1
THROUGH TO YOU LAUREN BARNHOLDT
Tłumaczenie i korekta : G_r_e_e_n
Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autoró...
9 downloads
31 Views
2MB Size
1
THROUGH TO YOU LAUREN BARNHOLDT
Tłumaczenie i korekta : G_r_e_e_n
Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.
2
Rozdział 1…… . ...................................................................................... 4 Rozdział 2 ................................................................................................ 6 Rozdział 3 ................................................................................................ 7 Rozdział 4 .............................................................................................. 12 Rozdział 5 .............................................................................................. 18 Rozdział 6 .............................................................................................. 23 Rozdział 7 .............................................................................................. 26 Rozdział 8 .............................................................................................. 30 Rozdział 9 .............................................................................................. 32 Rozdział 10 ............................................................................................ 43 Rozdział 11 ............................................................................................ 48 Rozdział 12 ............................................................................................ 59 Rozdział 13 ............................................................................................ 64 Rozdział 14 ............................................................................................ 72 Rozdział 15 ............................................................................................ 77 Rozdział 16 ............................................................................................ 82 Rozdział 17 ............................................................................................ 89 Rozdział 18 ............................................................................................ 98 Rozdział 19 .......................................................................................... 108 Rozdział 20 .......................................................................................... 117 Rozdział 21 .......................................................................................... 126 Rozdział 22 .......................................................................................... 136 Rozdział 23 .......................................................................................... 146 Rozdział 24 .......................................................................................... 153 Rozdział 25 .......................................................................................... 157 Rozdział 26 .......................................................................................... 161 Rozdział 27 .......................................................................................... 165 Rozdział 28 .......................................................................................... 172
3
Rozdział 29 .......................................................................................... 176 Rozdział 30 .......................................................................................... 184 Rozdział 31 .......................................................................................... 191 Rozdział 32 .......................................................................................... 196 Rozdział 33 .......................................................................................... 198 Rozdział 34 .......................................................................................... 202 Rozdział 35 .......................................................................................... 207 Rozdział 36 .......................................................................................... 208 Rozdział 37 .......................................................................................... 211 Rozdział 38 .......................................................................................... 214 Rozdział 39 .......................................................................................... 217 Rozdział 40 .......................................................................................... 220 Rozdział 41 .......................................................................................... 223
4
KONIEC
Rozdział 1 Harper Tak to się skończyło - ze mną płaczącą w łazience hotelu Crowne Plaza, przeklinającą siebie za bycie głupią. Wiedziałam, że to było złe. Wiedziałam, że nie zakończy się dobrze. Znalazłam się w sytuacji, która ostatecznie miała doprowadzić do złamania mojego serca. Dosięgam dozownika i wyrywam trochę papieru toaletowego. Używam go do wydmuchania nosa. Stopy mnie dobijają, ponieważ mam na sobie te głupie szpilki. Chcę usiąść, ale nie mam gdzie. Na miłość boską! Jestem w kabinie łazienkowej. Aktualnie, jedynym miejscem do siedzenia jest toaleta, ale nie ma pokrywy. Dlaczego toalety w hotelowych łazienkach nie mają pokryw? Jestem pewna, że nie jestem pierwszą osobą, kończącą tu z zapłakanymi oczyma i szukającą trochę prywatności. Czy to nie w hotelach dzieją się zawsze skandaliczne rzeczy? Takie które są powodem rozpaczania w łazience? Dobra - myślę sobie. Uspokój się. Nie jest tak źle jak myślisz. Problemem jest fakt, że naprawdę jest tak źle jak myślę. Nigdy wcześniej nie miałam złamanego serca. Nie spodziewałam się, że będę w takim stanie. Nie spodziewałam się, że będę czuć się tak, jakbym chciała umrzeć. Nie spodziewałam się, że będę tak mocno płakać, moje ramiona będą drżeć i nie będę mogła oddychać. Drzwi do łazienki otwierają się i słyszę sunące po podłodze kroki. Grupa dziewczyn śmieje
się
podczas
nakładania
szminki.
Są
szczęśliwe
i
podekscytowane. Tak jak ja powinnam być. Ale nie jestem. Zamiast tego jestem tutaj. 5
Płacząc w kabinie łazienkowej. Tak to się kończy. Nie mam kogo obwiniać. Nikogo oprócz siebie. Wiedziałam, że to nadchodzi. Po prostu nie mogłam tego zatrzymać.
6
Rozdział 2 Penn Harper nie jest w porządku. Nigdy nie chciałem złamać jej serca. Ona podjęła decyzję o tym, żeby to zrobić.
7
POCZĄTEK Rozdział 3 Harper
Tak to się zaczęło. Na historii świata. Od liściku. W przypadkowe środowe popołudnie. Penn Mattingly, idąc na swoje miejsce znajdujące się z tyłu sali, położył na moim biurku liścik. Natychmiast stałam się podejrzliwa. Jesteśmy w college’u. Licealni chłopcy notorycznie zostawiają dziwaczne liściki i inne rzeczy. Zwykle, cokolwiek zostawią, nie brzmi ani nie reprezentuje sobą niczego miłego czy stosownego. - Co to? – Pyta moja najlepsza przyjaciółka Anna. Sięga przez przejście i wyrywa mi liścik. - Hej! – Nie wiem dlaczego, ale nagle czuję się w stosunku do niego bardzo opiekuńczo. Jestem pewna, że czasami brzmi to całkowicie absurdalnie, na granicy molestowania seksualnego. Kiedyś student drugiego roku zostawił w szafce Anny liścik, w którym było napisane lubię twoje cycki w tej koszuli. Jeśli dostałabym taką wiadomość, to bym umarła. Ale Anna uśmiechnęła się i przyjęła to jako komplement. Potem zaczęła umawiać się z tym chłopakiem, co było oryginalnym sposobem na rozpoczęcie związku. Ale co tam. - Co? – Pyta podczas rozwijania kawałka papieru. – Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Powinnyśmy się wszystkim dzielić. Sięgam i chwytam go z powrotem. – Pozwolę ci przeczytać liścik – mówię – ale muszę zrobić to pierwsza. Jednak nie rozwijam papierka. Przynajmniej nie od razu. Zamiast tego trzymam go w dłoni. Wraz z kolejnym dreszczem przechodzącym przez mój 8
kręgosłup, pojawia się coś w rodzaju przeczucia. Czuję, że jeśli przeczytam to, co jest w nim napisane wejdę na drogę, z której nie ma powrotu. - Otwórz to! – Szepcze Anna teatralnie. - Dobrze już, dobrze – ale ciągle tego nie robię. Obracam się i spoglądam na Penna. Wygląda tak jak zawsze. Kudłate ciemne włosy są trochę zbyt długie i opadają na czoło. Szerokie ramiona, ciemne oczy. Na policzkach i brodzie widnieje odrobina kilkudniowego zarostu. Ma na sobie luźne dżinsy i czerwoną bluzę. Żartuje z Emmettem Wilsonem i zachowuje się zupełnie normalnie. Jestem zdumiona tym jak chłopcy różnią się od dziewcząt. Jak Penn mógł pięć minut temu zostawić na moim biurku liścik, a teraz udawać, że nic się nie wydarzyło? Tymczasem Anna i ja siedzimy tu, poruszając ogromny problem, zanim nawet przeczytałyśmy co jest w środku. - To jest niedorzeczne. – Mówi Anna z politowaniem w oczach. Wychyla się i ponownie łapie liścik. Zabieram go z powrotem. Dzwoni dzwonek i wchodzi pan Marks. Wszyscy się wyciszają. Rozkładam liścik na kolanach. Jest w nim nabazgrana męskim pismem jedna linijka. Lubię Twój blask. Moje ręce podnoszą się i instynktownie dotykają włosów, kitki poprzeplatanej kawałkami świecących wstążek. Nawet nie chciałam założyć tych głupich wstążek, ale to był tydzień seniorów i Anna nalegała żebyśmy coś zrobiły. Więc spotkałyśmy się rano w łazience i wplotłyśmy świecące włókno we włosy. Zielone i niebieskie – nasze szkolne barwy. Wtedy nie czułam się zbytnio świecąca, ale teraz wiedząc co Penn napisał, robię się cała czerwona. Obracam się i spoglądam na niego ponownie, ale jest skupiony na zeszycie. 9
Zerkam na Annę i wzruszam niezainteresowana ramionami. Nawet jeśli moje serce bije bardzo szybko. Mam dziwne uczucie, że przy Annie nie powinnam robić z tego wielkiej sprawy. Mówię z przesadą – Co za idiota! – i podaję jej kartkę. Wiem, że to głupie, ale tak szybko jak liścik znika z moich rąk, chcę go mieć z powrotem. Nie jestem rodzajem dziewczyny, która dostaje karteczki od chłopców. Nigdy wcześniej nikt nie nazwał mnie świecącą. Anna czyta notkę. Jej brwi się unoszą, a potem wzrusza ramionami. – Urocze. – Mówi bezgłośnie. Oddaje mi kartkę, a wtedy pan Marks kieruje na nas swoją uwagę – Coś ważnego panie? - Co pan ma na myśli? – Pyta Anna zadzierającym i fałszywie niewinnym głosem. Nie boi się nauczycieli. Natomiast ja boję się wszystkiego. Włączając w to brak ograniczeń, pająki, ciemność, latanie i krew. - Mam na myśli to, że na mojej lekcji podajecie sobie liściki. – Odpowiada pan Marks. Wyciąga rękę. – Chciałybyście podzielić się tym? Moja twarz płonie. Nie przekazujemy sobie liścików. – Kłamie Anna. Nauczyciel marszczy brwi i rzuca jej piorunujące spojrzenie. Sądzę, że to co Anna powiedziała technicznie nie jest kłamstwem. Technicznie nie przekazywałyśmy sobie liścików. Przynajmniej żadna z nas nie pisała do siebie. Czy Penn też będzie miał kłopoty? Walczę z chęcią obrócenia się do niego, żeby zobaczyć jak reaguje na tą całą sytuację. Prawie wiem – typ osoby kładącej liścik na czyimś biurku, mówiący lubię Twój blask, nie jest typem osoby, która wariuje kiedy znajdzie się w tarapatach. Na ścianie brzęczy klasowy telefon. Pan Marks wzdycha i podchodzi do niego. 10
- Tak. – Mówi do słuchawki. – Jest tutaj. – Jego wzrok wędruje do mnie. Momentalnie prostuję się na krześle. Odkłada telefon i posyła mi rozdrażnione spojrzenie. – Wydaje się, że na razie uchronisz się przed moim gniewem, panno Fairbanks. Jesteś potrzebna w gabinecie pielęgniarki. Bzdury, bzdury, bzdury. Kiedy zbieram książki i wychodzę z klasy Anna rzuca mi współczujące spojrzenie. Jestem na korytarzu. Stoję tam, nie wiedząc co zrobić. Lekcja dopiero się zaczęła. Oznacza to, że przez następne czterdzieści pięć minut będę wędrować po korytarzach. Mam nadzieję, że nie dam się złapać. To jest taki układ pomiędzy mną a pielęgniarką. Ona mnie prześladuje. Wiem, że to brzmi szalenie, ale to całkowita prawda. Można by pomyśleć, że ktoś kto ukończył kilka kursów medycznych, nie ma zdolności do bycia prześladowcą. Ale to pokazuje, że nigdy nie można być pewnym, co czai się w głębi czyjegoś umysłu. W porządku, może jestem trochę dramatyczna. Pielęgniarka nie jest prześladowcą posiadającym zakaz zbliżania się do mnie. To po prostu trochę absurdalnych zasad obowiązujących wszystkich uczniów, którzy muszą mieć przed zakończeniem szkoły zrobione badania kontrolne. To jest rodzaj statystyk państwowych czy coś w tym rodzaju, co trzeba zrobić, żeby się upewnić, że każdy jest zdrowy. Większość dzieciaków dostaje skierowanie od lekarzy rodzinnych, albo kiedy zapisuje się na zajęcia sportowe. Jednym z moich największych lęków są lekarze i igły. Więc nie poszłam. Niestety, jeśli nie pokażesz szkole dowodu, to dostaniesz go kiedy wezwą cię do gabinetu pielęgniarki. Pojawi się w nim szkolny lekarz i będzie próbował ci go dać. Hmm, nie dzięki. Widziałam szkolnego lekarza. Ma mięsiste palce. Pachnie jak pepperoni i szwajcarski ser. W każdym razie, to te śmieszne zasady. Dlaczego szkoła powinna decydować o twoim zdrowiu? 11
Wyciągam z zeszytu liścik od Penna i znowu go czytam. Lubię Twój blask. Chciał być miły? Czy to jest jedna z tych głupawych, chłopięcych rzeczy, które robią ponieważ mogą? Nabijał się ze mnie? Nie mam żadnego doświadczenia z tego typu rzeczami. Swój pierwszy liścik otrzymałam od chłopca z drugiej klasy, kiedy Charles Dawcett położył na moim biurku notkę z zapytaniem czy zostanę jego dziewczyną. Powiedziałam tak, ale do czasu nadchodzącej przerwy on wyprowadził się do Addison Roach. Cokolwiek – myślę sobie – To tylko głupi liścik. Nic nie znaczy. Ale część mnie nie może poradzić sobie z życzeniem, by to było coś więcej. Dokładnie w tym momencie Penn Mattingly pojawia się za mną i ciągnie mnie za kosmyk włosów.
12
Rozdział 4 Penn To był tylko głupi liścik. Napisałem w nim to, ponieważ zobaczyłem Harper idącą na historię świata razem z przyjaciółką, która miała nastroszone włosy. We włosach Harper błyszczały świecidełka. Dosięgnęła kucyka i wygładziła go. Coś w sposobie w jaki to zrobiła sprawiło, że wyglądała jakby nosiła te błyskotki z dystansem. Nie wiem dlaczego, ale było tak, jakby zrobiła to z namysłem. Jakby ktoś przekonał ją do ich noszenia. Jakby nawet nie była skrępowana paradowaniem w niebieskiej albo zielonej koszulce z okazji tygodnia seniorów. Jak ktoś kto musiał być lubiany. Hej Harper. Może powinnaś nosić te świecidełka. To by mnie zabiło. Wszyscy ci ludzie chodzący w swoich głupich szkolnych koszulkach, myślący że to nic nie znaczy, a pośród nich ona, nosząca swoje świecidełka w całkowicie ironiczny sposób. Więc wyrwałem ze swojego zeszytu kawałek papieru i napisałem, że lubię jej blask. To był tylko głupi liścik, który podrzuciłem na jej biurko. To nie miało nic znaczyć. Ale kiedy zobaczyłem jak odwraca się, żeby na mnie spojrzeć, trochę się zdenerwowałem, że być może myśli, że to znaczy coś więcej niż w rzeczywistości. Więc udawałem, że rozmawiam z dzieciakiem obok. A potem zobaczyłem jak pan Mark łapie ją z karteczką, a ona kręci się w ten kłopotliwy sposób. W tym momencie, z jakiegoś powodu chciałem, żeby nauczyciel ją przeczytał. Dla śmiechu. Na forum. Nie podpisałem się, więc nikt by nie wiedział, że należy do mnie.
13
To się spierdoliło. Wiem. Ale chciałem, żeby Harper była zażenowana. Faktycznie, to nie. To nie jest cała prawda. Nie chciałem, żeby była zażenowana. Chciałem mieć na nią jakiś wpływ. Podobało mi się, że miałbym nad nią władzę. Więc kiedy została wezwana do
gabinetu pielęgniarki, natychmiast
podskoczyłem i zapytałem o pozwolenie na wyjście do łazienki. Myślałem, że będę biegał wokół szukając jej, ale ona stała na korytarzu patrząc na coś w dół. Kiedy podszedłem bliżej, zobaczyłem że czyta mój liścik. Czułem przechodzący przeze mnie strach. Dlaczego ponownie go czyta? Może jest prześladowcą. Objąłem ją wzrokiem. Długie ciemne włosy, średni wzrost, ubrana w dżinsy i różowy podkoszulek ze zwykłą białą koszulą na wierzchu. Nie wygląda jak stalker. Poza tym, ja byłem osobą, która zostawiła na jej biurku liścik. Jeśli już, to ja mógłbym być tak nazywany. Ale nadal... Nigdy nie powiesz… Jak naprawdę powinien wyglądać prześladowca? Oczekujesz dziewczyny, która nie jest urocza. Dziewczyny która jest zdesperowana zdobyciem męskiej uwagi. Uczciwie - z moich doświadczeń wynika, nie brzmiąc jak dupek, że mam coś trochę z ludzi, którzy zajmują się ładnymi osobami. Czy Harper jest ładna? Nie byłem pewny. - Co robisz? - Pytam i lekko ciągnę za kosmyk jej włosów. Obraca się zaskoczona i upuszcza notkę, którą jej dałem. Oboje schylamy się, żeby ją podnieść, a potem zatrzymujemy się, kiedy zdajemy sobie sprawę z tego co robimy. W końcu przykucamy na podłodze. Zostaję tak chwilę dłużej niż to konieczne, ponieważ mogę powiedzieć, że jest speszona. Wiem, że to popieprzone, ale jak mówiłem lubię wywierać na niej jakieś wrażenie. W końcu chwyta liścik i oboje wstajemy. - Nic nie robię. – Wygładza kucyk i świecące błyskotki. – A ty? 14
Wzruszam ramionami. – Dlaczego musisz iść do pielęgniarki? – Pytam. – Jesteś chora? – Nie wygląda na chorą. - Nie idę do pielęgniarki. – Zauważam przechodzącą przez jej twarz panikę. - Ale zostałaś wezwana. - Więc? - Więc dlaczego nie idziesz? – To prawie zabawne. Ja pytający kogoś, dlaczego czegoś nie robi. Nigdy nie robiłem tego co powinienem. Wzrusza ramionami i przestępuje z nogi na nogę. – Nie wiem. - Kłamczucha. - Cokolwiek. – Odgarnia włosy z twarzy i patrzy na mnie wyzywająco, jakby czekała, aż coś powiem. Ale nie wiem co. - Dobra, więc… Przypuszczam, że trochę pokręcę się tutaj. – Mówi w końcu. - Po szkole? - Tak. - Dlaczego? - Bo tak powiedziałam. Nie idę do pielęgniarki. Nie mam pojęcia o czym mówi. Zdecydowanie może być szalona. Ale nie jak jakaś niebezpieczna, szalona osoba. Chociaż jeśli ludzie są dziwni w ten sposób, mogą być dziwni w każdy inny. Lubię kiedy na każdej lekcji historii świata jest cicho. Tylko, że teraz jest tutaj i mówi bez sensu. - Co masz przeciwko pielęgniarce? – Dokuczam. Zaczynam iść korytarzem w przypadku, gdyby pan Mark zdecydował się wyjść i sprawdzić, czy rzeczywiście jestem w łazience. Harper podąża za mną. - Nic, naprawdę. - Taa, musisz mieć coś przeciwko niej – czy to możliwe, żeby nie wiedziała jak przesadzony jest gabinet pielęgniarki? 15
- Wiesz, jeśli tam zejdziesz i powiesz, że wymiotowałaś w łazience to pozwolą ci iść do domu. To taka reguła. - Ona potrzebuje mnie na badania. – Mówi Harper. – A ja mam fobię. - Na badania? - Na te wszystkie medyczne sprawy. – Spogląda na mnie i unosi podbródek, prowokując mnie do nazwania jej szaloną. Ale tego nie robię. Dziewczyna, która potrafi przyznać się do swoich lęków jest odświeżająca. - To przecież tylko szkolne badania. Wiesz to, racja? Nie pobierają krwi ani nic z tych rzeczy. Naprawdę. Miałem robionych z milion sportowych badań do baseballu i jeśli nie jesteś jakieś pięć minut od śmierci, albo nie masz skoliozy, to badania są całkowicie bezużyteczne. Wzrusza ramionami. – Dla mnie wszystko to jedno i to samo. Ciągle idę korytarzem, a ona podąża za mną – więc będziesz wędrowała po szkole? Przytakuje. – Do czasu aż skończą się zajęcia. Mam nadzieję, że pielęgniarka zapomni potem, że chciała mnie widzieć. Co za okropny plan. Każdy wie, że jeśli chcesz ominąć lekcje, to nie możesz wałęsać się po szkole. – To nie najlepszy pomysł – mówię jej. – Ktoś może cię złapać. - Nie, nikt mnie nie złapie. – Odpowiada. – Zamierzam ukryć się w łazience. - O Boże! – Przewracam oczami. To jest pierwsze miejsce, gdzie zaglądają. To jest tak niewinnie, niedorzeczny plan, że nie mogę przestać myśleć, iż Harper żartuje. Ale na jej twarzy nie ma uśmiechu. Potrząsam głową i lustruję ją wzrokiem. Przygryza wargę i wygląda tak cholernie słodko. Jak jakiś zagubiony szczeniak, któremu nie mogę się oprzeć – chcesz się stąd wydostać? Wygląda na zszokowaną. – Opuścić szkołę? - Tak. 16
- Z tobą? - Tak. - I co będziemy robić? - Nie wiem. Jeść. Spacerować. Przeżyjemy przygodę – obdarzam ją swoim przećwiczonym uśmiechem, tym którego używam jeśli chcę, aby ktoś postąpił zgodnie z moją wolą. Harper tupie nogą o podłogę. – Nawet cię nie znam. - Penn Mattingly – wyciągam rękę, a ona podaje mi swoją, wyglądając tak jakby nie mogła uwierzyć, że staram się ciągnąć tę gównianą rozmowę. - Znam twoje imię. - Więc czego jeszcze potrzebujesz? – Wyciągam portfel i podaję jej prawo jazdy. – Nazwisko, datę urodzenia, adres… Spogląda na nie niepewnie. – Twoje zdjęcie jest okropne. - Naprawdę? – Podnoszę głowę. – Jestem jedyny w swoim rodzaju. To było po imprezie i ta dziewczyna miała… - zamykam się na chwilę. Wychylam się i zabieram prawko z powrotem. – Więc... To była ostra noc. W tych okolicznościach wyglądałem całkiem dobrze. - Zawsze jesteś taki zarozumiały? Potrząsam głową i udaję, jakby tego o mnie nie powiedziała.
– To
naprawdę szkoda – mówię jej – że myślisz tak o mnie. - To ty powiedziałeś mi, że uważasz, iż wyglądasz dobrze na tym zdjęciu i że miałeś przypadkową przygodę z dziewczyną. Co jeszcze mam myśleć? Nigdy z tobą nie rozmawiałam. Do dzisiaj. Właściwie nie robisz najlepszego pierwszego wrażenia. – Odwraca się i zaczyna oddalać. Udaję się za nią w pościg. Cudownie jak nagle stałem się prześladowcą zamiast bycia prześladowanym. – To okropne – mówię. – Przez cały czas chodzimy do tej samej szkoły i nawet ze sobą nie gadaliśmy. Co jeśli jesteś moją bratnią duszą? 17
Obraca się i patrzy na mnie. - Ty i ja? - Co? Jesteś zbyt dobra dla mnie? Wzrusza ramionami. Może myśli, że jest. Przez sekundę jestem zirytowany, a potem uświadamiam sobie, że prawdopodobnie ma rację. Nigdy nie musiałem z nią rozmawiać. Aż do dzisiaj. Ale wiem, że jest mądra. Wiem, że jest cicha. Wiem, że zawsze kiedy jest ładna pogoda je lunch na zewnątrz. Te wszystkie rzeczy czynią ją zbyt dobrą dla mnie. Odsuwam te myśli z głowy najlepiej jak potrafię. Bo jeśli pozwolę sobie tak myśleć, nie będę zdolny do przekonania jej, żeby ze mną wyszła. I nie wiem dlaczego, ale naprawdę, naprawdę jej chcę. - Tak czy owak – mówię – teraz, jeśli chcemy zbadać tę możliwość nie powinniśmy marnować ani chwili. Wynośmy się stąd. Znowu odgarnia włosy z twarzy i mogę zobaczyć jak jej umysł pracuje. Chce pójść ze mną, ale jest dobrą dziewczynką. Jej instynkt prawdopodobnie obawia się i jest ostrożny. Mój instynkt mówi, że powinienem dać jej kolejny uśmiech. Powiedzieć jakiś dowcipny komentarz. Ale jakaś część mnie czuje, że to nie zadziała. Więc po prostu czekam. I rzeczywiście. Po chwili Harper wzrusza ramionami. – Dobrze. – Mówi – Chodźmy.
18
Rozdział 5 Harper O mój Boże! To szaleństwo! To może być najbardziej szalona rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłam. Szczerze mówiąc nie było ich zbyt wiele. Nie robię szalonych rzeczy. Nigdy. Choć czasami, kiedy mam coś zrobić i ktoś sprawia, że czuję się jak tchórz dosięga mnie jakiś rodzaj szaleństwa i potem to robię. Tak jak podczas ostatnich wakacji, kiedy każdy z mojego obozu tanecznego skakał ze znajdującej się nad jeziorem rozbujanej huśtawki na linie. A ja byłam całkowicie przerażona, żeby to zrobić, ponieważ za każdym razem kiedy ktoś używał liny, wszystko o czym mogłam myśleć, to on upadający i rozbijający swoją głowę. Ludzie w książkach i filmach zawsze giną, kiedy skaczą z rozhuśtanej liny. Zawsze. To jest właśnie to. Za każdym razem kiedy oglądałam film albo czytałam książkę tego typu, zastanawiałam się kto mógłby być na tyle głupi, żeby skoczyć z rozbujanej huśtawki. Ale potem sama tam byłam, a każdy to robił. Więc też musiałam. Zrobiłam to nie dlatego, że każdy się ze mnie wyśmiewał, ale dlatego że nikt tego nie robił. Dlatego, że nikt nie oczekiwał ode mnie, że to zrobię do tego 19
stopnia, że nawet nie pofatygował się, żeby spróbować sprawić, abym poczuła się słaba, jeśli tego nie zrobię. To mnie wkurzyło. Więc skoczyłam. Nie rozbiłam głowy, ale prawie zgubiłam górę od mojego stroju kąpielowego. Ale to… Opuszczanie szkoły w środku dnia? Nigdy tego nie robiłam. Opuszczanie szkoły w środku dnia z chłopakiem? Zdecydowanie nigdy tego nie robiłam. Opuszczanie szkoły w środku dnia z chłopakiem, który wygląda dobrze na swoim prawku i wie o tym? Kompletnie nowa definicja poza sferą możliwości. Nie wspominając, że jest dziwnym chłopakiem. Nie dziwny w sensie dziwaczny. Dziwny jako nieznajomy. Spoglądam na niego kątem oka i zastanawiam się czy jest psychiczny. Przebiegam w mojej głowie przez listę rzeczy, które wiem o Pennie Mattingly’u. 1.
Nic go nie obchodzi.
2.
Kiedyś, zanim w ostatnim roku zranił się w ramię czy coś w
tym stylu był wielką gwiazdą baseballu. 3.
Unika konsekwencji. Myślę, że głównie dzięki swojej
obojętności. Na przykład, kiedy spóźnia się do klasy nauczycielowi bardzo to przeszkadza, ale nic nie mówi, bo Penn ma to w dupie. Naprawdę nie ma nic co można by było z nim zrobić. Nie martwi się tym, że może skończyć u dyrektora. 4.
Jest gorący. To nowy punkt na mojej liście. To znaczy, zawsze
wiedziałam, że Penn dobrze wygląda, ale to było coś więcej. Coś co zauważyłam. Nie coś czego byłam koniecznie super świadoma. Ale teraz jestem. Jestem super świadoma sposobu w jaki jego włosy opadają na czoło. Jak jego skóra jest gładka. Jak jego ramiona są szerokie i jak góruje nade mną, chociaż mam blisko 173 cm wzrostu. 20
- Gdzie idziemy? – Pytam przechodząc przez frontowe drzwi. Chwilę później jesteśmy na zewnątrz. Muszę oprzeć się chęci spojrzenia przez ramię w celu upewnienia się, że nikt nas nie widział. Z drugiej strony, Penn spaceruje sobie jakby był wolny od wszelkich trosk. Spogląda na mnie i obdarza mnie ogromnym uśmiechem. – Przestań mnie o to pytać. Powiedziałem, że nie wiem. - Taa, ale jak możesz teraz tego nie wiedzieć. Nie powinniśmy mieć jakiegoś planu czy coś? - Plany są dla mięczaków. Nie chcę być ofermą, więc podążam za nim. Idzie z szaloną pewnością, jakby to, że w środku poranka opuszczamy szkołę, było całkowicie uzasadnione, a nie jak dwaj przestępcy, którzy zrywają się z zajęć. Zastanawiam się jak wiele razy to robił i czy jakoś dopracował swoją luzacką postawę. Próbuję ją naśladować i prawie potykam się o stopy. Nadal nie jestem pewna czy z nim pójdę. Opuszczać szkołę to jedna rzecz, ale opuszczać teren szkoły to inna sprawa. Tak szybko jak widzę samochód mój umysł szaleje. - To twoje auto? – Pytam kiedy otwiera dla mnie drzwi pasażera. - Taa. – Otwiera drzwi, a do mnie szybko napływają wnioski. Kręcę głową – Nie ma mowy. Nie wsiądę tam. - Dlaczego nie? - Ponieważ to jest… - próbuję wymyśleć jak mu to delikatnie powiedzieć. Wiem jak chłopcy są przywiązani do swoich aut. Nie sądzę, że jeśli powiem, że samochód wygląda jak śmiertelna pułapka, to będzie mnie lubił. Ale naprawdę tak jest. Nie jest jakiś zaniedbany czy coś w tym stylu. Przeciwnie. Jest błyszczący, czarny i wygląda na nowy. Ale to jest ciężarówka. I to jedna z tych, które mają podwójne koła.
21
Podwójne koła wyglądają niebezpiecznie. Jak te wykorzystywane na ulicznych wyścigach albo jak rzeczy, którą nastoletni chłopcy się zajmują, gdy szaleją im hormony i są znudzeni. Taka ciężarówka nie jest godna zaufania. Chłopcy, którzy mają takie ciężarówki nie są godni zaufania. - Co jest? – Pyta Penn niecierpliwie. Słońce zaczyna być wyżej na niebie. Jest o wiele cieplej niż było w środku. Penn rozpina swoją bluzę, ściąga ją i rzuca na tylne siedzenie. Jego ramiona są silne i szczupłe. Kiedy otwiera dla mnie szerzej drzwi, zapraszając do środka, bicepsy napinają się pod cienkim materiałem białej koszulki. Szybko odwracam wzrok i zmuszam się do zignorowania dreszczyku, który zaczyna przechodzić przez moje ciało. - On nie wygląda… To znaczy, on wygląda… Przewraca oczami. – Jestem bardzo dobrym kierowcą. - Jesteś? Przytakuje uroczyście. – Oczywiście. Myślisz, że rodzice daliby mi prowadzić auto takie jak to, gdybym był lekkomyślny? – Rozpływa się z dumy. – Miałem tylko trzy wypadki. Och na miłość… Odwracam się i zaczynam iść w kierunku szkoły, ale dosięga mnie i chwyta za ramię. – Żartuję, żartuję. Nigdy nie miałem wypadku. - Nigdy? - Nigdy. Zdałem prawo jazdy za pierwszym razem. Przysięgam. Wierzę w to. Nie jestem pewna czy mówi prawdę. Jak na faceta, który może kłamać wydaje się całkowicie prawdomówny. Wygląda na to, że jest przyzwyczajony do dostawania tego, czego chce. Obie te rzeczy mają na mnie sprzeczny wpływ. Z jednej strony to sprawia, że nie chcę z nim iść, a z drugiej że chcę. To wszystko jest bardzo dziwne. - Chodź. – Mówi. – Jeśli się nie pospieszysz ktoś nas tu znajdzie i będziemy mieć większe zmartwienie niż to, czy wsiąść do ciężarówki. 22
Ma rację. Poza tym chcę iść. Więc wspinam się na przednie siedzenie.
23
Rozdział 6 Penn Zwykle kiedy mam w swojej ciężarówce dziewczynę, jeździmy po okolicy, dopóki znajdę dla nas przypadkowe miejsce, żeby zaparkować i wtedy się pieścimy. Albo to, albo kończymy na jakieś imprezie, gdzie pijemy a potem się obściskujemy. Wow! Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak często kończę obściskując się z dziewczynami. Prawie za każdym razem przesiaduję z jedną z nich. Nie jestem pewny czy powinienem być z tego dumny. Prawdopodobnie nie. W każdym razie, nie mogę tego zrobić z Harper. Zerkam na nią kątem oka. Nawet jeśli bym chciał. - Więc, żadnych pomysłów gdzie mnie zabierasz? – Pyta. Próbuje brzmieć nonszalancko, ale jest podejrzliwa. Nawet jej nie znam, a ona zachowuje się jakbym był irytującą osobą. To znaczy jestem nią. Jednak nie ma mowy, żeby już o tym wiedziała. - Dlaczego zachowujesz się w stosunku do mnie tak podejrzliwie? – Pytam. - Ponieważ zostawiłeś na moim biurku liścik, a teraz nabijasz się ze mnie. – Dosięga schowka i otwiera go. - Nabijam się z ciebie? Myślisz, że to właśnie robię? – Coś we mnie nabijającym się z niej sprawia, że jestem szczęśliwy. To brzmi prawie dziwacznie. - Tak. Zmusiłeś mnie, żebym wsiadła do tej ciężarówki a teraz nabijasz się ze mnie. – Wyciąga kilka rzeczy ze schowka. Dokumenty, okulary przeciwsłoneczne, trochę serwetek. Nie jestem pewny czy powinienem być zły czy też być pod wrażeniem. - Nie zmusiłem cię do niczego – mówię. – Przyszłaś tu z własnej woli. I przestań przeglądać moje manele. Ignoruje moją prośbę i unosi brwi. 24
- Wow. – Mówi. – Wola. Wielkie słowo. - Myślisz, że nie wiem co znaczy wyraz wola? - Nie wiem czy wiesz. – Mówi. – Nic o tobie nie wiem. - Trzyma rachunek, który był głęboko zakopany w schowku – Wow, oprócz tego że wydałeś dwieście trzydzieści dwa dolary w restauracji Hooters. - Co? Pokaż mi – wychylam się i wyrywam rachunek z jej ręki. – Tak i tylko dwadzieścia dolarów napiwku. Mlaska językiem. – Mniej niż dziesięć procent. To okropne Penn. Te dziewczyny tak ciężko pracują na napiwki. - To nie moje – mówię. Unosi brwi i obdarza mnie odrobiną sceptycznego śmiechu. - To nie jest moje. Mój przyjaciel Jackson pożyczał ode mnie auto, jeśli czegoś potrzebował. Był na randce z dziewczyną, która była dziewczyną od… Hmm, nie polubiłabyś tego. Pożyczał ode mnie auto kiedy chciał pośmigać. - Mmm. – Mówi obojętnie. – To brzmi jak kłamstwo. - Właściwie to nie – liczby świadczą, że to jeden z niewielu razy, kiedy mówię prawdę, a nawet nie dostałem za to punktów. Włączyłem kierunkowskaz i udałem się na wschód. Nie mam pojęcia co będziemy robić i gdzie, więc po prostu jadę. Harper nic nie mówi. Odkłada moje rzeczy do schowka (wsadza moje rzeczy do schowka – to słowo bardziej mi się podoba), a potem nonszalancko sięga do torby i wyciąga telefon. Zaczyna do kogoś pisać. - Z kim piszesz? – Pytam chcąc utrzymać rozmowę. - Nie twoja sprawa. – Odsuwa telefon z dala ode mnie. Wzdycham – Poważnie? Tak to będzie wyglądać? - Jak? - Tak, że za każdym razem kiedy cię o coś zapytam, będziesz zdobywała punkt przez pokazywanie jak bardzo mi nie ufasz. 25
- Na zaufanie trzeba zasłużyć. – Wybucha. - Najwyraźniej nie – mówię. – Od kiedy wsiadłaś ze mną do ciężarówki nie odpowiedziałaś na żadne pytanie. - Odpowiedziałam! - Opornie. Ciągle pisze wiadomość, a ja przez krótkie mignięcie łapię kilka słów …w jego ciężarówce. Jeśli mnie zabije, to… Wychylam się i wyrywam jej telefon z dłoni. – Hej! – Mówi. Zwalniamy, żeby zatrzymać się na czerwonym świetlne. Zerkam na ekran – Anna – odczytuję ze śmiechem. – To ta dziewczyna z nastroszonymi włosami, z którą zawsze się trzymasz? Kiwa głową. – Kim jesteś? Prześladowcą? - Proszę – mówię. – Zawsze jesteście razem. To nie możliwe, żeby tego nie zauważyć. Chwyta telefon. Oddaję jej go z powrotem. – Cieszę się, że mówisz swojej przyjaciółce, że gdzieś razem idziemy – mówię. – Myślę, że to dobry pomysł. - Tak myślisz? - Taa… W ten sposób nie będziesz mogła zaprzeczyć, że byłaś ze mną. - Czemu miałabym zaprzeczać? - Ponieważ opuszczamy właśnie lekcję i jeśli zostaniemy złapani, prawdopodobnie będziesz próbowała powiedzieć, że nie byliśmy razem. - To ma sens. – Potrząsa głową i z powrotem patrzy na ekran. Wygląda na to, że jej przyjaciółka odpisała. Harper marszczy brwi. - Daj mi pomyśleć – mówię. – Pisze ci żebyś w tej chwili wróciła do szkoły. - Nie. – Odpowiada. – Powiedziała, że jesteś typem chłopaka, z którym mogę wpaść w kłopoty.
26
Zerkam na nią. Zastanawiam się czy jest rodzajem dziewczyny, z którą chciałbym wpaść w kłopoty. Zmieniłem o niej zdanie. Harper jest z pewnością gorąca. – Nawet nie znam Anny – mówię – ale mogę stwierdzić, że jest mądra.
Rozdział 7 Harper Sposób w jaki Penn na mnie patrzy, może jakby chciał mnie pocałować, a może nawet mieć nagą sprawia, że czuję w brzuchu rój motyli. On jest taki… Nie wiem, prawdziwy. Jaki facet przyznaje się, że jest problemem? Fakt, że przyznaje się do tego, że przynosi same kłopoty jest z pewnością dużą czerwoną flagą. Jest jak ogromna, ogromna, ogromna czerwona flaga. Nie jestem pewna czy powinnam być zadowolona, że jest szczery czy zdenerwowana, że jest tak oczywiście szalony, żeby myśleć, że przyznanie się do sprawiania problemów jest w porządku. Nie jestem typem dziewczyny, która szuka kłopotów. Nie jestem nawet typem dziewczyny, która znajduje kłopoty. Nawet jeśli ich nie szuka. - Gdzie mnie zabierasz? – pytam. Myślę, że to dobra odmiana mojego pytania Gdzie idziemy? - Boże! Naprawdę jesteś spięta, nie? – Pyta. Przesuwa się, żeby zmienić bieg, a kiedy to robi jego ręka ociera się o moje udo. Nie jestem pewna czy to moja wyobraźnia, ale czuję się tak jakby zrobił to celowo. - Nie – nie sądzę, że jestem spięta. Jestem? Nie, nie sądzę. Ale prawdopodobnie ludzie, którzy są spięci nie zdają sobie z tego sprawy. O Boże! Możliwe, że jestem spięta. – Wcale nie byłam napastowana na korytarzu przez dziwnego chłopaka. Uśmiecha się szeroko. – Jestem mężczyzną. 27
Parskam. - I jestem chory na punkcie ciebie nazywającej mnie dziwnym. - Nie znasz mnie wystarczająco długo, aby być na mnie chorym w jakikolwiek sposób. - Znam cię wystarczająco długo. – Spogląda na mnie. Jego oczy wędrują po moim ciele. Nagle czuję się wyeksponowana i niepewna. Wiercę się na siedzeniu. Celowo odsuwam nogę, kiedy jego ręka wędruje do biegów. - Znasz mnie od całych dziesięciu minut. - Więc powiedz mi coś o sobie. Powtarzam z pamięci listę rzeczy, które zawsze trzymam w rękawie na tego typu sytuacje. Takie jak ta, gdy proszą na rozpoczynającym się obozie lub podczas pierwszego dnia w szkole o powiedzenie o sobie trzech informacji. (Które są tak głupie. Kto pamięta cokolwiek z pierwszego dnia szkoły?) – Moje drugie imię to Louise. Jestem jedynaczką. Chcę zostać choreografem i jestem najlepsza z matematyki. - Jesteś najlepsza z historii świata. Wiem, bo chodzę. Pozostałe trzy rzeczy, które o sobie powiedziałaś są słabe. - Nie są! - Tak, są. Nie mówią mi nic o tobie. Penn kręci głową i zerka na mnie, zanim jego wzrok wraca na drogę. – Powiedz mi coś dobrego. Nie wiem o co mu chodzi. Te rzeczy, które powiedziałam są dobre. Szczególnie ta, gdzie chcę zostać choreografem. Ludzie zawsze są pod wrażeniem tego. A moje drugie imię Louise? To okropne drugie imię. Patrzę w dół i próbuję wymyślić coś skandalicznego, co mogę mu powiedzieć. Podłoga w ciężarówce jest zaśmiecona papierkami po słomkach, ale pozostała część auta jest wysprzątana na błysk.
28
- Zamierzam iść do Ballard – mówię. – Wiesz, szkoła muzyczna. Zostałam już przyjęta. Mam tylko przesłuchania do programu choreograficznego. Wzrusza ramionami jakby nigdy o niej nie słyszał. Mimo, że to najbardziej prestiżowa szkoła w kraju. Potem kręci głową jakby powinien wiedzieć lepiej, że nie należy prosić mnie o powiedzenie czegoś skandalicznego. Wkurzył mnie. Mogę być skandaliczna. Mogę? - Mój tata zdradził mamę kiedy miałam cztery miesiące i od tego czasu nie miałam z nim żadnego kontaktu. Penn przechyla głowę jakby był odrobinę zainteresowany. - I pewnego razu mama powiedziała mi, że prawdopodobnie będę miała przez to kłopoty z mężczyznami. - Masz? - Kłopoty z mężczyznami? - Tak. - Nie jestem pewna. Nie znam żadnego mężczyzny. Uśmiecha się. Otwiera usta, żeby zapytać mnie o coś jeszcze, ale nagle nie chcę tego z nim. Uświadamiam to sobie, ponieważ onieśmiela mnie. Penn jest przystojny, interesujący i uroczy. Jedyną rzeczą, którą mam do zaoferowania jest nieobecny ojciec i przesłuchanie taneczne. Sprawdzam godzinę. – Prawdopodobnie powinniśmy wrócić do szkoły – mówię. – Przerwa już się prawie skończyła. Penn patrzy na mnie w szoku. – Chcesz wrócić do szkoły? - Cóż, tak – to była jedna ucieczka z historii świata. Prawdopodobnie nikt nie chciał mnie nawet złapać, odkąd technicznie powinnam być w gabinecie
29
pielęgniarki. To całkowicie inna sprawa opuścić cały dzień. Nie ma mowy, żebym była do tego zdolna. Kręci głową. – Oczywiście nie masz w tym zbyt dużej praktyki. Ma rację , ale nie chcę żeby o tym wiedział. Przewracam oczami. Chwilę później zawraca auto. – Dobra, w porządku. – Mówi. – Zabiorę cię z powrotem do szkoły. Tak szybko jak auto zmienia kierunek, chcę żeby wrócił na dawny kurs. Zdaję sobie sprawę, że kiedy znajdziemy się w szkole będziemy daleko od siebie. To dziwne, ale nie chcę go opuszczać. Nic o nim nie wiem, a jednak nie chcę być z dala od niego. To bardzo niepokojące uczucie. Kiedy wracamy do szkoły parkuje blisko niej. Zatrzymuje samochód, ale zostawia go na biegu. - Nie wchodzisz? – Pytam zaskoczona. - Nie. – Mówi. – Celem wyjścia ze szkoły kiedy tego nie planujesz jest nieobecność przez cały dzień. - Dobrze – wysiadam z auta. – Cóż, hmm…. – nie jestem pewna co powiedzieć. Dziękuję za przejażdżkę? Zobaczymy się wkrótce? - Dobrego dnia – wychodzi w moich ust. Dobrego dnia. Śmieszne. Głupie. Upokarzające. Penn tylko się uśmiecha. – Dobrego dnia, Harper Fairbanks. – Mówi. Zamykam drzwi. Penn rusza z miejsca zostawiając mnie, stojącą tam z mrowiącymi motylami w brzuchu.
30
Rozdział 8 Penn Wyjeżdżam z parkingu zostawiając Harper stojącą przed budynkiem szkoły. W tym momencie decyduję, że muszę trzymać się od niej z daleka. Z całą pewnością nie jest typem dziewczyny, z którą potrzebuję się wiązać. Właściwie, walić to. Nie potrzebuję być związany z jakąkolwiek dziewczyną. Ani teraz, ani w przyszłości. Przynajmniej nie w sensie bycia w związku. Jestem zły w związkach. Nie żebym nigdy w żadnym nie był. Dokładnie nie w jego romantycznym znaczeniu. Większość moich związków jest całkiem nieźle popieprzona. Nie są na tyle długie, żeby stwierdzić, że jestem zły w byciu romantycznym. Jakby dla podkreślenia sprawy, dzwoni w tym momencie telefon. To mój starszy brat Braden. - Halo? – Odpowiadam, próbując utrzymać głos lekkim. Jest tylko jeden powód, dla którego mógł zadzwonić do mnie w ciągu dnia. Jeden powód, aby mnie niepokoić. Chciałbym powiedzieć, że nie dzwoni do mnie w ciągu dnia, ponieważ wie, że jestem w szkole i nie chce odciągać mnie od nauki. Co z pewnością nie jest prawdą. Braden nie mógłby być tym zainteresowany. Czego przykładem jest fakt, że ledwo ukończył szkołę średnią, a potem w połowie pierwszego semestru rzucił studia w Community College. - O, cześć. – Mówi jakby był zaskoczony, że odebrałem. Mogę wyobrazić go sobie na drugim końcu linii, jak ściska telefon w ręku i przygryza wargę. Mimo, że jest dwa lata starszy jest prawie do niczego. Albo inaczej. Kiedy to nadchodzi wiem co chce mi powiedzieć. - Braden – mówię, zmuszając się do radosnego głosu. – Czemu zawdzięczam ten telefon? - To tata. – Mówi. – Yyhm, zniknął. 31
- Naprawdę? – Próbuję brzmieć na zszokowanego. To taka mała gra. Lubię grać ze sobą. Prawie jakbym był aktorem w operze mydlanej. To moja praca. Jak najbardziej szalone, skrajne reakcje jakie potrafię z siebie wydobyć. Możesz być zaskoczony tym, jakie to łatwe. - Penn. – Mówi. – On naprawdę zniknął. Braden nie ma poczucia humoru. Albo to, albo próbuje przechytrzyć mnie, udając że nie wie co robię. Założę się, że to pierwsze. - Dobrze – wzruszam ramionami, mimo że mnie nie widzi. – Jakieś pomysły gdzie może być? – To pytanie retoryczne. Nikt nie wie, dokąd mój tata się udaje kiedy znika. Z wyjątkiem tego, że możemy być pewni, że gdziekolwiek przebywa, to w tym miejscu jest bar. - Nie. - Więc nie ma nic co mogę zrobić – słyszę na drugim końcu linii dźwięk odwracania się. Prawdopodobnie zerka przez żaluzje. Może myśli, że będzie mógł dostrzec gdzieś samochód taty albo, że otrzyma jakąś wskazówkę gdzie odszedł. - Co jeśli…Penn, on może kogoś skrzywdzić. - Wiem – mówię. To jedyna rzecz, która mnie martwi. Jedyna rzecz, która sprawia że denerwuję się z jego powodu i małej wycieczki, którą sobie urządził. Jeśli chce wyjść, jeżdżąc po pijaku to jedna rzecz. Skrzywdzenie kogoś jeszcze – cóż, to zupełnie inna sprawa. Ale jeśli to ma się wydarzyć, to nie ma nic co mogę zrobić. Dawno temu nauczyłem się, że nie można nic zrobić z większością złych rzeczy, które mają się wydarzyć w życiu. - Dobra…więc… – Mówi Braden. - Będę w domu później – odpowiadam. – Mam po szkole trochę rzeczy do zrobienia.
32
Rozdział 9 Harper Kiedy wracam do szkoły lekcja jeszcze trwa, więc wszystko jest opustoszałe. Nie opustoszałe w sensie świecące pustką. Oczywiście ludzie nadal tutaj są. Mogę usłyszeć wyciszone głosy płynące z klas na korytarze. Ale wokół nikogo nie ma. Kieruję się do swojej szafki wymyślając, że jeśli ktoś zapyta mnie co robię to powiem, że wracam z gabinetu pielęgniarki. Wątpię, że ktoś będzie chciał to sprawdzić. Zwłaszcza że nie jestem typem osoby, która wpada w kłopoty. Wyglądam bardzo odpowiedzialnie. Szczególnie z tymi wstążkami we włosach. Tak, mogłam je ubrać niechętnie. Ale teraz mam je na sobie, co pokazuje że całkowicie siedzę w tym szkolnym tygodniu tematycznym. Okazuje się, że nawet nie mam o co się martwić, ponieważ do czasu kiedy dostaję się do swojej szafki nie widzę ani jednego nauczyciela. W zasadzie jedyną osobą, którą minęłam jest dziewczyna z pierwszej klasy, która idzie przez korytarz płacząc. Pod oczami ma rozmazany czarny eyeliner. Myślę o tym, żeby zapytać ją co się stało, ale piorunuje mnie wzrokiem, więc patrzę w drugą stronę. Skoro posyła mi gniewne spojrzenie, nie może być w aż tak złym stanie. I uczciwie, nie ma nic dziwnego w zobaczeniu kogoś, kto idzie korytarzem i płacze. To jest jedna z tych szalonych rzeczy w liceum. Rzeczy, które wydają się być nienormalne na świecie są całkowicie normalne tutaj. Kiedy docieram do szafki wyciągam książki, które będę potrzebowała do końca dnia. Przez moje ciało przepływa energia. Myślę, że to przez Penna, który jest szalony. Pomiędzy mną a nim nic się nie dzieje.
33
Ale zostawił liścik. Upuścił na twój stolik liścik, pisząc że lubi twój blask. Dlaczego to zrobił? Może cię lubi. Ta myśl jest wyśmienita. Wysyła przez moją skórę fale zdenerwowania i podniecenia. Jestem zaskoczona kiedy orientuję się, że moje serce bije szybko. Przestań, mówię sobie. To tylko głupi chłopak. Ciągle to sobie powtarzam. Jeśli zrobię to wystarczająca ilość razy uwierzę. Co jest raczej śmieszne, ponieważ już w to wierzę. To nie powinno wymagać ode mnie jakiegokolwiek przekonywania. Dzwoni dzwonek. Dzieciaki wysypują się z klas na korytarz. Hall natychmiast wypełniają rozmowy, śmiechy, krzyki i wrzaski. Zamykam szafkę i zaczynam podążać w kierunku następnej klasy. Czuję się zdezorientowana będąc tutaj między lekcjami, kiedy w rzeczywistości nie wychodzę z żadnej. To jest tak dezorientujące, że zdaję sobie sprawę, że idę w złym kierunku. Jestem zbyt zażenowana, żeby zrobić na środku korytarza zwrot w tył, więc idę okrężna drogą, To nie przez Penna Mattingly’a, powtarzam sobie. Przez resztę dnia, kiedykolwiek Penn przebija się przez moja głowę, powtarzam tą samą rzecz. To tylko głupi chłopak. To tylko głupi chłopak. To tylko głupi chłopak. Jednak Anna nie pozwala mi o nim zapomnieć. - Nie mogę uwierzyć, że opuściłaś z nim szkołę. – Wrzeszczy przez cały dzień. Stoi przed drzwiami wejściowymi do stołówki, gdzie spotykamy się zawsze po ostatnim dzwonku. Jeździmy do szkoły i opuszczamy ją razem. Codziennie. Nie ma wystarczającej liczby miejsc parkingowych, więc na początku każdego roku, szkolny instytut uruchamia loterię. Obie umieściłyśmy 34
w niej nasze nazwiska i powiedziałyśmy, że jeśli tylko jedna z nad dostanie miejsce, to chcemy się nim dzielić. Anna dostała miejsce. Ja nie. Więc na każdy dzień mamy przyjętą kolejkę. Do tej pory to działało idealnie. - Nie opuściłam z nim szkoły – mówię, nawet jeśli z całą pewnością to zrobiłam. Nie ma mowy, żeby to kontynuować. – Bądź cicho! Rozglądam się ukradkiem mając nadzieję, że nikt nie był w stanie nas usłyszeć. Ostatnią rzeczą jakiej potrzebuję jest uruchomienie machiny plotkarskiej, mówiącej że pomiędzy mną i Pennem coś się dzieje. Nie żebym kiedykolwiek była tematem plotek i żeby kogokolwiek to obchodziło. - Jestem cicho. – Mówi, mimo że cały czas jest na odwrót. Pompuje pieniądze do maszyny z herbatą, gorącą czekoladą i kawą, która znajduje się na przeciwległej ścianie. Technicznie tylko nauczyciele mogą z niej korzystać, ale jeśli zrobisz to po szkole, to nikt nie będzie ci utrudniał życia. Anna przyciska guzik gorącej, zielonej herbaty i maszyna ożywa. - Nie wiem jak możesz to pić - mówię kręcąc głową. Zielona herbata jest paskudna, a ona pije ją bez cukru, mleka. Bez czegokolwiek. Tylko,że Anna jest piosenkarką, więc nigdy nie pije nic innego niż gorące napoje. Nawet jeśli pije wodę to ją podgrzewa i dodaje cytrynę. - Muszę. – Mówi. – Moje gardło jest kompletnie zdarte. I przestań zmieniać temat. - Nie zmieniam – mówię nawet, jeśli to robię. – Tak naprawdę nie ma o czym mówić. - Dostałaś rumieńców, a twój głos drży. – Informuje. - Nie, nie jest tak. - Jest. Przechodzimy przez wyjściowe drzwi od szkoły i kierujemy się do jej samochodu. Jest przyjemna pogoda. Ciepło z lekkim wietrzykiem. Jednak w
35
oddali widzę zbliżające się burzowe chmury. Mam nadzieję, że nie będzie padać. Nienawidzę deszczu. Zawsze wprawia mnie w zły nastrój. - Więc, gdzie byliście? – Pyta Anna. Zastanawiam się nad pytaniem. Coś mi mówi, że jeździliśmy w okolicy rozmawiając o niczym nie przejdzie lekko – Hmm…no wiesz…w pobliżu. - Dlaczego jesteś tak mało precyzyjna? – Pyta. Jesteśmy teraz przy jej aucie. Czekam aż otworzy drzwi, ale tego nie robi. Zamiast tego rzuca torbę na samochód. Obok kładzie zieloną herbatę i wskakuje na maskę. - Co robisz? – Pytam, mimo że doskonale wiem. - Przecież wiesz. Rozmowa samochodowa. Rozmowy samochodowe są czymś, co ja i Anna wymyśliłyśmy kiedy miałyśmy dziesięć lat, tuż przed tym jak rodzice powiedzieli jej, że się rozwodzą. W tym czasie dużo ze sobą walczyli, a Anna nie lubiła być w domu, kiedy to się działo, więc wychodziła wtedy na zewnątrz i wspinała się na samochód taty. Wyglądałam przez moje okno w łazience i czekałam, aż ją zobaczę. Potem pełzałam na dół i wypełniałam brązowy obiadowy worek z papieru, plastrami jabłek i masłem orzechowym (naszym ulubionym), zanim wykradałam się na zewnątrz. Siedziałyśmy w samochodzie, rozmawiałyśmy i jadłyśmy. Siłą rzeczy nie rozmawiałyśmy o jej kłócących się rodzicach. Chociaż czasami się zdarzało. Przez większą ilość czasu plotkowałyśmy o tym co chłopcy uważają za słodkie, albo o tym którzy nauczyciele byli uczciwi, a którzy nie. Rozmawiałyśmy nawet po tym jak jej rodzice się rozwiedli, a Anna przeniosła. Nie mieszka już po drugiej strony ulicy, ale nadal rozmawiamy o ważnych rzeczach i robimy to w samochodzie. - Nie mamy rozmowy samochodowej na masce – narzekam. - Cóż, powinnyśmy. – Anna pochyla się i odsuwa włosy z szyi. – Jest zbyt gorąco, żeby siedzieć w aucie.
36
- Jeśli twoja klimatyzacja, by się nie zepsuła nie miałybyśmy tego problemu – wystrzelam w górę na maskę i siadam obok niej. - Wiesz, że nie mam na to pieniędzy. – Bierze łyk zielonej herbaty. – Moje ostatnie przesłuchanie do Juilliard1 jest już wkrótce i mam lekcje z Samem każdego dnia przez cały następny tydzień. Sam jest trenerem jej głosu. Podobno jest genialny, a jego lekcje kosztują kupę kasy. Anna płaci za nie z pieniędzy zarobionych w Pretzel Place w centrum handlowym. - O, to jest dobre – mówię. – Czym się zajmujecie? - Nie odpowiada od razu, więc bełkoczę. – Ja pracuję nad moim wystąpieniem do Ballard. To znaczy, jest już prawie skończone. Ale muszę się upewnić, że jest idealne. Rozumiesz? Kręci głową. – Nie ma mowy. Nie będziemy rozmawiać o szkole. Powiedz mi o Pennie. - Mogłabyś skończyć tą całą rzecz z Pennem? – Przewracam oczami. – Nie ma nic do powiedzenia! - To dlaczego dał ci liścik mówiący, że lubi twój blask? – Zakrywa dłonią usta i zeskakuje z maski samochodu. – O mój Boże! Jeśli się pobierzecie to wszystko będzie przeze mnie! - Nikt się nie pobiera – nawet nie jestem pewna czy Penn jest materiałem na chłopaka. Jego ciężarówka na pewno nie krzyczała niezawodny. - Nawet jeśli masz z nim wielką miłość to będzie przeze mnie. – Spogląda na mnie ostro. – Po prostu myślę, że gdybyś nie nosiła tego ranka wstążek… Drąży temat. - Taa – mówię, schodząc i kierując się na miejsce pasażera. – Gdyby nie okazały się okropne, to też by była twoja wina. Piętnaście minut później Anna wyrzuca mnie przed drzwiami studia tanecznego mojej mamy, gdzie pracuję prawie każdego dnia po szkole.
1
Nowojorska uczelnia muzyczna i artystyczna.
37
Tu jest to co musisz wiedzieć o mojej pracy. 1.
Jestem recepcjonistką i managerem, co głównie oznacza, że
pobieram opłatę za każdą lekcję. To nie jest zabawna praca, ale raczej nie jest zła. 2.
Moja mama chce, żebym tak jak ona była nauczycielem tańca,
więc zawsze próbuje mnie tego uczyć. Tylko, że nie chcę być nauczycielem, mimo że tańczę od małego. Zawsze chciałam zostać choreografem. Kocham tańczyć, ale nie mam właściwej sylwetki, żeby zrobić karierę tancerki. A nawet jeśli bym miała, nie jestem pewna czy chciałabym przejść przez zdyscyplinowane życie tancerki. Nauczanie jest w porządku, ale wolę być raczej choreografem niż uczyć ludzi podstawowych kroków. 3.
Studio mojej mamy skupia się na tańcu towarzyskim. Potrafię
zatańczyć rumbę czy salsę, ale nie jestem w tym dobra. Znam podstawowe kroki, ale nie mam w sobie tej magii, którą mają tancerze towarzyscy, którzy po prostu płyną po parkiecie, jakby to było nic. Lubię hip hop albo freestyle. Mimo, że patrząc na mnie nigdy byś tego nie powiedział. Jednak kiedy słyszę tego rodzaju muzykę, to tak jakby mój mózg zmienił swój bieg. Zaczynam wyobrażać sobie różne ruchy. Różne sposoby uderzeń. Tak aby razem stworzyły całość. W środku studia, mama pracuje z młodą parą nad ich pierwszym, weselnym tańcem. Dziewczyna ma długie ciemne włosy i wygląda jakby chciała zabić narzeczonego. - To nie tak ja ty to robisz, Jeremy. – Mówi przyszła panna młoda. Bierze głęboki wdech i wypuszcza go na grzywkę, odsuwając ją z twarzy. – Ona powiedziała, że ten krok to szybko-szybko-wolno, a nie szybko-szybko-szybko. – Zarzuca mu ręce na szyję i zaczyna wlec wokół parkietu. To właściwie zabawne, bo mimo że to ona krzyczała, on jest lepszym tancerzem. Dziewczyna stara się 38
zbyt mocno. Trzyma ręce z tyłu, a jej ramiona są sztywne. Jeśli nie jesteś prawdziwym tancerzem towarzyskim, to co robisz wygląda naprawdę głupio. - Cudownie! – Mówi mama. Oczywiście decyduje się przyjąć zachęcające podejście. – Tak, to jest to! Dwa ciężkie okrążenia wokół sali, dopóki dziewczyna nie depcze chłopakowi po stopie. Facet składa się w pół z powodu bólu. – Auć! Au! – Wrzeszczy. – Jezu, Kaitlyn! Próbowałaś mnie zabić? - Nie. – Mamrocze. - Ale Bóg mi świadkiem, że chcę. Macham mamie i kieruję się do biura, szczęśliwa, że jest zajęta. Czuję się źle z tym, jak traktuje ślubny taniec pary. Zwykle ludzie są kompletnie beznadziejni, ponieważ nigdy w życiu wcześniej nie tańczyli. Wszystko co robią to walczą przez cały czas. A kiedy kończą, nie wykupują więcej lekcji. Zazwyczaj moja mama narzuca im młodszych nauczycieli, ale wygląda na to, że Sheila i Michael są w tylnej sali, gdzie prawdopodobnie pracują z innymi studentami. Siadam na biurku i robię to co zawsze, kiedy przychodzę do pracy odpalam Internet. Loguję się na facebooku i Anna natychmiast pisze do mnie ze swojego telefonu. Zróbmy imprezę. – Oświadcza. Nawet nie znamy wystarczającej liczby ludzi, żeby zrobić imprezę – odpisuję. Nie wspominam, że nie jesteśmy typem imprezowiczek. Rzadko kiedy chodzimy na zabawy. A jeśli to robimy kończymy stojąc w kącie. Rozmawiamy tylko ze sobą. To jest cel chodzenia na imprezy. Nie musimy znać ludzi. – Odpisuje. – Ludzie przyjdą na imprezę, jeśli będzie darmowa gorzałka. Skąd weźmiemy pieniądze na alkohol? – pytam – Lub kto zapłaci za nas? Szczegóły, szczegóły. – Przychodzi odpowiedź. Przewracam oczami.
39
Nie mamy powodu do świętowania – przypominam jej. – Nasze urodziny już były. Możemy zrobić „jesteśmy tak niesamowite, ty dostałaś się do Ballard a ja do Juilliard” imprezę. Ale nie dostałyśmy się jeszcze. Nie miałyśmy nawet przesłuchań. Taa, ale będziemy mieć. Podziwiam jej pozytywne nastawienie, ale poważnie nienawidzę imprez. Nie świętuję nawet urodzin w taki sposób jak niektóre dziewczyny. Nie mogłabym martwić się mniej o bycie rok starszą. Taa, to miłe mieć tort i dostać prezenty. Ale nie jestem jak „popatrz na mnie, popatrz na mnie” Kinsey Harlow, która co roku na urodziny nosi różową tiarę i sprawia, że przyjaciele kupują jej kwiaty. Cóż, nie wiem co ona im robi, ale z całą pewnością jest tak jakby to było oczekiwane. Prawie mówię Annie, że jest szalona, kiedy dzwoni telefon. Piszę szybko zaraz wracam. Studio jest technicznie otwierane na lekcje o pierwszej, jednak te zajęcia są planowane. Faktycznie w nadchodzącej godzinie zaczynają się trzy kursy, ale są umieszczone w wykazie na stronie internetowej, co oznacza, że od trzeciej telefon dzwoni bez przerwy. - Dzień dobry, Dance On - mówię moim najweselszym głosem. Nie ma żadnej odpowiedzi. - Dzień dobry, Dance on – powtarzam głośniej. Większość naszych klientów jest starsza, więc słabo słyszą. - Jezu! – Mówi głos. – Dlaczego krzyczysz? - Nie krzyczę – mówię. – Myślałam, że ma pan może problemy z usłyszeniem mnie. - Kto miałby problem ze słyszeniem ciebie, kiedy mówisz tak głośno? Prawie przebiłaś mi bębenki.
40
Biorę głęboki oddech i przypominam sobie, że klient ma zawsze rację. Cóż, z wyjątkiem kiedy próbuje odwołać lekcje, nawet nie na dwadzieścia cztery godziny przed ich rozpoczęciem i oczekuje zwrotu pieniędzy – Przepraszam – mówię – W czym mogę pomóc? Chciałby pan zapisać się na lekcję? - To zależy. – Odpowiada męski głos, który staje się coraz niższy. Będziesz mnie uczyć? - Nie, nie jestem nauczycielem. - To nie. - Nie? - Nie. Chcę lekcji tylko od ciebie. – Flirtuje głos i jest dziwnie znajomy. - Kto mówi? – Domagam się. Wyobrażam sobie jak Anna werbuje do telefonu kogoś ze szkoły. Zastanawiam się czy to nie jest jej starszy brat Gregory. Gregory jest starszy od nas i łasy na pieniądze. Z całą pewnością zrobi to dla kilku dolców, mimo że nawet nie wiem czemu Anna chciałaby zrobić mi kawał. Zwykle nie jest taka. - Tu Penn. Na dźwięk jego imienia moje gardło wysycha. – Och… – zmuszam mózg do powiedzenia czegoś jeszcze. Dlaczego on do mnie dzwoni? – Dlaczego do mnie dzwonisz? – Chlapię. Wow. – Mówi. – W ten sposób czuję się mile powitany. - Przepraszam – mówię. – To tylko… Jak się dowiedziałeś gdzie pracuję? - To jest na twoim facebooku. - Byłeś na moim facebooku? – To dziwne uczucie. Chłopak mówiący mi, że był na moim portalu. Mam nadzieję, że Anna nie oznaczyła mnie na zdjęciu, które zrobiła nam podczas ostatnich wakacji na plaży. Mam na nim ślady opalenizny od okularów, a lekkie okrycie, które noszę było nadmuchane przez wiatr powodując, że wyglądam jakbym była w ciąży. - Taa. Więc? – Brzmi defensywnie. 41
- Bez powodu. Jest chwila przerwy. – To co? mogę dostać lekcję czy jak? - Hmm, ja… - jestem zmieszana. On naprawdę dzwoni po lekcję? - Żartuję. – Mówi. – Nie chcę lekcji. Chyba, że ty będziesz mnie uczyć. – Jego głos jest nawet jeszcze bardziej flirtujący i chrapliwy. Moja twarz robi się czerwona. Serce bije szybciej. Nie jestem pewna czy to dlatego, że w tym momencie jest taki seksowny czy dlatego, że zaczynam uświadamiać sobie, że mogłabym się z nim przespać. Jak to się stało, że nie mam żadnej dowcipnej riposty. Powinnam być w stanie to zrobić. Powinnam być w stanie z nim rozmawiać. - Przepraszam, nie jestem nauczycielem – z pewnością nie była to dowcipna riposta, ale lepsze to niż martwa cisza. - Nie możesz zrobić wyjątku? - Dlaczego chcesz uczyć się tańczyć? - Nie chcę. Wzdycham – Więc po co dzwonisz, żeby zapisać się na lekcję? - Ponieważ szukam wymówki, żeby cię znowu zobaczyć. - Och – moje usta robią się suche. - Wiec mogę dostać prywatną lekcję? - To będzie cię kosztować. - Ile? - Lekcje są bardzo drogie. - O której wychodzisz z pracy? Przełykam – o ósmej. - Spotkamy się tam? - Dobrze. - Na razie, Harper. - Na razie, Penn. 42
Rozłącza się. Moje serce bije tak szybko, że czuję jakby miało wybuchnąć w klatce piersiowej. Jak facet, którego dopiero co spotkałam może mieć na mnie taki wpływ?
43
Rozdział 10 Penn Nie planowałem zobaczyć jej ponownie. Nie planowałem nawet zadzwonić. Jednak po tym jak opuściłem szkołę, nadal jeździłem po okolicy. Wróciłem do domu. Braden był cały podekscytowany, a mama zrobiła ogromny lunch dla każdego kto udawał, że nie martwi się tym, że tata znowu zniknął. Byłem w domu w środku dnia. To było tak gównianie. Oboje siedzieli jedząc głupiego, smażonego kurczaka (który nawet nie był smażony, to było głupie Shake ’n Bake), zachowując się jakby wszystko było w pieprzonym porządku. Braden udawał, że nic się dzieje, jakby zapomniał, że kilka godzin temu dzwonił do mnie cały spanikowany. Nikt nie zapytał mnie nawet, dlaczego wróciłem wcześniej ze szkoły. Z tego samego powodu Harper siedzi mi w głowie. Wyszukałem ją na facebooku i zanim zorientowałem się co robię zadzwoniłem do niej do pracy. Kiedy wchodzę do studia tańca jest ósma. Z przodu sali tanecznej jest młoda para, która na pierwszy rzut oka wygląda jakby była w połowie lekcji. - Nie Jeremy! – Krzyczy dziewczyna. – Musisz mnie prowadzić. Jestem kobietą! Prowadź mnie. Nie w taki sposób. - Próbuję. – Mówi Jeremy. – Ale to trudne, kiedy ciągle depczesz mi po stopach. - To okropne. – Mówi dziewczyna. – Jesteśmy tu od pięciu godzin, a to w ogóle nie wychodzi. Kto ma pięciogodzinną lekcję tańca? To szaleństwo! Odwołuję pierwszy taniec. Może powinnam odwołać cały ślub! – Maszeruje do stolika znajdującego się przy odległej ścianie i wyciąga z torebki komórkę. –
44
Dzwonię do mamy! – Krzyczy. – Dzwonię do niej właśnie teraz i mówię, że ten głupi ślub jest odwołany. Patrzy jak Jeremy śmiało zatrzymuje się przed nią. Krzyżuje ręce na klacie – Dla mnie w porządku. – Wzrusza ramionami. – Tak czy siak, chciałem uciec. To ją rozwściecza. Rzuca telefon na ziemię, a on roztrzaskuje się na milion kawałków. - Wow – Mówię, kręcąc głową. – Nie wiedziałem, że taniec był tak dramatyczny. Wysoka kobieta, która jest z nimi, sądzę że ich nauczycielka, obraca się i wbija we mnie wzrok. Jest starsza, jakoś w wieku mojej mamy. Jej włosy są ściśnięte w surowy kok, a oczy świdrują mnie z góry na dół. - Mogę jakoś pomóc? – Pyta. - Taa, jestem tutaj, żeby zobaczyć Harper. - Harper? – Wygląda na zaskoczoną. - Taa, Harper Fairbanks. Pracuje tutaj, prawda? - Tak. – Przygląda się mi. – Jesteś jej przyjacielem? Hę? Nie jestem pewny jak odpowiedzieć na to pytanie. – Jest tutaj? – Pytam, celowo unikając pytania, podczas gdy lekko kiwam głową, co może zostać uznane za odpowiedź. Przychodzi Jeremy i zbiera zniszczony telefon narzeczonej. Patrzę na niego ledwo hamując obrzydzenie. Jak on może pozwalać jej traktować się w taki sposób – Miej trochę jaj, facet – mamrotam zanim zdążę się powstrzymać. Obraca się i przez sekundę myślę, że może chce mnie powalić na ziemię. Ale zamiast tego kręci głową i daje mi jedno ze spojrzeń typu, co możesz zrobić? - Proszę posłuchać, jest tutaj Harper czy nie? – Mówię do nauczycielki. – Ponieważ powiedziała, że spotka się ze mną tutaj i… Drzwi po przeciwnej stronie otwierają się i wychodzi Harper. - Och. – Mówi kiedy mnie widzi. – Jesteś tutaj. 45
- Jestem – mówię, mierząc ją od góry do dołu. Ma na sobie ten sam strój, który miała w szkole, ale ściągnęła białą bluzkę zostawiając tylko podkoszulek i parę jeansów. Pozwalam moim oczom wędrować w górę jej ciała. Cholera! Aż do teraz nie zdawałem sobie sprawy jaka jest atrakcyjna. Uświadamiam sobie, że miałem ją samą w mojej ciężarówce. Zastanawiam się, czemu nie wykorzystałem tego faktu wcześniej – Gotowy na moją prywatną lekcję – daję jej sugestywny uśmiech. - Harper. – Mówi nauczycielka. Jest poważna. – Kim jest ten młody mężczyzna? Racja. Sądzę, że nie powinienem być taki wygadany przy jej szefowej. Ale kogo to obchodzi? To nie tak, że Harper może zostać zwolniona z powodu mnie, trochę flirtującego z nią. - Och. – Harper ciągle wygląda na zaskoczoną, w sposób kiedy różne części twojego życia zderzają się ze sobą, a ty nie wiesz co z tym właściwie zrobić. – To jest Penn. Penn, to moja mama.
*** - Nie sądzę, że moja mama cię lubi. – Mówi Harper, kiedy prowadzę ją do samochodu. - Myślisz? – Otwieram dla niej drzwi. Mogę powiedzieć, że jest pod wrażeniem. Nie dlatego, że lubię być rycerski. Dlatego, że nauczyłem się, że jeśli jesteś rycerski masz większe szanse dostać to czego chcesz. Wiem, że to brzmi okropnie, ale tak jest. Jednak stare nawyki nie umierają łatwo. - Co jej powiedziałeś zanim przyszłam? – Pyta kiedy wsiadam do auta. - Nic – przekręcam kluczyk w stacyjce i samochód ożywa. Patrzy na mnie sceptycznie.
46
- Nic jej nie powiedziałem. – Boże, każdy jest wobec mnie podejrzliwy. – Chociaż powiedziałem coś, co mogło ją zirytować. - Jak co? - Powiedziałem facetowi, który tam był, że powinien mieć jaja. Spodziewałem się, że będzie kręcić nosem albo będzie patrzeć na mnie z obrzydzeniem. Bo jestem całkowicie pewny, że dziewczyna, która boi się szkolnej pielęgniarki, nie będzie doceniać mnie używającego przed jej mamą słowa jaja. Zamiast tego zaczyna się śmiać. – Powinien mieć jaja. Wiesz, to jest ich siódma lekcja, a oni nadal nie znają kroków. Wzruszam ramionami – To źle? - To naprawdę źle. – Kręci głową. – Mimo wszystko, moja mama teraz cię nienawidzi. Wzruszam ramionami. – Bez urazy, ale naprawdę mam w dupie co twoja mama o mnie myśli. Rodzice zazwyczaj mnie nie lubią. - Dlaczego nie? - Naprawdę? – Unoszę brwi. - Nie. – Kręci głową i uśmiecha się szeroko. – To było pytanie retoryczne. - Dobre – Lubię fakt, że nie obchodzi jej, że nie staram się zrobić na jej mamie dobrego wrażenia. Ostatnią rzeczą jaką chcę by myślała, to że jest to randka lub coś w tym stylu. Ponieważ nie jest. Jest? Nie mogę zrozumieć, dlaczego tutaj jestem? Dlaczego wróciłem żeby ją zobaczyć? Dlaczego szukałem jej na facebooku i podjąłem ten cały wysiłek, żeby ją znaleźć? To dziwne – Cóż – mówię – Powiedziałaś, że zamierzasz dać mi prywatną lekcję, co najwyraźniej było kłamstwem. - Powiedziałam, że nie jestem nauczycielem. - Taa, nie jesteś tancerką?
47
- Jestem choreografem. Jestem dobra w wymyślaniu kroków dla ludzi, którzy mają jakąś widzę o tańcu. Nie jestem zbyt dobra w uczeniu początkujących. Patrzę na nią. – Nie martw się – mówię. – Jestem dobry w nauczaniu początkujących – słowa wychodzą z moich ust zanim mogę je zatrzymać. Harper przesuwa się ponownie, a potem opuszcza rękawy bluzki, dopóki prawie nie zakrywają jej nadgarstków. Kiedy się porusza podkoszulek ześlizguje się trochę w dół, odsłaniając odrobinę dekoltu. Odwracam wzrok. – Chodź – mówię. Kręcę głowa i odsuwam od siebie mniej niż niegrzeczne myśli, które mam – Jeśli nie chcesz mnie uczyć, to ja nauczę ciebie.
48
Rozdział 11 Harper To dziwne. Nigdy wcześniej nie byłam blisko chłopaka. Cóż, to niezupełnie prawda. To znaczy, oczywiście byłam blisko chłopaka, kiedy z nim tańczyłam. Raz, kiedy byłam w szkole tańczyłam z chłopakiem. Musiałam trzymać go za rękę, ponieważ bawiliśmy się na wiejskiej zabawie czy coś w tym stylu. Ale to jest inne. Jestem blisko chłopaka, który: a) jest szaleńczo gorący b) zostawił na moim biurku liścik, co może oznaczać lub nie, że jest mną zainteresowany c) non stop ze mną flirtuje. To jest zupełnie inna historia. I w porządku. Jest tutaj, gdzie rzeczy robią się zupełnie żenujące. Nigdy się nie całowałam. Nigdy nie miałam chłopaka. Nawet nigdy nie grałam w butelkę. W rzadkich przypadkach, kiedy byłam na imprezie, gdzie niektórzy bawili się w obściskiwanie raczyłam ich jakąś wymówką, dlaczego nie mogę w tym uczestniczyć. Raz w siódmej klasie miałam fałszywego chłopaka, który chodził do innej szkoły, więc mogłam unikać gry. Jestem całkiem pewna, że nikt mi nie wierzył, ale na szczęście nie pytano o to. Prawdopodobnie dlatego, że byli zbyt podekscytowani faktem, że będą się całować. Prawda jest taka, że bałam się, że nikt nie chciałby mnie pocałować. Bałam się, że butelka wyląduje na mnie, a ktokolwiek ją obróci, mógłby zrobić obrzydliwą minę, a potem odmówić. Chociaż całowanie ekscytuje mnie. Ostatecznie kręcenie butelką przekształca się w dziewięćdziesięciosekundowe niebo, gdzie będziesz musiał dobrać się z kimś w parę i iść do łazienki lub pokoju rekreacyjnego (ponieważ szafy nie były łatwo dostępne w czyjejś piwnicy, czyli tam gdzie tego rodzaju gry miały miejsce). Bóg wie co dzieje się przez półtorej minuty. I to mnie przeraża.
49
Więc możesz zobaczyć, dlaczego mogę być odrobinę z boku. Szczególnie z tym wszystkim co dotyczy uczenia początkujących. Czy Penn myśli, że jestem niedoświadczona? Czy to takie oczywiste? Pozostajemy cicho w czasie kiedy prowadzi, ale to jest inne niż wcześniej. Wcześniej byłam nerwowa z powodu tego, że może być psychiczny. Teraz jestem po prostu zdenerwowana. W końcu zatrzymuje się przed Westville Sports Complex. To ogromny budynek z jedną z tych białych kopuł u góry, która wygląda jak bańka. Po prostu się gapię – Co my tu robimy? - Powiedziałem ci. – Mówi. – Zamierzam się uczyć. Wyskakuje na zewnątrz samochodu. Potem obchodzi go dookoła i otwiera dla mnie drzwi. Lubię kiedy jest słodki, nawet jeśli staram się tego nie robić. To prawdopodobnie nic nie znaczy. To nie znaczy, że mnie lubi. Pewnie robi takie rzeczy dla każdego. Po prostu chce być miły. Muszę uważać na zbyt częste czytanie o takich rzeczach. Penn przyprawia mnie o zawrót głowy. Wczoraj nawet go nie znałam, a teraz w odstępie mniejszym niż dwanaście godzin wyszliśmy razem dwa razy. Jeśli możesz nazwać to co robiliśmy wcześniej wyjściem. Nie wspominając, że śledził mój facebook. Dlaczego to robił? To oznacza, że lubi mnie odrobinę. Prawda? Zaczyna iść w kierunku drzwi, a ja biegnę, żeby go dogonić. Powietrze jest gorące i parne. Moje włosy obróciły się w oklapnięty bałagan. Ściągam je z powrotem w kucyk. - To jest… Mam na myśli, nie będziemy biegać, ani nic z tych rzeczy? Racja? – Mam dobrą kondycję, bo wszystko co robię to taniec, ale jestem okropnym biegaczem. W ogólne nie biegam szybko. Kiedy biegniemy w szkole ponad 1600 m zawsze jestem ostatnia na mecie. Penn trzyma otwarte drzwi a ja wkraczam do środka. Natychmiast jestem przywitana przez zimne powietrze klimatyzowanego budynku. 50
- Dlaczego? – Pyta obdarzając mnie małym, seksownym uśmiechem. – Planujesz spróbować uciec ode mnie? - Nie – kręcę głową. – Chciałam tylko wiedzieć jaki rodzaj obuwia będę potrzebować – wykonuję gest do stóp, które są okryte brązowymi sandałami z pasków. Dziękuję Bogu, że ostatniej nocy zrobiłam sobie pedicure. Paznokcie mam pomalowane na delikatny różowy kolor. Idealny na lato. - Och. – Penn wydaje się skonsternowany. – Z całą pewnością musimy coś z tym zrobić. – Co? - Pytam, ale on przechodzi już przez drzwi – Co powinnam założyć? – Mam pewien problem z butami. Nie lubię nosić tego, co ktoś już miał na sobie. Jeśli idę na kręgle czy coś w tym rodzaju to totalnie świruję. Przez to kończysz z grzybicą. - Odpręż się. – Mówi. – Jeśli chcesz możesz nosić te, które masz na sobie. - Jestem odprężona. - Naprawdę? – Kręci głową jakbym była beznadziejnym przypadkiem. Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy w sportowej części budynku, gdzie jest boisko do baseballa, i które wygląda na boisko halowe. W środku są wyznaczone cztery duże bazy do gry. Na polu są chłopcy. Machają kijami, ćwiczą łapanie i rozciągają się. Na ścianach są linie trybun. Są nawet wysokie stadionowe lampy oświetlające boisko. - Baseball? – pytam. - Nie wiem jak gra się w baseball. Tego zamierzasz mnie uczyć? Ponieważ nie jestem skoordynowana. To znaczy mam jakąś kontrolę. Oczywiście, odkąd jestem choreografem. Ale koordynacja ręka-oko… Wiesz, nie jestem w tym dobra. Zdaję sobie sprawę, że paplam. Wykręcam ręce do tyłu i próbuję się uspokoić. Penn zamyka oczy jakby cierpiał z powodu zadanego przeze mnie pytania – Nie Harper. – Mówi. – Nie zamierzam uczyć cię jak grać w baseball. Granie w 51
baseball nie jest czymś czego mogę nauczyć cię w parę godzin. Ale chcę spróbować nauczyć cię jak uderzyć. Uderzyć? Kijem baseballowym? O czym on mówi? Mogłam mu po prostu powiedzieć, że moja koordynacja ręka-oko jest okropna. Penn kieruje się do recepcji, zanim mogę wymyśleć jak się z tego wyplątać. Chłopak, który tam pracuje ma na sobie czerwoną koszulkę polo. Wygląda jak atleta. Wysoki, opalona skóra. Trochę starszy od nas. Prawdopodobnie studiuje. - Hej Ian. - Mówi Penn, kiedy wyciąga swój portfel. – Jesteś w domu na przerwę? - Yup. – Wzdycha. – Pracuję tutaj tylko kilka dni. Potem zmierzam do Florydy na turniej. – Pokazuje pozycję miotacza piłki. – Nigdy się nie zatrzymuję, wiesz? - Słyszałem o tym. – Jednak głos Penna nie brzmi przyjacielsko. - Słyszałem, że próbujesz dostać się do doktor Marzetti. – Mówi Ian. - Naprawdę jeszcze nie zdecydowałem. – Odpowiada Penn. Trzyma swoją kartę debetową i stuka nią niecierpliwie o ladę. - Serio? – Ian nie ustępuje. – Bo słyszałem to od trenera. - Taa, cóż, nie podjąłem jeszcze decyzji. Wow. To staje się coraz bardziej intensywne. Chłopak za ladą musiał to sobie uświadomić, ponieważ zwraca swoją uwagę na mnie. Błądzi po mnie oczami w sposób który robią to chłopcy kiedy chcą cię obczaić. Szczerzy się do Penna. Nie mogę rozgryźć co ten uśmiech znaczy. Jest bardzo… taki przymilny. Może myśli, że Penn zamierza się za mną kochać? A może to jeden z tych uśmiechów typu, och, Penn uderz znowu. Zastanawiam się jak wiele dziewczyn przyprowadził tutaj. Decyduję że mnóstwo. Wdziałam go na korytarzu w szkole. Laski ciągnęły się za nim. Oczywiście większość czasu, który pamiętam miał miejsce wtedy, kiedy Penn był jeszcze w drużynie baseballowej. 52
- Gotowa? – Pyta. - Och, taa. Podążam za nim na boisko z tyłu budynku i przechodzę przez podwójne drzwi oznaczone napisem BATTING CAGES2. Nie ma nikogo wokół i jest cicho. - Wow – mówię. – Jak to możliwe, że nikt tutaj nie trenuje? - Ponieważ żaden z nich nie myśli, że musi. – Mówi Penn. Podchodzi do jednego regału pod ścianą i podnosi kask. - Proszę. – Mówi podając mi go. Patrzę na kask – Po co to? - Cóż, żebyś nie uderzyła się w głowę. - Taa, wiem po co jest kask. Wzdycha. – To po co pytasz? - Miałam na myśli, dlaczego dajesz mi ten? Wzrusza ramiona. – Jest różowy. - A ty z góry zakładasz to, bo jestem dziewczyną i lubię różowy? - Cóż, taa. – Ma tyle przyzwoitości, żeby wyglądać na zakłopotanego. - Ten kask jest dla dziecka – to prawda. Różowy kask, który mi dał jest dla małej dziewczynki. Albo małego chłopca. Nie zamierzam być seksistowska tak jak był Penn i po prostu założyć, że tylko mała dziewczynka może go używać. Chłopcy tez mogą lubić różowy. Mój mały kuzyn Jeremiah nosił różową spódniczkę baletnicy podczas przedszkolnych przebieranek. Przynajmniej dopóki jego rodzice nie ześwirowali i zabrali go ze szkoły, bo myśleli, że była zbyt postępowa. - Och. – Bierze kask ode mnie. – Co myślisz o tym? – Podaje mi czarny i zakłada na głowę, Ześlizguje mi się na oczy. Ściągam go. Penn śmieje się i kręci głową. – Jest zbyt duży dla ciebie.
2
Ogrodzona powierzchnia do baseballu. Klatki treningowe.
53
- Nie, nie jest – robię pozę i wydymam wargę. – Sprawia, że wyglądam jak twardzielka. Kręci głową, podnosi kij i podchodzi do jednej z klatek. Zyskuję bolesną świadomość, że mam teraz na sobie kask, a on będzie oczekiwał uderzenia. Podążam za nim do klatki baseballowej. Wyciąga kij z worka leżącego pod ścianą. Chwytam jeden i próbuję udawać, że wiem co robię. Macham nim w kółko. - Co robisz? – Pyta Penn. - No wiesz, rozgrzewam się – macham nim trochę mocniej. Mając nadzieję, że wyglądam swobodnie i naturalnie. - Trzymasz kij baseballowy jak w klubie golfowym. - Nie, wcale nie! – Szybko go podnoszę i umieszczam na ramieniu. - Teraz trzymasz go jak torebkę. – Kręci głową. Staje za mną i kładzie mi ręce na ramionach, pokazując jak go trzymać. Pachnie jak mydło, wanilia i spray Axe do ciała. Kołysze moimi rękoma i małe elektryczne wstrząsy przelatują przez moje ciało. - Teraz trzymaj swoje oczy na piłce. – Mówi. Piłka wylatuje z maszyny a ja odskakuję i krzyczę – Aaaaa! – Upuszczam kij a Penn się śmieje. - Co do diabła? – mówię. – Nie spodziewałam się tego. - To zegar. – Mówi. – Przepraszam, powinienem cię ostrzec. - Wow – mówię. – Co jeśli bym została trafiona? Co gdybym umarła? - Nie byłabyś trafiona. – Mówi. Podchodzi i staje przede mną. – Nigdy nie pozwolę cię uderzyć. Patrzy na mnie intensywnie i czuję, że mówi mi prawdę. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie że nigdy by nie dopuścił, żebym znalazła się w niebezpiecznej sytuacji. 54
- Świetnie. Nieważne – mówię, bo nie mogę poradzić sobie ze sposobem w jaki na mnie patrzy. - Mogę spróbować znowu? - Oczywiście. Kładzie ręce dookoła mnie. Uznaję, że ciężko się skoncentrować kiedy jest tak blisko. Wylatuje kolejna piłka i czuję jak jego ramiona się zaciskają a potem macha i trafiamy w piłkę. - To jest sposób – mówi triumfalnie. – W jaki to robisz. Uderzamy jeszcze kilka piłek więcej, a jego ręce opierają się o mnie powodując gęsią skórkę i przyprawiając o zawroty głowy. Po kilku minutach cofam się. - Wystarczy? – Szczerzy się. - Coś w tym stylu – mówię. – Bolą mnie ręce. Odbija kilka piłek od siebie, a ja oglądam jak jego bicepsy napinają się. Próbuję się nie gapić, ale jest taki dobry. Naprawdę dobry. Piłki latają przez ogrodzenie, które jest z tyłu po przeciwnej stronie. Łatwo mu to przychodzi. Jest silny. Drżę, ponieważ prawdę mówiąc jest bardzo seksowny. - Więc – mówię, kiedy maszyna w końcu się zatrzymuje a Penn robi sobie przerwę. – Dlaczego przestałeś grać? - Bo maszyna wyrzuciła wszystkie piłki. - Nie, mam na myśli… tak ogólnie. Dlaczego nie jesteś już w drużynie? Wzrusza ramionami. – Zraniłem się. - Ciągle jesteś ranny? - Nie, już mnie nie boli. - Więc dlaczego nadal nie grasz w piłkę? Macha kijem a potem rzuca go na ziemię. – Zadajesz zbyt dużo pytań. - Nie odpowiadasz wystarczająco. Szczerzy się a potem kuca i chowa kij do worka. 55
- Taa? A co jeśli ja pytałbym ciebie? - Nie wiem. Jest cokolwiek co chcesz o mnie wiedzieć? Wzrusza ramionami. – Powiedziałaś mi wszystkie fascynujące rzeczy o sobie wcześniej, pamiętasz? Wiem już, że jesteś świetna, mądra i masz medyczne lęki. - Nie mam medycznych lęków – zauważam, że nie nazwał mnie uroczą i zastanawiam się czy powinnam być obrażona. Chcę żeby myślał, że jestem urocza? Znowu myślę o tym jak czułam się chwilę temu, kiedy jego ramiona były owinięte wokół mnie i mów puls zaczyna wyścig. - To dlaczego uciekasz od pielęgniarki? - Nie uciekam od pielęgniarki – zastanawiam się nad tym. – Ukrywam się przed nią. Wzrusza ramionami, zapina worek z kijami i wstaje. – Cokolwiek. Żadna różnica. - Nie bardzo – mówię – Jeśli uciekam od niej, uciekałabym dosłownie. - Mam na myśli uciekanie bardziej w sensie metaforycznym. - Wiem o tym. Ściąga kask i roztrzepuje włosy. Są trochę potargane. Wygląda jakby potrzebował fryzjera. Nie wygląda jak bałagan. Wygląda sexy. Przełykam kiedy rzuca kask na ziemię. Ciepło przesuwa się wzdłuż mojego ciała, począwszy od palców u stóp po klatkę piersiową. Zastanawiam się co będziemy robić. Zabierze mnie do domu? Zanim mogę się dowiedzieć czy tego chcę, drzwi do klatek od uderzania otwierają się i spacerowym krokiem wchodzą dwaj faceci. Obydwoje mają na sobie granatowe koszulki i białe dresy z zatrzaskami po boku. Rozmawiają i śmieją się w sposób jaki robią to chłopcy. To oczywiste, że rozmawiają o czymś niesmacznym, jak dziewczyna z którą mieli seks albo jak byli pijani w nocy. - Powiedziałem ci. – Mówi jeden z nich. – To prawda. 56
- Nie wątpię w to. – Mówi drugi. – To takie zabawne. Wydłuża to słowo, sprawiając, że brzmi jak hi-lar-ious3. Podchodzą bliżej i rozpoznaję wyższego. To Jackson Burr. Jest w tej samej klasie w szkole. Nigdy nie miałam z nim kontaktu. Jest typem chłopaka, którego zawsze się obawiałam – przystojny i nieprzewidywalny. Jego wzrok ląduje na Pennie. – No, no, no. – Przeciąga. – Czy to nie pan Mattingly we własnej osobie? Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt? Penn wzrusza ramionami jakby pytanie nie było wielką sprawą, ale jego ramiona są napięte a szczęka zaciśnięta. – Po prostu wal. - Och tak? – Jackson uśmiecha się a potem patrzy na mnie. Jego oczy błądzą po moim ciele, jakby Penn mówił o uderzeniu czegoś jeszcze. – Kim jest twoja przyjaciółka? - Staram się nie czuć znieważona. Jackson Burr i ja mieliśmy kilka tych samych lekcji co roku, odkąd byliśmy pierwszoroczniakami. Mógłby przynajmniej znać moje imię. Penn wzrusza ramionami. – Nikt. Jackson musi zgadzać się z nim, ponieważ odwraca swój wzrok ode mnie jakbym była nie była nikim ważnym. Wow. Dwóch chłopców rozmawiających jakby myśleli, że są coś warci? Odhaczone. Chłopak nie piszący do mnie, bo nie mam blond włosów i dużych balonów? Odhaczone. Nie mogę uwierzyć, że Penn podkreślił, że jestem tu z nim, a teraz udaje, że to nic nie znaczy. - Mam imię – mówię. Wyciągam rękę do Jacksona. Patrzy na mnie zaskoczony, jakby był przestraszony, że tu jestem. Nawet jeśli sekundę temu rozbierał mnie wzrokiem. – Jestem Harper. - Harper. – Mówi Jackson, jakby nigdy wcześniej nie słyszał tego imienia. Wychyla się i łapie moją dłoń. Jego jest szorstka i zimna. – Jestem Jackson.
3
Przy takiej wymowie brzmi to jak he lie us, czyli okłamał nas.
57
Myślę o tym, żeby powiedzieć mu, że wiem jak ma na imię, że był w grupie na moich lekcjach. Ale jaki to ma cel? To, że dziewczyna, której nigdy wcześniej nie zauważył, wie kim jest, uczyni go zarozumiałym, więc mówię – Miło cię poznać. Penn stoi tam, nadal spięty. Przyjaciel Jacksona stoi w rogu, patrząc na torbę z kijami, jakby był znudzony rozmową. - Więc - mówię – hmm, byliście chłopaki w tej samej drużynie baseballowej? - Och, ja i Penn znamy się od dawna. – Mówi Jackson. – Jesteśmy starymi przyjaciółmi. Prawda, Penn? - Pewnie. – Odpowiada, ale się nie uśmiecha. Odwraca się do mnie. – Powinniśmy iść. - Nie musicie wychodzić z mojego powodu. – Mówi Jackson. – Zostań w pobliżu. Możemy uderzać razem, jak za starych czasów. Mam zamiar powiedzieć, że nie mam nic przeciwko jeśli chcą uderzać razem. Po prostu spędzę tutaj czas, patrząc jak ćwiczą. Jednak Penn tego nie chce. To dziwaczne. Jego nastrój się zmienił. Wcześniej był lekki i zalotny, a teraz przechodzi przez niego ciemność. - Nie. – Penn kręci głową. – Chodź Harper. Jackson znowu się uśmiecha. – Dobrze. – Mówi. – Może innym razem. – Potem obraca się i patrzy na mnie. – Mam nadzieję, że zobaczę cię znowu, Harper. Nie bądź obca. Nie mam pojęcia o czym on mówi, a potem łapię. Próbował flirtować ze mną, ponieważ chce zirytować Penna. To znaczy, zastanawiam się nad tym. Kiedy Jackson patrzył na mnie wcześniej, nie chciał mieć ze mną zbyt wiele wspólnego, a teraz nagle chce ze mną rozmawiać? To oczywiste, że zalazł Pennowi za skórę. Czy to działa? To źle, że mam nadzieję, że tak? 58
Obracam się i patrzę na Penna, żeby zobaczyć czy jest może zazdrosny o Jacksona rozmawiającego ze mną. Ale nie mogę zobaczyć jego twarzy. Wychodzi z klatek do uderzania, nie zostawiając mi wyboru jak tylko za nim biec.
59
Rozdział 12 Penn Nienawidzę Jacksona Burra. Jest największym dupkiem jakiego znam. To co się stało jest idealnym przykładem na to, dlaczego. Tego frajera gówno obchodzę ja czy to co robię. Jedynym powodem zadawania przez niego pytań jest nadzieja że zamierzam mu powiedzieć jakieś złe wieści. Chce mnie mówiącego mu złe wieści. Skończył z tym. Jestem w połowie drzwi wyjściowych z budynku atletycznego, zanim zdaje sobie sprawę, że podąża za mną Harper. Jezu. Prawie zapomniałem, że była ze mną. Hej! – Wrzeszczy. Stara się przejść przez parking w swoich sandałach z paseczków. Musiało padać kiedy byliśmy w środku, ponieważ niebo jest zachmurzone, a chodnik jest ciemny i śliski. Harper unika małych kałuż kiedy pędzi chcąc nadrobić starty. - Zaczekaj sekundę, mógłbyś? Zwalniam niechętnie. Moje ciało wypełnia energia i nie chcę przestawać się ruszać. – Przepraszam. – Mówię. - Co to było do cholery? – Robi w moim kierunku kilka kroków. Potem wykonuje duży skok przez szerszą kałużę, ale nie omija jej całkowicie. Jej stopy, ochlapują nogi deszczówką. - Cholera! – Klnie. Patrzy w dół na przemoczone sandały, zmieszana jakby nie mogła uwierzyć w to co się stało. Staram się nie śmiać. Jesteśmy teraz przy moim aucie, więc otwieram je, potem sięgam na tyle siedzenie i wyciągam ręcznik. Harper patrzy na to z wahaniem. Przewracam oczami – W porządku – mówię. – Nie jest brudny. - Nie jest brudny? - Taa – wzruszam ramionami. – Prawdopodobnie użyłem go raz – ten ręcznik był w mojej ciężarówce Bóg wie jak długo, więc tak naprawdę nie mogę 60
być pewny czy użyłem go raz czy też tysiąc. Ale poważnie, co ona myśli, że się stanie? To tylko ręcznik. - Co jeśli dostanę mięsożernych bakterii? – Pyta. - Żartujesz, prawda? - Tak jakby. - Mój ręcznik nie ma mięsożernych bakterii. - Nie powiedziałam, że ty masz mięsożerne bakterie. Powiedziałam, że… - Dobrze. Bo nie mam. I dlatego żaden mój ręcznik też nie. - Cóż, technicznie twój ręcznik mógłby mieć, nawet jeśli ty byś nie miał. Mógł wejść w kontakt z mięsożernymi bakteriami sam w sobie. Albo z innym rodzajem bakterii. A one mogły przejść… Och, Jezu Chryste. Pochylam się i zaczynam osuszać jej stopy ręcznikiem. - Hej! – Wrzeszczy. – Co robisz? – Próbuje skopać ręcznik, a jej sandały przelatują w powietrzu i lądują w kolejnej kałuży. - Świetnie – mówię, kręcą smutno głową – Zobacz co zrobiłaś. - Co zrobiłam? – Staje na jednej nodze. Ma problemy z utrzymaniem równowagi, więc wyciąga ręce i chwyta samochód, żeby się nie przewrócić. Podchodzę i podnoszę jej buta. - Taaa – mówię. – Jeśli pozwoliłabyś mi wyczyścić cię bez świrowania, nie zgubiłabyś swojego buta. Patrzy na mnie gniewnie, a potem robi kilka podskoków. I właśnie wtedy traci równowagę. Jej goła stopa robi krok w prawo. Prosto w kałużę. - O Boże – mówię głównie dlatego, że nie mogę się oprzeć. – Teraz na pewno dostaniesz mięsożernych bakterii. Prawdopodobnie żyją w stojącej wodzie. - Nie, nie żyją. – Wyciąga stopę z wody jakby była radioaktywna i zaczyna kuśtykać w kierunku drzwi pasażera.
61
- Ooo, nie ma mowy – mówię spiesząc, aby ją dogonić. – Nie wsiądziesz do mojego samochodu z brudną stopą. - Musisz żartować. – Mówi. – Z tymi wszystkimi papierkami po słomkach, które masz na podłodze? Teraz martwisz się o odrobinę brudu? Jestem obrażony, że insynuuje że jestem flejtuchem. Taa, może na podłodze mojego auta jest kilka przypadkowych papierków po słomkach. Ale kilka papierków po słomkach nie czyni mnie brudasem. - Uspokój się. – Mówi Harper. – Nie mam zamiaru paskudzić twojego cennego auta. - Pozwól mi pomóc – mówię, owijając ramię wokół jej talii. Próbuje mnie odepchnąć. – Ze mną w porządku. - Proszę – mówię wzmacniając uścisk. – Ostatnim razem, kiedy próbowałaś mnie odepchnąć, twój but skończył w kałuży. - Słuszna uwaga. – Burczy. Jej obuta w sandał stopa ślizga się na chodniku a ona opiera się o mnie, żeby nie upaść. Kiedy to robi, jej włosy ocierają się o mój policzek i jestem zaskoczony tym jak delikatne są. Pachnie jak kwiaty i kokos. Prowadzę ją do auta i otwieram drzwi. Siada i kończy wycierać nogę w ręcznik. Potem czyszczę jej wilgotną stopę i odkładam ją, zanim rzucam ręcznik na tylne siedzenie. - Dzięki. – Mówi wślizgując stopę w sandał. Wydaje się nieśmiała. Włosy opadają jej na twarz, sprawiając że wygląda całkiem uroczo. - Nie ma za co – przygryza usta i wypycha je na bok, jakby o czymś myślała. Światło świeci przez przednią szybę i oświetla jej twarz, a ja myślę, że być może będę musiał ją pocałować. Co jest dziwne. Ponieważ ona jest dla mnie zbyt miła na pocałunek. Więc dlaczego przyprowadziłeś ją tutaj? Dlaczego myślałeś o niej przez cały dzień?
62
- Cóż, co jest pomiędzy tobą a Jacksonem? – Pyta. Zgina nogi i przyciąga do klatki piersiowej. Układa się bokiem w aucie. Ciągle zastanawiam się jakby to było ją pocałować, więc odsuwam się i przechylam na przeciwną stronę auta. Sprawiając, że trudniej mi ją widzieć. - Co masz na myśli? - Dlaczego tam było to całe napięcie? - Nie było napięcia. - W porządku. – Wzrusza ramionami. – Nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz. - Nie chcę ci nie mówić. Po prostu nie ma nic do powiedzenia. Wzdycha. – Twój sekret. Łapię. Oczywiście wydarzyło się coś bardzo bolesnego i nie chcesz w to wchodzić. To nie jest wielka sprawa, Penn. Nie jestem obrażona czy coś. Spoglądam na nią w dół zastanawiając się czy żartuje – Musisz sobie żartować ze mnie. - Nie. Kręcę głową. – Słuchaj, Jackson i ja byliśmy przyjaciółmi. A teraz nie jesteśmy. Nie ma nic do opowiadania. – Jest o wiele więcej do powiedzenia. Ale nie zamierzam rozmawiać o tym z Harper. Nie będę rozmawiać o tym z nikim. Nie Jackson. Nawet nie ja sam. Nie ma mowy żebym rozmawiał o tym z jakąś dziewczyną, którą właśnie spotkałem. Nawet jeśli jest gorąca i urocza. Czuję, że mój nastrój gaśnie. - Dobrze. – Mówi Harper. Spodziewam się, że w związku z ta sprawą będzie na mnie naciskać, ale nie mówi nic więcej. - Słuchaj – mówię – prawdopodobnie powinienem zabrać cię do domu. Ostatnią rzeczą jaką chcę to zabrać ją do domu. Chcę zatrzymać ją przy sobie. Poza tym nie chcę iść do domu. Nic tam dla mnie nie ma. Spodziewam się, że Braden ma odlot przed telewizorem, a mama prawdopodobnie krząta się po 63
kuchni, piekąc albo robiąc coś równie niedorzecznego. Biorąc pod uwagę fakt, że mój tata znowu zniknął. - Taa. – Mówi Harper. – Powinnam wracać. Mama pewnie świruje, gdzie jestem. Ale się nie rusza, ani ja. Drzwi od hali sportowej otwierają się i wychodzi Jackson. Kieruje się do samochodu i wyciąga z bagażnika jakieś rękawiczki, a potem znika w środku. Harper i ja oglądamy to, bez słowa. - Więc - mówię po chwili. – Chcesz wyjść coś zjeść?
64
Rozdział 13 Harper To randka? Nie mogę tego stwierdzić. Myślę, że może nią być. Byliśmy w miejscu do trenowania odbijania a teraz zamierzamy wyjść coś zjeść. Więc musimy być na randce. To znaczy, tak o tym myślę. Jeśli ktoś mówi do ciebie Hej, chcesz iść do klatki treningowej do odbijania, a potem może wyjść coś zjeść? mógłbyś pomyśleć, że to była randka. Mógłbyś? I taa, Penn właściwie nie zadzwonił do mnie i nie zapytał czy chciałam robić te rzeczy. To po prostu się stało. Ale mimo wszystko... - Gdzie idziemy zjeść? – Pytam. Nie jadłam nic on lunchu, ale nie czuję się głodna. Mój brzuch jest wypełniony motylami, które mrowią i sprawiają, że czuję się roztrzęsiona. Myślę o tym jak jego dłoń otarła się o moją skórę i to sprawia, że jestem cała czerwona. Penn patrzy na mnie. – Nie lubię restauracji. - Och – nie jestem pewna co na to odpowiedzieć. Jak to możliwe, że zapytał mnie o wyjście na jedzenie, jeśli nie lubi restauracji? Zerkam na niego podejrzliwie. Lepiej żeby nie myślał, że to będzie jedna z tych rzeczy, gdzie zabiera mnie żeby zjeść a potem gdzieś jeszcze i stara się dostać do mnie, żebym się z nim obściskiwała. Nie robię tego z ludźmi na pierwszej randce. Nie żebym miała wiele pierwszych randek. Albo wiele długich pieszczot. Nic nie mówi, ale wyjeżdża autem na główną drogę, prowadząc w kierunku przeciwnym od mojego domu czy studia tańca. - To gdzie idziemy? – pytam. Wzrusza ramionami. – Przestało padać. Możemy zjeść w parku. - Masz na myśli piknik? – dlaczego chce mieć piknik po ciemku? Chcę go oto zapytać, ale boję się, że jeśli to zrobię, to cofnie zaproszenie. Spogląda na mnie. – Nie, nie piknik Harper. Tylko jedzenie na zewnątrz. 65
Marszczę brwi. – Jedzenie na zewnątrz brzmi jak piknik. - Nie robię pikników. - Jedzenie na zewnątrz w parku jest piknikiem – wzruszam ramionami. – Po prostu przyznaj, że lubisz pikniki. Nie ma w tym nic żenującego. - Nie jestem niczym zażenowany. - Okej. - Ale to nie jest piknik. Wyciągam telefon i zaczynam googlować definicję pikniku. – Piknik – recytuję – wycieczka lub wydarzenie, którego nieodłączną częścią jest zabieranie zapakowanego jedzenia na dwór jako posiłek. Gapi się na mnie – Czy właśnie to wygooglowałaś? - Do tego służą Google. - Google nie są... – Ucina i kręci głową jakby nie mógł uwierzyć, że prowadzimy tą rozmowę. – Cokolwiek. Nie pakujemy żadnego jedzenia. Tylko kupujemy, więc to nie jest piknik. Staje przed Whole Food i gasi silnik. - Zostajesz tutaj. – Instruuje. - Dlaczego? - Bo sam mogę kupić szybciej. – Patrzy na mnie. – Nie obraź się, ale dziewczyny są zbyt długo w sklepie. I właściwie jest już ciemno. - Po pierwsze, to ekstremalnie seksistowskie. Po drugie, nie jestem długo w sklepie – to kłamstwo. Jestem bardzo długo w sklepie. Ale skąd Penn mógłby to wiedzieć? Unosi brwi jakby to rozważał. Sekundę później kręci głową. – Zostajesz tutaj. – Wychodzi z samochodu i podąża do sklepu. - Tak szybko jak znika, wyciągam telefon i dzwonię do Anny. Odbiera po pierwszym sygnale. - Co się dzieje? – Pyta natychmiast. - Nic – mówię. – Dlaczego coś miałoby się dziać? 66
- Ponieważ nigdy do mnie nie dzwonisz. Zawsze esemesujesz. - Och, cóż. Mam nieograniczony czas – gwałtownie opuszczam znajdującą się po stronie pasażera osłonkę przeciwsłoneczną. Ale nie ma lusterka. Co? Dlaczego? Jak można mieć samochód bez lustra w osłonce? W jaki sposób mam się upewnić, że nie mam brudnej wody z kałuży na twarzy albo we włosach albo gdzieś indziej? - Co masz na myśli mówiąc, że masz nieograniczony czas? Jesteś w pracy? Myślałam, że twoja mama przebolała tą całą sprawę z nieużywaniem telefonu w godzinach pracy. - Przebolała – sięgam po osłonkę przeciwsłoneczną od strony Penna. Jest tam jedno lusterko. Co jest ironią, od kiedy jestem jedyną, która go potrzebuje. Penn nie wydaje się być typem chłopaka, który spędza jakiś czas na sprawdzaniu czegokolwiek u siebie. Co zresztą nie ma sensu od kiedy jest tak przystojny. Zawsze zauważam, kiedy ktoś gorący może czerpać przyjemność z patrzenia na siebie przez cały czas. Penn nie wie jaki jest gorący? Mam inny przebłysk związanego z nim wspomnienia, on idący szkolnym korytarzem zawsze z inną dziewczyną. Więc musi wiedzieć. - Halo? – Przywołuje mnie Anna – Co robisz? Co jest z tym połączeniem? - Jestem w samochodzie Penna Mattingly’eya – szeptam, choć nie wiem dlaczego. Penn jest w sklepie, a na parkingu nikogo nie ma. A nawet jeśli by był, to kto przejmowałby się czy tym czy ktoś podsłuchuje? - Jesteś gdzie? – Anna wrzeszczy jakby próbowała nadrobić moje szeptanie. – Nie mogę usłyszeć żadnego słowa. Mów głośniej. - Jestem w samochodzie Penna Mattingly’eya – mówię tym razem głośniej. Słowa brzmią obco i ekscytująco. Jestem w samochodzie chłopaka. Chłopaka, którego dopiero co poznałam. To brzmi prawie niebezpiecznie. -
W
samochodzie
Penna
Mattingly’eya!
–
Anna
wydaje
się
podekscytowana. 67
- Shh – próbuję złapać osłonkę i ustawić ją pod odpowiednim kątem, tak bym mogła zobaczyć swoje odbicie. Ale mam problem, więc muszę przerzucić jedną stopę przez skrzynię biegów. Wyciągam lusterko w swoim kierunku i jestem wdzięczna, widząc że nie mam nic na twarzy. Jednak makijaż na moich oczach jest trochę rozmazany, więc sięgam i ścieram go. - Dlaczego mam być cicho? – Anna pyta defensywnie. Potem słyszę jak mówi do kogoś w tle. – Harper jest na randce z Pennem Mattingly’eyem. Prawdopodobnie mówi do Nico. Nico jest jej najlepszym przyjacielem. Oprócz mnie. Cóż, jeśli możesz zaliczyć chłopaka, w którym się sekretnie kochasz za drugiego najlepszego przyjaciela. - To nie randka – próba naprawienia makijażu palcami nie działa. W rzeczywistości tylko go pogorszyłam. Sięgam po torebkę, ale w jakiś sposób moje nogi rozjeżdżają się i w końcu strącam ją na podłogę po stronie pasażera – Cholera! - Co się stało? – Pyta Anna. - Strąciłam torebkę. - W jego samochodzie? Jak mogłaś strącić torebkę w jego samochodzie? – Nagle staje się podejrzliwa. Jakby myślała, że jestem do niczego. - Próbowałam zobaczyć się w lusterku. - Próbowała zobaczyć się w lusterku. – Anna informuje Nico. - Nie mów mu tego! – Krzyczę. Nie jestem pewna dlaczego, ale nie chcę, żeby Nico wiedział co się dzieje. To jest jeden z tych momentów, w których on jest mężczyzną wchodzącym mi w drogę, będącym w stanie wyciągnąć ode mnie informacje. Dodatkowo, nigdy nie byłam z Nico tak blisko jak Anna. I nie sądzę, że potrafi dotrzymać tajemnic dotyczących mnie, tylko dlatego, że rozmawiam o nich z Anną. - Dlaczego nie? To tylko Nico? - Bo nie chcę, żeby wiedział o wszystkim. 68
- To nie tak, że ty i Penn spiknęliście się. Jesteś? Masz? Pocałowałaś go? On pocałował ciebie? - Nie! – mówię. - To nie… Mam na myśli, to nie randka. – Ale nagle rozmyślam o nim całującym mnie. Wygląda na osobę, która dobrze całuje. Prawdopodobnie mocno. Ale niezbyt. Z odpowiednią ilością… Drzwi od strony kierowcy otwierają się. Krzyczę z zaskoczenia a potem natychmiast opadam na siedzenie pasażera. Penn stoi tam. Patrzy w dół. Na mnie. Moje nogi znowu się rozjeżdżają. Kręci głową. – Wow. – Mówi. – Zostawiłem cię samą na minutę… - Hm, muszę iść – mówię do Anny, gramoląc się z powrotem na swoje miejsce. - Co? – Piszczy. – Harper, nie możesz tak po prostu… Rozłączam się. W pewnym sensie jestem upokorzona. – Mogę teraz wsiąść? – Pyta Penn. Wydaje się rozbawiony. - Tak – mówię wyniośle. – Oczywiście, że możesz wsiąść - Zadzieram nos i przewracam oczami jakby był niepoważny. Bo jest. To jego auto. Oczywiście, że może wsiąść do własnego auta. Nie musi pytać mnie o pozwolenie. - Okej, dobrze. – Wrzuca torebki z Whole Foods na tylne siedzenie. – Po prostu nie wiedziałem czy chciałaś być sama. Moja twarz płonie. Boże, musi myśleć, że jestem kompletną i totalną wariatką. – Ze mną w porządku – zerkam na siebie w bocznym lusterku, nadal mam na twarzy smugę od eyelinera. Sięgam do niej i ją ścieram. Nie ma mowy, żebym nie ześwirowała tutaj z Pennem. Od teraz muszę zawrzeć umowę z oczami szopa. - Dobra. – Wzrusza ramionami i rozpędza samochód. Zabiera mnie do Schroner Park i parkuje blisko huśtawek, po prawej stronie trawnika. Jest po dziewiątej, więc miejsce jest opustoszałe. Wyciąga torby z jedzeniem z tyłu samochodu i kładzie na masce. 69
- Będziesz pod wrażeniem. – Mówi brzmiąc na dumnego z siebie. - Naprawdę? Dlaczego? - Cóż. – Mówi. – Prawdopodobnie będziesz pod moim wrażeniem. No wiesz, jestem odrobinę zapalonym sportowcem, który nie wie nic o niczym innym. - Naprawdę nie jestem pod twoim wrażeniem, akceptuję że być może jesteś stalkerem. - Stalkerem? - Taa. Pojawiasz się w mojej pracy i prześladujesz mnie. Kręci głową. – Nie śledzę. - Cokolwiek. Podnosimy się na maskę samochodu, a Penn sięga po torby i zaczyna układać jedzenie, które kupił. Muszę powiedzieć, że miał rację – jestem pod wrażeniem. Stone Ground Wheat Pepper Crakers, pokrojone truskawki I honeydew4. Pasta o smaku koziego sera, figowo-orzechowa pasta i dwa małe plastikowe pojemniki wypełnione makaronem kokardki. Podaje mi plastikowy widelec, taki jak swój a jego dłoń mnie muska. - Dzięki – gęsia skórka przechodzi przez moją skórę. - Nie ma za co. – Zanim poszedł dokuczał mi a teraz brzmi jakby…Sama nie wiem. Tak jakby był poważny i seksowny w tym samym czasie. Zabieram krakersy i zaczynam otwierać pudełko. W środku są dwa opakowania. Grzebię wokół plastiku. Kiedy w końcu dostaję się do otwarcia, zdaję sobie sprawę, że nie ma gdzie ich wyłożyć, więc wyciągam kilka i układam na pudełku. - Cóż – mówię. Nagle powietrze robi się ciężkie. Tak. To dlatego że padało. Dlatego, że jest wilgotno. Dlatego, że rzeczy się zmieniły. To jest subtelne, ale jest. Zanim byłam z Pennem, wokół nas było dużo aktywności – byliśmy w studiu
4
Odmiana melona.
70
tanecznym, w klatkach do uderzania czy czymś takim, a teraz… teraz po prostu jesteśmy tutaj, siedząc na jego aucie nic nie robiąc, ale… rozmawiając. - Cóż. – Powtarza. Biorę krakersa i zanurzam go w paście z sera koziego. To jest przepyszne. - Czy to miejsce, gdzie kiedyś grałeś w baseball? – Pytam spoglądając na pole. Nie jestem pewna czy to moja wyobraźnia czy nie, ale czuje jakby zesztywniał. – Nie. – Mówi. Zwraca się w kierunku wody. – No cóż, nie ostatnio. Grałem tutaj kiedy byłem dzieckiem. - Och, a ty…to znaczy, zamierzasz grać w college’u? – Wiem, że cierpi z powodu barku. Wiem, że nie grał więcej. Chciałabym się dowiedzieć czy będzie miał się lepiej, ale właściwie nie jestem pewna jak go o to zapytać. Wzrusza ramionami, a potem patrzy na boisko od baseballu. Nagle zeskakuje z maski i staje przede mną. Pochyla się bliżej i obdarza mnie diabelnym uśmieszkiem. - Cześć. – Mówi i wiem, że zamierza mnie pocałować. Prawie go nie znam, a on zamierza mnie pocałować. Co jest szaleństwem. A najbardziej szalone jest to, że chcę aby mnie pocałował. Chcę go pocałować, co jest tak złe, że nie mogę tego przyjąć. Wychyla się i odsuwa mi z czoła część włosów, a jego oczy patrzą prosto w moje. To jest tak perfekcyjne, romantyczne i namiętne, że przysięgam - czuje się jakbym była w filmie. - Cześć – oddycham. Przysuwa swoją twarz bliżej mnie, a potem całuje. Jego wargi są znakomite. Usta ciepłe, a pocałunek delikatny. Zajmuje nam mniej niż sekundę, żeby znaleźć wspólny rytm. Owija ramiona wokół mojej talii i przyciąga do siebie. Wiatr drażni drzewa i wysyła dreszcz przez mój kręgosłup. Odsuwa się na minutę, a potem wraca, drocząc się. Całuje mnie dokładnie w taki sposób jak 71
myślałam – mocno i pewnie. Idealnie. Jego twarz jest gładka, mimo że jest tam trochę zarostu pocierającego mój podbródek. Tracę poczucie czasu, kiedy jego usta poruszają się przy moich. Serce bije mi szybko, a skóra jest zaczerwieniona. Wargi staja się opuchnięte od pocałunku a włosy splątane w jego palcach. Kiedy w końcu się odsuwa, wyznacza palcami szlak w górę moich ramion, wysyłając przechodzące przez moje ciało drżenie. - No więc. – Mówi. – Myślę, że się stało. - Taa – szepczę. – Myślę, że to się stało.
72
Rozdział 14 Penn Nie powinienem jej całować. Wiedziałem o tym w chwili, gdy to zrobiłem. Po prostu siedziała tak uroczo, próbując otworzyć cholerną paczkę krakersów. Jak otwieranie pudełka krakersów może wyglądać uroczo? To nie ma sensu. Ale było coś więcej niż to. Nie tylko wyglądała słodko. Spójrzmy prawdzie w oczy, była również gorąca. Byłem głupi nie zauważając tego wcześniej. Chociaż myślę, że musiałem to odrobinę zauważyć. Mimo wszystko położyłem na jej biurku liścik. Ale on był jednorazowy. Był czymś co zrobiłem pod wpływem chwili. To nie tak, że chciałem to zrobić. Jeśli chcę dziewczyny to nie tracę czasu na małe, urocze liściki. Tak jak faceci, którzy nie prowadzą żadnych gierek. Tak jak faceci, którzy chcą mieć romans. A ja nie jestem takim facetem. Jednak teraz zrobiłem to. Pocałowałem Harper. Zrobiłem nawet coś gorszego, pocałowałem ją na masce mojego samochodu po ulewie w parku, kiedy mieliśmy piknik. Co do cholery sobie myślałem? Po tym jak się pocałowaliśmy oczekiwałem, że będzie niezręczne, tak jak po tym kiedy całujesz dziewczynę po raz pierwszy. Ale tak nie jest. Siedzimy. Jemy. Harper zadaje mi pytania o rodzinę (których unikam), o baseball (których unikam), o szkołę (w porządku, cokolwiek) i o to jak zaczynam być dobry w wybieraniu jedzenia na piknik (całkowicie bezpieczne, ponieważ pieprzę to i mówię jej, że oglądam Food Network. Co jest prawdą, ale tylko dlatego, że to jest jedyny kanał, gdzie późną nocą nie ma reklam. Oglądam go, kiedy nie mogę zasnąć).
73
Spędzam miło czas. Naprawdę miło. To najmilej spędzony czas z dziewczyną odkąd pamiętam. Ale kiedy odwożę ją do domu, czuję że mój nastrój się pogarsza. Tak, bawiłem się dobrze z Harper. Ale to nie wymaże miliona rzeczy, które wydarzyły się dzisiaj i mogły mnie rozzłościć. Jak zobaczenie Jacksona albo to, że jestem w drodze do domu i nie mam pojęcia co tam zastanę. - Więc. – Mówi Harper kiedy zatrzymuję się na podjeździe. Bawi się bezmyślnie paskiem od torby. – Myślę, że…To znaczy… Myślę, że zobaczę cię jutro w szkole. – Patrzy na mnie i mogę zobaczyć w jej oczach oczekiwanie na odrobinę zapewnienia. Chce żebym powiedział jej, że będziemy jutro rozmawiać, że mój pocałunek coś oznacza. Ale nie mogę jej tego dać. Więc zamiast tego mówię – do zobaczenia jutro, Harper. Obserwuję jak idzie do domu, póki jest bezpieczna w środku, a drzwi zamykają się za nią. Wyobrażam sobie jak idzie po schodach, upuszcza torbę w pokoju. Może dzwoni do przyjaciółki albo zaczyna odrabiać pracę domową. To wszystko jest takie zwykłe. Z tego powodu to z Harper i ze mną nie zadziała. Ponieważ ona jest normalna. A ja jestem wszystkim, tylko nie tym.
*** Kiedy wchodzę do domu Braden siedzi na kanapie i gra w gry video. Mama piecze w kuchni ciasteczka. Jest dziesiąta w nocy, a auta taty nadal nie ma. Prawdopodobnie jest na popijawie. Mimo że jest to możliwe, to nie wiem gdzie właściwie jest. Może zapijać się na śmierć w pokoju hotelowym, w barze albo w kasynie. Czasami zastanawiam się czy ma całkowicie inną rodzinę. Jak ludzie 74
których widzisz w wiadomościach i którzy są zaginieni, a potem okazuje się, że mają sekretne życie. Może tata pojechał odwiedzić swoją drugą rodzinę i wszyscy upili się. - Hej. – Mówi mama, kiedy mnie widzi. Trzyma łyżkę farszu jakby gotowanie późną nocą było normalne. – Tutaj. – Mówi. – Spróbuj. - Mamo – mówię – to coś jest trucizną. Marszczy brwi i nos w misce. – Penn, jeśli mówisz o salmonelli, dostałam świeże jajka z… - Nie mówię o salmonelli mamo – zabieram butelkę wody z lodówki. Odkręcam ją i wypijam wszystko prawie jednym haustem. – Mówię o tym, że jest tam mnóstwo utwardzonych tłuszczy. Dodatkowo sam nabiał wypełniony jest hormonami. Mama uśmiecha się i kręci głową. Jest przeze mnie rozdrażniona. – Mój syn, szkolny atleta. – Mówi dumnie. – Zawsze martwi się o to co trafia do jego ciała. Nie każdy z nas musi martwić się o wyczyny na boisku baseballowym, wiesz. Nic nie mówię, ale mój nastrój jeszcze bardziej się pogarsza. Oboje wiemy, że nie gram teraz w baseball. Prawdopodobnie nie będę grał nigdy więcej i z całą pewnością nie będę tego robił w college’u. A moje szanse na stypendium baseballowe są całkowicie roztrzaskane. Naprawdę nie ma mowy, żebym chodził do college’u. Co oznacza, że będę tkwić tutaj, prawdopodobnie pracując w jakiejś gównianej pracy, której nienawidzę. Ale moja mama nie lubi o tym mówić. Jeśli zapytasz ją o to odpowie ci, że na pewno jakiś college mnie przyjmie. Żyje w zaprzeczeniu – dotyczącym mojego barku, taty, niemal wszystkiego. - Cóż, dobrej zabawy – mówię. Staram się utrzymać w moim głosie ostrość. Nie winię jej za to, że mój tata wyjeżdża. Winię ją za to, że o tym nie mówi, za to że nie skonfrontowała go z tym, za to że nie opuściła go lata temu. 75
Idę do salonu, gdzie Braden odpłynął przed telewizorem. Patrząc na niego, mogę stwierdzić, że jest na haju. Jego oczy są całe czerwone i opadł na oparcie kanapy. - Joł. – Mówi obdarzając mnie połowicznym salutem. Wykonuje gest w kierunku drugiego kontrolera. – Chcesz zagrać? Wzruszam ramionami i podnoszę go. Siadamy na kilka minut i zdmuchujemy ludzi z ekranu. Przypuszczalnie to jest bezsensowne. A jest. Nie myślę o Jacksonie, tacie czy baseballu. Ale to o czym nie mogę przestać myśleć to Harper. Zamiast przyprawiać mnie o ekscytację, wszystko mnie wkurza. Co do cholery sobie myślałem zabierając ją na piknik? Nie jestem w kondycji, żeby zabierać dziewczyny na piknik. Szczególnie takie jak Harper. Jest zbyt niewinna. Pracuje w studiu tanecznym. Na miłość boską. Chce być choreografem. To brzmi tak… Nie wiem. Czysto. Mój umysł pracuje na wysokich obrotach. Nie zdaje sobie sprawy jak mocno ściskam kontroler, dopóki nie patrzę w dół i widzę tworzące się na mojej dłoni wgniecenie od plastiku. - Muszę się stąd wydostać – mówię rzucając kontroler na kanapę. - Aww, chodź. – Mówi Braden, strzelając do moich chłopaków na ekranie. - Prawie cię zabiłem. Ignoruję go. Przechodzę przez kuchnię i wychodzę, a kiedy to robię mama nawet nie pyta gdzie się wybieram. Zamiast tego macha mi i mówi. – Do zobaczenia później, kochanie. – Jakby było totalnie normalne, że siedemnastoletni syn opuszcza dom o dziesiątej w nocy. Jeżdżę w kółko, podczas gdy nie jestem pewny gdzie zmierzam. Dopóki koniec końców nie ląduje w tym samym miejscu co zawsze. W domu Sienny. 76
Co nie jest dobre. Nie dla mnie. Nie dla Harper. Nie dla kogokolwiek.
77
Rozdział 15 Harper Dwa tygodnie. Tyle czasu minęło odkąd Penn mnie pocałował. Tyle czasu minęło odkąd Penn rozmawiał ze mną. Dwa. Całe. Tygodnie. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego jak długie są dwa tygodnie, a miałam ich trochę. Tak jak dwa ostatnie tygodnie szkoły. Albo pierwszy rok nauki, kiedy mama znalazła dziwnego guzka w gardle i myśleli, że może ma raka tarczycy. Do czasu kiedy poszła na ultrasonogram a testy wykazały, że wszystko było w porządku, minęły dwa tygodnie i całkowicie szalałam. Więc to nie tak, że nie wiem jak długie może być czternaście dni. Myślę, że problemem jest to, że nie widać ich końca. Wiedziałam z mamą, że mogłybyśmy znaleźć coś w pewnym momencie. Wraz z końcem szkoły wiedziałam, że czekanie nie będzie trwało wiecznie. Ale to – nie wiem kiedy (czy w ogóle) to się skończy. Zachowuję się tak jakbym się nie martwiła. Zachowuję się tak jakbym nawet o tym nie myślała, kiedy właściwie to jest wszystko o czym mogę myśleć. Sposób w jaki Penn położył swoje wargi na moich. Sposób w jaki jego ramiona otoczyły mnie w talii. Sposób w jaki pachniało powietrze, jakby deszczem i wczesnym latem. Sposób w jaki wiedział dokładnie jak zdobyć jedzenie na nasz piknik. Zachowuje się tak jakby nic pomiędzy nami się nie wydarzyło. Jakby mnie nawet nie znał. Udawanie, że cię to nie obchodzi, kiedy to wszystko o czym możesz naprawdę myśleć jest całkowicie wyczerpujące. - Po prostu nie wiem jaką piosenkę wykonać. – Mówi Anna. – Co o tym myślisz Harper? - O czym? – Pytam. 78
Siedzimy na zewnątrz McDonaldu podczas naszej przerwy na lunch. Juniorzy i seniorzy mają zezwolenie na wychodzenie podczas lunchu tak długo jak zostają na głównej ulicy blisko szkoły. Jak oni myślą, że będą to egzekwować? Nie mam pojęcia, ponieważ to nie jest tak, że mogą śledzić każdego z nas i dowiedzieć się, gdzie spędzamy nasz czas na lunch. - Do mojego podania do Juilliard! – Wyrzuca ręce w górę i patrzy na Nico, który siedzi obok mnie. – Czy ona nie jest ostatnio nieprzytomna? - Zdecydowanie jest. – Mówi Nico kiwając głową. To zrozumiałe, że ostatnio bierze jej stronę. To dlatego nienawidzę, kiedy troje z nas wychodzi razem. – Co się dzieje, Harper? - Nic! – Mówię. - Myślę, że to przez to co zrobiła z Pennem. – Mówi Anna. Pochyla się i studiuje mnie. Opiera podbródek na dłoni. Długie rękawy z jej czarnej koszuli prawie przejeżdżają po stercie ketchupu, który położyła w pobliżu frytek. - Nie chodzi o Penna! - Z całą pewnością chodzi o Penna. – Mówi Nico jakby coś o tym wiedział. - Z pewnością. – Zgadza się Anna. Potem zaczynają robić rzeczy, które czasami robią, kiedy chcą mnie naprawdę zirytować. Rozmawiają o mnie jakby mnie nie było. Wiem, że Anna robi to dlatego, bo to sprawia, że czuje się bliżej Nico. Wiem, ze nie ma nic z tego na myśli. Ale jednak to jest irytujące jak cholera. - Myślę, że uprawiali seks. – Mówi Nico. - Nie ma mowy. – Mówi Anna, podnosi frytkę i obraca ją w powietrzu jakby się zastanawiała. – Harper nie mogłaby uprawiać z nim seksu. Mogłaby sprawić, że zaczeka. Mogli się całować. Nie wiem. – mówi Nico – Harper mogła być zbyt mądra na to. - Zbyt mądra? – Pyta Anna.
79
- Taa. – Odpowiada Nico, a potem bierze łyk wody sodowej. – Wie, że Penn jest całującym i zostawiającym typem. Więc mogła przespać się z nim, żeby się upewnić, że dostała co mogła. Dopóki mogła. - Penn nie jest taki – mówię zanim przestaję myśleć. Nie mogę się powstrzymać. Nie lubię mówić im o nim złych rzeczy, nawet jeśli są oczywista prawdą. Penn musi być całującym i zostawiającym typem. To znaczy, spójrz na to co zrobił ze mną. - Ooo, myślę że trzyma z nim. – Droczy się Anna. - Jest. – Mówi Nico. – Trzyma z nim nawet jeśli jest totalnym palantem. - Nie jest palantem – mówię. - Jest palantem. – Mówi Nico. – Był totalnym palantem należał do drużyny baseballowej. Krocząc po kampusie jak jakiś wielki facet. Kiedy nabył urazu. Kiedy opuścił wszystkich swoich przyjaciół i stał się złośliwy. – Przewraca oczami. – Co za dziecko. - Nie wiem. Myślę, że sposób w jaki zawsze kroczy, tak gniewnie, jest w pewnym rodzaju seksowny. – Mówi Anna. Spogląda na mnie kątem oka. – I myślę, że Harper też o tym wie. Ma rację. Lubię kiedy Penn chodzi tak gniewnie. Za każdym razem kiedy to robi i łapie go uśmiechającego się, moje serce podskakuje. Nie żebym patrzyła na niego zbyt dużo. Tylko kiedy wiem, że mogę się z tego wyrwać, co nie zdarza się zbyt często, odkąd siedzi za mną na lekcjach, które mamy razem. Co jest kolejnym, dodatkowym napięciem. Zawsze martwię się, że patrzy na mnie w klasie. Więc upewniam się, że siedzę prosto i że moje włosy opadają perfekcyjnie na plecy. Co wiem, że jest śmieszne, bo nie ma mowy, żeby na mnie patrzył. Wiem to, bo za każdym razem kiedy na niego patrzałam, on nie patrzył na mnie. Ani razu. - Ooo, robi się czerwona. – Mówi Anna, szturchając Nico łokciem. Ale on jest już znudzony rozmową i piszę wiadomość na telefonie. 80
- Nie robię się czerwona – mówię. Nawet, jeśli czuję jak moje policzki płoną. Jestem zirytowana, więc gniotę papierek od frytek w małą kulkę i wycieram zatłuszczone solą palce w serwetkę. – Myślę, że wrócę do szkoły. Mam do napisania referat, w każdym razie… - No proszę cię Harper. – Mówi Anna. – Nie bierz tego do siebie. Wygłupialiśmy się tylko. Prawda, Nico? Odwraca się do niego po pomoc, ale już go straciła. Nadal pisze na telefonie. Prawdopodobnie z przyjaciółmi z drużyny baseballowej albo jedną z dziewczyn, z którymi próbuje się umówić. - Odpadam. – Mówi wstając i całkowicie ignorując komentarz Anny. Odwraca się i patrzy na mnie. – Przepraszam, jeśli jesteś smutna. - Ściska mnie za ramię, kiedy mnie mija. – Napiszę do ciebie później. - Okej – mówię. Doceniam, że przeprosił. Ale nadal jestem zraniona. Wypycham moje serwetki i biorę ostatni łyk dietetycznej coli. – Idę – mówię. Wstaję. Naprawdę nie chcę walczyć z Anną, ale nie chcę też wybawiać jej z opresji. Nico jest głupim, nie zorientowanym w temacie chłopakiem, który ma coś przeciwko Pennowi. Ale to nie jest rzecz, którą powinna zajmować się Anna. - Harper, proszę cię. – Mówi, przewracając oczami. – Powiedziałam, że przepraszam. - W porządku – wzruszam ramionami, ale czuję rozpraszający gniew, który zmienia się w ból. W kącikach oczu tworzą mi się łzy, obracam się i mrugam by je odpędzić. I wtedy ich widzę. Penn i Sienna Malcolm. Siedzą przy tym samym stole. Ich nogi dotykają się, kiedy liże rożka. Na stole przed nimi jest pudełko z kawałkami kurczaka w panierce. Penn bierze jednego, a Sienna odpycha żartobliwie jego rękę. Odwracam się z powrotem w kierunku Anny, a ona patrzy na moją twarz.
81
- Harper, przepraszam. Przysięgam, gdybym wiedziała, że będziesz zmartwiona, nie… Kręcę głową. – To nie ty – mówię. - A co? – Pochyla się lekko w bok, w stronę gdzie siedzą Penn i Sienna. Patrzy, a jej oczy się rozszerzają. – Och. – Mówi. – Dobrze. – Kiwa głową, łapiąc to wreszcie. Bierze mnie za rękę i zaczyna prowadzić na parking. Jedyną dobrą rzeczą w tym wszystkim je to, że wychodzimy stamtąd zanim Penn ma szansę mnie zobaczyć.
82
Rozdział 16 Penn Widziałem ją. Widziałem Harper i jestem całkiem pewny, że była smutna. Nie żebym ją winił. Zachowywałem się jak kompletny, totalny dupek. Pocałowałem ją, a potem nie rozmawiałem przez dwa tygodnie. Powtarzałem sobie co mógłbym zrobić - mógłbym do niej zadzwonić albo napisać lub przywitać się w szkole lub może nawet odwiedzić jej studio. Ale nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy. Po kilku dniach powtarzałem to sobie z powodu ojca. Ciągle nie ma go w domu i nikt nie wie gdzie jest. Mama piecze więcej niż kiedykolwiek. Jednak po kilku dniach zdałem sobie sprawę jak naprawdę było. Bałem się. Harper była kimś do kogo mógłbym się przywiązać. Kimś kto mógłby chcieć rozmawiać o różnych sprawach. Kimś kto mógłby dostać się bliżej. A ja nie chce tego. Nie teraz. Prawdopodobnie nigdy. Tylko, że teraz patrząc na to jak wygląda jej twarz, cała smutna, czuję jak stawka jest napędzana przez moje serce. - Musisz mi kupić więcej kurczaków w panierce. – Mówi Sienna. - Och taa? – Pytam biorąc jednego – Niby czemu? – Jestem nieobecny obserwując jak Anna, przyjaciółka Harper, prowadzi ją w kierunku parkingu. - Ponieważ jesz moje! – Wychyla się, zabiera mi kawałek z dłoni i wsuwa do swoich ust. Potem wraca do pisania wiadomości na telefonie. Właśnie tak głęboka jest moja konwersacja z Sienną, co jest prawdopodobnie jedynym powodem mojego spotykania się z nią. Nie zadaje pytań. Żadnych. Nie martwi się o to gdzie jestem albo z kim. Nie martwi się jeśli pieprzymy się przez jedną noc, a potem nie dzwonię do niej przez kilka tygodni albo jeśli pojawiam się w jej domu znikąd. 83
Obserwuję Harper i jej przyjaciółkę kilka sekund dłużej zanim wiem co zrobię. Wstaję. - Muszę iść – mówię do Sienny. Wzrusza ramionami. – Dobra, zadzwoń do mnie później jeśli chcesz. - Pewnie. A potem obserwuję Harper i Annę jak idą wzdłuż chodnika. Ich głowy są blisko siebie, a Harper mówi ściszonym głosem kiedy idą do samochodu Anny. - Hej – mówię kiedy się zbliżam. Używam najbardziej czarującego głosu. Głosu dzięki któremu uzyskiwałem to co chcę, kiedy byłem w drużynie baseballowej. Wychylam się i szarpię za kosmyk jej włosów. Harper odwraca się. Jej twarz wyraża szok. Cóż. Przynajmniej nie ma tam nienawiści, w której miałem swój sprawiedliwy udział. – Tęskniłaś za mną? – pytam promiennie. To nie jest dobre pytanie. Oczy Harper zwężają się w małe szparki. Właściwie wygląda całkiem przerażająco, rzucając na mnie urok, taki jak ten. Może Harper wcale nie jest tak niewinna jak myślałem. Wygląda jakby była w stanie zabić kogoś, właśnie w tym momencie. - Czego chcesz? – Pyta Anna. Zakłada ręce na klatce piersiowej. Nagle się obawiam. Wygląda jak rodzaj dziewczyny, która może zamierzyć się i uderzyć cię pięścią prosto w twarz. - Tylko porozmawiać z Harper – mówię. Mówię do Anny, ale patrzę na Harper. Kręci nieznacznie głową. Nie jestem pewny czy mówi nie, nie chcę z tobą rozmawiać czy kręci głową w niedowierzaniu. Jakby nie mogła uwierzyć, że mam czelność wpaść tutaj i próbował mówić do niej, co jest w pewnym sensie przesadzoną reakcją. Nie zadzwoniłem do niej po pocałunku, ale nadal... To nie tak, że zdeklarowałem jej 84
nieśmiertelną miłość czy coś w tym stylu. To był jeden pocałunek. Jednak dziewczyny są wrażliwe na punkcie tych spraw. - Harper nie chce z tobą rozmawiać. – Mówi Anna. Ignoruję ją. Rozumiem, że troszczy się o przyjaciółkę, ale ostatnią rzeczą, którą chcę robić to angażować się w tą rozmowę z Harper przez Annę. - Harper – pytam – chcesz ze mną porozmawiać? Przygryza wargę i mogę zobaczyć, że się zastanawia. W końcu kręcąc głową zaprzecza. Jestem zaskoczony tym, że tnie mnie jak nóż. - Dlaczego nie? – Domagam się. Patrzy na mnie z niedowierzaniem. – Poważnie mnie o to pytasz? -Taa. Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać? - Po dwóch tygodniach? Teraz chcesz rozmawiać? - Taa – wzruszam ramionami. – Dwa tygodnie to nie tak długo – to naprawdę nie jest długo kiedy o tym myślisz. Czternaście dni? Pffff, to tyle co nic. - Kiedy kogoś pocałujesz to długo! – Mówi. Zerkam na Annę, która patrzy na Harper z szokiem wymalowanym na twarzy. W porządku, więc Harper nie powiedziała jej, że się całowaliśmy. Dlaczego nie? Pocałunek nie podobał się jej? Kiedy to robiłem byłem skoncentrowany. Było niesamowicie. I wiem, że to nie była moja wyobraźnia. Jestem bardzo dobry w całowaniu. Mógłbym powiedzieć nawet, że wyśmienity. Z tego jestem znany. - Mogę wyjaśnić – mówię. - Wyjaśnienia są dla ludzi, którzy zrobili coś złego. – Donosi Anna. Znowu odpowiadam jej, ale patrzę na Harper – zrobiłem coś złego – mówię. A potem zanim nawet pomyślę, szepczę – Proszę Harper. Pozwól mi wyjaśnić. Widzę, że jej twarz łagodnieje, a potem w końcu kiwa głową. 85
- Nie. – Zaprzecza Anna. – Nie pozwalam ci. - Anna, jest w porządku. – Mówi Harper. – Spotkamy się w szkole. - Jak zamierzasz się tam dostać? - Wezmę ją – mówię. Mam ciężarówkę, a Sienna przyjechała własnym autem. Anna otwiera usta jakby chciała coś jeszcze dodać. – W porządku. – Mówi w końcu. – Ale lepiej napisz do mnie i daj znać czy wróciłaś z powrotem. - Tak zrobię. Anna patrzy na mnie jakbym był seryjnym mordercą, zamiast licealistą, który pocałował dziewczynę i nie zadzwonił do niej przez dwa tygodnie. Potem patrzy po raz ostatni, odwraca się i odchodzi. - Wow – mówię odwracając się do Harper – Twoja przyjaciółka jest odrobinę nadopiekuńcza. - Nie bardzo. – Mówi. Dobra, w takim razie… – Cześć – próbuję, obdarzając ją uśmiechem. Ale nie odwzajemnia go. - Jak się masz? - Gdzie Sienna? – Pyta. - Z powrotem przy naszym… To znaczy przy stole. - Zamierzałeś tak po prostu ją tam zostawić? - Nie zostawiam jej tam – mówię. – Ma samochód. Nie przyjechaliśmy razem. - Och, świetnie. – Mówi sarkastycznie. – Więc tak to usprawiedliwiasz? Marszczę brwi – Co usprawiedliwiam? - Fakt, że ją po prostu zostawiasz! - Powiedziałem ci, że jej nie zostawiam. Przyjechaliśmy osobno. Obraca się i zaczyna iść w kierunku szkoły, co sprawia, że jestem zmieszany – Hej! – Mówię podwajając kroki, żeby ją dogonić. – Co robisz? 86
- Idę z powrotem do szkoły. - Jest zbyt gorąco, żeby tam wracać – mówię. – Poza tym powiedziałaś, że będę mógł cię podwieźć. - Taa, cóż. Zmieniłam zdanie. Zdecydowałam, że jestem na ciebie zła. - Naprawdę? – Stąpam przed nią i zagradzam jej drogę. Potem wydymam wargi – jestem zbyt słodki dla ciebie, żebyś mogła być zła. Widzę, że determinacja na jej twarzy odrobinę słabnie. I właśnie wtedy myślę, że być może ją mam. Telefon brzęczy wiadomość. Chwytam go i patrzę w dół. Braden. Tata jest w domu. – Pisze. – Jest w złym stanie. Wzdycham. Wiem co to znaczy. Braden chce, żebym wrócił do domu i uporał się z tym, ale jestem w środku czegoś, więc zamiast zareagować na to tak jak zwykle robię, kiedy Braden pisze do mnie o najnowszej katastrofie, po prostu ignoruję to i wsuwam telefon do kieszeni. - Kto to był? – Pyta Harper. - Nikt. Obraca się i znowu zaczyna iść. - Okej, okej – mówię biegnąc, żeby ją dogonić. – To był mój brat. - Twój brat? - Taa. Przewraca oczami. – Racja. - Co? Myślisz, że to była jakaś dziewczyna? - Nie obchodzi mnie kto to był. – Wzrusza ramionami. Ale mogę powiedzieć, że obchodzi. To szaleństwo. Ledwo znam tę dziewczynę, a już dostała się pod moją skórę. Nie chcę, żeby myślała, że rozmawiałem z inną dziewczyną. Więcej, nie chcę, żeby mnie zostawiła. - Tutaj – wyciągam w jej kierunku telefon. - Co? 87
- Spójrz na mój telefon. No dalej. Mój brat ma na imię Braden. Zobaczysz, że wiadomość przyszła od niego. - Nie zamierzam szperać w twoim telefonie. – Mówi. – To śmieszne. Przewijam smsy do czasu, aż natrafiam na ten od Bradena. Trzymam telefon tak, żeby Harper mogła go zobaczyć. Nie chce patrzeć, ale wygląda jakby nie mogła się oprzeć. Czyta wiadomość. Jej oczy śledzą wolno każde słowo. - Gdzie był twój tata? – Pyta miękko. - Nie wiem. Nadal patrzy na telefon i oblizuje wargi. – Dlaczego jest w złym stanie? Wzruszam ramionami. Nie chcę w to wchodzić. – Po prostu jest. Studiuje mnie przez chwilę i wiem, że brzmi to dziwnie, ale patrzy prawie tak jakby widziała mnie po raz pierwszy. To właściwie sprawia, że czuję się odrobinę niewygodnie. I przez chwilę tak, jakbym musiał się stąd wydostać. Ale wiem, że jeśli teraz odejdę to nie dostanę drugiej szansy. To jest moja druga szansa, a Harper nie bardzo chce mi ją dać. Trzeciej szansy nie będzie. - Więc – mówię wstrzymując powietrze – chcesz się stąd wydostać? - Gdzie pójdziemy? – Pyta. - Nie wiem – mówię uczciwie. – Możemy mieć kolejny piknik. Uśmiecha się złośliwie, a potem mówi. – Zamierzasz mnie znowu pocałować? Słowa wychodzą z jej ust tak nieoczekiwanie, że jestem odrobinę zaskoczony, że ze mną flirtuje. Ale znowu, nie mogę myśleć o niczym innym jak o pocałowaniu jej i o tym jak to jest czuć ją tak blisko. - Może. Kręci głową – W takim razie nie pójdę z tobą. - Dlaczego nie? - Bo jeśli nie zamierzasz mnie pocałować to jaki jest sens wychodzenia? Uśmiecham się do niej. 88
Odwzajemnia uśmiech. A potem chwytam jej dłoń i zabieram do mojej ciężarówki.
89
Rozdział 17 Harper Nie wiem dlaczego mu wybaczyłam. W porządku, wiem. Wybaczyłam mu, ponieważ chciałam. Bo nie mogłam przestać myśleć o kolejnych dwóch tygodniach – nie, kolejnych dwóch minutach – bez rozmawiania z nim. To było dziwne. Kiedy stałam na tym głupim parkingu w McDonaldzie, byłam zdeterminowana, żeby trzymać się od niego z daleka. Miałam konkretne dowody na to, że był kłopotliwą osobą. Pocałował mnie, a potem nie interesował się mną przez dwa tygodnie. Żadnych wiadomości. Żadnego cześć. Nic. A potem widziałam go z inną dziewczyną. Jeśli wiedziałam coś o Siennie Malcolm, to że nie była z Pennem tylko przyjaciółmi. Widziałam ich w zeszłym roku na korytarzu jak się obściskiwali. Zobaczył to nauczyciel i przerwał im. Tylko, że potem Penn pokazał mi smsa od brata i to było takie… Nie wiem. Jakbym zobaczyła go na nowo. Osobę, z którą działo się więcej niż pierwotnie myślałam. I choć to, że mnie olał nie sprawiło, że było w porządku, teraz wydawało się bardziej przejrzyste. Więc kiedy chwycił mnie za rękę i zaprowadził do auta, pozwoliłam mu na to. - Znowu omijamy szkołę? – Pytam. – Bo nie jestem pewna czy powinnam robić to ponownie. - To nie omijanie. – Odpowiada. – Po prostu… odkładanie na później. - Co masz na myśli mówiąc odkładanie na później? - Zastanów się. Cokolwiek przegapisz musisz nadgonić, racja? Jeśli nie jesteś na badaniach to musisz zrobić je później. Więc faktycznie tego nie omijasz. Po prostu kończysz robić to później. Tak naprawdę to jest po prostu odroczenie. - To najbardziej absurdalna teoria jaką kiedykolwiek słyszałam – mówię. – To kompletne omijanie i wiesz o tym. 90
- Odroczenie. - Omijanie. - Semantyka. - Ooch – dokuczam – wielki baseballista zna więcej wielkich słów. - Jestem pełen niespodzianek. – Uruchamia samochód i klimatyzacja zaczyna huczeć. – Więc? - Odwraca się i patrzy na mnie. – Gdzie powinniśmy pojechać? Nie mam problemu z powrotem do szkoły. Jeśli właśnie tego chcesz. Nie chcę cię zdeprawować. - Nikomu nie pozwalam się deprawować – mówię wyzywająco, nawet jeśli to jest mniej więcej dokładnie to co pozwalam mu robić. Nigdy nie zostałam złapana za opuszczanie szkoły razem z nim dwa tygodnie temu. Prawdopodobnie było tak dlatego, że myśleli, że byłam w gabinecie pielęgniarki. Moją pierwszą lekcją po lunchu jest matematyka, a pan Westwood jest skrupulatny podczas sprawdzaniu obecności. Jeśli zostałabym złapana na ucieczce z lekcji prawdopodobnie zadzwoniono by do mojej mamy i prawdopodobnie stało by się to wielką sprawą. Z drugiej strony, jeśli nie pójdę z Pennem to nie wiem kiedy go znowu zobaczę. Wydaje się być szczery. Ale co jeśli znowu zniknie na dwa tygodnie, tak jak przedtem? To dezorientujące. Przygryzam wargę i zastanawiam się nad tym. A potem mówię – Chodźmy gdzieś.
***
91
W centrum miasta Southboro5 trwają dni sportu i to tam Penn mnie zabiera. SFD6 zwykło mieć coś wspólnego ze Świętem Pracy lub z piątym maja 7. Ale w pewnym momencie przekształciło się w zwykła imprezę odbywające się w maju. Są na niej gry w stylu wesołego miasteczka, przejażdżki, wata cukrowa i medium nazwana Madam Sashi, która z całą pewnością nią nie była. W zeszłym roku powiedziała mi, że wyprowadzę się do Indii i będę pracować ze zwierzętami wodnymi. Próbowałam powiedzieć jej, że jeśli Uniwersytet Ballard nie zdecydował przenieść się do Indii i jeśli praca ze zwierzętami wodnymi nie jest nowym rodzajem choreografii to się myliła. Ale Madam Sashi nie słuchała. W rzeczywistości była uparta. Tak uparta, że kiedy Anna poprosiła ją, żeby oddała moje pięć dolarów, jej asystentka wyprosiła nas z namiotu i powiedziała żebyśmy nie wracały. W każdym razie dzisiaj jest pierwszy z dni sportu. Otworzyli dokładnie w południe. Nawet jeśli to wydarzenie jest w naszym mieście wielką sprawą, większość ludzi przychodzi w nocy. Więc teraz praktycznie nikogo nie ma. W większości można spotkać matki z małymi dziećmi. Chodzimy trochę, a potem Penn kupuje mi smażone ciasto. - Więc porozmawiamy o tym? – pytam kiedy kierujemy się do straganów. Rwę kawałek smakołyku i wkładam go do ust, pozwalając spłynąć słodkości na kubki smakowe. Technicznie jest jeszcze wiosna, ale czuję się tak jakby było lato, więc zdejmuje bluzę i wiążę ją wokół talii. - O czym? – Pyta Penn. - O tym jak mnie pocałowałeś i nie odezwałeś się przez dwa tygodnie? - Powiedziałem, że przepraszam. - Tak, ale… - głęboko w środku czułam, że należało mi się więcej wyjaśnień. Ale ich nie dostaniesz. Nawet nie jesteście razem. Wyszliście na Southboro to krótsza nazwa Southborough, miasteczka położonego w stanie Massachusetts Southboro Field Days, czyli Dni Sportu w Southboro. 7 W oryginale Cinco de Mayo, z hiszpańskiego 5 maja. Święto upamiętniające zwycięstwo wojsk meksykańskich nad francuskimi w bitwie pod Pueblą. Bitwa miała miejsce 5 maja 1867 roku. 5 6
92
trochę, a potem cię pocałował. Nie składał ci żadnych obietnic. Nie mówił, że zadzwoni. To była prawda. Rzeczywiście, wszystko co powiedział tej nocy kiedy odjeżdżał to do zobaczenia jutro. I następnego dnia w szkole widział mnie. Nie powiedział porozmawiam z tobą jutro w szkole lub napiszę później, ani nic w tym stylu. To był tylko pocałunek. Dokładnie migdalenie. - Tak – powiedziałam. – Ale… dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś? Wzruszył ramionami. – Miałem własne gówno. – Jego oczy są ciemne a twarz wyraża pustkę. To ten sam wyraz, który miał kiedy wpadliśmy w klatkach na Jacksona. Zaczynam zdawać sobie sprawę, że pojawia się kiedy Penn zamyka się i nie chce o czymś rozmawiać. - Dobrze – jem kolejny kawałek smażonego placka, ale ten nie jest słodki. Wiem, że wariuję. Wiem, że powinnam odpuścić. Ale nie mogę. - Pozwól mi to wynagrodzić. – Mówi Penn kiwając w kierunku budek z grami. Jedna z nich polega na rzucaniu piłką baseballową i zburzeniu piramidy zbudowanej z butelek mleka. Jest tam wiele nagród - wypchanych zwierząt zwisających z sufitu. Różowe szczeniaczki, żółte żyrafy, jasnoniebieskie misie koala. - Chcesz zagrać? – Pyta rudowłosy dzieciak prowadzący grę. Ma na sobie pasiasty kapelusz i zielona neonową bluzkę z napisem CORNIE 8. Wyrzuca w górę piłkę baseballową a potem ją łapie. - Taa. – Penn szpera w portfelu. - Dolar za piłkę lub trzy dolary za pięć. – Mówi dzieciak. - Tylko jedna. – Penn kładzie niedbale dolara na drewnianej ladzie kiedy podąża wzdłuż budki. – To wszystko co wezmę. - Musisz strącić wszystkie trzy dzbanki mleka. – Mówi dzieciak ze zwątpieniem. – I musisz to zrobić za jednym rzutem.
8
Kuglarz
93
- Taa, wiem jak ta gra działa. – Mówi Penn. Chłopak wzrusza ramionami i podaje mu piłkę. Penn mruży oczy kiedy spogląda na piramidę butelek. Wyciąga rękę, którą rzuca do tyłu i wypuszcza ją. Piłka uderza prosto w środek stosu i butelki na czubku natychmiast brzęczą na drewnianej podłodze. Następne spadają dolne po prawej stronie. Ostatnie butelki chwieją się w sekundzie, w której wstrzymujemy oddech. Balansują na krawędzi, bliskie przewrócenia, a potem w ostatniej chwili wyrównują się. - Ooh. – Mówi CARNIE pstrykając palcami. – Tak blisko. Powiedziałem ci, że powinieneś wziąć więcej piłek. Penn nic nie mówi. Uśmiecha się do dzieciaka, ale mogę powiedzieć, że nie jest rozbawiony. - W porządku – mówię próbując załagodzić sytuację. – To nie wielka sprawa. Naprawdę nie mam miejsca na tego gigantycznego jednorożca - to prawda. Zawsze myślałam, że wypchane zwierzaki były w pewnym sensie głupie. Nigdy nie byłam typem dziecka, którego łóżko w nich tonęło. Poza tym mój pokój to bałagan. - Daj mi kolejną piłkę. – Mówi wyciągając nowego dolara. Rzuca go na drewnianą ladę zamiast przekazać chłopcu. Prawie jakby wydawał jakiś komunikat. Dzieciak patrzy na dolara ze zwątpieniem. – Jesteś pewny, że nie chcesz tym razem pięciu za trzy dolce? - Jestem pewny. – Odpowiada Penn. Dzieciak wzdycha jakby widział to już wcześniej a potem bierze pieniądze. Wydaje mi się, że Penn będzie potrzebował więcej czasu, żeby przygotować swój strzał. Ale jest przeciwnie. To tak jakby jego ciało przeszło na autopilot. Jakby nawet nie myślał. Nie celował. Po prostu rzuca. Chwilę później wszystkie trzy butelki przewracają się na ziemię.
94
Nie zdawałam sobie sprawy, że byłam tak zaangażowana w to co miało się za chwilę wydarzyć, dopóki nie słyszę siebie krzyczącej – tak! Penn odwraca się i szeroko uśmiecha. Podnosi mnie i okręca w kółko. Jego ręce otaczają moją talię sprawiając, że czuję się maleńka. Podnosi mnie do góry tak jakby nie było w tym nic seksownego. Zanim stawia mnie na ziemi, całuje mnie szybko w usta. Pocałunek nie jest tak intensywny jak ten w parku, ale w jakiś sposób lepszy. Robi to tutaj. W publicznym miejscu, gdzie każdy może patrzeć. - Którego wypchanego zwierzaka chcesz? – Pyta CARNIE Penna. Penn odwraca się i patrzy na mnie. Spoglądam w górę na ceny. Jest tam ogromny niedźwiedź, całkiem słodki i średniego rozmiaru, cętkowany pies z klapniętymi uszami – Wezmę psa – mówię. CARNIE sięga do haku. Ściąga z niego pluszaka i podaje mi. Wiem, że powiedziałam, że go nie chcę, ale nigdy nie byłam tak podekscytowana. Głaskałam jego futro zastanawiając się czy byłoby przesadą nadać mu jakieś imię. Zawsze chciałam psa, którego nazwałabym Gizmo. - Nigdy nie widziałem, żeby ktoś wygrał za drugim razem. – Mówi chłopiec. – Albo nawet za trzecim czy czwartym. Grasz w baseball? Spodziewałam się, że Penn zesztywnieje. Tak jak to robi za każdym razem gdy powraca temat piłki. Ale po prostu wzrusza ramionami. – Grywałem. CARNIE przytakuje. Nagle jego oczy rozświetlają się kiedy go rozpoznaje. – Hej! Znam cię! Jesteś Penn Mattingly. – Chwilę później jego ekscytacja zmienia się we współczucie. – Stary, przykro mi z powodu ramienia. To popieprzone. Duke nie mógł tak po prostu cię usunąć. - Taa. Może. – Odpowiada Penn, odwracając się i odchodząc. Biegnę, żeby go dogonić. Próbuję nie upuścić wypchanego psa. Owinęłam wokół niego ramiona, co z pewnością nie ułatwia manewrowania przez tłum.
95
Skąd ci wszyscy ludzie pochodzą? Zastanawiam się jak ominąć kilku z nich kiedy niemal przewracam dopiero co uczące się chodzić dziecko. Chwila wcześniej i leżałoby tu martwe. - Hej! – Wrzeszczę do Penna. Przyspieszam, żeby nie stracić go z zasięgu wzroku. - Mamusiu! Spójrz na tą panią z misiem! – Krzyczy mała dziewczynka. – Też takiego chcę! Dlaczego taka duża dziewczynka dostała misia dla małych dziewczynek? Pędzę tak szybko jak potrafię. Nie bardzo lubię być nazywana dużą. Ku mojej uldze Penn zatrzymuje się i czeka na mnie koło maszyny do robienia lodów. Jest tam odrobinę mniejszy tłum. Kiedy go doganiam wyciąga mi z rąk psa i zaczyna iść dalej. Nawet jeszcze szybciej. Zmierza w kierunku samochodu. - Co ty wyprawiasz? – Pytam. - Idę do auta. – Mówi oczywistą rzecz. Zachowuje się jakby to było od początku zaplanowane. Nie jakbyśmy byli pięć minut temu w wesołym miasteczku. - Och, dobrze – mówię. – To ma sens. Przecież byliśmy tam przez pięć minut. Nie odpowiada. Kiedy docieramy do samochodu otwiera tylnie drzwi i łagodnie sadza Gimzo. W pewnym sensie to jest dziwne. Penn jest oczywiście w złym humorze, a wsadza mojego psa ostrożnie. Szaleństwo. Wchodzimy do środka i po prostu siedzimy. Nic nie mówię. Zastanawiam się jak nastrój może tak szybko ulec zmianie. Znowu przypomniałam sobie co się działo kiedy byliśmy w klatce. Przygryzam wargę. - Więc… - mówię. – Hmm. Wracamy… Zabierzesz mnie teraz do domu czy… 96
- Dlaczego chcesz wracać do domu? - Jeśli zamierzasz zachowywać się tak jak przed chwilą… Opuszcza wzrok kiedy wychyla się i chwyta moją dłoń. - Przepraszam Harper. – Mówi. – Po prostu jestem humorzasty. - Tak sądzisz? Uśmiecha się i tak po prostu staje się dawnym sobą. – Tak. To taka wada charakteru. – Mruga. – Właściwie moja jedyna. Odpala samochód, a ja wyciągam swoją dłoń z jego. – Nie. - Nie? – Zachmurzył się. – Chcesz wracać do wesołego miasteczka? Kręcę głową. – Chcę żebyś powiedział mi dlaczego tak się wściekłeś i odstawiłeś ten cały cyrk. Z powodu tego co powiedział dzieciak? Przez ramię? Wygląda jakby jego instynkt podpowiadał mu żeby zaprzeczył. Ale musiał zmienić zdanie, bo w ostatniej chwili ciężko przełknął i wziął głęboki oddech. W końcu skinął. – Nie lubię kiedy ludzie mnie rozpoznają. - Chodzi ci o baseball? - Taa. - Dlaczego tego nie lubisz? Wzrusza ramionami. – Bo jest im przykro z mojego powodu, a ja tego nienawidzę. - To ma sens – mówię wolno. Wykręcam ręce na brzuchu i rozmyślam o tym. – Ten chłopak z budki nawet cię nie zna. - I? - Jego zdanie nie ma znaczenia. Śmieje się jakby to była najzabawniejsza rzecz jaką słyszał. – Naprawdę Harper? – Pyta. – Nigdy nie martwiłaś się tym co powiedział o tobie ktoś, kto cię nie zna? - Nie powiedziałam tego. - Powiedziałaś. 97
- Nie. - Tak, zrobiłaś to. Powiedziałaś, że jego opinia nie ma znaczenia. - Bo nie ma. Kręci głową w zaprzeczeniu. – Ta rozmowa zmierza donikąd. - Okej – ponownie przygryzam wargę i nic nie mówię. Nie wiem dlaczego stał się taki smutny. To jest zwariowane. Toczymy jakąś walkę, mimo że nawet nie jesteśmy razem. - Przepraszam. – Mówi po raz kolejny. - W porządku – wcale nie jestem pewna czy rzeczywiście tak jest. Zastanawiam się, dlaczego tutaj jestem i mierzę się z tym. Penn jest zaniepokojony i skryty. Wypiął się na mnie. Przez dwa tygodnie. Mogłabym robić teraz milion bardziej produktywnych rzeczy. Myślę o ostatnich tygodniach. Przez cały ten okres marnowałam czas żyjąc nadzieją, że zadzwoni. Czas, który mogłam spędzić na odrabianiu zadań domowych, spotykaniu się z Anną lub pracując nad moim wstępnym przesłuchaniem do Ballard. Nagle nie chciałam już tu być. Tak jakby moja głowa walczyła z sercem. Ostatecznie rozum wygrał. Wystarczy! Odpycham serce. Myślę – mówię w końcu – że powinieneś odwieść mnie do domu.
98
Rozdział 18 Penn Co mogę zrobić? Zabieram ją do domu. Wiem, że zachowuję się jak frajer, ale jak mam to wyjaśnić? Nie chcę o tym rozmawiać. Nie chcę nawet czuć. Jeśli sobie na to pozwolę, wywoła to szereg innych rzeczy. Rzeczy, z którymi z całą pewnością nie jestem gotowy się zmierzyć. Kiedy zajeżdżam na podjazd, Harper mówi. – Dzięki za wieczór pełny zabawy. – Brzmi sarkastycznie. Wychodzi i zatrzaskują się za nią drzwi. Obserwuję jak idzie chodnikiem, a potem uświadamiam sobie, że nadal jest środek dnia, więc opuszczam okno i mówię – Hej! Zdajesz sobie sprawę, że powinnaś być w szkole, prawda? Ale nie odpowiada. Znika w domu. Toczy się we mnie wewnętrzna walka czy powinienem za nią pójść czy też nie. Wyłączam samochód i idę do drzwi. Ale co mógłbym powiedzieć? Już przeprosiłem i najwyraźniej to nie było wystarczająco dobre. Nie ma mowy, żebym w przeciągu kilku minut wszedł z nią w moje całe spierdolone gówno. Nawet tego nie chcę. Poza tym powinniśmy być w szkole. Po tym co się wydarzyło tamtej nocy w studiu tanecznym jej mama nie jest oczywiście moją wielką fanką. Po chwili wycofuję z podjazdu. Na końcu drogi jest znak stopu. Zatrzymuję się tam na moment i włączam komórkę. Są na niej trzy smsy od mojego brata i wiadomość na poczcie głosowej z biura doktor Marzetti w Bostonie. Kiedy ją odsłuchuję wstrzymuję oddech. Nie mówi tego co zawsze – że nie przyjmują nowych pacjentów i że mają wyjątkowo długą listę, ale że zapiszą mnie
99
na nią i jeśli w ciągu kolejnych sześciu miesięcy pojawi się jakaś możliwość to dadzą mi znać. Wypuszczam oddech i staram się nie czuć rozczarowany. Sześć miesięcy od teraz równie dobrze może być życiem. Sześć miesięcy to zbyt późno. W sześć miesięcy wszystko się skończy. Każde stypendium będzie rozdane. Każdy będzie już wiedział gdzie pójdzie do szkoły. Każdy będzie miał zaplanowaną przyszłość. A ja będę tkwił tutaj z nikim innym jak z Bradenem i rodzicami. Nie wiem nawet dlaczego przejmowałem się tym telefonem. Wracając do chwili kiedy zraniłem się po raz pierwszy, tata wykonał do nich telefon i zapisał mnie na jakąś listę (to było podczas jednego z jego trzeźwych, pozbawionych picia miesięcy). A teraz dzwonią i raczą mnie wieścią z ostatniej chwili. Nie żeby to było ważne. Jedynym sposobem na to, żebym miał szansę grać w piłkę jest polepszenie się mi przed końcem wakacji, co jest kompletnym niewypałem. Nie mogę nawet dostać się na wizytę z doktor Marzetti. Tym bardziej nie wiem czy będzie potrafiła mi pomóc. Jest rzekomym cudotwórcą, ale to nic nie znaczy. Nawet cudotwórcy mają swoje ograniczenia. Jeśli pochodziłbym z bogatej rodziny lub miałbym liczącego się trenera, który mógłby za mnie poręczyć prawdopodobnie szybko bym się tam dostał. Ale nie byłem bogaty i nie miałem takiego trenera. Więc co miesiąc zostawiali mi wiadomość, w której mówili, że jestem na liście oczekujących i dadzą mi znać jeśli będą mieli jakieś wolne miejsce. Ale nigdy nie będą go mieli, bo nikt nie zamierza anulować swojego spotkania, na które tak absurdalnie trudno jest się dostać. Cokolwiek. To nie tak, że mnie to obchodzi. Przewijam smsy od brata. Mniej więcej wszystkie mają różne warianty tego samego pytania, czyli kiedy wrócę do domu i mówiące mi, że tata ma się lepiej i tak dalej i tak dalej.
10 0
Mam zepsuty nastrój, więc pieprzyć to! Dlaczego nie wrócić do domu? I tak jestem już wkurzony. Czy sprawy mogą wyglądać jeszcze gorzej? Więc zawracam ciężarówkę. *** Kiedy tam docieram auto taty stoi na podjeździe, zaparkowane pod dziwnym kątem. Przednie światła są włączone. Poirytowany kręcę głową. Głównie na mojego brata. Braden powinien wiedzieć, że powinien sprawdzić auto i upewnić się, że wszystko zostało wyłączone. Ale pewnie był zbyt naćpany, żeby o tym myśleć albo może oczekiwał, że zajmę się tym kiedy wrócę do domu. Kiedy wchodzę do środka spodziewam się zobaczyć tatę, który odpłynął na swoim ulubionym szezlongu, być może powolnie sączącego kawę lub przerzucającego kanały. Zamiast tego cała rodzina siedzi w jadalni przy stole. - Penn. – Mówi mama kiedy mnie widzi. Jej oczy świecą się jak choinka. – Tak się cieszymy, że tu jesteś. Usiądź. Przygotowałam lunch. Gapię się na nią – Nie chcesz wiedzieć dlaczego nie jestem w szkole? – pytam. - Wiem dlaczego. – Wychyla się i ściska Bradena za ramię. – Bo przyjechałeś do domu tak szybko jak Braden do ciebie zadzwonił. Rzucam okiem na tatę. Siedzi z talerzem pełnym jedzenia, wsuwając coś co wygląda w jego ustach jak spaghetti. – Hej, Penn. – Mówi radośnie. – Usiądź kolego. Zjedz trochę. To jest dziwne. Mógłbyś oczekiwać, że odkąd jestem w złym humorze i w zasadzie mój tata zniknął na kilka tygodni, a potem tak nagle zdecydował wrócić do domu, że mógłbym mu powiedzieć, żeby spierdalał, a potem bym się odwrócił i wyszedł. Nie wspominając, że mój brat i mama zachowują się tak jakby postępowanie taty było totalnie w porządku. Oczywiście mama wyszła z pracy w
100
środku dnia. I po co? Żeby zaserwować tacie ogromny włoski lunch w nadziei, że tym razem pozostanie w pobliżu? Cała ta sytuacja jest kompletnie dziwaczna. Ale nie mówię mu, żeby się odpieprzył. Nie mówię im jak są szaleni. Nawet nie obracam się i nie wychodzę. Zamiast tego siadam. Mama podnosi się i krząta po kuchni. Wraca z talerzem pełnym jedzenia dla mnie. Patrzę na niego, a potem podnoszę widelec i zaczynam jeść. Talerz Bradena jest już pusty. Jest prawdziwym zjadaczem, ale nie z powodu wzrostu. Sięga do koszyka z chlebem na stole, wyciąga kawałek, a potem ściąga skórkę zanim macza ją w sosie, który pozostał na jego talerzu. - Powinieneś zobaczyć ogrodzenie McCarthysów, które stawiają przy najbliższych drzwiach. – Mówi mama do taty. Kładzie kolejny kawałek chleba na jego talerzu. Tata podnosi go i zaczyna smarować masłem. – Jest potworne. Myślisz, że mógłbyś im to powiedzieć? - Pewnie. - Mówi tata gryząc kawałek chleba. – Bill zawsze był rozsądnym facetem. - Cóż, prawdopodobnie to sprawka Wendy. – Mówi mama. – Ta kobieta z pewnością kocha kupować jaskrawe rzeczy. Widziałeś jej pokój gościnny? – Mama zaczyna plotkować o wszystkich ozdóbkach sąsiadów. Tata słucha i je chleb, kręci głową i śmieje się kiedy mama opowiada żarty. Mój brat po prostu tam siedzi i czyta smsy. - Muszę iść. – Mówi Braden wstając. – Mam spotkanie z Austinem. Austin jest jedynym, prawdziwym przyjacielem Bradena. Jest tak dlatego, że większość jego przyjaciół wyjechała do college’u a on był jednym, który nie znalazł pracy. Ale Austin wypalił się tak jak Braden. Nie jest tak, że dzieciaki z college’u nie palą trawki. Wiem, że większość z nich to robi, ale Austin przeszedł
101
na wyższy poziom. Stale palił zioło i jestem całkiem pewny, że handluje narkotykami. - Baw się dobrze, kochanie. – Mówi mama. Zastanawiam się co by powiedziała, gdybym oznajmił jej, że wiem o tym, że Austin został w zeszłym roku aresztowany za sprzedawanie OxyCondinu 9, a jeśli Braden się z nim spotyka to prawdopodobnie to tylko kwestia czasu zanim da się zamknąć. - Chcesz więcej spaghetti? – Pyta mnie mama. Zerkam na talerz zaskoczony, że prawie wszystko zjadłem. Ale tak to zazwyczaj jest, kiedy moja rodzina jest w komplecie. Trudno to wyjaśnić, ale jest tak jakbym działał na autopilocie. Zaczynam odgrywać jakąś filmową postać – posłuszny syn. Posłuszny syn siada i je. Przez cały czas czuję dziwne odłączenie się od ciała. Prawie jakbym w nim nie był. Prawie jakbym tego nie robił. To rodzaj bycia w śnie. - Nie, dziękuję – mówię. – Mam… To znaczy idę do klatek treningowych – to nie był mój plan. Ale jakbym nagle uaktywnił lekceważenie. Wracając do domu myślałem, że pomogę tacie z łóżkiem, zaparzę kawę i postawię badziewie blisko niego w przypadku gdyby miał zamiar się pochorować. Najwidoczniej jakoś to wszystko ominął i przeskoczyliśmy do części procesu, której najbardziej nienawidzę – części, gdzie każdy udaje, że wszystko jest w porządku. Tata kręci głową. – To nie ma sensu, Penn. - Co? - Nie ma sensu iść do klatek treningowych. – Przygryza wargę, a potem bierze łyk wody. – Baseball jest dla ciebie skończony. Im szybciej się z tym pogodzisz tym lepiej będzie dla ciebie. Mama natychmiast staje się nerwowa. Dosięga drewnianej miski z sałatką i zaczyna nakładać mi ją łyżka na talerz, co nie ma sensu odkąd było na nim
9
Narkotyk.
102
spaghetti. Sałata opada na sos. – Zjedz trochę sałatki zanim pójdziesz. – Papla. – Wiesz, że potrzebujesz warzyw, Penn. To bardzo ważne! - To, że nie dostałem stypendium nie oznacza, że nie mogę tam iść! – moja dłoń zaczyna ściskać serwetkę. Ciało jest napięte prawie jak linie wysokiego napięcia, ale głos brzmi zaskakująco spokojnie. Tata wzrusza ramionami. – Ale po co? To strata czasu. Musisz skupić się na nauce. W przeciwnym razie skończysz pracując w McDonaldzie. - Strata czasu? – Śmieję się. Mógłbyś pomyśleć, że to zgorzkniały dźwięk, ale nie jest taki. Właściwie mój śmiech brzmi jakbym próbował zrobić zabawny żart. – Poniekąd tak jak wyjście i picie całymi dniami? - Penn! – Sapie mama. Złamałem nasza zasadę. Regułę, która stwierdza, że w żadnym wypadku nie można wspominać o fakcie, że tata ma problem z piciem – Przeproś ojca w tej chwili! - Nie. - Nie. – Powtarza, ale to nie pytanie. Jest tak jakby w szoku. - W porządku, Patricio. – Mówi tata. – Penn zawsze był uparty. Dlatego idzie do klatek treningowych. Ciągle nie pogodził się z prawdą. Ściskam teraz serwetkę tak mocno, że czuję jak moje paznokcie wbijają się przez ubrania w skórę. Tata nie ma pojęcia o czym mówi. Nie był w pobliżu. Jeśli by był to może by wiedział, że byłem tam jedyny raz kiedy nie mogłem już znieść więcej. Kiedy potrzebowałem zagrać w baseball musiałem użyć tak dużo siły, żeby się do tego zabrać, że to stało się nie do wytrzymania. Jedyny raz kiedy naprawdę zapominam o wszystkim co się dzieje – o Bradenie, tacie rodzinie, mojej kontuzji – to kiedy uderzam w piłkę. Pomimo, że to prawda, ciągle z całej siły nie pozwalam sobie uderzać, ponieważ boję się, że jeśli to zrobię to umrę, zranię bark po raz kolejny.
103
Chcę powiedzieć te wszystkie rzeczy tacie, ale nie ufam sobie. Jeśli bym to zrobił, z całą pewnością wybuchłaby we mnie złość, która by nie była możliwa do kontrolowania. - Wychodzę – wycieram usta i wstaję od stołu. Mój głos nadal brzmi zadziwiająco spokojnie. - Jesteś pewny? – Pyta mama jakby sekundę temu na mnie nie wrzeszczała. – Przygotowałam ciasteczka Oreo na deser. - Nie, dziękuję. Kieruję się do wyjścia. Jadę do klatek treningowych, ale w momencie kiedy jestem przy kompleksie sportowym dostrzegam stojący na parkingu samochód Jacksona. Jestem teraz tak mocno zraniony, że jeśli go zobaczę to będzie dobra okazja na uderzenie go w twarz. Jeżdżę w kółko nie robiąc zbyt wiele. Zatrzymuje się i kupuje kawę w Dunkin Donuts, sklepie dla zmotoryzowanych. Nawracam cofając się na drogę, unikając autostrady. Ostatecznie ląduję przed domem Harper, ale jej auta nie ma na podjeździe. Zerkam na godzinę. Trzecia. Prawdopodobnie jest w pracy. Zawracam ciężarówkę i zanim wiem co robię jestem przed studiem tanecznym mamy Harper. Zewnętrzny znak jest włączony. W rzędzie przed parkingiem mieszczą się ogromne okna ciągnące się od podłogi po sufit. Mogę zobaczyć kilka tańczących par. Jedna kobieta jest ubrana w długą, białą suknię. Jest w tym coś dziwnie krzepiącego. Siedzę przez chwilę w aucie niepewny tego co robię. Wejść? Jeśli tak to po co? To prześladowanie. Poza tym byłem w stosunku do niej kompletnym dupkiem. Nie ma mowy, żeby chciała mnie zobaczyć.
104
Zaczynam wrzucać wsteczny, żeby się stąd wydostać, ale kiedy samochód rusza do tyłu chodnik zmienia się w spad i silnik zwiększa obroty. Mama Harper spogląda w górę i jej oczy spotykają moje. Cholera! Nie jestem pewny czy mnie widziała. Nie ma mowy, żeby mnie widziała, prawda? Ale nawet jeśli to nie ma szansy, że mnie rozpoznała. Przecież spotkałem ją tylko raz. Ale ona przechodzi przez salę, otwiera drzwi i spogląda na parking. Teraz z całą pewnością mnie widziała. Dlaczego się stąd nie zwinąłem kiedy miałem szansę? Myślę, że dodawanie gazu mogło w jakiś sposób wyglądać na bardzo szalone. Chciałbym móc teraz dać stąd nogę. Kogo obchodzi czy mama Harper myśli, że jestem obłąkany? Harper i tak już mnie postrzega w ten sposób. I nawet jeśli, to kto by się tym martwił? Jest tylko dziewczyną, którą raz pocałowałem. Dziewczyną, z którą się szarpałem. Dziewczyną, z którą… - Kto tu jest? – Woła mama Harper choć nie ma to sensu. Dlaczego miałaby przejmować się samochodem stojącym na parkingu? Chyba, że… Oczywiście! Wie kim jestem. Zaciskam zęby i wychodzę. Przyłapała mnie. Myślę, że nie ma nic co mogę zrobić. Z wyjątkiem odrobiny ograniczenia strat. Od dnia, w którym ją widziałem wydaje się być typem sztywniary. Rodzajem osoby, która mogłaby zadzwonić na policję, jeśli zobaczyłaby nieznajomego, nastoletniego chłopaka, siedzącego na parkingu przed jej studiem. Wydostaję się z auta i przybieram niewinny wyraz twarzy jakbym nie zrobił nic złego i siedzenie tutaj było dla mnie totalnie normalne. Dlaczego ma nie być? Harper i ja jesteśmy przyjaciółmi. Cóż, jeśli zaliczasz ludzi, którzy się całują a potem ze sobą walczą i zjawiają się w studiu tanecznym czyjejś matki z nadzieją na spotkanie jako przyjaciół. - O, cześć – mówię wychodząc z samochodu – Miło panią znowu zobaczyć – nie jestem pewny jak się do niej odezwać. Tata Harper jest wyjęty z obrazka, 105
więc nie chcę być arogancki i nazwać jej mamę panią Fairbanks, jeśli to nie jest jej nazwisko. Mierzy mnie od góry do dołu. Potem przechyla głowę na jedną stronę jakby zastanawiała się czy jestem godzien odpowiedzi czy też nie. - Penn, prawda? – Pyta. Przytakuje – Tak. Przez chwilę po prostu stoimy. To rodzaj szaleństwa, ponieważ bycie tu jest bardzo niezręczne. Dodatkowo możesz usłyszeć rodzaj seksownej muzyki do tańca, snującej się ze środka na parking. - Hmm, zastałem Harper? – pytam w końcu. - Tak. Czekam, żeby poszła po Harper albo może zrobiła najmniejszy ruch w bok, żebym mógł wejść do studia, ale nie robi tego. Stoi tam wzbudzając szacunek. - Mogę ją zobaczyć? – Próbuję. - Nie wiem czy chce cię widzieć w tym momencie. Świetnie. Więc mama Harper wie o naszej potyczce. Przez chwilę rozważam udawanie, że nie wiem o czym mówi lub odwrócenie się i odejście. Rozmawianie z mamą dziewczyny o kłótni, którą miałeś z jej córką? Właśnie z tego powodu nie angażuje się w emocjonalne związki. To kłopotliwe. Coś powstrzymuje mnie przed odejściem – Powiedziała pani co się stało? Mama Harper przytakuje. Potem robię to samo. Myślę o tym. Po raz pierwszy od długiego czasu nie martwię się co powinienem powiedzieć, jak powinienem się czuć ani żadnymi głupimi rzeczami tego typu. Zamiast tego mówię – Myśli pani, że będzie chciała wysłuchać moich przeprosin?
106
Mama Harper wzrusza ramionami. – Nie jestem pewna. – Słyszenie jak to mówi jest w pewien sposób zawstydzające. - Mogę spróbować? Patrzy prosto w moje oczy i przysięgam to jest rodzaj jakiegoś testu. Jest wobec mnie nieufna. Nie wiem czy jestem dla jej córki dobry. Nie winię jej za to. Do diabła! Nawet ja tego nie wiem. Może widzi coś we mnie. Coś o czym nie wiedziałem. A może jest po prostu zniesmaczona staniem na zewnątrz. Następną rzeczą, którą robi jest skinienie. Podążam za nią do studia tańca. Mogę zobaczyć Harper przez szklaną działową ściankę otaczającą biuro. Pisze na komputerze. Kiedy mnie widzi jej twarz się rozpromienia, a chwilę później znowu pochmurnieje. Macham jej, a ona się waha. W końcu podnosi się z krzesła i wchodzi do studia. - Cześć. – Mówi. - Cześć – odczuwam ulgę, że tu jestem i ze mną rozmawia. Nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo chciałem, żeby nie była na mnie zła. Robię krok w jej kierunku i się uśmiecham – Pracujesz? Przytakuje. - Jak długo? - Do ósmej. - Chcesz stąd potem wyjść? Jej twarz znowu przybiera zdezorientowany wyraz. Wstrzymuję oddech i czekam na odpowiedź.
107
Rozdział 19 Harper Jest tutaj! Penn, przyszedł mnie zobaczyć! Wiem, że to idiotyczne i żałosne odkąd wcześniej był dla mnie kompletnym dupkiem, ale jestem szczęśliwa. Dopadło mnie to samo okropne uczucie co dwa tygodnie temu, kiedy rozmawiałam z nim ponownie. Mimo, że powtarzałam sobie, że było w porządku jeśli nie miałam z nim kontaktu przez tak długi czas, ponieważ był totalnym kretynem, nie byłam zbyt przekonująca. Wszystko o czym mogłam myśleć, to jak bardzo chciałam go zobaczyć, jak to było czuć jego pocałunek, jak wygrał dla mnie idiotycznego, wypchanego zwierzaka. A potem pojawiło się to głupie uczucie, że go już nigdy więcej nie zobaczę, co było nierozsądne, bo oczywiście zobaczę go znowu w szkole. Widzę go tam mniej więcej każdego dnia. Ale to co innego. Mam na myśli widzenie go jako całowanie, trzymanie za rękę, pozwolenie jego dłoniom na błądzenie po każdej części… Nie, mówię sobie. Nie mogę pozwolić moim hormonom i babskim myślom puścić się w samopas. Muszę zachować spokój. - Nie sądzę, że powinniśmy wychodzić – mówię. To taki chwyt. Chcę, żeby mnie przekonywał. - Dlaczego nie? - Ponieważ mnie wcześniej olałeś. Wygląda na zmieszanego. – Nie olałem. - Tak, zrobiłeś to. Byłeś w złym humorze i potem mnie zostawiłeś. - Nie zostawiłem Cię. Przywiozłem bezpiecznie do domu. Kręcę głową. – Zamierzasz wypierać się wszystkiego co mówię? Totalnie nie liczysz się z moimi uczuciami.
108
Kątem oka mogę zobaczyć jak mama obserwuje nas z pokoju. Rzekomo daje Jeremiemu i Kaitlyn lekcję tańca, ale wydaje się być bardziej zainteresowana mną i Pennem. - Nie liczę się z Twoimi uczuciami? O czym Ty mówisz? - Słuchaj, nie sądzę, że powinniśmy poruszać ten temat tutaj - ostatnią rzeczą jakiej chcę to dyskutowanie o ważnych sprawach przed wszystkimi w studiu. I tak jest wystarczająco dramatycznie. - Dobry pomysł. – Mówi, obdarzając mnie doprowadzającym do szału szerokim uśmiechem, sprawiającym że chce się roztopić. - Chodźmy stąd. Oczywiście po Twojej pracy. Wystarczająco Cię już zdeprawowałem. Kręcę głową, próbując się nie uśmiechnąć. Jestem na niego wściekła – Nie mogę wyjść z Tobą po pracy. - Potrzebuję wybaczenia. – Wydyma usta w sposób całkowicie godny uwielbienia. – Co mogę zrobić? - Wybaczenia? - Taa. Myślę o tym, ale zanim cokolwiek decyduję, nachyla się blisko mnie i jego policzek ociera się o mój. – Mogę coś wymyślić. – Mówi. – Jeśli ze mną później wyjdziesz. Obiecuję. Jego głos brzmi mrocznie, niebezpiecznie i nieco groźnie, ale w seksowny sposób. Kiedy składa obietnicę to zamierza jej dotrzymać. Na chwilę się zatrzymuje – nie rusza się, nic nie mówi. Po prostu pozwala wisieć napięciu w powietrzu. Przez mój kręgosłup przechodzi maleńki dreszcz. - Dobra – mówię. – Spotkajmy się na zewnątrz o ósmej.
***
109
Kiedy studio jest zamykane moje hormony się uspokajają. Tak jakby. - Więc… - mówię do mamy po tym jak wyłączam komputer i zamykam biuro – Wychodzę na chwilę, ale zobaczę Cię później w domu? Nadal pracuje z Jeremim i Kaitlyn, którzy kłócą się o to czy ubranie przez kogoś różowej sukni ślubnej jest odpowiednie. - Ponoć suknia ślubna jest odzwierciedleniem tego co panna młoda chce mieć na sobie. – Mówi Kaitlyn. – To najważniejsza rzecz w całym dniu! - Panna młoda może nosić co chce, jeśli za to płaci! – Mówi Jeremy. – A jeśli nie płaci, tylko robi to mama pana młodego, to spodziewa się ona zobaczyć pannę młodą w bieli. - Dobrze! Mama pana młodego nie musiałaby płacić, jeśli pan młody nie odszedłby z pracy, żeby zostać występującym solo artystą komediowym. Czy kiedykolwiek słyszałaś coś tak absurdalnego? Patrzy na mnie, ale nie jestem pewna czy rzeczywiście mówi do mnie i czy nawet oczekuje odpowiedzi. Potem przechyla głowę wyczekująco, więc mówię – Jeśli to jego marzenie… - Dziękuję! – Mówi Jeremy. – To moje marzenie. Było nim od czasów dzieciństwa. Jeśli chcesz zacząć rozmawiać o szalonych marzeniach, może powinniśmy poruszyć temat dotyczący tego w jak szybkim tempie wydałaś połowę naszych oszczędności! Twarz Kaitlyn pochmurnieje i przez chwilę obawiam się, że zamierza rzucić butem przez pokój prosto w Jeremiego – Wiedziałam, że o tym napomkniesz! Mówiłeś, że mieliśmy pieniądze! To nie była moja wina, że zniknęła odrobina gratów. Skąd niby miałam wiedzieć, że mogą być zamrożone? - Och, nie wiem. – Mówi Jeremy. Wychyla się, wyciąga z jej dłoni buta i wkłada go do torby od tańca. – Może dlatego, że są czekoladowe? A czekolada topi się w cieple! - Dobrze! – Mówi mama promiennie. – Zobaczę się z wami jutro, tak? 110
Nie odpowiadają jej. Zamiast tego udają się w kierunku drzwi, nadal się sprzeczając. W pewnym sensie jestem zmartwiona, patrząc jak odchodzą. Po pierwsze dlatego, że są bardziej interesujący niż starsi ludzie, którzy tu przychodzą. Po drugie dlatego, że nie ma mowy, że mama miałaby ochotę zadać mi tony pytań o to, gdzie idę i z kim, jeśli wokół będą inni ludzie. - Napiszę później – mówię wesoło i zaczynam wychodzić przez drzwi. - Stop! – Woła mama. Wchodzi mi na głowę. Nigdy nie rozmawiamy o takich rzeczach jak chłopcy i związki, więc fakt że powiedziałam jej o tym, co wydarzyło się wcześniej z Pennem, pokazuje jak bardzo zalazł mi za skórę. Naprawdę nie chcę w to wchodzić. - Tak? – Odwracam się i wyciągam telefon z torby. Zaczynam na niego patrzeć, jakbym traktowała wyjście z Pennem nonszalancko. Chcę do niego napisać mimo, że jestem już gotowa do wyjścia. La, la, la. - Chcę się z nim zobaczyć. - Mamo – przewracam oczami. – Nie musisz się z nim spotykać. To nic takiego. Poza tym już się widzieliście, pamiętasz? - Wychodzisz z nim w nocy, kiedy jest szkoła i oczywiście wcześniej byłaś przez niego smutna. Ponownie się przeklinam, za powiedzenie jej co wydarzyło się w wesołym miasteczku, ale kiedy przyszłam do pracy to było niemożliwe do ukrycia. Mama zapytała mnie co się stało i raczyłam ją okrojona wersją. Właściwie bardzo dobrze to przyjęła. Nie powiedziała nawet słowa o moim pomijaniu szkoły. - Nie byłam smutna – mówię – byłam zirytowana. - Wydawałaś się być smutna. Mówiłaś, że jesteś. Mówiłam tak? Nie pamiętam – Cóż, skończyłam już z tym – mówię. – Mamo, czy to nie Ty powtarzałaś mi, żeby zbyt bardzo nie analizować? Żeby się zrelaksować i pozwolić, aby wszystko się toczyło? 111
Mama marszczy brwi i patrzy na mnie jakbym być może była odrobinę szalona. – Nie. – Kręci głową. – Nie pamiętam wszystkiego, co mówiłam tak jak ty. - Cóż, powinnaś – mówię, chowając telefon do torby – Oczywiście jestem, wiesz, bardzo spięta. Twarz mamy pochmurnieje – To ci powtarza ten chłopak? Że jesteś bardzo spięta? – Krzyżuje ramiona na klatce piersiowej. – Czy w jakiś sposób wywiera na Ciebie presję? – Wygląda przez okno, w miejsce gdzie Penn siedzi w swojej ciężarówce, bębniąc palcami o kierownicę i słuchając jakiejś piosenki. Ponownie wstrzymuję oddech, myśląc o tym jaki jest uroczy. Mama piorunuje mnie wzrokiem – Harper, seks jest bardzo ważny… - Mamo! – Mówię, ucinając jej dalsze słowa. – Wiem to! On nie naciska na mnie. - Jesteś pewna? – Ciągle patrzy na niego przez okno srogim okiem, jakby częściowo oczekiwała, że przyjdzie tutaj i zacznie zdzierać ze mnie ubrania. - Jestem pewna! Rozluźnia ramiona. Płyta CD z mieszanką wolnej rumby przestaje grać i następuje cisza. Nie wiem co powiedzieć. Mama najwidoczniej myśli, że Penn jest rodzajem jakiegoś szalonego seksomaniaka. Zastanawiam się, czy naprawdę nim nie jest. Pocałował mnie pierwszej nocy, której wyszliśmy. To nie tak, że Sienna Malcolm miała najlepszą reputację. Nie żeby było coś złego w uprawianiu seksu, ale nie wiem czy… - Jednak – Mówi mama, przerywając moje myśli. – Powinnam się z nim zobaczyć. Jeśli zamierza jeździć z Tobą po nocy, powinnam z nim porozmawiać. Odpowiednio. Zaczynam otwierać usta, żeby zaprotestować, ale mogę zobaczyć jej spojrzenie. Wygląda jakby gdzieś dotarła i nie zamierzała stamtąd wrócić. Biorę duży, głęboki oddech i odpuszczam. 112
- W porządku – burczę. – Pójdę po niego. Forsuję drzwi wejściowe od studia tanecznego, zastanawiając się czy jest jakiś sposób, żeby Penn odmówił wejścia do środka i spotkania się z moją mamą. Stukam w drzwi od strony kierowcy, a on ścisza muzykę i otwiera okno. - Hej, ślicznotko – mówi seksownie. O Boże. Jego głos brzmi tak gorąco i sprawia, że mięknę. Rodzaj głosu, który doprowadza do tego, że chcesz się wtulić i zatracić w swoich odczuciach. - Hej – mówię. - Gotowa? - Gotowa na co? – Jezu! Dopadają mnie teraz wszystkie przemyślenia mamy, o intencjach Penna. Najbardziej niewinne rzeczy, które mówi sprawiają, że poniekąd moje wszystkie myśli stają się niegrzeczne. Biorę głęboki oddech. Za dużo o tym myślę. Okazuje się, że naprawdę jestem spięta. Penn jest kompletnie normalny, a ja potrzebuję się po prostu uspokoić. - Gotowa na cokolwiek. – Tym razem mówi jeszcze bardziej seksownie. Dobra, może nie jest tak niewinny. - Jest taka sprawa – mówię. – Moja mama chce się z Tobą spotkać. - Już ją widziałem. – Zerka w kierunku studia, w którym mama stara się udawać, że akceptuje taneczne adnotacje Jeremiego i Kaitlyn oraz że ukradkiem nie rzuca okiem na mnie i Penna przez okno. Jeśli wygląda tak jakby podejmował walkę lub nie chciał z nią rozmawiać, mama prawdopodobnie utrudniłaby mu wszystko. Robię kilka kroków w bok, żeby upewnić się, że blokuje jej widok. Jeśli przejdzie przez to, mama nie będzie w stanie nic powiedzieć. - Tak, wiem – mówię – ale prawdopodobnie chce porozmawiać i poznać cię odrobinę bardziej. - Dlaczego? – Nie mówi tego w przemądrzały sposób. Wygląda jakby naprawdę chciał wiedzieć. 113
- Ponieważ zamierzasz zabrać mnie na przejażdżkę, a ona nie czuje się komfortowo ze mną jeżdżącą z ludźmi, których nie zna – z całą pewnością nie zamierzam wspominać, że uważa go za seksualnego maniaka. Chcę, żeby się dogadali, a nie sądzę, że chcieliby zacząć od niewłaściwej strony. - Często wychodzisz z nieznajomymi facetami? - Nie! – Mówię automatycznie, zanim zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie zareagowałam zbyt szybko. Dlaczego nie powinnam wychodzić z nieznajomymi facetami? Nie chcę, żeby Penn myślał, że w czasie kiedy był zajęty ignorowaniem mnie przez dwa tygodnie, siedziałam w domu płacząc. Powinien myśleć, że wychodziłam z przypadkowymi mężczyznami, tańczyłam całymi nocami i robiłam inne skandaliczne rzeczy. Oczywiście żaden mężczyzna, który był naprawdę nieznajomy i niebezpieczny, nie wyraziłby zgody na wejście, żeby spotkać się z moją mamą. Więc w żaden sposób nie byłabym zdolna do tego. – To znaczy czasami tak. Nie często, ale… no wiesz. Uśmiecha się i kręci głową, jakby toczył ze mną grę. Potem wychyla się i gasi silnik. Wyślizguje swoje długie nogi na chodnik. – Dobra. – Mówi i wzrusza ramionami. – Miejmy to z głowy.
*** Idzie lepiej niż planowałam. Z wyjątkiem jednej, szczególnie niezręcznej chwili, w której mama pyta Penna czy uprawia jakiś sport, a on się zasępia i mówi – Nie. – Potem mama pyta go czy jest jednym z chłopaków, którzy myślą, że wszyscy ludzie, uprawiający sport są bogatymi, wykształconymi i dobrze ubranymi niedorajdami. Potem Penn musiał wyjaśnić, że tak nie uważa i grał w baseball, póki nie został kontuzjowany.
114
Następnie mama zaczyna pytać go o to, co się wydarzyło i Penn w pewnym sensie się wyłącza. Muszę wtrącić, że on nadal pracuje nad poprawieniem barku, i że jest już późno, więc powinniśmy iść. Mama się relaksuje. – W porządku. Bawcie się dobrze. Kiedy docieramy do auta Penn jest całkowicie cicho. - Twoja mama zadaje wiele pytań. – Mówi w końcu. Wzruszam ramionami – Jest mamą. Kręci głową. – Moja mama nie zadaje mi takich pytań. Patrzę na niego zaskoczona – Naprawdę? - Naprawdę. - Nie martwi się z kim się widujesz i co robisz? Jego twarz odrobinę zastyga, a potem kręci głową. – Więc. – Mówi. – Co powinniśmy robić? Przełykam. Nie wiem co chcę robić. Właściwie to nie całkiem prawda. Wiem co chcę robić. Chcę żeby mnie gdzieś zabrał. Nie do jakichś tandetnych klatek treningowych, nie do jakiegoś głupiego, wesołego miasteczka w samym środku dnia, nie do jakiegoś parku, w którym siedzimy i robi się dziwnie. Chcę pójść w realne miejsce. - Zabierz mnie gdzieś gdzie jest naturalnie – mówię. - Co to oznacza? Wzruszam ramionami – Wiesz, gdzieś gdzie jest normalnie. - Masz na myśli randkę? – Brzmi na zszokowanego, jakby to nigdy nie przyszło mu do głowy. Kiwam głową. - Dobrze. – Mówi wolno, a potem się uśmiecha. – Sailing Burrito? - Świetnie – usadawiam się wygodnie na siedzeniu. Sailing Burrito jest idealne. Ale z jakiegoś powodu mój brzuch wykonuje salto i niepokój wypełnia moje gardło. Odpycham go. To tylko obiad. Co może się wydarzyć? 115
116
Rozdział 20 Penn To z całą pewnością błąd. W jakiś sposób zgodziłem się zabrać Harper do Sailing Buritto, meksykańskiej stołówki blisko college’u, która otwierana jest tylko na czas obiadu. Tamtejsze jedzenie jest dosyć obrzydliwe. Nocą pojawia się tam każdy z naszej szkoły. To prawie jak kafeteria, gdzie każdy przemieszcza się od stolika do stolika. Kiedy na zewnątrz jest ciepło, tak jak dzisiejszej nocy, otwierają ogromne drzwi wyjściowe na patio. Sądzę, że pierwotnym pomysłem było używanie ich głównie w podczas pory zniżek – grania muzyki oraz serwowania pinakolady10 i daiquiri11. Ale prawie natychmiast po otwarciu tego miejsca, zawładnęły nim dzieciaki z liceum i po chwili właściciel zaakceptował to. Jedzenie naprawdę nie jest wystarczająco dobre, by przyciągnąć tłumy po pracy, więc wychodzi tam każdy ze szkoły i pije margaritę dla nowicjuszy12. Pokazanie się tam z Harper jest w pewnym sensie składaniem publicznej deklaracji. To jak deklaracja, że my… nie razem, tylko… no wiesz razem. Spoglądam za nią. Kręci kosmyk włosów na palcu. Jej głowa jest lekko przechylona, kiedy wygląda przez okno. Wszystkie te pytania, którymi jej mama we mnie rzuciła... Kto zadaje takie pytania? Zwłaszcza jedno: skąd może mieć pewność, że dzisiejszej nocy nie zostawię jej córki tak jak wcześniej w wesołym miasteczku? Naprawdę? Jak niby miałem na to odpowiedzieć? Dlaczego w ogóle Harper jej o tym powiedziała? Boże! A jednak jest taka seksowna!
Karaibski koktajl alkoholowy, przyrządzany z jasnego rumu, śmietanki kokosowej i ananasowego. 11 Koktajl z rumu i soku cytrynowego. 12 Virgin margaritas, czyli bezalkoholowy drink. 10
soku
117
Obserwuję jak przyciąga nogi na siedzenie i opiera o kolano swój podbródek. Mam ochotę ją pocałować. Włosy ma rozwiane wokół twarzy w delikatnych falach. Opieram się pragnieniu przebiegnięcia przez nie palcami. Koszulka przylega do niej we właściwych miejscach. Wiercę się na siedzeniu i staram utrzymać myśli odrobinę bardziej niewinnymi, ale pachnie tak cholernie dobrze, że to trudne. - Jesteś małomówny. – Mówi. – Nie chcesz rozmawiać? – Musze usunąć z umysłu te nieczyste myśli przebiegające przez moją głowę. - Tak – odwraca się do mnie i wsuwa włosy na ucho. Zauważam, że ma na sobie błyszczące, fioletowe japonki. Jej stopy są opalone, a palce u nóg pomalowane na jasny fiolet – Porozmawiajmy o tym jak wcześniej świrowałeś i mnie olałeś. - Nie olałem cię. - Olałeś. - Nie, olewanie oznaczałoby zostawienie cię w wesołym miasteczku, czego z całą pewnością nie zrobiłem. Podrzuciłem cię do domu bezpieczną i w dobrej kondycji. Kręci głową. – Olewanie oznacza, że mnie zostawiłeś. Opuszczenie byłoby wtedy, gdybyś zostawił mnie w wesołym miasteczku. Przewracam oczami i wjeżdżam na parking przy Sailing Buritto. Mijamy piętro, żeby znaleźć miejsce. Płyta jest zatłoczona. Wyłączam silnik, wyciągam kluczyk ze stacyjki i przerzucam je między palcami – Gotowa? – Pytam. - Tak. – Odpina pas i otwiera drzwi. Kiedy przechodzimy przez parking, Harper nie omija najmniejszej rzeczy, prawie jak dziecko. To jest tak urocze, że zanim zdaję sobie sprawę z tego co robię, chwytam ją za dłoń. Zauważam, że sztywnieje w zaskoczeniu, ale potem odwraca się do mnie i obdarza uśmiechem. Jezu Chryste! Jak mogłem trzymać się od niej z daleka przez całe dwa tygodnie? To nie powinno mieć miejsca. To nie powinno się wydarzyć. 118
Jesteśmy tak różni. Ona jest niewinną, mądrą, piękną dziewczyną, a ja tylko… właściwie to nie wiem jaki jestem. Brałem używki, ale już tego nie robię. Kierujemy się do restauracji, nadal trzymając się za ręce. Kiedy wchodzimy do środka, czuje się nagle obnażony, jakby pokazywanie się tutaj z Harper było oświadczeniem. Nie jestem pewny, czy jestem na to gotowy. To uczucie jest przytłaczające, więc puszczam jej dłoń. Jestem pewny, że kiedy to robię nie patrzę na nią. Nie zamierzam tego robić, jeśli jest rozczarowana. W jakiś cudowny sposób znajdujemy stolik po drugiej stronie lokalu. Jest tu masa papierowych lampionów wiszących na ścianie. Światło pada w dół i oświetla twarz Harper. - Głodna? – Pytam, podnosząc jedno z menu znajdujących się na każdym stoliku. - Tak. Tak jakby. - Tak jakby? Uśmiecha się. – Jestem głodna, ale nie wiem czy na tyle, żeby tutaj jeść. - Możemy wziąć pinakolady i frytki. Zwykle nie są złe. - Frytki i pikantny sos pomidorowy będą super. – Mówi. – I może tortilla z warzywami. Nie ufam tutejszemu mięsu. - Brzmi dobrze – mówię. Chwilę później przy stoliku pojawia się kelnerka, Kalia Spinelli, z którą w zeszłym roku mogłem lub nie, się spiknąć. – Och. – Mówi kiedy mnie widzi. – To ty. – Brzmi jakby była zaskoczona moim widokiem. Choć może jest odkąd nigdy do niej nie zadzwoniłem po tamtym spotkaniu. - Cześć Kalia – mówię uprzejmie. – Miło cię widzieć. - Tak, cóż… ciebie nie. – Unosi dłoń z notatnikiem i wzdycha. Nie pyta czy chcemy cos zamówić. - Hmm, wezmę pinakoladę dla niepijących – mówię.
119
Zaciska wargi i odstawia ogromne show zapisując zamówienie, jakby to było jakieś wielkie nadużycie uprzejmości. Długopis jest tak mocno wciśnięty w papier, że obawiam się, iż zamierza przebić nim kartkę i swoją dłoń. - Czego byś chciała się napić, Harper? – Pytam. - Wezmę to samo. Ale Kalia nie zapisuje. Zamiast tego pstryka długopisem i zakłada go na notatnik. – Kim jesteś? – Pyta. - Ja? – Harper wygląda na zmieszaną. - Tak. - Harper. Kalia zaciska wargi i patrzy na Harper jakby się nad tym zastanawiała. – Cóż, Harper. Na Twoim miejscu byłabym ostrożna. – Wskazuje na mnie. – Ten jeden jest dupkiem. – A potem odwraca się i odchodzi. Siedzę przez chwilę zszokowany. Oczywiście wcześniej miałem dziewczyny, które są przeze mnie smutne, ale zwykle na swój sposób jestem w stanie o tym dyskutować, a jeśli nie, to nie wielka sprawa. Jeśli dziewczyna mówi do mnie coś bezczelnego to nie ma to znaczenia. Nigdy nie konfrontowałem się z laską nazywająca mnie dupkiem przed dziewczyną, na której chciałem wywrzeć dobre wrażenie. Właściwie to nigdy wcześniej nie chciałem, żeby dziewczyna była pod moim wrażeniem, więc to ma sens. Ofiaruję Harper uśmiech – Więc… - mówię – Jesteś zdecydowana co chcesz zjeść? - Kto to był? - Kalia Spinelli. Jest w naszej klasie. - Tak, wiem. - Och – zatem po co pytała? - Wiem kim jest. Zastanawiam się kim jest, no wiesz, dla Ciebie… - Bawi się bezmyślnie menu, składając tylny róg w harmonijkę. 120
- Spotykałem się z nią – mówię ostrożnie. - Jak? - Jak? - Tak, jak się spotykaliście? W jaki sposób? - No wiesz… jak.. yhm.. – Jestem uczciwy jeśli nie pamiętam? Wiem, że to czyni ze mnie dupka, ale szczegóły są niewyraźne. – Wychodziliśmy razem – próbuję. - A potem zrobiłeś cos co ją zasmuciło. To stwierdzenie, nie pytanie – tak. - Coś jak rzucenie jej? Wzruszam ramionami. - Nie pamiętasz czy nie chcesz mi powiedzieć? Wzdycham – słuchaj, możemy porozmawiać o czymś innym? - Pewnie. – Ale nie brzmi jakby tego chciała. Wraca Kalia i rzuca napoje, które zamówiliśmy. Pinakolada rozlewa się wokół mojej szklanki i opryskuje mój nadgarstek. Kelnerka obdarza mnie satysfakcjonującym spojrzeniem. Szybko podnoszę swój napój i odsuwam go od niej. Tylko, że w tej chwili świta jej jakiś pomysł – podnosi zamówienie i rzuca nim w moja twarz. – Mój szef mówi, że muszę na Ciebie czekać mimo, że myślę, iż jesteś totalnym kretynem. – Informuje. - Och – mówię wycierając rozlany drink – szczęście dla mnie. Weźmiemy danie meksykańskie i tortille z warzywami – chciałem wziąć tortillę z kurczakiem, ale jedzenie tutaj jest podejrzane dobrego dnia, a co dopiero kiedy podaje go dziewczyna szukający zemsty. Kto wie jakimi szalonymi rzeczami zamierzała uwieńczyć mój posiłek. Prawdopodobnie nie powinienem nic zamawiać.
121
- Dobrze. – Mówi Kalia, a potem odwraca się do Harper. – Powinnaś nakłonić go, żeby zapłacił za kontrolę. Będziesz potrzebowała pieniędzy na rachunek terapeutyczny. - Wow – mówię kiedy znika Kalia. Przewracam oczami – Królowa dramatu. - Tak sądzę. – Harper owija ręce wokół kolana i niepewnie rozgląda się po restauracji. Jest tu masa ludzi ze szkoły. Jej oczy zatrzymują się na każdym z nich. Zastanawiam się czy próbuje wykombinować, z którymi dziewczynami tu jadłem. - Hej… - zaczynam, ale zanim mogę skończyć, Jackson Burr przechadza się w kierunku naszego stolika. - Słuchaj. – Mówi chwytając stołek barowy od czteroosobowego stolika, który jest blisko nas. Kładzie go i siada, jakbyśmy byli w trakcie rozmowy, a nie jak dwie osoby, które się nienawidzą. – Tamta noc była dziwna, prawda? Ta w klatkach treningowych. Zastanawiałem się nad tym i zdecydowałem, że powinniśmy porozmawiać. Czuję jak zaczyna płonąć wewnątrz mnie furia. Po pierwsze dlatego, że jest tu Jackson. Po drugie dlatego, że wyciąga rzeczy, które są śmiesznie osobiste i robi to przed Harper. Nie chcę rozmawiać o tym co się tam wydarzyło. - Jackson – mówię próbując utrzymać głos wesołym – jesteś wystarczający mądry, żeby nie zepsuć jednej z moich randek. Patrzy na Harper jakby widział ją po raz pierwszy. – To randka? – Pyta sceptycznie. - Tak – mówię stanowczo. Wiem, że nie byłem pewny co do składania deklaracji, ale teraz to robię i wydaję się, że jest to w porządku. - Dobrze. – Jackson ponownie patrzy na Harper. Jego oczy błądzą po jej ciele chwilę dłużej niż to konieczne. W ten sam sposób w jaki robił to nocą w klatkach treningowych. Nie rób tego, krzyczy głos wewnątrz mnie. Jest moja.
122
Jestem zszokowany swoją zaborczością. – Spotkaliśmy się w klatkach treningowych wcześniejszej nocy, prawda? Harper kiwa głową i bierze łyk drinka. Jackson uśmiecha się i wyciąga z przedniej kieszeni bluzki z długim rękawem kawałek piersiówki. Wskazuje na Harper. – Chcesz spróbować prawdziwego? - Nie, nie chce – mówię. – Jezu! Jackson! – Co z nim jest do cholery, że przynosi tu alkohol? To nie jest jakiś obskurny bar, z którego możesz wyjść z czymś takim. - Co? – Pyta. – Nie chcesz trochę? - Nie, nie chcę – odwracam się od niego. - W porządku. Więc teraz tak to jest? – Jackson śmieje się z goryczą, kiedy odkłada piersiówkę. Harper patrzy na mnie przez stół z zainteresowaniem. Kurde! Prawdopodobnie będzie teraz tym wszystkim zmartwiona i zacznie świrować, że mam jakiś problem z alkoholem. A nie mam. Tylko dlatego, że piłem z drużyną nie oznacza, że mam problem. Potem rozpierdoliłem bark i wziąłem się za alkohol. Kto by tak nie postąpił? Od tamtego czasu nie miałem problemu z piciem. - To nic takiego – mówię. Potem się uciszam. - Cokolwiek. – Mówi Jackson przebiegając palcami przez włosy i wzdychając. – Słuchaj, musimy pogadać. - Nie, nie musimy. - Tak, musimy. No dalej. Usiądź z nami. – Wskazuje kąt po drugiej stronie, gdzie przy stole siedzi banda z drużyny – Dan Martin, Brody Lansing i Sawyer French. Są tam dziewczyny. Śmieją się, flirtują, rywalizują o pozycję, więc chłopaki mogą siedzieć obok której chcą, obok tej którą zdecydowali zabrać do domu. Kilka miesięcy wcześniej byłbym tam z nimi, czując się niechlujnie od 123
picia. Moje oczy przymknęły się odrobinę, kiedy próbowałem wykombinować, z którą dziewczyną całowałem się tamtej nocy. Mięśnie bolałyby mnie od ćwiczeń, ale to byłby dobry ból. Rodzaj bólu, który sprawia, że czujesz się żywy. - Mówiłem Ci, jestem na randce. Jackson wstaje i kręci głową. – Ona też może przyjść. – Podnosi drinki, a potem daje znak Kalii, że Harper i ja przenosimy się do jego stolika. - Nie – mówię – nie chcemy iść. - W porządku. – Mówi Harper. – Nie mam nic przeciwko siedzeniu tam. – Mówi tak dlatego, że myśli, że chcę tam usiąść. Oczywiście ma coś przeciwko siedzeniu z tymi dupkami. - Jest dobrze – mówię. – Zostajemy tutaj. - Widzisz? - Mówi Jackson. – Powiedziała, że jest w porządku. Chodź! – Zaczyna odchodzić z naszymi drinkami. Nagle, zanim mogę się powstrzymać podnoszę się z krzesła i chwytam tył jego koszulki. Próbuję go tylko zatrzymać, ale mój uchwyt jest silniejszy niż planowałem, bo Jackson obraca się wokół. Pinakolada rozlewa się ze szklanek i sączy się z jego palców na podłogę. - Co do cholery, Mattingly?! – Klnie. – Jaki jest do diabła twój problem? - Moim problemem – mówię – jest to, że nie potrafisz pilnować swoich własnych, przeklętych spraw – wyciągam ociekające szklanki z jego dłoni. - Mam pilnować własnych spraw? – Powtarza z niedowierzaniem. Przybliża się do mnie tak, że stoi przy samej twarzy. Mogę poczuć od niego alkohol. – Po prostu nas porzuciłeś! Bez pożegnania! I ja mam pilnować swoich własnych, przeklętych spraw? To wszystko co robię, Penn! Jestem pierdolenie chory na to gówno! - Och, racja – mamroczę – jesteś taką ofiarą. Żaden z nas nią nie jest prócz Ciebie, racja Jackson? - Co to znaczy? – Pyta Jackson, a potem jego głos odrobinę łagodnieje. – Penn… - Zaczyna, ale zanim może powiedzieć coś jeszcze, coś we mnie pęka. To 124
jak wyłącznik albo oderwanie się od gałęzi – tak szybko mnie ogarnęło. Odwracam się i ciskam jednym z drinków o ścianę tak mocno jak potrafię. Szklanka natychmiast się roztrzaskuje i lepka ciecz wszędzie się rozlewa. Palący ból mknie przez uszkodzony bark, ale ledwo mogę go poczuć. - Penn! – Płacze Harper. Stoi, jej oczy są szeroko otwarte - Penn, proszę… Co ty robisz? - Jezu Chryste! Człowieku! – Mówi Jackson, kiedy patrzy w dół na stłuczoną szklankę i rozlany drink. – Jesteś popierdolony bardziej niż myślałem. - Penn. – Mówi Harper ciągnąc mnie za rękaw. – Penn, no dalej. Chodźmy stąd. Po drugiej stronie pomieszczenia mogę zobaczyć Kalię szepczącą do jakiegoś faceta, palanta w koszuli zapiętej na guziki, który wygląda jak menadżer. Zaczyna iść w naszym kierunku, więc prawdopodobnie zamierza mnie wykopać. Ale nie zamierzam dać mu szansy. Obracam się i wychodzę. Nawet nie w połowie drogi do samochodu zdaję sobie sprawę, że podąża za mną Harper.
125
Rozdział 21 Harper Hola, powoli! Dobra. Nie będę świrować! Nie będę świrować! Nie będę świrować! Po prostu muszę zachować zimną krew. To było szalenie intensywne. Penn stłukł szklankę i zasadniczo przyczynił się do wykopania nas z restauracji. Nie mogę być tym wstrząśnięta, bo to wcale nie pomoże sytuacji. Dzięki Bogu, nikogo nie skrzywdził. Przez sekundę byłam pewna, że zamierza rzucić drinkiem prosto w twarz Jacksona lub może nawet uderzyć go pięścią. Więc tak wyglądał rozjuszony Penn. Mogłam obserwować jak to w nim narasta, aż w końcu pękł. Podążam za nim na parking. Jest pogrążony w myślach i ponury. - Hej! – Mówię, biegnąc, żeby go złapać. – Co to było? Jego ramiona są przygarbione, a dłonie w kieszeniach. Idzie tak szybko, że ledwo mogę dotrzymać mu kroku. – Nic. - Oczywiście to było coś – mówię. – Póki coś się nie dzieje, to nie rzucasz szklankami o ścianę. Jesteśmy teraz przy jego ciężarówce. Sięga do kieszeni, żeby wyciągnąć klucze. Jego ręka odrobinę się trzęsie. - Penn – mówię, sięgając po jego dłoń i chwytając ją w swoją. – Poważnie… Co się do cholery dzieje? - Powiedziałem ci, że nic. – Otwiera drzwi, a potem wsiada do środka. Jednak ja stoję w miejscu Nie ma mowy, żebym wsiadła z nim do auta, kiedy jest taki rozemocjonowany. Skąd mam wiedzieć czy jest w stanie prowadzić?
126
Patrzy na mnie. Jego oczy płoną, oddech jest ciężki. Mój puls przyspiesza, przeczuwając, że coś wisi w powietrzu. Zamierza mi powiedzieć co się dzieje? Czy próbuje sprawić, żebym wsiadła z nim do samochodu bez powiedzenia czegokolwiek? Jeśli tak, to nie wsiądę. Zadzwonię do Anny i poproszę, żeby mnie podwiozła. Albo jeszcze lepiej! Zadzwonię do mamy i to ją poproszę, żeby po mnie przyjechała. Pokochałaby to. Zawsze mówi, że jeśli zostałabym na jakiejś imprezie opuszczona, a nie byłoby nikogo trzeźwego, kto by mnie odwiózł do domu, to powinnam zadzwonić do niej i przyjedzie po mnie bez zadawania żadnych pytań. To byłby taki moment na zacieśnienie więzi. - Harper. – Mówi Penn. – Wsiadaj do auta. - Nie – stoję w miejscu. – Nie, dopóki nie wyjaśnisz. - Harper. - Mówi ponownie. – Nie chcę musieć cię tutaj zostawiać, ale to zrobię. Śmieję się – Naprawdę? – Pytam. – Naprawdę? To jest to, co masz na swoje usprawiedliwienie? Nie chcesz musieć mnie tutaj zostawić, ale to zrobisz? – Kręcę głową. Skończyłam z tym. – Cokolwiek, Penn. Po prostu jedź. Jesteś dobry w zostawianiu mnie w różnych miejscach. Obracam się i tak szybko jak to robię moje gardło się zaciska a łzy zbierają się w oczach. Jestem na niego wściekła, ale na siebie także, za zaufanie mu. Jest dupkiem. Właśnie to mówił mi mój instynkt, ale jakoś pozwoliłam sobie, by nie widzieć poza nim świata. Muszę być szalona. Robię kilka kroków do tyłu w kierunku restauracji, majstrując przy portfelu na telefon. Wtedy się pojawia. Za mną. Jego kroki są dopasowane do moich. Nic nie mówi. Po prostu podąża za mną. Nasze kroki wpadają w równy rytm, ale nadal nic nie mówi. W końcu wyciągam telefon. 127
- Do kogo dzwonisz? – Pyta wreszcie. - Do mamy – mówię. - Twojej mamy? – Wydaje się być zszokowany i przerażony. - Tak – staram się, aby mój głos nie drżał. Ostatnią rzeczą której chcę to, to by widział mnie kiedy płaczę. – Poproszę ją, żeby mnie podwiozła. Zaczynam się łączyć, ale Penn sięga do mojej ręki i delikatnie wyciąga mi z niej telefon. – Harper. – Szepcze. Patrzy na mnie intensywnym wzrokiem, odrobinę smutnym i stęsknionym. Jest w tym taki niepokój i potrzeba, że mam wrażenie, iż znajduję się w jakiejś romantycznej powieści. - Nie – mówię – nie patrz tak na mnie. Nic nie osiągniesz takim spojrzeniem. Nadal trzyma mój telefon. Wychyla się i przyciąga mnie blisko do siebie. Nagle jego usta lądują na moich. Tym razem jego pocałunek jest inny niż ten wcześniejszej nocy. Wtedy był zalotny i miły, z mrokiem czającym się tuż pod powierzchnią. Tym razem w pocałunku tkwi niebezpieczeństwo, które ujawnia się w sposobie w jaki jego wargi poruszają się na moich. W sposobie w jaki jego ramiona oplatają moją talię i przyciągają tak blisko, że mogę poczuć twardość jego klatki piersiowej. Zatracam się w pocałunku, pozwalając mu mną zawładnąć, roztopić się w jego ciele. Nie myślę o tym, co wydarzyło się w restauracji czy o tym, że próbował olać mnie po raz drugi w ciągu tego dnia, ani o tym, że każda dziewczyna, z którą mieliśmy kontakt ma z nim jakąś historię. Zamiast tego, rozmyślam jakie to dobre uczucie. Jego dłonie są na mojej talii, trzymając mnie ciasno, a potem się odsuwa. - Harper. - Szepcze znowu. Sposób w jaki wymawia moje imię, wypełnia moje ciało gorącem. Nigdy wcześniej nikt tego tak nie zrobił. – No dalej. – Mówi. – Chodźmy stąd.
128
Moje serce wali, a całe ciało jest zarumienione. Podmuch wiatru przechodzący przez parking, zwiewa mi włosy z twarzy. Mimo, że powietrze jest gorące, czuję na skórze chłód. Nie – mówię. - Ja nie… Nie mogę… - biorę głęboki oddech i staram się oczyścić myśli. – Nie możesz mnie tak po prostu całować albo zostawiać w każdej chwili, kiedy cos się wydarza. Ty nie… Dlaczego nie możemy o tym porozmawiać? Na jego twarzy pojawia się zbolałe spojrzenie. W końcu przytakuje. – Dobrze. – Mówi. – W porządku. Nie porusza się – Dobrze, w porządku, co? - Dobrze, w porządku, porozmawiajmy. - Dobra. - Dobra. Nadal stoimy blisko. Mogę poczuć temperaturę jego ciała przez koszulkę, którą nosi. Robię krok w tył. - Śmiało, rozmawiaj. – Mówi. - Powiedz mi o Jacksonie. - O tym dupku? Nie ma nic… - Penn. Wzdycha. – W porządku. Możemy przynajmniej gdzieś pójść? - Na przykład? Wzrusza ramionami. – Nie wiem. Twojego pikapa? - Mojego domu – nawet nie wiedziałam czy chciałam, żeby się w nim pojawił, dopóki słowa nie opuściły moich ust. Ale to miało sens. Chciałam go na swoim terytorium. Aż do teraz wszystko w naszym związku opierało się na jego warunkach. Teraz ja chcę mieć trochę kontroli. - W twoim domu? - Dlaczego nie? 129
- Nie wiem. Bo… - Mój dom – mówię. – Decydujesz się czy nie? Waha się. Przez jedną, okropną chwilę myślę, że odmówi. W końcu jego twarz łagodnieje. – Wchodzę w to.
*** Zanim docieramy do domu, mam pięć wiadomości od Anny. We wszystkich pyta co się stało w Sailing Burrito, co jest szalone, bo nawet tam nie była. Oznacza to, że musiała dowiedzieć się o incydencie pomiędzy Pennem a Jacksonem albo z smsa albo z facebooka. Próbuję przekazać jej, że porozmawiamy o tym później, ale jest natrętna. Nadal do mnie pisze, a kiedy nie odpowiadam zaczyna dzwonić. Odsyłam jej wszystkie połączenia na pocztę głosową. Nie mogę teraz o tym dyskutować. Wiem, że jest żądna plotek i prawdopodobnie się o mnie martwi, ale na tę chwilę musi zadowolić się wiedzą, że ze mną wszystko w porządku. Nie umrze jeśli poczeka godzinę na rozmowę. Kiedy zatrzymujemy się przed domem, w pokoju mamy pali się światło. W drodze do domu zadzwoniłam do niej i zapytałam, czy Penn może wpaść. Mama się zgodziła, ale nie pozwoliła mi iść z nim do pokoju. Jest na górze, więc najwidoczniej da nam trochę przestrzeni. - Twoja mama zamierza mnie znowu rzucić w ogień pytań? – Pyta Penn, kiedy idziemy przez chodnik i otwieram wejściowe drzwi. Kręcę głową – Nie – mówię. – Ale ja prawdopodobnie tak. Podąża za mną do kuchni i muszę przyznać, że to odrobinę dziwne. Myślałam, że posiadanie go miejscu, w którym czuję się komfortowo, sprawi, że dopadnie mnie uczucie… sama nie wiem, większej ochrony czy coś w tym stylu. Ale zamiast tego czuję się niezręcznie.
130
Dodatkowo, zdaję sobie sprawę, że jeśli Penn chce wyjść, to po prostu to robi. Przynamniej tak było, kiedy razem wychodziliśmy. Wtedy jako pierwszy proponował mi odwiezienie do domu. Wiem, że nie powinnam się tym martwić. Jeśli jest typem faceta, który miewa huśtawki nastroju, prowadzące do tego, że mógłby wyjść z mojego domu i nigdy bym już nic od niego nie usłyszała, to powinnam spisać go na straty. Ale nie potrafię. Nienawidzę faktu, że mimo tego, iż jest tutaj, stojąc ze mną w kuchni, to wszystko wydaje się takie kruche. Zawsze obawiam się, że już go nigdy więcej nie zobaczę, albo że powiem coś, co go odstraszy. - Chcesz coś do picia? – pytam. Dom jest cichy. To, że moja mama nie zeszła na dół, żeby się przywitać od razu, kiedy przyjechaliśmy, upewnia mnie, że już nie zejdzie. Wzrusza ramionami. – Chyba tak. Otwieram lodówkę – Hm… mamy sodę, wodę, sok pomarańczowy… Staje za mną, potem się pochyla i patrzy przez moje ramię. – Masz trochę mleka czekoladowego? - Mleka czekoladowego? - Tak. Wiesz, mleko zmieszane z czekoladą. - Kim ty jesteś? Nastolatkiem? Patrzy na mnie i wzdycha. – Mleko czekoladowe jest wyśmienitym napojem. Jest dobre dla regeneracji mięśni, a ponadto jest pyszne w smaku. - Cóż, nie mam ani kropli. Musisz zdecydować się na coś innego. Przytakuje, akceptując to. – Sok pomarańczowy. Wyciągam karton, napełniam dwie szklanki a potem jedną mu podaję. Bierze łyka, tak jak i ja. Stoimy, wpatrując się w siebie. Prawdopodobnie to ta część, w której pytam go, czy chce obejrzeć film, ale boję się, że się otulimy w trakcie robienie czegoś jeszcze i nie będziemy rozmawiać. A o to w tym tutaj chodziło. 131
- Co chcesz robić? – Pyta. Ociężałość, która go wcześniej otaczała, odeszła. Teraz się do mnie szczerzy. – Chcesz obejrzeć film czy coś innego? - Nie – kręcę głową stanowczo. – Mieliśmy rozmawiać, pamiętasz? - Możemy rozmawiać podczas oglądania filmu. – Robi kolejny krok w moim kierunku, a ja się cofam. Jeśli mnie znowu pocałuje, to nie jestem pewna, czy będę miała siłę, żeby go zatrzymać. Kto wie co by wydarzyło się potem? To nie tak, że by mnie zgwałcił. Nie możemy iść do mojego pokoju. Poza tym, mama jest na górze. Chociaż w salonie jest idealna kanapa... Przebiega mi przez umysł obraz nas, siedzących na kanapie i pieszczących się. Odpycham te myśli i robię kolejny krok w tył. - Proszę cię. – Mówi. – Chodźmy na zewnątrz. Wychodzę z nim na taras a potem siadam naprzeciwko przy palenisku. - Możemy rozpalić ogień? – Pyta. Kiwam głową, a następnie sięgam pod spód i włączam propan. Podnoszę zapalniczkę, siadam na brzegu boksu i rozpalam ogień. Płomienie unoszą się i tańczą, przybierając różne odcienie – czerwony, żółty, pomarańczowy i niebieski. Wkładam pod siebie nogi i popijam małymi łyczkami sok – Więc – mówię – Rozmawiajmy. - Dobrze. – Wzrusza ramionami jakby rozmawianie nie było wielką sprawą, jakby odkąd go spotkałam, nie był w sobie kompletnie zamknięty. - Dobrze – biorę głęboki oddech. – Dlaczego byłeś wieczorem wściekły na Jacksona? - Bo Jackson jest dupkiem. - Trochę więcej, proszę. Wzdycha, a potem pochyla się i wpatruje w ogień. – Jackson jest… częścią mojego życia, do której nie chcę powracać. - Jaką częścią? - Wiesz, częścią przeszłości. 132
- Zanim uszkodziłeś bark? Przez chwilę widzę jak przez jego oczy przebiega ból, żywy i piekący. A potem odchodzi, odepchnięty, do miejsca, w którym go ukrywa. – Tak. - Ale dlaczego? - Dlaczego jest częścią mojego życia? - Nie. Dlaczego musi być przedtem i potem? - Nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Po prostu jest, a Jackson należy do tego, co było. Muszę zacząć tworzyć nowe wspomnienia. – Obdarza mnie małym, seksownym uśmieszkiem, a potem przysuwa swoje krzesło, tak że jest wprost na mnie. Wyciąga moje nogi i kładzie je na swoich kolanach. Przechylam się do tyłu i patrzę na niego – Jesteś naprawdę frustrujący, wiesz o tym? - Jak to? - Nic mi nie powiedziałeś! - Powiedziałem to, co chciałaś wiedzieć. - Ześlizguje jedną z moich japonek, a ona stuka o podest. Zaczyna pocierać kostkę. Jego dotyk wysyła iskry w górę i w dół mojego ciała. - Nie, nie powiedziałeś. Obszedłeś to. Wzdycha i przez sekundę nic nie mówi. Jego spojrzenie wraca do ognia. Płomienie wirują w jego ciemnych oczach. Dłoń nadal dotyka mojej skóry. – To skomplikowane. – Mówi. – Baseball jest… Baseball był moim życiem. Definiował mnie, więc kiedy już nie mogłem więcej grać, te wszystkie rzeczy musiały odejść. - Włączając w Jacksona? - Włączając w to Jacksona. - Dlaczego?
133
- Ponieważ przebywanie w jego pobliżu było zbyt trudne, chyba. – Kręci głową, wyglądając na zakłopotanego. – Wow. Nigdy wcześniej nie powiedziałem tego na głos. - Nawet jemu? – jestem zszokowana. Nie potrafię wyobrazić sobie pozbycia się Anny, bez umożliwienia jej jakichkolwiek wyjaśnień. Zawsze sądziłam, że Jackson jest kutasem, ale jeśli moja przyjaciółka olałaby mnie bez żadnego wytłumaczenia, prawdopodobnie byłabym całkiem wkurzona. - Nope. - Wow – kręcę głową. – Nic dziwnego, że wy faceci prawie stoczyliście dzisiaj walkę. - Co masz na myśli? - Przestałeś z nim rozmawiać. On jest oczywiście wściekły. Trzymanie tego w sobie musi być dla ciebie niezwykle denerwujące. Te wszystkie uczucia, które w tobie tkwią, rozwijają się gdziekolwiek pójdziesz. - Nic we mnie nie wzrasta. – Mówi. Jednak nie brzmi defensywnie. Zamiast tego wydaje się być smutny. Siadam prosto w fotelu i przysuwam się do niego, tak że nasze kolana się dotykają. Sięga do mojej dłoni i chwyta ją. Jego kciuk zatacza na niej małe okręgi. - Penn – mówię. – Ja… - chcę powiedzieć, że jest mi naprawdę przykro, ale nie sądzę, żeby przyjął to dobrze. Nie sądzę, że chce aby komukolwiek było z jego powodu przykro. Chodzi o to, że wcale nie jest mi przykro. Po prostu czuję smutek, że to wszystko w sobie dusi. - Nie musisz mówić, że jest ci przykro. – Mówi. – To chujowa sytuacja, ale nie jest twój winą. - Co się wydarzyło? – Pytam delikatnie. – Wiesz, twój bark… Tym razem odwraca się i kiedy mówi, patrzy na mnie. – Naciągnąłem go. – Mówi. – To… to w pewnym sensie rozdarcie na strzępy.
134
- Nie ma nic co możesz zrobić? Żadnej operacji? Żadnego lekarza, który może ci pomóc? Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, a potem zmienia zdanie. Zaprzecza. Ból w jego oczach jest w tym momencie miażdżący. Wszystko co chcę zrobić to go zabrać. Poruszam się w jego kierunku, moje palce sięgają i śledzą linię jego szczęki. Ma odrobinę zarostu na policzkach, ale pozostała część skóry jest gładka i miękka. Wargi są tak kuszące, że mogę wytrzymać tylko przez kolejną sekundę. Pochylam się i delikatnie go całuję. Przesuwa się, więc jesteśmy na tym samym fotelu. Nasze nogi splątują się, kiedy pocałunek się pogłębia. Jego dłonie przesuwają się w dół po moich bokach. Czuję się nieprzytomna i oszołomiona, prawie jakbym traciła kontrolę nad ciałem. Smakuje jak mięta i sok pomarańczowy. Ta uderzająca do głowy kombinacja, sprawia że uświadamiam sobie o co chodzi ludziom, kiedy mówią, że się w kimś zatracają. Zatracam się w Pennie. Całujemy się i całujemy i całujemy i całujemy. Tym razem nie próbuję się temu opierać.
135
Rozdział 22 Penn Nie powiedziałem jej. O doktor Marzetti. Harper zapytała wprost, czy była jakaś szansa na usprawnienie barku, przejście operacji, na nowego lekarza czy coś innego. Smutne, że jest jedyną osobą, która się tym zainteresowała. Nawet mój tata, w dniu kiedy lekarz ze szpitala Massachusetts w Bostonie spojrzał na moje zdjęcia rentgenowskie i powiedział, że nie ma mowy, bym ponownie zagrał, nigdy nie zapytał czy powinniśmy zasięgnąć dodatkowej opinii. Zamiast tego zniknął na osiem dni. Kiedy wrócił, nie poruszyliśmy już tego tematu, nie licząc szturchania mnie z powodu utraty szansy na stypendium czy poinformowania, że bez sensu było spędzać czas w klatkach treningowych. Jednak nie powiedziałem Harper o doktor Marzetti. Zamierzałem to zrobić. Powiedziałem na głos rzeczy, którymi nigdy z nikim się nie podzieliłem. Rzeczy, do których nie przyznałem się nawet przed samym sobą. Tylko, że nie potrafiłem powiedzieć jej o doktor Marzetti. Po pierwsze, dlatego że to zbyt duże ryzyko, które nie jest warte podjęcia. Nawet nie mam z nią umówionej wizyty i nie zanosi się na to, by coś miało się zmienić. Po drugie, jeśli bym powiedział Harper, to z całą pewnością zaczęłaby wypytywać. Nie jestem pewny, czy bym dał sobie z tym radę. Nie chcę musieć martwić się o nią, która z kolei niepokoi się o mnie - o to co się dzieje, o to co usłyszałem lub czy są jakieś szanse na to, bym dostał się na konsultację. Przez większość czasu chcę po prostu zapomnieć o baseballu. Jeśli zachęcę Harper do wypytywania o bark, będzie do tego wracała kiedy tylko zechce, zmuszając mnie do pogodzenia się z tym. A to jest coś czego z całą pewnością nie chcę. 136
Przez sekundę obawiałem się, że zamierza drążyć temat, ale nie. Zamiast tego pocałowała mnie. A ja oddałem pocałunek, który był najlepszy w moim życiu. To było dziwne – pocałunek był świetny, ale o tym, że był niesamowity decydowało to, co się za nim kryło. To były emocje. Wydawało się, że całowaliśmy się przez wieczność. Z żadną inną dziewczyną nie wkładałem w to więcej wysiłku. Mógłbym chcieć więcej. Ale całowanie się z Harper było wystarczające. Musiałem wyjść o północy, kiedy jej mama krzyknęła przez okno, że prawdopodobnie nadszedł czas, bym poszedł, bo jutro jest szkoła. Na szczęście nie zeszła na dół, kiedy byliśmy całkiem w nieładzie. Kiedy opuściłem dom Harper, trudno było mi się oddalić. Chciałem z nią zostać, trzymać blisko i nigdy nie stracić z zasięgu wzroku. Odprowadziła mnie do drzwi i pocałowała na pożegnanie. Jej wargi były opuchnięte i nabrzmiałe od wszystkiego co robiliśmy. Włosy były zwichrzone w seksowny sposób, który doprowadzał mnie do szaleństwa. Kiedy wsiadłem do auta i zacząłem jechać z powrotem do domu, natychmiast za nią zatęskniłem. Z Harper wszystko było inne. Takie inne. Wszystko wydawało się być totalnie na swoim miejscu. Przebywanie w jej domu. Jej mama krzycząca z dołu i mówiąca, że już północ, i że mam iść do domu. Wszystkie te rzeczy były takie normalne, że odczuwałem to jako… Nie wiem, coś naturalnego. Kiedy wracam do domu, nikt się nie budzi. Wspinam się do łóżka i przez pewien czas nie mogę zasnąć. Wszystko o czym mogę myśleć to ona – sposób w jaki smakuje, sposób w jaki odczuwa, emocje które we mnie wzbudza. Kiedy w końcu udaje mi się zasnąć, sen jest głęboki i spokojny. 137
Kiedy się budzę następnego ranka w domu jest cicho. Mogę myśleć tylko o dostaniu się do szkoły i zobaczeniu Harper. Zastanawiam się nad wysłaniem jej wiadomości i zorientowaniu się czy potrzebuje podwiezienia, ale pojawia się chwila niepewności. Co jeśli Harper nie jest zaangażowana tak jak ja w to, co wydarzyło się ostatniej nocy? Co jeśli myśli, że jestem szalony z powodu tego, co zrobiłem w Sailing Burrito? Co jeśli zdecydowała, że z całowaniem się czy bez, najlepiej będzie trzymać się ode mnie z daleka? Te myśli są w pewien sposób szokujące. Nigdy nie martwiłem się dziewczyną, którą byłem zainteresowany. Takie rzeczy po prostu się nie dzieją. A jeśli kiedykolwiek miały miejsce to nawet nie byłbym ich świadom, ponieważ do tego czasu zaczynałyby być poddawane w wątpliwość. Byłbym świadomy intencji kolejnej dziewczyny. Kiedy zajeżdżam na uczelniany parking, potrafię myśleć tylko o odnalezieniu Harper. Zastanawiam się czy powinienem wysłać jej wiadomość, żeby się dowiedzieć, gdzie jest. Jednak potem ją dostrzegam. Siedzi na trawniku z parą przyjaciół. Ma na sobie zachwycającą, krótką, żółtą, letnią sukienkę. Nigdy wcześniej nie widziałem jej w takim stroju. Kiedy leży, dolna część materiału podjeżdża do góry, dając mi widok na jej nogi. Jezu Chryste! Co ja sobie myślałem, kiedy całowałem ją ostatniej nocy? Podchodzę tam, choć nie jestem dokładnie pewny co z tego wyjdzie. Jednym z przyjaciół, z którymi przebywa, jest Anna. Ale chłopak… nie sądzę, żebym go znał. Nick czy jakoś tak? Kiedy podchodzę bliżej, Harper patrzy w górę i się uśmiecha. Właśnie w tej chwili wiem, że będzie dobrze. - Hej. – Mówi, wstając i podchodząc do mnie. Chwyta moją rękę. – Chodź i poznaj moich przyjaciół.
138
Anna i chłopak patrzą na mnie z miejsca, w którym siedzą. Ich głowy są nisko pochylone. Wygląda to tak, jakby przyglądali się nutom. - To Nico. – Mówi Harper. - Hej. – Odpowiada Nico. Kiwa mi głową tak jak to robią faceci. - Hej. - Annę już znasz. – Mówi Harper i wskazuje na przyjaciółkę, która patrzy na mnie mrużąc podejrzliwie oczy. Miałem przyjaciół wśród dziewczyn, z którymi się spiknąłem, i które mnie nie lubią. Nie jest to coś, czym się przejmuję. - Hej, Anna – mówię, obdarzając ją przyjacielskim uśmiechem. – Miło cię znowu widzieć. Zaciska wargi. – Cześć, Penn. – Mówi. – Wydajesz się być bardzo zrelaksowany jak na kogoś o kim mówi cała szkoła. - Mówi o mnie cała szkoła? – Pytam. – Dlaczego? – Czy to możliwe, że każdy wiedział już o mnie i o Harper? Po prostu, po jednym wieczornym wyjściu do Sailing Burrito? - Cóż, kiedy rzuciłeś przed każdym szklanką o ścianę, ludzie traktują to jak jakąś wielką sprawę. – Mówi Anna tak jakby zadzierała nosa. - Och – mówię – to. - Taa. – Odpowiada. – To. - Anna. – Mówi ostrzegawczo Harper. Odwraca się do mnie. – To nie wielka sprawa, Penn. Znasz ludzi. Gadają o każdej głupocie. - Taa. Głupoty są zwariowane. – Mówi Anna. – Głupoty, które robią szaleni ludzie. Przełykam. – Miałem napad złości – mówię, wzruszając ramionami – To się zdarza. – Zaczynam robić się odrobinę poirytowany. Dlaczego powinienem tłumaczyć się przed tą dziewczyną? Nawet mnie nie zna.
139
- Nie mi. – Mówi Anna. – Jeśli miewałam napady złości, nie było mowy o rzucaniu szklanką przez pokój. - Kładzie się, podpierając na ręce i kładąc za sobą łokieć. – Ludzie mówią, że byłeś bliski rzucenia nią w Jacksona. - To śmieszne – mówię, przewracając oczami. – Nie zamierzałem rzucić szklaną w Jacksona. - To dobrze. – Mówi Anna. – Gdyby tak było, to sygnalizowałoby to, że masz poważny problem z agresją. - Wyluzuj, Anna. – Mówi Nico. – Nie rozumiesz, bo nie jesteś facetem. Anna wygląda na zszokowaną, jakby Nico oświadczyć, że kobiety nie mogą zostać prezydentem. – Co to miało znaczyć? - To po prostu oznacza, że dziewczyny są inne. Ciągle gadasz za plecami i plotkujesz o innych. Czasami mężczyźni muszą się od tego oderwać. To staromodny sposób. - Przez uderzenie innych? – Pyta Anna z niedowierzaniem. Nico wzrusza ramionami. – Jeśli o to chodzi. Usta Anny opadają. – Nie mogę uwierzyć, że bierzesz jego stronę. - Nie biorę niczyjej strony. – Odpowiada Nico. – Po prostu stwierdzam fakty. Twarz Anny robi się czerwona. Zastanawiam się, dlaczego jest taka wkurzona. Rozumiem, że ona i Harper to „O mój Boże! Najlepsze przyjaciółki na świecie”, czy jakkolwiek nazywają to dziewczyny w dzisiejszych czasach, ale dajcie spokój. Czy naprawdę może być na mnie zła? Nawet nie dała mi szansy. Jednak, kiedy łapię ją na wpatrywaniu się w Nico już rozumiem. Ma coś do niego. Jest mną rozdrażniona, bo myśli, że nie jestem wystarczająco dobry dla Harper. Teraz jest przez mnie podwójnie rozdrażniona, ponieważ sądzi, że Nico jest po mojej stronie, zamiast po jej. Jezu! Robi się z tego gówniana opera mydlana.
140
- Nigdy nie bierzesz mojej strony! – Krzyczy Anna. Zaczyna chować nuty, które przed nią leżą, pakując je gniewnie do teczki. - O czym ty mówisz? – Pyta Nico. Brzmi za zakłopotanego w sposób w jaki są zmieszani faceci, po tym jak dziewczyny powiedzą coś bez sensu. – Zawsze jestem po twojej stronie. - Nie dzisiaj! – Kipi ze złości. – Gdzie mój zapis nutowy do „Wicked”? – Domaga się. – Miałam go! - Widziałem „Wicked” parę lat temu w Nowym Jorku – oferuję. – Zabrałem mamę na urodziny – nie wspominam, że to była rodzinna wycieczka, i że tata wyszedł w czasie przerwy do łazienki, a potem nie wrócił, aż do końca pokazu, kompletnie nawalony. Potem razem z Bradenem wdali się w bójkę. Skończyło się na tym, że Braden i ja wędrowaliśmy nocą po Times Square jak para włóczęgów. Powodem był brak pieniędzy i fakt, że nie byliśmy w stanie być w pobliżu rodziców. To było zanim Braden odkrył wspaniałe właściwości marihuany. - Byłeś na „Wicked”? – Pyta Anna. – To zrozumiałe. Zamarłem. – Dlaczego zrozumiałe? – „Wicked” jest bardzo dziewczęce. Bycie na pokazie mogłoby nie mieć dla mnie żadnego sensu. Powinienem pójść na coś odrobinę bardziej męskiego, coś jak komedię lub Spidermana, którym każdy tak bardzo się martwił, bo aktorzy byli ranieni. Poszedłem na „Wicked” , co pokazuje w jak bliskim kontakcie jestem ze swoją delikatną stroną natury. - „Wicked” jest pokazem, na który ludzie chodzą, kiedy chcą się ukulturalnić. Tylko, że nie mają pojęcia, że jest to wyprodukowana w nadmiarze błahostka. Wzruszam ramionami. – Moja mama to wybrała. – Jeśli Anna nie lubi tego utworu to dlaczego ma do niego nuty? - Taa, cóż, ludzie tacy jak twoja mama nie mają gustu. - Anna! – Krzyczy Harper.
141
Naprawdę mam gdzieś to co powiedziała Anna. Ma rację, mama nie ma zbyt dobrego gustu. - Nie, w porządku – mówię. – Tylko czemu masz nuty do „Wicked” skoro tak bardzo tego nienawidzisz? Anna wzdycha. – Nie zrozumiałbyś. - Anna próbuje dostać się do Juiliard. – wyjaśnia Harper. – Musi przygotować to na część przesłuchania. - I została mi przydzielona jedna piosenka właśnie z tego pokazu. – Mówi Anna. – Więc muszę się jej nauczyć. - Och – mówię – to brzmi jak dobra zabawa. - To nie zabawa. – Mówi. – To wyjątkowo stresujące i przytłaczające. Przytakuję. To nie ma żadnego sensu, ale nawet nie jestem wkurzony za to, że jest dla mnie suką. Nie zna mnie, więc nie jest tak, że naprawdę może mnie tak bardzo nienawidzić. Po prostu muszę jej pokazać prawdziwego siebie. Oczywiście zbliżenie się do niej przez to całe Juiliard jest złym pomysłem. Nie tylko z powodu obcej mi światowej muzyki, ale również dlatego, że nie mogę uczestniczyć w rekrutacji na studia. W momencie, w którym się zraniłem, kompletnie o tym zapomniałem. Ledwo co o tym myślałem, choć prawdopodobnie powinno być na odwrót. Co będę robił po zakończeniu szkoły? Pójdę do pracy? Chyba będę musiał. Nagle, zasępiłem się. Co jest celem ukończenia szkoły średniej? Prawdopodobnie skończę w jakiejś gównianej pracy, zarabiając marne pieniądze. Harper pójdzie do Ballard, które położone jest w Rhode Island, stanie w Nowej Anglii. Będzie to dla niej wystarczająco daleko, by spotykać się z jakimś tam facetem. Zmuszam się do ponownego skupienia na rozmowie. Nikt nic nie mówi. Stoimy tam z napięciem wiszącym w powietrzu.
142
Napięcie jest pomiędzy mną i Anną, Nico i Anną. Nawet odrobinę między mną i Harper. Właśnie w tym momencie, szkolna pielęgniarka decyduje się podejść do naszej małej grupki. Jestem z nią bardzo zaznajomiony, ponieważ kilka dni wcześniej odrobinę symulowałem chorobę. Poszedłem do jej gabinetu, ściskając się za brzuch i udając, że zwymiotowałem w łazience. To jest w pewnym sensie taką regułą. Odkąd nikt nie potrafił udowodnić, że tak było, musiała zwolnić mnie z zajęć. To nawet nie była jakaś wielka sprawa. Pielęgniarki nie obchodziło czy kłamałem. Właściwie, to jest w pewnym sensie w porządku, w staromodny, zdziecinniały sposób. - Penn! – Krzyczy kiedy mnie widzi. – Nie widziałam cię przez jakiś czas. – Brzmi jakbym był starym przyjacielem, którego minęła, a nie jak naruszający prawo uczeń, który nadużył jej zachowania, żeby wydostać się z zajęć. - Tak – mówię, wzruszając ramionami. – Musiałem przecierpieć swój problem z brzuchem. - Tak, założę się. – Zaciska wargi i patrzy na mnie porozumiewawczo. – Szukam ucznia i mam nadzieję, że mi pomożesz. – Macha przede mną listą z nazwiskami. – Są tu zapisane osoby, które próbują pominąć badania. Staram się więc je wyśledzić. Czuje jak stojąca obok mnie Harper, sztywnieje. Pielęgniarka patrzy w dół na kartkę. – Czy ktoś z was zna Harper Fairbanks? Nico odwraca wzrok i patrzy na leżącą przed nim papier. Anna ciężko wzdycha, jakby nie mogła uwierzyć, że to już koniec. Zanim wiem co się dzieje, mówię do pielęgniarki z poważnym wyrazem na twarzy – Nie, nie znam jej – i dodaję na dokładkę nieznaczne wzruszenie ramion.
143
- To najdziwniejsza rzecz. – Mówi pielęgniarka, kręcąc głową. – Przysięgam, nie mogę znaleźć tej dziewczyny. Próbowałam już wszystkiego i po prostu nie mogę jej znaleźć. – Wygląda na zbitą z tropu, co jest ukłonem w stronę podstępnych umiejętności Harper do unikania jej. - Myślę, że się przeniosła. – Mówi Anna. – Czy nie tak, Nico? Nico marszczy brwi. – Harper Fairbanks? Tak, myślę że mogła się przenieść. Chodziła ze mną na zajęcia z nauk ścisłych. Myślę, że przeprowadziła się do Florydy. Miała alergię czy coś takiego i jej rodzice niezwłocznie zmienili miejsce zamieszkania. - Yup – zgadzam się. – Nie zwlekali. - Z powodu alergii? – Pielęgniarka wygląda na zszokowaną. – Nie znałam alergii w Nowej Anglii, które miałyby taki zły wpływ. - To nie było uczulenie na pyłki – mówię w tym samym czasie co Anna. – Cóż miała chorobę. - To była, hmm… alergia na jedzenie – mówię. – Choroba spowodowana uczuleniem na jedzenie. - Ale dlaczego musiała wyjechać do Florydy? – Nie ustępuje pielęgniarka. Kim ona jest? Jakimś badaczem miejsca zbrodni? - Hmm… dostała pokrzywki – mówię. - Od małż. – Dopowiada Nico. - Tak! – Atakuje Anna. – Małże! Odkąd w Nowej Anglii robią dużo zup z małż, musiała wyjechać. - To było bardzo poważne – mówię. – Mogłaby umrzeć, gdyby weszła w kontakt z małżami lub czymkolwiek, co żyje w skorupie. - Tak. – Mówi Harper, czując się najwyraźniej wystarczająco pewnie, by dorzucać swoje własne, wymyślone oszustwo. – To jak dzieciaki, które nie mogą mieć styczności z orzechami.
144
- Że jak? – Pyta pielęgniarka. – Nigdy nie słyszałam o czymś takim. W każdym bądź razie, dziękuję. – Kręci głową i odchodzi, mamrocząc coś o domieszce jedzenia. Kiedy jest poza zasięgiem słuchu, każde z nas patrzy na siebie i wybuchamy śmiechem. - O mój Boże! – Mówi Harper! – To było epickie! - Poważnie, myślałem, że zostałaś złapana na gorącym uczynku. – Nico kręci głową. – Alergia na jedzenie? Jezu, nie mogę uwierzyć, że to kupiła. - Dobrze, Penn. – Mówi Anna. Obdarza mnie powściągliwym uśmiechem. - Dzięki – mówię. Harper uśmiecha się do mnie promiennie. Wychylam się i łapię ją za rękę. Jej palce owijają się wokół moich. Nigdy nie czułem nic lepszego.
145
Rozdział 23 Harper Dobra, to zrobiło na mnie wrażenie. Nie tylko dlatego, że Penn całkowicie przekonał do siebie Annę, ale dlatego, że był w stanie uratować mnie przed szkolną pielęgniarką (Poważnie, kiedy ona stała się stalkerem? Rozumiem, że wykonuje swoją pracę, ale naprawdę? Wychodzenie na zewnątrz i pytanie ludzi, czy mnie znają? To całkiem zmienia postać rzeczy. To jest jak sądowy zakaz zbliżania się). W chwili kiedy Anna i Nico kierują się na pierwsze zajęcia, Penn skłania mnie do przejścia na drugą stronę szkoły, a potem całuje. Serce zaczyna mi bić tak szybko jak poprzedniej nocy. Wszystko w nim jest ekscytujące. Ostatnia noc była pasjonująca, dlatego że w końcu dopuścił mnie do siebie. Ten poranek jest fascynujący, dlatego że całuje mnie w szkole na otwartej przestrzeni, gdzie każdy może nas zobaczyć. - Tęskniłem za tobą. – Wzdycha w moje włosy. - Ja za tobą też – odpowiadam.
*** Okazuje się, że nie musiałam za nim tęsknić. Przez następne trzy tygodnie spędzamy razem każdą wolną chwilę. Spotykamy się w szkole między lekcjami. W czasie lunchu odrabiamy lekcje, kradnąc pocałunki między rozwiązywaniem zadań matematycznych. Po zajęciach Penn podrzuca mnie do studia i kieruje się do Whole Foods, gdzie kupuje przekąski. Potem dotrzymuje mi towarzystwa w biurze. Jemy różne smakołyki, które przynosi każdego dnia. Kiedy kończę pracę, Penn wraca do siebie. Zwykle jednak jedziemy do mnie. Siedzimy na zewnątrz przed paleniskiem i jemy 146
s’more13. Kiedy mama idzie spać, pieścimy się. Weekendy są zarezerwowane na prawdziwe randki – wyjście na obiad, obejrzenie filmu czy długie spacery. Raz w sobotę byliśmy na plaży i zostaliśmy na niej dopóki nasza skóra była mocno opalona, a buty wypełnione były piaskiem. Wszystko idzie świetnie, póki Anna nie zaczyna świrować. Pokazuje się w moim domu w piątkowy poranek przed szkołą. Jej włosy są rozczochrane, twarz zarumieniona, a oczy szeroko otwarte. W każdej dłoni trzyma po kubku kawy ze Starbucksa. - Musimy porozmawiać. – Mówi. - Co się stało? – pytam. – Coś z twoja mamą? – Jej mama miała kilka lat temu raka piersi. Teraz jest w porządku. Objawy ustąpiły, ale zawsze jest szansa, że choroba może wrócić. - Co? Nie, z mamą wszystko dobrze. – Kręci głową. - To dobrze – wychodzę z domu, odwracam się i zamykam drzwi. - Jedziesz ze mną do szkoły? – Pyta. - Pewnie – ostatnio jeździłam na zajęcia z Pennem, więc wyciągam telefon i piszę do niego, żeby dać mu znać, że dzisiaj zabierze mnie Anna. - Ostatniej nocy coś się wydarzyło. – Mówi od razu kiedy wsiadamy do samochodu. - Co? - Coś takiego… Nie wiem. Coś co mnie zdezorientowało. - Mnie też – mówię. Telefon brzęczy nową wiadomość. Penn. Do zobaczenia w szkole, piękna. Serce kołacze mi w piersi. Nazwał mnie piękną już wcześniej, ale ciągle do tego nie przywykłam. Jak można przyzwyczaić się do czegoś takiego? Gorący chłopak nazywający ciebie piękną, kiedy nigdy nie myślałaś o sobie w taki Tradycyjny amerykański przysmak z ogniska, składający się z dwóch krakersów typu graham i znajdujących się między nimi zapiekanej pianki oraz kostki czekolady. 13
147
sposób. Nie żebym miała niskie poczucie wartości. Tylko, że zawsze myślałam o sobie jako o kimś przeciętnym lub może odrobinę… - Halo! – Mówi Anna. – Możesz chociaż raz się skupić? - Raz? Co to ma znaczyć? - Chcę ci o czymś powiedzieć, a wszystko o czym jesteś w stanie myśleć to pisanie z Pennem. – Zatrzymujemy się na czerwonym świetle. Anna sięga w dół, wyciąga swój kubek z kawą i bierze łyk. Jest na mnie wkurzona. Zaczyna się wiercić i trochę kawy wylewa się na jej rękę. - To nie wszystko o czym mogę myśleć – sięgam do schowka i wyciągam serwetkę. Wkładam ją do jej dłoni, a ona ze złością wyciera kawę. Potem zgniata serwetkę w kulkę i wrzuca na tyle siedzenie. – Tak, jest. – Mówi. – Ostatnio spędzasz z nim każdą wolną chwilę. - Hola – kręcę głową. – Musimy zacząć od początku. Rozmawianie o mnie i o Pennie to inna sprawa. Przyjechałaś do mnie dzisiaj, żeby powiedzieć mi co dziwnego się wydarzyło. Przez sekundę nic nie mówi. Potem wychyla się i opuszcza szyby. Jej włosy delikatnie powiewają na wietrze. – Dobrze. – Mówi. – Przepraszam. Masz rację. Wariuję w tym momencie i prawdopodobnie szukam kogoś, kto by mnie od tego uwolnił. - Dobra – mówię, wzruszając ramionami i decydując się odpuścić. Anna zwykle na mnie nie warczy. Jest odrobinę zirytowana, że cały wolny czas spędzam z Pennem. – Ale z jakiego powodu świrujesz? - Cóż… Ostatniej nocy… Właściwie nie jestem pewna co się wydarzyło, ale w zasadzie… To znaczy… - Oblizuje wargi. – Nico i ja pocałowaliśmy się. - Co?! – krzyczę tak głośno, że Anna aż drga. - Shhhh. – Mówi. – Jezu, Harper! Prawie przebiłaś mi bębenki. - Czekaj, całowaliście się? - Nie. To znaczy, tak. W pewnym sensie. Nie wiem! To było dziwne. 148
- Podziel się szczegółami – nie mogę uwierzyć, że nie zadzwoniła do mnie ostatniej nocy. Ostatnio rzeczywiście nie rozmawiałyśmy zbyt dużo przez telefon. Mogła przynajmniej napisać. - Dobra. Byliśmy u mnie w domu. Powtarzałam sobie nuty do przesłuchania. Słuchał mnie. Wiesz, tak jak zwykle to robi. To było po prostu okropne, Harper. Całkowicie potworne. - On słuchający ciebie? - Nie. – Mówi. – Mój śpiew. Anna przechodzi przez etapy, w których podchodzi do muzyki zbyt emocjonalnie i twierdzi, że brzmi jak gówno. Jeśli powiesz jej, że śpiewa świetnie (co jest prawdą), krzyczy i mówi, że nie masz pojęcia o czym mówisz, ani nie masz ucha do muzyki. W moim przypadku jest to prawdą. Słoń nadepnął mi na ucho. Za każdym razem kiedy próbuję oglądać jakieś reality show, myślę że ktoś brzmi niesamowicie. Następną rzeczą jest ocena sędziów, którzy mówią o tym jak dana osoba okropnie brzmi. - Zaczęłam wariować z powodu przesłuchania, które jest w ten weekend. Naprawdę muszę się upewnić, że jestem na właściwym miejscu. Nico próbował mnie pocieszyć. Tulił mnie w swoich objęciach. - A potem? – Boże! To tortura. To jak próba wyrwania jej zęba. Dlaczego po prostu tego nie wykrztusi? - Potem zaczął głaskać moje włosy i pocałował mnie. - O Boże! – piszczę. – Anna, to wielka sprawa! Dobry był? - Pocałunek? - Tak, pocałunek! - Cóż, to nie był rodzaj pocałunku, który możesz rozważać w kategoriach dobry i zły. – Docieramy na parking. Anna wjeżdża na wolne miejsce.
149
- Co to znaczy? – Odpinam pas i zaczynam chwytać za torbę. Wyszłam dzisiaj rano w takim pośpiechu, że nie jestem pewna, czy pamiętałam o zadaniu domowym z matematyki. - To działo się w mojej głowie. – Mówi Anna. Gasi auto. Patrzę na nią. Wpatruje się przez przednią szybę w szkołę. Zastygam. – Co masz na myśli? - To, że pocałował mnie w mojej głowie. - Och – staram się ukryć rozczarowanie, które dostrzegam w swoim głosie. Pocałowała go w głowie? To nie brzmi na dobrą historię. Wyobrażałam sobie raczej, że płakała a on zaczął scałowywać jej łzy. Potem, nie wiadomo kiedy jego usta znalazły się na ustach Anny, a potem odskoczyli od siebie, zanim doszło do seksu i zrujnowania ich przyjacielskich relacji. Ale całowanie w głowie? Z całą pewnością to brzmi kiepsko. Chociaż, co ja tam wiem? Do niedawna moje doświadczenie z całowaniem było zerowe. Może Nico chciał ją pocałować, ale spanikowała i odwróciła głowę i pomyślał, że nie pozostało mu nic innego jak pocałować ją w czoło. Teraz świruje, bo naprawdę chciała go pocałować i myśli, że przegapiła szansę. - Cóż – mówię wolno – może chciał cię pocałować w usta, ale odwróciłaś głowę? - Nie odwróciłam głowy. - Och. Siedziałyśmy chwilę, zastanawiając się nad tym. Jej samochód zawsze głośno prycha, kiedy go gasi, prawie tak jakby silnik nie był jeszcze gotowy do uspokojenia się. - Wiem co sobie myślisz. – Mówi Anna. - To niemożliwe. Nawet ja tego nie wiem. - Myślisz, że to śmieszne, że przeżywam coś takiego jak pocałunek w czoło.
150
- Nie myślę tak – nie kłamię. Nie sądzę, że do absurdalne. Facet, w którym od zawsze się sekretnie kocha, całuje ją. Nawet jeśli tylko w czoło, to nadal coś szalonego. Z całą pewnością to jakiś postęp. - Dobrze. – Mówi Anna. – Bo przysięgam, Harper, coś się za tym kryło. To było takie… sama nie wiem… czułe. Tak jakby chciał zrobić więcej, ale się bał. Ożywiam się. W końcu gdzieś dochodzimy. To bardzo możliwe, że Nico chciał zrobić więcej, ale obawiał się wariującej Anny czy zniszczenia ich przyjaźni. Chociaż… Czytałam pewien artykuł w magazynie, który mówił o tym, że faceci nie boją się zniszczenia przyjacielskich relacji, które są pomiędzy nimi a dziewczynami. Jeśli chcą dziewczyny to ją biorą, niczym się nie martwiąc. Zrobiłam sobie kopię tego naukowego badania, sondażu, czy jak to się nazywa. Kto naprawdę wierzy w takie rzeczy? - Co zamierzasz zrobić? – pytam. – Ignorować go? - Nie wiem. – Anna wychyla się i wyciąga puszysty różowy pokrowiec na kierownicę, który kupiła kilka miesięcy temu podczas jednej z całodniowych, epickich wycieczek po centrum handlowym. – Wiem, że powinnam. - Dlaczego? - Bo tak jest łatwiej. - To prawda. Tylko, że czasami najłatwiejsze rzeczy nie zawsze są najlepsze. - Jak uważasz, co powinnam zrobić? – Pyta. - Nie wiem. - Ale gdybyś była na moim miejscu to co byś zrobiła? Przez sekundę nic nie mówię. Zamiast tego patrzę przez przednią szybę na wędrujących po trawie znajomych z zajęć. Niektórzy się śmieją, inni patrzą gniewnie, jeszcze inni wyglądają na kompletnie obojętnych na to, co się wokół nich dzieje. Zastanawiam się nad tym, jaką każdy z nich miał historię. O tym, co ukrywają przed światem głęboko w swoim wnętrzu. Myślę o Pennie. Nadal nie
151
powiedział mi nic o swoim barku, mimo że przez kilka ostatnich tygodni spędziliśmy razem prawie każdą sekundę. Nadal wszystko jest powierzchowne. - Sądzę, że powinnaś powiedzieć Nico – mówię do Anny. Odwraca się. – Tak? Przytakuję – Taa. Myślę, że powinnaś powiedzieć mu jak się czujesz. - Co jeśli zrobi się między nami dziwnie? – Pyta. Wzruszam ramionami. – Jeśli to będzie dziwne dla ciebie, to zrobi się dziwne również między wami. Przynajmniej będziesz o tym wiedzieć. - Przynajmniej będę o tym wiedzieć. – Powtarza miękko. Nie dające spokoju myśli, z powrotem szarpią się w mojej głowie, mówiąc że czasami wiedza nie jest najlepszą rzeczą. Jednak odpycham je. Czasami trzeba spróbować, nie martwiąc się tym, że ryzykuje się utratę czegoś.
152
Rozdział 24 Penn Przed godziną wychowawczą podchodzi do mnie Jackson. Stoję przy swojej szafce, czekając na Harper. Kiedy go widzę czuję się tak jakbym dostał pięścią w brzuch. Nie rozmawiałem z nim od incydentu w Sailing Burrito lub jak lubię to nazywać, od szklanego wyjścia. - Hej. – Mówi, ciskając karteczką samoprzylepną o moją szafkę. – Nie ma za co. Nawet jeśli na to cholernie nie zasługujesz. Na papierku zapisany jest numer telefonu razem z datą i godziną. Sobota, 9.30. Jackson zorganizował mi randkę? W przeszłości opracowaliśmy pewien schemat, zgodnie z którym postępowaliśmy. Jeden z nas nagabywał jakąś niezłą dziewczynę a potem mówił, że ten drugi chciał jej numer. Ten, który chciał jej namiarów, stał w rogu i raczył ją płochliwym uśmieszkiem, tak jakbyśmy byli zbyt nieśmiali, by się do niej zbliżyć. Właściwie to było bardzo efektywne. Nie tylko dlatego, że dostawaliśmy numer. Również dlatego, że dziewczyna myślała, iż jesteśmy typem facetów, którzy nie robili takich rzeczy zbyt często, choć w rzeczywistości robiliśmy to nieustannie. - Mam już dziewczynę – mówię, zrywając zapiskę z szafki. Słowa wychodzące z moich ust brzmią obco. Harper jest moją dziewczyną? Nigdy wcześniej nie miałem prawdziwej dziewczyny. Spędzamy razem prawie każdą chwilę, więc kim innym może być? – Poza tym, 9.30 to zbyt wcześnie na randkę. - Nie bądź dupkiem. – Mówi Jackson. – To numer lekarza. Masz wizytę w sobotę o 9.30. Znowu, nie ma za co. Mój puls przyspiesza. Wpatruję się w karteczkę, opierając się pragnieniu zgniecenia jej w pięści i rzucenia na ziemię. – Doktor Marzetti? – Pytam. - Co? 153
- To konsultacja z doktor Marzetti? – Nie mogę sobie z tym poradzić, ale w mojej piersi zaczyna kłębić się nadzieja. Czy to możliwe, że Jackson załatwił mi z nią spotkanie? Jego tata jest bogaty, ma kontakty. Może pociągnął za sznurki. Może jakoś był w stanie… - Kim jest doktor Marzetti? – Pyta Jackson? Wzruszam ramionami – nikim. Po prostu lekarzem. Słyszałem, że zajmuje się barkami. - Nieważne. Ten facet nazywa się Tamblin. Jest najlepszym chirurgiem ortopedą w kraju. Słyszałem o nim. Faktycznie, poświęca wiele czasu na pracę z ramionami, ale nie specjalizuje się w medycynie sportowej. Pracuje raczej z ludźmi, którzy przeżyli traumę i doznali uszkodzeń kończyn w wypadkach samochodowych i tego typu sytuacjach. Jednak nie zamierzam wtajemniczać w to Jacksona. Właściwie to w ogóle nie chcę z nim o tym rozmawiać. Chcę, żeby po prostu sobie poszedł. Można by pomyśleć, że wiedział o tym od chwili, kiedy prawie rzuciłem w jego głowę szklanką. Najwidoczniej nie łapie aluzji, bo nadal gada. - Wiem, że raczej nie zajmuje się medycyną sportową, ale powiedział, że być może będzie w stanie ci pomóc. Ponownie patrzę na kartkę. Widnieje na niej znany mi charakter pisma Jacksona. Nigdy nie powiedziałem mu co się stało z moim barkiem. Może to moi rodzice powiedzieli jego. Może trener podzielił się tym z drużyną. Nie wiem w jaki sposób ktokolwiek się o tym dowiedział, ani co zostało im powiedziane. Nawet nie wiem czy Jackson wie wystarczająco dużo, by określić, że lekarz może mi pomóc. - Dzięki – mówię, chowając notkę do kieszeni. To wszystko? – Pyta. – Tylko dziękuję? Wzruszam ramionami – oddałeś mi przysługę, więc podziękowałem. Czego więcej ode mnie oczekujesz? Nie prosiłem, żebyś to zrobił. 154
Jackson kręci głową. Jego oczy płoną. – Jesteś prawdziwym, pieprzonym dupkiem. Wiesz o tym, Mattingly? Odwraca się i odchodzi. Obserwuję go. Jestem zły za przekazanie mi tego numeru i za to, że teraz muszę o tym myśleć. Dlaczego nikt nie zajmuje się swoimi pierdolonymi sprawami? Nie jestem jakimś charytatywnym przypadkiem. - Cześć! – Mówi Harper, biegnąc szybko korytarzem w moim kierunku. Wygląda dzisiaj uroczo. Ma na sobie jasnoniebieską bluzkę i parę spodenek w kolorze khaki, które odkrywają jej długie nogi. Niestety dobry nastrój, który miałem o poranku, kiedy myślałem o zobaczeniu jej, przepadł. - Przepraszam. – Mówi, pochylając się i dając mi całusa. – Anna przeżywała dramat. Właściwie mogę ci o tym opowiedzieć. Jesteś facetem. Jeśli dziewczyna by cię lubiła to chciałbyś, by ci o tym powiedziała? Nawet jeśli bylibyście dobrymi przyjaciółmi? Nie mam pojęcia o czym mówi. Będąc całkowicie uczciwym, nie obchodzi mnie to. Nie mogę skoncentrować się na wypowiadanych przez nią słowach. Mogę myśleć tylko o tym, dlaczego Jackson sądził, że zrobienie czegoś takiego było w porządku. Dzwonienie do lekarza i umawianie mnie na wizytę? Czy to nie jest sprzeczne z prawem? - Hej! – Mówi Harper. Trąca żartobliwie swoimi wargami moje. Nie jestem w nastroju. Moje myśli pędzą. – Ziemia do Penna. Zadałam ci pytanie. - Słuchaj, muszę iść – mówię. Przygryza wargę. Jej brwi łączą się w niezadowoleniu. – Gdzie idziesz? - Nie wiem. – Otwieram szafkę i z powrotem wrzucam do środka książki. Zamykam drzwiczki z trzaskiem. – Po prostu… muszę się stąd wydostać. - Dobrze. – Przestępuje ze stopy na stopę. – Chcesz, żebym poszła z tobą? - Nie. – Kręcę głową. – Jest w porządku. Nie mogę sobie dzisiaj radzić ze szkołą, wiesz? – Uśmiecham się do niej, więc wie, że to nie z jej powodu. Jednak
155
wewnątrz mnie wszystko się gotuje, jakbym chciał wypełzać ze skóry. Daje jej szybki pocałunek w policzek. - Dobrze. – Mówi znowu. Mogę powiedzieć, że się martwi. Daję jej jeszcze jeden szybki pocałunek i podążam korytarzem. - Harper – mówię kiedy idę – wszystko dobrze. Obiecuję. Kiedy wypowiadam te słowa, to prawie w nie wierzę.
156
Rozdział 25 Harper Obserwuję jak Penn opuszcza szkołę, zastanawiając się, co się do cholery wydarzyło. Kiedy do mnie wcześniej pisał, brzmiał w porządku. Coś musiało się wydarzyć. Wyraz jego oczu przypominał mi prawie noc, w której widzieliśmy Jacksona w Sailing Burrito. Mówiąc o Jacksonie, widzę jak idzie korytarzem, żartując ze swoimi przyjaciółmi od baseballu. Znajdują się w zwartej grupie. Prawdopodobnie rozmawiają o czymś głupim, tak jak dziewczyny, z którymi chcą uprawiać seks. Mam mgliste wspomnienie idiotycznej listy, która krążyła w zeszłym roku. Znajdował się w niej ranking dziewcząt, które zostały uznane za dosyć seksowne. Jestem całkiem pewna, że stała za tym drużyna baseballowa. Obserwuję ich przez pięć minut, dziwiąc się tym, jak są zrelaksowani. Poruszają się z pewnością facetów, którym wszystko łatwo przychodzi. Pamiętam jak Penn opowiadał mi, jak poszedł do pielęgniarki i puściła go do domu. Zastanawiam się jakby to było przechodzić tak przez życie, nie martwiąc się i nie mając obsesji na punkcie tego czy coś idzie po twojej myśli czy też nie. Próbuję wyobrazić sobie w tej grupce Penna, jak przechodzi z taką łatwością, ale to niemożliwe. Potrafi być zabawny, zalotny i łagodny. Jednak jest w nim odrobina ciemności, czająca się w głębi, czekająca na uwolnienie. Po niedługim czasie, Jackson przybija z kilkoma chłopakami żółwika i zaczyna iść korytarzem. Przechodzi koło mnie, a kiedy to robi, kiwa mi lekko głową w przywitaniu. Waham się. Nie rób tego, Harper. Jeśli Penn chciałby, żebyś wiedziała co się z nim dzieje, to by ci powiedział. Pilnuj własnych spraw. Tylko, że nie potrafię. 157
Jest za późno. Pomysł, który już narodził się w mojej głowie jest niemożliwy do powstrzymania. - Jackson – wołam. Odwraca się. Na jego twarzy widnieje uśmiech. Prawdopodobnie myśli, że jestem jedną z dziewczyn, które chcą się z nim spiknąć. Kiedy na mnie patrzy jego uśmiech blaknie. Jednak tylko na chwilę. - Hej. – Mówi. Nadal się uśmiecha, ale wygląda na odrobinę podejrzliwego, jakby nie wiedział co kombinuję. Nie winię go. Ostatni raz kiedy widziałam go z Pennem, ten prawie rzucił mu szklanką w głowę. - Cześć – mówię. – Hmm, ja nie… Nie musisz mi mówić jeśli nie chcesz, ale… Co wydarzyło się między tobą a Pennem? Wstrzymuję oddech, wiedząc że to co robię jest niewłaściwe. Oczywiście stało się pomiędzy nimi coś złego. Fakt, że pytam o to za plecami Penna, nie jest w porządku. Byłabym wściekła gdyby zaszło coś pomiędzy mną a Anną, a on by o tym nie wiedział. Jeśli Jackson myśli, że to co robię jest złe lub niewłaściwe, nie pokazuje tego. W rzeczywistości wydaje się być zaciekawiony. - Chwilę temu? - Chwilę temu? Wydarzyło się coś przed chwilą? – To wyjaśnia dlaczego Penn spochmurniał i odpuścił sobie szkołę. - Taa. Dałem mu numer do lekarza i odbiło mu. – Wzrusza ramionami. – Chyba myślał, że powinienem pilnować własnego nosa. - Lekarza? - Taa, z powodu barku. – Znowu wzruszył ramionami. – Wiem, że to prawdopodobnie duże ryzyko, ale zrozumiałem, że warto spróbować. Przełknęłam. Dlaczego Penn mi o tym nie powiedział.
158
- Słuchaj, nie chcę być powodem twoim problemów z Pennem. – Kontynuuje Jackson. Brzmi jakby mówił prawdę, co zaprzecza tym dwóm razom, kiedy na niego wpadłam. Pierwszy w klatkach treningowych, drugi w Sailing Burrito. Za każdym razem wydawał się być durniem, który miał gdzieś wszystko prócz siebie. Teraz wydaje się być zaniepokojony z powodu Penna. - Taa – mówię. – Co… Co się między wami wydarzyło? Wiesz, dlaczego nie jesteście już przyjaciółmi? – Wiem, że nie powinnam o to pytać, ale nie mogłam się powstrzymać. Teraz stoi przede mną ktoś, kto być może wie coś o Pennie. Ktoś, kto da mi chociaż maleńką informację. To zbyt duża pokusa, by się jej oprzeć. - Nie jesteśmy już przyjaciółmi. – Jego szczęka się zaciska. - Tak, to całkiem oczywiste. Ale dlaczego? - Powinnaś zapytać o to jego. - Nie chce mi powiedzieć. - Cóż, to jest nas dwóch. – Jackson przybiera pewną siebie postawę i całkowicie się zmienia. Brzmi na pokonanego. Mogę zobaczyć na jego twarzy ból i wtedy łapię. Tęskni za Pennem. Tęskni za dwójką przyjaciół i za czymś jeszcze – kretynem, który posiada tupet – którym był, starając się zatuszować to, co się naprawdę dzieje. - Co masz na myśli? – Pytam. - Po tym jak Penn nabył urazu, wszystko się zmieniło. Nie chciał wychodzić, przebywać ze mną, olewał moje telefony. Przestał się do mnie odzywać. Kiedy próbowałem się przez to przebić, był na mnie śmiesznie wściekły. - Kręci głową. – Widziałaś co wydarzyło się tamtej nocy. Przytakuję. – To dlaczego dałeś mu numer do lekarza? - A dlaczego nie? - Był dla ciebie dupkiem.
159
- Słuchaj, Harper. Penn jest najlepszym przyjacielem jakiego kiedykolwiek miałem. Zamierzam robić wszystko, co będzie w stanie mu pomóc. To, że był dla mnie dupkiem nic nie zmienia. Kiwam głową, po czym dzwoni dzwonek. - Powinienem iść. – Mówi. Ściska moja rękę. – Dbaj o niego, dobra? – Mówi. Potem znika w tłumie dzieciaków. - Próbuję – chcę powiedzieć. Naprawdę próbuję.
160
Rozdział 26 Penn Idę do klatek treningowych. Idę do klatek treningowych i walę masę piłek, dopóki mój bark nie krzyczy z bólu. Za każdym uderzeniem, myślę o tym jak się zraniłem. Rozmyślam o wejściu ślizgiem w ostatnią bazę, o tym jak słyszałem pękające z trzaskiem ramię, o tym jak sądziłem, że było tylko zwichnięte oraz o pojawiającym się dzisiaj Jacksonie razem z tym durnym numerem telefonu do lekarza. Trzask. Dlaczego każdy musi próbować? Trzask. Dlaczego Harper chce być w moim pobliżu nawet, kiedy jestem takim bałaganem? Trzask. Dlaczego Jackson po prostu nie odejdzie po tym całym gównie przez które go przeprowadziłem? Trzask. Dlaczegoludzieudajążejestnadziejachociażjejwcaletamniema? Trzask, trzask, trzask. Nie rozumiem, dlaczego nie mogą mnie po prostu zostawić? Dlaczego nie chcą się poddać skoro ja już to zrobiłem? Kiedy zalewam się potem, a moje ramię pulsuje, rzucam kij na ziemię i zbieram swoje rzeczy. Kiedy wchodzę do domu w środku jest pusto. Nalewam sobie szklankę mleka czekoladowego, a potem kieruję się do łazienki i biorę prysznic, puszczając gorącą wodę, która uśmierza ból w mięśniach. 161
Kiedy kończę, zastanawiam się nad zadzwonieniem do Harper. Wiem, że zrobiłem źle zostawiając ją na korytarzu. Nie mogę jednak wobec niej udawać. Wiedziała, że coś się wydarzyło i pytała o to. Nie chciałem i nadal nie chcę o tym rozmawiać, więc musiałem się stamtąd zmyć. Zakładam parę dżinsów i czarną koszulkę. Idę po plecak i wyciągam karteczkę, którą dał mi rano Jackson. Numer wgapia się we mnie i szydzi. Nienawidzę faktu, że to zrobił. Jednocześnie kocham to. Sprawa z Jacksonem wygląda tak, że gdyby przestał próbować to bym się rozpadł. Nie chcę myśleć, że jest dla mnie nadzieja, ale mimo to chcę wiedzieć, że jednak istnieje. Wiem, to nie ma sensu. Ale jest jak jest. Słyszę dźwięk kroków schodzących z piętra i wiem do kogo należą jeszcze zanim się obracam. Braden. Jego włosy są potargane, a do oczu nabiegła krew. - Hej. – Mówi, szczerząc się. Przynajmniej cieszy się na mój widok, co jest czymś więcej niż mogę powiedzieć o większości ludzi. - Hej – mówię. – Nie wiedziałem, że ktoś jeszcze był w domu. Wzrusza ramionami jakby było mu obojętne, kto się tu znajduje a kto nie. Prawdopodobnie to drugie, co właściwie jest dla mnie dobre. Nie zadaje żadnych pytań o to, dlaczego jestem w środku dnia w domu zamiast być w szkole. - Co robisz? - Nic. – Wkładam karteczkę do kieszeni. – A ty? - Właśnie się obudziłem. - Świetnie. - Hej, powinniśmy razem wyskoczyć. – Jego oczy rozpogadzają się. – Taa. Taa, powinniśmy zrobić coś fajnego. - Taa. Cóż, nie wiem czy jestem w nastroju na coś fajnego. 162
- Dlaczego nie? Miałeś marny dzień? - Taa, można tak powiedzieć. Przytakuje głową jakby coś wiedział o kiepskim dniu, mimo że nie ma w życiu żadnych stresów. Nie ma pracy, żadnych planów, żadnym zobowiązań czy odpowiedzialności. Pochyla się do mnie blisko jakby chciał zdradzić jakiś sekret. – Wiesz co robię kiedy mam zły dzień? – Pyta. Nie mam pojęcia, bo tak jak już powiedziałem, nawet nie wiem czy miewał złe dni. Zastanawiam się nad tym, co Braden mógł uważać za zły dzień. Ktoś pokonał go w grach? Słyszałem go w nocy w pokoju przez zestaw słuchawkowy. Dyskutował w czasie gry z nieznajomymi. – Ty dupku! – Krzyczał. – Wypierdalaj stąd! Jesteś beznadziejny! - Co? Ścisza głos – Odurzam się. Rozważam to. – Przykro mi – mówię. – Branie narkotyków nie jest dla mnie. Kiedyś parę razy przypaliłem i to nie było najlepsze. Nie byłem odprężony, ani zrelaksowany. Nie spodobało mi się uczucie bycia poza kontrolą. Zachowywałem się paranoicznie. Plus, nienawidzę żadnej formy palenia. Wciągając to do płuc czuję się jakbym nie mógł oddychać. Nie znoszę tego. - Bez ćpania. - Mówi Braden, przewracając oczami jakbym był nowicjuszem. – Tequila. Patrzę na niego. – Masz tequilę? – Nie wiem, dlaczego jestem zszokowany. Młodzi ludzie mają marihuanę, więc oczywiście będzie miał tequilę. - Mam różne rzeczy. – Mówi niepokojąco Braden. Porusza brwiami w górę i w dół jakby być może chciał, bym zapytał go o to, co jeszcze posiada. Brzmi jakby mówił o rzeczach, które nie mają nic wspólnego z narkotykami i alkoholem. Co jeszcze mógł mieć na myśli? Porno? Dmuchaną lalkę? Możliwości są nieskończone i przerażające. Nie chcę o nich wiedzieć. - Cokolwiek – mówię szybko. – Nie chcę siedzieć i pić. To zbyt depresyjne. 163
- To wyjdźmy. – Mówi Braden. – Dzisiaj w nocy jest impreza na polu. Kręcę głową. – Nie sądzę, że jestem w nastroju, żeby z kimś przebywać. – Kiedy mówię te słowa, myślę, dlaczego nie? Unikanie imprez jest dla mnie pewną zasadą. Zwykle można na nich spotkać drużynę baseballową. Kiedy jeszcze grałem, przeżyłem wiele nocy, w czasie których imprezowałem, kończąc odrobinę podchmielony i uprawiając seks z jakąś przypadkową dziewczyną. To szybko się nudzi. Z drugiej strony, co niby innego mam dzisiaj robić? Umów się z Harper, szepcze głos. Ignoruję go. - Ej, no chodź. – Mówi Braden. – Co innego zamierzasz robić? Słuszna uwaga. - W porządku – mówię. – O której wychodzimy? Wzrusza ramionami jakby w jego świecie czas nie miał znaczenia. - Dobra. Pójdę do pokoju. Daj znać, kiedy będzie odpowiednia pora. Kieruję się na górę i opadam na łóżko. Zastanawiam się, czy nie napisać do Harper i dać jej znać, że wszystko w porządku. Tylko, że nie wiem czy jeśli to zrobię to nie wróci z toną pytań. I co jej tak naprawdę powiem? Że wpadłem w szał, bo Jackson umówił mnie na wizytę z lekarzem? Nie sądzę. Obracam w dłoni telefon, ciągle o tym rozmyślając. Nagle czuję się wyczerpany. Zamykam oczy i chwilę później zasypiam.
164
Rozdział 27 Harper Nie napisał do mnie. Nawet jednej wiadomości, w której by powiedział: Harper, przykro mi, że zostawiłem cię tego ranka, stojącą na korytarzu jak idiotka. Ale nie martw się. Ze mną w porządku. Wynagrodzę ci to. Nic. Ani jednej wiadomości. Nie potrafię zdecydować czy bardziej jestem wściekła czy zmartwiona. Najpierw zmartwiona, potem wściekła. Co jest bardziej prawdopodobne? Miał wypadek samochodowy czy po prostu zniknął? Jak to się mówi? Najlepszym wskaźnikiem przyszłych zachowań jest przeszłość? Sądząc po wcześniejszych zachowaniach Penna, mogłabym powiedzieć całkiem wyraźnie, że prawdopodobnie po prostu zniknął. Właśnie to robię przez cały dzień w szkole, ale kiedy nadchodzi noc jestem w bardzo, bardzo, bardzo złym nastroju. Jest nawet gorszy przez fakt, że w jakiś sposób dałam namówić się Annie na imprezę na polu. - Nienawidzę imprez na polu – narzekam, kiedy Anna zajeżdża samochodem na polanę. - Dlaczego? – Pyta. – Co tu jest nie do lubienia? - Och, nie wiem. Fakt, że są tam komary, jest ciemno, wszyscy są kompletnie pijani, a ty zawsze martwisz się o to, czy pojawi się policja czy nie i czy odholuje nas na posterunek. - Po pierwsze, nie jest ciemno. Zawsze jest ognisko. Po drugie, jeśli pojawią się gliny, nigdy nie odholują nas na komisariat. Muszą być pewni, że nikt nie jest pijany na tyle by się potykać. Po prostu powiedzą, żeby zabierać się do domu. - Cokolwiek – mamrotam, kiedy wychodzę z auta. 165
- Jak wyglądam? – Pyta Anna, wygładzając swoją kieckę. Ma na sobie opinającą, czerwoną mini, sandały na obcasie i parę długich, zwisających, złotych kolczyków. To jej sposób wystrojenia się na imprezę. Wygląda jakby szła do klubu, ale nie powiem jej tego. Anna zdecydowała, że dzisiejszej nocy powie Nico, że się w nim sekretnie podkochuje. Cóż, może nie dokładnie to. Myślę, że będzie raczej tak, że wyzna mu, że lubi go bardziej niż przyjaciela. - Ten strój to zbyt wiele? – Pyta Anna. Tak, ale nie mogę jej tego powiedzieć. Jest zbyt późno, by wrócić do domu i się przebrać. Poza tym wygląda całkiem seksownie. – Nie – mówię – wyglądasz świetnie. Teraz się wyluzuj. - Wyluzuj się. – Powtarza Anna, wypuszczając głęboki oddech. Rozgląda się po polanie, gdzie stoi masa samochodów zaparkowanych obok jej. – Myślisz, że jest tu jeszcze? - Nie wiem – obserwuję wszystko wokół – nie widzę jego auta. Pisałaś z nim? - Taa. Niedawno powiedział, że wkrótce się pojawi. Zaczynamy wlec się ścieżką, która prowadzi na imprezę. - Lepiej stąd zmiatam – narzekam – wiesz jak komary mnie kochają. - Jak masz zamiar się stąd wydostać? – Woła Anna. Jest ponad metr przede mną, co nie ma żadnego sensu. Jak ona jest w stanie iść tak szybko w tych butach? – Jesteś ciepło ubrana. To prawda. Mam na sobie jeansy i bluzę z kapturem narzuconą na koszulkę bez rękawków. Dzisiejszej nocy nie jest gorąco. Wcześniej padało i mimo, że jest wilgotno, to w powietrzu jest trochę chłodu. Zbliżamy się do polany. Z drzewa spada liść i ląduje w moich włosach. Zirytowana, wyciągam go. Kto wpadł na pomysł, że robienie imprez na polu jest dobrym planem? Oczywiście jakiś idiota, który chciał móc się napić i nie potrafił poczekać, aż czyiś rodzice wyjadą na weekend jak normalni ludzie. 166
Kiedy docieramy do miejsca, w którym odbywa się impreza jest już około trzydziestu lub czterdziestu dzieciaków, którzy spędzają tu czas. Trzymają zmrożone puszki piwa, wyciągnięte z lodówek turystycznych. Muzyka rozchodzi się z przenośnych głośników. Każdy rozmawia i się śmieje. Yhhhhh. Nie jestem w nastroju na świętowanie. - Widzisz go? – Pyta Anna z niecierpliwością. Staje na palcach i przeszukuje tłum. - Nie – mówię – ale to nie znaczy, że go tu nie ma. Kto może cokolwiek zobaczyć? - Robię się marudna, bo moje oczy zaczynają się już przystosowywać do ciemności. Księżyc oświetla polanę i tak jak obiecała Anna jest ognisko, które rzuca światło na teren imprezy. Wkrótce, zamiast figur rozpoznaję ludzkie postury. Właśnie wtedy dostrzegam Penna. Na początku mrużę oczy, ponieważ jestem zaskoczona, że tu jest. Przez cały czas, kiedy z nim byłam nigdy nawet nie słyszałam, żeby wspomniał, że chce iść na imprezę. To była jedna z rzeczy, które w nim kochałam. Mimo, że wydawał się niebezpieczny i mroczny, wyglądał na najbardziej szczęśliwego wtedy, gdy byliśmy razem – u mnie w domu, wychodząc, nic nie robiąc. Przynajmniej tak myślałam. Tylko, że teraz stoi tam z puszką piwa w ręce. Rozmawia z kimś. Dziewczyną. Nie rozpoznaję jej, ale wygląda młodo jak pierwszoroczniak lub uczennica drugiej klasy. Jest wysoka i atrakcyjna. Ma rodzaj włosów w przypadku których nie można stwierdzić czy są przedłużone czy też nie, bo są długie i idealnie zakręcone. Penn coś do niej mówi, a ona śmieje się i odrzuca głowę do tyłu. Kiedy to robi, jej dłoń odrobinę się odwraca i ogień błyska na jej delikatną, srebrną bransoletkę, którą oplata nadgarstek. Wygląda na pewną siebie, tak jakby wszystko skompletowała. Właściwie to wygląda na dziewczynę, którą ja nie jestem. 167
Czuję się jakby moją klatkę piersiową ściskała gumka recepturka. Przez chwilę nie mogę oddychać. Impreza wydaje się nagle wyblaknąć. Wszystko co mogę widzieć to Penn i ta dziewczyna. To dlatego do mnie nie napisał? Bo był z nią? Rzuca mnie dla kogoś innego? W tym momencie patrzy w górę i jego oczy spotykają moje. Nie jest nawet na tyle przyzwoity, by wyglądać na winnego. Obracam się i zaczynam biec. - Harper! – Krzyczy Anna. – Co do cholery? Gdzie idziesz? Nie wiem gdzie idę. Wiem tylko, że muszę się stąd wydostać. Jestem w połowie ścieżki, kiedy słyszę jak ktoś woła moje imię. Na początku myślę, że to Anna. Potem zdaję sobie sprawę, że to Penn. - Harper. – Mówi. – Jezu! Harper, zwolnij. Nie zwalniam. Zamiast tego przyspieszam. Jest dla mnie zbyt szybki. Po sekundzie mnie łapie. Wychyla się i chwyta rękaw mojej bluzy, ale się wyrywam – Nie dotykaj mnie! – Mówię. - Harper. – Mówi. – Daj spokój, zatrzymaj się. Porozmawiajmy. To sprawia, że się śmieję. Zatrzymuje się i okręcam wokół. – Porozmawiajmy? Poważnie, naprawdę to powiedziałeś? Wzrusza ramionami. – Taa. - Teraz chcesz rozmawiać? Po tym jak cię przyłapałam? Nieruchomieje. – Przyłapałaś? - Taa. – Mój puls przyspiesza a skóra wygląda na zarumienioną. Nigdy nie wiedziałam, że złość i inne emocje mogą mieć takie somatyczne objawy. - Przyłapałaś na robieniu czego? - Na rozmawianiu z dziewczyną. - Z kim?
168
- Przestań zachowywać się tak jakbyś nie wiedział o czym mówię! – Dłonie zwijają mi się w pięści i opadają po bokach. Mogę poczuć jak paznokcie wbijają się w skórę. - Mówisz o Devi? Tej blondynce? Chodzimy razem na ścisłe zajęcia. Harper, po prostu rozmawialiśmy. Chodź tutaj. Sięga po mnie, ale go odpycham. Nie mogę tak dłużej. Nie potrafię zaakceptować jego, będącego zamkniętym w sobie i odsuwającego się ode mnie. Chcę go tak bardzo. Chcę być zawsze blisko niego. Chcę go w każdy możliwy sposób, ale on mnie nie. To zbyt wiele do przyjęcia. - Nie! – Zaczynam odchodzić od niego tak szybko jak potrafię. Nic nie mówi, ani nie próbuje mnie zatrzymać, ale słyszę za sobą jego kroki. Nie przechodzę nawet kilku metrów zanim zdaje sobie sprawę, że idę złą ścieżką. Zamiast kierować się w stronę auta i parkingu, wchodzę głębiej między drzewa. Nie wiem co robić. Nie chcę się obracać, bo nadal jest za mną i byłoby to upokarzające, a raczej nie jestem podekscytowana podążaniem w las. Ostatnią rzeczą, której chcę jest skończenie zagubioną w gąszczu drzew lub zaatakowaną przez zwierzęta czy coś innego. Penn powstrzymuje mnie przed podjęciem decyzji. - Idziesz w złym kierunku. – Woła za mną. - Wiem! – Wrzeszczę. Przez kilka kolejnych kroków nic nie mówię. – Nadal jestem na ciebie wściekła. - Harper. – Mówi. Jego głos jest miękki i słodki. – Przysięgam, że nic się nie dzieje pomiędzy mną a tamtą dziewczyną. Rozmawiałem z nią przez jakieś pięć minut. Zatrzymuję się i okręcam tak, że stoję twarzą do niego. – Dlaczego nie powiedziałeś mi co wydarzyło się pomiędzy tobą a Jacksonem? 169
Jego szczęka się zaciska. – Nie wiem o czym mówisz. - Powiedział, że załatwił ci konsultację związaną z twoim barkiem. – Wiem, że podejmuję ryzyko. Jest szansa, że Penn kompletnie się na mnie wścieknie za to, że rozmawiam za jego plecami z Jacksonem i będzie nawet bardziej zły o to, że pytam go o ramię. Przez sekundę myślę, że właśnie to zamierza. Jego szczęka zaciska się jeszcze bardziej, ramiona prostują. Bierze głęboki oddech przez nos. Praktycznie mogę zobaczyć jak toczy wewnętrzną walkę. Zostać ze mną i porozmawiać czy powiedzieć żebym spieprzała i poszła między drzewa. Co powinnam zrobić? Udawać, że Jackson nie powiedział mi żadnej z tych rzeczy? Penn wypuszcza oddech, który wstrzymywał. – Możemy usiąść? – Pyta. - Gdzie? Jesteśmy w samym środku lasu. Rozgląda się wokół dopóki nie znajduje kłody, która wygląda dosyć stabilnie. Siadamy, a Penn przeklina i przebiega palcami przez włosy. – Jackson, załatwił mi na jutro wizytę u lekarza. - Wiem – mówię – powiedział mi. - Wiem. – Mówi. – Powiedziałaś mi. - Zamierzasz pójść? - Kręci głową. – Nie. - Dlaczego nie? - Dlatego, że… to nieważne. Mój bark jest rozpieprzony. - Dobrze – zastanawiam się nad tym – ale skąd wiesz? - Właśnie to powiedział mi lekarz. – Sięga po moją rękę i otacza ją swoimi dwoma. Przysuwam się po kłodzie bliżej niego, czując nagle, że chcę być tak blisko jak tylko mogę. - Ale nawet nie rozmawiałeś z tym lekarzem, prawda? – Pytam delikatnie. - Nie. – Mówi. – Mam to gdzieś.
170
Księżyc wyślizguje się zza chmur. Jego twarz jest skąpana w świetle, w oczach mogę zobaczyć defensywę. Zdaję sobie sprawę co to jest, dlaczego nie chce pójść do lekarza. Nie chce wierzyć. Nie chce wierzyć, że być może ktoś byłby w stanie mu pomóc. Bo jeśli okaże się, że nie, to Penn musiałby naprawdę pogodzić się z tym, że nigdy więcej nie zagra w baseball. Pracował tak ciężko żeby to zrobić. Nie chce być zmuszonym do przechodzenia wszystkiego jeszcze raz od początku. - Myślę, że to cię obchodzi – mówię delikatnie. – Wiesz, jeśli pójdziesz do lekarza to nie będzie nic znaczyło. To tylko wizyta. Nic nie mówi. - Jeśli ci nie pomogą, nic nie stracisz – mówię. – Nie sądzisz, że jesteś to sobie winny? By sprawdzić wszystkie możliwości? Nadal nic nie mówi. Kopie butem kamyk, a potem się do mnie przybliża. Opieram się o jego ramiona, wdychając ich woń – mięta, żel do mycia ciała Axe i świeżo pachnący proszek do prania. Siedzimy, co wydaje się wiecznością. Nie zamierzam go naciskać. Cokolwiek się z nim działo, będzie musiał przez to przejść. Mogę namawiać Penna, ale go nie zmienię. Musiał wierzyć, że nie jest tego wart. Musiał wierzyć, że jeśli pomyśli, że z jego barkiem będzie lepiej, a potem to nie zadziała, będzie załamany, że będzie musiał pogodzić się z tym, że to jest lepsze niż niewiedza. Właśnie wtedy, gdy pozwalam odejść nadziei i przestaję wierzyć, że cokolwiek powiedziałam może zmienić jego uczucia, wszechświat postanawia, że być może to była lekcja dla mnie. - Pójdziesz ze mną? – Pyta delikatnie. – Jutro… Na spotkanie… - Oczywiście – mówię jakby to było ustalone, jakby to nie była wielka sprawa. - Dzięki. - Całuje mnie. Jego wargi są ciepłe, delikatne i słodkie. Siedzimy, nie rozmawiając, dopóki nie wstajemy i nie zabiera mnie do domu. 171
Rozdział 28 Penn Denerwowałem się przed wielkimi meczami. Raz, kiedy byłem na boisku czułem się doskonale. Mogłem patrzeć na wynik 3-2 i nawet nie mrugnąć. Mogłem przegrywać 0-2 i nadal walczyć o home run14. Ale to było przed meczem, zanim gra stała się inną historią. Stałem w szatni, pochylony nad toaletą, zwracając coś co zjadłem na śniadanie. Zawsze jadłem przed meczem, bo jeśli tego nie zrobiłem, było nawet gorzej. Suche torsje wstrząsały moim ciałem, podczas gdy kwas płonął w gardle. Po tym jak zwróciłem, mój brzuch nadal uciskał i byłem kompletnym dupkiem dla każdego, kto próbował ze mną rozmawiać. Trener wiedział, że przed meczem nie powinien ze mną dyskutować. Poszedłem na spotkanie drużyny i siedziałem w rogu w swoim własnym, maleńkim świecie, próbując powstrzymać się od kolejnego zrzygania. Tylko że potem, gdy stąpałem po trawie, wszystko się zmieniło. Było tak jakbym wszedł w jakiegoś rodzaju strefę. Pomiędzy inningami15 znajdowałem się w loży dla zawodników albo w obszarze boiska, który zajmował miotacz, śmiejąc się i żartując, zamiast zwracać tak jak to było rano, po zjedzeniu banana i wypiciu Gatorade16. Mam nadzieję, że koniec końców właśnie to wydarzy się po tym, jak obudzę się w poranek wizyty u lekarza. Natychmiast będę musiał pobiec do łazienki i wyrzygać swoje wnętrzności. Po pierwsze, jestem w złym humorze. Kto Odbicie piłki w baseballu, po którym pałkarz (batter) zdobywa wszystkie cztery bazy i tym samym punkt (run) dla swojego zespołu. Podczas home runa punkty zdobywają także inni zawodnicy okupujący bazy w momencie uderzenia. 15 Część meczu, w której jedna drużyna walczy o zdobycie jak największej liczby punktów, zaś druga stara się jej przeszkodzić. 16 Napój izotoniczny produkowany przez PepsiCo, służy do uzupełniania poziomu płynów w organizmie i dostarczania energii do mięśni. 14
172
do cholery lubi zwracać? Tylko, że potem odczuwam pewnego rodzaju ulgę. Chodziłem odrętwiały tak długo, że wiedza, że w końcu mogę znowu poczuć coś innego jest pokrzepiająca. Po wyrzuceniu zawartości żołądka, biorę długi, gorący prysznic, próbując ukoić nerwy. Ale to nie działa. Jedyną dobrą rzeczą w tej sytuacji jest fakt, że wizyta ma miejsce rano, co oznacza, że nie muszę spędzić całego dnia siedząc, wariując i próbując zrozumieć jak się właściwie z tym wszystkim czuję. Harper mnie podwozi. To, że moja dziewczyna podrzuca mnie na wizytę lekarską, nie sprawia, że czuję się lepiej. Ale jestem zbyt podekscytowany, by prowadzić. To nie tak, że rodzice czy Bradem mogą mnie zabrać. Prawo jazdy Bradena jest zawieszone (za coś związanego z „brawurową jazdą”, co jestem całkiem pewny dotyczyło zajścia kiedy jechał I-95 i jego przyjaciel pokazał ludziom goły tyłek), a nie jestem w nastroju by przebywać z rodzicami. Prowadziłem auto od czasu naszej kłótni, która miała miejsce pewnej nocy. To nie tak, że było trudno odkąd nie było ich w pobliżu i nie tak, że mogłem im powiedzieć cokolwiek i kiedykolwiek. Nie ma mowy, bym chciał by wiedzieli, że wybieram się na wizytę. Większość ludzi, która wie, większość ludzi, którym będę musiał powiedzieć, jeśli nie pójdzie po mojej myśli… To wystarczające złe, że Harper wie. Kiedy zajeżdża na podjazd i trąbi klaksonem, stoję już na werandzie i czekam na nią. Poranek jest zaskakująco chłodny i zachmurzony. Ma na sobie sweter w delikatnym różowym kolorze, co sprawia że jej skóra wygląda na świeżą i niewinną. Pochylam się i ją całuję, natychmiast czując się lepiej. - Cześć. – Mówi. – Wydajesz się być w dobrym nastroju. - Teraz jestem – mówię, zapinając pasy. Pochylam się i opuszczam siedzenie, więc mam większe pole manewru dla nóg.
173
Jedziemy do Bostonu, nie rozmawiając zbyt dużo. To jedna z rzeczy, które kocham w Harper. Większość dziewczyn czy ogólnie mówiąc ludzi, czuło się lepiej gdy wypełniało ciszę. Potrzebowali mówić masę rzeczy, by sprawić, abym poczuł się lepiej lub podejmowali rozmowę na błahe tematy, starając się mnie rozluźnić. Ale Harper taka nie jest. Harper potrafi po prostu być. Sama jej obecność podnosi na duchu. Nie musi nic mówić ani robić nic specjalnego. Parkujemy w garażu należącym do Mass General. Przechodzimy przez ulicę do budynku medycznego. Recepcjonistka wskazuje nam szóste piętro, pokój 612. Wciskamy się do windy zapchanej kupą ludzi. Mój żołądek opada, kiedy pokonujemy kolejne piętra. Nie jestem pewny czy to dlatego, że jestem poddenerwowany czy z powodu tego, co się dzieje w windzie. Pokój 612 okazuje się być poczekalnią dla ludzi, którzy przyszli zrobić prześwietlenia. - Już miałem robione zdjęcie rentgenowskie – wyjaśniam recepcjonistce po tym jak wypełniam papierkową robotę związaną z ubezpieczeniem. Jestem nieco poirytowany. Nie wiedziałem, że bycie tu będzie taką wielką sprawą. Z wielu powodów po prostu założyłem, że śmignę na siedzenie, powiem lekarzowi o swoim stanie, i dam znać co powiedzieli inni lekarze, a potem powie czy może mi pomóc czy nie. Ale oczywiście będzie chciał spojrzeć na zdjęcie. Nie zadzwoniłem do poprzedniego doktora, żeby je tu wysłał. - Doktor Tamblin lubi robić nowe. – Mówi radośnie recepcjonistka. – Może pan zająć miejsce... wkrótce pana poprosimy. – Wskazuje krzesło po drugiej stronie pomieszczenia. Siadam. Harper opada obok mnie. Moje nogi zaczynają drżeć. Nie lubię tak po prostu siedzieć. Czuję się tak jakbym musiał wykonać ruch. Jeśli będę siedział tak jak teraz, będę miał zbyt 174
wiele czasu do rozmyślania. Zbyt wiele czasu na przeanalizowanie każdej pojedynczej możliwości tego, co się wydarzy. - Wszystko dobrze? – Pyta Harper. - W porządku – podnoszę magazyn ze stołu obok mnie i zaczynam go wertować. Kolory przelatują w rozmyciu reklam i artykułów, ale nie patrzę na żadne z nich. - Hej. – Harper przechyla się i kładzie swoja dłoń na mojej. Odwracam się i po raz pierwszy na nią patrzę. – Cokolwiek się wydarzy, będzie dobrze. Chcę zapytać skąd to wie, jak ktokolwiek może to wiedzieć, kiedy wywołują moje nazwisko. - Penn Mattingly? – Pyta pielęgniarka. – Jesteśmy gotowi. Nie ma nic do zrobienia. Daje Harper buziaka. Potem wstaję i podążam za pielęgniarką przez drzwi.
175
Rozdział 29 Harper Tak szybko jak Penn znika za pielęgniarką, zaczyna dzwonić mój telefon. Patrzę w dół i widzę na telefonie numer Anny. Kurde! Napisałam do niej ostatniej nocy, żeby powiedzieć, że wracam do domu z Pennem, ale nie odpisała. - Hej – mówię, upewniając się, że mój głos jest cichy na tyle, by nie przeszkadzać innym w poczekalni. Mimo tego, kobieta siedząca na fotelu na przeciwko, obdarza mnie odrobinę złym spojrzeniem. – Przepraszam, że nie zadzwoniłam do ciebie ostatniej nocy. To dlatego, że… - Harper… - Mówi. Jej głos brzmi na odrobinę… zdławiony. - Anna? – Pytam. – Wszystko w porządku? - Nieeee. – Zawodzi. - Co się dzieje? – Siadam prosto na siedzeniu. – Jesteś ranna? - Nie, nie jestem. Przynamniej nie fizycznie. – Przechodzi od zawodzenia do pełnego szlochania. - Co się stało? Zaczyna mówić, ale je głos jest przyciszony, prawie jakby upuściła telefon. - Co, Anna? Anna! Nie słyszę cię! Głos wraca, ale nadal pojawia się i zanika. - … a potem my … i powiedział … Nie mogę uwierzyć … błąd! – I znowu płacze. - Anna, nie rozumiem cię. Mów wolniej. Zaczyna opowiadać od początku, ale zanim mogę dowiedzieć się czy w końcu ją słyszę, ktoś klepie mnie w ramię. Obracam się, by zobaczyć stojącą i patrzącą na mnie z dezaprobatą, recepcjonistkę. – Nie powinnaś tu rozmawiać przez telefon. – Zwraca uwagę na znak na ścianie. – Komórki zakłócają działanie sprzętu medycznego. - Och – mówię – przepraszam. Nie wiedziałam. 176
Piorunuje mnie wzrokiem. – Taaa, cóż… w tym miejscu jest pełno tych znaków. – Szarpie za kawałek swoich włosów. – Mogłaś kogoś zabić. Przewracam oczami – Bardzo wątpię, że mogłam kogoś zabić zwykłym rozmawianiem przez komórkę. - Zatem dlaczego znaki mówią, że to zakłóca działanie sprzętu medycznego? – Pyta dziewczyna siedząca obok mnie. – Mój tata jest tutaj na bardzo ważnej operacji serca i nie może mieć jakichś zakłóceń. - Wyluzuj – mówię – z twoim tatą będzie dobrze. - Z moim tatą? – Wrzeszczy mi Anna do ucha. – O czym ty mówisz, Harper? - Słuchaj, musisz opuścić poczekalnię. – Mówi recepcjonistka. – Przykro mi, ale jesteś zbyt głośno. To nawet nie jest prawdą, ale niech będzie. – Dobra. – Przewracam oczami, a potem mówię do Anny – zaraz do ciebie oddzwonię. - Rozłączam ją w połowie biadolenia, a potem opuszczam poczekalnię i kieruję się do wind. Kiedy jestem na zewnątrz centrum medycznego, oddzwaniam do niej. – Hej – mówię, kiedy odpowiada. – Przepraszam za to. Byłam… - Nie jestem pewna czy Penn chce bym wspominała, że jest u lekarza, więc po prostu mówię – byłam gdzieś, gdzie nie mogłam rozmawiać przez telefon. - Gdzie? – Brzmi podejrzliwie, ale zanim mogę wymyślić wiarygodną odpowiedzieć, już trajkocze. – Harper, to było okropne. To znaczy, było niesamowicie, ale również okropnie. Nie płacze już więcej, ale kiedy mówi nadal mierzy się z czymś trudnym. Jej
oddech przechodzi w
krótkie
sapnięcia.
Pociąga
trochę
nosem,
prawdopodobnie przez to całe łkanie. - Co? - Ostatnia noc. – Bierze głęboki oddech i mogę powiedzieć, że próbuje się uspokoić. – Powiedziałam Nico. 177
O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże. Jestem okropną przyjaciółką. Kompletnie zapomniałam o tym, że planowała powiedzieć Nico, że go lubi. – Dobrze dla ciebie – mówię automatycznie, zanim zdaję sobie sprawę, że jeśli płacze to nie poszło najlepiej. – Hmm, jak poszło? - Okropnie! – Mówi. – To nie jest całkiem prawda. Na początku było niesamowicie. - Jestem zmieszana. – Siadam na jednej z ławek na zewnątrz i zginam kolana, wślizgując pod siebie stopy. Dzień nadal jest odrobinę dżdżysty i chłodny. Owijam się ciaśniej swetrem. – Było dobrze czy źle? - Harper. – Mówi. – Uprawiałam z nim seks. – Brzmi na zszokowaną. - Z kim? - Z Nico. - Uprawiałaś seks z Nico?! - Tak. O Boże. Harper, co ja zrobiłam? – Znowu zaczyna zawodzić. Jajks. Nigdy wcześniej nie słyszałam, by była smutna. - Dobra – mówię, próbując brzmieć spokojnie. Moje piętrzące się emocje nie pomogą w tej sytuacji. Ktoś musiał być tutaj głosem rozsądku i oczywiście to nie może być Anna. – Uspokój się. A teraz powiedz mi co się stało. Zacznij od początku. - Okej. – Bierze głęboki, drżący oddech. – Byliśmy na imprezie, no i wiesz, wypiliśmy trochę za dużo. Rozmawialiśmy. Przed końcem nocy wszyscy jego przyjaciele poszli do domu i zostaliśmy tylko my. - Dobra. – Póki co nie brzmi źle. W rzeczywistości wydaje się całkowicie normalne. - A potem powiedziałam mu jak rozmyślałam o tym, jak panikowałam tamtego dnia w związku z muzyką i jak miłe było, że był tam dla mnie.
178
- Dobra… - To nadal nie brzmi źle. Czekam, aż banalna historia przemieni się w uprawiających seks Annę i Nico i rzeczy przeraźliwie niewłaściwe. Niesamowicie? To nie to co powiedziała? Było strasznie i niesamowicie? - Powiedział, że to nie był problem i że zawsze będzie mnie wspierał bez względu co się wydarzy. Powiedziałam, że naprawdę to doceniam, co było jednym z powodów, dla których uważałam go za dobrego przyjaciela. - Dobre. – Opowieść była naprawdę wolno budowana. Wiem, że powiedziałam jej, by zaczęła od początku, ale naprawdę musi mówić o takich szczegółach? Mam nadzieję, że kiedy dojdzie do części o seksie, nie zacznie wprowadzać mnie w każdą drobną rzecz, która miała miejsce. Ostatnią rzeczą, którą chciałam usłyszeć były detale tego jak moja najlepsza przyjaciółka traci dziewictwo. Oczywiście chciałam usłyszeć szczegóły, ale nie w sprośny sposób. - Potem powiedziałam, że kiedy pocałował mnie tamtego dnia w głowie moje uczucia do niego się zmieniły. Teraz do dopiero jestem zdezorientowana. – Dlaczego to powiedziałaś? - Bo powiedziałaś, że powinnam mu powiedzieć, że lubię go bardziej niż jako przyjaciela! - Nie, miałam na myśli… powiedziałaś, że twoje uczucia do niego zmieniły się po pocałunku, ale to nieprawda. Lubiłaś go przed tym co się wydarzyło. Na długo przed tym. -Taa, ale nie chciałam, żeby o tym wiedział. Coś mi mówi, że Anna zaczęła swoje wyznanie nie od powiedzenia Nico całej prawdy, i że prawdopodobnie dlatego, nie dał jej szansy na zaczęcie od właściwej strony. Nie zamierzam jej tego powiedzieć. Jest już za późno. Nie może tego zmienić. - Co wydarzyło się potem? – Pytam. - Pocałował mnie. Prawdziwym pocałunkiem. Nie w głowie. W usta. - O mój Boże! Tak po prostu? 179
- Tak. – Wzdycha. – Całowaliśmy się trochę więcej, a potem zapytał mnie czy chcę iść do jego domu, a ja się zgodziłam. Kiedy znaleźliśmy się u niego, jego rodzice spali. Przeszliśmy do pokoju i się kochaliśmy. - Wow. Czy to.. podobało ci się? – Wiem, że powiedziałam, że nie chce znać szczegółów, ale właściwie w pewnym sensie chcę. - Tak. Na początku trochę bolało, ale potem uczucie było naprawdę dobre. - To dlaczego było okropnie? Jej oddech znowu zaczyna robić się nierówny. – To… Zaczęło robić się źle rano. Kiedy się obudziliśmy było dziwnie. Jego rodzice byli na dole, więc musiałam wykraść się tylnymi drzwiami. A potem zadzwonił do mnie i to było po prostu… On nie… Nie jest mu przykro z powodu tego, co się wydarzyło. Ale w zasadzie nie czuje do mnie tego samego co ja do niego. - Ale uprawiał z tobą seks! - Harper, uprawianie z kimś seksu nie zawsze oznacza, że żywisz do tej osoby romantyczne uczucia. – Mówi to tak, jakbym powinna o tym wiedzieć, mimo że suma osób z którymi się kochałam jest równa zeru. - Wiem – mówię. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie trzeba być geniuszem by to zrozumieć. – Ale to dziwne, że mógł z tobą spać, jeśli przynamniej czegoś nie czuł. - Powiedział, że czuł do mnie pociąg, ale to uczucie nie było tak głębokie. Nie było mu z tego powodu przykro, ale pomyślał, że pomoże powinniśmy spróbować… by… by po prostu… by po prostu wrócić do bycia przyjaciółmi. – Mówi ponownie szlochając. - Och, Anna. Kochanie – odpowiadam. – Przykro mi. – Rozumiem dlaczego jest smutna. Mogę również wyczuć dopadające ją zakłopotanie. Anna nie powiedziała Nico, że darzyła go uczuciami od jakiegoś czasu, i że praktycznie jest w nim zakochana od pierwszego dnia, w którym go spotkała. Więc kiedy wyznała, że jej uczucia uległy zmianie kilka dni temu, prawdopodobnie pomyślał, 180
że to było nowe, i że może powinien tego tylko spróbować. Z całą pewnością zachował się jak dupek. - Nie mogłabyś wpaść? – Płacze. – Ja tylko… Nie chcę być teraz sama. - Oczywiście – mówię. – Daj mi tylko skończyć to, co robię. - Jak długo? – Lamentuje. Właściwie to może ja wpadnę do ciebie? Nie chcę być teraz w domu. Mama jest tutaj i wiem, że domyśla się, że coś się dzieje. Jest taka wścibska, że może mnie o coś zapytać. A jeśli zapyta to naprawdę mogę pęknąć i jej powiedzieć. Nie pozwoli mi już więcej, przez moje całe życie rozmawiać z Nico, bo go… bo go… bo go znienawidzi. W pewnym sensie też zaczynam go nienawidzić. Nico i ja nigdy nie byliśmy blisko. Jedynym powodem, dla którego spotykałam się z nim, był fakt, że Anna i on byli bliskimi przyjaciółmi. Ale teraz, rozmyślając o tym więcej, jestem całkiem pewna, że to gówniana sprawa przespać się z jednym z przyjaciół i powiedzieć mu, że to dla ciebie nic nie znaczyło. Poważnie? Skąd on się urwał? - Oczywiście, że możesz – mówię. – Po prostu daj mi wrócić do domu jako pierwszej. Zadzwonię do ciebie odrobinę później, ok? - Ale jak długo? Gdzie jesteś? - Ja… - wzdycham – Nie chcę jej okłamać. Poza tym, Penn nigdy nie powiedział dobitnie, że nie mogę nikomu powiedzieć. – Jestem w szpitalu z Pennem. - W szpitalu? – Wrzeszczy. – Co się stało? O mój Boże! Jesteś w ciąży! Jesteś? - Nie, nie jestem w ciąży. Jezuuu, Anna. Trzeba uprawiać seks, żeby zajść w ciążę. – Słowa wychodzą z moich ust zanim sobie uświadamiam, że to co jej powiedziałam prawdopodobnie nie jest najlepszą rzeczą. Ostatniej nocy kochała się. O Boże! – Użyliście prezerwatywy, prawda? - Oczywiście, że tak. – Mówi. - Co ty myślisz, że jestem głupia? - Nie, oczywiście że nie. 181
W tym momencie patrzę w górę i widzę jak Penn przechodzi przez automatyczne dwuskrzydłowe drzwi szpitala. Robi kilka kroków na zewnątrz i rozgląda się, prawdopodobnie mnie szukając. - Anna – mówię - zadzwonię do ciebie później. - Nie! Nie możesz się rozłączyć! Wariuję! - Zadzwonię do ciebie za pięć minut. Właściwie to możesz zacząć jechać już do mojego domu jeśli chcesz. Okej? Spotkam się tam z tobą. Rozłączam się zanim ma szansę coś dodać. Nie staram się być suką. Penn czeka na mnie na zewnątrz i nie chcę, żeby Anna słyszała to, co chce mi powiedzieć. Ma wyraz twarzy, którego wcześniej u niego nie widziałam. Nie jest to ani wściekłość, ani złość, ani smutek czy radość. To po prostu… pustka. - Hej – mówię ostrożnie. - Hej. – Przełyka ciężko. - Przepraszam, musiałam wyjść. To po prostu… miałam nagły wypadek. Przytakuje głową, nie pytając czym był ten nagły przypadek i czy wszystko jest w porządku. - Jak poszło? – Pytam. Wzrusza ramionami. – Nie pomogą mi. - Och, Penn. Tak mi przykro. – Idę w jego kierunku i sięgam po jego dłoń, ale się odsuwa. - To nie wielka sprawa. – Mówi. Jego głos jest spokojny. - Chcę wrócić do domu. - Taa, oczywiście – przytakuję. – Zabiorę cię do domu… albo, chcesz wpaść do mnie? – Anna jest w drodze, ale nie mogę zostawić Penna samego sobie. Może mnie potrzebować. Poza tym miłość i cierpienie idą w parze, racja? Może usiądziemy razem i powiemy sobie współczującym tonem, jak do dupy wydaje się być teraz wszystko, co się dzieje.
182
Penn kręci głową. – Nie. Ja nie… - Przełyka jakby wypowiedzenie słów było dużym wysiłkiem. – Myślę, że pospaceruję trochę. - Po Bostonie? - Taa. - Ale… Chcesz żebym poszła z tobą? - Nie. - Penn… - Słuchaj, Harper. Doceniam to, że mnie podwiozłaś i wszystko inne, ale w tej chwili chcę być sam. Obraca się i odchodzi. Bez pocałowania mnie. Bez powiedzenia, że zadzwoni do mnie później. Nawet bez poinformowania mnie jak zamierza wrócić do domu.
183
Rozdział 30 Penn Obwiniam ją. Wiem, że to głupie, śmieszne i nie ma sensu, ale obwiniam Harper. Winię ją za to, że mnie tu przywiozła, za sprawienie, że zgodziłem się na wizytę, za sprawienie, że uwierzyłem, że być może coś się dla mnie zmieni, że będę mógł wrócić do życia jakie wiodłem zanim się zraniłem. Gdybym nigdy jej nie spotkał, nigdy bym nie poszedł na to głupie spotkanie. A gdybym nigdy nie poszedł na ta durną konsultację, nie siedziałbym tam w czasie gdy lekarz, którego nigdy nie spotkałem, obserwował moje zdjęcia rentgenowskie, a potem powiedział mi, że nie ma nic co mógłby zrobić. To była strata czasu. Strata energii. Strata emocji. Moje ciało czuło się tak jakby zostało zamknięte po tym jak je opuściłem. Jakbym musiał uciec albo dostać się do klatek treningowych. Problemem było to, że przyjechałem do miasta z Harper i musiałem je z nią opuścić. Ale myśl o siedzeniu z nią w aucie w trakcie powrotu do domu w napiętej ciszy, albo gorzej – z nią starającą się sprawić, bym poczuł się lepiej, wypełniło mnie irytacją. Nie mogłem tego zrobić. Więc odszedłem. A teraz włócząc się po Bostonie, staram się zrozumieć co do cholery powinienem zrobić. Mżawka z tego ranka zaczyna parować i mimo, że słońce nie wychodzi, zaczyna się robić gorąco. Ściągam bluzę, którą mam na sobie i wrzucam do pobliskiego kubła na śmieci, nie chcąc musieć kłopotać się jej noszeniem.
184
Idę ulicą z nadzieją, że spalę trochę energii, ale to jedynie sprawia, że jestem jeszcze bardziej naładowany emocjami. Chwyciłem taco z kurczaka i sprite’a z Taco Bell, ale po dwóch gryzach i dwóch łykach, wyrzuciłem. Ulice wypełnione są ludźmi. Większość z nich cieszy się z faktu, że nie jest chłodno, śnieżnie czy deszczowo, co w Bostonie czasami odbierane jest jako cud. Wszyscy uśmiechają się, śmieją, robią zakupy, jedzą. Irytują mnie. Zaczynam czuć się tak, jakbym chciał winić ich za wszystko co przechodzę, mimo że wiem, iż to nie jest ich wina. Potem zaczynam zastanawiać się kto naprawdę jest temu winny. Lekarze. Harper. Ojciec. Jackson. Jackson. Jest jedynym, który jest za to naprawdę odpowiedzialny. Jest jedynym, którego powinienem winić. Kiedy szturmuję ulice Bostonu, kręcąc się w kółko i naprawdę nie wiedząc dokąd zmierzam, decyduję że ta cała dyplomacja, którą podjąłem z Jacksonem musi zostać wyłączona z gry a ignorowanie go musi się skończyć. Muszę się z nim skonfrontować. Musi za to zapłacić. I to musi stać się teraz.
*** Oczywiście łatwiej jest powiedzieć niż zrobić, odkąd nie mam samochodu i jestem w mieście. Ale pomysł, który pojawił się w mojej głowie, nie chce odejść. Muszę stawić czoła Jacksonowi. Zastanawiam się nad zadzwonieniem do niego i
185
domaganiem się, żeby przyjechał tu i spotkał się ze mną. Jeśli to zrobi, zamierzam pominąć ten cały element zaskoczenia. Wskakuję do metra, decydując że przejadę nim tyle ile się da, a resztę drogi do domu Jacksona pokonam pieszo. Trasa zajmuje blisko półtorej godziny. Do tego czasu ukazuje się ulica i słońce w swojej całej okazałości. To sprawia, że jest mi gorąco, ale nie jestem zmęczony. Zanim się orientuję, stoję przed domem Jacksona. To biały budynek z oknem na poddaszu po jednej stronie. Kiedy staję na werandzie i dzwonię dzwonkiem, rozmyślam o tym jak dziwne jest ponowne przebywanie tutaj. Kiedy Jackson i ja byliśmy przyjaciółmi, nigdy nie musiałem się kłopotać dzwonkiem do drzwi. Mogłem po prostu wejść. Biorę głęboki oddech a potem głośno pukam. Nie jestem w nastroju na dzwonienie dzwonkiem. Żadnej odpowiedzi, więc pukam znowu. I znowu. I znowu. I znowu. W końcu widzę jak drgają zasłony w oknie wykuszowym w salonie i Jackson wygląda na zewnątrz z zapuchniętymi oczyma. Prawdopodobnie właśnie się obudził. Bez wątpienia dlatego, że przez całą noc imprezował i zabawiał się z jakąś dziewczyną. Obdarzam go przyjacielskim skinieniem i wielkim, fałszywym uśmiechem. - Jezu! Mattingly! – Mówi, kiedy otwiera drzwi. – Która godzina? - Och, nie wiem. Prawdopodobnie coś koło południa – mówię radośnie, przepychając się koło niego i idąc do kuchni. - Wejdź. – Mówi przewracając oczyma i zatrzaskując za mną drzwi.
186
Nagle z niewytłumaczalnego powodu umieram z głodu. Otwieram jego lodówkę, kiwając z satysfakcją kiedy zauważam, że jest wypełniona po brzegi. Jego mama zawsze kupuje najlepsze jedzenie. - Zrobię sobie kanapkę – oznajmiam. Jackson wygląda na zaniepokojonego. – W porządku? – Zerka na mnie. – Jesteś… nie jesteś najebany, racja? - Najebany? - Taa. Tym gównem, które pali Braden lub może czymś gorszym? - Och nie, jestem zupełnie trzeźwy. Mam całkowicie jasny umysł. – Pierwsza część jest prawdą. Co do drugiej to nie jestem taki pewien. Zaczynam wyciągać z lodówki mięso i układam je na blacie. Rodzina Jacksona dba o to – jest naturalne i organiczne. Żadnych azotynów czy wypełniaczy. Wyciągam pumpernikiel17 i zaczynam go kroić na kawałki. - Pomóż sobie. – Mówi sarkastycznie Jackson, siadając przy stole w kuchni. Ziewa. - Dzięki, myślę że tak zrobię. – Patrzę na chleb obliczając w głowie ile zostanie. – Chcesz kanapkę? – Pytam wielkodusznie. Patrzy na mnie z niedowierzaniem. – Pewnie. – Wzrusza ramionami. – Dlaczego do cholery, nie? Możesz zrobić też trochę kawy? Miałem naprawdę ciężką noc i… - Uciszam go spojrzeniem. - Poważnie? Wzrusza ramionami. – Hej, to ty wpadłeś do mojego domu, przepychając się i domagając lunchu. - Naprawdę? – Zatrzymuję się z musztardą w połowie drogi do kanapki. – Naprawdę? Bo jeśli zamierzasz rozmawiać o tym, kto zachował się najbardziej gównianie to myślę, że wygram z argumentami.
17
Ciemny, razowy chleb.
187
- W porządku. – Wstaje i zabiera się za parzenie kawy. Krzątamy się po kuchni przez kilka chwil nic nie mówiąc. W końcu siadamy przy stole. Kładzie przede mną filiżankę kawy, a ja przed nim kanapkę. Ta cała gościnność jest bardzo dziwna. Siedzimy w ciszy i jemy. - Zakładam, że przyszedłeś tu po coś więcej niż tylko na sobotnie śniadanie. – Mówi Jackson. - To lunch. I tak. Jestem tutaj również po coś innego. - Dasz mi jakąś wskazówkę? Wzruszam ramionami. – Cóż, zamierzałem przyjść tutaj i wybić z ciebie gówno. Jackson kręci głową. – Myślałem, że odpuściłeś to sobie w zeszłym roku. – Mówił o walce, którą stoczyliśmy po tym jak zdałem sobie sprawę że już nigdy więcej nie zagram. Poszedłem wyczyścić swoją szafkę. Nie planowałem wrócić do szatni, ale nie chciałem by ktoś z drużyny musiał zbierać moje rzeczy. Nie mogłem znieść myśli, że ktoś inny by je sprzątał, jednocześnie żałując mnie. Poszedłem tam w trakcie treningu, kiedy myślałem że nikogo nie będzie. Tylko, że był tam Jackson. Był zdruzgotany tym, co mu się przydarzyło w trakcie meczu gdy się zraniłem i nie grał. Siedział na ławce, klepiąc swoją kostkę. Skończyliśmy na kłótni. Krzyczałem. On również. Uderzyłem go. Chciał mi oddać, ale tego nie zrobił. To było dobre. Mój bark nadal bolał. Prawdopodobnie mógł mnie wykopać. - Widocznie nie – mówię. Fałsz, który zabarwia moje radosne zachowanie i beztroskie robienie kanapki, zaczyna zanikać. Cała energia, którą miałem, gaśnie. Jak fala wpadająca do morza, pozostawiając jedynie na jej miejscu otwarty gniew. - Dlaczego umówiłeś mnie na wizytę u lekarza? – Pytam. 188
Jackson zaczyna wrzucać cukier do kawy. Wzrusza ramionami. – Myślałem, że to mogło pomóc. - Myślałeś, że mogło pomóc czy czułeś się winny? Jackson kręci głową i przez chwilę mam wrażenie, że zamierza na mnie nawrzeszczeć. Ale potem po prostu wzdycha. – Tak. – Mówi. - Tak? - Tak, Penn. To chcesz usłyszeć? Że czuję się winny temu co ci się przytrafiło? Że czuję się odpowiedzialny? - Nie chcę słyszeć nic z tego. Chcę prawdy. – Ale to kłamstwo. Nie chcę usłyszeć prawdy. Wszystko, co chcę usłyszeć to starannie przygotowana mowa, którą powtarzałem sobie w głowie przez ostatni rok. Mowa, która mówi o tym, że Jackson zrobił to celowo, że bronił bazy domowej specjalnie po to, by mnie rozpieprzyć. To dlatego stoczyliśmy później walkę w szatni. Bo zrobił to i był kutasem. - Nie chcesz usłyszeć prawdy. – Mówi Jackson. Siada wygodnie na krześle, zapominając o jedzeniu, z zimnymi oczyma. – Chcesz tylko usłyszeć to co ci pasuje. - To nieprawda. Chcę żebyś powiedział mi prawdę o tym, co się wydarzyło. - Jezu Chryste! Penn! Powiedziałem ci prawdę! To był wypadek. Takie rzeczy się zdarzają. Przykro mi. I tak, czuję się winny. Czuję się winny każdego pierdolonego dnia, za każdym pieprzonym razem kiedy cię widzę. Myślę o tym, co by było gdybym był jeden milimetr dalej, gdybym po prostu… - Gdybyś tylko nie próbował się na mnie odegrać! – Krzyczę i wstaję. - Nie. – Głos Jacksona staje się cichy. Patrzy w dół na swoje dłonie. – Nie, Penn. Nie zrobiłem tego celowo. Czuję się winny, bo odegrałem rolę w tym co ci się przytrafiło, tak. Ale nie zrobiłem tego celowo. Patrzy na mnie i mogę powiedzieć – nie, ja wiem – mówi prawdę. Widzę to w jego oczach. Byliśmy przyjaciółmi odkąd skończyliśmy dwa lata. Wiem, że 189
nie kłamie. Pozwalam sobie poczuć to przez chwilę – a potem przestaję. Muszę wierzyć, że zrobił to umyślnie. W przeciwnym razie okaże się, że to jedna z tych rzeczy, które się zdarzają, na które nie ma się wpływu. To zbyt trudne. Zbyt bolesne. Muszę mieć kogoś, kogo mogę obwiniać. Mimo, że wiem, że mówi prawdę. Wyłączam to. Zamykam uczucia. Najpotworniejsza, najbardziej brudna część mnie decyduje, by odmówić uwierzeniu mu. Zamiast tego mówię to, co wiem, że nie jest prawdą. – Jesteś pieprzonym kłamcą, Jackson. Jesteś kłamcą i tchórzem. Idę do wyjścia. Mogę zobaczyć złość wymalowaną na jego twarzy. Nie może uwierzyć, że pokazałem się tu, żeby porozmawiać, a teraz nazywam go kłamcą i tchórzem. Przez sekundę też w to nie wierzę. Ale odpycham te uczucia. Chciałbym przekonać siebie, że nie obchodzi mnie czy Jackson jest wkurzony. Chciałbym się przekonać, że to mi się podoba.
190
Rozdział 31 Harper Oto co dzieje się przez resztę dnia. Wpada do mnie Anna. Na początku jest roztrzęsiona. Potem się uspokaja i spędzamy resztę dnia jedząc meksykańskie jedzenie (lunch), chińszczyznę (obiad) i lody (deser oraz przekąski o północy). Piszę do Penna. Nie odpisuje. Piszę do niego znowu, mówiąc że nie obchodzi mnie, że nie chce rozmawiać, ale żeby przynamniej dał znać, że jest w porządku. Odpisuje: ze mną w porządku i to tyle. Oto co dzieje się przez resztę weekendu. Pracuję nad częścią przesłuchania do Ballard, starając się zatracić w muzyce i tańcu. Ale to nie pomaga. Nie mogę przestać myśleć o Pennie. Po raz pierwszy nie mogę doczekać się szkoły, bo to oznacza, że go zobaczę. Ale w poniedziałek rano nie przyjeżdża, żeby mnie podwieźć. Stoję przy oknie, szukając jego auta. Mój brzuch skręca się z niepokoju. Powtarzam sobie, że mnie nie olał, że może być chory albo ma problemy z autem. Wyciągam telefon z kieszeni, zastanawiając się czy powinnam do niego napisać. Nie chcę wyglądać na jakiegoś szalonego stalkera. Plus, moje serce podpowiada mi to, co już wiem. Nie zranił się. Nie ma problemów z autem. Po prostu nie chce się ze mną zobaczyć. Zaczął się otwierać, ale potem ześwirował i zamknął się. Typowy Penn. Mimo to wysyłam mu smsa. Wstrzymuję oddech. Nie odpisuje. Kiedy jest zbyt późno, by czekać dłużej, do szkoły podrzuca mnie mama.
*** 191
Na zajęciach z historii świata, Penn przechodzi koło mojego biurka i nawet nie zerka. - Co z nim? – Pyta Anna. Przewracam oczami udając, że się tym nie przejmuję. Wiem, że to głupie po tym jak mnie przed chwilą potraktował, ale nie chcę zdradzić jego zaufania i powiedzieć Annie o tym, co się stało. Nie chcę również być zmuszona, by powiedzieć prawdę na głos – że między nami koniec. Mimo, że Penn trochę się do mnie zbliża, to natychmiast się wycofuje. Wzruszam ramionami. – Wiesz jacy są chłopcy – mówię. - Och, taaa. – Wzdycha. – Wiem. Wyciszyła się po tym co stało się z nią i Nico, ale nadal płacze w nocy do poduszki. To nie ma sensu. To tylko kilka dni. Nie widziałam Nico przez cały ranek, co jest dobre. W nastroju, w którym jestem, z całą pewnością nie ufam sobie. Obawiam się, że nie wybuchnę i powiem mu co myślę o tym, co zrobił. Nie potrafię skoncentrować się na lekcji, a kiedy dzwoni dzwonek wybiegam, nie chcąc dać Pennowi szansy do przejścia obok mnie. Słyszę jak mnie woła, kiedy jestem w połowie korytarza. - Harper! Wiem, że nie powinnam się obracać, ale to robię. – Taa? - Cześć. – Szczerzy się do mnie. - Nie przyjechałeś po mnie rano – skarżę się. Próbowałam udawać wyluzowaną, ale najwidoczniej nie tak miało być. - Dzisiaj? Przepraszam. Wyjechałem za późno. - Dobra. – Wiem, że kłamie, ale nie mam siły kontynuować tego. Stoimy, wpatrując się w siebie. Nie sięga po moja dłoń, nie przeprasza za zostawienie mnie tamtego dnia przed gabinetem lekarskim. Nawet nie wspomina o tym, co się wydarzyło. - To wszystko? – Pytam w końcu. 192
- Co? - Zawołałeś mnie. Nie byłam pewna czy chciałeś ze mną o czymś porozmawiać. – Moje słowa stają się bardziej kąśliwe niż planowałam, ale mam to gdzieś. Korytarz jest zatłoczony, a my zaczynamy przepychać się, tak że zbliżamy się do ściany. – Słuchaj, chcesz stąd iść? – Pyta Penn. Patrzę na nie z niedowierzaniem. – Nie, nie chcę. - Dlaczego nie? - Dlaczego nie? Bo za każdym razem, gdy coś się dzieje i powinniśmy o tym porozmawiać, nie możesz decydować, żeby urywać się ze szkoły! Wzdycha, a potem zbliża się do mnie i próbuje musnąć moje usta. Jestem wkurzona. – Poważnie, Penn? Tak będziemy o tym rozmawiać? Jego oczy stają się ciemne, wzburzone, i zamyślone. – O czym? - O tym co wydarzyło się u lekarza! O Jacksonie, o twoim barku! O wszystkim! - Powiedziałem ci. – Mówi. – Lekarz nie może mi pomóc. Nie chcę już więcej o tym rozmawiać. Dyskutowaliśmy o tym już wystarczająco dużo. - W porządku. – Wiem, że powinnam odpuścić, ale z jakiegoś powodu nie potrafię. Nie powinno być spraw, o których nie moglibyśmy porozmawiać. W kącikach oczu zbierają mi się łzy. Mrugam mocno, nie chcąc płakać na korytarzu przed wszystkimi. - Nie chcę rozmawiać o baseballu. – Mówi Penn. – Daj spokój, Harper. Chodźmy stąd. Kupię ci lunch. Gdziekolwiek zechcesz. Czuję jak wzrasta mój gniew. Im mocniej stara się mnie uspokoić i udaje, że nie dzieje się nic niewłaściwego tym bardziej jestem rozjuszona. – Jak to się stało, że nigdy nie byliśmy u ciebie w domu? – Domagam się. - Co?
193
- Powiedziałeś, że nie chcesz rozmawiać o baseballu, ramieniu czy Jacksonie. Wiec w porządku. Łapię. Ale jak to możliwe, że nigdy nie byliśmy u ciebie w domu? Jak doszło do tego, że nie wiem nic o twojej rodzinie czy o tym gdzie mieszkasz? - Jezu! Harper! Jaki jest twój problem? - Mój problem? - Tak! Wariujesz bez powodu. Słuchaj, przepraszam, że nie podwiozłem cię rano, ale zachowujesz się jak wariatka. Kręcę głową. – Nie, Penn. Nie. To nie szaleństwo chcieć dowiedzieć się czegoś o osobie, z którą jesteś. Zamykasz się za każdym razem, kiedy się odrobinę zbliżam. Mam już tego dosyć. - Taa, cóż… Może mam dosyć, że zawsze na mnie naciskasz. – Kręci głową. – Słuchaj, może to po prostu nie działa. Słowa wiszą w powietrzu. To część, w której jedno z nas cofa to, co wcześniej powiedziało. Mówi coś, co zmienia sytuację i zatrzymuje to, co się dzieje. Ale oboje po prostu stoimy. Potrzebuję być z nim. Powinien cofnąć to, co powiedział. W przeciwnym razie to się nie liczy. To on wypowiedział te słowa. On powinien je wymazać. Ale nie robi tego. - Ja… Może oboje potrzebujemy przerwy. – Mówi. Wpatruję się w niego, niepewna co powiedzieć. Nie potrzebuję przerwy. Nie chcę przerwy. W rzeczywistości chcę czegoś przeciwnego do przerwy. Chcę być blisko niego. Chcę, żebyśmy sobie wszystko mówili. Chcę, żeby przestał trzymać mnie na odległość ręki. Boję się powiedzieć tego wszystkiego. Ale biorę oddech i robię to – Nie chcę przerwy – mówię. – Chcę… Chcę, żebyśmy byli razem. 194
Jego ramiona opadają, podobnie głowa. Uspokaja się. Robię krok w jego kierunku, a on otacza mnie ramionami. Stoimy na korytarz, przytulając się przez dłuższą chwilę. - Penn – szepczę do jego ucha. – Penn, proszę. Musisz mnie wpuścić. Ale on wycofuje się i czuję jak jego ciało sztywnieje. Zabiera swoje ręce. Przez chwilę przytrzymuje moje nadgarstki przy bokach. A potem odwraca się i odchodzi.
195
Rozdział 32 Penn Odchodzę. To najłatwiejsze wyjście i najgorsza rzecz jaką mogłem jej zrobić. Mimo wszystko nie zatrzymuję się. Opuszczam szkołę. Idę do domu. Nie oglądam się za siebie. Nie sądzę, że mieliśmy zamiar rozmawiać o zerwaniu. Ludzie walczą ze sobą. Pod wpływem chwili mówią rzeczy, których nie mają na myśli, a potem ruszają dalej. Spodziewam się, że Harper do mnie później zadzwoni, albo napisze jakiegoś zabawnego smsa, zbagatelizuje kłótnię. Ale nie robi tego. Jadę w nocy do studia. Planuję ją przeprosić. Obserwuję ją przez okno jak pomaga mamie w czasie lekcji, pokazując taneczne kroki i poruszając się z gracją po sali. Dziwię się jaka jest piękna i zastanawiam się dlaczego mnie lubi – dlaczego chce być ze mną skoro może mieć każdego faceta, którego zechce. Siedzę oczarowany, podczas gdy ona wiruje, nie zadając sobie żadnego trudu. Mimo, że wiem, że nie jest to rodzaj tańca, którym chce się zajmować, to wykonując go wygląda olśniewająco. To dlatego, że jest taka dobra. Moje pięści zaciskają się z frustracji. Chcę tam wtargnąć jak ktoś w ostatniej scenie romantycznego filmu. W scenie, w której wchodzi bohater, powala bohaterkę na kolana i na oczach wszystkich przenosi ją przez wyjściowe drzwi, w końcu się wykazując. Ale jak mogę to zrobić? Chce ode mnie czegoś, czego nie mogę jej dać. Chce, żebym się przed nią otworzył, ale jak mam to zrobić skoro pogrzebałem wszystkie sprawy na tak długi czas? Chce więcej niż jestem w stanie 196
jej dać. Chce więcej mnie niż kiedykolwiek komuś dałem i to nawet przed kontuzją. Siedzę na parkingu, nadal opierając się pokusie wejścia tam. Pragnę, by spojrzała w górę i zobaczyła mnie siedzącego na zewnątrz. Spotka mój wzrok, a potem wyjdzie na dwór i będzie się domagała, bym powiedział jej co tutaj robię. A potem powiedziałbym jej. Powiedziałbym jej, że jestem tutaj, bo nie chcę jej stracić, i że nie mogę obiecać, że wszystko będzie w porządku, ale będę się nad tym pracował. Ale nie robię tego. Siedzę dopóki zapada zmrok i Harper opuszcza studio. Przechodzi z prawej strony mojego auta, nawet nie wiedząc, że tam jestem. Siedzę długo po tym jak poszła, powtarzając sobie, że powinienem do niej zadzwonić. Nawet wyciągam telefon i wybieram jej numer z kontaktów na ekranie. Ale nie dzwonię. Nie dlatego, że nie chcę. Ale dlatego, że jestem tchórzem. W końcu, kiedy światła na placu gasną i stoję autem na parkingu jako ostatni, wyjeżdżam i wracam do domu.
197
Rozdział 33 Harper Tak przebiega moje rozstanie. Penn nie dzwoni. Nie pisze. Nie przychodzi do szkoły przez resztę tygodnia. Kiedy w końcu pojawia się w poniedziałek, przechodzi obok mnie na lekcji historii niedbałym krokiem. Tak jakbym była dziewczyną, której nigdy nie znał. Jakbyśmy nie siedzieli razem godzinami i nie całowali się na szezlongu na patio. Jakbyśmy nigdy nie byli blisko. Tak, jakbyśmy nigdy nie spędzali każdej chwili razem. Zachowuje się jakby mnie nie znał. - Zamierzasz mi powiedzieć w końcu co się wydarzyło? – Pyta Anna przez całą drogę powrotną z zajęć. - Powiedziałam ci – mówię – nie potrafił się zadeklarować. Jest typowym facetem. - To nie jest cała historia. – Mówi. - Jest. – Może któregoś dnia powiem jej o barku Penna, o zabraniu go do lekarza, o wszystkich powodach, które przyczyniły się do jego zamknięcia. Jednak teraz, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, nadal go chronię. Może chronię siebie. Nie wiem. - Cóż, nieszczęścia chodzą parami. – Mówi Anna, wzdychając kiedy patrzy przez korytarz na Nico, który stoi przy swojej szafce. Opieram się pokusie przewrócenia oczami. Anna i Nico wrócili do bycia przyjaciółmi. Nadal wychodzą i przez cały czas piszą do siebie. Ciągle jada z nim lunch, dzwoni do niego kiedy tylko zechce, odrabia z nim prace domowe i pyta co myśli o wszystkim, co zaprząta jej głowę.
198
Straciłam to wszystko z Pennem, a pomiędzy Anną i Nico nie zmieniło się nic. Ich relacje wróciły na dawne tory. Nadal się spotykają, a ona udaje, że bycie przyjaciółmi jest w porządku. Chcę na nią nakrzyczeć, powiedzieć, że jej cierpienie różni się od mojego. Chcę nawrzeszczeć na nią za to, że jest tak fałszywa jak Penn. Nie pozwala uzewnętrznić się swoim uczuciom. Jeśli dusi się w sobie wszystko, kończy się ze złamanym sercem i nieporozumieniami. Ale nie potrafię. Moje złamane serce nie jest jej winą. Zamiast tego mówię, że zobaczymy się później i robię to, co zawsze, kiedy widzę Penna na zajęciach z historii. Idę do łazienki i płaczę. *** Kolejne dwa tygodnie mijają jak niewyraźna plama. Rzucam się w wir pracy nad częścią przesłuchania do Ballard. Ćwiczę i ćwiczę i ćwiczę. Bolą mnie ramiona i stopy, ale nie odczuwam tego. Po prostu się nie poddaję, układając taniec po tańcu. Nie ograniczam się tylko do przesłuchania. Tworzę także inne układy – hip-hop, freestyle, samba. Pomagam nawet mamie w jej pracy z Kaitlyn i Jeremy’m nad ich ślubnym tańcem. Za każdym razem kiedy zwalniam, mogę myśleć tylko o Pennie. Opanowałam już dobrze wchodzenie na zajęcia z historii i trzymanie opuszczonej głowy, kiedy zajmuję miejsce i zmuszam się do nie patrzenia na tył klasy. Kiedy tylko dzwoni dzwonek, błyskawicznie wychodzę. Jeśli spotkałabym Penna na korytarzu, pochyliłabym głowę i poszłabym dalej. Co z oczu to z serca. Poranek przesłuchania jest pierwszym razem od długiego czasu, kiedy budzę się i pierwszą rzeczą o jakiej myślę nie jest Penn. Przez jedną niesamowitą sekundę, kiedy otwieram oczy, zapominam że zerwaliśmy. Potem wszystko pospiesznie wraca. 199
Zmuszam się do wyjścia z łóżka. - Cześć. – Mówi mama, kiedy schodzę na dół. Trzyma talerz z bajglem posmarowanym orzechowym masłem, szklanką pomarańczowego soku i filiżanką kawy. - Cześć – kręcę głową na widok jedzenia. – Jestem zbyt zdenerwowana, by jeść. - Musisz coś zjeść. – Kładzie jedzenie na ladzie. – Nie będziesz miała energii. - Mam tony energii. - Potrzebujesz paliwa. No dalej, ustąp mi. Wzdycham i biorę talerz, skubiąc bajgla. - Jesteś pewna, że nie chcesz bym cię podwiozła? – Pyta mama. – Będę szczęśliwa mogąc to zrobić. - Jestem pewna. Wiesz, że muszę wejść w tą strefę. – Nie lubię, kiedy ktoś jest koło mnie, kiedy robię coś co wiem, że będzie bardzo stresujące. Chcę być niesamowicie skoncentrowana i odcięta od wszystkiego wokół. Nie lubię być rozpraszana. Szczególnie przez ludzi starających się ze mną porozmawiać. - Dobrze. – Przerywa. Martwi się o mnie. Wie o tym, że Penn i ja rozstaliśmy się, ale nie wie dlaczego. Nie pytała, ja nie oferowałam wyjaśnień. To kolejny powód, dla którego go nienawidzę – skaził każdą część mojego życia. Teraz nawet wpływa na moje relacje z mamą. Mama sięga i przygładzi mi włosy. – Zrobisz to świetnie. – Mówi. – Będziesz niesamowita. Jeśli tego nie zobaczą, to znajdziesz miejsce, w którym będzie inaczej. - Dzięki. – Wiem, że mówi to, bo musi. Dla mnie nigdy nie było innego miejsca. Muszę dostać się na ten program choreograficzny. Jeśli mi się nie uda, to nawet nie chcę iść do Ballard. Będę musiała stracić rok i spróbować ponownie. Albo może pójdę do dwuletniego college’u z nadzieją, ze mój kredyt zostanie 200
przekazany. Mam pierwszy przebłysk myśli, co może stać się z Pennem kiedy dojdzie do wyboru college’u, ale wyrzucam go z yśli. Nie dostanie się dzisiaj do mojej głowy. Nie zniszczy mi tego. Nie pozwolę mu.
201
Rozdział 34 Penn Minęły trzy tygodnie odkąd rozmawiałem z Harper. Trzy tygodnie odkąd ją całowałem, dotykałem, słyszałem jej głos. Każdego dnia obserwuję jak wchodzi na historię świata i pochyla głowę, upewniając się, że na mnie nie patrzy. To co robi jest takie oczywiste. Była jedną z pierwszych osób, które przychodziły do klasy. Teraz jest jedną z ostatnich. Początkowo nienawidziłem, że nie chciała na mnie spojrzeć. Ale teraz podoba mi się to. Jest to jedyna chwila w ciągu mojego dnia, kiedy mogę ją widzieć i nie muszę czuć się z tego powodu źle. To potworne nie rozmawiać z nią. Chcę, ale z każdym przemijającym dniem staje się to coraz trudniejsze. W środę, kiedy nie wchodzi na historię świata dopada mnie chwila paniki. Dlaczego nie jest na zajęciach? Jest chora? Czy z nią w porządku? Patrzę na Annę, która pisze na telefonie, trzymając go pod ławką tak, by nauczyciel nie zauważył. Nie wygląda na zbyt zatroskaną, więc pozwalam sobie wypuścić oddech, który wstrzymywałem. Jeśli z Harper byłoby coś nie tak, to Anna nie zachowywałaby się tak jakby nic się nie stało. Wtedy zauważam na tablicy datę. Czternasty. Dzisiaj Harper ma przesłuchanie do Ballard. Moje serce pędzi. Wyciągam telefon i zastanawiam się czy powinienem wysłać jej wiadomość, życząc powodzenia i dając znać, że o niej myślę. Ale co jeśli mi nie odpowie? Z całą pewnością to jeden z tych razy, kiedy wykonanie telefonu jest lepsze niż napisanie smsa. Podnoszę rękę i pytam o pozwolenie na wyjście do łazienki. Kiedy wychodzę z klasy, przysięgam że Anna obdarza mnie podejrzliwym spojrzeniem, jakby wiedziała, że zamierzam zadzwonić do Harper. Wpatruje się 202
we mnie prawie tak jakby mówiła, bym nie zniszczył tego co dzielę z jej przyjaciółką. Nie ma możliwości, żeby wiedziała co zamierzam. Prawdopodobnie obdarza mnie normalnym spojrzeniem, którym dziewczyny raczą facetów, którzy wydymali ich najlepsze przyjaciółki. To wystarcza bym zatrzymał się kiedy opuszczam klasę i znajduję się na korytarzu. Co jeśli ją okaleczyłem psychicznie? Co jeśli Harper właśnie idzie na przesłuchanie a ja do niej zadzwonię i ją rozproszę? Co jeśli popełni gafę? Patrzę na telefon, próbując przypomnieć sobie czy był jakiś określony czas, o której miała zacząć. Może jeszcze nie tańczyć. Stoję, patrząc na telefon jak jakiś idiota, kiedy ten zaczyna dzwonić w mojej ręce. Harper. To moja pierwsza myśl. Ale to nie może być ona. Nie rozpoznaję numeru. Jeśli by należał do niej, to by mi się wyświetliło jej imię. Ale co jeśli dzwoni z jakiegoś innego telefonu? Co jeśli jej padł i musiała pożyczyć inny? To niedorzeczna teoria, którą stworzyłem w swojej głowie jak jakiś wariat. Tylko, że prawie się do niej przekonałem. - Halo – mówię odbierając. Po części oczekuję, że usłyszę jej głos. - Halo, czy mogę rozmawiać z Pennem Mattingly? – Pyta żeński głos. To nie Harper. - Przy telefonie – mówię, zanim zdaję sobie sprawę, że powinno się najpierw zapytać z kim się rozmawia, a dopiero potem podać swoje nazwisko. - Witaj, Penn. Tu Diana z biura doktor Marzetti. – Mówi. – Dzwonię, bo doktor Tamblin skierował ciebie do nas. Doktor Marzetti ma anulowaną jedną wizytę i zastanawiam się czy chciałbyś z niej skorzystać. Jestem bliski powiedzenia jej nie oraz tego, że nie jestem zainteresowany i może mnie wykreślić z listy. Jednak coś mnie powstrzymuje. – Kiedy jest wizyta? 203
- W południe. - Data? - Dzisiaj. - Dzisiaj?! - Tak, panie Mattingly. – Mówi jakby nie mogła uwierzyć, że jestem w szoku. – Jak pan zapewne zauważył, zawiadomienie nie zostawia wiele czasu na przygotowanie się, więc jeśli nie chce pan potwierdzić wizyty to proszę dać mi znać, tak żebym mogła zadzwonić do następnej osoby z listy. Wow. Ta laska ma poważne nastawienie. Zastanawiam się czy to dlatego, że myśli, że jest lepsza od innych, bo pracuje dla wpływowego lekarza. Prawdopodobnie wykorzystywała tych wszystkich ludzi, którzy potykali się, pędząc do szpitala na jej każde pstryknięcie palcami. Może nawet dostaje łapówki – ludzie wysyłają jej prezenty, a ona wyznacza im wizytę. Dobra, jeśli myśli że będę się tak zachowywał, to może oczekiwać innego przybycia. - Będę – mówię, szokując sam siebie. - Dzięki za telefon. - Do zobaczenia później. I proszę wysłać nam meilem jakieś zdjęcia rentgenowskie i dokumenty medyczne, zanim pan przyjdzie. – Podaje szybko z pamięci adres e-mail, który natychmiast zapominam, ale to najmniejsze z moich zmartwień. Największym jest to, że w jakiś sposób zgodziłem się pójść na spotkanie z lekarzem w ciągu godziny. To nie tak, że opuszczanie szkoły jest problemem. To będzie pierwszy raz, kiedy opuściłem szkołę w środku dnia z poważnego powodu. Haha. Dlaczego to zrobiłem? Zastanawiam się, nadal gapiąc się na telefon. Dlaczego zgodziłem się pójść na tą konsultację? Harper. Jej imię przebija się przez moją głowę zanim mogę to powstrzymać. Ale dlaczego Harper jest tego powodem? Bo chcę mieć pretekst, żeby do niej 204
zadzwonić. Jeśli pójdę do tej lekarki i powie mi coś, co chcę usłyszeć lub nawet coś, czego nie chcę i to tak będę go miał. Tylko, że chcę zadzwonić do niej już teraz. Chcę do niej zadzwonić i powiedzieć, że idę do lekarza, że jestem gotowy, by porozmawiać, że chcę ją wpuścić, że tęsknię za nią tak bardzo, że to boli. Ale powstrzymuję się. Jeśli zadzwonię do niej teraz, to nie będzie to miało znaczenia. Co jej powiem? Och, mam wizytę u doktora? Nie, decyduję. Będzie lepiej, jeśli zrobię to, mając coś konkretnego do powiedzenia. Nawet nie kłopoczę się powrotem do klasy po książki. Biorę głęboki wdech i mówię sobie, że jestem gotowy, by się z tym zmierzyć.
*** Recepcjonistka w biurze doktor Marzetti nie jest taka jak ją sobie wyobraziłem. Myślałem, że będzie starsza – coś koło trzydziestki z wynędzniałą twarzą. Zamiast tego wygląda jakby była w college’u. Ma długie, lśniące, brązowe włosy. Kiedy mnie zauważa, obdarza mnie dużym uśmiechem. - Musisz być Penn. – Mówi. – To miłe połączyć twarz z imieniem. Gdybym nie wiedział lepiej, to bym pomyślał, że ze mną flirtuje i prawdopodobnie odwdzięczył bym się tym samym. - Tak. – Mówię. – To ja. Wręcza mi podkładkę z formularzem i prosi bym go wypełnił. – Wysłałeś meilem swoje zdjęcia rentgenowskie? - Tak. – Znalazłem adres doktor Marzetti na ich stronie internetowej, a potem zadzwoniłem do doktora Tamblin i poprosiłem go, by mi je wysłał. - Dobrze. – Mówi, obdarzając mnie kolejnym ciepłym uśmiechem. – Dam pani doktor znać, że już jesteś. To nie powinno trwać długo. 205
Zajmuję miejsce w poczekalni i zaczynam wypełniać papiery. Oprócz mnie jest tutaj jeszcze jedna osoba – mężczyzna z krótko obciętymi włosami i szerokimi barami, który kartkuje magazyn. Kończę wypełniać formularz w trzy minuty, a recepcjonista jeszcze nie wróciła, więc idę i odkładam podkładkę na jej biurku. Moje nogi podskakują w górę i w dół, a w brzuchu pojawia się niepokojące uczucie. Nie takie samo, które dopadało mnie przed grą. Nie przyprawiające o mdłości. Zamiast tego pojawia się coś jeszcze. Podniecenie? Wyciągam telefon i piszę do Harper. Na wizycie z innym lekarzem. Tęsknię za tobą. Bardzo. Wstrzymuję oddech i wpatruję się w ekran, czekając by zobaczyć czy mi odpisze. Powtarzam sobie, że nie ma znaczenia, jeśli tego nie zrobi. Jest na przesłuchaniu. Może nie mieć przy sobie telefonu. Pięć minut później nadal mam utkwione spojrzenie w pustym ekranie. - Penn? – Woła pielęgniarka, otwierając tylnie drzwi biura. – Są gotowi na przyjęcie ciebie.
206
Rozdział 35 Harper Dobra, więc dziewczyny na przesłuchaniu są prawdziwymi hardcorami. Wiem, że tancerze przychodzący tutaj są trudnymi przeciwnikami. Żeby odnieść sukces w tańcu, trzeba włożyć w ciało i umysł całego ciebie. Ale poważnie, te dziewczyny skupiają się na tym, by przejść do kolejnego poziomu. Mają na sobie drogie ubrania do tańca, jedzą energetyczne batony Shot Blok, a potem skaczą w kółko i rozciągają się w skomplikowanie wyglądający sposób. Uczciwie, to wprowadza mnie w lekką nerwowość. Te dziewczyny trenują i ćwiczą odkąd się tutaj pojawiły, czyli od jakiejś piątej. I tak – wiem, że niektóre z nich nie są dla mnie konkurencją. Większość z nich jest tutaj dla programu tanecznego, nie choreograficznego tak jak ja. Ale mimo wszystko. Wyłączam telefon, wkładam słuchawki do uszu, znajduję cichy róg w hotelowym lobby i zaczynam rozgrzewkę.
207
Rozdział 36 Penn Pielęgniarka prowadzi mnie do małej sali, która wygląda bardziej jak biuro niż pomieszczenie do badań lekarskich. Jest tu duże mahoniowe biurko, położone na samym środku i kilka oprawionych dyplomów, wiszących na ścianie, pochodzących z robiących wrażenie szkół, jak Harvard, Columbia i Penn. Ku satysfakcji pacjentów jest też masa nagród. Na biurku znajduje się zdjęcie z dwójką roześmianych dzieci. Jedno z nich nie ma przednich zębów, a drugie ma warkocz. Tak normalnie wyglądające zdjęcie z wielu powodów sprawia, że moje serce się zaciska. - Penn? – Pyta lekarka, kiedy wchodzi do sali. – Witaj, jestem doktor Marzetti. - Cześć – wstaję i potrząsam jej ręką. Ma długie blond włosy i wygląda odrobinę młodziej niż ją sobie wyobrażałem. Myślałem, że skoro jest najlepsza na tym polu to będzie miała przynajmniej sześćdziesiąt lat, ale wygląda jakby była we wczesnej czterdziestce. - Cóż. – Mówi, siadając. Jej głos jej ciepły, ale mogę powiedzieć, że jest typem, który nie lubi marnować ani chwili. – Zerknęłam na twoje zdjęcia rentgenowskie. Baseballista, racja? - Tak – przytakuję. Skąd pani wiedziała? Doktor Tamblin pani powiedział? Uśmiecha się szeroko. – Doktor Tamblin powiedział, że jesteś interesującym przypadkiem, ale nie podał mi szczegółów. Dlatego chciałam, żeby do ciebie zadzwoniono. Z powodu zdjęć. Zderzenie na bazie? Kiwam głową nic nie mówiąc. Nie lubię wyrazu zderzenie. Za każdym razem kiedy je słyszę, na nowo wracam do tamtej chwili. - Więc. – Mówi. – Jest kilka rzeczy, które możemy zrobić, ale chcę się upewnić, że… 208
Kręcę głową. – Co? - W związku z barkiem. Jest kilka rzeczy, które można zrobić. Pierwsza jest najbardziej ryzykowna, ale to… - Proszę poczekać – oblizuję wargę i przełykam ciężko. – Jak pani… To znaczy… Nie musi pani zrobić więcej zdjęć rentgenowskich? Patrzy w dół na znajdującą się przed nią kartę pacjenta. – Te miałeś robione ostatnio, racja? Znowu przytakuję, nie ufając sobie na tyle, by się odezwać. Serce bije w szaleńczym tempie i praktycznie mogę usłyszeć jak przez moje ciało przepływa krew. - Więc nie, nie potrzebuję. Jest bardzo drobna zmiana sprzed, no wiesz, zanim nabyłeś uraz. Kość jest wyleczona, a stan pozostałych nie pogorszył się. - Nie pogorszył? Kręci głową. – Nie, po prostu byłeś w stanie oczekiwania. - Więc co… To znaczy, powiedziała pani… - Powiedziała, że było kilka rzeczy, które mogliby zrobić, ale nawet nie potrafię powiedzieć tego na głos, bo już wcześniej to czułem. Rozbudzająca się wewnątrz mnie nadzieja. Nadzieja, że zrobiłem wszystko, co mogłem by to zadusić. To wzbierająca się fala, grożąca zalaniem. - Właśnie. – Mówi. – Jest kilka rzeczy, które możemy zrobić. Pierwsza jest bardziej ryzykowna, ale może zagwarantować pełen powrót do zdrowia. Operacja. Jednak muszę być z tobą uczciwa. Jeśli coś pójdzie nie tak, może być jeszcze gorzej niż do tej pory. Czuję się tak jakbym został powalony przez wiatr. – Powiedziała pani… Mam na myśli, że mógłbym… Moje ramię mogłoby być znowu sprawne? - Tak. – Przytakuje. – Ale jeśli to nie zadziała, będziesz mógł stracić trochę swojej zdolności poruszania się. Powodem, dla którego ci to mówię, jest fakt, że
209
znam sportowców. Niektórzy z nich zdecydowali, że ryzyko jest zbyt duże. Niektórzy z nich chcieli grać za granicą. Wiem, co to znaczy. Mówi, że jeśli operacja się nie powiedzie i pogorszy mi się, mogę stracić szansę na grę na mniejszych rynkach, takich jak Japonia. Ale chrzanić Japonię. Nigdy nie chciałem tam grać. To nie tak, że ktokolwiek za granicą podjął trud skontaktowania się ze mną. Unoszę rękę, powstrzymując ją przed kontynuowaniem. - Nie muszę słyszeć innych opcji – mówię – chcę operacji. Zaczyna planować i wyznaczać. Jest kilka rzeczy, nad którymi będę musiał się zastanowić jak okres regeneracji. Ale nie słyszę już nic z tego, bo wszystko o czym mogę myśleć to podzielenie się tym z Harper.
210
Rozdział 37 Harper Jestem tak skoncentrowana, że kiedy przychodzi moja kolej, nie słyszę jak wywołują moje nazwisko. Dziewczyna obok mnie, brunetka z naprawdę nieokrzesanym wyglądem, która ma na sobie jaskrawo różowe skarpety do tańca szturcha mnie w bok, do czasu aż wyciągam słuchawki. - Hm, sądzę że wywołali twoje nazwisko. – Mówi, przewracając oczami. – Musisz uważnie słuchać, wiesz? - Dzięki – mówię, nie pozwalając jej negatywnemu nastawieniu, zbić mnie z tropu. Przekonuję się do tego, by się nie bać, że ludzie, którzy będą mnie przesłuchiwać okażą się być mili, że nie będzie tak jak w jednym z filmów, gdzie wchodzisz i każdy jest elegancko ubrany, onieśmielający i sprawia, że czujesz się jak idiota. Ale jest dokładnie tak jak w filmie. Cóż, nie dokładnie. Ludzie zajmujący się
rekrutacją choreografów są wystarczająco
przyjacielscy, ale również onieśmielający. Natychmiast ich rozpoznaję. Katie Fox, Reginald Perry i April Devan. Wszyscy są choreografami, którzy robili teledyski i pokazy na Broadwayu. Moje dłonie od razu zaczynają się pocić. Wycieram je w trykoty od tańca. Nie mam już pewności co do stroju, więc zaczynam zapadać w ruinę jeszcze bardziej. - Cześć, Harper. – Mówi Katie, patrząc na listę przed sobą. – Co dla nas dzisiaj wykonasz? - Zatańczę do kawałka Smooth Criminal, Michaela Jacksona. – Obserwuję ich oczy, żeby zobaczyć jakąś reakcję – czy myślą, ze to kiepska piosenka lub
211
wystarczająco klasyczna albo czy może podoba im się pomysł wybrania czegoś bardziej ryzykownego. - Dobrze. – Mówi Reginal. Jego uśmiech jest przyjazny, ale nic poza tym. – Zacznij kiedy będziesz gotowa. Chwilę zajmuje mi uspokojenie oddechu i przypomnienia sobie, że cokolwiek się wydarzy będzie okej. Ale cholera! Chcę tego tak diabelnie mocno. Kiwam do dziewczyny w rogu, która włącza muzykę. Pierwsze takty piosenki przechodzą przez pokój echem. Muzyka jest głośniejsza niż oczekiwałam, co mi się podoba. Uwielbiam, gdy rozbrzmiewa w moim ciele, zawładając mną tak, że nie muszę myśleć o niczym prócz rytmu. Wiem, że nie oceniają mnie w trakcie tańca. Jestem tu z powodu programu choreograficznego, co oznacza że muszę wiedzieć jak połączyć taniec i jego naukę, a nie być najlepsza technicznie. Ale wiem również, że to jak zatańczę będzie czynnikiem wskazującym jak dobra jest moja choreografia. Jeśli będę wielkim bałaganem nie będą w stanie zobaczyć jak niezły jest mój taniec. Skupiam się na ruchach najlepiej jak potrafię, pozwalając sobie zatracić się w muzyce. Od pierwszych kroków czuję się nieśmiała. Jestem zbyt świadoma obserwującej mnie trójki. Przez moja głowę przetacza się lista ich imponujących osiągnięć. Wyobrażam sobie jak układają tańce dla Britney, Beyonce, Katy Perry i nie potrafię odpuścić. Nie mogę przestać martwić się tym, co o mnie myślą. Powtarzam sobie, by o wszystkim zapomnieć. Zamiast tego wsłuchuję się w rytm. Czuję jak przechodzi przez moje ciało. Właśnie to kocham w tańcu. Mimo, że nie jestem najlepszą tancerką, kocham sposób w jaki moje ciało odczuwa to, co robię. Kocham sposób w jaki ruchy pozwalają poczuć się wolnym, tak jakby się unosiło. Kiedy piosenka się kończy, zdaję sobie sprawę, że po kilku pierwszych krokach słyszałam jej każdy pojedynczy dźwięk. Byłam każdym taktem, każdym tekstem, każdym uderzeniem. Jednocześnie nie mogę sobie przypomnieć, co 212
zrobiłam. To tak jakby moje ciało przejęło dowodzenie i zrobiło to, co zawsze zamierzało. - Dziękujemy, Harper. – Mówią, pisząc na swoich arkuszach. - Nie ma za co – odpowiadam. – Dziękuję, za pozwolenie mi wzięcia udziału w przesłuchaniu. Kiedy wychodzę z sali jestem spocona i uśmiechnięta. Czuję się szczęśliwa i ożywiona. Nawet nie mam nic przeciwko temu, że inne dziewczyny rzucają mi spojrzenia, oceniając mnie i starając się zorientować czy ukradłam miejsce, które mogło być ich. To mi nie przeszkadza, bo nie ma wśród nich dziewczyn, które skończą w programie choreograficznym. Kiedy byłam tu wcześniej w tym roku w odwiedzinach, każdy był miły, przyjacielski i chętny do pomocy. Wychodzę na zewnątrz. Świeci słońce. Czuję się lepiej niż chwilę temu. Myślę o zadzwonieniu do mamy lub napisaniu do Anny i powiedzeniu im jak poszło, ale potem decyduję zatrzymać to dla siebie na trochę dłużej. Chcę żeby to był mój sekret przez kilka kolejnych chwil. Nie chcę jeszcze komukolwiek o tym mówić. Tak, chcesz, szepcze głos. Chcesz powiedzieć Pennowi. Głęboko w środku wiem jak jest. Jedyną osobą, której chcę powiedzieć jest Penn.
213
Rozdział 38 Penn Muszę ją znaleźć. Muszę się do niej dostać. Ale nie wiem gdzie jest. Wiem, że nie w szkole. Jadę do jej domu, ale na podjeździe nie ma jej auta. Chciałbym móc przypomnieć sobie, gdzie było to głupie przesłuchanie, ale nawet nie jestem pewny czy mi mówiła. Jeśli to zrobiła, to nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Nic dziwnego, że mnie nienawidzi. To tylko kolejny dowód na to jak gównianym byłem chłopakiem. Nie zdaję sobie sprawy dokąd jadę póki nie zajeżdżam przed studio. Jest. Jej samochód stoi na parkingu. Musiała już skończyć przesłuchanie. Musi być w studiu. Gaszę silnik i spieszę do środka. Jest tam jej mama, która uczy szalona parę, tą która była tu pierwszego dnia. - Depczesz pi po stopach! – Wrzeszczy dziewczyna. – Jeremy! Przestań! Co starasz się zrobić? Złamać mi palce? Ważysz tonę! - Dobrze. – Mówi mama Harper, pocierając skronie. – Może powinniśmy zrobić krótką przerwę? Próbuje się uśmiechnąć, ale jest przez nich kompletnie zirytowana. Nie winię jej. Zachowują się jak dzieci. - Cześć – mówię – przepraszam, że przeszkadzam. - Penn. – Mówi mama Harper, wyglądając na zaskoczoną. – Co tutaj robisz? - Zastałem Harper? Jej mama zaprzecza głową. - Nie. - Nie? - Nie, jest na przesłuchaniu. 214
- Ale na parkingu stoi jej auto. - Zamieniłyśmy się rano samochodami. – Mówi. – Wzięła mój, bo ze swoim miała problemy. Chciała mieć pewność, że w drodze na przesłuchanie nic się nie stanie. - Och. – Nienawidzę tego, że o tym nie wiem. Nienawidzę tego, że nie wiem, że Harper miała problemy z autem i nie było mnie, żeby jej pomóc. Biorę głęboki oddech. – Wie pani, gdzie jest przesłuchanie? Muszę z nią porozmawiać. Jej mama znowu kręci głową. – Naprawdę nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Harper musi być skupiona na tym, co robi. - Nie zamierzam się tam wpakować czy coś. – Właściwie to nie jestem tego taki pewien. To znaczy, planuję czekać na nią na parkingu. Skoro podjąłem tą decyzję, że muszę z nią porozmawiać, to muszę to zrobić. – Zamierzam poczekać, aż skończy. Mama Harper kręci głową. – Penn, nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. - Proszę – mówię i słyszę w swoim głosie desperację. – Ja tylko… muszę z nią porozmawiać, a ona nie… Muszę porozmawiać z nią na osobności. - Och, powiedz mu. – Mówi dziewczyna, która uczy się tańczyć. Kaitlyn czy jakoś tak. – Oczywiście jest zakochany. Facet wybucha śmiechem, a Kaitlyn uderza go pięścią w ramię. – Ani mi się waż śmiać z niego! Jest zakochany. Chce zrobić coś dla kobiety, którą kocha. W przeciwieństwie do ciebie! - Jak to nazwałaś? – Pyta facet. – Jestem tutaj, prawda? Uczę się durnego tańca dla ciebie! - Proszę. – Mówię do mamy Harper, nie martwiąc się tym, że facet nazwał mnie zasadniczo cieniasem. To rodzaj przysługi za pytanie go gdzie ma jaja, kiedy spotkałem go pierwszy raz. – Muszę zobaczyć się z Harper. Nie wpadnę na przesłuchanie. Przysięgam. 215
Mama Harper wzdycha. Nie chce mi powiedzieć. Staram się przekonać, że to nie koniec świata, że poczekam aż Harper skończy, aż wróci do domu, a potem będę w stanie z nią porozmawiać. Jednak w najmniej oczekiwanej chwili, mama Harper się nade mną lituje. Zanim wiem, co się dzieje, mówi. – Crowne Plaza w Natick. Wybiegam przez drzwi zanim skończy zdanie. – Dziękuję. – Wołam przez ramię. – Dziękuję.
216
Rozdział 39 Harper Siedzę w hotelowej restauracji, jedząc kawałek czekoladowego ciasta, kiedy Penn wpada do lobby, wyglądając jak opętany człowiek. Oszołomiona, obserwuję jak siada na jednej z kanap. Jego nogi poruszają się jakby nie był w stanie usiedzieć. Co on tutaj do cholery robi? Jest tu, żeby mnie zobaczyć? Nie. To nie ma sensu. Dlaczego miałby tu przyjść, żeby się ze mną spotkać? Obserwuję go przez chwilę i czuję jak wzrastają we mnie kłębiące się emocje. Spodziewam się, że zamienią się w huragan i ogarną mnie, ale tak się nie dzieje. Przechodzi przeze mnie coś w rodzaju burzy piaskowej, zanim osiada w moim brzuchu i pozostaje w nim. Wygląda olśniewająco. Ciemne włosy opadają mu na czoło tak jak zawsze. Oczy są mroczne i intensywne tak jak każdego dnia. Wyciąga telefon i pisze coś. Przypominam sobie, że moja komórka jest wyłączona. Wyciągam ją i włączam. Na wizycie z innym lekarzem. Tęsknię za tobą. Bardzo. A potem, sekundę później przychodzi kolejna wiadomość. Jestem w lobby. Czekam na ciebie. W tym momencie patrzy w górę, prawie jakby wiedział, że go obserwuję. Wstaje i pochodzi do mnie. Ja też wstaję. - Hej. – Mówi miękko. Wyciąga ręce z kieszeni i obdarza mnie półuśmieszkiem. - Co tutaj robisz? – Pytam bez zastanowienia. - Przyszedłem cię zobaczyć. - Sąd wiedziałeś, gdzie byłam? - Twoja mama mi powiedziała. 217
- Rozmawiałeś z moją mamą? - Taaa. Myślałem, że możesz być w studiu, więc przyjechałem tam i mi powiedziała. Nie wiem czy chcę ją pocałować czy zabić. Dlaczego miałaby mu powiedzieć gdzie jestem? Jestem szczęśliwa, że tu jest? Nie wiem. - Jesz czekoladowe ciasto? – Pyta. - Tak. – To jego ulubione. Wiem, że powinnam zaproponować mu trochę, ale tego nie robię. - Jak poszło na przesłuchaniu? – Pyta. - Dobrze. – Nie chcę mu mówić jak było. Nie chcę mu mówić jak było w trakcie, jak niesamowicie czułam się po i jak nie możność podzielenia się tym z nim po fakcie, było jedyną rzeczą, która utrzymywała ta chwilę z daleka od perfekcji. - To dobrze. – Patrzy na mnie, a potem przybliża się, oplatając moją talię ramionami. – Boże, Harper. Tak bardzo za tobą tęskniłem. Jego oddech łaskocze moją skórę, przyprawiając ją o gęsią skórkę. – Penn – mówię cicho, wykorzystując każdą uncję samokontroli, by się powstrzymać i zrobić krok w tył. – Dlaczego tu jesteś? - Byłem u innego lekarza. – Mówi. – Doktor Marzetti. Nic nie mówię. - Harper, ona uważa, że może wyleczyć mój bark. Robię gwałtowny wdech. – Może? Przytakuje. – To jeszcze nie jest pewne, ale jest pierwszą osobą, która nawet pomyślała, że istnieje jakaś szansa. Znowu po mnie sięga i tym razem, gdy jego ramiona mnie otaczają i przyciąga do piersi, nie sprzeciwiam się. Opieram się o niego. Czuje się tak dobrze… i kocham go. To pierwszy raz, kiedy te słowa wychodzą poza mój umysł. To szokujące i dziwne czuć do niego miłość. Ale naprawdę go kocham. 218
- Możemy się stąd wydostać? – Mruczy w moje włosy. – Wyjść stąd? Naprawdę chcę z tobą porozmawiać. Otwieram usta, by powiedzieć tak, ale potem powstrzymuję się. Pamiętam jak czułam się przez trzy minione tygodnie. Jak moje serce pękało za każdym razem, kiedy mijałam go na korytarzu. Jak za każdym razem, kiedy patrzyłam na telefon i widziałam, że nie napisał do mnie, odrobinę umierałam. Zatrzymuję się. – Penn – mówię – nie możesz… nie możemy udawać, że nic się nie wydarzyło. - Nie, wiem. – Mówi. Nie chcę już więcej udawać, Harper. Chcę porozmawiać o pewnych rzeczach. Wpatruję się w jego oczy, próbując zrozumieć co ma na myśli. Nie okłamuje mnie – przynajmniej nie celowo. Wiem, że ma na myśli dokładnie to, co mówi. Ale Penn nie może tak po prostu włączać i wyłączać rzeczy, uzależniając je on swojego nastroju i sytuacji. Co jeśli lekarz przekaże mu złe wiadomości? Co jeśli wyjdzie z operacji, ale nie będzie mógł grać tak jak kiedyś? Co jeśli znowu zapytam go o rodzinę i się wycofa? Co wtedy? Kręcę głową. - Penn – mówię – przykro mi. Nie mogę. A potem odwracam się i biegnę. Właśnie tak kończę płacząc w łazience hotelu Crowne Plaza w Natick z kawałkami pękniętego serca wokół mnie.
219
Rozdział 40 Penn Tak to się kończy. Ze mną stojącym samotnie w hotelowej restauracji i uciekającą ode mnie Harper. Nie rozumiem. Chciała, żebym ją wpuścił. A teraz kiedy w końcu jestem gotowy, ucieka.
***
Po tej sprawie wszystko wraca do normy. Idę do szkoły. Wracam do domu. Tata znika i się pojawia. Widzę Harper codziennie w szkole i każdego dnia zaczyna boleć odrobinę mniej. Planuję operację z doktor Marzetti. Przed końcem lata będę wiedział czy operacja zadziałała. Jestem w kontakcie z niektórymi rekrutorami ze szkół, którymi straciłem zainteresowanie, po tym jak się zraniłem. O dziwo, są szczęśliwi kiedy mnie słyszą, a ja podekscytowany, że może wkrótce wrócę do pełni sił. Zaczynam pojawiać się w siłowni i nawet odbywam kilka treningów z drużyną. Po jednym z nich wpadam na Jacksona. Jest przy samochodzie, ładując do bagażnika swoje rzeczy. Nie zdaję sobie sprawy, że zanim idę, dopóki za nim nie stoję. Zamyka z trzaskiem bagażnik i odwraca się. Kiedy mnie widzi, trzyma ręce w górze. – Hola, hola, powoli! – Mówi jakby się poddawał. – Jeśli chcesz 220
coś zrobić, nie rób tego na terenie szkoły. Jeśli jeszcze raz zostanę spisany, trener będzie miał napad złości. - Nie chcę z tobą walczyć.
– Biorę głęboki oddech i powoli go
wypuszczam. – Chciałem ci podziękować. Zatrzymuje się i patrzy na mnie sceptycznie. – Podziękować? Za co? - Za umówienie mnie na wizytę u lekarza. Kręci głową. – Żartujesz ze mnie, prawda? - Nie. - Koleś, kilka tygodni temu przyszedłeś do mnie do domu, wyglądając jakbyś chciał skopać mi tyłek, bo umówiłem cię na tą wizytę. - Wiem. – Zerkam na niego. – Sposób w jaki cię potraktowałem był niewłaściwy. – Kiedy wypowiadam te słowa, uświadamiam sobie, że mówię o czymś więcej niż tylko o tym, co wydarzyło się tamtego dnia w jego domu. Mówię o tym, co miało miejsce po wypadku, o tym jak się od niego całkowicie odsunąłem po tym jak się zraniłem. Oczywiście to nie była wina Jacksona. I wiedziałem o tym. Przez dłuższą chwilę Jackson po prostu stoi, a potem przytakuje. – Co zmieniło twój sposób myślenia? Wzruszam ramionami. – Po tym jak poszedłem na wizytę, zrozumiałem że złe wieści nie oznaczają końca świata. Zawsze jest szansa na coś lepszego. Kiwa głową. – A Harper? Jestem zaskoczony, że zauważył, że była tego częścią. Jednak, kiedy się nad tym zastanawiam, to naprawdę nie jestem zaskoczony. Jest moim najlepszym przyjacielem. – Harper również zmieniła mój sposób myślenia – mówię. – Była tego dużą częścią. - Ale nie jesteście razem? Kręcę głową. – Ona nie… Było za późno.
221
Jackson kręci głową i obraca breloczek wokół palca, w sposób w jaki robił to miliony razy wcześniej. – Nigdy nie jest zbyt późno, Mattingly. – Szczerzy się i wsiada do auta. – Jeśli ją chcesz, to ją zdobądź. A potem zatrzaskuje drzwi i odjeżdża.
222
Rozdział 41 Harper Oto co się dzieje. Anna godzi się z utratą Nico i przerzuca to zadurzenie na faceta nazywającego się Howard Pierce. Jest uczniem przedostatniej klasy. Anna spędza tony czasu, mówiąc tylko o tym jak świetnym jest piosenkarzem oraz o tym, że ma niewykorzystany talent, którym może zdziałać wielkie rzeczy. Robi się coraz goręcej i każdy zaczyna bardziej odczuwać zakończenie. Nikt nie jest w stanie usiedzieć w klasie, a szkoła staje się potwornym ćwiczeniem na czekanie i cierpliwość. Dzień jest wilgotny i duszny. Otrzymuję list potwierdzający moje przyjęcie na program choreograficzny w Ballard. Biegnę do domu. Krzyczę i wrzeszczę, kiedy wymachuję nuch w powietrzu jak szaleniec. Mama przytula mnie i mówi, że jest ze mnie dumna. Nigdy nie zapytała mnie o dzień przesłuchania. Przynajmniej nie o część związaną z Pennem. A ja nigdy nie zapytałam jej, dlaczego powiedziała mu gdzie byłam. Ironia mnie nie opuszcza. Przez cały czas naciskałam Penna, by mówił o tym co czuł, powtarzając mu, że to ważne, by nie trzymał tego zakopanego głęboko w swoim wnętrzu, a jednak odmawiałam porozmawiania z kimś o zerwaniu. To ostatni tydzień szkoły i stoję przy szafce przed zajęciami. Nagle ktoś klepie mnie w ramię. Odwracam się. Serce opada mi do żołądka. Szkolna pielęgniarka. - No, no, no. – Mówi, obdarzając mnie uśmiechem. – Harper Fairbanks. W końcu spotykamy się twarzą w twarz. 223
Przełykam, niepewna co powiedzieć. – Przepraszam – mówię ostatecznie, przyklejając do twarzy niewinną minę. – Znam panią? - Och, nie udawaj, że nie wiesz kim jestem. – Mówi. – Jestem szkolną pielęgniarką. A ty moja droga, masz zaległe badania. Naprawdę nie mam pojęcia jak udawało ci się uciekać z moich rąk przez tak długi czas. Unosi podkładkę do pisania, gdzie ma wydrukowaną kronikę szkolną ze zdjęciami z ostatniego roku. Mówiąc o psycholach. - Proszę posłuchać – mówię – nie… - Cóż, musisz. – Ucina. Nagle, nie wiadomo skąd przez tłum przebija się głos. – Harper! Tu jesteś! Kiedy go widzę moje serce się zaciska. Fakt, że wymawia moje imię, powoduje przyspieszone bicie serca. - Harper. – Mówi pilnie. – Gdzie się do cholery podziewałaś? Musimy iść. - Co? – Jestem skonsternowana. Mruga do mnie, a potem zdaję sobie sprawę, co robi. Próbuje mnie z tego wyciągnąć. – Spóźnimy się na naszą rozmowę. - Racja! – Mówię. – Nasza rozmowa. - Jaka rozmowa? – Domaga się pielęgniarka. Penn obdarza ją uspokajającym uśmiechem. – Mamy rozmowę kwalifikacyjną do Yale. – Mówi. – Będziemy pierwszymi uczniami w historii tej szkoły, którzy się tam dostali. Czy to nie ekscytujące? Będziemy w gazecie. Mruży oczy. – Ale Harper musi iść ze mną… - Musimy iść! Dyrektor o wszystkim wie. Powie pani. Penn zaczyna pospieszać mnie przez korytarz, zostawiając stojąca na nim i patrzącą za nami w oszołomieniu, pielegniarkę. Nie wierzy nam, ale nie jest pewna. - Dzięki – mówię nieśmiało, kiedy jesteśmy poza widokiem i stoimy przed drzwiami do kafeterii. 224
- Nie ma za co. To część, w której powinien się obrócić i odejść, ale nie robi tego. Zamiast tego stoi i patrzy na mnie. - Zdajesz sobie sprawę, że prawdopodobnie będzie próbowała znaleźć mnie jutro, racja? – Pytam. Wzrusza ramionami. – Unikałaś jej przez długi czas. Wymyślisz coś. Szczerzy się do mnie tym samym uśmieszkiem, który spowodował, że się w nim zakochałam. Jestem smutna, że już nie mam prawa go kochać. - Taa. – Wiem, powinnam się obrócić i odejść, ale nie mogę. To tak jakby moje stopy przyrosły do ziemi. - Dobrze wyglądasz, Harper. - Dostałam się na program choreograficzny – mówię bez zastanowienia, bo nie wiem co jeszcze powiedzieć. A muszę coś powiedzieć, bo jeśli tego nie zrobię, obawiam się, że się odwróci i odejdzie. - Tak? To niesamowite! Gratulacje! - Dzięki. - Może będę chodził do Duke lub UNC. Przełykam, a potem zadaję pytanie. – Baseball? - Zobaczymy. Mam operację po zakończeniu. - To świetnie, Penn. Jestem szczęśliwa z twojego powodu. Dzwoni dzwonek i wszyscy ruszają w kierunku klas. Korytarz jest cichy, a my nadal stoimy, zachowując się tak jakbyśmy nie powinni być na lekcji, jakby to, że rozmawiamy nie było dziwne. - Harper. – Mówi. – Nadal za tobą tęsknię. Myślę o tobie każdego dnia. Chcę powiedzieć, że to za nami, ale nie mogę tego zrobić. Nie mogę pozwolić mu znowu się wycofać. – Dbaj o siebie, Penn. – Obracam się, zanim może zobaczyć zaczynające płynąć mi po policzkach łzy. Ale woła mnie po imieniu. – Harper. 225
Odwracam się. - Mój tata jest alkoholikiem. To dlatego nigdy nie byłaś w moim domu. Mama i brat zachowują się tak jakby to się nie działo. Kiedy znika udają, że wyjechał w jakąś firmową podróż lub coś innego, ale nie że na popijawę. Zasysam powietrze. – Przykro mi – mówię. – Nie miałam pojęcia… Przerywa mi. Przecina przestrzeń między nami dwoma długimi krokami, dopóki nie jest tak blisko mnie, że aż boli. – Kiedyś powiedziałaś mi. – Mówi. – Że potrzebuję szansy. Że muszę cię wpuścić. I zrobiłem to, Harper. Zajęło mi to dłużej niż chciałem, ale wciąż nad tym pracuję. Byłem u lekarza i powiedziałem ci o swojej rodzinie. To dla mnie postęp. – Jego oczy płoną intensywnym, seksownym spojrzeniem, które pojawia się zawsz wtedy, gdy jest szczery. – A teraz proszę cię o druga szansę. Przebiega dłońmi po moich ramionach i maleńki dreszcz spływa w górę i w dół mojego kręgosłupa. - Penn – mówię – tak bardzo mnie skrzywdziłeś. Nie masz pojęcia jak bardzo płakałam i jak mocno za tobą tęskniłam. Przyciąga mnie bliżej i tym razem mu na to pozwalam. Zamykam oczy i wciągam jego zapach – żel do mycia ciała Axe, mięta i mydło. Tak bardzo za nim tęskniłam. - Daj mi szansę, Harper. – Mówi. – Już nigdy więcej cię nie skrzywdzę. Wiem, że nie może dotrzymać tej obietnicy. Nikt nie może obiecać, że cię już więcej nie zrani. Ale wiem, że jest szczery. Wiem, że się stara. Prosi mnie o danie szansy, tak jak ja prosiłam jego. A prawda jest taka, że tego chcę. Chcę być z nim. Stoi na pustym korytarzu, trzymając mnie, pocierając moje plecy i pozwalając emocjom nami zawładnąć. W końcu odsuwam się. – Dobrze – mówię. – Dobrze, dam ci szansę. Uśmiecha się i łapie mnie za rękę. Pochyla się i szepcze mi do ucha – Chcesz się stąd wydostać? 226
Uśmiecham się – zawsze. A potem prowadzi mnie przez korytarz, zostawiając za sobą szatnie dla chłopaków. Wychodzimy bocznym wyjściem. Powietrze jest ciepłe, a słońce ogrzewa moją twarz. - Gdzie powinniśmy jechać? – Pyta, kiedy mamy zapięte pasy. Uśmiecham się do niego. – Zaskocz mnie. Wycofuje auto i wyjeżdża z parkingu na główna drogę. Rozmyślam o pierwszym dniu, w którym się spotkaliśmy, jak wyruszyliśmy z tego samego miejsca i nie mieliśmy pojęcia dokąd zmierzamy. Decyduję, że tak to jest z najlepszymi podróżami. Nigdy nie wiesz dokąd zmierzasz, dopóki tam nie dotrzesz. Otwieram okno i pozwalam ciepłej, letniej bryzie rozdmuchać moje włosy. Nasza podróż może być początkiem, ale już teraz doskonale wiem, gdzie się znajdziemy.
227