Je li nagle rozpoczniemy prace konstrukcyjne, zwrócimy na siebie uwag wszystkich istniej cych ju Osiedli, a tego chcemy unikn . I wreszcie, gdy zbudujemy ju nasze Osiedle, wyposa ymy je w hiperwspomaganie i wy lemy w ponad dwuletni podró ku S siedniej Gwie dzie, co stanie si po przylocie na miejsce? Nasze Osiedle b dzie łatwym celem do zniszczenia, je li Rotor ma statki wojenne, a z pewno ci b dzie miał. Rotor b dzie miał wi cej statków wojennych ni nasze podró uj ce Osiedle. Oni s ju na miejscu od trzech lat i b d tam jeszcze dwana cie zanim my si dostaniemy. Gdy tylko nas zobacz , rozwal Osiedle w drobny pył. - W takim razie, dyrektorze... - Koniec zgadywania, agencie Fisher. W takim razie musimy dysponowa rzeczywistym no nikiem hiperprzestrzennym, który zapewni nam przenoszenie si na dowoln odległo w dowolnie krótkim okresie czasu. - Prosz o wybaczenie, dyrektorze, ale czy to jest mo liwe? Nawet w teorii? - Nie nasz rol jest decydowanie o tym. Potrzebujemy naukowców, którzy zajm si t spraw , a niestety nie mamy ich. Ju od ponad stu lat najwi ksze umysły ziemskie przenosz si do Osiedli. Musimy zawróci ten odpływ. Dokonamy inwazji Osiedli - oczywi cie nie dosłownie - i przekonamy najlepszych fizyków i in ynierów, by wrócili na Ziemi . Mo emy im wiele zaoferowa , ale trzeba to zrobi ostro nie. Nie mo emy działa zbyt otwarcie, rozumiesz, bo inne Osiedla mog nas uprzedzi . Tak. a teraz... Przerwał i przyjrzał si uwa nie Fisherowi. Fisher poruszył si niespokojnie i powiedział: - Tak. dyrektorze? - Mam na oku pewnego fizyka, T. A. Wendel. Mówi mi, e to najlepszy hiperspecjalista w całym Układzie Słonecznym...
96
- Hiperspecjali ci odkryli na Rotorze hiperwspomaganie - Fisher nie mógł powstrzyma si przed nadaniem swojemu głosowi pewnej oschło ci. Tanayama zignorował to. - Odkrycia dokonywane s dzi ki szcz liwym zbiegom okoliczno ci powiedział. - Mniej zdolni mog wyrwa si do przodu, podczas gdy geniusze ci gle badaj podstawy. Cz sto zdarzało si tak w historii. Poza tym, jak si w ko cu okazało. Rotor dysponował jedynie hiperwspomaganiem, nap dem daj cym szybko wiatła. A ja chc mie nap d przewy szaj cy szybko wiatła, znacznie przewy szaj cy szybko wiatła. I chc Wendel. - Chce pan, ebym go sprowadził? - J . To kobieta. Tessa Anita Wendel z Adelii. - Ach tak? - Dlatego chcemy, eby ty wykonał to zadanie. Kobiety... -Tanayama wydawał si rozbawiony, chocia nie wiadczył o tym jego wyraz twarzy - ...nie potrafi ci si oprze . Fisher przyj ł to z kamienn twarz . - Pozwol sobie nie zgodzi si z t opini , dyrektorze. Nigdy ni si tak nie wydawało i nadal mi si tak nie wydaje. - Raporty twierdz co innego, a zreszt to nie ma znaczenia. Wendel jest kobiet w rednim wieku, ma ponad czterdzie ci lat. dwukrotnie rozwiedziona. Nie powiniene mie z ni kłopotów. - Mówi c szczerze, panie dyrektorze, zadanie to jest dla mnie niesmaczne. Czy w tych warunkach mógłby przyj je jaki inny agent? - Ale ja chc ciebie. Je li obawiasz si , e straciłe swój nieodparty urok i umiej tno ci nawi zywania romansów, i e odejdziesz j z odraz na twarzy i skrzywionym nosem, to pozwól, e co ci przypomn , agencie Fisher. Zawiodłe nas na Rotorze, lecz twoja praca po powrocie cz ciowo zrekompensowała te straty. Masz szans zrekompensowa je całkowicie. Je li jednak nie sprowadzisz tej kobiety, zawiedziesz nas o wiele bardziej ni na rotorze i nic nie zdoła zrekompensowa tej pora ki. Nie chc by w swych poczynaniach kierował si wył cznie strachem, powiem ci wi c co jeszcze: sprowad nam Wendel, a kiedy zbudujemy statek superluminarny i wyruszymy ku S siedniej Gwie dzie, ty znajdziesz si na jego pokładzie, je li b dziesz sobie yczył. - Postaram si nie zawie - powiedział Fisher. - I zrobiłbym tak bez wzgl du na strach czy spodziewan nagrod . - Wspaniała odpowied ! - powiedział Tanayama, pozwalaj c sobie na lekki u miech. - Potrafisz si znale . Fisher wyszedł zdaj c sobie spraw , e wysłano go na najwa niejszy połów w jego yciu.
97
Rozdział 15 PLAGA Eugenia Insygna u miechn ła si do Genarra przy deserze. - Prowadzicie tu przyjemne ycie. Genarr odwzajemnił u miech. - Przyjemne, lecz nieco klaustrofobiczne. Mieszkamy na olbrzymim wiecie, lecz nasze ycie ogranicza si do Kopuły. A ludzie nie zd aj wrosn . Gdy spotykam kogo interesuj cego, egnamy si ju po kilku miesi cach. A w ogóle czasu, chocia to wszyscy tutaj w Kopule nudz si przez wi ksz cz prawdopodobnie to ja jestem najwi kszym nudziarzem. Wasz przylot nadaje si na czołówk dzienników holowizyjnych, nawet gdyby cie nie były sob . Ale poniewa to wła nie wy... - Pochlebca - przerwała mu smutnym głosem Insygna. Genarr chrz kn ł. - Marlena zwróciła ml uwag , dla mojego własnego dobra, e nie uporała si jeszcze całkiem... Insygna nagle zmieniła temat. - Nie zauwa yłam wiwatów na nasz cze w holowizji. Genarr poddał si . - To była taka figura słowna. Planujemy jednak małe przyj cie na jutrzejszy wieczór, na którym zostaniesz formalnie przedstawiona i ka dy b dzie miał okazj ci pozna . - I oplotkowa mój wygl d, ubiór i ka dy drobiazg znany na mój temat. - Jestem tego pewny. Lecz zaprosili my tak e Marlen , a to oznacza, jak przypuszczam, e b dziesz wiedziała o nas wiele wi cej ni my o tobie. Poza tym twoje informacje b d bardziej wiarygodne. Insygna wygl dała na zaniepokojon . - Czy Marlena wygłupiała si ? - Chodzi ci o to, czy odczytywała j zyk mojego ciała? Tak. pszepani. - Mówiłam jej, eby tego nie robiła. - Nie s dz , aby mogła nad tym zapanowa . - Masz racj . Nie mo e. Ale prosiłam j , by nie mówiła ci o tym. Rozumiem jednak, e poinformowała ci . - O tak. Wydałem jej taki rozkaz. Jako dowódca. - No có . Przykro mi. Wiem, e jest to denerwuj ce. - Wcale nie. Nie dla mnie. Musisz to zrozumie , Eugenio. Lubi twoj córk . Bardzo j lubi . Wydaje mi si , e miała okropne ycie b d c kim , kto za du o wie i kogo nikt nie lubi. To, e posiada owe wszystkie wspomniane przez ciebie trudne do kochania cechy, jest niemal cudem. - Ostrzegam ci . Genarr: ona ci wyko czy. A ma dopiero pi tna cie lat. - Jest chyba taka prawidłowo - powiedział Genarr - która sprawia, e matki nigdy nie pami taj swoich własnych pi tnastu lat. Zdaje si , e Marlena wspomniała co o jakim chłopcu, a wiesz przecie , e ból nie spełnionej miło ci jest taki sam w wieku pi tnastu lat, jak i wtedy gdy ma si tych lat dwadzie cia pi , a mo e nawet wi cej. Chocia bior c pod uwag twój wygl d, na pewno nigdy nie miała takich problemów w jej wieku.
98
Pami taj tak e, e Marlena jest w szczególnie złej sytuacji. Wie, e jest brzydka i wie, e jest inteligentna. Czuje, e inteligencja to znacznie wi cej ni zwykła uroda, a z drugiej strony wie, e tak nie jest, miota si wi c i w cieka, chocia zdaje sobie spraw , e to niczego nie zmieni. - No, Sieverze - powiedziała Insygna. staraj c si zachowa lekki ton wyrosłe na niezłego psychologa. - Wcale nie. Jest to jedyna rzecz, jak rozumiem. Sam przez to przeszedłem. - Ach tak... - Insygna wydawała si zagubiona. - W porz dku, Eugenio. Wcale nie mam zamiaru litowa si nad sob . Nie chc tak e, aby ty litowała si nad biednym, złamanym sercem, którym nie jestem. Mam czterdzie ci dziewi lat, a nie pi tna cie, i pogodziłem si z sob . Gdybym był przystojny i głupi, kiedy miałem pi tna cie lat czy dwadzie cia jeden - a wtedy bardzo mi na tym zale ało - to teraz z pewno ci nie byłbym ju przystojny, natomiast głupi w dalszym ci gu. W efekcie wyszedłem na swoje i tak samo b dzie z Marlen , je li... je li nic si nie stanie. - Co to ma znaczy , Sieverze? - Marlen powiedziała mi, e rozmawiała z naszym przyjacielem Pittem. I e celowo wyprowadziła go z równowagi po to, by wysłał ci na Erytro i j razem z tob . - Nie podoba mi si to - powiedziała Insygna. - Nie chodzi mi o manipulowanie Pittem, poniewa nie s dz , aby mo na było nim tak łatwo manipulowa , ale o sam zamiar. Marlen zbli a si do punktu, w którym - wedle jej mniemania mo na kierowa lud mi niczym lalkami poci ganymi za sznurki, a to sprowadzi a ni powa ne kłopoty. - Eugenio, nie chciałbym ci straszy , ale wydaje mi si , e Marlena ju w tej chwili ma powa ne kłopoty. A przynajmniej tak si wydaje Pittowi. - Co ty mówisz Sieverze? To niemo liwe. Pitt ma swoje uprzedzenia i niekiedy bywa niezno ny, ale nie jest m ciwy. Jak e mógłby skrzywdzi nastoletni dziewczyn tylko dlatego, e prowadziła z nim swoje głupie gierki. Obiad dobiegł ko ca, lecz wiatło w eleganckiej kwaterze Gearra w dalszym ci gu było przyciemnione. Ku zaskoczeniu Insygny, Genarr pochylił si i przekr cił kontakt uruchamiaj cy tarcz d wi kochłonn . - Sekrety, Sieverze? - zapytała z wymuszonym miechem. - Tak, Eugenio. Musz znowu zabawi si w psychologa. Nie znasz Pitta tak dobrze jak ja. Wyobra sobie, e kiedy o mieliłem si współzawodniczy z nim i dlatego jestem tu, gdzie jestem. Chciał si mnie pozby . Jednak w moim przypadku zadowolił si zesłaniem. W przypadku Marleny mo e by inaczej. Jeszcze jeden wymuszony miech. - Przesta Sieverze. Co ty opowiadasz? - Posłuchaj i postaraj si zrozumie . Pitt jest tajemniczy. Czuje awersj do tych, którzy przejrzeli jego zamiary. Posuwa si tajemnymi szlakami ci gn c innych, nie wiadomych za sob - daje mu to poczucie władzy. - Mo e masz racj . Trzymał w sekrecie odkrycie Nemezis, wymusił na mnie dochowanie tajemnicy. - Ma wiele sekretów, wi cej ni mo e nam si wydawa . I oto pojawia si Marlena, przed któr nie mo na ukry prawdziwych motywów i my li. Nikt tego
99
nie lubi, a ju najmniej Pitt. Postanawia wi c wysła j tutaj i ciebie razem z ni , poniewa nie mo e wysła jej samej. - W porz dku. I co z tego? - Nie s dzisz chyba, e Pitt pragnie jej powrotu? Kiedykolwiek? - To paranoja, Sieverze. Nie twierdzisz chyba, e Pitt ma zamiar skazywa j na wieczne zesłanie. - W pewien sposób tak. Widzisz Eugenio, nie znasz pocz tku historii Kopuły tak jak ja czy Pitt i niewiele osób poza nami. Wiesz, e Pitt lubuje si w tajemnicach - dotyczy to tak e Kopuły. Nie wiesz natomiast, dlaczego pozostajemy w Kopule i nie kolonizujemy Erytro. - Tłumaczyłe mi to. wiatło... - Tak brzmi oficjalna wersja, Eugenio. wiatło! Do wiatła mo na si przyzwyczai . A pomy l, co jeszcze mamy: wiat o normalnej grawitacji, nadaj c si do oddychania atmosfer , przyjemne temperatury, cykle pogodowe podobne do ziemskich, adnych form ycia oprócz prokariotów, które nie s niebezpieczne. I mimo to nie usiłujemy skolonizowa tego wiata, nawet w ograniczony sposób. - No wi c dlaczego? - W pocz tkowym okresie istnienia Kopuły ludzie swobodnie poruszali si na zewn trz. Nie było adnych ogranicze , co do powietrza czy wody. -Tak? - I niektórzy z nich zachorowali. Psychicznie. Chronicznie. Nie, nie wpadali w szał, ale... brali rozbrat z rzeczywisto ci . Niektórym z czasem si polepszyło, ale aden z nich - wedle tego, co wiem - nie wyzdrowiał całkowicie. Choroba nie jest zaka na i zaj to si nimi po cichu na Rotorze. Eugenia oburzyła si . - Sieverze, czy ty to zmy lasz? Nie słyszałam o tym ani słowa! - Przypominam ci jeszcze raz, e Pitt lubuje si w tajemnicach. Nie było to nic, o czym musiałaby wiedzie . Twój wydział nie zajmował si tym. Ja natomiast musiałem wiedzie , poniewa przysłano mnie tu po to, abym si tym zaj ł. Gdyby mi si nie powiodło, musieliby my na zawsze opu ci Erytro, a wszyscy baliby si i byliby niezadowoleni. Po chwili ciszy, Genarr zacz ł od nowa: - Nie powinienem ci tego mówi . Naruszam w pewnym sensie tajemnic słu bow . Jednak dla dobra Marleny... Na twarzy Eugenii pojawiła si gł boka obawa. - Czy sugerujesz, e Pitt... - Sugeruj , e Pitt mógł liczy na to, e u Marteny rozwinie si symptom tego, co nazywamy „plag erytroiczn ". Ta choroba nie zabija. Nie wygl da nawet jak zwykła choroba, wprowadza natomiast niezwykły nieład w mózgu, co w przypadku Marteny mogłoby oznacza pozbawienie jej tego nadzwyczajnego daru - a o to chodzi Pittowi. -To potworne, Sieverze. Niewyobra alne. eby nara a dziecko... - Nie mówi , e tak si stanie, Eugenio. To, e Pitt tego chce, wcale nie znaczy, e musi to dosta . Gdy obj łem dowództwo nad Kopuł , wprowadziłem drastyczne metody zaradcze. Nie wychodzimy na zewn trz, a je li ju , to ubrani
100
w odpowiednie skafandry ochronne. Nie przebywamy na otwartej przestrzeni dłu ej ni jest to konieczne. Ulepszyłem tak e procesy filtracyjne w samej Kopule. Od tego czasu mieli my tylko dwa przypadki choroby i to dosy lekkie. - Lecz co wywołuje t chorob , Siever? Genarr za miał si krótko, urywanie. - Nie wiemy. I to jest wła nie najgorsze. Nie mo emy ju bardziej zaostrzy naszych rodków ochronnych. Dokładne badania eksperymenty potwierdziły tez , e ani w powietrzu, ani w wodzie nie ma nic, co mogłoby wywoła chorob . Dotyczy to równie gleby - mamy przecie gleb w Kopule, nie mo emy oddzieli si od niej. Mamy tak e powietrze i wod - odpowiednio przefiltrowane. A z drugiej strony jest wiele ludzi, którzy oddychali zwykłym powietrzem Erytro, pili surow wod i s zdrowi, bez adnych konsekwencji. - W takim razie to musz by prokarioty. - Niemo liwe. Chc c nie chc c wszyscy zjadamy je lub wdychamy. Eksperymentowali my na zwierz tach. Bez rezultatu. Poza tym gdyby były to prokarioty plaga musiałaby by zara liwa, a nie jest. Eksperymentowali my tak e z promieniowaniem Nemezis, lecz ono równie jest nieszkodliwe. Co wi cej, kiedy mieli my jeden przypadek - tylko jeden - zachorowania osoby, która nigdy nie opuszczała Kopuły. To wszystko jest bardzo tajemnicze. - Masz jakie teorie? - Ja? Nie. Jestem po prostu zadowolony, e udało nam si powstrzyma t chorob . Dopóki jednak nie poznamy przyczyn Plagi, nigdy nie b dziemy mie pewno ci, czy nie zacznie si ona ponownie. Była co prawda pewna sugestia... -Jaka? - Przedstawił mi j psycholog, ja za przekazałem j dalej Pittowi. Otó psycholog ten twierdził, e ci, którzy zachorowali, obdarzeni byli wi ksz wyobra ni od tych, którzy zachowali zdrowie. Inaczej mówi c, bardziej podatni na chorob s ludzie o niezwykłej psychice, bardziej inteligentni, twórczy, nieprzeci tni. Psycholog uwa ał, e bez wzgl du na przyczyn choroby, odporno wybitnych umysłów jest mniejsza, łatwiejsza do przełamania. - Czy s dzisz, e miał racj ? - Nie wiem. Problem polega na tym, e nie ma adnych innych wyró ników. Chorowali ludzie obydwu płci - niemal po równo – bez wzgl du na wiek, wykształcenie czy cechy fizyczne. Oczywi cie ofiary Plagi stanowi mał próbk tak, e trudno tutaj mówi o przekonuj cej statystyce. Pitt doszedł do wniosku, e powinni my trzyma si teorii psychologa i w ostatnich latach przysyła mi samych nudziarzy, co prawda inteligentnych, ale niezbyt błyskotliwych. Takich jak ja sam. Jestem przykładem całkowitej odporno ci na Plag - zwykły umysł, prawda? - Przesta Sieverze, nie jeste ... - Z drugiej strony - powiedział Genarr nie czekaj c na koniec protestów Insygny - wydaje mi si , e umysł Marleny jest bardzo nieprzeci tny. - O tak - dodała Eugenia - widz , do czego zmierzasz. - Mo liwe wi c, e kiedy Pitt przekonał si o jej uzdolnieniach i zdał sobie spraw , e chce lecie na Erytro, ol niła go my l, e wyra aj c zgod na jej
101
pro b mo e pozby si kogo , kto od samego pocz tku wydał mu si niebezpieczny. - W takim razie powinny my natychmiast wraca ... na Rotora. - Tak, ale jestem pewien, e Pitt zabroni wam, przynajmniej na razie. B dzie nalegał, e twoje pomiary s absolutnie niezb dne i musz zosta zako czone, a nie b dziesz mogła u y argumentu Plagi. Je li tylko wspomnisz o niej, ka e zbada ci psychiatrom. Proponuj wi c, eby dokonała tych pomiarów tak szybko jak si da, a my zajmiemy si Marlena. Na razie mamy spokój z Plag , a sugestia, e zapadaj na ni niezwykłe umysły jest tylko... sugesti i niczym wi cej. Nie ma rzeczywistych powodów do obaw. Mo emy ochroni Marlen i zrobi Pitta w konia, Rozumiesz? Insygna wpatrywała si w Genarra nie widz c go, a jej oł dek zamienił si w mocno ci ni ty w zeł.
102
Rozdział 16 HIPERPRZESTRZE Adelia była bardzo przyjemnym Osiedlem, znacznie przyjemniejszym od Rotora. Krile Fisher odwiedził ju sze innych Osiedli oprócz Rotora i wszystkie były znacznie przyjemniejsze od niego. (Przez chwil zastanawiał si nad list nazw i westchn ł: Osiedli było siedem, a nie sze - pomału zaczynał si gubi . By mo e za du o od niego wymagano).Jednak bez wzgl du na liczb , Adelia była najprzyjemniejszym Osiedlem, jakie odwiedził. Nie chodziło tu tylko o wymiar materialny - Rotor na przykład był jednym ze starszych Osiedli i zdołał wypracowa sobie nawet własne tradycje. Na Adelii wszystko było doskonale zorganizowane, ka dy dobrze znał swoje miejsce, cieszył si tym, co robił, i wsz dzie czuło si rado z osi ganych sukcesów. Tessa, Tessa Anita Wendel. mieszkała na Adelii. Krile nie zabrał si jeszcze do wykonywania zadania - by mo e za bardzo przej ł si opini Tanayamy, wedle którego adna kobieta nie mogła mu si oprze . Zdawał sobie spraw , e Tanayama artował lub nie zdołał opanowa sarkazmu, mimo to - niemal wbrew swej woli - bardzo wolno zabierał si do powierzonej mu misji. Kolejne fiasko wygl dałoby podwójnie le w oczach kogo , kto wierzył -a mo e tylko udawał, e wierzył - i Krile potrafi dawa sobie rad z kobietami. Zobaczył j po raz pierwszy dopiero po dwóch tygodniach od zamieszkania na Adelii. Zawsze zdumiewał go fakt, z jak łatwo ci przychodziło mu wy ledzenie dowolnej osoby na ka dym z odwiedzanych przez niego Osiedli. Mimo lat sp dzonych na Rotorze, ci gle nie mógł przywykn do niewielkiej powierzchni Osiedli, małej liczby mieszka ców i tego, e wszyscy znali si nawzajem Bie tylko w grupach społecznych, lecz ogólnie. i Gdy w ko cu j zobaczył. Tessa Anita Wendel zrobiła na nim raczej imponuj ce wra enie. Tanayama opisał j jako kobiet w rednim wieku, po dwóch rozwodach - mówi c to wykrzywił swoje starcze usta jak gdyby starał si podkre li , e zadanie stoj ce przed Fisherem nie b dzie nale ało do przyjemnych - co sprawiło, te obraz Tessy nie wygl dał zach caj co. Jawiła mu si jako despotyczna baba o grubej twarzy - nie wykluczał nerwowego tiku pojawiaj cego si na jej obliczu - z bardzo jednoznacznym stosunkiem do m czyzn, co mogło oznacza tylko cynizm i po danie. Prawdziwa Tessa była zupełnie inna - bior c oczywi cie pod uwag odległo , z jakiej j obserwował. Pani Wendel była niemal ego wzrostu, brunetka o opadaj cych na ramiona włosach. Wygl dała na bardzo yw i cz sto si u miechała - to wiedział na pewno. Ubierała si niezbyt wyszukanie, staraj c si unika zb dnych ozdób. Była szczupła, a jej figura w zadziwiaj cy sposób zachowała młodzie czy wygl d. Fisher zastanawiał si , dlaczego rozwiodła si a dwa razy. Przyszło mu do głowy, e m owie znudzili si jej - a nie odwrotnie - chocia doskonale wiedział, e w wi kszo ci przypadków rozwodzono si z powodu niezgodno ci charakterów.
103
Fisher zacz ł przemy liwa nad zaaran owaniem ich spotkania, chodziło tu o znalezienie odpowiedniego wydarzenia lub imprezy, na której obydwoje mogliby by obecni. Jego ziemskie pochodzenie stanowiło pewn trudno , jednak w ka dym Osiedlu działali ludzie, którzy za odpowiedni opłat podejmowali si „wstrzelenia agenta” - jak nazywano t procedur . I w ko cu nadszedł ten moment, gdy pani Wendel i Fisher stan li twarz w twarz. Przygl dała mu si uwa nie, jej wzrok omiótł cał jego sylwetk z góry do dołu i z dołu do góry. A potem nadeszło nieuniknione: - Jest pan Ziemianinem, panie Fisher, czy nie tak? - Owszem jestem, pani doktor, i bardzo tego ałuj , je li sprawia to pani przykro . - Nie sprawia mi to przykro ci. Zakładam, e został pan dekontaminowany. - Rzeczywi cie, omal nie umarłem. - Dlaczegó wi c zdecydował si pan na tak bolesny proces i przybył tutaj? Fisher nie patrzył na ni wprost, wiedział jednak wystarczaj co du o, by móc oceni efekt, jaki wywołaj jego słowa: - Poniewa powiedziano mi, e kobiety z Adelii słyn z wyj tkowej urody. - I teraz zapewne wróci pan i zaprzeczy tym pogłoskom. - Przeciwnie, wła nie je potwierdziłem. - Jest pan wzdychulcem, wie pan o tym? Fisher nie miał pewno ci, co to znaczy „wzdychulec” w adellia skim slangu, jednak Tessa u miechała si , doszedł wi c do wniosku, e pierwsze lody zostały przełamane.Czy rzeczywi cie kobiety nie mogły mu si oprze ? Przypomniał sobie nagle Eugeni - tak, wcale mu na niej nie zale ało, chciał po prostu „wstrzeli si ” w społecze stwo Rotora. Społecze stwo Adelii nie było tak trudne, mimo wszystko wolał jednak nie ryzykowa . Na jego twarzy pojawił si smutny u miech. Miesi c pó niej Krile Fisher i Tessa Anita Wendel zaprzyja nili si do tego stopnia, e postanowili wybra si razem do sali gimnastycznej w rejonie o małym ci eniu. Krile lubił wiczenia fizyczne, jednak nigdy do ko ca nie przyzwyczaił si do wykonywania ich w stanie niewa ko ci. Czasami podczas treningu zdarzało mu si zapada na chorob przestrzenn . Na Rotorze nie przywi zywano specjalnie wagi do kultury fizycznej, a Fisher, jako obcy, nie partycypował w okazjonalnych wydarzeniach sportowych. (Było to oczywi cie niezgodne z prawem, jednak przes dy społeczne s cz sto silniejsze od prawa). Po treningu wsiedli do windy jad cej do obszaru o normalnym ci eniu. Fisher poczuł, e jego oł dek uspokaja si . Zarówno on, jak i Tessa ubrani byli wył cznie w stroje gimnastyczne -Krile odniósł wra enie, e jego partnerka podziwia jego ciało, podobnie jak on podziwiał jej. Po prysznicu i przebraniu si postanowili pój do jednego z salonów prywatno ci, gdzie zamówili posiłek. - Całkiem nie le dajesz sobie rad w stanie niewa ko ci -powiedziała Tessa. Jak na Ziemianina. Podoba ci si na Adelii, Krile? - Wiesz, e tak, Tesso. Ziemianin nigdy nie przyzwyczai si do ko ca do ycia w Osiedlu, jednak twoja obecno bardzo mi pomaga. - Tak. Tak wła nie powinien odpowiedzie wzdychulec. A jak wygl da Adelia w porównaniu z Rotorem?
104
- Z Rotorem? - Lub z ka dym innym Osiedlem, na którym byłe . Mam wymieni ich nazwy, Krile? Fisher poczuł si nieswojo. - Co to ma znaczy ? Przesłuchujesz mnie? - Oczywi cie. - Czy jestem a tak interesuj cy? - Ka dy, kto interesuje si mn jest dla mnie interesuj cy. Chc wiedzie , dlaczego? Pomijam oczywi cie seks, bo to rozumie si samo przez si . - Dlaczego ja interesuj si tob ? - Tak, przypuszczam, e mi to powiesz. A tak e, dlaczego byłe na Rotorze? A byłe tam wystarczaj co długo, by si o eni , spłodzi dziecko i wynie si pospiesznie, zanim Rotor odleciał. Obawiałe si zosta tam przez całe ycie? Nie podobało ci si tam? Uczucie niepokoju zmieniło si teraz w przygn bienie. - Rzeczywi cie nie lubiłem Rotora - odpowiedział - poniewa Rotor nie lubił mnie. Ziemianina. Masz racj , nie chciałem przez całe ycie by obywatelem drugiej kategorii. Inne Osiedla s dla nas bardziej pobła liwe, na przykład Adelia. - Rotor ukrywał przed Ziemi pewn tajemnic - oczy Tessy jarzyły si rozbawieniem. - Tajemnica? Chodzi ci zapewne o hiperwspomaganie. - Tak, zapewne o to mi chodzi. A ty zapewne wła nie tego szukałe na Rotorze. -Ja? - Tak, wła nie ty. I co, znalazłe ? Po to przecie o eniłe si z naukowcem z Rotora, prawda? - Tessa oparła głow na dłoniach i pochyliła si ku niemu. Fisher potrz sn ł przecz co głow i powiedział: - Ona nigdy słowem nie wspomniała o hiperwspomaganiu. Wszystko, co wiesz na mój temat, jest bł dne. Wendel zignorowała t ostatni uwag . - A teraz chcesz dosta to ode mnie. Jak masz zamiar to zrobi ? We miesz ze mn lub? - Czy dostan to dopiero wtedy, gdy si z tob o eni ? - Nie. - W takim razie mał e stwo odpada. - Szkoda - powiedziała z u miechem Tessa. - Czy zadajesz mi te wszystkie pytania dlatego, e jeste specjalistk od hiperprzestrzeni? - zapytał Fisher. - Gdzie powiedziano ci, e jestem tym, kim jestem? Na Ziemi, zanim tu przyleciała ? - Pisz o tobie w adelia skim „Kto jest kim?”. - Aha, a wi c ty tak e prowadziłe ledztwo. Jeste my ciekaw par . Czy zwróciłe uwag , e pisz tam o mnie jako o fizyku teoretyku? - Podaj tak e list twoich artykułów. Kilka z nich ma w tytule słowo „hiperprzestrze ", wygl da wi c na to, e jeste hiperspecjalistk .
105
- Tak, co nie zmienia faktu, e przede wszystkim jestem fizykiem teoretykiem i podchodz do sprawy hiperprzestrzeni z czysto teoretycznego punktu widzenia. Nigdy nie zajmowałam si zastosowaniami praktycznymi. - Tak jak zrobiono to na Rotorze. Zastanawiam si , czy to ci gn bi? Kto na Rotorze był od ciebie lepszy. - Dlaczego miałoby mnie to gn bi ? Teoria jest interesuj ca, czego nie mo na powiedzie o jej zastosowaniu. Gdyby zamiast tytułów przeczytał moje artykuły w cało ci, dowiedziałby si z nich, e moim zdaniem hiperwspomaganie nie jest warte wysiłku. - Rotorianie zdołali dzi ki niemu wysła w przestrze Sond , która badała gwiazdy. - Sond Dalekiego Zasi gu. Udało im si dokona pomiarów paralaksy kilku odległych gwiazd, ale czy warto było? Jak daleko poleciała Sonda? Kilka miesi cy wietlnych, a to jest bardzo blisko. Je li mówimy o odległo ciach galaktycznych, to najdalsza pozycja Sondy w stosunku do Ziemi i linia ł cz ca obydwa ciała w naszej wyobra ni s niczym innym jak punktem w przestrzeni. - Zrobili jednak co wi cej oprócz wysłania Sondy - powiedział Fisher - sami odlecieli. - Tak, to było w dwudziestym drugim i nie ma ich ju od sze ciu lat, a wszystko, co wiemy, to to, e odlecieli. - Czy to nie wystarczy? - Oczywi cie, e nie. Dok d polecieli? Czy jeszcze yj ? Czy kog by jeszcze ywi? Ludzie nigdy nie yli samotnie w Osiedlu zawsze w pobli u była Ziemia, inne Osiedla... Czy kilka dziesi tków tysi cy ludzi zdoła przetrwa samotnie we Wszech wiecie, w stałym Osiedlu? Nie mamy poj cia, czy istnieje takie psychologiczne prawdopodobie stwo. Ja twierdz , e nie. - Wyobra am sobie, e szukaj wiata, na którym mogliby si . Nie zostan w Osiedlu. - Przestrze . Jaki wiat mog znale ? Nie ma ich od sze ciu lat. S dokładnie dwie gwiazdy, do których mogli dolecie , poniewa hiperwspomaganie umo liwia im jedynie poruszanie si e redni szybko ci równ szybko ci wiatła. Mówi o Alfa Centauri, systemie trój gwiazdowym znajduj cym si w odległo ci cztery przecinek trzy roku wietlnego. Jedna z tych gwiazd to czerwony karzeł. A co mamy dalej - gwiazd Bernarda, pojedynczego czerwonego karła w odległo ci pi przecinek dziewi roku wietlnego. Cztery gwiazdy: jedna podobna do Sło ca, jedna prawie podobna do Sło ca i dwa czerwone karły. Dwie sło copodobne gwiazdy tworz blisk par i w zwi zku z tym nie mog mie planety podobnej do Ziemi na stabilnej orbicie. No wi c, gdzie maj dalej polecie ? Nie uda im si , Krile. Przykro mi. Wiem, e twoja ona i dziecko były na Rotorze, ale nie uda im si . Fisher zachował spokój. Wiedział co , o czym ona nie miała poj cia. Wiedział o S siedniej Gwie dzie, ale to tak e był czerwony karzeł. - S dzisz wi c, e loty mi dzygwiezdne s niemo liwe - zapytał. - Praktycznie tak, je li dysponuje si jedynie hiperwspomaganiem. - Mówisz tak, jak gdyby hiperwspomaganie nie było wszystkim, czym mo na dysponowa - powiedział.
106
- By mo e nie jest wszystkim... Nie tak dawno temu wydano nam si , e nawet to jest niemo liwe, a co dopiero co jeszcze lepszego... Wolno nam jednak marzy o prawdziwych lotach hiperprzestrzennych i prawdziwych szybko ciach superluminalnych. Gdyby my mogli porusza si tak szybko jak chcemy przez dowolnie długi okres, to Galaktyka, a by mo e nawet Wszech wiat, stałby si jednym wielkim Układem Słonecznym i wszystko w pewnym sensie byłoby nasze. - To wspaniałe marzenie, ale czy ma szans realizacji? - Od odlotu Rotora mieli my trzy konferencje wszystkich Osiedli po wi cone temu tematowi. - Wszystkich Osiedli? A co z Ziemi ? - Byli na nich obserwatorzy z Ziemi, ale Ziemia nie jest obecnie rajem dla fizyków. - I do jakich wniosków doszli cie na konferencjach? Wendel u miechn ła si . - Nie jeste fizykiem. - Opu wi c to, czego nie zrozumiem. Jestem ciekaw. I znów tylko si u miechn ła. Fisher zacisn ł pi ci na stole. - Zapomnij o tej swojej teorii, e jestem jakim tajnym agentem usiłuj cym zdoby posiadane przez ciebie informacje. Gdzie tam jest moje dziecko, Tesso. Mówisz, e prawdopodobnie nie yje. A je li jest inaczej? Je li istnieje szansa... U miech znikn ł z twarzy Tessy. - Przykro mi. Nie pomy lałam o tym. B d jednak praktyczny: Znalezienie Osiedla gdzie w przestrzeni, której zasi g mo na przedstawi za pomoc kuli o promieniu - w chwili obecnej -sze ciu lat wietlnych, promieniu, który ro nie z czasem, jest niemal niemo liwe. Znalezienie dziesi tej planety zabrało nam ponad sto lat, a jest ona znacznie wi ksza od Rotora i znajduje si w znacznie mniejszym obszarze. - Nadzieja porusza góry - powiedział Fisher. - Czy mo liwe s prawdziwe loty hiperprzestrzenne? Odpowiedz tak albo nie. - Wi kszo twierdzi, e nie. Taka jest prawda. Kilku mówi, e nie mo e powiedzie , lecz to jest bełkot. - Czy kto mówi gło no: tak? - Znam jedn tak osob . To ja. - My lisz, e to jest mo liwe? - zaskoczenie Fishera było prawdziwe, nie musiał udawa . - Mówisz to otwarcie, czy raczej jest to twoje marzenie przed za ni ciem? - Publikowałam artykuły na ten temat. Przeczytałe tytuł jednego z nich. Nikt nie mie zgodzi si ze mn . Oczywi cie, ja równie popełniłam bł dy w przeszło ci, ale s dz , e teraz mam racj . - Dlaczego wi c inni my l , e si mylisz? - To trudno powiedzie . Jest to sprawa interpretacji. Hiperwspomaganie modelu rotoria skiego, którego technika jest ju powszechnie znana w ród Osiedli, nawiasem mówi c opiera si na fakcie, e iloczyn stosunku szybko ci statku do szybko ci wiatła pomno ony przez czas jest stały, podczas gdy stosunek szybko ci statku do szybko ci wiatła jest wi kszy ni jeden. - Co to znaczy?
107
- Znaczy to, e je li poruszasz si szybciej od wiatła, wraz ze zwi kszaniem si twojej szybko ci zmniejsza si czas, przez jaki mo esz j utrzymywa , a im dłu szy czas, tym mniejsza musi by twoja szybko pod wietlna, zanim zdecydujesz si na ponowne wł czenie silników. W efekcie, twoja przeci tna szybko i pewnym dystansie nie jest wi ksza ni szybko wiatła. -I co? - I wtedy pojawia si zasada nieokre lono ci, o której wszyscy wiemy, e nie ma z ni artów. Je li rzeczywi cie pojawia si zasada nieokre lono ci, to prawdziwy lot hiperprzestrzenny byłby teoretycznie niemo liwy i wi kszo fizyków zgadza si co do tego, inni za bełkocz . Według mnie jednak, to co si pojawia przypomina zasad nieokre lono ci, lecz ni nie jest i w zwi zku z tym nie mo na wykluczy mo liwo ci prawdziwych lotów hiperprzestrzennych. - Czy da si to ustali ? - Prawdopodobnie nie - Wendel potrz sn ła głow . - Osiedla nie s skłonne zdecydowa si na odlot posiadaj c jedynie hiperwspomaganie. Nikt nie chce powtórzy eksperymentu Rotora podró owa przez lata tylko po to, by prawdopodobnie umrze . Z drugiej strony adne Osiedle nie ma zamiaru inwestowa olbrzymich sum pieni dzy, rodków i wysiłków po to, by opracowa technologi , która przez wi kszo ekspertów w tej dziedzinie uznawana jest za teoretycznie niemo liw . Fisher pochylił si . - Nie martwi ci to? - Oczywi cie, e mnie martwi. Jestem fizykiem i chciałabym udowodni , e moje pogl dy na Wszech wiat s poprawne. Musz jednak zaakceptowa granice własnych mo liwo ci. Potrzeba mnóstwa pieni dzy, a Osiedla nie dadz mi niczego. - Posłuchaj, Tesso, nawet, je li Osiedla nie s zainteresowane, pozostaje Ziemia. Mo esz da dowolnych sum... - Naprawd ? - u miechn ła si rozbawiona i wyci gn wszy r k zburzyła włosy Fishera w ge cie, który był zarówno wolny, jak i zmysłowy. - Spodziewałam si , e w ko cu zatrzymamy si na Ziemi. Fisher złapał Tess za nadgarstek i odsun ł jej r k od swojej głowy. - Powiedziała mi prawd o tym, co s dzisz na temat lotów hiperprzestrzennych? - Całkowit . - Ziemia potrzebuje ciebie. - Dlaczego? - Poniewa potrzebuje lotów hiperprzestrzennych, a ty jeste jedynym powa nym fizykiem, który wierzy, e s one mo liwe. - Je li wiedziałe o tym wcze niej, Krile, to po co całe to przesłuchanie? - Nie wiedziałem, dopóki mi nie powiedziała . Jedyn informacj , jak posiadałem, było to, e jeste najwybitniejszym yj cym obecnie fizykiem. - O tak, z pewno ci - powiedziała przedrze niaj c jego ton. - I przysłano ci , eby mnie zdobył. - Przysłano mnie, ebym ci przekonał.
108
- Przekonał do czego? ebym pojechała z tob na Ziemi ? Zatłoczon , brudn , zabiedzon , niszczon przez nie kontrolowane wpływy atmosferyczne? Wspaniały pomysł. - Posłuchaj mnie, Tesso. Ziemia jest du a. By mo e gdzie zdarzaj si wszystkie rzeczy, o których mówisz, lecz ty z pewno ci ich nie zobaczysz. Zobaczysz natomiast spokój i pi kno. Sk d mo esz wiedzie , jaka jest Ziemia, je li nigdy na niej nie była ? - To prawda. Urodziłam si i wychowałam na Adelii. Byłam tu i ówdzie, ale nigdy nie odwa yłam si polecie na Ziemi . Pi kne dzi ki. - Nie masz wi c poj cia jak wygl da Ziemia. Nie masz poj cia jak wygl da du y wiat. Prawdziwy wiat. Mieszkasz tutaj, zamkni ta z grupk ludzi w pudełku zapałek o powierzchni kilku kilometrów kwadratowych. Mieszkasz w miniaturowych warunkach, które ju dawno znudziły ci si i które nie maj nic nowego do zaoferowania. Ziemia natomiast ma powierzchni ponad sze bilionów kilometrów kwadratowych. Mieszka na niej osiem miliardów ludzi. Jest ró norodna - nie twierdz , e nie ma na niej zła, ale jest tak e du o dobra. - Bardzo biednego dobra. Poza tym nie macie nauki. - Poniewa naukowcy - a wraz z nimi nauka - przenie li si do Osiedli. Dlatego potrzebujemy ciebie i innych. Wró na Ziemi . - Ci gle nie rozumiem, po co? - Bo my mamy cele, ambicje i pragnienia. Osiedla s jedynie zadowolone z siebie. - Nie wystarcz cele, ambicje i pragnienia - fizyka to drogie przedsi wzi cie. - Bogactwo Ziemi per capita nie jest oszałamiaj ce, zgadzam si . Jako jednostki jeste my biedni, lecz osiem miliardów ludzi lawet z biedy potrafi uczyni bogactwo. Nasze zasoby - chocia nie potrafili my ich m drze spo ytkowa - s ci gle ogromne. Znajdziemy wi cej pieni dzy dzi ki wspólnej pracy, ni wszystkie osiedla razem wzi te, je li stwierdzimy, e istnieje taka konieczno . A zapewniam ci , e istnieje absolutna konieczno lotów hiperprzestrzennych. Pojed ze mn na Ziemi , Tesso, a potraktujemy ci jak najcenniejszy skarb, bo jeste najcenniejszym skarbem - wspaniałym umysłem, którego potrzebujemy i którego niestety nie mamy. - Nie jestem pewna, czy Adelia zechce mnie pu ci - odpowiedziała Tessa. By mo e jest to zadowolone z siebie Osiedle, lecz ono tak e docenia warto umysłu. - Nie mog ci zabroni wyjazdu na konferencj naukow na Ziemi. - A gdy ju si na niej znajd , nie b d musiała wraca ? - Nie b dziesz ałowała naszej go cinno ci. B dzie ci lepiej ni tutaj. Ka de twoje pragnienie, ka de twoje yczenie... A co wi cej, staniesz na czele bada nad hiperprzestrzeni , b dziesz miała nieograniczony bud et na prowadzenie dowolnych testów, eksperymentów czy obserwacji... - No có , oferujesz mi królewsk łapówk . - Czy mo esz da wi cej? - zapytał z nadziej w głosie. - Zastanawiam si - odpowiedziała - dlaczego przysłali ciebie? takiego atrakcyjnego m czyzn ? Czy spodziewali si , e złapiesz starzej c si niewiast ,
109
fizyka, łatwowiern i sfrustrowan kobiet , na uroki swego ciała jak rybk na haczyk? - Nie wiem, czego spodziewali si ci, którzy mnie wysłali, Tesso, wiem natomiast, e mi chodzi o co innego. Zrozumiałem to, gdy po raz pierwszy spojrzałem na ciebie. Nie jeste stara, doskonale o tym wiesz. Nawet przez my l mi nie przeszło, e mogłaby by łatwowierna i sfrustrowana. Ziemia chce ci zaoferowa marzenie ka dego fizyka. I nie ma nic do rzeczy, czy jeste kobiet czy m czyzn , młod czy star . - Jaka szkoda! Przypu my, e okazałabym si oporna i nie zechciałabym polecie na Ziemi - jak perswazj zastosowałby wtedy? Przełamałby swoj niech i poszedł ze mn do łó ka? Tessa skrzy owała r ce na swoich wspaniałych piersiach i przygl dała mu si zagadkowo. Fisher zacz ł mówi ostro nie, starannie dobieraj c słowa. - Powtarzam, nie wiem, jakie były zamiary tych, którzy mnie przysłali. Pój z tob do łó ka nie było elementem moich bezpo rednich instrukcji, a tym bardziej nie le ało w moich zamiarach. Co prawda gdyby było inaczej, nie musiałbym si przełamywa . Doszedłem jednak do wniosku, e jako fizyk potrafisz dostrzec korzy ci, wynikaj ce z mojej propozycji i nie chciałbym uwłacza ci przypuszczeniem, e trzeba ci czego wi cej. - Jak e si mylisz - odpowiedziała. - Dostrzegam korzy ci z punktu widzenia fizyka i gotowa jestem przyj twoj propozycj i ugania si za motylkiem lotów hiperprzestrzennych po ł kach nieokre lono ci, mimo to nie chc , eby zaprzestał perswazji. Chc mie wszystko. - Ale... - Mówi c krótko, je li mnie chcecie, to b dzie was to kosztowa . Musisz w dalszym ci gu przekonywa mnie tak, jak gdybym była oporna, musisz robi to najlepiej jak potrafisz, albo nie lec na Ziemi . Jak s dzisz, po co jeste my w salonie prywatno ci? Po co zbudowali my te salony? Byli my na treningu, wzi li my prysznic, zjedli my i napili my si troch , porozmawiali my, nacieszyli my si tym wszystkim, a teraz nadeszła pora cieszy si innymi rzeczami. Nalegam. Przekonaj mnie, ebym poleciała na Ziemi . Pod dotykiem jej palca wiatło w salonie przygasło uwodzicielsko.
110
Rozdział 17 BEZPIECZNA? Insygna była niespokojna. To Siever Genarr nalegał, aby poradzi si Marteny w tej sprawie. - Jeste jej matk , Eugenio - powiedział - i ci gle my lisz o niej jak o malej dziewczynce. Matki zawsze maj kłopoty z wyj ciem z roli monarchini traktuj cej dziecko jako osobist własno . Insygna unikała jego spokojnego wzroku. - Nie rób mi wykładów, Sieverze. Nigdy nie miałe dzieci. Łatwo jest radzi innym. - Czy ja tobie radz ? Przepraszam. Powiedzmy, e nie jestem tak bardzo jak ty emocjonalnie zwi zany ze wspomnieniem Marleny jako niemowl cia. Bardzo j lubi , jednak jedyny obraz Marleny jaki znam, to obraz dorastaj cej młodej kobiety o wspaniałym umy le. Ona jest wa na, Eugenio. Wydaje mi si , e jest o wiele wa niejsza ni ja czy ty. Nale y porozmawia z ni ... - Nale y zapewni jej bezpiecze stwo - sprzeciwiła si Insygna. - Zgadzam si , ale nale y poradzi si jej, jak zapewni to bezpiecze stwo. Jest młoda, jest niedo wiadczona, ale by mo e wie lepiej od nas, co trzeba zrobi . Porozmawiajmy tak jak trójka dorosłych. Obiecaj mi, Eugenio, e nie b dziesz nadu ywa władzy rodzicielskiej. - Jak mog ci to obieca ? - powiedziała gorzko Insygna. - Ale zgoda, porozmawiajmy z ni . Siedzieli wi c teraz we trójk w biurze Genarra, z wł czon tarcz d wi kochłonn , a Martena rzucała szybkie spojrzenia to na Genarra, to na Insygn i przygryzała nerwowo wargi. - Chyba nie spodoba mi si to, co usłysz - powiedziała nieszcz liwie. - Obawiam si , e mamy złe wie ci - odpowiedziała Insygna. - Mówi c krótko: rozwa amy mo liwo ci powrotu na Rotora. Marlena wygl dała na zaskoczon . - Ale twoja praca, mamo. Nie mo esz jej tak zostawi . Widz jednak, e wcale nie masz takiego zamiaru. Nic nie rozumiem. - Marleno - Insygna mówiła wolno l z emfaz - rozwa amy twoj powrót na Rotora. Tylko twój. Zapadła cisza. Martena przygl dała si ich twarzom. A potem zacz ła mówi szeptem: - Jeste cie powa ni. Nie mog w to uwierzy . Nie wróc na Rotora. Nie chc . Nigdy. Erytro jest moim wiatem. Chc by tutaj i tylko tutaj. - Marleno... - głos Insygny załamał si . Genarr wyci gn ł r k w kierunku Insygny i potrz sn ł głow . Eugenia zamilkła i teraz on zacz ł mówi : - Dlaczego tak bardzo zale y ci, by by tutaj, Marleno? - Poniewa ju tutaj jestem - głos Marteny brzmiał płasko. -Czasami chce si zje co szczególnego, po prostu si chce. I nie mo na wytłumaczy , dlaczego. Chce si i koniec. Ja mam apetyt na Erytro. Nie wiem dlaczego, ale mam. Nie musz tego wyja nia .
111
- Niech twoja matka powie ci, co wiemy - odparł Genarr. Insygna wzi ła zimn i bezwładn r k Marteny w swoje dłonie. - Marleno, czy pami tasz, jak tu przed odlotem na Erytro opowiadała mi o swojej rozmowie z komisarzem Pittem... - Tak? - Powiedziała mi wtedy, e kiedy zgodził si na nasz przyjazd na Erytro, nie mówił wszystkiego. Nie umiała powiedzie mi, co zostawił dla siebie, ale wiedziała , e było to co nieprzyjemnego, co złego. - Tak, pami tam. - Insygna zawahała si , a ogromne, widruj ce oczy Marteny stały si nagle czujne. I znów zacz ła szepta , tak jak gdyby nie zdawała sobie sprawy z obecno ci innych i wypowiadała na głos własne my li. - Zmru enie powiek. R ka niemal przy skroni. Odsuwa si . Jej głos zamarł, chocia usta poruszały si dalej. A potem Marlena wybuchn ła: - Czy wydaje wam si , e zwariowałam? - Nie - odpowiedziała szybko Insygna - wr cz odwrotnie, kochanie. Wiemy, e twój umysł jest wspaniały i chcemy, eby taki pozostał. A cała sprawa wygl da tak... Marlena wysłuchała opowie ci o Pladze Erytro z podejrzliwym wyrazem twarzy. Na ko cu powiedziała: - Widz , e wierzysz w to, co mówisz, mamo, ale by mo e kto ci okłamał. - Usłyszała to ode mnie - powiedział Genarr. - A ja powtarzam - i popieram to swoim autorytetem - e jest to prawda. A teraz ty mi powiedz, czy kłami ? Marlena zaakcentowała jego słowa. - Dlaczego akurat mi grozi jakie niebezpiecze stwo? Dlaczego ja jestem bardziej nara ona ni ty czy mama? - Tak jak powiedziała twoja matka, Marleno... Plaga uderza, według wszelkiego prawdopodobie stwa w ludzi obdarzonych du wyobra ni czy fantazj . Istniej dowody - w które cz ciowo wierzymy - e niezwykłe umysły s bardziej nara one na działanie Plagi, a poniewa twój umysł jest najbardziej niezwykły ze wszystkich, z jakimi zetkn łem si do tej pory, wydaje mi si mo liwe, e jeste nara ona na niebezpiecze stwo. Komisarz przysłał mi instrukcje, e mam zostawi ci woln r k na Erytro, e mam umo liwi ci zobaczenie i zbadanie wszystkiego, czego za dasz, i e powinienem nawet zezwoli na wyj cie poza Kopuł , je li przyjdzie ci to do głowy. Brzmi to bardzo uprzejmie z jego strony, lecz czy przypadkiem nie zale y mu na tym, aby wyszła na zewn trz po to, by - jak ma nadziej - zwi kszy niebezpiecze stwo zara enia ci Plag ? Marlena rozwa ała jego słowa bez cienia emocji. - Czy nie rozumiesz, Marleno? - zapytała Insygna. - Komisarz nie chce ci zabi - nie oskar amy go o to. Chce tylko wyeliminowa twój umysł, który mu przeszkadza. Ty z łatwo ci odkrywasz jego zamiary i rzeczy, o których nie powinien wiedzie ktokolwiek. Nie mo e tego znie . Lubuje si w tajemniczo ci. - Je li komisarz Pitt próbuje mnie skrzywdzi - powiedziała spokojnie Marlena - to dlaczego chcecie mnie wysła do niego? Genarr uniósł brwi.
112
- Wyja nili my ci to. Tutaj grozi ci niebezpiecze stwo. - Niebezpiecze stwo grozi mi tam, z nim. Co jeszcze mo e zrobi , je li rzeczywi cie chce mnie zniszczy ? Teraz wie, e tutaj co mo e sta si ze mn i wkrótce zapomni o mnie. Zostawi unie w spokoju, czy nie tak? A przynajmniej tak długo, jak b d tutaj. - Ale Plaga. Marleno, Plaga! - Insygna wyci gn ła r ce tak, jak gdyby chciała j przytuli . Martena odsun ła si . - Nie boj si Plagi. - Wyja nili my ci... - Niewa ne, co mi wyja nili cie. Tutaj nie grozi mi adne niebezpiecze stwo. Absolutnie adne. Znam swój umysł. yj z nim od urodzenia. Rozumiem go. Nie grozi mu jakiekolwiek niebezpiecze stwo. - B d rozs dna, Marleno - powiedział Genarr. - Bez wzgl du na to, co wiesz o swoim umy le, nara ony on jest na choroby i niekorzystne wpływy zewn trzne. Ka demu mo e przydarzy si zapalenie opon mózgowych, epilepsja, guz mózgu czy wreszcie skleroza. Czy s dzisz, e adna z tych chorób nie spotka ci tylko dlatego, e ty tak chcesz? - Nie mówi o chorobach. Mówi o Pladze. A ona mi nie grozi. - Nie mo esz by tego pewna, kochanie. Nie wiemy nawet, czym jest Plaga. - Czymkolwiek jest, nie grozi mi. - Sk d mo esz wiedzie , Marleno - zapytał Genarr. - Po prostu wiem. Insygna poczuła, e traci cierpliwo . Schwyciła dziewczyn za ramiona. - Zrobisz tak, jak ci ka emy! - Nie, mamo. Ty nic nie rozumiesz! Na Rotorze co ci gn ło mnie na Erytro. Teraz, odk d jeste my tutaj, czuj to jeszcze mocniej. Chc tu zosta ! Jestem tutaj bezpieczna! Nie chc wraca na Rotora! Tam nie jest bezpiecznie. Genarr podniósł dło nakazuj c Eugenii cisz . - Proponuj kompromis, Marleno. Twoja matka ma dokona tutaj pewnych obserwacji astronomiczych. Zajmie jej to troch czasu. Obiecaj, e gdy matka b dzie zaj ta, ty zadowolisz si przebywaniem w Kopule i zastosujesz si do niezb dnych rodków ostro no ci. Poddasz si tak e okresowym badaniom. Je li nie stwierdzimy u ciebie adnych zaburze psychicznych, pozostaniesz w Kopule, dopóki matka nie sko czy, a potem porozmawiamy ponownie. Zgoda? Marlena pochyliła głow w zamy leniu. - W porz dku - powiedziała po chwili. - Chciałabym jednak, mamo, eby nie udawała, e sko czyła prac , je li rzeczywi cie jej nie sko czysz. I nie próbuj niczego przyspiesza - o tym te si dowiem. Insygna wzruszyła ramionami. - Nie mam zamiaru bawi si z tob w kotka i myszk , Marleno. I nie s d , e kiedykolwiek oszukiwałam w badaniach naukowych - nie zrobiłabym tego nawet dla twojego dobra. - Przepraszam, mamo - powiedziała Marlena. - Wiem, e denerwuj ci . Insygna westchn ła ci ko. - Nie zaprzeczam, lecz denerwujesz czy nie, jeste moj córk . Kocham ci i chc , eby była bezpieczna. Czy mówi nieprawd ?
113
- Mówisz prawd , mamo, ale prosz uwierz mi, e jestem bezpieczna. Jestem szcz liwa, odk d znalazły my si na Erytro. Na Rotorze nigdy nie byłam szcz liwa. - A dlaczego czujesz si szcz liwa? - zapytał Genarr. - Nie wiem, wujku Sieverze. Gdy jest si szcz liwym, nie trzeba pyta dlaczego. - Wygl dasz na zm czon , Eugenio - powiedział Genarr. - Fizycznie czuj si wietnie, Sieverze. Zm czyły mnie natomiast wewn trznie dwa miesi ce oblicze . Nie wiem, jak pracowali ci wszyscy staro ytni astronomowie, maj c do pomocy wył cznie komputery. A Kepler! Obliczał ruchy planet na suwaku logarytmicznym, a i tak miał du o szcz cia, e wła nie go wynaleziono. - Wybacz nieastronomowi, ale wydawało mi si , e obecnie zlecacie instrumentom obliczenia, idziecie spa , a po kilku godzinach wszystko czeka ładnie wydrukowane na biurku. - Chciałabym, eby było tak, jak mówisz. Czy wiesz, z jak dokładno ci musiałam obliczy rzeczywist szybko Nemezis i Sło ca w stosunku do siebie, by wiedzie , gdzie i kiedy nast pi ich najwi ksze zbli enie? Czy wiesz, e nawet najmniejszy bł d wystarczyłby, by my byli pewni, e Nemezis bezpiecznie ominie Układ, podczas gdy w rzeczywisto ci zniszczyłaby go, i odwrotnie? Cała sprawa kontynuowała Insygna - wygl dałaby wystarczaj co le nawet wtedy, gdyby Nemezis i Sło ce były jedynymi ciałami we Wszech wiecie, s jednak jeszcze inne pobliskie gwiazdy i wszystkie znajduj si w ci głym ruchu. Przynajmniej tuzin z nich jest wystarczaj co du y, by oddziaływa na Nemezis czy Sło ce, czy wreszcie na obydwie gwiazdy razem. A oddziaływania tego me mo na pomin , poniewa powstałby bł d id cy w miliony kilometrów, w t czy inn stron . Trzeba wi c zna dokładn mas ka dej gwiazdy, razem z jej pozycj i szybko ci . - Mówi tutaj, Sieverze, o pi tnastu ciałach i jest to, wierz mi, niezwykle skomplikowane. A je li chodzi o Nemezis, to przeleci ona przez sam Układ Słoneczny i zakłóci ruch kilku planet. Wiele b dzie zale ało od pozycji ka dej planety na orbicie w momencie przej cia Nemezis, a tak e od tego, o ile planety przesun si pod wpływem sił grawitacyjnych Nemezis i jak to przesuni cie wpłynie na inne ciała. Nie mo na tak e pomin oddziaływania Megasa. Genarr słuchał z ponur min . - I czym to si sko czy, Eugenio? - My l , e orbita Ziemi stanie si bardziej ekscentryczna ni obecnie, a o semimajoralna zmniejszy si w stosunku do obecnej. - A to oznacza... - A to oznacza, e Ziemia stanie si zbyt gor ca, by mo na było na niej mieszka . - A co stanie si z Megasem i Erytro? ' - Nic wielkiego. System Nemezis jest znacznie mniejszy od Układu Słonecznego i w zwi zku z tym łatwiej mu b dzie zachowa pierwotny kształt. Tutaj nic si specjalnie nie zmieni, w przeciwie stwie do Ziemi. - I kiedy to si stanie?
114
- Za pi tysi cy dwadzie cia cztery lata, plus minus pi tna cie Nemezis znajdzie si w punkcie najwi kszego zbli enia. Cały proces rozci gnie si jednak na dwadzie cia do trzydziestu lat, poniewa tyle b dzie trwało zbli anie si i oddalanie Sło ca i Nemezis. - Czy b d jakie zderzenia lub co w tym rodzaju? - Szans na to s niemal zerowe. adnych zderze pomi dzy du ymi ciałami. Oczywi cie mo e si zdarzy , e słoneczny asteroid uderzy w Erytro lub asteroid z Nemezis uderzy w Ziemi . Prawdopodobie stwo jest minimalne, chocia skutki mogłyby okaza si katastrofalne dla Ziemi. Nie ma jednak mo liwo ci obliczenia takich zderze , a przynajmniej dopóty, dopóki gwiazdy nie zbli si do siebie. - Tak czy inaczej, Ziemi nale y ewakuowa , prawda? - O tak. - Maj na to pi tysi cy lat. - Pi tysi cy lat to wcale nie jest za du o na ewakuowanie o miu miliardów ludzi. Powinni my ich ostrzec. - Czy nie zdołaj sami przekona si o niebezpiecze stwie, nawet gdyby my ich nie ostrzegli? - Zdołaj , lecz kto wie kiedy? A nawet gdyby zorientowali si ju wkrótce, to i tak powinni my przekaza im technologi hiperwspomagania. Musz j mie . - Jestem pewny, e sami j odkryj , i to bardzo szybko. - A je li nie? - My l , e za sto lat, a mo e wcze niej, nawi emy ł czno z Ziemi . Maj c hiperwspomaganie słu ce do transportu, ju wkrótce zastosujemy je do rodków ł czno ci. Zawsze te mo emy wysła na Ziemi jedno Osiedle. Czasu mamy dosy . - Mówisz jak Pitt. Genarr chrz kn ł. - Pitt nie zawsze si myli. - Ale on nie b dzie chciał nawi zywa ł czno ci. Ja to wiem. - Nie zawsze musi by tak, jak on chce. Mamy Kopuł na Erytro, chocia sprzeciwiał si temu. A nawet je li nie zdołamy go przekona , to przecie kiedy umrze. Naprawd , Eugenio, nie warto teraz przejmowa si za bardzo Ziemi . Mamy bli sze zmartwienia. Czy Martena wie, e ju prawie sko czyła ? - Jak e by mogłoby by inaczej? Bez w tpienia, efekt mojej pracy widoczny jest w sposobie, w jaki podci gam r kawy czy czesz włosy. - Zdaje si , e Martena potrafi coraz wi cej, prawda? - Tak. Ty te to zauwa yłe ? - Owszem. Dostrzegam zmiany, mimo e znam j bardzo krótko. - Przypuszczam, e to nasila si z wiekiem. Jej umiej tno ci rosn tak, jak rosn jej piersi. Poza tym do tej pory musiała ukrywa przed wiatem swój talent. Nie wiedziała, co ma z nim zrobi , poniewa cz sto wp dzał j w kłopoty. Teraz nie boi si niczego i jej talent ro nie i rozwija si . - Czy nie s dzisz, e ma to jaki zwi zek z przyjemno ci , jak sprawia jej pobyt na Erytro? By mo e poczucie szcz cia wpływa dodatnio na jej zdolno ci poznawcze? - Zastanawiałam si nad tym, Sieverze - odpowiedziała Insygna. - Ale nie chciałabym obarcza ci moimi zmartwieniami. A jest ich du o: boj si o
115
Marlen , o Ziemi , o wszystko... Czy przypuszczasz, e Erytro ma na ni jaki wpływ? Oczywi cie po redni? My lisz, e jej zwi kszone zdolno ci poznawcze mog oznacza pocz tek choroby... Plagi? - Nie wiem, jak odpowiedzie na to pytanie, Eugenio, a je li jej zwi kszona percepcja jest wynikiem Plagi, to choroba ta nie wpływa na jej równowag psychiczn . Mog powiedzie ci jedno - nikt, kto zapadł tutaj na Plag , nie wykazywał nawet w przybli eniu takich zdolno ci, jakie posiada Marlena. Insygna westchn ła. - Dzi kuj ci. Pocieszyłe mnie. Musz ci tak e podzi kowa za delikatno i przyja dla Marleny. Usta Genarra wykrzywił niepewny u miech. - To nic wielkiego. Bardzo j lubi . - Mówisz to tak normalnie. Marlen trudno jest lubi . Wiem to. A jestem przecie jej matk . - Lubi j ... mo e dlatego, e zawsze ceniłem w kobietach umysł, a nie urod chyba e miały i jedno, i drugie, tak jak ty, Eugenio. - Mo e dwadzie cia lat temu - odpowiedziała Eugenia z kolejnym westchni ciem. - W takim razie moje oczy zestarzały si wraz z twoim ciałem. Nie widz adnej ró nicy. Dla mnie nie jest wa ne, e Marlena nie grzeszy urod . Jest niesamowicie inteligentna, pomin wszy nawet jej niezwykły talent. - Tak, masz racj . Pocieszam si tym, gdy daje mi si we znaki. - Obawiam si , e Marlena mo e by jeszcze bardziej kłopotliwa. Insygna rzuciła mu ostre spojrzenie. - Dlaczego? - Dała mi wyra nie do zrozumienia, e nie wystarcza jej pobyt w Kopule. Chce wyj , chce st pa po prawdziwej ziemi Erytro, gdy tylko sko czysz prac . Nalega! Spojrzenie Insygny wyra ało przera enie.
116
Rozdział 18 SUPERLUMINALNA Trzy lata na Ziemi postarzyły Tess Wendel. Jej cera nie była ju taka gładka. Przybrała tak e na wadze. Pod oczami zacz ły pojawia si ciemne worki. Jej piersi były odrobin za ci kie, a talia nieco za gruba. Krile Fisher wiedział, e Tessa dobiega pi dziesi tki - była o całe pi lat starsza od niego. Jednak jak na swój wiek i tak trzymała si dobrze. Ci gle miała wspaniał figur dojrzałej kobiety (jak kto kiedy j nazwał), lecz nie mogła uchodzi ju za trzydziestolatk , tak jak wtedy, gdy spotkał j po raz pierwszy na Adelii. Tessa zdawała sobie spraw z tego wszystkiego. Tydzie wcze niej poruszyła ten temat w rozmowie. - To przez ciebie Krile - powiedziała, gdy byli w łó ku (wtedy najbardziej odczuwała brzemi wieku) - to twoja wina. Sprzedałe mnie na Ziemi . „Cudowna” mówiłe . „Olbrzymia” mówiłe . „Ró norodna. Zawsze co nowego. Niewyczerpane mo liwo ci". - A czy nie jest taka? - zapytał, wiedz c co jej si nie spodoba, lecz daj c jej szans na wygadanie si . - Nie, je li chodzi o ci enie. Na całej tej cholernej, niemo liwej planecie panuje takie samo ci enie. W powietrzu i w kopalni, tu czy tam, wsz dzie to samo jedno G - jedno G - jedno G. Kiedy wam si to wreszcie znudzi? - Nie mamy niczego innego, Tesso. - Macie! Odwiedzałe Osiedla. Tam mo na sobie wybra ci enie, które najbardziej ci odpowiada. Mo esz trenowa w stanie niewa ko ci. Mo esz od czasu do czasu zmniejszy nacisk na tkanki. Jak mam y bez tego? - Tutaj te wiczymy. - Och, prosz ci ... wiczymy z ci eniem, z tym wiecznym ci eniem, gn cym ci do dołu. Przez cały czas trzeba je zwalcza , zamiast pozwoli swoim mi niom na współdziałanie. Nie mo na skaka , nie mo na lata , nie mo na pływa ! Nie mo na rzuci si w wir wi kszego przyci gania i pozwoli unosi si mniejszemu. I to ci enie, ci enie; ci enie gnie ka dy twój mi sie i wszystko zaczyna ci obwisa , marszczy si i starze . Spójrz tylko na mnie! Spójrz na mnie! - Patrz na ciebie przez cały czas - powiedział powa nie Fisher. - W takim razie nie patrz na mnie. Gdyby widział to co ja, ju dawno by mnie wyrzucił. A je li to zrobisz, wróc na Adeli . - Nie, nie wrócisz. Co robiłaby po treningach w stanie niewa ko ci? Twoja praca badawcza, twoje laboratorium, twój zespół, wszystko jest tutaj. - Zaczn od nowa i zbuduj nowy zespół. - A czy Adelia sfinansuje ci w takim stopniu, do jakiego przywykła na Ziemi? Oczywi cie, e nie. Musisz przyzna , e Ziemia nie oszcz dza na tobie dostajesz to, co chcesz. Czy nie mam racji? - Czy nie masz racji? Zdrajca! Nie powiedziałe mi, e Ziemia ma hiperwspomaganie. Nie powiedziałe mi tak e o odkryciu S siedniej Gwiazdy. Pozwoliłe mi wym drza si o nieprzydatno ci Sondy Rotora i nigdy nawet
117
słowem nie wspomniałe , e znale li co innego oprócz paru paralaks. Siedziałe tam i wy miewałe si ze mnie jak bezduszny bandyta, którym jeste . - Powiedziałbym ci, Tesso, ale co by si stało, gdyby nie zechciała przylecie na Ziemi ? Nie mogłem zdradza cudzych tajemnic. - A gdy ju byłam na Ziemi? - Gdy tylko zabrała si do pracy, do rzeczywistej pracy, powiedzieli my ci. - Oni mi powiedzieli i wyszłam na zaskoczon idiotk . Mogłe chocia wspomnie o tym i nie robi ze mnie kompletnej kretynki. Powinnam ci zabi , ale nie mogłam. Jeste jak narkotyk i doskonale zdajesz sobie z tego spraw . A co najgorsze, wiesz o tym, wiedziałe ju , gdy tak bezdusznie uwiodłe mnie i zmusiłe do przyjazdu na Ziemi . Tessa bardzo lubiła prowadzi t nie ko cz ca si gr , a Fisher znał swoja rol . - Uwiodłem ci ? Sama tego chciała . Sama powiedziała , e jest to konieczne. - Kłamca. Zmusiłe mnie do tego. To był gwałt, perwersyjny, zboczony gwałt. Bez przerwy mnie gwałcisz. Teraz te tego chcesz - widz to po twoich oble nych, po dliwych oczach. Od dawna ju nie grali w ten sposób. Fisher wiedział, e zdarza si to wtedy, gdy Tessa zadowolona jest z wyniku swojej pracy. Gdy było ju po wszystkim, zapytał: - Post py? - Tak. tak chyba mo na to okre li - oddychała ci ko. - Jutro zorganizujemy pokaz dla twojego staro ytnego, rozkładaj cego si Ziemianina, Tanayamy. Bezlito nie domaga si tego. - Tak, to bezlitosny facet. - To głupi facet. My lałam, e nawet społecze stwo analfabetów wie co nieco na temat nauki, a przynajmniej jak si do niej zabra . A oni daj ci kredyt w wysoko ci miliona rankiem, a wieczorem oczekuj wyników. Mogliby chocia zaczeka do nast pnego ranka i pozwoli popracowa w nocy. Czy wiesz, co mi powiedział ostatnim razem, gdy si z nim widziałam, wtedy, gdy poinformowałam go, e by mo e b dziemy mogli mu si pokaza ? - Nie, nie wiem. Nie wspominała o tym. - Napierw powiem ci, co powinien był powiedzie : „To wspaniale, e w przeci gu trzech lat udało wam si opracowa co tak niezwykłego i bezprecedensowego. Zasługujecie na olbrzymi nagrod , a nasza wdzi czno dla was jest trudna do opisania”. Tak wła nie powinien powiedzie . - Nie, nawet gdyby mu groziła mierci , nie zdobyłby si na takie słowa. A co powiedział naprawd ? - Brzmiało to tak: „A wi c w ko cu co wreszcie macie po całych trzech latach. Jak jeszcze długo mam y ? Czy my licie, e popieram was, płac wam i karmi armie asystentów i robotników po to, by cie wyprodukowali co po mojej mierci? Gdy ju nic mi z tego nie przyjdzie?” Tak wła nie powiedział. A ja powiem ci teraz, e z ch ci odwlekłabym pokaz i poczekała a umrze, to tak, dla własnej satysfakcji. Jednak praca jest wa niejsza. - Czy naprawd macie co , co go zadowoli?
118
- Tylko lot superluminalny. Prawdziwa szybko superiuminalna, nie jakie bzdury z hiperwspomaganiem. Mamy co , co otworzy nam drzwi do Wszech wiata. Miejsce, gdzie pracował zespół badawczy Tessy Anity Wendei z zamiarem wstrz ni cia posadami Wszech wiata, przygotowane zanim jeszcze Tessa zgodziła si przyby na Ziemi . Kompleks na naukowy usytuowano w trudno dost pnym dla postronnych pa mie górskim. Tu obok powstało prawdziwe miasto dla pracowników. I tutaj wła nie zjawił si Tanayama, siedz cy obecnie w swoim zmotoryzowanym fotelu. Tylko jego oczy zachowały młodzie cza ywotno i dyrektor rzucał szybkie spojrzenia to tu, to tam zza swoich w skich powiek. Tanayama nie był oczywi cie najwa niejsz postaci w ziemskim rz dzie, nie był nawet najwa niejszy po ród obecnych, z pewno ci był jednak główn sił nap dow całego projektu i wszyscy automatycznie ust powali mu miejsca. Jedynie Wendel nie chciała by gorsza. Tanayama mówił zgrzytliwym szeptem: - I co mi pani poka e, pani doktor? Statek? W zasi gu wzroku nie było adnego statku. - Nie, dyrektorze - odpowiedziała Tessa. - Daleko nam jeszcze do statków. B dzie to tylko pokaz, ale zapewniam pana, e bardzo ekscytuj cy. Zobaczy pan pierwsz publiczn demonstracj prawdziwego lotu superluminalnego, czego , co znacznie przewy sza hiperwspomaganie. - W jaki sposób to zobacz ? - Wydawało mi si , dyrektorze, e poinformowano pana o tym wcze niej. Tanayama zakaszlał straszliwie i przez chwil łapał oddech. - Próbowali mi co powiedzie - wykrztusił wreszcie - ale ja chc usłysze wszystko od pani. Spogl dał na ni ostro i jednocze nie nieszcz liwie. - Pani tu dowodzi - dodał. - To pani projekt i prosz mi go obja ni . - Nie mog wyja nia panu teorii, zaj łoby to zbyt du o czasu Zm czyłby si pan, dyrektorze. - Nie chc adnej teorii. Chc wiedzie , co zobacz . - Zobaczy pan dwa sto kowate, szklane pojemniki. Obydwa wypełnione s pró ni . - Dlaczego akurat pró ni ? - Lot superiuminalny mo e rozpocz si wył cznie w pró ni, dyrektorze. W innym wypadku obiekt maj cy porusza si szybciej od wiatła ci gn łby za sob materi , a to zwi kszyłoby wydatki energetyczne i zmniejszyło mo liwo ci obiektu. Lot musi tak e zako czy si w pró ni, poniewa mogłoby doj do katastrofy ze wzgl du... - Zapomnijmy o tym „ze wzgl du”. Je li ten pani lot superluminalny musi zacz si i zako czy w pró ni, w jaki sposób b dziemy mogli z niego korzysta ? - Na pocz tku konieczne jest przeniesienie si w kosmos za pomoc zwykłego lotu, a potem wykonuje si skok do hiperprzestrzeni i pozostaje si w niej. Dolatuje si do wybranego miejsca i wchodzi si do zwykłej przestrzeni, po czym l duje si znów normalnie. - Na to potrzeba czasu.
119
- Na wszystko potrzeba czasu, nawet na loty superluminalne. Je li jednak b dziemy mogli si przenie z Układu Słonecznego do gwiazdy odległej o czterdzie ci lat wietlnych w czterdzie ci dni zamiast czterdziestu lat, to wydaje mi si , e niewdzi czno ci byłoby narzekanie na czas. - W porz dku. Ma pani te dwa szklane pojemniki i co dalej? - S to projekcje holograficzne. W rzeczywisto ci pojemniki te znajduj si w odległo ci trzech tysi cy kilometrów od siebie -mierz c poprzez skorup ziemsk . Umieszczone s w schronach. Gdyby z jednego do drugiego pojemnika pu ci promie wietlny - oczywi cie poprzez pró ni - to promie ten podró owałby 1/1000 sekundy, czyli jedn milisekund . My, ze zrozumiałych i wzgl dów, nie b dziemy u ywa wiatła. W pojemniku po lewej stronie, w samym jego rodku, wisi male ka kula podtrzymywana silnym polem magnetycznym. Kula ta jest w rzeczywisto ci niewielkim silnikiem hiperatomowym. Widzi j pan, dyrektorze? - Co tam widz - odpowiedział Tanayama. - Czy to jest wszystko, co macie? - Je li przyjrzy si pan dokładnie tej kuli, zobaczy pan, e za chwil zniknie. Odliczanie ju si rozpocz ło. Wszyscy powtarzali szeptem kolejne cyfry odliczania. Przy zerze kula znikn ła z jednego pojemnika i pojawiła si w drugim. - Prosz pami ta - powiedziała Tessa - e w rzeczywisto ci pojemniki oddalone s od siebie o trzy tysi ce kilometrów. Mechanizm pomiarowy wykazuje, e od momentu znikni cia do momentu pojawienia si kuli w drugim pojemniku upłyn ło nieco ponad dziesi mikrosekund, co oznacza, e przelot odbył si z szybko ci sto razy wi ksz od pr dko ci wiatła. Tanayama spojrzał na Tess . - Sk d mog wiedzie ? Cała rzecz mogła by sztuczk pomy lan tak, aby oszuka starego, łatwowiernego człowieka. - Dyrektorze - powiedziała ostro Wendel - s tutaj setki naukowców, ka dy z nich posiada olbrzymi autorytet, a wielu z nich to Ziemianie. Poka panu wszystko, co chce pan zobaczy , wyja ni prac ka dego instrumentu. My tutaj zajmujemy si prawdziw nauk i robimy to uczciwie. - Nawet gdyby było tak, jak pani mówi, to co to wszystko znaczy? Jaka piłeczka? Piłeczka pingpongowa podró uj ca par tysi cy kilometrów. Czy to wszystko, co macie po trzech latach? - To co pan zobaczył, to wi cej ni ktokolwiek miałby prawo oczekiwa , mówi to z całym szacunkiem dla pana, dyrektorze. To, co pan zobaczył, rzeczywi cie miało rozmiary piłeczki pingpongowej i podró owało par tysi cy kilometrów, lecz był to prawdziwy lot superiuminalny, taki jak przeniesienie statku mi dzygwiezdnego st d do Arcturusa z szybko ci sto razy wi ksz od pr dko ci wiatła. To, co pan widział, było pierwszym publicznym pokazem superiuminalno ci w całej historii rasy ludzkiej. - Ale ja chc zobaczy statek! - Na to b dzie musiał pan poczeka . - Nie mam czasu. Nie mam czasu - dyszał Tanayama głosem, który był niczym wi cej ni szeleszcz cy szept. I znów si rozkaszlał. Tessa Anita Wendel odpowiedziała mu równie cicho: - Nawet pan nie zdoła poruszy Wszech wiata.
120
Trzy dni, po wi cone na uroczysto ci oficjalne w mie cie nazywanym potocznie Hiper City, dobiegły ko ca. Władze udały siej w drog powrotn do domu - Potrzeba nam dwóch lub trzech dni - powiedziała Tessa Mendel do Krile Fishera - na ponowne zabranie si do pracy. Tessa wygl dała na zm czon i bardzo niezadowolon . - Co za zło liwy staruch - dodała. Fisher domy lił si , e chodzi o Tanayam . - Schorowany staruch. Wendel rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Bronisz go? - Nie, po prostu stwierdzam fakt, Tesso. Pogroziła mu palcem. - Jestem pewna, e ten kaszl cy relikt był tak samo irracjonalny i nierozs dny w przeszło ci, gdy był jeszcze zdrowy i - je li teraz o to chodzi - młody. Od jak dawna jest dyrektorem Biura? - Od zawsze. Ponad trzydzie ci lat. A przedtem był zast pc niemal tak samo długo, nie mówi c ju o tym, e spełniał rol szarej eminencji podczas kadencji trzech lub czterech poprzednich dyrektorów. I mog ci zapewni , e bez wzgl du na jego stan zdrowia czy wiek zostanie dyrektorem do samej mierci, i mo e nawet jeszcze troch dłu ej, dopóki nie upewni si , czy nie powstanie z martwych. - S dzisz, e to jest mieszne? - Nie, chocia w zasadzie nie pozostało nam nic innego oprócz miechu, gdy pomy li si , e jeden człowiek, który nigdy nie dzier ył steru władzy, którego na dobr spraw nikt nie zna, zdołał zastraszy i podporz dkowa sobie cały rz d; mało tego, robi to od półwiecza, tylko dlatego e sprawuje kontrol nad ciemnymi sprawami wszystkich ludzi u władzy i nie zawahałby si zrobi z tych spraw u ytku, gdyby zaszła taka konieczno . - A oni znosz to cierpliwie? - O tak. W rz dzie nie ma ani jednej osoby, która chciałaby u wi ci własn karier tylko po to, by zniszczy Tanayam . - Nawet teraz, gdy wszystko wymyka mu si z r k? - Popełniasz bł d. Wszystko wymknie mu si z r k dopiero, gdy umrze, a do tego czasu jego władza jest absolutna. Jest to ostatnia rzecz, która pozostanie mu na tym wiecie i zniknie wraz z ostatnim uderzeniem jego serca. - Po co ludzie to robi ? - zapytała Tessa z niesmakiem - Czy nie pragn spokoju na staro i cichej, bezbolesnej mierci? - Tanayama z pewno ci nie. Nigdy. Nie powiem, ebym nale ał do jego zaufanych, ale przez te pi tna cie lat zetkn łem si z nim parokrotnie i zawsze wychodziłem od niego skopany. Znałem go, gdy był jeszcze pełen werwy i ju wtedy wiadomo było, e nigdy nie przestanie działa . A odpowiadaj c na twoje pierwsze pytanie: ludzie kieruj si w yciu ró nymi pobudkami, w przypadku Tanayamy pobudk t jest nienawi . - Tak podejrzewałam - powiedziała. - To wida . Jest znienawidzony i sam nienawidzi. Tylko kogo? - Osiedli.
121
- Naprawd ? - Tessa przypomniała sobie, e była Osadniczk z Adelii. Faktem jest, e nigdy nie słyszałam, aby ktokolwiek urodzony w Osiedlach wyra ał si z zachwytem o Ziemi. Znasz zreszt moje zdanie na temat miejsc pozbawionych zró nicowanego ci enia. - Ja nie mówi o zwykłych preferencjach, Tesso, ani nawet o niesmaku czy pogardzie. Mówi o lepej, zapiekłej nienawi ci. Niemal ka dy Ziemianin nie lubi Osiedli, którym trafiło si wszystko co najlepsze: spokój, wygody, brak tłumów, zamo no . Osiedla maj du o ywno ci, znakomite warunki do odpoczynku, stał pogod i adnej biedy. S na nich roboty trzymaj ce si dyskretnie na uboczu, a na Ziemi... To całkiem naturalne, e ludzie, którzy czego nie maj , nie lubi tych, którzy maj wszystko. Lecz je li chodzi o Tanayam . to jest to potworna nienawi . My l , e z przyjemno ci zniszczyłby wszystkie Osiedla, gdyby mógł. - Ale dlaczego, Krile? - Według mnie jemu nie chodzi o dobrobyt, o którym mówiłem, Tanayama nie mo e znie kulturowej jednorodno ci Osiedli. Rozumiesz, o co mi chodzi? - Nie. - Ludzie na Osiedlach dobieraj si . Dobieraj sobie takich samych ludzi jak oni. Wszyscy wywodz si z jednego kr gu kulturowego, s nawet podobni do siebie fizycznie. Na Ziemi za przez cały czas rozwoju ludzko ci panowała dzika ró norodno ci kultur, które wzbogacały si wzajemnie, konkurowały ze sob , a nawet ze sob walczyły. Tanayama i wielu Ziemian -jak na przykład ja uwa amy, e taka mieszanina kulturowa mo e by ródłem siły. Zdajemy sobie spraw , e jednorodno Osiedli osłabia je i w przyszło ci mo e okaza si tragiczna w skutkach. - Dlaczego wi c nienawidzicie Osiedli za co , co w waszych oczach działa na ich niekorzy ? Czy Tanayama nienawidzi nas za to, e lepiej nam si powodzi, i jednocze nie za to, e mo e nam by gorzej w przyszło ci? To nie ma sensu. - To nie musi mie sensu. Nienawi nigdy nie dała si wytłumaczy racjonalnie. By mo e - ale tylko by mo e - Tanayamie wydaje si , e Osiedlom si powiedzie i udowodni w ten sposób wy szo jednorodno ci kulturowej? Albo obawia si , e Osiedlom zale y na zniszczeniu Ziemi, tak jak jemu na zniszczeniu Osiedli? Sprawa S siedniej Gwiazdy doprowadziła go do szale stwa. - Mówisz o tym, e Rotor odkrył S siedni Gwiazd i nie poinformował nas o swoim odkryciu? - Nie tylko. Nie ostrzegli nas, e Gwiazda zmierza w kierunku Układu Słonecznego. - Mogli nie wiedzie . - Tanayama nigdy by w to nie uwierzył. Jest przekonany, e wiedzieli i celowo nas nie ostrzegli w nadziei, e nie zdołamy si przygotowa i e Ziemia z cał swoj cywilizacj zostanie zniszczona. - Czy stwierdzono ju , e S siednia Gwiazda przeleci na tyle blisko, by doszło do katastrofy? Nie słyszałam o tym. Słyszałam natomiast, e wi kszo astronomów przekonana jest, e Gwiazda ominie nas w bezpiecznej odległo ci. Masz jakie inne wie ci? Fisher wzruszył ramionami.
122
- Nie, nie mam. Ale wydaje mi si , e ewentualno katastrofy podsyca nienawi Tanayamy. I st d bierze si jego przekonanie, e potrzebne nam s loty superluminalne, które pozwol nam na zlokalizowanie i zasiedlenie jakiej podobnej do Ziemi planety. Jemu chodzi o ewakuowanie jak najwi kszej liczby ludzi na ten nowy wiat w przypadku, gdyby doszło do najgorszego. Musisz przyzna , e brzmi to rozs dnie. - Rzeczywi cie, ale do tego nie potrzeba adnego zagro enia, Krile. Ludzko powinna si rozprzestrzenia , nawet gdyby Ziemia była absolutnie bezpieczna. My przenie li my si na Osiedla, kolejnym logicznym przedsi wzi ciem byłoby si gni cie po gwiazdy i wła nie dlatego potrzebne s nam loty superluminalne. - Tak, ale Tanayama my li inaczej. Kolonizacj Galaktyki chce zostawi nast pnym pokoleniom. Sam za chce odszuka Rotora i ukara go za to, e porzucił Układ Słoneczny nie ogl daj c si na przyszłe losy ludzko ci. Chce y tylko po to, by zobaczy to na własne oczy i dlatego tak naciska na ciebie. - Mo e to robi , ile tylko mu si podoba, to i tak niczego nie zmieni. On umiera. - Nie wiem. Współczesna medycyna dokonuje cudów, jestem przekonany, e lekarze zrobi wszystko dla Tanayamy. - Nawet współczesna medycyna nie powstrzyma mierci. Rozmawiałam z lekarzami. - I co ci powiedzieli? Wydawało mi si , e sprawa zdrowia Tanayamy jest tajemnic pa stwow . - Nie dla mnie, nie w tych warunkach, Krile. Poszłam do zespołu medycznego, który zajmował si tutaj Tanayama, i powiedziałam, e bardzo zale y mi na zbudowaniu statku zdolnego do przenoszenia ludzi do gwiazd zanim umrze Tanayama. Zapytałam ich, ile mam jeszcze czasu. - I co powiedzieli? - e mam tylko rok. Tak brzmiała ich odpowied . Co najwy ej rok. Nalegali, abym si pospieszyła. - Mo esz to zrobi przez rok? - Przez rok? Oczywi cie, e nie, Krile, i ciesz si z tego. Du a przyjemno sprawia mi fakt, e ten zło liwy staruch nie doczeka pierwszego statku superluminalnego. Dlaczego si krzywisz? Martwi ci to, e jestem taka okrutna? - To nieistotne, Tesso. A staruch, o którym mówisz - jakkolwiek rzeczywi cie zło liwy - sprawił, e wszystko to jest mo liwe. to on zbudował Hiper City. - Tak, ale dla własnych celów, a nie dla Ziemi czy dla ludzko ci. Mam prawo by zła. Jestem pewna, e dyrektor Tanayama nigdy nie ulitował si nad nikim, kogo uwa ał za wroga, i zawsze chwytał przeciwników za gardło. Wyobra am sobie tak e, e sam nie oczekuje lito ci czy współczucia. Ka dy, kto okazałby mu lito czy współczucie, potraktowany zostałby jako godny pogardy słabeusz. Fisher w dalszym ci gu wygl dał na niezadowolonego. - Ile czasu ci to zajmie, Tesso? - Sk d mog wiedzie ? Mo e wieczno ? A nawet gdyby przyj optymalny wariant rozwoju wydarze , z pewno ci nie zajmie mi to mniej ni pi lat.
123
si .
- Ale dlaczego? Macie ju przecie lot superluminalny. Tessa wyprostowała
- Nie b d naiwny, Krile. Wszystko, co mamy, to pokaz laboratoryjny. Mog wzi lekki obiekt - piłeczk pingpongow , w której dziewi dziesi t procent masy stanowi silnik hiperatomowy -i przenie go superluminalnie. Jednak statek, i to w dodatku z lud mi, to zupełnie co innego. Musimy mie absolutn pewno co do wszystkiego, a to zajmie nam przynajmniej pi lat. Powiem ci jeszcze, e gdyby nie współczesne komputery i symulacje, które i na nich wykonujemy, nawet te pi lat byłoby jedynie marzeniem. Nawet pi dziesi t lat byłoby za mało. Krile Fisher potrz sn ł głow i nic nie powiedział. Tessa Wendel przygl dała mu si uwa nie, a potem powiedziała z oci ganiem. - O co ci chodzi? Czy tobie tak e si spieszy? - Wszystkim nam zale y na czasie - odpowiedział pojednawczo Fisher - a je li chodzi o mnie, to rzeczywi cie chciałbym polecie twoim statkiem. - Zale y ci na tym bardziej od innych? - Tak, chyba tak. - Dlaczego? - Chciałbym polecie na S siedni Gwiazd . Spojrzała na niego. - Marzysz o powrocie do porzuconej ony? Fisher nigdy nie rozmawiał z Tessa o Eugenii. Teraz tak e nie miał zamiaru da si schwyta w pułapk . - Zostawiłem tam córk - odpowiedział. - My l , e potrafisz to zrozumie , Tesso. Masz przecie syna. Rzeczywi cie miała syna - dwudziestolatka studiuj cego na Uniwersytecie Adelia skim, który pisywał do niej od czasu do czasu listy. Twarz Tessy złagodniała. - Krile, na twoim miejscu przestałabym si łudzi . Co prawda, istnieje du e prawdopodobie stwo, e Rotor poleciał na S siedni Gwiazd , lecz sama podró zaj ła im przynajmniej dwa lata - dysponowali jedynie hiperwspomaganiem. Nie wiadomo, czy przetrwali tak dług podró . A nawet je li, to szansa znalezienia odpowiedniej dla ludzi planety w pobli u czerwonego karła jest niemal równa zeru. Mogli wi c wyruszy w dalsz drog w poszukiwaniu jakiej planety. Dok d? Gdzie ich szuka ? - Wiedzieli chyba, e nie znajd odpowiedniej planety w pobli u czerwonego karła. Czy w takim razie nie zdecydowali si na pozostawanie na orbicie wokół gwiazdy? - Nawet je li przetrwali lot i nawet je li zdecydowali si na pozostanie na orbicie, pomy l, jaki rodzaj ycia musz prowadzi . Nie wytrzymaj długo, a przynajmniej nie w tak cywilizowanej formie, do jakiej przywykli. Krile, musisz by silny. Musisz przygotowa si na to, e nawet je li zorganizujemy ekspedycj , która poleci na S siedni Gwiazd , to mo e ona wróci z niczym lub w najlepszym razie z fotografiami z martwego kadłuba Rotora. - Licz si z tym - odpowiedział Fisher. - Wydaje mi si jednak, e maj jak szans na przetrwanie. - Chodzi ci o dziecko? Mój drogi Krile, to s mrzonki. Nawet je li Rotor przetrwał, to twoja córka miała rok, gdy j opu ciłe w roku 22. Gdyby teraz
124
pojawiła si nagle przed tob , miałaby dziesi lat. Za pi lat - bo dopiero wtedy mo esz my le o podró y na Rotora - b dzie pi tnastoletni panienk . Nie pozna ci . Ty równie jej nie poznasz. - Dziesi lat czy pi tna cie, a nawet pi dziesi t - dla mnie to nie ma znaczenia, Tesso. Poznam j , gdy tylko j zobacz -odpowiedział Fisher.
125
Rozdział 19 POBYT Marlena u miechn ła si niepewnie do Sievera Genarra. Przyzwyczaiła si wchodzi do jego biura o ka dej porze. - Nie przeszkadzam ci, wujku Sieverze? - Nie, moja droga. Nie mam akurat nic pilnego do roboty. A zreszt tutaj rzadko zdarza si co absolutnie pilnego. Pitt wymy lił moje stanowisko po to, by pozby si mnie - a ja zaakceptowałem to i w ten sam sposób pozbyłem si Pitta. Nie powtarzaj tego jednak, tylko ty znasz prawd , bo ciebie nie mo na okłama . - Chyba nie obawiasz si tego, wujku Sieverze? Komisarz Pitt bał si , Orinel tak e bałby si , gdybym pokazała mu, co potrafi . - Nie, nie obawiam si , Marleno. Poddałem si . Wła nie doszedłem do wniosku, e dla ciebie jestem przezroczysty. Nawet podoba mi si to. Kłamanie jest bardzo wyczerpuj ce, gdy starasz si o nim nie my le . Gdyby ludzie byli rzeczywi cie leniwi, nigdy by nie kłamali. Marlena u miechn ła si ponownie. - Czy dlatego mnie lubisz? Bo przy mnie mo esz by leniwy? - A sama nie potrafisz zgadn ? - Nie. Wiem, e mnie lubisz, ale nie wiem dlaczego. Twoje zachowanie mówi mi, e mnie lubisz, lecz powód jest ukryty w tobie - nic o nim nie wiem, poza paroma niejasnymi przeczuciami. Nie mog wej w ciebie - zastanawiała si przez chwil - i czasem ałuj , e nie mog . - Ciesz si z tego, Marleno. Ludzkie umysły s brudne, ciemne i nieciekawe. - Dlaczego tak mówisz, wujku? - Do wiadczenie, Marleno. Nie posiadam, co prawda, zdolno ci podobnych do twoich, lecz jestem w ród ludzi ju od bardzo dawna, dłu ej ni ty. Czy podoba ci si twój własny umysł? Marlena wygl dała na zaskoczon . - Nie wiem. A nie powinien? - Podoba ci si wszystko, o czym my lisz? Co sobie wyobra asz? Ka dy targaj cy tob impuls? B d uczciwa, Marleno. Ja, co prawda, nie potrafi odczytywa my li, ale b d uczciwa. - No có , czasami zdarza mi si my le o rzeczach niezbyt m drych, a nawet złych. Niekiedy bywam zła i my l o zrobieniu czego , czego w rzeczywisto ci nigdy bym nie zrobiła. Ale zdarza si to bardzo rzadko. - Bardzo rzadko? Nie zapominaj, e zd yła przywykn do swojego umysłu. Nie czujesz go. To tak jak z ubraniem, które nosisz. Nie czujesz go, poniewa jeste przyzwyczajona do jego obecno ci. Włosy drapi ci w szyj , ale tego równie nie zauwa asz. Je li natomiast dotkn łyby ci włosy kogo innego, natychmiast poczułaby niezno ne sw dzenie. Kto inny mo e nie mie my li gorszych od twoich, ale zawsze s to my li kogo innego i nie spodobałyby ci si . Mo e na przykład nie spodobałoby ci si to, e ci lubi , gdyby wiedziała
126
dlaczego. Znacznie wygodniej i bezpieczniej jest zaakceptowa to, e ci lubi jako co , co po prostu istnieje i nie doszukiwa si powodów w moim umy le. Kolejne pytanie Marleny było nieuniknione. - Jakie to powody? - No có , lubi ci , poniewa kiedy byłem tob . - Co to znaczy? - Nie byłem oczywi cie młod dam o pi knych oczach i niesamowitych zdolno ciach percepcyjnych. Byłem natomiast młody i wydawało mi si , e brzydki, i e nikt mnie nie lubił z tego powodu. Wiedziałem, e jestem inteligentny i nie mogłem zrozumie , dlaczego nikt nie docenia mojej inteligencji. Wydawało mi si niesprawiedliwe, e ludzie widz tylko to, co złe, a nie doceniaj tego, co dobre. Czułem si zraniony i zły, Marleno. Postanowiłem jednak, e nigdy nie b d traktował tak, jak potraktowano mnie, lecz nie dano mi okazji, by wprowadzi moje postanowienie w ycie. I wreszcie spotkałem ciebie, poczułem, e zbli yli my si do siebie. Ty, co prawda, nie jeste tak brzydka jak kiedy ja, jeste tak e bardziej inteligentna, lecz mi to nie przeszkadza - u miechn ł si szeroko. - Czuj si tak, jak gdyby dano mi drug szans , tym razem znacznie bardziej interesuj c ni w przeszło ci. Dosy jednak, nie przyszła do mnie po to, by rozmawia o przeszło ci. By mo e nie posiadam twojego talentu, ale to wiem na pewno. - Chodzi mi o mam . - Tak? - Genarr zdał sobie spraw , jak bolesny jest to dla niego temat. - Co z ni ? - Wła nie ko czy swoj prac , jak wiesz. Je li zdecyduje si wróci na Rotora, zabierze mnie z sob . Czy to jest konieczne? - Chyba tak. Nie chcesz z ni lecie ? - Nie, nie chc , wujku Sieverze. Czuj , e powinnam tu zosta jest to dla mnie bardzo wa ne. Chciałabym, eby poinformował komisarza Pitta, e pragniesz nas zatrzyma . Wymy lisz jaki powód. A komisarz z pewno ci nie b dzie miał nic przeciwko temu, tym bardziej, je li powiesz mu, e mama jest pewna, i Nemezis zniszczy Ziemi . - Mówiła ci o tym, Marleno? - Nie, nie musiała. Mo esz wytłumaczy komisarzowi, e mama b dzie go bez przerwy niepokoiła naleganiem na ostrze enie Ziemi. - Czy przyszło ci to do głowy, e Pitt mo e nie chcie mnie wysłucha ? Je li zorientuje si , e zale y mi na zatrzymaniu was w Kopule, z pewno ci ka e wam wróci tylko po to, by mnie zdenerwowa . - Jestem pewna - powiedziała spokojnie Marlena - e komisarz Pitt pr dzej zatrzyma nas tutaj dla własnej przyjemno ci, ni rozka e nam wraca tylko po to, by zrobi ci na zło . Poza tym, ty naprawd chcesz, eby mama została, poniewa ... lubisz j . - Tak, bardzo j lubi . Bardzo j lubiłem przez całe ycie. Jednak twoja matka mnie nie lubi. Sama powiedziała mi, e ci gle my li o twoim ojcu. - Lubi ci coraz bardziej, wujku Sieverze. Bardzo ci lubi. - Lubienie to nie miło , Marleno. Chyba ju to odkryła . Marlena poczerwieniała.
127
- Mówimy o dorosłych. - Takich jak ja - Genarr roze miał si . - Przepraszam, Marleno. Doro li zawsze my l , e młodzi nic nie wiedz o miło ci, młodzi za s przekonani, e doro li zapomnieli ju o niej. I jak wiesz, zarówno doro li, jak i młodzi nie maj racji. Dlaczego tak bardzo zale y ci na pozostaniu tutaj, Marleno? Chyba nie z mojego powodu? - Z twojego te - powiedziała powa nie Marlena. - Bardzo ci lubi i bardzo lubi Erytro - dlatego chc zosta . - Tłumaczyłem ci, e to niebezpieczna planeta. - Nie dla mnie. - Jeste pewna, e Plaga ci nie grozi? - Oczywi cie, e nie. - Sk d wiesz? - Po prostu wiem. Zawsze to wiedziałam, jeszcze na Rotorze. Nie ma powodu do obaw. - Chyba nie. Jednak Plaga pozostaje Plag . - To niczego nie zmienia. Czuj si absolutnie bezpieczna na Erytro. Bardziej ni na Rotorze. Genarr potrz sn ł głow . - Przyznaj , e nic nie rozumiem - przygl dał si jej powa nej twarzy, ciemnym oczom zasłoni tym do połowy wspaniałymi rz sami. - Pozwól, e teraz ja zabawi si w odczytywanie j zyka ciała, Marleno. Widz , e jeste zdecydowana zosta tutaj za wszelk cen . - Tak - powiedziała bezbarwnie Marlena. - I spodziewam si , e mi pomo esz. Eugenia Insygna prze uwała w ciszy własny gniew. Gdy zacz ła mówi , jej głos był cichy, lecz dobitny. - On nie mo e tego zrobi , Sieverze. - Oczywi cie, e mo e, Eugenio - odpowiedział tak samo cicho Genarr. - Jest komisarzem. - Ale nie jest władc absolutnym. Mam przecie jakie prawa obywatelskie i jednym z nich jest wolno przemieszczania si . - Je li komisarz wprowadza stan wyj tkowy - powszechny, albo tak jak w twoim przypadku, ograniczony do jednego obywatela - to prawa tego obywatela zostaj zawieszone. Tak przynajmniej stwierdza dekret z roku dwudziestego czwartego. - Lecz jest to wbrew wszystkim prawom i tradycjom, które datuj si od powstania Rotora. - Zgadzam si . - Zrobi z tego afer , Pitt popami ta mnie... - Eugenio, prosz . Posłuchaj mnie, musisz si zgodzi . Zosta tutaj, przynajmniej na razie. Bardzo ci o to prosz . - O czym ty mówisz? Zostanie tutaj oznacza zgod na uwi zienie bez wyroku, bez procesu, bez s du. Mamy zosta na Erytro dlatego, e Pittowi spodobało si wyda taki „ukaz”...? - Nie sprzeciwiaj si , prosz . Tak b dzie lepiej. - Lepiej? - słowa Insygny były pełne pogardy.
128
- Marlena, twoja córka, bardzo tego pragnie. Insygna wygl dała na zaskoczon . - Marlena? - W zeszłym tygodniu zaproponowała mi, abym pokierował sprawami w ten sposób, by komisarz polecił wam zosta na Erytro. Insygna wstała raptownie z krzesła, nie mog c uwierzy w to. co usłyszała. - I ty si zgodziłe ? Genarr potrz sn ł głow . -Nie. Posłuchaj mnie, Eugenio. Poinformowałem jedynie Pitta, e twoja praca dobiegła ko ca i zapytałem go, czy zamierza nakaza wam powrót na Rotora, czy zostawi was tutaj. Moje pytanie było absolutnie naturalne, Eugenio. Pokazałem je zreszt Marlenie, zanim je wysłałem i twoja córka była w pełni usatysfakcjonowana. Powiedziała, cytuj : „Je li pozostawiasz mu wolny wybór, to zdecyduj si na zatrzymanie nas tutaj”. I tak wła nie post pił. Insygna usiadła. - Sieverze. stosujesz si do rad pi tnastoletniej dziewczyny? - Nie s dz , aby Marlena była zwykł pi tnastolatk . Ale dlaczego tak bardzo zale y ci na powrocie na Rotora? - Moja praca... - Nie masz pracy. Nie b dziesz miała pracy, je li Pitt tego nie za da. Nawet gdyby pozwolił ci wróci , z pewno ci znalazłaby si na bruku. Tutaj natomiast jest sprz t, którego mo esz u ywa , którego u ywała . Przyjechała tutaj przecie po to, by zrobi co , czego nie mo na było zrobi na Rotorze. - Moja praca si nie liczy! - wykrzykn ła troch bez sensu Insygna. - Czy nie rozumiesz, e ja chc wróci z tych samych powodów, dla których on chce mnie tu zatrzyma ? On chce zniszczy Marlen . Gdybym wiedziała o tym zanim tu przyleciały my, gdybym wiedziała o Pladze Erytro, nigdy nie zdecydowałabym si na pobyt tutaj. Nie wolno mi nara a Marleny. - Ja równie nie mam zamiaru jej nara a - odpowiedział Genarr. Oddałbym za ni ycie. - Lecz zostaj c tutaj, ryzykuje. - Marlena tak nie uwa a. - Marlena! Marlena! Czy wydaje ci si , e ona jest bogini ? Co ona mo e wiedzie ? - Posłuchaj Eugenio. Porozmawiajmy rozs dnie. Gdyby rzeczywi cie istniało jakie zagro enie, byłbym pierwszym, który wpakowałby was na statek na Rotora. A teraz skup si i odpowiedz na moje pytanie: Czy Marlena cierpi na megalomani ? Insygan wstrz sały dreszcze. Jej gniew narastał. - Nie wiem, o co ci chodzi. - Czy Marlena kiedykolwiek przechwalała si czym , czy głosiła własn wielko bez wzgl du na mieszno takich deklaracji? - Oczywi cie, e nie. Jest bardzo rozs dna... Ale dlaczego pytasz? Wiesz, e nigdy nie deklarowała... - Niczego bezpodstawnie. Wiem. Nigdy nie przechwalała si swoim talentem. Wszystko, co wiemy na ten temat, zostało wymuszone przez okoliczno ci. - Tak, lecz czemu słu te pytania? Genarr ciszył głos.
129
- Czy twierdziła kiedykolwiek, e posiada olbrzymi intuicj ? Czy mówiła, e jest absolutnie przekonana, e co , co konkretnego z pewno ci si wydarzy lub nie wydarzy i nie podawała adnego innego powodu oprócz własnej pewno ci? - Nie, oczywi cie, e nie. Marlena zawsze zwraca uwag na dowody. Nigdy nie twierdzi niczego bez odpowiednich dowodów. - A jednak zdarzyło jej si to przynajmniej raz. Jest przekonana. e Plaga jej nie tknie. Twierdzi, e absolutnie w to wierzy. Ju na Rotorze była pewna, e nic złego nie mo e spotka jej na Erytro, a odk d znalazła si w Kopule, pewno ta jeszcze si nasiliła. Jest zdecydowana - absolutnie zdecydowana - aby pozosta tutaj. Oczy Insygny rozszerzyły si . Dło pow drowała w kierunku ust. Z gardła wydobył si nieartykułowany j k. - W takim razie... - chciała co powiedzie , lecz jej si nie udało. - Tak? - zapytał poruszony Genarr. - Nie rozumiesz? Ona zachorowała! Jej osobowo ulega zmianom. Jej umysł jest chory! - Genarra poraziła ta my l, lecz po chwili powiedział: - Nie, to niemo liwe. W adnym z dotychczasowych przypadków Plagi nie pojawiły si takie symptomy. To nie jest Plaga. - Ale jej umysł ró ni si od innych. Jej symptomy tak e mog by inne. - Nie - odpowiedział z przekonaniem Genarr. - Nie mog w to uwierzy . Nigdy w to nie uwierz . Jestem przekonany, e je li Marlena mówi, e jest odporna na Plag , to znaczy, e jest tak naprawd . Jej odporno by mo e pozwoli nam rozwikła zagadk Plagi. Insygna pobladła. - Czy to wła nie dlatego chcesz zatrzyma j na Erytro, Sieverze? Chcesz, aby stała si narz dziem w walce z Plag ? - Nie! Nie mam zamiaru jej wykorzystywa ! Jednak e ona pragnie tu zosta i mo e sta si narz dziem bez wzgl du na to, czy tego chcemy, czy nie. - A ty jej na to pozwolisz tylko dlatego, e ma taki kaprys? Tylko dlatego, e w jej głowie narodził si ten niewiarygodny pomysł, w którym nie dostrzegamy obydwoje za grosz logiki? Naprawd uwa asz, e powinni my pozwoli jej zosta tylko dlatego, e tego pragnie? Czy odwa ysz si powiedzie mi to prosto w twarz? - Prawd mówi c mam tak ochot - powiedział z wysiłkiem Genarr. - Wyobra am sobie, z jak łatwo ci przychodzi ci mie tak ochot . Ona nie jest twoim dzieckiem. Jest moja. Jest moim jedynym... - Wiem - powiedział Genarr. - Jest jedyn rzecz , jaka pozostała ci po... Krile. Nie patrz tak na mnie. Wiem, e nigdy nie pogodziła si z t strat . Rozumiem to, co czujesz. Ostatnie zdanie wypowiedział bardzo mi kko, delikatnie, tak jak gdyby pragn ł pogłaska j po głowie. - Mimo wszystko, Eugenio, je li Marlena naprawd pragnie zbada Erytro, nic nie jest w stanie jej powstrzyma . A je li jest absolutnie pewna, e Plaga nie zaatakuje jej umysłu, by mo e wła nie to oka e si najlepsz szczepionk przeciw Pladze. Jej psychiczna trze wo i pewno mog okaza si doskonałym mechanizmem immunologicznym.
130
Insygna podniosła głow . Jej oczy płon ły. - Mówisz bzdury i nie masz prawa zezwala na romantyczne zachcianki pi tnastoletniego dziecka. Marlena jest dla ciebie kim obcym. Nie kochasz jej. - Nie jest dla mnie nikim obcym i kocham j . Co wi cej, podziwiam j . Miło nie pozwoliłaby mi na podejmowanie takiego ryzyka, lecz podziw tak. Pomy l o tym. Siedzieli w ciszy przygl daj c si sobie.
131
Rozdział 20 DOWÓD Kattimoro Tanayama, ze zwykł nieust pliwo ci , prze ył wyznaczony mu rok i zacz ł nast pny, kiedy jego walka dobiegała ko ca. Gdy nadszedł czas, opu cił pole bitwy bez słowa czy ostrze enia. Jego mier zanotowały instrumenty. Ludzie zorientowali si znacznie pó niej. Odej cie Tanayamy wywołało niewielkie poruszenie na Ziemi. Osiedla zupełnie nie zwróciły na ni uwagi. Stary zawsze wykonywał swoj prac poza zasi giem opinii publicznej, co zreszt umacniało jego sił . Wiedzieli o niej jedynie zainteresowani. Ci, którzy w najwi kszym stopniu byli zale ni od niego, z najwi ksz ulg przyj li wiadomo o zgonie. Tessa Wendel dowiedziała si o mierci Tanayamy dosy wcze nie, dzi ki specjalnemu kanałowi komunikacyjnemu, który został zainstalowany pomi dzy jej kwater główn a Hiper City. Mimo e spodziewała si tej wiadomo ci, prze yła ogromny szok. Co b dzie dalej? Kto zast pi Tanaym i jakie zmiany poci gnie to za sob ? Od dawna ju zadawała sobie takie pytania, jednak dopiero teraz zaczynały one nabiera sensu. Pomimo wszystko Tessa Wendel (i reszta zainteresowanych) nie spodziewała si mierci Starego. Zwróciła si po pocieszenie do Krile Fishera. Tessa my lała wystarczaj co racjonalnie, by zdawa sobie spraw , e Fisher nie był z ni wył cznie ze wzgl du na jej starzej ce si teraz ciało (które za dwa miesi ce miało sko czy pi dziesi t lat). Krile, co prawda, równie nie młodniał - miał ju czterdzie ci pi lat jednak w przypadku m czyzny wiek nie jest a tak istotny. W ka dym razie był z ni - czasami wydawało jej si nawet, e ze wzgl du na ni sam - a najcz ciej zdarzało si to wtedy, gdy trzymał j w ramionach. - I co teraz? - zapytała Fishera. - Nie jest to niespodzianka, Tesso - odpowiedział. - Wiedzieli my o tym od dawna. - Zgadzam si . Ale gdy ju stało si to, co miało si sta , mo e odpowiesz mi, co b dzie z projektem, który do tej pory istniał dzi ki jego lepej determinacji? - Gdy ył, chciała , eby umarł. Teraz za martwisz si o przyszło ... Ale mog ci uspokoi - projekt b dzie kontynuowany. Co tak wielkiego nie mo e zosta zatrzymane w połowie - twój projekt yje ju własnym yciem. - Czy kiedykolwiek zastanawiałe si , Krile, ile to wszystko musi kosztowa ? B dziemy mieli nowego dyrektora Ziemskiej Rady ledczej, a Kongres Globalny ju z pewno ci zadba o to, by był to kto , kogo b d mogli kontrolowa . Nie b dzie nowego Tanayamy, przed którym wszyscy kl kali, z pewno ci nie... A potem zajm si bud etem i bez Tanayamy, który trzymał w sekrecie wydatki na projekt, oka e si , e mamy milionowy deficyt, który trzeba b dzie zlikwidowa . - Nie mog tego zrobi . Wydali ju zbyt du o pieni dzy. Musz mie co , co usprawiedliwiłoby te wydatki. Musz mie co do pokazania, w innym wypadku zarzucono by im marnotrawstwo.
132
- Zawsze mog zwali win na Tanayam . Powiedz , e był szale cem, egocentrykiem, który kierował si obsesjami. Co zreszt jest w pewnym sensie prawd , jak obydwoje wiemy. Teraz za oni - ci, którzy nie maczali w tym r k przywróc Ziemi zdrowy rozs dek i zrezygnuj z projektu, na który planeta nie mo e sobie pozwoli . Fisher u miechn ł si . - Tesso, kochanie, twój wgl d w polityk dorównuje twojemu geniuszowi w badaniach hiperprzestrzennych. Dyrektor Biura jest teoretycznie - jak s dzi opinia publiczna - urz dnikiem o niewielkiej władzy, pracuj cym pod cisłym nadzorem Prezydenta Generalnego i Kongresu Globalnego. Te dwa urz dy, wybierane drog głosowania, nie mog pozwoli sobie na publiczne stwierdzenie. e rz dził nimi Tanayama, i e wszyscy kl czeli przed nim i bali si gło niej odezwa bez jego zgody. Byłoby to równoznaczne z samooskar eniem si o tchórzostwo i słabo , ryzykowaliby wyniki nast pnych wyborów. Musz kontynuowa projekt. Je li zdarz si jakie ci cia, b d one miały charakter kosmetyczny. - Sk d mo esz wiedzie ? - wyb kała Tessa. - Mam do wiadczenie w obserwowaniu władz wybieralnych, Tesso. Poza tym, gdyby my przerwali teraz, byłby to znak dla Osiedli, które tylko czyhaj na nasz słabo . Wszystkie odleciałyby w kosmos, jak zrobił to Rotor. - W jaki sposób? - Zakładaj c, e posiadaj hiperwspomaganie, musz rozwin je w kierunku lotów superluminalnych. Tessa u miechn ła si sardonicznie. - Krile, kochanie, twój wgl d w hiperprzestrzenno dorównuje twojemu mistrzostwu w zdobywaniu sekretów. Tak le oceniasz moj prac ? Wszyscy musz rozwin si w kierunku lotów superluminalnych? Czy nie rozumiesz, e hiperwspomaganie jest konsekwencj my lenia relatywistycznego? A relatywizm wyklucza mo liwo podró owania z szybko ci wi ksz od pr dko ci wiatła. Skok do szybko ci superluminalnych wymaga całkowitej rewizji my lenia i przekładania my li w czyny. To nie jest naturalna kontynuacja - próbowałam ju wyja nia to parokrotnie ró nym ludziom w rz dzie. Narzekali na wolne tempo prac i wydatki, musiałam wi c wyja ni im trudno ci całego przedsi wzi cia. Przypomn to sobie teraz i nie zawahaj si wstrzyma projektu w tym punkcie. Nie zmusz ich do wyra enia zgody na dalsze prace, mówi c im jedynie, e kto mo e nas prze cign . Fisher potrz sn ł głow . - Oczywi cie, e zmusisz. Uwierz ci, poniewa to jest prawda. Mog nas prze cign , i to z łatwo ci . - Nie słuchałe tego, co przed chwil powiedziałam. - Słuchałem, lecz zapomniała o czym . Pozwól, e wyło ci to na zdrowy rozum mistrza w zdobywaniu sekretów... - O czym ty mówisz, Krile? - Ten skok od hiperprzestrzeni do lotów superiuminalnych jest trudny wył cznie wtedy, gdy kto zaczyna od pocz tku - tak jak zrobiła to ty. Osiedla nie zaczynaj jednak od pocz tku. Czy my lisz, e nie wiedz o naszym projekcie, o Hiper City? My lisz, e tylko ja i moi ziemscy koledzy trudnimy si
133
zdobywaniem sekretów w całym Układzie Słonecznym? Osiedla tak e maj swoich szpiegów, którzy pracuj równie intensywnie i równie wydajnie jak my. Wiedz tak e, e nie bez powodu została na Ziemi. - I co z tego? - Jak to, co z tego? My lisz, e nie maj komputerów z wykazem wszystkich twoich prac i artykułów? My lisz, e nie przeczytali ich? Zapewniam ci , e tak. Przeliterowali dokładnie ka de twoje słowo i odkryli, e loty superiuminalne s teoretycznie mo liwe. Wendel przygryzła warg . - W takim razie... - Tak, pomy l o tym. Gdy pisała swoje rozwa ania na temat szybko ci superluminalnych, były to czysto teoretyczne spekulacje. Była absolutn mniejszo ci składaj c si z jednej osoby - ciebie - która uwierzyła, e cała rzecz jest mo liwa. Nikt nie brał tego powa nie. Ale przyleciała na Ziemi i zdecydowała si zosta tutaj. Nagle znikn ła z pola widzenia wszystkich, którzy oczekiwali twojego powrotu na Adeli . I chocia mog nie zna wszystkich szczegółów - poniewa bezpiecze stwo tego projektu dorównywało paranoi Tanayamy - wiedz , e tu jeste . Samo twoje znikni cie dało im do my lenia, a bior c pod uwag to, co napisała , nie mo e by adnych w tpliwo ci co do tego, czym si zajmujesz. Co tak du ego jak Hiper City nie mo e umkn uwagi zainteresowanych. Olbrzymie sumy pieni dzy, które tu zainwestowano, tak e zostawiaj lady. Mo esz by pewna, e w tej chwili wszystkie Osiedla składaj razem skrawki i przecieki w łamigłówce, która nosi nazw lotów superluminalnych. Ka dy taki skrawek jest wskazówk , która umo liwi im znacznie szybszy post p, ni mo esz to sobie wyobrazi . Je li nasz rz d zacznie wspomina o przerwaniu projektu, wystarczy, e powiesz im to, co teraz usłyszała . Je li przestaniemy posuwa si do przodu, przegramy ten wy cig. Jestem pewien, e nowi ludzie nie dopuszcz do tej ewentualno ci, gdy tylko zdadz sobie spraw - tak jak zrobił to kiedy Tanayama - czym to mo e grozi . Tessa milczała. Fisher przygl dał jej si uwa nie. - Masz racj , mój drogi mistrzu w zdobywaniu sekretów -powiedziała w ko cu. - Popełniłam bł d, bezmy lnie traktuj c ci jak kochanka, zamiast słucha twoich rad. - Jedno nie wyklucza drugiego - odpowiedział Fisher. - Wiem jednak - dodała Tessa - e masz w tym wszystkim swój własny interes. - To niewa ne - zako czył Fisher, dopóki nasze interesy zaz biaj si . Do Hiper City przybyła delegacja Kongresu z Igorem Koropatkim, nowym dyrektorem Ziemskiej Rady ledczej, na czele. Nowy dyrektor pracował w Biurze od dawna, nie był wi c kim nieznanym dla Tessy Wendel. Był cichym m czyzn o gładkich, przerzedzaj cych si siwych włosach. Miał kartoflowaty nos i podwójny podbródek, co nadawało mu wygl d człowieka lubi cego dobrze zje i obdarzonego pogodnym usposobieniem. Musiał by jednak dosy przebiegły, chocia na pozór brakowało mu zaanga owania Tanayamy. Cecha ta od razu rzucała si w oczy. Koropatsky przez cały czas znajdował si w otoczeniu członków Kongresu, którzy w ten sposób chcieli
134
pokaza , e nast pca Tanayamy nale y do nich. A mo e chcieli, eby tak było. Kadencja Japo czyka była dla nich dług i gorzk lekcj . Nikt nie zaproponował zako czenia projektu. Odwrotnie - sugerowano przyspieszenie prac, je li byłoby to mo liwe. Opinia Tessy Wendel głosz ca, e Osiedla cigaj Ziemi , potraktowana została jako oczywisto , o której nie trzeba przypomina . Koropatsky, któremu wyznaczono rol rzecznika całej grupy, powiedział: - Doktor Wendel, nie domagamy si długiej wycieczki po Hiper City. Ja byłem tutaj wcze niej, poza tym moim głównym zadaniem jest reorganizacja Biura. Nie chciałbym obra a pami ci mojego szanownego poprzednika, ale ka da zmiana na stanowisku administracyjnym wymaga pewnych zabiegów organizacyjnych, szczególnie za , gdy poprzednia kadencja była tak długotrwała jak w przypadku Tanayamy. Z natury nie jestem formalist , porozmawiajmy wi c swobodnie i bez skr powania. Chciałbym zada kilka pyta . Mam nadziej , e udzieli mi pani odpowiedzi zrozumiałych dla człowieka o tak skromnej wiedzy jak moja. Wendel kiwn ła głow . - Postaram si . dyrektorze. - Dobrze. Kiedy mo emy spodziewa si pierwszego, całkowicie operacyjnego statku superluminalnego? - Jest to pytanie, dyrektorze, na które nie mo na udzieli odpowiedzi. Los statku zale y od okoliczno ci, których nie da si przewidzie . - Przyjmijmy, e okoliczno ci b d nam sprzyjały. - Tak, w takim wypadku mo emy mie statek za trzy lata. Zako czyli my ju prace naukowe, reszta to robota in ynieryjna. - Innymi słowy, statek b dzie gotów w roku 2236. - Z pewno ci nie wcze niej. - Ile osób b dzie mogło nim podró owa ? - Pi do siedmiu. - Jaki b dzie jego zasi g? - Nieograniczony, dyrektorze. Na tym polega pi kno szybko ci superiuminalnej. Statek b dzie poruszał si w hiperprzestrzeni, a tam nie istniej prawa klasycznej fizyki, nawet prawo zachowania energii. Lot na odległo jednego roku wietlnego wymaga tyle samo wysiłku, co lot na dystansie tysi ca lat wietlnych. Dyrektor poruszył si niespokojnie. - Nie jestem fizykiem, ale trudno mi uwierzy w istnienie rodowiska, w którym nie obowi zuj adne ograniczenia. Czy s jakie rzeczy, których nie mo emy zrobi ? - Ograniczenia istniej . Potrzebujemy pró ni i nat enia grawitacyjnego mniejszego od pewnej stałej po to, by móc dokona przej cia do i wyj cia z hiperprzestrzeni. Z czasem dowiemy si o innych warunkach lotu, lecz do tego potrzebne s nam loty próbne. Warunki te mog spowodowa dalsze opó nienia. - Gdy b dziemy ju mieli statek, dok d polecimy najpierw? - Najbardziej rozs dna wydaje si podró nie dalej ni do Plutona. Jednak mo e to okaza si niepotrzebn strat czasu. Posiadaj c technologi
135
umo liwiaj c nam podró do gwiazd, powinni my chyba rozpocz od jakiej gwiazdy. - Na przykład S siedniej Gwiazdy? - Byłby to logiczny wybór. Poprzedni dyrektor koniecznie chciał odwiedzi t gwiazd , jednak moim obowi zkiem jest wskazanie innych miejsc, daleko bardziej interesuj cych z punktu widzenia nauki. Syriusz jest tylko cztery razy dalej ni S siednia Gwiazda, a byłaby to pierwsza okazja do zbadania z bliska białego karła. - Doktor Wendel, moim zdaniem naszym celem powinna by S siednia Gwiazda, chocia powody naszej wizyty na niej nie musz si pokrywa z tymi, o których mówił Tanayama. Przypu my, e wybraliby my jak inn gwiazd , dowoln gwiazd , jak udowodniłaby pani, e statek rzeczywi cie odbył lot w t i z powrotem? Wendel wygl dała na zaskoczon . - Udowodniła? Nie rozumiem, o czym pan mówi? - Chodzi mi o to, w jaki sposób odparłaby pani zarzuty, e domniemany lot jest oszustwem? - Oszustwem? - Tessa zerwała si gniewnie na równe nogi. -Pan mnie obra a! Głos Koropatskiego stał si nagle rozkazuj cy. - Prosz usi , doktor Wendel. Nikt nie ma zamiaru oskar a pani o cokolwiek. Próbuj jedynie przewidzie pewn sytuacj i staram si my le , jak mo na jej zaradzi . Ludzko wyruszyła w kosmos prawie trzysta lat temu. Nie wolno nam zapomina o pewnych epizodach w historii podboju kosmosu; ta cz wiata, z której pochodz , pami ta je szczególnie dobrze. Gdy wystrzelono pierwsze satelity, ko cz ce ponur epok przywi zania do Ziemi, znalazło si wielu takich, którzy twierdzili, e wszystko to było jednym wielkim oszustwem. O to samo oskar ono pierwsze fotografie ciemnej strony Ksi yca. Twierdzono równie , e sfabrykowane s zdj cia Ziemi z kosmosu, a głosili to ci, którzy wierzyli, e Ziemia jest płaska. Maj c obecnie statek superluminalny, mo emy spotka si z podobnymi oskar eniami. - Ale dlaczego, dyrektorze? Po co kto miałby nas oskar a o kłamstwo w tej sprawie? - Jest pani naiwna, moja droga pani doktor. Od trzystu lat Albert Einstein traktowany jest jak bóg, który wymy lił kosmologi . Kolejne pokolenia wierzyły, e pr dko wiatła jest absolutn granic ludzkich mo liwo ci. Oponenci nie poddadz si tak łatwo. Naruszamy podstawow zasad logiczn , e przyczyna poprzedza skutek, a to dopiero pocz tek. Kolejn spraw jest to, doktor Wendel, e Osiedla z pewno ci zechc zbi kapitał polityczny, przekonuj c swoich ludzi i Ziemian tak e - e kłamiemy. Wywoła to spore zamieszanie, polemiki, strat naszego czasu, któr oni z pewno ci wykorzystaj dla własnych celów. Pytam wi c pani : czy istnieje prosty dowód, który przekona wszystkich, e nasz lot nie jest oszustwem? - Dyrektorze - powiedziała Tessa lodowatym tonem - zezwolimy naukowcom na zbadanie naszego statku po powrocie. Wyja nimy zastosowan technologi ... - Nie, nie, nie. Prosz nie ko czy . Proponowany przez pani sposób przekona jedynie naukowców, dorównuj cych wiedz pani.
136
- W takim razie przedstawimy im fotografie nieba, na których najbli sze gwiazdy b d przesuni te w stosunku do siebie. Przesuni cie to umo liwi obliczenie pozycji statku w stosunku do Sło ca. - Równie tylko naukowcom. Nie przekona to przeci tnego obywatela. - B dziemy mieli zbli enia gwiazdy, któr odwiedzimy. Ka da gwiazda jest inna - nie b d mogli powiedzie , e sfotografowali my Sło ce. - Takie triki robi si w ka dym programie holowizyjnym mówi cym o podró ach mi dzygwiezdnych. Ludzie potraktuj to jak film science-fiction, kolejny odcinek „Kapitana Galaxy". - Poddaj si - powiedziała Tessa z zaci ni tymi z bami. - Nie potrafi wymy li innych sposobów. Je li ludzie nie b d chcieli uwierzy , to i tak nie uwierz . To pana zmartwienie, ja jestem tylko naukowcem. - Spokojnie, pani doktor. Prosz si nie denerwowa . Gdy siedemset pi dziesi t lat temu Kolumb powrócił z pierwszej podró y przez ocean, nikt nie oskar ał go o oszustwo. Dlaczego? Poniewa przywiózł ze sob krajowców z wybrze y, które odwiedził. - Wspaniale! Jednak szansa na znalezienie ycia w pobli u gwiazdy jest bardzo niewielka. - A mo e jest wi ksza ni si pani wydaje. Rotor - jak pani zapewne słyszała odkrył prawdopodobnie S siedni Gwiazd dzi ki swojej Sondzie Dalekiego Zasi gu. Wkrótce potem opu cił Układ Słoneczny. A poniewa nie wrócił, mo emy przyj , e doleciał do S siedniej Gwiazdy i pozostał tam - w rzeczy samej, ci gle tam jest! - Dyrektor Tanayama równie w to wierzył. Jednak e podró z hiperwspomaganiem zaj ła im okuło dwóch lat. Czy nie wydaje si panu, e dwa lata to wystarczaj co długo na wypadki specjalne, zwykłe naukowe pomyłki, czy wreszcie problemy psychologiczne, które uniemo liwiły im zako czenie podró y. Mo e wła nie dlatego nigdy nie dostali my od nich adnej wiadomo ci. - Co nie wyklucza faktu, e mogło im si uda - powiedział z cichym uporem Koropatsky. - Nawet je li im si udało, to z pewno ci pozostali na orbicie wokół gwiazdy z braku wiata nadaj cego si do zamieszkania. Odosobnienie, stres psychologiczny, wszystkie inne czynniki, o których mówiłam, je li nie zatrzymały ich w drodze, to z pewno ci zniszcz ich na orbicie, i tej chwili wokół S siedniej Gwiazdy kr y martwe Osiedle. - Czyli rozumie pani, e gwiazda ta musi by naszym pierwszym celem, poniewa chcemy odszuka Rotora, ywego czy martwego. Bez wzgl du na stan Osiedla musimy wróci z czym , co bezpo rednio kojarzy si z Rotorem, a wtedy z łatwo ci udowodnimy wszystkim, e rzeczywi cie polecieli my do gwiazd i z powrotem - u miechn ł si szeroko. - Nawet ja w to uwierz , | b dzie to bezpo rednia odpowied na moje wcze niejsze pytanie o dowód dotycz cy lotów superluminalnych. B dzie to pani zadanie i prosz si nie obawia , e Ziemia nie znajdzie pieni dzy, rodków i pracowników potrzebnych do jego zako czenia. Po obiedzie, przy którym nie poruszano problemów technicznych, Koropatsky zwrócił si do Tessy przyjacielskim tonem, w którym brzmiała jednak lodowata gro ba:
137
- Prosz pami ta , e ma pani trzy lata. Co najwy ej trzy lata. - A wi c mój sprytnie pomy lany wybieg nie był ci wcale potrzebny powiedział Krile Fisher z udawan nut ało ci w głosie. - Nie. S zdecydowani kontynuowa projekt, nawet bez emocji potencjalnej gro by ze strony Osiedli. Martwi si jedynie czym , czym Tanayama nigdy nie zawracał sobie głowy - jak przeciwdziała pos dzeniu o oszustwo. My l , e Tanayama chciał po prostu zniszczy Rotora, a potem pozwoli wszystkim krzycze „Oszustwo”. - Nie krzyczeliby. Tanayama zadbałby o to, by statek przywiózł co , co przekonałoby przede wszystkim jego, e Rotor został zniszczony. A potem pokazałby to wiatu. Jaki jest ten nowy dyrektor? - Zupełnie inny ni Tanayama. Z pozoru wydaje si mi kki i nieporadny, ale odniosłam wra enie, e Kongres b dzie z nim miał tyle samo problemów, co z Tanayama. Na razie zajmuje si przejmowaniem sukcesji i to wszystko. - Z tego, co mówiła o waszej rozmowie, wnioskuj , e jest rozs dniejszy ni Tanayama. - Tak, ale ta sprawa z „oszustwem”... Ci gle mnie to denerwuje. Jak mo na w ogóle wyobrazi sobie, e loty kosmiczne s fałszerstwem? Tylko Ziemianie mogli wpa na co tak absurdalnego! Nie czujecie kosmosu. Zupełnie. Macie ten swój olbrzymi wiat i, poza paroma przypadkami, czujecie si tu dobrze, e nigdy go nie opuszczacie. Fisher u miechn ł si . - Ja nale do tych paru przypadków opuszczaj cych Ziemi . Cz sto. Ty jeste Osadniczk . adne z nas nie jest wi c przywi zane do tej czy innej planety. - To prawda - powiedziała Tessa wpatruj c si długo w jego twarz. - Czasami wydaje mi si , e zapominasz o moim pochodzeniu. - Nigdy, mo esz mi wierzy . Co prawda nie chodz w kółko i nie powtarzam sobie „Tessa jest Osadniczk ! Tessa jest Osadniczk !", ale pami tam o tym przez cały czas. - Ale inni nie pami taj - zatoczyła r k półkole, które miało wskazywa niesko czon mnogo tych „innych”. - Jeste my w Hiper City, najlepiej strze onym miejscu na Ziemi, lecz przed kim nas tak strzeg ? Przed Osadnikami. Wszystkim chodzi tylko o to, eby odby pierwszy lot, zanim jeszcze Osiedla zabior si do pracy. A kto kieruje tym przedsi wzi ciem? Osadniczk . - My lisz o tym po raz pierwszy od pi ciu lat, od chwili rozpocz cia projektu. - Nieprawda. Cz sto zastanawiam si nad tym i czego tu nie rozumiem dlaczego mi ufaj ? Fisher u miechn ł si . - Jeste nukowcem. - I co z tego? - Naukowcy traktowani s jak najemnicy, którzy nie czuj si zwi zani z adn społeczno ci . Je li dasz naukowcowi fascynuj cy problem, pieni dze, sprz t i wreszcie pomoc niezb dn do rozwi zania problemu, to nasz hipotetyczny naukowiec nawet przez pi minut nie b dzie zastanawiał si nad ródłem wsparcia. Odpowiedz sobie szczerze na nast puj ce pytanie: „Czy jestem tutaj dlatego, e obchodzi mnie los Ziemi albo Adelii, a mo e Osiedli lub całej
138
ludzko ?”. Doskonale wiesz, jaka b dzie odpowied . Jeste tutaj, poniewa interesuje ci praca nad lotami superluminalnymi i nic poza tym. - To, o czym mówisz, jest stereotypem - odpowiedziała pospiesznie Tessa. - Nie ka dy naukowiec jest taki. Ja równie chyba taka nie jestem. - Oni zdaj sobie z tego spraw , dlatego jeste prawdopodobnie pod ci głym nadzorem. Niektórzy z twoich najbli szych współpracowników, Tesso, maj za zadanie ci gł obserwacj twoich poczyna i meldowanie o nich rz dowi. - Mam nadziej , e nie jeste jednym z nich. - Przypuszczam, e czasami zastanawiasz si nad tym. - Tak, czasami zdarzało mi si o tym my le . - Mog ci uspokoi - nie przydzielono mi takiego zadania. Mo e jestem za bardzo z tob zwi zany, aby by godny ich zaufania. Podejrzewam, e ja równie znajduj si pod nadzorem. Kto bez przerwy sprawdza moj u yteczno i dopóki sprawiam, e czujesz si szcz liwa... - Jeste bardzo cyniczny, Krile. Nie wiem, co ci w tym wszystkim bawi? - Nic mnie nie bawi. Próbuj jedynie my le realistycznie. Je li kiedykolwiek zm czysz si mn , strac swoj funkcj . Nieszcz liwa Tessa to nieproduktywna Tessa, zostan wi c przesuni ty do innych zada , a oni zaczn si rozgl da za moim nast pc . Dla nich liczy si wył cznie twoje dobre samopoczucie, ja jestem niewa ny i to jest chyba rozs dne postawienie sprawy. Rozumiesz teraz, na czym polega mój realizm? Tessa pogłaskała go po policzku. - Nie martw si . Chyba za bardzo przyzwyczaiłam si do ciebie, aby si tob zm czy . Kiedy , gdy byłam młodsza, m czy ni szybko nudzili mi si i pozbywałam si ich, ale teraz... - Wymagałoby to zbyt wiele wysiłku, co? - Je li wolisz tak my le , to my l. A mo e po prostu zakochałam si , na swój sposób... - Rozumiem, o co ci chodzi. Wykalkulowana miło mo e by wygodna, ale nie jest to chyba najlepszy moment na udowadnianie tej tezy. Powinna najpierw poradzi sobie z t rozmow z Koropatskim - wydali z siebie złe fluidy sugerowanego „oszustwa”. - By mo e kiedy poradz sobie z tym wszystkim. Jest jeszcze jedna sprawa: przed chwil powiedziałam ci, e Ziemianie nie czuj kosmosu... - Tak, pami tam. - Chcesz usłysze dlaczego? Oto przykład: Koropatsky nie czuje - w ogóle nie czuje - czym s wymiary przestrzeni. Mówił o locie na S siedni Gwiazd i o odszukaniu Rotora. Ale jak sobie to wyobra a? Co jaki czas namierzamy asteroida i gubimy go, zanim ktokolwiek zdoła obliczy jego orbit . Czy wiesz, ile czasu potrzeba na ponowne znalezienie tego asteroida, nawet za pomoc naszych wszystkich nowoczesnych urz dze i instrumentów? Lata. Kosmos jest wielki, nawet w pobli u konkretnej gwiazdy, a Rotor... no có ... - Zgoda, jednak twój asteroid jest jednym z wielu podobnych ciał. Rotor za jest jedynym obiektem takiego rodzaju w pobli u S siedniej Gwiazdy.
139
- Kto ci to powiedział? Nawet je li S siednia Gwiazda nie posiada systemu planetarnego w naszym rozumieniu tego poj cia, to z pewno ci otoczona jest ró nego rodzaju kosmicznym mieciem. - Martwym mieciem, takim jak nasze asteroidy. Rotor jest natomiast ywym Osiedlem, wysyła promieniowanie, które z łatwo ci zdołamy wykry . - Zakładaj c, e Rotor rzeczywi cie jest ywym Osiedlem. A co stanie si , je li Rotor oka e si martwy? Wtedy b dzie to poszukiwanie jednego z wielu asteroidów. Znalezienie go b dzie zadaniem niemal niewykonalnym. A przynajmniej w adnym rozs dnym czasie. Twarz Fishera spochmumiała. Tessa chrz kn ła i przysun ła si bli ej niego, obejmuj c r k jego obwisłe nagle ramiona. - Kochany, znasz sytuacj . Musisz stawi jej czoła. - Znam - odpowiedział zduszonym głosem. - Mogli jednak prze y , prawda? - Mogli - odpowiedziała naturalnie Tessa. - Dla nas byłoby lepiej, gdyby prze yli. Tak jak mówiłe , z łatwo ci namierzyliby my ich promieniowanie. A co wi cej... -Tak? - Koropatsky chce, eby my przywie li ze sob co , co wiadczyłoby, e rzeczywi cie spotkali my Rotora. Wydaje mu si , e b dzie to najlepszy dowód na to, e byli my w gł bokiej przestrzeni, w odległo ci kilku lat wietlnych, a cała podró b dzie przecie trwała kilka miesi cy. Tylko... nie wiem, co dokładnie mieliby my przywie , co absolutnie przekona wszystkich? Przypu my, e znajdziemy jakie dryfuj ce kawałki metalu czy betonu, nikt nie b dzie w stanie za wiadczy , e pochodz one akurat z Rotora. Kawałek metalu, w dodatku nie oznakowany, mo e pochodzi z dowolnego miejsca w przestrzeni. Nawet je li znajdziemy co charakterystycznego dla Rotora - jaki specyficzny wytwór tego Osiedla - z pewno ci pojawi si tacy, którzy b d twierdzi , e jest to oszustwo. Gdyby natomiast okazało si e Rotor jest ywym pracuj cym Osiedlem, by mo e udałoby nam si przekona jakiego Rotorianina, eby powrócił z nami. Ka dy z nich mo e zosta zidentyfikowany poprzez odciski palców, wzory siatkówki, analiz DNA. mo e nawet znajduj si ludzie w Osiedlach, czy tutaj na Ziemi, którzy pami taj i rozpoznaj tego człowieka. Koropatsky bardzo nalegał. Powiedział nawet, e Kolumb wracaj c ze swojej pierwszej podró y przywiózł ze sob krajowców z Ameryki. - Oczywi cie - westchn ła Tessa mówi c dalej - nie mo emy zabra ze sob zbyt wiele, i to zarówno ludzi, jak i obiektów. Którego dnia by mo e uda nam si zbudowa statki superluminalne wielko ci Osiedla, lecz nasz pierwszy pojazd b dzie bardzo mały i prymitywny według najnowszych standardów. B dziemy mogli zabra jednego Rotorianina. nie wi cej, musimy wi c dokona starannego wyboru. - Moja córka, Marlena - powiedział Fisher. - Mo e nie zechcie lecie z nami. Musi to by kto , kto sam pragn łby wróci tutaj. Na pewno znajdzie si kto taki po ród j kilku tysi cy. A ona... - Marlena b dzie chciała tu wróci . Porozmawiam z ni . Jako to załatwi . - Jej matka mo e si nie zgodzi . - J tak e przekonam - powiedział uparcie Fisher. - Zobaczysz.
140
Tessa ponownie westchn ła. - Lepiej zapomnij o tym, Krile, Nie rozumiesz, e nie mo emy zabra twojej córki nawet gdyby chciała... - Dlaczego? Dlaczego nie? - Miała rok, gdy odlecieli. Nie ma adnych wspomnie z Układu Słonecznego. Nikt tutaj nie potrafiłby jej zidentyfikowa . Nie ma adnych dokumentów potwierdzaj cych jej to samo , gdziekolwiek. Nie, to musi by osoba przynajmniej w rednim wieku, kto , kto odwiedzał inne Osiedla lub jeszcze lepiej - był kiedy na Ziemi. Przerwała na chwil . - Twoja ona nadawałaby si najlepiej. Mówiłe , e kiedy studiowała na Ziemi. Musz istnie jakie dokumenty stwierdzaj ce ten fakt, z łatwo ci dałoby si j zidentyfikowa . Chocia , mówi c szczerze, wolałabym, eby był to kto inny. Fisher milczał. - Przepraszam, Krile - powiedziała niemal ało nie Tessa. -Nie chciałam, eby to tak wypadło. - Niech tylko Martena b dzie ywa - odezwał si z gorycz w głosie - a wtedy zobaczymy, co da si zrobi .
141
Rozdział 21 BADANIE MÓZGU - Bardzo mi przykro - powiedział Siever Genarr, spogl daj c wzdłu swojego długiego nosa na matk i córk . Jego spojrzenie wyra ało ało . - Mówiłem Marlenie, e nie mamy tutaj zbyt wiele pracy i zaraz potem wysiadło nam zasilanie, musiałem wi c Odwoła t nasz konferencj . Kryzys został jednak za egnany, poza tym awaria nie była zbyt powa na, z tego co wiem. Czy mog prosi o wybaczenie? - Oczywi cie, Siever - powiedziała Eugenia Insygna. Była wyj tkowo niespokojna. - Nie powiem jednak, e były to łatwe dla nas trzy dni. Wydaje mi si , e ka da godzina pobytu tutaj stwarza dodatkowe zagro enie dla Marteny. - Wcale nie boj si Erytro, wujku Sieverze - wł czyła si szybko Marlena. - Uwa am, e Pitt nie mo e nic nam zrobi na Rotorze - kontynuowała Insygna. - Zdaje sobie z tego spraw , dlatego przysłał nas tutaj. - Chc by uczciwy wobec was obydwu - powiedział Genarr - dlatego zagramy w otwarte karty. Bez wzgl du na to, co Pitt mo e lub nie mo e zrobi otwarcie, pozostaje kwestia tego, co jest w stanie zrobi po rednio. Byłoby karygodnym bł dem, Eugenio, minimalizowanie sprytu i pomysłowo ci Pitta tylko dlatego, e obawiasz si zosta na Erytro. Je li wrócisz na Rotora, to zrobisz to wbrew przepisom o stanie wyj tkowym. Pitt mo e nakaza aresztowanie ciebie i, powiedzmy, prewencyjne zesłanie na Nowego Rotora lub nawet na Erytro. Je li chodzi natomiast o Erytro, nie wolno nam minimalizowa potencjalnego niebezpiecze stwa, jakim jest Plaga, chocia pozornie mo e wygl da na to, e Plaga sko czyła si w swojej zło liwej formie. Mimo to wolałbym nie ryzykowa zdrowia Marleny, podobnie jak ty, Eugenio. - Nie istnieje adne ryzyko - wyszeptała Marlena z rozdra nieniem. - Siever - powiedziała Insygna - nie s dz , aby było rozs dni kontynuowanie tej dyskusji w obecno ci Marleny. - Nie masz racji. Musimy rozmawia w jej obecno ci. Podejrzewam, e Marlena wie lepiej ni my obydwoje, co powinna zrobi . To przecie ona sprawuje piecz nad swoim umysłem, a naszym obowi zkiem jest nie przeszkadzanie jej w tym. Z gardła Insygny wydobył si nieartykułowany d wi k, Genan mówił jednak dalej, a w jego głosie brzmiała stanowczo . - Chc , eby brała udział w tej dyskusji, poniewa licz na jej wkład. Chc pozna jej zdanie. - Znasz jej zdanie - odpowiedziała Insygna. - Ona chce zwiedza Erytro, a ty powiadasz, e mamy pozwala jej robi to, co chce, bo jest niezwykła. - Nikt nie mówił tutaj o niezwykło ci, czy o pozwoleniu wyj poza Kopuł . Chciałbym zaproponowa pewien eksperyment oczywi cie z odpowiednimi zabezpieczeniami. - Jaki eksperyment? - Na pocz tek proponuj badanie mózgu - zwrócił si do Marleny. - Czy rozumiesz, e to jest konieczne? Czy masz co przeciwko temu?
142
Marlena wzruszyła ramionami. - Robiono mi ju badanie mózgu. Ka demu z nas je robiono Nie wolno nam zaczyna szkoły bez badania mózgu. Za ka dym razem, gdy zgłaszamy si na okresowe badania kontrolne... - Wiem - przerwał jej delikatnie Genarr. - Nie zmamowałen całkowicie minionych trzech dni. mam tutaj - jego r ka pow drowała w kierunku sterty wydruków komputerowych le cych na biurku - wyniki twoich poprzednich, bada . - Ach tak! - w głosie Insygny dało si wyczu triumf. - Ukrył co przed nami, Marleno? - Martwi si o mnie. Nie wierzy w to, e czuj si bezpieczna Jest niepewny. - To niemo liwe, Marleno - powiedział Genarr - jestem absolutnie pewny twojego bezpiecze stwa. Na Marlen spłyn ło nagłe o wiecenie. - Wiem. Dlatego wła nie czekałe trzy dni, wujku Sieverze. Chciałe przekona sam siebie, e jeste pewny po to, bym nie dostrzegła twojej niepewno ci. Ale nie udało ci si . Widz j . - Je li to rzeczywi cie wida , Marleno, to jedynym rozs dnym wytłumaczeniem jest moja olbrzymia niech do nara enia ci na cokolwiek; niech bior ca si z wysokiej oceny twojej osoby. - Je li tak bardzo nie chcesz jej nara a na cokolwiek - powiedziała ze zło ci Insygna - to postaraj si teraz wyobrazi sobie, co ja czuj - ja, jej matka. Byłe tak niepewny jej bezpiecze stwa, e a musiałe zdoby wyniki jej poprzednich bada mózgu naruszaj c tym samym jej prawo do prywatno ci. - Musiałem wiedzie . I dowiedziałem si . Badania s niepełne. - W jakim sensie niepełne? - We wczesnym okresie istnienia Kopuły, gdy Plaga zbierała tu obfite niwo, jednym z naszych najwi kszych zmartwie było zaprojektowanie lepszego od posiadanych przez nas tomografu do bada mózgu, a tak e odpowiedniego komputera do analizy danych. Gdy w ko cu powstały te urz dzenia, nigdy nie przeniesiono ich na Rotora. Pitt bardzo si starał, aby zatuszowa wszelkie lady istnienia Plagi, a pojawienie si nagle na Rotorze ulepszonego tomografu mogłoby zaprowadzi kogo do nas. Powstałyby plotki i pogłoski. Z mojego punktu widzenia był to absurd, podobnie zreszt jak par innych pomysłów Pitta. Niemniej jednak, z cał stanowczo ci mog stwierdzi , e twoje badania mózgu, Marleno, s niepełne i dlatego chc , eby poddała si im na naszym urz dzeniu. - Nie - Marlena skurczyła si w sobie. Na twarzy Insygny natychmiast zgasł promyk nadziei, który pojawił si tam przed sekund . - Ale dlaczego, Marleno? - Poniewa , gdy wujek Siever proponował mi to... stał si nagle bardziej niepewny. - Nie, to nie to... - powiedział Genarr. Zamilkł, podniósł do góry obydwie r ce i opu cił je w ge cie wyra aj cym rozpacz. -A zreszt ... Posłuchaj, Marleno, posłuchaj tego, co powiem, moja droga. Byłem przez chwil niepewny, poniewa potrzebujemy dokładnego badania twojego mózgu, które posłu y nam jako standard twojej psychicznej normalno ci. Je li na skutek kontaktu z Erytro
143
zostanie naruszona twoja norma psychiczna, tomograf natychmiast to wykryje, zanim ktokolwiek zd y si zorientowa po twoim zachowaniu. Gdy zaproponowałem ci dokładne badanie mózgu, natychmiast przyszła mi my l o wykryciu niezauwa alnych zmian w psychice. Sama my l o tym wystarczyła, by wzbudzi mój niepokój. Stało si to niemal automatycznie i wła nie to dostrzegła , Marleno. Powiedz mi, jak bardzo niepewnie wygl dałem? - Nie bardzo - odpowiedziała Marlena. - Ale to nie zmienia faktu, e tak si czułe . Problem polega na tym, e mog powiedzie ci, e czujesz si niepewnie, ale nie mog powiedzie dlaczego. Mo e to dokładne badanie mózgu jest niebezpieczne. - Jak to? Robili my je ju ...Marleno, wiesz, e nic ci nie grozi ze strony Erytro. Czy nie mo esz powiedzie tego samego o badaniu mózgu? - Nie. - Jeste pewna, e co ci zagra a podczas badania? Marlena milczała przez chwil , a potem odpowiedziała z oci ganiem: - Nie. - Jak e wi c mo esz mie pewno co do Erytro, je li nie masz pewno ci co do badanie mózgu? - Nie wiem. Wiem jedynie, e na Erytro nic mi nie grozi, nie mog jednak powiedzie tego samego o badaniu mózgu. Nie wiem, czy jest dla mnie gro ne, czy nie. Na twarzy Genarra pojawił si u miech. Nie trzeba było posiada adnych specjalno ci, by stwierdzi , e wypowied Marteny sprawiała mu ulg . - Co ci tak zadowoliło, wujku? - zapytała Martena. - Jestem przekonany - odpowiedział Genarr - e gdyby kłamała co do swojej intuicji - po to, powiedzmy, by okaza si wa n , albo z powodu ogólnego romantyzmu, czy wreszcie z jakich złudnych powodów - robiłaby to przy ka dej okazji. Dlatego jestem skłonny uwierzy w twoje twierdzenie, e nic nie grozi ci ze strony Erytro. Nie obawiam si tak e o wynik badania mózgu. Martena zwróciła si do matki. - Mówi prawd , mamo. Wida , e czuje si znacznie lepiej. Ja te czuj si lepiej. To takie oczywiste. Dostrzegasz to? - Niewa ne, co dostrzegam - powiedziała Insygna. - Ja nie czuj si lepiej. - Och, mamo - wyszeptała Marlena. A nast pnie zwracaj c si do Genarra powiedziała: - Poddam si badaniu. - Wcale mnie to nie dziwi - powiedział Siever Genarr. Przygl dała si wydrukom komputerowym, z subtelnym, niemal ornamentalnym wzorem, które pojawiły si na wysuwaj cej si z maszyny ta mie. Eugenia Insygna stoj ca obok wpatrywała si w nie, niczego nie rozumiej c. - Co ci nie dziwi, Siever? - zapytała. - Nie potrafi ci tego odpowiednio wyja ni , nie znam tego ich lekarskiego argonu. Wyja nieniami powinna zaj si Ranay D’Aubisson, nasza miejscowa guru w tej dziedzinie, lecz jej j zyka nikt nie jest w stanie zrozumie . Zwróciła mi jednak uwag ... - To? To wygl da jak skorupka limaka.
144
- Tak, szczególnie w kolorze. Jest to miara zło ono ci, a nie bezpo rednia wskazówka co do stanu fizycznego - tak przynajmniej mówi Ranay. Ta cz jest nietypowa. Z reguły nie wyst puje w mózgach. Usta Insygny zadr ały. - Chcesz powiedzie , e ona jest chora? - Nie, oczywi cie, e nie. Powiedziałem nietypowa, a nie nienormalna. Nie musz chyba wyja nia ró nicy pomi dzy tymi terminami do wiadczonemu naukowcowi. Marlena jest odmienna -sama o tym wiesz. W pewnym sensie zadowolony jestem z pojawienia si tej skorupki limaka. Gdyby jej mózg był taki jak inne, nale ałoby powa nie zastanowi si nad tym, dlaczego jest taka jaka jest; sk d bierze si jej niezwykły dar? Czy udaje, a mo e to my jeste my łatwowiernymi głupcami? - Lecz sk d wiesz, e to nie jest... nie jest...? - Objaw choroby? To niemo liwe. Mamy wydruki jej poprzednich bada . Ta nietypowo towarzyszy jej od niemowl ctwa. - Nikt mi o niej nie mówił. Nic o niej nie wiedziałam. - To zrozumiałe. Wczesne badania mózgu były dosy prymitywne i mogły nie wykaza , a przynajmniej nic tak uderzaj cego. Teraz natomiast, gdy mamy ju odpowiednie urz dzenia, mo emy wróci do tych wczesnych bada i przeprowadzi analiz interesuj cego nas szczegółu. Ranay ju to zrobiła. Jeszcze raz powiadam ci, Eugenio, e powinni cie wprowadzi na Rotorze nowoczesne badania mózgu. Decyzja Pitta o ich wstrzymaniu jest jednym z jego najgłupszych posuni . Oczywi cie, nie jest to tanie... - Zapłac - zamruczała Eugenia. - Nie b d niem dra. Koszty tego badania pokrywa bud et Kopuły. Przecie wyniki tego testu mog nam pomóc w rozwi zaniu zagadki Plagi. Tak przynajmniej b dzie brzmiała wersja oficjalna. No, wreszcie... Widzisz teraz mózg Marleny zarejestrowany w całej jego zło ono ci. Gdyby cokolwiek było nie w porz dku, zobaczyliby my to na ekranie. - Nie masz poj cia, jakie to wszystko jest przera aj ce - powiedziała Insygna. - Rozumiem, i nie powinna czu si winna. Marlena jest tak wi cie przekonana o tym, co mówi, e ja jej wierz . Wierz , e za tym absolutnym przekonaniem o własnym bezpiecze stwie kryje si co innego. - Jak to? Genarr wskazał na skorupk limaka. - Ty tego nie masz, ja tak e tego nie mam; adne z nas nie jest w stanie powiedzie , sk d bierze si jej poczucie bezpiecze stwa. Lecz ono istnieje i s dz , e powinni my wypu ci Marlen na powierzchni . - Czy musimy a tak ryzykowa ? Czy mo esz mi wyja ni , dlaczego powinni my ryzykowa jej zdrowiem? - Z dwóch przyczyn. Po pierwsze, ona jest zdecydowana, a wydaje mi si , e jest w stanie zrobi wszystko, na co si zdecydowała - pr dzej czy pó niej. Nie mo emy zakaza jej wyj cia - lepiej od razu j odesła na Rotora, poniewa nie b dziemy w stanie zatrzyma jej tutaj. Po drugie, jej wizyta na powierzchni
145
Erytro mo e nauczy nas czego o Pladze. Dokładnie nie umiem ci powiedzie , czego si spodziewam, ale dla nas liczy si ka dy drobiazg, nawet okruch wiedzy... - I dlatego chcesz ryzykowa umysłem mojej córki? - Nie s dz , aby istniało jakie ryzyko. Pomijaj c ju moj wiar w słowa Marleny, zrobi wszystko, aby j zabezpieczy . Na pocz tku nie pozwolimy jej na bezpo rednie poruszanie si po powierzchni. Mog na przykład zorganizowa jej lot nad Erytro. Zobaczy jeziora, równiny, wzgórza, kaniony. Mo emy nawet polecie nad brzeg morza. Krajobraz jest tutaj uderzaj co pi kny -sam go kiedy podziwiałem - lecz dziki. Nigdzie ani ladu ycia, pomijaj c niewidoczne gołym okiem prokarioty. By mo e dziko Erytro odstraszy j i straci zainteresowanie dla planety. - A je li nie? Je li w dalszym ci gu b dzie nalegała na wyj cie, na spacer po powierzchni? - Ubierzemy j w skafander E. - Co to jest skafander E? - Skafander erytroja ski. Bardzo nieskomplikowany, podobny do skafandra kosmicznego, z tym e nie jest skafandrem pró niowym. Zrobiony jest z nieprzepuszczalnej kombinacji plastiku i włókien naturalnych. Jest bardzo lekki i nie utrudnia ruchów. Hełm z tarcz chroni c przed podczerwieni jest nieco ci szy. Skafander wyposa ony jest we własny zapas powietrza i urz dzenia do samowentylacji. Najwa niejsze jest to, e osoba, ubrana w skafander E, nie jest zagro ona bezpo rednim oddziaływaniem rodowiska Erytro. Poza tym Marlena nie wyjdzie sama. - A z kim? Nie wierz nikomu oprócz siebie. Genarr u miechn ł si . - Trudno wyobrazi sobie gorszego towarzysza podró y. Nie masz poj cia o Erytro, a przede wszystkim boisz si jej. Nie odwa yłbym si wypu ci ci na zewn trz. Jedyn osob , której obydwoje mo emy zaufa , jestem ja. - Ty? - Insygna otworzyła usta ze zdziwienia. - Dlaczego nie? Nikt nie zna Erytro lepiej ode mnie. Jestem odporny na Plag , podobnie jak Marlena. Po dziesi ciu latach sp dzonych tutaj mog chyba zaryzykowa takie stwierdzenie. Co wi cej, jestem pilotem, nie b dziemy wi c potrzebowali dodatkowej osoby. Wychodz c z Marlena, b d mógł jej pilnowa . Je li jej zachowanie zacznie odbiega od normy, przywioz j do Kopuły, gdzie natychmiast przeprowadzimy badanie mózgu. - Lecz wtedy b dzie ju oczywi cie za pó no. - Niekoniecznie. Plaga to nie gra we wszystko albo nic. Zdarzały si l ejsze przypadki, nawet bardzo lekkie przypadki. Ludzie, którzy zapadali na mniej zło liw odmian Plagi, prowadzili pó niej wzgl dnie normalne ycie. Marlenie nic si nie stanie, jestem pewny. 213 Insygna siedziała na krze le. Milczała. Wygl dała jak mała, bezbronna dziewczynka. Genarr impulsywnie obj ł j ramieniem. - Posłuchaj, Eugenio, zapomnij o tym przez tydzie . Obiecuj ci, e nie wypuszcz jej przynajmniej przez tydzie , a mo e nawet dłu ej, je li uda mi si przekona j , e Erytro nie jest tak interesuj ca, jak sobie wyobra a, pokazuj c
146
jej planet z powietrza. Podczas lotu b dzie zamkni ta w samolocie, b dzie tak bezpieczna jak tutaj. Je li za chodzi o ciebie... jeste astronomem, prawda? Spojrzała na niego i odpowiedziała słabym głosem: - Wiesz, e jestem. - W takim razie nigdy nie widziała gwiazd. Astronomowie nigdy nie patrz na gwiazdy. Przygl daj si wył cznie instrumentom. Nad Kopuł panuje teraz noc, proponuj wi c wizyt na poziomie widokowym i przyjrzenie si gwiazdom. Niebo jest czyste, a nic tak nie uspokaja jak nocne niebo pełne gwiazd, wierz mi. Genarr mówił prawd . Astronomowie nie przygl daj si gwiazdom. Nie czuj takiej potrzeby. Wydaj instrukcje teleskopom, kamerom i spektroskopom poprzez komputery, które z kolei si programuje. Instrumenty wykonuj cał prac , dokonuj analiz, symulacji graficznych. Astronomowie zadaj tylko pytania i studiuj odpowiedzi. A do tego nie s potrzebne obserwacje gwiazd. Czy mo na przygl da si gwiazdom dla przyjemno ci? - zastanawiała si Insygna. - Czy mo e robi to astronom? Widok gwiazd sprawia, e przypominasz sobie o obowi zkach, o pracy do wykonania, o pytaniach, które trzeba zada , tajemnicach, które trzeba rozwi za i wreszcie o powrocie do laboratorium i uruchomieniu instrumentów. Pó niej mo na zacz czyta ksi k lub obejrze film w holowizji. Mówiła o tym Genarrowi, który krz tał si po swoim biurze, zapinaj c wszystko na ostatni guzik przed wyj ciem. (Genarr zawsze zapinał na ostatni guzik - Insygna zapami tała go wła nie takiego z zamierzchłych czasów ich wspólnej młodo ci. Wtedy irytowało j to, a powinna chyba go podziwia . Siever był taki szlachetny, a Krile...) Otrz sn ła si ze wspomnie i postanowiła my le o czym innym. - Ja równie nie wychodz zbyt cz sto na poziom widokowy - mówił Genarr. Zawsze mam co innego do roboty. A kiedy ju zdecyduj si na wycieczk , zawsze jestem tam sam. Miło mi b dzie mie w ko cu jakie towarzystwo. Chod my! Poprowadził j do niewielkiej windy. Insygna po raz pierwszy poruszała si wind po Kopule - poczuła si tak, jak gdyby znalazła si z powrotem na Rotorze, z t ró nic , e nie czuła teraz przyci gania pseudograwitacyjnego, które zawsze wpychało j w jedn ze cian windy na Rotorze, w efekcie działania zasady Coriolisa. - Jeste my na miejscu - powiedział Genarr i wskazał jej wyj cie. Eugenia znalazła si w pustym pomieszczeniu i niemal natychmiast skurczyła si w sobie. - Czy jeste my odkryci? - zapytała. - Odkryci? - zdziwił si Genarr. - Ach, chodzi ci o to, czy znajdujemy si w atmosferze Erytro? Nie, nie. Nie martw si . Znajdujemy si w półkuli pokrytej diamentowym szkłem, którego nie mo na nawet zadrapa . Nie wiem, co prawda, czy szkło wytrzymałoby zderzenie z meteorytem, lecz tutaj nam to nie grozi. Na Rotorze te mamy takie szkło - w jego głosie zacz ła narasta duma - lecz gorszej jako ci i nie takich rozmiarów. - Dobrze wam si tutaj powodzi - powiedziała Insygna dotykaj c szkła, jak gdyby chciała upewni si , e rzeczywi cie istnieje.
147
- Musi nam si dobrze powodzi , je li chcemy, by ludzie tu przyje d ali. Potem zmieniaj c temat dodał: - Czasami mamy tutaj deszcze, zachmurzenia. Ale woda szybko wysycha, gdy niebo jest czyste. Po deszczu na szkle pozostaje osad, który zmywamy w ci gu dnia specjaln mieszanin detergentów. Usi d , Eugenio. Insygna zaj ła miejsce w krze le, które było mi kkie i wygodne. Gdy tylko usiadła, krzesło rozło yło si i Insygna stwierdziła, e patrzy do góry. Usłyszała cichy pomruk krzesła Genarra, które równie ustawiło si w pozycji dogodnej do obserwacji. Zgasły wiatła, dzi ki którym znale li krzesła i małe stoliczki tu obok. W ciemno ci niezamieszkanego wiata wpatrywali si w bezchmurne niebo, koloru ałobnej krepy, roz wietlone tu i ówdzie iskierkami gwiazd. Insygna westchn ła gł boko. Teoretycznie wiedziała, jak wygl da niebo. Widziała je na mapach i tablicach, symulacjach i fotografiach - widziała niebo w ka dej mo liwej postaci i formie, oprócz rzeczywistej. Po raz pierwszy nie wybierała interesuj cych j obiektów, zagadkowych ciał, tajemnic wymagaj cych wyja nienia. Po raz pierwszy nie przygl dała si szczegółom, lecz cało ci. W zamierzchłej przeszło ci - my lała - ludzie zajmowali si całymi wzorami, które widzieli na niebie, a nie poszczególnymi gwiazdami. W ten sposób odkryli konstelacje i dali pocz tek astronomii. Genarr miał racj . Ogarn ł j spokój, czuła go niczym lekk , zwiewn mgiełk . Po chwili powiedziała sennie: - Dzi kuj , Genarr. - Za co mi dzi kujesz? - Za to, e chcesz wyj z Marlen . Za to, e ryzykujesz dla mojej córki. - Nie ryzykuj . Nic nam si nie stanie. A co do Marleny... mam wobec niej ojcowskie uczucia. Ty i ja, Eugenio, mamy wspóln przeszło . Zawsze bardzo ci ceniłem i ... ceni . - Wiem - odpowiedziała Insygna. Poczuła si winna. Znała uczucia Genarra nigdy nie potrafił ich ukrywa . Przyjmowała je z rezygnacj , zanim poznała Krile, a pó niej irytowały j . - Je li kiedykolwiek zraniłam twoje uczucie, wybacz mi, Sieverze powiedziała. - Nie musz niczego ci wybacza - odpowiedział jej mi kko. Zapadła długa cisza. Wokół panował spokój. Insygna miała teraz tylko jedno pragnienie: eby nikt nie wszedł i nie przerwał nastroju, który j ogarniał. Po chwili odezwał si Genarr: - Mam pewn teori na temat tego, dlaczego ludzie nie przychodz tu, na poziom widokowy. Albo na pokład obserwacyjny na Rotora. Zauwa yła , e nikt tam nie chodzi, Eugenio? - Oprócz Marleny - odpowiedziała. - Mówiła mi, e cz sto była tam sama. Przez ostatni rok chodziła obserwowa Erytro. Powinnam była zwraca uwag na to, co mówi... słucha jej uwa niej... - Marlen jest niezwykła. My l , e wi kszo ludzi nie przychodzi tutaj z tego powodu. - Czego? - zapytała Insygna.
148
- Tego - odpowiedział. Jego r ka wskazała jakie miejsce w przestrzeni, ale z powodu ciemno ci nie mogła dostrzec dokładnie, jakie. - Ta bardzo jasna gwiazda, najja niejsza na niebie. - Chodzi ci o Sło ce, nasze Sło ce, Sło ce z Układu Słonecznego? - Tak, tego intruza na niebie. Gdyby nie on, niebo tutaj byłoby takie samo, jak na Ziemi. Alfa Centauri jest w nieco innym miejscu, Syriusz równie jest przesuni ty, ale tego si nie zauwa a. Jest to to samo niebo, na które pi tysi cy lat temu spogl dali Sumerowie. Poza Sło cem. - I my lisz, e Sło ce nie pozwala ludziom przychodzi tutaj? - Tak, chocia mo e nie zdaj sobie z tego sprawy. Wydaje mi si , e widok Sło ca ich niepokoi. Wol my le o nim jako o bardzo, bardzo dalekiej, niemal nieosi galnej cz ci całkowicie innego Wszech wiata. A ono tu jest, na niebie, jasne, przyci gaj ce uwag , wywołuj ce poczucie winy za to, e je porzucili my. - Ale dlaczego dzieci i młodzie nie chodz na pokład obserwacyjny? Nic przecie nie wiedz o Sło cu i o Układzie Słonecznym. - Doro li daj im zły przykład. Mo e kiedy wymrze pokolenie, które pami ta Układ Słoneczny, niebo znów b dzie nale e do Rotora, a miejsca takie jak to zatłocz si - zakładaj c, e ci gle b d istnie . - My lisz, e zostan zlikwidowane? - Trudno jest przewidzie przyszło , Eugenio. - Na razie nic im chyba nie grozi? - Nie, oczywi cie, e nie. Martwi si jednak o tego intruza, o t jasn gwiazd . - Nasze stare Sło ce? Nic nam chyba nie grozi z jego strony? - Kto wie? - Genarr przygl dał si gwie dzie po zachodniej stronie nieba. Ludzie na Ziemi i w Osiedlach kiedy w ko cu odkryj Nemezis. A mo e ju odkryli? Mo e maj ju tak e hiperwspomaganie? Wydaje mi si , e opracowali własn technologi lotów hiperprzestrzennych wkrótce po naszym odlocie. Nasze znikni cie musiało pobudzi ich do pracy. - Odlecieli my czterna cie lat temu. Dlaczego jeszcze ich tu nie ma? - Mo e obawiaj si podró y trwaj cej dwa lata? Wiedz , e Rotor zdecydował si podj to ryzyko, ale nie wiedz , e nam si udało. Mog my le , e wrak Rotora przemieszcza si gdzie w przestrzeni pomi dzy Nemezis i Sło cem. - My byli my odwa niejsi. - Z pewno ci . My lisz, e Rotor zdecydowałby si na podró . gdyby nie Pitt? To on nami pokierował, a w tpi , eby gdziekolwiek indziej był jaki drugi Pitt. Wiesz, e go nie lubi , nie popieram jego metod, jego podwójnej moralno ci, jego nieszczero ci, gardz nim za to, e potrafi wysła dziecko takie jak Marlena na pewn - w jego rozumieniu - zagład . A jednak, je li ocenia to, co osi gn ł, to z pewno ci zostanie zaliczony do wielkich naszej historii. - Jako wielki przywódca - powiedziała Insygna. - Ty, Siever, jeste wielkim człowiekiem - a to kolosalna ró nica. I znów zapadła cisza, któr pierwszy przerwał Genarr, mówi c mi kkim głosem: - Ci gle czekam na nich, czekam na ich przybycie. Boj si tego i mój strach nasila si , gdy patrz na tego intruza wiec cego na niebie. Min ło ju czterna cie
149
lat, odk d opu cili my Układ Słoneczny. Co robili przez te czterna cie lat? Zastanawiała si nad tym, Eugenio? - Nigdy - odpowiedziała na pół pi c. - Moje obawy s bardzo przyziemne.
150
Rozdział 22 ASTEROID 22 sierpnia 2235! Wa na data dla Krile Fishera - urodziny Tessy Wendel. Mówi c ci le, jej pi dziesi te trzecie urodziny. Nie wspomniała o nich, pomijała je milczeniem - by mo e dlatego, e kiedy na Adelii tak bardzo szczyciła si swoim wygl dem, a mo e nie chciała podkre la pi cioletniej ró nicy wieku na korzy Fishera. Krile wcale nie zwracał uwagi na to, e była starsza od niego. Nawet gdyby nie podziwiał jej inteligencji i wigoru seksualnego, byłby z ni dla jednej istotnej przyczyny: Tessa dzier yła w r ku klucze do Rotora, i on o tym wiedział. Wokół jej oczu pojawiły si gł bokie zmarszczki, ramiona były grubsze ni kiedy , lecz urodziny, o których nie wspomniała, stały si dniem jej triumfu, i Tessa wpadła do ich mieszkania - które z czasem nabrało bogatego wygl du - jak na skrzydłach, rzuciła si na pot ny klubowy fotel, a na jej twarzy pojawił si u miech zadowolenia. - Poszło gładko jak lot na Ksi yc. Absolutna perfekcja! - ałuj , e tego nie widziałem - powiedział Krile. - Ja te ałuj . Ale byli tam wył cznie sami wtajemniczeni, a ja i tak mówi ci wi cej, ni powinnam. Celem była Hipermnestra, nierzucaj cy si w oczy asteroid znajduj cy si w dogodnej pozycji, w pewnym oddaleniu od innych asteroidów i - co najwa niejsze - dosy odległy od Jowisza. Hipermnestra nie nale ała do adnego Osiedla i nikt jej nie odwiedzał. No i te dwie pierwsze sylaby nazwy! Nie miało to co prawda adnego znaczenia, ale dawało odpowiedni kontekst dla pierwszego lotu superiuminalnego poprzez hiperprzestrze . - Wnioskuj , e statek doleciał tam bez przeszkód? - Tak, na odległo dziesi ciu tysi cy kilometrów. Z łatwo ci mogli my umie ci go bli ej, nie chcieli my jednak ryzykowa intensyfikacji pola grawitacyjnego, które zreszt jest bardzo słabe. Nasz statek wrócił dokładnie w to miejsce, które mu wyznaczyli my. Sprowadzaj go teraz dwa normalne pojazdy. - Podejrzewam, e wzbudzili cie zainteresowanie Osiedli? - Oczywi cie. Widzieli, e statek znikn ł nagle, nie maj jednak poj cia, dok d poleciał. Nie wiedz tak e, z jak szybko ci si przemieszczał - czy była to pr dko wiatła, czy mo e jej wielokrotno . A przede wszystkim nie orientuj si , jak to było zrobione - wi c to, co widzieli, nic dla nich nie znaczy. - Mieli co w pobli u Hipennnestry? - Nie mogli wiedzie o celu podró y, chyba e zdarzył si jaki przeciek, ale to mało prawdopodobne. Gdyby jednak znali nasz cel albo domy lili si , gdzie wysyłamy statek, i tak nic by im to nie dało. Mówi ci, Krile, wszystko odbyło si genialnie! - Jest to z pewno ci gigantyczny krok naprzód. - Tak, lecz przed nami kolejne gigantyczne kroki. Nasz statek był pierwszym pojazdem superluminalnymi zdolnym do przenoszenia ludzi, ale jako załoga poleciał - jak wiesz - jeden robot.
151
- Sprawdził si ? - Całkowicie, lecz to nie jest istotne, poza tym, e pokazali my, i mo emy przenosi całkiem spory ładunek w t i z powrotem w jednym kawałku przynajmniej w makroskali. Kilka tygodni zajmie nam stwierdzenie, czy nie nast piły jakie gro ne zniszczenia w mikroskali. No i oczywi cie, musimy budowa wi ksze statki, ze wszystkimi systemami podtrzymywania ycia działaj cymi bez najmniejszego zarzutu, ze zwi kszonym zapasem bezpiecze stwa. Robot mo e wytrzyma znacznie wi cej ni człowiek. - A jak wygl da z terminami? - Nie le, nie le. Jeszcze jeden rok albo półtora -je li nie zdarzy si jaka katastrofa, albo nieoczekiwany wypadek - i powinni my zrobi mał niespodziank Rotorianom, zakładaj c, e yj . Fisher skrzywił si , a Tessa powiedziała błagalnie: - Wybacz mi. Zawsze obiecuj sobie nie mówi o tym, ale od czasu do czasu wymyka mi si taka głupia uwaga. - Niewa ne - powiedział Fisher. - Czy ustalono ju ostatecznie mój udział w pierwszej podró y na Rotora? - Czy mo na ustali co ostatecznie na rok lub wi cej naprzód? Nie wiemy jeszcze, jakie b d okoliczno ci lotu. - A jakie s teraz? - Tanayama zostawił notatk , która stwierdza, e obiecano ci miejsce na statku. Post pił ładniej, ni mo na si było po nim spodziewa . Koropatsky był na tyle uprzejmy, e powiedział mi dzisiaj - po udanym zako czeniu lotu - o istnieniu tego zapisu, kiedy zadałam mu pytanie o twój ewentualny udział. - Dobrze! Tanayama dał słowo, e polec . Ciesz si , e nie zapomniał zostawi go na pi mie. - Czy mógłby powiedzie mi, dlaczego ci to obiecał? Tanayama nigdy nie wygl dał na skorego do dawania obietnic za nic. - Masz racj . Dostałem jego słowo w zamian za przywiezienie ci na Ziemi i zmuszenie do pracy nad szybko ciami superluminalnymi. Wydaje mi si , e zasłu yłem na swoj nagrod . Wendel prychn ła. - W tpi czy tylko to miało wpływ na decyzj naszego rz du. Koropatsky powiedział, e nie czuje si zwi zany obietnicami poczynionymi przez Tanayam i normalnie ich nie spełnia. Ty jednak mieszkałe na Rotorze przez kilka lat i twoja znajomo sytuacji mo e nam si przyda . Według mnie, twoja znajomo sytuacji po trzynastu latach jest adna, ale nie powiedziałam mu tego, poniewa nie chciałam psu dobrego nastroju po locie, a tak e dlatego, e doszłam do wniosku, e jeszcze przez moment mog ci kocha . Fisher u miechn ł si . - Sprawiła mi ulg , Tesso. Mam nadziej , e ty równie we miesz udział w pierwszym locie. Czy wyja niła t spraw ? Tessa cofn ła głow tak, jak gdyby chciała go lepiej widzie . - To było znacznie trudniejsze, mój chłopcze. Z du ochot wyrazili zgod na nara enie ciebie na niebezpiecze stwo, je li za chodzi o mnie, to powiedzieli, e jestem niezast piona. „Kto pokieruje projektem, je li co si pani stanie?” -
152
pytali. Na co ja odpowiedziałam: „Ka dy z moich dwudziestu współpracowników, którzy znaj si na lotach superluminalnych tak samo dobrze jak ja, i którzy s młodsi i zdolniejsi ode mnie”. To oczywiste kłamstwo, bo nikt nie jest tak zdolny jak ja, ale przełkn li je. - Jednak maj troch racji. Nie wiem, czy powinna si nara a ? - Powinnam - odpowiedziała Tessa. - Chc by dowódc pierwszego superluminalnego statku w historii. Poza tym pragn zobaczy inn gwiazd i miny Rotorian zakładaj c, e ... - przerwała z przepraszaj cym wyrazem twarzy. - Lecz przede wszystkim, chc wreszcie oderwa si od Ziemi - ostatni kwesti wypowiedziała niemal warcz c. Pó niej, gdy le eli w łó ku, Tessa powiedziała: - Pomy l, jak wspaniale b dzie to robi na statku! Fisher nie odpowiedział. Pomy lał o dziecku o dziwnych, du ych oczach, o siostrze - i gdy te dwie postacie zł czyły si w jedn . zasn ł.
153
Rozdział 23 LOT Podró e na du odległo w atmosferze planetarnej nie le ały w zwyczajach społecze stw zamieszkuj cych Osiedla. Odległo ci, jakie pokonywali mieszka cy Osiedli w swym naturalnym rodowisku, były tak niewielkie, e do przenoszenia si z miejsca na miejsce wystarczały nogi, windy, a w najgorszym razie elektryczne pojazdy kołowe. Transport pomi dzy Osiedlami odbywał si oczywi cie za pomoc rakiet. Wi kszo Osadników - mieszkaj cych w Układzie Słonecznym - podró owała w kosmosie tak cz sto, e ta forma transportu traktowana była niemal jak spacer. Jednak niewielu z nich przebywało kiedykolwiek na Ziemi, która jako jedyna wykorzystywała atmosfer do przenoszenia ludzi i rzeczy z miejsca na miejsce. Transport lotniczy mógł bowiem istnie tylko w atmosferze ziemskiej. Osadnicy, którzy traktowali pró ni jak dobr znajom , prze ywali katusze strachu, gdy przyszło im zetkn si z gwizdem powietrza w poje dzie, który swobodnie unosił si w atmosferze. Transport lotniczy stał si jednak konieczno ci na Erytro, która - podobnie jak Ziemia - była du planet o dosy g stej (i nadaj cej si do oddychania) atmosferze. Na szcz cie na Rotorze znalazły si podr czniki lotnictwa, nie mówi c ju o kilku emigrantach z Ziemi, którzy mieli do wiadczenie w pilotowaniu. Mieszka cy Kopuły posiadali dwa małe samoloty, nieco niezdarne i prymitywne maszyny, które nie mogły rozwija oszałamiaj cych szybko ci i wykonywa zbyt skomplikowanych manewrów, lecz nadawały si dla skromnych potrzeb Osiedla. Absolutna ignorancja Rotorian w sprawach technologii lotniczej miała jednak swoje zalety. Samoloty Osiedla były znacznie bardziej skomputeryzowane ni ich ziemskie odpowiedniki. Siever Genarr nazywał je nawet robotami, które przypadkowo posiadaj kształt maszyny powietrznej. Klimat Erytro był znacznie łagodniejszy ni na Ziemi - niski poziom promieniowania Nemezis nie wywoływał tutaj długich gwałtownych burz - roboto-samolot mógt wi c bezpiecznie przemieszcza si nawet na du e odległo ci bez obaw o pogod . Praktycznie nie groziło mu adne niebezpiecze stwo, a je li, to zupełnie innego rodzaju ni na Ziemi. W rezultacie niemal ka dy mógł lata niezdarnym i matowym samolotem nale cym do skromnej flotylli Kopuły. Wystarczyło po prostu powiedzie mu, co ma robi , i cała operacja była zako czona. Je li polecenie wydane samolotowi było niejasne lub niebezpieczne, według oceny automatycznego mózgu maszyny, robot prosił o weryfikacj rozkazu. Genarr z uwag przygl dał si Marlenie wspinaj cej si do kabiny samolotu. W pewnym oddaleniu stała Eugenia Insygna nerwowo przygryzaj c wargi. („Nie podchod bli ej” - ostrzegał j ostrym tonem Genarr. – „Szczególnie je li masz zamiar zachowa si tak, jak gdyby uczestniczyła w pogrzebie. Wystraszysz tylko Marlen .”). Insygna rzeczywi cie bała si . Marlena była zbyt młoda, aby
154
pami ta wiat, gdzie loty samolotami były chlebem powszednim. Podró rakiet na Erytro nie przeraziła jej co prawda, ale kto wie, jak zareaguje na niesłychane emocje unoszenia si w powietrzu? Marlena zaj ła miejsce w kabinie z absolutnym spokojem na twarzy. Czy mo liwe, e nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji? - Marleno, kochanie - powiedział Genarr - wiesz, co b dziemy robi ? - Tak, wujku Sieverze. Poka esz mi Erytro. - Z powietrza, jak si domy lasz. B dziesz leciała w powietrzu. - Tak, mówiłe ju o tym. - Czy nic ci nie niepokoi? - Nie, wujku Sieverze, ale widz , e ty bardzo si martwisz. - Tylko o ciebie, kochanie. - Nic mi nie b dzie - spojrzała na niego spokojnie, gdy zajmował miejsce w kabinie. - Rozumiem, e mama si niepokoi - powiedziała - lecz ty wygl dasz na bardziej przestraszonego od niej. Nie okazujesz tego w aden całkiem oczywisty sposób, ale gdyby zobaczył siebie oblizuj cego wargi raz po raz, poczułby si za enowany. Wydaje ci si , e je li stanie si co złego, to b dzie twoja wina. Nie mo esz pogodzi si z t my l . Zapewniam ci jednak, e nic złego si nie stanie. - Jeste tego pewna, Marleno? - Całkowicie pewna. Nic mi nie grozi na Erytro. - To samo mówiła o Pladze, teraz jednak rozmawiamy o czym innym. - Niewa ne, o czym rozmawiamy. Nic mi nie grozi na Erytro. Genarr potrz sn ł głow z niedowierzaniem i niepewno ci . Od razu po ałował tego gestu, wiedział bowiem, e Marlena odczytała go z tak łatwo ci , jak napis du ymi literami na ekranie komputera. Jakie to jednak miało znaczenie? Wiedziałaby, co czuje, tak czy inaczej, nawet gdyby udawał odwa nego i zachowywał si jak pomnik odlany z br zu. - Wejd my do luzy powietrznej - powiedział - i zatrzymamy si tam na chwil . W tym czasie sprawdz działanie mózgu maszyny. Nast pnie wyjedziemy ze luzy i samolot uniesie si w powietrze. Poczujesz przy pieszenie, powstanie nacisk kieruj cy si do tyłu. B dziemy porusza si w atmosferze Erytro na pewnej wysoko ci. Mam nadziej , e rozumiesz to wszystko? - Nie boj si - odpowiedziała cicho Marlena. Samolot leciał po wyznaczonym kursie ponad dzikimi wzgórzami tworz cymi krajobraz Erytro. Genarr wiedział, e Erytro była ywa geologicznie. Wiedział tak e - na podstawie geologicznych bada planety - e krajobraz Erytro był kiedy bardziej górzysty. Teraz tak e tu i ówdzie pojawiały si góry - dotyczyło to szczególnie półkuli cismega skiej, na której bez przerwy widoczny był nieruchomy okr g Megasa -planety, wokół której kr yła Erytro - zawieszony na niebie. Tutaj, po stronie transmega skiej dominowały jednak ro liny i wzgórza, stanowi ce główn cech krajobrazow dwóch du ych kontynentów. Dla Marleny, która nigdy w yciu nie widziała góry, nawet najmniejsze wzgórze stanowiło nie lada atrakcj .
155
Na Rotorze stworzono sztuczne strumyki. Z wy yn, z których spogl dali na Erytro, rzeki planety wygl dały niemal znajomo. Martena zdziwi si , gdy zobaczy je z bliska - pomy lał Genarr. Dziewczyna przygl dała si z uwag Nemezis, która min ła ju punkt oznaczaj cy południe i kierowała si na zachód. - Ona si nie porusza, prawda wujku Sieverze? - zapytała. - Porusza si - odpowiedział Genarr - to znaczy, Erytro obraca si wokół Nemezis, jeden raz w ci gu dnia, podczas gdy na przykład Rotor obraca si raz co dwie minuty. Nemezis ogl dana z Erytro porusza si z 1/700 szybko ci, z jak porusza si ogl dana z Rotora. Tustaj wydaje nam si , e stoi w miejscu, co nie jest zgodne z prawd . Rzucił szybkie spojrzenie na gwiazdy i powiedział: - Nigdy nie widziała ziemskiego Sło ca, Sło ca z Układu Słonecznego, wiesz? A nawet je li widziała , to nie pami tasz, bo była wtedy niemowl ciem. Sło ce było znacznie mniejsze, gdy ogl dało si je z Rotora. - Mniejsze? - zapytała zaskoczona Martena. - Komputer powiedział mi, e mniejsza jest Nemezis. - W rzeczywisto ci tak. Ale Rotor znajduje si bli ej Nemezis, ni kiedy w stosunku do Sło ca. Dlatego Nemezis wygl da na wi ksz . - Jeste my cztery miliony kilometrów od Nemezis, prawda? - Tak. ale byli my sto pi dziesi t milionów kilometrów od Sło ca. Gdyby Nemezis znajdowała si w takiej odległo ci, mieliby my tylko 1% obecnego wiatła i ciepła. A gdyby dla odmiany kto odwa ył si zbli y do Sło ca na odległo czterech milionów kilometrów, zostałaby z niego para. Sło ce jest o wiele wi ksze, ja niejsze i gor tsze ni Nemezis. Martena nie przygl dała si Genarrowi, ale wystarczył jej ton jego głosu. - Z tego co mówisz, wujku Sieverze, wynika, e chciałby by z powrotem w pobli u Sło ca. - Urodziłem si tam. I t skni czasami... - Ale Sło ce jest tak gor ce i jasne. Musi by niebezpieczne. - Nie wpatrywali my si w nie. A ty równie nie powinna wpatrywa si zbyt długo w Nemezis. Patrz gdzie indziej, kochanie. Sam jednak spojrzał ponownie na Nemezis wisz c po zachodniej stronie nieba. Olbrzymi czerwony dysk o rednicy czterech stopni łuku był o miokrotnie wi kszy od Sło ca ogl danego z Rotora w Układzie Słonecznym. Nemezis wieciła czerwonym blaskiem, lecz Genarr wiedział, e niekiedy zdarza jej si rozbłyska jasnym, mocnym wiatłem pochodz cym z białych plam na spokojnej normalnie powierzchni gwiazdy. Cz ciej pojawiały si na Nemezis czerwone plamy, które jednak z łatwo ci mo na było przeoczy . Wydał cichy rozkaz samolotowi, który skr cił lekko, zostawiaj c Nemezis z tyłu, poza bezpo rednim polem widzenia. Marlena spojrzała po raz drugi na gwiazd i przeniosła pełen zadumy wzrok na krajobraz Erytro roztaczaj cy si pod nimi. - Mo na si przyzwyczai do tego ró owego koloru - powiedziała. - Po jakim czasie wszystko wygl da normalnie. Genarr równie to zauwa ył. Jego oczy reagowały na ró nic barw i odcieni, i otaczaj cy go wiat stracił swój monochromatyczny wygl d. Rzeki i małe jeziora
156
były ciemniejsze ni l dy, kolor nieba był równie mniej intensywny. Atmosfera Erytro rozpraszała czerwone wiatło Nemezis. Najgorsz rzecz na Erytro był jednak dziki krajobraz. Rotor - pomimo niewielkich rozmiarów - posiadał zielone pola. które z czasem zmieniały swoj barw na ółt , kolorowe sady, hała liwe zwierz ta, wszystko to, co nadawało kształty i wdzi k siedzibom ludzkim od zarania ich istnienia. Tutaj panowała pustka i bezruch. - Na Erytro jest ycie, wujku Sieverze - powiedziała nagle Marlena. Genarr zastanawiał si , czy było to stwierdzenie, pytanie, a mo e odpowied na jego w tpliwo ci, które w jaki sposób przenikn ły na zewn trz. Podkre lała co , czy szukała potwierdzenia? - Oczywi cie - powiedział. - Pełno ycia. Wszechobecnego. Nie tylko w wodzie. Prokarioty yj nawet w glebie. Po chwili na horyzoncie pojawił si ocean. Zobaczyli najpierw ciemniejsz lini w oddali; lini , która wraz ze zbli eniem si do niej samolotu, zmieniła si w szeroki pas wody. Genarr rzucił szybkie spojrzenia na Marlen . obserwował jej reakcje. Czytała o ziemskich oceanach, z pewno ci widziała je w holowizji, lecz nic nie jest w stanie zast pi rzeczywistego widoku morza. Genarr, który był na Ziemi tylko jeden raz (jeden raz!) jako turysta, widział ju brzeg oceanu. Nigdy nie leciał jednak nad morzem - gdzie w pobli u nie było nawet wspomnienia l du - nie był wi c pewien własnych reakcji. Ocean falował pod nimi, a suchy l d skurczył si do jasnej linii na horyzoncie, po czym znikn ł. Genarr spojrzał na dół, czuj c pewien niepokój w oł dku. Przypomniał sobie fraz z archaicznej opowie ci: „Morze koloru wina”. I rzeczywi cie, faluj cy ocean wygl dał jak czerwone wino, z nalotem ró owawej piany. Na pomarszczonej powierzchni oceanu nie było adnych punktów orientacyjnych, nie wspominaj c nawet o miejscu do l dowania. Jakakolwiek „orientacja” przestała mie sens. Wiedział jednak, e gdyby zechcieli powróci , wystarczyło wyda odpowiednie polecenie samolotowi, który skieruje si w drog powrotn na l d. Komputer zapisywał pozycj maszyny na podstawie szybko ci i kierunku, wiedział wi c, gdzie znajduje si Ziemia i Kopuła. Mijali obszar przesłoni ty grub warstw chmur, ocean zmienił barw na czarn . Genarr wypowiedział polecenie i samolot wzbił si ponad chmury. Zobaczyli czerwon Nemezis, w powietrzu unosiły si ró owe krople wody, fragmenty mgły pojawiaj cej si za oknem. Nagle chmury rozst piły si , pomi dzy nimi dostrzegli morze koloru wina. Marlena przygl dała si oceanowi z otwartymi ustami. Oddychała szybko. - To wszystko woda, prawda wujku Sieverze? - wyszeptała. - Tysi ce kilometrów we wszystkich kierunkach, Marleno, i dziesi kilometrów w gł b. - Je li wpadniemy w ni , to utopimy si . - Nie martw si o to. Ten samolot nie wpadnie do wody. - Wiem, e nie - odpowiedziała spokojnie Marlena. Genarrowi przyszło do głowy, e warto byłoby pokaza Marlenie jeszcze jeden interesuj cy widok.
157
Ju miał to zrobi , gdy Marlena odezwała si ponownie: - Znowu si denerwujesz, wujku Sieverze. Bawiła go my l, z jak łatwo ci zgodził si na wgl d Marteny we własne uczucia. - Nigdy nie widziała Megasa - powiedział - i zastanawiałem si , czy powinienem ci go pokaza . Megas widoczny jest tylko po jednej stronie Erytro. Kopuła została zbudowana na półkuli, z której nie mo na go zobaczy . Na naszym niebie Megas nigdy si nie pokazuje. Je li b dziemy dalej lecie w tym kierunku, wkrótce znajdziemy si na pólkuli cismega skiej i zobaczymy Megasa wznosz cego si nad horyzontem. - Bardzo chciałabym go zobaczy . - W takim razie zobaczysz. Ale przygotuj si , Megas jest olbrzymi, naprawd olbrzymi. Jest niemal dwukrotnie wi kszy od Nemezis i wygl da tak, jak gdyby zaraz miał na nas spa . Niektórzy ludzie nie mog znie tego widoku. Oczywi cie Megas nie spadnie. Nie mo e. Zapami taj to. Zwi kszyli wysoko i szybko lotu. Chmury przesłaniały od czasu do czasu pomarszczony obszar oceanu. - Spójrz prosto, Marleno, a teraz odrobin w prawo - powiedział w ko cu Genarr. - Zobaczysz Megasa wznosz cego si ponad horyzontem. Skr cimy ku niemu. Najpierw na horyzoncie ukazała si niewielka plama wiatła, p czniej ca z ka d chwil . Wkrótce plama zmieniła si w ciemnoczerwony łuk wznosz cy si nad horyzontem. Czerwie Megasa miała gł bszy odcie ni kolor Nemezis, która ci gle była i widoczna - zawieszona nisko nad powierzchni planety - z tyłu za samolotem. Megas rósł z ka d chwil , lecz jego dysk nie tworzył okr gu :- to, co widzieli, było jedynie jego wi ksz cz ci . - To wła nie nazywa si „faz ”, prawda? - zapytała Marlena z zainteresowaniem. - Dokładnie tak. Widzimy tylko t cz Megasa, która o wietlona jest przez Nemezis. Gdy Erytro okr a Megasa, Nemezis pozornie zbli a si do niego, a my z o wietlonej połowy planety. Nast pnie Nemezis widzimy coraz mniejsz cz przesuwa si pod lub nad Megasem, a my widzimy male ki sierp wiatła na jego kraw dzi - to wszystko, co zostaje z jego o wietlonej półkuli. Czasami Nemezis chowa si za Megasem i mamy wtedy do czynienia z za mieniem Nemezis. Na niebie pojawiaj si odległe gwiazdy, a nie tylko te jasne, które wiec nawet wtedy, gdy wida Nemezis. Podczas za mienia mo na dostrzec wielki okr g ciemno ci, gdzie nie ma adnych gwiazd - i to jest wła nie Megas. Gdy ko czy si za mienie i Nemezis wynurza si spoza tarczy Megasa, na jego kraw dzi ponownie pojawia si wietlany sierp. - To musi by wspaniale - powiedziała Marlena. - Prawdziwy! teatr na niebie. Wujku, spójrz na Megasa, na te przesuwaj ce i si pasma... Miejsca wskazane przez Marlen rozci gały si na całej o wietlonej cz ci globu. Były dosy szerokie, czerwonobr zowe, z domieszk pomara czu. Przemieszczały si wolno.
158
- To s pasma burzowe - powiedział Genarr. - Wiej tam pot ne wiatry. Je li przyjrzysz im si dłu ej, zauwa ysz formuj ce si plamy, które nast pnie rozpływaj si , rozwlekaj na wszystkie strony i znikaj . - To naprawd wygl da jak w holowizji - powiedziała rozentuzjazmowana Marlena. - Dlaczego ludzie nie chc tego ogl da ? - Robi to za nich astronomowie. Przygl daj si burzom Megasa poprzez skomputeryzowane instrumenty umieszczone na tej półkuli Erytro. Ja sam ogl dałem Megasa w naszym obserwatorium. Wiesz, w Układzie Słonecznym te jest taka planeta. Nazywa si Jowisz i jest nawet wi ksza od Megasa. Megas uniósł si nad horyzontem. Przypominał nadmuchany balon, którego lewa połowa zapadła si z braku gazu. - Jest cudowny - powiedziała Marlena. - Gdyby Kopuł zbudowano na tej półkuli, wszyscy mogliby go podziwia . - Chyba nie, Marleno. Nie wszyscy my l tak jak ty. Wi kszo ludzi nie lubi Megasa. Wydaje im si , e Megas jest niebezpieczny - mówiłem ci ju o tym wygl da tak, jak gdyby miał za chwil spa . Ludzie boj si go. - Trudno uwierzy , e rozs dni ludzie mog by tak niem drzy odpowiedziała gniewnie Marlena. - Nie wszyscy. Ale głupota bywa zara liwa. Obawy rozprzestrzeniaj si . Niektórzy ludzie nie boj si sami z siebie, lecz dlatego, e boj si ich bli ni. Nigdy tego nie zauwa yła ? - Tak, chyba tak - odpowiedziała Marlena z gorycz w głosie. - Je li na przykład jeden chłopak stwierdzi, e jaki podlotek jest ładny, to potem uwa aj tak wszyscy. Zaczynaj konkurowa ze sob ... - przerwała zakłopotana. - Zara liwy strach jest tylko jedn z przyczyn, dla których zbudowali my Kopuł na drugiej półkuli. Kolejn przyczyn było to, e z powodu ci głej obecno ci Megasa na niebie, nie mo na było tutaj prowadzi bada astronomicznych. Ale chyba ju czas wraca , Marleno. Znasz swoj matk - na pewno jest ju zaniepokojona. - Wezwij j przez radio i powiedz, e wszystko jest w porz dku. - Nie musz tego robi . Nasz samolot bez przerwy wysyła sygnały do Kopuły. Ona wie, e nic nam nie jest - przynajmniej fizycznie. Ale ona martwi si o nasz stan psychiczny - Genarr popukał si w skro . Marlena wcisn ła si w fotel, a na jej twarzy pojawił si grymas niezadowolenia. - To okropne. Wiem, e wszyscy powiedz „ale ona ci kocha” - a mnie to m czy. Dlaczego nie mo e mi po prostu uwierzy , kiedy mówi , e nic mi si nie stanie? - Poniewa ci kocha - odpowiedział Genarr i wydał komend powrotu. - Tak jak ty kochasz Erytro... Twarz Marleny poja niała. - O tak. - Tak, to zrozumiałe, widz jak reagujesz na ten wiat. I Genarr zacz ł zastanawia si , jak zareaguje na to Eugenia Insygna. Zareagowała z furi .
159
- Co to znaczy, e kocha Erytro? Jak mo na kocha martwy wiat? Czy ty mo e poddałe j praniu mózgu? Czy jest jaki powód, dla którego przekonałe j , eby pokochała t planet ? - Eugenio, b d rozs dn ! Naprawd uwa asz, e Marlen mo na podda praniu mózgu? Czy kiedykolwiek udało ci si to? - No wi c, co si stało? - Próbowałem postawi j w sytuacjach, które mogłyby j zniech ci lub przestraszy . Rzeczywi cie próbowałem „prania mózgu”, wmawiałem jej okropno ci Erytro. Wiem z do wiadczenia, e Rotorianie - wychowani w małym, ciasnym Osiedlu - nienawidz olbrzymich równin Erytro. Nie podoba im si czerwone wiatło, nie podoba im si ocean, ciemne chmury, Nemezis, a przede wszystkim Megas. Wszystko to przygn bia i przera a ich. Pokazałem wi kszo tych rzeczy Marlenie. Zabrałem j nad ocean, a potem na drug półkul , gdzie pokazałem jej Megasa wznosz cego si nad horyzontem. - I? - I nic jej nie przeraziło. Powiedziała, e przyzwyczaiła si do czerwonego wiatła, i e z czasem przestaje si zwraca na nie uwag . Ocean absolutnie jej nie przestraszył, a Megas jest według niej zabawny i interesuj cy. - Nie mog w to uwierzy . - Musisz. Taka jest prawda. Insygna zamy liła si , a potem powiedziała dr cym głosem: - Mo e to oznacza, e zaraziła si t ... t ... - Plag . Gdy tylko wrócili my, Marlena poddana została kolejnemu badaniu mózgu. Nie mam jeszcze pełnej analizy wyników, ale wst pne nie wykazuj adnych zmian. A nawet lekkie przypadki Plagi gwałtownie zmieniały wyniki bada . Marlena jest po prostu zdrowa. Przyszła mi jednak do głowy pewna my l. Wiemy, e Marlena ma zwi kszon percepcj , e zauwa a te wszystkie drobiazgi, odgaduje uczucia innych. Czy zauwa yła kiedykolwiek co , co nazwałbym odwrotno ci jej talentu? Czy potrafi wzbudzi pewne stany i uczucia innych? - Nie rozumiem, o czym mówisz? - Marlena wie, kiedy czuj si niepewnie, kiedy jestem przestraszony, bez wzgl du na to, jak bardzo staram si ukry te uczucia, bez wzgl du na to, jak bardzo staram si pokaza , e wszystko jest w porz dku. Zastanawiam si , czy ona mo e równie zmusi mnie do tego, abym czuł si niepewnie lub ebym si bał. Albo odwrotnie, ebym czuł si dobrze i spokojnie? Czy potrafi c stwierdza stan rzeczy, umie tak e go narzuca ? Insygna przygl dała mu si z niedowierzaniem. - To, co mówisz, jest szalone! - powiedziała krztusz c si niemal. - By mo e. Ale czy kiedykolwiek zauwa yła takie zachowanie Marleny? Pomy l. - Nie musz my le . Nigdy nie zauwa yłam czego takiego. - Nie - powtórzył Genarr. - Mo e rzeczywi cie nie zauwa yła ... Marlena z pewno ci chciałaby, eby była mniej zatroskana jej osob i jako nie mo e na ciebie wpłyn ... Wracaj c jednak do jej umiej tno ci percepcyjnych stwierdzam, e zwi kszyły si one od waszego przylotu na Erytro. Zgadzasz si ze mn ?
160
- Tak. Zgadzam si . - Ale to nie wszystko. Marlena posiada teraz siln intuicj . Wie, e jest odporna na Plag . Jest przekonana, e nic jej nie grozi na Erytro. Spogl dała na ocean i była pewna, e samolot nie wpadnie do wody i nie utopimy si . Czy zachowywała si w ten sposób na Rotorze? Czy mo e jak wszystkie młode osoby w jej wieku, prze ywała chwile niepewno ci i niepokoju? - Ale tak! Oczywi cie. - A tutaj jest zupełnie inn dziewczyn . Absolutnie pewn siebie. Dlaczego? - Nie wiem, dlaczego? - Czy ma to jaki zwi zek z Erytro? Nie, nie chodzi o Plag . By mo e istnieje jaki inny rodzaj wpływów planety? Co całkowicie odmiennego? Powiem ci, dlaczego pytam. Sam to czułem. - Sam co czułe ? - Jaki optymizm w stosunku do Erytro. Nie przejmowałem si osamotnieniem ani niczym innym. Co prawda, nigdy przedtem równie nie czułem niech ci do Erytro, zawsze było mi tutaj dobrze, ale nigdy nie podobało mi si tu. Podczas podró y z Marlena poczułem jednak, e lubi ten wiat - a nie zdarzyło mi si to nigdy przez dziesi lat pobytu tutaj. By mo e rado Marleny jest zara liwa, a mo e zmusiła mnie do bycia zadowolonym. Cokolwiek to jest, pozytywne oddziaływanie Erytro na Marlen wpłyn ło równie na mnie... w jej obecno ci. - Wydaje mi si , Sieverze, e powiniene podda si badaniu mózgu powiedziała sarkastycznie Insygna. Genarr uniósł brwi w zdumieniu. - My lisz, e tego nie zrobiłem? Przechodz okresowe badania, odk d tu jestem. Nie stwierdzono adnych zmian oprócz tych, które zwi zane s z procesem starzenia si . - A czy robiłe sobie badanie mózgu po powrocie z wyprawy? - Oczywi cie. Była to pierwsza rzecz, jak zrobiłem. I znów nie mam jeszcze kompletnej analizy, ale badania wst pne nie wykazuj adnych zmian. - Co w takim razie zamierzasz robi dalej? - Naszym kolejnym logicznym posuni ciem b dzie wyj cie z Kopuły na powierzchni Erytro. - Nie! - Zabezpieczymy si . Poza tym ja wychodziłem ju wcze niej. - Mo e ty - powiedziała uparcie Insygna. - Ale nie Marlena. Ona nigdy nie była na zewn trz. Genarr westchn ł. Odwrócił si na krze le i wbił wzrok w sztuczne okno na cianie biura, tak jak gdyby chciał przebi spojrzeniem mury odgradzaj ce go od czerwonego krajobrazu Erytro. A potem przeniósł wzrok na Eugeni . - Tam na zewn trz jest olbrzymi, nowy wiat - powiedział - wiat, który nie nale y do nikogo i niczego, oprócz nas. Mo emy wzi go sobie i zrobi z nim to, co b dziemy chcieli, a robi c to mo emy unikn wszystkich głupich bł dów, jakie popełnili my na Ziemi. Tym razem mo e uda nam si zbudowa dobry, czysty wiat, wiat godny ludzi. Przyzwyczaimy si do czerwieni. O ywimy Erytro naszymi ro linami i zwierz tami. O ywimy l dy i morza, rozpoczniemy now ewolucj na tej planecie.
161
- A Plaga? Co zrobisz z Plag ? - Zlikwidujemy Plag . Sprawimy, e Erytro stanie si rajem. - Gdyby zlikwidowa wysokie temperatury i przyci ganie, Megas tak e mógłby sta si rajem. - Zgadzam si , Eugenio. Jednak Plaga to nie to samo, co wysokie temperatury i przyci ganie. - Ale jest tak samo niebezpieczna. - Eugenio, chyba wspominałem ci ju , e Marlena jest nasz najwa niejsz osob . - Dla mnie na pewno tak. - Dla ciebie jest wa na, poniewa jest twoj córk . Dla wszystkich innych jest wa na ze wzgl du na swoje umiej tno ci. - A co ona takiego potrafi? Odczytywa j zyk ciała? Robi sztuczki? - Jest przekonana o swojej odporno ci na Plag . By mo e potrafi nas nauczy ... - Je li rzeczywi cie jest odporna! A co, je li jej odporno oka e si dzieci cym wymysłem? Zachowujesz si jak ton cy, który chwyta si wszystkiego. - Tam na zewn trz jest wiat i ja chc go mie . - Nie masz poj cia, jak bardzo przypominasz mi Pitta. Dla swojego wiata chcesz ryzykowa zdrowiem mojej córki... - W historii ludzko ci ryzykowano znacznie wi cej dla mniej wartych celów. - Tym gorzej dla historii ludzko ci. W ka dym razie decyzja nale y do mnie. Ona jest moj córk . Nagle Genarr ciszył głos, głos pełen od dawna skrywanego smutku. - Kocham ci , Eugenio. Kiedy przed laty ju raz ci straciłem. Marzyło mi si odzyska ciebie, ale obawiam si , e strac ci ponownie, i tym razem na zawsze. Poniewa chc ci powiedzie , e decyzja nie nale y do ciebie. Nie nale y tak e do mnie. Nale y do Marleny. Zrobi to, co postanowi, zawsze tak robiła. A poniewa mo e pomóc ludzko ci w zdobyciu nowego wiata, ja b d pomagał jej z całych sił w tym przedsi wzi ciu. Na przekór tobie. Przyjmij to do wiadomo ci, Eugenio.
162
Rozdział 24 DETEKTOR Krile Fisher spogl dał na Superluminal z kamiennym wyrazem twarzy. Widział go po raz pierwszy. Tessa Wendel u miechn ła si , a cała jej postawa wyra ała zadowolenie wła cicielki nowej zamra arki. Statek stał w olbrzymim wykuszu skalnym, odgrodzony potrójnym systemem barier zabezpieczaj cych. Wokół niego kr ciło si par osób, jednak wi ksza cz siły roboczej pracuj cej przy statku składała si z zaprogramowanych (niehumanoidalnych) robotów. Fisher widział ju wiele statków kosmicznych w swoim yciu, znał wielo modeli odpowiednich do wielo ci wykonywanych przez nie zada , nigdy jednak nie widział czego takiego jak Superluminal - czego o tak odpychaj cym wygl dzie. Gdyby nie powiedziano mu, co to jest, nigdy nie domy liłby si przeznaczenia maszyny. Co miał teraz powiedzie ? Nie chciał przecie denerwowa Tessy, czekaj cej na jego opini , która według niej mogła by tylko pochlebna. - Ma taki niezwykły wdzi k - wydusił wreszcie z siebie. - Jak osa. Tessa u miechn ła si jeszcze bardziej słysz c okre lenie „niezwykły wdzi k”. Fisher domy lił si , e dobrze wybrał. Jednak zaraz potem usłyszał: - Co masz na my li, mówi c o osie, Krile? - To taki owad - powiedział Krile. - Wiem. e na Adelii nie macie wielu owadów. - Wiemy, co to s owady - przerwała mu Wendel. - Co prawda nie wyst puj u nas w tak chaotycznej mnogo ci jak na Ziemi... - Ale nie macie chyba os. dl cych owadów przypominaj cych... - wskazał na Superiuminal. - One tak e maj taki du y odwłok z przodu, drugi odwłok z tyłu i w skie poł czenie pomi dzy nimi. - Naprawd ? - spojrzała na statek z nowym zainteresowaniem. - Znajd mi zdj cie osy w wolnej chwili. Zbadam projektowanie statków w wietle budowy insektów lub odwrotnie. - Sk d w takim razie wzi ł si kształt statku? - zapytał Fisher. - Je li nie zainspirowała was osa...? - Musieli my znale taki kształt geometryczny, który zmaksymalizowałby szans statku na poruszanie si w jednym kawałku. Hiperpole ma tendencj do rozszerzania si cylindrycznie a do niesko czono ci, i my w pewien sposób pozwalamy mu na to. Z drugiej strony nie mo emy całkowicie podda si tej tendencji. Nie wolno nam do tego dopu ci , dlatego zamykamy pole w... jak to nazwałe ...? odwłokach. Pole znajduje si wewn trz kadłuba, podtrzymuje je i jednocze nie zamyka bardzo silne, przemienne pole elektromagnetyczne, które z kolei... Nie chcesz chyba wysłucha tego do ko ca? - Nie, dzi kuje, chyba mi wystarczy - powiedział Fisher u miechaj c si nie miało. - Skoro jednak pozwolono mi obejrze to... - Nie obra aj si - powiedziała Tessa obejmuj c go w pół. -Do tej pory cała konstrukcja obj ta była cisł tajemnic . Nawet ja miewałam niekiedy kłopoty z dotarciem do pewnych szczegółów. Wyobra am sobie, jak musieli psioczy na t
163
podejrzan Osadniczk , która awanturowała si o byle co. Głupio im było, e wła nie ja zaprojektowałam hiperpole, bo w innym wypadku ju dawno daliby mi kopa w tyłek. Teraz wszystko si zmieniło. Mog ci pokaza statek, bo przecie i tak nim polecisz, a ja chciałam, eby go podziwiał... - zawahała si przez chwil - i mnie tak e. Fisher spojrzał na ni uwa nie. - Wiesz, jak bardzo ci podziwiam, nawet bez tego... - obj ł j ramieniem. - Starzej si , Krile. Po prostu starzej si . I ci gle, niepoprawnie jestem zadowolona z ciebie. Jestem ju z tob siedem lat, ósmy rok, i nie czuj stałej potrzeby sprawdzania, jacy s inni m czy ni. - Czy to taka tragedia? - zapytał Fisher. - A mo e była zbyt zaj ta prac ? Teraz, gdy statek jest ju zbudowany, poczujesz ulg i kto wie, czy nie wyruszysz na łowy? - Nie. Nie s dz , aby to było konieczne. Nie mam takiej potrzeby. Ale ty? Wiem, e czasami zaniedbywałam ci . - Ze mn wszystko jest w porz dku. Lubi , kiedy zaniedbujesz mnie dla pracy. Ten statek znaczy dla mnie tyle samo, co dla ciebie, moja droga. Moim zamartwieniem jest to, e kiedy wreszcie nadejdzie czas odlotu, my b dziemy zbyt starzy, by znale si w ród załogi - u miechn ł si ponuro. - Mówi c o starzeniu si , Tesso, nie zapomnij, e ja równie nie jestem ju młodzie cem. Za mniej ni dwa lata b d obchodził pi dziesi te urodziny. Chciałem jednak zapyta ci o co i waham si , poniewa boj si twojej odpowiedzi. -Pytaj. - Załatwiła zezwolenie na pokazanie mi statku, wpuszczenie mnie do tej naj wi tszej ze wszystkich wi ty . Wydaje mi si , e Koropatsky nie zgodziłby si na to, gdyby projekt nie dobiegał ko ca. Jest tak samo przewra liwiony na punkcie bezpiecze stwa jak Tanayama... - Tak, je li chodzi o hiperpole, statek jest gotów. - Czy ju latał? - Jeszcze nie. Jest par rzeczy, które musimy zrobi , ale to nie dotyczy hiperpola. - Podejrzewam, e odb d si jakie loty próbne? - Z załog . Nie mo emy przeprowadzi ich bez załogi, je li chcemy sprawdzi wszystkie systemy podtrzymywania ycia. Nawet zwierz ta nie wchodz w gr . - Kto poleci pierwszy? - Ochotnicy wybrani spo ród osób zwi zanych z projektem. - A ty? - Ja jako jedyna nie jestem ochotnikiem. Ja musz polecie . Gdyby doszło do awarii, nie wolno mi powierza statku komu innemu. - W takim razie ja te polec - powiedział Fisher. - Nie, ty zostaniesz. - Twarz Fishera oblał rumieniec gniewu. - Umowa była inna... - Ale nie dotyczyła lotów próbnych, Krile. - Kiedy zako cz si loty próbne?
164
- Trudno powiedzie . Wszystko zale y od tego, jak potocz si wypadki. Niewykluczone, e wystarcz nam dwa albo trzy loty próbne. To sprawa kilku miesi cy. - Kiedy odb dzie si pierwszy lot próbny? - Tego nie wiem, Krile. Ci gle pracujemy przy statku. - Powiedziała , e statek jest gotów. - Tak, je li chodzi o hiperpole. Ale instalujemy jeszcze detektory neuroniczne. - Co? Nigdy nie słyszałem, eby o nich mówiła. Tessa nie odpowiedziała. Rozejrzała si dookoła i zni yła głos: - Zwracamy na siebie uwag , Krile. Niektórzy ludzie bardzo denerwuj si twoj obecno ci tutaj. Chod my do domu. - Rozumiem, e nie chcesz o tym ze mn rozmawia , mimo e jest to dla mnie tak istotne... - Porozmawiamy o tym ... w domu. Krile Fisher był niespokojny, jego gniew wzrastał z ka d minut . Nie chciał usi . Stał nad Tess , która wzruszywszy ramionami zaj ła miejsce na białej sofie modułowej. Spogl dała na niego z lekkim poirytowaniem. - Dlaczego si zło cisz, Krile? Fisherowi drgały wargi. Zacisn ł je i odczekał pewien czas, zanim zdecydował si mówi . Zmuszał si do zachowania spokoju. - Gdy skompletujecie załog beze mnie - powiedział w ko cu i - stworzycie sobie doskonal wymówk , bym nigdy nie poleciał. Dlatego o wiadczam ju na samym pocz tku, e b d brał udział w ka dym locie statku do momentu dotarcia do S siedniej Gwiazdy... I Rotora. Nie wykołujecie mnie. - Nie wiem, dlaczego wyci gasz tak nieprawdopodobne wnioski? Nikt nie ma zamiaru pomija ci w odpowiednim czasie. Statek nie jest jeszcze nawet gotów. - Mówiła , e jest gotów - powiedział. - I nagle pojawiaj si ni st d. ni zow d jakie detektory neuroniczne! Po to, by zamkn mi usta, by skierowa mnie na boczny tor i odlecie , zanim zorientuj si , e zostałem na lodzie. To wła nie robicie! Ty razem z nimi! - Krile, ty oszalałe ! Detektory neuroniczne to mój pomysł, to ja nalegałam na ich instalacj , dałam jej - spojrzała na niego wyzywaj co. - Twój pomysł! - wybuchn ł. - Ale... Wyci gn ła r k pragn c go uciszy . - To jest co , nad czym pracowali my równolegle z prac nad statkiem. Detektory nie le w dziedzinie moich zainteresowa , ale zmusiłam neurofizyków do ich opracowania. Powód? Ano wła nie: twoja obecno na statku lec cym ku S siedniej Gwie dzie. Nie rozumiesz? Potrz sn ł głow . - Zastanów si , Krile. Wiem, e nie mo esz, bo za lepia ci gniew, ale spróbuj. Rzecz jest całkiem prosta. Detektor neuroniczny wykrywa aktywno psychiczn na odległo . Innymi słowy, wykrywa istnienie inteligencji. Fisher spojrzał na ni . - Co takiego jak to, czego u ywaj w szpitalach?
165
- Oczywi cie. Normalne urz dzenie stosowane w medycynie i psychologii do wczesnego wykrywania schorze psychicznych na pewn odległo . Ja potrzebowałam detektora, który pracowałby w odległo ciach astronomicznych. Nie jest to nic nowego. To stare urz dzenie o zwi kszonym zakresie działania. Posłuchaj, Kitle, je li Martena yje, znajdziemy j na Rotorze, a ten z kolei b dzie gdzie tam, w pobli u gwiazdy. Mówiłam ci, e odszukanie Osiedla nie b dzie łatwe. Je li nie znajdziemy go szybko, to kto nam zagwarantuje, e jego tam rzeczywi cie nie ma... mo e jest gdzie tam, a my akurat nie b dziemy mieli czasu, eby sprawdzi , ominiemy go tak, jak mija si wysp na oceanie czy asteroid w przestrzeni. I co, sp dzimy całe miesi ce, a mo e lata upewniaj c si , e jego tam nie ma, e przeczesali my ka dy zak tek wokół S siedniej Gwiazdy? - A detektor neuroniczny... - Znajdzie dla nas Rotora. - Czy on to rzeczywi cie potrafi? B dzie mu łatwiej ni nam? - Tak. Wszech wiat pełen jest wiatła, fal radiowych, ró nego rodzaju promieniowania i musieliby my bada je wszystkie po kolei, odró nia jedno ródło od drugiego, mo e od milionów innych. To mo na zrobi , ale nie jest to łatwe i bardzo czasochłonne. O wiele pro ciej b dzie wykry promieniowanie elektromagnetyczne powstaj ce w neuronach podczas kompleksowej aktywno ci psychicznej. Napotykamy tylko jedno ródło takiego promieniowania, a je li tych ródeł b dzie wi cej, to jednym logicznym wnioskiem, jaki b dziemy musieli wyci gn , b dzie istnienie nowych Osiedli wybudowanych przez Rotora. I to cala sprawa. Ja równie chc znale twoj córk , nie mniej ni ty, Krile. Nie podejmowałabym tych wszystkich kroków, gdyby my nie mieli ci zabra . Polecisz z nami. - I zmusiła ich do pracy nad detektorem? - zapytał Fisher jak w uniesieniu. - Moje wpływy i władza si gaj daleko, Krile. Chciałam ci tylko zwróci uwag , e sprawa detektora obj ta jest cisł tajemnic , dlatego nie mogłam powiedzie ci o nim przy statku. - Tak? Ale dlaczego? - Krile - głos Tessy był teraz mi kki - sp dziłam wi cej czasu my l c o tobie, ni mo e ci si wydawa . Nie masz poj cia, jak bardzo chciałabym oszcz dzi ci rozczarowania. Pomy l jednak, co stanie si , je li nic nie znajdziemy w pobli u S siedniej Gwiazdy? Co b dzie, je li przeczeszemy cał przestrze i nie znajdziemy adnych sygnałów wiadcz cych o istnieniu inteligentnych form ycia wokół Gwiazdy? Wrócimy do domu i zameldujemy, e nie znale li my Rotora? Prosz , Krile, nie denerwuj si teraz. Nie mówi , e je li nie odnajdziemy inteligencji przy S siedniej Gwie dzie, to Rotor nie przetrwał. - A co mówisz? - S siednia Gwiazda mogła ich rozczarowa . Mogli podj decyzj o przeniesieniu si w inne miejsce. By mo e zatrzymali si przy jakim asteroidzie, eby uzupełni zapasy potrzebne do agregatów mikrofuzyjnych. A potem polecieli dalej. - Je li tak, to sk d b dziemy wiedzieli, dok d zdecydowali si poleci ? - Nie ma ich ju od czternastu lat. Maj c tylko hiperwspomaganie nie mog podró owa szybciej od wiatła. Je li dolecieli do jakie gwiazdy i osiedlili si w
166
jej pobli u, to odległo do tej gwiazdy nie mo e przekracza czternastu lat wietlnych. Takich gwiazd nie ma znowu a tak wiele. Podró uj c z szybko ci superluminaln mo emy odwiedzi ka d z nich po kolei. A za pomoc detektorów neuronicznych szybko stwierdzimy, czy Rotor jest gdzie w pobli u, czy te nie. - A co b dzie, je li Rotor przemieszcza si w przestrzeni? Jak ich wtedy znajdziemy? - Nie znajdziemy. Ale przynajmniej zwi kszymy nasze szans na znalezienie go, wykorzystuj c detektor do tuzina gwiazd przez sze miesi cy, ni gdyby my sp dzili tyle samo czasu badaj c jedn gwiazd bez niego. A je li nam si nie uda - a musimy by na to przygotowani - to powrócimy z materiałem badawczym z kilkunastu gwiazd: z białego karła, z niebiesko-białej gwiazdy gor cej, z gwiazdy sło copodobnej, podwójnej i tak dalej. B dzie to chyba pierwsza i ostatnia podró w naszym yciu, postarajmy si wi c, aby okazała si nas godna - przejdziemy do historii, co Krile? - Chyba masz racj , Tesso - powiedział zamy lony Fisher. -Je li nic nie znajdziemy po poszukiwaniu tuzina gwiazd, b dziemy przynajmniej mieli czyste sumienie. Natomiast gdyby my wrócili z niczym po zbadaniu jednej gwiazdy, zawsze gryzłaby nas my l, e Rotor mógł polecie dalej, a nam brakło czasu i energii, eby przekona si o tym. - Dokładnie tak. - Postaram si to zapami ta - powiedział Krile smutnym głosem. - Jest jeszcze jedna sprawa - dodała Tessa. - Detektor neuroniczny mo e wykry inteligencj pochodzenia pozaziemskiego. To równie si liczy. Fisher wygl dał na zaskoczonego. - Ale to chyba mało prawdopodobne, czy nie? - Bardzo mało prawdopodobne i tym bardziej wa ne, je li si zdarzy. Szczególnie w odległo ci czternastu lat wietlnych lub mniej. Nic co istnieje we Wszech wiecie nie jest tak interesuj ce, jak obce formy ycia - i przy okazji tak niebezpieczne. Powinni my o nich wiedzie . - Jakie s szans na wykrycie ich, je li s pozaziemskiego pochodzenia? zapytał Fisher. - Detektory neuroniczne s na wykrywanie ludzkiej inteligencji. Wydaje mi si , e nie b d w stanie rozpozna obcych form ycia - nie wspominaj c ju o inteligencji. - By mo e nie rozpoznamy obcych form ycia - powiedziała Tessa - ale z pewno ci rozpoznamy inteligencj . Według mnie szukamy inteligencji, a nie ycia. Ka da inteligencja - bez wzgl du na form - musi przejawia kompleksow działalno psychiczn , której fizycznym odpowiednikiem jest co takiego jak ludzki mózg. Co wi cej, aktywno psychiczna zawsze zwi zana jest z elektromagnetyzmem. Wykluczam istnienie inteligencji grawitacyjnej -jako zbyt słabej, a tak e silnej i słabej inteligencji nuklearnej jako zbyt krótkotrwałej. Co za si tyczy hiperpola, nad którym pracujemy, i zwi zanych z nim form inteligencji, mo emy przyj , e nie istnieje ono w przyrodzie, a tylko wtedy, gdy stworzy je jaka inteligencja. Detektor neuroniczny potrafi wykry ka de kompleksowe pole elektromagnetyczne oznaczaj ce inteligencj , bez wzgl du na form czy reakcje
167
chemiczne z ni zwi zane. Musimy by przygotowani na spotkanie z ucieczk . ycie w nieinteligentnej postaci nie mo e stanowi zagro enia dla cywilizacji technicznej, takiej jak nasza, chocia ka da forma, nawet wirusowa, byłaby dla nas interesuj ca. - Ale dlaczego trzymacie to w cisłej tajemnicy? - Podejrzewam, a raczej wiem na pewno, e Kongres Globalny chce, eby my wrócili bardzo szybko. Chc mie pewno , e projekt zako czył si sukcesem, chc budowa nowe statki superluminalne opieraj c si na naszych do wiadczeniach z prototypem. Ja natomiast - je li wszystko pójdzie dobrze chciałabym zobaczy Wszech wiat, a oni niech sobie czekaj . Nie twierdz , e tak wła nie zrobimy, mimo to nie rezygnuj z tej opcji. Gdyby dowiedzieli si o moich planach - co ja mówi , gdyby tylko domy lali si , e taki pomysł przyszedł mi do głowy - zmieniliby cał załog statku na ludzi posłusznych ich rozkazom. Fisher u miechn ł si słabo. - Co si stało, Krile? - zapytała Tessa. - Przypu my, e nie znajdziemy Rotora? Chciałby wróci na Ziemi całkowicie rozczarowany? Wszech wiat jest nasz, a ty chciałby si podda ? - Nie. Zastanawiam si tylko, jak długo potrwa montowanie detektorów i wszystkich innych rzeczy, które przyjd ci do głowy. Za kilkana cie miesi cy sko cz pi dziesi t lat. Agenci pracuj cy dla Biura rutynowo przechodz do innych zaj w tym wieku. Dostaj prac administracyjn na Ziemi i nie wolno im ju lata w kosmos. - I co? - Za mniej ni dwa lata nie b d si kwalifikował do lotu. Powiedz mi, e jestem za stary i Wszech wiat nie b dzie ju mój. - Bzdura! Ja lec , a mam ju ponad pi dziesi t lat. - Ty to co innego. Statek jest twój. - Ty równie , poniewa ja tego chc . Poza tym wcale nie b dzie tak łatwo znale odpowiednich ludzi do załogi Superluminala. Mo emy liczy wył cznie na ochotników. Nie mo emy pozwoli sobie na oddanie statku w r ce niech tnych i przestraszonych ludzi z nakazu. - Jest mało ch tnych? - Krile, mój drogi chłopcze, mówimy o Ziemianach, a dla ka dego niemal Ziemianina kosmos to koszmar. Hiperprzestrze to koszmar do pot gi - dlatego nie ma ch tnych. Jeste my tylko ja i ty, a musimy mie jeszcze trzech ochotników i powiadam ci, e wcale nie b dzie łatwo ich znale . Rozmawiałam z wieloma lud mi i znalazłam dwóch, którzy wst pnie wyrazili zgod : Chao-Li Wu i Henry Jarlow. Brakuje nam jeszcze jednego. A nawet gdyby zgłosiła si nagle - co jest absolutnie wykluczone - setka nowych ochotników, nie wyrzuc ci z załogi, poniewa ja chc mie na pokładzie ambasadora do rozmów z Rotorem, je li do nich dojdzie. Poza tym obiecuj ci, e wyruszymy, zanim sko czysz pi dziesi t lat. Fisher u miechn ł si z ulg i powiedział: - Tesso, kocham ci . Nie masz poj cia, jak bardzo. - Nie - odpowiedziała - nie mam poj cia, szczególnie, gdy mówisz to takim głosem, jak gdyby spodziewał si najgorszego. To dziwne, Krile, ale przez te
168
osiem lat odk d jeste my razem, mieszkamy ze sob , pimy ze sob , nigdy nie powiedziałe , e mnie kochasz. - Nigdy? - Nigdy, mo esz mi wierzy . Słuchałam tego, co mówiłe . I wiesz, co jeszcze jest dziwne? Ja te nigdy nie mówiłam, e ci kocham, a kocham ci . To wszystko le si zacz ło. A jednak co stało si mi dzy nami. - By mo e zakochiwali my si w sobie stopniowo - powiedział Fisher zni aj c głos - i nawet tego nie zauwa yli my. To si zdarza, prawda? U miechn li si do siebie nie miało, jak gdyby zastanawiaj c si co robi dalej.
169
Rozdział 25 POWIERZCHNIA Eugenia Insygna była pełna obaw. A nawet wi cej. - Co ci powiem, Siever, nie przespałam spokojnie ani jednej nocy od waszej wyprawy samolotem - jej głos zamienił si w co , co u kobiety o mniejszych walorach charakteru nazwano by piskiem. - Czy lot - lot nad oceanem i powrót pó no w nocy - nie wystarczył jej? Dlaczego jej nie powstrzymasz? - Dlaczego ja nie chc jej powstrzyma ? - powtórzył Genarr powoli, jak gdyby obracaj c w my lach to pytanie. - Dlaczego jej nie powstrzymuj ? Eugenio, ju dawno przekroczyli my etap, na którym ktokolwiek mógłby j powstrzyma . - Nie b d mieszny, Siever. To, co mówisz, brzmi jak tchórzostwo. Chowasz si za ni , udajesz, e jest wszechpot na. - A nie jest? Ty jeste jej matk , ka jej zosta w Kopule. Insygna przygryzła wargi. - Ona ma ju pi tna cie lat. Nie chc jej tyranizowa . - Przeciwnie. Bardzo tego chcesz. Ale gdyby tylko spróbowała, Martena spojrzałaby na ciebie tymi swoimi niezwykłymi oczami i powiedziała co takiego: „Mamo, czujesz si winna, dlatego e pozbawiła mnie ojca, uwa asz, e cały Wszech wiat sprzysi gł si , aby ci mnie odebra jako kar i zado uczynienie, a to jest niem dry przes d”. Insygna oburzyła si . - Sieverze, to najgłupsza rzecz, jak kiedykolwiek słyszałam. Nic takiego nie czuj , nie mog nawet. - Oczywi cie, e nie. Wymy liłem to. Ale Marlena nie b dzie niczego wymy la . Ona powie ci prawd , pozna j po tym. jak zginasz kciuk albo jak drapiesz si po łopatkach, albo co w tym rodzaju. Powie ci i b dzie to najprawdziwsza prawda, i w dodatku tak bolesna, e b dziesz zbyt zaj ta szukaniem wykr tów na własn obron , eby móc przeciwstawi si jej. Wszystko, tylko nie odzieranie własnej psychiki z warstw ochronnych, kawałek po kawałku. - Mówisz to z własnego do wiadczenia? - Nie bardzo. Marlena mnie lubi, a ja staram si zachowa dyplomatycznie w jej obecno ci. Gdybym jednak spróbował przeciwstawi si jej, wol nie my le , co by ze mnie zostało. Posłuchaj, udało mi si odwlec termin wyj cia. Sama musisz przyzna , e Marlena chciała wyj natychmiast po powrocie z wyprawy samolotem. Powstrzymałem j do ko ca miesi ca. - Jak to zrobiłe ? - Czysta sofistyka, zapewniam ci . Mamy teraz grudzie . Powiedziałem jej, e za trzy tygodnie rozpocznie si Nowy Rok, licz c według ziemskich standardów. Jak mo na lepiej uczci nowy 2237 rok - zapytałem j - je li nie poprzez rozpocz cie nowej ery eksploracji planety Erytro? Sama wiesz, e ona patrzy na to wła nie z takiego punktu widzenia - widzi siebie jako pioniera nowej ery. Niestety. - Dlaczego niestety?
170
- Poniewa nie traktuje tego jako własnej zachcianki, lecz jak co o olbrzymim znaczeniu dla Rotora, a mo e nawet dla ludzko ci. Nie ma nic pi kniejszego, ni spełnianie własnych zachcianek i nazywanie tego szlachetnym wkładem w powszechne dobro. Z miejsca masz wytłumaczenie dla wszystkiego. Sam to robiłem, wi c wiem, ty tak e, chyba wszyscy kiedy to robili. A szczególnie Pitt. On robił to najcz ciej. W tej chwili prawdopodobnie jest ju przekonany, e oddycha tylko po to, by dostarczy dwutlenku w gla ro linkom na Rotorze. - A wi c zmusiłe j do odło enia wyprawy, graj c kart jej megalomanii. - Tak. Mamy jeszcze jeden tydzie na zastanowienie si , jak j powstrzyma . Chocia ona nie jest łatwowierna, nie dała si nabra na moj pro b . Zgodziła si zosta , lecz wiesz, co powiedziała? „My lisz, e je li opó nisz moje wyj cie, to moja matka spojrzy na ciebie łaskawym wzrokiem? Przyznaj si , wujku Sieverze? Nic nie wskazuje, eby traktował nadej cie Nowego Roku jako istotn dat .” - Có za niezno ny brak wychowania. Jak mogła, Siever? - To tylko niezno na, lecz konsekwentna logika, Eugenio. Co zreszt na jedno wychodzi. Insygna spojrzała w bok. - „Łaskawym wzrokiem”? Te co ! - Nic nie mów - przerwał jej szybko Genarr. - Wyznałem ci, e kochałem ci kiedy ... I to, e si zestarzałem... ci gle starzej ... nie zmieniło moich uczu do ciebie. Ale to jest mój problem. Ty zawsze stawiała spraw uczciwie. Nigdy nie dawała mi nadziei. A je li ja jestem na tyle głupi, by nie przyjmowa do wiadomo ci twojego „nie”, to nie twoje zmartwienie... - Martwi si tym, e jeste nieszcz liwy z jakiego powodu. - To mi wystarczy - Genarr usiłował u miechn si . - To wi cej ni nic. Insygna nie patrzyła na niego. Postanowiła wróci do sprawy Marleny. - Dlaczego Marlena - znaj c twoje motywy - zgodziła si odło y wyj cie? - Nie spodoba ci si to, co powiem, ale nie mog kłama . Martena powiedziała mi tak: „Poczekam do Nowego Roku, wujku Sieverze, poniewa mo e to zadowoli mam . Jestem po twojej stronie” - Ona tak powiedziała? - Nie bierz jej tego za złe. Z pewno ci zafascynowałem j swoim urokiem i dowcipem, i my li, e wy wiadcza ci przysług . - Zachowuje si jak swatka - powiedziała Insygna na pół rozbawiona, na pół poirytowana. - Tak. Przyszło mi do głowy, e gdyby ty zmusiła si do okazania mi wi kszego zainteresownia, by mo e mogliby my skłoni j do zrobienia paru rzeczy, które w jej mniemaniu przyczyniłyby si do pogł bienia twojego zainteresowania mn - ale nie mogłaby udawa , bo ona przejrzałaby na wylot nasz gr . Z drugiej strony jednak, gdyby nie udawała, ona nie czułaby si zobowi zana do po wi ce na moj korzy . Rozumiesz? - Rozumiem - odpowiedziała Insygna. - Gdyby nie zwi kszona percepcja Marleny, twój stosunek do mnie byłby i cie makiaweliczny. - Rozło yła mnie na łopatki, Eugenio.
171
- No có , pozostało nam najprostsze wyj cie. Mo emy j zamkn i sił zmusi do powrotu na Rotora. - Ze zwi zanymi r kami i nogami, jak przypuszczam? Nie licz na mnie. Ja rozumiem wizj Marleny. Podoba mi si pomysł skolonizowania Erytro - wiata, który tylko czeka, aby go wzi . - I wdycha jego obce bakterie, zjada je w po ywieniu i wypija z wod twarz Insygny wykrzywił grymas obrzydzenia. - No to co? Teraz równie wdychamy, jemy i wypijamy je -co prawda w niewielkich ilo ciach. Kopuła nie jest całkowicie wyjałowiona. Na Rotorze te s bakterie, które wdychamy, jemy i wypijamy... - Tak, ale to s bakterie, do których przywykli my. To nie s obce bakterie. - Tym lepiej dla nas. Je li my nie przywykli my do nich, to one tak e nie przywykły do nas. Nic nie wskazuje na to, e powstaj jakie szczepy paso ytnicze. Bakterie Erytro b d tak nieszkodliwe jak kurz. - A Plaga? - Tak, to jest problem, nawet w tak - wydawałoby si - nieskomplikowanej sprawie, jak wypuszczenie Marleny na zewn trz. Zabezpieczymy si jednak. - Jak? - Po pierwsze, nało ymy skafandry. Po drugie, ja b d z ni . B d jej kanarkiem. - Kanarkiem? - Tak. To nie jest mój wynalazek - wymy lono go przed wiekami na Ziemi. Górnicy brali ze sob na dół kanarki - wiesz, takie małe, ółte ptaszki. Je li w powietrzu zaczynał unosi si gaz, kanarki zdychały pierwsze, a ludzie opuszczali kopalni . Innymi słowy, je li ja zaczn zachowywa si nienormalnie, natychmiast zostaniemy sprowadzeni do Kopuły. - A je li ona b dzie pierwsza? - Nie s dz , aby było to mo liwe. Marlena wie, e jest odporna. Powtarzała to tak wiele razy, e ja jej wierz . Eugenia Insygna nigdy przedtem nie oczekiwała Nowego Roku spogl daj c tak cz sto na kalendarz. Nigdy przedtem nie miała powodów ku temu. Kalendarz spełniał w jej yciu szcz tkow rol , dwukrotnie zreszt rezygnowała z jego usług. Na Ziemi rok rozpoczynał si od oznaczania pór roku i wi t z nimi zwi zanych. Pory roku okre lano jako dziwacznie: ródlecie, ródzimie, sianie, niwa. Krile (jak pami tała) usiłował kiedy wytłumaczy jej subtelno ci kalendarza. Mówił o nich na swój powa ny, gł boki sposób - mówił tak o wszystkim, co miało jaki zwi zek z Ziemi . Słuchała go z zapałem, a zarazem z obaw ; z zapałem, poniewa chciała podzieli jego zainteresowania, które mogły zbli y ich do siebie; i z obaw , poniewa spodziewała si , e jego uwielbienie dla Ziemi mo e w ko cu zadecydowa o jego odej ciu - i tak si zreszt stało. To dziwne, jak bardzo bolesne jest to wspomnienie - a mo e ju nie? Wydawało jej si , e zapomniała nawet, jak wygl da twarz Krile Fishera, e pó niejsze wspomnienia zatarły pami o nim w jej umy le. Ale czy zupełnie? Czy pomi dzy ni a Sieverem Genarrem stało tylko zatarte wspomnienie?
172
Kolejnym wspomnieniem wspomnienia było istnienie kalendarza na Rotorze. Osiedla nie znały pór roku. Miały oczywi cie lata, poniewa (z wyj tkiem kilku zbudowanych w pasie asteroidów w pobli u Marsa) towarzyszyły systemowi Ziemia-Ksi yc w jego w drówce wokół Sło ca. Jednak bez pór roku sam rok przestawał mie jakikolwiek sens. Utrzymano go mimo wszystko, razem z miesi cami i tygodniami. Na Rotorze liczono tak e dni i zachowano dwudziestoczterogodzinny podział na doby. Podczas dnia wpuszczano Sło ce do Osiedla, podczas nocy zasłaniano jego promienie. Dni i doby w Osiedlach mogłyby by oparte na dowolnym podziale czasowym, zdecydowano si jednak zachowa długo ziemskiego dnia podzielonego na dwadzie cia cztery godziny, po sze dziesi t minut ka da. Minuty, tak samo jak na Ziemi, miały sze dziesi t sekund. Okresy dnia i nocy podzielono na równe dwana cie godzin. Niektóre Osiedla postulowały przyj cie nowego systemu, który miał polega na numerowaniu dni i grupowaniu ich w dziesi tki i ich wielokrotno ci, takie jak: dekadni, hektodni, kilodni, a w drug stron w decydni, centydni, milidni. Cały projekt okazał si jednak niemo liwy do zrealizowania. Osiedla nie mogły wprowadzi własnych systemów ze wzgl du na chaos, jaki powstałby w handlu i komunikacji. Jedyny zunifikowany system kalendarzowy był systemem ziemskim, na Ziemi bowiem mieszkało 99% populacji ludzkiej. Pozostały 1% zwi zany był z wi kszo ci wi zami tradycji. Wspomnienia utrzymywały na Rotorze i innych Osiedlach kalendarz, który praktycznie nie miał dla nich adnego znaczenia. Rotor opu cił jednak Układ Słoneczny i stał si samodzielnym, odizolowanym od innych wiatem. Nie istniały na nim obecnie ani dni, ani miesi ce czy lata w ziemskim sensie. Nocy od dnia nie oddzielała obecno Sło ca. Osiedla o wietlano, sztucznie zaciemniano co dwana cie godzin. Zapalanie i gaszenie lamp odbywało si z denerwuj c precyzj , nie poprzedzało go bowiem adne stadium po rednie, takie jak ziemski przed wit czy zmrok. Nie było takiej potrzeby. Dwunastogodzinny cykl dnia nocy dotyczył całego Osiedla, jednak w domach prywatnych wł czano i wył czano wiatło w dowolnych porach - według yczenia i zapotrzebowania mieszka ców. Doby liczono jednak w sposób osiedlowy, czyli ziemski. Nawet tutaj, w Kopule Erytro - pomimo istnienia naturalnego cyklu dnia i nocy (w zasadzie niewiele ludzi orientowało si , kiedy jest noc, a kiedy erytroja ski dzie ) - u ywano w oficjalnych kalkulacjach niezbyt odpowiedniej do okoliczno ci doby Osiedla, opartej na dobie ziemskiej (wspomnienie wspomnienia). Tu i ówdzie dawały si słysze głosy, aby doba stała si jedynym miernikiem czasu. Insygna doskonale wiedziała, e Pitt był zwolennikiem systemu dziesi tnego, lecz nawet on wahał si przed powszechnym wprowadzeniem go w ycie ze wzgl du na konsekwencje polityczne. Jednak pr dzej czy pó niej kto zdecyduje si na wprowadzenie zmian. Po co komu niewa ne i niepotrzebne jednostki tygodni i miesi cy? Po co powszechnie ignorowane tradycyjne wi ta? Insygna, jako astronom, u ywała wył cznie dób jako jedynych znacz cych jednostek. Którego dnia stary kalendarz umrze i
173
narodzi si nowy, przyszły, oparty na doskonalszych i powszechnie stosowanych metodach pomiaru czasu - Galaktyczny Kalendarz Standardowy. Na razie jednak Insygna odliczała dni do Nowego Roku, arbitralnie ustalonego Nowego Roku. Na Ziemi Nowy Rok zaczynał si przynajmniej podczas przesilenia dnia z noc : zimowego na północnej półkuli i letniego na południowej. Wi zało to si z obiegiem Ziemi wokół Sło ca, o czym na Rotorze pami tali tylko astronomowie. Insygna była astronomem, jednak ten Nowy Rok oznaczał dla niej jedynie wyj cie Marleny na powierzchni Erytro. Siever Genarr wybrał t dat jako w miar wiarygodne wytłumaczenie zwłoki, zaakceptowanej przez Marlen ze wzgl du na wyimaginowany romans pomi dzy jej matk a Genarrem. Insygna zako czyła w drówk po odm tach własnej pami ci i stwierdziła, e Marlena stoi przed ni od jakiego czasu i przygl da si jej powa nie. Kiedy weszła do pokoju? Zrobiła to tak cicho, e Insygna pogr ona we własnych my lach nie usłyszała odgłosu kroków. - Cze , Marleno - powiedziała szeptem. - Nie jeste szcz liwa, mamo - odrzekła powa nie Marlena. - Nie trzeba mie nadpercepcji, eby to stwierdzi . Marleno. Czy ci gle jeszcze chcesz wyj na powierzchni ? - Tak. Absolutnie. Koniecznie. - Ale dlaczego, dlaczego? Wyja nij mi to tak, abym mogła zrozumie . - Nie, poniewa ty nie chcesz zrozumie . Erytro mnie wzywa. - Co ci wzywa? - Erytro. Chce, ebym wyszła - ponur zwykle twarz Marleny rozja nił blask szcz cia. Insygna zareagowała natychmiast. - Rozmawiaj c ze mn w ten sposób, dajesz mi powody do obaw o twoje zdrowie i zara enie si t ... t ... - Plag ? Nie, nie jestem zara ona. Wujek Siever zrobił mi wła nie kolejne badanie mózgu. Powiedziałam mu, e to nie jest konieczne, ale nalegał; powiedział, e wyniki s mu potrzebne do dokumentacji przed wyj ciem. Ja jestem całkowicie normalna. - Badania mózgu nie mog stwierdzi wszystkiego - powiedziała oburzona Insygna. - Obawy matki tak e nie - odpowiedziała Marlena, a potem dodała bardziej delikatnym głosem: - Mamo, prosz ci , wiem, e grasz na zwłok , lecz ja nie mog zgodzi si na dalsze opó nienia. Wujek Siever dał mi słowo. Nawet, je li b dzie deszcz, nawet, je li pogoda b dzie zła, ja wychodz . Poza tym o tej porze nie ma tu adnych burz ani skoków temperatury. Mówi c prawda, nigdy ich nie ma. To cudowny wiat. - Jest dziki... martwy. yj na nim tylko zarazki - powiedziała z obrzydzeniem Insygna. - Lecz którego dnia powstanie na nim nowe ycie, nasze ycie - oczy Marleny zagubiły si w marzeniach. - Jestem tego pewna. - Skafander E jest bardzo nieskomplikowany - powiedział Siever Genarr. Nie jest przeznaczony do pracy w pró ni. Nie jest tak e przeznaczony do
174
nurkowania. Posiada hełm, zapas powietrza - które mo e by regenerowane pod ci nieniem oraz termostat reguluj cy temperatur wewn trz skafandra. Jest absolutnie nieprzepuszczalny. - Czy b dzie na mnie pasował? - zapytała Marlena przygl daj c si z niesmakiem grubej, pseudotekstylnej powłoce skafandra. - Tak, z tym e musisz zapomnie o modzie - odpowiedział Genarr mru c oczy. - Zaprojektowano go nie po to, by ładnie w nim wygl da , lecz po to, by bezpiecznie pracowa . - Nie chc wygl da ładnie - powiedziała Marlena z lekkim zniecierpliwieniem - ale nie chc te potyka si o własne nogawki, wujku Sieverze. Je li skafander utrudnia chodzenie, to jest nic nie warty. - Skafander ma ci chroni - przerwała jej Insygna, przygl daj ca si całej scenie z pobladł twarz i spierzchni tymi wargami. - I tylko to si liczy. - Lecz nie musi by niewygodny, mamo, prawda? Je li przypadkiem b dzie na mnie pasował, to nie znaczy, e przestanie mnie chroni . - My l , e ten b dzie dobry - powiedział Genarr. - To najlepszy, jaki udało nam si znale . Mamy niestety same du e rozmiary - i zwracaj c si do Insygny dodał: - Nie u ywamy ich teraz zbyt cz sto. Po pierwszym uderzeniu Plagi prowadzili my pewne badania, znamy wi c całkiem nie le okolice wokół Kopuły. Wyje d aj c dalej, u ywamy zamkni tych pojazdów E. - Szkoda, e teraz nie chcecie ich u y . - Nie - odpowiedziała Marlena zaniepokojona propozycj matki. - Byłam ju w poje dzie. Teraz chc chodzi , chc czu grunt pod nogami. - Jeste szalona - powiedziała Insygna z rezygnacj . - Przesta wreszcie sugerowa , e ... - wybuchła nagle Marlena. - Gdzie si podziała twoja percepcja? - nie dała jej doko czy Insygna. - Nie mówiłam o Pladze. Miałam na my li zwykłe szale stwo, normaln głupot . Ja tak e... Marleno, ty mnie równie doprowadzasz do szale stwa. A potem zwróciła si do Sievera: - Je li te skafandry s stare, to sk d masz pewno , e s szczelne? - St d, e testowali my je. Zapewniani ci , Eugenio, e skafandry s całkowicie sprawne. Pami taj, e ja tak e wychodz i równie b d ubrany w skafander. Insygna wyra nie szukała powodu do dalszych obiekcji. - A przypu my, e nagle b dziecie musieli... - machn ła r k z desperacj . - Odda mocz? O to ci chodzi? To da si załatwi , chocia sprawa nie b dzie prosta. My l jednak, e do tego nie dojdzie. Opró nili my p cherze i powinni my mie spokój przez nast pne kilka godzin - przynajmniej teoretycznie. Poza tym nie wybieramy si daleko, tak e w nagłej potrzebie b dziemy mogli wróci do Kopuły. A teraz, Eugenio, musimy ju i . Warunki na zewn trz s dobre - trzeba to wykorzysta . Pozwól Marleno, e pomog ci zapi skafander. - Nie wiem, z czego tak si cieszysz? - powiedziała ostro Eugenia. - Jak to z czego? Z wyj cia. Mówi c prawd . Kopuła powoli staje si dla mnie wi zieniem. Mo e gdyby nasi ludzie cz ciej wychodzili na zewn trz, ich pobyt tutaj stałby si zno niejszy i zostawaliby dłu ej.
175
- W porz dku, Marleno, teraz tylko hełm. Doskonale. - Chwileczk , wujku Sieverze - Marlena zawahała si , a potem podeszła do Insygny wyci gaj c r k w bufiastym skafandrze. Insygna spogl dała na ni z rozpacz . - Mamo - zacz ła Marlena - prosz ci jeszcze raz, uspokój si . Kocham ci i nie wychodz po to, by zrobi ci na zło , czy dla własnego widzimisi . Wychodz , poniewa wiem, e nic mi si nie stanie. Nie musisz si martwi . Zało si , e sama chciałaby wskoczy w skafander i wyj ze mn , cho by po to, by mie mnie na oku, ale naprawd nie musisz tego robi . - Nie musz ? Marleno? A je li co ci si stanie? A ja nawet nie b d mogła ci pomóc? Nigdy sobie tego nie wybacz . - Nic mi si nie stanie. A nawet gdyby, to jak mogłaby mi pomóc? Poza tym ty strasznie si boisz Erytro, twój umysł jest nara ony na ró ne złe wpływy. Co stanie si , je li Plaga uderzy w ciebie, a nie we mnie? Jak ja b d si wtedy czuła? - Ona ma racj , Eugenio - powiedział Genarr. - Wystarczy, e ja b d z ni na zewn trz. Najlepsz rzecz , jak mo esz zrobi , jest zostanie tutaj i zachowanie zimnej krwi. Wszystkie skafandry posiadaj radia. Ja i Marlena b dziemy w ci głym kontakcie ze sob , nie wspominaj c oczywi cie o komunikowaniu si z Kopuł . Obiecuj ci, e je li Marlena zacznie zachowywa si dziwnie, je li tylko powstanie we mnie podejrzenie, e co jest nie w porz dku, natychmiast przyprowadz j do Kopuły. To samo odnosi si do mnie - je li poczuj si le, wrócimy obydwoje. Insygna pokr ciła głow i nie wygl dała na zadowolon , przygl daj c si , jak Marlena, a potem Genarr zakładaj hełmy. Znajdowali si w pobli u głównej luzy powietrznej Kopuły. Odkr cono zawory. Reszt procedury Insygna znała na pami , jak ka dy mieszkaniec Osiedla. Zwi kszono ci nienie powietrza w luzie. Zapewniało to wypływ powietrza z Kopuły na zewn trz i chroniło przed wpływem powietrza z zewn trz. Ka dy etap był nadzorowany przez komputery sprawdzaj ce szczelno luzy. Otworzono wewn trz właz. Genarr wszedł do luzy i gestem zaprosił Marlen . Dziewczyna przest piła próg i właz został zamkni ty. Insygna straciła z oczu obydwie postacie. Poczuła, jak zamiera w niej serce. Przygl dała si schematowi kontrolnemu luzy. Zobaczyła, e otwiera si zewn trzny właz, który zaraz potem zamkn ł si automatycznie. Holoekran o ywił si i Insygna wbiła wzrok w dwoje ubranych w skafandry ludzi, stoj cych na dzikiej powierzchni Erytro. Jeden z in ynierów wr czył jej małe słuchawki poł czone z odpowiednio dopasowanym do ust mikrofonem. Głos w słuchawkach powiedział: „Kontakt radiowy” i zaraz potem Insygna usłyszała znajomy ton: - Mamo, słyszysz mnie? - Tak, kochanie - jej własny głos brzmiał w uszach sucho i nienaturalnie. - Wyszli my i jest cudownie. Nie mogło by lepiej. - Tak, kochanie - powtórzyła Insygna, czuj c wewn trz pustk i zagubienie. Zastanawiała si , czy zobaczy jeszcze córk przy zdrowych zmysłach.
176
Stawiaj c pierwsze kroki na powierzchni Erytro, Siever Genarr odczuwał niemal rado . Tu za nim wznosiła si krzywizna ciany Kopuły, Genarr nie odwracał si jednak, nie chciał, aby cokolwiek nieerytroja skiego psuło mu widok nowego wiata. Widok? Czy w jego sytuacji mo na było mówi o rzeczywistym widoku? Zamkni ty w skafandrze, odgrodzony od wiata hełmem, oddychał powietrzem pochodz cym z Kopuły, a przynajmniej oczyszczonym w Kopule. Nie czuł zapachu planety, nie znał jej smaku, rzeczywisto znajdowała si po drugiej stronie skafandra. Mimo to czuł si szcz liwy. Podeszwami butów deptał po Erytro. Powierzchnia planety nie była skalista, przypominała raczej wir, pomi dzy którym widoczne były grudki ziemi. Na Erytro było wystarczaj co du o powietrza i wody, które poprzez miliony lat zniszczyły pierwotn skaln skorup globu. Prokarioty w swej niezliczonej obfito ci tak e przyczyniły si do zmiany wygl du wiata. Gleba Erytro była mi kka. Poprzedniego dnia spadł deszcz, delikatny, mglisty erytroja ski deszcz, który sk pał t cz planety. Ziemia ci gle jeszcze była wilgotna i Genarr wyobraził sobie grudki gleby, male kie okruszyny piasku i gliny pokryte cienk , od wie aj c warstw wody. W wodzie swój szcz liwy ywot j wiodły komórki prokariotów, sk pane w promieniach Nemezis, tworz c skomplikowane struktury białkowe ze struktur prostych. Inne prokarioty oboj tne na energi słoneczn - ywiły si pozostało ciami po tych pierwszych, które całymi trylionami umierały w ka dej sekundzie. Marlena stała obok. Spogl dała do góry. - Nie patrz na Nemezis - powiedział Genarr. Jej głos brzmiał naturalnie w jego uszach. Ton, jakim mówiła, wskazywał, e jest rozlu niona l pozbawiona wszelkich obaw. Czuło si wzbieraj c w niej rado . - Patrz na chmury, wujku Sieverze - powiedziała. Genarr tak e uniósł głow . Spojrzał na ciemne niebo, na którym widoczna była przez chwil zielono ółta po wiata. Ni ej w drowały postrz pione obłoki zwiastuj ce pogod , w których odbijały si promienie Nemezis w całym swoim pomara czowym wdzi ku. Planeta była niezwykle cicha. aden odgłos nie przerywał odwiecznego spokoju Erytro. Nikt tu nie piewał, nie warczał, nie chrz kał, nie wył, nie wierkał ani nie trylował, nikt nawet nie szeptał. Nie było szumi cych li ci ani brz cz cych owadów. Niezbyt cz ste burze wybuchały co prawda piorunami, wiał tak e wiatr gwi d cy po ród skał, jednak podczas tak spokojnego dnia jak ten, aden odgłos nie m cił ciszy Erytro. Genarr poczuł, e musi si odezwa , cho by tylko po to, eby sprawdzi , czy nie ogłuchł. (Nie, nie mógł ogłuchn , słyszał przecie w słuchawkach swój własny oddech.) - Wszystko w porz dku, Marleno? - Czuj si cudownie. Spójrz, tam dalej płynie strumie -Marlena przy pieszyła, przeszła niemal do biegu spowalnianego przez niewygodny skafander. - Uwa aj, nie potknij si - powiedział do niej.
177
- B d ostro na - jej głos nie osłabł w słuchawkach mimo dziel cej ich odległo ci. Przecie porozumiewali si przez radio. Nagle Genarr usłyszał Eugeni Insygn . - Dlaczego Marlena biegnie, Siever? - A potem pytanie wprost do dziewczyny: - Dlaczego biegniesz, Marleno? Marlenie nie chciało si odpowiada . Zrobił to za ni Genarr. - Pobiegła przyjrze si jakiemu strumieniowi przed nami. - Czy dobrze si czuje? - Oczywi cie. Tutaj jest wprost niesamowicie pi knie. W tej chwili nie wygl da to nawet dziko. Krajobraz przypomina mi... malarstwo abstrakcyjne. - Odpu sobie te artystyczne skojarzenia, Siever. Nie pozwól jej oddala si od siebie. - Nie martw si . Utrzymuj z ni ci gły kontakt. Teraz te . Marlena słyszy ka de nasze słowo. Nie odpowiada, poniewa nie chce, aby jej przeszkadzano. Uspokój si , Eugenio. Marlena dobrze si bawi. Nie psuj tego. Genarr był wi cie przekonany, e Marlena dobrze si bawi. Sam równie czuł si doskonale. Marlena biegła brzegiem strumienia. Nie widział potrzeby, aby jej towarzyszy . Niech si nacieszy - pomy lał. Kopuła stała na skalistym wzniesieniu, jej otoczenie poprzecinane było małymi strumieniami, które ł czyły si trzydzie ci kilometrów dalej w spora rzek , która z kolei wpadała do morza. Strumienie były bardzo przydatne. Zaopatrywały Kopuł w wod , z której wystarczyło jedynie usun prokarioty („zabi ” byłoby tutaj bardziej odpowiednim słowem), by woda nadawała si do spo ycia. We wczesnym okresie istnienia Kopuły znale li si , co prawda, nawiedzeni biolodzy, którzy sprzeciwiali si „mordowaniu” prokariotów, ale Genarrowi wydawało si to mieszne i dziecinne. Male kie komórki wyst powały na Erytro w takich ilo ciach i mno yły si tak niezwykle szybko, e aden zabieg oczyszczenia wody nie mógł wpłyn na rozwój ich populacji. A gdy na porz dku dziennym stan ła sprawa Plagi, nienawi do Erytro nabrała takich rozmiarów, e nikt nie zwracał uwagi na los prokariotów. Teraz Plaga nie stanowiła takiego zagro enia i w niektórych, by mo e, znowu odezw si odczucia humanitarne („biotame", jak w my lach nazywał je Genarr.) Prywatnie nawet sympatyzował z nimi, z drugiej strony jednak musiał dba o zaopatrzenie Kopuły w wod . Zamy lony Genarr stracił z oczu Marlen . W jego słuchawkach rozległ si krzyk. - Marleno! Marleno! Siever, co ona robi? Spojrzał wprost i ju miał odpowiedzie z automatyczn pewno ci siebie, e wszystko jest w porz dku, gdy do jego wiadomo ci dotarł obraz Marteny. Przez chwil trudno mu było rozpozna , co wła ciwie robi. Wpatrywał si w ni w ró owej po wiacie Nemezis. A potem zrozumiał. Odpi ła hełm i zdj ła go. W tej chwili zaj ta była rozpinaniem reszty skafandra. Musi j powstrzyma !
178
Próbował krzykn , ale jego głos zamarł w gardle. Chciał podbiec do niej, ale jego nogi były jak z ołowiu. Nie mógł poruszy adnym mi niem. Poczuł si tak, jak w koszmarnym nie, w którym zdarzaj si okropne rzeczy, a człowiek nie mo e na nie zareagowa . A mo e na skutek napi cia umysłu stracił kontrol nad ciałem? A je li to Plaga? - zastanawiał si przera ony Genarr. Co stanie si z Martena wystawion teraz na wiatło Nemezis i powietrze Erytro?
179
Rozdział 26 PLANETA Krile Fisher spotkał Koropatskiego tylko dwukrotnie, odk d ten zaj ł stanowisko zajmowane uprzednio przez Tanayam i stał si faktycznym, chocia nie tytularnym, szefem projektu. Krile nie miał jednak kłopotów z rozpoznaniem go na wideografii. Koropatsky ci gle był tym samym zadowolonym z siebie grubasem. Ubierał si dobrze, nosił najmodniejsze, du e, powiewaj ce krawaty. Fisher, który odpoczywał tego ranka, nie wygl dał zbyt elegancko, nie odmówił jednak przyj cia dyrektora, chocia przybył on bez uprzedzenia. Wcisn ł klawisz „Czeka " na swym domowym wideofonie. Z drugiej strony powinna pojawi si figurka zapraszaj cego do rodka gospodarza (lub gospodyni - na ekranie trudno było rozpozna płe ), z r k uniesion do góry, co w powszechnie zrozumiałym j zyku oznaczało: „chwileczk ", bez potrzeby dalszych słownych wyja nie . Przyczesał włosy i doprowadził do porz dku ubranie. Powinien si ogoli . Lecz dalsza zwłoka mogłaby zosta odczytana jako zniewaga. Otworzyły si drzwi i do pokoju wszedł Koropatsky. U miechn ł si przyjemnie i powiedział: - Dzie dobry, Fisher. Wiem, e ci przeszkadzam. - Ale nie, dyrektorze - odpowiedział Krile, usiłuj c nada głosowi wiarygodne brzmienie - ale je li przyszedł pan zobaczy si z doktor Wendel, to niestety wyszła ju do pracy. Koropatsky chrz kn ł. - Wiesz, spodziewałem si tego. Nie mam wi c powodu i musz porozmawia z tob . Mog usi ? - Oczywi cie, bardzo prosz dyrektorze - Fisher z ymał si na siebie, e nie zaproponował zaj cia miejsca wcze niej. - Czy yczy pan sobie co do picia? - Nie - Koropatsky poklepał si po brzuchu. - Wa si co rano i ju sama ta procedura odbiera mi ochot do przyjmowania płynów, nie wspominaj c o jedzeniu. Posłuchaj Fisher, nigdy nie miałem okazji porozmawia z tob jak m czyzna z m czyzn . A bardzo tego pragn łem. - Cała przyjemno po mojej stronie - wymamrotał Fisher, zaczynaj c odczuwa pewien niepokój. O co tu chodzi? - Nasz planeta ma wobec ciebie dług. - Je li pan tak mówi, dyrektorze... - odpowiedział. - Byłe na Rotorze, zanim odleciał. - Czterna cie lat temu, dyrektorze. - Wiem. Wzi łe tam lub i miałe dziecko. - Tak, dyrektorze - odpowiedział cicho Fisher. - Ale wróciłe na Ziemi tu przed ich odlotem z Układu Słonecznego. - Tak, dyrektorze. - Ziemia odkryła S siedni Gwiazd dzi ki temu, e usłyszałe co na Rotorze i powtórzyłe to tutaj oraz na skutek twojej bezpo redniej sugestii, co do tego, gdzie nale y jej szuka . - Tak, dyrektorze.
180
co?
- To tak e ty przywiozłe z Adelii na Ziemi Tess Wendel. - Tak, dyrektorze. - Stworzyłe jej takie warunki, e pracuje od o miu lat i czuje si szcz liwa,
Koropatsky chrz kn ł znacz co. Fisher odniósł wra enie, e gdyby siedział bli ej, dyrektor szturchn łby go porozumiewawczo łokciem, tak jak maj to we zwyczaju prawdziwi m czy ni. - Dobrze jest nam ze sob , dyrektorze - powiedział ostro nie. - Ale nie wzi łe z ni lubu. - Jestem onaty, dyrektorze. - yjesz w separacji od czternastu lat. Rozwód mo na załatwi raz dwa. - Mam córk . - Która pozostanie twoj córk , nawet je li powtórnie si o enisz. - Byłaby to formalno bez znaczenia. - By mo e - Koropatsky kiwn ł głow . - A mo e rzeczywi cie masz racj : kto wie, czy tak nie jest lepiej. Wiesz, e statek superluminalny jest gotów do lotu. Mamy nadziej wystrzeli go na pocz tku 2237. - Wspomniała mi o tym doktor Wendel, dyrektorze. - Detektory neuroniczne s ju zainstalowane i dobrze si sprawuj . - O tym równie mówiła. Koropatsky zło ył dłonie na brzuchu i w zamy leniu kiwn ł swoj wielk głow . A potem rzucił szybkie spojrzenie na Fishera. - Wiesz, jak to działa? Fisher potrz sn ł głow . - Nie, prosz pana. Nie mam poj cia o działaniu statku. Koropatsky zmru ył oczy. - My te nie. Musimy wierzy na słowo doktor Wendel i naszym in ynierom. Brakuje jednak jeszcze jednej rzeczy. - Tak? - zimny pot oblał Fishera. (Znowu zwłoka?) - Czegó to brakuje, dyrektorze? - rodków ł czno ci. Wydawało mi si , e je li mamy urz dzenie, które sprawia, e statek porusza si szybciej od wiatła, to powinni my równie mie urz dzenie do przesyłania fal albo jaki innych no ników informacji z podobn szybko ci . Wydawało mi si , e pro ciej b dzie przesła wiadomo superluminaln ni porusza si superluminalnym statkiem. - Nie umiem powiedzie nic na ten temat, dyrektorze. - Tak. Doktor Wendel zapewnia mnie, e moje przypuszczenia s bł dne, e nie powstały jeszcze odpowiednie urz dzenia do nawi zywania superluminalnej ł czno ci. Doktor Wendel twierdzi, e kiedy by mo e powstan takie urz dzenia, ale teraz nie ma zamiaru na nie czeka , poniewa wedle jej słów mo e to zaj wiele czasu. - Ja równie wolałbym nie czeka , dyrektorze. - Tak. Mnie tak e zale y na post pie i sukcesach. Czekali my ju wiele lat i ch tnie zobaczyłbym start i powrót tego statku. Oznacza to jednak, e gdy statek wystartuje, my stracimy z nim kontakt. Koropatsky ponownie kiwn ł w zamy leniu głow . Fisher dyskretnie milczał. (O co mu chodzi? Do czego zmierza ten stary nied wied ?)
181
Dyrektor spojrzał na Fishera. - Wiesz, e S siednia Gwiazda zmierza w naszym kierunku? - Tak, dyrektorze. Słyszałem o tym, ale powszechnie s dzi si , e ominie nas w odległo ci, któr nazywa si bezpieczn . - Chcemy, eby ludzie tak s dzili. Prawda jest jednak inna, Fisher. S siednia Gwiazda b dzie na tyle blisko, by znacznie zakłóci ruch Ziemi po orbicie. - I zniszczy planet ? - zapytał zaszokowany Fisher. - Fizycznie nie. Zmieni si jednak klimat. Ziemia nie b dzie si ju nadawała do zamieszkania. - Czy to pewne? - Krile nie mógł uwierzy w to, co usłyszał przed chwil . - Nie wiem, czy naukowcy s w ogóle czegokolwiek pewni. Tym razem jednak s wystarczaj co przestraszeni, aby mo na było zacz my le o podj ciu odpowiednich kroków. Mamy pi tysi cy lat i pracujemy nad lotami superluminalnymi - zakładaj c, e ten statek to nie oszustwo. - Jestem przekonany, e doktor Wendel oburzyłaby si na takie stwierdzenie, dyrektorze. - Nie mówimy o zranionych uczuciach doktor Wendel. Ufamy jej i mamy nadziej , e nie zawiedzie naszego zaufania. A wracaj c do sprawy: nawet te pi tysi cy lat i loty superluminalne stawiaj nas w bardzo niewygodnej pozycji. Musimy zbudowa sto trzydzie ci tysi cy Osiedli takich jak Rotor po to, by przetransportowa osiem miliardów ludzi plus ro liny i zwierz ta na inne, dost pne nam wiaty. Zakładaj c oczywi cie, e nasza populacja nie zwi kszy si przez najbli sze pi tysi cy lat. Dwadzie cia sze arek Noego rocznie, licz c od teraz. - By mo e - zacz ł ostro nie Fisher - uda nam si osi gn tak redni . Wraz z upływem lat zwi kszy si nasze do wiadczenie, a kontrola urodzin stosowana jest przecie od dziesi cioleci. - Doskonale. Odpowiedz mi w takim razie na nast puj ce pytanie: dok d poleci sto trzydzie ci tysi cy naszych Osiedli pełnych zapasów z naszej planety, z Ksi yca, Marsa i asteroidów? Dok d mamy si uda po zostawieniu Układu Słonecznego na łask i niełask S siedniej Gwiazdy? - Nie wiem, dyrektorze. - Otó , musimy znale wystarczaj c ilo planet podobnych do Ziemi; planet, które przyjm nasz populacj bez adnych dodatkowych nakładów na ich przystosowanie. Musimy si nad tym zastanowi i musimy zrobi to teraz, a nie za pi tysi cy lat. - Ale je li nie znajdziemy odpowiednich planet, mo emy umie ci Osiedla na orbicie odpowiednich gwiazd - palec Fishera zataczał okr gi. - To w ogóle nie wchodzi w rachub , mój dobry człowieku. - Z całym szacunkiem, dyrektorze, to jest model, który istnieje tutaj, w Układzie Słonecznym. - Niezupełnie. W Układzie Słonecznym istnieje planeta, która nawet w tej chwili - pomimo powstania Osiedli - daje schronienie 99% osobników gatunku ludzkiego. Czy pyłek mo e egzystowa samoistnie? Nie ma na to adnych dowodów, a ja twierdz , e nie. - By mo e ma pan racj , dyrektorze - powiedział Fisher.
182
- By mo e? Ja nie mam co do tego adnych w tpliwo ci -powiedział z przekonaniem Koropatsky. - Osadnicy pogardzaj nami, ale ci gle o nas my l . Jeste my ich histori . Jeste my dla nich przykładem. Jeste my ródłem, z którego czerpi natchnienie. Sami przepadliby ju dawno. - Zgadzam si , dyrektorze, ale nikt nie stwierdził jeszcze tego na pewno. Nie było jeszcze takiego Osiedla, które funkcjonowałoby bez planety... - Ale było, zdarzały si podobne sytuacje. We wczesnych latach rozwoju ludzko ci osiedlano si na odizolowanych wyspach. Irlandczycy osiedlili si na Islandii, Norwegowie na Grenlandii, buntownicy na Pitcaim, a Polinezyjczycy na Wyspie Wielkanocnej. Efekt? Koloni ci wymarli, znikn li całkowicie. Stagnacja. adna cywilizacja nie rozwin ła si poza kontynentami lub na wyspach w ich pobli u. Ludzko potrzebuje przestrzeni, du ych wymiarów, ró norodno ci, nowych granic, horyzontów i tak dalej. Rozumiesz? - Tak, dyrektorze - odpowiedział. (Rozumiem do pewnego momentu. Ale po co si kłóci ?) - Dlatego - Koropatsky podniósł wskazuj cy palec jak nauczyciel strofuj cy ucznia - musimy znale planet , przynajmniej jedn na pocz tek. A to znowu sprowadza nas do kwestii Rotora. Fisher podniósł brwi ze zdziwieniem. - Rotora, dyrektorze? - Tak. Co działo si z nimi przez te czterna cie lat, odk d nas opu cili? - Doktor Wendel jest zdania, e mogli nie przetrwa . (Mówi c to poczuł ukłucie bólu. Ju sama my l o tym była dla niego bolesna.) - Wiem. Rozmawiałem z ni i bez dyskusji przyj łem do wiadomo ci to, co miała do powiedzenia na ten temat. Chciałbym jednak usłysze twoje zdanie. - Nie mam zdania, dyrektorze. Mam jedynie cich nadziej , e przetrwali. Moja córka była z nimi. - Mo e jeszcze jest. Pomy l! Dlaczego mieliby nie przetrwa ? Z powodu usterki? Rotor to nie statek, lecz Osiedle, które przez pi dziesi t lat nie miało adnych awarii. Rotor przemieszczał si w pró ni pomi dzy Układem Słonecznym a S siedni Gwiazd , a co mo e sta si w pró ni? - Mała czarna dziura, samotny asteroid... - Masz jakie dowody? Zgadujesz jedynie, a twoje przypuszczenia s absolutnie nieprawdopodobne - tak przynajmniej twierdz astronomowie. Zastanówmy si dalej: Czy hiperprzestrze posiada jakie wła ciwo ci, które mogłyby okaza si gro ne dla Rotora? Od lat prowadzimy badania nad hiperprzestrzeni i nie ma w niej nic, co w jakikolwiek sposób mogłoby okaza si niebezpieczne. Mo emy wi c zało y , e Rotor dotarł do S siedniej Gwiazdy w stanie nienaruszonym - je li oczywi cie taki był ich cel. A zdaje si , e mo emy tak przypuszcza bez zb dnych dyskusji. - Wydaje mi si , e tak. - Powstaje w takim razie pytanie: je li Rotor dotarł bezpiecznie na S siedni Gwiazd , to co tam robi? - Egzystuje - było to co pomi dzy stwierdzeniem a pytaniem. - Ale jak? Okr a S siedni Gwiazd ? Pojedyncze Osiedla w nieko cz cej si , samotnej w drówce wokół czerwonego karła? Nie s dz . Stagnacja. Powolna
183
mier . Musz zdawa sobie z tego spraw . Nie ma co do tego adnych w tpliwo ci. W innym wypadku nie przetrwaj . - I wymr ? Czy taki jest pa ski wniosek, dyrektorze? - Nie. Zrezygnuj i wróc do domu. Przyznaj si do pora ki i wróc tam, gdzie jest bezpiecznie. Ale - i to jest najwa niejsze -nie zrobili tego do tej pory i wiesz, co my l ? My l , e znale li nadaj c si do zamieszkania planet w pobli u S siedniej Gwiazdy. - Ale w pobli u czerwonego karła nie mo e znajdowa si planeta nadaj ca si do zamieszkania. Jest tam za mało energii, a z kolei w samym pobli u gwiazdy powstaje efekt pływów - przerwał i po chwili wymamrotał zawstydzony - doktor Wendel wytłumaczyła mi to wszystko. - Tak. Mnie to równie tłumaczono - zrobili to astronomowie. Ale... Koropatsky potrz sn ł głow - do wiadczenie nauczyło mnie, e bez wzgl du na zapewnienia naukowców, przyroda zawsze płata nam figle. W ka dym razie... Czy rozumiesz, po co wysyłam ci w podró ? - Pa ski poprzednik obiecał mi t grzeczno w zamian za moje usługi. - Ja mam lepszy powód. Mój poprzednik - wielki człowiek, godny podziwu człowiek, był tak e na koniec schorowanym, starym człowiekiem. Jego wrogowie podejrzewali go o paranoj . Wierzył, e Rotor wiedział o niebezpiecze stwie gro cym Ziemi i opu cił nas bez ostrze enia, poniewa chciał, aby Ziemia została zniszczona. I w zwi zku z tym mój wielki poprzednik postanowił ukara Rotora. Niestety, odszedł od nas, a ja zaj łem jego miejsce. Nie jestem stary, nie jestem schorowany, nie cierpi tak e na paranoj . Moim zamiarem nie jest karanie Rotora - zakładaj c. e doleciał on bezpiecznie do S siedniej Gwiazdy. - Bardzo si ciesz z tego powodu, dyrektorze, ale wydaje mi si , e powinien pan przedyskutowa t spraw z doktor Wendel. Ona ma by kapitanem statku. - Doktor Wendel jest Osadniczk . Ty jeste lojalnym Ziemianinem. - Doktor Wendel pracuje lojalnie od lat nad całym projektem. - Nikt nie zarzuca jej nielojalno ci - przynajmniej w stosunku do projektu. Ale czy b dzie lojalna w stosunku do Ziemi? Czy mo emy mie pewno , e zaniesie ziemskie posłanie Rotorowi? - Czy mog zapyta , dyrektorze, jakie jest to ziemskie posłanie dla Rotora? Rozumiem, e nie jest to posłanie wypowiadaj ce wojn Rotorowi dlatego, e nas nie ostrzegł. - Masz racj . Nasze posianie zawiera przyjacielskie intencje, proponuje zacie nienie zwi zków, braterstwo i tym podobne ciepłe uczucia. Po nawi zaniu przyja ni b dziecie musieli szybko powróci z informacjami na temat Rotora i jego planety. - Jestem przekonany, e je li doktor Wendel zostanie o tym poinformowana, je li zostanie Jej to wyja nione, to wykona postawione zadanie. Koropatsky chrz kn ł. - Wiadomo, ale wiesz jak to jest. Ona jest kobiet nie pierwszej ju młodo ci. Jest w porz dku - podoba mi si - ale jest ju po pi dziesi tce. - I ci z tego? - Fisher poczuł si obra ony. - Ona zdaje sobie spraw , e kiedy powróci po osi gni ciu yciowego sukcesu, jakim jest dla niej lot superluminalny, b dzie dla nas cenniejsza ni kiedykolwiek.
184
B dzie nam potrzebna do projektowania nowych, lepszych, bardziej zaawansowanych technicznie pojazdów superluminalnych. B dzie musiała szkoli młodych adeptów lotów hiperprzestrzennych. W zwi zku z tym ju nigdy nie b dzie mogła sama podró owa w hiperprzestrzeni -byłoby to dla niej i przede wszystkim dla nas zbyt ryzykowne. Ona jest bezcenna. Dlatego te b dzie kusiło j , aby przedłu y wasz lot, aby wypu ci si w dalsz drog , bada inne gwiazdy. Na pewno nie zrezygnuje z zobaczenia innych cz ci Wszech wiata, odkrycia nowych horyzontów. Nie mo emy jej na to pozwoli , nie mo e ryzykowa wi cej ni tyle, ile potrzeba na dotarcie do Rotora, zebranie informacji i powrót na Ziemi . Nie mo emy sobie równie pozwoli na dodatkow strat czasu. Czy zrozumiałe ? -jego głos stał si nagle ostry. Fisher przełkn ł lin . - Nie ma chyba powodu, aby przypuszcza ... - S bardzo dobre powody. Doktor Wendel jest Osadniczk -zawsze była tutaj w - nazwijmy to - delikatnej sytuacji. Chyba rozumiesz. Ze wszystkich ludzi na Ziemi ona jest t , na któr liczymy najbardziej i jest niestety Osadniczk . Sporz dzono bardzo dokładny profil psychologiczny doktor Wendel. Badano j na ró ne sposoby - z jej wiedz lub bez. Mamy absolutn pewno , e b dzie chciała lecie dalej, je li damy jej tak szans . We tak e pod uwag brak rodków ł czno ci. Nikt nie b dzie miał zielonego poj cia o tym, co robi i gdzie si znajduje. Nie b dzie nawet wiadomo, czy yje. - Dlaczego mówi mi pan to wszystko, dyrektorze? - Poniewa wiemy, e masz na ni du y wpływ. Mo esz ni pokierowa , je li b dziesz wystarczaj co silny. - Chyba przecenia pan moje mo liwo ci, dyrektorze. - Z pewno ci nie. Ciebie równie badano i doskonale wiemy, jak bardzo przywi zana jest do ciebie nasza dobra pani doktor - bardziej ni mo e ci si wydawa . Wiemy tak e, e jeste lojalnym synem Ziemi. Mogłe odlecie z Rotorem, zosta z on i córk , lecz wróciłe na Ziemi kosztem utraty rodziny. Co wi cej wróciłe na Ziemi zdaj c sobie spraw , e mój poprzednik Tanayama uzna twoj misj za fiasko, poniewa nie przywiozłe ze sob adnych materiałów na temat hiperwspomagania, i e twoja kariera legnie w gruzach. Wierz , e mog ci zaufa w nadzorowaniu doktor Wendel, wierz , e sprowadzisz j na Ziemi tak szybko, jak to b dzie mo liwe, i e tym razem przywieziesz potrzebne informacje. - Spróbuj , dyrektorze. - Mówisz tak, jakby w to nie wierzył - powiedział Koropatsky. - Zrozum, prosz , znaczenie tego, do czego ci zobowi zuj . Musimy wiedzie , co robi , czy s silni, jak wygl da planeta. Wiedz c to wszystko, zastanowimy si , co mamy zrobi , czy mamy by silni i do jakiego rodzaju ycia musimy si przygotowa . Poniewa , Fisher, musimy mie planet i musimy j mie ju teraz. I nie mamy wyboru, jak tylko zabra planet Rotora. - Je li istnieje - powiedział szorstko Fisher. - Lepiej, eby tak było - odpowiedział Koropatsky - bo od tego zale y przetrwanie Ziemi.
185
Rozdział 27 YCIE Siever Genarr otworzył oczy i zamrugał, reaguj c na wiatło. Pocz tkowo nie mógł rozró ni kształtów znajduj cych si w jego polu widzenia. Po chwili jednak obraz nabrał ostro ci. Genarr rozpoznał Ranay D’Aubisson, naczelnego neurologa Kopuły. - Marlena? - zapytał słabym głosem. D’Aubisson spojrzała powa nie na Sievera. - Nic jej nie jest. W tej chwili martwi si o ciebie. Poczuł strach i postanowił zdusi go w zarodku za pomoc czarnego humoru. - Musi by ze mn gorzej, ni przypuszczam, je li moimi przypuszczeniami rz dzi anioł Plagi. D’Aubisson nie odpowiedziała. Genarr zapytał wprost: - Czy tak? Jej twarz o yła. Ranay D’Aubisson była wysok , niezbyt ładn kobiet . Gdy pochyliła si nad nim. dostrzegł gł bokie zmarszczki wokół jej widruj cych, niebieskich oczu, wpatruj cych si w niego z bliska. - Jak si czujesz? - zapytała tak, jak gdyby nie usłyszała jego poprzedniego pytania. - Jestem zm czony. Bardzo zm czony. Poza tym w porz dku. tak mi si wydaje? - podniósł głos, chc c da jej do zrozumnienia, e ponawia pytanie. - Spałe przez pi godzin - powiedziała wymijaj co. Genarr j kn ł. - Mimo to jestem zm czony. I musz i do łazienki - zacz ł si podnosi . D’Aubisson dala r k znak i do łó ka podszedł szybko młody człowiek. Z respektem chwycił Genarra pod pachy, lecz natychmiast został odepchni ty. - Pozwól sobie pomóc - powiedziała D’Aubisson. - Nie postawili my jeszcze diagnozy. Po dziesi ciu minutach Genarr był z powrotem w łó ku. - Nie ma jeszcze diagnozy? - zapytał ponuro. - Zrobili cie badanie mózgu? - Oczywi cie. Natychmiast. - I co? Wzruszyła ramionami. - Nie znale li my niczego istotnego. Byłe pogr ony we nie. Teraz, po przebudzeniu, zrobimy ci jeszcze jedno badanie. Musimy tak e zatrzyma ci na obserwacji. - Po co? Czy badanie mózgu nie wystarczy? Uniosła siwe brwi. - S dzisz, e wystarczy? - Sko czmy t zabaw . Do czego zmierzasz? Powiedz mi to prosto z mostu. Nie jestem dzieckiem. D’Aubisson westchn ła. - Przypadki Plagi, jakie mieli my do tej pory wykazywały ciekawe zmiany podczas badania mózgu, nigdy jednak nie udawało nam si porówna tych zmian ze standardem sprzed stanu chorobowego, poniewa aden z chorych nie był poddany badaniom przed zachorowaniem. Zanim udało nam si opracowa
186
powszechny program bada dla całej populacji Kopuły, Plaga cofn ła si . Wiedziałe o tym? - Nie próbuj złapa mnie w pułapk - powiedział rozdra niony Genarr. Oczywi cie, e wiedziałem. My lisz, e straciłem pami ? Domy lam si - widzisz, potrafi jeszcze domy la si - e porównuj c wyniki moich wcze niejszych bada z obecnymi nie znale li cie nic istotnego. Mam racj ? - Rzeczywi cie trudno doszuka si jakich powa nych ró nic, ale równie dobrze mo emy mie do czynienia z sytuacj podkrytyczn . - Ale nie znale li cie niczego? - Mogli my przeoczy jak subteln zmian , tym bardziej, e nie wiemy, czego szukamy. Straciłe przytomno - a to nie zdarzało ci si do tej pory, dowódco. - Zróbcie wi c nast pne badanie i je li rzeczywi cie zmiany s tak subtelne, jak twierdzisz, to mog chyba z nimi y . Powiedz mi teraz, co z Marlena? Jeste pewna, e nic jej nie jest? - Na to wygl da, dowódco. W przeciwie stwie do ciebie, jej zachowanie nie odbiega od normy. Nie straciła przytomno ci. - Jest w Kopule? - Tak. Sama przyprowadziła ciebie, zanim straciłe przytomno . Nie pami tasz? Genarr zaczerwienił si i wymamrotał co pod nosem. - Chciałabym wiedzie dokładnie, co pami tasz? - powiedziała z sardonicznym u mieszkiem D’Aubisson. - Powiedz mi wszystko, dowódco. To mo e by wa ne. Genarr poczuł niepokój. Usiłował sobie przypomnie , co zaszło. Wszystko wydawało mu si bardzo odległe, niewyra ne jak sen. - Marlena zdejmowała skafander. Tak? - Zgadza si . Wróciła bez skafandra. Musieli my wysła kogo , by przyniósł go do Kopuły. - Chciałem j powstrzyma . Widziałem, co robi. Usłyszałem w słuchawkach krzyk Insygny i to mnie zaalarmowało. Marlena stała w pewnej odległo ci ode mnie, nad strumieniem. Chciałem krzykn do niej, ale na skutek szoku nie mogłem wydoby z siebie głosu. Chciałem dosta si do niej, próbowałem... próbowałem... - Podbiec - pomogła mu D’Aubisson. - Tak, ale... ale... - Stwierdziłe , e nie mo esz biec. Poczułe si sparali owany. Mam racj ? Genarr kiwn ł głow . - Tak. Czułem si tak jako ... Chciałem biec, ale... Miała kiedy taki sen, taki koszmar, e kto ci goni, a ty w aden sposób nie mo esz oderwa nóg od ziemi? - Tak. Wszyscy miewamy takie koszmary. Zazwyczaj wtedy, gdy nasze nogi i r ce zapłacz si w po cieli. - To było jak sen. W ko cu udało mi si odzyska głos. Krzykn łem do niej, ale bez skafandra nie mogła mnie usłysze . - Było ci słabo?
187
- Nie, chyba nie. Czułem si jedynie bezsilny i nie wiedziałem, co robi . Nie mogłem biec. I wtedy Martena zobaczyła, co si dzieje, podbiegła do mnie. Zorientowała si chyba, e mam kłopoty. - Ona nie miała adnych problemów z poruszaniem si . Czy tak? - Nie, o ile wiem, to nie. Dostała si jako do mnie. A potem... Mówi c uczciwie, Ranay. nie pami tam, co było potem. - Wrócili cie razem do Kopuły - powiedziała spokojnie D’Aubisson. - Ona pomogła ci utrzyma si na nogach. Tutaj na miejscu straciłe przytomno . Reszt ju znasz. - My lisz, e to jest Plaga? - My l , e do wiadczyłe czego nienormalnego. Jednak twoje wyniki s w porz dku, dlatego jestem bardzo zdziwiona. To wszystko. - To na pewno szok spowodowany pewnym potencjalnym zagro eniem Marleny. Po co miałaby zdejmowa skafander, je li... - przerwał gwałtownie. - Je li nie z powodu Plagi? To chciałe powiedzie ? - Co w tym rodzaju. - Ale nic jej nie jest. Chciałby si jeszcze przespa ? - Nie, jestem rozbudzony. Zróbmy to nast pne badanie mózgu, a ty dopilnuj, eby wyniki okazały si negatywne, bo czuj si znacznie lepiej. Ul yło mi. Bior si do roboty, ty j dzo. - Nawet je li wyniki b d pomy lne, zostaniesz w łó ku przez nast pne dwadzie cia cztery godziny, dowódco. Obserwacja, rozumiesz? Genarr j kn ł teatralnie. - Nie mo esz tego zrobi ! Nie mog le e i patrze w sufit przez cał dob . - Nie musisz. Przyniesiemy ci stela , b dziesz mógł sobie poczyta . Mo esz poogl da holowizj . Albo przyjmowa go ci. - Go cie równie b d mnie obserwowali, jak przypuszczam? - To zrozumiałe, e zadamy im pó niej kilka pyta . A teraz przygotuj si do badania - odwróciła si , a potem jeszcze raz spojrzała na niego z u miechem. Mo liwe, e nic ci nie jest, dowódco. Twoje reakcje wskazuj na to. Ale musimy mie pewno , prawda? Genarr chrz kn ł potwierdzaj co. D’Aubisson wyszła, a on zrobił min do jej nieobecnych pleców. To tak e było normalne. Gdy ponownie otworzył oczy, zobaczył Eugeni Insygn wpatruj c si w niego ze smutnym wyrazem twarzy. - Eugenia! - jej widok zaskoczył go, zacz ł si podnosi na łó ku. U miechn ła si do niego, co wcale nie wpłyn ło na zmian wyrazu twarzy. - Pozwolili mi przyj , Sieverze. Powiedzieli, e nic ci nie jest. Genarr poczuł ulg . Wiedział, e nic mu nie jest, ale dobrze było usłysze potwierdzenie tej opinii. - Czuj si wietnie - powiedział z przechwałk w głosie. -Wyniki badania mózgu w normie, zarówno wtedy gdy pi , jak i wtedy gdy czuwam. adnych zmian. Jak si miewa Marlena? - Jej wyniki s równie pomy lne - nawet to nie było w stanie zmieni nastroju Eugenii.
188
- Widzisz - powiedział Genarr - mówiłem ci, e b d kanarkiem. Cokolwiek to było, trafiło mnie przed Marlena... - zrozumiał swój bł d. Nie był to najlepszy moment na przechwałki. - Nie masz poj cia, jak jest mi przykro, Eugenio. Po pierwsze: straciłem z oczu Marlen . Po drugie: przeraziłem si miertelnie i nie mogłem jej pomóc. Zawaliłem na całej linii. Zawiodłem ci , a przecie przysi gałem ci. e b d si ni opiekował. To niewybaczalny bł d. Insygna potrz sn ła głow . - Nie, Siever. To nie była twoja wina. Tak si ciesz , e przyprowadziła ci z powrotem. - Nie moja wina? - Genarr nic ju nie rozumiał. Oczywi cie, e była to jego wina. - Absolutnie nie. Jest co gorszego ni to, e ty nie mogłe zareagowa . Znacznie gorszego. Genarr poczuł, e robi mu si zimno. Co jeszcze mo e by gorsze? - pomy lał. - O czym ty mówisz? Wysun ł si spod po cieli i nagle zdał sobie spraw , e pokazuje gołe nogi i reszt w niezbyt odpowiednim szlafroku. Szybko owin ł si lekkim kocem. - Eugenio, usi d i opowiedz mi wszystko. Co jest z Marlena? Ty co ukrywasz przede mn ? Insygna usiadła i spojrzała powa nie na Genarra. - Mówi , e nic jej nie jest. Wyniki badania mózgu s pomy lne. Ci, którzy znaj si na Pladze, twierdz , e nie wykazuje adnych symptomów choroby. - Dlaczego wi c masz tak min , jakby za chwil miał nast pi koniec wiata? - Chyba nast pi, Siever. Koniec tego wiata. - Co to znaczy? - Nie potrafi ci wyja ni . Sama nie wiem, co si dzieje. Musisz porozmawia z Marlen , je li chcesz to wszystko zrozumie . Ona działa na własn r k . Wcale nie przej ła si tym, co zrobiła. Twierdzi, e nie mo e zbada Erytro do wiadcza Erytro, jak to nazywa - w skafandrze i nie ma zamiaru go u ywa . - W takim razie nie wyjdzie. - Ona uwa a, e wyjdzie. Jest o tym przekonana. Mówi, e wyjdzie, kiedy tylko b dzie chciała. Sama. Wini siebie za to, e pozwoliła ci pój z sob . Widzisz, ona martwi si tym, co przytrafiło si tobie. Bardzo si tym martwi. Cieszy si tylko z tego, e mogła ci pomóc. Miała łzy w oczach, gdy mówiła, co mogłoby si sta , gdyby nie przyprowadziła ci do Kopuły na czas. - Czy to j niepokoi? - Nie. I to jest najdziwniejsze. Jest pewna, e groziło ci niebezpiecze stwo, e ka demu na twoim miejscu groziłoby niebezpiecze stwo. Ale nie jej. Jej pozytywne nastawienie do Erytro nie uległo zmianie. Siever, ja.... - Insygna potrz sn ła głow , a potem wyszeptała: - Ja nie wiem, co mam robi . - Marlen zawsze my lała pozytywnie o wszystkim, Eugenio. Wiesz o tym lepiej ode mnie. - Ale nie w ten sposób. Ona zachowuje si tak, jak gdyby wiedziała, e nie mo emy jej zatrzyma . - Mo emy. Porozmawiam z ni . I je li zacznie u ywa argumentów takich, jak: „Nie mo ecie mnie zatrzyma ”, wy l j na Rotora. Natychmiast. Byłem po
189
jej stronie, ale po tym, co przydarzyło mi si na zewn trz, musz zmieni swoje nastawienie. Tym razem b d twardy. - Nie b dziesz. - Dlaczego? Z powodu Pitta? - Nie. Po prostu nie b dziesz. Genarr spojrzał na ni , a potem u miechn ł si sztucznie. - Przesta Eugenio, a tak mnie nie zauroczyła. By mo e zachowuj si jak dobry wujaszek, ale nie jestem na tyle dobry, by pozwala jej nara a si na niebezpiecze stwo. S pewne granice i przekonasz si , e wiem, jak je wytyczy przerwał i po chwili dodał powa nie: - Zamienili my si stronami, ty i ja. Wczoraj ty nalegała , abym j zatrzymał, a ja twierdziłem, e tego nie mo na zrobi . Teraz jest odwrotnie. - Dlatego, e ten wypadek przestraszył ci . Mnie przestraszyło to, co stało si pó niej. - Co stało si pó niej, Eugenio? - Po waszym powrocie do Kopuły ja równie starałam si wytyczy pewne granice. Powiedziałam jej: „Moja panno, nie zwracaj si do mnie w taki sposób, nie do , e nie wyjdziesz z Kopuły, to na dodatek nie opu cisz swojego pokoju. Zostaniesz zamkni ta, a je li i to nie pomo e, zwi zana i wysłana na Rotora pierwsz lec c tam rakiet ”. Byłam tak w ciekła, e posun łam si do gró b. - A co ona na to? Zało si o ka de pieni dze, e nie wybuchn ła płaczem. Podejrzewam, e zacisn ła z by i postanowiła zrobi ci na zło . Czy nie tak? - Nie. Nie doszłam nawet do połowy swojej wypowiedzi, gdy nagle zacz łam szcz ka z bami, nie mogłam wydoby z siebie słowa. Poczułam mdło ci. Genarr otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. - Czy chcesz mi powiedzie , e Marlena posiada jakie tajemnicze zdolno ci hipnotyczne, które wykorzystuje przeciwko nam? Czy co takiego zdarzyło si przedtem? - Nie, oczywi cie, e nie. Ja nawet teraz nie jestem pewna, co zaszło. Ona nie ma z tym nic wspólnego. Wtedy, gdy wypowiadałam swoje gro by, musiałam wygl da na chor , i to bez w tpienia przestraszyło j . Bardzo. Nie mogłaby wywoła choroby, a zaraz potem ba si tego, co zrobiła. A gdy byli cie na zewn trz i ona zdejmowała skafander, przez cały czas była odwrócona do ciebie tyłem. Nie patrzyła na ciebie. A mimo to ty nie mogłe jej przeszkodzi . Gdy zorientowała si , e masz kłopoty, przyszła ci z pomoc . Nie mogłaby ci zahipnotyzowa , a zaraz potem pomaga ci. - Ale pó niej... - Jeszcze nie sko czyłam. Gdy zacz łam jej grozi , a raczej, gdy nie udało mi si zacz jej grozi , bałam si powiedzie cokolwiek oprócz jakich nieistotnych uwag, mimo to starałam si trzyma j na oku, i to tak, eby si nie zorientowała. W którym momencie zacz ła rozmawia z jednym z twoich stra ników -wiesz, jednym z tych, którzy wsz dzie si kr c ... - Teoretycznie - wymamrotał Genarr - Kopuła jest placówk wojskow . Stra nicy pilnuj porz dku, pomagaj , gdy trzeba... - Tak - powiedziała Insygna z nut pogardy w głosie. - Wydaje mi si , e Janus Pitt zabezpiecza si w ten sposób przed tob . Chce wiedzie , co robisz, chce
190
mie nad tob władz . Ale niewa ne. Marlena rozmawiała ze stra nikiem przez chwil , wygl dało to tak, jak gdyby kłóciła si z nim. Pó niej podeszłam do niego i zapytałam wprost, czego chciała Martena. Odpowiadał niech tnie, ale w ko cu wydusiłam to z niego. Powiedział mi, e Martena za dała wydania przepustki, która uprawniałaby j do swobodnego opuszczania Kopuły. Zapytałam go: „Co pan jej odpowiedział?”. On na to: „Powiedziałem jej, e takie rzeczy załatwia si w biurze dowódcy, ale e postaram si jej pomóc”. Oburzyłam si : „Musiałem tak zrobi , prosz pani. Za ka dym razem, gdy chciałem jej odmówi , robiło mi si niedobrze”. Genarr słuchał tego oszołomiony. - Czy to znaczy, e ona robi to nie wiadomie? e ka dy, kto usiłuje si jej przeciwstawi , natychmiast czuje si le, i e ona nawet nie zdaje sobie z tego sprawy? - Nie. oczywi cie, e nie. Nie wiem, jak ona to robi. Gdyby nawet robiła to nie wiadomie, wiedziałabym o tym wcze niej, ju na Rotorze. Nigdy przedtem jednak nie zdarzyło si co podobnego. A zreszt to jest ukierunkowane, to znaczy nie dotyczy wszystkiego. Wczoraj przy obiedzie prosiła o dokładk deseru. Ja zapomniałam, czym grozi przeciwstawienie si jej i powiedziałam: „Nie, Marleno”. Krzywiła si i buntowała, ale w ko cu poddała si , a ja czułam si normalnie, nic si nie stało. To ma jaki zwi zek z Erytro, dlatego mówi , e jest ukierunkowane. - Ale sk d to si wzi ło, Eugenio? Chyba zastanawiała si nad tym? Gdybym był Martena, wiedziałbym, co o tym my lisz, ale poniewa nie jestem, musisz mi powiedzie . - My l , e Martena wcale tego nie robi. To... to sama planeta. - Planeta? - Tak, Erytro! Planeta. Kontroluje Marlen . Sk d Marlena wiedziałaby, e jest odporna na Plag , e nic jej nie grozi? Nas te kontroluje. Zrobiła ci krzywd , gdy chciałe powstrzyma Marlen . Mnie te . I stra nikowi. Wiele ludzi ucierpiało z jej powodu we wczesnym okresie istnienia Kopuły, poniewa planecie wydawało si , e j naje d amy - wyprodukowała wi c Plag . A potem, kiedy zadowolili cie si pozostaniem w Kopule, planeta pozwoliła wam na to. Plaga znikn ła. Widzisz, to wszystko pasuje do siebie. - Czy my lisz, e ona chce, aby Marlena wyszła na jej powierzchni ? - Oczywi cie. - Ale po co? - Nie wiem. Nie udaj , e rozumiem cokolwiek z tego, co tu si dzieje. Mówi ci tylko jak jest. - Eugenio - głos Genarra brzmiał teraz mi kko - wiesz równie dobrze jak ja, e planeta nie mo e nic zrobi . To kawałek skały i metalu. Nie popadajmy w mistycyzm. - Nie popadam w aden mistycyzm. Nie wyobra aj sobie Sieverze, e zwariowałam. Jestem naukowcem, bardzo dobrym naukowcem, i w moim sposobie my lenia nie ma nic mistycznego. Kiedy mówi planeta, nie mam na my li skały i metalu. My l natomiast, e istnieje tu jaka pot na, wszechogarniaj ca struktura ywa. Tutaj, na tej planecie.
191
- Musiałaby by w takim razie niewidoczna. Ten wiat jest pusty i dziki. Nie ma na nim adnych ladów ycia oprócz prokariotów. Sk d nagle miałaby wzi si tu inteligencja? - A co ty wiesz o tym pustym i dzikim wiecie? Zbadałe go? Czy ktokolwiek prowadził tutaj jakie szczegółowe badania naukowe? Genarr powoli potrz sn ł głow . - Eugenio, nie wpadaj w histeri - powiedział błagalnym tonem. - Ja wpadam w histeri ! Czy tak, Sieverze? Przemy l sobie to, co usłyszałe ode mnie i powiedz ml, do jakich wniosków doszedłe . Czy znalazłe jakie inne wytłumaczenie? Ja mog ci tylko powiedzie , e ta ywa struktura - czymkolwiek jest - rozprawi si z nami. My ju teraz skazani jeste my na zagład . A co do Marleny - jej głos załamał si - nie wiem...
192
Rozdział 28 START Oficjalna nazwa stacji była bardzo wymy lna i skomplikowana, jednak powszechnie nazywano j po prostu Stacj Czwart . Słowo „powszechnie” odnosi si do tych niewielu Ziemian, którzy w ogóle wiedzieli o jej istnieniu. Nazwa Stacja Czwarta wskazywała na istnienie trzech wcze niejszych obiektów tego typu - jednak aden z nich nie był obecnie w u yciu, zostały po arte przez kolejne konstrukcje. Istniała bowiem tak e Stacja Pi ta, która nigdy nie została uko czona i wraz z upływem czasu zapomniano o niej. Wi ksza cz mieszka ców Ziemi nigdy prawdopodobnie nie słyszała o Stacji Czwartej, która okr ała macierzyst planet po orbicie, gdzie za Ksi ycem. Pierwsze stacje spełniały rol rusztowa do budowy Osiedli, pó niej jednak, gdy Osadnicy sami zabrali si za konstruowanie własnych siedzib. Stacja Czwarta zacz ła by wykorzystywana jako przystanek w ziemskich wyprawach na Marsa. W zasadzie odbyła si tylko jedna taka wyprawa, okazało si bowiem, e osadnicy s o wiele lepiej przygotowani - psychologicznie - do długich lotów (mieszkaj c w obiektach, które same w sobie nie były niczym innym, jak du ymi statkami kosmicznymi) i Ziemia z ulg pozbyła si kłopotliwego obowi zku. Stacja Czwarta była obecnie bardzo rzadko wykorzystywana. Utrzymywano j jedynie jako ziemski przyczółek w kosmosie, symbol oznaczaj cy, e osadnicy nie s wył cznymi wła cicielami przestrzeni rozci gaj cej si poza atmosfer Ziemi. W ko cu jednak Stacja Czwarta znalazła swoje zastosowanie. Wystrzelono w jej kierunku wielki statek transportowy. Plotki rozpowiadane po ród Osadników głosiły, e Ziemia po raz drugi (i pierwszy w tym wieku) chce wysła swój zespół na Marsa. Niektórzy twierdzili, e ma to by zespół badawczy, inni, e b dzie to pocz tek kolonizacji Marsa - kolonizacji, która ma na celu prze cigni cie Osiedli orbituj cych wokół planety. Jeszcze inni mówili o zało eniu placówki na jakim du ym asteroidzie, którego do tej pory nikt sobie nie przywłaszczył. W rzeczywisto ci statek transportowy przenosił na Stacj Czwart Superluminal i jego załog , przygotowuj c si do podró y ku gwiazdom. Tessa Wendel, która od o miu lat nie opuszczała Ziemi, potraktowała wypraw ze spokojem wła ciwym wszystkim Osadnikom. Statki kosmiczne bli sze były jej sercu ni olbrzymie przestrzenie Ziemi. Krile - pomimo tego, e wielokrotnie podró ował w kosmosie - tym razem odczuwał pewien niepokój. Na pokładzie transportowca napi cie wywołał nie tylko fakt przemieszczania si w przestrzeni. Fisher wyraził to tak: - Nie znios ju dłu szego czekania, Tesso. Przez całe lata marzyli my o tym, by wreszcie znale si w kosmosie i kiedy Superluminal jest gotów do drogi, my ci gle musimy czeka . Tessa spojrzała na niego uwa nie. Nigdy nie chciała wi za si z kim takim jak Krile. Fisher miał zapewni jej odpoczynek, relaks po wyczerpuj cych
193
badaniach w pocz tkowej fazie projektu, tak by w pełni sił mogła wróci do dalszej pracy. Tak miało by ... A stało si zupełnie inaczej. Tessa czuła, e jest beznadziejnie zwi zana z tym człowiekiem. Jego problemy były jej problemami, jego obawa, e lata czekania zako cz si niczym, była tak e jej obaw . Martwiła si na zapas rozpacz Krile Fishera, gdy u kresu podró y spotka go rozczarowanie. Celowo wylewała na niego kubeł zimnej wody, gdy pogr ał si w marzeniach o spotkaniu córki, nigdy jednak nie udało si jej ostudzi zapału Fishera. Przeciwnie, w ci gu roku Krile stał si jeszcze bardziej optymistyczny, coraz bardziej wierzył w odnalezienie Marleny - i to zupełnie bez powodu, a przynajmniej bez adnego znanego jej powodu. Tessa cieszyła si (i oddychała z ulg ), e Fisher nie pragnie znale ony. Co prawda, nigdy nie mogła zrozumie , dlaczego tak bardzo zale y mu na córce, któr widział po raz ostatni jako niemowl , tym bardziej e Fisher nigdy niczego nie wyja niał a ona sama bała si zadawa pytania. Zreszt po co? Była pewna, e córka Fishera nie yje, e cały Rotor był jedynie kup martwego elastwa, gigantycznym grobowcem kr cym wokół S siedniej Gwiazdy - grobowcem, którego nigdy nie znajd , chyba e zdarzy si jaki szcz liwy zbieg okoliczno ci. Nale ało pomy le , co zrobi , by Krile nie załamał si ostatecznie, gdy jej przypuszczenia stan si rzeczywisto ci . - Pozostały nam jeszcze tylko dwa miesi ce - odpowiedziała uspokajaj co na jego tyrad . - Najwy ej dwa miesi ce. Czekali my tak długo, e te dwa miesi ce to prawie nic. - Wła nie dlatego, e tak długo czekali my, kolejne dwa miesi ce s nie do zniesienia - odburkn ł Fisher. - Powiedz sobie, e jest inaczej, Krile - powiedziała Tessa. -Naucz si znosi cierpliwie to, czego nie mo esz zmieni . Kongres Globalny nie zgodzi si na wcze niejszy start. Osiedla przygl daj si nam. Musimy ich przekona , e lecimy na Marsa. Chocia i tak pewnie nie uwierz , bior c pod uwag dotychczasowe osi gni cia Ziemi w podboju kosmosu. Zatrzymuj c si tutaj na dwa miesi ce, damy im do zrozumienia, e mamy kłopoty - a w to s skłonni uwierzy , nie bez satysfakcji zreszt . Tym samym odwrócimy ich uwag . Fisher gniewnie potrz sn ł głow . - Kogo to obchodzi, czy oni wiedz co robimy, czy nie? Znikniemy, a oni nie b d w stanie nadrobi straconych lat. Mo e kiedy uda im si opracowa własny projekt statku superluminalnego, lecz do tego czasu my ju b dziemy mieli cał flotyll , która otworzy dla nas Galaktyk . - Nie b d taki pewny. Zawsze łatwiej jest na ladowa i prze ciga pierwowzór, ni pracowa nad czym od samego pocz tku. A poza tym wasz rz d chce raz na zawsze ustali spraw pierwsze stwa w kosmosie i wcale mu si nie dziwi , bior c pod uwag wzgl dy psychologiczne i wasze dotychczasowe osi gni cia -wzruszyła ramionami. - Musimy tak e przeprowadzi kilka testów statku w warunkach małego przyci gania. - Czy te testy w ogóle kiedy si sko cz ? - Nie b d niecierpliwy. Mamy do czynienia z now , nieznan do tej pory technologi , z czym absolutnie wyj tkowym w całej historii rozwoju cywilizacji.
194
Z łatwo ci mogłabym tworzy coraz to wymy lniejsze testy, tym bardziej e nie mamy jeszcze całkowitej pewno ci co do wpływu pola grawitacyjnego na wej cie i wyj cie z hiperprzestrzeni. A mówi c powa nie, Krile, nie mo esz wini nas za to, e jeste my ostro ni. Dziesi lat temu lot superluminalny był przecie uwa any za nawet teoretycznie niemo liwy. - Z ostro no ci równie nie mo na przesadza . - Mo liwe. W ko cu to ja zadecyduj o tym, czy zrobili my wszystko, co do nas nale ało. A potem wystartujemy. Obiecuj ci, Krile, e nie b dziemy czeka dłu ej ni trzeba. Nie b d przesadza z ostro no ci . - Mam nadziej . Tessa spojrzała na niego podejrzliwie. Musi go o to zapyta . - Wiesz, Krile, ostatnio nie jeste sob . Przez kilka miesi cy a płon łe z niecierpliwo ci, potem uspokoiłe si , a teraz nagle znowu jeste podniecony. Czy stało si co , o czym nie wiem? - Nic si nie stało - Fisher spu cił z tonu. - Co mogło si sta ? Zmiana w zachowaniu Fishera nie uszła uwagi Tessy. Krile zbyt szybko zacz ł udawa spokój, niemal zmuszał si do spokoju. - To ja pytam, co mogło si sta - powiedziała. - Posłuchaj, Krile wielokrotnie próbowałam ostrzec ci , e istnieje niewielkie prawdopodobie stwo odnalezienia funkcjonuj cego normalnie Rotora, a w ogóle mamy małe szans na znalezienie czegokolwiek. Nie znajdziemy twojej... Jest mało prawdopodobne, e znajdziemy jakich ywych ludzi - przerwała czekaj c na jego reakcj . - Mówiłam ci o takiej ewentualno ci, prawda? - Cz sto - odpowiedział Fisher. - No, wła nie. A ty zachowujesz si teraz jak gdyby nie mógł doczeka si szcz liwego powrotu do córki. Bardzo niebezpiecznie jest mie nadziej na co , co nie ma szans realizacji, chwyta si takiej nadziei z całych sił. Sk d nagle wzi ł si twój optymizm? Rozmawiałe z kim , kto zaraził ci niczym nie uzasadnion pewno ci , e odnajdziesz córk ? Fisher zaczerwienił si . - Po co miałbym z kim rozmawia ? Dlaczego sam nie miałbym doj do własnych wniosków w tej sprawie? To, e nie znam si na fizyce teoretycznej, któr ty masz w małym palcu, wcale nie oznacza, e jestem cofni ty w rozwoju czy zgoła nienormalny. - Nie. Wcale tak nie uwa am, Krile, nigdy nie sugerowałam czego podobnego. Powiedz mi w takim razie, jakie s twoje wnioski dotycz ce Rotora? - Nie spodziewaj si rewelacji. Przyszło mi jedynie do głowy, e w pustej przestrzeni nie istniało w zasadzie adne zagro enie dla podró uj cego Osiedla. Łatwo jest mówi , e wokół S siedniej Gwiazdy kr y teraz martwy kadłub Rotora, je li w ogóle tam jest, ale znacznie trudniej jest odpowiedzie na pytanie, co mogło spowodowa zniszczenie Osiedla w trakcie lotu lub ju po przybyciu na miejsce? Zaprzecz ka dej wersji katastrofy, jak mi podasz: nie było zderzenia, obcych inteligencji, czy co tam jeszcze... - Krile, wiesz, e nie mog poda ci adnej stuprocentowo pewnej wersji wydarze - odpowiedziała z przekonaniem. - Nie mam mistycznych wizji
195
dotycz cych przeszło ci. Mog jednak powiedzie ci co nieco o hiperwspomaganiu. To bardzo ryzykowna technika. Wierz mi na słowo, Krile. Hiperwspomaganie nie wykorzystuje ani normalnej przestrzeni, ani hiperprzestrzeni - lizga si pomi dzy nimi, przechodz c to na jedn , to na drug stron w krótkich odst pach czasowych, nawet kilka razy na minut . Zanim Rotor doleciał do S siedniej Gwiazdy, mógł wykona milion albo i wi cej skoków pomi dzy dwoma przestrzeniami. - I co z tego? - Skoki s znacznie bardziej niebezpieczne ni normalny lot, zarówno w kosmosie jak i w hiperprzestrzeni. Nie wiem, jak daleko zaawansowani byli Rotorianie w badaniach nad hiperprzestrzenno ci , ale wydaje mi si , e byli dopiero na pocz tku drogi, poznali podstawy - w przeciwnym razie zaj liby si prawdziwymi lotami superluminalnymi. Podczas bada prowadzonych przeze mnie - a nasz projekt zaj ł si hiperprzestrzenno ci bardzo szczegółowo zdołali my ustali , jaki wpływ ma na obiekt materialny przechodzenie z normalnej przestrzeni do hiperprzestrzeni, i odwrotnie. Je li obiekt jest punktem, przej cie nie nastr cza adnych trudno ci. Je li jednak obiekt nie jest punktem je li jest to na przykład wi kszy kawałek materii, taki jak statek - istnieje zawsze obiektu przebywa w przestrzeni pewien sko czony okres czasu, w którym cz normalnej, a inna cz w hiperprzestrzeni. Na skutek tego obiekt podlega działaniu sił - ich wielko zale y od rozmiarów obiektu, jego budowy fizycznej, szybko ci przej cia i tak dalej. Je li mówimy o jednym przej ciu, a nawet kilkunastu przej ciach, to niebezpiecze stwo zwi zane z oddziaływaniem wspomnianych przeze mnie sił jest tak niewielkie, e mo e zosta zignorowane, nawet w przypadku tak du ego obiektu jak Rotor. Superluminal podczas lotu do S siedniej Gwiazdy wykona kilkana cie przej , a mo e nawet tylko dwa. Dlatego nasz lot b dzie całkowicie bezpieczny. Z drugiej strony mamy Rotora, który posiadał hiperwspomaganie i wykonywał miliony przej w ci gu swojej podró y... Rozumiesz teraz, jak bardzo zwi kszyło si prawdopodobie stwo fatalnego w skutkach oddziaływania sił, o których mówiłam. - Czy to jest pewne? - zapytał przera ony Fisher. - Nie, nic nie jest pewne. To sprawa statystyki. Statek mo e wykona milion przej , a nawet miliard i nic si nie stanie. Ale równie dobrze mo e zosta zniszczony przy pierwszej próbie przej cia. Prawdopodobie stwo katastrofy zwi ksza si oczywi cie wraz z ilo ci wykonywanych przej . Podejrzewam, e Rotor wyruszył w podró wiedz c bardzo niewiele o niebezpiecze stwach zwi zanych z przej ciem. Gdyby wiedzieli wi cej, nigdy nie zdecydowaliby si na takie ryzyko. Dlatego twierdz , e istnieje pi dziesi cioprocentowa szansa na to, e Rotor „doku tykał” do S siedniej Gwiazdy, mimo działania sił podczas przechodzenia z przestrzeni do hiperprzestrzeni, oraz taka sama szansa, e został zniszczony na skutek działania tych samych sił. I dlatego twierdz dalej, e mo emy równie dobrze znale kadłub, jak i nic. - Zapomniała , e mo emy znale ywe Osiedle - powiedział z przekor w głosie Fisher.
196
- Zgoda - powiedziała Tessa. - Ty natomiast zapominasz, e nam równie mog przydarzy si jakie niespodzianki, e my tak e mo emy zgin , a wtedy na pewno nic nie znajdziemy. Prosz ci tylko, aby zapomniał o pewnikach i zacz ł my le o prawdopodobie stwach. I zapami taj sobie, e ci, którzy zabieraj si do rozwa a nad hiperprzestrzeni bez odpowiedniego przygotowania, z reguły nie dochodz do rozs dnych wniosków. Fisher milczał. Ogarniała go depresja, a Tessa przygl dała mu si z niepokojem. Tessa Wendel w yciu nie widziała czego tak niesamowitego jak Stacja Czwarta, która wygl dała tak jak małe, nieuko czone Osiedle, które pó niej zamieniono w laboratorium, obserwatorium i platform startow . Na Stacji nie było farm ani domów, niczego, co normalnie znajdowało si w ka dym Osiedlu bez wzgl du na jego wielko . Poza tym Stacja nie obracała si , a w zwi zku z tym nigdzie nie było nawet pseudoci enia. Był to po prostu nadmiernie rozro ni ty statek kosmiczny. Co prawda, mo na było od biedy mieszka na nim - zakładaj c, e kto zajmie si dostawami ywno ci, powietrza i wody (istniej cy na Stacji system uzdatniania powietrza i wody był absolutnie nieefektywny) - lecz niezbyt długo. Krile Fisher porównywał zło liwie Stacj Czwart do pierwszych stacji kosmicznych. Twierdził wr cz, e jest to wła nie jedna z takich stacji, która w niewyja niony sposób dotrwała do dwudziestego trzeciego stulecia. Stacja Czwarta była wyj tkowa równie z innego wzgl du: z jej pokładu roztaczał si panoramiczny widok na system Ziemia-Ksi yc. Z Osiedli orbituj cych wokół Ziemi rzadko kiedy mo na było obserwowa te dwa ciała w ich całej okazało ci. Ziemia i Ksi yc ogl dane ze Stacji Czwartej znajdowały si zaledwie o pi tna cie stopni od siebie. A poniewa Stacja kr yła wokół rodka grawitacji systemu (który z grubsza rzecz bior c znajdował si na Ziemi), ci głe zmiany ustawienia i faz obydwu ciał, a tak e zmieniaj cy si kształt Ksi yca (w zale no ci od tego, czy znajdował si on po tej samej stronie Ziemi co Stacja, czy po odwrotnej), stanowiły dla obserwatora przepi kny, nigdy nie ko cz cy si spektakl. Dost p Sło ca do Stacji był automatycznie blokowany za pomoc urz dzenia o wdzi cznej nazwie „sztuza” (na pytanie Tessy o pochodzenia nazwy odpowiedziano jej, e jest to nic innego jak sztuczne zaciemnienie). Widok z pokładu ulegał pogorszeniu jedynie wtedy, gdy Sło ce znalazło si zbyt blisko Ziemi lub Ksi yca. Pochodzenie Tessy dało o sobie zna wtedy, gdy przygl dała si spektaklowi na niebie, głównie dlatego, e jak twierdziła, ma teraz całkowit pewno , e w ko cu opu ciła Ziemi . Fisher słysz c to u miechn ł si krzywo. Zauwa ył jej szybkie spojrzenia w prawo i w lewo, gdy wypowiadała swoj kwesti . - Widz - powiedział - e nie obawiasz si mówi mi tego, chocia jako Ziemianin mógłbym si obrazi . Ale b d spokojna, nie powtórz tego nikomu. - Mam do ciebie całkowite zaufanie, Krile - u miechn ła si do niego zadowolona. Fisher bardzo si zmienił od ich ostatniej rozmowy o Rotorze. Był ponury - to prawda, lecz lepsze to ni rozgor czkowana niecierpliwo i nadzieja bez pokrycia.
197
- My lisz, e oni ci gle obawiaj si twojego pochodzenia? -zapytał po chwili Fisher. - Oczywi cie, e tak. Nigdy o nim nie zapomn . S tak samo ograniczeni jak ja, a ja nigdy nie zapominam, e jeste cie Ziemianami. - Mnie to równie dotyczy? - Niezupełnie. Ty jeste Krile i nale ysz do kategorii, na któr składa si wył cznie Krile. Ja jestem Tessa i to wszystko. - Czy nie martwi ci czasem - zacz ł ostro nie Fisher - e opracowała loty superluminalne dla Ziemi, a nie dla twojego rodzinnego Osiedla, Adelii? - Nie zrobiłam tego dla Ziemi i nie zrobiłam tego dla Adelii. Zrobiłam to dla siebie. Miałam problem, który musiałam rozwi za , i udało mi si . Przejd do historii jako wynalazca statku superluminalnego i to niew tpliwie b dzie mój sukces. A teraz by mo e to, co powiem, zabrzmi pretensjonalnie, ale zrobiłam to równie dla ludzko ci. Nie ma znaczenia, na jakim wiecie dokonuje si wynalazku, wiesz? Kto na Rotorze odkrył hiperwspomaganie, które obecnie maj ju wszyscy. Podobnie b dzie z lotami superluminalnymi. Osiedla pr dzej czy pó niej opanuj t technologi . Wa ny jest post p, z którego w efekcie korzysta cała ludzko . - Jednak Ziemi jest on bardziej potrzeby ni Osiedlom. - Chodzi ci o S siedni Gwiazd , która w znacznie mniejszym stopniu zagra a Osiedlom. To prawda, e Osiedla mog uciec, a Ziemia nie. Ja jednak zostawiam ten problem waszym przywódcom. Dostarczyłam wam narz dzia, do nich nale y reszta. - Tak. A wi c lecimy jutro - powiedział Fisher. - Tak, w ko cu. Odlecimy w wietle reflektorów, b dzie holowizja i te rzeczy. Chocia nie wiem kiedy, i czy w ogóle, poka to szerokiej publiczno ci i Osiedlom. - S dz , e dopiero po naszym powrocie - odpowiedział Fisher. - Nie ma sensu wystawia nas na widok publiczny nie maj c pewno ci, czy kiedykolwiek wrócimy. Dla nich b dzie to miertelnie długie oczekiwanie, tym bardziej e nie mamy adnych rodków ł czno ci. A nawet pierwsi ludzie na Ksi ycu mieli przez cały czas kontakt z Ziemi . - To prawda - powiedziała Tessa - ale gdy Kolumb wypłyn ł w swoj podró przez Atlantyk, monarchowie hiszpa scy usłyszeli o nim dopiero, kiedy wrócił siedem miesi cy pó niej. - Pomy l jednak, e Ziemia ryzykuje teraz znacznie wi cej ni Hiszpania siedemset pi dziesi t lat temu. To rzeczywi cie du e niedopatrzenie, e nie zaj to si rozwojem ł czno ci superluminalnej w odpowiednim czasie. - Ja równie tak uwa am. Koropatsky zreszt te . Namawiał mnie nawet do zaj cia si telekomunikacj , ale powiedziałam mu, e nie jestem dobr wró k , czyni c cuda na ka de yczenie. Przenoszenie obiektów materialnych przez hiperprzestrze to zupełnie co innego ni przenoszenie promieniowania: w jednym i w drugim przypadku obowi zuj całkowicie ró ne zasady, nawet w normalnej przestrzeni. Maxwell wymy lił swoje równania elektromagnetyczne dwie cie lat po równaniach grawitacyjnych Newtona. W hiperprzestrzeni materia i promieniowanie nie maj ze sob nic wspólnego, udało nam si zapanowa nad
198
materi -promieniowanie ci gle wymyka nam si z r k. Musimy jeszcze poczeka na ł czno superluminaln . - To niedobrze - powiedział Fisher - poniewa bez ł czno ci loty superluminalne mog okaza si nieprzydatne. - Dlaczego? - Brak ł czno ci oznacza przeci cie p powiny. Czy Osiedla s w stanie przetrwa znajduj c si daleko od Ziemi... daleko od reszty ludzko ci? Wendel spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Stałe si nagle wyznawc jakiej nowej filozofii? - Nie, to tylko taka my l. Ty jeste Osadniczk , Tesso, znasz zupełnie odmienny od naszego model ycia i dlatego by mo e nie potrafisz zrozumie w pełni faktu, e ycie w Osiedlach nie jest czym naturalnym dla rodzaju ludzkiego. - Naprawd ? Moje ycie nigdy nie wydawało mi si nienaturalne. - Dlatego, e nigdy nie mieszkała w jednym Osiedlu. Twoje ycie zwi zane było z całym systemem Osiedli kr cych wokół planety zamieszkanej przez miliardy ludzi. A spójrzmy teraz na Rotorian znajduj cych si w pobli u S siedniej Gwiazdy - czy ycie w izolowanym Osiedlu mo e ich w pełni zadowoli ? Chyba nie. Co w takim razie powinni zrobi ? Wróci na Ziemi . Ale nie zrobili tego, a wiesz, co to oznacza? Znale li planet nadaj c si do zamieszkania. - Planet nadaj c si do zamieszkania w pobli u czerwonego karła? Wielce nieprawdopodobne. - Przyroda nieraz płatała nam figle i obalała nasze pewniki. Załó my, e znajdziemy jak planet , czy nie s dzisz, e powinni my j zbada ? - Zaczynam rozumie , do czego zmierzasz - powiedziała Tessa. - Wydaje ci si , e po przybyciu na miejsce znajdziemy w pobli u S siedniej Gwiazdy jak planet , odnotujemy ten fakt, stwierdzimy, e nie nadaje si do zamieszkania i polecimy dalej. Ty natomiast chciałby wyl dowa , przeprowadzi dokładne badania, a przede wszystkim sprawdzi , czy nie ma tam twojej córki. Ale mamy przecie detektory neuroniczne: je li nie wykryj adnej inteligencji w pobli u S siedniej Gwiazdy, to w dalszym ci gu mamy bada poszczególne planety? Zakładaj c, e s tam planety... Fisher zawahał si . - Tak. Je li dojdziemy do wniosku, e nadawałyby si do zamieszkania. Musimy je zbada , takie jest moje zadanie. Powinni my wiedzie wszystko o ka dej takiej planecie. Wkrótce by mo e b dziemy musieli ewakuowa Ziemi , powinni my wiedzie , dok d posyłamy naszych ludzi. Wam nie robi to adnej ró nicy, Osiedla odlec sobie w kosmos, nikt nikogo nie b dzie ewaku... - Krile! Nie traktuj mnie jak wroga! Dlaczego nagle przypomniało ci si , e jestem Osadniczk ? Jestem Tess . Je li znajdziemy jak planet , zbadamy j , obiecuj ci. Ale je li rzeczywi cie j znajdziemy i oka e si , e zaj li j Rotorianie... To co wtedy? Mieszkałe na Rotorze, Krile. Znasz Janusa Pitta. - Nie znam go, słyszałem o nim. Nigdy go nie spotkałem, ale moja o... moja była ona pracowała z nim. Wedle jej słów Pitt był bardzo zdolny, bardzo inteligentny i bardzo pot ny.
199
- Bardzo pot ny. My te słyszeli my o nim co nieco. Nie był lubiany w innych Osiedlach. I je li to on wymy lił plan ukrycia Rotora przed reszt ludzko ci, nie mógł znale lepszego miejsca ni S siednia Gwiazda - tak bliska, a jednocze nie nieznana wówczas nikomu poza Rotorem. I je li z jakich powodów doszedł do wniosku, e chce mie cały system dla siebie, to b d c sob pot nym Janusem Pittem. zabezpieczył si przed innymi, którzy mogliby ewentualnie mie ochot na jego gwiazd . A je li znalazł planet , któr Rotor skolonizował, to sprawa bezpiecze stwa stała si dla niego zagadnieniem o pierwszorz dnym znaczeniu. - Do czego zmierzasz? - spytał Fisher. domy laj c si , co chce powiedzie Tessa. - Jutro startujemy i ju wkrótce znajdziemy si w pobli u S siedniej Gwiazdy. Je li jest tam planeta - a ty wydajesz si przekonany, e jest - i je li planet t zaj li Rotorianie, to nasze spotkanie z nimi nie odb dzie si według starej, dobrej zasady: „A kuku! Niespodzianka!”... My l , e gdy tylko nas zobacz , ich powitanie b dzie jednocze nie po egnaniem z nami. Na zawsze.
200
Rozdział 29 WRÓG Ranay D’Aubisson - jak wszyscy mieszka cy Kopuły Erytro - odwiedzała co jaki czas Rotora. Potrzebowała - jak wszyscy - odpoczynku, domu, powrotu do korzeni, oddechu przed kolejnym okresem wyt onej pracy. Tym razem jednak D’Aubisson „poleciała na gór ” (w ten sposób okre lano zazwyczaj podró na Rotora) nieco wcze niej ni pierwotnie planowała. Wezwał j do siebie komisarz Pitt. Siedziała teraz w biurze Janusa przygl daj c si swoimi nawykłymi do obserwacji oczami postarzałej twarzy komisarza. Po raz ostatni widziała go przed kilku laty - jej obowi zki zawodowe nie wymagały oczywi cie cz stych kontaktów z Pittem. Jego głos oparł si upływowi czasu - był silny i ostry jak niegdy . Nie dostrzegała równie adnych zmian w sprawno ci psychicznej. - Otrzymałem pani raport - zacz ł Pitt - dotycz cy incydentu, który wydarzył si poza Kopuł . Doceniam pani ostro no w ocenie sytuacji. Teraz jednak rozmawiamy prywatnie, poza protokołem. Chciałbym dokładnie wiedzie , co przydarzyło si Genarrowi? Ten pokój jest izolowany tarcz d wi kochłonn , mo e pani mówi swobodnie. - Mój raport - powiedziała sucho D’Aubisson - ostro ny w sformułowaniach jak był pan łaskaw zauwa y -jest wyczerpuj cy i prawdziwy. Nie wiemy, co przydarzyło si dowódcy Genarrowi. Badanie mózgu wykazało, co prawda, pewne zmiany, były one jednak bardzo niewielkie i nie odpowiadały niczemu, z czym zetkn li my si w przeszło ci. Poza tym nie były to zmiany chroniczne. Po jakim czasie cofn ły si , szybko i zdecydowanie. - Jednak co si stało. - O tak, na tym wła nie polega nasz problem. Nie mo emy wyj poza owo „co ”. - Jaka forma Plagi? - aden z wcze niejszych zbadanych symptomów nie wyst pił w tym przypadku. - Ale w pierwszym okresie pojawienia si Plagi metody badania mózgu byty bardzo prymitywne. W przeszło ci mogli cie nie zwróci uwagi na symptomy, które zbadali cie teraz. By mo e mamy wi c do czynienia z lekkim przypadkiem Plagi? - Zawsze mo na tak powiedzie , nie mamy jednak adnych dowodów, e to, co mówimy, jest prawd , poza tym Genarr zachowuje si obecnie zupełnie normalnie. - Wygl da normalnie, ale nie mo emy mie pewno ci, e nie b dzie nawrotu choroby. - Ani pewno ci, e b dzie. Na twarzy komisarza pojawił si wyraz zniecierpliwienia. - Stara si pani przegada mnie, D’Aubisson? Obydwoje wiemy doskonale, e funkcja, jak sprawuje Genarr, ma olbrzymie znaczenie. Sytuacja w Kopule jest zawsze niepewna, poniewa nigdy nie. wiemy, czy Plaga uderzy, a je li tak, to
201
kiedy? Warto Genarra polegała na tym, e wydawał si odporny na Plag , teraz natomiast trudno mówi o jakiejkolwiek odporno ci. Co si stało i musimy by przygotowani do zmiany na stanowisku dowódcy. - Ta decyzja zale y od pana, komisarzu. Zmiana na stanowisku dowódcy nie mo e by jednak podyktowana wzgl dami medycznymi. - Obserwuje go pani, mam nadziej ? Prosz pami ta , e zmiana mo e okaza si konieczna. - Nie zapominam o swoich obowi zkach. - To dobrze. Tym bardziej, e w przypadku zmiany, pani kandydatura brana jest pod uwag . - Moja kandydatura? - na twarzy D’Aubisson pojawił si błysk podniecenia, którego nie potrafiła ukry w por . - Tak, dlaczego nie? Powszechnie wiadomo, e nigdy nie byłem zbyt entuzjastycznie nastawiony do projektu kolonizacji Erytro. Zawsze uwa ałem, e ludzko powinna zachowa jak najwi ksz zdolno do przemieszczania si , zamiast dawa si schwyta w pułapk i niewol du ej planety. Niemniej jednak doszedłem do wniosku, e post pimy m drze kolonizuj c planet nie jako przyszł siedzib dla naszej populacji, lecz jako potencjalne ródło surowców, zaplecze materialne dla Rotora... Co takiego jak Ksi yc w Układzie Słonecznym. Ale moje plany na nic si nie zdadz , je li nad naszymi głowami ci gle b dzie wisiała gro ba Plagi, prawda? - Zgadza si , komisarzu. - Naszym podstawowym zadaniem na pocz tku jest rozwi zanie tego problemu. Nigdy nam si to nie udało. Plaga co prawda cofn ła si i my zaakceptowali my ten fakt, jednak ostatnie wydarzenia wiadcz o tym, e niebezpiecze stwo jeszcze nie min ło. Bez wzgl du na to, czy Genarr zapadł na Plag , czy nie, chc , eby ta sprawa stała si dla nas kwesti najwi kszej uwagi. Pani naturalnie stanie na czele całego projektu. - Ch tnie podejm si tego zadania. B d oczywi cie robiła to, co robi do tej pory, jednak ze znacznie poszerzonymi uprawnieniami. Natomiast nie jestem przekonana, co do tego, czy powinnam zosta dowódc Kopuły Erytro. - Jak. słusznie pani zauwa yła wcze niej, ta decyzja nale y do mnie. Rozumiem, e nie odmówiłaby pani przyj cia tego stanowiska, gdyby zostało ono pani zaproponowane? - Nie, komisarzu, byłby to dla mnie zaszczyt. - Tak, jestem pewny - powiedział sucho Pitt. - A co stało si z dziewczyn ? D’Aubisson zdziwiła si t nagł zmian tematu. - Dziewczyn ? - wyj kała. - Tak, z dziewczyn , która była z Genarrem poza Kopuł , t , która zdj ła skafander ochronny. - Z Marlen Fisher? - Tak, tak si nazywa. Co si z ni stało? D’Aubisson zawahała si . - Nic, dlaczego komisarzu? - Ja teraz zadaj pytania. Czytałem pani raport i nic, absolutnie nic? - Nic, tak przynajmniej wykazało badanie mózgu i wszystkie inne badania.
202
- Chce pani powiedzie , e Genarr ubrany w skafander ochronny stracił przytomno , a dziewczyna, ta Marlena Fisher, która zdj ła skafander, wyszła z tego bez szwanku? - Tak, o ile wiem, to tak - powiedziała oburzona D’Aubisson. - Czy nie s dzi pani, e jest to nieco dziwne? - Ona w ogóle jest dziwn dziewczyn . Jej badanie mózgu... - Znam wyniki jej badania mózgu. Wiem tak e, e posiada dosy specyficzne zdolno ci. Zauwa yła je pani? - O tak, oczywi cie. - I co pani o nich s dzi? Czyta my li czy co w tym rodzaju... - Nie, komisarzu. To jest niemo liwe. Telepatia to wymysł fantastów. Chocia z drugiej strony, cała sprawa byłaby znacznie prostsza, gdyby chodziło tu o odczytywanie my li. My li mo na kontrolowa . - Jakie w takim razie niebezpiecze stwo kryje si w tym wszystkim? - Ona bez w tpienia odczytuje j zyk ciała, który nie poddaje si adnej kontroli. Ruchy mówi same za siebie - powiedziała to gorzkim tonem, który Pitt natychmiast zauwa ył. - Do wiadczyła pani tego osobi cie? - zapytał. - Oczywi cie - odrzekła ponuro D’Aubisson. - Nie mo na przej w jej pobli u nie do wiadczaj c na własnej kórze efesktów jej zdolno ci. - Tak, ale co konkretnie zaszło? - W sumie nic istotnego, lecz było to raczej denerwuj ce do wiadczenie D’Aubisson zaczerwieniła si i zacisn ła wargi, tak jak gdyby chciała sprzeciwi si poleceniu zrelacjonowania wydarzenia. Po chwili jednak wyszeptała ze zło ci : - Po zbadaniu przeze mnie dowódcy Kopuły Genarra, Marlena zadała mi pytanie dotycz ce jego stanu zdrowia. Odpowiedziałam jej, e nic mu nie grozi, i e wkrótce wstanie z łó ka. Wtedy zapytała mnie: „Dlaczego odczuwa pani rozczarowanie?” Zaskoczyło mnie to, ale odpowiedziałam jej tak: „Nie jestem rozczarowana. Jestem zadowolona.” Na to ona: „Lecz pani jest rozczarowana. To dla mnie jasne. Jest pani tak e niecierpliwa”. Wtedy po raz pierwszy zetkn łam si z czym takim, chocia wcze niej słyszałam ju o tym od innych, mimo to postanowiłam stawi jej czoła: „Dlaczego wydaje ci si , e jestem niecierpliwa? Z jakiego powodu?” Spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi, ciemnymi, niepokoj cymi oczyma i powiedziała: „To dotyczy wujka Sievera...” - Wujka Sievera? - przerwał jej Pitt. - Oni s rodzin ? - Nie. To taki afektowany sposób mówienia. W ka dym razie zako czyła to tak: „To dotyczy wujka Sievera i wydaje mi si , e pani pragnie zast pi go na stanowisku dowódcy Kopuły.” Usłyszawszy to odwróciłam si i odeszłam. - Co pani czuła w tym momencie? - zapytał Pitt. - Jak to co? Byłam w ciekła oczywi cie. - Dlatego, e kłamała, czy dlatego, e miała racj ? - No có , w pewien sposób...
203
- Nie, nie. Bez owijania w bawełn , pani doktor. Kłamała czy miała racj ? Czy była pani rozczarowana powrotem do zdrowia Genarra w takim stopniu, e dziewczyna mogła to zauwa y , czy po prostu wymy liła to sobie? D’Aubisson odpowiedziała z wielk niech ci : - Zdaje si , e wyczuła co , co rzeczywi cie mogło mie miejsce - spojrzała na Pitta z rozdra nieniem. - Jestem tylko człowiekiem i jak ka dy człowiek kieruj si niekiedy impulsami. Sam pan przed chwil powiedział, e rozwa ana jest mo liwo zaproponowania mi tego stanowiska, co oznacza, e prawdopodobnie nadaj si do jego pełnienia. - Myli si pani co do ducha, je li nie do litery... - powiedział Pitt bez u miechu. - Zastanówmy si ... Mamy oto do czynienia z mał kobiet , ciekaw , a raczej dziwn osob - co potwierdza zarówno badanie mózgu, jak i jej zachowanie która w dodatku jest prawdopodobnie odporna na Plag . Wydaje mi si , e istnieje jaki zwi zek pomi dzy jej charakterystyk neurologiczn a odporno ci . Czy nie mo na by jej wykorzysta jako narz dzia w badaniach nad Plag ? - Nie umiem odpowiedzie , ale s dz , e jest to dopuszczalne. - Czy nie nale ałoby tego sprawdzi ? - By mo e, ale jak? - Pozwoli jej wystawia si na działanie Erytro - powiedział cicho Pitt. - Ona niczego bardziej nie pragnie - odpowiedziała zamy lona D’Aubisson - i z tego, co wiem, dowódca Genarr jest po jej strome. - Wspaniale. W takim razie pani zadba o zaplecze medyczne. - Rozumiem. A je li zapadnie na Plag ? - Musimy pami ta , e rozwi zanie problemu jest wa niejsze ni dobro poszczególnej jednostki. Przed nami wiat do zdobycia,za który by mo e przyjdzie nam zapłaci smutn , lecz konieczn cen . - A je li Marlena zachoruje i jej przypadek nie pomo e nam zrozumie przyczyn Plagi i nie wska e ewentualnych rodków zaradczych? - Musimy si liczy z takim ryzykiem - powiedział Pitt. - Równie dobrze mo e nie zachorowa - a to tak e powinno sta si cennym materiałem do bada , kto wie, mo e nawet przełomem w naszym podej ciu do zagadnienia. W takim wypadku wygramy bez strat. Gdy D’Aubisson opu ciła biuro komisarza i udała si do swojej kwatery, Pitt pozwolił sobie na stwierdzenie, e został miertelnym wrogiem Marleny Fisher. Prawdziwym zwyci stwem dla komisarza Rotora byłoby zniszczenie Marleny i brak post pów w badaniach nad Plag . Za jednym zamachem pozbyłby si niewygodnej dziewczyny, która w przyszło ci mo e rodzi sobie podobnych, i równie niewygodnego wiata, na którym kiedy mogłaby powsta nieciekawa cywilizacja - nieruchoma i zale na od planety jak cywilizacja ziemska. Cała trójka siedziała razem w Kopule Erytro: ostro ny Siever Genarr, bardzo przej ta Eugenia Insygna i zniecierpliwiona Marlena Fisher. - Pami taj, Marleno - powiedziała Insygna - nie wpatruj si w Nemezis. Wiem, e ostrzegano ci przed podczerwieni , chodzi jednak o to, e Nemezis jest gwiazd redniej jasno ci i od czasu do czasu na jej powierzchni maj miejsce wybuchy białego wiatła. Trwaj około minuty lub dwóch, ale to wystarczy, eby naruszy siatkówk . Poza tym nigdy nie wiadomo, kiedy nast pi taki wybuch.
204
- Astronomowie te tego nie wiedz ? - zapytał Genarr. - Jeszcze nie. Wybuchy s jednym z bardziej chaotycznych aspektów natury. Nie udało nam si jeszcze odkry praw rz dz cych gwiezdnymi turbulencjami. Niektórzy twierdz nawet, e nigdy nie uda nam si odkry takich praw. S zbyt kompleksowe. - To ciekawe - powiedział Genarr. - Tak. Wybuchy s bardzo potrzebne. Trzy procent energii na powierzchni Erytro pochodzi wła nie z wybuchów. - Czy to du o? - Bardzo du o. Bez wybuchów Erytro byłaby niemal lodowata, a w ka dym razie nie nadawałaby si do zamieszkania. Natomiast na Rotorze wybuchy przysparzaj niemało kłopotów. Osiedle musi dostosowywa swoje zapotrzebowanie na wiatło za ka dym razem, gdy na Nemezis pojawia si biała plama, a oznacza to wzmocnienie pola absorpcyjnego cz stek. Martena przygl dała si im po kolei, a w ko cu przerwała dyskusj z nut zniecierpliwienia w głosie: - Jak długo macie jeszcze zamiar wymienia uwagi? Wiem, e chcecie odwlec decyduj cy moment, ale to nie ma sensu. - Dok d pójdziesz tam na zewn trz? - zapytała pospiesznie Insygna. - B d gdzie w okolicy. Pójd nad t rzek czy strumie , czy cokolwiek to jest. - Dlaczego? - Bo jest tam ciekawie. Woda płynie po otwartej przestrzeni i nie wida ani jej pocz tku, ani ko ca. Wiadomo tylko, e nikt jej nie pompuje z powrotem tam, sk d si wzi ła. - Ale pompuje - powiedziała Insygna. - Robi to ciepło Nemezis. - To si nie liczy. Nie robi tego ludzie. Chc tylko posta tam i popatrze . - Zabraniam ci picia tej wody - głos Insygny był teraz szorstki. - Wcale nie mam takiego zamiaru. Mog wytrzyma godzin bez picia. Je li b d głodna albo spragniona - albo cokolwiek -to wróc . Robisz problemy z niczego. Genarr u miechn ł si . - Twoja matka wierzy w skuteczno obiegów zamkni tych. - Oczywi cie, a dlaczego miałabym nie wierzy ? Siever u miechn ł si jeszcze szerzej. - Wiesz, Eugenio, wydaje mi si , e ycie w Osiedlach całkowicie zmieniło ludzko . Konieczno przetwarzania wydalanych przez nas odpadów stała si niemal tak istotna jak samo oddychanie. Na Ziemi wyrzucali my wszystko na zewn trz, zakładaj c, e przyroda zrobi za nas reszt . Oczywi cie nie zawsze tak było. - Genarr - powiedziała Insygna - jeste niepoprawnym marzycielem. Ludzie z konieczno ci wytworzyli dobre nawyki, ale zało si , e gdyby znikła konieczno , stare przyzwyczajenia znowu wzi łyby gór . Zawsze łatwiej si spada ni wspina. Nazywa si to drugim prawem termodynamiki. Gdyby my kiedykolwiek mieli skolonizowa Erytro, to zapewniam ci , e wkrótce cala planeta pokryłaby si gór mieci.
205
- Nieprawda - powiedziała Marlena. - Dlaczego tak uwa asz, kochanie? - zapytał zaciekawiony Ge-narr. - Bo to nieprawda i ju - odpowiedziała uparcie Marlena. -A teraz czy mog wreszcie wyj ? Genarr spojrzał na Insygn i powiedział: - Chyba mo emy jej na to pozwoli , Eugenio. Nie powinni my dłu ej tego odwleka . Ranay D’Aubisson, która wła nie wróciła z Rotora, powiedziała mi, e przejrzała wczoraj wszystkie wyniki bada Marleny i e brak w nich jakichkolwiek zmian - je li wi c to o czym wiadczy, to Marlenie rzeczywi cie nic nie grozi na Erytro. Martena, która stała ju niemal w drzwiach gotowa do wej cia do luzy powietrznej, odwróciła si nagle. - Poczekaj, wujku Sieverze. Prawie zapomniałam. Musisz uwa a na t D’Aubisson. - Dlaczego? Jest wspaniałym neurofizykiem. - Nie o to chodzi. Była zadowolona, kiedy ty le ałe chory po naszym wyj ciu, a potem rozczarowana, kiedy szybko wydobrzałe . Insygna, która wygl dała na zaskoczon , zapytała automatycznie: - Sk d wiesz? - Bo wiem. - Nie rozumiem, Sieverze. Wydawało mi si , e twoje stosunki z D’Aubisson s bardziej ni poprawne. - Tak, to prawda. Nasze stosunki s doskonałe. Nigdy nie było mi dzy nami adnych konfliktów. Ale je li Marlena mówi... - Czy Marlena nie mo e si myli ? - Nie myl si - odpowiedziała natychmiast Marlena. - Jestem pewny, e masz racj - powiedział Genarr, a potem zwrócił si do Insygny: - D’Aubisson jest bardzo ambitn kobiet . Gdyby co mi si stało, logicznie rzecz bior c, ona powinna zosta moim nast pc . Posiada du e do wiadczenie i z pewno ci najlepiej zna si na Pladze. Co wi cej, jest starsza ode mnie i by mo e uwa a, e zostało jej ju niewiele czasu. Nie mog jej wini za to, e chce zosta dowódc , ani za to, e rosło w niej serce, gdy byłem chory. By mo e nawet nie zdaje sobie sprawy z własnych pragnie i uczu . - Doskonale zdaje sobie z nich spraw - powiedziała ponuro Martena. - Jest w pełni wiadoma tego, co chce, i wie, co w zwi zku z tym czuje. Uwa aj na ni , wujku Sieverze. - Postaram si . Jeste gotowa? - Oczywi cie. - Dobrze. W takim razie odprowadz ci do luzy. Chod z nami Eugenio i przesta mie tak grobow min . I stało si tak, e Martena wyszła na powierzchni Erytro. Po raz pierwszy sama, nie maj c na sobie skafandra. Według czasu ziemskiego było to 15 stycznia 2237 roku, o godzinie 21:20. Według czasu Erytro było to rankiem.
206
Rozdział 30 PRZEJ CIE Krile Fisher usiłował ukry podniecenie, starał si zachowa taki sam spokojny wyraz twarzy, jaki dostrzegał u innych. Nie miał poj cia, gdzie znajdowała si w tej chwili Tessa Wendel. Nie mogła by daleko - Superluminal nie był du ym statkiem, jednak wielo pomieszcze i zakamarków sprawiła, e łatwo mo na było si w nim zgubi . Trójka pozostałych członków załogi spełniała według Fishera rol majtków. Zawsze mieli co do roboty i zawsze byli zaj ci. W przeciwie stwie do nich, Fisher nie uskar ał si na nadmiar obowi zków: w zasadzie jego jedyne zadanie polegało na usuwaniu si innym z drogi. Rzucił ukradkowe spojrzenie na załog statku (dwóch m czyzn i jedn kobiet ). Znał ich na tyle dobrze, by móc rozpocz rozmow , zreszt rozmawiał z nimi cz sto. Wszyscy byli młodzi. Najstarszy, Chao-Li Wu, miał trzydzie ci osiem lat i był hiperspecjalist . Drugi według wieku. Henry Jarlow, miał trzydzie ci pi lat, a po nim nie było długo nic i wreszcie przychodziła kolej na niemowl w ród załogi, Merry Blankowitz, lat dwadzie cia siedem, ze wie ym jeszcze dyplomem doktorskim. Tessa ze swoimi pi dziesi cioma pi cioma latami była niemal dinozaurem w tym towarzystwie, jednak to ona była wynalazc , bogini tego lotu. Jedynie Fisher zupełnie nie pasował do reszty. Wkrótce miał sko czy pi dziesi t lat, ale nie posiadał adnego specjalistycznego wykształcenia. Gdyby pod uwag brano wiek i kwalifikacje, nie miałby prawa znale si na pokładzie statku. Lecz tylko on był na Rotorze, a to si liczyło. Poza tym Tessa chciała, by jej towarzyszył, a to si liczyło jeszcze bardziej. Tak przynajmniej uwa ali Tanayama i Koropatsky, a do nich nale ało ostatnie słowo. Statek płyn ł wolno w przestrzeni. Fisher raczej domy lał si , ni wiedział na pewno, poniewa nic nie wskazywało na jakikolwiek ruch. Domy lał si tego dzi ki własnemu oł dkowi, je li tak mo na powiedzie . Natomiast w głowie kołatały mu przeró ne idee, z których najwa niejsza była ta: „Byłem w kosmosie znacznie dłu ej ni cała reszta razem zi ta. Podró owałem przeró nymi statkami i dlatego mog powiedzie , e tej maszynie brak jest wdzi ku - o czym oni nie wiedza”. I rzeczywi cie - Superluminal nie miał wdzi ku nawet za grosz. Zgromadzono na nim za du o ródeł mocy: oprócz normalnych silników nap dzaj cych ka dy statek kosmiczny, Superluminal posiadał jeszcze motory hiperprzestrzenne. Przypominał morskiego ptaka, któremu nagle kazano porusza si po l dzie. Wygl dał po prostu niezdarnie. Nagle pojawiła si Wendel. Jej włosy znajdowały si w lekkim nieładzie, a oprócz tego była spocona. - Czy wszystko w porz dku, Tesso? - zapytał Fisher.
207
- Całkowicie - odparła i przysiadła zm czona na jednym z wgł bie znajduj cych si w cianie statku (bardzo przydatnych ze wzgl du na małe pseudoci enie panuj ce na pokładzie) - adnych problemów. - Kiedy wejdziemy w hiperprzestrze ? - Za kilka godzin. Chcemy osi gn odpowiednie koordynaty dla wszystkich ródeł grawitacyjnych zaginaj cych przestrze zgodnie z naszymi obliczeniami. - Musimy zna wszystkie koordynaty? - Tak. - W takim razie loty hiperprzestrzenne nie s zbyt praktyczne - powiedział Fisher. - Pomy l, co by si stało, gdyby my nie wiedzieli, gdzie akurat jeste my? Albo gdyby trzeba było ucieka i nie miałaby czasu na obliczenie ka dego najdrobniejszego pola grawitacyjnego? Tessa spojrzała na Fishera z u miechem. - Nigdy przedtem o to nie pytałe . Dlaczego zainteresowałe si tym akurat teraz? - Nigdy przedtem nie leciałem statkiem superluminalnym. W obecnych warunkach rodzi si wiele pyta ... - Te i inne pytania rodziły si w mojej głowie od wielu lat. Witam w klubie my licieli hiperprzestrzennych. - Czekam na odpowied . - Udziel ci jej z przyjemno ci . Po pierwsze, dysponujemy instrumentami, które mierz całkowite nat enie grawitacyjne, zarówno w aspekcie skalarnym, jak i tensorowym w dowolnym miejscu w przestrzeni, bez wzgl du na to, czy znamy je, czy te nie. Wyniki nie s , by mo e, tak dokładne jak w przypadku oddzielnych pomiarów ka dego ródła grawitacyjnego i pó niejszego ich sumowania, ale s wystarczaj co dobre dla naszych potrzeb, tym bardziej, je li w gr wchodzi czas. A je li czasu rzeczywi cie brakuje i trzeba natychmiast mówi c metaforycznie - nacisn guzik wej cia w hiperprzestrze i powierzy fortunie zmartwienie o wielko pola grawitacyjnego, to przej ciu mo e towarzyszy lekki zgrzyt lub potkni cie podobne do zahaczenia o próg czubkiem buta. Oczywi cie woleliby my tego unikn , ale je li ju do tego dojdzie, to skutki wcale nie musz okaza si fatalne. Niemniej jednak, podczas pierwszego przej cia chcieliby my unikn jakichkolwiek niespodzianek, cho by dla własnego komfortu psychicznego. - A je li piesz c si dojdziesz do wniosku, e pole grawitacyjne jest stosunkowo małe, a w rzeczywisto ci oka e si inaczej? - Miejmy nadziej , e do tego nie dojdzie. - Wspominała o siłach działaj cych podczas przej cia. Rozumiem, e nasze pierwsze przej cie równie dobrze mo e okaza si ostatnim, nawet przy odpowiednim nat eniu pola grawitacyjnego. - Niewykluczone. Jednak prawdopodobie stwo takiego zdarzenia jest minimalne. - Prawdopodobie stwo całkowitego zniszczenia statku. A czy mog by jakie inne nieprzyjemne dla nas skutki? - Trudno powiedzie , poniewa w gr wchodzi os d subiektywny. Zrozum, e nie mówimy tu o adnym przyspieszeniu. Statki posiadaj ce hiperwspomaganie
208
rzeczywi cie musiały rozp dza si do szybko ci wiatła, a nawet ponad ni za pomoc niskoenergetycznego pola hiperprzestrzennego. Wydajno takiego pola była niska, szybko ci wielkie, ryzyko olbrzymie i, mówi c uczciwie, nie mam poj cia, jak ludzie mogli to znosi . Nasz statek natomiast, wykorzystuje wysokoenergetyczne pole hiperprzestrzenne i w zwi zku z tym nasze przej cie odb dzie si przy normalnej szybko ci. B dziemy porusza si ze zwykł szybko ci tysi ca kilometrów na sekund , a w nast pnej chwili szybko wzro nie do tysi ca milionów kilometrów na sekund - bez przyspieszania. A poniewa nie b dziemy przyspiesza , nie poczujemy ró nicy. - Jak e mo e nie by przyspieszenia, je li w jednej chwili zwi kszymy szybko milion razy? - Poniewa przej cie jest matematycznym ekwiwalentem przy pieszenia. Twoje ciało reaguje na przyspieszenie, ale nie na przej cie. - Sk d wiesz? - Dzi ki eksperymentom. Wysyłali my zwierz ta z jednego miejsca do drugiego poprzez hiperprzestrze . Zwierz ta znajdowały si w hiperprzestrzeni przez ułamek mikrosekundy, ale nam przecie chodziło o samo przej cie, a nie o pobyt. W naszych eksperymentach zwierz ta dwukrotnie do wiadczały przej cia, wchodz c i wychodz c z hiperprzestrzeni. - Wysyłano zwierz ta? - Oczywi cie. Co prawda, niewiele mogły nam powiedzie o tym, co działo si z nimi mi dzy miejscem wysyłki i odbioru, ale najwa niejsze było to, e wracały do nas zupełnie zdrowe i spokojne. Po drodze nic im si nie stało. Eksperymentowali my na ró nych zwierz tach, próbowali my nawet z małpami i wszystkie wróciły do nas całe i zdrowe, no mo e poza jednym przypadkiem... - Ach tak. A co si stało? - Zwierz było martwe. Odniosło liczne obra enia, ale jak pó niej stwierdzili my, była to wina bł du w programie komputerowym. Przej cie nie miało z tym nic wspólnego. Oczywi cie nie twierdz , e nam nie mo e si przydarzy co takiego. Prawdopodobie stwo jest minimalne, ale jest. Byłoby to równoznaczne ze skr ceniem sobie karku na skutek potkni cia na równej drodze. Takie rzeczy zdarzaj si , ale trudno jest je bra pod uwag za ka dym razem, gdy wychodzi si z domu. I co, lepiej ci? - Nie mam wyboru - powiedział ponuro Fisher. - Lepiej. Dwie godziny i dwadzie cia siedem minut pó niej statek dokonał przej cia do hiperprzestrzeni. Nikt na pokładzie nie odczuł tego faktu. Rozpocz ł si pierwszy lot z szybko ci znacznie przekraczaj c pr dko wiatła. Przej cie odbyło si 15 stycznia 2237 roku, o godzinie 21:20 czasu ziemskiego.
209
Rozdział 31 IMI Cisza! Marlena rozkoszowała si ni , rozkoszowała si tym bardziej, e była jedyn osob , która mogła j przerwa , gdyby tylko chciała. Podniosła kamie i rzuciła nim w skał . Rozległo si niezbyt gło ne stukni cie. Kamie upadł na ziemi i znów zapanowała cisza. Wyszła z Kopuły maj c na sobie zwykłe ubranie, takie, w jakim chodziła na Rotorze. Czuła si swobodnie. Szła prosto do strumienia, nie zwracaj c uwagi na oznaczenia. Ostatnie słowa matki brzmiały jak pro ba: „Marleno, pami taj prosz , e obiecała nie oddala si od Kopuły”. U miechn ła si , lecz nie zwróciła uwagi na pro b matki. By mo e nie b dzie si oddalała, ale nie była tego pewna. Nie miała zamiaru narzuca sobie adnych ogranicze , bez wzgl du na wszystkie wymuszone na niej wcze niej przyrzeczenia. Poza tym miała przy sobie nadajnik. Zawsze mog j zlokalizowa . Zaopatrzyli j tak e w urz dzenie odbiorcze, za pomoc , którego z łatwo ci znajdowała Kopuł . Gdyby zdarzył si jaki wypadek - gdyby upadła i nie mogła wróci o własnych siłach - zawsze wiedzieli, gdzie jej szuka . No. a gdyby spadł na ni meteoryt? No có , zgin łaby, w takiej sytuacji nikt nie byłby w stanie jej pomóc, nawet w pobli u Kopuły. Odrzuciła od siebie przykre my li. Na powierzchni Erytro było tak wspaniale i spokojnie. Rotor zawsze był hała liwy. Gdziekolwiek si poszło, powietrze wibrowało od szumów, krzyków, stukotów atakuj cych ze wszystkich stron zm czone uszy. Na Ziemi było pewnie jeszcze gorzej. Osiem miliardów ludzi, tryliony zwierz t, burze z piorunami, morskie przypływy i odpływy, deszcze. Kiedy słuchała nagrania zatytułowanego „D wi ki Ziemi”. Skóra cierpła i wkrótce miała dosy . Tutaj na Erytro wsz dzie panowała błoga cisza. Marlena znalazła si przy strumieniu. Woda płyn ła tu obok niej wydaj c delikatny, sycz cy odgłos. Podniosła ostry kamie i wrzuciła go do wody. Rozległ si plusk. wiat d wi ków nie był niczym niezwykłym na Erytro, chocia przypadkowy hałas słu ył jedynie jako ozdobnik wszechogarniaj cej ciszy. Marlena postawiła stop na wilgotnej glinie nad brzegiem strumienia. Usłyszała ciche mla ni cie, zobaczyła odci ni ty zarys stopy. Pochyliła si i nabrała wody w dłonie. Rozlała j na ziemi przed sob . Woda utworzyła wilgotne plamy, bardziej czerwone ni ró owawy grunt. Dodała jeszcze troch wody i w ko cu postawiła praw stop na ciemnej plamie. Nacisn ła. Gdy uniosła stop zobaczyła jeszcze jeden, tym razem gł bszy lad. W strumieniu le ały du e kamienie wystaj ce ponad powierzchni wody. Przeszła po nich na drug stron . Szła dalej, wyrzucaj c na przemian ramiona i oddychaj c gł boko. Wiedziała, e zawarto tlenu w powietrzu była mniejsza ni na Rotorze. Gdyby chciała biec, szybko zm czyłaby si , ale nie miała zamiaru biega . Nie chciała zu ywa zapasów swojego wiata. Chciała widzie wszystko dokładnie!
210
Spojrzała za siebie. Wzniesienie Kopuły ci gle jeszcze było dobrze widoczne. Dostrzegła wyra nie szklan półkul , w której znajdowało si obserwatorium astronomiczne. Zdenerwowało j to. Chciała odej wystarczaj co daleko, by odwróciwszy si widzie tylko lini postrz pionego horyzontu, bez adnych ladów bytno ci ludzi, poza jej własnymi ladami. (A mo e powinna wezwa Kopuł ? Powiedzie matce, e idzie dalej? Nie, znowu musiałaby si kłóci . Tak czy inaczej odbieraj jej sygnały. Wiedz , e yje i porusza si . Postanowiła nie odpowiada nawet wtedy, gdyby j wołali. Tak! Musi mie troch spokoju.) Jej oczy przyzwyczaiły si do ró owo ci Nemezis i otaczaj cego krajobrazu. W zasadzie nie były to tylko ró e: cały wiat pokryty był plamami wiatła i cienia, purpur i pomara czem wpadaj cym tu i ówdzie w jasn ół . Oczy Marleny odbierały cał palet barw, niemal tak ró norodn jak na Rotorze, lecz mniej krzykliw . Co stanie si , je li kiedy ludzie osiedl si na Erytro, zaprowadz własne porz dki, zbuduj miasta? Czy nie zepsuj tego wszystkiego? A mo e nauczeni przykrymi do wiadczeniami z Ziemi zaczn post powa inaczej, sprawi , e ten dziewiczy wiat nie zmieni si w kolejne piekło? Czyje piekło? To był problem. Ludzie zazwyczaj ró ni si koncepcjami, kłóc ze sob i chodz ró nymi drogami. A mo e byłoby lepiej zostawi Erytro w spokoju? Jednak planeta potrzebna była ludziom. Tak jak jej. Było jej dobrze na tym wiecie. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła si tu bardziej w domu ni na Rotorze. A mo e istniało w niej jakie niejasne, atawistyczne wspomnienie Ziemi? Mo e jej geny zawierały pragnienie ycia na olbrzymim, nieko cz cym si wiecie? Pragnienie, którego nie mogło zaspokoi małe, sztuczne, obracaj ce si w kosmosie miasto? Czy to mo liwe? Ziemia była przecie zupełnie inna ni Erytro. Jedynym podobie stwem były rozmiary obydwu globów. A je li przechowywała Ziemi w swoich genach, czy nie było tak samo z reszt ludzi? Musi istnie jakie wytłumaczenie. Marlena potrz sn ła głow . My li kł biły si w niej niczym gwiazdy w otaczaj cym Wszech wiecie. Erytro wcale nie wygl dała dziko. Na Rotorze rosły co prawda sady i zbo e, wsz dzie była ziele i bursztynowe wiatło, prosta nieregulamo siedzib ludzkich. Tutaj na Erytro widziało si natomiast sam ziemi pełn porozrzucanych skał, ci ni tych na chybił trafił czyj olbrzymi r k . Dziwnych, milcz cych skał poprzecinanych strumieniami wody płyn cej niemal w ka dej szczelinie. I adnego ycia, je li nie liczy miliardów male kich bakteriopodobnych komórek, które dostarczały tlenu do atmosfery, pobieraj c energi z czerwonych promieni Nemezis. Nemezis, jak ka dy czerwony karzeł, jeszcze przez kilkaset miliardów lat b dzie zaopatrywa Erytro w swoje ciepło, dbaj c tym samym o kolejne pokolenia prokariotów zamieszkuj cych planet . Zga nie ziemskie Sło ce, zgasn inne ja niejsze gwiazdy znacznie młodsze od Sło ca, a Nemezis ci gle b dzie wieciła na kr c wokół Megasa Erytro wraz z jej rodz cymi si i umieraj cymi prokariotami. Ludzie nie maj prawa zmienia tego odwiecznego porz dku rzeczy. Lecz nawet gdyby została tu sama, musiałaby je i mie jakie towarzystwo.
211
Mogłaby, co prawda, chodzi od czasu do czasu do Kopuły po zapasy, spotyka si tam z lud mi, a jednocze nie sp dza wi kszo czasu samotnie na powierzchni planety. Ale czy inni nie poszliby jej ladem? Nie mogłaby im zabroni . I co stałoby si wtedy z jej Edenem, czy nie zniszczyliby go? Czy ona sama nie niszczyła Edenu tylko dlatego, e zdecydowała si przekroczy jego bramy? Ona sama? - Nie! - krzykn ła z całych sił. Krzykn ła bardzo gło no, jak gdyby chc c sprawdzi , czy obca atmosfera zadr y od jej głosu i czy posłusznie poniesie go dalej. Słyszała sam siebie bardzo wyra nie, ale w płaskim terenie nie było echa. Jej krzyk umilkł, gdy tylko zamkn ła usta. Odwróciła si za siebie. Kopuła była teraz niewyra nym cieniem na horyzoncie. Prawie niewidocznym, chocia ci gle zaznaczała swoj obecno . Marlena chciała całkowicie straci j z oczu. Chciała widzie tylko siebie i Erytro. Usłyszała lekki szum wiatru, który nagle zwi kszył szybko . Ci gle był jednak bardzo słaby, temperatura nie zmniejszała si , było wspaniale. Było to odległe „Ah-h-h-h." Powtórzyła rado nie: „Ah-h-h-h-h." Spojrzała zaciekawiona na niebo. Prognozy zapowiadały na dzisiaj brak zachmurzenia. Czy mo liwe, aby burze pojawiały si tak nagle? Czy zacznie wia silny wiatr? Czy na niebie pojawi si chmury, z których spadnie deszcz i zmoczy j zanim dobiegnie do Kopuły? To było głupie, tak samo głupie jak meteoryty. Oczywi cie, e na Erytro padał deszcz, ale na niebie wida było teraz jedynie kilka ró owych obłoków. Przesuwały si leniwie po ciemnym, ró owawym tle. Nie zbli ała si adna burza. „Ah-h-h-h-h" wyszeptał wiatr. „Ah-h-h-h-h ay-y-y-y." Był to podwójny d wi k. Martena zdziwiła si . Sk d pochodził? Sam wiatr nie mógł wydawa takich odgłosów. Musiał napotka jak przeszkod i gwizdał omijaj c j . Ale w pobli u nie było adnej przeszkody. „Ah-h-h-h-h ay-y-y-y-y uh-h-h-h-h." Teraz d wi k był potrójny z akcentem na drug cz . Marlena, zamy lona, rozejrzała si dookoła. Nie miała poj cia, sk d dochodzi ten d wi k. Co musiało wibrowa - inaczej nie byłoby d wi ku - ale nie widziała niczego takiego, nic te nie czuła. Erytro wygl dała pusto i spokojnie. Nie mogła mówi . „Ah-h-h-h ay-y-y-y uh-h-h-h." Znowu. Wyra niej ni poprzednio. Było to tak, jak gdyby kto szeptał w jej własnej głowie. Serce zamarło w niej na t my l. Poczuła, e robi jej si zimno. Nic nie mo e si sta jej głowie. Nic! Czekała na kolejny d wi k. I wreszcie nadszedł, gło niejszy i wyra niejszy ni poprzednio. Brzmiał teraz bardziej władczo, pewniej siebie. Próby przyniosły efekt. Próby? Próby czego? I zupełnie nie wiadomie pomy lała: „Brzmi to jak gdyby kto . kto nie zna spółgłosek, próbował wypowiedzie moje imi .”
212
I niczym na sygnał usłyszała kolejny władczy rozkaz (a mo e to poprzednia my l wyostrzyła jej wyobra ni ): “Mah-h-h lay-y-y nuh-h-h.” Bezwiednie, nie zdaj c sobie sprawy z tego, co robi, zakryła dło mi uszy. „Marlena” - pomy lała. A potem usłyszała kolejny d wi k na laduj cy jej my l: „Mahr-Lay-nah.” A potem jeszcze raz, bezbł dnie l zupełnie normalnie: „Marlena.” Wzdrygn ła si . Rozpoznała głos. To był Orinel, Orinel z Rotora, którego nie widziała od dnia, kiedy powiedziała mu. e Ziemia zostanie zniszczona. Zupełnie o nim zapomniała, a kiedy ju przypomniała sobie, to było to bolesne wspomnienie. Dlaczego słyszała jego głos skoro go tutaj nie było? Dlaczego słyszała w ogóle jaki głos, skoro nikogo tutaj nie było? „Marlena.” Poddała si . To była Plaga Erytro. A przecie s dziła, e nic jej nie grozi. Biegła, biegła na o lep w kierunku Kopuły, nie zdaj c sobie sprawy, e krzyczy przez cały czas. Wprowadzili j do rodka. Widzieli, e si zbli a, e biegnie. Dwóch stra ników w skafandrach E i hełmach na głowach wyszło na zewn trz i usłyszało jej krzyk. Ale krzyk ustał, zanim j spotkali. Przestała biec. Zatrzymała si . Nie wiedziała, e nadchodz . Gdy w ko cu j odnale li, spojrzała na nich bez słowa, a potem - ku ich zaskoczeniu - zapytała: - O co chodzi? Nikt jej nie odpowiedział. Dostrzegła r k wysuwaj c si w kierunku jej łokcia i odtr ciła j gniewnie. - Nie dotykajcie mnie - powiedziała. - Pójd do Kopuły, je li tego chcecie, ale zrobi to sama. Wróciła razem z nimi. Milczała. Wydawała si bardzo skupiona. Eugenia Insygna mimo suchych, pobielałych warg, udawała, e jest spokojna. - Co si stało, Marleno? - Nic. Zupełnie nic - odpowiedziała Marlena spogl daj c na matk ciemnymi, niezgł bionymi oczyma. - Nie mów tak. Biegła i krzyczała . - By mo e. By mo e biegłam i krzyczałam przez chwil , ale tylko przez chwil . Było cicho, tak cicho, e wydawało mi si , e ogłuchłam. Nic, tylko cisza, rozumiesz? Postanowiłam wi c pobiec. by słysze własne kroki i krzyczałam... - Po to, by usłysze własny głos? Czy tak? - zapytała Insygna z oburzeniem. - Tak, mamo. - Czy spodziewasz si . e ja w to uwierz , Marleno? Otó zapewniam ci , e nie. Słyszeli my twój krzyk i nie był to krzyk kogo robi cego hałas dla własnej przyjemno ci. Był to krzyk przera enia. Co musiało ci przestraszy . - Mówiłam ci ju . Cisza. Obawa, e ogłuchłam. Insygna zwróciła si do D’Aubisson:
213
- Czy to mo liwe, pani doktor? Czy je li nie słyszy si nic, zupełnie nic. a jest si przyzwyczajonym do d wi ków, to uszy samoistnie tworz d wi ki, cho by po to, by nie wyj z wprawy? D’Aubisson u miechn ła si . - Bardzo ciekawie to pani uj ła, ale rzeczywi cie prawd jest, e brak bod ców zewn trznych mo e wywoływa halucynacj . - Martwiło mnie to. Ale gdy usłyszałam swój własny głos i kroki, uspokoiłam si '. Zapytajcie stra ników, którzy mnie przyprowadzili. Byłam całkowicie spokojna, gdy mnie znale li i wróciłam z nimi do Kopuły o własnych siłach. Zapytaj ich, wujku Sieverze. Genarr kiwn ł głow . - Mówili mi o tym. Poza tym sami to widzieli my. W porz dku. W takim razie to wszystko. - W adnym razie to nie jest wszystko - powiedziała Insygna z pobladł z gniewu i strachu twarz . - Ona nigdzie nie wyjdzie. Eksperyment sko czony. - Nie, mamo - powiedziała przera ona Martena. W tym momencie wł czyła si D’Aubisson. Mówiła podniesionym głosem, jak gdyby starała si uprzedzi wybuch kłótni pomi dzy córk i matk . - Eksperyment jeszcze si nie zako czył, doktor Insygno. To, czy wyjdzie czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia. Musimy zaj si konsekwencjami tego, co ju si stało. - O co pani chodzi? - zapytała Insygna. - To, czy mo na wyobra a sobie głosy, poniewa ucho nie jest przyzwyczajone do ciszy, jest jedn stron medalu. Inn przyczyn słyszenia głosów jest pocz tek pewnej psychicznej przypadło ci. Insygna wygl dała na zupełnie zaskoczon . - Chodzi pani o Plag Erytro? - zapytała gło no Marlena. - Niekoniecznie, Marleno - odpowiedziała D’Aubisson. - Nie mamy na razie adnych dowodów, jedynie przypuszczenia. Musimy zrobi jeszcze jedno badanie mózgu. Dla twojego własnego dobra. - Nie - odrzekła zdecydowanie Marlena. - Nie mo esz si nie zgodzi - powiedziała D’Aubisson. - To konieczno . Nie mamy wyboru. Musimy to zrobi . Marlena spojrzała na ni czarnymi, ponurymi oczyma. - Pani chce, ebym miała Plag . Przez cały czas bardzo pani na tym zale y. D’Aubisson zesztywniała, jej głos załamał si . - To oburzaj ce! Jak miesz mówi do mnie w ten sposób. Genarr, który przez cały czas przygl dał si D’Aubisson, powiedział teraz: - Ranay, mówili my ci o pewnej drobnostce zwi zanej z Marlen . Je li twierdzi, e chcesz, aby miała Plag , to znaczy, e musiała si jako zdradzi ze swoim pragnieniem. Zakładaj c oczywi cie, e mówi powa nie, a nie jest tylko zła czy przestraszona. - Mówi powa nie - potwierdziła Marlena. - Ona a trz sie si z nadziei i podniecenia. - No có , Ranay - powiedział oschle Genarr - czy to prawda?
214
- Rozumiem ju , o co chodzi tej dziewczynie - powiedziała oburzona D’Aubisson. - Od wielu lat nie badałam nowego przypadku Plagi. A wtedy, gdy Plaga zbierała w Kopule najwi ksze niwo, nie mieli my odpowiednich instrumentów do przeprowadzania bada . Jako lekarz i naukowiec z pewno ci chciałabym przeprowadzi dokładne badania za pomoc nowoczesnych instrumentów i urz dze po to, by znale przyczyn choroby, zastanowi si nad mo liwo ci leczenia i zapobiegania. St d bierze si moje podniecenie. Zawodowe podniecenie, które ta młoda kobieta - nie potrafi ca czyta my li i bez do wiadczenia w takich sprawach - bierze za zwykł rado z jej nieszcz cia. To nie jest, niestety, a tak proste. - By mo e nie jest proste - odpowiedziała Marlena - ale pełne wrogo ci. Nie myl si . - Mylisz si . Badanie mózgu jest konieczne i odb dzie si . - Nie odb dzie si - Marlena niemal krzyczała. - Chyba, e we miecie mnie sił albo u picie, a wtedy to b dzie niewa ne. - Nie chc , aby robiono cokolwiek wbrew jej woli - powiedziała Insygna trz s cym si głosem. - Jej wola nie ma tu najmniejszego znaczenia... - zacz ła mówi D’Aubisson, a potem nagle przerwała i chwyciła si za brzuch. - O co chodzi? - zapytał automatycznie Genarr. A potem, nie czekaj c na odpowied i nie zwracaj c uwagi na Insygn , która pomagała D’Aubisson uło y si na najbli szej sofie, zwrócił si do Marleny i zapytał pospiesznie: - Marleno, zgadzasz si na test? - Nie, nie chc . Ona powie, e mam Plag . - Nie zrobi tego. Gwarantuj ci. Chyba, e rzeczywi cie b dziesz miała Plag . - Ale nie mam. - Jestem pewny, e nie masz i badanie mózgu to potwierdzi. Zaufaj mi, Marleno. Prosz . Marlena spogl dała na Genarra i na D’Aubisson. - I b d znów mogła wyj na Erytro? - Oczywi cie. Tak cz sto, jak b dziesz chciała. Je li nie jeste chora, a przecie jeste pewna, e nic ci nie dolega. - Oczywi cie. - Badanie mózgu tylko to potwierdzi. - Tak, ale ona powie, e nie mog wyj . - Twoja matka? - I lekarka. - Nie, nie b d miały ci zatrzyma . A teraz powiedz tylko, e zgadzasz si na badanie mózgu. - W porz dku. Niech mnie bada. Ranay D’Aubisson podniosła si na nogi. D’Aubisson czytała uwa nie komputerow analiz badania mózgu. Siever Genarr przygl dał si jej. - Ciekawe wyniki - powiedziała do siebie. - Wiemy o tym od pocz tku - odrzekł Genarr. - Marlena jest inna ni wszyscy. Nas interesuj jednak zmiany. - Nie ma adnych - odpowiedziała D’Aubisson.
215
- Jeste rozczarowana? - Nie zaczynaj tego od nowa, dowódco. Oczywi cie, z czysto zawodowego punktu widzenia mog czu si rozczarowana. Chciałabym pozna wszystkie uwarunkowania... - Jak si czujesz? - Wła nie mówiłam... - Chodzi mi o twój stan fizyczny. Wczoraj przydarzył ci si niezwykły atak. - To nie był atak. Zawiodły mnie nerwy. Niecz sto oskar a si mnie o pragnienie wywołania u kogo choroby, czemu w dodatku daje si wiar . - Co si stało w takim razie? Niestrawno ? - Mo liwe. Bóle brzucha z cał pewno ci . Mdło ci. - Czy cz sto ci si to zdarza., Ranay? - Nie - odpowiedziała ostro. - Nikt cz sto mnie nie oskar a o nieprofesjonalne zachowanie. - Marlena to gor ca głowa. Po co bra to tak powa nie? - Czy masz co przeciwko temu, eby my zmienili temat? Wyniki nie wykazuj adnych zmian w mózgu. Je li przyj , e była normalna, to teraz tak e zachowuje norm . - Czy w takim razie mo e według ciebie kontynuowa badania na Erytro? - Nie mam obecnie podstaw, aby jej tego zabroni . - A czy chciałaby j wysła ? D'Abisson przyj ła gro n postaw . - Wiesz, e widziałam si z Pittem - nie brzmiało to jak pytanie. - Tak, wiem. - Poprosił mnie o kierowanie nowym projektem, który ma si zaj badaniem Plagi Erytro. Otrzymamy du e fundusze na te badania. - My l , e to niezły pomysł, i e ty doskonale nadajesz si do kierowania projektem. - Dzi kuj . Jednak e Pitt nie wyznaczył mnie na dowódc Kopuły na twoje miejsce. Tak wi c decyzja, czy Marlena Fisher ma prowadzi dalsze studia na Erytro, zale y od ciebie, dowódco. Ja ogranicz si do przeprowadzania bada mózgu wtedy, gdy b dzie to konieczne. - Mam zamiar pozwoli Martenie na wyj cie za ka dym razem, gdy b dzie tego chciała. Rozumiem, e nie zgłaszasz sprzeciwu? - Masz moj diagnoz , w której stwierdzam, e Marlena Fisher nie jest chora na Plag . Nie mog sprzeciwia si twoim decyzjom, musisz jednak wyrazi pisemne pozwolenie na wyj cie w formie rozkazu z podpisem. - I nie b dziesz oponowa ? - Nie mam powodów. Obiad dobiegł ko ca. Z gło ników płyn ła delikatna muzyka. Siever Genarr, który do tej pory unikał dra liwych tematów, zwrócił si w ko cu do niespokojnej Insygny: - Słowa s słowami Ranay D’Aubisson, jednak stoi za nimi Janus Pitt. Niepokój Insygny powi kszył si . - Naprawd tak s dzisz? - Owszem, ty równie powinna pogodzi si z t my l . Znasz Janusa znacznie lepiej ni ja. To wszystko bardzo mi si nie podoba. Ranay jest
216
kompetentn lekark , posiada niepospolity umysł i jest w sumie dobrym człowiekiem, ale jest tak e bardzo ambitna - jak wszyscy zreszt w ten czy inny sposób - i w zwi zku z tym łatwo mo na j przekupi . Ona naprawd chce przej do historii jako ta, która pokonała Plag Erytro. - I dlatego chciałaby po wi ci Marlen ? - Mo e nie tyle po wi ci , co podda próbie... Ona chce... No có , to i tak na jedno wychodzi. - Wła nie! Nara anie Marleny na niebezpiecze stwo ze wzgl du na korzy ci naukowe jest czym ... potwornym. - Z jej punktu widzenia, nie. A z pewno ci nie z punktu widzenia Pitta. Po wi cenie jednego umysłu jest adn strat w porównaniu z mo liwo ci uratowania całego wiata dla milionów ludzi. Oczywi cie jest to bezduszna decyzja, ale przyszłe pokolenia b d wielbi Ranay wła nie za t bezduszno i zgodz si , e po wi cenie jednego umysłu, a nawet tysi ca, w dobrej sprawie było niezb dnym kosztem post pu. - Tak, ale to nie ich umysły po wi cono. - Oczywi cie. Cała historia pełna jest przykładów po wi ce czyim kosztem. Pitt równie jest gotów do takich po wi ce . Prawda? - Tak. Masz racj co do niego - powiedziała z nagł werw msygna. - I pomy le , e pracowałam dla niego przez te wszystkie lata. - W takim razie zdajesz sobie spraw , e z własnego punktu widzenia Pitt post puje bardzo moralnie. „Czyni dobro dla wszystkich” - tak o sobie mówi. Ranay przyznaje, e rozmawiała z nim podczas swojej ostatniej wizyty na Rotorze i jestem przekonany, e mniej wi cej to samo powiedział jej o Pladze i Marlenie. Jestem tego tak pewny, jak tego, e siedz na krze le. - A co powiedziałby, gdyby Marlena zachorowała, powa nie zachorowała, a problem Plagi nie zostałby rozwi zany? - zapytała gorzko Eugenia. - Co powiedziałby na niepotrzebn strat , na zredukowanie mojej córki do poziomu ro liny? I co powiedziałaby doktor D’Aubisson? - Byłaby bardzo nieszcz liwa, jestem o tym przekonany. - Dlatego, e nikt nie pochwaliłby jej za wynalezienie lekarstwa? - To te . Ale przede wszystkim z powodu Marteny. Czułaby si ... winna. Ona nie jest potworem. A co do Pitta... - On jest potworem. - Ja nie nazwałbym tego w ten sposób. Pitt cierpi na ograniczon zdolno widzenia i przewidywania. Dostrzega tylko własny plan przyszło ci Rotora. Gdyby co si stało - z naszego punktu widzenia - Pitt powiedziałby sobie, e Marlena, tak czy owak, stanowiła zagro enie dla jego planów i wytłumaczyłby jej nieszcz cie dobrem Rotora. Z pewno ci nie cierpiałby z powodu wyrzutów sumienia. Insygna potrz sn ła głow . - Chciałabym, eby my nie mieli racji, eby Pitt i D’Aubisson byli wolni od takich zarzutów.
217
- Ja równie chciałbym, eby tak było, ale jednocze nie wierz Martenie i jej wgl dowi w j zyk ciała. Twoja córka powiedziała, e Ranay była szcz liwa z nadarzaj cej si okazji do zbadania Plagi. I ja zgadzam si z Martena. - D’Aubisson powiedziała, e była szcz liwa z powodów zawodowych odrzekła Insygna. - Mog w to uwierzy , ja te jestem naukowcem. - Oczywi cie, e jeste - Genarr u miechn ł si . - Zdecydowała si opu ci Układ Słoneczny i wyruszy w bezprecedensow podró trwaj c kilka lat wietlnych tylko po to, by zaspokoi ciekawo kosmosu, chocia wiedziała , e mo e zako czy si to mierci całej populacji Rotora. - Prawdopodobie stwo katastrofy było minimalne, tak przynajmniej wtedy s dziłam. - Minimalne? Tak małe, e odwa yła si zaryzykowa yciem swojej rocznej córki? Mogła przecie zostawi j z m em, który wolał siedzie w domu. Mogła zapewni jej bezpiecze stwo cho by kosztem nieujrzenia jej nigdy na oczy. Wolała jednak zaryzykowa , nawet nie dla dobra Rotora, lecz dla własnego dobra. - Przesta , Sieverze - powiedziała - Ranisz mnie. - Chc ci tylko pokaza , e na ka d spraw mo na patrze z dwóch przeciwstawnych punktów widzenia zakładaj c, e jest si na tyle sprytnym, by je dostrzec. Tak, D’Aubisson nazywa profesjonalnym zadowoleniem mo liwo badania choroby, ale Martena mówi, e wyczuwa jej wrogo , a ja znów wierz słowom Marteny. - W takim razie - zacz ła mówi Insygna, a k ciki jej ust opadły na dół spodziewam si , e D’Aubisson nie mo e si doczeka wyj cia Marteny na powierzchni . - Chyba tak. Jest jednak na tyle ostro na, e dopilnowała, abym to ja wydał rozkaz, domagała si go nawet na pi mie. Chce mie pewno , e to ja, a nie ona, zostan ukarany, je li zdarzy si jaki wypadek. Zaczyna my le jak Pitt. Nasz przyjaciel Janus jest zara liwy. - Sieverze nie powiniene wysyła Marteny. Działasz na ich korzy . - Przeciwnie, Eugenio. To wszystko jest bardziej skomplikowane. Musimy j wysła . - Co? - Nie mamy wyboru. Poza tym ona jest bezpieczna. Chodzi mi o to, Eugenio, e ja równie wierz obecnie w istnienie jakiej wszechogarniaj cej formy ycia na planecie, formy, która posiada nad nami jak władz . Mówiła kiedy , e ja, ty, stra nik zetkn li my si ze skutkami działania tutejszego ycia, i to za ka dym razem, gdy przeciwstawiali my si Martenie. To samo było z Ranay. Próbowała wymusi na Martenie badanie mózgu i skr ciło j . Gdy przekonałem Marlen do badania, D’Aubisson natychmiast poczuła si lepiej. - Wła nie o to mi chodzi, Sieverze. Je li na planecie istnieje jaka nam wroga forma ycia... - Poczekaj, Eugenio. Ja wcale nie powiedziałem, e jest to wroga forma. Nawet gdyby przyj , e jest ona odpowiedzialna za Plag - zgodnie z tym, co mówiła - to obecnie wycofała si z tego. By mo e dlatego, e zadowolili my si pozostaniem w Kopule. Gdyby jednak była to naprawd wroga nam siła, starłaby
218
nas z powierzchni planety i nie zadowoliłaby si czym , co ja nazywam cywilizowanym kompromisem. - Nie s dz , aby my mogli rozwa a działania całkowicie obcej nam formy ycia pod wzgl dem emocji i intencji. Jej my li i zamiary mog by absolutnie poza zasi giem naszego pojmowania. - Zgadzam si , Eugenio. Jednak ona nie jest gro na dla Marleny. Wszystko, co robi, ma na celu ochron twojej córki. Ona j broni przed nami. - Je li jest tak, jak mówisz, to dlaczego Marlena była wystraszona, dlaczego biegła do Kopuły krzycz c? Ani przez moment nie uwierzyłam w jej bajeczk o denerwuj cej ciszy i robieniu hałasu, by wreszcie co usłysze . - Rzeczywi cie trudno w to uwierzy . Najwa niejsze jest jednak to, e panika Marleny szybko si sko czyła. Gdy dobiegli do niej stra nicy, Marlena zachowywała si normalnie. My l , e Marlena przestraszyła si czego , co zrobiła ta forma ycia - wyobra am sobie, e ma ona podobne kłopoty ze zrozumieniem naszych emocji, jak my ze zrozumieniem jej - lecz widz c skutek własnych zabiegów, uspokoiła Marlen . To wyja nia wszystko, co zaszło, a oprócz tego pokazuje, e ycie na Erytro wcale nie jest wrogie, nazwałby je nawet bardzo ludzkim... Insygna oburzyła si . - Twój problem. Sieverze, polega na tym, e masz okropny nawyk my lenia dobrze o wszystkich i wszystkim. Nie wierz w twoj interpretacj . - Mo esz wierzy lub nie, ale przekonasz si , e nie mo emy w aden sposób zatrzyma Marleny. Zrobi to, co b dzie chciała, a ka dy, kto jej si przeciwstawi, upadnie trzymaj c si za brzuch lub zgoła nieprzytomny. - Czym jest to ycie? - zapytała Insygna. - Nie wiem, Eugenio. - Najbardziej przera a mnie teraz to, e nie wiemy, czego ono chce od Marleny? Genarr potrz sn ł głow . - Nie mam poj cia, Eugenio. Spojrzeli na siebie bezradnie.
219
Rozdział 32 ZAGUBIENI Krile Fisher przygl dał si zamy lony jasnej gwie dzie. Pocz tkowo była zbyt jaskrawa, by mo na było na ni patrze . Co prawda Krile i tak rzucał na ni ukradkowe spojrzenia, ale bolały go od nich oczy, które długo potem widziały jasne rozbłyski. Tessa Wendel - bardzo przej ta wszystkim, co działo si na statku - zganiła go, mówi c co o zniszczeniu siatkówki. Krile zaciemnił szyby. wiatło gwiazdy stało si teraz zno ne. Za to inne ciała niebieskie znikn ły niemal zupełnie. Gwiazd , której przygl dał si Fisher, było oczywi cie Sło ce. Widział je z takiego oddalenia, z jakiego widzieli je tylko ludzie na Rotorze podczas swojej ucieczki. Sło ce znajdowało si teraz dwukrotnie dalej ni widziane z Plutona w najwi kszym oddaleniu. Znikn ł gdzie glob, pozostała jedynie błyszcz ca gwiazda. W dalszym ci gu było jednak sto razy ja niejsze ni Ksi yc w pełni widziany z Ziemi i jasno była skupiona w jednym małym punkcie. Nic dziwnego, e mo na je było obserwowa tylko przez zaciemnione okna. Wszystko teraz wygl dało inaczej. Normalnie nikt nigdy nie zastanawia si nad Sło cem. Jest zbyt jasne, by przygl da si jego tarczy, zbyt niezagro one w swej dominacji na niebie. Minimalna cz jego wiatła, rozproszona w bł kit przez atmosfer , wystarcza, by zgasi wszystkie inne gwiazdy, a nawet gdy było inaczej (tak jak w przypadku Ksi yca), to Sło ce wygrywa ka de porównanie. Tutaj, w przestrzeni kosmicznej, mo na przynajmniej było przeprowadza takie porównania. Tessa powiedziała, e w punkcie, w którym si znajdowali, Sło ce było sto sze dziesi t tysi cy razy ja niejsze ni Syriusz - drugi co do jasno ci obiekt na niebie. Było by mo e dwadzie cia milionów razy ja niejsze ni najsłabsza gwiazda, któr mógł dostrzec gołym okiem. Wszystkie te porównania sprawiały, e Sło ce wydawało mu si jeszcze bardziej cudowne ni wtedy, gdy wieciło na Ziemi. W zasadzie nie miał nic do roboty poza przygl daniem si niebu. Superluminal dryfował. Robił to od dwóch dni. Leciał z szybko ci normalnej rakiety. W tym tempie lot do S siedniej Gwiazdy zaj łby mu trzydzie ci pi tysi cy lat - zakładaj c, e zmierzali we wła ciwym kierunku, a tak niestety nie było. Gdy dwa dni temu Tessa Wendel zdała sobie spraw z pomyłki, jej twarz wyra ała czarn rozpacz. Do tego momentu lot przebiegał normalnie. Gdy przygotowywali si do wej cia w hiperprzestrze , Fisher chodził napi ty jak struna obawiaj c si bólu, dusz cego bólu zbli aj cej si mierci, nadej cia wiecznej ciemno ci. I nic si nie stało. Wszystko odbyło si zbyt szybko, by mógł zda sobie z tego spraw . Weszli w hiperprzestrze i wyszli z niej niemal w tej samej chwili. Jedynie gwiazdy zmieniły swoje poło enie, nie wiedział jednak, kiedy to si stało. Czuł podwójn ulg . Był nie tylko ywy, unikn ł mierci, która gdyby nadeszła, nie dałaby zna o sobie. Umarłby nie wiedz c, co si z nim dzieje.
220
Uczucie ulgi było tak wielkie, e nie zauwa ył nawet grymasu zaniepokojenia i bólu, jaki pojawił si na twarzy Tessy, która wypadła ze sterowni z krzykiem na ustach. Gdy wróciła, wygl dała strasznie - nie na zewn trz, lecz wewn trznie strasznie. Patrzyła dziko na Fishera, tak jak gdyby widziała go po raz pierwszy w yciu. - Poło enie nie powinno było si zmieni - powiedziała. - Naprawd ? - Nie odlecieli my na wystarczaj c odległo , gwiazdy powinny by tam, gdzie były, a je li s gdzie indziej, to znaczy, e jeste my za daleko. Obecnie powinni my znajdowa si w odległo ci jeden przecinek trzy setne roku wietlnego - a to za mało, by zmieni poło enie gwiazd dla nieuzbrojonego oka. Co prawda - wci gn ła gł boko powietrze - nie jest tak le, jak my lałam. Wydawało mi si , e odlecieli my na tysi ce lat wietlnych od Sło ca. - Czy to w ogóle mo liwe, Tesso? - Oczywi cie, dlaczego nie? Tysi c lat wietlnych w hiperprzestrzeni to tyle samo co rok. Na szcz cie nasz ruch po przej ciu był ci le kontrolowany. - W takim razie wró ... zdania. Tessa uprzedziła dalsz cz - Nie mo emy tak po prostu wróci . Je li co si rozregulowało, to ka de kolejne przej cie w hiperprzestrze b dzie strzałem w ciemno. Znajdziemy si w jakim przypadkowym punkcie i nigdy nie znajdziemy drogi powrotnej. Fisher zmarszczył brwi. Dawno min ła euforia spowodowana przej ciem i pozostaniem przy yciu. - Ale kiedy wysyłali my przedmioty, zawsze do nas wracały... - Tak, ale były to obiekty o mniejszej masie i wysyłali my je na krótsze dystanse. Nie jest jednak tak le. Wychodzi na to, e przebyli my odpowiedni tras i gwiazdy s na swoich miejscach. - Ale one zmieniły si ! Widziałem t zmian ! - To my zmienili my swoje poło enie. O statku przesun ła si o całe dwadzie cia trzy stopnie. Mówi c krótko, z jakiego powodu nasza droga przebiegała po krzywej, a nie po prostej. Gwiazdy za oknem statku przesuwały si teraz wolno. - Odwracamy si znów w kierunku S siedniej Gwiazdy - powiedziała Tessa. Jest to zabieg czysto psychologiczny, tak czy siak musimy dowiedzie si , dlaczego nasza droga uległa zakrzywieniu. W oknie pojawiła si bardzo jasna o lepiaj ca gwiazda, która równie przesuwała si powoli. Fisher zmru ył oczy. - To Sło ce - powiedziała Tessa patrz c na zdziwion min Fishera. - Czy istniej jakie rozs dne wyja nienia, dlaczego statek leciał po krzywej? zapytał Fisher. - Je li podobny los spotkał Rotora, to kto wie, gdzie mog teraz by ... - Na twoim miejscu bardziej przejmowałabym si naszym losem, poniewa nie umiem poda ci adnego rozs dnego wyja nienia. Jeszcze nie teraz - wygl dała na zakłopotan . - Je li nasze zało enia byty poprawne, to powinni my zmieni
221
pozycj , ale nie kierunek. Powinni my byli porusza si po linii prostej, euklidesowej linii prostej, pomimo relatywistycznego zakrzywienia czasoprzestrzeni. My nie weszli my w czasoprzestrze , rozumiesz? By mo e powstał jaki bł d w programie komputerowym albo to my popełnili my bł d w zało eniach. Mam nadziej jednak, e jest to pomyłka komputera, a je li tak, to z łatwo ci j usuniemy. Min ło pi godzin. Tessa pojawiła si ponownie. Przecierała oczy. Fisher spojrzał na ni niespokojnie. Ogl dał film, ale nie mógł si skupi . Poszedł popatrze na gwiazdy. Ich widok wpływał koj co na jego nerwy. - I co? - zapytał Tess . - Program komputerowy jest w porz dku, Krile. - W takim razie zało enia s bł dne? - Tak, ale nie mam poj cia dlaczego. Nie wiem równie , które. Poczynili my olbrzymi ilo zało e . Które s poprawne? Nie mo emy sprawdza ich po kolei, nigdy tego nie sko czymy i pozostaniemy tu zagubieni na zawsze. Zapadła cisza. W ko cu pierwsza odezwała si Tessa: - Gdyby był to bł d komputerowy, nie mieliby my adnych problemów, ale nie nauczyliby my si niczego. Poprawiliby my go i to wszystko. Teraz natomiast musimy cofn si do podstaw. Mamy szans na odkrycie czego naprawd wa nego, ale je li nie uda si , nigdy nie znajdziemy drogi do domu. Schwyciła go za r k . - Rozumiesz, Krile? Co si zepsuło i je li nie dowiemy si co, nie ma powrotu - chyba e zdarzy si cud. Mo emy próbowa , ale za ka dym razem wyl dujemy w złym miejscu, za ka dym razem coraz bardziej b dziemy oddala si od domu. Oznacza to mier , gdy sko cz si zapasy lub, gdy wysi dzie zasilanie, albo wreszcie pogr ymy si w rozpaczy i odechce si nam y . I to wszystko przeze mnie. Ale najwi ksz tragedi b dzie stracone marzenie. Je li nie wrócimy, oni nigdy nie dowiedz si , czy ten statek nadawał si do czegokolwiek. Dojd do wniosku, e przej cie zabiło nas i nigdy nie podejm kolejnej próby. - Musz , je li chc uratowa Ziemi . - A je li si poddadz ? Je li stchórz i zdecyduj si czeka na S siedni Gwiazd , a potem wymr , wszyscy wymr ? - spojrzała na niego mrugaj c oczami, w których widoczne było potworne zm czenie. - To b dzie tak e koniec twojego marzenia, Krile. Zacisn ł wargi i nic nie odpowiedział. - Krile - powiedziała Tessa niemal prosz co - miałe mnie przez tyle... Czy ja nigdy nie zast piłam ci twojego marzenia... twojej córki? - Ja równie mógłbym zapyta ciebie: czy je li loty superluminalne odejd w zapomnienie, ja zast pi ci to wszystko? Obydwoje nie znali odpowiedzi. W ko cu Tessa powiedziała: - Byłe drugi w kolejno ci, Krile, ale byłe najlepszym drugim w kolejno ci. Dzi kuj . Fisher poruszył si niespokojnie. - Mógłbym powiedzie to samo, Tesso. Stało si co , w co nigdy bym nie uwierzył na pocz tku. Gdybym nie miał córki, byłaby tylko ty... Czasami ałuj ...
222
- Nie ałuj. Druga w kolejno ci - to mi wystarcza. Trzymali si za r ce. Milczeli. Spogl dali na gwiazdy. W drzwiach pokazała si twarz Meny Blankowitz. - Kapitanie Wendel, Wu wpadł na pewien pomysł. Mówi, e wiedział o tym przez cały czas, ale nie chciał si wyrywa . Wendel zerwała si na równe nogi. - Dlaczego nie chciał si wyrywa ? - Mówi, e kiedy wspominał pani o tej mo liwo ci, ale e pani powiedziała mu, eby nie był idiot . - Naprawd ? I dlatego doszedł do wniosku, e nigdy si nie myl ? Wysłucham go i je li ten jego pomysł jest dobry, skr c mu kark, dlatego e nie powiedział mi o nim wcze niej. Wybiegła. Przez nast pne półtora dnia Fisher mógł tylko czeka . Spotykali si podczas posiłków, ale nikt nie odzywał si przy jedzeniu. Nie miał poj cia, czy reszta załogi spała. On sam drzemał przez kilka godzin i obudził si pogr ony w jeszcze wi kszej rozpaczy. Jak długo to potrwa? - my lał drugiego dnia, wpatruj c si w pi kno niedost pnej gwiazdy, która jeszcze niedawno o wietlała jego ziemsk w drówk . Umr - pr dzej czy pó niej. Co prawda nowoczesna technologia mogła przedłu y im ycie, systemy podtrzymywania działały bardzo sprawnie. Jedzenie tak e starczy im na długo, je li zdecyduj si spo y pozbawion smaku papk z glonów. Reaktory mikrofuzyjn równie nie powinny zawie . Z pewno ci jednak odechce im si y - pr dzej, ni byłoby to konieczne. Gdy na ko cu nie b dzie czekało na nich nic, oprócz bolesnej, beznadziejnej, m cz cej mierci, najpro ciej byłoby posłu y si demetabolizorami dozuj cymi. Była to najcz ciej wykorzystywana metoda popełniania samobójstwa na Ziemi. Dlaczego nie mieliby skorzysta z niej na statku? Nastawiało si jedynie urz dzenie na odpowiedni dawk -powiedzmy na jeden dzie , jeden dzie normalnego, radosnego ycia (je li ostatni dzie ycia mo e by normalny i radosny). Gdy ów dzie dobiegał ko ca, odczuwało si senno . Kilka ziewni i człowiek zapadał w sen, spokojny sen pełen marze . Sen pogł biał si , marzenia znikały i człowiek nie budził si . Nie wymy lono mniej bezbolesnego rodzaju mierci. Tu przed siedemnast czasu pokładowego, drugiego dnia po przej ciu, które, jak si okazało, biegło po krzywej zamiast po prostej, Tessa Wendel wpadła do kabiny Fishera. Oddychała ci ko i spogl dała dziko wokoło. Jej ciemne włosy które przez kilka ostatnich dni przyprószył siwy osad - były w nieładzie. Fisher wstał skonsternowany. - le? - Nie, dobrze! - powiedziała rzucaj c si na krzesło. Nie był pewny, czy dobrze j zrozumiał, by mo e mówiła ironicznie? Przygl dał si jej z niemym pytaniem w oczach, podczas gdy ona dochodziła do siebie. - Dobrze! - powtórzyła. - Bardzo dobrze! Wspaniale! Krile, patrzysz na idiotk . Chyba ju nigdy nie wylecz si z tego! - Co si stało?
223
- Chao-Li Wu znał odpowied . Znał j przez cały czas. Mówił mi o niej. Pami tam, e mówił mi o niej. Kilka miesi cy temu. Mo e rok temu. Zbyłam go wtedy. Nawet nie wysłuchałam go do ko ca. Naprawd ! - przerwała, by zaczerpn oddechu. Podniecenie nadawało rytm jej słowom. - Problem polegał na tym, e uwa ałam si za wiatowy autorytet w sprawach lotów superluminalnych. Byłam przekonana, e nikt, absolutnie nikt nie mo e powiedzie mi czego , o czym wcze niej nie my lałam i czego wcze niej nie wiedziałam. Je li kto proponował mi jakie dziwne według mnie rozwi zanie, twierdziłam, e pomysł jest zły, zgoła idiotyczny. Wiesz, o co mi chodzi? - Znałem takich ludzi - powiedział ponuro Fisher. - Ka demu to si zdarza od czasu do czasu - powiedziała Tessa. - W pewnych warunkach. My l , e szczególnie dotyczy to starzej cych si naukowców. Młodzi, odwa ni rewolucjoni ci po dwóch dekadach zamieniaj si w skamienieliny. Ich wyobra nia pokrywa si grub warstw miło ci własnej i to ju jest koniec. Mój koniec... Ale dosy . Opracowanie wszystkiego zaj ło nam cały dzie , poprawianie równa , programowanie komputera, badanie koniecznych symulacji, lepe zaułki, odnajdywanie nowych dróg i tak dalej. Normalnie zaj łoby nam to tydzie , ale pop dzamy si jak nawiedzeni. I znów zrobiła przerw na oddech. Fisher czekał, a zacznie mówi dalej. Kiwn ł zach caj co głow i wzi ł jej r k w swoje dłonie. - To wszystko jest bardzo skomplikowane - powiedziała w ko cu. - Poczekaj, spróbuj ci to wyja ni . Spójrz: przemieszczamy si z jednego punktu w przestrzeni do drugiego poprzez hiperprzestrze w czasie zero. Poruszamy si po nowej drodze, za ka dym razem jest to inna droga w zale no ci od punktu rozpocz cia i zako czenia. Nie znamy tej drogi, nie do wiadczamy jej, w rzeczy samej nie poruszamy si ni tak, jak robi si to w zwykłej czasoprzestrzeni. Droga ta istnieje poza naszymi zdolno ciami pojmowania. Nazywamy j „drog pozorn ” - sama wymy liłam t nazw . - Je li nie znamy tej drogi i nie do wiadczamy jej, to sk d wiemy, e ona w ogóle istnieje? - Poniewa mo na j obliczy za pomoc równa , których u ywamy do opisu ruchu w hiperprzestrzeni. Równania daj nam drog , - Ale sk d wiesz, e równania te odnosz si do rzeczywisto ci? Mo e to by przecie czysta matematyka... - Mo e. Tak my lałam. Ignorowałam je. Wu sugerował, e równania te maj swoje znaczenie - rok temu - a ja, jak najprawdziwsza idiotka, zbyłam go. „Droga pozorna” - mówiłam - „istnieje tylko pozornie”. Je li nie mo na jej zmierzy , to nie znajduje si ona w zakresie poznania naukowego. Byłam tak krótkowzroczna. Nie mog o tym mówi spokojnie. - W porz dku. Przypu my, e droga pozorna istnieje. Co wtedy? - No, wła nie. Je li drog pozorn wytycza ciało o znacznych rozmiarach, to ciało to do wiadcza efektów grawitacyjnych. Był to pierwszy absolutnie fenomenalny i po yteczny pomysł... e przyci ganie oddziałuje wzdłu „drogi pozornej” - Tessa potrz sn ła gniewnie pi ci . - Ja równie dostrzegłam to w pewien sposób, ale doszłam do wniosku, e je li statek b dzie poruszał si z szybko ci wielokrotnie przekraczaj c pr dko wiatła, to przyci ganie b dzie
224
miało zbyt mało czasu na oddziaływanie w jakim istotnym stopniu. Podró według mnie - miała odbywa si po euklidesowej linii prostej. - Ale tak si nie stało. - Oczywi cie, e nie. Wu wyja nił mi, dlaczego. Wyobra sobie, e pr dko wiatła jest punktem zero. Wszystkie szybko ci mniejsze od pr dko ci wiatła b d wtedy miały wielko ujemn , a wi ksze wielko dodatni . W normalnym Wszech wiecie, w którym yjemy, wszystkie szybko ci b d ujemne w tej matematycznej konwencji i, w rzeczy samej, musz by ujemne. Wszech wiat opiera si na zasadzie symetrii. Je li co tak fundamentalnego jak szybko ruchu jest zawsze ujemna, to co innego - równie fundamentalnego musi by zawsze dodatnie i Wu wskazał mi, e tym czym mo e by grawitacja. W zwykłym Wszech wiecie grawitacja jest przyci ganiem: ka dy obiekt obdarzony mas przyci ga inny obiekt, równie obdarzony mas . Je li jednak co porusza si z szybko ci superluminaln -to znaczy szybciej od wiatła - to jego szybko jest dodatnia i to co innego, co do tej pory było dodatnie, musi obecnie by ujemne. Innymi słowy, przy szybko ciach superluminalnych grawitacja jest sił odpychaj c . Ka dy obiekt obdarzony mas odpycha inny obiekt, równie obdarzony mas . Wu mówił mi o tym dawno temu, a ja nie słuchałam. Jego słowa spłyn ły po mnie jak woda po g si. - Ale co z tego wynika, Tesso? - zapytał Fisher. - Je li poruszamy si z olbrzymimi szybko ciami superluminalnymi, to zarówno przyci ganie, jak i odpychanie grawitacyjne ma za mało czasu, by na nas oddziaływa . - Niezupełnie tak, Krile. Na tym polega pi kno całej sprawy. Wszystko jest odwrotnie. W normalnym Wszech wiecie ujemnych szybko ci, im wi ksza szybko w stosunku do przyci gaj cego ciała, tym mniejsze przyci ganie i jego wpływ na kierunek ruchu. We Wszech wiecie dodatnich szybko ci, w hiperprzestrzeni, im szybciej lecimy w stosunku do odpychaj cego nas ciała, tym bardziej ono odpycha i zmienia kierunek lotu. Dla nas to nie ma sensu, poniewa przyzwyczajeni jeste my do funkcjonowania w normalnym Wszech wiecie, ale je li zmienimy tylko znaki z minusa na plus, to wszystko zaczyna pasowa do siebie. - Matematycznie. Ale czy mo na zaufa tym równaniom? - Obliczenia dopasowuje si do rzeczywisto ci, a nie odwrotnie. Przyci ganie grawitacyjne jest najsłabsz z istniej cych sił, podobnie rzecz si ma z odpychaniem grawitacyjnym wzdłu drogi pozornej. Wewn trz statku, a nawet w nas samych, ka da cz steczka odpycha inne cz steczki podczas lotu w hiperprzestrzeni, ale odpychanie to jest niczym w porównaniu z innymi siłami, które trzymaj wszystko razem i, co najwa niejsze, nie zmieniaj znaku. Nasza droga pozorna od Stacji Czwartej do tego miejsca przebiegała jednak w pobli u Jowisza. Jego odpychanie wzdłu pozornej drogi hiperprzestrzennej było tak intensywne, jak przyci ganie podczas zwykłej drogi w normalnej przestrzeni. Obliczyli my, w jaki sposób odpychanie grawitacyjne Jowisza mo e wpłyn na nasz drog w hiperprzestrzeni i okazało si , e droga ta zakrzywiała si dokładnie w taki sposób, jak miało to miejsce. Innymi słowy, modyfikacje Wu nie tylko upraszczaj moje równania, ale i potwierdzaj je w działaniu. - Skr ciła mu kark, tak jak obiecywała ?
225
Tessa u miechn ła si , przypominaj c sobie swoj gro b . - Nie, nie zrobiłam tego. Pocałowałam go. - Wybaczam ci. - Obecnie, Krile, najwa niejsz rzecz na wiecie jest to, aby udało nam si bezpiecznie powróci . Musimy zameldowa o naszym odkryciu. Wu musi zosta odpowiednio uhonorowany. Oparł si na mojej pracy, przyznaje, ale zrobił co , czego ja nigdy nie przewidziałam i mogłam nie przewidzie . Bior c pod uwag konsekwencje takiego przeoczenia... - Zdaj sobie z nich spraw . - Nie, nie zdajesz - powiedziała ostro Tessa. - Posłuchaj mnie uwa nie: Rotor nie miał problemów z grawitacj , poniewa lizgał si jedynie w okolicach szybko ci pod wietlnych. Czasami przekraczał je, czasami nie. Oddziaływanie grawitacyjne bez wzgl du na znak, bez wzgl du na to, czy przyci gało czy te odpychało Rotora, miało niesłychanie mały wpływ. Dopiero w naszym przypadku konieczne jest branie pod uwag odpychania grawitacyjnego. Moje równania s do niczego. Co prawda wprowadz statek w hiperprzestrze , ale nadadz mu zły kierunek. A to nie wszystko. Zawsze obawiałam si pewnego nieuniknionego niebezpiecze stwa, zwi zanego z wychodzeniem z hiperprzestrzeni: co stanie si , je li po wyj ciu trafi si w jaki istniej cy ju obiekt? Oczywi cie nast pi wybuch, który zniszczy statek i wszystko, co si na nim znajduje w trylionowej cz ci sekundy. Naturalnie nam nie grozi zderzenie z gwiazd , poniewa wiemy, gdzie s gwiazdy i wiemy, jak ich unikn . Z czasem dowiemy si , gdzie s planety i ich tak e b dziemy unika . Ale pozostaj jeszcze dziesi tki tysi cy asteroidów, dziesi tki miliardów komet znajduj cych si w pobli u ka dej gwiazdy. Je li wpadniemy w co takiego, efekt mo e okaza si równie niebezpieczny. Do dzisiaj wydawało mi si , e jedyn rzecz , jaka jest nas w stanie uchroni przed przypadkowymi zderzeniami, jest wła nie przypadek. Kosmos jest tak olbrzymi, e prawdopodobie stwo zderzenia si z obiektem wi kszym od atomu jest minimalne. Zakładaj c jednak wystarczaj co du ilo lotów kosmicznych, lotów w hiperprzestrzeni, prawdopodobie stwo to znacznie wzrasta. Nasze dzisiejsze odkrycie całkowicie zmienia posta rzeczy. Prawdopodobie stwo zderzenia si z innym ciałem jest równe zeru. Ka dy statek i ka de dowolne ciało b d odpychały si , poruszały w ró nych kierunkach. Nic nam nie grozi, nikomu nic nie grozi. Wszystko usuwa si z drogi. Fisher podrapał si w czoło. - A czy my nie zmienimy swojego kursu? Tylko ciała? - Małe ciała b d zmieniały nasz kurs w sposób bardzo ograniczony. Z łatwo ci to nadrobimy. To niewielka cena za absolutne bezpiecze stwo. Tessa wzi ła gł boki oddech i przeci gn ła si na krze le. - Czuj si wspaniale. Pomy l, jak sensacj wywołamy na Ziemi. Fisher chrz kn ł. - Wiesz, zanim przyszła tutaj, prze ladował mnie potworny obraz wiecznego zagubienia w kosmosie: nasz statek w druj c bez celu z pi cioma martwymi lud mi na pokładzie. Widziałen ju , jak znajduj nas po wielu latach jakie inteligentne istot i opłakuj t niew tpliwie kosmiczn tragedi ...
226
- Zapomnij o tym. Nic nam nie grozi, mój drogi, mo esz by pewny... powiedziała Tessa i obj ła go.
227
Rozdział 33 UMYSŁ Eugenia Insygna wygl dała bardzo nieszcz liwie. - Czy naprawd chcesz wyj jeszcze raz, Marleno? - Mamo - odpowiedziała Marlena znu onym, lecz cierpliwym głosem - mówisz tak, jak gdybym przed pi cioma minutami wpadła na ten pomysł po długim okresie niepewno ci. Wiesz od bardzo dawna, e pragn wyj - nie zmieniłam zdania i nie zmieni go. - Wiem, e jeste przekonana, e nic ci nie grozi i przyznaj , e do tej pory nic ci si nie stało, ale... - Czuj si bezpieczna na Erytro - powiedziała Marlena. - Co ci gnie mnie na powierzchni . Wujek Siever rozumie to. Eugenia spojrzała na córk tak, jak gdyby jeszcze raz chciała si jej przeciwstawi , lecz zamiast tego potrz sn ła głow . Marlena podj ła decyzj i nikt nie mógł jej zatrzyma . Tym razem jest cieplej - pomy lała Marlena - przydałoby si troch wiatru. Szare chmury przesuwały si po niebie nieco szybciej ni ostatnio, były te troch wi ksze. Zapowiadano deszcz na dzie nast pny. Martenie przyszło do głowy, e chciałaby zobaczy deszcz, deszcz kapi cy do strumienia, rosz cy si na skałach, zamieniaj cy ziemi w błoto. Doszła do płaskiej skały w pobli u strumienia. Oczy ciła j r k l usiadła na niej ostro nie, przygl daj c si wodzie opływaj cej kamienie i my l c o deszczu, który przypomina prysznic. Prysznic padaj cy z całego nieba, prysznic, przed którym nie mo na uciec. Ciekawe, jak si wtedy oddycha? Nie, nie powinno by adnych problemów z oddychaniem. Na Ziemi padało przez cały czas - a przynajmniej cz sto - i nie słyszała, eby kto utopił si w deszczu. Deszcz naprawd przypominał prysznic, a pod prysznicem mo na oddycha . Jednak deszcz b dzie zimny, a Martena lubiła gor ce prysznice. Jej my li snuły si leniwie. Było cicho, dokoła panował spokój. Mogła odpoczywa - nikt jej nie widział, nikt nie przygl dał si , nie musiała odczytywa niczyich uczu . To najbardziej jej si podobało. Ciekawe, jak ma temperatur ? Deszcz. Powinien by tak ciepły jak Nemezis. Jasne, e j zmoczy, ale mogłoby jej by ciepło, a nie tak jak wtedy, gdy wychodzi si spod prysznica. Jej ubranie tak e b dzie mokre. To głupie, e chodzi si w ubraniu, gdy pada. Pod prysznic nie idzie si w ubraniu. Powinno si rozbiera , gdy pada. To byłoby jedyne rozs dne wyj cie. Ale gdzie poło y rzeczy? Wchodz c pod prysznic ubranie zostawiało si w automacie pralniczym. A tutaj? Mo e pod skał , a mo e w małym szałasie zbudowanym specjalnie po to, by zostawi w nim rzeczy podczas deszczu. Po co w ogóle nosi ubranie w deszczu? A gdy nie pada?
228
No có , ubranie przydaje si , gdy jest zimno. Ale gdy jest ciepło... W takim razie po co ludzie nosz ubrania na Rotorze, gdzie zawsze jest ciepło i czysto? No tak, rozbieraj si na basenach -Marlenie przypomniało si , e młodzi ludzie o wysmukłych sylwetkach byli pierwsi do rozbierania si i ostatni do ubierania. A tacy jak ona po prostu wstydzili si zdejmowa ubranie publicznie. Mo e ludzie wła nie dlatego nosz ubrania - aby ukry własne ciała. Szkoda, e nie mo na chwali si umysłem tak jak ciałem. A je li ju kto rzeczywi cie pokazał umysł, to ludziom nie podobało si to. Ludzie woleli przygl da si kształtnym ciałom, a nie niezwykłym umysłom. Dlaczego? Tutaj na Erytro nie było ludzi. Mo e zdejmowa ubranie, kiedy tylko jej si spodoba, i nikt nie b dzie wytykał jej palcem i wy miewał si . Mogła robi to, na co ma ochot , poniewa miała dla siebie cały, wspaniały wiat, pusty wiat, samotny wiat; wiat, który otaczał j , okrywał niczym mi kka kołdra i... cisza. Poddała si ciszy. Jej umy l wyszeptał to słowo, tak by nawet jej wewn trzny głos nie zakłócał spokoju. Cisza. Wyprostowała si nagle. Cisza? Wyszła po to, by jeszcze raz usłysze ten głos. Tym razem nie b dzie krzycze . Nie b dzie si bała. Gdzie podział si ten głos? I nagle, jak gdyby na jej wezwanie, na jej pro b ... „Marlena!” Serce zamarło w niej. Opanowała si . Nie wolno pokaza , e si boi, e jest zaniepokojona. Rozejrzała si , a potem powiedziała bardzo spokojnie: - Gdzie jeste ? Prosz ? „Nie musisz... nie musisz... wy... wywoływa drga ... powietrza... mówi .” Głos nale ał do Orinela, ale nie mówił jak Orinel. Brzmiał tak, jak gdyby mówienie sprawiało mu ogromn trudno , mimo to szybko wprawiał si . „B dzie lepiej” - powiedział głos. Marlena milczała. Nie musiała nic mówi . B d my lała. „Musisz tylko dostosowa swój sposób. Teraz jest lepiej.” - Ale ja słysz , jak mówisz. „Ja poprawiam twój sposób. To tak, jak gdyby mnie słyszała.” Marlena delikatnie oblizała wargi. Nie wolno si ba . Musi pozosta spokojna. „Nie ma niczego... nikogo... kogo musisz si ba ” - powiedział głos, który był prawie głosem Orinela. Wszystko słyszysz? - pomy lała. „Czy to ci niepokoi?” -Tak. „Dlaczego?” - Nie chc , eby wiedział wszystko. Chc mie niektóre my li dla siebie. (Próbowała zapomnie , e inni ludzie reagowali na ni w ten sposób, e chcieli zachowa dla siebie swoje uczucia. Wszystko na nic: chciała zapomnie i pomy lała, a my l ju wydostała si na zewn trz, ju nie była jej.) „Twój sposób jest niepodobny do innych.”
229
- Mój sposób? „Twój sposób my lenia. Twój umysł. Inne s ... pokr cone... pogmatwane. Twój jest... wspaniały.” Marlena ponownie oblizała wargi i u miechn ła si . Nareszcie kto dostrzegł jej umysł, zauwa ył, e jest wspaniały. Odczuła triumf i pomy lała z pogard o innych dziewcz tach, które miały tylko... ciała. Głos w jej umy le zapytał: „Czy ta my l jest... osobista?” - Owszem - Martena niemal krzykn ła. „Potrafi je rozró nia . Nie b d odpowiadał na twoje osobiste my li.” Martena ci gle pragn ła pochwał: - Widziałe wiele... sposobów? „Czułem wiele, odk d wy lu-dzkie istoty tu przybyły cie.” Nie był pewny, jak wymawia to słowo - pomy lała Martena. Głos nie odpowiadał, co odrobin j zaskoczyło. Zaskoczenie to te wra enie osobiste, ale nie zastrzegła go w ten sposób we własnych my lach. Jednak osobiste to osobiste, bez wzgl du, czy si zastrzega czy nie. Ten... umysł powiedział, e czuje ró nic i chyba rzeczywi cie tak jest. Wida to było w jego sposobie. Na to równie nie odpowiedział. Musi zapyta , musi pokaza mu, e ta my l nie była osobista. - Czy to wida w sposobie? - nie musiała mówi co, głos wiedział, o co jej chodziło. „Tak, wida to w sposobie my lenia. Wszystko wida w twoim sposobie my lenia, poniewa jest tak doskonale zorganizowany.” Martena dosłownie rosła w oczach. Doczekała si pochwały. Powinna teraz zwróci komplement. - Twój te jest z pewno ci doskonale zorganizowany. „Jest odmienny. Mój sposób daje si rozszerza . Jest prosty w ka dym miejscu i skomplikowany, gdy zbierze si go razem. Twój jest od razu skomplikowany. Nie ma w nim adnych uproszcze . Twój jest odmienny od reszty twojego rodzaju. Reszta jest... pogmatwana. Nie mo na z nimi wymienia na przemian... komunikowa si . Dostosowanie jest dla nich niebezpieczne, bo ich sposób jest kruchy. Nie wiedziałem. Mój sposób nie jest kruchy.” - Czy mój sposób jest kruchy? „Nie. Dostosowuje si .” - Próbowałe komunikowa si z innymi, prawda? „Tak.” Plaga Erytro. (Nie usłyszała odpowiedzi. My l była osobista.) Zamkn ła oczy, si gn ła umysłem najdalej, jak tylko mogła, chc c odnale ródło my li dochodz cych do niej z zewn trz. Robiła to nie całkiem wiedz c i rozumiej c jak. By mo e le. A mo e nic nie robiła. Umysł pewnie miał si z jej nieporadno ci, je li w ogóle wiedział, co to jest miech. Nie było odpowiedzi. Pomy l co - pomy lała Marlena. Oczywi cie usłyszała jego my l. „Co mam pomy le ?”
230
My l pochodziła znik d. Nie pochodziła st d, ani stamt d, ani znik d. Pochodziła z jej własnego umysłu. Zdenerwowała j własna nieporadno . - Kiedy poczułe mój sposób my lenia? „Gdy przybył nowy pojemnik z lud mi.” - Rotor? „Rotor.” Doznała ol nienia. - Chciałe , ebym tu była. Wzywałe mnie. „Tak.” Oczywi cie. Dlatego wła nie tak bardzo chciała przylecie na Erytro. Dlatego wpatrywała si całymi godzinami w planet z pokładu Rotora. Zacisn ła z by. Musi pyta dalej: - Gdzie jeste ? „Wsz dzie.” - Jeste planet . „Nie.” - Poka si . „Prosz .” I nagle głos ukierunkował si . Spogl dała na strumie . Wreszcie dotarło do niej, e przez cały czas, gdy komunikowała si z głosem, strumie był jedyn rzecz , jak naprawd czuła. Zapomniała o całej reszcie planety. jej umysł zamkn ł si w sobie i skoncentrował na jednej rzeczy, któr był pochłoni ty. Zasłona uniosła si . Zobaczyła wod opływaj c kamienie, pieni c si wokół nich, tworz c mały wir tam, gdzie było najwi cej piany. Na wodzie pojawiły si i p kały ba ki. Przybywało ich z ka d chwil , na wodzie powstał wzór, który nie ulegał zmianie, ale tak e nie powtarzał si w szczegółach. A potem, jedna po drugiej, ba ki zacz ły p ka . Pozostała bezkształtna, lekko pomarszczona woda. Wszystko płyn ło. W wodzie odbijała si ró owa tarcza Nemezis. I woda znowu zacz ła si obraca . Marlena widziała odbicie Nemezis tworz ce łuki, zamieniaj ce si w spirale i nakładaj ce si na siebie. Jej oczy pod ały wraz z orbitami wody i wreszcie Marlena dostrzegła co , co mogło by karykatur twarzy z dwoma ciemnymi dziurami zamiast oczu i poziom kresk zamiast ust. Rysy twarzy wyostrzały si , podczas gdy Marlena wpatrywała si zafascynowana. Twarz była coraz wyra niejsza, nabierała kształtów, spogl dała na ni pustymi oczodołami... Tak, nie mogła jej nie pozna ! Była to twarz Orinela Pampas. Siever Genarr odezwał si bardzo ostro nie i powoli, staraj c si wysiłkiem woli zachowa maksymalny spokój: - I wtedy odeszła . Marlena kiwn ła głow . - Poprzednio odeszłam, gdy usłyszałam głos Orinela. Teraz odeszłam, gdy zobaczyłam jego twarz. - Nie winie ci ... - Roz mieszasz mnie, wujku Sieverze.
231
- A co mam zrobi ? Kopn ci ? Mog ci roz miesza , je li sprawia mi to przyjemno . A wracaj c do rzeczy... Umysł, jak go nazywasz, posłu ył si głosem Orinela i twarz Orinela, które przej ł z twoich my li. Te dwie rzeczy musiały by bardzo wyra ne w twojej głowie. Jak blisko była z Orinelem? Spojrzała na niego podejrzliwie. - Co to znaczy „jak blisko”? - Nic strasznego. Przyja nili cie si ? - Tak, oczywi cie. - Była w nim zakochana? Marlena nie odpowiedziała od razu. Zacisn ła usta. - Chyba tak. - A teraz? Czy ci gle jeste w nim zakochana? - Po co? Traktuje mnie jak... mał dziewczynk . Siostrzyczk ... - To zrozumiałe, je li wzi pod uwag okoliczno ci. Ale ty ci gle o nim my lisz i dlatego... stworzyła sobie obraz jego twarzy i głos. - Co to znaczy „stworzyła sobie”? To był prawdziwy głos i prawdziwa twarz. - Jeste pewna? - Oczywi cie! - Mówiła o tym swojej matce? - Nie. Ani słowa. - Dlaczego? - Wujku, znasz j przecie . Nie znosz tej jej... nerwowo ci. Wiem, chcesz mi powiedzie , e ona mnie kocha, ale to wcale nie ułatwia sprawy. - Powiedziała mi o wszystkim, a ja równie bardzo ci lubi . - Wiem, wujku Sieverze, ale ty nie podniecasz si tak łatwo. Patrzysz na wszystko logicznie. - Czy to komplement? - Owszem. - W takim razie przyjrzyjmy si temu, co odkryła , i zróbmy to w sposób logiczny. - W porz dku. - Dobrze. A wi c na planecie jest jaka istota ywa. - Tak. - I nie jest ni sama planeta. - Absolutnie nie. Kategorycznie temu zaprzeczyła. - Ale jest to jedna istota. - Tak, odniosłam wra enie, e jest to jedyna yj ca tutaj istota. Problem polega na tym, wujku Sieverze, e to, co si dzieje, nie jest telepati . To nie jest zwykłe odczytywanie my li i rozmowa. S jeszcze inne wra enia, które odbiera si w jednej chwili, to jest tak jak... ogl danie obrazu w cało ci, zamiast przygl danie si poszczególnym plamom wiatła i cienia, które ten obraz tworz . - I te wra enia mówi ci o istnieniu pojedynczej istoty. -Tak. - Inteligentnej. - Bardzo inteligentnej.
232
- Lecz nie zorganizowanej technologicznie. Na planecie nie znale li my najmniejszych ladów cywilizacji technicznej. Ta niewidzialna istota, niedostrzegalna istota, unosi si nad Erytro... my li... wyci ga wnioski i nic nie robi. Czy tak? Marlena zawahała si . - Nie wiem. Mo e masz racj . - Tak... I oto pojawili si ludzie... Jak my lisz, kiedy ona zdała sobie spraw z naszego przybycia? - Marlena potrz sn ła głow . - Nie umiem odpowiedzie na to pytanie. - No có , moja droga, ona wiedziała o twojej obecno ci, gdy była jeszcze na Rotorze. Musiała zda sobie spraw z najazdu obcej inteligencji, gdy my byli my daleko od Systemu Nemezis. Nie odniosła takiego wra enia? - Nie s dz , wujku Sieverze. My l , e ona dowiedziała si o nas dopiero wtedy, gdy wyl dowali my na Erytro. Zwrócili my na siebie jej uwag i pó niej rozejrzała si dokoła i znalazła Rotora. - By mo e. I postanowiła w takim razie przeprowadzi eksperymenty z tymi nowymi umysłami, które wyczuła na Erytro. Były to prawdopodobnie pierwsze umysły oprócz jej własnego, z jakimi si zetkn ła. Od jak dawna ona istnieje, Marleno? Wiesz co na ten temat? - Nie mam poj cia, wujku, ale odniosłam wra enie, e jest bardzo stara, mo e tak stara jak sama planeta. - Niewykluczone. Wydaje mi si jednak, e bez wzgl du na wiek było to jej pierwsze spotkanie, pierwsze zanurzenie si w obcych umysłach, całkowicie ró nych od jej własnego. Czy mam racj , Marleno? - Tak. - Tak wi c eksperymentowała z nowymi umysłami i poniewa wiedziała o nich bardzo niewiele, zniszczyła je. My nazywali my to Plag Erytro. - Tak - odpowiedziała poruszona nagle Marlena. - Ona nie mówiła bezpo rednio o Pladze, ale moje wra enie było wtedy bardzo silne. Przyczyn Plagi były pocz tkowe eksperymenty. - I gdy zdała sobie spraw , e wyrz dza nam krzywd , przestała. - Tak, dlatego teraz nie mamy Plagi Erytro. - Wynika z tego, e umysł, o którym mówimy, jest przyjacielski. Posiada pewn etyk , któr mo emy zaaprobowa , etyk , która zakazuje mu niszczenia innych umysłów. - Tak! - potwierdziła zafascynowana Martena. - Jestem tego pewna. - Lecz czym jest ta istota? Duchem? Czym niematerialnym? Czym poza naszymi zdolno ciami pojmowania? - Nie umiem ci powiedzie , wujku Sieverze - westchn ła Marlena. - Dobrze - powiedział Genarr - spróbujmy zreasumowa wszystko, co wiemy. Przerwij mi, je li powiem co nie tak. Istota powiedziała, e jej „sposób daje si rozszerza ”; e „jest prosty w ka dym miejscu i skomplikowany, gdy zbierze si go razem”; e „nie jest kruchy”. Czy tak? - Tak, oczywi cie. - Jedyn form ycia, jak znale li my na Erytro. s prokarioty, male kie komórki bakteryjne. Je li pominiemy wersj zakładaj c , e istota jest
233
niematerialnym duchem, to zostaj nam tylko one. Czy mo liwe jest, e te komórki - istniej ce oddzielnie - s w rzeczywisto ci cz ci jednego, wszechogarniaj cego organizmu? Gdyby tak było, sposób my lenia niew tpliwie rozszerzałby si i byłby prosty w ka dym miejscu, a skomplikowany, gdy zbierze si go razem. Nie byłby tak e kruchy, poniewa nawet gdyby zniszczy znaczn ilo komórek, organizm jako jednostka planetarna pozostałby nienaruszony. Martena popatrzyła na Genarra. - Chcesz powiedzie , e rozmawiałam z zarazkami? - Nie wiem, Marleno. To tylko hipoteza, chocia bardzo prawdopodobna - w tej chwili nie przychodzi mi do głowy nic innego nic, co odpowiadałoby faktom. Poza tym, Marleno, je li spojrzymy na nasz mózg, na setki miliardów tworz cych go komórek, to dojdziemy do wniosku, e ka da komórka - rozpatrywana oddzielnie - nie jest niczym niezwykłym. Jeste my organizmami, których komórki mózgowe s zgromadzone razem. Czy mo na wykluczy istnienie organizmu, którego komórki mózgowe istniej oddzielnie, lecz mog si ł czy - powiedzmy za pomoc ... fal radiowych? Ró nica nie jest a tak wielka. - Nie wiem... - odpowiedziała Martena gł boko poruszona tak ewentualno ci . - Postawmy jeszcze jedno pytanie, bardzo istotne pytanie: czego chce od ciebie ta istota - czymkolwiek jest? Marlena wygl dała na zaskoczon . - Mo e ze mn rozmawia . Mo e przekazywa mi my li. - Sugerujesz, e ona chce tylko porozmawia sobie z kim ? Przypuszczasz, e po przybyciu ludzi zdała sobie spraw , e jest samotna? - Nie wiem. - I nie odniosła takiego wra enia? - Nie. - Mo e nas zniszczy - powiedział do siebie Genarr. - Mo e nas zniszczy bez najmniejszego kłopotu, je li znudzi si tob albo zm czy. - Nie, wujku Sieverze. - Ale skrzywdziła mnie, gdy chciałem przeszkodzi wam w nawi zywaniu ł czno ci - powiedział Genarr. - Skrzywdziła tak e doktor D’Aubisson, twoj matk i stra nika. - Tak, ale zrobiła to bardzo delikatnie. Skrzywdziła was tylko w takim stopniu, aby uniemo liwi wam przeszkadzanie mi. A potem przestała. - I podejmuje wszystkie te rodki tylko po to, aby wywabi ci na zewn trz w celu odbycia pogaw dki i wspólnego sp dzenia czasu. Jako nie mog w to uwierzy . - Powód mo e by inny, ale my go nie potrafimy zrozumie . Umysł tej istoty jest tak odmienny od naszego, e nie potrafi wyja ni nam dokładnie, o co jej chodzi, a gdy próbuje, my jej nie rozumiemy. - Lecz jej umysł nie jest na tyle odmienny, by uniemo liwi porozumiewanie z tob . Odbiera twoje my li i przekazuje ci swoje, czy nie tak? Komunikujecie si przecie . - Tak.
234
- Poza tym, rozumie ci na tyle dobrze, aby sprawia ci przyjemno mówi c do ciebie głosem Orinela i pokazuj c jego twarz. Marlena pochyliła głow i zacz ła wpatrywa si w podłog . - My l , e nas rozumie - powiedział Genarr. - I w zwi zku z tym my powinni my zrozumie j . Musisz dowiedzie si , dlaczego tak bardzo zale y jej na tobie. To bardzo wa ne ze wzgl du na jej przyszłe plany. Jeste nasz jedyn nadziej , Marleno. Marlena dr ała. - Nie wiem, jak to zrobi , wujku Sieverze. - Rób to, co robiła do tej pory. Ta istota bardzo ci lubi i mo e wyja ni ci, o co jej chodzi. Marlena przyjrzała si twarzy Genarra. - Boisz si , wujku. - Oczywi cie. Mamy do czynienia z czym znacznie pot niejszym od nas. Je li owa istota dojdzie do wniosku, e nie chce nas tutaj, z łatwo ci ... pozb dzie si nas. - Nie chodzi mi o to. wujku Sieverze. Boisz si o mnie. Genarr zawahał si . - Czy ci gle jeste przekonana, e nic ci nie grozi na Erytro? Czy czujesz si bezpieczna rozmawiaj c z tym umysłem? Marlena wstała i powiedziała z przekonaniem: - Oczywi cie. Nie ma adnego ryzyka. Nie zrobi mi krzywdy. Jej pewny siebie głos nie przekonał Genarra. To, co my lała Marlena, nie miało adnego znaczenia, jej umysł został dostosowany do potrzeb istoty z Erytro. Czy mo na jej wierzy ? Czy mo na wykluczy , e umysł zbudowany z trylionów trylionów prokariotów nie ma własnych planów? Taki Pitt, na przykład, miał własne plany. Dlaczego umysł, przerastaj cy wielokrotnie Pitta w rozwoju, nie mógłby dorówna mu sprytem i nikczemno ci ? Mówi c krótko, co stanie si , je li umysł okłamuje Marlen dla jakich własnych powodów? Czy miał prawo wysyła dziewczyn na zewn trz? Czy miał prawo... -jakie to mogło mie znaczenie... nie miał wyboru.
235
Rozdział 34 BLISKO - Wspaniale - powiedziała Tessa Wendel. - Wspaniale, wspaniale, wspaniale. R k wykonała gest jakby przybijała co do ciany. - Wspaniale. Krile Fisher wiedział, o czym mówiła. Dwukrotnie - za ka dym razem w odwrotnych kierunkach - przeszli przez hiperprzestrze . Dwukrotnie widzieli, jak zmienia si poło enie gwiazd. Dwukrotnie odszukiwali Sło ce - nieco bledsze za pierwszym razem i ja niejsze za drugim. Krile czuł si teraz jak wilk morski pływaj cy po wszystkich oceanach hiperprzestrzeni. - Mam nadziej , e Sło ce nam nie przeszkadza - powiedział. - Przeszkadza, ale dokładnie tak, jak powinno, dokładnie tak, jak obliczyli my. Fizyczna obecno Sło ca jest tak e psychologicznie uzasadniona wiesz, o co mi chodzi? Fisher postanowił odegra rol adwokata diabła. - Sło ce jest daleko, prawda? Efekt grawitacyjny musi by bliski zeru. - Owszem - odpowiedziała Tessa. - Ale „bliski zeru” to nie to samo co zero. Efekt jest w dalszym ci gu wielko ci mierzaln . Dwukrotnie przeszli my przez hiperprzestrze : za pierwszym razem nasza droga pozorna przebiegała uko nie do Sło ca, za drugim razem wyszli my pod innym k tem. Wu obliczył wszystko bardzo dokładnie. Nasza droga odpowiadała jego obliczeniom do ostatniego miejsca po przecinku. Ten człowiek jest geniuszem! Robi takie skróty w programach komputerowych, o jakich ci si nie niło. - Na pewno - zamruczał Fisher. - Wszystko jest teraz jasne, Krile. Dolecimy do S siedniej Gwiazdy ju jutro. A nawet dzisiaj, gdyby naprawd zale ało nam na czasie. Oczywi cie nie wyl dujemy zbyt blisko. Podpłyniemy sobie do Gwiazdy spokojnie - tak na wszelki wypadek. Poza tym nie znamy masy S siedniej Gwiazdy na tyle, by ryzykowa zbyt bliskie podej cie. Nie chcemy zosta odepchni ci i wraca tam jeszcze raz - potrz sn ła głow z aprobat . - Ten Wu! Bardzo jestem z niego zadowolona. Nawet nie umiem powiedzie jak bardzo. - Jeste pewna, e to ci nie denerwuje? - zapytał ostro nie Fisher. - Denerwuje? Dlaczego? - spojrzała na niego zaskoczona. -S dzisz, e powinnam by zazdrosna? - No, nie wiem. Ale je li Chao-Li Wu zostanie okrzykni ty prawdziwym odkrywc lotów superluminalnych. a tobie przypisz tylko pewne podwaliny i w ko cu zapomn ci ... - Och, Krile, to ładnie z twojej strony, e martwisz si o moj sław , ale zapewniam ci . e nic jej nie grozi. Moja praca jest udokumentowana w najdrobniejszym szczególe. Podstawowe zało enia matematyczne lotów superluminalnych s moje. Przyczyniłam si tak e do opracowania szczegółów technicznych, chocia to inni zaprojektowali statek i im nale y si chwała. Wu wprowadził poprawk do podstawowych równa . Bardzo istotn poprawk , bez
236
której loty superluminalne byłyby praktycznie niemo liwe, ale jest to jedynie ostatni szlif na brylancie - a brylant jest mój. - W porz dku. Je li jeste o tym przekonana, to nic mi wi cej nie trzeba. - Mówi c szczerze, Krile, mam nadziej , e Wu obejmie teraz kierownictwo nad całym projektem. Ja... mam ju swoje najlepsze lata - w pracy naukowej, oczywi cie - za sob . Podkre lam, e dotyczy to wył cznie pracy naukowej, Krile. - Wiem - u miechn ł si . - Tak, w pracy naukowej jestem ju z górki. Moja praca opierała si na dr eniu pomysłów, które miałam na studiach podyplomowych. Przez dwadzie cia pi lat wyci gałam wnioski, i to ju chyba koniec. Teraz potrzeba nam nowych pomysłów, całkowicie nowych my li, zdobywania nowych terytoriów. A ja ju si do tego nie nadaj . - Nie doceniasz si , Tesso. - To akurat nie było nigdy moim grzechem, Krile. Młodzi maj nowe pomysły, po to zreszt s na wiecie. Cała rzecz nie polega wył cznie na tym, e młodzi maj młode mózgi, ich mózgi s nowe. Wu posiada genom, który nigdy dot d nie pojawił si w rasie ludzkiej. Posiada absolutnie nowe do wiadczenia, które nale wył cznie do niego. Mo e mie nowe pomysły. Oczywi cie opiera si na tym, co ja zrobiłam ju wcze niej, i wiele zawdzi cza moim naukom. Jest moim uczniem, Krile, dzieckiem mojego intelektu. Wszystko, co zrobi, b dzie dobrze wiadczyło o mnie. Mam by zazdrosna? Jego zasługi s moimi zasługami... O co chodzi, Krile, nie wygl dasz na uszcz liwionego? - Ciesz si , gdy ty si cieszysz, Tesso, a mój wygl d nie ma tutaj nic do rzeczy. Problem polega na tym. e wydaje mi si , i przedstawiasz mi teori post pu naukowego, a przecie w historii nauki - i w ogóle w historii - zdarzały si przypadki zazdro ci, nienawi ci nauczycieli do uczniów za to, e byli od nich lepsi. - Owszem. Mogłabym ci zacytowa dziesi tki takich przykładów na dobry pocz tek, ale s to wyj tki, a ja nie s dz , by mo na było mnie do nich zaliczy . Co nie znaczy, e kiedy w przyszło ci nie mog zmieni zdania co do Wu i Wszech wiata, ale na razie jest tak jak mówi i ciesz si z tego... Co to znowu? Nacisn ła przeł cznik odbioru na konsolecie. Natychmiast pojawiła si przed nimi trójwymiarowa, młoda twarz Merry Blankowitz. - Kapitanie - powiedziała z wahaniem w głosie - prowadzimy tutaj pewn dyskusj , chcieliby my co skonsultowa . - Co nie w porz dku ze statkiem? - Nie. Dyskutujemy o strategii. - Rozumiem. Nie musicie si tutaj meldowa . Przejd do sterowni. Tessa wył czyła odbiór. - Blankowitz zazwyczaj nie mówi tak ponurym głosem - szepn ł Fisher. - O co im chodzi? - Nie ma zamiaru rozwa a tego tutaj. Chod my, przekonamy si - gestem wskazała mu wyj cie. Cała trójka znajdowała si w sterowni. Siedzieli na fotelach, pomimo braku ci enia. Zazwyczaj w takiej sytuacji zajmowali wygodne pozycje na cianach,
237
teraz widocznie chcieli nada powag własnym słowom. Nie chcieli równie obra a kapitana. Dobre obyczaje obowi zuj tak e w stanie niewa ko ci. Tessa nie lubiła braku ci enia. Gdyby rzeczywi cie chciała wymusza swoj kapita sk wol , rozkazałaby wprowadzenie statku w obrót wywołuj cy sił od rodkow , która daje przynajmniej złudzenie ci enia. Wiedziała jednak, e obliczanie drogi statku było znacznie łatwiejsze, gdy nie brało si pod uwag obrotów w stosunku do reszty Wszech wiata, chocia stała zmiana poło enia obiektu wokół osi nie podnosiła poziomu trudno ci oblicze do niebotycznych rozmiarów. Mogła jednak obrazi w ten sposób osob zajmuj c si komputerem. Znów dobre obyczaje. Tessa zaj ła miejsce. Fisher zauwa ył (z wewn trznym u miechem), e siadaj c zakołysała si lekko. Pomimo swojej osiedlowej przeszło ci, Tessa nie czuła si najlepiej w kosmosie. On sam (i tutaj znów u miechn ł si wewn trznie - tym razem z zadowoleniem), pomimo ziemskiego pochodzenia, poruszał si w stanie niewa ko ci tak, jak gdyby urodził si w nim. Chao-Li Wu wzi ł gł boki oddech. Miał szerok twarz, która pasowałaby do osoby o niskim wzro cie, jednak Wu był wzrostu wi cej ni przeci tnego, gdy stał. Miał ciemne, proste włosy, a jego oczy były niezwykle w skie. - Kapitanie - powiedział mi kko. - O co chodzi, Chao-Li? - zapytała Wendel. - Je li chcesz mi powiedzie , e powstał jaki bł d w programie komputerowym, to chyba ci udusz . - Nie, nie mamy adnych problemów, kapitanie. Absolutnie adnych. W rzeczy samej wszystko przebiega tak bezproblemowo. e czasami wydaje mi si , i nasza misja dobiegła ko ca i powinni my wróci na Ziemi . Chciałbym to zaproponowa . - Na Ziemi ? - Tessa przerwała na chwil , chciała pokaza jak bardzo jest zaskoczona. - Dlaczego? Nie wykonali my jeszcze zadania. - Wykonali my, kapitanie - jego twarz pozbawiona była wyrazu. - Po pierwsze nie przedstawiono nam adnego zadania. Opracowali my praktycznie lot superluminalny a o to przecie chodziło, gdy opuszczali my Ziemi . - Wiem o tym. I co z tego? - Nie mamy adnych rodków ł czno ci z Ziemi . Je li polecimy teraz do S siedniej Gwiazdy i co nam si stanie, co stanie si statkowi. Ziemia zostanie pozbawiona lotów superluminalnych, kto wie na jak długo. Mo e to powa nie wpłyn na ewakuacj ludno ci Ziemi w zwi zku ze zbli aniem si S siedniej Gwiazdy. Wydaje mi si , e powinni my wróci i wyja ni to. czego dokonali my. Wendel słuchała z ponur min . - Rozumiem. A pan, Jarlow, jaki jest pa ski punkt widzenia? Henry Jarlow był wysokim blondynem o wiecznie skwaszonej twarzy. Widok jego melancholijnych oczu sprawiał, e wszyscy niewła ciwie oceniali jego charakter. Jarlow obdarzony był tak e długimi palcami (wcale nie delikatnymi), które potrafiły czyni cuda, pracuj c nad obwodami scalonymi komputerów i wszystkich innych urz dze na pokładzie. - Wydaje mi si , e Wu ma racj - powiedział Jarlow. - Gdyby my posiadali superluminalne rodki ł czno ci, przekazaliby my niezb dne informacje na Ziemi i polecieli dalej. To, co stałoby si z nami potem, nie miałoby ju adnego
238
znaczenia dla ludzi, oprócz nas samych. Lecz jest jak jest i nie wolno nam siedzie bezczynnie nad poprawk grawitacyjn . - A pani, Blankowitz? - powiedziała cicho Tessa. Merry Blankowitz poruszyła si niespokojnie. Była niewielk , młod kobiet o długich, ciemnych włosach, z grzywk obci t równo tu nad brwiami. Ze wzgl du na fryzur i delikatne kształty, a tak e szybko ruchów, przypominała miniaturow Kleopatr . - Prawd mówi c, nie wiem - odrzekła. - Nie mam jednoznacznego zdania na ten temat. M czy ni przekonali mnie swoimi argumentami i chyba te uwa am, e najbardziej istotn obecnie rzecz jest przekazanie naszych informacji na Ziemi . Odkryli my co naprawd wa nego podczas tej podró y, a na Ziemi potrzeba lepszych statków, których komputery wezm pod uwag poprawk grawitacyjn . Dzi ki temu b dziemy mogli wykonywa tylko jedno przej cie pomi dzy Sło cem a S siedni Gwiazd , i to w dodatku pod działaniem silniejszych pół grawitacyjnych, a to oznacza starty bli ej Sło ca i l dowanie bli ej S siedniej Gwiazdy - unikniemy całych tygodni dryfowania na pocz tku i ko cu drogi. Wydaje mi si , e Ziemia powinna o tym wiedzie . - Rozumiem - powiedziała Tessa. - Cały problem polega na tym, e m drze byłoby przekaza ju w tej chwili poprawk grawitacyjn na Ziemi . Wu, czy rzeczywi cie jest to a takie wa ne, jak usiłujesz nam pokaza ? Pomysł wprowadzenia poprawki nie przyszedł ci do głowy tutaj, na statku. Mówiłe mi o nim kilka miesi cy temu - zastanowiła si przez chwil - prawie rok temu. - Mówi c prawd , nie przedyskutowali my wtedy całej sprawy, kapitanie. Była pani zniecierpliwiona i je li dobrze sobie przypominam nie chciała mnie pani wysłucha . - Tak, przyznaj , e si pomyliłam. Ale ty spisałe swoje uwagi. Poleciłam ci sporz dzi formalny raport i obiecałam przeczyta go pó niej - wyci gn ła r k , jak gdyby pragn c powstrzyma dalsze pretensje. - Wiem, e nigdy go nie przeczytałam, a nawet zapomniałam, e w ogóle go dostałam. Ale znaj c ciebie, Wu, wyobra am sobie, e przygotowałe si do kolejnej rozmowy na interesuj cy ci temat, przygotowałe wszystkie mo liwe wnioski i dowody matematyczne, prawda? Twój raport musi gdzie by udokumentowany. Wu zacisn ł wargi, ale jego głos nie zmienił si ani na jot . - Tak, przygotowałem raport w formie lu nych rozwa a i nie s dz , aby ktokolwiek zwrócił na niego uwag - podobnie jak pani kapitanie. - Dlaczego nie? Nie ka dy jest tak głupi jak ja, Wu. - Nawet je li kto go przeczytał, to w dalszym ci gu nie wyszedł poza etap lu nych rozwa a . Gdy wrócimy, b dziemy mogli przedstawi dowód. - Czytaj c rozwa ania pr dzej czy pó niej szuka si dowodu. Zawsze tak było w nauce. - Szuka si - powiedział znacz co Wu. - Ach, rozumiemy teraz, o co ci chodzi, Wu. Wcale nie martwisz si tym, e Ziemia zostanie pozbawiona lotów superluminalnych. Martwisz si tym, e kto inny odkryje twoj poprawk grawitacyjn , czy nie tak? - Nie widz w tym nic złego, kapitanie. Naukowiec ma prawo do uznania jego pierwsze stwa. Wendel nie wytrzymała: - Zapomniałe , e to ja dowodz tym statkiem i podejmuj decyzje?
239
- Nie zapomniałem - odpowiedział Wu - ale nie znajdujemy si na osiemnastowiecznym galeonie. Jeste my przede wszystkim naukowcami i powinni my podejmowa decyzje kolegialnie. Je li wi kszo yczy sobie powrotu... - Chwileczk - przerwał mu ostrym tonem Fisher - zanim doko czysz to, co chciałe powiedzie , pozwolisz, e ja dodam kilka stów. Do tej pory milczałem, a je li mamy podejmowa kolegialne decyzje, to chciałbym wyrazi swoj opini . Czy mog , kapitanie? - Prosz - odpowiedziała Wendel prostuj c i zaciskaj c dło , tak jak gdyby miała zamiar kogo udusi . - Siedemset pi dziesi t lat temu - powiedział Fisher - Krzysztof Kolumb wypłyn ł z Hiszpanii na zachód. Dotarł do Ameryki, odkrył j , chocia sam nigdy si o tym nie dowiedział. Po drodze dokonał jeszcze jednego odkrycia, a mianowicie stwierdził, e odchylenie igły magnetycznej kompasu od północy, tak zwane „odchylenie magnetyczne”, zmienia si wraz z długo ci geograficzn . Było to bardzo wa ne odkrycie i, w dodatku, było to pierwsze czysto naukowe odkrycie dokonane podczas morskiej wyprawy. Ile ludzi - pytam - wie, e Kolumb odkrył odchylenie magnetyczne? Nikt, dokładnie nikt. Ile ludzi wie, e Kolumb odkrył Ameryk ? Wszyscy. Przypu my jednak, e Kolumb, odkrywszy odchylenie magnetyczne, zdecydował si w połowie podró y na powrót do domu po to, by przedstawi królowi Ferdynandowi i królowej Izabeli swój wniosek naukowy i domaga si uznania swojego pierwsze stwa w tej dziedzinie nawigacji. Oczywi cie, jego odkrycie powitano by z uznaniem, lecz wkrótce monarchowie wysłaliby kolejn ekspedycj na zachód, tym razem pod dowództwem, powiedzmy, Ameriga Vespucciego, który tak czy inaczej odkryłby Ameryk . Któ pami tałby, e Kolumb dokonał istotnego odkrycia zwi zanego z kompasem? Nikt, dokładnie nikt. Kto wiedziałby o odkryciu Vespucciego? Wszyscy. Tak wi c pytam was, czy rzeczywi cie chcecie wróci ? Odkrycie poprawki grawitacyjnej zostanie zapami tane przez niewielu - zapewniam was - jako efekt uboczny lotów superluminalnych. Ale załoga nast pnej ekspedycji, która dotrze do S siedniej Gwiazdy, zostanie okrzykni ta prawdziwymi odkrywcami, którzy pierwsi dokonali lotu superluminalnego do gwiazdy innej ni Słonce. Cała wasza trójka, a nawet ty, Wu, zasłu ycie sobie na honorowe miejsce w przypisach. By mo e liczycie na to, e w nagrod za odkrycie Wu znajdziecie si w ród załogi kolejnej ekspedycji, ale obawiam si , e grubo si mylicie. Problem polega na tym, e Igor Koropatsky, który jest dyrektorem Ziemia skiej Rady ledczej, i który oczekuje nas na Ziemi, jest szczególnie zainteresowany informacjami na temat S siedniej Gwiazdy i jej systemu planetarnego. Koropatsky wybuchnie jak Krakatoa, gdy dowie si , e mieli my gwiazd jak na dłoni i zdecydowali my si na powrót. I oczywi cie kapitan Wendel b dzie musiała powiedzie mu, e w ród załogi znalazła si trójka buntowników - co jest bardzo powa nym oskar enie, nawet je li nie jeste my osiemnastowiecznym galeonem. Nie dosy , e nie polecicie w nast pnej ekspedycji, to wkrótce zapomnicie, jak wygl da wn trze laboratorium. Pomy lcie ju teraz o znalezieniu sobie pracy, ale dopiero wtedy,
240
gdy opu cicie wi zienie, do którego wsadzi was Koropatsky, nie zwa aj c na wasz naukowy status. Nie doceniacie gniewu dyrektora! Przemy lcie to sobie, cała trójka. Do S siedniej Gwiazdy czy z powrotem do domu? Zapadła cisza. Nikt nie chciał odzywa si pierwszy. - No i co? - powiedziała ostro Tessa. - Wydaje mi si , e Fisher jasno przedstawił sytuacj . Czy nikt nie ma nic do powiedzenia? - Rzeczywi cie - powiedziała cicho Blankowitz - nie przemy lałam całej sprawy. Powinni my lecie dalej. - Ja te tak my l - dodał Jarlow. - A ty, Chao-Li Wu? - zapytała Wendel. Wu wzruszył ramionami. - Nie b d przeciwstawiał si reszcie. - Ciesz si . Cały incydent zostanie zapomniany. Nikt na Ziemi o niczym si nie dowie. Ale lepiej nie próbujcie tego ponownie: nie chc ju słysze o adnych buntach. Gdy wrócili do kabiny, Fisher powiedział: - Chyba nie miała nic przeciwko temu, e si wł czyłem. Obawiałem si twojego wybuchu. - Nie, wszystko w porz dku. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy porównanie z Kolumbem, które było doskonałe. Dzi kuje, Krile - cisn ła mu r k . U miechn ł si lekko. - Musiałem jako uzasadni swoj obecno na statku. - Zrobiłe co wi cej. Nie masz poj cia, jak bardzo zdegustował mnie Wu i to tu po tym, gdy sko czyłam mówi ci, jak bardzo si ciesz z jego odkrycia i z zaszczytów, które przypadn mu w udziale. Czułam si wspaniale, rozdaj c przyszłe honory i dziel c si nimi. Byłam zachwycona własn etyk naukow , w ogóle etyk , a tu nagle znajduje si taki jeden, któremu duma nakazuje rozbijanie projektu. - Wszyscy jeste my lud mi, Tesso. - Wiem. Wiem tak e, e czarne plamy na sumieniu Wu nie zmieniaj istoty jego dokona i bystro ci umysłu. - Ja te musz przyzna , e moje argumenty opierały si na osobistych pragnieniach, a nie na dobru publicznym. Chc lecie do S siedniej Gwiazdy z powodów, które nie maj nic wspólnego z projektem. - Rozumiem. I tak jestem ci wdzi czna - Fisher z za enowaniem zauwa ył łzy w jej oczach. Pocałował j . Była to po prostu gwiazda - zbyt słaba, by odró nia si od innych. Krile nie dostrzegłby jej na ekranie monitora, gdyby nie otaczała jej siatka okr gów i promieni. - Wygl da niezbyt zach caj co, prawda? - powiedział z kamiennym wyrazem twarzy. Meny Blankowitz, która towarzyszyła mu przy konsolecie obserwacyjnej. odpowiedziała cicho: - To tylko gwiazda, Krile. Jedna z wielu. - Chodzi mi o to, e wygl da jak odległa gwiazda, a my jeste my tak blisko.
241
- W pewnym sensie blisko. Ci gle dzieli nas od niej dziesi ta cz roku wietlnego, a trudno nazwa to prawdziw blisko ci . Kapitan jest ostro na. Ja na jej miejscu podci gn łabym Superluminal znacznie bli ej. Chciałabym ju tam by . Nie mog si doczeka . - Przed ostatnim przej ciem chciała lecie do domu, Merry. - Niezupełnie. Namówili mnie. Gdy sko czyłe mówi , poczułam si jak kompletna idiotka. Wydawało mi si oczywiste, e gdy wrócimy, polecimy po raz drugi. Wyja niłe sytuacj . Tak... Chciałabym ju si zabra za DN. Fisher doskonale wiedział, czym było DN: detektor neuroniczny. On te odczuwał podniecenie. Odkrycie inteligencji było znacznie wa niejsze ni badania metali, skał, lodu i wszystkich gazów razem wzi tych. - W takiej odległo ci? - zapytał z wahaniem w głosie. Potrz sn ła głow . - Nie. Musimy znale si bli ej. A normalny lot zaj łby nam teraz około roku. Gdy kapitan Wendel zako czy badania wst pne, dokonamy jeszcze jednego przej cia. Najdalej za dwa dni dolecimy tak blisko, e b d mogła rozpocz obserwacj i w ko cu okaza si przydatna. To okropne, gdy człowiek czuje si jak nikomu niepotrzebny ci ar. - Tak - odpowiedział Fisher. - Wiem. Blankowitz zmieszała si . - Przepraszam, Krile. Nie mówiłam o tobie. - Nic nie szkodzi. Sam wiem jak mało jestem wam potrzebny i nic si ju chyba nie da zmieni . - B dziesz nam potrzebny, gdy odkryjemy inteligencj . Porozmawiasz z nimi. Jeste Rotorlaninem, a to nam si przyda. Fisher u miechn ł si ponuro. - Byłem Rotorianinem tylko przez kilka lat. - To wystarczy. - Zobaczymy - postanowił zmieni temat. - Jeste pewna, e detektory neuroniczne nie zawiod ? - Tak, absolutnie. Odnajdziemy ka d inteligencj kieruj c si promieniowaniem pleksonowym. - Pleksonowym? Co to znaczy, Merry? - Sama wymy liłam ten termin na okre lenie charakterystyki kompleksu fotonowego ludzkich mózgów i nie tylko. Mo emy na przykład odnale konia, ale musieliby my by bardzo blisko. Natomiast ludzkie mózgi dadz nam zna o sobie nawet przy astronomicznych odległo ciach. - Sk d wzi ła tak nazw ? „Pleksonowy...”? - Od „kompleksu”. Kiedy w przyszło ci... przekonasz si . e termin „pleksonowy” b dzie u ywany nie tylko w kontek cie wykrywania ycia, ale tak e w badaniach wewn trznych funkcji mózgu. Dlatego te wymy liłam nazw : „pleksofizjologia” albo „pleksoneuronika”. - Uwa asz, e nazwy s a tak wa ne? - zapytał Fisher. - Owszem. Dzi ki nim mo emy wyra a si krótko i precyzyjnie. Nie musisz mówi : „dziedzina nauki zajmuj ca si zwi zkami pomi dzy tym a tym”, mówisz po prostu „pleksoneuronika” - to brzmi znacznie lepiej. Nazwa jest skrótem. Oszcz dza twój czas, który mo esz przeznaczy na my lenie o czym innym. Poza tym... - zawahała si . - Poza tym?
242
Merry zacz ła mówi bardzo szybko: - Je li wymy l nazw , która si przyjmie, ju samo to zapewni mi miejsce w historii nauki. Wiesz... co takiego: „Termin »ple-ksonowy« został po raz pierwszy u yty przez Merry Augin Blankowitz w roku 2237, podczas pionierskiego lotu na statku Superluminal”. Nie s dz , aby pami tano o mnie z innych powodów i dlatego... staram si . - A co b dzie, je li wykryjesz swoje „pleksony”, a nigdzie nie znajdziemy ludzi? - zapytał Fisher. - Chodzi ci o obecne formy ycia? To byłoby wspaniałe! Ale szans s minimalne. Prze yli my ju tyle rozczarowa . Pocz tkowo my lano, e znajdziemy cho by jakie prymitywne formy ycia na Ksi ycu, a potem na Marsie, Kallisto, Tytanie. I nic z tego nie wyszło. Ludzie rozwa ali najbardziej niesamowite mo liwo ci: ywe galaktyki, ywe chmury pyłu, ycie na powierzchni gwiazd neutronowych i tym podobne. I nic nie znajduje potwierdzenia w rzeczywisto ci. Je li uda nam si wykry inteligencj , to b dzie to ludzka inteligencja - jestem tego pewna. - A co z „pleksonami” załogi statku? Czy nasze promieniowanie nie zakłóci twoich bada ? - Tak, to jest pewien problem. Musimy prowadzi nasze obserwacje w ten sposób, by wykluczy pomyłk . Trzeba to robi bardzo starannie. Najmniejszy przeciek „pleksonowy” ze statku mo e zniszczy cały plan. By mo e kiedy wy lemy automatyczne detektory neuroniczne w kosmos po to, by szukały „pleksonów" i inteligencji. Na pokładzie takich sond b d same maszyny i dzi ki temu wiarygodno bada znacznie si zwi kszy. Teraz nie mamy innego wyj cia, jak tylko wzi poprawk na nasz obecno w pobli u detektorów. Musimy odnale inteligencj wcze niej, ni sami znajdziemy si w przeszukiwanym miejscu. Wypowied Merry przerwało pojawienie si Chao-Li Wu. Naukowiec spojrzał z niesmakiem na Fishera i zapytał oboj tnie: - Jak tam S siednia Gwiazda? - Trudno powiedzie cokolwiek z takiej odległo ci - odrzekła Merry. - Tak... Jutro albo pojutrze wykonamy kolejne przej cie, a potem si zobaczy... - To niesamowite... - powiedziała Blankowitz - Tak... - odparł Wu. - To b dzie niesamowite, je li odnajdziemy Rotorian spojrzał na Fishera. - Ale czy mo na by pewnym...? Fisher nie odpowiedział na to po rednio skierowane do niego pytanie. Przygl dał si Wu oboj tnie Czy mo na by pewnym? - pomy lał Fisher. Wkrótce si dowiemy.
243
Rozdział 35 ZBIE NO Jak wiadomo, Janus Pitt niecz sto pozwalał sobie na luksus litowania si nad samym sob . Zauwa ywszy oznaki ało ci nad sob u innych twierdził, e jest to godna pogardy słabo i samo-pobła liwo . Mimo to zdarzało mu si czasami buntowa przeciwko zwalaniu na jego barki wszystkich niepopularnych decyzji dotycz cych Rotora. Mieli przecie Rad - wybierane demokratycznie ciało, którego zadaniem było stanowienie praw i podejmowanie decyzji; wszystkich decyzji oprócz najwa niejszych - tych, które dotyczyły przyszło ci Rotora. To zostawiano jemu. Mo e nawet nie całkiem wiadomie: ignorowano po prostu sprawy najwa niejsze, zapominano o nich, jak gdyby skutkiem niepisanej umowy. Znale li si w pustym, nowym Systemie i leniwie podj li budow nowych Osiedli w wygodnym prze wiadczeniu, e dysponuj nieograniczonym czasem. Wsz dzie panowało przekonania, e gdy zapełni nowy pas asteroidów (t spraw równie zostawiano nast pnym pokoleniom), technika hiperwspomagania - ulepszona oczywi cie - zapewni im łatwy dost p do innych planet. Było mnóstwo czasu. Czas rozci gał si do niesko czono ci. I tylko Pitt wiedział, e czasu było coraz mniej, e wyprzedzenie, z którego tak bardzo si cieszyli, mo e sko czy si w ka dym momencie, i to absolutnie bez ostrze enia. Kiedy Nemezis zostanie odkryta w Układzie Słonecznym? Kiedy pojawi si tu nast pne Osiedla, które poszły w lad Rotora? Którego dnia b dzie musiało to nast pi . Nemezis przez cały czas zbli a si ku Sło cu i którego dnia przekroczy taki punkt - ci gle jeszcze odległy, ale nie a tak bardzo, jak s dz niektórzy - w którym nawet lepcy powinni j dostrzec. Komputer Pitta oszacował - przy pomocy programisty, któremu wydawało si , e pracuje nad czysto akademickim problemem - e za mniej ni tysi c lat odkrycie Niemezis stanie si nieuniknione i wtedy zacznie si exodus. Pitt zadawał kolejne pytania komputerowi: Czy Osiedla przyb d na Nemezis? Odpowied brzmiała „nie”. Do tego czasu hiperwspomaganie b dzie znacznie bardziej efektywne i ta sze. Osiedla zbadaj inne gwiazdy pod k tem posiadania przez nie systemów planetarnych. Nie b d sobie zadawały trudu, by lecie na czerwonego karła. Wybior gwiazdy podobne do Sło ca. Pozostanie jednak zrozpaczona Ziemia. Ziemia obawiaj ca si kosmosu, w znacznym stopniu zdegenerowana, pogr aj ca si coraz bardziej w brudzie i rozprz eniu. Mija tysi c lat i zagłada staje si nieunikniona - co zrobi ? Nie mog podejmowa dalekich wypraw. S Ziemianami. S zwi zani z Ziemi . B d czekali na nadej cie Nemezis. Nie mog nigdzie uciec. Pitt widział przed sob skazany na zagład wiat, podejmuj cy rozpaczliwe wysiłki, by prze y . Najbezpieczniejszym miejscem był silny System Nemezis, System, który wytrzyma przej cie obok Sło ca i jego rozpadaj cego si Układu.
244
Była to przera aj ca wizja i, co gorsza, jedyna. Dlaczego Nemezis nie oddala si od Sło ca? Wszystko wygl dałoby wtedy inaczej. Jej odkrycie w Układzie Słonecznym byłoby coraz mniej prawdopodobne wraz z upływaj cym czasem, a nawet gdyby kto odkrył w ko cu Nemezis, nie byłaby ona tak łakomym k skiem dla uciekinierów. No. a przede wszystkim, gdyby Nemezis oddalała si od Sło ca, mieszka cy Ziemi nie musieliby ucieka . Ale, niestety, było odwrotnie. Ziemianie nadci gn tu pr dzej czy pó niej; wataha zdegenerowanych przedstawicieli przypadkowych, anormalnych kultur zalewaj c cały System. Czy Rotor ma jakie inne wyj cie oprócz zniszczenia ich, gdy ci gle jeszcze b d w kosmosie? Czy w przyszło ci znajdzie si na tyle odwa ny przywódca, nowy Janus Pitt, by pokaza Rotorianom, e nie maj innego wyj cia? Czy znajd si inni Pittowie, którzy zadbaj , by Rotor posiadał bro i odwag do stawienia czoła najgorszemu. którzy wypełni dziejow misj , gdy nadejdzie pora? Analiza komputerowa była zbyt myl co optymistyczna. Odkrycie Nemezis w Układzie Słonecznym musi nast pi w przeci gu najbli szego tysi ca lat - mówił komputer. Co to znaczy? A je li odkryj Nemezis jutro? A je li odkryli j trzy lata temu? Czy mo na wykluczy , e w tej wła nie chwili do Rotora zbli a si jakie Osiedle, które nie ma poj cia o innych gwiazdach? Ka dego ranka Pitt budził si i pytał sam siebie: czy to ju dzi ? Dlaczego tylko on si przejmował? Dlaczego wszyscy inni spali spokojnie maj c do dyspozycji niesko czono , a tylko on ka dego rana zastanawiał si , jak poradzi sobie z nieuniknionym? Oczywi cie nie pozostawał bezczynny. Powołał Agencj Skaningow , której zadaniem było nadzorowanie pracy automatycznych receptorów umieszczonych w pasie asteroidów i bez przerwy przeczesuj cych kosmos wokół Nemezis. Receptory były w stanie wykry promieniowanie energetyczne ka dego Osiedla w bardzo du ej odległo ci. Zaj ło mu to troch czasu, ale ju od dwunastu lat sprawdzano ka d podejrzan informacj i co jaki czas na biurko Pitta trafiały raporty o bardzo doniosłym znaczeniu. Za ka dym razem, gdy dostawał raport, w jego głowie brzmiał dzwon na trwog . Zazwyczaj jednak wszystko ko czyło si dobrze, czyli na niczym. Pocz tkowa ulga zamieniała si we w ciekło skierowan przeciwko pracownikom Agencji. Gdy tylko natkn li si na jaki trudniejszy problem, umywali r ce, przekazywali spraw dalej, do Pitta. Niech Pitt zajmuje si wszystkim, niech pocierpi, niech podejmie jak wi c decyzj . W tych momentach Pitta ogarniała ało nad samym sob , ało niepoj tych rozmiarów. Zaczynał si niepokoi , czy przypadkiem nie jest to oznaka słabo ci. No, cho by teraz - Pitt kartkował odkodowany przez komputer raport; raport, który wywołał obecny, pełen współczucia dla samego siebie przegl d wszystkich niedocenianych przedsi wzi , jakie podejmował dla Rotora i jego mieszka ców. Był to pierwszy raport od czterech miesi cy i wydawało mu si , e podobnie jak inne, pozbawiony jest wszelkiego znaczenia. Do Systemu zbli ało si
245
podejrzane ródło energii i, pomin wszy jego olbrzymi odległo , było to niezwykle małe ródło - przynajmniej czterokrotnie mniejsze ni przeci tne Osiedle. Było tak niewielkie, e z trudem dawało si wyizolowa z otoczenia. Mogli mu tego oszcz dzi . Przypuszczenie, e ze wzgl du na szczególny rozkład długo ci fal obiekt mo e by ludzkiej konstrukcji, było mieszne. Co mog powiedzie o tak słabym ródle oprócz tego, e nie jest Osiedlem i ju cho by dlatego nie mogło zosta zbudowane przez ludzi? Do diabła z rozkładem fal! Ci idioci z Agencji za du o sobie pozwalaj - pomy lał Pitt. Rzucił niedbale przeczytane kartki na biurko i zaj ł si innym raportem, który przesłała mu Ranay D’Aubisson. Ta dziewczyna, Marlena, nie miała Plagi nawet teraz. Coraz bardziej nara ała si na niebezpiecze stwo, wymy lała coraz to nowe sposoby zwiedzania Erytro - i nic. Pitt westchn ł. Mo e to i tak wszystko jedno. Dziewczyna chciała pozosta na planecie, a je li tak, to było to niemal tak samo dobre, jak jej zachorowanie na Plag . Zmusi to tak e Eugeni Insygn do pozostania z dzieckiem i wreszcie mo e pozb dzie si ich na zawsze. Zostawi je pod opiek D’Aubisson, co oznacza, e trzeba pozby si tego Genarra; pozbawi go dowództwa Kopuły. Trzeba si b dzie tym zaj w najbli szej przyszło ci i zrobi to tak sprawnie, eby Genarr nie wyszedł na m czennika. Mo e mianowa go komisarzem Nowego Rotora? Oznaczałoby to awans. Nie mógłby go odmówi , tym bardziej e teoretycznie stawiałoby go na równi z Pittem. A mo e dałby mu w ten sposób za du o rzeczywistej władzy? Czy jest jakie inne wyj cie? Musi to przemy le . Cholera! Wszystko byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby ta dziewczyna zrobiła co tak nieskomplikowanego, jak zachorowanie na Plag . Zdenerwowany postaw Marleny, podniósł z biurka raport dotycz cy ródła energetycznego. No, tylko spójrzcie na to! Pojawia si jaki obłoczek energii i od razu zawracaj mu głow ! Nie b dzie dłu ej tego tolerował! Na klawiaturze komputera wystukał szybko rozkaz z przeznaczeniem do natychmiastowego przekazania: Maj go nie informowa o drobiazgach. Niech szukaj Osiedla! Na pokładzie statku odkrycia nast piły jedno po drugim, niczym uderzenia młotem. Znajdowali si ci gle w du ej odległo ci od S siedniej Gwiazdy, gdy stało si oczywiste, e posiada ona planet . - Planeta! - wykrzykn ł triumfalnie Krile Fisher. - Wiedziałem... - Nie - powiedziała szybko Tessa - to nie jest to, o czym my lisz. Wbij sobie do głowy, Krile, e s planety i planety. Prawie ka da gwiazda ma taki czy inny system planetarny. Przecie wi cej ni połowa gwiazd w Galaktyce znajduje si w układach wielogwiazdowych, a planety to s gwiazdy, które były zbyt małe, by sta si gwiazdami, rozumiesz? Planeta, któr odkryli my, nie nadaje si do zamieszkania. Gdyby było inaczej, nie dostrzegliby my jej z takiej odległo ci w słabym wietle S siedniej Gwiazdy. - Chcesz powiedzie , e jest to gazowy olbrzym?
246
- Owszem. Gdyby było inaczej, byłabym tak samo zaskoczona jak ty, e w ogóle istnieje. - Ale je li jest du a planeta, to mog by tak e mniejsze... - Mo e - zgodziła si Tessa - ale prawdopodobnie równie nienadaj ce si do zamieszkania. B d albo za zimne, albo z zakleszczonym obrotem, co oznacza, e s tylko jedn stron zwrócone w kierunku gwiazdy. I z jednej strony s zbyt gor ce, a z drugiej zbyt zimne. A Rotor - je li tam jest - mógł jedynie pozosta na orbicie Gwiazdy lub gazowego olbrzyma. - No wła nie! Mogli tak zrobi ! - Przez tyle lat? - Wendel wzruszyła ramionami. - To jest wykonalne, Krile, ale nie liczyłabym na to. Kolejne odkrycia były jeszcze bardziej zaskakuj ce. - Satelita? - powiedziała Tessa Wendel. - No có , dlaczego nie? Jowisz ma cztery bardzo du e. Ten gazowy olbrzym równie mo e mie swojego satelit . - To nie jest taki satelita, jak te, które istniej w Układzie Słonecznym powiedział Henry Jarlow. - Jest, z grubsza rzecz bior c, ziemskich rozmiarów. Zrobiłem pierwsze pomiary. - Tak? - powiedziała Tessa, staraj c si zachowa oboj tno . - I co z nich wnioskujesz? - Nic szczególnego - odpowiedział Jarlow - ale satelita wykazuje ciekaw charakterystyk . Szkoda, e nie jestem astronomem. - W tym momencie - dodała Tessa - ałuj , e nikt z nas nie jest astronomem, ale mów dalej. Nie jeste całkowitym ignorantem. - Chodzi o to, e poniewa satelita znajduje si na orbicie gazowego olbrzyma, zwrócony jest do niego jedn stron , a obydwoma do Gwiazdy, ze wzgl du na swój obrót wokół olbrzyma. Porusza si po takiej orbicie, e z tego, co mog stwierdzi , temperatura na jego powierzchni odpowiada stanowi płynnemu wody. Posiada tak e atmosfer . Trudno mi wdawa si w szczegóły, poniewa , tak jak powiedziałem, nie jestem astronomem, ale wydaje ml si , e satelita prawdopodobnie nadaje si do zamieszkania. Gdy wiadomo ta dotarła do Fishera, powitał j z szerokim u miechem. - Nie jestem zaskoczony - powiedział. - Igor Koropatsky przewidział istnienie takiej planety. Zrobił to wył cznie na drodze dedukcji, nie miał przecie adnych danych. - Naprawd ? Kiedy ci o tym mówił? - Zanim odlecieli my. Rozpocz ł od tego, e Rotor przetrwał podró do S siedniej Gwiazdy, a poniewa nie wrócił, musiał znale wiat nadaj cy si do kolonizacji. I oto mamy go przed sob . - Ale dlaczego ci o tym powiedział, Krile? Krile zastanawiał si przez moment. - Chciał si upewni , e przeprowadzimy odpowiednie badania, które umo liwi dalsze wykorzystanie planety przez Ziemi . Gdy nadejdzie czas na ewakuacj ... - A dlaczego mi o tym nie powiedział? Mo esz mi to wyja ni ? - Podejrzewam, Tesso - zacz ł ostro nie Fisher - e z nas dwojga ja wydawałem mu si bardziej podatny na jego sugestie, bardziej ch tny do dopilnowania bada ...
247
- Ze wzgl du na córk . - On znał sytuacj , Tesso. - A dlaczego ty nie powiedziałe mi wcze niej o tej rozmowie? - Nie wiedziałem, czy jest w ogóle, o czym mówi . Chciałem poczeka i przekona si . czy to, co mówił Koropatsky, potwierdzi si w rzeczywisto ci. A poniewa potwierdziło si , mówi ci o mojej z nim rozmowie. Koropatsky przewidział, e ta planeta b dzie nadawała si do zamieszkania... - To jest satelita - powiedziała poirytowana Tessa. - To jest bez znaczenia... - Posłuchaj, Krile - przerwała mu Tessa. - Nikt jako nie zwraca uwagi na moje zdanie na ten temat. Koropatsky opowiada cl bzdury po to, by my zbadali ten system i prawdopodobnie wrócili na Ziemi z dobr nowin . Wu chciał wróci z dobr nowin zanim jeszcze tu dolecieli my. Ty chcesz poł czy si z rodzin bez wzgl du na cokolwiek. I nikt jako nie zwraca uwagi na to, e ja jestem kapitanem i ja podejmuj decyzje. - B d rozs dna, Tesso - powiedział uspokajaj co Fisher. - Jakie decyzje chcesz podj ? Czy masz jaki wybór? Mówisz, e Koropatsky opowiadał mi bzdury, ale to nieprawda. Mamy planet czy satelit , je li wolisz. Trzeba j zbada . Jej istnienie mo e oznacza przetrwanie, ycie dla ludzko ci. By mo e patrzysz na nasz przyszły dom. A mo e nawet to ju jest dom dla cz ci rasy ludzkiej. - To ty b d rozs dny, Krile. Masz swoj planet o odpowiednich rozmiarach i temperaturze, ale czy pomy lałe o innych czynnikach, które sprawiaj , e wiat nadaje si do zamieszkania? A je li oka e si , e atmosfera jest truj ca? Je li ten satelita wykazuje aktywno wulkaniczn ? Albo jest radioaktywny? Poza tym ma tylko czerwonego karła, który go ogrzewa i o wietla, i znajduje si w bezpo rednim s siedztwie gazowego olbrzyma. To nie jest odpowiednie rodowisko dla ludzi. Zastanów si nad tym, co powiedziałam. - Musi zosta zbadany, cho by tylko po to. by stwierdzi , e rzeczywi cie nie nadaje si do zamieszkania. - Ale po to nie musimy l dowa - powiedziała ponuro Wendel. - Zbli ymy si do niego i ocenimy. Spróbuj Krile, tylko spróbuj nie wybiega za daleko my lami. Nie chciałabym ci rozczarowa . Fisher kiwn ł głow . - Spróbuj ... A jednak Koropatsky wydedukował istnienie nadaj cego si do zamieszkania wiata, gdy wszyscy inni mówili mi, e jest to całkowicie niemo liwe. Ty te tak mówiła , Tesso. Bez przerwy. Ale mamy planet , która mo e nadawa si do zamieszkania. Pozwól mi wi c mie nadziej . By mo e s na niej ludzie z Rotora, a w ród nich moja córka... - Kapitan jest naprawd w ciekła - powiedział oboj tnie Chao-Li Wu. Ostatni rzecz , jak chciała tu znale , jest planeta, to znaczy wiat - poniewa nie pozwala nazywa go planet -który mo e nadawa si do zamieszkania. Znalezienie go tutaj oznacza konieczno zbadania go i natychmiastowego powrotu z meldunkiem. A wiesz, e ona my lała o czym innym. Jest to jej pierwszy i ostatni pobyt w gł bokiej przestrzeni. Gdy si sko czy, Wendel ma spokój na reszt ycia. Prac nad lotami zajm si inni, inni równie b d lata w kosmos. Wendel przejdzie na emerytur i zostanie doradc . Dlatego si w cieka.
248
- A ty Chao-Li? Czy chciałby polecie jeszcze raz, gdyby dano ci tak szans ? - zapytała Merry Blankowitz. Wu nie zawahał si . - Nie chc ju lata . Nie mam w sobie pasji podró nika. Wiesz... zeszłej nocy przyszła mi do głowy taka my l, e mo na by tu osi ... je li ten wiat jest w porz dku. Co o tym s dzisz? - Osi ? Tutaj? Oczywi cie, e nie. Nie twierdz , e przez całe ycie b d mieszka na Ziemi, ale chciałabym wróci ... a potem mo e znów wyrusz ... - Przemy lałem sobie to wszystko. Satelita taki jak ten jest jeden na... ile? Dziesi tysi cy? Kto by pomy lał, e w pobli u czerwonego karła mo e znajdowa si taki wiat! Powinien zosta zbadany. Mog nawet zaj si tym przez jaki czas, a potem niech kto inny wraca na Ziemi i martwi si o moje pierwsze stwo w zwi zku z poprawk grawitacyjn . Zadbasz o moje interesy, prawda Merry? - Oczywi cie. Podobnie post pi kapitan Wendel. Ma wszystkie dokumenty, podpisane i po wiadczone. - No, wła nie. My l , e kapitan nie ma racji, chc c bada Galaktyk . Mo e zwiedzi setki gwiazd i nie znale takiego wiata jak ten. Po co martwi si o ilo , je li ma przed sob jako ? - Osobi cie wydaje mi si - powiedziała Blankowitz - e ona martwi si dzieciakiem Fishera. Co b dzie, jak j znajdzie? - A co ma by ? Mo e j zabra ze sob na Ziemi . Kapitanowi to nie powinno przeszkadza . - Jest tak e ona... - Słyszała , eby o niej kiedykolwiek wspominał? - To oznacza, e... Blankowitz przerwała nagle, słysz c jaki d wi k na zewn trz. Do kabiny wszedł Krile Fisher i skin ł głow . Blankowitz, chc c sprawi dobre wra enie, zapytała szybko: - Czy Henry sko czył ju spektroskopi ? - Nie wiem - Fisher potrz sn ł głow . - Biedak bardzo si denerwuje. Podejrzewam, e bardzo obawia si przekłama ze swej strony. - Co pan! - wykrzykn ł Wu. - Przecie to komputer przeprowadza analiz . Zawsze znajdzie jakie wytłumaczenie... - Nie znajdzie - przerwała mu zaaferowana Blankowitz. - Henry podoba mi si . Wy teoretycy my licie, e my obserwatorzy zajmujemy si tylko komputerami, głaszczemy je i mówimy: „dobry piesek”, a potem odczytujemy wyniki. A wcale tak nie jest. Odpowied komputera zale y od tego, co si w niego wsadzi. Ka da obserwacja, która nie jest po waszej, teoretyków, my li, zawiniona jest przez obserwatora. Nigdy nie słyszałam, eby powiedział: „Co jest nie w porz dku z tym kompu...” - Chwileczk - przerwał jej Wu. - Nie dajmy ponosi si nerwom i przesta my obwinia si nawzajem. Czy kiedykolwiek słyszała , ebym ja winił obserwatora? - Je li nie podobaj ci si obserwacje Henry'ego... - To i tak je zaakceptuj . Nie mam adnych teorii na temat tego wiata.
249
- I dlatego zgodzisz si ze wszystkim, co ci powie? W tym momencie do kabiny wszedł Henry Jarlow, a za nim Tessa Wendel. Jarlow wygl dał jak chmura gradowa. - W porz dku, Jarlow - powiedziała Tessa - wszyscy s na miejscu. A teraz powiedz nam, jak to wygl da? - Problem polega na tym - odpowiedział Jarlow - e wiatło tej gwiazdy nie posiada wystarczaj co du o ultrafioletu, eby opali albinosa. Musiałem pracowa z mikrofalami, a te natychmiast wskazały, e w atmosferze planety wyst puje para wodna. Wendel zbyła t informacj wzruszeniem ramion. - Nie musisz nam tego mówi . wiat zbli ony rozmiarami do Ziemi i o podobnej rozpi to ci temperatur na pewno ma wod , no i par wodn . Przesuwa go to o jedno oczko w gór na skali przydatno ci dla ludzi, ale tylko o jedno... i to w dodatku łatwe do przewidzenia oczko. - Och, nie - powiedział spokojnie Jarlow. - Ten wiat nadaje si do zamieszkania. To nie ulega w tpliwo ci. - Z powodu pary? - Nie. Mam co lepszego. - Co? Jarlow rozejrzał si dokoła raczej zafrasowanym wzrokiem i powiedział: - Czy powiedziałaby pani. e wiat nadaje si do zamieszkania, gdyby kto na nim mieszkał? Zamiast Tessy odpowiedział Wu: - Teoretycznie jest to zupełnie dopuszczalne. - Czy chcesz powiedzie , e stwierdziłe z tej odległo ci, e wiat jest zamieszkany? - zapytała ostro Tessa. - Tak, dokładnie to chc powiedzie , kapitanie. W atmosferze wyst puje wolny tlen, i to w du ych ilo ciach. Czy mo na inaczej wyja ni jego obecno , je li nie za pomoc fotosyntezy? A sk d si wzi ła tam fotosynteza, je li nie ma na nim ycia? I czy mo e mi pani wyja ni , w jaki sposób planeta mo e by niezamieszkana, je li znajduje si na niej ycie produkuj ce tlen? Zapadła martwa cisza. Pierwsza odezwała si Tessa: - To nieprawdopodobne, Jarlow. Jeste pewien, e nie popl tałe czego w programie? Blankowitz uniosła brwi i zrobiła tak min do Wu, jakby chciała powiedzie : „A nie móóóóówiiiiiłaaaaamm!” Jarlow wyprostował si dumnie. - Nigdy w swoim yciu nie popl tałem - jak była pani łaskawa si wyrazi niczego w programie komputerowym, ale oczywi cie jestem gotów uzna swój bł d, je li ktokolwiek z obecnych czuje si bardziej kompetentny w analizie atmosferycznej podczerwieni ni ja. Nie jest to moja dziedzina nauki, ale bardzo skrupulatnie korzystałem z przedmiotowych wskazówek Blanca i Nkrumah. Krile Fisher, który od czasu incydentu z Wu nabrał pewno ci siebie, nie zawahał si przed wygłoszeniem własnej opinii: - Posłuchajcie - powiedział - rewelacje doktora Jarlowa zostan potwierdzone lub obalone, gdy znajdziemy si bli ej planety. Na razie proponuj przyj
250
wersj , któr przedstawił Jarlow i zastanowi si , co dalej? Je li w atmosferze planety jest tlen to czy mo na wykluczy , e jest on ziemskiego pochodzenia? Wszystkie oczy zwróciły si na Fishera. - Ziemskiego pochodzenia? - zapytał nieprzytomnie Jarlow. - Tak, ziemskiego pochodzenia. A dlaczego nie? Mamy na przykład jaki teoretyczny wiat, który nadaje si do zasiedlenia, lecz jego podstawowym mankamentem jest to, e atmosfera zawiera dwutlenek w gla i azot charakterystyczne dla wiatów pozbawionych ycia, jak na przykład Wenus czy Mars - co wi c robimy? Wrzucamy do oceanu glony i wkrótce mówimy: „Do widzenia, dwutlenku w gla” i „Witaj, tlenie.” Nie wiem, by mo e jest jeszcze jakie inne wyj cie, nie jestem ekspertem... Ci gle wpatrywali si w niego. - Powód, dla którego o tym mówi - kontynuował - jest prosty. Gdy mieszkałem na Rotorze, cz sto mówiono tam o tworzeniu ekosystemów zbli onych do ziemskich w kontek cie uprawy roli w Osiedlach. Pracowałem na farmie. Odbywały si nawet seminaria po wi cone ziemskim ekosystemom. Uczestniczyłem w nich, poniewa wydawało mi si , e dowiem si czego o hiperwspomaganiu - oczywi cie myliłem si , ale usłyszałem przynajmniej o tworzeniu ekosystemów. Pierwszy odezwał si Jarlow: - Czy na tych seminariach, Fisher, nie wspominano przypadkiem, ile czasu potrzeba na stworzenie takiego ekosystemu? Fisher rozło ył bezradnie r ce. - Nie mam poj cia, Jarlow. Powiedz nam, oszcz dzimy na czasie. - W porz dku. Podró do S siedniej Gwiazdy zabrała Rotorowi dwa lata zakładaj c, e wogóle tu doleciał. Oznacza to, e s tu prawdopodobnie od trzynastu lat. I teraz wyobra my sobie, e całe Osiedle, cały Rotor jest jednym wielkim glonem, i e po przylocie na miejsce wpada do oceanu, yje, ro nie i produkuje tlen. Aby otrzyma obecny poziom tlenu w atmosferze, który szacuj na 18% ze ladowymi ilo ciami dwutlenku w gla. Rotor potrzebowałby kilku tysi cy lat. Mo e kilkuset - gdyby warunki były niezwykle sprzyjaj ce. Jednak z cał pewno ci zaj łoby to wi cej ni trzyna cie lat. A poza tym ziemskie glony s przystosowane do ziemskich warunków; na obcej planecie mogłyby nie rosn lub rosn bardzo powoli do momentu całkowitej adaptacji. Trzyna cie lat to za mało, to jest nic. Fisher wydawał si nieporuszony. - No, tak. ale na planecie jest tlen i mało dwutlenku w gla, je li wi c nie wyprodukował go Rotor, to kto lub co? Czy nie zastanawia ci fakt, e je li wykluczymy Rotora, to pozostaje nam przyj cie zało enia, e na planecie jest ycie pozaziemskiego pochodzenia? - Ja przyj łem dokładnie takie zało enie - odpowiedział Jarlow. - W takim razie my tak e musimy je przyj - powiedziała Wendel. - Na planecie istnieje fotosyntezuj ca ro linno , co absolutnie nie oznacza, e Rotor dotarł do tego wiata czy do tego Systemu. Fisher wygl dał na poirytowanego. - No có , kapitanie - powiedział oschłym, formalnym tonem - musz doda , e przyj te zało enie nie wyklucza obecno ci Rotora na tym wiecie czy w tym
251
Systemie. Je li planeta posiada własn ro lino , oznacza to jedynie, e Rotor nie musiał niczego przygotowywa i mógł si wprowadza natychmiast po przylocie. - Nie wiem - powiedziała Blankowitz. - Wydaje mi si , e nie ma najmniejszej szansy na to, e obca ro linno rozwijaj ca si na obcej planecie mo e by wykorzystana przez ludzi jako po ywienie. W tpi , by ludzie mogli j strawi czy zasymilowa nawet po strawieniu. Jestem przekonana, e obca ro linno jest truj ca. A je li mówimy ju o wiecie ro lin, to nie zapominajmy o zwierz tach i wszystkim, co jest z nimi zwi zane. - Nawet gdyby było tak, jak mówisz - powiedział Fisher - jest wielce prawdopodobne, e Rotorianie odgrodzili kawał gruntu, wybili wszystkie ro liny i zwierz ta, i zasadzili własn ro linno . Wyobra am sobie, e z ka dym rokiem zwi kszaliby powierzchni swoich upraw... - Przypuszczenie na przypuszczeniu - wymamrotała Wendel. - W ka dym razie - doko czył Fisher - nie ma sensu siedzie tutaj i wymy la kolejnych scenariuszy. Jedynym rozs dnym wyj ciem jest zbadanie tego wiata i to tak dokładnie, jak tylko si da. Z mo liwie najmniejszej odległo ci, a nawet z powierzchni, je li b dzie trzeba. - Całkowicie si zgadzam - powiedział Wu z niezwykł sił . - Jestem biofizykiem - wł czyła si Blankowitz - i je li na tej planecie jest ycie, to musimy j zbada bez wzgl du na okoliczno ci. Wendel spogl dała po kolei na ich twarze. Zaczerwieniła si lekko i powiedziała: - W takim razie chyba rzeczywi cie musimy. - Im bli ej jeste my - powiedziała Tessa Wendel - im wi cej gromadzimy informacji, tym mniej rozumiemy to wszystko. Czy kto ma jakie w tpliwo ci, co do tego, e ten wiat jest martwy? Na nocnej półkuli nie ma adnego wiatła; nigdzie za ani ladu ro linno ci czy jakich innych form ycia. - adnych widocznych ladów - powiedział chłodno Wu. - Co jednak tworzy tlen. Nie jestem chemikiem i nie przychodzi mi w tej chwili do głowy adna prawdopodobna reakcja. Czy kto ma jakie pomysły? I nie czekaj c na odpowied , mówił dalej: - Nawiasem mówi c, w tpi czy nawet chemik byłby w stanie poda nam jakie rozs dne wyja nienie. Mamy tlen i wiemy z cał pewno ci , e powstał on w wyniku procesu biologicznego. Nie ma innego wyj cia. - Mówi c w ten sposób, odwołujemy si do naszego do wiadczenia z jedn atmosfer zawieraj c tlen: z atmosfer ziemsk - powiedziała Wendel. Którego dnia b d si z nas miali. Mo e okaza si , e Galaktyka pełna jest atmosfer tlenowych, które nie maj adnego zwi zku z yciem, a my przejdziemy do historii jako idioci, poniewa urodzili my si na debilnej planecie, na której tlen powstał dzi ki ro linno ci. - Nie - odpowiedział jej gniewnie Jarlow. - Nie mo e pani tłumaczy tego tak prymitywnie, kapitanie. Wszystko jest mo liwe z jednym niewielkim zastrze eniem, e nie nagina si praw natury do naszych oczekiwa i wygody. Je li chce pani mie atmosfer zawieraj c tlen pochodzenia niebiologicznego, musi pani przedstawi mechanizm.
252
- Ale w wietle odbitym planety - powiedziała Wendel - nie ma ladu chlorofilu. - Chlorofil nie jest konieczny - odparł Jarlow. - Wydaje mi si , e w promieniach wiatła z czerwonego karła mogła rozwin si zupełnie odmienn od znanych nam molekuła. Czy mog co zasugerowa ? - Bardzo prosz - powiedziała z gorycz w głosie Wendel. -I tak nie robisz nic innego. - Doskonale. Wszystko, co wiemy, opiera si na tym, e l dy tej planety wydaj si pozbawione ycia. A to nic nie znaczy. Czterysta milionów lat temu l dy Ziemi były równie jałowe, a jednak w atmosferze był tlen i kwitło ycie. - Morskie ycie. - Tak, kapitanie. Morskie ycie. Oznacza to istnienie glonów lub ich ekwiwalentów - mikroskopijnych ro lin b d cych fabrykami tlenu. Ziemskie glony produkuj 80% tlenu, który przedostaje si ka dego roku do atmosfery. Czy to nie wyja nia wszystkiego? Istnienia atmosfery tlenowej? Braku ycia na l dzie? Oznacza to równie , e mo emy bezpiecznie zbada planet l duj c na jej powierzchni. Zbadamy morze za pomoc posiadanych przez nas instrumentów, a kolejne ekspedycje zajm si reszt . - Tak, ale ludzie s zwierz tami l dowymi. Je li Rotor dotarł do tego systemu, to z cał pewno ci usiłował skolonizowa l dy, a nigdzie nie ma ladów działalno ci ludzkiej. Czy naprawd konieczne s dalsze badania? - zapytała Wendel. - Tak - odpowiedział szybko Wu. - Nie mo emy wróci z samymi przypuszczeniami. Potrzebujemy faktów. Mo emy natkn si na niejedn niespodziank . - Spodziewasz si jakiej ? - zapytała gniewnie Tessa. - Moje oczekiwania nie maj tu najmniejszego znaczenia. Czy mo emy wróci na Ziemi i powiedzie im. nawet nie sprawdziwszy, e wszystko jest w porz dku, e nic tu nam nie grozi? Byłoby to bardzo nierozs dne. - Wydaje mi si - powiedziała Wendel - e zmieniłe swoje zapatrywania w bardzo drastyczny sposób. To przecie ty chciałe wraca , zanim w ogóle zbli yli my si do S siedniej Gwiazdy. - Je li dobrze pami tam - odpowiedział Wu - nie brałem udziału w podejmowaniu decyzji. Tak czy inaczej, w obecnych warunkach musimy podj badania. Wiem, kapitanie, jak silna jest pokusa odwiedzenia kilku innych systemów gwiezdnych, ale teraz, maj c przed sob wiat ewidentnie nadaj cy si zamieszkania, musimy wróci na Ziemi z maksymaln ilo ci informacji o tym globie, który jest daleko wa niejszy dla całego naszego gatunku w praktycznym sensie ni czysto teoretyczne, katalogowe wie ci z innych gwiazd. Oprócz tego... w tym momencie Wu wskazał r k na okno, sam nie wiedz c dlaczego - ...ja chc przyjrze si temu wiatu. Czuj , e jest absolutnie bezpieczny. - Czujesz? - zapytała ironicznie Wendel. - Wolno mi mie własn intuicj , kapitanie. Przerwała im Meny Blankowitz. - Ja tak e mam pewn intuicj , kapitanie, i bardzo si martwi . Wendel spojrzała na młod kobiet z wyrazem zaskoczenia na twarzy. - Czy ty płaczesz, Blankowitz?
253
- Nie... nie płacz , kapitanie. Jestem tylko bardzo roztrz siona. - Dlaczego? - U ywałam DN. - Detektor neuroniczny? Na tym pustym wiecie? Po co? - Poniewa przybyłam tu po to, aby go u ywa - odpowiedziała Blankowitz. Poniewa taka jest moja funcja. - I rezultaty okazały si negatywne - powiedziała Wendel. -Przykro mi, Blankowitz. Polecimy dalej, b dziesz miała jeszcze niejedn okazj ... - Ale mi chodzi o co zupełnie przeciwnego, kapitanie. Wyniki nie s negatywne. Odkryłam inteligencj na tej planecie i dlatego jestem roztrz siona. Wynik, jaki otrzymałam, jest zupełnie nieprawdopodobny, jest mieszny, nie wiem, co si dzieje... - Mo e co si zepsuło w tym urz dzeniu - powiedział Jarlow. - Jest to dosy nowy aparat... - Co mogło si w nim zepsu ? A mo e wykrywa nasz obecno na statku? A mo e po prostu oszukuje? Sprawdziłam wszystko. Osłony s absolutnie w porz dku, a gdyby nawet oszukiwał, to robiłby to tak e gdzie indziej, a nie stwierdziłam adnych pozytywnych rezultatów na gazowym olbrzymie ani na S siedniej Gwie dzie, ani w adnym innym przypadkowym punkcie w przestrzeni. Tylko na satelicie, za ka dym razem... - Chcesz powiedzie - przerwała jej Wendel - e na tym wiecie, na którym my nie odkryli my najmniejszego ladu ycia, ty odkryła inteligencj ? - Odzew jest minimalny. Ledwo go złapałam. - W rzeczy samej, kapitanie - wtr cił si Fisher. - Jarlow wspominał niedawno o morzu. Je li na planecie jest ycie oceaniczne, to dlaczego nie miałoby to by inteligentne ycie? Mo e wła nie wykryła je doktor Blankowitz. - Fisher ma racj - powiedział Wu. - ycie morskie, bez wzgl du na inteligencj , nie stworzy raczej cywilizacji technicznej. W morzu nie mo na rozpali ognia. A cywilizacje nietechnologi-czne rzadko daj zna o sobie, co wcale nie znaczy, e s mało inteligentne. Poza tym nie ma co obawia si jakich inteligentnych gatunków nietechnologicznych, które i tak nie wyjd z morza. My pozostaniemy na l dzie. Wszystko wygl da obecnie jeszcze bardziej interesuj co i dlatego musimy tym si zaj . - Wy wszyscy mówicie tak szybko i bez przerwy, e nie pozwalacie mi doko czy - powiedziała Blankowitz. - Nie macie racji. Gdyby było to inteligentne ycie morskie, wynik byłby pozytywny tylko w oceanach. A jest pozytywny wsz dzie. Wsz dzie jest równy. Na morzu i na l dzie. Nic nie rozumiem. - Na l dzie tak e? - powiedziała z niedowierzaniem Tessa. -Co musiało si zepsu . - Ale nie wykryłam adnej usterki - powiedziała Blankowitz. - I dlatego nie wiem, co my le . Nic nie rozumiem... - przerwała na chwil , a potem dodała: Jest bardzo słaba... ale jest. - Chyba wiem, jak to wyja ni - powiedział Fisher. Wszystkie oczy zwróciły si natychmiast na niego. Speszył si . - Mo e nie jestem naukowcem, ale to nie oznacza, e nie potrafi dostrzec czego , co jest bardzo proste. W morzu jest inteligencja, której nie dostrzegamy,
254
poniewa pokrywa j woda. To brzmi sensownie, prawda? Ale inteligencja jest tak e na l dzie. I ona równie jest niewidoczna, a niewidoczna jest dlatego, e znajduje si pod ziemi . - Pod ziemi ? - wykrzykn ł Jarlow. - Po co miałaby chowa si pod ziemi ? Powietrze nie jest truj ce, temperatury w sam raz... wszystko inne tak e. Przed czym miałaby si chowa ? - Przede wszystkim przed wiatłem - powiedział z naciskiem Fisher. Porozmawiajmy o Rotorianach: przypu my, e skolonizowali planet . Po co mieliby zostawa na powierzchni, nara eni na czerwone wiatło S siedniej Gwiazdy, wiatło absolutnie nieprzydatne do uprawy rotoria skich ro lin, wiatło, od którego nie chcieli si uzale nia . Pod ziemi mog mie sztuczne o wietlenie, w którym i im, i ro linom yje si lepiej. Oprócz tego... Przerwał na chwil . - Mów dalej. Co jeszcze? - powiedziała Wendel. - No có , musicie zrozumie Rotorian. yj we wn trzu wiata. S do tego przyzwyczajeni, uwa aj , e tak jest normalnie. Na zewn trz nie czuliby si dobrze. Dlatego wkopuj si do rodka... - Sugerujesz, e detektory neuroniczne Blankowitz wykryły obecno ludzi pod powierzchni ziemi - stwierdziła Wendel. - Tak. Dlaczego nie? Grubo warstwy ziemi pomi dzy ich siedzibami a powierzchni osłabia odzew odbierany przez detektor. - Ale Blankowitz odbiera mniej wi cej taki sam odzew zarówno z l du, jak i z morza - powiedziała Wendel. - Z całej planety. Wsz dzie jest niemal równo - dodała Blankowitz. - W porz dku - odparł Fisher. - W morzu jest rodzima inteligencja, a pod ziemi Rotorianie. Dlaczego nie? - Poczekaj - wtr cił si Jarlow. - Odbierasz odzew z całej powierzchni, czy tak? - Z całej - odpowiedziała Blankowitz. - Wykryłam pewne skoki tu i ówdzie, ale odzew jest tak w ski, e trudno cokolwiek powiedzie oprócz tego, e na planecie z cał pewno ci jest inteligencja. - Tak, to co mówisz jest absolutnie zrozumiałe w morzu -powiedział Jastrow ale nie wiem, jak wytłumaczy to na l dzie? Czy podejrzewasz, Fisher, e Rotorianie przez trzyna cie lat, tylko trzyna cie lat, wykopali sie tuneli pod ka dym kontynentem na planecie? Gdyby my mieli odzew w jednym miejscu na l dzie, a nawet w dwóch niewielkich cz ciach planety, zgodziłbym si z twoj koncepcj nor Rotora. Ale pod cał powierzchni ? Powiedz to prosz mojej cioci, Tillie. - Czy chcesz przez to powiedzie . Henry - wł czył si Wu - e na planecie mieszka wsz dzie pod ziemi obca inteligencja? - Nie widz innego rozwi zania - odpowiedział Jarlow - chyba, e to urz dzenie Blankowitz do niczego si nie nadaje. - W takim razie - powiedziała Wendel - nale y rozpatrzy spraw bezpiecze stwa l dowania na planecie i prowadzenia bada na jej powierzchni. Obca inteligencja niekoniecznie musi by przyjazn inteligencj , a Superluminal nie jest przystosowany do prowadzenia działa bojowych.
255
- Nie s dz , aby my mogli si podda - powiedział Wu. -Musimy dowiedzie si , z jak inteligencj mamy tu do czynienia i czy mo e ona... przeszkodzi w naszych planach ewakuowania Ziemi i zamieszkania tutaj. - Jest jedno miejsce - powiedziała Blankowitz - gdzie odzew jest odrobin bardziej intensywny ni gdzie indziej. Tylko odrobin . Czy mam jeszcze raz sprawdzi to miejsce? - Rób swoje. Próbuj - powiedziała Wendel. - My zbadamy otoczenie tego miejsca i zdecydujemy, czy l dowa , czy nie. Wu u miechn ł si lekko. - Jestem pewny, e nic nam nie grozi. Wendel rzuciła mu gro ne spojrzenie. Jedyn rzecz , jaka odró niała Saltade'a Leveretta od innych ludzi (według opinii Janusa Pitta) było to, e podobało mu si w pasie asteroidów. Pitt wiedział, e niektórzy ludzie uwielbiaj pustk i bezruch. Leverett wyja niał swoje upodobania w sposób nast puj cy: „Ja naprawd lubi ludzi. Lubi ogl da ich w holowizji, rozmawia z nimi na ekranie, a nawet mia si z nimi na odległo . Mog robi wszystko z lud mi - nie znosz tylko ich zapachu i dotyku, jak wszyscy. Poza tym budujemy pi Osiedli w pasie asteroidów i za ka dym razem, gdy czuj si samotny, mog odwiedza Osiedla i cieszy si lud mi. Mog ich nawet w cha , je li mam na to ochot ”. Gdy Leverett przyje d ał na Rotora - do „metropolii”, jak sam mówił - cz sto ogl dał si za siebie, jak gdyby w oczekiwaniu na gromadz ce si za nim tłumy. Podejrzliwie przygl dał si krzesłom i siadał na nich uko nie, chc c prawdopodobnie unikn nawet przypadkowego zetkni cia z aur pozostawion przez poprzedników posługuj cych si meblem. Janus Pitt zawsze uwa ał, e Leverett idealnie nadaje si na pełni cego obowi zki komisarza Projektu Asteroidów. Stanowisko zapewniało mu praktycznie woln r k we wszystkim, co dotyczyło zewn trznych obszarów Systemu Nemezja skiego. Do jego zada nale ało nadzorowanie Osiedli w budowie, a tak e powołanej przez Pitta Agencji Skaningowej. Wła nie sko czyli lunch w prywatnej kwaterze Pitta. Saltade pr dzej umarłby z głodu, ni zdecydował si na zjedzenie posiłku w ogólnie dost pnej jadalni (przez „ogólny dost p” Leverett rozumiał obecno ka dej nie znanej mu osoby). Pitt był nawet lekko zdziwiony, e Leverett zgodził si w ogóle na zjedzenie lunchu w czyjejkolwiek obecno ci. Pitt przyjrzał si swojemu towarzyszowi. Saltade był bardzo szczupły i ko cisty, cała jego sylwetka sprawiała wra enie napi tej struny, co znacznie utrudniało okre lenie jego wieku. Jego oczy były wodnistoniebieskie, a włosy bardzo jasne. - Kiedy byłe po raz ostatni na Rotorze, Saltade? - zapytał Pitt. - Prawie dwa lata temu, i uwa am, e post piłe bardzo nieuprzejmie wzywaj c mnie do siebie, Janus. - Ja? Ale ja niczego nie zrobiłem, stwierdziłem jedynie, e poniewa ju tu jeste , chciałbym ci go ci u siebie. - Na jedno wychodzi. Tak... Có to za wiadomo , któr rozesłałe do wszystkich, eby nie zawracali ci głowy drobiazgami? Czy uwa asz, e jeste ju tak wielki, e mo esz zajmowa si wył cznie wielkimi sprawami? Na twarzy Pitta pojawił si wymuszony u miech.
256
- Nie wiem, o czym mówisz, Saltade? - Przedstawiono ci raport. Wykryli jakie promieniowanie energetyczne lec ce w naszym kierunku. Powiadomili ci o tym, a ty wysyłasz im jeden ze swoich rozkazów specjalnych, eby nie zawracali ci głowy. - Ach o to chodzi! - Pitt doskonale pami tał ostatni atak lito ci dla samego siebie i moment irytacji, która pojawiła si tu po nim. Miał przecie prawo denerwowa si od czasu do czasu -No có . ludzie maj szuka Osiedli. Nie powinni przeszkadza mi drobiazgami. - Je li uwa asz, e to jest drobiazg, to twoja sprawa. Chciałem ci tylko powiedzie , e moi ludzie znale li co , co nie jest Osiedlem i boj si zameldowa ci o tym. Zgłosili si do mnie i poprosili mnie o przekazanie ich meldunków pomimo rozkazu, eby nie zawraca ci głowy. S dz , e na tym polega moja funkcja, chocia ja jestem przeciwnego zdania, Janus. Zaczynasz mie przykre usposobienie na staro , mój drogi... - Nie marud , Saltade. Co ci zameldowali? - zapytał Pitt, który wydawał si obecnie znacznie gorzej usposobiony ni zazwyczaj. - Odkryli pojazd. - Co to znaczy „pojazd”? Nie Osiedle...? Leverett wyci gn ł ko cist dło . - Powiedziałem pojazd, a nie Osiedle. - Nie rozumiem. - Co tu jest do rozumienia? Potrzebujesz komputera? Je li tak, to stoi tu obok. Pojazd kosmiczny to taki statek, który porusza si w przestrzeni z załog na pokładzie. - Jak du y? - Mógłby pomie ci z pół tuzina ludzi, jak przypuszczam. - W takim razie jest to jeden z naszych. - Nie jest. Zbadano trasy wszystkich posiadanych przez nas statków. Pojazd, o którym mówimy, nie powstał na Rotorze. Agencja Skaningowa bała si zameldowa ci o jego wykryciu, niemniej jednak nie pró nowała. aden komputer w całym systemie nie zajmował si projektem i wykonaniem tego statku, a nikt nie mógłby zbudowa czego takiego bez komputera. - Jaki st d wniosek? - e nie jest to nasz statek. Pochodzi z zewn trz. Dopóki była najmniejsza szansa, e pojazd mógł zosta wyprodukowany u nas, moi chłopcy siedzieli cicho i nie zawracali ci głowy, zgodnie z twoimi instrukcjami. Kiedy jednak okazało si , e nie jest to jeden z naszych, przekazano mi cał spraw wraz z pro b o poinformowanie ciebie, poniewa oni si boj . Wiesz, Janus, poniewieranie lud mi przestaje si w którym momencie opłaca . - Zamknij si - powiedział Pitt niezbyt stanowczo. - Jak to mo liwe, e statek nie jest nasz? Sk d si tu wzi ł? - Przypuszczalnie z Układu Słonecznego. - Wykluczone! Statek, jaki opisałe , z sze cioma lud mi na pokładzie nie mógłby wykona takiej podró y. Nawet je li odkryli hiperwspomaganie - co z pewno ci zrobili - sze cioro ludzi w małym poje dzie nie wytrzymałoby dwuletniej podró y. Mo e s jakie wyj tkowe załogi, doskonale wytrenowane i specjalnie dobrane do wykonania
257
tego zadania... i mo e przynajmniej w cz ci taka teoretyczna załoga zdoła zachowa rozum po odbyciu dwuletniego przelotu, ale zapewniam ci , e nikt w Układzie Słonecznym nie ryzykowałby takiego przedsi wzi cia. Podró e mi dzygwiezdne pozostaj domen Osiedli - zwartych wiatów zamieszkiwanych przez ludzi przyzwyczajonych do panuj cych na nich warunków. - Niemniej jednak - powiedział Leverett - mamy mały pojazd kosmiczny nierotoria skiego pochodzenia. Jest to fakt, który, niestety, musisz przyj do wiadomo ci. A co do jego pochodzenia...? Najbli sz gwiazd jest Sło ce, i to równie jest fakt. Je li nie przybył z Układu Słonecznego, to musiał przylecie z jakiej innej gwiazdy, do której jest jeszcze dalej. Je li dwa lata s wykluczone, to wszystko inne tak e jest wykluczone. - Przypu my, e nie s to ludzie - powiedział Pitt. - Przypu my, e s to obcy, jaka inna forma ycia o odmiennej psychice, pozwalaj cej na długie podró e na małych statkach... - Lub przypu my, e s to ludzie tej wielko ci... - Leverett za pomoc kciuka i palca wskazuj cego pokazał wier cala - ... i e ich pojazd jest Osiedlem. No có , musz ci rozczarowa . Mylisz si pod ka dym wzgl dem. To nie s obcy. To nie jest tak e rasa Tomciów Paluchów. Statek nie pochodzi z Rotora, ale został stworzony przez ludzi. Obcy przypuszczalnie wygl daj zupełnie inaczej ni ludzie i dlatego ich statki powinny równie wygl da zupełnie inaczej ni nasze statki, natomiast pojazd. o którym mówimy, jest jak najbardziej ludzki, a do numeru seryjnego na jego kadłubie; numeru, który nawiasem mówi c jest napisany ziemskim alfabetem. - Niemo liwe! - To ty tak mówisz. - To... mógłby by ludzki statek... automatyczny. Z robotami na pokładzie... - Mógłby - powiedział Leverett. - Czy w takim razie mamy go zestrzeli ? Je li nie ma na nim ludzi, odpadaj nam problemy etyczne. Co prawda zniszczymy czyj własno , ale owa własno narusza nasz teren prywatny. - Zastanawiam si - powiedział Pitt. Leverett u miechn ł si szeroko. - Nie musisz, ten statek nie leciał przez dwa lata. - Co to znaczy? - Zapomniałe jak wygl dał Rotor po przybyciu na miejsce? Nasza podró trwała dwa lata, z czego połow sp dzili my w normalnej przestrzeni, lec c z szybko ci pod wietln . Powierzchnia Rotora nie wygl dała najlepiej po tych wszystkich drobnych zderzeniach z atomami, cz steczkami, pyłem kosmicznym i czym tam jeszcze. Dosy długo pó niej zajmowali my si naprawami i polerowaniem na wysoki połysk. Nie pami tasz? - A statek? - zapytał Pitt nie odpowiadaj c na pytanie o jego pami . - A statek... wieci si , jakby dopiero co odbył próbne loty. - To niemo liwe. Przesta bawi si ze mn ... - To mo liwe. Statek przebył prawdopodobnie par milionów kilometrów w normalnej przestrzeni, reszt za ... w hiperprzestrzeni. - O czym ty mówisz? - Pitt zaczynał traci cierpliwo . - Loty superluminalne. Ju je maj . - Ale to jest teoretycznie niemo liwe...
258
- Czy by? Je li masz jakie inne wyja nienie, to ch tnie go wysłuchani. Pitt przygl dał mu si z otwartymi ustami. - Ale... - Wiem. Fizycy mówi , e to niemo liwe. Co nie zmienia faktu, e w Układzie Słonecznym maj loty superluminalne. A teraz posłuchaj, Pitt. Je li maj statki superiuminalne. to maj równie superiuminaln ł czno . Układ Słoneczny wie, gdzie znajduje si statek i wie tak e, co tutaj si dzieje. Je li zestrzelimy ich, to niedługo zawita do nas flotylla ich statków i zało si , e urz dz sobie mał strzelanin . - Co robi ? - Pitt stracił wszelk zdolno my lenia. - Nie pozostaje nam nic innego, jak powita ich serdecznie, dowiedzie si kim s , co tu robi i czego chc ? Wydaje mi si , e maj zamiar wyl dowa na Erytro. My równie musimy si tam uda i porozmawia z nimi. - Na Erytro? - Je li oni b d na Erytro, Janus, to my nie powinni my by na Megasie. Musimy si z nimi spotka , musimy podj to ryzyko. Pitt zacz ł otrz sa si z zaskoczenia. - Je li uwa asz, e jest to konieczne, to czy podj łby si tej misji? Maj c oczywi cie statek i załog . - Chcesz powiedzie , e ty tego nie zrobisz? - Ja? Komisarz? Mam lecie i wita jaki nieznany statek? - Tak... to byłoby poni ej twojej godno ci. Rozumiem. I to ja powinienem za ciebie stawi czoła obcym, Tomciom Paluchom, robotom czy cokolwiek to jest. - B d w ci głym kontakcie z tob , Saltade. Glos i obraz. - Na odległo . - Tak. Oczywi cie ju teraz mog ci obieca odpowiednie wynagrodzenie za zako czon powodzeniem misj . - Czy by? W takim razie... - Leverett spojrzał na Pitta. Pitt odczekał chwil , a potem zapytał. - Jaka jest twoja cena? - Zasugeruj ci pewn cen : je li chcesz, abym spotkał si z nimi na Erytro, w takim razie chc Erytro. - Co to znaczy? - Chc zamieszka na Erytro. Zm czyły mnie asteroidy. Zm czyła mnie twoja Agencja. Zm czyli mnie ludzie. Mam dosy . Chc mie cały, pusty wiat. Zbuduj sobie ładn siedzib , a ty zapewnisz mi ywno i inne niezb dne rzeczy z Kopuły. B d miał swoj własn farm i zwierz ta, je li uda mi si par namówi . - Od jak dawna o tym marzysz? - Nie wiem. To narastało we mnie. No, a gdy znalazłem si znowu na Rotorze i zobaczyłem te wasze tłumy, usłyszałem ten wasz hałas, Erytro stała si dla mnie rajem. Pitt wzruszył ramionami. - To jest was dwoje. Zachowujesz si tak samo jak ta szalona dziewczyna. - Jaka szalona dziewczyna? - Córka Eugenii Insygny. Znasz chyba Insygn . - Astronoma? Oczywi cie. Ale nie spotkałem jej córki.
259
- Całkowicie szalona. Chce mieszka na Erytro. - Nie s dz , aby było to oznak szale stwa. Uwa am, e to bardzo rozs dne. No, a je li chce mieszka na stałe na Erytro to... chyba zniósłbym kobiet . Pitt podniósł palec. - Powiedziałem „dziewczyna”. - Ile ma lat? - Pi tna cie. - No có , wkrótce b dzie dorosła. Szkoda, e ja nie młodniej . - Nie jest jedn z twoich pi kno ci. - Je li dobrze mi si przyjrzysz, Janus, to stwierdzisz, e ja te nie jestem pi kny. Znasz moje warunki. - Chcesz zapisa wszystko oficjalnie w komputerze? - To tylko formalno , co, Janus? Pitt nie u miechn ł si . - W porz dku. A teraz przyjrzyjmy si temu statkowi i przygotujemy ci do podró y.
260
Rozdział 36 SPOTKANIE - Marlena piewała dzisiaj rano - powiedziała Eugenia Insygna tonem, który wyra ał zdziwienie i niezadowolenie. - Jak piosenk o „Domu, domu w gwiazdach, gdzie ta cz ce wiaty s wolne”. - Znam t piosenk - Slever Genarr kiwn ł głow . - Za piewałbym ci, ale zapomniałem melodi . Wła nie sko czyli lunch. Jedli razem niemal codziennie, co bardzo cieszyło Genarra, pomimo tego, e tematem rozmów zawsze była Marlena. Podejrzewał, e Insygna oczekuje od niego wsparcia i pomocy, czuj c si bezsiln i nie mog c zwróci si do nikogo innego. Ale czy miało to jakie znaczenie? Ka dy powód był dobry... - Nigdy przedtem nie słyszałam jej piewu - powiedziała Insygna. - Zawsze wydawało mi si , e nie potrafi piewa , a okazuje si , e ma bardzo przyjemny kontralt. - Oznacza to, e jest szcz liwa lub podniecona, lub zadowolona, a w ka dym razie jest to co dobrego, Eugenio. Wydaje mi si , e odnalazła swoje miejsce we Wszech wiecie, swój własny powód, by y . A nie ka dy z nas to potrafi. Wi kszo ludzi, Eugenio, yje z dnia na dzie szukaj c jakiego sensu w yciu, nie znajduj c go i ko cz c w cichej rozpaczy lub rezygnacji. Ja sam nale do tej ostatniej kategorii. Insygna pozwoliła sobie na mały u miech. - A ja? Czy mnie tak e zaliczasz do tej kategorii? - Nie jeste zrozpaczona ani zrezygnowana, Eugenio, ale nie powinna toczy tylu dawno przegranych bitew. Spu ciła oczy. - My lisz o Krile? - Je li ty my lisz, e ja tak my l , to chyba rzeczywi cie tak jest - powiedział Genarr. - Ale mówi c prawd , my lałem o Marlenie. Byla na zewn trz kilkana cie razy. Podoba jej si tam. Jest szcz liwa, a mimo to ty ci gle walczysz ze strachem. Dlaczego, Eugenio? Dlaczego ci gle si boisz? Insygna poruszyła si niespokojnie przekładaj c widelec na talerzu. - Mam poczucie straty - powiedziała. - To niesprawiedliwe. Krile dokonał swojego wyboru i straciłam go. Teraz Martena dokonała wyboru i j tak e strac . Nie zabrała mi jej Plaga... zrobiła to Erytro... - Wiem - si gn ł po jej r k . Insygna nie wiadomie odwzajemniła u cisk. - Marlena coraz ch tniej wychodzi w t absolutn dziko -powiedziała - i coraz mniej interesuje j bycie z nami. Zobaczysz, e w ko cu dojdzie do wniosku, e mo e tam y . B dzie wracała coraz rzadziej, a wreszcie zniknie na zawsze. - Masz racj . Całe ycie składa si z nast puj cych po sobie strat. Traci si młodo , rodziców, kochanków, przyjaciół, dobrobyt, zdrowie i w ko cu ycie. Przeciwstawianie si stratom niczego nie zmienia - powoduje jedynie, e tracisz dodatkowo równowag ducha i spokój umysłu.
261
- Marlena nigdy nie była szcz liwym dzieckiem, Siever. - Czy uwa asz, e jest to twoja wina? - Mogłam okaza jej wi cej zrozumienia. - Na to nigdy nie jest za pó no. Marlena chciała mie cały wiat i dopi ła swego. Chciała zmieni swój kłopotliwy dla otoczenia talent w sposób komunikowania si z obcym umysłem i tego równie dokonała. Czy chciałaby , aby zrezygnowała z tego wszystkiego? Czy chciałaby zrekompensowa sobie strat jej obecno ci powoduj c jeszcze wi ksz strat ; strat , której ani ty, ani ja nie mogliby my w pełni poj , strat nowego sposobu wykorzystania jej niezwykłego mózgu? Insygna wybuchn ła miechem, chocia w jej oczach kryły si łzy. - O ywiłby umarłego swoimi przemowami, Siever. - Czy by? Moje przemowy nigdy nie przyniosły takich efektów jak milczenie Krile. - Krile miał tak e inne zalety - powiedziała Insygna wzruszaj c ramionami. Ale teraz to niewa ne. Ty jeste teraz ze mn , Sieverze, i bardzo mi pomagasz. - To najlepszy znak, e zestarzałem si - odpowiedział Genarr ponuro. - e wystarcza mi sama pomoc. Wypalił si we mnie prawdziwy ogie , teraz jest to płomyczek, przy którym mo na sobie grza r ce. - Nie ma w tym nic złego, zapewniam ci . - Nic złego, absolutnie nic złego! Podejrzewam, e istnieje mnóstwo mał e stw, które przeszły przez dzik ekstaz i nigdy nie były dla siebie pomoc , i z ch ci zamieniłyby uniesienia na zwykł przyja ... Nie wiem... Ciche zwyci stwa s takie ciche. Wszystko co wa ne cz sto bywa przeoczane... - Jak ty, mój biedny Sieverze... - Posłuchaj, Eugenio. Przez całe ycie starałem si unika wpadania w pułapk roz alenia, a teraz ty kusisz mnie, po to tylko, by patrze jak wyj do ksi yca. - Och, Sieverze, nie chc , eby wył do ksi yca. - To dobrze. Chciałem to usłysze . Widzisz, jaki jestem rozs dny. Ale je li potrzeba ci kogo , kto zast pi w twoim yciu Marlen , z ch ci zgłaszam si na jej miejsce, kiedy tylko chcesz. Nawet dziesi wiatów takich jak Erytro nie byłoby w stanie oderwa mnie od ciebie, zakładaj c oczywi cie, e tego pragniesz. cisn ła jego dło . - Nie zasługuj na ciebie, Sieverze. - Nie traktuj tego jako wymówki, Eugenio. Je li jest tak, jak mówisz, to z ch ci si po wi c , a ty nie powinna odrzuca takiej ofiary. - Czy nie uwa asz, e jest wiele bardziej warto ciowych kobiet? - Nigdy ich nie szukałem. Poza tym kobiety z Rotora nigdy specjalnie nie ogl dały si za mn . I co miałbym robi z tak bardzo warto ciow kobiet ? Ofiarowa si jej jako od dawna oczekiwany prezent? Wol by romantycznym niechcianym prezentem, niechcian mann z nieba. - Boskim podarkiem dla ludzi małego serca. Genarr po piesznie kiwn ł głow . - O tak. Podoba mi si to. Ten obraz przemawia do mnie. Insygna roze miała si , tym razem zupełnie szczerze. - Jeste szalony... Wiesz, e jako nigdy tego nie zauwa yłam.
262
- Mam ukryte gł bie. Z czasem poznasz mnie lepiej... znacznie lepiej... Przerwał mu brz czyk oznaczaj cy nadej cie pilnej wiadomo ci. - No, wła nie - powiedział z oburzeniem Genarr. - Taki jest mój los. Dochodzimy do punktu... - ju nie pami tam jak to zrobili my - w którym gotowa jeste rzuci si w moje ramiona... i przerywaj nam. Halo... Och! Co? - ton jego głosu zmienił si całkowicie - To Saltade Leverett. - Kto to jest? - Nie znasz go. Prawie nikt go nie zna. To pustelnik. Pracuje w pasie asteroidów. Podoba mu si tam. Nie widziałem tego starego włócz gi od lat... Nie wiem, dlaczego mówi „starego” - ma tyle lat co ja. Aha, mamy depesz specjaln . Otwiera si tylko na mój odcisk kciuka. To znaczy, e depesza jest tak tajna, e powinienem poprosi ci o wyj cie. Insygna natychmiast wstała, lecz Genarr gestem polecił jej pozostanie na miejscu. - Nie b d niem dra, Eugenio. Tajne depesze to choroba władzy. Nigdy nie przywi zywałem do tego wagi... Przycisn ł kciuk do papieru. To samo zrobił z kciukiem drugiej r ki. Na kartce zacz ły pojawia si litery. - Zawsze zastanawiałem si , co by zrobili, gdyby kto nie miał r k... powiedział Genarr, a potem nagle zamilkł. Przebiegł oczami tekst i wr czył depesz Insygnie. - Czy mog to przeczyta ? Genarr potrz sn ł głow . - Oczywi cie, e nie. Ale kogo to obchodzi? Przeczytaj. Zrobiła to niemal natychmiast. - Obcy statek. Ma wyl dowa tutaj? - Tak przynajmniej pisz . - A co z Marlen ? - krzykn ła Insygna. - Ona jest na powierzchni... - Erytro j obroni. - Sk d wiesz? To obcy statek! Z prawdziwymi obcymi! To nie s ludzie! Ten umysł z Erytro mo e okaza si za słaby! - My te jeste my obcymi na Erytro i poradził sobie z nami. - Musz tam i . - Po co... - Musz by z Marlen . Chod ze mn . Pomó mi. Sprowadzimy j do Kopuły. - Je li s to wrodzy nam naje d cy, to tutaj te nie b dzie bezpiecznie. - Och, Sieverze! Nie ma czasu na rozwa ania. Prosz . Musz by z Marlen ! Pochylili si nad fotografiami planety. Tessa Wendel potrz sn ła głow . - Niewiarygodne! Cały wiat jest pusty, oprócz tego... - Wsz dzie inteligencja - powiedziała Merry Blankowitz, marszcz c brwi. Nie ma co do tego w tpliwo ci. Pusty czy nie, jest na nim inteligentne ycie. - Najwi kszy odzew jest w tej kopule? Tak? - Zgadza si , kapitanie. Najbardziej intensywny odzew i najłatwiej zauwa alny. A tak e zbli ony do takich, które doskonale znamy. Na zewn trz kopuły odzew jest inny i nie wiem, co to znaczy.
263
- Nigdy nie badali my adnej innej inteligencji oprócz ludzkiej - powiedział Wu. - Tak e... Wendel spojrzała na niego ostro. - Czy twoim zdaniem, inteligencja na zewn trz nie jest ludzka? - Zgodzili my si , e ludzie nie mogli zakopa si wsz dzie przez trzyna cie lat. Wypływa z tego tylko jeden wniosek... - A kopuła? Czy tam s ludzie? - To zupełnie inna sprawa - powiedział Wu. - Tutaj niepotrzebne s nam pleksony Blankowitz. Wida przecie instrumenty astronomiczne. Kopuła lub jej cz to z pewno ci obserwatorium astronomiczne. - Czy obca inteligencja nie mo e zajmowa si astronomi ? -spytał ironicznie Jarlow. - Oczywi cie, e mo e - powiedział Wu. - Ale za pomoc własnych instrumentów. Gdy widz co , co przypomina skomputeryzowny skaner podczerwieni, dokładnie taki, jaki pami tam z Ziemi... No có , powiem inaczej: zapomnijmy na chwil o pochodzeniu tej inteligencji. Widz instrumenty, które albo powstały w Układzie Słonecznym, albo zostały zbudowane według projektów pochodz cych z Układu. Co do tego nie mo e by w tpliwo ci. Nie wydaje mi si prawdopodobne, aby obca inteligencja bez kontaktu z lud mi mogła zbudowa takie instrumenty. - Doskonale - powiedziała Tessa. - Zgadzam si z tob , Wu. W kopule byli... lub s ludzie. - Co to znaczy „ludzie”, kapitanie? - powiedział ostro Fisher. - To s Rotorianie. Nikt inny. - Tego nie mo emy wiedzie - wtr cił Wu. - Kopuła jest bardzo mała - powiedziała Blankowitz. - A na Rotorze mieszkały dziesi tki tysi cy ludzi. - Sze dziesi t tysi cy - zamruczał Fisher. - Nie zmie ciliby si wszyscy w tej kopule. - Po pierwsze - powiedział Fisher - mog by inne kopuły. Co z tego, e przelecieli my par razy nad planet - i tak nie jeste my w stanie zauwa y wszystkiego. - Ale zmiany pleksonowe wyst puj tylko w tym miejscu. Gdyby istniały inne kopuły, z pewno ci wykryłabym je za pomoc detektora - powiedziała Blankowitz. - Istnieje jeszcze inna mo liwo - powiedział Fisher. - To, co widzimy, mo e by tylko male k cz ci budowli, która rozci ga si na wiele mil pod ziemi . - Rotorianie przybyli tu w Osiedlu - powiedział Wu. - To Osiedle na pewno istnieje. Mog by tak e inne. Ta kopuła jest tylko przyczółkiem. - Nie widzieli my adnego Osiedla - powiedział Jarlow. - Nie szukali my - powiedział Wu. - Skoncentrowali my si na tej planecie. - Wykryłam inteligencj tylko tutaj - wtr ciła Blankowitz. - A czy szukała gdzie indziej? - zapytał Wu. - Musieliby my przeszuka cał okoliczn przestrze , chc c odnale Osiedle. A ty, gdy wykryła pleksony z tego wiata, zarzuciła badania. - Mog je podj , je li uwa asz, e jest to konieczne. Wendel podniosła r k .
264
- Je li jest tu gdzie jakie Osiedle, to dlaczego nas nie zauwa yło? Nie wł czali my osłon emisji energetycznej. Byli my przekonani, e ten System jest pusty. - Oni równie mogli ywi podobne przekonania, kapitanie -powiedział Wu. Nie szukali nas i dlatego udało nam si przemkn niepostrze enie. A je li nas wykryli, to mog nie mie pewno ci co do tego, kim lub czym jeste my. Wahaj si co do dalszego post powania, podobnie jak my. Twierdz jednak, e obecnie nie mamy w tpliwo ci, i na planecie istnieje jedno miejsce, w którym s ludzie, i w zwi zku z tym powinni my wyl dowa i nawi za z nimi kontakt. - Czy s dzisz, e to b dzie bezpieczne? - zapytała Blankowitz. - Twierdz , e tak - powiedział z naciskiem Wu. - Nie mog nas z miejsca zastrzeli . B d chcieli si dowiedzie , kim jeste my. Poza tym, je li wszystko, na co nas sta , to pró ne dyskusje i pozostawanie w niepewno ci, to nigdy nie dowiemy si niczego i wrócimy do domu z pustymi r kami. A wtedy Ziemia wy le tu cał flotyll statków superluminalnych, ale nikt nie podzi kuje nam za to, co zrobili my. Przejdziemy do historii jako wyprawa nieudaczników - u miechn ł si słabo. - Widzi pani, kapitanie, nauczyłem si czego od Fishera. - Uwa asz, e powinni my wyl dowa i nawi za kontakt -powiedziała Wendel. - Jestem o tym przekonany - odpowiedział Wu. - A ty, Blankowitz? - Kieruje mn ciekawo . Chciałabym dowiedzie si czego nie o kopule, lecz o tym obcym yciu. Zreszt o kopule tak e... - Jarlow? - ałuj , e nie wyposa ono nas w odpowiedni bro i hiperł czno . Je li nas zniszcz . Ziemia nie dowie si niczego, absolutnie niczego - i taki b dzie rezultat tej wyprawy. I wtedy przyleci tu kto inny, nieprzygotowany tak jak my i podobnie niepewny. Natomiast je li przetrwamy, wrócimy zaopatrzeni w bardzo wa n wiedz . Powinni my spróbowa . - Czy mnie równie zapytasz o zdanie, kapitanie? - powiedział cicho Fisher. - Zakładam, e chcesz l dowa po to, by spotka Rotorian. - Rzeczywi cie. Proponuj jednak wyl dowa bez niepotrzebnego hałasu, niemal niepostrze enie... a ja pierwszy udam si na zwiady. Je li co mi si stanie, wystartujecie i wrócicie na Ziemi nie zwa aj c na mnie. Musicie chroni statek. - Dlaczego ty? - zapytała niemal natychmiast Wendel ze skurczon twarz . - Poniewa znam Rotorian - odpowiedział Fisher - i poniewa chc i . - Ja tak e - powiedział Wu. - Musz i z tob . - Po co nara a dwie osoby? - zapytał Fisher. - Bo we dwóch jest bezpieczniej ni w pojedynk . Bo w przypadku jakich problemów jeden mo e uciec, a drugi osłania ucieczk . I przede wszystkim dlatego, e mówisz, i znasz Rotorian. Twoje s dy nie mog by obiektywne. - W takim razie l dujemy - powiedziała Wendel. - Fisher i Wu wychodz na zewn trz. W przypadku rozbie no ci pogl dów Wu podejmuje ostateczne decyzje. - Dlaczego? - zapytał z oburzeniem Fisher.
265
- Tak jak powiedział Wu, znasz Rotorian i twoje decyzje mog by nieobiektywne - odpowiedziała Wendel patrz c z naciskiem na Fishera. - I ja zgadzam si z nim. Marlena była szcz liwa. Czuła si tak, jak gdyby kto delikatnie tulił j w ramionach, chronił j i osłaniał. Widziała czerwonawe wiatło Nemezis, wiatr głaskał j po policzkach. Widziała chmury, które przesłaniały tarcz jej sło ca, zmieniaj c wszystkie kolory w ciemn szaro . Wcale jej to nie przeszkadzało - szaro czy czerwie , obydwie barwy były jednakowo fascynuj ce, jednakowo nasycone półtonami i odcieniami. I chocia wiatr stawał si chłodniejszy, gdy Nemezis znika za chmurami, jej nigdy nie było zimno. Czuła si tak, jak gdyby Erytro dbała o rado dla jej oczu, ogrzewała ciało, opiekowała si ni pod ka dym wzgl dem. Rozmawiała z Erytro. Ju kiedy postanowiła nazywa wszystkie komórki tworz ce ycie na planecie - „Erytro". Tak, jak nazywała si sama planeta. Dlaczego nie? Czy była lepsza nazwa? Poszczególne komórki były tylko komórkami, tak samo prymitywnymi - a mo e nawet bardziej - ni komórki jej ciała. Jednak gdy zebrały si razem, gdy wszystkie prokarioty poł czyły si w cało , tworzyły organizm obejmuj cy planet miliardami trylionów poł czonych ze sob cz ci, wszechogarniaj cych l dy i morza, b d cych sam planet . To dziwne - pomy lała Marlena - ale ta olbrzymia ywa forma nigdy nie zdawała sobie sprawy z istnienia innych postaci ycia przed przybyciem Rotora. Pytania i wra enia Marleny nie ograniczały si wył cznie do jej własnego umysłu. Niekiedy Erytro unosiła si przed ni jak delikatna, szara mgiełka, tworz ca chwiejne zarysy ludzkich postaci, faluj ce po bokach. Marlena zawsze czuła, e wiat wokół niej płynie. Nie mogła tego widzie , lecz wyczuwała, e w ka dej sekundzie miliony komórek opuszczaj j i zast powane s natychmiast przez inne. Pojedyncze prokarioty nie mogły istnie długo bez ochronnej warstewki wody. Gdy tworzyły ludzk posta , zmieniały si jedna po drugiej, jednak sylwetka pozostawała taka sama, nigdy nie traciła swej to samo ci. Erytro nie przybierała ju postaci Orinela. Domy liła si w sobie tylko wła ciwy sposób, e Orinel niepokoi Marlen . Sylwetka, któr widziała, była teraz neutralna, zmieniała si wraz z nastrojami Marleny. Erytro potrafiła dostosowa si do subtelnych ró nic w sposobie my lenia dziewczyny. Robiła to znacznie lepiej wraz z upływem czasu. Posta przybierała niekiedy kształty kogo dobrze znanego i gdy Marlena za wszelk cen starała si j rozpozna , zarys zmieniał si , tworz c całkiem nowy obraz. Czasami udawało jej si wychwyci zarys policzka matki, du y nos wujka Sievera, fragmenty postaci chłopców i dziewcz t, których pami tała ze szkoły. Była to nie ko cz ca si symfonia. Rozmowa zamieniała si w balet, co , czego w aden sposób nie potrafiłaby opisa słowami; co , co dawało jej poczucie bezpiecze stwa i ukojenia; co o niesko czonej ró norodno ci - jak modulacja głosu, zmiana wygl du i my li. Ich rozmowy odbywały si w tylu wymiarach, e Marlena nie potrafiła wyobrazi sobie powrotu do zwykłej mowy wykorzystuj cej jedynie słowa. Jej zdolno ci percepcyjne nabrały zupełnie innych kształtów, o jakich wcze niej nie miała poj cia. Wymiana my li odbywała si szybko i płynnie, porozumienie było gł bsze, znacznie gł bsze ni to, które uzyskiwało si za pomoc mowy.
266
Erytro pokazała jej, a raczej wypełniała j , innymi umysłami. Umysłami. W liczbie mnogiej. Jeden umysł był łatwy do ogarni cia. Inny wiat. Inny umysł. Lecz Marlena spotkała wiele umysłów, tłocz cych si jeden za drugim - i ka dy był inny, ka dy zajmował inne miejsce w przestrzeni. Niewyobra alne. My li, które Erytro przekazywała Marlenie, nie dawały si uj w słowa, poniewa za słowami kryły si jeszcze emocje, wra enia, tysi ce drobnych wibracji niepoj tych i niedaj cych si wyrazi w mowie. Erytro była milionami idei i konceptów porozrzucanych po całym globie. Erytro eksperymentowała z umysłami - czuła je. Nie tak jak ludzie, chocia słowo „czu ” było chyba najlepszym przybli eniem. Niektóre umysły poznane przez Erytro załamały si , rozpadły, stały si nieprzyjemne. Erytro przestała wybiera umysły na chybił trafił, zacz ła szuka takich, które zdolne były wytrzyma kontakt. - I znalazła mnie? - powiedziała Martena. „Znalazłam ciebie.” - Dlaczego? Dlaczego mnie szukała ? - zapytała. Posta przed Martena zafalowała, stała si bardziej zwiewna. „Po to, by ci znale .” To nie była odpowied . - Dlaczego chciała , ebym była z tob ? Posta zacz ła znika , stawała si ulotna jak sama my l. „Po to, by była ze mn .” I znikn ła. Ale znikn ł tylko obraz. Erytro pozostała. Marlena czuła jej obecno , jej ciepło. Ale dlaczego znikn ła? Czy by była niezadowolona z pyta ? Usłyszała jaki d wi k. Na wiecie tak pustym jak Erytro, ka dy d wi k daje si z łatwo ci skatalogowa - w ko cu nie ma ich tak wiele. D wi k płyn cej wody, delikatny szum wiatru. D wi ki, które wydaje si samemu - łatwe do odró nienia kroki, szelest ubrania, oddech. Lecz Marlena usłyszała co innego. Odwróciła głow . Nad skalistym wzniesieniem po lewej stronie pojawiła si głowa m czyzny. Pierwsz my l , jaka przyszła jej do głowy, było to, e znowu wysłali po ni kogo z Kopuły. Poczuła, e ogarnia j gniew. Po co mieliby jej szuka ? Powie im, e kategorycznie odmawia od dzisiaj noszenia nadajnika. Nie znajd jej, chyba e zaczn szuka na lepo. Nie mogła jednak rozpozna twarzy, a znała przecie wszystkich mieszka ców Kopuły. Co prawda, nie pami tała nazwisk czy funkcji, mimo to gdyby zobaczyła kogo z Kopuły, natychmiast rozpoznałaby twarz. A tej twarzy nigdy nie widziała w Kopule. Wpatrywały si w ni czyje oczy. Usta były lekko rozchylone, tak jak gdyby oddychały ci ko. A potem posta wspi ła si na wzniesienie i zacz ła ku niej biec. Marlena podniosła si . Czuła chroni c j sił . Nie bała si . Zatrzymał si w odległo ci dziesi ciu stóp. Pochylił si lekko i wpatrywał w jej twarz, jak gdyby dotarł do granicy, której nie mógł przekroczy , jak gdyby co odebrało mu siły do dalszego biegu.
267
Z jego gardła wydobył si zduszony d wi k: - Rosanna! Marlena przyjrzała si mu uwa nie. Jego mikroruchy wyra ały pragnienie, promieniowała z nich wola posiadania: mie , blisko, moja, moja, moja. Cofn ła si o krok. Jak to mo liwe? Dlaczego on...? Niejasne wspomnienie holobrazu, który widziała, gdy była jeszcze mał dziewczynk ... Nie, nie mogła ju dłu ej zaprzecza samej sobie. To niemo liwe a jednak to był... Skurczyła si w chroni cej j obecno ci i powiedziała: - Ojcze? Rzucił si w jej stron , jak gdyby pragn c wzi j w ramiona. Marlena zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu. Zatrzymał si . Zachwiał przyło ył jedn r k do czoła, walczył z ogarniaj c go niemoc . - Marlena. Chciałem powiedzie Marlena. le wymawiał jej imi . Natychmiast to zauwa yła. Ł czył sylaby. Ale to nic miał prawo. Sk d mógł wiedzie ? Doł czył do niego drugi m czyzna. Stan ł tu obok. Miał proste, czarne włosy, szerok twarz, w skie oczy i ciemn karnacj . Marlena nigdy nie widziała nikogo o takim wygl dzie. Otworzyła usta ze zdziwienia i zamkn ła je z wysiłkiem. Drugi m czyzna zapytał pierwszego z niedowierzaniem w głosie: - Czy to jest twoja córka, Fisher? Oczy Marleny rozszerzyły si . Fisher! To był jej ojciec! Fisher nie spojrzał na pytaj cego. Powiedział krótko: - Tak. Głos tego drugiego stał si bardziej mi kki. - Pierwsze rozdanie, Fisher! Przybyłe tu po tylu latach i pierwsz osob , jak spotykasz, jest twoja córka! Fisher z wysiłkiem odwrócił oczy, a raczej chciał odwróci i nie mógł. - Chyba masz racj , Wu. Marlena... twoje nazwisko brzmi Fisher, czy tak? Twoj matk jest Eugenia Insygna. Nie myl si ? Ja nazywam si Krile Fisher i jestem twoim ojcem. Wyci gn ł obydwie r ce. Marlena doskonale zdawała sobie spraw z wyrazu pragnienia na jego twarzy. Pó niej dostrzegła jeszcze udr k , gdy ponownie cofn ła si o krok. - Sk d si tu wzi łe ? - Przybyłem z Ziemi, by ci odnale . Odnale ciebie. Po tylu latach... - Po co chciałe mnie odnale ? Zostawiłe mnie, gdy byłam małym dzieckiem. - Musiałem wtedy... ale zawsze chciałem do ciebie wróci . I nagle usłyszała inny głos... ostry jak stal... i w ko cu łami cy si : - Wróciłe po Marlen ? I po nic... innego? Stan ła przed nimi Eugenia Insygna. Blada, z bezbarwnymi ustami, z trz s cymi si r koma. Za ni stał Siever Genarr, zupełnie zaskoczony, lecz trzymaj cy si z tyłu. adne z nich nie miało na sobie skafandra ochronnego. Insygna zacz ła mówi po piesznie, niemal histerycznie:
268
- My lałam, e b d tu ludzie z jakiego innego Osiedla, ludzie z Układu Słonecznego. My lałam tak e o jakich obcych. Byłam przygotowana na ka d ewentualno , kiedy powiedziano mi, e l duje obcy statek. I nigdy, nawet przez chwil nie przyszło mi do głowy, e spotkam Krile Fishera, który wrócił... po Marlen ! - Przybyłem z innymi... w wa nej misji. To jest Chao-Li Wu, mój towarzysz. I ... i.... - I spotkali my si . Czy my lałe kiedykolwiek, e mnie spotkasz? A mo e my lałe tylko o Martenie? Co to za wa na misja? Odszukanie Marleny? - Nie. Mamy inne zadania. Martena... to moja sprawa. -A ja? Fisher spu cił wzrok. - Przybyłem po Marlen . - Przybyłe po ni ? Chcesz j zabra ? - My lałem... - zacz ł Fisher i nie mógł doko czy . Wu przygl dał mu si ze zdziwieniem. Genarr niemal kipiał z oburzenia. Insygna podeszła do córki. - Marleno, czy chcesz towarzyszy temu człowiekowi? - Nie mam zamiaru towarzyszy nikomu gdziekolwiek, mamo - powiedziała cicho Martena. - Oto jej odpowied , Krile - powiedziała Insygna. - Zostawiłe mnie z rocznym dzieckiem, a teraz wracasz po pi tnastu latach i mówisz: „Aha, przypomniało mi si , zabieram j ze sob ”. I nawet nie pomy lałe o mnie. Ona jest twoj córk biologicznie, i nic wi cej. Nale y do mnie, dzi ki pi tnastu latom miło ci i opieki. - Nie ma co kłóci si o mnie, mamo - powiedziała Martena. Chao-Li Wu post pił krok do przodu. - Prosz mi wybaczy , zostałem przedstawiony pa stwu, lecz nie wiem, z kim mam do czynienia. Pani jest...? - Eugenia Insygna Fisher - wskazała r k na Fishera. - Jego ona... kiedy . - A to jest pani córka? - Tak. To jest Martena Fisher. Wu skłonił si . - A ten d entelmen? - Nazywam si Siever Genarr. Jestem dowódc Kopuły, któr widzi pan na horyzoncie. - Ach, tak. Dowódco, chciałbym z panem porozmawia . ałuj , e zawarli my znajomo podczas sprzeczki rodzinnej, która nie ma nic wspólnego z nasz misj . - A na czym polega wasza misja? - odezwał si jeszcze jeden, nowy głos. Zbli ała si do nich płowowłosa posta z grymasem na twarzy. W r ce m czyzny dostrzegli co , co przypominało bro . - Witam, Siever - powiedział nowo przybyły mijaj c Genarra. Genarr wygl dał na zaskoczonego. - Saltade? Sk d ty si tu wzi łe ? - Reprezentuj komisarza Janusa Pitta z Rotora. Powtarzani moje pytanie, mój panie: na czym polega wasza misja? I jak si pan nazywa?
269
- Ja równie powtarzam swoje nazwisko: doktor Chao-Li Wu. Pa ska godno ? - Saltade Leverett. - Witam. Przybywamy w pokoju - powiedział Wu patrz c na bro . - Mam nadziej - odrzekł ponuro Leverett. - Mam ze sob sze statków, które wzi ty na cel wasz statek. - Niemo liwe! - powiedział Wu. - Ta mała kopuła posiada flot ! - Ta mała kopuła jest jedynie naszym przyczółkiem - odpowiedział Leverett. Ja posiadam flotyll i na pana miejscu nie liczyłbym na to, e blefuj . - Wierz panu na słowo - powiedział Wu. - Nasz mały statek pochodzi z Ziemi. Przybyli my tu odbywaj c lot superluminamy. Wiecie, o czym mówi ? Lot szybszy od wiatła. - Wiem, co to znaczy. Nagle wtr cił si Genarr: - Czy doktor Wu mówi prawd , Marleno? - Tak, wujku Sieverze - odpowiedziała dziewczyna. - To ciekawe - zamruczał Genarr. Wu zachował spokój. - Ciesz si niezmiernie, e owa młoda dama potwierdza moje słowa. Wnosz , e jest czołowym ekspertem Rotora w dziedzinie lotów superiuminalnych? - Nie musi pan nic wnosi - przerwał mu niecierpliwie Leverett. - Po co tu przybyli cie? Nikt was nie zapraszał. - Rzeczywi cie. Nie zdawali my sobie sprawy, e ten teren jest zamieszkany. Chciałbym jednak zaznaczy , e okazana nam wrogo mo e doprowadzi do natychmiastowego odlotu naszego statku w hiperprzestrze . - Nie jest tego pewny - powiedziała szybko Martena. Wu oburzył si . - Jestem wystarczaj co pewny. A je li nawet uda wam si zniszczy nasz statek, baza na Ziemi wie, gdzie jeste my. Otrzymuje od nas raporty. Je li co nam si stanie, wkrótce przyb dzie tu ekspedycja pi dziesi ciu kr owników superiuminalnych. Radziłbym panu nie ryzykowa . - Niezupełnie tak - powiedziała Marlena. - Co jest „niezupełnie tak". Marleno? - zapytał Genarr. - Gdy mówił, e baza na Ziemi wie, gdzie s , nie był tego pewny i wiedział o tym. - To mi wystarczy - powiedział Genarr. - Ci ludzie, Saltade, nie maj hiperkomunikacji. Wyraz twarzy Wu nie zmienił si . - Wierzy pan dywagacjom nastolatki? - To nie s dywagacje. Wyja ni ci pó niej, Saltade. Na razie uwierz mi na słowo. Marlena zwróciła si nagle do Wu: - Zapytaj mojego ojca. On ci powie - nie bardzo rozumiała, w jaki sposób ojciec mo e wiedzie cokolwiek o jej darze - gdy odszedł od nich była przecie jeszcze niemowl ciem - a jednak wiedział, było to dla niej oczywiste. - Nie musisz kłama , Wu. Ona widzi nas na wylot. Spokój Wu po raz pierwszy poddany został próbie. Wzruszył ramionami i zapytał ironicznie: - Sk d mo esz wiedzie cokolwiek o tej dziewczynie, nawet je li jest twoj córk ? Nie widziałe jej od czternastu lat...
270
- Miałem kiedy młodsz siostr .... - powiedział cicho Fisher. Genarr doznał nagle ol nienia: - To jest rodzinne! Ciekawe! Widzi pan, doktorze Wu, e mamy tutaj narz dzie, które wyklucza jakikolwiek blef. Porozmawiajmy otwarcie: po co przybyli cie do nas? - Uratowa Układ Słoneczny. I niech pan zapyta t młod dam , która jest dla was absolutnym autorytetem, czy i tym razem kłami . - Oczywi cie, e tym razem mówi pan prawd , doktorze Wu. - powiedziała Marlena. - Wiemy o niebezpiecze stwie. Moja matka je odkryła. - My równie je odkryli my, młoda damo, bez adnej pomocy ze strony twojej matki - powiedział Wu. Saltade Leverett przygl dał si po kolei mówi cym i wreszcie zapytał: - Czy mógłbym dowiedzie si , o co tu chodzi? - Wierz mi, Saltade - odpowiedział Genarr - e Janus Pitt wie o wszystkim. Przykro mi, e nie był łaskaw wtajemniczy ci w szczegóły, ale zapewniam, e zrobi to, je li skontaktujesz si z nim teraz. Powiedz mu, e prowadzimy rozmowy z lud mi, którzy wiedz jak podró owa szybciej ni wiatło, i e by mo e dobijemy targu. Cała czwórka siedziała w prywatnej kwaterze Genarra w Kopule. Siever starał si zachowa przez cały czas odpowiedni , historyczn perspektyw . Po raz pierwszy w dziejach ludzko ci prowadzono mi dzygwiezdne negocjacje. Gdyby nawet nie dane im było dokona w yciu czegokolwiek innego, ich nazwiska przejd do annałów historii Galaktyki. Dwóch na dwóch. Po stronie Układu Słonecznego (w zasadzie po stronie Ziemi - kto by przypuszczał, e dekadencka Ziemia b dzie reprezentowa cały Układ, i to w dodatku jako strona posiadaj ca statek superluminalny) siedzieli Chao-Li Wu i Krile Fisher. Wu był rozmowny i przekonywaj cy: prawdziwy matematyk, jednak niepozbawiony bardzo praktycznego spojrzenia. Fisher (Genarr nie mógł uwierzy , e widzi go na własne oczy) był cichy i zagubiony we własnych my lach; niewiele wnosił do przebiegu rozmów. Po stronie Rotora znajdował si Saltade Leverett - podejrzliwy i niespokojny ze wzgl du na konieczno przebywania z trzema osobami na raz. Mimo to był twardy - co prawda brakowało mu wiatowego obycia Wu jednak nie miał kłopotów z wyra aniem własnego zdania. Genarr milczał, podobnie jak Fisher. Czekał na ostateczny wynik rozmów. Miał w zapasie argument, o którym pozostała trójka nie miała poj cia. Zapadła noc. Godziny mijały powoli. Podano lunch, a potem obiad. Podczas krótkiej przerwy Genarr wymkn ł si do Eugenii Insygny i Marleny. - Nie jest tak le - powiedział. - Obydwie strony maj wiele do zyskania. - A Krile? - zapytała Insygna. - Czy mówił co o Marlenie? - Ta sprawa nie jest przedmiotem naszych rozmów, Eugenio. Krile nie poruszał tematu Marleny i wydaje mi si , e jest bardzo nieszcz liwy z tego powodu.
271
si :
- Nie dziwi mu si - powiedziała z gorycz w głosie Insygna. Genarr zawahał
- A ty co o tym my lisz, Marleno? Spojrzała na niego ciemnymi, niezgł bionymi oczyma: - Jest to poza mn , wujku Sieverze. - Łatwo ci to przychodzi - zamruczał Genarr. - A co powinna według ciebie zrobi ? - wtr ciła si Eugenia. - Porzucił j , gdy była dzieckiem... - Nie chc by niedobra dla niego - powiedziała zamy lona Marlena. Gdybym potrafiła mu pomóc, zrobiłabym to. Ale ja nie nale do niego... Do ciebie tak e nie nale , mamo. Przykro mi, ale moje miejsce jest tutaj, na Erytro. Wujku Sieverze, powiesz mi, jak zako czyły si rozmowy? Bardzo prosz . - Obiecuj . - To niesłychanie wa ne. - Wiem. - Powinnam by z wami, reprezentuj c Erytro. - Wydaje mi si , e Erytro jest z nami. I ty równie b dziesz, zanim to wszystko dobiegnie ko ca. Nie musz ci niczego obiecywa . Erytro dopilnuje wszystkiego. Nast pnie wrócił do sali obrad. Chao-Li Wu siedział wygodnie oparty w fotelu. Jego twarz pozbawiona była wszelkiego wyrazu. - Podsumujmy wi c - powiedział. - W sytuacji, gdy nikt nie posiadał lotów superiuminalnych. S siednia Gwiazda - b d nazywał j teraz Nemezis - była najbli szym ciałem swojego rodzaju w stosunku do Układu Słonecznego. Ka dy statek lec cy ku gwiazdom wła nie tutaj musiał zatrzyma si po raz pierwszy. Sytuacja diametralnie zmieniła si wraz z opanowaniem technik superluminalnych. Odległo przestała by czynnikiem decyduj cym. Ludzie nie musz szuka w tej chwili najbli szej gwiazdy, a mog skoncentrowa si na wyborze najbardziej odpowiedniego i wygodnego dla nich ciała. Nasze poszukiwania obejm teraz gwiazdy o cechach zbli onych do Sło ca, posiadaj ce przynajmniej jedn podobn do Ziemi planet . Nemezis znajdzie si na marginesie naszych zainteresowa . Rotor, który do tej pory kładł tak olbrzymi nacisk na zachowanie w tajemnicy miejsca swojego pobytu po to, by inni nie przyszli jego ladem, nie musi w tej chwili niczego si obawia . Inne Osiedla nie chc tego Systemu, a zreszt sam Rotor mo e w przyszło ci zrezygnowa z pobytu tutaj. Mo e wyruszy na poszukiwanie innych, bardziej odpowiednich gwiazd. Miliardy gwiazd znajduj si w spiralnych ramionach Galaktyki. Lecz do tego potrzebne s Rotorowi techniki superiuminalne. By mo e wydaje si wam, panowie, e wystarczy skierowa na mnie bro i sił wymusi wszystko, co wiem. Jestem matematykiem, teoretykiem - moja wiedza jest bardzo ograniczona. A nawet gdyby przyszło wam do głowy, e przejmiecie statek, zapewniani, i nie dowiecie si wi cej. Jedyn rozs dn rzecz , jak mo ecie zrobi , jest wysłanie swoich naukowców i in ynierów na Ziemi , gdzie zostan odpowiednio przeszkoleni.
272
W zamian za to Ziemia domaga si prawa do wiata, który nazywacie Erytro. Rozumiem, e nie zamieszkujecie go i nie wykorzystujecie w aden sposób, wył czywszy istnienie Kopuły, w której przebywamy, a której rola ogranicza si do prowadzenia bada naukowych i obserwacji astronomicznych. Mieszkacie w Osiedlu. Przechodz c do sedna sprawy: Osiedla Układu Słonecznego bez kłopotów odlec w poszukiwaniu innych sło c. Ziemia nie mo e tego zrobi . Jest nas osiem miliardów; osiem miliardów, które musz zosta ewakuowane w przeci gu kilku tysi cy lat, które pozostały nam do czasu nadej cia Nemezis. Erytro potrzebna jest nam jako stacja przeładunkowa, dopóki nie znajdziemy innych, bardziej odpowiednich planet, na których umie cimy mieszka ców Ziemi. Naszym zamiarem obecnie jest powrót na Ziemi z jednym z waszych ludzi na dowód, e byli my tutaj. Po powrocie zbudujemy nast pne statki i wrócimy tutaj, mo ecie by pewni, e wrócimy tutaj, poniewa musimy mie Erytro. I wtedy zabierzemy waszych naukowców, którzy zostan przeszkoleni w technikach superluminalnych. Inne Osiedla równie otrzymaj wgl d w nasz technologi . Czy moje podsumowanie oddaje istot naszych ustale ? - Nie wszystko jest takie proste, jak pan mówi - powiedział Leveratt. - Erytro nie jest przygotowana na przyj cie a tylu mieszka ców Ziemi. Nale y stworzy tu odpowiednie ekosystemy. - Zgadzam si z panem. Pomin łem szczegóły, którymi zajm si inni odpowiedział Wu. - Tak... komisarz Pitt i Rada podejm ostateczn decyzj co do stanowiska Rotora. - Kongres Globalny podejmie odpowiednie decyzje, co do stanowiska Ziemi, ale nie s dz , aby odbiegało ono od naszego. Gra idzie o zbyt du stawk . - Konieczne b d pewne zabezpieczenia. Na ile mo emy ufa Ziemi? - Na tyle, na ile Ziemia mo e ufa Rotorowi. Praca nad odpowiednimi zabezpieczeniami mo e zaj rok lub pi lat, a mo e nawet dziesi . Budowa statków równie potrwa lata, mamy jednak program, który obejmuje tysi clecia, program koniecznej ewakuacji Ziemi i rozpocz cia kolonizacji Galaktyki. - Zakładaj c, e nie b dziemy musieli dzieli si ni z innymi inteligencjami powiedział Leverett. - To rozs dne zało enie wst pne, co do przyszło ci. A teraz, czy zechce pan skonsultowa si z waszym komisarzem? I przypominam o wyborze jednego z Rotorian, który b dzie nam towarzyszył w naszym powrocie na Ziemi , co, mam nadziej , nast pi ju wkrótce. Fisher pochylił si i zacz ł mówi cichym głosem: - Czy mógłbym zasugerowa , aby moja córka. Marlena, była owym... Genarr nie pozwolił mu doko czy . - Przykro mi, Krile, rozmawiałem z ni . Ona nie opu ci tej planety. - Je li jej matka chce lecie z ni , to... - Nie, Krile. To nie ma nic wspólnego z jej matk . Nawet gdyby yczył sobie towarzystwa Eugenii i ona chciała do ciebie wróci . Marlena pozostałaby na Erytro. Ty równie nie masz po co tutaj zostawa . Ona jest stracona dla ciebie, i dla matki tak e.
273
- Jest tylko dzieckiem - powiedział gniewnie Fisher. - Nie mo e podejmowa takich decyzji. - Niestety, na twoje, Eugenii, nas wszystkich tutaj, a mo e nawet całej ludzko ci nieszcz cie, ona mo e podejmowa takie decyzje. Tak... Obiecałem jej, e gdy sko czymy - a zdaje si , e wła nie sko czyli my - powiadomimy j o naszych ustaleniach. - To chyba nie jest konieczne - powiedział Wu. - Siever - wł czył si Leverett - chyba nie chcesz pyta o pozwolenie dziecka. - Posłuchajcie mnie - powiedział Genarr. - To jest konieczne i musimy do niej i . Pozwólcie mi na mały eksperyment. Przyprowadz tutaj Marlen i powiemy jej o naszych ustaleniach. Je li kto z was uwa a, e nie jest to konieczne, niech w tej chwili wstanie i wyjdzie. Prosz : niech wstanie i wyjdzie. - Ty chyba postradałe zmysły, Sieverze - powiedział Leverett. - Nie mam zamiaru bawi si w chowanego z nastolatkami. Musz porozmawia z Pittem. Gdzie jest nadajnik? Leverett wstał i nieomal natychmiast zachwiał si i upadł. Wu podniósł si zaniepokojony. - Panie Leverett... Leverett odwrócił si na plecy i wyci gn ł r k . - Niech mi kto pomo e... Genarr postawił go na nogi, a nast pnie posadził na fotelu. - Co si stało? - zapytał. - Nie wiem - odrzekł Leverett. - Przez moment czułem si tak, jak gdyby kto urwał mi głow . - Tak... i w zwi zku z tym nie mo esz wyj z pokoju - teraz Genarr zwrócił si do Wu: - Pan równie uwa a, e spotkanie z Marlena nie jest konieczne... Czy zechce pan opu ci pokój? Wu wpatrywał si w twarz Genarra, a potem bardzo ostro nie zacz ł podnosi si z fotela. Nie zd ył si nawet wyprostowa . Skrzywił si potwornie i usiadł. - Mo e rzeczywi cie spotkajmy si z t młod dam - powiedział po chwili. - Musimy - odpowiedział Genarr. - Na tej planecie yczenie owej młodej damy jest prawem. - Nie! - powiedziała Marlena z tak sił , e zabrzmiało to niemal jak krzyk. Nie mo ecie tego zrobi ! - Nie mo emy czego zrobi ? - zapytał Leverett marszcz c jasne brwi. - U ywa Erytro jako stacji przeładunkowej... ani nic innego. Leverett spojrzał na ni gro nie. Chciał co powiedzie , jednak przerwał mu Wu: - A dlaczegó to, młoda damo? To jest pusty wiat, który nie nale y do nikogo. - Nie jest pusty. I nale y do kogo . Powiedz im wujku Sieverze. - Marlena chce powiedzie - zacz ł Genarr - e Erytro jest zamieszkana. Zajmuj j niezliczone rzesze prokariotów, komórek fotosyntezuj cych. Nawiasem mówi c, dlatego mamy tu tlen. - wietnie - odpowiedział Wu. - I co z tego? Genarr odchrz kn ł. - Pojedyncze komórki s bardzo prymitywne, nieznacznie przewa aj rozwojem wirusy, ale niestety, nie mo emy rozpatrywa ich pojedynczo.
274
Wszystkie komórki na Erytro tworz organizm o trudnej do poj cia strukturze kompleksowej. Organizm obejmuj cy cały wiat. - Organizm? - zapytał uprzejmie Wu. - Tak, pojedynczy organizm, który Martena nazywa tak jak planet , poniewa i jedno, i drugie jest nierozł czne. - Czy pan mówi powa nie? - zapytał Wu. - Sk d wiecie o istnieniu takiego organizmu? - Dzi ki Martenie. - Dzi ki tej... młodej damie, która... z pewno ci nie cierpi z powodu... histerii? - powiedział ostro nie Wu. Genarr podniósł palec. - Niech pan uwa a na to, co mówi... Nie jestem pewny, czy Erytro... organizm, zna si na artach. A teraz co do naszej wiedzy na temat Erytro: wiemy o nim głównie dzi ki Martenie, ale nie wył cznie dzi ki niej. Gdy Saltade Leverett chciał wyj z pokoju, stracił chwilowo przytomno . Pan przed chwil sam do wiadczył nieprzyjemnej sensacji usiłuj c si podnie . To wszystko s reakcje Erytro. Organizm chroni Marten oddziałuj c bezpo rednio na nasze umysły. We wczesnym okresie istnienia Kopuły organizm niechc cy wywołał mał epidemi w ród naszych pracowników, epidemi maj c wszelkie znamiona choroby psychicznej, któr my nazwali my Plag Erytro. Obawiam si , e organizm, o którym mówimy, jest w stanie zniszczy ka dy umysł, a nawet spowodowa mier , gdyby zaszła taka konieczno . I radz nie ryzykowa adnych testów. - Chcesz powiedzie , e to nie Martena... - wtr cił si Fisher. - Nie, Krile. Martena posi d pewne uzdolnienia, ale nie s one tak wielkie, by zagra a komukolwiek. Natomiast Erytro jest niebezpieczna. - Czy mo na temu jako zaradzi ? - zapytał Fisher. - Przede wszystkim słuchaj c Marleny. A nast pnie pozwalaj c mi na rozmow z ni Erytro mnie zna. I uwierzcie mi, e chc pomóc Ziemi. Nie chc sprowadza zagłady na miliardy ludzi. Zwrócił si do Marleny. - Rozumiesz, prawda, e Ziemi grozi niebezpiecze stwo? Twoja matka wykazała, e zbli enie Nemezis mo e zagrozi Układowi Słonecznemu. - Wiem, wujku Sieverze - powiedziała Martena miertelnie znu onym głosem. - Ale Erytro nale y do siebie. - Ale mo e zechce podzieli si z nami. Pozwoliła pozosta tu naszej Kopule. Nie przeszkadzamy jej. - W Kopule znajduje si mniej ni tysi c ludzi, którzy nie wychodz na zewn trz. Erytro nie ma nic przeciwko Kopule, poniewa dzi ki niej mo e pozna ludzkie umysły. - Tym bardziej b dzie mogła je pozna , gdy przyb d tu Ziemianie. - Osiem miliardów? - Nie, nie całe osiem miliardów na raz. Przyb d tu i osi d czasowo, a potem odejd . Na planecie b dzie mieszkał niewielki ułamek całej populacji. - Miliony. Z cał pewno ci . Nie mo na wcisn kilku milionów ludzi do kopuły i kaza im tam mieszka bez ywno ci, wody i wszystkiego innego. B d
275
musieli osiedli si na całej planecie. Tworzy ekosystemy. Erytro tego nie wytrzyma. B dzie musiała si broni . - Jeste tego pewna? - B dzie musiała. Ty zrobiłby inaczej? - Oznaczałoby to mier miliardów. - Nic na to nie poradz . - Marlena zacisn ła wargi, a potem powiedziała: - Jest inny sposób. - O czym ta dziewczyna mówi? - zapytał gniewnie Leverett. -Jaki inny sposób? Marlena rzuciła mu krótkie spojrzenie, a potem zwróciła si do Genarra: - Nie wiem. Erytro wie... to znaczy mówi, e ta wiedza... jest gdzie tutaj... ale nie potrafi wyja ni . Genarr wyci gn ł obydwie r ce wstrzymuj c w ten sposób fal pyta . - Pozwólcie mi mówi . Zwrócił si do Marleny. - Marleno, uspokój si . Je li martwisz si o Erytro, to jest to zupełnie niepotrzebne. Erytro doskonale daje sobie rad sama. A teraz powiedz mi, co to znaczy, e Erytro nie mo e wyja ni ? Marlena oddychała szybko. - Erytro wie, e potrzebna nam informacja jest gdzie tutaj, ale nie posiada ludzkiego do wiadczenia, nie zna naszej nauki, naszych sposobów my lenia. Nie rozumie. - Ta informacja jest w umy le kogo z obecnych? - Tak, wujku Sieverze. - Czy Erytro nie mo e wysondowa naszych umysłów? - Zrobiłaby im krzywd . Mo e sondowa mój umysł bez adnej szkody. - Tak, wiem o tym - powiedział Genarr. - Ty nie posiadasz tej informacji? - Nie, oczywi cie, e nie. Ale Erytro mo e wykorzysta mój umysł jako sond do... innych umysłów. Do twojego. Ojca. Wszystkich. - Czy to bezpieczne? - Erytro s dzi, e tak... Ale... och, wujku Sieverze...bój si . - To szale stwo! - wyszeptał Wu. Genarr szybko nakazał mu milcze przykładaj c palec do ust. Fisher zerwał si na równe nogi. - Marleno, nie powinna ... Poirytowany Genarr machn ł na niego r k . - Nic nie mo esz teraz zrobi , Krile. Mówimy o yciu lub mierci miliardów ludzi... powtarzamy to w kółko... i musimy pozwoli Erytro pomóc nam. Marleno... W oczach dziewczyny ukazały si białka. Wygl dała jak w transie. - Wujku Sieverze - wyszeptała - we mnie za r k ... Wstała i potykaj c si , upadaj c niemal, podeszła do Genarra, który obj ł j wpół i przycisn ł do siebie. - Marleno... uspokój si ... wszystko b dzie dobrze... Ostro nie usiadł na fotelu trzymaj c w obj ciach jej bezwładne ciało. Wygl dało to jak bezgło na, wietlna eksplozja, która przesłoniła wiat. Nic nie istniało poza sob . Genarr nie wiedział, e jest Genarrem. Jego ja rozpłyn ło si w niebycie. Istniała tylko wietlista, unerwiona mgła o niepokoj cej zło ono ci; mgła
276
obejmuj ca wszystko, a jednocze nie dziel ca si na nitkowe odnogi, które same w sobie tworzyły skomplikowan do granic cało . Wszystko wirowało, zbli ało si i oddalało, rozszerzało si i dzieliło ponownie. Wszystko istniało od zawsze, ci gle, bez przerwy niczym hipnotyczny sen bez ko ca. Niesko czony upadek w przestrze , która otwierała si , b d c bli ej, i nigdy naprawd nie mog c si otworzy . Niesko czona, zmieniona bez zmian. Obłoczki tworz ce kolejn zło ono . Dalej i dalej. Bezd wi cznie. Bez czucia. Bez wiadomie. Co , co ma wła ciwo ci wiatła i nie jest wiatłem. Umysł, który zaczyna zdawa sobie spraw z własnego istnienia. A potem, z wysiłkiem - je li w ogóle we Wszech wiecie istniało takie poj cie jak wysiłek - i z westchnieniem - je li we Wszech wiecie w ogóle istniał d wi k wszystko pociemniało, odwróciło si , zacz ło obraca si coraz szybciej, dalej i dalej, a zamieniło si w wietlisty punkt, który błysn ł i znikn ł. Wszech wiat był natr tny w swoim istnieniu. Wu przeci gn ł si i powiedział: - Czy wszyscy... do wiadczyli tego co ja? - Ja... - zacz ł Leverett - uwierzyłem. Je li jest to szale stwo, to w takim razie wszyscy oszaleli my. Genarr ci gle trzymał Marlen w ramionach. Pochylił si nad ni z bolesnym wyrazem twarzy. Dziewczyna oddychała ci ko. - Marleno... Marleno... Fisher zerwał si na nogi. - Czy nic jej nie jest? - Nie wiem - wyszeptał Genarr. - yje, ale to za mało... Otworzyła oczy. Spogl dała na Genarra pustym wzrokiem bez wyrazu. - Marleno... - powtórzył zrozpaczony Siever. - Wujek... - odpowiedziała ledwo słyszalnie. Genarr odetchn ł. Rozpoznała go. - Nie ruszaj si - powiedział. - Poczekaj a to si sko czy. - Sko czyło si . Tak si ciesz , e ju si sko czyło. - Nic ci nie jest? Milczała przez chwil , a potem odpowiedziała: - Czuj si ... dobrze. Erytro mówi, e nic mi nie jest. - Czy odnalazła t sekretn wiedz , któr posiadamy? - zapytał Wu. - Tak, doktorze Wu. Odnalazłam - przerwała i przyło yła r k do wilgotnego czoła. - To pan posiadał t wiedz . - Ja? - zapytał zaintrygowany Wu. - Co to było? - Ja... nie całkiem rozumiem - powiedziała Marlena. - Mo e pan mi to wyja ni... Spróbuj opisa ... - Co opisa ? - Co ... e grawitacja odpycha rzeczy od siebie zamiast je przyci ga ... - Tak! To odpychanie grawitacyjne! - powiedział Wu. - To cz teorii lotów superiuminalnych... - Wu wzi ł gł boki oddech i wyprostował si . - To moje odkrycie! - Tak... - powiedziała Marlena. - Je li leci si w hiperprzestrzeni obok Nemezis, to ona odpycha... Im szybciej si leci, tym wi ksze odpychanie... - Tak, ka dy statek zostanie odepchni ty.
277
- A czy Nemezis nie zostanie odepchni ta w przeciwnym kierunku? - Tak, odwrotnie proporcjonalnie do masy, ale odepchni cie Nemezis b dzie niezwykle małe... niemierzalne. - Ale gdyby powtarza to przez setki i tysi ce lat? - Ruch Nemezis w dalszym ci gu nie uległby zmianie. - Tak... Ale zmieniłaby si droga i z ka dym rokiem wietlnym zmiana ta byłaby coraz wi ksza i Nemezis w rezultacie mogłaby omin Ziemi wystarczaj co daleko... - No có ... - powiedział Wu. - Czy co takiego jest w ogóle mo liwe? - zapytał Leverett. - Mogliby my zastanowi si ... Na przykład gdyby my wyobrazili sobie asteroid... wchodz cy w hiperprzestrze na trylionow cz sekundy i wychodz cy z hiperprzestrzeni z normaln szybko ci miliony kilometrów dalej... Asteroidy orbituj ce wokół Nemezis... wchodz ce w hiperprzestrze zawsze po tej samej stronie... - Wu zamy lił si , a potem powiedział, jak gdyby na własn obron : - Tak... na pewno kiedy sam bym na to wpadł... - To wszystko pa ska zasługa - powiedział Genarr. - Mariena wysondowała pa ski umysł. Wu spojrzał na trzech pozostałych m czyzn. - No có , panowie, wydaje si , e mo emy zapomnie o wykorzystaniu Erytro jako stacji tranzytowej - chyba, e zajdzie co absolutnie nieprzewidzianego. Ziemia nie b dzie ewakuowana, je li nauczy si wykorzystywa odpowiednio odpychanie grawitacyjne. S dz , e wiele zawdzi czmy obecno ci Marleny... - Wujku Sieverze... - powiedziała. - Tak, moja droga... - Jestem pi ca. Tessa Wendel spojrzała powa nie na Krile Fishera. - Ci gle powtarzam sobie: „Jest z powrotem!”. Jako nie mogłam uwierzy , e wrócisz, gdy dowiedziałam si , e spotkali cie Rotorian. - Mariena była pierwsz osob ... dokładnie pierwsz osob , jak znalazłem. Krile wpatrywał si w pustk , a Tessa pozwoliła mu milcze . Miał wiele do przemy lenia. Wszyscy mieli wiele do przemy lenia. Zabrali ze sob Rotoriank , Ranay D’Aubisson, neurofizyka. Dwadzie cia lat temu Ranay pracowała w szpitalu na Ziemi. Z pewno ci znajd si tacy, którzy pami taj j z tego okresu i b d mogli rozpozna . Istniały tak e dokumenty, które potwierdz jej to samo . A Ranay stanie si ywym dowodem ich własnych dokona . Wu zmienił si nie do poznania. Zacz ł ju planowa wykorzystanie odpychania grawitacyjnego do zmiany drogi S siedniej Gwiazdy. (Nazywał j teraz Nemezis, ale je li jego plan powiedzie si , by mo e wcale nie b dzie Nemezis). Wu był równie skromniejszy ni kiedy . Nie twierdził, e dokonał nowego odkrycia - Tessa nie mogła wprost w to uwierzy . Utrzymywał, e cały projekt powstał kolegialnie i nic wi cej nie chciał powiedzie . Co gorsza, Wu był zdecydowny wróci do Systemu Nemezis i to nie tylko po to, by nadzorowa własny projekt. Chciał tam zamieszka ...
278
- Zrobi to, cho bym miał przej cał drog piechot - mówił. Tessa zdała sobie spraw , e Fisher przygl da si jej od pewnego czasu. - Dlaczego uwa ała , e nie wróc ? Postanowiła by szczera. - Twoja ona jest młodsza ode mnie i z pewno ci nie opu ciłaby córki, Krile. Byłam tego pewna. I... zrozpaczona, tak jak ty, by mie córk . My lałam... - e zostan z Eugeni , poniewa b dzie to jedyny sposób odzyskania Marleny? - Co takiego. Fisher potrz sn ł głow . - To było niemo liwe bez wzgl du na okoliczno ci. Najpierw wydawało mi si , e Marlena to Rosanna... moja siostra. Te oczy... i cały jej wygl d, który przypomniał mi Rosann . Ale Marlena to co wi cej ni Rosanna. Ona była... jest nieludzka, Tesso. Pó niej ci wyja ni ... Ja ... - rozło ył bezradnie r ce. - Nic nie szkodzi, Krile - powiedziała Tessa. - Wyja nisz, kiedy b dziesz mógł. - Nie straciłem wszystkiego... Widziałem j ... yje... Ma si dobrze... Nie chc nic wi cej. A po tym... do wiadczeniu... Marlena stała si znów Marlena. Nie chc ju nikogo, Tesso, tylko ciebie. - Pocieszasz si mn , Krile. - Jeste najwspanialszym pocieszycielem, jakiego znam. Rozwiod si . We miemy lub. Zostawiam Rotora i Nemezis dla Wu... Zamieszkamy na Ziemi albo na jakim Osiedlu, je li chcesz. Obydwoje dostaniemy emerytury i zostawimy Galaktyk i wszystkie jej problemy innym. Zrobili my wystarczaj co du o, Tesso. I je li tylko chcesz... - Nie mog si doczeka , Krile. Godzin pó niej ci gle trzymali si w ramionach. - Ciesz si , e mnie tam nie było - powiedziała Eugenia Insygna. - Ci gle o tym my l . Biedna Marlena. Tak si bała... - To prawda. Ale dokonała tego... Ocaliła Ziemi . Teraz nawet Pitt nic nie mo e zrobi . W pewnym sensie całe jego ycie poszło na marne. Nie ma ju nowej cywilizacji budowanej w tajemnicy przed innymi... A Pitt musi zabra si do nadzorowania ocalenia Ziemi. Musi... Rotor nie jest ju ukryty przed reszt ludzko ci. Mog dosta si do nas. kiedy tylko chc ... Wszyscy... I zwróc si przeciwko nam, je li odmówimy współpracy. I pomy le , e dokonała tego Marlena. Insygna nie my lała teraz o wielkich sprawach. - Kiedy si bała... naprawd bała... zwróciła si do ciebie, a nie do Fishera... -Tak. - I to ty trzymałe j w ramionach, a nie Krile... - Tak, Eugenio, ale nie wyci gaj z tego adnych mistycznych wniosków. Marlena po prostu zna mnie bardzo dobrze, a Krile był dla niej kim nowym. - Tak, tak... Wiem, e zaraz wyja nisz to bardzo rozs dnie, Sieverze. Tylko ty to potrafisz. Ale ciesz si . e zwróciła si do ciebie. Fisher nie zasługuje na to. - Tak... chyba masz racj . Nie zasługuje na ni . Ale teraz, Eugenio, zapomnij o wszystkim. Krile odlatuje i nigdy ju nie wróci. Widział swoj córk . Widział, jak pomogła uratowa Ziemi . Nie powinni my mu mie niczego za złe... ty
279
przede wszystkim. Pozwolisz wi c, e zmieni temat. Wiesz, e Ranay D’Aubisson leci z nimi? - Tak. Wszyscy o tym mówi . Jako nie jest mi przykro z tego powodu. Zawsze uwa ałam, e była nie w porz dku w stosunku do Marleny. - A czy ty zawsze była w porz dku? Dla Ranay to wielka szansa. Jej praca tutaj - odk d okazało si , czym naprawd jest tak zwana Plaga Erytro - przestała mie sens. Natomiast na Ziemi Ranay zajmie si wprowadzaniem nowych metod badania mózgu. B dzie to jej yciowy sukces. - W porz dku. Niech ma. - Ale Wu powróci. Bardzo błyskotliwy człowiek. To jego umysł umo liwił odkrycie. Wiesz, podejrzewam, e kiedy przyleci tu pracowa nad efektem odpychania, zamieszka na Erytro. Erytro... organizm wybrał go, tak jak wybrał Marlen . A co mieszniejsze, wybrał tak e Leveretta. - Na czym to polega, Sieverze? - Chodzi ci o to, dlaczego wybrał Wu, a nie na przykład Krile? Leveretta, a nie mnie? - No có , rozumiem, e Wu jest znacznie m drzejszy ni Krile, ale ty, Sieverze, jeste o wiele lepszy ni Leverett. Co nie znaczy, e chciałabym ci straci na rzecz Erytro... - Dzi kuj . My l , e ten organizm stosuje jakie własne kryteria, a czasami nawet wydaje mi si , e wiem, jakie one s . - Naprawd ? - Tak. Podczas tego... do wiadczenia organizm sondował mój umysł, to znaczy wszedł we mnie poprzez Marlen . Wydaje mi si , e czułem co takiego, jak gdybym odnalazł jego... my li. Tak mi si wydaje. Zupełnie pod wiadomie... Czułem, jak gdybym wiedział wszystko... Kiedy to si sko czyło... Jak gdybym poznał rzeczy, o których przedtem nie miałem poj cia. Marlena potrafi komunikowa si z tym organizmem, mo e tak e wykorzystywa mój mózg jako sond do innych mózgów, ale to jest tylko praktyczna strona tego wszystkiego. Organizm wybrał j z innych, bardziej niezwykłych powodów. - Có to za powody? - Wyobra sobie, e jeste kawałkiem sznurka, Eugenio. Jak by si czuła gdyby nagle i nieoczekiwanie zdała sobie spraw z istnienia sznurówki? Albo wyobra sobie, e jeste okr giem. Jak by si czuła gdyby nagle spotkała kul ? Erytro znała tylko jeden rodzaj umysłu - swój własny. Jest to olbrzymi umysł, lecz jak e przyziemny. Jest tym, czym jest, poniewa składa si z trylionów trylionów komórek poł czonych ze sob w bardzo lu ny sposób. I nagle Erytro spotyka ludzi, ich umysły zbudowane ze stosunkowo niewielkiej liczby komórek, lecz z niesko czon niemal ilo ci poł cze , wzajemnych powi za , które tworz co o niepoj tej zło ono ci. Sznurowadło zamiast sznurka. Dla Erytro było to co niesamowicie pi knego... A umysł Marleny był najpi kniejszy ze wszystkich. Dlatego wła nie Erytro wybrała j . Czy ty odmówiłaby przyj cia Rembrandta albo Van Gogha? I dlatego Erytro broniła jej tak zaciekle. Czy ty nie broniłaby prawdziwego dzieła sztuki? A jednak zdecydowała si zaryzykowa umysłem Marleny dla dobra ludzko ci. Było to ci kie prze ycie dla Marleny, lecz jak e szlachetne ze strony Erytro.
280
Tak czy inaczej, to jest moja teoria na temat organizmu Erytro. Uwa am, e Erytro jest koneserem sztuki, kolekcjonerem pi knych umysłów. Insygna roze miała si . - W takim razie Wu i Leverett tak e maj pi kne umysły. - Erytro prawdopodobnie tak uwa a. Zobaczysz, co si stanie, gdy przyb d naukowcy z Ziemi. Erytro zbierze tutaj grup ludzi zupełnie innych od tak zwanej przeci tnej. Grup Erytro. Pomo e im znale nowy dom w kosmosie. By mo e kiedy w Galaktyce to d istniały dwa rodzaje wiatów: wiat Ziemian i wiat pionierów, prawdziwych ludzi kosmosu. Ciekaw jestem, jak to b dzie wygl dało. Przyszło nale y do nich. do ludzi kosmosu... i jako mi al. - Nie my l o tym - powiedziała szybko Insygna. - Niech przyszłe pokolenia zajmuj si sob i przyszło ci . A teraz... pozosta my sob i traktujmy si według własnych standardów. Genarr u miechn ł si rado nie, jego twarz rozja nił blask. - Masz racj , Eugenio. Uwa am, e twój umysł jest pi kny i mam nadziej , e ty podobnie my lisz o moim. - Och, Sieverze, zawsze tak my lałam... Zawsze. U miech Genarra przygasł lekko. - Lecz s inne rodzaje pi kna... Wiem... - Nie dla mnie... Ju nie teraz... Ty jeste moim jedynym pi knem, Sieverze. Stracili my poranek, ty i ja, ale popołudnie nale y do nas. - Czegó mógłbym wi cej da , Eugenio? Zapomnijmy o poranku i cieszmy si popołudniem. Ich dłonie zetkn ły si .
281
Epilog I znów Janus Pitt siedział samotny, odgrodzony od wiata. Czerwony karzeł nie był ju gwiazd zagłady. Był zwykłym czerwonym karłem, którym pomiatała arogancka ludzko , rosn ca w sił . Ale istniała Nemezis, chocia nie była ju gwiazd . Przez miliardy lat ycie na Ziemi było odgrodzone od reszty Wszech wiata. Podejmowało swoje samotne eksperymenty to wznosz c si , to opadaj c, kwitn c lub ulegaj c masowej zagładzie. I gdzie tam istniały inne wiaty, na których było ycie, ka dy odgrodzony od reszty przez miliardy lat. Wszystkie eksperymenty, wszystkie lub prawie wszystkie, zako czyły si niepowodzeniem. Przetrwał jeden lub dwa, które okazały si wi cej warte ni cała reszta. I działo si tak wtedy, gdy Wszech wiat był wystarczaj co du y, by izolowa od siebie owe eksperymenty. Gdyby Rotor - ich arka - był odizolowany tak jak Ziemia i Układ Słoneczny, by mo e powiodło by mu si . Lecz teraz... Pitt gniewnie zacisn ł pi ci... Czuł rozpacz. Wiedział, e wkrótce ludzko b dzie skakała z gwiazdy na gwiazd z tak łatwo ci , jak kiedy przenosiła si z kontynentu na kontynent, czy z jednego regionu do drugiego. Zniknie odizolowanie, znikn zwarte eksperymenty. Jego eksperyment został odkryty i skazany na zagład . Ta sama anarchia, to samo zdegenerowanie. bezmy lno , krótkowzroczno , te same rozbie no ci kulturowe i społeczne zdominuj ycie w skali pangalaktycznej. I co si stanie? Powstan Galaktyczne Imperia? Wszystkie grzechy i słabo ci przenoszone z jednego wiata na drugi! Ka da niedola, ka de nieszcz cie rozd te do niepoj tych granic! Kto nada sens istnieniu Galaktyki, je li nikt nie zdołał nada sensu istnieniu jednego wiata? Kto spojrzy miało w przyszło , odnajdzie porz dek w Galaktyce roj cej si od ludzi? Nemezis rzeczywi cie nadeszła.
282