Projekl okładki: LESZEK RUDNICKI Redaktor: ADAM MAZUREK Redaktor techniczny TADEUSZ PIWOWARCZYK © Copyright by Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „ADAM"...
17 downloads
19 Views
13MB Size
Projekl okładki: LESZEK RUDNICKI Redaktor: ADAM MAZUREK Redaktor techniczny TA DE USZ PIWOWARCZYK
Od Wydawcy © Copyright by Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „ADAM" Warszawa 1992
ISBN 83-85207-23-6
OFICYNA WYDAWNICZO-POLIGRAFICZNA ,,ADAM" ul Urlc 7/16, 02·94J Warszawa, Id. 42-SJ.64, 40-66-36, 63S-74 -04 w. 28S Wydanie l Warszawa 1992 Fotoskład: Adam Stawczyk Usługi Poligralicme, Warszawa. Druk i oprawa: Tomasrowskie Zakłady Graficzne, ul. Farbiarska 32/34, 97·200 Tomaszów Maz. Zam. nr 576/1100/92
Do rąk Czytelników oddajemy najnows=ą ksią:kę d::iennikarki katolickiej Ireny Burchackiej. autorki O. Pio, biografii c:ies:ącej się du:ą popularnością na polskim rynku wydawniczym. , .U progu tajemnicy" - to książka niez wykła w swej zawartości, dotycząca zagadek historycz11ych, 11aukowych, parapsychologicznych oraz zjawisk z pogranicza c~fery nadprzyrodzonej. Oto niektóre z nich: powracające obra;:y minionych wydar::e11 na polu bitwy. Jak umarli kontaktiu·ą się = żyiącymi na ziemi? Wrażenia ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Nostradamus o papieżu Janie Pawle li. Kto odkrył Amerykę pr=ed Kolumbem? Ciala ludzkie, które nie ulegały ro:kładowi po snuerci. Krwawiące zwłoki o. Chabra/a. Czy za życia mo=na ll'yjść po=a ll'łas11e ciało? Zagadka Całunu Turyńskiego. Czy Jezus napisał list do króla Edessy Agbara? Opętana ;: Beauvais. Ludzie, których nie ima! się ogie1i. - Wobec opisanych faktów historyc=nyc/1 autorka ::ac/101ruje po1dciągliwość w ich ocenie oraz interpretacji. Stwierd=a. :e się 11'ydar=yły, interpretację pozostall'ia C=ytelnikowi. Irena Bure/weka opar/a się na r=etelnej literaturze facho1rej. M o=na więc = duiym stopniem prawdopodobie11srn·a st1rierdzi<:, =e opisane pr:e;: Aut orkę =jall'iska,fakty nie 11ale:ą do legend, mitów, c::y fikcji literackiej z pogrcmic=a fantastyki naukowej. Trzeba to s=czególnie podkre.ślić, poniewa: na polskim rynku wydawniczym obecnie publikowane są ksią:ki, czasupisma s:oki{iące s1roją niezwykłością i sferą pseudonadpr::.yrodzoności. w której roi się od teologicznych blędów. Publikacje te nie są zgodne z or todoksją katolicką. Trzeba je oceniać kry tycznie! Czytając książkę Ireny Burchacki<'.i można odnie.~ć wrażenie, że świat pe/en j est tajemnic i zagadek , nie wyja.śnionych przl'z nauki przyrodnicze.
Dumny ro:um c:loll'ieka k011ca XX s1ulecia musi z pokorą pr::y:nać. :ie nie 11·s:::ys1ko daje sie :ro:umid, 11y1lwnac:::yć w kategoriach nalUralnyc/J. Jest to mocny argume111 pr:eci1l'ko odrad:aniu się wspólc:::esnemu neoracjonalizmoll'i wk obecnie modnemu w kręgach naukoll'ych na ::achod:ie Europy. E1•er.V1hing tlieory - teoria ws;;ystkiego - to pr:ekonanie elity pr:::yrodnikóll' o mo::lill'ości s1wor:e11ia te9rii, która umo::liwialaby ll')'1/umac:e11ie ll'S:ystkiego - ws:echświata, ::ycia, śmierci, slowe111 bytu. Ksią::ka Ireny Burchackiej obala ten naukowy mil. Uśll'iadamia nam, ::e wiele tąjemnic i :agadek świata wnyka nam 1r cod:ienności dnia poll's:ec/111ego. Ksią=:kę tę c:yta się lekko i fatwo, autorka poslugt~je się ję:ykiem d:ien11ikarski111, narracyjnie pr:edstawiając wydar:enia i fak1y w /Jistoryc:nym kontekście. Unika Śll'iadomie naukowego patosu i :all'ilej ter111inologii. Z teologic:ego punktu widzenia Auwrka 11ie ustr::.egla się sympl(/rka
I PODGLĄDANIE
NIEWIDZIALNEGO
Pierwsze eksperymenty Wszystko zaczęło się 12 czerwca 1959 r. w okolicach Sztokholmu - pisze w swej książce Les morts nous parlent ks. Francois Brune. Friedrich Jurgenson , urodzony w 1903 r. w Odessie, od 1943 r. żyjący w Szwecji, gdzie studiował malarstwo i śpiew, potem został producentem filmów o sztuce (zrealizował rn.in. film o poszukiwaniu grobu św. Piotra. W kilku scenach tego filmu pojawił się sam papi eż Paweł VI). Tak więc 12 czerwca 1959 r. Jurgenson postanowił nagrać, dla l.:Clów filmowych, śpiew ptaków. Jakież było jego zdumienie, gdy przes łuchując taśmę usłyszał nagle dźwięk trąbki, a potem męski głos, który po norwesku mówił o głosach ptaków nocnych. Jurgenson , i.irytowany, pomyślał że może popsuł mu się magnetofon. Miesiąc później, gdy pracował nad nagraniem dla radia , znowu z taśmy odezwał się jakiś głos, wołający go po imieniu po niemiecku. Innym razem inny głos wołał go po włosku: „Frederica". Głosy z taśmy mówiły mu też: „jesteś obserwowany, szukaj prawdy„. " Za każdym razem głosy te były niesłyszalne podczas nagrania, dopiero podczas przesłuchiwania taśmy s łychać było cichy, lecz wyraźny szept. Jurgenson nie wiedział, co o tym sądzić, wreszcie któregoś dnia s łuchając znowu „głosów znikąd" zdenerwowany chciał wyłączyć aparat i wtedy usłyszał w słuchawkach: „ proszę , czekaj, słuchaj nas!" Te słowa sprawiły, że postanowił poświęcić swój cały wolny czas wyjaś nieniu tego zjawiska. Wkrótce pośród głosów na taśmie rozpoznał
7
głos
swojej matki. zmarłej 4 lata wcześniej. Stopniowo musiał odrzucić wszystkie hipotezy, tłumaczące to niesamowite zjawisko. Powoli narzucała s ię oczywistość: słyszał oto głosy zmarłych. Wiedząc, że jest poliglotą , glosy mieszały w jednym zdaniu słowa z różnych języków, czego nie zrobiłoby radio: s tarały się, by je rozpoznał, mówić mu o jego rodzinie, pracy, przedstawiając się jako zmarli z rodziny, przyjaciele, znajomi. Wkrótce Jurgenson, nie chcąc być posądzony o kłam stwo czy wręcz obłęd, zwrócił się o pomoc do dyskretnych i pewnych świadków oraz obserwatorów. Na początku byli to dr J. Bjorkheim, parapsycholog szwedzki i Arne Weisse ze szwedzkiego radia oraz pięciu obserwatorów. Od 1963 r. kompletną rejestra~ję magnetofonową owych głosów otrzymywał lr.stytut Parapsychologii Uniwersytetu we Fryburgu, kierowany przez Hansa Bendera. Potem dołączyli naukowcy z Oeulsches Institut Maxa Plancka z Monachium. Żeby zapewn ić odpowiedni
8
Ra udive bardzo dbał o doskonalenie metod nagrywania oraz 11nddawanie swej pracy surowej weryfikacji. Ci11gle współpracował ze \/WaJt:a rskim fizykiem A. Schneiderem oraz katolickim teologiem G. I rt·il:m. /. prałatem Pllegerem i technikami radia i lelewizji. W 1968 r. •> 1H1hlik ował książkę Unhorbares wird lzorbar (Nieslys-::alne stqje się 1/ 1'.ct1 !11e) . Lektura książek Jurgensona i Raudive zachęciła katolickiego h.'i\:dza ze Szwajcarii , Leo Schmida do prób w tym kierunku. Po wielu tygod niach czekania, z jego taśmy odezwały się ciche głosy, mówi~1ce '' różnych językach i dialektach. Wielu z jego rozmówców podawal·o ' wc nazwiska, wielu rozpoznawał po głosie. Jeden z nich, nazywający ...ichic „bratem Mikołajem'' ciągle podkreślał wartość mod litwy: „ po111agamy ci! " zapewn iał i wzywał by: , .wierzyć mocniej ... modlić się ... h.rn.:hać".
O . Schmid rejestrował czasem na taśmie wołanie o pomoc lub by niszczyć", „Jesteśmy karani, torturowani". Są h.:i. głosy szepczące : „Tutaj jest zawsze światło" albo: „Szczęście i radość , taniec i wesele". To lak, jakby zaczynał się unosić rąbek 1aslony! groź by: „ Przybyliśmy
Obrazy przeszłości Pierre Monnier, młody oficer francuski, zginął w l 9 l 5 r. w walkach pod Argonne. Jedyny syn bardzo mocno wierzącej i praktykującej rodziny protestanckiej otrzymał staranne wyksz tałcenie ch rześcijańskie , w którym czytanie Pisma św., codzienna modlitwa była czymś naturalnym. Pierre ukończył z doskonałym wynikiem studia, był kochanym i kochającym synem przykładnego małżeóstwa. Jego śmierć pogrążyła w rozpaczy rodziców. Jednak już niedługo matka, w biały dzieó , usłyszała wyraźny głos Pierre'a, który zawołał ją Lrzykrol!tie. Wstrząśnięta za pytała: „Czy to ty, Pierre?" „ Ależ tak, mamo, nie bój się, ja żyję! " Pa1ti Monnier nie miała w sobie nic z osoby egza ltowanej. Zreszt
9
syna. Jednak , od tego dnia, Pierre kontaktował się z nią, wewnętrznie odbierała jego myśli. 5 sierpnia 1918 r.. ,usłyszała" w ten sposób rozkaz: .,Nie myśl o niczym. Pisz!" Szybko chwyciła co miała pod ręką: zeszyt do rachunków domowych, ołówek i zac:t.ęła pisać pod dyktando: „Tak, to ja poprosi łem, byś pisała. Uważam, że w len sposób łatwiej nawiążemy kontakt". Kontakt ten trwał do 9 stycznia 1937 r., prawie 19 lat! Pani Monnier zapisała siedem grubych tomów, prawie po 450 stron każdy. Uważa się , że stanowią one swoistą „summę " wiedzy o „życ iu po życiu". „ Listy" Pierre'a Monnier wydawane są obecnie po raz drugi we Francji. Wrócimy do nich jeszcze, teraz natomiast zatrzymajmy się na innym jeszcze fenomenie komunikowania z przeszłością . Matka Pierre'a pragnęła zobaczyć miejsce, gdzie zginął jej syn i wybrała się tam w towarzystwie jego kolegi z oddziału. Wojna niedawno się skończyła. był rok 1919. Pani Monnier od kilku już miesięcy „odbierała" wewnętrznym słuchem ,,listy" od Pierre'a. Na miejscu jego śmierci odniosła dziwne wrażenie, że widzi i sł yszy stoczoną tutaj potworną walkę. Wkrótce Pierre wyjaśnił jej, że to nie było złudzenie ani wytwór jej wyobraźni, lecz naturalne. często zachodzące zjawisko, choć niewiele osób je dostrzega. „Zawsze pozostaje - notowała słowa syna p. Monnier - niezatarty obraz tego, co wydarzyło się w przeszłości, jak by »klisza« widzialna dla ucha. Mamusiu, na polu bitwy naprawdę pozostały nasze cienie. Słychać wściekłe bębnienie i melodię Marsylianki; powiewa na wietrze sztandar ... ale są to obrazy przedłużone w czasie, a nic obiektywna rzeczywistość. Tych zjawisk nic poznala jeszcze wasza nauka, stwierdzają ją wszakże jasnowidzący, osoby o duchowym rozwoju przewyż szającym otoczenie. Wszystko, co uderza w rozmaite fale, które was otaczają, pozostawia SWOJ niezatarty obraz, fotografię... Ludzkość wkrótce już zrozumie ten proces". (Lettres de Pierre, tom l, str. 387-388). Wydaje s ię, że szczególne warunki atmosferyczne, regularne, periodyczne łub wyjątkowe, mogą sprLyjać temu zjawisku. Tłumaczyło by to może niektóre przypadki pojawiania się zjaw, jak choćby tylekroć potwierdzony widziany na wiosnę, o świcie lub o zmierzchu, pochód żołnierzy koło Frango Kastelli, starej, zniszczonej fortecy na południu Krety. Okoliczni mieszkańcy nazywają tę armię cieni „drosu łites ", to znaczy ludzie rosy. Są nieliczni świadkowie tego zjawiska, wielu sceptyków musiało skapitulować przed jego „ rea ln ością". Wiadomo, że 10
można przechodzić w poprzek tej armii zjaw, nie uszkadzając jej a~i nie
czyni
Zdarza się też, że slyszalne są tylko dźwięki z przeszłości, tak jak w przypadku „dzikiej hordy" (das wilde Heer) słyszane w sasiedzLwie ruin zamku Rodenstein w górach Odenwaldu, w Hesji. Ś\~iadectwa dotyczące Lych wydarzeń sięgają roku I 750. Za każdym razem kiedy zbliża się wojna lub jakaś katastrofa słychać Lam podobno turkot wot.ów, odgłosy marszu, lętent koni. Zjawisko to było tak znane, że ponoć niektórzy władcy dowiadywali się, w okresach wielkich napięć. czy w Rodenstei n słychać wrzaski i :1giełk ,.dzikiej hordy". Można oczywiście w to nie wierzyć, ale Werner Schiebeler, profesor fizyki i elektroniki z Politechniki w Ravensburgu, pasjonujący się parapsychologi
,
Smierć
~~ie~ć
to drugie narodziny śmiercią,
przejściem
zatem nie jest lecz tylko do nowej formy zycia,Jakby nowym narodzeniem. Jak jednak to przejście s ię dokonuje? Na czym polega to nowe istnienie? Podczas ostatniej wojny światowej, na długo przed rewelacjami dra Mooc.ly'ego dotyczącymi doświadczeń na granicy śmierci , prof. Eckarta Wiesenhiittera zaintrygowały relacje pewnego 28-letniego żołnierza. ~r~f~sor z wielkim trudem uratował mu życie, wiszące na włosku po c1ęzk1m postratle w brzuch. Ranny, odzyskawszy przytomność, przez wiele dni nic chciał się odzywać, a w koócu zapyta ł: „Dlaczego to zrobiliście?" Po pewnym czasie dopiero ośmielił się opowiedzieć o~swo ich doznaniach w chwili kiedy umierał, o poczuciu niezwyklej wolności, rajskiej radośc i , którą mu nagle odebrano ... Wkrótce prof. Wiesenhiitter zebrał inne świadectwa: dwóch chłop ców,. którzy omal nie utonęli i których z trudem przywrócono do życia. ObaJ zachowa li wspomnienie czegoś tak cudownego, że życzy l i sobie, by gdy przyjdzie na nich ostatnia godzina życia , mogli zem rzeć taką właśnie 12
śmiercią. Zdawali sobie sprawę, 7e najpierw przeżyją chwile takiej samej grozy i przerażenia, lecz wiedzieli już, że Lo nie potrwa dlugo i że potem czeka niewyobrażalna radość ... Profesor na dobre już zaintrygowany tego typu odczuciami wysłuchał kolejnych świadectw ludzi, którzy przekraczali próg śmierci: studenta, który prawie zamarzl w górach, alpinisty. który przeżył śmiertelny upadek. Prof. Wiesenhi.itter opisał le wszystkie wydarzenia w książce Blick nach driiben (Spojr=enie na drugą stronę, wydanej w 1974). Z licznych świadectw, powtarzających się niezależnie od miejsca. wieku. płci, czy poziomu wykształcenia delikwenta wynika, że w przypadku śmierci tzw. k lini cznej, kiedy to umierającego udaje się pr;,ywrócić do życia, odczuwa on oderwanie się od ciała fizycznego, nic mając jednocześnie innego, uformowanego ostatecznie ciała. Może widzieć, często słyszeć wszystko, co się dzieje w naszym wymiarze świata, może przenikać ściany i sufity, przemieszczać się na duże odległości w jednej chwili, lecz najczęściej odnosić wrażenie, że nie ma wyraźnych konturów, jest jakby „mgłą", „chmurą", „parą'' lub „polem energii". Jak jednak jest w przypadku śmierci definitywnej? Wydaje się, że odmiennie. Tworzy się .prawdziwie „uduchowione" ciało, lecz ten proces trwa przez pewien czas. Fenomen ten, ignorowany przez naszą europejską kulturę, jest dobrze znany starym cywi lizacjom (Egipt, Tybet, Oceania). Oto opowieść XIX-wiecznego misjonarza dotycząca wierzei\ Tahita11czyków odnośnie do śmierci. Uważaj
Opis ten jest zadziwiająco zgodny ze świadectwami ludzi wspó ł czesnych. R. Crookall w swej książce Out of the Body Experiences
13
przytacLa około 20 takich przykładów. Pewna kobieta tak opowiada o chwilach po zgonie swego męża: „ Widziałam, jak z jego głowy uniósł się przezroczysty obłoczek i stopniowo przybierał dokładną formę ciała mego męża. To drugie, duchowe ciało unosiło się jakieś 30 cm nad ciałem materialnym, rozciągnięte do niego równolegle i »związane« z jego głową jakby sznurkiem z przezroczystej, mglistej substancji. Potem to wiązadło pękło i kształt duchowy oddalił się, przenikając ścianę".
Inny opis pochodzi od lekarza, który z całą pewnością posiadał właściwości medumiczne. Śmierć swej ciotki tak wspomina dr R. B. Hout: „Moj~1 uwagę przykuło coś zawieszonego dokładnie nad jej zwłokami, jakieś 60 cm powyżej. Najpierw dostrzeglem tylko ni ewyraź ny zarys jakby mglistej substancji. Wyda wa Io mi się, że nad ciałem ciotk i zawisła jakaś nieruchoma mgła. W miarę jednak, jak się w nią wpatrywałem, ta niezwykła mgła powiększała się, na moich oczach gęstniała, stawała się nieprzejrzysta, jakby się kondensowała. Osłupiały obserwowałem jak owa mglista substancja przybierała formy ludzkiej postaci. W pewnej chwi li pojąłem, że to ciało podobne jest do ciała mojej ciotki ... To »inne« ciało unosiło się w powietrzu niecały metr nad swoim fizycznym sobowtórem. Twarz miała rysy mojej ciotki, lecz promieniowała spokojem i siłą. gdy tymczasem na twarzy zmarłej widać było wyraźnie starość i cierpienie. Oczy »duchowego« ciała były zamknięte jak w spokojnym, głębok im śnie, a jasność zdawała się z niego promieniować i przeświellać je całe". „ Wielkie przejście", jak niektórzy nazywają śmierć, może się dokonać zanim zainteresowany się spostrzeże. Tak dzieje się często podczas wypadku, czy wysokiej gorączki - duchowe cia ło zostaje jakby wyrzucone nagle ze swej fizycznej powłoki. Dość charakterystyczne jest w tym przypadku to, co przeżył młody, amerykański żołnierz George Ritchie. W wyniku forsownych ćwiczeó zaziębił się i, z niefrasobliwością swego wieku, nic sobie nie robił z za leceń lekarza ani z faktu, że dostal 41°C gorączki. Martwił s ię jedynie o to, by złapać taksówkę i w nocy zdążyć na pociąg, który miał go zawieźć do rodziców na Boże Narodzenie. W pewnej chwili zwalił się z nóg, stracił przytomność i oto budzi się, w ciemnościach, w izolatce: „Usiadłem gwałtownie, jak ukłuty igłą. Która godzina? Spojrzałem na nocny stolik, ale budzika nie było. Aha: a gdzie są moje rzeczy? Pociąg! Spóźniłem się na pociąg! Wyskoczyłem z łóżka, spanikowany, 14
szukając ubrania. Munduru nie było na krześle. Popatrzyłem pod spód i z tyłu. Nie było też plecaka. Kręciłem się wkoło i nagłe poczułem, że l odowacieję ... Ktoś leżał w moim łóżk u! Podszedłem bliżej. T o był młody chłopak, o kasztanowych, krótkich włosach, spokojnie wyciągnięty. Ależ to niemożliwe! Przecież dopiero co wyszedłem z tego łóżka. Przez chwilę wałczyłem z tą tajemnicą. To było naprawdę dziwne, ale ja nie miałem czasu ... " Dopiero później George u świadomił sobie, że tamta postać na łóżku , to jego własne ci ało. Że to on. Zdarzenie to przypomina scenę z jakiegoś dreszczowca o sobowtórach lecz historia George'a Ritchie (opisana przez niego w książce) jest au~entyczna. Ona właśnie była pierwszą, ja ką usłyszał R. Moody i to ·o na stała się stymulatorem jego badai1.
Wołanie nieskończoności Elizabeth Ki.i bier-Ross, wielka uczona, której zawdzięczamy poważne, oparte na nowoczesnych kryteriach wiedzy medycznej badania nad umieraniem, nad towarzyszeniem umierającym, interesuje się przede wszystkim dziećmi, skazanymi przez cho~obę na, ~m.ierć.. ~r ~iib ler-Ross ni~jed nokrotnie dawała wyraz sweJ pewnosc1, ze dz1ec1.w1.edz~ prawie zawsze wcześniej, że umrą , bez względu n~1 prz~c~yn~ s1~1erc.1. Znają nawet, a raczej ich podświadomość zna okolicznosc1, w ja~1cl~ się 10 dokona i często wyrażaj~! to - podświadomie- poprzez rysunki, hsty. wiersze, których cały sens nierzadko objawia się dopiero po śmierci ich autora. Co jeszcze dziwniejsze, przeczuwają, a czasem słyszą jak w~ywa je także następny etap, to co nastąpi za progiem życi~l ~ spotkanie z~ światłem, wejście do jakiejś krainy bezwarunkowej 1 powszechnej miłości.
w przypadku zgonu, spowodowanego dłuższą czy krótszą ch?roba można by przypisać takie uczucia dziecka wpływom na Jego p~dświadomość już trwającego pewnego procesu biologicznego. Kie15
dy jednak rzecz dotyczy wypadku, spowodowanego przez kogoś innego, czy morderstwa - wyjaśnień trzeba szukać gdzie indziej. Wspomniam1 uczona dostarcza wielu przykładów, dolycz
spontanicznie. Nie pamiirtam, żebym j<ł kiedykolwiek widziała w takim stanie ani z okazji choinki, ani urodzin, ani pójścia do cyrku. Poprosiłam, by mówiła ciszej, spokojniej, żeby już o tym nie wspominała (był to z mojej strony jakiś przesadny l~k, bo od jej urodzenia miałam j akby przeczucie, że nie zostanie ze mną długo). Nie mogłam po prostu słuchać, jak mówi o swoim odejściu, zwłaszcza w ten nagły, nieoczekiwany, nieco szalony sposób. Nigdy dotąd nie mówiła o śmierci, zwł aszcza o s w oj ej śmierci. Nie mogłam jej uspokoić, wciąż zaczynała mówić o »pięknym. złocistym niebie, ze zlolymi aniołami, z diamentami, mamusiu, i z perłami« i o tym jak się cieszy, że to wid:liala, i co jej Jezus powied ział... Odpocznij sobie kochanie, powiedziałam jej. Cieszę się, że miałaś taki piękny sen. Ale ona zawołała: »To nic sen. Top r a wda« (Ach, jakże mocno podkreśliła te s ł owa ta czteroletnia mała!) »Nie marlw się, mamusiu, Jezus powiedział mi, że będę się Tobą caty czas opiekować«. Powoli uspokajała się, potem wstałyśmy i zjadłyśmy ś niadanie. To był dzie1i jak inne. Ale między godziną trzecią a wpół do czwartej po południu tego dnia moja córeczka została zamordowana. Rozmowa, jaką przeprowadziłam z nią tamtego poranka tak mną wstrząsnęła, że zaraz zadzwoniłam do znajomej i powtórzyłam jej wszystko. Znajoma dobrze ją zapamiętała i kiedy potem dowiedziała się 16
o śmierci Renatki, jej pierwsze słowa brzmiaty: w jaki sposób to dziecko wiedz i a I o? Minęło już prawie siedem łat od tamlego dnia, a ja nie przestaję o tym myśleć i nie mogę sobie tego wyjaśnić. Nie byliśmy rodziną bardzo praktykującą. Córeczka była z nami w kościele tylko dwa razy w ciągu swego życia. Oczywiście, czytaliśmy naszym dzieciom opowieści o Jezusie, Maryi, Józefie, Mojżeszu. Kiedy pytały mnie o niebo, odpowiadałam, że nie wiem nic o tym, co się dzieje po śmierci. W naszym domu nie mówiło się nigdy o »niebie« czy »złocistych drogach w niebie«''. Komentując ten przypadek Elisabeth Kubłer-Ross pisze: „Jest lo być może najlepsze, co możemy ofiarować człowiekowi, pewność, że nasze materialne ciało jest tylko poczwarką, skorupką, i że śmierć wydobywa 7 nas to, co niezniszczalne, nieśmiertelne lo, czego symbolem może być motyl". W 1972 r. ukazała się we Francji książka znanego medium, Marcela Belline pt. La troisieme oreille (Tr:::ecie ucho), w której opisuje on. w jaki sposób, po śmierci jedynego syna, Michała, udało mu się wejść z nim w kontakt wewnęlrzny, duchowy. Jest to św iadectwo wzruszające, gdyż czuje się w nim szczerość. Człowiek o takich zdolnościach mediumicznych nie powinien mieć. wydawałoby się, większych trudności z wejś ciem w kontakt z własnym zmarłym dzieckiem. Czynił to tyle razy, z powodzeniem, dla innych. Można by też pomyśleć, że w przypadku liaska Bellinc usiłowałby ukryć to i coś wymyśleć. Któż mógłby to sprawdzić? A jednak nie! Bełline opisuje, jak całymi dniami i nocami ..czyhał " na ten kontakt, na tę wewnętrzną komunikację, głos, który pochodziłby rzeczywiście od syna. Udawać można przed innymi, ale jego zadowo lić mógł tylko autentyczny kontakt z własnym dzieckiem. Oto pierwszy dialog, jaki po tygodniach oczekiwania nawiązał i z Michałem:
„Ja: Michał? To ja, twój ojciec, jest piąta rano. Na myśl o tobie serce ściska mi się z bólu. Czy mnie s łyszysz? Michał: Słyszę cię.
Ja: Twoja śmierć w tym wypadku 5 sierpnia 1969 r. pozostaje dla nas tajemnicą. Jak to się sta ło? Michał: To musiało się stać. Wypadek zdarzy ł się nagle, samochód sk ręcił w lewo, starałem się zapanować nad nim, potem zapadła ciemna noc. Ja: Czy powodem była awaria, nieostrożność, czy ktoś drugi? 17
Michał: Nie, nadeszła moja pora, musiałem odejść. Ja: Synu, czy możesz pomóc nam żyć? Michał: Nie mogę, ale musicie żyć, bo moja śmierć ma sens tylko poprzez wasze cierpienie i przetrwanie. Ja: Więc nasze cierpienie ma wartość, użyteczność? Michał: Tak, w każdym cierpieniu tkwią zarodki życia".
Dziwny spokój Stan świadomości c:dowieka, który znalazł się w obliczu śmierci, z:acząl jakieś IOO lat temu badać po raz pierwszy nie lekarz, nie psych ia tra, lecz ... profesor geologii z Zurychu Albert Heim. Będ ąc zapa lo nym a lpinistą, sam uległ wielu wypadkom podczas górskich wspinaczek. Niektórych oma l nie przypłacił życiem. Heima interesowało, co się w takim momencie odczuwa i przez wiele lat zbierał świadectwa innych alpinistów, przeżywających chwile śmiertelnego zagrożenia, a także rannych żołnierzy, osób uratowanych z ciężkich wypadków, utonięć itp. Albert Heim zauważył, że około 95 proc. opowiadań tych ludzi jest dziwnie zbieżnych. U wszystkich bliskość śmierci wywoływała podobny stan umysłu i ducha. Nikt nie mówił , że odczuwał wówczas ból, strach lub smutek. Przeciwnie - aktywność umysłowa nagle zwiększała się wielokrotnie, czas wydawał się wydłużać, a przed oczami zagrożonych rychłą śmiercią przesuwał się jakby film , ukazujący całe ich życie. Ten film toczy się z ogromną szybkością, czasem umierający słyszy piękną muzykę i widzi cieple św iatło, napełniające go spokojem. Sam Heim tak opisał swoje doznania w chwili, gdy spadał ze skalnej ściany: „ Wtedy nie odczuwałem żad nego bólu, który pojawił się kilka godzin później. Moje myśli były doskonale jasne, wyostrzone. Zastanaw ia łem się, jak za reagują moi bliscy na wiadomość, że się zabiłem. Potem ujrza łem , jak na filmie, całe moje życie. To był ciąg scen, lecz nie powodowały o ne we mnie a ni napięcia, ani wzburzenia. Jakiś cudowny, niebiański spokój owład nął moją duszę. Potem poczułem głuche 18
lldcr;,cnie: moje spadanie zako11czyło się upadkiem na wystający skalny 1alo111". Wówczas jeszcze Heim nie przypuszczał, że wszyscy, którzy pa111ii,:taj
„Od czasu kiedy mialem ten wypadek - wspomina pewien sportowiec, uratowany od śmierci klinicznej - nie boję się już śmierci, a zarazem nie boję się życia. Przedtem bałem się pewnych osób, sytuacji, ba łem się, że wydarzą się jakieś nieszczęścia. Teraz wypełnia mnie jakiś spokój i pogodzenie z tym, co mnie może spotkać. W jednej chwi li nauczyłem się pokory i odrzuciłem bunt i lęk". Kenneth Ring z USA. który cale lata zajmował się badaniem stanów przed przekroczeniem progu śmierci, interesował się Leż przypadkami samobójców, uratowanych w ostatniej chwi li. Ci, którzy pamię tali swoje doznania z momentu wkraczania w inm1 rzeczywistość, nie wspominali o tak częstym we wspomnieniach „normalnie" umierają cych tunelu, nie widzieli l śniącego świalła, które innym przynosi ukojenie, an i nie spotkali bliskich, kochanych osób, już nieżyjących i wresz<.:ie nie zauważy li cudownego świata, ogrodu, którego wizja często się powtarza we wspomnieniach osób wyrwanych śm ierci. I to bez wzg l ędu na ich religię, wykształcenie , rasę czy pleć .
19
Sądzi się, że ten brak wspomnień m oże być spowodowany nadmiernym spożyciem - przed usilowaniem samobójstwa - alkoholu lub środków otępiających umysł, któ re neutrali zują doświadczenie agonii przez blokowa nie pamięci. Wiele osób ze swego doświadczenia agonii pamięta coś w rodzaju bariery czy granicy symbo lizującej ostateczny rozdzial życia ziemskiego od tego, które ma się zacząć. Być może bariera ta oznacza przejśc ie do innych , nieporównywalnych z naszym.i , poziomów św iad o mości. Zwykle umierający nie pragnie wrócić, fascynuje go ten inny świat, który pociąga go promieniującą zeń rad ością, pokojem i mil ością. Ten aspekt doświadcze1i umierających najbardziej zdumiewa za równo uczo nych , jak i wszystkich, którzy się o tym dowiadują. W swoich wspomnieniach os~by przywrócone życiu zwykle mówią Lak, jak mężczyzna. który się zwi erzył dr. Moody'emu: , ,J akiż tam jest cudowny spokój, jakie ukojenie! Zupełn ie przes tałem cierpieć". W pewnej chwili jednak umierający czuje, że może wrócić, łącą s i ę z powrotem z ciałem, które dot<1d oglądał z pewnego oddalenia, jak ubranie, któ re już mu nie będzie potrzebne. Prawie wsiyscy podkreś l ają, że ten powrót do życia dokonuje się gwałtow nie i wywoh1je niepr7.yjemne odczucia. Umierający, który pławił się w ł agodn ym spokoju, zwykle broni się przed „wejściem„ w ci a ł o. Żyć nadal wydaje mu s ię czymś przerażaj<1co trudnym i przykrym. Takie doświadczenie zwykle wstrz<1sa życiem osoby, kt óra go doznała. J uż nigdy nie będzie żyć i postępować tak, jak wcześniej. Przede wszystkim osoba Laka ma nowe spojrzenie, n ową perspektywę na sprawy śmierci. Nie znaczy to, że. jej pragnie, lecz traktuje ją w sposó b pozytywny, jako na turalną część ludzkiej egzystencji. Nie boi si ę jej. a przede wszystkim nie wątpi już w moż l iwość dalszego życ i a po przekroczeniu progu życia ziemskiego. Fakt, że nasza świad omość . pomimo fi zycznego unicestwienia, będzie trwać nadal w innym świecie, nie ulega już dla takiej osoby żadnej wątpliwości, jest czy mś pewnym. Tak więc ze wszystkich tych doświadczeń wyprowadzić można wniosek, że spotkanie ze śmierci ą powoduje u wielu ludzi głębokie przemiany duchowe. Mireille, mł oda kobieta, której przypadek opisuje H. Renard w książce Apres vie (Po =yciu). przeszł a ś mierć kliniczną podczas operacji. Pa mię ta długi tunel. któ rym zsuwała się ku świ a tłu. łagodnemu i przyciągającemu ją. Nagle przypomniała sobie, że maż i dziecko naprawdę jej potrzebują i wielkim wysilkiem woli postanowiła
20
powrócić
do życia. „Tera1 - mówiła Mireille - wiem na pewno, i.e istnieje inny rodzaj życia i że musia ł am zrobić duły wysiłek, by nie ulec jego powabowi. CLuł am, i.c LO życ i e po życiu będ zie milsze, łagodniejsze ni ż to obecne".
Nowe
ciało
w innym
życiu
W szystkie cmentarze są puste - pisze wspomniany już ks. F. Brune. Nigdy dość przypominani a Lej prawdy. M ów i ąt: dokładnie, pogrzebane są Lam ,.stare ubrania". ulegające rozkładowi. Ubrania z materiału i z ci a ł a. Oczywiście, te ostatnie godne są największego szacunku, gdyż były ostatn ią powłoką naszych ukochanych bliskich. Oni sami jednak są gdzie indziej. Pamiętajmy , co powi edzia ł Chrystus na krzyżu do d obrego łotra: „Zaprawdę, powiadam ci, dziś jeszcze będziesz ze mną w raju"'. Życie trwa bez przerw. To nadaje sens modli Lwom za zmarłych i modlitwom do świętych, by wspomagali nas tutaj na ziemi. T eo ria ca lkowitego zn iknięcia wszelkiego bytu w chwili jego śmierci i odbudowania lub odtworzenia przez Boga w końcu czasów jest dość niedawna i zrodziła się w pewnych ś rodowiskach protestanckich. P ozostał wszakże pewien ważny i nawet w najlepszej. tradycyjnej teologii katolickiej nie rozw iązany do końca problem. Uczyła ona bowiem o życiu po śmierci . jednak tylko dus7y, nie ciała; duszę pojmowała jako coś absolu tnie niematerialnego, Lak jak filozofia grecka. Tak więc dusza ni eśmierteln a miała możliwość nie tylko wciąż istnieć, lecz oczyszczać s i ę lub cieszyć kontemplowaniem Boga, co stanowi wieczną nagrodę sprawiedliwych. Zatem mogli o ni poznać wieczną szczęśliwość. Bez cia ła wszakże. Ciała te zma rtwychwstaną jednak w dniu ostatecznym. Powstał więc nas t ępujący problem: jeśli sprawiedliwi kontemplowali Boga i byli w pełni szczęś liwi bez ciała, zanim cia ł o zmartwycbwstało, to po cóż Zmartwychwstanie? Jeśli zaś Zmartwychwstanie wnosiło coś do ich szczęś liwości , to znaczy że przedtem nie byli w pełni szczęśliwi. 21
W rzeczywistości, dowodzi ks. Brune, w tradycji żydowskiej, która była tradycją Chrystusa i Jego apostołów, nigdy nie pojmowano duszy jako czegoś niematerialnego. Pojawialo się i znikalo wiele niuansów, lecz zawsze pozostawał ten trzon: dusza, neplies/1, było Lo cialo uduchowione. świadome, posiadające osobowość żyjącego. Ciało zbudowane z innej materii, lżejszej, bardziej rozrzedzonej, subtelniejszej. Wielu chrześcijan wyobraża sobie, że zmartwychwstanie polegać będzie na odzyskaniu ciała takiego, jakie mamy teraz; trochę udoskonalonego, bez chorób, bez zmęczenia ... W takim razie nasuwają się pytania trudne do odpowiedzenia. Jakie ciało odzyskamy? To ostatnie sprzed śmierci? Czy wszystkie kolejne formy naszego ciala, z wszystkimi atomami, które się nań w ciągu życia sk ladały? Na czym ma polegać ciągłość istnienia? I jeśli nasze zmartwychwstałe ciało ma być zbudowane w ten sam sposób, co misze obecne cialo, to jakże mogłoby uniknąć praw tej materii i nie podlegać cierpieniu i rozkładowi? Tymczasem wszystkie świadectwa, jakie dzisiaj możemy zebrać za:ówno ze ~trony tych, którzy przeżyli śmierć kliniczną czy też tych, ktorzy z1~1arl1 naprawdę, każą nam wierzyć w prawdziwą chrześcijaóską naukę: cialo zmartwychwstałe, ciało blogosławione, jesl ciałem duchowym. Nasze .. stare ubrania" mogą spokojnie butwieć na cmentarzach, my nigdy nic zstąpimy po nie do grobu. Kiedy zaczyna s ię mówić o ciele „duchowym'', zgodn ie z wyraże niem św. Pawła, i wyjaśnić, że ciało to posiada jednak pewną konsystencję, odpowiednią do nowego świata. w którym ma żyć, wiele osób wpada w panikę. Ci~żka i gęsta konsystencja naszego obecneoo ciała doskonale . b 1111 odpowiada. Biologiczne potrzeby naszego ciała wcale ich nie brzydzą i nie mają najmniejszej ochoty wymieniać go na żadne inne. Tymczasem w świadectwie Yolandy Eck, przeżywającej doświad czenie śmierci, uderza jeden punkt: kiedy pani ta, odesłana na ziemię przez jakąś świetlistą postać powróciła do swojej cielesnej powłoki, odczuła wrażenie czegoś obrzydliwego, okropnego. Podobne do odczucia, jakie się ma naciągając zimne i mokre gumowe rękawice. Coś lodowatego i oślizłego. Yolanda Eck odczula Laki wstręt, że natychmiast znowu opuściła swe ciało. Dopiero z pomocą „duchowego przewodnika" z tamtego świata zdołała połączyć się ze swoim ziemskim ciałem. Potwierd;::ają lo także przekazy wspomnianego już przez nas Pierre Monniera do jego matki. Wyjaśnia on, że jakkolwiek okrutne były męki 22
Ukrzyżowania. to zgoda Chrystusa na wejście w nasze ludzkie ciało, na Wcielenie, była w rzeczywistości jeszcze większym doświadczeniem, a więc jeszcze większym dowodem Jego miłości ku nam. „Nie zdajecie sobie w pełni sprawy (Lettres de Pierre, tom rV) - przekazywał on po swej śmierci \V wewnętrznym kontakcie z matką - z ofiary dokonanej podczas Wcielenia; a tymczasem cierpienie Całkow itej, Nieskalanej Czystości, które przeniknęło w ludzkie cia ło, przewyższyło cierpienie na Krzyżu ... być Pełnią Pi~kna i zanurzyć s ię w materię upodloną przyziemnymi pokusami, jakie narzuca ona duszy, to doświadczenie przekraczające nasze myśli i odczucia. Nawet my. ludzie, ledwie opuścimy nasze ciało fizyczne. natychmiast odrzucamy z przestrachem, z obrzydzeniem, konsekwencje możliwego ponownego wcielenia ... Fakt, że Przedwieczny zechciał z miłośc i zbliżyć się do naszego ciała, stanowi przedmiot naszych rozważań i uwielbier1.
Nasze duchowe ciało będzie wolne od wszelkich ułomności. Jeśli nam na ziemi ręki czy nogi, nasze nowe ciało b~dzie kompletne. Jeś li by li śmy niewidomi lub głusi, nawet od urodzenia, odtąd będziemy widzieć i słyszeć. Wiedzieli o tym dobrze autorzy tybetańskiej „ Księgi Zmarlych". Potwierdzają to świadectwa ludzi stojących na progu śmierci, również przekazy Pierre Monniera. Będzie my widzieć równie dobrze w dzień, jak w nocy. A raczej nie będzie dla nas nocy. Wystarczy spostrzec coś, chcieć lo zobaczyć, by zna leźć się naprzeciwko obiektu, który zechcemy ujrzeć. Johann Christoph Hampe, którego książka ukazała się w Stuttgarcie w 1977 r. , przytacza wspomnienia dra Aucklanda Geddee,jakie wygłosił on na temat własnej śm ierci (klinicznej, rzecz jasna) przed Królewskim Towarzystwem Lekarskim w Londynie, 27 lutego 1927 r.: brakowało
„Stopniowo pojmowałem. że mogę widzieć nie tylko moje cia ło i łóżko, na którym ono spoczywało, ale i wszystko, co było w domu i w ogrodzie. Potem spostrzegłem, że mogę widzieć nie tylko to, co dotyczyło domu i ogrodu, lecz i Londynu i Szkocji, ku której wciąż zwracała się moja uwaga. Dowiedzialem się od mojego opiekuna, którego nie znałem i którego zwałem mistrzem, że jestem całkowicie wolny w wymiarze czasoprzestrzeni, w którym „teraz" znaczy „Lu„. Pierre Monnier tak mówi na ten temat: „Nie stracil i śmy po śm i erci wyglądu Judzkiego, lecz pozostawiliśmy na ziemi ułomność naszych cia ł... "
23
Halucynacje czy inny świat? Święt_Y Grz~gorz z Na7janzu, piSZćlC w JV w.
o duszy i zmarlwychwstani~1, _st\;1erdza: „':Jjrzysz tę cielesm1 powłokę, dlisiaj zniszczoną przez sm1erc, ponownie utkaną z jej wlasnych elementów, nie wedle ?becnej, ciężkiej i gęstej budowy, lecz na osnowie lżejszej i eterycznej. tak :-e tw.oje ~kochane ciało stanie przed Lobą, przystrojone w wyższą 1 wdzięczniejszą piękność". Zmarli ukazują czasem żyjącym to przemienione, chwalebne ciało. Wsp?mniany tylekroć Pierre Monnier mówił o dwu rodzajach, bardzo odmiennych, ~a kich pojawień się. „ W jednym widzimy kształt zmarlcgo, bardzo wyrazny, lecz przejrzysty: światło przenika przez nich nie zasła1:iaj~ cie~ia przedmiotów przed którymi się przesuwają". Drugi rodzaj_ w~dz~n to te. v,! których następuje prawdziwa materializacja. Wydaj~ się, 7c następuje ona w przypadkach motywowanych miłością. J~an ~neur. za:ascyn~wany tymi przypadkami pisarz francuski, opisuje historię pewnej matki, która w wiele lat po śmierci bardzo konkretnie ukazała się, w czasie ostatniej wojny, pewnemu księdzu z Nantes. . Zadzwonila do dr/Wi plebanii, rozmawiała z tym księdzem, napisała m1~el w notesie, który jej podal, adres swego syna. Błagała księdza, by jeszcze tej nocy odwiedził syna, klóry znajduje się w niebezpieczeństwie śmierci. Ksiądz obiecał spełnić prośbę kobiety, lecz kiedy dotarł do młodego człowieka pod wskazanym adresem, zastał go w dosko~alym zdr~wi~1. Mimo to zaczęli rozmawiać, a wstrząśnięty w~darzen1e~.11~1łodz1en1ee postanowi! wyspowiadać się. Jeszcze tej nocy, Luz po odejsc1u kapłana, zginął pod jedną z bomb, jakie spadty na Nantes ... Harold .sh~rman ze SL Zjednoczonych, który przez kilkadziesiąt l<~t b.adał 7Jawiska paranormalne, pozazmysłowe, przytacza inm1, rowme fascynującą opowieść: „Arlis Coger, właściciel drugstoru w Hunlsville w stanic Arkansas stracił żo~ę An~ę, z którą przeżył prawie 45 lat. W dwa miesiące później, bu~~ąc się w. srodku nocy, dostrzegł jej postać leżącą obok niego w łozk~1. Wyc~ągnął '.ękę i spostrzegł, że jej ciało jest ciepłe i sprężyste. Przyłozyl dlon do Jej czoła i wtedy nagle zniknęła". 24
Okazało się, że był
to jeden z trzynastu powrotów Anny, kLóre zdarzyły mniej więcej w ciągu roku. Arlis Coger notował swe doznania i z tych notatek widać, jak bardzo wizyty zmarłej żony były dla niego realne i konkretne: .. Pierwszy raz to było przerażające, zaś drugie pojawienie się jej było, odwrotnie niż pierwsze. wspaniale. Objąłem ją. uścisnęliśmy się i nagle zniknęła. Najbardziej uderzyło mnie to, że jej ci a Io było cieple. To nie był sen. Obejmowałem ją naprawdę, nie spałem. Zawsze sądzi łem, że duchy, anioły są ubrane na biało, lecz Anna nosiła długą suknię. jakby zlocislą. Zapytałem ją. czy jest teraz szczęśliwa. Odpowiedziała jednym Lylko słowem: »Tak«. I listopada 1982 r. Wczoraj minęła 46 rocznica naszego ślubu. W nocy, mii;,:dzy godzin'! drugą a trzecią spostrzegłem, że Anna znów pojawiła się nagle obok mnie. Objąłem ją, mówiłem jak bard.w ją kocham. Ona zdawała się znikać, jakby roztapiać się i znów nabierała konsystencji i tak powtarzało się to siedem razy··. Przekonującym chyba dowodem, że Le wizje nie były halucynacjami ani owocami chorobliwej wyobraźni, jest fakt , że ustały. Choć osierocony mąż czekał i pragnął zobaczyć Annę, ona już więcej się nie pojawiła. Pojawienia się zmarłych w takim stopniu zmaterializowanych zdarzaj<1 się rzadziej lub może rzadziej mówią o nich osoby, których Le wizje dotyczą. Prof. Werner Schiebeler przytacza przypadek pewnej kobiety z okolic Zurychu, której mąż zmarł w 1976 r. W dwa tygodnie po jego śmierci żona zaczęła widywać go w ich domu. Pojawia I się „stopniowo", najpierw jakby przezroczysly kształt, który gęslniał, nabierał mocnych form i kolorów. Gdy zjawisko to powtórzyło się po raz trzeci, żona postanowiła poprosić go o pomoc w odnalezieniu klucza do kufra. w klórym znajdowały się ważne dokumenty. Tego dnia kobieta usłyszała, jak otwierają się drzwi do mieszkania. jak ktoś idzie korylarzem, a potem otwiera drzwi jej sypialni. To był jej zmarły mąż; pochylony nad komodą, Ol worzył jedną z szuflad, w której miał zwyczaj chować klucze od kufra i kobieta usłyszała znajomy odgłos klucza spadającego na dno szunady. Widzenia ustały na rok, a w 1978 r. m~iż pojawi I się po raz ostatni. razem ze swoim zmarłym wcześniej bratem i kimś trzecim, kogo kobieta nie znała. się
25
. W tym wypadku był tylko jeden świadek zmaterializowania się ~tiku zr~arłych jednocześnie, ale bywa, że takich świadków jest więcej, Jak chocby w słynnej historii „Zjaw z lotu 40 l ".Opisał ją Jo hn G. Fuller w 1976 r. w książce The ghost of }light 401, na podstawie której nak.ręcono film. Wydarzenia te miały miejsce między zim<1 1972 r. a wiosną 1974 r. Dwie zjawy, kapitana Boba Lofta i drugiego oficera Do~a Repo, zmarłych w katastrofie samolotu numer rejsowy 401 na trasie Nowy Jork - Miami, pojawiały się często na pokładach samolotów. Wi.dzieli ich członkowie załogi i pasażerowie. Według świadectwa n;echa~1ka pokładowego sprawiali wrażenie, że czuwają nad bezp1eczenstwem samolotu. . Jakie ciał.o maj~l ukazujący s i ę niektórym z nas zmarli? Być może SW?Je prawdziwe .n~we ciało (jak to sill! zdarzyło w przypadku Anny). Wowczas twarze 1 ciała zmarłych promieniują młodością, energią. Ale mogą też, przeci~nie, równie dobrze przybierać- być może, by ich lepiej rozpoznac - swoje dawne ułomności, starczy wygląd, a nawet ubrania w których ich znaliśmy. ' . . To duch?we, wysubtelnione ciało, ten sobowtó r w gruncie rzeczy ~11e Je~t c~yms 110~ym. Jest w nas, jest nami od chwili poczęcia. Stare
sre~n1ow1ec.z~1e w1zer~nki i prawosławne obrazy nie są tak naiwne, jak bysmy sądzili, oglądając przedstawione na nich dusze. uchodzace z ust umieraj<1cych w kształcie „laleczek''. Oczywiście, nie jest to wyobrażenie ~osk~nałe. Ciało duchowe nie jest mniejsze od cielesnego, ale prawdą Jest, ze rv:orzy się stopniowo i że oznacza wejście w nowe 7.ycie czy raczej w nową Jego fazę.
Budować siedlisko własnej wieczności Naszym za~ani.em jest, począwszy od życia tu, na ziemi, rozwijanie, udoskonala111e ciała duchowego poprzez coraz wyższe życie wewnętrz ne. Pow.tarzał to często swej matce Roland de Jouvenel, jeden z więk szych 1111styków zaświatów, o którym pisze wspomniany już ks. Brune.
26
Roland, syn francuskiego filozofa i ekonomisty oraz dziennikarki i pisarki. zachwycał otoczenie inteligencją, prawością, odwagą. Rodzina tle Jouvenel była niereligijna, nie było tam więc nawet mowy o jakimkolwiek mistycyzmie. Roland sam odnalazł drogę do Boga. Podobnie jak dzieci, o których pisze Elizabeth Kiibler-Ross, przeczuł swą bliską śmierć. Wiele razy wspominał o tym w rozmowach. Często odwiedzał paryskie kościoły, modląc się tam w samotności. W 1946 r. zachorował na gardło. Żle postawiona diagnoza i brak leków sprawiły, że zmarł mając niecałe 15 lat. Tuż przed śmiercią z zachwytem mówił, że stoi przy nim (zmarła przed dwoma laty) babcia i chce go gdzieś poprowadzić. Zrozpaczona matka, po okresie buntu, odnalazła drogę wiary. Zaczęła chodzić na Mszę św., przystępować do Komunii. Pewnego dnia, podobnie jak matka Pierre Monniera, pod wpływem wewnętrznego impulsu, wzięła do ręki ołówek. J akieś drżenie przebiegło jej rękę i sł owa same zaczęły się formować na papierze. Było to pięć miesięcy po śmierci Rolanda. Przekazy od niego, na początku codzienne. stawały się coraz rzadsze i wreszcie ustał y po prawie 23 latach. Ostatnie zdanie brzmiało: „Mamo, żywimy się tym, co dajemy innym". Roland często przypominał matce: „Przetrwanie ludzi rodzi się razem z ich narodzinami; przetrwaniem jest to drugie »ja«, żyjące w naszym ciele i rozwijające się z chwilą śmierci ... " .. Zbyt lekko podchodzicie do budowania swego duchowego sobowtóra. Cegiełka po cegiełce, powinniście budować siedlisko waszej nieśmiertelności". To duchowe ciało, ten nasz astralny sobowtór promieniuje. Nazywamy to aureolą. Jest to św iatło , którego nasze cielesne oczy nie dostrzegają, światło o odmiennym dla każdego z nas natężeniu i barwie, zależnie od stopnia naszego uduchowienia i wewnętrznych skłonności. To zjawisko dostrzegają często mistycy. Anna Katarzyna Emmerich tak pisze o swoich wizjach: „Często też widzę poruszenia duszy, wewnętrzne cierpienia, jednym słowem uczucia, które dostrzegam przenikające przez piersi i całe ciało w kształcie tysięcy świet li stych lub ciem nych form, biegnących w różnych kierunkach, wolniej lub szybciej". W tradycji chrześcijańskiej bardzo często spotykamy to światło, ze złocistą poświatą. Najwyższym jego przykładem jest opis Przemienienia Chrystusa na Górze Tabor. Jego szaty stały się „białe jak śnieg", a oblicze „jaśniało jak słońce". Wszyscy teologowie pierwszych wieków dostrzegali w tym wydarzeniu doskonały przejaw naszej przyszłej chwały. Zdaniem św. Jana 27
Damasceńskiego, to nie Chrystus przez chwilę zajaśniał nową i niezwykłą chwalą, lecz apostołowie Piotr, Jan i Jakub przez chwilę stali się godnymi ujr7eĆ Go w tej chwale, jaką zawsze posiadał. Możemy dzisiaj podkreślić fakt, że ujrzeli oni wówczas także Eliasza i Mojżesza, od dawna nieżyjących, jak rozm awia li z Chrystusem. To właśnie ciało chwalebne, ten sobowtór duchowy Apostołów, obecny w nich od momentu ich poczęcia Uak zapewniał Roland de Jouvenel) widziało bezpośrednio , „twarzą w twarz'' poprzez c i ało cielesne to, czego to ostatnie nie było w stanie ujrzeć. Przez krótką chwilę Apostołowie przechodzą na inny poziom - z poziomu naszej ciężkiej materii - na poziom raju. Podobnie jak w przypadku osób, które „opuszcza ł y'' własne ciało, a które opisa ł dr Moody, to przejście Apostołów dokonało się przez coś w rodzaju tunelu: spada na nich dziwny ,.sen" czy raczej odrę twienie. To samo chyba zjawisko dokonuje s i ę, gdy św. Teresa z Avila czy św. Bernadetta z Lourdes widzą to światło podkreślając, że jest jaśniejsze ni ż s łońce, a przy tym nie razi oczu. Po prostu ich duchowe ciało widzi poprzez ciało cielesne. Duchowe ciało podlega ciągł ej ewolucji. Na początku może przypominać świet listą kulę. Widać to dokładnie w przypadku opisanym przez dra Moody'ego. Chory, zupełnie przytomny, leży w szpita lu oczekując na operację. Pewnej nocy dostaje tajemnicze ostrzeżenie o niedalekiej śmierci: „Ujrza łem w rogu pokoju jakieś światło wiszące pod sufi tem. Była to świecąca kula, niewielka, jakieś dwadzieścia, trzydzieści centymetrów ś red nicy, nie więcej ... Zobaczyłem, jak z tej kuli wyciąga się do mnie j a kaś ręka i światło mówi do nrnie: »Chodź ze mną , coś ci pokażę«. W tej samej chwili i bez żadnego wahania ja również wyciągnąłem dło 11, by uchwycić się tej ręki, którą widziałem; czyniąc to miałem wrażenie, że coś c iągnie mnie ku górze i że uwa lniam się z ciała. Spojrzałem w dół i dostrzegłem siebie, swoje ciało wyciągnięte na łóżku, podczas gd y ja unosiłem się pod sufitem. Opuszczając ciało przyjąłem taki sam kształt , jak światło ... To nie było ciało, tylko lekka mgi ełka, obłoczek pary. Ta substancja nie przypominała ci ała , była mniej więcej kulista". Był to jeden z przypadków, kiedy umierający został „odesłany" na ziemi~ na kilkanaście lat, by spełnić dzieło miłości względem d ziecka. Opis podobnej sytuacji znajdujemy dwukrotnie u Teresy Neumann, słynnej stygmatyczki, która została cudownie uzdrowiona - raz z parali-
28
i.u i drugi raz z ropnego zapalenia wyrostka robaczkowego - za wstawiennictwem św. Teresy z Lisieux. „Nagle nastała wielka jasność i wszystko wokół mnie zosta ło cudownie oświetlone. Nie pot rafię opisać tej jasności ... i coś wz i ęło mnie La prawą rękę i usiadłam w łóżku. Głos rzekł: »tak, teraz możesz s i edzieć, możesz również chodzić«. Teresa Neumann nic wspomina o kuli, ale nie widziała też prawdziwego ciała, gdyż inaczej nie użyłaby ok reś l e nia „coś wzięło mnie za rę k ę". Czy kulisty, świetlisty kształt jest pierwszą fazą k ształtuj ącego s ię cia ła przebóstwionego? Nic jest to pewne. Z zapisanych pismem automatycznym przez matkę Ro landa de Jouvenela zwierzeń wynika, że taka ewolucja istnieje. „Mamo - prLekazuje on w trzy lata po śmierci - nie możesz wyobrazi ć sobie sfer, jakie d zisiaj osiągnąłem. Mój św i at nic ma nic podobnego do twojego świata. To, co nie ma cia ł a ani kształt u , an i niczego dotykalnego, umyka ludzkiemu pojęciu, nie myśl więc o Bogu poprzez obrazy".
Spotkania W chwili śmierci dostrzeżemy zbliżające się do nas drogie nam osoby, ojca, ma tk ę, brata, lecz także bliskich przyjaciół , którzy przychodzą, by pomóc nam w stawianiu pierwszych kroków na tamtym świecie. Dzisiaj mamy tego nieprzeliczone świadectwa, zwła szcza, gdy mnożą się słynne „dośw iad czenia na granicy śmierci". Oto jeden 7 przykładów zacze rpni ęty od dra Moody'ego: „Lekarz zrezygnował z ratowania mnie ... Ale ja w tym czasie czułam wielką jasność um ys łu . W tej samej chwili spostrzegłam obecn ość dużej ilości osób, prawie tłumu, unoszących się na wysokości sufitu. Z nałam kiedyś ich wszystkich, wszyscy już pomarli. Rozpoznałam babcię, koleżankę ze szkoły, kuzynów, znajomych. Widziałam przede wszystkim ich twarze i czułam ich obecność. Wszyscy wyglądali na zadowolonych i wiedziałam, że przyszli, by mnie strzec lub prowaktóre
zmarły znał wcześniej. N ajczęściej rodzinę:
sios trę,
29
dzić. Było to tak, jakbym powracała do domu, a oni wylegli na próg, by mnie powitać". Sceptycy będą usiłowali wszystko wyjaśnić w jakiś inny sposób, sprowadzając jak zwykle te uczucia do zwykłych doznań psychicznych lub halucynacji. Zdarzają się wsza kże przypadki absolutnie nie dające się Lak wytłumaczyć: kiedy rzecz dotyczy małych dzieci , nie zn ających ani książek Moody'ego, ani opowieści na temat doznań na progu śm i erc i. Dzieci, l
„Tak, teraz wszystko jest dobrze. M amusia i Peter już na mnie czekaj
W dośw iadczeniach umierających pojawia się inny epizod, dotyczący osoby odmiennej od postaci krewnych lub przyjaciół - jakiejś
świe tli stej , promienistej lstoty, której samo pojawienie się intensyfikuje w umierającym poczucie miłości , spokoju, radości. Oto opowieść i:olnierza, zmarłego w Libii, podczas ostatniej wojny, a którego przekaz zapisały pismem automatycznym wdowa i córka angielskiego pułkow nika Gascoigne. Żołnierz ten znajduje s ię z innymi zabitymi na polu walki , lecz nagle zauważa kogoś, kto do nich podchodzi: „Nieznajomy nie nosił munduru i przez chwilę zastanawiałem się. skąd tu się wziął cywil. Wyglądał na Araba. Kiedy odwrócił się w moją stro nę i s pojrza ł na mnie, pocz ułem się jakby odrodzony, na nowo napełniony s ilą życia. Uklęknąłem i wyszeptałem z dziecięcym przeję ciem: - Chrystus. - Nie, nie Chrystus, lecz jeden z Jego wysłanników - odp;ul cywil. - On ciebie wzywa - dodał. On mnie wzywa! - /\le dlaczego? - zapytałem. Wysłannik rozejrzał się wokoło, lecz widziałem tylko promienny blask, który wypełniał mnie całego. Potem usłyszałem głos:
- Dzięki mojej ofierze u zys kałeś szczyt mocy". (L. Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires (Nowe nie;wykle historie). Zauważmy, że żołnierz w Libii najpierw dostrzega tylko kogoś o bcego i dziwi go jedynie, że „ nie nosi on munduru". Ale potem sytuacja ewoluuje. Kiedy nieznajomy patrzy na niego żołnierz czuje, że się odradza i że to spojrzenie „ napełn i a go siłą " . To odczucie naprowadza żo lnierza na myśl, że nieznajomy to Chrystus. Tymczasem był to „ wysłannik", a wysłannik po grecku to angelos, anioł. P ojęc i e światła dochodzi później, tak jakby był to trzeci etap, światło nie emanuje bezpośrednio z wysłannika. Dwaj wspomniani wyżej badacze doznań na progu ś mie rci , Osis i H araldson również wspominają o tym spotkaniu z ,.postaci ą reli gijną" w swojej podwójnej ankiecie, prowadzonej wśród powracających z progu śmierci, w Stanach Zjednoczonych i w Indiach. „ Identyfikacja postaci religijnej nasuwała też pewne pr<;>blemy u dorosłych. Wielu pacjentów widziało jakiegoś mężczyznę, ubranego na biało, w świetlistej aureoli, od którego bił spokój i jakaś niewyrażalna 31
pogoda i w którym rozpoznawali za l eżnie od przypadku: anioła, Jezusa, Boga lub - u hinduistów - Krisznę, Sziwę lub Dewę " . Patrice van Eersel w swej książce La source noire opisuje przygodę T. Sawyera, mechanika ze Stanów Zjednoczonych, zmiażdżonego przez ciężarówkę, którą reperowal.
Spotkanie z Tomem Sawyerem Nie, lo nie żart. Prawdziwy Tom Sawyer - nie ten z powieści Marka Twaina - mieszka w Rochester, nad jeziorem Ontario. Jest ojcem dwojga dzieci , z zawodu mechanikiem, ma niecałe 40 lal. Pewnego dnia , gdy l eża ł pod pickupem smarując go od spodu, obsunął się lewar i trzytonowy ciężar zwalił się na Toma. Leża~ lak przez 10 minut przytomny, choć ze zgniecioną klalką piersiową i brzuchem. Szybka pomoc st rażaków sprawiła, że wyciąg nięto go spod ciężarówki i natychmiast ułożono na noszach. Wtedy Tom stracił przytomność. W karetce wiozącej go do szpitala przestal oddychać. Potem stanęło serce. Umierał. Minęło długich 20 minut, zanim w wyniku intensywnej akcji reanimacyjnej serce znowu zaczęło bić. Te 20 minut to czas, w którym rozegrała się niezwykła przygoda Toma. Dla kogoś patrzącego z zewnątrz Tom wyglądał żałośnie, d la niego jednak były lo, jak zapewnia„ . najwspania lsze chwile, jakie kiedykolwiek przeżył . Dziś, w 6 lat po tym wydarzeniu, opowiada o nich z uśmiechem szczęści a. Oto jego opow i eść . „W chwili, gdy strażacy wyciągnę li mnie spod samochodu i spostrzegli, że straciłem przytomność, poczułem się niewymownie lekko, radośnie. Tak lekko, jakby ciało straciło cały swój ciężar. Lżejszy niż powietrze czułem, że un oszę się, fruwam. Tnagle„. zobaczyłem siebie. Leżałem na podłodze swego warsztatu, otoczony strażakami. Z ust ciekła mi krew. mieszając się ze smarem na betonie. Widziałem wyraźn ie całą scenę: nadjeżdżający ambu lans, wyci ąga n e .w pośpiechu z niego 32
nosze. Widzi ałem swoje poblakłe, płaczące dzieci, przerażonych sąsia dów. Oglądałem to wszystko jakby za pomocą kamery, dokładnie, kolejno jeden obiekt po drugim. Najpierw patrzyłem z wysokości ok. 3 m , potem 5, 15, 100 ... Następnie obrazy zniknęły, a ja poczułem , jak wchłania nmie jakaś ciemna przepaść bez dna. Czułem się nadal dobrze, byłem spokojny. Ciemność stawała się coraz gęstsza, prawie dotykalna. Pomyślałem , że muszę zapamiętać tak niesamowicie gęstą ciemność. Ciągle płynąłem, lecz teraz z szaloną szybkością. Pomyślałem , że chyba wkrótce dopłynę do gwiazd i że„. chyba umarłem. Wtedy zacząłem dostrzegać jakieś światło.
Było niczym gwiazda na horyzoncie, potem jak słońce . Ogromne, gigantyczne słońce, którego fantastyczny blask jednak nie oślepiał. Przeciwnie, patrzenie w niego sprawiało żywą przyjemność. Im bardziej zbliżałem się do tego złocistego światła, tym mocniej byłem przekonany, że rozpoznaję jego naturę . Tak jakby obudziło się gdzieś w głębinach mojej pamięci jakieś bardzo dawne wspomnienie, rozświetlając całą moją św i adomość. To było.„ wspomnienie miłości„. Całe to dziwne światło wydawało się składać wyłącznie z miłości " . „ Czysta miłość" , tak określa Tom substancję, jedyną , jaką pojmował z otaczającego go nowego świata. Jednocześnie czuł, że tak skoncentrowany i aktywny nie był nigdy w życiu. W życiu? Przecież nie żył. Im bliższy był światła, tym bardziej to zjawisko się nasilało i kiedy wreszcie blask ogarnął go, przeżył najwspanialsze, nieopisane w swej i n tensywności doznanie. Widząc nieprzeliczone, bajeczne krajobrazy rozpościerające się przed nim, nagle zdał sobie sprawę, że j e s t tymi krajobrazami, że jest wiatrem, srebrzystą rzeką i każdą z trzepoczących w niej ryb„. I dopiero wtedy stanęło mu w pamięci całe jego dotychczasowe życie. Miał wrażenie, że wszystko przypomina mu się równocześnie, a zarazem nie brakowało żadnego szczegółu. Dzisiaj, kiedy Tom opowiada o tym doznaniu, płacze . Ale, dodaje, tego co najważniejsze nie można oddać słowami , bo jest to coś, czego nie znamy w tym życiu. Mam przecież żonę, dzieci, kocham ich i uwielbiam, lecz ta cała miłość w jej najintensywniejszym charakterze nie stanowi nawet drobnego ułamka miłości , jaką odczuwałem w obecności Światła. T o była mi łość totalna, nieskończona„ . Tom Sawyer został odratowany, po długiej rekonwalescencji wrócił do normalnego życia. Ale coś się w nim zmieniło . Nagle zaczął
33
pasjonować się mechaniką kwantową.
Twierdzi, że wiedza na ten temat jakby wracała do niego strzępami, we śnie, nocą. I skromny mechanik z Rochester zaczą ł sobie „ przypominać" teorie M axa Plancka i Nielsa Bohra, uczonych o klórych istnieniu nawet nie miał pojęcia. Tom uw aża to za całkiem normalne, gdyż jak twierdzi, w obecności Światła wiedział absolutnie wszystko o wszystkim. Bo w pewien sposób - był wszystkim. Podczas rekonwalescencji słyszał ciągle jedno słowo: kwanta, kwanta. J ednocześnie rosło w nim pragnienie lepszego poznania materialnej rzeczyw istości św iata. Kiedy zaczął już chodzić, s kierował się natychmiast do księgarni uniwersyteckiej. Żona nie wierzyła włas nym oczom, sam Tom też czuł się zażenowany, kiedy zapytał sprzedawcę: - Czy słowo „ kwanta" coś panu mówi? Potrzeba mi tego do krzyżówki , szukam jakiejś książki na ten temat. Usprawiedliwiał się speszony. - C hwil eczkę, zas tanawiał się sprzedawca, kwanta, kwanty, kwantowa, a leż tak! To fizyka kwantowa, fizyka dotycząca cząsteczek . Musi pan poszukać na tamtych półkach. Dzisiaj Tom Sawyer, po latach intensywnej nauki posiada nawet dyplom z fizyki , lecz a ni na jotę nie zmienił swego przekonania, że na uniwersytecie tylko odkrywał stopniowo to, co poznał w jednej chwili tota lnym spojrzeniem wchodząc przed laty w inny wymiar, w Światło , które było miłością i wiedzą. Tom Sawyer z R ochester jest jednym z wielu, którzy wróciwszy zza progu śmierci, są przekonani, że „ tam" posiedli wiedzę o wszystkim. Teraz zosta ła im pamięć zaledwie jakichś fragmentów tamtego poznania: bardziej przeczucia, strzępy wspomnień, jakiś cień pamięci niewyrażalnych doznań.
Co
czyniłeś w życiu?
Takie na ogól pytanie słyszy umierający od świetlistej istoty. George Ritchie, młody żo łnierz amerykański, o którym już wspominali śmy , J?Otwierdza tę sytua cj ę, której doświadczył stojąc na progu śmierci . Swietlista postać, która dla George'a jest Chrystusem , zn a ła go na 34
wylot, wszystkie jego słabości, błędy, a mimo to żołnierz czuł, że jest kochany. „Kiedy mówię, że On wiedział o mnie wszystko, to dlatego, że wraz z Nim do tego promieniującego światłem pomieszczenia »weszły« wszystkie zdarzenia mojego życi a. Wszystko, co mi się zdarzyło, ukazywało mi się niczym realne, trójwymiarowe obrazy, obrazy ożywione i mówiące. Porządek w jakim występowały te wydarzenia w moim ziem skim życiu, tutaj nie wydawał się m ieć znaczenia. Setki, tysiące rozmaitych scen z mojego życia przesu~ały się jedna za drugą, oświetlone tym żywym świ atłem i wydawało mi się, że czas już nie istnieje. Żeby przypomnieć sobie, obejrzeć te sceny, potrzeba by mi było, w normalnym czasie, całych tygodni, a teraz nie czułem, że upływają sekundy". To zjawisko było znane już dawniej. Św. Jean Vianney, sły nny proboszcz z Ars, a także o. Pio widzieli życie swoich penitentów w najdrobniejszych szczegółach i praktycznie w jednej chwili. Taki film o cudzym życiu- twierdził Jean Vianney przesuwał s i ę przed jego oczami jak jakaś oczywistość, wprawiając go w zak łopo tanie, bo nie zawsze po trafił powściągnąć swoje reakcje i zdarza ło się, że przypominał penitentowi z jego przeszłości jakieś s łowa lub czyny bez większego znaczenia, ale takie, które raniły s prag nion ą doskonałości duszę spowiednika. Ten aspekt charyzmatów proboszcza z Ars zawsze wydawał się nieprawdopodobny, gdyż taka wizja zakłada posiadanie milionów perceptorów, a przecież umysł ludzki to nie komputer. Nie może rejestrować wszystkiego jednocześnie. A jednak ten fenomen jest stalą częścią opowiadań ludzi, którzy sta li na granicy śmierci . Ma on różne warianty: jedni mieli wrażenie, że wszystkie zdarzenia z ich życia dzieją się jednocześnie, w jednej chwili. Inni widzieli jakby film, przesuwający się z błyskawiczną szybkością, dosł ownie w części sekundy. Niekiedy , „film życi a" zaczyna się od ostatniej sceny: „ Jakiś dziwny reżyser tak skomponował tę fantastyczną »sztukę tea tralną« opartą na moim życiu, że ujrzałem najpierw ostatnią scenę mojego życia, to zn aczy moją śmierć . Ostatnią zaś sceną tego »spektaklu« było moje pierwsze życiowe doświadczeni e, to znaczy narodziny. Tak więc jeszcze raz przeżyłem swoją śmie rć ... " Powróćmy jednak do sensu i celu tego „ filmu " . Mówi o nim do kładnie George Ritchie: „ Każdy detal z moich dwudziestu lat życi a s tawa ł mi przed oczami . Dobry, zły, sceny odwagi i tchórzostwa. W każdej z tych scen zawarte
35
było jakby pytanie, które wydawało się płynąć od żywego Światła przy mnie: »Co uczyniłeś w życiu?« To nie było pytanie o informację, gdyż to doskonale i szczegółowe przypomnienie mego życi a pochodziło od Światła, nie ode mnie. Ja nie byłbym w stanie przypomnieć sobie nawet dziesiątej części tego, co ukazywała mi świet lista Istota. »Co uczyniłeś w swoim życiu?« - to pytanie odnosiło się do wartości, nie do faktów i znaczyło: co uczyniłeś z tym cennym czasem, jaki został ci wyznaczony?" Wtedy George stara się szukać w swoim życiu tego, co było dobre i złe. Przychodzą mu na myśl, jakby w celu usprawiedliwienia się , zasługi w harcerstwie, pilne studia na medycynie. Ale w obecności świetli stej Istoty nje może okłamywać sam siebie i czuje wyraźnie , że wszystko to robił z myślą o sobie: „Zrozumiałem, że to ja sam osądzałem tak surowo otaczające nas wydarzenia. To ja wid zi ałem, że były nic nie znaczące, egocentryczne, bez konsekwencji. To potępienie nje płynęło od Chwały l śniącej wokół mnie: w Niej nie było a ni wyrzutu, ani nagany,jedynie miłość do mnie ... Tak więc pytanie »Co uczyniłeś w życiu, co mógłbyś mi pokazać?« jak wszystko, co pochodziło od Światła, miało związek z miłoś ci ą i znaczyło: jak kochałeś w życiu? Czy kochałeś innych tak, jak ja cię kocham? Całkowicie? Bez żadnych warunków? Wtedy poczułem , jak rośnie we mnie oburzenie, jakbym został schwytany w pułap stojącego
Promieniejąca
blaskiem Postać ukazywała mi, co było złe, w czym źle I wszystko to było takie realne". Wszystko to zbiega się bardzo dokładnie z najstarszym nauczaniem Kościoła o „sądzie szczegółowym", który odbywa się zaraz po śmierci. Tłumaczono, że to prawdopodobnje sama dusza się osądza przy pomocy światła zesłanego przez Boga. Ten sąd wydaje się spełniać dwa określone cele: przede wszystkim pomaga zmarłemu zdać sobie sprawę z własnego poziomu rozwoju duchowego, aby mógł spośród wielu dróg, jakie stają przed nim po śm ierci, wybrać tę, która najbardziej mu odpowiada. Ponadto ma on pomóc zmarłemu w rozpoczęciu już w tej chwili koniecznego oczyszczenia. Będzie to oczywiście dh1gi proces, który postępować musi z etapu na etap. postępowałem.
„Widziałem nie tylko to, co zrobiłem za życia, lecz nawet skutki, jakie moje postępowa nie wywołało w życiu innych osób. To nie było jak film wyświetlany na ekranie, ja to wszystko odczuwałem, przypominaniu towarzyszyły uczucia. Spostrzegłem, że nawet moje myśli zosta ły »przechowane«. Wszystkie moje myśli przypominały mi się wyraźnie. Nasze myśli rugdy nie giną " (Dr R. Moody).
kę: »Ktoś
Odpowiedź
był
myśli. Człowiek promieniujący światłem rzekł:
»Ja ci o tym mówiłem.« »Jak to?« »Mówiłem ci o tym poprzez życie, jakim żyłem i poprzez śmierć jaką poniosłem ... «" W tym momencie George .Ritchie zrozum i ał, że to sam Chrystus wyszedł na jego spotkanie. Inny mężczyzna, który również przeżył śmierć kliniczną, także pamięta rodzaj „ filmu życia". Oto jego świadectwo: „ Pożerał mnie wstyd z powodu tyłu rzeczy, które uczyniłem w życiu, bo teraz widziałem wszystko w zupełnie innym świetle. 36
Doświadczanie
mi o tym powiedzieć!« napłynęła natychmiast, bez słów, jakimś rozumieniem
powinien
Boga
Od pierwszego momentu umierania, od chwili przejścia granicy tamten świat od naszego, istota szczęścia, jakie odczuwają umierający nie polega na cudowności otoczenia (choć wszyscy, którzy po powrocie ze śmierci klinicznej pamiętają, co odczuwali, podkreślają jego wspaniałość), ani na bogactwie i ogromie siedzib (choć wielu mówi o świ etlistych miastach, jak z baśni i jak z Pisma św.), ani na nieopisanej swobodzie, jaką daje władanie nad czasem i przestrzenią, ani na braku jakichkolwiek trosk materialnych. Wszystko to odgrywa, oczywiście, pewną rolę, lecz jest jakby rzeczą dodatkową. Istota szczęścia polega na doświadczaniu Boga. Przede wszystkim, i to potwierdza się w większości świadectw, Bóg dzielącej
37
doznawany jest jako promieniowanie energii, ożywiającej, dobroczynnej mocy, która nieustannie „ regeneruje" dusze. Uratowany od śmie rci klinicznej mężczyzna tak wspomina te chwile. „ Od tamtej pory Bóg jest dla mnie fundamentalnym źródłem energii, źród łem niewyczerpalnym, nie podlegającym działaniu czasu. Jest doskonałą harmonią ... z rozmaitych wibracji tej energii mogą powstawać rozmaite światy, które mogą istnieć w tym samym czasie, w tym samym miejscu". Pierre Monnier, w swych pośmiertnych przesłaniach do matki potwierdza to samo: „ W każdej rzeczy istnieją cząsteczki Boga (które możecie nazywać inaczej »energiami«). Te boskie energie rozproszone w stworzeniu stanowią w rzeczywistości »wpływ« Boga wywierany na życie, na myśli , na indywidualność". Następnie dodaje: „Wpływ Boga to jakby prąd przepływający z Jego »dynamicznego« jądra do ludzi . To, co ja nazwałem tym barbarzyóskim określeniem , wy raczej nazywacie sercem. Sercem Boga, płonącym i świetlistym ogniskiem, które ożywia cały wszechświat".
To doświadczenie miłości wiąże się często we wspomnieniach tych, którzy zostali wyrwani ze śmierci, ze światłem; Bóg pojmowany jest jednocześnie i nierozdzielnie jako miłość i światło. Potwierdzałoby to słowa św. Jana Ewangelisty, który pisał: „ Bóg jest miłością" i „Bóg jest światłem".
Chrystus objawia si ę każdemu zależnie od poziomu jego duchowego rozwoju. Pierre Monnier, w swoich listach „dyktowanych" matce, która zapisywała je pod wpływem wewnętrznego impulsu, podkreśla to wielokrotnie. Podobnie jak objawił się nam w postaci cielesnej, tak samo na każdym etapie ewolucji po śmierci odnajdujemy Go i pojmujemy zależnie od stopnia uduchowienia, jaki zdobyli śmy, a nie od chwały, jaką Chrystus posiada w sobie. „Mówiłem ci już, ie tak właśnie ukazuje się nam nasz Zbawiciel, coraz bliższy swej duchowej chwale, w miarę jak nasz rozwój pozwala Go nam oglądać" . Czy dusze ludzkie po śmierci będą wid ziały Chrystusa, czy raczej Go „odczuwały"? To pytanie - pisze F. Brune w książce Les morts nous parlent - nawiązuje do dawnej polemiki teologicznej, którą można by tak streścić: czy dochodząc do kresu naszej ewolucji duchowej po śmierci będziemy tylko widzieć Boga, pozostając na zewnątrz Niego, czy
38
też będziemy rzeczywiście uczestnikami natury boskiej, jak to obiecuje nam św. Piotr w swoim liście, jak uczyły od początku Kościoły Wschodu i jak doświadczali tego wszyscy mistycy, chrześcijańscy i niechrześcijań scy. Przywiązuje zatem duże znaczenie do świadectw w rodzaju zmarłego młodo chłopca, Alaina Tessier. „On (Chrystus) jest ponad nami, a my modlimy się do Niego. Nawet z daleka jest cudowny i wspaniały. Mamy nadzieję, że przybliżymy się kiedyś do Niego. Trzeba cierpliwości i dużo trudu, by móc być przy Nim, Jego spojrzenia przenikają nas. Jest to coś cudownego i nie dającego się opisać. Służymy Mu z radością , mając nadzieję, że wzniesiemy się do Niego. Jest cały biały , lśniący, ale to tylko obraz. Bardziej odczuwamy Go w sobie, niż widzimy. Nasze ciała nasycają się Nim i to są najlepsze chwile. Nie jest tak ci ągle, to byłoby zbyt piękne". Podobne świadectwo zanotowała matka P. Monniera. „ Mówiłem ci mamo, że żyjemy tu oglądając bezustannie i w pełni szczęścia naszego ukochanego Mistrza. Dodam jeszcze, że już nie wiemy, czy widzimy, czy też odczuwamy Chrystusa. Zobaczycie wszyscy Zbawiciela, który was oca lił, takim jakim jest. Już nic nie odbierze wam radości, jaką obdarzy was Miłość Boga. Tą radością jest Jezus. Jezus jesl pokojem, Światłem, miłosierdziem. Jezus jest Miłością! Widzieć? Doświadczać? Jak widzieć, kiedy nie patrzymy oczami ciała ... Jak doświadczać, kiedy już nie ma cielesnych zmysłów ... Najważniejszy jest duchowy prąd, ów intymny kontakt z Bogiem, którego nie da się słowami, na Ziemi, wyrazić". „Staniecie się bogom podobni" - ta idea naszego przebóstwienia, tak droga mistykom i tradycji Kościołów Wschodnich , stanowi niekoń czący się proces. Istoty stworzone, jakimi jesteśmy, nigdy nie skończymy „ napełniać się" Niestworzonym; istoty skończone, jakimi jesteśmy , nigdy nie ustaniemy w „nasycaniu się" Nieskończonym. Zmarłym, znajdującym się na owym „gościńcu", który wiedzie do Światła i Miłości, możemy pomóc modląc się za nich. Wspomniany wyżej Alain Tessier tak o tym mówił, przy pomocy pisma automatycznego, swemu pozostałemu przy życiu przyjacielowi: Alain: „Módl się, tyle już razy mówiłem ci to. Korzystaj z okazji. Proś Boga, by przyszedł do ciebie. Bóg staje przy tym , kto Go o to prosi. Julien: A jeśl i się modlę za ciebie, czy to ci pomaga? Alain: Oczywiście. Już się modliłeś i to mi przy n iosło dużo radości. Julien: Chciałbym ci pomóc ze wszystkich sił. Modlę się za ciebie. Zasługujesz na to i chciałbym , by Bóg dał ci to odczuć.
39
Alain: Tak, już mówiąc to pomagasz mi. To się dzieje natychmiast i w cudowny sposób. Czyń tak dalej". Zauważmy na koniec, że rów nież Pierre Mounier potwierdza często. ową skuteczność modlitwy w intencji zmarłych. A przecież nie jest to zgodne z jego protestantyzmem , którego był za życia wyznawcą. „Czy modlitwy pomagają ci?" zapytał wspomniany już wcześniej Belline, słynny jasnowidz, podczas wewnętrznego kontaktu ze s~y?1 zmarłym tragicznie synem, Michelem. Dodajmy, że Michel był za zyc1a niewierzący .
- Modli twa jest światłem, dlatego niektórzy z nas bardzo jej - odpa rł Michel. - A przecież byłeś niewierzący... - I ja mam miejsce w domu Światłości . T o miejsce będzie kiedyś lepsze. - Od czego to zależy? - Od modlitw tych, którzy będą prosić Boga w mojej intencji" .
potrzebują
Pójdź do mojego ogrodu .Kitka lat temu dwaj uczeni Karl Osis i Eriendur Hara ldsson z Amerykańskiego Towarzystwa Badań Psychologicznych podjęli się wielkiej i niezwykłej pracy. Postanowili zbadać - zebrane w Indiach i USA - coraz liczniejsze świadectwa osób, które bądź były b~sko pro~u śmierci bądź przeżyły śmierć kliniczną i pamiętały swoje doznama ' ~ . . , w tych przełomowych chwilach. Chodziło im o porowname prz~zy~ ~~ progu śmierci ludzi o tak odmiennych tradycjach kulturowych I rehgtJ. . . . nych, jak Amerykanie i Hindusi. Wnioski przeszły ich oczekiwania: okazało się bowiem, ze rue tylko wiek, płeć i wykształcenie, ale nawet zupełnie inny system wierzeń, obyczajów, tradycji w gruncie rzeczy nie zmieniają istoty tego, z czym konfrontuje się człowiek wkraczaj ący w „życie po życiu". Jest to rzeczywistość wspólna dla wszystkich. Oto kilka z setek przykładów
40
zebranych przez lekarzy i pielęgniarki w Stanach Zjednoczonych i w lndiach, na prośbę wspomnianych wyżej na ukowców. W jednym z nowojorskich szpitali leżała, w ciężkim stanie, 50-letnia kobieta chora na serce. Pewnego dnia dostała ataku, podczas którego jej serce przestało bić. Z trudem ją uratowano. Gdy tylko otwo rzyła oczy, lekarz zapytał ją , czy coś odczuwała. „Tak, rzekła , widzi ałam jakiś wspa ni ały ogród, do którego weszłam przez bramę. Tam był ktoś cały ze światła, to był Bóg. Stał obok niego An ioł" . Pacjentka od nal azła spokój, ufność, że wyzdrowieje. Czuła też ogromną wdzięczność za to, co przeżyła, tym bardziej że choć wierząca, rzadko p raktykowała.
Inna kobieta,
również
Amerykanka, chora na raka, pewnego dnia która stała przy jej łóżku, wydawało się, że zaczęła się agonia. Szybka pomoc przywróciła chorą życi u. Zaraz też podzieliła się tym, co przed chwil ą przeżyła. Widzi ała otwartą bramę, i dostrzegła, że za nią znajduje się pełno kwiatów, świateł, kolorów. Jakiś głos wzywał ją: „ Pójd ź do mojego ogrodu". Pacjentka miała za złe ekipie ratowniczej , że przeszkodzi ła jej wejść do cudownego ogrodu, zmuszając do powrotu na ziemię. Zarazem jedna k stała się spokojna, rozluź niona, pełn a jakiejś wew nętrznej radości. W szpitalu w New Delhi leżał ni emłody pacjent, chory na gruźlicę. Amputowano mu płuco i w pewnej chwili pacjent przestał oddychać. Pospiesznie robiono mu masaż serca, które zatrzymało si ę na o koło 3 minuty. Kiedy chory oprzytomniał , jego pierwsze słowa brzmiały: „ Dlaczego nie pozwoliliście mi tam zostać? Przebywałem w cudownym ogrodzie, nie potrafię opisać jak bardzo był piękny. Chciałbym tam znów pójść" . Żył jeszcze kilka godzin, w widoczny sposób szczęśliwy z powodu tego, co przeżył podczas śmierci klinicznej. Potem zma rł. A oto inny, podobny w wymowte, przykład z Indii. Pewna kobieta z Bengalu zachorowała na zapalenie p łuc, jej stan gwałtownie się pogarszał, straci ła przytomność. Była bliska śmierci. Kiedy udało się ją uratować, tak opi sała swoje przeżycia leka rzowi: „Wydawało mi s ię, że jestem w niebie. Było tam dużo domów, a jeden z nich sta ł nie wykończony. Zapytałam ubranego na biało przewodnika, który stał u mego boku, czyj jest ten dom . »Jest twój, odparł, ale zostanie wykończony, kiedy twój czas na ziemi dobiegnie końca. Umrzesz dopiero wtedy, gdy doczekasz się wnuka«. I rzeczywiście pacjentka ta zmarła w kilka lat później, kiedy jej synowi urodził się syn. straciła przytomność i pielęgniarce,
41
Dosyć zastanawiające jest też poniższe wydarzenie, jakie miało miejsce w jednym ze szpitali w Indiach. Opowiada o nim tamtejszy lekarz: „Pacjent był w stanie agonalnym, lecz wkrótce odzyskał świado mość, jego stan wyraźnie się poprawił. Zaczął też zaraz mówić nam, że został „zawieziony" przez ubranych na biało posłańców do jakiejś przepięknej okolicy. Tam ujrzał mężczyznę, również w białym odzieniu, który trzyma I w ręku wielką księgę. Powiedział on do posłańców, że się pomylili , że to nie o tę osobę chodzi i rozkazał odprowadzić naszego pacjenta na ziemię. Miejsce to jednak było tak cudowne, że pacjent pragnąl tam pozostać. W tym samym czasie przebywał w stpitalu inny pacjent o tym samym nazwisku. I dziwna rzecz, w chwili, gdy mężczyzna, który „powrócił" na ziemię, opowiadał nam o swych doznaniach, a także o „pomyłce" posłańców, właśnie w lej chwili, niespodziewanie dla lekarzy, zma rł tamten drugi pacjenl.
W setkach badanych przypadków potwierdza się reguł a: umierają cy, po doświadczeniu „przekroczenia bramy" wracają do życia uspokojeni, nawet ich twarze stają się rozjaśnione, przeni ka ich jakaś niewytłumaczalna pogoda. Ta wewnętrzna przemiana jest czasem tak gł ębo ka, że nadaje nowy sens życiu , jakie im jeszcze pozostało, a czasem wręcz napawa lękiem asystujących przy takim „powrocie'' lekarza czy pielęg niarkę.
Pewien lekarz z Bostonu, wezwany do jednego ze swych pacjentów, u którego ustala akcja serca, energicznie zaaplikowa ł mu nowoczesną technikę reanimacyjną. by go wyrwać śmierci . Kiedy chory spojrnł przytomnymi oczami, lekarz sądził, że mu podziękuje. Tymczasem „zmartwychwstały" rzekł ze złości ą: „ Po cóż było mnie ściągać tu z powrotem, doktorze! Tam było tak pięknie!" Doświadczenia „tamtego świata" , jakie niektórzy umierający przywróceni życi u pamiętają, wydają się tak przyjemne, tak pociągające (światł o, ciepły blask, kwiaty, lekkość, radość, życzliwe istoty, Istota Najwyższa promieniująca miłością), że przezwyciężają potężny przecież
instynkt przetrwania. W badaniach ameryka ń sko-indyjskich zwrócono też uwagę na inny fenomen: ludzie ciężko chorzy, a czasem zd rowi, którzy niespodziewanie umierają , często widzą i słyszą osoby bliskie im , a już zmarłe, które stają się jakby ich przewodnikami w krainie śmierci.
Podróż T ak
zatytułował swą książkę
poza
ciało
Robert Monroe, który w latach
pięć
dzi esią tych jako inżynier dźwięku w radio stal się szefem całego
programu radiowego, Mutual Broadcasting System w Nowym J orku. Prawdopodobnie zajmowałby się tym do końca życia, gdyby nie zd arzyła mu się dziwna przygoda. Mianowicie nocą, podczas snu, Robert Monroe zaczął „wychodzić z ciała". Na początku, oczywiście, sądził że to wszystko mu się śni. Sen był jednak niezwykle wyraźny i zawsze taki sam: zaczynał się od tego, że M onroe widział siebie, śpiącego w łóżku, potem czuł że przenika przez sufit i unosi się wysoko, og l ądając dom, ulicę, miasto. Stopniowo jednak zdał sobie sprawę, że to nic sen. Na początku cała la historia bawiła go. „ Włóczył s ię" w powietrzu po swej dzielnicy Lo ng Isla nd , zaglądał do domów sąsiadów. Potem zaczą ł się bać i zwierzył się znajomemu psychiatrze. „Błaga m cię, nie ukrywaj przede mną niczego. Czy naprawdę zwariowałem?" - „N ie wiem, odparł lekarz z uśmiechem. W każdym razie nie wygl ądasz na to'". „Co mi radzisz zrobić?" - „Na twoim miejscu wziąłbym dłuższy urlop i wyjechał gdzieś nad jezioro, do lasu, daleko od wszystkiego". Robert Monroe, upewniony co do stanu swego umysłu nie zdecydował się zostawić pracy. W dzień pozostawał nowojorskim biznesmenem, a nocą - badaczem fantastycznego świata. Mnożąc swe doświadczenie, nauczył się świadomie prowokować owe „wyjścia z ciała". W chwili, gdy czu ł , że zasypia wydawał wewnętrznie pewien dźwięk, który wprawiał jego ciało w łagodną wibrację. Potem, jak pisze, zaczynały się fantastyczne podróże, coraz dalsze w prt.estrzeni i w czasie. Jego ciało pozostawało rozluźnione, prawie uśpione, natomiast świado mość budziła się.
Po dwu latach zrezygnował z pracy i w wiejskim domku w stanie Wirginia zaczął opracowywać skomplikowaną metodę, pomagającą innym „wychodzić z ciała". Stosował w tym celu głównie rozmaite dźwięki - relaksujące, rozluźniające. „ Pacjent" leżał w zaciemnionym pokoju, na materacu wypełnionym wodą, ze słuc hawkami na uszach i elektrodami na głowie i rękach (kontrolowały one j ego sta n umyslowy i emocjona lny). W pewnym momencie Monroe uruchamiał ów dźwięk
42 43
o tak niskiej częstotliwości , że prawie rejestruje go, jakby płynął z wewnątrz. Wiele osób, które zgodziły się na to doświadczenie przeżyło wrażenie opuszczania swego ciała, unoszenia się i płynięci a w powietrzu. Po pewnym czasie Monroe wydawał rozkaz „powrotu do bazy". Książka Roberta Monroe zainteresowała dr Elisabeth Kiibler-Ross, psychiatrę i psychologa, auto rkę kilkunastu ksią że k o doznaniach ludzi umierających. Jest ona największym w Stanach Zjednoczonych autorytetem w tej dziedzinie. J ą prosił R. Moody o napisanie wstępu do swej książki Życie po życiu. Zaintrygowana uczona poddała się doświadcze ni om Monroe'go i już po 1O minutach poczu ła, że pozostawia swe ciało w ciemnym gabinecie starego inżyniera , a sama unosi się coraz wyżej, obserwując z góry całe otoczenie. Jak twierdzi, nigdy nie doznała czegoś tak niewi a rygodnego: jej ci ało jak leciutki ptak nagle u. traciło cały ciężar, a fascynujące poczucie swobody przeniknęło ją od stóp do głowy. Trzeba tu dodać, że wtedy, w 1972 r., Elisabeth Ki.ibler- Ross ciężko chorowała. Zaburzenia w trawieniu, mnóstwo leka rstw, które nie przynoszą ulgi, poczucie potwornego zmęczen i a już po godzinie pracy. Tymczasem, po drugim dośw iadczeni u z opuszczeniem ciała u Roberta Monroe słynna lekarka czuje i widzi, że jest całkowicie zdrowa; minęły bóle brzucha, wypełnia ją energia. Wygląda , jakby wróci ła z długich wakacji. M ówią jej to wszyscy znajomi. Wraca do swego pokoju i zastanawia się nad tym, co przeżyła. Nie potrafi sobie tego wytłum aczyć; tym bardziej że zawsze była nieufna wobec zjawisk parapsychologicznych, ezoterycznych. Jed nocześnie czu je niepokój, lęk przed zaśnięciem . Podświadomie przeczuwa , że doświadczenie się powtórzy, a nie ma już w pobliżu poczciwego Monroe, by ją „sprowadzić" w ciało. Zapala wszystkie światła, by nie zasnąć. Siada w ubraniu na kanapie, lecz oczy same jej się zamykają. I wtedy, gdy traci zewnętrznie świadomość, coś jakby biały błysk wyrywa ją i unosi z zaw rotną szybkości ą w noc. Nagle widzi przesuwające się obrazy ludzi, którym przez tyle lat w szpitalu pomagała umi erać. Znowu widzi twarze w agonii, jed ną po drugiej , a jednocześnie jakby jaki ś ciężar dławił jej ga rdło i serce, nieopisany ból skręca ciało. W ułamku sekundy pojmuje: oto odczuwa to, co czuli umierający w jej ramionach chorzy. Elisabeth, przerażona, usiłuje uciec, schronić się. Lecz gdzie jest wyj ście? Chce się ob udzi ć, gdy nagle mrozi ją oczywistość: jej ciało śpi, lecz
- który
stworzył
z
dźwięków
niesłyszalnych. Umysł
44
świadomość jest
rozbudzona. Lekarka czuje si ę więźniem i wie, że nikt nie może nic dla niej zrobić. Zarazem czuje w sobie wszystkie cierpienia, których była św iadkiem . Jej ci ało przenika ostry ból. Kiedy już czuje, że dłużej nie wytrzyma, zapada jakby w miękki czarny welon i bóle mijają, ogarnia ją błogi spokój, dotyk setek rąk koi ją i przynosi ulgę. Kiedy się budzi, stwierdza, że minęło trzy i pó ł godziny jej niby- snu. Siedzi ubrana na kanapie, światła cały czas pło n ą. Dr Kiibler-Ross twierdzi, że po tym doświadczeniu zupełnie inaczej zaczęła patrzeć na swoje życie. Nigdy nie zapomni tej nocy snów czy jawy poza ciałem. Przez całe miesiące nikomu o niej nie mówiła L obawy, by jej nie wyśmia no. Jednej tylko rzeczy nie mogla ukryć: odzyskanego zdrowia. Nigdy nie czuła się tak dobrze, nigdy nie czuła tyle mocy, energii. „Cóż za cudowna przemiana dokonała się w tobie?" pyta li przyjaciele, lecz ona dopiero w kilka lat potem ośmieliła s i ę o powied zieć o tym przeżyciu studentom psychologii na Uniwersytecie Berkeleya. Od tamtej pory, twierdzi, zmieniła radyka lnie swój pogląd na śmierć. Nie jest już ona dla niej zerwa niem, końcem, lecz „etapem rozwoju". Jako lekarz postanowiła odtąd pomagać innym w tym wz roście, w tym rozwoju.
Angela Angela de M. jest naprawdę piękną kobietą. Miała 7 miesięcy, kiedy oddana przez sąd rodzinie, gdzie panowa ły surowe, tradycyjne .t.asady. Mi ała 8 lat, kiedy koleżanka z klasy powied ziała jej, że rodzice nie są jej prawdziwymi rodzicami. Angela przeżyła szok tak głęboki, że nie mogla przyjść do siebie. Coś się w niej zab l okowało. Z wesołej, zwinnej dziewczynki stała s ię niezdarna i lękliwa, niezdolna cieszyć się życiem . Ale jej uroda pozostała. Pod o bała się chłopcom, młodo wyszła za mąż i przeniosła się do Nowego J orku. Urod z iła pi ęcioro dzieci, lecz jej frustracja pogłębiała się . Pewnego dnia poważnie zachorowała. Dos tała zapalenia otrzewnej, blokady nerek. Wydawało się, że nie uda si ę jej uratować. W nocy została
45
Angela ma dziwną wizję: w ciemnościach pokoju widzi i odczytuje jakieś słowo. To słowo hebrajskie. R ankiem dowiaduje się, że znaczy ono „poza punktem utraty świadom ości". Angela czuje się coraz gorzej. Przeżywa śmierć kliniczną.
- wspomina - ujrzałam olśniewające św i atło, wypływające jakby z kryształowego miasta. Potem ujrzałam stopy gołe i zra nione. Uniosłam powoli głowę i zobaczyłam Jego twarz. Malowały się na niej kolejno spokój i piękno, a zarazem cierpienie i udręka' '. Istota, którą spotkała Angela w swoim doświadczeniu na progu śmierci , przekazała jej wiele informacji: że życie nie kończy s ię wraz ze śmiercią fizyczną , że i stnieją intensywniejsze i subtelniejsze poziomy rzeczywistości, że ludzie muszą się o tym dowiedzieć i dlatego o na, Angela, i wielu innych zostaną „odesła ni " na ziemię. Zanim jednak Angela zosta ła „odesłana ", usłysza ła rzecz dla niej istotną: że urodziła się Żydówką i że jej prawdziwa rodzi na żyje. Gdy tylko wyzdrowiała podj ęła tys i ęczne zabiegi, by sprawdzić, czy ta wiad om ość to nie jakieś urojenie. I, o dziwo, odnalazła swoją rodzinę. Żydów w Teksasie! Angela jest przekonana, że widziała C hrystusa, i że to On sprawił, że ozdrowiawszy stała się inn ą osobą: aktyw ną, towa rzysk ą, prawdziwie wolną. Zaczęła pracować zawodowo, napisała też książkę, której tytułem jest owo hebrajskie słowo, ujrzane w ciemnościach na progu śmierci: Poza punktem utraty świadomości. „Na
początku
Dr Simpson D oktor Simpson się dusi. Jeszcze raz na próżno usiłuje sięgnąć dłonią do gardła, lecz jest na to za slaby. Z życiem łączą go tylko plastykowe rurki. Przez szpitalne okno dostrzega śnieg padający na Rotterdam, a obok siebie rudowłosą pielęgn i arkę, która nadchodzi, by zmienić kroplówkę. Potem chory traci przytomność . Pi e l ęg niarka wola na pomoc lekarza, choć czyni to bez większego przekonania. C hory ma 82 lata i jego słabiu tkie serce po prostu stanęło. To agonia.
46
Kiedy w trzy minuty później nadbiega ekipa reanimacyjna, lekarz internista krzywi się bezsilnie. Dr Si mpson nie oddycha, nie bije mu puls. Prze~ ułam~k sekundy młody lekarz waha się: czy, mimo wszystko, ma reammowac tego starca? Spojrzenie na anestezjologa przesądza sprawę. To koniec. Jednak lekarz jest młody , nie zdążył zo bojęt nieć. Chwyta więc strzykawkę napełnioną środki e m pobudzającym serce, siln ym tak, że po ruszy ł by kamień. Wbija i głę w serce, potem czeka długie dwie minuty. Nie dzieje się nic. Stary doktor zmarł nieodwołalnie. Ekipa wychodzi, a pie l ęg ni arka układa ręce zma rłego na piersiach. W tym momencie ręce zaczynają się poruszać. Pielęgniarka krzyczy, lekarz pędem wraca na sa lę.
Dr Simpson żyje, budzi się, lekarstwo jednak podzia łało. Lecz zdumienie ekipy reanimacyjnej przeradza się w prawdziwe osłupienie, kiedy chory, mimo wszystkich rurek i kroplówek energicznie siada na łóżku i zduszonym głosem żąda: „ Papier„. Ołówek„. Chcę to za n otować„. "
Pierwsza ochłonęła pielęgniarka. Wyciągnęła z kieszeni notes i wraz z długopisem podała go niedoszłemu nieboszczykowi. Ten zaś, nie tracąc ani chwili, zaczął go rączkowo pisać. Oto fragmenty „raportu'' sta rego doktora z Rotterdamu. Napisał go, przypomnijmy w kilka minut po stwierdzeniu u niego ś mierci ~linicznej: „ Zaledwie poczułem, że tracę przytomność, kiedy wpadłem Jakby w długi poślizg, który doprowadził mnie do świata ca łkow ici e obce~o, in.neg~, z niczym nie porównywalnego, świata przerażającego, w ktorymJa m1ał~m kształt.„ sześc i anu. Jakoś może zniósłb ym ten stan, gdybym nagle me poczuł , że ktoś się do mnie zbliża. Stopniowo zaczą łem dostrzegać jakieś istoty; chociaż nie wiem, w jaki sposób to si ę działo , bo przecież nie miałem normalnych, naszych zmysłów. Istoty owe byty kuliste i te kule powoli zbliża ły się do mnie. Wkrótce pojąłem, czeg? o.d~ mnie chcą: bym stał się taki, jak one. Ogarnęła mnie zgroza. TntuicyJnie wyczuwałem jakieś zagrożenie, osaczenie, bezsilność .. ,Oddalcie s ię' ' krzyknąłem i starałem się skurczyć, by stać się możliwie najmniejszy. . ~ecz te dziwaczne, straszli we kule nie znikały, przeciwnie, otaczały m111e 1dotykały. Każde z ich do t knięć napełni ało mnie rosnącym lęk i em. Bylem niczym więzień z j akiegoś filmowego horroru. Wołałe m: » Nie dotykajcie mnie! N ie chcę się s tać taki jak wy!«
47
Nigdy w życiu nie przeżyłem tak dojmującego strachu. Najdziwniejsze, że mój lęk budził sam charakter tych istot. Trudno to wyrazić, jedyne słowo, które w przybliżeni u oddaje, jakie uczucia z nich ema nowały to - ironia. Wiem, że to może wydawać się niewiarygodne, a le te „kule" były w jakiś sposób względem mnie ironiczne, kpiące, szydercze, co jeszcze wzmagało we mnie paniczną chęć ucieczki. W reszcie przestały krążyć i zatrzymały się w pewnej odległości, a ja zdołałem zauważyć, że znajduję się w jakiejś wyschłej, otoczonej skałami okolicy, jakby w pustym kanionie. Nie czułem się tak jak w „ klasycznym" koszmarnym śnie. Czułem się n ap r a w d ę zgubiony. Nagle mój „sześcian" zaczął s ię kurczyć i spostrzegłem, że leżę na szpita lnym łóżku, że stoi nade mną pochylona pielęgniarka o rudych włosach, którą dobrze znam. l wtedy jeszcze raz, wypełniony jakimś światłem , zobaczyłem całą, przed chwilą przeżytą sytuację. W mgnieniu oka zrozumia łem, że całkowicie się myli łem w ocenie tamtych kulistych istot: one ani przez chwilę nie chciały mi zrobić nic złego. Uświadomiłem sobie, że przeciwnie, były wobec mnie, pomimo że je odpędzałem , życzliwie nastawione. T ylko trochę „rozbawione" moim przerażeniem. I właśnie tego rozbawienia nie mogłem znieść. Nie wiem, jak wyrazić te wielkie wyrzuty sumienia, jakie teraz odczuwam. To właśnie one kazały mi usiąść i tak kategorycznie zażądać papieru i ołówka. Choć jestem świadomy, iż to co piszę ma pozory absolutnej fantazji, chcę z całą mocą podkreślić, że to krótkie i piorunujące doświadczenie ca łkowicie odmieniło moją koncepcję świa ta i życia. Teraz jestem pewien, że znowu spotkam te istoty i czekam niecierpliwie na to spotkanie. Po śmierci ". Kiedy stary doktor pisał te słowa, opiekującego się nim lekarza i jego ekipę zdumiała niepojęta wręcz energia, jakiej dał dowód chory, pisząc bez odpoczynku tyle zdań. Ich treść natomiast wtedy nikogo nie zainteresowała. Opisał je natomiast w swej książce La source noire P. van Eersel.
48
II
HISTORIE DZIWNE, NIEWYJAŚNIONE
Runo
złote
czy kosmiczne?
Mit o Agronautach i ich przygodach, związanych z poszukiwaniem i zdobyciem złotego runa jest chyba najpopularniejszy spośród tysięcy mitów greckich. Pisarz i badacz tajemnic przeszłości , Robert Charroux twierdzi, że opowieść o wyprawie po złote runo stanowi jedną z najgłęb szych tajemnic starożytnej Grecji i próbuje dowieść, że skóra „ fruwają cego złotego baranka" była w istocie czymś zupełnie , ale to zu pełnie mnym. Przypomnijmy zatem pokrótce sam mit: królewicz Jazon postanawia wyruszyć do Kolchidy (południowy Kaukaz), by zdobyć złote runo, o którym krążyły niezwykłe opowieści w całej Grecji. Jest to runo złotego skrzydlatego barana, na którego grzbiecie wiele lat temu królewicz Beocji , Friksos i jego siostra Helle uciekli przed śmiercią z ojcowskiej ręki. Otóż wyrocznia delficka orzekła, że kraina J olkos, dziedzictwo Jazona nie zazna rozkwitu dopóki duch Friksosa nie powróci do ojczyzny wraz ze Złotym Runem. Tego ostatniego zaś pilnował dzień i noc smok, który nigdy nie spa ł. Jazon rozesłał więc heroldów na wszystkie dwory greckie, wzywając ochotników do tej wyprawy. Argos Tespijczyk zbudował dla za łogi okręt o pięćdzies ięciu wiosłach. Okręt nazwano „Argo", a jego załogę Argonautami. Po rozlicznych mrożących krew w żyłach przygodach Jazon zdobył Złote Runo i zawiózł do Grecji, a wraz z nim piękną Medeę, córkę króla Kolchidy, bez której czarodziejskich sztuk nigdy nie osiągnąłby celu. Po 51
k~ lku latach królowa-czarodziej ka, zdradzona przez męża, mści się na rum okrutnie, zabijając ich dzieci , a sama ucieka „pojazdem zaprzężonym w skrzydlate węże". Wróćmy na chwilę do za łogi „A rgo": byli wśród niej synowie ~ółów grecki~h, miast-państw, najzna komi tsi sportowcy, muzycy, 7..egłarze, łucznicy, był poeta Orfeusz i najsilniejszy człowiek wszechczasó~, Herakles, bracia Kastor i Po luks - zapaśnicy: pięćdziesięciu młodzieńców, kwia t ówczesnej Grecji, można by rzec: eli ta rycerstwa HelJady. To tak jak by w naszych czasach na najszybszy ok ręt świata wsied li ludzie tacy jak Ei nstein, małżonkowie Curie, Picasso ... Coś w rodzaju olimpijsk iej załogi, spieszącej w niebezpieczną drogę. Po co? By zdobyć baranią skórę. Tamta była wprawdzie złota, a złoto przed ty~iącami lat stanowifo k ruszec o wiele bardziej cenny niż dzisiaj, lecz
Podobnie w Kabale u Hebrajczyków historia „ latających pojazdów" należała do naj tajniejszej wiedzy, którą można było przekazywać „wybra nej liczbie" i to systemem „z ust do ucha". R ów nież kapłani celtyccy, d ruidzi, uznawali węża za największą i najsek retn iejszą z tajemnic, za symbol oznaczający zarówno „l atającą machi n ę", jak i „pierwotną falę", stwarzającą wszechświat. Nie dowiemy się j uż chyba, czym nap rawdę były „ l atające zw i erzę ta" sprzed tys i ęcy lat, la k ja k nie rozs trzygnięty pozostaje spó r o to, czym były „ogniste pojazd y" sp ływające z nieba przed przerażonymi proroka mi ze Starego Testamentu. W każd ym razie pewne jest, że historia naszego świata pe łn a jest tajemnic, które przebł ysk ują w najstarszych legendach, podaniach i wierzeniach.
mimo wszystko - twierdzi wspomniany R. Cha rroux - musiał istn ieć
jakiś inny, d ia blo podniecający powód, by „motywować" pięćdziesięci u herosów do tak niezwykłej wyprawy. T rzeba bowiem pamiętać o istotnym szczególe: Złote Runo na leżało do „ fruwającego ba rana", co
ni~któr~y u~ożsamiają dzisiaj z jakąś la tającą machiną. Może przyby-
List do Abgara
szow z 111neJ pla nety, może „wtaj emniczonych" . .
Ru~o to, z ~ałą pewnością - zdaniem francuskiego pisart:a - było
~·c~ym inny~, Jak „ karoseri ą" jakiejś powietrznej maszyny, która
lsruąc w słoncu, wydawała się złota. Wskazuje też na to fak t iż znajdowa ło się w dzisiejszej G ruzji łu b A rmenii, a więc w pobliżu ~ór gdzie, wed le Biblii, osiadła Arka Noego. Przed czterema tysiącami la t G recy nie widzieli na niebie boeingów, czy jumbo jetów, lecz „latające ba~~ny", Asyryjczycy - skrzydla te byki, Fenicj anie - fruwające węże, Chmczycy - smoki, jednym słowem każdy nadawał dziwacznemu prt:edmi o towi nazwy, kojarzące się z czymś zna nym, podo bnym. Co stało się polem ze Zło tym Runem? Mit nie zajmuje się już nim po przywiezieniu do Grecji. Być może używano go do misteriów na Delos lub w Eleusis. W każdym razie motyw „latającej machiny" raz jeszcze powraca, kiedy to Medea ucieka ryd wa nem zaprzężonym w uskrzydlo ne węże, pożyczonym jej przez dziadka H eliosa (Helios - bóg Słońca).
Sta rożytny pisarz Pauzaniasz twierdzi, że „ wyprawa Argonautó w na leży d o najściślej strzeżonych taj emnic a ntycznych, a tajemnicy
fruwającego barana nie wo lno było zd radzić".
52
Czy możecie uwierzyć, pyta swych czytelników Robert Charrowc w ksi ążce Le /il're des secrets trahis (Księga =dradzonych tajemnic) w list, który jakoby nap isał Jezus Ch rystus w odpowiedzi na posłanie od Abgara, kró la Edessy w Armenii? I dalej ten poczytny pisarz fra ncuski przytacza d omnieman ą hi sto ri ę owego niezwy kłego listu i oko li cz n ości jego napisania. Edessa (dzisiaj Urfa w Turcji) była sławn ym miastem mezopotamskim, leżący m między T ygrysem i Eufra tem, a więc dosyć daleko od Judei, gdzie Jezus pielgrzym owa ł ze swymi apostołami. Kró l Edessy, wspomniany już Abgar cierpiał na wiele chorób, z których najstraszniejszą był trąd. Otóż Abgar, ja k opi sa ł to biskup Cezarei, Euzebiusz (267-340) autor słynnej H istorii Kościoła, słyszał o niezwykłych c udach Jezusa z Galilei i posta n owił wezwać go na swój d wór. Miał nadzieję, że może cudotwórca z da lekiej krainy uzd rowi go ze śm ie r tel n ej choroby. Jezus nie przyj ął tego zaproszenia, lecz odp owiedzia ł kró lowi , wysył ając doń list, który biskup Euzebiusz przytacza w I 3 rozdzia le swej księgi .
53
?,Błogo~ławio_nyś Abgarze, że uwierzyłeś we mnie nie widząc mnie.
Bo~1em na~1sa~e Jest o ~ni~, ż~ ci którzy mnie zobaczą nie uwierzą we
mm~,. aby ~1, ktorzy rnrue me Ujrzą uwierzyli i zostali zbawieni. Co do lWOJeJ pros by, bym udaJ się do ciebie, to lrzeba bym wypełnił Lo dla czego zo~tałem posłany i potem bym powrócił do Tego, który ~nie posłał. !<_iedy _ta~ po~rócę wyślę jednego z moich uczniów, któ ry cię uzdrowi 1 da zyc1e tobie i lwoim bliskim".
P~?~bno kró l Abgar już przeczyLawszy Len list, został uzdrowiony! Oczyw1sc1e stał się wyznawcą Jezusa. ~ówiono też. że ~~ess~ mająca taki s ka rb nie zostanie nigdy ~odbita pr~ez barbar~yncow, Jednak ten cud się nie sprawdził. Oryginał
hstu, zdaniem greckiego historyka z XIJ w. był czczony w X I w. w Konstantynopolu, którym władał wówczas cesarz Michał.
~ .Leydzie, .w !"folandii znajduje się manuskrypt arabski, który ~oda~e mną ~er~Ję lis tu Chrystusa. Ogólny jego sens jest len sam, fec7.
inny Jest styl 1 wiele szczegó łó w:
, „ List Nas~eg.o Pana Jezusa C hrystusa do Abgara, kró la Edessy, ktory wysłal rn?w1ąc: Ja, Jezus Chrystus, Syn Boga żywego i wiecznego do ~bgar~, krola miasta Edessa. Pokój tobie - powiadam ci: błogo sła~1ony ~esteś ty. i twoje miasto Ed essa dlatego, że nie widząc mnie, ~w1_erz~łes ~e m111e. ~a wicki jesteś błogosławiony Ly i twój lud ; pokój 1 m~łos1erdz1e zapanują w tym mieście i zalśni w nim szczera wiara we mnie.
Ja, ! ezus ~~rystus, król niebi os, przybyłem na ziemię, by zbawić Adama 1 Ewę 1 ich potomstwo". W liście tym znajduje się ponadto siedem sen tencji Jezusa po grecku : l - D?b~owolnie poddaję się cierpieniom męki i krzyża, . 2 - Nie Jestem zwykłym człowiekiem, ale doskonałym Bogiem 1 doskonałym człowiekiem , 3 - Zostałem wyniesio ny d o Serafinów, 4 - Jestem wieczny i nie ma innego Boga p oza mną , 5 - Sta łem s i ę Zbawicielem Ludu 6 - Z powodu mojej miłości do c~łowieka 7 - Żyję w każdym czasie, zawsze i wiecz~ie. , : a n nasz, pisze s kryba, autor ma nus kryptu z Leydy, wysiał ten list
Rozkaza łem, byś został uzdrowiony i wyzwolony od chorób i cierpi eń i kalectwa i aby odpuszczone ci były twoje grzechy. I w każdym miejscu, gdzie umieścisz ten list, moc wrogich arm ii nie zmoże ci ę a ni nie obali, a twoje miasto będzie na wieki błogosławione dzięki tobie". List Jezusa do Abgara odnaleziono dopiero w IV w., czyli w trzy wieki po Jezusie. Kościół umJeszcza go w rzędzie a pokryfów, czyli pism których autenlyczności nie gwarantuje. Dodać Lu trzeba, że np. św. Hieronim nie wierzył w a utentyczność tego lisLu. A jednak budzi on wciąż zainteresowanie, jako jedyny „dokument„ pisany, ja k chce legenda, rę ką Jezusa. Wiele tradycyjnych p rzekazów zapewnia, że wysłan nikiem kró la Edessy d o Jezusa był ma larz Ananiasz, który - nie m ogąc skłonić M esjasza do d alekiej podróży - pragnął przynajmniej zawi eźć Jego
portret. Przez wiele dni usiłował więc Go ma l ować obserwując Jezusa poś ród uczniów, lecz czy Lo z powodu ciągłego poruszania się modela czy też z powodu promieniowania Jego twarzy, nie udawa ło się spełnić zamystu. Jezus, powiado miony o zamiarach i zawodzie Ananiasza, zaż<1dał by mu przyniesiono wody w misie, obmyl twarz, wytarł ją kawa łkiem płótna. które następnie wręczył nieszczęsnemu ma larzowi. Jak pisze św . Jan Damasceński, przytaczający tę legendę , Ananiasz ujrzał na płótnie odbity obraz Boga-Człowieka! Mia l już co zawieźć swemu władcy, który podobno. rzuciwszy raz okiem na obraz, natychmiasl wyzdrowiał. Odtąd „Obraz z Edessy", zwany też „Świętym Mandylionem " wsled ł do historii. Odkryty w 525 r. w schowku w murach opasujących Edcssę zosta ł - po kilku wiekach „ luki" w jego dziejach - przewieziony w 944 r. do Konstantynopola, gd1ie był czczony jako prawdziwa podobizna Ch rystusa. Wiadomo też, że w 1204 r. Ma ndylio n znika z Ko nstantynopola, prawdopodobnie zrabowany przez krzy.lowców. W 1357 r. we Francji, pojawia się płó tn o z wizerunkiem ukrzyżo wanego czł owieka „nie uczynione ludzkimi rękami", płótno zwane potem Ca łunem Turyńskim, czyli plóLnem grobowym C hrystusa. Czy „Obraz z Edessy" i Ca łun Turyński to jedno?
mow1ąc:
54
55
Spór o Całun Od chwili jego pojawienia się w historii , czyli od XIV w., d omniemane · ł' P ?tno g~obowe Jezusa, zwane Cahmem Turyńskim, stanowiło przedm10t zazartych sporów. Kiedy w końcu XIX w ł k. r f ł · . w os 1 1otogra og ąda!ąc ~egaty~ zdjęcia ~ałunu spostrzegł, że ma przed sobą pozytyw postac! w1doczneJ na płotnie, debaty nad autentycznością obrazu Czło~1ek~ z Całunu rozgorz~ły na nowo. Międzynarodowe Towarzystw? Ba~an n~d Całunem złozone z wybitnych lekarzy, fizyków, chemik~:W· bi~logo~ .o~~z teologów ~d ~ielu już lat usiłuje rozwiązać nie dając~ się wyJasntc .zagadkę: w Jaki sposób powstał na płótnie obraz ukrzyzowa~ego, ubiczowanego ~złowieka, tak bardzo przypominają cego r~dzaJem ~adanych tortur ciało ukrzyżowanego Jezusa? Zagadkę pogłębia fakt, ze obraz trwa niezmieniony od XIV w że · t · kb negatyw f t fi " Jes Ja Y ., em ~ ogr~ 1cznym i że~ bru~atnych plamach zachowała się do ?~1s substancja, ktora okazała się krwią, a uczeni mogli nawet określi·c· Jej grupę. ···
~szystkie te. znaki zapytania skłoniły Stolicę Apostolską do :Wydanta ze~wolema, by pobrano z płótna kilkucentymetrową próbkę 1 zbadano Ją za ~omocą izotopu węgla C-14, który określa wiek badanego przedm10.tu. Stało się. to w połowie 1988 r. Trzy próbki otrzymały laboratona w Oxfordzie Arizonie i Zur1"chu J · 'd · ' . uzwpaz z1er·k · ru ~ tegoz roku ~apadł werdykt: płótno pochodzi ze średniowiecza, mozna go dat~:wac na lata l 2~0-1390, a zatem nie jest płótnem, w które, według tradycji .towarzyszącej Całunowi, owinięte było ciało Chrystusa. Na to ~~lenrucy pocho?zenia Całunu z I w. replikują, że badania la~oratonow były str.onnicze, zaś próbki wycięto z tej części płótna, ktore ule~ło ~od~alemu podczas pożaru w XIV w. i zostało zacerowane przez mniszki, me .zatem dziwnego, że węgiel C-14 datował je na te okre.s.. „Jeszcze me skończyliśmy sprawy z Całunem Turyńskim~ - oswiadczył. bp Th.omas, ordynariusz Wersalu i współzałożyciel S~owarzyszenta „Ukaz nam swoje Oblicze", którego celem jest skłania nte do rozmyślań nad Całunem . Bp Thomas uważa że bły k" · zba:da . „ . k . ' " s me nej energu,. Ja a się wyzwoliła z ciała Chrystusa podczas Jego Zmartwychwstarua „wypalając" jakby na płótnie grobowym kształt 56
umęczonego Ciała, sprawił być może, że
wszelkie obecne pomiary są nieprawdziwe, również te dokonywane za pomocą izotopu węgla C-14. Nie rozstrzygnięte są liczne pytania. Przede wszystkim, jak mógł powstać wizerunek, tak odmienny od wszystkich innych, że nazwano go „nie uczynionym ręką ludzką?" Czy najgenialniejszy choćby artysta mógł w XIV w„ a więc na 500 lat przed wynalezieniem fotografii , odbić na płótnie„. fotograficzny negatyw postaci? Czy jest to może malarstwo? Lecz cóż to za barwniki, które trwają ponad sześć wieków Ueśli przyjmniemy powstanie płótna na XIV w.), lub ponad dziewiętnaście Ueśl i uznamy Całun za autentyk), nie zmieniając się , i co więcej, tworząc na płótnie jakby płaskorzeźbę postaci? Tej zagadki nie rozwiązały też badania wykonane w ośrodku NASA, amerykańskiej agencji badań kosmicznych. Za to, niejako przy okazji, dzięki tym analizom, z użyciem osiągnięć fizyki nuklearnej i najn owocześniejszego sprzętu komputerowego, udało się u zyskać trójwymiarowy obraz postaci z Całun u: mężczyzny około 30-Jetniego, wysokiego, z włosami zlepionymi krwią, z twarzą posiniaczoną, pęk niętym łukiem brwiowym, ze śladami na całym ciele od uderzeń bata, zakończonego metalowymi okuciami, z ramionami otartymi do krwi od jakiegoś ci ężkiego przedmiotu, z kolanami potłuczonymi, pokaleczonymi od upadków.„ I wreszcie: ze śladami ran kłutych okalającymi głowę, z przebitym bokiem, nadgarstkami i stopami. Czy można się dziwić, że ludzie widzący podczas odsłonięć płótna odbity na nim, choć nie tak wstrząsająco dokładny jak ukazany za pomocą komputera obraz Człowieka , we wszystkim podobnego do opisanej przez Ewangelię postaci Umęczonego Jezusa, byli przez całe wieb przekonani, że mają przed sobą Jego grobo~y Całun? Historia Całunu rozpoczyna się w XIV w., a konkretnie w 1357 r„ kiedy to rodzina francuskiego rycerza Geoffroy de Chamy powierza go opactwu w Lirey, w Szampanii. Skąd się jednak wziął u pana de Chamy? Czy zatem mierzące 436 cm długości i 111 cm szerokości płótno dzisiejszego Całunu jest płótnem , o którym wspomfoa św. Jan w swej Ewangelii, pisząc o pustym grobie i porzuconych „płótnach '', jakie znaleźli uczniowie w niedzielę rano, w dniu, gdy Pan zmartwychwstał? Czy może to ów słynny Mandylion z Edessy? Czy wreszcie jest falsyfikatem? Lecz przez kogo wykonanym? 1 w jab sposób? 57
'Ys~omniany już bp Th omas stwierdził ostatnio: „ Bez względu na to, z Jakiego wieku pochodzi Całun Turyński, jest on przekaźnikiem pewnego pr~esłani_a, tak samo jak ikona. Skłania do rozmyślania, do k~ntemplaCJI Męki Chrystusa. Trzeba tylko uświadomić sobie, że sens te~ męce nadaje nie cierpienie, lecz miłość Chrystusa. A także, że nasza wia ra w Zmartwychwstanie opiera się w całości na świadectwie apostołów, a nie na przedmiocie, choćby tak niezwyklym jak Całun
Turyński " .
Ciągle więc aktualne są słowa Jezu sa zapisane w Ewa ngeui:
„ Błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli " .
Cesarz i wiedza tajemna ~ryde.ryk lJ f!~henstaufen ( 1194-1 250), cesarz niemiecki, król rzym~k1 , kro~ Syc~lii 1_ Jeruzalem był na początku X III w., a więc w samym sr~dku sredn10.w1ecza władcą niezwykłym, legendarną wręcz postacią, ktorą. l~d . m~hł często z królem Arturem. Prawdę mówiąc, bardzo chrzesc13ansk1 władca rycerzy Okrągłego Stołu w niczym nie przypominał Fryderyka. Fakty mówią same za siebie: wielki ten cesarz zwany „Jedynym", największą aktywność rozwijał w walce z pa~ieżami, w przepędza niu ich z Itaiii. Wielokrotnie obłożo ny anatemami i ekskomunikowany, powrócił pod koniec życia na łono matki Kościoła. Choć brał udział w j ed nej z wypraw krzyżowych, nazwano go Antychry~tem; Dante ': s.wej „ Boskiej komedii" wyznaczył mu miejsce w szostym kręgu p1ek1eł „ gdzie płoną heretycy". _Fryde:y_k II, Niemiec z pochodzenia, był niewątpliwie jednym z naJbardzieJ wykształconych, najinteligentniej szych, najo ryginalniejszych władców w hjstorii. Mówił biegle po włosku , njemiecku francusku,_ ara?sku, łacinie i grecku. Był utalentowanym„. lekarzem', archeologiem 1 znawcą podwodnej przyrody. 58
Choć otaczało go grono osób wybitnych, to jednak najbliżsi byli mu rrustrzowie magii, okultyści , astrolodzy. M a rzeniem Fryderyka II było podobno zosta nie - poprzez poznanie tajemnic wiedzy i magii -władcą świata. Nic dziwnego, że cenił wysoko rady i nauki wróżbitów, alchemików, kabalistów. Z Bagdadu każe sprowadzić arabskiego maga Pawła , z Anglli Michała Sco ta iluzjonistę i mistrza „w diabelstwie'', koresponduje z uczonym Żyd em z Toledo, Judą Cohenem, konsultuje n ajsłynniejszych okultystów epoki: mistrza Saliano, Riprandino z Werony itd. Jego osobistym doradcą jest Teodor, grecki uczony, ekspert we wszelkich sztukach, który sporząd za złaknionemu wtajemniczenia cesarzowi czarodziejskie cukierki, eliksiry młodości, magiczne napoje. W 1228 r. Fryderyk II przewodniczył Okrągłemu Stołowi elity ówczesnego rycerstwa : templariuszy, szpitalników, braci teutońskich, rycerzy a rabskich, tureckich itp„ którzy zawarli Pactio Secreta (tajemny pakt) w celu ustanowienia na całym świecie powszechnej religii poddanych Wielkiemu Władcy zebranych zakonów. Widać tu związki rycerstwa z inicjacyjnymi tajemnymi zakonami. „Templariusze - pisze R ene Briat - uchodzili za stróży i kontynuatorów jakiejś »tajemnicy« o najwyższej wadze, tajemnicy o której nie wolno było powiedzieć żadnemu nie wtajemniczonemu, choćby był nim sam kró l Francji. Czy był to może Graal, symbol poznania, pierwszy etap do zapa nowania nad światem?" Zaprzysiężenie
zakonów rycerskich i Pactio Secreta zawsze wzbuhistoryków. Po wielu wiekach przypadek, jak to bywa n ajczęściej , rzucił pewne światło na tę tajemniczą sprawę. W 1952 r. pewna mieszkanka Rampillon (departament Sekwany i M a rny we Francji) wykopała kuferek, w którym leżała siatka naszywana perłami , pieczęć w kształcie skarabeusza i pudełeczko z kości słoniowej z wyrzeź bionyrru na nim licznyrru swastykami. W pudełeczku złoty wzorzec wagi i srebrne spatynowane meda lio ny. W oddzielnych dwu pudełeczkach tkwiło siedem ośmiobocznych tabliczek, a na nich wygrawerowane kaba listyczne znaki templariuszy, m aso ńskie, hebrajskie, arabskie, różo krzyżowe i inne. Rampillon było w XIII w. posi a dłością templariuszy. Znalezisko sprzed 40 lat mimo woli każe myśleć o jakimś supertajnym stowarzyszeniu sprzed wieków łączącym chrześcijan , ży d ów i muzułmanów. Osoby interesujące się legendą G raala i prawdziwym jej znaczeniem , a także zakonami rycerskimi i zamkiem Władcy Świata, czyli d zały ciekawość
59
zamkiem Fryderyka Il w Castel del Monte (we włoskiej Apulii) bez trudu spostrzegaj~! podobieństwa między symbo liką przedmiotów z Rampillon a symboliką architektury zamku. Co więcej, ośmioboczna tabliczka pokryta znakami-kluczami dokładnie odpowiada planowi architektonicznemu Castel del M onte. Przypuszcza się, że te tabliczki były znakami przynależności do jakiegoś hermetycznego stowarzyszenia, zajmującego się zwłaszcza a lchemią. W każdym razie wiadomo, że Fryderyk II Ho henstaufen należał do Pactio Secreta, o kultystycznej organizacji rycerstwa sprzed ponad 750 lat i że jego zamek w Castel del Monte, którego sensu nikt do tej pory nic pojmował, stanowi dowód rzeczowy jego snów o hegemonii nad światem. Uważając, że zosta ł wybrany „ Imperatorem" postanowil zb udowa ć sanktuarium , czyli zamek dla templariuszy - alchemików, zamek którego naczelną zasadą byłaby liczba 8, w kabale symbol nieskończoności i wszechpotężnej władzy. Tak więc i zamek, i wieże. i wszystkie pomieszczenia zbudowane są na planie ośmiokąta. Nie ma lam niczego, co mia łoby charakter codziennego użytku: ani kuchni , ani pokoi sypialnych, ani spi żarni. Z namy nazwisko budowniczego tej ezoterycznej budowli: Philippe Chinard z Francji. Gdy tylko była gotowa, wielki władca za m ykał się w niej na długie dnie i noce razem ze świtą swych czarodziei, a lchemików, astrologów. Do jakiego boga , jakiego demona kierowali swe za klęcia? Czy udalo im się dokon ać tak upragnionej przemiany metalu w złoto? Nikt tego się nie dowie, chyba że ktoś kiedyś odcyfruje znaczenie tajemniczych znaków, wyrytych na murze i s tniejącego do d ziś zamku: ukazują one niewia s tę , stojąc
60
Joanna i miecz Sta ra fra ncuska legenda mówi, że Ka rol Młot po bitwie pod Po itiers złożył w sanktuarium św. Katarzyny w Fierbois swój miecz, którym przepędził
Saracenów ze „s łodki ej Francji"'. siedem wieków i Francja znowu znalazła si ę w niebezpieczeństwie, tym razem zagrożona przez wojska angielskie króla Henryka VI. Trwała wojna 100-letnia, a prawowity król Francuzów, K arol VII właściwie nie miał już królestwa. I oto pojawia się Joanna d 'Arc, zwana potem Dziewicą O rleańską, któ ra dodała tyle odwagi kró lowi, a wiary w zwycięstwo jego wojskom, że Francuzi oswobodzili swoją ojczyznę z obcej okupacji. Wszystko wydawało się dla Francji stracone tamtego marcowego dnia roku 1429, kiedy to mieszkańcy Fierbois ujrzeli pomykającą żwawo gościńcem z Loches małą grupkę rycerzy na koniach. Oddział s kierował się ku kaplicy, a potem wszyscy, razem z młodą dziewczyną przyodzi aną w męski strój, długo modlili się przed o łtarzem poświęconym św. Katarzynie. Jeden z rycerzy objaśnił zebranym, że Joanna d 'Arc, córka wieś niaków z Domremy, została mianowana przywódcą wojsk przez samego króla. Płatnerze z Tours zrobili jej zbroję, hafciarze ozdobili sztandar, książę d ' Ałenc;:on podarował rumaka, lecz żadnego z ofiarowanych jej rzeczy nie przyjęła. „Miecz, rzekła, przygotowa ła mi moja niebiań ska przyjaciółka, św. Katarzyna, i czeka on na mnie w kaplicy w Fierbois!" Tyle legenda, a ponieważ z zachowanych akt procesu Joanny, skazanej na śmierć na stosie i dziś czczonej jako patronka Francji, można dowiedzieć się jak rzeczywiście wygl ądała zagadka miecza, poznajmy ją z protokołu zeznań samej oskarżonej: „ Kiedy przebywałam w Tours lub w Chinon, posłałam ludzi, by 1na ł eżli miecz leżący w koście le św. Katarzyny w Fierbois, za ołtal7.em. /naleźli go, był cały za rdzewiały. - Skąd wiedziałaś , że ten miecz tam był? - Moje głosy powiedziały mi, gdzie on jest. Nie znam i nawet nie widziałam człowieka , który go z nalazł . Napisa łam do księży z tamtego kościoła, by zechcieli, jeśli taka ich wola, ofiarować mi len miecz. Tak ll'i uczynili. Leża ł niezbyt głęboko w ziemi, z tyłu za ołtarzem, tak jak Minęło
61
napisałam
z Fierbois ofiarowali mi do niego pochwę z pozłacanego srebra; księża z Tours drugą, ze złotogłowiu. Ja kazałam zrobić trzecią z grubej skóry. Kiedy mnie pochwycili pod Compiegne, nie miałam go przy sobie, ale nosiłam go ciągle aż do wyjazdu z Saint-Denis" . Co się stało z „magicznym" mieczem Joanny, nie wiadomo. Wiele tajemniczych wydarzeń wiąże się z osobą Joanny d'Arc. Nic więc dziwnego, że ta pojawiająca się znikąd, z małej wioski, prosta dziewczyna, która natchnie duchem walki i zwycięstwa zdegenerowanego króla i tchórzliwe wojsko francuskie, że pokonana prawie Francja zwycięży potężną Anglię - wzbudza do dziś żywe zainteresowanie. Niektórzy sądzą wręcz, że sprawa Joanny d'Arc była mistyfikacją , a ona sama nieślubną córką królowej matki Izabeli i księcia Ludwika Orleań skiego, czyli siostrą króla Karola VII. Rodzinie chłopów z Domremy powierzono ją potajemnie na wychowanie. Tłumaczyłoby to, dlaczego Joanna bez trudu rozpoznała wśród tłumu dworzan ubranego jak oni króla. To królowa matka dała jej wskazówki. A także dlaczego otrzymała królewską zbroję wartą 100 liwrów w złocie od teściowej króla, itp. Fakt, że Joanna została zaprowadzona na stos w opończy z kapturem, który przykrywał jej całą twarz, też wzbudzał od początku podejrzenia, że ... spalono jakąś inną kobietę. Jedna ze starych kronik podaje, iż „w mieście Rouen w Normandii została, jak mówią, umieszczona na stosie i spalona Joanna, ale potem dowiedziono czegoś przeciwnego". Jakiś szperacz znalazł w British Museum manuskrypt dotyczący tragicznej śmierci Joanny, w którym widnieje takie zdanie: „i na koniec publicznie spalono ją, albo jaką ś i n n ą k o b i e tę do niej podobną. O czym wiele ludzi rozmaicie sądziło i sądzi". Żeby uzupełnić tajemniczy obraz postaci Joanny, przypomnijmy tragiczny los wszystkich wybitnych osób, w jakiś sposób związanych z osobą i misją Dziewicy Orleańskiej. Ona sama - spalona jako czarownica na stosie; Agnes Sorel, metresa króla Karola VII - otruta (prawdopodobnie przez syna króla, Ludwika XI); Izabela, królowa matka - zmarła opuszczona, w nędzy i pogardzie. Król Karol VJI - zmożony chorobą umysłową - zmarł wycieńczony głodem; Pierre Cauchon, biskup Beauvais, oskarżyciel Joanny, który skazał ją na śmierć, wkrótce zmarł nagle, a po śmierci papi eż Kalikst IV ekskomunikował go. Zaś Jud z zemsty na „niegodnym biskupie, którego
62
do
księży. Księża
imię mówiło o nim wszystko" (cauchon znaczy po fr. świnia), mszcząc się za to, że zgładził obroóczynię ojczyzny, wyniesioną potem na ołtarze , wywlókł jego szczątki z poświęconej ziemi i rozrzucił na śmietnisku. Nie do nas oczywiście należy rozstrzyganie wielowiekowego sporu wokół Joanny d'Arc. Dziewica w zbroi, na koniu, z godłem Francji, którą uratowała od hańby niewoli, zabrała do grobu tajemnicę swego pochodzenia, swej mocy podrywającej Francuzów do walki, swoich głosów, które, jak twierdziła , nią kierowały i wreszcie swojego miecza. Jedynego, którym mogła zwyciężyć.
Czarownice i krwawy alchemik Oudewater, niewielkie miasteczko na południu Holandii, sławne jest od wieków z powodu niezwykłej wagi. Urządzenie to, przechowywane w Domu Wag, dziś ściągające ciekawych turystów, niegdyś cieszyło się wielką i groźną reputacją. Waga z Oudewater, trzymetrowej wysokości , z szalkami o średnicy I m, w czasach średniowiecza służyła bowiem do usprawiedliwienia lub potępienia tych , którzy byli podejrzani o kontakty z diabłem. Zwano ją „ Wagą Czarownic", a używana była aż do ... XVII w. Zgodnie z ówczesnym przekonaniem, że czarownica która potrafi udać się na sabat fruwając na kiju lub miotle musi ważyć znacznie mniej niż uczciwa kobieta, każdą podejrzaną o szata1iskie sprawki ważono na wadze z Oudewater. Podejrzane były zwłaszcza osoby o śniadej cerze, z poskręcanymi czarnymi włosami, czarnookie, a przy tym kulawe lub garbate. Takie atrybuty wystarczyły, by zostać uznanym za „diabelską kreaturę". Ponadto, powszechne było przekonanie, że Zły zostawia swój znak na ciele swej „kreatury" i dlatego podejrzane było każde znamię na skórze, każda owłosiona brodawka, czy inny ślad , w którym dopatrywano się podobieństwa do czarciego kopyta czy łapy. Często nie kończyło się, niestety, na podejrzeniach i posiadacz lub raczej posiadaczka takiego znamienia prowadzona była prosto na stos. Dlatego też z całej Holandii, ale również z Niemiec i Francji ciągnęło do Oudewater 63
wiele
nieszczęsnych
kobiet,
prosząc
o
„próbę
Wagi'', by
udowodnić
czystość ciała i duszy. Choć ważenie na Wadze Czarownic było dość
kosztowne, bo delikwent lub delikwentka musiała zapłacić 3 floreny to pomyślny rezultat chronił nie tylko przed stosem, ale i przed utratą dóbr. Takie było bowiem wówczas prawo, że majętność czarownicy (lub czarownika), osądzonego przez trybunał kościelny przechodziła na własność
króla lub tego, kto
wniósł oskarżenie.
Jeśli więc ciężar ciała, obliczany w funtach, został uznany za
wystarczający,· czcigodny Trybunał Wagi musiał jeszcze szczegółowo zbadać anatomię podejrzanej, występującej nago i z rozpuszczonymi włosami (aby nie kryć w nich czegoś ciężkiego). Dopiero wtedy można
jej było wydać certyfikat „kreatury nie diabelskiej". Ceremonia ta odbywała się na placu publicznym, wzniecając zrozumiałą ciekawość i rozbawienie gawiedzi. Być może to Waga z Oudewater sprawiła, pisze żartem G. de Viłmorin, pisarka francuska, że dzisiejsi Holendrzy to lud rumiany, jasnolicy i dobrze zbudowany. Wszyscy krępi, śniadzi, pokraczni i czarnowłosi zostali skutecznie z tej rasy wyeliminowani. Czary i magia mają jednak mniej zabawne oblicze, kiedy stają się zbrodniczą praktyką, wykonywaną przez osoby bezwzględne, oślepione chorobliwą żądzą bogactwa, rozkoszy lub sławy. Tak było w przypadku wielkiego pana, żyjącego w XV w. we Francji, który nosił nazwisko
GILLES DE RAIS Władał on wieloma zamkami, należały do niego liczne wioski i miasta. Sławę przyniosła mu brawura w walce z Anglikami (trwała wtedy wojna stuletnia), a także wierność i oddanie Joannie d'Arc, słynnej Dziewicy Orleańskiej , u boku której walczył. W kilka lat po spaleniu Joanny na stosie Gilles de Rais zajął się alchemią. Otoczył się czarownikami, magami, gdyż postanowił znaleźć kamień filozoficzny , upragniony od wieków cel tysięcy alchemików. W odróżnieniu od nich jednak Gilles de Rais, z właściwą sobie nieustępliwą zuchwałością, zapragnął dokonać dzieła wszelkimi środ kami. Uznał, studiując alchemiczne księgi, że elementem ożywiającym kamień (kamień miał mieć moc przemieniania metali w złoto) jest krew. Najlepiej - krew dzieci. Wynajął podobno starą wiedźmę Meffraie, która przemierzała wioskj w Bretanii i Wandei wabiąc małych pastuszków, żebraków
64
i dzieci porzucone lub osierocone i sprowadzała je do zamku swego złowieszczego pana. GilJes dokonywał na dzieciach rytualnych mordów: wzywając demony ofiarował życie dzieci diabłu , błagając by ten dal mu złoto, wiedzę i władzę. Zabijał swe ofiary własnoręcznie , a z ich krwi i witalnych organów sporządzał odrażające mikstury, które podgrzewał, studził i gotował znowu w nadziei, że odkryje w końcu kamień filozoficzny. Diaboliczna zaiste sylwetka Gilles de Raisa byłaby jednak nie do końca narysowana, gdyby nie dodać, że po każdym takim przerażającym czynie udawał się ... n~ mszę , kroczył w procesjach, odprawiał pobożne praktyki , zaś względem przyjaciół zachowywał się z ujmującą galanterią i wypróbowaną wiernością! Pięć lat, od 1435 do 1440 r. trwały krwawe „doświadczenia" pana na Mon fort, Lava!, Tiffauges, Machecoul i wielu innych posiadłościach. Wreszcie szeptem, ze zgrozą powtarzane opowieści stały się głośne i 25 października 1440 r. z wyroku księcia Bretanii Gilles de Rais został zgładzony na błoniach Magdaleny pod Nantes. Tuż przed śm iercią mówił z płaczem do swego przyjaciela, mistrza alchemii, Franciszka Prelatiego: „Żegnaj , mój przyjacielu. Nie ujrzymy się już więcej na tym świecie. Proszę Boga, by dał ci dużo cierpliwości i wiedzy. Bądź pewien, że twoja cierpliwość i ufność w Boga sprawi, iż spotkamy się w wielkiej radości w raju". Wzruszające, prawda? A tymczasem, w wieży jednego z zamków owego „ przykładnego" chrześcijanina grabarze odkopali ogromną kad ź pełną nadpalonych kości około 40 dzieci. A tymczasem, prawie tyle samo kości znajdowano w zakamarkach każdego z innych zamków pobożnego uczestnika uroczystych procesji. W sumie oceniono, że zam ordował około 150 dzieci, a także- lecz to już inna histori a - 7 lub 8 kobiet (w tym kilka swych żon). Gilles de Rais. Jego nazwisko do dzisiaj ocieka krwią.
Kto
był
przed Kolumbem?
Choć to zabrzmi dziwnie, ale faktem jest, że Krzysztof Kolumb, osoba znana całemu cywilizowanemu światu, stanowi niezgłębioną zagadkę. Do dzisiaj nie wiadomo na przykład, czy nazywał się Colombo 65
czy Colon i gdzie się urodził: jedni uważają, że w G enui, inni że w Hiszpanii lub na Korsyce. Jedni sądzą, że był Francuzem lub Hiszpanem , inni - że Żydem. Jego życie do chwili, gdy nagle wszedł do historii w 1485 r., jest praktycznie nieznane. Skąd się pojawił? Co wcześniej robił? Nie wiadomo. Historycy spierają się o wszystko, co dotyczy Kolumba: malują go jako osobę pełną godności i wi elkoduszną - lub zawistnika, egoistę, s k ąpca. Jedni chcieli go kanonizować - inni przedstawiali jako kryminalistę. Różne są nie tylko opisy oso bowości i czynów Kolumba. Portrety, na których go uwieczniono, też bardzo różnią się od siebie: na jednym widzimy czarnookiego brodacza, na innym gładk o ogolonego „condoticre". Podobnie kilkadzies iąt obrazów i grawiur z epoki: każda, choć podobno autentyczna, ukazuje kogoś innego. l wreszcie - zw ieńczenie tajemniczego Ż)"vo ta Kolumba: i stnieją dwa jego groby, oba podobno autentyczne. Jeden na San Domingo, drugi w Sewilli! Salvador de Madariaga, wybitny biograf K o lumba, sta raj ąc się wyjaśnić fakt , że urodzony w Genui przyszły odkrywca Ameryki nie mówił płynnie po włosku, zaś znał dobrze hi szpa ń ski i ... his torię Izraela, dochodzi do wniosku, że musiał wywodzi ć się z rodziny Żydów hi szpańskich , osiadłych w Genui. Uciekli oni z Hiszpanii około 1391 r . podczas prześladowań. Zgodnie z tradycją pozostali jednak wierni języ kowi ojczystego kraju - Hiszpa nii, zmieniwszy tylko nazwisko z Colon na Colombo. W swej ksi ążce Prawdziwa historia Krzysztofa Kolwnba Madariaga stara się udowodnić tezę, że jego bohater ukradł mapę z „drogą do Indii poprzez Ocean Zachodni", mapę, którą florencki fizyk, Paolo del Pezzo Toscanelłi przesłał w 1474 r. pewnemu portugalskiemu kanonikowi, a przez niego- kró lowi Portugalii, Alfonsowi 1. Po do bno król, opierając się na mapie i komentarzach do niej Toscanelłego . wielokrotnie wysyłał w kierunku „ Brazil" żegla rzy-pi lotów, którzy przywozili mu złoto i drogocenne kamienie. Piloci ci byli n astępnie zmuszani do mieszkania na Maderze, najdalszej wyspie Królestwa. Tam to. niby przypadkiem, udał się Kolumb i wkrótce poślubił senioritę Felipę Perestrello, córkę jednego z tych pilotów, która odziedziczyła po ojcu mapy i dokumenty. Niedługo po ślubie, zawładnąwszy mapami, przyszły odkrywca Nowego Lądu porzuci ł żonę i uciekł z Madery. Wkrótce potem udało mu się przeko nać Izabel ę i Ferdynanda, królewską arcykatolicką pa rę rządzą cą Hiszpanią , że wyprawa do Indii Zachodnich zaowocuje bogactwami i złotem, srebrem , cennymi kamieniami itp. Trzy karawele: Pinta, Ninia 66
i Santa Maria wyruszyły w sierpniu 1492 r. na zachód, a już 12 października Kolumb sta nął na wyspie, którą n azwał San Salvador. Od tego wydarzenia mija 500 łat, lecz dzisiaj istnieje przekonanie, że nie był on pierwszym Europejczykiem. który ujrzał Nowy Ląd. Robert Charroux, autor Księgi tajemnic::ej przes;:/o.fri zestawi ł ca łą li s t ę „odkrywców" Ameryki, o których istnieniu wiemy często tylko z tradycji i sta rych poda1). O to oni: - 9 lub 10 tys. lat temu ludy przybyłe z Europy przeprawiły si ę przez ocean i etapami przedostawały się z dzisiejszej Kanady przez Stany Zjednoczone do Meksyku. Opisuje to Popol-Vuh, święta księga Majów, dodając, że ludy te przeszły z Jukatanu do Gwatemali, potem do Peru i Boliwii. Stamtąd niewątpliwie dopłynęły na wyspy Oceanu Spokojnego, m.in. Wyspy Wielk a nocne. - W czasach króla Minosa żeglarze z Krety dotarli jakoby do Meksyku.
- 850 lat przed narodzeniem Chrystusa Badezir, król Fenicji popłynął ponoć do Brazylii , jeśli wierzyć napisowi na kamieniu z Gavea
w Rio de Janeiro. - W 999 r. naszej ery płynącego na Grenlandię Islandczyka Bjorna Asbrandsona sztormowe wiatry zepchnęły na południowy zachód, na „zi eloną wyspę" u wybrzeży Ameryki. - W I003 r., według sagi norweskiej - Leif Ericson rów nież osiągnął brzeg Nowego Lądu. - W Xl w. dotarła tam wyprawa, zwana „Awanturnicy", pod arabskiego geografa El Edrisi.
wodzą
- W 1121 r. biskup Grenlandii, Erik Gnupson dopłyną ł do Winlandu (dzisiejsze Stany Zjed noczone). - W 1362 r. ośmi u Szwedów i dwudziestu dwu Norwegów uwi ecznił o swój pobyt na Nowym Lądzi e zapisując ten fakt pismem runicznym na kamieniu, który w 1898 r. odnalazł amerykański farmer z Minnesoty. Znalezisko złożon o w banku w Kensington i stąd jego nazwa: kamień z Kensington. - W 1473 r. dotarła tam podobno za łoga żaglowca dowodzonego przez kapitanów niemieckich Pininga i Pothorsta. Żegla rzami byli Portugalczycy i Skandynawowie. 67
- W 1488 r. żeglarz z Dieppe, Jean Cousin dopłynął podobno do Brazylii i rozpoznał ujście Amazonki. - W 1497 r. Jean Cabot z Wenecji postawił jako pierwszy stopę na sta łym lądzie amerykańskim. Uczynił to przed Kolumbem, który dopiero w 1498 r. stanął na prawdziwym amerykail.skim lądzie, a nie na którejś z sąsiadujących z nim wysp.
Oczami Nostradamusa Autorzy proroctw, przepowiedni opartych na wiedzy astrologicznej to na ogół postacie na poły legendarne. N ostradam us, którego nazwisko wymienia się często jednym tchem z biblijną królową Sabą i z grecką Pytią , jest w przeciwieńs twie do lej ostatniej, postacią historyczną. Michel de Nostre-Dame, zwany Nostradamusem, astrolog, historyk i lekarz francuski, urodził s ię w 1503 r., zmarł w 1566 r. Ze wszystkich sławnych i uczonych XVI-wiecznych mężów właśnie Nostradamusowi poświęcono najwięcej pism, komentarzy, polemik. Ta zagadkowa postać pozostawiła setki przepowiedni , obejmujących okres od 1555 do 2000 r. Nic dziwnego zatem, że pod koniec XX wieku zainteresowanie wizjami Nostradamusa niepomiernie wzrosło , a zwłaszcza że - jak pisze jego współczesny biograf, J . Ch. de Fontbrune - on jeden w XVI w. przepowiadał np. zniszczenie muru berlińskiego, wojnę nad Zatoką Perską, a także ... pontyfikat polskiego papieża. To, co współczesnego czytelnika najbardziej intryguje w księ dze przepowiedni Nostradamusa, dotyczy oczywiście wielkich wydarzeń naszego wieku oraz ludzi, którzy ten wiek naznaczyli. Posłuchajmy zatem , jak Nostradamus w XVI w. w swoich słynnych czterowierszach przepowiada wydarzenia I wojny światowej. „Straszliwa wojna przygotowuje się na Zachodzie. Następnie nadejdzie epidemia tak okropna, że porazi młodych , starych, zwierzęta. A nad Francją zapanuje ogie1i, krew, rozbój, walki i pojazdy powietrzne''.
68
Wspomniany wyżej komentator pism Nostradamusa, którego Nostradamus, historyk i prorok rozeszła się w ostatnich Jatach w ponad l 300 OOO nakładzie, tak objaśnia ten czterowiersz: „Epidemia grypy, tzw. hiszpanki, w 1918 r. w ca ł ym świecie spowodowała śmierć około 15 milionów osób! Konflikt zbrojny, rozpoczęty w 1914 r. był efektem mocarstwowych rywalizacji wielkich potęg europejskich (Zachód). 21 lutego 1916 r. koło Verdun rozegrała się najgwałtowniejsza i najkrwawsza bitwa tej wojny, która spowodowała śmierć i rany około 700 tys. osób. Miotacze ognia i granaty nadały walkom z I wojny charakter szczególnie okrutny, podobnie jak użycie gazów trujących. Po raz pierwszy też zastosowano w walce aeroplany (pojazdy powietrzne), które najpierw służyły obserwowaniu ruchu wojsk nieprzyjaciela, a potem stały się „władcami przestworzy". Jedna z kolejnych przepowiedni, nosząca numer 62, interpretowana jest jako wizja rewolucji październikowej w 1917 r. i wydarzeń po niej książka pt.
nas tępujących:
„ Wrogie walki dziejące się da leko na północy, ludzie nie przygotowani do starć z powodu smutnego wydarzenia (rewolucji), które uczyni powietrze trującym i trupim, ze wszech stron władcy państw poczują się dotknięci i naj adą (Rosjan) od 1917 do 1922 r." P o październiku 1917 r., jak wiemy, nowy rząd Rosji musiał walczyć nie tylko z opozycją w kraju, ale - aż do listopada 1922 r. z armiami: francuską, a merykańską, angielską i japo11ską, wspierający mi „b i a łych " . Oblicza się dzisiaj, że epoka terroru rewolucyjnego spowodowała śmierć milionów ludzi - ofiar rozstrzeliwaó., zesłali , głodu i epidemii. Również przepowied nia numer 89 odnosi się do wyda rzeń rewolucji rosyjskiej, wydarzeó , które, jak wiemy, miały miejsce ponad 350 łat po tym, gdy przepo wi adał je Nostradamus. „Oto miesiąc październik straszliwy niedolami , jakie przyniesie. W szyscy spod czerwonego sztandaru przyniosą śm ierć, chorobę, głód i bratobójcze boje. Przeciwnicy zosta ną skazani na wygnanie i nie będzie można sprawdzić tajemnicy śmierci władców". Kiedy w lipcu 1918 r. tajemniczo zniknął car Rosji Mikołaj II , jego żo na Aleksandra i pięcioro dzieci, o ich losie przez d ziesiątki lat krążyły najrozmaitsze plotki i domysły. Trzeba było doczekać upadku ZSRR, by w 1991 r. wyświetlona została sprawa morderstwa dokonanego przez bolszewików na panującej rodzinie Romanowycb.
69
. A oto jak XVI-wieczny astrolog i wróżbita zapisał nadejście „ery Hitlera": '.' ~ krain~e l~żącej na wschodzie Zachodniej Europy, z ubogich r_odz1cow przy~dz1e n~ św iat dziecię, które pociągnie swoją wymową hczne tłumy 1 przeciw władcom na Wschodzie wściekle grzmieć będzie".
:'1-dolf Hitler urodził się w 1889 r. w Brauna u, mieście położonym na g~arncy austro-bawarskiej, w rodzinie niezamożnej, z prostych rodzicow. Pot~m stal ~ię, j~k napisał historyk Allan Bullock, największym derna_gog1em w bistoru. Jego przemówienia, jego ks iążka Mein Kampf podbiły tłu~y: Orat~;s ki talent Hitlera miał w sobie coś hipnotyzujące go. Jego „idee fixe polegała na tym, żeby szukać na Wschodzie „przestrzeni ~~ciowej" dl~ wy~szej rasy. dla Niemców. Stąd wziął się P?mysl napasc1 na Polskę 1 Związek Radziecki i „wściekle" nawoływa rue do agresji. W p_rz~~owied~iac~ Nostradamusa niektórzy odczytują historię tego, co s1ę~uzsta~o; 1001 ~zukają potwierdzenia własnych przewidywań. Lata, w ktorych zyJemy 1 te, które nadejdą, również mają swe miejsce w prof~tycznych oterowierszach francuskiego wizjonera. . . ~1aryg?dności przepowiedniom nadaje zawsze ta ich część , która JUZ się s~ełmła. Księga przepowiedni Nostradamusa sięga , jak wiadom~,. konca _naszego stulecia. Niektóre z nich dotyczą zatem spraw dzieJ_ących s.1~ wspól~~e~nie; inne-:-- tych które, być może, zdarzą się już wkrotce. Jesh oczyw1sc1e wierzy się proroctwom sprzed prawie 350 lat. . W ~po~e p~soborowej dokonuje się w Kościele wiele pr1:emian, ktore ~1ały 1 m~Ją sw~ch zwolenników, ale też i przeciwników. Do tych ostatm,ch nalezal m.111. zmarły w 1991 roku arcybiskup Lefevre, przywodca t~w: tradycjonalistów, zagorzały wróg reform w Kościele, wpr?~a?:-ama Języków narodowych do liturgii kościelnej. nie uznający pap1eza 1Jego autorytetu. Utworzył on w Szwajcarii seminaria duchowne dla młodych księży, których potem wyświęcał. Wielokrotnie ostrzeg~ny ~rzez Watykan, został najpierw zawieszony w czynnościach b1skup1ch, a ~otem - gdy sam wyświęcił biskupów-ekskomunikowany. Po~a~rzmy, Jak_ to_ bolesne wydarzenie w historii współczesnego nam Kosc1oła przewidział Nostradamus w połowie XVI wieku. „Ludzi~ z ton~urą nie będą zadowoleni z wyboru na Watykanie. Postęp owante ludzi znad Lemanu (seminarium z Econe, ostoja ruchu arcybp. Lefevre'a znajduje się około 30 km od Jeziora Lemańskiego 70
w Szwajcarii - przyp. aut.) nje znajdzie poparcia, bo będą oni chcieli odnowić obyczaje dawnych czasów. Lecz ich intryga, tak sekretnie prowadzona, wyjdzie na jaw". A oto jak jedna z przepowiedni Nostradamusa kreśli wybór. .. polskiego papieża. „Z krainy, gdzie płynie Niemen (jak wiadomo w czasach Nostradamusa i aż do XVHT w. Niemen płynął w Polsce) powstanie wielki papież, który odepchnie aż do ujści a Dunaju (do M o rza Czarnego) tych, którzy prześladują chrześcijan". Gdy kilka lat temu papież Jan Paweł Il odwiedzał kolejny raz Francję i trasa jego pielgrzymki prowadziła przez Lyon, środki ostrożności, jakie wówczas podjęto, przewyższały wszystkie dotychczasowe. Dlaczego? Wprawdzie nikt głośno nie przyznawał s ię, że wierzy w sta rą przepowiednię, lecz wszyscy ją po kryjomu powtarzali drżąc, by się nie spełniła. Czy spełni się kiedykolwiek? Oby nie, gdyż głosi bardzo jednoznacznie: „ Rzymski papieżu, nie zbli żaj s ię do miasta, które dwie rzeki obmywają, (Lyon leży w widiach Saony i R odanu). Z tego miejsca popłynie krew twoja i twoich ludzi, kiedy czerwona róża rozkwitnie (czerwona róża - symbol partii socjalistycznej, rządzącej we Francji). Inne przepowiednie, dotyczące śmierci papieża Jana Pawia Il, który u Nostradamusa nosi symboliczną nazwę „z pracy Sło11ca" lub „Słoóce", również wiążą s ię z Lyonem: „Po zwycięstwie zuchwałego wodza pod Lyonem, na górach Jury rozpocznie się krwawa rzeź. Siedem milionów żołnierzy zginie w Alpach. A „Praca Słońca" (Jan Paweł IT) znajdzie śmierć i grób w Lyonie". „Od miejscowości Montelimar Papież utraci swój blask. Nieszczęś cie nadciągnie u zbiegu Saony i Rodanu z powodu żołnierzy skrytych w lesie w dniu św. Łucji (13 grudnia). Nigdy nic okropniejst:ego nie przydarzy się tronowi (św. Piotra)". Kiedy te przerażające wizje mają się urzeczywistnić? Nostradamus, jak inni wieszczowie i przepowiadacze, nie jest precyzyjny. Pisze na przykład
tak: „Kometa ukaże się na niebie obok Małej Niedźwiedzicy, gdy Słoóce wejdzie w znak R aka (ok. 21 czerwca). Wtedy Włochy, Grecja i M orze Czerwone zadrżą (trzęsienie ziemi?). Papież rzymski umrze tej nocy, kiedy zniknie kometa".
71
Gdyby jednak ktoś uparcie szukał w księdze Nostradamusa, kiedy owa złowieszcza kometa, znalazłby zagadkowy czterowiersz: „Nied ługo przedtem zanim zginie papież, a Kościół mieć będzie dwu braci, ukaże się na niebie kometa, powszechnie zapanuje marnotrawienie pieniądza, zaś miasta italskie staną się ziemią zakaza ną". Niektórzy tłumaczą tajemnicze osoby „dwu braci" dwoma, noszą cymi identyczne imiona papieżami, Janem Pawłem I i Janem Pawłem TI. ukaże się
Opętana
W
z Beauvais
1972 r. biskup Robert Mortimer z diece7ji Exeter w Anglii o wzmożenie walki Kościoła z czarną magią. ,,Ponieważ obecność i moc złych duchów natężyła się, argumentował, trzeba utworzyć specjalne szkoły kształcące księży i przygotowujące ich do egzorcyzmów, uwalniania opętanych od demonów''. Wydaje się, że nic się nie zmieniło od 1612 r., kiedy to demony wstąpiły w ciało Denise de la Caille, opętanej z Beauvais. Jej historię zapisano w księdze z tamtej epoki, której tytuł można przełożyć jako: Prawdziwa historya klątw i exorcyzmów czynionych Diabłem owładniętej Denise de la Caille. Wedle protokołu opętana zachowywała się przera żająco, zwłasz cza, gdy szła się modlić do kościoła. Stawała się wtedy niema i spa raliżo wana, czasem tylko „krzyczała i beczała, jak baran". Proboszcz zaprowa dził Denise do biskupa, a ten wezwał lekarzy. Wspólna narada tych ostatnich z księżmi zakończyła się decyzją: Denise opętał d i abeł i musi się nią zająć egzorcysta. Najlepiej gdy będzie to dominikanin, Wawrzyniec Je Pot. I w ten sposób, I sierpnia 1612 r., w małym kościółku św. Idziego rozpoczęły się publiczne egzorcyzmy. Ojciec Wawrzyniec gromko rozkazał ukrytemu w ciele kobiety diabłu (który sprawiał, że jej ciało wiło s ię w konwulsjach, w sprośnych gestach, a z jej ust płynęły potoki bluźnierstw), by odkrył swoje imię. Usłyszał jedno słowo: Belzebub. zaapelował
72
9 sierpnia, podczas Mszy św. i kolejnych egzorcyzmów ciało opętanej uniosło się z niesłychaną si łą w górę, choć trzymało je kilku mężczy~n. Na rozkaz egzorcysty, by demon opuścił je. słychać było tylko beczenie, wydobywające się z ust opętanej. Denise - lub coś, co w. niej d.ziałało - zrzuca z ołtarza świece, znieważa księży, ucieka od święconej wody i oskarża o najstraszniejsze bezeceństwa swoich znajomych i sąsiadów. Pa nny z Beauvais utrzymują, twierdzi opęta na tarzając s ię po pod"łodze cielesne konszachty z Belzebubem". Egzorcyzmy, jak notuje anonimowy autor xy n-w.ieczn~j księ~, trwały kilka miesięcy, a demony „ hasały'' w ciele b1e~ne~ Den.1~~ w najlepsze, „czyniąc z niej istotę bardziej zwierzę przypominającą ruzl~ człowieka". Wreszcie, 12 grudnia. demon lub demony krzyczą ustami Denise: „Tak, to ja kręcę jak chcę światem. To ja roztrzaskałe':11 tabłi~e Mojżeszowe i sprawiłem, że Judzie kłaniali się bałwanowi. To Ja sprawiłem, że Daniela wrzucono do jaskini lwów ... " Minęło znowu kilka miesięcy . Ojciec Wawrzyniec i tow~r~ys~ący mu księża nakazali pod groźbą ekskomuniki, „by demon~ o~usc1ły ciało rzeczonej Denise de la Caiłłe i raz na zawsze odeszły do p1ek1el oraz były tam dręczone przez trzy tysictce lat. Zakazali im też wchodzić w jakiekolwiek inne ciało, zarówno istoty rozumnej, jak i bezrozumnej". Przedziwny ten protokół kończy się jeszcze przedziwniej, mianowicie ... podpisami diabłów! W Prawdzi~·ey his~oryi ex~rcyz~n~w widnieją, potraktowane najpoważniej , cztery d1abelsk1e podpisy; ~1s1s, Belzeb.ub, Matelu i Briffault. Szanując dane s łowo , demony opusc1ły natychmiast ciało opętanej i od tego dnia D enise była najnormaln~ejsza ~ ~wie~ie. Warto dodać, że na dokumencie op i sującym wydarzenie z kosc1oł a sw. Idziego widnieją też podpisy licznych prałatów i ś~iadk?w,. którzy „potwierdzają niniejsze w dwudziestym siódmym dniu kwietnia roku tys ięcznego sześćsetnego i trzynastego". Biskupowi z Beauvais i ojcu Wawrzyńco~i chwał.a, że tak mi.l~~!er nie obeszli się ze swoją opętaną parafianką. Ilez to kobiet „łagodniej od niej owładniętych mocą złośliwego szatana, po prostu p!onęlo na stosach w całej Europie. D zisiaj wiadomo, że stany zach wyce.n, konwu.1sji, transów itp. przeważnie znamionują histerię. Przeważme -: ale. rue zawsze. Wiedzą coś na ten temat współcześni księża-egzorcyści, ktorzy podobno stykają się z przypadkami naprawdę pachnącymi siarką.
73
Roseline Rok 1660 z pewnością zapisał się na długo w pamięci mieszkańców La Celle-Roubaud, małej wioski w Prowansji na południu Francji. Sam król Ludwik XIV w towarzystwie matki, znanej 1 pobożności Anny Austriaczki, wstąpił w progi ich skromnego kościółka. Co sprawi ło, że zbaczając z wytyczonej trasy podróży, najdostojniejsze osoby Królestwa Francji jadą do zapad łej wioseczki, podczas gdy niedaleko stąd czcigodne mury Thoronet, perły wśród opactw romańskich, z radością powitałyby na nieszporach młodego króla z matką? Król wolno zb li ża s i ę do głównego ołtarza, pochyla przed tabernakulum, a potem idzie na prawą stronę prezbiterium, gdzie w ciężk i ej skrzyni z pozłacanego drewna leży, przykryta szklaną pokrywą, otwarta trumna. W trumnie znajd uj ą się zwłok i kobiety około 60-letniej. Skóra jej twarzy jest gładka i aksamitna, leciutki rumieniec barwi policzki , a długie, wysmukłe dłonie , o zaróżowionych koniuszkach palców wydają się żywe. R óżowe usta, lekko rozchylone, jakby oddychały, a zamknięte powieki nadają całej twarzy wyraz spokoju. Wszystko zdaje s ię wskazywać, że kobieta. ubrana w strój zakonny, spokojnie śpi. Czy to na pewno trup? Czy może niezwykle zręczny mistrz balsamowania potrafił nadać ciału pozory takiej świeżości? Król d ziwi się, zachwyca. Zadaje pytania proboszczowi. który zapewnia , że zwł oki tej oto zakonnicy, Roseline de Villeneuve, leżą lu niezmienione od ... I 7 stycznia I 329 r. Od ponad trzech wieków! Zafascynowany król z trudem odrywa wzrok od niecodziennego widoku. Czeka go jeszcze jedna niespodzianka. W zakrystii proboszcz pokazuje mu srebrny relikwiarz. w którym na jedwabnej poduszce spoczywają dwa kuliste przedmioty, na widok których królowa matka cofa się gwałtownie. To oczy Roseline ... Tego rodzaju relikwie nie były w tamtych czasach niczym szczególnym (w Padwie do dzisiaj przechowywana jest... krtań ze strunami głosowymi św. Antoniego). Szczególne jest to, że oczy zma rłej ponad 300 lat temu zakonnicy zac howały blask, św ietlistość oczu żywego człowieka. Nagle Ludwik XIV wydaje rozkaz: „Chcę, żeby ukłuto czymś to oko, z lewej strony. Zaraz zobaczymy, czy to prawdziwe oczy!" Obecny przy boku króla jego lekarz, Antoine Vallot, posłusznie nakłuwa 74
źrenicę,
która ... kurczy się i traci blask podczas gdy z ranki wypływa ciecz. Trzeba pogodzić się z faktem: zarówno cia ł o, jak i oddzielone odeń oczy zmarłej tak dawno zakonnicy przechowały się w nienaruszonym stanie. Ale wróćmy do dokumentów tego wydarzenia. Mówią one, że zakonnica Roseline de Villeneuve odda ł a Bogu duszę 17 stycznia 1329 r., nie pozostawiając po sobie jakichś szczególnych wspomnień poza tym, że w ciągu kilku dni, kiedy wystawione były jej zwłoki. wydarzyło się kilka nagłych uzdrowień. Jednak tym, co uderzało świadków jej śmierci, był wygl<}d cia ł a Roseline; w kilka dni po zgonie zachowało elastyczność i barwę żywego cia ł a, a oczy cały blask. Brak było jakichkolwiek oznak rozkładu. Mimo wszystko siostry zakonne pogrzebały Roseline na malym, przytulonym do wzgórza cmentarzu w La Celle-Roubaud, lecz ca ła okolica mówiła o cudzie. różowawa
lal później , I 1 czerwca 1334 r. , zdecydowa no się eksRoseline i ku ogólnemu zdziwieniu , pomieszanemu z przestrachem, stwierdzono, iż ciało jej (pomimo wielkiej wilgotności terenu) pozostaje doskonale zakonserwowane, absolutnie niezmienione od chwili śmie rci. Wtedy to dokonano „pobrania" szokujących relikwii, zaś ciało umieszczono w tym miejscu, w którym ogl<1dał je Ludwik XIV trzy wieki później. W
pięć
humować
Zawierucha Rewolucji Francuskiej ominęł a jakoś małą wioskę ijej relikwie. Sto lat później ks. Arnaud opisuje w książce opublikowanej w 1887 r. przenosiny zwłok Roseline do nowego sarkofagu, z marmuru i szkła. Biskup Michel z diecezji Var, otoczony czterema lekarzami, długo obserwuje elastyczne, giętkie członki Roseline, doskonałą świe żość jej cery. W swoim raporcie lekarze stwierdzają: „Stopy tych zwłok są giętkie, skóra elastyczna, naciśnięta palcem wraca do poprzedniego stanu''. A potem nagle, to ciało tak nieprawdopodobnie zakonserwowane, ulega prawom rozkładu. Nic nie pomagają wysiłki przybyłych aż z Rzymu specjalistów od balsamowania, ani chemików. W 1894 r. do nowego, hermetycznie zamk niętego sarkofagu Roseline. Jej oczy, przechowywane w zupełn i e innym miejscu, uległy zepsuciu jednocześnie z resztą
złożono wysuszoną, uszkodzoną mumię zwłok.
75
Skończył się cud, lecz jak wytłumaczyć cudowną odporność tego ciała na fizyczne prawa przez pięćset sześćdziesiąt pięć łat? Uczeni, zajmujący się tymi zagadka mi, skupieni we Francuskim Instytucie Tanatologii (od grecki ego t!tanatos - bóg śm ierci , snu), sądzą, że być może krew zawiera jeszcze nie odkryte przez współczesną naukę elementy, zdolne reprodukować się prawie bez końca po śmierci organizmu. To tylko hipoteza, której nikomu do tej pory nie udało się ud owodnić.
Krew
zwycięża śmierć
28
grudnia 1898 r. ojciec Sza brei, mnich maronicki z Libanu, rozstaje się z tym światem w sławnym klasztorze św. Marona. Współbracia układają jego ciało w grobowcu, pośród śmiertelnych szczątków innych zakonników. Są pewni, że spływająca ze ścian wilgoć szybko dokona dzieła rozkładu.
Tym razem jednak dzieje się coś dziwnego. Już w pierwszą noc po pogrzebie i przez 45 następnych nocy wydobywa się z grobowca światło. Jest ono tak mocne i żywe, że oświetla kopułę klasztoru. Według raportu ówczesnego prefekta tej okolicy, było je widać z daleka. Po kilku tygodniach wahań głowa klasztoru , archimandryta, zezwala na otwarcie grobowca w obecności dziesięciu świadków. Jest ranek I 5 kwietnia 1899 r. Kiedy odsunięto ciężką, kamienną płytę, świadkowie ujrzeli błotnist
krwista ciecz. To wyciekanie jest tak obfite, że biedni współbracia muszą dwa razy w tygodniu przebierać swego „nieboszczyka" „. I ten nieprawdopodobny fenomen trwa przez całe łata! W I 900 r. wystawiono kłopotliwe zwłoki na 6 miesięcy na jeden z tarasów kościoła, by „wyschły" w słoócu. Na próżno! Przez 27 łat ciecz, złożona z wody i krwi, sączy się uparcie ze zwłok ojca Szabrela. Wreszcie, 24 lipca I 927 r. ułożono je w szczelnej trumnie z blachy cynkowej i zaplombowano, kładąc do środka pełny opis medyczny tego zjawiska. Raport ten podpisali prof. Jouffroy z wydziału medycyny uniwersytetu francuskiego w Bejrucie oraz prof. Maroun, anatomopatolog z tegoż uniwersytetu. Minęło kolejne 25 lat. W I 952 r. postanowiono dokonać kolejnej ekshumacji niepospolitych zw łok. I znowu zd umienie. Przedstawiciele medycyny, teologii, nauk ści słych i policji stwie rdzają , że ciało ojca Szabrela nie nosi oznak jakichkolwiek zmian i nadal wycieka z niego różowy płyn. To cudowne zjawisko wzbudza takie zainteresowanie, że władze klasztoru wystawiają cia ło na widok publiczny od 7 do 25 sierpnia 1952 r. Potem zostaje złożone do grobowca, starannie zamurowanego. Oo dziś nikt nie potrafi wyjaśnić tej podwójnej tajemnicy: świeżości i elastyczności ciała człowieka, nieżyjącego od kilkudziesięciu lat oral wyciekania zeń „krwawego potu" . Przypadek ojca Szabreł był przedmiotem licznych rozważań, zwłaszcza we Francji. Najciekawsze przed staw ił dr Larcherw książce pt. Czy krew może zwyciężyć śmierć? Jednak odpowiedzi jednoznacznej nauka , przynajmniej dziś, dać nie potrafi.
* Podobne przypadki historyczne zanotowane i naukowo zbadane przynajmniej sprawdzone przez osoby zrównoważone i godne zaufania, są dość liczne. Na przykład historia Jean Le Vesseura, radcy z Lille i fundatora w 1618 r. pustelni Matki Boskiej Bolesnej. W 1793 r. zuchwały oddział rewolucjonistów profanuje jego grób. Pod ciężką płytą nagrobną w kościele Matki Boskiej Bolesnej obwiesie znajdują metalową trumnę, w której mieści się druga, dębowa. Rozbijają ją siekierami i nagle stają jak rażeni gromem. W trumnie leży ciało Jean Le Vasseura, a wygląda ono tak, jakby nieboszczyk przed chwi l ą zasnął . Ponadto jest tak podobny do mężczyzny na portrecie, w i szącym łub
77
w refektarzu klasztornym, że rabusie, zapominając o rewolucyjnym bezbożnictwie, padają na kolana i błagają Boga o przebaczenie. Choć od śmierci Jean Le Vasseura minęło dokładnie 149 lat, ani jego zwłoki, ani szaty nie uległy najmniejszemu rozkładowi. Przerażenie „rewolucjonistów" powoli mija i zmienia się we wściekłość, że ulegli panice. Jeden z nich wyciąga nóż i „za karę" postanawia obciąć zmarłemu pa lec. Ma to jednocześni e udowodnić całej ba ndzie, że to taki sam trup jak inne i zatuszować niemiły szok. Jednak prawdziwy szok dopiero ich czeka , bowiem z uciętego palca Le Yasseura tryska czerwona krew ... Dalej wzięli sprawę w swe ręce lekarze. Dwaj chirurdzy wojskowi umyli zwłoki, przebrali i posadzi li ... na krześle. Trzeci - Jean-Frarn;ois Degland dokonuje „autopsji " ciała. Ciemnoczerwona krew z obciętego pa lca spływa obficie na stół i ręce lekarza. Degland zabiera jako „trofeum" serce Le Yasseura, zaś zwłoki pozostawi a w kościele i ogłasza w Lille, że przeprowadził sekcję zwłok jakiegoś świętego. Siedemnaście dni później ciało Le Vasseura zostaje nadal doskonale zakonserwowane, mimo że leży w upale w kościel e. Czy można dziwić się, że każdy dzień powoduje napływ liczniejszych tłumów. Rewolucjoniści likwidują sprawę wrzucając klopotliwe zwł?ki do wspólnego grobu. Powód „ niezdrowej" ciekawości zniknął, ale 1 w tym przypadku pozostało dręczące pytanie o przyczynę zburzenia wszelkich praw fi zycznych. Czy kiedykolwiek ją poznamy?
Tajemnica ognia łożyć ręce do wnętrza ciała pacjenta, jakby to było ciasto, jest rzecz<} dziwną i niesamowitą. Opisywano to często, przytaczając przykłady „operacji" dokonywanych przez uzdrowicieli z pewnej filipińskiej sekty. Co jednak myśleć o przypadkach chodzenia po ogniu lub tajemniczym spłonięciu osób na przykład we własnym pokoju? Albo o ... spaniu na płonącym stosie dębowych polan?
W
78
Wielki
9
pożar,
październik a
jaki
strawi ł znaczną część
Chicago w nocy z 8 na ludzi, pozostał do dziś nie W jednej chwili bowiem, w wielu punktach
I871 r., nie
wyjaśni oną tajemnicą.
oszczędzając
miasta, wybuchły potęż ne , błyskawiczni e rozszerzające się pożary, jakby wzniecone przez złoczyilców lub ... anioły zagłady! N ad niebem rozpęta ła się prawdziwa zawierucha ognia, z której wybuchały w gó rę czerwo ne i zielone, przerażające snopy ognia, niespotykane w „ no rmalnych" pożarach. Nigdy nie odkryto przyczyny ani choćby cienia wytłum aczenia tego zjawiska. W ydawało si ę, że to coś z góry podsycało ten ogień, tak inny od zwykłego. Niewytłumaczone pozos tają też niektóre przypadki spalen ia ciała ludzkiego, dokonane w warunkach zupełn ie niesamowitych. ciało pewnej 78-letniej kobiety, na Florydzie, która zmarła w przedziwnych o kolicznoś ciach. Po otwarciu pokoju znaleziono stojący przy oknie jej fotel lub raczej to, co z niego pozostało: jeszcze gorące sprężyny. Świece na kominku s topiły się, lustro popękało od żaru, a ścia ny na wysokości od jednego metra w górę od podłogi pokrywa ła sadza i ślady niezwykłego gorąca . Ze staruszki zaś pozostała ga rść pop iołu, lewa stopa, parę kręgów i przypalona czaszka. Całość uzupe łniał jeszcze jeden dziwny fakt: dywan na którym leżały te makabryczne szczątki , nie nosi ł ś ladów
2 lipca 1951 r. odna leziono
mi eszkaj ącej
żadnych przypaleń!
Prof. W. Forgman, specjalista medycyny sądowej , wezwany na miejsce wypadku stwierdził, że czegoś takiego nigdy nie wid ział i dodał , że aby uzyskać taki „ rezultat" należałoby palić zwłoki w temp. 1500°C. Cóż jednak są dzić o nietkniętym dywanie i innych przedmiotach, znajduj ących się na podłodze? pokład zie angielskiego statku „ Ulrich" płynącego Irlandii znaleziono całkowicie spalone ci a ło pierwszego oficera, Johna Greeleya. Nietknięte były tylko jego buty oraz narzędzia nawigacyjne. Nie spłonęło nic poza ciałem marynarza, nikt nie wid ział ognia ani dymu . Tego samego dnia, w H olandii, w kabinie ci ężarówki, leżącej w rowie, znaleziono zwęglone ciało kierowcy. Dlaczego i jak to się stało , nikt nie po trafił wyjaśni ć, gdyż oprócz spalonych zw łok nic w kabinie nie nosiło śladu ognia. Wyglądało tak, jakby ni eszczęsny szofer w jednej chwili sp łonął pod wpływem jakiegoś nieziemskiego żaru i ciężarówka bezwładnie zsunęła si ę do rowu.
W 1938 r. na
wzdłuż wybrzeży
79
Zjawiska takie zdarzają się w różnych krajach i w różnym czasie. nimi pewien fizyk amerykański , Peter Vesey. W 1930 r. żona Veseya wchodząc do jego gabinetu ujrzała ciało męża całkowicie strawione przez jakiś niezwykły ogień , który poza tym nie spali ł niczego w pokoju. Nawet leżących na biurku papierów. Kiedy się zważy, że kremacja zwłok ludzkich wymaga temperatury ponad 1000°C i pewnego czasu, wydarzenie to, podobnie jak i pozostałe , zmuszają do refleksji. I nteresował się
Nie znalazł też do dzisiaj wyjaśnienia przypadek Marii Sonnet, zwanej Salamandrą, młodej wiejskiej dziewczyny, żyjącej w połowie XVJll w. we Francji. Jej niezwy kłe wyczyny opisuje Olivier Leroy w k siążce Les hommes salamandres (Ludzie salamandry). Owinięta tylko prześci eradłem Maria Sonnet kładła się na płonącym ogniu i nawet „zasypiała tam na tak długo , że można by upiec udziec wołowy''. 12 maja 1731 r. Maria-Salamandra dala popis swej niewrażliwości na ogień w obecności księży, doktorów teologii, profesorów Sorbony, członków parlamentu, dworzan królewskich i mieszczan paryskich. Obecni podpisali następnie protokół z wydarzenia, które tak opisali: „My, niżej podpisani potwierdzamy, że wi dzi eliśmy niejaką M ari ę Sonnet, która l eżała oparta głową i stopami o dwa taborety, między którymi na palenisku płonęło 15 szcza p dębowych, tak że ciało jej znajdowało się t u ż nad tym gwałtownie płonącym ogniem. Leżała tak przez 36 minut owinięta tylko w płótno, które nie spłonęło, choć płomienie niejeden raz je obejmowały, co wydawało nam się nader niezwykle. Rzeczona Sonnet przekręcała się czterokrotnie, a potem wydawała się uśpiona" .
Wspomniany wyżej O. Leroy, który zajmował się zjawiskiem ludzkiego na ogień , porównuje Marię Sonnet z Bernadetą Soubirous, wizjonerką z Lourdes. Zdarzyło się bowiem, że kiedy Bernadeta była w ekstazie podczas objawienia Matki Boskiej, trzymała rękę w płomieniu świecy przez piętnaście minut nawet tego nie zauważając i ogień nie zostawił żadnych śladów na jej dłoni! Zauwa żył to i nawet zmierzył czas tego zjawiska stoj<~cy przypadkowo przy dziewczynce lekarz dr Dozous z Lourdes. odporności ciała
Być może ,
z powodów których nie znamy i nie potrafimy rozpozMarii Sonnet i Bernadety sta ły się w pewnej chwili niepodatne na żar ognia. Sprawiła to może egzaltacja d ziewcząt lub wiara tak silna, że unicestwiła najmocniejsze nawet prawa fizyki. nać, ciała
Żywy radar Kiedy była dzieckiem , wujek, oficer marynarki, nie ~o.zwala! jej dotykać busoli. Wys tarczyło bowiem, że położyła na meJ rękv. by wskazówka szala ł a. Jeanne Co uret, jedńa z najsłynniejszych radiestetek we Francji, sama nazywa się „bate ri ą elekt ryczn ą" w ludzkim ciele. Badana w Międ zynarodowym Instytucie Meta psychologii aparatem do mierzenia promieniowania ciała ludzkiego, uzyskała ni epo równ ywa lną z innymi d łu gość fal. Pewnego razu, nocą, jej męża obudzi ła zielonkawa poświata bijąc~ od jej ciala. Jeanne czuła się źle, jakby ws trząsana wyladowan1arn1 elek trycznymi. Nazaj utrz gazety doniosły o silnym, ni eokreś l onym ,,fenomenie elektromagnctycznym".jaki wydarzył się poprz~dniej nocy. Jeanne odczuła go na wł as nej skórze i to ba rdzo d osłowme. Podobnie odczuwa wybuchy a tomowe, trzęsienia :óemi, rozmaite perturbacje geologiczne. „Jestem czymś w r~dzaju rada~u -. mó~1 i 0 sobie. - Chwytam fa le wysyfane prLCl mnych ludzi, wibracje atmosferyczne, kosmiczne czy ziemskie. Czuję. że zbliża s i ę jakieś wydarzenie. To nie jest zbyt przyjemne.„" „ Radiestetka z Rue Bobillol'', Lak potocznie mówi się o Jcanne Couret, która pomaga najrozmaits1ym ludziom w najbardziej niepra~ dopodobnych sprawach: radzi adwokatom przed trudn ym i procesa mi, a ntykwari uszom w ekspertyzach cennych dziel sztuki, wskazuje źródła wody, poklady ropy. Pomaga szukać zaginionych, stwierdza. cz~ kto~ ta ki żyje, czy już umarł. .. Prawdziwie uzdolniony radiesteta - tw1erdz1 - nie potrzebuje wahadełka, by s twierd z i ć, czy ktoś żyje. czy nie. Wystarczy, że przesunie dłonią nad fotografią poszukiwanej osoby. Jeś.li ona nie żyje, zdjęcie promieniuje zimnem. Jeś li żyje. radiesteta czuje ci epło ". Ja k to wyjaśnić? Chyba na razie nie ma wyjaś nieni a, można tylko to s twierdzi ć. Kiedy Jeanne Court pochyla s ię nad planem jakiegoś miejsca i kiedy dotknie punktu. gdzie przebiega ci<1g wodny: naty<:h~1 ia::a.czuj~ jakby sta1iyła w wodzie. Kiedy zaś szuka skarbu (bo 1z t~k1m1 pro~ba1~1 zwracan o si ę do niej) i kiedy odczuje j akby bł ysk 1 zapada me się 81
80
w ziemię, wie już - bo sprawdziło się to wielokrotnie - że w tym miejscu ukryte lub zakopane jakieś kosztowności. „Pewnego dnia - wspomjna - odwiedził mnie młody mężczyzna . Pros ił o radę, czy ma sprzedać dom odziedziczony po śmierci ojca i jaka jest, moim zdaniem, jego wartość. Wyciągnął fotografię domu. Skupiłam się nad nią do tego stopnia, że poczułam, iż jestem w jego wnętrzu, że schodzę do starej piwnicy i dotykam muru. Tam zamurowane były sztabki złota i cenne przedmioty. są
Oderwałam się
od
zdjęcia
i
zaczęłam rozmawiać
z klientem. ojcem, nie zdążył nawet być przy jego śmierci. N ie miał zatem pojęcia ani o skrytkach, ani o prawdziwym stanie majątkowym ojca. Poprosiłam , bym mogła razem z nim zobaczyć ten dom i naocznie potwierdzić to, co poznałam w widzeniu. Zgodził się. Zeszłam do piwnicy, starej i pełnej rupieci. - Zdziwiłbym się, rzekł mój klient, gdyby coś było ukryte w tym murze. Proszę popatrzeć, nigdzie ani śladu świeżej zaprawy. Ale moje wahadeł ko wskazywało określone miejsce. - Proszę tu rozkuć. To nie ojciec pański, lecz jeszcze dziadkowie ukryli tu ten skarb. Po godzinie, w wykutym w ścianie piwnicy zagłębieniu znaleźliśmy sztabki złota i złote monety z podobizną królowej Wiktorii!" Okazało się, że od wielu lat nie spotykał się z
Innym razem zapukała do drzwi radiestetki z Rue Babillot pani B. Wyciągając z torebki zdjęcie powiedziała, że bardzo niepokoi się o męża. Wyszedł wczoraj z domu bez słowa, czymś ogromnie przejęty. Nie wrócił dotychczas. Gdzie może być? Jeanne Couret wpatrzyła się w fotografię mężczyzny i ze smutkiem „Prawda jest okrutna, droga pani, lecz muszę ją pani powiedzieć. W tej chwili pani mąż jedzie pociągiem . Widzę go, i czuję, że gotuje się do wyskoczenia oknem z pędzącego pociągu. Nic ani nikt nie może goju/. powstrzymać. Niech pani natychmiast zadzwoni na posterunek w X (wioska koło Soissons), bo to miejsce najbliższe temu, co si ę zdarzy". Pani B. uczyniła to. Na drugi dzień pojawił się u niej inspektor policji z portfelem, chusteczką do nosa i szalikiem męża. - Czy rozpoznaje pani te przedmioty? I skąd pani wiedziała, że mąż wyskoczy z pociągu właśnie wtedy i właśnie tam? Akurat kiedy pani do nas zadzwon iła, mąż pani popełnił samobójstwo. Ciało odnaleźliśmy po kilku godzinach. rzekła:
82
Pani B. wstrząśnięta i zrozpaczona, wyznała policjantowi, że cały ten dramat przepowiedziała jej, na kilka minut przedtem zanim się wydarzył , pewna radiestetka. Jeanne Couret przeczuwa też przyszłe wydarzenia. Pewnego razu, podczas pobytu nad morzem w La Rochelle chciała odbyć przejażdżkę stateczkiem rybackim. Zaledwie wstąpiła na pokład, poczuła paraliżują cy strach, niczym nie wytłumaczalną trwogę i coraz większą pewność, że statek ten zatonie. Miała ochotę uciec natychmiast, lecz obawiała się śmieszności. Ten spacer był dla niej jednym koszmarem. Wrócili jednak szczęśliwie na brzeg, lecz po kilku dniach Jeanne Couret przeczytała w miejscowej gazecie, że ów stateczek zatonął na pełnym morzu, podczas połowu, grzebiąc w falach właściciela i jego syna. „Żywy radar" i tym razem wychwycił bliskie wydarzenie.
Pani Helena i jej goście każdy piątek i w każdą drugą niedzielę miesiąca, w małej salce przy ulicy Chateau d'Eau w Paryżu zbierało się specyficzne grono osób. Gromadziła je osoba Heleny Bouvier, najsłynniejszego medium we Francji przed- i powojennej. Helena od młodości miała uzdolnienia wizjonersko-spirytystyczne. Już jako młoda dziewczyna, wspominała zmarła niedawno wizjonerka, przewidywałam wydarzenja, które się wkrótce spełniały. Widziałam jak na kliszy fotograficznej twarze kobiet, mężczyzn, których nie znałam. Kiedy mówiłam o tym rodzicom, brali mnie za szaloną. Nie mam absolutnie pojęcia skąd wzięły się u mnie zdolności mediumiczne. Wiem tylko, że umacniały się one wraz z moim dojrzewaniem, pomimo że niewierząca rodzina robiła co mogła, by zwalczyć moją wiarę w Boga i w życie po śmierci. Po latach w małym mieszkanku Heleny Bouvier, w starej paryskiej dzielnicy Menilmontant tłoczyli się bogaci i biedni, zwykli szarzy ludzie i światowe sławy. Dla Heleny śmierć nie istnieje. „Widzę zmarłych, mawiała, słyszę to, co chcą nam, żyjącym przekazać i przekazuję to
W
83
innym. Dusze, które odchodzą z tego świata . w innym świecie »ewoluują« w innych płaszczyznach istnienia. Niekiedy dane jesL 1m porozumiewać się z żyjącymi 7a pośredniclwem »mediów«, osób szczególnie wrażliwych. »wibruj<1cych« na jednej częslol liwości z ducham i zmarłych. Cały bowiem ws7echświat, zgodn ie z wolą jego Stwórcy, wi bruje. Problem polega jednak na zgra niu tego, co przekazuj ą różne poziomy wszechświata".
Helena Bouvier bylaj ed n ą z rzadkich osób, wyposażo nych w wyją która umożliwiała jej :-.lanie na granicy świa ta widzialnego i niewidzialnego. Widzę, zwicrzala się często. astralne ciała zmarłych. tk ową inlui ~ję, wrażliwość,
pod kolami samochodu. Zdarzylo się to dni przed seansem u Heleny Bouvier, w którym brała udział 1rozpaczona matka chłopca. Wcześniej oskarżała jednego z kuzynów, 7e nie przypilnował powierz.onego mu na pewien czas dziecka i tym sa mym jest winien jego śm i e rci. Doprowad zi ło to do wzajemnych wymówek, żalów, a w rezultacie do zerwania stosunków w rodzinie. I właśnie tego wieczoru pojawił się Helenie duch chłopca. Nic wiedziała. kto to jest i czego chce, nie wiedziała leż. że na sali znajduje s i ę jego matka .. ,Powiedz mamusi. uslyszala wizjonerka, 7e to ja sam jestem winien naszego rozstania. Zawsze nakazywano mi, kiedy byłem na 1icmi. abym sam nie wychodzi I na jezd nię. Nie pos łucha Iem i kierowca nie mógł już nic zrobić". Wtedy Helena gJośno npytala zebranych: „Czy jest tu między nami mama . której synek Lginą l niedawno w wypadku samochodowym?" Jakaś młoda kobieta, drżąca i pobladła, uni os ła się z krzesła , szepc7.qc: - Tak. Jakże żałuję, że po róż niłam się z rodzinc1, że niesłusznie oskurżalam ... Maly
chłopczyk zginąl
kilkanaście
Pewnego dnia u drzwi Heleny s tanęła młoda dziewczyna chcąca swego zwi<1zk u z ukochanym mę/.czyzną . Nagle w pokoju dał się słyszeć jakiś głos kobiecy. mówi
- To musi
być jakaś pomyłka, szepnęła
dziewC7yna. Mam rzeczyw iście s iostrę , zwie s i ę So lange, ale zapewniam panh1, że ona nie tylko żyje, lecz jest najzdrowsza na św i eci e. Wid z iałam ją wczoraj wieczorem. 84
- Umarłam d?iś r;1no, pow1ór7yl pospiesznie głos. Umarłam na atak serca. Pociesz rodzinę;. I zerwij szybko z tym niebezpiecznym mę7czyzm1.
Zapadła głucha cisza. - Doprawdy nic z Lego nie rozumiem - rzekła z pewnym rozdrażnieniem klientka pani Heleny. To musi być jakaś makabryczna pomyłka. Gość, który być może pojawił s i ę Lu z tamtego św iata za pani pośrednictwem pragn:.11 skon taktowa ć s ię z kimś innym. I w pośpiechu opuścila mieszkanie p. Bouvier. „Zadzwoniła do mnie kilka clni potem, wspomina Helena. T wstrzą śnięta potwierdziła śmierć siostry. młodej. trzydziesLOletniej kobiety, J...tóra ni!!dV na nic nic chorowah. Po proscu jej serce prze s tało bić". Na J...ilka godzin przedtem. zanim jej młodsza siostra złoiy l a wizytę pani Helenie. Jeśli zaś o niedos1lego narzeczonego młodej dziewczyny chod1i. to odkryła ona. 7e by ł przebiegłym oszustem, .lyjącym z wyłu dzania pieniędzy. Tak oto .. przechwycone" przez H elenę posłanie okaza ł o si ę nie tylko prawdziwe, ale i bardzo konkretne. - Dzia ło się to w 1943 roku, wspomina dalej Helena. Jakiś mężczyzna chc iał dowiedzieć się, jak potoczy się wojna. 13cz wahania olyszę nie wyprę się. Zaskoczony umilkł, sc h ował dokumenty i ciszej poprosił: - Proszę m ówić dalej, to mnie interesuje. Pomyś lałam, że tak czy owak jestem zgubiona, więc powiem całą prawdę, która nieodparcie nasuwala s ię mojej wyobraźni. - Zostanie pan aresztowany pod koniec wojny i osadzony w wię.l'.ieniu. Dużo pan wycierpi, lecz w jakiś cudowny sposób ocali się. Pod koniec 1948 roku był y gestapowiec znowu pojawi! się u mnie. Ledwo zwolniony z więzienia przyszedł , by mnie zobaczyć przed wyjazdem do Niemiec. W jego życiu zdarzyło się dokładnie wszystko, co mu przepowiedziałam. Nad nim też czuwała Opatrzność.
85
Ewa z Uptergrove
Pamiętała wszystko, co mówila podczas przerw w bólach i wszystkie szczegóły tego, co widzia ła i słyszała podczas przeżywania Męki. Na drugi dzień stygmatyczka budziła się w najlepszym zdrowiu
i
Uptergrove to niewielka osada w kanadyjskiej prowincji Ontario. Tam w 1902 r. urodziła się Ewa Baye, półkrwi India nka, wychowana w bardzo pobożnej katolickiej rodzinje. Wiodła spokojne, ubogie życ ie, w którym najważniejszym wydarzeniem - zanim dosi ęgły ją niewytłumaczalne zjawiska mistyczne - było małżeństwo z Mac Isaakiem i urodzenie ośmiorga dzieci. W 1937 r. Ewa
przeżywa wizję mękj
Chrystusa i wkrótce na jej rękach pojawiają się rany, okrągłe, krwawiące, większe na grzbiecie dłoni niż wewnątrz. Pomimo wytrwałego leczerua rany nie goją się, co więcej, w ciągu kolejnych trzech lat pojawiają się następne: na stopach, na boku, na głowie (krwawe ślady korony cierniowej), na plecach (ś lad y po biczowaniu), zaś podczas obchodów pamiątki Ukrzyżowania. w Wielkim Tygodniu, również rana na prawym ramieniu: ślad, jaki pozostawiła belka krzyża na ramieniu Chrystusa. Na początku lat 40. stygma ty Ewy, pierwszej w historii stygmatyczki, wiodącej życie kobiety, żony i matki, badało wielu lekarzy. Poddawano ją ścisłej kontroli w dzień i w nocy, a zwłaszcza podczas regularnego krwawienia z ran stygmatycznych, jakie miało miejsce w każdy piątek między godz. I 8 i 21. Lekarzy dziwiła zwłaszcza niezwykła regularność „agonii", jaką przeżywała Ewa co piątek . Zamknięto ją w pokoju szpitalnym, zasłonięto okna, cofnięto zegar o kilka godzin, a mimo to, zgodnie z jakimś niewzruszonym zegarem wewnętrznym, Ewa zaczynała przeżywać Mękę dokładnie o szóstej po południu, w każdy piątek. Za każdym razem, zanotował obserwujący ją w St. Michaels Hospital lekarz wyznania protestanckiego, podczas tych trzech godzin agonii, unosiła się na łóżku, siada ła i wyciągała rarruona do przodu. Kiedy była w stanie jakby agonalnym, nie odpowiadała na pytania, nil' reagowała na hałas ani na dotyk. Potem następowały chwile powrotu św iado mości , bóle łagodniały i Ewa opisywała wizje, jakie mial:1 podczas stanu agonii. Po każdej takiej przerwie następował kolejny. gwałlowniejszy atak cierpień. Około 21 krwawienie ustawało , bók ustępowały i Ewa zapadała w sen. Po kilku godzinach budziła !-.i\·
zachowywała
najnonnalniej. Jej życie naznaczały trzy stany cha rakterystyczne dla tylu innych stygma tyków. Pierwszym była „całkowita ekstaza piątkowa". Był to stan, kiedy stygmaty krwawiły , a Ewa przeżywała, minuta po minucie, M ę kę Chrystusa aż do Jego ś mierci i widziała wszystkie sceny opisane w Ewangeliach. Drugi stan obejmował okres przerw w ekstazach piątkowych, kiedy to Ewa odpowiadała na pytanie>, miała świadomość tego, co się wokół niej dzieje, lecz treść tych rozmów wybiegała daleko poza jej nomrnlną wiedzę i poznanie. Na przykład przytaczając swoje wizje Drogi Krzyżo wej, podawała zdumjewająco dokładne historyczne i obyczajowe szczegóły czy to dotyczące ówczesnych strojów, zachowai1 czy to przedmiotów istniejących w Palestynie w I w. Powtarzała też słowa lub zdania osób będących w jej wizjach świadkami Męki Chrystusa i słowa te pochodziły z języka staroaramcjskiego, lub któregoś z jego dialektów. Trzeci stan, jaki przeżywa ła Ewa, można nazwać „stanem ekstatycznym" lub „ukojeniem ekstatycznym". Następowało to zwłaszcza po przyjęciu komunii św. Mieszkańcy Uptergrove zgodnie twierdzili, że kiedy Ewa przystępowa ła do komunii św. cały wiejski kościółek wypełniał się zapachem róż, choć akurat trwała mroźna zima i w kościele nie było kwiatów. Widziano ją też, jak szła w ulewnym deszczu, a jej ubra nie było zupełnie suche. Podczas jednej z ekstaz ta niewykształcona wiejska kobieta napisała piękną modlitwę bezbłędną łaciną, zaś podczas innej, kiedy miała wizję Bernadety Soubirous rozmawiała z nią głośno w dialekcie pirenejskim, jakiego używała święta z Lourdes. Przez dom Ewy Baye przewijało się tysiące osób, świeckich i duchownych, różnych wyznań. Ewa modliła się, przepowiadała przyszłość, radziła, przestrzegała. Kościół obserwował dyskretnie stygmatyczkę z Uptergrove, nie wypowiadając się oficjalnie na temat nadprzyrodzonych zjawisk związanych z jej osobą. Nikt też nie dopatrzył się w niej chęci zysku, rozgłosu, ani jakichkolwiek korzyści. Przypadek Ewy Baye czeka na wyjaśnienie. Tylko , czy to będzie m ożliwe?
87
86
Hatfield i Rodgers D ziwne i dotąd niewyjaśnione są dokonania Charlesa Mallory Hatfielda, Amerykanina żyjącego w latach 1880-19 58. Był to jedyny chyba przedstawiciel rodzaju ludzkiego, żyjący w lak bliskich związkach z przyrodą, że mógł wywoływać deszcz, kiedy chcia ł. Hatfield stal się bohaterem powieści Saula Bellowa pt. H enderso11. 11')'wolyll'ac: des::c::u. a jego biografię zac1erpn~liśmy z książki Jacqucsa Bergiem Wi::a do
innej ::iemi . Choć
oficjalnie nauka twierdzi, że opady deszczu moż n a sprowopr1y pomocy samolotu odpowiednie substancje. to praktyka wykazuje. że metoda ta nie zawsze daje rezultaty. Hatfield natomiast. nie mieszając się do kłótni uczonych, za każdym razem potrafił zreali zować swój zamiar. kować, rozsiewając
W 1902 roku pracował ja ko komiwojażer, reklamujący maszyny do szycia. Nigdy nie studiował, lecz dużo czytał. Był wówczas młodym. zrównoważonym i skromnym człowiekiem. Już wtedy jednak twierdził. że potrafi wykorzystać pewne fenomeny natury, których powstawania sam nie rozumie. Pierwsze swoje wywołanie deszczu na zamówienie wykonał w roku 1903 w Los Angeles. Zastosował wtedy, jak i wicie razy potem, pewne reakcje chemiczne, / których dym powodował bard.w szybko zbieranie si~ chmur deszczowych. ObliCi'a się, że w ci<1gu 25 lat Hatfielcl wywiązał s i ę ze 105 kontraktów, za które otrzymywa ł od 50 do IO tys. dolarów. Zawsze uzgadniał z klientem taką kwotę, by była ona wygodna dla tego ostatniego. Nigdy nie zdarzyło się, by ziarna( kontrakt. by nie wywołał deszczu w ustalonym miejscu i czasie. Pewnego roku zarząd miasta Los Angeles poprosi ł go, by swoją niczwykh1 metodą spowodował opady i napełnił zbiornik retencyjny. W oznaczonym dniu Hatfield spowodował taki deszcz, że poziom wody w zbiorniku podniósł się o 6 metrów! Rozgłos wokół „czarodziejskich" umiejętności Hatfielda rozszeul szeroko. W 1906 roku poproszono go, by napełni! deszczem wyschnięte koryta potoków„. na Alasce! Pracujący przy płukaniu piasku /. dna tych potoków poszukiwacze złota nic mog
88
pracy. Nie ma czym przepłukiwać zł otonośnego piasku. Poszukiwacze doszli więc do wniosku , że zamiast czekać na ulewne deszcze, które nie wiadomo kiedy nadejd ą, lepiej wezwać Hatfielda„. Złożyli się chętnie i wręczy li mu 1O tys. dolarów, sumę na owe czasy gigantyczną! W półtora dnia później „deszczowy czarodziej" w.óął się do dzieła i natychmiast spadł deszcz tak gwałtowny i tak ulewny, że koryta złotonoś nych potoków na Alasce całe wypełniły się wzburzoną wodą.
W ł 922 r. wezwano Hatfielda do Włoch, na południe kraju, gdzie długotrwa ł a susza zagrażała wszystkim zbiorom. Tui. po jego pobycie
spada ulewa, która ratuje pola, napełnia wszystkie zbiorniki retencyjne. Sława l-latfielda rośnie. W K aliforni jest pustynia M o have. Poproszono Hatfielda, tytułem wypróbowania jego możliwości, by spowodował opady tam, gdzie deszcz, jeśli już pada raz na kilka lat, to spada go o wiele za mało. Po trzech godzinach od chwili, gdy Hatfield wywołał swojq reakcję chemiczną, nastąpiła ulewa taka jaka nigdy tam sil(! nic zda rzyła i chyba s ię nie zdarzy. Hatficld zma rł 22 stycznia 1958 r. w Kaliforni. Pomimo pól wieku ciągłych doświadczalnych weryfikacji, pomimo 2000 doświadczeó, z których żadne nie zako11czyło sil(! niepowodzen iem naukowcy nie uwierzyli w jego metody. Przypomina s i ę tu słynny uczony, Lavoisier, który odrzucał możliwość istnienia meteorytów. „Gdyż niemożliwe jest. twierdził, by w niebie były kamienie". Hatfield miał zapewne niezbadane dotąd przez naukę jakieś parapsychiczne związki z atmosferą, odczuwanie jej i wpływanie na niq. Wielka szkoda, że poważn iej nie zajęto si ą nim , kiedy jeszcze żył. Innym ciekawym przypadkiem niezwykłego człowieka był Australijczyk Louis R odgers, znany jako osobnik o zdumiewających zdolno śc i ac h medium. R odgers bywał widywa ny w kilku miejscach naraz, choć niekiedy miejsca te d z iel i ły setki kilometrów! Wreszcie zainteresował s i ę nim dr Spencer, dyrektor Australijskiego Instytutu Badat1 Psychicznych. Całą sprawą zajęł a się też policja. węs~c działanie jakichś oszustów. Rod gers zgodził sil(! pozostać w Melbourne p rzez trzy tygodnie pod nadzorem policji. Pewnego ranka, gdy jadł śniadanie z drem Spencerem, prywatny detektyw śledzący każdy jego krok, zadzwonił z Sydney
89
oświadczaj;1c Spencerowi:
- Hallo, doktorze, Rodgers jest tutaj, w hote-
lu! - To dziwne - odparł doktor - bo właśnie ja jem z nim śniadanie. Sam Rodgers tylko się uśmiechnął. Poddał się kolejnym testom, 1~ając tylko jedno pragnienie: by zostawiono go w spokoju. Tak, jakby się bal. Tylko kogo lub czego? 1_2 kwietnia 1937 r. zamknięto go. przy wielu świadkach. w pustym pokoju lnstytulU dra Spencera. Działo się to w Melbourne. Rodgers rzekł do doktora: - Proszę mi podać jakieś słowo-hasło. Pierwsze, jakie panu pr.tychodzi do głowy. Spencer odparł: - Lilie. Świadkowie czekają. Rodgers wchodzi do pokoju, który zamknięto na klucz. Po chwili dzwoni telefon. Ktoś znający całą sprawę dzwoni z Sydney, że widział przed chwilą Rodgersa. Wkrótce znowu dzwonek telefonu. Centrala z Sydney prosi dra Spencera. - Tu mówi Rodgers - słychać głos w telefonie. - Hasło brzmi : Lilie. . Reszta jest milczeniem. Godząc się na prośby człowieka, który kilku miejscach jednocześnie, nie kontynuowano badań. Wkrótce przyszła wojna. W 1942 r. Rodgers został zabity na froncie. Jego tajemnica zeszła do grobu razem z nim. umiał przebywać w
Wyprawa po
Arkę
i zwierzęta od totalnej zagłady, aż wreszcie osiadł „w górach Ararat". Kiedy w pewnej chwili F. Navarra stanął na spiętrzonych zwałach skał i lodu na wysokości ponad 4 tys. m i spojrzał w dól, w głębi rozpadliny dostrzegł zarys czegoś, co przypominało poręcz nadburcia statku. Silne wzruszenie zaparło mu dech: na tej wysokości, na Lej lodowej pustyni, co by to mogło być? Ruiny jakiejś budowli, o której nie wspomina żadna opowieść, żadna tradycja? Szczątki samolotu? Kiedyż Lo jednak używa no do budowy samolotu tak potężnych belek? Navarra poczuł. że ogarnia go nadzieja, potem pewność, że oto stoi nad szczątkami Arki. Jej historię opisuje Księga Rodzaju, której autor czerpał z dwu różnych źródeł: pierwsza wersja, z Vlll w. przed narodzeniem Chrystusa zwana jest przez biblistów „jahwistyczną", druga zaś, o dwa wieki młodsza, zwana „kapłańską'" daje więcej szczegółów, ale też i rozbieżności. T tak dowiadujemy się, że „w roku sześćsetnym życia Noego, w drugim miesiącu roku, siedemnastego dnia miesi
Było to 17 sierpnia 1952 str~mym
stawiających na górze zapory przeciwlodowcowe odkryło „wyłaniające
r. W rozrzedzonym powietrzu górskim, po
lodowcu z trudem poruszali się dwaj mężczyźni, dwaj Francuzi: Femand Navarra i Jean de Riquier. Pierwszy był przemysłowcem z Bordeaux, drugi - uczestnikiem wielu wypraw górskich i arktycznych. Zaś góra, po której się wspinali nosiła nazwę, której tysiące lat historii, a może legendy, nadawały szczególny wydźwięk: była to góra Ararat. Miejsce od wieków związane z Arką Noego i taki też cel postawi li sobie dwaj alpiniści: odnaleźć statek, który wedle Biblii uratował ludzi
90
się
z lodowca szczątki jakiegoś bardzo starego statku".
Przez cały wiek XIX mnożą się wyprawy na Ararat: Niemcy, Rosjanie, Anglicy, Belgowie usiłują wydrzeć górze jej tajemnicę. W 1916 r. rosyjski lotnik W. Roskowickij patrolując granicę tureck
Podobno dwie ekspedycje, wysiane przez cara Mikołaja li potwierdziły obecność Arki na Araracie. Niestety. cała dokumentacja tych
wypraw zgin\!la podczas rewolucji. I wreszcie nadszedł ów sierpniowy dzief1 1952 r. Po powrocie do Francji Navarra mówił 7 7alcm: .,nie przywieźliśmy ani kawałka statku. ani fotografii". Po roku znów znalazł się w tym nie7wyklym miejscu, leCJ udało mu s11; tylko sfotografować rozpadlinę /. tajemniczym pr1cdmiotem. Dals1c badania uniemożliwiła mu nagła choroba. Wres7cie. w 1955 r. Fernand Navarra z 11-letnim synem Raphaclcrn osiągn:1ł wymarzony cel: na wysokości 4200 m, w głębokie.i rozpadlinie rozpo;rnaje to, co widział przed trzema laty: swoj
We Francji „belka z Araratu" zostaje natychmiast pode.lan a badaniom ekspertów. Ich wnioski sprowadzają s i ę do trzech slwierd;rcll· po pierwsze. jest to drewno dębowe; po drugie, zosta lo poddanl' obróbce. nic jest to więc kopalny pie1i drzewa: i po trzecie, wiek znaleziska określa s ię na około 5 tys. lat. Dla Navarry nic ma już najmniejszych wątpliwości: 5 tys. lat odpowiada przecie;i przybliżonej dacie polopu, zarówno wedle tek&tÓ\\ biblijnych jn k i wedle archeologii. Jakaż inna konstrukcja mogłaby sit wznieść około 5 tys. metrów na Ararat jak nie Arka, unoszona wodami potopu, pyta. Niestety, oblic1cnia geologów wykazują, że wydarzenie opisanl w Biblii mogło mieć charakter wyłącznie lokalny i wydarzyć się n;i obszarze całk iem płaskim. Czy można sobie wyobrazić te masy woth konieczne by Arka z Palestyny mogla naprzód dopłynąć. a potem osi
92
Moana,
złowieszczy posąg
Polinezji
12 grudnia 1935 r. Steven Higgins, kapitan 7aglowca. nic zważając na przerażenie
tubylców, przywiózł 7 wyspy Raivavae do Papeete na Thai li dwa olbrzymie kamienne posągi, tiki.\\ yobrażającc mężczyznę i kobietę. Posągi ustawiono przed muzeum, a wkrótce potem żaglowiec Higginsa zatonął: on sam uratowal się wprawdzie. lecz po kilku dniach 1.marl nagle na jakąś nieznaną chorobę. Zmarli te7 - w dziwnych. nieprzewidzianych okolicznościach - wszyscy. którzy pomagali przy instalowaniu posągów w Papeete. Ka-My 7 kamiennych tiki ma swe imię: mężczyzna zwie się Heiata, mierzy 2, 17 m i waży 900 kg. Zdaniem tubylców jest zmarły, lo znaczy nic mieszka w nim duch przodka. Kobieta zwie się Moa na. mierzy 2,02 m, waży 21 OO kg i jest żywa. Duch w niej tkwiący ,.ładuje" ją siłą. która pr:t.ynosi zgubę osobom źle ją lraktującym. Oba posągi są wyrzeźbione w czerwonym bazalcie, podobnie jak posągi olbrzymów z Wysp Wielkanocnych. W 1965 r. postanowiono w miejscu. gdzie slały 1iki, wybudować szpital. Jednak naprzód trzeba było przenieść Heiatę i Moanę, a do tego nie chciał przyłożyć ręki żaden z tubylców, za żadną cenę. Wreszcie kierownik budowy przywiózł 10 robotników 7 odległych wysp i w końcu tiki przetransportowano do Papeari, 55 km od Papeete. I znów Moa na pokazała swą złowieszczą moc. W ci:.igu dwóch dni kierownik budowy zmarl nagle na atak serca. jego zastępca ;niknął bez śladu. gdy łowił ryby w lagunie. zaś robotnik nadzorujący prtewóz posągów zabił się na motorowerze. Od tej pory nie zdarzył się na szczęście jakiś nieszczęśliwy wypadek, który można by przypisać Moanie. lecz żaden ze slarych Tahitańczyków nie ośmieliłby się dotknąć jej lub podejść bliżej niż na steść kroków. A turystom szukaj<1cym na Polinezji niezwykłych wrażeń tubylcy radzą: jeśli natkniesz się na jakiś kamień. maj<1cy kształt człowieka, nie dotykaj go! Być może on jeszcze „żyje", zamieszkany przez ducha przodka, którego tak łatwo urazić.
Jesl jednak niezbitym faktem, że Fernand Navarra „coś·· znała1I . co stalo Si\! jeszcze jedną nierozwiązaną zaga dką.
93
Magiczne portrety B elmez de la Moraleda to małe miasteczko, które wygrzewa się w andalu1yjsl.im słońcu, na sLoku Sierra Magina. Tam LO Juan Perei ra wraz z żoną Marią Pilar uprawiają kilkuhektarowe pole jęc1mienia i oliwek, hoduj
i ws1yscy z lękiem obserwowali o której wiedzieli tylko tyle. że nikt z nich jej nie namalował. Wkrótce\\ ieśc o tym wydarzeniu stała się wk głośna, /.e do domu Percirów zaczęły ściągać ciekawscy z całej Hislpanii, a także 7 innych krajów. Po miesiącu gospodar7 domu. w którym nie mo7na było normalnie żyć z powodu niepros10nych gości, zirytowawszy się wezwa ł murarta, który pokrył podłogę warstwą cementu co najmniej 3 centymetrowej grubości. P r1eraiający „obraz" ;niknął. W miarę jednak jak cement wysychał, głowa zjawy 1aczęła się 1:nowu zarysowywać i po kilku dniach widniała wyraźna i barwna jak poprzednio. Jakby lego nie by ło dosyć, obok niej pojawiła się podobizna jakiegoś starca. Tego j uż było La dużo mał~onkom Pcreira. We1wani robotnicy pokruszyli całą płytę i wyrównując ziemię znaleźli pod nią ... głęboki grób z resztkami ludzkich kości. Wtedy dopiero zaczę to przypo minać sobie, że ów dom zos ta ł zbudowany oko ło 100 lat temu, w miejscu starego cmentarza, po-
Maria
1awołała męża, sąsiadki
widmową podobiznę.
94
chodzącego z XVII w. Tlumaczyło to pochodzenie szczątków ludzkich, lecz nie wyjaśniało pochodzenia podobizn. Otwór w podłodze za:yp~ no. wyświęciwszy go i 1budowano nowe palenisko. Wydawało się. ze upiór, zwyciężony, przestanie straszyć lud:1i. . Tak było istotnie, ale tylko przez miesiąc, gdy7; już ~ połow~~ listopada na nowym cemencie pojawiło się 1nowu oblicze. ':1ększe ~~ poprtednic. lecz o takich samych rysach .. Obl~c1e sta\~ał~ się ~o ~en wyraźniejsze, a po ośmi u dniach wokol mego pojawiło się ~e~e malutkich twarzy. Wyraz wszystkich był pr1ejmujący: wydawało się, ~e ich usta chcą przemówić. wyjawić jakiś sekrel. W oczach malowało się przerażenie, jakby patrzyły na coś nieopisanie okropnego. Na dom nieszczęsnych Perci rów znowu zwalily się Liu my amatorów niesamowitości. specjalistów „nauk tajemnych". a także dziennikarzy i 1wykłych gapiów. Wezwa ny na miejsce słynny rndiestela 'I Madrytu, senior Rafael Lafucnte stwierdził. iż pewien jesl, że to jakiś „przejaw zaświatów", który ucieleśnił się dzięki wpływowi medium. K Lói.. mógłby być tym medium? Lafuente nie powiedział tego wyraźnie. lecz dal do zrozumienia, że idealnym, choć 1.upełnic nieświadomym medium jest 53-łetnia Maria Percira. Co było prawdtiwą przyczyną dziwnego zjawiska w Be~me~ de la M orałeda? Głowią się nad tym i uczeni. i parapsycholodzy, dz1cn111karze wysuwają rozmaite hipotezy, lecz odpowiedti do końca ptzekonującej nikt nie może dać. JesL LO jeszcze jedno z tysięcy zagadkowych ljawisk w naszym świecie.
Przygoda kaprala Va/desa 25
kwietnia 1977 r. kapral armii chilijskiej Armando Valdes znikł w środku nocy sprzed oczu swoich żołnierzy. Przed nimi. świeci.la j,asn? ogromna kuła, która rozjaśniała pole, na którym się znajdowali. 95
W kilka miesięcy później Yaldes, już zdemobi lizowany, udzielił wywiadu przedstawicielowi francuskiej agencji prasowej. Oto jego fragmenty: - Był to dzień normalnej służby wojskowej. W nocy podczas warty destr.legliśmy jak jakiś świetlisty przedmiot spływał z góry z ogromną szybkością, ląduj~!C na zboczu oddalonym od nas o około 500 m. W pewnej chwili jeden z moich Judzi wskaza ł na coś w przeciwnym kierunku: był to owalny, lśniący pośrodku przedmiot, pulsujący świat łem. Od tej chwili wszyscy zaczęli śmy się dziwnie czuć, tracili śmy kontrolę nad swymi ruchami. byliśmy zdezorientowani. Chwyciliśmy się za ręce, niektórzy z nas płakali. Wreszcie wszyscy klęknęliśmy i zaczęliś my się modlić. Ja, jako dowódca patrolu, czułem, że muszę coś zrobić, zaczą łem więc krzyczeć w stronę tego przedmiotu, pytając: kto tam jest. Odpowiedziała mi cisza, tylko pies, który był z nami podkulił ogon i zaczął wyć. Wtedy zacząłem iść w st ron ę pulsującego światłem „cygara'', lak jakby mn ie coś tam pchało. Pami ęta łem , że postawiłem kilka kroków i potem już nie wiem, co się ze mną stało. Dalszy ciąg znam z opowieści moich żołnierzy, wedle których nagle zniknąłem im z oczu, jakbym się rozpłyną ! w powietrzu w miejscu, gdzie później , rankiem, odnalazłem się. Bylem podobno odmieniony, mówiłem jakieś nieao:wmiałe zdania, przerywane histerycznym krzykiem. Siedziałem na ziemi i balem się mówić o tym, co przeżyłem sądząc, że to jakiś kos1marny sen. Lecz moi żołnierze potwierdzili wszystko, co działo się do momentu, gdy zbliżyłem się do świecącego przedmiotu. Ja odczuwałem straszliwe fizyczne zmęczenie, ból w mięśniach, zaś na twarzy miałem, co wszyscy za uważyli , zarost co najmniej dziesięciodniowy, choć przecież goliłem się w przeddzień. Dziwne, że pozostali żołnierze nie mieli takich oznak. Przeżyli tylko szok z powodu przedziwnego pojazdu, i oczywiście z powodu lęku o mnie. Ja natomiast bylem jak w transie, moje nerwy były napięte, lecz jednocześnie przepełniała mnie jakaś niezrozumiała egzaltacja. Kiedy dzisiaj myślę o tym już spokojniej i zestawiam le rozmaite fakty: moją niezwy kłą nerwowość, kilkudniowy zarost. który pojawił się w ciągu kilku godzin. ogromne zmęczenie. moje zachowanie i wreszcie moje pojawienie się nie wiadomo skąd w tym samym miejscu, w którym zniknąłem z oczu moich żołnierzy, a tak7.e to, że kalendarz w moim zegarku posunął się o pięć dni naprzód, naprawdę nie potrafię odnaleźć żadnego wyjaśnienia tego wszystkiego. Nigdy przedtem ani potem nie miałem żadnych spotka{1 z UFO. Nic zdziwiłbym się, gdybym się dowiedział, że to, co mnie spotkało,
96
wiąże się z przybyciem jakichś wysłanników z innego niż nas/.. systemu gwiezdnego. Armando Yaldes przez kilka miesięcy poddawany był przesłuchaniom i badaniom w instytucjach anni i chilijskiej. W szpitalu wojskowym w Santiago de Chile robiono mu elektroencefalogramy, badali go parapsycholodzy i psycholodzy. poddawano go dziesiątkom najrozmaitszych testów, a nawet stosowano„ . wykrywacz kłamstwa. Kapral Valdes okazał się całkiem normalnym człowiekiem, który pierwszy chciał się dowiedzieć, co się z nim działo przez kilka ziemskich godzin (lub kilka dni według innego wymiaru, w którym może przebywał), od chwili, gdy wkroczył w knrn światła wysyłanego przez owalny obiekt latający.
Sen - mara? Czym jest sen? Starożytni mędrcy twierdzili, że jest bratem śmierci. Wiadomo tylko, że stanowi inny stan życia, jakby niezależnego od nas. Być może stanowi świadectwo, że możliwe są jeszcze inne „odmiany" życia, na przyk ład życie po śmierci. Od wielu lat sny coraz żywiej interesują uczonych: psychologów. psychiatrów, neurologów. W popularnej na Zachodzie psychoanalizie opowiadanie snu należy do stałych punktów leczenia. Sny bywaj<1 różne: jedne tylko odbijają wydarzenia dnia codziennego, które poruszyły podświadomością śniącego, inne wskazują na rozwój wewnętrzny, potrzebę przemiany. Istnieją wreszcie sny, przynoszące informacje o życiu na innych płaszczyznach niż otaczająca nas codzienność. Są to sny ostrzegające, telepatyczne lub wizjonerskie. W latach 80. para dziennikarzy francuskich, Hełene Renard i Christian Charriere założyli oryginalne biuro: Biuro Snów. Przez kilka lat otrzymali setki opisów snów z czego, jak twierdz
97
siedzieli wszyscy zmarli członkowie jej rodziny. Rodzinnemu zebraniu prze~odziła ?abcia, która wskazując osobę siedzącą po jej lewej ręce , prosiła, by się przesunęła, bo tu siądzie „ten i ten''. Tu wymieni ała nazwisko kogoś z rodziny. Otóż, zdarzyło się pięć razy, że osoba wymieniona przez babcię we śnie owej pani umierała tego wieczoru lub w nocy, kiedy jej s ię to śniło. Christian Charriere interpretuje to zdarzenie jako typowy „sen kontaktu" z zaświatami. Jest to przywilej, gdyż rzadko zdar7.a się, by ktoś tak bezpośrednio komunik owa ł się z tamtym światem. Pani V. przyśnili się rodzice jej męża. We śnie teściowa, zmarła dwa lata wcześniej, szła na spotkanie swego męża (jeszcze żyjącego) i bez sło~a u~ęła go za rękę. Działo się to w jakiejś mglistej okolicy, gdzie ale1kam1 snuły się samotne postacie. . Po prze?udzeniu pani V. opowiedziała sen mężowi. Po południu z~s zadzw~mła do teścia, chcąc zaprosić go na kolację. Telefon uparcie me odpowiadał. Gdy mąż pani V. pojechał do ojca, zastał go martwego, leżącego w piżamie na podłodze. Była to śmierć niczym nie zapowiadana, gdyż starszy pan czul s ię doskonale. Sen synowej okazał się proroczy ... Podobno ame rykański pre7ydent Abraham Lincoln miewał prorocze sny, zwłaszcza w przedzień każdej z bitew w wojnie Pół noc-Południe. Pewnego ranka opowiedział żonie sen, który mu się przyśnił: wchodził do jednej z sal Białego Domu i zobaczył, że zbity tłum otaczał leżącego na podłod.t:e trupa. Wtedy zbliżył się i zapytał o imię 7marłego. Usłyszał, że to ... on sam. W kilka dni później Booth, fanatyczny zwolennik utrzymania niewolnictwa, zarnordowa l Lincolna. . Słynny psycho}og Carl Gustaw Jung opisał pewien swój sen, który nim ~sl~ząsnął: „S.niło mi ~ i ę, że łóżko mojej żony stalo się jakby sarkofagiem z kamiennymi ści anam i. Usłyszałem nagle głębokie westchnienie, jakby ktoś wyda wal ostatnie, ciężkie tchnienie. Jakaś postać. podobna do mojej żony, uniosła się z sarkofagu i poszybowała w górę. Przcb~dziłem. się nagle i obudziłem też żonę. Była godz. 3 rano. Sen byl tak dziwny, ze zaraz pomyślałem, iż musi zwiastować czyjąś śmierć . O 7 rano dotarła do nas wiadomość, że w nocy zmarla bliska kuzynka żony".
Uczony, interpretując ten sen, zastanawiał się, czy doszło tu dn telepatycznego kontaktu między umierającą i śpiącym, czy też był to sen, który zapowiadał maj<1cy się wkrótce zdarzyć fakt.
98
Pewien Amerykanin śni l , że jest noc, pada gęsty śnieg, a on przyjeżdża samochodem do domu rodziców. Spostrzega w oświetlonym oknie siedzącego ojca. Wchodzi, widzi wiele osób w salonie, lecz nikogo
nie rozpoznaje. Ojciec wita go i prowadzi do pokoju matki. Wtedy widzi, że matka nie żyje. Minęło dziesięć lal od tego snu, który głęboko zapadł w pamięć owemu mężczyźnie. Była późna noc, gdy zadzwonił telefon i powiadomiono go, że matka zmarla. Wsiadł do samochodu i w taką sam~1jak we śnie noc, w gęsto padającym śniegu dojechał do domu rodziców. W oświetlonym oknie zobaczył postać ojca. W domu byli krewni i sąsiedzi. Ojciec przywitał go i zaprowadził do pokoju, gdzie leżała zmarła matka. Wszystko było tak, jak to wyśnił dziesięć lat wcześniej. Jeszcze jedna tajemnica snu. Z badań, ze statystyk snów wynika podobno jeden staly fakt: kiedy we śnie widzi się kogoś zmarłego i kiedy ten ktoś mówi, to zawsze przekazuje jedno przesłanie: „N ie bój się, ja żyję, odczuwam pokój". To tak, jakby zmarli na różny sposób pragnęli przekazać nam tę jedną, istotną informację. Trzeba też zauważyć, że zmarli widziani we śnie są zawsze młodsi niż w chwili śmierci. Sen to wkroczenie na inny poziom istnienia, gdzie panuje inny czas i inna przestrzeń. We śnie łatwo przekraczamy bariery czasu, czerpiąc ze wspomnień przeszłości. Kto wie, być może we śnie potrafimy równie łatwo czerpać z Lego, co się dopiero wydarzy w przyszłości. Być może tam mają swe źródło sny ostrzegawcze, zapowiadające jakieś dramatyczne wydarzenie. Intuicja, sen. nagła pewność czegoś, co ma si ę wydarzyć, przestroga; wszystko to, co kiedyś często było ignorowane bądź wyszydzane, staje się przedmiotem coraz poważniejszej refleksji naukowej. Opierając się na wielu spisanych źródłach, chcielibyśmy przedstawić swoisty pogląd wydarzeń niezwykłych, nieprawdopodobnych, lecz prawdziwych. Nie mamy zamiaru niczego dowodzić ani nikogo przekonywać. Po prostu przedstawiamy pewne fakty. W swojej książce La premonifion et notre desti11 francuski pisarz Jean Prieur przytacza fakty dotyczące zjawisk, które trudno wyjaśnić, choć łatwo znaleźć wiele osób, przeżywających takie fakty osobiście. Oto kilka z nich.
99
*
*
*
2 lutego 1987 r. radio francuskie nadało rozmowę z Albertem Chambon. byłym ambasadorem Prancji w Kostaryce i Panamie. Rozmowa dotyczyła d.r.iałalności p. Chambon w ruchu oporu, a przy okazji słuchacze usłyszeli o spotkaniu bohatera audycji z jego ... zmarłym ojcem. Będąc delegatem generalnym Krajowej Rady Ruchu Oporu A. Chambon opracowywał tego wieczoru treść telegramów otrtymanych z Ameryki Łacińskiej. by przesłać je następnie do gen. de Gaullc'a do jego kwatery generalnej w Londynie. W pewnej chwili poczuł, że coś zmusza go do uniesienia oczu znad biurka, przy którym pracował. Spojrzał wiyc i, w fote lu naprzeciwko. ujrza ł swego niedawno Lmarłego ojca. Starszy pan wyglądał na nieszczęśliwego, niespokojnego. Tak jakby chciał coś powiedzieć. ale nie mógł.
Albert Chambon pomyślał. że ulega halucynacji. być może ze zmęczenia, napięcia i świeżej jeszcze pamięci o śmierci ojca. /\ może dzieje się coś zlcgo z moim umysłem, zaniepokoił się. Nabrał głęboko powietw1 i zagłębił si~ w papiery. Po chwili nie wytrzymał i uniósł wzrok: ojciec ciągłe sied7iał w fotelu naprzeciwko. I znowu na jego twarzy malował się wysiłek i rozpacz kogoś, kto ch<.:e coś przekazać i nie może. Albert Chambon nie mówił, jak spędził da l szą część nocy po lej niesamowitej wizji. Wspomniał tylko, że rankiem, gdy jeszcze się dobrze nie rozwidniło. wbiegł do jego mieszkania jeden l towarzyszy z ruchu oporu: „Jesteśmy spaleni. wyszeptał nerwowo. Gestapo zatrzymało Bouteville'a, teraz na nas kolej. Część naszej grupy gestapo wzięło w kocioł. Nie mamy minuty do stracenia. Uciekajmy!'" - Zgoda, uciekajmy- rzekł Cham bon. - Powiedz mi tylko. o której Bouteville·a?
złapali
- Wczoraj wieczorem, o 10.30. I 0.30 to była właśnie godzina, o której stars7y pan Cham bon siy swemu synowi, zapewne starając się uprzedzić go o śmienel nym niebezpieczeństwie, jakie nad nim zawisło. pojawił
Końc7ąc swe wspomnienia w radio, Albert Cham bon rzekł: „Teraz jestem pewien, że życie nie ko1iczy s i ę wraz ze śm i ercią. Tamto doświadczenie umocniło moją wiarę."
100
*
*
*
Giorgio di Simone jest profesorem na Uniwersytecie w Neapolu i przewodnicz<1cym Włoskiego Centrum Parapsychologii. W nocy z 27 na 28 lipca 1982 r. przyśnił mu si~ przykry. wstrząsający sen: cała procesja karawanów wiozła małe. białe trumienki. Wszystko tonęło w szarości. Profesor Lbudzil się z uczuciem dojmującego smutku i opowied7ial sen żonie, a następnie kilku kolegom z pracy. . W kilka dn i potem, I sierpnia, radio i dzienniki włoskie donosiły: ,.31 lip<.:a. o godLinic 1.45 po pólno<.:y na autostrad1ie A6 na wysokości Beaune dwa autokary z dziećmi jad<1cymi na wakacje zderzyły się ze sobą. Autokary zaczyły płonąć. Bilans: trądzieści dzieci ran~1ych i poparzonych, pięćdziesięcioro troje 1.abitych''. Wkrótce też powtor~y ła się scena ze snu prof. di Simone: dzicsiqtki białych trumien powieziono na cmentarz.
*
*
*
Był to zimowy, szary dzieli, w lutym 1972 r. Gizela T. i Lyonu
siedziała w jada lni z ksi<-1żką w ręku. W domu panował spokój. Dzieci były w szk~le. w sąsiednim pokoju drzemal jej ojciec. Pani Gizela pamięta, .le \\ tej ciszy i wewnętr1nym zadowoleniu. jaki odczuwał~. usłyszała nagle, jak w jej mózgu jakby „wybuchło·· krótkie. nieo<.:iek1wane zdanie: ,.jeden z twoich synów umrze". Kobieta odczula to, wspomina. jak szczęk bezlitosnej gilotyny. „ze~vtywnialam, zaczęlai_n drżeć .r. 7imna. Po chwili każda komórka mego ciała wołała we mme w ro7pac1liwym proteście: nie, nie. nie. Cala siy mobilizuj<1c. gotowa jestem walczyć o moje dziecko ze wszystkimi aniołami i diabłami. Pote1.n nadszedł czas refleksji i pomyśl ałam: lo niemożliwe, musiałam się zdrzemnąć. To tylko senny koszmar. Spokojnie, spokojnie ... " Jednak Gizela T. nie może zapomnieć tamtych kilku słów, palących jej móig i serce żywym ogniem. Ma trzech synów: 17, 11 i 7-letniego. Postanawia. po pierwsLe, znaleźć powody (racjonalne, a nie ze swyc.h przeczuć), by zabronić najstarszemu jazdy na motocyklu, po drugie - sprawdzić stan rowerów młodszych chłop<.:ów i jeszcze raz powtórzyć im zalecenia o szctególnej ostrożności podczas jazdy do szkoły. Po trzecie 1aś Gizela T. każe sprawdzić stan i funkcjonowanie wszystkich urząd1.eń domowych. I wreszcie postanawia, że nic nikomu nie powie o swoim przeczuciu czy też ostrzeżeniu, jakie otrzymała, bo rodzma gotowa niepokoić siir o jej stan umysłowy.
101
,,Mimo wszystkich środk ów ostrożności , wspomina Gizela T.
~imo że z moimi dziećmi nie działo się nic niedobrego, choć były zdrow~ rozbrykane, tam to zdanie: „jeden z twoich synów umrze" tkwiło we mnie dzień i noc, choć mijał miesiąc po miesiącu . . 4 maja 1973 r. mój najmłodszy synek zginął w wypadku drogowym, Jadąc rowerem do szkoły. " 1
*
*
*
Renata D. budzi się pewnego lutowego ranka 198 1 r. i ma jeszcze przed oczami niezwykle wyrazis ty sen. Śnił jej się biały szpitalny korytarz,. potem sa la operacyjna, do której wjeżdżał wózek z jakąś ~1łodą, meruchomo leżącą kobietą. Renata D. zbliżyła się do wózka 1 rozpoznała w leżącej własną córkę. J akiś głos rzeki donośnie: Ona nie żyje! - Nie, nie, nie chcę, to niemożliwe - zaczęła krzyczeć we śnie Re~ata ~· Wybuchnęła szlochem, wzywała córkę po imieniu, jakby chc1.ala Ją ~skrzesić; 'W_ pewnej. chwili jakaś malutka dziewczynka poc1ągn~la Ją za spodmcę, pytając: - A co ze mn~!'! - Ty mnie nic obchodzisz, odparła Renata D. Ja chcę, żeby żyła moja córka! _Z samego rana pani Renata zadzwoniła do córki. „ Doskonale się ~z~J~-usłyszała w odpowiedzi. -Zapomnij, mamo, o tym koszmarnym snie'.
Minął rok. Pewnego dnia pa ni Renata podnos i sluchawke dzwoniące~o telefonu. To zięć zawiadamia ją, że jej córka znal~zla się w szp1 LaJu . Matka. biegnie co sił i wkracza na jakże d oskonale znany j ej
z tamtego snu biały korytarz. Ktoś pcha tym korytarzem wózek. Spoczywa na nim jej córka, nieruchoma, blada, z zamkniętymi oczami. Martwa. Od ~amlej pory, mówi Renata O., wychowujemy naszą wnuczkę, tamtą dziewczynkę z mojego snu, któ ra pytała: „A co ze mną?"
*
*
*
, W krajach skandynawskich znana jest legenda o widmowym wozie, ktory sam przemierza bezdroża. Pa ni Anderson, Fra ncuzka, która wyszła za Szweda, przeżyła we śnie coś, co jakby ilustrowało opowieść o wozie-fantomie. 102
Otóż p. Anderson przyśniło się, że idzie jakąś całkiem pustą d.ro~ą razem z Chanta!. swą uroczą, młodą có rką, która zaczyna - w zyc1 u - robi ć karierę filmową. w pewnej chwili na owej pustej drodze pojawia się jakiś wóz, mija obie kobiety i zatrzymuje się ze skrzypieniem i stukotem. W wózku siedzi wiele osób. Pa ni Anderson uświadamia sobie we śnie, że są to wszystko osoby z rodziny, wszystkie nieżyjące. Woźnica.' w czarnym kapeluszu z wielkim rondem , daje zna k C han tal,. by wsiadła. W~edy p. Anderson, która pojęła, co znaczy to zaproszenie, wyprze~z~ co~k~ i chce wsiąść na wóz zamiast niej. Lecz woźnica odpycha Ją 1 mow1 . . ty.I ona.I" o·losem nie znoszącym s przeciwu: „ N"1e, me ° C ha nlal posłusznie siada na wozie pośród zmarłych, klórz~ uśmiechają się do niej i ścieśniają, robiąc jej miejsce. Wózek rusza da.lej, pobrzękując i skrzypiąc. Matka stoi samotnie na drodze. _D~oga Jest pusta. Tak pusta, jak dni, które jej przyjdzie pr~eży~'. B~dz1 się zala~a łzami. Tego samego roku, z nieznanych powodow, jej corka popełniła
samobójstwo.
*
*
*
W 1880 roku, młody 28-łetni mężczyzna, M aurycy Berteaux świetn ie bawił się na odp uście w Neuilly. Pojeździwszy na karuzeli, postanowił zajrzeć do namiotu wróżki. Kolorowo ubrana, bystr.o patrząca na jego dłoń kobi.et.a wyrzekła sl.~wa, ~~ór~ w?d~.ly mu. _s!~ kpimr „Staniesz w przyszlosc1 na czele arm11. Zabije cię. l d~aNCY woz . Miody człowiek chciał raczej usłyszeć, jakie przeżycia, J?~1e p~zygody, najlepiej miłosne, staną się jego udziałem. lecz o tym ~rozka 111~ rzek~~ ani słowa . W 1880 r. Maurycy pracuje w ka ntorze 1 nawet me mysh 0 karierze politycznej, a ty,m bardziej o wojskowej. On - na czele armii? Ta kłamczucha wzięła go chyba za Napoleona. A „latający wóz"? _Ni~L nic ta kiego nie widzial od czasów mitologicznych , kiedy lo po rneb1e przetaczał się wóz boga - Słońca czy We nus. . Nie to wszystko nie trzyma się kupy, orzekł M aurycy, ktory powtórz~! groźbę żonie, siostrze oraz przyjacielowi. Minę!? t~zynaś~ie lat. Maurycy Berteaux wstał deputowanym partii radykał~w 1 b~ł_mm d o 19 l O r. Piastowa) Leż funkcję mera oraz, kilkakrotme, .mm1stra wojny. J tak pierwsza część przepowiedni odpustowej wr~~ki niep~ strzeżenie się spełniła: M aurycy, choć cywil. s tal na czele arm11. l własrue 103
jak? minislcr wojny, 22 maja 1911 roku, przewodniczy! prtegladowi WOjS~ \\ lssy-lcs-Moulineaux. W pewnym momencie jeden l 'acroplanow na skuLck błędnego manewru run:1I na zgromadzone tłumy. Ma.ury~y Berleaux r:wcil się do ucieczki. Gdyby stal w miejscu. nic by mu się. me sl.alo .. :rym~zasem uciekaj:1c. malazl się w miejscu. gd1ie spadł „woz l nieba . Zginął na miejscu.
*
*
*
. Geno~efa Ch. 7 Brestu otworzyła drzwi kilku Cygankom. Od dwoch kup1la. l~ochę .koronki i serwetki, lecz nie chciała igiel. kLórc propono.wala jCj t~zec1a. Zezlos:t.czona Cyganka wychodz;1c. zawołała: „~apam1ętasz mnie na wiele lal! Będzies1 lała l1y! Urod1isz pó;ino dziecko kalekie i ono ci Lcmr1c!" . W cztery lata później, maji}C już 43 lala. Genowefa Ch. urod1.ila corec~kę. Niestety, przepowiednia Cyganki spełniła się. Dziecko było kalekie, wrod1ona wada kręgosłupa okazała się nieuleczalna. Zdolna mądra i śliczna dziewczynka zmarla. mając 5 lat. ' . !r.udno rzec. by Cyganka „przeklęła'' przyszł:-1 matkę. Przeznaczenie ~1ejc.sl pr1ccie.i. na usługach ludzi. RacLej dzięki swoim zdolnościom m~d1um1.c~ny111. widzenia przys1lości, doslrzegla przy matce to kale1'ie dziecko 1 jego pr1edwc1esną śmierć.
* !e~t m~rzec
*
•
roku 19-łS. Helena X. matka młodej pielęgniarki ł:.lly.
wyw1.e~1onej ~o R:1v.ensbri.ick spokojnie czyta książkę. Pr1cpelnia j:1 nad11ej<~ ..gd.yz
wlasrnc uslyszala w radio. że obóz w którym uwięziona 1ostal<~jej corka ~vyzwolono z rąk Niemców. Nagle usłyszała trąkrotne p~kan'.c.do dr1w1 sv:cgo. pokoju. Pani I lclcna myśli z niepokojem, L.e Lo nie~1101hwe. by .ktos mogl przedostać się na górę. gdyż na dole były soh~n~. zam~n1ęle ~a klucz drlwi. Znowu trzy mocne stuknięcia. ~~z1.w1ona, niespokojna I lclena X. wstaje i otwiera drzwi. Stoi w nich ... je~ cor.ka Ella: u~rana w pusiaslą piżam<;. Wówczas we Francji mało 1'to w1edz1 ał. w Jakim stroju chodz
- Żyjesz. ty żyjesz córeczko! Etta spojrzała jej w Lwarz swoimi c1arnymi oczami. - Niezupełnie. mamo. l... jakby się rozpłynęła. Na oczach oslupialej matki zniknęła .. spływając„ v. dól ku podlodle. Helena X. ubrała się c1ym prędzej i pobiegła do sąsiadów opowiadaj<1c co j<1 spotkało: „M usiało się to pani przyśnić··. uspokajali ją 1najomi. Jednak ona wiedziała. że LO nie był sen. Nic byla ani szalona. ani nieprrytomna. Po pewnym czasie otrzymała oficjalne zawiadomienie od władz francuskich o zgonie córki w Ravensbruck. Stalo się to w tym samym dniu. w którym Etta 1lol.yla „wi1yt<;'' matce.
*
*
*
W magazynie „Guide Post" ukaLala się opowieść Natalii Kalmus, która opisała niezykłe okoliczności śmierci swojej siostry, Eleonory. Wiedząc. że zachorowała nieuleczalnie. Eleonora prosiła siostrę: obiecaj mi. że nie pozwolisz by mnie ogłupiano środkami zniecwlającymi. Wiem. że lekarze chcą mi zaoszczęd1ić cierpień, aleja pragnę być w pel ni świadoma tego. co przeżywam. Jestem przekonana, ie śmierć stanie się dla mnie pięknym doświadczeniem". Natalia przyrzekła chorej wszystko. o co ją prosi la. Dziesięć dni póiniej nastt1piło wyraźne pogorszenie. .. Cale godziny spędzałam prl) jej lóżku. wspomina Natalia. Rozmawiałyśmy o wszystkim. a jej spokojna ufność w iycie \\ieczne była przedmiotem mego nieuslającego 1achwytu. Nigdy. nawet pr1cz chwilę. li1ycznc to nur) nie prLC/\\ ycięi) ly jej sil> duchowej. Dobry Boie. modliła się Eleonora. zachowaj mi jasny umysł i obdao mnie :>pokojem! W pewnej chwili Lasnęła. Wtedy siostra wysila z pokoju i polożyla się. by \\)począć. Minęło kilka minut gd) usłyszała głos chorej. Eleonora umierała. Natalia ujęla jej rozpaloną dłoń. Chora uniosła si<;. prawie usiadła. „Och. jak ich jest dużo. ?dziwiła się. Widzę wśród nich Freda a takie Ruth. Co oni tam robią'!" Wspominając te chwile Nalalia pisze: „Poczułam. że pr?enika mnie drżenie od stóp do glów. Eleonora widziała czekaj
105 104
Nieco później Eleonora wyciągnęła ramiona i wyszeptała: „Unoszę si ę w gó rę!" Jej ciało opadło bezw ładnie na poduszki. Silą swego ducha przemieniła agonię w najwyższe duchowe przeżycie, w ekstazę··.
*
*
*
Fenomeny psychologiczne, jakie przeżywają małe d:óeci, budzą za interesowanie, gdyż są one obiektywnymi świadkami scen, jakie widzą lub odczuwają . Dzieci, zw ła szcza małe, nie mogą nic wiedzieć na temat życi a pozagrobowego a ni z przeczytanych książek lub artyk ułów ani nie mają na ten temat własnego zdan ia. T ym bardziej zadziwiające są ich przeżycia związane z tą sfe rą. Przykładem może być bolesna historia pięcioletniej Celinki, córeczki ubogiej rodziny z okolic Liege we Francji. W listopadowe popołudnie 1982 r. mała wróciła z przedszkola s ka rżąc się na straszne bóle głowy. Zaniepokojona matka położył a j ą do łóżka i dowiedziała się, że jacyś chłopcy uderzyli kilkakrotnie głową Celinki w mur „ tak jak to robią w telewizji". Stan dziewczynki po ga rszał się gwał townie i nagle z uszu i nosa zaczęła jej płynąć krew. Przerażo n a matka wezwała lekarza, a tymczasem Celinka ze spokojem oświadczyła: „ Wid zę moją siostrę. Ona tam stoi, daje mi znaki". „ Al eż córeczko, zaoponowa ł a matka, to niem oż liwe. Przecież wiesz ... " (chci ała uświado mić malej, że jej starsza siostra nie żyje od kilku tygodni). „ - Nie, nie, to ona, wyciąga do nmie rękę. Muszę i ść za nią. Do zobaczenia mamusiu, do zobaczenia." Przy były w pośpiechu lekarz mógł stwierdzić jedynie zgon Celinki. żywe
30 września o godzinie 2 nad ranem." Mężczyz na pomyśla ł , że na wszelki wypadek należy napisać testament, a 29 września, pół ża rtem, pól serio pożegnał się z kolegami z biura. Obiad nie smakował mu zupełnie i wieczorem, nie mogąc się skupić na niczym, postanowił położyć się do łóżka. Trudno jednak zasnąć, jeśli czł owiek zastanawia s ię, czy za kilka godzin umrze, czy nie. Otto podnió sł się więc, zapalił lampę, usiłował czytać. potem zaczął spacerować z kąta w kąt pokoju. W pewnej chwili jakby coś zatrzymało go naprzeciwko wielkiego obrazu w ciężkiej, rzeźbionej ramie, który wisiał nad jego łóżk iem. Wydawał o mu s ię, że widzi go po raz pierwszy. Po chwili wzruszył ramionami i zdecydował się położyć. Jednak nie dane mu było zasn ąć. Na dole, w szopie przylegającej do domu, rozległ się głuchy hałas .
Otto zerwa ł się na równe nogi: acha, pom yślał, ktoś kradnie moje drewno na opał. l czym prędzej zbiegł na podwórko, wciągając w pośpiechu ubranie. Dokładni e sprawdził szopę i s ień, wszystko było zamk ni ęte, wszędzie panowała cisza. Kiedy wrócił do pokoju, pierwszą rzeczą jaką spostrzegł, był obraz, który spadł na łóżko. Poduszki zasypane były odłamka mi szkła , ciężka rama pękła na dwoje. Gdyby Otto leżał w łóżku, z pewnością zabiłaby go swoim cięża rem. Wstrząśnięty zerknął na zegar: była dokładnie 2 rano.
*
*
*
W marcu 1943 r., podczas okupacji, pani Laurent usiłowała wydostać się z Monte Carlo do zajętego przez Niemców Paryża.
z trudem udało jej się zdo być bilet i kuszetkę na nocny pociąg. Kiedy Opiekuńcze
duchy
W jednym ze starych roczników pisma „ Mundo Occulto" z grudnia 1923 r. można przeczytać ciekawy przykład przestrogi udzielonej podczas snu. Pewien urzędnik węgierski, Otto Berecsky, usłyszał we śn i e wyraźnie wypowiedziane słowa: „ Jeśli nie będziesz uważał, umrzesz
106
przygotowywała się do spani a w przedziale. wydało je~ si ę, .że s~s~ wyraźny głos ojca, nieżyjącego od kilku lat: „Nie zoslawaj tutaj! Uciekaj
natychmiast!" . . Pani Laurent aż się spoci ła z wrażenia, jednak przekonywała s1eb1e, że to ja kieś halucynacje, m oże z napięcia i ze zmęczenia. Ale głos znowu dał się słyszeć i nalegał: „ Uciekaj, uciekaj! " Ten fenomen powtórzył się pięć lub sześć razy, zanim pani Laurent zdecydowała się opuścić przedział. Dźwigając walizę , przepychała się zatłoczonym korytarzem, zaglądając do innych przedziałów w poszukiwaniu jakiegoś miejsca.
107
Revtką sił przem1cr/yla siedem Cl) osiem wagonÓ\\, a za każdym razem, kiedy chciała si ę 7atrzymać, głos jej ojca pow1ar1al upan:ic: „ D a lej. dalej!" .. D obrze. to Lulaj'', usłys1ała \\ rcs1cie. kiedy dota rł a do puepeł nionego wagonu tr1eciej kh.is). Usiadła na korylarn1 na wali1ce. zdecydowa na w le n sposób spędzić noc. Kilka godzin później. tuż koło Vich). pospieszny do Par)?a '' ykoleil się z szyn. Padł ofiar
*
*
Pewnej nocy roku 1943 io nę ameryka ń skiego generała Nathana T wininga, mieszkaj<1cą w Pó łnocn ej Karolinie. obud7il huk pioruna. Podeszła do ok na i 1obaczyła. że leje ulewny deszcz. ale nic ma bur1). Kiedy kładła się z pm' rotem, dostr1cgła ca łki em wyraźnie postać swego mi;:ia, stojącego u wezgłowia lóżka. Nic byłoby w tym nic s;rczególnego. gdyby nie fakt. że generał T wining 7najdowa ł się~ owym Clasie 10 tys. km od domu. dowod1ąc XII I armią łotniC7ą Pacyfiku. P:1111 generałowa wid1ia ła natomiast nie tylko jego twar/., tułów, lecz i jego /.aciśn i ę Lc na drewnianym oparciu łóika dłonie. Nawet połyskując
Dokąd wiodą
te drzwi?
22 sierpnia 1967 r. miody, 19-letni Amerykanin, Bruce Burka n 7niknąl
plaży w J\sbury Park w s tanie New krsey. Odszedł na c hwilę u~rany t>lko w kapielówki. by wr1ucić monet) do a utomatu na parkingu. Odnah11.ł się dwa miesiące póiniej w Newark. Siedział na przystanku autobusowym w cudzym ubraniu. /. kilkoma dolarami w kieszeni. Nie \\ iedzial zupełnie. co mu się przydarzyło. R odzina usilnie pos1ukiw~la go pr1ez ten caly c1as. Bruce był cha ra kterystyc1nym, wy~ok1m rudzielcem, którego trudno byłoby nic 1auwaiyć. Gd7ic się pod111.:wal, co robił? Nigdy się o tym nie dowied1ial. 24 paid7iernika 1593 r. 111iknąl pc\\ien his7pańsk1 .iolnier:t e:tuwajqcy na warcie na Filipinach. Po 24 godzinach ten sam i.ołnier.1.. odnalazł si\!··· w Meksyku. Nie miał pojęcia. jak i dlaczego ta.~1 się 1na~azl. Wiadomo . .ie v. XV I w. nie istniał żaden środek lokomocJ1, pozwalający w ciągu doby pr:tenieść się / Manili do Me ksyku . . . W sierpniu 1966 r. Chester Archcy, policjant z Filadelfii, zniknął bezśladu . Odnala1ł się.jad;ic sw>m samochodem\\. malej miejscowości tysiące kilometrów dalej. Archey niczego sobie ni.c przypomni ał.. b~l La~ pr1erażony obcym miejscem. w którym jakby się nagłe obudził. 1e az spowodowa ł wypadek. . T akie 1 dzies1ąlki podobnych wydarzeń opisują ga1ely. u 1naJąc JC 1.a godną 1ainteresowania sensację . Zdarzyły się w Stanac h Zjc<.1noczonych. A rgcnt) nie. Japonii. Kanadzie. John/\. Keel. zajmujący się 1jawiskami dti\\ nych 1niknięć naliczył. ie tylk o \\ latach 1954-1969 i tylko w Stanach Zjednoe1onych, 44 przypadki ludzi. zna lezionych gd7ieś na odludn ych terenach. Zwykłe osob) te płakały łub s1łochal). jak ktoś zagubiony. Zm\ sze jednak. gdy przechodzień czy pr1ejeżdiaj<1cy ści <1gal policję lub straż leśn:1. nie
1
1astawal jui nikogo. Laboratorium parapsychologii w Downton (Angłi:1), które od 25 ł at ogłasza co roku s pis faktów nic dających się wyjaśnić, opisało już około 3 tyo;. takich wydar1e1't. Giną tajemniczo nie tylko mężczyźni, kobiety, lecz tak.ie statki, lodzie podwodne. samolot y. 7 maja 1965 r. 26-letni elektronik, Carl Robert Disch. przebywają cy z e kipą naukowców amerykaiiskich na Antarktydzie, nagle z niknął.
109
Szukano go dokładnie przez trzy dni, bez efektu. Na trzeci dzień tak sai:io na~J~ i taj~mn iczo, zniknął jego pies. Nie odnaleziono nlgdy naJdrobmeJszego siadu ... Komentując te fa kty Jacques Bergier, pisarz f ~ancuski, aut_or kilkudziesięciu książek i studiów poświęconych tajemnicom otaczającego nas świa t a, pisze:
„ Wydaje się, że w naszych czasach ogólna blokada umysł owa nie pozwala nam na przenikni ęci e do regionów i st ni ejących po drugiej slr?nie Ziemi. Kiedyś taka blokada dotyczyła pomysłu , że Ziemia może byc okrągła. Wydawało się to sza l eństwem, sprzecznym ze zdrowym rozs~dkiem, tak jak później - teoria względności . M ożliwe, że ju ż wkrotce uzyskamy nowe spojrzenie na wymiar przestrzeni. Możliwe, że prze~ trz~ń kryje w sobie inne, nie znane nam aspekty Ziemi". Bergier uwaza, ze do tych innych światów , których zwykli ludzie nie dost rzegają, a które współistnieją z naszym światem , tyle że w innej czasoprzestrzeni, wiod ą „drzwi". Inni, jak Amerykanin Allen Greenfield lub Anglik Le Poer Trench, n azywają te przejścia „oknami " . Sądzą oni , że znajdują się one w wielu miejscach na Ziemi i że przechodzi się nimi w dwojaki sposób: świ a d omi e, s iłą specjalnie trenowanej woli lub nicświ_adomie. To ostatnie tłum aczyłoby pojawianie si ę osób jakby zagubionych w naszym św i ecie, a także np. pewnych istot, których obecn_ość na ~iemi jest niemożliwa do wytłumaczenia: budzącego grozę czł owieka ś megu w Himalajach, 3-metrowej wysokości humanoidów, prz~chad zających się w d żu nglach południowoamerykańskich , p terodaktyli, obecnych w Anglii i na Borneo, ogromnych węży morskich. Ws:.cystkie o ne pochodzą, być może, „s tamtąd". , , Przyznajrr_iy, ż~ hipoteza, iż ~iemia posiada wiele „ pozio mów" jest dosc szalona 1 działa pobud zaj ąco na wyobraźnię. Mimo woli zaczynamy się zastanawiać, czy sta re jak świat opowieści o lasach bez ., . ,„ . '' WYJS~ta , „dolmach bez początku i końca" , o grotach podmorskich czy podziemnych, jaskiniach wiod ących do jakiegoś innego św iata nie są może mniej baśniowe ni ż sądziliśm y. Zd a niem wielu śmiałych naukowców, których ta hipoteza pociąga owe „drzwi" nie są zjawiskiem naturalnym, lecz sztucznym, stworzo~ n y~ prz~z te:hnologię, o któ rej do lej pory nie mamy pojęcia. Miejsca tak1 e_pos1~daJ_ą pewne charakterystyczne cechy: zaburzone j est tam pole grawitacyjne 1 magnetyzm ziemski, pojawiają się zjawy, dokonują się zagadkowe zniknięcia.
I IO
Przykładem
takiego mtcJsca jest miejscowość Chimney Rock Karolinie w USA. Zapisy o dziwnych 1jawiskach tam się dziejących i stn iej ą, co stanowi rzadkość, od 1800 r. Już w 1806 r. miejscowa gazeta doniosla, że pewien sędzia widział tysiące istot, jakby płynących w powietrzu. Przypomin a ły one ludzi , lecz ich ubrania lśniły . Wkrótce zgłosiło się wielu świadków , potwierdzaj ~1cych to zjawisko. Widok przejrzystych, od bij ających światło strojów nie mógł być w 1806 r. efektem wpływu kina czy telewizji. Potem badacze znaleźli potwierdzenie tych wizji w C himney Rock u tamtejszych Indian, Czerokezów. Wiele takich „drzwi" wytypowano na kuli ziemskiej , przez które jakoby różne światy s t ykają się ze sobą. Są one podobno w dolinie Missisipi, w Ohio, Arizonie, Ka nadzie, na Syberii , we francuskiej Bretanii , na Bermudach (sły nny „Trójkąt"). Hipoteza Bergiera, co byśmy o niej sądzili , skłania do zadumy. Ileż to nieprawdopodobnych, szalo nych pomysłów okazywa lo się „ motorami " w postępie nauki i ludzkiej wiedzy o świecie! Niels Bo hr, wybitny fizyk, s twierdził kiedyś, że aby nastąpił postęp w fi:.cyce, należy szukać hipotez wystarczająco szalo nych. Coś w tym jest. Podobnie, jak w zdaniu z jednego z utworów Wellsa: „ Są wszechświaty odleglejsze od nas a niżeli najdalsza z gwiazd, a zarazem bliższe nam niż nasze ręce czy nogi". w
Półn ocnej
SPIS TREŚCI Od Wydawcy . . . . . . . . . . . . . . . . .
l.
PODGLĄDANIE
NIEWIDZIALNEGO
Pierwsze ekspcr) men ty . . . Obrazy przes7łosci . . . . . Śmierć to drugic narodziny
5 7
9
Wołanie nieskoric1o rwścr
Dziwny spokój . . . . . . . Nowe cialo w innym tyciu . H alucynacje czy inny świat? . Budować siedlisko wlasnej wiecmości . Spotkania . . . . . . . . . . . . Spotkanie 7 Tomem Sawyerem Co czyniłeś w 7yciu? . . Doświadc-1.anic Boga . . Pójdź do mojego ogrod u Podróż poza cia lo . Angela Dr Simpson . . . .
li. lllSTORIE DZIW E.
3
'IEWYJAŚNIONF
12 15 18 21
24
26 29 32 34
37 40 43 45
46 49
Runo ziole czy kosmie7nc? .
51
Lisi do Abgara
53
Spór o Ct1 lun . Ccsar7 i wiedla tajemna Joanna i mice? Czarownice i krwawy alchemik Kto byl przed Kolumbem'! . Octami Nostradamusa Opętana z Beauvais .. Roseline . . . . . . . . Krew zwycic;ża śmierć Tajemnica ognia . . . . Żywy radar . . . . . . Pani Helena i jej goście . Ewa z Uptergrow. 1latficld i Rodgers .. . Wyprawa po Arkę . . . Moana. zlowies1.cą pos<1g Polinezji . Magie711e portrety . . . . . Przygoda kaprala Va ldcsa Sen - mara? . . . . . . . Opickmkzc duchy . . . . Dok.id wiod
56
5X 61
63 65
68 72
74 76 78 81
83
86 88
90 93 94 95 97 106
108