Pearl S.Buck
PAŁAC KOBIET
Pavillion of Women
Przełożył Adam Chmielewski
Data wydania oryginalnego 1946
Data wydania polskiego 1994
1
Tego dnia Pani Wu...
4 downloads
7 Views
Pearl S.Buck
PAŁAC KOBIET
Pavillion of Women
Przełożył Adam Chmielewski
Data wydania oryginalnego 1946
Data wydania polskiego 1994
1
Tego dnia Pani Wu obchodziła swoje czterdzieste urodziny. Usiadła przed lustrem
toalety i spojrzała na odbicie swej spokojnej twarzy. W myślach porównywała ją
z twarzą, którą widziała w tym lustrze wtedy, gdy skończyła szesnaście lat.
Tamtego dnia wstała wcześnie z małżeńskiego łoża. Zawsze była rannym
ptaszkiem. Nakładając swoje nowe poranne okrycie weszła do tego samego
pokoju i usiadła przed tym samym lustrem. Siedziała w ów szczególny, dostojny
sposób, bez ruchu, spoglądając na własną, młodą twarz.
- Czy to możliwe, abym dzisiaj wyglądała tak samo jak wczoraj? - pytała samą
siebie pierwszego poranka po ceremonii zaślubin.
Przyglądała się własnemu odbiciu dokładnie. Szerokie, niskie czoło, odarte
wczoraj z dziewczęcego wianka, wielkie oczy, delikatny nosek, owal policzków i
podbródka, małe czerwone usteczka, tego poranka szczególnie czerwone. Wtedy
wkroczyła do pokoju Ying, jej nowa pokojówka.
- Panno... och, pani! - zawahała się. - Nie przypuszczałam, że wstaniesz dzisiaj
tak wcześnie! - zarumieniła się.
Policzki pani Wu były perłowojasne i zawsze silnie kontrastowały z karminem
ust.
- Lubię wstawać wcześnie - odrzekła swym łagodnym tonem. Wczorajszej nocy
ów młody mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie spotkała, powiedział, że jej
głos brzmi jak głos ptasiego śpiewu.
Teraz, dwadzieścia cztery lata później, jak gdyby domyślając się, o czym myśli
pani Wu, Ying, która splatała właśnie lśniące, proste i czarne włosy swej pani,
ale od tylu już lat to robiła, że mogła oderwać wzrok od swojej pracy i spojrzeć
na piękną twarz w lustrze, odezwała się zza ciężkiego cedrowego krzesła:
- Pani, przez te dwadzieścia cztery lata nie zmieniłaś się ani trochę.
- Ty także myślisz o tamtym poranku? - spytała pani Wu, wdzięczna za
zachwycone spojrzenie Ying, która po dwudziestu czterech latach współżycia z
mistrzem kucharskim, pracującym w domu Wu, nabrała tuszy. Pani Wu jednak
zachowała swą szczupłą figurę.
Pokojówka roześmiała się głośno. - Pamiętam, że tamtego poranka byłam bardziej
stremowana niż pani. A i ja, jakże nieśmiała byłam wtedy! A przecież nie miałam
powodu, prawda, pani? To, co dzieje się między kobietą i mężczyzną, to sprawy
tak naturalne, zwyczajne, a kiedyś zdawało mi się, że to jakaś magia!
Pani Wu odpowiedziała uśmiechem. Pozwalała Ying na pełną swobodę w
słowach, ale gdy nie pragnęła rozmowy, jej uśmiech błądził gdzieś daleko. Ying,
widząc to, umilkła także.
Udała niezadowolenie ze splotu warkocza, odwinęła go, zawinęła ponownie i
ułożyła jeszcze raz. Na końcu upięła warkocz w kok szpilkami z drogocennego
nefrytu, po jednej z każdej strony. Zwilżywszy dłonie wonnym olejkiem,
wygładziła jeszcze raz gładką już fryzurę pani Wu.
- Moje kolczyki z nefrytu - rzekła pani Wu swym czystym, pięknym głosem. Jej
głos był tak bardzo kobiecy, że ukrywał wszystko.
- Wiedziałam, że zechcesz je dzisiaj założyć! - zawołała Ying. - Już je
przyniosłam! -
Otworzyła małe pudełko obszyte kwiecistym jedwabiem, wyjęła zeń kolczyki i
założyła je ostrożnie na małe uszy pani Wu.
Dwadzieścia cztery lata temu młody pan Wu wszedł do tego pokoju właśnie w
chwili, gdy Ying skończyła ubierać swoją panią w miękki płaszcz z czerwonego
atłasu, o szerokich rękawach, narzucony na czarną, również atłasową suknię,
haftowaną z przodu i z tyłu w ptaki i kwiaty. Pan Wu trzymał w dłoniach to
właśnie puzderko. Jego oczy zdradzały wyraz leniwego zadowolenia. Podał
puzderko Ying i jako człowiek zbyt dobrze wychowany na to, aby rozmawiać ze
swoją młodziutką małżonką w obecności służby, rzekł: - Włóż je na uszy swojej
pani.
Ying wykrzyknęła z zachwytu nad czystością klejnotów i uniosła je ku górze,
pokazując swojej pani, która spojrzała ku mężowi na krótkie mgnienie, po czym
znowu opuściła powieki z wdzięcznym zawstydzeniem. - Dziękuję - wyszeptała.
Skinął głową i obserwował, jak służąca wkłada nefrytowe ozdoby młodej
małżonce, patrzącej wówczas na jego twarz w tym samym lustrze, przystojną,
pełną, twarz pożądliwego i dumnego człowieka.
- Ai - odparł z westchnieniem rozkoszy. Ich oczy spotkały się i przez moment
wzajemnie szacowali swoją urodę. - Idź i przynieś gorącej herbaty - powiedział
nagle do służącej pan Wu. Na dźwięk jego głosu Ying bez sprzeciwu odwróciła
się i natychmiast wyszła.
Znowu byli sami, jak minionej nocy. Pochylił się i położył dłonie na jej
ramionach.
Patrzył na odbicie żony w lustrze.
- Gdybyś była brzydka, zabiłbym cię wczorajszej nocy w pościeli. Nie cierpię
brzydkich kobiet.
Uśmiechnęła się i odrzekła nie ulegając jego dłoniom. - Po co mnie zabijać? -
zapytała swym pięknym głosem. - Wystarczyłoby mnie odesłać do domu.
Tamtego ranka była mocno niespokojna. Czy jej mąż jest równie mądry, co
przystojny? Nie można przecież mieć wszystkiego. Ale jeżeli jest też mądry?
Przypiąwszy kolczyki, dwadzieścia cztery lata później, Ying powiedziała: -
Nefryt pasuje do twojej urody, pani, jak niegdyś. O żadnej kobiecie nie można
tego samego powiedzieć. Nic dziwnego, że pan nasz nie próbował szukać sobie
nowej żony.
- Nie mów tak głośno, on jeszcze śpi - powiedziała pani Wu.
- Powinien wstać wcześniej na twoje czterdzieste urodziny, pani - odrzekła Ying.
Potarła nos dłonią. Po tylu latach służby czuła, że dobrze poznała swoją panią, i
nabrała pewności w jednej sprawie: choć pan Wu przepadał za swoją żoną, nie
doceniał jej tak, jak należało. Któż bowiem z ponad sześćdziesięciu istot
zamieszkujących pod jednym dachem tego domostwa nie kochał pani Wu, od
Starej Pani do najmłodszego z prawnuków i najniższego ze służących? Jeżeli w
pokojach służby nowa pokojówka odważyła się zaszemrać, gdy pani Wu zwróciła
jej uwagę na niedbałe sprzątanie, Ying natychmiast nadstawiała uszu.
- To jest pałac rodziny Wu - mówiła donośnym głosem - a nie jakiś pospolity dom
jak Wang czy Hua.
Mistrz kucharski zawsze uśmiechał się słysząc takie słowa. Przez całe małżeńskie
życie miał świadomość, że w porównaniu z panią jego osoba w oczach własnej
żony nic zupełnie nie znaczy. Ale prawdę mówiąc, w tym domu nawet żony obu
synów nie miały się na co skarżyć. Szczupłe dłonie, które pani Wu składała
zazwyczaj na podołku, potrafiły rządzić stanowczo, ale i łagodnie.
- Teraz zjem śniadanie - rzekła pani Wu - a później porozmawiam z najstarszym
synem. Ubierzesz mnie na ucztę w południe. Bacz na twego pana i daj mi znać,
kiedy się obudzi.
- Tak, pani, oczywiście - odrzekła Ying. Pochyliła się, aby podnieść upuszczony
grzebień zrobiony z pachnącego drewna sandałowego, którego to zapachu pani
Wu używała do włosów, zdjęła kilka długich pukli z grzebienia, zwinęła je
starannie wokół palca i włożyła do małego naczynia z błękitnej porcelany.
Zachowywała te włosy na czas, gdy jej pani ulegnie mijającym latom i gdy, być
może, okaże się rzeczą konieczną przywrócić wspaniałość jej warkoczy za
pomocą treski.
Pani Wu powstała z krzesła. Była gotowa stawić czoła nowemu dniu. Czterdzieste
urodziny kobiety z bogatej rodziny z tradycjami były dniem godności. Bardzo
dobrze zapamiętała, jak taki dzień obchodziła dwadzieścia lat temu matka męża.
Tamtego dnia Stara Pani formalnie przekazała zarządzanie wielkim domostwem
oraz jego licznymi mieszkańcami żonie jedynego syna. Przez dwadzieścia dwa
lata pani Wu dzierżyła tę władzę we własnych rękach, zręcznie - aby Stara Pani
nie odczuła zachodzących zmian - zachowując pozory jego starożytnych
obyczajów, zarazem jednak wprowadzając wiele usprawnień. Zanim więc pani
Wu podjęła decyzję o usunięciu przerośniętych krzewów peonii ze wschodniego
dziedzińca, tuż pod oknami pokojów, które zajmowała, pozwoliła tym krzewom
pewnej zimy zmarznąć.
Gdy ich intensywnie czerwone pędy nie wystrzeliły następnej wiosny, zwróciła na
to uwagę Starej Pani i umocniła ją w przekonaniu, że peonie musiały wyjałowić
glebę oraz powietrze w ogrodzie i że w tym miejscu należałoby na czas jednego
pokolenia albo dwóch zasadzić coś innego.
- Może narcyzy? - zasugerowała osiemnastoletnia pani Wu. - Może orchidee?
Krzewy kwitnące? Pragnę tylko sprawić ci radość, matko. - Orchidee wymieniła
na drugim miejscu.
Właśnie na nie miała ochotę. Wymieniając je w środku zdania chciała sprawić,
aby Stara Pani nie nabrała podejrzeń, iż o nie właśnie jej chodzi.
- Orchidee - rzekła Stara Pani. Lubiła synową, ale lubiła także okazywać swoją
władzę.
- Orchidee - zgodziła się pani Wu. Nie minęło pięć lat i miała najpiękniejszy
ogród orchidei w mieście. Spędziła przy nim wiele czasu. O tej porze roku, w
początkach szóstego miesiąca roku, pierwsze delikatne, srebrzyste kwiaty
zaczynały się już rozwijać. Ósmego miesiąca rozkwitną ciemnofioletowe, a
dziewiątego - żółte.
Wyszła ze swego salonu na dziedziniec, zerwała dwa bez-wonne, jasnopopielate
kwiaty i wróciła z nimi do pokoju, gdzie czekało już na nią śniadanie. Był to lekki
posiłek, ponieważ rankiem nie mogła jeść zbyt wiele. Herbata, odrobina
gotowanego ryżu w małej miseczce z polerowanego drewna okutego srebrem oraz
dwa lub trzy kawałki suszonych, solonych mięs różnych gatunków. Usiadła przy
kwadratowym stole, stojącym na środku pokoju, i chwyciła pałeczki z kości
słoniowej, połączone na końcach cieniutkim srebrnym łańcuszkiem.
Do pokoju weszła pokojówka cała w uśmiechach. W obu dłoniach niosła bardzo
gorący talerz ciasteczek, które miały kształt brzoskwini, symbolu
nieśmiertelności, a każde było pokropione na czerwono.
- Sto lat, sto lat, naszej pani! - zawołała serdecznym, nieco chrapliwym głosem. -
Wiemy, że pani nie jada słodyczy o poranku, ale my, służba, musimy je podać, na
szczęście.
Przyrządził je sam szef kuchni.
- Dziękuję - powiedziała łagodnie pani Wu. - Dziękuję wam wszystkim.
Wzięła jedno z parującym ciasteczek i przełamała je. W środku było nadzienie z
barwionego na czerwono cukru i mielonej fasoli. - Pyszne! - powiedziała i
przystąpiła do posiłku.
Pokojówka, ośmielona pochwałą, pochyliła się ku niej. - Nie powinnam ci tego
mówić, pani - rzekła głośnym, teatralnym szeptem - ale robię to dla dobra domu.
Ten szef kuchni... on żąda od ciebie, nasza pani, trzykrotnie wyższej ceny za
suszoną trzcinę na opał.
Wczoraj na rynku usłyszałam, jaka jest cena, prawda, że teraz wysoka, bo nowej
trzciny jeszcze nie ma, ale za osiemdziesiąt centów można kupić najlepsze wiązki.
A on chce dwieście! On myśli, że mu wszystko wolno, bo Ying jest twoją służącą.
Czyste, czarne oczy pani Wu patrzyły w dal. - Będę o tym pamiętać, gdy
przyniesie mi rachunki. - Jej głos brzmiał chłodno. Kobieta pozostała jeszcze
krótką chwilę i odeszła.
Pani Wu natychmiast po jej wyjściu odłożyła ciasteczko i wzięła do ust kawałek
solonej ryby. Wróciła do swoich myśli. Nie miała najmniejszego zamiaru złożenia
swojej funkcji na ręce Meng, żony najstarszego syna. Miała czterech synów,
dwóch z nich było żonatych. Stara Pani miała tylko jednego, więc nie było
problemu zazdrości pomiędzy młodymi żonami. Ponadto żona najstarszego syna
była jeszcze bardzo młoda. Liangmo ożenił
się tak, jak wymagała tego tradycja. To ona wybrała dlań żonę, a była nią córka
jej najstarszej przyjaciółki, pani Kang. Nie miała zamiaru żenić Liangmo tak
wcześnie, bo miał dopiero dziewiętnaście lat, ale jej drugi syn, Tsemo, został
wysłany do szkół w Szanghaju, gdzie zakochał się w dziewczynie starszej od
siebie o dwa lata i nalegał, aby zezwolić mu na małżeństwo w wieku osiemnastu
lat. Oznaczało to, że Rulan była starsza od żony swego szwagra, ale ta z kolei
zajmowała ważniejszą pozycję w domu. W całym tym galimatiasie, za który pani
Wu obwiniała siebie samą, a zwłaszcza za brak kontroli nad Tsemo, jedynym
wyjściem było zatrzymać swoją władzę na kilka następnych lat, podczas których
mogło się zdarzyć praktycznie wszystko.
Nie ogłosi więc dzisiaj żadnych zmian w domu. Przyjmie podarunki od
domowników i weźmie udział w wielkiej uczcie, tak jak zaplanowano. Będzie
miła dla wnuków, które kochała serdecznie, i we wszystkim, co będzie się działo,
po poradę odwoływać się będzie do Starej Pani, która miała wstać ze swego łoża
w południe, aby wziąć udział w uczcie.
Dla samej pani Wu był to dzień, na który czekała od dawna z mieszanymi
uczuciami -
dziwnej ulgi i zrezygnowanego smutku. Kończyła się właśnie pierwsza część jej
życia.
Rozpoczynała druga. Nie bała się postępujących lat, bo z wiekiem przychodzą
należne honory. Z każdym rokiem będzie zyskiwała na godności i szacunku
rodziny oraz przyjaciół.
Nie bała się też stracić urody, ponieważ na przestrzeni tak długiego czasu
pozwoliła ulec swemu wyglądowi tak subtelnym zmianom, że jej uroda nadal
rzucała się w oczy bardziej niż jej lata. Nie nosiła już jaskrawych kolorów
młodości, ale delikatność jej twarzy i cery olśniewały jak zawsze na tle
srebrnobłękitnych i szerozielonych kostiumów, które teraz nosiła. Zamiast jej
cokolwiek odbierać, wiek tylko przydawał jej doskonałości. Kobieta, która
utraciła urodę, zawahałaby się, ogarnięta poczuciem porażki czy nawet zazdrości.
Ale ona nie musiała być zazdrosna. To zaś, co miała dzisiaj uczynić, brało się z
poczucia silnej, jasno zrozumiałej i czystej woli.
Skończyła śniadanie. Wszyscy członkowie rodziny nadal byli pogrążeni we śnie, z
wyjątkiem wnuków, którymi opiekowały się niańki, zabawiając je w którymś z
zakątków ogromnego domostwa, dopóki rodzice się nie obudzą. Nigdy nie
przynoszono do niej dzieci, chyba tylko wtedy, gdy o to prosiła. Była więc nieco
zaskoczona, gdy nagle usłyszała na dziedzińcu za drzwiami niewielkie
zamieszanie. A zaraz potem usłyszała:
- Nie co dzień moja najlepsza przyjaciółka obchodzi czterdzieste urodziny. Czy
sprawiam kłopot przychodząc tak wcześnie?
Od razu rozpoznała głos pani Kang, matki Meng, jej starszej synowej. Pośpieszyła
do drzwi.
- Wejdź, proszę - zawołała i wyciągnęła ku gościowi ramiona. W jednej dłoni
trzymała srebrnoszarą orchideę, którą wzięła ze stołu.
Pani Kang ruszyła ku niej przez całą przestrzeń dziedzińca. W okresie wielu lat
małżeństwa, podczas gdy pani Wu zachowała szczupłość sylwetki, przyjaciółka
przytyła znacznie, lecz pani Wu była zbyt dobroduszna, aby nie kochać jej mimo
tego.
- Ailien! - zawołała pani Kang. - Czy jako pierwsza składam ci życzenia długich
lat i nieśmiertelności?
- Tak, jesteś pierwsza - odrzekła z uśmiechem pani Wu. Służba nie liczyła się,
naturalnie.
- A więc nie przychodzę zbyt wcześnie - powiedziała pani Kang i spojrzała z
wyrzutem na Ying, która nie chciała jej wpuścić o tej porze. W domu
obowiązywała zasada, że nikomu nie wolno było niepokoić pani Wu, gdy jadła
śniadanie, ponieważ potem zazwyczaj już nie chciała wracać do posiłku. Ying nie
czuła się onieśmielona obecnością pani Kang. W ogóle nikt nie bał się pani Kang,
a Ying odmówiłaby posłuszeństwa nawet strażnikom, byle tylko ocalić godzinę
porannego spokoju swojej chlebodawczyni.
- Jesteś tu zawsze najmilszym gościem - powiedziała pani Wu. Chwyciła swą
szczupłą dłonią pulchne palce przyjaciółki i pociągnęła ją za sobą ku orchideom
na dziedzińcu. Pod wiotkim drzewem wierzbowym stały dwa krzesła z bambusa i
ku nim skierowały się obie damy. U ich stóp znajdowała się mała owalna
sadzawka. Z jej dna wyrastały lilie wodne. Dwa błękitne kwiaty lilii unosiły się
na powierzchni wody. Pani Wu nie lubiła lotosu. Jego kwiaty były zbyt pospolite,
a ich woń zbyt odurzająca. Maleńkie złote rybki przemykały pomiędzy liliami tam
i z powrotem, zatrzymując się czasem i wychylając noski ku powierzchni. Nie
znajdując okruchów, zrywały się i rozpierzchały, a ich wiotkie płetwy falowały za
nimi jak długie, białe cienie.
- Jak się ma syn twego najstarszego syna? - zwróciła się z pytaniem do swej
przyjaciółki pani Wu. W ciągu minionych lat małżeństwa urodziła czterech synów
oraz troje innych dzieci, które zmarły po porodzie, a wśród nich tylko jedną
dziewczynkę. Pani Kang natomiast urodziła jedenaścioro dzieci, spośród których
aż sześcioro to były dziewczynki. W
domu pani Kang nie było ani odrobiny tego spokoju, jaki panował w domu Wu.
Wokół tej otyłej, dobrodusznej kobiety bez przerwy tłoczył się tłum dzieci,
nianiek i służby. Mimo wszystko pani Wu kochała swoją przyjaciółkę.
Ich matki także były sobie bliskie i gdy składały wzajemne wizyty, zabierały ze
sobą malutkie jeszcze wtedy córeczki. Podczas gdy matki spędzały razem cały
dzień, a nawet siedziały do późnej nocy, obie dziewczynki zbliżyły się do siebie
jak siostry.
- Nie czuje się lepiej - odpowiedziała pani Kang. Jej okrągła, czerwona twarz,
promieniejąca jak płonąca latarnia, okryła się nagle smutkiem. - Zastanawiam się,
czy nie powinnam go oddać do obcego szpitala. Co ty o tym sądzisz?
- Czy to już sprawa zagrożenia życia? - zapytała pani Wu z wahaniem w głosie.
- To może stać się sprawą życia i śmierci już za kilka dni - odrzekła pani Kang. -
Ale ludzie mówią, że obcy lekarz nie potrafi rozpoznać choroby nie rozcinając
ciała. A moje małe szczęście jest takie drobne, ma dopiero pięć lat, siostro. Jego
życie jest jeszcze zbyt delikatne, aby je rozcinać nożem.
- Zaczekaj jeszcze, przynajmniej do jutra - rzekła pani Wu. - Nie psujmy
dzisiejszego dnia. - Ale lękając się, że mówiąc te słowa okazała się zbyt
egoistyczna, dodała zaraz: -
Tymczasem wyślę Ying z miseczką rosołu, przygotowanego według starego
przepisu mojej prababki na taki właśnie kaszel, jaki go naszedł. Stosowałam ten
środek, gdy chorował mój pierwszy i trzeci syn, a także ich ojciec. Wiem, że twój
wnuk kaszlał przez dwie ostatnie zimy.
- Ailien, jesteś taka dobra! - odrzekła pani Kang z wdzięcznością. Było jeszcze
wcześnie i chłód panował na dziedzińcu, ale wydobyła mały wachlarzyk z rękawa
i poczęła się wachlować, śmiejąc się przy tym. - Mnie jest zawsze gorąco,
wystarczy, aby tylko stopniały śniegi.
Siedziały w milczeniu przez chwilę. Pani Kang patrzyła na przyjaciółkę z
miłością i bez zazdrości. - Ailien, nie wiedziałam, jaki podarek ci przenieść w
ten dzisiejszy dzień, więc przyjmij to - sięgnęła za pas szerokiej szaty z błękitnego
atłasu i wydobyła małe pudełko, które wręczyła swojej przyjaciółce.
Pani Wu rozpoznała to pudełko. - Och, Meichen, naprawdę chcesz mi dać swoje
perły?
- Tak. - Na dobrej twarzy pani Kang pojawił się na mgnienie ledwo dostrzegalny
grymas, jak gdyby bólu.
Pani Wu, dostrzegłszy go, zapytała - dlaczego?
Przyjaciółka zawahała się, ale tylko na krótko. - Kiedy miałam je ostatni raz na
sobie, ojciec moich synów powiedział, że te perły wyglądają na mnie jak krople
rosy na dyni. - Pani Kang uśmiechnęła się, ale łzy napłynęły jej do oczu. Nie
zwróciła na nie uwagi i pozwoliła, aby stoczyły się po jej policzkach i spadły na
gruby atłas nie wsiąkając, lecz spływając po tkaninie.
Pani Wu patrzyła na nie, ale jak gdyby ich nie widziała. Siedziała nieporuszenie
w swym krześle. W dłoniach trzymała pudełko z perłami. Często pozwalała
mówić pani Kang o jej kłopotach z mężem. Nigdy nie rozmawiały o panu Wu, z
wyjątkiem kilku słów wtrącanych zazwyczaj przez panią Kang.
- Och, Ailien - mawiała - ojciec twoich synów sprawia ci tak mało kłopotu. Do
tej pory nie słyszałam, aby kiedykolwiek przekroczył próg domu kwiatów. Ale
mój, cóż, to dobry człowiek, ale... - W tym momencie pani Kang zazwyczaj
przerywała i wzdychała.
- Meichen - powiedziała pani Wu kiedyś, przed wieloma laty - dlaczego twój mąż
nie miałby się bawić? Byleby tylko wracał do domu! - Nigdy nie z...