Rozdział 1
- Cele godziny dziesiątej. Głos mojej najlepszej przyjaciółki był zimny jak wiatr, jaki zerwał się nad Tamiz...
3 downloads
19 Views
563KB Size
Rozdział 1
- Cele godziny dziesiątej. Głos mojej najlepszej przyjaciółki był zimny jak wiatr, jaki zerwał się nad Tamizą. Jej rozwiązanie było solidne jak kamienne mury Tower, które stały dwadzieścia stóp od nas, a które widziałam w coraz ciemniejszej nocy... Światła świeciły jaśniej i zaufanie moich przyjaciół było prawie zaraźliwe. Prawie. Ale patrząc na tłum z tej odległości nie mogłam w niczym pomóc, ale myślę, że nie jestem na to przygotowana. To znaczy nie zrozumcie mnie źle, jestem gotowa na wiele przerażających sytuacji. Po tym wszystkim, w ostatnim półroczu byłam fałszywie raz porwana a prawie naprawdę porwali mnie dwa razy, kierowane przez jednego z międzynarodowego terrorystę i dwóch bardzo ładnych chłopców. Tak więc, straszne? Tak, strasznie i idę z powrotem. Ale w tej chwili Rebecca Baxter i ja stałyśmy na łyżwach na lodowisku, które otaczało fosę wokół Tower. Miałyśmy przewagę liczebną i nietypową. Więc coś w tym momencie było... przerażająca. Mimo, że moja najlepsza przyjaciółka była przy mnie. Mimo, że nasza szkoła trenowała nas dobrze. Mimo, że chodzimy do szkoły dla szpiegów. - Ooh, Cam. Patrzą na nas. Część mnie miała nadzieję, że Bex mówi o swoim ojcu, który stał przy podstawie lodowiska lub o jej matce, która była przy wschodnim wejściu na lodowisko. O całkowicie chciałam, żeby Bex mówiła o agentach w tłumie, których zadaniem było chronić mnie – podobnie jak kobiety z plecakiem, która była w końcu z nami całe popołudnie, czy też człowiek, który został wysłany na początek Tower Bridge, przy szlaku komunikacyjnym na pół mili w dowolnym kierunku. Ale znałam, Rebecce Baxter tak dobrze, że wiedziałam, że nie mówi o szpiegach. Ona mówi o... chłopcach. Kiedy wcześniej Bex bez wysiłku jeździła w tył obok tłumu facetów, teraz stała śmiejąc się i pokazywała na skraj boiska, gdzie każdy z nich okazał się jej przyglądać. Jej czerwony szalik machał na wietrze a ona uśmiechnęła się. – Więc, którego z nich chcesz? - Nie, dziękuję – wzruszyłam ramionami. – Próbuję z nich zrezygnować. To znaczy wyglądali na miłych, uroczych i zupełnie nieszkodliwych, ale jeśli jest jedna rzecz, którą dziewczyny z Gallagher wiedzą, to, że wygląd może być całkowicie mylący. - No chodź, Cam. – Błagała Bex. – Co powiesz o tym wysokim? - Nie. - Tylko tyle? - Nie, dziękuję – powiedziałam potrząsając głową. - Jeden z... – Bex nie dokończyła. Jej oczy rozejrzały się szeroko i wpatrywała się obok mnie, ale mój umysł miał na myśli powrót do zimnej listopadowej nocy w Waszyngtonie, i parne letnie popołudnie na dachu w Bostonie, jako dwie przerażające chwile mojego życia przemknęły przed moimi oczami. Czułam, że moje serce zaczyna bić mocniej. – Co to jest? – sprawdziłam tłum, próbując dostrzec co Bex zobaczyła. - Cam... – Bex zaczęła. Obróciłam się na lodzie, czekając na matkę Bex lub jej ojca, lub któregokolwiek z moich strażników, aby zarejestrować tę samą szokującą rzecz, którą widziałam w oczach mojej najlepszej przyjaciółki, ale ich twarze były puste. - Bex, – zaczęłam, – o co chodzi? - To nic. Po prostu... Powiedz mi Cam...? Jej uśmiech był czystym złem i mówiła tak wolno, tak jakbym chciała ją skrzywdzić. – Powiedz mi... jesteś pewna, że zrezygnowałaś ze wszystkich chłopców? - Bex, o czym ty mówisz ? – Zapytałam. Ale moja najlepsza przyjaciółka tylko żachnęła się, podniosła rękę do ust i rzekła: – Ups. A potem Rebecca Baxter, najbardziej skoordynowana dziewczyna w Akademii Gallagher dla wyjątkowych młodych
kobiet (która, wierzcie mi, zawiera naprawdę skoordynowane dziewczęta), przewróciła się na lodzie. Cóż, okazuję się, że udając, że upadek jest najdoskonalszym sposobem na zatrzymanie chłopców patrząc się, żeby się ruszyli. Oczywiście inna nasza współlokatorka Liz, bez wątpienia wymaga o wiele więcej dowodów, powołując się, na jakąś naukową pewność, ale biorąc pod uwagę fakt, że ośmiu chłopców zostało patrząc się a siedmiu rzuciło się do ratowania Bex jest, powiedziałabym, że nasz wynik całkiem statystycznie został uzasadniony. Ale szczerze mówiąc, w tej chwili statystyki były ostatnią rzeczą na mojej głowie, bo puszysty śnieg latał po nocnym niebie, który spadał pomiędzy mną a jednym chłopcem, który nawet nie drgnął, chłopiec, który nie mdleje, chłopiec, który właśnie stał przy szynach z rękami w kieszeniach patrząc się na mnie, mówiąc: - Szczęśliwego Nowego Roku, Dziewczyno Gallagher. Jest dość szeroki wachlarz emocji, które każda dziewczyna – znacznie mniej Dziewczyna Gallagher – jest zobowiązana do spełnienia w danym dniu – od radości do smutku, od frustracji do podniecenia. W tym momencie, całkiem śmiało mogę powiedzieć, że czuję je wszystkie. I próbowałam pokazać każde z nich. Wokół Bex uklękło na lodzie obok niej jej siedmiu zalotników, podczas gdy moje łyżwy przyciągnęły mnie bliżej do jednego z chłopców, którzy pozostali przy szynach. - Wyglądasz na zmarzniętego – powiedziałam jakoś. - Miałem cieplejszą kurtkę, ale potem oddałem ją pewnej dziewczynie. - To nie było mądre. Nie – uśmiechnął się i potrząsnął głową. – Prawdopodobnie nie. Mimo, że znałam go przez prawie rok, było wiele rzeczy, których nadal nie wiedziałam o Zacharym Goode. Podobnie jak mydło i szampon, może zapach jest o wiele lepszy na nim niż na kimkolwiek innym. Podobnie jak gdzie poszedł, kiedy nie było wyświetlanego losowo (często niebezpiecznego) punktu w moim życiu. A przede wszystkim, nie wiem jak, kiedy wspomniał o kurtce, kazał mi o nim myśleć o słodkiej, części romantycznych nocy w listopadzie ubiegłego roku, kiedy to dał ją mnie, a nie o strasznym, krwawym, międzynarodowym terroryzmie próbującym starą sztuczkę chcąc porwać mnie, która przyszła zaraz po. Kątem oka widziałam, że chłopcy ‘pomogli’ Bex trafić na ławkę niedaleko, ale Zach tego nie dostrzegł. On po prostu przysunął się bliżej mnie i uśmiechnął się. Zresztą, to wygląda lepiej od ciebie. Istnieje wiele rzeczy, o których Akademia Gallagher uczy nas pamiętać, ale już wtedy, chciałam żeby w mojej wyjątkowej edukacji powiedzieli mi również jak zapomnieć. To znaczy, to była zimna noc w obcym mieście, i niezwykle gorący facet uśmiechający się do mnie przez miękki blask padającego światła! Bezwzględnie ostatnia rzeczą, jaką zapamiętałam kiedy ostatni raz widziałam Zacha – był pisk opon lub zamaskowany mężczyzna. Poważnie, zapomniałam, nie wpadłby w tak niesamowicie przydatnym danym momencie. Ale ja jestem Dziewczyną Gallagher. Nie zapominam niczego. - Dlaczego mam wrażenie, że nie jesteś tutaj na wakacjach? – zapytałam. Słyszałam śmiech Bex. Wyczułam rękę Zacha przesuwającą się po szynie w dół coraz bliżej mnie. Przez sekundę, myślałam, że powie mi, że przyszedł tutaj aby się ze mną zobaczyć. - Szukam Joego Solomona. – Rozejrzał się po terenie Tower. - Myślałam, że był z tobą? I tak, szybkie walenie mojego serca nabrało zupełnie innego znaczenia. Oczywiście, brzmiało to jak proste pytanie, ale nic nie wiedziałam o tajnej operacji mojego nauczyciela, tak było prościej. Kiedykolwiek. - Co się stało? – Zapytałam, mój umysł przewijał co najmniej kilkanaście powodów, dla których pan Solomon mógł przyjechać za mną do Londynu – i żaden z nich nie był dobry. - Nic, Dziewczyno Gallagher. Prawdopodobnie nic... -
Powiedz mi, czy będę krzyczeć po panu i pani Baxter, może dowiem się czy Bex coś wie. Kopnął mocno ubity śnieg zgromadzony na brzegu lodowiska. - Mieliśmy spotkać się kilka dni temu, ale nie się nie pokazuje. – Zach spojrzał na mnie. - I nie zadzwonił. Dobra, wiem, co większość nastolatków myśli o kimś kto nie dzwoni, wtedy zazwyczaj narzekają. Lub marudzą. Ale Zach nie jest dokładnie takim typem. Było mi teraz po raz pierwszy zimno od kiedy jestem na lodzie. - On nie jest jednym z przydzielonych do mojej ochrony. - Twoja mama poza tym, że czegoś szuka prowadzi okręg, prawda? – Zapytał Zach. – Czy mógłby być z nią? - Nie wiem – powiedziałam. – Chyba tak, ale... Nie wiem. - Czy skontaktował się z Baxterami? - Nie wiem. - Czy on... - Nikt kompletnie mi nic nie mówi, pamiętasz? – Szukałam jego spojrzenia, a mimo wszystko, nie mogłam pomóc, ale rozkoszowałam się jego wyrazem twarzy, bo w końcu Zach czegoś nie wiedział. - Bycie w okręgu nie jest zabawą, prawda? - Rebecca – głos matki Bex rozbrzmiewał na zimnym powietrzu. Musisz iść – powiedział Zach kłaniając się w kierunku państwa Baxter. - Jeśli pan Solomon nie odbierze, wtedy musimy go zacząć szukać. Musimy powiedzieć rodzicom Bex... zadzwonimy do mojej mamy bo ona w końcu może... - Nie – rzucił Zach, a potem potrząsnął głową i zmusił się do uśmiechu. – To prawdopodobnie nic takiego, Dziewczyno Gallagher. Idź dalej. Baw się dobrze – powiedział, jak gdyby to było możliwe. - Cameron – zawołał ojciec Bex. – Pożegnaj się z tym młodym człowiekiem. - Musimy powiedzieć im, Zach. Jeśli pan Solomon zaginął... - Oni wiedzą – przypomniał mi Zach. Jego głos stał się miękki. – Cokolwiek się dzieję, obiecuję ci, że oni wiedzą o wiele więcej niż my możemy zrobić. Zach pogładził kawałek szyny, a za nami głos pana Baxtera stawał się coraz głośniejszy. - Chodźmy Cammie! Spojrzałam przez ramię na moją najlepszą przyjaciółkę, jej ojca, matkę, moich strażników, którzy otaczali nas od tygodnia. – Zaraz będę! Kiedy odwróciłam się do szyny, Zacha już nie było.
Rozdział 2 Tata Bex jest jednym z najlepszych szpiegów w Anglii (nie wspominając o człowieku, który uczył swoją córkę, jak wykorzystać lalkę Barbie jako broń, kiedy miała siedem lat), więc nie działałam wbrew Zachowi. I nie krzyczałam. I tylko nadążałam za Abe Baxter, na łyżwach powoli przez lód. - Tower jest najstarszym, królewskim budynkiem, który jest jeszcze w oficjalnym użyciu, Cammie. - Ona to wie, tato – powiedziała Bex, chociaż, a) właściwie nie wiedziałam, i b) w tym momencie, miałam o wiele więcej tajnych faktów na głowie. - Panie Baxter – zaczęłam mówić, ale ojciec Bex już wskazywał na wysokie kamienne mury Tower mówiąc: - Klejnoty domu są celem klasy AA... - Wie, tato – powtórzyła Bex, przewracając oczami. Ale tak naprawdę nie wydawał się zirytowany, kiedy patrzył na nią. - To wzmocnione tytanem bramy bezpieczeństwa i dziewięćset osiemdziesiąt punktów samouczącej sieci laserowej. – Potem zatrzymał się. – Przepraszam Cammie, chciałaś coś powiedzieć. Ale coś w sposobie w jaki na mnie spojrzał pozwoliło mi zapomnieć o Zachu i panie Solomonie, a nawet o okręgu Caven. Coś przypomniało mi, że ojcowie powinni opowiadać banalne żarty. Tatusiowie szumią na temat faktów i historii, że nie ma znaczenia od dziewięćdziesięciu dziewięciu procent ludności świata. Tatusiowie
czasem spojrzą na córki jak na najcenniejsze diamenty w Anglii. I pamiętałam, że kiedyś, ktoś patrzył tak na mnie. - Ja... Chciałam tylko jeszcze raz podziękować z umożliwienie mi spędzenia ferii zimowych z wami – udało mi się wymruczeć. Uścisnął moje ramię. – Jest nam bardzo miło, Cameron. I tak po prostu powiedziałam sobie, że Zach miał rację – to chyba nic takiego. Wszystko było w porządku. Przecież pan Solomon był ostrożny. Pan Solomon był dobry. - Ooh... Kruki! – powiedział pan Baxter, rozluźniając się na ławce obok mnie. Zwrócił się do kosa, który oczyszczał okruchy w pobliżu podstaw wysokiego muru. - Teraz, to jest ciekawy kawałek historii, Cammie. Według legendy, Anglia upadnie, jeśli kruk kiedykolwiek opuści Tower. Mimo to, jak opadałam na jedną z ławek i zaczęłam poluzowywać sznurowadła na moich łyżwach, moje palce nie chciały współpracować. To tak, jakbym zapomniała, jak oddychać. Spojrzałam na ptaka, ale nie powiedziałam nic. Był taki czarny na białym lodzie. Pan Baxter westchnął. – Ma zmarznięte skrzydła, więc nie może odlecieć. A potem, mimo lodowatego wiatru, moja twarz stała się gorąca. Moje ręce zaczęły się pocić w moich rękawiczkach podczas gdy wyciągnęłam szalik na szyję, nagły zawrót głowy pojawił się, gdy stałam w moich skarpetkach na zamarzniętej ziemi a łyżwiarze krążyli dookoła miejsc do przechodzenia. Pan Baxter wstał. – Co się dzieje, Cammie? Co się stało? Potrząsnęłam głową. – To... Nic. Ale coś nachodziło na mnie – jak jakieś déjà vu, tylko mocniejsze. Było coś w tłumie, że powinnam wiedzieć. Coś powinnam zobaczyć. Potrząsnęłam głową i przez ułamek sekundy pomyślałam, że zobaczyłam wysoki wdzięk kobiety z dachu w Bostonie. - Nie – mruknęłam. Spojrzałam na panią Baxter i jej kolegę z plecakiem, którzy byli za nami cały dzień. Każdy z nich miał w prawej ręce kubki z kawą – to znak, że to był nasz ogon było to jasne, że wszystko w porządku. Ale nie wszystko było w porządku. Pojawił się duch w tym tłumie – coś powinnam zobaczyć. Coś powinnam wiedzieć. - Cammie? – pan Baxter położył rękę na moim ramieniu. – Co się dzieje? - Nie wiem. – potrząsnęłam głową. – To jest po prostu... Zanim zdążyłam dokończyć, usłyszałam wybuch statyczny z urządzenia komunikującego przy uchu pana Baxtera – odległy stłumiony okrzyk. Przez lód, kobieta z plecakiem obróciła się, jakby czegoś szukała, kogoś. Kubek spadł jej z ręki i runął na lód. I w tym momencie mój umysł przemknął powrotem do Waszyngtonu, a następnie pobiegł jeszcze bardziej w tył, do Bostonu. Zabierzcie ją. Słowa zabrzmiały echem w mojej głowie. Zabierze mnie. A potem światła zgasły. Rozdział 3 Nawet w ciemności na lodowisku, wiedziałam, że polecenia rozlegały się w uszach agentów obecnych na lodowisku. W jednej chwili pan Baxter chwycił mnie, ciągnąc z dala od lodu, bliżej jakiegoś schronienia, które dawały kamienne mury Tower. Ziemia była twarda i zimna pod stopami, ale nie było czasu na to, aby zabrać moje buty, było słychać biegających ludzi i krzyki, które płynęły z ciemności. Ciągle czułam pod dłońmi szorstki mur i zrozumiałam, że pan Baxter i inni przenieśli się w głąb panikującego tłumu turystów – przedzierając się przez chaos – aż nagle ręka pana Baxtera odsunął się ode mnie. - Cammie – krzyknął, chciałam dojść do niego po ciemku, ale było tu zbyt wielu ludzi. - Cammie! – zawołał jeszcze raz, ale zanim udało mi się odpowiedzieć, para silnych ramion owinęła się wokół mojej talii, a ktoś przycisnął mnie do kamiennej ściany. Zaczęłam zamachiwać się na niego, ale mężczyzna odpowiedział, jakby było
wiadomo dokładnie, co bym zrobiła i jak zostałam do tego przeszkolona. Przycisnął ręce do mojej strony tak mocno, że miałam jedyny wybór: odciągnąć moją głowę do tyłu i uderzyć z całej siły. Czułam uderzenie na ziemi – usłyszałam, że mężczyzna się krzywi. Coś innego – inny znajomy głos w moim uchu, mówiący: - Cammie, uspokój się. Przez chwilę myślałam, że muszę nosić urządzenie komunikujące – że głos mojego nauczyciela wraca do mnie, mówiąc, jak uratować swoje własne życie. I usłyszałam jego szept. – Uciekaj. - Nadchodzą, oni są tutaj? – odetchnęłam w zimnym powietrzu, a jeszcze ręce utrzymywały pompowanie, nogi trzymane w ruchu, i mój nauczyciel prowadził pewny uchwyt na rękę, ciągnąc mnie w stronę Tower, jej słabo zatłoczonej podstawy londyńskiej ulicy podczas gdy powiedziałam słowa, których obawiałam się przez tydzień: - Okręg... Jest tutaj. - Panno Morgan, mamy tylko minutę, aż nas znajdą, więc masz mnie słuchać uważnie – mój nauczyciel powiedział, wzmacniając jego chwyt na mojej ręce, w której trzymał mnie przez cały strumień ruchu na Tower Bridge. - Czy przez komunikator możesz powiedzieć państwu Baxter, że jestem z tobą, musimy wezwać zespół wydobycia i... Cammie, posłuchaj! – jego cel wydaje się rozbrzmiewać echem w ciemności, i to coś każe mnie tam zatrzymać, na środku mostu. Mówił złym tonem, szalonym i przestraszonym. Joe Solomon był przerażony. Chwycił mnie za oba ramiona. – Cammie, mamy tylko minutę, aż znajdą nas, a następnie zabiorą cię.. - Nie! – krzyknęłam. - Słuchaj! Każdego dnia, oni będą zjawiać się z powrotem w naszej szkole, a kiedyś się tam dostać muszą. - Cześć, Joe. Gdy ojciec Bex pojawił się na ciemnym brzegu rzeki, jego głos był równy i spokojny ale nosił to samo wrażenie, które a Bex, kiedy jest skoncentrowana i zła, a także wtedy kiedy nie ma siły na ziemi, która może ją powstrzymać. A jednak pan Solomon nie zwrócił na niego spojrzenia. Jeszcze mocniej założył chwyt na moich ramionach, jak gdyby żadne inne zadanie w całym moim życiu nigdy nie było ważniejsze niż miał zamiar teraz mi zadać. – Cammie, posłuchaj mnie! - Chodź, Joe – pan Baxter zawołał przez most, ułatwiając do przodu jak człowiek ustawiający się do walki. – Wyłącz się z tego. I pozwól dziewczynie odejść. Potrząsnął głową. Nic nie miało sensu w tym momencie – nie to, co mówił pan Solomon lub sposób w jaki pan Baxter patrzył na nas. Żaden z nich nie zdawał się wiedzieć, że obaj było po tej samej stronie – po mojej stronie. - Wszystko w porządku, panie Baxter – powiedziałam, zwracając się do ojca Bex, myśląc, że może nie poznał mojego nauczyciela. – To jest pan Solomon, Joe Solomon On... - Wiem kim on jest, Cammie. – Ojciec Bex podszedł bliżej. – I on podąży już teraz ze mną – poleci do Langley i wyprostuje ten bałagan jakiego narobił. Cammie! – pan Solomon potrząsnął mną lekko. – Nie słuchaj go. Posłuchaj mnie! Ale ojciec Bex kontynuował dalej. – Joe, musisz pozwolić jej odejść. Matka Bex wyszła z cienia zza męża. – Cammie, kochanie, chcę, żebyś podeszła do mnie. Most był zimny i szorstki pod moimi stopami, ale nawet nie drgnęłam. Sprawdziłam ciemne brzegi rzeki, szukając Bex, potrzebowałam jej, aby pomogła mi wyjaśnić jej rodzicom, że oni robią straszny błąd. Ale widziałam strażników i pracowników, którzy zamknęli szeregi wokół nas, i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że nikt nie szukał nas w tłumie. Teraz dusza szukała okrąg. Zamiast tego ludzie, którzy poprzysięgli bronić mnie patrzyli, jak gdyby most był najbardziej niebezpiecznym miejscem na świecie w jakim mogę być. Gdy obowiązałam się od wieży widokowej pojawił się na drugim końcu mostu, wiedziałam, że byliśmy otoczeni. - Cammie, teraz! – pani Baxter rozkazała, ale zostałam
zamrożona w miejscu. - Jej ojciec był moim najlepszym przyjacielem! – mój nauczyciel krzyczał słowa echem od rzeki aż w kierunku nocy. Ojciec Bex skinął głową o przysunął się bliżej. – Wiem. - To jest szalone Abe – pan Solomon potrząsnął głową. - Jasne, że jest – pan Baxter powiedział spokojnie. – Ale protokoły wyjścia z jakiegoś powodu, Joe wiemy... - Wiemy, jak to się kończy! – mój nauczyciel krzyknął. - Nie tym razem – powiedział pan Baxter. – Niekoniecznie, nie. Jeśli pozwolisz Cammie odejść i pójdziesz ze mną. - Panie Solomon... – nie poznałam własnego głosu. Brzmiał tak daleko i tak krucho. Wiedziałam sposób, w jaki pozostał w cieniu, nie przez walkę którą próbowałam stoczyć z moim nauczycielem. Słabo. Czułam się słabo. I tak odsunął się. - Cammie, chodź tu – mama Bex rozkazała ponownie. Widziałam Bex za nią, nie ruszała się. Była oszołomiona. – Cammie! – mama Bex rzuciła, ale spojrzałam na mojego nauczyciela. - Panie Solomon, co się dzieje? Dlaczego tu jesteś? Dlaczego nie spotkałeś się z Zachem? Dlaczego wciąż patrzą na ciebie jak... Dlaczego oni mówią do ciebie jak do wroga? - CIA ma kilka pytań do niego, Cammie – odpowiedział mi pan Baxter. – To wszystko. On po prostu musi odpowiedzieć na kilka pytań. - Będziesz próbował mnie zmienić, Abe? – Pan Solomon roześmiał się, po czym zwrócił się do mamy Bex. - Grace? Czy zamierzasz mnie uszkodzić przed Bex i Cammie? Bex zawołała: - Nie! Ale głos jej matki był szybszy jak powiedziała: - Wiesz musimy. - Mamo! – Bex płakała. - Rebecco, trzymaj się od tego z daleka – ostrzegł ojciec Bex. Potem odwrócił się i spojrzał na człowieka, wszyscy wiedzieliśmy – temu człowiekowi ufałyśmy jedynie Bex i ja. – Powinieneś wiedzieć lepiej, żeby się tu nie zjawiać, Joe. - Musiałem porozmawiać z Cammie. - Cammie była bezpieczna – powiedziała matka Bex. Mój nauczyciel potrząsnął głową. – Cammie nie jest bezpieczna w żadnym miejscu. Nie chciałam płakać potem, ale nie mogłam już udawać. Nie byłam na wakacjach. Ukrywałam się. Byłam jak kruki, więziennego przeznaczenia nie mogły kontrolować. Więc zwróciłam się do dorosłego, wiedziałam, że wie najlepiej – to jedyny człowiek, któremu ufałam już bardzo długo. - Panie Solomon, proszę, co się dzieje? I wtedy jego ręce z powrotem wylądowały na moich ramionach. – Cammie, musisz postępować zgodnie z gołębiami. - Ja... Ja nie rozumiem. - Obiecaj mi, Cammie! Bez względu na to, obiecaj mi, prześledzisz gołębie. To nie miało sensu – nie słowa lub jego spojrzenie i sposób najlepszego przyjaciela moich rodziców, stał wpatrując jakby moment, że bał się czegoś przez kilka dni i w końcu znalazł się tutaj. Syreny zabrzmiały, a ja czułam się nagle niepewnie na moich nogach, jakby ziemia była w ruchu. - Panie Solomon – mówiłam powoli i spokojnie – może powinien pan iść z nami... Porozmawiamy z moją mamą, a ona wyjaśni, że jesteś nauczycielem i że popełnili jakiś błąd i... Ale wtedy nie mogłam już dokończyć, ponieważ ziemia była w ruchu. Syrena była coraz głośniejsza; widzowie zaczęli wołać z rzeki. Straszny flash, pomyślałam sobie, że Tower Bridge jest mostem zwodzonym, a pan Solomon i ja staliśmy na środku. Most szarpnął i Bex krzyknęła: Cammie! Ale matka ją zatrzymała. Złapałam się krawędzi a most rósł coraz bardziej stromo, a Pan Solomon sięgnął po moich ramionach, trzymając mnie mocno. - Cammie, musisz mi obiecać! - Dobrze, panie Solomon. Oczywiście. Obiecuję. - Dziękuję, Cammie. – Rozluźnił chwyt i spuścił głowę. Po raz pierwszy, wydawało mi się oddychać jak westchnął: - Dziękuję. - Dobra Joe – pan Baxter podszedł bliżej. – Porozmawiałeś z Cammie. Masz swoją obietnicę. Teraz daj
spokój. Chodźmy, tak jak ustaliliśmy. Ale pan Solomon zaczął się cofać, jego wzrok wciąż znajdował się na mnie. - Gołębie, Cammie. - Gołębie – powiedziałam. I wtedy jeden z największych szpiegów, jakich znam pobiegł do zbocza wzrastającego mostu i rozpędzony w górę, lecąc spadał. Rodzice Bex rzucili się za nim, ale już tam był, wpatrując się w Tamizę. I Joe Solomon właśnie zniknął Rozdział 4 Podczas przerwy zimowej z naszych lat w siódmej klasie, Bex pomogła jej rodzicom narażając podwójnego agenta, który pracował wewnątrz MI6. latem skończyła czternaście lat ale przysięga, że ona wyłączyła bombę pod rodziną królewską na polu na trybunach Wimbledonu. Ale jak Bex i ja usiadłyśmy z tyłu vana MI6 z napisem ‘Podręczni pomocnicy usług malarstwa domu’ malowane na boku, nie znałam Dziewcząt Gallagher która kiedykolwiek przyniosła historię całkiem podobną do tego domu z wakacji szkolnych. Próbowałam opowiadając fakty dla siebie – jak pierwszy agent do nas dojechał, był leworęczny i miał zielone oczy, jaki numer telefonu był wymieniony na stronie vana. Pamiętam wszystkie szczegóły – każdy jeden. Przecież pan Solomon trenował mnie dobrze. I to był problem, naprawdę. Pan Solomon wytrenował mnie. Pan Solomon nauczył mnie. A potem pan Solomon zaciągnął mnie na ten most i rzucił się w zimne, ciemne wody Tamizy. Więc usiadłam spokojnie z panem Baxterem po jednej stronie, ja i pani Baxter na innej, czekając na świecie zatrzymanym w złym kierunku. Ale, oczywiście, do wszystkich talentów Bex, czekanie nie jest zupełnie jednym z nich. - Co to było? – zawołała Bex, jak tylko drzwi vana się zatrzasnęły. - Cicho Rebecco – rozkazała jej matka. - Bo to wygląda jak oboje po prostu chcieliście zaaresztować Joego Solomona. – Powiedziała Bex. – Czy to, także wyglądało na tobie, Cam? - Nie teraz, Rebecco – powiedział jej ojciec. - Więc co to było, nie? – zapytała Bex. – Jakieś szkolenie? - Bex – syknęła jej matka. - Test bezpieczeństwa obwodu? – Bex próbowała dalej. - Rebecco, będę miał tego agenta ciągnącego nad tym vanem – ostrzegał ją ojciec, ale Bex tylko wzruszyła. - Ponieważ, poprawcie mnie jeśli się mylę, ale nie jest Joe Solomon jednym z dobrych ludzi? Życzę jej rodzicom odcięcia się, zbesztania jej, powiedzenia czegoś – czegokolwiek – bo nic nie mogło być bardziej przerażające niż wygląd, który otoczył panią i pana Baxter właśnie wtedy. Nawet Bex ucichła na ten widok. Minutę później czułam jak van skręca i powoli, a wszędzie wokół nas, świat jest ciemny. Poprzez oświetlenie wnętrza vana, Bex spojrzała na mnie. – Tunel? – Domyśliłam się. Popatrzyła na mnie i szepnęła do tyłu – Zach? Nim zdążyłam odpowiedzieć, światła w tunelu zamigotały, jesteśmy zgubieni w całkowitej ciemności jak kierowca szarpnął kierownicą. Opony zapiszczały. Złapałam się siedzenia, poczułam odchylenie od Baxterów po obu stronach mnie, ale nikt nie krzyczał lub odpowiednio wzmocniony w wypadku jak przycisnął się zbyt szybko do ściany tunelu. W ciemności czułam rękę mojej najlepszej przyjaciółki na mojej i zrozumiałam właśnie, tka nagle, że ściana przed nami rozeszła się i w całości połknęła van. Obróciłam się w fotelu i przez zakurzone tylne okna vana widziałam w pobliżu ukryte drzwi. - Super – wyszeptała Bex. Wtedy nie było światła na końcu tunelu (dosłownie). Wszystko wzrosło jaśniejsze, podczas gdy van zwalniał i przejście wzrosło do szerszej przestrzeni byliśmy a tu nie było niczego, ale jednak był tunel. - Witamy w Baring Cross Station – powiedział wysoki głos w momencie gdy drzwi vana
rozsunęły się. Natychmiast, matka Bex owinęła ramię wokół mojej talii, jej ojciec chwycił mnie za rękę, a najlepsza i najzdolniejsza część Jej Królewskiej Mości Secret Servis patrzyli, patrzyli na mnie wydostając się z vana jakbym była najciekawszą osobą w tej przepastnej przestrzeni. Sufit musiał sięgać około pięciu pięter. W wybiegach rozwalonych powyżej, i więcej samochodów SAT po mojej prawej stronie, stało pod dziwnym kątem. Wszystko wokół nas, ludzie biegali, krzyczeli zamówienia. Były tam schody ze stali nierdzewnej, chromowanej pionowo i matowego szkła partycji pierwszej. I nie mogłam pomoc, ale myślę, że to było prawie dokładnie rok odkąd byłam eskortowana do innego super – fajnego miejsca w super – tajnym ośrodku pod ziemią pod Waszyngtonem z powodu chłopca. (Albo... Dokładnie... Chłopaka). W Londynie, to z powodu człowieka. (Albo... Dokładnie... Nauczyciela). Rok wcześniej, wiedziałam w podróży, że to nadchodzi. To nie czas ani dzień na badania rutynowe w taki sposób. Ostatniej zimy, matka zaprowadziła mnie do tej instytucji, abym odpowiedziała na pytania. Ale tym razem stałam obok państwa Baxter, zużywanej przez co nie wiem. - Wszystko w porządku? – zapytała kobieta. - Czy on cię skrzywdził? – Człowiek w rękawicach chirurgicznych i białym płaszczu chciał wiedzieć. Jak do diabła doszedł tak blisko? – inny mężczyzna nie wytrzymał. - Bramy Zdrajców – jedna kobieta odpowiedziała. – Wszedł przez Bramy Zdrajców. - Oczywiście, że tak – mruknął jakiś człowiek, a ja starałam się wytrząsnąć słowa z mojej głowy. To był bełkot. Nonsens. Ponieważ ‘on’ był panem Solomonem. - On – był najlepszym szpiegiem jakiego znam. - On – był najlepszym przyjacielem mojego ojca. Jak przechodziliśmy obok masywnej ściany z ekranem, zdjęcia miasta błysnęły tak szybko, że cudem było, że ktoś je zobaczył. - Satelita jest w górze! – Młody mężczyzna w okularach w rogowej oprawie krzyknął. Daj mi oczy na każdym wyjściu rury, każdym skrzyżowaniu na lotnisku. Jesteśmy tak blisko ludzie! – Starsza kobieta płakała. – Nie pozwólcie mu uciec. Oczy Bex znalazły moje, i wiedziałam , co ona myśli: nasz nauczyciel nie wszedłby na ten most, gdyby nie miał sposobu później z niego zejść, bo nie mógłby przyjechać do Londynu, nie miał sposobności na wydostanie się. A gdyby Joe Solomon nie chciał być znaleziony, uważał by na kamery, satelitę lub inne operacje na ziemi, przez które mogą go zobaczyć. - Baxter! – Głos zawołał z wybiegu nad nami. – Masz dziewczynę, a potem? Ojciec Bex stał ramię w ramię – Ona tu jest. Ona jest w porządku. Mężczyzna wskazał na metalowe drzwi na końcu wybiegu. – Wtedy przyszedł w ten sposób. – powiedział mi, ale Bex poszła dalej. - Chętnie tam poczekam – powiedziała. Agent spojrzał na panią Baxter, której twarz była taka jak określa się jej córkę. - Idę z nią – powiedziała pani Baxter. – Cammie jest pod naszą odpowiedzialnością. - Następnie należy pomyśleć o tym zanim zabierzesz ją na krwawe łyżwy – agent pękł. Chciałam powiedzieć coś w proteście przeciwko – aby przypomnieć im, że to nie wina państwa Baxter... ale co to było. Dłoń pani Baxter była na moim ramieniu, delikatnie popychając mnie do przodu i powiedziała mi, że ścieżką która tam była, musiałam podążyć sama. Rozdział 5 WADY I ZALETY SPĘDZENIA NOCY W ŚCIŚLE SEKRETNYM POKOJU WE ŚCIŚLE SEKRETNYM OBIEKCIE, ALE NIKT NIE POWIE, DLACZEGO. (Lista Cameron Morgan). ZA: Okazuje się, że podziemia tajnego rządu są doskonałym miejscem do rozgrzania się po wypadnie na łyżwy.
PRZECIW: Proces rozgrzewania nie zawiera żadnych przyjaciół, ani rodziny, i absolutnie nie ma na to odpowiedzi. ZA: Czasami miło jest chwilę Samek komponować się po dość traumatycznych (i zupełnie mylących) doświadczeniach. PRZECIW: ‘Moment’ przestaje być miły, gdy idzie się na prawie dwie godziny. ZA: Trzy słowa – Ekstra. Kredyt. Esej. PRZECIW: Dwa słowa – Brak łazienki. ZA: Wiedza, że jest pięćdziesiąt spółdzielni i co najmniej dwieście kamer pomiędzy tobą a ludźmi, którzy chcą cię. PRZECIW: Zdaje sobie sprawę, że wiem, jeszcze mniej o tych ludziach, niż to co myślisz, że wiesz. O wiele mniej. Każdy dobry operacyjny wie, że istnieje kilka powodów, aby utrzymać w tajemnicy, że ktoś czeka na decyzję. Czasem czujesz się nerwowo, czasem chcesz pozwolić im myśleć, czasem musisz zebrać wszystkie fakty, a czasem rozmowa z nimi nie jest taka ważna. Ale istniał tylko jeden powód, który przyszedł mi do głowy, kiedy usłyszałam skrzypiące otwieranie drzwi i odsunęłam moją głowę i ramiona od zimnej tablicy. - Czy moja matka jest tu? - Nie. Trzasnęły drzwi i odwróciłam się w stronę przyglądającego mi się człowieka, którego nigdy nie widziałam przed spacerem z drugiej strony pokoju. Był wysoki z czarnymi falowanymi włosami i głęboko niebieskimi oczami, i jak mówił swoim bogatym brytyjskim akcentem, wpatrywał się we mnie zarówno jako w szpiega jak i dziewczynę, która dostała ślinotoku i nie zdała sobie z tego sprawy. - Jak się masz, Cammie? – zapytał, ale ledwo zdążyłam odpowiedzieć moje – Dobrze. - Czy jest coś czego potrzebujesz? Wody? Albo czegoś innego? - Co się stało na moście? Mężczyzna zaśmiał się cicho. – Cóż, to ja miałem nadzieję, że mogłabyś mi powiedzieć. – Rzucił plik na stół pomiędzy nami i przeniósł się na krzesło naprzeciwko mnie, ale było coś w jego geście – dźwięku jego śmiechu – że poczułam się dziwnie. Nic nie wydawało mi się już śmieszne. - On nie chciał cię skrzywdzić? – zapytał mężczyzna. - Pan Solomon jest moim nauczycielem. Nigdy by mnie nie skrzywdził. - Jesteś pewna, że niczego nie potrzebujesz? Może masz ochotę na gorące kakao, co ty na to? - Nie chcę kakao. Chcę wiedzieć, dlaczego sześcioosobowy zespół chciał złapać i otoczył Joego Solomona. Chcę wiedzieć dlaczego jeden z najlepszych agentów CIA miał przełamać moją ochronę MI6 żeby ze mną porozmawiać. Mam na myśli, jesteśmy po tej samej stronie, jesteśmy? I wtedy uśmiech tego człowieka zniknął – wyblakł jak pamięć flash. – Och, wiemy, kto jest naszym przyjacielem. - Naprawdę? Ponieważ nie bardzo mi się wydaje. - Co się stało na moście? - To jest to o co cię zapytałem. - Co Joe Solomon powiedział ci na moście? – Zacisnął zęby kiedy formował pytanie. - Nie wiem. To wszystko wydarzyło się tak szybko. I naprawdę nie rozumiem. Znowu się zaśmiał i tym razem mruknął. – Oczywiście, że nie wiesz. - Jak masz na imię? – zapytałam, ale nie odpowiedział. – Jesteś z MI6, prawda? - Imponujące – powiedział, ale coś w jego głosie powiedziało mi, że nie był pod wrażeniem tego wszystkiego. - Kim jesteś? Gdzie są państwo Baxter? Poruszył się na krześle i przechylił do przodu. – Dzięki państwu Baxter połowa Londynu zobaczyła, co się dziś wydarzyło, co w naszej działalności, jest bardzo złe. Więc państwo Baxter są w tej chwili trochę zajęci. Nie wiedziałam, co było gorsze to, że rodzice Bex mieli kłopoty z mojego powodu, albo czy, że człowiek naprzeciwko mnie mówił do mnie jak do obcej osoby – wroga – oszusta. Oczywiście, jestem szesnastoletnią dziewczyną, podczas ferii zimowych oraz w trakcie szkolenia więc nie zrozumcie mnie źle, szesnastoletnia dziewczyna wpadła w poważne tarapaty przy okazji, ale dawało mi to spojrzenie, którego oczekuje się od ludzi, którzy nie znają prawdy o mojej szkole – a człowiek naprzeciwko mnie powinien znać prawdę. Przynajmniej myślałam, że
tak jest. - Um... Tak tylko z ciekawości – powiedziałam – jaki prześwit masz na tym poziomie? Jaki prześwit mam na tym poziomie? - Ja zapytałam pierwsza. Mężczyzna uśmiechnął się, a potem powiedział: – Wystarczająco wysoki. – To nie było odpowiedzią, ale nie, że to był czas, żeby o tym mówić. - Dlaczego wszyscy szukają pana Solomona? – zapytałam. Gdy mężczyzna pochylił się w fotelu, pochylił się żeby zmierzyć mnie jego niebieskimi oczami. – Musieliście popełnić jakiś rodzaj błędu – powiedziałam. – Zadzwoń do Akademii Gallagher. Zadzwoń do mojej matki. - Co Joe Solomon powiedział ci na moście? – rzucił mężczyzna, ale ledwie usłyszałam te słowa. - Moja matka Rachel Morgan, operacyjne ID 145-23-6741. Dyrektorka Akademii Gallagher dla wyjątkowych młodych kobiet. Masz to? - Wiem, kim jest twoja matka – stwierdził spokojnie. – Ale teraz powiedz mi o Joe Solomonie! Moje słowa zawisły nade mną, starałam się znaleźć w centrum mojej wściekłości, mojego strachu, zanim powoli wyszeptałam: – Gołębie. Pan Solomon kazał mi śledzić gołębie. Czekałam aż roześmieje się ponownie, ale tym razem studiował mnie. – Czy to coś ci mówi? - Nie. - Nie mówił o tym na lekcji? Nie rozumiesz po co otwór został użyty? – zapytał, a następnie potrząsnął głową w frustracji. – Otwór jest pośrednikiem dwóch szpiegów, którego mogą używać do przenoszenia informacji, pomiędzy sobą... - Wiem czym jest otwór. - I gołębie nic dla ciebie nie znaczą? – zapytał ponownie. Zamknęłam oczy, myśli z powrotem cofnęły się do uczucia które miałam na moście, czułam zimny wiatr na twarzy i zaciskające się ręce pana Solomona na moich ramionach, ale to jego oczy widziałam najwyraźniej. - To się stało tak szybko. Bał się. On nie był sam. - Jest dobry powód ku temu – powiedział człowiek bez cienia emocji. – Nie znasz Joego Solomona. - Mylisz się – powiedziałam stanowczo. – Musieliście popełnić jakiś błąd. Pan Solomon jest nauczycielem w Akademii Gallagher. Jest w CIA, i przybył do Londynu, by mnie chronić i ostrzec... On po prostu martwił się z powodu zagrożenia. - Nadal nic nie rozumiesz, prawda? – nadal uśmiechał się zamykając foldery. - Joe Solomon jest zagrożeniem. - To śmieszne – wystrzeliłam ponownie. – Pan Solomon jest moim nauczycielem. Mężczyzna wstał. – Możesz przestać nazywać go ‘panem’ młoda damo. – podszedł do drzwi i zastukał w szybę. – Joe Solomon nigdy już nie będzie twoim nauczycielem ponownie.
Rozdział 6 W ciągu następnych sześciu dni u Baxterów spałam w pięciu różnych bezpiecznych domach. Był to pozornie opuszczony domek ogrodowy w posiadłości w Szkocji, mieszkanie z widokiem na Big Bena, domek w Walii i coś co można najlepiej nazwać jako niewielki zamek, który posiadał zbrojownie i pawia. Codziennie rano jeździłam. Co dwa dni był inny strażnik. Oczywiście, można by pomyśleć, że pełny dostęp do wielu tajnych twierdz zrobiłby na Bex i na mnie wrażenie jako na uczniu, ale mu Dziewczyny z Gallagher z reguły nie zazdrościmy niczego, co wiąże się ze strażnikami (kiedy jesteś agentem) i pająki (i MI6 ma wiele bezpiecznych domów w których my nie mamy nic do roboty). Szóstej nocy obudziłam się w wąskim łóżku, ale prócz spokojnego i miarowego oddechu Bex, było jeszcze coś – przytłumione słowa: – Caven. Przez chwilę tak leżałam, ale potem wymknęłam się z dolnego łóżka. Deski w podłodze były zaskakująco
spokojne pod moimi stopami. Było okropnie zimno, ale nie zatrzymałam się aby przejrzeć zawartość mojej torby, walizki i kosmetyczki, które były otwarte ale starannie zapakowane, gotowe do szybkiej ucieczki. Zamiast tego, wyszłam do przedpokoju i skierowałam się w kierunku wąskich, krzywych schodów, które prowadziły z pierwszego piętra na do małego pokoiku przed kuchnią. Wychylając się, widziałam nogi pana Baxtera, siedzącego przy kuchennym stole, przesuwającego się lekko gdy mówił. – Czy widziałaś Rachel? - Tak – rzekła kobieta ochrypłym szeptem. - Jestem zaskoczona, że to było możliwe – powiedziała pani Baxter. Kobieta zaśmiała się cicho. – Cóż, nie byłam w nastroju, aby usłyszeć, że było to nie możliwe. Rozumiem – powiedziała pani Baxter. - Grace, jak z nią? – spytała. - Dobrze – powiedziała pani Baxter. – Czy powinnam iść po nią? - Nie. Stałam w ciemności, słuchając, a wiatr w zamku jęknął kiedy kobieta powiedziała – Niech Obsik spokojnie sobie śpi. Był tylko jeden człowiek na świecie, który nazywał mnie Obsikiem, więc nie sądzę, żebym po prostu stała, gotowa do ucieczki w dół wąskimi schodkami do ciotki Abby. Ale potem owinęło się ramię wokół mojej talii a czyjaś ręka przysłoniła mi usta. Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam szeroko otwarte oczy Bex lśniące w ciemności. Pokręciła głową, szybko. Nie, nic nie powiedziała mi. Myśl. Możemy nie dostać kolejnej takiej szansy. Uśmiech mojej najlepszej przyjaciółki był szczególnie złośliwy (w co uwierzcie mi, coś to mówi), w końcu szepnęła: – Mam lepszy pomysł. Trzy minuty później stałam na najwyższym piętrze zamku, patrząc na małe drewniane pudełko i solidne liny, słuchając mojej najlepszej przyjaciółki, która nalegała: – Powinnaś to zrobić. - Dlaczego ja? – szepnęłam, patrząc, jak wymachuje ciemnym starym pudłem w powietrzu, było puste, i zdziwiłam się, że znalazła coś takiego pośród kamiennych murów zamku. - Jesteś niższa – powiedziała Bex. (Taj jestem). – A ja jestem silniejsza – powiedziała. (To też było prawdopodobnie prawdą). – A ja jestem... - Boisz się pająków? – domyśliłam się. Ale Bex wzruszyła ramionami. – ... jeszcze trochę głucha od czasu incydentu w którym grałyśmy na perkusji podczas zeszłego tygodnia. Tak, tak więc w taki sposób znalazłam się w ruchomej ręcznej windzie. Czułam się mała przez ogromne mury zamku, niżej i niżej, a odgłosy z kuchni były coraz głośniejsze i wyraźniejsze. - Czy na pewni nie chcesz herbaty? – zaproponował ojciec Bex. - Nie, dziękuję, Abe – Głos mojej ciotki brzmiał słabo, prawie wątle. – Nie spałam za dobrze, szczerze powiedziawszy. - Tak jak my – dodała matka Bex. Czajnik zaczął gwizdać. Krzesło przesunęło się po podłodze. - Jak blisko było naprawdę, Grace? – zapytała ciotka Abby. – Czy ona była w niebezpieczeństwie? - Cammie jest w konkursowym niebezpieczeństwie – powiedziała pani Baxter gdy czajnik przestał gwizdać. - Widziałeś go, Abe? – zapytała Abby. Chociaż nie było wątpliwości, o kogo chodziło, ale odpowiedź pana Baxtera była ciężka. - Tak. - Jaki on był? – zapytała Abby. - Był zdesperowany – odpowiedział ojciec Bex. Czy wierzysz w to? – zapytała Abby. - W ten sposób okrąg pracuje od ponad stu lat... – zaczął pan Baxter. - Ale, Abe, znaliśmy go – zaczęła ponownie Abby. Po raz kolejny po długiej przerwie, pan Baxter powiedział: – Wierzę, że Joe Solomon jest człowiekiem rodzaju, którego nikt tak naprawdę nie zna. Trzech doświadczonych i wyszkolonych agentów stało po drugiej stronie muru. Między nimi było prawdopodobnie przejęcie około stu tożsamości w kilkunastu krajach. Z nazw zostawały tylko okładki. Tylko legendy. Wisząc w ciemności, zastanawiałam się, czy cokolwiek o Joe Solomonie było kiedykolwiek prawdziwe.
Czuło się to jakby prawda wyślizgiwała się ode mnie, upadała, aż... Czekajcie, zdałam sobie zbyt późno, sprawę z tego, że ześlizgiwałam się – dosłownie. Przez szparę w górnej części ruchomego stoliczka, widziałam Bex trzymającą przetarcie liny, starając się wciągnąć mnie powrotem na górę, ale lina puściła ponownie. Poza tym, dorośli ciągle mówili. Słyszałam panią Baxter mówiącą: - Nie możemy powiedzieć Cammie, aż nie będziemy absolutnie pewni... - Nigdy nie możemy powiedzieć o tym, Cammie – powiedziała ciotka Abby. - Chwileczkę! – gorączkowo szepnęła Bex a to poniosło się echem w dół tak jak jej ręczna winda, przesunęła się ponownie. To nie jest dobre, powiedziałam sobie. To nie jest... Ale w dalszym ciągu, głos pani Baxter był spokojny. – Ona prawie skończyła siedemnaście lat, Abby, a im więcej wie, tym będzie bardziej... - Cammie nigdy nie będzie bezpieczna! – powiedziała Abby, i pomyślałam sobie, że pół stabilna ręczna winda była moim najmniejszym zmartwieniem. - Trzymaj się, Cam – Bex szepnęła z góry. – Jestem... - Nie wiemy, że Cammie zrobi coś głupiego – ciągnęła pani Baxter. - Oczywiście, że zrobi – ciocia Abby roześmiała się. – Chciałabym. Zaufaj mi Grace, Abe Cammie nigdy nie może się dowiedzieć. Zanim zdążyła skończyć, czułam jak poszedł w ruch nasz stolik a ja zaczęłam spadać dziesięć stóp w dół, stare liny przerwały się i znalazłam się na podłodze w kuchni. - Co... – zaczął krzykiem pan Baxter. Z jękiem, przewróciłam się i znalazłam się patrząc na parę wspaniałych butów na wysokim obcasie, długie nogi i znajomą twarz patrzącą na mnie, mówiąc: – Cześć Obsiku. Rozdział 7 - Cammie nigdy nie może się dowiedzieć, o czym? – zapytałam. Bex siedziała obok mnie, na dwóch krzesłach, z prostym oparciem, patrząc na swoich rodziców i ciotkę Abby. Ręce Bex były spalone z liny. Mój łokieć krwawił. Ale moim jedynym zmartwieniem było to, co przyniosło moją matkę i jej siostrę do Anglii i co najważniejsze... - Cammie nigdy nie może się dowiedzieć, o czym? - Widzicie? – stwierdziła Abby, wskazując na naszą dwójkę. – To jest dokładnie to o czym mówię. - To prawda – pan Baxter skrzyżował ręce i spojrzał na nas obie. Jego głos nie miał ani krzty rozbawienia, gdy skończył: - To są zobowiązania. - Czego Cammie nie może wiedzieć? – zapytała Bex, wybierając, jak sądzę, aby coś brzmiało odpowiedzialnie, co jakiś czas. - Idź do łóżka, Cammie – zarządziła ciotka, brzmiąc dokładnie jak moja matka. - Nie – powiedziałam, brzmiąc dokładnie tak, jak moja ciotka. Byłam pewna, że wytworzyła się jakaś nowa dziura w czasoprzestrzeni, gdy Abby warknęła – Cameron! Byłam już na nogach. – Więc wiesz, co byś zrobiła, gdybyś była na moim miejscu, i wiedziałabyś, że jest jakiś wielki sekret... – pochyliłam się nad stołem, prawie odważnie jak kończyłam – A teraz wyobraź sobie, co chcesz zrobić, jeśli było coś czegoś, czego nie wiedziałaś. Jako zagrożenie, to było dobre. Widziałam to w oczach Abby. Po chwili wyjęła krzesło po drugiej stronie stołu i usiadła na nim. Starałam się nie zauważyć sztywności w jej ruchach lub w sposobie w jaki trzymała jedną ręką przy sobie. Starałam się nie myśleć o tym, że, że ona prawie umarła. Ona prawie umarła. Ona prawie umarła. - Złapaliśmy jednego z nich. – głos Abby sprowadził mnie z powrotem. – W noc wyborów... Ciebie tam nie było, a ja... – uszczypnęła się. Ona prawie umarła. - Od zespołu, który przyszedł po ciebie, złapaliśmy jednego. – Moja ciotka wskazała miejsce, gdzie została postrzelona. – Złapaliśmy tego, który to zrobił. Tydzień temu, zdecydował się zacząć mówić. Obok mnie czułam jak Bex
zadrżała, zniecierpliwienie zbliżało ją do wrzenia. – Co to ma wspólnego z panem Solomonem? Jej ojciec ostrzegł ją: - Rebecca! – Ale Abby kontynuowała. - Okręg działa w komórkach... Niewielkich, zorganizowanych grupach, dwa wyszkolone okręgi, mogą działać tuż obok siebie i nie wiedzieć jaką wiedzę posiadają na temat wyszkolonej komórki, ale nie wie zbyt wiele on nawet nie wie czego oni chcą od Cammie. Spojrzała na mnie i poczułam jak moje serce upada. - Zna tylko ludzi, z którymi pracował bezpośrednio i z... Kiedy moja ciotka nagle przerwała, widziałam, że pani Baxter była spięta. Pan Baxter podniósł rękę do ust, jakby nie mógł powiedzieć pewnego słowa na głos. - I on zna ludzi, którzy zostali zatrudnieni – powiedziała powoli Abby. Jej wzrok padł na podłogę. – Kiedy był Blackthorn. W dzień chciałam poznać odpowiedzi – będę prosiła i błagała o prawdę. Ale teraz byliśmy tam i nie chciałam tego słuchać. - I tak właśnie myśli MI6, z jakiegoś powodu są w błędzie. Tu musiał zostać popełniony jakiś rodzaj błędu. – starałam się odsunąć, ale Abby nachyliła się musiał zostać popełniony jakiś rodzaj błędu. – starałam się odsunąć, ale Abby nachyliła się bliżej. - Joe jest podwójnym agentem, Cam. Trafił do okręgu naprawdę dawno temu. - Jak możesz tak mówić? – rzuciłam z powrotem. – On jest twoim przyjacielem. - Był także przyjacielem człowieka, który to zrobił! – krzyknęła, wskazując na jej ranę na ramieniu. Wyglądała tak źle, zdradzona, a gdy odezwała się znowu jej głos był bardziej jak zarzut. – Musisz w to uwierzyć, Cammie. Ty i wszyscy ludzie musicie w to uwierzyć. - Ale... Był w CIA... – brzmiało to dziecinnie, ale jednak musiałam to powiedzieć. Byłam przecież jeszcze dzieckiem. – On był naszym nauczycielem. Nie mógł pracować dla okręgu. Pani Baxter była spokojna, jak ona mogła tak być obok Abby. – Pomyślcie o tym dziewczyny. Wiedza o wyszkoleniu w głębi agencji będzie priorytetem dla okręgu. A nauczanie w Akademii Gallagher – operuje on takim dostępem Cammie... - Mylisz się – powiedziała Bex. - To stary i efektywny rodzaj praktyki zawodowej – powiedziała cicho pani Baxter. - Agenci rekrutowani są młodzi, zachęcają ich do spędzenia szkolenia w okręgu a później z nim współpracują. A potem wysyłają ich powrotem do szkoły. – Była taka przygotowana, taka dobra, mądra i piękna, że prawie niemożliwe było, wątpić w to jak popatrzyła na nas i powiedziała: - Ale nie popełniliśmy błędu, dziewczynki. Wiemy, czego Joe Solomon dopuścił się podczas jego wakacji. - A jeśli on się zmienił? – kwestionowała Bex. – Ludzie się zmieniają, Może nie pracuje już z nimi. - To nie jest harcerstwo – powiedziała Abby. – Z tego nie można tak po prostu łatwo odejść. Siedzieliśmy w ciszy przez długi czas, zanim w końcu zwróciłam się do mojej ciotki Abby. – Dlaczego tu jesteś dziś wieczorem? - Martwiłam się o ciebie, Obsiku. Byłam... - Gdzie jest mama? – usłyszałam, że mój głos wzrósł, ale nie próbowałam tego zatrzymać. - Z nią wszystko w porządku, Obsiku. – Abby spojrzała na mnie. – Nie mogła przyjść osobiście, więc ja przyszłam. Z nią wszystko w porządku. - Dlaczego nie mogła przyjść? – wypaliłam. – Co jest takie ważne, że... - Dobrze, ale następnie – pan Baxter przysunął się bliżej, sygnalizując, że część naszych nocnych eskapad została oficjalnie skończona. – Najlepiej jak pójdziecie spać. Jutro wielki dzień. Musimy wstać wcześnie, aby cie odstawić powrotem do szkoły. Jutro. Szkoła. Bex i ja spojrzałyśmy na siebie. Bez słowa, obie wstałyśmy i ruszyłyśmy do drzwi. Roseville było miliony mil stąd. - Abby? – Bex zatrzymała się i odwróciła w drzwiach, czekając na moją ciotkę. – Ile lat... Kiedy do nich
dołączył... Ile miał lat? - Abby uśmiechnęła się miękko, ale smutnie. Przełknęła ślinę, zanim odpowiedziała: – Szesnaście. Rozdział 8 Jak wrócić do szkoły (Lista Cameron Morgan i Rebecca Baxter). 1. Czy do prania. Jest to znacznie łatwiejsze, przy okazji, kiedy jesteś w domu babci a nie w bezpiecznym domu MI6 (ponieważ, podczas gdy może mieć daleko do zimnego mechanizmu obronnego, może jest jakiś lepszy sposób prania). 2. Pakowanie. Czyli w miejscu, gdzie żyjesz czyli w tymczasowym bezpiecznym domu przydaje się, bo nigdy nie musisz się faktycznie rozpakowywać. 3. Ustawienie alarmu. Bo nawet Dziewczyny z Gallagher mają czasem problemy z ustawieniem wewnętrznego budzika, który ma tendencje do przysypiania, gdy ma do czynienia z ogromną ilością stresu i opóźnienia. 4. Warstwy dresu. Ponieważ samoloty są zawsze zimne. A także, znacznie łatwiej zmienić swój wygląd i stracić ogon, czyli można też stracić przy okazji swój sweter. 5. Kliknij dwukrotnie sprawdzenie, czy napisałaś esej z Kultury i Asymilacji, czy złamałaś kody Praktycznego Szyfrowania i czy zrobiłaś pracę naukową dla Covert Operations. 6. Wyjąć papier CoveOps z worka. Notatki na ten temat. Wywalić je. Wrzucić to do kosza. 7. Wziąć z kosza i zapakować go ponownie. Tak na wszelki wypadek. Byłyśmy w trzech samolotach, dwóch SUV’ach, i w pewnym momencie w bardzo wątpliwie pachnącym VW vanie, ale szesnaście godzin później znalazłam się patrząc przez kuloodporne szyby na nagie drzewa i plamy na wpół stopionym śniegu i lodzie, które pokrywały Hightway 10, jak przebijający się przez las jak wąż. Po trzech tygodniach życia, jak Cygan na obcej ziemi, czułam szczególnie dziwny powrót do domu. Domu. - O czym myślisz, Cam? – Bex szturchnęła mnie i uśmiechnęła się. - Och, no wiesz... o tym o czym zawsze – powiedziałam tak spokojnie jak to było tylko możliwe, siedząc na tylnim siedzeniu limuzyny, które było równie niezwykłe, jak to tylko możliwe. (Jestem pewna, że należy do prezydenta). Czy nadal to jest objęte kołowym nadzorem, jeszcze? – zapytała ciocia Abby. Bex potrząsnęła głową. - Naprawdę? – powiedziała pani Baxter. Która wydawała się naprawdę zdziwiona. – Myślałam, że musicie być tym objęte... Nie powiedziała do końca, ale wiedziałam, co chciała powiedzieć: Covert Operations. CoveOps. Klasa pana Solomona. - Oh, dobrze. Myślę, że nie będziemy traciły czasu, jaki nam obiecano. – przełożyła nogę. – Powiedz mi, Cammie, co widzisz? Dwa samochody przed nami. - Samochody z ołowiu. Tak. – Pani Baxter skinęła akceptacyjnie, a następnie zwróciła się do córki. – Bex? - Jeden pojazd ma ogon. - Racja – powiedziała pani Baxter. Ona poszła, powołując się na źródła w nadzorze ruchu i ochrony, powiedziała coś o rydwanie starożytnego Rzymu i śmierci Cezara, ale mój umysł dryfował. Oglądałam dziesiątki innych samochodów – limuzyn jak nasza (chociaż były one mniej kuloodporne), które wypełniały drogi, czekając na wwiezienie moich koleżanek z powrotem przez nasze wysokie bramy. - Nigdy nie widziałam tak długiej kolejki – mówiła Bex, a ja myślałam o tym samym. – Strażnicy nadal muszą być na wakacjach – zażartowała. Ciocia Abby przesunęła się na miejsce obok mnie, ale nic nie powiedziała. Spodziewałam się, że samochód będzie powoli się przesuwał i czekał. Ale zamiast tego pani Baxter zapytała: – Czym jest zasada countersurveillance1? - Odpornością na rutynę i oczekiwanie – Bex i ja odpowiedziałyśmy w czasie kiedy, pan Baxter zjechał na drugi pas. Czułam jak samochód porusza się szybciej i
szybciej, przejeżdżając obok długiej kolejki samochodów oczekujących na dowiezienie moich koleżanek z powrotem do szkoły. Pani Baxter zabrzmiała dokładnie tak jak Bex, kiedy powiedziała: – Dokładnie. Znam Akademię Gallagher. To znaczy, człowiek nie zniszczy więcej białych bluzek ode mnie, nie spędzając na tym dużo czasu podczas poszukiwań przez brudne rury kanalizacyjne i tajne przejścia. Tak jak przesuwaliśmy się bliżej i bliżej w kierunku bramy, czułam w pewnym momencie, że rzeczywiście przyspieszyliśmy w kierunku... niczego. Tak myślałam, że pan Baxter szarpnął kierownicą i ponownie znaleźliśmy się na wąskim pasie, którego przysięgam, nigdy nie widziałam. Dobrą wiadomością było to, że samochód był kuloodporny i miał opony odporne na rakiety, które były wypełnione gumą zamiast powietrzem, więc nigdy, nigdy nic ich nie przebije. Złą wiadomością było to, że zaczęłam się domyślać dlaczego Bex była taka zła na wieść, że to jej ojciec ma być kierowcą, przez nierówne tempo, trudniej było panu Baxterowi nacisnąć na pedał gazu. - Skrót – wyjaśniła ciocia Abby. - Dokąd – Bex i ja zadałyśmy pytanie. Samochód przechylał się na wąskiej ścieżce, opony tłoczyły szorstkie rynny przy wąwozie, błoto obijało się o podwozie. Jałowe krzaki ocierały się o 1 Countersurveillance – zasada przeciw nadzorowi. boki samochodu, i czułam się tak, jakbyśmy byli połykani przez las, jazda na wprost w kierunku zelektryfikowanego muru i co najmniej kilkunastu najbliższych kamer wysokiego bezpieczeństwa na świecie. - Teraz? – zapytał pan Baxter z przedniego siedzenia. - Musimy to zrobić – powiedziała Abby. Pan Baxter nacisnął przycisk na desce rozdzielczej i wcisnął do podłogi pedał gazu. I po raz drugi podczas wakacji zimowych, widziałam jak moje (stosunkowo krótkie) życie przemknęło przed moimi oczami. Chwyciłam rękę mojej najlepszej przyjaciółki, czekając na jakąś stłuczkę, która nigdy nie nadeszła. Wierzcie lub nie, nigdy nie widziałam w rzeczywistości czegoś takiego jak to co działo się dziś w Akademii Gallagher. Cóż, nigdy wcześniej. Aż do tego czasu. I nadal nie wiem, co było bardziej szokujące – poczucie, że samochód uderza w jakąś rampę przy prędkości osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, czy uczucie lecącej w powietrzu przez rosnący płot limuzyny, lub nagłego powitania po dwu tonowym nosowym nurkowaniu samochodu w wodzie, w czasie gdy pasy przyciągnęły nas, trzymając w jednym miejscu. Czułam ciężki, tonący samochód. Woda była jak kaptur wznoszący się nad powierzchnią okien, ale przez spadek nie było czegoś takiego, żeby sączyła się do wewnątrz, tylko zostawała na powierzchni, w ciemnym, mrocznym jeziorze. Ryby pływały obok okna, jak gdyby limuzyny spadały z nieba każdego dnia – i ani ciotka Abby, ani pani Baxter, nie wydawały się choć trochę przestraszone, że nasz kuloodporny samochód tonie. Ale poczekajcie, zdałam sobie sprawę, parę sekund później. Nie tonęliśmy. Bex i ja pochyliłyśmy się do przodu, obserwując sposób w jaki reflektory limuzyny, przecinają wodę jak śmigło które wyszło z bagażnika i zaczęło się obracać, popychając nas przez mroczna mgłę jak łódź podwodną. - UWAGA: OGRANICZONA POWIERZCHNIA. DOZWOLONY OBSZAR OSOBISTY WŁĄCZONY. – Ostry mechaniczny głos mówił przez stereo, przez samochodowe głośniki. - Mamo... – zaczęła mówić Bex, ale jej matka tylko machnęła jej. SPRAWDZENIE SZCZEGÓŁOWE OBRAZU, TERAZ – głos powiedział w momencie jak błysnęły pomarańczowe światła samochodu jak błyskawice. Zmrużyłam oczy, ale nadal czułam jakby tysiące małych błyskawic przejeżdżały przez nie. - PREZENTACJA NAGRANIA GŁOSU, PROSZĘ –
głos nakazał, i ciotka Abby odpowiedziała: – Abigail Cameron, CIA. - Abraham Baxter, MI6 – powiedział ojciec Bex z przedniego siedzenia. Obok mnie matka Bex podała jej własne nazwisko, a następnie trąciła mnie w żebra. - Um... Cameron Ann Morgan... Dziewczyna Gallagher? – nie miałam pojęcia, co mój oficjalny tytuł ma oznaczać ani jaki powinien być. Może to: międzynarodowy cel terrorystów? Nastolatka? Szpieg podczas szkolenia? Osoba, która naprawdę chce wiedzieć, co się dzieje wokół niej? Słyszałam jak Bex odpowiada w taki sam sposób, a następnie wszystko się zatrzymało. Wody opadły, jakby samochód pojawił się z jeziora, ale nie było światła słonecznego przedzierającego się przez okna. Wyjrzałam przez kuloodporne szyby i zobaczyłam światła ogarniające bryły kamienne. Wtedy drzwi samochodu otworzyły się automatycznie, i Abby wyszła, i nic w moim szesnastoletni (prawie siedemnastoletnim) życiu, lub pięć i półrocznym szkoleniu, w pełni nie przygotowało mnie do tego co zobaczyłam. - Istnieją jaskinie w tym jeziorze? – zapytałam domyślając się, ale matka Bex była już poza samochodem, idąc w kierunku tułowia. Słyszałam o podziemnych, wodnych jaskiniach, ale ta była jaskinią całego mojego życia, ale nigdy nie wiadomo, skoro mieszkałam tuż obok jednej, wpatrywałam się w stalaktyty i stalagmity, które obejmowały podłogę i sufit jaskini. Ziemia pochylała się w dół za sobą w kierunku wody jeziora a ja z moja najlepszą przyjaciółką stałam na podziemnym brzegu i przypomniałam sobie, ze nie znam jeszcze wszystkich tajemnic mojej szkoły, nawet takich. Chwile wcześniej widziałam, że pan Baxter wyjął nasze torby z bagażnika i pani Baxter przytulała Bex, szepcząc jej coś do ucha. I nadal czekała na mnie długa droga, po ciemnej jaskini, która rozciągała się daleko poza blask reflektorów. Podeszłam do ściany i przebiegłam palcem wzdłuż herbu Akademii Gallagher, który został wykuty w kamieniu. - Żegnaj, kochanie – pani Baxter pocałowała mnie w policzek. A potem ciotka Abby położyła dłonie na moich ramionach. - Cammie, poczekaj chwilkę. Zanim przejdziemy dalej, musisz mi coś obiecać. - No dobrze. - Musisz bardzo uważać na siebie w tym semestrze – nie brzmiała tak jak zdawała sobie z tego sprawę. Jej głos brzmiał jak głos pana Solomona. – Cam, słyszysz mnie? - Tak... Wiem. - Nie powinnaś narażać się niepotrzebnie na żadne ryzyko. - Wiem. - I Obsiku, musisz być... Silna. Zaczęłam jej odpowiadać, że wiem, ale coś we mnie nie pozwoliło mi. – Nie będzie cię tu teraz? – zapytałam. Abby spojrzała na mnie, na państwa Baxterów i z powrotem. – Tak o ile mi dobrze wiadomo. - Ale ja pomyślałam, że może można by... Przecież nie będziemy mieli nauczyciela z tajnych. - Na pewno jakiś będzie, Obsiku. – Uśmiechnęła się lekko. – Na pewno będzie.
Rozdział 9 - Szafy kartotekowe doktora Fibsa? - usłyszałam swoje mamrotanie pięć minut później – wciąż lekko zszokowana, abyście znali prawdę. Ale jak inaczej dziewczyna może się czuć po przejażdżce w podwodnej windzie, jadącej przez sześć skanerów ( dwa siatkówki, trzy głosowe i jeden na całe ciało) i późniejszej wspinaczce pięćdziesiąt stóp w górę po rozklekotanych schodach, które wyglądały starzej niż szkoła? Więc, naprawdę, szok prawdopodobnie opisuje to. Ale to nie powstrzymało mnie przed ocenianiem ukrytych drzwi, z których właśnie wyszliśmy.
- Nie wiedziałam, że jest przejście za szafami kartotekowymi doktora Fibsa! - Jest to główny powód, dla którego ono ciągle funkcjonuje. Bex i ja obróciłyśmy się, by zobaczyć profesor Buckingham za nami, stojącą w drzwiach przyciemnionego pokoju ze skrzyżowanymi ramionami, wyglądając jak najbardziej zastraszająca bariera ze wszystkich. - Cameron, Rebecca, chodźcie ze mną. Są trzy rzeczy, które warto wiedzieć o profesor Buckingham. 1) Jest naszym najstarszym członkiem wydziału. 2) Jest absolutną legendą w MI6. 3) Chodzi szybciej niż powinno być to możliwe dla człowieka z chorym biodrem. Bynajmniej to wyglądało w ten sposób, gdy Bex i ja wlekłyśmy nasze ciężkie plecaki w górę po schodach, próbując utrzymać tempo. - Mam nadzieję, że przerwa minęła wam dobrze, panie. - Rzuciła okiem do tyłu na nas – Albo tak dobrze, jak można tego wymagać zważając na okoliczności. - Profesor! - Pan Moscovitz zawołał ze schodów ponad nami – Potrzebuję.. - Moje biuro. Druga półka. - odpowiedziała nie gubiąc rytmu – Zostałam poproszona, aby przekazać wam trzy bardzo ważne fakty. Pierwszym jest przypomnienie wam, że zdarzenia z Londynu są wysoko sklasyfikowane. Cokolwiek mogłyście widzieć... przerwała i spojrzała na nas ponad szkłami okularów – jakiekolwiek rozmowy, które mogłyście przeprowadzić, nie mogą zostać zrelacjonowane nikomu – szczególnie waszym koleżankom ze szkoły. To są historie, którymi się nie podzielicie na terenie szkoły. Bex strzeliła we mnie krótkim spojrzeniem i wiedziałam, że również zauważyła lukę. Prawdopodobnie dlatego profesor Buckingham nie zaczekała nawet sekundy zanim dodała - Drugą rzeczą jest brak wycieczek poza teren szkoły – Wróciła do wspinaczki. - Poza programem szkolnym albo inaczej. Wspinając się po schodach widziałam jak moja nauczycielka odwraca się do mnie. Jestem pewna, że niektóre pominęliśmy, Cameron. A jeśli... cóż... mam nadzieję, że powiesz nam. Zanim mogłam zapytać co dokładnie oni mogli pominąć zatrzymałam się na środku drogi i analizowałam mur, patrząc na element gzymsu, który się obracał i otwierał przejście do stodoły gdzie miałyśmy PE. Wejście było teraz zakryte – masywny mur z kamienia blokował je na zawsze. W korytarzu na pierwszym piętrze minęliśmy miejsce, gdzie zazwyczaj stał zegar z wahadłem, ukrywając klapę w podłodze do oryginalnego systemu wentylacyjnego rezydencji... Blisko biblioteki szukałam półki na książki, która obracała się ujawniając drabinkę sznurową, która biegła od fundamentów rezydencji aż po jej dach... Ale ich nie było. Wszystkiego nie było. Profesor Buckingham musiała czytać mi w myślach, ponieważ stanęła na szczycie głównych schodów i patrzyła na mnie. - Myślę, Cameron, że zauważysz wiele różnic. Uzbrojeni strażnicy stali w foyer poniżej, skanując odciski palców moich koleżanek z klasy, przeszukując ich bagaż. Witraż, który lubiłam tak bardzo, był pokryty kuloodporną szybą. Rezydencja Gallagher przetrwała setki lat burz i termitów i nadgorliwych siódmoklasistek, ale w tym momencie wiedziałam, że moja szkoła była ranna i wszystko,
co mogłam zrobić to stać tam, wpatrując się w jej blizny. - Zrobili to wszystko dla mnie? - Nie byłam pewna jak miałam się czuć – bardzo ważna czy tylko naprawdę winna. Korytarze były naprawdę ciche. Hall Historii był ciemny. Poniżej nas ostatnia z moich koleżanek z klasy była wyczyszczona by wrócić do domu, ale nic w miejscu dookoła mnie nie było jak dom, który opuściłam. Cóż – tak było, dopóki nie usłyszałam krzyku. **** - Jesteście spóźnione! To był bez wątpienia głos Liz. Jej akcent był mocniejszy, jak to zwykle się dzieje po przerwie. I wtedy, gdy obróciłam się i spojrzałam na niesamowicie niską blondynkę stojącą w środku Hallu Historii z rękami na biodrach nie byłam przygotowana na to, co zobaczyłam, ponieważ Elizabeth Sutton, supergeniusz i cudowna przyjaciółka, była zła. Nie tym rodzajem złości, który czuje, gdy zaspała i wstaje na zajęcia na 6:05 rano, nie dokładnie o szóstej – nie tak jak wtedy, gdy Bex dokucza jej z powodu jej patentowego systemu na układanie kart kolorami. Nawet nie tak samo jak wtedy, gdy nauczyciel mówi, że nie będzie stawiał ocen za dodatkowe zadania. Liz była bardziej zła niż kiedykolwiek ją widziałam, kiedy patrzyła pomiędzy nas dwie, gdy wyrzuciła swoje ramiona. - Tak się martwiłam! - wystrzeliła w kierunku nas jak czterdziestopięcio funtowy pocisk, łapiąc nas obie, ściskając z większą siłą niż myślałam, że jest to w ludzkich możliwościach (cóż... przynajmniej kiedy chodzi o możliwości Liz). Czułabym się jak ułomna, gdyby Bex nie była też rzucona. - Cześć, Lizzie – Bex powiedziała, wykorzystując do tego resztki powietrza, które jej zostało. - Miałaś miłe wakacje? Ale wątpię, czy Liz to usłyszała. - Dlaczego nie zadzwoniłyście do mnie? Dlaczego nie napisałyście maila albo listu, albo... - Odsunęła się i patrzyła na mnie i Bex. - Powiedziałam sobie, że pewnie jesteście zajęte zabawą i szczęśliwe. I wtedy wróciłam do domu i zobaczyłam te wszystkie nowe zabezpieczenia i tak się martwiłam! Zanim mogłam cokolwiek powiedzieć byłyśmy z powrotem w uścisku, a Liz głęboko oddychała. I wtedy, tak szybko, oderwała się. - Więc co się stało? Gdzie byłyście? Co widziałyście? - Liz, my... - Niestety to jest tajne. - Buckingham strzeliła we mnie spojrzeniem, mówiąc to. - Wszystko? - Zapytała Liz. - Wszystko. - Odpowiedziałyśmy z Bex. - Patricia! - Pan Smith biegł po schodach. - Jesteśmy gotowi by zacząć... - Idę! – Buckingham krzyknęła, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Była zbyt zajęta patrzeniem na mnie. - Trzy rzeczy – Powiedziałam jej – Powiedziałaś, że były trzy rzeczy. - Tak, Cameron, zostałam poproszona o przekazanie ci, że twoja mama została tymczasowo zatrzymana. - Ale... - Ma się dobrze – Mogę cię o tym upewnić. To tylko lekkie opóźnienie. Ale jeszcze jej nie ma z powrotem.
- Patricia, Harvey mówi, że mamy tylko jeden strzał do tego, więc... - Nasz nauczyciel Wiedzy o Krajach dawał znaki, żebyśmy się pośpieszyły. Profesor Buckingham poruszyła sięw stronę schodów. - Obiad powitalny rozpocznie się za chwilę. - Powiedziała do nas. - Lepiej już idźcie. - Ale... - Zaczęłam, ale zaraz zapomniałam, co chciałam powiedzieć, ponieważ, w foyer poniżej, zauważyłam jak madame Dabney pomagała seniorce wytłumaczyć strażnikom dlaczego miała w swojej torebce piętnastowieczną szablę. Na końcu hallu doktor Fibs narzekał, że wejście do laboratorium siódmoklasistek zostało przeniesione tak, że nie mógł go znaleźć. Akademia Gallagher była silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej – technicznie. Fizycznie. Ale wtedy, w jakiś sposób, mogłam poczuć, jak rozpada się wokół mnie. - I, Cameron – Profesor Buckingham powiedziała ze szczytu schodów – Witaj w domu. Wspinając się po schodach do naszego pokoju próbowałam nie liczyć ile tajnych przejść powinnyśmy minąć, a nie minęłyśmy (4); nie zauważać dziewcząt z niższej klasy, które natychmiast stanęły szepcząc, gdy mnie zobaczyły (6); nawet liczby drzwi ze skanerami odcisków palców, które musiałyśmy przejść, by dostać się do naszego skrzydła (9). Próbowałam się skoncentrować na tym, jak wdzięcznie wyglądały włosy Liz (Ona, w przeciwieństwie do mnie, umie ułożyć sobie boba). Skupiałam się na moim zmęczonym ciele i burczącym brzuchu( może i bezpieczne domy MI6 są niewiarygodnie bezpieczne, ale pozwólcie, że wam powiem, że nie są zbyt dobrze zaopatrzone w żywność). - Więc, wróciłam dzień wcześniej, aby pokazać doktorowi Fibsowi moją nową formułę serum prawdy. - Powiedziała Liz z roziskrzonym wzrokiem. - Jest dziesięć razy bardziej efektywne niż pentotal sodu... I wybiela ci zęby... I... - Zaczekaj – Powiedziałam, stając w drzwiach do pokoju, który dzieliłyśmy od siódmej klasy, wiedząc – czując – że... - Coś się zmieniło. - Powiedziała Bex, stojąc obok mnie w wejściu do pokoju. Łóżka były pościelone. Zasłony były rozsunięte. Wszystko było dokładnie takie, jakie powinno być, z wyjątkiem tego, że.. nie było. Na świeżo odkurzonym dywanie były ślady butów, w powietrzu unosił się słaby zapach kawy i mocny perfum. Stąpałam przez ciemną łazienkę, sięgając do wyłącznika światła, gdy Bex krzyknęła. - Czekaj! Ale było już za późno. Silna ręka złapała mój nadgarstek. Zobaczyłam cień w łazienkowym lustrze, świecącym w ciemności. Nie zawahałam się: cofnęłam się i złapałam ramię trzymające mnie, obracając się, wykorzystując rozpęd mojego przeciwnika by rzucić nim przez otwarte drzwi do łazienki na drugi koniec naszego pokoju. Uderzył u kredens i strącił lampę na ziemię, rozbijając ją o podłogę. Bex już była tam, rzucając się na niego z książkowym wykopem. Mężczyzna obrócił się szybko, unikając jej stopy. Podniósł ręce i otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zanim wymówił choćby słowo, walizka Liz przeleciała przez pokój, uderzając mężczyznę prosto w twarz, rzucając go na podłogę jak kamień. - Hej, Macey. - Zdołałam jakoś wymamrotać przez włosy Bex, kiedy moja najlepsza przyjaciółka wciskała mnie w kąt naszego pokoju. - To był niezły... - Nie ruszaj się – Ostrzegła Macey. Nie jestem pewna czy mówiła do mnie czy do mężczyzny leżącego u jej stóp, w kałuży krwi lecącej z jego rozbitego nosa. Macey McHenry jest jedną z najpiękniejszych dziewczyn na świecie, ale wyraz jej twarzy nie
był piękny w tym momencie. Był przerażający. Człowiek u jej stóp nie drżał. Nie walczył. Tylko potrząsnął głową i powiedział: - Na twoim miejscu bym tego nie zrobił. Podążyłam za jego spojrzeniem do kąta pokoju, gdzie Liz nie mogła się zdecydować czy wcisnąć czerwony guzik w ścianie z napisem: GUZIK BEZPIECZEŃSTWA. UŻYWAĆ TYLKO W UZASADNIONYCH PRZYPADKACH. Nie widziałam go wcześniej, ale byłam całkiem pewna, że naciśnięcie go sprowadzi całą ochronę Akademii Gallagher do naszego pokoju. - Nieznajomy mężczyzna jest w naszym pokoju, Liz. Naciśnij to! - Rozkazała Bex (Brzmiąc na troszkę zirytowaną faktem, że to nie ona była tą, która rzuciła walizką w niego). - Nie – Wyrwało mi się. Popatrzyłam przez krew i puchnący nos i skupiłam się na niebieskich oczach, które ostatnim razem widziałam wgapiające się we mnie przez zimny, metalowy stół. - To prawda. - Mężczyzna prawie się uśmiechnął, kiedy patrzył się na naszą czwórkę i mówił. – Nie jestem nieznajomym. Nieprawdaż, panno Morgan?
Rozdział Dziesiąty No więc dobrze, technicznie rzecz biorąc widziałam go raz wcześniej, ale właściwie był całkowicie obcym człowiekiem. Dokładniej rzecz biorąc nawet nie podał mi swojego imienia w Londynie - nie podał też numeru identyfikatora, numeru seryjnego czy czegoś takiego. Wiedziałam, że ma wystarczające znajomości i dostęp do danych by znać wszystkie sekrety naszej szkoły. Ale gdybym nie znała Joe'go Solomona nie poznałabym żadnego faceta. Niestety, wiedzieć coś i przekonać do tego Liz to dwie różne rzeczy. -Ale dlaczego on sprawdza poziom bezpieczeństwa naszego pokoju? - marudziła, kiedy już przebrałyśmy się w mundurki i spojrzała w dół - Czy on jest jednym z pracowników ochrony? -Nie jestem pewna, Liz - przyznałam - On jest tylko gościem, którego spotkałam w Londynie. Liz praktycznie biegła, żeby za nami nadążyć. -Więc on był częścią twojej ochrony? - spytała Spojrzałam na Bex i wzruszyłam ramionami: - Nie do końca
-Czy ty go spotkałaś? - spytała, świdrując Bex spojrzeniem. -NIe - odparła szczerze Bex - Nie spotkałam -Zostawiłaś ją samą? Prawie zapomniałam, że Macey tam była. Stała na dole wpatrując się w Bex. -Myślałam, że zgodziłyśmy się... - zaczęła Macey, ale przerwała. -Zgodziłyśmy na co? - spytałam, ale nie otrzymałam odpowiedzi. - Co? - spytałam ponownie. - Czy wy zmówiłyście się, żeby nie pozwalać mi wychodzić gdziekolwiek samej? Czy to było raczej porozumienie dotyczące obserwowania mojego nastroju i zachowania i, gdymym miała się załamać i zrobić coś głupiego, poinformowanie kogoś? Moje trzy najlepsze przyjaciółki na świecie spojrzały na siebie nawzajem, jakby wszystkie zapomniały, jak się mówi po angielsku. Wreszcie Bex powiedziała: -Obydwa. Olbrzymie podwójne drzwi Wielkiej Sali stały otworem. Czułam zapach świeżego chleba i słyszałam głosy stu dziewczyn rozmawiających, śmiejących się. Byłam w domu. Po tygodniach uciekania i ukrywania się byław wreszcie w domu. Ale patrząc na moje współlokatorki zdałam sobie sprawę z tego, że bycie dziewczyną Gallaghera to nie jest tylko mieszkaniem w tym budynku. To siostrzana więź. Pomyślałam, że tak na prawdę nigdy nie odeszłam. -Ona mnie nie zostawiła, Macey - powiedziałam - To oni wyciągnęli mnie na przesłuchanie jednego dnia, a on jest jednym z tych, którzy to zrobili. - poszłam do Wielkiej Sali posyłając uśmiech moim przyjaciółkom - Ona mnie nie zostawiła.
* * * * * * * * * * * * * * * *
Cztery rzeczy przyszły mi do głowy kiedy zajęłam swoje miejsce przy stole dla juniorek: 1) Bycie w biegu, przekraczając granice kraju, wystarczy by zapomnieć to, jak świetnie gotuje nasz szef kuchni. 2) Okna Wielkiej Sali zostały zmienione na takie, kótre wytrzymują wystrzał najnowszych
substancji. 3) Opakowania słodzików na stole nosiły teraz napis "Zawartość tego opaowania nosi certyfikat zero psychoaktywności. Ale ta czwarta rzecz, której najmniej się spodziewałam: cisza. Gdy tylko usiadłam usłyszałam, jak wszystkie dziewczyny nagle ucichły. Tylko Bex wydawała się odporna na to milczenie, zarzuciła nogę na ławę i usiadła obok Macey: -Wszystkie miały dobre wakacje? - sięgnęła po dzbanek stojący na środku stołu i nalala sobie pełną szklankę. Dalej cisza. -Zapytałam - powtórzyła Bex wolniej - Czy wszystkie miałyście dobre wakacje? -Tak. -Świetnie. -Och - każda z nich zaczęła opowiadać o swoich wakacjach, ale oczy moich koleżanek. Ich oczy ciągle były skierowane na mnie: Cameron Ann Morgan. Kameleon? Nigdy więcej. I wtedy, tak samo szybko ich spojrzenia przeniosły się na Tinę Walters. -Więc, Camme... - zaczęła - Jak tam wakacje? -Nasze wakacje były cudowne, Tina - odpowiedziała za mnie Bex - Dziękujemy za troskę. Po tym Bex delikatnie potrząsnęła lnianą serwetką i położyła ją na kolanach. Madame Dabney byłaby z niej dumna, ale oczywiście Madame Dabney tam nie było - żadnego z naszych nauczycieli tam nie było i może dlatego Tina Walkers czuła się na tyle swobodnie, żeby położyć łokcie na stole i nachylić się w naszą stronę: -Ale czy oni... No wiesz... Złąpali ich? - spytała, może dlatego, że jest córką zarówno szpiega, jak i autorki plotek w kolorowych magazynach i nie odpuści, dopóki nie usłyszy całej historii. A może po prostu oczekiwała innej historii niż ta, którą powinna mieć za oczywistą każda dziewczyna w Wielkiej Sali. -Nie, Tina - powiedziałam ostrożnie - Jeszcze ich nie złapali. -Ale mają dużo dobrych poszlak, prawda? - spytała Eva Alvarez. -Oczywiście, że tak - wzrok Bex odnalazł moje oczy, a niewypowiedziane słowa przepłynęły między nami. A miał na imię: Joseph Solomon. -Tak, założę się, że twoja mama i pan Solomon znajdą coś lada dzień. - powiedziałą Anna
Fetterman powiedziała. Rozejrzałam się po wielkiej sali zdając sobie sprawę,że nikt nie słyszał tej plotki. -Tak - powtórzyła Anna - Pan Solomon ich złapie. Skinęła głową, uśmiechnęła się, a jej głos brzmiał tak pewnie. Skinęłam głową, uśmiechnęłam się, ale chciało mi się płakać. Dla nich pan Solomon nie był facetem, który jako szesnastolatek przyłączył się do Kręgu. Nadal był dla nich człowiekiem, który półtora roku wcześniej wszedł do tej sali przez olbrzymie podwójne drzwi. Odwróciłam się i spojrzałam na drzwi i mało nie wyskoczyłam ze skóry, kiedy otworzyły się, jakbym chciała, żeby to się stało - cofnąć się w czasie. Czułam się, jakbym miała za chwilę zobaczyć Joego Solomona wkraczającego do Wielkiej Sali. Poczułam, jak wszystko w pokoju się zmienia, kiedy moje koleżanki jedna po drugiej zaczęły odwracać głowy i zdały sobie sprawę z tego, że kogoś brakuje. Wpatrywałam się w dół na stół nie mogąc patrzeć na to, co się dzieje, gdy Tina zapytała: -Hej, gdzie jest dyrektorka Morgan? Buckingham powiedziała, że jeszcze nie wróciła. Że została zatrzymana, że jest ... opóźnienie. Opóźnienie oznaczało "będzie z powrotem w mgnieniu oka" -Pownnia już tu być - powiedziałam pewna, że Tina wcale nie umiera z tęsknoty za nią Moja mama powinna już być z powrotem. - powiedziałam, pomimo faktu, że profesor Buckingham zmierzała do miejsca mojej matki - na podium. Stałam, zdesperowana, chcąc lepiej wiedzieć, kiedy Buckingham spytała: -Dziewczęta z Akademii Gallagher, kim jesteście? - każda dziewczyna w pomieszczeniu także stała. Równe głosy wypełniły salę: -Jesteśmy siostrami Gillian. -Dlaczego tu jesteście? -Aby nauczyć się tego, co umiała ona. Pilnować honoru jej miecza. I zatrzymać jej sekrety. - odpowiadały moje koleżanki, ale ja nie powiedziałam ani słowa. Byłam zbyt zajęta patrzeniem na Profesor Buckingham, jak stoi dumnie na środku, jakby to było jej miejsce - jej praca. -Witajcie z powrotem, panienki. Mam dla Was kilka ogłoszeń. - powiedziała, bez emocji, jak wtedy, kiedy w Hollu Historii powiedziała mi, że moja matka została zatrzymana.
-Dyrektorka Morgan nie może być z nami tej nocy, więc moim zadaniem jest poinformować Was, że Joe Solomon nie będzie w tym semestrze uczyć Tajnych Operacji. Powiedziała to tak po prostu - bez żadnych emocji, wymówek. -Na szczęście Akademia Gallaghera ma długą listę ab solwentek i przyjaciół, z których można wybrać doskonałych nauczycieli. Dlatego mam przyjemność powitać agenta, który wyróżniał się pracą na wszystkich kontynentach, pracował w najtrudniejszych warunkach i można być pewnym, że ma doświadczenie, jeżeli chodzi o tajne operacje. Wiedziałam, co ma zamiar powiedzieć, oczywiście. Część mnie wiedziałą to, zanim poczułam rękę na ramieniu, a Liz zadała swoje pytanie. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam te niebieskie oczy wpatrujące się we mnie. Słyszałam, jak profesor Buckingham mówi: -Przywitajcie wraz ze mną agenta Edwarda Townsenda. Przyglądając się facetowi z Londynu zaczęłam zadawać sobie setki pytań: Kim jest na prawdę ten facet? Czego on właściwie od nas chce? Czy walizka może wyrządzić tak wiele szkód? Ale to Liz zadała to pytanie, które wszystkie moje współlokatorki i ja miałyśmy w myślach: -Nie lubimy go, prawda? -Nie - odpowiedziała za mnie Bex, kiedy nasz nowy nauczyciel od Tajnych Operacji ruszył do przodu sali. - Nie sądzę, abyśmy go lubiły. Spojrzał na mnie, kiedy przechodził, ale nie mrugnął - nie uśmiechnął się (oczywiście, technicznie rzecz biorąc, on po prostu nie chciał odwrócić się plecami do Macey). -To jest prawdopodobnie dobre, Cam - mogłam poczuć, że Liz wpatruje się we mnie. Jedynym powodem dla którego twoja mama i pan Solomon mogliby opuścić początek roku szkolnego to znalezienie czegoś ważnego. Znajdą ich i wrócą. - Założę się, że pan Solomon jest już bardzo blisko znalezienia Kręgu - spojrzała na mnie - Prawda? Wiem, że to dziwne, ale kiedy jesteś szpiegiem twoje życie nie jest oceniane po kłamstwach, które mówisz, tylko po prawdzie. Kłamstwo nie mogło niczego zmienić. Siedziałam tam, odrętwiała wiedząc, że to prawda. Prawda mogła mnie uwolnić. I to był powód, dla którego znalazłam siłę, by wyszeptać: -Pan Solomon jest w Kręgu.
Rozdział 11 Godznę później w naszym pokoju Bex opowiadała historię. O Tower i Kręgu, i o karcącym spojrzeniu naszych nauczycieli, gdy on stał drżący na moście. To brzmiało jak jeszcze jedna szalona opowieść, którą przywiozła z wakacji, ale ta akurat, wiedziałam, była prawdziwa. - Miał szesnaście lat? - Wiedziałam, że Liz włącza ten number do jakiejść formuły w swoim umyśle i potem kręci głową, jakby nie działało. - Nie, on nie mógłby być zły. Mam na myśli, nie może. On jest.. Mam na myśli, on był... - W naszym wieku – Macey skończyła za nią. Jednym z minusów chodzenia do szkoły, gdzie uczą cię, że możesz wszystko jest to, że po pewnym czasie zaczynasz w to wierzyć. Ale żadna z nas nie pomyślała, że my byłybyśmy zdolne do tego. - Jak ktoś w naszym wieku może skończyć pracując dla Kręgu? - Zapytała Macey, niedowierzając. - Blackthorne – Powiedziałam po prostu. - Krąg rekrutuje z Blackthorna. - Cammie, nie - Zaczęłą Liz, wiedząc, o czym myślę – Zach nie może być... - Ale mógłby być. To są fakty: Wiemy, że Zach był w Londynie. I w Waszyngtonie. I w Bostonie. Zach wiedział, że Krąg mnie chce nawet zanim my wiedziałyśmy, że on istnieje. - Spojrzałam w dół na moje dłonie. - I wiemy, że Zach zawsze był blisko pana Solomona. Oni obaj zawsze wiedzieli za dużo. - Cam, nie – Rozkazała Macey – Skończ to. Nawet jeśli pan Solomon jest podwójnym agentem, to nie znaczy, że Zach też nim jest. - Mama Bex powiedziała, że posiadanie kogoś w Akademii Gallagher – posiadanie kogoś blisko mnie – ma wysoki priorytet. - Zaśmiałam się smutno. - I Zach był całkiem blisko. Cam, to nic nie znaczy. - Liz przynagliła mnie. - Może pan Solomon pracował dla Kręgu, ale teraz.. Jest tym dobrym? - Zgadłam. Tak – Powiedziała Liz. Ci dobrzy nie skaczą do rzeki w środku zimy, by uciec od innych dobrych ludzi. Odpowiedziałam. - Poza tym, nie wydaje mi się, żeby Krąg naprwadę oferował wcześniejszą emeryturę. - Więc Joe Solomon jest zdrajcą... - Macey powiedziała to tak prosto, jakby mówiła 'więc Joe Solomon dobrze wygląda w golfach' – Czy myślisz też, że jest głupi? Podeszła bliżej – Pomyśl o tym, Cammie. Dlaczego pan Solomon tam był? - Powiedział, że mam podążać za gołębiami. - Za czym? - Zapytała Liz. - Mówił trochę szalenie, ok? - Wzięłam głęboki wdech – W jednej sekundzie mówił mi, żebym uciekała, a w następnej... No wiecie. - Więc mówisz, że jeden z najlepszych agentów CIA – nie wspominając o tym, że jest jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi na świecie – przeszedł przez ochronę MI6 tylko po to, żeby powiedzieć ci, żebyś podążała z gołębiami? - Macey nawet nie próbowała ukryć niedowierzania. - Właśnie tak – Powiedziałam. - Powiedział, że musiał mnie zobaczyć zanim wrócę do szkoły. I powiedział, że kiedy wróccę do szkoły, mam podążać za gołębiami.
- Powiedz mi, Cam – Macey zawinęła swoją rękę o ramię. Wyglądała wtedy dużo wyżej ode mnie. - Czy ty wierzysz, że pan Solomon pracuje dla Kręgu? - Abbey i Baxterowie mówią, że tak. - Ale co ty mówisz? - Zapytała Macey. - To prawda – Bex odpowiedziała zamiast mnie, opierając się o ścianę z rękami skrzyżowanymi. - Moi rodzice zabierali mnie na misje jeszcze zanim nauczyłam się chodzić. Nigdy do tej pory mnie nie okłamali. Nie mogliby kłamać do mnie o tej sprawie. - Obróciła się i spojrzała prosto na mnie. - Abbby nigdy by nie skłamała tobie o tym. Czasami nienawidzę, gdy moje przyjaciółki mają rację. Niestety, to się często zdarza. - Ale, Bex, twoich rodziców nie było z nami w noc elekcji. - Sprzeciwiła się Macey. Abby była tam, ale była w połowie martwa. Cam, ty byłaś otumaniona i praktycznie nieprzytomna, więc nie pamiętasz wszystkiego – ale ja tak. - Zadrżała odrobinę. - Pamiętam wszystko. Wszyscy byli zaniepokojeni tej nocy, ale pan Solomon był przerażony. Był tak przejty tobą jak twoja mama. - Pan Solomon pracował dla Kręgu odkąd skończył szesnaście lat! Jest całkiem niezły w udawanie rzeczy. - Zakwestionowała Bex. Macey potrząsnęła głową. - On nie udawał. - Nie możesz tego wiedzieć. - Powiedziała Bex. Macey zaśmiała się lekko. - Widzę, kiedy ktoś udaje miłość. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc opadłam na podłogę i oparłam ręce na kolanach, znienacka zbyt zmęczona na pierwszy dzień w szkole. Po drugiej stronie pokoju Liz siedziała całkowicie nieruchomo na swoim łóżku, rozważając różne opcje, czekając na uformowanie jednego przeważającego głosu. Kiedy mówiła, jej głos był bardzo cichy. - Cam, gdzie jest twoja mama? - Buckingham powiedziała, że została tymczasowo zatrzymana. Cokolwiek to znaczy. Westchnęłam. - Nawet nie przyjechała do Anglii po.. tym wszystkim. - Chciałabym, żeby tam była. - Przyznała Bex. - Jest coś, czego oni nam nie mówią. Przypomniałam sobie obraz Zacha, jego oddech tworzący obłoczki pary w powietrzu, kiedy mówił, że oni wiedzą więcej, niż my. Ale mojej mamy nie było. Baxterowie i Abby byli tysiące mil stąd. Tego ranka Bex i ja opuściłyśmy Anglię – naszą ostatnią szansę na odpowiedzi – poza... Uśmiechnęłam się. - Cam – Powiedziała łagodnie Liz. - Co jest? - Townsend. - Co? - Powiedziała Liz – Myślisz, że będzie dobrym nauczycielem? Potrząsnęłam głową. - Myślisz, że jest gorący? - Zapytała Macey. Roześmiałam się. - Więc dlaczego się uśmiechasz? - Głos Liz podwyższył się o oktawę, ale ja tylko spojrzałam na nią – myślałam o teczce na metalowym stole i oczach, które wyglądały, jakby widziały wszystko. - Myślę, że on wie.
Rozdział 12
Tajny raport operacyjny Kiedy agentki Morgan, McHenry, Baxter i Sutton (poniżej nazywane Aagentkami) wróciły do Akademii Gallagher na wiosenny semestr ich roku juniorskiego, stanęły w obliczu braku matki-ukośnik-dyrektorki, zbiegłego dawnego nauczyciela oraz wysokiego, śniadego i zarozumiałego nowego członka wydziału, który, prawdopodobnie, wiedział więcej niż mówił. Agentki były zdecydowane, by sprawić, że przemówi. Pierwszy dzień semestru zaczął się jak zawsze. Pan Smith zrobił naprawdę dobry test na temat najbardziej nietrwałych reżimów na świecie i pięciu najlepszych sposobów, by zrujnować każdy z nich. Przed południem madame Dabney przeszła przez karty imienne i instruowała nas jak rozmieścić gości przy stole na politycznym obiedzie, na którym będzie dwóch ambasadorów, pięciu senatorów i trzech oszukujących agentów, którzy mogą sprzedawać broń jądrową ludziom, którzy zaoferują najwięcej. Ale wychodząc z herbaciarni madame Dabney tego poniedziałkowego ranka nie mogłam zapomnieć, że nic już nie będzie 'typowe'. - Koniec. To jest oficjalne. - Wyszeptała do mnie Tina Walters. - Joe Solomon jest pogrążony. Rzuciłam Bex niespokojne spojrzenie, ale Tina mówiła powoli, delektując każde słowo. - Moje źródła twierdzą, że nie został przeniesiony do żadnej ze współpracujących agencji. Nie jest wymieniony na liście osób na misji. A on nie jest do końca typem na oficjalne tajne operacje, więc gdziekolwiek jest... Jest pod głęboką, głęboką przykrywką. Cała klasa juniorek i ja rozpoznałyśmy wzrok, którym obrzuciła wąski hall. Jeśli to możliwe, Joe Solomon właśnie stał się fajniejszy. I gorętszy. - Założę się, że on i twoja mama są na super-tajnej i niebezpiecznej misji, Cam. Domyślała się Courtney Bauer kiedy wyszłyśmy na główny korytarz na drugim piętrze. - Dokładnie. - Głos Anny Fetterman stał się marzycielski. - Założę się, że twoja mama i pan Solomon znajdą ich. Założę się... Anna weszła, ale ja się odwróciłam, ledwie zauważając dźwięki mojej szkoły – trzaskające drzwi i biegające dziewczyny. Popatrzyłam w środek foyer poniżej, gdzie pół tuzina nauczycieli stało skulonych razem w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam. - Cam? - Zapytała Anna. - Wszystko dobrze? Nauczyciele w foyer po kolei zaczęli się wykruszać i zaczęli iść w dół hallami i w górę schodami. - Cam? - Zapytała Anna podwyższonym głosem. - Przepraszam, Anna. - wymamrotałam - Ja... muszę iść. Profesor Buckingham była już na szczycie głównych schodów, idąc przez Hall Historyczny, kiedy zawołałam. - Profesor? Profesor Buckingham! - Tak, Cameron? - Nie połykała słów, ale brzmiała utrudzenie. Wyglądała na zmęczoną, gdy stała obok miecza, który kiedyś należał do Iosepha Cavana. - Czy jest coś, w czym mogłabym ci pomóc? Chciałam wiedzieć dlaczego drzwi do biura mojej mamy były zamknięte dla wszystkich, nawet mnie. Chciałam zapytać jak to jest możliwe, żeby to, co usłyszałam o panu Solomonie było prawdą – jak to może być w ogóle prawdą. Ale była tylko jedna rzecz, o
której wiedziałam, że mogę o nią zapytać. - Jest wiosna. - Powiedziałam. - Czyżby? - Profesor Buckingham wyjrzała za okno pokryte smugami zamarzająceg odeszczu. - Mam na myśli, że jest wiosenny semestr. Powiedziała mi pani, że będzie pani mogła powiedzieć mi o Kręgu Cavana na wiosnę. I... Jest wiosna. Dookoła nas dziewczęta napełniały sale lekcyjne, mknąc przez frontowe drzwi na PE. Halle stawały się cichsze. Szkoła była z powrotem w ruchu – życie wróciło do normy. Ale za Patricią Buckingham drzwi do biura mojej mamy były zamknięte. - Program juniorek jest bardzo wymagający, Cameron kochanie. – Powiedziała. - Wiem, to dlatego.. - Musisz się skupić i nauczyć tak dużo, jak potrafisz. - Wiem, ale Krąg jest... - Cameron, lekckje w tej szkole są niezbędne do walczenia z demonami tego świata – nieważne, jak te demony się nazywają. Musisz się nauczyć tych lekcji. - Warknęła i wiedziałam, że to nie była rada. To był rozkaz. I miała rację. Moje lekcje nie były mniej ważne wtedy. Nie na długą chwilę. - I nawet jeśli to nie jest sedno sprawy, niestety mam wiele.. ważnych spraw, które wymagają mojej uwagi obecnie. I wtedy to do mnie dotarło: po raz pierwszy odkąd pamiętam nasza najstarsza członkini wydziału wyglądała... staro. Jej ręce były suche. Jej oczy były podpuchnięte. I mogłabym przyrzec, że usłyszałam, jak jej głos się załamał, gdy powiedziała – Teraz, jeśli się nie mylę, zaraz się spóźnisz na Tajne Operacje. Nie chcesz, aby nasz najnowszy nauczyciel czekał.
Rozdział 13 Biegnąc przez korytarze do windy na podpoziom drugi próbowałam nagiąć się do tego, co powinnam zrobić. 1.Dowiedzieć się, co (jeśli cokolwiek) agent Townsend wie o mojej mamie, panie Solomonie i Kręgu Cavana. 2.Rozpoznać czy agent Townsend będzie kładł większy nacisk na egzamin praktyczny czy teoretyczny i jak być najlepszą w obu. (Ponieważ bycie celem międzynarodowej organizacji terrorystycznej nie jest usprawiedliwieniem dla pogorszenia średniej.) Kiedy osiągnęłam mały korytarzyk pod głównymi schodami i duże lustro, które powinno się odsunąć i pokazać mi drogę do sali Tajnych Operacji, przycisnęłam swoje dłonie, czekając aż oczy na obrazie za mną zaświecą się na zielono. Ale szkło pod moimi palcami pozostało nieruchomo i nic się nie stało. To był pierwszy wykład z agentem Townsendem i byłam już spóźniona. Właśnie pukałam w lustro jakby za nim był, czekając, by mnie wpuścić. Wciąż nic. Obracałam się, ruszając do innych wind, gdy to zobaczyłam: mała, schludnie zapisana karteczka przyklejona do ściany. UWAGA UCZNIOWIE: PODPOZIOMY ZAMKNIĘTE DO ODWOŁANIA. WSZYSTKIE ZAJĘCIA Z TAJNYCH OPERACJI BĘDĄ ODBYWAĆ SIĘ W POKOJU 132.
Nie wiedziałam co się dzieje. Na pewno wiedziałam tylko to, że jestem spóźniona na zajęcia, więc obróciłam się na pięcie i pobiegłam przez pusty hall, mijając bibliotekę i pokoje - w drodze do sali, która jeszcze na koniec poprzedniego semestru była niczym innym jak dużym magazynkiem. Prawie ją minęłam, ale w ostatniej sekundzie złapałam framugę drzwi i z poślizgiem zahamowłam. - O, tutaj jesteś. Okej, nie wiem jak to jest w normalnych szkołach, ale w szkołach dla szpiegów spóźnienia nie są normalne. A kiedy to się zdarza spotyka się z reakcjami typu 'Była eksplozja w laboratorim chemicznym?' albo ' Masz kolejną kontuzję?'. Jest prawie stuprocentowo pewne, że nigdy nie spotkało się z 'O, tu jesteś'. Ale to były słowa, które agent Townsend wybrał i dla kogoś, kto przesłuchiwał mnie kilka godzin po tym jak jeden z najbardziej poszukiwanych ludzi na świecie pseudo porwał mnie, nie wyglądał na zaniepokojonego tym, gdzie byłam. - Przepraszam, ja... - Po prostu.. siądź. – Powiedział, ledwo spoglądając w naszym kierunku. Siadłam w ławce obok Bex i bez patrzenia na zegarek wiedziałam, że byłam spóźniona trzy i pół minuty. Trzy i pół minuty podczas których moje koleżanki z klasy siedziały w ciszy, czekając. I kiedy dołączyłam do nich zrozumiałam, że mój nauczyciel nie czekał na mnie. Cztery minuty. Pięć minut. Dziesięć minut, ciągle czekamy. Jedynym hałasem był dźwięk przewracanych stron w gazecie agenta Townsenda. To był test, powiedziałam sobie. Chciał wiedzieć, czy zapamiętujemy pierwszą stronę gazety, którą czytał; chciał oszacować jak nieruchomo możemy być, jak cicho możemy siedzieć. Dobrzy agenci są z natury cierpliwi, pomyślałam. Chciał zobaczyć, czy umiemy czekać. Ale nie wiedział, że Tina Walters nie czeka na nikogo. (Cóż, czeka, ale ewidentnie górną granicą jest dziesięć minut.) - Panie Townsend? Nauczyciel nawet nie spojrzał, nie wypowiedział pojedynczego słowa. - Proszę pana – Tina kontynuowała – czy jest coś, w czym możemy pomóc by mógł pan zacząć wykład? - Brzmiała jak madame Dabney, ale pan Townsend nie był pod wrażeniem. - Nie – powiedział stanowczo, po czym podniósł gazetę wyżej, zarzucił nogi na biurko i oparł się z powrotem na krześle. - Kto powie mi coś o Joem Solomonie? To brzmiało trochę jak quiz. To wyglądało jak quiz. Ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że cała klasa juniorek została złapana i ciągnięta przez Atlantyk – wrzucona do wody w stacji Baring Cross. Townsend odsunął gazetę na bok w ułamek sekundy i skinął na Tinę Walters, która prawie wyrwała sobie ramię, tak wysoko podnosiła rękę. - Ty. - Powiedział. - Agent Joseph Solomon. Agent CIA. Członek wydziału Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Młodych Kobiet... - Wiem to wszystko. - Nasz nowy nauczyciel jej przerwał – Następna. - Powiedział, że po przerwie prawdopodobnie zaczniemy techniki sekretnego pisania. Powiedziała Anna. - I jakby to poszło dobrze, obiecał, że będziemy mogły...
- Nudne. – Sprzeciwił się Townsend. Mogłam poczuć jak moje koleżanki z klasy przyglądają się dokładniej, siadają prościej – dosłownie rosnąc do wyzwania. Ale wiedziałam, że to nie był test – to było przesłuchanie. Nie byłyśmy uczennicami w tym momencie; byłyśmy świadkami, które były zamknięte w pokoju z podwójnym agentem w prawie każdy dzień przez półtora roku. - Gdzie chodził? - Agent Townsend powoli przewrócił kartkę – Jak wypełniał swoje dni? Czego chciał... tutaj? - Jest nauczycielem. - Powiedziała Eva Alvarez. - Chciał uczyć. Agent Townsend zaśmiał się, szybko i delikatnie, ale nie było żadnej radości w jego głosie, gdy mówił. - Jestem pewny, że chciał. - Przepraszam, proszę pana? - Powiedziała Anna. - Nie rozumiem. - Jestem pewny, że nie rozumiesz. - Wymamrotał. Agentki mogły się upewnić, że cokolwiek przyciągnęło agenta Townsenda do Akademii Gallagher, to NIE była chęć nauczania. Wtedy stopa spadła z biurka, gazeta powędrowała w dół, a ja miałam dobry widok na jego spuchnięty nos (notatka na przyszłość: nawet słabo upchane walizki mogą być świetną bronią). - Gdzie spędzał czas? - Cóż, zazwyczaj widziałyśmy go na podpoziomie drugim. - Przyznała Tina i dziwny wyraz przemknął przez twarz agenta Townsenda. - Nigdzie więcej? - Wszędzie więcej. - Odpowiedziała Anna. Dotarło to do mnie, że to była świetna lekcja – dokumentacja naszych pamięci, siły naszych obserwacji. Ale agent Townsend tego nie wiedział. Agent Townsend o to nie dbał. - Znamy powiązania? - Zapytał, a potem potrząsnął głową, jakby na sekundę zapomniał, że myśli, że jesteśmy idiotkami. - Mam na myśli, kto był jego przyjacielem? Miał jakichś sojuszników? Kogokolwiek, z kim był specjalnie blisko? - Czasami pozwalał panu Moscovitzowi iść z nami na misje. - Powiedziała Anna. - Zwykł ćwiczyć w stodole PE z panem Shmithem. - Dodała Kim Lee. - Myślę, że mógł być naprawdę blisko z dyrektorką Morgan. - Zachichotała Tina, ale potem spojrzała na mnie i przestała. To wszystko? - Townsend skrzyżował ramiona i spojrzał na mnie. - Co z tobą, Morgan? Co ty wiesz o Joshepie Solomonie? Zamarzający deszcz uderzył w okna. Zadrżałam, przypominając sobie zimny wiatr i wzrok w oczach pana Solomona, kiedy staliśmy na moście i to, że wierzyłam mu. Przez półtora roku wierzyłam we wszystko. Agentki nienawidzą Joego Solomona. - Proszę pana. - Usłyszałam głos Bex. - Pan Solomon zwykł mówić, że najlepszą bronią agentki jest jej pamięć i to... Agent Townsend w końcu skończył wpatrywać się we mnie. - Ty jesteś Baxter. - Tak, proszę pana. - Bex się rozpromieniła. - Wiem, że twoi rodzice pracują. - Powiedział. Bex się uśmiechnęła. - Dziękuję, proszę pana.
- To nie był komplement. Agentki tęsknią za panem Solomonem. Townsend wstał i obszedł biurko, rozsiadając się z powrotem na krześle. - Słyszałem o Akademii Gallagher i jej dziewczętach przez większość kariery. - wymierzył w nas spojrzenie. - I to też nie był komplement. Wtedy zauważyłam coś w jego akcencie. Odtwarzałam jego słowa w mojej głowie, gdy na zewnątrz deszcz ze śniegiem padał mocniej, a w sali robiło się zimniej i wiedziałam, że cała klasa zaczyna czuć chłód. - Dobrze, jeśli to jest wszystko, co chciałyście przynieść na dzisiejsze... - Jak długo stacjonował pan w Mozambiku? Townsend był całkowicie zaskoczony, mogę powiedzieć, moje pytanie zatrzymało go. - Słucham? - Powiedział. - Pana suahili tego ranka przy śniadaniu było bardzo charakterystyczne. - Patrzył na mnie, jakby chciał zaprzeczyć, ale nie dałam mu tej szansy. - Jest pan leworęczny, ale zgrubienia na pana ręce mówią, że prawdopodobnie strzela pan prawą ręką. Pomyślałam o tym, jak się ruszał, gdy zabierał stopę z biurka. - Oszczędza pan lewe kolano. Założę się, że zranił je pan... Kiedy? Sześć miesięcy temu. Pana akcent jest z niższej średniej klasy, ale chodził pan do dobrej szkoły, nieprawdaż. Miejsca jak to, zakładam. - Ładna sztuczka, panno Morgan. - To nie sztuczka. - Potrząsnęłam głową. - To z zeszłej jesieni. Pan Solomon... Joe Solomon odszedł. - Warknął – Myślałem, że wyraziłem to bardzo jasno w Londynie, może zapomniałaś? Nie zapomniałam niczego z tamtego dnia – ani koloru koszulki Towsenda, ani ch lodnego dotyku twardego, metalowego biurka. - Dlaczego nie mamy tych zajęć na podpoziomie drugim? - Zapytałam i patrzyłam, jak zmieniają mu się oczy. - Nie dostał pan dostępu? - Och, zapewniam panią, panno Morgan, mogę zobaczyć w tej szkole wszystko, cokolwiek zechcę. - Pomachał idąc do drzwi. - Teraz idźcie. Przemyślcie wasze odwołanie. Rozdział Czternasty
W ciągu następnego tygodnia Agentki zdołały ustalić następujące rzeczy: 1) Fucha "gołąb" ukazała się w dziewięciu plikach związanych z Joem Solomonem: historii życiowej, czy planie lekcji 2) Istnieje około 4902 ulic Gołębi, gołębich rzek itp. w Stanach Zjednoczonych - ale żadna z nich nie znajduje się w Roseville w Virgini. 3) Nawet bardzo dokładne przeszukanie bazy danych Akademii Gallaghera z frazami
"Super Sekret Joe'go Solomona Gołębi" nie dało żadnych wyników, choć agentki bardzo tego chciały. 4) Jak daleko by nie szły nasze podejrzenia, "gołębie" nie mogły mieć nic wspólnego z agentem Townsend.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *
-To jest bezużyteczne! - krzyknęła Liz, a jej głos odbił się echem od wysokiego dachu stodoły do P&E. -Nie, nie jest - powiedziała Bex, chwytając kuszę ze swojej strony (O tak, powiedziałam Kuszę) - Wszystkie dziewczyny Gallagher muszą biegle posługiwać się dwoma rodzajami broni, a ja ci mówię, że kusza... -Nie to - zaprzeczyła Liz, chwytając broń i robiąc nią bardzo dobry Shake. (W tym momencie ja i Macey padłyśmy na podłogę). -Agent Townsend - szepnęła. Na zewnątrz leżała świeża pieżyna za śniegu, a wysokie okna były pokryte szronem. Grupa siódmoklasistek wspinała się na ściankę wspinaczkową, a cała stodoła drżała od krzyków dziewczyn, które zostały zamknięte wewnątrz na zbyt długo. -Facet jest duchem, dziewczyny - powiedziała cicho Liz. - Poważnie. Poszedł do jakiejś genialnej szkoły w Anglii ze stypendium. -Dobrze, że o tym mówisz - powiedziała Bex, ale Liz nawet nie zwolniła. -Potem dołączył M16 prosto z college'u. Jestem prawie pewna, że stacjonował w Europie wschodniej, ponieważ zrobił wielką akcję w Rumunii dziesięć lat temu. -To jeden z tych nietoperzy-wapmpirów? - spytała Bex, szeroko otwierając oczy. -Tak - odparła Liz - A ja jestem pewna, że jest tym, który zdjął tę grupę generałów KGB, którzy przemycali stare radzieckie rakiety, które wykorzystywały cyrki jako osłony. -Operacja BigTop? - spytała Bex. -Yhm... - odprała Liz - A potem... Jakby zniknął. Mam na myśli... Zresztą, nic. -Co znaczy, że coś masz na myśli - powiedziałam, a Liz skinęła głową.
-To coś dużego. -Bex, co nasz nadzór powiedział, że mamy robić? - spytałam, odwracając się do dziewczyny obok mnie. -On nigdy nie robi takiej samej trasy dwa razy, ledwo co je, mało śpi i nikomu, ale to nikomu się nie zwierza. -On tu jest z jakiegoś powodu - powiedziałam. - Ten facet nie robi czegoś przez przypadek, więc jeśli jest tutaj to dla czegoś ważnego, co nie ma nic wspólnego z nauką. -Liz - powiedziała Macey, z paniką w głosie - Liz, musisz to trzymać... -Przepraszam! - krzyknęła Liz do dziewczyn, które uciekły przed jej kuszą. -Hej, Morgan! Odwróciłam się i zobaczyłam Erin Dilliard, wchodzącą do stodoły, jakby to było najnormalniejszą rzeczą na świecie, że starsza uczennica wchodzi do klasy gdzie są juniorki -Musimy porozmawiać. -Hej, Erin - powiedziałam - Jak leci... -Gdzie jest twoja mama? - tak szybko, jak Erin to powiedziała wiedziałam, że to nie zwykła rozmowa. To była misja. -Nie jestem pewna. -Wiesz, jak dostać od niej wiadomość? - spytała Erin - List, wycinanka, cokolwiek? -Co się stało? - spytałam. -Jak myślisz? Townsend. Jestem seniorką, Morgan. - powiedziała Erin, ostrożnie rozglądając się po stodole. - Dostałam ofertę pracy w Cross-Agency MI6/CIA Programu Głebokie kształcenie przykrywek. -To niesamowite! - powiedziała Bex, jednak Erin tylko wzruszyła ramionami -Dzięki. Dostałam list na przerwie. Mam się zgłosić do pracy w czerwcu, a wiesz jakie jest nasze zadanie z Tajnych na ten weekend? -Nie mamy żadnego zadania!
-Nie - zawołała Liz. Erin przytaknęła. -Za kilka miesięcy mam być gdzieś głęboko ukryta, a jak mam się do tego przygotować? Miała rację, oczywiście. Klasa pana Townsenda nie była tylko stratą czasu. Była po prostu niebezpieczeństwem. Erin pokręciła głową i spojrzała przez okno, więc razem patrzyłyśmy, jak nasz najnowszy nauczyciel spaceruje po terenie szkoły. -Co on tak na prawdę tutaj robi? Erin jest świetną uczennicą. Będzie super szpiegiem. Kiedy odeszła jej szept pozostał, pozostając w myślach nas czterech. Nasza misja była jasna. -Będzie trudnym celem - powiedziała Bex. -Wiem. - skinęłam - Będzie. -Więc jest pytanie - jak daleko będziesz w stanie dojść? Spojrzałam na moje trzy najlepsze przyjaciółki: -A jak długa jest droga?
Rozdział Piętnasty
Raport z Tajnej operacji
Agentki Morgan, Sutton, Baxter i McHenry rozpoczęły niebezpieczne poszukiwanie informacji na temat swego celu. I nauczyciela. Agentki były w stanie ustalić następujące rzeczy: 1) Agent Townsend nigdy nie śpi po ósmej lub idzie do łóżka przed drugą 2) Cel biega pięć mil każdego dnia i był widziany, jak robił 500 przysiadów pod rząd (co, według Agentki Baxter nie jest tak imponujące, na jakie brzmi) 3) Cel szeroko omija zarówno cukru, jak i kofeiny (co, według agentki Morgan, jest tak samo szalone, na jakie brzmi)
4) Pomimo dwutygodniowego pobytu na oddziale Akademii Gallaghera liczba nabytych przyjaciół wynosi 0.
Mam w pamięci wiele pamiętnych posiłków w Akademii Gallaghera w ciągu tych 5 i pół roku, a teraz był jeden z kilku razy kiedy nie zjadłam nic. -Nie przychodzi - powiedziała Liz z wzrokiem przyklejonym do wielkich, podwójnych drzwi na końcu Wielkiej Sali. Bex, Macey i ja byłyśmy cicho. Po chwili Liz wyraziła obawę nas wszystkich: -Co, jeśli nie przyjdzie? -Hej, Macey, czy mogę... -Nie! - cztery z nas płakały jednocześnie. Macey wyrwała banana z rąk Courtney Bauer, co mogło wyglądać trochę dziwnie, chociaż dziwnie to pojęcie względne w Akademii Gallaghera. -Przepraszam, Courtney - powiedziałam, starając się wyjaśnić - To ten eksperyment, któey mamy zamiar zrobić później.... - Ale nie dałam rody dokończyć, gdyż agent Townsend stał przy wejściu do Wielkiej Sali biorąc dużego łyka z butelki z wodą. Jego ciemne, kręcone włosy były mokre od potu.W czarnym dresie wyglądał, jakby właśnie włamał się do ambasady,s koczył ze spadochronu za liniami wroga, czy spotkał się z najgorszymi typami z najciemniejszych dzielnic całego świata. Tak bardzo, jak starałam się nienawidzić agenta Townsenda nie mogłam mu odmówić jednej rzeczy: był prawdopowdobniej świetnym szpiegem. Spojrzałam na moje współlokatorki wiedząc, że na jakąś godzinę on zrobił się lepszy w naszych oczach. -Kto ma oczy? - spytałam, kiedy poczułam, że przeszedł za mną. -Idzie do bufetu - powiedziała Bex, ale mówiła takim tonem, że możnaby pomyśleć, że mówi o pogodzie. -Co on robi? - spytała Liz (muszę z przykrością stwierdzić, że ton jej głosu był dużo mniej ukryty) -Jabłko - powiedziała. jej oczy wydawały się dużo jaśniejsze i bardziej jasne, kiedy patrzyła na mnie i powtórzyła - Jabłko. Zabrało to cztery sekundy Liz, zanim wyjęła strzykawkę z torebki. Jej ręce drżały, kiedy trzymałam jabłko pod stołem.
-Zdajesz sobie sprawę, że to jest prawdopodobnie nielegalne? - spytałam, ale Liz uśmiechnęła się i spojrzała na mnie, jakbym była najbardziej naiwną dziewczyną na świecie. -To nie może być niezgodne z prawem, Cam - powiedziała - To badania. Więc to było to. Los naszego nauczyciela, nasze bezpieczeństwo. Wszystko polegało na tym, co zamierzamy zrobić. -Dobrze to robisz - powiedziała Bex, ale ręka Liz zadrżała jeszcze raz. -Liz - zaczęła Macey. -Mam - powiedziała Liz. Zaraz przekazała jabłko Bex, któa trzy sekundy później szła już w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali tak samo, jak nasz nauczyciel. Zaraz też stała się jego przeszkodą, i wpadła na niego tak,że jabłko wypadło mu z ręki. Bex szybko je złapała i podała. Ale nie to samo. -Uważaj jak chodzisz, Baxter - wyciągnął jabłko zza pleców i wziął wielki kęs. A ja tylko siedziałam tam, zastanawiając się, co by powiedziała Babka Morgan, gdyby wiedziała, co właśnie robimy - to się dopiero nazywa zakazany owoc.
Agentki zaangażowane w akcję obserwowania celu przez cztery osoby śledziły go w sposoby nauczone w szkole. Byłoby miło mieć jednostki COMMS. Każde działanie w świecie, w którym można cię rozpoznać wymaga dodatkowych środków zapobiegawczych. I cóż, zawsze jest lepiej, kiedy współpracujesz z osobami wyszkolonymi do pracy w terenie, a nie... no cóż... Liz. -Ups... - szepnęła Liz, jakby tęskinła za obszernymi schodami szkoły, kiedy schodziłyśmy do kaplicy. Słyszałam kroki Townsenda w korytarzu nad nami. Po czterdziestu pięciu minutach podążania za nim i obserwowania go z okna przez Bex, ja i moje współlokatorki zatrzymałyśmy się na schodach, słuchając jak Townsend chodzi coraz szybciej. Po chwili usłyszałyśmy, jak woła: -Moskovitz, słowo. -O, witaj, Agencie Townsend. Widzę, koniec biegu. Próbowałem właśnie biegać... To dobre dla mojego zdrowia. Przykucnęłam na półpiętrze, obserwując dwa cienie - znacznie dłuższy Agenta
Townsenda i krótszy pana Smitha. -Słuchaj, Moskovitz - nie słyszałam ruchu jego stóp, ale widziałam poruszający się cień. Powiedziano mi, że jesteś człowiekiem, który zajmuje się kodami. -Cóż... Jestem - potwierdził pan Moskovitz, ale zabrzmiało to, jakby sam w to nie wierzył. -Byłem pod wrażeniem tego, że jesteś najlepszy. -Jestem...Dobry. -Więc dlaczego nie wyczyściłeś tego bałaganu z podpoziomami? Są wykorzystywane do nauki tajnych Operacji, czyż nie? - powiedział Townsend -Cóż, tak.. -A ja jestem instruktorem Tajnych Operacji, czyż nie? -Ktoś powinien go pouczyć - powiedziała Bex, jednak żadna z nas się nawet nie ruszyła. -Więc, cóż, widzisz... To dość skomplikowane - powiedział pan Moskovitz. -Wręcz przeciwnie - zaprzeczył Townsend. -Każde pokolenie dodaje od siebie nowy poziom obrony, a gdy te nowe są dobre, a stare... -Co? - Townsend pękł. -Stare - powiedział po prostu pan Moskovitz - Dr. Fibs i ja pracujemy nad teorią tego, że stare mogą działać równie dobrze, ale one nigdy nie miały być zamienione przez nowsze modele. Jeśli kiedykolwiek zostały aktywowane - zrobił ruch rękami - Boom ka! (takie nasze Ka-boom, jak z Niekrytego :P Czyli wielki wystrzał, aż Smerfom garki pospadają) -Ja i Buckingham moglibyśmy na to pozwolić czyż nie? -No cóż, jeśli pominąć nasze protokoły bezpieczeństwa, można by tam iść dzisiaj. -Ale? -Niektóre z najlepszych i najsekretniejszych artefaktów mogłbyby ulec zniszczeniu, i... -Co? -Prawdopodobnie być zginął - cień pana Moskovitza przeniósł się dalej od nas. A potem już dłuższy cień rzucił coś w powietrze.
-Chcę dostępu do tych podpoziomów, Moskovitz - Spraw, żeby tak się stało - jak najszybciej. -Liz! - syknęła Bex, 20 minut później - Ile ty tego dałaś tam? Liz wzruszyła ramionami i spojrzała z lekkim poczuciem winy. I lekko wkurzona. -Nie mogłam być pewna, że on to wszystko zje, a gdyby wziął jeden kęs, musiałam mieć pewność... -Liz - szepnęłam. -5 razy więcej niż prawdopodobnie powinnam - wypaliła. Na końcu sali usłyszałyśmy trzask i zdążyłyśmy tylko wystawić głowy, gdy zobaczyłyśmy Townsenda z rozbitym wazonem w ręku. -Może sześć. Kiedy odwróciłyśmy się, Townsend stał trzynaście stóp od nas patrząc się wprost na nas. Byłam pewna, że mamy przechlapane. Ale wtedy agent Townesd popadł w fali niechlujstwa. -Idę do mojego pokoju - oznajmił, apotem odwrócił się i opadł na poduszkach jednego z moich ulubionych miejsc przy oknie. -Co robisz w moim pokoju? - warknął, kiedy stanęłam obok niego. A potem zdał sobie sprawę, że "jego pokój " ma jakieś 2 metry szerokości i 3 głębokości. -Czy to mój pokój? -Nie. Jego niebieskie oczy wyglądały, jakby to jedno jabłko rozmroziło całą jego osobowość. -Czy nie powinnyśmy zapytać go o coś... no wiecie... żeby sprawdzić? - spytała Macey. Kiedy moje współlokatorki spojrzały na mnie zdałam sobie sprawy, że nie zostałam jeszcze przeszkolona w przesłuchaniach. Nawet pan Solomon nie nauczył nas, jak to się robi. Na szczęście, jak w przypadku wszystkich tajnych rzeczy, Bex zachowała się naturalnie: -Czy na prawdę istnieje potwór z Loch Ness? - spytała. Townsend zamrugał. -Oczywiście, że tak. Badania w latach trzydziestych poszły nie tak. Trzeba było to gdzieś zablokować.
-Czy klejnoty koronne na prawdę zostały skradzione i podmienione w 1962 roku? Townsend uśmiechnął się: -Tylko rubiny. -Gdzie jest pan Solomon? -Nie wiem - powiedział - Jeszcze. -Dlaczego CIA i M16 szukają pana Solomona? - zapytałam. -Och, wiesz, dlaczego panno Morgan - mimo swojej niewyraźności jego słowa przyprawiały mnie o szybsze bicie serca. - Każdy, kto był członkiem kręgu od szesnastego roku życia jest kimś z kim chcielibyśmy porozmawiać. -Dlaczego tu jesteś? -Żeby śledzić lisa, zaczynasz od jego jaskini. -Co wiesz o mojej matce? Townsend odwrócił głowę w stronę okna. Jego oddech zaparował szybę. Myślałam, że nie usłyszał mojego pytania, kiedy wyszeptał: -Nie skrzywdzą jej. - z tymi słowami, nie wiadomo, dlaczego strach wypełnił moje płuca. -Ktoś ma moją matkę? - chwyciłam jeo koszulę i przyciągnęłam bliżej, zmuszając, by na mnie spojrzał. - Kto? - potrząsnęłam nim - Kto ją ma?! - jego uśmiech był dziwnie pusty. -Mamy. Moje ręce zesztywniały. -Kim jesteście "wy"? Gdzie jest moja matka?! - krzyknęłam, ale Townsend już dryfował. Jego powieki zatrzepotały. Wpatrywał się w szkło, jakby wcześniej nie widział okna. -Tutaj jest tak pięknie - powiedział i położył się spać. Wyglądał tak spokojnie, jak dziecko. I wtedy Liz uderzyła go. Tak, dokładnie, uderzyła. -Nie - powiedziała, uderzając go ponownie - nie masz racji - krzyknęła. -Liz - Bex próbowała ją złapać, ale ta zaatakowała ponownie. -Nie masz racji! - krzyknęła - Pani Morgan wróci, a my mamy zamiar oczyścić imię pana Solomona,a wtedy ta szkoła znowu będzie miała prawdziwego nauczyciela.
-Och, wątpię. - coś z człowieka z Londynu znów wpełznęło do jego głosu - Nie sądzę, żeby Rachel Morgan chciała pracować u boku osoby, która zabiła jej męża. Rozdział Szesnasty
Było za gorąco wewnątrz rezydencji. To było, jakby świat stanął w ogniu. Ogień. -Cammie - zawołała za mną Bex, ale ja nie przestałam iść dopóki nie znalazłam się po drugiej stronie holu, popychając ciężkie drzwi. Nie miałam płaszcza. Niebo nade mną było ciężkie, ciemne i szare, kiedy przechodziłam przez pole. -Cammie - zawołała Bex ponownie. Za nią szły Macey i Liz. -Cam, wszystko w porządku? - zapytała Liz, a ja odwróciłam się. -Nie! - Nie zdawałam sobie sprawy, że krzyczę. Czułam po prostu jak wszystko we mnie się gotuje, jak muszę wyrzucić z siebie to wszystko. - Nie! Nic nie jest w porządku! Moje współlokatorki zatrzymały się, zmrożone. Wydawało mi się, że boją się podejść bliżej. -Nie wiemy, co miał na myśli - powiedziała Liz - Nie wiemy, skąd ma takie informacje, lub czy jego źródła są pewne. -Nie - pokręciłam głową. - To właśnie to. Nie wiemy nic. Wiem, jak rozbroić bombę i powiedzieć każde słowo w 14 językach, ale nie wiem, gdzie jest pochowany mój ojciec. - oczy Liz zrobiły się czerwone, kiedy wpatrwywała się we mnie. -Cammie, jest w porządku. Wszystko będzie dobrze. -Pan Solomon zabił mojego ojca. Pan Solomon... Kiedy urwałam, Bex podeszła bliżej. Dotarła do mnie, ale odskoczyłam. -Chcą mnie... Żywą. - gorące łzy spływały z moich oczy, czułam jakby paliło mi się gardło. Potrzebują mnie żywcem. - krzyczałam, nie mogąc powstrzymać słów. - Jak ma być? Jak może być dobrze? -Wiem, jak się czujesz, Cam - powiedziała Macey. -Nie... -Cammie! - nigdy nie zapomnę głosu Macey w tym momencie - Cam - powiedziała wolniej, zbliżając się do mnie. - Wiem jak się czujesz z tym, że ktoś obserwuje każdą sekundę twojego życia. Wiem jak to jets być otoczonym przez mnóstwo ludzi, ale czuć się samotnym w tłumie. Wiem, że uważasz, że wszystkie rzeczy w twoim życiu są złe. Wiem, co czujesz, Cam.
Jej ręce znalazły się na moich ramionach, a jej oczy wpatrywały się we mnie. -WIem. Przez dwa miesiące żyłam ze świadomością, żę krąg Cavana przyszedł po mnie myśląc, że nikt na świecie nie jest w stanie mnie zrozumieć. ALe myliłam się. Ktoś mógł. I stał na przeciwko mnie. -On nie powie mi, gdzie jest moja matka - powiedziałam cicho. - On to wie... Wie, al enie powie! -Znajdziemy ją, Cam - powiedziała Bex, zbliżając się do mnie. -Tak - powiedziała Liz, dołączając do nas. -Znajdziemy twoją mamę na końcu świata... I wtedy ją zapytamy... Czułam, jak moje tętno zaczęło zwalniać, gdy usłyszałam głos za sobą: -Zapytasz o co?
Rozdział Siedemnasty
Ona tam była. Moja mama tam stała. Czułam się dziwnie mogąc się z nią zobaczyć - usłyszeć jej głos, widzieć ją jak idzie z nami do drzwi przednich i do schodów - tak jakby w ogólne nic się nie stało. -Mamo, ja... -Tak dobrze Cię widzieć, mała. - położyła swoją rękę na moich ramionach i trzymała mocno, kiedy dochodziłyśmy do Sali od Historii - Czy ty i Bex miałyście fajne wakacje? Nie zadzwoniła świątecznego poranka. Nie przyjechała do Londynu po tym, co stało się na moście. Była nieobecna w naszej szkole przez prawie miesiąc, ale kiedy patrzyłam, jak odblokowuje drzwi od swojego biura było tylko jedno pytanie, które chciałam jej zadać: -Czy to prawda? Baxterzy i ciotka Abby, a nawet agent Townsend przekazali mi fakty, ale tylko moja matka mogła sprawić, bym w to uwierzyła: -Czy pan Solomon na prawdę jest częścią Kręgu? Słyszałam głosy dochodzące z holu, ale moje koleżanki wydawały się być od nas tysiące mil, gdy weszłyśmy do ciemnego gabinetu mojej mamy, a ta powiedziała: -Tak. Spojrzałam na jej biurko. Wewnątrz biura czułam się na tyle odważna, by zapytać: Czy to on zabił
tatę? -Koło ma bardzo długą listę agentów, którzy dołączyli, jako bardzo młodzi... Pan Solomon... -Czy on zabił tatę? -Cammie, kochanie... Moje usta zaczęły drżeć. Napięcie, które odczuwałam od miesięcy urosło do niewyobrażalnych rozmiarów tak, że nie mogłam go zatrzymać. Świat stał się rozmazany, moje policzki były mokre, a ja, choć bardzo tego nie chciałam, na chwilę zapomniałam, jak się oddycha. -Przykro mi, Cammie - powiedziała - Przykro mi. -Gdzie byłaś? - spytałam, słysząc, jak głos mi się łamie - Potrzebowałam Cię. -Cam - powiedziała mama łągodnie - Wiedziałam, że jesteś bezpiecczna. Baxterowie to dobrzy ludzie i świetni agenci ... -Oni nie są moją rodziną! potrzebowałam Ciebie... -Kochanie, wierz mi, chciałam do ciebie przyjść, ale to było niemożliwe. Chciałam jej wierzyć, ale agent Townsend był, jak duch szepczący mi do ucha "nie skrzywdzą jej" -Dlacego nie byłaś w Londynie, mamo? - spytałam. -Mówiłam Ci, Cammie. Zostałam zatrzymana. To samo zdanie powiedział Townsend i profesor Buckingham, ale nie chodziło o zatrzymanie na lotnisku, czy coś takiego, ale prawdziwą akcję z klitką, kajdankami itd. -Zatrzymana jak? Gdzie? Langley? - widziałam zmianę w oczach mojej matki i wiedziałam, że mam rację. -Kiedy agent jest oskarżony o bycie podwójnym szpiegiem to jest standardowa procedura do jej przejścia, dzieciaku. To protokół. Nic ważnego. -A co z innymi nauczycielami? Profesor Buckingham, pan Smith? Dlaczego nie byli... -Oni byli przesłuchiwani, Cam. Wszyscy byliśmy dla nich wątpliwi... -Więc dlaczego się spóźniłaś? DLaczego jesteś jedyną osobą, która dotarła do szkoły dopiero teraz? -Znam pana Solomona najdłużej - wzięła głęboki oddech. - Ja jestem tą osobą, która go zatrudniła, przywiozła tutaj, to normalne... - urwała. - Ale jestem już tutaj - pogłaskała mnie po włosach - Jesteś bezpieczna.
-Pan Solomon się ze mną spotkał - wyszeptałam. Mama odsunęła się. -Wiem. -Powiedział, że oni są w błędzie. Że on tego nie zrobił. Że oni przyszli po niewłaściwego człowieka. I - myślałam o smutku, który z niego emanował, kiedy mnie przytulił - Z jakiegoś powodu mu uwierzyłam. -Joe Solomon jest niesamowitym agentem, kochanie. -Więc... -Niesamowici agenci umieją wymyślać najlesze kłamstwa. - opadła na skórzaną kanapę, jakby była zbyt słaba by stać. - On nigdy nie wróci, Cammie. Od kiedy umarł mój ojciec widziałam moją mamę może raz, albo dwa jak płakała, ale nigdy gdy wiedziała, że mogę ją zobaczyć. Ale w tej chwili łzy zakręciły się w jej oczach, a ja nie wiedziałam, czy mówi o ojcu, czy o panu Solomonie, gdy powtórzyła - On nigdy nie wróci.
Rozdział Osiemnasty
Dziewczyny Gallagher ni epomijają zajęć. Nie bawimy się w wagary. Nigdy. Ale chodząc rano po korytarzach miałam ochotę zrobić wyjątek. Chciałam biec - ukryć się tak dobrze, jak jeszcze nie byłam ukryta. Wczołgać się z powrotem do łóżka i spać milion lat. Okazało się, że nie byłam jedyna: -Dzień dobry, pani Morgan. Słyszałam deski, które skrzypiały pode mną. Rozpoznałam podpity głos, ale nie do końca spodziewałam się zobaczyć taką twarz. Jasne. Włosy agenta Townsenda były mokre po prysznicu, a jego ubrania były świeże i dokładnie wyprasowane, ale oczy miał czerwone i opuchnięte. Kiedy przeszedł obok mnie i podszedł do swojego biurka wyglądał, jak człowiek który chce, aby ziemia przestała się kręcić. (z drugiej strony, jego zęby wydawały się znacznie bielsze) Uwaga do siebie: nigdy nie pomagać więcej Elizabeth Sutton w doświadczeniach. Światła w klasie od Tajnych operacji były wyłączone, ale kiedy Tina Walkers sięgnęła do przełącznika, nasz nauczyciel burknął: -Zostaw to. Kiedy ruszyłyśmy zająć swoje miejsca, Townsend skrzywił się, jakby nasze kroki były głośności
wystrzału z karabinu maszynowego w ciemności. -Nie obchodzi mnie, co będziecie robić następną godzinę. - powiedział, siadając wygodniej w fotelu przy biurku - Nie obchodzi mnie, jak to zrobicie, tylko bądźcie cicho. Ludzie w Akademii miewają ciężkie poranki,ale nie widziałam jeszcze kogoś w tak złym stanie, jak on. chciałam, żeby czuł się tak źle, jak ja i może tego ranka tak było. Zwłaszcza, kiedy zapaliły się światła i usłyszałam głos mojej matki: -Więc, witam - widziałam, jak Townsend podskakuje na miejscu. Nie wiem, jakim słowem możnaby opisać jego wzrok, kiedy ją zobaczył. -Witamy w Akademii Gallaghera agencie Townsend. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że jesteś tu znamo. Uwaga dla siebie: Rachel Morgan jest świetnym kłamcą. -Chciałam się przywitać na śniadaniu, ale... - przyjrzała się jego dziwnej twarzy - Widzę, że chyba potrzebujesz więcej snu. Townsend powoli odwrócił głowę w moją stronę: -To chyba przez coś, co zjadłem. -Bardzo mi przykro. Nasz kucharz zazwyczaj dostaaje bardzo entuzjastyczne recenzje. - mama przeszła na przód klasy, położyła ręce na biodrach i spojrzała przez okno zanim powiedziała do klasy: -Witajcie, dziewczyny. -Muszę powiedzieć, że kiedy MI6 i CIA zaproponowały twoją kandydaturę na to stanowisko, byłam zaskocznona. Mam nadzieję, że tempo naszej szkoły nie jest dla Ciebie zbyt wolne. -Nie - powiedział, opierając się ne biurku. - Jeśli jednak Joe Solomon może to robić... Poczułam przebłysk wściekłości na jego imię, jeśli jednak moja matka czuła to samo nie dała po sobie tego poznać. -Jak znajdujesz to wszystko? - spytała - Czy masz wszystko, czego ci potrzeba? -Masz na myśli, oprócz dostępu do podpoziomów? Mama przytaknęła. -Tak. Profesor Buckingham poinformowała mnie o wszystkim. Pracujemy nad tym. -Tak, widzę - powiedział agent Townsend, ale jego słowa brzmiały raczej jak "Taa... Jasne" Nagle twarz mojej matki zmieniła się w zmartwioną:
-Och, Agencie Townsend, przepraszam za przeszkodzenie w wykładzie. Niech pan nie przerywa ze względu na mnie. Agent Townsend spojrzał na nią zaskoczony: -Przepraszam pani Morgan, czy pani... Zostaje? -Tak - potwierdziła mama. -Och, gdybym wiedział to przygotowałbym coś specjalnego na tę okazję. - moja matka się uśmiechnęła. -Och, jakikolwiek temat dzisiaj pan poruszy, na pewno będzie dobry. Chciałabym po prostu raz na jakiś czas posłuchać, jak uczą nasi wykłądowcy. Proszę sobie nie przeszkadzać. Słyszałam, jak Bex tłumi chichot, a Tina Walkers zrobiła wielkie oczy patrząc na mnie. -Świetnie - powiedział Townsend, uśmiechając się - Jesteście teraz na poziomie, na którym powinnyście nauczyć się czegoś o Kręgu Cavana. - na zewnątrz niebo było jasne, spokojne, ale czułam jakby burza wdarła się do naszej klasy. Townsend odwrócił sie i spojrzał n amamę - Jeżeli to pani nie przeszkadza. -Jest to coprawda coś co pokrywa się z tematami historii pani Buckingham dla klas starszych, jednak ze względu na okoliczności oczywiście możemy zrobić wyjątek. - myślałam, że na mnie spojrzy - uśmiechnie się do mnie - spodziewałam się wszystkiego tylko nie tego, że rozejrzy się po klasie i powie: -Widzicie dziewczęta, agent Townsend jest czymś w rodzaju Legendy, jeżeli chodzi o misje specjalne. Nie mogłabym pomyśleć nawet o kimś, kto mógłby być lepszą osobą do poprowadzenia tego wykładu. -Nawet Joe Solomon? - wątpię, żeby którakolwiek z moich koleżanek z klasy zobaczyła iskierki złośliwości w oczach Townsenda. Nie sądzę też, aby usłyszały złość w głosie mojej mamy, kiedy powiedziała: -Nawet on. - po tych słowach Townsend odwrócił się i zaczął mówić prawie tak, jakby był prawdziwym nauczycielem. -Najważniejszą rzeczą, którą każda z was powinna wiedzieć na temat Kręgu Cavana jest to, że ich organizacja składa się z szpiegów innych organizacji - mówię o podwójnych agentach - zdrajcach. Na każdym szczeblu światowego dowódctwa mogą się oni znaleźć. - przeszedł za biurko - Mogą być nawet tutaj. - Widziałam oczy moich koleżanek, kiedy Krąg Cavana przestał być tylko szkolną opowieścią z legend o Gilly. -Oczywiście działają one tak głęboko ukryte, że Krąg jest traktowany, jak opowieść o duchach, ale w ciągu ostatniego stulecia był odpowiedzialny za pięć zabójstw, co do których jesteśmy
pewni. Byli też inicjatorami większości wojen. Oni sprzedali tożsamość agentów MI6 oraz CIA do wrogich rządów i są tak blisko Secret Service, próbując zabijać rządzących prezydentów. -Czego oni chcą? - usłyszałam swój głos. -Pieniędzy. Mocy. Kontroli... -Ode mnie? - przerwałam mu - Czego chcą ode mnie? Spodziewałam się, że spojrzy na matkę, aby uniknąć odpowiedzi na pytanie, ale zamiast tego usiadł na rogu biurka. -Tego nie wiemy, jeszcze. - urwał - Chcesz coś dodać Rachel? - myślałam, że ona powie mu, że już starczy, że zajęcia są skończone, ale zamiast tego powiedziała: -Może powinieneś powiedzieć im trochę więcej o historii? - skinął głową. -Joseph Cavan był z pochodzenia Irlandczykiem,a legenda głosi, że jego zwolennicy wycofali się z Kręgu, kiedy Gillian Gallaagher go rzekomo zabiła. -Rzekomo? - spytała Bex. Townsend zignorował ją. -Ale teraz Krąg ma silną grupę w każdym zakątku świata. Najbardziej przerażające w tym wszystkim jest, że... Oni zostali wyszkoleni przez nas. -Co to znaczy? - spytała Tina. -To znaczy, że nie kłamałem, kiedy mówiłem, że prawie wszyscy członkowie Krągu są powdójnymi agentami. -Krąg wyróżnia się tym, że rekrutuje młodych, lub wrażliwych agentów. Lub tych, którzy są i jednymi i drugimi. -Ale skąd to wiecie? - spytała Tina. Chytry uśmieszek pojawił się na jego twarzy, kiedy wstał i spojrzał na nas: -Bo ja jestem tą osobą, która ich śledzi. Gdybyśmy go tak nie nienawidziły to mógłby się nam nawet trochę spodobać. Ale go nienawidziłyśmy. Więc się nie spodobał: -Więc nie popełniajcie błędu, dziewczęta. Krąg jest niebezpieczny bez względu na to, jak daleko jest, gdzie jest, jak działa. Oni mogą być każdym. Oni mogą być - rozejrzał się i spojrzał na moją matkę - Gdziekolwiek.
Rozdział 19 Liczba godzin, które spędziłam chodząc bez celu po rezydencji: 6. Liczba sekretnych przejść, których szukałam w nadziei pójścia gdziekolwiek: 27 Liczba sekretnych przejść, które jeszcze nadawały się do użytkowania: 1 (Ale prowadziło tylko do kuchni) Liczba ciastek, które zwinęłam, gdy byłam w kuchni: 1 (No dobra, 3 – ale to były naprawdę małe ciasteczka) Liczba momentów, kiedy chciałam płakać: 9 Liczba momentów, kiedy zmieniłam zdanie: 9 I tylko wciąż szłam – przez bibliotekę z jej półkami pełnymi książek i gasnącym ogniem w kominku, mijając windę, która nigdy więcej nie zabierze mnie na podpoziom drugi. Korytarze były ciche i ciemne, jakby rezydencja spała – odpoczywając przed konlejnym dniem. I kiedy stanęłam w Hallu Historii patrząc się na miecz Cavana, zauważając, że, od października, byłam po raz pierwszy sama. Cóż... Prawie. - Witam, panno Morgan. - Głęboki głos przeciął ciemności za mną. Co prawda była druga rano i cisza nocna, ale nie byłam zdziwiona kiedy odwróciłam się i zobaczyłam pana Smitha. Cóż... faktycznie... zdziwiło mnie to, że był tutaj w kapciach i jednej z tych staromodnych koszul nocnych; to, że nie spał nie. - Ja... - Zaczęłam. W jakiś sposób, mimo że technicznie nie robiłam nic złego, czułam się przyłapana. - Nie mogłam spać. - W porządku, panno Morgan. - Podszedł i stanął koło mnie w ciepłej poświacie oświetlenia miecza. Zabezpieczające wiązki światła marszczyły się w powietrzu jak fale. Spojrzałam na nauczyciela. Może to przez porę, a może fakt, że jedno z nas było w sukience(I to nie byłam ja), ale odważyłam się zapytać – Więc, jakie jest pana usprawiedliwienie? - Zaprawiony agent powinien zawsze sprawdzać swój teren w niespodziewanym czasie i w niespodziewany sposób. - Popatrzyłam na jego sukienkę nocną – mam na myśli koszulę... koszulę nocną. Jeśli niespodziewanie było sposobem na utrzymanie bezpieczeństwa, to pan Smith będzie żył wiecznie. - Lepiej to zapamiętaj, Cammie. - Tak jest, proszę pana. - Popatrzyłam na miecz. - Dziękuję. To jest właściwie cłkiem miło.. I wtedy urwałam. Nie śmiałam powiedzieć co myślę. - Jest dobrze. – Powiedział pan Smith z porozumiewawczym mrugnięciem. - Możesz to powiedzieć. Spuściłam wzrok na podłogę. - Jest miło dostać poradę z Tajnych Misji. Brakowało mi tego. - Pan Townsend jest dobrym agentem, Cammie. - Tak, oczywiście, nie chciałam insynuować... - Ambitny. Dumny. Kalkulujący.. Ale może nie jest urodzony do klasy? - Nie – Zgodziłam się. - Nigdy nie będzie tak dobry jak... - Ale zatrzymałam się szybko, nagle niezdolna do wypowiedzenia tego imienia na głos. - Nie, on nie jest tym, do którego przywykłyście. - Przyznał pan Smith. - Ufałam mu. - Nie wiedziałam skąd się wzięły te słowa, ale teraz, w świetle tego
miecza, musiłam pozwolić im zabrzmieć. - Joe Solomon jest kłamcą. I zdrajcą. A ja mu ufałam. Nawet po Londynie... Mówił szalenie, a ja wciąż... - Był szalony? Naprawdę? Patrzyłam na najbardziej ostrożnego szpiega w historii – wpatrywałam się w piątą jego twarz, którą widziałam i próbowałam skupić się na oczach, które nie zmieniły się od pierwszego dnia mojej siódmej klasy. - Joe Solomon jest wieloma rzeczami. Ale szalony? Szaleństwo jest tym, w co chyba nigdy nie uwierzę. Pan Smith postąpił krok w stronę głównych schodów, rąbek jego koszuli nocnej się kołysał w rytmie jego kroków. - Spróbuj trochę się przespać, Cammie. I dobrych snów. Wracając na górę tej nocy myślałam o słowach pana Smitha i sposobie, w który pan Solomon złapał moją rękę w Tower w Londynie i pociągnął mnie przez ciemność. Kiedy zaczęłam wchodzić po starych kręconych schodach, które prowadziły do pokoi juniorek, chłodne powietrze owiało moje ramiona i popatrzyłam przez stare faliste szkło. To przypomniało mi zimny wiatr w Londynie, perliste fale Tamizy, która płynęła poniżej. Pamiętam, jak zagubionym wydawał się pan Solomon, gdy objął mnie na moście – ja bardzo dziwny i obcy wydawał się ten gest. Gdzie człowiek jak Joe Solomon idzie, gdy wpadnie? Spytałam siebie. Chciałam, aby znalazła się jakaś pomoc dla niego, czekającego na wsparcie. Zrobiłam kolejny krok, ale kiedy szłam po spiralnych schodach coś na zewnątrz przykuło mój wzrok. Coś kazało mi się zatrzymać i wpatrywać na zewnątrz przez pola. Śiatła z okien rezydencji przebijały się przez ciemność, oświetlając ciemne, zachmurzone niebo. Tak było, kiedy zobzczyłam je – ptaki wzbijające się w powietrze i zaraz wracające, rozprostowujące skrzydła. Przez chwilę stałam nieruchomo, słuchając zawodzenia wichru i słabego gaworzenia ptaków i głosu mojego nauczyciela, który odtwarzałam w mojej głowie tygodniami. 'Podążaj za gołębiami.' Rozdział Dwudziesty
-Tam jest - mój głos się załamał. - Pan Smith miał rację. On nie jest szalony! Usłyszałam kroki moich współlokatorek za mną, kiedy Bex zapytała: -Cam, co ty mówisz? -Gołębie! - jestem pewna, że musiałam wyglądać, jak szaleniec. Ale, technicznie rzecz biorąc, uderzyłam się mocno w głowę, więc moje współlokatorki mogły mieć wytłumaczenie do pojrzenia na siebie nawzajem, jakby uważając, że wstrząs mózgu dał wreszcie o sobie znać. -Cam - powiedziała Liz, jest oczy wciąż były opuchnięte po śnie - Gdzie idziemy? - coś trzymało mnie wtedy przy życiu. Może strach. Może niebezpieczeństwo. Ale myślę, że to przede
wszystkim była nadzieja, kiedy wspinałam się po schodach coraz wyżej i wyżej. Gdy doszłyśmy poczułam zimne powietrze, które przenikało przez szczeliny między kamieniami, a moje serce zamarło. Stałam, zamrożona przez zimne kamienie pod palcami. Wyczułam pięć największy, które po przesunięciu ukazały dźwignię. -Cam! - krzyknęła Liz - Nie możesz opuścić posesji! Ale było za późno. bo drzwi już się otworzyły, pęd wiatru dotykał mojej gołej skóry, lecz ja nie czułam chłodu. Po prostu spojrzałam na moje na moje najlepsze przyjaciółki i powiedziałam po prostu: -Podążam za gołębiami. - byłyśmy tam już wcześniej, oczywiście. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej siedziałyśmy na zakurzonych skrzynkach, które były relikfiami po dawnym programie informacyjnym (przekazywanie informacji) Akademii Gallaghera. Przez gołębie. Siedziałyśmy tam, patrząc na światła ROseville, myśląc i rozmawiając o ludziach, którzy chcieli porwać Macey. Właściwie to po mnie. A teraz to wszystko wyglądało całkiem inaczej. -Co? - zaczęła Liz, rozglądając się wokoło - Co to wszystko jest? Skrzynie były równo ułożone, a na śroku stało krzesło z widokiem na tablice, jakby ktoś spędził tutaj godziny próbując rozwiązać jakieś niesamowicie trudne równania. -To musi być to, co pan Solomon chciał, abym znalazła - podeszłam do tablic zapisanych pismem pana Solomona. - Zaryzykował wszystko, żeby po prostu powiedzieć mi, że muszę to znaleźć powiedziałam. -Cammie - zaczęła Bex - Wiesz tak dobrze, jak ja że on mówił jak szaleniec. To nie był prawdziwy Joe Solomon. -Ale jesteśmy tutaj - rzuciłam - To nie mogło być szaleństwem, skoro to wszystko jest tutaj. -Co to znaczy? - głos Liz był miękki, a jej oczy skupiły się na tablicy, a ja zorientowałam się, że ona nie jest już z nami, tylko zatraca się w zapisanym kodzie, chciała zauważyć jakieś powiązanie w tym chaosie. -Co to jest, Liz? - spytała Macey. Liz pokręciła głową. -Ja... Ja nie wiem. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego do tego. -To, czym to jest jest szaleństwem - Bex uderzyłą pięścią w tablicę. -Pomyśl o tym, Bex. On jest jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi na świecie, a ja jestem jedną z najlepiej strzeżonych dziewczyn na świecie. Dlaczego przyszedł do mnie w Londynie? Jeżeli pracuje dla Kręgu, dlaczego podjął takie ryzyko? -Nie wiem Cam. Dlaczego zabił twojego ojca? Dlaczego dołączył do Kręgu w pierwszej kolejności? - myślałam, że zacznie płakać - Może to jest to, kim on jest teraz.
-Czy on był szalony podczas ostatnich tygodni? Czy był szalony podczas pobytu w Waszyngonie? - miałam w pamięcie słowa pana Smitha. - Jeżeli on nie jest szalony, Bex to przyjechał do Londynu z jakiegoś powodu. Przyjechał do Londynu za sprawą tego - wskazałam na tablicę. Wszystkie cztery stałyśmy w tym samy miejscy, gdzie Joe Solomon stał wpatrując się w tablicę pełną słów, które sam zapisał. Tutaj były odpowiedzi. Wskazówki. On był gotów zaryzykować swoją wolność - swoje życie, żeby doprowadzić mnie do tego miejsca. Przyszłam tu za gołębiami, a teraz sstałam na mrozie wpatrując się w te znaki, próbując rozszyfrować ich znaczenie. -Głupie ptaki - powiedziała Liz, strzelając palcami w stornę siedzącego samotnie na poręczy gołębia. Ale ta część budynku istaniała dla tych goł,ębi, kiedyś... Nikt nie mógł za nimi podążyć, nawet najlepsze satelity szpiegowskie nie mogły ich dostrzec. -Idź - Liz powiedziała ponownie - No! -Czekaj - powiedziałam, chwytając rękę mojej przyjaciółki, która zmierzała w stronę siedzącego ze stoickim spokojem ptaka. -Cam - głos Bex był miękki - Cam, co tam jest? POdeszłam w stronę ptaka i chwyciłam małą karteczkę przyczepioną do jego nogi. Jeżeli to czytasz, to znaczy, że to znalazłaś. A jeśli już to znalazłaś, to wiesz. Muszę się z Tobą zobaczyć. Spotkajmy się w miejscu gdzie robilismy przełęcze. Wyślij mi odpowiedź. Proszę, przyjdź. I proszę bądź ostrożna. Każde słowo było starannie zapisane. Nie było żadnego podpisu - imienia, pseudonimu - nic. Prawda jest taka, że praca szpiega nie polega na omijaniu ryzyka. Polega na wykorzystywaniu szans, które są warte tego ryzyka.
Rozdział 21 - Co ze starymi szachtami wentylacyjnymi w podziemiach? - Zapytała Bex gdy siedziałyśmy naprzeciwko trzaskającego ognia w bibliotece późno następnej nocy. Potrząsnęłam głową. - Pokryte ośmioma calami świeżego betonu. - Trikowy kominek na drugim piętrze? - Spróbowała Macey. - Może. - Rozważyłam zamki i sztaby, które zostały dodane po zimowej przerwie. - Zakładając, że weźmiemy lutownicę. Którakolwiek z was ma lutownicę? Liz poderwała się, jakby chciała powiedzieć, że tak, ma lutownicę na dnie swojej szafy. - Boję się wiedzieć. - Powiedziałam, wyciągając rękę, by ją powstrzymać. - Ale, oni naprawdę chcą zatrzymać nas w środku, nieprawdaż? - Powiedziała Macey. - Nie. - Bex potrząsnęła głową i spojrzała na mnie. - Chcą zatrzymać Krąg na zewnątrz. Poczekała sekundę, żeby waga sprawy dotarła do nas trzech. - To jest niebezpieczne. Zbyt niebezpieczne. - Zgadzam się z Bex. - Powiedziała Macey. - On prosi cię o podjęcie naprawdę dużego ryzyka, Cam. Miały rację, ale ja myślałam o tym, jak on dostał się w sam środek ludzi, którzy szukali
go na całym świecie. - Może to moja kolej. - Okej. Dobrze. Powiedzmy, że to nieprawda. - Zaoferowała Bex. - Załóżmy, że pan Solomon jest niewinny i fałszywie oskarżony i że nie zabił... - Odwróciła wzrok, potem wróciła. - Powiedzmy, że jest tym człowiekiem, którego znamy. Czy ten pan Solomon, którego znamy mógł powiedzieć ci, żebyś wymknęła się z Akademii Gallagher, poszła do miasta i spotkała się ze zbiegiem? Czy Joe Solomon powiedziałby ci, żebyś była głupia? Odpowiedź była oczywista. To był prawdopodobnie powód, dla którego żadna z nas nie odpowiedziała. - Dzlaczego my nie pójdziemy? - Powiedziała Liz, wskazując siebie, Bex i Macey. Spotkać go. Wziąć wiadmość. Przynieść z powrotem. - Nie mogę tego wytłumaczyć, dziewczyny. - Powiedziałam kręcąc głową. - Po prostu wiem, że powinnam iść. - To nie znaczy, że masz być głupia! - Odpowiedziała Bex i zrozumiałam, że Bex była ostrożna. Stała się głosem rozsądku. - Nie widzisz tego, Cammie. - Ciągnęła – Nie musiałaś patrzeć jak oni cię otumanili i rzucili jak lalkę. Byłaś tam, Cammie, ale nie musiałaś oglądać jak twoja przyjaciółka prawie odchodzi na zawsze. Nie wiesz, jakie to uczucie. - Cóż. – Powiedziała delikatnie Macey. - Ona wie. Patrzyłam na dziewczyny, którym chciałam powierzyć życie. Potem pomyślałam o moim tacie i mężczyźnie, któremu on prawdopodobnie wierzył ze swoim. - Muszę iść. - Powiedziałam – To moja misja. - To nasza misja. - Sprzeciwiła się Bex. - O czym my rozmawiamy? - Zawołała Liz – Cam, nie musimy się wymykać. Nawet nie musimy iść osobiście. Mogę się założyć, że twoja mama... - Nie. - Powiedziałam, przerywajac jej. - Gdyby ona została złapana na pomocy Joemu Solomonowi... Nie. Musimy iść osobiście. - Wiem, Cam – Powiedziała Bex, zatrzymując mnie. - Wiem. Ale jeśli byśmy to zrobiły z naszym wsparciem... - Co jeśli oni nie mają racji, Bex? - Błagałam. - Co jeśli to jedyna szansa na dowiedzenie się, co się stało z moim tatą? Co jeśli podczas gdy wszyscy ścigają go, nikt nie próbuje zatrzymać Kręgu? Co jeśli on tego nie zrobił? Głos Bex był matowy, spokojny i silny, kiedy patrzyła na mnie. - A co, jeśli zrobił? Rozdział 22
Raport z Tajnej Misji
Agentki wykorzystały podstawowy scenariusz Konia Trojańskiego. Jeżeli zamiast konia podstawić minivana Dodge rocznik 1987.
Cóż, okazuje się, że jeśli tajna organizacja terrorystyczna poluje na jednego z uczniów szkoły władze szkoły dbają o utrzymanie uczniów wewnątrz niej niż o ludzi na zewnątrz. A przynajmniej tak twierziły Bex i Macey leżące pod plandeką na tylnym siedzeniu minivana Liz. -Dokąd tego wieczora? - spytał strażnik na bramie. -Zwykła kontrola. Przecież znasz mnie. - wszystkie trzy wstrzymałyśmy oddech, kiedy Liz wypaliła - Oj, przecież nic nie ukrywam!
LISTA PLUSÓW I MINUSÓW ZRYWANIA SIĘ ZE SZKOŁY (Opracowana przez agentki Morgan, Baxter i McHenry)
Plus: Koń Trojański w wykononiu minivana Dodge wcale nie jest taki zły, jak może się wydawać. Minus: Bex, pomimo swych wszystkich zalet, nieco przesadza, jeśli chodzi o wczuwanie się w przykrywkę. Plus: Nie ma to jak wymknięcie się ze szkoły totalnie bez nadzoru, tym bardziej,jeśli jest się osobą poszukiwaną przez organizację terrorystyczną. Minus: Agentki na prawdę powinny zrobić zadanie domowe z Kultury i Asymilacji Plus: Kiedy nie masz przez miesiąc zajęć z Tajnych Operacji świetną lekcją jest samotny wypad ze szkoły. Minus: Kiedy nie masz przez miesiąc zajęć z Tajnych stajesz się... cóż... zasiedziały. Znam ulice Roseville. Przemierzałam je z moimi koleżankami. Trzymałam się na nich za ręce z moim pierwszym (i, technicznie rzecz biorąc, jedynym) chłopakiem. Widziałam je wypełnione kibicami i uczestnikami parady z paniami sprzedającymi ciasta i ciastka na rzecz wsparcia koła misyjnego. Niby nic, a jednak stojąc tam sama patrząc na niebo - bez murów szkoły, bez ochroniarzy - czułam się opuszczona. Jak kruk, wiedziałam że nie mogę odlecieć. -Masz dobrą osłonę - powiedziała Bex.
Słyszałam Macey przez jednostkę COMMS w moim uchu. Mogłam widzieć, jak Liz w vanie okrąża bloki. -Liz śledzi Cię z samochodu - powiedziała Bex - mamy zapasowe środki poza miastem, gdyby van był zagrożony. - Bex przestała mówić, a jedyne, o czym myślałam to o tym, jak jest zimno. Gwiazdy wydawały się jaśniejsze. Myślę, że większość ludzi czuje się tak, jak ja wtedy, kiedy jest samym w ciemnym pomieszczeniu, a coś nagle zaczyna skrzypieć -Cam? - spytała Bex, jakbym jej nie usłyszała. ALe nie miała racji. W tej nocy widziałam, słyszałam i czułam wszystko. - Czy ta pozycja jest okay? Skinęłam głową: - Tak. -Jesteś tutaj bezpieczna - dotknęła mojego ramienia. A potem odeszła, a ja odprowadziłam ją wzrokiem. Stojąc samotnie w wieży przypomniałam sobie wszystkie rzeczy na świecie, które uważałam za najpewniejsze na całym świecie: Rebecca Baxter była najlepszym szpiegiem w Akademii Gallaghera i ostatnią osobą, która mogłaby mnie okłamać co do mojego bezpieczeństwa. Miałam lokalizatory GPS w zegarku, butach, gumce przytrzymującej mój koński ogon i w moim żołądku (dzięki nowym modelom jadalnym wymyślonym przez Liz). Mogłyśmy zawołać całą armię za pomocą jednego przycisku, a oni mogli mnie znaleźć na całym świecie. Ale nagle wszystko wydawało się mniejsze, albo ja wydawałam się większa, kiedy trzymałam lornetkę przyklądając się ulicom, gotowa na wszystko. No, może poza wysoką postacią o szerokich ramionach, która pojawiła się, jakby znikąd i powiedziała: -Witaj, dziewczyno Gallagher. Rozdział 23
Perespektywa to potęga. Poważnie. Naprawdę gorąco polecam. Są rzeczy, których po prostu nie widzisz, chyba że zrobisz duży krok do tyłu i poobserwujesz bardzo uważnie. Mam na myśli, że gdybym stała na placu, a nie na dzwonnicy mogłabym usłyszeć dziewczynę mówiącą: -No cześć. - ale mogłabym przegapić wyraz twarzy chłopaka, kiedy dziewczyna się odwróciła. I może nie zauważyłabym, jak ramiona opadują mu, jakby nie znalazł tego, kogo szukał. I być może nigdy bym się nie zorientowała się, że Zach był rozczarowany spotkaniem innej dziewczyny. -Macey? - spytał Zach, jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom, co było najbardziej pochlebną
rzeczą na świecie. Nikt dotąd nie pomylił mnie z Macey McHenry. Nigdy. Ale było ciemno, a Macey miała perukę i w kurtce Zacha stanowiła dobry wabik. A przynajmniej wystarczająco dobry. -Gdzie jest Cammie? - spytał -Wyglądasz na rozczarowanego tym, że mnie widzisz - zaczęła Macey - Nie podoba ci się moja kurtka? -Gdzie ona jest? - zapytał ponownie. -W szkole - odpowiedziała Macey, nie tracąc swojego tonu. - Ogląda to z materiału video na żywo. Jest bezpieczna - powiedziała, patrząc górę mu w oczy. -To nie Cammie. Gdzie ona teraz jest, Macey? - odwrócił się - Wiem, że jest gdzieś tutaj powiedział, skanując alejki i pobliskie budynki. -Jest bezpieczna tam, gdzie jest, Zach - Bex wyszła z cienia i stanęła za nim. My tak będziemy stać. -Muszę z nią porozmawiać - powiedział. -Więc mów - powiedziała Macey - Mamy COMMS, usłyszy. -Muszę ją zobaczyć. -Idę na dół - powiedziałam, mając już dość bycia z dala od sytuacji, ale Bex chwyciła się za ucho i krzyknęła: Zostań tam, gdzie jesteś. - Ale mnie już tam nie było. -Jest szczęściarą, że was ma - powiedział Zach - Potrzebuje was. -Co tutaj robisz, Zach? - spytała Macey, ale on tylko pokiwał przecząco głową i spojrzał w dół na ziemię. -To skomplikowane. -To to odkomplikuj (wiem, takie słowo zapewnie nie istnieje, ale w orginale jest un-complicated) - już kiedy wypowiedziałam te słowia, wiedziałam,, że mogę ich później żałować. Może Zach był przynętą i szłam w pułapkę. Może Bex zdołałaby mnie ocalić przed Kręgiem, ale nie mogłam stać dalej w cieniu. -Jesteś z nim - powiedziałam. -Technicznie rzecz biorąc, on jest teraz na wyprawie dookoła świata - Zach próbował zażartować, ale mój umysł pracował dalej. -Liz i Macey mówiły mi, że tylko to, że chodzisz nie znaczy... - mój głos zadrżał - Ale ty jesteś z nim.
-Dziewczyno Gallagher, wysłuchaj mnie. -Więc... co się stało Zach. Czy Krąg Ciebie też zwerbował? - parzył na mnie długi czas, zanim opuścił głowę i powiedział cicho: -Nie do końca. - na rogu ulicy lampy zamigotały. Cień pojawił się i zniknął. Przypomniałam sobie, kiedy ostatni raz byłam z Zachem i zrobiło się ciemno... Pamiętam odgłos wystrzału i widok upadającej ciotki. Jak jeden a agentów Kręgu stanął między mną a wolnością. Ale zamiast strzelić on spojrzał na Zacha i zapytał: Ty? -Co ty tutaj robisz, Zach? - spytałam, czując suchość mojego gardła. -Poprosił mnie, żebym przekazał ci informację. -Więc mi ją przekaż! Co było tak ważne, żebym musiałą ryzykować bezpieczeństwo moich przyjaciół przychodząc tutaj? - zapytałam - Hę? Co było... -Musiałem się z tobą zobaczyć - zbliżył się do mnie. Jego ciepłe dłonie, które dopiero co wyjął z kieszeni zacisnęły się wokół moich palców. - Musiałem wiedzieć, że wszystko z tobą w porządku, musiałem cię dotknąć... wiedzieć. Zgarnął włosy opadające mi na twarz. - W Londynie... - urwał - Po Waszyngtonie... -Mam się dobrze. - powiedziałam - Skanowanie CATS i rentgenowskie nie przyniosły żadnych trwałych szkód. - Większość ludzi wierzy mi, kiedy kłamię. Nauczyłam się, jak wypowiadać słowa, żeby brzmiały prawdziwie. Ale chłopak przede mną był wyszkolony w takich zadaniach, więc wiedział lepiał. No i on mnie znał. -Naprawdę? Bo ja nie. - Znam Zacharego Gooda w pewnym stopniu. Rozmawiałam z nim, dotykałam go, całowałam się z nim. Ale nie znałam go na prawdę. Czułam, jak zegar tyka i wiedziałam, że nie byłam już tą samą dziewczyną, co rok wcześniej. -Mam się dobrze, Zach - powiedziałam, odrywając się od niego - Ale muszę już iść. Mamy tylko pół godziny zanim się zorientują, ze nas nie ma. - spojrzał w ciemność. -Kto tam jeszcze jest? -Wsparcie - powiedziałam, wciąż nie chcąc zdradzić zbyt wiele. -Twoja mama? - spytał. Nie odpowiedziałam, ale on wyczytał odpowiedź w moich oczach. -To dobrze. On nie chciał, żeby ona ryzykowała. -Czemu go to obchodzi? Jeśli o nią dbał... A później - mój głos zadrżał. -Więc ci powiedzieli? - spytał. -Tak, powiedzieli mi, żę on jest częścią kręgu, i że on... Że mój ojciec nie żyje przez niego. - moje
serce waliło w klatce piersiowej. Moje gardło stało w ogniu - Czy to nie jest część w której zaprzeczasz? -Nie - pokiwał przecząco głową - To jest część w której proszę o przysługę. -Masz tupet - powiedziała Bex, zbliżając się, ale jego spojrzenie ani na chwilę nie zeszło ze mnie. -Jest pewna książka, dziewczyno Gallagher - powiedział, a następnie przęłknął ślinę - I to może być jedyna rzecz, której krąg chce bardziej niż Ciebie. -Co to za książka? - zapytałam. -Dziennik, który Joe - pan Solomon - potrzebuje, żebyś przeczytała. -Dlaczego? -To wyjaśni wszystko. A poza tym, jeśli tego nie zrobicie... On potrzebuje tego, żebyć go przeczytała. -Gdzie on jest? - spytała Bex. -Może wam to się nie spodobać. To niebezpieczne.. -Gdzie jest? - potówrzyłyśmy ja, Bex i Macey równo. -Na podpoziomie drugim. -Podpoziom? - Bex potrząsnęła głową - Nie. Nie może tam być. One są zamknięte. To poza naszymi możliwościami. -Och, jakie granice były was w stanie zatrzymać wcześniej? - spytał Zach. - Poza tym, technicznie rzecz biorąc, one nie są zamknięte. Po prostu mogą eksplodować, kiedy ktoś znajdzie się w ich pobliżu. - powiedział, jakbyśmy spotykały niebezpieczne łądunki niemal codziennie. -Skąd wiesz o podpoziomach? -Ponieważ tydzień wcześniej widziałem cię w Londynie i Joe usłyszał, że źródło CIA wreszcie zaczęło mówić. Musiał szybko wyjść poza siatkę. Oni już po niego szli, Dziewczyno Gallagher, a nie mógł ryzykować plątając się tam, więc - i wtedy Zach uśmiechnął się najbardziej złośliwym ze swoich uśmiechów - Wiem o podpoziomach, ponieważ Joe Solomon jest facetem, który sfałszował je.
Rozdział 24 Joe Solomon nie założył pułapek na podpoziomach w Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Młodych Kobiet, które by wybuchały, zapasypywały lub zalewały wodą z jeziora.
Nie zrozumcie mnie źle, te rzeczy naprawdę mogły się zdarzyć! Ale nieważne, co mogliście usłyszeć, pan Solomon nie założył tych rzeczy – opiekunowie Akademii Gallagher to zrobili dawno, dawno temu. Zanim się urodziłam. Zanim urodziła się moja mama. Poza tym, kiedy w jednym miejscu jest zebrane tak dużo ukrytych tajemnic, ważne jest, aby odpowiednio je zabezpieczyć. A jeśli środki zabezpieczające zawiodą, żeby je zniszczyć. Więc naprawdę chciałabym, żebyście dobrze mnie zrozumieli: pan Solomon nie zbudował wyzwalaczy, które mogły zniszczyć podpoziomy! On jest tylko tym, który je włączył. Przynajmniej tak mówił Zach. I to... Właśnie, to jest problem. - Co jest nie tak? - Zapytała Liz pomimo, że z przodu pokoju doktor Fibs i madame Dabney byli w środku niesamowice interesującego łączonego wykładu o technikach sekretnego pisania.( i dlaczego Dziewczyna Gallagher powinna nauczyć się robić własny niewidzialny atrament i kaligrafować.) - Są sensory w szachcie windy? - Domyśliła się. Potrząsnęłam głową. - Dwusekundowe opóźnienie zanim protokoły antyinwazyjne się włączą i zostaniemy... zgniecieni? - O mój! - Krzyknął doktor Fibs. Spojrzałam, by zobaczyć, że właśnie wylał swoją najnowszą niewidzialną miksturę na madame Dabney, której biała bluzka stawała się coraz bardziej niewidzialna w sekundę. - Wiem, o czym myślisz, Cam. - Liz kontynuowała – Szukałyśmy drogi do... wiesz gdzie... tygodniami i nie jesteśmy ani trochę bliżej. Ale to nie jest prawdą! Z przodu pokoju madame Dabney (która, swoją drogą, nosi dużo bardziej seksowne biustonosze niż ktokolwiek by założył) zaczęła pocierać swoja bluzkę antycznym obrusem, a doktor Fibs szukał zapalniczki. - Pamiętajcie dziewczęta, że atrament staje się widzialny gdy go ogrzejemy. - Krzyknął doktor Fibs kiedy przytknął zapalniczkę do obrusa, który stanął w płomieniach w ręce madame Dabney. - Mamy strategię wejścia i strategię wyjścia, i... mamy mnóstwo strategii. - Powiedziała Liz z szeroko otwartymi oczami i wtedy zrozumiałam, że dla części Liz nie obchodziło to, że Zach i pan Solomon poprosili nas o coś, czego nie dokonał nikt przez sto pięćdziesiąt lat. Dla Liz to była tylko układanka, test. A Liz jest bardzo, bardzo dobra w testach. - Właśnie, Cam. - Powiedziała znowu jak tylko dym opadł (dosłownie) i zbierałyśmy swoje rzeczy przed wyjściem z klasy. - Wymyślimy coś. - Wymyślimy co? - Powiedziała Bex zrównując krok z nami. - Nic. - Wyszeptałam. - Zła odpowiedź. - Powiedziała Bex pochylając się bliżej, jej głos był ledwie słyszalny przez kaskadę głosów dziewcząt wypełniających korytarze. - Więc co jest nie tak? - Zach – Zgadła Macey, wzruszając ramionami. Popatrzyła na mnie. - To musi być Zach, nieprawdaż? - Więc kamery następnej generacji z trzysta sześćdziesięcio stopniowym zakresem i wyzwalaczem termicznym znajdujące się na podpoziomach nie niepokoją was? - Spytała Liz. Nie mogłam stwierdzić, czy mnie wyśmiewa, czy nie.
- Jest coś, czego on nam nie mówi. - Wyszeptałam. - Na przykład co? - Spytała Bex, ponownie zainteresowana. Na przykład co jest tak ważne w tym dzienniku? Dlaczego mężczyzna w Waszyngtonie nie zastrzelił go i porwał mnie kiedy miał taką szansę? Choćby to wypełniło mój umysł, ale korytarze były zatłoczone i tylko jedno odważyłam się powiedzieć. - Jest.. coś. - Jest chłopakiem. - Macey przepchnęła się przede mnie i poprowadziła nas drogą w dół korytarza. - I szpiegiem. Jest chłopakiem-szpiegiem. Zawsze będzie coś, czego ci nie powie. - Walczył po naszej stronie – w Waszyngtonie. - Powiedziała Liz. W jej głosie nie było niepewności, nie było strachu. - Wiem, że nie mogłaś tego widzieć, Cam. Ale on i pan Solomon walczyli po naszej stronie. - Liz powiedziała na koniec, po czym odwróciła się i pobiegła do klasy pana Moscovitza. Obróciłam się do Macey. - Więc jest tajemniczy. - Powiedziała wzruszając ramionami. - Tajemnice są sexy. - I wtedy była jej kolej na odwrócenie się na pięcie i pzrebiegnięcie przez frontowe drzwi w drodze na PE. Kiedy odwróciłam się do Bex chciałam żeby powiedziała, że wszystko będzie dobrze – że nie ma takiej rzeczy, której nie mogłynyśmy we cztery zrobić i to tylko kwestia czasu zanim znajdziemy drogę na podpoziom drugi, oczyścimy imię pana Solomona i zastopujemy globalne ocieplenie (niekoniecznie w tej kolejności). Patrzyłam na nią. I czekałam. - Nie możemy mu ufać. - Wyprzedziła mnie,wchodząc cicho do pokoju 132. - Nie możemy ufać nikomu. Chciałam, żeby nie miała racji (ale miała). Myślałam, że mogę wymyślić sposób na udowodnienie, że on był wyjątkiem(ale nie mogłam). Chciałam, żeby przestała patrzeć na mnie jak na szpiega i zaczęła mówić do mnie jak do dziewczyny, ale Dziewczyny Gallagher są takie wyjątkowe, ponieważ jesteśmy oboma – przez cały czas. Chciałam wejść do klasy od Tajnych i udawać, że czytam jakąkolwiek nudną książkę Townsend nam da i zrelacjonować każdą rozmowę, którą przeprowadziłam z Zachem. Ale zanim ruszyłam się choćby na krok agent Townsend pojawił się w drzwiach klasy z kurtką w ręce i powiedział - Klasa juniorek, chodźcie ze mną. Wiem, że powinnyśmy być przygotowane na cokolwiek – i nigdy, przenigdy nie być zaskoczone – ale pozwólcie, że powiem wam, że większość ludzi, których znam nadal szokują całkowite podstawy (Jak na przykład kiedy pan Moscovitz i Liz poszli wspinać się na skałki razem i żadne z nich nie zmarło). Ale przez pięć i pół roku w najlepszej na świecie szkole dla szpiegów bardzo mało rzeczy zszokowało mnie tak jak spacer z resztą juniorek z Tajnych, podążając za agentem Townsendem przez korytarze. Był tym rodzajem człowieka, który zawsze zmierzał do jakiegoś celu, nigdy nie gubił kroku, ale tego dnia szedł nawet szybciej. Wyglądał na wyższego. I kiedy wciąż byliśmy w rezydencji Gallagher coś mówiło mi, że agent Townsend znalazł się wreszcie na pewnym gruncie. - Um... Proszę pana – Powiedziała Tina Walters, przepychając się przez tłum, próbując dostać się tak blisko jak to jest mozliwe do mężczyzny na początku grupy. - Wracamy na podpoziom drugi? - Zapytała, ale Townsend zachowywał się jakby nie wypowiedziała
ani jednego słowa. - Głównym zadaniem każdego czynnego agenta jest? - Zapytał w sposób, który sprawił, że brzmiał prawie jak prawdziwy nauczyciel. Prawie. - Werbować, zarządzać, utrzymać źródła informacji. - Powiedziała Mack Morrison, cytując stronę dwunastą ze starego podręcznika Zrozumienie Wywiadu: Przewodnik Początlkującego w Tajnych Operacjach, Wydanie Trzecie, który wszystkie przeczytałyśmy w siódmej klasie. Agen Townsend popatrzył na nią. Przez ułamek sekundy pomyślałam, że może się uśmiechnie, ale zamiast tego tylko powiedział - Źle. Wyglądało jakby cała kasa zgubiła krok. Townsend, z drugiej strony, dalej szedł. - Głównym zadaniem czynnego agenta jest wykorzystywać ludzi – zazwyczaj obcych. Czasami przyjaciół. Sekretarki, sąsiadów, dziewczyny, chłopaków, dozorców i małe starsze panie przechodzące przez ulicę. Wykorzystujemy ich wszystkich. Zatrzymał się w centrum foyer i odwrócił twarzą do nas kiedy za nim otworzyły się główne drzwi. Van stanął na jałowym biegu w centrum podjazdu. Byłam kuszona, żeby zamknąć oczy i udawać, że to był prawdziwy wykład z Tajnych, że mamy znowu prawdziwego nauczyciela Tajnych. Ale wtedy Townsend powiedział – Ale, oczywiście, jeśli jest to coś, co Dziewczyna Gallagher... - Nie, proszę pana. - zaskandowała Tina. Odszedł na bok i gestem wskazał otwarte drzwi – Więc, po tobie. To, co nastąpiło potem było gorączką emocji i adrenaliny, której nie czułam od sześciu tygodni. Byłam upojona. Czyłam się prawie jak pijana. I wciąż stałam nieruchomo, patrząc jak moje koleżanki z klasy ścigają się przez drzwi do czekajęcego vana. - Przypuszczam, że myślisz, że to jest nieobowiązkowe, panno Morgan? - Agent Townsend stanął patrząc się na mnie przez otwarte drzwi. - Oczywiście chciałabym pójść, ale są te nowe protokoły bezpieczeństwa. - Spojrzałam w bok, jakimś sposobem nie potrafiłam stawić mu czoła, gdy przyznałam – Profesor Buckingham powiedziała mi, że nie mogę opuszczać terenu szkoły. - I myślisz, że zapomniałem o tym? - Nie, proszę pana. - Więc myślisz, że jestem półgłówkiem. - Nie, proszę pana, ja... - Nie przejmuj się, panno Morgan, wiem, że jesteś specjalna. I z powodu ciebie i twojej mamy straciłem wiele czasu i energii na specjalne przygotowania. - Powiedział z protekcjonalnym uśmiechem. - ale jeśli chcesz zostać w rezydencji... Nie czekałam, aż skończy. Już byłam za drzwiami. Rozdział 25
Szpiedzy potrzbują tajnych operacji. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale taka jest prawda. Po pomimo tego, że nasze móżgi są... normalnej wielkości to każdy dobry tajny agent wie, że umysł jest wystarczająco duży, by się w nim zgubić. Jeżeli mają zbyt dużo czasu, czy spokoju - czują
potrzebę zaszalenia. Jak każdy. Dlatego szpiedzy potrzebują tajnyh operacji. I kiedy siedziałam w vanie Akademii Gallaghera, któa wyniosła nas poza wysoką metalową bramę, która stała pomiędzy mną, a światem zewnętrznym, musiałam zapytać: -Słyszysz to? -Co - spytała Bex - Czy twój mały głosik mówi ci, że powinnaś była zostać w miejscu, gdzie było ci cholernie dobrze? -Nie - zaprzeczyłam i uśmiechnęłam się - Wolność. Spojrzała na mnie, jakbym zachowywała się jeszcze dziwniej niż zwykle, ale mało mnie to obchodziło. Jechałam w vanie (i w aktualnej siedzibie na ten czas, którego końca wcale nie chcę) Byłam poza szkołą! Jechałam na misję! Miałam... Potem spojrzałam przez okno i zdałam sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia gdzie jestem i dokąd jedziemy. I to uczyniło ten wyjazd jeszcze lepszym. Przez dwie godziny jechaliśmy w milczeniu, słychać było tylko buczenie furgonetki i sporadyczne chrapnięcia (tak, dokładnie, chrapnięcia), kiedy agent Townsend osunął się na przednim siedzeniu i zasnął. Ponieważ droga ciągnęła się przed nami i trwała coraz dłużej domyślałam się, że nie byłąm jedyną dziewczyną Gallagher, która zdała sobie sprawę z trzech rzeczy: 1) Brakowało nam obiadu 2) Trudno jest wyglądać na super-twardą, super-specjalistkę, superagent, kiedy burczy ci w żołądku 3) Nie mieliśmy prawdziwej lekcji tcajnych operacji przez miesiąc. Van skręcił gwałtownie w prawo, a Townsend podskoczył na siedzeniu: -Świetnie - powiedział, nie patrząc przez okno - jesteśmy na miejscu. - Jak gdybym nie wspomniała wcześniej ot przypomnę, że chodzę do szkoły z interantem. Z bramami. I murami. Więc, kiedy moje koleżani i ja spędzałyśmy cały czas w miejscu, które jest bezpieczne i pełne jedzenia, nie mogłam sobie przypomnieć choćby jednego razu, kiedy byłam w takim miejscu. -O mój Boże - powiedziała Tina Walkers podsumowując chyba reakcję każdej dziewczyny w samochodzie - Czy to jest... Ale zanim zdążyła dokończyć agent Townsend otworzył drzwi i jej słowa zgubiły się w ogólnym harmidrze dochodzącym z zewnątrz. Ludzi. I choć siedziałam z tyłu samochodu jakoś wiedziałam, jak się czuli. -Dobrze - powiedział nasz nauczyciel dziesięć minut później w sposób, kóry świadczył o tym, że chce mieć już sposób i iść z powrotem spać - Każdy ma jakiś cel. Każdy ma jakieś zadanie. I każdy
ma godzinę. - Podczas, gdy to mówił jego wzrok przetoczył się po parku rozrywki pełnego turystów, jakby to miejsce, gdzie można się najeść pustych kalorii mogło każdego uszczęśliwić. -Są porządni ludzie na tym świecie, tak myślę. Ale świat jest też pełen porządnych ludzi, którzy posiadają informacje i to ich musimy okłamywać. Ich musimy okradać. Jeżeli ktoś ma z tym problem, jeżeli któraś z was ma z tym problem to ... cóż... będzie musiała wybrać inny zawód. miał rację, oczywiście. Nie ma delikatniejszego sposobu na uświadomienie nam tego. Mamy zaprzyjaźnione wdowy - możemy obserwować podwórka swoich bliźnich. Jeseśmy ludzką informacją wywiadowczą, a większość ludzi, których musimy wykorzystać znajduje się po prostu w złym miejscu i w złym czasie. -Ty - powiedział agent Townsend, wskazując na Mack - Tam jest czterdziestoletni mężczyzna, w kapeluszu - stoi za tobą. -Tak, proszę pana - powiedziała Mack, ale nie odwróciła się w kierunku mężczyzny. -Widzisz go? - spytał Townsend, sfrustrowany. -Tak proszę pana. Niebieska czapka, zielone polo, granatowy plecak - Mack wskazała na odbicie człowieka w oknie za głową naszego nauczyciela. Townsend rozejrzał się, zobaczył je i przes sekundę nic się nie stało - myślę, że był pod wrażeniem. Może. -Dobrze. - powiedział pan Townsend powoli - Ten człowiek właśnie włożył do plecaka kawałek papieru. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, ale musisz się dowiedzieć, co jest napisane na tej kartce. - Mack nie trzeba było dwa razy powtarzać, odwróciła się na pięcie i ruszyła w tłum, a ja odwróciłam się, żeby zobaczyć mężycznzę, którego ogonem właśnie się stała. -Wow, jest na prawdę dobry - przyznałam - Nigdy bym nie powiedziała, że jest z CIA. -Bo nie jest - powiedział Townsend, przyglądając się ludziom wypełniającym park - Tam, panno Walkers - powiedział, wskazując starszą panią jadącą na skuterze elektrycznym. -Czy ona jest z Langley? - spytała Tina. -Nie mam zielonego pojęcia, skąd ona jest - wzruszył ramionami - To, co wiem to to, że właśnie umieściła swoją kartę kredytową w torebce, a ja chcę mieć jej numer. -Ale ona nie jest agentką! - zawahała się Tina - Ona nie wie, że to tylko zadanie. Więc jeśli mnie złapie... -To nie daj się złapać - przerwał Townsend. To ciągle była gra, ale po raz pierwszy w ciągu naszej wyjątkowej edukacji gracze po drugiej stronie nie wiedzieli, że gramy. Jedna po drugiej nasze koleżanki dostawały zadania i odchodziły do czasu, aż ja i Bex zostałyśmy same z naszym nauczycielem:
-Baxter - powiedział Townsend, zwracając się do Bex - Czy myślisz, że możesz znaleźć numery seryjne pięciodolarowego banknotu, który człowiek pracujący w Tilt-A- Whirl właśnie umieścił w skrzynce? Wyraz jej twarzy mówił mi, że owszem, może to zrobić, jednak nie oddaliła się, jak wcześniej dziewczyny. Czekała, kiedy wzrok naszego nauczyciela wylądował na mnie -Zgaduję, że pozostała z nami Cammie Morgan - powoli rozejrzał się po tłumie - Myślę, że możemy znaleźć coś specjalnie dopasowanego do ciebie. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc stałam spokojnie, czekając. -Tam - wskazał na człowieka w oficjalnym kombinezonie parku. - Te klucze na jego pasku przynieś mi co najmniej trzy z nich. - uśmiechnął się, jakby był mądry. Wzruszyłam ramionami, jakby wydawało mi się to takie proste. Następnie z moją najlepszą przyjaciółką odwróciłam się i odeszłam w tłum. Choć trudno mi się do tego przyznać, na swojej pierwszej lekcji pan Townsend na prawdę nauczył nas wiele. Przez półtora roku pan Solomon uczył nas słyszeć wszystko, widzieć wszystko wszystko wiedzieć. I jak tak szłam przez park to było prawie za dużo dla moich wyszkolonych zmysłów. -Och - wyciągnęłam szyję w kierunku wózka z watą cukrową - Chcę ją! -Cam, nie mamy żadnych pieniędzy. -Chcę się przejechać! -Mamy tylko jedną godzinę. -Chcę... -Cam, JA chcę, żebyś wzięła to zadanie na poważnie. - powiedziała, wlepiając we mnie swój wzrok. -Brzmisz, jak swoja matka - powiedziałam. -Dziękuję. - praktycznie zaczęła świecić, gdy to usłyszała. -Bex - powiedziałam wolno - Mam się dobrze. -Mówisz... -Bex - wyciągnęłam ręce i zatrzymałam ją na środku głównej alei, która ciągnęła się przez cały park - Nie miałaś iść za tym facetem - wskazałam go, idącego w drugą stronę. -Jestem w dobrym miejscu. -Bex...
-Cammie. -Spot nadrozu - powiedziałam. -Co? Myślałam o tygodniach które spędziłam w Londynie - nie grając: spot nadzrou - powtórzyłam. -Mężczyzna sprzedaje balony z samochodu - nawet nie mrugnęła. -Kobieta z watą cukrową - wskazałam na tylko jednego ze strażników, którzy ciągle mnie otaczali. To była jej kolej, al enie mogłam oprzeć się wrażeniu, że gra się skończyła. Zatrzymałyśmy się, patrząc na Tamizę. -Na mój znak jest trzynaście agentek ogonków, śledzących mnie, są kamery co sto metrów, a jeśli się nie myle także śmigłowiec. -Dwa śmigłowce - poprawiła - W ruchu. -Widzisz. Mam się dobrze- i po raz pierwszy od długiego czasu, kiedy to mówiłam na prawdę miałam to na myśli. Naprawdę miałam. To tak jakby mury mojej szkoły zostały po prostu przeniesione tutaj. -Czy na prawdę myślisz, że mama pozwoliłaby Townsendowi mnie tu przywieźć, gdyby to nie był Fort Knox rodzinnej zabawy? - Bex otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dałam jej dojść do słowa: -Idź - powiedziałam. Przez chwilę po prostu stała tam, obserwując. Czekałam. A później odwróciła się na pięcie i moja najlepsza przyjaciółka po prostu odeszła bez słowa. Przez kolejne dwadzieścia minut chodziłam po pełnym parku, gdzie ludzie jeździli na diabelskim młynie, kupowali watę cukrową, czy oglądali występy Evy Alvarez. Nawet dziewczyny z ujednoliconej szkoły prywatnej powinny się trochę wyróżniać, ale poza tym byłam jeszcze Kameleonem, a ja szłam za mężczyzną, który odszedł od schowka, w odległości, która po prostu była zapisana w moim DNA (ten fakt Liz próbowała kiedyś udowodnić laboratoryjnie, co wprowadziło dla niej zakaz "nigdy więcej próbek krwi"). Kiedy chciałam się zatrzymać, zeby obejrzeć żonglerów robiłam to. Kiedy chciałam porobić miny w lustrze Funhouse - zrobiłam to. Cokolwiek robiłam mężczyzna cały czas był przeze mnie obserwowany kątem oka. Chyba powinnam zaznaczyć, że przez ten czas ten człowiek ani razu się nie odwrócił. Ani razu nie spradził, czy nie ma ogona. Zaczęłam myśleć, że to najprostsza misja z Tajnych Operacji, kiedy mężczyzna wsunął się przez małą bramę wychodzącą poza merry-go-round. ALe nie wahałam się. Nie czekałam. Robiłam to, z czym się urodziłam: podążałam za nim, wiedząc, że strażnicy za mną robą dokładnie to samo. Tam, za barykadami, było dużo ciszej. Sztuczne jezioro rozciągało się obok mnie, zapach corndogów i popcornu zostały zastąpione przez smród smaru i oleju. Jesn światła i kołowrotki parku zniknęły, zastąpione przez gąszcz drzew i starannie umieszczone, dokładnie zaprojektowane rusztowania, które rozciągały się wysoko pod niebo, zasłaniając słońce.
Myślałam o wszystkich rzeczach, które mogłabym powiedzieć, gdyby ktoś mnie tam znalazłam: umówiłam się tu na spotkanie z moim chłopakiem. Moi koledzy wyzwali mnie o to. Chciałam się bać, kiedy mężczyzna otworzył drzwi. Oczekałam dziesięć sekund, i modląc się, aby to były drzwi na zawiasy kiedy otworzyłam je powoli i weszłam do środka. Ozdroby choinkowe pokrywały ścianę, a dekoracje z czwartego czerwca drugą. Leżały tam stare samochodziki, rozmontowane części. To jak cmentarz dla parku rozrywki. A potem przypomniałam sobie, że straciłam po raz pierwszy tego robotnika z oczu. I wtedy usłyszałam stukot ciężkich butów na podłodze. -Na prawdę nie powinno CIę tutaj być
Rozdział 26 Kiedy pierwszy raz zobaczyłyśmy Joego Solomona pomyślałyśmy, że był dobrze wytrenowanym agentem, zaprawionym weteranem Tajnych i... cóż... gorący. Ale półtoraroku później ledwo rozpoznałam mojego nauczyciela w człowieku stojącym za mną. Jego twarz była zmizernowana i blada. Jego włosy były dłuższe, jego ubrania sprane, ale to jego oczy najbardziej się zmieniły kiedy podszedł do mnie i zażądał – Cammie, musisz iść ze mną. Musisz iść w tej chwili! Kiedy sięgał po mnie, szarpnęłam się. Nie wiedziałam czyu go przytulić, czy uderzyć (uczucie, które jest często powiązane z chłopcami z Blackthorna, jeśli chcecie znać prawdę), więc pokręciłam tylko głową. – Nie. - Cammie, jeśli ja usłyszałem, że będziesz tutaj to oni to wiedzą. Muszę cię zabrać stąd. Teraz! - To prawda, nieprawdaż? - Krąg może się tutaj zjawić w każdej chwili. - Ty jesteś Kręgiem! Joe Solomon był bardziej wyćwiczony w mówieniu kłamstw niż ja w wykrywaniu ich, ale mogłam zobzczyć prawdę w jego oczach. - To prawda, nieprawdaż? - Spytałam, nawet jeśli głęboko w moim sercu wiedziałam, że to nie było pytanie. Nawet jeśli wiedziałam. - Tak mi przykro, Cammie – Przeciągnął ręką po włosach – Cammie, tak mi... - Nie – Powiedziałam tępo. Poczułam jak się wycofuję, moja lewa ręka śledziła ścianę z pustaków. Skanowałam otoczenie w poszukiwaniu kawałka rury lub narzędzia – jakiegokolwiek rodzaju broni. - Cammie, posłuchaj mnie. Wytłumaczę ci wszystko, ale jeśli moje źródła mają rację nie jesteś tu bezpieczna. Musisz pójść ze mną. - Nigdzie z tobą nie pójdę! Nie myślałam o ochroniarzach, którzy, moment temu byłam tego pewna, śledzą każdy mój ruch. Nie liczyłam na przycisk napadowy, który nosiłam dookoła nadgarstka jak zegarek, ani na zawołanie moich jednostek towarzyszących na pomoc. Nie myślałam kiedy doprowadzałam moją dłoń na jedną stronę jego twarzy – mocno. To było tylko plaśnięcie – nic specjalnego. Ledwo coś, czego uczą na PE. Ale teraz miałam ochotę zrobić to ponownie. I jeszcze raz.
- Nigdzie z tobą nie idę. - Powiedziałam, uderzając ponownie. - Nie, nie, nie.. - Przestałam i spojrzałam na niego. – Jak mogłeś? - Byłem młody, Cammie. - Byłeś w moim wieku! I dorosłeś... - Nie chciałam płakać, więc krzyczałam. - Zabiłeś go! Spodziewałam się, że rzuci się na mnie, powalając mnie tam, gdzie stałam. Patrzyłam jak się potknął jakby wiedział – jakbym go przerażała. - Nie żyje z twojego powodu! - Krzyknęłam, podchodząc bliżej, ale pan Solomon nawet nie spróbował zablokować ciosu. Zamiast tego oparł się o ścianę, jego oczy były głębsze, ciemniejsze i smutniejsze niż kiedykolwiek wcześniej widziałam, kiedy przyjaciel mojego taty spojrzał na mnie i wyszeptał łamiącym się głosem. - Wiem. Scenę, która nastąpiła później odtwarzałam w swoim umyśle tysiące razy. I prawdopodobnie będę to robić kolejny tysiąc razy. Na pewno wiem tylko, że w jednej sekundzie mężczyzna, którego czciłam, ufałam, kochałam, nienawidziłam (w tej kolejności) stał naprzeciwko mnie, załamując się. A w następnym momencie wydawał się zamrożony, gdy drzwi do budynku otworzyły się i długi cień rozpłatał w poprzek betonową podłogę i usłyszałam kobietę mówiącą. - - Powiedział, że cię tu znajdziemy. Pamiętam wszystko z mojej podróży do Bostonu zeszłego lata – widok balonów, dźwięki tłumu i, ponad wszystko, sposób, w jaki zamaskowana kobieta i dwóch mężczyzn podeszło do mnie w wirujących cieniach śmigieł helikoptera. - Nie – Powiedziałam jakby to proste słowo mogło spowodować, że to się nie zdarzy ponownie. Kobieta wyglądała tak spokojnie, kiedy stała w otwartych drzwiach, jakby nic nie mogło pójść nie tak tym razem. Jakby wszystko było już skończone. Sięgnęłam do mojego zegarka, naciskając guzik wciąż i wciąż, nie mając odwagi, by obliczyć prawdopodobieństwo pobicia Kręgu trzeci raz – nie chcąc zmarnować ani jednej sekundy więcej. - Nie! - Krzyknęłam. Nie przejmowałam się tym, że jest starsza, wyższa i prawdopodobnie bardziej doświadczona – ruszyłam na nią, wiedząc, że moją jedyną nadzieją jest wydostanie się na zewnątrz przez otwarte drzwi za nią. Ale wtedy stanęłam, ponieważ kobieta nie była już dłużej sama. Agent Townsend był tutaj. Agent Townsend patrzył na mnie i Joego Solomona jakby święta przyszły wcześniej. - Miałeś rację – Powiedziała kobieta do agenta Townsenda z uśmiechem – To było prawie zbyt łatwe. Patrzyłam od kobiety, która, mogłam przysiąc, była w Bostonie, do mojego nowego nauczyciela. To nie miało sensu, ale sens był ostatnią rzeczą na ziemii, o którą się martwiłam, ponieważ Joe Solomon pędził do mnie, przelatując przez otwarte drzwi. Jednym płynnym ruchem położył agenta Townsenda i kobietę na ziemię. Pośpieszyłam na zewnątrz i zobaczyłam ich troje toczących się w dół wzgórza, walczących w błocie i chwastach. Pył wirował wokół mnie i, stojac tam, zrozumiałam, że nie mam pojęcia komu zaufać. Jedyne, co wiedziałam na pewno było to, że czasami agenci mają tylko sekundę – nic więcej. I wtedy zaczęłam biec.
Rozdział 27
To była pułapka. To była pułapka. To była pułapka. Słowa odbijały się echem w mojej głowie w rytm mojej nogi uderzającej o podłogę. -Bex - krzyknęłam bięgnąc między wysokimi drzewami, które rosły wokół roller castera. Nade mną ludzie latali pod niebem. Ciągle biegłam w kierunku jeziora, w kierunku ogrodzenia, ku pomocy. To była pułapka. Na szczycie wzgórza doleciały do mnie dźwięki dochodzące z parku. Wszystko, co musiałam robić to walczyć, uciekać - a teraz mogłam zobaczyć tych wszystkich agentów, którzy przez cały dzień śledzili każdy mój ruch. Ktoś pędził obok mnie. Obok mnie? W tym momencie wiedziałam już, że ci agenci nie byli ochroniarzami - byli myśoiwymi. A ja? Ja byłam przynętą. To była pulapka. Słyszałam kroki dochodzące zza mnie. Głośne i szybkie. -Zach - powiedziałam do chłopaka, który biegł w moim kierunnku. -Gdzie on jest? - krzyknął Zach, zdyszany. Rzuciłam się do przodu i złapałam go - Puść mnie, Dziewczyno Gallagher. Muszę... -Chcesz, żeby Cię też dostali? - krzyknęłam, potrząsając nim. Kiedy przestał walczyć złapałam go mocniej - Mają go Zach - przypomniałam sobie słowa mojej matki, jak mówiła - On odszedł. Pan Solomon leżał na ziemii, związany i skrępowany, a we wszystkich kierunkach wciąż roiło się od agentów. Pamiętam, jak raz w drodze do Ohio, pan Solomon powiedział nam w helikopterze, że czasem najtrudniejszą rzeczą do zrobienia dla Agenta jest nie robienie nic. Stojąc tam tego dnia, wiedziałam, że to była prawda - Joe Solomon miał zawsze rację. -Osioł! - krzyknął Zach, waląc dłonią w ciężarówkę z drenwem. Odwrócił się do mnie - Co się stało? -Lekcja Tajnych Operacji... Śledziłam człowieka dotąd. A potem spotkałam pana Solomona, on ówił, że jestem w niebezpieczeństwie. I jeszcze kobieta. Myślałam, że ona była w Bostonie. -Jej tam nie było - powiedział Zach.
-Wiem, co wiem. Złapał mnie za ramiona. Widziałam pewien rodzaj strachu w jego oczach, kiedy powiedział: -Nie ma mowy! Solomon nigdy z nią nie będzie! - Roller coaster huczał nad naszymi głowami, poczułam wibracje gruntu pod stopami. -Dlaczego on tu przyszedł? - spytałam. - To była pułapka. Joe Solomon wpadł w pułapkę. Wierzcie mi, lub nie, ale z wszystkich rzeczy, które usłyszałam, lub obaczyłam od pobytu w Londynie to właśnie zaskoczyło mnie najbardziej. -Ty - Zach brzmiał prawie na zdziwionego, że o tym wiem - Jeśli on wiedział, że będziesz -Dlaczego on to zrobił? - spytałam, próbując się wyrwać, ale przytrzymał mnie mocniej. -To jest napisane w dzienniku, Cammie - wzrok zacha był wbity we mnie - To wszystko jest w dzienniku. -Cammie! - powiedział ktoś. -Chyba ją widzę ją - powiedział kto inny. Słyszałam głosy moich koleżanek w moim uchu. Wiedziałam, że przesżły przez płot i biegły w moim kierunku, ale spojrzenie Zacha nie zeszło ze mnie. -Spójrz na mnie - powiedział Zach - Przeczytaj dziennik, dziewczyno Gallagher. Cały. I wtedy przyciągnął mnie bliżej, ścisnął mnie tak mocno, że ledwo mogłam oddychać. Przycisnął usta na moim czole naa ułamek sekundy - nic więcej - i kiedy w końcu mnie puścił i zniknął między drzewami, pomyślałam, że zaraz upadnę. -O mój Boże, Cam, wszystko w porządku? - krzyknęła Eva Alvarez - Czy... Słyszałam, jak Ewa się zatrzymuje, zdumiona. Widziałam jak gapi się z resztą moich koleżanek na osobę, która leżała za mną. Agentów. Chaos. Krew. I sposób w jaki nasz nauczyciel leżał na brzuchu pośrodku tego wszystkiego, z związanymi rękami i spętanymi nogami. Nieprzytomny. -Czy to pan Solomon? - spytała Anna. -Tak - potwierdziła Bex cicho. -Co... Co się stało? - głos Tiny się załamał -To była pułapka.
Rozdział 28
Możesz myśleć, że to jest niemożliwe, aby van pełny nastolatek był cichy w trakcie dwugodzinnej jazdy, ale tej nocy nie słyszałam żadnego głosu. Padał lekki deszczyk i tylko rozlewając się z wycieraczek na przedniej szybie – dźwięk wody rozpryskiwanej na podwoziu samochodu – mógl przerwać duszną ciszę w długiej drodze powrotnej do szkoły. Rozpoznawałam ten dźwięk. Słyszałam go raz w naszym domu w Arlington, gdy sąsoedzi przynieśli zapiekanki i kondolencje. Poczułam to na ranczu, gdy krewni których prawie nie znałam rozlali się po werandzie moich dziadków, cztery ściany domu zbyt cienkie, by zatrzymać nas i wiadomość, że mój tata nigdy nie wróci do domu. Klasa Tajnych juniorek opłakiwała i, jedna po drugiej, każda dziewczyna w tym vanie zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, co ja i moje współlokatorki wiedziałyśmy od tygodni – że pan Solomon nie był na misji. Pan Solomon odszedł w całkowicie inny sposób. Kiedy przekroczyliśmy bramę tej nocy miałyśmy wrażenie, że każde światło w rezydencji jest włączone. Mogłam sobie wyobrazić dziewczyny wewnątrz, śmiejące się i zbiegające na dół na kolację, gadające o papierach i testach. Ale my wygramoliłyśmy się z vana i patrzyłyśmy jak agent Townsend wkracza przez frontowe drzwi, wszystkie stałyśmy perfekcyjnie nieruchomo, gęsta mżawka i pamięć tego, co zobaczyłyśmy umieściła się dookoła nas, żadna nie chciała wnieść tego do środka. - Nie wiedziałam. – Powiedziała Anna Fetterman – Nawet się nie domyślałam. Robie wielki błąd, nieprawdaż? - Popatrzyła na mnie jakbym powinna to wiedzieć. - Nie powinnam być w grupie Tajnych. Nie powinnam... Nie wiedziałam. - Żadna z nas nie wiedziała. - Eva Alvarez otoczyła ręką ramiona Anny. - Żadna z nas nie wiedziała kim on był. - Jest. Nikt nie usłyszał mojego szeptu, ale tak było dobrze. Poza tym, nikt inny nie stał w parku rozrywki i słyszał go mówiącego, że Krąg przybędzie. Nikt inny nie czuł jego ciepłych rąk na moście. Mogłam być w tym momencie jedyną Dziewczyną Gallagher na świecie, która wiedziała, że Joe Solomon nie był przeszłością. Więc przeszłam przez drzwi i wkroczyłam do środka, będąc pewna jednej rzeczy: Joe Solomon był bardzo żywy.
Cóż, właściwie, technicznie, próbowałam wkroczyć do środka. Dziewczyny wypełniały wejście i pokrywały schody i wymagało całej siły, którą zdołałam zebrać, by wcisnąć się z deszczu na zewnątrz do tłumu gapiącego się na moją mamę i agenta Townsenda stojących na środku foyer. - Co się... - Cii – Zasyczała seniorka, zatrzymując Tinę w połowie zdania. - Nie ma za co, tak na marginesie. - Powiedział Townsend, obracając się w kierunku schodów, ale moja mama zablokowała go, spoglądając całkiem inaczej niż z wdzięcznością. - Nie miałeś prawa zabrać mojej córki z mojej szkoły.. - Twojej szkoły? Powinien się bać. Ostatnim razem widziałam moją mamę patrzącą w ten sposób w Waszyngtonie, kiedy jej siostra krwawiła. Powinien być przerażony. - Moja córka nie jest jakimś pionkiem, który może być użyty dla jakiejś fanaberii. - Rachel, nie myślę o niej jako o pionku. Raczej jak o... Jak wy to Amerykanie mówicie... Zawiesiliśmy jabłko przed Joem Solomonem i.. - W zwrocie jest marchewka. - Poprawiła go moja mama. - I to nie odnosi się do nastolatek. W oczach Townsenda był porozumiewawczy refleks, gdy się uśmiechnął. - Och, naprawdę? Może używacie jabłek do czegoś innego? Niektórzy ludzie myślą, że kluczem do siły jest wiedza jak uderzać. Ale to nie tylko to. I kiedy stałam spoglądając przez tłum na moją mamę i człowieka, który wyciągnął mnie z bezpiecznej rezydencji wiedziałam, że prawdziwą siłą jest nie uderzyć jeśli tym, co najbardziej chcesz zrobić jest zabójstwo. Townsend musiał także to wyczuć, ponieważ coś się w nim zmieniło. - Mieliśmy trzydziestu agentów we wnętrzu parku i kolejnych sześćdziesięciu w zasięgu głosu. Wiedzieliśmy, że Solomon się pojawi i tak szybko jak to zrobił nasi agenci mieli go. Była bezpieczna. Przysunął się bliżej do mojej mamy, nie mrużąc oczu, nie dokuczając, nawet nie wyśmiewając. Zaśmiał się, ale nie jakby to było śmieszne. Bliżej temu było do nieufnego
śmiechu. - Pani Morgan, mamy go! - Jeśli jeszcze raz wystawi pan uczennicę na niebezpieczeństwo.. - Och, myślałem, że pani Dziewczęta Gallagher są odporne na niebezpieczeństwo. Pomimo setki dziewcząt wypełniających foyer nik się nie poruszył, nikt nie zadyszał, nikt nie próbował obronić naszego honoru. Stałyśmy w ciszy, czekając aż nasza dyrektorka powie – Och, jesteśmy przyzwyczajone do niedoceniania, agencie Townsend. Właściwie, lubimy to. Ta rozmowa prawdopodobnie naruszała wszystkie kodeksy szpiega i kodeksy nauczyciela, i kodeksy dyrektorki znane ludziom, ale to nie miało znaczenia. Nie widzieli setki dziewcząt stojących i patrzących. Pomiomo treningu nie usłyszeli jak wstrzymujemy nasz wspólny oddech. Ta walka była jak przypływ: wzbierała przez długi czas i nie było sposobu na cofnięcie jej. - Joe Solomon zgodził się przyjąć tę pracę tylko dlatego, że wiedział, że będzie uczył twoją córkę, nieprawdaż? Mama złożyła swoje ręce z przodu. - Już odpowiedziałam na to pytanie osobom wyżej postawionym niż ty. - I nie uderzyło w ciebie to, że to jest dziwne? Człowiek taki jak Joe Solomon przychodzący tutaj? - Zaśmiał się ponownie. - Ale oczywiście Krąg zawsze rekrutował agentów młodo. Jak to mówią: im zieleńszy owoc tym łatwiej go skierować? - Tak – Przyznała moja mama. - Był tutaj przez półtora roku? - Zapytał Townsend, ale głos mojej mamy był spokojny jakby zapytał o pogodę. - Był. - To długo – na tyle, żeby zwerbować kogokolwiek by chciał. Zaangażował kogoś? - Jak już poinformowałam twoich przełożonych, agencie Townsend, jeśli Krąg ma jakichś sprzymierzeńców tutaj powinni się modlić, bo to pan ich złapał, a nie ja. Agent Townsend był dużym mężczyzną, tajnym agentem. Był co najmniej sześć cali wyższy i siedemdziesiąt funtów cięższy niż moja mama( i to nie wliczając jego ego), ale nie miałam wątpliwości, że wiedział, że ona miała rację.
Patrzył jak powoli się obraca i idzie w górę po schodach. Już prawie odeszła, gdy zawołał. - Joe Solomon nie skrzywdzi twojej córki, pani Morgan. Nie musisz się martwić, nikogo już nigdy nie skrzywdzi. Zozumiałam w tym momencie, że on w to wierzył – naprawdę wierzył – i przez sekundę chciałam wierzyć mu. Był dobrym szpiegiem, mimo wszystko. Dorosłym agentem. Nauczycielem. I stojąc tam, otoczona siostrami, mogłam przekonywać się, że to była prawda – że byłam bezpieczna. Ale wtedy moja mama stanęła i się obróciła. - Przykro mi, agencie Townsend, ale Joe Solomon jest ostatnim ze zmartwień Cammie. Nasz kucharz robił moją ulubioną zupę na obiad, ale ja i moje współlokatorki nie poszłyśmy do głównego hallu. Stałyśmy cicho na stronie kiedy reszta szkoły powoli dryfowała w dół korytarzem i w górę schodami, unoszona na fali plotek i strachu, i niewiary. - Podpoziom drugi. - Nie szeptałam. Wiem, że teraz to było głupie, ale w tym momencie ja, Cammie kameleon, nie miałam siły się chować. - Musimy znaleźć drogę na podpoziom drugi.
Rozdział 29 JAK SIĘ NIE WŁAMYWAĆ NA PODPOZIOM DRUGI (Lista Cameron Morgan z pomocą Macey McHenry) ~ Kopiąc: Ponieważ musiałybyśmy kopać.. dużo. Poza tym, konserwatorzy na pewno zauważą każdą dużą dziurę, która pojawiłaby się na środku boiska do lacrosea. (Plus, to może całkowicie zniszczyć manicure.) ~ Cokolwiek wykorzystujące szacht windy: Co prawda każda Dziewczyna Gallagher dostaje swój własny łom pierwszego dnia ósmej klasy, ale to nie jest tak proste jak wyłamywanie otwartych drzwi i włamywanie na podpoziomy. ( Zresztą z naszego doświadczenia wynika, że drzwi w Akademii Gallagher nie są dokładnie łatwowyłamywalne. ).
~ Łagodne-gadanie: Ponieważ łagone-gadanie może łagodnie-zagadywanego nastroić podejrzliwie do planów i motywacji łagodnie-zagadującego – nie wspominając o tym, że nawet najbardziej krzepki członek ochrony byłby prawdopodobnie zbyt przestraszony by zabrać nas na podpoziomy i i zostać... no wiecie... zabitym. ~ Teleportacja: Co prawda Liz mówi, że ma świetną działającą teorię, ale nie ma jeszcze prototypu, a bez prototypu jest to punkt do dyskusji. ~ Ta rzecz, którą rodzice Bex zrobili w Dubaju z płynnym azotem, symulatorem trzęsienia ziemi i fretką: Ponieważ nie miałyśmy fretki. To zajęło tylko trzy tygodnie. Wiedziałam, że to brzmi jak dużo czasu - i to prawda. Ale jednocześnie, nie było. Ponieważ.. cóż... w tajnych usługach nic nigdy nie zdarza się szybko (z wyjątkiem, kiedy się zdarza). Nic nigdy, przenigdy nie jest łatwe (wyjąłwszy, gdy jest). I, najważniejsze ze wszystkiego, nic nigdy nie idzie dokładnie zgodnie z planem (z wyjątkiem filmów). To brudna robota, która prawie zawsze jest powolna, nudna, powtarzająca się, przyziemna, posępna i generalnie nudna. (wyłączając momenty, gdy ktoś może umrzeć). Mogłyśmy zrobić to szybciej i wciąż czuć, że nie zrobiłyśmy tego wystarczająco szybko. Mogłyśmy planować latami i wciąż czuć się niewystarczająco przygotowane. Więc tak. To zajęło trzy tygodnie. Liz, żeby złamać kod. Macey i Bex, żeby zebrać przybory. Mi, żeby zaplanować naszą drogę do wewnątrz. O pierwszej w nocy szłyśmy wzdłuż korytarza na trzecim piętrze tak szybko i cicho jak było to możliwe, żeby nie było oczywiste, że próbujemy iść szybko i cicho. Agentki całkowicie zrozumiały, że pierwszym krokiem w Operacji Zaprzeczenia i Oszukania jest zaprzeczenie. I jest dużo łatwiej zaprzeczyć bycie zaangażowanym w oszuszukańczą, tajną operację jeśli jesteś ubrany w normalne ubranie. - Jest coś, czego nie rozumiem. – Szepnęła Liz. - Skoro pan Solomon jest tak zdesperowany, by mieć tę książkę jakakolwiek ona jest, która jest na podpoziomie drugim, to czemu uniemożliwił wejście na podpoziom drugi? - Ponieważ chciał, aby było to niemożliwe dla złych ludzi. - Powiedziałam zerkając za róg, gdzie, jak na sznurku, agent Townsend szedł w dół schodów. Rzuciłam się na ścianę,
zapominając, że nie złamałyśmy jeszcze żadnej reguły i było conajmniej tuzin dobrych powodów, dla których mogłyśmy tam być. Ale jestem kameleonem. Wolę być niewidzialna niż uzasadniona. Jego kroki rozbrzmiewały jak grzmoty w pustym korytarzu. Nie chciałam go tutaj kiedy szepnęłam – Już czas. O godzinie 1:35 agentki przystąpiły do do małych schodów pod głównymi schodami, ale nie stanęły przed lustrem, które ukrywało windę na podpoziomy. O godzinie 1:36 w brzuchu agentki Morgan zaczęło burczeć i cała drużyna zrozumiała jak ważne jest nieopuszczanie posiłków przed niesamowicie ważną tajną operacją. Bex zaprowadziła nas do małego schowka u podstawy schodów i otworzyła plecak zaopatrzony w niezbędniki tajniaka, liny i poręczny wynalazek, który Macey zrobiła na swoje zajęcia z Wprowadzenia do Akcesoriów ( które nigdy nie są o tym, o czym myślą nowe uczennice, że będą). I kiedy weszłyśmy do środka zrozumiałam, że jest cieplej. Wiosna przybywała, ale ledwo to zauważyłam. - Patrzcie – Stanęłam i popatrzyłam na moje trzy najlepsze na świecie przyjaciółki. Mamy tylko trzy minuty zanim strażnicy będą patrolować ten sektor i całkowicie zrozumiem, jeśli nie będziecie chciały iść. Nie wiem, czy to zadziała, a nawet gdyby zadziałało, nie wiemy z czym dokładnie przyjdzie nam się zmierzyć tam na dole. Z wyrazu twarzy Bex wiedziałam, że nie było nawet mowy o tym, że ominie cokolwiek tajnego. I niebezpiecznego. Całkiem szara w biało-czarnym spektrum prawdy i fałszu. Wciąż musiałam kontynuować – Jeśliby coś stało się którejkolwiek z was... - Zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć. - Więc jeśli byłby tam na dole komputer, do którego musiałybyśmy się włamać w sześćdziesiąt sekund, zrobiłabyś to? - Zapytała Bex wiążąc pas na swojej piżamie. - I naprawdę myślisz, że opuszczę coś takiego? - Bex wyciągnęła swój pas z góry stosu. Wszystkie spojrzałyśmy na Macey. - Potrzebujecie mnie. - Powiedziała sięgając po swój pas jak królowa po berło. Kiedy pochyliłam się i wyłączyłam urządzenia zabezpieczające przy małym palenisku poczułam, że Bex patrzy mi przez ramię. - Zawsze myślałam, że windy na podpoziom drugi zabierają nas gdzieś tam – Wskazała
przeciwny kierunek. Uśmiechnęłam się do niej. - Ale my nie idziemy do wind, nieprawdaż? Dokładnie o 1:47 agentki przetestowały swoją teorię, że zwierciadła w nowych soczewkach kompaktowych z McHenry Cosmetics są odpowiednim sprzętem do prześlizgiwania się i załamywania wiązek laserowych pokrywających otwory wszystkich punktów wentylacyjnych. (Agentki miały rację) Dokładnie o 2:07 agentki przetestowały nowe Urządzenie Przekierunkowujące Sygnał Eektromagnetyczny ( Oficjalna nazwa i patent w oczekiwaniu), który agentka Sutton zrobiła specjalnie na tę okazję. (Przeszedł testy) Dokładnie o 2:08 agentka Baxter zmówiła modlitwę. I skoczyła. Szacht wentylacyjny był mały. Szalenie mały. Mimo-wszystko-jestem-szczęśliwa-żeopuściłam-obiad mały. Nie było mowy, by dorosły mężczyzna mógł się tędy przecisnąć. To było wejście, które było dostępne tylko dla dziewczyny. Dziewczyny Gallagher, pomyślałam jadąc w dół po linie jakby to była rura strażacka, klamra w mojej dłoni stawała się coraz cieplejsza, osmalając moje rękawiczki kiedy zjeżdżałam w głąb ziemi. Wiedziałam, że Bex jest poniżej mnie, ale nie mogłam nic zobaczyć, Macey i Liz były nade mna i miałam nadzieję, że to one były powodem dla którego nie mogłam zobaczyć nawet najmniejszego przebłysku światła ponad mną kiedy pędziłam do środka czegoś, co wyglądało jak mały wulkan. Schodziłam coraz głębiej. Spadałam coraz szybciej. Czułam powietrze lecące za mnie, włosy zwiewane z mojej twarzy, linę stającą się cieplejszą w moich rękach dopóki... - Uważaj! - Zawołała Bex, kiedy prawie wyleciałam z szachtu. Czułam się jakby ręce zaraz miały mi wyskoczyć ze stawów kiedy ścisnęłam klamrę i zatrzasnęłam, by prawie natychmiast się zatrzymać. Zwisałam z liny, patrząc na przepastną przestrzeń podpoziomu drugiego. - Nie mogę uwierzyć, że to zadziałało. - Przyznałam bez oddechu. - Cam! - Krzyknęła Bex, zatrzymując mnie zanim poluzowałam mój chwyt na linie. Nie. Ruszaj. Się. Mięśnie.
Byłyśmy zawieszone trzydzieści stóp ponad twardą kamienną podłogą pokoju, którego, pomimo semestru nauki na podpoziomi drugim, nie widziałam wcześniej. Podpoziomy są rozległym i krętym labiryntem klas i biur, bibliotek i magazynów dla niektórych z najbardziej tajnych na świecie sekretów. I właśnie wtedy ja i Bex patrzyłyśmy przez niewyraźną poświatę świateł ochrony na duży pokój wypełniony setkami półek i szaf kartotekowych, złożony system pisaniny i materiałów wybuchowych... I najbardziej rozbudowaną siatkę laserową jaką kiedykolwiek widziałam. - Więc. - Powiedziała Bex, uśmiechając się do mnie przez pulsującej poświecie oświetlenia awaryjnego. - chcesz tu mieszkać? Chwilę później wibracje liny stały się silniejsze i spojrzałam w górę akurat na czas, aby zobaczyć Liz pędzącą ku mnie w powietrzu, zatrzymującą się dokładnie nade mną. Macey była niedaleko w tyle i zadyszana, gdy zapytała. - Czym to wszystko jest? Bex i ja spojrzałyśmy w dół na rzędy super tajnych informacji i wysokiej jakości materiałów wybuchowych, które oplatały pokój, żadna z nas nie mogła ukryć grozy w naszych głosach. - To jest płonąca pułapka- powiedziałyśmy razem. - Co to jest? - Zapytała Macey. - To są rzeczy, któe nie mogą trafić we wrogie ręce. Nigdy. To są rzeczy, które wybuchają, gdy... gdy następuje najgorsze. Co było prawdą. Ale straszną. Ponieważ od tego momentu, technicznie rzecz biorąc, to najgorsze co mogło się zdarzyć było nami. Bex jako pierwsza skoczyła na podłogę, gibka jak kot, lądując pomiędzy czerwonymi wiązkami, potem ciskając się i skacząc w powietrze, kierując się małego panelu z boku pokoju. Gdyby to nie było tak całkowicie przerażające, mogłoby być piękne. Jak balet. Ale z wyższym współczynnikiem wypadkowości. - Teraz, Liz. – Krzyknęła i Liz wyciągnęła kuszę i obrała cel na ścianie sześć cali ponad głową Bex. - Uh... Liz... - Zaczęła Macey. - Przepraszam. - Powiedziała Liz i podniosła swój cel o około stopę. Nie myślę, żeby którakolwiek z nas zaczerpnęła powietrza, kiedy grot przeciął powietrze, ciągnąc za sobą małą linę i wylądował dokładnie tuż nad panelem na ścianie. - Niesamowicie. - Powiedziałam. - Teraz, dokładnie tak jak ćwiczyłyśmy – weź
dodatkowy zacisk ze swojej uprzęży i załóż go na linę Bex. Właśnie. Dokłądnie tak. Idzie ci... - Ojoj. I wtedy właśnie Elizabeth Sutton, supergeniusz, zapomniała, że jej plecak jest niezapięty i pozwoliła, by jej podręcznik do Szyfrowania Zaawansowanego spadł, w końcu lądując w środku laserowego pola poniżej. - Liz! - Krzyknęłam, ale było już za późno. Światła zaczęły pulsować. Poniżej nas lasery zaczęły się przemieszczać, czerwone światła wiły się po podłodze i uzmysłowiłam sobie, jaka jest nasza jedyna szansa. - Co robimy? - Krzyknęła Macey. - Biegniemy! Kiedy spadłyśmy na ziemię nie mogłam usłyszeć własnych myśli – dużo mniej niż kroków dziewczyn, które biegły za mną. Czerwone światła wirowały. Syreny wyły. Było tak jakby cały podpoziom drugi płonął kiedy Liz nisoła swojego laptopa do Bex, która stała czekając w centrum sterującym, które kontrolowało całą współczesną osłonę podpoziomu drugiego. Ale współczesny... cóż, współczesny był naszym najmniejszym problemem. Na dalekim końcu pokoju było solidne lustro zrobione z barwionego szkła. Przez sekundę stałam tam, zastanawiając się dlaczego ktoś mógłby chcieć zainstalować okno w podziemnym pokoju. Byłoby dużo bardziej dziwne i dużo mniej przerażające, gdyby przestrzeń za szkłem nie wypełniała się szybko wodą. - Więc to pochodzi... - Zaczęła Macey. - Z jeziora. - Więc jeśli nie zatrzymamy tego... - Znowu zaczęła. - Utoniemy. - Powiedziałam, ale Macey już nie było – biegła przez pokój. - Co my zrobimy? - Krzyknęła. Przeszukiwała ściany, wciskając kamienie – doświadczalnie poszukując sposobu na zatrzymanie wody. - Gdzie jest wyłącznik? Myślałam, że pan Solomon powiedział Zachowi, że można to wyłączyć. Wraz ze wzrostem wody barwione szkło wydawało się lśnić. Światło wyglądało inaczej im wyżej była woda i nic nie mogłam poradzić na wspomnienie pierwszego zadania, jakie dostałam od Joego Solomona: zauważać wszystko.
- Widziałam to już wcześniej. - Powiedziałam, wciąż patrząc się na znajome obrazki na szkle – jaskrawo pomalowane kształty i linie. - Macey, widziałaś to już wcześniej? - Wybacz, Cam. - Powiedziała, wciąż szukając. - Jestem tutaj trochę zajęta. - Jest jak to na schodach. Wiesz, to duże? Poza tym, że... jest inne. Jest prawie takie samo... - Ucichłam. Mój głos złapał. I wiedziałam, co musimy zrobić. - To nie jest okno – to puzzle! Szkło było zimne w dotyku, kiedy sięgnęłam po nie. Urządzenie miało co najmniej sto lat i kiedy popchnęłam ciemnoniebieską część szkła na początku nie drgnęła i pomyślałam, że nie miałam racji. Nacisnęłam mocniej i wtedy... przesunięcie. Okno było jak kalejdoskop, ruszająca się, wirująca masa szkła i ukryte przekładnie kiedy zsunęłam niebieski kawałek płynnie na miejsce w środku solidnej ramy. - Macey, pomóż mi. - Powiedziałam i zabrałyśmy się razem do pracy, nasze oczy i ręce nieprzytomnie latały ponad setkami kawałków okna tak szybko i zręcznie jak mogłyśmy, próbując zduplikować witraż z góry, którego tak na prawdę nie zauważałam dopóki Joe Solomon nie przybył do naszej szkoły. Dookoła nas, wciąż, syreny rozbrzmiewały. Światła nadal wirowały. I, najgorsza ze wszystkiego, woda wciąż przybierała. - Lizzie? - Usłyszałam krzyk Bex za mną. Prawie.. - Powiedziała Liz, jej palce fruwały po klawiaturze komputera. - Prawie... Zrobione! W tej chwili zamilkły syreny. Światła przestały wirować. Kątem oka widziałam jak Liz przybija piątkę Bex, ale poziom wody stale się podnosił. Pomyślałam o tym, co tego wieczoru pan Moscovitz powiedział agentowi Townsendowi w cienistym korytarzu – każda generacja dodawała warstwę ochrony do tego zaszczytnego miejsca – i wiedziałam, że pierwotne Dziewczyny Gallagher były na wielw sposobów najmądrzejsze. - Zrobione! - Zawołała Macey, popychając ostatni kawałek na miejsce, ale nic się nie zdarzyło. Wydawało nam się, że minęła wieczność zanim piskliwy mechaniczny głos rozbrzmiał w odbijającej przestrzeni. - ZIDENTYFIKOWANE. ZIDENTYFIKOWANE. ZIDENTYFIKOWANE. KTO WCHODZI TAM? - zapytał.
I wtedy instynkt musiał przejąć kontrolę, ponieważ wszystkie krzyknęłyśmy pierwsze słowa, które przyszły nam na myśl. – Jesteśmy siostrami Gillian! Wstrzymałam oddech i odmówiłam modlitwę zanim woda nie zaczęła się wycofywać i mechaniczny głos powiedział. - WITAJCIE W DOMU. Rozdział Trzydziesty
Są rzeczy, których ludzie pokroju Townsenda nie są w stanie zrozumieć na temat Akademii Gallagher. Nigdy. Chodzi o bycie jedną z Dziewczyn Gallagher. Liczba mnoga. Chodzi o nas wszystkie. Bez Bex zapewne włączyłabym czujniki ruchu. Bez Macey nie byłabym w stanie rozwiązać zagadki na czas. A bez Liz .. Cóż, Liz miała wiele ról w tej misji. -Jak wysokie to jeszcze jest? - spytała idąc obok mnie. -Nie tak wysokie - odpowiedziałam, patrząc na niebotyczne półki, którymi wyłożony był cały podpoziom drugi. To nie było miejsce, gdzie przechowywaliśmy substance chemiczne. Kiedy spojrzałam na długie rzędu górnych półek nie widziałam żadnej broni. Ale rzeczy w tym pokoju były wystarczająco wartościowe, by nasza szkoła się zapadła, wystarczająco silne, aby zatruć każdą z naszych sióstr. I wiedziałam, że nie możemy tam zostać za długo, że w tej chwili nasze życia wiszą na włosku tylko dla informacji. Niestety, nie ja jedyna to czułam. -Och, świetnie! - słyszałam, jak Macey płacze jeden rząd dalej, pomimo faktu, że wyżej połowa wydziału bezpieczeństwa Akademii Gallagera było już w stanie wysokiej gotowości, zastanawiając się, co właśnie stało się na Podpoziomie Drugim. -Hej, Cam - powiedziała Bex - Wiedziałaś, że Amelia Earhart spędziała ostatnie dwadzieścia lat swego życia pod przykrywką w Stambule? Pół sekundy później Macey buegła na z końca korytarza z plikiem w dłoniach: -Szybko, dziewczyny, mam zdjęcia profesor Buckingham ... z II wojny światowej... W stroju kąpielowym! Bex ruszyła pędęm zobaczyć zdjęcia, ale mój wzrok zatrzymał się na Liz, kiedy wpadłam na nią z niezbędnikiem tajniaka, który zwisał z jej wąskiej talii. -Liz, to jest głupie. Zrobię to. - powiedziałam. -Ale Cammie, Zach powiedział, że w on jest w samym środku najwyższej półki, i będzie na prawde ciężka, a ja jestem najlżejsza - powiedziała cytując zweryfikowane naukowo informacje.
-Nie musisz niczego udowadniać, Lizzy. Mogę... -Oni cię potrzebują Cammie - powiedziała, a jej głos byl niewiele głośniejszy od szeptu - A jeżeli ich stona potrzebuje cię żywą to... nasza strona też potrzebuje, żebyś żyła - spojrzała na wysokie półki i wzięła głęboki oddech, jakby chciała wyczyścić wszystkie nieprzyjemne myśli, koncentrując się na jednej rzeczy - Jestem najlżejsza. -Bex, jesteśmy gotowe - zawołałam. Sekundę później pojawiła się z kuszą Liz w rękach. Wyglądała, jakby nie wkładała zupełnie wysiłku w wystrzeleniu z kuszy ponad pięćdziesiąt stóp do góry. Usłyszałam wirowanie kabla, aż usłyszalam metaliczny dźwięk, który wywołuje tutan uderzający w solidny kamień -Gotowa? - spytałam Liz, która skinęła głową - Możesz to zrobić - cicho szepnęłam, kiedy Bex chwyciła drugi koniec kabla i pociągnęła. W następnej chwili Liz unosiła się z wdziękiem (a raczej byłą unoszona z wdziękiem, bo ona nie robiła nic) w kierunku półek z napise: OSTRZEŻENIE. WYSOKIE NAPIĘCIE. Stałam, wstzymując oddech, kiedy na to patrzyłam. Może dlatego, że jako jedyna usłyszałam brzęczący dźwięk, tak odległy, że na początku myślałam, że ot wirowanie w moim umyśle. Ale potem usłyszałam go ponownie. -Czy też to słyszałyście? - spytałam. Bex próbowała ustawić Liz do odpowiedniej pozycji, a Liz patrzyła na znak wysokiego napięcie, jakby jej życie od niego zależało, co... okej... w sumie zależało. -Słyszysz? - spytałam Macey. -Jesteśmy ponad pięćset stóp pod ziemią - powiedziała, wzruszając ramionami. Oczywiście, miała racja. Byłam jako tako bezpieczna tutaj, może nawet było to najbezpieczniejsze miejsce na świecie, ale było coś w upiornej ciszy, która nas otaczało. Stałam tam długo, wsłuchując się w dźwięk bicia mojego serca, który nie zwalniał od miesięcy. -Tam - powiedziałam jeszcze raz i tym razem Macey też się zatrzymała. -Może to jakiś piec? - spytała, gdy dźwięk stał się głośniejszy. Wstrzymałam oddech: -To nie jest urządzenie grzewcze. -Jak długo jeszcze, Liz? - spytała Bex. -Prawie go mam - zawołała, sięgając tak daleko, jak mogła, ale książka wciąż pozostawała poza zasięgiem jej rąk. -Liz - powtórzyłam. Hałas był coraz głośniejszy i dochodził z większą regularnością - Liz, jak długo zajmnie ci zdjęcie siatki lasera z powrotem?
-Dwie minuty - odpowiedziala. A w głębi przestrzeni jakiś hałas warknął ponownie. Spojrzałam na Bex i Macey - Nie mamy dwóch minut. W tym momencie wiele obaw przyszło mi do głowy: Co jeśli zostało kilka zapasowych środków bezpieczeństwa, któych nie zneutralizowałyśmy i mogłyśmy zostać zagazowane, pokruszone, zatopione, porażone prądem lub uwięzione? Co jeśli Krąg śledził nas w głąb szkoły, wiedząc, że jestem zamknięta z dala od mojej matki i naszych strażników, i znalazł drogę do środka. Co, jeśli to moja matka, a my zostałyśmy złapane? Ale pomimo moich szalonych obaw, jedną rzecz wiedziałam na pewno: Ktoś próbował się dostać na podpoziom drugi. -Możesz to zrobić, Lizzie - krzyknęła Bex w górę - Po prostu... Się pospiesz. A może przesunę trochę... Bex pociągnęła linę w prawo, ale albo przeceniła własne siły, lub nie doceniła wagi Liz, bo zobaczyłam obok blond huśtawkę, która zatrzymała się uniesiona gdzieś na sekcji poświęconej kryzysowi kubańskiemu. Szum był coraz głośniejszy i teraz mogłyśmy powiedzieć, że dochodzić z przed nas. -Czy to... - zaczęła Macey. -Elewator - odgadła Bex. -Myślę, że tak - odparłam. - Czy myślicie, ze to... -Townsend - powiedziałyśmy zgodnie. -Ale jak on chce sobie poradzić ze środkami bezpieczeństwa na dole? - spytała macey. Wzruszyłam ramionami: -Albo on po prostu już wie, że zrobiłyśmy to za niego. -Albo go to nie obchodzi - powiedziała Bex, patrząc na mnie, a ja widzałam w jej oczach, że żadna z nas nie wie, co jest bardziej przerażające. Mała kupka kurzu zaczęła rosnąć na podłodze, a ja zauważyłam mały otwór, który zaczął pojawiać się w murze. Agent Townsend wiercił sobie drogę z szybu do Podpoziomu Drugiego. Powiedziałam na dźwięk wiertła i panicznie bijącego serca: Musimy iść! Agent postanowiły nie dopuścić do spotkania z bardzo złym nauczucielem-ewentualnymagentem-wrogiem, więc wykorzystały wysoko rekomendowane tajne taktyki: 1. Agentka McHenry powiedziała "Czy jesteś gotowa? Czy jesteś gotowa? Czy jesteś gotowa?" w krótkich odstępach czasu, aż operacyjna Sutton była rzeczywiście gotowa. 2.Agentka Morgan przchnęła pułkę przed ścianę przez którą wróg próbował wiercić, tworząc
tymczasową barykadę 3. Agentka Baxter znalazła okazję, aby powiedzieć kilka słów o dużej potrzebie wyboru nowego nauczyciela Tajnych Operacji do Akademii Gallaghera.
-Mam go! - powiedziała Liz, a w następnej sekundzie płynęła w powietrzu, spadając, a ja i Macey łapałyśny ją i ukierunkowałyśmy w stronę ziemy, ale miałyśmy tylko kilka sekund, żeby ją odczepić. -Uciekaj - powiedziała do mnie Bex. A potem ruszyłyśmy, unikając działy półek tak szybko, jak się dało. Spoglądając wstecz, mogłam zobaczyć wiązki światła dochodzące z latarki w ogromnym pokoju. Byłyśmy z dala od zasięgu wiązki światła, ale wcale nie byłyśmy bezpieczne. Sekundy później rozłaziły się i rosły w czasie, kiedy pędziłyśmy do szybu, w stronę nocniego nieba i wolności. Kabel nadal wymachiwał z szybu wentylacyjnego przed nami. Patrzyłem grip Macey podtrzymał ją, zatrzask na jednym z zacisków, które doprowadziły nas w dół i przesunąć urządzenie w odwrotnej kolejności.Sekund rozlane później rosła w powietrzu, pędzących do szybu, w stronę nocnego nieba i wolności. Ale w podpoziomie drugim kroki za nami były coraz bliżej. "Nigdy wcześniej tu nie był" powiedziałam sobie, słuchając jak człowiek idzie powoli przez labirynt półek. Bex stała u podstawy przewodu, pospiesznie zabezpieczając Liz do urządzenia, podszas gdy my zatrzymałyśmy się zmrożone, obserwując grę latarki między półkami. To było niesamowite i piękne jednocześnie. Tajemnice były tak pociągające, że nawet najlepsi szpiedzy ma świecie byli gotowi zaryzykować wszystko, aby upewnić się, że nigdy nie ujrzą światła dziennego. Ale zaraz potem zdałam sobie sprawę, że jest tylko jesten sekret, który się dla mnie liczył. To była moja kolej, więc podszedłam do kabła i czułam, jak zbliżam się coraz szybciej do nocnego powietrza.
Rozdział 31
Niebo było prawie bezgwiezdne. Nad głową wisiały czarne chmury, blokujące księżyc. Ale po ciemności, kiedy przeszłam przez mały otwór musiałam mrużyć oczy. Jakbym patrzyła na słońca. -I to właśnie wtedy, kiedy myślałyśmy, ze nie będzie żadnych ćwiczeń z tajnych operacji w tym semestrze. - powiedziałam, kiedy Bex wyciągnęła mnie za ramiona. Ale moje współlokatorki się nie uśmiechały. -Co -spytałam,a moje przyjaciółki tylko spojrzały na mnie - Co? - spytałam ponownie, ale nie usłyszałam odpowiedzi, bo w następnej chwili całe powietrze wokół nas wypełniło się światłem.
Syreny dzwoniły, przenikając powietze, co znaczyło, że zdarzyło się coś złego, strasznie złego. Drzwi wejściowe rezydencji były sto metrów dalej, ale wiedziałam, że są naszą najlepszą drogą bezpieczeństwa, a Bex i Liz już zaczęły biec. Macey i ja ruszyłyśmy, próbując je dogoni. Reflektory rozbłysły na niebie. Z daleka mogło to wyglądało jak impreza. Ludzie z Roseville mielu już prawdopodobnie tuziny szalonych teorii na temat tego, co dzieje się w naszej uporządkowanej szkole, ale wiedziałam, że żadna z nich nie mogła być ani trochę prawdziwa. Natychmiast, kiedy wbiegłyśmy z moimi współlokatorkami do szkoły, usłyszałam profesor Buckingham wykrzykującą moje imię z góry schodów. -Cameron Morgan! Czy ktoś widział Came.. -Tam jest! - krzyknęła jakaś ósmoklasista, a w następnej sekundzie byłam już uwięziona pomiędzy wielką zgrają ciał. Pan Smith dotarł do mnie pierwszy. Człowiek z Departamentu Bezpieczeństwa złapał mnie z drugiej strony. -Co się dzieje? - spytałam, patrząc na pana Smitha. -Naruszenie prawa - powiedział po prostu, kiedy ciągnął mnie(a właściwie praktycznie wnosił) po schodach. -Dziewczyny stały stłoczone w korytarzu. Miały założone piżamy i były boso. I broń. O tak, oni przynieśli dużo broni. -Czy to krąg? - Jedna siódmoklasistka spytała, łamiącym się głosem - Czy oni są tutaj? Ale wydział trzymał mnie, tak jak chwycił, w ciasnym kręgu. Ledwo mogłam zrozumieć słowa Tiny Walkers, kiedy się do mnie przebiła: Cammie, wszystko w porządku? -Mam się dobrze - krzyknęłam, na darmo próbując się odwrócić. I wtedy alarm został zatrzymany. -Narobiłaś nam niemałego stracha, dzisijeszej nocy, młoda damo - Townsend przywitał mnie na półpiętrze. Moje przyjaciółki stały na dole schodów, patrząc na mnie. Ich włosy były splątane i pełne pajęczyn. Były brudne (nie wyróżniałam się zbytnio). -Gdzie dokładnie byłyście dziewczyny? -W sekretnym przejściu - powiedziałam - Właśnie je znalazłyśmy. To nie samowite, ale spojrzałam na Macey, która miała duży ślad na doskonałej kości policzkowej. - brudne. -Ty - Townsend wskazał na Liz - Co masz w tym plecaku? Ok. Więc to rzeczywiście mogło wyglądać trochę dziwnie. Po tym, jak tej nocy sto dziewczyn
wypełniło klatki schodowe i korytarze Liz pilnowała swojego plecaka. A Townsend nie byłby szpiegiem, gdyby nie zastanawiał się nad tym, co było w środku. -No, więc? - spytał ponownie, podchodząc bliżej. -Zadania domowe - wypaliła Liz - I książki. -Może pan tego nie wiedzieć, Agencie Townsend - powiedział doktor Fibs - Ale panna Sutton jest jedną z naszych najbardziej oddanych... -Otwórz - zażądał Townsend, złapal torbę i odwrócił do góry nogami. Wstrzymałam oddech i patrzyłam, jak dwa laptopy, paczka gumi i czternaście kredek upada na podłogę. Jestem pewna, ze powinnam odetchnąć z ulgą, ale zamiast tego poczułam panikę. Ryzykowałyśmy swoje życie, aby znaleźć ten dziennik, ale go ty nie było. Zniknął. -Gdzie jest... - złapałam się, jak mówię głosno, ale Macey dała mi mały znak. Dziennik był ukryty, to powiedziały mi jej oczy. Był bezpieczny. -Cammie - usłyszałam znajomy głos. -Mamo! - powiedziałam, starając się dostrzec ją w tłumie. -Wszystko jest w porządku - moja matka, nasza dyrektorka, powiedziała nam - Departament Bezpieczeństwa zapenił mnie, że obwody nie zostały naruszone. Nie niepożądanego tu nie było. Wracajcie wszystkie do łóżek - kiedy sporzała na mnie było jasne, że nas też to się dotyczy - Idź prosto do łóżka. Jakbym miała zamiar to zrobić. Jasne, poszłyśmy do naszego pokoju. Jasne, zgasiłyśmy światło. Ale dziesięć sekund później nasza czwórka siedziała skulona w łazience, patrząc na książke, która wyglądała nasz szczególnie ciemną na bladej dłoni Liz. Gdy mi ją podała, jedna kartka papieru poleciała wolno i wylądowała na podłodze.
Droga Cammie Jeśli to czytasz, to znaczy, że musiałem odejść. Wiem, że powinienem zaoewne przeprosić za trzymanie tego dziennika tak długo z dala od ciebie, ale tego nie zrobię, bo tak na prawdę nie jest mi przykro. W mojej profesjonalnej opinii nie byłaś gotowa. A w mojej osobistej opinii miałem nadzieję, że nigdy nie będziesz. Popełniłem błędy, Cammie - zbyt wiele ich było, by wymienić je tutaj. Ale o największy z nich ciągle się martwie. Najgorsze jest to, że spędziłem całe życie, próbując to naprawić. Próbowałem zrobić to jak najlepiej, Cammie, na prawdę próbowałem, ale jeśli to czytasz, to najwyraźniej nie
było wystarczające. Na zawsze przepraszam Joseph Solomon
Czułam, jakby ta cieńka książka była cięższa, bardziej cenna niż wszystkie z pierwszych wydań Biblioteki Akademii Gallagher razem. Okładka była krucha i sucha. Widać było po kartkach, że są już stara. Prawie bałam się ją otworzyć. Ale muszę dodać, że nie czytanie jej było najmniej racjonalną rzeczą w tym wszystkim. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam dziennik na pierwszej stronie, czytając nagłówek: RAPORT Z TAJNEJ OPERACJI ale poza tym nie mogłam przeczytać ani jednego słowa. -To jest zaszyfrowane - zasyczała sfrustrowana Bex - Wszystkie ryzykowałyśy głowami i nawet nie możemy go odczytać. Powiem ci, że mam ochotę włamać się do więzienia CIA tylko po to, żeby zrobić coś Joemu Solomonowi. Ale po słowie zaszyfrowane Liz wyrwała dziennik w swoje ręce i trzymała go pod światło. -To gołębie! - krzyknęła i martwiłam się o to, że Tina, Eva, Courtney i reszta klasy przyjdzie zbudzona ze snu po alarmie. - To jest to! - powiedziała Liz, dźgając palcem stronę - Zobaczcie, to jest bardzo podobe do hieroglifów i sposobu... -Język - powiedziała Macey. Oczy Liz błyszczały w przyćmionym pokoju. - To właśnie to. -Ale języków się nie łamie (w sensie kody się łamie) - je się uczy. - powiedziała Bex. -Albo się je tłumaczy - dodała Macey. -Dokładnie. Pan Solomon nie zostawił kilku szalonych bazgrołów na tablicy... - zaczęła Liz -Zostawił klucz - Macey wyciągnęła książkę z ręki Liz i przebiegła palcem po stronie - Czy to jest pismo pana Solomona? -Nie - szepnęłam - To pismo mojego taty.
Rozdział 32 Raport z Tajnych Operacji (Przetłumaczony przez agentki Morgan i Sutton)
Dzień 1 Wróciły koszmary Joego. Mówi, że to nic takiego, ale mogę ułyszeć jego krzyki z korytarza – coś o Blackthorne i mieście Watykan. Zeszłej nocy wbiegłem do jego pokoju i znalazłem go sięgającego, na pół śpiąco, po nóż. Mówi, że miał tam misję, która poszła źle. Jedynym problemem jest to, że, według Langey, agent Joseph Solomon nigdy nie był w Rzymie. Dzień 26 Chciałbym, żeby ktoś powiedział mi, że w porządku jest szpiegować najlepszego przyjaciela. Koduję ten dziennik. Podsłuchuję jego rozmowy telefoniczne. Tej nocy podążałem za nim do spalonego listu pozostawionego w Georgetown. Chciałbym, żeby ktoś powiedział mi, że jestem szalony. Byłoby dużo lepiej niż gdybym miał rację, ponieważ mogę tylko myśleć o paszporcie, który znalazłem w jego sejfie(Właśnie, włamałem się również do jego sejfu) Trzy lata temu pojechał do Rzymu z paszportem nie wydanym przez CIA – w tym samym czasie, kiedy ktoś próbował zabić papieża. Nożem. Naprawdę mam nadzieję, że jestem szalony. Dzień 92 Myślę, że wiem kim był Joe. Kim jest? Ale.. Nie. To nie może być prawdą. Nie chcę, aby to było prawdą. Dzień 96 Niektórzy mówią, że Krąg nie istnieje – że nie ma starożytnego stowarzyszenia szpiegów i zabójców, powstałego by manipulować porządkiem świata, ale okazuje się, że oni są przwdziwi. Okazuje się, że mój współlokator jest jednym z nich.
Okazuje się, że ludzie są. Dzień 100 Joe powiedział mi prawdę tej nocy. Joe powiedział mi wszystko. Planujemy ich zatrzymać. To może być ostatnia rzecz, którą zrobimy, ale to zrobimy. Nie odważyłem się zastanowić nad tymi ostatnimi słowami – pomyśleć co one znaczą. - Ile mieli lay, kiedy to pisał? - Zapytała Bex. Popatrzyłam na datę w rogu kartki i policzyłam w głowie. - Dwadzieścia trzy. Powiedziałam, po czym policzyłam jeszcze raz, ponieważ nie wydawało mi się słuszne, że mój tata zaczął pogoń za Kręgiem Cavana zanim zaczął spotykać się z moją mamą – że ta misja była oficjalnie starsza niż ja. - Przewróć stronę. - Powiedziała Liz, nie próbując ukryć zniecierpliwienia byciem zmuszoną do czytania w nie-z-prędkościąświatła tempie, ale to były ostatnie słowa, które mój tata mógł powiedzieć do mnie. Chciałam liczyć się z każdym zdaniem. Dzień 219 Po dziewięciu miesiącach biurokracji i protokołów Agenci Morgan i Solomon doszli do wniosku, że przestępcza organizacja znana jako Krąg Cavana ma za dużo podwójnych agentów w oficjalnych organizacjach wywiadowczych by efektywnie zneutralizować ich oficjalnymi kanałami. Dobrą rzeczą jest fakt, że Agenci Morgan i Solomon są bardzo dobrzy w byciu nieoficjalnym. Dzień 290 Po dwóch tygodniach w Rzymie Agenci upewnili się, że baza operacyjna Kręgu została zamknięta lub przeniesiona od czasu kiedy agent Solomon został wysłany do Watykanu. Nauczyli się również, że człowiek może być naprawdę chory od makaronu. Ostatecznie. Dzień 407 Dzisiaj węgierscu urzędnicy pozytywnie zidentyfikowali ciało mężczyzny znalezione w rzece w Budapeszcie jako człowieka, który myślał o zapewnieniu Agentom informacji na
temat wschodnioeuropejskich agentów Kręgu. Zabili go. Był najlepszym przewodnikiem jakiego mieliśmy przez ponad rok, a oni go zabili. Powietrze dookoła nas było cieplejsze; była prawie wiosna; ale wtedy była gęsia skórka na naszych ramionach. Wciąż wydawało się daleko, daleko do lata. Dzień 506 Dyrektor Departamentu znowu ostrzegł Agentów przed zabieraniem się do Kręgu samemu, ale Agent Solomon uparł się, że Krąg rekrutuje zbyt długo i zbyt dobrze, by akcja na szeroką skalę mogła zadziałać. Krąg ma szpiegów. Dosłownie. Krąg ma szpiegów wszędzie. Agenci muszą iść sami. Im więcej czytałam tym szybciej przewracałam kartki dopóki, w końcu, przerzuciłam do końca, zdesperowana, by przeczytać ostatnie strony na początku – jakby, może, tym razem miało być inne zakończenie. Dzień 5860 Agenci otrzymali wiadomość, że ich kapitał w Atenach został złamany. Agent Solomon zaczął przygotowania do podróży do Grecji, ale Dyrektor Departamentu CIA posądza Agentów o rozpracowywanie Kręgu samemu, dlatego nakazał Agentowi Solomonowi pracę papierkową. Agent Morgan pojedzie zamiast niego. Mój tato miał trzydzieści dziewięć lat, kiedy to napisał i to był już prawie koniec książki – historia, na wiele sposobów, była prawie skończona. Więc powstrzymałam oddech i odwróciłam stronę i zobaczyłam, że charakter pisma się zmienił. Leniwa bazgranina mojego taty się skończyła – została zastąpiona skrupulatnym charakterem pisma, który widziałam nabazgrany na tablicach podpoziomów przez ostatnie półtora roku. Dzień 5869 Łązcnik skontaktował się dzisiaj z wiadomością, że Agent Morgan nie pojawił się na umówionym spotkaniu. Łącznik będzie kontynuował dublowanie protokołów dopóki Agent Morgan się nie pokaże.
Dzień 5878 Agent Solomon przyjechał do bezpiecznego domu Agenta Morgana w Atenach, ale wygląda na to, że on nawet tam nie był. Zaczyna śledzenie trasy niezwłocznie. Dzień 5892 CIA się skontaktowało. Całe siły Agencji są teraz zaangażowane w poszukiwanie Agenta Morgana. Dzień 5900 Trzy tygodnie szukania i tropienia przeszły ozięble. On odszedł. Po prostu odszedł. Ktoś musi powiedzieć Rachel. Rozdział 33
RZECZY, KTÓRE NIE BĘDĄ TAKIE SAME. NIGDY, PRZENIGDY WIĘCEJ. (Lista wykonana przez Cameron Morgan)
-Spodnie od pidżamy Macey - bo nigdy nie usunie plam trawy i brudu. -Reputacja Agenta Townsenda: bo jeśli kiedyś przyzna, że zrobiłyśmy coś, co próbował osiągnąć od miesięcy jego podwójne 0 znikną (Jeśli Tina miała rację co do tego, że ma choć jedno. -Liz: ponieważ kod gołębi otworzył przed nią zupełnie nowy świat kryptografii (miała już dość obsejsji na punkcie starego) -Bex: Bo jej rodzice mieli rację. -Bex: Bo jej rodzice byli w błędzie. -Ja: tak po prostu
Następnej nocy poszłam do biura mojej matki z dziennikiem mojego ojca i sekretem mojego nauczyciela. Nie miałam pojęcia, który był cięższy. -To nie była soda Penothalu, prawda? Odwróciłam się na dźwięk głosu i zobaczyłam agenta Townsenda stojącego w Salii Historii przez blask Gilly - znaczy Cavana - miecz. -W jabłku? - wyjaśnił. -Nie wiem, co ma pan na myśli - próbowałam go wyminąć i przepchnąć się do biura mojej matki, ale jego ręka była na moim ramieniu. Czułam jego oddech przy moim uchu: -Możesz próbować mnie okłamać, ale na prawdę tego nie polecam - dziennik mojego ojca był w moim plecaku i czułam się, jakby był moim talizmanem, który daje mi siłę. -Zabiesz ręce - Townsend przyjrzał mi się, ale się nie poruszłył, a ja starałam się na darmo mu wyrwać. -Nauczyciele nie mogą tak traktować uczniów i oskarżać bez podstaw. Powiernicy nigdy... -Och, ale powiernicy zatrudniający przez dwa lata słynnego podwójnrgo agenta są chętni do pomocy. -Nadal jestem uczniem tej szkoły i... -Teraz, teraz panno Morgan. Na twoim poziomie wyszkolenia Agenta nie mam zaufania i szacunku, nie mówiąc już o szesnastoletniej dziewczynie... -Skończyłam siedemnaście - poprawiłam go. -Idę na wschód to idę na wschód, nie można wybrać dwóch dróg - puścił moją rękę - Myślałam, że twój wspaniały pan Solomon nauczył cię tego lepiej. -Nie jest moim panem Solomonem -Oczywiście, że jest. Czy nie dlatego ty i twoje małe przyjaciółki próbowałyście włamać się do moich płyt? Wytycznych w moim biurze? Włóż paskudną miksturę wewnątrz źrenicę niespodziewającego się nauczyciela - nie odpowiedziałam. Ruszył przez Salę Historii Przypatrując się najcenniejszym rzeczom, jakby to były drobiazgi z targu. -Uwierzyłaś mu, nie? Myślałaś, że jest dobrym facetem. Cóż, to twój błąd. Nikt - i na prawdę mam to na myśli - w tej branży nie jest całkowicie dobry. Możemy być cholernie dobrzy w naszej pracy, ale to przecież coś innego. Nie wiedziałam o co mu chodzi. On chyba też nie wiedział. Ruszyłam w stronę biura mojej matki,
potrzebując jej bardziej niż kiedykolwiek desperacko potrzebując udowodnić, że nie jesteśmy głupie. -Jej tam nie ma - zawołał przez pustą salę. Czułam, jak moja krew zamarza w żyłach. Uśmiechnął się lekko - odeszła. -Co pan jej zrobił? -Ja? - zaśmiał się. Tak, na prawdę się zaśmiał - Pozwólcie, że wytłumaczę pare rzeczy pani, panno Morgan. - podszedł bliżej - Nie jestem członkiem kręgu. Nigdy nawet na oczy nie widziałem Blackthorne. Oczywiście, pradopodobnie mają coś takiego - pokręcił głową - ale nigdy nie byłem tego częścią. -I co z tego? -Jestem cholernie dobrym facetem. Stałam cicho, pozwalając mu odejść, dopóki: -Jesteś w błędzie - krzyknęłam, a słowa odbiły się echem w pustej sali - Mylisz się co do tego wszystkiego! - agent Townsend zatrzymał się i odwrócił powoli: -Dziewięć dni temu, transport CIA został zaatakowany poza Langley. Trzech strażników zginęło, a Joe Solomon został zabrany - patrzył na mnie przez długi korytarz - Twój niewinny człowiek wraca dzisiaj z Kręgiem, panno Morgan. Mają go. Jest wolny.
Tej nocy miałam dziwny sen. Stałam na szczycie Grand Staircase w długiej, pięknej sukni. Słyszałam dźwięki bębna Virginia. Najdziwniejsze było to, że na dole sukni stał mój ojciec, czekając. Zeszłam po schodach, wzięłam go za rękę i ramem przez tłum, który wypełnił Grand Hall. Były tańce i picie. To była imprezie, ale w pokoju była dziwna atmofssfera, jakby wcale nie było powodu do świętowania. I wtedy nagle pojawił się człowiek z szablą. Wiedziałem, że muszę go powstrzymać - Musiałem to zatrzymać - ale człowiek poruszał się coraz szybciej w kierunku w, gdzie stałam. Tej nocy miałam dziwny sen. Stałam na szczycie Grand Staircase w długiej sukni piękne. Słyszałem dźwięki bębna Virginia pochodzi zamiatanie ku mnie i pode mną, ludzie zapiał podłogi foyer. Ale najdziwniejsze było to, że mój ojciec stał na dole schodów, czekając. I zszedł po schodach i wziął go za rękę i razem udaliśmy się przez tłum, który wypełniał Grand Hall. Był taniec i picie. To była impreza, ale uczucie w pokoju było to, że nie było żadnego powodu do świętowania.
I wtedy nagle pojawił się człowiek z szablą. Wiedziałem, że muszę go powstrzymać - Musiałem to zatrzymać - ale człowiek poruszają się szybciej w kierunku w którym stałam. I wtedy wpatrywałam się w twarz, którą znałam. W twarz osoby, którą pocałowałam. -Nie - mogłam tylko powiedzieć, ale jego ręka znalazła się na moich ustach. Silne ramiona trzymały mnie. Kopnęłam, chcąc się uwolnić i wtedy usłyszałam głęboki głos szepczący moje imię. -Cammie, obudź się =. -Nie - mruknęłam, wciąż walcząc w półśnie. -Wszystko w porządku, dziewczyno Gallagher. W porządku. Obudź sie.
Rozdział 34 Jest wiele rzeczy, które szanująca się nastolatka (nie wspominając o posiadaniu zdrowych zmysłów) może zrobić, kiedy nastolatek pojawia się nagle w jej sypialni w środku nocy. Gryźć. Panikować. Krzyczeć. Może też ją zatkać. Żadna z tych rzeczy nie dotyczyła mnie. Nie do końca, ponieważ leżałam zaplątana w pościeli i w ramionach Zacha. Łzy spływały po mojej twarzy, kiedy pomyślałam o moim ojcu, panu Solomonie i Gilly - przez ułamek sekundy wiedziałam, jak mogła się czuć. -Jest dobrze, dziewczyno Gallagher - pogładził mnie po włosach - To był tylko zły... -Co ty tu robisz? - szepnęłam. Dwa metry dalej Liz zadrżała i przewróciła się na dugi bok. W rogu Bex zaczęła chrapać. Macey leżała idealnie nieruchomo a plecach, jej ciemne włosy leżały na poduszcze, jak w Sleeping Beauty. Wskazałam głową w ich kierunku: -Powiedz mi, dlaczego nie powinnam ich obudzić - szepnęłam - Powiedz mi, dlaczego nie powinna sprawić, że... - wskazałam na przycisk paniki na ścianie. Uśmiechął się:
-Gdzie by w tym wszystkim była zabawa? -Zach - syknęłam, a moja ręka podpęzła bliżej przycisku. -Dobra - powiedział. Nie traktując zbyt poważnie tej ręki. - Jestem tu, ponieważ musimy wybrać się na spacer. Kiedy byłam w dziesiątej klasie, Zach dołączył do mojej szkoły na cały semstr. Dzieliłyśmy korytarze z jego kolegami. Jak równy z równy,. Ale chodzenie do pustej herbaciarni dało mi znać, że dla niego poprzedni semestr jakby zniknął. Nie jestem pewna, co ja miałam w oczach, ponieważ całkowicie unikałam swojego odbicia. -Czy chcę wiedzieć, jak się tu znalazłeś? - spytałam. Potrząsnął głową: -Złamałem tylko kilka przepisów. Mała rzecz. - nasze stopy poruszały się cicho na polerowanym parkiecie. Prawie rok temu staliśmy w tym samym miejscu, podczas gdy Madame Dabney kazała nam tańczyć, ale Zach nie dosięgnął do mnie tym razem. -Czy krąg na prawdę go ma? - spytałam. -Tak - Zach przejechał dłonią pokrótkich włosach i opadł na jedną z kanap pokrytą jedwabiem. Wyglądał, jakby totalnie tu nie pasował -Dlaczego, jeśli on nie chciał z nimi współpracować? -Nie zrobili mu właściwie przysługi... Przytulne więzienie CIA prawdopodobie jest bardzo milym wspomnienie. Podeszłam do wysokich okien i wyjrzałam na ogród. Widziałam, że Zach patrzy na mnie, widziałam jego odbicie w ciemnym oknie. Jakoś łatwiej było mi z nim rozmawiać bez kontaktu wzrokowego. -Opuszczenie kręgu to nie jest łatwa sprawa, Dziewczyno Gallagher. -Wiem. -Każdy, kto wiem jak on działa, jaka jest ich praca - każdy, kto wie cokolwiek... - kiedy urwał w jego głosie pojawiło się coś nowego. Brzmiał na zmęczonego, jakby nie miał, co robić z godziny na godzinę. -Wiem. -Wymagają lojalności do końca. Starałam się skupić wzrok na lasie na zewnątrz, na drodze słonca, które dopiero zaczęła zabarwiać niebo. - Czy to to, czym ja jestem? -Zach podszedł do mnie do okna. Łzy pojawiły się w moich oczach, a ja wciąż trzymałam mój
wzrok na czymkolwiek, byle nie na nim. -Dziewczyno Gallager - powiedział cicho, wyciągając do mnie rękę - Nie wiem. Ale obiecuję ci, że się dowiemy, - Wróciłam myślami do wydarzeń z ostatniego roku: Zach w pociągu w okolicach Pensylwanii; Zach pod trybunami w Ohio. I wreszcie Zach trzymający mnie za rękę, prowadzi mnie z białej furgonetki ciemną ulicą Waszyngtonu. Zach staje między mną, a atakującym mężczyzną z pistolerem, patrząc na chłopaka obok mnie i mówi: Ty? -Powinieneś już nie żyć, Zach - popatrzyłam na dół i zobaczyłam mój cień rozciągający się między nami - Tej nocy - w Waszyngtonie - miał czysty strzał powinien zniknąć, a ty powinieneś już nie żyć. -Dziewczyno Gallagher. -Dlaczego on cię nie zastrzelił? -Wszystko tej nocy działo się tak szybko, dziewczyno Gallagher. -Mam na imię Cammie - Nie myślałam o tych wszystkich ludziach, których mogłam obudzić, ani o wszystkich alarmach, które mogły się włączyć. Po prostu rzuciłam: -Skąd wiesz o Bostonie? Dlaczego współpracujesz teraz z panem Solomonem? Jesteś moim przyjacielem, czy moim wrogiem, Zach? Albo czekaj, zgadnę, pewnie nie możesz powiedzieć. -Nie wiem, dlaczego Ciebie chcą. A co do reszty... Lepiej dla Ciebie, żebyś nie wiedział. Potrzeba wiedzy podstaw jest prawdziwa. Istnieje dla realnych powodów. Ale to nie znaczy , że musi mi się to podobać - i, słowa pochodzące z ust Zacha brzmiały całkiem inaczej niż te wypowiedziane przez moją matkę. -Dlaczego chcesz wiedzieć? Co się dzieje Dziewczyno Gallagher? Zazdrosna? -Tak - krzyknęłam, chociaż byłam prawie pewna, że on żartuje - Jestem. -Cammie... -Czas ucieka, Zach - powiedziałam - Powiedz mi, co wiesz, albo... -Co? - spytał - Nie skrzywdzisz mnie. -Nie - powiedziała, a potem zaryzyowałam spojrzenie w kierunku drzwi, gdzie stały trzy wkurzone dziewczyny Gallaghera - Ale one mogą.
Rozdział 35 WADY I ZALETY POSIADANIA NAPRAWDĘ ŁADNYCH CHŁOPCÓW
WKRADAJĄCYCH SIĘ DO TWOJEJ SZKOŁY BY CIĘ ZOBACZYĆ WADA: To jest troszkę krępujące. ZALETA: Kiedy ktoś inny się wkrada masz dużo więcej snu niż kiedy ty się wykradasz. WADA: Improwizowane wizyty chłopców znacznie zwiększają szansę, że zobaczą cię w najmniej ładnej piżamie. ZALETA: Prawie każdy wygląda dobrze w świetle księżyca. WADA: Pięć godzin bardzo głębokiego snu prawie gwarantuje bardzo niefortunne ułożenie włosów. ZALETA: Wstawanie w środku nocy znaczy.. cóż... wstawanie. WADA: Ostatecznie, czy tego chcesz czy nie, twoje współlokatorki się o tym dowiedzą. - Witaj, Zachary. - Powiedziała Macey, wkraczając. - Dobrze wyglądasz. - Cześć, Macey. - Zach odwrócił się do najkrótszej i najbardziej blond z nas i uchylił wymyślony kapelusz. - Liz. - I wtedy w końcu popatrzył z powrotem na Bex. - Rebecca. Jeśli użycie pełnego imienia Bex miało ją rozzłościć to było całkowicie na to za późno. Stała przy drzwiach, opierając się o framugę z rękami skrzyżowanymi. Ktoś kto jej nie znał mógłby powiedzieć, że wciąż jest zmęczona, ale ja wiedziałam lepiej. Pilnowała wyjścia. - Rozmawiamy o panu Solomonie. - Powiedziałam. Macey podniosła brwi. - Och, to właśnie robicie? Bex zatrzymała spojrzenie na Zachu. - Co słyszałeś? - Zapytała. Zach potrząsnął głową. - Niedużo więcej niż już macie. Krąg go odbił. CIA mówi, że to dlatego, że on jest z Kręgu, ale tak naprawdę... - To jest z powodu tego, że jest przeciwko nim. - Dokończyła Bex. Zach przytaknął. - Przez prawie dwieście lat nikt nie był bliżej złamania Kręgu niż pan Solomon. - Zach przeniósł swój wzrok na mnie. - I twój tata. - Poczekał chwilę, jakbym mogła wybuchnąć płaczem lub coś innego, ale ja tego nie zrobiłam. - Krąg potrzebuje wiedzieć co Joe wie i co powiedział innym. - Na przykład mi? - Zgadłam. Zach pokiwał powoli. - Mógłbym się założyć, że będą mieli dużo pytań o ciebie. - Dobrze. - Powiedziała Bex. - To znaczy, że utrzymają go przy życiu.
Odwróciłam się do okna i stanęłam wyglądając na cieniste grunty. Potrzebują go żywego. Odbijemy go. Musimy go odbić. - Czułam, że moje współlokatorki patrzą na mnie jak na wariatkę, ale odwróciłam się do Zacha. - Gdzie go zabrali? - Nie wiem. - Nie kłam, Zach. Nie mów mi, że nie wiesz czegoś, ponieważ wiesz. Więc gdzie go zabiorą? - Nie wiem! Czy myślisz, że byłbym tutaj, gdybym wiedział? Widziałam Zacha przy różnym oświetleniu, ale w zamgleniu wczesnego poranka zobzczyłam jaki był naprawdę: przestraszony, bez rodziców chłopiec bez żadnego miejsca, dokąd mógłby pójść. - Co z człowiekiem, którego CIA ma w areszcie – tego, który strzelił do Abby? - Spytała Macey. - On mógłby wiedzieć. Ale Bex pokręciła głową. - Był zagrożony. Nie ma mowy, aby Krąg użył czegokolwiek o czym on wie. - Więc to... tyle? - Spytała Liz. Mogłam zobaczyć jak to jej ciąży. Nie było żadnej bazy danych do rozgryzienia, żadnych satelitów do włamania się. Pomyślałam o panu Solomonie i jego nacisku na to, że technologia jest laską i prawdziwy szpieg powinien potrafić iść bez niej. - Pan Solomon by wiedział. - Przyznałam delikatnie. - Chciałabym, byśmy mogli go zapytać. Pokój był cichy w szarym świetle wczesnego poranka. Szkoła wciąż spała. Nikt nie biegał po terenie szkoły. Byliśmy sami, kiedy Zach wyszeptał. - Może możemy. - Co masz na myśli mówiąc, że jest drugi dziennik? - Zapytała Bex dziesięć minut później. Patrzyła na Zacha, który wyglądał na przestraszonego. - Ten, który pan Solomon ukrył na podpoziomie drugim był twojego ojca, Cammie. Gdyby coś się stało.. powinien dotrzeć do ciebie. Był twojego ojca, więc teraz jest twój. Ale Joe też miał swój. Zawiera całą historię od czasu gdy wstąpił do Kręgu – całą historię od Blackthorna. Zach stał w oknie, mrugając w powoli wschodzącym słońcu.
- Nikt nigdy nie wiedział więcej o Kręgu niż Joe. Zaczął wszystko zapisywać jak tylko go zwerbowali. Kiedy zrozumiał, że są tacy, jacy są, kontynuował pisanie, ponieważ... cóż... wiedział że coś jak to może w końcu się zdarzyć. Powiedział, że jak będę go potrzebował, to mogę pójść i go sobie wziąć. - Pójść gdzie? - Zapytała Macey. Zach długo patrzył na naszą czwórkę zanim wziął głęboki wdech. - Blackthorne. Wiem, że to brzmi szalenie. Wiem, że mi nie uwierzycie. Ale w tym ułamku sekundy przebiegłam myślami każdy scenariusz, który znałam – policzyłam wszystkie szanse. Dobrze przemyślana decyzja kazała mi powiedzieć. - Pojedziemy go wziąć – właśnie teraz. Zanim wszyscy wstaną. My... - My? - Bex mi przerwała. - Myślisz, że powinniśmy.. co? Wskoczyć do vana Liz, jechać całą noc, włamać się do super tajnego miejsca i, o tak, zabrać cię z najbezpieczniejszego miejsca na świecie? - Pomyśl o tym, Cam. – Powiedziała Liz. - Nie musimy nigdzie iść. Możemy powiedzieć twojej mamie, a ona zadzwoni do CIA, a potem... - Mojej mamy tu nie ma, nie pamiętasz? I czytałaś raport taty – wiesz, że Krąg ma ludzi na każdym poziomie w CIA. Pan Solomon wiedział, że nie może nikomu ufać, my też nie możemy. Bex potrząsnęła głową. - Nie. To jest za bardzo ryzykowne. - To nie jest tak ryzykowne. Jedziemy, bierzemy dziennik i patrzymy, czy są tam jakieś wskazówki, gdzie jest pan Solomon. To nie tak jakbyśmy chcieli sami go odbić... - Co? - Bex i ja warknęłyśmy w tym samym momencie, odwracając się by spojrzeć na Zacha, który dziwnie się na nas patrzył. - Nic. - Skrzyżował ramiona i wzruszył nimi. - Po prostu właśnie zastanawiam się, kiedy zamieniłyście się ciałami. To była prawda. Bex nie zwykła być tą ostrożną, rozważną. Ale znowu, wiele rzeczy zmieniło się na tamtym moście. - Muszę zrobić to dla niego, Bex. Muszę zrobić cokolwiek. Słońce wstawało nad Roseville. Nie mogłam zobzczyć go przez to okno, ale refleksy, które malowało porannymi promieniami na cienkim krysztale madame Dabney były
szczególnie wspaniałe. W tym momencie i w tym miejscu prawie wszystko wyglądało na nieprawdę bez naszego rozumienia. I może to był powód, dlaczego Bex się uśmiechnęła. - Cóż, zawsze chciałam zobaczyć Blackthorne. Spojrzałam na Liz. - Właśnie ściągnęłam vana by zalegalizować technologię słoneczną. Naprawdę potrzebuje testu drogowego dla statystycznego znaczenia. My kontra Blackthorne? - Macey powiedziała z uśmiechem. - Tak, wchodzę w to. Nie wiem jak to wyjaśnić, ale właśnie wtedy, wszystko wyglądało w porządku. Nasza misja była jasna. Jedziemy do Blackthorna. Bierzemy dziennik. Znajdujemy sposób na sprowadzenie Joego Solomona do domu. Tak, w tym momencie wszystko było dobrze. Ale oczywiście ten moment nie mógł trwać. Pamiętam dźwięk otwieranych drzwi, zszokowany, zaskoczony wyraz, który przemknął po twarzach moich współlokatorek, kiedy odwróciłyśmy się by zobaczyć szczupłą, ciemną sylwetkę stojącą w otwartych drzwiach i mówiącą. - To kiedy wyjeżdżamy? Moja mama podeszła dwa kroki i odwróciła się by popatrzeć na Zacha. - Czy nie mówiłam ci, żebyś został w moim biurze? Rozdział 36
RZECZY, KTÓRE NA PRAWDĘ MNIE ZASKOCZYŁY W TEJ NIEZWYKŁEJ SAMOCHODOWEJ WYCIECZCE:
1. To, że miała miejsce. 2. To, że brał w niej udział chłopak. 3. To, że pomimo wszystkich ludzi w vanie, Bex prowadziła większość czasu. 4. To, że po całym dniu spędzonym w vanie, człowiek na prawdę może mieć dość jedzenia M&M's 5. To, że nawet pomimo spania w samochodzie włosy Macey nadal były idealnie ułożone.
6. To, że nikt nie wymówł imienia Pana Solomona, nawet Teraz. 7. To, że nikt nie mówił, gdzie Jestesmy. 8. To, że 4 Dziewczyny Gallagher były ns wagarach i opuściły cały dzień zajęć (nawet za zgodą dyrektorki) To, że gdy jedziesz całą noc i zatrzymujesz się tylko z niezbętnych potrzeb szkoła Blackthorne jest tylko 10 godzin od Akademii Gallagher. Zawsze wydawała się jakoś dalej. -Ciągle jesteś na mnie wściekła? - wyszeptał Zach, kiedy przekroczyliśmy granicę Pensylwani. Jego noga napierała na moją, ale nie myślałam o tym, jak on się czuł, ponieważ moja matka (która jest szpiegiem) jechała tym samym samochodem na przednim siedzeniu, a moje współlokatorki (które są przyszłymi szpiegami) siedziały wokół nas w furgonetce. Poza tym, nie trzeba przejść wielu szkoleń, że stykanie się ciałami może odwrócić uwagę dziewczyny od szczegółów. Więc nie odpowedziałam. -Och, ciche dni. -Nie mówię do Ciebie Zach -wyszeptałam , świdrując go wzrokiem - Bo wiem, że nie zamierzam tak na prawdę mi nic powiedzieć. Powinnam zadawać ci więcej pytań, żebyś miał ochotę mi odpowiedzieć? Kiedy odwróciłam się i spojrzałam na niego ponownie, oglądał żółte linie, spodziewałam się więcej wymówek. Więcej kłamstw. Ale zamiast tego, Zach pochylił się do mnie i Liz: -Jest słodka, kiedy jest cicho - nie powiedziałam nic. Nie powiedziałam, kiedy zjadł ostatniego M&M's Nie powiedziałam, kiedt położył głowę na ramieniu i próbował się zdrzemnąć. Nie powiedziałam, kiedy on i Liz siłowali się (pomimo tego, że siedziałam między nimi) o lepszą część stanu Pensylwania. Nie powiedziałam ,kiedy Liz i Macey wreszcie zasnęły, a on pochylił się do mnie i zapytał: -Dziewczyno Gallagher, czy jesteś pewna, że chcesz to zrobić? . Nie. Nawet wtedy. Nie miałam nic więcej do powiedzenia O zmierzchu milczenie przrwał głos mojej mamy: Zatrzymaj się tutaj. Bex wjechała na parging obok starej stacji benzynowej z dupasmowej autostrady. Zardzewiałe maszyny miały na sobie stare loga Coca-coli i Pepsi. Czuliśmy się całkiem sami, ale w ułamku sekundy wszystko się zmieniło. Ciemny samochód zbliżał się z południa, podróżując stanowczo
zbyt szybko. Opony piszczału, kiedy hamował na żwirze, zatrzymując się trzy stopy od zderzaka furgonetki Liz. -Mamo! - krzyknęłam, siadając w pione, słyszałam przepływającą krew w uszach. Ale zanim mogłam całkowicie przetworzyć najgorszy scenariusz, który biegł przez mój umysł, mmoja najlepsza przyjaciółka wyprostowała się i krzyknęłą: -Mama? - sekundę później Bex otwierała drzwifurgonetki i biegła do matki, która wychodziła z drugiego samochodu. -Cześć kochanie - odpowiedziała pani Baxyet, zarzucając córce ręce na szyję. Ale zauważyłam, że nie spuściła wzroku z oczu mojej matki. -Wszystko, Grace? - spytała mama, wychodząc z wama. Mama Bex potrząsnęła głową: -Nic. Jesteś czysta. W tym momencie pojawił się biały pickup na tej iouszczonej drodze, tym razem jechał z północy. Wjechał na opuszczoną stację i jakoś nie byłam zaskoczona tym, że za kierownicą widzę ojca Bex. -Wszystko już jasne, Rachel. - powiedział, wsykakując z ciężarówki - Jesteś wolna. -Dzięki Abe - powiedziała i brzmiała, jakby jej ulżyło, co mi się nie spodobało. Ponieważ, żeby w głosie była ulga wcześniej w głowie musiał być strach. A strach... cóż... nie chcę o tym myśleć. Liz szturchnęła mnie: -To rodzice Bex! Spojrzałam na moją matkę, która wzruszyła ramionami: -Nie spodziewałeś się mnie zatrudnić, przynajmniej jakiegoś bardziej dorosłego człowiewka, czyż nie? Macey stanęła po mojej drugiej stronie i krzyknęła: -Jedziemy na misję z rodzicami Bex - jakby się zastanawiała, czy jesteśmy gotowi na Baxtera do potęgi trzeciej. Ale moja matka pokręciłą przecząco głową: -Właściwie, dziewczęta, na nielegalnej misji, najlepszym wyjściem jest zminimalizować liczbę oficjalnych age ntów. To zasada stara, jak samo szpiegowstwo: nie rób sama rzeczy do których możesz dostać ludz, by za ciebie to zrboili. Istnieje milion nieszkodliwych powodów, dla którcy dziewczyny z Akademmi Gallaghera mogły się włamać do Blackthorne (żart, zabawa, flirty itp.) Dla bandy dorosłych już nie tak dużo. Bex wiedziała to wszystko - wiem, że wiedziałą - ale ciągle patrzyła z mojej matki na jej rodzicówL -Więc dlaczego tu jesteście... - zaczęła, a potem zamilka.
-Oni nie są tutaj, by nam pomóc - powiedziałam - Są tutaj, żeby mnie pilnować. Popatrzyłam na twarze moich współlokatorek i zdawało się, jaby nie zdarzyło się tyle rzeczy od Listpada jakbyśmy ciągle stały na ciemnej ulicy Waszyngtony. -Masz dziennik? - spytała Grace. -Nie - mama potrząsnęła głową, po czym wskazała głową na moje przyjaciółki i mnie - Były pierwsze. I wtedy to stało się na prawdę dziwne. To znaczy, moja mama włamała się na podpoziom drugi! Moja mama poszła po dziennik mojego ojca! Wciąż kręcąc głową próbowałam sobie to jakoś ułożyć w glowie - wszystko ułożyć w głowie, kiedy na autostradzie pojawił się inny samochód, a macey zawołała: -Abby? - to brzmiało prawie, jak pytanie, ale wystarczyło jedno spojrzenie na ciotkę, żeby zrozumieć, dlaczego. Jej dotąd błyszczące włosy straciły blask.A kiedy podeszła do nas bez, słyszałam, że jej charakterystyczne podskoki zniknęły. -Hej, Dzieciaky - powiedziała, ale brzmiało to na wymuszone - Wagary, widzę. Wzruszłyma ramionami: Może to jestćwiczenie terenowe z Tajnych Operacji? uniosła brew: Znam Townsenda, Cam. Zach stałł z boku na zakurzonej drodze z rękami w kieszeniach. Kiedy pani Baxter go zobaczyła, uśmiechnęła się trochę za szeroko. -Witaj, Zachary - powiedziała - MiłoCię poznać. Rachel nam mówiła... Bardzo miło cię poznać. Zacj wymamrotał coś pod nosem, co brzmiało, jak "Ciebie też" (chybZgaduję, że Blackthorne nie posiada pani Dabney). A po tem czas na grzeczności chyba się skończył, bo pani Baxter zróciła się do mojej mamy: -Gotowi? - zadała to pytanie w idealnym momencie. Właściwie, zamierzałam włamać się do Blackthorne. Zamierzałam włamać się do dworu. Byłam już gotowa do naszej misji. Prawdziwej misji. Z Zachiem. A moja mama. Słowa nie mogą opisać nerwów. ALbo niesamowitości. Przyszło mi do głowy, że powinnam robić notatki, delektując się każdą chwilą. Ale nie było na to czasu.
Pani Baxter ruszyła do samochodu, wspinając się obok męża, rzuciła mamie klucze do sedana z ciemnymi knami. Abby szykowała się do wejście do SUV, kiedy Liz i Macey ruszyły do furgonetki Liz, ale moja mama pomachała do nich. -Ona zostaje tutaj - powiedziała, kręcąc głową - Nie możemy ryzykować, że ktoś może śledzić was do szkoły. - mama odwróciła się do mnie i spytała - Masz wszystko? - brzmiała, jakby odwoziła mnie do szłoy lub do domu przyjaciółki. Jej głos brzmiał prawie normalnie. Kiedy powiedziałam -Tak, jjesteśmy gotowi - brzmiałam prawie, jak normalna dziewczyna. Ale patząc, jak moi ochroniarze ciągną monitoring na autostradę, żeby zarejestrować obwody szkoły, złudzenie normalności zniknęło. Chcilę później, moja mama zostawiła nas w chmurze kurzu pośrodku pustkowia, obok stacji benzynowej, gdzie nie było gazu, nie mogliśmy jechać vanem, a chłopak jeden z lepszych szpiegów na świecie nie był godny zaufania. -Co zamierzamy zrobić? - spytała Macey, Zach się uśmiechnął. -Idzemy.
Rozdział 37
Istnieje mało znany fakt na temat tajnych operacji, że będziesz spędzać dużo czasu z ludźmi, którym nie możesz na prawdę zaufać. Mogą być zdrajcami i kłamcami. Nazywami ich informatorami. Ale przede wszystkim w tym dniu nazywał się on Zach. Agentki nawiązały kontakt z informatorem, który miał bezpośrednią wiedzę na temat Instytutu dla Chłopców Blackthorne. Informator był także wtajemniczony w prywatne sprawy Joe'go Solomona i sekrety kręgu, i miał najbardziej niesamowicie pachnące mydło na świecie. Agentki starały się jak najdłużej nie ufać (lub nie wąchać) Informatora. Idąc drogą, mijając stacje benzynowe, czułak, jak zapada ciemność. Powietrze było wilgotne i chłodne. Słyszałam, jak Liz potknęła się za mną i wiedziałam nie patrząc, że Bex trzymała tyły. Trzymałam moje przeszkolone oczy na tyle głowy Zach, kiedy weszliśmy głębiej do gęstego lasu, bliżej Blackthorne. Dwadzieścia minut później już pytałam, jak długo będzie trwało nasze dojście do szkoły. -Nie tak długo - odparł Zach, nie zwalniając tempa.
-Ilu strażników będzie stało na patrolu? - wzruszył ramionami. -Nie wiem. -Jaki jest interwał trwania cyklu kamer bezpieczeństwa? -Trudno powiedzieć. Dosięgnęłam jego ramienia w ciemnościach: - A co ty wiesz, Zach? -Teraz jesteś na moim podwórku, dziewczyno Gallagher - poczułam jego ciepły oddech na mojej skórze - Masz jakiś problem z tym? -Faceci - usłyszałam z tyłu nieśmiały głos Liz. -Możliwe, że mam - rzuciłam w stronę Zach. -Cam - powiedziała Bex, usiłując naśladować ledwo słyszalny głos Liz. -Może ja - zaczęłam ponownie, ale wcześniej powiedziałam inne słowo, Bex chwyciła mnie za ramię -Cam, posłuchaj! Las był nadal ciemny. Tylko najsłabsze światłło gwiazd i księżyca przedzierało się przez gęste korony drzew. Czułam, że ktoś mnie kłuje i odwróciłam się do Bex, która uniosła jeden palce, jakby chciała powiedzieć, żebym wsłuchiwała się bliskie odgłowy. I wtedy usłyszałam: odległe dudnienie, niski i stały dźwięk, dryfujący przez drzewa. Zach ruszył, a my cztery, poszłyśmy za nim i znów znalazłyśmy się pod gołym niebem. Wkrótce staliśmy na stromym urwisku, słuchając ogłuszającego ryku. -Co to jest? - krzyknęła Macey, spoglądając ku krawędzi. Zach nawet nie spojrzał na rzekę, która szalała pod nami, dwieście stóp niżej. -To nasza podwózka. Każdy, kto kiedykolwiek widział Akademię Gallagher mógł zobaczyć ją stojącą bezpiecznie za wysokimi murami i mocnymi ogrodzeniami. Z jednym spojrzeniem na góry, które unosiły się nad nami i rzeką, która szalała poniżej, świadomiłam sobie,że Instytut Blackthorne miał swój własny rodzaj ścian. Kiedy schodziliśmy na dół i udało mi się przekonać Liz do wejścia do kruchej, czarnej łodzi, zdałam sobie sprawę, że bezpieczeństwo, które ma Akademia można kupić, a to, co posiadał Blackthorne było bezcenne. (Uwaga do siebie: Jeśli w jakiś sposób prawdziwy nauczyciel do Tajnych Operacji przed końcem semestru dojdzie do szkoły, powinnam się upomnieć o dodatkowe punkty)
-Jesteś pewny, że nie ma innej drogi? - spytała Liz. Jej oczy były zamkniete, a ona trzymała swój drugi-ulubiony laptop owiniętego w folię, jakby jej życie od tego zależało. Zach się roześmiał: -Tylko Ci rozsądni ludzie, by ją użyli. grzywiaste fale przyszły szybciej. Moje pace zamarły wokół wioska, a Liz na pewnywypadła, gdbyby nie została przytrzymana przez mnie i Bex. -Co jest złego w byciu zdrowym?? - krzyknęła Macey, szczęjąc zębami w szumie wody. Zach uśmiechnąś się i krzyknął. -Szalony znaczy mniej kamer. Nie myśloałam, że to możliwe, ale w następnej sekundzie mogłabym przysiąc, że woda zaczęła pędzić jeszcze szybciej. Huk stawał się coraz głośniejszy. Dzięki światłu księżyca widziałam wodę rozciągającą się przed nami, a potem... nic. To tak, jakby rzeka przed nami spadała po prostu w oblicze ziemii. -Zach - nie próbowałam ukryć paniki w moim głosie - Zach, dlaczego rzeka znika? - spytałam, już bojąc się odpoweidzi - Zach! Z tymi słowami, wgrunt, wszystko spod nas spadło w dół. To było jak roller coaster - tylko, że szybsze. I bardziej wilgotne. I znacznie mniej wygodne,, kiedy spadaliśmy w nocnym powietrzu czekając na plusk.
JAK WŁAMAĆ SIĘ DO BLACKTHORNE (Lista sporządzona przez agentki Morgan, Baxter, Sutton i McHenry)
Krok 1: Stać się nieco szalonym. Krok 2: Tak szalonym, żeby właściwie spłynąc razem z wodospadem, który ma wysokość 50 stóp. Krok 3: Przełknąć na prawdę dużo wody z zimnej rzeki. Krok 4: Kaszleć i wypluwać wodę. Krok 5: Powtórzyć krok 4, dopóki będziesz czuć, że twoje płuca już nie znajdują się w twoim ciele. Krok 6: Pamiętać, że ładny chłopak jest obok ciebie, więc starać się kaszleć w sposób o wiele
bardziej atrakcyjny. Krok 7: Być wdzięcznym, że się jeszcze żyje.
Pierwsza myśl, która przyszła mi na myśl po upadku, kiedy wymachywałam rękami, załawiłam się wodą i płynęłam było to, że leżę na skalistym brzegu rzeki. Przede mną było otwarte pole, a za mną gładkie, strome klify, a rzeka wciąż ryczała ogłuszająco w moich uszach. -Żadnych ogrodzeń? - spytałam. Zach przyjrzał mi się. -NIe są potrzebne. - wskazał na rzekę i klify - Poza tym to nie jest rodzaj miejsca, który ludzie chcieliby zobaczyć. - powiedział stanowczon. Zaczęłam mówić, ale przerwał mi: -Zobaczaczysz. Dziadek Morgan zawsze mówi, że aby mieć kawałek trawy musisz mieć trochę ziemii, która ją wychowała. Może to dlaczego pamiętam każdy szczegół teh nocy, jażdy cal ziemmi, który przeszliśmy, kiedy szłyśmy za Zachem do miejsca, w którym się wyszkolił. W świetle księżyca moggłam zobaczyć dalekobieżne strzelnice trzydzieści jardów od nas: -Czy oni... -Ta - powiedział Zach, jakby nie chciał usłyszeć całego pytania. -Jak daleko są cele? - spyytała Bex. Zach zwrócił się do nas i szepnął: Daleko. Minęliśmy ogromny rów, który został wykopany ręcznie w ziemii, ciężkie linie wisiały na ałęziach drzew, uginając je. Poza tym było tam wiele błotnistych ścieżeki skalistcz wzgórz. Wiedziałam, że mimo naturalnego piękna nic w Blackthorne nie było piękne, wiedziałam, że zawsze, nawet w słońcu, coś w tym miejscu pozostaje trochę ciemne. Wreszcie dotarliśmy do ogroszenia, które miało conajmniej piętnaście metrów wysokości. W świetle księżyca błyszczało pasmo drutu koczastego. -Subtelny - powiedziała Bex, gapiąc się na ogrodzenie. -To jest obwód centralny - powiedział Zach - Jeśli chodzi o ogół bezpieczeństwa społeczeństwo uważa, że Blackthorne kończy się tutaj. Śledźcie ogrodzenie, a dwieście metrów w dół znajdziemy punkt dostępu do danych, ponieważ wszystkie elektryczne zabezpieczenia biegną tam - popatrzył na Liz: -Wiesz, co masz zrobić? - Liz rozpromieniała: -Tak! -Jesteś gotowa? ponieważ masz tylko sześćdziesiąt sekund, żeby uruchomić hack. Sześćdziesiąt
sekund lub nie robimy tego. - Liz spojrzała obrażona: -Wiem. -Złapała - powiedziała mu Macey. Zach wziął głęboki oddech. -Tak. Wiem. Po prostu... To wygląda inaczej z mojej strony, rozumiesz? - nie po raz pierwszy zastanawiałam sie, czy Zach porzucił szkołę w Blackthorne, gdzie mieszkał, ale to nie wydawał się być najlepszy czas na zadawanie pytań. I tak by prawdopodobnie nie odpowiedział. -Bezpieczeństwo pomiędzy tym, a tamptym? - spytała Bax. -Trzeba iść cicho i będzie dobrze. Moje trzy najlepsze przyjaciółki ciągle wyglądały na zaniepokojone: -Bex i Liz mogą obsługiwać obwód - powiedziała Macey, zwracając się do mnie - Może powinnam iść z wami. -Im więcej ludzi tym vardziej prawdopodobne, że zostaną zobaczeni - powiedziałam. -Tak - odparł Zach. - Dlatego właśnie powinnaś tu zostać. -Powiedziałeś, sobeie, że nie wiesz, co tam dokładnie jest, Zach. Głupio jest iść bez kopii zapasowej. -Więc pozwól mi być głupim. -Nie. -Dlaczego? -POnieważ muszę coś robić, okay? Nie mogę siedzieć cicho i... być cierpliwą... POtrzebuję coś zrobić. - nikt nie mówił nic przez chwilę. Byliśmy mokrzy, zbyt obolali i stanowczo za daleko, żeby zawrócić. Następnie Macey popatrzyła prosto w oczy Zacha: -Zostawiamy ją w twoich rękach. - ostrzegła. -Będzie dobrze, Macey - powiedziałam, ale zachowywała się, jakby nie usłyszała ani słowa. -Zostawiamy ją z tobą - powiedziała ponownie - A jeśli zrobisz coś przec co będziemy musiałby tego żałować to... -Nie zrobię. - powiedział Zach i jakoś mu uwierzyłam. Agent prowadził przez szereg bram, drzwi i bardzo błotnistych rowów. Agentka nie narzekała jednak, że rujnuje jej ulubioną parę dżinsów (Mimo, że na prawdę miała na to ochotę) Z drugiej strony płotu, zgadywałam że świat się zmieni. I tak się stało. Tylko nie w taki sposób
jakiego się spodziewałam. Widziałam Akademię Gallagher w najzimniejsze noce i najgorętsze dnie. Byłam w najgłębszych korytarzach i patrzyłam przez położone najwyżej okna. Chodziłam w głębokim śniegu i ulewnym deszczu. Wiem, jak wygląda szkoła szpiegowca. Albo, przynajmniej myślałam, że tak jest. Do teraz. Zach i ja leżeliśmy na brzuchach na szczycie niskiego grzbietu, wpatrując się w Instytut dla CHłopców Blackthorne poprzez blask reflektorów, które przetoczyły się po szkole z najwyższej wieży. WIększość budynków była niska i w każdym oknie znajdowały się kraty. Pomimo godziny, grupa dwudziestu chłopaków biegała przez otwarte pola, które leżały między drzewami pokrywającymi wzgórza i dużymi, kwadratowymi budynkami. Nosili żółte kombinezony i biegli idealnie równo, a właściwie maszerowali teraz, a ich krzyki i śpiewy odbijały si,ę cheem w dolinie. -Ćwiczenia nocne - wyszeptał Zach, ale nie odważyłam się zapytać, po co te ćwiczenia. Para reflektorów oświetliła progi i żwirowaną ścieżkę. -Mama - wyszeptałam. -Już czas - powiedział Zach. Kiedy moja mama zaczęła iść w stronę głównego budynku, uniosłam lornetkę i uważnie przyjrzałam się znakowi, który wisiał na bramie, która się otworzyła. INSTYTUT DLA CHŁOPCÓW BLACKTHORNE. PRYWATNE WIĘZIELNIE. UWAGA! NIE WCHODZIĆ POZA TEN PUNKT. KawaWspomnienia z ostatniego roku zalały mnie po kawałku: idealnie zaścielone łóżka chłopaków, zamknięte wschodnie skrzydło, sposób w jaki chłopcy wiercili się tak, jakby nigdy nie noisli marynarek lub krawatów przez swoje życue, i, przede wszystkim oczy Zaca, kiedy ostrzegał mnie, że nie chciałabym żyć w jego szkole - nie chciałabym tego w ogóle. -Masz swoją przykrywkę, Dziewczyno Gallagher - powiedział Zach cicho - My mamy swoje.
Po uzyskaniu dostępu do Instytutu dla Chłopców Blackthorne agentki byly w stanie stwierdzić następujące rzeczy: -Instytut Blackthorne ma, według agentki Sutton dobre zapory. Jednak nie wystarczająco dobre. -W ramach przykrywki mieszkańcy Instytutu Blackthorne zostali zmuszeni do noszenia żółtych kominezonów, które, w opini Agentki Macey, nie mogą wyglądać dobrze na nikim.
-Strażnicy Instytutu Blackthorne wykorzystują dość agresywne metody patrolu obwodowego, które są bardzo skuteczne, chyba, że intruz zna metodę Bezinsky (które Agentka Baxter zna)
Zach miał rację, oczywiście. Jego szkoła nie była taka, jak moja. Blackthorne starało się wyglądać, jak szkoła dla bandytów, a Akademia Gallagher okazała się być pałacem dla księżnicze. Moja szkoła była pół kilometra od autostrady. Szkoła Zacha była ukryta w górach, oderwana od świata zewnętrznego. Mieli druty kolczaste, my mieliśmy kamienne mury. Ich szkoła wyglądała, jak więziemie wykonane tak, aby przetrzymać jak najwięcej ludzi w środku, a moja szkoła była zbudowana tak, żeby trzymać jak najwięcej ludzi z daleka. Ale kiedy leżałam z Zachiem na szczycie wzgórza, słyszałam jak oddycha. Jego ramie leżało obok mojego ramienia, a ja bałam się, że się pocę, że on może poczuć, jak moje serce bije zbyt szybko i odgadnąć myśli, które szalały wmojej głowie - wszystkie powody dla których nie powinnam mu zaufać i wszystkie rzeczy których nie wiedziałam. Próbowałam się podciągnąc, ale on położył ręce na moich ramionach i przytrzymał mnie. Wiedziałam, że Instytut Blackthorne leżał tuż za tym grzbietem i pełny był strażników, nauczycieli i małych Joe-Solomonów w trakcie szkolenia, a mimo to czułam się, jakbyśmy ja i Zach byli jedynymi ludźmi na świecie, kiedy on przycisnął swoje ciało do mojego. Jego ręce podniosły się do mojej twarzy i w słabym świetle widziałam jego oczy może najwyraźniej przez całą naszą znajomość. Zach mnie widział. I mnie znał. Mogłam być jakakowiek, ale nie niewidziaona, kiedy leżeli w cieniu, jego twarz oddalona była caloe od mojej. -Zostań tutaj - wyszeptał. Poczułam jego słowa na swojej skórze. Proszę, Dziewczyno Gallagher, po prostu zostań tutaj. Chciała się wyrwać, żeby przypomnieć mi, że jestem już dużą dziewczynką, dobrze wyszkoloną agentką - że trenowałam się do tej misji całe życie i nie zamierzałam zostać na uboczu. Ale tylko jedna myśl przyszła mi do głowy, kiedy tak leżeliśmy obok siebie. Pocałowałam go - dłużej i głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Tym tazem cała szkoła nie patrzyła na nas. Nie było tego żartobliwego tonu. Byliśmy tylko my dwoje obok siebie, jakby to był nasz pierwszy pocałunek, tak jakby mógł być też tym ostatnim. A potem wyrwałam się. -Więc - zapytałam, jakbym całowała go tak jak teraz cały czas (czego wierzcie mi, nie robiłam) dokąd mnie zabierasz tym razem? -Grobowiec.
Rozdział 38 Podczas następnych dwudziestu minut złamałam coś koło tuzina reguł tajnych operacji. Ostatecznie, nie wiedziałam dokąd idziemy. Nie miałam pojęcia czego będziemy szukać, gdy się tam znajdziemy. Nie zaplanowałam alternatywnych strategii wejścia, strategii wyjścia albo strategii powstrzymania mojego kucyka przed wpadaniem mi na twarz. Na pewno wiedziałam jedynie to, że Zach trzymał moją rękę ( pomimo sprawdzalnych badań, że ludzie są bardziej niewidoczni jeśli nie trzymają niczego) i że głos Bex był jedynym znajomym dźwiękiem, który mogłam usłyszeć. - Kameleonie, mogłabyś powtórzyć, co on powiedział. - Zapytała przez zestaw głośnomówiący w moim uchu kiedy Zach i ja przemierzaliśmy otwartą przestrzeń za granią w pełnym biegu. - Ponieważ przeszukujemy bazy danych szukając wyrazu 'grobowiec', ale... - Tego nie ma w bazach danych. - Przerwał jej Zach. - To jakiś rodzaj cmentarza? Możemy znaleźć wejście do... - Nie ma odnotowanych wejść. - Albo odsyłaczy do tego gdziekolwiek. – Dokończyła Bex. Zach popatrzył na mnie. - To nie jest rodzaj miejsca, które ma odsyłacze. - Kamery mijają za trzy, dwa, zrzut! - Komenderowała Liz ze swojego satnowiska obserwacyjnego i Zach i ja spadliśmy na ziemię jak kamienie. - Turlajcie się. - Powiedziała Liz i porzesunęłam się w dół stromej pochyłości, lądując w błotnistym rowie. Słyszałam głosy dochodzące z góry, kroki Chłopców Blackthorna, biegnących obok w perfekcyjnej synchronizacji, kiedy Zach i ja kontynuowaliśmy czołganie się przez rów. Czekaj, to nie jest prawdziwy grobowiec, prawda? - Zapytała Macey. To było doskonałe pytanie, ale Zach był cicho, ciągle czołgając się z dala od budynków i ochroniarzy, w stronę góry, która stanowiła kurtynę szkoły. - Czym jest grobowiec, Zach? - Zapytałam ponownie, kiedy osiągneliśmy podnóże pierwszej góry i wspinaliśmy się z rowu w zacisze drzew. Ziemia była twarda i stroma. Szliśmy wzdłuż polany, która była porośnięta chwastami i chrustem – jakby puszcza próbowała ją odzyskać.
- Jesteście teraz czyści. – Powiedziała Liz z odległości dwóch mili, ale ja już to wyczułam. Maszerujący chłopcy odeszli. Żadna kamera nie mogła złapać nas pod gęstym baldachimem drzew. Tylko pojedyncze promień światła księżyca prześlizgiwały się przez konary. Przypominam sobie teraz – jak mogłam tak wyraźnie widzieć rysy twarzy Zacha, wyraz jego oczu, kiedy zaczął popychać kamienie porośnięte mchem, leżące na stromym zboczu góry. - Czego szukasz? - Gdzieś tutaj powinno być wejście. - Kopnął opadłe liście i chrust pokrywajacy ziemię. - To będzie ukryte – tylko dla wtajemniczonych. Ale powinien być przełącznik, albo może... Dźwignia? - Zapytałam, idąc trzy stopy do drzewa, które wyrastało ze stromego zbocza pod kątem innym niż reszta. Sięgnęłam po jedyny konar w całym lesie, który nie miał ani jednego nowego liścia. - Masz na myśli coś takiego? - Jaskinie? - Usłyszałam echo mojego głosu, choć słowo było ledwie głośniejsze niż szept. - Grobowiec jest jaskinią? - Uważaj, jak idziesz. - Taka była odpowiedź Zacha. Wciąż mogłam słyszeć moje współlokatorki paplające w moim uchu, ale dźwięk się rozpływał coraz bardziej z każdym krokiem za ukrytymi drzwiami. Kamienne ściany wokół nas były ciężkie i wilgotne, oświetlone nagimi, przyciemnionymi żarówkami, które wisiały w regularnych odstępach. Miałam uczucie jakbyśmy nie szli pod ziemię. To było bardziej jakbyśmy szli prosto prez góry, któe były pierwszą i może najlepszą linią obrony Instytutu Blackthorna. - Indianie mieszkający na tych terenach mieli zwyczaj palić swoich zmarłych w jaskiniach takich jak ta. - Powiedział Zach prosto w ciemność. - To dlatego nazywają to grobowcem. Armia używała tego terenu na testowanie broni i treninigi podczas Drugiej Wojny Światowej. Po wojnie znaleźli inne zastosowanie dla tego. To było dziwne słyszeć Zacha mówiącego cokolwiek o swojej przeszłości. Chciałam zapytać o więcej, ale zostałam cicho, pamiętając wakacje na ranczu i jak małe wilczątka czasami podpełzają blisko, ciekawskie i płochliwe, niepewne komu ufać. Wiedziałam, że
jeśli się poruszę zbyt szybko, mogę go odstraszyć, więc tylko czekałam. - Faktycznie nie... - Spojrzał na mnie. - Faktycznie już ich nie używamy. - Jak daleko się ciągną? - Spytałam, oczarowana. - Daleko. - Jak dużo odnóg i odgałęzień mają? - Dużo. - Powiesz mi dlaczego tak bardzo chciałeś zatrzymać mnie daleko od tego? - Zapytałam. Zatrzymał się gwałtownie i wpadłam na jego klatkę piersiową. Była prawie tak twarda jak kamienne ściany dookoła nas. - Niedługo sama zobaczysz. Szliśmy przez czas, który wydawał się godzinami, wyłączając pułapki i unikając kamer ochrony. - Może powinniśmy się rozdzielić. - Zasugerowałam. - Zostajesz ze mną. - Powiedział Zach, jakby nie było mowy o sprzeciwie. Korytarz był wyższy niż te w Akademii Gallagher. Betonowe ściany wydawały się bardziej nowoczesne. To był tunel następnego pokolenia, byłam tego pewna, ale nie był ani nowy, ani ładny. Nic z tego nie wykraczało ponad funkcjonalność i wilgotny zapach i gęste pajęczyny powiedziały mi, że nie był używany przez długi czas. - Uważaj jak idziesz. - Ostrzegł mnie Zach, kiedy osiągnęliśmy opadający odcinek korytarza, gdzie woda zakrzepła w zawiesistych czarnych basenach. - Och, założę się, że mówisz to wszystkim dziewczynom, które tu przyprowadzasz. Zach się zatrzymał. Kiedy się odwrócił nie wyglądał jak chłopak, którego znałam. - Nikt nie wchodzi tutaj. Pięć stóp z przodu kamienny korytarz się rozszerzał. Strop się podniósł. Mogłam usłyszeć równomierne kap, kap, kap wody sączącej się przez pęknięcia w kamieniu ponad nami i spadającej do kałuż na betonowej podłodze. Ale nie było tam łagodnych krawędzi ani roziskrzonych świateł. Wchodząc, zrozumiałam, że mamy słuszną cząstkę sekretów w podpoziomach Akademii Gallagher, ale nigdy nie byłam w miejscu przypominającym to. Wzdłuż jednej ściany łańcuchy zwisały z wysokiego sufitu. Kolekcja manekinów z
niewprawnymi czerwonymi kołami namalowanymi na klatkach piersiowych stała pod drugą. Stoły ze stali nierdzewnej stały na środku pomieszczenia, a na nich leżały pokryte pajęczynami tace ze strzykawkami i szczypcami, jakby ktoś mógł wejść w każdej chwili, wymieść kurz i kontynuować jakiś potworny eksperyment. - Już tego nie używamy. - Powiedział Zach cichym głosem, pomimo że nie było tam nikogo kto mógłby nas podsłuchać. Zawstydzenie sączyło się z jego słów kiedy patrzył na wilgotną betonową podłogę. - Naprawdę już tego nie używamy. Pół tuzina innych korytzrzy wychodziło na to pomieszczenie i wtedy poczułam się, jakby góra mnie przygniatała jakby nie było drogi na zewnątrz. - Zach.. - Głos zamarł mi w gardle. - Co to za miejsce? - Naprawdę nie wiesz jaki to rodzaj szkoły, prawda? - To szkoła dla szpiegów. - Urwałam. Krew łomotała mi w żyłach. Powoli potrząsnął głową. Nawet w przyćmionym świetle mogłam zobaczyć jak jego oczy się rozszerzają. - Nie szpiedzy. Nie zawsze. - Więc co? - No dalej, Dziewczyno Gallagher – szkoła w środku niczego dla niespokojnych chłopców, którzy nie mają innego miejsca, dokąd mogliby pójść? Wiesz, co to za miejsce. Rozejrzałam się po pokoju dookoła nas, pomyślałam o zasięgu strzału i maszerujących chłopcach, o godzinach, które ja i moje współlokatorki spędziłyśmy zeszłej wiosny na poszukiwaniach jakiejkolwiek wskazówki na temat Blackthorna i nie znalazłyśmy niczego oprócz sekretów i kłamstw. - Nie. - Powiedziałam. - Pan Solomon tu chodził. On.. - Zaczął zmieniać rzeczy. - Dokończył Zach. Podszedł bliżej. - Wiesz, kim jesteśmy, Dziewczyno Gallagher. - Nie. - Pokręciłam głową. - Nie możesz być.. Było wiele określeń na to, co Zach próbował powiedzieć. Zabójcy. Specjaliści od mokrej roboty. Ale ja mogłam tylko spojrzeć na chłopaka, który stał przede mną -chłopaka, którego ledwie znałam – i wyszeptać – Assasyni. - Powiedziałem ci, że to miejsce zostało zbudowane do przygotowań do wojny – Drugiej Wojny Światowej, Zimnej Wojny i jakiejkolwiek innej wojny, która mogła się zdarzyć, ale się nie zdarzyła. Albo jeszcze się nie zdarzyła. - Patrzył się na mnie niemal błagalnie
kiedy szeptał. - Już tego nie używamy. - To dlatego oni nie ufają ci? Baxterowie... Ciocia Abby... - Są mądrymi ludźmi z dobrymi instynktami. - Spojrzał w bok, potem jeszcze do tyłu. - Ale to nie ma sensu, Zach. Nie zbudowałeś tego miejsca. Tak okropne jest to, co mógłbyś zrobić? - Nie! - Stojąc tutaj, setki stóp w głębi góry, nie miałam możliwości sprawdzenia, jak daleko krzyk rozbrzmiał przez labirynt kamieni. - Naprawdę. Możesz mi powiedzieć. - Nie. Naprawdę nie mogę. Po poznaniu oryginalnego przeznaczenia Instytutu Blackthorna dla Chłopców, agentka pomyślała, że może łatwiej jest jej teraz zrozumieć kapitalistów. (Ale okazuje się, że potencjalny przyszły assasyni-ukośnik-szpiedzy-chłopcy są najbardziej zagmatwani ze wszystkich chlopców. ) Zabrało kolejną godzinę zanim dotarliśmy do celu. Dwukrotnie znaleźliśmy tunele zablokowane przez zawał, setki ton kamienia blokujące drogę. Raz Zach przyznał, że jesteśmy na złej drodze i musieliśmy sięcofnąć sto jardów. Minęliśmy trzy kolejne pomieszczenia jak to pierwsze – tuzin zamkniętych drzwi i betonowych bunkrów tak ciemnych, że nie mogłam nic zobaczyć. - Nigdy nie byłam tak głęboko. - Przyznałam. Jakimś sposobem wiedziałam dokładnie jak on się czuje. - Nie chciałabym być niewdzięczna albo coś innego, ale czy ty wiesz gdzie my idziemy? Uśmiechnął się pierwszy raz w ciągu ostatnich godzin. - Nie dokładnie. - Sięgnął po moją dłoń. - Joe powiedział mi gdzie to zostawił, na wypadek... na wypadek tego. - I gdzie to jest? - Zapytałam, ale Zach się zatrzymał. Wskazał. - Gdzieś tutaj. Powieszczenie było duże – dwukondygnacyjne z conajmniej pół tuzina tuneli kręcących się wokół nigo. Jakimś sposobem, tylko stojac tutaj, wiedziałam, że w końcu osiągnęliśmy środek góry. Kiedy Zach i ja weszliśmy na mały metalowy podest na drugiej kondygnacji spojrzałam w dół na pomieszczenie pod nami. Było surowe i podstawowe. Metalowe schody prowadziły na niższy poziom.
Półki i szafy kartotekowe stały przy ścianach. I na każdym calu przestrzeni były dokumenty i książki i relikty przeszłości. - To.. - Zach zaczął powoli. - To taki rodzaj Blackthorna wersji podpoziomu drugiego. Podążyłam za nim, kiedy zszedł po schodach i patrzyłam jak szedł na przeciwległy koniec pomieszczenia i przykucnął przy zardzewiałej półce. Wstrzymałam oddech gdy sięgał, wyciągając się tak daleko jak mógł, a potem wyciągnął notanik ciasno owinięty w plastik. - To jest to? - Zapytałam. Wyglądał tak prosto – jak milion innych notatników posiadanych przez milion innych dzieci. W końcu naprawdę zrozumiałam fakt, który znałam od miesięcy: Joe Solomon miał szesnaście lat. Zach schował dziennik za pasek i pod kurtkę, po czym złapał mnie za rękę. Bez słowa wspieliśmy się po metalowych schodach i zaczeliśmy odwrót przez tunel, którym tu przyszliśmy. To wydawało się takie proste. Nasza misja się skończyła. Wygraliśmy. Ale wtedy usłyszeliśmy głosy. Rozdział 39
Moją pierwszą myślą było to, że zespół bezpieczeństwa Blackthorne znalazł nas - że pominęliśmy czujnik ruchu lub wyzwoliliśmy cichy alarm - już zaczęłam przygotowywać wymówki. Zach był moim chłopakiem. ZRzucił mi wyzwanie. Włamanie do Blackthorne był najlepszym projektem dla extra punktów, jaki mógł tylko być. Ale potem Zach i ja padliśmy na ziemię i wpełzliśmy z powrotem do metalowej przystani i widziałam... Kobietę z dachu. Nie miałam żadnych wontpliwości co do niej tymrazem, ponieważ tam, w grobach, wszystko było głośniejsze, ostrzejsze, a moje zmysly były bardziej żywe niż kiedykolwiek przedtem, kiedy leżałam patrząc na kobietę, która znalazła mnie na dachu w Bostonie. Ale ona nie była sama. Ręce pana Solomona były związane. Jedno oko iał posiniaczone i spuchnięte, a kiedy pokuśtykał do przodu moglam zobaczyć wielką ranę w jego nodze. Pięciu mężczyzn stało wokół niego. -Dobrze - powiedziała kobeit, zwracając się do pana Solomona - Gdzie to jest? -Co? Kobieta uderzyła pana Solomona w twarz tak, ze zapach krwi rozpylił się w pokoju.
-Zapytam CIe już tylko raz - kobieta podeszła do niego bliżej - Gdzie jest dziennik, który należał do Matthew Morgana? Dziennik mojeo taty. Szukali dziennika taty. Ale dziennika taty tu nie było i pan Solomon to wiedział - pan Solomon wiedział wszystko o tym miejscu i jeszcze wzniósł je w głąb góry. W versję Blackthorna Podpoziomu Drugiego. Obok mnie, czułam napięcie w ciele Zacha. Czułam, jak jego umysł pracuje, kiedy oboje zadaliśmy pytanie. - Co Joe Solomon robi? -Nie - wydyszał Zach. Podążyłam za jego wzrokiem. Linie kabli wisiały pod sufitem i znikały za półkami i szafkami, łącząc wszystko w tym pokoju do skrzynki oznaczonej OSTRZEŻENIE: materiały wybuchowe, a ja nie mogłam powstrzymać się od porównania tego do Podpoziomu Drugiegi. Nie znałam Joego Solomona - właściwie teraz dowiedziałam się czegoś o nim, zastanawiając się czy kiedykolwiek mogłabym na prawdę go poznać. Ale wiedziałam, że on nigdy nie podda się dobrowolnie Kręgowi poniwnie. Patrzyłam na materiały wybuchowe, które wypełniały pokój. Wiedziałam, że pan SOlomon nie przyjechał tutaj, żeby ocalić swoje życue, ale do końca miał nadzieję zabrać ze sobą tyle z nich ilke się da. Zach zaczął wstawać,ale złapałam go: -Pomyśl Zach - nie uściłam go - mamy tylko jedną szansę. - patrzyłam, jak furia zniknęła w strachu, a Zach spojrzał mi w oczy: -Cammmie, trzeba to wziął - wcisnął mi w ręce pokryty materiałem sztucznym notebook - Trzeba działać. -Nie. Muszę mu pomóc - ścisnął moje ręce mocniej - Musisz żyć. A teraz idź i nie oglądaj się na nic. -Ale, Zach... -Nie zrobią mi nic... Chciałam zapytać, dlaczego, ale wiedziałam, że by nie odpowiedziałam. Chciałam zapytać, jak, ale wiedziałam, że to nie ma znaczenia. Pomimo moje trenigu i zdrowego rozsądku chciałam się kłócić, ale wiedziałam, że nie mieliśmy czasu. Bo A) Kłótnia jest bardzo mało używana w życiu szpiega, szczególnie w trakcie akcji B) Trzech uzbrojonych mężczyzn stało, blokuąc tunel za nami i nie było żadnego innego wyjścia. Kiedy kobieta nas zauważyła, zaśmiała się. W środku góry echo powtórzyło ten dźwięk. -Znaleziono ich - powiedział strażnik, ciągnąc mnie w dół schodów. Próbowałam wyrywać się na darmo, bo mężczyzna trzymał mnie mocno. Kobieta podeszła bliżej, patrząc na mie. Oceniając
mnie. To była najgorsza chwila w moim życiu. -Och, co za niespodzianka - uśmiechnęła się do mojego nauczyciela - Joe, świetny z ciebie facet, dlaczego nie powiedziałeś, ze przyniosłeś mi prezent? Spojrzałam na pana Solomona - próbowałam powiedzieć, że jest mi przykro. Że podążyłam za gołębiami, ale zawiodłam. Spodziewałam się zobaczyć rozczarowanie w oczach mojego nauczyciela, ale zamiast tego zobaczyłam wściekłość. -Puść ich wolno, albo nic ci nie dam! -Dlaczego miałąbym to zrobić? - spytała kobieta - Przerwać to wzruszające spotkanie? Wyciągnęła rękę i myślałam przez chwilę, że zamierza pogładzić mnie po włosach, ale w ostatniej chwili przesunęła rękę, sięgając do policzka Zacha i powiedziała: -Cześć kochanie. Nie przedstawisz swojej małej przyjaciółce (w orginale dziewczynie, ale małej dziewczynie brzmi dziwnie :P) swojej matki? Rozdział 40
Umysł to potęga. Badania to potwierdziły. Widziałam to w akcjach. Całe swoje życie uczyłam się tych prostych faktór, a jednak w tej chwili było coś, czego mój umysł nie mógł zrozumieć: kobieta z dachu była matką Zacha. Miałam ochotę zwymiotować. -Ona jest twoją matką - wpowiedziałam wyraźnie. To nie było pytanie, to było podsumowanie danych, a Zach jakoś powoli zdawał się mieć sens. Odwórcił się do mnie: -Dziewczyno Gallagher. -Nie dotykaj mnie - odsunęam się, ale wcześniej jego palce dotknęły mojej skóry, zanm poczułam iskrę i przysięgłam sobie, że to będzie ostatnia rzecz, którą do niego poczułam. Urządzenie COMMS w moim uchu milczało. Między mną, a inną pomocą bylo za dużo gór. -Bardzo miło wrszcie cię poznać, Cammie. Słyszałam wiele o tobie - matka Zach,kiedy to mówiła brzmiała na spokojną - Mam nadzieję, że się mnie nie boisz. Na pewno Joe chętnie ci powie, że nie chcę cię zabić - moje sece biło mocno, ale w jakiś sposób wiedziałam, że to prawda - oni nie chcą mnie skrzywdzić. Co znaczyło, że chcą czegoś o wiele gorszego. -Cammie, ja... - Zach znów mnie dotknął. A ja znów się odsunęłam. -Och, kochanie, już wiem, dlaczego ją lubisz - jego matka się zaśmiała - Ale teraz wszyscy się streszczamy, szukamy dziennika Morgana - jej oczy spoczęły na mnie i jej synu - A ktoś znalazł
obydwa. - Strażnik nadal mnie trzymał. Inny mężczyzna sie zbliżał. Poprzez światło przytłumionej żarówki, która wisiała w środku wysokiego sufitu, widziałam, że oczy Zacha otwierają się szeroko i przyponiałam sobie o tych wszystkich momentach, kiedy na mnie patrzył: w windzie w Waszyngtonie, na placu miejskim w Roseville, w małej komorze toczącego się pociągu - przez całą noc. Ale kiedy stażnik doszedł do mnie, jego zupełnie nowa twarz spojrzała na mnie, kiedy szepnął; -Teraz! Wierzcie, albo nie, ae są pewne zalety w walce z dwoma napastnikami zamiast jednego. O wiele łatwiej było wykorzystać moją wagę i rzucić mężczyznę na innego przeciwnika, który zbliżał się do mnie i kopnąć strażnika, który szedł do przodu z wyciągniętymi rękoma. Kąteem oka widziałam, jak Zach się okręca, kopiąc jednego ze strażników, pchając go w kierunku dawnych szafek, do swojej matki. Rozbił się na niej, przewracając ją na podłogę, podczas gdy strażnik na moich plecach popchnął mnie na bok, jakbym była niczym i podbiegł pomóc swojemu szefowi. -Co ty robisz? - krzyknęła kobueta - Łap ją! Usłyszałam słowa. Czułam, jak moja wizja rozmywa się ze wściekłości. A w następnej sekundzie wszystko wydawało się zdarzać powoli. Pan Solomon rzucił się w stronę jednego z mężczyzn w pobliżu wejśćcia do tunelu. Mój nauczyciel rzucił na niego związane ręce za głowę mężczyzny i udusił go, a ja podbiegłąm jak najszybciej mogłam w ich kierunku. Ktoś zablokował mi drgoę, ale wskoczyłam na regał, przeskoczyłam w powoetrzu i złapałam podbródek mężczyzny moją stopą, zanim rzuciłam go lekko na ziemię. Ale ktoś inny pojawił się w kącie mojego oka i ruszyłam się kiedy matka Zacha kopnęła kilka cali od mojego ucha. Cofnęłam się kiedy obróciła się do mnie. Jakbym była ofiarą. Nad nami samotna żarówka kołysła się, rzucając cień na wszystko, kiedy kobieta która była w moich snach od miesięcy zbliżhyła się do mnie i uśmiechnęła się: -Jesteś o wiele ładniejsza z bliska, wiesz... - oddałam jej kilka ciosów, ale kiedy odpowiedziałam, wylądowałam błyskawicznie wykonałam cios w stronę jej nerek i twarzy. -O tak - powiedziała, ocierając krew z kącika ust - Mogę z pewnością zobaczyć odwołanie. Po drugiej stronie pokoju Zach zdjął stary miecz z muru i walczył z dwoma mężczyznami na raz. Ostre dźwięki stali w pustej sali było rytmicznie i brzmiało prawie jak rytm, puls. -Wiesz Cammie, chciałabym żebyśmy mogłby być przyjaciółkami. Mamy tak wiele współnego. -Tak, Ja... - ale nie mogłam skończyć, ponieważ zrozumiałam, że miecze więcej się nie uderzały. Odwróciłam się i zobaczyłam, że obaj mężczyźni z którymi Zach walczył leżeli teraz na ziemi,
krwawiąc, kiedy Zach pędził do pana Solomona walczącego po drugiej stronie pokoju. Zach był tak skoncentrowany na panu Solomonie, tak bardzo cjciał dotrzeć do mojego nauczyciela i mu pomóc, że nie zobaczył, kiedy jeden z mężczyzn leżących na ziemii wyciągnął pistolet i wycelował w plecy Zacha. -Nie! - ktoś krzyknął i kiedy tylko mężczyzna opuścił broń zdałam sobie sprawdę, że to nie byłam ja. W tym pomieszczeniu była tylko jedno osoba, która mogła uratować Zacha - jedna osoba która mogła zatrzymać to rozpadające się domino, a ona była osobą, która zistawiła mnie i ruszyła w stronę syna. Patrzyłam jak matka Zachca podbiega do zamachowca - usłyszałam stukot broni upadającej na podłogę. Nawet bez patrzenia wiedziałam, że nie było za mną nikogo, a potem uświadomiłam sobie, że już nie było nikogo między mną a wyjściem z tunelu. A jednak nie mogłam się poruszyć. Wszystko wydawało się zatrzymać, kiedy Zach podniósł pistolet i krzyknął: -Teraz! Biegnij! - ale nie mogłam go zostawić, nie mogłam biec, nie mogłam nic zrobić, tylko krzyknęłam-nie!, kiedy Zach wycelował w metalowe pudełko oznaczone napisem ostrzeżenie: materiały wybuchowe i bezgłośmie powiedział: do widzenia. Strzał rozbrzmiewał w gorbowcu. Iskry spadały na dół, rozświetlając jaskinię, jak czwartego lipca. Czerwone światło skiwerczało obok mnie natomiast moje ramiona zaczęły drżeć. I nawet kiedy pierwszy dziwięk eksplozji rozbrzmiewał w grobowcach, udało mi się stawiać jedną stopę przed dugą dzięki niesamowitej mgle z dymu. Ciągle biegłam. Nie bppatrzyłam do tyłu. No dobrze może patrzyłam jak palą się duchy Blacthorne.
Rozdział 41 Ogień. Próbowałam zapomnieć o ogniu, ale w wąskich tunelach było jak w piekarniku. Woda przesączająca się przez ściany zamieniała się w parę. Nie pozwoliłam sobie myśleć o zawalonych korytarzach, które ja i Zach widzieliśmy i prawdopodbieństwie, że ten nieznany tunel kończy się jak tamte. Ale tylko dalej biegłam dopóki dym się nie rozrzedził, a powietrze stało się świeższe. - Rozprzesztrzenia się! - Z ciemności doszedł mnie krzyk. - Znajdźcie ją! Zestaw głośnomówiący w moim uchu zaczynał trzeszczeć i szumieć, kiedy powiedziałam
w przestrzeń. - Jestem w grobowcu. Biegnę... Nie wiem w jakim kierunku. - Ale ja wiedziałam. Pan Solomon był martwy, ale jego głos wciąż był żywy w mojej głowie. - Południe. Biegnę na południe. Krąg jest za mną. Słyszałam głos mojej mamy, krzyczącej rozkazy, ale nie do mnie. Pobiegłam szybciej. W stronę światła. W stronę puszczy. W stronę świeżego powietrza, wolności i wsparcia. Powinno być blisko. Wszystko, co musiałam zrobić to wciąż biec. Dźwięk rzeki był głośniejszy. Mogłam usłyszeć wodospady i oddychać wilgotnym, świeżym powietrzem. - Jestem prawie czysta. - Krzyknęłam w zestaw głośnomówiący. - Jestem prawie... Ale wtedy okrążyłam róg, hamując, aby się zatrzymać i zrozumiałam, że nie byłam koło wodospadu - byłam za nim. Tunel kończył się skalistym urwiskiem. Tryskająca, spadająca woda była jedyną rzeczą pomiędzy mną a niebem. - Jestem za wodospadem. - Krzyknęłam. - Jestem... - Złapana w pułapkę? Kobieta nie wyglądała jak Zach – nie wtedy, nie naprawdę. Bez maski, którą nosiła w Bostonie mogłam zobaczyć, że jej włosy są ciemnoczerwone, a jej skóra prawie tak blada jak najwyższej jakości porcelana madame Dabney. Chociaż jej oczy. Miała takie same ciemne oczy jak jej syn. Kiedy patrzyła na mnie nie mogłam się pozbyć uczucia, że już nie zobaczę jego. - To koniec.- Powiedziałam jej. - Mam zestaw głośnomówiący. Wszyscy wiedzą... - To nie ma znaczenia, co wie twoja ochrona, droga Cammie. Jest za późno. Nikt nie może ci pomóc. Usłyszałam więcej dźwięków dobiegających zza niej. Zbliżali się ludzie. Jej ludzie. - Nie możesz mnie pobić. - Powiedziałam. - Zabicie mnie, zabranie mnie, nie ma znaczenia. Akademia Gallagher trenuje więcej dziewcząt takich jak ja. Jeśli jedna żyje, wszystkie żyjemy. - Oczywiście, że trenują. - Uśmiechneła się. - Wytrenowali mnie.
Nic nie powiedziałam – przysięgam – ale widocznie wyraz mojej twarzy mówił wiele, ponieważ w następnym momencie kobieta śmiała się okropnym, niewesołym śmiechem. - Och, Zach nie wspomniał, że jego mama była Dziewczyną Gallagher? - Uniosła brew, potem wzruszyła ramionami. - Zgaduję, że nie. - Nie. - Pokręciłam głową. - Nie. Dziweczyny Gallagher są.. - My jesteśmy kimmkolwiek chcemy być, Cammie. - Podeszła bliżej. Skuliłam się na słowo my. - Kimkolwiek chcemy być. Pomyślałam o tym, co mama i ciocia Abby powiedziały tamtej nocy w zamku – że Krąg miał zwyczaj werbować agentów młodo... Joe Solomon dorósł, zobaczył światło i spędził swoje życie próbując naprawić swoje błędy. Ale większość ludzi – spojrzałam na mamę Zacha w ciemną głębię jej oczu – prawie nigdy nie opuszcza grobowca. - Więc, widzisz? Jesteśmy siostrami, Cammie. Naprawdę nie musisz się bać. To, czego potrzebujemy żyje w środku ciebie. - Postukała się w skroń. - My chcemy tylko to pożyczyć. PanSolomon był martwy. Zach był martwy. - Nie pójdę z tobą. - Powiedziałam, przysuwając się bliżej do krawędzi, pamiętając jej obietnicę i fakt, który prześladował mnie miesiącami: Chcieli mnie żywą. - Przestań, Cammie. Odsuń się od tego groźnego urwiska. Nie bądź głupia. - Nie jestem głupia. - Powiedziałam, bardziej pewna niż czegokolwiek wcześniej. Dźwięk spadającej wody był ogłuszający. Tył moje koszulki był mokry od mgły. Chciałam wytrzeć wodę z oczu, ale potrzebowałam mieć ręce z przodu. Musiałam być przygotowana. - Nie chcesz tego robić, Cammie. Naprawdę nie chcemy cię skrzywdzić. - Wiem. - Powiedziałam, i taka była prawda. W jakiś sposób. - Chcemy tylko zabrać cię w pewno miejsce – zadać ci parę pytań. Pomóc ci... przypomnieć sobie... parę rzeczy. - Jestem pewna, że chcecie. - Poruszyłam się i skały pod moimi stopami się ukruszyły. Pan Solomon był martwy. Zach był martwy.
Jej własny syn nie żył, a ona ciągle ścigała mnie i jakikolwiek sekret, który dźwigałam. Uczyłam się PE przez pięć i pół roku, ale do tego momentu nigdy poważnie nie myślałam jakie to byłoby uczucie zabić kogoś – do tej pory nie chciałam nikogo zabijać. - Co? - Zapytała. - O czym myślisz? - Próbuję zdecydować czy zabić cię, czy nie. Zaśmiała się. - Nie możesz mnie zabić. Ale mogłam. W tym momencie byłam tak pełna strachu, wściekłości i cierpienia, że mogłam to zrobić. Z łatwością. Zaśmiała się głośniej i podeszła powoli bliżej jakby ściana wody i powietrza była najgorszym możliwym przeznaczeniem. I wtedy mama Zacha przysunęła się bliżej, jakby się zwierzając, i powiedziała. - Gdybyś zabiła mnie, to kto by zaprowadził cię do ojca? Sięgnęła po mnie, ale ja byłam tą, która nie miała już nic do stracenia. I zanim jej słowa dotarły do mnie – zanim agenci Kręgu biegnący przez tunel dotarli do nas – pomyślałam o krukach i rozłożyłam skrzydła do lotu. Rozdział 42
Skok mnie nie zabił. Pamiętam całość. Pamiętam świeże powietrze i zimny wiatr i myślenie, że mogłabym latać. A potem był upadem i przeraźliwie zimne prądy, które rzuciły na mnie, kiedy walczyłam, żeby się uwolnić. A potem nie było nic. Zadnego ognia. Żadnego zimna i żednego gorąca. I po raz pierewszy od wielu miesięcy spałam, ale nic mi się nie śniło; -Cammie! Usłyszałam echo mojego imienia w nocnej jeździe na wietrze. Całę ciało mnie bolało. Ubrania przylgnęły do mnie ciężkie i mokre. Słyszałam suzm rzeki i wrzask i coś jeszcze, głos we mnie mówił mi, że to nie było bezpieczne. Krąg ciągle tam był. Musiałam się ruszyć. Musiałam się ukryć. Myślałam o ostatniej rzeczy o którą prosił mnie Zach: musiałam biec i nigdy nie mogłam patrzeć wstecz. Nie wtedy, kiedy usłyszałam helikopter. Nie wtedy, kiedy widziałam reflektor świecący na cały otwarty terenw zdłuż rzeki, który świecił na mnie, trzymając mnie w tym blasku, jak w kleszczach.
Nie wtedy, kiedy słyszałam, jak głęboki głos krzyczy: Mam ją. Jest tutaj! Nie wtedy, kiedy silne ramiona owinęły się wokół mnie i ktoś powiedział "nie ruszaj się: Nawet, gdy czarny chopper wylądował na ziemii tuż przede mną i moja matka wybiegła z otwartych drzwi. Musiłam biec nawet wtedy, ale moje nogi nie stały już na ziemi. Próbowałam walczyć, ale ręce, które mnie trzymały były zbyt silne. -Rachel - powiedział agent Townsend, wciąż mnie trzymając. -Cammie, kochanie, przestań walczyć - powiedziała moja matka, kiedy mój nauczyciel prowadzil mniew stronę helikoptera.
Rozdział 43
Wewnątrz helikoptera było głośno. Próbowałam się poruszyć, ale cała prawa strona mojego ciała bolała tak, jakbym się paliła. Ogień. -Pan Solomon - zaczęłam, ale słowa zostały zaduszone przez kaszel, jaky moje płuca wywołały eksplozję. -Zach... -Kochanie, twoje ramię jest przemieszczone. Będzie dużo bólu, kiedy szok minie. - jaki szok? chciałam powiedzieć, ale dotnęłam ręki mojej matki zamiast tego -Tato - szepnęłam - Ona miała mnie zabrać do taty -Ona ma halucynacje. Rachel- powiedział Agent Townsend. On i matka mówili o mnie. -On żyje - poczułam niewyobrażalny ból, jakbym była postrzelona. -Oni nie żyją - mruknęłam, ale wszystko zmieszao się i przeszło w czerń Po dojeździe do Akademii Galagher - do sali chorych Agentka Morgan została przeskanowana, prześwietlona i obandażowana. Nie była jednak jakkolwiek przesłuchina, wysłuchiwana ponieważ nie chciała powiedzieć, co miało miejsce.
-Mamo? - mój głos był szorstki tak, że ledwo go rozpoznałam - Czy moja mama jest tutaj?
-Nie - odezwał się ktoś za mną. Słyszałam, jak zamknięto drzwi, widziałam agenta Townsenda podchodzącego do stóp mojego łóżka. -Chcę rozmawiać z moją matką. -Nie może być tutaj teraz, panno Morgan. Obawiam się, że będziesz musiała mi to opwoeidzieć. -Mogę poczekać - uśmiechnął się. -Ale ja nie mogę. Widzisz, mam samolot. Okay, więc może to miało coś wspólnego z lekiem, który mi dali, ale to prawie brzmiało, jak dobre wieści. Moje ramię bolało, a cała prawa część mojego ciała była jednym, masywnym siniakiem. -Nic nie jest złamane - powiedział, jakby to był cud i myślę, że tak było na prawdę- Ale możesz czuć ból przez jakiś czas. Przez upadek zwichnęłaś ramię i nawdychałaś się dużo dymu, ale wszystko będzie z tobą w porządku, panienko. Usiałdł w fotelu obok mojego łóżka "A teraz powiedz mi, co się stało w grobowcu" Opowiedziałam mu wszystko - na prawdę. Od dowiedzenia się prawdy o Blackthorne do widoku, jak Krąg ciągnie pana Solomona do tego miejsca i że w ten sposób wszystko się zaczęło. Powiedziałam to szczegółowo, dokładnie. Joe Solomon byłby bardzo dumny. Kiedy mówiłam, Agent Townsend slychał, ale nie robił notatek - nie powiedział ani słowa. -I pwtedyy skoczyłam - powiedziałam, kończąc. Spojrzałam w dół na swoje posiniaczone ciało Myślę, że resztę pan wie. Skinął powoli. - Tak, przypuszczam nawet, że mogę wiedzieć trochę więcej niż ty - położył łokcie na molanach i pochylił się bliżej. -Do tej pory wyciągnęli stamtąd trzy ciała i do tej pory trwają poszukiwania. Twoje współlokatorki wyszły z tego całkowicie bez szwanku. Chociaż zapewne są trochę zirytowane, że są trzymane z dala od ciebie - dodał, jakby dramat nastolatek na prawdę zaczął coś dla niego znaczył. potem pochylił się i dodał - I jeszcze coś. - podszedł do drzwi i wrócił z wózkiem inwalidzkim. Minutę później Agent Townsend pchał mnie przez przyciemniony pokój, który był większy niż mój własny. Maszyny pipczały. Pielęgnirki i lekaże poruszali się cicho. A w centrum tego wszystkiego leżał człowiek na łóżku, połamay, przypalony, z jednym okiem zamkniętym. -Młody człowiek przyprowadził go tutaj zeszłej nocy. Nie ma ID. Żadnego imienia - kiedy Agent Townsend pchnął mnie bliżej, poczułam jak zatrzymał mi się oddech. Człowiek na łóżku był zabandażowany niemal od stóp do głów, a jednak, gdy wózek się zatrzymał widziałąm twarz,
którą pierwszy raz ujrzałam przy wejściu do Wielkiej sali półtora roku wcześniej. -Więc po prostu będziemy do niego mówić... Pan S. - chciałam wziąć go za rękę, ale nie chciałam dotknąć go i ryzykować tego, że to tylko sen, złudzenie. -Teraz, jeśli pani wybaczy, panno Morgan - powiedział Townsend - Obawiam się, że na prawdę muszę iść. MI6 ma dużo pytań, jeżeli możesz sobie wyobrazić, i ja... -Ale... -Moją pracą tutaj było znalezienie Joe Solomona, młoda damo - patrzył na mnie dłuższą chwilę. -I Joe Solomon jest martwy. Świadowie widzieli, jak umiera zeszłej nocy w wybuchu. - łzy pojawiły się w moich oczach, ale nie próbowałam ich zatrzymać. Nie powiedziałam dziękuję, lub przepraszam i tuzina innych rzeczy, które pewnie agent Townsend chciałby usłyszeć. Zamiast tego, patrzyłam, jak obserwuje człowieka w łóżku - człowieka, który zbliżył się do zniszczenia kręgu bliżej niż ktokolwiek z żywych. Widziałam, jak kiwa głową w stronę pana Solomona i usłyszałam, jak szepta: -Nie ma potrzeby, aby ktokolwiek go jeszcze ścigał. - Townsend był już w połwie drogi do drzwi, gdy się zatrzymał. -O, tak - powiedział odwracając się - Trzymałaś go kurczowo ostatniej nocy - wyciągnął mały, obłożony notes z kieszeni i wręczył mi go. Prawie nie poznałam go bez plastkiowej obudowy Ciekawy wybór książek, panno Morgan - odwrócił się powoli dookoła - Te najbardziej interesujące. -Jak długo goni pan Krąg, Agencie Townsend? - spytałam nagle, zatrzymując go w drzwiach. -Długo - odparł. -Czy myśli pan, że mój ojceic jest z nimi? Czy on... może żyć? - jego głos brzmiał bezdźwięcznie, gdy powiedział: - nie Potem odwrócił się i wyszedł. Rozdział 44
-Cześć dzieciaku - powiedziała mama, stojąc za mną. Ale zamiast odwrócić się, siedziałam wciąż wpatrując się w pana Solomona, zastanawiając się nie po raz pierwszy, czy nie patrzyłam na ducha. -Czy on... Czy on z tego wyjdzie? - spytałam. -Jest zbyt wcześnie, aby to określić - przyznała mama - Jaks się masz? - ale ja nie
odpowiedziałam. Zamiast tego odwróciłam się i zapytałam: -Gdzie jest Zach?On przyniósł tu pana SOlonona, czyż nie? Czy on tutaj jest? Czy on... -Wszystko z nim w porząku, dzeciaku. Jest lekko poparzony. Trochę posiniaczony. Ale wszystko z nim będzie w porządku. I tak, jest tutaj. - podeszła bliżej. -Właściwie, siedziałam na telefonie cały ranek, żeby uzyskać zgodę, na to, że ukończy semestr z nami. - wzięła głęboki oddech - Nie ma dla niego bezpieczniejszego miejsca. Kiedy to mówiła, jej ręce jakby bezwiednie podążyły do pana Solomona - wyprostowała koc, wygładzając jego bandaże - i wiedziałąm, że w przeciwieństwie do mnie, nie mogła przestać go dotykać. Uzdrowiłaby go gołymi rękmi, gdyby mogła. -Tata żyje. I, tak po prosty, moja matka wyciągnęła rękę. -On żyje, mamo - powiedziałą, przeklinając wózek, potrzebując zobaczyć twarz mojej matki i świat jej spojrzeniem, a nie czuć się, jak nieważne dziecko - On żyje. Ona... Matka Zacha tak powiedziała. - mama osunęła się na kolana i spojrzała mi w oczy: -Posłuchaj mnie, posłuchaj mnie Cammie. Będą mówić cokolwiek - będą robić wszystko by dostać tego, czego chcą, a w tej chwili to jesteś ty. -Dlaczego? - spytałam, ponieważ to pytanie spalało mnie od wewnątrz - Przyszli do Blackthorne, bo pan Solomon powiedział, że tam jest dziennik taty. Oni nie mogli mnie nigdzie znaleźć. Czego oni chcą? - mama pogładziła mnie po włosach. -Nie wiemy, dzieciaku. Myślę, że twój tata zbliżył się do czegoś. Myślę, że to dlatego go zabili... -Ona powiedziała,że on żyje! -Nie daj się zwieść, Cammie! - warknęła moja matka, a nastęnie jej głos opadł do szeptu- Nie daj sobie mieć nadziei. Wiem zbyt dobrze, jak niebezpieczną rzeczą jest nadzieja, jak rośnie, a potem umiera zabierając ze sobą tego, który ją miał. To potężniejsze niż cokolwiek, co Dr Fibs robi w swoich laboratoriach. Jest cenniesjza niż wszystkie tajemnice podpoziomu drugiego. -Może nie kłamała - powiedziałam - Prawda? Powiedz mi, że możliwe, że nie kłamała. -Nie wiemy - powiedziała każde słowo wyraźnie, ostrożnie, jakby były one tak trudne, jak dla mnie - Ale spędziłam lata na poszukwianiach twojego ojca i myślę, że w mojej profesjonalnej opini on nie... żyje. Agenci, którzy zawsze kłamią są najgorszymi szpiegami, ich misje są zagrożone. Zawsze wśród
kłamstw musi się znaleźć choć odrobina prawdy. Tajne operacje nazywają to dziadostwem. Ale w tym pokoju, w tym dniu moja matka nazwała to po prostu nadzieją. Kiedy moja matka pchnęła mój wózek do drzwi podałam jej związany spuralą notebook. -Pan Solomon chciał, eby Zach to miał. Czy możesz dopilnować, żeby to dostał? -Sama mu to daj, dzieciaku. Czeka na zewnątrz. - Jego twarz ciągle była pokryta sadzą i popiołem Jego ubrania były osmolone. Miał bandaże na prawym ramieniu, ale wciąż jednak Zach był doskonały. Przebył przez to wszystko bez szwanku. Żywy. Moja mama pchnęła mnie do niego, ale nie wziął mnie za rękę. Nie przytulił, czy nie pocałował. Ogień wciąż był między nami,ale żadne z nas nie podeszło do drugiego, bojąc się poparzyć. -Tutaj. Powinieneś to mieć - podałam mu dziennik - Kiedy on się obudzi... Sięgnął po dziennik. Jego palce dotknęły mouch. Było milion rzeczy do powiedzenia, a może nawet więcej, ale dotyk jego skóry wystarczał w tym momencie. Byliśmy ciepli. Byliśmy ciągle żywi. -Cam! 0 głosy moich współlokatorek odbiły się echem po korytarzu, a następnie usłyszałam stukot pospiesznych kroków na parkiecie. -Cammie! Tak się martwiłyśmy! - Liz płakała.. Macey i Bex zarzuciły mi ręce na szyje z nieco większą siłą, niż powinno się używać na osobie, która jest cała w siniakach i ma zwichnięcie barku. -Wszystko w porządku, dziewycznu - powiedziałam. - Mam się dobrze. Zach i ja - odwróciłamm, się, ale hall był pusty.
Rozdział 45
PLUSY I MINUSY NASZYCH OSTATNICH TYGODNI KLASY JUNIORÓW: Plus: mama Bex na ochotnika zgłosiła się do podjęcia się funkcji tymczasowego nauczyciela Tajnych Misji na resztę semestru. Minus: Pan SOlomon nadal spał. Plus: OKazuje się, że jeżeli Dziewczyna Glallagher zostaje poważnie ranna przez ex Dziewczynę Gallagher inne absolwentki wysyłają jej niesamowite prezenty z całego świata. Jak czekoladę. Ze Szwajcarii. Minus: Twoje współlokatorki utworzyły nową zasadę "Bez nas nigdzie nie idziesz, Cammie" co
onzacza, że czekolady nie zostaną na długo. Niestety. Plus: Będąc na P&E spędzałyśmy czas na nauce obsługwania kuszy Minus: Praktyka "kusza" niemal zawsze obejmuje Liz. Plus: Bardzo inteligentny, niesamowicie gorący, niezwykle tajemniczy chłopak dołączył do Akademii Gallagher. Minus: Nikt jakoś nie potrafi zapomnieć, dlaczego.
-Co z Lizboną - spytała Bex. Świeciło słońce, a ona wyciągnęła się na kocu nad jeziorem, zamknęła oczy, a potem znów się obróciła - Och, Geniewa! Moja mama kocha Genewę, Cam. Założe się, że moi rodzice... -Co z Genewą? - spytałam, starając sie usiąść obok mnie. Moja duma zabolała prawie tak bardzo, jak moje ciało, gdy Macey chwyciła mnie za zdrowe ramię i pomogła mi usiąść. -Mówimy o lcie - powiedziała Liz. Lato... Patrzyłam tępo na jezioro. Chciałabym całkowicie zapomnieć o lecie. -W lecie jadę na ranczo - powiedziałam, jakby o tym nie wiesziały. -WCóż, widzisz, Cam. Słyszałam, jak moja mama rozmwaiała z twoją o tym, i... -To zbyt niebezpieczne - dokończyłam za nią. Było słonecznie, tam nad jeziorem, ale wydawało się, jakby na twarzach moich przyjaciółek pojawił się jakiś cień. -Moi rodzce chcą pomóc - wypaliłą Bex - Tylko na przerwę zimową. I twoja mama też. I... Będzie fajnie! -Nie wiem... To brzmi... - ryzykownie. niebezpiecznie. - Nie chcę, żebyś zrezygnowała z przerwy dla mnie. -Żartujesz? -spytała Macey - Będzie super! Hej, a co myślisz o wypadzie na narty do domku letniskowego moich rodziców w Austrii? To miejsce jest fortecą - Macey przełożyła swoje długie nogi. -Dzięki Macey, ale... -Serio. To jest forteca. W Alpach. Niemożliwe, żeby krąg tam się dostał. Brzmiały na tak pewne. To był najpiękniejszy dzień, jaki mieliśmy od tygodni, i praktycznie cała
szkoła była na zewnątrz. Dziewczyny wiosłowały po jeziorze, biegały po lesie lu, tak jamk my, leżały na kocach ucząc się w łońcu. Świeże powietrze wypełniło moje płuca i prawie zapomniałam o dymie i grobowcach. Prawie. -O - powiedziała Bex - On tu jest - kiedy spojrzała w poprzek terenu brzmiała tak, jakby obecność Zacha w szkole jako ucznia była nie bardziej normalna niż obecność ducha. Trzymał ręce w kieszeniach, miał spuszczoną głowę. Wydawał się jakiś bledszy. -Więc... - zaczęłam powoli - Jak on się ma? -Macey wzruszyła ramionami. -Nie wiemy. Ledwo co go widujemy - Bex sporzała na mnie: -A jak powinien się mieć? Ale ja poprostu patrzyłam w oddal, myśląc o tych wszystkich rzeczach, których nie wiedziałam. Ostatniej niedzieli obudziłam się wcześnie i wykradłam z pokoju, zostawiając moje współlokatorki śpiące cicho, kiedy zamykałam drzwi. Korytarze były puste. Trawa była pokryta rosą, a sgdy słońce wzeszło na niebie pojawiła się tęcza. Świat był piękny i spokojny i wydałam się całkowicie spokojny, kiedy wspinałam się do szpitala i pchnęłam otwarte drzwi do pokoju Joe Solomona. Maszyny nadal piszczały i brzęczały, ale było mniej bandaży. Siniaki zaczęły blaknąć. Świeże kiwaty były w wazionie na stole, ale największą zmianą był fakt, że tym razem moja mama siedziała na krześle przy łóżku. Jej głowa leżała na poduszce. Jej palce były splecione z jego, kiedy oboje spali - oboje czekali aż mój nauczyciel wróci do domu. Czułam się, jakbym szpiegowała własną matkę (i nie w złym tego słowa znaczeniu) więc po cichu skierowałam się z powrotem do drzwi, starając isę wysunąc niezauważnonaz sali, kiedy wpadłam na coś wysokiego, szerokiego i mocnego. -Ups! -Przepraszam - wypalił Zach,, Chwycił mnie delikatnie za ramiona, żeby utrzymać mnie w pozycji pionoewj. Nie mówił - nie dotykał - od tygodni. Stojąc tam, czyłam się, jakbyśmy byli jeszcze w grobowscu, jakby ściany zamknęły nas pośrodku. -Nie widziałam Cię... przepraszał - przerwałam milczenie, a potem odwróciłam się i uciekłam. Zach znalazł mnie z gołębiami. Ktiś musiał usunąć płyty, ponieważ kodu pana Solomona nie było i byłam sama patrząc po okolicy a tereny. Nie odwróciłam się, kiedy usłyszałam go: Po prostu powiedziałam. -On powinien się już obudzić, prawda? On nigdy się nie obudzi... -Oczywiście, że sie obudzi.
-To się nigdy nie skończy. -Oczywiście, że się kończy. -To jest... -Cammie, posłuchaj mnie. Nie mów - słuchaj. - widziałam strach w jego oczacj - To nie pójdzie dalej. Nie ominie nas. Nie możemy tu zostać - nie możemy sie ukryć na zawsze. -Czy ona jest twoją matką? - zadałam pytanie, które płonęło we mnie przez te kilka tygodni -Przepraszam, Cam. Ja... -Mogłeś mi powiedzieć. -Nie - potrząsnął głową - Nie mogłem. Nie mogłem stracić jedynej osoby, która nie widziała jej, kiedy patrzyła na mnie. Nie mogłem tego stracić. -Czy mój ojciec żyje, Zach? -Nie wiem. -POwiedziała, że on żyje - Zach przyjrzał mi się: -Ona kłamie. -Powinniśmy nie żyć - powiedziałam to, co czułam zawsze. -Wiem - stał obok mnie, kilka centymetrów. A jednak nie dotykaliśmy się. Iskra płynęła między nami jak przez drut. Mieliśmy , jak widać swój udział w pożarze. -Pan Solomon się nie obudzi - powiedziałam. -Tego nie wiemy. -Dlaczego ludzie cierpią przeze mnie? -I mnie - powiedział. Próbował się zaśmiać, ale jego głos się załamał. -Nie mogę jechać do Nebraski tego lata. To jest niebezpieczne dla dzadków, byce blisko mnie położyłam moją rękę na kamiennej, zimniej półce. Byłam niebezkiecznie blisko niego, kiedy wyszeptał: -Nie jestemm bezbieczny? -Gdzie pojedziesz? - spytał, podchodząc bliżej. -nIe wiem.
-Bo będziesz robiła? Pokręciłam głową, stwierdzając, że jest tak blisko, jak chciałam, chciałam odpocząć w jego ramionach, ale nie odważyłam się - Nie wiem. A potem jego ramiona oplatały mnie. Gdy mnie pocałował wydawało się, jakby ten moment był wszystkim, co mieliśmy i jakbyśmy nie mogli zmarnować ani sekundy. -Ucieknij ze mną - oddech Zacha był ciężki, czułam ciepło jego oddechu na twarzy. Nie słyszałam, słów, ale wiedziałam, że pocałunek był prawdziwy - to było coś bezpiecznego. Pcocałowałam go ponownie. -Dziewczyno Gallagher - powiedział, odsuwając się, trzymając moją twarz w obu dłoniach Możemy iść. Możemy uciec. Możemy uciec poza siatkę, aż będzie bezpiecznie. Dla wszystkich. jego oczy były cale ode mnie, kiedy wyszeptał - Możemy im zapewnić bezpieczeństwo. -Cto ty mówisz, Zach? - próbowałam go odepchnąć. -Jesteśmy jedynymi osobami na świcie które Krąb będzie chciał zabić. -To nie jestst śmieszne. -Ja się nie śmieję - trzymał mnie bliżej - Masz rację, nikt nie jest bezpieczny będąc z nami. Posłuchaj mnie Cammie, możemy to zrobić. Byliśmy szkoleni całe nasze życie, żeby to robić. -Nie mogę - otrząsnęłam się, zanim ta myśl zdążyła się zakorzenić gdzieś we mnie. - Nie... Moja matka. -Spróbuj zrozumieć - Zach pękł. - Jeste m zaskoczony, że nie miała tego samego pomysłu. - jego dłonie odnalzały z powrotem moje. - Jeśli nikt nie wie, gdzie jesteśmy to nikt nie może nas znaleźć. Teoretycznie rzecz biorąc, Zach miał rację. A jednak nie mogłam na niego nie patrzeć jak na szaleńca, kiedy powiedział: Możemy. To. Zrobić. Czułam jego ręce i wiedziałam, ze były ciepłe, krew nadal płynęła przez jego ciało, a on nadal oddycha - oboje oddychamy. Powinniśmy nie żyć. Pamiętacie co powiedziałam o skoku? O kłamstwach? Jeśli Zach mówił,jak szaleniec to łatwo było to zignorować, odwrócić się i odejść. Ale prawda... prawda - nawet jeśli jest tylko małym ziarnem - nie jest łatwo jej odrzucić, więc stanełam z nim, patrząc na poranne światło, próbując zdacydować jakie elementy należy spróbować unieść. -Nie mogę z tobą wyjechać, Zach - pocałowałam go lekko. Przyciągnął mnie delikatnie do siebie, trzymał blisko i powiedział:
-Wiem.
Rozdział 46
Jest ostatni tydzień teraz, kiedy to piszę. Rano Bex patrzyła na mnie przez stół wielkiej sali, kiedy bazgrałam te ostatnie słowa: -Co robisz? - spyała. -Raport z Tajnych - powiedziałam i to było wszystko, co miałam do powiedzenia. Moi przyjaciele o co chodziło z tymi sprawozdaniami. Rozumiały moc słów, które mój ojciec i pan Solomon pisali, zanim jeszcze się urodziłyśmy. NŻadna z nas nigdy więcej nie marudziła na temat papierkowej roboty. Kiedy wyszłyśmy z Wielkiej Sali, Bex i Macey ruszyły w kierunku drzwi do sali P&E. Liz i ja udałyśmy się do laboratorium na ostatni ekseryment przed końcem semesrtru. -Poczekaj - powiedziałm, a wszystkie trzy zatrzymały się i spojrzały na mnie. Moje siniaki prawie zniknęły. Moje ramię miało się dobrze. Fizycznie znowu byłam starą sobie, ale kiedy moje przyjaciółki spojrzały na mnie, uśmiechały się do mnie, jakbym mogła się załamać. -Kocha was dzieczyny, wiecie o tym, prawda? Spojrzały po sobie, jak by myślały, że uderzyłam się w głowę trochę mocniej niż sądziły: -Cam - zaczęła Liz, ale machnęłam do niej. -Mam na myśli, zbliża się koniec szkoły, i nie wiem, co się stanie tego lata, po prostu muszę to powiedzieć. Kocham Was. To wszystko, co mam do powiedzenia. Cóż, trzeba powiedzieć, że to spowodowało wiele przytulania. I trochę płaczu. I sporo "też-ciekochamy". Ale, ostatecznie, musiały mnie puścić. Ostatecznie, wszyscy mieli coś do zrobienia. Zostałam sama, kiedy ruszyłam po schodach na piętro do Hallu Historii. Z każdym krokwiem widziałam migawki ostatniego semestru - pani Baxter patrzyła na mnie przez słabe światła w Wieży Londynu, trzymając mnie za rękę. Pan Solomon ciągnący mnie na zimnym mostku. Zach chwytający mnie za ramię i mówiący, żebym uciekła z grobowca. Z każdym wspomnieniem słyszałam jedno słowo w kółko, jak refren piosenki: Biegnij. Biegnij. Biegnij.
Biegnij. To jest to, co ludzie powtarzali mi przez cały rok, i teraz uważam, że nadszedł czas, żeby wreszcie posłuchać. To nie jest coś, co przyszło mi lekko, uwierzcie mi, myślałam o tym, co robiłam od tygodni. Ważyłam wszystkie opcje, kąty, ryzyko. Była szansa, że to nie będzie działać, oczywiście, ale byłam jedyną osobą, która mogła skrzywdzić swoich bliskoch, i to był powód dla którego musiałam to zrobić. Zach miał rację. Oni mnie nie skrzywdzą. To tylko ludzie wokół mnie mogą przeze mnie cierpieć. Nie chciałam rozciągać tego zagrożenia do Nebraski, nie miało znaczenia ile strażników by ze mną poszła. Nie mogłam tutaj zostać. W tym miejscu, które kochałam czułam się jak w więzieniu, jak w wieży. Poza tym byłam dziewczyną Gallagher: nie mogam być krukiem, nawet gdybym chciałą. Zach miał rację. Czasem Agentka jedynym co może zrobić to biec i nie oglądać się do tyłu. Czasami, kiedy jesteś kameleonem, jedyne co możesz zrobić to się ukryć. A więc to wszystko, co możesz zrobić. Zaczynając już teraz. Mam zamiar opuścić to miejsce, Salę Historii, muszę zakończyć tam to wszystko, gdzie się zaczęła. Proszę nie szukajcie mnie. Nie martwcie się. I, przede wszystkim, proszę nie myślcie że uciekam, ja pracuję w pewnym kierunku. Ku odpowiedzi. Ku nadzie, Ku, gdzie mam się udać, aby zakończyć misję ojca i zatrzynać to wszystko raz na zawsze. Zach miał tację. Rok temu powiedział mi, że ktoś wie, co się stało z moim ojcem. Ktoś, kto wie dlaczego Krąg mnie szuka. I teraz.. cóż... teraz mam zamiar wymknąć się z tej rezydencji i iść przed siebie. Teraz mam zamiar stąd wyjechać i spędzić lato tak, aby znaleźć odpowiedzi. Wrócę z powrotem. I kiedy wrócę, opiecuję, będę miała odpowiedzi.
To już koniec czwartej części :) Mam nadzieję, że wam się w miarę podobało tłumaczenie. Bardzo ładnie proszę o informację od osób, które przetłumaczyły, spędziłyśmy nad tym tłumaczeniem z czytkiem całe święta :) 5 część będzie prawdopodobnie w wakacje - udaję teraz, że się uczę. Może przetłumaczę pojedyncze rozdziały, ale niestety nie całość :)
Pozdrawiam, dziekuję za uwagę i czytanie :) Pozdrawiam wszystkich serdecznie: Hope :)