Christian Cameron
TYRAN
Przekład: Lesław Haliński
Poznań 2011
Tytuł oryginału: Tyrant
Copyright © Christian Cameron 2008
First Published by Orion Books, London
All rights reserved
Copyright for the Polish edition © Vesper, Poznań 2011
Przekład: Lesław Haliński
Konsultacja przekładu: Maciej Szymkiewicz
Redakcja: Maciej Fliger
Skład i łamanie: Paweł Orłowski
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do osób, żyjących
bądź zmarłych, jest całkowicie przypadkowe.
Przekłady wykorzystane w polskim tłumaczeniu powieści:
Homer, Hymny homeryckie, tł. Włodzimierz Appel.
Homer, Odyseja, tł. Jan Parandowski.
Homer, Iliada, tł. Ignacy Wieniewski.
Ksenofont, Podręcznik łowiectwa, tł. Artur Rapaport.
Vesper
ul. Wieruszowska 16
60-166 Poznań
tel./faks (61) 8686795
[email protected]
[email protected]
www.vesper.pl
Wydanie I
Poznań, lipiec 2011
ISBN 978-83-7731-002-1
Druk i oprawa: Drukarnia Abedik, Żerniki k. Poznania
Dla mojej matki
PODZIĘKOWANIA
Książka - a raczej seria powieści - nie wyskakuje niczym Atena z gło-
wy Zeusa w gotowej postaci. Kineasz i cały jego świat zrodził się z potrze-
by napisania książki na temat istotnych zagadnień politycznych i militar-
nych, absorbujących nas obecnie. Wróciłem wtedy do szkoły i do mojej
pierwszej miłości - historii starożytnej. Chciałem napisać książkę, którą
moja przyjaciółka, Christine Szego, mogłaby sprzedawać w swojej księ-
garni „Bakka-Phoenix” w Toronto. Historia starożytna, filozofia wojny i
szamanizm to trzy elementy, które składają się na ten tom. Już w trakcie
pracy poznałem profesorów Wallace'a i Younga, dwóch znakomicie wy-
kształconych uczonych, związanych z University of Toronto. Profesor Wal-
lace odpowiadał na wszystkie zadane mu pytania, udostępniając niezliczo-
ne materiały źródłowe. Wprowadził mnie też w mało przejrzyste z począt-
ku światy Diodora Sycylijskiego i poznał z T. Cuylerem Youngiem. Ten
ostatni rozpoczął moje kształcenie w zakresie historii imperium perskiego
za czasów Aleksandra i to on podsunął mi myśl, że być może macedoński
władca wcale nie był nieomylny. Pragnę wyrazić najgłębszą wdzięczność
tym dwóm profesorom za pomoc, jakiej mi udzielili przy odtwarzaniu
świata z IV wieku przed Chrystusem, oraz za udział w wykreowaniu obra-
zu Aleksandrowych kampanii, przyświecający całej tej powieściowej serii.
Fundament historyczny Tyrana to nade wszystko ich zasługa, a za jakie-
kolwiek błędy rzeczowe odpowiada, rzecz jasna, tylko niżej podpisany.
Nigdy nie zapomnę, z jaką przyjemnością siedziałem w gabinecie profesora
Wallace'a lub w salonie Cuylera, zajadając się tortem czekoladowym i roz-
prawiając o rzekomo niezwyciężonym Aleksandrze.
7
Chciałbym też podziękować filologom klasycznym z University of To-
ronto za ich wytrwałe wsparcie oraz za ożywienie obumarłej już we mnie
chęci zapoznania się z klasyczną greką. Na wyrazy wdzięczności zasługują
również inni pracownicy wspomnianego uniwersytetu, jak również perso-
nel biblioteczny z Toronto Metro Reference Library.
Tyrana przed publikacją czytali moi starzy przyjaciele: Matt Heppe i
Robert Sulentic. Obydwaj dysponują encyklopedyczną wiedzą o militarnej
historii świata starożytnego, a ich komentarze i uwagi pomogły mi uniknąć
wielu anachronizmów. Wszelkie pomyłki w tym zakresie obciążają moje
konto.
Nie dotarłbym do wielu greckich tekstów, gdyby nie Perseus Project.
Jest to stworzony pod egidą Tufts University internetowy zbiór wszystkich
niemal klasycznych tekstów po grecku z tłumaczeniem na angielski. Bez
niego wciąż ślęczałbym nad drugim wersem Medei, nie wspominając o
Iliadzie ery Hymnie do Demeter.
Wyrazy wdzięczności należą się też mojemu wspaniałemu wydawcy,
Billowi Masseyowi z Orion Books. To on zapalił dla tej powieści zielone
światło, to on dobrodusznie zgadzał się na apodyktyczne decyzje autora. I
w ogóle wspierał mnie na wszystkich etapach pracy. Dziękuję też Shelly
Powers, mojej agentce literackiej, za wszystko, co robi w moim imieniu.
Na koniec zostawiam muzy z Luna Café, które serwują zarówno kawę,
jak i dobry humor. Bez nich ta książka by nie powstała.
Poza tym całe tony wdzięczności - życia nie wystarczy, by ją wyrazić -
kieruję do mojej żony Sary.
Christian Cameron
SŁOWNICZEK
Jeśli nie podano inaczej, wyszczególniono tu terminy greckie lub po-
chodzenia greckiego.
Airyanām (awestyjski) - szlachetny, heroiczny.
Baksa (kazachski) - szaman, mag, umiejący kształtować marzenie senne.
Epilektoi - wyróżnieni obywatele miasta lub doborowi żołnierze falangi;
żołnierska elita.
Falanga - oddział greckiej piechoty, walczący w zwartym szyku. Tworzyli
go hoplici ustawieni w 8-10 szeregach jeden za drugim. Szerokość
tej formacji zależała od okoliczności. Falangę trudno było złamać,
ponieważ tworzyła ona swoisty mur, najeżony ostrzami włóczni (w
Grecji) lub sariss (w Macedonii) i chroniony przez tarcze.
Gamelia - jedno z greckich świąt, związane z obrządkiem zaślubin.
Gorytos - niezamykany kołczan scytyjski, nierzadko bogato zdobiony.
Hetajrowie - macedońska konnica wywodząca się z arystokracji i stano-
wiąca królewską gwardię przyboczną. Na polu bitwy osobiście do-
wodził nimi król.
Hipparcha - dowódca kawalerii.
Hippeis - kawalerzyści, grecka jazda, a w ogólniejszym znaczeniu klasa
kawalerzystów, odpowiednik późniejszego rycerstwa. Na ogół nale-
żeli do nich najbogatsi ludzie w mieście. Odpowiednik rzymskich
ekwitów.
9
Hoplici - ciężkozbrojna piechota grecka walcząca w falandze (patrz wyżej),
uzbrojona w tarcze i włócznie.
Hyperetes - trębacz hipparchy.
Libacja - ofiara składana bogu lub bogom poprzez wylanie na ziemię cen-
nego płynu, na ogół wina.
Machaira - ciężki miecz używany przez grecką kawalerię, dłuższy i bar-
dziej wytrzymały od krótkiego miecza stosowanego przez piechotę.
Dzięki swojej długości pozwalał walczyć żołnierzom siedzącym na
koniach. Mało przydatny w falandze.
Peltaści - lekkozbrojna piechota, walcząca za pomocą oszczepów.
Pentekontera - grecki statek wiosłowo-żaglowy.
Psiloi - lekka piechota, walcząca za pomocą proc i łuków, czasem też
oszczepów. Tworzyli ją ci spośród wolnych mieszkańców greckich
miast, których nie było stać na hoplicką zbroję i codzienne ćwiczenie
w gimnazjonie.
Sarissa - długa włócznia piechoty, wprowadzona do użytku przez Filipa II
Macedońskiego. Składała się z dwóch części połączonych żelazną
tulejką. Jej długość wynosiła od 4,5 do 6 metrów. Była podstawową
jednostką macedońskiej falangi.
Sostar (awestyjski) - tyrański; tyran.
Stadion - miara długości, licząca od 174 do 210 metrów.
Taxis - duży oddział greckiej i macedońskiej armii, liczący od tysiąca do
dwóch tysięcy żołnierzy. Określenie znaczeniowo zbliżone do falan-
gi (patrz wyżej).
Trierarcha - dowódca okrętu.
333 ROK PRZED CHRYSTUSEM
Niebo nad chmurą kurzu było błękitne. W oddali, ponad równiną,
wznosiło się pasmo gór mieniących się różnymi odcieniami fioletu. Najdal-
sza z nich czerwieniła się w promieniach zachodzącego słońca. Wysoko, w
eterze, panował niezmącony spokój. Po prawej orzeł, szczęśliwy omen,
leniwie zatoczył koło. Ptaki, które krążyły bliżej, nie zwiastowały powo-
dzenia.
Kineasz czuł, że póki będzie się koncentrował na niebie, strach nie
znajdzie do niego przystępu. Bogowie zawsze doń mówili: na jawie, po-
przez znaki, i we śnie, przez wyraziste sny. Byli mu teraz potrzebni.
Z prawej dobiegły go jakieś odgłosy, więc przeniósł wzrok z bezpiecz-
nych przestworzy na brzegi rzeki Pinaros, na płaską równinę, zarośla, pla-
żę, morze. Naprzeciw niego, po drugiej stronie rzeki, czekało trzydzieści
tysięcy perskich kawalerzystów, ustawionych w szyku tak ciasnym, że
unosiła się nad nimi chmura kurzu. Ich oddziały ciągnęły się tak daleko, że
tylne szeregi dało się widzieć aż za tą chmurą, na zboczu odległego wzgó-
rza, hen za Pinarosem.
Kineasz poczuł, że w jego żołądku coś się zaciska i przewraca. Puścił
wiatry i skrzywił się w wyrazie zakłopotania.
Nikiasz, jego hyperetes, chrząknął albo też zachichotał.
- Kineaszu, uważaj - powiedział, wskazując na prawo. - Oto wódz.
11
Około dwudziestu jeźdźców na dostojnych rumakach, w płaszczach
błyszczących od złotych ozdób, jechało równiną ku brzegowi, na którym
sprzymierzona kawaleria czekała na swoją klęskę.
Tylko jeden z nich, dosiadający wierzchowca okrytego lamparcią skórą,
miał odsłoniętą głowę. Jego blond loki lśniły tak samo, jak złota główka
Gorgony wetknięta w jego purpurowy płaszcz. Prowadził swych towarzy-
szy po ubitym piasku w stronę dowodzącego lewym skrzydłem Parmenio-
na, pół stadionu dalej. Parmenion pokręcił głową i wskazał gestem na hor-
dy perskiej kawalerii. Blond loki zatrzęsły się ze śmiechu. Jasnowłosy wy-
krzyknął coś, czego nie dało się słyszeć na wietrze, i wtedy Tesalczycy z
przybocznej gwardii Parmeniona ryknęli i wykrzyknęli jego imię: A l e k -
s a n d e r ! A l e k s a n d e r ! On zaś dalej jechał wzdłuż brzegu, aż dotarł
do sprzymierzonej kawalerii - było to sześciuset jeźdźców, tworzących
czoło lewego skrzydła.
Kineasz uśmiechnął się wbrew sobie, gdy blondyn podjeżdżał do niego.
Stojący za nim ludzie wiwatowali: „Aleksander! Aleksander!”. Nie miało
to żadnego sensu, bo niewielu z nich pochodziło z miast mających powody,
by kochać króla.
Dojechawszy do oddziałów sprzymierzonej kawalerii, Aleksander
uniósł pięść. Rozległ się kolejny wiwat. Uśmiechnął się, rozradowany,
wręcz promieniał, widząc ich uwielbienie.
- Ludu Grecji! Otóż i Wielki Król! Pod koniec dnia to my będziemy
władcami Azji, a on będzie niczym. Pamiętajcie o Dariuszu i Kserksesie!
Pamiętajcie o świątyniach ateńskich! Teraz, Helleni! Nadszedł czas zemsty!
I jechał dalej swobodnie, wyprostowany, a jego purpurowy płaszcz po-
wiewał na wietrze. W każdym calu był królem.
Przejeżdżając przed swą kawalerią, zatrzymywał się czasem, by zagad-
nąć tego czy owego.
- Kineasz! Nasz Ateńczyk! - krzyknął nagle.
Kineasz zasalutował, unosząc nad napierśnikiem swą ciężką machairę.
Aleksander zatrzymał się, spinając kolanami swego rumaka, który był
dobre dwie piędzi wyższy niż koń Kineasza i miał wartość stu złotych dare-
jek. Król jakby po raz pierwszy dostrzegł w tej chwili mrowie perskiej
konnicy.
12
- Niewielu Ateńczyków jest dzisiaj ze mną, Kineaszu. Okaż się wart
swojego miasta.
Wyprostował ramiona, a jego koń skoczył przed siebie. Kiedy przejeż-
dżał przed frontem swych wojsk, żołnierze znowu wznosili wiwaty: naj-
pierw sprzymierzona konnica, potem Tesalczycy, później zaś ludzie w fa-
langach. A l e k s a n d e r ! Zatrzymał się ponownie, by znów z kimś za-
mienić kilka słów, mocno gestykulując i ze śmiechem odchylając do tyłu
głowę - cała armia znała ten śmiech. A l e k s a n d e r ! Potem jechał już
szybciej, wprawiwszy w galop białego rumaka, a eskorta ciągnęła się za
nim niczym płaszcz, który miał zaczepiony na szyi. Wszyscy krzyczeli:
A l e k s a n d e r !
Parmenion chrząknął lekceważąco i wysunął się do przodu. Gestem na-
kazał swym oficerom i sprzymierzonym hipparchom, by się doń przyłączy-
li. On również wskazał wymownie na zbitą masę Persów.
- Za daleko się ciągną, stoją w zbyt ciasnych szykach. Niech dojdą do
brzegu tej rzeczki i rzucą się do ataku. My tylko musimy bronić się tak
długo, aż nasz młodzieniec wykona swoją robotę.
Kineasz był młodszy od owego „młodzieńca” i nie miał pewności, czy
uda mu się nie zwymiotować, a co dopiero powstrzymać tysiące Medów
przed rozlaniem się po równinie i uderzeniem we flanki macedońskiej fa-
langi. Był aż do bólu świadom, że został dowódcą stu konnych, bo ma bo-
gatego ojca, który popadł w niełaskę u swoich rodaków, opowiadając się za
Aleksandrem. Osobiste zasługi czy cnoty Kineasza nie miały tu żadnego
znaczenia. Wśród stojących za nim attyckich kawalerzystów było wielu
jego przyjaciół z dzieciństwa. Bał się, że prowadzi teraz na pewną śmierć
tych wszystkich chłopców - Diodora i Agisa, Laertesa i Grakchusa, Klej-
stenesa i Demetriusza - z którymi bawił się w hippeis, podczas gdy ich
ojcowie ustanawiali prawa i przeprowadzali transakcje handlowe.
Głos Parmeniona przywołał go do teraźniejszości.
- Rozumiecie mnie, panowie? - Jego macedońska greka brzmiała
zgrzytliwie nawet po roku obcowania z nią na co dzień. - Jak tylko dotrą do
środka rzeki, ruszacie do ataku.
13
Kineasz wrócił na czoło szwadronu, z trudnością kierując swoim wierz-
chowcem. To niespokojne oczekiwanie na przemian go wyczerpywało i
wprawiało w swoiste upojenie. Chciał, żeby to rozegrało się teraz. Pragnął,
by już było po wszystkim.
Podjeżdżając do niego, Nikiasz splunął.
- Rzuca nas na pożarcie - powiedział, bawiąc się tanim amuletem, któ-
ry miał zawieszony na szyi. - Nasz młodociany król nie chce stracić ani
jednego ze swych cennych Tesalczyków. A my jesteśmy jedynie marnymi
Grekami.
Kineasz nakazał gestem niewolnikowi, by przyniósł mu wody. Pochwy-
cił spojrzenie Diodora. W odpowiedzi ten wysoki rudzielec mrugnął do
niego. Nie bał się - wyglądał jak młody bóg. Tuż obok Agis, który znał na
pamięć wszystkie najwspanialsze wiersze, śpiewał odę na cześć Ateny.
Laertes podrzucił włócznię i chwycił ją efektownie, płosząc nieco swojego
konia, a wtedy Grakchus pacnął go lekko po hełmie, dając do zrozumienia,
że jego rumak powinien wrócić do szeregu.
Niewolnik podał wodę. Kiedy Kineasz ją pił, trzęsły mu się ręce. Dale-
ko po prawej rozległy się krzyki: długi wiwat, a potem greckie głosy od-
śpiewujące pean. A może to było po drugiej stronie? Tam też było mnó-
stwo Greków. Niewykluczone, że więcej Ateńczyków towarzyszyło Wiel-
kiemu Królowi niż Aleksandrowi. Kineasz spojrzał przed siebie, starając
się znowu skupić na eterze, lecz po jego prawej przesuwały się już mace-
dońskie falangi. Ziemia drżała i było to bardziej rozpraszające niż wszyst-
ko, co dało się dostrzec poprzez kurzawę, wzbijaną przez pierwsze kroki
żołnierzy.
Nieziemska mgła. Mówił o niej Poeta; teraz Kineasz widział ją na wła-
sne oczy. Mimo że trzęsły mu się ręce, uważnie śledził przebieg batalii.
Widział, jak macedońskie taxis w środku suną przez chmurę kurzu. Słyszał
okrzyki, kiedy król prowadził swych towarzyszy do natarcia, i czuł wszyst-
kimi zmysłami, jak bitwa wzmaga się w oddali. Następnie rozległ się ło-
skot frontalnego starcia, kiedy zderzyły się środkowe formacje - Grecy
Wielkiego Króla stali jak ściana naprzeciw macedońskich sariss.
14
Persowie, których Kineasz miał na wprost, czekali. Widział, jak falanga
wtacza się do koryta rzeki, brnie przez piasek i wdrapuje się na przeciwle-
gły brzeg. Patrzył, jak Grecy i perska piechota stawiają tam czoła atakują-
cym, jak ich zatrzymują, jak martwe ciała spadają ze stromego brzegu na
kolejne szeregi wspinających się żołnierzy. Gdzieś z prawej wiatr niósł
kolejne okrzyki zagrzewające do dalszego boju.
- Patrz przed siebie - powiedział Nikiasz i pocałował swój amulet.
W odległości stadionu widział przed sobą perskiego jeźdźca, który wje-
chał ostrożnie do rzeki i zaczął wolno ją przekraczać. W pewnym momen-
cie jeździec coś krzyknął, zamachał ręką, a wtedy szwadrony perskiej kon-
nicy jęły zsuwać się po niewysokim brzegu prosto do Pinarosu.
Filip Kontos, macedoński arystokrata dowodzący sprzymierzoną kawa-
lerią, uniósł rękę. Całe ciało Kineasza zatrzęsło się, a jego koń, któremu
zdradził swoje napięcie ściskiem kolan, zrobił dwa nerwowe kroki. Kineasz
tylko raz widział wcześniej perską kawalerię. Wiedział, że jest sprawniej-
sza od greckiej, że jej konie są większe i bardziej porywcze. Modlił się do
Ateny.
Nikiasz zaczął śpiewać pean. Po pięciu słowach podchwycili tę pieśń
wszyscy z pierwszego szeregu. Jej donośny dźwięk wzmagał się i rozprze-
strzeniał jak płomień na jesiennym polu. Z ognia tej pieśni tryskały iskry,
trafiające ustawionych dalej Tesalczyków. Perska kawaleria dotarła już do
środka rzeki i tworzyła jednolity front jeźdźców.
Kontos opuścił rękę. Sprzymierzona kawaleria ruszyła do przodu. Pod-
niecone konie uniosły łby i wywijały ogonami. Kineasz przełożył z lewej
do prawej ręki swój lekki oszczep, zdecydowany dokonać czynu, który
ćwiczył przez minione pięć lat - oszczepem miał rzucić, włócznią zaś wal-
czyć, cały czas cwałując przed siebie. Oszacował odległość dzielącą go od
Persów. Grecka jazda przyspieszyła, przechodząc z kłusu w galop. Peanu
nie dało się już słyszeć wśród tętentu kopyt. Kineasz zjechał z piasku na
żwirowy brzeg Pinarosu. Zacisnął pięść, dając znak, że chce atakować, a
wtedy rozbrzmiała trąbka Nikiasza.
15
W tej chwili nie był oficerem. Był wojownikiem. Przed oczyma miał
tylko ścianę Persów. Napięcie w ramionach jeszcze bardziej się nasiliło, a
odwaga nieco osłabła. Jego klacz wyciągnęła szyję przed siebie, przecho-
dząc w cwał. Mocno zacisnął kolana i uda na grzbiecie swego wierzchow-
ca, wyprostował się i cisnął oszczepem w najbliższego Persa. Jego prawica
od razu sięgnęła po włócznię i dzierżyła ją już, gdy jego koń wjechał do
rzeki i niemal czołowo zderzył się z rumakiem jeźdźca, którego Kineasz
właśnie zabił - oszczep przeszył ciało Persa, a niewyrośnięta klacz zwaliła
do wody większego od niej perskiego konia, który leżąc, wymachiwał ko-
pytami. Od uderzenia w nieosłonięty lewy bok zadrżał hełm i ramiona. Ból.
Kineasz rzucił się na dużego mężczyznę z rudą brodą, który machał swą
włócznią jak wydłużoną maczugą. Kiedy odpierał kolejne uderzenie,
włócznia Persa się złamała, a jej brązowy grot zranił rudobrodego w poli-
czek, gdy obaj byli tak blisko siebie, że zetknęli się kolanami. Pozbawiony
broni Pers został z tyłu. Klacz Kineasza wytraciła już impet i stała teraz po
kolana w wodzie. Nagle uderzył w nią koń innego Persa i oba rumaki, łeb
w łeb, szyja w szyję, podniosły się z wody niczym dwaj walczący ze sobą
bogowie tej rzeki. W powietrze wzbiły się krople, lśniące w słońcu jak
ognista fontanna. Jeździec siedzący na perskim rumaku rzucił się z włócz-
nią na Kineasza, a ten robiąc unik, wpadł do wody, pod wodę, i na chwilę
przycichł dlań bitewny zgiełk. Mimo że miał na sobie ciężką zbroję, się-
gnął po miecz i w mgnieniu oka stanął na nogach, wynurzając się na po-
wietrze pełne odgłosów wojny.
Jego klacz zniknęła, spłoszona przez dużego perskiego wierzchowca.
Wtem ujrzał nad sobą ogromnego siwka. Jednym prostym uderzeniem za-
ciął mieczem nogę jeźdźca - z rany trysnęła krew, a jeździec spadł do wo-
dy. Kineasz próbował wdrapać się na siwka, jedną dłonią trzymając się za
jego długą blond grzywę, drugą zaciskając kurczowo na rękojeści miecza.
Woda krępowała mu ruchy, a ciężki napierśnik ściągał w dół.
Coś z brzękiem uderzyło w jego hełm, który od razu się przekrzywił, i
Kineasz przestał cokolwiek widzieć. Jakieś ostrze przeciągnęło się po jego
16
lewym ramieniu, zadrapało mu brązowy kirys, po czym wbiło się w przed-
ramię. Spłoszony siwek dał susa przed siebie, wyciągając uczepionego grzywy
Kineasza z rzeki prosto na brzeg, z którego zjechał przed dłuższą chwilą.
Spanikowany koń wymachiwał łbem, lecz Kineaszowi się poszczęściło i
zdołał podciągnąć się nieco wyżej, by w końcu przerzucić nogę przez sze-
roki grzbiet wierzchowca. Nagle zderzył się z nim inny koń, wpijając zęby
w jego nieosłonięte udo. Bogini jednak czuwała, ponieważ nowy przeciw-
nik pomógł mu wreszcie dosiąść siwka. Wtedy Kineasz zaciął mieczem na
oślep i poczuł, jak ostrze wbija się w ciało. Lewą ręką ściągnął z głowy
hełm i cisnął nim w napastnika, którego wreszcie mógł dostrzec. Tym ra-
zem już świadomie zaciął weń mieczem, zwalając go na ziemię.
Nie mógł dosięgnąć cugli. Zaciskał kolana na grzbiecie siwka, ale nie
umiał go obrócić, więc wroga miał wciąż za plecami - po napierśniku po-
znał, że człowiek ten jest Hellenem i wrogiem zarazem. Innych Greków w
tej chwili nie widział. Próbował pchnąć mieczem jeźdźca, który nadjeżdżał
od tyłu z wyprostowaną włócznią, lecz chybił i mało brakowało, a spadłby
z konia ponownie. Jeździec po prostu przejechał obok niego.
Brawurowo - bądź też desperacko - Kineasz przechylił się nad łbem
siwka, by ująć w dłonie zwisające wodze. Nie zdoławszy ich zrazu po-
chwycić, przechylił się znowu i złapał je wreszcie. Pociągnął mocno i jego
koń cofnął się i na chwilę stanął dęba. Kineasz ponownie skierował się w
stronę rzeki i zaatakował mieczem jakiegoś, Persa, który jednak sparował
szt...