1
Beverley Jo Malloren 09 Potajemne zaślubiny Młodziutki porucznik Christian Hill próbujac ratować honor dziewczyny o...
1 downloads
15 Views
3MB Size
1
Beverley Jo Malloren 09 Potajemne zaślubiny Młodziutki porucznik Christian Hill próbujac ratować honor dziewczyny o imieniu Dorcas, wdaje się w pojedynek i zabija przeciwnika. Aby uniknąć oskarżenia o morderstwo, zgadza się pośpiesznie poślubić dziewczynę. Podpisując kontrakt małżeński podaje fałszywe nazwisko, a potem wyrusza na wojnę do Ameryki z przeświadczeniem, że małżeństwo i tak jest nielegalne. Po dziesięciu latach jako dziedzic ojcowskiego tytułu uważa się za wolnego mężczyznę, tym bardziej że wcześniej dostał informację o śmierci swojej żony. Podobny list o śmierci męża dostała także Dorcas, która teraz jest współwłaścicielką dochodowej manufaktury i planuje wyjść za mąż. Oboje są zaniepokojeni gdy okazuje się, że ktoś interesuje się ich dawnym małżeństwem. Gdy się spotykają, nawiązuja romans. Czy będą mieli szansę na szczęście pośród wielu komplikacji i nieoczekiwanych wydarzeń?
2
Prolog Luty 1754 Gospoda Pod Baranim Rogiem, hrabstwo Yorkshire Oficer w szkarłatnym mundurze wszedł do nisko sklepionej gospody, szurając obcasami po kamiennej podłodze. - Porucznik Moore? - spytał. Właściciel gospody wybiegł zza lady, gorliwie kiwając okrągłą, łysą głową. - Ten dżentelmen jest teraz nieco zajęty, sir. Czy zechciałby pan napić się piwa i zaczekać? Jego przejęty głos wcale nie wydawał się nie na miejscu. Przybyły oficer był młody, lecz twarde rysy jego kościstej twarzy znamionowały człowieka niebezpiecznego a takie młokosy były najgorsze. Nieskazitelny mundur i upudrowane na biało włosy nie zmieniały tego wizerunku, zwłaszcza że żołnierz miał u boku szpadę. - Przywiozłem ważną wiadomość - odpowiedział oficer z silnym południowym akcentem, który robił paraliżujące wrażenie. Jacob Hood nawykł był do użerania się z wszelkiej maści brutalnymi pijakami, lecz gdy stanął oko w oko z uzbrojonym przedstawicielem władzy, mógł powiedzieć tylko jedno: - Jest na piętrze, sir. Pierwsze drzwi po prawej. Oficer wbiegł lekko na górę, pobrzękując ostrogami i szpadą, z złowieszczo stukając podeszwami butów
3
Hood wykonał ruch, jakby chciał pójść za nim, lecz po chwili zmienil zdanie i pośpiesznie ruszył zawołać swoich służących i stajennych, mamrocząc coś o osobnikach, którzy stwarzają kłopoty w porządnych gospodach. Oczywiście wiedział o tym już wtedy, gdy tamta parka zjawiła się w jego przybytku: inny młody oficer, chociaż nieco starszy od obecnie przybyłego żołnierza, w towarzystwie „żony", szczelnie owiniętej czarną peleryną. Być może to żona tego drugiego oficera, choć wydawał się za młody na żonkosia. Nie miał nawet dwudziestu lat. Ale to już zupełnie inna sprawa. Tymczasem na piętrze porucznik Christian Hill bez wahania otworzył pierwsze drzwi na prawo. Pokoik miał niski sufit, był pogrążony w półmroku - jako że za jedyne źródło światła służyło niewielkie okienko - lecz od razu wiadomo było, co tu się dzieje. Mężczyzna na łóżku uniósł się gwałtownie, po czym zaklął i szybko stoczył się z leżącej pod nim kobiety. Hill mógł jedynie patrzeć przerażonym wzrokiem na swą ofiarę, gdyż Bert Moore błyskawicznie chwycil kapcie, które leżały na podłodze wraz z rozrzuconym tam wierzchnim odzieniem, i jednym szybkim ruchem wyciągnął szpadę. By! mocno zbudowanym, silnym mężczyzną o jasnych włosach i kwadratowej szczęce. - Do diabla, Moore... Zamachnął się szpadą bez ostrzeżenia, tak aby zabić. Hill wykonał unik, po czym przetoczył się pod łóżkiem, a za chwilę, zakurzony, zerwał się na równe nogi po drugiej stronie, dzierżąc w dłoni broń. - Nie bądź idiotą. Przecież nie chcesz tego zrobić. - Nie mów mi, czego chcę, ty tępy chłystku! - ryknął Moore. - Jazda stąd, pókim dobry! Hill byt skromniejszej postury, miał łagodniejsze rysy twarzy, lecz w jego glosie zabrzmiała szlachecka determinacja. - Wyjdę stąd jedynie w towarzystwie tej damy.
4
- Masz o sobie tak wysokie mniemanie, sir Galahardzie? - rzucił szyderczo Moore. - Ona wcale nie chce stąd wyjść. Przecież niebawem będziemy sobie poślubieni, prawda, kochanie? Zwłaszcza teraz. Dziewczyna - jako że była to jeszcze dziewczyna, która dopiero stawała się kobietą - nie wydała z siebie żadnego odgłosu, lecz energicznie pokręciła głową, zakrywając połami spódnicy cienkie, blade nogi. Hill ponownie spojrzał z obrzydzeniem na Moore'a. - Ty odrażający, wredny typie... Ogarnięty furią Moore obiegł łóżko i wymierzył kolejny cios szpadą prosto w głowę Hilla. Ten zrobił unik, a broń z impetem odłupała sporą drzazgę z masywnego dębowego słupka w narożniku łóżka. Dziewczyna krzyknęła, lecz żaden z mężczyzn nie zwrócił na nią uwagi. Ścierali się na szpady, w końcu Hillowi udało się zająć pozycję za dębowym stołem. - Okaż trochę rozsądku! - wydyszał Hill. - Chcesz umrzeć w tym miejscu? - Boisz się bić, młokosie? Wiedziony kolejnym przypływem gniewu, Hill przeskoczył stół, kopnął w powietrze, aby zmusić przeciwnika do cofnięcia się, w końcu przystąpił do wściekłego ataku. Przecięte kotary wokół łóżka rozchyliły się, pofrunęły kolejne drewniane drzazgi. Moore rzucił się do natarcia. Jego oczy płonęły wściekłością. Hill pchnął krzesło prosto w nogi Moore'a. - Zastanów się, co robisz, obłąkany człowiecze! Moore kopnął krzesło przez pokój. - Wynoś się stąd, bo posiekam cię jak kurczaka. - Wykonał kolejne pchnięcie szpadą. Hill momentalnie podniósł drugie krzesło, aby się zasłonić. Ostrze wbiło się na kilka cali w drewno i utkwiło tam na dobre. W tym momencie Hill mógł go zabić, jednak cofnął się. Dyszał ciężko.
5
- Może teraz nabierzesz trochę rozumu? Moore opari stopę na krześle i wyszarpnął broń uwięzioną w desce. Natychmiast wykonał kolejne cięcie, z ogromną zawziętością i straszliwą siłą. Hill zablokował cios i natychmiast odpowiedział tym samym. Gdy z ramienia Moore'a trysnęła krew. Hill ponownie wycofał się, lecz jego przeciwnik z dzikim rykiem ruszył do natarcia, celując ostrzem prosto w serce. Hill odskoczył w bok i zasłonił się szpadą, lecz nie zrobił tego wystarczająco szybko. Ostrze trafiło między rozchylone poły surduta i dosięgło odzianego w kamizelkę torsu. Hill cofnął się chwiejnym krokiem, przyciskając dłoń do rany. Z okrzykiem triumfu Moore uniósł broń, aby zadać ostateczny cios w głowę. Lecz właśnie w tym kluczowym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie, a do pomieszczenia wbiegli pracujący w gospodzie służący. Moore zawahał się przez krótką, lecz jakże brzemienną w tragiczne skutki chwilę. Hill wykorzystał okazję i jednym szybkim ruchem trafił go prosto w serce. - Morderstwo! - zawołał jeden z przybyłych. Wszyscy rzucili się ku walczącym. Trzech mężczyzn chwyciło i rozbroiło dyszącego ciężko zwycięzcę pojedynku, nie zważając na zbroczoną krwią, rozciętą kamizelkę. Dwaj inni podbiegli do leżącego. - Liza! - zawołał właściciel gospody. - Liza! Leć po sędziego pokoju. Popełniono morderstwo! I tyle w sprawie próby ocalenia młodej damy, pomyślał porucznik Christian Hill. To było jego pierwsze zabójstwo. Jakże bezsensowne. Został rzucony na ciężkie, sfatygowane krzesło i przytrzymany tam pod groźbą użycia brudnego, kuchennego noża, który mógł pozbawić go głowy jednym cięciem, a który znajdował się w dłoni człowieka bardzo chętnego do zrobienia użytku z tego groźnego narzędzia.
6
Jeden z mężczyzn pochylających się nad leżącym spojrzał w górę. - Nie żyje, panie Hood. Nie miał najmniejszych szans. - Ależ mial - odezwał się Christian, przyciskając dłoń do rany w boku. Przynajmniej jedna dobra nowina. Rana wydawała się powierzchowna. - Moore zaatakował mnie pierwszy, a był równie dobrym szermierzem jak ja. - To ty tak twierdzisz - przerwał mu właściciel zajazdu. - A kto zapłaci za te wszystkie zniszczenia? - Ja. - W tej chwili dla Christiana pieniądze stanowiły najmniejszy problem. Potrzebował świadka, który potwierdziłby przebieg walki. Zaryzykował i zerknął w kierunku łóżka. Było puste. - Gdzie ta dziewczyna? - spytał. - Ta, która mu towarzyszyła? Najwyraźniej już dawno sobie poszła. - Była tu. Na łóżku. Christian spróbował się rozejrzeć. Od razu poczuł na szyi bolesny nacisk ostrza. Znieruchomiał gwałtownie i spojrzał wrogo na chudego mężczyznę, który nie cofnął ręki nawet o cal. Przechylił głowę na bok, aby jeszcze raz spojrzeć na łóżko. Na pewno nie była wytworem jego wyobraźni, lecz oprócz odciągniętej, zmiętej pościeli, żaden ślad po dziewczynie nie został. W pobliżu rozległ się stukot kroków oraz głosy nadchodzących osób. Christian modlił się w duchu, aby wśród nich był sędzia pokoju. Dżentelmen na pewno stanowiłby lepszą kompanię niż te ziejące agresją kmioty. Nie mógł się odwrócić w kierunku drzwi, jednak widział ich częściowo w małym lustrze. Osoba, która weszła do pokoju, nie była sędzią pokoju, lecz kobietą w średnim wieku. Wtargnęła do środka energicznym, wojowniczym krokiem, a suknia opinająca jej obfity biust i wydatny brzuch łopotała u dołu niczym
7
żagiel na wietrze. Christian nie miał pojęcia, kim ona jest, lecz uważnie taksował ją wzrokiem, jakby od tego zależało jego życie. Co zresztą mogło być prawdą. Nie przyszła sama. Tuż za nią zajęło pozycję dwóch muskularnych mężczyzn o pięściach wieśniaków ze złowieszczo sterczącymi kłykciami. Nie wyglądała na taką, która potrzebowałaby ochrony. Gdyby nie te wielkie piersi, uznałby ją zapewne za mężczyznę ubranego w damską suknię. Miała kwadratową szczękę, a pomiędzy obwisłymi powiekami cienkie szparki oczu, które były zarazem zimne i pełne gniewu, gdy ogarniała wzrokiem całe pomieszczenie. - Gdzie moja bratanica? - spytała w końcu z wyraźnym akcentem, charakterystycznym dla tej części Yorkshire. Właściciel gospody zaczął bić jej pokłony. - Chodzi o damę, która przybyła z tamtym oficerem? Ona wyszła, proszę pani. Zanim jeszcze wydarzyło się to nieszczęście. Spojrzała na Christiana. - Ty jesteś Moore? - Ani Moore, ani Dale, lecz Hill. Nie wydawała się rozbawiona tą odpowiedzią. Spokojnie przeniosła wzrok na leżące ciało. - To jest Moore? - spytała. Właściciel gospody, powłócząc nogami, wysunął się naprzód. -Tak, proszę pani. Przynajmniej takie nazwisko podał. - Półnagi i nieprzyzwoicie obnażony. Dużo tu takich gości, co przybywają po południu i rozbierają się, gdy tylko zostaną sami? - No... nie, proszę pani. - Dorcas! - zawołała rozkazująco, uderzając szpicrutą w obleczoną w rękawiczkę dłoń.
8
Dało się słyszeć odgłosy jakiejś kotłowaniny, a po chwili zza łóżka ukazała się okryta pyłem głowa. Na dziewczęcej twarzy malowało się jeszcze większe przerażenie niż poprzednio. - Proszę jej nie karać - powiedział Christian, który odczuł tak wielką ulgę, że aż osłabł mu głos. - Ona i tak dużo już przeszła... - Tak myślisz? Wszystko, co wycierpiała, stało się wyłącznie z jej własnej winy. Do tego jeszcze zginął człowiek. Wstawaj, dziewko! Rzeczona Dorcas wygramoliła się zza łóżka. Po jej ubrudzonych policzkach spływały łzy. W przeciwieństwie do ciotki, której postura była ostentacyjnie kobieca, dziewczyna wyglądała zupełnie inaczej. Była płaska jak chłopak. Włosy miała upięte do góry, lecz teraz opadały pojedynczymi kosmykami na chudą twarz. Co ten Moore w niej widział? Pieniądze. Przynajmniej takie krążyły pogłoski, które popchnęły Christiana do tego szaleńczego czynu. Moore miał zamiar zrujnować zauroczoną nim dziedziczkę, aby wymusić małżeństwo. Na pewno był bardzo zdesperowany, skoro chciał posiąść wszystko to, co posiadała ta bezdomna istota. - Doprowadziłaś się do ruiny, głupia dziewko - powiedziała ciotka. - Ta kobieta, co prowadzi tę modną szkołę, na którą nalegała twoja matka, narobiła wielkiego rabanu po twojej ucieczce. - Ja... przepraszam - wyszeptała dziewczyna. - Ja myślałam... - Co myślałaś? - ucięła ciotka. - Że on cię kocha? Takie byle co jak ty? Boże, uchroń nas od głupców. A teraz on nie żyje, więc będziesz musiała go poślubić. Dziewczyna spojrzała przerażonym wzrokiem na trupa, pobłyskując białkami oczu. Christian patrzył na kobietę, jakby postradała zmysły.
9
- Nie tamtego, głupia. Tego tu. - Wskazała palcem Christiana. - Proszę pani... - Zamknij się. - Wydatna szczęka zwróciła się w stronę Christiana. Zabiłeś go, młodzieńcze, więc zajmiesz jego miejsce. - Jak wszyscy diabli! - Christian rzucił się do przodu i znowu poczuł ostrze wbijające się w jego szyję. - Niech was wszystkich piekło pochłonie! Jeden z siepaczy wysunął się naprzód z zaciśniętą, gotową do uderzenia pięścią, lecz starsza pani osadziła go na miejscu. - Nie. - W ciszy jej głos zabrzmiał beznamiętnie. - Nie toleruję bluźnierstwa, więc uważaj na to, co mówisz, chłopcze. A teraz bądź rozsądny. Do wyboru pozostaje ci jedynie szubienica. Christian dyszał ciężko, czując ogarniającą go wściekłość. - W tej sytuacji zaryzykuję i oddam się w ręce wymiaru sprawiedliwości. - Naprawdę? Nie znam się na pojedynkach, ale ten tutaj nie wygląda na zgodny z obowiązującym obyczajem. - Kiedy Christian nie znalazł na to odpowiedzi, wyjęła z kieszeni skórzaną sakiewkę i spojrzała na pozostałe osoby znajdujące się w pokoju. - Jeśli się nie przesłyszałam, to ktoś mówił tu o dokonanym z zimną krwią morderstwie? - Tak właśnie było, proszę pani - odezwał się po chwili jeden z mężczyzn. - Tamten spojrzał w kierunku drzwi, a wtedy ten przebił go na wylot. - Uderzył, aby zabić - stwierdził właściciel zajazdu - Bóg mi świadkiem. Tak, bez wątpienia, chciał zabić. - Pewnie wolał mieć tę dziewczynę dla siebie - zawołała kobieta, stojąca gdzieś za plecami innych, chętna zdobyć swoją część nagrody.
10
- Zatem spełnimy jego pragnienie, prawda? - powiedziała ciotka. Ponownie przeniosła wzrok na Christiana, uśmiechając się ponuro. Christian poczuł, jak pętla zaciska się wokół jego szyi, lecz mimo to pragnął uczciwego procesu. Gdyby udało mu się wydostać z tego domu wariatów, mógłby poprosić o pomoc rodzinę. Wręcz gotował się z furii i upokorzenia na myśl o tym, że będzie musiał powiedzieć ojcu 0 swoim niepowodzeniu, jednak to było lepsze od szubienicy. Rzucił na dziewczynę spojrzenie domagające się od niej poświadczenia prawdy, lecz ona patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, przyciskając ramiona do ciała 1 drżąc. Miał pecha. Była śmiertelnie przerażona. Christian spróbował więc przemówić starszej z kobiet do rozsądku. - Może moglibyśmy porozmawiać o tym spokojnie, proszę pani. I bez tych wszystkich słuchaczy. - Oni wiedzą to, co wiedzą, a więc że ty go zabiłeś. Wśród zebranych rozległ się pełen aprobaty pomruk. - Proszę ją spytać. - Christian spojrzał wilkiem na dziewczynę. Ona potwierdzi, że walka była absolutnie uczciwa. - To nie ma znaczenia. Dorcas potrzebuje męża. - A czy takie małżeństwo samo w sobie nie byłoby skandalem? - Małżeństwo zatuszuje wszystko. Niestety, to była prawda. - Ale tego nie da się zrobić w kilka chwil - próbował desperacko polemizować Christian. - Są przecież przepisy... - Nie miał o nich najmniejszego pojęcia. - Ja mam dopiero szesnaście lat! zaprotestował. Do licha, zabrzmiało to naprawdę żałośnie. - Jestem oficerem - dodał z godnością - i nie mogę się ożenić bez zgody mojego pułkownika.
11
- Więc nic mu nie mów - odparła kobieta, na której te argumenty nie zrobiły żadnego wrażenia. Christian patrzył na nią z rozdziawionymi ustami. - Co takiego? Zanim zdążył wyjaśnić, jak niesłychane są jej propozycje, usłyszał jakiś tumult pośród zebranych świadczący o przybyciu nowej osoby. Czyżby sędzia pokoju? Spróbował się odwrócić, lecz ostrze niezmiennie wrzynało mu się w szyję. Dusząc w ustach przekleństwo, zerknął z nadzieją w lusterko. Ujrzał niskiego, korpulentnego mężczyznę w krótkiej, grubej peruce, ubranego w szatę duchownego. Skąd on się wziął, do diabła? W oczach Christiana mógł uchodzić nawet za kata dokonującego egzekucji. Duchowny zatrzymał się na widok ciała, następnie począł się wycofywać, lecz zebrana gawiedź zagrodziła mu drogę ucieczki. - Przybył pastor, aby udzielić ślubu? - spytała kobieta. - Hmm... tak, do porucznika Moore'a, proszę pani. - Jego małe oczka, osadzone w czerwonej, okrągłej jak księżyc twarzy, rozglądały się dookoła, aż w końcu wzrok pastora zatrzymał się na osobie Christiana. - Czy to pan jest porucznikiem Moore? - Nie - odpowiedział Christian. Duchowny przeniósł spojrzenie na trupa. - Ojej, ojej... - Wyjąwszy chusteczkę, otarł błyszczący pot. Również Christian odczuwał gorąco, zarówno z wściekłości, jak i z powodu tłoku panującego w pokoju. - Czy pastor ma ze sobą licencję? - odezwała się kobieta. Zapytany odwrócił się w jej stronę. - No... mam, proszę pani. Mam oficjalne upoważnienie od władz, aby udzielić im... aby udzielić ślubu. Chociaż zwykle odbywa się to w kościele. Tym razem powiedziano mi, że panna młoda jest przykuta do łóżka.
12
- Jeśli pastor nalega, zaraz możemy to zrobić - stwierdziła ciotka. Czyżby owo „przykuta do łóżka" było przejawem czarnego humoru Moore'a? Do diabła, co on tu sobie zaplanował? Jak zamierzał zmusić tę dziewczynę do ślubu? Christian zastanowił się nad determinacją owej ciotki. Gdyby Moore wciąż żył, dziewczyna zdążyłaby właśnie zostać jego żoną. Tymczasem duchowny wciąż niepewnie drapał się w szczękę i najwyraźniej pragnął znajdować się teraz w jakimś innym miejscu. Christian modlił się w duchu, aby pastor zrezygnował z wykonania swej powinności, ale zważywszy na zachowanie potężnej kobiety i jej dwóch towarzyszy, a także na nastrój obecnej w pomieszczeniu gawiedzi, która odcinała drogę ucieczki, wcale się nie zdziwił, słysząc jego słowa: - Oczywiście, wszystko jest w porządku... Zerknął na dziewczynę i przyjął jej skamieniałą w bezruchu postawę za oznakę przyzwolenia. Już wcześniej słyszał o pannach, a czasami nawet o panach młodych, którzy związani i zakneblowani byli zaciągani do ołtarza i zmuszani do potakiwania stanowiącego potwierdzenie złożenia małżeńskiej przysięgi. Czy przypadkiem ostatnio nie wprowadzono jakichś zmian w prawie co do takich praktyk? Nawet jeśli tak było, wieść o tym nie dotarła jeszcze do tego zapomnianego zakątka na końcu świata. Duchowny podszedł do małego stolika i wyjął złożony dokument z mocno zniszczonej teczki. Wygładziwszy papier, położył obok pióro i postawił mały kałamarz, po czym zaczął wypełniać akt małżeństwa. Christian z niedowierzaniem obserwował tę scenę. Powszechnie było wiadomo, że są duchowni, którzy chętnie przymykają oko na wszelkie przeszkody prawne i udzielają ślubu każdemu, kto zrewanżuje się stosowną opłatą. Jednak to nie mogło przydarzyć się jemu. Duchowny odwrócił głowę do Christiana.
13
- Pańskie imię i nazwisko, sir! - To niesłychane - zaprotestował Christian. - Ja nic złego nie zrobiłem. Dowiedziałem się o planach Moore'a i przybyłem tu, aby ocalić tę dziewczynę. Nie zauważył jakiejkolwiek zmiany na twarzach otaczających go osób. Służący zatrudnieni w gospodzie nie okazywali wrogości, sprawiali raczej wrażenie widowni na przedstawieniu niecierpliwie czekającej na rozwój wydarzeń. Lub też, pomyślał ponuro Christian, przypominali tłum Rzymian łaknących widoku człowieka rzuconego na pożarcie lwom. - Jeśli chcecie pieniędzy za wasze zeznania - powiedział do nich Christian - to dam wam więcej niż ona. Zareagowali na jego słowa. - Pokaż nam swoje złoto - odezwał się jeden z mężczyzn. Oczywiście Christian miał przy sobie tylko kilka monet, zresztą w ogóle nie należał do zbyt zamożnych. Był dziedzicem ojca, lecz rodzic nie mógł się mienić bogatym, ponadto miał wiele zobowiązań. Próbował przemówić im do rozsądku. - Dziewczyna może wracać do domu i zapomnieć o całej tej historii. Małżeństwo ze mną zamknie jej furtkę na całe życie. - Nie gadaj bzdur - odparła kobieta, odwracając się do niego. Stała nad pastorem, nadzorując wypełnianie aktu ślubu. - Takie małżeństwo można łatwo zakończyć. Christian bardzo chciał mieć taką samą pewność jak ona, ale z doświadczenia wiedział, że zawierane na terenie parafii aktem ślubnym lub poprzedzone zapowiedziami jest nierozerwalne. Czasami ludzie udawali się do sądu, aby uzyskać rozwód. Myślał, że głównym powodem jest bigamia, ale przypomniał sobie jedną sprawę mężczyzny, który za dużo wypił i obudził się jako nowożeniec. Obecna sytuacja nieco przypominała tamten koszmar, jednak teraz Chri-
14
stian nie potrafił sobie przypomnieć, jaki wyrok zapadł w tamtej sprawie. - Dorcas wróci do domu jako mężatka - stwierdziła kobieta. - To nie podlega negocjacjom, więc podaj nam swoje imię i nazwisko. Christian nadal wolał spróbować szczęścia przed sądem, ale teraz myślał intensywnie, gorączkowo analizując dostępne, niezbyt wesołe możliwości. Gdyby stanął przed sędzią, tuzin osób pod przysięgą potwierdziłoby, że dokonał zbrodni, a dziewczyna raczej nie wystąpiłaby w jego obronie. Gdyby wezwał na pomoc swojego pułkownika i jego rodzinę, nie zawisłby na szubienicy, lecz sprawa ciążyłaby na jego reputacji do końca życia i mogłaby zniszczyć dobrze zapowiadającą się wojskową karierę. Za kilka dni jednostka Christiana miała wyjechać do Kanady i tam stawić czoło Francuzom. Postanowił, że nie pozwoli, aby jakaś zgraja kmiotów stanęła na jego drodze do przygody, uniemożliwiając mu walkę za króla i za kraj. Moore nie żył. Tego faktu nie da się zatuszować, ale być może udałoby mu się przekonać pułkownika Howarda do swojej wersji wydarzeń. To był straszliwy błąd, lecz gdy popatrzył na bladą, drżącą dziewczynę, mógł jedynie żałować, że nie przybył tu wcześniej. - Niech ktoś okryje ją kocem - rzucił ostro. Jego słowa zaskoczyły wszystkich obecnych, jednak jeden z ludzi ciotki zdjął z łóżka narzutę i okrył nią dziewkę, po czym pomógł usiąść na ławie. - Podaj swe imię i nazwisko, chłopcze! - warknęła kobieta, osadzając Christiana na powrót w jego koszmarnym położeniu. Gdyby chciał uciec, musiałby wziąć udział w tej całej farsie. Tak jak powiedziała, nie ma potrzeby, aby komukolwiek o tym mówić, a taki wymuszony związek można będzie unieważnić. Skoro było tylu świadków zabójstwa Moore'a, tylu samo mogło zaświadczyć o tym, że Christian został w niecny sposób wykorzystany.
15
Poza tym, pomyślał, że wcale nie musi podawać prawdziwego nazwiska... Intensywnie szukał jakiegoś pomysłu, gdy przypomniał sobie wcześniejszą rozmowę, kiedy to nieopatrznie się przedstawił. Niech diabli porwą jego niewyparzony język! A teraz miał w głowie zupełną pustkę, wszystko zaś, na co było go stać, to zmienić imię Christian na jakieś bardziej pospolite. - Jack Hill - powiedział. Ludzi o takim imieniu i nazwisku na pewno są całe setki. Nie wiadomo, czy kobieta mu uwierzyła, ale kiwnęła głową i przeniosła całą uwagę na duchownego, który zajmował się preparowaniem dokumentu. Christian ponownie spojrzał na dziewczynę, która kuliła się pod narzutą jak ptaszyna, usiłująca drżeniem ciała utrzymać ciepło. Przypominała mu jego młodsze siostry. Miał nadzieję, że Moore smaży się teraz w piekle. Bez względu na to, jak wielkie popełniła szaleństwo, uciekając razem z tym draniem, nie zasługiwała na taki los. Ciotka miała rację co do magicznych leczniczych właściwości małżeństwa. W zeszłym roku jedna z jego kuzynek zwiała z jakimś nicponiem, potem została sprowadzona do domu i wydana za mąż, a teraz wszyscy przez grzeczność zapomnieli o jej błędzie. Z drugiej strony, niejaka panna Barstowe także znikła z jakimś gachem mniej więcej w tym samym czasie. Kiedy wróciła do swojej rodziny, twierdziła, że została porwana, i odmówiła poślubienia owego mężczyzny. A może był to jakiś inny człowiek, tak jak w obecnym przypadku? Całkiem możliwe, lecz z tego, co Christian słyszał, kobieta żyła zupełnie w cieniu, oficjalnie nadal była członkiem swojej społeczności, jednak rzadko pojawiała się publicznie i nigdzie nie była akceptowana. Oczywiście ta Dorcas i jej ciotka nie są szlachetnie urodzone, ale jeśli były wykształcone i miały trochę pieniędzy, mogły zostać uznane za na swój sposób szacow-
16
ną rodzinę, o pewnej pozycji i reputacji, które należało chronić. - Imię ojca? - spytał duchowny. Synowie często nosili imiona po swoich ojcach. - John Hill - odpowiedział Christian, chociaż naprawdę ojciec nazywał się James. - Rozumiem, że jeszcze nie jesteś żonaty? - spytała kobieta tonem sugerującym, że gdyby już miał żonę, jego sytuacja byłaby bardzo zła. - Już mówiłem, że mam dopiero szesnaście lat. - Chłopak może ożenić się w tym wieku. A więc przystępujmy do rzeczy. - A czy moglibyśmy obyć się bez tego noża na moim gardle? spytał Christian z wyszukanym spokojem. Przynajmniej mógłby iść na własną egzekucję z podniesionym czołem. - Co takiego? - Kobieta jakby dopiero teraz zauważyła groźne narzędzie. - No, zabierzcie to. Teraz już nie ucieknie, chyba że wyrosną mu skrzydła. Gdy tylko jego prześladowca się cofnął, Christian wstał i wygładził mundur. Czuł bolesną ranę w boku, jednak było to niewielkie draśnięcie, które przestało już krwawić. Tyle że ubrudziło krwią jego piękną kamizelkę. Zażądał zwrotu szpady, a gdy niechętnie mu ją podano, oczyścił ją starannie i włożył do pochwy. Potem zerwa! z łóżka prześcieradło i nakrył nim ciało Moore'a. Teraz poczuł się nieco pewniej, jako że miał już pewien wpływ na sytuację. Jeśli ta kobieta będzie nalegać na doprowadzenie do sfingowanego małżeństwa, które pomogłoby dziewczynie uratować jakąś cząstkę reputacji, niechże tak będzie. Taki ślub udzielony w gospodzie z udziałem pana młodego występującego pod fałszywym imieniem, z przerobionym aktem ślubu... będzie łatwy do unieważnienia już w chwilę po zakończeniu uroczystości. Christian odwrócił się do kobiety.
17
- A jak pani się nazywa? I moja narzeczona? - Ja jestem Abigail Froggatt, a to Dorcas Froggatt. Dorcas Froggatt. Christian aż się wzdrygnął, lecz po chwili odzyskał pewność siebie. - A skąd? Kobieta zwęziła oczy w szparki, jakby przez chwilę rozważała, czy nie kazać mu pod przymusem wrócić na krzesło. - Z Sheffield, jeśli cię to interesuje. Bierzmy się do dzieła. Jeden z osiłków wydobył dziewczynę spod okrywającej ją narzuty. Chciał objąć ją ramieniem, więc może wcale nie był taki zły, lecz ona odepchnęła go i wyszła na środek z dumnie uniesioną głową. Wciąż nie sprawiała wrażenia atrakcyjnej: była chuda, blada, rozczochrana, a mocny makijaż, jaki sobie nałożyła, aby wyglądać na starszą, rozmazał się jej po całej twarzy. Mimo to Christian podziwiał ją za odwagę. Z trudem zmusił się do wypowiedzenia formułki małżeńskiego ślubowania, gdyż był człowiekiem honoru i dotrzymywał danego słowa, a nie miał zamiaru dochować wierności tej istocie aż do śmierci. Jednak przypomniał sobie, że jest to jedynie formalność mająca na celu uratowanie dobrego imienia dziewczyny. Zresztą ona sama z początku nie mogła wydusić z siebie głosu przez ściśnięte gardło; po chwili jej ciotka przejęła inicjatywę. - Ja, Dorcas Froggatt... - warknęła, a panna młoda jakoś wydukała resztę tekstu przysięgi. Kiedy musiał ująć jej dłoń, poczuł, że jest bardzo zimna i delikatna jak skrzydełko wróbla. Wsunął jej na palec tanią metalową obrączkę, którą podsunął mu duchowny. Najwyraźniej pastor żył z udzielania nietypowych ślubów, więc przybył na miejsce odpowiednio zaopatrzony. Christian podpisał dokumenty, potem to samo uczyniła jego oblubienica, jej ciotka oraz jeden z osiłków. Pa-
18
stor ostentacyjnie wpisał zawarte małżeństwo do rozlatującego się rejestru, po czym uśmiechnął się, jakby cała ta szopka była radosnym wydarzeniem. - Niechaj Bóg błogosławi szczęśliwych nowożeńców! Pani Froggatt odwróciła się do obecnej przy ceremonii gawiedzi. - A teraz idźcie sobie i wypijcie toast za zdrowie państwa młodych. - Dała właścicielowi gospody kilka monet, a wtedy cały tłum rzucił się do drzwi, aby jak najszybciej znaleźć się na dole. Tym sposobem w pokoju pozostało sześć osób, jeśli nie liczyć trupa. - Czy teraz mogę już iść? - spytał Christian. - Jeszcze nie. A ty, wielebny - odezwała się do duchownego sporządzisz dla mnie dokument. - Nie jestem urzędnikiem. Abigail Froggatt położyła na stole trzy gwinee. Pastor otworzył kałamarz, wziął do ręki pióro i napisał to, co mu podyktowała, a był to krótki małżeński kontrakt. Takie umowy zwykle sporządzało się i podpisywało przed ślubem. Christian zdał sobie sprawę, że teraz, jako mąż tej dziewczyny, ma ogromną władzę nad nią i jej majątkiem, jakikolwiek by się on okazał. I nie robił sobie wielkich nadziei na jego przejęcie. Zerknął na swoją żonę, która kuląc się w sobie, przycupnęła na ławie. Poczuł, jak budzi się w nim opiekuńczy instynkt. Starał się go zdusić w zarodku. Im prędzej uwolni się od tych Froggattów, tym lepiej. Teraz spojrzał na dokument. Nie zamierzał niczego podpisywać w ciemno. Przeczyta! go więc uważnie, aby się upewnić, że zawiera dokładnie to, co zostało podyktowane na głos. Tak też było w istocie. Majątek jego żony miał pozostać rozdysponowany zgodnie z wolą jej ojca. Była więc swojego rodzaju dziedziczką. Zatem w ramach rekompensaty jej rodzina miała wypłacać Christianowi pensję w wysokości trzydziestu
19
gwinei kwartalnie tak długo, jak pozostanie w służbie wojskowej. Zastanowił się nad tym. Sto dwadzieścia gwinei rocznie to była dla niego spora suma, bo jedynym źródłem jego utrzymania pozostawał otrzymywany w armii żołd. Jednak duma kazała mu skreślić ten punkt umowy. - Nie chcę czerpać z tego żadnych materialnych korzyści stwierdził, składając na dole podpis. Taki gest z pewnością zadowoli tę okropną kobietę, ale on nie chciał, by ciągnęło się za nim cokolwiek, co miało związek z tym przedstawieniem. Zgodnie z planem niebawem wyjedzie za granicę razem ze swoim pułkiem i bardzo się postara zapomnieć o całej sprawie. Pomyślał filozoficznie, że być może niebezpieczeństwa wojny zakończą jego chore małżeństwo bez konieczności wnoszenia sprawy do sądu. W przeciwnym razie sprawę można będzie załatwić później. Fałszywe imię, niezwykłe okoliczności oraz nie-skonsumowanie małżeństwa wystarczą, aby całą rzecz unieważnić. A ten tłusty pastor na pewno nie jest prawdziwym duchownym. - A jak brzmi pastora nazwisko? - odezwał się Christian. Zapytany poruszył obwisłymi wargami tak, jakby nie bardzo miał ochotę udzielić odpowiedzi. - Walmsly, sir. Nazywam się Walmsly. Bez wątpienia kłamał, co tylko czyniło całą tę ceremonię jeszcze mniej wiarygodną. Tymczasem pani Froggatt podpisała kontrakt jako opiekunka dziewczyny. - Teraz możesz sobie iść - rzuciła do Christiana. Powodowany zwykłą złośliwością, odwróci! się do dziewczyny, aby chociaż pocałować ją w policzek, ale przedstawiała taki obraz nędzy i rozpaczy, że nie potrafi! się na to zdobyć. Znowu poczuł, że mógłby ją uratować. W końcu był jej mężem...
20
Do diabła z tym. Odwróciwszy się, wyszedł z pokoju z głębokim postanowieniem, aby wyrzucić z pamięci ostatnią godzinę swego życia. Do końca swoich dni miał już dosyć odgrywania roli szlachetnego rycerza ratującego damę z opresji.
21
Rozdzial 1 Dziesięć lat później Londyn Grandiston! Okrzyk przeniknął nawet śmiech i gwar panujący w oficerskiej kantynie. Christian był wicehrabią Grandiston od ponad roku, co stanowiło okres wystarczająco długi, by zareagował na to słowo, ale niewystarczająco długi, aby czuł z tego faktu zadowolenie. Poza tym właśnie opuszczał kantynę wraz z grupą przyjaciół, żeby udać się do teatru. Na drugi okrzyk odwrócił się i spojrzał przez zatłoczoną salę, w której unosiła się mgiełka dymu z fajek. - Hades - mruknął. Zobaczył majora Delahewa, mężczyznę w średnim wieku o szczęce buldoga. Przywołująco kiwał na Christiana ręką. Delahew, obecnie odpowiedzialny za papierkową robotę w administracji pułku, był twardym, starym żołnierzem o świetnym przebiegu służby, a poza tym wspaniałym oficerem, którego nie można było ignorować. - Nie wychodźcie beze mnie - powiedział Christian do kompanów, po czym zaczął się przedzierać przez gęsty tłum. Służba w okresie pokoju była diabelnie nudna, zwłaszcza dla człowieka, który pozostawał bardzo aktywny przez całą swoją wojskową karierę. - Na rozkaz, sir. Oblicze Delahewa złagodniało; na jego ustach pojawił się smutny uśmiech. - Wybacz, nie miałem zamiaru tak krzyczeć. To przez ten harmider. Napijemy się? Christian musiał przyjąć zaproszenie i usiadł przy stoliku. Delahew także zajął miejsce na krześle, ustawiając drewnianą nogę pod wygodnym kątem. Widok takich rzeczy działał dość otrzeźwiająco, przypominając o konsekwencjach wojny, lecz obecnie myśli o wojennych ranach były dla Christiana niemalże ekscytujące. Ostatnio zaczął żałować przeniesienia do elitarnej Konnej Gwardii. 22
Kiedy jego ojciec odziedziczył tytuł hrabiego Royland, nalegał na ten transfer. Chyba myślał, że dla Christiana będzie to prawdziwa gratka, chociaż on sam oczywiście dostrzegał zalety służby w pałacowej straży. Po zakończeniu wojny z Francją i walk z Indianami Christian był przygotowany na spokojniejsze czasy, a odgrywanie roli mundurowego dandysa niosło ze sobą obietnicę licznych rozrywek. Londyn był pępkiem świata, metropolią pełną ślicznych dam. Christian mógł być blisko swoich starych przyjaciół, zwłaszcza Robina Fitz-vitry'ego, obecnie hrabiego Huntersdown, a także Thor-na, księcia Ithorne. Nowe życie z początku wydawało się zabawne, lecz po pewnym czasie zaczął tęsknić za czynną służbą, za jakąkolwiek akcją. Niestety, należało domniemywać, że Delahew wybrał tę właśnie chwilę nie po to, aby mu powiedzieć o przeniesieniu do jakiejś jednostki, która obiecywała obfitującą w przygody służbę. Christian wziął kieliszek i pociągnął łyk wina w nadziei, że to będzie krótka rozmowa. - Grandiston, czy masz kuzyna o nazwisku Jack Hill? Christian w jednej sekundzie skupił całą uwagę na starszym oficerze.
23
- Tak, panie majorze. - Nie żyje? - Skądże, przebóg, mam nadzieję, że żyje. - Poczuł narastający niepokój. Przecież nikt nie posłałby Delahe-wa, aby zawiadomić go o śmierci kogoś z rodziny. - To mój młodszy brat. Ma siedem lat. - Aha. - Delahew napił się wina. - Myślałem, że pomożesz mi rozwiązać pewną zagadkę. - Przykro mi, że się nie przydam. - Christian opróżnił kieliszek i odmówił następnego. Miał nadzieję, że to już koniec. - Mógłbym popytać ojca. Być może z jakichś powodów rodzinnych nadał synowi imię John, bo to właśnie jest imię Jacka z chrztu, chociaż teraz, gdy o tym myślę, do dwunastego dziecka używał wyłącznie imion ewangelistów. - Dwunastego? - Delahew patrzył z niedowierzaniem. - Dziewiąty był Mateusz, potem Marek, Łukasz i Jakub. - Wszyscy żyją? - Nie umarł ani jeden. - Dwunastu. - Delahew pokręcił głową. Być może był to wyraz podziwu, ale Christian przypuszczał, że major uznał ten fakt za wyjątkowe dziwactwo. - Łącznie jest nas trzynaścioro - dorzucił Christian, żeby go jeszcze bardziej poirytować. - Najmłodszy to Benjamin, ma trzy latka. Zapadło milczenie. Christian zerknął na drzwi, jego przyjaciele właśnie wychodzili z kantyny. - Czy ten Hill ma jakieś kłopoty, panie majorze? - Nie, nic z tych rzeczy. - Delahew poruszył szczękami, jakby przeżuwał jakiś wyjątkowo włóknisty kęs mięsa. - Przyszedł list z Yorku z prośbą o jakiekolwiek informacje na temat Jacka Hilla, nieznana jednostka i stopień wojskowy, który podobno zginął w Quebecu. Na liście ofiar nie mają tam takiego nazwiska. Pewnie chodzi o jakieś sprawy spadkowe, ale nie zamierzam wszczynać po-
24
szukiwań w kartotekach, bo to byłoby szukanie wiatru w polu. - No tak, oczywiście. Dużo jest takich spraw, panie majorze? Kwestura Gwardii stała się centrum administracyjnym dla całej armii. - Od czasu do czasu. Sprawa jest trudniejsza, gdy chodzi o kogoś z gminu. Wielu z nich to analfabeci, więc ich nazwiska zapisuje się na wyczucie, zresztą często wstępują do wojska pod przybranym nazwiskiem, bo starają się uciec przed wymiarem sprawiedliwości albo przed jakąś kobietą. - Opróżnił kieliszek. - Szarżowanie na uzbrojonego po zęby nieprzyjaciela jest o wiele prostsze niż ta papierkowa robota. Ja ci to mówię. - Wierzę, że tak właśnie jest, sir. - Christian wybrał stosowny moment i wstał. - Spytam ojca, ale Hill to bardzo popularne nazwisko. Może nie być żadnego powiązania. - Przekaż moje wyrazy szacunku lordowi Roylandowi. I wybacz, że przeszkodziłem. Christian skłamał, zapewniając go, że wcale mu w niczym nie przeszkodził, po czym szybko dołączył do swoich przyjaciół, którzy już wsiadali do powozu. - Chodź! - zawołał Balderson i wciągnął go do zatłoczonej karety, zanim ta ruszyła ostro z miejsca. - Chociaż zdobędziesz tę cytadelę, przystojny bękarcie i przyszły hrabio. - Gdybym był bękartem, nie mógłbym odziedziczyć tytułu, prawda? Dzięki czemu moje życie byłoby o niebo łatwiejsze. Nie byłbym celem dla tych wszystkich panienek szukających męża. Wszyscy młodzieńcy zgodnie wydali teatralny jęk. - A my nie jesteśmy w stanie ich uniknąć - stwierdził pulchny Lavalley. - Te okropne panienki myślą sobie, że oficerowie Gwardii istnieją dla ich wygody.
25
- Nie miałbym nic przeciw temu, aby upolowała mnie jakaś bogata młódka - rzekł Greatork - ale one chcą kupić sobie tytuł. To prawda, pomyślał Christian, wciśnięty w narożnik powozu, czując, jak któryś z kolegów wbija mu łokieć między żebra. Poza tym zubożały szlachcic kusi drapieżną dziedziczkę tak samo, jak zraniony królik wabi lisa. Z pewnością nie był bogatszy niż kiedykolwiek wcześniej. Hrabiostwo powiększyło dochody ojca, ale gdy człowiek ma trzynaścioro synów i córek, którzy potrzebują jakiegoś życiowego startu, wtedy liczy się każdy grosz. Właśnie dlatego obecność Christiana na dworze i w wyższych sferach władzy powinna przysłużyć się rodzinie. Wokół roiło się od zyskownych stanowisk, przywilejów i posad. Pragnął maksymalnie wykorzystać swoją sytuację, jednak wzdragał się przed ostatnimi poczynaniami ojca, który pragnął użyć Christiana jako przynęty, aby zwabić do rodziny jakąś zamożną dziedziczkę. Jednak teraz nie chciał o tym myśleć i postanowił miło spędzić dzisiejszy wieczór. Sztuka była świetna, pełna sprośnej satyry. W pokoju dla aktorów udało mu się poczynić pewne postępy ze śliczną Prickett, która wszelako nie była jeszcze chętna do tego, by dać się poderwać. Dopiero później, gdy wracał pijany do domu w przeładowanej karecie pełnej wesołych kompanów, przypomniał sobie pytanie, które wcześniej padło z ust Delahewa. - Na Zeusa! W powozie panował głośny harmider, w którym zginął ów okrzyk, lecz Arniston przysunął się do Christiana. - Jeśli chcesz rzygać, Hill - wybełkotał - odwróć się w drugą stronę. Christian zignorował go, w głowie huczało mu imię i nazwisko „Jack Hill". Właśnie tak się przedstawił przed tamtym idiotycznym ślubem... ileż to lat temu?
26
Przytruty alkoholem mózg odmawiał podjęcia matematycznej kalkulacji, ale to odbyło się tuż przed jego wyjazdem za ocean. A więc nieco ponad dziesięć lat temu. Ale przez cały ten czas czuł się tak, jakby tamto zdarzenie nigdy nie nastąpiło. Śmierć Moore'a została uznana za skutek pijackiej bijatyki z jakimś niezidentyfikowanym przeciwnikiem. Przypuszczał, że maczała w tym palce tamta kobieta nazwiskiem Froggatt, za co poniekąd był jej wdzięczny. Nikt w pułku nie wątpił w autentyczność tej historii. Wszyscy sądzili, że to zapewne mściwi krewni dziewczyny wykończyli drania, a na wieść, że miała ona dopiero czternaście lat, wszyscy przyklasnęli, iż wtedy dokonał się akt sprawiedliwości. Czternaście lat. Kiedy zaczęła się szerzyć jakaś mglista pogłoska, jakoby w grę wchodziło małżeństwo, wszyscy myśleli, że to Moore poślubił dziewczynę, a jego śmierć zakończyła krótki związek. Zresztą już niebawem pułk zaczął szykować się do przeniesienia za ocean i to położyło kres wszelkim dywagacjom. Potem nastąpiła długa podróż przez Atlantyk, w czasie której Christian mocno chorował, w końcu podekscytowany znalazł się na stałym lądzie Nowego Świata, gdzie musiał stawić czoło wyzwaniom, jakie niosła ze sobą rola dowódcy i walka. W samym środku kampanii otrzymał list od ciotki dziewczyny, a w nim zawiadomienie o śmierci Dorcas. Odczuł smutek, że żyła tak krótko, jednak w gruncie rzeczy niewiele się tym przejął. Od tamtej pory nigdy nie poświęcił tej sprawie ani jednej myśli. Do teraz. Ktoś w Yorkshire poszukiwał Jacka Hilla. Z pewnością nie miało to związku z jego osobą, ale i tak poczuł na plecach zimny dreszcz, a w przeszłości nauczył się nie lekceważyć takiej reakcji organizmu. A jeśli tamten list kłamał, a jego oblubienica wciąż żyje?
27
Nie chciał się żenić. Dorastanie w skromnym majątku pełnym małych dzieci potrafiło skutecznie wyleczyć młodego mężczyznę z pragnienia małżeństwa, a jedyną korzyścią wynikającą z posiadania siedmiu zdrowych braci było to, że ojciec nigdy nie namawiał go do ożenku. Do teraz... Zresztą nie chodziło o spłodzenie dziedzica, lecz o zapewnienie rodzinie godziwego życia za sprawą pieniędzy uzyskanych dzięki zaślubinom z bogatą panną. Christian wiedział, że pieniądze nie były jedynym motywem ojcowskich zabiegów. Kiedy hrabia przybył do miasta na sesję parlamentu, smutno kręcił głową nad „samotnym stanem" syna zupełnie jakby nie rozumiał specyfiki życia w koszarach - oraz nad brakiem ślubnej pocieszycielki. Christian nie myślał, że ojciec jest tak naiwny, by posądzać syna o celibat, więc uznał, że chodzi mu o dobrze prowadzony dom. I dzieci. Wzdrygnął się. Rodzice byli dobrymi, kochającymi się ludźmi. Do tego stopnia, że nieustannie płodzili kolejne dzieci. Po nim przyszli na świat Mary, Sara, Tom, Margaret, Anna, Elizabeth i Kit. Potem łatwi do zapamiętania chłopcy o imionach apostołów, a w końcu również Benjamin. Teraz matka z pewnością była już za stara, by rodzić. Jako najstarszy syn dobrze pamiętał, że regularnie co dwa lata przychodziło na świat kolejne dziecko, które wymagało uwagi i opieki, dołączając do i tak licznej rodziny. Nic dziwnego, że chętnie uciekł z domu, gdy tylko nadarzyła się okazja. Miał dziesięć lat, a malutka Lisa wrzeszczała w kołysce, gdy do ojca zgłosili się opiekunowie młodego księcia Ithorne. Jeden z nich był wujem Christiana. Ojciec Thorna zmarł jeszcze przed narodzinami syna, który przyszedł na świat już jako książę i jedyny potomek. Jego opiekunowie zorientowali się, że chłopak potrzebuje
28
towarzysza w swoim wieku, no i szczęśliwym wybrańcem został właśnie Christian. Pamiętał łzy rodziców, którzy jednak rozumieli, jaka to wielka szansa dla ich syna. Z właściwą młodemu chłopcu bezdusznością Christian odczuwał tylko podniecenie przed oczekującą go przygodą. Przeniósł się do zamku Ithorne, został przybranym bratem młodego księcia, ciesząc się nieograniczoną wolnością, a także dostępem do wszelkich przyjemności, takich jak konie, łodzie, broń i podróże. Thorn. Był teraz w mieście, a jego rozwaga mogła się okazać bardzo pomocna. Christian postanowił, że nazajutrz uda się do niego z wizytą, aby omówić całą sprawę. Pytania Delahewa musiały być czystym zbiegiem okoliczności. Z pewnością dawno zapomniana małżonka nie powstała ze swojego grobu. - Hill... stary byku! - Ktoś szturchnął go boleśnie. - Obudź się! - Nie śpię, poza tym nazywam się Grandiston. - Błagam o wybaczenie, panie Grandstandandiston. To Pauley. Kiedy się upil, szukał zaczepki. - Bez obrazy, Pauley. Tak jak mówiłeś, niemal spałem i miałem dziwaczne wizje. Śniło mi się, że jestem żonaty. Wszyscy w karecie krzyknęli alarmująco, a gdy powóz stanął, cała gromada młodych kawalerów wytoczyła się ze śmiechem na zewnątrz. Chwiejnym krokiem ruszyli do swoich kwater.
29
Rozdzial 2 Następnego dnia Christian udał się do miejskiej rezydencji Thorna koło St. James's Square. Nadal był członkiem rodziny, więc sam wszedł do gabinetu księcia, gdzie Thorn wydawał polecenia trzem udręczonym sekretarzom. Byt ciemnowłosym mężczyzną, który już od dzieciństwa dbał o schludny wygląd, przy czym sprawiał wrażenie, że ten nienaturalny wizerunek doskonale do niego pasuje. Obecnie również Christian ubierał się elegancko, gdyż wymagały tego jego szarża oraz obowiązki - nosił więc wypolerowane buty, mundur ze złotymi galonami, szarfę, upudrowaną perukę i całą resztę. Jednak gdy nie był na służbie, lepiej się czul w bardziej nieformalnym stroju. Przez chwilę przyglądał się scenie w gabinecie. - Ha, jak to dobrze, że ja nie jestem księciem. - Poczekaj, aż zostaniesz hrabią. - Thor wydal jeszcze kilka poleceń, po czym poprowadził Christiana do małej biblioteki, z której uczynił swoje prywatne sanktuarium. - Masz problemy, czy przyszedłeś, aby napawać się moją gehenną? Wina, herbaty, kawy? - Herbaty - odpowiedział Christian. Późnym rankiem wolał kawę lub czekoladę, ale nie miał nic przeciwko herbacie. Ponieważ Thorn był jej miłośnikiem, Christian mógł zrobić dla przyjaciela tę małą rzecz.
30
Jak zwykle najpierw musiał wysłuchać krótkiego peanu wychwalającego nowy gatunek, obejrzeć staranne przygotowanie napoju, a dopiero potem mógł przystąpić do rzeczy. Pociągnął łyk herbaty. Była dobra, ale nie odbiegała smakiem od innych, jakich próbował w tym domu. - No więc? - spytał Thorn, siadając wygodnie w fotelu. Ciężko było ubrać to wszystko w słowa. - Być może jestem żonaty - wyrzucił z siebie Christian. Thorn zamarł w bezruchu, opierając filiżankę o usta. - Zazwyczaj taka rzecz albo jest faktem, albo nim nie jest. - Tak się wydaje, prawda? Pewnie nie znasz szczegółów dotyczących małżeńskiego prawa, które weszło w życie około dziesięciu lat temu? - Chodzi ci o ustawę Hardwicke'a? - Thorn odstawił filiżankę, nawet nie spróbowawszy napoju. - Nie znam tych szczegółów, poza jednym, że unieważnia małżeństwa zawarte potajemnie. Ty jesteś pełnoletni, więc to ciebie nie dotyczy, lecz ustawa mówi również, że małżeństwo musi być zawarte poprzez wpis do rejestru lub zostać poprzedzone zapowiedziami i zawarte w kościele między dziewiątą rano i południem. Więc jeśli ostatniej nocy brałeś udział w takiej ceremonii po pijaku w jakiejś przydrożnej gospodzie, to zapewne wciąż jesteś wolny. - W końcu jakieś dobre prawo. Jednak nie o to chodzi. Ale kiedyś raz brałem udział w takiej pijackiej ceremonii. - Tylko raz. Istny cud. Christian zacisnął zęby. - Miałem na myśli, że raz, dawno temu. Niedługo przed wyjazdem pułku do Ameryki. Nie było zapowiedzi, ceremonia nie odbyła się w kościele, więc gdyby ta ustawa była w mocy... - Do diabła, Christianie, ustawę przyjęto ponad dziesięć lat temu, chyba w roku 1753. Miałeś wtedy szesnaście lat!
31
- Ceremonia miaia miejsce w 1754. Czy to oznacza, że ustawa byta w mocy? - Nie zawsze nowe prawo obowiązuje natychmiast. - Wstał i pociągnął sznur dzwonka. Kiedy wszedł lokaj, powiedział po prostu: Poproś tu Overstone'a. Overstone był nudnym, lecz niezwykle skutecznym w działaniu sekretarzem Thorna. Pulchny mężczyzna niebawem zjawił się w gabinecie. - Chodzi o ustawę o małżeństwach z 1753 roku - powiedział Thorn. - Kiedy dokładnie weszła w życie? - Czy mogę sprawdzić w księgach, Wasza Miłość? Thorn odprawi! go machnięciem ręką. - Jeśli prawo już obowiązywało, to jesteś wolny jak ptak. - Niech Bóg błogosławi lorda Hardwicke'a. - Ta ustawa nie jest całkowicie po linii Pana Boga. Przedtem mężczyzna, który poczynił obietnice i uwiódł kobietę, mógł zostać uznany za małżonka, bez względu na to, czy ceremonia rzeczywiście się odbyła. - Do licha, przecież ja nie czyniłem żadnych obietnic ani też nikogo nie uwiodłem! Thorn powrócił na fotel i wziął filiżankę z herbatą. - Więc może mi powiesz, co zrobiłeś? Christian westchnął i zrelacjonował dziwne wydarzenia sprzed dziesięciu lat. - A niech to! Tylko po co pchałeś się w takie kłopoty? - Chyba sam pamiętasz czasy, gdy miałeś szesnaście lat. Młodzieniec czuje się wówczas jak mężczyzna, niezwyciężony i nieśmiertelny. Ja byłem świeżo upieczonym porucznikiem w armii Jego Królewskiej Mości, panem świata, a zatem, niejako z obowiązku, szlachetnym rycerzem spieszącym z pomocą pięknym dziewicom. Thorn parsknął śmiechem. - Piękna dziewica nazwiskiem Dorcas Froggatt. Szyderstwo w głosie Thorna sprawiło, że Christian poczuł się w obowiązku bronić dziewczyny.
32
- Gdyby ktoś inny opowiedział mi taką historię - podjął Thorn - nie uwierzyłbym w ani jedno słowo. Trzymałeś to w tajemnicy przez te wszystkie lata? - A jaki byłby sens mówić o tym komukolwiek? - Tak sobie właśnie myślę o pewnej przysiędze. - Ach, nie pomyślałem o tym. W ciągu ostatniej dekady Christian dwukrotnie wracał do Anglii, ostatnim razem, aby dostarczyć meldunki i wyleczyć ranę zadaną mu w ramię indiańskim toporem. Kiedy odzyskał zdrowie, był pełen wigoru i postanowił użyć trochę życia, w czym ochoczo pomagali mu Thorn i jego kuzyn Robin Fitzvitry. Był to wspaniały okres, który nie do końca stanowił rozbrat z wojną, gdyż Thorn zaangażował się w pewne operacje przemytnicze z pomocą swego jachtu, „Czarnego Łabędzia". Thorn był wtedy kapitanem Rose, a Robin porucznikiem Sparrowem, oba przydomki zaś stanowiły swoistą grę słów w odniesieniu do ich imion. Christian mianował się piratem Poganinem. Piękne czasy, przy okazji wykonali trochę pożytecznej roboty przeciwko Francuzom. Pewnego wieczoru, gdy popijali wino, Thorn zaczął głośno uskarżać się, że jest pod nieustanną presją, by się ożenić. Christian i Robin postanowili poprzeć jego sprzeciw. Sporządzili i podpisali ślubowanie, że nie ożenią się przed trzydziestką. Aby wzmocnić swą silną wolę, wymyślili karę - każdy, kto złamie dane słowo, będzie musiał wypłacić tysiąc gwinei na najmniej zbożny cel, jaki przyszedł im do głowy: Fundusz Moralnej Odnowy Społecznej lady Fowler . Owa zgorzkniała dama pracowała nad zamknięciem leatrów i wprowadzeniem zakazu balów, zwłaszcza maskowych, a także nad pociągnięciem do odpowiedzialności karnej wszystkich, którzy hazardowo grali w karty lub kości. Kazała swoim zwolennikom, aby stali przed salami
33
balowymi, dzierżąc transparenty o treści, że Londyn spłonie tak samo jak Sodoma i Gomora. Podarowanie tej szalonej kobiecie pieniędzy było prawdziwym przekleństwem, ale biedny Robin musiał to uczynić. Po burzliwych dyskusjach Christian i Thorn ulitowali się nad przyjacielem i pozwolili mu przekazać pieniądze anonimowo. Jednak Christian był już żonaty w momencie, gdy podpisywał ślubowanie, nic więc dziwnego, że teraz Thorn miał tyle pytań. - O ile pamiętasz, to ja sporządziłem ten dokument, gdyż podówczas byłem najtrzeźwiejszy. Pośród bardzo kwiecistych zdań umieściłem klauzulę o tym, że ślubowanie obowiązuje od chwili jego podpisania. - Co za niegodziwiec! - To była konieczność. W przeciwnym razie nie mógłbym dołączyć do zabawy. - Przecież mogłeś nam opowiedzieć swoją historię. Mielibyśmy niezły ubaw. - Właśnie dlatego nic nie mówiłem. Czułem się jak ostatni głupiec z powodu tego wydarzenia. I zawsze żałowałem śmierci Moore'a. Był draniem, ale nie musiał z tego powodu umrzeć. Gdybym wtedy był starszy, załatwiłbym tę sprawę inaczej. W każdym razie, gdy podpisywaliśmy ślubowanie, już wiedziałem, że moja małżonka nie żyje i cała sprawa legła w grobie razem z nią. W tym momencie powrócił Overstone. - Dwudziestego dziewiątego marca 1754, Wasza Miłość obwieścił. Thorn spojrzał pytająco na Christiana, a ten skrzywił się niechętnie. - Wypłynęliśmy w połowie marca. - Jeśli trzeba - rzekł Overstone - mogę polecić Poultneyowi, aby przedstawił szczegóły tego prawa. - Dziękuję - powiedział Thorn i gestem kazał mu odejść. - Co to za Poultney? - spytał Christian.
34
- Prawnik, którego zatrudniam do pomocy w sprawach teoretycznych i dotyczących ustawodawstwa. - Ilu masz prawników? - Sam już nie wiem. Christian się wzdrygnął. - Pewnego dnia też do tego dojdziesz - stwierdził Thorn bez nuty współczucia w głosie. - Mało prawdopodobne. Royland to bardzo małe hrabiowskie dobra, Ithorne zaś to wielkie księstwo. Poza tym, ojciec musi zostać w dobrej formie przez kolejne dekady, gdy ja zapewne zginę młodo, z Bożym błogosławieństwem i w obłokach szlachetnej chwały. - Nie bredź, Christianie. - Wybacz, ale z czasem człowiek przyzwyczaja się do tej myśli. - Teraz raczej powinieneś przyzwyczaić się do faktu, że jesteś żonaty. Ale ponoć doszło do ciebie, że ona nie żyje? - W pięćdziesiątym szóstym otrzymałem list z tą wiadomością. - To po co zawracasz mi głowę tą sprawą? - Ponieważ ktoś w Yorkshire zaczął wypytywać o Jacka Hilla. Zrelacjonował swoje spotkanie z Delahewem. - Opowiadasz swoją historię bardzo chaotycznie. - Thorn wziął filiżankę i napił się herbaty. - Przecież to może nie mieć z tobą nic wspólnego. - Zgadza się. Ale też list z wieścią o jej śmierci mógł być fałszerstwem. - Z jakiego powodu? - Ta biedna dziewczyna została wzięta siłą, a następnie była świadkiem krwawego zabójstwa. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nigdy więcej nie chciała o mnie słyszeć. Thorn pokiwał głową. - Zatem pozwól zmarłej małżonce odpoczywać w spokoju, w ziemi lub w niebie. Przecież nie masz planów, aby wziąć ślub z inną kobietą. - Coś drgnęło na twarzy
35
Christiana, gdyż Thorn spojrzał nań ze zdwojoną uwagą. - A może masz? - Ależ skąd, jednak ojciec zaczyna mnie naciskać. - Dlaczego? Przecież nie brakuje mu synów. - Ale jak zawsze brakuje mu pieniędzy, a zdał sobie sprawę, że obietnica diademu hrabiny jest wiele warta na małżeńskim rynku. - Boże. - Thorn niemalże poczuł dreszcz. - Serdecznie ci współczuję. Domyślam się, że służba w Gwardii Konnej nie ułatwia krycia się po kątach. - To niemożliwe. Panie z wykwintnego towarzystwa uważają, że istniejemy po to, aby umilać im czas. Podczas nudnego lata nie było jeszcze tak źle, ale kiedy zacznie się zimowy sezon... - Masz rację. Ale przynajmniej Prawo Małżeńskie oznacza, że jakaś intrygantka nie może cię podstępnie zmusić do słów i przytulanek, aby tym sposobem uzyskać tytuł hrabiny. - Ani ciebie - odparł Christian. - Ani mnie. - Niech Bóg błogosławi lorda Hardwicke'a. - Amen. A jeśli chodzi o twego ojca, z czasem ten kaprys mu minie. Christian spoglądał na mankiety swojej koszuli. - Niestety, pojawiła się już pewna oferta. - Chodzi o twoją rękę? Christian uniósł głowę. - Psyche Jessingham. Twarz Thorna zamarła. -Aha. - To, zdaje się, twoja kochanka? Thorn spojrzał mu prosto w oczy. - Nie teraz, gdy jest wdową. - Aha. - Jako żona starszego i życzliwego męża, lady Jessingham była idealną kochanką, ale śmierć małżonka zmieniła wszystko.
36
- Wiedziałem, że szuka sobie nowego męża - rzekł Thorn - tym razem z własnego wyboru. Oczywiście ja sam byłbym idealnym kandydatem, ale postawiłem sprawę jasno. Chcę mieć pewność, że mój dziedzic będzie mój z krwi i kości. Dziwię się, że twój ojciec uważa ją za stosowną partię. - Nie wie, jaką ona ma reputację. - Nie musi tego wiedzieć, aby się zorientować, że byłaby największym drapieżnikiem w waszym gnieździe. - Znasz mojego ojca. Kiedy mu o tym wspomniałem, zapewnił mnie, że mój urok i pełne oddanie się roli męża zmiękczą jej serce. Zapewne wyobraża ją sobie milutko spędzającą czas w Royle Chart i wadzącą się z matką. No i, oczywiście, jest przekonany, że gdy tylko zobaczy te piękne, obfite w roślinność pagórki, to zakocha się w nich bez pamięci. - Nie jest grzechem kochać swoje dzieci. - Oczywiście, że nie, ale nie chcę powiększać skali kłopotów poprzez uporczywe uchylanie się od ożenku. - Od powtórnego ożenku - odparł Thorn z wyraźnym upodobaniem. - Idź do diabła - warknął Christian, lecz po chwili coś sobie przypomniał. - Na Boga... - Co się stało? - Małżeństwo. Prawowite potomstwo. Gdyby nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności się okazało, że Dorcas Froggatt nadal żyje, czy jakieś jej dziecko nie zostałoby legalnie uznane za moje? - Syn - podjął wątek Thorn, odstawiając filiżankę - który zostałby prawowitym dziedzicem hrabiowskiego tytułu. Ale musi istnieć prawdopodobieństwo, że to właśnie mąż jest ojcem dziecka. A ty nie zbliżałeś się do tej kobiety przez ostatnie dziesięć lat. Te słowa uspokoiły Christiana, ale tylko na chwilę. - Wyglądało na to, że Moore skonsumował to małżeństwo nieco przedwcześnie.
37
- Przecież natychmiast wyjechałeś. - Ale podówczas bez wątpienia znajdowałem się w pobliżu. - Więc ona może twierdzić, że spotkaliście się kilka dni później, a ty nie masz sposobu, aby obalić takie zeznanie - powiedział Thorn. Nawet jeśli twoja żona nie żyje, być może ktoś usiłuje podjąć jakieś działania w imieniu dziecka, nie znając do końca prawdy. Christian zaklął. - Ale dlaczego właśnie teraz? Dlaczego ktoś miałby grzebać w tych sprawach po dziesięciu latach? Thorn ponownie napełnił swoją filiżankę herbatą i zaproponował to samo Christianowi. - Napiłbym się czegoś mocniejszego. Thorn wstał i nalał brandy z karafki. - Pomyśl o swoim hrabiowskim tytule - powiedział, wręczając przyjacielowi kieliszek. - Było o tej sprawie głośno we wszystkich gazetach z powodu długich, sięgających wiele pokoleń wstecz poszukiwań genealogicznych w celu ustalenia kolejności dziedziczenia. Więc ktoś w Yorkshire przeczytał, że sir James Hill został nowym hrabią Royland, no i zaczął główkować. - Przecież Hill to pospolite nazwisko - zaprotestował Christian. Thorn usiadł w fotelu. -Ale ty, nawet jako młodzieniec, nie byłeś pospolitym mężczyzną. Nie byłoby trudno znaleźć imiona dzieci nowego hrabiego... - Jako moje imię podałem Jack. Thorn kiwnął głową. - To jest pewne zabezpieczenie, mimo to można przeprowadzić dochodzenie w sprawie identyfikacji młodego oficera armii nazwiskiem Hill. - Nawet ponad rok po wydarzeniu? - Z każdą chwilą malujący się obraz coraz mniej podobał się Christianowi.
38
Opróżnił kieliszek i podszedł, aby nalać sobie następną porcję. - Często wieści docierają na prowincję bardzo powoli - odparł Thorn. - Tą osobą, która poszukuje Hilla, może być sama Dorcas, która żyje gdzieś w skrajnym niedostatku. Nagle zdała sobie sprawę, że mogłaby zostać wicehrabiną. A jej syn, jeśli takowego ma, mógłby rościć sobie prawo do hrabiowskiego tytułu... - Może sobie być wicehrabiną, ale prędzej wyprawię ją do piekła, niż ona zdoła przypisać mi ojcostwo bękarta Moore'a. - Z pewnością, a te dociekania tajemniczej osoby w Yorkshire sugerują, że coś jest na rzeczy. Musimy szybko się dowiedzieć, czy Dorcas żyje i czy urodziła dziecko. Moi ludzie na pewno znają kogoś w Yorkshire, kto może się rozpytać w tej sprawie. Christian odstawił kieliszek. - Nie zamierzam chować się w norze i czekać, aż kłopoty same do mnie trafią. Muszę coś zrobić. -1 dostać cios kolejnym toporem w ramię? - Wojna niesie takie ryzyko. - Ale to nie jest wojna i nie wymaga takiego działania. Zostaw tę sprawę w moich rękach. - A co możesz zrobić, jeśli odnajdziesz Dorcas żywą? - Przekupić ją. - Nie dasz rady, jeśli jej ciotka wciąż się tam kręci. Do diabła, pewnie to właśnie ona za tym stoi. W mojej pamięci pojawia się jak potwór gadający akcentem z Yorkshire, tak chropowatym, że mógłby kruszyć ziarno. Nadal widzę tych osiłków, którzy na każde jej skinienie gotowi byli poderżnąć komuś gardło. - To trochę średniowieczna wizja, nie uważasz? - Takie jest dla ciebie całe Yorkshire. - Mylisz się, poznałem cywilizowanych mieszkańców tego hrabstwa. A także mieszkanki. Na przykład hrabinę Arradale.
39
- Jest tak samo przerażająca, zwłaszcza teraz, gdy to również markiza Rothgar. A ja lubię, gdy moje kobiety są miłe i uległe. Thorn wykrzywił usta. - Może twoja Dorcas jest właśnie taka. Co wtedy? - W to, że jest głupia, uwierzę bez zastrzeżeń, ale na pewno nie jest uległa. Nie ta krew. Thorn wstał. - Pozwól, że ja się tym zajmę. Ty jesteś człowiekiem czynu, ale nie nadajesz się do prowadzenia delikatnego śledztwa i negocjacji. Christian chodził nerwowo po gabinecie. - Ja właśnie czuję, że muszę coś zrobić. Tobie to dobrze, zawsze masz pełną kontrolę nad swoim życiem, wszystko elegancko uporządkowane. - Dzięki - odparł sucho Thorn. - Do diabła, przecież to nie była krytyka! Przez chwilę trwała niezręczna cisza. Thorn zawsze miał nadludzką zdolność do panowania nad sytuacją. Zapewne wynikało to z faktu, że urodził się jako książę i tak naprawdę nie miał prawdziwej rodziny. Jego młoda matka wyszła powtórnie za mąż, kiedy skończył ledwie trzy lata. Nowy małżonek był Francuzem, lecz nie pozwolono jej wywieźć z kraju syna o tak znakomitym rodowodzie. Thorn otrzymał staranne wychowanie od niezwykle sumiennych opiekunów i powierników, którzy nawet postarali się dlań o przybranego brata, wszelako był to dziwny sposób dorastania. Chociaż Christian często z niecierpliwością przewracał oczami, okazując zmęczenie swoją ogromną rodziną, to jednak dojrzewał, mając u boku rodziców oraz liczne rodzeństwo. W końcu Christian przerwał nieprzyjemną ciszę. - Jeśli jestem żonaty, moje małżeństwo na pewno podlega unieważnieniu. Obie strony uczyniły to pod presją. Thorn pokręcił głową.
40
- To nigdy nie jest takie proste. Może istnieć jakiś zapis o skonsumowaniu związku, który został zawarty poza kościołem... - Ale myśmy go absolutnie nie skonsumowali. - Jeśli ktoś pozbawił ją dziewictwa, ciężko to będzie udowodnić. - Ja nie miałem zgody mojego ojca - stwierdził Christian. - To chyba też się liczy. - Właśnie to stanowiło główny punkt reformy Har-dwicke'a: aby dać rodzicom kontrolę nad zaślubinami nieletnich dzieci oraz zapobiec potajemnym ślubom poprzez wprowadzenie zapowiedzi, pełnej otwartości i autentycznej zgody. - Uścisnął Christiana za ramię. - Nie martw się. Załatwimy to. Jakie masz dokumenty? Christian zastanowił się przez chwilę. - Nie mam żadnych. -Nic? - Wyszedłem stamtąd mocno urażony, bez najmniejszego świstka. Nawet nie pamiętam nazwiska pastora, który sporządził akt małżeństwa. Thorn przewrócił oczami. - Miałem tylko szesnaście lat! - Gdyby wieszano łudzi za skończoną głupotę, co zresztą nie byłoby złym pomysłem, ty zawisłbyś pierwszy. Bóg raczy wiedzieć, gdzie znajduje się jakiś zapis o tym ślubie albo czy ów klecha w ogóle zadał sobie trud, aby przekazać rejestry biskupowi. A świadkowie? Kim byli? - Połowa ludzi z tej przeklętej gospody. Zaraz, jak ona się nazywała? Chyba Pod Baranim Rogiem. Czy jakoś lak... Gdzieś niedaleko Doncaster. - Całe mnóstwo pożytecznych szczegółów. - Była tam jej ciotka. Nazywa się Froggatt. Żaden zdrowy na umyśle mężczyzna nie ożeniłby się z taką kobietą, to pewne. - Czasami można się zdziwić, kto poślubił kogo, ale jeśli to owa ciotka rozpytuje o ciebie, być może nie
41
powinniśmy zwracać się do niej bezpośrednio. Jeśli pastor nie umieścil aktu ślubu w kartotekach, mógłbyś oświadczyć, że małżeństwo w ogóle nie zostało zawarte. - Miałbym kłamać? - spytał Christian. - Ale przecież na miejscu byli ci wszyscy świadkowie. - No tak. Szkoda. - Ty nie miałbyś wyrzutów sumienia? - Nie zaciągnąłeś jej do łóżka - odpowiedział Thorn - nie dałeś jej dzieci, które zostałyby bękartami, a inne rozwiązania są fatalne. Podszedł do biurka, aby zrobić notatki. - Gdzie dokładnie to się zdarzyło? Mówiłeś o gospodzie Pod Baranim Rogiem? W Doncaster? - Nie, gdzieś w pobliżu miasta. Do licha, nie pamiętam. - Christian przesunął dłonią po włosach, ale jedyny skutek był taki, że poruszył tę przeklętą, upudrowaną perukę. - Byliśmy zakwaterowani w Doncaster, a ta miejscowość znajdowała się o kilka mil dalej w kierunku Sheffield. Nether... coś tam. - Nether... Może jakiś zaścianek? - spyta! Thorn, unosząc brwi. - W nazwie była jakby jakaś część ciała... chyba tłusta... -Co? Christian skupił się. - Nether Greasebutt1! - Nether Greasebutt? - powtórzył jak echo Thorn. - Coś w tym rodzaju. Tam są takie dziwaczne nazwy. Ale o to się nie martw. Poznam to miejsce. Sam zbadam okolicę. Thorn się wyprostował. - To nie jest rozsądna decyzja. - Posłuchaj, są dwie możliwości: albo jestem legalnie żonaty, albo nie. Mój wyjazd w tamte strony niczego nie zmieni. Ale ktoś musi rozpytać się na miejscu, więc rówGrease (ang.)- tłuszcz, buttock (ang.) - pośladek.
42
nie dobrze mogę to być ja sam. Dostanę urlop z jednostki. Tam więcej sobie przypomnę. - Ale to może obudzić trupa, którego nie chciałbyś oglądać. - Niby jak? Nie pojadę tam jako Jack Hill. Teraz jestem lordem Grandiston. Nikt nie domyśli się, że służę w wojsku, jeśli nałożę cywilne ubranie. - A jeśli Dorcas i jej ciotka wiedzą lub podejrzewają, że Jack Hill to teraz lord Grandiston, dziedzic tytułu hrabiego Roylanda? - Niech to diabli! - Christian znowu zaczął chodzić tam i z powrotem po gabinecie. - No więc dobrze, będę panem Grandistonem. Jeśli rozpoznają nazwisko, będę miał dobre wytłumaczenie do prowadzenia mojego śledztwa. Podam się za krewnego Jacka Hilla szukającego wyjaśnienia pewnego zdarzenia sprzed lat. - Zawsze miałeś gorącą głowę - westchnął Thorn. - Jeśli spotkasz te panie Froggatt, Abigail albo Dorcas, czy one cię nie rozpoznają? - Wtedy byłem młokosem w mundurze i miałem upudrowaną perukę. - A twoje oczy? Christian wiedział, co Thorn ma na myśli. Jego oczy miały barwę orzechową, zielonozłocistą. Takie oczy zapadają w pamięć kobiet. - Połowa rodziny ma takie same. W każdym razie wątpię, czy w tym bałaganie ktokolwiek zwracał uwagę na kolor moich oczu.
43
Rozdzial 3 Luttrell House, niedaleko Sheffield, Yorkshire Odłożyła na bok list od Gwardii Konnej i sięgnęła po filiżankę z czekoladą. Siedziała razem z Ellen Spencer w eleganckim salonie swojego domu. Promienie porannego słońca sączyły się do środka przez okna w kształcie rombów, za którymi rozpościerał się kojący widok ślicznie utrzymanych ogrodów. Jednakże oczami duszy Caro widziała tamten mroczny, pełen ludzi pokoik w gospodzie, okrwawione ciało zabitego, a także poplamionego krwią młodego oficera, który został zmuszony do zawarcia z nią małżeństwa. - Ciekawe, czy o mnie pamięta? - Zapewne nie - odparła Ellen, towarzyszka młodej kobiety, nie podnosząc wzroku znad korespondencji. - On nie żyje. Caro się skrzywiła. Oto cała Ellen, uporządkowana i schludna, począwszy od brązowych włosów pod zgrabnym czepkiem, a skończywszy na równiutko ułożonych stopach obutych w wypolerowane trzewiki. I do tego twierdziła, że wszystko na tym świecie jest idealnie ułożone tak jak ona sama, podczas gdy rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Być może po przekroczeniu czterdziestego roku życia człowiek osiąga we
44
wnętrzny spokój, chociaż Caro niezmiennie wierzyła, że Fllen już urodziła się taka, jaka jest teraz. - Ellen, chcę wyjść za mąż, więc muszę mieć absolutną pewność w tej sprawie. Ellen podniosła głowę i spojrzała ponad okularami, w których tkwiły półkoliste soczewki. - Przecież otrzymałaś list z kondolencjami od jego pułkownika. - Mówiłam już, że każdy może napisać taki list. - A ja mówiłam, że twoja ciotka Abigail potrafi zrobić wiele rzeczy, ale nawet ona nie sfałszowałaby oficjalnego dokumentu. Jednak Caro wciąż miała wątpliwości, i to od dłuższego czasu. Dla Abigail Froggatt wszystko było jak stal tyglowa, a więc dało się formować w dowolny sposób, o ile zastosowano odpowiednią siłę. - Naprawdę w to wierzysz? - spytała cicho. Ellen ponownie uniosła wzrok, ściągnąwszy usta, zapewne lekko poirytowana. - Miała własne pojęcie o tym, co jest właściwe. - Jak na przykład wymuszenie tamtego małżeństwa. Potem sama przyznała, że to mógł być błąd. - Naprawdę? Dziwne. Gdybyś nosiła w sobie dziecko, małżeństwo byłoby wybawieniem dla ciebie i dla maleństwa. To ona podjęła zdecydowane działanie, podobnie jak czyniła w interesach. Nie wolno ci zapominać, że zapewniła nam wygody, z których do dziś obie korzystamy. Słowa te zostały wypowiedziane surowym głosem guwernantki, którą Ellen była w młodości dla Caro. No i niosły ze sobą szczerą prawdę. Caro nie mogłaby wieść życia prawdziwej damy w ślicznym majątku, gdyby nie determinacja i ciężka praca ciotki. To właśnie za sprawą ciotki Abigail fabryka sztućców „Froggatt" była jedną z pierwszych w Sheffield, która stosowała stal tyglową, gdy inni uznawali ją za zbyt twardą
45
do obróbki. Ale gra okazała się warta świeczki i niebawem produkcja zaczęła przynosić duże zyski. Ciotka Abigail nie aprobowała zabiegów ojca, który pragnął dostać się w szeregi szlachty poprzez zakup majątku Luttrell House, dokąd sprowadził żonę i córkę. Nie podobało się jej, gdy zapisał Caro do Akademii w Doncaster przeznaczonej dla córek dżentelmenów. Ani też gdy Caro zaczęła używać drugiego imienia zamiast tego po babce Dorcas. Ciotka Abigail wolała na nią Dorcas aż do końca swoich dni. Zresztą być może Abigail Froggatt miała rację, że nie aprobowała tych wszystkich pomysłów. Rok po przeprowadzce do Luttrell House matka Caro zmarła na zapalenie płuc. „Ogromny dom pełen przeciągów" - zrzędziła ciotka. Niedługo potem ojciec poszedł śladem małżonki, porażony atakiem apopleksji, którą ciotka Abigail przypisała zbyt obfitej diecie. W tym momencie wydawało się, że fabryka „Froggatt" jest bliska upadku. Wtedy Abigail Froggatt przejęła zarządzanie. Wszyscy przewidywali rychłą katastrofę, a tymczasem nastąpił szybki rozkwit firmy, któremu pomogła długa wojna z Francją. Ostrza marki „Froggatt" wysyłano na cały świat, a nawet wtedy ciotka Abigail wprowadziła produkcję doskonałych sprężyn stalowych, przewidując znaczny zbyt w czasach pokoju. Przeżyta swoje życie w małym domku koło fabryki, ale miała silne postanowienie, by zrealizować marzenia swojego brata. Tak więc majątek Luttrell House pozostał w rodzinie, „Dorcas" kontynuowała naukę w szkole, a po tragicznej śmierci Moore'a wynajęto dla niej odpowiednią guwernantkę. Ellen Spencer była zubożałą wdową po zmarłym pastorze, lecz pochodziła ze szlacheckiej rodziny i miała brata, dziekana katedry w York. Potrafiła nauczyć Caro podstawowych przedmiotów, a także kontynuować jej edukację w zakresie zwyczajów obowiązujących pośród
46
osób szlachetnie urodzonych. W tej kwestii szkolenie było ograniczone, gdyż Ellen nie pochwalała marnowania czasu na głupstwa, lecz ciotka Abigail zatrudniła także nauczycielki muzyki i rysunku, a nawet francuskiego instruktora tańca. „Jeśli cokolwiek robisz - mawiała - warto robić to dobrze". Tak, wymusiwszy zawarcie tamtego małżeństwa, ciotka Abigail pokazała, że jest w stanie uczynić wszystko, aby zrobić to dobrze nawet dokonać fałszerstwa. - Co dokładnie mówi ten list? - spytała Ellen, z nieco c ierpiętniczą miną odkładając na bok własną korespondencję. Caro wiedziała, że był to ostatni list od lady Fowler, znanej społecznej reformatorki. Ellen zawsze czytała je z pełną entuzjazmu uwagą. - Że dostarczyłam im niewystarczających informacji. Nie rozumiem dlaczego. - Jack Hill to popularne nazwisko. - A ilu ludzi o tym nazwisku było oficerami? Ilu miało szesnaście lat w 1754 roku i ilu zmarło w Kanadzie w 1756? - Brzmi przekonująco. - Jest coś jeszcze. Ciotka Abigail nieustannie odstręczała mnie od małżeństwa. - Tak, to też było dziwne. Takie niechrześcijańskie. - Ale oparte na zdrowym rozsądku. Taka niezależna kobieta jak ja, mająca pełną kontrolę nad stałymi, dużymi dochodami, ryzykowałaby utratę wszystkiego. - Kobiety nie powinny być niezależne i nie powinny mieć kontroli nad swoimi dochodami - stwierdziła Ellen. - Ty kontrolujesz swoje. - Psie pieniądze. - Ja płacę ci więcej niż psie pieniądze. - Caro wróciła do tematu. Chodzi mi o to, że gdy przyciągałam zalotników, ciotka bardzo się wściekała. Przywoływała przykłady uciemiężonych żon albo mężów, którzy przepuścili
47
całe pieniądze, grając w kości lub karty. Jeszcze na łożu śmierci próbowała wymusić na mnie przyrzeczenie, że nigdy nie wyjdę za mąż. - Caro! Nigdy mi o tym nie mówiłaś. - A po co miałam mówić? Oczywiście niczego jej nie przyrzekłam. Mocno z tego powodu cierpiała, czego bardzo żałowałam, ale byłam nieugięta. No, ale jeśli jej nalegania i niepokój wynikały z faktu, że sfabrykowała wiadomość o śmierci Hilla? -1 obawiała się bigamii? O Boże! Musisz się poradzić sir Eyama. - Mam wyznać tę koszmarną prawdę człowiekowi, którego chcę poślubić? - zaprotestowała Caro. - Wystarczy, że zna oficjalną wersję, jakobym uciekła i wzięła potajemny ślub z młodym oficerem, który wkrótce zginął w służbie króla. Gdybym miała zakwestionować jego śmierć, oznaczałoby to obalenie całej tej historii. - Może już nadszedł moment, abyś mu zaufała i wyjawiła całą prawdę. - Nie - odparła Caro. - Tobie też nie wolno tego uczynić. Bardzo żałowała, że Ellen wie o wszystkim, ale tego nie dało się uniknąć. Kiedy Ellen przybyła do jej domu jako guwernantka, Caro była w opłakanym stanie. - Oczywiście, że nie - powiedziała Ellen, lecz chociaż dyskrecja była dla niej świętością, taką samą świętością była również prawda. Gdyby ktoś zadał jej pytanie bezpośrednio, czy mogłaby skłamać? - Daj mi ten list - powiedziała tonem osoby, która potrafi załatwiać takie sprawy w jednej chwili. Szybko przeczytała pismo. - Pytają o regiment Hilla. Dlaczego im nie powiedziałaś? - Bo nie pamiętam. Moore rozpowiadał na lewo i prawo, gdzie służy. - Ale ta wiadomość będzie w liście zawiadamiającym cię o jego śmierci.
48
- Przebóg, ty masz rację! - Caro wstała, lecz po chwili zawahała się. - Nie wiem, gdzie on jest. - Położyła dłoń na czole i myślała intensywnie, aby sobie przypomnieć. - To było tyle lat temu. Pamiętam, jak ciotka Abigail przyszła tutaj z tym listem... - A ja pamiętam - wtrąciła się Ellen - że nalegała, by porozmawiać z tobą na osobności. - Przeczytałam go... -No i...? - Aż było mi wstyd, bo poczułam ulgę. Umarł tak młodo, a przecież przybiegł mi na ratunek. - Przekręciła ślubną obrączkę na palcu. Nie tę, którą Jack Hill włożył jej podczas owej ceremonii. Tamta była wykonana z taniego metalu i zostawiała ślad już po kilku godzinach noszenia. - Pytałam o to, co się stało z listem - powiedziała Ellen z nutą irytacji w glosie. Caro wróciła do rzeczywistości, usiłując przywołać w wyobraźni tamtą chwilę. - Ciotka Abigail zabrała list. Tak, ja go nie chciałam, więc wzięła go ze sobą. - Gdzie mogła to schować? - Pewnie pośród swoich listów. Gdzie myśmy je położyły? - Caro sięgnęła pamięcią wstecz o dwa lata do czasu, gdy zajmowała się rzeczami, które zostały po ciotce. W bibliotece! Przebiegła przez hol, wyjęła z szafki drewnianą szkatułkę i postawiła na stole, aby przejrzeć zawartość. Nie było tam dokumentów związanych z prowadzonymi interesami, gdyż te znajdowały się w fabryce. Pudełko zawierało listy ciotki oraz inne osobiste pisma. Odłożyła na bok rachunki, zestawienia, księgi rachunkowe dotyczące domu, aby skoncentrować się na listach. Nie było ich wiele. - Znalazłaś? - spytała Ellen, która właśnie weszła do biblioteki.
49
Caro odłożyła na bok kolejny list od osoby podpisującej się imieniem Mary, która pisała z Bristolu. Z treści wynikało, że poślubiła jakiegoś kapitana statku. - Nie. Teraz oglądam te sprzed dwudziestu lat i starsze. Gdzie to może być? Ellen sama zabrała się do szukania, lecz po chwili znieruchomiała. - Może zniszczyła list, gdy spełni! swoje zadanie. Caro usiadła ciężko na drewnianym krześle. - Aby nie można było go dokładnie obejrzeć. Ellen położyła dłoń na jej ramieniu w geście pocieszenia. Jednakże Caro nie chciała się poddać. - Nie porzucę nadziei - powiedziała, wstając. - Jak się dowiedzieć, który to regiment? Przecież stacjonował w pobliżu Doncaster przez kilka miesięcy... Odwiedzę Phyllis i dowiem się. Jej przyjaciółka, Phyllis Ossington, niedawno przeprowadziła się do Doncaster razem z mężem, adwokatem. Ellen zaczęła układać papiery z powrotem w szkatułce. - Dziwnie będzie wyglądać, że wdowa tego nie wie. Może znowu skorzystać z usług Hambledona? Hambledon, Truscott i Buli prowadzili kancelarię adwokacką w Yorku. Ciotka Abigail powierzyła im pieczę nad sprawami Caro. - Tak zrobię - stwierdziła - ale łatwiej będzie, jeśli sama odwiedzę Doncaster. Potrafię być dyskretna. Boże, dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane? - Ponieważ pozwoliłaś, aby oczarował cię jakiś przystojny nicpoń odpowiedziała Ellen. Zamknąwszy pudełko, odłożyła je na miejsce. Caro chciała zaprotestować, ale taka była prawda. - Moore został pochowany w Nether Greasley. - Moore? - spytała Ellen, jakby nigdy przedtem nie słyszała tego nazwiska.
50
- Ten przystojny nicpoń. Pamiętam, jak ciotka Abigail mówiła z zadowoleniem, że nikt nie zgłosi! się po jego ciało. Nigdy nie była dobra dla wrogów. Jego siostra, podówczas moja nauczycielka, uciekła w siną dal. - Pewnie zżerało ją poczucie wstydu i żalu po tym, jak przyłożyła rękę do tej nikczemności, która się wydarzyła. - Być może, ale również została zwolniona z posady, a ciotka Abigail łaknęła jej krwi. Więc skoro nikt nie upomniał się o ciało Moore'a, spoczęło ono na miejscu. Być może nie ma tam nawet nagrobka, ale powinien istnieć jakiś zapis w kościelnych rejestrach. Ellen kiwnęła głową. - No widzisz, wcale nie było trudno. Gdybyś pomyślała o tym wcześniej... - Nie będę dłużej czekać - przerwała jej Caro. - Jeszcze dziś pojedziemy do Doncaster. - Jesteś taka impulsywna. Ale dobrze będzie wyjaśnić tę sprawę, wtedy znowu zaznamy spokoju. - To dopiero pierwszy krok. A co będzie, jeśli Gwardia Konna nie ma żadnego dokumentu potwierdzającego śmierć Hilla? - Caro, przestań się miotać, jakbyś dobierała się do gniazda os. -Ale tak właśnie się czuję! - odparła, odwróciwszy się gwałtownie. - Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, jakie to może mieć konsekwencje? Jeśli Hill żyje, jest moim mężem. Jack Hill, obcy człowiek, mógłby wejść tutaj i przejąć pełną kontrolę nad moim życiem. Nad fabryką, pieniędzmi i nade mną. Może być pijakiem, hazardzistą lub mieć weneryczną chorobę, a mnie nie zostałaby absolutnie żadna droga ucieczki! Ellen pobladła. - Na Boga. Ale czy chociaż firma nie jest dobrze zabezpieczona? - Jak możesz martwić się o firmę? - wrzasnęła Caro, a po chwili zakryła sobie dłonią twarz.
51
- Caro, moja droga... - Przepraszam, przepraszam - powiedziała dziewczyna, opuszczając rękę. - Być może ty masz przyjemniejsze wspomnienia dotyczące kwestii małżeństwa. - Nie określiłabym ich jako przyjemne - stwierdziła Ellen, rumieniąc się na policzkach. - Ale nie ma o czym mówić. Wiem, że to, co przytrafiło się tobie, wcale nie było przyjemne... -Ellen... - A sir Eyam... - Ellen! - Dobrze już, dobrze. Ale zanim wyruszymy do Don-caster, może warto by przejrzeć dokumenty znajdujące się w fabryce? Ciotka mogła zostawić list właśnie tam. Caro była już przekonana, że list został sfabrykowany, ale musiała spróbować. - Świetny pomysł. Zaraz to zrobię. Przy okazji dokonam comiesięcznej inspekcji zakładu i ksiąg. A potem możemy pojechać do... W tym momencie usłyszała chrzęst żwiru na podjeździe. Szybko podbiegła do okna. Tak jak się obawiała, był to sir Eyam Colne w swoim stylowym powozie. - Niech to diabli - mruknęła pod nosem. W innych okolicznościach byłaby zachwycona, ale dziś obwiała się, że sir Eyam odczyta wszystkie jej tajemnice z wyrazu twarzy. Był naprawdę perfekcyjnym dżentelmenem, a ona daleką od perfekcji damą. - O, to sir Eyam! - stwierdziła Ellen. - A ty wyglądasz trochę nieświeżo. Biegnij i doprowadź się do porządku. - Wyszła przywitać gościa, a Caro szybko uciekła na górę do swojej sypialni. W dzbanku była tylko zimna woda, ale to wystarczyło, by umyć ręce i pokrytą kurzem twarz. Sprawdziła w lustrze fryzurę, lecz włosy tak się poskręcały, że musiała spleść je w warkocze i za pomocą szpilek umocować
52
na czubku głowy. Nie ubrała się specjalnie wykwintnie, gdyż nie oczekiwała gości, miała więc na sobie gładką brązową spódnicę bez usztywniających obręczy, a także ciepły żakiet w stylu caraco, utkany z materiału o jesiennych barwach. Bardzo go lubiła, więc stwierdziła, że będzie jak najbardziej stosowny. Niczym nie przypominała tamtej biednej dziewczyny sprzed lat. Wtedy, przez rok albo dwa, pozostała bardzo chuda, pomimo wzmacniających rosołków i galaretek, ale potem rozkwitła niczym pączek w ciepłą pogodę. Stopniowo zyskała kobiece kształty i zdrowszą cerę. Z początku była przerażona, gdyż jej wygląd przyciągał wzrok mężczyzn. Jednak z czasem ów dyskomfort przeminął, a teraz nareszcie czuła się gotowa do kulminacji - czyli do małżeństwa. Chciała wyjść za mąż i znalazła idealnego kandydata. Sir Eyam uosabiał wszystko, co podziwiała i szanowała u dżentelmena, a jednak... Czuła, że badanie tych zamierzchłych wydarzeń wywołuje w niej obawy. Aby pokonać mroczne wspomnienia, zdobyła trochę książek takich, o których istnieniu damy nie powinny nawet wiedzieć. Powodowały zażenowanie, chwilami były dziwaczne, lecz sugerowały, że w opisanych tam kwestiach istnieje coś więcej niż tylko krótki, brutalnie wywołany ból. Przyglądając się niezwykłym ilustracjom, czasami myślała, że chętniej wybrałaby krótki ból, o ile Eyam byłby delikatny. W końcu przecież to niezbędne, aby mieć dzieci. Taki postawiła sobie cel. Miała dwie przyjaciółki z małymi dziećmi, a każda wizyta u nich jeszcze wzmagała jej tęsknotę za własnym potomstwem. Zaczęły ją nawiedzać dziwne sny, w których szukała zaginionych dzieci albo nagle dostawała je i nie wiedziała, jak się nimi opiekować. Raz było to gipsowe niemowlę, które zostawiła na deszczu...
53
Szybko otrząsnęła się z tych myśli i zaczęła schodzić na dół. Tak, poślubi Eyama, zostanie lady Colne z Colne Court, a potem zapełni dom szczęśliwymi, zdrowymi dziećmi. Eyam będzie idealnym mężem, a ponieważ sam był bardzo zamożny, miała pewność, że nie adoruje jej dla pieniędzy. Wtem zatrzymała się w połowie schodów. Co się stało z owym krótkim aktem małżeńskim, pośpiesznie sporządzonym podczas tamtego ślubu? Gdzie ciotka go schowała? Gdyby Hill żył, czy ten dokument mógłby przynajmniej zabezpieczyć jej majątek? Jeśli nie, firma zbudowana przez ojca i dziadka, a potem przez ciotkę, mogłaby zostać przegrana w jednym karcianym rozdaniu. Podobna historia przydarzyła się kilka lat temu pewnej bogatej wdowie. Harriet Webley uległa urokowi jakiegoś przystojniaka i wyszła za niego bez żadnych prawnych zabezpieczeń. On zaś przepuścił wszystko i uciekł, zostawiając Harriet, która musiała przeprowadzić się i zamieszkała kątem u przyjaciół w małym pokoiku. Caro nie chciała, by Eyam zobaczył ją w takim stanie, gdy chmurne myśli przelatują jej przez głowę, jednak stwierdziła, że nie ma wyboru. Zmusiła się więc do pięknego uśmiechu i weszła do salonu. Już po chwili uśmiechała się naprawdę szczerze, gdy z wyciągniętymi przed siebie rękami podchodziła do swego wybranka. Był od niej tylko nieznacznie wyższy, ale za to piękny w każdym calu. Ciemnobrązowe włosy miał starannie zaczesane do tyłu. Zawsze był elegancki, ale Caro spostrzegła, że na dzisiejszą wizytę ubrał się szczególnie wykwintnie. Błękitny surdut i spodnie, a także kamizelka barwy ecru stanowiły zbyt wyszukany strój jak na zwykłą przejażdżkę. Ujął obie jej dłonie i uniósł do ust, lecz nie musnął - chodząca doskonałość. Gdyby tylko wyraziła zgodę, złożyłby pocałunek i wszystko byłoby perfekcyjne.
54
- Wiem, że zjawiam się bez zapowiedzi - powiedział - ale czy miałabyś czas pojechać ze mną? Drzewa w Colne zaczynają mienić się kolorami i wyglądają naprawdę przepięknie w taki słoneczny dzień. Caro stoczyła krótką wewnętrzną walkę. Poszukiwania dokumentu mogły poczekać jeden dzień, ale jeśli teraz z nim pojedzie, Eyam poprosi o jej rękę, a ona nie może się zgodzić, dopóki się nie upewni, że jest wolna. - Bardzo bym chciała, ale właśnie miałam jechać do fabryki. Lekko zmarszczył brwi. - Czy nie robisz tego zawsze na koniec miesiąca? - Zazwyczaj tak, ale muszę załatwić pewne ważne sprawy. - Zdała sobie sprawę, że tak właśnie jest. Nie mogła pozostawić rodzinnego interesu na żer tego pazernego Hilla. - Chcę sprzedać moją połowę „Froggatt i Skellow". Zauważyła zdumione spojrzenie Ellen, co zresztą wcale nie było dziwne, gdyż Caro nigdy wcześniej nie wspomniała o takim zamiarze. Jednak Eyam uśmiechnął się. Przypuszczał, że to element przygotowań do małżeństwa, zresztą sama miała podobną nadzieję. - Moja rola zawsze była symboliczna - stwierdziła. - Nie zostałam wychowana, aby prowadzić firmę, więc po śmierci ciotki całą pracę wykonywał Sam Skellow. Wydaje mi się uczciwe, by zaproponować mu przejęcie fabryki na wyłączną własność. - W tej sytuacji muszę ustąpić - odparł uprzejmie Eyam. - Jutro drzewa będą tak samo piękne. - Wiedziałam, że mnie zrozumiesz. - Lecz wtedy pomyślała o Doncaster. Gdyby nie znalazła listu w fabryce, musiałaby pojechać do miasta. - Jednak jutro także nie dam rady. Chcę odwiedzić moją przyjaciółkę Phyllis Ossington w Doncaster. Zmarszczył brwi.
55
- Koniecznie musisz tam jechać? Wzięła go pod rękę i wyprowadziła przed dom. - Ona znowu spodziewa się dziecka, a wraz z rodziną nie byli w Doncaster od wielu miesięcy. - To także była prawda, ale Phyllis cieszyła się doskonałym zdrowiem, a teraz, dodatkowo, niedawno nabytym domem. - Ty zaś masz złote serce - powiedział z uśmiechem. - Chyba powinienem przywyknąć do myśli, że niekiedy poświęcasz czas swoim przyjaciołom. Zarumieniła się na wzmiankę o ich wspólnej przyszłości. - Mam nadzieję, że to nie będzie zbyt często. Zajrzał jej głęboko w oczy. - Caro, moja droga... Sama otworzyła mu furtkę. - ...kiedy uczynisz mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie? Życie byłoby wspaniałe, gdyby mogła odpowiedzieć „teraz". - Mam nadzieję, że już niedługo, Eyam. - Co mam powiedzieć, aby rozwiać twe wątpliwości? - Nic. Ja po prostu... muszę mieć pewność. - Wiem, że kochałaś swego młodego męża. Musiałaś go kochać, skoro postąpiłaś tak nierozważnie. Ale minęło już dziesięć lat. - Wiem. Proszę cię, Eyam. Widzisz, że staram się poukładać moje sprawy. Zaśmiał się cicho. - Caro, moja droga, zabrzmiało to tak, jakbyś miała umrzeć. - Och, ty... Ale w rzeczy samej, Caro Hill przestanie istnieć, kiedy stanie się Caro, lady Colne. Już bardzo niedługo - dodała. Szybko zrozumiała, że była to obietnica na wyrost. - Już niebawem porozmawiamy o tym bardzo poważnie. Kiedy wrócę z Doncaster. Westchnął.
56
- Wobec tego muszę się zgodzić. Wracaj jak najszybciej. - Postaram się. Pożegnała go machnięciem dłoni, po czym wydała dyspozycję, aby podstawiono jej powóz. W końcu wróciła do Ellen. - Zaraz załadują nasze walizy i natychmiast ruszamy. Ellen wzięła list. - Zaniosę to do Joan Cross. Na pewno bardzo ją zainteresuje. Caro ledwie dostrzegalnie się skrzywiła. Lady Fowler zbierała pieniądze oraz zwolenników dla swojego ruchu mającego na celu zreformowanie londyńskiego towarzystwa. Ellen została wprowadzona do organizacji na początku roku, a obecnie aktywnie w niej działała. Caro nie miałaby nic przeciwko temu, lecz Ellen starała się ją przekabacić i namówić na wpłacenie dużych dotacji na ów zbożny cel. Caro, jak mało kto, miała ważkie powody, by czuć odrazę do wszelkich utracjuszy, uwodzicieli i cudzołożników, ale lubiła teatr, tańce, a nawet grę w karty, o ile była to gra o niskie stawki. W tej sytuacji powiedziała: - A więc ty zajmij się swoją pożyteczną działalnością, ja zaś zadbam o moje sprawy. Caro pomyślała o pożytecznej działalności, gdy skończyła wizytę w gorącej, hałaśliwej i brudnej fabrycznej hali. W sąsiednim budynku miała w szafce gładką narzutkę oraz czepek, aby okryć ubranie i włosy podczas wizyt w fabryce. Rzeczy te zawsze okazywały się bardzo przydatne. Wizytę zakończyła, jak zwykle, w pomieszczeniach biurowych, gdzie przejrzała księgi rachunkowe, a potem
57
poprosiła Sama Skellowa, aby przyniósł wszystkie papiery, jakie ciotka zostawiła w zakładzie. O nic nie pytał, jak zwykle zresztą. Chociaż był wspólnikiem, zaczynał jako terminator pod okiem jej dziadka i powoli wspinał się po szczeblach zawodowej kariery. Dla niego właścicielem firmy wciąż była rodzina Froggatt. Wcześniej Caro starannie przeszukała domek, w którym mieszkała ciotka. Zgodnie z oczekiwaniami, nie znalazła tam w ogóle żadnych dokumentów. Chociaż domek był zawsze gotowy do użytku dla Caro lub Sama Skellowa, wyglądał jedynie jak umeblowana klitka. Sam przyniósł pudełko z papierami i zostawił ją samą. Były doskonale uporządkowane, więc Caro już po kwadransie miała pewność, że nie znajdzie tu ani listu z zawiadomieniem o śmierci Jacka Hilla, ani też umowy małżeńskiej. W tym momencie zdała sobie sprawę, że taka umowa może być u prawników. Może przechowywali oni również list. Postanowiła, że napisze do Hambledona. - Coś się stało, moja droga? - spytał Sam Skellow, który właśnie wszedł. Podniosła wzrok. - Drobna zawiłość rodzinna, którą miałam nadzieję wyjaśnić. A sprawy firmowe są w idealnym porządku, jak zawsze. Pochylił głowę i wykonał gest przypominający bardziej salutowanie niż normalny ukłon. Ciągle mówił z miejscowym akcentem, lecz jego synowie chodzili do dobrej szkoły i nabrali szlacheckich manier. Być może kiedyś dzieci Henry'ego Skellowa będą tańczyć w salach balowych Yorku z dziećmi jej i Eyama. Caro odwróciła się przodem do mężczyzny. - Wujku, gdybym zaproponowała ci przejęcie moich udziałów, czy byłbyś w stanie je odkupić? A może znasz kogoś, kogo chciałbyś mieć jako wspólnika?
58
Otworzył szeroko oczy ze zdumienia, jego policzki zaczerwieniły się - z gniewu, ekscytacji lub zażenowania. - Chyba nie chcesz ich sprzedać, moja droga? Strzepnęła kurz z narzutki. W jej uszach wciąż dźwięczał fabryczny harmider. - Chcę - powiedziała szczerze. - Ale przecież możesz wyjść za mąż. Wtedy twoi synowie... - ...zapewne zostaną dżentelmenami bez żadnej wiedzy o prowadzeniu interesów. Chyba nie chciałbyś, aby narobili tu bałaganu? Nie próbował polemizować. Była to koszmarna wizja. Mimo wszystko pokręcił głową. - To będzie bardzo smutny dzień, gdy nie zostanie tu nikt z rodziny Froggatt, no ale jeśli jesteś pewna tej decyzji, wobec tego tak, znajdę pieniądze na ten cel. Zapewne dołączy do nas mąż mojej Elizabeth. Caro nie pomyślała o tym. Najstarsza córka wujka Sama była w jej wieku, ale już cztery lata temu wyszła za mąż za mistrza obróbki metalu, który miał własną małą firmę. - Skellow i Bramley. Brzmi doskonale. - Tak, ale przemyśl to dobrze zanim zrobisz coś, czego potem będziesz żałować. - Obiecuję, że to zrobię. Ale moje zainteresowania są skierowane gdzie indziej. - Na osobę przystojnego baroneta? - spytał Sam. W jego oczach pojawiły się wesołe ogniki. Caroline poczuła, że oblewa się rumieńcem. - Może. Caro opuściła fabrykę drzwiami prowadzącymi do przyległego domu. Czuła się tak, jakby zrzuciła z ramion ogromne brzemię. Tak, bez względu na to, jaki będzie wynik jej małżeńskich zawiłości, podjęła jedyną słuszną decyzję i doprowadzi tę sprawę do końca tak szybko, jak się da. A jeśli - broń Boże - okaże się, że Jack
59
Hill wciąż żyje i będzie rościł sobie prawa do jej majątku, firma Froggatt zostanie zabezpieczona. Zamierzała dołączyć dom po ciotce jako swoją część udziału w fabryce. Był utrzymywany w należytym porządku przez trzech służących, gdyż Caro nie chciała, aby popadł w ruinę. Ale potrzebował rodziny, która by w nim zamieszkała. Idąc wąskim, ponurym korytarzem w kierunku holu i schodów na piętro, gdzie mieściły się sypialnie, Caro zastanawiała się, czy nie chciałby tu zamieszkać fabryczny mistrz produkcji. Już odwróciła się, aby wejść na górę, gdy za jej plecami rozległo się stukanie kołatki przymocowanej do drzwi. - Ja otworzę! - zawołała do służącej, która krzątała się po kuchni. W drzwiach stał mężczyzna. Wysoki, modnie ubrany, ze szpadą u pasa, ale tak naprawdę Caro widziała tylko jego oczy, mieniące się barwami zieleni, złota i brązu. Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i oparła się o nie. Serce w jej piersi łomotało jak szalone. A więc ciotka Abigail kłamała. Jack Hill wcale nie umarł. Zamiast tego, niczym demon wywołany z piekła, przybywał zupełnie niespodziewanie!
60
Rozdzial 4 Mężczyzna stojący za drzwiami nie był w mundurze. Wysoki i mocno zbudowany, nie zaś chudy, nie przypominał jej nikogo z przeszłości. Lecz poznała te oczy. Nie mogła zebrać myśli. Czy ją rozpoznał? Niby dlaczego miałby rozpoznać? Szara narzutka i czepek sprawiały, że wyglądała jak służąca. Czy odważyłaby się spojrzeć nań jeszcze raz? A może tak intensywnie rozmyślała o całej tej sprawie, że teraz tylko wyobraziła sobie te oczy? Kilka razy odetchnęła głęboko, opanowała się i ponownie otworzyła drzwi. Mężczyzna wciąż tam stał, a na jego twarzy malowało się bezbrzeżne zdumienie. Blondyn. Wtedy miał upudrowane włosy. Widziała przed sobą twarz człowieka o wyrazistych i wydatnych rysach. Nie była to twarz chłopca. Lecz przecież minęło wiele lat. Wysoki. Czy tamten młodzian był tego wzrostu? Ale te oczy! Wcale nie były wytworem jej wyobraźni. Musiała coś powiedzieć. - Słucham pana? - spytała tak ciężkim miejscowym akcentem, jaki tylko potrafiła z siebie wykrzesać. Gapił się na nią, lecz widziała, że po prostu jest zdumiony jej dziwnym zachowaniem. Nie rozpoznał jej jeszcze.
61
- Chciałbym rozmawiać z panną Froggatt. Mówił chłodnym, wyrazistym głosem jak Jack Hiłl. To akcent z południa, charakterystyczny dla wyższych sfer. - Ona nie żyje - powiedziała Caro i znów zaczęła zamykać drzwi. Wyciągnął rękę, aby je zatrzymać. - Kiedy to się stało? - Dwa lata temu. - W takim razie chciałbym rozmawiać z obecnym mieszkańcem tego domu. - Nikt tu nie mieszka. - Pchnęła drzwi, lecz on był silniejszy i nie ustąpił. - Zaraz zawołam paru chłopaków z fabryki! - zawołała. Odejdź. Zacisnął usta, ale zaczął się cofać, gdy z saloniku wyszła Ellen. - Co się dzieje? Caro odwróciła się do niej i zaczęła robić rozpaczliwe miny. - Jakiś pan do panny Froggatt, proszę pani. Powiedziałam, że ona nie żyje i nikt tu nie mieszka, ale on nie chcę odejść. Zdezorientowana Ellen zatrzymała się, lecz po chwili odzyskała rezon. Zasady dobrego wychowania nigdy jej nie opuszczały. - Zgadza się, proszę pana. Panna Abigail Froggatt niestety zmarła. W czym mogę pomóc? - Dziękuję. Nazywam się Grandiston... Caro gwałtownie się do niego odwróciła. Więc nie Hill? Szybko spojrzała w bok, aby nie zauważył jej konsternacji. - ...i po prawdzie szukam bratanicy tej pani, Dorcas Froggatt. Ellen zamrugała i zerknęła na Caro, a ta skrzywiła się tylko. To nie jest Hill, więc kto? Tymczasem Ellen zdobyła się na małe oszustwo.
62
- Jej też tu nie ma. - Również zmarła? Powiedz, że tak, tak, tak, tak! Jednak kolejne łgarstwo było już ponad siły kobiety. - Zanim odpowiem, muszę wiedzieć, jaką pan ma sprawę. - Więc może moglibyśmy porozmawiać o tym w przedsionku? Stali stłoczeni w otwartych drzwiach, na ulicy zaś dwie kobiety okryte szalami przystanęły przed domem, spoglądając, co też tu ciekawego się dzieje. Ellen spojrzała bezradnie na Caro, lecz już po chwili odwróciła się i ruszyła do salonu. Mężczyzna poszedł za nią, a Caro zamknęła frontowe drzwi. Chciała uciec, lecz gdyby zachowała się dziwnie, on mógłby to zauważyć i zacząć rozmyślać, kim jest ta pokojówka. Powiedział, że nazywa się Grandiston, a nie Hill. A te oczy? Nie śmiała się w nie wpatrywać, lecz przecież tamto pierwsze wrażenie nie mogło być całkowicie mylne. Jedyne logiczne wyjaśnienie było takie, że jest jakimś krewnym Hilla. A zatem ów mężczyzna nie jest jej mężem, który przyjechał, aby się o nią upomnieć. Zatem czego może chcieć? Przysunęła się blisko drzwi. - Skąd pańskie zainteresowanie rodziną Froggatt? - spytała Ellen. - To sprawa osobista, proszę pani. Caro stanęła jeszcze bliżej, aby zajrzeć do środka. Ellen spoczywała na sofie, Grandiston siedział naprzeciwko na krześle. Miał na sobie brązowe, skórzane spodnie do konnej jazdy, żółtobrązowy surdut, jasną kamizelkę i miękki fular bez koronki. Strój dość pospolity, ale mężczyzna z całą pewnością był wyjątkowy. Wysokiego stanu, podobnie jak Hill, no i poszukiwał Dorcas. Być może poruszyła się, gdyż nagle odwróci! się i na nią spojrzał.
63
Te oczy! Ellen powędrowała za jego spojrzeniem. - Ca... Carrie! Czy herbata już gotowa? Caro poczuła ulgę, ale również frustrację. Ellen jakoś zatuszowała własny błąd z imieniem Caro, zdołała też uzasadnić jej skradanie się przy drzwiach, ale teraz Caro musiała pójść i przynieść herbatę, przez co nie mogła przysłuchiwać się rozmowie. Dygnęła i szybko pobiegła do kuchni. Sukey Grubb, jedenastoletnia dziewczynka z sierocińca, podrzutek, szorowała garnek pod okiem starej Hannah Lovetott, która siedziała na bujanym fotelu. Pracowała tu już od trzydziestu lat, a teraz jej stanowisko gospodyni było raczej rodzajem emerytury niż pracą. Obie spojrzały na suknię Caro. - Chcę zrobić kawał gościowi - powiedziała. - Poproszę o tacę z herbatą, sama ją podam. Starsza pani uniosła wzrok ku niebu, ale po chwili kazała dziewczynie wlać wrzątek do oczekującego imbryka. Wszystko było już gotowe, należało jedynie wyłożyć ciasteczka na talerz. Caro zrobiła to sama, usiłując zebrać myśli. Czy Grandiston przyjechał tu w imieniu Jacka Hilla? A może to Jack Hill we własnej osobie, ukrywający się pod przybranym nazwiskiem? Jeśli nazwisko jest nieprawdziwe, dobrze do niego pasuje. Z całej jego postaci emanowało dostojeństwo, nawet ze sposobu, w jaki siedział, ze szpady u pasa i z bystrych oczu. Z założenia czuł się panem, nawet w cudzym domu. Spojrzała na tylne drzwi. Mogła uciec. Wtedy byłaby bezpieczna. Lecz wówczas on mógł zacząć coś podejrzewać, a poza tym nie powinna zostawiać Ellen. Nie, on nie może być jej mężem, gdyż nie miałby powodu, aby występować pod przybranym nazwiskiem. Przecież prawo jest po jego stronie.
64
Wzięła tacę z herbatą. Zamierzała dowiedzieć się, o co tu chodzi, ale do chwili, gdy uzyska pewność, że jest wdową wolną od wszelkich zobowiązań, ten arogancki pan Grandiston nie pozna jej tożsamości. Kiedy Ellen Spencer wchodziła do salonu, czuła za plecami obecność nowo przybyłego. Nie była osobą cierpiącą na urojenia, ale miała wrażenie, jakby z tylu czaiło się jakieś niebezpieczeństwo. Z pewnością był to człowiek najwyższego stanu. Co ta Caro nabroiła, skoro teraz wpadła w taką panikę? Dziewczyna przejawiała skłonność do szalonych wybryków - dość wspomnieć jej młodzieńcze wyskoki! - oraz coś, co Ellen mogła określić jako prostolinijność. Miała to we krwi jako Froggattówna, Ellen zaś obawiała się, że żadne nauki nie są w stanie tego wytępić. Daniel Froggatt źle zrobił, gdy postanowił, by jego córka obracała się w najwyższych sferach, gdyż szerzyło się tam próżniactwo i grzech, co lady Fowler wielokrotnie ilustrowała w swoich pismach. Towarzyska elita stwarzała sprzyjające warunki do wszelkich szaleńczych poczynań, a Caro łatwo uległa tym wpływom. Zadaniem Ellen było uratowanie jej. Guwernantka usiadła i gestem wskazała Grandistono-wi miejsce na krześle. - Słucham więc, w jakiej sprawie pan przybywa? Teraz, gdy siedział naprzeciwko niej, po raz pierwszy ujrzała jego niezwykłe, zielonozłociste oczy. Na Boga, czyżby ten człowiek był zaginionym mężem Caro? Ale to nazwisko... - Jak już wspomniałem, jest to sprawa osobista. Dlatego chciałbym poznać pani godność oraz związki z rodziną Froggattów. Nie znalazła sposobu, by mu odmówić.
65
- Nazywam się Spencer, jestem damą do towarzystwa dla pani Hill. Pani Hill nazywała się kiedyś Dorcas Froggatt. - Pani Hill - powtórzył. Jego oczy rozszerzyły się tak bardzo, że poczuła na plecach zimny dreszcz. Szkoda, że w domu nie ma mężczyzny, którego można by wezwać na pomoc, gdyby ten osobnik okazał się niebezpieczny. Caro, wracaj i powiedz mi, co mam robić! - Więc pani mieszka tu razem z panią Hill? - spytał. - Pokojówka stwierdziła, że dom jest niezamieszkany. Ellen otworzyła usta, aby to wyjaśnić, lecz przecież nie mogła mu powiedzieć o Luttrell House, bo on natychmiast zacznie się tam dobijać. Musiała skłamać. W myślach wzniosła błagania o przebaczenie grzechu. - Zapewne źle pan zrozumiał. Miała na myśli tylko to, że pani Hill jest nieobecna. Więc jaką pan ma sprawę? Ellen wypowiedziała to pytanie stanowczym głosem. Próbowała nawet przywołać w myślach wspomnienie o Abigail Froggatt, która z pewnością nie wpuściłaby tego człowieka za próg i nie tolerowałaby takiej natarczywości. Lecz on wcale nie wydawał się zbity z tropu, więc przygotowała się na atak. Tymczasem mężczyzna powiedział po prostu: - Przybyłem, aby omówić z tą damą pewne kwestie prawne. Dotyczą jej małżeństwa z porucznikiem Jackiem Hillem. Kwestie prawne. Na pewno chodzi o testament. Testament Jacka Hilla. Sposób, w jaki mówił o tej sprawie, sugerował, że on sam nie jest Jackiem Hillem. Bez względu na to, czy Abigail Froggatt kłamała, Caro była teraz wolna, bezpieczna, i mogła poślubić sir Eyama. Ellen poczuła tak wielką ulgę, że aż zabrakło jej tchu. - Dlatego muszę rozmówić się z panią Hill - powtórzył. Co miała zrobić, co powiedzieć? Nie mogła wyjawić tożsamości Caro bez jej zgody. - Obawiam się, że w tej chwili jest to niemożliwe. - Ale dlaczego?
66
Zupełnie nie miała pomysłu. - Ponieważ sama nie wiem, gdzie ona jest. Była to prawda. Mogła być na górze, na dole, mogła dokądś uciec. Mężczyzna z powątpiewaniem uniósł brwi. Ojej... znowu będzie musiała skłamać. - Jest w podróży - powiedziała. - Dokąd wyjechała? - Nie wiem dokładnie. Lubi jeździć z miejsca na miejsce. Zdumiał się jeszcze bardziej. Caro, pomocy! Nagle uśmiechnął się, jakby z chłopięcym żalem. - Sprawiam pani kłopot, pani Spencer, a wcale nie miałem takiej intencji. Proszę o wybaczenie. Chodzi o to, że zostało mi niewiele czasu na załatwienie mojej sprawy. A może pani, w swej łaskawości, byłaby w stanie mi pomóc? Poczuła, że cała się rozpływa. Gotowa była uczynić wszystko, absolutnie wszystko, aby tylko zrobić mu tę przysługę. Zrozumiała, że właśnie to było jego intencją. - Oczywiście, jeśli zdołam - powiedziała zimno - ale mogę obiecać tylko jedno: że gdy odezwie się do mnie, natychmiast przekażę jej pańską prośbę. Dokąd mam ją skierować? - Obecnie przebywam w zajeździe Pod Aniołem. - Tutaj? W Sheffield? A mówił pan, że ma mało czasu. - Mogę zostać kilka dni. Czy nawiązanie kontaktu z panią Hill zajmie dużo czasu? - Skąd mam wiedzieć? - Ellen żałowała, że nie ma nadludzkiej mocy, aby wyrzucić go poza obręb hrabstwa Yorkshire. Spróbowała się uśmiechnąć. - Czy mógłby pan zdradzić, o co właściwie chodzi? Pani Hill jest wdową od kilku lat, a według mojej wiedzy nigdy nie miała żadnych wiadomości od rodziny swego męża. To chyba była jakaś bezmyślna ucieczka.
67
Obserwowała go bardzo uważnie - spostrzegła pewną reakcję, delikatne drgnienie powiek, nic więcej. - A więc została zawiadomiona o jego śmierci - stwierdził. - Oczywiście. Przez jego pułkownika. - Aha. Jednak nie czyniła kroków, by nawiązać kontakt z jego rodziną. - Naprawdę? - spytała niepewnie Ellen. - Kiedy wyszła za mąż, była bardzo młoda, a związek trwał bardzo krótko, niestety. - To prawda, lecz wciąż chciałbym rozmówić się z panią Hill. Mimo że jeździ z miejsca na miejsce, zapewne ma jakiś ostateczny cel podróży. - Nawet gdy się uśmiechał, wyglądał jak myśliwski pies, chwytający w nozdrza podmuchy wiatru. Ellen pragnęła, żeby odjechał jak najdalej. - Londyn. Pojechała, aby odwiedzić tam swoja przyjaciółkę. - A jak mogę ją tam odnaleźć? Jedyny adres w Londynie, jaki znała, należał do lady Fowler. W tym momencie weszła Caro z herbatą na tacy, wciąż ubrana w zakurzoną szarą roboczą narzutkę i czepek, którego brzeg dokładnie przylega! jej do twarzy. - Bardzo proszę, psze pani! - powiedziała, przesadnie odgrywając rolę prostej służącej. - Gdzie mam postawić? Ellen była bliska omdlenia. - Tu, na stoliku obok mnie... Carrie. - Uśmiechnęła się do Grandistona z nadzieją, że nie wyglądało to jak grymas. - Proszę pana o wybaczenie. Carrie niedawno przybyła z pewnej... miejscowej instytucji. Przyuczamy ją do służby w domu. Caro stała odwrócona do niego plecami, a dokładniej pośladkami, gdyż nachylała się, aby postawić tacę. Rzuciła w kierunku Ellen gorączkowe, lecz zarazem pełne rozbawienia spojrzenie.
68
Ellen poczuła wypieki na policzkach. Niemalże powiedziała „domu opieki dla podrzutków", ale Caro była na to za stara. Jej wahanie i użycie słowa „instytucja" zapewne doprowadziły go do wniosku, że została ocalona od życia w grzechu... - ...Z miejscowego szpitala dla chorych na umyśle - poprawiła się Ellen. Wiedziała, że to jeszcze pogorszyło sprawę. Caro wycofała się, przygryzając wargi, aby nie wybuchnąć śmiechem, jednak zamiast wyjść z salonu, stanęła przy ścianie za krzesłem Grandistona. Był to przejaw wielkiej odwagi. Lecz Ellen rozumiała jej potrzebę przysłuchiwania się rozmowie. Mieszając herbatę w im-bryku, myślała, jak przekazać Caro dobre wieści. - Życzy pan mleka? Cukru? Na jego prośbę dolała trochę mleka, potem poczęstowała go owocowym ciastem. Wziął jedną porcję. - Ponieważ Jack Hill nie żyje - powiedziała Ellen do wiadomości Caro - rozumiem, że sprawa, z którą pan przybył, dotyczy jego testamentu? - Dotyczy kilku kwestii - wyjaśni! mężczyzna, popijając herbatę. -Ta dama wciąż nosi nazwisko Hill, rozumiem więc, że nie wyszła ponownie za mąż. - Ależ nie. Ellen zaryzykowała krótkie spojrzenie w kierunku Caro, która w skupieniu przysłuchiwała się rozmowie. Postanowiła wydobyć z gościa jeszcze więcej informacji. - Pan jest kuzynem jej męża? - Należę do rodziny. Mówiła pani, że ona jest w Londynie. A ma pani jakiś adres? - Miała go nadesłać. Przyjechał pan tutaj z południa, czy tak? - Być może minąłem się z panią Hill po drodze. - Ugryzł kawałek ciasta, odsłaniając zdrowe, ładne zęby. - Możliwe - zgodziła się Ellen. Spojrzała na Caro w nadziei, że ta się ujawni. Ale nic takiego nie nastąpiło.
69
- Skoro pan tu przyjechał, powinien pan poznać naszą piękną okolicę - powiedziała Ellen i zaczęła wymieniać różne ciekawe miejsca, nie dopuszczając, aby jej przerwał. Kiedy tylko skończył pić herbatę, wstała. - Jeśli poda mi pan swój domowy adres na odległym południu, zawiadomię panią Hill, jak może się z panem skontaktować. Oczywiście gdy sama będę miała możliwość z nią porozmawiać. Również wstał, tak jak należało; Ellen zapomniała, jaki jest wysoki i barczysty. Teraz górował nad nią. - Jak się nazywa ta przyjaciółka, którą pani Hill ma odwiedzić w Londynie? Poczuła pokusę, by powiedzieć „markiza Rothgar", aby go wystraszyć. Caro znała tę słynną damę dzięki działalności dobroczynnej, lecz Ellen wątpiła, by to nazwisko zrobiło na nim wrażenie. - Nie wiem - powiedziała. - Trudno mi w to uwierzyć. - Coś takiego! Nie życzę sobie więcej pytań. Proszę opuścić ten dom. Lecz on zrobił krok do przodu. - A ja nie porzucę swojej misji. - Ellen chciała się cofnąć, lecz tuż za nią stała sofa. - Pani ukrywa przede mną miejsce pobytu pani Hill, a ja nie mogę na to pozwolić. - No wie pan! - ponownie zaprotestowała Ellen, wyczuwając, jak mało adekwatne są jej słowa. - Z jakiego powodu pani to robi? - Powodu?! - wykrzyknęła Ellen. - Biorąc pod uwagę pańskie natarczywe zachowanie, każdy powód jest dobry. Kiedy tylko pani Hill napisze do mnie, ostrzegę ją, aby pana stanowczo unikała! Za jego plecami Caro wypowiedziała bezgłośnie, samym ruchem warg: Brawo! Grandiston zacisnął zęby.
70
- Być może ma pani jakiś powód, aby zachować dyskrecję. Dano mi do zrozumienia, że ta dama może być niespełna rozumu. Jeśli tak, to rozumiem, ale... Ellen patrzyła nań z niedowierzaniem. Tego było za wiele. - Jak pan śmie?! - wrzasnęła. Zdecydowanym gestem wskazała mu drzwi. - Proszę wyjść! Przez chwilę myślała, że odmówi, a nawet chwyci ją za wyciągniętą rękę, lecz on zabrał kapelusz, rękawiczki i opuścił salon. Po chwili rozległo się trzaśnięcie frontowych drzwi. Ellen opadła ciężko na sofę, bliska omdlenia, lecz Caro stłumiła okrzyk triumfu i szybko podbiegła do okna. - Naprawdę sobie poszedł. - Wróciła i usiadła na krześle, które on niedawno opuścił. - Byłaś znakomita, Ellen! Nie wiedziałam, że masz takie umiejętności. Ellen przyłożyła dłoń do piersi, w której mocno łomotało serce. - Ja też o tym nie wiedziałam. Nie mam pojęcia, co mnie opętało. Nie byłam w stanie tego opanować. Ale cóż z niego za impertynent. Jestem pewna, że to taki typ, o którym lady Fowler mówi, iż stanowi zmorę modnego towarzystwa w Londynie i uwodzi dziewczęta na ich zgubę. Bogu dzięki, że to nie jest twój mąż. Caro zesztywniała. - Jesteś tego pewna? - Ależ tak. Ma inne nazwisko. No i powiedział, że Hill nie żyje. To dobra wiadomość. - Że on nie żyje? - Wiem, że śmierć napawa smutkiem, ale to było dawno temu, a ty jesteś wolna. Caro sięgnęła po kawałek ciasta. Zmarszczyła brwi. - A te jego oczy? - Weź talerzyk, moja droga. - Przysunęła jej małe naczynie. - To są częstokroć cechy rodzinne.
71
Car o zaczęła jeść. - Zastanawiałam się, czy może wymyślił sobie fałszywe nazwisko na okoliczność naszego ślubu. - Na pewno nie. - Nikt nie mógłby mieć do niego o to pretensji. - Ze skłamał, składając ślubną przysięgę? - Wtedy zabił człowieka. Ellen się wzdrygnęła. - Okropność. Nie możesz wpaść w jego łapy. - Dobrze, tylko jak mogę tego uniknąć? - Caro wzięła następny kawałek ciasta. Miała tę słabość, że w chwilach napięcia musiała coś jeść. - Jeśli zacznie rozpytywać w mieście, a z pewnością zacznie, szybko się dowie, że pani Hill wcale nie wyjechała. Dowie się też o Luttrell House i wytropi mnie w moim domu. - Ojej. No ale jeśli nie jest twoim mężem, nie ma nad tobą żadnej władzy. - Wobec tego dlaczego tu przyjechał? Po dziesięciu Jatach? - Może Hill zmarł bardzo niedawno. A może jego rodzina dopiero dowiedziała się o tym małżeństwie. Jako wdowa po Hillu możesz mieć prawo do części jego majątku. - To byłoby straszne! - Masz bardzo dziwne pojęcie o tym, co jest straszne. - Odziedziczyć rodzinne pieniądze albo majątek tylko dlatego, że ten biedny młodzieniaszek został przymuszony, aby mnie poślubić? - Caro, ty naprawdę... Caro ściągnęła brwi i spojrzała przed siebie. - Chyba powinnam odczuwać przykrość. Nie, ja naprawdę noszę w sobie głęboki żal. Jack Hill mnie uratował, sprawiał wrażenie honorowego młodego człowieka, a teraz nie żyje.
72
- Lecz ty jesteś wolna i możesz wyjść za sir Eyama. Powinnaś spotkać się z tym Grandistonem i wszystko mu wyjaśnić. Caro ponownie ugryzła ciasto. - A jeśli on jest dziedzicem Jacka Hilla? Powiedziałaś, że jako wdowa mogę mieć jakieś prawa, ale mąż także ma prawa do majątku żony. Boże, on jest właścicielem jej majątku. Jego dziedzic mógł to przejąć w spadku! Ellen otworzyła usta. - Wszystko? Sugerujesz, że jeśli Grandiston jest spadkobiercą Hilla, mógł dostać wszystko, co posiadasz? Mógłby nas wyrzucić na bruk z Luttrell House? - Może być właścicielem moich udziałów w firmie „Froggatt i Skellow". - Musisz iść natychmiast do sir Eyama. Opowiedz mu o tym. Potrzebujesz męskiej rady. - Potrzebuję rady prawnika. Pojadę do Yorku, do pana Hambledona. - Tak, bardzo słusznie. Zaraz zamówimy kabriolet. - Nie. - Caro podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. - On może obserwować dom. - Na pewno nie. - Uważasz, że nie byłby do tego zdolny? - No nie. - Jeśli wyjdziesz stąd w towarzystwie innej damy, natychmiast się domyśli prawdy. Byłby w stanie porwać mnie i uprowadzić gdzieś daleko na południe. - Do tego nigdy nie dojdzie. Caro chciałaby, aby to była prawda, ale przypomniała sobie historię markizy Rothgar. Ta wielka dama z Yorkshire stalą się w pewnym stopniu jej przyjaciółką. Razem z Caro udzielały się w akcjach dobroczynnych mających na celu niesienie pomocy kobietom. Utrzymała swój tytuł przed małżeństwem, bo wtedy była hrabiną Arradale z urodzenia. Był to jeden z niewielu tytułów, które mo-
73
gły przejść na córkę. Jednak wysoka pozycja społeczna nie uchroniła jej przed nieszczęściem. - Przypomnij sobie Dianę Arradale - powiedziała do Ellen. - Została zmuszona do przyjazdu do Londynu i groziło jej osadzenie w domu dla obłąkanych tylko dlatego, że wzdrygała się przed poślubieniem mężczyzny wybranego przez króla. Ellen zakryła dłonią usta. - A to przecież jedna z najbardziej wpływowych kobiet w Anglii. No, ale co my możemy zrobić? - Wyjdziemy osobno. Ty frontowymi drzwiami, a ja przez zakład. Najpierw pojadę do Doncaster, do Phyllis. To po drodze do Yorku. Ellen kiwnęła głową. - Tak będzie dobrze. Niedługo możemy wyruszyć. - Nie my, Ellen. Już ci powiedziałam, że nikt nie może zobaczyć, jak wychodzę razem z tobą. Poza tym chcę, abyś wróciła do Luttrell House i pilnowała domu. - Caro, ale ty nie możesz podróżować sama! - Wcale nie zamierzam. Pojadę dyliżansem. - Caro! Ale Caro już wzięła broszurę z rozkładem odjazdów dyliżansów, która leżała na stoliku koło drzwi. Otworzyła ją na stronie opisującej połączenia z Sheffield. - Dyliżans do Doncaster odjeżdża sprzed zajazdu Pod Aniołem. - Ale ten człowiek właśnie tam zamieszkał. - Lecz on nie wie, jak naprawdę wygląda Caro Hill. - Ale wszyscy inni wiedzą - zauważyła Ellen. Caro westchnęła z frustracją. - Ktoś na pewno odezwie się do mnie po nazwisku... - Odwróciła się do lustra i przyjrzała się własnemu odbiciu. - Nikt nie rozpozna Carrie. - Jak to? - Pojadę jako Carrie, służąca. - Nie możesz jechać w takim ubraniu.
74
- Nikt mnie nie rozpozna, o to właśnie chodzi. - Ale... ale... jeśli on zacznie zadawać ci pytania? Naprawdę... - Muszę to zrobić. Ty wracaj do Luttrell House, ale najpierw wyślij do Phyllis ubrania, które spakowałam na wyjazd do Doncaster. - Ten człowiek będzie mnie nachodził, nagabywał... - Znakomicie dałaś sobie z nim radę, a poza tym w Luttrell House mamy dużo służby. A teraz szybko, poproszę o trochę pieniędzy. Ellen wydobyła sakiewkę i wysypała kilka monet, jednak po chwili postanowiła przemówić Caro do rozsądku. - Jeśli ten mężczyzna to Hill, nie masz drogi ucieczki. ('zasami musimy ulec bożej woli. - Nie bez walki - odparła Caro. - Jestem bogatą kobietą i mam świetnych doradców. Nie dam się przekazać z rąk do rąk jak niewolnica w kajdanach. - Jeszcze raz spojrzała w lustro i mocniej naciągnęła czepek na twarz, po czym ruszyła w kierunku drzwi. Wyjdę przez zakład. - Ojej. Bądź ostrożna, Caro. To znaczy, w dyliżansie. Taka samotna... - Podróż dyliżansem bez osoby towarzyszącej to najmniejszy z moich kłopotów - powiedziała ponuro Caro i wybiegła z salonu.
75
Rozdzial 5 Christian szedł brudną ulicą, bombardowany zewsząd hałasem z okolicznych manufaktur. Były to zapewne zakłady produkujące sztućce, ale w niczym nie przypominały wiejskich kuźni, do jakich przywykł, ani nawet kuźni funkcjonujących w armii. Zatrzymał się i odwrócił, aby jeszcze raz spojrzeć na dom oraz pobliski mur, na którym widniał wymalowany białą farbą napis „FROGGATT I SKELLOW". W zasadzie farba była szara, gdyż całe Sheffield spowijały kłęby czarnego i szarego dymu uwięzionego w mieście przez okalające je wzgórza. Co za okropne miejsce, co za okropna sytuacja. Okazało się, że jest żonaty. Wybrał się do tego domu tylko po to, aby zdobyć informacje, a zamiast tego doznał szoku z powodu faktu, że jego żona wciąż żyje. Mógłby wątpić w słowa tej zwariowanej służącej, ale pani Spencer, ta dama do towarzystwa, z pewnością mówiła prawdę. Był mężem Dorcas Froggatt, mieszkającej w tym brzydkim, wąskim domu, której odpowiadało zanieczyszczone powietrze i nieustający stukot młotów kujących stal. Musiała wyrosnąć na dokładną kopię swojej straszliwej ciotki, z pewnością przejęła po niej zarówno agresywny charakter, jak i nieprzyjemny głos.
76
Przyśpieszył kroku i wydostał się na szerszą ulicę pełną sklepów i wszelakich pojazdów. Wiedział, że tułaj powietrze nie może być bardziej czyste, mimo to odetchnął głęboko, jakby chciał pozbyć się dymu z płuc. Po chwili zaczął myśleć nieco jaśniej. Zaczął się zastanawiać - niczym wytrawny wojskowy taktyk, a nie spanikowany rekrut - czego właściwie się dowiedział. Fakty były oczywiste i żadną miarą nie można było im zaprzeczyć. Fakt: Dorcas żyje. Fakt: Dorcas mieszka w tym domu. Inny fakt: Dorcas ma płatną damę do towarzystwa, kobietę w średnim wieku o kamiennym obliczu; w każdym razie była to dama w każdym calu. To uzasadniało pewną dystynkcję. A czyż Moore nie uwiódł jej i nie porwał ze szkoły? Pani Spencer wzburzyła się na sugestię, że Dorcas jest głupia, ale to nie było niespodzianką po wydarzeniach sprzed dziesięciu lat, prawda zaś często wywołuje większą złość niż kłamstwo. Faktu obłąkania w prominentnej rodzinie nie można było ukryć przed światem, a pomimo że dom sprawiał okropne wrażenie, Froggattowie z pewnością mieli dość wysoką pozycję w mieście. Postanowił, że po powrocie do zajazdu Pod Aniołem wyśle służącego, Barleymana, na przeszpiegi, gdyż ten znakomicie umiał nawiązywać dobry kontakt z pospólstwem. Odnalazł go w gospodzie, popijającego piwo z kubka i prowadząego pogawędkę z barmanem. A więc już podjął swoje zadanie. Christian zostawił go i poszedł na górę do pokoju. Rzucił na krzesło rękawiczki i trójgraniasty kapelusz, zdjął pas z przypiętą szpadą, po czym zastanowił się, co robić dalej. Sekretarz Thorna poda! mu nazwisko miejscowego prawnika. Stwierdził więc, że go odwiedzi i wypyta o rodzinę Froggattów. W tym momencie do pokoju wszedł Barleyman.
77
- Czy wyprawa się udaia, proszę pana? - Jak wszyscy diabli. Moja żona żyje. - A to pech. Spotka! ją pan? - Nie. Albo jest obłąkana i się ukrywa, albo wybrała się na wędrówkę poza miasto. - Na wędrówkę? Jak obłąkaniec na wrzosowiskach? - W podróż - wyjaśnił Christian - zapewne do Londynu, ale bez konkretnego planu. To wszystko trochę śmierdzi. Rozmawiałem z niejaką panią Spencer, która twierdzi, że jest jej damą do towarzystwa. Z pewnością to prawdziwa dama, ale mieszkają w obskurnym domu przyległym do fabryki sztućców „Froggatt". - Może właśnie dlatego pana żona tak podróżuje. - Więcej sensu miałaby przeprowadzka w jakieś inne miejsce. Ta Spencer na pewno coś ukrywa. - Ale to zrozumiałe, proszę pana, gdy nieoczekiwanie ujrzała przed drzwiami męża. - Tyle że ja przedstawiłem się jako Grandiston, który przybył z misją wyjaśnienia z panią Hill pewnej kwestii prawnej. - Kwestie prawne zazwyczaj wywołują panikę u słabszej płci. - Słabsza płeć - prychnął Christian. - Za stary jesteś, aby jeszcze mieć takie złudzenia. - A czy możliwe, że kobieta, z którą pan rozmawiał, to właśnie pańska żona? Christian nie zastanawiał się ani chwili. - Wykluczone. Ona ma co najmniej czterdzieści lat. Była dość nieśmiała do chwili, aż wstąpił w nią diabeł i wyrzuciła mnie z domu. - Naprawdę? - Barleyman miał czelność okazać dezaprobatę. - Nic złego nie zrobiłem. No dobrze, próbowałem natarczywie sforsować barykadę. - Może to nie była najlepsza metoda, proszę pana.
78
- Oczywiście, że nie, ale doznałem szoku, a ona zachowywała się bardzo irytująco. Trzymajmy się tematu. Dorcas Froggatt jest moją żoną, a ja muszę ją odnaleźć. - Lady Grandiston - poprawił Barleyman, niczym oprawca wbijający ostrą zadrę pod paznokieć. Christian spojrzał na niego wilkiem. - Proszę o wybaczenie, sir, ale jeśli ta dama żyje, to jest wicehrabiną Grandiston. - Do diabła! - Christian podszedł do okna; ze złości miał ochotę rozbić szybę. Na placu przed zajazdem panował duży ruch, stał tam również dyliżans, do którego właśnie wsiadali pasażerowie. Christian odczul irracjonalną potrzebę, aby kupić bilet i pojechać razem z nimi. Może chciał uciec, może rzucić się w szalony pościg za swoją zbłąkaną żoną. Odwrócił się do służącego. - Czego się dowiedziałeś na dole? - Niewiele. Nie chciałem okazywać zainteresowania do czasu, aż dostanę od pana pełne instrukcje. Wieści szybko się rozchodzą. - Bardzo mądrze. - Na szczęście „Froggatt i Skellow" to znana firma, która bardzo się rozwinęła dzięki zastosowaniu jakiejś nowej metody produkcji stali. - Stal tyglowa. - Barleyman był pod wrażeniem, więc Christian szybko wyjaśnił. - Przed tą wyprawą trochę poczytałem o Sheffield. - Daniel Froggatt, ten, który jako pierwszy zaczął stosować tę stal, niestety nie miał syna. W ogóle miał tylko jedno dziecko, córkę, znaną obecnie jako pani Hill, która będąc młodą dziewczyną, uciekła była z jakimś oficerem, a niedługo potem owdowiała w wyniku śmierci męża na wojnie. - Nie mówią nic o morderstwie czy awanturze? - Nic a nic.
79
- To robota tej okropnej ciotki Froggatt. Przynajmniej Dorcas nie wyszła powtórnie za mąż. A coś o tym, że ona ma bzika? - Nie, ale ludzie zwykli zachowywać dyskrecję w takich sprawach. Rodzina Froggattów cieszy się tutaj dużym szacunkiem. Patronują licznym akcjom dobroczynnym, wspierają jakiś szpital, dom dla sierot, przytułek dla obłąkanych kobiet. -Aha! - Wątpię, by umieścili tam członka swojej rodziny, proszę pana. - No nie, ale mogą brać stamtąd służące. Może dowiedziałeś się, gdzie Dorcas przebywa? - Nie, ale przyszło mi do głowy pewne pytanie. Jeśli ona podróżuje, to dlaczego nie zabrała ze sobą tej damy do towarzystwa? Christian uderzył się ręką w czoło. - Ten szok zupełnie mnie otumanił. Przecież Dorcas cały czas mogła być w domu. Idź tam i zobacz, czego uda ci się dowiedzieć. Barleyman chwycił kapelusz. - Mam wrócić i zdać relację, czy przysłać wiadomość? - Sam zdecyduj. Jeśli zacznie się coś dziać, nie spuszczaj z nich oka, a ja popytam tutaj. Barleyman zatrzymał się przy drzwiach. - Barman w gospodzie opisał Froggattów jako ludzi „ciepłych", co zapewne oznacza, że są zamożni. Więc to małżeństwo może się okazać nie tak przykre. - Nikt zamożny nie mieszkałby w takim domu, chyba że faktycznie są pomyleni. Idź już. Służący pośpiesznie wyszedł, a Christian odszukał kartkę z adresem prawnika. Zszedł na dół, aby spytać o drogę, a zarazem dowiedzieć się czegoś o rodzinie Froggattów. Nie napotkawszy nikogo w holu, ruszy! na dziedziniec. Dyliżans, który wcześniej obserwował z okna, właśnie
80
przejeżdżał pod kamiennym łukiem przy wtórze stukotu końskich kopyt o bruk, brzęku uprzęży i sygnału trąbki, ostrzegającego innych użytkowników drogi. Niedawno przybył inny dyliżans, z którego właśnie wysiadali podróżni, odbierając bagaże, gdy tymczasem stajenni zajęli się końmi. Tymczasem na drugim końcu dziedzińca służący przypinali pasami kufry na dachu prywatnej karety, a mężczyzna w białym fartuchu z troską na twarzy badał stan jednego koła. Christian chciał chwilę odczekać, lecz właśnie wtedy z ulicy na dziedziniec wbiegła jakaś kobieta. Miała na sobie zwykłe szaty, nosiła czepek i fartuszek. Christian natychmiast rozpoznał przyglupiastą pokojówkę z domu Froggattów. Jakże ona się nazywała...? Carrie. Stanęła w krótkiej kolejce do budki, w której sprzedawano bilety. Christian podszedł bliżej. Kiedy nadeszła jej kolej, poprosiła o bilet na dyliżans do Doncaster. Doncaster - na dźwięk tej nazwy poczuł w sercu bolesne ukłucie. Właśnie tam dzielił kwaterę z Moore'em i sześcioma innymi młodymi oficerami, stamtąd wyruszy! do Net her Greasley, aby szlachetnie uratować dziewczynę. Dlaczego pokojówka Dorcas kupuje jeden bilet do Doncaster? Może dla tej damy do towarzystwa, aby mogła dołączyć do swojej pani? A może dla samej Dorcas? Służąca stanęła z boku. Christian się wycofał, spodziewając się, że dziewczyna zaraz odejdzie, aby zanieść bilet. Lecz ona ani drgnęła. Czekała na swoja panią? Christian poczuł przypływ energii, tak jak zazwyczaj przed bitwą. Czyżby za kilka chwil miał odnieść zwycięstwo? Ocenił wzrokiem cały plac, planując, od której strony podejdzie do swojej żony, jak powstrzyma ją przed ucieczką, ale bez robienia zbytniego hałasu.
81
Musieli porozmawiać i dojść do jakiegoś porozumienia. Tymczasem pod kamiennym łukiem ukazał się kolejny zaprzęg. Zmęczone konie ciągnęły następny dyliżans wypełniony towarami i bagażem. - Doncaster - zawołał dozorujący. - Pasażerowie do Doncaster, odjazd za pięć minut! Służąca wcale nie rozglądała się z niepokojem za swoją panią, lecz sama zrobiła kilka kroków i dołączyła do dwóch innych osób, które szykowały się, by wsiąść do dyliżansu. Więc ten bilet był dla niej? Taka służąca nigdy w życiu nie mogłaby sobie pozwolić na podróż dyliżansem. Jednak mogła zostać wysłana, aby szybko dostarczyć ważną wiadomość. On sam nie zleciłby podobnego zadania tej przygłupiej dziewczynie, ale być może pani Spencer nie miała innego wyboru. Więc jeśli Dorcas przebywa w Doncaster, pokojówka może go do niej zaprowadzić. Chwycił za ramię przechodzącego obok stajennego. - Potrzebuję mojego konia. Na widok monety o nominale jednego szylinga chłopak natychmiast pobiegł przygotować wierzchowca, Christian tymczasem wrócił do pokoju. Pośpiesznie napisał wiadomość dla Barleymana, każąc mu ruszyć swoim śladem, chyba że odkryłby jakiś obiecujący trop tu na miejscu. Potem szybko chwycił szpadę i pistolety, a następnie ruszył na dziedziniec, gdzie właśnie rozległ się kolejny okrzyk: - Proszę wsiadać! Odjazd do Doncaster! Christian przeprosił swego rumaka imieniem Buck za kolejną wyprawę wkrótce po przybyciu do Sheffield. Do wyjazdu dyliżansu trzymał się w cieniu, zresztą nie było potrzeby jechać blisko za nim, skoro znał miejsce przeznaczenia. Kiedy wyruszał, na dziedzińcu panowała cisza. Niespiesznie ruszył ulicami. Poza miastem stwierdził, że ta-
82
ka wolna podróż może wydać się podejrzana, więc poprowadzi! Bucka przez otwartą furtkę na puste pole, zeskoczyl na ziemię i pozwolil koniowi skubać trawę rosnącą na skraju uprawnej ziemi. Zdał sobie sprawę, że jest to jeden z tych magicznych dni, jakie czasami zdarzają się w Anglii jesienią. Niebo miało barwę czystego błękitu, lecz z delikatną mgiełką nadającą mu specyficzną miękkość. Teraz mroczne miasto i jego hałaśliwe manufaktury wydawały się jakimś innym światem. Od momentu wstąpienia do wojska Christian niewiele czasu spędzał na wypoczynku na wsi, a ostatnio, gdy utknął przy St. James, było to w ogóle niemożliwe. Zerwał źdźbło trawy i zaczął je powoli żuć. Tuż obok niego przejechała furmanka, której woźnica szedł obok wozu. Po chwili zjawiła się następna, wypełniona wonnym nawozem. Nawet to wydawało się na miejscu, co skonstatował z niejakim zdziwieniem. Od czasu, gdy w wieku szesnastu lat został żołnierzem, zostawił wiejskie życie daleko za sobą. Wtedy najważniejszą rzeczą była walka z wrogiem. Odrzucał wszelkie inne myśli. Przypomniał sobie, jak bardzo czuł się dorosły i gotowy do boju, przypomniał sobie twarze młodych rekrutów i kornety. Szczery entuzjazm i wzniosłe ideały... Nic dziwnego, że wpakował się w ten małżeński pasztet, który doprowadził go dzisiaj właśnie do tego miejsca. A teraz jego przyszłość była tak samo niepewna, jak chorągiewka na porywistym wietrze. Na litość boską, cóż miał począć z żoną? Żona oznacza ognisko domowe, gromadkę dzieci. Powinien się na to przygotować. Powinien był sprzedać swój patent oficerski i zostać dziedzicem na hrabiowskich włościach, ucząc się wszelkich umiejętności niezwiązanych z wojną i służbą w wojsku. Oznaczałoby to życie z rodziną, a mimo że ich wszystkich kochał, nie wyobrażał sobie wspólnego z nimi
83
codziennego bytowania, przy gderającej matce, wiecznie rozpromienionym ojcu, przy młodszym rodzeństwie hałaśliwie zabiegającym o jego uwagę. A teraz okazuje się, że ma żonę. Być może przebywała w domu dla obłąkanych w Doncaster. Wtedy mógłby zapewnić jej odpowiednia opiekę i dalej wieść swoje dotychczasowe kawalerskie życie. Odrzucił źdźbło trawy i wskoczył na konia. Nadszedł czas, aby się wszystkiego dowiedzieć. Widział dyliżans daleko przed sobą, ale dopiero gdy zobaczył drogowskaz z napisem, że do Doncaster pozostały dwie mile. Podjechał bliżej na wypadek, gdyby służąca wysiadła od razu na rogatkach miasta. Dwie osoby opuściły pojazd koło jakieś wiejskiej chaty, lecz żadna z nich nie była obiektem jego zainteresowania. Kiedy wjechali do ruchliwego miasta, musiał się znacznie zbliżyć, bowiem porwał ich potok wszelakich pojazdów zmierzających Wielkim Północnym Traktem, zarówno w kierunku północnym na Szkocję, jak i południowym do Londynu. Już w mieście Christian ze zdumieniem stwierdził, jak niewiele się tu zmieniło. Była tam piekarnia ze słodkimi bułeczkami, ulubione miejsce wygłodniałych młodzieńców, była tawerna Biały Łabędź, gdzie pracowała bardzo urodziwa służka imieniem Betsy, która teraz zapewne stała się pulchną matką gromadki pociech. Przejechali bokiem dużego rynku i skręcili na podwórzec zajazdu o nazwie Owcze Runo. Christian nie pamiętał tego miejsca, a dom wyglądał na całkiem nowy. Wjechał za dyliżansem pod kamiennym łukiem bramy i z zadowoleniem stwierdził, że kłębi się tam mnóstwo ludzi. Zsiadł z konia ukryty za jakimś wozem i uniósł dłoń, w której trzymał drobną monetę. Na ten widok natychmiast podbiegi jeden ze stajennych. - Zostaje pan u nas? - spytał chłopak. - Przynajmniej na jedną noc.
84
Młodzik skinął głową i odprowadził konia. Christian znalazł sobie punkt obserwacyjny i zaczął patrzeć, czując przyspieszone bicie serca. Być może w ciągu godziny stanie oko w oko z Dorcas i swoim przeznaczeniem. Służąca wysiadła jako trzecia, wyróżniając się spośród innych pasażerów sfatygowanym ubiorem. Idąca za nią kobieta zmarszczyła nos i szybko odeszła na bok, na co służąca spojrzała na nią z bardzo kwaśną miną. I nie była to mina przygłupiej dziewczyny. Być może wyrwano ją z życia w grzechu, a nie z zakładu dla obłąkanych. Trudno było ocenić jej figurę, którą zakrywały warstwy obskurnego ubrania. Ponieważ nie miała żadnego bagażu, natychmiast ruszyła przed siebie. Zdecydowanym krokiem wyszła przez bramę na ulicę, sprawiając wrażenie, że doskonale zna cel swojej wędrówki. Poszedł za nią, zwracając uwagę na jej lekki, żwawy chód. Większość przygłupów miała nieskoordynowane ruchy, tak samo jak myśli, więc to także świadczyło o tym, że jest zdrowa na umyśle. Wtem skręciła w wąską uliczkę, przy której stały ponuro wyglądające domy. Zaułek miał ledwie półtora metra szerokości, więc Christian zatrzymał się na chwilę, ale dziewczyna nie odwróciła się i skręciła na samym końcu alejki. Pobiegł za nią i nagle znalazł się na eleganckiej ulicy pełnej nowych, wysokich domów z tarasami, a przed każdym z nich widniała balustrada kręconych schodków, wiodących do sutereny, do pomieszczeń dla służby. Na tej ulicy mieszkali zamożni rzemieślnicy, a może nawet przedstawiciele miejscowej arystokracji. A być może również pani Dorcas Hill z rodziny „ciepłych" Froggattów? Czy to możliwe, że ta nora w Sheffield wcale nie była jej domem? Służąca przeszła na drugą stronę ulicy i skierowała się do jednej z rezydencji, lecz zamiast zejść na dół schodkami dla służby, dziarskim krokiem podeszłą do drzwi
85
i zastukała w nie mosiężną kołatką. Christian wcale się nie zdziwił, gdy pokojówka, która je otworzyła, zrobiła zdumioną minę i wskazała przybyłej dolne wejście. Jednak po chwili odsunęła się, a wysłanniczka Ellen Spencer znikła w środku. A więc wiadomość okazała się na tyle pilna, że ta poślednia służąca miała prawo wejść do domu głównymi drzwiami. Christian już się palił, aby użyć kołatki i wtargnąć do środka, ale wtedy Dorcas mogłaby uciec tylnym wyjściem. Lepiej zaczekać i obserwować. Lecz na tej ulicy w wielu oknach siedziały staruszki przypatrujące się przechodniom, poszedł więc dalej, udając, że szuka jakiegoś adresu. Kiedy doszedł do rogu, znalazł nazwę ulicy zgrabnie ułożoną z małych kwadratowych płytek: Silver Street. Zawrócił, poszukując jakiegoś charakterystycznego elementu, który ułatwiłby identyfikację domu. Para gołębi. A więc miał już wskazówkę: para gołębi, Silver Street, lecz on sam wciąż był zbyt widoczny. W takiej chwili najlepiej być średniego wzrostu i nie rzucać się w oczy. Ociągał się, w nadziei, że coś zacznie się dziać - ktoś wyjdzie z budynku albo goniec wyruszy z wiadomością. Wkrótce na ulicy pojawiła się jakaś elegancko ubrana kobieta. Z uśmiechem przysłuchiwała się paplaninie dwojga dzieci, które trzymała za ręce. Kiedy podeszła bliżej, Christian się ukłonił. - Bardzo przepraszam. Czy wolno mi poprosić panią o pomoc? Nie była nieczuła na męską urodę i wykwintne maniery, jednak zachowała rozsądek i ostrożność. - Pomogę panu, jeśli tylko będę mogła. - Szukam domu pana Bollingera, uczonego w grece. - Przykro mi, ale nie znam tego nazwiska. - Ale mieszka pani na tej ulicy? -Tak.
86
Westchnął, marszcząc czoło. Miał nadzieję, że wygląda bezradnie i bezsilnie. - Mój dziadek prosił, abym dostarczył kilka tekstów temu Bollingerowi. Już kiedyś tu byłem i myślałem, że pamiętam drogę. Mówiąc krótko, byłem tak pewny, że wiem, który to dom, iż nie zapisałem sobie żadnej wskazówki. To jakieś ptaszki. Nie mam wątpliwości. Może to ten? - Wskazał gołębie. Kobieta spojrzała w tamtą stronę. - Ależ nie, proszę pana. Tam mieszkają Ossingtonowie, a pan Ossington jest prawnikiem, a nie uczonym. To miłe, młode małżeństwo, niedawno przeprowadzili się tu z Sheffield. W rzeczy samej - dodała z uśmiechem - zmienili emblemat. Wcześniej to była czarna świnia. Więc pani Ossington to Dorcas?...
87
Rozdzial 6 Jak to możliwe?! - wykrzyknęła Caro, spoglądając na ulicę. - Co? spytała Phyllis Ossington. Byta drobną, niską blondynką. Caro zawsze jej tego zazdrościła. - On tam jest. - Kto? - Grandiston! Phyllis szybko znalazła się przy oknie. - Gdzie? - Do tylu - syknęła Caro, odciągając przyjaciółkę na bok. - On patrzy w naszą stronę. - Dlaczego mówisz szeptem? - Nie wiem. Bo się boję! Jak to możliwe, że on tu jest? Przecież ja sama niedawno przyjechałam i ledwie zdążyłam ci przedstawić podstawowe fakty. - Nikt nie zabroni mi stać przy moim oknie - odparła Phyllis i podeszła, aby lepiej się przyjrzeć. - To ten, który rozmawia z Sarą Dowson? No, no. Gdyby był moim mężem, wcale bym nie uciekała. Jezu, popatrz tylko, jak on się pięknie kłania! Caro spojrzała. - Ale mnie się nie kłaniał - burknęła. - Bo udawałaś pokojówkę. Bogu dzięki, że zdjęłaś tę okropną narzutkę i czepek.
88
- Nie kłaniał się także Ellen. Przynajmniej nie w taki sposób. To obłudny, szczwany lis. - Jest wspaniały - stwierdziła Phyllis, mrucząc niczym kotka. - Takie słowa nie przystoją zamężnej i dzieciatej kobiecie, która oczekuje kolejnego potomka. - Piękno zawsze należy podziwiać. - Piękno! On jest za wysoki, za barczysty i ma okropny temperament. - Uśmiecha się. - Jak wilk. Phyllis odwróciła się od okna, kręcąc głową. - Caro, uspokój się. - Mam się uspokoić? Ten człowiek wtargnął do mojego domu i terroryzował moją towarzyszkę. A teraz przyjechał tu za mną i szykuje się do kolejnego ataku. - Jeśli spróbuje wtargnąć do mojego domu, usłyszy parę słów. - Słowa go nie powstrzymają - ostrzegła Caro i przesunęła się, aby znowu obserwować swego prześladowcę. Kobieta z dziećmi poszła dalej swoją drogą, a Grandiston patrzył teraz bezpośrednio na dom. Caro wiedziała, że jest dlań niewidoczna, lecz mimo to poczuła zimny dreszcz. Phyllis na powrót stanęła na wprost centralnej części okna. Zawsze była skłonna do zdecydowanych zachowań, miała też dobre oko do mężczyzn. - Widzisz, już odchodzi. Wcale nie dobija się do moich drzwi. - Niech Bóg broni. - Chcesz, żeby zaczął się dobijać? - Nie chcę go tu widzieć. Po co tu przyszedł? Myślisz, że on wie? - Że służąca Carrie to w rzeczywistości Caro Hm/ A skąd miałby wiedzieć? Ja sama ledwie cię poznałam, a przecież on wcale ciebie nie zna. - Rozległo się pukanie
89
do drzwi salonu. - O, mamy herbatę. Usiądź i uspokój się, a potem zdecydujemy, co robić. Phyllis zajęła swoje poprzednie miejsce na sofie, a pokojówka postawiła tacę na stoliku. Kiedy się wyprostowała, spojrzała zdumiona na Caro. To była ta sama służąca, która wcześniej otworzyła jej drzwi. Caro musiała szybko wymyślić jakieś usprawiedliwienie. - Twoja pokojówka na pewno zastanawia się, dlaczego byłam tak dziwnie ubrana - powiedziała do Phyllis swobodnym tonem. Phyllis spojrzała na nią pytająco, ale szybko pochwyciła, w czym rzecz. - Może powinnyśmy opowiedzieć jej tę historię? - Caro uśmiechnęła się konspiracyjnie do służącej. - Rzecz w tym, że nachodzi mnie bardzo natarczywy zalotnik, który czai się koło mojego domu i nie daje mi spokoju. Więc postanowiłam uciec. Włożyłam to ubranie i wymknęłam się, ale on jakimś sposobem odkrył podstęp i ruszył za mną. Taki wysoki blondyn w brązowym surducie i spodniach do konnej jazdy. - Nie wpuszczaj go do domu, Mary - poleciła Phyllis. - I mam jeszcze prośbę - powiedziała Caro. - Poproś pozostałych służących, aby nikomu nie mówili, że tu jestem. - Wiem, że żadna z was nie plotkuje z obcymi - dodała Phyllis. Zwłaszcza z takimi, którzy mówią z południowym akcentem. - A, więc on jest z południa, proszę pani? Proszę się nie obawiać. Nie wyciągnie od nas ani słowa. Gdy tylko pokojówka wyszła, Caro spojrzała na przyjaciółkę. - Rozegrałaś to po mistrzowsku. - Wszyscy wiemy, że przybyszom z południa nie można ufać. A teraz postaraj się wyjaśnić sensownie, o co tu chodzi. Dałaś mi do zrozumienia, że ten człowiek jest twoim mężem.
90
Caro wzięła filiżankę i posmarowany masłem placuszek. Zastanawiała się, co ma powiedzieć. Phyllis nie wiedziała całej prawdy o jej małżeństwie, znała tylko opowieść o zwariowanej ucieczce zakończonej pośpiesznym ślubem, po którym jej młody małżonek wkrótce zginął pełniąc służbę w armii. - To było wtedy, kiedy go po raz pierwszy zobaczyłam. Te jego oczy. Wpadłam w panikę. Przecież myślałam, że Hill nie żyje. Nadal tak myślę - poprawiła się. - Ellen słusznie zauważyła, że oczy mogą być cechą rodzinną. - I sądzisz, że on chciał porozmawiać z tobą o testamencie twojego męża? Dziwne, że pojechał za pokojówką do innego miasta. - No właśnie. - Czego ty się obawiasz, Caro? Caro wzięła następny placek. - Obawiam się, że ten Grandiston jest dziedzicem Hil-la i odziedziczył część mojego majątku. A może nawet cały majątek. A także mężowskie prawo do kontrolowania moich poczynań. - Bardzo w to wątpię, ale kwestia majątku rzeczywiście wygląda poważnie. Szkoda, że Fred wyjechał, bo on wiedziałby, co zrobić. Ale przynajmniej na jakiś czas jesteś tu bezpieczna. Caro uśmiechnęła się, ale sama nie miała tej pewności. Najwyraźniej Phyllis nie była w stanie wyobrazić sobie, że ktoś mógłby wtargnąć do jej domu, naruszyć tę świętość, ale w mniemaniu Caro było to całkiem realne. Co gorsza, Phyllis miała niebawem wyruszyć w podróż do Rotherham, gdzie przebywał jej mąż. To oczywiste, że zaproponowała Caro gościnę w swoim domu, ale ona i tak nie czułaby się tu bezpieczna. Wstała i zaczęła chodzić po salonie. - Jak to możliwe, że wszystko tak szybko się pokom-plikowało? Dziś rano wstałam z łóżka, był normalny, zwyczajny dzień, a teraz... tylko spójrz na mnie. Musiałam
91
uciec z domu, nawet z miasta, a teraz czaję się owładnięta strachem na myśl o kolejnej wizycie tego natrętnego brutala, który z pewnością nie życzy mi niczego dobrego. - Nie ma potrzeby... - Przez niego trzęsę się jak mysz w norze - przerwała jej Caro. - Co w tej sytuacji powiedziałaby ciotka Abigail? Phyllis uśmiechnęła się. - Żeby uzbroić się po zęby i stawić mu czoło. - Diana Arradale powiedziałaby to samo. Szkoda, że nie mogę się obronić, rycząc jak lwica. - Pyszny pomysł - zaśmiała się Phyllis. - Ale nierealny. Caro gorączkowo rozmyślała nad jakimś radykalnym rozwiązaniem. - Może nie rycząc... - Caro, co ci chodzi po głowie? Odetchnęła głęboko, raz i drugi. - Mała maskarada. - Usiadła, patrząc na przyjaciółkę. - Muszę się dostać do mojego prawnika w Yorku, więc jutro z samego rana powinnam wyjechać pierwszym dyliżansem. Może mogłabym spędzić tę noc w zajeździe, zamiast tutaj? I to w tym samym, w którym zatrzymał się Grandiston? - Ależ on cię rozpozna. - Jak? Przecież nie wie, jak wygląda Caro Hill, a gdy włożę moje zwykłe ubranie, nie będzie podejrzewał, że jestem służącą imieniem Carrie. Gdyby udało mi się nawiązać z nim rozmowę, może dowiedziałabym się jakichś szczegółów o celu jego wyprawy w nasze strony. - Nawiązać rozmowę z obcym mężczyzną w zajeździe? - Czemu nie? Może spróbowałby ze mną flirtować? Obracając się w kręgach towarzyskich Yorkshire, zdobyłam takie umiejętności. Wiem z doświadczenia, że gdy mężczyzna chce zyskać przychylność kobiety, gada i gada bez ustanku. W ciągu godziny wyciągnę zeń wszystkie tajemnice.
92
- Gdy mężczyzna chce zyskać przychylność kobiety, którą właśnie poznał - rzekła Phyllis - to z pewnością ma nieczyste intencje. Caro roześmiała się. - Bardzo możliwe. Ale nic się nie wydarzy. Ja naprawdę muszę wiedzieć, czego on chce. Zapewne zatrzymał się w Owczym Runie, bo właśnie tam dyliżans kończył swój bieg, ale czy mogłabyś wysłać kogoś zaufanego ze służby, aby się dowiedział czegoś więcej? Phyllis przewróciła oczami. - No dobrze - powiedziała po chwili. - Anne, moja pokojówka. Zaraz z nią porozmawiam. - Będę musiała pożyczyć od ciebie parę rzeczy na podróż. Ellen miała nadać moje bagaże, ale nie dotrą na czas. Jakiś kapelusz i rękawiczki. No i bieliznę, koszulę nocną i suknię na zmianę. - Dobrze - powiedziała Phyllis. - Ale suknia będzie trochę obcisła i przykrótka. - Wcale nie będę musiała jej nosić. Dziękuję ci. - Nie jestem pewna, czy powinnam ci pomagać. - Phyllis, ja nie mam innego wyboru. Muszę się dostać do Yorku, więc opuścić ten dom, a będę się czuła bezpieczniej w zajeździe niż tutaj. - Przecież są tu służący. - Ale nie moi. Phyllis spojrzała na nią znacząco. - Ty naprawdę masz ochotę to zrobić. - Znasz mnie zbyt dobrze - uśmiechnęła się Caro. - Wolałabym zostać w domu i wieść normalne życie, ale przywykłam do tego, że sama decyduje o swoim losie. Chcę zdobyć więcej informacji, aby przekazać je Hambledonowi, ale też muszę zapanować nad całą sytuacją. - Ale będziesz ostrożna? - Oczywiście. Zbyt wiele mam do stracenia. Phyllis wyszła, dając Caro czas na opracowanie planu działania. Pomimo odważnych słów w środku drżała
93
na myśl o tym, co zamierzała zrobić. Jednak nie mogła się wycofać, więc zaczęła obmyślać wszystkie szczegóły. Phyllis wróciła z naręczem rzeczy; Caro podeszła do lustra, aby włożyć śliczny koronkowy czepek, a na wierzchu przypięła spinką słomiany kapelusz. - Uroczy. Podobają mi się takie zawadiackie piórka. - Odchyliła głowę do tyłu. - Ciekawe, czy umiałabym ściągnąć zainteresowanie mężczyzny, gdyby nie wiedział, że jestem bogata. - Zlatują się do ciebie jak muchy do słoika z dżemem. - Ale tym dżemem są moje pieniądze. - Caro, a jeśli ten Grandiston to Jack Hill, czyli twój mąż? Czy on cię nie rozpozna? - Teraz mam pewność, że nim nie jest. A jeśli nawet, to dlaczego miałby myśleć, że ta elegancko ubrana dama to ta sama osoba co tamto wystraszone dziecko? Muszę sobie wymyślić jakieś nowe imię i nazwisko. - Znowu odwróciła się do lustra i przesunęła kapelusz jeszcze bardziej na bok. - Przybiorę je stosownie do tej gry. Oto pani Katherine Hunter, żona prawnika z Yorku. Kat Hunter na polowaniu. Phyllis aż jęknęła. - To, że zmieniłaś się w drapieżną kocicę, jeszcze nie oznacza, że on zmieni się w mysz. Według mnie jesteś na prostej drodze do katastrofy. *** Christian wrócił do Owczego Runa i pchnął stajennego z wiadomością dla Barleymana, żeby natychmiast wracał do zajazdu i odebrał ich rzeczy. Instynktownie czuł, że jego żona przebywa przy Silver Street, a przynajmniej mieszkańcy tej ulicy wiedzą, gdzie ona jest. Do przybycia Barleymana nie mógł zrobić nic więcej, wynajął więc pokój i postąpił zgodnie ze starą żołnierską zasadą - wykorzystaj każdą sposobność, aby zjeść.
94
Stwierdził, że szybciej dostanie posiłek na dole, w gospodzie, gdzie jedzenie zawsze było gotowe dla pasażerów, którzy mieli najwyżej dwadzieścia minut przerwy na obiad. Tam na dole miałby również możliwość obserwowania przyjeżdżających i odjeżdżających, na wypadek gdyby pokojówka pojawiła się ponownie. Zobaczyłby również swoją żonę, przybyłą dyliżansem z jakiegoś innego miejsca. Jednakże nie miał pojęcia, jak ją rozpoznać. Starał się sięgnąć pamięcią dziesięć lat wstecz. Miała jasnobrązowe włosy. A kolor oczu? Nie wiedział. Była chuda i płaska, ale teraz mogła być okrągła jak piłka. Zdał sobie sprawę, że mogliby minąć się na ulicy. Do diabła, należało powiedzieć Barleymanowi, aby uzyskał rysopis tej kobiety przed wyjazdem z Sheffield. Teraz było już za późno. Siadając przy długim stole, powital biesiadników. Niektórzy zasiedli do posiłku niedawno i teraz spożywali zupę. Inni zaczęli jeść wcześniej i byli już przy pieczeni wołowej. Cztery osoby w pośpiechu pochłaniały placek ze śliwkami, gdyż właśnie ogłoszono, że za trzy minuty wyrusza dyliżans do Yorku. Dwie osoby, które właśnie kończyły zupę: piętnastoletni chłopak o jasnych oczach oraz gruby, odziany w czarne szaty kleryk, najwidoczniej nauczyciel młodziana, byli chętni do rozmowy. Christian szybko dowiedział się, że pan Grey jest młodszym synem lorda Garfortha, którego majątek leżal koło Wakefield w północnym Yorkshire. Christian już wcześniej przedstawił się jako Grandiston, a teraz żywił nadzieję, że ani chłopak, ani jego nauczyciel nie domyślą się, że to może być tytuł. Chyba nie było takiego niebezpieczeństwa, lecz też żaden z nich nie stanowił źródła lokalnych informacji. Tak jak wszyscy młodzi ludzie, pan Grey był bez reszty zaabsorbowany
95
własną sytuacją. Jechał do Oksfordu, aby najpierw przygotować się, a potem wstąpić na uniwersytet. - A czy pan uczęszczał na uniwersytet? - spytał, gdy Christianowi przyniesiono zupę. - Nie, ale jestem pewien, że to będzie dla ciebie życiowa szansa. - Pochodzi pan z południa? Ja nigdy jeszcze nie byłem na południe od Lincoln. Myślę, że tam musi być wspaniale. - Wcale nie ma aż takiej różnicy - odparł lekko rozbawiony Christian. Rozpoznał w chłopaku samego siebie w latach młodości. - Pan się ze mną droczy, prawda? - Spokojnie, panie Grey - osadził jego zapędy nauczyciel. Skończmy już tę paplaninę. Młodzieniec posłusznie uległ woli swego mentora, a Christian zabrał się do zupy z kury, przyglądając się uważnie parze w średnim wieku, która właśnie zajadała wołową pieczeń. W pewien sposób wyróżniali się z reszty towarzystwa, chociaż ich ubranie było typowe dla podróżników. Kobieta miała zbyt mocno upudrowaną twarz, ale być może starała się ukryć ziemistą cerę. Mężczyzna zauważył, że Christian ich obserwuje, i po chwili nieznacznie skinął głową. - Jestem Grandiston - przedstawił się powtórnie Christian. Przyjechałem do Doncaster w interesach. - Silcock - powiedział mężczyzna. Zrobił krótką pauzę, jakby musiał rozważyć każde słowo, zanim je wypowie. - Z Pensylwanii. Christianowi niemalże się wyrwało, że kiedyś tam był, ale pomyślał, że lepiej nie wspominać o swojej wojskowej karierze. - To zawędrował pan daleko od domu. A teraz wrócił pan do Anglii już na dobre? - Tam się urodziłem i jestem z tego dumny. - Ów człowiek zachowywał się bardzo poważnie, więc trudno
96
było stwierdzić, czy poczuł się obrażony. - Ale moja żona pochodzi z północnej Anglii. Dlatego tu jesteśmy. - Ach tak. - Christian uśmiechnął się i skłonił kobiecie. Odwzajemniła się tym samym, ale sprawiała wrażenie, że nie lubi gadatliwych mężczyzn. Christian szukał w myślach jakiegoś tematu, który mógłby wciągnąć do rozmowy tę dziwną parę, gdy do gospody weszła kolejna osoba. Kobieta. Stanęła niepewnie, co wcale nie budziło zdziwienia, gdyż nikt jej nie towarzyszył. Christian i pozostali mężczyźni wstali, a on uśmiechnął się do niej zachęcająco. - Jest dużo wolnych miejsc, proszę pani. I doskonale jedzenie. Odpowiedziała uśmiechem i chyba zarumieniła się nieznacznie, potem omiotła wzrokiem salę, szukając wolnego krzesła. Dwa wolne były po obu bokach Christiana, lecz ona usiadła po drugiej stronie i obrzuciła go spojrzeniem zarazem badawczym, jak i spłoszonym. A niech to, czyżby należała do tego gatunku kobiet, które w każdym mężczyźnie widzą potencjalnego napastnika? Przywitała się ze wszystkimi obecnymi. - Rozumiem, że w takich sytuacjach zwyczajowo nic należy zbytnio przestrzegać formalności, zatem pozwolę sobie na prezentację swojej osoby. Jestem pani Hunter z Yorku, która z powodu nieprzewidzianych okoliczności znalazła się tutaj sama. - A co takiego się wydarzyło, proszę pani? - spytał nauczyciel Protheroe. Służąca zabrała pusty talerz po zupie, którą właśnie skończył jeść Christian, a inna postawiła pełny przed kobietą. Ta podziękowała jej uśmiechem, wzięła łyżkę i spróbowała. Wyglądała dość pospolicie, miała nieco pociągłą twarz i żadnych wyróżniających rysów, z wyjątkiem świetnej cery,
97
typowej dla mieszkańców północy. Ludzie mówili, że to rezultat wilgotnego powietrza i niedoboru słońca. W mniemaniu Christiana była to bardzo wysoka cena. Jej włosy, wystające spod krawędzi białego czepka noszonego pod słomkowym kapeluszem, były brązowe, wpadające w ciemny blond. Mimo to kobieta natychmiast znalazła się w centrum uwagi, a sam Christian poczuł do niej nieodparty pociąg. Rozejrzała się dookoła. - Podróżowałam tu razem z mężem, ale niedaleko od Yorku od naszego powozu odpadło koło. Mój drogi małżonek chciał pomóc stangretowi przy koniach, no i nadwerężył sobie plecy. To nic poważnego - zapewniła - ale doktor nalegał, aby nie kontynuował podróży. - I nie została pani przy mężu, aby się nim opiekować? - spytał Silcock z wyraźnym potępieniem. Zarumieniła się w bardzo naturalny, uroczy sposób. - Proszę pana, bardzo pragnęłam przy nim zostać, ale pan Hunter wiózł do Doncaster bardzo ważne dokumenty. Kiedy osoby z przejeżdżającego powozu zaofiarowały nam pomoc, poprosił mnie o dokończenie jego misji, a tymczasem sam powoli zawrócił w kierunku naszego domu. A ja, oczywiście, podążę do niego pierwszym porannym dyliżansem. - Pani hart ducha godzien jest najwyższej pochwały - powiedział Protheroe. - Taki jest obowiązek każdej żony, proszę pana - odparła skromnie i przeniosła całą uwagę na talerz z zupą. Christian zajadał ze smakiem wołową pieczeń, opowiadając zmyśloną historię o nieudanej podróży, a zarazem bacznie obserwował panią Hunter. Rumieniec na jej policzkach mógł być autentyczny, ale gotów się założyć, że wszystko, co mówiła, to kłamstwo. Nie znał przyczyny, ale w takich sprawach instynkt nigdy go nie mylił. Czy próbowała wytypować ofiary rabunku na szlaku podróży? Może nagle stwierdzi, że zapomniała sakiewki,
98
i poprosi o pożyczkę, której nigdy nie odda? A może po prostu jest drobnym złodziejaszkiem lub kieszonkowcem? Postanowi! uważać na swój trzosik i kieszenie, ale też szykował się na niezłą zabawę, zwłaszcza że pani Hunter przejawiała szczególne zainteresowanie jego osobą. Oczywiście obdarzała należną atencją tę ponurą parę z Ameryki, nadskakującego nauczyciela, speszonego chłopaka, ale Christian widział, że często rzucała ukradkowe spojrzenia w jego kierunku. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, nie od razu odwróciła wzrok, wyraźnie zarumieniona. Czy ta frywolność była prostym objawem pragnienia przeżycia przygody przez przykładną żonę, która czasowo poczuła się wolna? Christian miał taką nadzieję. Już on zapewni jej taką przygodę, jakiej nie zaznała jeszcze nigdy w życiu.
99
Rozdzial 7 Christian zamówił do posiłku butelkę wina. Kiedy pani Hunter przyniesiono pieczeń, zaproponował jej kieliszek trunku. Znowu spojrzała mu w oczy - długo, obiecująco. - Dziękuję bardzo. To miło z pana strony. Nalewając wino, odpowiedział jej podobnym spojrzeniem. Wypiła łyczek i odchyliła głowę. - Świetne bordeaux. Tak było w istocie, ale jak to możliwe, że od razu rozpoznała gatunek wina? Czyżby była kobietą wysokiego stanu, która szukała przyziemnych przygód? Nie sprawiała wrażenia typowej żony prawnika. - Mówiła pani, że jedzie z Yorku. Czy tam właśnie pani mieszka? -Tak. - I tam mieszkała pani całe życie, czy też wychowała się poza miastem? - Ależ skąd - odparła dwuznacznie. - A pan? Wydaje mi się, że nie pochodzi z północy. - Urodziłem się i wychowałem w Oxfordshire. Na chwilę zapomniał, że przy stole siedzą również inne osoby, lecz do rozmowy wtrącił się młodzian. - Pan jest z Oxfordshire! A mógłby mi pan coś opowiedzieć o sporcie w okolicach Oksfordu? Mój ojciec
100
mówi, że kupi mi konia, jeśli podejmę studia, a ja zabrałem ze sobą pistolety. Wizja młodzieńca z bronią była dość niepokojąca, ale właśnie mniej więcej w tym wieku chłopcy zaczynają interesować się narzędziami do zabijania. Christian chętnie opowiedział o możliwościach uprawiania sportu w okolicach uniwersytetu, lecz kątem oka cały czas obserwował panią Hunter. Udawała życzliwe zaciekawienie historią jego dzieciństwa. Ich spojrzenia często się spotykały. Czy zdawała sobie sprawę, jak łatwo potrafił w nich czytać? Być może nie, gdyż po chwili odwróciła się do państwa Silcock, z którymi nawiązała grzecznościową rozmowę. Tym ruchem odsłoniła pewną skazę. Wzdłuż szczęki, poniżej lewego ucha, widniała blada, nierówna blizna. Raczej po rozdarciu skóry niż po cięciu. Kobieta miała szczęście, że ślad pozostał nieduży albo że nie znajdował się w bardziej widocznym miejscu. Christian przypomniał sobie, że jest tutaj, aby odszukać żonę, jednak nic nie mógł zrobić do czasu przybycia Barleymana, co miało nastąpić w najlepszym razie za kilka godzin. A ta kobieta naprawdę wydawała się cudownie intrygująca. Urok pani Hunter spowodował, że państwo Silcock stali się bardziej rozmowni, podczas gdy wcześniej jemu nie udało się wciągnąć ich w pogawędkę. Pani Silcock przyznała, że urodziła się w hrabstwie Durham, a me w Yorkshire, a jej mąż przedstawił się jako farmer. Po chwili pani Hunter odwróciła się i przeniosła swoją uwagę na młodzieńca. Żaden poeta nie pisałby sonetów opiewających jej pospolicie wyglądające usta, ale gdy próbowała stłumić śmiech, w kącikach pojawiały się urocze, słodkie doleczki. Podczas gdy pan Grey usiłował zrobić na niej wrażenie swoim pełnym galanterii zachowaniem, dołeczki pojawiały się częściej.
101
Po chwili Protheroe wsta! i stwierdził, że czas ruszać, gdyż zbliża się pora odjazdu dyliżansu. Bardziej prawdopodobnym powodem było zainteresowanie jego podopiecznego ową damą, a więc postąpił zaiste bardzo rozsądnie. Państwo Silcock także zebrali się do wyjścia, ale Christian pozostał na miejscu. Przecież nie mógł zostawić kobiety. - Czy pani urodziła się i wychowała w Yorku? - spytał. Rozejrzała się, jakby lekko zaniepokojona, lecz zaraz znowu uśmiechnęła się do niego. - Tak, a pan? Wspominał pan o Oxfordshire. Pochodzi pan z samego Oksfordu? - Nie, urodziłem się na wsi. York to słynne miasto. Czy warto je odwiedzić? Spojrzała nań spod rzęs. - Jak najbardziej. Szkoda, że nie bardzo mogę być pańską przewodniczką. Uśmiechnął się zachęcająco. - A może mogłaby pani. Kusi mnie pani, abym tam pojechał. - Niestety, przez najbliższy czas będę musiała opiekować się mężem. Nosiła żakiet bez dekoltu, lecz mimo to zauważył zarys jej pełnych piersi, takich, jakie lubił najbardziej. Długie rękawy sprawiały, że większą uwagę skupiały jej blade dłonie. Wyobraził sobie, jak te chłodne ręce dotykają jego rozgrzanego ciała. Nosiła obrączkę, co było zrozumiałe, ale to mogło podziałać tylko na jej, a nie na jego sumienie. Lecz po chwili nieoczekiwanie przypomniał sobie, że przecież on sam także ma żonę. Było to równie trudne do uwierzenia, jak gdyby ktoś mu rzekł, że jest Grekiem. O dziwo, zawsze wysoko cenił małżeńską wierność, między innymi z tego właśnie powodu postanowił, że nigdy się nie ożeni. Czy nadal wiązała go ta przysięga, którą złożył podczas wymuszonego ślubu?
102
Nie wiązała go przez ostatnie dziesięć lat, więc do diabła z tym wszystkim! Kobieta trzymała w dłoniach kieliszek, spoglądając na Christiana. - A co pana, panie Grandiston, sprowadza z odległego Oxfordshire do Doncaster? - Sprawy rodzinne. - Ma pan tu rodzinę? - Bardzo daleką. - Więc może zajmuję panu cenny czas? - Bynajmniej. Czekam na kogoś. A może to ja zatrzymuję panią, bo przecież ma pani do załatwienia mężowskie sprawy? - Nie, ja tylko czekam, na wypadek gdyby nadeszła jakaś wiadomość albo dokument, który miałabym zabrać. Chyba chodzi o jakąś sprawę związaną z testamentem. Służąca przyniosła ciasto ze śliwkami. Pani Hunter dopiła wino, celowo zlizując z wargi ostatnią kroplę. Christian poruszył się niecierpliwie, wyraźnie zafascynowany. Wzięła do ręki łyżeczkę. - A pańska sprawa też ma związek z testamentem? - Skąd takie przypuszczenie? Zaśmiała się. - Proszę o wybaczenie. Lubię zgadywanki. Na jak długo ta sprawa zatrzyma pana w naszym hrabstwie? - To zależy od wielu rzeczy. Zatrzepotała rzęsami i zarumieniła się, co świadczyło o tym, że zrozumiała aluzję. Teraz skupiła się na cieście, ale nie okazała zakłopotania ani też nie zrobiła najmniejszego ruchu, aby odejść. Cudownie. Przełknęła i znowu uniosła wzrok. - To jest znakomite. Powinien pan spróbować. - Odwróciła pani moją uwagę od innych słodkości, pani Hunter.
103
Miała na ustach ciemnoczerwony sok ze śliwki. Zlizała go. - Proszę wybaczyć śmiałość, ale wyczuwam w panu wojskowego ducha. Czy się mylę? - Nic mi o tym nie wiadomo. A czy pani ma ducha walki? Zaśmiała się. - Czy my się ze sobą ścieramy? - Jeszcze nie - odparł z uśmiechem. Przymknęła powieki. - Proszę mi wybaczyć, jeśli moje pytanie było zbyt im-pertynenckie. - Nie, ale ciekawi mnie pani ciekawość. - Przecież pan jest bardzo interesującym mężczyzną. Christian powiedział to, czego od niego oczekiwano. - A pani jest bardzo interesującą kobietą. Może miałaby pani ochotę na popołudniową przechadzkę? - Bardzo dziękuję. Przechadzka dobrze robi na trawienie, aleja nie chciałabym chodzić sama po tak ruchliwym mieście. Wsunęła ostatni kawałek ciasta do ust, otarła je serwetą i wstała. Christian zdążył już obejść stół, aby służyć jej pomocą. Podziwiał smukłą linię jej karku, krągłe pośladki ukryte pod prostą spódnicą, lecz zarazem uświadomił sobie kłopoty, jakich mogła mu przysporzyć ta syrena. Nie sądził, że jest złodziejką, bo on nie stanowił zbyt dobrego celu, lecz mogła próbować zwabić go do łóżka, aby jej wzburzony mąż mógł wtargnąć do pokoju, żądając pieniężnej rekompensaty lub krwi. W takie sidła wpadało wielu podróżnych. On sam nie był dogodnym celem także na taką sztuczkę, bowiem wybrałby krew. Musiał zostawić wiadomość na wypadek, gdyby Bar-leyman niespodziewanie wrócił wcześniej, więc przeprosił na chwilę, prosząc o papier i pióro.
104
Przede wszystkim - idź tam, gdzie jest znak: para gołębi na Silver Street, i spróbuj się czegoś dowiedzieć od służących, zwłaszcza o dzisiejszych przyjściach i wyjściach. Czy pani Hill tam przebywa? Czy była tam ostatnio, a może jest oczekiwana? Czy ona lub ktoś inny wychodził dziś z domu ? Postaraj się zdobyć opis. Małe szanse, że jest nią pani Ossington. Służąca z domu Froggattów weszła do budynku około godziny drugiej. Jaki cel wizyty podała? A może, jaką przywiozła wiadomość? I gdzie jest teraz? Dowiedz się jak najwięcej o wszystkim. Twój CG. Podgrzał trochę wosku i zapieczętował list bez żadnego oznakowania. Mało prawdopodobne, aby ktoś tutejszy rozpoznał herb lorda Grandistona, ale lepiej nie podejmować ryzyka. Na wierzchu napisał „Joseph Barleyman", pozostawił list u właściciela zajazdu i wrócił do intrygującej kobiety. Ujrzał, jak ze zmarszczonym czołem patrzy w stronę drzwi prowadzących na ulicę. Podążył za jej spojrzeniem. Silcock z żoną właśnie wyszli, aby wsiąść do oczekującego powozu. Nie był to pojazd przeznaczony do dalekiej podróży, ale otwarta dwukołówka do krótkiej jazdy. - Czy ci Amerykanie poirytowali panią? - spytał. - Co? Ależ nie. - Przyjęła jego ramię. - Czasami obcy ludzie przyciągają uwagę bez wyraźnej przyczyny, nieprawdaż? - W niektórych przypadkach - odparł - wcale nie jest to takie dziwne. Zatrzepotała rzęsami. Czy mogłaby być bardziej bezczelna? A może obiecująca? - A czy pan kiedykolwiek myślał - spytała, gdy opuszczali zajazd że rozpoznał kogoś, a potem ta osoba okazała się całkowicie obca?
105
- Kiedyś za granicą spotkałem mężczyznę, którego na chwilę pomyliłem z moim najlepszym przyjacielem. On nawet nie mówił po angielsku. Ale w trakcie rozmowy okazało się, że istnieją między nami odległe rodzinne więzy. - Niesamowite. A pan jest podobny do innych osób z rodziny? - Byłoby dziwne, gdybym nie był. Zarumieniła się i roześmiała. - Oczywiście, głupia jestem. Chodziło mi o całą pańską rodzinę. Znam taką, gdzie są i bruneci, i blondyni, osoby o oczach przeróżnej barwy. Nie mogłam nie zauważyć koloru pańskich. - Zajrzała w nie z czarującym uśmiechem. - Czy to cecha rodzinna? - Wielki Trakt Północny nie jest dobrym miejscem na trawienie. Może pójdziemy tędy i znajdziemy jakąś spokojniejszą ulicę? Zawahała się na moment. - Oczywiście. Znakomity pomysł. Kolejna oznaka zapału. Christian wybrał drogę w kierunku Silver Street. Chciał jeszcze raz popatrzeć na tamten dom, a teraz mniej będzie rzucać się w oczy. - Więc jak to jest z pańskimi oczami? - spytała, gdy ruszyli. Znowu w nie zajrzała. - Tak jak pani mówiła. Cecha rodzinna. - Więc wszyscy w rodzinie mają je w takim kolorze? - Niektórzy z moich braci i sióstr nie. - Jeśli tylko na tyle było go stać podczas kokieteryjnej rozmowy, może lepiej byłoby od razu udać się do łóżka. - A pozostałe osoby? - spytała. - Kuzyni i inni. - Oczy pochodzą ze strony rodziny matki, więc ma je wielu Dale'ow. - Dale ow? - Dale to nazwisko rodowe matki.
106
Flirtowanie zupełnie jej nie wychodziło. Z pewnością sprawiała wrażenie kompletnej idiotki. Z drugiej strony, być może on szukał właśnie kompletnej idiotki. Chyba myślał sobie, że zdoła ją skusić na ulicy w biały dzień. Wyglądało to tak, jakby oczekiwał, że wrócą do zajazdu i pójdzie z nią prosto do łóżka. Tak, oczekiwał. Z przypadkowo poznaną kobietą. Nigdy nie sądziła, że coś takiego jest możliwe, nawet w słynącym ze skandali Londynie. Jednak zaraz uprzytomniła sobie, że jeśli on żywi pewne nadzieje, to będzie gadał. Tak jak Szeherezada, będzie musiała zatrzymać go tak długo, aż opowie wszystkie swoje historie. Nie, to było odwrotnie, ale taki miała ogólny plan działania. O ile w ogóle była w stanie cokolwiek zaplanować. Wyjęła rękę spod jego ramienia, gdy zatrzymali się, aby obejrzeć wystawę sklepu z chińską porcelaną, a gdy ruszyli dalej, dotknął jej pleców. Było to delikatne muśnięcie, więc Caro nawet nie miała pewności, że to zrobił, jednak poczuła reakcję swojego ciała: dreszcze wzdłuż kręgosłupa, które wdzierały się nawet w mózg, bardzo utrudniając myślenie. Cały czas była świadoma jego obecności tak bardzo, jak nigdy dotąd nie czuła żadnego mężczyzny. Prześcignął ją w tej grze, jednak obdarzyła go uśmiechem i postanowiła zadać kolejne pytanie. - Czy pańska rodzina mieszka w Doncaster albo gdzieś w okolicy? - Nie mam pewności. Właśnie ich szukam. - Noszą nazwisko Grandiston? Jest ono dość rzadkie. - Nie. Nazywają się Hill. Coś ją tknęło.
107
- A nazwisko rodowe pańskiej matki to Dale? Zmyśla pan to wszystko? Uśmiechnął się. - A dlaczego miałbym zmyślać? - Nie mam najmniejszego pojęcia. Ale proszę mi powiedzieć prawdę. - Dlaczego? Zrobiła nadąsaną minę. - Ponieważ udziela pan wymijających odpowiedzi, a to odbiera panu część uroku. - Wcale nie odpowiadam wymijająco, pani Hunter. Proszę mnie sprawdzić. Na dźwięk jego głosu znowu poczuła dreszcze, zwłaszcza gdy spojrzał na nią tymi niesamowitymi oczami. Musiała odwrócić wzrok i wtedy zorientowała się, że obserwują ich jakieś trzy szepczące między sobą kobiety stojące w drzwiach jednego z domów. Ich dzieci bawiły się tuż obok. Chociaż należałoby powiedzieć, że to on przykuwał całą ich uwagę. Wszystko jasne. Wyglądały tak, jakby na jedno skinienie palcem były gotowe pójść z nim do łóżka! Caro desperacko próbowała przypomnieć sobie tamtego gniewnego mężczyznę z Froggatt Lane, ale to mogła być zupełnie inna osoba. Poczuła na sobie wzrok jednej z kobiet i z łatwością potrafiła odczytać jej minę: Co taki przystojniak robi w towarzystwie tak nieciekawej baby? Caro wiedziała, że jest raczej pospolita, w przeciwieństwie do niego, ale odpowiedziała kobiecie równie wymownym spojrzeniem: Może jestem nieciekawa, ale na tę chwilę on jest mój. Zdała sobie nagle sprawę, że wzbudzają powszechne zainteresowanie, co w najmniejszym stopniu nie było jej zasługą. Nie chodziło tylko o jego urodę, ale też o postawę, ruchy i niewymuszoną pewność siebie, znamionujące dobre wychowanie i wysokie urodzenie.
108
Taki właśnie był Hill. Nawet w tamtych okropnych chwilach wiedziała, że jest szlachetnie urodzony, w przeciwieństwie do Moore'a. Nie była to dobra wiadomość. Kiedy ludzie tacy jak ona stają w szranki z arystokracją, arystokracja wygrywa. - Jest pan bardzo odważny, panie Grandiston - powiedziała z kokieteryjną kpiną. - Ma pan niemal lordow-skie oczekiwania. Czy ktoś w pańskiej rodzinie nosi szlachecki tytuł? - A czy będzie mi to poczytane jako zaleta czy powód do wstydu? - Któż miałby się wstydzić swego szlachectwa? - Na przykład Darien to wątpliwy przypadek albo ten nowy hrabia Ferrers - ma do zmazania niechlubną przeszłość. - Darien? - Obrzydliwy nikczemnik. - A Ferrers? - Czy jego egzekucja za popełnione morderstwo pozostała niezauważona na północy? - A, to ten! - powiedziała Caro, pogrążona w niepokoju. - Nie. Często wymienia się ten przypadek jako dowód na to, że wszyscy są równi w obliczu prawa. - Wyczuwam w pani słowach dużą dozę cynizmu, pani Hunter. Zapewne tak właśnie było. - Po prostu myślę sobie, że proporcjonalnie liczba szlachciców ukaranych za popełnione przestępstwa jest nieco niższa od liczby skazanych nędzarzy. - Ręczę, że to przypadek. Ale taka niesprawiedliwość rozciąga się na wszystkich zamożnych. Jestem pewien, że pani poradziłaby sobie z wymiarem sprawiedliwości znacznie lepiej niż tamta kobieta w łachmanach. Popatrzyła na przygarbioną staruszkę, która podbiegła, aby zebrać świeże odchody przechodzącego konia. Dorzuciła je do wiaderka. Potem zapewne sprzeda
109
swoją zdobycz jakiemuś ogrodnikowi na rynku za kilka pensów. - Niestety, ma pan rację, a ta biedna istota powinna być w przytułku dla ubogich. - Ma pani dobre serce. - A pana to nie obchodzi? Zajrzał jej w oczy ze smutkiem. - Rzadko zauważam takie rzeczy. Co z pewnością potwierdza pani złą opinię o arystokracji. Tak, potwierdzenie, ale nie wolno jej było okazać niepokoju. Na Boga, właśnie wchodzili na Silver Street. Nikt jej tu nie znal, ale sytuacja robiła się niebezpieczna. - Nie mam złej opinii o wszystkich arystokratach - powiedziała. Hrabina Arradale jest znana w Yorkshire ze swojej dobroczynnej działalności, teraz oczywiście została markizą Rothgar. Ale są też inni. Krążą różne opowieści, naprawdę wstrząsające. - A ludzie niższego stanu są absolutnie cnotliwi? - Oczywiście, że nie. Proszę o wybaczenie - powiedziała z roztargnieniem. Co będzie, jeśli któraś ze służących Phyllis nagle wyjdzie z domu i ją rozpozna? - Ja dostrzegam dobro i zło na wszystkich poziomach społeczeństwa - stwierdził. - Na przykład, jest wielu próżnych arystokratów, lecz są i tacy, którzy z dużym poczuciem odpowiedzialności pracują w rządzie lub zarządzają swoimi majątkami. Mają też inne zainteresowania. Istnieje moda na krzewienie nauki, na rozwój przemysłu, nawet na wynalazki mechaniczne, takie jak dokładne zegary. Pewna liczba arystokratów, Ashart, Ithorne, Rothgar, a nawet nowy hrabia Ferrers, bardzo się emocjonują kulminacją Wenus. Caro niemalże wybuchła i spaliła swój podstęp, gdyż na końcu języka miała pytanie, czy chłodna markiza Rothgar czymkolwiek się emocjonuje. - Chyba nie jest to aż tak niestosowne, jak się wydaje?
110
- Nie, i zapewne właśnie dlatego mnie to nie interesuje. - Panie Grandiston, powinien się pan wstydzić. O co chodzi? - Z tego co mi wiadomo, planuje się wysłać statki, aby obserwować przejście Wenus przez tarczę słoneczną z różnych punktów na świecie. Dzięki temu możliwe będą precyzyjne obliczenia. Być może dotyczące wielkości Ziemi. - A po co komu ta wiedza? - I tu mnie pani złapała. Nie znam odpowiedzi. Zbliżali się do domu Phyllis. Wydawało się, że wokół panuje cisza i spokój. Phyllis powinna być w drodze do Freda. Dlaczego moje życie nie może być równie proste, pomyślała Caro. Stanie się takie, kiedy rozwiąże swoje problemy, co oznaczało odkrycie przyczyn, dla jakich Grandiston poszukuje żony Jacka Hilla. Szkoda, że nie może zapytać go wprost. Znowu się uśmiechnęła. - Miał mi pan powiedzieć coś więcej o poszukiwaniu rodziny Hiłlów. - Naprawdę? Sądzę, że Wenus jest o wiele bardziej interesująca. - Jest pan nieprzyzwoity, miły panie. A ja na to nie daję przyzwolenia. - Wobec tego chyba nie zaspokoję pani ciekawości. Znowu zrobiła obrażoną minę i to całkiem szczerze. Z jakichś powodów nie chciał rozmawiać o sprawach, które ją interesowały. Mężczyźni zazwyczaj gadali bez końca o koniach, nowych sprężynach w powozach, wymieniali poglądy o zarządzaniu państwowymi finansami, lecz Grandiston do nich nie należał. I był zdecydowanie zbyt niebezpieczny, aby z nim flirtować. Rozległo się bicie zegara na kościelnej wieży, dające jej szansę ucieczki. - Ojej, powinnam już wracać do zajazdu. - Tak, ja też myślę, że czas wracać.
111
Więc Pan Bóg darował jej ocalenie! Chciała jak najszybciej ,oddalić się od niego, ale musiała mu pozwolić, aby ją odprowadził do Owczego Runa. W związku z tym podjęła jeszcze jedną próbę. - Więc w pańskim genealogicznym drzewie są osoby o nazwisku Hill i Dale. A może jeszcze inne geograficzne nazwiska, jak Peak lub Vale1? Uśmiechnął się. - Nie, ale muszę się przyznać, że jest Plain2. - Naprawdę? Cudownie. - A w pani rodzinie są osoby o nazwiskach oznaczających zawody? Może Fletcher lub Smith3? - Nie sądzę. Ale Katherine to tradycyjne imię w mojej rodzinie. A w pańskiej są powtarzające się chrześcijańskie imiona? Wydawał się tym rozbawiony. - Nie przypominam sobie. Mam braci o imionach Mateusz, Marek, Łukasz i Jan. - Więc w pańskiej rodzinie bardzo szanujecie Biblię? - spytała, chociaż nie miała pojęcia, jak ten wątek mógłby zaprowadzić ją do celu. - Nieszczególnie. Rodzice tylko szukali prostoty. A pani ma rodzeństwo? - Tak - skłamała. - Mam siostrę Mary i brata Jacka. Na dźwięk tego ostatniego imienia na jego twarzy nie drgnął ani jeden muskuł. - A jak brzmi pani rodowe nazwisko? - spytał. - Byłoby zabawnie, gdyby okazało się, że to Fox4. - Rzeczywiście - odparła ze śmiechem. - Ale obawiam się, że moje rodowe nazwisko jest bardzo typowe, Brown. 1
Hill (ang.) - wzgórze, dale (ang.) - kotlina, peak (ang.) - szczyt, vale (ang.) - dolina. 2 Plain (ang.) - równina. 3 Fletcher (ang.) - wytwórca strzat, Smith (ang.) - kowal. 4 Fox (ang.) - lis.
112
Powoli zbliżali się do Owczego Runa, a ona jak dotąd niewiele się dowiedziała. - Ciekawi mnie jedna rzecz - rzekła, starając się nadać głosowi obojętny ton. - Nie wątpię. - Skoro rodowe nazwisko pana matki to Dale, skąd więc wzięło się nazwisko Hill? - Bardzo geograficzne pytanie. Może z powodu ruchów tektonicznych? - Panie Grandiston! - Oczekuje pani, że poważnie potraktuję takie nudne pytanie? Może zamiast tego pani mi wyjawi cel swojego pobytu w tym mieście? - Sprawy mojego męża - odpowiedziała. - Bardzo biblijne. Proszę sobie przypomnieć o tragicznych konsekwencjach. - Panie Grandiston, proszę sobie nie flirtować ze świętokradztwem. - Znacznie przyjemniej poflirtować z panią. Zatrzymali się, a Caro zniewolona jego śmiejącymi się oczami poczuła niewymowną słodycz realizmu całej sytuacji swawolnego flirtu z tym cudownie przystojnym mężczyzną. Takim, który potrafił bawić się jej emocjami, potrafił rozpalić jej ciało jednym dotykiem... Eyam! Cofnęła się. - Proszę pamiętać, że jestem mężatką. - A w Yorkshire zamężne kobiety nie flirtują? - Na pewno nie z poważną intencją. - Czy ja jestem poważny? Albo pani? - Oczywiście, że nie. - Odwróciła się, żeby pośpiesznie wejść do zajazdu. - Zatem po prostu prowadzimy żartobliwą rozmowę w wolnym czasie - odparł, bez trudu podążając za nią. - Co jest przecież zupełnie nieszkodliwe. Proszę zaczekać.
113
Stanęła, zanim zdążyła pomyśleć, a on ruchem ręki przywołał kwiaciarkę. Kupił bukiet polnych kwiatów i odwrócił się do Caro. Nie chciała ich przyjąć. Byłaby jak Persefona, która ugryzła owoc granatu, chociaż nie wiedziała, w jakimże to podziemnym świecie musiałaby przebywać przez sześć miesięcy... Zamiast wręczyć jej bukiet, podsunął go pod jej nos. - Czyż nie są słodkie? Zaciągnęła się wonnym powietrzem. - Lewkonia, werbena, rozmaryn... - W tym momencie musnął kwiatami jej policzek. Cały czas wpatrywał się w jej oczy. Oczy, aromat, dotyk motyla. Tylko tyle, a ona poczuła, że słabnie. - I co? - spyta! cicho. Wiedziała, o co mu chodzi. Odpowiedź była negatywna, ale może mogłaby posunąć się nieco dalej, doświadczyć trochę tej grzesznej przyjemności, a jednocześnie dowiedzieć się tego, czego chciała. Jakie tu mogło być ryzyko? Potem wróciłaby do swojego pokoju i zamknęła się na klucz. Przyjęła bukiet. - Być może wiadomość, której pan wygląda, już na pana czeka. - Szkoda by było. Rzuciła mu znaczące spojrzenie. - Najpierw obowiązek, a potem przyjemność. - Jakież to szlachetne i cnotliwe. Lecz gdyby obowiązek udało się odwlec na później? - A pański obowiązek można odwlec? - Znowu chce pani pobawić się w zgadywanki? Dam pani do dyspozycji zwyczajowe dziesięć pytań, ale w moim pokoju, nad kieliszkiem wina. Spojrzała mu w oczy.
114
- To byłoby wysoce niestosowne, panie Grandiston. - Aby razem wypić kieliszek wina popołudniową porą? Może odrobinę niestosowne, ale na pewno nie wysoce. Przełknęła ślinę. Normalnie nawet nie brałaby pod uwagę takiej propozycji, ale przecież teraz nikt się o tym nie dowie, była pełnia dnia, a on obiecał, że odpowie na dziesięć pytań. Weszli do zajazdu, minęli płonące palenisko, które wydawało się wyjątkowo gorące. - Jaka szkoda, że jedzie pani do Yorku, a nie do Londynu. Moglibyśmy spotkać się tam ponownie. - Londyn to grzeszne miasto. - Ale oferuje różne wspaniałości, które bym przed panią odsłonił dla jej przyjemności. Zatraciła się w wizji, którą wywołała ta obietnica. Grandiston to nikczemny łotr, ale była pewna, że zrobiłby dokładnie tak, jak obiecał, i pokazałby jej te wspaniałości... O czym ona myśli? Nie mogła jechać do Londynu. I nie chciała tam jechać. Przynajmniej na razie. Być może wybierze się tam razem z Eyamem w podróż poślubną. Jakiś okropny głos odezwał się w jej głowie: To nie będzie takie wspaniałe, jak byłoby z tym mężczyzną. Wtem dotknął jej policzka. - Skąd to się wzięło? Cofnęła się, zakrywając się dłonią. - Pyta pan o bliznę? - Opuściła rękę. - Byłam mała, potknęłam się. Niewiele brakowało, a dodałaby „w manufakturze". - To musiało być coś ostrego, ale o poszarpanej krawędzi. - Znowu przesunął palcem po bliźnie. Tym razem pozwoliła mu na to. - Wyszczerbiony kawałek metalu - powiedziała ledwie dosłyszalnie. - Szkoda. Ale to w niczym nie ujmuje pani uroku. Proszę pojechać ze mną na południe.
115
- Chyba nie mówi pan poważnie. - Rozejrzała się nerwowo, lecz w holu były tylko dwie osoby, które i tak nie zwracały na nich żadnej uwagi. - Nie mówię poważnie? - Nie. A nawet gdyby było inaczej, i tak bym się nie zgodziła. Tu jest mój dom. - Z pani mężem. - Z moim mężem - zgodziła się. - Dziękuję za miłą przechadzkę, panie Grandiston. Ukłonił się. - Cieszę się, że było pani miło. Ale nadal nie zna pani celu mojej wizyty w tych stronach - dodał. - Mógłbym to pani opowiedzieć, ale za pewną cenę. - Cenę? - spytała, czując przyśpieszone bicie serca. - Wyjawiłaby mi pani część swoich sekretów... - Ja nie mam żadnych sekretów. - .. .warstwę po warstwie. Jakimś sposobem tchnął w te słowa wizję gorących pocałunków i zrzucanych po kolei części garderoby. Dopełnił tego obrazu jeszcze jednym wymownym zdaniem. - W końcu moglibyśmy dojść nawet do nagiej prawdy. Caro oniemiała. - Może kieliszek wina? - spytał. Wiedziała, że powinna odmówić, uciec do swojego pokoju i starannie zamknąć drzwi, ale w tej chwili nie była jeszcze zdolna odejść. To wszystko wykraczało daleko poza jej wszelkie wyobrażenia. A przecież to nie mogło zajść za daleko. Pokój w zajeździe popołudniową porą to nie to samo co londyńskie orgie, a większa zażyłość, zwłaszcza w zapewniającym prywatność miejscu, stworzy więcej możliwości dla Sze-herezady. Oczywiście, będzie musiała pozwolić mu na pewne poufałości. Pocałunki, może nawet niestosowne dotykanie...
116
Od razu poczuła mrowienie w różnych miejscach. Bijące szybciej serce ostrzegało przed grożącym niebezpieczeństwem, ale ona musiała doprowadzić to do końca. - Bardzo chętnie - powiedziała spokojnie. - To zapowiada się całkiem zabawnie. - Będzie tak, jak tylko pani sobie zażyczy - powiedział i kazał przechodzącej obok służącej przynieść butelkę wina do swojego pokoju. Kiedy wchodzili na piętro, znowu delikatnie oparł dłoń na jej plecach, lecz tym razem trochę niżej. Dlaczego odniosła wrażenie, że jest to tak bardzo, bardzo grzeszne? Otworzył drzwi i gestem zaprosił ją do środka. Zobaczywszy duże łóżko, zatrzymała się. Nie bądź głupia. Nie masz czternastu lat, a Grandiston, mimo swoich przywar, nie jest człowiekiem pokroju Mo-ore'a. W każdym razie poszlaś do tamtego zajazdu, oczekując małżeństwa i wszystkiego, co się z tym wiąże, choć może nie w tak brutalny sposób. A obecna sytuacja bardziej przypomina herbatkę w salonie. Tak czy inaczej, Caro weszła do pokoju, trzymając się jak najdalej łóżka. Nie było to trudne, gdyż pomieszczenie okazało się całkiem duże. Stał tam nieduży stół i cztery krzesła, a także dwa wygodne fotele przed kominkiem, przy których umieszczono małe, podręczne stoliki. - A mówiąc o sekretach... jak pani na imię? - spytał, odpinając pas, do którego miał przypiętą szpadę. Na Boga, czy on już się rozbiera? Była gotowa uciekać, lecz odłożył broń na stół i podszedł do Caro. - No więc? - Katherine - odpowiedziała. Miała sucho w ustach. - A tak, rodzinne imię. I naprawdę jest pani mężatką? - Dlaczego pan w to wątpi? - Zdjęła rękawiczkę, aby zobaczył obrączkę.
117
Ujął jej dłoń, jakby chciał dokładnie obejrzeć złoty krążek. Jeśli oczekiwał, że jest nowa lub dopiero niedawno nałożona, to bardzo się rozczarował. Uniósł rękę, aby musnąć wargami delikatne palce, dotykając tak cudownie, jak Eyam nigdy jej nie dotykał. Czyniąc to, patrzył jej w oczy wzrokiem pełnym grzesznej obietnicy. Zobacz, co potrafię zrobić ustami na twej dłoni, droga damo, a teraz wyobraź sobie, co mógłbym nimi zrobić w innych miejscach... - To pierwsza nagość - powiedział cicho. Naprawdę powinna stamtąd wyjść... lecz coś zaczęło się w niej gotować, pragnienie zaznania tego grzechu, nauczenia się o nim czegoś więcej. Wcześniej też flirtowała, ale zawsze bezpiecznie i z godnymi zaufania mężczyznami. A ten mężczyzna nie był godzien zaufania. Lecz po prawdzie również nie był niebezpieczny. Wyczuwała to. Nawet gdyby okazał się nikczemnym brutalem, nie posunąłby się dalej, niż ona by mu pozwoliła - w takim szacownym miejscu jak Owcze Runo. Przez uchylone okno wpadały odgłosy z zewnątrz, w tym nadjeżdżających i oddalających się powozów. Wyswobodziła dłoń i usiłowała przybrać żartobliwą postawę. - I ostatnia - odpowiedziała. - Nie może pan oczekiwać więcej od tak krótkiej znajomości. - Ale ona z każdą chwilą staje się coraz dłuższa. O, nasze wino. Bardzo proszę spocząć, madame. Podszedł do drzwi, aby odebrać tacę, a tymczasem Caro usiadła i położyła rękawiczki na małym stoliku. Uśmiechnęła się do pokojówki, która w tej chwili zajrzała do wnętrza. Dziewczyna mogła się przekonać, że nie dzieją się tu żadne nieprzyzwoite rzeczy. Jakby na potwierdzenie tego, celowo pozostawił drzwi niedomknięte. Nalał wina, podał jej kieliszek, po czym sam zasiadł w drugim fotelu, uśmiechając się łagodnie.
118
Podniecające oczekiwanie zaczęło podgrzewać jej krew. Tu nie będzie żadnych niebezpiecznych, niecnych zagrywek. On ją tylko prowokował, to wszystko. Pomimo uczucia pewnego zawodu, stwierdziła, że taka sytuacja doskonale jej odpowiada. Dlaczego oczekiwała czegoś innego? Czyżby należała do tego gatunku kobiet, które wywołują w obcym mężczyźnie ognistą żądzę? Czy wygląda na kobietę, która gotowa by była zanurzyć się w grzechu z obcym mężczyzną w biały dzień? Oczywiście, że nie. Poza tym miała na głowie kapelusz. A przecież żadna kobieta nie została zniewolona w kapeluszu.
119
Rozdział 8 Christian wiedział, że powinien robić inne rzeczy, lecz jego zabłąkana żona była o wiele mniej interesująca od żony pana Huntera. Zwłaszcza że pani Hunter wyglądała na kobietę czekającą raczej na wyrwanie zęba niż na uwiedzenie. Jeszcze raz pomyślał o jej mężu, który być może czai się w pobliżu, by lada chwila wtargnąć do środka. Skoro tak, całe to spotkanie mogło okazać się rozczarowaniem, jak i na swój sposób niezwykle zabawnym zdarzeniem. - Jak daleko stąd odpoczywa pani małżonek? - spytał. - Ależ to zabrzmiało... niemal jakby spoczywał na cmentarzu. - Proszę o wybaczenie, ale możemy mieć nadzieję, że teraz odpoczywa, czy tak? - A po co panu to wiedzieć? A dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Miała swoje tajemnice, które zamierzał z niej wyciągnąć. - Sekrety - przypomniał jej. - Warstwa po warstwie. Oblała się rumieńcem. - Tak jak mówiłam, wypadek wydarzył się tuż koło Yorku, więc w tej chwili mój małżonek być może wraca powoli do domu. - Lecz pani zamierza spędzić tę noc tutaj - powiedział. - Cudownie.
120
Jeszcze bardziej spąsowiała, a wino w kieliszku zakołysało się od drżenia jej dłoni. - Miałem na myśli tylko to - odezwał się - że później moglibyśmy spędzić trochę czasu razem, na przykład pograć w karty? Miła damo, chyba nie zostawi mnie pani Silcockom. - Być może oni wrócą ze swojej podróży w lepszych nastrojach. - Wyczuwam tu nieustępliwe przygnębienie, ale z natury jestem optymistą. Jak pani sama widzi. Nagle w kącikach jej ust pojawiły się dołeczki, którym towarzyszyło frywolne rozbawienie. - Taki optymizm bywa nieuzasadniony - powiedziała. - A jednak jest pani tutaj. - Aby zadawać pytania. - No, tak. Czy jest pani grzeszną łowczynią przygód? - Ja? - Roześmiała się szczerze. - Jestem bardzo pospolitą kobietą. - Wątpię. Przecież jest pani tutaj - przypomniał jej. Napiła się wina. - To raczej pan wygląda mi na złoczyńcę. Czy zwabił mnie pan tu, by skraść moje świecidełka? - Proszę o wybaczenie, jeśli to, co powiem, wyda się pani obraźliwe, ale te świecidełka nie są tyle warte, by dla nich zawisnąć na szubienicy. Co innego pierścienie pani Silcock. Być może po prostu zabijam czas, aby się do nich dobrać. - Mimo wszystkich pańskich uroków, marne ma pan szanse, by dopaść w pokoju samotną panią Silcock, panie Grandiston. Uśmiechnął się. - O, więc dostrzegła pani moje uroki. - Ależ oczywiście. Tak wyraziście pan nimi szafuje. Tym razem roześmiał się głośno. Kiedy było trzeba, miała naprawdę cięty język. - Tylko wobec pani - zauważył.
121
- Tak, tu i teraz. Lecz jeśli moje świecidełka nie są warte ryzyka... - To może pani jest go warta. Otworzyła szeroko oczy, lecz nie okazała najmniejszego sprzeciwu. Czyżby oboje byli i chętni, i zdenerwowani? Cnotliwa żona, która wyzwoliła się spod mężowskiej opieki, znalazła się w nowym miejscu i postanowiła to wykorzystać, być może po raz pierwszy? A co do ryzyka... Powinien z nią pokonwersować do czasu, aż wypiją wino, a potem delikatnie odprowadzić do jej pokoju. W tych sprawach rzadko robił to, co należało, lecz tym razem postanowił ją ostrzec. - Ryzyko będzie głównie po pani stronie, pani Hunter. - Po mojej stronie? - Ze strony pani męża. Chodzi o pani reputację. - Ach tak - odparła. - O to nie musimy się martwić. Caro zamierzała po prostu podtrzymać rozmowę, powrócić do zadawania pytań, lecz zbyt późno zdała sobie sprawę, że jej słowa faktycznie były niedwuznacznym zaproszeniem. Grandiston odstawił swoje wino i zamknął drzwi, potem wyjął kieliszek z jej niestawiającej oporu dłoni, lecz zamiast odstawić go na stół, uniósł szklane naczynie do ust i - obserwując ją - napił się sam, dokładnie z tego miejsca, którego wcześniej dotykały jej wargi. Dlaczego na ten widok poczuła dreszcze od stóp do głów? Rzucił pusty kieliszek, a ten potoczył się po dywanie. Śledziła wilgotne naczynie przerażonym wzrokiem, a już po chwili znalazła się w ramionach mężczyzny, który mocno przyciskał ją do siebie. O Boże. Nie! Lecz każda część jej ciała wołała: tak!
122
Caro wpatrywała się gęsty splot brązowej tkaniny, z jakiej był uszyty jego surdut, tak oślepiona całą gamą doznań, że nie wiedziała, co ma zrobić. Wiedziała, co powinna uczynić, lecz jej naturalne poczucie przyzwoitości gdzieś umknęło. Uniósł jej podbródek, a ona musiała spojrzeć prosto w te jego oczy. Był tak blisko, że wyraźnie zobaczyła odcienie zieleni, złota i brązu wokół czarnych źrenic. Wtedy ją pocałował. Nie oparła się. Nie była w stanie uczynić więcej, niż mu pozwolić, ale też nie była w stanie uczynić mniej. Pragnęła posmakować, doświadczyć rzeczy, o których rozmyślała przez wiele lat. Jej pierwszy prawdziwy pocałunek. Eyam całował ją tylko w dłoń. Kilku innych dżentelmenów skradło pocałunki z jej ust, lecz bardziej żartobliwie, na przykład pod gałązką jemioły. Lecz ten mężczyzna posiadł jej usta. Tak właśnie należało to określić. Posiadł je, zawładnął nimi z dużą dozą pewności siebie. Ta presja, ruchy, wszystko razem sprawiało takie wrażenie, jakby do niej mówił jakimś ognistym językiem, którego nie rozumiała. Drażniąc, kusząc, wabiąc. Jego język... Nagle jakby dostała obuchem w głowę, przypomniała sobie Moore'a. Grandiston cofnął się o pól kroku, spoglądając na nią uważnie. -Nie? To musiało być „nie". - Przepraszam. Ja nie wiem... Jesteśmy sobie obcy. Nie powinniśmy... Nie puścił jej ani też nie przyciągnął z powrotem ku sobie. - Nie powinniśmy - zgodził się. Ponownie odwrócił jej twarz do siebie, dużą, ciepłą dłonią przytrzymując ją za podbródek. - Ale czy chcesz?
123
Nie. To właśnie powinna powiedzieć, ale ten mężczyzna w niczym nie przypominał Moore'a, był znacznie ostrożniejszy, delikatniejszy, zupełnie inny, dostarczał jej też zupełnie innych doznań. Podniecające wyczekiwanie zamiast strachu, delektowanie się zamiast obrzydzenia. - Więc odpręż się, moja droga. Pozwól, że dam ci trochę przyjemności. Znowu przyciągnął ją do siebie, pocałował, rozchylając jej usta, odchylając głowę, aby wtargnąć do środka. Z początku była spięta, lecz po chwili wszystkie zmysły roziskrzyły się rozkosznym wyczekiwaniem. Zdawało się, że należała już do niego, była tam, aby spełniać jego wolę. Już gdy się całowali, usiadł i posadził ją sobie na kolanach, nie przerywając ognistego pocałunku. Ona także się poruszyła, ale nie czyniła wysiłków, aby się wyswobodzić. Przylgnęła do niego mocniej, uniosła dłoń, wsunęła palce w jego włosy, chcąc go przytrzymać i pełniej doświadczyć tego przyprawiającego o miły dreszczyk zbliżenia. Niesamowite. Odurzające! Mogłaby to robić do końca życia i umrzeć szczęśliwa. Nareszcie zaczęła rozumieć te wszystkie książki... Położył dłoń na jej nodze, pod spódnicą, a ona całowała, całowała zapamiętale! W pewnym momencie zesztywniała, czując, jak jego ręka powoli zmienia położenie: ciepła dłoń wędrowała coraz wyżej, minęła podwiązkę, dotarła do gołej skóry na udzie, tam zaczęła ja pieścić, ściskać, a on wciąż nie odrywał warg od jej ust... Dłoń przesunęła się jeszcze dalej, a potem... o nieba... wtargnęła między jej uda. Poczuła dreszcz, który przeniknął aż w głąb jej duszy. Powinna zaprotestować, odepchnąć go, uciec... Jednak nie potrafiła się na to zdobyć. Przynajmniej jeszcze nie w tej chwili.
124
Ich usta były złączone, lecz teraz jego wargi jedynie muskały drażniąco, jakby celowo kontrastując ze śmiałymi ruchami dłoni, która dotykając czułego miejsca, wprawiała całe jej ciało o rozkoszny dreszcz. Wsunął palce nieco głębiej, a wtedy cały jej opór runął w gruzy. Przycisnęła go do siebie, jakby pragnęła zatrzymać tę chwilę jak najdłużej. Serce Caro niemal pękało od przyspieszonego, mocnego bicia, ona sama dyszała ciężko, jakby miała wyzionąć ducha. Jakież to było szokujące. Jakże grzeszne. - Chcesz, abym przestał? Zdała sobie sprawę, że Grandiston znieruchomiał i teraz, zaintrygowany, patrzy! na nią badawczo. Lecz jego dłoń wciąż spoczywała głęboko między jej udami, a palce w jej wnętrzu. Władczo, lecz zarazem delikatnie, zachwycająco delikatnie. A nawet słodko, zarazem wywołując i łagodząc coraz mocniejszy ucisk. - Tak czy nie? - Kręcił palcami małe kółka, a ona zaczerpnęła haust powietrza. Nie była w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Zrobił to jeszcze raz. Zajęczała, lecz doskonale wiedział, że nie był to odgłos oznaczający sprzeciw. Wniknął w nią jeszcze głębiej. Mięśnie w tej części ciała ponownie napięły się, wywołując ten sam nieukojony, lecz zarazem elektryzujący ból. - O Boże... Boże... - wyszeptała. Uśmiechnął się, uśmiechem diabła, anioła, pewnego siebie uwodziciela, zaczął całować jej szyję, to wrażliwe miejsce, i nierówną bliznę poniżej ucha. Powiódł wargami po szyi aż do obojczyka, jego palce cały czas pieściły, zataczając małe kręgi, ona zaś drżała, traciła siły, niezdolna do wykrzesania z siebie najmniejszego oporu.
125
Usłyszała własne pojękiwania i pomyślała o otwartym oknie. Lecz jeśli ktokolwiek ją słyszał, na pewno nie doszedł do wniosku, że są to okrzyki sprzeciwu. To była najbardziej niesamowita rzecz, jaka przydarzyła jej się w całym życiu, coś niewyobrażalnego, co pragnęła zachować na wieczność. W pewnym momencie wszedł w nią jeszcze głębiej, a jej uda mimowolnie rozchyliły się zapraszająco. Poruszal ręką coraz mocniej i szybciej. Zamknęła oczy, pogrążając się w ciemności, wirze gorących doznań, na które reagowała przyśpieszonym oddechem, krótkimi okrzykami, łomotaniem serca, gdy spływały na nią kolejne, coraz większe fale błogiej przyjemności, które pośród spienionych odmętów wystrzeliły ku niebu, a ona poczuła, jak rozpryskuje się wraz z nimi na milion części. Leżała bezwładnie, świadoma dreszczy rozkoszy, które wciąż pulsowały w jej wnętrzu, gorącego mrowienia i towarzyszącego mu potu na skórze. A jego dłoń cały czas znajdowała się w tym samym miejscu, między jej udami, palce zaś głęboko w środku. Poruszył nimi nieznacznie. - Gdybyśmy się trochę rozebrali, miła pani, moglibyśmy wznieść się na jeszcze wyższe szczyty. Otworzyła oczy, zamrugała, usiłując pojąć sens tych słów. Jakaś cząstka jej świadomości usiłowała odzyskać przynajmniej odrobinę rozsądku i przyzwoitości. Znów poruszył palcami, szybko odganiając wszelkie takie myśli. Teraz miała szczególnie wyostrzone zmysły. - Nie sądzę... - To znakomity pomysł - stwierdził i zaczął rozpinać jej żakiet. Chwyciła go za rękę. - Zaufaj mi, kochanie, na pewno spodoba ci się to, co zrobię z twoimi piersiami. - Piersiami? - Nagle, jak nigdy dotąd, stała się świadoma istnienia swojego biustu. Poczuła, że jest na-
126
brzmiały, rozgrzany, czuła mrowienie w sutkach. Czyżby to było pragnienie tego, co mógłby z nimi zrobić? - Co to za kochanek z tego twojego męża? - Odpiął pierwszą haftkę na dole. - Szamoczecie się po omacku pod kołdrą w nocnych koszulach? Ja ci pokażę, jakie to może być wspaniałe i rozkoszne. Druga haftka została uwolniona z pętelki. Caro już chciała powiedzieć „ja nie powinnam", lecz była zbyt szczera, by to zrobić, bo wiedziała, że tego właśnie chce. Musiała doświadczyć jeszcze więcej. - Muszę chociaż wiedzieć, jak się nazywasz - wydusiła z siebie, całkowicie bez wyrachowania. - Grandiston. - Kolejna haftka. - Chodziło mi o imię. Który chrześcijański święty jest twoim patronem? - Imię mam typowo chrześcijańskie. Złapała go za rękę. - Co takiego? Mów z sensem. - Sam nie wiem dlaczego - odparł, uwalniając się z jej uchwytu - ale moje imię to Christian. - Naprawdę? - Jeśli jest zbyt święte dla ciebie, to może lepsze będzie Pagan Poganin? Odepchnęła go. - Żądam od ciebie prawdy. Roześmiał się. Wyglądał uroczo, lekko rozczochrany, z gołą szyją. Kiedy on zdążył zdjąć fular? - Dlaczego? - spytał. - Dlaczego? - odpowiedziała tym samym pytaniem. Nie miała pojęcia, o czym rozmawiają. - Dlaczego masz taką obsesję na punkcie prawdy? Ale jeśli tak ci na niej zależy, proszę bardzo. Na chrzcie dali mi Christian, czasami zwą mnie Pagan. A twoje imię to naprawdę Katherine? Była tak zamroczona, że nieomal powiedziała prawdę, lecz w porę się opanowała.
127
-Tak. - A czy ktoś woła na ciebie Kat? Chciała być Kat. Jak kotka. -Tak. Uśmiechnął się, tym razem szelmowsko. - A drapiesz? Mogłoby mi się to spodobać. - Ściągnął żakiet z jej ramion. Kiedy on zdążył odpiąć wszystkie haftki? - Ty draniu! - zaprotestowała, lecz pozwoliła mu zdjąć okrycie z niestawiających oporu ramion, mimo że teraz światło dzienne ujrzały jej gorset i koszula. Jedna z jej gładkich koszul. Dlaczego nie włożyła jakiejś ozdobionej falbankami? - Poganie to zwykle nikczemnicy - odpowiedział, upuszczając żakiet na podłogę. - Przynajmniej taką wiarę szerzą wśród nas przedstawiciele kleru. Każdy poganin to cudzołożnik, a nawet kanibal. - Spuścił wzrok nieco niżej. - Wyglądasz niezwykle apetycznie, Kat. Spojrzała w dół. Jej pełne piersi nabrzmiewały ponad brzegiem gorsetu i gładką, wąską, białą falbanką. Odwrócił ją twarzą do ściany i zaczął luzować tasiemki ściągające gorset. Podjęła jeszcze jedną, ostatnia próbę oporu. - To nie jest w porządku... - Nie dla poganina. - Nie jestem poganką! - Więc zostań nią. Poganie są bardziej szczerzy, hołdują naturalnym formom. A twoja forma jest urzekająca, sama o tym wiesz. - Szybkim ruchem przesunął dłoń po jej boku, biodrze, w końcu lekko ścisnął kształtny pośladek. - Ależ proszę pana! - Wyrzuciła z siebie, nabierając gwałtownie powietrza. - Jeśli czujesz się w obowiązku protestować - powiedział ze śmiechem - to czyż nie lepiej byłoby nazywać rzeczy po imieniu?
128
- Jak Christian? To jest najbardziej niechrześcijańska rzecz, jaką można sobie wyobrazić! - Nie bądź niemądra. Znowu odwrócił ją, tym razem do brudnego od much lustra. Ujrzała w nim najbardziej niechrześcijański widok. Nadal była w dużej mierze ubrana, lecz zarazem bardzo, bardzo rozebrana. Gorset wisiał luźno, odstając do przodu, a on rozwiązywał tasiemkę, coraz bardziej odsłaniając biust wyłaniający się spod batystowej tkaniny. Przycisnęła gorset do ciała. - My nie możemy... Ja nie mogę... Uśmiechnął się, lecz nie zaprzestał wykonywanej czynności, zresztą dlaczego miałby przestać? Jej ustnym protestom nie towarzyszyły żadne zdecydowane działania. Dlaczego on mógł jej to robić? Dlaczego ona nie była w stanie się oprzeć, chociaż wiedziała, że powinna? Był przystojny, to fakt, zwłaszcza teraz, gdy ubranie i włosy miał w lekkim nieładzie, lecz najbardziej działały na nią jego pewność siebie i sprawność. Powinna poczuć odrazę, lecz te jego umiejętności przeważyły, a on z każdą chwilą popychał ją ku szaleństwu, niczym wicher, który porywa płachtę i unosi w siną dal. Ponownie uniósł wzrok, ponownie obdarzył ją uśmiechem, by zaraz pochylić się i delikatnie całować jej kark muśnięciami warg tak delikatnymi jak dotyk motylich skrzydeł, a po chwili powędrował niżej, wzdłuż kręgosłupa Caro. Jak to możliwe, że do tej pory nie wiedziała, jak bardzo wrażliwe są jej plecy, które teraz wydawały się stworzone do zaznawania przyjemności? Wygięła ciało, wdychając głęboko powietrze. Zdobyła się na jeszcze jeden słaby protest. - Jest jeszcze biały dzień. - Za dużo myślisz.
129
Położył dłonie na jej talii. Zanim zdołała sprzeciwić się lub spanikować, posadził ją sobie okrakiem na kolanie, oparłszy stopę na ławie przed toaletką. - Co robisz? - wydyszała, spoglądając na jego odbicie w lustrze, przestraszona, lecz jednocześnie podniecona. Czuła silny ucisk w podbrzuszu, gdzie najwyraźniej była ta najbardziej wrażliwa strefa jej ciała. Zaczęła się wić, co tylko pogorszyło sytuację. - Odwracam twoją uwagę, gdy staram się powrócić do natury. Nachyl się do przodu. Gapiła się w jego lustrzane odbicie, a on oderwał jej dłonie od gorsetu i ułożył je płasko na blacie toaletki, naciskając na nią swoim ciałem, uniemożliwiając ucieczkę, jeszcze bardziej wzmagając przyjemne doznania. - Boże Wszechmogący! - jęknęła, zamykając oczy. Ale to jedynie pogorszyło sprawę. Znowu spojrzała na jego odbicie. - Masz zbyt duże umiejętności, jesteś zbyt wprawny w tej dziedzinie! - Masz jakieś zastrzeżenia? - To jest grzeszne! - Pogańskie, a do tego przyjemne. - Poruszył nieco kolanem, a cała logika szybko uleciała w powietrze. - Pogańskie przyjemności. Dlaczego miałabyś ich sobie odmawiać? Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Wyprostował się, uśmiechnięty, aby dopełnić dzieła wyswobodzenia, cały czas poruszając kolanem, subtelnie, zniewalająco. Odrzucił gorset i zsunął dłonie na okryte samą koszulą piersi. Trącił kciukami sztywne sutki, wzbudzając w Caro rozkoszny dreszcz. Wsparta na rękach, siedziała na jego kolanie z opuszczoną głową, czując narastającą mękę ogarniającą jej ciało, lecz, przebóg, był to jakże rozkoszny stan ognistej desperacji. Dlaczego dotąd nie wiedziała, że coś takiego jest możliwe?
130
Nachylil się. Czuła na pośladkach, jaki jest duży i gorący, gdy ujął palcami oba sutki. W pierwszej chwili zesztywniała, gdy ścisnął je lekko, potem zaczął je delikatnie ciągnąć, zataczać kółka wokół brodawek. Spłynęła przez nią fala nieznanego doznania, aż ujrzała w lustrze swe otwarte szeroko oczy i usta, jakby w milczącym okrzyku, poczuła coraz mocniejszy, elektryzujący ucisk w najbardziej intymnym miejscu. Ucisk wyzwalający nieodpartą żądzę. Wbił się lekko zębami w jej ramię. Od razu widziała, że tak naprawdę nie miał zamiaru jej gryźć, ale to dodatkowe wrażenie już kompletnie ją rozbiło. Wyszeptała modlitwę, której Bóg z pewnością by nie wysłuchał, w końcu poddała się, gdy nowa, wstrząsająca całym ciałem eksplozja przyjemności znowu okazała swą niszczycielską moc. Zanim zdołała się pozbierać, zaniósł ją na łóżko i położył. Miał rozgrzane namiętnością, lecz śmiejące się oczy, gdy nachylił się, by znów posiąść jej usta. Wsuwając język między jej wargi żądał absolutnego posłuszeństwa. Zbędne żądanie. Pragnęła go całować, potrzebowała tego, chciała poznawać wnętrze jego ust tak samo, jak on robił to z nią... Dysząca, spocona, patrzyła, jak Grandiston prostuje się i wodzi po niej wzrokiem, jakby była smakowitym kąskiem, który miał ochotę schrupać. Zaczął zdejmować z siebie ubranie. - Moja śliczna Kat. W pogniecionej spódnicy, pościąganej bieliźnie, eksponując tę różową, apetyczną skórę. - Zrzucił swój surdut i kamizelkę. Wyciągną! ze spodni koszulę i rozpią! ozdobione koronką mankiety. - Masz usta czerwone jak wiśnie i wilgotne... tak, obliż je jeszcze raz. Właśnie tak. A twoje nabrzmiałe sutki domagają się więcej pieszczot.
131
Caro zakryła je instynktownie i w tym momencie dotarła do niej prawda jego słów. Zaczął się śmiać, ale wcale nie z niej. Naprawdę wydawał się rozkoszować tą chwilą, tą kobietą. Pragnął jej. Jej. Zdjął koszulę przez głowę, a wtedy Caro ujrzała pięknie wyrzeźbiony męski tors, twardy od naprężonych mięśni. Poczuła suchość w ustach. Wtem zobaczyła nierówną, białą bliznę na jego piersi. - Skąd to masz? - wyszeptała zszokowana, opierając się na łokciach. - Od topora. - Od topora? Jak to się stało? - Ktoś chciał mnie zabić, a właśnie wtedy miał pod ręką topór. - Może to jakiś rozwścieczony mąż? - spytała, powoli odzyskując rozsądek. To jakiś rozpustny cudzołożnik, doświadczony w tych sprawach, a teraz stał przed nią z wyraźnie nabrzmiałą erekcją ukrytą pod spodniami. Cofnęła się nieco. - Myślę, że nie... Skoczył na nią jak wielki kot. - Poganie nie myślą. Żerują na naturalnych instynktach. - Znów ją pocałował, wciskając jej plecy w poduszki. Przez chwilę opierała się, lecz nie była w stanie powstrzymać tych ognistych naturalnych instynktów. Kiedy uniósł usta, czuła jedynie pragnienie. Nawet jego wielkość, te mięśnie, szerokie barki wydawały się jej teraz naprawdę cudowne. Lecz blizna wciąż wyglądała drastycznie. Taka brzydka skaza na perfekcyjnym ciele. Dotknęła jej ręką, poczuła twarde krawędzie. - To musiało być bardzo bolesne - odezwała się. - Zarówno sam cios, jak i leczenie. - Tak, podobnie jak twoja rana.
132
- Nie ma porównania. Więc to był rozwścieczony mąż, prawda? Oparł się na jednej ręce, drugą zaczął głaskać jej pierś. - A czy twój mąż jest na tyle porywczy, by rzucić się na mnie z siekierą? Pomyślała o biednym Hillu. -Nie. - To może z pistoletem? -Nie. - Ze szpadą? Hill walczący szpadą. Jakże wprawny mimo młodego wieku. Ryzykował dla niej życie. - Nie - odparła ze smutkiem. Rozmawiali o kimś z jego rodziny, a on o tym nie wiedział. W pewien sposób było to niehonorowe. - A więc to jakiś mydłek - odparł bagatelizujące Pokręciła głową. - Nie wypowiadaj się o czymś, o czym nic nie wiesz. Uniósł dłoń. - Wybacz. To niewybaczalne naruszenie zasad etykiety, aby w takiej chwili mówić o mężu. - Więc w takich sprawach też istnieje etykieta? - Oczywiście. Jest skomplikowana i bardzo ważna. - Przysunął ją ku sobie, obejmując dłonią jedną pierś. - A teraz powiedz mi, czego jeszcze pragniesz. Uśmiechał się z tak pewną siebie miną, że Caro nagle poczuła się zawstydzona. Odepchnęła go lekko. - Czy wszystkie kobiety zdobywasz równie tatwo? Czy wszystkie tracimy cnotę i siłę woli pod wpływem twego dotyku? Leżał nieruchomo. - Nie, chyba że same tego chcą. - A ty myślisz, że ja chcę... - Kat, przecież jesteś tutaj - przerwał jej - i podobało ci się to, co robiliśmy. Zaprzecz, jeśli było inaczej.
133
Bardzo chciała zaprzeczyć, ale w tym dniu pełnym kłamstw nie umiała się zdobyć na wypowiedzenie jeszcze jednego. Podobnie jak nie umiała zmusić się do tego, by uciec z tego łóżka. Tak jak powinna. W przeszłości odprawiła, a gdy trzeba było - również stanowczo zniechęciła do siebie z tuzin natarczywych mężczyzn. Dlaczego teraz stało się inaczej? Chyba ze względu na umiejętności i doświadczenie tego mężczyzny, które powinny przepełnić ją odrazą, a tymczasem z każdą chwilą pragnęła tego jeszcze bardziej. Pragnęła jego wszędobylskiego dotyku, wprawnych pocałunków, pragnęła, aby ją poprowadził przez te nieznane oceany doznań. Chciała wszystko poznać, nauczyć się tego, dotknąć. Doświadczyć jak najwięcej. Poznać jak najwięcej tych tajemnic. Wszystkie. Tu i teraz.
134
Rozdzial 9 Caro podniosła wzrok i zrozumiała, że ten mężczyzna doskonale zdaje sobie sprawę z jej pragnień. Ze być może to interludium miało na celu nakłonienie jej, by w pełni zaakceptowała zaistniałą sytuację, w której się znaleźli. Kolejne umiejętne posunięcie. Tak samo jak to, gdy popchną! ją delikatnie na poduszki i ponownie położył dłoń na jej ciele. Tym razem jednak na biodrze. Powinna poczuć się bezpieczniej, lecz wcale tak nie było. - Zrobimy coś więcej? Oblizała suche, wygłodniałe wargi. - Nie mogę stać się brzemienna. - Nie zostaniesz. - W takim razie niewiele więcej możemy zrobić. - Na pewno więcej niż niewiele. O wiele więcej. Czy mogę ci pokazać? Kusił jak wąż w Edenie, a ona była bardzo głupią Ewą, ale... Chciała odkryć wszystko do końca. Wciąż trzymał rękę na jej biodrze. Kusi! ją śmiejącymi się oczami, subtelnym głosem, zapewnieniami, że nie ma się czego obawiać, że on proponuje jej tylko jeszcze większą dawkę całkowicie bezpiecznego upojenia. To wszystko kłamstwa.
135
- Może odrobinę - powiedziała, zdobywając się na odwagę. - Powoli, krok po kroczku - zgodził się, chociaż jego słowa oznaczały coś innego. Lecz gdy oderwał od niej dłoń, poruszyła się, jakby chciała podążyć jej śladem. Zaczął rozpinać spodnie, pod którymi kryła się wyraźna wypukłość. Potem rozwiązał kalesony i uwolnił fallusa - grubego, długiego, skierowanego prosto na nią. A ona wcześniej myślała, że te obrazki w książkach są przesadzone. Podniosła wzrok na jego śmiejące się oczy, a po chwili zerknęła w bok, gdzie stało lustro. Na szczęście nie ujrzała w nim odbicia tej sceny. Ująwszy jej dłoń, położył ją sobie na przyrodzeniu. Poczuła, jak fala gorąca ogarnia jej skórę. - O mój Boże... - Ale jej kobiece gniazdko między udami nie wiedziało, że męskość Grandistona jest za wielka. Wciąż trzymając jej dłoń, powiódł nią wzdłuż twardego jak skala członka. - Twój mąż to głupiec. A może jest ubogo wyposażony przez naturę? Tak, wiem, to niewybaczalne naruszenie zasad etykiety, ale to przestępstwo, by pozostawić tak śmiałą kobietę bez odpowiedniego przeszkolenia. A więc badaj te nowe, nieznane ci obszary, słodka Kat, a ja tymczasem zabawię się w kanibala. Puścił jej rękę i nachylił się, by objąć ustami bujną pierś. Na to nowe, jakże intensywne doznanie, Caro wydała cichy okrzyk, lecz nie przestawała głaskać jego nabrzmiałej męskości. Do chwili aż ogarnęła ją namiętność tak silna, że poczuła zawrót głowy i kolejną falę nieziemskiej przyjemności. I wtedy wszedł w nią, wielki i twardy. Niczym błyskawica uderzyło ją nagłe wspomnienie. Moore! Gwałtownie uniosła się, próbując zrzucić go z siebie.
136
- Nie! Przestań! Dłonią zakrył jej usta. - Dajże spokój, moja pani! Ta formalna „pani" zaskoczyła Caro. Zaczęła się śmiać. Co było istnym szaleństwem, lecz pozwoliło odegnać niemiłe wspomnienia w mroczną otchłań. Teraz w pełni uświadomiła sobie swoją sytuację. Była kompletnie sparaliżowana. I zrujnowana. Przełknęła ślinę, niemal oślepiona nagłym przypływem rozsądku z powodu miłosnego połączenia ich ciał. - Powiedziałeś, że tego nie zrobisz. Ze nie będziesz ryzykował poczęcia dziecka. - Wyciągnę go, zanim popłynie moje nasienie. No, chodź, Kat. Niebiańska rozkosz jest tuż tuż. - Wycofał się nieco, lecz zaraz wszedł w nią znowu, lśniący i wilgotny. Ogarnęła ją kolejna fala nieznanej dotąd przyjemności. - Poganie nie idą do nieba. Nie zaprzestawał powolnych ruchów. - Oni mają własne niebo. O wiele bardziej ekscytujące niż to, gdzie aniołowie grają na harfach. - To herezja... - I grzech. Ale wspaniały, prawda? - Poruszał się rytmicznie, lekko, niemal delikatnie, pieszcząc te rozgrzane sekretne miejsca, a ciato Caro było tak nastrojone, by rozpoznać tę jedną rzecz ponad wszystkie inne doznania. Czy to możliwe, by uczynił tak, jak zapowiedział? Czy to jest bezpieczne? Na samą myśl zachciało jej się śmiać. Wypełniał ją tak kompletnie, poruszał się z taką pewnością siebie. Mimo to czuła się bezpieczna, nawet hołubiona, jakby otulona ochronnym ciepłem. Spełniona lub też lada chwila oczekująca spełnienia. - Prawda? - powtórzył głębokim, a zarazem łagodnym głosem, wsuwając dłoń pod jej pośladek. Dla ich wspólnej przyjemności.
137
- Wspaniały - powtórzył jeszcze raz - prawda? Pragnął jej aprobaty, żądał jej. Z gardła Caro wydobyło się coś dziwnego, co zabrzmiało jak gulgotanie. - Tak - wykrztusiła. - Myślę, że... - Nie dokończyła, gdyż zamknął jej usta pocałunkiem i znowu zaczął poruszać biodrami. Poddała się. I poddawała się dalej, aż zaczął wchodzić w nią w szaleńczym rytmie, wynoszącym ją w wymiar, o którego istnieniu nie miała dotąd pojęcia. Długo tkwiła w tej rozpalonej namiętności, pełnej uścisków, pocałunków, żaru spoconych ciał, zanim znowu wróciła jej zdolność myślenia. Zamrugała i otworzyła oczy, zdumiona, że do pokoju wciąż wdziera się światło dnia, że z zewnątrz dobiegają odgłosy świadczące 0 tym, że dookoła toczy się normalne życie. Taka grzeszna namiętność z pewnością bardziej pasowała do cichej nocy. Połową ciała przylegała do jego mocnej piersi. Obejmował ją ramieniem, dając poczucie bezpieczeństwa. Lecz zarazem czuła się zniewolona. Tak, została zniewolona. Była obolała tam nisko, gdzie jej ciało wciąż drżało 1 pulsowało w sposób, który mógłby oznaczać protest, lecz jednocześnie pragnienie, aby zrobić to samo jeszcze raz. - Czy zrobiłeś tak, jak prosiłam? - Oczywiście. Uśmiechnęła się, słysząc w jego głosie wyraźną arogancję. - Jak na rozpustnika jesteś bardzo praktyczny, co? - westchnęła. - Praktyka czyni mistrza. Usłyszała jego śmiech. - Ręczę ci, że jesteś bardzo wprawny. - Przyznaj - powiedział, unosząc jej głowę, by spojrzała mu prosto w oczy. - Oddaj mi sprawiedliwość, Kate.
138
Jestem nie tylko wprawny, lecz poprzez praktykę osiągnąłem mistrzostwo. Sama to stwierdziłaś. Zawtórowała mu śmiechem, który był wyrazem jej radości. Czuła zadowolenie i szczęście, jakiego nie zaznała już od bardzo dawna. Nachylił się, aby pocałować ją w policzek, dotknął jej włosów. - Jeszcze nie widziałem, aby kobieca fryzura przetrwała taką dziką szamotaninę. W wyobraźni Caro pojawiły się paradujące szeregi wyuzdanych kobiet. - Mam dobrze upięte włosy. - Z pewnością. Dlaczego? - Bo czasami się buntują. - Tak jak ty. -Jak ja? - A cóż to innego niż bunt? - Pogładził ją po policzku. - Mam nadzieję, że z tego powodu nie stracisz głowy. - Nie mów tak. Dlaczego miałabym stracić głowę? - Twój mąż mógłby się dowiedzieć. Musisz mieć tego świadomość. Ale z drugiej strony byłaś przekonana, że nie posunąłby się do rękoczynów. - Tego jestem pewna. Nie masz się czego obawiać. - Nie jego się boję - odparł, nagle poważny. - Tylko tego uczucia, gdybym musiał go zabić. - Dlaczego miałbyś to uczynić? - W samoobronie. - Ta blizna... Od topora... Zabiłeś człowieka, który ci to zrobił? - Tak - odpowiedział bez nuty żalu w głosie. Atmosfera wyraźnie zgęstniała, zaburzając poprzednią słodycz. Caro szybko wróciła na ziemię i przerażona zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła. Jakże mogła zapomnieć tego okrutnego, brutalnego człowieka?
139
Wygramoliła się z łóżka, nałożyła na ramiona koszulę i zawiązała tasiemkę, starając się zachować przyzwoity wygląd, zanim sięgnęła po spódnicę. Zerknęła na mężczyznę, aby się przekonać, czy z jego strony coś jej grozi. Leżał, opierając głowę na zgiętej ręce, i obserwował ją, najwyraźniej wcale nieporuszony. Oczywiście, że był groźny. W ogóle mu na niej nie zależało. Odwróciła się od niego i włożyła spódnicę, zawiązując ją w pasie. Kiedy usłyszała za plecami jakiś ruch, gwałtownie się odwróciła. Okrążył łóżko i szedł w jej kierunku. Miał zapięte spodnie, lecz nagi tors. Chwyciła gorset. - Sama nie dasz rady go zasznurować - powiedział. Miał rację. - Rozwiązałeś, więc teraz doprowadź go do porządku, mój panie! - Ograniczenie ruchów nie ma nic wspólnego z porządkiem. Masz gruby żakiet, który ukryje brak gorsetu. Uśmiechnięty spojrzał na nią ciepłym wzrokiem, a ona poczuła, jak cała jej złość znika niczym ogrzany lód. - Więc o co chodzi? - Oboje dobrze wiemy - odparł. Poczuła wypieki na policzkach, więc nie mogła zaprzeczyć, jak zareagowała na jego słowa. Co za okropny człowiek... - Moja ofiara wbiła mi topór w ramię - powiedział. - Więc miałem usprawiedliwienie. - On bez wątpienia też miał usprawiedliwienie dla swojego uczynku! - W miłości i na wojnie wszystko jest dozwolone? Podał jej żakiet; włożyła go i zapięła na piersiach. Lustro powiedziało jej, że zapewne nikt się nie domyśli, iż nie nosi gorsetu. Lecz ona będzie o tym wiedziała.
140
Stanął za nią, aby mogła zobaczyć go w zwierciadle - obnażone ramiona i tę okropną bliznę. Widziała, jak na nią spogląda, jak się uśmiecha. - Dziękuję ci - powiedział. Po chwili nałożył koszulę i zapiął krótki rząd guzików. Obserwowanie mężczyzny podczas tej czynności wydało jej się czymś niezwykle intymnym. Ich spojrzenia się spotkały. - Nie musimy się teraz rozstawać, jeśli tego nie chcesz - stwierdził. Gwałtownie odwróciła się do lustra. - Musimy. Fryzurę miała niemal nienaruszoną, lecz tu i ówdzie niesforne włosy odstawały w nieładzie. Wyciągnęła kilka poluzowanych spinek i wcisnęła je na miejsce, żałując, że nie może równie łatwo doprowadzić do porządku swoich myśli. Gdzież, do licha, podział się jej kapelusz, który uważała za tak doskonałe narzędzie obronne? Leża! na stole obok krzesła. Podniosła go, lecz nawet nie podjęła próby, by nakryć nim głowę. - Muszę iść - powiedziała, lecz zająknęła się, jakby oczekiwała, że wypadałoby powiedzieć coś więcej. Ale nic mądrego nie przyszło jej na myśl. Wyszła, zanim mógłby próbować ją zatrzymać. Bogu dzięki korytarz był pusty, więc mogła niepostrzeżenie wejść do swojego pokoju. Nagle jakby ten cały magiczny urok gdzieś znikł. Znowu była sobą. Przeraziła się. Co ona najlepszego zrobiła? Gdyby ktokolwiek kiedykolwiek się dowiedział, jej reputacja zostałaby bezpowrotnie zniszczona. Musiała uciekać. Kat Hunter musi przestać istnieć. Pośpiesznie zebrała kilka rzeczy, które przedtem wyjęła z podróżnej torby, i wrzuciła je do środka. Nagle zamarła. Na Boga, zostawiła u niego swój gorset!
141
Przez chwilę chciała wracać, aby go zabrać, lecz szybko porzuciła ten pomysł. Zatrzasnęła torbę i skierowała się do drzwi. I znowu stanęła w miejscu, tknięta kolejną niewesołą myślą. Nie mogła ot tak, wyjść z zajazdu razem ze swoją podróżną torbą, chyba że miała wsiąść do dyliżansu zmierzającego do Yorku. A czy wieczorowo-nocną porą było jakieś połączenie z Yorkiem? Musiała się tego dowiedzieć. Uchyliła drzwi i wyjrzała na korytarz. Grandistona nie było widać. Chyłkiem przekradła się przez korytarz. Była już w połowie schodów, gdy zorientowała się, że na parterze zajazdu jest mnóstwo ludzi. Nie była to okoliczność sprzyjająca. Grupa pięciu osób negocjowała z wyraźnie udręczonym właścicielem gospody, jacyś dwaj mężczyźni w okazałych, bogatych strojach stali w drzwiach wejściowych, głośno przywołując służących, którzy biegali na wszystkie strony. Caro miała ochotę zawrócić do swojej kryjówki, jednak zmusiła się, by zejść na dół. W tym momencie jeden z mężczyzn podniósł głowę i przysunął do oka monokl, aby lepiej się jej przyjrzeć. Bezczelny typ. Nie okazała zdenerwowania, lecz szybko zbiegła na dół, czując przyspieszone bicie serca, przestraszona nową obawą. Nie znała tych mężczyzn, lecz przecież mogą się znaleźć inni podróżni, których wcześniej spotkała w Harrogate lub w Yorku. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Sądziła, że jest bezpieczna, gdyż tutaj znali ją tylko Phyllis i Fred, ale zapomniała o podróżnych. Przecież to Wielki Trakt Północny, główny gościniec. Każdy mógł tędy przejeżdżać. Musiała dostać się do kasy biletowej na dziedzińcu. Spojrzała w kierunku jadalni. Były tam drzwi wiodące na dziedziniec, gdzie zatrzymywały się dyliżanse. Lecz i jadalnia pełna była ludzi. Caro zatrzymała się przy drzwiach i sprawdziła, czy nie ma wśród nich niko-
142
go znajomego. Rozpoznała tylko Silcocków, którzy spożywali podwieczorek przy małym stoliku koło kominka. Chyba mieli równie zły dzień, bowiem wyglądali jeszcze bardzie ponuro. Z prawej strony, przez drzwi prowadzące do kuchni, wciąż wbiegali i wybiegali służący, więc Caro musiała obejść długi stół w pobliżu miejsca, gdzie siedzieli Amerykanie. Modliła się w duchu, by nie zatrzymali jej rozmową. Pani Silcock odstawiła kubek, po czym zebrała nieco masła ze swojego słodkiego placka, aby posmarować palce i zdjąć cztery pierścionki. Każdy z nich pozostawił wyżłobienie w jej opuchniętym ciele. Biedna kobieta. Taka opuchlizna nie rokowała zbyt dobrze. Wtem usłyszała głos dobiegający z zewnątrz. - Proszę wsiadać. Wszyscy pasażerowie jadący do Edynburga, proszę wsiadać! Ten dyliżans musiał jechać przez York. Ludzie zaczęli pośpiesznie wstawać, jakiś mężczyzna odsunął krzesło tak gwałtownie, że upadając, popchnęło Caro w kierunku stolika zajmowanego przez Silcocków. Rozległ się brzęk naczyń. Podróżny uprzejmie przeprosił Caro, lecz zaraz popędził do dyliżansu. Caro z trudem złapałą powietrze. - Ja bardzo przepraszam... - To nie pani wina, nic złego się nie stało. - Silcock wypowiedział te słowa bez uśmiechu, ale chyba naprawdę nie mial do niej pretensji. Uśmiechnęła się do niego, potem przeniosła wzrok na jego żonę, aby i ją przeprosić. Kobieta obdarzyła ją spojrzeniem pełnym nienawiści. Czy ona postradała rozum? Caro nie miała czasu na nowe utarczki. Ruszyła biegiem, pełna obaw, że nie wystarczy jej czasu na kupienie biletu. Na chwilę odwróciła głowę. Poczuła się tak, jakby w jej kierunku leciały ogniste strzały. Pani Silcock wciąż patrzyła na nią nienawistnym wzrokiem.
143
Po chwili usłyszała trzask zamykanych drzwi dyliżansu, który szybko ruszył i wyjechał poza obręb dziedzińca. Z Caro odpłynęła cała energia, mimo to zdołała się opanować. Przecież będą następne. Zatrzymała się, aby przepuścić dwóch służących, którzy wnosili do środka dużą skrzynię. Jeszcze raz zerknęła w kierunku Silcocków. Kobieta przestała się wściekać, teraz rozmawiała ze swoim mężem. Tak czy inaczej, była niezrównoważona. Caro już miała się odwrócić, gdy po raz kolejny ktoś ją potrącił. Odzyskawszy równowagę, pochwyciła przewracającą się dziewczynkę, która właśnie na nią wpadła. I wtedy rozległ się głośny krzyk: - Łapać złodziejkę! To pani Silcock, która wycelowała w stronę Caro opuchnięty palec. Była czerwona ze złości jak burak. Wszyscy odwrócili się i spojrzeli we wskazanym kierunku. Jakiś służący wbiegł do jadalni z głównego holu. - To mała żmija! Widziałem, jak się skradała. - Ja nic nie zrobiłam! - pisnęła dziewczynka, kurczowo trzymając się Caro, jakby od tego zależało jej życie. - Ukradła moje pierścienie! - wrzasnęła pani Silcock. - Obszukać ją! Caro zamarła. Faktycznie, pierścionków nie było na stole. Spojrzała na dziecko, które uniosło trójkątną twarzyczkę, błagając o pomoc. Nie była aż tak mała, jak początkowo się zdawało. Caro myślała, że ma jakieś dziesięć lat, lecz w rzeczywistości mogła skończyć co najmniej czternaście. Jeśli skradła cenne pierścionki, to ze względu na wiek groził jej nawet stryczek. Poza tym dziewczyna nie była stąd. Jej piskliwy, nosowy akcent w niczym nie przypominał mowy mieszkańców Yorkshire. Tak więc wszyscy z miejsca uznali, że to jakaś przybłęda, włóczęga, a poza tym złodziejka. Zapewne taka była prawda, lecz Caro nie mogła jej rzucić na pożar-
144
cie tym żądnym krwi wilkom. Udzielając się charytatywnie, wielokrotnie zauważała, że u podłoża przestępstwa często leży jakaś rozpaczliwa konieczność. Chwyciła dziewczynę za kościste nadgarstki. - Puść mnie. Pomogę ci, jak tylko będę mogła. Na wąskiej twarzy pojawiła się chytra satysfakcja. Caro nie dopuściła, by ten widok zmienił jej nastawienie. W końcu przestępcy muszą być przebiegli, aby przeżyć. A to wcale nie oznacza, że dziecko ma zawisnąć na szubienicy. - Jest pani pewna, że pierścionki nie spadły na podłogę? - spytała uspokajającym tonem Caro. - Absolutnie! - Kobieta zatoczyła się i ciężko opadła na krzesło. Moje pierścienie... Jeden z nich dostałam od ukochanego brata! Bez wątpienia coś było z nią nie tak. Może nawet dostała jakiegoś ataku. Caro miała ochotę uciec, lecz nie mogła wyjść z tego coraz bardziej zatłoczonego pomieszczenia, dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona. W drzwiach holu stal tłum gapiów; również wyjście na dziedziniec, które miała teraz za plecami, zapełniało się ciekawskimi. Gdyby ktoś ją rozpoznał... Sama miała ochotę spocząć na krześle. - Może sprawdzimy, czy pierścionki nie leżą gdzieś na podłodze zasugerowała Caro, lecz obecni ani drgnęli i tylko wrogo na nią spoglądali. Ci, którzy nie obserwowali pani Silcock w nadziei, że ta zaraz wyzionie ducha, patrzyli na dziewczynę. Nie spuszczali z niej wzroku jak wygłodniałe psy, chociaż i tak nie miała najmniejszej szansy ucieczki. Powiesiliby ją tu i teraz, gdyby prawo dopuszczało taką możliwość, a przynajmniej wychlostali. - Ja nic nie zrobiłam! - zawołała chropowatym akcentem. - Jeśli chcecie, możecie mnie obszukać. - Rzuciła im wyzwanie, nagle bardzo pewna siebie. - No, dalej. Obszukajcie mnie! Tylko uważajcie, gdzie pchacie łapy!
145
- No pewnie - warknął Silcock, kiwając na służącą, która stała tuż obok. - Obszukaj złodziejkę, tylko dokładnie! - Ja to zrobię - stwierdziła Caro. Obmacała szorstką spódnicę, szukając kieszeni. Dziewczyna była bardzo chuda, sama skóra i kości, lecz zarazem pełna energii. W kieszeniach miała trzy monety po pół pensa każda oraz gałązkę zwiędniętej mięty. - Sami widzicie! - rzuciła dziewczyna, rozglądając się dookoła. - Pewnie ukryta je pod stanikiem - zawołała któraś ze służących. - Zajrzę tam - zachichotał jeden z posługaczy. Caro zmroziła go wzrokiem, odwróciła dziewczynę do siebie i sprawdziła wskazane miejsce. Podejrzana była prawie płaska, nie nosiła gorsetu, więc również tam nie mogła ukryć pierścieni. Znając przebiegłe złodziejskie sztuczki, Caro przyklękła i obmacała cienkie nogi, w poszukiwaniu ukrytej sakiewki. Niczego nie znalazła, więc żeby zakończyć cała sprawę, powiedziała głośno: - Buty. Dziewczyna uśmiechnęła się z wyższością i zrzuciła mocno znoszone trzewiki. Caro podniosła je i sprawdziła, lecz, zgodnie z oczekiwaniem, niczego w nich nie było. Miała coraz silniejsze przekonanie, że dziewczyna wyraźnie sobie z niej drwi. Zerwała jej z głowy brudny czepek. Obejrzała go dokładnie w środku, a potem wsunęła palce w przetłuszczone włosy. Bez rezultatu. Najwyraźniej dziewczyna była całkowicie niewinna, można ją było najwyżej posądzić o kradzież piętki chleba. Caro położyła dłonie na jej ramionach w geście pełnego poparcia. - Ona nie ma tych pierścionków. Proponuję dokładnie sprawdzić całą podłogę. Takie rzeczy mogą się toczyć w odległe miejsce.
146
- Zabrała je - powiedział Silcock. - Może upuściła je na podłogę, gdy została przyłapana, ale na pewno to ona je wzięła. Wpadła na nasz stół tak jak pani. W tym momencie pani Silcock wyprostowała się gwałtownie na krześle. - Tak jak pani! - wrzasnęła. - Oto i złodziejka. Obszukać ją! - Ja? - Caro poczuła, że brakuje jej powietrza. - Nie ukradłam pani pierścionków! Musiała je pani widzieć na stole, gdy od niego odeszłam. - Nie widziałam - stwierdziła kobieta. W końcu ta wariatka znalazła strzałę, którą trafiła w cel. - To niedorzeczne - powiedziała Caro, usiłując zachować spokój, jednak wyczuwała coraz większą niechęć ze strony wszystkich obecnych. Dookoła rozległy się wrogie pomruki. Pani Silcock nawet się uśmiechnęła półgębkiem. - A czy ktoś może za panią poręczyć? - Mieszkam w Yorku - powiedziała. - Wiecie o tym. Tak samo o moim mężu i wypadku. - Wiemy tylko to, co pani nam opowiedziała - rzekł Silcock. - A czy ktoś może to potwierdzić? Caro poczuła suchość w ustach. Zrozumiała, że znalazła się w potrzasku. Tutaj nie była panią Hill, z domu Froggatt, zamieszkałą w Luttrell House, osobą zamożną i cieszącą się powszechnym szacunkiem. Tutaj była równie obca jak ta zbłąkana dziewczyna, była kobietą, która podróżowała sama, co wydawało się okolicznością dość niespotykaną. Wymyśliła historyjkę, aby to wytłumaczyć, lecz jej opowieść nie utrzyma się zbyt długo, jeśli ktoś dociekliwy zacznie ją sprawdzać. Wtedy ona wyjdzie na oszustkę, co zostanie odczytane jako dowód jej złych intencji. Gdyby podała prawdziwe nazwisko, nikt nie mógłby go potwierdzić, co gorsza - Grandiston poznałby jej tożsamość
147
i zrealizował zamiar, jaki sobie postawił, przyjeżdżając na północ. I właśnie wtedy, jakby chciał zamknąć jej usta, pojawił się w polu widzenia za plecami gapiów zgromadzonych w przejściu z holu. Ich spojrzenia się spotkały, lecz nie dostrzegła w jego wzroku ani niepokoju, ani też chęci przyjścia jej z pomocą. Po chwili odwrócił się i odszedł.
148
Rozdzial 10 A czego się spodziewała? Szlachetnego rycerza? - Spójrzcie na nią - ryczał Silcock, wskazując ją palcem. - Czy kiedykolwiek widzieliście bardziej wyrazisty obraz winy? Czyjeś ręce chwyciły ją brutalnie od tylu. - Nie! - zaprotestowała. - To niesłychane. Jestem szanowaną kobietą. Zoną prawnika z Yorku. Mówiłam wam... Ktoś zaczął przeszukiwać jej kieszenie. W pewnym momencie kobieta, która podjęła się obszukania Caro, wydała triumfalny okrzyk. - Są tutaj! Patrzcie! Niewiasta o zatwardziałym obliczu wyciągnęła przed siebie spracowaną rękę, w której trzymała cztery pierścionki. Silcock ruszył naprzód i pochwycił je w dłoń. Caro zaczęła się szarpać. - To ta dziewczyna. Ona mi je podrzuciła! Gdzie ona się podziała? No tak, uciekła przy pierwszej sposobności, jej szczupła postać przecisnęła się przez tłum, którego uwaga skupiła się na nowej ofierze. - Wstydź się! - zawołała kobieta, która znalazła pierścienie. Chciałaś zwalić winę na to biedne, bezdomne dziecko.
149
- Biedne, bezdomne dziecko? - rzuciła z niedowierzaniem. Lecz cały zebrany tłum już podchwycił nową melodię. - Wstyd! Wstyd! - zabrzmiało niczym ujadanie psów ścigających złoczyńcę. - A co do owego szacunku - wtrąciła zatrudniona w gospodzie służka, przepychając z holu - to pytam, co taka szanowana żona prawnika robiła w pokoju przystojnego dżentelmena? To ona przyniosła im wino. - On na pewno ci pomagał - mówiła dalej dziewczyna, zadowolona z faktu, że znajduje się w centrum uwagi. - To rabuś grasujący na trakcie, taki wielki i odważny, ma też szpadę i pistolety. On i ten drugi, który właśnie przyjechał, z czarną opaską na oku. Caro zatoczyła się, bliska omdlenia. Była wstrząśnięta. Jeśli jej prawdziwe nazwisko wyjdzie na jaw, wkrótce całe hrabstwo Yorkshire dowie się o wstydzie, jakiego tu zaznała. Straci Eyama. Już nigdy więcej nie weźmie udziału w żadnym towarzyskim spotkaniu. Nawet wytwórcy sztućców i zamożni obywatele Sheffield będą krzywo na nią patrzeć. Wolałaby umrzeć. Po chwili zdała sobie sprawę, że to wcale nie jest metafora. Jeśli nie odkryje prawdy, może zostać powieszona lub zesłana do karnej kolonii. To nie ta dziewczyna, lecz właśnie ona, Caro, może zostać wychłostana lub napiętnowana na dłoni, aby każdy wiedział, że ma do czynienia ze złodziejką. Przygnieciona ciężarem podejrzeń, wróciła pamięcią do gospody Pod Baranim Rogiem, gdzie młody Jack Hill również stanął w obliczu niesłusznego oskarżenia ze strony gawiedzi, został bezpardonowo zatrzymany i sponiewierany, a następnie zmuszony, aby ją poślubić i tym samym kupić sobie wolność. Wtedy schowała się pod łóżko.
150
Szkoda, że tutaj nie ma łóżka. - Niech ktoś wezwie konstabla! - Do więzienia z nią! - Zakuć ją w dyby. - Tak jest. W dyby. - Dyby dla niej! Kilka rąk szarpnęło nią tak mocno, że niemalże upadla. - Nie, błagam! Jestem niewinna! - Czy zechce pan wnieść oskarżenie? - padło pytanie skierowane do Silcocka. Caro z nadzieją wytężyła słuch. W przypadkach kradzieży to ofiara miała obowiązek zainicjować procedurę oskarżenia. Spojrzał na nią tak samo wrogo, jak wcześniej uczyniła to jego żona. - W całej rozciągłości, jaką daje prawo. - Nie! - zawołała Caro. Szybko została silą przeprowadzona przez dziedziniec, pod łukowatą bramą i dalej na ulicę, gdzie zebrali się chyba wszyscy mieszkańcy Doncaster żądni sensacji. Łzy spływały po jej policzkach, lecz nawet nie miała ich jak otrzeć. Mocne ręce siniaczy-ly jej ramiona. Jakieś dziecko rzuciło w nią kamieniem. Kamień był mały, rzut słaby, więc ledwie poczuła uderzenie, lecz Caro ujrzała z przerażeniem rumianą twarz chłopca, który dokonał tego czynu. Gdyby zakuli ją w dyby, dobrzy mieszkańcy Doncaster poczuliby się upoważnieni, by rzucać w nią wszystkim, co tylko wpadnie im w ręce - zgniłymi owocami, śmieciami, a nawet kamieniami. Przestała myśleć o swojej reputacji, o Eyamie, Gran-distonie, w ogóle o czymkolwiek. - Przestańcie! - krzyknęła. - Znam tu kogoś. Fred... Phyllis... - W końcu wykrzyczała imię najbardziej wpływowej osoby w okolicy. Diana! Nazwiska. Tytuły.
151
Miała w głowie zupełny mętlik. - Arradale! - wołała dalej. - Ossington. W tym momencie gdzieś z lewej strony rozległ się donośny ryk. Kiedy Caro odwróciła się, ujrzała wielkiego stracha na wróble pędzącego w jej kierunku, z rozwianymi połami peleryny, z połyskującymi bielą oczami na ubrudzonej ziemią twarzy, w mocno sfatygowanym kapeluszu o szerokim rondzie. Biegnący powalił pięścią jednego z mężczyzn przytrzymujących Caro, potem drugiego, w końcu pochwycił ją, zarzucił sobie na ramię i pośpiesznie ruszy! przed siebie. - Ratunku! - zawołała idiotycznie. - Niech ktoś mi pomoże! Podskakiwała, aż brakło jej tchu, żółć podchodziła jej do gardła. Zaczęła bić swego oprawcę po plecach, krztusząc się i płacząc. Po chwili znaleźli się w jakiejś pustej alejce, a za nimi podążał wrzeszczący tłum. Nagle gdzieś z tyłu rozległ się donośny, dudniący odgłos. Co to mogło być? W tym momencie energiczne okrzyki tłumu przerodziły się w pełne frustracji wołania, które nieoczekiwanie pozostały gdzieś w oddali. Mężczyzna biegł ciężko dalej, w końcu wpadł na jakieś podwórze. Bardzo śmierdzące. Przebiegł na drugą stronę i wszedł do stojącej tam szopy. Wreszcie Caro mogła stanąć na własnych nogach, lecz pewnie od razu przewróciłaby się, gdyby nie para silnych męskich ramion. - Cicho, moja droga. Nie odzywaj się. Głos dżentelmena? Caro uniosła wzrok i ujrzała zie-lonoztociste oczy. - To ty? Uśmiechnął się szeroko. - Ja. Nie wiem, jak wpadłaś w te tarapaty, ale pomyślałem sobie, że z chęcią wydostałabyś się z tego przykrego położenia.
152
Caro otworzyła szeroko usta, szukając odpowiednich słów, lecz nagle usłyszała zwierzęcy okrzyk tłumu. Chwyciła mężczyznę za ramię. - Jesteśmy w pułapce! - Ktoś chce nas wywabić z ukrycia. Przesuń się tutaj. - Przyparł ją do kamiennej ściany, a sam podszedł do drzwi i zaczął nasłuchiwać. Podniosła trzęsące się dłonie do ubrudzonej twarzy, sięgnęła do kieszeni po chusteczkę i po chwili parsknęła śmiechem. - Ktoś ukradł mi chusteczkę - powiedziała, kiedy odwrócił ku niej głowę. - I sakiewkę! - Żyjemy w świecie pełnym niebezpieczeństw - stwierdził, lecz uśmiech na jego ustach świadczył o tym, że dla niego to wyśmienita zabawa. A więc on również był szalony. Powinna się rozpłakać, ale była już daleko poza granicą rozpaczy. Czuła się oszołomiona, niemal jak pijana. - Co to był za hałas za nami? Jakby jakiś grzmot. - Mój człowiek zrzucił beczki, aby zablokować alejkę. Pod Caro ugięły się nogi. Powoli osunęła się i usiadła, oparta plecami o ścianę. - Uciekłam przed wymiarem sprawiedliwości - wyszeptała. - Jeśli mnie złapią, trafię na szubienicę. Już nigdy nie będę mogła pokazać twarzy w szanowanym towarzystwie. - Tak, zwłaszcza po tym powieszeniu - przyznał bez nuty współczucia. Zbliżył się i przysiadł obok niej. - Weź się w garść, Kat. Nie pozwolę, aby stała ci się krzywda. - Niby jak? - spytała gwałtownie. - Może jesteś cudotwórcą? - Na razie doprowadziłem nas do tego miejsca. Rozejrzała się po obskurnej szopie. - Do tej pułapki na szczury. - Ale to nasza pułapka. Zamknęła oczy, kręcąc głową. Lecz po chwili otworzyła je, aby dokładniej przyjrzeć się swemu wybawcy.
153
- Jak tego dokonałeś? Zmieniłeś wygląd... - Przyodziewek włóczęgi, trochę sadzy i efekt zaskoczenia. - I to wszystko w kilka chwil? - Trwało to dłużej, niż ci się wydawało, ale szybkie myślenie i działanie to moja mocna strona. Wstał, a wtedy zobaczyła, że jest bosy. - Twoje stopy! - Przeżyją. Moje buty nie nadawały się do stylu przebrania. Wrócił do drzwi. Ona też usłyszała stukot kroków na bruku w pobliskiej alejce. Co chwila rozlegały się podniecone okrzyki. - To nie jest zorganizowana akcja - powiedział cicho. - Ogólna wrzawa i chaos. - Ale w końcu nas znajdą. I nawet gdyby uniknęła zemsty rozwścieczonego tłumu, musiałaby stanąć przed sądem za kradzież. Nawet szlacheckie pochodzenie może jej nie uratować. Przecież znaleźli pierścienie w jej kieszeni. Co za podia dziewczyna! Caro przymknęła powieki, objęła się ramionami i zaczęła się lekko kołysać. To musi być jakiś senny koszmar. Ten cały dzień. Nie było listu od Konnej Gwardii. Nie było Grandistona. Nie było podróży do Doncaster. Nie było Kat Hunter... - Czas się przebrać. Nie było tej przybłędy. Ani tłumu... -Kat! Otworzyła oczy. - Powieszą mnie - zaczęła mamrotać. - Albo wyślą do kolonii karnej! Wychłoszczą do krwi. Nie mogę stąd wyjść! Chwycił ją za ramiona.
154
- Możesz. Jak sama mówiłaś, zorganizują poszukiwania, ale jeśli będziesz odważna, wyprowadzę cię stąd. - Nie jestem odważna. Nigdy nie byłam! Pocałował ją, szybko i mocno. - Zaufaj mi. Tłum pobiegł dalej. Możemy się wymknąć... - Nie - szepnęła. - Zaraz nas złapią. Wszyscy wiedzą, jak wyglądamy. - Dlatego się przebierzemy. Zaczniemy od twojego kapelusza. Sięgnął po niego, zwinął i wcisnął do kieszeni surduta, potem zaczął wyjmować szpilki z jej włosów. - Au! - Odepchnęła jego ręce. - Musisz wyglądać tak samo niechlujnie jak ja. No, dalej. Dasz radę. W końcu zrozumiała. Złapawszy głęboki haust powie-Irza, spróbowała pomyśleć. Przebrać się, zmienić wygląd. Przecież to umiała. Najpierw włosy. Po wyjęciu wszystkich szpilek rozczesała je palcami, a on tymczasem ściągnął surdut i ukrył go pod jakimiś kamieniami i drewnem w rogu szopy. Kiedy się odwrócił, otaksował ją wzrokiem. - Wiem, że to wygląda okropnie - powiedziała, szamocząc się z bujnymi włosami, które wisiały w niesfornych splotach. - To niesamowite. Jak sztukmistrz, który wyciąga z kapelusza bukiet kwiatów. Jakim cudem zwykłe szpilki potrafią to wszystko okiełznać? - Zachorowałam kiedyś, medyk ogolił mi głowę, aby przynieść jej ulgę. Rozum wrócił, lecz włosy odrosły w obłąkańczy sposób. - Dobrze pasują do twojego charakteru - stwierdził, wycierając sobie twarz czystą koszulą. Tym sposobem oblicze pozostało jedynie lekko przybrudzona, koszula zaś nie odcinała się nadmierną bielą od ciała i reszty ubrania. - Nie wyglądasz jak pani Hunter. Ale musisz się pozbyć żakietu.
155
Chciała zaprotestować. Podobał jej się ten elegancki fason, lecz Grandiston miał rację. Ale przecież... Nie miała pod spodem gorsetu. - Zdejmij żakiet, Kat. -Nie. Zmarszczył brwi. - Nie bądź głupia. Będziesz rzucać się w oczy. -A tym sposobem nie będę? - Rozpięła ubranie i rozchyliła je na boki. - Pamiętasz swój genialny pomysł? - A, tak. Uśmiechnął się. Zamierzyła się, żeby go uderzyć, lecz on ze śmiechem chwyci! jej rękę i pocałował pobielałe palce. Ściągnął żakiet z jej ramion. Zakryła się rękami. - Nie mogę! Nawet żeby ocalić życie... Najprostsza dziewka nosi gorset - powiedziała. - Masz rację. - Odwrócił żakiet na lewą stronę, ukazując brązową podszewkę. - Możesz go nosić w ten sposób. - Dziękuję. W tym momencie wyjął nóż i obciął oba rękawy. - Co robisz? Wiedziała, że nic nie wskóra, ale to byt jej ulubiony żakiet. Kiedy wytarł podłogę resztką niegdyś eleganckiego wdzianka, mogła tylko patrzeć. Po chwili oddat jej ubranie, które przyjęła z wdzięcznością i szybko nałożyła, mimo że było brudne i wymiętoszone. Z trudem zapięła haftki odwróconego na lewą stronę okrycia. Spojrzała po sobie. Teraz faktycznie mógł uchodzić za prosty wiejski gorset, gdy tymczasem rękawy koszuli zakrywały jej ręce do wysokości łokci. Jak to dobrze, że dziś rano wdziała gładką koszulę, bez falban i koronek. Dziś rano. Zalany słońcem salon w Luttrell House. - Dziękuję ci. Za wszystko.
156
- Błędny rycerz do twoich usług, pani. - Przyjrzał się jej. - Zdejmij obrączkę, jest zbyt kosztowna. I pobrudź się trochę. Spódnica jest prosta, lecz stanowczo zbyt czysta. Caro nie bardzo rozumiała jego planów, lecz widząc pewną siebie minę, nabrała trochę otuchy. Ściągnęła z palca obrączkę, wsunęła do kieszeni, a potem położyła się na ziemi i przetoczyła po brudnej nawierzchni. Kiedy wstała, wytarła twarz utytłanymi rękami. Tymczasem Grandiston wciera! ziemię w swoje jasne włosy, aż przybrały kolor błota. Znowu popatrzył na Caro. - Lepiej. Możesz iść bez butów? Chciała odmówić. Chciała tylu różnych rzeczy, których nie mogła mieć. - Lepsze to niż stryczek - stwierdziła, zrzucając trzewiki. Z obrzydzeniem stanęła stopami na brudnej podłodze. Miała na sobie jeszcze pończochy, ale przypuszczała, że i te będzie musiała zdjąć. Biedni ludzie nie nosili pończoch. Miała ochotę wykrzyczeć komuś, komukolwiek, że to jest niesprawiedliwe, zle, że musi się skończyć. - Zaczekaj - odezwa! się, jakby ją usłyszą!. Podniósł trzewik i potarł nim mocno o kamienną ścianę. - To powinno ujść jako obuwie biedaczki. - Dziękuję. Bardzo ci dziękuję! - Jako tako oczyściła stopę i nałożyła trzewik, podczas gdy Grandiston podniszczą! drugi z pary. - Mogłeś zrobić to samo ze swoimi butami - powiedziała. - Nie było czasu, zresztą moje przyciągałyby wzrok bez względu na to, jak bardzo byłyby zniszczone. - Podał jej trzewik. - A poza tym nie mogę sobie pozwolić na zmarnowanie moich najlepszych butów. - Być może ja także nie mogę sobie na to pozwolić. - Są warte więcej niż twoje życie? Zrobiła skruszoną minę. - Nie. Dlaczego robisz dla mnie to wszystko?
157
- Nie mogę dopuścić, aby moja kochanka zawisła na szubienicy. Odwrócił się, aby wyjrzeć przez dziurę po sęku, a ona spoglądała na jego plecy. Ze zdumienia otworzyła szeroko usta. Kochanka? Ale przecież naprawdę zostali kochankami. Zawsze wolała eleganckich mężczyzn, lecz jego zmierzwione włosy i sponiewierane ubranie wydały się jej dziwnie atrakcyjne. Koszula była uszyta z najlepszej jakości bawełny, w dotyku przypominała jedwab, lecz teraz, gdy była wymięta i ubrudzona, nikt by się tego nie domyślił. Najwidoczniej oderwał od mankietów ozdobne koronkowe falbanki. Miał takie mocne uda i łydki... - Na zewnątrz czysto - powiedział. - Chodź. - Otworzył drzwi. Szybko. Odsunęła od siebie głupie myśli i pośpiesznie spełniła polecenie. Przemknęli przez małe podwórko, gdzie zasy-czał na nich jakiś wyliniały kot, potem minęli śmierdzącą wygódkę. Zbliżyli się do furtki. Tam, na zewnątrz, grasowali wrogowie pragnący jej krwi. Nasłuchiwała najdrobniejszych odgłosów, jak zapewne czyni każde osaczone stworzenie - krzyków tłumu, stukotu zbliżających się kroków. Gdzieś szczekały psy. Czy zostały przyprowadzone, aby pomóc w polowaniu? Mieszkańcy okolicznych domów wyglądali przez okna i wołali do siebie nawzajem, aby się dowiedzieć, skąd ten nagły tumult. Bogu dzięki żadne z tych okien nie wychodziło na ponury zaułek, w którym się znaleźli. Grandiston otworzył pochyłą furtkę, wyjrzał na uliczkę, po czym szybko pociągnął Caro za sobą. W polu widzenia nie było nikogo. Chwyciwszy ją za nadgarstek, pędem ruszył wzdłuż alejki. Biegła obok niego tak szybko, jak umiała - po śli-
158
skiej, błotnistej nawierzchni. Lecz już po chwili wbiła się obcasami w ziemię. - Biegniemy w złym kierunku! Wpadniemy prosto na nich! - Wiem. - Szarpnięciem zmusił ją do dalszego biegu. Dyszała ciężko, z trudem łapiąc powietrze. Tak jak się obawiała, bardzo szybko dogonili rozwrzeszczaną grupę pościgową. - Złapaliście go? - krzyknął Grandiston. Nieudolnie próbował naśladować północny akcent. Boże, niel Caro musiała interweniować. - Co za nikczemna kobieta - zachrypiała, z bardzo wyraźnym miejscowym akcentem. - Chciałabym ją zobaczyć na szubienicy. - Tak - zaświszczał jakiś starszy mężczyzna. - Ale ja nie nadążam. Zaczekam, aż ją przyprowadzą - Zmrużył zaropiate oczy. - Czemu wy, tacy młodzi, biegniecie daleko z tyłu, na końcu pościgu? - Skręciłem w złą ulicę - odparł Grandiston, wciąż starając się uchodzić za miejscowego. - I przez ciebie zgubiliśmy się - dodała z wyrzutem Caro. Szarpnęła go tak samo, jak on ją. - No chodź, głupku. - Sama ruszyła przodem, wciąż oszołomiona śmiałością jego planu. Zuchwałość tego postępku odebrałaby jej resztkę Ichu, gdyby takowa jej została. Zanim zdecydowała, czy Grandiston jest przy zdrowych zmysłach, byli już pośród swoich prześladowców. Tym razem to ona pytała, czy złoczyńca zosta! pochwycony, Grandiston zaś miat na tyle rozumu, aby jej na to pozwolić. Odgrywała swoją rolę tak bezczelnie, jak tylko potrafiła, lecz w środku trzęsła się ze strachu. Wystarczyło, by tylko jedna osoba rozpoznała ją lub jego... Grandiston przyciągnął ją ku sobie i zaczął trącać nosem w ucho. Tym razem wcale nie musiała udawać, gdy go od siebie odepchnęła.
159
- Przestań! Oczywiście nie miała możliwości, żeby z nim dyskutować, lecz okazało się, że wcale nie próbował skraść jej pocałunku, lecz chciał jej coś szepnąć. - Nie bój się. Ta grupa pewnie nawet nie widziała całego zajścia. Ruszyli za innymi dla rozrywki, żeby wziąć udział w polowaniu. Miał rację. Doznała takiej ulgi, że musiała oprzeć się o niego, a on tym razem skorzystał z okazji, żeby ją pocałować. Miał tak słodkie i gorące usta, że chętnie oddała mu pocałunek. Gwizdy i niechętne okrzyki sprawiły, że wyswobodziła się, lecz odpowiedział śmiechem, podobnie jak większość obecnych. Na Boga, teraz byli w centrum uwagi! To nie miało znaczenia. Czyjś odległy, podniecony krzyk sprawił, że wszyscy odwrócili głowy w tamtą stronę. Cała grupa od razu zyskała nowy obiekt zainteresowania. Pognali w owym kierunku, a Caro i Grandiston ruszyli ich śladem. - Coś tam jest, Pol! - zawołał nagle i pociągnął ją w kierunku wąskiego pasażu. Za nim, w oddali, zobaczyła otwartą przestrzeń. Droga ucieczki. Ochoczo pobiegła w tamtą stronę. Lecz wtedy usłyszeli czyjś ostry, przenikliwy krzyk: - Co tam jest? - Niech to diabli - zaklął pod nosem. Oboje zatrzymali się i spojrzeli za siebie. Trzech młodzianów o jasnym spojrzeniu zdecydowało się pójść za nimi. - Widziałem coś - stwierdził Grandiston. - Gdzieś tam. - Odwrócił się, żeby wyjrzeć ponad murem. Nieźle to rozegrał, ale chłopcy nie byli przekonani. Nie rozpoznali w nich uciekinierów, jednak musieli coś podejrzewać. Był tylko jeden sposób, żeby się ich pozbyć. Stanęła przed nimi, ujmując się pod boki.
160
- Odczepcie się. Nie widzicie, że mamy lepsze rzeczy do roboty niż szukanie jakiejś złodziejki? Grandiston stanął koło niej i pogroził im pięścią. Chłopcy odwrócili się i uciekli. Spojrzał na nią z uśmiechem. - Prawdziwa szelma z ciebie, moja wspaniała Kat, ale skoro już pozbyliśmy się towarzystwa, korzystajmy z okazji. Musimy do końca wyciągnąć cię z tych tarapatów. - O, tak. Bardzo proszę. Szybko ruszyli wąskim przejściem, by po chwili znaleźć się na wyraźnie dość często uczęszczanej ścieżce, która prowadziła między żywopłotami ku pobliskiej wiosce. Caro ochoczo wyrwała się do przodu, ale Grandiston chwycił ją za żakiet i odciągnął na bok, tak że oboje stanęli plecami do kamiennego muru odgradzającego ostatni miejski dom. - Co robisz? - szepnęła. - Musimy uciekać. - Niektóre okna wychodzą na tę stronę. Jeśli ktoś zauważy dwie uciekające postaci, natychmiast zaalarmuje pozostałych. Oparła się ciężko o mur. - Więc jesteśmy tu w pułapce. To beznadziejne. Przysunął ją ku sobie i pocałował. - Znajdujesz się pod opieką Poganina Pirata, moja cudowna Kat. A więc nie tylko jest nadzieja, ale wręcz obietnica zwycięstwa. - Na Boga. Nic dziwnego, że ktoś uderzył cię toporem w ramię. To pewnie była taka chwila jak obecna.
161
Rozdzial 11 - Może powinniśmy wrócić - powiedziała Caro. - Do tego tłumu? Myślała o ulicy Silver Street, lecz nie mogła tam wrócić razem z nim. - Nie - westchnęła. - Ale tu też nie możemy zostać. - Nasłuchiwała, czy pasażem nie biegnie grupa pościgowa. Być może ci chłopcy rzucili na nich podejrzenie. - Zaufaj mi. - Znów ukradł jej szybki pocałunek. - Możemy tu zostać do zmroku i dopiero wtedy uciekniemy. Chodź. Powinniśmy oddalić się od tej ścieżki. Caro się zawahała, rozważając w myślach niebezpieczeństwa związane z pozostaniem w mieście oraz te, które czyhały na tym odkrytym terenie. Wspomniała silne ręce1 i bezlitosne twarze gawiedzi, rzucane w nią kamienie. Bez dłuższego namysłu poszła za nim, wzdłuż murów i ścian domów, wzdłuż ogrodów znajdujących się na skraju miasta. Ziemia tu była dzika, gęsto porośnięta szczawiem i mleczami. Często zdarzały się pokrzywy, które starała się omijać. W pewnym momencie potknęła się i oparła dłonią o mur, dotykając parzących liści. Aż zasyczała, poczuwszy piekący ból. Szybko przyłożyła usta do oparzonego miejsca, wściekła na całą tę sytuację. A wszystko przez to, że Grandiston wtargnął do jej domu przy Froggatt Lane.
162
Odwrócił się do niej. - Co się stało? - Pokrzywa. Zerwał liść szczawiu, ujął jej rękę i zaczął wcierać antidotum. Pomogło, ale ona wciąż patrzyła na niego spode łba. - Nie przeproszę cię za pokrzywy - powiedział. - Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie ty. - Byłabyś w łapach mottochu? - spytał. - Oczywiście, że nie. Wybacz. Po prostu to jest najgorszy dzień mojego życia. - Z wyjątkiem... ale nie chciała myśleć o dniu swego ślubu, który był prawdziwym źródłem wszystkich jej kłopotów, a wyniknął z jej własnej głupoty, być może tak samo jak dzień dzisiejszy. Chciało jej się płakać, więc zakryła ręką usta, aby opanować łzy. Wziął ją w ramiona. - Zapomniałem, że wszystko zaczęło się od wypadku powozu i kontuzji twojego męża, a potem rozpętało się to piekło. Ale teraz jesteś bezpieczna. Bezpieczna! A jednak był taki postawny i ciepły, że pomimo wszystko czuła się hołubiona. Lecz on hołubił Kat Hunter. Gdyby odkrył, że w rzeczywistości to Caro Fłill, widziałby w niej tylko wdowę po Jacku Hillu, osobę, której szukał. Odsunął się i poprowadzi! ją delikatnie w miejsce wol ne od pokrzyw. - Tu będzie dobrze. Pomógł jej usiąść. Oparła się plecami o szorstki i zimny kamienny mur, mając przed oczami otwarty krajobraz. Objęła ramionami kolana. - Tam na polu są ludzie, w każdej chwili ktoś może przechodzić tą ścieżką. Ujął jej twarz i odwrócił ku sobie. - Więc może wprowadźmy w życie twoją wymówkę. -Co? - To, co mówiłaś tym chłopakom. Sugerowałaś, że...
163
Odepchnęła go. - Nie! - Naprawdę? - Był całkowicie nieporuszony. Musnął językiem brzeg jej ucha. -Tak, naprawdę. - Odpychała go coraz słabiej. - Nie możemy. Ja nie mogę... Pocałował ją w policzek, w sam kącik ust. - Przynajmniej nie tutaj... Tym razem pocałował ją w usta. - Obietnica, że gdzieś indziej... Ale na razie jesteśmy tutaj i musimy tu zostać. I pokazać otoczeniu, że mamy ku temu ważny powód... Caro już otworzyła usta, żeby zaoponować, lecz on zdusił jej słowa wprawnym pocałunkiem. Nawet nie bardzo chciała z nim wałczyć. Próbowała zapomnieć. Wtuliła się w jego ciało niosące ukojenie, w słodycz pocałunku, w opiekuńcze ramiona. Jęknęła. Czując nagły przypływ sił, postanowiła wydostać się z jego objęć. Przecież ktoś mógł ich widzieć. - Przestań. To nie w porządku. - Nie w porządku? Przecież coś tak rozkosznie przyjemnego nie może być nie w porządku. - Ty nie masz poczucia tego, co jest dobre, a co złe. Puścił ją od razu. Zrozumiała, że to musiało go zaboleć. Chciała przeprosić, lecz zamiast tego cofnęła się nieco. - Potrafię odróżnić uczciwość od nieuczciwości - powiedział. - Czy ukradłaś te pierścienie? - Co takiego? Oczywiście, że nie. Jak mogłeś tak pomyśleć? A skoro tak myślałeś, to dlaczego... - Jeśli to ma być kłótnia kochanków, moja droga, lepiej róbmy to w miejscowym dialekcie. - Którego w ogóle nie znasz - syknęła. - Za to świetnie znam londyński cockney, a także wiejską gwarę z Oxfordshire. Zignorowała te fantazje. - Chyba nie sądzisz, że naprawdę jestem złodziejką?
164
- Nie jesteś osobą, jaką się wydajesz. Tyle wiem. - Te słowa zabrzmiały bardziej szczerze niż wszystko inne, co do tej pory jej powiedział. Miał rację, ale nie mógł się o tym dowiedzieć. - Ta podła dziewucha podrzuciła mi je do kieszeni. I to wtedy, gdy próbowałam jej pomóc. - Nie zdążyłem jej zobaczyć. Opowiedz mi, co się wydarzyło. Wszystko po kolei. - Zauważył jej wahanie. - Ale jeśli znowu chcesz mnie karmić kłamstwami, to daruj sobie tę opowieść. Jedyną możliwą reakcją było oburzenie. - Dlaczego tak myślisz? Bo głupio wpadłam w tarapaty, starając się pomóc tej sierocie? Bo pozwoliłam... flirciarzowi, aby mnie zbałamucił? Te twarde słowa nie zrobiły na nim wrażenia. - Kat, nie wiem, dlaczego kłamiesz, ale wiem, że to robisz. Znowu otworzyła usta, lecz nie umiała wydobyć ani słowa. Dziś wypowiedziała więcej kłamstw niż w całym swoim życiu. - To będzie prawda - rzekła w końcu i wyjaśniła, jak doszło do jej aresztowania. - Widziałam, jak się przyglądałeś - powiedziała na końcu - ale potem znikłeś. Myślałam, że mnie zostawiłeś. Urwał źdźbło trawy i zaczął żuć koniuszek. Bosy, w obszarpanej, brudnej koszuli, ze zmierzwionymi włosami, niemalże mógł uchodzić za wiejskiego kochasia. - Być może powinienem był cię zostawić - powiedział. - Musiałabyś tylko zawiadomić pomagierów swego męża, którzy wydostaliby cię z aresztu. Zamiast tego jesteś tutaj, banitka w łachmanach, a pani Kat Hunter jest obecnie poszukiwanym przestępcą. Co mogła na to odpowiedzieć? Odrzucił trawkę. - Może spróbujemy wrócić do miasta i odszukać przyjaciół twojego męża? Katastrofa!
165
- To nie są przyjaciele. Nie jestem pewna, czy mój mąż kiedykolwiek poznał ich osobiście. Czemu mieliby wyrywać mnie ze szponów wymiaru sprawiedliwości, skoro połowa miasta widziała mnie złapaną na gorącym uczynku? - Myślę, że zapewniliby ci przynajmniej dobre traktowanie. - Nie zamierzam tego sprawdzać. - Spostrzegła, że z niedowierzaniem uniósł brew. - Nie wiem, dlaczego ciągle kwestionujesz moją prawdomówność. Ty sam wyraźnie nie jesteś tym, za kogo się podajesz. - Z pewnością nie jestem biednym włóczęgą - przyznał. - Ale stałeś się nim bardzo szybko i sprawnie. To z pewnością umiejętność typowa dla dżentelmena. - Lubię przygody i wiele takich już przeżyłem. Pamiętasz Poganina? Pamiętała aż za dobrze, z czego świetnie zdawał sobie sprawę. Przynajmniej zeszli z tematu wspólników jej zmyślonego męża. - Twierdzisz, że naprawdę jesteś piratem? - zakpiła. - Co takiego porabiasz w głębi stałego lądu? - Nawet pirat od czasu do czasu opuszcza wybrzeże. - Nie wydaje mi się, by w pobliżu Brytanii grasowali jacyś piraci. - Wobec tego jestem przemytnikiem - stwierdził. - Bardzo to wiarygodne. Wiedziałam, że jesteś rzezimieszkiem. Więc co ze mną będzie? - A co byś chciała, moja słodka Kat? - Nie tego, co chodzi ci po głowie. Chcę odzyskać moje normalne życie. -A jakie to życie? Spojrzała w jego pełne zwątpienia oczy. - Bardzo szacowne i godziwe. - Czyżby? - Znowu oskarżasz mnie o kłamstwo?
166
- Jeśli skończę na stryczku, chciałbym wiedzieć dlaczego. - Klnę się na honor, niczego złego nie uczyniłam - powiedziała Caro zmęczonym głosem. - Poza tym, że zgrzeszyłam z tobą. Milczał chwilę. - No dobrze. Więc gdy oddalimy się od Doncaster, mam cię dostarczyć do męża w Yorku? Już chciała poszukać kolejnej ucieczki od tego tematu, gdy zastanowiła się, czy mogłaby to zrobić. Pozwolić, aby wróg zabrał ją do bezpiecznego schronienia? Nie do samego Hambledona, lecz do Yorku? Zadrżała na myśl, że miałaby przybyć do kancelarii w takim stanie, lecz Hambledon był absolutnie dyskretny i niesamowicie kompetentny. Umożliwiłby jej powrót do prawdziwej tożsamości Caro Hill, rozwikłałby kwestię jej stanu cywilnego, a ona odzyskałaby swoje poprzednie życie. - To byłoby bardzo miłe - powiedziała szczerze - gdyż nie mam pieniędzy na dyliżans. Roześmiał się. - Ja też. Zostawiłem wszystko w kieszeni surduta. - A więc to beznadziejne. - Nigdy nie mów nigdy. Jak dotąd nam się udawało. - Tobie się udawało, to pewne. Często wyrywasz damy ze szponów drapieżnego motłochu? - To mój pierwszy raz. I jestem z siebie bardzo dumny. Cicho. Ona też usłyszała jakieś glosy dochodzące z głębi alejki. Odwróciła się, aby spojrzeć w tamtą stronę. - To nie wrzawa wściekłego tłumu. - powiedział półgłosem do jej ucha. - To ludzie, którzy wychodzą z miasta po pracy. - Ale mogą nas zobaczyć - wyszeptała. - Już całe Doncaster o nas wie. - Więc pora, abyśmy odegrali swoje role.
167
Caro wylądowała płasko na plecach, Grandiston przycisnął ją ciężarem swojego ciata, ustami dusząc jej krzyk. Zrozumiała, o co chodzi, i próbowała odpowiednio zareagować. Grzeszni kochankowie... Lecz gdy podciągnął w górę jej spódnicę, aby odsłonić nogę, i kiedy pociągnął jej kolano i przycisnął się do niej nabrzmiały, dawne wspomnienia dźgnęły ją niczym włócznia. Gospoda Pod Baranim Rogiem. Krótka, bolesna napaść Moore'a. Jęknęła, lecz on zakrył jej usta dłonią. Rzucona w wir straszliwych wspomnień, wpadła w panikę. Chciała krzyknąć, walczyć, lecz była uwięziona i bezsilna, tak samo jak wtedy, owładnięta obrzydzeniem. Z głębin jej gardła wydobył się jakiś bulgot. Mężczyzna stoczył się z niej, lecz wciąż przyciskał dłoń do jej ust. Zanim zdążyła uderzyć go lub zadrapać, znowu przycisnął ją mocno do swojego ciała. Przyduszał jej twarz do swej piersi tak silnie, że oddychała z wielkim trudem. - Do diabla, tylko krzyknij, a oni usłyszą. I tak by krzyknęła, wykrzyczała niebu swój żal, gdyby mogła nabrać tchu. Kiedy w końcu zwolnił uścisk, nie miała już ochoty na nic, prócz łapczywego chwytania powietrza i zachłystywania się nim. Znowu. To zdarzyło się znowu. Z jej zbolałej duszy wymknęło się kilka przypominających miauczenie dźwięków, które lada chwila mogły przerodzić się w szloch. - Kat, przestań. Co ty wyprawiasz...? - Przytulił ją bardzo mocno, a ona nie miała już siły, żeby się opierać. - Ktoś nas usłyszy. Do diabła, kobieto... Kołysał ją, lecz zarazem delikatnie tłumił jej łkanie. - Do diabła? - To był szept, ale tylko dlatego, że miała ściśnięte gardło. Wywinęła się z jego objęć na tyle, by teraz wylać na niego całą nienawiść. - Czy chwila grzesznego zbliżenia daje ci mężowskie prawa, ty potworze? Ponownie zakrył jej ręką usta.
168
Znów chciała go ugryźć, jednak bezskutecznie. - Ja tylko grałem, głupia kobieto. I okazało się to bardzo bolesne. Teraz zapewne jestem zrujnowany na wiele tygodni. - To dobrze - wymamrotała. - Psiakrew, musiałem coś zrobić, aby wyjaśnić, czemu się tutaj czaimy, pamiętasz? Tak, pamiętała o tym. Wiedziała też, że mówił prawdę, że w rzeczywistości wcale jej nie zgwałcił. Była trochę obolała w kroczu, lecz to były lekkie siniaki, nie zaś głębokie rozdarcie, które teraz sobie przypomniała. Ostrożnie zdjął dłoń z jej ust. Nie krzyknęła, więc ją uwolnił. Nie miała pojęcia, że mroczne wspomnienia o brutalności Moore?a tak mocno wryły się w jej pamięć, gotowe boleśnie ranić. Objęła ramionami kolana i siedziała skulona, kołysząc się, usiłując wyrzucić koszmarne wizje ze swoich myśli. Uspokajająco położył ciepłą dłoń na jej plecach. W końcu powiedziała: - Wybacz. Zwykle nie jestem taka... - Zwykle nie jesteś posądzana o kradzież i ścigana przez oszalały tłum. Tak myślę - dodał po chwili. - Powtarzam ci - powiedziała z głębokim, pełnym znużenia westchnieniem - że zanim cię poznałam, byłam poważaną damą. - Ale chyba damą niegdyś zgwałconą, jak sądzę? Zesztywniała, zszokowana brzmieniem tego słowa. Nigdy tak nie myślała. Poszła z Moore'em, bo chciała wyjść za niego za mąż. Jej opór wynikał z faktu, że jeszcze nie wzięli ślubu. On był szorstki i brutalny, ale dopiero znacznie później, może dopiero dzisiejszego popołudnia zorientowała się, że ta sprawa mogła mieć zupełnie inny charakter. - Zostałam wzięta siłą - wyszeptała.
169
- Przez swojego męża? - spytał Christian, usiłując zachować spokój. Czuł, jak zaczyna się w nim wzbierać wściekłość. - Nie - odparła po dłuższej chwili wahania. - Więc kogo powinienem zabić? - Co? Czemu miałbyś to zrobić? - Ponieważ cię zniewolił. - To było dawno temu - rzekła słabo. - Poza tym, on i tak już nie żyje. - Komu przypadł ten zaszczyt? Twojemu mężowi? - Tak - rzekła po chwili zastanowienia. - A ty twierdzisz, że dla mnie mógłbyś popełnić zbrodnię z zimną krwią? - Moja krew wcale nie byłaby zimna. Otworzyła szeroko oczy, lecz zaraz je zamknęła. - Znowu śmierć. Ilu ludzi już zabiłeś, Poganinie Grandiston? Mógł odpowiedzieć, że wielu, że byl żołnierzem, a incydent z toporem stanowił element wojennej walki, lecz przekonał się, że damy i liczni dżentelmeni aprobowali wojnę, nie lubili jednak słuchać o krwawych szczegółach. - Nieważne. Nigdy nie zabiłem kobiety, więc jesteś bezpieczna. Z jakiegoś powodu na te słowa roześmiała się rozpaczliwie. - Naprawdę, Kat. Nigdy nawet nie skrzywdziłem kobiety, chociaż parę razy miałem powody. Wziął ją w ramiona, nie opierała się. Może nawet przytuliła się odrobinę. - Znowu słyszę głosy jakichś ludzi. - Nie ruszaj się. To wystarczy. Siedzieli objęci, gdy minęła ich grupka pięciu osób. - Chciałbym dostać tę nagrodę - odezwał się jeden z mężczyzn - ale oni na pewno uciekli już daleko. Inni zamruczeli tylko, po czym wszyscy odeszli, a ich słowa rozmyły się w powietrzu. - Nagroda? - spytała, podnosząc na niego wzrok.
170
- To pewnie Silcockowie. - Przecież odzyskali pierścionki. Więc dlaczego? - Niektórzy ludzie są mściwi. Ale to dziwne. Kat wyprostowała się, marszcząc czoło. - Ta kobieta jest obłąkana. Patrzyła na mnie z taką nienawiścią tylko dlatego, że potrąciłam ich stolik. A potem wyglądało tak, jakby własnymi rękami chciała nałożyć mi pętlę na szyję. Potarł jej kark, pocałował w czoło. - Nigdy nie tknie cię choćby palcem. Ale myślę, że powinienem wrócić do miasta. Gwałtownie się odsunęła. - Nie, ja nie mogę! - Nie ty, ja sam. - Przyłożył palec do jej ust. - Posłuchaj. Mogłabyś zostać łatwo rozpoznana jako pani Hunter, lecz nikt nie rozpozna mnie jako twojego wybawiciela w łachmanach. Mój człowiek na pewno ukrył moje ubranie w boksie konia, który należy do mnie. Kiedy się przebiorę, będę mógł wystąpić jako niewinny osobnik i dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja. Mogę też wziąć pieniądze i kupić ci jakieś przyzwoite ubranie. - Ale ja zostanę tu zupełnie sama - wyszeptała, rzucając niespokojne spojrzenia na boki. - Nic ci nie grozi. - Lisy. I borsuki. - One bardziej się boją ciebie niż ty ich. - A ludzie? - Masz na myśli mężczyzn? Czy znałaś swojego oprawcę? - Znałam go. Myślałam nawet, że bardzo dobrze. Dotknął jej ramienia. - Nie zostawiłbym cię, gdybym sądził, że istnieje jakieś niebezpieczeństwo. Ale tutaj nikt nie chodzi; poza tym jest już wystarczająco ciemno, abyś mogła się ukryć. Znowu się skuliła.
171
- Jeszcze nigdy nie byłam sama na dworze po zmroku. To go zaskoczyło. Tylko dlaczego? Przecież damy nigdy nie wychodzą z domu po zmroku bez eskorty. Był zaskoczony, ponieważ Kat Hunter od czasu do czasu przejawiała zachowanie znamionujące bardzo niezależną kobietę, jakby sama chciała o wszystkim decydować, panować nad swoim losem. Była w niej też pewna dzikość. To stawiało pod znakiem zapytania jej stwierdzenia, że jest osobą szacowną, zwłaszcza że wylądowała z nim w łóżku. Teraz jednak zachowywała się tak, jak na szacowną kobietę przystało. - Nie masz się czego obawiać - powtórzył. - A szczury? - Są zajęte plądrowaniem piwnic i magazynów. Pozwól mi pójść, Kat, a jutro znajdziesz się w Yorku. Znowu podniosła wzrok na jego twarz, patrząc badawczo. - Ale wrócisz? Pocałował ją. - Klnę się na honor. - A ile jest wart honor poganina? - W moim przypadku wiele. - No więc idź. - Nieoczekiwanie uścisnęła jego dłonie. - Uważaj na siebie. Możesz myśleć, że wyglądasz na służącego, ale wcale tak nie jest. Błyszczysz, nawet gdy jesteś w łachmanach, poza tym masz beznadziejny akcent. Zaśmiał się cicho. - Cała Kat. -Co? - Kimkolwiek jesteś, mogłabyś dowodzić armią, gdybyś tylko chciała. - Nie umiałabym. - Pozwól, że będę odmiennego zdania, lepiej się na tym znam. Pocałował jej dłonie i się wyswobodził. - Niedługo wrócę, a niebawem ten dzień stanie się tylko niemiłym wspomnieniem.
172
Zdał sobie sprawę, że czeka, aż ona powie, iż nie cały był taki niemiły lub coś w tym rodzaju, lecz tylko skinęła głową i usadowiła się oparta plecami o mur, ponownie obejmując ramionami kolana. - Szkoda, że nie mam surduta, który mógłbym ci zostawić. - Więc przynieś mi jakiś szal. - Tak jest - odparł, po czym ruszył wzdłuż muru. Caro została sama w ciemności.
173
Rozdzial 12 Tak naprawdę nie było całkiem ciemno. Niebo miało szarą barwę, właśnie wschodził księżyc, świecąc jasno, lecz złowieszczo, a to przez sunące po niebie chmury, które rzucały na ziemię dziwne cienie. Tu i tam w oknach domów widać było światła, ale i one migały niespokojnie za drzewami poruszanymi coraz silniejszym wiatrem. Caro skuliła się w sobie, ogarnięta chłodem; pragnęła, by Grandiston wrócił jak najszybciej i przyniósł jej szal. Po prostu żeby wrócił. Wiedziała, że dzikie zwierzęta bardziej będą się bały jej niż ona ich, lecz gdy usłyszała jakiś szelest z prawej strony, aż podskoczyła. Cokolwiek to było, szybko uciekło. Bardzo słusznie. Mogłaby je zabić. Przynajmniej tak myślała, chociaż nigdy dotąd nie zabiła stworzenia większego niż karaluch, a i to grubą podeszwą buta. Siedziała bez ruchu, nasłuchując i wpatrując się w panującą dookoła ciemność. Plecami opierała się o mur, była więc odwrócona tyłem również od odgłosów miasta. Gdzieś kwiliło niemowlę. Dalej szczekał pies. Rytmiczny brzęk oznaczał, że w niedalekiej kuźni nadal wre praca, a kowal naprawia narzędzia lub obejmę na kolo. Jakaś para zaczęła wrzeszczeć na siebie - stara śpiewka o obietnicach czynionych, łamanych i rzekomo nigdy
174
nie wypowiedzianych. W końcu przestali. Czy rozstali się w złości, czy też pogodzili pocałunkiem? Życie toczyło się dalej, lecz nie dla niej. Czuła, że zostanie w tej strasznej ciemności tak długo, aż zgnije. Znowu spojrzała na światełka chat, w których mieszkali zwykli ludzie wiodący zwykłe życie. W normalnych okolicznościach mogłaby pójść do jednej z nich, zapukać do drzwi i poprosić o pomoc. Gdyby spróbowała zrobić to teraz, w najlepszym przypadku zostałaby wypędzona jako włóczęga. W najgorszym zaś, mogła zostać schwytana i doprowadzona do konstabla jako ta, która ukradła pierścienie. Za jej głowę wyznaczono cenę. Była banitką, bezsilną wobec wszelkiego okrucieństwa, jakiego ludzie mogliby dopuścić się wobec jej osoby. Ogarnął ją niepokój, głupie myśli; ledwie dostrzegła, że w końcu zapadły zupełne ciemności. Gdzież jest Grandiston? Może ją zostawił? Och, ciociu Abigail, byłabyś ze mnie bardzo niezadowolona. Być może nie z powodu wyprawy pod przybranym nazwiskiem Kat Hunter - ciotka Abigail ogólnie aprobowała przystępowanie do natarcia. Być może nie z powodu sprawy z matą złodziejką, chociaż na pewno szydziłaby z naiwności Caro. Dranie to dranie, a złodzieje to złodzieje, Dorcas. Nie są to udręczeni biedacy, których możesz nawrócić miłym słowem i bochenkiem chleba. Ale nie podobałoby się jej, że Caro czeka na mężczyznę, który miał ją ocalić. Nie mogę zrobić nic innego, pomyślała, kierując te stówa do ducha zmarłej ciotki. Nie mam pieniędzy, wyglądam jak włóczęga, a za moją głowę wyznaczono nagrodę. Dokąd miatabym pójść? Ta argumentacja chyba uciszyła wspomnienie ciotki Abigail, lecz nie poprawiła nastroju Caro.
175
Na odgłos dziwnego skrzeku otworzyła szeroko oczy. Coś tam było! Z drżeniem zaczęła szukać wzrokiem wśród cieni rzucanych przez krzewy i nagle wstrzymała oddech, widząc dwa światełka. Ui uai? To zabrzmiało jak „witaj". Czy to jakieś dziwne nocne stworzenie? A może jakiś troi...? Cofnęła się, po omacku szukając na ziemi jakiegoś kija, kamienia, czegokolwiek. Czarny cień się poruszył. Utkwiła w nim wzrok, szykując się do obrony. Stworzenie zbliżyło się, światełka znów rozbłysły... i nagle rozpoznała kota. Więc to tylko kot, czarny jak noc. Odetchnęła z ulgą. Miauknął. - Cicho - szepnęła. I natychmiast zakryła sobie ręką usta. Co ona robi? Przecież koty nie mówią. Za to drapią, szczególnie te dzikie. -Sio! Zwierzak siedział wyprostowany i spoglądał na nią. I nagle, być może pod wpływem strachu lub doznanej ulgi, poczuła silny przymus pójścia za potrzebą. Próbowała ją zignorować, lecz stawała się ona coraz bardziej paląca. - Sio! - spróbowała ponownie, z takim samym skutkiem. Mamrocząc pod nosem, zaczęła przesuwać się wzdłuż muru. Przynajmniej teraz zwierzak nie ruszył za nią, zresztą musiała to zrobić z dala od miejsca, w którym Grandiston spodziewał się ją znaleźć. Modląc się w duchu, by nie rosły tam pokrzywy, przykucnęła, zbierając w dłoniach fałdy spódnicy. Kiedy mocz z sykiem popłynął na ziemię, Caro uznała, że sięgnęła dna upokorzenia. Samego dna. Wcześniej straciła dom, przyzwoity wygląd, być może reputację. Lecz ten zwierzęcy akt wypchnął ją poza nawias przyzwoitego społeczeństwa.
176
Kiedy skończyła, wstała i po omacku wróciła na poprzednie miejsce, oznaczone świecącymi kocimi oczami. Usiadła. - Sio! - Powiedziała, lecz zrobiła to tylko dla zasady. Być może nigdy nie odzyska domu, reputacji, nie wyjdzie za Eyama, nie wróci do szacownego towarzystwa. Może skończy w więzieniu, gdzie zaspokojenie potrzeby na świeżym powietrzu będzie się wydawało luksusem. Dorcas Froggatt, okaż trochę charakteru! Caro patrzyła na kota. Nie, nie mówił po angielsku, a już na pewno nie głosem ciotki Abigail. To jej własne myśli o tym, co powiedziałaby ciotka. To nigdy by się nie wydarzyło pod moimi rządami. Ale się wydarzyło. I to właśnie rządy ciotki spowodowały cały ten bałagan. Gdyby wróciła, aby pomóc, dokonałby się akt sprawiedliwości. Kot potarł głową dłoń kobiety, więc zaczęła go głaskać, bo najwyraźniej tego właśnie oczekiwał. Żywe ciepłe stworzenie niosło spokój, mimo że jego futerko było szorstkie, miejscami zmierzwione. - Pewnie masz pchły, lecz kim ja jestem, aby się czepiać? Zapewne teraz ja także je mam. Kot zamiauczał, wszedł jej na kolana i zaczął się wygodnie mościć. Pogłaskała go po grzbiecie. - Czy i ciebie ktoś wygonił z domu, niesłusznie oskarżył o przestępstwo? Czy ktoś na ciebie poluje? To było głupie, lecz gdy kociak zamruczał w odpowiedzi, Caro wyszeptała: - Ciocia Abigail? - Pokręciła głową. - Wariuję. Przecież jesteś kotem. Zabłąkanym stworzeniem. Nic dla ciebie nie mam. Ani jedzenia, ani mleka. Kot położył głowę na łapkach. - Mogłabym cię jakoś nazwać - stwierdziła. Własny głos działał na nią uspokajająco. - Tabby. Mój ojciec na ciotkę Abigail mówił Abby, mimo że nigdy nie układała
177
się do snu na czyichś kolanach. Przestań, kobieto. Mówienie do samej siebie to widoma oznaka szaleństwa. Lecz może czekał ją właśnie taki los - dom dla obłąkanych. To odpowiadałoby Grandistonowi i rodzinie Hillów. Mieliby możliwość przejęcia kontroli nad jej pieniędzmi. Musiała coś zrobić. Przecież jest jedną z Froggattów. Taką silą i przedsiębiorczością charakteryzował się jej dziadek, który zaczynał jako kupiec, a został właścicielem fabryki. Ojciec był słaby, lecz ciotka Abigail miała dużo energii. Dopiero w późniejszym okresie życia Caro zorientowała się, że ciotka przez większą część życia zarządzała fabryką, choć zawsze trzymała się w cieniu brata. To ona nalegała na zastosowanie stali tyglowej, zanim uczynią to inni, dzięki czemu powstała ich rodzinna fortuna. Po śmierci Daniela Froggatta Abigail przejęła pełnię rządów. Spostrzegła korzyści wynikające z produkcji doskonałych stalowych sprężyn, z których teraz słynęła ich firma. Niektórzy z tego kpili, gdyż głównym produktem wytwórców sztućców były noże, wojna zaś sprawiła, że zapotrzebowanie na ostrza przerastało możliwości produkcji. Lecz teraz sprężyny dawały duże zyski, podczas gdy inne firmy z trudem utrzymywały się na rynku. Nadszedł czas, aby przyjąć postawę ciotki Abigail. Nie powinna tu siedzieć w ukryciu, czekając na powrót mężczyzny, który miałby ją uratować. To była najlepsza sposobność, aby uwolnić się od Grandistona. Co robić? - To dobry moment, by wymyślić coś praktycznego - wyszeptała do ducha ciotki. - Mówisz do siebie? Caro podskoczyła i wydała z siebie krótki pisk. Lecz to był Grandiston, który nie wiadomo skąd znalazł się tuż przy niej.
178
- Wybacz, nie było mnie dłużej, niż planowałem. - Przykucnął i ujął jej dłoń. - Jesteś przemarznięta. Bałaś się? - Nie - zaprzeczyła, chociaż on nie był łatwowierny. - Żadnych dzikich zwierząt? - Tylko ten kot. -Kot? Caro zorientowała się, że zwierzak czmychnął na dźwięk jego głosu. - Był tu. To z nim rozmawiałam. - Rozmawiałaś? Spojrzała nań zdziwiona. - Każdy może rozmawiać z kotem. - O ile ten nie odpowiada. Zupełnie jakby wiedział. - Wcale go nie wymyśliłam. - Oczywiście, że nie. W każdym razie poszedł sobie, a my powinniśmy ruszyć jego śladem. - Wstał, pociągając ją ze sobą. - Bogu dzięki. Wzięła surdut i podniosła wzrok na Grandistona. Wziął ją w objęcia. Po pierwszej chwili zaskoczenia zdała sobie sprawę, że od śmierci ojca nikt jej tak nie przytulał. Ciotka Abigail nie lubiła czułości, podobnie Ellen. Znów poczuła się jak dziecko bezpieczne w silnych opiekuńczych ramionach. W oczach zaszkliły się jej łzy. Chciała się opanować i zaczęła płakać. Myślała, że on ją odepchnie, lecz tylko głaskał ją po plecach i mruczał uspokajająco. Usiłowała odzyskać samokontrolę; w końcu się udało. - Przepraszam - pociągnęła nosem. - Bałam się. - Odsunęła się na tyle, by na niego spojrzeć. - Cieszę się, że bezpiecznie wróciłeś. Podał jej chusteczkę. - Myślałaś, że nie będę bezpieczny?
179
Wytarła oczy, wydmuchała nos. - Mogli cię aresztować. - Nagle coś sobie uświadomiła. Odzyskałeś surdut. - A także buty i pieniądze, które miałem w kieszeni. O ile dobrze pamiętam, pani życzyła sobie szal. Owinęła się podanym jej materiałem. Był to szal wiejskiej roboty z szorstkiej przędzy, lecz duży i cudownie ciepły. - Dziękuję. Za wszystko. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, a następnym jest zapewne to, by znaleźć się jak najszybciej w drodze do Yorku. Chodź. - Wziął ją za rękę i poprowadził wzdłuż muru ku ścieżce. - Jaki mamy plan? - spytała szeptem. - Nie ma sposobu, aby bezpiecznie przyprowadzić tu konie, więc około mili musimy przejść pieszo. Potem spotkamy się z Barleymanem. - A jaka jest sytuacja w Doncaster? - Wyznaczono nagrodę. - Boże, miej mnie w opiece. Ile? - Pięć gwinei w zlocie. - Przecież dla większości tutejszych to ogromna fortuna! Dlaczego Silcockowie to robią? - Nie wiem, ale nie martw się. Złodziejka nazwiskiem Hunter to już przeszłość, a zaraz zniknie jej wcielenie w postaci włóczęgi. - Odzyskałeś moją torbę? - Niestety, zatrzyma! ją właściciel zajazdu, aby pokryć koszty twojego pobytu. - To sowita zaplata, zważywszy na fakt, że nawet nie spędziłam tam nocy. - Teraz chyba nie będziesz dochodzić swoich racji w tej sprawie? Barleyman coś ci przyniesie. Doszli do ścieżki i zajrzeli w głąb alei, aby się upewnić, że nikt nie nadchodzi.
180
- Wybrzeże czyste - stwierdził, biorąc ją za rękę. - Naprzód. Zawahała się. Doncaster stało się wrogim miastem, lecz przed nią rozpościerała się ciemność i nieznana przyszłość. Pociągnął ją, więc ruszyła za swoim wrogiem, prosto w noc.
181
Rozdzial 13 Ścieżka byta ciemniejsza, niż Caro się spodziewała. Wiedziała, że jest szeroka i równa ze względu na częste użytkowanie, lecz miała wrażenie, iż lada chwila wpadną oboje w jakąś dziurę. - Szkoda, że nie mamy latarni - powiedziała. - Pamiętaj, że jesteśmy zbiegami. - A jeśli ktoś się napatoczy, będziemy wyglądali na uciekinierów, idąc po omacku w ciemności. - Nie, o ile będziemy rzeczywiście robili to po omacku - powiedział żartobliwie, po czym odwrócił się i znowu ją pocałował. Odepchnęła go. Nie zaprotestował, co ją trochę zabolało. Gdy w końcu wziął ją za rękę i poszli dalej, poczuła się lepiej. Przypomniała sobie kota i odwróciła głowę. - Co się stało? - spytał zaniepokojony. - Kot. Może pójdzie za nami. - Jeśli w ogóle jest, to pewnie szuka kogoś, kto rokuje większe nadzieje na posiłek. Caro poczuła się dziwnie osamotniona. Straciwszy na chwilę koncentrację, zboczyła ze ścieżki, lecz Grandiston w porę ją podtrzymał. - Z imieniem Kat powinnaś lepiej widzieć w ciemnościach. - A ty widzisz? - spytała, gdy ruszyli dalej.
182
- Ufam w swój los. - Dlaczego zakładasz, że los okaże się łaskawy? - Moja słodka Kat, to właśnie los nas połączył. - Myślę, że będziesz żałował chwili, gdy po raz pierwszy odezwałeś się do mnie. - Wcale nie. Dataś mi dużo radości, rozkoszy, przeżywam ciekawą przygodę. No i jesteśmy tutaj, żywi i wolni, pod księżycowym niebem. Popatrz - wskazał ku górze - to Wenus. Niewątpliwie ulega jakiejś przemianie. - Jesteś tak samo nienormalny jak ta Silcock. - Lecz w znacznie milszy sposób. *** Christian znowu objął ramieniem Kat Hunter, czyniąc to z prawdziwą przyjemnością. Nadal była trochę dziwna, lecz jej ostatnie zachowanie wskazywało, że jest tym, za kogo się podaje - poważaną kobietą przywykłą do normalnego, spokojnego życia. Wykazała się wyjątkową odwagą i zaradnością. Lecz z drugiej strony normalne, spokojne życie nie przewiduje gwałtu. Wobec tego, dlaczego flirtowała z obcym mężczyzną, przyszła do jego pokoju i wylądowała w jego łóżku? Nie. Pragnął, aby była tym, za kogo się podaje, lecz ona zachowywała się inaczej. Zerknął na nią, lecz księżyc akurat zakrywały chmury, a ona patrzyła w dół, aby dojrzeć ścieżkę. Widział jej gęste, niesamowite włosy. Przypuszczał, że takie włosy mogłaby mieć najbardziej poważana i zwyczajna kobieta w Anglii, lecz w tym wypadku wcale tak nie było. Pasowały do odważnej buntowniczki o wielkim duchu. Okiełznała je za pomocą warkoczy i szpilek. Czy tak samo trzymała w okowach swą prawdziwą naturę? Poczuł instynktowne pragnienie, aby ją uwolnić. Szybko je zdusił. W życiu już uwolnił o jedną kobietę za dużo.
183
Barleyman sprawdził dom przy Silver Street, lecz niewiele się dowiedział. Służący byli w nienaturalny sposób małomówni, więc z pewnością mieli nakaz trzymać język za zębami. Okazało się, że pani domu nazywa się Phyllis, a nie Dorcas, a chociaż pochodziła z Sheffield, była córką prawnika, nie wytwórcy sztućców. Wtem, powodowany jakimś szóstym zmysłem, odwrócił się. Zobaczył świecące oczy. - A niech to! Kat również okręciła się na pięcie. - A widzisz, mówiłam ci o kocie. - Tak - powiedział. - Do tego niewidzialnym. Machnęła ręką. - Sio, Tabby. - Siotabby? To jakieś miejscowe żaklęcie? Spojrzała na niego. - Sio, czyli odejdź. A Tabby to jej imię. - To jakaś stara przyjaciółka? Hm, nie pasuje do twojej opowieści. - Co to za nowa bzdura? Że cały czas miałam kota? Może ukrywał się w staniku mojej sukni? Sam powinieneś o tym wiedzieć. - Rzeczywiście. - Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Musiała coś usłyszeć, bo syknęła jak kotka. - Znalazła mnie w ciemności. Próbowałam ją odgonić. - Nadając jej imię. - Byłam sama. Dzięki niej miałam jakieś towarzystwo. Objął ją ramieniem. - Chodź. Nie ruszyła się. - Ma szorstkie futerko. Chyba ma ranę na boku. Nie chcę tak tego zwierzaka zostawić. - Wcale nie musisz - odparł, popychając ją naprzód. - Kot pójdzie za nami albo nie, sam dokona wyboru. Barleyman pewnie już czeka, a odnalezienie miejsca spotkania może nam zająć trochę czasu.
184
- Chcesz powiedzieć, że zabłądziliśmy? - spytała, lecz posłusznie poszła razem z nim. - Jeszcze nie. Lecz jeśli wciąż będziesz syczeć i drapać, mogę cię porzucić. - Wybacz. Jestem świadoma, ile ci zawdzięczam, panie Grandiston. Christian przypuszczał, że powinien się poczuć speszony. - To dobrze. A bezpańskie koty istnieją po to, aby wzbudzać współczucie. - Ale nie żyją po to, aby być ranione i poniewierane. - Nie? Moja matka twierdzi, że koty często wysyła się po to, aby znalazły kogoś, kto ich potrzebuje. Wzbudzanie litości to najłatwiejszy sposób, by wejść komuś do domu. - To są opowieści starych kobiet. - Jeśli o to chodzi, moja matka wcale nie jest taka stara. Caro podniosła na niego wzrok. - Wybacz, nie chciałam... - Lecz po chwili znów zasyczala. - Jesteś niemożliwy! - Zapewniam cię, że moja matka jest wystarczająco stara, by mogła mnie urodzić. - Wiesz, ja wcale... Po prostu jestem zdziwiona, że w ogóle masz matkę. - Teraz przesadziłaś - stwierdził. - No dobrze. Każdy ma matkę, lecz nie wszyscy spędzili dużo czasu pod matczyną opieką. To go zabolało. Jego wyjazd z domu byl korzystny dla wszystkich. Brakowało mu matczynej opieki. W domu Thorna było mało kobiet. A jego niania z wczesnego dzieciństwa zmarła, gdy miał jedenaście lat. - Bardzo lubię moją mamę - powiedział, bo taka była prawda. - Więc opowiedz mi o niej - rzuciła. - Jest pulchna, kochająca, lubi swój ogród i swoje pszczoły.
185
- Może mieszka w wiejskiej chacie? - spytała z niedowierzaniem. - Schowaj pazurki, Kat. To trochę więcej niż chata, lecz mimo wszystko zwykły dom. - Nie kłamał. Mówił o Raisby Manor, gdzie dorastał. - Wyobrażam sobie, że taka matka musi być bardzo zaniepokojona twoim wyborem kariery. - To prawda - odparł Christian. I spostrzegł, że w tym momencie bezwiednie zacisnął zęby. Matka nie mogła ścierpieć, że był żołnierzem. Doszli do furtki, co dało mu sposobność zakończenia tego tematu. Kot wpełzł do środka przez szczelinę w sztachetach przy akompaniamencie dziwnego, jakby pogardliwego miauczenia. - Punkt dla ciebie - przyznał Christian, zastanawiając się, czy zdoła pozostać przy zdrowych zmysłach. Starał się dojrzeć cokolwiek na pogrążonym w ciemności polu. - Teraz zrób zwiad - powiedział do kota - i powiedz mi, czy tam gdzieś jest byk. - Rozmawiasz z kotem? - spytała słodko Kat. - Może za chwilę drzewa włączą się do rozmowy. Zamknięta furtka zwykle oznacza zwierzęta. Krowy i owce nie stanowią zagrożenia, ale byk to zupełnie inna sprawa. - Mogliśmy pójść inną drogą. - I naprawdę zabłądzić. Kot jest cicho. - Uchyli! furtkę na około pół metra. - Chodź. Ostrożnie ruszyła z miejsca, wyraźnie obeznana z wiejskimi realiami na tyle, by oczekiwać błotnistej ziemi w takim miejscu. Christian poszedł za nią i przez chwilę mocował się z furtką, którą trudno było domknąć. Wtem czyjś dziki wrzask przeszył ich na wylot. Jakaś pałka świsnęła mu koło ucha. Christian padł na ziemię i przetoczył się, by uniknąć niebezpieczeństwa, mając świadomość, że to kot wszczął alarm głośnym piskiem. Pałka znowu opadła z dużą siłą. Co, u diabla...
186
Przetoczył się jeszcze raz, potem szybko wstał i skoczył na mężczyznę. Lecz teraz okazało się, że jest ich dwóch, a w świetle księżyca wyraźnie zalśniło jakieś ostrze. Wykręcił jednemu z napastników pałkę z dłoni, uderzył nią mocno drugiego, wytrącając mu z ręki nóż. Amatorzy. Pewnie kłusownicy albo złodzieje owiec, którzy stwierdzili, że znaleźli lepsze ofiary. Lecz czy aby nie ma ich tu więcej? - Kat! - krzyknął. - Gdzie jesteś? Kot znowu zaskrzeczał. - Nie ty!... - wrzasnął, lecz w tym momencie czyjeś wielkie łapy zakryły mu usta. Zamiast próbować je oderwać, obiema pięściami walnął napastnika w głowę. Tamten ryknął z bólu i puścił go. Wtedy Christian szybko na niego wskoczył i szybkimi ciosami pozbawił go przytomności. Przez chwilę dyszał ciężko, po czym z trudem wstał, szukając wzrokiem drugiego mężczyzny i Kat. Z początku nie zrozumiał, co przedstawia ten widok, lecz zaraz pojął sens tej dziwnej sceny. W półmroku dwie osoby wirowały w jakimś niesamowitym tańcu, a przyczajony gdzieś w pobliżu kot nie przestawał miauczeć i syczeć. Tak. To Kat, z rozwianymi włosami, kręciła się za napastnikiem, połączona z nim w jakiś niewidzialny sposób. To nie miało sensu, lecz mimo to Christian ruszył naprzód, wybrał odpowiedni moment i wyprowadził cios pięścią prosto w brzuch bandyty. Uderzony zgiął się wpół, a Kat z głośnym krzykiem zachwiała się i zatoczyła w ślad za nim. Christian chwycił ją za ubranie i podniósł. - Coś ci się stało? Wyswobodziła się, z trudem łapiąc powietrze. - Czy on nie żyje? Mężczyzna złowieszczo milczał, lecz po chwili zaczął się krztusić. Christian postawił but na jego plecach i odwrócił się, aby popatrzeć na drugiego rzezimieszka, który
187
wciąż leżał nieruchomo, nie wydając z siebie żadnych odgłosów. Zdjął nogę z leżącego i chwycił go za włosy... łapiąc w rękę wełniany szal. Po omacku zorientował się, że tamten prawie się udusił za sprawą tego kawałka materiału. - Ciekawy sposób zabijania - powiedział. - Zabijania? Chciałam go tylko zmylić. - Śmierć z pewnością tego dokona. - To on nie żyje? - Umarli nie charczą. Christian rozwinął szal krepujący głowę mężczyzny, po czym wykorzystał jego własną apaszkę, by związać mu ręce na plecach. Takie prowizoryczne zabezpieczenie nie wystarczy na długo, lecz przez jakiś czas spełni swoje zadanie. Zdjął własny fular, podszedł do drugiego bandyty, podnosząc leżący na ziemi nóż, stary i zniszczony, lecz bardzo ostry. Błysk oczu leżącego powiedział mu, że mężczyzna jest przytomny. - Byłoby bardzo nierozsądnie, gdybyś czegoś spróbował powiedział cicho Christian. - Ponieważ mam na głowie ważne sprawy, musicie iść precz, chyba że zachęcicie mnie, abym was pozabijał. - Nie śmiałbyś - prychnął wzgardliwie tamten. Brzmienie głosu świadczyło o tym, że ma złamany nos. - Spróbuj, a się przekonasz. Wyciągnij przed siebie złączone obie ręce. Mężczyzna wykonał polecenie. Byl silnie zbudowany i na pewno nawykły do sytuacji, gdy to on grozi innym. Z pewnością gotował się ze złości i chciał coś zrobić. Christian miał nadzieję, że do tego nie dojdzie. Związał grube nadgarstki z całej siły. - Nie ma lepszych od nas - powiedział bandyta - gdy idzie o skradanie się w ciemności. A ty uprowadziłeś komuś żonkę? - Chmury odsłoniły księżyc, ukazując kwadratową, bezwzględną twarz opryszka.
188
- Właśnie. - Christian wstał i rzucił nóż głęboko w krzaki. - Wątpię, abyście zdołali oswobodzić się i pójść za nami, lecz jeśli wam się uda, radzę zostać tutaj, razem z królikami. Pocierając posiniaczone palce, odwrócił się do Kat, która stała nieopodal, trzymając na rękach kota. Ciekawe kto tu kogo pociesza? - Wołałeś o pomoc - powiedziała, jakby oczekując wyrzutów. - Rzeczywiście - uśmiechnął się Christian. - Co ty właściwie zrobiłaś? - Zarzuciłam mu szal na głowę. A Tabby podrapała drania. - Moje dwa wspaniałe kociaki. - Ale to zaszło za daleko. To znaczy z szalem. Owinął mu się wokół szyi. Potem zaczął się skręcać, kiedy on się odwrócił, a ja trzymałam szal z całej siły, aby mnie ten człowiek nie złapał. Nic ci nie jest? - Nic a nic - odparł Christian. Ujął dłoń Caro i ucałował. Kot miauknął i zeskoczył na ziemię. - Masz pozwolenie, by ich poskubać powiedział do zwierzaka. - Z natury nie jesteś taką odważną kobietą, a jednak rzuciłaś się do walki. - Byłam przerażona. Nadal jestem. Kim oni są? - Pewnie kłusownicy, lecz równie chętnie korzystają z nadarzających się okazji do kradzieży i rabunku. Chętnie zobaczyłbym ich za kratkami, ale twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze. - Cała się trzęsę. Znowu wziął ją w ramiona. Lubiła być przytulana. - Większość z nas trzęsie się po takim przeżyciu. Bo to było niezłe przeżycie, prawda? Zaśmiała się zduszonym głosem. - O tak. Odsunął się nieco, obejmując ją nadal tylko jednym ramieniem.
189
- Chodź, moja wspaniała Kat. Barleyman powinien być za następnym żywopłotem. Caro poszła, lecz wcale nie czuła się wspaniale. Trzęsła się od tego wybuchu przemocy, przerażona tym, co się właśnie stało. On zrozumiał jej śmiech jako przejaw radości, lecz naprawdę był to objaw przerażenia. Wcześniej myślała, że jego swobodna gadka o zabijaniu to zwykłe przechwałki, ale teraz zmieniła zdanie. Naprawdę zabił kogoś, kto zranił go toporem. Zabiłby jej gwałciciela, gdyby miał sposobność, z gorącą lub zimną krwią. Przed chwilą stłukł dwóch wielkich, uzbrojonych zbirów. Ocalił ją już dwukrotnie, lecz teraz odczuwała strach. Im prędzej uwolni się od jego towarzystwa, tym lepiej. Dotarli do kolejnego żywopłotu, lecz nie było tam furtki, tylko przełaz. Przekrzywiony, nie wygląda! zbyt solidnie. Kotka wskoczyła na górę, spoglądając przed siebie. Caro cofnęła się, aby ją pogłaskać. - Ona też była brutalna - stwierdził Grandiston. Doskonale odczytywał jej myśli. - To tylko kot. - A ja jestem mężczyzną. - Nie wszyscy mężczyźni są brutalni. - A powinni, gdy zaistnieje potrzeba. Caro zastanawiała się, co uczyniłby Eyam, gdyby został napadnięty w ciemności. Oczywiście on nigdy nie znalazłby się w takiej sytuacji, lecz zapewne zadziałałby u niego jakiś męski instynkt. Nosił szpadę, brał lekcje fechtunku. Zapewne umiał wystrzelić z pistoletu. Polowa! na zające, strzelał do bażantów i innego ptactwa. - Czy pomóc ci pokonać przełaz? - spytał Grandiston. W żadnym razie. Caro zebrała fałdy spódnicy w jednej dłoni, żałując, że nie ma szpilek, by je spiąć, bo wtedy miałaby wolne obie ręce. Uniosła nogę, ostrożnie postawiła ją na desce. Wydawało się, że podłoże jest solidne...
190
Grandiston uniósł ją. Zanim zdążyła zaprotestować, szybko przeszedł rozchwianymi schodkami na drugą stronę i postawił ją na drodze. - Jesteś postrzelony - powiedziała, odpychając go. - To mogło się zawalić pod naszym ciężarem. - Ale czyż nie jesteśmy już bezpieczni? Patrzyła na niego ponurym wzrokiem. - Mój drogi, jesteśmy na zupełnym pustkowiu, jest ciemno, uciekamy przed wymiarem sprawiedliwości, a przed chwilą odparliśmy atak morderców... - Morderców? - No dobrze, kłusowników. Z pewnością nie jesteśmy bezpieczni. Objął ją i pocałował. W pierwszym odruchu zaczęła się szarpać, lecz po chwili obłęd powrócił i odpowiedziała mu pocałunkiem. - Jak ty to robisz? - spytała, opierając się o jego pierś. - Wywracasz mnie do góry nogami. - Jeszcze tego nie zrobiłem. Ale jeśli masz takowe życzenie... Podniosła wzrok. - Czy ty w ogóle bywasz poważny? - Byłem bardzo poważny, gdy walczyłem o życie, Kat. Zwłaszcza gdy nie wiedziałem, co się z tobą dzieje. Caro przypomniała sobie, że on nic nie wie, że to właśnie przez niego wynikły jej wszystkie problemy. Zajmował się ocaleniem przypadkowo poznanej kobiety, której ostatnie kłopoty nie miały z nim nic wspólnego. - Przepraszam. - Nie przepraszaj. Dałaś mi szansę odegrania roli błędnego rycerza. - Błędnego? - Spojrzała wzdłuż pustej drogi. - Masz na myśli popełniającego błędy, błędnego w ocenach? Rozejrzał się. Uśmiechnął się. - Czy mam zrobić czarodziejską sztuczkę?
191
- Więc jesteś rycerzem czarodziejem? - Abrakadabra. - Zagwizdał donośnie. Przez moment nic się nie działo, lecz potem zza zakrętu wyszedł koń. W migotliwym świetle księżyca wydawał się jakiś mglisty, jakby faktycznie zosta! wyczarowany. Ale już po chwili ruszył z miejsca, postukując kopytami po ubitej ziemi i pobrzękując uprzężą. Wtedy przekonała się, że jest jak najbardziej realny, a nawet osiodłany i przygotowany do jazdy. Zapewne szara maść nadawała mu ten upiorny wygląd. Grandiston wyszedł mu na spotkanie, a już po chwili przyjaźnie głaskał zwierzę po wielkim łbie, ono zaś wyraźnie było zadowolone z okazywanego mu zainteresowania. Caro rozejrzała się za kotką, która, jak się okazało, cierpliwie siedziała tuż obok. - Skomentujesz ostatnie wydarzenia, Tabby? Kotka uniosła łapkę, wykręciła łepek i zaczęła lizać najbardziej nieodpowiednie miejsce. - No cóż - mruknęła Caro, patrząc w bok. - Nie wiem, co mam o tym sądzić. Grandiston przyprowadził konia. - Przedstawiam ci Bucka. To skrót od Buccaneer. - Jest świetnie ułożony. - Są chwile, kiedy warto mieć konia, który przybiega na gwizdnięcie. Barleyman jest pewnie za zakrętem, razem z jedzeniem, piciem i ubraniem dla ciebie. Wziął ją za rękę i poprowadził w tamtą stronę. Caro dopiero po chwili zorientowała się, że koń idzie za nimi bez rozkazu. Nie znała się na tym, lecz ten fakt wydawał się zdumiewający, zwłaszcza że i kot ruszył razem za nim. Być może rzeczywiście znalazła się w jakimś magicznym królestwie, gdzie nie obowiązywały reguły zwykłego świata. W każdym razie już niebawem ujrzała obiecanego Barłeymana z drugim koniem.
192
- Tu jest otwarta furtka - powiedział głosem niemalże znamionującym dżentelmena. - Ale ja nie mogłem tego wiedzieć, prawda? - odparł Grandiston. Byli już na tyle blisko, by Caro przekonała się, że służący jest krępy, a na lewym oku nosi opaskę. Boże! Przypomniała sobie, co mówiła o nim służąca: że wyglądał na złoczyńcę. Rzeczywiście sprawiał takie wrażenie. - Usłyszałem jakieś hałasy, sir, ale wszystko się skończyło, zanim zdołałbym do was dobiec. - Dwóch kłusowników z ambicjami. Bez trudu pokonani z pomocą dwóch kotek. - Dwóch kotek? - Jedna prawdziwa, a druga w niewieściej powłoce. Pani Hunter, oto mój człowiek, Barleyman. Hultaj, ale godny zaufania. A ona spojrzał na służącego - nazywa się Kat. - A kotka, proszę pana? - Rozejrzał się, lecz zwierzak czmychnął gdzieś w zacienione miejsce. - Jest aż taka ostra? - Obie takie są. Pani Hunter w sposób niezwykle groźny posługuje się swoim szalem, za to ręczę. - Szalem? - Tym samym, który dla niej kupiłeś. Służący odwrócił się do Caro. - Widzę, że pan jest w nastroju do żartów, jak to często bywa. Zignorujmy go. Miło widzieć, że jest pani bezpieczna. Bezpieczna, pomyślała Caro. Oni obaj zupełnie postradali rozsądek. Owszem, dotarli do pierwszego celu ucieczki, ale teraz znajdowała się na pustej drodze w mrokach nocy, wyglądała jak włóczęga, a towarzyszyło jej dwóch obłąkanych nicponi. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek poczuje się naprawdę bezpieczna.
193
Rozdzial 14 Christian zdjął bukłak przytroczony do siodła i wycisnął nieco wina w spragnione usta. Jak na sikacz smakowało wyjątkowo dobrze. Wyciągnął rękę z bukłakiem w stronę Kat. Popatrzyła zdziwiona, a on zorientował się, że nigdy dotąd nie widziała takiej rzeczy. Już chciał zademonstrować, jak się tego używa, gdy Barley-man sięgnął po mały kubek. - Proszę pozwolić, że ja to zrobię - powiedział, wycisnął wino do kubka i podał jej. - Dziękuję. Napiła się, a światło księżyca połyskiwało na jej rozwichrzonych włosach i ramionach, które były odsłonięte, jeśli nie liczyć płóciennej koszuli sięgającej do łokci. Wyglądem tak bardzo przypominała Cygankę, że Christian z trudem widział w niej schludną, modnie ubraną panią Hunter, która ledwie kilka godzin wcześniej weszła do jadalni zajazdu Owcze Runo. Światło opływało krągły biust, co było dlań szczególnie podniecające. Opróżniła kubek. - No i co dalej? - spojrzała na Grandistona. Nie umiał powstrzymać uśmiechu. Gdyby byli sami, gdyby była taka, na jaką obecnie wyglądała... doskonale wiedział, co nastąpiłoby dalej. Usiadłby na drewnianym
194
przepuście, a ona ujeżdżałaby go okrakiem. Albo stałaby oparta o drzewo, obejmując go nogami. Opanował się. - Co dalej? Teraz znika złodziejka pierścieni Silcocków. Barleyman, gdzie są te ubrania? - Wziął bukłak i znowu się napił. Przebierz się, a ja tymczasem doprowadzę swój wygląd do porządku. Odwrócił się, żeby sprawdzić, co jest w sakwach u siodła i uporządkować myśli. Kat Hunter, czy jak tam naprawdę się nazywa, to kobieta, która sprowadzała kłopoty, co aż za dobrze znał z przeszłości. Spowodowała śmierć jednego człowieka, gwałciciela. Chociaż Christian nienawidził gwałcicieli, musiał się zastanowić, jakim sposobem stała się obiektem takiego ataku. Jaką cenę zapłacił jej mąż za zabicie tego człowieka? Żołnierz z czasem stawał się nieczuły na takie rzeczy, ale czy był to pojedynek o wschodzie słońca? No a prawnik? Teraz biedak leżał gdzieś obolały. Czy to jej wina, przez jakieś zaniedbanie? Ile jeszcze nieszczęść miała na koncie? Jego plan ucieczki mógł się nie powieść na sto różnych sposobów. Była jak Jonasz w spódnicy na suchym lądzie, lecz on obiecał, że dostarczy ją do Yorku i zamierzał dotrzymać słowa. Lecz potem chciał wrócić do Doncaster, do tej drugiej kobiety, która niosła ze sobą nieszczęście. Gdyby Dorcas Froggat nie zadurzyła się w Moorze, żadna z tych rzeczy nigdy by nie nastąpiła. On wróciłby na południe, starając się uniknąć szponów Psyche Jessingham. Do diabła! Teraz przydałaby mu się kolejna długa wojna, gdzieś bardzo daleko stąd. Może mógłby się przenieść do jakiegoś pułku wyjeżdżającego do Indii. Usłyszał śmiech. Odwrócił się. To Barleyman, niech go licho, tak ją rozśmieszył.
195
Podszedł do nich. - Przebieraj się - powiedział. - Nie możemy tu zostać całą noc. Barleyman dyskretnie się usunął i znalazł sobie jakieś zajęcie. Kat stała, trzymając ciemne zawiniątko. Pomyślał, że nie chce wykonać jego polecenia, ale po chwili zorientował się, że po prostu jest bardzo zmęczona. Nic dziwnego. Taki dzień wycieńczyłby każdego. Sam też odczuwał przemęczenie. - Znajdziemy jakiś zajazd - powiedział łagodnie - gdzie będziesz mogła trochę pospać. Ale musimy wyglądać na szacowną parę, zwłaszcza gdy zjawimy się w środku nocy. - Tak, rozumiem... - Popatrzyła na drogę, która rozciągała się w obu kierunkach. - Gdzie? Christian opanował niecierpliwość. - Tam, koło żywopłotu, jest głęboki cień. My się odwrócimy. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, lecz ruszyła we wskazanym kierunku. Tymczasem Christian podszedł do Barleymana, który podał mu nowy fular. Zawiązał go luźno i odeszli trochę dalej. - Masz jakieś nowe wieści o pościgu za nią? - spytał cicho. - Nie, proszę pana. Myślę, że sprawa by przycichła, gdyby nie ci państwo Silcock. Może kurczaka? - Dzięki. - Christian ugryzł kęs zimnego mięsa. - Tylko dlaczego? Przecież odzyskali te przeklęte pierścienie. Czego jeszcze chcą? - Pewnie krwi. Jej i pańskiej, za pomoc w ucieczce. - Niech idą do diabła. Przynajmniej mamy ich już z głowy. Nie wrócę do Doncaster. - Ale oni coś wspominali, że udają się do Sheffield. - Tam muszę pojechać, by dowiedzieć się czegoś więcej o Froggattach... Czy ktoś ich nasłał, aby mnie gnębili?
196
- Ale jutro jedzie pan do Yorku. Może zanim zjawicie się w Sheffield, oni wyruszą w dalszą drogę. Udało mi się nawiązać rozmowę z jedną służącą od Ossingtonów. Może dowiem się czegoś więcej. - Pamiętaj o diabelskich sztuczkach, jakimi posługują się kobiety. - Ja nigdy o nich nie zapominam. Christian zignorował aluzję. - Trzeba jeszcze sprawdzić w Nether Greasley. - To stare dzieje, proszę pana. - W tak małej miejscowości ludzie na pewno pamiętają dramatyczne wydarzenia sprzed lat. Może nawet udałoby się odnaleźć tamtego duchownego. - Mógłbym tam pojechać. Christian odrzucił kość kurczaka. - Dobrze. Wywiedz się wszystkiego w ciągu dwóch dni. Spotkamy się w Nether Greasley i stamtąd wyruszymy dalej. - A jeśli pan się nie zjawi? - spytał Barleyman tonem sugerującym, że wiele może się zdarzyć. - Wtedy będziesz czekać przez tydzień, a potem wrócisz dyliżansem do Londynu i zgłosisz się do Ithorne'a. - Wolałbym poszukać pana. - Zrobisz to, co powiedziałem. Jeśli wpadnę w kłopoty, Ithorne najprędzej mi pomoże. - Dziwne, że nie powierzył pan tej całej sprawy Jego Miłości. - Niech cię wszyscy diabli, nie bądź bezczelny. To nie jest niebezpieczna misja. Jeśli cokolwiek mnie zatrzyma, to tylko za luźne buty albo coś w tym rodzaju. - Ale proszę zauważyć, ile kłopotów sprowadziła ta kobieta w ciągu kilku godzin. Jeśli ktoś ją rozpozna, oboje możecie popaść w tarapaty. Ta nowa nagroda to dwadzieścia gwinei. Wielu ludzi sprzedałoby własną matkę za taką sumę.
197
- Do licha, przecież nie miałem wyboru. Każdy mężczyzna zrobiłby to samo. - A ja pamiętam, że wielu mężczyzn postąpiło inaczej. Jak zwykle Barleyman mial rację. Większość stała i przyglądała się tylko, niektórzy nawet wydawali okrzyki radości, zachęcając tę hołotę. W innych okolicznościach on sam byłby biernym obserwatorem, który miałby pewność, że kobieta jest winna i zasługuje na karę. Pewnie podjąłby interwencję, gdyby zebrany tłum zaczął okazywać agresję, ale tym razem zareagował tylko dlatego, że znał Kat, i to dogłębnie. - Wracaj do Doncaster. Będziesz musiał iść pieszo, bo ona pojedzie na twoim koniu. - Tak jest, proszę pana. Barleyman odszedł drogą. Może nawet pogwizdywał pod nosem. Dziwny człowiek. Lubił chodzić. Do tego stopnia, że czasami robił to bez żadnej konkretnej przyczyny. Christian zerknął w kierunku żywopłotu, lecz Kat wciąż przebierała się w zacienionym miejscu, więc zaczął się przyglądać pogrążonej w ciszy drodze. Nie mógł zaprzeczyć, że od czasu, gdy poznał tę kobietę, bardzo zaniedbał własne sprawy. - Potrzebuję twojej pomocy. Odwrócił się. Podszedł nieco bliżej, starając się nie patrzeć. Miała na sobie coś jasnego. - O co chodzi? Cisza, potem krótkie westchnienie. - Gorset. - Aha. - Z trudem opanował uśmiech. - Włożyłaś go już? - Tak, ale trzeba go zasznurować. Podchodząc, zobaczył, że odwróciła się do niego plecami. To białe, co widział wcześniej, okazało się halką, wyżej zaś miała na sobie koszulę i jasny gorset. Włosy ukryła pod jasnym czepkiem.
198
- Musisz wyjść z cienia, żebym widział dziurki. - Nigdy nie sznurowałeś gorsetu po ciemku? - spytała sucho, ale spełniła jego prośbę. - Rozpinałem, owszem, ale nigdy ich nie sznurowałem. Znowu to przeklęte światło księżyca. Teraz padało na jej szyję i obnażone ponad krawędzią koszuli plecy, uwypuklając kuszącą linię kręgosłupa. Zaczął przewlekać tasiemki, ściągać gorset powoli, lecz niezbyt mocno. - Dobrze dopasowany - powiedział. - Masz szczęście. - Dopasowany - rzuciła cierpko - bo to mój. -Aha. Barleyman to prawdziwa perlą pośród mężczyzn. - Za lekko go związałeś. - Aby ci było łatwiej jechać na koniu. Odwróciła się. - Na koniu? - Wolisz iść? Po chwili wróciła do cienia, a on po dżentelmeńsku odwrócił się. Nie trwało to długo. - Jestem gotowa. Spojrzał na nią. Cała była w czerni. Kazał Barleyma-nowi znaleźć dla niej jakieś przyzwoite ubranie, ale niekoniecznie strój dla kwakrów. Suknia miała długie rękawy, które sięgały do rękawiczek. Jedyne jasne akcenty to biała ozdobna chusta wetknięta w stanik oraz czepek zawiązany pod brodą. Musiała jakoś zmieścić pod spodem swoje bujne włosy, gdyż nie było widać ani kosmyka. Na czubku głowy umieściła płaski czarny kapelusz z szerokim rondem. - Z pewnością nikt nie rozpozna występnej pani Hunter - stwierdził Christian - chociaż ludzie mogą się dziwić, że twój żałobny strój nie pasuje do mojego. Czy kapelusz jest przewiązany czarną wstążką? Podniosła rękę, aby sprawdzić. - Zgadza się.
199
- Będziesz musiała mi ją dać. - Wyjął z kieszeni mały nożyk i przeciął wstążkę. - Masz jakieś szpilki w ubraniu? Wyjęła jedną z tych, które przytrzymywały chustę. Z jej pomocą przypięła mu do rękawa czarna opaskę. Jak dotąd nic nie jadła, więc przyniósł jej kawałek kurczaka i trochę chleba. Przyjęła je z wdzięcznością. Kotka zamiauczała żałośnie, więc ją również nakarmiła. - No widzisz. Wiedziałem, że prędzej dasz kotu jeść. - A ty pozwoliłbyś mu głodować? - Teraz już się go nie pozbędziemy. A jak wyjaśnimy, że z nami podróżuje? - Coś wymyślę - stwierdziła. - Na pewno. - Rzuciła mu wrogie spojrzenie. - No więc - podjął wątek - kto umarł? - Co takiego? - Mówię o naszej żałobie. - Ach tak. - Odgryzła kolejny kęs. - Dziadek ze strony mojej matki. - Dlaczego właśnie on? - Bo nigdy go nie znałam. - Dobry powód. Możemy udawać, że jedziemy do Yorku na pogrzeb. - Więc czemu jedziemy okrężną drogą? - Słuszne pytanie. Ponieważ korzystam ze sposobności, aby po drodze załatwić pewne sprawy handlowe. - Czego ja nie pochwalam - dodała z wyraźną satysfakcją - gdyż to oznaka braku szacunku dla zmarłego. - Mamy więc dobry powód do sprzeczek. Bardzo sprytnie. A w jakiej branży prowadzę interesy? - Wyrób kapeluszy - odparła, zajadając kawałek chleba. Uśmiechnął się. Znowu dostała wiatru w żagle. - Raczej nie. Powiemy, że handluję końmi. - To profesja nieciesząca się zbyt dobrą opinią. A na czym jeszcze się znasz, aby w miarę sensownie odpowiadać na pytania?
200
- W lepszym towarzystwie? - spytał. Wydała z siebie odgłos, coś pomiędzy śmiechem a pogardliwym prychnięciem. - W porządnym zajeździe, gdzie można napotkać przedstawicieli przeróżnych zawodów. - Poddaję się. Będę leniwym, niezbyt zamożnym dżentelmenem, który zboczył z drogi do Yorku, aby odwiedzić przyjaciela. Jesteś gotowa? Skończyła jeść. -Tak. Zebrał zdjęte przez nią ubranie. - Lepiej żeby nie został tu żaden ślad po twojej przemianie. Wepchnął wszystko do sakwy u siodła. - Ruszajmy. Jutro bezpiecznie dojedziesz do Yorku. Nie poruszyła się. - Mam spędzić noc w zajeździe razem z tobą? Nie spodobał mu się nacisk, z jakim wypowiedziała to ostatnie słowo. - Nie jestem złoczyńcą tego pokroju. Jestem sir Galahad. - Ten czysty i święty? - Wobec tego Lancelot. Nie aż tak doskonały, ale bohaterski. - Ten cudzołożnik? - Bardzo nierozsądnie. To ty jesteś uwięziona w małżeństwie, Kat, tak jak Ginewra w starych opowieściach. A Lancelot, tak jak ja, byl tylko kochankiem, miał pełną swobodę. Ale zdał sobie sprawę, że on, Christian, również popełnił tego dnia cudzołóstwo. - Nie masz takiej swobody, aby łajdaczyć się z żoną innego mężczyzny - rzekła. - I to mówi właśnie owa żona. Wiedział, że zacisnęła mocno pięści, lecz w świetle księżyca, w tej prostej szacie, jej lekko pociągła twarz wyglądała jak oblicze świętej dziewicy.
201
- Uratowałem cię, ponieważ nakazywał to mój honor, a nie w nadziei otrzymania zapłaty. Odwiozę cię do Yorku z tego samego powodu. Kiedy będziesz bezpieczna, więcej mnie nie zobaczysz. Wyprostowała się jeszcze bardziej. - A może dasz mi pieniądze i wyprawisz w drogę? - Ciebie, która nigdy w życiu nie była sama nocą poza domem? - Byłam dzisiaj i jakoś przeżyłam. - Przestań, Kat. Nie dybię na twoją cnotę. - Usłyszał jej cichy syk. -1 nie będę dybał. A jeśli chodzi o to, co się wydarzyło wtedy, byłaś równie chętna jak ja. - Wolałabym... - Nawet gdybyś była prawdziwą, nieustraszoną Amazonką, nadal byłbym jedynie mężczyzną, który musi wypełnić przydzieloną mu rolę opiekuna. Zamiast okazać wdzięczność, ta irytująca kobieta próbowała z nim polemizować. Ujął ją za łokieć i poprowadził do koni. Czul jej niechęć. W pewnym momencie zatrzymała się i popatrzyła na wierzchowca Barleymana. - Chodzi o siodło? - spytał. - Będziesz musiała jechać po męsku. Większość wiejskich kobieta tak robiła, podobnie zresztą arystokratki, które na poważnie traktowały konną jazdę. Damskie siodło to był głupi wynalazek do spacerów. Jednak coraz lepsze drogi i powozy doprowadziły do powstania idiotycznego przekonania, że jazda okrakiem jest nieprzyzwoita. - Obawiam się, że nie nawykłam do konnej jazdy na żadnym rodzaju siodła. Jej cienki głos zdradzał szczerą obawę. Do diabła, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Wiele kobiet nigdy w życiu nie siedziało na końskim grzbiecie. - Poprowadzę twojego konia, pojedziemy stępem, wolnym krokiem. Będziesz tylko siedziała.
202
- Tam na górze? - Tam na górze - odpowiedział Christian. Żałował, że nie zatrzymał Barleymana trochę dłużej. Czy w ogóle uda mu się wsadzić tę przerażoną kobietę na siodło? - Mogę iść pieszo. - Nie możemy zjawić się w zajeździe, udając dzielnych podróżników, gdy ty będziesz wędrować na własnych nogach albo nawet jechać razem ze mną bez dodatkowego siodła. - Podprowadził wierzchowca do dużego kamienia. - Chodź, wsiądziesz z podwyższenia. Caro patrzyła to na niego, to na zwierzę. Nie była w stanie tego zrobić. Po całym dniu nieprawdopodobnych wyczynów, których dokonała, w końcu stanęła w obliczu wyzwania przekraczającego jej możliwości. Przecież jesteś z rodziny Froggattów! Na to wezwanie do czynu ruszyła wolno w kierunku konia. Do chwili, aż ten odwrócił ku niej swój wielki łeb. Natychmiast się cofnęła. - Ugryzie mnie. - Naprawdę nie masz się czego bać. Zaśmiała się i po chwili znów spróbowała podejść bliżej. Wierzchowiec był nie tylko ogromny, lecz i wydzielał ostrą woń. Znała koński zapach, nigdy dotąd nie miała jednak potrzeby stać tak blisko zwierzęcia. - Kat, wejdź na kamień. Posłusznie się wdrapała na górę. Gdy stanęła na szczycie, koń nie wydawał się już taki wielki, lecz był bardzo szeroki. - Wsiadaj. - Jest za daleko! Popchnął zwierzę trochę bliżej, no i Caro nie miała już wymówki. Widziała, jak mężczyźni wskakują na siodło. To wydawało się takie łatwe. - Nie wiem, co mam zrobić. - Włóż lewą stopę w strzemię.
203
Wisiało na wysokości jej kolan, więc nie było to zbyt trudne, zwłaszcza gdy dla zachowania równowagi ośmieliła się chwycić lewą ręką za siodło. - Dobrze. A teraz przełóż drugą nogę górą. Przez chwilę sądziła, że powiedział to do konia. Popatrzyła na Grandistona stojącego po drugiej stronie wierzchowca. -Jak? - Stań w strzemieniu - wyjaśniał cierpliwie - tak jak na wysokim schodku, a potem pociągnij za lęk. - Za co? - Ten uchwyt, który trzymasz w dłoni. Unieść się i podciągnąć. Przecież mogła to zrobić. Jednak gdy przystąpiła do realizacji zadania, strzemię lekko opadło, a całe siodło zaskrzypiało. Również koń przesunął się, co groziło utratą oparcia dla drugiej nogi. Złapała mocno za łęk obiema rękami, podskakując i usiłując zatrzymać wielkie zwierzę w miejscu. - Spokojnie - rzekł Grandiston, tym razem zapewne do konia. Ten przynajmniej usłuchał. Caro nie była w stanie. Spokój całkowicie ją opuścił, mimo to zacisnęła zęby i przerzuciła nogę na drugą stronę. I znalazła się na koniu! Na razie stała - z jedną nogą w strzemieniu, drugą w powietrzu, opierając się brzuchem o siodło, co oznaczało, że je puściła, a jej ręka zatoczyła łuk i wylądowała na twarzy Grandistona. Z trudem tłumi! śmiech. - Odwal się! - stęknęła. To przekleństwo pochodziło wprost z fabryki wyrobów metalowych. Wyszczerzył białe zęby, dobrze widoczne w świetle księżyca. - Oto moja Kat! - powiedział. Złapał jej prawą nogę na wysokości kolana i pociągnął do końca ku dołowi, więc nareszcie siedziała w siodle, tyle że poziomo: łęk wbijał się w jej brzuch, a usta miała pełne końskiego wło-
204
sia. Wypluła je i nabrała głęboko powietrza, żeby się poskarżyć. Tymczasem Grandiston chwycił mocno suknię na jej plecach i mocnym pociągnięciem posadził Caro w pozycji pionowej. Bogu dzięki, że jej nie puścił. Gdyby zaczęła przechylać się na lewą lub prawą stronę, nie pozwoliłby jej spaść. Lecz prawą stopą wciąż machała w powietrzu. Rozsunąwszy szeroko nogi, siadła okrakiem na śliskim siodle. Gdyby choć trochę się przechyliła, spadłaby na ziemię, która znajdowała się w dość dużej odległości. Fragment spódnicy dostał się między nią a siodło, jednak był zwinięty w jednym miejscu, przez co sprawiał duży dyskomfort. Zaczęła się ostrożnie poruszać, aby rozprostować tkaninę i powoli przyciągnąć nogi do boków konia. W pewnej chwili znieruchomiała. Ze zgrozą przypomniała sobie, że miała tak samo rozsunięte szeroko nogi podczas tamtego grzesznego popołudnia. Nie tak dawno, minęło ledwie kilka godzin. Wciąż czuła nadwrażliwość w tym intymnym miejscu, a nawet delikatne pulsowanie związane z pożądaniem. Z trudem przełknęła ślinę, oblana gorącym rumieńcem. Dzięki Bogu, że jest tak ciemno. W pewnym momencie wierzchowiec poruszy! się. - Ratunku - zapiszczała mimowolnie. Christian wziął jej lewą dłoń i zmusił, żeby złapała końską grzywę. - Trzymaj się. Poczujesz się bezpieczniej. Bezpieczniej! Caro nie mogła sobie wyobrazić, że mogłaby poczuć się bezpiecznie w tym miejscu, mimo to wykonała polecenie. Z całej siły. - Masz dużą wprawę w zmuszaniu niechętnych kobiet do konnej jazdy, prawda? - Masz szczęście, że jesteś kobietą. Gdybyś była mężczyzną lub chłopakiem, pozwoliłbym ci spaść na ziemię tyle razy, aż nauczyłabyś się trzymać w siodle. - Jesteś okropnym człowiekiem.
205
- Jak sobie życzysz. Trzymaj grzywę. Puścił jej suknię. Trzymała się kurczowo, czując, że lada chwila ześlizgnie się z siodła. Albo koń ją zrzuci. Przecież one ciągle tak robią. Albo ją poniesie. Grandiston złapał Caro za kostkę. - Co robisz? - krzyknęła. Rumak podskoczył nerwowo. - Nie wrzeszcz tak, kobieto - warknął Grandiston. Uspokoił wierzchowca, potem spojrzał na Caro. - Muszę poprawić strzemię powiedział. - Billy nie poniesie, jeśli nie będziesz wrzeszczeć jak potępieniec. - Billy? Twój koń nazywa się Billy? - Nie jest to Wiking ani Cezar - powiedział, podwią-zując pasek. Ale to dobry, solidny i wytrzymały wierzchowiec. Jeszcze raz chwycił ją za kostkę, lecz tym razem Caro powstrzymała się od wrzasku. Włożył jej stopę w strzemię. Poczuła się lepiej, mając oparcie pod obiema nogami, a zatem nie miało wielkiego pożytku. Grandiston zrobił coś jeszcze, co szarpnęło siodłem, na którym siedziała. Nawet nie pisnęła, ale po chwili coś zauważyła. - Nie trzymasz cugli - powiedziała szeptem, jakby zdradzała jakiś sekret. - Billy nie pobiegnie z tobą na grzbiecie - odpowiedział również szeptem, bezczelny typ. Po chwili odszedł w kierunku swojego wierzchowca. Caro spoglądała za nim, przerażona faktem, że została sama. Bała się wykrztusić choćby słowo. Lecz gdy koń wykonał pierwszy krok, mimo silnego postanowienia, że będzie cicho, zapiszczała. Grandiston odwrócił się i ponownie wziął lejce, mówiąc coś uspokajającym głosem do zwierzęcia. W końcu podniósł głowę i popatrzył na Caro, mocno zaciskając zęby. - Kat, jesteś całkowicie bezpieczna.
206
- Mógł stanąć dęba. - Jest na to zbyt rozsądny. - Chce mnie zrzucić. - Współczuję. Znowu gwizdnął. Jego własny koń, który właśnie się pożywiał, podniósł łeb i podszedł, jak dobrze wytresowany pies, ustawiając się tak, aby jego panu było łatwo wskoczyć na siodło. - Zaraz puszczę lejce, bo muszę zacisnąć popręg Bucka. Billy nie wykona żadnych gwałtownych ruchów, jeśli ty sama go nie sprowokujesz. A, tu jesteś. Czy to jakiś wariat? Do kogo teraz mówi? Nachylił się i podniósł coś z ziemi. - Masz pomocnika. - Rzucił jej kota na podołek. Billy potrząsnął łbem, a Tabby stała w sposób sugerujący, że czuje się tak samo niepewnie jak ona. Caro nie miała zamiaru puścić grzywy. - Wszystko dobrze - powiedziała jednak. - Wszyscy jesteśmy bezpieczni - dodała przekonująco, kierując te słowa do obu zwierząt. Tymczasem Grandiston również był już gotowy do drogi. Włożył stopę w strzemię i wskoczył na siodło tak zgrabnie, jakby to był najbardziej naturalny ruch na świecie. Sprawiał wrażenie, że jest mu tam bardzo wygodnie. - Jechałeś już tędy? Z samego Londynu? - Lubię konną jazdę - odparł i nachylił się, aby chwycić lejce. - Jesteś szalony. - To już ustaliliśmy. Poszukajmy tego zajazdu. Caro mocno chwyciła grzywę i pomodliła się, gdy jej wierzchowiec ruszył wolnym krokiem. Ruch zwierzęcia kołysał nią na boki. Trzymała się ze wszystkich sił. Nie da temu podłemu, przebiegłemu uwodzicielowi i przestępcy kolejnej sposobności, żeby z niej szydził. Co najmniej tego oczekiwałaby od niej ciotka Abigail, która
207
wierzyła, że kobieta potrafi robić to samo co mężczyzna, a częstokroć jeszcze więcej. Nigdy w życiu nie była w takiej sytuacji. Przywołała w pamięci wszystkie kobiety, które obserwowała podczas konnej jazdy, pewne siebie, w tym Dianę Arradale. Podobno często jeździła po męsku. Więc to nie mogło być aż tak bardzo niebezpieczne. - W porządku? - spytał Grandiston. Nie, pomyślała. Wcale nie czuła się dobrze. Była potwornie zmęczona, przerażona, siedziała w niewygodnej pozycji. Bała się tego konia, bała się tego błędnego rycerza, który potrafi! w jednej chwili wymóc na niej posłuszeństwo, czy to w przyjemności, czy też w niedogodności. - Oczywiście - odpowiedziała. Poczuła się trochę pewniej, gdy kotka zwinęła się w kłębek. Jednak ciało może znosić napięcie tylko do czasu. Ca-ro poczuła, że wierzchowiec oddaje jej swoje ciepło. Było jej zimno w szyję, uszy i nos, ale siedziała na piecu, mimo że niezbyt miło woniejącym, przed sobą zaś miała ciepły futrzany klębuszek. Trochę się odprężyła. Znalazła w sobie dość odwagi, aby puścić jedną ręką grzywę i pogłaskać kota. Ukradkiem zerknęła na Gran-distona, który swobodnie siedział w siodle i patrzył przed siebie, a światło księżyca rzucało srebrne refleksy na jego jasne włosy i skórę. Nie wygląda! na przemytnika, ale też nie wyglądał na łatwego w obejściu dżentelmena, jakim go poznała. Jechał na koniu niczym średniowieczny rycerz. Zachowywał się hardo, gdy naszedł jej dom przy Froggatt Lane. Zachował się jak szaleniec, gdy rzucił się na tłum w przebraniu stracha na wróble. Szybkimi ciosami powalil po kolei dwóch oprawców. Potem podniósł ją. jakby była małym dzieckiem, i uprowadził niczym odważny jeździec z dawnych legend. Myśląc o tym, poczuła dreszcz podniecenia.
208
Co się z nią dzieje? To przecież sir Eyam Colne był jej ideałem, którego zamierzała poślubić. Lecz gdy próbowała wyobrazić sobie zachowanie Eyama w obliczu takich kłopotów, wiedziała, że on wciąż by się zastanawiał, jaka powinna być stosowna reakcja dżentelmena, gdy dama, którą adoruje, jest oskarżona o kradzież. Gdyby kiedykolwiek dowiedział się o tym wszystkim - nawet pominąwszy ten nieszczęsny epizod, gdy zamieszkała samotnie z zajeździe pod przybranym nazwiskiem - z pewnością umyłby od tego wszystkiego ręce. Zresztą, czemu nie? Czyż ona nie zachowałaby się tak samo wobec niego? Gdyby się dowiedziała, że Eyam występując pod cudzym nazwiskiem, został złapany w jakiejś gospodzie podczas schadzki z wszetecznicą, nie byłoby żadnego ślubu. Nie umiałaby tolerować niewiernego męża. Wciąż nie spuszczała wzroku z Grandistona. Ten to z pewnością byłby niewierny. Przebóg, był ostatnim mężczyzną, którego jakakolwiek kobieta chciałaby za męża! Wtem przypomniała sobie o przyjemnościach, których istnienia nawet nie podejrzewała. I nie była w stanie sobie wyobrazić, że zaznaje ich z sir Eyamem Colne. To nie w porządku... - Chyba widzę światło - odezwał się Christian. Wzięła głęboki oddech i skupiła się na drodze. - To wioska? - Pewnie tak. Wśród drzew majaczy kościelna wieża. Jeśli nie ma tam zajazdu, spróbujemy szczęścia u jakiegoś gospodarza. Pamiętaj, że jesteśmy mężem i żoną. Jakby ściągnęła te słowa swoimi myślami. - To nie byłoby w porządku - powiedziała. Popatrzył na nią. - To tylko podstęp. Ludzie uwierzą, chyba że powiesz coś głupiego. Czy masz na palcu obrączkę?
209
- Tak. Ale może się zdarzyć, że będziemy mieli wspólne łóżko zaprotestowała. - A co, źle sypiasz? - Wiesz, co mam na myśli. - Wiem, że jesteś... - Ugryzł się w język i nie dokończył. - Kat, ja naprawdę potrafię spać obok kobiety i nie parzyć się z nią. Oczywiście, gdybyś tylko chciała, jestem do dyspozycji. - W to nie wątpię. - A czy kiedyś udawałem co innego? - Niektórzy mężczyźni czekają do ślubu, zanim zaczną się... parzyć. - Poważnie? Nigdy takiego nie spotkałem. Chodź. - Pociągnął za cugle, a wtedy jej koń ruszył wolnym krokiem. Trzymała się jakoś, opanowując łzy, które wynikały głównie ze zmęczenia. Myśl o łóżku była boska... lecz nie o łóżku, które miałaby dzielić z tym mężczyzną. Czy naprawdę oczekiwał, że w nocy ona rzuci się na niego? Czy wszyscy mężczyźni parzą się, jak to określił, poza małżeństwem? Pewnie tak, ale nie chciała myśleć, że Eyam jest taki. Lecz z drugiej strony nie była pewna, czy wolałaby o nim myśleć jako o mężczyźnie zupełnie niedoświadczonym. Miotała się w swoich rozważaniach, a to wszystko przez Grandistona, który wtargnął w jej życie. Zatrzymał konie przed domem wyglądającym na dużą wiejską chatę, na zewnątrz której wisiał szyld. Grandiston zgrabnie zeskoczył na ziemię i przełożył lejce przez koński łeb. -Weź... W tym momencie otworzyły się drzwi, - W czym mogę pomóc, sir? - spytał mężczyzna, który wyszedł przed dom. - ...cugle - dokończył szeptem.
210
- Może znalazłby się nocleg - powiedział Grandiston. - Przebyliśmy długą drogę, dłuższą niż mieliśmy w planach. - To bardzo prosta chata, sir - odparł z powątpiewaniem mężczyzna. - Ale chyba jedyna w tej okolicy. Będziemy wdzięczni za jakikolwiek kąt do spania. Naprawdę. - Wobec tego zapraszam do środka. To racja, że nie ma żadnego prawdziwego zajazdu przez najbliższe trzy mile. Jeśli państwo życzą, możemy podać kolację, ale mamy tylko proste jedzenie. - Tak, bardzo prosimy. Teraz obaj spojrzeli na Caro. Zrozumiała, że powinna wyglądać na kobietę, której konna jazda nie jest obca. To dlatego Grandiston przełożył cugle na ich właściwe miejsce. Usiadła prosto w siodle, lecz czy oni oczekiwali, że sama zsiądzie z konia? Wysunęła stopy ze strzemion i znieruchomiała. Nie zdawała sobie sprawy, że istnieje aż tyle rzeczy, których nie jest w stanie zrobić. Szkoda, że musiała się o tym przekonać. Grandiston podszedł do niej, zabrał kotkę i postawił ją na ziemi, po czym zdjął z siodła Caro. - No widzisz, moja droga, dojechaliśmy cali i zdrowi, tak jak ci obiecałem. Powoli opuścił ją na ziemię. Stanęła na własnych nogach, lecz on wciąż obejmował ją ramieniem. Potrzebowała tego. Zachwiała się, nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Właściciel zajazdu zawołał chłopaka, który szybko przybiegł, żeby odprowadzić konie. - Zaczekaj - powiedział Grandiston. Upewniwszy się, że Caro może stać o własnych siłach, odpiął sakwy oraz kabury z pistoletami, których wcześniej wcale nie zauważyła.
211
Wyprostowała obolały kręgosłup i weszła do tawerny. Poczuła silną woń piwa i tytoniu. Był to, jak wspomniał właściciel, zwyczajny zajazd. Kilku mężczyzn siedziało przy stołach, popijając z kufli. Stały tam głównie ławy, lecz Caro była szczęśliwa, że ma na czym usiąść. W końcu jakieś cywilizowane miejsce. W kominku wesoło trzaskał dający ciepło ogień. Jeszcze wczoraj uznałaby taki przybytek za zbyt nędzny i poszukałaby czegoś innego. Zmieniła się. Czy na zawsze? Być może Caro Hill już nie istniała. Może już nigdy nie wróci do domu. Z trudem podeszła do ławy i usiadła. Ogień w palenisku oraz kilka łojowych świec nie dawało dużo światła, lecz i w tym dokładnie obejrzała swoje ubranie. Nic dziwnego, że Grandiston mówił o żałobie. Była odziana całkowicie na czarno, jeśli nie liczyć białej chusty, a jedyną ozdobą okazały się galony i szczypanki z przodu. Nawet rękawiczki były czarne. Zdjęła je i zerknęła na ślubną obrączkę. Wyglądała na starą, gdyż faktycznie taka była. Wykonana z dwudziestoczterokara-towego złota, lśniła w blasku ognia. Świadczyła o bogactwie, wysokim urodzeniu, więc powinna stanowić dowód na poparcie ich opowieści. Spoglądając na nią, Caro przypomniała sobie zwykłą metalową obrączkę, którą dostała na swoim ślubie. Natychmiast po ceremonii zdjęła ją, lecz na jej palcu pozostała ciemna obwódka, niczym piętno nieszczęścia. Usłyszała strzępy rozmów. Grandiston jakoś radził sobie ze zrozumieniem miejscowego akcentu. Znajdowali się w miejscowości Upper Burholme, gospoda zaś nazywała się Pod Kuflem. Przybycie obcych z południa Anglii wydawało się największą atrakcją, jaka wydarzyła się w życiu tutejszych mieszkańców.
212
Ale gdzie było łóżko...? Pochyliła się nad stołem. Czuła silną pokusę, by położyć na nim głowę i zasnąć. Już nie dbała o stosowne zachowanie. Po prostu chciała dostać jakieś posłanie.
213
Rozdzial 15 Pańska żona zasnęła - powiedział jakiś stary mężczyzna o kaprawych oczach. Christian odwrócił się. Kat siedziała przy stole z głową opartą o blat. - Pokonaliśmy dziś dłuższą drogę, niż pierwotnie planowałem. Zjawił się właściciel zajazdu, niosąc dwie duże miski z zupą lub jakąś potrawką. Postawił je na stole. - Biedna pani. Chyba nie trzeba jej budzić na posiłek. Moja żona już ogrzewa łóżko szkandelą, więc może pan przenieść małżonkę. Christian wziął Kat Hunter na ręce i poszedł za mężczyzną po wysypanej trocinami podłodze. Myślał, że udadzą się na górę, lecz zajazd zajmował większą powierzchnię, niż się wydawało. Na tyłach domu był dodatkowy pokój, a w nim duże, niskie łóżko. Zapewne sypialnia samego właściciela, gotowego odstąpić ją za odpowiednią zapłatę. Christian miał nadzieję, że nie ma tu pcheł. Zona właściciela była pulchna, lecz w takim samym stopniu surowa jak jej mąż sympatyczny. Najwyraźniej podejrzewała, że przybysze mają jakieś nieczyste intencje. Lecz Kat wcale nie wyglądała jak kobieta niestała w miłości, a jej obrączka sprawiała wrażenie noszonej od bardzo dawna.
214
- Dziękuję pani z całego serca - powiedział Christian czarującym głosem. - Chciałbym zapewnić mojej biednej żonie wszelkie możliwe wygody. Kobiecie minęła cała złość. - Biedactwo. Czemuż to jechaliście tak szybko, że pani tak strasznie się wymęczyła? - Nie szybko, szanowna pani, lecz zboczyliśmy z drogi. Po prostu zabłądziłem. Cmoknęła z dezaprobatą, coś tam pomamrotała pod nosem o mężczyznach, o tym, jak lubią jeździć na skróty, a w końcu odchyliła kołdrę. - Niech pan ją tu położy. Christian zsunął podniszczone i zabłocone trzewiki Kat. Na jej twarzy malowały się trudy całego dnia. Ten widok chwycił go za serce, co było bardzo niebezpieczne. Odwieź ją do Yorku i zapomnij o niej. Na policzkach miała brudne smugi, ale nie można ich było usunąć, nie budząc jej. Dotknął ich delikatnie. Kiedy się odwrócił, spostrzegł, że jego niezamierzone zachowanie dopełniło obrazu troskliwego męża, co widząc, gospodyni zupełnie złagodniała. Uśmiechała się niemal promiennie. - Na pewno jest pan głodny, więc proszę posilić się zupą, zanim ostygnie. Taki duży mężczyzna musi dużo jeść. - Jest pani prawdziwym aniołem, pani... - Barnby - podpowiedziała, dygając nieznacznie. Być może nawet odrobinę się zarumieniła. *** Caro obudziła się w kompletnej ciemności. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Na pewno nie w swoim domu w Luttrell House. Poznała to po nierównym materacu, po śmierdzących stęchlizną kocach, po unoszącym się w powietrzu zapachu piwa. A ona leżała w łóżku w gorsecie.
215
Wtedy sobie przypomniała - z niedowierzaniem - ten cały niesamowity dzień. To musiał być jakiś sen. Szybko sprawdziła swoje ubranie. Wszystko wydawało się na miejscu. Nawet nie zauważyła, kiedy położył się do łóżka. Czy to możliwe, żeby przespała... parzenie się? Ohydne określenie, lecz to właśnie zrobili. Parzyli się. W biały dzień. Mimo że leżała w ciemności, zakryła ramieniem oczy, jakby to mogło odgonić obrazy w jej pamięci. Musiała jakoś uciec. Musiała zakończyć to wszystko i odzyskać swoje poprzednie, normalne życie. Grandiston chciał odstawić ją do Yorku. Był bardzo skuteczny w swoich poczynaniach, więc z pewnością to zrobi. Tak, był bardzo skuteczny, więc nawet tam trudno się będzie od niego uwolnić. Jednak ona musi to zrobić, bowiem w przeciwnym razie ten człowiek dowie się, że Kat Hunter to w istocie Caro Hill. Pewnie będzie chciał zawieźć ją do samego domu... Już wiedziała, jak mu ucieknie. Poprosi go, aby zatrzymali się w jakimś zajeździe, skąd mogłaby posłać liścik przyjaciółce z prośbą o dostarczenie przyzwoitego ubrania. Wtedy wystarczy jej minuta, by zniknąć, a potem szybko zawita w kancelarii Hambledona, gdzie będzie już całkowicie bezpieczna. Westchnęła głęboko. Chciała znowu zasnąć. Lecz sen nie nadchodził. Wciąż myślała o swoim planie, przewidując możliwe trudności: po drodze do Yorku spotkanie kogoś, kto ją zna, lub spotkanie z osobą, która rozpozna Kat Hunter i zakrzyknie: „złodziejka!" ' Nie, to się nie zdarzy. Przecież teraz wygląda zupełnie inaczej. Lecz niespokojne przeczucia wciąż powracały i nie miały zamiaru odejść. Grandiston może stwierdzić, że jej nie zostawi, i będzie chciał odwieźć ją pod same drzwi domu. Teraz poruszył się i przekręcił na bok. Natychmiast naszły ją kolejne myśli. Gdyby zmieniła pozycję choć
216
odrobinę, mogłaby wykraść trochę jego ciepła i siły. Był naprawdę imponująco silny, zaradny, pewny siebie. Nic złego nie mogło się jej przydarzyć, dopóki on będzie u jej boku. Przysunęła się doń odrobinę bliżej. Czy to męska woń, czy tylko on jeden ma taki zapach? Jeśli wczoraj wyczuła lawendę i wodę kolońską, to ten aromat znikł podczas dnia obfitującego w wiele przygód. Doszła do wniosku, że pewnie tak pachnie nieumyty, lecz - o dziwo - to nie była niemiła woń. Wcale a wcale. Pachniał ziemią, może nawet korzennymi przyprawami. Nie umiała ich nazwać, lecz czuła, że ten zapach daje jej poczucie bezpieczeństwa, spokój... a także podnieca. Wzbudzał wspomnienia, silne zmysłowe wspomnienia woni jego rozgrzanej skóry, gdy tkwiła spleciona z nim w miłosnym uścisku. Teraz poczuła ucisk w najbardziej intymnym miejscu. To tak, jakby niechcący ujawniła swą największą tajemnicę. Nie mogła uleżeć bez ruchu, więc zmieniając pozycję, zaczęła się wiercić, jakby chciała znaleźć najwygodniejsze miejsce na nierównym materacu. Jednakże tam, głęboko, czuła pustkę, która pragnęła zaspokojenia. Wielkie nieba! Zawsze rozpatrywała kwestię małżeństwa mężczyzny i kobiety pod względem wspólnych upodobań - te same ulubione potrawy, zamiłowanie do dobrego towarzystwa... Coś, z czego czerpie się radość, gdy nadchodzi stosowna chwila, lecz nic z rzeczy związanych z pożądaniem, które wymykały się z zakresu stosownego zachowania i zdrowego rozsądku. Rzeczy, które domagały się zaspokojenia. Mąż i żona. Czy żona, która budzi się w środku nocy, która ogrzewa się mężowskim ciepłem, wdycha jego zapach, może przytulić się do niego, objąć ramieniem i wyszeptać: „mężu..."?
217
Czy on wtedy obudziłby się, odwrócił do niej i rozpoczął te rozkoszne rytuały właściwe małżeńskiemu łożu? Na jej prośbę. Na jej żądanie. Ostrożnie wyciągnęła rękę i dotknęła delikatnej batystowej koszuli. Pożałowała, że jest ubrany. Chciała poczuć, ten jeden ostatni raz, gorącą skórę na twardych muskułach. A nawet te poszarpane blizny. W co jeszcze jest ubrany? Przesunęła słoń nieco niżej i zesztywniała. To nie były spodnie ani kalesony. To gola skóra. Cofnęła gwałtownie rękę. Lecz wtedy on poruszył się i odwrócił. Próbowała wrócić na poprzednie miejsce, jednak on wziął ją w ramiona. - Moja Kat jest znowu ciekawa? - powiedział cicho. To pewne, że się uśmiechał. Nabrała głęboko powietrza, zanurzyła się w jego cieple. - Twoja Kat jest głodna - wyszeptała. Trącił nosem jej szyję. - Przespałaś kolację. - A do śniadania jeszcze daleko - odparła. Serce łomotało w jej piersi. - Dżentelmen nie może dopuścić, by dama przymierała głodem. -Nie? - Absolutnie. - Odwrócił głowę Caro i otarł się wargami o jej usta. Przylgnęła doń mocniej. Pocałował ją gwałtownie, namiętnie, a jego dłonie zaczęły czynić cuda. Lecz wkrótce znieruchomiał, z ręką na staniku sukni. - Twój gorset. Caro usiadła, rozpięła haftki z przodu, lecz gdy chciała go zdjąć, Christian pchnął ją lekko z powrotem na plecy. - Z gorsetem może być fajna zabawa.
218
Przesunął palcami po bawełnianej chuście owiniętej wokół jej szyi i wetkniętej z przodu w gorset. Zadrżała pod tym dotykiem, delikatnym jak muśnięcie piórkiem. Po chwili poczuła na sobie jego nogę. Być może chciał ją przytrzymać, aby mu nie uciekła. Powoli wyciągał chustę. Czyżby wiedział, że jej końce przesuwają się po piersiach, wywołując doznania tak silne, że aż zapierające oddech? Odwróciła ku niemu głowę, odnalazła usta, przytrzymała go, po raz pierwszy całując z własnej inicjatywy. Zaczął pieścić jej piersi, jednocześnie ściągając gorset w dół. - Za mocno - powiedziała, naciskając jego rękę. Sam ujął jej dłoń i położył w tym właśnie miejscu. - Czujesz? Twarde sutki sterczały do góry. - Wyobraź sobie, jak wyglądają - powiedział cicho. - Nabrzmiałe, różowe pąki. Była w stanie przywołać taki obraz w wyobraźni. - Wyobraź sobie - kontynuował w tym samym duchu - że jesteśmy na wielkim balu. Poznaliśmy się niecałą godzinę temu, najpierw spotkały się nasze oczy, gdy staliśmy w przeciwległych końcach sali. Przyszliśmy tu z osobami towarzyszącymi, lecz jakaś siła przyciągnęła nas ku sobie. Rozmawialiśmy, wymieniając zdawkowe uprzejmości. Tańczyliśmy, niemalże bez słów. Lecz nasze oczy były bardzo elokwentne. Wymknęliśmy się. Co za szczęście, że znaleźliśmy ten pokoik. Nie ma tu kominka ani świec. Jest chłodno i ciemno, ale pomieszczenie jest puste, daje poczucie odosobnienia. Stoi tu szezlong pokryty aksamitem, jakże miękki, lecz twoja skóra prawie tego nie czuje. Nie ma czasu, aby się rozebrać. A już na pewno, aby zdjąć gorset... - Ale ty, mój panie, jesteś półnagi. Roześmiał się, ale też lekko ją uszczypnął.
219
- Jesteś dziką, pożądliwą kochanką. Zdarłaś ze mnie ubranie, które teraz leży rozrzucone na podłodze. Wiesz, co to oznacza. Jeśli ktoś nas tu zaskoczy, wtargnie z zapalonymi świecami, nasz grzech stanie się wiadomy. Zobaczą moje ubranie, moją nagość i twoje gole piersi. Zesztywniała, jakby to wszystko mogło zdarzyć się naprawdę. - To szaleństwo - szepnęła. Nie była pewna, czy jej słowa to część tej fantazji, czy rzeczywistość. - Brak rozsądku jest właściwy nam obojgu - zgodził się. Już po chwili zamknął jej usta soczystym pocałunkiem. Nawet nie zauważyła, kiedy podciągnął jej spódnicę. Zauważyła to dopiero, gdy wsunął się między jej nogi. Była rozpalona, zdesperowana, a gdy zaczął w nią wchodzić, miała wrażenie, że dzieje się to o wiele za wolno. Chwyciła go za pośladki i pociągnęła mocno ku sobie, odchylając głowę do tyłu, tłumiąc okrzyk. W tym momencie Grandiston znieruchomiał. - Tak jest. Właśnie. Nie wolno nam hałasować. Przecież bal trwa w najlepsze zaledwie kilka kroków stąd. Posłuchaj. Słyszysz muzykę? Ale są też głosy. Czy się zbliżają? Są tuż za drzwiami? - Dlaczego ich nie zamknąłeś na klucz? - Może zamknąłem. - Jego szepczące usta przesunęły się ku jej sterczącym sutkom. - A może wcale nie zamknąłem. Caro zatkała sobie usta dłonią zwiniętą w pięść, gdy zaczął wykonywać posuwiste ruchy. Udało się jej stłumić większość niepożądanych odgłosów, lecz wszyscy uczestnicy balu, cały królewski dwór mógł wpaść do środka z płonącymi świecami. Teraz najważniejsze było uniesienie się, dopełnienie, eksplozja namiętności, która doprowadzała jej krew do wrzenia. Tak, tak, tak.
220
Właśnie tak. I jeszcze tak. I tak... Była zszokowana emocjonalną głębią swoich reakcji, jednak doznawała niewiarygodnej przyjemności. Nic nie mogło się z tym równać. I znowu odkryła to cudowne, niebiańskie miejsce, gdzie wszystko jest spokojem i połączeniem, przenikaniem żaru dwóch ciał i dwóch serc. W tej rozpalonej ciszy usłyszała jego cichy śmiech. - Jesteś wspaniała. Żałowała, że nie widzi jego twarzy. Wspaniała? - Jestem całkiem zwyczajna. I do tego straszny ze mnie tchórz. - Tchórz? Przecież stawiłaś czoło tłumowi, który cię osaczył. Zostałaś sama w nocy. No i wsiadłaś na konia. - Nie wyśmiewaj się ze mnie. - Wcale tego nie robię. - Pogładzil ją po dłoni. - Ja jeżdżę od wczesnego dzieciństwa, ale mogę sobie wyobrazić, jakie to straszne przeżycie, usiąść na grzbiecie wierzchowca pierwszy raz. Poza tym przyczyniłaś się do pokonania tych rzezimieszków. Ja jestem nawykły do walki, ale ty nie. Wiodłaś bezpieczne, zwyczajne życie, Kat Hunter, więc twoja odwaga jest tym bardziej wyjątkowa. Promieniowała dumą na dźwięk tych słów. Jaka szkoda, że nie może podać mu swego prawdziwego nazwiska. Szkoda, że ta cala czułość nie jest przeznaczona dla niej, dla Caro Hill. Ach, gdyby nie byl takim agresywnym, brutalnym człowiekiem, gdyby wiódł bezpieczne, zwyczajne życie... Przytuliła się. - Szkoda, że jesteś... -Kim? - Tym, kimkolwiek jesteś. - Myślałem, że podobam ci się właśnie taki. - Nie, gdy grozi ci szubienica. Zaśmiał się zduszonym głosem.
221
- Uwierz mi, Kat, że najbliżej stryczka bytem w tym jedynym dniu, który spędziłem z tobą. - A przemyt? - No, może i to. Ale raczej nie powiesiliby mnie. - Więc twoje obecne zajęcia nie jest niebezpieczne? - Nie bardziej niż zajęcie wielu innych ludzi - odpowiedział. Jednak krótkie wahanie kazało jej się domyślać, że nie jest to cała prawda. Zanim zdołała zadać mu kolejne pytanie, dodał: - Nie grozi mi żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo, ale tobie owszem. Kiedy dojedziemy do Yorku, porozmawiamy jeszcze o tym. - Dobrze. Nagle powróciła rzeczywistość. W Yorku Kat Hunter, dzika grzeszna kochanka Poganina Grandistona, przestanie istnieć. Wiedziała, że tak musi być, lecz nie mogła pogodzić się z tą myślą. Może kiedyś, w przyszłości?... - Gdybyśmy nie mieli czasu w Yorku... - powiedziała, bawiąc się guzikiem jego koszuli. - Jak mogłabym odnaleźć cię później? Milczał, a całe to wrażenie zaczęło blednąc, pokrywać się mgłą. Co ona sobie myślała? To oczywiste, że nie jest zainteresowany niczym więcej ponad tę krótką znajomość. Zresztą ona też nie. To Grandiston, który przybył, aby odszukać i zapewne skrzywdzić wdowę po Jacku Hillu. A ona planowała poślubić sir Eyama Colne'a i wieść spokojne życie. - Jeśli wyślesz list do zajazdu Pod Czarnym Łabędziem w Stowting, hrabstwo Kent, to na pewno go otrzymam - odezwał się. - Więc nie do Londynu? Delikatne światło pierwszego brzasku było na tyle jasne, że dojrzała rysy jego twarzy. Wpatrywała się w nie, starając się zrozumieć sens tych słów.
222
- Dużo podróżuję. Ale pozostawiona tam wiadomość na pewno do mnie dotrze. - Pod Czarnym Łabędziem - powtórzyła. Czarny łabędź. Ciekawe, czy to jakaś zakodowana wiadomość. Przecież czarny łabędź to coś niemożliwego... jak ich wspólna przyszłość... Lecz nie opuściła jego opiekuńczych ramion, chłonęła cudowne ciepło jego ciała. Przecież robi to ostatni raz, zanim Kat Hunter przestanie istnieć. *** Christian obudził się o świcie, chociaż dzień tak na dobre jeszcze się nie rozpoczął. Małe okienko zasłaniały ciężkie okiennice, więc do wnętrza wdzierał się tylko bardzo wąski strumień światła. Ale to wystarczyło, aby się zorientował, że jest już ranek. Spojrzał na Kat, która leżała na plecach i wpatrywała się w nierówny sufit. - Dzień dobry. Odwróciła do niego głowę. Bez uśmiechu. - Dzień dobry. Ach, klasyczne poczucie winy. Chodzi o męża. No tak, wciąż zapominał o jej przeklętym mężu. Chociaż po prawdzie nie był to mąż wzorowy. Czy Kat porzuciłaby go, aby wieść grzeszne życie? Uwaga, uwaga, niebezpieczeństwo! Christian wstał i się ubrał. Nie zamierzał wdawać się w romans z szanowaną żoną mieszkańca Yorku, zwłaszcza taką, która ciągle popadała w kłopoty. - Przyniosę wodę do mycia - powiedział krótko i wyszedł. W kuchni była tylko jedna dziewczyna - podsycała ogień w palenisku, nad którym wisiał czajnik z wrzącą wodą. - Dzień dobry. Odwróciła się gwałtownie i patrzyła nań tak, jakby miał co najmniej trzy głowy. Po chwili zarumieniła się, dygając grzecznie.
223
- Dzień dobry. Czego pan sobie życzy? Tata powiedział, że mam panu zapewnić wszystko, czego pan potrzebuje! Przygryzła wargę, a wtedy Christian zorientował się, że „tata" zapewne ostrzegł ją, czego może „potrzebować" elegancki dżentelmen, a czego ona nie może mu zaoferować. Niech to diabli, kiedy stał się takim uwodzicielem? Bał się uśmiechnąć, więc poprosił o wodę do mycia, a wypowiedział swe życzenie głosem cesarza w złym humorze. Zaczęła się krzątać, jakby obawiała się bata, w końcu znalazła wyszczerbioną fajansową misę oraz cynowy dzban, który napełniła wrzątkiem z czajnika. Christian podszedł, aby jej pomóc. Czajnik wisiał na ośce, ale i tak wydawał się zbyt wielki i ciężki dla dziewczyny, która po prawdzie była jeszcze dzieckiem. Cofnęła się, jakby w obawie przed oparzeniem. Kiedy dzbanek był pełny, Christian spytał: - Czy jest możliwość dostać jakieś mydło i ręcznik? Otworzyła szeroko oczy i pokraśniata. Zrozumiał, że to reakcja na jego uśmiech, który zawsze wywoływał taki efekt. Do diabła! Naprawdę nie potrzebował kolejnej bandy miejscowych kmiotów, którzy będą go ścigać i pożądać jego krwi. Ta przestraszona dziewczyna przypominała mu biedną Dorcas Froggatt. Gdy otwierała szuflady, pomyślał o podobieństwach. Dorcas nosiła modną suknię, a nie prostą koszulę, lecz obie miały tak samo płaski biust i cienkie ręce. Włosy Dorcas były wtedy ufryzowane w jakąś wymyślną formę, upięte szpilkami, lecz kilka kosmyków wydostało się na wolność i dyndało na policzkach. Ta dziewczyna nosiła czepek, lecz i u niej parę kosmyków wisiało luźno. Kiedy odwróciła się, trzymając białe ścierki i mały saganek, rzuciła mu nieśmiałe spojrzenie. Oczy Dorcas byty szeroko otwarte, nieruchome, zapewne z powodu doznanego szoku.
224
Podsunąl jej misę. - Może włóż to do środka. Posłuchała, wciąż zaróżowiona; rzadko podnosiła spuszczony wzrok. Taka niewinna, jak przystało na jej wiek, ale Christian byt w stanie wyobrazić sobie, jakie byłyby dla niej skutki, gdyby wpadła w łapy takiego drania jak Moore, nie mówiąc o tym, że była świadkiem gwałtownej, krwawej śmierci. A potem Dorcas została zmuszona do wyjścia za mąż za obcego człowieka, do tego zabójcy. Tak, miał krew na rękach. Zrozumiał to, gdy przybył do swojej kwatery w Doncaster i zobaczył ciemne plamy. Doncaster. Przeklęte Doncaster. Bóg raczy wiedzieć, jaką miał minę, ale dziewczyna znowu się wystraszyła. Musiał się uśmiechnąć, a ona znów spąsowiała, odpowiadając nieznacznym uśmiechem. Być może była to nawet oznaka zachęty. Do diabła! Szybko podziękował jej i uciekł, pomstując na wszystkie kobiety, przez które wpadł w ten cały bałagan. Ta okropna ciotka Froggatt i jej przygłupia bratanica. Psyche Jessingham, która chciała go kupić. Oraz Kat Hunter, która mogła mieć na niego chrapkę, próbowała zawładnąć jego sercem i duszą, a nawet nie była wolna. Biedna Dorcas była najbardziej niewinna z nich wszystkich. Wcale nie byłby zaskoczony, gdyby nigdy nie pokonała doznanego wstrząsu. Wracając do sypialni, postanowił, że znajdzie dla niej najlepsze możliwe wyjście, licz względu na to, jakie on sam poniesie koszty. Kat była już ubrana i siedziała na łóżku, głaszcząc kota. Jeszcze przed pójściem spać Christian dopilnował, aby zwierzak dostał coś na kolację, lecz potem nie wpuścił go do pokoju, w nadziei, że spodoba mu się w gospodzie i zostanie tu, zamiast wieść wędrowny żywot razem z nimi. Lecz oto wrócił, zresztą Christian wcale się tym
225
nie przejmował, gdyż wszystko tu przypominało mu o namiętnej nocy spędzonej razem z Kat. To było naprawdę jedno z najbardziej płomiennych erotycznych przeżyć, jakie potrafił przywołać z pamięci. W dodatku to ona uczyniła pierwszy krok! Uwaga, uwaga, niebezpieczeństwo! - Nakarmiłeś Tabby? - spytała, nie podnosząc wzroku. - Oczywiście. - Postawił dzban i misę na nierównym stole. - To dla ciebie. Ja umyję się przy studni. Wyszedł z pokoju, powtarzając jak zaklęcie: Odwieź ją do Yorku i zapomnij o niej. Nigdy dotąd nie spotkał tak niebezpiecznej kobiety.
226
Rozdzial 16 Caro patrzyła na drzwi. Jakim prawem on stał się taki zły i zimny? No tak, nie miałby tych wszystkich kłopotów, gdyby nie porwał jej w Doncaster! Siedziałaby w więziennej celi, on zaś wesoło podążałby w swoją stronę. Może był zly z powodu kota. Musiała przyznać, że w dziennym świetle zwierzak wyglądał fatalnie. Miał zmatowiałe futerko oraz świeże rany w trzech miejscach. Brakowało mu kawałka ucha i większej części ogona. Coś na pyszczku wyrażało wieczne niezadowolenie, więc przypuszczalnie kotka sama sprowokowała te wszystkie walki, w których uczestniczyła. Miała też dziwaczną figurę, jakby zgarbiony grzbiet oraz przerośnięte tylne łapy. Biedactwo. Caro postawiła ją na podłodze, a sama nalała trochę wody do misy. Umyła się na tyle, na ile to było możliwe bez zdejmowania ubrania. W końcu poklepała dłonią w brzeg łóżka. - Chodź, Tabby. Spróbuję zrobić cię na bóstwo. Kot bez wysiłku wskoczył na pościel. - Silna jesteś - stwierdziła, delikatnie wycierając sierść i krew. Skoro kot nie próbował protestować, podjęła bardziej stanowcze działanie.
227
- W jakiejże to wojnie brałaś udział? - spytała. Rana pod spodem goiła się, lecz całe stworzenie należało wykąpać. Koty zazwyczaj same się myją, lecz być może Tabby potrzebowała nieco pomocy. Miska była zbyt mała. - Może wiaderko spod ściany? Kotka jakoś nie zaaprobowała tej propozycji, obnażając bardzo ostre pazurki. - Aha. Bez wiaderka. Rozumiem. Podjęła wcześniejszą formę czyszczenia kociego futra. - Może my jesteśmy do siebie podobne. Przecież mogłam zostać u Phyllis bezpiecznie aż do rana, a potem wymknąć się i pojechać dyliżansem do Yorku. Ale nie, musiałam zapanować nad sytuacją i wytropić mego prześladowcę. To pewnie płynąca w moich żyłach krew Frog-gattów, tylko dlaczego aż do tej chwili nigdy o tym nie pomyślałam? Podeszła do łóżka, aby wyrównać pościel. W powietrzu wciąż unosił się aromat namiętności, który wprawił ją w zażenowanie, lecz zarazem wywołał pożądanie. Tak, ona to zaczęła, nie dało się zaprzeczyć, lecz on... stworzył iluzję, która przeobraziła jej pragnienie w żądzę tak płomienną, iż Caro powinna obrócić się w kupkę popiołu. Pospiesznie otworzyła okiennice, aby wpuścić do środka świeże, poranne powietrze. W tym momencie zamarła, ujrzawszy Grandistona, który mył się, korzystając ze stojącego przy studni wiadra z wodą. Ranek był chłodny, lecz on rozebrał się do pasa, a jego wspaniały tors porażał ją swoim widokiem. Odwróciła się, lecz tymczasem Tabby wskoczyła na parapet, więc Caro znowu skierowała się do okna, aby przytrzymać kotkę, zanim zwierzak ucieknie. - Idiotka - mruknęła, puszczając ją. - Jeśli kot chce iść swoją drogą, niechaj idzie. Jest tylko ciężarem. Jednak ona wcale nie odeszła. Caro tymczasem stanęła nieco z boku, aby Grandiston nie zauważył jej, gdyby spojrzał w tym kierunku.
228
- Nie powinniśmy tego robić - powiedziała do kota. Zwierzak popatrzył na nią, lecz zaraz zabrał się do lizania oczyszczonej rany, jakby mówił: Ja? Przecież ja nic nie robię. Poganin. Teraz Grandiston wyglądał na poganina - taki półnagi, z potarganymi gęstymi włosami. Widziała go już wcześniej, w Owczym Runie, lecz z bliska i w ogóle była wtedy rozkojarzona. Teraz mogła podziwiać całość, obserwować, jak mięśnie poruszają się pod skórą. Nic dziwnego, że był w stanie wziąć ją na ręce i nosić, jakby zupełnie nic nie ważyła. W tym momencie podszedł do niego jakiś mężczyzna. Caro stwierdziła, że jest zdrowy i mocno zbudowany, lecz był zwykłym człowiekiem, Grandiston zaś mógł zostać modelem dla posągu antycznego atlety. Nie, raczej dla Aresa, boga wojny. Miał silną sylwetkę wojownika, no i tę bliznę. Może to żołnierz? A tę ranę otrzymał na wojnie? Przedtem nie brała pod uwagę tej możliwości. Wojna z Francją była skończona, lecz przecież trwała przez wiele lat, a wiele bitew stoczono w Kanadzie, gdzie miejscowe plemiona używały toporów. Być może ta rana wcale nie została zadana przez zazdrosnego męża. Nie, wcale nie chciała poprawić swej opinii o Grandi-stonie! - Eyam - powiedziała głośno. Kotka podniosła łepek i wydała krótki, jakby ostrzegawczy odgłos. Caro odwróciła się. - Wyjdę za sir Eyama Clone'a i urodzę mu dzieci. Nasze życie będzie spokojne i uporządkowane, tego właśnie chcę. Kociak ponownie parsknął, jakby się zaśmiał. Nachyliła się, aby zmierzyć go groźnym wzrokiem.
229
- Ten mężczyzna jest moim wrogiem - syknęła do siebie i do kota. Gdyby się tylko dowiedział, kim jestem, znowu przeistoczyłby się w brutala. Do sypialni wszedł Grandiston, Bogu dzięki znowu ubrany. Popatrzył na nią dziwnie, więc domyśliła się, że słyszał odgłosy jej rozmowy. Oby tylko nie dosłyszał dokładnie słów. - Śniadanie gotowe - powiedział po prostu. Kiedy przeszli do kuchni, Grandiston przedstawił ją panu Barnby'emu, właścicielowi zajazdu, oraz jego żonie. Sam gospodarz siedział już przy śniadaniu w towarzystwie dwóch młodszych mężczyzn. Jednego z nich, który nazywał się Jim Horrocks, Caro widziała wcześniej koło studni. Drugi, Adam, był synem gospodarzy. Córka Annie pomagała matce przy kuchni i stole. Wszyscy grzecznie powitali przybyłych, lecz Caro dostrzegła na ich twarzach rezerwę, typową w sytuacjach, gdy ludzie nie są pewni, czy ufają nieznajomym. Pewnie chodziło o ten żałobny strój, podczas gdy jej mąż nosił tylko czarną opaskę. Nie była jednak w stanie wymyślić bajeczki wyjaśniającej tę dysproporcję. Kiedy usiedli przy stole, okazało się, że problem leży gdzie indziej. - Dziwna rzecz - odezwał się Barnby - aby dama i dżentelmen podróżowali razem z takim kotem. Dziś o świcie złapał szczura, szybko i pewnie. Caro modliła się w myślach o to, by Grandiston odpowiedział na to wiszące w powietrzu pytanie. Jednak milczał, uśmiechał się tylko nieznacznie, całą uwagę skupiając na kawałku szynki. - To dla niej typowe - stwierdziła Caro. - Jest zapalonym myśliwym. - A jednak to dziwne, zabierać kota w podróż i to na wierzchowcu. Dlaczego właśnie to wzbudziło podejrzenia? Przecież było tyle innych powodów.
230
- To rzadki okaz - odparła. Chciała powiedzieć o swoim przywiązaniu do zwierzaka, który jednak wcale nie odwzajemniał takiego uczucia. Ponadto z tym zmaltretowanym wyglądem Tabby nie przypominała salonowego pupila. Cała rodzina czekała w milczeniu na jakieś dodatkowe wyjaśnienia. - Oczywiście to nie jest angielski kot. Pochodzi z - najlepiej wymyślić jakieś odległe miejsce - Hesji. To heski kot. Z Niemiec. - Z Niemiec? - powtórzył jak echo Barnby. Równie dobrze mógłby splunąć. Caro zapomniała, że wielu ludzi nie akceptuje faktu przejęcia angielskiej korony przez Hanowerczyków, mimo że od tamtej pory minęło już pięćdziesiąt lat. Czyżby jej nierozważny pomysł nastawił rodzinę gospodarza niechętnie do dziwnych gości? Wbrew wszelkiej logice Caro nie mogła odpędzić myśli, że gdyby rzeczywiście zareagowali wrogością, wkrótce stwierdziliby, że ona jest banitką, za której schwytanie wyznaczono nagrodę. Lecz pani Barnby nachyliła się, aby uważniej obejrzeć niemieckiego najeźdźcę. - Ciekawe. Wygląda dostatecznie dziwnie jak na obcego kota. Ale czy tam, w tej Hesji, przycinają kotom ogony? - Tak. - Cóż innego można było odpowiedzieć. - Trochę jakby kaleka z tym garbem na grzbiecie. - Wygląda jak królik - dodał ze śmiechem parobek. - Rzeczywiście - stwierdziła pani Barnby. Cała rodzina czekała w napięciu na ciąg dalszy. - Bardzo trafnie to opisaliście - powiedziała Caro. - Kot heski jest na wpół królikiem. Wszyscy zrobili zdumione miny. - Proszę panią o wybaczenie, ale jakoś tego nie widzę, żeby kot albo królik na to pozwolili - stwierdził Barnby.
231
- Muszą być okiełznane - odezwał się Grandiston. Dał tym sposobem do zrozumienia, że dalsze szczegóły nie nadają się do opowiadania przy śniadaniu. - Aha. - Mężczyzna zajadał chleb, intensywnie myśląc. - Ale po co? Po co to się robi? A Grandiston, niech go piekło pochłonie, spojrzał na nią z uśmiechem, aby podjęła wymyśloną przez siebie historyjkę. - Po to się je hoduje, aby mogły łatwiej polować na króliki. - Polować na króliki? - wykrzyknęła pani Barnby. Jak się powiedziało „A", trzeba powiedzieć „B". - Tak, proszę pani - wyjaśniła Caro. - To rzadki gatunek niezwykle drapieżnych królików heskich z wielkimi kiami. - Króliki z kłami? - zawołała córka gospodarzy. - Boże, miej nas wszystkich w opiece. Jednak Barnby spokojnie przeżuwał chleb. - Nie twierdzę, że pani się myli, ale nawet jeśli te króliki są takie drapieżne, łatwiej chwytać je w pułapki. Tabby uniosła łepek i wydała z siebie wibrujące miauknięcie. - Cicho - powiedziała Caro uspokajająco, zanim zdążyła się powstrzymać. - Jak widzicie - wtrącił się Grandiston - są bardzo zmyślne. Można niemal uwierzyć, że mówią. - Spojrzał na kota z miną kochającego ojca. - Być może właśnie powiedziała, że heskie króliki z kiami są bardziej sprytne niż inne. Nie dają się złapać w żadną pułapkę, poza tym unikają otwartej przestrzeni. Można je ścigać jedynie w ich koloniach, a potem pokonać w bezpośredniej walce. Sami zobaczcie, jakie rany odniósł nasz dzielny myśliwy. Niestety, wiele heskich kotów przegrywa te pojedynki. Wszyscy spoglądali na „dzielnego myśliwego", który zajadał ostatni ochłap mięsa, a potem zaczął się myć.
232
- Więc dlaczego przywieźliście państwo tę dziwaczną bestię aż tutaj? - spytała pani Barnby. - W Anglii nie mamy takich okropnych królików. Grandiston uśmiechnął się do Caro. - Jestem pewien, moja droga, że możemy zaufać tym dobrym ludziom i powiedzieć im całą prawdę. Rzuciła mu nienawistne spojrzenie, ale postanowiła, że przyjmie to wyzwanie, choćby miała umrzeć. - Ponieważ - stwierdziła - może się okazać konieczne sprowadzenie tych drapieżnych królików z Hesji do Anglii. - O, nie - powiedziała kobieta. - To niemożliwe. - Nie - powtórzy! jej mąż, chwytając nóż, jakby nagle znalazł się w niebezpieczeństwie. - Nie potrzebujemy tu żadnych dzikich niemieckich bestii. - Całkowicie się z panem zgadzam - stwierdziła szybko Caro. Gorączkowo szukała w myślach jakiegoś wyjścia z tej ślepej uliczki. Tyle że... - ściszyła głos niemal do szeptu - heskie króliki z kłami mają bardzo niezwykłą właściwość. - Spojrzała na Grandistona. - Powiedz im, mój drogi mężu. Być może dla innych wygląda! na zaniepokojonego, lecz ona wyraźnie widziała, że z trudem powstrzymuje się od śmiechu. Teraz odchrząknął i wbil wzrok we właściciela zajazdu oraz jego rodzinę. - To dość pilnie strzeżona tajemnica... - Urwał dla lepszego efektu. Potem westchnął. - Mówią, że płyn zawarty w żołądku heskiego królika jest lekarstwem na dżumę. - Lekarstwo na dżumę! - wyrwało się pani Barnby. - Tę samą, która sto lat temu spustoszyła Londyn? O matko! Na naszym terenie zmarło pięćdziesięciu ludzi, niemal połowa wszystkich mieszkańców. Powiedziała to tak, jakby owe wydarzenia miały miejsce bardzo niedawno. - Mężu, może powinniśmy sobie sprawić parę takich królików?
233
- To się nie da zrobić, proszę pani - wtrącił Grandiston - do czasu, aż sprowadzimy dostateczną liczbę heskich kotów. W przeciwnym razie te bestie rozplenią się po całej naszej wyspie, zabijając nie tylko myszy, szczury i inne króliki, lecz także kury, kaczki, a czasem nawet owce. - One zabijają owce? - spytał z niedowierzaniem Barnby. - Heski królik z kłami to drapieżny mięsożerca, proszę pana. Zabije i pożre każde stworzenie, jakie zdoła schwycić. Jeśli pokona w walce heskiego kota, zjada swoją ofiarę razem z kościami, krusząc je potężnymi zębami trzonowymi. Jednak z reguły to kot zwycięża w takich pojedynkach. Wtedy przynosi zdobycz do właściciela, tak jak dobry pies myśliwski, więc można wyciąć żołądek i wykorzystać go. Nieruchoma twarz właściciela zdradzała, że nie do końca wierzy w tę opowieść, ale nie chciał się do tego przyznać, aby nie wyjść na głupka. Cala reszta towarzystwa nie miała podobnych wątpliwości. - Przyniosę mu trochę śmietanki, proszę pana! - Barnby zerwała się na równe nogi i wybiegła z kuchni. - Czy ten kot jest bardzo zły? - spytała dziewczyna. - Mogę go pogłaskać? Grandiston zastanowił się z poważną miną. - Tylko musisz wykonywać bardzo powolne ruchy. Zazwyczaj jest tolerancyjny, ale jeśli się przestraszy, od razu atakuje. - Uważaj, Annie - ostrzegł ją Barnby, lecz dziewczyna wyciągnęła rękę i dotknęła kociej głowy. Tabby odwróciła się do niej, po czym zamruczała z zadowoleniem. Spróbuj to wyjaśnić, pomyślała Caro, kierując te słowa do Grandistona. - Masz wprawę! - stwierdził. - Zwykle właśnie młode dziewczęta najlepiej sobie radzą z heskimi kotami. Jak również kobiety o dobrym sercu, tak jak moja droga żona.
234
Pani Barnby wróciła, stawiając na podłodze miseczkę z żółtą śmietaną. Tabby od razu straciła zainteresowanie córką właścicieli i naszykowala się do skoku, mrucząc coś na kształt podziękowania. - Coś takiego - powiedziała gospodyni. Nawet jej mąż wydawał się już przekonany. Lecz w tej chwili kobieta nachyliła się i delikatnie dotknęła kociego brzucha. - Ona ma małe, niebawem się okoci. - Spojrzała oskarżycielsko na Grandistona. - Jak pan może wozić to stworzenie na końskim grzbiecie? Kocięta? Caro zupełnie nie wiedziała, co ma na to powiedzieć. Lecz Grandiston był gotów na kolejne wyzwanie. - Wolałbym, aby to nie było konieczne, ale ta cenna kotka i jej małe są w niebezpieczeństwie. Mówiąc, że powinniśmy sprawić sobie trochę takich królików, myślała pani podobnie jak najwyżej postawione osoby w państwie. Te z samej góry - dodał z naciskiem. - Lecz przecież król to Niemiec - zaoponował Barnby. - Jego Królewska Mość jest co prawda z linii hanowerskiej, lecz urodził się w Anglii i kocha naszą ojczyznę. Znał tajemnicę drapieżnych królików i wprowadził w życie swój plan. Na jego rozkaz zdobyto pewna liczbę heskich kotów i sprowadzono tu na rozpłód. Są w całym kraju, aby nie rzucały się w oczy, lecz miejsce pobytu tej kotki zostało odkryte. Jak pan widzi, panie Barnby, historia, którą panu opowiedziałem po naszym przybyciu, nie była do końca prawdziwa. Zgubiliśmy się, gdyż musieliśmy uciekać przed ludźmi pragnącymi przejąć naszą cenną kotkę oraz jej potomstwo. To zawistni agenci starego wroga Anglii. - Francuzi - warknął Barnby. Ta nacja miała wyraźnie niższe notowania od Niemców, gdyż teraz właściciel gospody faktycznie splunął. Grandiston pokiwał głową.
235
- Musieliśmy zjechać na boczne drogi, a potem w ciemności straciliśmy orientację. Bogu dzięki, że znaleźliśmy schronienie pod waszym dachem. Ale oni mogą przyjść tutaj i wypytywać. Mam nadzieję, że mogę polegać na waszej dyskrecji, bez względu na to, jak sprytną historię spróbują wam wmówić. Wszyscy zapewnili go, że może im zaufać. -1 nie myślcie sobie, że oni będą wyglądać na Francuzów i mówić z obcym akcentem - dorzucił Grandiston. - Mogą sprawiać wrażenie zwykłych ludzi, chociaż bystry obserwator na pewno zauważy, że nie są to czystej krwi Anglicy. Jedna para tych szpiegów twierdzi, że pochodzą z amerykańskich kolonii, ale sami szybko połapiecie się w ich łgarstwach. Na Boga, on starał się stworzyć zabezpieczenie przed wścibskimi Siclockami! - pomyślała Caro. Słuchająca tych wywodów, zdumiona rodzina ponownie zapewniła go, że nie pisną ani słówka, lecz Caro miała pewność, iż w ciągu tygodnia ta dziwaczna opowieść obiegnie całe hrabstwo. Jednak wtedy ona będzie już bezpieczna w Luttrell House, a cala ta koszmarna sytuacja stanie się przeszłością. O dziwo, na tę myśl wcale się nie ucieszyła. - A co z królikami? - spyta! Barnby. - Krzyżują się z kotami jako samce czy samice? - I tak, i tak - odpart Christian. - Ale po wyhodowaniu kilku pokoleń można z powodzeniem łączyć w pary koty z kotami. - Przecież my mamy króliki! - powiedziała z entuzjazmem córka. -1 koty. Szczęka Christiana drgała. Z trudem opanowywał śmiech. Caro miała ochotę opuścić głowę na blat stołu i wyć. - To jest bardzo trudna rzecz - Christian zwrócił się do dziewczyny. - Poza tym kot oczywiście musi być kotem heskim.
236
Cała rodzina spoglądała teraz na kotkę z ogromnym zainteresowaniem. - Mężu, musimy ruszać w dalszą drogę - powiedziała Caro, wstając. Spojrzała na pozostałe osoby. - Bardzo dziękujemy za gościnę. - Pójdę przygotować konie, moja droga. Patrzyła na niego, czując coraz silniejsze mdłości. Z pewnością zdawał sobie sprawę, że ona nie da rady przejechać nawet czterech mil, nie mówiąc o czterdziestu. Jednak nie mogła zaprotestować, gdyż podważyłoby to ich opowieść. Kiedy po nią wrócił, poszła za nim jak na ścięcie. Kotka biegła truchtem koło jej nóg. Wtem zobaczyła drugie siodło dopięte za głównym siodłem na grzbiecie wierzchowca. - Niestety Buckowi chyba odnowiła się stara kontuzja - stwierdził Christian. - Pożyczyłem dla ciebie damskie siodło pani Barnby, ale nie mogę kazać Billy'emu, aby niósł nas oboje całą drogę do Yorku. Jak tylko dojedziemy do najbliższego miasteczka, wyruszymy dalej dyliżansem. W większej kompanii i my, i Tab będziemy bezpieczniejsi, z Bożą pomocą. - Chyba tak właśnie musimy zrobić - powiedziała Caro, czując ogromną ulgę. Co prawda będzie jechała na wielkim koniu, ale może się trzymać Grandistona, a on zapanuje nad wierzchowcem. Lecz nagle pojawił się kolejny powód do niepokoju. - Czy musimy wrócić do Doncaster, aby zabrać się dyliżansem do Yorku? - Wtedy oddalilibyśmy się od celu naszej podróży - odparł. - Pan Barnby mówi, że możemy przesiąść się na dyliżans w Adwick, a to tylko trzy mile stąd. Podprowadził konia do koryta, które służyło jako podwyższenie ułatwiające wsiadanie, wskoczył na grzbiet i patrzył, jak pan Barnby pomaga Caro zająć miejsce na siodle za jego plecami. Czuła, że to nieprzyzwoicie,
237
tak obejmować Christiana w miejscu publicznym, jednak musiała to zrobić. Jednak zapomnieli o swoim rzadkim i niezwykle cennym kocie. Już chciała poprosić, aby ktoś jej go podał, gdy zwierzak sam wskoczył najpierw na koryto, a potem od razu na kolano Christiana. Koń wykonał parę niespokojnych kroków w miejscu, lecz szybko się opanował. - Kochana Tab - powiedział Christian przez zaciśnięte zęby. Jeszcze raz ciepło podziękowali państwu Barnby za gościnę i powoli ruszyli w drogę. Za nimi szedł Buck, nieuwiązany. - Dlaczego on nie ucieka? - spytała. - Jest dobrze ułożony, poza tym wie, że na pewno będzie nakarmiony. Wygodnie ci tam? Pomyślała, że wcale nie jest jej wygodnie. Siedzenie bokiem na siodle wydawało się jakieś nienaturalne, tak samo jak trzymanie się Christiana, lecz to przynajmniej było przyjemne. Oparła policzek na jego plecach. - O ile będziemy jechali tak wolno jak teraz. - Nie zamierzam tego zmieniać. Chyba że będą nas gonić francuscy agenci, aby przejąć drapieżnego koto-królika z Hesji. Zaśmiała się. - Ale historia. Lecz czy ona naprawdę jest kotna? - Sprawdź, jeśli chcesz, lecz w tej kwestii wierzę pani Barnby. - Rzeczywiście. To dopiero kłopot. - Gdyby urodziła kotokróliki z Hesji, nasz los byłby przypieczętowany. Znowu parsknęła śmiechem. - A może kotokróliki mogą istnieć? - Podzielam wątpliwości pana Barnby'ego. Byłby to bardzo dziwny związek. - Pomyśl o niektórych małżeństwach.
238
Roześmiał się, a Caro poczuła, jak wibracje przenikają całe jej ciało. Boże, taka jazda oznaczała bliskość niemal równie intymną jak w łóżku! Oboje to ignorowali, jak wszystko, co się wydarzyło tą ciemną nocą. Zastanawiała się, czy on podchodzi do tego z takim samym rozsądkiem jak ona. Mimo tej zabawy, którą wymyślił, ich zbliżenie było inne, głębsze niż wcześniej. I niebezpieczne. - ...twoje małżeństwo? Dopiero po chwili wróciła do rzeczywistości. -Co? - Czy twoje małżeństwo to związek królika i kotki? Nie mogła skłamać. Nie teraz. - Nie każ mi o tym mówić. Jechali powoli dalej. - Opowiedz mi coś o swoim życiu, Kat. Cokolwiek. - Może ty opowiesz coś o swoim? - Dlaczego ścierasz się ze mną? Dlaczego nie chcesz powiedzieć nic więcej, no, chyba że masz jakieś tajemnice, których się wstydzisz? - Przestań, proszę. - Wybacz, ale... - Poczuła, jak nabrał głęboko powietrza. Doprowadzasz mnie do obłędu, Kat. Ja nic o tobie nie wiem. Zupełnie nic. Już otworzyła usta, żeby zaprotestować, lecz tylko westchnęła. - Opowiem ci o moim domu. Jest położony na wsi, niedaleko miasta. Mam sad, różany ogród oraz oranżerię. - Mąż zapewnia ci dostatnie życie. - A jaki jest twój dom? Pomyślał chwilę. - Mam kwaterę w koszarach Gwardii Konnej. Jestem majorem w wojsku. Caro miała nadzieję, że nie poczuje jej reakcji. A więc miała rację. - Czyli w niektórych przypadkach zabijałeś honorowo.
239
- Mam nadzieję, że we wszystkich. - Wybacz. Oczywiście, że tak. Nie chciałam cię obrazić. A ta historia z toporem? - Potyczka z wodzem indiańskim imieniem Pontiac. - Pozwoliłeś mi myśleć, że to robota jakiegoś mściwego męża. - Mam przewrotne poczucie humoru. To z pewnością była prawda, chociaż nie pasowało do jej wyobrażenia o wojskowym oficerze. - Ile masz lat? - spytała. - Sądzisz, że powinienem byt z tego wyrosnąć? - Zapewne, ale pomyślałam, że jesteś dość młody jak na tak wysoki stopień. - Nie zapominaj o sile pieniądza. Miał rację. Większość wojskowych stopni była po prostu kupowana. Słyszała o kilkunastoletnich chłopcach w randze pułkownika, których pracę wykonywali inni. Swojego czasu Moore także narzekał na wysoki koszt przyznanego mu patentu porucznika. Jack Hill zapewne kupił sobie stopień bez większego wysiłku. - Więc jesteś bogaty? - spytała, wracając do zadawania pytań, od czego to wszystko się zaczęło. Teraz jeszcze bardziej musiała wiedzieć, czy Jack Hill żyje oraz dlaczego Christian interesuje się panią Hill. - Wcale nie - odparł wesoło. - Więc masz bogatą rodzinę? - Umiarkowanie. - Zatem kto kupił ci oficerski stopień? - Mój ojciec. To miała być inwestycja. - A w tym jest jakiś zysk? - Wspaniale wyglądam w galowym mundurze, gdy obracam się w najlepszym towarzystwie. - W Londynie. - Nagle uderzyła ją zaskakująca myśl. - Byłeś na królewskim dworze? Widziałeś króla? - Wiele razy, ale to nic ciekawego.
240
Caro z trudem chłonęła te wszystkie informacje. Oczywiście Diana Arradale również bywała na dworze i ona także uznawała to za uciążliwy obowiązek. Jej mąż, markiz Rothgar, często tam gości! jako mentor młodego króla. Jednak Christian Grandiston wydawał się taki... hm, zwyczajny nie było odpowiednim słowem, nie z tego świata. - Bywanie na dworze daje jakieś profity? - spytała. - A po co ludziom chciałoby się tam chodzić? Lecz ty wydajesz się wyjątkowo zainteresowana zyskiem. Czy na pewno nie jesteś żoną jakiegoś kupca? - Na pewno. - Mogła to powiedzieć zupełnie szczerze, lecz tym samym przekazywała budzące niepokój informacje. Wcześniej myślała, że rodzina Jacka Hilla jest wysokiego stanu i bardzo bogata. Teraz wydawało się, że Grandistonowie są biedni. Nie tak ubodzy jak mijani po drodze parobkowie pracujący na polu, lecz na tle wyższych sfer. Z pewnością byliby mocno zainteresowani jej rodzinnym majątkiem. Christian był czuły wobec Kat Hunter, lecz ten sam człowiek mógł się okazać bezwzględny, gdy chodzi o zdobycie pieniędzy Caro Hill. Nie chciała tak myśleć, lecz musiała spróbować dowiedzieć się czegoś więcej. - Więc wypełniasz tu jakąś wojskową misję? - odezwała się. - Nie. Jak już wspominałem, to sprawa rodzinna. -1 ma związek z małżeństwem. - Źle się czuła, wyciągając z niego informacje. Dobrze, że nie musiała patrzeć mu w oczy. - Tak mówiłem? Zaspokoję twoją ciekawość, Kat, ale pod warunkiem, że będziesz używać mojego imienia. - Twojego imienia? - Christian. Nigdy tak do mnie nie mówisz. - Więc nie Poganin? - Starała się zrobić unik. -Nie.
241
Po chwili powiedziała głośno to, co do tej pory mówiła tylko w myślach. - Christian. Może dlatego, że to, co zrobiliśmy, jest takie niechrześcijańskie. - Doprawdy? - Opowiedz mi swoją historię - poprosiła. - Dawno temu w okolicy Doncaster odbył się ślub. Dama nie była chętna do zamążpójścia, lecz okoliczności uczyniły to koniecznym. A pewien szlachetny rycerz zabił łajdaka, który spowodował całe zło. Pomyślała, że to dość dokładna wersja. Co by powiedziała, gdyby to wszystko było dla niej nowiną? - Biedaczka - powiedziała Caro ogarnięta wspomniami. - Może chciała jego śmierci. - Mimo wszystko to musiało być okropne przeżycie. - Owszem. - A jaki jest cel twego przyjazdu do Doncaster? - Czy mogła liczyć na odpowiedź w tej tak bardzo istotnej kwestii? - Przybyłem na północ, aby sprawdzić, czy ta dama żyje, i dowiedzieć się wszystkiego na jej temat. - To nie wydaje się zbyt trudne - stwierdziła. - Jednak ona wciąż gdzieś znika. Musiała zacisnąć usta, by nie parsknąć śmiechem. - Ukrywa się przed tobą? - Być może. Albo, jak mi powiedziano, jest w podróży. - Więc to ta pani Hill, której szukasz? - Tak. Widzisz, to bardzo nudna historia. Postanowiła zadać kluczowe pytanie. - A po co chcesz ją znaleźć? Co wtedy zrobisz? - Rozmówię się z nią. Być może już teraz bym z nią rozmawiał, gdybym nie został wciągnięty w tę twoją historię. - Wyczuła, że się uśmiechnął. - Przeze mnie. - Stanowisz o wiele lepsze towarzystwo. - Skąd wiesz?
242
- Tak przypuszczam. Trudno mi sobie wyobrazić lepsze towarzystwo niż twoje, Kat. Było to zaproszenie do rozmowy o sprawach intymnych, może nawet o przyszłości. To wisiało w powietrzu, czysta pokusa, lecz tym razem ona nie okaże się taka głupia. Dopóki się nie upewni, że jej fortuna jest bezpieczna, dopóty nie odpuści. - Twój drugi koń został, żeby poskubać trawę - powiedziała, uciekając od tematu. Christian zagwizdał, a wtedy siwek uniósł teb i ruszył za nimi, być może starając się udawać niewinnego. - Nigdy nie sądziłam, że konie mogą być psotnikami. - Mają swoje charaktery, jak my wszyscy. Tymczasem koń zrównał się z nimi i trącił chrapami nogę Christiana, który poklepał go po łbie. - Wiem, że chciałbyś, abym cię dosiadł, ale Billy lepiej się nadaje pod dwójkę jeźdźców. Buck potrząsnął łbem i cofnął się nieco. Caro patrzyła nań ze smutkiem. - To małżeństwo... - odezwała się. - Dlaczego jest dla ciebie takie ważne? Zdawało się jej, że westchnął. - A mówiłem, że jest? - Przyjechałeś w tej sprawie aż na północ Anglii. - Lubię konną jazdę. A małżeństwa mają pewne prawne implikacje, Kat. Nie wolno ich ignorować. - Ale mówiłeś, że to małżeństwo przez wiele lat ignorowałeś. - To był błąd. - Czy ma to związek z pieniędzmi? - spytała wprost. - Jesteś najemnym żołnierzem, Kat? - Ty, dżentelmen bywający na królewskim dworze, możesz sobie gardzić pieniędzmi, ale my, ludzie prości, dostrzegamy ich wagę. - Już ci mówiłem. Nie pławię się w dostatku.
243
- Więc z pewnością chciałbyś mieć więcej. Czy po to tu przyjechałeś? - Kat, dlaczego się ze mną sprzeczasz? Bo przypomniałam sobie, że niedługo muszę wymknąć się z twojego życia i zniknąć, a do Adwick już niedaleko. - Nie chcę odwodzić cię od tropienia pani Hill - rzekła w końcu. Może po prostu kupisz mi bilet do Yorku i wrócisz do przerwanego zadania? -Nie. - Dlaczego? - Bo za bardzo mi zależy. Dlaczego on to robi? - Jestem mężatką - powiedziała. - To niefortunna przeszkoda, ale do pokonania. - Co takiego? - spytała, naprawdę wstrząśnięta. - Zabiłbyś mojego męża? - Oczywiście że nie. Wybacz. Coraz gorzej myślę. Czuła, że jest zdezorientowany. - Więc co chciałeś powiedzieć? - spytała cicho. - Mógłbym zabrać cię na południe, Kat. Dbałbym o ciebie pod każdym względem, gdybyś była moją żoną. - Ale ja nie mogłabym nią być. Wyczuła jego westchnienie. - I nigdy nie umiałabyś pogodzić się z rolą mojej kochanki. Proszę cię o wybaczenie. Miała łzy w oczach. Przygryzła mocno wargę, aby je powstrzymać. Lecz jeśli Jack Hill nie żyje, a moje pieniądze będą zabezpieczone. .. - A gdybym nie miała męża? - Wtedy zabiegałbym o twe względy, Kat. - Znamy się bardzo krótko. - Nawiązywałem przyjaźnie na całe życie w ciągu jednej godziny, a robiłem sobie wrogów jeszcze szybciej. - To co innego. - Czyżby?
244
Szkoda, że nie może powiedzieć mu prawdy. Odsunęła tę myśl. Nie zmięknie dla żadnego mężczyzny. Uporządkuje swoje sprawy, zabezpieczy prawnie majątek. Dopiero wtedy w ogóle zacznie myśleć o zabieganiu o względy tego nikczemnego Christiana. Nienawidziła swojego wyrachowania, ale musiała taka być, bo miała w sobie krew Froggattów. Bogu dzięki. *** Christian z ulgą przyjął milczenie Kat. Wciąż zapominał, że sam jest żonaty. Co innego, gdy kawaler stara się namówić kobietę, by opuściła męża i została jego żoną we wszystkim, prócz przyjęcia jego nazwiska. Co innego, gdy żonaty mężczyzna szuka sobie kochanki. Taka sytuacja stawiałaby w niewygodnym położeniu obydwie kobiety, lecz okazałaby się szczególnie bolesna dla Dorcas, gdyby się dowiedziała, że on kocha inną. Kocha? Serce zabiło mu mocniej, lecz nie mógł zaprzeczyć. Czyż przed chwilą nie wyznał jej uczucia? Uśmiechnął się krzywo na tę ironię losu. W końcu wpadł w sidła właśnie wtedy, gdy odkrył, że jest oddany innej kobiecie. Wcześniej myślał, że znalazł się w trudnej sytuacji. Teraz sytuacja była piekielnie trudna. Poprzysiągł, że będzie traktował Dorcas jak najlepiej, a honor nie pozwala! na żadne odstępstwo, lecz myśli o Kat zawsze się między nich wdzierać. Chciałby przedstawić światu Kat Hunter, a nie Dorcas, jako swoją żonę. Chciałby, aby poznała jego przyjaciół, zwłaszcza Petrę, żonę Robina. Bardzo się różniły, gdyż Petra była Włoszką i z pochodzenia arystokratką o wytwornych manierach, Kat zaś to typ praktycznej kobiety z Yorkshire. Mimo wszystko sądził, że polubiłyby się.
245
Chciałby zabrać Kat, nie Dorcas, do Royle Chart, aby poznała jego rodzinę. Kat z natury żywa, energiczna, umiała mówić wprost, co myśli. Być może nawet była trochę podobna do jego matki. Pragnął spędzać z Kat wszystkie noce. Nie z Dorcas Froggatt. To dobrze, że Adwick już blisko, bo to oznaczało koniec ich nazbyt intymnej podróży. Musiał dostarczyć ją do Yorku, a potem odszukać żonę. Chciałby wierzyć, że ta ceremonia sprzed dziesięciu lat jest nieważna, albo że istnieje jakaś luka prawna, która go uwolni z małżeńskich więzów, lecz nie miał zbyt wielkich nadziei. Jeśli rzeczywiście jest żonaty, nie ma innego wyjścia, jak tylko zaopiekować się Dorcas z należytą starannością. Gdyby miała dziecko, syna... Odsunął tę myśl. Teraz i tak nic nie może zrobić, zresztą w domu przy Froggatt Lane nie widział śladu dzieci. Mógł żywić nadzieję, że ona zechce mieszkać osobno, ale to i tak nie zostawiłoby otwartej furtki do honorowej przyszłości z Kat. Poza tym, jak to możliwe z zamężną kobietą? Miał ochotę walić głową w mur. Gdyby Dorcas zechciała urealnić ich małżeństwo... była to koszmarna perspektywa. Mógł się tylko modlić, by nie żądała zbyt dużej części jego serca. Wjechał na podwórze gospody Pod Białym Jeleniem i poprosił o przechowanie koni w stajni. Kat zabrała kotkę i usiadła na ławie w słonecznym miejscu, opierając się o ścianę. Nie było tu budki z biletami, więc musieli poczekać na dyliżans i przekonać się, czy będą wolne miejsca. Lecz dyliżanse zatrzymywały się tu dość często. Christian miał nadzieję, że już niedługo pojawi się pierwszy. Kat, podobnie jak on, pragnęła spędzić czas oczekiwania w milczeniu. Wiedział dlaczego. Oboje pragnęli tego, czego
246
mieć nie mogli, ale byli na tyle silni, by nie pogarszać sprawy. Jednak Christian nie potrafił zapanować nad swoimi myślami. Czarny kolor do niej nie pasował. Była stworzona do noszenia żywych barw, jak ten czerwonozłocisty żakiet, który miała na sobie przy pierwszym spotkaniu. Teraz leżał wymięty w jednej z sakw u siodła. To głupie, ale chciał go zatrzymać. Nie była stworzona na zwyczajną żonę prowincjonalnego prawnika. Była stworzona do przygód i cudownych rozkoszy. Chciał jej pokazać ekscytujące życie w Londynie, wspaniały zamek Ithorne, senne, lecz bogate hrabstwo Kent oraz cudowne wybrzeża w Devon. Czy ona kiedykolwiek widziała morze? Chciał obudzić się w środku nocy pod jej dotykiem... Podniosła głowę, jakby faktycznie się dotknęli. Spojrzeli sobie w oczy. Przez chwilę tak wytrzymali, lecz ona okazała się słabsza i odwróciła wzrok.
247
Rozdzial 17 Caro cieszyła się, że są osobno - ona na ławce, on po drugiej stronie podwórza. Gdy był w pobliżu, nie umiała skupić myśli. Jednak w końcu musiała do niego podejść, żeby ustalić plan, który wymyśliła w nocy. - Chodzi o York. -Tak? - Nie możesz zabrać mnie do samego domu. Jak miałabym to wyjaśnić? - Mógłbym odegrać rolę dżentelmena, który zaproponował ci pomoc. - Nie wyglądasz na zwykłego dżentelmena. Sama wrócę do domu. - Jak wyjaśnisz swoje aresztowanie i ucieczkę w Don-caster? Wieści o tych wydarzeniach mogły już dotrzeć do twojego męża. Zupełnie o tym nie pomyślała. - Twoja obecność w niczym nie pomoże, ale ja sama mogłabym... - Wymyślić jakąś bajeczkę - dokończył. - Kat, muszę się upewnić, że bezpiecznie znajdziesz się w domu. - Powiem, że uciekłam od mojego szalonego wybawcy i dotarłam piechotą do miejsca, gdzie mogłam spędzić noc. Potem pożyczyłam to ubranie i nazajutrz przyjechałam dyliżansem. - Jeśli on w to wszystko uwierzy, możesz mu powiedzieć, że byłaś na księżycu.
248
Caro przypomniała sobie swój plan. Z jaką łatwością Christian mącił jej w głowie. - Cokolwiek zrobimy, muszę się przebrać. Wszystko pójdzie łatwiej, jeśli będę normalnie ubrana. - Masz sposób, jak to zrobić? - Tak, mogę pożyczyć ubranie od przyjaciółki. Gdy dojedziemy do Yorku, wynajmiemy pokój w zajeździe, wtedy ty zaniesiesz wiadomość i wrócisz do mnie z pożyczonym ubraniem. Po chwili kiwnął głową. - Dobrze. - Dziękuję. Wróciła na ławkę, wiedząc, że on nadal pragnie jechać za nią do samego domu. Jednak to się nie stanie, bowiem gdy tylko on pojedzie dostarczyć wiadomość, Kat Hunter zniknie. A kilka minut później Caro Hill znajdzie bezpieczne schronienie w kancelarii firmy Hambledon, Truscott i Buli. Gdy wszystko dobrze się skończy, on na pewno zrozumie. Miała teraz marzenie, aby związać się z Christianem jako jego żona. Wiedziała, że nie byłby takim godnym zaufania, zapewniającym pełne bezpieczeństwo mężem, jakiego zawsze pragnęła znaleźć, ale już o to nie dbała. Była gotowa stracić dla niego serce i rozum, lecz nie zaryzykowałaby z rodzinnej fortuny. Zamiast tego sporządziłaby odpowiednie dokumenty, które obmyśliła przed planowanym ślubem z Eyamem - część pieniędzy przekazałaby mężowi, lecz reszta miała zostać w funduszu powierniczym, którego żadne z małżonków nie mogłaby naruszyć. Jako Froggattówna musiała zrobić przynajmniej tyle. A gdy wszystko zostałoby załatwione, wtedy napisałaby do zajazdu Pod Czarnym Łabędziem w hrabstwie
249
Kent i odnalazła Christiana, przekonałaby się, czy mógłby ją zrozumieć i wybaczyć kłamstwa. Przez chwilę pomyślała o Eyamie. To przykre, byłby rozczarowany, lecz to, co ich łączyło, było jak chude mleko w porównaniu z gęstą śmietaną. - Muszę jeszcze na chwilę wejść do środka. Pilnuj kota powiedziała. - Oczywiście. Zakładał, że chciała skorzystać z wygódki, tymczasem Caro poszukała papieru. Znalazła go w małym saloniku, obok stal kałamarz. Pióro było w dość kiepskim stanie. Pośpiesznie napisała list. Do mojego błędnego rycerza. Wiem, że moje zniknięcie sprawi Ci ból, ale uwierz, że tak będzie najlepiej. Mogę Ci obiecać, że już niebawem będę bezpieczna. Obawiam się, że między nami nigdy nie powstałoby nic honorowego ani trwałego... Szybko otarła łzę. ... lecz obiecuję, że jeśli zaistnieje taka możliwość, napiszę do Ciebie na podany adres. Jeśli możesz mi wybaczyć, to jest szansa, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Kat Wahała się, jak zakończyć ten list, aż napisała po prostu swoje przybrane imię. Złożyła kartkę i szukała sposobu, aby ją zapieczętować, gdy usłyszała wołanie na zewnątrz. - York! Dyliżans do Yorku! Proszę wsiadać! Włożyła list do kieszeni i wybiegła. Christian pomógł jej wejść do środka i podał kota, na co kilku pasażerów cmoknęło z niezadowoleniem, lecz Christian po chwili zajął miejsce obok Caro i powiedział uspokajająco: - To rzadki i cenny okaz, nie będzie sprawiać kłopotu.
250
Jego stanowczy głos uciszy! wszystkich. Dyliżans ruszy! w drogę. Sześć godzin później przejechał pod łukiem na wybrukowany kostką podwórzec zajazdu U George'a w Yorku. Gdy tylko się zatrzymał, Christian wysiadł, a Caro szykowała się do powtórzenia swej prośby o dostarczenie jej ubrania pożyczonego od przyjaciółki. Odwrócił się, aby jej pomóc, lecz w tym momencie Tabby, która okazywała wzmożone podniecenie, zeskoczyła na ziemię i pobiegła do stajni, jakby w pogoni za heskim królikiem z kłami. - Zaraz po nią pójdę - odezwał się Christian. - Zaczekaj w gospodzie. Zanim zdążyła otworzyć usta, już go nie było. Lecz co miała mu powiedzieć? Zegnaj? Nadarzyła się idealna sposobność do ucieczki. Musiała ją wykorzystać. Musiała zebrać całą siłę woli, aby wejść do zajazdu, nie odwracając głowy. Udało się. - Proszę pani... Zobaczyła służącą, która dygnęła na powitanie. - Czym mogę pani służyć? Weźmie pani pokój? To była ta chwila. - Nie, ale muszę zostawić wiadomość. - Wyjęła list z kieszeni. - Dla pana Grandistona. Lecz nagle zorientowała się, że cały jej plan runą! w gruzy. Co z Tabby? Od razu wiedziała, że Christian zaopiekuje się kotką, nawet jeśli będzie zły. Ufała mu, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, niedługo znowu będą razem. - To ten dżentelmen z kotem - powiedziała do służącej. - Z kotem? - Tak. - Po czym szybko wyszła z zajazdu. Nigdy dotąd nie była w Yorku sama, nie miała pewności, gdzie się znajduje, lecz przypomniała sobie, że kancelaria firmy Hambledon, Truscott i Buli mieści się w eleganckim, nowym domu w Petergate, w pobliżu
251
katedry York Minster, której wieże dominowały nad miastem. Widziała je wyraźnie. Zapewniła Christiana, że jest bezpieczna, lecz on na pewno ruszy jej śladem, a przecież bardzo rzuca się w oczy w tym czarnym ubraniu. Zmusiła się, aby nie ruszyć biegiem w kierunku kościelnych wież. Zatrzymała się w Petergate, aby się ogarnąć. Spoglądając na katedrę, zmówiła modlitwę, wreszcie podeszła do dwupiętrowego domu z czerwonej cegły i zastukała w drzwi mosiężną kołatką. Chwilę później stała przed obliczem sekretarza. Była przerażona. - Wyjechał? Jak to możliwe, że pan Hambledon wyjechał? Nie była tu zbyt dobrze znana, gdyż zwykle to Hambledon przyjeżdżał do niej, więc sekretarz zesztywniał na jej wybuch. - Wszyscy wyjechali, proszę pani. Na ślub jednego z młodszych wspólników. Gdyby chciała pani zostawić wiadomość... Otworzyła usta, lecz nie umiała wykrztusić słowa. Co ona teraz zrobi? - Proszę pani? - odezwał się sekretarz, zaniepokojony. Przypuszczała, że to żałobny strój zmiękczył jego serce. - Nazywam się Hill, pochodzę z Luttrell House. Pan Hambledon zajmuje się moimi sprawami od ponad dziesięciu lat. Najwyraźniej rozpoznał nazwisko, lecz spoglądał na nią podejrzliwie. - Czy umarł ktoś z pani rodziny? - Na pewno myślał, że skoro pani Hill z Luttrell House przeżyła śmierć bliskiej osoby, co pogrążyło ją w tak głębokiej żałobie, to kancelaria Hambledon, Truscott i Buli powinna o tym wiedzieć. - Ja... - Opuściła ją cała inwencja, nie umiała wymyślić niczego sensownego. - Kiedy pan Hambledon wróci?
252
- Jutro, proszę pani - odparł sekretarz z wyszukaną grzecznością, odprowadzając ją w kierunku drzwi. - Gdy pani przyjdzie do nas jutro, on z przyjemnością panią obsłuży. Jutro. To nie tak dużo godzin, lecz jednak... dużo. Kogo jeszcze znała w Yorku? Na tyle dobrze, aby mu zaufać w tej wyjątkowej sytuacji? Nikogo. I nie miała przy sobie żadnych pieniędzy. Czy mogłaby ubłagać sekretarza o małą pożyczkę? Jego poważna mina stanowiła całą odpowiedź. Podprowadził ją do drzwi i delikatnie wypchnął na zewnątrz. *** Christian starannie ukrywał swoją reakcję, czytając liścik od Caro. O mało nie trafił go szlag. Chciał wybiec i szukać jej, lecz musiał znaleźć jakieś miejsce dla kotki, która już zdążyła go podrapać. - Proszę pokój - powiedział. Właściciel zajazdu chętnie się zgodził, lecz droga do numeru trwała absurdalnie długo. Christian próbował sobie wmówić, że chętnie rozstał się z Kat Hunter, która ponad wszelką wątpliwość karmiła go licznymi kłamstwami, lecz w środku czuł ogromną pustkę. Zaufał jej, wierzył, że naprawdę jest taka, jak mówiła. Był już niemal gotów wyznać jej miłość, a ona odtrąciła go tak, jak strąca się liść przyczepiony do rękawa. Nie ujdzie jej to na sucho. Znajdzie ją i wyciśnie z niej całą prawdę. Zostawiwszy niezadowoloną kotkę w zamkniętym pokoju, wyruszył na poszukiwania. Ulicą jechał jakiś dyliżans pełen ludzi. Christian zajrzał tam w nadziei, że zobaczy kobietę ubraną na czarno. Wpadał do sklepów i szybko je opuszczał, a ludzie ustępowali mu z drogi.
253
Zatrzymał się, by popatrzeć na gospodę Pod Czarnym Łabędziem, uderzony myślą, że podał Kat taki sam adres w hrabstwie Kent - zajazd Pod Czarnym Łabędziem w Stowting. Tamta poślednia tawerna, gdzie Thorn realizował swoje fantazje o kapitanie Rose, nie dałaby się nawet porównać do tego wielkiego zajazdu, gdzie zatrzymywały się dyliżanse, lecz natchnęła Christiana pewną nadzieją. Nadzieją, że Kat zostawi swój dom, męża i przyjedzie do niego. Kłamliwa baba. Czy w ogóle ma męża? Z pewnością powiedziała prawdę w jednej kwestii: ma przyjaciół w Yorku, u których jest bezpieczna, i naigrywa się z niego. Ale nie ujdzie jej to na sucho. Kontynuował poszukiwania, zajrzał nawet do kościoła York Minster. W końcu trochę otrzeźwiał. Kat uciekła. Widocznie planowała to już od dawna. Zawrócił do zajazdu U George'a. Niech ta przeklęta kobieta idzie sobie do wszystkich diabłów. Postanowił, że uda się do Nether Greasley i dokończy zadanie, które postawił sobie przed przyjazdem na północ. Caro znajdowała się w zajeździe Pod Czarnym Łabędziem. Wcześniej o wiele za długo stała na ulicy, przyciągając wzrok przechodniów. Jakiś mężczyzna spytał, czy potrzebuje pomocy. Zapewne miał dobre intencje, ale do końca nie mogła tego wiedzieć. Zmusiła się, by ruszyć przed siebie, jakby miała określony cel. Weszła w wąską alejkę, aby nie rzucać się w oczy. Właśnie tam zobaczyła wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę, który szedł uliczką, rozmawiając z drugim, nieco starszym, człowiekiem. Obaj nosili proste szaty, lecz ciemnowłosy mężczyzna budził zainteresowanie. Niektórzy nawet ustępowali mu z drogi. Caro go znała.
254
To markiz Rothgar, mąż Diany, hrabiny Arradale, jej przyjaciółki. No, może nie do końca łączyła je przyjaźń, ale na pewno pełna sympatii znajomość, a także koleżeństwo w pracy na dobroczynne cele. Wbrew panującej obyczajowej modzie, markiz i Diana byli sobie bez reszty oddani, więc ona musiała być tam, gdzie jej mąż. A właśnie ona mogłaby pomóc Caro. Rozejrzawszy się, przeszła na drugą stronę ulicy i poszła za markizem do gospody. Tam zastąpił jej drogę służący i spytał, w czym może pomóc. - Chciałabym mówić z lady Arradale. - Tu nie mieszka nikt o takim nazwisku. - Więc lady Rothgar - rzekła niecierpliwie Caro. - Jej też tu nie ma. Rzuciła mu ostre spojrzenie. Może to impertynencja, lecz z drugiej strony rzeczywiście mógł nie wiedzieć, że to jedna i ta sama kobieta. Poza tym zaczynał nabierać podejrzeń. Starała się zachować spokój, chociaż czuła się bardzo niepewnie. Więc Diany tu nie ma? Caro powinna stąd wyjść, lecz jaką to dawało nadzieję? Czy ośmieliłaby się podejść do samego markiza? Kiedyś została mu przedstawiona przez Dianę, lecz pewnie tego nie pamiętał. To się zdarzyło na jakimś zgromadzeniu, gdzie niemal cały York wysłuchiwał przemówienia jednego z wielkich miejscowych dziedziców. Służący okazywał coraz większe zdziwienie, być może nawet rozważał, czy nie wyrzucić jej na ulicę. Wyprostowała się i spojrzała nań z wyższością. - Więc markiz jest w podróży bez swojej damy? Poproszę o kartkę. Poślę mu wiadomość. Nie ruszył się. Próbowała rzucić mu władcze spojrzenie, lecz była już potwornie zmęczona tą całą historią, a nie miała pieniędzy, aby go przekupić. W tym momencie markiz i jego towarzysz weszli do holu. Służący obdarzył ją szyderczym uśmiechem, pe-
255
wien, że nie ośmieliłaby się do niego podejść. A jednak podeszła i dygnęła. - Milordzie Rothgar. Wyczuła nieufność. Miała ściśnięty żołądek. Z pewnością on nawykł już do tego, że różni ludzie proszą go o pomoc, a on zapewne kazał im iść precz. Lecz teraz, o dziwo, odpowiedział jej ukłonem. - Pani Hill, prawda? Spłynęła na nią ogromna ulga. Aż poczuła łzy cisnące się do oczu. - Tak, milordzie. Miałam nadzieję, że towarzyszy panu lady Arradale, lecz miejscowy służący twierdzi co innego. - Została na południu i pozwoliła mi załatwić sprawy w Yorkshire. Czy potrzebuje pani pomocy? Pomyślała, że jest bardzo spostrzegawczy, ale z drugiej strony jej niepokój musiał być wyraźnie widoczny. Mógł nawet wyciągnąć pewne wnioski z jej żałobnego ubrania. Miała ochotę wylać z siebie wszystkie żale, lecz się opanowała. - Potrzebuję rady, milordzie. Czy pan wychodzi, czy też mogę prosić o kilka chwil pańskiego czasu? - Nawet więcej niż kilka - powiedział - o ile pozwoli pani, że posilę się w czasie naszej rozmowy. - Wskazał gestem schody. - Chodźmy na górę. Zawahała się. Przecież to nie Diana, lecz mężczyzna, którego znała bardzo przelotnie, obcy człowiek, w dodatku o dość mrocznej reputacji bezwzględnego, a nawet uciekającego się do przemocy. Kiedyś słyszała, że niedawno zabił jakiegoś mężczyznę w pojedynku tylko za to, że tamten obraził jego siostrę. Ostatnie doświadczenia powinny były nauczyć ją rozumu. Tylko jaki miała wybór? Gdyby teraz odnalazł ją Christian, nie spuszczałby jej z oczu, a chociaż w Yorku nie była dobrze znana, znalazłoby się tu zbyt wiele osób, które jednak ją znały. W końcu ktoś ją spyta: „Co się stało, pani Hill? Kto umarł?".
256
Poszła za nim na górę do salonu, który - o dziwo - wyglądał zupełnie zwyczajnie. Czyżby oczekiwała kapiącego złotymi ornamentami pokoju zarezerwowanego specjalnie dla niego? Nie, lecz mimo to zaskoczył ją widok tylko jednego lokaja w liberii, stojącego obok zastawionego stołu, gotowego służyć przy posiłku. Przy stole znajdowały się dwa krzesła. Markiz podprowadził Caro do jednego z nich. Spojrzała przepraszająco na drugiego mężczyznę, lecz lokaj czym prędzej przyniósł trzecie krzesło, po czym wyszedł, zapewne po jeszcze jedną zastawę. Wszystko było bardzo sprawnie zorganizowane, lecz Caro z każdą chwilą czuła się coraz bardziej niezręcznie. Czy będzie musiała opowiedzieć całą swoją historię w obecności służącego? Albo dwóch? Nie miała również pojęcia, kim jest towarzyszący markizowi mężczyzna. Tymczasem lord Rothgar rozsiadł się wygodnie na swoim krześle. - Proszę pozwolić, że przedstawię mojego sekretarza. To pan Carruthers. A to znajoma mojej żony, pani Hill... z Sheffield, o ile się nie mylę? Fakt, że zapamiętał ją po jednorazowym krótkim spotkaniu, budził podziw, ale to, że pamiętał również miasto, przypomniało jej, iż cieszył się reputacją człowieka wszechwiedzącego. Sekretarz przywitał się uprzejmie, lecz Caro była wdzięczna, że właśnie w tej chwili podano wazę z gorącą zupą oraz dodatkowe talerze i sztućce. Inni służący wyszli, lecz lokaj pozostał. Wzięła do ręki łyżkę, wiedząc, że powinna przystąpić do wyłuszczenia swej prośby o radę, lecz jakoś nie mogła wykrztusić z siebie słowa. - Jeśli pani kłopoty maja naturę prywatną - odezwał się markiz Carruthers i Thomas mogą przejść do sąsiedniego pokoju i zjeść tam, razem z moimi pozostałymi
257
służącymi. Ale Thomas to uosobienie dyskrecji, Carru-thers zaś to jakby cząstka mnie samego. A więc podróżował z dużą świtą, której członkowie po prostu posilali się gdzie indziej w luźnej atmosferze własnego towarzystwa. Jakimś sposobem ta wiadomość sprowadziła Caro z powrotem na ziemię. - Nie jest to sprawa prywatna w takim sensie, milordzie, zresztą pańskim ludziom z pewnością można zaufać. To po prostu skomplikowane... - W końcu opowiedziała całą swoją historię, poczynając od Moore'a, jego siostry i Jacka Hilla. Była tak zdenerwowana, że czyniła to nieskładnie, myląc i zapominając różne szczegóły, skacząc w przeszłość i przyszłość, aby wszystko wyjaśnić. Lecz mężczyźni cierpliwie jej słuchali z pełną uwagą. Opowiadając o wizycie Christiana w Sheffield, urwała. Nie miała odwagi wyznać wszystkiego. - Poczułam więc, że muszę się ukryć i poszukać pomocy. Przywdziałam te szaty i przyjechałam do Yorku, aby poradzić się mojego prawnika, lecz okazuje się, że wyjechał. Widziałam w mieście pana Grandistona. Nie wiem, jak mnie wytropił, ale teraz jestem w rozterce, co mam uczynić. Rothgar przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Czuła, że zauważył niekonsekwencje, uniki i wymysły w jej opowiadaniu, ale po chwili się uśmiechnął. - Zachwycające. Dama w sytuacji zagrożenia i niewyjaśnione zagadki. Sekretarz jęknął, ale z uśmiechem na ustach. - Milord uwielbia zagadki. Ale ta sprawa wydaje się dość prosta, sir. Pozostaje ustalić, czy pani Hill jest mężatką, czy wdową. - Ale też, czy w ogóle wyszła za mąż - zauważył lord Rothgar. Niezwykła sprawa. Proszę się poczęstować cytrynowym ciastem, droga pani Hill. Podziękowała i wzięła małą porcję.
258
- Uważa pan, milordzie, że tamten ślub był nieważny? - Całkiem możliwe. - Nie zgadzam się, sir - powiedział Carruthers, krojąc plasterek sera. - To była przysięga małżeńska złożona w obecności świadków oraz przed wejściem w życie reformy Hardwicke'a. Poza tym muszę z żalem stwierdzić, że posługiwanie się przez panią nazwiskiem Hill od tylu lat również niesie ze sobą pewne prawne konsekwencje. Spojrzała na niego z niepokojem. - Wydawało mi się, że tak właśnie należało. - Często tak bywa - rzekł Rothgar. - Cóż za rozkoszna, wielowątkowa tajemnica. Thomas, bądź tak dobry i podaj herbatę. Kiedy lokaj wyszedł, markiz przeniósł wzrok na Caro. - Powiedziała pani, że on nazywa się Grandiston? Mimowolnie zarumieniła się na sam dźwięk tego nazwiska, ale potwierdziła. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że dość dziwnie sformułował to pytanie. Tylko o co tu chodzi? Zanim zdążyła się zorientować, zapytał o coś jeszcze. - I sugerował, że chciałby załatwić jakąś prawną kwestię dotyczącą kuzyna? - Tak, milordzie - powiedziała, gdyż w ten właśnie sposób wyjaśnił powód swojej wizyty w rozmowie z Ellen. Czy mogła przekazać markizowi szczegóły, które Christian podał jej jeszcze dziś? Tylko jak? Zresztą to nie miało znaczenia. - Rozumiem, że to atrakcyjny mężczyzna? - spytał Carruthers z błyskiem w oku. Boże, czyżby oblała się rumieńcem? - Na pewno niektórym mógłby się podobać - odparła tak swobodnie, jak tylko umiała. - Ale pani się nie spodobał - stwierdził markiz. Na szczęście, zanim była zmuszona wypowiedzieć jakieś wierutne kłamstwo, Rothgar podjął poprzedni wątek. - Jeśli założymy, że faktycznie poślubiła pani owego Jacka Hilla, pozostaje pytanie, czy on nadal chodzi po tym ziemskim padole, czy też przebywa w królestwie aniołów.
259
- Mam przeczucie, że on nie żyje, milordzie, lecz skoro istnieje pewna doza niepewności, muszę zabezpieczyć siebie i swój majątek. - Bardzo mądrze, gdyż w małżeństwie to zazwyczaj mąż przejmuje kontrolę i decyduje o sprawach majątkowych. - Wiem. - Niestety nawet jeśli jest pani wdową - powiedział Carruthers mogą istnieć pewne zadawnione zależności. - Prawo dziedziczenia. - Caro odłożyła widelec. - To najbardziej mnie niepokoi. Mam niemal pewność, że Hill nie żyje, lecz jeśli zmarł, posiadając mężowskie prawo do mojego majątku, ono mogło podlegać dziedziczeniu, prawda? I zapewne pan Grandiston został spadkobiercą. - Doskonale się pani orientuje, jak działa prawo - stwierdził Rothgar. - Mam własną firmę, milordzie. Przez całe życie uczono mnie rozumieć prawne zawiłości. - Teraz już wiem, dlaczego moja żona tak panią podziwia. Zaniepokoiła ją myśl, że była tematem rozmów. - Ja również ją podziwiam, milordzie. Nie jest łatwo kobiecie utrzymać niezależność wobec świata. Teraz żałuję, że wcześniej zabrakło mi stanowczości i siły. Istniał dokument podpisany przez Hilla. Miał zabezpieczyć mój majątek, ale nie wiem dokładnie, co tam było napisane, i muszę wyznać, że nigdy nie próbowałam się tego dowiedzieć. A to mogłoby okazać się pomocne. - Czy pani wie, gdzie jest ów dokument? - Nie, a moje poszukiwania okazały się bezowocne. Miałam nadzieję, że oba dokumenty zostały powierzone pieczy mojego prawnika. - Carruthers - powiedział markiz - musimy to sprawdzić. - Oczywiście, sir, lecz taki dokument raczej nie obejmuje dochodów osiągniętych po zawarciu małżeństwa. Jaka to byłaby część całego majątku?
260
Caro nabrała powietrza. - Ogromna większość. Wojna przyniosła dobrą koniunkturę, a ciężka praca mojej ciotki dała owoce. To nieuczciwe, by jego rodzina miała dostać wszystko! - Spojrzała na Rothgara. - Proszę o radę, milordzie. Pochodzę z prostego ludu, a pan Grandiston wydaje się człowiekiem wysokiego stanu, podobnie, jak przypuszczam, był porucznik Hill. Tę kwestię można wyjaśnić w Londynie, ale na poziomie towarzyskim, do którego nie aspirują moi przyjaciele w Yorkshire, więc nie będę miała z nich wielkiego pożytku. - Mam nadzieję, że pomija pani pożytek z mojej żony. Zaczerwieniła się. - Ależ skądże! Miałam zamiar poprosić ją o pomoc. - Wydaje mi się, że od czasu do czasu również ja mogę się na coś przydać. Znowu poczuła zażenowanie, co ostatnio zdarzało się bardzo często. Lecz po chwili górę wzięła ostrożność. - Pan, milordzie? Jego oczy zabłysły. - Trzeba mieć się na baczności, gdy wielka bestia oferuje swoją przyjaźń, ale ja naprawdę pragnę pani pomóc. Moja żona z pewnością zechce panią wesprzeć w tej sprawie, dla samej zasady i ze względu na waszą przyjaźń. A ja z lubością rozwiązuję zagadki. Ma pani rację, że odpowiedzi na te pytania znajdują się w Londynie, w kancelariach arcybiskupa Canterbury, Konnej Gwardii oraz u prawników, którzy specjalizują się w takich nietypowych sprawach. Wydaje mi się, że dość szybko uda mi się ustalić, czy w kartotekach Konnej Gwardii figuruje jakiś Jack Hill. Powiedziała pani, że podał imię Jack, prawda? - Tak, chociaż chyba naprawdę nazywał się John. Rothgar skinął głową. - Na miejscu szybko ustalimy prawdę o pani małżeństwie i przysługujących jej prawach. Odetchnęła z ulgą.
261
- Jest pan bardzo szlachetny, milordzie. Dziękuję. Ale co ja mam robić w tym czasie? Ja nie... byłoby nierozsądnie wpaść w ręce Grandistona. - Bardzo nierozsądnie. Czy zamierza pani pozostać tu, na północy? - Myśli pan, że powinnam jednak wyjechać? - Myślę, że powinna pani udać się na południe. Razem ze mną. Patrzyła na niego osłupiała. - Na południe? Do Londynu? Teraz? Ja... nie mogę. - Dlaczego? Z trudem zaczerpnęła powietrza. - Mam tu firmę, dom. Moja towarzyszka będzie się niepokoić. Zostało mi tylko to ubranie, które teraz mam na sobie! - Wiem, że jest pani niespokojna, ale te wszystkie kwestie da się łatwo załatwić. Dom i firma nie znajdują się pod pani jednoosobowym zarządem, prawda? A pani towarzyszkę można zawiadomić i wyjaśnić sytuację. Moja żona pani potrzebuje. - Ale... - Caro nie mogła się zdobyć na oskarżenie markiza o wygadywanie bzdur. - Lady Arradale i ja wcale nie jesteśmy blisko zaprzyjaźnione, milordzie. - Wszystko jedno, zapewniam panią, że ona bardzo pani potrzebuje. Diana jest brzemienna, w szóstym miesiącu, i tylko dlatego pozwoliła mi, bym pozałatwiał jej sprawy w tym mieście. Jest znudzona, potrzebuje czegoś, co zaabsorbowałoby jej myśli. A pani historia doskonale się do tego nadaje. Caro nie spodobał się ton tej wypowiedzi, ale zdążyła już zrozumieć, że nie ma wielkiego wyboru. Nie mogła wrócić do Sheffield i Luttrell House, gdyż Christian na pewno będzie jej tam szukał. Nie znała miejsca pobytu Phyllis w Rotherham. Miała innych przyjaciół, u których mogłaby znaleźć schronienie, lecz musiałaby odpowiedzieć na wiele niewygodnych pytań.
262
Ale jechać do Londynu? Przecież Christian przyjechał właśnie stamtąd. - Byłoby dobrze, aby nie wpadła pani w ręce Grandistona, póki w całości nie zabezpieczy pani swoich praw - powiedział lord Rothgar - a Londyn to najwłaściwsze miejsce do załatwiania takich spraw. Jeśli pani sytuacja okaże się bardzo trudna, być może wniesiemy prośbę o interwencję do samego króla. - Do króla? - spytała zdumiona. - Jako głowa Kościoła i państwa król może interweniować w niemal każdej sprawie. Ma skłonność przychylnie załatwiać petycje, gdy osobiście pozna petenta, zatem trzeba będzie panią przedstawić. - Na dworze? - Traciła oddech. Na dworze bywał Christian. - Być może nie w najbardziej formalny sposób - rzeki markiz. - Ale myślę, że dałoby się panią przedstawić królewskiej parze w mniej formalnych okolicznościach. Oni są wielkimi entuzjastami starej muzyki, madrygałów i tym podobnych. A czy pani je lubi? - Niestety nie. - Może udałoby się nam na czas podciągnąć panią w tych dziedzinach. - Znowu przyjrzał się Caro w taki sposób, że poczuła zaniepokojenie. - Pani firma... czy produkuje coś, co królowi mogłoby się spodobać? Caro była zupełnie oszołomiona. - Wątpię, milordzie. To szpady i klingi najwyższej jakości, ale myślę, że król ma tego pod dostatkiem. Jedyny inny produkt to stalowe sprężyny. Najlepsze stalowe sprężyny, ale... - Aha - powiedział markiz. Carruthers się zaśmiał. - Czy po drodze zboczymy do Sheffield, sir! - Bardzo kuszące - odparł Rothgar - ale to byłaby niezręczna sytuacja dla pani Hill. - Przeniósł wzrok na Caro. - Jego Królewska Mość i ja mamy wspólne za-
263
interesowania dotyczące mechanizmów zegarowych. Czy król czynił już zakupy w pani firmie? - O ile wiem, to nie. - Więc będzie to dla niego rozkoszna niespodzianka. Czy mogłaby pani polecić, aby do króla wysłano w podarunku wybór sprężyn? Bezskutecznie spróbowała wyobrazić sobie reakcję Sama Skellowa na ten honor. - Tak, jestem pewna... - To dobrze. Mimo że istnieje przekonanie, by strzec się darowanych koni, chyba nikt tak naprawdę nie potrafi się oprzeć miłemu podarkowi. Więc pojedzie pani na południe? Poczuła duszności. Nie miała wyboru. -Jeśli pan uważa, że tak będzie najlepiej, milordzie... Będzie pan musiał doradzić mi, co robić dalej. Och, proszę o wybaczenie. Chciałam powiedzieć, że ktoś będzie musiał. Wiem, że pan jest zbyt zajęty. Gdzie powinnam się zatrzymać? Może powinnam wynająć dom...? - To nie będzie konieczne. Jeśli zechce pani zaszczycić nas swoim towarzystwem, wolałbym, aby zamieszkała pani w moim domu. Diana naprawdę powinna się czymś zająć, ponadto tam będziemy mogli zapewnić pani bezpieczeństwo. - Bo Grandiston nie wtargnie do pana? - Byłoby to bardzo nieroztropne. Ale mogą zaistnieć poważniejsze niebezpieczeństwa. To jest skomplikowana sprawa, która może się ciągnąć w sądach całymi latami, co nadszarpnie pani majątek. - Zanim Caro zdążyła pojąć sens tych słów, markiz mówił dalej: - Byłoby o wiele prościej, gdyby pani nie żyła. Kto wtedy mógłby zakwestionować roszczenia Jacka Hilla? - Gdybym nie żyła... - powtórzyła jak echo Caro. Czy właśnie to było od samego początku częścią planu Christiana? Przecież on już zabijał wiele razy. Gdyby poznał jej tożsamość podczas tej krótkiej znajomości, czy jej
264
zwłoki leżałyby teraz pod jakimś żywopłotem? Wiedziała, że nie stanowił zagrożenia dla Kat Hunter, bez względu na to, jak bardzo się teraz na nią wścieka, lecz istniała możliwość, że rodzina wysłała go na północ, aby odszukał i zamordował niewygodną wdowę po Jacku Hillu. - Przykro mi, że narażam panią na dodatkowy niepokój - odezwał się Rothgar - ale musimy stawić czoło faktom. Caro zdała sobie sprawę, że jeden z takich faktów to niezrealizowana jeszcze sprzedaż jej udziałów w „Froggatt i Skellow". A więc firma nadal nie była zabezpieczona. - Zalecam także, aby przynajmniej na razie używała pani innego nazwiska. - Dlaczego? - Moja służba jest dyskretna, ale nazwisko gościa może się jednak wymsknąć. Nie chcemy, aby ktokolwiek wiedział, że pani Hill przebywa w Londynie. Strasznie tęskniła za tym, aby znów być sobą, Caro Hill z Luttrell House, lecz na razie musiała uzbroić się w cierpliwość. - Jakiego nazwiska chciałaby pani używać? - Grieve 1 - powiedziała posępnie. - Będzie pasować do mojego stroju. I do serca, które pęka na myśl, że mój błędny rycerz mógł się okazać... błędem. - Dobrze - odparł markiz. - A teraz, pani Grieve, muszę panią opuścić, bo mam jeszcze do załatwienia pewne sprawy. Caro wstała. Miała pustkę w głowie, lecz była pewna jednego: gdy będzie pod opieką wpływowego markiza, żaden Hill czy Grandiston jej nie dosięgnie. Co więcej, jeśli ktokolwiek mógłby nagiąć prawo kościelne lub państwowe, aby ją uwolnić, to tylko lord Rothgar i jego żona.
1
Grieve (ang.) - smucić się.
265
Nie wiedziała jeszcze, czy skontaktuje się z Christianem, gdy już będzie wolna. To zależało od prawdziwych intencji Hilla i jego rodziny wobec niej. - Muszę wysłać wiadomości - powiedziała. Jakby za sprawą magii, Carruthers natychmiast podsunął jej kilka kartek, pióro i przenośny kałamarz. Postawił wszystko na stole i stanął obok, gotowy zapieczętować każdy list. Lokaj już wcześniej przeszedł do sąsiedniego pokoju. Dobiegające stamtąd odgłosy świadczyły o tym, że służący zbierali się do wyjścia. Markiz nie okazywał niecierpliwości, lecz Caro czuła się pod pewną presją. Wzięła pióro, jednak nie mogła skupić myśli, które krążyły wokół osoby Christiana. Napisała do Ellen, że w Yorku spotkała markiza i została nakłoniona, aby pojechać z nim na południe. Napisała podobny list także do Phyllis w nadziei, że wieści 0 niechlubnych dokonaniach pani Hunter nie dotarły jeszcze do Rotherham. Ostatnia wiadomość była dla Sama Skelłowa. Poleciła mu, aby wysłał królowi wybór małych sprężyn. Nie miała pojęcia, jak to powinno się odbyć; poprosiła o adres markiza w Londynie. - Malloren House przy Marlborough Square - powiedział Carruthers. Caro dopisała to na końcu listu. - Może mogłaby pani napisać do swojego prawnika w sprawie tego dokumentu podpisanego przez Hilla - doda! Carruthers. - Niechaj prześlą wszelkie wiadomości do Malloren House. Caro szybko spełniła tę prośbę. Wszystkie listy zabrał jeden z lokajów, a niedługo potem Caro jechała na południe tak szybko, jak pozwalały na to warunki na drodze i pogoda - naprzeciw losowi, który szykował jej kolejne niespodzianki.
266
Rozdzial 18 Christian przybył do zajazdu Pod Baranim Rogiem w Nether Greasley następnego ranka, przyprowadzając oba konie. Sam dosiadał Bucka, który na szczęście nie protestował przeciwko umieszczeniu mu na grzbiecie kosza, a w nim kilku pasażerów: przeklętego heskiego kota oraz dwóch małych kociaków. W całym miocie urodziła się ich piątka, lecz trzy były martwe. Czy Kat naprawdę była tak niedoświadczona, jak mu się wydawało? Czy zdawała sobie sprawę, że tamtej nocy on stracił samokontrolę? Co by zrobiła, gdyby okazało się, że jest brzemienna? Czy spróbowałaby go odnaleźć poprzez ten adres w Stowting? Bardzo tego pragnął, a to tylko podsycało jego wściekłość. Kusiło go, by pozbyć się jej przeklętego kota, lecz przecież samo zwierzątko było zupełnie niewinne. Musiał szybko znaleźć dla całej kociej rodzinki jakiś dom. Zwierzaki przywoływały wspomnienia. Zatrzymał się przed solidnym, kanciastym budynkiem zajazdu, zaskoczony, że wygląda niemal dokładnie tak samo, z tą różnicą, że wtedy niebo było zachmurzone, a dziś świeciło słońce. Czy dziesięć lat temu przed gospodą rosły kwiaty? Zawsze wspominał to miejsce jako piekielnie ponure.
267
Zsiadł z konia, zabrał koszyk i zawołał stajennego. Z gospody wyszedł Barleyman. - Tak myślałem, że to pan - powiedział na powitanie, biorąc cugle. Czy w Yorku wszystko się udało? - Ulubienica pani Hunter wraz z potomstwem - odrzekł Christian. Barleyman zrobił zdumioną minę. - To ten kot, który był z nami, gdy odbieraliśmy konie. - Więc jednak. - Czasami znika z pola widzenia, gdy nie poluje na drapieżne króliki. - Skoro pan tak mówi... Ta żartobliwa rozmowa pozwoliła Christianowi nieco się rozluźnić. - Jest coś do jedzenia? Padamy z głodu i nie chcemy, żeby Tab wyruszyła na polowanie. - Nie chcemy? Na kolację był smaczny pasztet z królika. Trochę zostało. Christian spuścił wzrok na myjącą futerko kotkę. - Czy raczysz zjeść zwierzynę zabitą przez kogoś innego? Jednak kotka nie podjęła rozmowy. Od zniknięcia Kat nie powiedziała ani słowa, traktując go z taką pogardą, że w pewnym momencie próbował uzasadnić swoje postępowanie. - Widziałem kilka szczurów w tutejszej stajni - stwierdził Barleyman. - Szczury to betka dla heskiego kota, ale należy uwzględnić, że to teraz matka z małymi. - Tak jest, proszę pana. Zajmę się koniem, a potem przyniosę pana rzeczy. Christian obserwował go z uśmiechem, lecz gdy się odwrócił, aby wejść do gospody, cala wesołość znikła. Wyznaczenie tego miejsca na spotkanie było głupią decyzją. Nie miał najmniejszej ochoty, by ponownie znaleźć się tam, w środku. Opanował się jednak i ruszył przez drzwi, w ostatniej chwili nachylając głowę, aby
268
uniknąć uderzenia w nadproże. Poprzednim razem nie musiał tego robić. Był wtedy taki młody. W środku powita! go ten sam właściciel. Christian natychmiast go rozpozna!, chociaż teraz mężczyzna mial większy brzuch oraz dodatkowy podbródek. - Dobry wieczór panu. Witam w moim zajeździe. - Zajrzał do koszyka. - To bardzo cenny okaz. Mieszka ze mną. - Doskonale. Zaprowadzę pana do pokoju. Christian poszedł za nim, świadomy, że być może za chwilę oczekuje go kolejne przykre doświadczenie. Oby to nie była ta sama sypialnia. - Pański służący to przesądny człowiek - powiedział właściciel gospody, idąc przodem po schodach. - Tak? - Christian uznał ten komentarz za dość dziwny, gdyż Barleyman w najmniejszym stopniu nie ulegał przesądom. - Pytał o duchy i tym podobne. Oczywiście u nas nie ma takich rzeczy, ale gdy mu powiedziałem o tragicznej śmierci, jaka nastąpiła w najlepszym pokoju, nie chciał go dla pana wynająć. Christian odmówił w myślach dziękczynną modlitwę. Mimo wszystko miał Barleymanowi za złe, że to on pierwszy zorientował się, jakie Christian będzie miał odczucia. Postanowi! zadać narzucające się pytanie. - O jakiej tragicznej śmierci?. Właściciel zajazdu otworzy! drzwi do pokoju i z zadowoleniem zaczął opowiadać. - Niejaki porucznik Moore, łajdak czystej wody, który teraz spoczywa na tutejszym cmentarzu, uprowadził małoletnią dziewczynę i przywiódł ją tutaj. Oczywiście ja nie miałem pojęcia, że ona jest taka młoda, bo on twierdził, że to jego żona. Poza tym była w pelerynie, nie sprawiała wrażenia, że jest tu pod przymusem, nawet wydawała się uszczęśliwiona. Ale pozory okazały się mylące.
269
Na szczęście przybył drugi młody oficer i zaszlachtował Moore'a na miejscu. W następstwie ów drugi oficer szlachetnie zgodził się poślubić tę młodą damę, aby ocalić jej honor. Okazało się, że to właśnie jego kochała ta młoda dama, więc na pewno potem byli bardzo szczęśliwi. - Rozumiem - rzekł Christian. Ciekawe, czy ten człowiek naprawdę wierzy w przedstawioną przez siebie wersję wydarzeń. Bardzo możliwe, skoro opowiada ją od dziesięciu lat. - A czy ta młoda dama pochodziła z tej okolicy? - Nie, proszę pana, z Sheffield. O ile wiem, to z zamożnej rodziny, która ma fabrykę sztućców. Ale nie należy rzucać nazwiskami, sam pan rozumie. - Oczywiście. I podziwiam pańską dyskrecję. Abigail Froggatt i jej pieniądze dobrze spełniły swoje zadanie w tutejszym zajeździe. Zapewne nie było możliwości, aby nakłonić miejscowych do poświadczenia, że tamto małżeństwo zostało wymuszone. Właściciel zaprosił Christiana do pokoju. Był podobny do tego, w którym odbyła się ślubna ceremonia, lecz jednak inny, co miało w tej chwili decydujące znaczenie. Christian zamówił wino, dzięki czemu pozbył się gospodarza, który chciał jeszcze rozprawiać o tamtej sprawie. - Przeklęte miejsce - powiedział do kotki, która teraz właśnie karmiła małe. - Czu nie masz w sobie instynktu, który ostrzega cię przed nikczemnością i ziem? Najwidoczniej nie masz, bo przecież bardzo ją lubiłaś. Tabby otworzyła oczy, lecz leżała cicho. - Rozmawiaj ze mną, diablico. Przedtem byłaś bardzo gadatliwa. No, dalej. Przynajmniej mnie przeklnij. - Pan mówi do siebie? - spytał Barleyman, stając w drzwiach. Przyniósł Christianowi jego sakwy i pistolety. - Do kota. Przynajmniej to stworzenie mnie słucha. - W dodatku to drapieżny zabójca, proszę pana. - Już kilku takich poznaliśmy. Barleyman położył sakwy w rogu pokoju, a pistolety na stole.
270
- To prawda, proszę pana. - Powiedz, że masz jakieś wieści - powiedział Christian, wyprzedzając pytania o Kat, gdyż nie miałby pojęcia, co mu odpowiedzieć. Duma nie pozwalała mu się przyznać, że nie zna miejsca jej pobytu, a nawet nie wie, czy ona jest bezpieczna. - Trochę mam. Najpierw to, czego się dowiedziałem w Doncaster czy tutaj? - W Doncaster. - Pokojówka Ossingtonów okazała się bardzo dyskretna, ale posiedziałem trochę w pobliskiej tawernie i udało mi się nawiązać rozmowę z człowiekiem, który u nich pracuje. Nazywa się Cuddy Barraclough. Taki od brudnej roboty, często za nisko opłacany, za to bardzo gadatliwy w stanie upojenia. Mówił, że Ossingtonowie to porządna młoda rodzina. Mają jedno dziecko, a drugie jest już w drodze. Ich dom odwiedziła raz niejaka pani Hill. Tego był pewien, więc nie mógł jej pomylić z panią Ossing-ton, bo podobno wtedy nie było jej w domu. - Niech to diabli! A co z tą służącą wysłaną z domu przy Froggatt Lane? Tą, za którą poszedłem? Czy ten człowiek wiedział, jaką wiadomość przyniosła? - Właśnie to było dziwne, proszę pana. On w ogóle 0 niej nie słyszał. Christian zmarszczył brwi. - On na pewno pracuje w tamtym domu? - Oczywiście, proszę pana - odparł z godnością Barleyman. - Nie chciałem wypytywać o szczegóły, bo nawet on mógłby zacząć coś podejrzewać, ale przemyciłem parę pytań o przychodną służbę w tym domu, na co odparł, że od wielu miesięcy nikt taki tam nie pracował. Niech pan pamięta, że on nie wychodził mgdy poza suterenę, i ogólnie nie wydawał się zbyt bystry. Christian zastanowił się. - Więc ta służąca wchodzi głównymi drzwiami, przynosi wiadomość i wraca tą samą drogą.
271
- Na to wygląda, proszę pana. Mogła jeszcze mieć drugą wiadomość, którą musiała zanieść pod inny adres. - Do diabła, powinienem był poczekać dłużej. A czego dowiedziałeś się tutaj? Ja już wysłuchałem opowieści o wydarzeniach z przeszłości. Barleyman przewrócił swoim jedynym okiem. - To pierwsza rzecz, o jakiej tu mówią. Ale odbiega trochę od historii, którą słyszałem od pana. - Pani Froggatt dobrze wszystkim zapłaciła. Dowiedziałeś się o nazwisko duchownego? - Tego nikt nie pamięta. Hood, właściciel zajazdu, sam się zastanawiał, czy zaślubiny odbyły się zgodnie z prawem. - My wszyscy też o tym rozmyślamy - westchnął Christian. W tym momencie wszedł właściciel, który osobiście przyniósł wino. Christian podziękował i zapytał, czy miejscowy wikariusz może znać więcej szczegółów tej intrygującej historii. - Pyta pan o wielebnego B!etheringhoe'a? Nie, on jest z nami dopiero trzy lata, od śmierci starego pastora Pe-ake'a. Tamten podejrzany duchowny, który udzielił mu ślubu, nie był znany miejscowym, więc z pewnością to nic Peake. Ta droga śledztwa kończyła się ślepą uliczką. Christian odprawił Hooda i napił się wina. - Wiemy tyle, ile można było oczekiwać, proszę pana. - To prawda - powiedział Christian. Nagle zaczął sobie przypominać Doncaster, wino, Kat Hunter, która umiała odróżnić dobre wino od sikacza. Nigdy nie usłyszał wyjaśnienia w tej kwestii. A każde wyjaśnienie byłoby kłamstwem. - Co dalej, proszę pana? - spytał Barleyman. Christian skupił się na bieżącej sytuacji. - Zebrałeś jeszcze jakieś plotki?
272
- Nie. Spędzałem czas z miejscowymi w tawernie. Wszyscy chętnie opowiadali o tej sprawie, nawet dawali się wciągnąć w rozmowę o detalach, ale niczego więcej się nie dowiedziałem. Któryś napomknął o nazwisku Froggatt, ale inni szybko go uciszyli. Chyba wszyscy postanowili chronić nazwisko tej pani, a raczej obu pań. Christian opróżnił kieliszek i ponownie go napełnił. - Więc nie mamy tu po co siedzieć. Pojedziemy do Sheffield i tam dowiemy się reszty. Potem kierunek Devon. Teraz, gdy wiem, że Dorcas żyje, muszę powiedzieć o tym ojcu. Obawia! się tego. Nie potrafił przewidzieć reakcji rodziców, lecz wiedział, że oboje będą zdruzgotani na wieść o jego małżeństwie, które ukrywał przed nimi przez tyle lat. - Jest jeszcze jedna rzecz, proszę pana. - Tak? - spytał Christian. Zmiana tematu była mu potrzebna. - Byli tu Silcockowie. Christian znieruchomiał. - Tu, w tym zajeździe? - Tak jest, ale nie zatrzymali się na dłużej. Pewnego dnia, wtedy gdy pani Hunter została oskarżona o kradzież ich pierścieni, przyjechali do Nether Greasley. Kiedy ja się tu zjawiłem i powiedziałem, że przybywam z Doncaster, Hood wspomniał, że parę dni wcześniej miał gości z tamtego miasta. Ku jego niezadowoleniu zamówili tylko dzbanek piwa, ale zostawili tu swój powóz i poprosili o zajęcie się końmi. Opisał ich jako parę ponuraków z Ameryki, ale to musieli być oni. - Pamiętam, jak wyjeżdżali dwukolówką. - To było gdy razem z Kat wychodzili z Owczego Runa na przechadzkę. Którą ona zaaranżowała. - Co tu robili? - Pytali o drogę do kościoła i zapewne tam właśnie się udali. - Czy to jakiś zabytek architektury?
273
- Według mnie nie. Kiedy opowiadano mi tę słynną historię, w gospodzie był kościelny i zaczął coś mówić o dziwnej parze, która czegoś szukała na przykościelnym cmentarzu. Wyglądali przyzwoicie, ale ponieważ to obcy, kościelny miał na nich oko. Bardzo pilnuje tego cmentarza. Podobno gdy znaleźli grób, którego szukali, kobieta nachyliła się nad nim, jakby nie mogła odczytać napisu. Jeszcze chwilę tam postali, potem odwrócili się i odeszli. Kościelny nawet nie musiał wytężać wzroku, aby stwierdzić, który to grób. Pochowano w nim tę słynną ofiarę tragicznej śmierci. Potem wszyscy w gospodzie zaczęli rozprawiać, że to pewnie jakiś ich krewny, tylko dlaczego nikt z nich wcześniej nie odwiedził jego grobu? - Na Boga! Czy to możliwe, że pani Silcock to siostra Moore'a? Wiek by się zgadzał, a krążyły pogłoski, że ona uciekła za granicę. - Czy ona jest podobna do Moore'a? - Miała umalowaną twarz, poza tym jest chora. Ale jest podobieństwo w kolorze włosów i kształcie nosa. - Dziwne, że pojawiła się tu właśnie teraz. - Może postanowiła wrócić na dziesiątą rocznicę tamtych wydarzeń. Pamiętam, że z całej rodziny zostało tylko ich dwoje. Moore wspominał o niej czasami, głównie dlatego, że dawała mu pieniądze. Na imię miała Janet - przypomniał sobie. - Więc to bardzo naturalne, że odwiedziła jego grób, proszę pana. - W każdym razie poczułem dreszcz. - Niedobry to znak. Taki dreszcz już parę razy ostrzegał przed kłopotami. - Jeszcze jedno - powiedział Christian, czując coraz większy chłód. - Oni wyjechali z Doncaster do Sheffield, a to miasto w żaden sposób nie łączy się z osobą Moore'a. - Za to wyraźnie łączy się z osobą pana żony. - Po tym skandalu Janet Moore została pozbawiona pracy, o czym mówiono w całym pułku, a potem zni-
274
kła. Czy to możliwe, że Abigail Froggatt maczała w tym palce? Całkiem prawdopodobne, że przegnała ją z kraju na dobre. - Co oznacza, że teraz ona szuka zemsty? - Jej zachowanie w Doncaster nie świadczy o wielkodusznej naturze. - To prawda, proszę pana. Więc co ona zrobi, gdy się zorientuje, że starsza pani Froggatt jest nieosiągalna? - Ruszy w pościg za ostatnią przedstawicielką rodziny Froggattów, czyli za moją żoną. Może nawet w pewien sposób obwiniać ją o śmierć swojego brata. Musimy za nimi pojechać, ale najpierw chciałbym zobaczyć ten grób. Przygotuj wszystko. Zabrawszy kapelusz i rękawiczki, Christian wyszedł, lecz na korytarzu się zatrzymał. Spojrzał na drzwi tamtego pokoju. Wtedy, dziesięć lat temu, otworzył je pewny siebie, z arogancją właściwą swojemu wiekowi. Teraz wydawały się fortecą za głęboką fosą, której wcale nie miał ochoty zdobywać. Jednak przegrał tę walkę z samym sobą. Wszedł do pokoju. Znowu musiał się nachylić, aby nie nabić sobie guza, co w przeszłości by się nie zdarzyło. Nic się tu nie zmieniło. Te same wyblakłe zielone zasłony wokół zapadniętego łóżka, te same proste krzesła i stół. Spojrzał na podłogę, tam gdzie leżało ciało Moore'a. To było jego pierwsze zabójstwo, jedyne nie na wojnie. Nie zostały żadne widoczne ślady. Być może Moore nie krwawił aż tak bardzo, jak mu się wydawało, a może po dziesięciu latach użytkowania pokoju i rozmaitych napraw plama się zatarła. Jednak nie dało się zlikwidować cięcia na kolumnie podtrzymującej baldachim, które powstało po chybionym ataku Moore'a, pragnącego pozbawić Christiana głowy. Może jednak jego śmierć wcale nie była bezsensowna. Christian zabił wielu ludzi po to, aby oni nie mogli zabić jego.
275
Czas i ciemna pasta zamaskowały uszkodzenie. Potarł to miejsce kciukiem, przyglądając się posłanemu łożu, starając się przywołać w pamięci więcej szczegółów o swojej niechcianej małżonce. Wtedy tylko raz rzucił na nią okiem, zanim musiał przenieść całą swoją uwagę na Moore'a. Cienkie nogi, brązowawe włosy upięte w sposób, który miał sugerować, że jest kobietą gotową do zamążpójścia. Kosmyki zaczęły wymykać się spod spinek, co tylko podkreślało młodość dziewczyny. Niebieska suknia była nienaruszona w górnej części, tylko spódnica została zadarta ku górze, ukazując białą halkę. Krótkie, brutalne zaloty... biedne dziecko, nic dziwnego, że mogła z niej wyrosnąć kobieta o trudnym charakterze. A potem? Cóż, wtedy nie mógł skupić na niczym uwagi. Kiedy stali, aby złożyć małżeńskie ślubowanie, była od niego o głowę niższa. Rękę miała tak samo chudą jak całą resztę, bladą i zimną. Prowizoryczna obrączka wisiała luźno na jej palcu. Rozejrzał się jeszcze raz, lecz niczego więcej tu nie było, nawet ducha Moore'a. Zostały tylko wspomnienia, w najlepszym razie bardzo mgliste. Wyszedł z pokoju i ruszył na poszukiwanie grobu Moore'a. Niedługo potem spoglądał na małą, lecz przyzwoitą płytę nagrobkową. Kto za to zapłacił? Bez wątpienia ta straszliwa pani Froggatt, która chciała załatwić wszystko do końca. Upewnił się w swoim przypuszczeniu, czytając inskrypcję. Tu spoczywa Bartholomew Moore, oficer armii Jego Królewskiej Mości. Żył w latach 1733-1754. Zginął za popełnione grzechy. Niech Bóg ma w opiece Jego duszę.
276
Czy pominięcie nazwy pułku było celową obrazą pamięci zmarłego? Zapewne tak, zresztą miało to pewne uzasadnienie. Moore nie stanowił chluby dla munduru, lecz co pani Silcock mogła sobie pomyśleć o tym przeoczeniu? Może wcale nie byta siostrą Moore'a. Czyż nie zostawiłaby kwiatów lub innej oznaki pamięci? Nagle Christian zauważył coś ciemnego między trawą a kamieniem. Nachylił się i podniósł wykonaną z jedwabiu małą, czarną, żałobną chustkę. Była wilgotna, lecz na pewno nie leżała tam od dawna. Christian od razu pomyślał o Kat i jej czarnym ubraniu, lecz przecież ona nie miała związku z tą sprawą. Chustkę zostawiła pani Silcock, która teraz bez wątpienia okazała się Janet Moore. Biedaczka. Nic była winna grzechów swojego brata. Christian nachylił się, aby odłożyć chustkę na miejsce, gdy wyczul pod palcami jakieś zgrubienie. Spojrzał uważnie. Plama wyglądała na mokrą, ale to nie była zwykła wilgoć. Potarłszy ją, zobaczył czerwień. Krew. Nagle wszystko się zmieniło. Bardzo mało prawdopodobne, aby ta kobieta przyniosła poplamioną chustkę albo też skaleczyła się tu na miejscu. W Owczym Runie nigdy nie kaszlała, więc nie cierpiała na suchoty. Christian miał pewność, że celowo nacięła sobie skórę i przycisnęła chustkę do rany, po czym ukryła ją na grobie swojego brata. Poczuł pokusę, aby zabrać materiał, tak jakby mógł kryć jeszcze jakąś tajemnicę, jednak wsunął go na poprzednie miejsce. Jeśli to był dziwny, lecz szczery symbol żałoby, niechże tak zostanie, mimo to musiał jechać za nimi. Ich gniew mógł się obrócić przeciwko jego żonie, którą winien otoczyć opieką, bowiem tak nakazywał honor.
277
Rozdzial 19 Christian i Barleyman wjechali w Froggatt Lane. Ulica wyglądała jak zwykle dość ponuro, stukot końskich kopyt tłumiła warstwa błota. Nie rozpoznał gryzącej woni do chwili, aż znalazł się dostatecznie blisko wąskiego domu i wtedy zobaczył, że zostały po nim tylko zgliszcza. Patrzył przez chwilę na pogorzelisko, wreszcie zawołał idącego w pobliżu chłopca z jakimś zawiniątkiem na plecach. - Co tu się stało? Chłopiec popatrzył na dom. - Spali! się, no nie? Christian uzbroił się w cierpliwość. - Kiedy? - Przedwczoraj, panie. To byl dom Froggattów. Tu obok jest ich fabryka. - Czy ktoś ucierpiał? - Nie, nic nie słyszałem. I to było wszystko, co dało się wyciągnąć od chłopaka, więc Christian podziękował mu, wręczając pensową monetę. - Robota Silcocków? - spytał Barleyman. - Dość wyraźny zbieg okoliczności, aby wziąć to pod uwagę, prawda? Muszę odszukać Dorcas. - Tak, proszę pana.
278
- Zdaje się, że fabryka nie pracuje. - Może to przez sadzę? - Słusznie. Gdzie możemy się czegoś dowiedzieć? W tym momencie aleją nadjechała dwukołówka, ter-kocząc kołami po bruku, a w niej siwy starszy mężczyzna oraz drugi, młodszy, który powoził. Obaj popatrzyli zdziwieni na Christiana i Barleymana, lecz gdy zatrzymali się przed domem i zeskoczyli na ziemię, skupili całą uwagę na spalonym budynku. Christian zsiadł z konia i podszedł do nich. - Proszę mi wybaczyć, panowie, ale czy wiecie, co tu się wydarzyło? - Zanim zdążyli odpowiedzieć, Christian dodał oczywiste słowa: - Dom się spalił. Ale co było przyczyną? - Dobre pytanie - odezwał się z miejscowym akcentem starszy mężczyzna. - Pożary się zdarzają, ale tutaj nie znamy przyczyny. Wiemy, że spalił się wyjątkowo szybko. - Podpalenie? Kto mógłby to uczynić? Młodszy mężczyzna przyglądał się Christianowi. Był elegancko ubrany i miał pewną aurę, której brakowało jego towarzyszowi. Teraz odezwał się ostrym, władczym, głosem. - A pan zapewne nazywa się Grandiston. Był pan tu kilka dni temu i odjechał w dużej złości. Ręka Christiana powędrowała w stronę szpady, lecz zauważył, że tamten nie jest uzbrojony, co było faktem godnym odnotowania. - Tak, nazywam się Grandiston - odpowiedział. - Przyjechałem, aby poszukać pani Hill, która kiedyś nazywała się Dorcas Froggatt. Powiedziano mi, że ona tu nie mieszka. Dama z którą rozmawiałem, pani Spencer, nie okazała mi pomocy, co mnie rozzłościło, szczerze to wyznaję. Żałuję tego. I na pewno nie wróciłem, aby dokonać zniszczenia. Jeśli chcieliby panowie zyskać pewność, to wczoraj byłem w podróży z Yorku do Doncaster i na pewno znajdę osoby, które to potwierdzą.
279
Młodszy mężczyzna spojrzał podejrzliwie na Barley-mana, a wtedy wtrącił się starszy z nich. - Wystarczy tego, Henry. Jestem Samuel Skellow, a to mój syn. Jesteśmy współwłaścicielami tej fabryki sztućców razem z panią Hill. Czy mogę spytać, jaką to sprawę ma pan do niej? - Chcę wyjaśnić szczegóły małżeństwa tej pani sprzed dziesięciu lat. Chodzi o kwestie prawne. - Aha - odezwał się młodszy mężczyzna. Lecz ani on, ani jego ojciec nie podjęli tematu. - Czy panowie wiedzą, gdzie obecnie przebywa pani Hill? Spotkanie ze mną wyjdzie jej na korzyść. - Chodzi o testament? - spytał starszy Skellow, mierząc Christiana wzrokiem. - Ona nie potrzebuje pieniędzy, panie Grandiston, ale my i tak nie wiemy, gdzie ona jest. Najlepiej niech pan zostawi mi dla niej jakiś list. Zapewniam pana, że przekażę go przy pierwszej sposobności. - Nie zawiadomił jej pan o pożarze domu? - spytał grzecznie Christian. - Jakem już powiedział, nie wiemy, gdzie przebywa. Czy rzeczywiście podróżowała bez określonego planu, czy też panowie Skellow umyślnie nie chcieli mu pomóc, tak jak wcześniej pani Spencer? Tylko dlaczego? Co było nie tak z Dorcas? - Czy jesteście panowie pewni, że nie zginęła w pożarze? - spytał Christian, oglądając poczerniałe ściany i puste otwory po oknach. W powietrzu unosiła się ciężka woń dymu i spalenizny. - Zupełnie pewni - odparł młodszy Skellow. - Bogu dzięki, nikt nie zginął. - A pani Spencer? - Nie było jej tutaj. Czyżby postawił na niewłaściwego konia? Czy pani Spencer udała się czym prędzej do Dorcas, podczas gdy on pojechał za tą służącą, Carrie, do Doncaster? Czy
280
właśnie taki był plan? Wydawało się to bardzo naciągane, lecz zaczął się już gubić w całej tej sytuacji. - A gdzie jest pani Spencer? - spytał. - Może ona byłaby w stanie mi pomóc. - Niekoniecznie - odparł Sam Skellow bezbarwnym głosem, który Christian dobrze znał ze służby w wojsku. Wiedział, że nic więcej z nich nie wyciągnie, chyba że użyje gróźb lub przemocy. Wcale się nie zdziwił, że Skellow i jego syn nie chcieli mówić, skoro przedtem zachował się tak niewłaściwie. Zapewne pani Spencer pobiegła wtedy do nich, żeby się wypłakać. Sam nie wiedział, dlaczego wówczas stracił panowanie nad sobą. A jednak wiedział. To był szok, gdy dowiedział się, że Dorcas żyje. Nie spodziewał się tego, więc zareagował zbyt emocjonalnie. Patrzył na spalony dom, zastanawiając się, czy powiedzieć im, że Dorcas Hill to jego żona, czy to mogło mu w czymś pomóc, lecz zdążył już przedstawić się nazwiskiem, które wydawało się nieprawdziwe. Udowodnienie, że to tytuł, zabrałoby całą wieczność, a on jak najszybciej musiał znaleźć Silcocków. - Dziękuję panom. Zostawię wiadomość. - Wrócił do swojego konia, wyciągnął blok i ołówek. Nie będzie to eleganckie, lecz musiało wystarczyć. Napisał, że pani Hill powinna jak najszybciej skontaktować się z prawnikiem rodziny Hillów, a poniżej poda! adres głównego prawnika Thorna w Londynie. Złożył kartkę i podał starszemu z mężczyzn. W tym momencie przypomniał sobie jeszcze o Silcockach. - Czy nie wydarzyło się tu nic podejrzanego? Nikt nie czaił się w pobliżu? - Wie pan - odpowiedział starszy Skellow - że była pewna dziwna sprawa. Becky, młoda pokojówka, powiedziała, że zauważyła jakąś parę, która obserwowała dom. Właśnie sprzątała na górze, więc spostrzegła ich, lecz oni
281
jej nie widzieli. Wyglądali przyzwoicie, ale przecież ludzie nie przyglądają się domom bez powodu. Przecież fabryka „Froggatt i Skellow" to nie jest jakiś piękny zabytkowy kościół czy coś w tym rodzaju. - Nie jest - zgodził się Christian. Więc Silcockowie tu byli. Nie pytali o Abigail ani o Dorcas Froggatt. Przyjechali, sporządzili plan, potem wrócili nocą, żeby spalić dom, nie dbając o to, kto w nim zginie. To wydawało się zupełnie nierealne, ale stanowiło logiczne następstwo groźby ukrytej w poplamionej krwią czarnej chustce. Furia, jaka go ogarnęła, była zaskakująca, lecz przecież Dorcas to jego żona. Każdy afront wobec niej był również afrontem wobec niego. Coś zagotowało się w jego trzewiach. Czuł się tak... jakby tą niedoszłą ofiara była Kat Hunter. Przypomniał sobie wściekły pościg Silcocków, wyznaczoną przez nich nagrodę, lecz przecież Dorcas i Kat to dwie różne kobiety, które naraziły się Silcockom na dwa różne sposoby na przestrzeni dziesięciu łat. Młodszy Skellow przerwał ciszę. - Sądzi pan, że ta para może mieć coś wspólnego z pożarem? Ale dlaczego? Christian nie miał żadnego sensownego wyjaśnienia, poza tym nie chciał, aby ci mężczyźni lub przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości zaczęli poszukiwać Silcocków. Oni należeli do niego. Stali się jego osobistymi wrogami; postanowił, że osobiście pośle ich do pieklą. - Może to sprawka jakiegoś konkurenta w interesach? - spróbował skierować ich podejrzenia w inną stronę. Odpowiedział mu Samuel Skellow, który stwierdził dobitnie, źle wymawiając francuskie słowa: -Poury parvenira bonnefoi. Do sukcesu przez uczciwą pracę. Christian instynktownie spojrzał na jego syna, oczekując wyjaśnienia.
282
Henry Skellow uśmiechnął się. - To motto Stowarzyszenia Producentów Sztućców w Hallamshire. Nasza gildia. Hallamshire to dawna nazwa tej części Yorkshire. Mimo uśmiechu okazywał godzien podziwu brak zażenowania. Nie jest łatwo tak wyraźnie odciąć się od środowiska rodziców. Wielu ludzi próbowało ułatwić sobie życiową drogę, okazując pogardę dla swoich korzeni. Spodobał się Christianowi, chociaż wiedział o Dorcas więcej, niż chciał ujawnić, co było bardzo irytujące. Christian miał ochotę chwycić obydwu mężczyzn za gardła i wydusić z nich całą prawdę. Lecz nie chciał, aby w kolejnym mieście hrabstwa Yorkshire wszczęto za nim pościg, zwłaszcza tutaj, gdzie produkowano ostre noże. Tak więc pożegnał ich, wsiadł na konia i odjechał w towarzystwie Barleymana. - Podejrzana sprawa, proszę pana. - Bardzo. Muszę jak najszybciej odnaleźć Silcocków. Najpierw pojechali do zajazdu Pod Aniołem, lecz tam nikt nie słyszał o przybyszach z kolonii. Wobec tego Christian i Barleyman rozdzielili się i ruszyli, żeby sprawdzić wszystkie miejscowe noclegownie. Barleyman znalazł ślad w gospodzie Pod Niedźwiedziem. - Spędzili tam dwie noce - zameldował Christianowi. - Wczoraj rano wyjechali dyliżansem do Londynu. - Do Londynu? Czyżby odkryli, że tam przebywa Dorcas? Na dworze będzie się rzucała w oczy. - W Londynie jest wiele miejsc z dala od St. James. - Prawda. Może mieć krewnych w City. Niech to diabli, bardzo się rozzłoszczę, gdy wyjdzie na jaw, że cały czas tam była. Barleyman bardzo roztropnie powstrzymał się od komentarza w tej kwestii. - Pojedziemy tropem Silcocków, czy też zasięgniemy jeszcze języka o pańskiej żonie?
283
-1 to, i to. Ja wyruszę za nimi do Londynu, a ty dowiedz się jak najwięcej tutaj, zwłaszcza o związkach Dorcas z Londynem. Wszelkie ważne informacje prześlij jak najszybciej do mnie, na adres Ithorna. Potem wracaj na południe z naszymi końmi najdalej za trzy dni. - Niech pan panuje nad sobą. Nie może pan tak po prostu ich pozabijać. - Mam czekać, aż oni zabiją moją żonę? - spytał ostro Christian, po czym zszedł na dół, aby kupić bilet na pierwszy dyliżans do południowej Anglii. To była ta sama budka, w której tamta pokojówka kupowała swój bilet kilka dni temu, przez co pojechał za nią do Doncaster i trafił w kolejną ślepą uliczkę, ale jednocześnie poznał Kat. Kat Hunter z ładnymi dołecz-kami w kącikach ust i zawadiackim czerwonym piórem w kapeluszu. Kapeluszu, który zgniótł i zostawił pod stertą gnijącego drewna. A tych dołeczków już nie zobaczył od chwili, gdy przerażona Kat znalazła się w ogromnym niebezpieczeństwie. Z jednym wyjątkiem: gdy opowiadali tę wymyślaną na bieżąco historię o heskich królikach z kiami. - Słucham pana. Wrócił do rzeczywistości i popatrzył na kasjera. Chciałby pojechać na północ i przeczesać cały York, aż w końcu by ją znalazł. - Najszybszy dyliżans do Londynu - powiedział szorstko. Jeszcze nigdy przedtem nie zadurzył się w kobiecie do tego stopnia, że odsunął obowiązki na drugi plan. Nie zamierzał uczynić tego teraz. Postanowił pojechać do Londynu i przekazać wszystkie informacje Thornowi, który miał lepsze możliwości, by zająć się Silcockami. A potem Christian zamierzał udać się do Devon na spotkanie z ojcem.
284
Rozdzial 20 Markiz podróżował szybko, ale i tak dopiero po dwóch dniach dotarli do jego domu w Londynie, zwłaszcza że spędził noc w domu hrabiego Huntersdown, co wymagało wcześniejszego przystanku niż zwykle, aby mógł wziąć udział w spotkaniu miejscowych dżentelmenów i omówić pewne kwestie polityczne. Caro ze zdumieniem stwierdziła, że lady Huntersdown nie tylko jest Włoszką, lecz również córką marki za z nieprawego łoża. Musiał być bardzo młody, gdy zo stalą poczęta, lecz zapewne nie młodszy od biednego Jacka Hilla. Nosiła jego nazwisko od trzeciego miesiąca życia, a teraz sama była brzemienna. Spożyły kolację w buduarze Petry, gdy tymczasem panowie zajmowali się swoimi sprawami. Łatwo nawiązały przyjazną rozmowę, chociaż nie do końca szczerą. Caro zauważyła luki w jej opowieści o podróży z Wioch do Anglii, do ojca. Podobnie jak opowieść Caro o ostatnich wydarzeniach w jej życiu również nie do końca odpowiadała prawdzie. Zresztą, jej przyszłe losy raczej nie mogły splatać się z losami hrabiny Huntersdown, która na co dzień mieszkała w Huntingdonshire, daleko na południu. Nawet bez sir Eyama, jej miejscem na ziemi było Yorkshire.
285
Lord Rothgar podał bardzo ogólnikowy powód obecności Caro w swojej podróżnej świcie, za co była mu wdzięczna. Powiedział, że podróżuje do Londynu, aby odwiedzić Dianę i załatwić pewne sprawy dotyczące jej poprzedniego małżeństwa, które opóźniały nowe zamążpójście. Czarny strój został wyjaśniony przez nieszczęśliwą kolizję jej podróżnego kufra z wozem wyładowanym nawozem. Lord i lady Huntersdown mieli dość sceptyczne miny, lecz nie zadawali żadnych pytań. Zapewne mało kto kwestionował słowa markiza Rothgara, nawet spośród członków jego rodziny. Petra chętnie dała jej ubranie na zmianę. Po szybkich poprawkach, dokonanych przez krawcową Petry, Caro przywdziała rozłożystą modną niebieską suknię w odcieniu niezapominajek, pięknie ozdobioną licznymi haftami. Poczuła ulgę, że nie będzie musiała jechać do Londynu, wyglądając jak zaniedbana wdowa. - Moje maleństwo urodzi się parę miesięcy po dziecku Diany powiedziała Petra z tym swoim cudownym akcentem, nalewając aromatycznej kawy. - Towarzyska śmietanka będzie miała o czym plotkować. - A tobie to nie przeszkadza? - Ależ skąd. To wręcz zabawne! Caro poczuła, że wkracza w grzeszny świat południa. Napiła się kawy, której znakomity smak dorównywał wybornemu aromatowi. - To jest wspaniałe. - Oczywiście. Upodobanie do dobrej kawy dzielę z mężem i ojcem. A ta okropna pani Fowler chce za wszelką cenę odebrać mi tę przyjemność. - Nie wiedziałam, że krytykuje spożywanie tego napoju. Petra wykonała w powietrzu wymowny gest. - Ona krytykuje wszystko! Wykorzystuje moją osobę jako przykład nienaturalnej niegodziwości, jaka jest typowa dla arystokracji. Robin chciał ją zamordować, ale
286
ojciec mówi, że wynikłoby z tego więcej złego niż dobrego, więc trzeba się z nią rozprawić w inny sposób. Caro zrobiło się trochę żal lady Fowler, lecz jeśli chodzi o wcześniejszą część rozmowy - czyżby źle pojęła włoskie poczucie humoru? - Ale przecież twój małżonek nie zabiłby tej kobiety? - Pewnie nie. Ale pytam, czy nie zabiłby mężczyzny, który wypowiedziałby takie same słowa? Gdybym nie była brzemienna, sama stawiłabym jej czoło. Wzburzyłam się, gdy mój mąż darował jej tysiąc gwinei. Chyba musiała coś źle zrozumieć. - Twój mąż przekazał tysiąc gwinei dla Funduszu Moralnej Odnowy Społecznej lady Fowler? Dla kobiety, którą chciałby zabić? - Wtedy jeszcze nie wygadywała tych oszczerstw, więc nie chciał jej zabić. Dał jej te pieniądze z powodu bardzo głupiego zakładu. Nie, to nie był zakład, raczej ślubowanie, że nie ożenią się przed trzydziestką. On i jego dwaj przyjaciele. Byli tak przekonani, że wytrwają w swoim postanowieniu, że wyznaczyli karę tysiąca gwinei, którą należało wpłacić na najmniej zbożny cel, jaki przyszedł im do głowy. Biedny Robin tak strasznie rozpaczał, że musi to zrobić, aż w końcu pozostali dwaj przyjaciele pozwolili mu dokonać wpłaty anonimowo. - Niesamowite... - powiedziała Caro, zupełnie zbita z tropu. - Lecz przecież fundacja lady Fowler na pewno nie jest najmniej zbożnym celem. - Była nim dla tych trzech rozpustników. Musiała zadać kolejne pytanie. - A czy ty nie masz obiekcji, że... twój mąż to rozpustnik? - Przecież teraz już nim nie jest - odparła Petra, nieco zdziwiona. Caro chciała spytać, skąd ta pewność, ale wcześniej widziała ich razem. Sprawiali wrażenie zgodnego, zakochanego w sobie małżeństwa.
287
- A czy wielu takich hultajów porzuca rozwiązłość po ślubie? - Jeśli żenią się z miłości, to tak - powiedziała Petra z głębokim przekonaniem. - Mam nadzieję, że to prawda. Oczywiście ze względu na ciebie dodała, aby ukryć swoje własne zainteresowanie tą kwestią. Ciemne oczy Petry zaiskrzyły. - Chyba nie sugerujesz, że Robin nie jest mi wierny! - Oczywiście, że nie. Petra rozmyślała jeszcze przez chwilę z nachmurzoną miną, lecz zaraz pojaśniała. - Ja to mam charakterek. A kto jest twoim ukochanym? - Sama nie wiem - odpowiedziała Caro. - Nie wiesz, czy jesteś zakochana? - Tak, chyba właśnie to. Petra zaśmiała się. - Wiem, że jesteś. Opowiedz mi o nim. Caro znalazła się w pułapce, ale w sumie chciała porozmawiać o Christianie, przynajmniej ogólnie. - Jest bardzo silny, odważny, ale nie wiem, czy mogę powierzyć mu serce. - Więc jeśli to nie miłość, to co do niego czujesz? - Wywrócił moje życie do góry nogami. - Wspaniale! Ze mną i Robinem było tak samo. Ale potem ja też wywróciłam jego życie do góry nogami. Czy ty zrobiłaś tak samo? - Tak, z całą pewnością. - Świetnie. To mi się podoba. Zanim upewnisz się w swoich uczuciach, musisz doświadczyć trochę więcej swego intrygującego dżentelmena. Caro pomyślała, że doświadczyła już wystarczająco dużo. Za chwilę zastanowiła się, czy przypadkiem jej myśli nie są wypisane na twarzy, gdyż Petra poruszyła znacząco brwiami.
288
- Są chwile, gdy roztropniej jest tego nie czynie - powiedziała stanowczo Caro. - Niektóre osoby uważające się za roztropne legły w grobach bardzo nieszczęśliwe. Rozmowa przeszła na inne tematy. Petra wydawała się szczerze zainteresowana różnymi aspektami życia Caro w Yorkshire. Jednak następnego ranka, gdy lord Rothgar i jego świta szykowali się do wyruszenia w dalszą drogę, Petra znów nakłaniała Caro, by postarała się lepiej poznać swego niezwykłego rycerza. - Musisz do mnie napisać! - nalegała. - Chcę wiedzieć o wszystkim, co wydarzy się w Londynie. O wszystkim bez wyjątku. - Dobrze - odpowiedziała Caro z uśmiechem - ale obawiam się, że to będzie nudna lektura. - Ja myślę zupełnie inaczej. Czuję, że czekają cię dramatyczne wydarzenia. - Nie wywołuj wilka z lasu - poprosiła Caro, ale Petra tylko się roześmiała. Ach, ci obcokrajowcy, pomyślała Caro, gdy pokonywali ostatni etap podróży. Nagle przypomniała sobie słowa Christiana, który mówił, że nawiązywał prawdziwe przyjaźnie na całe życie w ciągu jednej chwili. Podobnie może być z miłością. Czuła, że taka właśnie przyjaźń powstała między nią i Petrą. Lecz kiedy znowu się spotkają? Niestety, ich przyjaźń nie rokowała wielkich nadziei, podobnie jak jej przyjaźń z Christianem. Tak, przez krótki czas zostali niemal przyjaciółmi. Nie spodziewała się, że taka relacja jest możliwa z mężczyzną, nawet z mężem. Lecz nadzieja na tę przyjaźń legia w gruzach z powodu kłamstw. A przyjaźń z Petrą załamie się z powodu dzielącej je odległości oraz przynależności do różnych klas społecznych. Wszelako Petrę łączyła przyjaźń z mężem. Caro chciałaby zaznać tego samego. Z Christianem?
289
Taka była jej pierwsza myśl, ale szybko ją odrzuciła. Musiała więcej się o nim dowiedzieć, zanim pozwoli sobie na taką tęsknotę, bo wiedziała, do czego to doprowadzi. Jeśli spotka go jeszcze raz, wpadnie prosto w jego otwarte ramiona. Chociaż nie, nie będą otwarte. Przecież musi być potwornie zły, że zostawiła go w taki sposób, więc jeśli znów się spotkają, będzie miał pełną świadomość, jak był przez nią oszukiwany. Mimo to nie porzucała nadziei. Między nimi powstało coś cennego. Nie mogła tego zapomnieć. Westchnęła, ogarnięta poranną mgiełką i niepewnością. Modliła się, by w Londynie cała ta sprawa znalazła pełne wyjaśnienie. Pierwszy rzut oka na miasto nie był obiecujący. - Przed nami jakiś ciemny opar. Czy coś się pali? Markiz uniósł głowę. - Wiele pieców opalanych węglem - odpowiedział. - To wygodne paliwo, ale brudne. Obawiam się, że w niedalekiej przyszłości cała Anglia pokryje się sadzą. Carruthers pozbierał wszystkie dokumenty, więc lord Rothgar miał już czas na rozmowę. - Londyn to prawdziwy potwór - powiedział. - Codziennie napływają tu nowi przybysze. Gdyby w mieście palono drewnem, Anglia wkrótce byłaby pozbawiona drzew. Obecnie tereny podmiejskie stanowią zaplecze miasta w kwestii dostaw ziarna, owoców, jarzyn i mięsa, które są przywożone tu codziennie. Niedługo odległości staną się zbyt wielkie, aby towary mogły być dostarczane jako pełnowartościowe. Więc zwierzęta przewozi się żywe, ale ich rzeź powoduje odrażający smród i odpady. Londyn to bestia, która sama się dusi. - Więc dlaczego przyjeżdża tu tylu ludzi? - spytała Caro, przysuwając się do okna, aby widzieć drogę. - Chcą zdobyć pracę i szansę na awans. - A dlaczego mieszkają tu ludzie bogaci?
290
- Bo to najbardziej ekscytujące miejsce na świecie. Tu jest król, rząd, a to oznacza władzę i wielkie możliwości. Można się wzbogacić. Przybywają tu rzesze artystów i naukowców. Każdy znaczny człowiek pojawia się w Londynie. Niech pani poświęci trochę czasu, aby po-delektować się tym miastem, a zostanie sowicie nagrodzona. Ale żeby zachować zdrowy umysł, należy zamieszkać gdzieś indziej. - A pan mieszka poza Londynem? - ośmieliła się spytać. - Nie tyle, ile bym chciał, ale owszem. - A zatem możni i wpływowi ludzie wracają na zimowe miesiące do Londynu, a latem wyjeżdżają na wieś. - Ach, więc poznała pani naszą tajemnicę. Nie kusi panią, by poznać tu jakiegoś wielkiego pana? - Staram się nie ulegać pokusom, których spełnienie jest niemożliwe, milordzie. - Tym sposobem blokuje sobie pani szanse na przyszłość. Rozumiem, że jest pani majętna. - Jak na standardy panujące w Yorkshire. - Nasze standardy zapewne niewiele się różnią. Lecz gdy patrzymy na północ, jest książę Bridgewater, nieżonaty, za to ciągle poszukujący pieniędzy na budowę kanałów i akweduktów. W myślach Caro zrodziło się nieprzyjemne podejrzenie. Czyżby markiz planował wydać ją, wraz z jej pieniędzmi, za jakiegoś przyjaciela? - Sądzę, że będę szczęśliwsza, jeśli wyjdę za kogoś z mojego otoczenia, milordzie. - Za producenta sztućców z Hallamshire? Zdumiała się, że znał tę starodawną nazwę jej części Yorkshire. - Po prostu za kogoś z Hallamshire. - Zobaczymy. Nie zabrzmiało to uspokajająco. Caro znowu spojrzała przez okno, za którym pojawiało się coraz więcej
291
miejskich zabudowań. Naszia ją myśl, czy właśnie wjeżdża w pułapkę. Jechali ulicami, przy których widać było długie, wysokie tarasy, a tych ulic było tyle, że swoją liczbą przekraczały jej najśmielsze oczekiwania, takiej chmary ludzi zaś w jednym miejscu nigdy wcześniej nie byłaby w stanie sobie wyobrazić. Wjechali na duży plac otoczony zewsząd wspaniałymi wysokimi kamienicami, po czym ominęli centralnie położony ogród, kierując się ku samodzielnie stojącemu gmachowi, przed którym stało wykonane z żelaza ogrodzenie. Wielka brama otworzyła się na ich powitanie. Powozy stanęły przed ozdobionymi portykiem drzwiami, z których natychmiast wybiegli służący. Caro została zaprowadzona do największego domu, w jakim kiedykolwiek przebywała, a przecież to była tylko miejska rezydencja markiza, a nie jego wiejska posiadłość. Oniemiała rozglądała się dookoła. Hol wejściowy był wyłożony lśniącym, ciemnym drewnem. Wielkie schody prowadziły na górne piętra, a teraz schodziła nimi Diana Arradale z wyraźnie widocznym brzuchem. Nie zwracała uwagi na nikogo prócz swego męża, którego powitała, wyciągając ku niemu ręce. On również jakby zapomniał o pozostałych obecnych. - Moja droga - oznajmił po chwili - przywiozłem ci gościa. Będziesz miała urozmaicenie. Zdumiona Diana odwróciła się. - Caro! Jakże się cieszę! Ale dlaczego... jak...? - Wszystko ci wyjaśnimy - powiedział Rothgar. - Teraz musimy zapewnić pani Grieve wszelkie wygody. Osobiście porwałem ją i przywiodłem aż tutaj. Na dźwięk tego nazwiska Diana zrobiła zdziwioną minę, ale nie próbowała wyjaśnić tej kwestii. - A więc stałaś się ofiarą jednej z intryg mojego męża. - To raczej on stał się ofiarą mojej intrygi.
292
- A więc tym bardziej miło mi was widzieć. - Odwróciła się do służącej i wydala kilka szybkich poleceń. - Chodź - powiedziała do Caro. - Zaprowadzę cię do twojej sypialni. Caro wiedziała, że małżeństwo chciałoby spędzić trochę czasu na osobności, lecz Diana nie miała zamiaru oddawać jej w ręce pokojówki. - Na pewno jesteś zdziwiona... - Już nie jestem - odparła swobodnie Diana. - Nasi ludzie są godni zaufania, lecz słowa padające w holu i na schodach są słyszalne w wielu miejscach. Poprowadziła Caro korytarzem do wielkiego pokoju, gdzie w oknach i wokół łoża wisiały zasłony w biało-żól-te pasy. Były tam też fotele i sofa, mały drewniany stolik, krzesła oraz sekretarzyk. Diana otworzyła drzwi, za którymi znajdowała się garderoba, a w niej szafki, prasowalnice oraz wanna z daszkiem obok paleniska. Było tam wszystko, czego gość mógł sobie życzyć. Może właśnie o to chodziło; Caro nie będzie musiała narzucać się markizowi i jego żonie. - Tu jest rączka od dzwonka - powiedziała Diana, podchodząc do kominka w sypialni. Wskazała ozdobną porcelanową gałkę. Wystarczy, że pociągniesz, a zaraz ktoś przyjdzie, aby ci służyć pomocą. To o wiele przyjemniejsze niż przywoływanie krzykiem albo tolerowanie ciągłej obecności pokojówki. - Oczywiście - przyznała Caro. Co prawda sama nigdy nie mieszkała w domu na tyle dużym, aby przywołanie służby stanowiło problem. - Żądaj wszystkiego, czego tylko chcesz. Co na początek? Kolacja? Jestem pewna, że Rothgar nie zarządził odpoczynku na ostatnim etapie drogi. Caro uśmiechnęła się. - Bardzo mu się śpieszyło do domu. Diana oblała się rumieńcem.
293
- Już idź do niego, Diano, ale naprawdę bardzo ci dziękuję za cieple przyjęcie. - To cudownie, że tu jesteś. Lecz czy ta intryga, o której wspomniałaś, to poważna sprawa? Caro nie chciała jej dłużej zatrzymywać. - Po prostu niewygodna sytuacja. - Ale coś, co należy załatwić. Świetnie. W mieście teraz panuje spokój, jeśli pominąć to, co się dzieje na królewskim dworze. Rothgar musi często stawiać się u króla, ale błogosławiony stan usprawiedliwia moją nieobecność u jego boku. - Położyła dłoń na brzuchu. Nagle się roześmiała. - O, kopnęło. Jest takie żywe. Aż strach pomyśleć, jakie będzie, gdy zacznie chodzić. - Cieszę się razem z tobą. - To jest cudowne. - Odpłynęła myślami, zapewne do męża i do oczekiwanego dziecka. - Idź do niego, Diano. - Jak to dobrze, że mnie rozumiesz - powiedziała z błyskiem w oczach młoda kobieta. - Musisz mi dokładnie opowiedzieć o tym mężczyźnie, z którym pragniesz być. Zaraz przyjdzie służąca. Proś o wszystko, czego ci potrzeba. I wyszła. Mężczyzna, z którym pragniesz być. Caro podeszła do okna i wyjrzała na ogród, który kończył się wysokim murem. Dziedziniec przed domem był otoczony żelaznym parkanem i strzeżony. Uświadomiła sobie, że markiz Rothgar to zamożny, wpływowy człowiek, a tacy mają wrogów. Poza tym był też motłoch, prości ludzie w grupie szukający zamętu. Mogli być niebezpieczni w każdym miejscu, o czym przekonała się w Doncaster, a w Londynie potrafiliby stworzyć matą armię, napadać na domy niepopularnych możnowladców, rozbijać okna, czynić inne spustoszenia. Londyn, miejsce niezwykłe, miejsce niebezpieczne. Miejsce, o którym Christian mówił jako o domu.
294
Zapewne jeszcze tu nie dojechał, a jej podróż w towarzystwie lorda Rothgara przebiegła bardzo szybko. Często zmieniali konie, a Christian jechał na grzbiecie Bucka, którego trzeba było go od czasu do czasu nakarmić, napoić i dać mu odpocząć. Lecz prędzej czy później zjawi się w Londynie. Co gorsza, będzie się pojawiał w wąskich kręgach arystokracji, które stały się również jej środowiskiem. Rodzina Grandistona miała szlachecki tytuł. Spędzał na królewskim dworze więcej czasu, niż tego pragnął. Był oficerem Gwardii Konnej, elitarnej jednostki, z której rekrutowano członków osobistej straży króla. Niedługo więc znowu mogą się spotkać. Pomimo racjonalnej ostrożności i mglistych obaw Caro pragnęła, żeby zapanowała między nimi pełna szczerość i by mogli odnaleźć przyjaźń i namiętność, która ich na krótko połączyła.
295
Rozdzial 21 Christian musiał podać swoje nazwisko przy bramie rodzinnego domu w Royle Chart, co było dlań żenującym doświadczeniem, a poza tym wprawiło w zakłopotanie dozorcę. Sytuacja wynikła z faktu, że nie miał na sobie munduru, a poza tym zajrzał tu tylko dwa razy w życiu i to na krótko. Pozostał w mieście na tyle długo, by przedstawić Thornowi pełne wyniki swojego śledztwa i poprosić go o opiekę nad kotką i jej potomstwem. Thorn wydawał się nieco zbolały, ale na szczęście przyjechał Barleyman, który mógł zostać niańką dla kotów. Christian nie miał wyboru, musiał opowiedzieć o perypetiach z Kat, aby wyjaśnić dziwną sprawę z Silcockami w Doncaster, lecz najbardziej niepokoiło go zagrożenie, jakie ta para stanowiła dla Dorcas. Podwładni Thorna mieli wytropić Silcocków i Dorcas, o ile znajdowała się w Londynie. Christian dowiedział się od Thorna kilku interesujących rzeczy. Firma Froggattów była dobrze znana i szanowana pośród ludzi zajmujących się białą bronią, słynęła także z doskonałej jakości sprężyn, na które ostatnio rósł popyt - do mechanizmów zegarowych i tym podobnych urządzeń. Firma nazywała się obecnie „Froggatt i Skellow", a zarządzali nią panowie Skellow, o czym Christian
296
wiedział już wcześniej. Ci, którzy znali się na rzeczy, twierdzili, że właściciele czerpią duże zyski z tego interesu. Thorn dowiedział się również, że pani Hill z firmy „Froggatt i Skellow" mieszka na stałe nie w domu przy Froggatt Lane, lecz na wsi w Luttrell House. - Można się było tego wywiedzieć niewielkim nakładem wysiłku zauważył Thorn. Christian nie przyjął tej uwagi zbyt dobrze. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wdał się w awanturnicze eskapady, zamiast zbierać informacje. Na szczęście teraz mógł zostawić te sprawy w kompetencji Thorna, człowieka systematycznego i opanowanego, sam zaś udać się do Devon. Jadąc krętą drogą po raz trzeci w życiu, próbował przypomnieć sobie szczegóły dotyczące domu. Dwór Royle Chart był o wiele większy od Raisby Manor, więc cała rodzina mieściła się tam z łatwością. Był to jednak prawdziwy labirynt pokoi i korytarzy. Budowlę wzniesiono w stylu pierwszych Stuartów, a w czasie poprzednich wizyt Christian częstokroć tracił tam orientację i dopiero któryś z domowników ratował go - zabłąkanego - z opresji. Było mu ogromnie wstyd, zwłaszcza że często nie rozróżniał swoich braci. Szóstka najstarszego rodzeństwa - siostry i Tom, który żeglował po południowych morzach w Królewskiej Marynarce Wojennej - nigdy się Christianowi nie myliła, może dlatego, że razem z nimi dorastał. Ale przecież mężczyzna powinien rozpoznawać rodzonych braci. Kiedy wyruszy! do Kanady, Kit, Matt i Mark byli jeszcze mali, a Luke, Jack i Ben dopiero mieli się urodzić. Teraz Matt i Mark mieli, odpowiednio, dwanaście i jedenaście lat, byli niemal jak dwie krople wody, a ich podobne imiona również nie ułatwiały Christianowi zadania. Mógł ich odróżnić, jeśli dobrze przyjrzał się ich oczom, gdyż Mark miał tęczówki orzechowe, tak jak on sam, zaś
297
u Matta były one barwy niebieskiej. Lukę i Jack dawali się odróżnić ze względu na wiek - dziewięć i siedem lat - zaś Ben wciąż pozostawał jeszcze malcem. Christian wrócił do rzeczywistości, gdy jego koń nieoczekiwanie zboczył na lewo. To tylko głęboka koleina w podjeździe, ale dobrze, że Buck samodzielnie ją ominął. Droga wcale nie była w lepszym stanie niż podczas jego ostatniej wizyty, zresztą cały krajobraz wyglądał tak, jakby czas się zatrzymał. Żadnych nowych drzew ani choćby stawu czy malej greckiej świątyni. Ojciec zarządza! Royle Chart tak samo jak wszystkim innym pozwalał, by wszystko działo się zgodnie z naturą. Lecz być może rodzina pochłaniała wszystkie dochody hrabiego. Minąwszy zakręt w podjeździe, Christian miał sposobność po raz pierwszy ujrzeć sam dom, zbudowany z kamienia o barwie miodu, który wyglądał ciepło nawet w pochmurny dzień. Przypomniał sobie szare kamienie budowli w Yorkshire, tamtejsze stalowoszare niebo. Aż się wzdrygnął. Dorcas, Dorcas, jak żałuję, że cię poznałem. Lecz czy wówczas czekałaby mnie przyszłość z lady Jes-singham? A co z Kat Hunter, której nie potrafił wyrzucić ze swoich myśli? Do diabła, jak to możliwe, że mężczyzna zahartowany w bitwach tak się uwikłał w relacje z kobietami. Teraz musiał stawić czoło matce. Nie, nie łączyłby jej z innymi. Jego matka była królową pośród kobiet, całym sercem kochająca, hołubiąca swoją rodzinę, nawet tych. którzy nic byli nic warci. A teraz on złamie jej serce. Wtem dzikie okrzyki i stukot końskich kopyt obudziły w nim wojskowego ducha. Mocniej przywarł udami do siodła i sięgnął po szpadę. Której nie miał przy sobie.
298
Po omacku szukał kabury przy siodle, gdy nagle wrócił do rzeczywistości i stwierdził, że napastnicy to czterej młodzieńcy na kucach, szarżujący na niego w udawanym kawaleryjskim szyku. Wszyscy dzierżyli w rękach drewniane szpady. - Stać! - zawołał dowódca grupy, zatrzymując swojego wierzchowca. - Czego tu szukasz? - Chciałbym sprać wam skórę - odpowiedział Christian z uśmiechem, gorączkowo usiłując ich odróżnić. Przewodził im Matt, ponieważ drugi miał orzechowe oczy, jak Mark. Zresztą Matt zawsze byl przywódcą. Trzeci z kolei jechał Lukę, a ten ostatni, zadyszany, z szeroko rozpostartymi nogami na małym kosmatym kucu, to musiał być siedmioletni Jack. Jack Hill z krwi i kości, krzepki i zdrowy. - Christian! - zawołał Mark. - Dlaczego nie jesteś w mundurze? - Mam urlop. - Długo zostaniesz? - spytał Jack. Miał wielkie oczy i rumiane policzki. Dźgnął piętami swojego kuca i zrównał się z Buckiem, który ciekawie obrócił łeb. - Nie bardzo - odpowiedział Christian. Coraz dotkliwiej zżerały go wyrzuty sumienia. - Chcielibyśmy, żebyś zosta! - odezwa! się Matt. - Rodzice też. Christian niemalże zaczą! się usprawiedliwiać obowiązkami wynikającymi z zaszczytnej wojskowej służby dla króla, lecz teraz nie było po temu ani miejsca, ani czasu. Nastała chwila niezręcznej ciszy, którą zaraz przerwał Mark. - Pojedziemy przodem zapowiedzieć twój przyjazd! - Zawrócił kuca i wcielił swe słowa w czyn. Matt natychmiast ruszył za nim, aby odzyskać pozycję przywódcy, a dołączył do niego Lukę, z wysoko uniesioną w ręku drewnianą szpadą. Został tylko Jack. - Chcesz mnie eskortować? - spytal Christian.
299
Malec kiwnął zadartą ku górze głową. - Zaraz dostaniesz skurczu w szyi. Jedziesz razem ze mną? Oczy chłopca zapłonęły radośnie. Szybko zeskoczył ze swojego kucyka. - Przywiąż cugle, żeby się kucyk nie potknął - przypomniał mu Christian, po czym uniósł go i posadził przed sobą w siodle. - Zrobimy szarżę na fortecę? Jack z zapałem pokiwał głową, więc Christian ruszył galopem w kierunku domu po bezpieczniejszej, trawiastej nawierzchni, wydając z siebie przeraźliwy okrzyk wojenny. Jack przyłączył się do niego i tak dojechali do frontowych drzwi, gdzie powitali ich rodzice i rodzeństwo. Christian zatrzymał Bucka, aż ten efektownie stanął dęba. - Witajcie wszyscy zacni i szczodrobliwi Hillowie! - zakrzyknął, wymachując wyimaginowaną szpadą. Dopiero wtedy sprowadził konia do poziomu i postawił Jacka na ziemi. - Christianie, mogłeś zabić to dziecko! - powiedziała matka, ale jej oczy świeciły niczym gwiazdy. Uśmiechała się radośnie. Cierpiał, czując taką miłość. Zeskoczył z siodła, przekazał wierzchowca stajennemu i podszedł, aby unieść ją w ramionach. - To on mnie namówił - powiedział na swoje usprawiedliwienie. - Ach, ty... - Uderzyła go pieszczotliwie. - Przekazujesz chłopakom nieprawdziwe wyobrażenie o wojsku. Była od niego co najmniej o głowę niższa i korpulentna. Mimowolnie zaczął szukać oznak brzemienności, lecz niczego pewnego nie zauważył. Ona również taksowała go uważnie. Jego cywilne ubranie wzbudzało w niej nadzieję. - Jestem na przepustce. A to może być naprawdę dobra kariera dla chłopców, mamo. Prędzej czy później będą musieli zacząć coś robić.
300
- Zatem pomodlę się o pokój. - Amen. - Christian odwrócił się, aby objąć ojca, który był odeń tylko nieco niższy, lecz tak samo okrągły jak żona. Tyle że u niego cala waga poszła w brzuch i to do tego stopnia, że chyba sam mógłby urodzić kolejnego Hilla. Był wyraźnie uradowany widokiem syna. Kiedy wszyscy odwrócili się, aby wejść do domu, Christian odezwał się do ojca. - Wszystko wygląda tu dobrze. - Boże błogosławieństwo nas nie opuszcza. Ojciec często wygłaszał to proste stwierdzenie. Bo w zasadzie taka była prawda. Trzynaścioro dzieci, wszystkie żyją, hrabiowski tytuł, którego ojciec nie spodziewał się odziedziczyć. Nawet Christian przeżył wojnę, po której została mu tylko pojedyncza pamiątka w postaci rany. Znał innych ludzi, inne rodziny, które niezmiennie ciężko doświadczał los, nie żałując im nieszczęść. Nie umiał wyjaśnić przyczyny tego zjawiska, ale byt wdzięczny, że znalazł się pośród błogosławionych. Bez względu na wszystko, gdy wszedł do wyłożonego ciemną boazerią holu, otoczony przez młodsze rodzeństwo domagające się jego uwagi, zobaczyl gromadkę uśmiechniętych służących witających w domowych progach dziedzica. Niemalże wzdrygnął się pod tym ciężarem. Większość życia mieszkał w ciasnych wojskowych kwaterach, albo pływał po morzach na zatłoczonych wojskowych okrętach. Ojciec opowiadał o pewnym interesującym odkryciu na genealogicznym drzewie rodziny; matka obwieszczała służbie, że oto przyjechał Grandiston i należy odświeżyć jego pokój; chłopcy walczyli między sobą o jego bliskość i uwagę, a trzy młode kobiety trzymały się z tyłu. Jackowi udało się złapać Christiana za rękę, i teraz trzymał go ze wszystkich sił. Christian pomyślał, że powinien być wdzięczny losowi za to, iż dwie najstarsze siostry wyszły za mąż i mieszka-
301
ły gdzie indziej. Ale tam tworzyły kolejne gałęzie drzewa genealogicznego rodziny Hillów. Delikatnie wyzwolił się z uścisku Jacka, potargał chłopca po głowie i przywitał siostry. - Muszę się umyć, bo teraz nie nadaję się do towarzystwa powiedział i czym prędzej umknął. Bogu dzięki bez niczyjej pomocy odnalazł swój pokój. To śmieszne, że w ogóle miał tu swoją stałą sypialnię, zwłaszcza że wielkością ustępowała tylko sypialni rodziców. Lecz oni nie chcieli słyszeć o jakiejkolwiek zmianie - przecież Christian był dziedzicem. Z okien widział sady, dalej pastwiska, a za nimi strumień. Podobno bogaty w ryby, ale nie miał okazji tego sprawdzić. Może teraz się uda, bez wątpienia za namową chłopców. To znaczy, jeśli ojciec nie wyrzuci go za drzwi, kiedy usłyszy tę pokręconą historię nieprawdopodobnego małżeństwa. Trudno go posądzać o tak ostrą reakcję, lecz wiadomość spadnie jak grom z jasnego nieba. Oparłszy się o ramę okna, Christian delektował się urokami Royle Chart. Próbował wyobrazić sobie, jakby to było, gdyby urodził się i wychował właśnie tu, a nie w Raisby. Mógłby bardzo pokochać to miejsce. Nawet teraz mógłby polubić tutejsze życie, gdyby nie rodzina. Wzdrygnął się na samą myśl, chociaż nie zabrzmiało to tak strasznie, jak zabrzmiałoby wypowiedziane na głos. Lubił ten dom. Kochał ich wszystkich. Jednak nie potrafiłby znieść ciągłych oznak przywiązania i uwagi. Może miał kocią naturę, silny instynkt niezależności. Dzieci stanowiły część błogosławionego bogactwa tego domu, a teraz było jeszcze więcej radości z powodu wnuków urodzonych przez siostry Christiana. Niebawem w Anglii będzie tyle gałęzi na drzewie rodziny Hillów, że pozazdroszczą im najgęstsze puszcze Europy. Jednak on sam do tego się nie przyczyni. Kat Hunter ponownie wdarła się w jego myśli. A może już spłodził kolejnego małego Hilla? Środki zapobie-
302
gawcze nie były niezawodne, a przy ostatniej okazji nie do końca nad sobą zapanował. Bogu dzięki, że podał jej adres w Stowting. Nigdy wcześniej nie miał podobnych odczuć wobec przygodnie poznanych kobiet, a przecież Kat w dodatku była zamężna! Przecież on też ma żonę. Gdyby Kat urodziła mu dziecko, byłoby bękartem. Przypomniał sobie, że to ona porzuciła jego, a nie odwrotnie. Uknuła własną intrygę i zostawiła go, kiedy już przestał być potrzebny. Do diabla z nią. Niech ją pochłoną piekielne czeluście! Służący przyniósł wodę do mycia. Christian odświeżył się, a ponieważ nie miał dalszych wymówek, aby się ukrywać, wyszedł z pokoju. Na świecie istniało wiele gorszych rzeczy, o wiele gorszych, niż przynależność do kochającej rodziny, błogosławionej dobrym zdrowiem i pomyślnością.
303
Rozdzial 22 Dwie godziny po przybyciu do Malloren House Ca-ro zostaia zaproszona na kolację z gospodarzami. Markiz i Diana oczekiwali jej w małym pokoju wyposażonym w stół, przy którym mogło zasiąść najwyżej osiem osób, a teraz był zastawiony dla nich trojga. Caro nieco się rozluźniła, ale lord Rothgar wciąż trochę ją niepokoił. Diana posłużyła się dzwonkiem. Służący natychmiast przynieśli półmiski, podali zupę, a kiedy wyszli, biesiadnicy zajęli miejsca przy stole. - Myślę - odezwał się lord Rothgar - że najlepiej będzie, jeśli opowie pani Dianie swoją historię własnymi słowami. Tak też zrobiła, od czasu do czasu odpowiadała też na dodatkowe pytania zadawane przez oboje gospodarzy. Diana słuchała z uwagą, lecz w pewnym momencie spojrzała zaskoczona na męża. Czyżby zauważyła jakieś nieścisłości? W końcu markiz powiedział: - Co o tym sądzisz, moja droga? - Bardzo nieprzyjemna sytuacja - stwierdziła Diana. - Najpierw musimy sprawdzić, czy ten Hill żyje. A jeśli tak, to czy małżeństwo zostało zawarte zgodnie z prawem. I czy da się je rozwiązać.
304
- Zgadzam się. Jednak to pierwsze byłoby o wiele łatwiejszym rozwiązaniem od trzeciego. Łatwo im o tym mówić, jakby to była jakaś gra. - Hill nie żyje - powiedziała Caro. - Tego nie możesz być pewna - odparła Diana. - Nie jest mądrze oszukiwać samą siebie. Caro już chciała zaprotestować, lecz Diana użyła małego dzwonka. Służący zabrali talerze po zupie i postawili czyste nakrycia. Wyszli tak samo bezszelestnie jak się zjawili. Kiedy tylko znaleźli się za drzwiami, Caro wybuchła. - Nie dam się zmusić do małżeństwa wbrew woli! Nie dam, i koniec. - Już pani została do niego zmuszona. W tym cały kłopot. Ale przynajmniej powinniśmy uzyskać separację a mensa et thoro. - Co to znaczy, milordzie? - Separacja od łoża i materialna. Mąż nie może pani zmusić do wspólnego z nim życia, zatem jego władza nad panią i jej własnością będzie ograniczona. Tyle daje się zwykle uzyskać w sądach kościelnych, jeśli chodzi o zerwanie świętych małżeńskich więzów. - W moim małżeństwie nie było nic świętego. Gospodarze milczeli, gdyż rzeczywiście niewiele można było powiedzieć. Pomstowanie na fakty, choćby niesprawiedliwe, było bezcelowe. Caro opanowała się i wzięła kawałek smażonego selera. - Lecz nadal byłabym mężatką. -Tak. - Więc nie mogłabym poślubić nikogo innego. - Zgadza się. - Zatem będę szukała sposobu doprowadzenia do rozwodu. Rothgar ponownie napełni! winem jej kieliszek. - To rzadko spotykane i kosztowne przedsięwzięcie... - Mam pieniądze.
305
- ...i trudne do przeprowadzenia, zwłaszcza dla kobiety. Zazwyczaj to mężczyzna uzyskuje rozwód, na podstawie cudzołóstwa. - A jego cudzołóstwo w ogóle nie jest grzechem? - ucięła Caro. Proszę o wybaczenie. To nie pan jest powodem moich kłopotów. Zjadła trochę szynki. - Więc gdybym popełniła cudzołóstwo...? Gospodarze wydawali się zaskoczeni. - I tak to pani mąż musiałby wnieść pozew - powiedział Rothgar. Ponadto rozwód z powodu niewierności zniszczyłby pani reputację. Wielu mężczyzn wzdragałoby się przed poślubieniem pani. Ale może nie ten, z którym zgrzeszyła. Pomyślała sobie, że rozpustnik ma jednak pewną zaletę: taka sytuacja na pewno nie byłaby dlań szokująca. Z drugiej strony taki sir Eyam... mógłby zemdleć. - Więc załóżmy, że zgodnie z raportem Jack Hill nie żyje powiedziała Caro. - Źle się z tym czuję, bo on nic złego nie zrobił, ale to byłaby najprostsza droga do wolności. Diana łagodnie dotknęła dłoni Caro. - Okaże się jutro, a wtedy będziemy wiedzieli, co czynić dalej. - Z Mallorenem wszystko jest możliwe - powiedział markiz z lekkim uśmiechem - ale jutro mogę tylko obiecać, że dowiem się, czy Hill zginął podczas służby, a jeśli nie, to czy nadal jest w wojsku. Jeśli opuści! służbę wojskową żywy, odnalezienie jego miejsca pobytu może zająć znacznie więcej czasu. - Nie mogę dalej żyć, nie wiedząc, na czym stoję. - No tak - zgodził się markiz. Caro patrzyła na swoich gospodarzy. Z dużym wysiłkiem wypowiedziała nazwisko. - Grandiston. On musi wiedzieć. Lord Rothgar zareagował uśmiechem. - Tak, on musi wiedzieć.
306
- Czy potrafi pan go odnaleźć? - Caro jeszcze nie wyjawiła, że służył w Konnej Gwardii. Czy teraz mogła to uczynić bez ryzyka, że lord Rothgar domyśli się celowego zatajenia wielu elementów jej historii? Opowiedziała, że jej jedyny kontakt z Grandistonem nastąpił podczas jego krótkiej wizyty na Froggatt Lane, gdy odegrała rolę pokojówki. - Pewnie mogę - powiedział, co uspokoiło jej sumienie. - Ale zostaniesz u nas co najmniej przez kilka dni, Caro - odezwała się Diana. - I muszę egoistycznie przyznać, że jestem tym faktem zachwycona. Pokażę ci niektóre londyńskie cudeńka. - Muszę uważać, aby nie spotkać tu nikogo znajomego, bo inaczej pani Grieve zostanie zdemaskowana. - O tej porze nie ma tu zbyt wielu ludzi - zapewniła ją Diana. Tylko osoby związane z dworem i rządem. Chyba że znasz kogoś z tych kręgów...? - Wyłącznie was. - Więc wszystko będzie dobrze - odparła Diana z denerwującą radością. Dobrze? Wcale nie, jeśli Jack Hill żyje. Markiz może twierdzić, że z Mallorenem wszystko jest możliwe, ale więzów kościelnego sakramentu i prawa nie zdoła przeciąć żaden człowiek, nawet Malloren. *** Później, już w łóżku, przy zaciągniętych zasłonach, Diana spytała: - Ten Grandiston, to musi być lord Grandiston, a zatem i Hill? - Byłoby niezwykłe, gdyby okazało się inaczej - zgodził się Bey, muskając wargami jej usta. - To właśnie ten Hill?
307
- Na imię ma chyba Christian, nie Jack, ale jest w wojsku, a wcześniej służył w koloniach. - Lecz jeśli ożenił się z Caro, dlaczego ignorował tę sprawę przez tyle lat? - A ona dlaczego? - Bo myślała, że on nie żyje. - On mógł tak samo myśleć o niej. Ale zapewniam cię, że ja żyję. - Czuję to - powiedziała Diana. - Widzisz, ile wigoru może dodać podróż do Yorku? - Nie mów tego głośno, bo zaraz połowa mieszkańców południa przeniesie się na północ. Maleństwo jest podniecone. - Ja też. Grandiston musi wiedzieć, że jego żona żyje. Co za galimatias. - Zwłaszcza że podobno on zabiega o względy Psyche Jessingham. -Och! - Właśnie - powiedział z uśmiechem, pieszcząc jej piersi. Potem dłuższy czas nie rozmawiali. - Nie można się powstrzymać od myśli - rzekł w końcu - że pani Hill byłaby bardziej odpowiednią żoną. - Niż ja? - spytała z niedowierzaniem Diana. Zaśmiał się. - Łatwo gubisz wątek rozmowy, kochana. Niż lady Jessingham. - Chyba każda kobieta byłaby od niej lepsza. Lecz ona jest piękna. Wielu mężczyzn to docenia. - I wielu doceniło - powiedział delikatnie. - No wiesz! - Ostatnio nawet Ithorne. - Bliski przyjaciel Grandistona. - To jego przybrany brat. Grandiston zamieszkał u Ithornów, gdy miał dziesięć lat.
308
- To jeszcze pogarsza sprawę. Oczywiście zbadałeś catą historię Ithorne'a od czasu, gdy Petra wyszła za Robina. - Robin to kuzyn Ithorne'a i trzeci członek ich grupy hulaków potwierdził. - Ithorne, Grandiston i Hunters-down. - Wielkie nieba. Małżeństwo Caro stało się sprawą rodzinną. - Było nią od samego początku, ponieważ dotyczyło również ciebie, a twoje sprawy są także moimi sprawami. - A każdy mój wróg jest twoim wrogiem - Obróciła się ku niemu. Jeśli Grandiston źle życzy Caro, to jest i moim wrogiem. - A każdy wróg Grandistona to nieprzyjaciel Ithorne^ i Robina. - Co stawia Petrę pomiędzy jej mężem a ojcem. - Do czego nie wolno dopuścić. - Ale co możemy zrobić? - spytała Diana. - Myślisz, że powinniśmy powiedzieć Caro o naszych podejrzeniach? - Najpierw chciałbym poznać prawdę o ich związku. - Poza tym krótkim spotkaniem w Sheffield nic więcej się nie wydarzyło. - Być może. - Dlaczego podejrzewasz, że było inaczej? - Spędziłem z nią więcej czasu niż ty, kochana. Kilka rzeczy wskazuje na bardziej skomplikowane zaangażowanie w ten związek. Kolejność zdarzeń w jej relacji nie jest przekonująca. Diana zmarszczyła brwi. - Czy chcesz, abym wyciągnęła z niej prawdę? - Jeszcze nie. U większości ludzi prawda wychodzi na jaw sama, tak po prostu. Pokiwała głową, lecz wciąż miała niepewną minę. - Jeśli według prawa oni są małżeństwem, to nie ma sposobu, aby ją uwolnić.
309
- Grandiston to jeden z najbardziej ponętnych mężczyzn w Londynie. - I aż za bardzo to wykorzystuje. - A masz coś przeciwko doczesnym przyjemnościom? - spytał, całując ją znowu. Przez chwilę delektowała się, ale zaraz odepchnęła markiza. - Należy z nich korzystać z umiarem. - Naprawdę? - Jutro chcę normalnie chodzić. I martwię się o Caro. Nie wiem, czy dobrze robimy, ukrywając to przed nią. - Zaufaj mi, kochana. - Zawsze ci ufam, wiesz o tym. Ale Caro zasługuje na szczęście. Zawsze czułam, że jej życie jest pełne ograniczeń, a teraz, gdy dowiedziałam się więcej o jej małżeństwie, już rozumiem dlaczego. To silna, dobra, życzliwa kobieta i zasługuje na idealnego męża, a nie takiego Grandistona. - To wojskowy bohater, przystojny, potrafiący dać rozkosz kobietom, ogólnie dobry i honorowy mężczyzna. - Ale zatwardziały rozpustnik - odparła Diana. - Przez co ten jego nęcący urok staje się szczególnie niebezpieczny. Jeśli Caro będzie zmuszona pozostać mężatką, mogłaby się w nim zakochać, ale w końcu on złamałby jej serce. Wiem, że tak właśnie by było. - Lepszy byłby rozwód? - spytał. - Nie, ale... pragnę jej szczęścia, Bey. Takiego prawdziwego szczęścia. - Jesteś nieuleczalną romantyczką. - Czemu nie - odparła - skoro mamy siebie?
310
Rozdzial 23 Christian wyszedł z pokoju i zobaczył Jacka, który siedział po turecku w korytarzu. Chłopiec rozpromienił się i wstał z podłogi. - Zaprowadzę cię do jadalni, żebyś się nie zgubił - powiedział. Christian stłumił śmiech. - Bardzo roztropnie. Dziękuję. Chłopiec jeszcze bardziej się uradował. - To wielki dom! - stwierdził, idąc tyłem po schodach, z niebezpieczną prędkością. - Bawimy się w chowanego i czasem bardzo długo nie możemy się odnaleźć. I jeszcze w ciepło-zimno, bo tu jest dużo świetnych skrytek. Dotąd wszystkich nie zbadaliśmy. - Ta rodzina ma ogromne szczęście - powiedział Christian z ulgą, gdy dotarli do holu. - No pewnie! Kit na pewno zielenieje ze złości, że często jest w szkole, gdy mógłby być tutaj. Nie wiem, dlaczego ty tu nie mieszkasz, Christian. Mógłbyś, bo jesteś dziedzicem. Zanim Christian zdążył cokolwiek odpowiedzieć, został obstąpiony przez rodzeństwo. Bracia biegli z hukiem na dól, a jeden zjechał po poręczy i z akrobatyczną wprawą wylądował na obu nogach. To wcale nie było zabawne. Potem zeszła Margaret, trzymając za rękę Bena. Zaczęła
311
nieśmiało strofować braci za takie dzikie wybryki. Czyżby kazano jej pełnić rolę guwernantki? To byłoby nie w porządku. Zjawiła się druga siostra, a potem rodzice, którzy wyszli z gabinetu ojca. Oho. Jeśli rodzice byli razem w gabinecie, należało oczekiwać poważnej rozmowy. Czyżby na jego temat? Niewątpliwie. Jak silna fala przypływu, całą grupą unieśli go ze sobą do jadalni, która mogła pomieścić tyle osób. Ojciec zajął miejsce u szczytu stołu, matka naprzeciwko niego, mając po prawej Bena, który siedział na miękkiej poduszce umieszczonej na skrzynce postawionej na krześle. Christian znal swoje miejsce - po lewicy ojca. Po prawej siadały kolejno pozostałe dzieci, a dziś, z mieszaniną trwogi i dumy, zajął je Luke. Taki obyczaj panował w tym domu, gdy Christian go opuszczał i miał tylko pięcioro rodzeństwa, a najmłodsze były jeszcze w powijakach lub dopiero zaczęły chodzić. Na Christiana często wypadała kolej, by zasiąść po prawej stronie ojca. Weszli służący z zupą, lecz przed posiłkiem Luke miał obowiązek wypowiedzieć dziękczynną modlitwę. Posłusznie więc podziękował Bogu za pożywienie i liczne błogosławieństwa dla rodziców i rodziny. - I za to, że Christian przyjechał do domu - dodał od siebie. - Amen - powiedzieli wszyscy zgodnym chórem. Christian poczuł napływające do oczu łzy. Cóż za niedorzeczna reakcja. Nie wiedział, czy to z powodu wzruszenia, czy też irytacji wywołanej uczuciowością rodziny. Gdy jedli, ojciec całą uwagę skupiał na Luke'u, więc Christian przeniósł swoje zainteresowanie na dziewiętnastoletnią siostrę, Annie, która nie mogła usiedzieć spokojnie. Dokazywała wesoło, wyraźnie podekscytowana jego wizytą, czego wcale nie kryła.
312
- Szkoda, że nie przywiozłeś ze sobą Ithorne'a - powiedziała. Pewnie szuka sobie żony. Christian powstrzymał grymas. - Naprawdę? Dlaczego? Teraz ona zrobiła minę. - Chodzi o sukcesję, ty głuptasie. - A jeśli książęcy ród Ithorne'ów wymrze, to świat się skończy? - Tak! - stwierdziła Annie i odwróciła się do wszystkich przy stole. - Ithorne musi się ożenić i zyskać dziedzica, prawda? Chłopcy nie wiedzieli, o czym ona mówi, ale wszystkie kobiety przytaknęły. - Tak, on szuka żony - odezwała się matka - ale nie zadręczaj Christiana, kochanie. Na pewno niedługo przywiezie do nas Ithorne'a. Musi być nieszczęśliwy, mieszkając samotnie. A ty, mamo? Lecz wiedział, że chodziło jej przede wszystkim o to, o czym wspomniała - że Thor rozczula się nad sobą, nieszczęśliwy snuje się po swoich wielkich pustych domach bez rodziny, która mogłaby ukoić jego duszę. To dziwne, ale teraz zdał sobie sprawę, że w takiej interpretacji może tkwić ziarno prawdy. Otrząsnął się z tej myśli i zaczął rozmawiać z Annie o miejscowych dżentelmenach, którzy mogliby ją interesować. Wiedział, skąd to ogólne zainteresowanie planami małżeńskimi Thorna. Mimo odziedziczonego hrabiowskiego tytułu i majątku, dziewczęta otrzymałyby z podziału niewielką część, co ograniczało ich szanse, a przecież Thorn był najlepszą partią w Anglii. Podano wielki pasztet z królika, który teraz przykuł uwagę Christiana. Od razu przypomniała mu się historia o królikach z kłami i heskich kotach. W końcu ojciec przeniósł swoją uwagę na niego. - Cóż, mój chłopcze, jakże ci idzie w życiu? - Przynajmniej nie jest nudne, ojcze - odparł.
313
- Spokój jest zwykle uznawany za błogosławieństwo. - Rzadko można go doświadczyć w wojsku lub na królewskim dworze. - Na dworze? Według mojej wiedzy tam teraz wieje nudą. Ha, w latach mojej młodości dwór tętnił życiem. Christian nigdy nie rozmyślał o tym aspekcie życia ojca. - Naprawdę? Ojciec opowiedział kilka historii, wskazujących na zaskakująco szaleńczą karierę w młodości, gdy królem był Jerzy II, i oddawał się rozkoszom dworskiego życia z takim upodobaniem, jak przywróceni na tron Stuarci po stłumieniu rewolucji. Ta wizja była trochę dziwna, zwłaszcza że matka śmiała się, wspominając różne szalone przygody. Lecz dzięki tym opowieściom czas przy stole mijał szybko. A taką właśnie nadzieję żywił Christian. Lecz później matka wygoniła wszystkich z jadali, a on został sam na sam z ojcem. Ten zwyczaj był tu normą, lecz mimo to Christian poczuł ucisk w żołądku. Ojciec na pewno zechce, aby obaj przeszli do gabinetu. Tak też się stało. Christian z ulgą stwierdził, że gabinet nie przywołuje żadnych wspomnień z dzieciństwa. To pokój w Raisby był miejscem, gdzie otrzymywał reprymendy za swoje występki oraz kary w postaci razów wymierzanych szpicrutą na siedzenie. Przypomniał sobie, jak kiedyś Thorn dostał sześć uderzeń od jego ojca. Było to po zdarzeniu z owcą, która wymknęła się spod kontroli i spowodowała wywrócenie dwukołówki jednego z farmerów. Thorn, który z pewnością nigdy w życiu nie doświadczył chłosty, podszedł do sprawy z humorem i powiedział, że dzięki temu poczuł się jak członek ich rodziny. I rzeczywiście został nim, gdyż rodzice Christiana traktowali wychowywanie w rodzinie zastępczej bardzo poważnie. Często przyjeżdżali z wizytą, a wtedy Thorn był traktowany jak każdy Hill. Christian nie zda-
314
wal sobie sprawy, że Thorn nigdy nie odwiedza! jego rodziny bez niego. Byłby mile widziany o każdej porze dnia i nocy, chociaż zapewne mógłby w to nie uwierzyć. Christian zdecydował, że niedługo przyjadą tu razem. O ile sam będzie tu jeszcze mile widziany. - Brandy? - spytał ojciec, zatrzymując się na chwilę przy karafce i kieliszkach. - Tak, dziękuję. Ojciec nalał dla nich obu, podał synowi kieliszek i zajął miejsce na jednym z bliźniaczych foteli stojących przed kominkiem. Christian poczuł, że w zasadzie powinien pozostać w pozycji stojącej, jak niesforne dziecko, jednak po chwili też usiadł i napił się. Rodzice nie byli ekstrawaganccy, lecz z pewnością potrafili delektować się odrobiną luksusu. - Cóż więc powiesz, Christianie? - spyta! ojciec. - Odwiedzasz nas tak rzadko, że pewnie masz jakąś sprawę. To zabolało. Christian milczał tak długo, że ojciec sam podjął rozmowę. - Chodzi o panią Jessingham? - powiedział z uśmiechem, w którym być może kryła się nadzieja. - Nie - odparł Christian. I nagle coś go podkusiło, by wyrzucił z siebie to, co odkładał na później. - Chodzi o Dorcas Froggatt. - Dorcas Froggatt? - Ojciec patrzył na niego nieruchomym wzrokiem. - Synu, co ty zrobiłeś? - Nic. Przynajmniej ostatnio. Do diabła... - Od dziesięciu lat język nie plątał mu się w taki sposób. - Może dziewięć miesięcy temu? - spytał ojciec z tym okropnym, poważnym wyrazem twarzy, tak dobrze znanym z przeszłości. - Nie. - Christian zebrał się w sobie. - Ojcze, muszę ci to opowiedzieć od samego początku do końca. Wszystko to zaczęło się bardzo dawno. Dokładnie dziesięć lat temu. - Wtedy, gdy wyjechałeś za ocean?
315
- Jak możesz pamiętać o takich szczegółach pośród tyłu różnych spraw? - Czasami zwracam się do któregoś z dzieci imieniem innego, ale nigdy nie zapominam ważnych rzeczy. Każdego wieczoru modliliśmy się o twój bezpieczny powrót. A on tak rzadko myślał o domu i rodzinie. - Nie jestem dziedzicem, na jakiego zasłużyliście. - Bzdura. Ja i matka wiemy, że zawsze postępujesz właściwie. - Ale rzadko tu bywam. - Ponieważ zamierzam długo żyć, byłoby absurdem, gdybyś tu mieszkał, bo ja nie toleruję bezczynności. No więc opowiedz mi o Dorcas Froggatt. Christian planował, że uczyni z tej opowieści całą sagę, wtedy łatwiej będzie wszystko wyznać. Ale teraz zmieni! zdanie. - Wygląda na to, że ona jest moją żoną. Od dziesięciu lat. Nastała cisza. W końcu ojciec przemówił. - A ty nigdy nie powiedziałeś ani słowa. Chłopcze, to bardzo zaboli twoją matkę. Do diabła! Christian aż poczerwieniał z poczucia winy. - Wiem, ojcze. Ja... nie sądziłem, że to odbyło się naprawdę. Pozwól, że opowiem, co się stało. Zaczął nieskładnie relacjonować tamte wydarzenia, ale w jego własnych uszach zabrzmiało to jak bełkot. Zakończył opisem swoich ostatnich poszukiwań i czekał na wyrok. Ojciec pokręcił głową, bardziej zdumiony niż zły. - Dziwna historia. Więc mówisz, że twoja żona zapewne otrzymała wychowanie w dobrym domu, nawet jeśli nie została należycie wychowana? - Tak. Ale mam nadzieję rozwiązać to małżeństwo. Ona najwyraźniej pragnie tego samego.
316
- Skąd wiesz, skoro z nią nie rozmawiałeś? Być może przyjechała do Londynu, a ty masz zalety, które robią wrażenie na kobietach. - Szlachecki tytuł... - I inne cechy - rzekł sucho ojciec. - Chyba że spróbujesz mnie przekonać, iż do czasu otrzymania tytułu wicehrabiego żyłeś w celibacie. To śmieszne, ale Christian naprawdę poczuł zażenowanie. Chciał odpowiedzieć jakąś cyniczną ripostą. Na przykład, że każdy mężczyzna może zdobyć kobietę za pieniądze. Lecz wspomnienie tej przesiąkniętej zapachem potu sypialni w Doncaster rozkojarzyło go jeszcze bardziej. Tu nie grały roli ani jego tytuł, ani pieniądze, tylko zdrowa żądza. - Może twoja żona jest bogata. Mówiłeś, że to sierota i jedyna córka swego ojca? Ma fabrykę sztućców? Christian z ulgą chwycił się tego nowego tematu. -Tak, ona musi mieć pieniądze, ale chyba podpisałem dokument, który przekazuje jej pełną kontrolę nad majątkiem. - Dobra robota, mój chłopcze. Christian zrobił zaskoczoną minę. - Mimo kłopotów, jakie spowodował twój szlachetny uczynek wyjaśnił ojciec - cieszę się, że nie zamknąłeś oczu na ten akt łajdactwa, o którym się dowiedziałeś, a potem nie chciałeś czerpać z tego korzyści. - Dziękuję, ojcze. Ale jestem pewien, że powinienem był nie zgodzić się na to małżeństwo. - Byłeś młody. Przebóg, niewiele starszy niż teraz Kit, który z czystego entuzjazmu wdaje się w różne awanturnicze historie, a zawsze ma czyste intencje. Jestem przekonany, że zachowałby się tak samo jak ty. - Lecz bezzwłocznie przyznałby się do popełnionego szaleństwa. - To prawda. W pełniejszym stopniu jest naszym dzieckiem.
317
Christian poczuł nieprzyjemny ból, ale starannie go ukrył. Ojciec nie chciał go zranić, lecz powiedział szczerą prawdę. Zauważył reakcję syna. - Nie to miałem na myśli. Nie tak, jak to zabrzmiało. - Westchnął. Wszyscy wtedy wiedzieliśmy, że to ogromna szansa. Ja sam obawiałem się, czy zdołamy wyżywić wszystkie latorośle, którymi pobłogosławił nas Bóg. A młody Ithorne byl sam na świecie. Podówczas pewnie nie wiedziałeś, ile czasu poświęciliśmy na rozmyślania i rozmowy o tej sprawie, lecz twoja matka i ja doszliśmy do zgodnego wniosku, że Ithorne potrzebuje towarzysza o wesołym usposobieniu, a także o szczytnych zasadach i wysokim poczuciu moralności. - O szczytnych zasadach i wysokim poczuciu moralności? powtórzył jak echo Christian, przypominając sobie niektóre dziecięce wybryki. - Mówię o dobrym zachowaniu i okazywaniu troski innym. A zasady i grzechy? One są dla małostkowych ludzi. - Jak możesz przesiadywać w kościele i wysłuchiwać kazań o moralności? - spytał zdumiony Christian. - Z dużą dozą tolerancji, mój chłopcze... oraz stanowczym podejściem do nietolerancyjnych pastorów. Christian roześmiał się na głos. W oczach ojca pojawiły się wesołe ogniki. Ale szybko spoważniał. - Razem z matką uzgodniliśmy, że wyślemy cię do Ithorne'a nie tylko dla twojego dobra, lecz także w nadziei, że ty u niego będziesz czynić dobro. Mieliśmy rację, ale, tak jak można było przewidzieć, zapłaciliśmy za to cenę. Zawsze się modliliśmy, abyś nie cierpiał z powodu oddzielenia od rodziny. To była delikatna sprawa, ale Christian czuł potrzebę szczerego wyznania. - Chyba nigdy nie cierpiałem. Choć czasem myślę, że powinienem był cierpieć - dodał po chwili.
318
- No już, dosyć tego! Pragniemy twojego szczęścia. To jest największe pragnienie wszystkich rodziców. Teraz masz kłopot i musimy się tym zająć. Szkoda, że nie zawiadomiłeś nas od razu, bo sprawę na pewno udałoby się uporządkować. - Przykro mi z powodu lady Jessingham, ojcze. - Naprawdę? - Ojciec wbil w niego wzrok. Niech to wszyscy diabli! -Nie. - Dochodziły do mnie pewne historie. Być może postąpiłem impulsywnie, uznając ją za odpowiednią żonę dla ciebie, ale widziałem w niej piękną kobietę, chętną poślubić mężczyznę z tytułem, która sprawiała wrażenie bardzo hojnej... Christian milczał. Co można było powiedzieć? - Tak - rzekł ojciec, popijając brandy, o którym chwilowo zapomniał. - Podobno nawet ona i Ithorne... - Christian nie zmienił obojętnego wyrazu twarzy. - No tak. Zatem dostałem za swoją chciwość... chociaż niezupełnie, bo twoja sytuacja ocaliła nas wszystkich, chwalić Boga. Czy widzisz, jak On się nami opiekuje, nawet gdy popełniamy szaleństwa? Christian walczył z myślą, że jego wariackie małżeństwo sprzed dziesięciu lat zostało pomyślane jako obecna obrona przed Psyche Jessingham. - Widzę, ojcze - odpowiedział. - Wszystko więc wyszło na dobre, a teraz musisz odszukać swoją żonę i sprowadzić ją na łono rodziny. Christian poczuł znajome pulsowanie w głowie. - Ona może tego nie chcieć. - Przecież to jedyne, osierocone w młodości dziecko, pozostawione pod opieką nieprzyjemnej ciotki. Z radością powita otwarte ramiona dużej, szczęśliwej rodziny. - Wstał. - A właśnie, powinniśmy dołączyć do reszty. Później opowiem wszystko matce, a jutro dzieciom.
319
Christian wyszedł za ojcem z gabinetu. Czuł ogromną potrzebę, aby się porządnie upić. Duża i szczęśliwa rodzina przebywała w salonie. Pomieszczenie wydawało się tak samo zatłoczone i pogrążone w chaosie jak mniejszy salon w Raisby. Bóg raczy wiedzieć, jak rodzice dawali sobie radę, gdy przyjmowali gości. Margaret grała na klawesynie, Elizabeth i Annie tańczyły z Mattem i Markiem. Jakież to formy przymusu były konieczne, aby ich do tego doprowadzić? Lukę i Jack podbiegli i zaczęli błagać Christiana, żeby zagrał z nimi w bierki. Zgodził się. W tym momencie wszystko było lepsze od rozmowy z matką. Jednak zaraz o mało się nie przewrócił, gdyż coś owinęło mu się wokół nogi. Mały Ben zadarł do góry głowę i śmiał się, trzymając go kurczowo za łydkę. Christian przypomniał sobie o grze, więc ostrożnie ruszył dalej, ciągnąc za sobą uczepione, roześmiane dziecko. Usiadł przy małym stoliku i wziął malca na kolana. Nadeszła jego kolej w grze, więc spróbował wyjąć delikatną, wykonaną z kości słoniowej bierkę, nie poruszając przy tym żadnej innej. Przeszkadzały mu zbyt wielkie dłonie. Jack był najzręczniejszy i wygrywał, lecz w tym momencie muzyka zamilkła, a Mark i Matt podbiegli i próbowali wysadzić z krzeseł młodszych braci. Jedno słowo Christiana wystarczyło, by położyć kres tej walce szkoda, że jego żołnierze nie byli tak samo karni - po czym chłopcy zaczęli gorączkowo dyskutować, w co teraz zagrać. Potem, jak zwykle, dzieci wysyłano do łóżek partiami: najpierw Ben, potem dwie pokojówki przyszły po Lukę^ i Jacka, którzy ucałowali rodziców, i posłusznie udali się do sypialni, ale dopiero, gdy uzyskali od Christiana zapewnienie, że nazajutrz jeszcze tu będzie. Pól godziny później po Matta i Marka przyszedł starszy służący, ich osobisty opiekun. Oni też pocałowali matkę, ale ojcu tyl-
320
ko się ukłonili, on zaś każdemu położył dłoń na głowie w geście błogosławieństwa. Christian pamiętał tę zmianę obyczaju. Zachodziła w dniu jedenastych urodzin i sprawiała wrażenie przejścia wyżej, w męski świat. Teraz rodzice zapragnęli zagrać w wista. Margaret wróciła do muzyki, a Elizabeth nalegała, by jej miejsce przy karcianym stoliku zajął Christian. Wtedy mogłaby go naszkicować. Zgodził się, bo wiedział, że nie lubiła kart, w przeciwieństwie do Annie, uwielbiającej wista, lecz bardzo chaotycznej w strategii. Ponieważ oboje rodzice byli wytrawnymi graczami, Christian i Annie dostali solidne cięgi, ale wszystko odbyło się w atmosferze wesołej zabawy. Gdy zegary wybiły dziesiątą, wszyscy zaczęli kierować się do swoich sypialni, lecz najpierw Elizabeth podeszła do Christiana, aby pokazać mu obrazek. Był na to przygotowany, mógł więc uprzejmie pochwalić ten wizerunek mężczyzny o dość dziwnych rysach twarzy, który z jakiegoś powodu był wyprostowany od ramion do kolan, zamiast zgięty w biodrach, aby normalnie siedzieć. Elizabeth pięknie rysowała kwiaty i drzewa, ale proporcje ludzkiego ciała jakby były jej obce. On też poszedł do sypialni, emocjonalnie wykończony, ale uśmiechnięty, chociaż musiał jeszcze stawić czoło matce. Przyszła i objęła go mocno. - Ty głuptasie! Już nie mówiąc o tej całej sprawie. Musiałeś się bardzo niepokoić. - Nie - wyznał. Ze śmiechem pokręciła głową. - Oczywiście, że nie. Przypuszczam, że miałeś aż nadto dużo radości, bawiąc się w wojnę. - To nie była zabawa, mamo. Spoważniała.
321
- Nie. Wybacz moją bezmyślność. Ale czy zaprzeczysz, że z przyjemnością uprawiałeś żołnierskie rzemiosło? Takie odnosiłam wrażenie, gdy przyjeżdżałeś do domu na przepustce. Nie tylko niecierpliwiłeś się, żeby jak najszybciej wrócić do jednostki, ale wdałeś się w tę przemytniczą aferę z Thornem i Huntersdownem, cały czas bawiąc się w kotka i myszkę z francuską marynarką, gdy przepływaliście kanał tam i z powrotem. Roześmiał się. - Jak zawsze masz rację, mamo. Wybacz, że utrzymywałem to małżeństwo w tajemnicy, ale najpierw wstydziłem się, że zostałem złapany w takie sidła, a potem naprawdę prawie o tym zapomniałem. Kiedy dowiedziałem się, że moja żona podobno nie żyje, pomyślałem, że sprawa jest zakończona. Potakując, usiadła na krześle kolo kominka. - Wiesz, wybiórcza pamięć to klucz do zadowolenia. Zaskoczony Christian rozważył w myślach te słowa. - Sam się zastanów, mój drogi, czy my wszyscy w naturalny sposób nie zapominamy o najgorszych rzeczach, na przykład o wyrwaniu zęba czy nastawianiu złamanej ręki? To Bóg tak zrządził, abyśmy nie zatracali się w zgryzocie. Dlaczego nie mielibyśmy zastosować tego do innych cierpień? Zwykle nic dobrego nie wynika z rozpamiętywania bolesnych wydarzeń z naszego życia, a jeśli chodzi o tę panią Jessingham, to osobiście jestem bardzo zadowolona. - Naprawdę? - Tak. Modliłam się, abyś jej odmówił, i już obmyślałam, jak by ci ją wybić z głowy, gdybyś jednak chciał się z nią związać. Cały czas się niepokoiłam, że możesz zadurzyć się w niej zupełnie nieoczekiwanie, bo chociaż sprawiała wrażenie osoby ciepłej, to unikała dzieci, zwłaszcza Bena. - Kiedy to było? - spytał.
322
- Przyjechała tutaj. Niby taka przelotna wizyta podczas podróży, w każdym razie to była oficjalna wersja. Obie strony chciały się nawzajem ocenić. Ona ma wiele zalet, jednak ja zachowałam pewne obawy. Uśmiechnął się. - Jesteś bardzo mądra, mamo. Ciekaw jestem twoich wrażeń po spotkaniu z Dorcas, jeśli kiedykolwiek ją dopadnę. - No, uważaj - powiedziała srogo. - Nie chcę słyszeć o użyciu siły! - Oczywiście. Ale ojciec chce, żebym ją tu przywiózł. Nie mogę obiecać, że ona się zgodzi, ale ponieważ jesteśmy małżeństwem, możemy spróbować stworzyć jakiś udany związek. - Postaraj się, mój drogi. Użyj wobec niej swoich sztuczek, może nawet w łóżku, skoro jesteście sobie zaślubieni. - Wstała, znowu objęła go mocno, ucałowała, po czym wyszła, a on jak zwykle poczuł się zakręcony, jakby dyndał na końcu sznura, a potem uderzył mocno w ścianę. Miałby zwabić Dorcas Froggatt do małżeńskiego łoża? Kiedyś mógł wzruszyć ramionami na taki pomysł, lecz teraz jego pożądanie było ukierunkowane tylko na jeden cel, na tę przeklętą, wywołującą obłąkanie Kat. Jaki to miał być związek dla kobiety już kiedyś bezdusznie potraktowanej przez mężczyznę? W tej kwestii nie mógł nic zrobić do czasu, aż odnajdzie swoją żonę, rozmówi się z nią i pozna jej życzenia. Znowu postanowił, że pomimo całej presji, jakiej ulegał, mimo tej niedorzecznej mężowskiej władzy, nie uczyni niczego, co mogłoby jeszcze bardziej pogorszyć życie biednej Dorcas. Szykując się do łóżka, stwierdził, że udało mu się przebrnąć tę przeprawę z rodziną bez szwanku, co było wielkim osiągnięciem. Tym bardziej szanował i doceniał swoich kochających i tolerancyjnych rodziców.
323
Położył się, czując ogarniający go spokój. I nagle usłyszał jakiś rytmiczny pisk na trzeszczącym łóżku. Co to? Zrozumiał, że jego pokój sąsiaduje z sypialnią matki. A niech to! Naciągnął poduszkę na głowę i starał się nie myśleć o tym, co tam się dzieje.
324
Rozdzial 24 W drugim dniu pobytu Caro w Londynie przybył jej starannie zapakowany kufer, przysłany najszybszym dyliżansem za bardzo wysoką cenę. Była uszczęśliwiona, że ma własne ubrania, więc koszty nie grały dla niej roli, jednak list dołączony do przesyłki kompletnie podciął jej skrzydła. Otóż śladem kufra podążała Ellen w eskorcie Eyama, tyle że w znacznie wolniejszym tempie. Po chwili namysłu stwierdziła, że nie zna sposobu, aby ich zatrzymać. Będzie musiała spotkać się z Eyamem i powiedzieć mu, że nie może zostać jego żoną. Miała skrytą nadzieję, że Jack Hill jednak żyje i da jej drogę ucieczki, ale to byłaby ucieczka z deszczu pod rynnę. Jeśli chodzi o Ellen, Caro doszła do wniosku, iż także nie chce jej tu widzieć. Będzie wszystko krytykowała, dorzucając złote myśli lady Fowler. Ellen napisała w liście, że ma nadzieję na rychłe zejście się i uczestnictwo w jej „interesujących spotkaniach". Caro odszukała Dianę i wyjaśniła sytuację. - Twoja przyjaciółka zatrzyma się u nas, to oczywiste - powiedziała Diana. - To nie jest tak naprawdę przyjaciółka. Była moją guwernantką, a potem została damą do towarzystwa.
325
- Właśnie się zastanawiałam, czy wy dwie jesteście sobie bliskie duchem. Może czas ją zwolnić, oczywiście z hojną roczną odprawą, jeśli ta kobieta już nie jest ci potrzebna. - Oczywiście, ale nawet hojna odprawa nie pozwoli jej żyć na poziomie, do jakiego nawykła w Luttrell House. - No ale co planowałaś zrobić po ślubie? Caro musiała się zastanowić. - Chyba zakładaliśmy, że ona pojedzie ze mną... - Do Colne Hall, dodała w myślach. Diana nic o tym nie wiedziała. - Tak naprawdę jeszcze do niedawna po prostu bezwładnie płynęłam z prądem. Nie było to niemiłe, ale... - Ale? - Diana uważnie spoglądała na Caro. - Ale teraz uderzyłam w skalę. Cokolwiek zrobię, już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Byłam szczęśliwa - powiedziała gwałtownie zanim to wszystko się zaczęło. - Byłaś szczęśliwa? - Przynajmniej zadowolona. - Zadowolenie to za mato. Musisz zdobyć się na odwagę, Caro. - Co masz na myśli? - Czasami najstraszliwszym wyzwaniem jest zaakceptowanie prawdy. - Jakiej prawdy? - Sama musisz ją odkryć - powiedziała Diana - ale... Czy nie pociąga cię żaden mężczyzna? Myślałam, że lubisz sir Eyama Colne, a teraz on jedzie na południe. Caro doszła do wniosku, że nie może dłużej tego ukrywać. - To konkurent do mojej ręki - wyznała. - Nawet sama go zachęcałam, ale teraz rozumiem, że to nie wystarczy. - Dlaczego? - Nie kocham go. Wiem, że to głupie. Miłość nie jest konieczna. To pewnie tylko iluzja... - Sama wiesz najlepiej. - Tak, ale może nie jest dana każdemu. A może miłość potrafi doprowadzić człowieka do katastrofy.
326
O dziwo, Diana potakująco kiwnęła głową. - Czasami tak bywa, ale miłość, której towarzyszy zaufanie i szczerość, nigdy nie sprowadzi nas na drogę ku nieszczęściu. - Zaufanie i szczerość - powtórzyła Caro. Podjęta decyzję. - W tym duchu kończę z panią Grieve i znowu będę sobą, panią Hill. - Jesteś pewna? - Tak, chcę być sobą. Zresztą kufer był zaadresowany do pani Hill, a ja nie chcę wyjaśniać Ellen i sir Eyamowi, dlaczego się ukrywałam pod fałszywym nazwiskiem. Czy są jakieś wieści o Hillu? Lord Rothgar sugerował, że łatwo da się ustalić, czy on nadal służy w wojsku, czy też zginął na wojnie. Coś już wiadomo? - Okazało się to nieco trudniejsze, niż sądziliśmy - odparła Diana. Hill to popularne nazwisko, a część kartotek z kolonii poszła na dno razem z wiozącym je statkiem. Jak myślisz, czy pani Spencer zechce mieć sypialnię obok twojej? Caro przyjęła tę zmianę tematu, lecz odniosła dziwne wrażenie, że Diana coś przed nią ukrywa. Czy on i lord Rothgar mieli nadzieję wydać ją, razem z jej majątkiem, za jakiegoś swojego przyjaciela, gdyby okazało się, że jest stanu wolnego? Zaczęła się już przekonywać, w jakim stopniu londyńskie życie opiera się na handlu wpływami i przysługami. Jeśli wkrótce zostanie jej przedstawiony książę Bridgewater, Caro wcale nie będzie zaskoczona, ale wtedy może dojść do morderstwa. *** Ellen przybyła następnego popołudnia, podekscytowana i od razu pełna dezaprobaty. Wspaniała kareta. Okropna pogoda po drodze. Wielkie miasto. Brudne powietrze. Co za domy. Kopula katedry Świętego Pawła.
327
Jakiż uprzejmy jest sir Eyam. Jedna kobieta na ulicy by-fa skandalicznie ubrana. Eyam odeskortował ją na miejsce i czekał. Obraz wielkiej nadziei. Był też niezwykle dumny, jak zauważyła Caro, że oto stoi w Malloren House, witany ciepło przez lady Arradale. Diana zaprowadziła Ellen do jej pokoju, pozostawiając Caro sam na sam z konkurentem. Miał ochotę ująć jej dłoń, lecz ona gestem wskazała mu krzesło, sama zaś usiadła na drugim. Czuła, że powinna stać, jak dziecko winne psoty, ale postanowiła zachować godność, a przede wszystkim stanowczość. - Muszę ci coś powiedzieć, Eyamie. - Jeśli chodzi o prawdę o twoim małżeństwie, to Ellen już mi powiedziała. Caro miała ochotę skręcić jej kark. - Czy powiedziała ci również, że być może mój mąż nadal żyje? Uniósł brwi. - Nie. Jak to możliwe? - Myślę, że moja ciotka spreparowała wiadomość o jego śmierci. Obecnie lord Rothgar stara się ustalić prawdę. Eyam wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem, coraz bardziej oddalając się od niej. - Od kiedy o tym wiesz, Caro? - Nie wiem. Nadal nie ma pewności. - Od kiedy wiesz, że istnieje taka wątpliwość? Widziała wyraźnie, że oczekiwał, iż ona spuści głowę i zrobi skruszoną minę. Celowo spojrzała mu prosto w oczy. - Kiedy tylko poważnie pomyślałam o ponownym wyjściu za mąż, zaczęła mnie nękać ta wątpliwość, która z czasem rosła. - Jednak nic mi nie powiedziałaś. - Miałam nadzieję, że to nie jest prawda. - Od razu zauważyła swój błąd. - Eyamie...
328
Lecz on podbiegł do niej, przyklęknął na jednym kolanie. - Więc naprawdę mnie kochasz, Caro. O Boże! - Nie, Eyamie. Muszę wyznać, że cię nie kocham. Tkwił na jednym kolanie, z taką miną, jakby zadała mu zagadkę. - Nie kochasz mnie? - Nie. Bardzo mi przykro... Wstał niezręcznie. - Czy w ogóle kiedyś mnie kochałaś? To było coraz bardziej bolesne. - Myślałam, że tak. - Zakochałaś się w innym. Nic chciała kłamać, lecz następne zdania wypowiedziała ze względu na jego dumę. - W tej chwili nie ma nikogo innego. 1 być może nigdy nie będzie, jeśli Jack Hill nadal żyje. - I zostaniesz jego żoną w pełnym tego słowa znaczeniu? - Nie, uzyskam prawną separację. Nic nas nie łączy, poza półgodzinną ceremonią sprzed dziesięciu laty. Odwróci! się, lecz po chwili znowu stanął twarzą zwrócony do niej. - A co z tym Grandistonem, który był taki nieprzyjemny? - Grandiston? - Na samo brzmienie tego nazwiska poczuła dreszcz. - Więc Ellen opowiedziała ci także o tym incydencie? - Chciała mi wyjaśnić, dlaczego musiałaś wyjechać na południe. Czy grozi ci z jego strony niebezpieczeństwo? Nadal chciał ją chronić. Wzruszyła się. Wstała i podeszła do niego. - Tutaj jestem bezpieczna, pod opieką lorda Rothgara, ale to miło z twojej strony, że się o mnie troszczysz.
329
- Oczywiście, że się troszczę. Zostanę w mieście przez kilka dni. Mam tu do załatwienia parę spraw, ale będę w pobliżu, jeśli stwierdzisz, że jestem ci potrzebny. Zatrzymam się u Henry'ego Fleece'a na Brook Street. - Dziękuję. Wybacz, że sprawiłam ci ból, ale myślę, że oboje zasługujemy na prawdziwą miłość. - Stałaś się romantyczna? - Tak? Wcale tego nie czuję, ale mam nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej. Kiwnął głową i pożegnał ją tylko ukłonem. To był dobry człowiek i w uczciwym świecie kochałaby go, a jednak go nie pokochała. Caro zebrała siły i ruszyła na poszukiwanie Ellen. Oczekiwała ją kolejna bolesna scena. - Odprawiłaś sir Eyama? - wykrzyknęła Ellen. - Po tym, jak on przejechał tyle mil, aby być u twego boku? - Nie jest to wystarczający powód, aby kogoś poślubić - odparła. Cieszyła się, że Ellen otrzymała pokój tak samo elegancki jak jej własny, lecz to nie zbiło z tropu jej towarzyszki. - Ty chyba oszalałaś, Caro! Zaprzeczysz, że zanim pojechałyśmy na Froggatt Lane tamtego dnia, planowałaś wasz ślub? - Po prostu zdałam sobie sprawę, że to nie wystarczy. - Ale dlaczego? - Nie kocham go. - Też coś! A kiedy doszłaś do tego wniosku? Pytania Ellen były całkowicie uzasadnione. W odwrotnej sytuacji Caro spytałaby o to samo. Bogu dzięki, że Ellen nic nie wiedziała o jej przygodach. - Po tym całym zamieszaniu i po przyjeździe tutaj zaczęłam widzieć pewne sprawy inaczej. - Innymi słowy, zostałaś zepsuta przez ten grzeszny Londyn, siedlisko wszelkiego zła.
330
- Jak dotąd zwiedziłam Opactwo Westminsterskie, obejrzałam wystawę sielankowych rysunków i dwa razy przespacerowałam się po parku. Wczoraj była niedziela, więc udaliśmy się na mszę i na spotkanie związane z akcją dobroczynną na rzecz szpitala. Moje doświadczenia w Londynie są zupełnie inne niż lady Fowler. - Przypuszczam, że skoro lady Rothgar jest brzemienna, to nieco ograniczyło jej obyczajową swobodę. Oczywiście o nim nawet nie wspomnę. - Ellen, nie będę tolerowała tak nieuprzejmego traktowania naszych gospodarzy. - Obowiązkiem każdego chrześcijanina jest potępianie grzechu, a on spłodził dziecko poza małżeństwem. Caro nabrała głęboko powietrza. - Po drodze do Londynu poznałam lady Huntersdown. To rozkoszna kobieta, razem ze swoim mężem bardzo się kochają. - To papistka! - Ellen! - Caro się opanowała. - Jeśli nie masz ochoty gościć pod tym dachem, znajdę ci pokój w jakimś przyzwoitym zajeździe... -1 miałabym tam być sama? - Więc... nieważne. Ale nie obrażaj lorda Rothgara ani lady Arradale, bo osobiście wsadzę cię do dyliżansu i wyślę z powrotem do Sheffield.
331
Rozdzial 25 Christian wrócił do Londynu i od razu udał się do domu Thorna, gdzie panował kompletny chaos. Rzemieślnicy wykładali ściany panelami imitującymi marmur, inni podwieszali na suficie udrapowany czarny materiał. Christian z trudem przepchnął się do gabinetu. - Niech to Hades pochłonie, co tu się wyprawia? - Nie Hades, lecz Olimp - odparł Thorn i wydał polecenia dwóm ludziom, którzy szybko wyszli. - W tym roku urządzam przyjęcie dla hulaków z Olimpu, więc wszystko musi być w klasycznym stylu. Christian usiadł. - Czy ten bal dla hulaków będzie tak atrakcyjny jak to brzmi? - Nie. - Thorn nalał brandy i podał Christianowi jeden kieliszek. - To nie pijesz już herbaty? Musisz być ciężko chory. - Pewnie zostanę pijakiem. - Thorn usiadł w fotelu. -Maskarada Olimpijska to jesienny bal maskowy dla elity. Wszyscy noszą klasyczne kostiumy, rzymskie lub greckie, a masek nie wolno zdejmować. - Brzmi bardzo obiecująco. - Tyle że w takim zamkniętym gronie większość ludzi i tak odgaduje, kim są inni. Po części ten bal to po prostu rozrywka dla tych, którzy muszą być w Londynie ze względu na pełnione obowiązki, ale umożliwia też ciekawe interakcje między osobami normalnie ze sobą nierozmawiającymi. Zasady są takie, że wszelkie podziały i animozje muszą być odsunięte na bok. - Ach ta polityka. Więc nie będzie dziewic i nimf? - Mnóstwo, ale wykorzystanie ich nie byłoby rozsądne. Zwłaszcza że już teraz masz w swoim życiu wystarczająco dużo kobiet.
332
Christian jęknął i łyknął brandy. - Jakie wieści? - Po pierwsze, nie odnalazłem lady Grandiston. Jeśli przebywa w Londynie, to nie rzuca się w oczy. - Nie sądziłem, że tak będzie. A co z Silcockami? - Znalazłem ich. Mieszkają u niejakiego pana Mat-thewsa w City. To amerykański kupiec. - Co więc zrobiłeś? - Nic wielkiego, kazałem ich obserwować. A czego oczekiwałeś? Ze wtrącę ich do książęcego lochu? - Nie, ale... dobrze, że są pod obserwacją. Nic nie robią? - Tego bym nie powiedział. On z całą pewnością robi przeróżne interesy. Razem poszli do medyka, doktora Glenmore'a, a pani Silcock była tam ponownie, więc mogłeś mieć rację, że coś jej dolega. - On specjalizuje się w chorobach umysłowych? - Nie. W chorobach wyniszczających. Sfrustrowany Christian wzruszył ramionami. - Ta pani ma jeszcze jedno zainteresowanie - dodał Thorn. - Często odwiedza lady Fowler. - Do diabła! To wszystko wyjaśnia. - Mimo że chciałbym przypisać pani Fowler wszystkie twoje kłopoty, to jednak wątpię, czy jest to uzasadnione. U niej też zrobiłem mały wywiad. Otóż pani Silcock koresponduje z panią Fowler od wielu lat i hojnie wspiera jej fundację. - Ciągnie swój do swego... A czy masz jakieś wieści z północy?
333
Rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili do gabinetu wszedł pracownik i poprosił o pozwolenie na zdjęcie z górnego holu kilku portretów poprzednich książąt. Thorn zgodził się i odprawił go machnięciem ręki. - Możesz je nawet zgubić, jeśli potrafisz! - zawołał za nim. Drzwi zamknęły się. - W Luttrell House nie ma śladu twojej żony, jej towarzyszka, pani Spencer, wyjechała. Ten kretyn, który miał obserwować dom, nie poszedł za nią, zameldował tylko, że odjechała karetą z jakimś dżentelmenem. Okazał się nim sir Eyam Colne, miejscowy baronet. - Uciekła z kochankiem? Nie spodziewałem się tego po tej szarej myszce, ale szczęść Boże na drogę. - Bardziej prawdopodobne, że udała się z wizytą do rodziny pod nieobecność twojej żony. Aha, coś jeszcze o pani Hill... bo jest tam znaną osobą. -Co? - Wcale nie jest głupia. Nie zarządza firmą „Froggatt i Skellow", lecz regularnie tam przychodzi, aby sprawdzić księgi i rachunki. Mam ogólny opis... Średni wzrost i budowa, jasnobrązowe włosy. Nie jest urodziwa, ale też nie jest brzydka. - Inaczej mówiąc, wygląda jak przeciętna kobieta. - Z czasem dowiem się więcej. Zacząłem się zastanawiać, czy ona uciekła. - Dlaczego? - Świadczą o tym pewne szczegóły. Wyjechała z Luttrell House do Sheffield, a potem dalej, żeby odwiedzić przyjaciółkę, podczas gdy jej towarzyszka, pani Spencer, wróciła sama, lecz wysłała trochę ubrań do Doncaster. - Znowu Doncaster! Niedługo sam zapadnę na chorobę umysłową. Doncaster jest po drodze na północ, więc być może faktycznie uciekła z kochankiem. Już raz to zrobiła. A jej towarzyszka po paru dniach wyrusza, aby do niej dołączyć?
334
Thorn wzruszył ramionami. - Trudno złożyć to wszystko w logiczną całość, zwłaszcza z takiej odległości. - Dlatego pojechałem na północ. - I straciłeś z oczu swoją zdobycz. Wtem pojawiła się Tab i spojrzała na Thorna. - Właśnie. Czy chcesz odzyskać Tabithę? - Dlaczego nazywasz ją Tabitha? - Matce należy się pewien szacunek, a my często sobie rozmawiamy. - A mnie wciąż umyślnie ignoruje. Nie miałbym sumienia rozdzielać dwóch dusz żyjących w takiej harmonii. - Przy okazji, Pod Czarnym Łabędziem nie odebrano żadnego listu dla ciebie. - Wcale go nie oczekiwałem - odparł chłodno Christian, lecz poczuł wewnątrz bolesne ukłucie. Jakże chciałby mieć pewność, że ona jest bezpieczna. - Powinieneś się pocieszyć. Przyjdź na bal. - Czemu nie? Widok bawiących się bogów zawsze poprawia mi humor. *** Caro odetchnęła z ulgą, gdy pierwszego wieczoru Ellen postanowiła zostać w swoim pokoju ze względu na zmęczenie podróżą. Gdy następnego ranka stwierdzi ła, że chciałaby pójść i odwiedzić lady Fowler, Caro - choć nie było to z jej strony eleganckie przyjęła to z zadowoleniem. Nie miała ochoty na kolejne kłótnie. Przyszedł list od Hambledona. Rozpoczynał się od opisu wizyty dziwnej kobiety, która podawała się za nią. Caro przypomniała sobie, że nie wspomniała o tym fakcie w liście do niego. Może i dobrze. Nich to pozostanie tajemnicą. Przysłał również przepisaną kopię krótkiego dokumentu. Caro przeczytała i zaniosła go do pana Carru-
335
thersa w celu pełnej interpretacji, jednak czuła, że jest dokładnie tak, jak przewidział: jej majątek zgromadzony po ceremonii nic był w żaden sposób zabezpieczony. Diana bardzo jej współczuła. - Rozumiem, że w tej kwestii już nic nie da się zrobić - powiedziała - a Rothgara tu nie ma, żeby mógł sprawić jakiś cud. Chodź ze mną do sklepu btawatnego, na trochę zapomnisz o kłopotach. W kilku pokojach trzeba wymienić zasłony. Kilka godzin później wróciły i dowiedziały się, że Ellen zjawiła się na chwilę, zabrała swoje bagaże i wyjechała. Zostawiła list, który Caro przeczytała, nie wierząc własnym oczom. - Przeprowadziła się do domu pani Fowler - powiedziała, nie podając powodów, jakimi kierowała się Ellcn. - Bardzo mi przykro, Diano. - Nic się nie stało - odparła Diana, zabierając Caro do buduaru. Będziemy się czuć swobodniej - powiedziała już w środku - a poza tym teraz łatwiej mi będzie zrealizować pewne plany. Caro usiadła. - Jakie plany? - Zdaje się, że lady Fowler jest przeciwna wszelkim maskaradom, więc zakładam, że jej zwolenniczki myślą podobnie. - No tak. - Ale mam nadzieję, że pójdziesz ze mną na taki bal. - Oczywiście. Uwielbiam je. - Ja też. Tam łatwo będzie ukryć twoją tożsamość. To jednak specjalny bal. Żadnych skandali, to mogę ci obiecać. W każdym razie nic więcej niż zwykle. Nazywa się Maskarada Olimpijska, wszyscy muszą nosić klasyczne starożytne stroje. Żadnych tam peleryn w grochy. Panowie zwykle wybierają stroje odpowiadające ich profesji, więc politycy przywdziewają togi, a żołnierze antyczne zbroje. Inni czasem udają pomniejszych bogów.
336
- A duchowni? - spytała rozbawiona Caro. - Jakieś mniej więcej kapłańskie szaty, ale widziałam już druida wymachującego jemiołą. - A jak ubierają się kobiety? - Wkładają szaty rzymskich lub greckich dam, a także cienkie, półprzezroczyste w stylu bogiń, nimf i westalek. - Brzmi zachwycająco. Kiedy to ma się odbyć? - Jutro. Caro zamrugała. - Więc nie zdążę zdobyć kostiumu. - Ale gdybyś chciała wystąpić jako bogini, ja mam coś dla ciebie. - A ty sama nie chcesz tego włożyć? Diana roześmiała się. - W tych wiszących szatach wyglądałabym jak wydęty żagiel na wietrze. Włożę zwykłe ubranie, jakie przystoi matronie. Proszę, zgódź się. - Dobrze, dziękuję ci. - Świetnie. Poślę po kostium. A ty idź do mojej garderoby i się rozbierz. Chwilę potem Caro stwierdziła, że Diana mówiła to dosłownie. - Do gołej skóry, proszę pani - powiedziała pokojówka. Przynajmniej milady tak nosiła ten strój. - Bez koszuli i gorsetu? - spytała Caro. Od razu ujrzała dzikie sceny z Doncaster. - Więc niech je pani zostawi. Ja bym zostawiła. Jednak gdy Caro nałożyła ten zwodniczo prosty strój, zrozumiała, że cala bielizna musi zniknąć. Suknia z białego płótna nie była aż taka cienka, jak się zdawało, ale pozostawiała jedno ramię na wierzchu, odsłaniając sztywny pasek gorsetu i koszulę pod spodem. Fiszbiny i bukram były wyraźnie widoczne i nie wyglądały najlepiej. - Zdejmę to. Kiedy ponownie nałożyła kostium, wyglądał znakomicie, a sztywne płótno układało się niemal tak samo przyzwoicie
337
jak żakiet, który nosiła w Doncaster. Tak czy inaczej, widać było, że ma cienką warstwę materiału na gołym ciele, całe jej ramię będzie zaś obnażone i widoczne dla wszystkich. - Nie jestem pewna... - Wygląda na tobie cudownie - powiedziała Diana. - Nosiłam ją jako Diana, bogini łowów. Ty będziesz Persefoną. - Lord Rothgar sugerował, że spotkam swojego Hadesa, który uprowadzi mnie do londyńskich podziemi. - Bywa kapryśny. - Diana obeszła Caro dookoła. - Persefona będzie w sam raz. Czego tu jeszcze potrzeba? Wiosenne kwiaty - poleciła jednej z pokojówek - i owoc granatu - powiedziała do innej. - Prawdziwy albo sztuczny. Parę kwiatów można przyszyć na suknię. Potrzebny też będzie diadem. Musi przyjść pan Barilly i ułożyć włosy w greckim stylu. - Kolejna pokojówka pobiegła wykonać polecenie. - Chyba bez biżuterii. Prostota jest najlepsza. - A maska? - spytała Caro. Czuła się tak, jakby porwała ją jakaś wielka fala. - Właśnie. Coś prostego, ale zakrywającego całą twarz. Wielu tych hulaków dobrze się zna nawzajem, ale ty będziesz zupełną tajemnicą i znajdziesz się w centrum uwagi. - Nie jestem pewna, czy tego chcę, Diano. - Nie bądź niemądra. Maskarada Olimpijska słynie z tego, że nie zdejmuje się masek. Jeśli więc nikt cię nie rozpozna, wyjdziesz z balu całkowicie anonimowo. - To niezwykłe. - Ale rozkoszne. O, jest maska. Weszła służąca z gładką, białą maską. Caro nałożyła ją. Zakrywała jej twarz od linii włosów aż poniżej policzków. Odwróciwszy się do lustra, ujrzała bardzo tajemniczą postać. Biała szata wisiała dość luźno, była przewiązana w talii, poniżej której opadała ku nierównemu
338
brzegowi, odsłaniając kilka centymetrów skóry powyżej kostek. Ramię nie było zakryte. - Róż na usta - powiedziała Diana. - Będzie kontrastował z tą bladością. Natychmiast zbliżyła się pokojówka z pędzelkiem i słoikiem ciemnego różu, który nałożyła na wargi Caro. - Można powiedzieć, że wyglądam olśniewająco - skomentowała Caro, bo coraz bardziej podobała się jej rola śmiałej nieznajomej. Już dawno nie zażyła zwykłej, prostej rozrywki, a tutaj nie było ryzyka, że ktoś mógłby rozpoznać panią Hill z Luttrell House.
339
Rozdzial 26 Caro wsiadła do karety razem z Dianą. Obie miały na sobie peleryny. Pod spodem Diana nosiła bogatą, wielowarstwową szatę zamożnej matrony. Brązowe włosy miała ułożone w skomplikowana fryzurę pasującą do tego stroju, a jej głowę zdobił diadem wysadzany rubinami. Nosiła prostą maskę zakrywającą jedynie oczy. W rzeczy samej, wcale się nie postarała, aby pozostać nierozpoznana. Za to markiz - wprost przeciwnie. Maska zakrywająca górną część jego twarzy miała kartoflowaty nos i krzaczaste brwi. Długie włosy nosił rozpuszczone aż na ramiona, były też upudrowane, co nadawało mu znamiona starszego wieku. Miał długą biatą szatę spiętą w talii paskiem, za którym był zatknięty zwój papieru z jakimś narysowanym schematem. Kareta ruszyła. - Muszę wyznać, milordzie - odezwała się Caro - że nie mogę odgadnąć, kim pan jest. - Jestem Dedal, inżynier i twórca labiryntów. Ten wybór wydawał się dziwny jak na takiego mężczyznę. - Rothgar lubi mechanikę - powiedziała Diana. - Zwłaszcza mechanizmy zegarowe. - Ach tak - przypomniała sobie Caro. - Sprężyny. Markiz się uśmiechnął. - Właśnie. Ja też się nimi interesuję. - Oraz, zdaje się, astronomią.
340
- Tak. - Maska skrywała jego reakcję, ale Caro wyczuta, że jest zaskoczony. Nic dziwnego. Dowiedziała się o tym od Christiana. Była zadowolona, że jej własna maska tak dobrze zakrywa twarz. - Diana musiała mi o tym napomknąć. Opowiedział trochę o swoich podróżach w celu obserwacji przejścia Wenus na tle słońca. Ale Caro wciąż my-ślata o Christianie. - Chyba zanudzam panią. - Ależ skąd! - A ja wyraźnie widzę, za kogo pani się przebrała. Zdradza to owoc granatu. Czy jest prawdziwy? Caro spojrzała na przedmiot trzymany w dłoni. - Nie, to porcelana. W dodatku jest ciężki. - Ale bardzo wprawnie pomalowany - powiedziała Diana. - Pewnie był w kuchni, chociaż nie mam najmniejszego pojęcia, po co go tam trzymają. - Wszystko dla zadowolenia dobrej kucharki - odparł markiz. Kareta zaczęta zwalniać, jako że zbliżali się już do domu księcia Ithorne'a. - To będzie bardzo wykwintny bal - powiedziała Diana do Caro. Starannie dobrani goście, więc nie musisz cały czas trzymać się z nami. Tylko zachowaj rozsądek i nie odchodź w jakieś ustronne miejsce z przygodnie poznanym dżentelmenem. Chyba że sama chcesz - dodała z uśmiechem. - Nigdy bym tego nie zrobiła. Diana wcale się nie oburzyła. - Nigdy? - spytała, jakby Caro właśnie powiedziała, że nigdy nie jadła chleba. - Nigdy - powtórzyła. Diana uniosła brwi.
341
- Jak sobie życzysz. Ale mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko przekomarzaniu się i delikatnym flirtom. Caro poczuła się dziwnie. - Oczywiście, że nie. - Jaka szkoda, że nikt nie poflirtuje ze mną, bo jestem w widocznej ciąży. - Z wyjątkiem mnie - powiedział lord Rothgar. - Z wyjątkiem ciebie. - Diana przymrużyła oczy i z uśmiechem spojrzała na męża tak roznamiętnionym wzrokiem, że Caro zrobiło się gorąco. Szybko wyjrzała na zewnątrz, żałując, że nie jest w Yorkshire, gdzie rozumiała wszystkie reguły życia. Dom księcia Ithorne'a byl równie okazały co Malloren House, a w każdym oknie widać było światło, co oznaczało, że już oczekiwano uczestników balu. Kareta się zatrzymała. Gdy wysiedli, zobaczyli, że cala ulica pełna jest gapiów cisnących się i łakomych widoku wspaniałych gości. Dostępu gawiedzi broniły kordony mężczyzn przebranych za rzymskich rycerzy uzbrojonych w lance. Lance wyglądały na prawdziwe. Czy taki tłum mógł być niebezpieczny? Londyński motłoch byl nieprzewidywalny. W pewnym momencie Caro ujrzała transparent trzymany przez kilka kobiet, na którym widniało jakieś hasło o Sodomie i Gomorze. Boże, przecież to lady Fowler. Miała nadzieję, że nie ma tam Ellen, ale tylko ze względu na nią. Ona sama była w masce, więc nikt nie mógł jej rozpoznać. Z ulgą weszła do środka, lecz zaraz zaczęta się obawiać chwili, gdy będzie musiała zdjąć pelerynę. Szybko spostrzegła, że większość kobiet nosi stroje podobne do jej kostiumu. Tylko starsze panie wybrały cięższe szaty, Dobrze że we wnętrzu było ciepło, bo niektóre z nimf i bogiń mogły zapaść na zapalenie płuc. Większość mężczyzn również nosiła lekkie stroje, niektórzy mieli togi odsłaniające bark i ramię. Wiele było przyozdobionych złocistymi i purpurowymi lamówkami,
342
co wskazywało na wysoką rangę. Kilku mężczyzn miało na głowach złocone wieńce. Czy to byli książęta, markizowie, hrabiowie? Zrozumiała teraz zabawny aspekt stroju markiza Rothgara, który przebrał się za prostego inżyniera. Szkoda, że sama nie przywdziała kostiumu pokojowej. Od razu przypomniała sobie Carrie i Christiana, który awanturował się w domu przy Froggatt Lane. Jak to możliwe, że mial w sobie tyle różnych osobowości? Dlaczego nie mógł być po prostu odpychający? Liczni mężczyźni byli odziani w antyczne zbroje, czerwone peleryny i hełmy z pióropuszem. Pomyślała, że pewnie każdy jest oficerem, zresztą zapewne taka była prawda. Żołnierze niskich stopni nie zostaliby tu wpuszczeni. Kiedy weszli nieco głębiej, Caro zaczęła się zastanawiać, jak ten dom wygląda w środku na co dzień, bez tych dekoracji. Z okazji balu wszystko bardzo wprawnie przerobiono na styl klasyczny. Panele i kolumny pomalowano tak, aby przypominały marmur. Wielkie ciemne draperie zasłaniały sufity, stwarzając wrażenie nocnego nieba, jakby wszyscy znajdowali się na zewnątrz. W powietrzu unosiły się różne zapachy. Rozpoznała kilka ziół, a gdy służący przyniósł tacę z przekąskami, poczuła wyraźną woń czosnku. Książę wyczarował nawet aromaty obcych lądów. Wyobraziła go sobie, wytwornego i starszego, z dużym brzuchem i czerwonym nosem, planującego swe bachanalia. Roześmiała się. Na pewno sowicie opłacił fachowców, a sam uciekł z domu, by powrócić dopiero dzisiaj. Uświadomiła sobie, że wciąż kręci się w pobliżu lorda Rothgara i Diany, niczym nerwowe dziecko. Odeszła więc i pozwoliła, by fala ludzi uniosła ją przez połączone ze sobą salony, sama zaś z zaciekawieniem obserwowała każdy szczegół tego domu oraz przebywających w nim gości.
343
Niektórzy przesadnie wykorzystali obowiązujący styl klasyczny. Jedna młoda kobieta z dorodnym biustem nosiła krótką do kolan szatę bez rękawów, maskę zakrywającą pół twarzy, przy czym cały czas uśmiechała się szeroko. Czy ona naprawdę pochodziła z dobrej rodziny? Inne osoby zbytnio trzymały się kanonów współczesnej mody. Senator w todze miał upudrowaną perukę, a jakiś żołnierz włoży! typowe dla obecnej epoki buty do konnej jazdy oraz bryczesy, ukryte pod zbroją podbitą skórą. Niektórzy posunęli się za daleko w hołdowaniu antycznym obyczajom. Caro minęła grupę mężczyzn rozmawiających zapewne klasyczną greką. Wiedziała, że w szkole uczyli się mówić płynnie tym językiem, ale konwersowanie po grecku na balu wydawało się jednak niegrzeczne. - Masz niezadowoloną minę, piękna nimfo? Któż sprawi! ci przykrość? Caro przestraszyła się, ale od razu podchwyciła ducha zabawy i odegrała przybraną rolę. - Niegrzeczni mężczyźni, rzecz jasna, Któżby inny? odpowiedziała, idąc powoli obok odzianego w togę człowieka. Miał purpurową opaskę, lecz nie nosił laurowego wieńca. Jeden jego bark byl obnażony, lecz jak na jej gust prezentował się zbyt masywnie, a gęste czarne włosy porastały mu pierś niemal po samo ramię. - Niestety, proste z nas stworzenia. A kim ty jesteś? - Sam odgadnij, panie. Otaksował ją wzrokiem, dostrzegł owoc i uśmiechnął się. - Persefona! Czy mogę zostać twym Hadesem na tę noc? Popatrzyła na niego z uśmiechem. - Nie wydajesz się dostatecznie ponury, aby być panem podziemi. - Jestem zbyt wesoły? Mógłbym ci zapewnić wesołą zabawę.
344
U jego drugiego boku stanęła kobieta, odróżniająca się z powodu szaty w barwie głębokiej ciemnej czerwieni, której część nakrywała jej głowę. Uosobienie żalu. Maska sugerowała smutek, lecz kąciki ust unosiły się w uśmiechu. - Mógłbyś pokazać wdowie wesołą zabawę, Jasper. - Psyche, mogłabyś chociaż udawać, że mnie nie poznałaś. - Dlaczego? - spytała i odciągnęła go od Caro bez słowa przeprosin. A to dopiero! Caro i tak go nie chciała, ale oboje zachowali się w najwyższym stopniu niestosownie. Zauważyła, że gdy Psyche szła, jej szata z rozcięciem na boku odsłaniała większą część długiej, zgrabnej nogi. Jeśli to miała być wyselekcjonowana elita towarzyska, niechże Bóg ma ich wszystkich w opiece. Być może Caro powinna przyłączyć się do grona walczących kobiet pod sztandarem lady Fowler. Lecz może jeszcze nie teraz. - Persefono - zamruczał inny mężczyzna, zastępując jej drogę. Pozwól, że ugryzę twój granat, me soczyste szczęście. Wcale nie patrzył na owoc. Caro z uśmiechem uniosła porcelanową kulę. - Ależ bardzo proszę, mój panie, lecz połamiesz sobie zęby. Uśmiechnął się pożądliwie, ukazując krzywy zgryz. Nosił togę i wieniec, w ręku zaś trzymał skrzypce. Zrozumiała, że to cesarz Neron, który próbuje odegrać swoją rolę. - Jestem Hades - obwieścił - i rozkazuję ci przejść do mego podziemnego świata. - Jesteś Neron i nie masz nade mną żadnej władzy. - Jestem twoim cesarzem. Bądź mi posłuszna. Poczuła lekki przestrach, lecz przecież dookoła byli ludzie, którzy wesoło odgrywali przybrane role. Po prostu miała pecha, że napotkała nieprzyjemnego typa.
345
- Mogłabym cię zabrać do mojego podziemnego świata powiedziała. Jego oczy zabłysły. - Może do kuchni? Mógłbyś pograć na skrzypcach przy płonącym palenisku. Skrzywił się nieznacznie. - Ostra dziewoja o bystrym umyśle. Tyle gadasz, a jestem pewien, że chętnie weszłaś do łożnicy Hadesa. - Lecz on jest bogiem, a ty zwykłym człowiekiem, mimo że cesarzem. Co powiedziawszy, odwróciła się i odeszła. Pomyślała, że być może poszedł za nią, ale chyba zdał sobie sprawę z fiaska swoich nieudolnych podchodów. Jeszcze kilka takich spotkań, a wieczór stanie się naprawdę męczący. Gdzieś grała muzyka, lecz teraz inna, zachęcająca szybszym rytmem do tańca. Pośród okrzyków zachwytu wielu obecnych skierowało się schodami na górę, a Caro poszła razem z nimi, ponownie uśmiechnięta. Uwielbiała taniec. Wtem poczuła czyjś uścisk na swojej dłoni. Odwróciła głowę w bok pełna obaw, że to Neron, lecz ujrzała młodszego mężczyznę w prostej, krótkiej tunice, sprawiającej wrażenie wyblakłej i przaśnej. Pomyślała, że to przebrany w kostium służący, lecz chociaż nosił maskę, która wyglądała jak płachta materiału zawiązana na wysokości górnej części twarzy, chociaż miał nieogolone policzki, jego głos, postura i wszystko inne sugerowały, że należy do elity. Cały kostium został zapewne bardzo starannie przygotowany przez fachowców za wysoką opłatą. - Pustelnik? - spróbowała zgadnąć, pozwalając, aby poprowadził ją dalej. - To zbyt melancholijne. Jestem pasterzem kóz. Nawet nasi cesarze i filozofowie potrzebują ludzi, którzy zaopatrzą ich w jedzenie. Zaśmiała się. Spodobała się jej ta przekora, poza tym była szczęśliwa, że nie wspomniał o Hadesie.
346
Uniosła ich splecione dłonie i spojrzała na jego rękę - była gładka, a paznokcie równiutko przycięte i spiłowane. - Twoje kozy są wyjątkowo delikatne. Wyszczerzył równe zęby. - Po co ta maskarada, skoro każdy byłby sobą? - A czy większość tu obecnych zna ciebie? - Pewnie tak, a ciebie? - Pewnie nie. - Więc schwytałem prawdziwy skarb. - Pocałował jej palce. Nareszcie jakaś elegancka forma rozrywki. - Przynajmniej do zimy, potem muszę wrócić do Hadesu. - Tym bardziej powinniśmy cieszyć się tą chwilą. Zatańczmy. Pociągnął ją do sali balowej, która była jeszcze okazalej udekorowana kolumnami, marmurami i draperią. W pewnym momencie Caro otarła się nagim ramieniem o marmurową półkolumnę i stwierdziła, że marmur jest absolutnie prawdziwy. - Książę stworzył doskonałą iluzję - powiedziała, gdy zajęli miejsce w szeregu tańczących. - A raczej jego niewolnicy i słudzy. - Czy zatem jesteś buntownikiem, który pragnie strącić z piedestału wysoko urodzonych, a wznieść na wyżyny pasterzy kóz? - Nie. Czerpię przyjemność z moich przywilejów i luksusów. Spojrzał na granat. - Piękny owoc, lecz co z nim zrobisz w czasie tańca? Caro wrzuciła go do sakiewki zwisającej u paska. Ponieważ miała białą barwę, była zupełnie niewidoczna do chwili, aż coś znalazło się w środku. Sama to wymyśliła i była z tego niezmiernie dumna. - Brawo - powiedział, gdy ruszyli w tan. - Czy da się ją zdjąć? Jeśli tak, byłaby z niej świetna broń. - Obawiam się, że mogę jej dziś potrzebować.
347
- Czyżby na twej drodze stanął jakiś prostak? - Wykonali jeden zwrot, zaraz potem drugi. - Nie powinnaś wyglądać tak kusząco. - Zwłaszcza że to przez moje wdzięki Hades uprowadzil mnie do piekła. - Czy zatem wolałabyś brzydotę? Zaśmiała się. - Nie bardziej niż ty wolałbyś ubóstwo, panie. Taniec ich rozdzielił. Był przystojny, to pewne. Przypuszczała, że jest bogaty i nosi szlachecki tytuł, pozostając obiektem westchnień wielu kobiet. Nie miała zamiaru pochwycić go w sidła i poślubić, ale potrafił flirtować. Bawiła się naprawdę beztrosko po raz pierwszy od chwili, gdy Christian wtargnął do jej domu przy Froggatt Lane. Christian. Oficer wojskowy z Londynu. Uświadomiła sobie, że przecież on może tu być. Bezwiednie zaczęła szukać dookoła wzrokiem wszystkich żołnierzy. Wielu już zdjęło ciężkie hełmy, co pomagało w identyfikacji. Widziała postawnych mężczyzn, blondynów, ale żaden z nich nie łączył w sobie obu tych cech. więc nie mógł być Christianem. Co by zrobiła, gdyby go tu ujrzała? Musiałaby go unikać. Nie miała nic na swoje usprawiedliwienie. Ale to byłoby dla niej zbyt silne przeżycie. Jej bystry wzrok wyłowił z tłumu wysokiego młodzieńca o owalnej twarzy, odzianego w prostą togę. Nalegał, aby zająć czyjeś miejsce wśród tańczących. Zdziwiła się, gdyż bez oporu spełniono jego żądanie. - Kimże jest ów wszechmocny cesarz? - spytała pasterza, wskazując kierunek wzrokiem. - Wygląda na to, że ma tu pełną władzę. Zerknął w tamtą stronę i wrócił do tańca. - Król - powiedział cicho. - Oczywiście niemal wszyscy o tym wiedzą, ale przecież to ma być tajemnica.
348
Caro spojrzała jeszcze raz, kiedy tylko nadarzyła się sposobność. Zapewne monarcha był podobny do swego wizerunku na rycinach i monetach. Kiedy w tańcu doszło do kolejnych zmian i on został jej partnerem, musiała się bardzo starać, aby uniknąć dziwnych zachowań. - Kim ty jesteś? - spytał, oglądając jej kostium. - Nimfą? Caro niemal dygnęła dworsko, potem szybko musiała nadgonić kilka tanecznych kroków. - Persefona, panie. - Chciała mu oszczędzić miernego dowcipu, więc szybko dodała. - Ofiara biednego Hadesa. - Chciałbym tam być, aby cię obronić. A jak sądzisz, kim ja jestem? - spytał. Boże, co tu odpowiedzieć? Nawet anonimowy król z pewnością nie lubi, żeby stawiać go zbyt nisko. Odpowiedź „Cezar" była zbyt oczywista i nie pasowała do jego kostiumu. - Filozofem - rzekła z nadzieją, że sprawi mu tym przyjemność. Tak też się stało. - Mądra dziewczyna - stwierdził. Dobrze, że zostali rozdzieleni, bo nie lubiła być nazywana dziewczyną przez mężczyznę w jej wieku, nawet jeśli był królem. Dojrzała jasną czuprynę z drugiej strony sali. Przestraszyła się, ale tamten mężczyzna był za niski. Zaczęła rozmyślać o Jacku Hillu. Lord Rothgar nie odnalazł żadnego zapisu w wojskowych kartotekach na temat jego śmierci. To ją zaniepokoiło. Jeśli on żyje, czy może być gościem na tym balu? Nie znała go w większym stopniu, niż on znał ją. Mogli tańczyć i flirtować ze sobą w błogiej niewiedzy. Czy coś by poczuła? Kiedy znowu tańczyła z pasterzem kóz, przyglądała mu się ze wzmożona uwagą. Wyższy, niżbym oczekiwała, pomyślała. Ale zgrabny tak jak tamten. No i ma wokół siebie tę aurę.
349
- Więc rozpoznałaś mnie? - spytał. - Być może. Jesteś wojskowym? - Czyż wtedy nie przyszedłbym w zbroi? Tym razem odpowiedziała mu jego własnymi słowami: - Po co ta maskarada, skoro każdy byłby sobą? - Celny strzał. Ale czy tylko uśmiechasz się do Marsa? - Może - odparła, porzucając swe chwilowe szaleńcze myśli. Jack Hill nie żyje, a jeśli jest inaczej, na pewno nie jest nim ten mężczyzna. Kiedy taniec dobiegł końca, partner odprowadził Ca-ro z parkietu. - A więc pozwól, że znajdę dla ciebie Marsa, z którym będziesz mogła się zabawić. Wolałaby zostać z nim, ale grzeczność wymagała, by mężczyzna zaprosił do tańca więcej kobiet. Ona była tu obca, on zaś okazał jej uprzejme zainteresowanie. Rozejrzał się. - O, ten będzie odpowiedni - powiedział i poprowadził ją w kierunku grupy żołnierzy. Ten najbliżej stojący był odwrócony do nich plecami. Caro zachwiała się. Ten sam wzrost, szerokie barki, jasne włosy. A pasterz już zaczął do niego wołać. - Hej, Marsie! Nie ty, panie... Ty. Piękna bogini rozkazuje ci, abyś oddał jej cześć. Wszyscy trzej mężczyźni odwrócili się. Tym wysokim blondynem, który stał w środku, był Christian Grandiston. Bogu dzięki za maskę. Pod pancerzem nosił sięgającą do kolan białą tunikę bez rękawów, poniżej nagolenniki i sandały, ale muskularne ramiona były całkowicie nieosłonięte. Wyglądał na wojownika w każdym calu, nawet uśmiechał się w znajomy dla niej sposób. Obiaty ją siódme poty. Tymczasem Christian spojrzał surowo na pasterza.
350
- Zaczepiasz mnie? - powiedział, ktadąc dłoń na krótkim, szerokim mieczu przypiętym do paska. - Wielki, szlachetny panie - płaszczył się pasterz, ale robił to bez przekonania. - Ja tylko służę bogini. Christian przeniósł na nią wzrok i znów się uśmiechnął. - Służyć bogini to obowiązek każdego mężczyzny. Co rozkażesz? Caro zdała sobie sprawę, że jest zazdrosna! Zazdrosna o ten uśmiech, to spojrzenie, którymi obdarzał obcą kobietę. To niedorzeczne, ale nie chciała, aby ją rozpoznał, bo wynikłoby z tego tylko cierpienie, nic więcej. Musiała uciec, ale tak jak przy ich pierwszym spotkaniu, ucieczka w tym momencie wyjawiłaby wszystko. On widocznie jej nie rozpoznał, nie mógt nawet oczekiwać, że ją tu spotka. Musiata tylko zmienić brzmienie głosu. Zaczęła więc wyższym tonem i wykorzystała swoje napięcie, by mówić chropawym głosem. - Panie, chcę mieć walecznego woja takiego jak ty na moje rozkazy! Skłonił się w starodawnym stylu. - A jakąż to boginię mam zaszczyt wielbić? Wenus, boginię piękna, a może Junonę, która rządzi Olimpem? - Ona ma owoc granatu - odezwał się uśmiechnięty pasterz. - Strzeż się go. Caro milczała tajemniczo, a po chwili wyjęła granat. - Ach, ta wieczna obietnica wiosny - powiedział Christian. - Idź precz, pachołku. Nie ma tu dla ciebie miejsca. - Tylko, jeśli moja bogini wyrazi zgodę - odpowiedział pasterz. Caro wyraźnie widziała, że obaj się znają i lubią. Christian wyciągną! miecz. - Daj swoją zgodę, Persefono. W przeciwnym razie twój maluczki towarzysz zginie. - Och - zapiszczała. - Zgadzam się! Zgadzam! Dwaj pozostali żołnierze oddalili się, opuścił ją także pasterz.
351
Christian się uśmiechnął, ale musiał dostrzec jej panikę. - Nie jestem aż taki straszny, zapewniam cię. To była tylko gra. - Ja też tylko grałam - zapiszczała. - Więc teraz zlituj się i zagraj oczarowaną. Spuściła wzrok w nadziei, że sprawiła wrażenie niepewności. - Jestem nowa w Londynie i przerażona taką wielką liczba obcych. - Zatem pozwól, że odprowadzę cię do twojego towarzystwa. Wiesz, gdzie oni są? -Nie. - Chodźmy poszukać. Byl uprzejmy, wesoły. Zrozumiała, że nigdy nie miała żadnego wyboru. Pomimo wszystko za bardzo go kochała. Wyciągnął dłoń wewnętrzną stroną do góry, musiała położyć na niej swoją rękę. Czy rozpozna ją dotykiem? Zadrżała, całe jej ciało przypomniało sobie jego dotyk, a jej umysł wspominał inne rzeczy. Uwiódł Kat Hunter z czystej grzesznej chuci, lecz ocalił ją powodowany szlachetnością. I oto jest tu teraz, ratuje damę, której w ogóle nie zna i której nie zamierza uwieść. - Kogo szukamy? - spytał. Bała się, że wzmianka o Dianie i Rothgarze może ją zdradzić, wypowiedziała pierwsze lepsze nazwisko. - Lord i lady Bingham. - Nie znam ich. Jak są przebrani? - Za centuriona i rzymską damę. - Pewnie długo będziemy ich szukać, Persefono, ale wcale tego nie żałuję. Od jak dawna jesteś w mieście? - Dopiero kilka dni - wydyszała. Zaczął opowiadać o urokach Londynu, o ciekawych miejscach, które mogłaby odwiedzić. Prawdziwy Galahad w greckiej zbroi.
352
W pewnej chwili urwał, oczekując jakiejś odpowiedzi, ona zaś nie miała pojęcia, co do niej mówił. Byli w narożniku podestu, z którego rozpościerał się widok na wielki hol. - Wybacz mi, myślałam o czymś innym. Ten mój pasterz mówił, że tamten człowiek - wskazała ruchem głowy - to król. Czy to prawda? Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, i zamarła. Nie wiedziała, że jego oczy mogą być tak zimne i drapieżne. - Znowu ogarnęła cię ciekawość, Kat? Co tu robisz, do diabła ciężkiego? - Popchnął ją do narożnika, zagrodził drogę ucieczki. Stała kompletnie osłupiała. Czuła suchość w ustach. Była przerażona. - Nawet nie próbuj zaprzeczać. - Dobrze, nie będę - wyszeptała. Tym razem nerwowość wcale nie była pretekstem. - Bardzo rozsądnie. Więc co tu robisz? - Przyszłam... dla czystej przyjemności, dla zabawy. - W tobie nie ma nic czystego. Co tu robisz? - Proszę, przestań... - Sama nie wiedziała, czego się obawia, ale jego irracjonalna furia powodowała w niej przerażenie. - Masz rację, że się boisz, Kat, czy jak tam masz na imię. Nie? Tak myślałem. - Lecz nagle zmienił ton. - Dlaczego uciekłaś? -Co? - W Yorku. Dlaczego? Więc on tak się wściekał tylko z tego powodu? Chciała go popchnąć. - Bo obawiałam się właśnie takiej sceny. Puść mnie. - A co ja takiego zrobiłem, że tak ze mną postąpiłaś? Sprawiłeś, że cię pokochałam. Zamknęła oczy. - Proszę, puść mnie. To nie ma sensu. - W Yorku dowiedziałem się, że nie ma tam żadnego prawnika o nazwisku Hunter.
353
Spojrzała na niego słabo. - Tak, skłamałam. To fałszywe nazwisko. Wybacz, jeśli jesteś zły... - A teraz jesteś tu i pytasz o króla. Patrzyła na niego, usiłując pojąć, o co mu chodzi. Minęła ich grupka kilku osób, więc musiał przysunąć się do Caro, przyciskając swój napierśnik do jej nieosłoniętego gorsetem biustu. Syknęła z bólu, lecz także z jakiegoś nienaturalnego podniecenia. Cofnął się, jakby wcale tego nie zauważył, lecz teraz złapał ją żelaznym chwytem za nadgarstek. - Chodź ze mną. Chciała się wyrwać, mimo że to sprawiało jej ból. -Nie. - Chodź ze mną - powtórzył cicho - albo wezwę pomoc i zaprowadzę cię do Tower. - Do Tower! - Jako osobę stanowiącą potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa króla. Otworzyła szeroko usta, ale widziała, że jest śmiertelnie poważny. To było jakieś chore. Przecież wszystko można było wyjaśnić w jednej chwili, lecz nie tutaj, nie teraz. Dookoła kręcili się wojskowi, którzy zapewne przybiegliby na jego rozkaz. Nie miała pojęcia, gdzie jest Diana i lord Rothgar. Puścił jej nadgarstek, ale natychmiast objął ją ramieniem tak mocno, że nie miała najmniejszej szansy ucieczki. Z uśmiechem na ustach poprowadził ją przez rozbawiony tłum. Dla niej wyglądał jak groźba śmierci, ale najwyraźniej inni obecni dali się oszukać. - Jak mnie rozpoznałeś? - szepnęła. - Po bliźnie na szczęce. Ale i wcześniej miałem odczucie, że cię znam. We wszystkich znaczeniach tego słowa. To śmieszne, ale zabolała ją ta uszczypliwość. Musiała zacisnąć mocno usta, aby zwalczyć cisnące się do oczu Izy.
354
- Przestań wreszcie, pozwól mi wyjaśnić. - Jeszcze nie teraz. To apodyktyczne zachowanie przypomniało jej ich pierwsze spotkanie, powinno zabić w niej całą czułość, lecz jej cierpienie wywołane jego złością i nieufnością pokazało, jaka była głupia. Im bardziej oddalali się od sali balowej, tym mniej gości było wokół nich, a Caro ogarniał coraz większy strach. Nie wierzyła, że mógłby ją skrzywdzić, lecz gdy otworzył drzwi i wepchnął ją do środka, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zamknął drzwi. Odgłosy balu niemal zupełnie zanikły. Znalazła się z nim sama w jakimś buduarze, nieużywanym, zimnym, bez ognia w kominku. Jedynym źródłem światła był księżyc, który świecił prosto do wnętrza, oblewając Christiana i pokój bladym, lodowatym blaskiem.
355
Rozdzial 27 Zmusiła się do mówienia. - To wszystko jest niepotrzebne. - Jej zdyszany głos był tak samo wysoki jak wtedy, gdy próbowała się ukryć. - Przepraszam, że zostawiłam cię w Yorku... - Myślisz, że mnie to obchodzi? Nasza gra dobiegła końca, więc odeszłaś. Dla kogo pracujesz? - Dla kogo pracuję? - Dla Francuzów? Stuartów? Dla tych irlandzkich malkontentów? Promienie księżycowego światła zmieniły go w marmurowy posąg o oczach z obsydianu. - Dla nikogo! Nie jestem zdrajczynią! Christianie... - To imię wyrwało się jej zupełnie niechcący, ale zobaczyła, że zrobiło na nim pewne wrażenie. - Wobec tego powiedz mi chociaż jedno - powiedział nieco łagodniej. - Jak naprawdę się nazywasz? Taka prosta rzecz, a jednak nie mogła tego zrobić tutaj, gdy on był tak wzburzony. Znowu się nastroszył, chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do okna. - Co robisz? - zawołała, szarpiąc się z nim. - Upewniam się, że nie uciekniesz. - Sprawdził okno, wyjrzał na zewnątrz. - A może potrafisz się wspinać po ścianach? Powiedziałbym, że nie, ale przecież wcale cię nie znam, prawda?
356
- Jestem szanowaną mieszkanką Yorkshire, która miała pecha, że spotkała ciebie! O co ty mnie podejrzewasz? - O zamach. - Co takiego? Oszalałeś! Zabijanie to twoja dziedzina, nie moja. Przypomniała sobie jego komentarz, że mogłaby użyć owocu granatu jako broni. Spróbowała odwiązać pętelkę od paska. Chwyci! Caro i przycisnął do ściany. - Zobaczymy. Wyjmij to. - Dlaczego? Dlaczego w ogóle myślisz, że mogłabym kogokolwiek zabić? - Bo jesteś kłamczuchą i złodziejką... - Ja nic nie... - I jesteś tutaj w tym samym czasie co król. - Przecież nie wiedziałam, że on tu będzie! - Kazałaś mi potwierdzić, który z mężczyzn na balu to król. - Cofnął się, jednym ruchem wyciągnął miecz, chwycił jej sakiewkę i odciął ją. Ostrze weszło w materiał równie łatwo, jak nóż w masło. Wzdrygnęła się. - To prawdziwy miecz! - Pamiętaj o tym. Przyjrzał się porcelanowemu granatowi, gdy ona cały czas stała plecami zwrócona do ściany. Wiedziała, że jej najdrobniejszy ruch znowu spowoduje, iż zostanie przygwożdżona, być może ostrzem miecza. - Jestem tym, za kogo się podaję - powiedziała z całym spokojem, na jaki ją było stać. - To jest wyrób z porcelany. Nie chcę zabić króla. Ubzdurałeś sobie jakieś idiotyczne podejrzenie... Przekręcił owoc w dłoniach, a wtedy ten rozdzielił się na dwie połowy. W środku były małe srebrne kulki, które zamigotały w świetle księżyca.
357
Caro przeniosła wzrok na zimne, niewyrażające żadnej emocji oczy Christiana. - Nie wiem, co to jest - szepnęła. - Co to jest? Kule do pistoletu? Ja nic nie wiem. Nic nie wiedziałam. To dlatego granat był taki ciężki... - To jakiś materiał wybuchowy? Miałaś to podpalić? - Nie. Ja nie wiem. Nic nie wiem! Myślisz, że wysadziłabym siebie w powietrze? - Byłby z ciebie bardzo oddany sprawie zamachowiec. Nagle Caro w przypływie furii wytrąciła mu owoc z ręki. Dwie połówki upadły na podłogę, kulki się rozsypały. Grandiston rzucił ją na ścianę. Odepchnęła go z całej siły, lecz wtem znieruchomiała. Uświadomiła sobie, że on osłania ją własnym ciałem. Odetchnęła powoli. - Może jednak nie są wybuchowe? - Może nie. - Lecz teraz patrzył na nią z góry nieco inaczej, bardziej ponuro. - Jak się nazywasz? Dłużej nie mogła się opierać. - Caro - powiedziała. - A ty naprawdę masz na imię Christian? - Tak mnie ochrzczono - rzucił sucho. - Nigdy nie byłem kłamcą. Ale by dopełnić obrazu prawdy, Grandiston nie jest moim nazwiskiem. To mój tytuł. Jestem wicehrabia Grandiston, a ty... ty jesteś diablicą, która ukradła mi duszę. Zamknął jej usta pocałunkiem. Być może metalowe kulki nie były wybuchowe, ale on z pewnością był; oboje byli. Z jednej strony w głowie Caro dzwonił głośny ostrzegawczy dzwonek, z drugiej całe jej ciało płonęło z żądzy. Chwyciła go za włosy i przywarła jeszcze mocniej do jego warg, a on uniósł jej nogi i ułożył je wokół swego odzianego w zbroję torsu. Złączyła stopy na jego plecach, zdumiona tą pozycją. Jedyne ramiączko jej szaty rozerwało się, opadło, a jego głodne usta przywarły do obnażonych piersi. Jęknęła
358
gardłowo, przeciągle, sztywniejąc na całym ciele. Jeszcze mocniej wyszła mu naprzeciw, pragnęła poczuć go w środku, głęboko... W tym momencie na jej zamknięte powieki padło jasne światło. - A to dopiero - powiedział kobiecy głos. - Wygląda na to, że hulanka przerodziła się w orgię. I to tak wcześnie. Grandiston znieruchomiał. Caro spojrzała ponad jego ramieniem na wdowę w krwistoczerwonej szacie i na uśmiechającego się lubieżnie Nerona, który trzymał w dłoni płonące świece osadzone w świeczniku. - Chyba zapomniałeś zamknąć drzwi - powiedziała Caro. Parsknął śmiechem, lecz podobnie jak ona dyszał lekko. Czy i on zaczął odczuwać zimny dreszcz strachu? A więc doszło do ostatecznej katastrofy. Niczym przerażony królik, Caro chciała pozostać nieruchoma w próżnej nadziei, że nikt nie zwróci na nią uwagi, lecz Christian rozłączył jej stopy, opuścił nogi na ziemię. Ledwie stała. Gdyby nie ściana, o którą była oparta, pewnie opadłaby na podłogę. Odwrócił się, ponownie zasłaniając ją swoim ciałem. Caro przycisnęła do piersi oderwaną górną część szaty i oparła głowę na szerokich plecach Christiana. Lecz nawet to nie pasowało. - Poszukaj sobie innego pokoju, lady Jessingham - odezwał się Christian. - Ale mnie podoba się tutaj - powiedziała krwawa wdowa. - Może zabawimy się wszyscy razem? Kogo tam masz, Grandiston? Podziel się. - Niech mnie licho - rzekł Neron. - Czyż to nie jest owoc granatu? On ma tu tę śliczną Persefonę. No, no. Właśnie, podziel się. - Idź i pograj na skrzypcach w piekle - warknął Christian. - Tam jest twoje miejsce. Ale to było beznadziejne. Caro usłyszała nowy głos.
359
- Co tu się dzieje? - Grandiston znalazł sobie soczysty granat - odpowiedział Neron. Musiała tam spojrzeć. Ponad ramieniem Christiana zobaczyła trojkę nowych, zaśmiewających się gości. Niedługo będzie ich tu jeszcze więcej. Wdowa wzięła od Nerona świecznik i zapaliła świece stojące na stole, zalewając pokój światłem. Ktoś mógł sobie przypomnieć, że Persefona przyjechała z lordem Rothgarem, ale Caro wciąż miała na twarzy maskę. Może nikt nie musi się dowiedzieć, że to Caro Hill. - Lady Jessingham, jeśli pani pozwoli? Na dźwięk głosu lorda Rothgara Caro chciała skurczyć się do rozmiarów kulki, jak te leżące na podłodze, a potem zniknąć. Osoby stojące w drzwiach odsunęły się, a wtedy Rothgar wszedł do środka, mając u swego boku Dianę. Wydawali się spokojni, nawet nieco rozbawieni. Diana była w pełnym kostiumie, ale lord Rothgar zdjął maskę. - Hej, Rothgar! - zawołał Neron. - Ładna zabawa, co? Każ im bawić się dalej. Był bardzo pijany. Rothgar spojrzał na niego tak lodowatym wzrokiem, że lady Jessingham aż się cofnęła. Markiz spojrzał ponad Neronem - jakby ten w ogóle nie istniał - na pozostałe osoby. - Należy uwzględnić fakt, że to małżeństwo, które spotkało się po wielu latach rozłąki, prawda? Damy im trochę prywatności? Równie dobrze mógł wskazać palcem drzwi. Stojący przy wejściu widzowie szybko znikli. Tylko lady Jessingham pozostała na miejscu. - Małżeństwo! Przecież to Grandiston. - Jest żonaty - rzekł Rothgar. - Chodź, Psyche - powiedział Neron. - Lepiej wyjdźmy. Sama rozumiesz, to małżeństwo.
360
- Grandiston nie jest żonaty - syknęła, zwężając szparki oczu. Nie ruszyła się o krok. - Jestem - powiedział Christian. Jej oczy zapłonęły furią, zrobiła wściekłą minę, która odebrała jej całą urodę. - Więc jesteś głupcem, a twoja rodzina będzie jeść okruchy chleba. Wyszła zamaszystym krokiem, a Rothgar zamknął za nią drzwi. Caro nie mogła zmusić swoich nóg do najmniejszego ruchu. Christian stał przed nią wyprostowany jak struna. - Dziękuję za wybawienie nas z kłopotu, milordzie, ale żałuję, że musiał się pan uciec do kłamstwa. Czy mogę spytać, dlaczego pana interesuje ta sprawa? - Opiekuję się tą damą. Christian odwrócił się do Caro kompletnie zaskoczony. - Jesteś nieustającą zagadką. - Spojrzał z powrotem na markiza. Oczywiście spotkam się z panem, ale jeśli to możliwe, należy chronić jej reputację. Na te słowa Caro wybiegła ze swojego ukrycia, przyciskając suknię do piersi. - Co? Pojedynek? Nie! - Nie - powiedział Rothgar. Zmarszczył czoło widząc jej naderwaną szatę, ale nie wydawał się poirytowany. Diana przygryzała wargę, być może tłumiła uśmiech. Czy Londyn jest aż tak zepsuty, że nawet taka afera nic tu nie znaczy? - Tego się nie da zamieść pod dywan - stwierdził rozeźlony Christian. - Cała historia rozejdzie się i kłamstwo szybko wyjdzie na jaw. - Przecież przyznał się pan, że jest żonaty - zauważył markiz. - Akurat to jest prawdą, ale nie z tą panią. - Nie? Proszę mi wybaczyć tę teatralną scenę, ale nie mogę się oprzeć. Niech mi będzie wolno przedstawić
361
panu Dorcas Caroline Hill, z domu Froggatt, pańską legalnie poślubioną żonę. Caro, to jest twój mąż, major lord Grandiston. Caro popatrzyła na Rothgara, potem na Christiana, który z kolei odwrócił się do niej, a potem zrobił kilka kroków wstecz. Aż stanął na metalowych kulkach. Prawa noga straciła oparcie. Zaczął się chybotać, aby nie stracić równowagi. Caro rzuciła mu się na pomoc. Wtedy opadła górna część jej szaty. Christian ją pochwycił, pociągnął do góry, znowu tracąc oparcie pod nogami. Zastygli w tej pozycji, odzyskując równowagę i patrząc sobie w oczy. Bóg jeden wie, co wtedy czuł, gdyż jego oblicze nie wyrażało żadnych emocji.
362
Rozdzial 28 Moja żona, myślał Christian. Dorcas Froggatt. Kat, Caro. Kimkolwiek ona jest, jego dwie przygody cały czas były tą samą przygodą, a teraz sam nie wiedział, co czuje i co powinien zrobić. Lady Arradale stanęła pomiędzy nimi, wyjmując spinkę ze swojej szaty. - Podczas składania wyjaśnień spróbujemy naprawić twoje ubranie. - Przepraszam - powiedziała Caro. Wyraźnie była w szoku. Jego żona. Triumfował w myślach, ale z drugiej strony ogarniała go też furia. Nie ma co, pięknie go oszukała. Czy zrobiła to z pomocą lady Arradale? Widać było, że są w dobrej komitywie. Obie mieszkały w Yorkshire, lecz pochodziły z różnych środowisk. Lecz Kat Hunter przynajmniej raz wspominała o hrabiance. Odwrócił się do lorda Rothgara, którego znał z widzenia i reputacji, jaką się cieszył, lecz w sumie wymienili tylko parę zdawkowych grzeczności. Człowiek na tyle wpływowy, że mógłby go zniszczyć, i na tyle dobry we władaniu wszelaką bronią, że mógłby go zabić w pojedynku.
363
Ale nie spotkają się na ubitej ziemi. Nawet Rothgar nie zabiłby człowieka za to, że dawał przyjemność własnej żonie. Jednak mógł się zemścić w inny sposób. Christian czuł coraz większą złość, że został nabity w butelkę, oszukany, nabrany jak naiwne dziecko. I do czego to doprowadziło? Co ta przeklęta kobieta chciała uzyskać? - Lady Jassingham mówiła coś o pańskiej rodzinie - odezwał się Rothgar. - Coś o jedzeniu okruchów chleba. Co miała na myśli? Na czym ma polegać ta groźba markiza? Słowa Psyche napawały go niepokojem, jednak się opanował. - To była taka przejaskrawiona przenośnia. Zaproponowała swoją rękę i fortunę w zamian za tytuł, a teraz dostała kosza. - Majątek Royland nie jest dochodowy - powiedział Rothgar - a pański ojciec ma wiele dzieci. - Ale nie jest ekstrawagancki. - Za to pański brat jest. - Co? - Christian miał ochotę uderzyć jego głową o ścianę. Trzymajmy się tematu, milordzie. Jak uniknąć skandalu, który mógłby dotknąć moją... moją żonę. - Wymawiając to ostatnie słowo, niemalże się zakrztusił. - Na balu już nikt nie mówi o niczym innym - zgodził się markiz ale łatwo to można obrócić w romantyczną historię. Potajemne zaślubiny, długa separacja spowodowana wojną, jakieś nieporozumienia, nieoczekiwane spotkanie. Więc nic pan nie wie o finansowych tarapatach swojej rodziny? - Nie ma żadnych tarapatów. - Niestety, są. Christian patrzył na niego wilkiem. - Skąd pan o nich wie? - Pan i pańska rodzina od pewnego czasu staliście się obiektem mojego zainteresowania. - Proszę zostawić moją rodzinę w spokoju, milordzie.
364
Jak należało oczekiwać, na markizie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. - Pańska żona jest przyjaciółką mojej żony. Czy dzięki temu i my nie możemy być zaprzyjaźnieni? Wesoły lord Rothgar wydawał się jeszcze bardziej przerażający niż wtedy, gdy dyszał zemstą. Który z braci okazał się taki ekstrawagancki? Zapewne Tom. Pozostali byli w szkole lub w domu. Co on takiego zrobił? Z pewnością służba w marynarce wojennej niosła ze sobą wiele pokus. Po chwili do buduaru wszedł Thorn, w przebraniu pasterza kóz, lecz książę w każdym calu. Zamknął za sobą drzwi. - Czy jestem potrzebny? Nareszcie Christian miał sojusznika, lecz znowu poczuł na plecach zimny dreszcz. Mimo że młodszy, Thorn miał wyższą pozycję niż Rothgar i przejawiał tendencję, by wykorzystywać ją w obronie przyjaciela. Christian nie odważyłby się założyć, który z nich wygra, ale było pewne, że ziemia się zatrzęsie. - Chętnie napiłbym się brandy - powiedział Christian, starając się powstrzymać drżenie głosu. - Wygląda na to, ze moja zbłąkana żona cały czas znajdowała się tuż pod moim nosem. Odwrócił się. Szata była mniej więcej doprowadzona do porządku za pomocą spinki. Caro również zdjęła maskę. Tak, to bez wątpienia Kat, jego cudowna, przerażona Kat. Pragnął wziąć ją w ramiona, aby była bezpieczna. Miał także ochotę porządnie ją sprać. - Pozwól, że ci przedstawię moją żonę: oto Caro, nie Dorcas. Moja droga, to jest Jego Wysokość, książę Ithorne. Thorn skłonił się. Udało mu się zrobić to w sposób niewywołujący śmieszności. - Jestem zaszczycony, lady Grandiston. Christian, lady Jessingham rozpowiada, że nie jesteś żonaty, i stawia
365
tę damę w bardzo niekorzystnym świetle. Przyszedłem, aby zapoznać się z sytuacją, zanim podejmę środki zaradcze. Teraz widzę, że mamy już panaceum. O ile - dodał, zwracając się bezpośrednio do Rothgara - nie ma tu innych aktów zlej woli. - Bądź ostrożny - odpowiedział mu Rothgar. - Ale w tej sytuacji myślę, że mamy wspólny interes. - Tylko jeżeli interesy Christiana są zbieżne z interesami jego żony. Uczyniła wszystko, co możliwe, aby go unikać. - Bo ja nie chcę być poślubiona mężczyźnie, którego nie znam zaprotestowała, występując naprzód. - A teraz znów nie mam wyboru. - Spojrzała na Christiana oczami pełnymi złości. - To wszystko twoja wina. Zaciągnąłeś mnie tu pod pretekstem tego idiotycznego podejrzenia. Ty... ty... - Co ja? - spytał. - Może narzucałem ci się? - dodał z pełną premedytacją. Pobladła, lecz wciąż płonęła gniewem. - Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, co uczyniłeś? Jeśli nie mieliśmy możliwości skonsumować tego dziesięć lat temu, to teraz była świetna sposobność! Christian patrzyła na nią zaskoczony i zarazem podniecony jej wspaniałym wybuchem. - Czy taki miałeś plan od samego początku? Czy wiedziałeś, kim jestem, i chciałeś związać mi ręce? - Co ty wygadujesz... Nagle odwróciła się do Rothgara, aby i na nim się wyżyć. -A pan obiecał mi bezpieczeństwo. Byliście w zmowie? - Nie - odparł markiz. - Ale pan ma takie wpływy! Jest pan taki wszechwiedzący, taki wszechwładny. - Wypowiedziała te słowa z wyraźną pogardą. - Musiał pan wiedzieć, że on tu będzie, ale nie ostrzegł mnie pan. Nie uczynił pan nic... Christian bezwiednie stanął obok niej.
366
-Kat... Odepchnęła go. - Zostaw mnie! Rothgar uniósł rękę. - Pokój. Składam na pani ręce przeprosiny, lady Grandiston i szczerze proszę o wybaczenie. Nie wiedziałem, że Grandiston tu będzie, ale powinienem był się domyślić, ze względu na jego przyjaźń z Ithorne'em. Przywiodłem panią tutaj, aby przedstawić ją królowi w nieformalnych okolicznościach. - Po co? - spytała. - Dowiedziałem się, że nie ma możliwości anulowania pani małżeństwa, miałem więc nadzieję przetrzeć szlak do Jego Królewskiej Mości, który mógłby coś w tej sprawie poradzić. Sam jest oddanym i wiernym małżonkiem, lecz nie jest nieczuły na krzywdę pięknej kobiety, zwłaszcza pełnej cnót. Nie musiał mówić tego, co było oczywiste. Namiętne spotkanie, jakie miało miejsce kilka minut wcześniej, nie kwalifikowałoby się do kategorii cnotliwych nawet wewnątrz małżeństwa. Wynikła z niego także kwestia niedających się pogodzić różnic. Zakryła dłonią twarz. Wtedy jakby po raz pierwszy zauważyła swoją ślubną obrączkę. Zdjęła ją i rzuciła Christianowi prosto w twarz. Osłonił się ręką, a metalowy krążek odbił się i z brzękiem wylądował na podłodze pośród metalowych kulek. - Co to takiego? - spytał Thorn. - Materiały wybuchowe - rzuciła zjadliwie. - Nie boicie się? Pomyślcie tylko, gdyby tu był ogień, mogłabym je podpalić i pozabijać nas wszystkich! - To są chyba szklane obciążniki do ciasta - powiedziała cicho Diana. - Granat leża! w kuchni. Pewnie schowali je w jego wnętrzu. - Obciążniki do ciasta - powtórzył Christian. Przypomniał sobie, gdy jako chłopiec obserwował, jak kuchar-
367
ka używała ziaren fasoli, aby docisnąć formę na ciasto podczas pieczenia. Widać w lepszych domach używano do tego celu szklanych kulek. - Skończywszy z tymi błahostkami, przejdźmy do spraw ważniejszych - powiedział chłodno markiz. - Jak już wspomniałem, miałem plan i byłem bliski zaaranżowania spotkania, gdy Jego Królewska Mość kazał mi zapoznać się z inną sprawą. Wtedy pani znikła, a zanim panią odnaleźliśmy, było już za późno. A zatem pani nadzieje legły gruzach, a ja mogę tylko prosić o wybaczenie. Stalą nieruchomo. Jej złość przygasła. Christian wrócił myślami do sypialni w zajeździe Pod Baranim Rogiem dziesięć lat temu. Wtedy, mimo że wściekły, chciał jakoś pocieszyć tę chudą, bladą dziewczynę. Teraz już nie była dziewczyną, lecz takie pragnął ją wesprzeć, ochronić. Jednak zanim zdążył się ruszyć, Caro powiedziała: - Ale nadal mogłabym uzyskać separację od łoża i materialną, prawda? Rothar przyjrzał się jej. - Tylko jeśli pani stwierdzi, że to spotkanie było pod przymusem. To może być podstawa do oskarżenia o nieuzasadnione okrucieństwo. - Tak, to byl przymus. - Uniosła nadgarstek. - Jestem posiniaczona. Wszyscy możecie to poświadczyć. Niech to piekło pochłonie! Miała rację. *** Christian siedział w salonie Thorna, okryty peleryną. Wcześniej zrzucił zbroję, przez co został w samej krótkiej tunice. Jedyna rzecz w posiadaniu Thorna, jaka pasowała na Christiana, to była czarna, satynowa peleryna z motywem domina. Dużo pił, ale Thorn nie dolewał mu tak często, jak by chciał.
368
- Tworzymy posępną parę - powiedział Christian, wskazując czarną szatę towarzysza ze srebrnymi sprzączkami. - Mamy co opłakiwać. Na przykład twoją reputację. Jeśli Dorcas wystąpi z wnioskiem o separację i odwoła się do użycia siły, nie wyjdzie ci to na dobre. - Mężczyzna nie używa siły wobec żony. - Nikt nie będzie twierdził, że to przestępstwo, ale prawdopodobnie każą ci zrezygnować ze służby w Gwardii, może w ogóle w wojsku. Christian odchylił głowę do tyłu, żeby popatrzeć na gładki sufit. - Nie zmuszę jej do zamieszkania ze mną. Gdyby to była Kat... To nie była Kat. A jednak była. Wiedział, że tak właśnie jest. Kłamliwa, oszukańcza baba. Lecz zaraz naszły go lepsze wspomnienia, wywołując kolejne cierpienie. Heski pól kot, pół królik. Podróż do Adwick, gdy siedziała, przytulając się do jego pleców, ich rozmowa ocierająca się o szczerość. Czy naprawdę nie wiedziała, że on jest jej mężem? A gdyby wiedziała, czy uciekłaby od niego? Tak. Pragnęła wolności wtedy tak samo jak teraz, do tego stopnia, że była gotowa wykorzystać z gruntu fałszywe oskarżenie. Zapewne chciała poślubić kogoś innego. - Sugeruję, abyście doszli do prywatnej ugody. Christian się wyprostował. - Co mówiłeś? - Spróbował się skupić. - Przekonaj ją, aby nie szła do sądu. Ja również mogę sporządzić dokumenty separacyjne. Wtedy ona może wrócić na północ, a ty możesz kontynuować wojskową karierę. Wszystko będzie dobrze. Christian wcale nie odnosił wrażenia, że wszystko będzie dobrze, ale nic na ten temat nie powiedział. - Tyle że ona chce odzyskać wolność, aby ponownie wyjść za mąż, a ja podobno chcę ożenić się z Psyche Jes-
369
singham dla pieniędzy. Kiedy ojciec próbował namówić mnie do jej poślubienia, dlaczego nie powiedział, że w rzeczywistości potrzebują znacznie więcej pieniędzy? A poza tym. co takiego zrobił Tom? - Nie mam pojęcia. A co do twojego ojca... - Thorn wzruszył ramionami. - Gdy już wyjawiłeś, że jesteś żonaty, po co miał wyjawić prawdziwe powody? Nie będzie piętnował cię za popełnione błędy. Ale z drugiej strony, pewnie modlił się, aby potwierdzono śmierć twojej żony. - Myślę, że nawet tego by nie zrobił, nie jest aż taki bezduszny. Ale niedługo będę musiał przekazać mu złą wiadomość. - Christian opróżnił kieliszek i wyciągnął rękę. Thorn nalał mu kolejną porcję trunku. - Chyba już wszystko rozumiem. W przeszłości, gdy niewielkie dochody z Raisby były wszystkim, czego mogli oczekiwać, moi rodzice zaakceptowali ograniczone możliwości życiowe dla swoich dzieci, wierząc, że wystarczą im solidne wartości oraz ciężka praca. Ale gdy nadeszły większe pieniądze z Royland, ich wizja uległa zmianie. Mogli zapewnić znaczne posagi dla córek, moją karierę w Gwardii Konnej... Napił się wina. - Jestem pewien, że nie zamierzali żyć ponad stan, ale być może nie uwzględnili kosztów utrzymania majątków, wydatków związanych z przyjazdami do Londynu na dwór, do parlamentu i tym podobnych. Jeśli Tom popadł w długi, oni by je spłacili. Znowu nie wystarcza im pieniędzy, a mają tyle dzieci, którym muszą zapewnić byt oraz wszystko to, co wcześniej dali ich starszemu rodzeństwu, więc gdy Psyche wystąpiła ze swoją małżeńską propozycją, był to jakby dar z niebios. A teraz... - Możesz zerwać majorat. - Będziemy musieli to zrobić, aby sprzedać część majątku, ale to nie wystarczy. - Skrzywił się. - Będę musiał przejąć zarządzanie. - Porzucisz wojsko?
370
Christian wzruszył ramionami. - Dostanę szybkie cztery tysiące za mój oficerski patent, zresztą w obecnych czasach służba zrobiła się piekielnie nudna. - Nie znasz się na zarządzaniu majątkiem. - Ty mnie nauczysz. - Tak, ze srogą miną i z batem w ręku, ale czy będziesz w stanie odmówić młodszemu rodzeństwu tego, co mieli ich starsi bracia i siostry? - W ciągu dziesięciu lat służby nauczyłem się robić to, co należy. Dziewczęta muszą otrzymać pewien posag, jednak będzie on skromny. Jeśli chłopcy zechcą iść do wojska, będzie to marynarka, a nie armia lądowa. Albo wojska inżynieryjne. Tam nie trzeba kupować patentu oficera. To mało prawdopodobne, lecz jeśli któryś z nich zechce wybrać drogę duchownego, będzie możliwe wykształcenie go i znalezienie źródła utrzymania. Jeśli żadna z tych opcji nie wypali, to myślę, że w majątku przyda się paru zarządców. A może któryś z nich pójdzie z duchem czasu i spróbuje swoich sił w przemyśle, zapewniając sobie godziwy byt. - Mógłbym ożenić się z twoją siostrą - powiedział Thorn. - Która z nich jest na wydaniu? Christian wyprostował się. - Do diabła, nie. Thorn patrzył na niego zdziwiony. - To nie chodzi o ciebie, ale żadna z nich nie byłaby odpowiednia. - Cieszę się, że masz pewność, co byłoby dla mnie odpowiednie. - Do diabla, nie zaczynaj teraz kłócić się ze mną. Nie pozwolę, żebyś poświęcił się dla tak szczodrobliwych I Iillów. - Mógłbym dostrzec w tym swoje korzyści. - Thorn, nie musisz się poświęcać, aby być częścią rodziny. Bóg raczy wiedzieć, dlaczego ich nie odwiedzałeś, gdy wyjechałem z kraju.
371
- Nikt mnie nie zapraszał. - Nikomu nie przyszło do głowy, że potrzebujesz zaproszenia. Thorn chwilowo zmienił temat. - A dlaczego ty chcesz się poświęcić dla szczodrobli-wych Hillów? - Bo to moja rodzina. - Nie uważasz, że ja mogę czuć podobnie? Christian potarł dłonią twarz. - Wybacz, ale to nie to samo. Rodzina może zmobilizować sity i rozwiązać swoje problemy. - Ale przecież ty nie chcesz odchodzić z wojska - zaprotestował Thorn. Christian napił się wina. - Jakaś część mojej natury uwielbia krwawe bitwy, gdy stal uderza o stal, a każda kolejna chwila może oznaczać życie lub śmierć. Ale również wiem, że jest to okropność, więc lepiej odmówić sobie takich emocji. - Odstawił pusty kieliszek i podniósł się z fotela. - Czy będziesz mnie reprezentował? - Mam ją nakłonić do przyjęcia prywatnej separacji? - Tak. Oczywiście spotkam się z nią, o ile wyrazi takie życzenie, i zapewnię, że nie zamierzam jej do niczego zmuszać. Jednak nie chcę jej się narzucać. To było kłamstwo. Chciał jej się narzucać, wyjaśnić wszystko, wykorzystać swe zdolności, aby ją zauroczyć i uwieść, aby odzyskać jako swoją żonę. Jednak już wcześniej postanowił, że pozwoli Kat podjąć samodzielną decyzję, musiał więc wytrwać w tej decyzji. - Po prostu przekonaj ją, żeby nie szła do sądu - powiedział Thornowi. - Dla własnego i mojego dobra.
372
Rozdzial 29 Caro została bezpiecznie wyprowadzona z balu i odwieziona do Malloren House pod opieką jednej ze starszych pokojówek Ithorne'a. Diana z markizem pozostali, aby załagodzić sytuację i przedstawić gościom odpowiednią wersję wydarzeń. Caro była wdzięczna, że wracała z samą pokojówką i nie musiała wdawać się w wyjaśnienia i dyskusje. Miała w głowie kompletny zamęt, więc jakakolwiek próba rozmowy byłaby skazana na niepowodzenie. Christian Grandiston... nie, Christian Hill, lord Grandiston - był człowiekiem, którego zawsze uważała za Jacka Hilla, tego smukłego szlachetnego Galahada, który przybył jej na ratunek. Zdaje się, że ratowanie dam, które znalazły się w opałach, było jego fatalną słabością. Wszelako znacznie gorsza była brutalna rzeczywistość, gdy okazało się, że jej mąż nadal żyje. To odebrało jej możliwość dokonywania wyborów, odebrało jej niezależność. W tej kwestii lord Rothgar był z nią zgodny, przypieczętowując jej los. Jakaś mała cząstka w jej duszy kazała jej śmiać się z radości, że to Christian jest jej mężem. Rozsądek podpowiadał Caro, że małżeństwo z rozpustnikiem ziarnie jej serce na tysiąc różnych sposobów.
373
Gdyby to było możliwe, wyszlaby teraz za Eyama. On przynajmniej byłby bezpieczny. Weszła do swojego pokoju sama, gdyż nikt ze służących nie oczekiwał tak wczesnego powrotu państwa z balu. Byłaby uszczęśliwiona, gdyby tak mogło zostać, lecz Martha, przydzielona jej pokojówka, szybko przybiegła. Natychmiast zauważyła rozerwany kostium. Czy spostrzegła również coraz wyraźniejsze siniaki na jej nadgarstkach? - Miałam mały wypadek. Przewróciłam się. A teraz strasznie boli mnie głowa. Po prostu muszę odpocząć. - Tak, proszę pani. Czy życzy pani sobie miksturę na ten ból? Gdyby cokolwiek takiego istniało... - Tak - odpowiedziała. Po wyjściu pokojówki zdjęła kostium i nałożyła nocną koszulę z długimi rękawami, które zakrywały nadgarstki. Zaczęła rozpuszczać włosy, lecz zaraz wróciła Martha. Caro wypiła jakiś obrzydliwie słodki napar, w którym wyczuła też lekką goryczkę opium. To tylko przesunie ból w czasie, lecz mimo wszystko była wdzięczna za tę chwilową ulgę. Marta szybko zajęła się jej włosami, zaplotła je w warkocz, po czym Caro położyła się i niemal natychmiast zasnęła. Kiedy o deszczowym, szarym poranku otworzyła oczy. od razu przypomniała sobie całą tę nieszczęsną historię, lecz czuła się nieco lepiej i mogła stawić czoło przyszłości. Bardzo się cieszyła, że nie widać słońca. Na ten dzień najodpowiedniejszy był deszcz. Usiadła na łóżku, lecz nie zadzwoniła po pokojówkę. Objęła rękami podkurczone kolana i spróbowała poukładać sobie w głowie wszystkie fakty. Była mężatką. Ta wiadomość dzwoniła w jej myślach niczym żałobny dzwon. Była mężatką, a więc musiała być posłuszna woli męża. Być może tamto oświadczenie
374
podpisane podczas ceremonii dawało jej pewną ochronę, jednak Grandiston był właścicielem niemal całego jej majątku i mógł nim rozporządzać według swojego uznania. Wyczuła jego ból, gdy zażądała świadków dla swoich posiniaczonych nadgarstków. Tak, byl w nim ból, ale i złość. Prawdę mówiąc, nie postąpiła wobec niego uczciwie. Owszem, sponiewierał ją, lecz w tamtym momencie uważał ją za zamachowca. Jednak była gotowa zrobić wszystko, aby wydostać się z tego małżeństwa. Tyle że nie miała żadnej drogi ucieczki. Separacja nie oznaczała, że mogła powtórnie wyjść za mąż. Była więc skazana na wieczną czystość, co jawiło się jako ogromne wyrzeczenie po tym, gdy zdążyła już zasmakować prawdziwej rozkoszy. Drzwi zaczęły się powoli otwierać. Szkoda, że Martha wstała tak wcześnie. Ale to była Ellen. - O, obudziłaś się wreszcie. Natychmiast tu przybiegłam i zaglądałam do ciebie od czasu do czasu. Nie chciałam zakłócać twojego odpoczynku, ale wiedziałam, że będziesz mnie potrzebowała. Weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi, więc Caro nie mogła się z nią nie zgodzić. Spojrzała na zegar. Dochodziła jedenasta. Bardzo chciałaby odprawić Ellen, lecz co by jej z tego przyszło? Skoro miała przez resztę życia mieszkać w jakimś nieznanym miejscu, jako ni to żona. ni to wdowa, równie dobrze mogła zatrzymać Ellen jako damę do towarzystwa. Przynajmniej jedna osoba byłaby zadowolona. Może nawet mogłaby wesprzeć fundusz pani Fowler. Ci rozpustnicy zniszczyli jej życie. - Jak się czujesz, moja droga? - spytała Ellen. W jej oczach malowała się autentyczna troska. - Tak jak można oczekiwać. Słyszałaś o wszystkim?
375
- Słyszałam u lady Fowler. Mamy służących, którzy są oddani naszym ideałom. Caro zastanowiła się, jak daleko sięga wiedza Ellen i lady Fowler. - Więc twój mąż naprawdę żyje? I jest nim ten okropny Grandiston? Może jednak nie wiedziały zbyt wiele. Bogu dzięki. -Tak. - Ojej. Biedny sir Eyam. - Ja też jestem biedna. - Ale on nie jest niczemu winny. - Ja zerwałam z nim już wcześniej, Ellen. To się nie stało w wyniku wydarzeń ostatniego wieczoru. - Ale zrobiłaś to, gdyż obawiałaś się, że nie możesz wyjść za mąż. Wiesz, że jesteście dla siebie stworzeni. Czy nic nie da się zrobić? - Według markiza nie. - Taki brutal... Będziesz musiała... podporządkować się mu? Caro oblała fala gorąca. - Nie, już ci mówiłam. Markiz powiedział, że możemy zawrzeć umowę o separacji a mensa et thoro. Co oznacza, że zamieszkamy osobno, a on nie będzie miał nade mną żadnej władzy. A teraz, Ellen, czy mogłabyś powiedzieć mojej pokojówce, że chcę się wykąpać i zjeść śniadanie? Ellen wyglądała tak, jakby miała ochotę nadal biadolić nad całą sytuacją, ale wyszła, zostawiając młoda mężatkę razem z jej deklaracją: on nie będzie miał nade mną żadnej władzy. Jednak Caro w środku czuła pustkę. Prędzej czy później będzie przez to wszystko bardzo nieszczęśliwa. Jak to się stało, że jego przekonanie, iż ona może być złą osobą, jej furia i przerażenie przerodziły się w szaleńczą namiętność, która powtórnie stworzyła między nimi tę dawno zniszczoną i pogrzebaną więź?
376
Musiała stanąć w obliczu prawdy. Co on powiedział o jej ucieczce do Yorku? Myślisz, że mnie to obchodzi? Nasza gra dobiegła końca, więc odeszłaś. Gra. Tak właśnie myślał, a jej nie wolno o tym nigdy zapomnieć. Bral każdą chętną kobietę tak jak pies bierze kość, a potem równie łatwo o nich zapominał. Owszem, pomógł jej, chronił ją, umiał być naprawdę miły. Nie uważała go za złego człowieka. Lecz nie umiał się głęboko zaangażować, zatroszczyć o żadną kobietę, a ona nie mogła powierzyć swego serca i majątku takiemu mężczyźnie. Rzucałby na nią swój urok, gdy miałby na to ochotę, a potem zaniedbywał według swego uznania. Wydawałby jej pieniądze na inne kobiety, a może nawet mógłby je przegrać w jedną noc. Wyprostowała się, uświadomiwszy sobie straszną rzecz. Był kłamcą czystej wody. W drodze do Adwick starał się ją namówić, aby porzuciła rzekomego męża i została jego kochanką. Co gorsza, twierdził, że zabiegałby o jej względy i poślubił ją, gdyby tylko mógł. Lecz przecież wtedy wiedział, że Dorcas Froggatt żyje, a on nie jest wolny, aby zawrzeć kolejne małżeństwo. Po prostu powiedział to, co uznał za najlepsze, aby nakłonić ją do złamania małżeńskiej przysięgi. Musi to koniecznie zapamiętać i używać jako przestrogi, gdy on znowu zacznie te swoje sztuczki. Przyszła Martha z tacą, na której stał dzbanuszek z czekoladą, talerz z chlebem i trochę owoców pokrojonych w plasterki. - Pani kąpiel jest gotowa, miłady. Miłady. Więc wiadomości rozeszły się już także pośród tutejszej służby. Zresztą nie było sensu niczego ukrywać. Na tacy leżała złożona kartka. Caro wzięła ją i przeczytała. To Diana zapraszała do swojego buduaru. Caro obawiała się tej rozmowy, ale nie sposób jej było uniknąć, podobnie jak wielu innych rzeczy.
377
*** Pół godziny później, czysta i ubrana w ciemnozieloną suknię, poszła do prywatnego saloniku Diany. Diana uśmiechnęła się do niej, jakby to był zwykły dzień. - Jak się miewasz, Caro? - Jestem gotowa stawić czoło lwom. - Usiądź, proszę. Na pewno nie będzie aż tak źle. Ithorne poprosił o spotkanie. - Książę? Ze mną? - On i Grandiston to przysposobieni bracia. To naturalne, że Grandiston poprosił Ithorne'a o wystąpienie w jego imieniu. Nawet w najdzikszych snach nie wyobrażała sobie, że jej przeciwnikiem okaże się książę. - Czy będą kontestowali separację? - Mam nadzieję, że nie, ale wkrótce się dowiemy. Czy wolno mi wysłać wiadomość, że może przyjechać i rozmówić się z tobą? Caro przypomniała sobie wesołego pasterza kóz, ale teraz będzie musiała stanąć oko w oko z chłodnym, onieśmielającym, młodym mężczyzną, który wtedy polemizował z Rothgarem. - Oczywiście. Im prędzej będzie po wszystkim, tym lepiej. Diana napisała liścik i zadzwoniła srebrnym dzwoneczkiem. Kiedy przyszła pokojówka, podała jej kartkę. - Zawiadom markiza - powiedziała jeszcze - że bardzo proszę, aby teraz dotrzymał mi towarzystwa. Caro chciała spytać, czy to naprawdę konieczne, gdyż wolała się z nim nie spotykać, lecz oczywiście tak musiało być. Teraz skoncentrowała myśli na jedynej rzeczy, nad którą mogła zdobyć kontrolę. - Czy będę mogła zachować moje pieniądze?
378
- Przynajmniej ich część. Zaczekaj na Rothgara. Myślisz, że Grandiston wie o twoim bogactwie? Zastanowiła się. - Wie o firmie „Froggatt i Skellow", ale może nie wiedzieć, ile to jest warte. - Dobrze. Wobec tego spróbujemy uzgodnić jakąś konkretną kwotę. - Będę musiała coś mu dać? - Jesteś mężatką. Poza tym - dodała Diana - on już raz bardzo ci pomógł. Zjawił się markiz, przywitał się z Caro, życząc jej dobrego dnia, jakby faktycznie oczekiwał, że taki będzie. Od razu przeszła do rzeczy. - Jak pan sądzi, milordzie, czego będzie chciał książę? - Tego, co najlepsze dla Grandistona. Ale ważniejsza kwestia jest taka, czego chce pani. Mogła odpowiedzieć: odzyskać moją wolność wyboru. Ale postanowiła, że nie będzie marudna. - Chcę być wolna od mężowskiej kontroli, zarówno jeśli chodzi o moją osobę, jak i o moją własność. Tamta kobieta sugerowała, że jego rodzina potrzebuje pieniędzy. Czy to prawda? Rothgar uśmiechnął się lekko. - Cieszę się, że nie straciła pani głowy pomimo całej tej sytuacji. Tak, Psyche Jessingham jest wdową, która odziedziczyła dużą fortunę po starym mężu. Zdecydowała, że wykorzysta te pieniądze, aby kupić sobie Grandistona. Myślała, że to będzie łatwe, zwłaszcza że jego zubożała rodzina aprobowała to małżeństwo. - Kupić... - powtórzyła Caro, lecz szybko zamaskowała swoje oburzenie. Ta krwistoczerwona wdowa nie była tu niczemu winna. Więc on planował ożenić się dla pieniędzy - powiedziała z całym spokojem, na jaki było ją stać. - To znaczy, że teraz będzie chciał uszczknąć jak najwięcej z mojej fortuny. - Można tak zakładać - potwierdził markiz.
379
- Wczoraj wieczorem okazał ci dużo troski - odezwała się Diana. Próbował zasłonić cię swoim ciałem. - To przez niego potrzebowałam tej zasłony. - Ale pod koniec naprawdę wyglądał tak, jakby chciał owinąć cię w kokon dla twojego bezpieczeństwa. Caro spojrzała na swoje dłonie i po raz pierwszy zauważyła brak ślubnej obrączki. Gdzie ona się podziała? Nieważne. Już nigdy jej nie włoży. - On ma pewne opiekuńcze skłonności - przyznała - Ale na tej zasadzie zaopiekowałby się każdym. Moim kosztem. - Z tego wynika kolejna kwestia - powiedział markiz. Ton jego głosu sprawił, że Caro gwałtownie podniosła głowę. - Cały czas myślałem, że pani stosunek do Gran-distona dziwnie nie pasuje do opowieści o waszym jedynym spotkaniu w pani domu w Sheffield. A kiedy dokładnie ujawnił przed panią tę swoją opiekuńczą skłonność? Ten niespodziewany atak zaskoczył Caro. - On... dziesięć lat temu wtargnął do pokoju, żeby ocalić obcą osobę. Lord Rothgar uniósł brwi. Opowiedziała swoją historię. W każdym razie większą jej część. Nie wspomniała o dwóch namiętnych spotkaniach, ale z niepokojem myślała, że oni mogą się domyślić. - Zostałaś aresztowana? - powiedziała Diana. - Postępek Grandistona, który cię wyratował, wygląda bardzo heroicznie. - Tak, to było imponujące - przyznała Caro. - On jest pewnie świetnym żołnierzem. - Interesują mnie ci Silcockowie - odezwał się markiz. - W kwesturze Gwardii Konnej ktoś pytał o porucznika Hilla. Para w średnim wieku, dobrze ubrana, ale kobieta chyba cierpiała na jakąś chorobę. - Z opisu wynika, że to oni - stwierdziła Caro. - Pytali o Hilla? Ale przecież nie mogli wiedzieć, że człowiek,
380
który mnie ocalił w Doncaster to Grandiston, już nie mówiąc o jego nazwisku Hill. - W jaki sposób Grandiston rozpoznał panią wczoraj? - spytał markiz. - Po glosie? Caro zamrugała, zaskoczona zmianą tematu. - Nie. Próbowałam zmienić głos. Poznał mnie po bliźnie. - Dotknęła krawędzi szczęki. Markiz wstał i podszedł do niej, aby się przyjrzeć. - A, tak. Z daleka jej prawie nie widać, ale teraz jest dość wyraźna. Najprawdopodobniej ta Silcock to pani dawna nauczycielka, siostra Moore'a. Zapewne ona również spostrzegła bliznę, w tym zajeździe w Doncaster. - Panna Moore? - Caro jęknęła. - To jakaś chora fantazja. - Czyżby? Coś musiało rozzłościć tę kobietę do szaleństwa. Być może rozpoznała w pani osobę powiązaną ze śmiercią jej brata. - Ale to nie ja byłam winna jego śmierci. - Nie? Ludzie mają tendencję do interpretowania faktów w sposób dla siebie korzystny. Pani stała się bez wątpienia młodą syreną, która zwabiła go na spotkanie ze śmiercią. Proszę nie zapominać, że ktoś spalił pani dom w Sheffield. To wskazuje na bardzo silne emocje. A teraz oni są w Londynie i poszukują Hilla, człowieka, który zadał śmiertelny cios. - Christian! - wyrwało się Caro. Małżonkowie nie zareagowali, ale widać było, że to zauważyli. - Nie życzę mu śmierci - stwierdziła stanowczo. - Po prostu nie chcę być mu podporządkowana. A jeśli pani Silcock to siostra Moore'a, dlaczego przyjechała właśnie teraz, po dziesięciu latach? - Może dziesiąta rocznica otworzyła stare rany? Caro zastanowiła się nad tym. - Silcockowie dokądś się wybrali. Może do Nether Greasley. Ale ślub odbył się zimą, a teraz mamy wrzesień.
381
- Transport przez Atlantyk w okresie zimowym nie jest łatwy, poza tym mogło ją zatrzymać coś jeszcze. - Lord Rothgar spogląda! na ścianę. - Być może ona miała zamiar tylko odwiedzić grób, ale wtedy jej żal przerodził się w gniew. Ludzie ze zdumiewającą łatwością przeinaczają wydarzenia z przeszłości według swego uznania. Być może teraz w jej oczach brat jest ofiarą, zamordowaną z zimną krwią. I właśnie gdy ta rana znów jest świeża i bolesna, spostrzega pani bliznę i uświadamia sobie, kim pani jest: grzesznym narzędziem śmierci jej brata. - Wcale nie jestem! - Ale ona tak myśli. Pani jest jej wrogiem, więc kobieta chwyta się pierwszej sposobności, aby panią ukarać. - Wiedziałam, że jest obłąkana. - Czy istnieje podobieństwo? - spytała Diana. - Do pani Moore? - spytała Caro, przywołując w pamięci różne obrazy. - Myślę, że to możliwe, jeśli wziąć pod uwagę te dziesięć lat i jej chorobę. Chyba oczy pozostały te same. Ale to ja byłam ofiarą. - Tak jak powiedział Rothgar, serce nie kieruje się logiką ani prawdą - zauważyła Diana. - Ale masz rację, to Grandiston będzie głównym celem jej nienawiści. A raczej Hill. Czy trudno jej będzie ustalić, kim on jest teraz? - spytała męża. - Już to wie. Ta para, która przybyła do kwestury, znała różne szczegóły dotyczące pułku, więc zdobyła informacje szybciej niż my. Wysłałem ludzi, żeby ich odnaleźli, lecz oni nie zostawili nazwiska. - Trzeba go ostrzec - powiedziała Caro. Wiedziała, że mogą źle zrozumieć jej słowa, ale musiała je wypowiedzieć. - Mój niepokój nie ma związku z naszym małżeństwem. Nie pragnę jego krzywdy, więc chciałabym go ostrzec. Ale to wszystko. Ktoś zapukał do drzwi. Po chwili w salonie zjawił się lokaj. - Przyjechał książę Ithorne.
382
- Przyprowadź go na górę - powiedział lord Rothgar. Rozejrzał się po ładnie urządzonym salonie. Na ścianach wisiały chińskie tapety, meble miały brokatowe obicia w kwiatki. - Możemy mieć nadzieję, że te falbanki i kwiatki trochę ostudzą jego gniew. Kiedy książę wszedł do salonu, już sprawiał wrażenie chłodnego. Był ubrany elegancko i formalnie w brązowy aksamitny strój ze złotymi galonami, u pasa miał przypiętą szpadę. Na butach z wysokim obcasem widniały ozdobione diamentami klamry. Ciemne włosy były posypane pudrem, a może to była doskonała peruka. Ukłonił się w sposób, który sugerował zachowanie dystansu wobec gospodarzy. Arystokrata w każdym calu. To przebranie się za pasterza owiec, chociaż nie do końca perfekcyjne, było prawdziwym majstersztykiem. Usiadł wyprostowany i bardzo skupiony. - Przybywam jako przedstawiciel lorda Grandisto-na w celu załatwienia wiadomej sprawy w taki sposób, aby wywołała jak najmniej hałasu i aby rozwiązanie było do przyjęcia przez lady Grandiston. Caro nie była przyzwyczajona do swojego tytułu. Czy będzie musiała używać go do końca życia? - Hałasu w kręgach towarzyskich nie da się uniknąć - powiedział Rothgar równie formalnym tonem. Caro przypomniała sobie sztywną atmosferę, jaka towarzyszyła rozmowie obu mężczyzn poprzedniego wieczoru. Modliła się, by z tego nie wynikły dla niej nowe kłopoty. - Oczywiście - odpowiedział książę. - Ale czas i odpowiednia historia sprawią, że pójdzie w niepamięć. W niepamięć? - Nie dla osób, które będą musiały borykać się z jej konsekwencjami, Wasza Miłość - powiedziała Caro. Spojrzał na nią chłodno. Przysposobiony brat Grandi-stona widział w niej przyczynę jego kłopotów. Pomyślała, że w końcu poznała kogoś z jego rodziny. Miała
383
ochotę wybuchnąć śmiechem. Nie takiej rodziny się spodziewała. - Życzy pani sobie separacji a mensa et thoro - stwierdził. Przez krótką chwilę wahała się. - Tak - wykrztusiła w końcu. - Pani mąż pragnie pani zagwarantować tę separację z własnej woli i bez potrzeby angażowania sądu. To ją niemal zabolało. Ze nie chciał walczyć. Spojrzała na lorda Rothgara. - Czy to będzie miało moc prawną? - Każdy dokument będzie miał moc prawną, ale nie mam wiedzy o poprzednich przypadkach, więc nie możemy mieć pewności, co się stanie, jeśli któreś z was zechce obalić ten dokument w przyszłości. - Ja ze swojej strony tego nie uczynię. - To może zależeć od zawartych w nim warunków dotyczących pani osoby. Po jakimś czasie może je pani uznać za zbyt uciążliwe. Caro spojrzała na księcia. - Jakie warunki, Wasza Miłość? - Nie ma żadnych. - Żadnych? A co z moją własnością? - Pani mąż w czasie ślubu podpisał dokument, w którym zrzeka się wszelkich praw. Zamierza go respektować. - Cóż za wspaniałomyślność - rzekł ostro Rothgar. - Dlaczego? Ma wyrzuty sumienia? - Po prostu jest wspaniałomyślny - odparł książę. Znowu powiało chłodem. - Wobec tego zgadzam się - powiedziała Caro, aby uniknąć dalszych sporów. - Jak szybko można to załatwić? Ithorne popatrzył na nią, wyraźnie zdegustowany takim entuzjazmem. - Ponieważ sprawa jest nietypowa, prawnicy potrzebują kilku dni na sporządzenie dokumentu. Może to potrwać nawet tydzień.
384
- To co ja mam robić w tym czasie? - spytała Caro, kierując te słowa raczej do Diany. - Wolałabym nie zostawać w Londynie, gdy moje sprawy są tematem plotek. - Może chciałabyś udać się na parę dni do Rothgar Towers? spytała Diana. - Tak, dziękuję. Ale co dalej? Pomyślała o ponurym życiu, które ją czeka. Jak zareaguje społeczeństwo w Yorkshire na jej skandaliczną separację? Nawet jeśli zaakceptują ją w towarzystwie, jak się tam odnajdzie? Kobieta bez mężczyzny zawsze była traktowana jako dziwactwo, a taka, która została pozbawiona możliwości zamążpójścia, nie miała tam miejsca. Jednocześnie tytuł odsunąłby ją jeszcze bardziej od środowiska jej ojca w Sheffield, a nawet od przyjaciółek takich jak Phyllis. Czy istniał przepis mówiący, że musi posługiwać się tytułem? Może mogłaby występować po prostu jako pani Hill? No i skończą się wyuzdane przyjemności. Pomyślała o Christianie, swoim mężu. Wczoraj wieczorem okazało się, że wciąż łączy ich namiętność, ale musiało istnieć coś więcej. Do licha, nie znała go, tego żołnierza, wicehrabiego, dziedzica hrabiowskich dóbr. Wierzyła mu, że dotrzyma obietnicy i będzie trzymał się od niej z daleka. Jednak nie ufała samej sobie, nie wiedziała, co by było, gdyby z powrotem wpuściła go do swojego życia. Legislacja i dokumenty to jedno, ale krążyło wiele opowieści o żonach uwiedzionych lub zmuszonych do rezygnacji z posiadanych praw. Jeśli były dzieci, to zawsze stawały się - jak ktoś kiedyś napisał zakładnikami fortuny. W małżeństwie z separacją to zwykle mąż otrzymywał pełną władzę rodzicielską... - Caro. To Diana próbowała przyciągnąć jej uwagę. - Przepraszam.
385
- Stworzymy opowieść opartą na wersji, która już krąży po Yorkshire. Romantyczna ucieczka kochanków, wyjazd twojego męża na wojnę, meldunek o jego śmierci. Dodamy wszystko, co doprowadzi do waszego dramatycznego rozpoznania się wczoraj wieczorem. Szczegóły zostały mylnie przekazane, a odkrycie stanowiło ogromny szok. Kłóciliście się, gdy zostaliście zaskoczeni. Niestety, zdaliście sobie sprawę, że podczas tych dziesięciu lat tak bardzo się zmieniliście, że nie możecie się znieść. Stąd separacja. Czy zgadzasz się na taką wersję? Caro poczuła, że powinna wyjaśnić, jak bardzo ta sytuacja była odległa od kłótni, jednak zabrakło jej odwagi. - Tak, oczywiście. Dziękuję ci. Wszyscy jesteście dla mnie tacy życzliwi. Włączyła w to również księcia, chociaż ten wcale nie sprawiał wrażenia życzliwego. Wstał. - Pani mąż prosił mnie, abym przekazał, że chętnie spotka się z panią, jeśli potrzebuje pani od niego osobistego potwierdzenia. - Nie - powiedziała szybko, mając na myśli, że nie potrzebuje potwierdzenia. On jednak przyjął to jako całkowitą negację. Rysy jego twarzy wyraźnie stwardniały. - Pani mąż uczyni wszystko, co w jego mocy, aby w przyszłości nie narażać pani na swoją obecność. - Co powiedziawszy, ukłonił się sztywno i wyszedł. - Myślę, że poszło całkiem dobrze - powiedziała Diana. - Czy mam zadzwonić, żeby podano herbatę? Poszło dobrze? Caro chciało się wyć. Nagle wstała gwałtownie. - Nie powiedzieliśmy księciu o Silcockach! Trzeba ostrzec Grandistona! - Ale jego śmierć bardzo ułatwiłaby pani przyszłe życie - zauważył markiz. - Co takiego? Nie!
386
Uśmiechnął się nieznacznie. - No dobrze. Naprawię to przeoczenie. - Wyszedł, aby dogonić księcia. - Dlaczego czuję się tak, jakbym grała w jakiejś sztuce? - spytała Caro. - Cały świat to jedna wielka scena - odparła Diana. - Możemy tylko próbować uczynić z tej sztuki komedię zamiast tragedii. Czy chcesz, aby Ellen pojechała na wieś razem z tobą? Nikt nie rozumiał, że to już była tragedia. Caro usiadła. - Dlaczego nie? Jeśli chce, niech jedzie ze mną.
387
Rozdzial 30 Christian opuścił koszary Gwardii Konnej napiętnowany naganą swego dowódcy za spowodowanie tej całej sytuacji, lecz zarazem otrzymał urlop na wyjazd do Devon, aby mógł wyjaśnić sprawę swojej rodzinie. Wpadł z deszczu pod rynnę, chociaż oczekiwał, że największym problemem w Royle Chart będzie wytłumaczenie nieobecności żony. Następnie udał się do domu Thorna, aby poznać najnowsze wieści. Panował tam spory chaos, gdyż demontowano dekoracje po balu, który od razu odżył w pamięci Christiana gorzkim wspomnieniem. - Dlaczego ona jest na mnie taka wściekła? - spytał. - Musi na kimś wyładować złość, a to ty zapoczątkowałeś tę sytuację. - Zapoczątkowałem totalną katastrofę. Naprawdę myślałem, że przyszła, aby zabić króla. Wiedziałem tyle, że okłamała mnie wiele razy, a potem zjawiła się tam, gdzie nie powinna. - Co się stało, to się nie odstanie, ale musimy porozmawiać o Silcockach. Wreszcie jakiś wróg, którego trzeba pokonać w walce. - Tak jest. - Rothgar o nich wie. - Płaci im?
388
- Nie. Zachowaj zimną krew. On pomagał twojej żonie, badając związek między tobą i Jackiem Hillem. Wówczas natknął się na parę, która wypytywała o tę samą sprawę. Powiedziano mi, abym cię ostrzegł. Mogą chcieć twojej śmierci. - Więc nie próbują zaszkodzić Kat... Caro? To dlaczego spalili jej dom? - Z powodu chwilowego przypływu mściwości. Ale to ty zabiłeś Moore'a. Uważaj na siebie. - Jeśli teraz nie jestem potrzebny prawnikom, to pojadę do domu na dzień lub dwa. - Pewnie nie dasz się namówić, żeby pojechać moją karetą z konną eskortą Christian tylko uniósł brwi. Thorn westchnął. - Nie mogę cię zmusić. Będę obserwować tych Amerykanów, ale... przynajmniej zostań tu na noc. - Na tym pobojowisku? - Nie wszędzie tak to wygląda. Zgódź się, do diabła. Przez ciebie siwieję. - No dobrze. - Christian skrzywił się. - Pilnuj też mojej żony, Thorn. Oni coś jej zrobią, jeśli tylko nadarzy się sposobność. - Tym zajmuje się Rothgar. - Nie ufam mu. Ty też zadbaj o jej bezpieczeństwo. *** Caro miała ochotę ukryć się w swoim pokoju, najlepiej pod łóżkiem, lecz wiedziała, że wszystkie oczy w tym domu bacznie ją obserwują, starała się więc stworzyć wrażenie, że wszystko jest w porządku. Niestety, Ellen wcale jej nie pomogła. Uparła się, że chce tu wrócić, żeby ją wspierać, lecz dostrzegała jej upadek jako niegodny kobiety, a nawet niemoralny.
389
Diana wyszukała dla nich zajęcia w postaci porządkowania dokumentów związanych z działalnością dobroczynną. Fundacje na rzecz pomocy prostytutkom i ich nieślubnym dzieciom wywołały u Ellen wyraźną dezaprobatę. Według niej były osoby biedne zasługujące na wsparcie oraz takie, które na pomoc nie zasługiwały, a jeśli jakaś grzesznica nie pokajała się publicznie, wędrowała do jednego worka razem z innymi grzesznicami. Caro nie mogła pojąć, w jaki sposób Ellen przypisywała winę dzieciom. Te godziny spędzone na pracy przyniosły Caro jedną korzyść miała dość czasu, aby zrozumieć, że bez względu na swoją przyszłość już dłużej nie zniesie obecności Ellen. Kilka osób przyszło z wizytą, lecz wszyscy zostali odprawieni. Dostarczono sporo listów. Diana obejrzała każdy z nich, potem kazała sekretarzowi wysłać podziękowania za pamięć. Caro nie wiedziała, czy któreś z nich były adresowane do niej, ale na szczęście nie musiała zajmować się tą korespondencją. Czuła się jak w oblężonej fortecy. Spodziewała się, że będzie musiała wysłuchiwać kolejnej porcji krytyki Ellen pod adresem gospodarzy, lecz na szczęście zostało jej to oszczędzone. Kiedy Ellen o godzinie drugiej otrzymała wiadomość z zaproszeniem na obiad do lady Fowler, przeprosiła je i wyszła, Caro zaś odetchnęła z ulgą. - Będzie miała z kim pomstować na cały świat - powiedziała do Diany. - A my uwolnimy się od jej krytyki. - Przepraszam cię za to. - Nieważne. Zjemy obiad we dwie. Rothgara jeszcze nie ma, zapewne rozpowszechnia oficjalną wersję wydarzeń. Być może to za sprawą nieobecności Ellen obiad przebiegi w bardzo miłej atmosferze. Caro i Diana znalazły nawet tematy do żartów. Kiedy wrócił lord Rothgar, ra-
390
zem z żoną przeszedł do prywatnych pokoi, a Caro znowu naszły ponure myśli. Była w tak złym nastroju, że miała zamiar odprawić Ellen po jej powrocie, chociaż oczekiwała wysłuchania zjadliwej opinii lady Fowler o ostatnich wydarzeniach. Ellen zrobiła surową minę. - Caro. - Tak? - Myślę, że powinnaś rozmówić się z lordem Grandi-stonem, zanim opuścisz miasto. - Co? Nie sądzę. - Krnąbrna jesteś. Zastanów się, on jest twoim mężem, zrzeka się swoich praw. Nie uważasz, że powinnaś mu podziękować? - Czy to jest rada od lady Fowler? Jestem zdumiona. - To jest coś, co należy zrobić. - Napiszę do niego. - Wiesz, że to nie to samo. - Ellen, spotkanie z nim byłoby dla mnie żenujące, zwłaszcza teraz. Może później, znacznie później. - Jestem zmuszona nalegać. Caro się opanowała. - Nie jesteś już moją guwernantką. Ellen ściągnęła usta. Wyglądała tak, jakby walczyła ze łzami. - Myślałam, że nadal cenisz sobie moje rady. Boże! Caro w końcu się poddała. - No dobrze, ale tylko pod warunkiem, że ty będziesz obecna przy tym spotkaniu. - Nic innego w ogóle nie wchodzi w rachubę. - Jesteśmy mężem i żoną. - Ale on jest brutalny. Wyślij zaproszenie, a ja przygotuję poczęstunek. Chyba nie chcesz sprawiać kłopotów lady Rothgar. Lekki poczęstunek nie nadszarpnąłby domowego budżetu, poza tym Caro wątpiła, by spotkanie mogło się
391
przeciągnąć aż do podania herbaty, lecz nie miała serca, żeby się kłócić o drobiazgi. Na myśl o jeszcze jednym spotkaniu czuła zarówno niepokój, jak i podniecenie. Tak naprawdę powinna poprosić Dianę o pozwolenie na wystosowanie tego zaproszenia, lecz nie chciała przeszkadzać małżonkom, poza rym obawiała się, że Diana lub lord Rothgar mogą nie wyrazić zgody. Chciała przyjąć Christiana w jednym z salonów recepcyjnych, które znajdowały się poza prywatną częścią domu. Napisanie prostego listu okazało się torturą. Przedtem pisała do niego tylko jeden raz, tę pośpiesznie nakreśloną wiadomość w Yorku. W końcu napisała formalny, zwięzły liścik. Nie wiedząc, czy powinna wysłać go do koszar Gwardii Konnej, posłała gońca do domu księcia Ithorne'a. Ustaliła czas spotkania na godzinę później. Być może Christian nie otrzyma listu wystarczająco wcześnie. Trudno jej było znieść tę myśl. Nie mogła dać mu władzy nad sobą, ale gorąco pragnęła zobaczyć się z nim jeszcze ten jeden raz. Zjawiła się Diana, więc Caro zawiadomiła ją o swoim zamiarze. Na szczęście Diana w pełni zaaprobowała ten pomysł. - Bardzo mądrze - powiedziała. - Źle oceniłam twoją towarzyszkę. - Dlaczego? - Myślałam, że za wszelką cenę zechce odgrodzić was od siebie. - Bez wątpienia wymyśliła to lady Fowler, lecz Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Ellen nalega, żeby samodzielnie przygotować poczęstunek. Mam nadzieję, że nie sprawi kłopotu twojej służbie. - Chyba robi jakieś specjalne ciasteczka, ale kuchnia na pewno wytrzyma taką rewolucję. Caro się wzdrygnęła.
392
- Wybacz, ja... - W tym momencie z oddali dobiegł stukot kołatki. Rzut oka na zegar powiedział jej, że to jeszcze nie czas, ale Caro wiedziała, że tą reakcją zdradziła swe emocje. - Chodź na przechadzkę po ogrodzie - zaproponowała Diana. Pogoda trochę się poprawiła, a ty cały dzień siedziałaś w domu. Kazała przynieść peleryny. - A co do kuchni, to żaden kłopot. Być może pani Spencer poczuje się szczególnie potrzebna. Peleryna Diany była uszyta z grubej niebieskiej wełny, a ze względu na wydatny brzuch, jej poły nie stykały się ze sobą na całej długości. Caro włożyła swoją w kolorze rdzy, po czym obie wyszły na zewnątrz tylnymi drzwiami. Niebo było zasnute chmurami, lecz Diana miała rację. Świeże powietrze działało uspokajająco. - Jest dość ekscentryczna, prawda? - powiedziała Diana, gdy szły wyłożoną kamiennymi płytami ścieżką, wzdłuż której rosły niskie krzewy. - Ellen? Nigdy tak nie myślałam. Uważałam, że ma bardzo ograniczone poglądy o miejscu kobiety w świecie. Nigdy nie aprobowała takich rzeczy jak maskarady czy większość sztuk teatralnych, ale to regularne listy od lady Fowler zrobiły z niej taką dziwaczkę. - Jak do tego doszło? Myślałam, że stadko lady Fowler działa tylko w Londynie. Caro się zaśmiała. - Tak je tu nazywacie? Już sobie wyobrażam, jak razem gdaczą. - Czasem robią coś więcej. Jedna z nich rzuciła kubełek z farbą na scenę w Teatrze Królewskim. Celowała w aktorkę, którą uznała za niemoralną. Na domu madame Cornely w Soho wymalowano cytaty z Biblii, zapewne dlatego, że odbywają się tam maskarady. - To one były wczoraj przed domem księcia, zanim zaczęła się Maskarada Olimpijska, prawda? - Caro przystanęła, z upodobaniem spoglądając na drzewo obsypa-
393
ne niebieskimi kwiatkami. - Nie wyobrażam sobie, żeby Ellen mogła zrobić coś takiego, ale myślałam, że gdybym zapewniła jej mieszkanie w Londynie, mogłaby poświęcić się ich sprawie w bardziej pokojowy sposób. Mam na myśli pisanie listów i inne takie rzeczy. Podobno mają tam spore skryptorium, gdzie sporządzają listy i wysyłają je na cały świat. - Tyle energii i wysiłku na tak marny cel - powiedziała Diana. - Nie uważasz, że odnowa jest konieczna? - Pewnie tak, ale nasz król jest niemal tak świątobliwy jak jego dziadek. Dwór wygląda, jakby zaprojektowała go sama lady Fowler. Ale to oznacza tylko tyle, że rozrywki przeniosły się gdzie indziej. Caro zastanawiała się, która może być godzina. Zatrzymała się przy słonecznym zegarze, lecz niebo było dziś zachmurzone. - Może powinnyśmy wrócić już do domu? Diana skrzywiła się, ale nie zaprotestowała. - Czy jej mąż był prawym człowiekiem? - Mąż Ellen? Był duchownym. - Te dwie rzeczy nie zawsze idą w parze. Przypomnij sobie wielebnego Pruitta. Caro parsknęła śmiechem, gdyż ów pastor słynął z tego, że opiekował się zaniedbywanymi żonami. - Pewnie masz rację, lecz przynajmniej on nie ma żony. A dlaczego pytasz? - Bo z moich obserwacji wynika, że większość oddanych członkiń tego stadka to kobiety zdradzone przez złych mężczyzn albo żony rozpustnych mężów. Caro zastanowiła się, co tak naprawdę pamięta o małżeństwie Ellen. Nie było tego wiele. - Wiem tylko, że jej małżeńskie łoże nie było miejscem spełniania niedopuszczalnych małżeńskich powinności. Diana popatrzyła na nią rozbawionym wzrokiem.
394
- Ojej. Biedaczka. - Przypuszczam, że wiele kobiet myśli podobnie - powiedziała Caro. Podeszły do oszklonych drzwi domu. Pomyślała, że chętnie porozmawiałaby z Dianą o intymnych sprawach, tylko po co? Ta część życia była dla niej zamknięta. Zegar w holu pokazywał pięć minut przed czwartą. Diana stanęła u podnóża schodów. - Czy chcesz, żebym z tobą została? - Będzie ze mną Ellen. Jeśli pojawię się z liczniejszą eskortą, on może pomyśleć, że się go boję. - Tutaj na pewno nie zrobi ci krzywdy. To byłoby szaleństwo. - Wiem. Jestem pewna, że i tak nic by mi nie zrobił. Diana kiwnęła głową i poszła na górę. Caro oddała pelerynę pokojówce, potem sprawdziła swój wygląd w lustrze. Miała ochotę wrócić do pokoju, aby poprawić to i owo, ale zrezygnowała. Przecież Christian widywał ją już w znacznie gorszym stanie. W dodatku prawie nagą. Przeszła do małego salonu recepcyjnego, który wybrała na spotkanie. Był elegancki, przyjemnie ogrzany przez kominek, lecz znajdował się przy samym wejściu, więc jakby nie należał go głównej części domu. Na stole leżała ładna zastawa porcelanowa oraz talerz z tuzinem małych, żółtych ciasteczek z jakąś polewą. - Bardzo ładnie, Ellen. Dziękuję. Ktoś energicznie zastukał kołatką. Caro usłyszała głosy w holu. Zaczęła się pocić. Po chwili do salonu wszedł Christian, zatrzymał się, wreszcie złożył formalny ukłon. Caro dygnęła nieco zbyt wyraziście. Nie wiedziała, co zrobiła Ellen. Usłyszała tylko, jak mówi pokojówce, aby przyniosła herbatę. Powinna była wybrać większy pokój. Ten wielkością przypominał salon przy Froggatt Lane, więc Christian
395
znowu wydawał się dominować nad otoczeniem. Christian całym sobą wypełniał to pomieszczenie oraz jej zmysły. - Milordzie - powiedziała nieco za wysokim głosem. - Proszę, spocznij. - Milady. Witam, pani Spencer. - Znów się ukłonił. Odczekawszy, aż obie usiądą, sam zajął miejsce na wolnym krześle między nimi. Caro trzymała splecione dłonie na podołku, a biedna Ellen wyraźnie wystawiła na ciężką próbę wszystkie swoje instynkty, proponując to spotkanie. Miała zaciśnięte usta, była nieco pobladła. Caro wyraziła przygotowane zawczasu podziękowanie za jego wyrozumiałość. Odpowiedział, że nie musiał się nad tym długo namyślać i że życzy jej wszystkiego najlepszego. Spotkanie mogłoby się zakończyć w tym punkcie, być może nawet powinno, lecz lokaj wniósł tacę z porcelanowym imbrykiem i dzbanek z wodą, po czym ustawił wszystko na stole. Caro pomyślała, że ona sama powinna serwować herbatę, co uczyniła. Ciekawe, jak by to zrozumiał, gdyby teraz pozwoliła mu wyjść. Lecz przecież to było głupie, albowiem pragnęła, by został trochę dłużej. Mogli porozmawiać o innych rzeczach, prostszych, o ich wspólnych chwilach, może pośrednio nawet o tych intymnych. Lecz obecność Ellen zamykała jej usta. Gdy podawała mu filiżankę, ich spojrzenia spotkały się, a wtedy odniosła wrażenie, że widzi w jego oczach znajome pożądanie. Dotknęli się palcami. Drżącą ręką podsunęła mu tacę z ciastkami. Poczęstował się, podobnie jak Caro i Ellen. Ktoś musiał coś powiedzieć. - Jutro jadę do Rothgar Towers - powiedziała. - Kilka dni poza miastem dobrze mi zrobi. A ty zostajesz w mieście, milordzie? Wzięła z talerzyka swoje ciastko. - Nie. Zamierzam odwiedzić rodzinę w Devon. - Poszedł za jej przykładem.
396
- Będzie miło. - Wątpię. Rozmowa wkraczała na zbyt osobiste obszary. Caro ugryzła kawałek ciastka. Zanim jeszcze zatopiła w nim zęby, poczuła charakterystyczny zapach. Kminek. Nie lubiła go, więc jedynie szczypnęła zębami mały okruch, szukając innego tematu. Chciała spytać o lady Jessingham. - Jak dostałaś się z Yorku do Londynu? - spytał. Wciąż trzymał w dłoni nienaruszone ciastko. Zdziwiła się, że tego nie wie. - Wybrałam się do mojego prawnika, lecz był nieobecny. Wszyscy pracownicy kancelarii udali się na jakieś wesele. Byłam trochę zagubiona, ale spotkałam markiza, który właśnie zmierzał na południe. On mnie tu przywiózł. - Kotka o dziewięciu żywotach - uśmiechnął się krzywo. - Proszę spróbować ciasteczka - odezwała się Ellen. - Zrobione według specjalnego przepisu. - Sama ugryzła kawałek. Z uśmiechem podniósł je do ust. W tym momencie coś zaświtało w głowie Caro. Ellen wiedziała, że ona nie lubi kminku. Ellen obserwowała Christiana. To było niedorzeczne... - Nie jedz tego! - zawołała i wyciągnęła rękę, żeby mu je zabrać. Ty też nie lubisz kminku. Zaczął coś mówić, lecz zaraz odłożył ciastko, najwyraźniej pojmując ukryty sens jej słów. - Więc pamiętasz. Wzruszające. Proszę o wybaczenie, pani Spencer. Po kminku źle się czuję. Ellen odłożyła własne ciastko. - Caro - powiedziała. - Jesteś beznadziejna. Mogła mieć na myśli jej dziwne zachowanie. Tak musiało być. Christian wziął swoje ciastko, po czym zawiną! je w serwetkę i schował do kieszeni.
397
- Dlaczego pan to zrobił? - spytała ostro Ellen. - Chyba dam je do sprawdzenia. - Do sprawdzenia? W jakim celu? - Jej głos stał się szorstki, nieprzyjemny. - A co takiego można w nim znaleźć, pani Spencer? - Mówił spokojnie, ale równie dobrze mógłby być sędzią. Wargi Ellen drżały, lecz opanowała się i zamilkła. Caro chciała przerwać ciszę, lecz wiedziała, że jej nie wolno. W końcu Ellen nie wytrzymała. - Naparstnica - powiedziała wyzywająco. - Gatunek o szczególnie silnym działaniu. Pan zniszczył życie dobrego człowieka i kobiety, która w mniejszym stopniu zgrzeszyła, a w większym stała się obiektem grzechu. - Odwróciła się do Caro. - Dlaczego się wtrąciłaś? Gdyby umarł, wszystko byłoby tak jak powinno! - Ellen, co ty mówisz? Major Grandiston to bohater. Uratował mnie przed nikczemnym człowiekiem. - Zamordował Moore'a z zimną krwią! - Wiesz, że to nieprawda! - Wiem, że dałaś się zwieść. Pochwycić w sidła cielesnej żądzy. Widziałam, jak na niego patrzyłaś. Słyszałam, co się wydarzyło na tej skandalicznej maskaradzie To okrutny człowiek, który unieszczęśliwi cię na całe życie, ale ty jesteś zbyt zadurzona, aby to zauważyć. - Ellen, ty sama przed chwilą chciałaś zamordować człowieka. Jaki grzech może być cięższy od tego? - Próbowałam ocalić ciebie, Eyama, nas wszystkich! - Zaczęła strzelać oczami na boki. - O Boże! Boże! Powieszą mnie? - Złapała ciastko i szybko włożyła je w usta. Caro natychmiast dopadła do Ellen, przerzuciła ją przez oparcie fotela i klepnęła w plecy. Ciastko wypadło, niemal nienaruszone. Dysząc ciężko, wyprostowała się i poczuła na sobie wzrok Christiana.
398
Pokręcił głową. - Lady Grandiston, życie z tobą nigdy nie jest nudne. I co dalej? - Bóg raczy wiedzieć! - Caro objęła ramieniem płaczącą Ellen i pomogła jej usiąść na krześle. - Wezwij Dianę. Ja nie wiem... - Nawet nie chciała zrozumieć, o co tu chodzi. Ellen próbowała popełnić morderstwo. Christian mógł umrzeć. Naparstnica to trucizna. Stosowano ją również jako lekarstwo, ale mogła też zabić, zwłaszcza niektóre jej rodzaje. Skąd Ellen ją wzięła? Czy była sprzedawana w sklepach z medykamentami? Już po chwili w salonie zjawiła się Diana, mając u boku męża. Ellen aż skuliła się w sobie. - Caro, nie pozwól, żeby mnie powiesili. - Oczywiście, że nie. - Lecz sama nie wiedziała, co teraz uczynić. Zakręciło jej się w głowie,. Do Caro doskoczył Christian i zaprowadził ją na sofę. Nie usiadł obok, lecz stanął z tyłu. Czuła jego opiekę tak samo jak wtedy, gdy otulił ją szalem, który dla niej znalazł. Diana zajęła miejsce obok Caro. - Nikt nie trafi na szubienicę, pani Spencer. Być może nikt nie musi wiedzieć o tym, co tu zaszło. Ale pani winna nam powiedzieć, dlaczego usiłowała zabić lorda Grandistona. Ellen pokręciła głową. Caro nachyliła się ku niej. - Wiem, że nie ty to wymyśliłaś. Więc kto? Lady Fowler? Ellen aż podskoczyła. - Nie! Jestem pewna, że ona nigdy by... - Przez moment walczyła ze sobą. - To Janet Silcock. - Silcock! - wykrzyknęła Caro. - Skąd ty ją znasz?
399
- Thorn odkrył - powiedział Christian - że ona utrzymywała bliskie kontakty z tą panią Fowler. Nie przejmowaliśmy się tą sprawą, bo nie mieliśmy świadomości, że twoja towarzyszka należy do tej samej kliki. - Powiedz nam wszystko - zażądała Caro. Ellen znowu pociągnęła nosem, przyciskając do niego chusteczkę. - Ja i Janet poznałyśmy się poprzez fundację lady Fowler. Pisywałyśmy do siebie. - Nie przypominam sobie żadnych listów z Ameryki - powiedziała Caro. - Przychodziły załączone do poczty od lady Fowler. Ona powiedziała, że Janet chciała nawiązać korespondencję z innymi kobietami z północnej Anglii. Po prawdzie to Janet zarekomendowała mnie jako osobę, która może wesprzeć ich sprawę. Caro popatrzyła na Dianę. Czy i ona dostrzegała ten dalekosiężny spisek? - A kiedy przyjechałaś do Londynu - podjęła Caro - znalazłaś panią Silcock u lady Fowler? - Tak. To smutne, że jest chora i potrzebuje leczenia, ale to niezwykle interesująca kobieta. Ma niezłomne poglądy na temat zła, które drąży społeczeństwo, oraz tego, jak cierpią na tym kobiety. - Być może przypomniała sobie, co się właśnie stało, gdyż nagle głos się jej załamał, a po chwili zamilkła. Kilka rozżarzonych węgli strzeliło w kominku, a wraz z nimi wzbiły się w powietrze mocniejsze płomienie, iskry i kłąb dymu. - A co wydarzyło się dzisiaj? - spytała Diana. Ellen popatrzyła na nią z bojaźnią. - Kiedy przyszłam do lady Fowler, dostałam wiadomość od Janet, która prosiła, abym ją odwiedziła. Zatrzymała się w City. Wiedziałam, że ona zrozumie moje odczucia związane z wydarzeniami poprzedniego wieczoru oraz moją rozpacz z powodu biednej Caro i sir Eyama. - Sir Eyam - powiedział Christian. - To z nim uciekłaś.
400
- Wcale nie! - zaprzeczyła Caro. - Nie mówię o tobie. Ona. - Ellen? - Nie zrobiłam tego! - zawołała Ellen. - Cisza! - odezwał się milczący dotąd Rothgar. - Proszę mówić dalej, pani Spencer. Co powiedziała pani Silcock? Ellen była tak przerażona, że lada chwila mogła zemdleć. Nic dziwnego. - Ona... ona zgodziła się ze mną, że to nie w porządku. Że to wszystko wina pana Grandistona. To znaczy, lorda Grandistona... Majora lorda Grandistona... O Boże... Caro podeszła i poklepała ją po ramieniu. - Po prostu opowiedz nam, co się stało. I dlaczego tu przyszłaś, żeby zrobić to, co zrobiłaś. Ellen wbiła w nią wzrok. - Zgodziła się, że to absurd, by jakakolwiek kobieta miała tkwić uwięziona z brutalem, zwłaszcza jeśli została zmuszona do tego związku jeszcze jako dziecko. Jednak prawo jest tu bezradne, gdyż zabezpiecza wyłącznie interesy mężczyzn. Christian mruknął coś pod nosem. - Potem wyszła z propozycją, jak to naprawić. Wtedy to wszystko brzmiało jak rzecz w najwyższym stopniu słuszna! Żadna kobieta nie powinna być tak ograniczana. - Ty sama zalecałaś poddanie się woli Boga - przypomniała jej Caro. - Taka była wola Abigail Froggatt! Janet pokazała mi, że czasami musimy uciec się do przemocy, aby dokonać aktu sprawiedliwości. Caro widziała, jak Ellen zebrała w sobie całą odwagę i spojrzała na lorda Rothgara. - Pan też kiedyś zabił mężczyznę w pojedynku z podobnych pobudek, milordzie. - Zgadza się - potwierdził markiz. - A pan na wojnie - powiedziała do Christiana. - Tak. Ale nie skrytobójczo za pomocą trucizny.
401
- Kobiety są słabe i muszą wykorzystać każdą dostępną broń. Janet dała mi naparstnicę i powiedziała, jak dodać ją do ciastek. - Spojrzała na Caro. - Dosypałam też kminku, aby mieć pewność, że ty ich nie zjesz. Dlaczego musiałaś się wtrącić! Caro pokręciła głową i rozejrzała się. - Co teraz zrobimy? - Gdzie zamieszkali Silcockowie? - spytał Rothgar, patrząc na Ellen. Ściągnęła usta. Gotowa była zostać ofiarą w słusznej sprawie. - Ithorne będzie wiedział - odezwał się Christian. - Jeśli nie jestem tu potrzebny, pojadę do niego. Nie zwrócił się bezpośrednio do Caro, lecz ona odpowiedziała: - Tak, bardzo proszę. Bóg raczy wiedzieć, co ta wariatka jeszcze wymyśli. Wyszedł, a ona natychmiast odczuła jego nieobecność. - Nie możecie postawić jej przed sądem - zaprotestowała Ellen - bo ja też zostanę oskarżona! - Przecież próbowałaś zabić człowieka - przypomniała jej Caro. - Próbowałam uwolnić ciebie. Musisz się mną zaopiekować. - Chciałaś również zabezpieczyć swoją przyszłość. Ellen, na litość boską, jak wyobrażałaś sobie ciąg dalszy, gdyby ci się to udało? - Janet powiedziała, że lord Rothgar zatuszuje przestępstwo. Wielcy panowie robią to cały czas. Caro westchnęła i porzuciła dalszą rozmowę. - Chodź, Ellen. Musisz się położyć w swoim pokoju. Kiedy znalazły się na miejscu, Caro jeszcze raz obiecała Ellen, że postara się uratować ją przed procesem. Potem zamknęła drzwi na klucz i nakazała Marcie usiąść obok i nasłuchiwać, czy Ellen nie woła.
402
Wróciła do buduaru, gdzie zastała samą Dianę. - Rothgar pojechał do Ithorne'a, aby połączyć siły. Silcockowie nie mają szans. - Nie mają - powtórzyła Caro i usiadła ciężko na krześle. - Trochę mi jej żal. Pewnie bardzo kochała brata... - Obmyśliła tę całą intrygę, aby przejąć twoją fortunę - zauważyła Diana. - Mimo wszystko. Jej jedyny brat zginął, a ona została zmuszona do opuszczenia kraju. Moja ciotka nie była wielkoduszną kobietą. Przynajmniej dziesięć lat temu. To trochę tak, jakby z grobu Moore'a wyrosły liany, aby nas wszystkich podusić. - Teraz jest już po wszystkim. - Mam nadzieję, ale tak jak mówiła Ellen, jeśli Janet Silcock zostanie oskarżona o przestępstwo, Ellen stanie przed sądem razem z nią. Zasłużyła sobie, ale chciałabym temu zapobiec. - Rothgar to rozumie - powiedziała Diana. - Znajdą jakiś sposób. Bardzo wątpię, by Ellen Spencer próbowała morderstwa na własną rękę. Zgodzisz się ze mną? - Tak. Ale ludzie przekonani o swojej racji mogą być niebezpieczni. - Słusznie. - Diana się uśmiechnęła. - Myślę, że lady Fowler powinna zapłacić za swój współudział w tej historii. - Myślisz, że wiedziała? - Raczej nie. Lecz czasami nasze plany mają niezamierzone skutki, a za te skutki powinniśmy brać odpowiedzialność. Chyba postaram się, aby wzięła Ellen pod swoje skrzydła i przydzieliła jej jakieś nieszkodliwe zajęcie w szczytnej sprawie odnowy społeczeństwa. - To mogłoby się udać. - Zatem pozostaje tylko kwestia twojego małżeństwa. Caro spojrzała na Dianę. - Nadal chcę separacji. - Lecz idea pani Spencer była słuszna. Powinnaś rozmówić się z Grandistonem przed wyjazdem z miasta.
403
- Już porozmawialiśmy. - Ale przerwała wam trucizna. Czy mogę zaprosić go na drugą wizytę jutro rano? Caro zrobiła niezadowoloną minę. - Wiesz dobrze, że niepokoję się o jego bezpieczeństwo. Ale nie będę taka głupia. On jest wspaniałym mężczyzną na wiele sposobów, jednak to niereformowalny rozpustnik, który czynił mi małżeńskie propozycje, gdy wiedział, że jest żonaty. -Ale... - Nie mogę zaufać takiemu człowiekowi, Diano - powiedziała Caro z naciskiem. Wiedziała, że kłóci się sama ze sobą. - Spotkam się z nim, ale to będzie ciche pożegnanie. Po jakimś czasie wrócił lord Rothgar i przywiózł najświeższe wiadomości. - Janet Silcock nie żyje. Wygląda na to, że zażyła truciznę niedługo po wyjściu pani Spencer. Według relacji medyka, bardzo chorowała i cierpiała, brała laudanum w dużych dawkach. Może to miało wpływ na jej umysł, bo pomszczenie brata stało się jej obsesją. Myślę, że jej mąż jest niewinny, zgrzeszył jedynie miłością do żony. Nigdy nie wątpił w prawdziwość jej wersji całej historii i zgadzał się, że morderca jej brata powinien ponieść karę. Tu, w Anglii, zamierzał zbadać wszystkie okoliczności sprawy i sprawdzić, czy da się wnieść oskarżenie. Nie wiedział, że w Doncaster żona rozpoznała w złodziejce narzeczoną brata. Pomyślał, że to próba kradzieży tak bardzo ją wzburzyła, poza tym nawykł już do jej przesadnych reakcji. Przyznał się do podpalenia domu w Sheffield. Twierdzi, że żona była strasznie rozgniewana i tak natarczywa, że w końcu dokonał tego czynu. Miał nadzieję, że będzie usatysfakcjonowana. W jego opinii to
404
był raczej nędzny dom, a wcześniej dowiedział się, że mieszkają tam tylko służący. Upewnił się, że nikogo nie było w środku. Popełnił przestępstwo - stwierdził Rothgar - ale nie warto go oskarżać, chyba że sobie tego życzysz, Caro. - Nie, rzeczywiście szkoda na to czasu i wysiłku, a biedak musi być teraz pogrążony w żałobie. O ile pamiętam, Janet Moore nie była złym człowiekiem. Może przypiszemy jej ostatnie działania ciężkiej chorobie i laudanum. Rothgar skinął głową. - Silcock twierdzi, że nic nie wie o truciźnie. Wierzę mu. Jego żona była bardzo biegła w alchemii. Cały dzień nie było go w domu, załatwiał swoje sprawy. Caro westchnęła. - Tak jak mówiłam, ziarno zasiane w grobie dziesięć lat temu niepostrzeżenie wydało trujący owoc. Janet Moore postąpiła niegodnie, próbując wydać mnie za swojego brata, lecz gdyby on okazał się choć w połowie taki, jak myślałam, wydarzenia Pod Baranim Rogiem nigdy nie miałyby miejsca. Wyszłabym za niego i uważała się za szczęśliwą. Przynajmniej przez jakiś czas. Jeśli w tej sprawie był jakiś złoczyńca, to właśnie Moore. - A my mamy nadzieję - dodał Rothgar - że teraz smaży się w piekle.
405
Rozdzial 31 Caro zaczęta pakować swoje rzeczy przed wyjazdem do Rothgar Towers, lecz nie mogła przestać myśleć o Christianie. A jeśli tak...? Nie. Gdyby chociaż... Nie. Lecz bez Ellen została sama na świecie. Miała przyjaciół, w tym Dianę i Phyllis, lecz one wiodły własne życie, a ona tkwiła w pustej skorupie. Coraz bardziej uświadamiała sobie pokusę, by wypełnić tę skorupę poprzez przemianę małżeństwa z Christianem w prawdziwy związek, lecz obawiała się, że to byłoby życie o kromce chleba. Nie mogła się oprzeć czytaniu gazet i nawet posłała Marthę po jakieś skandalizujące tytuły. Plotki krążące na temat wydarzeń podczas maskarady były przerażające, a z nich rodziły się inne rewelacje. Christian okazał się najgorszego rodzaju rozpustnikiem, który nawet nie usiłować ukrywać swoich grzechów. Były wzmianki o lady J...ham, której nadzieje legły w gruzach, lecz która prawdopodobnie była kochanką lorda G...stona. Wspomniana dama niewątpliwie była kochanką samego księcia. Czy to oznaczało, że Chri-
406
stian i Ithorne dzielili się nią? Niektóre ordynarne karykatury sugerowały właśnie taką sytuację. Spekulowano także na temat aktorki Betty Prickett oraz jej koleżanki po fachu, Mol Madson. Caro była już niemal gotowa wstąpić do stadka Fowler! Spata źle, a po przebudzeniu postanowiła odwołać spotkanie w obawie, że zmięknie, lecz w tym momencie byta już zbyt słaba, aby się na to zdobyć. Przecież nic więcej nie może się wydarzyć. To nie zajazd, a ona nie występuje pod przybranym nazwiskiem. Lecz gdy dowiedziała się, że Christian już przyjechał, poszła najpierw do Diany. - Zejdziesz razem ze mną? - spytała. -Nie. - Czy nie potrzebuję przyzwoitki? - Na spotkaniu z mężem? Caro spojrzała na nią spode tba, lecz była bezsilna, więc ruszyła prosto w płomienie, niczym zwabiona blaskiem ćma. Kiedy weszła do salonu, Christian wyglądał przez okno, lecz natychmiast odwrócił się do niej. Spojrzeli sobie w oczy. Caro szukała ucieczki, przyjmując oficjalny ton. - Bądź łaskaw usiąść, milordzie. Sama przysiadła na krześle, lecz on podniósł jakiś koszyk i przyniósł jej. Czyżby podarunek? - Pomyślałem sobie, że powinienem ci oddać kota. - Tabby? - Caro poczuła pustkę. To byt pożegnalny prezent, wywiązanie się z obowiązku. Dlaczego w ogóle myślała, że on mógłby zechcieć stworzyć z nią prawdziwe małżeństwo? To był zawołany kawaler. - Thorn uważa, że imię Tabitha jest bardziej dostojne. - Zdjął narzutkę z kosza. - Dla matki. - Ojej - zawołała. - Kociaczki! Tabby uniosła łepek i zamiauczata. Caro nie mogła powstrzymać śmiechu.
407
- I mnie przykrzyło się bez ciebie. - Uradowana podniosła głowę i zobaczyła rozpromienioną minę Christiana. Zajrzał jej w oczy i też się roześmiał. - Uwierzysz, że od twojego wyjazdu nie odezwała się do mnie ani słowem? - To nieładnie. - Caro tłumiła chichot. Nie tak miała się odbyć ta rozmowa. A może to kolejny sprytny wybieg tego rozpustnika? Znów spojrzała na koty. - Jakie śliczne maleństwa. - Uniosła wzrok. - Tylko dwa? - Było kilka więcej, ale urodziły się martwe. - Biedna Tabby, lecz te dwa są przeurocze. - Przyjrzała się im bliżej. - Czy jeden ma ogonek? - Zdaje się, że jeden z nich to stuprocentowy kot - powiedział, siadając na pobliskim krześle. - Różni naukowcy przybywali do domu Ithorne'a, żeby je zbadać. Obecnie trwa debata o możliwości skrzyżowania kota z królikiem, lecz przynajmniej jeden z uczonych mężów jest przekonany, że Tabitha to kotokrólik. - Chcesz mi wmówić, że w Hesji mieszkają króliki z kłami? Skrzywił się. - Wątpię. Lecz ponoć podobne koty są znane w Korn-walii i na wyspie Man. Caro odwróciła ku sobie niezadowolony pyszczek Tabby. - Ciekawa jestem, jakim sposobem, że znalazłaś się bezdomna w Yorkshire. - Może została zesłana dla podróżnych w potrzebie? - powiedział Christian. Caro zebrała się w sobie i zadała poważne pytanie. - Gdybym ujawniła, kim jestem, wtedy na Froggatt Lane, co byś zrobił? - Nie wiem, ale byłabyś dla mnie bardzo miłą niespodzianką.
408
W jego oczach pojawiła się maleńka iskierka rozpusty. Caro przeniosła wzrok na koty, lecz one wcale nie pomogły jej odzyskać samokontroli. - Czy zmusiłbyś mnie do życia z tobą? - Jak? Miałbym cię trzymać w zamkniętym pokoju? Zawsze chciałem, aby moja żona sama zdecydowała, co zrobić z tym naszym dziwnym związkiem, o ile to nie stanowiłoby prawnego zagrożenia dla mnie i mojej rodziny. Przyjrzała mu się uważnie, lecz zobaczyła tylko szczerość. - Nadal trwasz w tym postanowieniu? - Przecież wiesz, że tak. Jeśli masz takie życzenie, podpiszę dokumenty dające ci jak największy zakres wolności. Lecz najpierw powinniśmy się lepiej poznać. Spojrzała nań, mrużąc oczy. - Dlaczego? - Jesteśmy sobie zaślubieni podobno do czasu, aż śmierć nas rozdzieli. Ponadto wydaje mi się, że odkryliśmy w sobie nawzajem różne przyjemne aspekty. Czy nie warto spróbować, jak daleko te aspekty sięgają? - Jesteś przystojnym mężczyzną i bardzo wprawnym w łóżku powiedziała. Oczekiwała jego gniewu, lecz on starannie go ukrył, o ile w ogóle poczuł irytację. - Oczywiście tego nie można ignorować, ale myślę, że mam też inne zalety. Spuściła wzrok, aby ukryć bitwę, która rozgrywała się w jej myślach. Chciał, aby stali się prawdziwym małżeństwem. Była to ogromnie silna pokusa. Ponadto znowu ogarniała ją namiętna żądza. No i ta wcześniejsza wizja ponurej przyszłości. Opierała się resztką sił. Był jedynym mężem, jakiego mogła mieć. Może te okruchy chleba, ale takie bogate i sute, wystarczyłyby, a rozterki stałyby się łatwiejsze do zniesienia, zwłaszcza gdyby urodziła dzieci. Lecz jednocześnie wróciły wątpliwości.
409
On potrzebował pieniędzy. Czy dowiedział się o jej majątku i przybył tu, aby spróbować go zdobyć? - Wiesz, że jestem bogata? - spytała. Teraz już wyraźnie zobaczyła jego gniew. Zacisnął usta, lecz po chwili się opanował. - Tak - odparł spokojnie. - Ale nie wiem, jak bardzo. - Ten papier, który podpisałeś na naszym ślubie, nie obejmuje wszystkiego, co zdobyłam po ceremonii. - Podpiszę każdy inny dokument, jaki sobie życzysz. Nie jestem tu z powodu twoich pieniędzy, do diabła! - Nie przeklinaj. Wstał, zacisnął pięści i odwrócił się. Lecz po chwili znowu na nią spojrzał. - Nasz wspólnie spędzony czas, chociaż tyle się wydarzyło, był jednak krótki. Dlatego teraz powinniśmy poznać się lepiej. - A jaki rodzaj poznania się miałeś na myśli? - Ujrzała błysk w jego oczach, więc dodała szybko. -Tylko nic fizycznego. Błysk nie zgasł. - Nie, przynajmniej na razie. Proszę, abyśmy spędzili trochę czasu razem. Bez tych wszystkich masek, udawania, oszukiwania. Caro pragnęła tego samego z całej duszy, ale opanowała się i przemówiła chłodnym głosem. - Jeśli rozważę tę propozycję, to tylko z powodu niechęci do alternatywnego rozwiązania. Uniósł brwi. - Czyli jakiego? - Bardzo osobliwego trybu życia. - A ty zawsze pragnęłaś normalnie żyć. - Skrzywił się. - Caro, tego nie mogę ci obiecać. Nawet ta odrobina nadziej nagle prysła. - Dlaczego nie? Rozłożył ręce.
410
- Jestem dziedzicem hrabiowskiego tytułu i majątku. Jestem przysposobionym bratem księcia. - Chcesz powiedzieć, że dla ciebie jestem zbyt niskiego stanu? - Chcę powiedzieć, że nie jestem zwykły i nie mogę zaproponować ci życia, jakie kiedyś wiodłaś. Poza tym moje życie jest związane z południem Anglii. A twoje korzenie tkwią na północy. Uniosła podbródek. - Moglibyśmy zamieszkać na północy. - Mam obowiązki tutaj. - A ja mam obowiązki na północy. Miauuu. - Kot wie lepiej. - Siedź cicho - Caro zganiła Tabby, przewracając oczami. Lecz po prawdzie nie miała żadnych obowiązków w Yorkshire. Sprzedaż firmy była już w trakcie realizacji. Luttrell House nie był majątkiem, który wymagał zarządzania. A tych kilka organizacji dobroczynnych potrzebowało tak naprawdę jedynie jej pieniędzy. - Jeśli potrzebujesz spędzać część czasu w Yorkshire - powiedział niechaj tak będzie. Będę przyjeżdżał z tobą na północ tak często, jak to możliwe. Ale mój dom... nasz dom... byłby w Devon. - Devon? Ta rozmowa szybko zbaczała na tematy dotyczące możliwości i prawdopodobieństw, zanim Caro zdołała się na to przygotować. Christian mówił dalej. - Mój dom rodzinny. Moja rodzina też nie jest zwyczajna, a ty będziesz z nią spędzać dużo czasu. Słysząc to, zmarszczyła czoło. - Mama, która hoduje pszczoły i ma dziwne pojęcie o kotach?
411
- Właśnie. Mogłabyś porozmawiać z nią o dziwnych kotach. - Z twoja matką? Ona jest w Londynie? - Nie, ale muszę pojechać do Royle Chart. To dom mojego ojca w Devon. - Ten zwyczajny dom? - spytała z nutą ironii. - Ja nie kłamałem. To był dom mojego dzieciństwa. Ojciec odziedziczył hrabiowski tytuł i włości dopiero niedawno. - Może nie kłamałeś, ale ukrywałeś prawdę. Dlaczego? Zacisnął usta. - Dowodzenie żołnierzami w armii wyostrza instynkt wyczuwania prawdy i fałszu. Ty kłamałaś niemalże we wszystkim, nie zaprzeczaj, co nie zachęcało, aby być szczerym wobec ciebie. Lecz cała ta sytuacja nadal wydaje mi się dziwna. Wróciłem do Anglii po wieloletniej nieobecności, aby się dowiedzieć, że już nie jestem majorem Hillem, lecz majorem lordem Grandistonem. Zamiast przyszłości, o której sam mógłbym decydować, chcąc nie chcąc, miałem zostać hrabią Royland wraz z majątkami wymagającymi zarządu oraz z mandatem w parlamencie. Zamiast pojechać do Raisby Manor w Oxfordshire, gdzie się urodziłem i mieszkałem do dziesiątego roku życia, musiałem udać się na zachód do Devon, do domu, którego w ogóle nie znalem. Myślę, że życie prostego człowieka znowu będzie mi odpowiadać. Caro patrzyła na śpiące kociaki, które nie interesowały się niczym innym oprócz mleka. Szczęśliwe istoty. Podniosła wzrok. - Aż tak bardzo się nie różnimy, prawda? Obojgu nam odebrano wolność. - Właśnie. Pojedź ze mną do Royle Chart, Caro. Poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa. - Po co? - Żeby spędzić razem czas. - Chcesz mnie przynaglić do podjęcia zobowiązania.
412
- Klnę się na honor, że nie. Ale muszę tam pojechać, aby zdążyć przed plotkami. Kolejna wspólna podróż. 1 nadzieja. - Jak mielibyśmy przedstawić się twojej rodzinie? - spytała. - Może w drodze znajdziemy właściwy sposób. - A jeśli dojedziemy na miejsce w przekonaniu, że nie możemy żyć razem? - Powiemy im prawdę. Jeśli usłyszą to z ust moich i twoich, wtedy nam uwierzą. Cokolwiek zdecydujesz, na pewno polubisz moją matkę. Wszyscy ją lubią. Ale ostrzegam cię, tam jest prawdziwy dom wariatów. Mówiłem ci, że mam tuzin rodzeństwa? - Tuzin? - W większości to chłopcy. - Boże! Znam takich z sierocińca, więc wiem, co to oznacza. Starannie dobrała słowa. - Dlaczego powiedziałeś: cokolwiek zdecydujesz? To ma być dla nas obojga. - Nie. Ja wiem, czego chcę. - Więc czego chcesz? - Nie bądź niemądra, Kat. - Już kiedyż mi się oświadczyłeś, gdy wiedziałeś, że to byłoby niemożliwe. - Kiedy? - Uniósł brwi. - W drodze do Adwick. - Ach. - Nachmurzył się. - Możesz mi wierzyć albo nie, ale zapomniałem, że jestem żonaty. To było dla mnie nowością. A mówiłem do ciebie szczerze. Nadeszła chwila, aby spytać, czy będzie wiernym mężem, lecz Caro wcale nie była pewna, czy porzuciłaby go, gdyby zaprzeczył. Miał tyle cech, które się jej podobały, alternatywa zaś wyglądała ponuro. Kogo usiłowała oszukać logiką? Lada chwila niebezpiecznie rozpłynie się w marzeniach. Podszedł do niej, wyjął coś z kieszeni. - Będziesz musiała to nosić.
413
Jej obrączka. Nie próbował włożyć jej na palec Caro, za co była mu wdzięczna. To nie była ta, którą ją zaślubił. Wzięła ją niepewnie. - Mam dwa warunki. -Tak? Spojrzała mu w oczy. - W czasie podróży nie będziemy się nawet całować. - Zgoda. - Uśmiechnął się. - Nawet gdybyś chciała. Bezczelny nicpoń. Wsunęła obrączkę na jej poprzednie miejsce. - A poza tym pojedziemy karetą.
414
Rozdzial 32 Podróż do Royle Chart zajęła im pięć dni, podczas których można było poddać próbie każde małżeństwo. Rothgar i Diana nie wydawali się zdziwieni ich planem. Nalegali jednak, żeby Caro zabrała ze sobą Marthę. Wiedziała, że powinna była tego oczekiwać, lecz obecność pokojówki w średnim wieku stawiała pewne ograniczenia. Mogła rozmawiać z Christianem tylko o zwykłych, codziennych sprawach. Czasami żałowała, że nie wzięli Tabby, lecz matka i jej kociaki zostały powtórnie oddane pod opiekę księcia Ithorne'a. Wieczorami czasami wybierali się na przechadzkę w pobliżu zajazdu, uciekając przyzwoitce, lecz pogoda im nie sprzyjała. Przez dwa wieczory padał rzęsisty deszcz, więc musieli zostać w środku. Grali w karty i warcaby, podczas gdy Martha Stokes wytrwale szyła, nie pozwalając sobie ani na chwilę drzemki. Za sprawą deszczu drogi były rozmokłe, co spowalniało podróż, a Caro miała okazję zaobserwować, że wewnątrz powozu Christian nie mógł usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. W końcu powiedziała mu, żeby pojechał konno razem z Barleymanem. Wcale się nie sprzeciwiał. Patrzyła, jak z uśmiechem dosiadł Bucka. Mogła tak patrzeć na niego całymi godzinami, lecz rzadko miała
415
sposobność robić to na tyle dyskretnie, że on nie spoglądał w jej stronę. Niedaleko Salisbury obluzowało się jedno koło, przez co musieli stanąć pośród padającej mżawki. Christian i Barleyman pracowali razem z woźnicą i stajennym, chcąc naprawić uszkodzenie na tyle solidnie, by powóz mógł dojechać do miasta. Caro wychyliła się, aby zawołać: - Uważaj na plecy, mężu! Podniósł głowę, ubrudzony błotem i ziemią, ale uśmiechał się. Naprawa okazała się niemożliwa. Martha odmówiła jazdy wierzchem, nawet na jednym koniu z Barleyma-nem, więc została w karecie, Caro zaś z radością usiadła za Christianem na krótką podróż do najbliższego zajazdu. Nawet bez dodatkowego siodła czuła się bezpiecznie, no i miała niepodważalny argument, żeby objąć Christiana obiema rękami i przytulić się do jego pleców. - Jest bardzo przyjemnie - powiedziała. - Jest zimno, mokro, a my pewnie utkniemy na tym pustkowiu na cały dzień, gdy koło będzie w naprawie. - Jest bardzo przyjemnie - powtórzyła, a Christian się roześmiał. Pozostaną małżeństwem. Teraz była już tego pewna. Wiedziała, że on szczerze ją kocha, zaczynała wierzyć, że będzie jej wierny. Zanim jednak podejmie ostateczne zobowiązanie, chciała dojechać do Royle Chart i poznać całą jego rodzinę, bo wiedziała, że po takiej deklaracji drogi odwrotu już nie będzie. On zaś sprawiał wrażenie, jakby się obawiał, że ona może ich nie polubić. To ją zaniepokoiło. Wydawali się szalenie ekstrawaganccy. Christian wyjaśnił jej, że właśnie z tego powodu będzie musiał stać się ziemianinem i poznać tajniki zarządzania majątkiem,
416
gdyż jego rodzina nie umiała racjonalnie gospodarować pieniędzmi. Caro nie chciała, aby jej ciężko zarobiony majątek Froggattów został roztrwoniony, lecz nie miała przed tym żadnej obrony. Zawarte dawno temu małżeństwo nie zostało poprzedzone umowami powierniczymi i majątkowymi. Zamiast trzeciej części, którą chciała dać Eyamowi, Christian posiadł wszystko. Nie uzgodnili nawet warunków umowy mającej zastąpić separację od łoża i materialną. Wiedziała, że może zaufać Christianowi w kwestii wyboru. Gdyby zdecydowała się nie angażować w to małżeństwo, a zamiast tego podpisałby dokumenty separacyjne, on nie próbowałby jej powstrzymać. Jednak gdyby dokonała innego wyboru i została jego żoną w pełnym wymiarze... Nie wolno jej tego uczynić przed zabezpieczeniem się z mocą prawa. Okoliczności ulegają zmianom, ludzie się zmieniają. Bolała ją sama myśl, że mogłaby poświęcić miłość z tak praktycznych powodów, lecz duchy przodków Froggattów nie dawały jej spokoju. Troska o majątek była jej obowiązkiem, jasnym i prostym, tak samo nieubłaganym jak obowiązek żołnierza, by walczyć z wrogiem. Kiedy jechali pośród bogatych w zboża pól, Caro rozmyślała o małych wyzwaniach, które niosła ze sobą ta sytuacja. Christian wyznał, że nie zna się na zarządzaniu majątkiem, ona również nie miała takiej wiedzy. Oboje zapewne potrafiliby się tego nauczyć, ale takie życie mogłoby okazać się dla niej zupełnie obce. Pochodziła z przemysłowej północy, a Devon leżało na dalekim, wiejskim południowym zachodzie. Były już takie momenty, gdy nie rozumiała miejscowego dialektu, a przecież pozostał im jeszcze jeden lub dwa dni drogi. Pomimo zamieszkania w Luttrell House Caro była kobietą z miasta, przywykłą do przemysłu i handlu, nie zaś do rolnictwa i dzierżawców.
417
Nie była wysokiego stanu i nigdy nie mogła pretendować do arystokracji. W okolicach Sheffield jej nazwisko było znane i szanowane. W Devon nie znaczyło absolutnie nic. Oczywiście, wniosłaby do małżeństwa pieniądze, ale samo w sobie posiadanie pieniędzy miało niewielkie znaczenie. Była coraz bardziej zasmucona, lecz na szczęście, gdy wjeżdżali do majątku Royle Chart, na niebie zabłysło słońce. Widok był naprawdę piękny. Tu i tam liście zaczynały przybierać barwę złota, niektóre z nich leżały już na ziemi, wyglądając jak kwitnące kwiaty. Gdzieniegdzie widać było białe owce pasące się na trawie. - To bardzo ekonomiczne - powiedziała do Christiana, który na moment przyjazdu znowu przesiadł się do karety. - Tak. - Lecz zaraz zasyczał, gdy koło wpadło w jakąś dziurę w podjeździe, wywołując przeraźliwe skrzypienie drewna i metalu wewnątrz powozu. - Ten majątek pochłania jednak straszne ilości pieniędzy. W tej chwili Caro nie chciała rozmawiać o pieniądzach. Na widok domu wstrzymała oddech. Był wielki, zbudowany ze złocistych kamieni pokrytych pnącymi roślinami. - Niezły, prawda? - spytał z lekkim niepokojem. - Jest cudowny. Przez drzwi frontowe zaczęli wybiegać ludzie. Kilku chłopców z okrzykami radości ruszyło na spotkanie karety, byli też służący i inne osoby. Powóz stanął, a chłopcy wciąż biegali dookoła, pokrzykując wesoło. Jakiś korpulentny mężczyzna zbliżył się co tchu, by osobiście otworzyć drzwi. - Witaj, witaj! - powiedział do Caro, szeroko uśmiechnięty. - Jaki piękny dzień! - Zaczyna się - mruknął pod nosem Christian na tyle głośno, żeby go usłyszała.
418
Wysiadła, wpadając prosto w objęcia hrabiego, potem równie korpulentnej hrabiny o zielonozłocistych oczach. Jakieś małe dziecko wylądowało na rękach Caro, pocałowało ją i objęło mocno za szyję. Rozpaczliwie szukała Christiana, lecz obstąpili ją chłopcy, więc pozwoliła, by ta ruchliwa fala poniosła ją do wielkiego, choć zaniedbanego holu. Schody prowadziły na górne piętro, gdzie na podeście stała kolejna grupka osób. Młode kobiety krzyczały coś, zadawały pytania. Padały polecenia dla służących... W końcu Christian pojawił się u jej boku, zabrał dziecko i przekazał je najbliżej stojącej osobie. - Ona ucieknie, jeśli będziecie ją tak traktować - powiedział. Zapadła cisza. Caro pomyślała, że wszyscy poczuli się dotknięci. - Co za cudowne powitanie - odezwała się z promiennym uśmiechem. - Ale czy mogłabym chociaż na chwilę pójść do mojego pokoju? Ta delikatna aluzja dotycząca zaspokojenia potrzeby ciała sprawiła, że hrabina i dwie młode kobiety - zapewne szwagierki - natychmiast zaprowadziły ją na górę do eleganckiej sypialni. Christian poszedł za nimi. - Mamo - powiedział. - Będziemy potrzebować osobnych pokoi. Hrabina odwróciła się do niego. - Osobnych? Dlaczego? - Później wyjaśnię - Być może oblał się rumieńcem. - Przecież nawet nasza wielka rodzina na pewno nie korzysta ze wszystkich sypialni. - Tak się składa, że korzysta - powiedziała. Wciąż patrzyła na niego tak, jakby zamówił na kolację żaby. - Musiałeś zauważyć, że są tu Mary i Claughton. Z małym dzidziusiem! - dodała radośnie. - A jutro przyjedzie Sara,
419
specjalnie żeby się z tobą spotkać. Czy nie mówiłam ci jeszcze, że zamieszkali u nas moi rodzice? - Nie - westchnął. - Nie szkodzi. Wszystko będzie dobrze. - Oczywiście. Tak jak zawsze. - Przeniosła radosny uśmiech na Caro. - Modliliśmy się, aby cię odnalazł, moja droga. Zaraz sobie idziemy, ale musisz jak najprędzej przyjść na dół, wtedy poznasz wszystkich jak należy, przy podwieczorku. Wypędziła dziewczęta i chłopców na korytarz. - Nie, moi kochani, Christian pobawi się z wami później. - Wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Oparł się o ścianę, zamykając oczy. - Teraz sama widzisz. Caro usiadła na sofie, zanosząc się śmiechem. Kiedy się opanowała, Christian spojrzał na nią z żałosną miną. - To nie jest szaleństwo z powodu twojego przyjazdu - ostrzegł ją. Tak jest cały czas. - Z czasem chyba można się do tego przyzwyczaić? - Nigdy nie próbowałem. Thornowi to się podoba, ale on nie musi tu mieszkać. - My też nie. Czy w pobliżu nie ma innego domu? Odsunął się od ściany. - Chyba jest domek wdowy, są zapewne również inne. Lecz gdybyśmy zamieszkali tutaj, inne można wynająć. Nawet przy wykorzystaniu jednej trzeciej jej pieniędzy to nie byłoby konieczne, ale Caro nie była jeszcze gotowa na rozmowę o takich rzeczach. - Pomówimy o tym później. Teraz naprawdę muszę skorzystać z wygódki. Otworzył drzwi. - To tam. Weszła do małej garderoby, przyjemnie ogrzanej ogniem z kominka, po czym skorzystała z nocnika. Zastanowiła się nad kwestią wspólnej sypialni. A zwłaszcza wspólnego łóżka.
420
W każdym zajeździe mieli osobne pokoje i oboje przestrzegali zasady niewdawania się w żadne intymne kontakty, unikali nawet pocałunków. Było to trudne, a teraz pożądanie znowu dawało o sobie znać z coraz większą siłą. Wszelako wiedziała, że muszą się trzymać pierwotnego planu i zobowiązania, o ile będą w stanie. To była kwestia racjonalnej decyzji, gdyż oboje łatwo wpadali w wir namiętności, a to mogło prowadzić do poczęcia dziecka, które związałoby ich już na zawsze. Nie pamiętała zbyt dokładnie, ale przypuszczała, że dopełnił aktu owej nocy, gdy byli w podróży. Od tamtej pory miała krwawienie, więc nic z tego nie wyszło, lecz nie mogli znowu tak ryzykować. Wróciła do sypialni. Christian stał przy oknie i spoglądał na majątek. Zatrzymała się u jego boku. Wieczór oblewał wszystko delikatną złotą poświatą, a łagodna mgiełka rozmywała wrażenie odległości. Przepiękny widok. - Co powiesz rodzicom? - spytała. - Oczywiście prawdę, - Odwrócił się do niej. - Będą nas naciskać. - Nie zgodzą się, abyśmy żyli w tej odroczonej separacji, a zwłaszcza ty. To zresztą zrozumiałe. - Więc już ich rozumiesz? - Za dużo sobie pozwalam? Wybacz. - Nie. Chodzi o to, że... ja nie rozumiem. Wcale ich nie rozumiem. Spojrzał na łóżko. - Znajdę sobie inne legowisko. Gdzieś musi być jakiś kąt do spania. - A może rozkładane łóżko lub materac. To jest duży pokój. - A to jest duże łóżko. - Ogień w jego oczach sprawił, że poczuła falę gorąca. Żądza wzbierała się w niej coraz silniej, lecz znalazła jeszcze dość siły, żeby powiedzieć: - To zbyt niebezpieczne. - Czy ty wiesz, jak bardzo cię pragnę?
421
Oblizała usta. - Znam moje własne pragnienia. - Dlaczego mamy się nawzajem wystawiać na próbę? - Robisz to, ponieważ ja nalegałam - odparła. - A ja robię to, gdyż potrzebuję swobody, aby podjąć właściwą decyzję. -1 zrezygnowałabyś z tej wolności? - Byłabym związana z tobą stalowym łańcuchem. Ujął jej dłoń i ucałował ją. - Małe naruszenie reguł, ale nic więcej nie będzie, obiecuję. Jakie są te przeszkody, Caro? To było uczciwie postawione pytanie, którego nie mogła zbagatelizować. - Czy będziesz mi wierny? - spytała, bacznie go obserwując. Zawsze i bezgranicznie? - Tak. A ty? - Co? Oczywiście! - Dlaczego to ma być takie oczywiste? Pewnego razu w zajeździe zażywałaś łóżkowych przyjemności z zupełnie obcym mężczyzną. Poczerwieniała, lecz musiała zagryźć wargi, aby powstrzymać uśmiech. - Zgadza się, ale przypuszczam, że ty masz na tym polu znacznie większe osiągnięcia niż ja. Roześmiał się. - To prawda, ale dotrzymam moich ślubów małżeńskich sprzed lat, Caro, jeśli nasze małżeństwo będzie prawdziwe. Obiecuję ci to. Na chwilę odwróciła wzrok, lecz zaraz potem znowu spojrzała mu w oczy. - Co sprowadza nas do dóbr doczesnych. Nigdy ci ich nie obiecałam, ale według prawa i tak należą do ciebie. - Ale ty tu jesteś. - Co to znaczy? - Ze ufasz mi do tego momentu. Ja całkowicie rozumiem, że chcesz lepiej poznać moją rodzinę, zanim zro-
422
bisz kolejny krok naprzód. Chodź, stawimy czoło tej gromadzie Hillów. *** Wszystko było tak chaotyczne, jak mówił, ale Caro powoli zaczynała odnajdywać swoje miejsce, a wraz z tym spostrzegła o wiele większe niebezpieczeństwo niż pożądanie. Rodzina Christiana, hałaśliwa, rozgorączkowana, była jak narkotyk, od którego mogła się uzależnić. Tak, szukała azylu, miejsca, dokąd mogłaby uciec i być tylko z nim, ale zapragnęła również tej rodziny i gotowa była zapłacić fortunę, aby ją zdobyć. Oprócz ludzi były jeszcze psy i koty. Tabby zostałaby wciągnięta do tej kompanii równie łatwo jak oni. Kiedy Caro ujrzała, że jeden z chłopców ma królika, nie mogła powstrzymać śmiechu na myśl o heskich królikach wyposażonych w wielkie kły. Wszyscy zasiedli do kolacji przy długim stole w wyłożonej złoconymi panelami sali, z pewnością przeznaczonej na bardziej eleganckie przyjęcia. Lisa, najmłodsza siostra Christiana, zmówiła na głos modlitwę dziękczynną. Wyglądało na to, że ten honor przechodził z jednej osoby na drugą, co stanowiło rodzinną tradycję. Caro została zaproszona na miejsce po prawej stronie hrabiny. Mały Ben siedział na drewnianym bloku po jej drugiej stronie. Lady Royland mówiła wyłącznie o Christianie, przy tym zadawała mnóstwo pytań. Tak jakby cierpiała na niedobór informacji. Miało to głębsze podłoże niż myślała. Christian twierdził, że nie rozumie swojej rodziny. Nie odwiedzał ich, a nawet nie pisał tak często, jak pragnęli tego rodzice. Należało to naprawić. Skoro miała tu zostać. Po kolacji kobiety i dzieci przeszły do salonu, traktowanego z takim samym brakiem godności jak sala jadalna. Caro nauczyła się zasad gry w kulki na dywanie
423
i świetnie się bawiła. Niebawem przyszli mężczyźni. Christian przyklęknął na podłodze, żeby pokonać Caro w tej grze. Bez sukcesu. Dzieci poczęły znikać w regularnych odstępach czasu, a Caro spostrzegła, że pod pewnymi względami panuje tu porządek. Pod względami, pomyślała, które rodzice Christiana uznawali za istotne. W końcu ona z Christianem i jego rodzicami przeszli do pełnego książek gabinetu, którego hrabia używał jako swojego azylu. Dopiero tam Christian spróbował wyjaśnić sytuację. - Więc jesteśmy na okresie próbnym? - powiedział jego ojciec, spoglądając na Caro, ale w jego oczach błyszczały wesołe iskierki. - Jeśli tak, to ja również, milordzie. - Absolutnie nie! Niech się dzieje, co chce, teraz jesteś naszą córką. - Rozumiemy, że to musi być trudne - powiedziała lady Royland. Minęło dziesięć lat, a wy byliście tacy młodzi. I ta przykra sytuacja, gdy braliście ślub... Nie pomyślałam o tym. Czy wspólna sypialnia to dla was duża przeszkoda? Caro się wzdrygnęła. Nie sądziła, że brutalność Mo-ore'a wobec niej będzie tematem tej rozmowy. Co miała powiedzieć? - Zawsze najlepiej, gdy wszystko odbywa się zgodnie z naturą powiedział jej teść, cokolwiek miało to znaczyć. - Nie, jeśli Caro zostanie brzemienna - stwierdził bez ogródek Christian. Aha, więc to miał na myśli. - Przecież jesteście małżeństwem, mój drogi - odezwała się matka więc dziecko nie byłoby problemem. A ja jestem pewna, że Caro chciałaby mieć maleństwo. - Byłby to problem, gdybyśmy mieli żyć w separacji - odpowiedział Christian.
424
- Nie widzę powodu, chyba że według ciebie ludzie zakładaliby, że wzięła sobie kochanka. Caro zobaczyła, jak Christian zamyka oczy. - W innych okolicznościach - powiedziała szybko - byłabym zachwycona, gdybym urodziła dziecko. - No widzisz - wtrącił się hrabia. - Idźcie już. Musicie być zmęczeni po długiej podróży. Zbolała mina Christiana sprawiła, że Caro zaczęła powoli tracić opanowanie. Wstała. - Tak. Jestem bardzo zmęczona. - Wyczerpana - dodał Christian, po czym wyprowadził ją z pokoju. Na zewnątrz zakryła sobie ręką usta, żeby stłumić śmiech. - To wyglądało tak, jakby oni kazali nam... - wyszeptała. - Tak. - Rozejrzał się pośpiesznie. - Wracajmy do naszego pokoju, zanim wydarzy się coś jeszcze gorszego! Lecz gdy znaleźli się na miejscu, ich wzrok przyciągało oczywiście wielkie łóżko. Na podłodze leżał materac, przygotowany do spania, mimo to łóżko wciąż stanowiło główny obiekt zainteresowania. - Chcesz dzieci? - spytał. - Tak, ale nie teraz. - Nie miałem na myśli... - Przesunął palec po ananasie wyrzeźbionym na kolumnie. - Zawsze miałem silne postanowienie, żeby nie przyczyniać się do powiększenia tej licznej rodziny. - Ach tak. - Caro usiadła na twardym krześle, rozważając to w myślach. Chciała dzieci. - Lecz jeśli utrzymamy nasze małżeństwo, czy to będzie możliwe? Nie... to znaczy... Spojrzał na nią. - Myśl o tym, by mieć dzieci z tobą, to zupełnie co innego.
425
Nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Każde dziecko byłoby błogosławione, rosnąc jako cząstka tej rodziny. - Niech mnie diabli, zaczynasz mówić tak jak oni! - Bo ich lubię. - Ja też. Podszedł, wyciągając ku niej ręce. - Jesteś jak szkiełko, przez które wszystko wygląda inaczej, Caro. I jesteś towarzyszką, bez której nie chcę żyć. To nie będzie łatwe życie, ale pełne błogosławieństw. Czy zechcesz dzielić je ze mną? Podała mu swoje dłonie. - Szczerze tego pragnę, ale wybacz, musimy porozmawiać o pieniądzach. Sądziła, że się rozgniewa, ale on skinął głową. - Tak jest, musimy. - Poprowadził ją na sofę. Usiedli obok siebie. Widzisz, ja myślę, że moja rodzina potrzebuje pieniędzy. - Nie wyglądają na ekstrawaganckich. - Bo nie są. Mój brat Tom okazał się trochę lekkomyślny, ale wierzę w niego i mam nadzieję, że dostanie nauczkę na przyszłość. Ale rodzice chcą jak najlepiej dla wszystkich swoich dzieci. Ja również. Chciała przysunąć się bliżej, wejść w jego ramiona, zapomnieć o wszystkim, lecz musiała doprowadzić to do końca. - Według prawa jesteś właścicielem wszystkiego, co posiadam. - Przestań to powtarzać, bo się rozgniewam. - Wybacz, ale... moje pieniądze są jak święty majątek powierniczy. Czy zdajesz sobie sprawę, jak ciężko moja rodzina pracowała, by go zdobyć? - Mogę się domyślić. Więc jakiego porozumienia oczekujesz, kochana? To słowo, to spojrzenie nieomal Caro rozbroiły, lecz zdołała się opanować.
426
- Zamierzałam oddać ci jedną trzecią natychmiast - powiedziała spokojnie - a resztę umieścić w funduszu powierniczym. Przynajmniej takie miałam plany w związku z sir Eyamem. - Rozumiem. A teraz? Widziała, że oczekiwał czegoś bardziej kategorycznego. - Jedna trzecia dla ciebie - powiedziała szybko - jedna trzecia w funduszu dla mnie, ale z pełnym dostępem, a jedna trzecia w funduszu z ograniczonym dostępem dla naszych dzieci. Na wypadek, gdybyśmy oboje oszaleli na punkcie hojności. Czy mówiłam też, że sprzedaję Skellowowi moje udziały w fabryce? Więc z tego źródła nie będzie już więcej dochodów? Z uśmiechem położył palec na jej ustach. - Moja finansistka Kat. Myślę, że na osobności będę mówił do ciebie Kat. Wiesz, twoje cechy Froggattów to dokładnie to, czego potrzebuje rodzina Hillów. Hrabiowskie dobra bardzo szybko zaczną przynosić znaczne zyski. Wciąż trzymał palec na jej ustach, więc mimowolnie go pocałowała. - To mi się podoba - powiedziała. - Pomoc w podźwi-gnięciu tego majątku, uczynienie z niego zyskownego interesu. - A teraz ja mam do omówienia pewną kwestię finansową powiedział, cofając palec. - Muszę ci coś wyznać. Pozostała na miejscu, lecz gdyby wyjawił, że ma ogromne długi, złamałby jej serce. - Chodzi o lady Fowler. - Lady Fowler? - Muszę wpłacić tysiąc gwinei na jej fundację. - Co takiego? - zawołała. - To jakiś obłęd! - Na to wygląda, ale widzisz, kiedyś ślubowałem... Patrzyła na niego zdumiona. - Jesteś jednym w tych, którzy kiedyś złożyli przysięgę o małżeństwie? Razem z hrabią Huntersdown?
427
- Do diabła, skąd o tym wiesz? - Zatrzymaliśmy się u nich po drodze na południe. Poznałam lady Huntersdown. Jest czarująca. - Kiedy nie wpada we wściekłość i staje się niebezpieczna. Polubiłaś ją? - Tak. - Uśmiechnęła się. - Kiedy wyjeżdżałam, miałam nadzieję, że mogłybyśmy zostać przyjaciółkami, ale nie wiedziałam jak. - Teraz już wiesz jak, ale to ślubowanie wymaga wpłacenia absurdalnej dotacji. - Dlaczego? - Zmarszczyła czoło. - Przecież wzięliśmy ślub na długo, zanim złożyłeś przysięgę. - Czy nie naginasz prawdy? - Nie - powiedziała stanowczo. - Żadnych takich nonsensownych historii, mój panie. Tysiąc gwinei dla tej postrzelonej kobiety? Być może idea tej przysięgi wymaga wpłacenia dotacji, ale ja mam wiele bardziej szczytnych celów. Przytułki dla ubogich, sierocińce. Albo dodała z szelmowskim uśmiechem - dom dla obłąkanych. Patrzył na nią nieruchomym wzrokiem. - Do diabła. Przecież to ty byłaś tą pokojówką, Carrie! Widząc jego minę, wybuchła śmiechem. - Oczywiście. Miałam obawy, że się zorientujesz, ale to była również niezła zabawa. - A ten dom w Doncaster? - Należy do mojej przyjaciółki, Phyllis. Stamtąd wyruszyłam jako Kat, aby na ciebie zapolować, mój panie. - Wytropiłaś mnie i pojmałaś, moje serce i duszę. Jaka jest teraz twoja wola? Czy mamy dotrzymać obietnicy? Bez pocałunków. Bez wspólnego łoża. - A możemy? - spytała. Oddychała z coraz większym trudem. Chciałam powiedzieć, czy jesteśmy w stanie? - Ja nie jestem bestią - powiedział, akcentując pierwsze słowo, co wywołało jej uśmiech. - Nawet gdybyś był bestią, mogłabym ulec. Tylko dlatego, aby zostać jedną z tych cudownych Hillów.
428
Zbliżył się. - Niestety, kochasz mnie tylko ze względu na moją rodzinę. Nachyliła się ku niemu, kładąc dłoń na jego piersi. -1 nie jesteś bestią. - Ty mogłabyś się nią stać - zaproponował, odchylając jej podbródek. Musnął wargami jej usta. - W tym łóżku. - Więc czy mógłbyś to spowodować jak najszybciej? Roześmiał się. Postawił ją na nogi, lecz zaraz poszedł i przekręcił klucz w drzwiach na korytarz i tych do garderoby. - Widzisz, uczę się. - Taką mam nadzieję. Wciąż przy drzwiach, spojrzał na nią poważnie. - Jesteś pewna? Od tego już nie będzie odwrotu. - Tak. Rozbierz się. Sama rozpięła już suknię, zrzuciła ją, teraz rozwiązywała tasiemkę na halce. Christian zdjął buty, surdut, kamizelkę i koszulę. Podszedł do Caro, wyciągając z kieszeni składany nóż. - Kazałaś, żeby jak najszybciej? Jednym pociągnięciem rozciął tasiemki przytrzymujące gorset, od góry do dołu. Zachichotała, zaskoczona i podniecona, potem odrzuciła koszulę, z rozkoszą stając przed nim nago. Postawiła stopę na krześle, aby zdjąć podwiązkę i zsunąć pończochę. Patrzyła, jak ją obserwuje. Zanim rzuciła na podłogę drugą pończochę, stał przed nią nagi w całej okazałości, jakiego nie widziała go nigdy przedtem. - Cała się zaróżowiłaś - powiedział, ciągnąc ją do łóżka. - To chyba przez to nasze prawdziwe małżeńskie łoże. - Tak. Odsunął pościel, wziął ją na ręce i położył. - Szybko. Szybko - szepnęła.
429
Z przyduszonym śmiechem wszedł w nią głęboko i mocno. To było gorące, szybkie, doskonałe, gdyż niczego się nie bała, nie wątpiła, bez poczucia winy i bez ograniczeń. Objęła go nogami, jak wtedy na balu, bo chciała zespolić się z nim na zawsze, na całą wieczność. Lecz po jakimś czasie musiała go puścić, odpocząć. Leżeli w milczeniu, przytuleni. - Nie mogę żałować niczego, co było dziesięć lat temu powiedziała w końcu - bo w przeciwnym razie teraz nie byłoby nas tutaj. - A ja nigdy nie pożałuję tego młodzieńczego szaleństwa, bo mógłbym cię nie odnaleźć, moje serce, moja duszo. - Przewrócił się na plecy, pociągając ją za sobą, aby położyła się na jego brzuchu. Widzisz, jak to jest. U Hillów wszystko zawsze wychodzi na dobre. KONIEC
430