Camden Elizabeth
Sekrety róż
Massachusetts, rok 1879. W czasie letniego wypoczynku piękna Libby
Sawyer dowiaduje się, że do willi należącej od dziesię...
3 downloads
7 Views
Camden Elizabeth
Sekrety róż
Massachusetts, rok 1879. W czasie letniego wypoczynku piękna Libby
Sawyer dowiaduje się, że do willi należącej od dziesięcioleci do jej rodziny
wprowadził się rumuński imigrant, Michael, wraz z dwoma synami i przyrodnią
siostrą. Na domiar złego Michael twierdzi, że rodzinny dom Libby dostał w
spadku, i przedstawia odpowiednie dokumenty.
Wkrótce Libby odkryje, że zapach rosnących wokół jej domu róż odsłania
niejeden sekret. Najbardziej niesamowite tajemnice dotyczą jednak Michaela...
Libby będzie musiała walczyć. Najpierw o dom, a później z własnym sercem,
które coraz mocniej wyrywa się w stronę tajemniczego przybysza.
ROZDZIAŁ 1
Colden w stanie Massachusetts, 1879
Owego gorącego wieczoru okazałe domy stojące przy Winslow
Street wydawały się niezwykle bezpieczne i dostojne. Mikhaił wiedział
jednak, że wkrótce to się zmieni.
Przyglądał się okolicy przez uchylone okno powozu. Budynki
skrywały się w cieniu potężnych platanów i tylko ptasi świergot mącił
spokój zapadającego zmierzchu. Stróżka potu spłynęła mu po skroni, a
jego palce zacisnęły się mocniej na pasku u spodni. Choć powóz
podskakiwał i kołysał się na nierównym bruku, siedząca obok
Mikhaila lady Mirela przez cały czas była wyprostowana i sztywna.
Każdy szczegół okolicy, przez którą przejeżdżali, świadczył o
bogactwie i obyczajności jej mieszkańców. Nic nie wskazywało na to,
że już niebawem miejsce to miało stać się areną zażartej bitwy.
Ławkę naprzeciwko zajmowali synowie Mikhaila - zupełnie
nieświadomi zdenerwowania, jakie targało ich ojcem. Byli całkowicie
pochłonięci siłowaniem się na kciuki. Niebezpieczeństwo i
niepewność, niezmiennie obecne
w życiu Mikhaila, nigdy nie były udziałem jego dzieci - zawsze je
chronił.
Obok chłopców siedział mężczyzna, do którego zwracano się Turek
- był tak potężny, że ledwie mieścił się w tym ciasnym wnętrzu.
Olbrzym trzymał w dłoniach drewnianą szkatułkę, która w jego
uścisku wyglądała niebywale krucho. Jej zawartość była jednak zbyt
cenna, by umieścić ją wraz z innymi bagażami na dachu kołyszącego
się powozu. Jedynym ozdobnym elementem tej prostej skrzyneczki
były eleganckie mosiężne zawiasy, które zabezpieczały wieczko przed
otwarciem. Trudno się było domyślić, jak bezcenne były fiolki, które
ukryto w szkatułce.
Powóz powoli się zatrzymał. Zniecierpliwiony Andrei podniósł
wzrok.
- Jesteśmy na miejscu? - zapytał dwunastolatek. Jego oczy
promieniały podnieceniem.
Czyżby głos chłopca przez moment zabrzmiał odrobinę inaczej niż
zwykle? Już drugi raz Mikhail zauważył, że przez dziecięcy szczebiot
przebija się niski, zachrypnięty ton, wskazujący na to, że jego syn lada
moment stanie się mężczyzną. W normalnych okolicznościach ten
znak nadchodzącej przemiany wypełniłby serce ojca dumą, tego
wieczoru jednak było inaczej.
- Tak, to tutaj - odpowiedział Mikhail, z trudem opanowując
drżenie głosu i spoglądając na majestatyczny dom, którego wysoka,
trzykondygnacyjna sylweta wyłaniała się z gęstniejącego mroku.
Posiadłość ogrodzona była eleganckim parkanem z kutego żelaza,
brama wejściowa nie miała jednak zamka. Dekoracyjne spirale i
wrzecionowate pręty nie pozostawiały złudzeń co do tego, że
ogrodzenie zostało wzniesione dla ozdoby, a nie dla ochrony.
Pozbawiona swojej funkcji konstrukcja świadczyła o tym, że
mieszkańcy tego domu czuli się całkowicie bezpieczni. Na twarzy
Mikhaila
pojawiło się skupienie. Odezwało się w nim doświadczenie zdobyte
na wojnie, a instynkt nakazał mu sięgnąć po schowany w kieszeni
rewolwer. Mikhail zdołał jednak ten odruch opanować. Stojące przed
nim zadanie wymagało trzeźwej odwagi, nie brutalnej siły. Spojrzał na
Andreia. - Masz zostać w powozie i pilnować lady Mireli.
Zrozumiano?
Dalsze przymusowe przebywanie z kobietą, która przez cały czas
złowieszczo milczała, zupełnie się chłopcu nie uśmiechało. Ojciec nie
dał mu jednak wyboru.
- Dobrze - odparł w końcu.
Mikhail spojrzał porozumiewawczo na Turka, który był jedyną
osobą w powozie rozumiejącą powagę tego, z czym za moment mieli
się zmierzyć.
- Nie spuszczaj oka ze szkatułki - rzucił i przekręcił klamkę. -
Wezmę ze sobą tylko Josepha. Nie ma potrzeby, byśmy od razu
pokazywali się im wszyscy. Dziś spróbujemy powołać się na prawo.
Do siły uciekniemy się tylko w ostateczności - oznajmił, wysiadając.
Kiedy znalazł się na ulicy, otoczył go świeży, soczysty zapach
zieleni. Odczytał to jako dobry znak. W miejscu spowitym w tak
piękną woń z pewnością jego rodzinie nie mogła stać się krzywda.
Kiedy Joseph schodził z kozła, mechanizm powozu skrzypiał i
trzeszczał. Zarówno Mikhail, jak i Turek byli postawnymi
mężczyznami, ale nawet przy nich Joseph wyglądał jak prawdziwy
olbrzym. Tak jak jego towarzysze woźnica miał na sobie mocno
sfatygowany skórzany płaszcz i ciężkie, zniszczone buty. Pod połami
płaszczy mężczyźni skrywali noże i nabite rewolwery. Mikhail miał
przy sobie także kij bojowy, ten sam, który dobrze mu służył podczas
dwóch wojen na Bałkanach.
- Pozwól, że to ja będę mówił - odezwał się Mikhail, kiedy znaleźli
się na ścieżce wiodącej do pogrążonego w ciszy
budynku. Sięgając przez pręty, przesunął zasuwę bezużytecznej
bramy i pchnął ją, przyglądając się temu, co już wkrótce miało należeć
do niego. Dom w rzeczywistości wyglądał o wiele bardziej imponująco
niż na niewyraźnej fotografii, którą nosił przy sobie przez wszystkie te
lata. Rozmazane zdjęcie nie oddawało ostrego kontrastu między
czerwienią cegieł a śnieżnobiałymi zdobieniami, nie było też w stanie
odzwierciedlić piękna trzech witraży, które wieńczyły ostatnie piętro
gmachu. W żadnym z okien nie paliło się światło i zapadający
zmierzch oznaczał, że w środku będzie panować ciemność.
Kroki mężczyzn rozległy się na deskach drewnianego ganku.
Mikhail zbliżył się do okna i zajrzał do wnętrza domu przez delikatne
koronkowe firany, które w żaden sposób nie chroniły domostwa przed
ciekawskimi spojrzeniami z zewnątrz. Postanowił zająć się tym, jak
tylko dom będzie już należał do niego. Teraz jednak nie było czasu na
takie błahostki. Dobro całej jego rodziny zależało od tego, co miało się
wydarzyć w ciągu kilku nadchodzących minut. Zmrużył oczy, starając
się zobaczyć coś przez szybę.
Odetchnął głęboko, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście.
Meble przykryte były płachtami materiału chroniącymi je przed
kurzem. Sprawiało to wrażenie, jakby pokój zamieszkiwały upiory.
Drewniana osłona zabezpieczała również kominek. W pomieszczeniu
nie było żadnych śladów ludzkiej obecności. Napięcie opuszczało
Mikhaila. Z ulgą się przeżegnał.
- Przejdź na tyły i sprawdź, czy nie został ktoś ze służby -szepnął do
Josepha, odsuwając się od okna i spoglądając na rozciągającą się nad
drzwiami wejściowymi pajęczynę. Kiedy mężczyzna wrócił, Mikhail
nie miał żadnych wątpliwości: dom stał opuszczony już od dłuższego
czasu.
- Nie ma nikogo - powiedział Joseph ściszonym głosem. -Wygląda
na to, że wszyscy wyjechali na lato.
Mikhail wydobył z buta sztylet i zaczął nim majstrować przy
zamku.
- W takim razie dom jest nasz. Zawołaj resztę.
W innych okolicznościach pewnie byłby bardziej ostrożny, lecz
teraz chciał, żeby jego rodzina i cenna drewniana szkatułka jak
najszybciej znalazły się w środku. Jednym ruchem nadgarstka wyrwał
kotwiczenie zamka. W chwili gdy otworzył drzwi, uderzył go ciężki
zapach stęchlizny, co nie zmniejszyło jednak poczucia zwycięstwa,
które rozlało się w jego żyłach. Przekroczył próg.
Odwrócił się, żeby sprawdzić, co z resztą. Na widok syna, który
pomagał lady Mireli wysiąść z powozu, jego serce podskoczyło z
radości. Mirela nie miała łatwego charakteru, ale chłopiec zachowywał
się jak przystało na prawdziwego mężczyznę i wyciągał rękę w stronę
kruchej, młodej kobiety. Natomiast jego młodszy syn Lucca nie był tak
powściągliwy i zeskoczył na trawę wielkim susem. Wylądował na
dłoniach i kolanach, ale natychmiast się podniósł z promiennym
uśmiechem, szczęśliwy, że w końcu może wysiąść z ciasnego powozu,
którym jechali aż z Bostonu. Mikhail przykucnął, żeby złapać chłopca,
kiedy ten z impetem rzucił się w jego ramiona.
- Czy to tu będziemy teraz mieszkać? - zapytał, zaglądając do
środka przez otwarte drzwi wejściowe.
- To nasz nowy d o m - potwierdził z przekonaniem Mikhail,
stawiając syna na ziemi i spoglądając na Turka, który szedł ścieżką w
ich kierunku. Mężczyzna ostrożnie stawiał kroki, a drewnianą
szkatułkę trzymał z tak wielką uwagą, jakby była najcenniejszą rzeczą
na świecie.
Wszyscy byli wycieńczeni podróżą. Minęło już jedenaście
miesięcy, odkąd opuścili swoją ziemię. Aby dotrzeć do Colden,
przemierzyli rozdarte wojną Bałkany i spędzili upiorne tygodnie,
przeprawiając się przez Morze
Śródziemne, a następnie przez groźny Ocean Atlantycki. Ostatni
odcinek, który pokonali w powozie, teoretycznie powinien być
najłatwiejszy z całej wyprawy, jednak zbliżający się moment
konfrontacji spędzał Mikhailowi sen z powiek. Ale w owej chwili,
kiedy udało mu się z taką łatwością przejąć dom, czuł, że połowa bitwy
już za nim i że na razie to on ma przewagę.
Spojrzał lady Mireli prosto w oczy i wzdrygnął się, widząc
przepełniający je niepokój.
- Już nigdy nie będziemy musieli uciekać ani obawiać się, że ktoś
zrobi nam krzywdę. Jeśli będzie trzeba, poświęcę życie, żeby bronić
tego domu. Tu będziecie bezpieczni.
Mirela nie odpowiedziała. Stała w charakterystycznej dla siebie
zrezygnowanej pozie, a głęboki wyraz jej niebieskich oczu sprawiał, że
wyglądała, jakby miała o wiele więcej niż dziewiętnaście lat.
- Możemy wejść do środka? - zabrzmiał dziecięcy głosik Lukki. 1 B
Robiło się ciemno. Nie powinni byli dłużej zwlekać.
- Wejdźcie z Andreiem i poszukajcie jednej sypialni dla waszej
dwójki i osobnej dla lady Mireli.
Chłopcy wpadli do środka i popędzili na górę po okazałych
drewnianych schodach, które wyrastały z frontowego holu. Mikhail
dałby sobie odjąć prawą rękę, gdyby tylko mógł przelać choć odrobinę
energii chłopców w odrętwiałą duszę Mireli. Może wciąż było dla niej
za wcześnie. Poskładanie w całość czegoś, co zostało roztrzaskane na
tysiące kawałków, musiało potrwać. Cierpliwość nie była jednak
mocną stroną Mikhaila. Kiedy jego dzieci potrzebowały jedzenia,
zabijał zwierzynę i przynosił ją do domu. Kiedy jego rodzinie było
zimno, ścinał drzewo i rąbał je na opał, by ich ogrzać. Smoka, który
dręczył Mirelę, nie dawało się jednak tak łatwo pokonać.
Buty Mikhaila głośno bębniły o drewniany parkiet salonu.
Mężczyzna pociągnął za narzutę przykrywającą krzesło z wysokim
oparciem i w ciszy rozległ się cichy szelest ześlizgującego się z mebla
materiału. Kiedy chwycił za płachtę przykrywającą stół, w powietrze
wzbiły się tumany kurzu.
Kimkolwiek byli mieszkańcy tego domu, mieli ciekawy gust.
Świadczyły o tym niepasujące do siebie meble i niezwykły portret
wiszący nad kominkiem. Z obrazu spoglądał szczupły, łysiejący
mężczyzna z kępką rozwichrzonych, siwych włosów. W jednej dłoni
trzymał dziwaczne urządzenie, które - jak podejrzewał Mikhail - mogło
być żyroskopem. Słyszał o tym wynalazku, ale nigdy wcześniej go nie
widział. Ruchome krążki i obręcze służyły do mierzenia położenia
kątowego - decyzja, by umieścić przyrząd na obrazie, była bez
wątpienia zaskakująca. Spoglądające z góry sowie oczy
sportretowanego człowieka zdawała się wypełniać duma. Był to chyba
najdziwniejszy obraz, jaki Mikhail kiedykolwiek widział.
Ściany salonu pomalowane były na osobliwy bladozielony kolor i
obwieszone skomplikowanymi urządzeniami. Wśród nich znajdowały
się pokaźnych rozmiarów cyrkiel, różnego rodzaju mapy i coś, co
przypominało mechaniczny wiatrak.
Turek stał w drzwiach, trzymając w swoich wielkich dłoniach małą
szkatułkę.
- Postaraj się znaleźć dla niej bezpieczne miejsce. Nie spuszczaj jej
z oka. Ja i Joseph wyładujemy bagaże - rzucił do niego Mikhail.
Na cały jego majątek, jeśli nie liczyć właśnie objętego w posiadanie
domu, składały się trzy kufry, cztery torby i szkatułka z wiśniowego
drewna skrywająca cztery szklane fiolki. Mięśnie ramion Mikhaila
napięły się z wysiłku, kiedy zdejmował z dachu powozu kufer.
Mężczyzna pociągnął z całej siły i zsunął go sobie na barki, starając się
równomiernie rozłożyć jego ciężar. Przechodząc z mozołem przez
niedorzeczną bramę, uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że tak
naprawdę posiadał znacznie więcej niż zawartość kufrów. Jego
najcenniejsze skarby chwilę wcześniej czmychnęły po schodach na
górę razem z lady Mirelą, która stanowiła część ich nietypowej
rodziny. Od zawsze lubił tę dziewczynę, a teraz, kiedy znajdowała się
pod jego opieką, zamierzał dopilnować, żeby już nigdy nie spotkała jej
żadna krzywda.
Kiedy pozostali wnosili do domu ostatnie bagaże, Mikhail stanął na
ganku, przyglądając się drzewom otaczającym dom i ocieniającym
ulicę. Pokrywały je liście podobne do liści głogu, ale mężczyzna nie
umiał stwierdzić, co to za gatunek. Ameryka była dla niego pełna
nowości. W Rumunii zapewne musiałby wykarczować okolicę. W
przeciwnym razie gęste listowie i potężne pnie mogłyby posłużyć za
świetną kryjówkę dla bandytów, czyniąc z domu łatwy cel. Jego uwagę
przykuł nagły ruch. W stojącym po przeciwnej stronie ulicy domu
poruszyły się zasłony. Materiał przesunął się na bok i wyjrzała zza
niego ciekawska twarz starszej kobiety. Mikhail zastygł w bezruchu,
obserwując okna reszty stojących przy ulicy budynków. Przyglądali
mu się tylko staruszka zza zasłon i mężczyzna przycinający krzewy
dwa domy dalej. Z wysiłkiem rozluźnił mięśnie. Oparł się o framugę
drzwi, przybrał nonszalancką pozę, uśmiechnął się i skinął w kierunku
kobiety, tak jakby miał wszelkie prawa do domu, w którego drzwiach
właśnie stał.
Dom rzeczywiście należał do niego. Stanowiły o tym dokumenty,
które nosił starannie zaszyte pod podszewką płaszcza. Już niedługo
wszyscy na Winslow Street mieli się o tym dowiedzieć. Rodzina
Mikhaila dotarła cała i zdrowa do Ameryki, więc w końcu mógł
poprosić lady Mirelę, żeby
rozpruła podszewkę, tak by - kiedy tylko zajdzie taka potrzeba -
mógł bez trudu wydobyć papiery.
Gdy z powrotem wszedł do środka, pożałował, że tak pochopnie
zniszczył zamek w drzwiach wejściowych. Pomyślał, że zreperuje
zamek przy najbliższej sposobności, po czym zamknął drzwi i zastawił
je ciężkim stołem z drzewa orzechowego. Dopiero wtedy powoli
podążył za dźwiękiem głosów Josepha i Turka, którzy rozmawiali w
kuchni na tyłach domu. Rozległe pomieszczenie wyłożone było
wesołymi, żółtymi kafelkami i pełne białych, emaliowanych sprzętów,
które stanowiły ostry kontrast dla bitewnej siekiery, pałki, dwóch noży
myśliwskich i dubeltówki, które jego ludzie rozłożyli na stole.
- Gdzie szkatułka? - zapytał.
Turek bez słowa otworzył jedną z szafek i wskazał na ukrytą w niej
wiśniową skrzyneczkę.
- W nocy będziemy trzymać wartę na zmianę - zarządził Mikhail. -
Sąsiedzi już wiedzą, że tu jesteśmy.
Nazajutrz czekała ich druga część bitwy i Mikhail był pewien, że
nie pójdzie im tak łatwo jak pierwsza.
Czterysta dwadzieścia trzy dolary amerykańskie. Tyle zostało im
po opłaceniu powozu i transportu z Bostonu do niewielkiego
miasteczka Colden w stanie Massachusetts. Mikhail wsadził pieniądze
z powrotem do portfela, a ten do szafki w salonie, tuż obok cennej
szkatułki. Zeszłej nocy we trzech zadecydowali, by przenieść
skrzyneczkę do salonu, bo ryzyko pożaru w kuchni było zbyt duże.
Szkatułka miała bezpiecznie leżeć tu za dnia, gdzie łatwiej jej było
pilnować, a w nocy pan domu miał zabierać ją do swojej sypialni.
Mikhail dał Josephowi kilka dolarów i polecił kupić coś do jedzenia
na targu. Czekały go jednak znacznie
większe wydatki. Nie miał pojęcia, ile kosztowało wynajęcie
amerykańskiego prawnika, a był świadomy, że aby zalegalizować
prawo własności, będzie potrzebował fachowej pomocy. Jego wzrok
przesuwał się po pięknym wnętrzu dziennego pokoju, skąpanym w
przeświecających przez koronkowe firany promieniach porannego
słońca. Po zdjęciu prześcieradeł okazało się, że dom ma wyjątkowy
charakter i pełen jest wszelkiego rodzaju osobliwości. Mikhail
podejrzewał, że nikt nie oddałby takiego miejsca bez walki, dlatego nie
powinien szczędzić pieniędzy na prawnika.
Na schodach rozległ się tupot dziecięcych stóp i mężczyzna
postanowił chwilowo odsunąć na bok zmartwienia. Zniżył głos i
mruknął:
- Tylko nie mówcie mi, że w naszym domu są myszy. Jedynie te
małe szkodniki wstają tak wcześnie.
Chłopcy zbiegli w podskokach ze schodów i młodszy z nich wpadł
prosto w rozpostarte ramiona Mikhaila. Lucca miał zaledwie osiem lat
i po dziecięcemu bezkrytycznie uwielbiał swojego ojca, który ze swej
strony rozkoszował się każdą chwilą spontanicznej czułości. Wojna z
Serbami odebrała mu lata dzieciństwa starszego syna, ale od teraz nie
miał zamiaru stracić ani sekundy. Wtulił swój uśmiech w
jasnobrązowe włosy syna, które miały identyczny odcień jak jego
własne.
- Przecież wiedziałeś, że to tylko ja - Lucca odezwał się po
rumuńsku.
- Oczywiście, że wiedziałem. - Mikhail mówił powoli, starannie
wymawiając angielskie słowa. Uczył chłopców nowego języka w
czasie dłużącej się przeprawy przez ocean, ale wciąż martwił się, że
Lucca nie będzie gotowy, żeby pójść do szkoły we wrześniu. Odchylił
głowę syna, żeby ten zobaczył jego uśmiech. - Kocham cię, ale to nie
zmienia faktu, że jesteś małą myszką - dodał. - Mógłbym zjeść cię
na śniadanie i wciąż byłbym głodny.
Dudnienie kroków przy drzwiach wejściowych zasygnalizowało
powrót Josepha.
- Przyniosłem jedzenie - oznajmił, unosząc w górę bochen chleba i
kawał sera. Porwał chleb na kawałki i rzucił je chłopcom, którzy
chwycili je łakomie i zaczęli pochłaniać jak głodne zwierzęta.
- Podaj mi ser - poprosił Mikhail. Zaniósł go do kuchni, rozglądając
się za odpowiednim nożem do krojenia, ale takiego nie znalazł. Był
głodny jak wilk. Przy ścianie stał jego topór, a obok emaliowanego
zlewu leżała duża drewniana deska do suszenia naczyń: to musiało
wystarczyć. Mikhail położył ser na desce i jednym pewnym cięciem
przekroił go na dwie idealnie równe części. Chłopcy byli zachwyceni.
Puścił do nich oko.
- Myślicie, że uda mi się pokroić resztę na równe kawałki?
- Tak! Dalej, tato! - entuzjazmował się Andrei. Chwilę później ser
podzielony był na osiem idealnie
równych trójkątów. Dopiero kiedy zniknęły z deski, oczom
chłopców ukazało się świeże pęknięcie na samym jej środku. Mikhail
zapewne uderzył mocniej, niż zamierzał. Oczy Andreia zrobiły się
duże i okrągłe.
- Będziemy mieć przez to kłopoty?
Na widok pęknięcia na twarzy Mikhaila pojawił się grymas. Dom
należał do niego, nie miał jednak żadnego prawa do znajdujących się w
nim przedmiotów. Powinien był być bardziej ostrożny. Niestety nie
było sposobu, by naprawić wyrządzoną szkodę.
- Nie, synu. Ale od tej chwili będziemy używać normalnych
sprzętów do przygotowywania posiłków.
Andrei oderwał zębami duży kawałek chleba.
- W porządku.
Marie, zmarła żona Mikhaila, byłaby zrozpaczona w obliczu
takiego braku manier, ale jeśli o niego chodziło, to etykieta nie była
czymś, czym zbytnio się przejmował. Czuł jednak, że ze względu na to,
że mieszkała z nimi lady Mi-rela, wszyscy powinni zdobyć się na
wysiłek i nabrać odrobiny ogłady.
Wyprostował się. Byli teraz w Ameryce i wiele rzeczy musiało się
zmienić. Strzelił palcami.
- Słuchajcie, chłopcy - zaczął głosem, który oznaczał, że miał dla
nich jakieś zadanie - chcę, żebyście od teraz zwracali się do lady Mireli
trochę inaczej. W Ameryce będziecie ją nazywać ciocią Mirelą.
Zrozumiano?
Andrei zmarszczył brwi.
- Ale ona nie jest naszą ciocią.
- Od teraz jest - odpowiedział mu Mikhail. Nie miał zamiaru
objaśniać im skomplikowanej historii rodziny, której ich dziecięce
umysły nie byłyby w stanie pojąć. Zależało mu na tym, żeby świat
postrzegał ich jako bliskich krewnych. - Chcę, żebyście mówili do niej
„ciociu" i zapomnieli, że kiedykolwiek nazywaliście ją lady Mirelą.
Już z nią rozmawiałem i przyznała mi rację. Jest teraz częścią naszej
rodziny, więc uważam, że jest to jak najbardziej na miejscu.
Chłopcy wydawali się nieco zaskoczeni, ale nie śmieli sprzeciwić
się ojcu.
- I jeszcze jedno - kontynuował. - Od teraz jesteśmy Amerykanami i
chcę, aby zwracano się do mnie imieniem Michael. To dobre imię dla
Amerykanina.
Dzieci wyglądały na ...