Ally Carter
Dziewczyny z Akademii Gallagher cz. 6
„United we spy” Wersja: PL, 2015 Tłumaczenie: HopeNacioness, czytek8...
2 downloads
15 Views
774KB Size
Ally Carter
Dziewczyny z Akademii Gallagher cz. 6
„United we spy” Wersja: PL, 2015 Tłumaczenie: HopeNacioness, czytek888 Zażalenia Wszystkie prawa należą do Ally Carter oraz do wytwórni Disney. Okładka wykonana przez Ali Smith.
Dla wszystkich Dziewczyn Gallagher, Przeszłych, obecnych i przyszłych.
Rozdział 1 Szliśmy wzdłuż wody. Samotny wioślarz przemykał przez kanał niczym strzała wystrzelona w stronę morza, a ja nie mogłam zrobić nic poza patrzeniem na niego, z więcej niż odrobiną zazdrości. -Pięknie tu, prawda Cammie? - usłyszałam pytanie matki. Objęła ręką moją talię i od razu poczułam się pewniej. Bezpiecznie. Ale jedyne, co mogłam zrobić to wykrzesać z siebie pojedyńcze skinienie głową i dodać niezbyt entuzjastyczne: -Jasne. -Interesujesz się wioślarstwem? - spytał mężczyzna, w czapce i brązowym, tweedowym trenczu, który nam towarzyszył. Wyglądał jak wyjęty z reklamy London Fog. Abo jak odtwórca Sherlocka Holmesa. Lub brytyjski arystokrata. A, oczywiście, wiedziałam że to ostatnie skojarzenie było całkowicie adekwatne. -Cam, doktor Holt zapytał cię o coś - mama trąciła mnie w ramię. -Och. Tak. Jasne. Wioślarstwo wydaje się być... zabawne. -Wiosłujecie w szkole? - brzmiał na zainteresowanego. Wyglądał jakby był zainteresowany. Ale nauczono mnie słyszeć to, czego ludzie nie mówią - widzieć rzeczy, które powinny pozostać w ukryciu - więc wiedziałam, że doktor Holt stara się być po prostu miły. -Nie. Robimy... inne rzeczy - odpowiedziałam mu i uzmysłowiłam sobie, że to nie było przecież kłamstwo. Jednak nie czułam potrzeby podzielenia się z nim, że pod innymi rzeczami kryje się nauka, jak zabić kogoś nie ugotowanym spaghetti, czy jak rozbroić bombę atomową za pomocą Tootsie Rolls.1 (Nie żebym kiedyś zrobiła którąkolwiek z tych rzeczy. Ale pozostał mi przecież jeszcze jeden semestr w Akademii Gallagher). -Cóż - poprawił swoje okulary, które zaczęły zjeżdżać mu z nosa - Cambridge jest bardzo dobrze zaopatrzonym uniwersytetem. Cokolwiek chciałabyś robić, jestem pewna, że uda Ci się znaleźć odpowiednie zajęcia. Och, bardzo w to wątpię - pomyślałam, kiedy moja mama oznajmiła: -Jestem pewna, że tak jest. Doktor Holt poszedł dalej ścieżką, a ja i moja mama podążyłyśmy za nim. Długie 1 Cukierki. Coś w stylu naszych ciągutek. O takie.
trawniki były zielone nawet w zimie. Ale niebo ponad naszymi głowami było szare, grożąc opadami deszczu. Wzdrygnąłam się. Nie byłam już tak wątła jak na początku maturalnej klasy, ale nadal miałam małą niedowagę. Pomimo tego, że babcia Morgan spędziła większość przerwy świątecznej na dokarmianiu mnie różnymi potrawiami polanymi sosem, moja kurtka była za duża. Czułam się jakby moje ramiona były zbyt małe. I z bólem przypomniałam sobie wydarzenia poprzedniego lata – uświadamiałam sobie, że nawet dziewczyny Gallagher nie zawsze są tak silne jak potrzebują być. -Cammie? - spytał doktor Holt, przywracając mnie do rzeczywistości - Zapytałem jakie inne szkoły... -Oxford, Yale, Cornell i Stanford - powiedziałam, wyliczając
uniwersytety, które Liz
zapisała na mojej hipotetycznie krótkiej liście, odpowiadając na zadane w połowie pytanie. -Wszystkie te szkoły są naprawdę dobre. Jestem pewien, że jeżeli twoje wyniki testów będą tak dobre, jak wszystko na to wskazuje, to bez problemu się do nich dostaniesz. Poklepał mnie po ramieniu, a ja starałam się zobaczyć to, co on widział. Przeciętnie wyglądająca, przeciętnie brzmiąca amerykańska nastolatka. Moje włosy związane były w koński ogon, a na nogach miałam zdarte buty. Miałam kilka blizn na lini włosów, które wymusiły całkowicie nieudany eksperyment z grzywką, który nie zadziałał zbyt dobrze. Nie było absolutnie żadnej możliwości, żeby doktor Holt mógł domyślić się, co zrobiłam w poprzednie wakacje; ale pewne blizny, których nie mogła zakryć nawet grzywka, nadal były widoczne. Czułam je. I nie mogłam powiedzieć doktorowi Holt prawdy - że byłam perfekcyjnie wykształconą maturzystką najsławniejszej na świecie szkoły dla szpiegów. -A to Cammie jest Crawley Hall. Co o nim myślisz? Odwróciłam się, żeby ujrzeć duży kamienny budynek. Był piękny. Stary. Królewski. Ale żyłam w takim starym, królewskim budynku od kiedy skończyłam dwanaście lat, więc nie mogłam wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu ile prawdopodobnie oczekiwał doktor Holt. -Nasz wydział ekonomi jest znany na całym świecie. Czy dobrze zrozumiałem, że interesujesz się ekonomią? - wzruszyłam ramionami. -Oczywiście. -Czy możemy wejść do środka? - spytała mama - Rozejrzeć się? -Och, przykro mi - doktor Holt znów poprawił swoje okulary - Uniwersytet jest zamknięty w trakcie zimowej przerwy. Obawiam się, że już w tej chwili jesteśmy wyjątkiem. Moja matka dotknęła delikatnie jego ramienia: -Jestem wdzięczna, że się pan dla nas tak poświęca. Jak pan wie, zostajemy w Wielkiej Brytanii tylko na kilka dni, a Cammie nie mogła się już po prostu doczekać... Doktor Holt spojrzał na mnie. Próbowałam naśladować uśmiech mojej matki, jednak to się
nie powiodło, a doktor Holt poszedł dalej. -A tu mamy bibliotekę. Niekórzy mówią, że to perła w naszej koronie. Mamy najlepszą kolekcję rzadkich książek na świecie. Pierwsze wydania Austina i Dickensa, posiadamy nawet Biblię Gutenberga. - wypiął pierś, ale jedyne co potrafiłam powiedzieć było: -To świetnie. -Idąc dalej tą drogą... -Przepraszam, doktorze Holt? - moja mama mu przerwała - Czy myśli pan, że to by było w porządku gdyby Cammie rozejrzała się na własną rękę? Wiem, że nie ma zajęć, ale może to pomogłoby jej poczuć się lepiej w tym miejscu. -Cóż, ja... -Proszę? -Och, oczywiście. Oczywiście - doktor Holt spojrzał na mnie - Co ty na to, Cammie? Spotkamy się na dziedzińcu za godzinę, czy tak Ci pasuje? Coś w tym momencie wydało mi się dziwne. Od miesięcy ktoś mi zawsze towarzyszył. Moja mama. Moje współlokatorki. Mój (i nie przychodzi mi to słowo lekko) chłopak. Ktoś zawsze tam był, pilnując mnie. Albo po prostu na mnie patrząc. To wydawało się więcej niż dziwne, kiedy moja mama skinęła głową i powiedziała: -W porządku, dzieciaku. Idź. Będę tutaj, kiedy wrócisz. Odeszłam więc, przypominając sobie, że kiedy jesteś szpiegiem czasami jedyną rzeczą, którą możesz zrobić to iść. Stawiać jeden krok za drugim, dokądkolwiek nie prowadziłaby ścieżka. Zanim skręciłam za rogiem usłyszałam doktora Holta mówiącego: -Cóż za... urocza dziewczyna. Moja mama westchnęła: -Miała naprawdę ciężki rok. Ale mama nie próbowała nawet tego wyjaśnić. Mam na myśli, jak powiedzieć komuś: O tak, moja córka była kiedyś słodka, ale to było zanim była torturowana? Więc nie powiedziała nic. Doktor Holt nie był gotowy, żeby to usłyszeć. Szłam przed siebie dookoła wielkiego, starego budynku. Była tam altanka pokryta bluszczem. Pomnik kogoś, kogo imienia nie znałam. Otaczało mnie wilgotne i zimne powietrze. Czułam się samotna, idąc pomiędzy dwoma budynkami i przyłapałam się w pewnym momencie na ponownym przyglądaniu się rzece. Inny pojedyńczy wioślarz sunął po wodzie, patrząc do tyłu i poruszając się do przodu. To wydawało się przeczyć logice, ale mężczyzna nadal płynął pod prąd, a ja zaczęłam się zastanawiać dlaczego to wydaje się być takie łatwe.
-Ciekawie cię tu widzieć - głos przerwał moje rozmyślania, ale nie przestraszył mnie; odwróciłam sie. -Więc masz to? - zapytała moja najlepsza przyjaciółka, Bex. Jej brytyjski akcent był jeszcze bardziej uwydatniony w jej ojczyźnie, a jej uśmiech był szczególnie złośliwy, kiedy skrzyżowała swoje długie ręce. Wiatr rozwiewał jej czarne włosy z dala od twarzy. Wydawała się być żywa i chętna, więc wyjęłam kartę doktora Holta, którą wcześniej wysunęłam z jego kieszeni. -Jesteś gotowa? - spytałam. Sojrzała na mnie przez swoje ręce. -Camie, słonko, urodziłam się gotowa - oznajmiła, a potem podeszła do Crawley Hall i przyłożyła kartę. Kiedy zabłysło zielone światło powiedziała: -Chodź.
Rozdział 2 Crawley Hall wydawał się być pusty, kiedy z Bex zamknęłyśmy za sobą drzwi. Nasze kroki odbijały się echem w korytarzu. Mijałyśmy ciężkie drewniane łuki i witraże. Czułam się bardziej jak w muzeum niż jak w szkole, nie po raz pierwszy idąc podobnymi korytarzami, całkowicie łamiąc zasady. -Więc, co myślisz, Cam? Jesteś dziewczyną Cambridge?A może bardziej dziewczyną Oxonian? -Oxonian? - powtórzyłam. -Takie słowo. A teraz odpowiedz na pytanie - Bex wzruszyła ramionami i oparła się o drzwi, które w przeciwieństwie do innych, które wcześniej minęłyśmy, były nie z ciężkiego drewna, ale ze stali. Kamery bezpieczeństwa były na nich skupione, i Bex zajęło chwilę oczyszczenie drogi do środka. -Cambridge jest fajny. Chociaż przydałyby się tu lepsze zabiezpieczenia - powiedziałam. -Więc nie Cambridge - Bex skinęła głową - A co myślisz o Yale? Albo zawsze możesz dołączyć do mnie w MI6. My dwie razem, w realnym świecie. -Bex- powiedziałam, przewracając oczami - Nie mamy na to czasu. -Bo co? - spytała, po czym założyła ręce na biodrach i zerknęła na mnie - Jest przerwa zimowa. -Wiem. -I jesteśmy maturzystkami.
-Wiem - powtórzyłam. -Więc nie jesteś... ciekawa? -Czego? -Życia. Tam. Życia! - powtórzyła - Powiedz mi, Cameron Ann Morgan, jaka chcesz być, gdy dorośniesz? - dotarłyśmy do kolejnych drzwi, a ja zatrzymałam się, spoglądając na kamerę monitorującą wejście i szepnęłam: -Żywa. Trzydzieści sekund później stałyśmy w holu największej biblioteki jaką kiedykolwiek widziałam. Stare dębowe stoły wypełniały środek pokoju. Regały, które osiągały nawet trzydzieści metrów wysokości, rozciągały się wzdłuż każdej ściany. Pierwsze wydania Thackeraya i Fostera leżały za szybą ochronną, a ja i Bex przechadzałyśmy się samotnie wzdłuż pustego pomieszczenia, jak para bardzo dobrze wykształconych złodziei. Wspięłyśmy się po schodach i ruszyłyśmy przez labirynt półek i małych wnęk stworzonych do nauki: -Powinnyśmy były zabrać Liz - powiedziałam, myśląc o naszej najmniejszej, najmądrzejszej i... cóż... najbardziej kujonowatej współlokatorce, która pokochałaby to miejsce; ale kiedy Bex nagle się zatrzymała, przypomniałam sobie dlaczego Liz nie dostała pozwolenia na branie udziału w tej małej wycieczce. Spojrzałam wzdłuż ramienia Bex w odpowiednim momencie, by zobaczyć ruszający się cień na podłodze. Lampy były wyłączone, a jednak figura przecięła światło padające przez witraże niczym marionetka na pokazie, który tylko my miałyśmy zobaczyć. Słyszałam, jak drzwi otwierają się i zamykają, więc z Bex powoli zeszłyśmy wąskim korytarzem w dół do drzwi, które stały lekko uchylone. Zatrzymałyśmy się na chwilę, a Bex bezgłośnie zapytała: -Na pewno? - jednak ja nie odpowiedziałam. Zaszłam za daleko - chciałam tego za bardzo. Więc nie wahałam się. Otworzyłam drzwi i weszłam do pokoju, mój puls przyśpieszył, a ręce przestały drżeć, gotowe na to, co miało nadejść. -Stać! - zapłakał mężczyzna - Kim jesteście? Co tu robicie? Dzwonię po ochronę. - mówił szybko, ledwo oddychając pomiędzy wypowiadanymi żądaniami, na pewno nie dając nam wystarczająco czasu aby odpowiedzieć na pytania. -Podnieście ręce do góry! Już! Podnieście je! - krzyczał, chociaż nie posiadał nawet broni. Miał zarośnięte, szare włosy, a na sobie pomarszczony, brudny garnitur i wyglądał jakby nie brał prysznica od wielu dni. -Pan Knight? - spytała Bex. Podeszła bliżej - Pan Walter Knight? -Ten obszar jest strzeżony - krzyknął ponownie - Kampus jest zamknięty. Nie macie prawa
tu być. -Nie mam prawa do wielu rzeczy - powiedziałam - Nazywam się Cammie Morgan - kiedy tylko wypowiedziałam te słowa cień padł na jego twarz. Tak jakby patrzył na ducha. Na mnie. Patrzył na mnie. Nie powinnam żyć. Ale żyłam. -Nie masz żadnych ochorniarzy, jak widzę - powiedziała Bex, rozglądając sie po pomieszczeniu. Było to biuro, nie za duże, po prostu takie, które mogło pomieścić stare biurko, krzesło i krótką skórzaną sofę, która stała pod jedynym oknem. Leżeła na niej poduszła i koc, a śmietnik był przepełniony opakowaniami po
jedzeniu na wynos i
zeszłotygodniowymi gazetami. -Myślę, że to całkiem sensowne - dodała Bex - Nie jest pan pewien, komu może pan ufać, czyż nie? -Znam to uczucie - powiedziałam. Kiedy zauważyłam, że się trzęsie dodałam - Niech się pan nie martwi. Nie musi się pan nas bać. -Och, nie byłałbym taka pewna - zaśmiała się Bex - Trochę może się bać. Bex przysunęła się bliżej, a Walter Knight odsuwał się dopóki nie został przyciśnięty do biurka i nie mógł ruszyć się dalej. Kiedy Bex znów się odezwała jej głos był tak niski, że brzmiał prawie jak szept: -Elias Crane nie żyje, panie Walter. Prawdopodobnie słyszał pan o tym wypadku samochowowym - wykonała mały cudzysłów nad głową, kładąc nacisk na dwa ostatnie słowa - Och, mogę się założyć, że męczyło pana to, czy naprawdę był to wypadek. Znaczy, to możliwe, że po prostu wypił za dużo, kiedy pojechał nad tamten klif. Ale gdy Charlene Dubois zaginęła podczas odwożenia dzieci do szkoły... - Bex pozwoliła słowom ulecieć - To już nie mogło wydawać się tylko zbiegiem okoliczności. Więc pan uciekł - zarzuciła ręce w małej odległości od niego - Aż dotarł pan tutaj. -Nie wiem o czym mówisz! - krzyknął pan Walter, ale Bex tylko pokręciła głową. -Wiesz. Z jakiego innego powodu spałbyś na kanapie w opuszczonym biurze zamiast w swoim mieszkaniu w Londynie? Albo we francuskiej willi? Albo nawet w szwedzkim szałasie? Muszę ci przyznać, że to była całkiem rozsądna decyzja. Ukryć się w bibliotece. Mądrze. Mogę się założyć, że wiele ludzi nawet nie wie, że były brytyjski premier ma tutaj swoje biuro honorowe. Miłe. Zajęło nam trochę czasu wyśledzenie cię tutaj. Ale wyśledziłyśmy cię. I nie będziemy jedynymi osobami, które to zrobiły.
-Pierwsza zasada uciekania, panie Walter - powiedziałam mu - Nie chodź do znanych ci miejsc - potrząsnął swoją głową i powiedział: -Nie. Nie. Macie złego człowieka. -Nie. - odpowiedziałam - Pan Walter King, syn Avery King, pra-pra-pra-prawnuk Thomasa Avery Knight. Niech mi pan powie, czy pana pradziadek zmienił nazwisko, ponieważ ułatwiło ono irlandzkiemu chłopcu w zdobyciu władzy w rządzie brytyjskim na przełomie XIX i XX wieku? A może to z powodu Kręgu? -Czego chcecie? -Widziałam nazwisko twojego pra-pra-pra-pradziadka na liście - włożyłam rękę do kieszeni i poczułam kawałek papieru, który tam trzymałam, kiedy obraz przemknął przez moje myśli. Ta lista została skryta w mojej podświadomości na lata, ale kiedy raz sobie ją przypomniałam nie mogłam już zapomnieć. Nazwiska zapisane tam miały mnie prześladować dopóki potomkowie tych wszystkich ludzi nie zostaną zebrani i policzeni. -To była lista bardzo złych - bardzo potężnych - mężczyzn. Teraz ich potomkowie są wpływowymi ludźmi. Jak dobrze pan wie, panie Walter, ktoś chce pana śmierci. -Wynoście się! - warknał i wskazał na drzwi – Wynoście się, i to już. Zanim... -Zanim co? - Bex chwyciła go za kołnież. -Nie będzie tu pan bezpieczny – powiedziałam, wpatrując się w ziemię. Walter podszedł do okna i opadł na kanapę, odpychając poduszkę i koc. -CIA wie, że tu jesteście? - spytał – Nie mówcie mi, że od teraz wysyłają pary dzieciaków do brudnej roboty. Powinnam poczuć się urażona. W końcu całkiem niedawno ten facet i bandziory dla niego pracujące próbowali mnie zabić. Jeżeli ktoś powinien sobie zdawać sprawę z tego, że nie należy bagatelizować dziewczyny Gallagher to powinien być ten facet. Ale w mojej profesjonalnej opinii, mężczyźni prawie nigdy nie doceniają dziewczyn. I, szczerze mówiąc, dziewczyny z Akademii Gallagher nie stanowiły wyjątku. Jego wzrok przeniósł się z Bex na mnie. Wyglądał jakby spodziewał się, że jedna z nas teleportuje się i wróci z posiłkami. -Twoja była... współpracownica... Catherine Goode. Zabiła Crane'a. Wiesz to, prawda? spytałam, jednak nie odpowiedział - A Charlene Dubois wcale nie pojechała na przejażdżkę i zapomniała wrócić. -Charlene... Czy ona nie żyje? -Może. Prawdopodobnie. Ale pan zna Catherine lepiej niż my, więc niech mi pan powie dlaczego ona pozbywa się pojedyńczo przywódców Kręgu? -Jest szalona - powiedział z miną świadczącą, że mówi prawdę. - Nienawidzi nas. Chce
kontrolować rzeczy, a to czego nie potrafi kontrolować po prostu niszczy. Pomyślałam o jej synu. Nie potrafiła go kontrolować. Czy to znaczyło, że czuła sie zobowiązana, by jego też się pozbyć pewnego dnia? -Idą po ciebie, Walter - potrząsnęłam głową - I nie będą tak mili jak my. -Nie jestem w Kręgu Cavana - mężczyzna splunął. Bex powoli pokręciła głową: -Zła odpowiedź. -Nie jestem! - tym razem krzyknął - Nie jestem już tego częścią. -To nie harcerze - powiedziałam - Nie pozwolą nikomu odejść. -Jestem skończony. I... To twoja wina - wskazał w moim kierunku - Powinnaś mieć tyle przyzwoitości i umrzeć, kiedy tego potrzebowaliśmy. -Przepraszam. Przechodziłam przez trochę buntowniczy okres. Ale przysięgam, że to już prawie koniec. -Więc zamierzacie mnie porwać? - spytał. -Ty nazywasz to porwaniem. My nazywamy to przetrzymaniem cie w bezpiecznym obiekcie do czasu bezpiecznego przekazanie cie władzom. - odpowiedziała Bex z uśmiechem - Ale każdy ma swoją definicję. -Jeżeli my pana znalazłyśmy, panie Walter, to tylko kwestia czasu, kiedy zrobi to Catherine. - powiedziałam - A teraz chodźmy. Niech pozwoli nam pan zapewnić sobie bezpieczeństwo. Sięgnęłam do jego ramienia, jednak odskoczył. -Nigdzie nie jest bezpiecznie. Nie rozumiecie. Spójrzcie na siebie. Jak mogłybyście zrozumieć? Jesteście dziećmi. Gdybyście wiedziały, co oni próbują zrobić... Co środkowy krąg planuje... Nigdy tego nie chciałem. -Czemu? - spytała Bex - Co oni planują? Knight pokręcił głową. Jego usta zadrżały, kiedy powiedział - Nie chcesz wiedzieć. Był przestraszony, kiedy zobaczył nas po raz pierwszy, kiedy mówił o Catherine i ludziach których zabiła, ale w tym momencie jego strach zamienił się w przerażenie. Kołysał się, mówiąc: - Nie możecie tego powstrzymać. Nikt nie może. To... -O czym ty mówisz? - krzyknęła Bex, chwytając go za ramiona i nie puszczając - Powiedz nam o co ci chodzi, a my to zatrzymamy. -Głupcy. - zaśmiał - To już się zaczęło. Bex spojrzała na mnie. Przyszłyśmy tutaj z konkretną misją: miałyśmy znaleźć Tomasa McKnighta i aresztować go. Nie brałyśmy pod uwagę czegoś takiego. Jeżeli liderzy Kręgu coś planowali, to mogłoby to zmienić wszystko. W głosie Bex pojawiło się coś nowego,
kiedy powiedziała: -Słuchaj, my tylko grzecznie pytamy. Kiedy Catherine przyjdzie - nie będzie pytała w ogóle. Więc niech pan teraz z nami pójdzie. Proszę. -Albo co? - warknął mężczyzna. Ironia jest zabawną rzeczą. Może pokój był na podsłuchu i ktoś wyłapał zarozumiały i protekcjonalny ton jego głosu. Albo może to tylko los sprawił, że strzelec wybrał ten moment, by strzelić. Jednak obawiam się, że nigdy się tego nie dowiemy. Nagle, szkło rozbiło się zasypując pokój połyskującymi, opadającymi odłamkami. Bex i ja zanurkowałyśmy za biurkiem tuż przed kolejnym wystrzałem z karabinu. Usłyszałam ponownie syk kuli i zobaczyłam ciemną plamę, która rozrastała się na piersi sir Waltera, widziałam jak upadł ciężko na kolana. Nadal był w pozycji pionowej, kiedy do niego dotarłam: -Panie Walter! - krzyknęłam. Był jednym z tych, którzy wysłali zabójcę, chcieli pozbyć się mnie i listy, którą miałam w głowie. Ale nie czułam spokoju. Jakiekolwiek duchy przeszłości śledziłyby mnie do tego pokoju, nie mogłabym czuć się usatysfakcjonowana, widząc jak umiera. -Panie Walter! - krzyknęłam ponownie. Kropla krwi wypłynęła z jego ust. A kiedy życie już z niego odpłynęło, przewrócił się na podłogę, by już nie skrzywdzić nas - lub kogokolwiek innego - nigdy więcej. -Cam! - usłyszałam Bex, wołającą mnie. Boleśnie ściskała moje ramie i podciągnęła, bym stanęła na nogi. Ale ja nie mogłam się ruszyć. Stałam zmrożona, gapiąc się przez rozbitą szybę na kobietę, która stała na szczycie budynku po drugiej stronie trawnika, podnosząc granat i wskazując w naszym kierunku. -Catherina - powiedziałam. A potem matka mojego chłopaka wycelowała w nasze okno ponownie. I strzeliła. Szkło zaskrzypiało pod moimi stopami. Krew nabiegła mi do oczu. Granat musiał uderzyć w przewód gazowy, ponieważ dym wirował wokóm mnie i mogłam poczuć to ciepło, spowodowane wybuchem, na plecach. Ale ręka Bex nadal była na moim ramieniu, a my dwie nadal, skulone pod czarnym powietrzem, biegłyśmy w dół korytarzem, jak najdalek od ciała i płomieni. Kiedy dotarłyśmy do końca korytarza, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam matkę Zacha biegnącą przez trawnik. Musiała mnie wyczuć, bo zatrzyłama się i odwróciła, po czym podniosła rękę i mi pomachała, prawie jakby miała nadzieję, że mnie zobaczy.
A potem ruszyła znów biegiem, a ja wiedziałam, że muszę ją znaleźć - odpłacić jej - bo dopóki ona gdzieś tam będzie, część moich blizn nigdy się nie zagoi. -Cam! - krzyknęła Bex, kiedy syreny zaczęły wyć. Może i szkoła miała przerwę, jednak nadal była jednym z najbardziej prestiżowych miejsc w całej Anglii. Co znaczyło, że znajdowały się tu czujniki dymu i czujniki zbitego szkła i ktoś musiał przyjść, by sprawdzić, kto to zrobił, a kiedy ta osoba się pojawi my musimy być daleko. -Cam, idziemy! -Ona tu jest! - krzyknęłam, próbując się uwolnić. Beź ściśle trzymała moją rękę - nie dając mi odejść. -Nie. Jej tu nie ma.
Rozdział 3 Byłam już wcześniej w domu Bex. W końcu jest moją najlepszą przyjaciółką. Ale kiedy twoja najlepsza przyjaciółka jest córką dwóch super-szpiegów to znaczy to mniej więcej to, że twoje przyjaciółka się przeprowadza. Często. Więc wchodząc do mieszkania Bex nie mogłam sobie pomóc. Rozejrzałam się dookoła. Nowe pokoje. Nowe ściany. Ta sama atmosfera. Mimo, że każdy szpieg którego znałam (a było ich sporo) spędził ostatnie kilka tygodni na powtarzaniu mi, że jestem bezpieczna - że tak długo jak tylko pamiętam nazwiska na liście, nie było powodu żeby Krąg chciał mnie uciszyć - to nadal czułam się dziwnie chodząc w mieszkaniu Baxterów w którym wszystkie okna nie były szczelnie zasłonione. Zamiast takich zabiegów matka Bex po prostu mnie przytuliła. Jej ojciec pocałował mnie w policzek. Spytali moją matkę o Sir Waltera Knighta i powiedzieli nam, że wszyscy w MI6 mówili tylko o wybuchu w jednym z najbardziej znanych uniwersytetów na świecie. Ale nikt nie przejmował się mną. Lub... cóż... Nikt się mną nie przejmował dopóki nie zapytałam: -Więc co robimy teraz? -Teraz, dziewczęta? - zaczął pan Baxter - Myślałem, że dzisiejszy wypad był wyjątkiem. -Knight nie żyje - powiedziała Bex - Crane nie żyje. Dubois zaginęła. Z dwójką dzieci -
dodała z nutką uszczypliwości - Myślę więc, że Cam ma rację: co robimy teraz? -Wracamy do szkoły - powiedziała mama, przejmujac rozmowę - Wracamy i zostawimy to... -Dla kogo? - spytała Bex. -Rebecco! - wybuchnęła jej matka. -Przepraszam - Bex wzruszyła ramionami - Komu? - poprawiła się, chociaż wątpię, że o to chodziło jej mamie. -Nie słyszeliście Knighta - pokręciłam głową - Nie był tylko wystraszony. I nie chodziło tylko o Catherine. Cokolwiek planuje Środkowy Krąg to musi być tak duże i okropne, że nawet on nie chciał brać w tym udziału. I mówimy tu o człowieku, który był częścią Kręgu przez większość swojego życia. Wyjęłam zmiętą kartkę papieru z kieszeni. Było zapisana pismem Liz. Kawałek papieru był poszarpany z lewej strony, gdzie wyrwała go ze spirali notebooka kilka tygodni wcześniej. Złożyłam go w ćwiartki i włożyłam do kieszeni, gdzie znajdował się zawsze w zasięgu ręki. Papier stał się już miękki i zużyty, i chociaż wiedziałam, że znam każde słowo na pamięć to trzymałam go. Częście mnie myślała, że mogę go mieć na zawsze. Część mnie nie mogła się doczekać aż go spalę. -Proszę - powiedziałam, rzucając kartkę na stół, aby dorośli mogli ją zobaczyć- Siedem nazwisk. Siedem - praktycznie krzyczałam. Mimo wszystko nadal czułam się, jakbym musiała ich uświadomić. Spojrzałam na damskie pismo Liz, na nazwiska, które miałam w swojej podświadomości przez lata. Elias Crane Charles Dubois Thomas McKnight Philip Delauhunt William Smith Gideon Maxwell Samuel P. Winters -Ci ludzie założyli Krąg razem z Iosefem Cavaben w 1863 roku - powiedziałam im. -Wiemy - odparła moja matka, ale ja kontynuowałam tak, jakby w ogóle się nie odezwała. -Ci ludzie go przeżyli. A następnie wprowadzili dzieci do rodzinnego interesu. I wnuki. I tak dalej i tak dalej. I teraz... Teraz Elias Crane szósty nie żyje - wzięłam marker i obrysowałam
linią nazwisko Eliasa Crane znajdujące się na górze listy. -Pra-pra-pra-pra-prawnuk Duboisa też prawdopodobnie nie żyje - dodała Bex, a ja narysowałam kolejną linię. -A teraz i spadkobierca McKnighta zginął - skończyłam, malując ostatnią linię. -Odkryliśmy trzech spadkobierców, dziewczyny - powiedział pan Baxter - To całkiem nieźle jak na początek. Rozumiałam, co powiedział pan Baxter. Mężczyźni i kobiety z tej listy nie byli dobrymi ludźmi. Sprzedawali broń do eksterminacji i byli liderami jeśli chodzi o światowe zabójstwa - agent Townsend nazywał to zawsze terrorem. I nienwaidziłam ich. Nienawidziłam ich bardziej niż prawie najbardziej ze wszystkich ludzi. Ale była jeszcze jedna osoba, którą gardziłam bardziej. Pomyślałam o kobiecie z dachu. Porwała mnie torturowała mnie - żeby zdobyc te nazwiska, a teraz zabijała tych ludzi jednego po drugim, eliminując konkurencję. I wiedziałam, że jeżeli Catherine chce, żeby wszyscy liderzy Kręgu byli martwi to może my potrzebowaliśmy chociaż jednego z nich żywego. -Troje z nich nie żyje - powiedziałam, biorąc głęboki, powolny oddech - Ale nadal mamy cztery nazwiska. Musimy znaleźć potomków tych ludzi. Musimy ich znaleźć i powstrzymać zanim zrobią to, co planują zrobić. Ponieważ, zgodnie z opinią Knighta, jest to coś bardzo złego. -To nie jest wasz problem, dziewczynki - powiedziała pani Baxter, a Bex wyrzuciła ręce w powietrze. -Więc kto ma się tym przejmować? MI6? CIA? Wszyscy spojrzeliśmy na moją matkę, która oparła ręce na biodrach. -Wiecie, że to niemożliwe. -Dokładnie! - powiedziała Bex, jakby moja matka właśnie udowodniła jej tezę - Krąg ma wtyki na każdym poziomie CIA. MI6 i Interpolu też. Kto wie gdzie jeszcze? I właśnie dlatego potrzebujecie nas - skończyła, ale jej ojciec już kręcił przecząco głową. -To była jednorazowa sprawa, dziewczyny - powiedział nam - Sir Walter Knight był politykiem. Intelektualistą. Nerdem. Nie stważał fizycznego zagrożenia i tylko z tego powodu pozwoliliśmy wam tam dzisiaj pójść. To się więcej nie powtórzy. -Ale nie możecie sami się tym zajmować - zaprotestowała Bex - Jest za dużo pracy, która wymaga przemieszczania się. Potrzebujecie nas. Mama Bex założyła ręce przed sobą. -Nie. Właściwie to nie. Pomyślałam o zamkniętych drzwiach gabinetu mojej matki, o paradach agentów, którzy pojawiali się w naszej szkole na kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem. Zadania
ludzi zajmujących się kręgiem były tak tajne, że tylko moja matka, nauczyciele i ich najbardziej zaufani przyjaciele mogli brać w nich udział. Bex i ja powinnyśmy wiedzieć, że nie powinnyśmy się zatrzymać. -Gdzie jest pan Solomon? - spytałam - Co z Zachiem? Śledzili jego matkę, czyż nie? Czy oni w ogóle wiedzą, że Catherine była tutaj dzisiaj? Rozmawiałaś z nimi? Mają się dobrze? -Cammie - zaczęła mama - Joe Solomon jest ostatnią osobą na świecie, którą powinnaś się martwić. A Zach jest z nim. -Co z agentem Townsend? Ktoś musi go tu sprowadzić. I ciocia Abby. Ona i agent Townsend są razem, prawda? - spojrzałam na rodziców Bex – Czy... -Cammie! - moja mama powiedziała głośniej niż dotychczas, przerywając mi - Wystarczy. Wy dwie jesteście bardziej zamieszane w tę sprawę niż powinnyście. I już bardziej zamieszane w to nie będziecie. Dla waszego własnego dobra. Pani Baxter przeszła przez pokój i położyła ręce na ramionach córki. -Bex, dlaczego nie przejdziecie sie gdzieś z Cam? Zabawcie się. Obie idwróciłyśmy się i spojrzałyśmy na ludzi na ulicy. Nie wiem co było dziwniejsze: to, że rodzice prosili swoje nastoletnie córki, by wyszły z domu na sylwestra czy to, że ja my zupełnie nie miałyśmy ochoty iść. -Dzisiaj będzie wielkie świetlne przedstawienie na Tamizie - powiedział pan Baxter Możecie je lepiej zobaczyć z parku. Ale obie z Bex widziałyśmy już swój przydział eksplozji jak na dzisiaj. Nie potrzebowałyśmy ich więcej. -Wiem, gdzie możemy znaleźć więcej potomków - powiedziałam. -Nie teraz, Cammie - głos mojej mamy brzmiał jak ostrzeżenie. -Wiemy, że Samuel Winters jest pra-pra-pra-pra prawnukiem swojego imiennika i jest teraz prawdopofobnie ambasadzie USA we Włoszech. A Preston jest z nim. -Dziewczyny, nie będziemy już o tym rozmawiać. Ambasador jest trudnym celem. Będzie bezpieczny w ambasadzie. Co znaczy, że Preston też jest bezpieczny. -Dzieci Charlene Dubois nie były bezpieczne – powiedziałam i pomyślałam o pierwszym razie, gdy spotkałam Prestona Wintersa. Miał łatwy do rozgryzienia uśmiech, który powodował, że wyglądał na zbyt chętnego. Jego ramiona zdawały się rosnąć zbyt szybko, nieproporcjonalnie do reszty ciała, która nie nadążała za nimi. Był debilem. Był moim prztjacielem. I teraz tam gdzieś na świecie byli ludzie, którzy chcieli zabić jego ojca - może nawet i jego. Ludzie nie mogą wybrać rodziny. Lub rodzinnego biznesu. Bex i ja wiedziałyśmy o tym lepiej niż ktokolwiek inny. I chociaż to nie mogło pomóc cieszyłam się, że moja rodzinna profesja pracowała dla tych dobrych.
Preston nie miał tyle szczęścia. -Czy Zach i pan Solomon są w Rzymie? - tym razem zapytała Bex, przejmując inicjatywę Ktoś powinien być w Rzymie. Ktoś musi zająć się Prestonem. -Jeżeli znam Joe Solomona - powiedział pan Baxter - To wiem, że on jest zawsze tam, gdzie powinien. Wszystko jedno, gdzie się znajduje. -Ale... - zaczęłam. -Ale nic - powiedziała moja mama - Jestem pewna, że Preston ma się dobrze, dziewczyny. -Ona tam jest! - rzuciłam. Mój głos załamał się i nienawidziłam się za to, ale nadal mówiłam - Catherine tam jest i szuka tych samych ludzi, których my szukamy i... -I dlatego właśnie wracacie do szkoły! - nie wiem czy moja mama zdawała sobie sprawę z tego, że krzyczy, ale słowa wydobyły się z jej gardła i odbiły echem w małym pokoju Wrócicie do szkoły, a ty przeżyjesz jeden semestr w którym nikt nie będzie do ciebie strzelał i nikt nie będzie na ciebie polował i... Ten jeden semestr nie będę spędzała każdej wolnej chwili zastanawiając się, czy moja córka dożyje studiów. -Jesteśmy maturzystkami - powiedziałam - W przyszłym miesiącu kończę osiemnaście lat. -Wtedy się tak zachowuj - odpowiedziała mama. Słowa uderzyły mnie niczym policzek. Tak długo jak nasi rodzice się o nas bali, to był koniec. Nie było żadnych argumentów, które mogłyby ich przekonać. Zostałyśmy pobite. -Idźcie obejrzeć fajerwerki, dziewczyny - mama Bex położyła rękę na moich ramionach Bądźcie młode. Bawcie się. Cieszcie się nocą.
Raport tajnej operacji Agentki
Baxter
i
Morgan
zostały
tymczasowo
wygnane
z
bezpiecznego domu w Londynie o godzinie 23:00; powiedziano im, że mają
się
zabawić.
Agentki
były
jednak
nie
zaznajomione
z
protokołem "bawienie się" więc zdecydowały zamiast tego martwić się obiektami ich misji. Ludzie na ulicy mieli na głowach śmieszne czapki i śpiewali piosenki, których nie znałam, idąc wzdłuż Trafalgar square i Piccadilly Circus. Ale Bex i ja nawet się nie uśmiechnęłyśmy. Wzięła mnie pod ramie i kiedy szłyśmy zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie wygląda elegancko i fajnie i europejsko. I przy niej poczułam się powolną, niezgrabną amerykanką. -Więc - zaczęła Bex - jak Ci się podobało pierwsze akademickie doświadczenie?
-Szczerze mówiąc - odpowiedziałam - Nie wydaje mi się, żeby różniło się czymkolwiek od tych licealnych. Bex westchnęła: -Wiem co masz na myśli. Jeżeli kiedykolwiek dotrę do punktu życia w którym nie bedzie snajperów to chyba zwariuję. Albo zacznę piec. Mogłabym zacząć piec. -Liz zajęła pieczenie - przypomniałam jej. -Tak, ale byłabym w tym lepsza. Byłabym jak gwiazda rocka - pieczenia. Ale coś mi podpowiadało, że znacznie wolałaby snajperów. Tłumy zdawały się być coraz większe. Minęłyśmy kobiety w średnim wieku ubrane w boa z piór, chłopców z collage'u z odwróconymi kołnierzykami. Czułam, że znikam w tym tłumie, ale czułam się też najbardziej widoczną dziewczyną na świecie. -W porządku Cam - powiedziała Bex. -Co? - spytałam. -Już czwarty raz w ciągu dziewięćdziesięciu sekund sprawdziłaś, czy mamy ogon. -Też to robisz - odparłam. -Oczywiście, że tak. Ponieważ jestem do tego wytrenowana. Nie dlatego, ze się boję. -Nie boję się. -Po tym roku, który miałaś, albo się boisz albo jesteś szalona - oznajmiła Bex, a ja pomyślałam o doktorze Steve - zastanawiając się co jeszcze robił z moją głową - kiedy moja najlepsza przyjaciółka dodała - A nie jesteś szalona. Bex uśmiechnęła się do mnie w taki sposób, że wyglądała dokładnie jak jej mama. Jej słowa brzmiały dokładnie jak jej ojca. Nigdy nie widziałam kogoś, kto miałby w sobie tyle samo genów po mamie jak i po tacie. Chociaż mogłam się mylić. Może też miałam dokładnie pięćdziesiąt procent genów po tacie. Ale mój tato odszedł. Umarł. I nigdy się tego nie dowiem. -Powtórz jeszcze raz. -Liderzy Kręgu - lub środkowy krąg - dodała Bex z przymrużeniem oka - Chciał Cię zabić tak żebyś nie mogła powiedzieć psychopatycznej matce swojego chłopaka... i mojej matce... i swojej matce... kto założył Krąg. Bez tej listy nikt nigdzy nie dowiedziałby się, kto należy do środkowego Kręgu. Ale ty ją pamiętałaś, ma wspaniała przyjaciółko. Pamiętałaś, kto jest na liście, i teraz wszyscy wiemy, kto na niej był, więc środkowy Krąg nie potrzebuje już twojej śmierci. -Świetnie - powiedziałam ze skinieniem głowy. -Oczywiście, pewnie nadal by cię zabili gdyby cie znaleźli. Na złość. Ale nie ma już ceny za twoją głowę, Cam. Jesteś bezpieczna.
Skinęłam głową, myśląc o strachu z którego nie potrafiłam się otrząsnąć: -Ale czy Preston jest bezpieczny? -Moi rodzice myślą, że tak. A moi rodzice mają wkurzający nawyk wiecznego posiadania racji - powiedziała Bex; ale ja właśnie przyglądałam się mojej najlepszej przyjaciółce i może najbardziej uzdolnionemu naturalnie szpiegowi, jakiego znałam. -A ty co myślisz? -Myślę, że teraz jest bezpieczny. Ale tak nie będzie wiecznie. -Yhm... A ja po prostu myślę... - pozwoliłam słowom ulecieć. -O Knighcie? - zgadła Bex. Wzięła głęboki oddech - Ja też. Tworzę równie absurdalne przypuszczenia o tym o czym mówił. Jeżeli przywódctwo Kręgu tworzy coś taki wielkiego i okropnego, że nawet faceci jak Knight się boją to ja... jestem przerażona. Bex jest najodważniejsza osobą, jaką znam. I naprawdę nie przesadzam, kiedy to mówię. To jest najprawdziwsza prawda. A znam naprawdę wielu odważnych ludzi. Ale w tamtym momencie Bex nieco zadrżała - całe jej ciało się zatrzęsło, jakby z jej kręgosłupia rozchodziło się mrowienie. Jakby ktoś właśnie przeszedł po jej grobie. -Myślę, że w końcu dowiemy się o co chodziło - powiedziałam. -Tak - zgodziła się. Żadna z nas nie powiedziała tego o czym myślałyśmy obie: że odnalezienie odpowiedzi było częścią tego, co nas przerażało. A potem odwróciła się do mnie: -Ale wygramy to coś, Cam. Odnajdziemy innych potomków ludzi z tej listy i ich aresztujemy. I znajdziemy, a potem powstrzymamy matkę Zacha. Zrobimy to i... - ale moja przyjaciółka urwała. -Jeszcze jedno. -Co? -Szczęśliwego nowego roku. I wtedy wszystko się zaczęło. Światła zaczęły migotać. Pojawiły się piewsze wybuchy i fioletowej barwy smugi na niebie, rozświetlające Londyn. Minął rok od czasu, kiedy widziałam tam Zacha, odkąd pan Solomon biegł, a mój świat został wywrócony do góry nogami. Spojrzałam na fajerwerki, które wypełniały niebo. To był dokładnie ten rodzaj momentów, kiedy Zach lubił się pokazywać, by powiedzieć coś tajemniczego i mnie pocałować. I w połowie oczekiwałam, że pojawi się w tłumie, wyjdzie z rzeki w garniturze lub wyskoczy z helikoptera. Ale pocałunek nie nadszedł.
-Szczęśliwego nowego roku, Bex - powiedziałam najlepszej przyjaciółce, a potem odwróciłam się i sprawdziłam swój ogon, wiedząc, że nie ma czegoś takiego jak nowy początek, całkowicie pewna, że ten rok będzie dokładnie taki jak poprzedni.
Rozdział 4 ZALETY I WADY POWROTU DO AKADEMII GALLAGHER PO PRAWIE MIESIĄCU NIEOBECNOŚCI: ZALETA: Pranie. Co prawda babcia Morgan jest ekspertką w prasowaniu, ale Akademia Gallagher ma ten pachnący lawendą proszek, który jest prawdopodobnie najlepiej pachnącą rzeczą. WADA: Nie ma nic lepszego niż powrót do szkoły, żeby ci przypomnieć, że masz dużo do zrobienia. (Mam na myśli naprawdę DUŻO.) ZALETA: Przez przerwę wydział konserwacji w końcu zainstalował nowe maty do judo. WADA: Bex oczywiście musiała wyzwać wszystkich na rundę judo. ZALETA: Trzy słowa: Dostęp. Do. Podpoziomów. WADA: Nie ważne ile godzin spędziłyśmy na staraniach, nigdy nie dowiedzieliśmy się co jest tak naprawdę celem Kręgu. *** Wiem, że nie powinnam się do tego przyznawać, ale nie czekałam z niecierpliwością na przybycie moich koleżanek. Bex i ja byłyśmy same z moją mamą i nauczycielami przez trzy dni i było w tym coś miłego. Żadnych kolejek w Głównym Holu, żadnych tłumów na schodach. Pod prysznicem mogłam używać tak dużo gorącej wody jak chciałam. Ale najbardziej ze wszystkiego, nie czekałam na.. - Co się wydarzyło? Oczywiście, nazywają mnie Kameleon, ale jeśli chodzi o chowanie się w tłumie w Akademii Gallagher to Liz jest w tym najlepsza. Poza tym, tego popołudnia korytarze były pełne dziewczyn i nauczycieli, stosy plecaków i walizek zastawiały korytarz i pomimo tego, że byłyśmy już seniorkami, Liz zgubiła się w tłumie pierwszaków i drugorocznych. Ale kiedy złapała mnie za ramię i popchnęła do cichej niszy przypomniałam sobie, że początek nowego semestru oznaczał pytania-dużo pytań. A najtrudniejsze
nie będą zadawane przez nauczycieli. - Więc.. Co wydarzyło się w trakcie przerwy? Gdzie byłyście? Kogo widziałyście? Co Baxterowie myślą o Prestonie i... och.. Po prostu powiedz mi co się wydarzyło! Teoretycznie odpowiedź była tajna. Byłyśmy w niezabezpieczonej niszy z za dużą liczbą dobrze wyszkolonych oczu i uszu wokół nas. Mogłam użyć jednej z tych wymówek, ale nie musiałam, bo właśnie wtedy Bex weszła do niszy i powiedziała. Jest tutaj. Żeby być ścisłym, było tam bardzo dużo dziewczyn, ale wiedziałam dokładnie kogo Bex miała na myśli. Nie wiedziałam tylko dlaczego prowadzi nas w dół schodami i przez foyer, które służyło jako oficjalne wejście do szkoły. Na zewnątrz przynajmniej tuzin limuzyn i innych samochodów czekało w kolejce, żeby dostarczyć nasze koleżanki, ale Bex ruszyła biegiem, skręcając za róg budynku. - Bex. - Krzyknęła Liz. - Zwolnij. Gdzie my... Liz nie dała rady skończyć. Była za bardzo sparaliżowana widokiem obracających się śmigieł helikoptera, który powoli siadał na trawniku na tyłach szkoły. - Muszę przyznać to Macey – Powiedziała Bex. - że nadal wie, jak zrobić wielkie wejście. Byłyśmy przyzwyczajone do przepychu i pompy, ale nawet dla Macey McHenry helikopter wydawał się być nieco zbyt wygórowany. Ale wtedy zdałam sobie sprawę, że Macey nie była sama. Moja mama wyszła zza rogu dworu, machając do mężczyzny w płaszczu i krawacie, który pomagał Macey wysiąść z helikoptera. - Senatorze. - Moja mama powiedziała, przekrzykując warkot silników. - Jaka miła niespodzianka. Brzmiała jakby go oczekiwała, ale zważając na fakt, że nasza szkoła nie przechodziła całkowicie automatycznej przemiany, moja mama musiała być całkiem pewna, że nie będzie wchodził do środka. - Witam, pani Morgan. - Powiedział senator McHenry, ujmując rękę mojej mamy. Następnie zauważył Bex, Liz i mnie. - Dziewczęta. - Dodał. Macey stała za swoim tatą. Wyglądała chudszą, niż pamiętałam. Jej zwykle błyszczące niebieskie oczy były ciemniejsze. Przestraszone. - Witam, senatorze. - Powiedziała Bex z jej najlepszym amerykańskim akcentem, wcielając się z powrotem w rolę, którą grała tak dobrze kiedy Macey po raz pierwszy postawiła swoje nogi w kampusie. - Czemu zawdzięczamy tę przyjemność? - Och, tylko podrzucam Macey. - Powiedział. - Przepraszam za najście, ale to wszystko, co się wydarzyło przez ostatnie tygodnie... Wygląda na to, że bycie osobą publiczną stało się ryzykowne. Mam na myśli, słyszałyście o tej kobiecie z Unii Europejskiej? Wydaje mi się, że nazywała się Dubois. - Słyszałam. - Powiedziała mama. - I do tego sir Walter Knight. - Senator kontynuował. - Nie mogę w to uwierzyć. Jeśli człowiek nie jest bezpieczny w Cambridge... - Senator potrząsnął głową, po czym spojrzał mojej mamie w oczy. - Widzi pani, poznałem go podczas
kampani. On i Ambasador Winters byli dobrymi znajomymi. Knight był głównym doradcą. - Och, nie byłam tego świadoma. - Powiedziała mama, nawet jeśli była tego bardzo dobrze świadoma. Właściwie wiedziała więcej o co w tym chodzi niż senator z Wirginii, ale czasami jest to część pracy. Potrząsanie głową. Mówienie dobrych rzeczy zamiast prawdy. - Chciałem się upewnić, że Macey dotarła bezpiecznie. - Ścisnął ramiona swojej córki i Macey się nie wyrwała. Właściwie nic nie zrobiła. Zastanawiałam się czy ja wyglądałam tak samo semestr wcześniej wysiadając z helikoptera, zdrętwiała i za chuda. Ale nie byłam pewna dlaczego Macey tak wyglądała. - Miłego semestru, Macey. - Poklepał ją niezręcznie po ramieniu. - Tak, tato. - Pracuj ciężko.. i miłej zabawy. - Tak, tato. - I.. do zobaczenia. Czekałam aż ją przytuli, pocałuje w policzek. Ale tato Macey tylko zgarbił się i wsiadł do helikoptera. Kiedy był już w środku pomachał do nas dokładnie tak jak tego uczą w podręcznikach dla polityków, a potem wzniósł się, znikając na niebie ponad Wirginią. Kiedy znalazłam grób mojego taty trzy miesiące wcześniej próbowałam się przekopać gołymi rękami przez zamarzniętą ziemię-chciałam zrobić cokolwiek, żeby być bliżej niego. Kiedy zimne powietrze wirowało wokół nas pomyślałam o tym, jak się wtedy czułam i spojrzałam na Macey, która nawet nie patrzyła na to, jak jej własny tato odlatuje. - Więc, Macey. - Zaczęła powoli Liz. - Jak ci minęły... - Gdzie on jest? - Zapytała Macey, przerywając Liz i odwracając się, patrząc na moją mamę. - Kto? - Zapytała mama, ale ja już znałam odpowiedź. - Preston. Jest tutaj, prawda? - W Macey był optymizm, ale również desperacja, kiedy spytała. - Sprowadziliście go, nieprawdaż? - Macey. - Powiedziała moja mama, sięgając po nią. - Musisz zrozumieć.. - Nie. - Macey warknęła. - Nic nie muszę. - Helikopter jej ojca wyglądał jak osa na horyzoncie. - Ambasada Stanów Zjednoczonych w Rzymie jest jednym z najbezpieczniejszych budynków w Europie. Tato Prestona jest ważnym człowiekiem. Jest bezpieczny. - Powiedziała mama, po czym powtórzyła. - Preston jest bezpieczny. - Słyszałam, że Elias Crane szósty miał wypadek. - Powiedziała Macey. - A Charlene Dubois i jej dzieci znikli? Jej dzieci! - Macey miała rację i to wiedziała. Nie tylko przywódcy Kręgu byli na celowniku. Ich dzieci również. Co oznaczało, że Preston nie był tak bezpieczny, jak wszyscy chcieliśmy wierzyć. - Wiecie , nie mieszkałam w jaskini. - Powiedziała nam Macey. - Te rzeczy są podawane w wiadomościach. I każdego dnia czekałam na wiadomość, że amerykańska ambasada w Rzymie została zaatakowana. - To się nie wydarzyło, Macey. - Powiedziałam jej. - Ale się wydarzy. - Macey była tak pewna, a najgorszą rzeczą było to, że miała
rację. - Więc kiedy zamierzacie go złapać? - Kiedy nadejdzie właściwy czas. I tylko wtedy. - Mama brzmiała jak dyrektorka, dorosła agentka, ktoś kto przeżył większość życia dzięki podstawowym wiadomościom. I dopóki to ona decydowała, my nie musiałyśmy wiedzieć. - Ale.. - Liz zaczęła. Nie miała rodziców-szpiegów. Nie tak jak Bex i ja, nie znała znaków, że rozmowa jest zakończona. - To wszystko, dziewczyny. Idź się rozpakować. - Powiedziała Macey. - Do zobaczenia na kolacji powitalnej. I wtedy się odwróciła. Zimny wiatr powiał przez ziemię. Jej ciemne włosy powiewały dookoła kiedy tak szła, wysoka i wyprostowana. Nie zamierzała się ugiąć, nie dla nas. Macey musiała też to wiedzieć, ponieważ mogłam zobaczyć ogień w jej oczach, kiedy powiedziała. - Powiedzcie mi wszystko. Bex i ja wymieniłyśmy się spojrzeniami, po czym Bex zniżyła głos i powiedziała. - Lepiej wejdźmy do środka. Korytarze powoli stawały się puste kiedy podążałyśmy przez pensję. Głośna muzyka dochodziła nas z kilku pokoi. Prawie na każdym piętrze były używane prysznice. Były to dźwięki początku semestru, ale kiedy dotarłyśmy do apartamentu, który dzieliłam z trzema moimi najbliższymi na świecie przyjaciółkami uderzyło to we mnie: to nie był normalny semestr. To był nasz ostatni semestr. - Dobrze. Jesteśmy w środku. Nie ma tutaj żadnych podsłuchujących pierwszaków, więc czy wy trzy zamierzacie mi powiedzieć, o co chodz? - Spytała Macey, odwracając się do nas i zamykając drzwi. - Ponieważ wiem, że szrama na policzku Cam nie powstała w wyniku zacięcia się podczas golenia. Z roztargnieniem dotknęłam mojej twarzy, ostatniego pozostałego śladu po Cambridge i Knighcie, i naszej pojedynku z mamą mojego chłopaka. Wiem, że dzieciństwo powinno zostawiać blizny, ale moje wydawało się być pod tym względem ekstremalne. - Mam to z Angli. Cambridge. - Powiedziałam, wyjaśniając. - Byłyście tam? - Zapytała Liz. - Z Knightem? - Tak. - Przyznałam. Na wskutek wspomnienia po kręgosłupie przesszły mi ciarki. - Pojechaliśmy tam, żeby go przejąć, zabrać w bezpieczne miejsce, wiecie? Ale mama Zacha tam była i nie byłyśmy dostatecznie szybkie. - Dlaczego on? - Zapytała Macey. Jeżyła się nawet przeciwko nam. - Dlaczego on musiał być chroniony? - Domagała się odpowiedzi. - Nie został ochroniony! Byłyśmy za późno. - Krzyknęłam. - Byłyśmy tam, żeby zabrać go w bezpieczne miejsce. I wtedy on zaczął opowiadać o tym, jak opuścił Środkowy Krąg, ponieważ planowali coś dużego, ogromną, straszną rzecz. Powiedział, że to już się zaczęło. - Co to jest? - Zapytała Liz, ale Bex tylko potrząsnęła głową. - Zanim mógł nam powiedzieć... zmarł. - Nie. - Powiedziałam i poczułam, że staję się zimna i zła. - Zanim mógł nam powiedzieć mama Zacha go zamordowała. Na końcu korytarza grzmiała muzyka. Dziewczyny mijały nasz pokój szukając zaginionych walizek i zapodzianych spódniczek od mundurka; ale w naszym
apartamencie był prawdziwy świat. Już było długo po uzyskaniu dyplomów. - Więc nawet nie próbowałyście ochronić Prestona? - Błękitne oczy Macey zamieniły się w kryształki lodu. - Preston Winters nie jest łatwym celem, Macey. - Kłapnęła Bex. To nie były przekonywujące słowa przyjaciółki. To była analiza agentki, i dokładnie tego potrzebowała Macey. - Jego tato wie, że Catherine poluje na członków Środkowego Kręgu i bez wątpienia powziął środki ostrożności. Jest również ambasadorem Stanów Zjednoczonych na ważnej placówce, co oznacza ochronę ambasady. Co oznacza antyterrorystyczne blokady dróg i czujniki skażenia biologicznego, kuloodporne limuzyny i żołnierzy. To oznacza żołnierzy, Macey. Więc Preston nie jest tam zdany sam na siebie. Żyje w fortecy z dużą liczbą ludzi, których pracą jest stanie pomiędzy nim a kulą, więc weź się w garść. Preston ma się dobrze. I jeśli nie jest naszą misją, to oznacza, że nie jest naszą misją. Załapałaś? Po chwili Macey z ociąganiem potaknęła. Podeszła do swojej szafki i otworzyła drzwi, wyciągnęła spódniczkę i zaczęła się przebierać. - Co robisz? - Zapytała Bex. Macey spojrzała na nią jakby była idiotką. - Kolacja powitalna. - Powiedziała, nie tylko jakby walka się skończyła, lecz jakby w ogóle nigdy nie miała miejsca. - Więc wszystko.. - Zaczęłam powoli, ostrożnie dobierając słowa. - w porządku? - Oczywiście. Świetnie. Po prostu chodźmy na kolację. - Powiedziała Macey, ale żadna z nas się nie poruszyła. - Och, dziewczyny. - Wykrzyknęła po chwili Liz, po czym zaczęła płakać. - Liz, o co.. - Zaczęłam, ale jej zawodzenie mi przerwało. - To nasza ostatnia kolacja powitalna! Bex próbowała ją pocieszyć. (Ale Bex jest lepsza w zadawaniu bólu niż uśmierzaniu go.) Chciałam coś powiedzieć. Ale mogłam tylko zauważyć, że ładne płakanie nie jest jedną z naprawdę wielu umiejętności Liz. Bex spojrzała na mnie, cicha myśl przemknęła pomiędzy nami. To będzie bardzo długi semestr.
Rozdział 5 Schodząc schodami tego wieczoru z większością klasy seniorek dookoła mnie nie mogłam pozbyć się uczucia, że od wieków nie byłam na kolacji powitalnej. Nagle się zatrzymałam, zdając sobie sprawę, że to nie było od wieków. Ostatni raz byłam na kolacji powitalnej rok temu. (Spójrzmy prawdzie w oczy, dla nastolatki rok to prawie jak wieczność.) - O co chodzi, Cam? - Spytała Bex. Reszta dziewcząt wchodziła przez drzwi jak bohaterowie. Co miałam powiedzieć? Że Liz miała rację i ta noc jest odrobinę za bardzo symboliczna-przez-przerażająca? Że Macey miała rację i, z ochroną żołnierzy lub bez, Preston nie będzie bezpieczny dopóki nie znajdzie się daleko od swojego taty? Czy że to Bex miała rację-że jesteśmy agentkami i musimy być skoncentrowane na
naszej misji? Więc nie powiedziałam nic. - Nie wydziwiaj. - Powiedziała Bex, prawie jakby czytała mi w myślach. - Nie wydziwiam. - Powiedziałam. - Wyglądasz jakbyś wydziwiała. Spojrzałam na nią i pozwoliłam mojej osłonie opaść. - Nie byłam na jednej z nich od jakiegoś czasu. - Powiedziałam. - Wiem. Ale nie wydaje mi się, że to jest problemem. - Nie? - Nie. - Bex potrząsnęła głową i zeszła kilka schodków. - Myślę, że wydziwiasz z powodu tego, co się wydarzyło w Cambridge. Myślę, że to cię przestraszyło. - Widziałam już gorsze rzeczy, Bex. - Powiedziałam, dołączając do niej na niższym stopniu. - Dużo gorsze. - Och, nie atak. - Bex podniosła w zaprzeczeniu palec. - To co zdrzyło się przed atakiem. Myślę, że zobaczyłaś przyszłość. Co jest w jakiś sposób dziwne kiedy-dwa miesiące wcześniej-nie myślałaś, że masz jakąś. - Więc.. Cammie.. - Zaczęła Tina Walters kiedy tylko znalazłam swoje miejsce przy stole seniorek. Żaden z nauczycieli się jeszcze nie pojawił i korytarz był wypełnony gwarem rozmów i śmiechem, ale też czymś innym. Tina przysunęła się bliżej, jej głos był konspiracyjnym szeptem. - Co ty słyszałaś? - O czym, Tina? - Powiedziałam. Szczerze, nie byłam zdziwiona. Tina nie była tylko samozwańczą dyrektorką komunikacji w Akademii Gallagher (tudzież największą plotkarą). Była również córką jednej z wychowanek naszej szkoły, która aktualnie udawała najważniejszą redaktorkę plotkarskiej kolumny w Waszyngtonie. Konspiracyjne szepty są częścią dziedzictwa Tiny. - Oczywiście o tym sużym tankowcu z ropą naftową, który eksplodował na Morzu Kaspijskim! - Powiedziała jakby naturalne i geopolityczne katastrofy były normalnym tematem rozmów w Akademii Gallagher. I.. cóż... Wydaje mi się, że są. Jak ty uważasz, co tak naprawdę się wydarzyło? - Zapytała Tina. Oczywiście to było w wiadomościach. Słyszałam o tym. Wszyscy o tym słyszeli. Ale nawet jak na dziewczyny-szpiegów to był niezwykły temat. - Ponieważ moje źródła mówią, że to nie był wypadek. - Powiedziała Tina zanim zdążyłam wypowiedzieć słowo. - Wszystkie Irańskie porty nad Morzem Kaspijskim zostały przez to zamknięte. I uwierz mi, jeśli miałabym wybrać najważniejszą rzecz dla Iranu, byłaby to ropa naftowa. Jeśli miałyby to być dwie rzeczy, to byłaby to ropa naftowa i możliwość przetransportowania jej drogą morską do potencjalnych klientów. - A co z tą eksplozją mostu w Azerbejdżanie? - Zapytała Courtney Bauer. Liz odwróciła się do niej. - Co z tym? - Mama mówi, że w pociągu była bomba. - Powiedziała Courtney. - Bomba? - Zapytała Liz. - Tak. - Courtney bezmyślnie mieszała kostki lodu w swojej szklance kiedy odpowiedziała. - Jestem prawie pewna, że to ona oddzieliła ten wagon od reszty pociągu zanim zdołał wybuchnąć.
- Uratowała wiele żyć. - Powiedziała Bex, ale Courtney próbowała to zbagatelizować. - To nie było nic wielkiego. - Powiedziała, chociaż było. Pomimo wszystko, trudno jest przyznać, że twoja mama zrobiła coś naprawdę strasznego, nie przyznając w tym samym czasie, że następnym razem może nie mieć tyle szczęścia. - Więc... - Tina kontynuowała. - Cammie, co ty o tym wiesz? - Nic. - Powiedziałam, ale Tina tylko na mnie popatrzyła. - Naprawdę. Powiedziałam jej. - Nie wiem nic. Byłam w Anglii z rodzicami Bex. - Och, słyszałaś o tym byłym premierze, który został wysadzony w powietrze w Cambridge? Mówi się, że to był wypadek, ale moje źródła mówią, że nie był. Co o tym wiesz? - Tina spróbowała jeszcze raz. Powinnam skłamać. Skłamałabym. W szkole nauczono mnie to robić. Okoliczności pozwalały mi zrobić to z czystym sumieniem. Właśnie miałam dokładnie to zrobić, kiedy drzwi na końcu pokoju się otworzyły i nauczyciele wkroczyli na salę. Kiedy długa procesja z nich złożona przechodziła głównym przejściem nowa myśl wypełniła mój umysł. - Gdzie jest Zach? - Przeszukiwałam pomieszczenie wzrokiem. - I pan Solomon? Gdzie oni są? - Zapytałam. Macey spojrzała na mnie spojrzeniem To nie jest zabawne, nieprawdaż?, ale nie miałam czasu, żeby przemyśleć ironię. Albo hipokryzję. Szczerze, jest tak cienka linia pomiędzy tymi dwoma, że czasami od tego boli mnie głowa. Zawsze zakładałam, że Zach i pan Solomon wrócą, kiedy zacznie się szkoła, a, technicznie rzecz biorąc, szkoła zaczynała się kolacją powitalną. Ale nigdzie nie widziałam Zacha ani pana Solomona. Zanim ktokolwiek mógłby odpowiedzieć, moja mama zajęła swoje miejsce na środku pomieszczenia i powiedziała. - Dziewczęta Akademii Gallagher, kim jesteście? Wszystkie dziewczyny w pomieszczeniu jednocześnie wstały i powiedziały. Jesteśmy siostrami Gillian. Każdy wers naszego motta powodował szarpnięcie nie tylko w moim sercu, lecz także i głowie. Byłyśmy siostrami. I to się nie skończy po odebraniu dyplomów. Będziemy czcić jej miecz i dochowywać tajemnic naszym życiem. Motto naszej szkoły sprawiało, że to brzmiało tak łatwo, tak wspaniale. W tym pięknym budynku z naszymi idealnie wyprasowanymi spódniczkami wydawało się, że to będzie takie łatwe. Dziewczyny Gallagher=Dobro. Ale tak nie było. Wiedziałam o tym. Widziałam to. Słyszałam przechwałki mamy Zacha, że była częścią mojego siostrzeństwa. Rozglądając się po pomieszczeniu nie mogłam nic na to poradzić, że zastanawiałam się, czy i teraz są pośród nas zdrajcy. - Mam nadzieję, że miałyście wspaniałą przerwę. - Powiedziała moja mama ze środka pomieszczenia. Dobrze widzieć was tutaj, całe i zdrowe. - Wzięła oddech, pozwalając słowom osiąść dookoła nas. Potem przetasowała kartki na podium, sprawdzając notatki, których prawdopodobnie nie potrzebowała. - Ósmoklasistki, wasze pokoje przejdą oczyszczanie-przeciwko insektom, nie podsłuchom. Proszę przygotujcie się na kilka krótkich wizyt w przyszłym tygodniu i korzystajcie z bocznych schodów, ponieważ znaleźliśmy termity od frontu.
Drugoklasistki, Profesor Buckingham mówiła, że wiele z was musi jeszcze wypełnić deklarację. Musicie to zrobić zanim zanim jutro rano zaczną się zajęcia. Zaufajcie mi, dziewczęta, to nie jest sposób, w jaki chciałbyście zacząć swoją karierę. I seniorki... gratulacje. Jestem bardzo z was dumna, a także bardzo podekscytowana, że zaczynacie nasz program oceny kariery. Pierwsze spotkanie odbędzie się za dwa tygodnie. Po więcej informacji udajcie się do Madame Dabney. Mama spojrzała ostatni raz na swoją listę, po czym złożyła kartkę. - Myślę, że to wszystko. Witajcie z powrotem, dziewczęta. I życzę miłego semestru. Posłała słuchaczkom uśmiech. Był jak reflektor, tak błyszczący i pełny nadziei, i szczęśliwy. Kiedy moja mama patrzyła w ten sposób było łatwo uwierzyć, że na świecie nie ma zła. Chciałabym wiedzieć czy udawała, czy zapominała. Jakikolwiek był tego powód, miałam nadzieję, że ostatni semestr w szkole dla szpiegów nauczy nas jak tego samemu dokonać. Tej nocy w naszym apartamencie było niezwykle cicho. Pomimo wszystko, to była pierwsza noc po powrocie. Nie miałyśmy żadnych testów ani zadań domowych. Powinny być maratony filmowy i przemiany. Liz powinna domagać się dodatkowych zadań; ale nawet ona była cicho, kiedy usiadłyśmy na naszych łóżkach, żadna z nas nic nie mówiła. - Co jest, Lizzie? - Bex próbowała się drażnić. - Osiągnęłaś życiowy limit bonusowych punktów? Zazwyczaj wspomnienie takie jak to sprawiało, że Liz bladła i pytała czy limit bonusowych punktów naprawdę istnieje. Potem przekopywała się przez regulamin Akademii Gallagher, tylko żeby się upewnić. Ale nie zrobiła nic z tego. I to, jeśli mogę się przyznać, było przerażające. - Naprawdę. - Bex przeniosła się na łóżko Liz. - O co chodzi? - O nic. - Liz wstała i podniosła pęk ubrań, zmierzając w kierunku łazienki. To nic. - Kłamczucha. - Bex jej przerwała. Macey przesunęła się na swoim łóżku, żeby nas obserwować. Ale już nie wsponiała Prestona. Ani nie pytała o Cambridge. - To nic, Bex. Jestem po prostu zmęczona. - Liz spróbowała ponownie dostać się do łazienki, ale Bex znowu jej przerwała. - Spróbuj ponownie. Właśnie wtedy cała nostalgia wypłynęła z Liz. Miała nowy podręcznik kodowania, ale nie była roztrzepana. Kupka Mikrobiologii czekała na nią, ale nawet ich nie podniosła. Liz nie była Liz i Bex miała rację nie lubiąc tego. - O co chodzi, Liz? - Spytałam, zachodząc ją z drugiej strony. - Co jest nie tak? - To nic. - Powiedziała Liz, głośniej. - Po prostu.. Zastanawiałam się nad tym, co wam powiedział Knight-o tym, co Krąg robi... Nie wiem. Po prostu.. - Zerknęła przez okno. - Nie mogę pozbyć się obawy, że wszystko się jeszcze pogorszy zanim w końcu wrócimy do normy. Instynktownie podążyłam za jej spojrzeniem. Znałam to uczucie. Nie było to właściwie dla mnie zaskoczeniem, że nie mogłam zasnąć. Myślałam o słowach Liz, o ostrzeżeniu mojej mamy. Czekanie na koniec szkoły nie
wydawało się różnić od tego, co już przeżyłam, ale Bex miała rację. Przyszłość na nas czekała. I nie mogłam pozbyć się uczucia, że jest ona troszkę przerażająca. Dlatego właśnie wyślizgnęłam się z łóżka i pokoju, do ciemnego i chłodnego korytarza, przechadzając się w ciszy dopóki: - Cześć Cammie. Dziewczyna w korytarzu była drobna. Jej ramiona i dłonie były tak małe, że wyglądała prawie jak lalka; ale jej wielkie brązowe oczy tak bardzo błyszczały, że byłam przekonana, że musi być albo snem albo zjawą. - Przepraszam jeśli cię wystraszyłam. - Powiedziała do mnie dziewczyna. - Nie wiedziałam że jeszcze ktoś nie śpi. - Nie ma.. nie ma problemu. - Nie znasz mnie, prawda? - Zgadła dziewczyna. Następnie wzruszyła ramionami i delikatnie się uśmiechnęła. - Fajnie. - Naprawdę brzmiała jakby to miała na myśli. - Jestem Amy. - Wyciągnęła rękę w sposób, który uczyniłby Madame Dabney dumną. Nie było w niej nic nieśmiałego. Była taka opanowana. Taka piękna. Jeślibym nie wiedziała lepiej mogłabym pomyśleć, że zostałam przeniesiona w czasie na audiencję u bardzo małej Kleopatry. Przyglądałam się dziewczynie, zastanawiając się dlaczego – w tym momencie – wydawała się tak znajoma. Prawdopodobnie widziałam ją gdzieś, zapamiętałam jej twarz. Może spotkałam ją w zeszłym semestrze podczas jednego z transów. Czułam się jakbym ją znała, kiedy zapytała. - Wszystko w porządku, Cammie? Przechyliła głowę i spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami. Nie zaskoczyła mnie tym, że znała moje imię i twarz. Prawdopodobnie słyszała więcej niż kilka historii o tym, co zdarzyło się w ostatnich latach. I właśnie wtedy patrzyła na mnie. Dosłownie. W przenosni. Patrzyła na mnie jakby chciała stać się dokładnie taka jaka ja teraz jestem. Ale w tym momencie ja chciałam tylko cofnąć się w czasie i być nią. - Przepraszam. - Powiedziałam jej. - Nie pamiętam cię. - Jestem w siódmej klasie. - Powoli potrząsnęła głową. - Ty jesteś seniorką. Nie powinnaś mnie znać. Ponadto, myślałam, że chodzę do szkoły, gdzie bycie nierozpoznawalną jest zaletą. Cichutko się roześmiała, czując się całkiem luźno i pewnie, i nawet jeśli nie znałam tej siódmoklasistki, lubiłam ją. - Więc powiedz mi, Amy, co robisz tutaj spacerując sobie podczas gdy wszyscy inni śpią? - Lubię dwór w nocy. Wtedy nie wydaje się wcale szkołą. Kiedy jestem sama i chodzę sobie na bosaka po chodnikach czuję się jak w domu. Jak w moim domu. Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową. Dokładnie wiedziałam co miała na myśli. Zegar na końcu korytarza zaczął wydzwaniać godzinę. Trzecia w nocy. Za cztery godziny te korytarze będą wypełnione krzyczącymi dziewczynami i kołyszącymi się plecakami, długimi kolejkami po gofry i całkowicie nowym semestrem.
Moim ostatnim semestrem. Spojrzałam na moją nową małą przyjaciółkę i spróbowałam zobaczyć dwór jej oczami – zanim świat podszedł tak blisko do naszych murów. - Dobranoc, Cammie. - Zawołała do mnie Amy kiedy dochodziła do końca korytarza. Zatrzymała się z ręką na balustradzie, patrząc na mnie przez ramię. Wszystkie jesteśmy szczęśliwe, że wróciłaś. I wtedy zniknęła na schodach bez słowa ani dźwięku; a ja stałam, zastanawiając się, czy mogłam się pomylić. Może naprawdę była snem.
Rozdział 6 Jeśli nasi nauczyciele odczuwali jakąkolwiek nostalgię spowodowaną naszym Ostatnim Pierwszym-Dniem-Nowego-Semestru, to całkowicie nie okazali nam tego następnego ranka. Na początek kazali nam rozmawiać przy śniadaniu po mandaryńsku, a potem madame Dabney przyszła, by przypomnieć wszystkim, że nasze wakacyjne kartypodziękowania będą dołączone w mailu po południa (madame Dabney traktuje wakacyjne karty-podziękowania bardzo poważnie). Ale dzień nie był aż tak dziwny dopóki moje współlokatorki i ja nie dołączyłyśmy do reszty maturalnej klasy Tajnych operacji na podpoziomie trzecim. Ponieważ... cóż... podpoziom trzeci był pusty. Nie było pana Solomona. Ciocia Abby była kto-wie-gdzie. Technicznie rzecz biorąc agent Townsend nie znajdował się na liście płac Akademii Gallagher od roku. Właściwie nie byłam całkiem pewna, kogo spodziewałam się zobaczyć po wyjściu z windy. A potem usłyszałam głosy. -Czy to jest bezpieczne? - spytał pan Smith. -Myślę, że tak - powiedziała moja matka - Ale nie trzeba chyba mówić, że nie należy ryzykować. -Spytaj o Romero - wyszeptał pan Smith, kiedy cała klasa Tajnych operacji wychyliła się zza
rogu. -Mamo? - spytałam - Co tutaj robisz? Będziesz nas uczyła? - zapytałam ze zbyt dużą ilością optymizmu w głosie. Powinnam lepiej wiedzieć. -Nie, Cam. Przykro mi - mama przejechała dłonią po moim policzku i włożyła coś do plecaka. Za nią, pan Smith zamknął z trzaskiem drzwi oznaczone jako MAGAZYNEK. Usłyszałam, jak zajęczały biegi i śliniki, kiedy środki bezpieczeńska zablokowały szafę, zachowując to, co leżało w środku poza zasięgiem. -Dzień dobry, panienki - powiedział pan Smith, pomimo, że już widział nas w różnych krajach świarta - Byłbym wdzięczny gdybyście zechciały wrócić do klasy i zająć swoje miejsca - tak, panno McHenry? - spytał Macey z westchnieniem. -Gdzie jest pan Solomon? -Nie tutaj - powiedział pan Smith w sposób całkowicie nie zachęcający do zadawania kolejnych pytanń. Patrzyłam, jak reszta maturalnej klasy odwraca się i idzie niczym stado gęsi do klasy, jednak ja zostałam w miejscu. Przeniosłam wzrok z matki na pleach, z oczu pana Smitha na jej. I wiedziałam już, co przyniosła na Podpoziom trzeci. -Odnalazłaś kolejnego potomka, prawda? - spytałam, kiedy tylko reszta klasy zniknęła, jednak nie czekałam na odpowiedź - Którego założyciela? Williama Smitha? Czy to ta kobieta w Toronto? Myślałam, że ona... -To nie kobieta z Toronto - powiedziała mama stanowczym głosem - Pochodzi od całkowicie innego Williama Smitha. A teraz musisz... -Nie mów mi, żebym się nie martwiła! - warknęłam głośniej niż zamierzałam - Krąg Cavana planuje coś strasznego. Pan Soomon i Zach zniknęli gdzieś i nikt nie wie, gdzie są. Nie widzieliśmy cioci Abby i agenta Townsenda od tygodni. -Uwierz mi, Cam, nie potrzebujesz zamartwiać się o moją siostrę i agenta Townsenda powiedziała mama, ale ja nadal wyrzucałam z siebie słowa. -Mama Zacha zabija ludzi dookoła. Zabija ludzi - i ich dzieci - i nie mogę robić nic innego poza martwieniem się. -Przykro mi, kochanie - mama brzmiała, jakby naprawdę było jej przykro i myślę, że tak było - Muszę iść. Nie zapytałam dokąd. Nie zapytałam dlaczego. Wiedziałam, że nie powinnam prosić o odpowiedzi. Nigdy by mi ich nie dała. -Zamierzasz odbić Prestona? - zawołała Macey z końca korytarza. Mama potrząsnęła głową: -Nie.
-Ale nie wyjeżdżasz, prawda? By tropić jednego z nich... Jednego z Środkowego Kręgu? zapytałam, ale cisza, która nastąpiła po tym pytaniu była odpowiedzią mojej matki. Parzyłam, jak odwraca się i idzie do końca korytarza bez wahania. Bez strachu. -Mamo! - krzyknęłam, a ona spojrzała na mnie, ciemne włosy spływały po jej ramionach Bądź ostrożna. Było zimno, kiedy wracałyśmy tej nocy ze stodoły, gdzie były zajęcia z P&E, do posiadłości. Drżałyśmy w naszych mundurkach i cienkich swetrach. Nad naszymi głowami kłębiły się chmury, zasłaniające nam gwieździste niebo. Myślałam o Zachu i panu Solomonie, mojej mamie i cioci Abby. Zastanawiałam się, gdzie mogą być. Czy też było tam zimno? A może byli w miejscu, gdzie trwało lato i był środek dnia? Było miliard pytań na które nie potrafiłam odpowiedzieć, więc poddałam się w szukaniu na nie odpowiedzi. Zamiast tego zaczęłam się zastanawiać jak oni by zrobili, gdyby to ich pozostawiono, traktując jakby byli bezużyteczni. Krąg Cavana nie był moją prywatną misją, niezależnie od tego, jak osobiście to odbierałam. To nie zaczęło się z moim udziałem. Ale w jakiś sposób nie mogłam otrząść się z wrażenia, że to miało się zakończyć z moim udziałem. Ostatecznie. I wtedy poczułam, że już więcej tego nie zniosę. Czekania. Bezradności. Nie chciałam więcej cofać się w czasie. Byłam gotowa na przyszłość, więc zatrzymałam się i zapytałam: -Dora. Co możemy zrobić? To nie było retoryczne pytanie. Mimo, że były one częste w naszej szkole. -Co masz na myśli, Cammie? - spytała Liz. -Mam na myśli to, że nie wiem co planuje Środkowy Krąg, i że nie wiemy gdzie jego członkowie przebywają - poza ambasadorem Wintersem - wzruszyłam ironicznie ramionami - Nie wiem nawet, gdzie jest mój chłopak. I jeśli tak dalej pójdzie, nie wiem jak to u was jest, to zwariuję jeżeli czegoś nie zrobię. Macey przewróciła oczami: -Wiem. Stójmy więc tak na środku i porozmawiajmy o tym dłużej - a potem ruszyła ku drzwiom z nową energią, nowym celem - Nie. Jestem za rozmową. -Co robisz, Macey? - spytała Bex, blokując jej drogę; ale Macey nawet na nią nie spojrzała. -A myślisz, że co robię? Zamierzam zrobić coś, co powinno być zrobione od tygodni. Zamierzam wyrwać stamtąd Prestona. -Macey - powiedziała Liz - Pomyśl o tym. -Myślałam o to wystarczająco długo. -Powiedzieli, że nie powinniśmy tam iść, Macey - chwyciłam ją za ramię, trzymając w
miejscu - Powiedzieli, że nie jest w niebezpieczeństwie. Macey uśmiechnęła się wszechwiedząco - prawie złośliwie: -I nigdy by nie skłamali, prawda? Tylko sekundę zajęło mi zrozumienie znaczenia tych słów, a jednak zdawało się trwać to wieczność. Oczywiście, że moja mama by skłamała. Żebym była bezpieczna. Żeby chronić misję. Żeby raz na zawsze powstrzymać krąg i jego przywódców. -Jadę do Rzymu - oznajmiła Macey - A wy możecie albo zostać tutaj, albo iść ze mną. Nie ma trzeciej opcji. Odwróciła się i skierowała się do środka, ale w mgnieniu oka ręka Bex trzymała ją już za ramie, ciągnąc delikatnie do tyłu, jakby ratowała ją przed spadnięciem z klifu. Macey odwróciła się. Nie byłam pewna, czy zamierza się opierać, czy po prostu wyrwać; ale nie musiała tego robić, ponieważ Bex uśmiechnęła się, mówiąc: -Więc obawiam się, że ominiemy trochę zajęć.
Rozdział 7 Jak wymknąć się ze szkoły i przebyć ocean atlantycki, nie zostając złapanym przez Agentów (lista Cameron Morgan)
-Tajemne przejścia. Wiem, że wymieniałam je już wcześniej, ale serio. Moje szkolne doświadczenia byłyby całkowicie inne, gdyby nie one. -Współlokatorki posiadające prywatne odrzutowce. To również wszystko ułatwia. Nie mówię, że nie mogłybyśmy przepłynąć oceanu statkiem towarowym (oryginalny pomysł Bex), jednak kiedy Macey wykonała jakąś rozmowę telefoniczną i powiedziała, że "odrzutowiec będzie za dwadzieścia minut" to właściwie nie protestowałyśmy. -Nie jedź tam, gdzie chcesz jechać. Nie. Naprawdę. Jeśli chcesz jechać do Rzymu ratować chłopaka współlokatorki... to ostatnią rzeczą, którą robisz jest polecenie do Rzymu. To zbyt oczywiste. Zbyt łatwe do wytropienia. -Spakuj się starannie (ponieważ nawet torba na kółkach może być niewygodna w momencie, gdy ktoś Cię goni, zwłaszcza w połączeniu z kostką brukową) -Bądz ostrożna.
Linia brzegowa Marsylii była piękna, musiałam to przyznać. Stałam na pokładzie malutkiej łódki, którą wynajęła Macey, żeby przewiozła nas przez Morze Śródziemne, obserwując światła znikające za horyzontem. Bryza oceanu uderzyła mnie w twarz i musiałam chwycić się poręczy, aby utrzymać równowagę. Wielkie pęczniejące fale wstrząsały kadłubem. Zbliżał się sztorm. I w tym momencie poczułam ciemną postać, stającą obok mnie: -Rozmawiałaś z Prestonem? - spytałam Macey. -Przed
wyjazdem na ferie twoja matka absolutnie zabroniła mi z nim rozmawiać.
Pamiętasz? -Pamiętam. Więc - spojrzałam na nią kątem oka - Co mówił? Kolejna wielka fala rozbiła się na łodzi. Liz leżała na dole, zwinięta w kłębek, jedząc zielone jabłka i każdy rozdzaj anty-wymiotnych lekarstw, które ydało nam się przemycić ze skrzydła medycznego szkoły. Bex nie zamierzała jej opuszczać, co oznaczało, że ja i Macey zostałyśmy same. -On nic nie wie, Cam - oparła ręce na relingu i spojrzała na wodę, która była błękitna niczym jej oczy - Zadzwoniłam do niego w sylwestra. Szedł na imprezę. Miał się... Dobrze. Tego samego dnia mama Zacha zabiła człowieka i wysadziła Cambridge, a Preston mówił o przerwie wiosennej. Zaprosił mnie do siebie - Macey znów spojrzała na wodę - Myślę, że on naprawdę mnie lubi. -Oczywiście, że Cię lubi. -Nie - Macey potrząsnęła głową - Chodzi mi o to, że on... nie lubi tego - wskazała dłonią na swoje długie nogi i markowe buty. Ciasne dżinsy i kaszmirowy sweter. Nawet w ten łodzi pośrodku pustkowia wyglądała jakby była w trakcie sesji zdjęciowej, ale to się nie liczyło dla Macey. Okazuje się, tak myślę, że to nie miało też znaczenia dla Prestona. -On lubi mnie. Może to kwestia bycia szpiegiem, a może to kwestia bycia dziewczyną - ale kiedy spędzasz całe swoje życie testując serię aliasów, to naprawdę niesamowitym komfortem jest znalezienie osoby, która lubi osobę znajdującą się pod przykrywką. -Znasz jego harmonogram? - spytałam. -Część - odpowiedziała. -Dobrze. Kiedy dotrzemy tam jutro... będziemy ostrożne. -Wiem. -Nie możemy po prostu pójść tam i go złapać. Jego tata musi wiedzieć co się dziecie - co mama Zacha zrobiła. Na pewno wie, że jest celem. Co znaczy, że Preston będzie miał ochroniarzy. Krórzy zrobiął wszystko, żeby trzymać go z dala od ludzi takich, jak my. -Wiem - słyszałam irytację w głosie Macej, ale były rzeczy, które musiały zostać
powiedziane i wzięłam to na siebie. -Mówię tylko, że to nie będzie to samo, co zeszłej jesieni. Nie możemy zapukać do drzwi ambasady u zapytać, czy Preston może wyjść. Cóż... Możemy, jeżeli chcemy, żeby jego ojciec znów próbował mnie zabić. -Rozumiem, jasne? - Macey nie urwała, ale była roztrzęsiona. Słyszałam to w jej głosie, widziałam w oczach. -Wiem, że rozumiesz. Chodzi tylko o to, że to poważne, Macey. Możemy sprawić, że sprawy sie pogorszą. Jeżeli pójdziemy tam nie wiedząc dokładnie, co robimy, to ludzie mogą ucierpieć. Mogą umrzeć. Jesteś gotowa podjąć ryzyko? -Wiem, że istnieje ryzyko, Cammie. Dobra? Wiem co się z nim dzieje, co się dzieje wokół niego... jaka jest sytuacja i... - urwała. Przez chwilę myślałam, że nie zamierza skończyć, ale odwróciła wzrok od wody i powiedziała - Dlatego chciałabym, żeby ta łódź mogła płynąć szybciej.
Rozdział 8 Ulica okalająca rezydencję ambasadora była cicha. Z przodu bramy strzegła piechota morska. Grupy turystów i ludzi potrzebujących viz rozciągała się od głównych drzwi i zakręcała aż za róg budynku, czekając na oficjalne otwarcie biur, a my właśnie przybyłyśmy na posterunek. Bez problemu zgodziłyśmy się ze sobą, że nie ma sensu próbować zasnąć. -Co myślisz? - spytała mnie Bex. -Wygląda dokładnie tak samo - powiedziałam z mojego miejsca przy oknie. Trzymałam w rękach parujący kubek cappuccino, jednak nie opróżniałam go. Wystarczało mi czuć jego ciepło. -To dobrze, prawda? - spytała Liz - Znaczy... Może to nie będzie takie trudne. Macey skupiła na niej wzrok: -Pierwsze wrażenie może być mylące. Raport z tajnej operacji: Agentki
zajęły
hotelowym)
z
przemieszczać,
pozycje
widokiem
w na
czuwając.
W
bezpiecznym ambasadę ciągu
USA
ośmu
mieszkaniu w
Rzymie.
godzin
(tj.
pokoju
Zaczęły
agentki
się
zauważyły
pięć zmian ochroniarzy i wjazd dwóch kawalkad samochodów. Spożyły
także dwanaście porcji lodów. Zaobserwowały również jedno dziwne zachowania w okolicy: Trzech
pojedyńczych
zainteresowanych
turystów
uzyskaniem
wydawało zdjęć
się
być
bardziej
zawierających
sposoby
zabezpieczania ambasady, niż powinno być. Agentki żałowały również, że nie zapakowały cieplejszych swetrów. -A więc co widzimy? - spytała Bex trochę później tego dnia przez jednostki komunikacji. Ona i Liz znajdowały się w vanie, sprawdzając okoliczne ulice, wyszukując słabszych punktów obronnych ambasady. Macey natomiast znajdowała się obok mnie, przyciskając do oczu lornetkę i spoglądając na jej główną bramę. Oglądając ją. Licząc. -Coś się dzieje? - kontynuowała Bex. -Nadal to sa-czekaj - powiedziałam, kiedy frontowe drzwi ambasady otworzyły się i dwóch ochroniarzy wyszło na zewnątrz, prowadząc mniejszą, szczuplejszą postać z plecakiem, wciśniętą pomiędzy nimi. -Czy to... - spytałam. -To on - powiedziała Macey. Czułam jak zaczęła się niespokojnie kręcić, a potem jak sama się powstrzymała. Macey przeszła zbyt wiele by być głupią. Patrzyłam na Prestona i jego ochroniarzy wspinających się drogą w stronę czekającego samochodu. Bramy były otwarte, a po chwili dwa motocykle z rykiem podjechały do limuzyny i trzy pojazdy niczym jedność ruszyły w ich stronę. Wiedziałam, że część Macey nadal pragnęła rzucić się w tamtą stronę. A ja... Byłam oszołomiona, zatopiona we wspomnieniach związanych z mężczyznami, którzy zeszłej jesieni gonili mnie po ulicach Rzymu i w tamtym momencie zrozumiałam, że mężczyźni na motocyklach wcale nie byli częścią ochrony ambasady. Należeli do kręgu. I obserwowali każdy ruch Prestona. Chwilę później jeden z nieoznakowanych vanów, który kręcił się na ulicy włączył się w ruch, w pewnej odległości podążając za Prestonem i jego obserwatorami. -Cam? - usłyszałam głos Bex w uchu - Co się dzieje? -Bex, Liz - powiedziałam - Lepiej żebyście tutaj wróciły. Myślę, że musimy się pośpieszyć.
Budynek szkolny musiał kiedyś być kościołem. A przynajmniej jego część. Główna sala była wysoka, pokryta mozaikami, a okna pokryte były witrażami. To wszystko było piękne. Na szczęście również zabezpieczenia nie sprawiały problemów. Zamek w drzwiach okazał się niezwykle łatwy do wyłamania. Na klatce schodowej nie było
żadnych kamer. I, co najważniejsze, domofon szkolny był niezwykle łatwy do zhakowania. -Preston Winters, jesteś potrzebny w pokoju nr 84 - w interkomie pojawił się kobiecy głos. Nikt nie zauważył, że pokój nr 84 był męską toaletą. -Witaj nieznajomy - powiedziała Macey, kiedy Preston zatrzasnął za sobą drzwi do łazienki. -Macey? Co ty tu... Znaczy... Ty jesteś w Rzymie. I jesteś w męskiej toalecie - brzmiał tak jakby nie wiedział, która z tych dwóch rzeczy była bardziej osobliwa. -Muszę z tobą porozmawiać - powiedziała, a ja postanowiłam się nie wtrącać. -Dobrze Cię widzieć - podszedł do niej. Myślę, że miał zamiar ją przytulić - a może nawet pocałować. W pewnym sensie chciałam wtedy po prostu zniknąć. Ale bardziej niż to chciałam po prostu się stamtąd wydostać. Jednak co trzeba mu przyznać Preston wtdawał się być dość odporny na dziwactwa. -Długo jesteś w mieście? - spytał - Gdzie nocujesie? Byłyście już w ambasadzie? Może możemy... -Nie możemy iść do ambasady, Preston - głos Macey zabrzmiał poważnie - Nigdy więcej nie możesz wrócić do ambasady. I wtedy, po raz pierwszy, Preston spojrzał na mnie. To było spojrzenie, które mówiło, że myśli, ż to może być żart, że ona się z nim drażni. Lub po prostu jest córką szalonego polityka. Ale Macey zbuntowała się temu i w głębi duszy Preston to wiedział. -Cammie" - spytał. -To skomplikowane, Preston. -Skomplikowane... Jak? - spytał, robiąc się nerwowym - Kręgo-skomplikowane? -Tak. Powiemy Ci wszystko w swo... -Wszystko w porządku? - strach wypełnił jego oczy. Zeszłego lata to on był jedyną osobą do której się zwróciłam, kiedy uciekłam ze szkoły. Zajął się mną i dał mi schronienie. Wiedział czym był Krąg Cavana, ale z tego co wiedziałyśmy, nie miał pojęcia, że jego ojciec był jednym z jego przywódców - że pewnego dnia to on miał zająć jego miejsce. -Jasne. Jestem bezpieczna. Ale ty nie - zerknęłam za okno. Nie widziałam Bex i Liz, ale wiedziałam, że tam były. Czekały. Przygotowane - Posłuchaj, nie mamy czasu na wyjaśnienie Ci teraz tego wszystkiego, ale musisz nam zaufać. -Macey? - odwrócił się do niej. Na dole zobaczyliśmy ciężarówkę blokującą wąskie przejście na tyłach szkoły. Sprzedawcy krzyczeli. Ludzie próbowali przecisnąć się bokiem. Ale ciężarówka ani drgnęła. -Słuchaj Preston. Chciałybyśmy CI wszystko wyjaśnić. Ale nie możemy. Nie teraz. Bex i Liz czekają na nas na zewnątrz, a my musimy iść. Teraz. Rozejrzał się dookoła, oszołomiony.
-Gdzie one są? W tym momencie ciężarówka zatrąbiła, jakby w odpowiedzi. -Ciężarówka z chlebem - powiedział Preston, spoglądając przez okno - Przyjechałyście tu w ciężarówce rozwożącej chleb? -Ufasz nam? - spytała Macey. To pytanie było warte milion dolatów. Gdyby padła niepoprawna odpowiedź to wszystko nie miałoby sensu. -Tak. Ruszyłam w stronę okna - Więc chodźmy. Byłam w trakcie odblokowywania szyby, gdy zobaczyłam, że Preston już nie stoi obok nas. Słyszałam walenie w drzwi i głęboki głos krzyczący - Panie Winters? Panie Winters, proszę otworzyć drzwi - A Preston był już w połowie drogi. -Nie! - krzyknęła Macey i rzuciła się przez pokój. Przycisnęła swoje ciało do drzwi i wyglądało na to, że Preston nie mógł zdecydować czy powinien się tym martwić czy raczej być badowolonym z całej tej sytuacji. -Tylko ty - wyjaśniła. Po drugiej stronie drzwi, ochroniarz uderzył ponownie. Pomyślałam o motocyklistach, którzy zeszłej jesieni gonili mnie ulicami. Może to ci sami stali w tym momencie na korytarzy. Może tym razem nie mogłam tak łatwo uciec. -To moi ochroniarze - próbował wyjaśnić Preston, ale Macey tylko szarpnęła go za kołnież. -Od teraz masz nowych ochroniarzy - oznajmiła. Preston nie wyglądał jednak na przekonanego. -Mój ojciec powiedział, że nigdzie nie powinienem się bez nich ruszać. Zdarzyło się kilka ataków na wysoko postawionych ludzi w Europie. Nie żebym był aż tak ważny czy coś próbował wyjaśnić. -Tak, jasne, wierz mi. Jesteś wystarczająco wysoko postawiony - powiedziałam - Między innymi z tego powodu właśnie tu jesteśmy. Na dole Bex ponownie zatrąbiła. Na zewnątrz uderzenia stawały się coraz mocniejsze. Próbowali wyważyć drzwi. -Teraz albo nigdy, Preston - powiedziała Macey, ale on patrzył na mnie. -Przyszłam do ciebie, Preson. Kiedy nie miałam gdzie iść. Byłam zraniona i krwawiąca, przestraszona, a ty uratowałeś mi życie. Próbuję tylko się odwdzięczyć. W tym momencie odwrócił się do Macey, szukając jej dłoni. Razem wspięli się na parapet. I skoczyli.
Rozdział 9
Byliśmy już prawie na końcu alei kiedy usłyszeliśmy eksplozję. Ciężarówka zatrzęsła się. Macey prawie się przewróciła, a Bex przycisnęła pedał gazu do metalu. Nie zwolniła nawet kiedy dotarliśmy do ulicy. Dołączyliśmy do ruchu z piskiem opon i czarnym dymem, który wypełnił powietrze za nami. -Uh - strach wypełniał oczy Prestona - Myślę, że moja szkoła się pali. -Wiemy - odpowiedziała Macey. Jego oczy otworzyły się jeszcze szerzej - Skąd? -Ponieważ to my ją podpaliłyśmy - powiedziała Macey, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie; ale Preston tylko spojrzał na nas po kolei, przyjmując to do wiadomości. W końcu znał prawdę o Akademii Gallaghera. Nie powinien być zaskoczony. Jednak sądzę, że są pewne rzeczy, które musisz zobaczyć, by w nie uwierzyć, i dlatego właśnie w tym momencie Preston wyglądał jakby widział nas po raz pierwszy. -Oh - stwiedził tępo - Okay. Liz siedząca na przednim siedzeniu odwróciła sie do tyłu. Na kolanach miała otwartego laptopa, kiedy krzyknęła do mnie: -On nadaje sygnał! - potem spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się - Hej, Preston! -Cześć Liz. Jak się... Ej! Przestał mówić. Jestem pewna, że to była typowa reakcja chłopaców na Macey McHenry zrywającą z nich koszulki. -Macey! - wydyszał Preston, ale Macey nie zwolniła. -Zdejmij to - powiedziała mu - Zdejmij to wszystko! Rozerwała jego koszulkę, zrywając mu ją z ramion i skierowała się w stronę paska. -Nie! - wybuchnął Preston. Ale nie protestował zbyt długo, bo - jeżeli mam być szczera - co jest właściwie celem tych raportów - już rozpinałam zamek jego spodni. 2 Potem Macey zaczęła zrywać z niego białą koszulę (tak, już świętej pamięci), a ja walczyłam z jego zamkiem. Nie byłam dumna z rozwoju sytuacji, ale desperackie momenty wymagają desperackich posunięć. -Daj mi wszystko co masz - oznajmiłam. -Serio, Cammie. Nie wiedziałem, że myślisz o mnie w ten sposób. 3 Spodnie Prestona zatrzymały się w miejscu, kiedy rozkazałam - Ruchy! Zrobił co mu kazano i już chwilę później trzymałam jego jeansy w dłoniach. A on po prostu tam stał, oniemiały, w bokserkach kiedy otworzyłam tył ciężarówki i wyrzuciłam spodnie 2 No przepraszam bardzo, ale jak tu się nie śmiać? One dokonują na nim próby gwałtu! (przyp. Hope) 3 Robi się coraz ciekawiej... Płaczę XD(przyp. Hope)
na ulicę. Sekundę później powędrowała za nimi reszta jego garderoby, a następnie i buty. -Hej! - krzyknął, ale właśnie wtedy, przez otwarte drzwi usłyszałam ryk motocyklów. Pamięć wróciła. Strach przemieszał się z adrenaliną i już nie czułam żadnych wyrzutów sumienia związanych z prawie nagim chłopakiem. Ani trochę. Chciałam tylko żebyśmy wszyscy wyszli z tego cało. -Liz? - spytała Macey, ale Liz tylko pokręciła głową - Nie idzie - powiedziała - Nadal nadaje sygnał. -A co jeśli to jest w nim? -Wytniemy to - powiedziałam, przyciskając Prestona do podłogi ruszającej się ciężarówki. -Nie podoba mi się brzmienie tego zdania! - krzyknął Preston, bardziej piszczącym głosem niż jakikolwiek osiemnastolatek chciałby mieć, ale nie dałam mu czasu na zamartwianie się tym. Przyglądałam się jego ciału, badając każdy centymetr w poszukiwaniu blizn. -Miałeś jakieś szczepionki, Preston? Jakieś implanty w ciągu ostatnich sześciu miesięcy? -Co? - krzyknął. -Uspokuj się - powiedziała Macey. Myślałam, że zamierza go uderzyć. -Ja... Musiałem iśc do dentysty. Nie prosiłam o zaproszenie. Otworzyłam mu usta, jak dziadek Morgan, wybierający konia. -Przymocowane - powiedziałam Macey. -Daj nam to, Preston - nakazała mu. -Nie - odsunął się do tyłu, naciskając na bok samochodu. -Daj nam to - powiedziałam - Albo pożyczę nóż od Bex.4 Najwyraźniej doszedł do wniosku, że musi to zrobić, bo podał mi kawałek plastiku złączonego z metelame. Wyrzuciłam to z ciężarówki. I czekaliśmy. Sekundy zdawały się ciągnąć godzinami zanim Liz wreszcie wydała z siebie najdłuższe westchnienie jakie słyszałam w swoim życiu. -To było to - powiedziała - Jest czysty. Dopiero wtedy Macey i ja opadłyśmy na podłogę ciężarówki. Dysząc ciężko. Czując mocne i szybkie bicie naszych serc. Położyłam głowę na koszu pełbym rogalików, odpoczywając tam i wpatrując się w Prestona, siedzącego w bokserkach, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. -Zamierzacie mi to wyjaśnić? - Preston próbował zapanować nad swoim głosem - Co się dzieje? Chciałam powiedzieć mu wszystko - o jego ojcu, o matce Zacha i o wszystkich powodach 4 Czasami zastanawiam się, czy oni nie mają innego słowa niż 'told' na powiedziałam. Ally to tylko 'told, told, told'. I jak człowiek ma to tłumaczyć? ;_;
dla których jego życie miało ulec zmianie, ale nie potrafiłam wykrztusić z siebie słowa dopóki Bex nie krzyknęła: -Trzymajcie się! Rebecca Bexter może i była najlepszym szpiegiem jakiego kiedykolwiek znałam. Jednak była również prawdopodobnie najbardziej agresywnym kierowcą. Więc kiedy chwyciła kierownicę i ruszyła szybciej niż jakakolwiek ciężarówka z pieczywem mogłaby się poruszać, wszyscy chcieliśmy tylko przeżyć, wszczególnie kiedy ciężarówka przeskoczyła krawężnik i minęła kiosk. Preston wyglądał jakby miał zwymiotować, a ja naprawdę nie mogłam go z tego powodu winić. Liz odwróciła się i podała mu między siedzeniami zestaw ubrań. -Masz - powiedziała. -Wzięłaś ubrania? - spytał Preston - Wiedziałyście, że zmusicie mnie do wyskoczenia przez okno. I do rozebrania się.5 I do perfekcyjnie zaplanowanej ucieczki? Bex spojrzała do tyłu: -Miałam nadzieję na tę część ze striptizem. Niezła klata, przy okazji - a potem wróciła do jazdy. -Słuchaj, Preston - zaczęła Macey - Możemy wyjaśnić. I wyjaśnimy. Niedługo. Ale teraz musimy znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu. -Byłem w bezpiecznym miejscu! A potem zmusiłyście mnie do skakania z okna i wysadziłyście moją szkołę! -To miejsce nie było bezpieczne - powiedziała mu Macey w momencie, kiedy usłyszałam ryk. -I, technicznie rzecz biorąc, nie wysadziłyśmy Twojej szkoły - zastrzegła Liz - To była tylko mała, kontrolowana eksplozja. Przez brudne okna z tyłu ciężarówki widziałam motocykle wszczynające pościg za nami. Poczułam, jak Bex szarnęła kierownicą, a ciężarówka wpadła w poślizg na głównej ulicy, poruszając się w złym kierunku. Samochody zaczęły trąbić. Piesi krzyczeli na Bex, kiedy skręciła na chodnik. Jednak ona nadal nie zwolniła. Oddech przychodził Prestonowi z większym wysiłkiem niż powinien kiedy zapytał: -Co się dzieje? Zanim mogłam cokolwiek wyjaśnić, Bex powiedziała: -Ludzie, mamy... 5 No dosłownie to by to było po polsku „I do striptizu” Ale jakoś nie brzmi ^^ Ale nawiązanie do striptizu jest później, więc się nie zdziwcie.
Jednak nie zdołała dokończyć. Wypadek przyszedł za szybko - zbyt mocno. W jednej sekundzie pędziliśmy rzymskimi ulicami, a w następnej nie było nic poza piskiem opon i chrzęstem metalu. Poczułam jak upadam, staczając się na tył ciężarówki chwilę przed uderzeniem, którze przyniosło ze sobą uczucie zimna i strachu. Rzeka była lodowata. Chleb pływał dookoła nas, kiedy woda wpłynęła kaskadami przez rozbite okna, ciągnąc nas w dół. Głębiej w to zimno. -Preston! - Macey krzyczała, ale jej głos rozbrzmiewał zbyt daleko - Preston! - zawołała ponownie. Powoli woda wypełniała ciężarówkę, a gdy moje oczy przywykły do czerni moja głowa zaczęła wirować. Krew spływała mi po twarzy. Chciałam być chora albo może po prostu móc zamknąć oczy i spać, ale wtedy pomyślałam o tym, co powiedziałam Bex tylko kilka dni wcześniej: jedyne czego naprawdę chciałam to żyć. Odepchnęłam się więc od podłoża i popłynęłam w stronę połamanych drzwi w tylnej części samochodu. I wtedy go zobaczyłam. Oczy Prestona były zamknięte, a jego usta zaczęły robić się sine. Guz rósł na głowie, a ja wiedziałam, że nie tylko zimna woda doprowadziła go do wstrząsu: -Preston! Cam! - krzyknęła Macey ponownie, a ja zdałam sobie sprawę, że głos dochodzi z moich słuchawek. -Mam go! - krzyknęłam6 - Płyń - zażądałam i wypchnęłam Prestona z samochodu tak szybko, jak potrafiłam. Moje przyjaciółki musiały zrobić to, co powiedziałam, bo kiedy podpłynęłam ich już nie było. Bąbelki powietrza wypływały z tonącego samochodu. -Cammie! - wrzasnęła Liz. Brzmiała na przerażoną, ale nie potrafiłam jej dostrzec. Jakbym byla w komorze pogłosowej. Cały świat odrzucał dźwięki. -Cammie, wszystko w porządku? - spytała Liz, kiedy pocisk przebił wodę, wpadając w mroczną ciemność. Plusk. I kolejny. I kolejny. Więc po prostu ruszyłam dalej, ciągnąc Prestona w stronę brzegu. Prąd musiał zepchnąć nas dalej od wraku samochodu niż mi się wydawała, ponieważ kiedy Preston i ja dotarlismy do powierzchni dysząc rozejrzałam się dookoła - czekając - ale nie usłyszałam żadnych strzałów. W oddali słyszałam krzyki. -Cammie? - spytał Preston, a jego głos brzmiał jakby był podpity - Co się stało? Gdzie jestem? -Mamy za sobą małą kąpiel, Pres. A teraz musimy biec. 6 Cammie jest taka fajna, że umie nawet krzyczeć pod wodą. (przyp. Hope)
-Nie czuję się zbyt dobrze. -Wiem, ale musisz to zrobić. Chodź. Pomogę Ci. Biegnąc ulicami Rzymu nie mogłam przestać myśleć o tym, jak musieliśmy wyglądać. Strużka krwi spływała po twarzy Prestona. Moje mokre włosy były splątane, pełne roztrzaskanych kawałków szkła. Krew napłynęła mi do oczu, a bluza, którą spakowałyśmy dla Prestona była o dwa rozmiary za duża i powiewała na nim jak koc. Macey, Bex i Liz znajdowały się po drugiej stronie rzeki, biegnąc za ciężarówką z parą uszkodzonych reflektorów i już wiedziałam co spowodowało katastrofę. Kiedy mijały SUVa samochód zawrócił, zbaczając z drogi i podążając za nimi. Inne samochody zatrzymały się, a SUV zbliżał się, nie zwracając uwagi na chodniki, przejeżdżając przez barykady. -Biegnijcie! - krzyknęła Bex, jej głos niósł się przez rzekę, a mnie i Prestonowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chwyciłam Prestona za rękę, ciągnąc go za sobą. Ale motocykle przejeżdżały już przez most, pędząc ku nam. Słyszałam natarczywe, zawodzenie samochodów policyjnch i wozów strażackicg. W ciągu mniej niż dwóch minut nasz tonący samochód zostanie otoczony przez władze. Policjanci i osoby postronne wypełnią ulice, szukając. Silniki motocykli zawarczały. Nie mieliśmy dwóch minut. Dłoń Prestona była nieruchoma. Był w szoku. Oczywiście, że był. Był tylko człowiekiem. Tylko chłopcem, niezależnie od tego kim był jego ojciec. A ja wiedziałam, że to do mnie należało odciągnięcia syna senatora od wyjących syren i tonącej ciężarówki, od motocyki i mężczyzn, którzy nie zatrzymają się dopóki nas nie znajdą. Preston był moją zdobyczą. Część mnie, część w której byłam dziewczyną Gallagher, wiedziała, że wyciągnięcie go stamtąd było moją pracą - moją misją. -Chodź! - krzyknęłam. -Tędy - powiedział Preston. Byliśmy na jego podwórku, więc pozwoliłam mu poprowadzić się aleją, której nigdy wcześniej nie widzialam. Pranie wisiało ma sznurach nad nami, zakrywając słońce. Biegliśmy coraz szybciej, odpychając niżej wiszące ubrania, które unosiły się wokół nas jak duchy. A kiedy wybiegliśmy z alei na ulicę,a światło zalało wszystko wokół nas zrozumiałam dokąd zmierzał Preston. -Czy to ambasada? - spytałam, znając już odpowiedź. -Tak. Jesteśmy prawie na miejscu. Nawet mokry i zmarznięty, wstrząśnięty i przerażony Preston był silniejszy niż wyglądał. To było wszystko co mogłam zrobić by go zatrzymać:
-Nie! - krzyknęłam, szarpiącjego ramie i odciągając go od ulicy. -Cam, w ambasadzie będziemy bezpieczni. To teren USA. Nie dorwą nas tam. -Nie, Preston - pokręciłam głową. Odnalazłam jego spojrzenie. Musiałam spowodować żeby zobaczył - żeby zrozumiał. Ale nawet Akademia Gallagher nie nauczy cię jak zmienić czyjś świat, powiedzieć, że wszystko co wydawało się prawdą wygląda całkowicie inaczej. -Czego mi nie mówisz? - krzyknął. To było dużo więcej niż strach, wściekłość i panika. Preston był zdesperowany. A zdesperowani ludzie robią desperackie rzeczy - Do Krąg, prawda? Przyszli po nas. -Tak. -To przez poprzednie lato? Dlatego, że się tu zatrzymałaś? Zostawiłaś coś czy... -Krąg nie przyszedł tu po ciebie, Preston. Ty jesteś... w Kręgu. -Co masz na myśli? -Kiedy dostałeś nowych ochroniarzy? Przed świętami? Nie odpowiedział, ale odpowiedź była wypisana na jego twarzy. -Dużo dziwnych rzeczy zaczęło się wtedy dziać, nieprawdaż? - spytałam go - Mordowanie premierów, grube ryby Uni Europejskiej zaczęły znikać... Dziwne rzeczy przydarzały się potężnym ludziom. Ludziom których rodziny były potężne od wieków. Ludziom, których przodkowie podążali za naukami niejakiego Iosefa Cavana. -Nie - Preston potrząsnął głową. Delikatnie odsunął się ode mnie. -Pomyśl o tym, Preston. Ostatnio coś się zmieniło, prawda? Zachowanie twojego ojca się zmienia. Mniej wycieczek poza ambasadę? Nowe samochody? Nowi ochroniarze? Nowe protokoły? - mówiłam powoli, jednak Preston coraz bardziej oddalał się ode mnie i od tego, co chciałam mu powiedzieć - Ktoś poluje na członków Kręgu, Preston - na potomków założycieli Kręgu. -Nie - Preston pokręcił głową. -Ktoś poluje na ciebie. Ostrożnie sięgnęłam do kieszeni dżinsów, zimnymi rękoma pocierając mokrą dzianinę, by odnaleźć kawałek papieru. Delikatnie rozłożyłam go, odrywając od siebie wilgotne warstwy, nie mogąc patrzeć na nazwiska, które znałam na pamięć. -Dlatego mnie chcieli, Preston. Poneważ lata temu zobaczyłam tę listę. Ponieważ znałam nazwiska ludzi, którzy założyli Krąg Cavama. Zobacz, Preston. Zobacz! - wskazałam na nazwiska - Elias Crane. Jego pra-pra-pra-pra-wnuk nie żyje. Pra-pra-pra-pra-wnuczka Charlesa Dubois i jej dzieci prawdopodobnie zostali zabici. Spójrz na ostatnie nazwisko, Preston. -Nie.
-Samuel to rodzinne imię, prawda? - spytałam - Czy twój ojciec nie został tak nazwany na cześć krewnego, który walczył w Wojnie Domowej? W tym co powiedziałam nie było nic, czemu mógłby zaprzeczyć, jednak Preston pokręcił głową. -Co z tego jeżeli tak? To nie znaczy, że moja rodzina ma coś wspólnego z Kręgiem. -Cóż, Preston - skinęłam głową - Właśnie to znaczy. -Nie masz racji. Kłamiesz. -Nie kłamię. -Moi rodzice byli dla ciebie mili. Mój ojciec ci pomógł! -Próbował mnie zabić, Preston. Zabiłby mnie. -Jesteś szpiegiem. Kłamiesz. To właśnie robisz. -Nie teraz. Preston nadal odsuwał się ode mnie - od prawdy, której nie chciał już słuchać. Kiedy usłyszałam ryk helikoptera nad głową odwróciłam się tylko na chwilę, by zobaczyć jak zbliża się do lądowania na dziedzińcu za zamkniętymi bramami ambasady. Przysięgam, że nie trwało to dłużej niż ułamek sekundy. Ale kiedy odwróciłam się z powrotem Preston skręcał już na ulicę, w stronę korku, spychając ludzi na bok i poruszając się pod prąd w stronę bram ambasady. -Tato! - krzyknął, a ja zobaczylam to, co on widział. Ambasador Winters był na zewnątrz budynku i przechadzał się drugą stroną dziedzińca. Przykucnął pod naciskiem wirującego powietrza i zatrzymał się, kiedy okrzyk jego syna rozdarł powietrze. -Tato! Zaczekaj! Otwórz bramy! - zawołał Preston. -Preston, przestań. Rzucił mi pośpieszne, gorączkowe spojrzenie, ale ruszył przed siebie jeszcze szybciej jakby nie był pewien, komu powinien ufać. Całkowicie rozumiałam jego rozdarcie. -Otwórzcie bramy! - krzyknął ponownie Preston, ale strażnicy musieli być przyzwyczajeni do jakiegoś rodzaju porządku, bo spojrzeli na ambasadora, a bramy pozostały zamknięte. -Tato! - wrzasnął Preston. Chwycił żelazne ogrodzenie, błagalnie. Ale człowiek tylko ruszył szybciej do helikoptera i zamknął drzwi, oddzielając się od okrzyków Prestona. -Tato? - poprosił Preston ostatni raz. Tym razem to nie był krzyk. To był pisk. I cała scena się zmieniła. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Słyszałam syreny. Rozpoznałam snajperów w momencie w którym pojawili się na dachu ambasady. Jedyne czego nie znałam to powód. Helikopter zaczął się unosić, ale ktoś oddał ostrzegawczy strzał. Coraz więcej strażników
zaczęło wypełniać dziedziniec, karabiny skierowane były na ojca Prestona. I zrozumiałam to wszystko kiedy usłyszałam głos płynący przez megafon: -Samuelu Winters, jest pan aresztowany - powiedział agent Townsend. Zobaczyłam go wyłaniającego się z tłumu. Ciocia Abby stała obok niego z ciemnymi włosami falującymi na wietrze - Niech helikopter wyląduje albo będziemy strzelać. Powtarzam, będziemy strzelać. -Co... Co się dzieje? - spytał Preston, odwracając się do nich - Przyprowadziłaś ich tutaj rzucił mi piorunujące spojrzenie. -Nie. -To twoja ciotka, Cammie! Wiem, że ją tutaj przyprowadziłaś - wskazał na agenta Townsenda wyciągającego jego ojca z helikoptera i zatrzaskującego kajdanki na jego rękach. -Nie wiedziałam, że tu będą. Ale wiedziałam, że jesteś w niebezpieczeństwie - powiedziałam - Wszystko będzie w porządku, Preston. Musisz mi zaufać. I może by to zrobił. Może mógłby uwierzyć w to, co mu powiedziałam - pomimo tego, co zobaczył. Może wszystko mogłoby mieć jakiś sens gdyby Agent Townsend nie odwrócił się i nie ruszył w naszym kierunku, krzycząc: -Preston Winters? Kiedy usłyszałam głos agenta Townsenda poczułam w pewnym sensie ulgę. Pomyślałam, że pomoże nam zabrać Prestona do domu. Że pomoże nam go ochronić. -Gdzie oni zabierają mojego ojca? - spytał Preston, ale nie rzucił się za mężczyzną. Za bardzo się trząsł. Nie wiedziałam czy to z zimna czy wściekłości, ale myślę, że to nie miało znaczenia. Agent Townsend sięgnął do drżących dłoni Prestona - Panie Winters, jest pan aresztowany pod zarzutem szpiegostwa. Townsend odwrócił Prestona, przyciskając jego ciało do ogrodzenia. -Nie! - ktoś krzyknął. Zobaczyłam Bex i Liz biegnące w naszą stronę, jednak żadna z nich nie mogła nadążyć za Macey. Wszystkie miały koce narzucone na ramiona, ale koc Macey powiewał za nią kiedy biegła. Wyglądała jak anioł, tracący skrzydła. -Zabierzcie go - powiedział Townsend innemu agentowi, kiedy Macey go dopadła. -Czekajcie! - krzyknęła, próbując dostać się do Prestona - On nic nie wie. -To jest rzecz, którą musimy ustalić, panno McHenry. -Mylisz się! Popełniasz błąd! - zawołała. Agent Townsend był naszym nauczycielem. Sojusznikiem. Powiernikiem. Przyjacielem. Oczywiście, nigdy tak naprawdę go nie lubiłyśmy, ale możliwe, że dorosłabym do tego. Był jednym z tych dobrych kolesi, ale to nie zatrzymało pięści Macey przed biciem go. Wyglądała tak słabo i kobieco. W tamtym momencie nie walczyła jak dziewczyna
Gallagher. Walczyła jak dziewczyna, która patrzyła na jedynego chłopaka, którego kiedykolwiek znała i na którym jej zależało, zabieranego od niej. Być może na zawsze. Dwoje agentów chwyciło Prestona pod ramiona i poprowadziło w stronę białej furgonetki, czekającej na dziedzińcu z włączonymi światłami. Poza tym samochodem niedaleko stał jeszcze inny van w którym mogłam zobaczyć siedzącego z tyłu ambasadora. Ulice wokoło ambasady płonęły od świateł i syren, roiły się od tłumów, jednak ambasador patrzył tylko na mnie. Skinął głową w moim kierunku, jakby chciał mnie zapewnić, że to nie koniec. W tym momencie inny mężczyna wsiadł do furgonetki i zajął miejsce obok ojca Prestona. Znałam tego człowieka chociaż zajęło mi chwilę by przypomnieć sobie skąd. Włosy mężczyzny były lekko przerzedzone. Był przeciętnej budowy. Miał normalną twarz. Mógł być księgowym, nauczycielem angielskiego czy kierownikiem średniego szczebla w jakiejkolwiek firmie na świecie. Ale nim nie był. Był z Interpolu. A kiedy podniósł rękę do skroni - do czubka wyimaginowanego kapelusza - byłam prawie pewna, że zobaczę go ponownie bardzo, bardzo szybko. Gdy agenci zamknęli drzwi i odjechali z mężczyzną i ojcem Prestona spojrzałam w dół na kawałek papieru, który znajdował się jeszcze w moich rękach. Tusz wyglądał jak krew , spływając po stronie. Bez słowa Liz podała mi długopis, żebym mogła skreślić nazwisko na dole. Cztery skreślone. Pozostały trzy.
Rozdział 10 Miałyśmy suche ubrania i gorącą kawę, ale nawet kiedy usiadłyśmy w odrzutowcu Macey nie poczułam się ani trochę lepiej. Czy bezpieczniej. W ciągu kilku minut mieliśmy wystartować. Za kilka godzin miałyśmy znaleźć się w domu. Preston był, technicznie rzecz biorąc, z dala od niebezpieczeństwa, jednak nadal pozostało to dziwne uczucie, że nasza misja zakończyła się porażką. Macey siedziała obok mnie, w bezruchu. Miałam zamiar powiedzieć jej, że wszystko jest dobrze, że Preston będzie teraz bezpieczny. Ale to nie było to co Macey chciała usłyszeć. Co było całkiem w porządku, bo ja nie chciałam tego mówić. Kiedy tylko drzwi odrzutowca się otworzyły, a ciocia Abby wkroczyła do środka, pomyślałam, że jesteśmy gotowe do powrotu do domu. Ale potem jeszcze ktoś wszedł do
kabiny. -Co ty tutaj robisz? - krzyknęła Macey na Agenta Townsenda - Gdzie jest Preston? Macey podniosła się i ruszyła w jego stronę i mogę przysiąc, że agent Townsend wyglądał na przestraszonego. -Macey - Abby zablokowała jej drogę - To ja zadaję tutaj pytania. Teraz siadaj - rozkazała. I po raz pierwszy w jej życiu Macey zrobiła to, co jej powiedziano. Na skroni Townsenda znajdował się opatrunek. -Wszystko dobrze? - spytałam. -Przeżyję, panno Morgan. Dziękuję za troskę. -Nie - wybuchła Abby - Cameron Ann Morgan, nie siedź tutaj zachowując się jakby było ci przykro. Nawet nie zamierzam zapytać was czterech dlaczego się tu znalazłyście. Nie obchodzi mnie to. Co sobie myślałyście pchając się do operacji w toku? - spytała moja ciotka, ale wszystko o czym mogłam myśleć to moment w którym pojawiła się po raz pierwszy w mojej szkole. Zarozumiała, łatwa w obejściu i zabawna. Dojrzała. I myślę, że nie była w tym jedyną. Bex poruszyła się na siedzeniu: -Nie wiedziałyśmy, że odbędzie się jakaś operacja. -Cóż, powinnyście wiedzieć - Abby położyła rękę na biodrze. Brzmiała jak moja mama Powinnyście wiedzieć lepiej. Jesteście maturzystkami. Powinniście zdać sobie teraz sprawę z tego, że wszystko ciągnie za sobą konsekwencje. -Skąd miałyśmy to wiedzieć? - zakwestionowała Macey. Skrzyżowała swoje długie ręce - Wszystko co nam mówiliście to "nie martwcie się o Prestona". "Preston nie ma kłopotów. Nie pozwolimy żeby stała mu się krzywda" -I nie pozwoliliśmy - odparowała Abby - Obserwowaliśmy ambasadę cały ten czas. -Więc mogliście go stamtąd zabrać! - krzyknęła Macey, i nawet Abby nie znalazła na to odpowiedzi. Ona i agent Townsend zerknęli na siebie i, prawdę mówiąc, przeraziło mnie to. Macey też musiała to zauważyć, bo jej głos się zmienił. Gniew przekształcił się w przerażenie. -Gdzie on jest? - spytała - Gdzie on teraz jest? Townsend powoli pokręcił głową. Przebiegł dłonią po włosach i usiadł. Obserwowałam jak ciotka pochyliła się lekko w jego stronę. -Nie wiemy, panno McHenry - powiedział. -Kłamiesz - warknęła Macey. -Skłamalibyśmy - gdybyśmy musieli. Ale nie kłamiemy - powiedziała Abby, kręcąc głową Wszystkie członkowie Kręgu są przetrzymywani w obiekcie o wysokim poziomie bezpieczneńswa, którego lokacje trzeba znać, a my jej nie znamy. Mogę wam to obiecać. -Nie wierzę Ci - oznajmiła jej Macey. -Nie ma sprawy - Abby potrząsnęła głową - Ale mówię Ci prawdę. Wszystko z nim bedzie dobrze, Macey. To notmalne. To protokuł. -Protokuł do czego? - spytała Bex. -Zostanie przesłuchany, razem z ojcem - powiedział Townsend. -Przesłuchany... - zaczęła Macey - Masz na myśli - torturowany. -On jest w rękach władz, dziewczynki - powiedziała Abby - Wszystko będzie dobrze.
-Tak jak z Cammie - odpowiedziała Macey i spojrzała na mnie - Bez urazy. -Nie ma sprawy - powiedziałam - Tak sądzę. -Nie jesteśmy Kręgiem, Macey - oznajmiła Abby - Jesteśmy z tych dobrych. Macey skrzyżowała ramiona. -Wybacz mi, że mam wątpliwości. -Co z matką Prestona? - spytała Liz. -Też zostanie przesłuchana, jestem pewien - odpowiedział Townsend - Ale Krąg właściwie nie interesuje się małżonkami, więc wątpię żeby o czymkolwiek wiedziała. Zostanie na razie w ambasadzie. -Ten człowiek... W vanie, który był z ojcem Prestona - zaczęłam. -To Max Edwards - Odpowiedział Townsend zanim zdążyłam powiedzieć coś jeszcze Współpracował z Interpolem. -Pamiętam go. Poznałam go dwa lata temu na targach kariery. Powiedział mi, że znał mojego ojca pomyślałam o mężczyźnie, który dał mi wizytówkę w drugiej klasie. Patrzył na mnie wtedy jakby widział mnie bez moich zdolności kameleona. I tak samo patrzył na mnie dzisiejszego popołudnia. Coś w nim powodowało, że czułam się nieswojo, wrażliwa. Naga. -Nie wątpię - oznajmił Townsend - Edwards pracuje w tym biznesie długi czas. Zna wszystkich. Dlatego dowodzi grupą zadaniową.-Jaką grupą zadaniową? - Bex nawet nie starała się ukryć sceptycyzmu w swoim głosie. -Wygląda na to, że służby wywiadowcze zaczynają wreszcie brać listę na poważnie, dziewczyny powiedziała nam moja ciotka - Edwards dowodzi nowym programem, który właśnie został wdrożony. Nie jest duży. Zaledwie kilku agentów z CIA, MI6, wszyscy podejrzani. Mają za zadanie wytropić środkowy Krąg. Nie żeby to było takie proste. Ale próbują. I jeżeli dzisiejszy dzień okaże sie jakąś wskazówką, to może im się to udać. W końcu Winters jest pierwszym członkiem wewnętrznego Kręgu, który został zgarnięty żywcem. Wiedząc to wszystko o sieci Kręgu musiałam się z nim zgodzić. Może to miało szanse zadziałać. Może nie musiałyśmy już więcej same szukać. Ale Macey tylko skrzyżowała ramiona i prychnęła. -Masz na myśli członków środkowego kręgu i ich rodziny? - spytała. -Preston musi zostać przesłuchany, panienki - powiedział agent Townsend jakby spodziewał się, ze to wszystko zakończy. -Ale - odezwała się Liz. Jej głos się załamał - On jest tylko dzieckiem. -Nie rozumiecie tego, prawda? - Abby pochyliła się, patrząc na nas jakby miała zamiar przekazać nam najważniejszą lekcję w naszym ukrytym życiu - Powinnyście się czasem zatrzymać i posłuchać siebie. 'Jesteśmy prawie dorosłe, zaszalejmy' 'Jesteśmy tylko dziećmi, zostawcie nas'. - obserwowałam moją ciotkę zbliżającą się coraz bardziej, podkreślającą każe słowo - Nie można mieć wszystkiego. -Kiedy są urodziny Prestona, Macey? - spytał agent Townsend. -Piątego grudnia - odpowiedziała. -W takim razie właśnie skończył osiemnaście lat, prawda? -Co z tego? -Więc jest dorosły według naszych standardów. I standardów Kręgu. - Townsend spojrzał na nas jakby jakaś część jego nienawidziła tego co musiał powiedzieć - Więc nieważne co wiemy o przekrętach jego ojca, w tym momencie jest pewna szansa, że Preston wie więcej.
Macey pokręciła głową - Nie. Nie. On nic nie wie. -Na pewno? - spytał Townsend - Abby ma rację. Chcecie być traktowani jak dorośli? Dobrze, ale to obejmuje zarówno przyjemności z tym związane jak i te słabsze strony. A istnieje taka możliwość panienki, że Preston Winters może być w to zamieszany bardziej niż nam się zdaje. Moje współlokatorki i ja zamilkłyśmy. Nic nie powiedziałam, ponieważ, czy mi się to podobało czy nie, dorośli w moim życiu znacznie częściej mieli rację niż się mylili. Krąg zawsze był o krok lub dwa przed nami - a w tym momencie nie wiedziałam dokąd te kroki zmierzają.
Rozdział 11 Było już ciemno kiedy odrzutowiec wylądował. Musiałam spać w trakcie długiego lotu nad Atlantykiem, ale właściwie tego nie pamiętałam. Pamiętałam tylko gapienie się przez okno: oglądanie, myślenie, czekanie na coś, chociaż nie wiedziałam dokładnie na co. Na płycie lotniska agent Townsend szepnął coś do Abby, a potem ścisnął jej dłoń i pocałował ją delikatnie kiedy myślał, że nie widzimy. Ale byłyśmy dziewczynami Gallagher. Prawdę mówiąc, my zawsze widziałyśmy. Abby puściła go, patrząc nieco mglistym spojrzeniem. A ja nie mogłam się powstrzymać pomyślałam o Zachu. Był gdzieś tam na zewnątrz. I część mnie martwiła się, że mogę nigdy więcej go nie zobaczyć. -Idźcie do łóżek, dziewczyny - powiedziała nam Abby, przechodząc przez drzwi. Światła były zapalone. Nasza szkoła była pogrążona we śnie i spokoju, a ja mogłam poczuć jak daleką drogę przebyłyśmy i jak wiele nadal mamy do przebycia. -Ale ... -Nie zamierzam się powtarzać - warknęła Abby, i ruszyła w dół korytarza który prowadził do schodów w stronę pokoju nauczycielskiego - A teraz idźcie do łóżek. I może zrobiłybyśmy dokładnie to co nam powiedziano gdyby nie to, że gdy dotarłyśmy na szczyt Wielkich Schodów zobaczyłam światło sączące się spod drzwi biura mojej matki i to było jedyne zaproszenie, którego potrzebowałam. Ruszyłam w dół Korytarzem Historii, nie odwracając się. -Mamo! - krzyknęłam - Mamo, ja... - powiedziałam, pchając drzwi; nagle zatrzymałam się ponieważ Joe Solomon leżał na skórzanej kanapie w gabinecie mojej mamy. I, cóż, nie miał na sobie koszulki. -Uh... - powiedziałam, potykając się.Ale co jeszcze mogłam zrobić na widok mojego nauczyciela - i kogoś w stylu chłopaka mojej matki - bez koszulki? To było epickie. Niezręczne. Epicko niezręczne. I sądząc po tłumie dziewczyn, które podążały tuż za mną, nie byłam jedyną, która tak uważała.
-Uh... - powtórzyła po mnie Liz, również nie potrafiąc znaleźć słów, by dokończyć. -Mam się dobrze - powiedział pan Solomon, próbując się podnieść. Mogłam zobaczyć siniaki pokrywające jego klatkę piersiową, rozprzestrzeniające się wzdłuż żeber. Kiedy przesunął się na kanapie zobaczyłam masywne rozcięcie i poczułam dziwne, zimne uczucie, że on nie był jedynym który został zraniony. -Gdzie jest Zach? - wyrwało mi się. -Ma się dobrze - powiedział pan Solom, technicznie rzecz biorąc nie odpowiadając na moje pytanie. -Krok do przodu, dziewczynki - oznajmiła moja mama zza nas, a my przesunęłyśmy się z przejścia do środka gabinetu obserwując ją zanurzającą gąbkę w wodzie z płynem i klękającą u stóp pana Solomona. Skrzywił się kiedy przyłożyła gąbkę do długiej, ciętej rany, która biegła w poprzek żeber. -Słabeusz - powiedziała mu. Uśmiechnął się. -Znaleźliście Catherine? - nie wytrzymała Bex - Czy to ona ci to zrobiła? -Nie - pan Solomon potrząsnął głową. Brzmiał na bardziej zawiedzionego niż odczuwającego ból, jakby wolał znieść tysiąc takich rozcięć jeżeli to by oznaczało doprowadzenie matki Zacha do jej końca. -Gdzie jest Zach? - spytałam - Czy on... - zamarłam. Spojrzałam na krew pana Solomona i nie mogłam skończyć. -Idźcie do łóżek, dziewczyny - powiedziała mama, nie patrząc na mnie - Policzę się z wami rano. -Ale... - zaczęła Liz. -Ale nic - mama nie odwróciła spojrzenia od Joe Solomona. Znów się skrzywił, kiedy coraz mocniej owijała bandaż wokół jego żeber. -Personel szpitalny powinien to robić - powiedziała mu. Pan Solomon się uśmiechnął: -Lubię pielęgniarkę, którą mam. -Dziewczyny, muszę wypytać pana Solomona, a on powinien odwiedzić skrzydło szpitalne. -Nie, nie powinien - powiedział pan Solomon, ale mama rzuciła mu "matczyne" spojrzenie, więc się wycofał. -Opowie mi o misji, a potem będzie miał skanowanie CAT swojej głowy i jego żebra zostaną prześwietlone. Porozmawiam z wami rano - wyprowadziła nas w stronę drzwi - Jutro wszystko będzie lepsze. Chciałam myśleć, że to prawda - że moja mama miała rację i nie było nic czego nie mogłaby naprawić noc w moim własnym łóżku. Ale nie byłam tego taka pewna. Szczególnie kiedy weszłyśmy do apartamentu i zobaczyłam, że w moim łóżku już ktoś śpi. -Zach! - nie obchodziło mnie to, że krzyczałam. Podbiegłam do niego. Oparł się na łokciach i posłał mi senny uśmiech. -Obudziłaś mnie - powiedział. -Nie powinno cię być w tej części szkoły - oznajmiłam. Wziął mnie za rękę, przyciągając sobie do piersi i powiedział. -Szpieg. -Witaj Zachary - Bex przeszła przez drzwi - Miło Cię widzieć. A teraz wynocha.
Nie musiała mu tego powtarzać. Podniósł się z łóżka i ruszył do drzwi, ciągnąc mnie za sobą. Nie powiedzieliśmy słowa, skradając się korytarzem pomiędzy apartamentami pełnymi śpiących dziewczyn. Żadne z nas nie odezwało się również kiedy dotarliśmy do spiralnych schodów na tyłach szkoły. Czułam zimno kamienia na skórze. Mroźny wiatr przedostawał się przez szczeliny w starych oknach. Ale ręka Zacha była ciepła i nie czułam chłodu nawet kiedy zatrzymał mnie na schodach, przycisnął do ściany i pocałował. Na początku delikatnie, potem coraz gwałtowniej, zachłannie. Jakby był spragniony od tygodni. -Cześć - powiedział w końcu, odsuwając się i przesuwając dłonią po moich włosach. -Cześć - odpowiedziałam i znów go pocałowałam. Nie myślałam o lekcjach, które ominęłam czy o tych, które czekały mnie już za kilka godziny. Nie potrafiłam nawet myśleć o pójściu do łóżka. -Nie było cię - wyszeptałam w jego skórę - Tak długo cię nie było. -Teraz jestem. -Nie odchodź znowu - poprosiłam, ale nie odpowiedział. To był rodzaj obietnicy, której szpiedzy nigdy nie mogli złożyć, więc chwycił mnie za rękę i poprowadził dalej w dół po schodach do długiego korytarza biegnącego przez tyły szkoły. -Widziałaś Prestona? - spytał kiedy dotarliśmy do ciepłego korytarza. Skinęłam głową. -Zabrali go? - znów nie potrafiłam nic powiedzieć, ale też nie musiałam. -Gdzie byłeś, Zach? -Szukałem - było jego odpowiedzią. -Swojej mamy? - mój głos się załamał, ale nie ukryłam tego. -Nie znaleźliśmy jej. -Znalazła nas. W Cambridge. Zabiła Waltera Knighta - zmusiłam się, by na niego spojrzeć, zobaczyć ból wypełniający jego oczy. Już wiedział o naszej misji, oczywiście. Ale i tak musiałam to powiedzieć. Musiałam być tą, która mu to oznajmi, nawet jeżeli nie słyszał tego po raz pierwszy. -Przepraszam. Jeżeli cię zraniła... - przejechał dłonią po mojej szyi i przesunął głowę jakby chciał się upewnić, że wszystko jest tak jak powinno być. -Mam się dobrze. -Zabiję ją. -Nie mów tak, Zach. -Ale to zrobię, Cammie - odsunął się ode mnie jakby nie mógł znieść dotykania mnie swoimi dłońmi - brudnymi dłońmi. Jakbym zasługiwała na coś lepszego niż dotyk rąk zabójcy - Pewnego dnia zrobię to. -Nie - sięgnęłam w jego stronę. -Tak - jego głos był smutny, nie zarozumiały. Jakby widział przyszłość i wreszcie oznajmiał mi rzecz, którą zawsze wiedział. Ostateczny i największy sekret Zacharego Goode. - Zrobię to. -Gdzie byłeś, Zach? Co się stało panu Solomonowi? I tobie? Przejechał dłonią swoje włosy. Był zbyt młody by wyglądać na tak wyczerpanego. -Wiesz jak zaczęliśmy śledzić moją mamę... Cóż, doszliśmy do tego, że najlepszym sposobem na dotarcie do niej jest znalezienie potomka Kręgu, który był jej kolejnym celem.
-Który? - spytałam. -Delauhunt - odpowiedział mi Zach - Frederick Delauhunt. Jest handlarzem bronią. Śledziliśmy go do fortecy za Buenoss Aires. Miał prawdopodobnie pięćdziesięciu uzbrojonych ochroniarzy. I po działaniach związku mogliśmy powiedzieć, że szykowali się żeby go przenieść. Powinniśmy poczekać na wsparcie, ale nie mogłem znieść myśli co się stanie jeżeli nie uda nam się go znowu znaleźć. Myślałem o tym co ci zrobili. I zachowałem się głupio - Zach wziął ciężki oddech - I Joe został zraniony. Uspokoił się powoli, prawie jakby był zadowolony, że mnie zostawił, jakby gdzieś głęboko myślał, że było mi lepiej bez niego. -Powinnaś prawdopodobnie iść spać, Dziewczyno Gallagher. -Nie jestem śpiąca. -I tak powinnaś. Spróbuj się przespać. Oparłam się o niego. -Nie, nie powinnam - chwyciłam jego dłonie i cofnęłam się - Chcesz zobaczyć coś fajnego? -Co masz na myśli? - spytał z łobuzerskim uśmiechem, który posłał mi pierwszego dnia, przechodząc przez drzwi jako uczeń wymiany. Zanim rzeczy stały się tak skomplikowane. Zanim jego matka zmieniła moje życie. Podeszłam do starych świeczników o których personel sprzątający rzadko pamiętał, by je wyczyścić, więc stały zakurzone. I pociągnęłam. Powoli uchyliły się drzwi. -Co to? - spytał Zach, skradajac się bliżej. Chwyciłam jego dłoń. -Chodź. Był czas kiedy kochałam samotne przebywanie w tajnych przejściach . Prześlizgnęłabym się przez ciemność i zniknęła, będąc pośrodku setek ludzi, będąc sobą w miejscu w którym spędzasz większość czasu ucząc się być kimś innym. Nigdy nie pokazałam tego przejścia Bex. Nigdy nie zabrałam tu Liz czy Macey, by się uczyć. To było moje prywatne miejsce, i kiedy trzymałam dłoń Zacha, czułam jakby nadal nim było. Tyle że nie było tylko moje. Było nasze. Przecisnęliśmy się razem przez zakurzone korytarze i ciasne pomieszczenia, zacienione przez zanikające listwy i belki. Kiedyś musialo to być pomieszczenie dla służby, ponieważ znajdowało się w nim okrągłe okno na tej wąskiej przestrzeni. Wychodziło na wschód, ukazując tereny pagórków i drzew. Staliśmy razem, patrząc na świat pokryty szronem, połyskujący białym blaskiem. -Wow - powiedział Zach. Przycisnął się do okna, które zamgliło się pod jego oddechem. Kilka lat wcześniej przyciągnęłam tu starą pufę. Patrzyłam jak Zach zatonął w niej, a potem pociągną mnie w dół abym się na nim oparła. Czułam jego ramiona zaciskające się na mnie, trzymające mnie mocno. Byłam bezpieczna. Byłam w cieple. Byłam w domu.
Rozdział 12
ZALETY I WADY NASTĘPNEGO TYGODNIA: ZALETA: Nic tak nie odciąga umysłu od dostania się w środek (i niemalże zepsucia) operacji CIA niż nadrabianie zaległości szkolnych. WADA: Miałyśmy naprawdę dużo zaległości do nadrobienia. ZALETA: Nie musiałyśmy się już zastanawiać czy mama Zacha zamierza pojawić się w ambasadzie po Prestona czy nie. WADA: Nie wiedziałyśmy gdzie jest Preston. ZALETA: Zach wrócił. WADA: Nie mogłam się pozbyć przeczucia, będziemy musieli znowu wyjechać.
że
nieługo
wszyscy
Mogłabym powiedzieć, że następny tydzień był typowym tygodniem w Akademii Gallagher. Mogłabym powiedzieć, tyle że byłoby to kłamstwo. Ostatecznie ja i moje współlokatorki nie byłyśmy tylko dziewczynami które przegapiły kilka pierwszych dni zajęć semestru letniego byłyśmy też dziewczynami, które były obecne przy aresztowaniu Ambasadora Wintersa, co w warunkach nastoletnich-dziewczyn-szpiegów nie uczyniło nas sławnymi. Sprawiło, że okryłyśmy się niesławą. Wierzcie mi, to się bardzo różni. - Więc, Cam - powiedziała Tina Walters, obejmując mnie ramienie kiedy szłyśmy holem głównym Słyszałam, że Winters jest zamknięty w podwodnym kompleksie u wybrzeży Grenlandii. Co ty o tym wiesz? - Nic, Tina - odpowiedziałam. - Ale przykrywka jest nieprawdziwa, prawda? Wiem, że powiedzieli prasie, że został zabrany ze względu na przesłankę, że jest celem terrorystów, ale to nieprawda, prawda? Tina przysunęła się odrobinę bliżej, przyglądając mi się tak uważnie, że myślałam, że moja skóra może stanąć w ogniu. Byłam pewna, że tak naprawdę nie zna prawdy. Bardzo mało ludzi ją znało. To jest normalne w byciu szpiegiem. Większość sekretów zachowujemy przed innymi szpiegami. Lubiłam Tinę.
Nawet ufałam Tinie. Ale nie mogłam powiedzieć Tinie prawdy. Nie dlatego, że była największą plotkarą w szkole(mimo, że była), ale dlatego, że od tego momentu prawie wszystko w moim życiu było do wiadomości tylko tych, którzy musieli wiedzieć, i właśnie w tym momencie Tina nie musiała wiedzieć. Bez względu na to, jak bardzo myślała przeciwnie. - Więc.. - Powiedziała powoli Tina. - Jaka jest prawda? - Nie mam pojęcia, Tina. - Potrząsnęłam głową i pomyślałam o wyzywającym spojrzeniu, które rzucił mi ambasador, kiedy siedział z tyłu vana. Czy to spojrzenie było groźbą? Ostrzeżeniem? A może tylko pożegnaniem. Ponownie potrząsnęłam głową i powiedziałam. - Naprawdę nie wiem. Zdając sobie sprawę, że nawet nie skłamałam. - Ja chciałabym wiedzieć – Zaczęła Courtney, włączając się do rozmowy kiedy usiadłyśmy przy stole seniorek – o co chodzi z Prestonem Wintersem...? - Jest słodki. - Powiedziała Anna Fetterman, rumieniąc się. - Tak. - Zgodziła się Tina. - Jestem pewna, że był całkowicie słodki, kiedy wyprowadzali go w kajdankach. Annie zaparło dech ze zdziwienia. - Wyprowadzali w kajdankach? Tina powoli przytaknęła. - Tak. Muszę ci wyznać, że zawsze miałam przeczucie, że może być tym złym. To przez dołeczki w policzkach. - Dodała pospiesznie. - Ja, na przykład, nigdy nie ufam chłopakom z dołeczkami w policzkach. Macey się zjeżyła, ale nie powiedziała ani słowa. Po tym, hol główny stał się cichy. Na tyle na ile hol główny mógł być cichy. Chciałam chwycić Macey, przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku. Że Tina i CIA, i MI6, i ten człowiek z Interpolu byli w błędzie – że Preston nie był taki jak jego ojciec. Ale właśnie wtedy spotkałam wzrok Bex z drugiego końca stołu i mogłam powiedzieć, że ona też myśli: A co jeśli jest? - Cameron. - Głos profesor Buckingham przedarł się przez hol główny. - Jeśli skończyłaś już śniadanie chciałabym żebyś ze mną poszła. - Dlaczego? - Wstałam. - Co jest nie w porządku?
- Tą drogą, kochana. - Powiedziała Buckingham. Wyciągnęła ramię w kierunku podwójnych drzwi i nie miałam wyboru. Podążyłam za nią.
- Witaj, Cammie. Przez moment nie mogłam się poruszyć – nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Po prostu stałam w drzwiach biura mojej mamy, patrząc na człowieka, którego ostatnio widziałam siedzącego w vanie z ambasadorem Wintersem w Rzymie. Pamiętałam o nim wszystko – chwilę, kiedy dał mi swoją wizytówkę dwa lata zanim wymknęłam się ze szkoły, żeby zobaczyć się z moim pierwszym chłopakiem; wyraz jego twarzy dwa dni temu kiedy zabierali Prestona i jego tatę. Wiedziałam dokładnie kto przyjechał się ze mną spotkać. Nie mogłam sobie wyobrazić tylko dlaczego. Musiał nie wierzyć mojej pamięci, ponieważ wyciągnął rękę. - Spotkaliśmy się już-dawno temu. Jestem Max.. - Edwards. - Dokończyłam za niego. - Poprzednio z Interpolu. Obecnie działający z ramienia grupy zadaniowej, mającej na celu zaaresztowanie przywódców Kręgu wysokiego szczebla i ich nastoletnich synów. Zaśmiał się odrobinę, rozbawiony moją śmiałością, po czym powiedział. - Miło cię znowu widzieć, Cammie. Przykro mi, że nie mogliśmy porozmawiać w Rzymie. Jestem jakby.. fanem. Mówił cicho i prawie na bezdechu, jakbym była jedyną osobą która miała usłyszeć jego słowa, mimo że stał metr od mojej mamy. - Och. Naprawdę? - Powiedziałam prawie drwiąc, kiedy spojrzał na mnie ponad swoimi okularami. - To był komplement, Cammie. Wyrobiłaś sobie nazwisko, wiesz? Wiedziałam. Ale byłam również prawie pewna, że to nie był typ komplementu, jaki tajni agenci chcieliby słyszeć. Jeszcze bardziej sciszył głos. - Bardzo mi przykro z powodu śmierci twojego taty. I tego przez co przeszłaś. Moje kondolencje, Cammie. Ale ja nie chciałam jego sympatii. Więc po prostu odwróciłam się do mojej mamy. - Co on tutaj robi? - Zapytałam.
- Jest tutaj z prośbą. - Powiedziała moja mama. - Jak bardzo dobrze wiesz, Cammie, Krąg Cavana jest obecnie bardzo aktywny. - Powiedział do mnie. - Jest też nowa międzywywiadowa grupa zadaniowa. CIA. MI6, Interpol. Izraelska Secret Service. Wszyscy ci co zawsze biorą udział i... - Wiem to wszystko. Przejdź do rzeczy, których nie wiem. - Powoli traciłam cierpliwość. - To co widziałaś we Włoszech, Cammie. To był rezultat tej grupy zadaniowej. Zamierzamy złapać przywódców Kręgu. Spojrzałam na mamę i Agent Edwards musiał odczytać znaczenie tego spojrzenia. - Wiem co sobie myślisz, Cammie. Krąg ma podwójnych agentów, krety, zdrajców na każdym poziomie w każdej agencji. Cóż... dlatego właśnie grupa zadaniowa nie składa raportów żadnej agencji. Jesteśmy bardzo małą grupą. Jesteśmy bardzo wyselekcjonowaną grupą. Mamy tylko ludzi, którym całkowicie ufamy. A jedną z osób, którym najbardziej ufam, jesteś... ty. Dlatego tu przyszedłem prosić o przysługę. - Nie będę ci pomagała. - Warknęłam. - Wysłuchaj go, Cammie. - Ostrzegła mama, ale ja byłam wściekła. - Przyprowadziłeś tutaj Prestona? - Zapytałam, ale nie pozwoliłam sobie mieć nadziei. - Nie. - Powiedział Max Edwards. - Ale jest coś, co ty i ja musimy przedyskutować. - Żeby nie było niedomówień, Agencie Edwards, możesz próbować zmusić mnie do mówienia-nie będziesz pierwszym, który to robi. – Ostrzegłam go. – Ale to nie zadziałało zbyt dobrze ostatnim razem, więc oszczędź sobie trudu. Zaczęłam wychodzić. - Nie jestem tutaj, żeby cię przesłuchać, Cammie. - Słowa mężczyzny zatrzymały mnie. - Nie będę cię wypytywać o Prestona. Nie będę cię wypytywać w ogóle. Nie mogłam się powstrzymać. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. - Wiec dlaczego jesteś tutaj? Wzruszył ramionami, jakby szukając sposobu, żeby wyrazić to, co chciał powiedzieć. - Zgaduję, że
potrzebujemy twojej pomocy. - Nie będę ci pomagała. - To nie dla mnie. - Powiedział i znowu się nie poruszyłam. - Jak wiesz kiedy jest to możliwe przejmujemy opiekę nad członkami Kręgu. Kilku jeńców niższego szczebla było chętnych do współpracy. Ale pan Winters.. on odmawia rozmowy. - Czego innego oczekiwaliście? - Zaśmiałam się z jego naiwności. - Przepraszam. - Protekcjonalny uśmiech wkradł się na jego twarz. - Miałem powiedzieć, że odmawia rozmowy z każdym... oprócz ciebie. Teraz mnie zaskoczył. Z całym doświadczeniem i treningiem, Agent Edwards i jego grupa zadaniowa potrzebowali mnie. - Jak już mówiłam, Agencie Edwards, - Zaczęła mama. - moja córka nie musi nigdzie z tobą iść. Nie musi ci pomagać. Nie będzie... - Zrobię to. - Cammie, - Powiedziała moja mama. - nie musisz tego robić. Nie musisz jechać i pomagać. To może być niebezpieczne. - Dodała ostatnie ostrzeżenie. - To prawda, Cammie. - Powiedział Agent Edwards, podchodząc do mnie. - Twoja mama ma rację. Więc co ty na to? - Zrobię to. - Powiedziałam mu. - Pojadę... Ale nigdy nie dane mi było dokończyć tego zdania, ponieważ w następnej sekundzie w ręku Agenta Edwardsa pojawiła się strzykawka, a igła wbiła się w moje ramię i od razu biuro mojej mamy zaczęło wirować, cały świat wirując pogrążył się w ciemności.
Rozdział 13 Otaczała mnie ciemność. Pulsujący ból wypełniał moją głowę. Czekałam, aż mój wzrok przystosuje się do ciemności, ale to nie nastąpiło. Zamiast tego zostałam
pochłonięta przez głuchą pustkę i nie miałam pojęcia jak się z niej wyrwać. Zatrzęsłam się i zauważyłam, że było przeraźliwie zimno. Moje ubranie było znajome i wiedziałam, że nikt nie zaprzątał sobie głowy przebieraniem mnie kiedy byłam nieprzytomna. Ale jak długo to trwało? Kilka godzin? Kilka dni? Ostatnim razem kiedy obudziłam się w nieznanym miejscu straciłam wiele miesięcy z mojego życia i wspomnienie tego do mnie wróciło. Bolała mnie głowa. Łupało mnie w rękach i nogach. Poczułam jak coś kipi w moim brzuchu i nie mogłam nic na to poradzić – wymiociny pokryły podłogę, a ja zaczęłam płakać. Zaczęłam krzyczeć. Chciałam się stąd wydostać. Potrzebowałam się wydostać. Więc wstałam i przycisnęłam ręce do ściany. Poczułam chłodną stal. Metal. Coś stworzonego przez człowieka i nietutejszego. Zdałam sobie sprawę, że chociaż już nie byłam przetrzymywana przez Krąg u Austrii nie byłam też w Akademii Gallagher. Powoli przesuwałam się wzdłuż ściany, macając drogę przed sobą, zmuszając się by oddychać głęboko i miarowo. - Jest w porządku. - Powiedziałam do siebie na głos. - Nie zgubiłam się. Nie zgubiłam się. Nie.. Właśnie wtedy znalazłam dźwignię. Przekręciłam ją i poczułam jak pod moimi rękami przesuwają się drzwi. Światło wlało się do środka i zamknęłam oczy, potykając się, wypadając z vana do dużego, pustego hangaru. Jasne świetlówki wisiały nade mną; ale w środku nie było niczego poza prostym, nierozpoznawalnym vanem.. i mną. - Cześć, Cammie. - Poderwałam głowę do góry i zobaczyłam Maxa Edwardsa, stojącego na pomoście, który biegł przez górną część pomieszczenia. - Witam ponownie. - Gdzie jesteśmy? - Powiedziałam głosem słabszym niż powinien być. Wirowało mi w głowie. Agent Edward schodził ze schodów, podchodząc do mnie. - Przykro mi, że musiałaś się obudzić tak sama, Cammie. Myślałem, że będziesz spała przez przynajmniej jeszcze godzinę. Dobrze, że przyszedłem sprawdzić. Potarłam moją pulsującą głowę. - Moja babcia mówi, że mam szybki metabolizm. Poza tym, jestem naprawdę dobra w zwalczaniu nieprzytomności. Mam duże doświadczenie. Agent Edwards zachichotał jakby myślał, że żartowałam. Nie żartowałam. - Nie zamierzasz mi powiedzieć, gdzie jesteśmy, prawda? - Nie, Cammie. Nie zamierzam. - Albo kiedy jesteśmy? - Również nie. Mądra dziewczyna jak ty może wykorzystać czas, żeby wyliczyć odległość i wiesz, że nie mogę ci na to pozwolić. To nie była część umowy. - Ponieważ to jest tylko dla tych, którzy muszą wiedzieć, a ja nie muszę? Zapytałam. - Uśmiechnął się i potrząsnął głową. - Ponieważ byś mi nie uwierzyła. Max Edwards prowadził mnie długim, wąskim korytarzem. W równych odstępach wisiały kamery. Wszystko było ze stali i betonu i mogłam poczuć chłód sączący się
ze ścian. - Więc jak głęboko jesteśmy pod ziemią? - Spytałam go, ale nie odpowiedział. Przeszliśmy pod serią dziwnych rusztowań. - Detektory zagrożenia mikrobiologicznego? - Zapytałam. - Wentylacja? I znowu mężczyzna był cicho, ale nie potrzebowałam jego odpowiedzi. Potrzebowałam, żeby zabrał mnie do Prestona, więc tylko kontynuowałam liczenie kroków, zauważając stopniowe nachylanie się kortarza. Nie byłam właściwie po raz pierwszy w tajnych podziemnych obiektach, więc nawet z chwiejącą się głową i rozstrojonym żołądkiem zaczynałam się czuć jakby na odrobinę znajomym gruncie. Ale wtedy korytarz zakręcił i zostałam nagle zatrzymana przez najbardziej onieśmielające drzwi jakie kiedykolwiek widziałam. - Cóż, to jest specjalne. - Powiedziałam kiedy Edwards machał do kamery umieszczonej nad naszymi głowami. - Gdybym nie wiedziała lepiej – Kontynuowałam podczas kiedy Edwards położył swoją dłoń na skanerze i spojrzał w skaner siatkówki. - Powiedziałabym, że te drzwi prowadzą do.. Drzwi się szeroko otworzyły, kiedy dokończyłam. - więzienia. Zerknęłam na Agenta Edwardsa, ale ponownie on nic nie powiedział. Mimo to mogłam zobaczyć w jego oczach, że mam rację. Byli tam strażnicy i grube ściany. Kamery pokrywały każdy kąt, nie ukrytego, nie zamaskowane. Było to miejsce zbudowane z myślą, żeby przypominać, że Wielki Brat patrzy. Drzwi za nami zamknęły się w mgnieniu oka. Wszystko było ze stali, chromu i betonu i nawet gdyby Edwards pomyślał i ubrał mnie w kurtkę jestem prawie pewna, że i tak bym się zatrzęsła. - Nie powinien być w więzieniu. - Warknęłam na mężczyznę obok mnie. Ale Agent Edwards jedynie się zaśmiał, tak protekcjonalnie, że z irytacji zrobiło mi się gorąco. - Preston Winters jest następnym pokoleniem jednej z najsilniejszych i bezwstydnych rodzin kryminalnych w historii świata. Połóż swoją rękę tutaj, Cammie. Poinstruował, prawie jakby była to refleksja, ale zrobiłam, co mi kazano. Moja dłoń została ukłuta, ale nie pozwoliłam sobie nawet na najmniejszy grymas. W końcu strażnicy pozwolili nam przejść przez kolejne masywne drzwi. Poczułam rękę Agenta Edwardsa na moich plecach. Gdybym nie wiedziała lepiej mogłabym przysiąc, że martwił się o mnie, kiedy poinstruował – Kiedy już znajdziesz się w pokoju, Cammie, nie opuszczaj krzesła. Nie możesz niczego wnieść w kieszeniach ani we włosach. Nie wspominaj dnia tygodnia ani godziny. - Nie wiem jaki jest dzień tygonia ani która godzina. - Przypomniałam mu. - Oczywiście. - Nie karcił mnie. Brzmiał zbyt nerwowo. - To jest złe. - Powiedziałam mu. - Nie zasłużył na znajdowanie się w takim miejscu. - Takie są zasady, Cammie. Możesz ich przestrzegać albo odejść i zniweczyć wyniki tego, przez co przeszliśmy. To twój wybór. W życiu każdego szpiega przychodzi taki moment, kiedy nie możesz sobie pozwolić na luksus dbania. Emocje są rzadkością, rzeczą tak cenną, że musisz je sobie dawkować w małych, sekretnych dawkach. Agent Edwards przekroczył ten punkt. Było to miejsce dla ludzi odpornych na to, co zrobili, co to znaczyło. Nie wiedziałam, czy chłód w więzieniu brał się z tego, że byliśmy pod ziemią, czy też pochodził z
zimnych serc ludzi wypełniających to miejsce. Spojrzał na mnie jakbym nadal była młoda i niewinna, jakby część niego zazdrościła mi, że nadal potrafiłam czuć. Część mnie zastanawiała się jak dużo czasu mi zostało zanim moje serce również zamarznie. - Chodź, Cammie. - Sięgnął po ostatnie drzwi. - Twój kraj cię potrzebuje. Kiedy po raz pierwszy spotkałam Prestona Wintersa miał dziewięć kilogramów niedowagi i był ubrany w rzeczy wybrane przez sztab doradczy. Zbyt szybko się uśmiechał – za łatwo przychodziło mu śmianie się. Cały czas opowiadał nieśmieszne kawały i utrzymywał kontakt wzrokowy, i go lubiłam. Bardzo go lubiłam. Ale wchodząc do małego, sterylnego pokoju z samotnym metalowym krzesłem na środku i przyciemnianą szybą, nie mogłam sobie wyobrazić chłopaka, jakiego znałam w takim miejscu. Ten Preston Winters, którego poznałam był normalny. Nieporadny. Wolny. - Mogę zostać z tobą, Cammie... - Agent Edward brzmiał na zdenerwowanego, bojącego się o mnie, jakby część jego zaczynała żałować, że mnie tutaj zabrał i uczynił częścią swojego świata. Ale to był też mój świat. Pomyślałam o bliznach na moim ciele. To była moja walka. Więc odwróciłam się do niego i powiedziałam. - Wyjdź. Podeszłam nerwowo do ciężkiego metalowego krzesła na środku pomieszczenia i siadłam na nim jak mi kazano. W szybie odbijały się kamery wycelowane we mnie. Nie miałam złudzenia prywatności. Preston i ja będziemy nagrywani z każdego kąta; nie ominą żadnego słowa. Ale przynajmniej będę mogła go zobaczyć. Przynajmniej będę mogła powiedzieć Macey, że wszystko z nim w porządku. Siedziałam samotnie przez dziesięć minut, ale się nie poruszyłam. Nie zawahałam się. Nie zamierzałam pozwolić ludziom po drugiej stronie kamer zobaczyć mojego potu. W końcu zabrzmiał brzęczyk. Szkło się rozjaśniło i patrzyłam na drugą stronę, gdzie siedział Ambasador Winters, uśmiechając się do mnie.
Rozdział 14 -Gdzie jest Preston? - przesunęłam się do przodu i już prawie zeszłam z krzesła kiedy przypomniałam sobie przestrogę Agenta Edwardsa. Odsunęłam się powoli, ale nie odważyłam się spuścić mego wzroku z oczu Ambasadora. - Nie wiem, Cammie. - Powiedział mi Winters. - Powinnaś wiedzieć lepiej niż ja.
- Myślałam, że on.. - Zaczęłam zanim prawda do mnie w końcu dotarła. - Ty chciałeś się ze mną zobaczyć? - Nie bądź taka zaskoczona. - Ambasador skrzyżował kostki. Wyglądał na idealnie zadomowionego w pokoju dokładnie takim jak mój. Miał jednak kajdanki na przegubach dłoni i kostkach. - Jesteś bardzo inteligentną młodą kobietą. Możliwe, że tęskniłem za twoim towarzystwem. - Nie bądź nieśmiały przy mnie. I nie marnuj mojego czasu. - Dobrze. - Powiedział. - Dlaczego jestem tutaj? - Przykro mi z powodu tego, co się wydarzyło, Cammie. - Powiedział, nie odpowiadając na moje pytanie. - Przykro ci, że próbowałeś mnie zabić czy przykro, że miałam wystarczająco głupiego szczęścia, żeby udało mi się tego uniknąć? - Potrząsnął głową – dźwięk który towarzyszył temu ruchowi sprawił, że dostałam gęsiej skórki. Masz wielkie szczęście, moja droga. Ale daleko ci do bycia głupią. - Powiedzieli, że chcesz ze mną rozmawiać – że jestem jedyną osobą, z którą chcesz rozmawiać... Więc co to jest? Co chciałeś mi powiedzieć? Pomimo kajdan Winters przysunął się bliżej i spojrzał mi w oczy. - Jak się masz, Cammie? Brzmiał jak człowiek, który przywitał mnie w ambasadzie, przytulił jak przyjaciela. I za to go nienawidziłam. Nienawidziłam go tak bardzo mocno. - Nie. - Powiedziałam. - Nie możesz mnie o to pytać. Nie możesz się zachowywać, jakbyś był jednym z dobrych ludzi. Nie zapomnij. Nie zapomnij, że ja wiem lepiej. Patrzyłam jak docierają do niego moje słowa i przez sekundę mogłabym przysiąc, że cień smutku przemknął przez jego twarz. - Wiem, Cammie. Ale ciągle jestem zainteresowany towim dobrem. Zaczęłam wstawać. - Dowidzenia, Panie Winters. Chciałabym zostać i pogadać, ale mamy ten duży test i powinnam wracać do...
- Poczekaj, Cammie. Proszę. - Powiedz mi dlaczego mnie tutaj przyciągnąłeś, albo odejdę. Teraz. I nie wrócę. - Co wiesz o Kręgu, Cammie? Była tam zmiana. Nie w położeniu jego ciała, ale w tonie. - Przestań marnować mój czas. - Powiedziałam mu ponownie. - Mówię poważnie. - Powiedział. - Wiesz kiedy zostali założeni? Przez kogo? Dlaczego? Położył specjalny nacisk na ostatnie słowo i to, w końcu, zdziwiło mnie. - Cavan był dumnym człowiekiem. - Winters kontynuował. Nie czekał na moją odpowiedź. Nienawidził każdego, kto mógł mieć władzę w swoich rękach. - Przejdź do sedna. - Warknęłam i Winters kontynuował. - Cavan chciał – nie, potrzebował – żeby Unia upadła. Podzielona Ameryka była jedyną Ameryką, którą mógł znieść. A to oznaczało, że potrzebował, żeby Licoln umarł. Żeby kraj rozpadł się, podzielił. Więc pytanie jest, Cammie, czego Krąg potrzebuje teraz? Przez sekundę zapomniałam, że kiedyś chciał mnie zabić i popatrzyłam na niego jakby był jednym z moich nauczycieli, jakby to był tylko kolejny dzień w szkole. - Krąg chce władzy. Potrzebują zysku. - Nie, Cammie. - Winters potrząsnął głową, ale mnie nie beształ. Przyznam, że pozwoliliśmy sobie odejść od początkowej misji Cavana. Staliśmy się chciwi, głodni fizycznych dóbr i początkowy cel Cavana odsunął się sprzed naszych oczu. Dlatego tak podziwiam Akademię Gallagher. Dalej jesteście tym, czego wasz założyciel chciał. Oczywiście, Gillian Gallagher robiła to bez zaangażowania rządu. Zastanawiam się, co by powiedziała, gdyby zobaczyła sposób, w jaki agencje rządzą szkołą. - Byłeś gubernatorem, ambasadorem. Byłeś prawie prezydentem – i chcesz powiedzieć mi, że nienawidzisz rządu? - Dlaczego gubernatorzy mają mieć więcej władzy niż ludzie, którymi rządzą?
- Czy to mają być zajęcia z socjologii? Nie miałam żadnych od wieków. - Zgubiliśmy naszą misję, Cammie. Mama Zacha-Catherine-jest po prostu jedną z naszych agentek, które stały się chciwe. Ale ludzie tacy jak Catherine tylko odzwierciedlają to, co zobaczyli u przywódców. Straciliśmy z oczu nasz podstawowy cel i teraz Krąg się kruszy. Dlatego właśnie my w Środkowym Kręgu zdecydowaliśmy, że czas już aby dokończyć pierwotną misję Cavana. Wróciłam myślami do Cambridge, do szalonego przerażenia w oczach Knighta kiedy mówił o czymkolwiek planował Krąg. Myślałam, że prawda umarła razem z nim, ale znowu tutaj była – patrzyła na mnie przez trzycalową wzmacnianą szybę. - Co jest tą misją? - Spytałam, przysuwając się. - Co planuje Środkowy Krąg? Powiedz mi, jak to zatrzymać. Przysunął się odrobinę bliżej. Kajdanki na jego nadgarstkach zabrzęczały kiedy wskazał na mnie i powiedział. - Elizabeth Sutton jest bardzo mądrą dziewczyną. Nagła zmiana tematu sprawiła, że uszło ze mnie całe powietrze. Chciałam odpowiedzi, a dostałam gireki. - Nie mów o Liz. - Warknęłam. - Jeśli to jest jakaś odmiana groźby... - Nigdy bym nie skrzywdził panny Sutton. A ty... cóż, ty byś dobrze zrobiła, gdybyś jej posłuchała. Jest mądra jak na swój wiek. Potrząsnęłam głową i sprzeciwiłam się. - Co Liz ma do tego? - Byłam dręczona zmieszaniem i zmęczeniem. - Dlaczego jestem tutaj? Dlaczego mówisz mi to wszystko? Dlaczego nie mówisz im? - Wskazałam na kamery patrzące na pokój, obejmujące każdy kąt. - Ponieważ muszę cię prosić o przysługę, Cammie. Patrzyłam jak jego oczy ciemnieją. Nie było w nich żadnego śladu szczęścia. Już nie myślałam, że bawi się mną. Był zdesperowanym człowiekiem. I patrzył na mnie jakbym była jego ostatnią deską ratunku. - Co? - Warknęłam. Ambasador spojrzał w dół i zaplótł dłonie. - Mój syn. Nie jest częścią tego, wiesz? - Z Prestonem wszystko będzie w porządku. Został objęty opieką. Catherine nie może się do niego teraz dostać. Ambasador zmroził mnie wzrokiem. - Nikt z nas już nie będzie w porządku. Ale mój syn może
pomóc ci to zatrzymać. - Co oni zrobili? - Spytałam ponownie, tym razem bardziej nagląco. Myślałam o tym, co powiedział mi Knight. - Przywódcy Kręgu zebrali się razem, żeby coś zacząć. O co chodzi? - Niecierpliwość i strach przebijały z mojego głosu. - Powiedz mi co muszę zrobić! Otwierał swoje usta, żeby coś powiedzieć – słowa już prawie się wydostały. Parę chwil dłużej i Winters powiedziałby mi wszystko, co musiałam wiedzieć, ale te chwile zostały nam odebrane. Ponieważ zanim tata Prestona wypowiedział chociaż słowo, szyba pomiędzy nami stała się ciemna. - Ambasadorze? - Krzyknęłam i spojrzałam na drzwi, spodziewając się, że strażnik zapuka-wejdzie i powie, że mój czas się już skończył. Ale nikt nie zapukał. Spojrzałam na kamery, ale światełka zniknęły i wiedziałam, że są wyłączone. Nikt nie patrzył. Żadni strażnicy nie monitorowali naszej rozmowy. Byłam sama w cichym pokoju i czułam, że zjeżyły mi się włosy na karku. Wszystko było za spokojne, za ciche, kiedy złamałam protokół i podeszłam do szyby. - Ambasadorze! Ambasadorze, wszystko w... Podniosłam rękę i zaczęłam uderzać w szybę, ale wtedy usłyszałam dźwięk walki po drugiej stronie. Ostre trzaski przecięły powietrze-dwukrotnie, jeden za drugim i obróciłam się kiedy zabrzmiał trzeci trzask. Grube szkło oddzielające pomieszczenia musiało być wytrzymałe na kule-ale nie kuloodporneponieważ na szkle pojawiły się odpryski, pęknięcia rozchodzące się jak sieć pajęcza. - Pomocy! - Krzyknęłam do kamer, ale wiedziałam, że nikt mnie nie usłyszy. Podbiegłam do drzwi i wyjrzałam przez małe okienko dokładnie w momencie, kiedy drzwi do kolejnego pomieszczenia się otworzyły. W moich drzwiach był mały, prosty zamek. Wydawał się nie na miejscu w tej dobrze strzeżonej fortecy; ale przekręciłam go i tak i powoli odsunęłam, mając nadzieję, że cokolwiek zastrzeliło ambasadora, nie będzie dbało o mnie. Byłam odwiedzającym-dzieckiem. Nic już nie było we mnie uwięzionego, co ktokolwiek chciałby mieć. Byłam niczym, powiedziałam sobie. Ale wtedy klamka w drzwiach się poruszyła. Ktoś popchnął drzwi, ale zamek wytrzymał i zerknęłam do tyłu kiedy coś ciężkiego uderzyło w drzwi. W głowie tworzyły mi się listy. Plany. Opcje. Ale faktem pozostawało, że byłam zamknięta w pokoju bez żadnej broni i...
Okno. Podniosłam metalowe krzesło i wycelowałam w centrum sieci, która pokrywała grube szkło. Na korytarzu ktoś dobijał się do drzwi, więc uderzyłam mocniej. - No dalej. - Powiedziałam do siebie. - Dawaj... I wtedy szkło się rozprysnęło, spadając na podłogę. Przeskoczyłam przez przegrodę do drugiego pokoju, gdzie ambasador był ciągle przywiązany do krzesła, leżąc na podłodze. Krew zabarwiła beton. Jego twarz wyglądała prawie spokojnie kiedy spojrzał na mnie i posłał mi ostatni uśmiech. - Uratuj Prestona – Wyszeptał, mrugając powiekami. A potem umarł.
Rozdział 15 Nawet kiedy patrzyłam jak życie wypływa z ojca Prestona, wiedziałam, że powinnam uciekać. I jednocześnie czułam jakbym powinna zaczekać, trzymać jego rękę, powtarzając, że wszystko będzie dobrze z jego synem. Ale są pewne kłamstwa, których nawet szpieg nie potrafi powiedzieć umierającemu człowiekowi. Drzwi do pokoju w którym się znajdowałam otworzyły się z hukiem i nie czekając nawet sekundy aby pomyśleć, uciekłam - aby zobaczyć siebie po drugiej stronie rozbitej szyby i obserwować. Przeskoczyłam nad martwym ciałem ambasadora i rzuciłam się w stronę korytarza, uciekając z pokoju przesłuchań tak szybko jak tylko mogłam. Ale mój oddech przychodził trudniej niż powinien. Powiedziałam sobie, że najwyraźniej jadłam za dużo krówek babci Morgan w trakcie świąt - że może narkotyki, których użyli, by przenieść mnie tutaj krążyły jeszcze w moim ciele. W każdym razie, moje nogi nie poruszały się tak szybko jak powinny. Po stu stopach chciałam zatrzymać się i złapać oddech, ale nie odważyłam się zwolnić. Gdybym zwolniła - umarłabym. Byłam głęboko pod ziemią w obiekcie tak bezpiecznym, że była tam pewnie tylko garstka ludzi, który wiedzieli, że on w ogóle istniał, ale ktoś z Kręgu znalazł tam Wintersa. Ktoś nadal szukał mnie. Korytarz zakręcił i rozgałęził się, a kroki odbijały się echem w korytarzu. Szukałam drogi na zewnątrz, a potem zdałam sobie sprawę, że para strażników biegła w moją stronę.
Głęboki głos rozkazał: -Rozdzielić się. Znajdźcie ją. Pomyślałam, że może powinnam im zaufać, a potem przypomniałam sobie, że nie mogłam ufać nikomu. Więc wcisnęłam się głębiej w cień i przebiegłam obok pary. Tak szybko jak zniknęli zaczęły rozbrzmiewać alarmy. Świetlówki zaczęły pulsować. Światła na kamerach zaczęły mrygać, a ja wiedziałam, że system został zrestartowany. Syreny były znakiem, że to nie był tylko błąd kamer. Placówka wiedziała, że powstało naruszenie, że bandyta był w środku. Ciało. Wiedzieli, że jestem na wolności i może mnie winili - skąd miałam wiedzieć? Wszystko czego byłam pewna to, że nie byłam tam bezpieczna. Bolał mnie bok i głowa, a kiedy korytarz znów się rozgałęził zatrzymałam się, rozglądając się i nasłuchując. Ciężkie kable biegły jednym, przewody elektryczne przewodzące prąd, obraz i dźwięk. Ale jeden korytarz miał mniej lin, więc to nim podążyłam. Zwolniłam tempo, poruszając się ostrożnie. Było tam zamknięte pomieszczenie. Wolny pokój, który musiał być komórką. I były inne drzwi. Przez malutkie okienko zobaczyłam coś co musiało być odwachem*. Monitory pokrywały jedną ścianę i na nich zobaczyłam ludzi poruszających się po celach czy śpiących na składanych łóżkach. Czerwone światła wirowały. Wrota się zamknęły. Obrazy się zmieniły i wtedy go zobaczyłam. -Preston. Spał w celi - nie wiedziałam gdzie. Wyglądał tak spokojnie. Tak niewinnie. Nie było możliwości żeby widział, że gdzieś w tym labiryncie na podłodze leży ciało jego ojca - że nadal mam jego krew na swoich rękach. I wtedy wyraźniej niż dotychczas wiedziałam, że muszę się stamtąd wydostać. Musiałam przeżyć żeby móc wyciągnąć i jego. Trzydzieści metrów w dół korytarza, metalowa bariera zaczęła spadać z sufitu, by zablokować jedyne wyjście awaryjne. Nie miałam pojęcia do czego prowadził ten kierunek, ale wiedziałam, że nie mogłam się cofnąć, więc ruszyłam naprzód. Moje ręce podskakiwały przy bokach. Moje płuca płonęły, ale nie pozwoliłam temu mnie zatrzymać, kiedy opadłam na ziemię, poruszając się coraz szybciej. Czułam metalową barierę spadającą naprzeciw moich włosów - ocierając się nawet o kilka pasm ale nie było żadnego znaku, że tam byłam dopóki nie znalazłam się po drugiej stronie. ** Był tam tunel powietrzny. Nie wiedziałam dokąd prowadził ani co spotka mnie po drugiej stronie, ale co innego wiedziałam? Zimno uderzyło mnie, kiedy otworzyłam wał. Nie myśląc dwa razy wślizgnęłam się do środka. I wtedy poczułam, że spadam. Możecie pomyśleć, że przesadzam. Ale uwierzcie mi, tym razem naprawdę nie przesadzam. Poczułam, że zaczynam się ślizgać, nie mając się czego złapać. Nie było sposobu, by się zatrzymać. Nagle dotarłam na dno wału i wylądowałam na czymś, co wydawało się być płytą solidnego lodu. A potem ziemia rozstąpiła się pode mną i znów spadałam. Śnieg przykrył mnie, a ja toczyłam się w kółko. Zamrożona wilgoć przywarła do moich włosów i skóry. Szczękałam zębami i zrozumiałam dlaczego oddech przychodził mi z takim trudem, dlaczego głowa bolała mnie tak bardzo.
Agent Edwards nie sprowadził mnie do obiektu. Przyczepiłam się do tyłu półki na której leżałam. On mnie tu doprowadził. Spojrzałam na niebo, które było tak niebieskie, że niemal zbyt jasne by na nie patrzeć. Przepłynęło przez nie kilka białych, puszystych chmurek. Otaczały mnie grzbiety gór i wszędzie był śnieg i skały i duże sosny pokryte ciężkimi igłami. Byłam pewna, że to nie były Alpy. Powietrze i niebo były po prostu inne niż te zeszłej jesieni. Mój zegar biologiczny w jakiś sposób się zresetował i wiedziałam, że słońce było niżej niż powinno. Byłam na północy. Daleko, daleko na północy. Może Alaska? I byłam sama, trzymając się wąskiej grani, stopę od krańca świata. Będą mnie w końcu szukać, prawda? Podążą moimi śladami? Znajdą mnie? Ale czy znaleźliby mnie zanim temperatura spadnie na noc? Nigdy wcześniej moja spódnica od mundurka nie wydawała się tak krótka, mój sweter tak cienki. Nie mogłam przestać się trząść i powtarzać sobie że dotarłam zbyt daleko, by śmierć zatrzymała mnie na tej górze. Ludzie będą mnie szukać. Na pewno złapią przestępcę. Wszystko ze mną będzie w porządku, ale tylko jeżeli ruszę przed siebie, więc nie odwracałam się. Sto metrów w dół stromej ściany klifu widziałam zatrzaśnięty prześwit - który był prawdopodobnie głównym wejściem do obiektu. Więc stawiałam jedną stopę za drugą i przygotowałam się do wspinaczki.
*pomieszczenie dla żołnierzy pełniący wartę w garnizonie [źr. słownik języka polskiego SJP] **Nie wiem czy to zrozumieliście, sama nie mogłam dojść do sensu tego, co napisała autorka. Ogólnie chodzi o to, że barierka zaczęła spadać, a Cammie w ostatniej chwili się pod nią prześlizgnęła.
Rozdział 16 RZECZY,
KTÓRYCH
MOŻESZ
SPODZIEWAĆ
SIĘ
PO
NARUSZENIU
SYSTEMU BEZPIECZEŃSTWA NAJBARDZIEJ STRZEŻONEGO WIĘZIENIA NA ZIEMI (RÓWNIEŻ PO SCHODZENIU ZE STROMEJ GÓRY): Lista Cameron Morgan -Gorąca czekolada. Serio. Strażnicy który cię znaleźli będą domagać się, byś się ruszała i przebrała w coś cieplejszego, ale prawdziwym lekarstwem jest gorąca czekolada. Im gorętsza i
bardziej czekoladowa tym lepiej. -Okazuje się, że jeżeli uciekasz z więzienia o wysokim poziomie, naprawdę duzi, naprawdę macho faceci przestają patrzeć na ciebie jakbyś była słodka a zaczynają patrzeć jakbyś była niesamowita. -Po wspinaczce w tym stylu bez uprzęży i bez pomocy nikt najwyraźniej nie uważa, że muszą cię narkotyzować, by pomóc ci zejść Z góry. -Droga do domu trwa o DUŻO dłużej kiedy jesteś w pełni świadoma. -Długie podróże są doskonałym momentem na myślenie. -Totalnie może rozmyślania.
nie
podobać
ci
się
to
co
pozostało
ci
do
-Cammie! - powiedziała mama od razu, kiedy przekroczyłam szkolne drzwi. Podbiegła korytarzem i zarzuciła ramiona wokół mnie. Potem, równie szybko, odepchnęła mnie - trzymając mnie na odległość ramienia - i przyjrzała mi się jakby chcąc się upewnić, że Agent Edwards przyprowadził mnie w takim samym stanie w jakim byłam, gdy mnie zabierał. Nie byłam. I moja mama, szpieg którym była, również mogła to zobaczyć. -Wszystko w porządku? - spytała, a ja skinęłam głową. -Tak. Mam się dobrze. Ale moja mama po prostu przesunęła spojrzenie na Agenta Edwardsa: -Dowiedzieli się jak strzelec się tam dostał? - spytała. -Um... Tak - wypowiedział słowa zbyt ostrożnie - Przestępca był strażnikiem w obiekcie. Był w środku. -Rozumiem - powiedziała mama - Dzieciaku - pogładziła moje włosy. Jej dłoń ujęła moją twarz Może pójdź na górę? Idź do łóżka. Potrzebujesz odpoczynku - potem mama skupiła całą uwagę z powrotem na mężczyźnie, który przywiózł mnie do domu. -Muszę porozmawiać z Agentem Edwardsem. Pomiędzy nimi było dziwne połączenie - dwóch agentów-weteranów, potężnych ludzi, żadne z nich nie przywykło do wycofywania się. Uspokoiłam się, ale nie sądzę aby Agent Edwards lub moja mama nawet zauważyli, że tam stałam. Byli zbyt zajęci wpatrywaniem się w siebie. -Masz tupet przyprowadzając ją w takim stanie. -Wolałabyś raczej żeby nie wróciła w ogóle? - spytał mężczyzna. -Nie czaruj mi tu. Miała być z tobą bezpieczna. -Przykro mi, że twoja córka musiała przeżyć coś takiego - powiedział Agent Edwards. -Życie jest słowem kluczowym, oczywiście - mama odwzajemniła jego spojrzenie. -Co masz na myśli, Rachel? - Agent Edwards brzmiał na zmęczonego i zniecierpliwionego, i jak zwykle lekko zirytowanego. -Mam na myśli to, że moja córka poleciała na drugi koniec kraju jedynie po to by zobaczyć śmierć ambasadora i mieć bandytę na ogonie. -Byłego ambasadora - poprawił ją Max Edwards - I jako szef międzyagentowej grupy zadaniowej nikt nie żałuje jego śmierci bardziej niż ja. Miał informacje których potrzebowaliśmy, Rachel. W
końcu po to była tam twoja córka. Mama przysunęła się bliżej: -Kiedy zaczął mówić został zabity? I dziewczyna z którą rozmawiał została celem? -To było godne pożałowania - mama potrząsnęła głową powoli. -Co najmniej. Patrzyłam na moją mamę w tym momencie, na jej zwężone oczy, prostujący się kręgosłup. Poruszyła się lekko na przeciwko mnie jakby chciała zablokować jakiekolwiek pocisku, które mogły zmierzać w moim kierunku. I wiedziałam, czego nie powiedziała: że nie jestem z dala od niebezpieczeństwa. Nie na dłuższy czas. -To był odosobniony przypadek - powiedział jej Edwards. -Naprawdę? - spytała mama - Na pewno? Myślałam, że twoim zadaniem było uodpornienie się na krety*. -Nikt nie bierze tego naruszenia poważniej niż ja, Rachel. -Cóż, najwyraźniej nie bierzesz go wystarczająco poważnie - powiedziała mama. -Co to ma znaczyć? -To znaczy, że trudno płynąć statkiem, który przecieka - odpowiedziała mu - może twoja wolna od kretów grupa zadaniowa nie jest tak bezpieczna jak myślałeś. -Powiedz mi Rachel - patrzyłam jak mężczyzna porusza się, przyjmując inną taktykę - Gdzie jest Joe Solomon? Gdzie jest w tym momencie? -Joe Solomon nie żyje - głos mamy się załamał. Spędziła wystarczająco czasu wyobrażając sobie co by było gdyby go straciła że prawdopodobnie po tym wszystkim wcale nie było tak trudno udawać Został zabity w eksplozji w Instytucie Blackthorne zeszłej wiosny. Jestem zaskoczona, że nie wiesz tego. Jako szef grupy zadaniowej. -Oczywiście - uśmiechnął się Edwards - Jakie to głupie z mojej strony, zapomnieć - podszedł do drzwi, ale odwrócił się i spojrzał na moją matkę - Jestem pewien, że niedługo się zobaczymy skinął głową w moim kierunku - Cammie - powiedział, a potem otworzył drzwi. Nie odwrócił się ponownie, nie zwolnił. Ale nawet gdy już odszedł, jego obecność pozostała. Czułam ją w kościach, widziałam w oczach mojej matki, gdy nie spuszczała wyszkolonego oka z okien, oglądając jak reflektory samochodu Maxa Edwardsa znikają. -Wiedzą - powiedziała mama. Nie patrzyła na mnie. Po prostu wpatrywała się w ciemność, prawie jakby czekała na czarne helikoptery i zespoły SWAT wpadające na nasze tereny jak rój - Wiedzą o Joe. -Podejrzewają - spróbowałam ją poprawić, ale mama pokręciła głową. -Nie, Cammie. Wiedzą. Albo myślą, że wiedzą, ale to wszystko czego potrzebują. -Więc co to znaczy? -Joe nie jest tu bezpieczny - mama spojrzała tępo na zamknięte drzwi. -Grupa zadaniowa nie będzie działała, prawda? - spytałam. Czekałam na odpowiedź mojej matki, jednak ona nie zareagowała. Odpowiedzią była cisza rozciągająca się pomiędzy nami. -Więc co to oznacza? Znów wracamy do szukania członków kręgu na własną rękę? Myślę, że powinniśmy. Powinnyśmy zadzwonić do Baxterów, prawda? Może... -Powinnaś iść do łóżka, Cammie.
Moja mama popatrzyła na mnie w końcu, ale to nie było spojrzenie do jakiego przywykłam. Nie chciała być sama. Patrzyła na mnie jakby to mógł być ostatni raz, kiedy mnie widzi - jaky ten moment był cenny, rzadki i ulotny. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak blisko znalazłam się momentu w którym nigdy ponownie nie wrócę do domu. Mama przytuliła mnie i pogładziła po włosach. Pocałowała czubek mojej głowy tak jak robiła to, gdy byłam małą dziewczyną. -Tak bardzo dojrzałaś, dzieciaku - powiedziała, a ja poczułam, że się rumienię - Kiedy tak dorosłaś? Już nawet mnie nie potrzebujesz. -Oczywiście, że cię potrzebuję. -Nie, Cammie - przytrzynała mnie mocniej, spoglądając mi w oczy - Już radzisz sobie z sytuacjami, z którymi agenci dwa razy starsi od ciebie nie daliby sobie rady. Jesteś potężną agentką. I jesteś gotowa, kochanie. Kiedy przyjdzie czas, obiecuję ci, będziesz przygotowana. -Dobrze - powiedziałam, ponieważ co innego mogłabym powiedzieć? To brzmiao tak jakby moja matka próbowała mówić zagadkami, jednak ja byłam zbyt zmęczona by złamać kod. -Teraz idź. Jestem pewna, że brak szczegółów zabija Zacha i dziewczyny. Tylko obiecaj mi, że postarasz się trochę przespać. -Obiecuję - powiedziałam. -Cammie - głos mamy zatrzymał mnie w miejscu - Kocham cię, skarbie. -Też cię kocham - powiedziałam jej, a potem odeszłam. -Więc, Cammie - głos Bex był ostrożny. To było jej nowe podejście jak na nią i przeraziło mnie Jak było? -Okropnie. Strzelili do ambasadora Wintersa tuż przede mną. To było... okropne - powtórzyłam. Nie obchodziło mnie jak niedorzecznie brzmiałam. -W porządku, Cam - Bex powoli podeszła bliżej - Po prostu powiedz nam co wiesz. -Byłam nieprzytomna kiedy mnie tam zabierali. Nie pamiętam nawet opuszczania rezydencji. A kiedy się obudziłam byłam wycieńczona i czułam się paskudnie. I potem Agent Edwards zobaczył, że nie śpię i zabrał mnie do środka więzienia. Pomyślałam, że mam zobaczyć Prestona, ale chodziło o jego ojca. Jego ojciec prosił o spotkanie ze mną. A potem go zabili. Zastrzelili ambasadora Wintersa. Zastrzelili go a potem przyszli po mnie. -Był tam Preston? - spytała Macey, nie patrząc na mnie. -Był w celi w tym obiekcie. Ale nie widziałam sie z nim. Widziałam nagranie posiłku, był na nim. -Czy był ranny? -Wyglądał dobrze, Macey. Po prostu w porządku. Nie widziałam go z bliska, ale ambasador miał się dobrze, więc... -Dopóki go nie zabili - przerwała mi Macey. -Co? -Ambasador miał się dobrze dopóki go nie zabili - miałaś to na myśli, prawda? -Nie myśl tam, Macey. -Jak mam nie myśleć? Realnie? Ponieważ to jest prawda, czyż nie? Ktoś nie chciał by Winters mówił więc go zabili. Bo coś wiedział. I może Preston też to wie. Może teraz ty to wiesz. Może... -Przyjdą po mnie znowu? - zakończyłam jej myśl mimo, że jej nienawidziłam**. Nie chciałam
wracać do bycia dziewczyną, którą gonił krąg Cavana. -Co Winters ci powiedział, Cammie? - Bex stała na przeciwko mnie, patrząc mi w oczy. Gdyby mogła dotrzeć do mojej głowy i wyciągnąć prawdę na zewnątrz - zrobiłaby to, ale wszystko co mogła zrobić to trzymać mnie nieruchomo i powiedzieć - Myśl! -Cavan - powiedziałam - Rozmawialiśmy o wewnętrznym kręgu i Prestonie i... - zamarłam, oszołomiona tym, co sobie przypomniałam. -Co? - spytała Macey. -Liz - wyszeptałam - Mówił o Liz. -O tej Liz? - spytała Bex, wskazując w kierunku naszej współlokatorki. -Tak - potrząsnęłam głową, kiedy cała sytuacja zaczęła wracać kawałkami do mojej głowy - Pytał o Ciebie - spojrzałam na Liz, której oczy stały się nawet większe i bardziej niebieskie niż zazwyczaj Powiedział, że jesteś mądra. Prawie jakby chciał mi coś przekazać. -O Liz? - spytała Macey - To niedorzeczne. Znaczy, bez urazy, jesteś mądra. Po prostu... - głos Macey załamał się, gdy odwróciła się do Liz, która stała się jeszcze bledsza - To jest niedorzeczne, prawda? Głos Liz był tak delikatny, że aż drżał: -Może nie jest.
*Potoczne określenie na szpiegów. ** Myśli, nie Macey.
Rozdział 17 Liz spojrzała na nas wszystkie, zaciskając oczy wypełnione żalem, strachem i łzami. -Liz, przerażasz mnie - powiedziałam w końcu, kiedy cisza była już zbyt wielka. -Myślę, że to moja wina - wyrzuciła z siebie, a łzy poleciały w dół jej twarzy. Jej jasne policzki zapłonęły szkarłatem, a słowa przychodziły poszarpane. -Myślę, że to byłam ja. -Co ty? - spytała Bex. -Pamiętacie testy? Zanim zaczęła się szkoła? - zapytała Liz. Bex potrząsnęła głową - Nie było żadnych testów, Liz. Miałyśmy ferie. Pamiętasz? -Nie, nie teraz. Kiedy byłyśmy w szóstej klasie? Zanim zaczęłyśmy się tutaj uczyć? Były te testy. Pamiętacie je?
-Oczywiście. Miałyśmy kilka testów - powiedziałam. -Cóż, ja miałam więcej - powiedziała Liz - Tuziny. Setki. Prawdopodobnie dlatego, że moi rodzice nie byli szpiegami. Nie wiem dlaczego. Wiem tylko, że byłam testowana przez miesiące. Osobiste testy. Testy IQ. Psychologiczne profile. -Co z nimi, Lizzie? - spytała Bex. -Efekt motyla - głos Liz znów się załamał. Przyciągnęła ręce do twarzy. -Usiądź - powiedziałam jej, ale ona się nie poruszyła. Nadal trzęsła głową w przód i tył, w kółko i wciąż aż pomyślałam, że może jest otumaniona. -Motyl trzepocze skrzydłami po jednej stronie oceanu, a w Azji jest huragan. -Wiemy czym jest efekt motyla, Liz - powiedziała Bex, ale Liz jakby nawet tego nie usłyszała. -Wszystko jest ze sobą połączone - oznajmiła Liz - Jak domino. Jak domek z kart. Jak... -Potrzebujemy więcej faktów i mniej porównań, Lizzie - spróbowałam. -To wszystko moja wina! - krzyknęła ponownie. -Liz, mam cię uderzyć? - spytała Bex - Ponieważ jestem skłonna to zrobić. -Nie histeryzuję, Rebecco - nie wiem czy to użycie pełnego imienia Bex czy ton głosu Liz ale wiedziałam, że to czym martwiła się Liz musiało być prawdziwe. I złe. -Liz, uspokój się - spróbowałam - Oddychaj. Co jest twoją winą? -Pomyślcie o tym - Liz zaczęła po minucie - Jeden z testów był z abstrakcyjnego myślenia. Wiecie poważne pytania. Szalone teorie. Co byś zrobiła gdyby ziemia była na drodze meteorytu zrobionego z sera? Ten rodzaj myślenia. -Twoje testy miały pytania o meteorytach z sera? - spytała Bex. Uciszyłam ją, a Liz kontynuowała. -Cóż, jedno z pytań brzmiało "Jak rozpoczęłabyś trzecią wojnę światową?" Takie. Hipotetyczne. Szalone - jej oczy stały się jeszcze większe, a głos czystszy - Nie wiedziałam co robię. Nie wiedziałam nawet co to jest Akademia Gallagher. Wiedziałam tylko, że jest naprawdę ekskluzywna i chciałam się dostać. Tak bardzo chciałam się dostać... Więc kiedy spytali mnie jak zaczęłabym trzecią wojnę światową to im powiedziałam. Powoli to wszystko zaczęło do nas docierać, jakby ktoś zostawił otwarte okno, a mgła zaczęła krążyć dokoła. -Myślałam, że to było hipotetyczne. Miało takie być! Ale teraz... -Co im powiedziałaś? - spytałam. Spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach - Powiedziałam, że Trzecia Wojna Światowa zaczęłaby się wysadzonym tankowcem przy wybrzeżu Irańskim na morzu Kaspijskim i mostem Azerbejdżanu. Rozmawiałyśmy o tych tragediach przy obiedzie powitalnym i pomyślałam o tamtej nocy - jaka cicha była Liz. Jak przerażona. I zdałam sobie sprawę jak długo Liz nosiła w sobie ten ciężar. -Liz, jestem pewna, ze to nic nie znaczy - powiedziała Macey - To był tylko statek. Nawet nie statek wojskowy. A ten most był... -Drogą handlową - przerwała jej Liz - A co ważniejsze, ten most i porty wzdłuż wybrzeża Kaspijskiego są Irańskimi drogami handlowymi. I każda droga, która jest zniszczona powoduje, że Irańczycy muszą używać innych dróg, które są coraz bardziej kontrolowane przez terrorystów. Jak Turcja czy Afganistan. Liz wyglądała na wykończoną jakby powiedzenie tego wszystkiego na głos było czymś zbyt dużym
dla niej. -Zastanawiałam się nad tym od dłuższego czasu. Co jeżeli mam rację? W jaki sposób te wszystkie rzeczy dzieją się przypadkowo? I wtedy... Co jeżeli nie dzieją się przypadkowo? - Liz zadrżała, a ostatnie kolory odpłynęły z jej twarzy - Pamiętacie co Knight powiedział Wam w Cambridge? Że Krąg planuje coś strasznego i że to się już zaczęło? -Liz - zaczęłam - czy ty mówisz... -Myślę, że Krąg ma mój test. I myślę, że używają go, by zacząć Trzecią Wojnę Światową.
Rozdział 18 Nikt nie powiedział Liz, że zwariowała. Z tego co wiem, nikt tak nawet nie pomyślał.Głównie dlatego, że A) znak firmowy szaleństwa Liz nie obejmuje bycia głupią. I B) ,a mówi wam to dziewczyna, która spędziła większość poprzedniego semestru z wypranym mózgiem, w naszym świecie szalone rzeczy nie są równoznaczne z niemożliwymi. Poza tym, nie wiedziałam co zrobił Krąg, ale wiedziałam, że był zdolny do wszystkiego. Więc nie panikowałyśmy, biegnąc w dół schodów. Nikt nie płakał ani nie krzyczał, ani nie brzmiały żadne alarmy, kiedy ruszyłyśmy przez ciemne i uśpione korytarze. A jednak nasze kroki były pośpieszne, tempo było szalone, jakby sekret był w naszych obcasach, a my musiałyśmy go wyprzedzić. Biuro mojej mamy było jasne, a drzwi były zamknięte. -Mamo! - krzyknęłam, uderzając w drzwi prawdopodobie głosniej niż to było konieczne. -Mamo, to ja. Muszę z tobą porozmawiać. To jest w... A potem drzwi otworzyły się, przerywając mi. -Panno Sutton - powiedziała profesor Buckingham, kiedy dostrzegła Liz - Co się stało? - zmierzyła spojrzeniem naszą czwórkę, ubraną w pogniecione koszule i z niechlujnymi kucykami. Nie wyglądałyśmy na wyszkolone tajne agentki, tego byłam pewna. Ale nie obchodziło mnie to. -Szukamy pani dyrektor - powiedziała Macey, jakby to było wystarczające wyjaśnienie. Profesor Buckingham spojrzała na nią jakby nie było. -Nie ma jej tutaj, dziewczyny. -Była przed chwilą - odpowiedziałam. Wtedy usłyszałam głos: -Dziewczyna Gallagher? Odwróciłam się i zobaczyłam Zacha w rogu biura. Jego oczy były wąskie i ostrożne. Buckingham spojrzała w jego kierunku, a następnie wyjaśniła: -Właśnie przekazywałam Zacharemu wiadomość, a potem miałam zamiar cię znaleźć. -Musimy zobaczyć panią dyrektor - wyrzuciła z siebie Liz, ale to nie zachwiało Buckingham.
-To była ta wiadomość, obawiam się - powiedziała nauczycielka - Cameron, twoja matka i pan Solomon zostali odwołani... -Odwołani? - spytała Macey - Gdzie? Kiedy? -Chwilę temu - powiedziała Buckingham, a ja pomyślałam o tym, jak mama przytuliła mnie w korytarzu, o jej słowach i wreszcie dowiedziałam skąd się wzięły. To nie były słowa na dobranoc. To były słowa na do zobaczenia. -Zdarzyło się coś pilnego i ich dwójka musiała... wyjechać - skończyła Buckingham, ostrożnie dobierając słowa. -Ale... - zaczęła Liz, ale przerwała jej Buckingham. -Ale nic. Posłuchajcie mnie uważnie, dziewczęta. Musieli wyjechać. Nie będzie ich przez nieokreślony czas i będą nieosiągalni. Nie próbujcie ich szukać - ostrzegła Buckingham - Nie próbujcie ich wyśledzić. Jeżeli chcecie by byli bezpieczni to słuchajcie się poleceń. Rozumiecie? Rozumiałam, ale nie to nie znaczyło, że musiało mi się to podobać. Spojrzałam na Liz i pomyślałam o tym co najstarszy członek naszego grona nauczycielskiego naprawdę nam powiedział: że ludzie, którym najbardziej ufałyśmy wyjechali. I nie było możliwości żebyśmy wiedziały kiedy - lub czy - oni wrócą. Buckingham ruszyła hallem historii. -Twoja mama ma się dobrze, Cameron. Niedługo wróci - wyglądała na pewną. Brzmiała na pewną. Ale zatrzymała na mnie wzrok o moment za długo. Jej dłonie zadrżały i w tym momencie, Patricia Buckingham nie wyglądała jak doświadczona agentka. Wyglądała jak stara kobieta i to spowodowało, że było mi jeszcze trudniej oglądać jak odchodzi.
-Potrzebujesz płaszcza - oznajmił mi Zach godzinę później. Potem zdjął własną kuerkę i wsunął ją na moje ramiona. Ponieważ nawet oblicze międzynarodowego zagrożenia nie mogłoby powstrzymać mojego chłopaka od bycia niemal najseksowniejszym żyjącym mężczyzną. Staliśmy w miejscu, które znalazłam rok wcześniej. Kiedyś był to ukryty dom dla programu gołąb pocztowy. Potem pan Solomon użył go, by przekazać mi zaszyfrowane ostatnie słowa mojego ojca. A teraz było to moje ulubione miejsce, by się schować. Z małym balkonem i zaciszną jaskinią - niczym pokój, czułam się tam wolna, patrząc na tereny szkoły i światła odległych miast. -Nie rozumiem tego - potrząsnęła głową Liz, krocząc przez pomieszczenie - Dlaczego mieliby wyjeżdżać? Nie mogą po prostu wyjechać! -Cam - powiedziała Bex, podchodząc bliżej - Nie wyglądasz na zaskoczoną. -Bo nie jestem - zaśmiałam się z własnej głupoty - To Edwards - powiedziałam - Kiedy przyprowadził mnie do domu spytał o pana Solomona - jakby wiedział, że on nadal żyje i się tutaj ukrywa. Jakby Edwards i jego grupa zadaniowa mieli zamiar przyjść tutaj po pana Solomona i kogokolwiek, kto mu pomagał. Czułam się jak idiotka, dlatego że nie rozumiałam co mama chciała mi przekazać w tamtym momencie. Mówiłam czternastoma językami. Powinnam rozpoznać "do widzenia" kiedy je słyszałam. -Więc teraz ich tak po prostu nie ma? - spytała Macey. -Są na misji, Macey - przypomniał jej Zach - Jeżeli to co stało się w więzieniu udowadnia cokolwiek, to nic się nie zmieniło. Krąg ma wtyczki wszędzie. Nawet w grupie zadaniowej Maxa Edwardsa. Jeżeli chcemy powstrzymać liderów Kręgu to musimy to zrobić na własną rękę - Zach skrzyżował ramiona i oparł się o balustradę balkonu - To właśnie zamierzają zrobić Rachel i Joe. Miał rację i chciałam to powiedzieć. Ale myśl, której nie potrafiłam wyrazić zagnieździła się w
moim umyśle i czułam, że obracam się w kółko niczym talizman. -Co jest, dziewczyno Gallagher? - spytał Zach. Potrząsnęłam głową. -Nie wiem. Po prostu... Coś jest nie tak. Technicznie rzecz biorąc, cała góra rzeczy była nie w porządku, i to mnie uderzyło. Chciałam zapytać mamę o radę. Potrzebowałam porozmawiać z Abby. Chciałam aby Joe Solomon przyleciał jak gołębie i zaczął zadawać pytania dopóki nie trafiłabym na pytanie na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Byłam odpowiedzialna sama za siebie przez miesiące poprzedniego lata. Ale nigdy nie czułam się bardziej samotna niż teraz. -Co teraz robimy? - spytała Liz - Komu powiemy o teście i... wiecie... o Trzeciej wojnie światowej? To brzmiało tak głupio, kiedy przedstawiła to w ten sposób - tak niedorzecznie i bardzo naciąganie; ale Liz była najmądrzejszą osobą jaką znałam i nie była tylko poważna. Była przerażona. -Liz, jesteś pewna co do tego? - spytałam - Mówisz mi, że pięć i pół roku temu powiedziałaś, że człowiek musi zrobić te rzeczy aby zacząć Trzecią Wojnę Światową? -Cóż - Liz wyglądała na nieco winną - Nie dokładnie te rzeczy. Bex otworzyła usta, by zaprotestować; ale tym razem Liz była dla niej zbyt szybka. -Powiedziałam, że chodziłoby o olej i drogi handlowe nad zatoką. Powiedziałam, że by zaostrzyć napięcie w regionie trzeba wyelimionać inne możliwości handolwe dla Iranu i powstrzymać osiemdziesiąc procent ich ropy, która krąży przez rurociągi przecinające Kaspię. -Kaspia jest państwem policyjnym - powiedziała Bex. -Dokładnie. Był tam zamach stanu piętnaście lat temu, a kilku wojskowych przejęło rządy i pozbyło się rodziny królewskiej. Król Najeeb mieszka na wygnaniu od lat. Rodzina królewska miała powiążania z zachodem i sojusz z Turcją. Ale dyktatura wojskoa, która rządzi Kasią jest lojalna wobec Iranu. Całość niemal wybuchła dziesięć lat temu, ale to doprowadziło do... -Traktaty Kaspijskie - powiedziałam - Pan Smith mówił o tym przez cały tydzień w ósmej klasie. -Dokładnie - powiedziała Liz - Kaspia jest niczyja. Ani Iran ani Turcja nie mogą legalnie przekroczyć granicy. Ale jeżeli coraz więcej irańskiego oleju będzie musiało przez nią przebyć to granica będzie coraz bardziej kusząca dla sił irańskich - Liz wzruszyła ramionami - Przynajmniej taka była moja teoria. -Co to znaczy, Liz? - spytała Bex, kręcąc głową. -To nie jest nauka. To efekt... -Motyla, wiemy - skończyła za nią Bex. -Nie! nie wiecie. Mówię wam, że ktoś ma mój esej. -I dlatego nie możemy nikomu powiedzieć - wyjaśniłam - Jeżeli dałaś tę odpowiedź Akademii Gallagher to znaczy, że Krąg ma kogoś w Akademii Gallagher. Nie wiemy komu możemy uważ wzięłam głęboki oddech - Poza tym to nie tak, że te rzeczy są ukryte. Wszyscy wiedzą co nadchodzi. -Więc? -Więc jesteś pewna, Liz? - spytała Bex - Mam na myśli, najlepsi szpiedzy na świecie uważają, że te rzeczy nie są powiązane. Połączone. -A rzeczy nigdy nie są tym na co nie wyglądają? - dotarło do nas pytanie - Poza tym - dodała Liz Myślę, że najlepsi szpiedzy na świecie są tutaj. A ja proszę ich o to, by mi uwierzyli. -Możesz dostarczyć wiadomość panu Solomonowi? - spytałam Zacha, który wzruszył ramionami.
-Może. Jest schowek, którego mogę użyć, ale nie ma możliwości żebyśmy się dowiedzieli kiedy dostanie wiadomość. Albo czy ją dostanie. -Co z twoją mamą? - spytała Macey. -To samo. Wszystkie środki komunikacji w szkole są monitorowane. -Więc co to znaczy? - spytała Liz. -Myślę, że... Myślę, że to znaczy, że jesteśmy w tym sami.
Rozdział 19 Rzeczy, które totalnie wyprowadziły mnie z równowagi w ciągu najbliższych dni (Lista Cameron Morgan) -Moja mama i pan Solomon. Nie miałam pojęcia gdzie byli i co robili. Kiedy - lub czy - wrócą. Możecie pomyśleć, że szpiedzy powinny być przyzwyczajeni do tych uczuć, ale dzieci szpiegów? Nigdy nie przywykały. -Liz. To był jedyny raz, kiedy widziałam ją w depresji z powodu pozytywnego rozpatrzenia testu. -Obecnie istniała niezerowa szansa, że Krąg Cavana chciał mnie mieć martwą. Znowu. -Zasadniczo przywykłam do tego, że ludzie chcieli mojej śmierci. -Dzień dobry, dziewczęta. Witamy z powrotem - powiedziała Madame Dabney, wchodząc do klasy Kultury i Asymilacji następnego ranka. Przeszła wzdłuż rzędów stolików, które służyły za szkolne ławki. Znajdowały się na nich koronkowe obrusy i srebrne świeczki. To zawsze powodowało, że czułam się jakbyśmy szły na herbatę, a w tym pokoju siedziałyśmy bardziej wyprostowane niż w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi. W tym pokoju byłyśmy damami. Podała każdej z nas stos dokumentów. -To co tutaj macie to nasz najlepszy projekt co do tego, co zawierać będą egzaminy dyplomowe, oraz pośrednictwa pracy. To pisemny test, oczywiście. Wasze praktyczne egzaminy... Cóż, mogą być czymkolwiek. I nie popełniajcie błędów, mogą przyjść w każdej chwili. Pomyślałam o wszystkim co widziałam i co zrobiłam. Moje życie było testem od wielu lat. -Dwudziestego ósmego będziemy robić portrety maturalne. Madame Dabney przekazała pęki pierwszej dziewczynie w każdym rzędzie, a my po kolei brałyśmy jeden plik i przekazywałyśmy dziewczynie za nami. -Te z was, które chcą zaplanować sobie letnie staże muszą zwrócić te aplikacje do mojego biura przed piętnastym następnego miesiąca - powiedziała madame Dabney, podając kolejny stos
formularzy. -Listy referencyjne musicie złożyć w każdej amerykańskiej agencji nie później niż pierwszego kwietnia. proszę nie czekajcie do ostatniej minuty z podaniami, panienki - ostrzegła Dabney - To bardziej niż cokolwiek innego może zapewnić wam negatywną odpowiedź. Wreszcie Madame Dabney wróciła do swojego biurka. -I, oczywiście - powiedziała - coroczne targi kariery odbywają się dzisiaj. -Dzisiaj wieczorem? - wyrwałam się, nie zdając sobie sprawy, że mówiłam tak głośno. -Tak, Cameron. Ze względu na... wydarzenia... ubiegłego roku zdecydowaliśmy się zorganizować tego roczne targi kariery w trakcie semestru wiosennego - podała kolejny kawałek papieru wzdłuż rzędów - Oto agnecje i programy, które będą w nich uczestniczyć. I pamiętajcie, panienki, to nie jest tylko szansa dla nich, by was poznać. Ale to wasza szansa, by dać się rozpoznać - uśmiechnęła się - jesteście maturzystkami. Wykorzystajcie tę okazję jak najlepiej. Wasza przyszłość nadchodzi wielkimi krokami. Spojrzałam na stosy kartek, które leżały na koronce przede mną. Uciekałam od dłuższego czasu. Ukrywałam się przez lata. Ale madame Dabney miała rację. Moja przyszłość deptała mi po piętach i nie było sposobu, żebym mogła ją zgubić.
Rozdział 20 Tej nocy, Wielka Sala nie wyglądała jak Wielka Sala. Wszystkie stoły zniknęły, zepchnięte na boki lub przeniesione do innych pomieszczeń. Stoiska stały przy ścianach. Spacerowałam pomiędzy nimi. Alkohol, tytoń, broń palna i materiały wybuchowe utworzyły makietę strzelnicy na miejscach, gdzie zazwyczaj siedzieli nasi nauczyciele. Było tam MI6 i Interpol. FBI i CIA. -Hej - powiedział jeden ze schludnych mężczyzn, popychając broszurę w moim kierunku - Czy myślałaś o karierze w Bezpieczeństwie Wewnętrznym? Jesteśmy przyszłościową agencją. -Departament Stanu USA - powiedziała kobieta, kiedy ją minęłam - Naszym biurem jest świat. Siódmoklasistki gromadziły się przy Tootsie Rolls i darmowych gumkach, które rozdawało Marshals Service (powodują, że ludzie znikają). Prawdę mówiąc, widziałam to wcześniej. Słyszałam wszystkie krzyki, czytałam wszystkie ulotki. Lata się zmieniły; kramy urosły. Ale nadal nie miałam dobrego pomysłu na to jak mogłaby wyglądać moja przyszłość. -Witaj - powiedział mężczyzna w koszulce polo z logo FBI - Czy wiesz, gdzie będziesz za rok? Spojrzałam mu w oczy: -To doskonałe pytanie. Prawdę mówiąc, byłabym szczęśliwa po prostu wiedząc, gdzie w tym momencie byli moja mama i pan Solomon. -Oficjalny pad Udostępnij-to od FBI za twoje myśli - odwróciłam sie, by zobaczyć za sobą Bex, trzymającą torbę pełną łupów. Część mnie chciała się uśmiechnąć, ale nie potrafiłam. Po prostu
rozejrzałam sie po dużym pomieszczeniu, które znałam tak dobrze i zastanowiłam się dlaczego wszystko wydawało się być tak obce. -Nie podoba mi się to - powiedziałam. Bex, będąca wspaniałym zarówno szpiegiem jak i najlepszym przyjacielem, nie zapytała mnie co miałam na myśli. Po prostu objęła mnie ramieniem i powiedziała: -Są tam, Cam. I wszystko z nimi jest w porządku. I wrócą kiedy tylko będą mogli, i ani minuty wcześniej. -Wiem - powiedziałam, a potem tłum jakby się rozstąpił. Mogłam zobaczyć Liz gapiącą się na wielki baner Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, oferujący nagrody każdemu, kto potrafił złamać kody wiszące na ścianach. -Więc, masz to? - spytał ją rektruter, ale Liz pokręciła głową. -Nie wiem - odpowiedziała i odwróciła się. -Nie podoba mi się to - powiedziałam, a Bex skinęła głową w poważnym potwierdzeniu. -Hej Lizzie - powiedziała Bex, kiedy do niej dotarłyśmy. Kiedy położyłam rękę na jej ramionach zdałam sobie sprawę, że były one nawet szczuplejsze niż zazwyczaj. Była blada jak duch poza ciemnymi kręgami, które okrążały jej oczy. Wina spadła na nią, a ja zaczęłam się bać, jak bardzo w dół może ją pociągnąć. -Wydostańmy się stąd - powiedziałam jej - Co ty na to? Filmy w pokoju wspólnym. Możemy iść do laboratorium i użyć ciekłego azotu do zrobienia lodów. Wiesz jak zawsze ci się to podobało. Ale Liz patrzyła tylko tępo przed siebie: -Nie jestem głodna. Kiedy podążyłam za jej spojrzeniem spojrzałam na co patrzyła. Interpol przywiózł mapy świata, które wisiały na ścianach za ich stoiskiem. Wyglądały na tak małe, nawet nie tak szerokie jak dwa normalne stoły. Wyglądały na tak wielkie, pełne małych miasteczek i potężnych puszczy. Każda dobra agentka wie że świat jest mały, ale planeta jest duża. Nikt nie wiedział gdzie moja mama i pan Solomon byli. Nikt nie wiedział, gdzie Krąg uderzy następnym razem. Poza tym, że KTOŚ wiedział. Ponownie spojrzałam na Liz: -Jest w porządku - powiedziałam jej. -Naprawdę? - Liz nie jest jedną z osób, które się załamują, ale coś w jej głosie mnie zmroziło, zawstydziło mnie. Spowodowało, że poczułam się taka mała, bezbronna i słaba. -Liz, wszystko będzie dobrze. Ja... -Dzień dobry, Cammie - Agent Edwards był tam, idąc ze strony stoiska Interpolu. Coraz bliżej do mnie. Nie powinnam być zaskoczona jego obecnością. Pierwszy raz spotkałam go na targach pracy, będąc uczennicą drugiego roku - kiedy jeszcze wymykałam się, by widywać Josha. Historia, pomimo wszystko, zawsze się powtarza - Jak się masz? - spytał. -Dobrze - odpowiedziałam i spróbowałam odejść. -Mam nadzieję, że to znaczy, że rozważasz związanie przyszłości z Interpolem. Mówiłem ci już dawno temu, że bylibyśmy zachwyceni mając cię w naszej załodze. Miałem to wtedy na myśli. I
nadal mam. -Dziękuję - udało mi się wymruczeć -Mamy też miejsce dla twoich przyjaciół. To spowodowało, że się zatrzymałam. -Panie Baxter i McHenry - są zainteresowane pracą w terenie, czyż nie? I myśle, że wszyscy w tym pomieszczeniu chcieliby współpracować z panią Sutton. Kiedy mówił o moich przyjaciółkach to nie brzmiało jak oferta. To brzmiało jak groźba. -Przykro mi, agencie Edwards. Moja przyjaciółka nie czuje się dobrze. Musimy iść do... Ale potem on przysunął się bliżej, stając pomiędzy mną, a Bex z Liz, które już zaczęły się przemieszczać. -Miałem nadzieję na rozmowę z twoją matką. Czy jest tutaj? - coś w sposobie jakim mówił dał mi do zrozumienia, że dobierał słowa ostrożnie. Nie chciał naciskać na mnie za mocno, zbyt szybko. Ale to nie znaczyło, że nie chciał naciskać na mnie w ogóle. Nie odpowiedziałam, a cisza z mojej strony spowodowała, że Max Edwards się zaśmiał: -Zgaduję, że nie. Wiesz, tak sobie myślałem. Zabawna rzecz w związku z tym co się stało z Wintersem, Cammie. -Nie sądziłam, że to było zabawne - powiedziałam mu, ale Edwards nadal mówił jakbym się w ogóle nie odezwała. -Zabójca wyłączył kamery bezpieczeństwa, wiedziałaś o tym? -Tak. -Więc nie wiemy o czym wasza dwójka rozmawiała - powoli podszedł bliżej. To miało mnie zastraszyć, spowodować, że będę chciała mówić. Ale tego nie zrobiło. To spowodowało, że chciałam walczyć - Co Samuel Winters ci powiedział? -Przesłuchaliście mnie tego dnia, gdy to się stało, pamięta pan? Powiedziałam wam już wszystko co wiem. -Powiedz mi to ponownie. O czym rozmawiałaś z Wintersem? Przechyliłam biodra i spojrzałam na niego. -Zdrajcy. Pogoda. Typowe rzeczy. -Jest coś nad czym muszę się zastanowić, Cammie. Czy zabójca nakierował się na ciebie z powodu tego, co usłyszałaś? -Prawdę mówiąc, przywykłam do kręgu Cavana próbującego mnie zabić. Nie zatrzymuję się już by zadawać pytania. Ale to nie była prawda. Zadawałam pytania. Cały czas. I prawie nigdy nie podobały mi się odpowiedzi. -Powiedz mi, Cammie - przechylił głowę, przyglądając mi się jakbym była abstrakcyjnym dziełem sztuki; jakby nie był dokładnie pewny co powinien we mnie zobaczyć - Co jeszcze ukrywasz? Powinnam słuchać załamań w jego słowach - usłyszeć cichutki głos wewnątrz mnie, który mówił , że coś było nie tak w tym pytaniu. Ale byliśmy wewnątrz Akademii Gallagher. Byli tam ludzie, którzy byli tu w sekrecie, którzy byli świadomi prawdy. Byłam za tymi ścianami. Byłam
bezpieczna. Albo tak myślałam. -Gdzie jest Joe Solomon? - rozejrzał się dookoła jakby próbując zobaczyć wszystkie moje kryjówki, zajrzeć do nich przez szczeliny w zaprawie. -On jest... - zaczęłam, ale Agent Edwards mi przerwał. -Nie mów, że martwy, Cammie. Nie kłam - potem Max Edwards chwycił swój telefon; zobaczyłam na nim zdjęcie pana Solomona idącego przez zatłoczoną stację kolejową. Był ubrany w bejsbolówkę i okulary przeciwsłoneczne, ale nie było wątpliwości, kto był mężczyzną ze zdjęcia. -Zostało zrobione dzisiaj w Londynie. -Więc dlaczego pyta mnie pan gdzie on jest? - spytałam, ale Edwards jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi. Przejechał palcem po ekranie, by zmienić zdjęcie. Zobaczyłam obszar tuż po prawej stronie pana Solomona. Widziałam jak trzyma rękę mojej mamy. Uczucie zimna wypełniło moją klatkę piersiową i wiedziałam o co mu chodziło - co pokazywało zdjęcie. Moja mama i nauczyciel nie wrócą w najbliższym czasie. Możliwe, że moja mama będzie musiała uciekać przez resztę życia. -Więc tak. Wie pan, że w posesji nie ma pana Solomona. Sądzę, że powinien pan odejść. -Och Cammie. Wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, że Joe Solomon nie jest jedynym mieszkańcem Akademii Gallaghera, który spędził czas wewnątrz Kręgu. Lód, który wypełnił moją pierś zaczął pękać. Jakby cały mój świat zaczął się trząść i chociaż nie widziałam jak Zach wchodził do pomieszczenia, część mnie wiedziała co bym zobaczyła gdybym się odwróciła. Stał przy budce Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Przeczesywał wzrokiem tłum, szukając mnie. Był tylko kolejnym nastolatkiem myślącym o przyszłości dopóki nie krzyknęłam: -Zach! Uciekaj! Może to był instynkt. Może trening. Ale Zach nie należał do tych głupich ludzi, których widzisz w filmach. Nie pytał o co mi chodziło. Nie musiałam mu powtarzać. W ułamku sekundy ruszył pomiędzy budkami, biegnąc w kierunku korytarza. -Stać! - krzyknął jeden z rekruterów z drugiej strony Wielkiej Sali. Rzucił się na Zacha, ale źle wylądował i Zach pchnął go lekko na bok, szybko przemieszczając się w stronę wyjścia. Agent Edwards musiał postawić tam kogoś, bo wkrótce jakaś kobieta rzuciła się przed Zacha, próbując zwalić go z nóg. Zanurkował, przesuwając się pod nią, ślizgając się po podłodze aż do korytarza, A kiedy kobieta chciała za nim podążyć Bex już tam była. -Nie - powiedziała po prostu ostrzegawczo. Coś w jej głosie zatrzymało starszą agentkę. Poza tym Zacha już nie było. -Za nim! - krzyknął Agent Edwards kiedy zaczęłam się szarpać - aby podążyć za Zachiem - ale Agent Townsend trzymał mnie w żelaznym uścisku - Nie, Cammie. Zostajesz - rozkazał. Wyciągnęłam moją wolną rękę gotowa by go uderzyć, bić i kopać gdybym musiała, ale wtedy znajomy głos powstrzymał mój ruch. -Agencie Edwards - warknęła Buckingham - Co to ma znaczyć? -Trzymaj się z daleka od tego, Patricia - mężczyzna zacisnął palce na moim ramieniu i odwrócił się w stronę najstarszego nauczyciela Akademii Gallagher. Ale nie nasłabszego. Nie przez dłuższą chwilę.
-Jesteś gościem w tym miejscu - powiedziała Buckingham. Jej słowa były zabarwione gniewem i rozczarowaniem, a jej akcent w tym momencie nie był dystyngowany. Był lodowaty - Teraz ją puść. -Mamy pozwolenie, by zatrzymać każdego kto ma informacje dotyczące Kręgu Cavana. -Nie macie takiego pozwolenia ode mnie! - powiedziała Buckingham. Agent Edwards puścił moje ramię i pchnął mnie w kierunku dwóch zbirów, którzy przyszli z nim Zapewniam cię, Patricia, nie mamy zamiaru skrzywdzić dziewczyny. -Ta dziewczyna jest uczniem tej szkoły i jest pod jej opieką. -Ta szkoła - prychnął - Ta szkoła ukrywała i chroniła Joe Solomona przez ponad rok! - posuwałam się powoli z powrotem, dalej od tego człowieka i jego furii - Ta szkoła przyjęła dziecko członka Kręgu a potem pozwoliła czterem innym uczniom ochronić kolejnego! Madame Dabnej podbiegła do przodu: -Patricio, co to znaczy? Ale Profesor Buckingham nie spuściła wzroku z Agenta Edwardsa: -Ci ludzie właśnie wychodzą. -Och, wyjdziemy - zaśmiał się AGent Edwards - Ale nie sami. -Cammie! - krzyknęła profesor Bnuckingham - Teraz!
Rozdział 21 Nie trzeba mi było powtarzać. Dostałam bezpośredni nakaz od nauczyciela. Wiedziałam co musiałam zrobić. Słyszałam za sobą poruszenie. Buckingham wzięła globus z budki CIA i rzuciła nią w głowę Agenta Edwardsa, a kiedy schylił się kopnęła go kolanem w twarz, powodując, że jego nos zaczął krwawić i przewracając go, zdezorientowanego, na ziemię. madame Dabney ruszyła na jednego ze zbirów, którzy mieli przechwycić mnie i pchnęła drugiego na kram Secret Service'u, powodując upadek idealnie wyskalowanej repliki Białego domu. W mgnieniu oka cała Wielka Sala stała się chaosem. To wyglądało jak uliczna walka. Bijatyka. Uczennice siódmej klasy wskoczyły na plecy agentów FBI. Maturzystki ruszyły przeciw CIA. To nie było jakby kot walczący z myszą; to był szpieg przeciwko szpiegowi, a ja nie obróciłam się, by zobaczyć destrukcję, którą spowodowałam i teraz opuszczałam. Byłam zbyt zajęta zastanawianiem się: Gdzie poszedłby Zach? Co Zach by zrobił? Musiał uciec od ludzi goniących go, zgubić ich gdzieś w klasach albo na korytarzach. Albo przejściach. Ukrywanie się w nich byłoby łatwe - miał przewagę jako domownik. Ale ukrywanie się nie mogło być wystarczające. Gdyby wiedzieli, że był w Akademii Gallagher, nie mógłby być w niej bezpieczny. Zach musiał uciekać.
I wtedy już wiedziałam dokąd by poszedł. Chwyciłam poręcz najbliższych schodów i rzuciłam się do przodu, skacząc po dwa stopnie, zdesperowana by nikt mnie nie śledził. Potem ruszyłam w dół wąskiego korytarza prowadzącego do większych, bardziej prywatnych pokoi dopóki nie dotarłam do jednego, który nie był używany przez nauczyciela. Kiedy doszłam do drzwi pokoju Zacha weszłam bez pukania, co - prawdę mówiąc - było czymś w rodzaju błędu, ponieważ zanim moje oczy w ogóle przywykły do ciemności, poczułam uderzenie popychające mnie do przodu, zwalające mnie ze stóp. -Dziewczyna Gallagher - powiedział Zach. Brzmiał na wściekłego i zawstydzonego w jednym momencie. -Wszystko w porządku? - jego ręce znalazły się na mnie, sprawdzając moją głowę i ramiona. -Mam się dobrze. -Przepraszam. Myślałem, że jesteś... -Wiem. -Kim oni są? - spytał. -Interpol. CIA. Oni wszyscy, Zach. Szukają cie. Na jego łóżku leżał plecak. Nigdy nie nosił go na zajęcia i od razu wiedziałam, że nie był mu potrzebny do noszenia podręczników i zadań domowych. Trzymał ten plecach zapakowany i gotowy cały czas, na wypadek gdyby musiał uciekać. Wiedziałam, ponieważ miałam taki sam plecak. Usłyszałam dźwięki, odgłosy kroków na schodach. -Chodź - powiedziałam, sięgając po jego rękę - Musimy zniknąć. I potem poprowadziłam go korytarzem. Kiedy dotarliśmy do schowka pchnęłam go do środka. Był za mały. Nigdy się nim z nikim nie dzieliłam, a teraz znalazłam się w nich przyciskana przez Zacha, z jego ramionami dookoła mnie, jego plecakiem na naszych stopach. -To jego pokój! - powiedział ktoś. Wyważyli drzwi jego sypialni kiedy Zach i ja staliśmy przyciśnięci razem do czerni - Znajdźcie ich! -Zamierzasz wiecznie mnie tu ukrywać? - wyszeptał. -Może - odszepnęłam. -Był tutaj - powiedział mężczyzna na zewnątrz - Zniknął. -A może... - położyłam dłoń na klatce piersiowej Zacha i objęłam jego szyję - Zamierzam po prostu zrobić to. A potem pociągnęłam dźwignię. Patrzyłam jak oczy Zacha się rozszerzają, kiedy podłoga pod nami ustąpiła i razem spadliśmy prosto na dół, przesuwając się przez szkolny system wentylacyjny, znajdując się coraz dalej od ludzi, którzy próbowali nas znaleźć. -Jesteś szalona - powiedział Zach, kiedy w końcu wylądowaliśmy dwa piętra niżej. -Jestem osobą, którą warto znać, Zachary. Powinieneś to teraz zrozumieć. -Och, zrozumiałem. -Dobra, gołąbeczki - powiedział głos za nami. Odwróciłam się, by zobaczyć Bex, Liz i Macey stojące i obserwujące nasze skrzyżowane ramiona - Idziemy.
To nie był czas na przedrzeźnianie. To nie był czas na flirt. Więc poprowadziłam ich przez wewnętrznie funkcjonującą szkołę. Nie rozmawialiśmy. Nie kiedy staliśmy przyciśnięci razem i słuchaliśmy przez odpowietrznik dwójki agentów FBI dyskutujących o miejscu pobytu Zacha. Nikt nie zapytał o wyjaśnienia, kiedy znalazłam kawałek liny i wykorzystałam go, by obniżyć poziom piwnicy. Pomyślałam znów o ciemnej uliczce w D.C. Bierzcie ją. Słyszałam strzały w więzieniu i wrzaski strażników. Znajdźcie ją. Czułam ludzi deptających mi po piętach. Znajdźcie ich. I w głębi serca wiedziałam, że dziewczyna, którą byłam w Sylwestra była głupia. To nie był jeszcze czas, by przestać uciekać. -To jest to - powiedziałam, kiedy wydostaliśmy się z piwnicy do małego baraku znajdującego się blisko granicy drzew - Tam - powiedziałam, wskazując sekcję główną ogrodzenia porośniętą krzewami róż i cierni - Nie ma innego tunelu. To zaprowadzi nas do miasta. -Okay - Zach wziął głęboki oddech i odwrócił się do mnie - Zgaduję, że to pożegnanie. Na teraz. -Idę z tobą - powiedziałam. Słowa uderzyły Zacha i spojrzał na mnie, a potem na moje przyjaciółki, już wiedząc co nastąpi następne. -A gdzie idzie ona, tam idziemy i my - Liz splotła cienkie ramiona na piersi. -Cammie, twoja mama wróci - powiedział mi Zach, a ja nie mogłam się powstrzymać - odwróciłam się i spojrzałam na szkołę. Światła płonęły w każdym oknie. Reflektory przetaczały się przez tereny. Słyszałam szczekanie psów i krzyki mężczyzn. Poszukiwania poszerzą się i rozprzestrzenią, i nie zatrzymają się dopóki oni nie znajdą Zacha. Dopóki nie znajdą nas. -Nie - potrząsnęłam głową - Oni odeszli. I nie mogą nawet wrócić. -Dziewczyno Gallagher - zaczął Zach, ale przerwałam mu skinieniem głowy. -Oni - słowo było szeptem - Powiedział znajdźcie ich. Dlatego pozostanie tutaj nie jest dla mnie bezpieczne - wyciągnęłam rękę i chwyciłam go za koszulkę, kierując jego twarz w moją stronę kiedy powiedziałam - Pomyśl o tym, Zach. Winters, Preston, ty... Przychodzą po każdego, kto miał cokolwiek wspólnego z Kręgiem. -Dlatego nie możesz ze mną iść, to niebezpieczne. -Ale ja miałam styczność z Kręgiem - całe poprzednie lato. Winters chciał rozmawiać tylko ze mną - patrzyłam jak Zach kręcił głową, próbując odrzucić myśl, której nie chciał przyjąć do zrozumienia. -Idę - oznajmiłam. -Idziemy - poprawiła mnie Bex. -Na szczęśćie - dodała Macey z uśmiechem - Byłam na tyle zapobiegliwa, by zapakować najważniejsze rzeczy do vana Liz. Liz zarumieniła się: -Mogłabym pomóc.
-Nie - powiedziałam. -Ale... przyniosłam żelki - powiedziała Liz jakby to było wystarczające by wyrównać potencjalny problem. -Jeżeli wyjedziesz teraz nie będziesz mogła wrócić. Idź na zajęcia - spojrzałam na nią. -Zakończenie. Wyjeżdżamy i nie wiemy co się stanie. Dlatego właśnie wasza trójka powinna zostać. -Naprawdę myślisz, że zamierzamy to zrobić? - Macey brzmiała jakby miała się roześmiać. -Myślę, że wy trzy nigdy wcześniej nie musiałyście uciekać - wbiłam spojrzenie w ziemię, jedyne wspomnienie z zeszłego lata przeleciało mi przed oczami. -Odchodzenie nie może być nawet w połowie aż tak trudne jak bycie opuszczanym, Cam - ostrzegła Bex. Coś w jej głosie powiedziało mi, że nadal mi nie wybaczyła - że może nigdy tego nie zrobi. Spojrzałam na kamienne ściany i żelazne płoty i mimo to, że były całkowicie suche zadrżałam nieco, myśląc o Rzymie, o momencie w którym byłam po przeciwnej stronie rzeki niż moje przyjaciółki, nie mogąc bezpiecznie jej przekroczyć. Poczułam jakbyśmy znów znajdowały się po dwóch rozległych stronach. Musiałam zbaczać z drogi, zakręcać, uciekać, mając nadzieję, że pewnego dnia znów się spotkamy*. -Jeżeli idziemy, musimy to zrobić teraz - oznajmiła Macey. I z tymi słowni przyszła decyzja. Nie mogłyśmy zostać w szkole przez wieczność. W końcu spędziłyśmy lata przygotowując się do życia poza jej murami. Po prostu nigdy nie wiedziałyśmy, że będziemy miały spotkać się z nim tak szybko. -Tędy - powiedziałam, odsuwając gałęzie krzaka róży, które jak głosiła plotka, zostały zasadzone przez samą Gilly w trakcie wojny secesyjnej. Za nią znajdowało się jedno z najstarszych przejść w naszej szkole. Sięgało pamięcią aż do Kolei Podziemnej** i wiedziałam, że nie byliśmy pierwszymi zdesperowanymi ludźmi szukającymi go, potrzebującymi go, aby wejść w ciemność z nadzieją na odnalezienie odrobiny światła na końcu tunelu. Zach poszedł pierwszy. Za nim Bex, Macey i Liz. Miałam iść prosto za nimi, ale zatrzymałam się na moment, po raz ostatni patrząc na szary, kamienny budynek, na boisko do lacrosse'a***, i na pokrytą mrozem linię drzew. W świetle księżyca to wyglądało niemal jak obraz. Jak sen. I może kiedyś nim dla mnie było. Ale teraz, czy mi się to podobało czy nie, nadszedł czas by się obudzić. -Cammie! - zawołał ktoś w ciemnościach. Odwróciłam się by zobaczyć profesor Buckingham stojącą w drzwiach. Patrzyła na mnie. Jej włosy były jednym wielkim nieładem, a jej suknia była porwana. Część mnie pomyślała, że mam kłopoty, że jestem uziemiona, z widokiem na kozę przez resztę życia. Ale wtedy Buckingham uśmiechnęła się i podniosła rękę w geście, który był ni to machnięciem ni to salutowaniem. To było bardziej jakby kobieta chciała złapać garść powietrza, by przytrzymać je jako wspomnienie. -Powodzenia - krzyknęła, potem odwróciła się i nacisnęła przycisk na ścianie. Natychmiast zaczęły piszczeć syreny: -Kod czarny. Kod czarny. Kod czarny. Światła zawirowały. Tytanowe okiennice pokryły wszystkie okna. Bariery zasłoniły wszystkie wejścia, oddzielając mnie od moich nauczycieli, od mojej szkoły. Od mojego domy. Odcinając mężczyzn i kobiety, którzy zostali wysłani, by znaleźć mnie wewnątrz jednego z najbezpieczniejszych budynków na całej ziemi.
Pozostała mi tylko jedna droga, więc odwróciłam się i ruszyłam ciemnym i zakurzonym tunelem. I po raz drugi w moim życiu - uciekałam. *Pani Ally Carter, co pani ćpała i czemu się pani nie podzieli? To zdanie nie miało sensu xD **Umowny szlak, którym uciekali zbiegli amerykańscy niewolnicy. ***Taka amerykańska gra. Są siatki na długim kiju i latają z tym po boisku, trzymając w tym piłkę.
Rozdział 22 Nigdy wcześniej nie byłam zbiegiem. Byłam uciekinierem, kameleonem, cierpiącym na amnezję. Szpiegiem. Ale bycie zbiegiem było dla mnie nowe, choć muszę przyznać, że nie całkiem niespodziewane. Zmienialiśmy się, jadąc dwupasmową drogą, skrzyżowaniami czy krętymi górskimi drogami. Zjechaliśmy na boczne drogi i robiliśmy wszystko, by uciec przed śledzeniem, czego tylko się kiedykolwiek nauczyliśmy. Ale, przede wszystkim, jechaliśmy przed siebie. Nie zatrzymując się, nie odpoczywając w nocy. -Jesteśmy. Usłyszałam głos Macey i poczułam jak van się zatrzymuje, trząsając mną pomimo ciężaru Liz śpiącej na mnie. -Jeszcze dziesięć minut - wymamrotała Liz. Część mnie chciała pozwolić jej wrócić do snu. Część mnie potrzebowała wymówki, by myśleć, że to wszystko co stało się poprzedniej nocy było tylko snem. -Um, Macey - zaczęła Bex, prostując się. Przesunęła się, by oprzeć się na przednich fotelach Gdzie dokładnie jesteśmy? I wtedy zobaczyłam to, co widziała Bex. Mile piaszczystych plaż otaczających nas z każdej strony. Van znajdował się pośrodku okrągłego podjazu. Były tam skomplikowane żelazne bramy i ogromna fontanna, która była sucha i pełna liści. Niebo było szare, tak jak ocean, a gdy tylko Macey otworzyła drzwi, usłyszałam dźwięk fal rozbijających się o ląd. Ale to wszystko było niczym w porównaniu do domu (I kiedy mówię "dom" tak naprawdę mam na myśli "posesja") Były tam co najmniej trzy piętra z balkonami i coś w tym momencie spowodowało, że poczułam się jakbym zasnęła w starym minivanie Dodhe i obudziła się w innym świecie. W świecie Macey. -Chodźcie - powiedziała Macey. -Macey - Bex brzmiała ostrożnie - Prawdopodobnie nie powinniśmy się zatrzymywać. -Cóż, ja się zatrzymuję - oznajmiła Macey, wywracając oczami - I zamierzam zjeść prawdziwy posiłek i znaleźć prawdziwe łóżko. Więć... możemy spróbować. Albo możemy spróbować wskazała na posesję - A ja, na przykład, potrzebuję prysznica. Była już poza vanem i ruszyła w kierunku drzwi. Bex i ja zaczęłyśmy za nią gonić, ale Zach już tam
był. Nie sądzę żeby spał. Nie pamiętam żeby jadł. Wyglądał dokładnie tak jak w momencie gdy opuszczaliśmy szkołę. Czujny i żywy i bardziej niż trochę podobny do skrzyżowania Joe Solomona z agentem Townsendem. -Musimy trzymać się z daleka od tej pułapki, Macey. Przebywanie w miejscach do których ktoś mógłby pomyśleć, że pójdziemy, nie jest bezpieczne. -Wyluzuj - spróbowała z nie powodzeniem przepchnąć się obok niego - Należy do jakichś znajomych rodziców. Są w środku bardzo bolesnego rozwodu, a sędzia zabronił obojgu dostępu do tego domu. Nawet gospodyni nie może wejść do środka, więc wierz mi, mamy to miejsce dla siebie. -Nie możemy po prostu włamać się do czyjegoś domu, Macey - powiedziała Liz. Ale Macey jedynie się uśmiechnęła i sięgnęła do roślin doniczkowych przy frontowych drzwiach. Chwilę później klucz zwisał z jej palców. -Kto mówił coś o włamywaniu się? Wchodząc do środka wielkiego, pustego domu, musiałam przyznać Macey rację. Nikt nie był w nim od dłuższego czasu. Rozejrzałam się po ciemnych pomieszczeniach. Ciężke zasłony były zasłonięte na oknach. Kapy przykrywały meble. Lodówka była pusta, ale piwnica była zaopatrzona, więc zjedliśmy zupę i krakersy, zostawiając zasłonięte zasłony i wyłączone światła. Spaliśmy cały dzień i spacerowaliśmy całą noc i nawet światło księżyca było jasne jak reflektor, odbijając się od oceanu. -Cóż, powiem to dla Macey - szepnął Zach, podchodząc do mnie - Podoba mi się jej pomysł. Siedziałam na leżaku na opustoszałym odcinku plaży, wpatrując się w ocean. Zabrałam jeden z najmiększych koców świata z jednego z łóżek dla gości i siedziałam w ciemnościach z nim owiniętym wokół moich ramion, z nogami zakopanymi w piasku. -Mamy pięć kawałków w gotówce i dziesięć fałszywych dowodów - powiedziałam do Zacha. Nie odwróciłam się w jego stronę. Ten fakt po prostu przyszedł mi do głowy i nie mogłam się powstrzymać przed wypowiedzeniem go - Mamy sześć kart kredytowych, ale nie ufam dwóm z nich. Mogą być połączone ze szkołą, więc... Będziemy musieli porzucić vana po drodze. Za dużo osób go rozpoznaje. Używałyśmy go tyle razy. Więc, tak sądzę, pozostają nam busy. Będziemy musie... -Cammie - moje imię było szeptem na ustach Zacha, kiedy przysunął się bliżej. -Dziewczyny odwaliły świetną robotę z pakowaniem - nie zastanawiałam się nad tym kiedy to zrobiły - skąd wiedziały. Ale każdy szpieg wie, że ucieczka jest zawsze jedną z możliwości - Mamy podstawowe środki łączności, a Liz ma wystarczająco komputerów żeby włamać się do NASA. Nadal potrzebujemy fizycznych narzędzić. Artykułów sportowych. Elektroniki. Będziemy potrzebowali sklepu ze sprzętem komputerowym. Powinniśmy rozdzielić się na tę część. -Cam - Zach uklęknął na piasku na przeciwko mnie. Chwycił mnie za dłonie. Nie zdawałam sobie sprawy z tego jak zimne były dopóki nie potarł ich swoimi własnymi - Musimy o nich porozmawiać. -Co z nimi? -Czy to co robimy jest dla nich najlepsze? -Potrzebujemy drużyny, Zach. Będziemy ich potrzebiwać.
-Nie potrzebujemy wsparcia do ucieczki, dziewczyno Gallagher. Nie mogę wrócić, ponieważ moja matka jest częścią kręgu. Ty jesteś w niebezpieczeństwie z powodu tego, co ambasador mógł lub nie mógł, ci powiedzieć. Musimy uciekać. Schować się. Zniknąć - powiedział dwa słowa nieco wolniej. Wiedziałam jak wielkie to było i co miało znaczyć - I to będzie łatwiejsze tylko z naszą dwójką. -Nie zamierzam zniknąć, Zach - myślałam nad tym godzinami, rozważając to. Zastanawiając się nad tym. Więc wstałam i ruszyłam w stronę domu. Tak jakby wszystkie drogi przez wieki prowadziły mnie do tej plaży. Od kiedy obudziłam się w Alpach. Od kiedy wpadłam na pranie w Bostonie. Od kiedy wyciągnęłam butelkę z kosza i przywitałam się z chłopakiem, ktory zobaczył mnie w tłumie. -Dokąd idziesz? Spojrzałam na pierwszego chłopaka, który kiedykolwiek zobaczył mnie - prawdziwą mnie - i powiedziałam mu: -Zakończyć to. -Musimy porozmawiać - oznajmiłam, kiedy tylko weszłam do środka. -Dobrze. Tutaj jesteś. Musimy znaleźć sposób na skontaktowanie się z twoją mamą - Bex wędrowała po pomieszczeniu - Moja mama będzie wiedziała jak to zrobić. Musimy tylko... -Nie - potrząsnęłam głową i spojrzałam jej w oczy - Bex, jaka jest zasada numer siedem każdej agentki pod przykrywką? Bex znała odpowiedź, ale jej nie udzieliła. -Agentka pod przykrywką działa samodzielnie bez ryzykowania bezpieczeństwa innych powiedziałam, wyliczając jedną z rzeczy, których nauczyłam się od Joe Solomona - Na tej planecie jest może pół tuzina osób, którym możemy zaufać i jeżeli myślisz, że te osoby nie będą pod stałym nadzorem to jesteś szalona. Co znaczy - wzięłam głęboki oddech - że od tego momentu jesteśmy zdani na siebie. -Ale ... - słowa wydawały się być trudne dla Liz; ciężar tego wszystkiego co się działo był zbyt wielki dla jej małych ramion - Musimy komuś powiedzieć. O moim teście, o tym co robi Krąg. Ktoś musi coś z tym zrobić! -Ktoś coś z tym zrobi - rozejrzałam się po grupie - My coś z tym zrobimy. -Cam, pomyśl o tym - powiedział zach, a ja odwróciłam się w jego stronę. -Więc mogłam spać dłużej!- usłyszałam swój krzyk. Jak na losowy wybuch, był on całkiem niezły. Widziałam jak moje współlokatorki spoglądają na siebie i na Zacha. Patrzyłam jak próbują zrozumieć o czym mówiłam, więc kontynuowałam. -Coś mnie niepokoi od kiedy ojciec Prestona zmarł. Leki, które zastosowali by mnie uśpić w drodze do więzienia... przestały działać zbyt szybko. Nasza teoria zawsze była taka, że krąg wysłał zabójcę aby zabił ambasadora zanim mógłby ze mną porozmawiać. By go uciszyć. Nie powinnam nawet być z ambasadorem, gdy zabójca się tam pojawił. To jest ta historia, prawda? -Wiemy, Cam - powiedziała Bex. Potrząsnęłam głową. -Ale co jeżeli to tylko historyjka? Co jeżeli miałam tam być - dokładnie w momencie kiedy to się stało? Patrzyłam jak ludzie, których znałam najlepiej, spoglądają na mnie jak na wariatkę. Zaufajcie mi. To wygląd, który znam całkiem dobrze.
-Pamiętasz co powiedziałaś mi w Londynie, Bex? Że Krąg nie potrzebuje już mojej śmierci, ponieważ jest za późno by powstrzymać mnie od powiedzenia komuś o liście? -Tak, Cam - odpowiedziała Bex. -Powiedziałaś, że nie potrzebują mnie martwej, ale prawdopodobnie nadal próbują mnie zabić jeśli to byłoby wygodne - tylko na złość. Pamiętasz? -Tak, ale... -Cóż, co jeżeli to było całkiem wygodne? Co jeżeli ktoś chciał żebym znalazła się w tamtym pokoju? Co jeżeli ktoś chciał żebym tam umarła? -Ktoś jak Max Edwards? - spytał Zach. Skinęłam głową. -Jeżeli miałam spać kolejną godzinę to po co przyszedł to sprawdzać? Czemu wziął mnie wcześniej do ambasadora? Mam na myśli... może to tylko przypadek... -A może nie - dokończyła Bex. -Krąg ma szpiegów wszędzie - powiedziała Liz - Nawet w jego grupie zadaniowej. -Może mają jednego kierującego grupą zadaniową - stwierdziła Macey. -Myślisz, że wiedzą? - spytał mnie Zach - Twoja mama i Joe, myślisz, że spodziewają się, że Edwards jest winny? -Nie jestem pewna, że jest - powiedziałam, wzruszając ramionami - Ale nie lubię go. I nie lubię... tego. W każdym wypadku nie możemy powiedzieć nic komuś komu nie ufamy - wzięłam głęboki oddech, by uspokoić nerwy i ruszyłam dalej - I dlatego musimy działać sami. -Dziewczyno Gallagher, pomyśl o tym. -Myślałam o tym. I to jest to, Zach. To przychodzi następne. Mam dość czekania i chowania się. Nie uciekam ani nie kłamię ani nie chowam się pod ziemię ani nie słucham żadnych szpiegowskich warunków, które znaczą mniej więcej tyle co czekać aż ktoś inny coś zrobi. Mam dość czekania. Rozejrzałam się dookoła, oczekując na protesty, ale żadne nie nadeszły, więc mówiłam dalej: -Ojciec Prestona prosił o spotkanie ze mną i wspominał Liz, więc myślę, że ona ma rację i myślę, że ta rzecz się dzieje. Myślę, że Krąg próbuje zacząć Trzecią Wojnę Światową. -Dlatego dzwonimy do moich rodziców - oznajmiła Bex, ale ja pokręciłam przecząco głową. -Mają pracę, Bex. Mają misję - wzięłam głęboki oddech i przyznałam - Każde z nich jest zajęte ściganiem dowódców Kręgu. Czy zdają sobie sprawę z tego czy nie, próbują powstrzymać ich od ich celu. A samo usłyszenie naszych głosów może być wystarczające, by też wylądowali w więzieniu. Więc... nie. Zamierzam spróbować powstrzymać Trzecią Wojnę Światową. I proszę was o pomoc. -Gdzie zaczynamy? - spytała Bex. Czułam ich spojrzenia na sobie - wyczekujące aż coś powiem, aż coś zrobię. To był sposób, którym zawsze patrzyłam na swoją mamę albo ciocię Abby, albo pana Solomona. Czułam, że czekają na rozkazy. I zdałam sobie sprawę, że nie będą szli ze mną w tym zadaniu - będą podążali za mną. Poczułam ciężar odpowiedzialności spadający na mnie, i moje współlokatorki musiały to wyczuć. -Cam, ty jesteś tą, która widziała gdzie trzymają Prestona - Bex ruszyła w moją stronę - Jesteś tą, która usłyszała to, co ambasador miał do powiedzenia. I, Cam, jesteś jedyną z nas, która była kiedyś zdana na siebie samą jeżeli chodzi o Krąg. -I zostałam złapana - przypomniałam wszystkim. Szczególnie sobie. -Ale przeżyłaś - powiedziała Bex, kładąc nacisk na ostatnie słowo, na jedyną rzecz, która się tak naprawdę liczyła - Więc - zrobiła niewielki krok do tyłu i skrzyżowała ramiona - Co zamierzamy
zrobić? Wiedziałam, że czekają, obserwują i zastanawiałam się czy Zach nie miał racji - że nasza dwójka poradziłaby sobie lepiej sama. Ale było za późno. Nie mogliśmy porzucić moich współlokatorek nawet gdybyśmy próbowali. Były dziewczynami Gallagher. Znalazłyby nas. -Lizzie - odwróciłam się do niej - Co dzieje się dalej? Mam na myśli... Jaki jest następny klocek domina -To mogłoby być wiele rzeczy. Zbudowałam model i skanuje on wszystko z internetu i dopasowuje do wzorca, a następnie odsyła... -Skrócona wersja, Liz - przypomniała jej Bex. -Nie wiem jeszcze - wyrzuciła Liz - Ale niedługo będę. Prawdopodobnie niedługo. Mam nadzieję, że niedługo. -Jak niedługo? - spytałam. -Kilka dni. Może krócej. -Okay, więc w międzyczasie, odbijemy Prestona - czekałam na obiekcje, pytania, wątpliwości, ale nikt nie powiedział nic dopóki Bex nie zapytała: -Co wiemy o tym więzieniu? -Zanim Joe odszedł powiedział mi, że jest to obiekt o najbardziej zaostrzonym rygorze na Alasce powiedział Zach, przejmując pałeczkę - Bardzo odległy. Bardzo ekstremalny. Bardzo dobrze strzeżony. Tylko największe terrorystyczne cele są tam przetrzymywane. -Dlatego, że jest tak odległy? - spytała Liz. Zach potrząsnął przecząco głową. -Ponieważ oficjalnie nie istnieje. Więźniowie są tam wysyłani tylko jeżeli mają nigdy nie wyjść na wolność. Nie chciałam patrzeć na Macey, ale nie mogłam się powstrzymać. Spojrzałam na nią kątek oka, czekając aż się skrzywi albo skuli, ale zachowała stoicki spokój. Zamrożona. -Jak duży jest? - spytała Bex. -Nie jestem pewna - potrząsnęłam głową - Obiekt został wbudowany w górę i nie widziałam go całego. Był jak labirynt. Myślę, że chodzi o to, żebyś się w nim zgubił. -Pamiętasz drogę? - spytała Bex, a ja się uśmiechnęłam. -Każdy krok. -Dobrze - powiedziała Macey - W piwnicy jest bezpieczna broń. -Nie - potrząsnęłam głową. -Ale.... -Nie możemy zostawić śladów, Macey. Nie ważne jak dużo broni będziemy ze sobą mieć - oni będą mieli więcej. Naszym jedynym sposobem jest bycie bardzo, bardzo cicho. -To nie jest takie proste, dobra? - Zach potrząsnął głową. Frustracja wylewała się z niego falami. -Nie rozumiecie. Sama temperatura i wysokość powodują, że to najtrudniejszy cel w kraju. Jeżeli myślicie, że to będzie łatwe, to jesteście szalone. -Zach ma rację - powiedziała Bex. -Wydostałam się stamtąd - powiedziałam, niemal pod nosem. -I miałaś szczęście - odparował. Do wtedy naprawdę nie zastanawiałam się jakim wielkim cudem to było. Było tam zbyt wiele adrenaliny, za dużo szalonych myśli wewnątrz mojej głowy. Ale to nie
zmieniało faktu, że nie mogłam powiedzieć mu, że się mylił. Mogłam tylko oznajmić: -Więc mogę się tam dostać. -Wydostanie się to co innego niż włamanie - powiedział mi Zach. -To więzienie, Zach. Zatrzymywanie ludzi jest w pewnym sensie ideą tego miejsca. -Ale... -Ale co? - spytałam. -Jeżeli zostaniemy złapani nie wydostaniemy się. Może nigdy. Pomyślałam o tym co ciocia Abby powiedziała mi w Rzymie. Że nie możemy być dziećmi i dorosłymi w tym samym czasie - że nie możemy korzystać z tego w obie strony. Ludzie już przychodzili po Zacha. Już chcieli mnie. Gdybyśmy to zrobili to by stało się oficjalne. Nie byłoby odwrotu dla żadnego z nas. -Okay - Bex potarła dłońmi o uda, ogrzewając je jakby w przygotowaniu na miejsce do którego mieliśmy się udać i na rzeczy, które mieliśmy zrobić - Idziemy - to nie był argument. To był rozkaz. I żadne z nas nie miało siły, by się mu przeciwstawić - Idziemy teraz. Macey podeszła do drzwi kuchennych, otwierając je i zapaliła światło. Lampy błyskawicznie zamigotały, brzęcząc i świecąc, rozjaśniając ogromny pokój wypełniony rzędami półek pokrytych nartami, kurtkami, kombinezonami, kablami i namiotami. Każda bogada osoba wypełniała ogromny pokój takimi zabawkami. Macey uśmiechnęła się: -Czego potrzebujemy?
Rozdział 23 Okazuje się, że skradanie się do ściśle tajnego, rządowego więzienia jest o wiele bardziej czasochłonne niż bycie zaproszonym przez drzwi. Skierowaliśmy się na Alaskę następnego ranka i lecieliśmy cały dzień. Myślę, że samolot należał do Blackthorne, ale Zach tego nie wyjaśnił, a ja nie zapytałam. Siedziałam po prostu w rzędzie za nim podczas gdy on i Bex wspólnie pilotowali. Do czasu, kiedy dotarliśmy do gór, była pewna, że miała certyfikat. Ja, z jednej strony, miałam zbyt wiele złych doświadczeń ze złymi kierowcami, by dać jej prowadzić samej w najbliższym czasie. Ale nadal nie miałam siły, by jej odmówić. Krokiem drugim był śmigłowiec ukryty w lesie. Rozpoznałam pilota, dziewczynę o imieniu Neha, która była maturzystką, gdy my byłyśmy w siódmej klasie. Ale nie nadrobiłyśmy zaległości. Nie było na to czasu. Chociaż była dopiero dziewiętnasta lecieliśmy pod osłoną ciemności u podstawy góry. A potem już nas tam nie było, wydostaliśmy się ze śmigłowca i znaleźliśmy się w śniegu. Wirował wokół nas, kiedy Neha podnosiła się do góry, światła jej helikoptera znikały w ciemnym niebie porytym większą ilością gwiazd niż kiedykolwiek widziałam, pozostawiając nas samych w dziczy z niczym poza wspinaczką do przebycia.
Ilość godzin trwania wspinaczki: 6 Ilość razy, gdy Liz upadła: 12 Ilość razy, gdy Liz niemal pociągnęła co najmniej trzy z nas ze sobą: 7 Ilość razy kiedy powiedziałyśmy coś na ten temat: 0 Ilość razy kiedy zastanawiałam się czy nie popełniamy największej pomyłki w naszym życiu: każdy pojedynczy raz.
-Jesteśmy na miejscu. Przez sposób w jaki Bex rozejrzała się po jaskini mógłbyś pomyśleć, że to RitzCarlton*. Ale, prawdę mówiąc, to była po prostu wąska szczelina z brudną podłogą. Chrust pokrywał wejście. Śnieg dostawał się do środka, a lód pokrywał kąty. Ale to był dom, przynajmniej w tym momencie, i byłam zadowolona możliwością wciśnięcia się do środka i upuszczenia plecaka. -Możemy rozpalić ogień. Nie zobaczą dymu przez drzewa i jest tu wystarczająca wentylacja żebyśmy nie musieli się martwić o uduszenie - Zach wskazał w górę na strop. Pęknięcia biegły przez skałę, a ja mogłam zobaczyć przez nie rozgwieżdżone niebo. -Powinniśmy odpocząć - było po północy, Bex upuściła swój plecak na ziemię - Jutro mamy pracę do zrobienia - sądząc po bólu w moich plecach i pocie w moich butach już zrobiliśmy dzisiaj sporo pracy, ale nie był to czas, by się kłócić. Jednak Macey się nie zgodziła. -Ale... zaczęła. Bex przerwała jej jednym spojrzeniem. -Nie odbijemy Prestona biegnąc przed siebie bez żadnego planu, Macey. Odbijemy go będąc rozsądnymi. -Będąc rozsądnymi powtórzyła Macey. -Dobra - rozwinęłam swój śpiwór - Prześpijmy się trochę. Tak bardzo jak próbowałam zasnąć, nie mogłam. Macey była obok mnie, leżąc na plecach, patrząc na niebo przez szpary w jaskini, obserwując gwiazdy. Były niemal zbyt jasne. Chciałam móc je wyłączyć. Bex spała a Liz, ubrana tak jak była, padła nadal z butami na nogach. Zastanawiałam sie gdzie była moja mama i pan Solomon. Chciałam wiedzieć czy zaakceptowaliby to co robiliśmy. Zobaczyłam poruszający cię cień w pobliżu wejścia, przesuwający się w dół ścian. Naciągnęłam więc mój śpiwór wokół ramion i tak cicho jak mogłam podążyłam za nim. -Idź spać, dziewczyno Gallagher - powiedział Zach. Nie odwrócił się w moją stronę. Po prostu oparł się o wejście do jaskini, wpatrując się w szczyty gór, majaczące nad naszymi głowami. Patrzył tak intensywnie, że zaczęłam się zastanawiać czy nie ma przypadkiem rentgenów w oczach i nie próbuje zobaczyć co kryje się w ich środku. Albo po prostu próbował zobaczyć jutro.
-Nie mogę spać powiedziałam mu. -Powinnaś spróbować. -A ty jesteś tutaj nie korzystając z własnej rady, ponieważ... - nie próbowałam skończyć. Po prostu owinęłam śpiwór wokół jego ramion i zatonęłam w jego objęciach, kładąc tył głowy na jego klatce piersiowej i opierając się o niego, podziwiając gwiazdy. -Nigdy nie myślałam, że tam jest tyle gwiazd. -Nie mogę ich zobaczyć - powiedział. Czułam jego ciepły oddech na mojej szyi, kiedy pocałował delikatną skórę i nasady włosów - Widzę tylko ciebie. -To jeden z twoich słabszych tekstów - odpowiedziałam mu, ale nie poruszyłam się. -To ta wysokość - oznajmił - Nie mam wystarczająco tlenu w mózgu. -Rozumiem - westchnęłam, kiedy jego pocałunki przeniosły się wyżej. Jego ramiona zacisnęły się mocniej wokół mojej talii i po raz pierwszy od wielu godzin nie było mi zimno. Nie miałam dreszczy. Byłam bezpieczna przez tę chwilę i chciałam, by trwała ona wiecznie. Ale nie mogła. Z głębi jaskini usłyszałam Liz kaszlącą przez sen. -Nie powinniśmy byli pozwolić jej iść powiedziałąm. -Gdyby to zależało ode mnie żadnej z was by tu nie było - Zach przestał mnie całować. Odwrócił mnie twarzą do siebie - Wiesz, ze to jest szalone, prawda? -Preston by to dla nas zrobił oznajmiłam. -Naprawdę? - nie mogłam określić czy to było retoryczne pytanie, nie dopóki Zach nie powtórzył Naprawdę by to zrobił? Potrząsnęłam głową i znów spojrzałam na górę. Temperatura była poniżej zera, a ja drżałam nawet w mojej izolowanej odzieży. Byłam oddalona o pół świata od moich wakacji, ale wspomnienia których nie miałam, były tam zawsze, krążąc pod powierzchnią. Nie ważne ile razy próbowałam je odkryć, umykały mi. Im mocniej próbowałam tym szybciej znajdowały się poza moim zasięgiem, więc przestałam próbować. -Nie wiem jak to powiedzieć, Zach. Ale poprzedniego lata... Myślę, że ocalił mi życie. -Mogą po niego nie przyjść, Cammie. Prawdopodobnie jest tam bezpieczny. I... Zach urwał. Coś w jego twarzy powiedziało mi, że nie chciał skończyć. Coś w moich żyłach powiedziało mi, że musiał. -On należy do Kręgu, Cammie. Jest jego następnym pokoleniem. -Nie jest. -Jest - powiedział Zach. Chmura przeleciała nam nad głowami i cień padł na jego twarz Wiem, że jest, ponieważ ja też nim jestem. -Nie -Wiesz jakie jest moje pierwsze wspomnienie? - spytał z szybkim, smutnym śmiechem - Moja mama śpiewała mi tę piosenkę - o królach i rycerzach i jeźdźcach. Całe życie myślałem, że to po prostu piosenke - coś co matki śpiewają małym chłopcom. Ale to nie była tylko piosenka, Cammie. Ona była o rządzie. Gliniarzach. Mocy. Nie byłem wystarczająco dorosły, by o tym mówić, i nadal uczyłem się kogo mam nienawidzić i jak spalić ich na popiół.
-Matki śpiewają piosenki, Zach. To nie znaczy... -Zastanawiam się jakie piosenki śpiewał ojciec Prestonowi - Zach uniósł brwi Zastanawiam się czy on nie kłamie i nie nuci ich teraz sobie w celi. Powinnam coś powiedzieć - zrobić cokolwiek. Był w ciemnym miejscu, w świetle księżyca. Ale zanim zdążyłam wypowiedzieć słowo, Zach wziął głęboki oddech i spojrzał na twierdzę - Zastanawiam sie czy nie powinienem do niego dołączyć. - Nie - wyrzuciłam z siebie i sięgnęłam po rękę Zacha - Nie możesz mówić w ten sposób. -Ale... -Ale twoja mama i doktor Steve byli w mojej głowie dziesięć tygodni temu i nie boisz się mnie. Więc nie powinieneś bać sie siebie. Nie teraz. -Ale... -Pocałuj mnie Zach - przycisnęłam się do niego, zziębnięta i samotna. Nie chciałam walczyć. Chciałam był ciepła i bezpieczna, ponownie - Pocałuj mnie - musnęłam wargami jego usta, delikatnie. Próbując. I wtedy jego usta rozchyliły się i ten moment się zakończył. Żadne z nas nie myślało o przyszłości
*sieć mega, cholernie luksusowych hoteli.
Rozdział 24 Obudziłam się, ponieważ zamarzałam. Mogłabym spać wieczność, tam na twardej ziemi, gdybym nie czuła, że czegoś mi brakuje. Że coś jest nie tak. Ktoś. Tak szybko jak mogłam założyłam buty; ale nie przeszkadzało mi to w wołaniu jego imienia. Zacha nie było w jaskini, wiedziałam to. Nie był na zewnątrz zbierając drzewo czy zabezpieczając terytorium. Wiedziałam gdzie był - co robił. I dlatego ruszyłam biegniem, wypadając z suchej jaskini na śnieg. Ruszyłam przeciwko drzewom i wspinałam się na skały, podążając za śladami, przeklinając to, że nie obudził mnie po to, by się pożegnać. A kiedy dotarłam do lini drzew wiedziałam dokładnie co miałam zobaczyć: Samotna figura poruszała się w śniegu, z rękoma wzniesionymi wysoko ponad głową w geście
poddania. Pomyślałam o naszym planie, ale również o tym co powiedział noc wcześniej - że może należał do wnętrza więzienia. -Zach - chciałam krzyknąć, ale tak naprawdę słowa nie były niczym innym niż szeptem. Było już za późno.
Drzwi przesunęły się w górę. Mężczyźni w białych kombinezonach trzymający karabiny biegli w dół po lodzie, nie spuszczając z celownika osoby kierującej się w ich stronę i krzyczącej: -Jestem Zach Goode. I chcę się oddać w wasze ręce. Ktoś mógłby powiedzieć że to zimne światło poranka sprawiło, że widziałam rzeczy inaczej. Ale na szczycie świata pośrodku zimy, nie było zbyt wiele światła. Niesamowita szarość wypełniała niebo, a ja nie mogłam się powstrzymać przed rozejrzeniem się dookoła, spodziewając się, że będzie tam Zach, zapominając, że już go nie było. Raport z Tajnej Operacji: Agentki McHenry, Baxter, Sutton i Morgan włączyły Zachary'ego Goode w operacji wysokiego ryzyka, o potencjanie cennym celu na Alasce. Agentki równiesz skarpetki.
BARDZO
chiałyby
spakować
wcześniej
dodatkowe
Późnym popołudniem słońce zaczęło zachodzić. Cienie pogrążyły białą równinę, która rozciągała się pomiędzy linią drzew, gdzie ja i moje współlokatorki leżałyśmy na brzuchach, patrząc na twierdzę powyżej. -To w pewnym sensie piękne - powiedziała Liz, ogarniając wzrokiem widoki. -Nie będzie kiedy to dojdzie tutaj - Bex wskazała na coś na horyzoncie. Chmury pieniły się, blokując widok na odległe szczyty. Mogłam sobie wyobrazić wirujący wiatr i zamieć śnieżną spowodowaną nadchodzącą burzą. Sto jardów otwartych terenów, pokrytych śniegiem i lodem i najbardziej skalibrowanymi czujnikami ruchu, oraz przewodami, na świecie znajdowało się pomiędzy nami a naszym celem. Ślady stóp Zacha z tego ranka były ledwo widoczne, wypełniane przez padający śnieg. -Która godzina? - spytała Bex, chociaż wszystkie znałyśmy odpowiedź. -Godzina show - spojrzałam w niego. Ciemna plama na horyzoncie była tuż przed złowieszczymi chmurami. Trzymałam swój wzrok przyklejony do helikoptera, który był bez wątpienia wypełniony agentami przyjeżdżającymi, by przesłuchać Zacha wewnątrz twierdzy na szczycie góry. -Okay, Lizzie. Jesteś pewna, że dasz sobie sama radę? Za godzinę będzie całkowicie ciemno. Jeżeli nie wrócimy, jak sądzę... -Cam - zaczęła powoli Liz - Jeżeli to zajmie więcej niż godzinę to ja będąca tutaj sama jestem ostatnim z waszych problemów. Teraz idźcie - powiedziała i żadnej z nas nie trzeba było powtarzać.
Helikopter leciał coraz niżej, coraz bliżej więzienia, więc ruszyłyśmy biegiem przez otwarty teren naprzeciw wiejącemu wiatrowi i wirującemu śniegowi. Mało nie zgubiłyśmy się w tej dziczy, wpadając na skały pokryte lodem, biegnąc w górę klifów z których wyłoniłam się nie mniej niż tydzień wcześniej. Po tej stronie góry masywne drzwi zaczęły podnosić się z ziemi, otwierając się, by umożliwić helikopterowi wylądowanie w środku twierdzy. -Drzwi zamknął się za cztery-trzy-dwa - zaczęłam. -Ładunki? - poprosiła Bex Macey, a ta podała jej małe opakowanie materiałów wybuchowych, które podłączyłyśmy do bram więzienia dzięki strzale. Skinęła głową. -Gotowe. -W takim razie, pożar w otworze - powiedziała Bex i wtedy nasza trójka zakryła głowy rękami, kiedy subtelny trzask wypełnił powietrze. Pióropusze dymu i śniegu fruwały dookoła, ale było to niemal nie do zauważenia w tej szybko nadchodzącej ciemności. -Dobra, Cam - powiedziała mi Bex. Rzuciła kabel, trafiając w górę wału - Za tobą. Znam kanały powietrzne i tajne przejścia. Nie mam w żadnym stopniu klaustrofobii ani nie boję się pająków. Ale ciemność, która otoczyła mnie w tym momencie inna od czegokolwiek co kiedykolwiek czułam czy widziałam. Byłam tu - w tym właśnie szybie - kilka dni wcześniej. Ale wtedy było tam pełno strachu i adrenaliny. Za pierwszym razem uciekałam. Teraz wspinałam się ku niemu. Nie spodziewam się aby większość ludzi mogła zrozumieć różnicę, ale ona istniała. Nie musiałam tylko przetrwać musiałam dbać. I to sprawiło, że wspinałam się szybciej. W tym cichym miejscu miałam czas, by myśleć, by się martwić - dokuczliwy, ociągający się głos ostrzegał że może, tylko może, nie robiłyśmy właściwej rzeczy. Może było już za późno. Ale wtedy szyb wyrównał się, i tak szybko jak to się stało znalazłam się na brzuchu, czołgając się w stronę gorącego powietrza z więzienia. Płyt spływał mi z czoła, ale parłam do przodu dopóki nie mogłam spojrzeć w dół przez małą bramkę, wpatrując się w ten sam pokój z monitorami, który widziałam poprzednim razem. Wtedy, na jednym z nich, zobaczyłam jego. Preston leżał na betonowej podłodze w celi bez ruchu. I przez sekundę myślałam, że się spóźniłyśmy - że został ranny. Lub gorzej. Ale potem zdałam sobie sprawę, że jego stopy były schowane pod łóżkiem. Patrzyłam ja, powoli, podniósł pierś z podłogi. Jego palce spoczęły lekko na jego oczach, kiedy podniósł prawy łokieć do lewego kolana. Znów w dół. Lewy łokieć do prawego kolana. Powtórka. Preston ćwiczył. Preston się nie poddawał. Jak również, Preston wyglądał jak rodzaj przystojniaka. Ale to nie była najważniejsza rzecz w tamtym momencie. Wyciągnęłam głowę i spojrzałam za siebie. Macey nie mogła zobaczyć monitorów. Nie wiedziała na co patrzyłam a ja nie chciałam ryzykować jej widzącej Prestona i wydobywającej z siebie
dźwięków, nieostrożnie. Pod nami siedział strażnik patrzący na ekrany, całkowicie nieświadomy naszej obecności. -Sekcja strażnicza A - pojawił się szorstki głos w pokoju poniżej. Ochroniarz sięgnął po mikrofon. -Sekcja strażnicza A zgłasza się. -Zespół do spraw przesłuchań przybył na miejsce - oznajmił głos - Jesteśmy gotowi na chłopaka. Zobaczyłam jak ochroniarz wcisnął przycisk. Usłyszałam natarczywy dźwięk metalu trącego o metal, kiedy drzwi się otworzyły. I wtedy, przez otwór pode mną, zobaczyłam Zach idącego korytarzem. Jego warga była spuchnięta, a jego ręce związane. Miał na sobie ten sam rodzaj kombinezonu w którym umarł ambasador, a jego stopy były bose. Przesłanie było jasne: możesz próbować uciekać, ale zamarzniesz zanim to zrobisz. Strażnik pode mną wyszedł do sali i to było wszystko czego potrzebowałam. Tak szybko i cicho jak tylko mogłam, zsunęłam się do gabinetu. Były tam przyciski i przełączniki, te same kanały kamer, które widziałam za pierwszym razem. Przeszłam przez mały pokój, nie wykonując żadnego dźwięku. Bex i Macey podążyły za mną. Usłyszałam głos Zacha, mówiącego: -Cóż, witaj. Pamiętam cię z dzisiejszego ranka. Miałem nadzieję na ponowne spotkanie. -Dlaczego? - spytał strażnik. -Żebym mógł zrobić to - odpowiedział Zach. Wyszłam na korytarz w odpowiednim momencie, by zobaczyć Zacha chwytającego strażnika i uderzającego głową w jego czoło, powalając go na ziemię. Oczywiście był z nim inny strażnik. Zastanowiło mnie który z nich zranił wargę Zacha, ale nie miałam czasu na zadawanie pytań. -Dlaczego ty - zaczął strażnik numer dwa. Pchnął Zacha mocno na ścianę i cofnął rękę do uderzenia, ale nigdy się ona nie ruszyła. Mężczyzna odwrócił się jakby pytając dlaczego. -Witam - powiedziała Bex, a potem uderzyła go mocno w twarz. Nie pchnęła. Nie kopnęła. Był to staroświecki policzek, a mężczyzna wyglądał niemal na rozbawionego przez moment zanim siła uderzenia nie dotarła do jego ramion i powaliła go na ziemię. Pierwszy ochroniarz podnosił się na nogi, ale Macey już na nim była, atakując dopóki kolejny plaster Napotine* nie wylądował na jego karku. -To wszystko? - spytała Bex. -Na razie - odpowiedział Zach, a potem spojrzał na mnie. Uśmiechnął się - Spóźniłaś sie. Chwyciłam go za rękę: -Idziemy. Nie chciałam go puścić. Nie chciałam pozwolić mu odejść, ale bycie szpiegiem polega w pięćdziesięciu procentach na robieniu nieprzyjemnych rzeczy, a ja i Zach byliśmy jedynymi osobami, które miały przewagę 'domowników'.
W ciągu sześćdziesięciu sekund ludzie czekający na Zacha zaczęliby się zastanawiać dlaczego nie dotarł jeszcze do pokojów przesłuchań, które, jeżeli pamiętałam poprawnie, znajdowały się pięćdziesiąt metrów dalej. W półtorej minuty zaczęliby próbować - i zawiedliby - złapać strażników przez radio. I, oczywiście, w każdym momencie patrol mógłby wypaść na korytarz, kamera lub czujnik ruchu mogłyby powiedzieć komuś, że coś było nie w porządku. Czas nie był po naszej stronie, mówiąc prościej, więc żadne z nas nie traciło go na kłótnie. Wiedzieliśmy, że Preston tam był i wiedzieliśmy, że żył i to była jedyna rzecz, która mogła mieć dla każdego z nas znaczenie. -Widziałeś go? - spytała Macey Zacha. -Nie - odpowiedział Zach - Ale słyszałem jak ochroniarze rozmawiali. Tędy się do niego dostaniemy. -Okay - powiedziałam - Macey, idziesz ze mną. I ruszyłyśmy, ostrożnie poruszając się przez jedno rozgałęzienie korytarza, kiedy Bex i Zach poszli drugą odnogą. Większość celi była pusta. W jednej zobaczyłam śpiącego mężczyznę, który ważył co najmniej sto pięćdziesiąt kilogramów. W innej zobaczyłam kobietę z czerwonymi włosami. Obserwowała mnie, w ciszy, jakby moja obecność w jej oknie była całkowicie normalna. -Tutaj! - powiedziała Macey. Dotarła do drzwi, wołając - Preston! - ale drzwi nawet nie drgnęły. -Lizzie - powiedziałam przez jednostkę komunikacji - Cela siedemnasta. W następnej chwili usłyszałam Liz mówiącą: -Dostęp do systemu więziennictwa i... -Szybciej - podszepnęła Macey. -Otwarte - krzyknęła Liz, dumna z siebie. Drzwi otworzyły się i Macey wpadła do środka. -Preston, wszystko w porządku? - spytała, ale Preston po prostu wpatrywał się w nas jakby nie był pewien czy traci rozum. -Jesteście tutaj by mnie uratować, czy to tylko jakiś dziwaczny eksperyment na moim mózgu? -Uwolnić - odpowiedziałam ze skinięciem. Preston uśmiechnął się. -Więc chodźmy - Macey chwyciła jego rękę i wyciągnęła go z celi. Kiedy tylko stanęliśmy w hallu zza rogu wyłonił się strażnik, a Macey upadła na ziemię, uderzając w nogi mężcyzny. Kolejny ochroniarz szedł tak blisko za nim, że splątany upadł razem z nim. A ja miałam przygotowane plastry Natopine. Tym razem bez róż. Macey ponownie sięgnęła po rękę Prestona: -Tędy - ruszyła ciemnym korytarzem, ale Preston się zatrzymał. -Czy mój tata tam jest? - spytał. Nadzieja świeciła w jego oczach, a ja zrozumiałam, że nie miał pojęcia o tym, co stało sie z jego ojcem. Wiedziałam ponieważ widziałam siebie taką samo w lustrze od lat. -Musimy iść, Preston - powiedziałam mu i położyłam mu rękę na plecach. -Czy spotkamy się z nim na zewnątrz?
-Jasne - powiedziałam, a Macey tylko spojrzała na mnie. Jej oczy były szeroko otwarte i potrząsnęła głową, zdezorientowała. Nie rozumiała co wiedziałam. Że on mógłby nie ustać - a już na pewno nie biec - jeżeli powiedzielibyśmy mu prawdę. Mógł stracić zdolność myślenia, znacznie mniej podążać za poleceniami. Były rzeczy, których potrzebowaliśmy by wydostać go na zewnątrz,a to znaczyło, że Preston potrzebował kłamstwa. -Chodź - powiedziałam mu - Reszta na nas czeka - potem wypchnęłam go za drzwi.
Rozdział 25 -Ilu
dokładnie
było
doskonale
wyszkolonych
rządowych
agentów w tym budynku (i ilu było goniących nas)? -Jak mieliśmy powiedzieć Prestonowi, że jego ojciec nie czeka na nas bezpiecznie na zewnątrz - że nie zobaczy go w ciągu kilku minut? Że nigdy więcej go nie zobaczy? -Kiedy stałam się kimś kto umie kłamać w ten sposób? -Czy naprawdę chciałam znów być kimś, kto nie umie? Byliśmy wewnątrz jedynie przez piętnaście minut. Ani sekundy więcej. A jednak tutaj, na szczycie świata w środku zimy, to było wystarczająco długo, by niebo stało się czarne. Wiatr też był mocniejszy, zimniejszy. Wiedziałam, że burza była przed nami, ponieważ czułam śnieg wirujący naprzeciw mojej twarzy, białe smugi w ciemności, i rozumiałam, że byliśmy niemal spóźnieni. -Dobrze cię widzieć, Pres - powiedziała Bex, biorąc jego rękę i odciągając go od wejścia do wąskiego szybu, który znalazłam kilka dni wcześniej. Podała mu parę dodatkowych butów i płaszcz, który pasował do tego, który właśnie założył Zach. -Ciebie też, Bex - Preston położył ręce na biodrach, już zdyszany. Nie liczyło się to ile przysiadów robił, na tej wysokości bieganie było utrudnione. -Wszystko dobrze? - spytał Zach, a ja go pocałowałam - szybko i mocno, nie potrzebując odpoczynku, po prostu szczęśliwa, że widzę go wolnego. Za nami nadal mogłam słyszeć dźwięki syren i zobaczyć wirujące błyski świateł. -Chodźmy powiedziałam. Śnieg uderzył mocniej kiedy biegliśmy lodowym, stromym zboczem. Zobaczyłam główne drzwi do ośrodka, które zaczęły się otwierać, i wiedziałam że to tylko kwestia kilku minut zanim na górze będzie roiło się od strażników. Zach i Bex musieli też to wiedzieć, ponieważ ruszyli przed siebie, nie czekając kiedy ja i Macey pociągnęłyśmy razem Prestona. -Teraz? - głos Liz zadzwonił mi w uchu, a ja spojrzałam na Macey, która skinęła głową. -Teraz powiedziałam. -Pożar w dziurze! - zapłakała Liz, a ułamek sekundy później ładunek odbił się od
góry. W zimnym powietrzu dźwięk rozniósł się echem. Smuga dymu i śniegu zaczęła krążyć przy wejściu do obiektu a drzwi, które się otwierały zatrzymały się. Żadni strażnicy nie mogli tędy wyjść. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. -Dzięki ci, doktorze Fibs, za twoją lekturę ze strategicznego rozmieszczania ładunków wybuchowych - powiedziała Macey. Spojrzała na Prestona, oczekując że doceni dobrze rozmieszczone ładunki, kiedy je zobaczy, ale był zbyt zmarznięty. Zbyt przerażony. Poza tym, zmusiłam się by sobie to przypomnieć, Preston nigdy nie był szkolony tak jak my. -Masz - zdjęłam moją czapkę i założyłam mu na głowę. Zaszliśmy za daleko, by stracić Prestona z powodu hipotermii. -Cammie - usta Prestona zadrżały gdy mówił - Gdzie jest mój tata? -Zobaczymy się z nim, gdy się tam dostaniemy - powiedziałam mu. -Gdzie? spytał Preston. Szczerze mówiąc nie wiem co powinnam była mu powiedzieć - co mogliśmy powiedzieć - ale nie było czasu by powiedzieć cokolwiek, ponieważ w tym momencie Zach i Bex wrócili roztaczając wokół siebie warkot skuterów śnieżnych, które mieliśmy zamiar "pożyczyć" z ośrodka. -Chodźcie - krzykną Zach i ani mnie ani Macey nie musiał tego powtarzać. Podbiegliśmy do nich. Macey i Preston wskoczyli za Bex, przyciskając się do siebie. Liz krzyczała mi do ucha, błagając: -Proszę, powiedzcie mi, że jesteście czyści. -Jeszcze nie - powiedziałam i wskoczyłam na skuter Zacha gdy nad naszymi głowami rozległy się krzyki większej ilości strażników, poruszających się w padającym śniegu. Zach zawrócił i błyskawicznie ruszyliśmy w dół góry. Na początku nie byłam pewna czy to prędkość skutera czy to burza nas popychała, ale śnieg padał w drugą stronę. Moje oczy piekły, a ja starałam się się utrzymać otwarte. Schowałam twarz w ramieniu Zacha, walcząc z zimnem. -W porządku? - krzyknął Zach w odrętwieniu, skinęłam głową, mimo że nie mógł mnie zobaczyć. -Ludzie! - głos Liz był głośny i czysty w moim uchu - Będziecie mieć towarzystwo. Dużo towarzystwa - wyciągnęłam głowę do tyłu i zmrużyłam oczy, starając się zobaczyć coś przez burzę. Za nami były światła. Więcej skuterów. Więcej strażników. I broń. Mieli dużo broni i wiedziałam, że nie zawahają się jej użyć. To nie był już trening. Stawka i kule były prawdziwe: to był dopiero luty, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jesteśmy już po zakończeniu szkoły. -Ludzie - znów krzyknęła Liz, niecierpliwość dzwoniła w jej głosie - Jesteście czyści? Spojrzałam za siebie jeszcze raz. Nie odjechaliśmy tak daleko jak bym chciała. Była zbyt mała przestrzeń między nami i szczytem góry, a potem rozległ się strzał. Zach skręcił. I wiedziałam jaka musiała być odpowiedź. -Już! krzyknęłam. Poprzez zespół komunikacyjny usłyszałam Liz mówiącą po raz ostatni: -Pożar w dziurze! I potem nastał wybuch. Na początku mały. Nie był to rozmiar ładunków o których uczył nas Dr. Fibs. To było umieszczenia. A Liz zaplanowała tę rundę doskonale.
Patrząc wstecz zobaczyłam białe pióropusze śniegu latające po wzgórzu. Mężczyźni nawet nie zauważyli ich aż rozległ się huk, niski jęk, który przyszedł zbyt późno po wybuchu, by być częścią tego pierwszego. Nie. To było coś innego. Nie dzieło człowieka.To był sposób matki natury na utrzymanie ludzi z dala od jej gór. Na początku śnieg przesunął się powoli, osiedlając się w miejscu. Ale potem zaczął narastać coraz szybciej, mocniej i mocniej, jak fala, która przetoczyła się między nami i ludźmi goniącymi nas. W ciągu kilku chwil góra zaczęła się poruszać - przesuwać. Lawina rosła i rosła, otwierając się jak otchłań, odcinając nas od ludzi, którzy nie mieli innego wyboru jak zawrócić. Ale fala rosła coraz szybciej, grożąc wyprzedzeniem również nas. -Trzymaj się - krzyknął Zach. Stał, posyłając skuter w wąską, jak rampa, skałę, kierując nas w szarżujący śnieg i szalejącą burzę, prowadząc nas w ciemność.
Rozdział 26 Skok nas nie zabił. A przynajmniej moją pierwszą myślą było to, że nie zginęliśmy. Ale nie pozwoliłam sobie być zbyt pewną sytuacji w której się znajdowaliśmy. W końcu mogliśmy być poza górą, ale wcale nie byliśmy poza lasem. Raport z Tajnej Operacji Agentki wykorzystały wysoce kontrowersyjną, jednak skuteczną, metodę wyjścia nazwaną "wysadzaj rzeczy i uciekaj" stworzone przez agentkę Baxter. Agentka Sutton szybko stwierdziła, że powodowanie eksplozji to jej największy talent. Kiedy dotarli do podnóża góry agenci mogli nawiązać kontakt z ich Zespołem Kryzysowym. To czego agenci nie wiedzieli to to kim mógłby dokładnie być ich Zespół Kryzysowy. -Jesteśmy tego pewni? - spytałam Zacha, nisko na jednym wydechu. -Ja jestem pewien - odpowiedział. Nigdy nie widziałam żeby noc była aż tak czarna (mniej więcej o siódmej). Ale tak daleko na północ, w środku zimy, czyste niebo było niczym koc, który nie mógł nas ogrzać. Półksiężyc wisiał nad naszymi głowami, a ja przeklinałam jego światło pod nosem. W tym szczególnym momencie ciemność była naszym zwolennikiem. Bex oparła się o drzewo, z głową opadającą na jedną stronę. Spodziewałam się, że będzie stymulowała, zabezpieczając nasz teren, przeklinając tykający zegar. Ale ona siedziała w bezruchu na zimnej ziemi, czekając. -Bex - zapytałam - W porządku?
-Jasne*, Kameleonie - posłała mi swój firmowy uśmiech - Po prostu cieszę się widokami. Macey zawinęła ramię dookoła Liz, która drżała. Preston nie zapytał ponownie o swojego ojca. Zamiast tego patrzył się przed siebie, z szeroko otwartymi oczami, na zamarznięte wody jeziora, niemal jakbyśmy wyrwali go ze snu a on chciał do niego wrócić. Ale oczy Zacha były skupione na nocnym niebie, czujne. -Co jeżeli jesteśmy w złym miejscu? - zapytałam. -Nie jesteśmy. -Ale... Uniósł palec w przestrzeń i wtedy to usłyszałam: niski, dudniący pomruk. Wyglądało to niemal jak ptak lecący coraz niżej nad linią drzew, ale było zbyt duże na ptaka. Światła były wyłączone. Pilot wylądował na pokrytym śniegiem lodzie, szybując na nartach w naszą stronę. Zach zwrócił się do grupy: -Idziemy. Skuleni przebiegliśmy przez lód. Liz poślizgnęła się i upadła, a Macey chwyciła ją i niemal zaniosła do samolotu. -Dobrze, Zach - powiedziałam, kiedy się zbliżyliśmy - Jesteś pewien, że możemy ufać temu kolesiowi? -Nie wiem - odpowiedział, otwierając drzwi samolotu i patrząc w dół - Możesz? -Grant? - spytałam. Musiał usłyszeć niepewność w moim głosie. W końcu minęły niemal dwa lata odkąd go widziałam. Pomyślałam o semestrze kiedy mała grupa studentów z Instytutu Blackthorne przybyła do naszej szkoły. Wydawało się to teraz dziać jakby w innym życiu, więc przez moment stałam, sparaliżowana myślą o tym jak daleko jesteśmy od szkolnych tańców i szpiegowania chłopaków. Ktoś otworzył okno drugiego pilota: -Wchodź, Cammie. -Jonas? - zapłakała Liz. Chłopak mrugnął: -Jesteśmy tu by was uratować. Samolot był mały, ale wszyscy się zmieściliśmy - nawet jeżeli ledwo. -Trzymajcie się - powiedział nam Grant kiedy zawrócił samolot na lodzie i rozpoczął wypuszczanie pary. Odbijaliśmy się i kołysaliśmy. Wiatr zmienił kierunek i czułam się jakbyśmy mieli się przewrócić zanim w ogóle wzbijemy się w powietrze. -Będzie blisko! - krzyknął Jonas kiedy wreszcie oderwaliśmy się od ziemi i skierowaliśmy w stronę drzew. Mogłam usłyszeć podwozie ocierające o oblodzone gałęzie. Silniki zawyły i samolot zatrząsł się, ale nadal wznosiliśmy się, lecąc w noc. I potem przyszła cisza. Byliśmy oficjalnie poza siecią pośrodku niczego. Lawina czy nie, strażnicy będą mieli ciężki okres próbując nas tam znaleźć, a ja wreszcie czułam, że mogę odetchnąć. -Dobrze cię widzieć, stary - Grant wyciągnął rękę, a Zach ją uścisnął. -Dzięki za przybycie - odpowiedział mu Zach. Uderzył Jonasa w plecy. A ja poczułam się jakbym znalazła się w alternatywnym świecie. W którym Zach miał... przyjaciół [biedny, samotny Zach. Ja pocieszę! - przyp. tłumacz]. Ani Grant ani Jonas nie zapytali skąd wzięliśmy się pośrodku niczego, desperacko szukając
podwózki. nie wnikali dlaczego chcieliśmy lecieć nisko nad górami, poza zasięgiem radaru. Wiedzieli to co musieli. Nie mieliśmy zamiaru skłamać Grantowi i Jonasowi, a oni nie zamierzali okłamać nas; i to rozwiązanie całkowicie nam pasowało. -Grant? - spytała Bex, gdy samolot wyrównał lot - Czy w tym czymś jest może apteczka pierwszej pomocy? - jej głos był delikatniejszy niż powinien. Jej oczy były szkliste, a skóra ziemista. -Dlaczego? - spojrzałam na Bex kiedy rozpięła ciężką kurtkę. Krew plamiła jej bluzkę, rozprzestrzeniając się wzdłuż ramienia i kapiąc z boku. -Przepraszam, Cam - szepnęła moja najlepsza przyjaciółka. A potem jej powieki zatrzepotały i zamknęły się, a ja poczułam jak mój świat zmienia się w czerń.
*Użyty tu został angielski frazeologizm "right as rain" nie ma niczego podobnego w języku polskim, oznacza to, że wszystko jest w perfekcyjnym stanie.
Rozdział 27 Nigdy nie możesz być pewnym jak na coś zareagujesz. Na cokolwiek. Na tragedię, radość, ból serca. Mają one na nas wpływ w tak różny sposób. Tam, tysiąc metrów ponad ziemią zmrużyłam oczy patrząc na ciemną plamę, która pokrywała ciało mojej najlepszej przyjaciółki. Czułam lepką wilgoć krwi i patrzyłam na sposób w jaki zsunęła się z wąskiego siedzenia na podłogę. Myślę, że mogłam krzyczeć. Myślę, że mogłam płakać. Ale, prawdę mówiąc, nie jestem właściwie pewna, co zrobiłam. Pamiętam odrywanie jej koszulki i obserwowanie krwi. -Światło! - krzyknął ktoś i od razu pojawił się błysk latarki świecącej na mały otwór w ramieniu Bex. -Bex! - krzyknął Zach i zanurkował po nią. Uniósł jej głowę - Obudź się, Bex. Obudź się. Obudź. Obudź... Ktoś płakał. To mogła być Liz. Albo to mogłam być ja. Wszystko co wiedziałam to, że obok mnie była Macey z apteczką w rękach. A ja obejmowałam plecy Bex, czując lepką wilgość. I otwartą ranę.
-Nie ma kuli - powiedziałam. Zach objął Bex ramionami i odwrócił ją, a ja zobaczyłam krew. Tak dużo krwi - To dobrze. To dobrze, prawda? - spytałam, ale nikt mi nie odpowiedział. -Musimy powstrzymać krwawienie - mówiła Liz, wyliczając fakty - Powstrzymać krwawienie. Oczyścić ranę. Słyszałam te słowa na każdym wykładzie z awaryjnych procedur medycznych, które szkolny lekarz i pan Solomon kiedykolwiek prowadzili, a mimo to nigdy naprawdę o nich nie myślałam. Moje ręce latały, poruszały się niezależnie od mojego umysłu kiedy chwyciłam alkohol z rąk Macey i wylałam go na ramię Bex. Byłam zadowolona, że była nieprzytomna i nie musiała czuć bólu. Opatrunki były zbyt małe - były niczym więcej niż zwykłymi bandażami - więc położyłam je z jednej i drugiej strony ramienia, obwiązując to swoim szalikiem. -Nie umieraj, Bex - świergotała Liz - Nie umieraj. Nie umieraj. -Nie umrze - powiedziałam - Nie umrze - powtórzyłam, wiedząc że sama Bex nigdy by na to nie pozwoliła. -Bex, obudź się! - krzyknął jeszcze raz Zach. -Musimy zabrać ją na ziemię - powiedziała Liz. -Musimy zabrać ją do szpitala - zaprzeczył Preston. I wtedy oczy Bex się otworzyły. Chwyciła mnie za rękę, trzymając ją mocniej niż myślałam, że to możliwe. -Nie - wyjęczała - Żadnych szpitali. -Ale... -Znajdą mnie. Znajdą nas - powiedziała Bex, a ja skinęłam głową wiedząc, że ma rację. Docisnęłam rany Bex. -Nie pozwolę im cię znaleźć - obiecałam a potem moja najlepsza przyjaciółka znów odpłynęła, pozostawiając swoją ciepłą i mokrą krew na moich rękach.
Rozdział 28 Grant i Jonas nie zapytali skąd wiedziałam gdzie jest jezioro. Nikt nie debatował nad tym o ile dłużej powinniśmy byli lecieć. Zatrzymaliśmy się w powietrzu tak długo jak mogliśmy, a kiedy słońce zaczęło unosić się ponad horyzontem wskazałam na wodę poniżej i powiedziałam im: -Tam. Więc wylądowaliśmy. Kiedy tylko znaleźliśmy się na ziemi Grant nalegał na zatrzymanie Bex w środku, a ja i moi przyjaciele podeszliśmy do chaty, zakopani po kolana w śniegu. -Co to za miejsce? - spytał Zach. -Bezpieczne - odpowiedziałam. -Cam... - zaczął Zach, jego głos brzmiał jak ostrzeżenie.
-To ranczo. Dziadek kupuje tutaj byki. Właściciele używają tej chatki do polowań. Sezon już się skończył. Nikt nie będzie nas tutaj szukał. Jest bezpieczne - powtórzyłam, tym razem tylko dla siebie. Liz, Macey i Ja stałyśmy razem w wielkiej nie dokończonej kuchni pełnej puszek i z zasilaną propanem kuchenką. Było tam palenisko i mała łazienka z prysznicem ale bez wanny, oraz dwie sypialnie. Jedna miała zestaw piętrowych łóżek. Druga wyglądała jakby znajdowała się w starym motelu. W każdym pomieszczeniu były tanie zasłonki wiszące na oknach, a w drzwiach nie było zamków. Liz już rozpakowywała komputery i rozwijała kable. Spojrzała na mnie: -Zasilanie? -Z tyłu jest generator - powiedziałam, ale nie poruszyłam się. -Dobrze - stwierdziła Liz, kiwając głową - Nadal mam dostęp do systemu satelitarnego NASA. Więc mogę go uruchomić. Sprawdzę na modelu, zobaczę czy są jakieś istotne nagłówki. I... -Liz - spróbowałam ją powstrzymać, ale ona po prostu odwróciła się do mnie, z surowym rodzajem desperacji wypisanym w jej oczach. To nie była ani panika ani strach, raczej bardzo dojrzałe poczucie pilności, kiedy powiedziała mi: -Zamierzam znaleźć następny klocek w tym domino, Cammie. Wiem, że to nie jest moja wina. Nie tak do końca. Wiem, że nie zatopiłam tankowca ani nie wysadziłam mostu w powietrze, ale jeżeli ktoś działa w ten sposób na pomysłów które miałam - bazuje na moich pomysłach - powtórzyła, a ja wiedziałam, że to była ta najtrudniejsza część. Dla kogoś jak Liz te pomysły były przerażające - to muszę to powstrzymać - stała się trochę wyższa - I to zrobię. I wtedy zrozumiałam, że rzeczywiście to zrobi. Kiedy Zach wyszedł z jednej z sypialni, Macey zapytała: -Co z nią? - Zach spojrzał na ziemię. -Nadal jest nieprzytomna. Myślałem, że może obudzi się kiedy ją przeniesiemy, ale... -To nic złego - powiedziałam - Nie ma żadnych oznak gorączki i ma mocny puls. Bex jest silna. Da sobie radę. -Da sobie radę - powtórzył Zach. Potem potrząsnął głową i oparł się o zimny piec. Na zewnątrz słońce wznosiło się coraz wyżej i stopniowo chatka wypełniła się niemal oślepiającym blaskiem, jakby wracając do życia. Ale wtedy głos przeciął otumanienie, pytając: -Czy on tutaj jest? Preston. Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale niemal zapomniałam o Prestonie dopóki nie rozejrzał się po zimnym pomieszczeniu, a potem nie spojrzał na mnie: -Czy mój ojciec tutaj jest czy spotkamy się z nim gdzie indziej? Nie spieszyłam się, by odpowiedzieć. Prawda była tylko serią kłamstw do których powiedzenia nie mogłam się zmusić: że nie powinien się martwić. Że wszystko będzie dobrze. Że jego ojciec nie cierpi. Ale nie chciałam powiedzieć żadnej z tych rzeczy ponieważ, od lat, nie chciałam ich słyszeć -On nie przyjdzie, prawda? - powiedział w końcu Preston. -Nie - przyznała Macey.
-Czy on... - zaczął Preston, ale urwał. Nie mogłam go obwiniać. Byliśmy wytrenowanymi szpiegami i nawet my nie mieliśmy siły, by dokończyć to konkretne zdanie - Czemu on nie przyjdzie? Macey? - spojrzał na nią, ale ona nie spojrzała mu w oczy - Niech ktoś mi coś powie! Cammie? -Przykro mi, Preston - powiedziałam, podchodząc do niego - Tak bardzo mi przykro. Prawdopodobnie byłam jedyną osobą w tym pomieszczeniu, która wiedziała, co on czuł, ale te emocje były dla mnie zbyt bolesne. Kiedy odsunął się, nie zaprotestowałam - nie poszłam za nim. Moje własne rany były zbyt bolesne. Ale również wiedziałąm, że byłam jedyną, która przeżyła to samo. Byłam jedyną osobą, która znalazła swoją drogę na zewnątrz. -Mój ojciec nie żyje - powiedział powoli Preston, prawie jakby przyznawał się do czegoś wstydliwego - Oczywiście, że nie żyje. Czy nie to próbowaliście mi powiedzieć w Rzymie - że ludzie jak mój ojciec umierają? -Preston - zaczęła Macey, ale ona patrzył na mnie. -Jak umarł? - walczył o powstrzymanie swojego głosu przed załamaniem się. Nadal był lekko zmrożony i całkowicie odrętwiały, i próbował utrzymać to wszystko razem, próbował nie załamać się nie być słabym ogniwem, kiedy spojrzał na mnie - Czy wiesz jak on umarł? Nie byłam świadoma, że przygryzałam wargę dopóki nie poczułam smaku krwi. Powoli skinęłam głową. -Został postrzelony. W areszcie. Kilka dni temu. -W areszcie? - spytał Preston jakby próbował uchwycić się faktów, umieścić je wszystkie w perspektywie - W tym miejscu? - wskazał na góry, które były tysiące mil stąd. -Tak - powiedziałam - Tam. -Więc umarł - powtórzył Preston, jakby nadal testował ciężar słów, próbując je wpasować - Czy to twoja mama? - spytał Zacha. -Nie wiemy - przyznał Zach jakby pytanie nie było w ogóle oskarżeniem. I sądzę, że kiedy twoja matka jest terrorystką to nim jest - Cammie była tam, ale nie widziała za dobrze strzelca. Mógł działać na rozkazy Catherine. Albo inni członkowie Wewnętrznego Kręgu chcieli go wyeliminować zanim cokolwiek powie. Nie jesteśmy pewni. Preston odwrócił się w moją stronę: -Widziałaś to? Byłaś tam? -Było ciemno. Byłam w innym pokoju, ale... tak. Byłam tam. -Co tam robiłaś? - spytał. -Chciał mnie widzieć. Myślałam, że zobaczę ciebie, ale to był on. Powiedział im, że tylko ze mną porozmawia. -Czemu? - zapytał Preston. Potrząsnęłam głową. -Powiedział, że chciał ze mną porozmawiać... o Kręgu. I prosił mnie żebyś był bezpieczny. Ale kiedy zobaczyłam co się z nim stało wiedziałam, że tam nie będzie bezpiecznie. -I mam być bezpieczny tutaj? - krzyknął Preston. Szok wreszcie się ukazał, przejmując kontrolę. Wszystko co pozostało to tylko strach, smutek i przerażenie - Czemu mnie aresztowali? -Krąg - powiedziała Macey - To raczej rodzinny biznes. To twój rodzinny biznes. Ale Preston nie próbował tego przetrawić. Znów wyrzucił z siebie: -Myślicie, że jestem jednym z tych złych kolesi?
-Nie! - Macey ruszyła w jego stronę, ale Preston się odsunął. -A może jestem - ciemność wypełniła jego twarz. Prawda o jego ojcu sączyła się, krawawiła z jego wnętrza - Mogłem kogoś zabić. -Nie - powiedziała Macey - nie mogłeś. Preston wyciągnął krzesło spod stołu i opadł na nie. Jakby nie miał siły dłużej ustać. -Gdzie jest moja matka? -Nie wiemy dokładnie - powiedziałam mu. Chciałam trzymać się faktów, prosto jasno i przejrzyście. Usłyszał już zbyt wiele, by móc przetrawić więcej - Myślimy, że jest bezpieczna. -Jesteście pewni? - spytał Preston. -Krąg jest raczej na prawach "krwi" - wyjaśnił Zach - To nie jest coś w co możesz się wżenić. Wiatr uderzył mocno i chatka zajęczała, a spojrzenie na oczy Prestona spowodowało, że mój żołądek się wywrócił. Myślałam, że mogę zwymiotować. -Nie jestem zaskoczony sytuacją mojego ojca - Preston śledził kręgi na stole. Wątpiłam, że zdawał sobie chociaż sprawę, że to robi, ale nie przestawał - Był członkiem kręgu - powiedział jakby sprawdzając brzmienie słów - Powinienem być zaskoczony? Spojrzał na Macey, która wzruszyła ramionami. -Nasi ojcowie są politykami, Preston. Oczywiście, że dorastaliśmy z myślą, że mogą byc po tej złej stronie. -Preston - zaryzykowałam przybliżenie się nieco, usiadłam na stole i sięgnęłam po jego rękę Kiedy widziałam się z twoim ojcem powiedział mi, że liderzy Kręgu coś planują. Uważamy... Uważamy, że próbują rozpocząć trzecią wojnę światową. I powiedział mi, że możesz pomóc nam to zatrzymać. -Jak? - Preston brzmiał na autentycznie zdezorientowanego - Skąd mam wiedzieć jak powstrzymać Trzecią Wojnę Światową? To niedorzeczne. -Wiem jak to brzmi. Po prostu... Słyszałeś coś? Widziałeś? Czy twój ojciec dał ci coś na przechowanie albo... -Nie wiem nic, Cammie. -Musisz. Powiedział mi, że wiesz. On... To był jego ostatni oddech, Preston. Pomyśl! -Cam - ręka Zacha pojawiła się na moim ramieniu, ale odepchnęłam ją. -Wiesz coś! -Nie - Preston pokręcił głową - Nie. Po prostu... Nie. Mimo, że słońce było coraz wyżej żadne z nas nie spało całą noc. Stres i strach zmieszane były z wyczerpaniem, a ja mogłam poczuć jak Preston zaczął pękać. Zach tez musiał to zauważyć, bo zanim mogłam przycisnąć go znowu, Zach chwycił jego ramię: -Chodź Preston. Musisz się przespać. Myślałam, ze zostałam sama na ganku. Dopóki nie poczułam ramion Zacha otaczających mnie. Istnieje wiele korzyści bycia zakochanym w szpiegu, i totalna spontaniczność i niespodziewane uściski są jednymi z nich. Oparłam się o niego, czując ciepło jego ciała naprzeciwko mojego. -Trzęsiesz się - oznajmił mi. Odwrócił mnie twarzą do niego, przejeżdżając szybko dłońmi w dół i w górę moich ramion - Nie powinnaś być na zewnątrz tak ubrana. Ale to nie z zimna się trzęsłam. Było to spowodowane szokiem i może uczuciem adrenaliny
wypływającym z mojego ciała, więc zatrzęsłam się mocniej. Przez okno widziałam Prestona siedzącego na rozklekotanym stoliku, kołyszącego się lekko. -Jak wiele wyślą? - spytałam - Po niego - wskazałam w kierunku Prestona. -Masz na myśli dobrych czy złych kolesi? - zapytał. -I tych i tych - odpowiedziałam, wzruszając ramionami, a potem się zaśmiałam - Coraz trudniej określić różnicę. Zach potrząsnął głową: -Rozumiem co czujesz - potem odwrócił się, a światło prześlizgnęło się po jego twarzy. -Krwawisz - powiedziałam. Podniosłam rękaw, by dotknąć ranę blisko linii jego włosów, ale Zach odsunął się. -To nic. Mam się dobrze. To nie moja krew. -Bex - wydyszałam to słowo. -Będzie z nią dobrze - powiedział - Ja też mam się dobrze. -Nie sądzę, że ja będę kiedyś miała się dobrze. -Hej - Zach sięgnął w moim kierunku. -Co my robimy, Zach? - spytałam, odsuwając się zanim mógł otoczyć mnie ramionami - Jaki to wszystko ma sens? Naprawdę mamy zamiar powstrzymać Krąg? Czy to w ogóle możliwe? -Tak - nigdy nie słyszałam Zacha brzmiącego na tak pewnego i silnego. Ale nie pozwoliłam sobie temu uwierzyć. Byłam zbyt zajęta nakręcaniem się. -Co dobrego tym osiągniemy? Co zrobimy jeżeli ich powstrzymamy? Nie możemy ufać CIA. FBI. Dokąd pójdziemy, Zach? Czy są jeszcze jacyś dobrzy ludzie? -Tak - złapał mnie, przyciągając bliżej - Patrzysz na jednego. A potem pocałował mnie, mocno i szybko. Odsunął się: -A kiedy to się skończy... -Nie - powstrzymałam go - Nie myślmy o przyszłości - znów go pocałowałam - Po prostu o tym nie myślmy.
Rozdział 29 Ciemność i jasność wymieszały się ze sobą. Słońce w końcu zaszło, a potem znów wstało, a ja czułam się jak noworodek niepotrafiący rozróżnić nocy i dni, niemal nigdy nie sypiający w koordynacji ze słońcem. Właściwie prawie nie sypiający. Po prostu siedziałam obok łóżka Bex, nasłuchując, kiedy powiedziała: -Cammie - jej usta były suche i popękane, więc przetarłam je wilgotną szmatką.
-Jestem tu, Bex - oznajmiłam. Dotknęłam jej czoła, ale było w dobrym stanie. Żadnej gorączki, żadnej infekcji, po prostu głęboki i niespokojny sen. Musiałam utrzymać ją w jednej pozycji, aby nie otworzyła nowych szwów, które miała dzięki uprzejmości Macey i intensywnego szkolenia medycznego w Akademii Gallagher. -Musimy znaleźć Cammie - wymamrotała. -Jestem tu, Bex. Wróciłam - powiedziałam i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że część jej nadal mnie szukała. Część jej nigdy nie miała przestać tego robić. -Jak się trzyma? Odwróciłam się na brzmienie głosu. -Antybiotyki w apteczce, którą przyniosła Liz ze szkoły były naprawdę silne. Powaliły ją. Ale ma się dobrze - powiedziałam Prestonowi - To jej ramię - powtórzyłam - Ma się dobrze. -Myślisz, że mógłbym z nią posiedzieć? - zapytał Preston od progu. Zrobił krok do przodu, z rękami wepchniętymi do tylnej kieszeni - Pozwól mi się poprawić. Zamierzam z nią posiedzieć. A ty zrobisz sobie przerwę. Moje nogi nie chciały współpracować, kiedy wstałam by przejść do głównego pokoju. Moja głowa zawirowała lekko, zbyt lekka na moich ramionach. Nie jadłam. Nie spałam. Nie robiłam nic przez całe dnie poza niepokojeniem, wątpieniem i modleniem się. Światło migotało w kuchni. Niesamowity blask wypełnił pokój, żarówki buczały i brzęczały przyczepione do ścian. Liz leżała z głową na stoliku, otoczona laptopami, przebiegającymi przez linie kodu, analizującymi wiadomości i prognozy pogody - szukającymi przysłowiowej igły w stogu siana. Chciałam ją obudzić i powiedzieć jej żeby się przespała w prawdziwym łóżku, ale wiedziałam, że to nie miało sensu, więc usiadłam obok niej i odwróciłam jeden z laptopów w swoją stronę, wstrzymując oddech kiedy po cichu włączyłam stronę, którą sprawdzałam od dni. Nie było tam niczego, byłam tego pewna. Nie miałam racji. Nie mogłam oddychać kiedy strona ożyła. Powinna była reklamować sprzedaż farmy i rancza w Sandhills. Nadal pamiętam mojego ojca wchodzącego na tę stronę, gdy byłam mała. Mówił o przyszłości, kiedy przyjeżdżaliśmy do dziadków i nigdy nie wyjeżdżał. Kiedy byliśmy w Nebrasce byliśmy bezpieczni. Wszyscy szpiedzy mają plan awaryjny, anonimowe miejsce lub kawałek osamotnionej plaży. Mój ojciec zamierzał mieć dom w skale, by dobrze wyszkolony szpieg o wystarczająco szerokich horyzontach, który był w nim, mógł widzieć wszystko, co nadchodzi. Mrugnęłam dwa razy i kolejny raz przeczytałam reklamę: Nieruchomości M&M oferują na sprzedaż dwadzieścia akrów.Świetna jakość. A potem numer telefonu, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Minęły lata od kiedy moja mama powiedziała mi o tym, o planach związanych z tym miejscem. Służyło ono tylko w nagłych wypadkach, tak mi powiedziała, na wypadek gdybyśmy się rozdzieliły. Ponieważ, gdzieś głęboko w podświadomości, myślę, że obie wiedziałyśmy, iż coś takiego nadchodzi. Przeczytałam słowa ponownie. Nieruchomości M&M: Matthew Morgan Dwadzieścia akrów: Dwóch agentów. Świetna jakość: Mają się dobrze.
I numer telefonu, który - dla kogokolwiek innego - nie działał. Ale jeżeli dodałabym jedynkę do każdej liczby mogłabym wreszcie usłyszeć głos mojej matki. Pobiegłam do naszego zapasu telefonów i wykręciłam numer bez zastanowienia. Nie mogłam oddychać, kiedy odzywał się dźwięk połączenia i wtedy wreszcie nadeszło: -Hej, dzieciaku. -Mamo! - praktycznie krzyknęłam. Byłam na skraju płaczu - Tak dobrze cię słyszeć. My... -Światły i ja mamy się dobrze - powiedziałam, nie zatrzymując się, nie dbając o to co powiedziałam lub jak wiele łez przełknęłam - a ja wiedziałam, że nie słuchała. Prawdopodobnie nie miała już nawet telefonu. To było zwykłe nagranie. -Jesteśmy bezpieczni. Zbliżamy się do dziedzica Delauhunt, a przynajmniej tak nam się wydaje słyszałam jak wzięła głęboki oddech, tymczasowe napięcie wypełniło linię - Słyszałam co stało się w szkole, kochanie. I cieszę się, że odeszłaś. Podejmujesz dobre decyzje. Jestem z ciebie dumna. Ale musisz mi obiecać, że nie będziesz się o nas martwiła. Światły i ja... zadbamy o siebie nawzajem. Wy dziewczynki... Zróbcie to samo. Dbajcie o siebie nawzajem. Pomyślałam o krwi Bex, o jej niespokojnym śnie. I, wreszcie, pomyślałam o tym jak łatwo moglibyśmy wszyscy poumierać w tych górach. -Nie użyję więcej tego numeru, a ty też powinnaś zniszczyć swój telefon. Mamy martwy spadek. Użyj go gdy będziesz potrzebowała. Ale, kochanie, obiecaj mi, że będziesz ostrożna. Podejmujesz dobre decyzje - powtórzyła. -I, dzieciaku. Wszystkiego najlepszego! Urodziny. Zapomniałam o własnych urodzinach. W zeszłym tygodniu skończyłam osiemnaście lat i nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Spojrzałam na telefon w mojej dłoni. Wiedziałam, że powinnam natychmiast go zniszczyć, ale nie mogłam. Zamiast tego znów odsłuchałam wiadomość. I znowu i znowu, i znowu. -Podejmujesz właściwe decyzje. Słuchałam wiadomości dopóki słowa nie straciły swojego znaczenia, dopóki nie stałam się zbyt otępiała nawet na głos swojej matki. Słuchałam dopóki nie przestałam słyszeć słów. Podejmujesz właściwe decyzje. Zach był w kuchni. Ubrał stare dżinsy i miał bose stopy, a ja pomyślałam, że może smażenie bekonu było dość niebezpieczną rzeczą do robienia bez koszulki, ale nie powiedziałam tego. -Dziewczyno Gallagher? - spojrzał na telefon, który trzymałam w jednej ręce i kartę SIM, którą trzymałam w drugiej. -To moja mama - powiedziałam. -Co mówiła? -Ma się dobrze - odpowiedziałam, a następnie szybko dodałam - Oni mają się dobrze. Zbliżają się do Delauhunt i ... To tylko wiadomość, Zach. Nie powiedziała mi co powinnam zrobić. Powiedziała tylko, że podejmuję właściwe decyzje. -Bo je podejmujesz. -Nie mogłam jej powiedzieć o Bex ani Prestonie. Nie mogłam jej powiedzieć... -Hej - podszedł do mnie jednym długim krokiem, obejmując mnie ramionami, tak silny i pewny, a ja przycisnęłam policzek do jego klatki piersiowej. Pachniał mydłem i boczkiem - Powiedz mi, co mówiła.
Więc powiedziałam. Każde słowo, nie żeby któreś z nich się liczyło. Nawet Rachel Morgan nie wiedziała co powinniśmy teraz robić. -Zapomniałam o własnych urodzinach, Zach. Mam osiemnaście lat - powiedziałam, ale nie czułam się jak dorosły. Czułam się jak mała dziewczynka, samotna i przestraszona, desperacko potrzebująca matki. -Hej. Będzie dobrze - otarł moje łzy - Wszystko będzie dobrze. Jest pewien fakt na temat bycia szpiegiem: czasami wszystko co masz to kłamstwa. Chronią twoją przykrywkę i ukrywają twoje sekrety, a właśnie wtedy potrzebowałam wierzyć, że to co mówił Zach było prawdą, nawet jeżeli fakty mówiły całkiem co innego. -Co się dzieje? - spytała Macey z progu sypialni. Na ten dźwięk, Liz poruszyła się i usiadła. -Czemu mnie nie obudziliście? - zapytała. Ziewnęła i spojrzała na laptopa leżącego na przeciwko niej. Dwie sekundy później jej twarz stała się bielsza niż kiedykolwiek. Jej usta drżały, a palce zamarzły na klawiaturze laptopa. Odwróciła wzrok, ale było za późno. Nawet bez swojej fotograficznej pamięci Liz nigdy nie mogłaby zapomnieć czegoś, co pokazał komputer. -To to - Liz odepchnęła swojego ulubionego laptopa z tak dużą siłą, że spadłby ze stolika gdyby Zach go nie chwycił - To się dzieje. Spojrzałam na ekran i przeczytałam na głos słowa, jedynie dla własnej korzyści. -Wygnano Króla Kaspii, aby uspokoić protestujących poza Narodami Zjednoczonymi. Tak bardzo jak pragnęłam zaprzeczyć temu co działo się na świecie poza naszą chatką, wiedziałam że nie ma sensu próbować tego ukrywać. Fakty zawsze cię znajdą. A im bardziej przerażające są tym szybciej podróżują. Liz już stała na nogach, poruszając się po pokoju. Zawsze miała ten nawyk dotykania prawą ręką ust, opierając palcami warg kiedy mówiła do siebie, prawie jakby czytała swoje słowa z ust za pomocą dotyku. W tym momencie też to robiła. Mówiła tak szybko i delikatnie, że ledwo mogłam rozpoznać słowa. -To jest to. To się dzieje - potem wyglądała na wątpiącą - Ale czy na pewno? Spacerowała, ale to nie były paniczne kroki uwięzionego w klatce zwierzęcia. To był ostrożny, spokojnie kroczący geniusz, który potrzebował czasu i przestrzeni do myślenia. Zaryzykowałam spojrzenie na Zacha, ale on był cichy, jakby nie chciał przerwać tego, czym był trans Liz, jakby on też wiedział, że była naszą najlepszą szansą na powstrzymanie Kręgu. Liz chodziła i mówiła jakby to był tylko kolejny test. Kolejne wyzwanie. Patrzyła na to jak na prawdopodobne ćwiczenie - oceniając przyczyny i skutki. To właśnie natura ludzka, i żeby to prawdziwie zrozumieć, trzeba być obiektywnym i spokojnym. Dwie cechy, które każdy agent powinien opanować. Dwie rzeczy które coraz mniej dotyczyły mnie. -Napięcie - powiedziała w końcu Liz. Nadal chodziła, a ja wiedziałam, że słowa były przeznaczone tylko dla niej samej - Ten region jest pełen sprzeczności, ale Krąg będzie potrzebował zaostrzyć napięcie. To musi być coś dużego. I publicznego. Coś co będzie symboliczne i praktyczne w tym samym czasie. Niektórzy ludzie cały czas szukają walki. Niektórzy szukają powodów by ją powstrzymać. A Liz miała rację: Krąg, by wywołać Trzecią Wojnę Światową, musiał zabrać się do tego z ostrożnością i dyplomacją. -To musi być osobiste - powiedziała Liz, w końcu na nas patrząc. Niemal jakby wcześniej zapomniała, że w ogóle tam byliśmy - Ktoś musi uderzyć pierwszy. -A przez uderzenie masz na myśli... - zachęcił ją Zach. -Zabójstwo. Krąg zabije króla Kaspii.
-Kaspia już nie ma króla - przypomniała jej Macey, ale Liz tylko potrząsnęła głową. -Król Najeeb [przyp. tłumacza - to nazwisko... xD] może żyć na wygnaniu, ale nadal jest niezwykle popularny w swoim kraju. Jeżeli by umarł, rząd Kaspijski miałby na głowie pełnoprawny bunt. A Irańczycy liczą na bardzo stabilną Kaspię. To ich największa droga handlowa z tych, które im pozostały. Jeżeli Najeeb umrze to Irańczycy będą musieli ustabilizować region. -I złamią traktaty kaspijskie - wtrąciłam. -Dokładnie - skinęła Liz. Pierwsza Wojna światowa rozpoczęła się od zabójstwa Austriackiego księcia. Druga wojna światowa zaczęła się od niemieckich wojsk przekraczających granice. Czasami duże rzeczy zaczynają się drobiazgami. I łatwo było sobie wyobrazić do czego mogłoby doprowadzić zabójstwo króla. -Musimy ich powstrzymać. -Nie możemy przenosić Bex. -Powinniśmy zawieźć ją do szpitala. Nie jestem pewna kto co powiedział, prawdę mówiąc. Słowa były jedną wielką plamą. Czy pochodziły z zewnątrz czy wewnątrz mojej głowy? Nie mogłam dłużej tego powedzieć. Jedyne rzeczy, które na pewno słyszałam to słowa mojej matki, powracające do mnie w kółko. Podejmujesz dobre decyzje. -Cammie - głos Liz przedarł się przez mgłę - Cammie, co zamierzamy zrobić? Oni zabiją króla! -Nie, nie zabiją - odwróciłam się i zobaczyłam Bex opierającą się o framugę drzwi, słabą niczym kociak. Ale w jej oczach znów pojawiła się iskra. To było całkowicie w stylu Bex, kiedy powiedziała - Nie zabiją, ponieważ ich powstrzymamy.
Rozdział 30 ZALETY
I
WADY
PODRÓŻY
PRZEZ
KRAJ
BY
POWSTRZYMAĆ
POTENCJALNY ZAMACH: ZALETA: Skomplikowane wycieczki tradycyjnym rytuałem przejścia.
samochodowe
są
dla
nastolatka
WADA: Z jakiegoś powodu nie sądzę, że w wycieczki samochodowe normalnego nastolatka wliczają się kupowanie vana z salonu zwanego "Używane samochody Bezzębnego Joe'go" (pomimo, że jak wszyscy widzieliśmy - miał zęby) ZALETA: Dużo łatwiej jest dostać się do internetu przy użyciu różnych satelitów jeżeli jesteś stale w ruchu i łapiesz różne satelity. MINUS: Trudno pozostać chłopaka kiedy spędzasz
pociągającą i atrakcyjną dla swojego cały swój czas śpiąc, jedząc i jadąc
sześćdziesiąt mil na godzinę. ZALETA: Wiedza, że robisz rzeczy do których byłaś trenowana od kiedy skończyłaś dwanaście lat. • MINUS: Wiedza, gdzieś w żołądku, że możesz nie być gotowa, by to zrobić.
____________________ Nie zamierzam powiedzieć, że to była najdziwniejsza, kiedykolwiek powstała grupa zadaniowa, ale nie była również całkiem zwyczajna. -Powinniśmy kierować się na północ - powiedział Zach, pochylając się do przodu, adresując to do Macey, która prowadziła. Spojrzałam za okna na strzeliste budynki Manhattanu. Ulice były wypełnione ludźmi niosącymi znaki i kaspijskie flagi. -Co wiemy, Lizzie? - spytała Bex. Trzymała się tyłu przedniego siedzenia, wspierając się mocniej niż zazwyczaj, ale nie skrzywiła się ani nie okazała ani nuty bólu lub strachu. Była odważna. Wolałabym żeby była ostrożna. -Jego królewska mość będzie pojawi się na rajdzie dokładnie w południe. Będzie miał krótkie przemówienie ze sceny na ulicy przed ONZ. Jest tam mały plac przeznaczony na rajdy i protesty. NYPD* powinno zablokować cały obszar. -Będzie wewnątrz? - spytał Zach. Liz potrząsnęła głową. -Zgodnie z tym czego dowiedziałam się z serwerów ONZ, nie może. Nie tak naprawdę. W sensie, technicznie rzecz biorąc, Król jest obalonym władcą co oznacza, że nie ma oficjalnych uprawnień, by przemawiać w imieniu Kaspii. Nie mogłam się powstrzymać. Patrzyłam na ludzi, którzy wypełniali ulice, wielu z nich miało znaki z koroną królewską i rysunki króla. -Tja. Ale mogłabyś mieć mały problem z uzmysłowieniem tego im. Jechaliśmy tak długo jak mogliśmy, a potem Macey zaparkowała vana. Pozostawiliśmy w nim Liz by mogła uruchomić nasze jednostki komunikacji i czynić swoje cuda z komputerami. Kiedy szliśmy East River wiatr zaczął wiać mocniej, a tłum rósł w oczach z każdym krokiem. -Cam - zaczęła Macey - Masz jeszcze jakieś wieści od swojej mamy? Potrząsnęłam głową, ale zajęło mi sekundę zanim mogłam cokolwiek powiedzieć: -Umieściłam wiadomość na tablicy informacyjnej, napisałam, że wiemy co planuje Wewnętrzny Krąg. Ale może nie odczytać jej na czas. Albo może być już za daleko albo może być zaangażowana w inną operację albo może być... Ranna. Martwa. Uwięziona.
Nie podobało mi się żadne z możliwych zakończeń tego zdania, więc ich nie wypowiedziałam. Nikt mnie nie oceniał. Nic dobrego nie przyszłoby z powiedzenia ich na głos. -Myślę o Kaspii, którą znałam jako dziecko - głos przeszedł po ulicach, a ja i moi przyjaciele zatrzymaliśmy się, by ich posłuchać. Angielski mężczyzny miał akcent kogoś, kto wychował się na Bliskim Wschodzie, ale uczył się w zachodniej Ameryce albo Anglii. A kiedy mówił cały Nowy Jork jakby popadł w trans. Nie było możliwości zaprzeczenia: to był głos króla. -Jest tutaj - dopóki nie powiedziałam tego, nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo miałam nadzieję na to, że wszystko okaże się jedynie fałszywym alarmem, który łatwo naprawić - Liz, myślałam, że włamałaś się do Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego i powiedziałaś im że jest potencjalne zagrożenie terrorystyczne przed ONZ w południe? -Zrobiłam to! - odparła - Dałam im wystarczająco powodów, by zamknęli połowę miasta. Nie wiem co się dzieje. -Ja wiem. Do tego momentu Preston był cicho. Był obserwatorem. Gościem. Wydawał się być niemal zaskoczony, kiedy wszyscy obróciliśmy się w jego stronę: -Znaczy, widzieliście kiedykolwiek polityka rezygnującego z mikrofonu? - zażartował Preston, a potem wzruszył ramionami - Bo ja nie. A ja wiedziałam, że ma rację. -Spóźniliśmy się - powiedziała Macey. Siedziba Organizacji Narodów Zjednoczonych znajdowała się tuż za nami po drugiej stronie szerokiej alei, która została zablokowana. Tłumy kłębiły się pomiędzy nami i długim rzędem flag wszystkich uczestniczących w spotkaniu flag. Powiewały one na wietrze, stojąc niczym stu strażników strzegących wejścia do budynku. Ale ludzie na ulicy nie interesowali się górującą strukturą stali i szkła. Ich oczy były skupione na małym trawiastym obszarze, który został ogrodzony, na mężczyźnie i mikrofonie wciśniętych na małą scenę. -To były ciężkie chwile - powiedział mężczyzna - Ale pozostawała nadzieja. Był strach, ale była również odwaga. Myślę o Kaspii, której chciałem dla mojego dziecka i moje serce łamie się nad tym, że Amirah nigdy nie pozna widoku wschodów słońca nad naszym morzem. Moja dusza krwawi na myśl, że żadne z naszych dzieci nigdy nie pozna Kaspii niepowiązanej z tyranią i strachem. Tłum wybuchnął gromkim aplauzem: -Co wiemy? - spytałam. -Amirah, księżniczka Kaspii - powiedziała Liz przez nasze jednostki komunikacji, wyliczając wystarczająco faktów by pan Smith mógł być dumny; ale czas testów już miną. Już nigdy więcej nie miałyśmy być klasyfikowane - Jest druga w kolejce do tronu. -Nie, Liz - zaoponowała Bex - Już nie ma kolejki do tronu. -Co wiemy na temat jej bezpieczeństwa? - zapytałam, tym razem bardziej szczegółowo.
-Musimy go stąd wydostać - powiedziała Macey. -Zach, powiedz coś - odwróciłam się do chłopaka, który spędził więcej czasu z Joe'em Solomonem niż którekolwiek z nas, a on nie czekał na więcej instrukcji. -Od kiedy nie jest oficjalnym dostojnikiem nie będzie tu Secret Service. Będzie miał prywatną ochronę i NYPD*. -Dobrze. Macey, ty i Preston idźcie poznać szczegóły na temat policji i jego prywatnej ochrony. Błagajcie, powołujcie się na kogoś - kłamcie jeżeli musicie - ale zmuście kogoś do ściągnięcia go ze sceny. -Jasne - powiedziała Macey. Chwyciła dłoń Prestona i razem ruszyli, przepychając się przez tłum. -Liz, wróć do bazy danych NYPD i ostrzeż wszystkie jednostki w okolicy, że możliwa jest aktywność terrorystyczna. Jeżeli Bezpieczeństwo Wewnętrzne nie bierze tego na poważnie to może chociaż NYPD weźmie. Zobaczmy czy możemy zakończyć to przedstawienie. -Już - powiedziała Liz. Wspomnieniami wróciłam do innego pogodnego dnia, gdy inny charyzmatyczny mężczyzna stał za mikrofonem podczas gdy tłumy skandowały na jego cześć. W tamtych czasach ojciec Macey startował na wiceprezydenta i wydawało nam się,że to na nią polował Krąg Cavana. W tamtych czasach pan Solomon mówił nam o zakresie bezpieczeństwa wysokiej klasy, średniej klasy i niskiej klasy. Strefach A, B i C. Spojrzałam na horyzont. -Co możemy zrobić ze snajperami? - spytałam, a Zach przeskanował linię nieba. Jasny widok i lekki wiatr. Zach nie musiał wypowiedzieć słowa, zobaczyłam to w jego oczach. Nie podobała mu się ta sytuacja. Spojrzał na Bex, która potrząsnęła głową. -Ten budynek stawia cię na środku trzech różnych linii pocisku. Czysty strzał z łatwą drogą ucieczki. Więc... Nic - powiedziała - Nie możemy zrobić nic poza... -Musimy go stamtąd wydostać - wpadłam jej w zdanie. Na scenie król Najeeb nadal przemawiał, a ponura cisza ogarniała coraz większy obszar tłumu z każdym słowem. -Nie nienawidzę mężczyzn, którzy spalili statuy mojego ojca. Wybaczyłem gangowi, który wyciągnął moją matkę z łóżka. Pomyślałam o własnej matce. Gdzie spała? I czy nie obudzi się pewnej nocy na uczucie zimnej lufy karabinu przyciśniętej do jej skroni? Limuzyna i dwa policyjne radiowozy NYPD przepychały się dookoła tłumu w kierunku małego terenu za sceną. Poczułam nutkę nadziei, że może to zadziałało - że on ucieknie.' Razem zaczęliśmy przepychać się przez tłum, próbując utorować sobie drogę do sceny i mężczyzny znajdującego się na niej, który nadal przemawiał. Jeżeli król Najeeb zdawał sobie sprawę z zagrożenia w jakim się znajdował to tego nie okazywał. -Dom, który kocham zniknął, ale nie żałuję tego. Zamiast tego modlę się o obietnicę nowego dnia, nowej ery, nowego początku, kiedy pokój i miłość będą lśniły nad wszystkimi dziećmi Kaspii. Modlę się o dom. Modlę się o Kaspię. Modlę się o przyszłość. Oklaski wypełniły ulice, poparte przez śpiewy i płacz. Król Najeeb odsunął się od
mikrofonu i pomachał triumfalnie do tłumu. Poczułam, że moje serce znów zaczyna bić, wiedząc, że już skończył przemawiać. Miał się dobrze. Ale nie był bezpieczny i my wszyscy zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Czekałam aż opuści scenę, czekałam na jego ochroniarzy podążających za nim do czekającego samochodu; ale król odepchnął strażników na bok. -Jest człowiekiem z ludu - powiedziałam, cytując artykuł do którego przeczytania zmusił nas kiedyś pan Solomon, który był o monarchach świata, żyjących na wygnaniu. Były król przedłożył mieszkanie nad pałac, poruszanie się metrem nad limuzyny. I, w miarę możliwości, lubił spacerować po miejscach w które się udał. Cichy, spokojny śpiew tłumu zmieniał się, przekształcając się z piosenki w ryk, kiedy ludzie rozsuwali się, a król zszedł ze sceny, jakby zamierzał uścisnąć rękę każdej zgromadzonej osoby. -Nie! - krzyknęłam - On musi stąd iść. Zmuście go, żeby poszedł - nie krzyczałam do nikogo konkretnego. Mój płacz zgubił się w tłumie. Byli tam strażnicy w ciemnych garniturach mówiący mu coś do ucha, ale krój Najeel nie wydawał się zauważać ich ani zwracać na nich uwagi. Ściskał dłonie swojego ludu. Błogosławił dzieci i machał do mas jak powracający, zwycięski bohater. Szedł bez obawy lub strachu w środek obszaru objętego Perymetrem Bezpieczeństwa B obszaru najbardziej zagrożonego bronią krótkiego zasięgu i materiałami wybuchowymi o dużej mocy. Czy to była myśl, która mnie powstrzymała? Nie wiem. Może moja podświadomość zobaczyła małą, opuszczoną paczuszkę zanim reszta mnie mogłaby przetworzyć co miałam na myśli. Może to głos Joe Solomona w mojej głowie albo anioł mojego ojca na moich ramionach, ale w każdym razie - zatrzymałam się. I spojrzałam na paczkę leżącą na ziemi, bezpośrednio na drodze króla. I usłyszałam swój własny głos krzyczący: -Bomba! Patrząc wstecz, to wszystko wydarzyło się jakby w zwolnionym tempie - jak bieg po piasku. W jednym momencie obserwowałam króla spacerującego przez tłum ludzi, ściskającego dłonie. W następnym nie było nic poza chmurą dymu i przerażeniem. Ludzie krzyczeli. Dzieci płakały. Ale to wszystko brzmiało z oddali, jak telewizor rozbrzmiewający w odległym pokoju. Zakaszlałam i zmrużyłam oczy. Siła wybuchu powaliła mnie na ziemię, a mój bok i ręce bolały. Wszystkim do czego byłam w stanie się zmusić to stanięcie w pozycji pionowej. -Cam! - krzyczał Zach. Zdałam sobie sprawę, że w uchu nadal miałam słuchawkę. Wybuch musiał zniszczyć nasze jednostki komunikacji. W dymie byliśmy niemal ślepi i głusi. -Cam! - krzyknęła Bex. -Tu jestem - odpowiedziałam. Obok mnie znajdowała się krwawiąca kobieta, trzymająca dziecko. Mężczyzna przedzierał się przez tłum z twarzą pokrytą krwią tak bardzo, że nie mogłam nawet powiedzieć jakie obniósł obrażenia.
-Tu jestem - powtórzyłam delikatniej, przepychając się naprzeciw ludzi próbujących uciec z miejsca wybuchu. Musiałam to zobaczyć. Krater, gdzie znajdowała się bomba. Zniekształcone ciała strażników i mężczyznę, który był jedyną nadzieją pokoju dla Kaspii. -Ale jestem za późno.
*New York City Police Department - policja Nowego Yorku innymi słowy.
Rozdział 31 Z pewnością to nie była najdłuższa noc mojego życia, a jednak czułam się jakby tak było. Nikt z nas nie zaprotestował kiedy Liz nalegała byśmy się zatrzymali i oczyścili nasze rany w łazience na stacji benzynowej poza miastem. To było bez znaczenia, prawdę mówiąc. Zadrapania i siniaki. Na ramieniu miałam dość paskudną ranę, ale każde z nas miało już dużo gorsze urazy. Byliśmy w obwodzie promieniu wybuchu. Trzy metry od króla i nie moglibyśmy być bliżej. Kiedy wróciliśmy do vana zaryzykowałam spojrzenie na Zacha. Nikt nie zajął się jego zadrapaniami ani oparzeniami. Nikt nie próbował. Po prostu gapiliśmy się przez okno, nie do końca wiedząc czego właściwie szukamy. Może drogi ucieczki. Może szansy, by zawrócić czas. W vanie grało cicho włączone radio. Wiadomości o zabójstwie króla okrążyła cały glob. Zamieszki szerzyły się w Kaspii i okolicach, przekraczając granice, powodując, że cały region stał w ogniu. Chaos stał się nową normą. Świat był beczką prochu, a ja pocierałam bolące ciało,bojąc się wyczuć iskrę. Jechaliśmy całą noc, wzdłuż wybrzeża, kierując się na południe dopóki nie byłam niemal pewna, że Zach zamierza doprowadzić nas do morza. Przecież znajdował się tam dok z małym promem, który trzeba było pchać długą tyczką jakbyś nadal znajdował się w 1850 roku. Na końcu była wyspa i zarośnięte ścieżki i dom otoczony wysokimi drzewami pokrytymi hiszpańskich mchem, masywny ganek i sceneria godna Scarlett O'Hara. -Co to za miejsce, Zach? - spytałam, ale nie odpowiedział. Po prostu kopnął frontowe drzwi; jednak one nie stawiały oporu, otwierając się łatwo, kołysząc. Liz zanosła ostrożnie swoje komputery jakby w środku mógł znajdować się aligator albo potwór, który polował na jej twardy dysk. Jednak Zach nie powiedział słowa. Po prostu patrzył na schody jakby oczekiwał na ducha schodzącego z drugiego piętra.
To był wielki, stary dom. Rezydencja. Ale wszystko w nim zamieniło się w ruinę, nieużywaną od dziesięcioleci i zaniedbaną. -Czy to jeden z domów Joe'ego? - czekałam, ale Zach oniemiał - Jeżeli to dom Joe'ego to prawdopodobnie nie powinno nas tu być. Ktoś może nas tu znaleźć. -To nie dom Joe'ego - Zach potrząsnął głową. -Ale wiesz czyj - to nie było pytanie. Zbliżyłam się powoli - Czyj to dom, Zach? -Jest bezpieczny - odwrócił się - Będziemy tu bezpieczni. -Zach - ruszyłam w jego kierunku, ale odsunął się i przeszedł w róg pokoju, uważnie nasłuchując własnych kroków dopóki jeden nie zabrzmiał inaczej od innych. Wtedy uklęknął na na podłodze i usunął jedną z płyt, sięgając do środka by wyciągnąć sześć urodzinowych świeczek, G.I Joe*, zwinięte pięciodolarowe banknoty oraz asortyment połamanych kredek - i wtedy wiedziałam dokąd zabrał nas Zach. Po tym wszystkim to nie była kryjówka szpiega - to była kryjówka dziecka. -To bezpieczny dom twojej matki - szepnęłam. Ale Zach tylko rozejrzał się, spoglądając na duże, zakurzone pomieszczenia, które były wyjątkowo wielkie jak na jednorazowy użytek. -Nie. To był jej dom - powiedział. Szpiedzy nie działają jak normalni ludzie. Nikt nie oczekuje od nas byśmy mieli domy i kredyty; hipoteki, huśtawki oraz byśmy wyprawiali grille czwartego lipca. Ale każdy szpieg jest czyimś dzieckiem, a ja przechodząc tymi zakurzonymi deskami zastanawiałam się w jakim miejscu wychowała się kobieta którą nazywaliśmy Catherine. -To był mój pokój - spojrzał na małe pomieszczenie - Na piętrze były oczywiście sypialnie, ale nie lubiłem przebywać sam. Bałem się ciemności i wiatru, i burz... To były naprawdę okropne burze. -Czy to miejsce można z tobą powiązać, Zach? Albo z nią? -Jest tutaj osobny dopływ gazu, a pokoje nadal są oświetlane lampami gazowymi. Myślę, że może tu gdzieś być generator. Woda ze studni, ale brak telefonu. Cały dom jest poza zasięgiem - Zach wydal z siebie gburowaty śmiech - Nawet nie wyczuwa zasięgu. -Kiedy ostatnio tu byłeś? -Nie wiem. Dziesięć lat temu? Może więcej. Zazwyczaj mówiła o remontowaniu go przywróceniu do dni jego świetności. Ale nie znam takiego domu. Znam tylko to - wskazał na porzucone pokoje, a ja nie wiem czy miał to na myśli czy nie, ale zabrzmiało to jakby mówił, że nie zna nic innego poza życiem włóczęgi - To wszystko co znam. -Może nie powinniśmy się tu zatrzymywać, Zach - spróbowałam - Powinniśmy jechać. -Nie rozumiesz, Dziewczyno Gallagher - pokiwał powoli głową - Król nie żyje. Nie mamy dokąd iść. Dorastałam w starej rezydencji. Znam chłód, który bije od kamiennych ścian i dźwięki wydawane przez dach pod naciskiem mocnego wiatru. Ale tej nocy to wszystko było inne. Wszystko załamywało się i jęczało. Kiedy zaczął padać deszcz, brzmiało to jakby ciężkie fale odbijały się od domu, przeciekając przez sufit. Grube krople wody spadały na stare pianino. A im dłużej trwała na zewnątrz burza tym bardziej spodziewałam się, że dom może zostać
zdmuchnięty z fundamentami i runąć w fale. W kominie musiał znajdować się gruz, ponieważ kiedy rozpaliliśmy ogień dym cofnął się do domu, wypełniając go niesamowitymi oparami. Podparliśmy otwarte frontowe drzwi i na chwilę dym wymieszał się z mokrym wiatrem podczas gdy Preston i Macey sprawdzali zawartość kuchni. Liz rozpakowywała sprzęt, a Zach pilnował ognia. A ja po prostu usiadłam na dole schodów, pocierając dłonie o dżinsy, czując zaschniętą krew na ciemnej dzianinie, zastanawiając się, czy to to? Czy to naprawdę jest koniec? -Co teraz? - spojrzałam w górę, by zobaczyć Bex opierającą się o poręcz, zbliżającą się do mnie. Tak jakby umiała czytać mi w myślach. -Powinnaś się przespać, Bex. Prawdopodobnie będziemy musieli zmieć bandaże i... -Nie mówię o moich cholernych** bandażach - powiedziała, po czym się uśmiechnęła - Bez gry słownej. -Słuchaj, Bex - zaczęłam. Nagle poczułam się tak bardzo zmęczona, tak bardzo zużyta. -Nie, ty posłuchaj. To nie jest koniec - oznajmiła - Myślisz, że dałam się postrzelić... po to? wybuchnęła Bex - Jestem szpiegiem, Cam. Urodziłam się po to - by nim być. To jest w mojej krwi. I będę nim do końca moich dni. To właśnie to kim jestem - powiedziała moja najlepsza przyjaciółka, a potem spojrzała na mnie - To z czego nie zdajesz sobie sprawy to, że jest również tym kim ty jesteś. -Wiem to. -Nie - Bex potrząsnęła głową - Nie wiesz. Gdybyś wiedziała nigdy nie spędziłabyś połowy naszego drugiego roku umawiając się z Joshem. Nie wariowałabyś na myśl o zakończeniu szkoły. Wiedziałabyś co oznacza życie po szkole dla szpiegów. Tak właśnie ono wygląda, Cam. Tak. A ty jesteś w tym lepsza niż ktokolwiek mi znany. Teraz wstawaj. I powiedz nam co mamy robić - ale ja się nie poruszyłam. -Okay. Zróbmy to - wyciągnęła rękę, machając palcami. -Co? -Wiesz co - powiedziała mi moja przyjaciółka - Oddaj mi to. Nie pytałam ponownie. Po prostu sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam listę, którą nosiłam od tygodni. -Tutaj - Bex wskazała na papier - William Smith. Gideon Maxwell. Dwa nazwiska, Cam. Zostały tylko dwa nazwiska! -Wiem, ale... -Ale co? - zażądała odpowiedzi Bex. -Ale król nie żyje - poczułam się głupio, niemal jakbym okazywała brak szacunku wymawiając te słowa - Nie powstrzymaliśmy tego zabójstwa. Nie mogliśmy... Ale Bex nie czekała aż skończę. Odwróciła się i krzyknęła przez pokój: -Liz, czy to już się zaczęło? - spytała Bex - Czy Irańczycy najechali Kaspię? Liz usiadła przy swoich komputerach. Nie powiedziała ani słowa; po prostu pokręciła głową. Nie. -Więc, do cholery, mamy czas by to zatrzymać!
Wiedziałam, że ma rację. Oczywiście, że miała. Bex zawsze ją miała. Znała mnie lepiej niż ja znałam siebie. Ale czy nie od tego właśnie są najlepsi przyjaciele? -Więc powiedz mi co teraz robimy - ponownie zażądała Bex. Spoglądałam na nią przez dłuższą chwilę, myśląc, modląc się. Mój głos był szorstki i odległy. Nie brzmiał na mój kiedy wstałam i zaczęłam mówić. -Liz, daj mi znać kiedy będziemy na bezpiecznej linii. Muszę spróbować skontaktować się z mamą i Abby - Macey i Preston wrócili z kuchni i rozejrzeli się po naszej grupie - Reszta z nas musi spróbować się przespać. Przegrupować się. A jutro rano pierwszą rzeczą, którą zrobimy będzie rozważenie co robimy dalej. W tamtej chwili miałam to na myśli. Naprawdę. Myślałam, że mogliśmy przespać kilka godzin i obudzić się nowego dnia, z nowymi możliwościami. Myślałam, że poranek przyniesie zmianę. Ale powinnam wiedzieć, że zmiana nie przychodzi w kilka godzin - przychodzi w kilka sekund. W moment. W trakcie pojedynczego oddechu, rzeczywistość którą znasz może po prostu się rozpaść. Kiedy usłyszałam dźwięki na ganku pomyślałam, że to wiatr targający okiennicami. Wydawało się jakby świat i jego problemy wiały prosto w nasze drzwi, więc spojrzałam na moich przyjaciół i powiedziałam: -W porządku, wszyscy, wyśpijcie się, a jutro pomyślimy jak powstrzymać Krąg. -Oh - w pomieszczeniu rozszedł się śmiech - Może mogę w tym pomóc - odwróciłam się patrząc na kobietę, która stała w drzwiach. Wiatr owiewał ją, a kosmyki włosów fruwały dookoła jej twarzy, okalając jej ciemne oczy kiedy spojrzała na Zacha i powiedziałą: -Witaj, kchanie. Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszedłeś niezapowiedziany***.
*film ** ang. bloody - zarówno zakrwawione jak i cholerne *** ang. walk-in - ktoś przychodzący bez zapowiedzi, czy bez rezerwacji do restauracji. Zaznaczam to ze względu na to, że ten termin jest później na początku następnego rozdziału szeroko omówiony.
Rozdział 32 Może nigdy nie słyszałeś terminu "niezapowiedziany". W każdym razie jeżeli to czytasz to już słyszałeś. Prawdopodobnie wiesz, że to termin agencji szpiegowskich używany w momentach, gdy rywalizujący szpiedzy pojawiają się po byciu nie do wytropienia. To fraza, która przynosi do głowy nadzieję i strach w takiej samej ilości. To może być coś wielkiego, tak myślisz. To może być nic, wiesz to. Ale jakkolwiek to nie wygląda to nigdy nie jest coś co ignorujesz lub lekceważysz. I właśnie dlatego wszyscy siedzieliśmy wpatrując się w drzwi, każde z nas gapiące się na kobietę, która tam stała. W mgnieniu
oka Zach ruszył w jej stronę, ale Catherine uniosła ręce w geście poddania. -Przychodzę w pokoju - oznajmiła. Żadne z nas jej nie uwierzyło. Zach był niemal przy swojej matce, która sięgnęła przed siebie jakby chciała go przytulić albo dotknąć jego twarzy. -Tęskniłam za tobą, kochanie - powiedziała mu - Stałeś się takim, przystojnym młodym... Ale jego nie skończyła, ponieważ w tym momencie minęłam Zacha, kierując się w stronę kobiety, która mnie zabrała - porwała mnie. Nie myślałam kiedy zamachnęłam się pięścią i uderzyłam ją z całej siły. Poczułam zarówno ból jak i satysfakcję, patrząc jak Catherine upada, nieprzytomna, na ziemię.
PRZYCZYNY DLACZEGO TOTALNIE, CAŁKOWICIE I ABSOLUTNIE NIE ZAMIERZAŁAM TEJ NOCY SPAĆ (NIE WAŻNE JAK BARDZO WSZYSCY NAMAWIALI MNIE DO TEGO) Lista Cameron Morgan -Pomimo ogólnego przekonania, uderzanie kogoś z zamkniętą pięścią boli prawie tak samo jak bycie uderzonym. -Jedna z małych kości w mojej ręce była właściwie złamana. -Naprawdę trudno spać kiedy opakowanie lodu topnieje na twoją poduszkę. -Jedyną rzeczą gorszą od bycia ranną jest Liz stająca się twoją samozwańczą pielęgniarką i, w konsekwencji, raniąca cię wiele, wiele razy podczas zmieniania twoich opatrunków. -Spojrzenie Zacha, kiedy zobaczył matkę. -Spojrzenie matki Zacha, kiedy zobaczyła mnie. -Wiedza, że atak na "niezapowiedzianą" był całkowicie niezgodny z co co najmniej trzema zasadami konwencji Genewskiej. -Zdawanie sobie sprawy, że całkowicie mnie to nie obchodzi. -Co ona tutaj robi? - usłyszałam głos Liz kiedy tylko wzeszło słońce. Pełzając w stronę schodów zobaczyłam ją poniżej, miotającą się jak jakaś kulka. Deszcz musiał ustać, a komin musiał się przeczyścić, ponieważ powietrze było ciepłe i suche - prawie przytulne kiedy zeszłam po schodach. -Czego ona chce? Przypuszczalnie nie chce nas zabić... bo nie jesteśmy martwi - Liz zaczęła wymieniać fakty z prędkością karabinu maszynowego - Powiedzmy, że widzimy sytuację podwójnego agenta. Przychodzi by do nas dołączyć i wysyła nasze plany do swoich szefów. -Ona nie ma szefów -- powiedziała Bex, ale Liz dalej trajkotała. -Może naprawdę jest "niezapowiedzianą". Może ma informacje dla nas i możemy... -Nie możemy jej słuchać, Liz - powiedziała Bex. -Ale... - zaczęła Liz dopóki nie przerwał jej Zach. -Jest tak samo niebezpieczna tutaj jak była na zewnątrz. Rozumiesz? - spytał. Spojrzał na
Bex, a potem na Liz - Rozumiesz? Macey wzięła głęboki oddech i skrzyżowała ramiona: -Cóż ja głosóję za zawiązaniem jej nóg i rąk i wykopaniem ją z szybko poruszającego się pojazdu przed bramami Langley*. -Nie możemy tego zrobić - powiedziałam. -Czemu nie? - spytał Zach, jakby naprawdę rozważał tę opcję. -Ponieważ wróg mojego wroga jest moim przyjacielem - skierowałam się w stronę małego pokoju, gdzie związaliśmy Catherine noc wcześniej, ale Zach rzucił się przede mnie, blokując mi drogę. -Nie mogę ci pozwolić jej przesłuchać, dziewczyno Gallagher - powiedział. -Czy nie po to tutaj jest? Żeby rozmawiać? - spytałam. Zach potrząsnął głową: -Jest tu po to, by skłamać. -Porozmawia ze mną. -Nie, Cam - powiedział Zach - to nie jest dobry pomysł. -Może to jedyny pomysł - odpowiedziałam. -Cóż - usłyszałam cichy głos za mną i obróciłam się by zobaczyć Liz, stojącą tam z winnym wyrazem twarzy - Może jednak nie jedyny... Catherine siedziała na krześle ze związanymi rękami i nogami, a mimo to nadal wyglądała jakby czekała na pociąg, jakby miała zamiar czekać w nieskończoność, gdyby musiała. -Witaj, Catherine - powiedziałam, podchodząc bliżej. Była więźniem w pokoju, ale zachowywała się niczym wąż, widziałam jak wije się, stale gotowa by zaprotestować. -Nie musisz tego robić, Cammie - powiedział Zach. -Witaj, kochanie - zwróciła się do niego Catherine, ale nie zareagował. -Dziewczyno Gallagher - zaczął ponownie, ale nie mogłam odwrócić wzroku od jego matki. -Liz - powiedziałam i wtedy do pokoju wkroczyła moja najmniejsza współlokatorka. Nie drżała ani nie trzęsła się, ale wiedziałam, że musi być przerażona, kiedy podniosła rękaw koszuli Catherine i wstrzyknęła przejrzysty płyn w ramię kobiety. -Serum prawdy, dziewczęta? - zapytała Catherina. Brzmiała na zawiedzioną - Czy to nie banalne? -Jest mocniejsze - wyjaśniła Liz, a potem szybko się cofnęła. Zach staną pomiędzy nią, a swoją matką dopóki Liz nie była bezpieczna poza zasięgiem kobiety przywiązanej do krzesła. -Naprawdę? - spytała Catherine kiedy mikstura Liz dostała się do jej krwiobiegu. Wyglądała jakby się upijała i była śpiąca. Jej powieki stały się ciężkie i kiedy powiedziała do Zacha: -Tak bardzo urosłeś - jej słowa były niewyraźne. -Dlaczego polujesz na liderów Kręgu? - spytałam, a Catherine spojrzała na mnie przez dłuższą chwilę, z małym uśmiechem czającym się w kącikach jej ust. -Dobrze cię widzieć, Cammie, skarbie. Dawno się nie widziałyśmy.
-Jesteś pewna, że nie powinniśmy jej znowu uderzyć? - spytał mnie Bex przez ramię Ponieważ ja jestem totalnie za. Przykucnęłam na podłodze, żeby spojrzeć jej w oczy: -Możesz rozmawiać ze mną, Catherine. Albo możesz rozmawiać z CIA. Może krety liderów Kręgu, których mają w agencji cię nie znajdą. Ale może im się to udać. -Oni wszyscy nie żyją. Liderzy. Tylko jeden nam pozostał. -Nam? - spytałam. -Twojej matce, Josephowi i mnie - oznajmiła Catherine. -Kłamie - powiedział Zach - Joe nigdy by z nią nie pracował. -Och, oczywiście, że by to zrobił - stwierdziła Catherine - Nigdy by się nie przyznał, ale wszyscy dążymy do tego samego. Zawsze chcieliśmy tego samego. Po prosu stosujemy inne... Środki. -Jak tortury - sprecyzowałam. Catherine spojrzała wprost na mnie: -Nie chciałam cię skrzywdzić, Cammie. Naprawdę nie chciałam. Ale to był jedyny sposób. Musiałam ich powstrzymać, wiesz? Musiałam to zatrzymać. Musiałaś mi pomóc. I zrobiłaś to. I teraz pozistał nam tylko jeden... Gideon Maxwell miał jednego syna i żadnych wnuków. Jego linia zatrzymuje się w tym miejscu.Nie ma innych spadkobierców. Więc możliwe, że żaden Maxwell nie jest członkiem Kręgu. Może jest tylko sześciu członków Wewnętrznego Kręgu, a nie siedmiu. Może to koniec. Ale wątpię. Nie wydaje mi się abym już skończyła swoją pracę. Catherine zdawała się przez chwilę nd tym zastanawiać i musiałam przyznać, że się z nią zgadzałam. Coś w kościach powiedziało mi, że nadal byliśmy dalecy od końca: -Może Maxwell powołał na swoje miejsce kogoś zanim umarł. Ale, szczerze mówiąc, nie wiem - spojrzenie Catherine przesunęło się na Prestona - Czemu nie zapytacie jego? Jej ręce były związane, a mimo to Preston się wzdrygnął, niemal jakby został spoliczkowany. Spodziewałam się, że Macey rzuci się na Catherine, ale zamiast tego odwróciła się w stronę chłopaka stojącego za nią. -Pres? - spytała - Wiesz coś? -Nie! - głos Prestona się załamał kiedy pokiwał przecząco głową - Nigdy nie słyszałem o Gordonie Maxwellu. -Gideonie - poprawiła Liz. -Nie znam go! Nie znam żadnych przyjaciół mojego ojca. Albo... Nie wiem, którzy jego przyjaciele mogliby należeć do Kręgu - Preston wyglądał na złego kiedy to powiedział jakby przez całe życie był oszukiwany. Tylko, że nikt nie zadał sobie trudu, aby mu o tym powiedzieć - Nic nie wiem. -Czemu to robisz? - odwróciłam się do Catherine - Czemu zdradziłaś przywództwo Kręgu? -Zdrada to moje drugie imię - Zaśmiała się Catherine - Poza tym, podoba mi się świat w obecnej formie. Wojna światowa to bardzo nieciekawa sprawa. Wolę prowadzić moją małą
destrukcję na mniejszą skalę. -Czego oni chcę? Co planują liderzy Kręgu? - spytałam. -Wiesz co planują - odparowała Catherina. Brzmiała niemal na znudzoną jakbyśmy marnowali jej cenny czas. Rozejrzała się dookoła do miejsca, gdzie stała Liz - W końcu to jej plan. Liz zadrżała, ale nie odezwała się, nie przepraszała, ani nie płakała. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nasza mała współlokatorka dorastała. Że wszystkie to robiłyśmy. -Kto jest kretem w Akademii? - spytałam, ale Catherine spojrzała na mnie tylko jakbym była szalona - Skąd Krąg ma test Liz? -A, to - wzruszyła ramionami - Szkoła musi przedstawić wszystkie testy CIA. W ten sposób Krąg może się dowiedzieć, czy są jacyś uczniowie, których można by zwerbować - spojrzała na Liz -Lub złe plany, które chcielibyśmy użyć. -Czemu? - zapytał Zach - Wojna światowa... Co mogłaby im dać? - pochylił się w stronę swojej matki - Czego oni chcą? Catherine spojrzała na swojego syna jakby był najbardziej naiwnym człowiekiem na ziemi. -Wszystkiego - odpowiedziała, a potem zachichotała. Była szalona - nie można było temu zaprzeczyć. Ale była również dziwnie zrozumiała, kiedy powiedziała: -Rząd jest wielki - tak silny. Cavan chciał, żeby Unia się zawaliła - dlatego próbował zabić Lincolna. To powtórka z historii. Chcą to czego zawsze chcieli. Chaosu. Załamania. Kawałków tak zdezorganizowanych, by żadna jednostka nie miała zbyt wielkiej władzy - zaśmiała się Oczywiście, to o co im naprawdę chodzi, a o czym nigdy nie mówią to, że nie chcą pozwolić komukolwiek był potężniejszym niż oni. Osobiście lubię władzę. To jeden z powodów dla których chcę ich końca. -Powiedz mi co planują - zażądał Zach. -Wiesz, co planują - odparowała. Patrzyła na Liz - Prawda, Liz? -Chcą wojny - odpowiedziała ta, wyjątkowo mocnym głosem. -Ale czy mamy wojnę? - spytała Cayherine. Nie. Odpowiedź spadła na nas wszystkich. Jeszcze nie. -Król Najeeb był charyzmatycznym dowódcą, ale dorastał w niebezpiecznym biznesie. Nadal miał wrogów. Jego śmierć, pomimo, że smutna, nie aż tak tragiczna w gruncie rzeczy. A poza tym... To nie tak, że nie pozostawił dziedzica. -Księzniczka - powiedziałam, a Catherine skinęła głową. -Dorosły mężczyzna rozerwany na kawałki jest nieco dołujący. Mała dziewczynka zabita kilka dni po ojcu... Cała linia zerwana... To spowoduje, że świat stanie w ogniu. Irańczycy złamią traktaty. A kiedy najadą Kaspię, Turcja wkroczy i... bum. -Musimy ją znaleźć - oznajmiłam, odwracając się do Zacha. -Nie - Catherine pokiwała wolno włową. Nie wiem czy to narkotyki Liz wreszcie przeciążyły jej organizm, ale jej włos tracił jasność, kiedy na mnie spojrzała: -Nie. Nie musicie. -Ale my... - zaczęłam, a potem coś w jej oczach spowodowało, że się zatrzymałam. Potrząsnęła głową. -Wiesz, gdzie ona jest, dziewczyno Gallagher - słowa zabrzmiały inaczej, kiedy to matka Zacha je wypowiedziała. Polująca, niebezpieczna i okrutna.
-Amirah - szepnęłam imię księżniczki i pomyślałam o nocy mojego powrotu do szkoły, o małej siódmoklasistce z dużymi, brązowymi oczami i całkowicie królewskim obliczem - Amy. Chodzi do Akademii Gallagher, prawda? Senny uśmiech pojawił się na ustach Catherine: -Dobra dziewczynka - powiedziała - To szkoła nadająca się dla królowej. Teraz, idźcie. Powstrzymajcie ich. -Odsuńcie się od psychopatki! Poznałam ten głos od razu, gdy go usłyszałam, ale nadal część mnie niemal bała się odwrócić. Oczy cioci Abby płonęły, kiedy przeskoczyła pokój dwoma krokami, chwytając moje ramię i fizycznie odciągając mnie jak najdalej od matki Zacha. -Abby! Na początku byłam przerażona - przerażona, że moi przyjaciele i ja zostaliśmy przyłapani na wagarach. Ale potem mój strach zamienił się w ulgę, gdy zdałam sobie sprawę, że Abby i Townsend nas odnaleźli. Nie musieliśmy radzić sobie sami. -Abby, jesteś tutaj! Jak nas znaleźliście? Dostaliście wiadomości? Byliście... -Nie śledziliśmy was - powiedział Townsend - Śledziliśmy ją - wskazał na kobietę związaną na krześle, z opadającymi powiekami. W końcu Abby puściła mnie i przeszła do oględzin Catherine: -Co jej zrobiliście? - spytała. Podniosła pustą strzykawkę i powąchała ją: -Czy to serum prawdy? - spytała, ale Townsend tylko pokiwał głową. Mogłabym przysiąc, że myślał o swoich własnych doświadczeniach* z tą miksturą, kiedy prychnął i powiedział: -To jest silniejsze. -Cóż, czy to nie wspaniałe? - Catherine uśmiechnęła się słabo i zmusiła oczy do otwarcia, niemal jakby nie chciała odpłynąć w środku imprezy. -Abby, Catherine twierdzi, że krąg obrał za cel księżniczkę Amirah - powiedziała Bex. -Tak - potwierdziła matka Zacha ze zdecydowanym kiwnięciem głowy. Potem, tak samo szybko, wzruszyła ramionami - Tak sądzę. Nikt dokładnie nie wie, co liderzy Kręgu zrobią. W końcu są zdolni do wszystkiego. Ale sądzę, że to właśnie planują. Więc przyszłam, żeby powiedzieć to tym dobrym ludziom, żeby ocalili świat. Czy nie to robisz, kochanie? -Zamknij się. Po prostu się zamknij! - wybuchnął Zach - Nigdy nie uwierzę w coś, co powiesz. Spojrzała na niego i potrząsnęła głową, uśmiechając się lekko, gdy powiedziała: -Jesteś taki podobny do ojca. Potem minęła wzrokiem mnie i Zacha, Bex i Abby do miejsca, gdzie w drzwiach stał Agent Townsend ze skrzyżowanymi ramionami. -Co sądzisz, Townsend, kochanie? Czy on nie jest jak ty? - ponownie spojrzała na Zacha - Ja sądzę, że jest. A potem zamknęła oczy i zasnęła.
*Siedziba władz Centralnej Agencji Wywiadowczej
Rozdział 33 Rzeczy, które powiedziała moja ciotka: Ona kłamie. Rzeczy, które powiedział mój chłopak: Ona kłamie. Rzeczy, które powiedział mój żołądek: Ona kłamie. Rzeczy, którym nie mogłam zaprzeczyć: Była pod działaniem serum prawdy. Rzeczy, które wszyscy musieliśmy przyznać: Nie kłamała.
-Zach? - spytałam, jednak mój głos był zbyt cichy w ciemności. Wiatr był silny, a ja mogłam usłyszeć fale rozbijające się o brzeg. Zaczęła się kolejna burza. Mogłam poczuć to w powietrzu. I kiedy zeszłam z ganku i ruszyłam przez podwórze, spróbowałam ponownie: -Zach - ale nie odpowiedział. Zobaczyłam ciemny cień poruszający się naprzeciwko fali, opierający się wiatrowi, więc ruszyłam małą ścieżką, uważając by nie wpaść na żadne alarmy, który były pod nią zainstalowane. Potarłam ramiona, marząc o posiadaniu swetra, ale Zach stał we mgle, jego szara koszulka powiewała mocno na wietrze. -Townsend cie szuka. Zach zaśmiał się, zimnym, okrutnym dźwiękiem. -Cóż, osiemnaście lat, ludzie. Dobrze, że w końcu się znalazł. -Zach, on nie... -Wiedziałaś? - zapytał, ale nie odwrócił się w moją stronę. -Nie, Zach. Oczywiście, że nie. Skąd miałam wiedzieć? -Czy Joe ci coś powiedział? Albo twoja mama? -Moja mama nie wiedziała, Zach - powiedziałam - Nikt nie wiedział. Pomyślałam o tym jak Zach i Townsend zawsze mi siebie przypominali. Mieli tę samą posturę, ten sam uśmiech, ten sam szczery, poważny charakter. I teraz zrozumiałam dlaczego. Chciałabym widzieć to wcześniej, i chciałabym też móc wrócić do momentu, gdy nie wiedzieliśmy. Ale żadna opcja nie była możliwa. -Nigdy mi nie powiedziała! - głos Townsenda toczył się echem z wnętrza. Abby zatrzasnęła drzwi, a cały dom się zatrząsł. -Czy Abby już go zabiła? - spytał Zach. Potrząsnęłam głową. -Da sobie radę.
I wtedy odwrócił się do mnie, światło księżyca opadało na jego twarz. Wilgoć w powietrzu była coraz cięższa, a woda przywarła do jego włosów, kiedy powiedział: -Może tego nie zrobię. -Zach... -Zostawił mnie. Z nią. -Nie wiedział o tobie, Zach. -Powinien wiedzieć! Jest szpiegiem. Agentem. Wiedza to jego praca. Zbliżyłam się do niego, sięgając po jego ramię. -Powinieneś z nim porozmawiać, Zach. Jest dobrym człowiekiem - powiedziałam - Ty też jesteś dobrym człowiekiem. Ale Zach potrząsnął tylko głową. Wyglądał jak najnieszczęśliwszy człowiek na ziemi, kiedy się odewał: -Nigdy nie będę miał dzieci. Wyjaśnijmy coś sobie. Mam osiemnaście lat w momencie, kiedy to piszę. Dzieci? Całkowicie nie na moim radarze. W tym momencie przeżycie kolejnego tygodnia było całkiem niezłym celem. Ale nie mogę powiedzieć, aby słowa Zacha mną nie wstrząsnęły. Ta część w moim mózgu - część, która była wytrenowana, by widzieć pięćdziesiąt kroków na przód - musiała się zastanawiać co miał na myśli. Dla mnie. Dla nas. -Nie? -Nie zrobiłbym tego dziecku. -Byłbyś dobrym ojcem. Ale Zach tylko się zaśmiał. To był okrutny, szyderczy dźwięk: -Ponieważ miałem takie wspaniałe wzory do naśladowania w kwestii rodzicielstwa? -Miałem Joe'go. Wtedy Zach odwrócił się z powrotem do wody i ciemności i łamiących się, upadających fal: -Nie miałem nikogo. Mogłam powiedzieć, e ma mnie. Mogłam wziąć jego rękę i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku - że przeszłość się nie powtórzy. Nie dla nas. Ale dawno temu nauczyłam się nie składać tego rodzaju obietnic. Wiedziałam lepiej niż ktokolwiek, że życie może zmienić się w sekundę. Że nawet najlepsi ojcowie czasami odchodzą. Więc zamiast tego zapytałam: -Co zrobimy z Amirah? -Z kim? - zapytał, jakby w ogóle nie słyszał swojej matki. -Z księżniczka, Zach. Jest tylko dziewczynką. I ma umrzeć. Chcą ją zabić. Zach opadł na skałę. Jego wzrok utknął w morzu, kiedy powiedział: -Nie zrobią tego. Nie pozwolimy im już skrzywdzić nikogo.
Rozdział 34
-Cam - poczułam uderzenie w nogę. Światło oślepiło mnie po oczach. -Wstawaj - warknęła Abby. Stała nade mną, a słońce padało przez okno na jej ramiona. -Co... Która godzina? -Godzina przedstawienia. Założyłam tenisówki na bose stopy i pobiegłam za nią w dół skrzypiących schodów. -Gdzie? - spytałam, robiąc jeszcze kilka kroków - Gdzie idziemy? Abby się uśmiechnęła: -Do domu. Tak naprawdę nie doceniasz rzeczy dopóki ich nie stracisz. Wiem, że to tandetne, ale taka jest prawda. Zawsze wiedziałam, że pewnego dnia opuszczę Akademię Gallagher. W końcu kiedy postanowiłyśmy uciec do ukończenia szkoły pozostawało zaledwie kilka miesięcy. Ale nawet wtedy nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo będę tęskniła za zasypianiem we wspólnym pokoju, otoczona koleżankami z klasy, z babskim filmem lecącym w tle. Nie wiedziałam jak bardzo będzie mi brakowało lekcji i nauczycieli - nawet zadania domowe zostałyby mile powitane w mojej nowej codzienności (i nawet nie zmuszajcie mnie do mówienia o niesamowitym crème brûlée szefa kuchni). Ale najbardziej tęskniłam za budynkami i terenami otaczającymi szkołę. Niektórzy ludzie uważają, że posesja Gallagher jest domem. Niektórzy uważają, że to szkoła. Ale dla mnie, w tym momencie, wszystkim co się liczyło było to, że była ona moim domem. I miałam do niego wrócić. Jednak moje podekscytowanie nie znaczyło, że nie byłam zdenerwowana. -Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - spytała Bex. To nie pierwszy raz kiedy zastanawiałam się czy przypadkiem nie dzielimy mózgu - Znaczy, jestem pewna, że osoby uciekające przed prawem nie powinny wracać do domu. -Nie zostaniemy tam długo, dziewczynki - powiedziała moja ciotka - Tylko zamkniemy tę kobietę w podpoziomach - Abby zdławiła te słowa. Odmówiła używania imienia Catherine A potem znajdziemy Amirah i wydostaniemy ją stamtąd. Potem ruszymy w drogę i pozostawimy za sobą prawo. Umowa? -Umowa - powiedziałyśmy wszystkie, a ja nie mogłam oprzeć się pokusie odwrócenia się, by spojrzeć na auto podążające za nami. Abby ustaliła, że się podzielimy - chłopcy w samochodzie Townsenda, dziewczyny w vanie. Może chciała dać Townsendowi szansę na porozmawianie z Zachiem. Albo nie mogła znieść myśli o byciu w tym samym samochodzie co Catherine (nawet jeżeli była ona uwięziona w bagażniku*). -Abby - zaczęła ostrożnie Macey - Dokąd pójdzie Amirah? -Do bezpiecznego miejsca, dziewczynki. -A nie może zostać tutaj? - spytała Liz - Szkoła jest jednym z najbezpieczniejszych budynków w kraju. -Nie dopóki Joe i twoja mama nie odnajdą ostatniego członka Wewnętrznego kręgu. Nawet wtedy ona nadal będzie królową Kaspii. Będzie potrzebowała ochrony przez resztę życia. Więc tym momencie najlepsze miejsce dla niej będzie niedostępne dla innych. Oczywiście moja ciocia miała rację. To musieliśmy zrobić. Ale i tak wróciłam myślami do
dziewczyny, którą poznałam pierwszej nocy semestru. Wydawała się taka młoda i taka szczęśliwa pośród tych korytarzy. Nienawidziłam tego, że musieliśmy zabrać ją z dala od jej szkoły i przyjaciół. Nienawidziłam tego, że musiała dorosnąć tak szybko. I to tak bardzo, jak zgadywałam, ponieważ całkowicie znałam to uczucie. -Patricia! - krzyknęła ciocia Abby, pchając frontowe drzwi - Doktorze Fibs! Madame Dabney, wróciliśmy! Nie wyszło z tego całkowicie tajne wejście, ale nie narzekałam kiedy zobaczyłam Madame Dabney pojawiającą się na szczycie schodów: -Abby, dobrze cię widzieć, kochanie! - ruszyła w naszą stronę, przyciągając moją ciotkę do uścisku, a potem przesuwając spojrzenie z Abby na moje współlokatorki i mnie. Może to kwestia światła, ale mogłabym przysiąc, że widziałam jak łza spłynęła po jej policzku Witajcie w domu, dziewczynki. Kiedy weszłam do Wielkiego Hallu zobaczyłam Profesor Buckingham stojącą w drzwiach, zmrożoną. Jakby nie chciała się poruszyć, by przypadkiem nie zniszczyć sceny dziejącej się na jej oczach: -Dzięki Bogu, jesteście bezpieczne. Ale potem jej wyraz twarzy całkowicie się zmienił. Najeżyła się i stanęła prościej. Mogłabym przysiąc, że widziałam grymas na jej twarzy, kiedy Townsend i Zach przywlekli Catherine przez drzwi wejściowe. Ale nie wzdrygnęła się na widok kobiety, nawet kiedy uśmiechnęła się ona w jej kierunku. -Cóż, witaj Patricio - spojrzenie Catherine prześlizgnęło się z łatwością po korytarzu i schodach. Na nogach i rękach miała kajdanki, a mimo to oceniała rezydencję jakby miała więcej praw do przebywania w niej niż sama Gilly. -Tak dobrze być w domu - powiedziała Catherine, a ja poczułam okropne uczucie, że Catherine się nie zgubiła - że wcale jej nie złapaliśmy. Że w jakiś sposób znalazła się w miejscu do którego zawsze chciała trafić. -Zamknij się! - wybuchnął Zach, pociągając za łańcuchy swojej matki. -Zachary - odezwała się ostrzegawczo Buckingham - Zabierzcie ją na Podpoziom drugi potem zwróciła swoje spojrzenie na Catherine - Mamy dla ciebie przygotowany pokój. Spodziewałam się, że kiedy tylko Catherine zniknie, nastrój od razu się poprawi i napięcie opadnie. Ale to nie tylko jej obecność trzymała wszystkich na krawędzi. To było coś więcej niż niezręczna cisza między Zachiem i Townsendem. Coś było nie tak i ja to czułam. -O co chodzi? - spytałam, przesuwając się - Co się dzieje? Chodzi o moją mamę? -Twoja mama ma się dobrze, Cameron - powiedziała Buckingham - Właściwie, jeżeli się nie mylę, ona i Joseph są bardzo blisko wytropienia potomka Maxwella. Ale coś było nie tak i nie zamierzałam poprzestać dopóki nie poznam prawdy. -Więc co się dzieje? Chodzi o Amirah? Czy wszystko z nią w porządku? -To interesujące pytanie, Cameron - przyznała Buckingham - Prawdę mówiąc, nie wiem. Nie zawahała się ani nie próbowała przeinaczać faktów na swoją korzyść. Prawda ma znaczenie - każdy szpieg to wie. A wtedy potrzebowaliśmy znać ją całą. -Poprzedniej nocy po naszej rozmowie, postanowiliśmy powiedzieć Amirah wszystko, co nam oznajmiłaś na temat jej ojca i Kręgu - spojrzała na Abby, a potem potrząsnęła głową jakby próbowała wyrzucić wątpliwości ze swojej głowy. -Może powinniśmy byli poczekać. Jej ojciec dopiero umarł. To tyle zmian i presji i...
-Co się dzieje? - spytałam. -Cóż, wygląda na to, że nie możemy jej znaleźć - Buckingham nieco się wyprostowała Wygląda na to, że Amirah zniknęła. I przekonałam się na temat jednej rzeczy: Bex miała rację. O wiele łatwiej jest być uciekinierem niż osobą pozostawioną. Grupa poszukiwawcza przeszukiwała ziemie otaczające posesję. Moje przyjaciółki i ja rozdzieliłyśmy się i przeszukałyśmy każde sekretne przejście, które siódmoklasistka prawdopodobnie mogłaby znaleźć w ciągu jednego roku. Przepytałyśmy jej przyjaciółki i przejrzałyśmy nagrania z kamer ochrony. A kiedy to wszystko zawiodło chodziłyśmy po prostu korytarzami i terenami na zewnątrz, nawołując jej imię. Ale Amirah nie odpowiedziała. W końcu znalazłam się we własnym łóżku. W naszym pokoju. Niemal jakbym nigdy nie odeszła, a jednak, w tym samym momencie, jakby nie było nas tu od wieków. Książki były dokładnie tam, gdzie je zostawiłyśmy pomiędzy nieskończonymi zadaniami domowymi, repetytoriami i niezdanymi testami. Czułam się jakbym wkroczyła w jakiś rodzaj archeologicznych wykopalisk - dormitorium Pompeii, ułamek naszego życia sprzed pożaru. -Nie możemy zostać - powiedziała Bex. -Wiem. -CIA może już wiedzieć, że wróciłyśmy - mogą wysyłać ekipę po Prestona i Zacha, a może nawet po ciebie, w tym momencie. -Wiem. Ale nie możemy jej zostawić, Bex. -Myśl, Cammie - zażądała Bex. Chwyciła mnie za ramiona i zmusiła do spojrzenia na nią Gdzie ona jest? -Skąd mam wiedzieć gdzie jest? -Nie - Liz potrząsnęła głową - Nie rozumiesz, Cam? Nie musisz wiedzieć gdzie ona jest. Musisz wiedzieć co ona czuje. To prawda. Moje przyjaciółki są geniuszami. A ja byłam w pewnym sensie głupia, nie widząc tego. Odwróciłam się i spojrzałam za okno, na nasze ogromne tereny i ciągnące się ogrodzenie, które bardziej niż kiedykolwiek było potrzebne, by utrzymać nas w bezpieczeństwie. A, za nimi, zobaczyłam czerń biegnącej ulicy dziesiątek i światła Roseville - inny świat, który był poza naszym zasięgiem. -Normalna - szepnęłam - Zrozumiała, że nigdy nie będzie normalna.
-Amy? - spytałam, ale ona się nie odwróciła. Niemal jakby zapomniała imienia, którego używała w szkole. Swojego amerykańskiego przezwiska. Swojego kodu. Swojej legendy. Malutka dziewczyna z świecącymi, czarnymi włosami po prostu siedziała w małej altanie na rynku Roseville. Białe lampy zaczęły się zapalać, kiedy zmierzch zapadł dookoła nas. Wyglądało to jak scena z filmu. Jak sen. A ja pamiętałam dlaczego, dawno temu, przyszłam tutaj, poszukując innego życia. To właśnie dlatego, kiedy moje przyjaciółki i ja rozdzieliłyśmy się, idąc do każdego potencjalnego miejsca w którym mogłybyśmy znaleźć Amirah, wybrałam ten znajomy rynek. To było dobre miejsce, by udawać. -Wróciłaś - powiedziała Amirah, kiedy dosiadłam się do niej na ławce.
-Tak - odparłam - Na to wygląda. -To dobrze - jej nogi były tak krótkie, że mogła nimi machać w powietrzu tak, by nie uderzały o ziemię - Tęskniłyśmy za tobą. Tina Walters miała pulę z zakładów na to jak długo cie nie będzie. Dałam dziesięć dolców na to, że pojawisz się helikopterem na zakończeniu. -Może nie być mnie dłużej jeżeli chcesz. -Nie - Amirah potrząsnęła głową - Cieszę się, że wróciłaś. Do tego momentu rozmawiałam z nią tylko raz. Jeden. To wszystko. Ale to co mówią o naszym siostrzeństwie jest prawdą. Łączy nas, wiąże nas razem. I z jednym spojrzeniem w oczy tej dziewczyny wiedziałam, że byłyśmy bardziej powiązane niż większość. -Przykro mi z powodu twojego ojca, Amirah. Próbowałam... - zaczęłam, ale mój głos się załamał. Nie mogłam jej powiedzieć, że tam byłam. Że zawiodłam. Nie sądzę bym mogła znieść wizję jej nienawidzącej mnie do tego stopnia jak ja nienawidziłam siebie - Jestem pewna, że był wspaniałym człowiekiem. -Był - uniosła swoją głowę nieco wyżej. Nie patrzyła na mnie kiedy otarła swoje oczy - Miał obowiązek. Przeznaczenie. Niemal się skrzywiła na te słowa, a ja wiedziałam, że - jak ja - Amirah urodziła się w najbardziej nietypowym rodzinnym biznesie. -Jego ojciec został powieszony na ulicy, która otaczała nasz pałac. Mój ojciec został wysadzony w powietrze przed ONZ. Ale ja... Ja urodziłam się w Ameryce. Jestem Amerykanką, Cammie? - spojrzała na mnie - Mogę być po prostu Amerykanką? Czemu ci ludzie chcą mnie zabić za kraj, którego nigdy nawet nie widziałam? -Ci ludzie... - zatrzymałam się, by rozważyć słowa - Tych ludzi nie obchodzisz ty ani twój kraj. Po prostu chcą, by rządy upadły i żeby rządził chaos. Myślą... Myślą, że świat jest tak samoczyszczący się piekarnik, a ciebie widzą jako najlepszy sposób, by go ogrzać**. Dokładnie tak samo jak ja byłam najlepszym sposobem na wytropienie listy. W tym momencie było dla mnie jasne, że wszystko dotyczące Amirah było nie tak. Nie była po prostu księżniczką. Nie była po prostu dziewczyną Gallagher. Była mną, na samym początku. Była dziewczyną, która utknęła w czymś o wiele większym niż mogłaby znieść samotnie. -Powinnyśmy wrócić do szkoły, Amirah. Tutaj nie jest... -Bezpiecznie. Wiem - ale nadal siedziała, jej nogi zwisały w powietrzu na rynku Roseville Nie jestem bezpieczna. -Może nie w tym momencie. Ale niedługo będziesz. Moja matka i pan Solomon... Śledzą ludzi, którzy chcą cię zranić. I są coraz bliżej, Amy. Myślę, że są naprawdę blisko. A kiedy wreszcie im się to uda... Wszystko będzie dobrze. -Nie, Cammie. Kiedy ci ludzie zginą pojawią się inni. Zawsze będą ludzie, którzy będą chcieli skrzywdzić królową Kaspii - powiedziała Amirah, pomimo, że w tym momencie nie wyglądała jak królowa. Wyglądała jak dwunastoletnia dziewczynka, która nie chciała wracać do domu, by odrobić zadanie domowe. A ja totalnie nie mogłam jej za to oskarżać. -Widzisz tę aptekę? - wskazałam na drugą stronę rynku, gdzie znajdował się staromodny znak - Abrams i syn - przeczytałam z uśmiechem - Chodziłam z synem. -Naprawdę? - spytała dziewczyna, uśmiechając się szeroko. Możliwe, że zachichotała. -Tak. Na drugim roku. To był dość duży skandal - pomyślałam o Joshu. Kiedyś był
marzeniem - idealnym kawałkiem normalności. Ale ten sen już się skończył. -Co się stało? - spytała jakby już znała końcówkę historii. W końcu była dziewczyną Gallagher. -Właściwie to nie wiem - przyznałam - Byliśmy całkowicie różni, tak sądzę. A potem poznałam Zacha i całe chmary terrorystów próbowało mnie porywać, i byłam zbyt zajęta na chłopaka - te wszystkie powody były dobre. Ale to nie była cała prawda i wiedziałam to. -Myślę, że po prostu mieliśmy inne przeznaczenie. I zmęczyłam się próbowaniem zmienienia mojego. Amirah skinęła powoli, ale nic nie powiedziała. -Chodź, nie jesteś tutaj bezpieczna. Spojrzała na swoje dłonie, zdrapując z paznokci błyszczący różowy lakier. -Nigdzie nie jestem bezpieczna. I w tym momencie miałam ochotę się rozpłakać. Chciałam trzymać ją i głaskać po włosach i powtarzać, że wszystko będzie dobrze. Chciałam mówić te wszystkie kłamstwa, które sama chciałam usłyszeć od miesięcy - od lat. A bardziej niż to wszystko chciałam wierzyć, że będą prawdą. Chciałam powiedzieć jej, że mam się dobrze - że jestem dowodem, że rzeczy stają się lepsze i, że nie będzie się tak czuła wiecznie. Ale zanim mogłam cokolwiek powiedzieć, odwróciła swoje wielkie brązowe oczy w moją stronę i spytała: -Wszystko z tobą w porządku, Cammie? Byłam ścigana, torturowana, porwana i niemal zabita, ale przetrwałam to. I wiedziałam, w moim żołądku, że jeżeli mogłam przetrwać szkołę dla szpiegów to mogłam przetrwać wszystko. -Będzie. Chwyciłam dłonie Amriah i pchnęłam jej stopy. Zachichotała nieco, dźwięk był jasny i wolny, kiedy tańczyłyśmy w migotających światłach. Owinęłam ramiona dookoła jej i razem ruszyłyśmy przez rynek, w stronę ulicy dziesiątej i mojego trzeciego ulubionego przejścia. Odchodziłam z Roseville i przemykałam się z powrotem do szkoły i to mógł być ostatni raz, więc się zatrzymałam. Nostalgia przejęła władzę nade mną, więc odwróciłam się w stronę apteki, altanki i rynku. I wtedy go zobaczyłam. -Witaj, Cammie - doktor Steve uniósł dłoń w której trzymał broń wycelowaną w naszym kierunku - Widzę, że znalazłaś naszą dziewczynkę. A teraz, czemu nie zabierzesz mnie do Catherine?
*Najwyraźniej, według logiki Ally, Catherine nie jest dziewczyną. ** Co ona ćpa... o.O
Rozdział 35
To smutne jak zwyczajna dziewczyna może stać przed napastnikiem z bronią wycelowaną w jej kierunku. Nie drżałam. Nie bałam się. Zbyt wiele innych emocji mną kierowało, kiedy stałam tam, patrząc na mężczyznę, który miesiącami bawił się moim umysłem, by następnie posłać mnie na szczyt dachu, na śmierć. Krew odpłynęła mi z twarzy. Na rękach pojawiła się gęsia skórka. Moje serce tłukło w piersi. I przez sekundę myślałam, że to objawy choroby. Zbyt wiele emocji kłębiło się we mnie i czułam żółć podchodzącą mi do gardła, piekącą i chciałam wybuchnąć. -Cammie? - głos Amirah przeciął powietrze - Kto to jest? -Nikt, Amy - powiedziałam, popychając ją za siebie - Po prostu stary znajomy. -Wygląda znajomo - stwierdziła. -Nie patrz na niego - ostrzegłam - Nie rozmawiaj z nim. I nie słuchaj go. -A teraz chodź, Cammie - powiedział z chichotem doktor Steve - Nie mogę porozmawiać ze starą przyjaciółką? -Mam wystarczająco przyjaciół, dziękuję. -Gdzie ona jest? - zażądał - Gdzie jest Catherine? -W szkole. Przetrzymują ją na podpoziomach. Wiedział, że musi się cofnąć, żebym nie dała rady go kopnąć, ani pchnąć, ani wyrwać mu broni z ręki. -W takim razie lepiej już chodźmy. -Niech pan pozwoli Amirah odejść, doktorze Steve. Nie potrzebuje jej pan - powiedziałam mu. Zaśmiał się: -Oni jej potrzebują. -Myślałam, że teraz jesteśmy po tej samej stronie - próbowałam go przekonać - Catherine powiedziała, że chcieliście tylko powstrzymać liderów Kręgu i ich wojnę. Chcieliście to zrobić, by Amirah była bezpieczna. Musimy.... -Ja nic nie muszę, Cammie! - wykrzyknął. Jakby ten stres i wściekłość go przerastały i chciał już to skończyć, tak samo jak ja. Ale wtedy się zatrzymał. W jego oczach pojawił się nowy blask - zrozumienie, że miał moc, by wszystko zmienić. -Wewnętrzny Krąg potrzebuje byś umarła - powiedział. Jego spojrzenie przesunęło się na dziewczynę stojącą za mną. -Dlatego musi się dostać do szkoły, doktorze Steve - spróbowałam ponownie. -Zamierzają zorganizować zamach na twoje życie - powiedział do Amirah, jednak ona nawet nie drgnęła i nic nie powiedziała. Po prostu położyła mi dłonie na plecach, kiedy przesunęłam się, by dokładniej ją zasłonić. -Tak, ale nie pozwolimy żeby to się stało, prawda, doktorze Steve? - powoli zrobiłam krok w jego stronę, zmniejszając odległość między nami. -Nie. Nie będą mogli jej zabić jeżeli będzie martwa. Podniósł wyżej broń celując w punkt ponad moim ramieniem, a ja wiedziałam, że nie było odpowiednich słów - żadnej logiki - która mogłaby zmienić to, co myślał. Więc ja
przestałam myśleć. Przestałam czekać. Przestałam planować i bać się i nienawidzić mężczyzny z pistoletem. Zamiast o siebie, martwiłam się o swoją siostrę. Bez słowa rzuciłam się w kierunku doktora Steve, szybciej niż kiedykolwiek bym pomyślała, że jestem w stanie się poruszać. To musiał go przestraszyć, ponieważ strzelił. Raz. Drugi. Oślepiający ból przebiegł przez moje ciało, jednak się nie zatrzymałam. Nadal biegłam w jego stronę, łapiąc rękę w której trzymał broń i obracając się. Czy zaczęło padać czy to ja się tak spociłam? Nie wiedziałam. Wszystko czego byłam pewna to to, że para świateł pojawiła się w ciemności. Samochód mknął w naszą stronę. Doktor Steve wystrzelił ponownie, a ja kopnęłam, powalając go na kolana. Pistolet uderzył o ziemię zakręciłam nim, pchając na ulicę, prosto na drogę rozpędzonego samochodu. Usłyszałam huk. Zobaczyłam krew. A potem nie było nic poza widokiem bezwładnego ciała doktora Steve'a i dźwiękiem słów Agenta Edwardsa mówiącego: -Cammie? Czy to ty? Nie wiem jak musiałam wyglądać pomiędzy krwią i padającym deszczem. Moje włosy przylgnęły do głowy i opadały mi na twarz, woda dostawała mi się do oczu kiedy zmrużyłam oczy na widok reflektorów. Wycieraczki na przedniej szybie samochodu uderzały na boki jak wskazówki metronomu. -Cammie, zostałaś postrzelona! - agent Edwards przesunął spojrzenie z Amirah na doktora Steve'a, leżącego w kałuży krwi i połamanego - Czy on jest martwy? -Ja... Ja nie wiem - powiedziałam mu. Amirah ruszyła w moją stronę ze strachem wypisanym w oczach. Obserwowałam jak agent Edwards studiował jej postać niemal jakby była obrazem: -Amirah. To ty. Jesteś bezpieczna. Dzięki Bogu. Teraz, chodźcie. Musimy was stąd wydostać. Otworzył tylne drzwi samochodu, ale z jakiegoś powodu nie mogłam się zmusić by z nim pójść. Zamiast tego zatrzymałam się, by podnieść broń doktora Steve'a. Była ciężka i zimna w moich dłoniach. -Cammie, krwawisz. Chodź. Musimy was zabrać do szkoły - spojrzał na ciemne ulice jakby obawiał się kto lub co może się w niej pojawić. -Cammie, chodź. Moje lewe ramię zwisało bezużytecznie przy boku, ale nie bolało, a ja nie poruszyłam się, by wsiąść do auta. Nie mogłam. Więc zamiast tego po prostu zapytałam: -Co pan tu robi, agencie Edwards? - przesunęłam się nieco, pchając Amirah za plecy. -Cammie, boję się - powiedziała mi, jednak ja utrzymałam spojrzenie na mężczyźnie znajdującym się na przeciwko mnie. -Panno Morgan, proszę ze mną pójść. Teraz! -Czemu obudziłam się wcześniej? - spytałam go. Spojrzał na mnie jakbym była szalona. Dziewczyna, która miała wyprany mózg, była porwana. Zniszczona - Na Alasce, powinnam była spać dłużej. A i tak przyszedł pan wcześniej by sprawdzić czy śpię. Czy to był wypadek? -O czym ty mówisz, Cammie? Jesteś w szoku. Nie mamy na to czasu. -Czy chciał pan żebym obudziła się wcześniej? Chciał pan żebym była w tym pomieszczeniu
przy śmierci ambasadora Wintersa? - zamarł w miejscu, kiedy to powiedziałam - Czy chciał pan żebym ja też umarła? -Nie bądź niedorzeczna. -Jest coś co zastanawiało mnie przez te wszystkie tygodnie. Czemu CIA chciało Zacha? I mnie? Jesteśmy tylko dziećmi. -Och - zaśmiał się - Myślę, że oboje wiemy, że nie jesteś tylko dzieckiem. -CIA nie miało powodu by gonić mnie i Zacha... i Liz. Ale Krąg miał. -Cammie, ty i Amirah musicie ze mną pójść. Teraz. -Nie idź z nim, Amirah. -Nie pójdę - powiedziała. Jej głos nie załamał się ani nie drżał. Była nie tylko królową; była również dziewczyną Gallagher, kiedy powiedziała - Jestem z tobą. Podniosłam pistolet doktora Steve'a, celując w środek klatki piersiowej agenta Edwardsa. -Nie chcesz tego zrobić, Cammie - powiedział mi. -Cóż - powiedziałam spokojnie - Wydaje mi się, że chcę. Ale mężczyzna na którego patrzyłam tylko uśmiechnął się, a potem zaśmiał. -Jak długo wiesz? - spytał. -W głębi serca... Myślę że od zawsze. Ale byłam pewna od targów kariery. Nie powinien był pan przyjść po mnie i Zacha. To był błąd. -Nie - zaśmiał się - To było idealne. Gapiłam się na niego, próbując zrozumieć co miał na myśli - o co mu chodziło - kiedy usłyszałam rozlegający się wystrzał. -Padnij! - krzyknęłam, popychając Amirah za auto, kiedy jego przednia szyba się roztrzaskała. Doktor Steve miał rację. Wewnętrzny Krąg chciał, by Amirah umarła, ale potrzebowali żeby zrobiła to na ich warunkach, a im więcej publiczności by miała tym lepiej. To musiało być coś tragicznego. Widocznego. Więc byłam pewna jednej rzeczy: ich snajper nie strzelał do niej. Strzelał do mnie. Odwróciłam się, sprawnym ramieniem celując w kierunku, gdzie musiał znajdować się snajper. Kiedy byłam do niego tyłem, agent Edwards nie wahał się. Podbiegł do Amirah, która zrobiła unik przed jego uchwytem i chwyciła jego nogi dokładnie jak uczyłyśmy się na lekcjach P&E, ale żadna siódmoklasistka nie mogłaby pokonać wytrenowanego szpiega, więc kiedy Amirah pojawiła się ponownie, agent Edwards miał ramie owinięte dookoła jej gardła. -Rzuć to, Cammie - krzyknął, cofając się i ciągnąc Amirah ze sobą. Jego broń była przyciśnięta do jej skroni. Drżała, ale nie płakała. -Nie! - krzyknął - Postrzelę ją tutaj. Zrobię to. Nie chcę tego robić - jest wiele ciekawszych sposobów na uśmiercenie jej. Ale może umrzeć również tak, to twój wybór. Teraz rzuć broń. Powoli pozwoliłam pistoletowi doktora Steve'a opaść na ziemię. Ból w moim lewym ramieniu rozrastały się, a deszcz padał coraz mocniej. Wiedziałam że jeżeli Amirah i ja nie wrócimy szybko do szkoły, moje przyjaciółki będą mnie szukać. Ale wiedziałam też, że będzie już za późno. -Nie musisz tu umierać, Cammie - powiedział mi.
-Może muszę - odparłam i zdałam sobie sprawę, że miałam to na myśli. Umarłabym, by obronić Amirah. Umarłabym, by powstrzymać trzecią Wojnę Światową. -Cammie? - głos Amirah załamał się, ale uśmiechnęła się - Ufasz mi? -Oczywiście, że tak - odpowiedziałam, i wtedy Amirah chwyciła ramię agenta Edwardsa. I ugryzła. Raz już zabiłam człowieka. Nie byłam pewna jak karabin dostał się w moje ręce. Nie pamiętałam składania go. Nie wiedziałam co robię - i jak. Dlaczego. Tym razem tak nie było. Tej nocy byłam świadoma wszystkiego. Każdej kropli deszczu. Każdego uderzenia wycieraczek. Wiedziałam ile dokładnie czasu zajęło mi opadnięcie na ziemię i gdzie znalazłam broń. Pamiętam uczucie metalu na przeciwko moich palców. Byłam świadoma wdechów i wydechów. I kiedy agent Edwards strzelił w moją stronę - tego też byłam świadoma. Ból przeciął moje ciało ponownie - gorące, palące ukłucie w moim żołądku - a mimo to znalazłam w moim ciele siłę, którą nie wiem skąd miałam, by odpowiednio upaść. Znałam ryzyko, kiedy wycelowałam w niego w miejsce w którym Amirah była kilka sekund wcześniej i nacisnęłam spust. Znałam koszt. I zrobiłabym to ponownie gdybym musiała. Ale nie musiałam. Krzyki Amirah przeszyły powietrze, ale odsuwała się z dala od mężczyzny, który padł na ziemię. Jego krew znajdowała się na jego koszulce, ale nie wydawało się, by coś ją bolało. Jej ból, wiedziałam to, miał przyjść później. Przynajmniej w tym momencie adrenalina i strach pozwalały jej brnąć do przodu, utrzymywały ją bezpieczną. -Cammie! - usłyszałam brzmienie mojego imienia z daleka, ale je usłyszałam, byłam tego pewna. Krew odpłynęła mi do oczu. Ból wypełnił moje ciało*. -Amirah - powiedziałam, chwytając ją - Musisz dostać się do samochodu. Musisz pojechać do szkoły. Szybko. Teraz. -Nie zostawię cię. -Dam sobie radę - powiedziałam - Dam sobie... -Cammie! - usłyszałam ponownie głos i to był moment w którym byłam pewna, że śnię, powoli odpływając. -Zrób mi przysługę - powiedziałam, ledwo wypowiadając słowa głośniej niż szeptem. -Cokolwiek. -Nie idź nigdy nigdzie bez kopi wsparcia, dobrze? - powiedziałam, a potem się zaśmiałam, ale ból był zbyt wielki, a ja rozpadałam się na chodniku - To błąd żółtodzioba. -Cammie, mogę zabrać cię do auta - powiedziała Amirah, ale pokręciłam tylko głową. Ktoś musiał zostać z doktorem Stevem. Ktoś musiał obserwować ciało agenta Edwardsa. Było co najmniej pół tuzina powodów dla których nie powinnam wsiadać do auta, ale naprawdę liczyła się tylko jedna rzecz, której nie mogłam powiedzieć: nie chciałam żeby Amirah obserwowała moją śmierć. Moje oczy stały się ciężkie. Ziemia była taka miękka. Chciałam tylko leżeć tam i spać.
-Idź, Amirah. Idź i nie patrz wstecz. Skinęła głową. Krople deszczu zwisały z jej rzęs, a kiedy mrugnęła nie mogłam stwierdzić czy płakała. -Cammie! - usłyszałam ponownie głos mojej matki. Nie słyszałam go tak długo, że brzmiał on jak głos ducha, wołającego mnie, by zabrać mnie do mojego ojca. -Cammie - powiedziała ponownie i wtedy znalazła się tam, trzymając mnie, przyciskając się do moich ran - Gdzie cię uderzono? -Mamo - zapłakałam - Przyszłaś tu dla mnie. -Nie - mama potrząsnęła głową. Podążyłam za jej spojrzeniem do mężczyzny na ziemi Przyszliśmy tu po niego. -Czy on... - zaczęłam niezdolna by skończyć zdanie. Coś gotowało się wewnątrz mnie. Zajęło mi chwilę, by zdać sobie sprawę z tego, że to była nadzieja. Mama się uśmiechnęła: -Jest ostatnim przywódcą Kręgu, Cammie - oddech mojej mamy był nierówny, niemal jakby nie mogła uwierzyć w to co mówiła. -Ostatnim? - spytałam. Mój głos się załamał. -Maxwell Edwards był pra-pra-pra-pra-prawnukiem Gideona Maxwella. -Myślałam, że Maxwell nie miał spadkobierców** - powiedziałam. -Był nieślubny. Przez to było trudniej go wyśledzić. Ale udało się. Znaleźliśmy go. Był ostatnim powiedziała mama. A ja spojrzałam na mężczyznę na chodniku. Powinien wyglądać na większego; bardziej jak potwór. Ale był jedynie człowiekiem. Tak jak i wszyscy inni - mężczyźni i kobiety. Ludzie, którym gniew przejął władzę nad umysłami. Pojawił się pan Solomon. Na jego skroni było rozcięcie i niósł ze sobą karabin snajpera. Niespodziewanie zrozumiałam dlaczego dlaczego plecy agenta Edwardsa strzeliły tylko raz. Obserwowałam jak mój nauczyciel klęka przy ciele i próbuje wyczuć puls: -Jest martwy - pan Solomon wstał i sięgnął w stronę mojej matki - To koniec. -Joe, ona jest postrzelona - powiedziała mama, a ja zakaszlałam ponownie. -Będzie dobrze, panno Morgan - oznajmił mi Solomon - Dasz sobie radę, słyszysz mnie? A ja skinęłam głową nie potrafiąc nie wykonać polecenia. -Wstaję - powiedziałam i zmusiłam się do podniesienia. -Kochanie, karetka zaraz tu będzie - oznajmiła mama. -Doktor Steve - spróbowałam wstać. -On też nie żyje - mama przycisnęła swój szalik do mojego boku, próbując powstrzymać wypływ krwi - Kochanie, oni nie żyją. Odeszli. To koniec. I wtedy upadłam na ziemię. I zaczęłam płakać.
*Byłaś postrzelona dopiero trzy razy, Cammie. Nie dramatyzuj. **Kurna, ona miała tu umierać, a nadaje jak najęta. Niemal jak Roland w "Pieśni o Rolandzie".
Rozdział 36 Ilość godzin, kiedy byłam operowana: 5 Ilość godzin, kiedy byłam nieprzytomna: 9 Ilość razy, kiedy śniłam o poprzedniej nocy: 7 Ilość razy, kiedy w trakcie tych snów zrobiłam cokowiek inaczej: 0 Obudziłam się, by zobaczyć ciemną postać stojącą przy oknie, obserwującą. -Zach? - zapytałam i spróbowałam się poruszyć, jednak moje lewe ramię było za bardzo zabandażowane. -Przykro mi - Preston zbliżył się do światła - Obawiam się, że będziesz zawiedziona. Wyglądał jak ten głupi chłopak, który zawsze był w cieniu ojca, na krawędzi stania się pierwszym synem. Wyglądał jak.przerażony dzieciak, który zeskoczył z dachu i który nigdy nie słyszał o Kręgu Cavana. -Jak się czujesz? - zapytał mnie - Potrzebujesz lekarza albo... -Nie - potrząsnęłam głową - Dobrze się czuję. Po prostu usiądź. I porozmawiaj ze mną. Patrzyłam jak przyciąga krzesło bliżej do mojego łóżka, zbliżając się do światła pochodzącego od mrygających maszyn. Poruszył się jak ktoś, kto bał się, że mogę się złamać. -Jak się masz, Preston? - zapytałam. To było pytanie nad którym zastanawiałam się od kilku dni, ale nie było jakoś dobrego momentu, by je zadać. -W porówananiu do Ciebie? Świetnie. -Nie rozbawiaj mnie - powiedziałam. Uśmiechnął się: -Umowa stoi - potem chwycił moją dłoń -Dobrze widzieć cie przytomną. Miałem nadzieję, że obudzisz się zanim odejdę. -Odchodzisz? - spytałam. Spojrzał na moje łóżko, na moje rany i na moje bandaże: -Ta. Myślę, że to najlepsze wyjście. Twoja mama była wspaniała. Zaoferowała mi, że spróbuje mnie przyjąć czy coś - żebym skończył rok szkolny tutaj, ale... - zatrzymał się. Spojrzenie na mnie wydawało się zająć mu wieczność, a kiedy to zrobił miałam wrażenie jakbym widziała go po raz pierwszy. -Dziękuję za wyciągnięcie mnie stamtąd, Cammie. Dziękowałem Ci już? -Nie musisz tego mówić - oznajmiłam mu, ale Preston pokręcił tylko głową. -Nie, naprawdę muszę. Mogłem tam umrzeć. To mogło mnie zabić - powiedział, a ja wiedziałam, że nie miał na myśli swojego ciała. To miejsce było więzieniem, ale było stworzone po to, by zabijać dusze. -Nie, nie musisz. -Tja - uśmiechnął się nieco i uścisnął moją dłoń - Myślę, że teraz powinienem być ze swoją rodziną. -Preston, poczekaj! - spróbowałam usiąść, by go dosięgnąć, ale ten ruch to było za wiele.
-Boli cię. Pójdę po lekarza, żeby ci coś dał. -Mam tutaj przycisk od morfiny, ale tego nie lubię. Otumania mnie. -Wiesz, Cammie, przyznanie się do słabości jest w porządku. Właściwie słyszałem, że to czyni cię silniejszym. -Cam! - zapłakała mama i zamachnęła dziko ramionami. Zachowywała się jakby miała zamiar mnie przytulić, a potem nagle zmieniła zdanie - Jak się masz, dzieciaku? - spytała zamiast tego. Jej włosy był dłuższe i, o ile to możliwe, bardziej lśniące. Miała zaróżowione policzki, jakby była na plaży albo stoku narciarskim - może nawet na obu. Nie zamierzam powiedzieć, że była zarumieniona, poza tym, że... cóż... była całkowicie zarumieniona. Wyglądała na taką żywą i spokojną i... szczęśliwą. Moja mama wydawała się być szczęśliwa. Do tego momentu nie zdawałam sobie sprawy, że smutek jakoś zawsze zdawał się krążyć wokół niej. Subtelny, stały szum, który kierował wszystkim co mówiła i robiła. Ale nareszcie zniknął. -Jak się czujesz, kochanie? Odgarnęła mi włosy z twarzy, a jej głos był jak zimna tkanina na moim czole. -Dobrze. Tak sądzę. Spróbowałam usiąść, ale mama popchnęła mnie z powrotem na dół. -Spokojnie. Musisz odpoczywać. -Czy ja... -Wszystko będzie w porządku - powiedziała mi mama. -A Amirah? - spytałam. Uśmiechnęła się: -Ona też da sobie radę. Wyjechała dzisiaj rano. Mamy dla niej specjalną drużynę Akademii Gallagher. Zatrzymamy ją w bezpiecznym miejscu na pewien czas, a potem... Da sobie radę, Cammie. Będzie bezpieczna. A ja nareszcie mogłam sobie pozwolić na to, by uwierzyć, że to prawda. Patrzyłam jak moja mam się wyprostowałam. Niemal jakby zmieniła się w jednej sekundzie z matki w dyrektorkę: -Mogłabym powiedzieć, że uniknęłaś kuli, ale tak nie było - powiedziała - Mimo to... Miałaś szczęście - ponownie poprawiła moje włosy - Doktor Steve trafił cię w ramię. Lekarze mówią, że odzyskasz pełne czucie w ręce z pomocą terapii. Jednak przez jakiś czas będziesz musiała nosić ten temblak. -A druga kula... - spróbowałam. -Mogła wyrządzić sporo szkód, Cam. Powinna je wyrządzić, ale jakimś cudem agent Edwards uniknął wszystkich najważniejszych organów. Miałaś szczęście - powtórzyła. Opadłam na łóżko. Ból znów przeszył moje ciało, a ja drgnęłam. Szczęście nie wydawało się być odpowiednim słowem, ale moja mama miała rację. Jak zwykle. Słyszałam jak mówiła o protokołach bezpieczeństwa i szansach ataku. Część mnie słuchała każdego jej słowa, kiedy mówiła o tym co powiedziała mama Zacha. Ale inna część mnie - dziewczęca, nie ta szpiegowska - po prostu patrzyła na pierścionek z diamentem na lewej dłoni mojej mamy. -Mamo - usłyszałam jak mój głos się łamie.
-Witam, panno Morgan. Odwróciłam się i zobaczyłam pana Solomona, wchodzącego do pokoju. Wyglądał jak najbardziej przystojny żyjący mężczyzna, kiedy objął ramieniem talię mojej mamy i pocałował ją w policzek. -Cóż, dzieciaku - mama zarumieniła się i spojrzała na pana Solomona - Musimy o czymś porozmawiać. Przeniosłam spojrzenie z mojej matki do mojego nauczyciela Tajnych Operacji - na najlepszego przyjaciela mojego ojca. Dawno temu przyrzekł zająć się mną i moją mamą gdyby coś stało się mojemu tacie. I zrobił to. Joe Solomon mnie kochał, byłam tego pewna. Ale był zakochany w mojej mamie. I część mnie wiedziała, że zawsze był. -Panno Morgan - zaczął ostrożnie pan Solomon - Jeżeli ty... -Tak - wyrzuciłam. Łzy spływały mi po twarzy - Daję panu moje błogosławieństwo, by poślubił pan moją mamę. Po tym rzeczy miały wrócić do normalności, ale tak się nie stało. Może dlatego, że ponownie leżałam w szpitalnym łóżku. Może dlatego, że zobaczyliśmy jak kruchy był pokój, po jak delikatnej linie kroczyliśmy. Może dlatego, że byliśmy absolwentami, a Liz przestała martwić się losami świata, a zaczęła rekrutacją do college'u (Jak dotąd dostała się na Harvard, do Yale, Brown, Stanford, MIT i sześciu innych szkół do których nawet nie aplikowała). Ale moje zmartwienia wyglądały inaczej niż wcześniej. -Jak powinnam go nazywać? Znaczy, nie mogę mówić na niego pan Solomon. A może mogę? Mam nazywać go panem Solomonem? Może Joe? - spojrzałam raz na Macey, i raz na Bex, które wzruszyły w odpowiedzi ramionami, i nadal mówiłam - Znaczy, on nadal jest moim nauczycielem. Ale będzie też moim ojczymem. Czy do ojczymów mówi się 'ojczymie'? Ale wtedy zobaczyłam Zacha idącego korytarzem w kierunku mojego pokoju i nie zdążyłam skończyć. Zastanawianie się nad kwestią ojczyma przy nim wydawała się nie w porządku, kiedy jego własne rodzinne problemy były całkowicie w rozsypce. -Hej - powiedziałam - Jak się masz? - Liz przesunęła się z końca mojego łóżka, a Zach podszedł bliżej, ostrożnie, jakbym nadal była zbyt krucha. -Jestem całkiem pewien, że to ja powinienem pytać o to ciebie - schylił się i pocałował czubek mojej głowy - Przypomnij mi później żebym zabił cię za doprowadzenie się do takiego stanu. -Nie mogę się śmiać - powiedziałam mu. -To dobrze, bo ja nie żartuję - nie uśmiechnął się, ale znów mnie pocałował, tym razem w usta i przesunął się do okna, niemal jak strażnik. Wyglądał jak agent Townsend, ale nie powiedziałam tego. W moim pokoju znajdował się telewizor i prezenterzy mówili o zamieszkach w Kaspii, które powoli się uspokajały. Ekipy filmowe, które otaczały siedzibę ONZ zniknęły. To wszystko przypominało o dwóch martwych zdrajcach i postrzelonej nastolatce. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego jak blisko było do wywołania Trzeciej Wojny Światowej - jak mogłoby się to wszystko skończyć, gdyby Catherine nie wyszła z zimna. Catherine. -Gdzie ona jest, Zach? - spytałam - Gdzie jest twoja mama? -Najdroższa mamusia jest na podpoziomie drugim na pewien czas - odpowiedział Zach -
Było kilka dyskusji na temat co powinno się z nią zrobić. CIA ją chce, oczywiście, ale dopóki nie pozbędą się wszystkich kretów z agencji, twoja mama i Joe nie chcą spuścić z niej wzroku. Nie mogłam ich obwiniać. -Co z tobą, Bex? - spytała Liz. -Co co ze mną? - chciała wiedzieć Bex. -Cóż, jeżeli idziesz na Oxford to może rozważę pójście tam. Co zamierzasz robić po ukończeniu szkoły? -MI6 - powiedziała Bex z pewnym skinięciem - Nie chcę dłużej czekać. Chcę pracować. Liz spojrzała na Macey: -Secret Service - oznajmiła tamta. Bawiła się próbką tkaniny, którą trzymała, patrząc na dół jakby nie mogła spojrzeć nam w twarz, przyznając się do swojego najgłębszego i najciemniejszego sekretu - Zamierzam dołączyć do Secret Service. Prezydent ma nastoletnią córkę. A ja nie mogę się powstrzymać przed myślą, że może mogę zrobić dla niej to, co Abby zrobiła dla mnie. W końcu Liz spojrzała na mnie, ale ja nie musiałam odpowiadać na jej pytanie. W telewizji reporter był na zewnątrz budynku Kapitolu, mówiąc o dniach przez które właśnie przeżyliśmy. Irańskie siły odchodziły z terenów Kaspii. Niepokój niemal się zakończył, a Irańskie porty miały znów zostać otwarte. Świat w pewnym sensie widział, że był bliski tragedii, ale czy wiedzieli naprawdę jak blisko tego byli? I czy to nie była nasza praca - upewnienie się że nie musieli? -Czyli to oznacza koniec? - spytałam, i mimo, że słowa były przeznaczone głównie dla mnie, najmądrzejsze dziewczyny na świecie siedzące obok mnie spojrzały równocześnie na ekran. -Tak sądzę - powiedziała Liz. Nie brzmiała na pełną nadziei. Wszystkie wiedziałyśmy jak niepewny był pokój. Wiedziałyśmy za dobrze, jak łatwo można było go zniszczyć - jak szybko to mogłoby się ponownie stać. Bo zawsze będą ludzie, którzy będą pragnęli dominacji. Zawsze tam będą, ale na szczęście, my też będziemy. -Siena palona czy lilowy? * - spytała Macey. Podstawiła mi pod nos dwa skrawki materiału, bym mogła się im przyjrzeć, jednak byłam pod wpływem zbyt dużej ilości lekarstw i nieco bardziej niż trochę sceptycznie do tego nastawiona. -O czym ty mówisz? - spytałam. -O sukniach dla druhen. Twoja mama powiedziała, że mogę zaplanować ślub. Nie za bardzo ją to obchodzi i, między nami mówiąc, poczułam ulgę. Trudno byłoby nią manipulować, żeby i tak zrobiła to co chcę. Więc, siena palona czy liliowy? - wskazałam na jeden z nich i, prawdę mówiąc, nie obchodziło mnie, który to z nich. To kwestia bycia podwójnie postrzeloną, dwukrotnie niemal porwaną, raz porwaną naprawdę i posiadania zabandażowanej głowy więcej razy niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić: to zmienia twoje priorytety. I naprawdę nie obchodziło mnie jaki kolor będzie miała moja sukienka tak długo jak uczestnicy wesela będą szczęśliwi, zdrowi i będą... na miejscu. Tak długo jak wszyscy których kocham tam będą. -Wiosna w ogrodach - oznajmiła Macey. Za oknami mogłam zobaczyć pierwsze zapowiedzi zieleni, zaczynające pokrywać drzewa. Słońce świeciło, a dźwięk śmiechu i biegających dziewczyn wypełniał korytarze - Po zakończeniu.
Skinęła głową jakby to była nasza najważniejsza misja - może nasza ostatnia misja w tym miejscu, może ostatnia w której weźmiemy udział wszystkie razem. W liliowych sukniach. *To są naprawdę nazwy kolorów xD Matko.
Rozdział 37 -Witaj, Cammie - powiedziała Catherine, stojąc w cieniu. Podpoziom drugi był pusty. Przeszłam przez niego w ciszy do pokoju, który stał się celą. Zniknęły drzwi, a ich miejsce zajęła masywna, jasna, szklana bariera, która bez wątpienia była kuloodporna i była jedyną drogą do i z pomieszczenia, które stało się domem dla matki Zacha na resztę semestru. Ale semestr się kończył. Zbliżało się zakończenie. To był czas na pożegnania: -To niesamowicie miła niespodzianka - powiedziała. Surowe światło płonęło nad naszymi głowami, wywołując niesamowite cienie na jej twarzy, kiedy usiadła na materacu, leżącym na podłodze - Ale, oczywiście, wiedziałam, że w końcu się pojawisz. To była moja kolej, by się odezwać - powiedzieć cokolwiek. Chciałam zapytać ją co zrobiłam źle w zeszłe wakacje, jak i kiedy dokładnie popełniłam błąd, że zostałam złapana. Mogłam błagać ją, by powiedziała mi, czy zdradzenie naszego siostrześnstwa było tego warte. Mogłam krzyczeć, przeklinać i płakać za wszystko, co mi zrobiła. Co zrobiła Zachowi. Co zrobiła nam. Mogłam zrobić każdą z tych rzeczy, ale nie potrafiłam wypowiedzieć słowa. Więc stałam, milcząca, obserwując ją, niemal jakbym była we śnie. -Podoba ci się mój pokój? Wskazała na kamienne ściany i posadzkę. Na podłodze leżały papierowe podkładki, dwa koce i poduszka bez poszewki, ale nie było tam żadnego krzesła i żadnego okna, tylko jedna żarówka z której wydobywało się światło. -Nie musi ci być mnie żal, Cammie - powiedziała mi - W końcu jestem domu - rozciągnęła się na wąskim materacu, patrząc na sufit celi - Zawsze wiedziałam, że tu wrócę. Nienawidziłam tego faktu, a ona musiała dostrzec to w moich oczach, ponieważ się wyprostowała. -Co się dzieje, Cammie? Czyżbyś zapomniała, że jesteśmy siostrami? Nie mogłam mówić. Słowa kształtowały się wewnątrz mojego umysłu, ale nie mogłam zmusić moich ust do wypowiedzenia ich: -Jak ma się Zachary? Nie przyszedł się ze mną zobaczyć. Poprosisz żeby to zrobił? Potraktowałabym jako osobistą przysługę. Nie zamierzam robić ci żadnych przysług. -Twoja matka przychodzi do mnie codziennie. Ma sporo pytań. Mówiąc to wyglądała jak wariatka. Jakby wewnątrz tego wyrośniętego ciała miała umysł dziecka. Zastanawiałam się czy to była tylko gra, ale później przestało mnie to obchodzić: -Posłuchaj, Cammie - podniosła jeden z kawałków papieru - To jest posesja, widzisz? To nasz dom - wyrównała papier i podniosła do szyby, bym mogła zobaczyć rysunek
rezydencji, który namalowała kredkami - Zrobiłam to dla ciebie - zawinęła kartki z powrotem i wepchnęła wąskiej dziury w szkle. Nie powiedziałam słowa. -Czy nasz dom nie wygląda na moim rysunku jak zamek? - spytała - Zawsze uważałam, że wygląda jak zamek. I wtedy zaczęła śpiewać: Zamku postać na wzgórzu już z daleka jaśniała Wzniesiony z bieli pałac, zrozumieniem scalany I jeździec żył szlachetny, co zamek ten ochraniał Lecz krew królewską miecze buntowników rozlały A ręka ich - potęgę z prochem ziemi zrównała* -Ta piosenka - nie zdawałam sobie sprawy, że powiedziałam to na głos dopóki oczy Catherine się nie rozszerzyły: -Rozpoznajesz ją, Cammie? - spytała - Śpiewałam Ci to zeszłego lata w Austrii? Prawdę mówiąc - nie pamiętałam. Może śpiewała. Ale to nie dlatego ją znałam. -Oh - zrozumienie zaświtało na jej twarzy. Przycisnęła palce do szyby - Śpiewałam to Zacharemu. Powiedz mi, kochanie, czy teraz on śpiewa to tobie? Nie odpowiedziałam. Po prostu oddaliłam się od bariery jakby mogła Catherine mogła mnie przez nią dosięgnąć, dotknąć za pomocą iskry. -Dzisiaj mnie stąd zabiorą. Wiedziałaś o tym, Cammie? Wiedziałaś, że odchodzę? Nie powiedziałam jej, że wiedziałam. Nie powiedziałam, że dlatego przyszłam - że potrzebowałam zamknąć za sobą ten rozdział. Chciałam ją tu zobaczyć - słabą i skuloną, i zamkniętą pomiędzy tymi ścianami i zwariowaną. Potrzebowałam zobaczyć kobietę z dachu w Bostonie, z ulic w D.C, z moich koszmarów o Austrii, które nadal nawiedzały mój umysł. Potrzebowałam zobaczyć ją w klatce, jak zwierzę, by wreszcie wiedzieć, że to koniec. Ale nie powiedziałam tego. Nie śmiałam przyznać, że nadal miała nade mną jaką władzę. Nie dałam jej tej satysfakcji. Spojrzała na ściany celi - na kamień, który ją otaczał: -Obiecali mi, że to zawsze będzie mój dom. Że dziewczyny jak ty zawsze będą moimi siostrami. Ale nie były nimi, prawda? - spytała Catherine i wtedy szaleństwo złamało się, szybkim i krótkim pęknięciem i zobaczyłam przez nie złość, rozgoryczenie i furię. Zobaczyłam dziewczynę, która przyszła do Akademii Gallagher szukając domu i znalazła jedynie rzecz, której mogła nienawidzić. Zobaczyłam Catherine, która znalazła w Kręgu ucieczkę dla swojej złości. Zobaczyłam kobietę, która już mnie torturowała i bez wahania zrobiłaby to ponownie. -Dlaczego do nas przyszłaś, Catherine? - spytałam wreszcie - Wiedziałaś, że tak skończysz. Dlaczego to zrobiłaś?
Uśmiechnęła się, ale najwyraźniej to była jej kolej, by nie odpowiadać, by zatrzymać małe poczucie władzy. Zamiast tego skrzyżowała po prostu nogi na kamiennej posadzce i zaczęła śpiewać: Lecz krew królewską miecze buntowników rozlały A ręka ich - potęgę z prochem ziemi zrównała *przetłumaczyła moja kochana Zuzka, dzięki Ci dobry człowieku!
Rozdział 38 Tej nocy obudziłam się na dźwięk syren. -Kod czarny. Kod czarny. Kod czarny. Nasze suknie, przygotowane na zakończenie, wisiały na drzwiach drzwi od łazienki. Część naszych rzeczy była już w pudełkach oznaczonych "POKÓJ LIZ" i "MAGAZYN MACEY", ale przeważająca część naszego apartamentu wyglądała tak jak zawsze, z wszędzie porozrzucanymi książkami i ubraniami, czyli tak jak dom normalnych nastolatek. Poza tym, że nie byłyśmy normalne. To było oczywiste kiedy tylko dźwięk syren przedarł powietrze. Macey była już poza swoim łóżkiem, zakładając buty. Bex siedziała na oknie, patrząc wzdłuż terenów, ale wtedy, w mgnieniu oka, cały widok zniknął. Tytanowe rolety zostały opuszczone, zakrywając okna i blokując wszelką szansę ucieczki. Lub dostania się do środka. -Liz! - krzyknęła Bex - Wstawaj. -Co się dzieje? - spytała Liz, ochrypłym głosem. -Catherine - powiedziałam, czując zimno - Przenoszą dzisiaj Catherine. Korytarze były pełne, kiedy zeszłyśmy na dół. Syreny wydawały z siebie łoskot, a światła kręciły się dookoła przez co czułam niemal zawroty głowy. Ochronne klatki pokryły wszystkie eksponaty, a ja mogłam usłyszeć krzyki i płacz unoszące się ponad chaosem. -Na dół i do Wielkiego Hallu, panie! - krzyknął z półpiętra pan Smith - W dół schodów! Tak, proszę. Powoli. Nie ma potrzeby się spieszyć. Ani panikować. Do wielkiego Hallu! Moje współlokatorki i ja spokojnie szłyśmy za dziewczynami kierującymi się do Hallu Historycznego. To wszystko to był zorganizowany chaos, z wirującymi światłami i wlokącym się pół-zaspanym tłumem. Bardziej od musztry przypominało to zombie apokalipsę. -Dziewczyno Gallagher - pojawił się Zach za moimi plecami. -Co się dzieje? - spytała Bex, a my zatrzymałyśmy się, wchodząc do Hallu Historycznego i wydostając się z parady ubranych w pidżamy dziewczyn, które nadal poruszały się
posłusznie w dół schodów. -Przenosili moją matkę, kiedy uciekła - wyglądał jakby nie mógł oddychać - Cała ochrona i większość nauczycieli jej szuka. Zamknęli posesję, ale prawdopodobnie jest już za późno. Mogła już uciec. -Tak, tędy! - krzyczała z dołu schodów Tina Walters - Do wielkiej sali, knypki. Nie. Nie otworzymy baru z goframi - powiedziała jednej ze zbyt zdenerwowanych ośmioklasistek Do środka, już. -Naprawdę myślą, że uciekła, Zach? - spytała Liz, ale ja mogłam zobaczyć odpowiedź w jego oczach. -Powinienem wiedzieć, że to było zbyt dobre, by być prawdziwym - powiedział Powinienem wiedzieć, że nigdy by się nie poddała gdyby nie miała planu. Słowa uderzyły we mnie tak mocno, że musiałam oprzeć się o poręcz. Myślałam o tym od tygodni - od kiedy Agent Townsend i Zach wprowadzili skrępowaną Catherine do naszej szkoły, a ona rozejrzała się, jakby to było dokładnie to miejsce w którym chciała się znaleźć. Pomyślałam o kobiecie zza szkła, o pustym spojrzeniu i zimnej furii w jej słowach. I wreszcie o piosence, którą mi zaśpiewała. Zach miał rację. Ona zawsze wiedziała, że trafi do Akademii Gallagher. Ale nie miał racji co do jednej rzeczy. Jego matka nie chciała odejść. -A ręka ich potęgę z prochem ziemi zrównała - zaśpiewałam. Oczy Zacha szeroko się otworzyły: -Skąd znasz tę piosenkę? -Widziałam się wczoraj z twoją matką. -Nie powinnaś była tego robić, Dziewczyno Gallagher. Nigdy nie powinnaś... -Zach, przestań! Posłuchaj mnie. Ona nie ucieka - chwyciłam jego koszulkę i zmusiłam do spojrzenia mi w oczy - Ona zamierza zrównać zamek z ziemią. Czekałam aż ktoś powie mi, że oszalałam, ale wtedy podłoga się zatrzęsła. Przez chwilę syreny przestały wyć. Zapadła upiorna cisza i nikt się nie poruszał. -Musimy wszystkich ewakuować - powiedziałam. -Będzie dobrze, Cam - powiedziała Macey - Znaczy, ta szkoła ma genialne zabezpieczenia przed ogniem, prawda? Prawda, Liz? Ale Liz nie pośpieszyła z odpowiedzią. Trzymała palce przy ustach, kalkulując. -Liz, co się dzieje? - spytała Bex. -To pewnie nic - wyrzuciła w sposób znaczący, że to stanowczo było coś. -Co? - powtórzyłam pytanie. -Po prostu z doktorem Fibsem pracowaliśmy nad nowymi źródłami energii. Chcieliśmy uniezależnić Akademię Gallagher w ciągu pięciu lat i uważamy, że ma są pewne komplikacje związane z ochroną przyrody jeżeli... -Liz! - zawołała Bex, przywołując ją do porządku/ -To źródło energii - powiedziała Liz - I... - Macey przerwała. -To znaczy, że może równie dobrze być bombą. Zanim którekolwiek z nas mogło przetworzyć to, co miała na miejsce, w górę schodów
zaczął unosić się dym, zapełniając Hall Historyczny. Syreny znów zaczęły wyć, przełączone z kodu czarnego na przenikliwy dźwięk alarmu przeciwpożarowego. -Ogień! - krzyknął ktoś z dołu. Obserwowałam drzwi i okna, oczekując aż się otworzą, ale alarm najwyraźniej nie mógł wygrać z kodem czarnym, ponieważ nadal zostały zabarykadowane, trzymając nas jak w pułapce. Panika zaczęła się rozrastać. Dziewczyny ruszyły w stronę drzwi i okien. Krzyki zamieniły się w płacz, wrzask rozprzestrzenił się w powietrzu. Młodsze dziewczyny były popychane, kierowane do nikąd. -Tina! - krzyknęłam przez poręcz. Na dole dziewczyna walczyła z drzwiami, próbując je otworzyć. Eva Alvarez i Courtney Bauer próbowały wybić okna. -Są zamknięte! - krzyknęła Tina, kiedy system spryskiwania się włączył. Woda zaczęła się na nas lać, mocząc nasze ubrania, ale nikt nie był się w stanie ruszyć, by tego uniknąć. -Wszystkie są zamknięte! - krzyknęła do mnie Courtney. -Nie wszystkie - odpowiedziałam. Pobiegłam w dół schodów do starej biblioteczki, którą odkryłam podczas wiosennego semestru ósmej klasy. Gdy pociągałeś za książkę o Mistrzach Szpiegów w dynastii Mingów, jednocześnie popychając lewą stronę półki, mogłeś zakręcić całą machiną, by zobaczyć drzwi prowadzące do wąskiego tunelu, który prowadzić spiralą do podziemi szkoły i wreszcie wyprowadzał cię na północną część terenów. -Tędy! - krzyknęłam, a Tina ruszyła w moją stronę - Idźcie korytarzem. Przed siebie. Wyprowadzi was z posesji. -Dzieciaki! - krzyknęła Tina, a jej głos poniósł się echem pomiędzy płaczem i krzykami pierwszoroczniaków i nagle wszystko ucichło - Za mną! - wrzasnęła, a dziewczyny zrobiły dokładnie to, co im powiedziano. Odnalazłam kolejne przejście i otworzyłam je, wysyłając Cortney i Eve do tunelu, powielając liczbę dziewczyn uciekających z posiadłości. I kiedy korytarze wypełniły się dymem, nie było już w nich nikogo poza moimi przyjaciółkami, Zachiem i mną. -Cam! - krzyknęła Macey. Była już w połowie tunelu, oglądając się za mną - Musimy iść. Ale ja spojrzałam po korytarzach. Dym był tak gęsty, że ledwo cokolwiek widziałam, a mimo to nie mogłam znieść myśli o porzuceniu tego. -Muszę znaleźć moją mamę! I Abby! I... -Są na zewnątrz, szukają mojej mamy - powiedział Zach, ale nie mogłam mu uwierzyć. Chciałam sprawdzić jej gabinet - przeszukać jej pokój - Dziewczyno Gallagher, musimy iść. Teraz! Kawałek sufitu oderwał się w Hallu historycznym i opadł na podłogę. Iskry zabłysły na balkonie niczym fajerwerki na czwartego lipca. -Idźcie - powiedziałam, pchając Liz i Bex w stronę wyjścia - Idź - powiedziałam Zachowi Jestem zaraz za wami. Zawsze żartowałam, że mogłabym na ślepo przemierzać tajne przejścia w Akademii Gallagher. Cóż, tej nocy miałam szansę to udowodnić. Ciemność nas połknęła. Dym był ciężki do tego stopnia, że musieliśmy zdjąć swoje koszulki i zatkać nimi usta. Moje oczy paliły,a powietrze było tak suche jak wysuszony piasek. Jednak powietrze robiło się coraz czystsze z każdym krokiem. Im niżej byliśmy tym bardziej oddalaliśmy się od ognia. Przejście prowadziło do wolności - mogłam to czuć. Więc
po prostu szliśmy, poruszając się ścieżką. I wtedy usłyszałam śpiew. Mogłam zobacyć Bex i Zacha za Liz i Macey. Za mną nie było nikogo, byłam pewna. Więc zatrzymałam się, nasłuchując - tylko po to, by się upewnić - kiedy usłyszałam głos ponownie, teraz głośniejszy. -Potęgę z prochem ziemi zrównała. Przejście się nie rozdzielało, byłam tego pewna. Na dole nie było nic poza starymi belkami i pajęczynami. Nic tam nie było, byłam pewna. Poza tym, że był tam głos. Słyszałam go. -Lecz krew królewską miecze buntowników rozlały. Cofnęłam się, podążając za dźwiękiem dopóki nie dotarłam do miejsca, gdzie przejście się rozszerzało. Nigdy wcześniej tego nie zauważyłam i pewnie nie zobaczyłabym tego i teraz. Odwróciłam się do ściany, pchając i naciskając dopóki... puk. Drzwi się otworzyły i tam była ona. -Nie rób tego Catherine - powiedziałam. Kobieta odwróciła się powoli. Jej włosy były w nieładzie. Brud znajdował się pod jej paznokciami, a mimo to uśmiechała się jakby była uczestnikiem konkursu piękności. -Witaj, Cammie. Brzmiała tak spokojnie - ale w jej rękach zobaczyłam wynalazek Liz. -Co z tym robisz? - zapytałam. -Wiesz co z tym robię - powiedziała. Wskazała na ciężkie belki nośne - Każda struktura wspierająca całą posesję może może zostać zniszczona w tym właśnie miejscu. Wiedziałaś to, Cammie? Potrząsnęłam głową. -Nie. Nigdy wcześniej tu nie byłam - i była to prawda. Ten pokój był duży jak na sekretne pomieszczenie. Byłam na czymś w rodzaju balkonu, patrząc na dół, gdzie stała Catherine. W normalnym dniu to mogłoby być całkiem fajne, ale z pożarem dokoła nas, nie było już tak pociągające. -Zawiodłam się - powiedziała Catherine, brzmiąc jakby naprawdę miała na myśli - jakbym nie była wystarczająco dobrym przeciwnikiem za którego mnie uważała - To zawsze był mój ulubiony pokój. Dookoła niej paliły się świeczki. Niemal jak w świątyni. Mogłam zobaczyć jak wspomina swój czas w Akademii Galaghera, miejsce w którym się chowała. Ale, w przeciwieństwie do mnie, nie miała przyjaciół, którzy by jej szukali. -Spędzałam tu wiele godzin. Uwielbiałam znikać. Ale nie muszę ci chyba mówić jakie to uczucie, prawda Cammie? Rozumiem dlaczego Zachy cię lubi. Wiesz co mówią ludzie, chłopcy zakochują się w dziewczynach podobnych do swoich matek. Chciałam jej powiedzieć, że była szalona - że się myliła. Ale obie miałyśmy swoje tajemne miejsca. Przedzierałyśmy się przez pajęczyny i cienie w poszukiwaniu tajemnic przeszłości. Tak. Miała rację. Miałyśmy wielę wspólnego. Ale ja wiedziałam jakim rodzajem dziewczyny chciałam być, kiedy osiągnę koniec tunelu. Chciałam wspiąć się do światła. -Nie sądzisz, że jesteśmy podobne, Cammie? -Nie - potrząsnęłam głową, mając to na myśli. Naprawdę - Myślę, że jesteś wściekła. I zraniona. I mściwa - próbowałam wziąć głęboki oddech, ale dym spowodował, że zaczęłam kaszleć - Myślę, że jesteś niesamowicie mściwa.
-Może jestem - spojrzała na mnie z uśmieszkiem - Ale to ja mam bombę. -Nie musisz tego robić - powiedziałam - nie wyjdziesz stąd żywa. Jeżeli teraz jej użyjesz, umrzesz tu. -Dalej nie rozumiesz, prawda? Nie umrę dzisiaj. I nie umarłam tego dnia, kiedy zostawiłam twoje wspaniałe siostrzeństwo. Umarłam dnia, kiedy tu przyszłam. Nie rozumiem nienawiści. Widziałam jej potęgę. Poznałam jej wściekłość. Nawet poczułam ją płynącą w moich żyłach, popychającą mnie. Ale nie wiem skąd pochodzi lub czemu twa, jak może zasiać się w człowieku i wzrastać. Usłyszałam pęknięcie. Iskry oparły na dół. Chciałam uciec, a jednocześnie chciałam powstrzymać ją raz na zawsze. -Dziewczyno Gallagher! - Zach chwycił moje ramię i obrócił mnie, by na mnie spojrzeć. Nawet nie słyszałam jak nadchodził. -Witaj, Zachy - powiedziała z dołu Catherine, ale Zach nawet na nią nie spojrzał. -Musimy iść - powiedział, ciągnąc mnie. -Zach, możemy ją powstrzymać - walczyłam z nim przez chwilę, kiedy na dole Catherine znów zaczęła śpiewać - Możemy ocalić szkołę! - krzyknęłam. Sto pięćdziesiąt lat historii. To miejsce, które kochałam. Mój dom. Moje przeznaczenie. zbudowane w moich żyłach i bez niego bałam się, że mogłabym zginąć. -Zach, musimy ją powstrzymać! Ale Zach mnie trzymał. Spojrzał na mnie z szokiem i jakimś rodzajem zmartwienia. -Dziewczyno Gallagher - powiedział mi - To ty jesteś szkołą. A potem chwycił moją głowę pomiędzy dłonie i pocałował mnie, mocno i szybko, łamiąc trans w którym się znajdowałam. -Zachy! - zawołała znów Catherine. -Do widzenia, matko - krzyknął przez poręcz - Nie zobaczymy się nigdy więcej. Wtedy chwycił moją dłoń i razem pobiegliśmy tunelem. Biegliśmy z dala od ognia i kobiety, z dala od duchów przeszłości. I kiedy nadszedł wybuch, był on jak trzęsienie ziemi, tsunami kamienia i wszystkiego co pod nim. Przejście doprowadziło nas do czystego powietrza, zimnego przez otaczającą nas noc. Nadal pamiętam moment w którym zobaczyłam Akademię pierwszy raz. Po prostu nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że kiedyś zobaczę ją po raz ostatni. -Zach... - zaczęłam, ale słowa utknęły w kaszlu. W moich płucach był dym. Płakałam. Nie mogłam przestać płakać. Słyszałam głos mojej mamy, krzyczący. -Cammie! Czy ktoś widział Cammie? -Mamo! Jestem tutaj. Łzy popłynęły w dół jej twarzy, mieszając się z potem i dymem. -Nikomu nic się nie stalo? - spytałam - Wszyscy wyszli? -Tak - mama przytuliła mnie - Cammie, wszystko w porządku? I po raz pierwszy od dwóch lat powiedziałam tak, mając to na myśli. Ogień rósł. Iskry rozświetlały nocne niebo, a ja obserwowałam jak okna i podłogi się palą. Staliśmy tak kilka godzin, obserwując ogień i jaśniejące niebo. Stałam pośrodku tłumu dziewczyn z zakrwawionymi kolanami, żyjąc, by kolejnego dnia być szpiegiem.
Rozdział 39 -Courtney Elaine Bauer - powiedziała Madame Dabney. Aplauz wypełnił miejsca siedzące. Ktoś zagwizdał. A Courtney wyglądała jak anioł, idąc na scenę, by odebrać dyplom i uścisnąć dłoń mojej mamy. -Revecca Grace Baxter - przeczytała Madame Dabney i tym razem to Bex wspięła się na scenę. Spojrzałam na jej rodziców, którzy siedzieli w pierwszym rzędzie. Jej tato miał kamerę, dokumentując całe zajście, a jej mama uśmiechała się i klaskała, a ja przypomniałam sobie, że zakończenie w Akademii Gallagher jest całkiem podobne do wszystkich innych. Są tu uśmiechający się rodzice i wystrojone dziewczyny i nowe maturzystki stawiające czoła światu. Jedyną różnicą jest to, że nasz świat jest nieco mniej przeciętny. Jedna po drugiej wychodziłyśmy na scenę, by ścisnąć dłoń mojej mamy. Miecz Gilly był wystawiony jak na każdym zakończeniu przystawałysmy, by go ucałować. Trzymałyśmy swoje dyplomy i kiedy nadeszła moja pora na chwilę zamarłam, oglądając się na tłum. Byli tam pan Solomon i Zach i agent Townsend, który trzymał mocno rękę Abby. Moi nauczyciele uśmiechali się do mnie. Pierwszoroczniaki patrzyli na maturzystów z podziwem. A ja rozejrzałam się po terenach oświetlonych słońcem. Zobaczyłam posesję wzrastającą z popiołów. Zobaczyłam nowy początek. -A teraz kilka słów od naszej celującej studentki, panny Elizabeth Sutton. Na podium Liz wyglądała na jeszcze mniejszą. Macey zmusiła ją do założenia szpilek, więc teraz chybotała się niewygodnie od stopy do stopy, kiedy zaczęła mówić: -Jaka jest dziewczyna Gallagher? - spytała Liz. Spojrzała nerwowo na papiery w ręcze mimo, że wiedziałam, iż pamięta każde słowo - Kiedy miałam jedenaście lat myślałam, że znam odpowiedź na to pytanie. To wtedy odwiedził mnie zespół rekrutujący. Pokazali mi broszury i powiedzieli, że byli pod wrażeniem moich wyników z testu i zapytali czy jestem gotowa na sprawdzenie tego. A ja powiedziałam tak. Ponieważ to znaczyło dla mnie bycie dziewczyną Gallagher, bycie uczennicą najbardziej wymagającej szkoły na świecie. Wzięła głęboki oddech, kontynuując. -Jaka jest dziewczyna Gallagher? - tym razem głos Liz się załamał - Kiedy miałam siedemnaście lat, stałam w ciemnej uliczce Waszyngtonu i patrzyłam jak jedna z dziewczyn Gallagher dosłownie wskoczyła na kulę, by ocalić życie drugiej z nas. Zobaczyłam grupę kobiet dookoła dziewczyny, której nigdy nie poznały, mówiące światu, że cokolwiek zdarzy się ich siostrze, musi przydarzyć się najpierw im. Liz wyprostowała się. Nie patrzyła już dłużej na swoje notatki. -Jaka jest dziewczyna Gallagher? Mam teraz osiemnaście lat i jeżeli się czegoś nauczyłam, to nie znam odpowiedzi na to pytanie. Może jest przeznaczona do bycia pierwszą międzynarodową maturzystką i do zajęcia miejsca w Secret Service jej królewskiej mości razem z MI6. Spojrzałam w prawo, i nazwijcie mnie wariatką, ale mogłabym przysiąc, że Rebecca Baxter płakała. -Może jest kimś, kto wybrał by chronić innych tak jak chroniono ją. Macey uśmiechnęła się, ale nie płakała. Miałam przeczycie, że Macey McHenry mogła już nigdy więcej nie płakać.
-Kto wie? - spytała Liz - Może jest dziennikarką pod przykryciem - spojrzałam na Tinę Walters - Agentem FBI - Eva Alvarez uśmiechnęła się promiennie - Łamaczem kodów tym razem nadeszła kolej Kim Lee - Królową - pomyślałam o małej Amirah i wiedziałam w jakiś sposób, że wszystko będzie z nią w porządku. -Może nawet jest studentką - Liz spojrzała na mnie - A może jest kimś więcej. I wtedy Liz zamilkła na chwilę. Spojrzała na miejsce, gdzie kiedyś stała posesja. -Wiecie, był czas, kiedy myślałam, ze Akademia Gallagher jest zbudowana z kamienia i drwna. Kiedy myślałam, że jest kuloodporna, nie da się jej złamać i jest, tak... ognioodporna różnież. I stoje tu dzisiaj, by powiedzieć wam, że żadna z tych rzeczy nie jest prawdziwa. Tak, naprawdę. Ponieważ wiem, że dziewczyna Gallagher nie jest osobą, która bierze swoją siłę z budynku. Wiem, z doświadczenia naukowca, że ma na to inny sposób. Tłum zamilkł, kiedy to powiedziała. Może to nie znaczenie jej słów ale dla mnie osobiście, lubię myśleć, że Gilly patrzy na nas, uśmiechając. -Jaka jest dziewczyna Gallagher? - spytała Liz ostatni raz - Jest geniuszem, naukowcem, bohaterem, szpiegiem. I teraz kończymy naszą szkołę i jedyną rzeczą jakiej jestem pewna to to, że Dziewczyna Gallagher jest tym, kim chce być. Aplauzy wypełniły sekcję uczennic. Liz uśmiechnęła się, przymykając oczy. Zbliżyła się do mikrofonu: -I, przede wszystkim, jest moją siostrą.
Rozdział 40 Sześć miesięcy później Kilka dziewczyn patrzy na mnie podczas, gdy to piszę. Cóż, właściwie nie na mnie. Myślę, że chcą tego stolika. I naprawdę nie mogę ich osądzać. Jest tu ciepło od słońca, a chłodna bryza owiewa strony. Sięgam w dół, by poprawić swoją kraciastą spódnicę, a potem przypominam sobie, że czasy kraciastych spódnic są już za mną.
Ktoś rzuca frisbee. Mężczyzna w tweedowej kurtce parkuje staroświecki rower niedaleko biblioteki. A ja siedzę tutaj, sama i niewidoczna. Kameleon. Okazuje się, że możesz wyciągnąć dziewczynę ze szkoły dla szpiegów, ale nigdy nie możesz wyciągnąć szkoły dla szpiegów z dziewczyny. -Masz - mówię chłopakom i posyłam frisbee z powrotem do nich, mocniej niż mogliby się spodziewać.
-Hej, dzięki - odpowiada jeden z nich - Wow. Jesteś naprawdę silna. Nawet nie ma pojęcia. Jest słodki, tak powiedziałaby Bex. Ale nie ma jej tutaj. Żadnej z moich przyjaciółek tu nie ma, więc jestem sama, kiedy chłopak pyta: -Znamy się skądś? Zbieram swoje rzeczy i muszę się uśmiechnąć. -Nie - odpowiadam. -Widzimy się niedługo? Wątpię. Nie zna mojej historii. Nie widział moich blizn. Dla niego jestem tylko kolejnym pierwszoroczniakiem, kolejną dziewczyną. Prawdopodobnie nie może zrozumieć dlaczego tak łatwo udaje mi się zniknąć w morzu plecaków, które wypełnia chodnik. Nie zna mnie, a ja zdaję sobie sprawę, że może sama siebie nie znam. I mam całe życie na zmienienie tej kwestii. Ludzie mówią, że Uniwersytet Georgetown jest najpiękniejszy wiosną, ale jesienne powietrze wydaje mi się takie słodkie. To rzecz najbliższa wolności jaką kiedykolwiek czułam. Kiedy ścieżka się rozdwaja mogę iść zarówno główną drogą do lub z kampusu albo pójść tą zarośniętą, która biegnie wzdłuż rzeki. Większość studentów bałoby się iść w ciemność samemu, ale nie myślałam o tym. Ruszam więc przed siebie, czując zanikające słońce. Za mną, auta i piesi, i rowerzyści kierują się do kampusu. Nie myślą nad tym co znajduje się na dole, jednak ja idę bez pojedynczej myśli. Odnajduję zniszczone drzwi, wpisuję kod w mądrze ukrytą skrzynkę i naciskam klamkę. Nie mrugam na czerwone linie skanujące moje oczy, czytające moją siatkówkę. Przytrzymuję rękę przy sensorze i czekam aż kolejne drzwi się otworzą. Wtedy wchodzę do środka i schodzę na dół pokonując dwa schodki na raz. -Panno Morgan - krzyczy ze środka agent Townsend - Jesteś spóźniona. -Przepraszam - mówię. Trzymam w ręce raport - Prawie skończyłam - mówię, ale nie obchodzi go papierkowa robota. Kiwa głową w kierunku chłopaka wyglądającego dokładnie jak on: -Mamy na tropie nieuczciwe aktywa poza Kabulem. CIA chce waszą dwójkę. Jeżeli masz czas? pyta Townsend, niemal pobłażliwie. Chłopak patrzy na mnie z uśmiechem: -Co ty na to, dziewczyno Gallagher? Masz czas? Zabieram pliki z ręki Townsenda. -Chodźmy.
THE END.