Rozdzia I Hornblower spodziewa si pukania do drzwi, bo to, co widzia przez okno kajuty, wystarczy o na zorientowanie si co si dzieje na zewn trz. — Ba...
10 downloads
12 Views
363KB Size
Rozdzia I Hornblower spodziewa si pukania do drzwi, bo to, co widzia przez okno kajuty, wystarczy o na zorientowanie si co si dzieje na zewn trz. — Barka dowo ca wod podchodzi do burty, sir — zameldowa Bush, z kapeluszem w r ku. — W porz dku, panie Bush. — Przygn biony i poirytowany, Hornblower nie mia zamiaru u atwia Bushowi zadania. — Na pok adzie jest nowy dowódca, sir. — Bush zdawa sobie doskonale spraw z nastroju Hornblowera, lecz nie bardzo wiedzia , jak sobie z tym poradzi . — W porz dku, panie Bush. Ale takie post powanie to zwyk e okrucie stwo, rozmy lne dr czenie niemego zwierz cia. Hornblower u wiadomi sobie, e to, co robi, nie sprawia mu w ciwie adnej przyjemno ci, a tylko wprowadza Busha w zak opotanie. Pow ci gn troch z y humor i powiedzia l ejszym tonem: — Wi c ma pan teraz dla mnie kilka minut, panie Bush? To co nowego przy pa skim zapracowaniu w ostatnich dwóch dniach. owa te nie by y ani s uszne, ani uprzejme, i z wyrazu twarzy Busha mo na by o pozna , jak je odczu . — Mia em obowi zki do wype nienia, sir — mrukn . — Doprowadzenie „Hotspura” do wzorowego porz dku dla nowego dowódcy. — T… tak, sir. — Ja, oczywi cie, si nie licz . Jestem tylko kim niepotrzebnie zajmuj cym miejsce. — Sir… Chocia Hornblowerowi nie by o do miechu, musia si u miechn na widok zbola ej miny Busha. — W gruncie rzeczy, panie Bush, ciesz si widz c, e jest pan tylko cz owiekiem. Czasami w to tpi em. Nie ma na wiecie lepszego pierwszego oficera ni pan. Bush potrzebowa dwóch, trzech sekund, eby przetrawi nieoczekiwany komplement. — To bardzo askawie z pa skiej strony, sir. Bardzo uprzejmie, naprawd . Lecz to tylko pa ska zas uga. Za chwil zejd na liskie cie ki sentymentalizmu, a to by oby nie do zniesienia. — Czas, ebym si pokaza na pok adzie — powiedzia Hornblower. — Po egnajmy si wi c, panie Bush. Wszystkiego najlepszego pod dowództwem pa skiego nowego kapitana. Tak dalece uleg nastrojowi chwili, e wyci gn d , a Bush j uj . Na szcz cie Bush by zbyt wzruszony, by powiedzie co wi cej ni „Do widzenia, sir”. Hornblower wyszed spiesznie z kajuty, a Bush za nim. Ustawianie barki przy burcie „Hotspura” od razu sta o si ród em dystrakcji. Jej burt na ca ej ugo ci obwieszono zwini tymi starymi aglami i g sto zabezpieczono odbijaczami z worków z piaskiem, lecz nawet tu, na os oni tych wodach zatoczki, przerzucenie lin mi dzy obydwoma jednostkami i przyci gni cie ich ku sobie by o trudnym zadaniem, wymagaj cym nie lada zr czno ci. Z barki wysuni to z ha asem trap nad przerw mi dzy obydwoma pok adami i po tym trapie niepewnym krokiem ruszy t gi m czyzna w galowym mundurze. By bardzo wysoki — sze stóp i dwa albo i trzy cale — i mocno zbudowany, w rednim albo wi cej ni rednim wieku, s dz c po siwej, g stej czuprynie ods oni tej po zdj ciu kapelusza. M odsi bosmani mocno dmuchn li w swoje gwizdki; dobosze z obu jednostek zagrali nierówny werbel. — Witamy na pok adzie, sir — powiedzia Hornblower Nowy dowódca wyj papier z kieszeni na piersiach, rozpostar go i zacz czyta . Na rozkaz Busha zdj to czapki z g ów, aby wszystko odby o si z nale yt powag . „Rozkaz wydany przeze mnie, Williama Cornwallisa, wiceadmira a Czerwonej Eskadry, kawalera najzaszczytniejszego Orderu ni, dowodz cego królewskimi okr tami i statkami Floty Kana u, dla szanownego Jamesa Percivala Meadowsa…” — My licie, e mamy ca y dzie czasu? — krzykn kto dono nym g osem z pok adu barki. — Hej, tam! Przygotowa si do odebrania w a! Panie poruczniku, kilku marynarzy do pomp. Jasna rzecz, e s owa te pochodzi y od beczu kowatego dowódcy barki. Bush dawa mu gwa towne
znaki, eby by cicho, póki wa na ceremonia nie dobiegnie ko ca. — B dzie dosy czasu na te g upoty, jak wszystka woda zostanie za adowana. Za godzin wiatr zmieni kierunek — odkrzykn bary kowaty kapitan, wcale nie zbity z tropu. Kapitan Meadows spojrza gro nie spod brwi. Przez moment waha si , lecz mimo ogromnego wzrostu nie móg nic zrobi , eby uciszy tamtego. Reszt rozkazu wykrzycza w tempie bli szym galopu ni cwa u, i stawszy si w ten sposób prawowitym dowódc okr tu JKM „Hotspur”, z wyra ulg z pismo. — Czapki w — rzuci Bush komend . — Sir, przejmuj pana obowi zki — zwróci si Meadows do Hornblowera. — Bardzo mi przykro, sir, z powodu z ych manier tego z barki — powiedzia Hornblower. — Dajcie teraz paru krzepkich ch opaków — krzykn w powietrze bary kowaty dowódca barki, a Meadows z rezygnacj wzruszy ramionami. — Pan Bush, mój pierwszy oficer… to znaczy pa ski pierwszy oficer, sir — po pieszy Hornblower z prezentacj . — Do roboty, panie Bush — rzuci Meadows, i Bush zabra si od razu do organizowania prze adunku odkiej wody. — Co to za cz owiek, sir? — spyta Hornblower wskazuj c kciukiem na dowódc transportowca wody. — By moj zmor przez dwa dni — odpar Meadows. Ka de jego nast pne zdanie naszpikowane by o brzydkimi wyrazami, których nie ma co przytacza . — Jest nie tylko dowódc tej balii, lecz jej cicielem w trzydziestu siedmiu sze dziesi tych czwartych. Na kontrakcie z Admiralicj — nie mo na wcieli przymusowo do s by ani jego, ani adnego z jego ludzi, wszyscy maj glejty. Gada i robi, co mu si podoba, a ja odda bym moje pryzowe za pi lat naprzód, eby go mie na gretingu przez dziesi minut*. — Hm — mrukn Hornblower. — P yn z nim do kraju. — Mo e panu b dzie si lepiej podró owa o ni mnie. — Przepraszam panów. — Marynarz z barki szed energicznym krokiem po trapie, ci gn c za sob ócienny w . Za nim kroczy kto z papierami. Wsz dzie panowa ruch. — Przeka papiery okr towe, sir — powiedzia Hornblower. — Pozwoli pan ze mn ? To znaczy, sir… s przygotowane w pa skiej kajucie, je li znajdzie pan czas, eby po wi ci im troch uwagi. Kuferek marynarski i worek z przyborami Hornblowera le y rzucone na go ych deskach pok adu kajuty, patetyczne oznaki rych ego zej cia z okr tu. Przekazanie dowództwa by o spraw kilku chwil. — Sir, czy móg bym poprosi pana Busha o marynarza do przeniesienia moich rzeczy? — spyta Hornblower. Teraz by nikim. Nawet nie pasa erem. Nie mia adnej pozycji, a fakt ten sta si jeszcze bardziej oczywisty, gdy wróci na pok ad, eby poszuka swoich oficerów i po egna si z nimi. Poch oni ci bie cymi sprawami, z trudem znajdowali dla niego sekund czasu. U ciski d oni by y po pieszne i zdawkowe, z dziwn ulg ruszy ku trapowi. Ulga by a krótkotrwa a, bo nawet stoj cy na kotwicy * Na gretingu (kratownicy), ustawionym pionowo i opartym o burt , wymierzano ch ost . „Hotspur” wyczuwalnie ko ysa si na boki na martwej fali zakrzywiaj cej si wokó cypla, i obie jednostki, „Hotspur” i barka, kiwa y si w przeciwstawnych fazach, a ich nadbudówki to sk ania y si ku sobie, to si od siebie odchyla y, tak e cz cy je trap by poddawany kilku ró nym ruchom — buja si jak hu tawka w p aszczy nie pionowej i poziomo, jak ig a kompasu, a przy tym wznosi si i opada . Lecz najbardziej przera aj ce — wyczuwalne od momentu, gdy Hornblower post pi ku przej ciu — by y szarpni cia w przód i w ty w rytm zbli ania si i oddalania obu jednostek, powoduj ce, e rozst p, nad którym bieg trap, mia to sze stóp, to szesna cie. Dla bosonogiego marynarza przebiec po nim by oby niczym, ale Hornblower odczuwa strach — trap mia osiemna cie cali szeroko ci i by bez por czy. Czu , e jest obserwowany przez beczu kowatego dowódc barki, wi c postanowi , raz ruszywszy, i dalej bez wahania — do tej chwili k cikiem oka bada taniec trapu, udaj c, e ca sw uwag skupia na tym, co si dzieje na obu jednostkach. Potem ruszy szybko, stan obu nogami na trapie, przetrwa koszmarne chwile, gdy mu si zdawa o, e mimo ca ego po piechu wcale nie idzie naprzód, a z westchnieniem ulgi dotar do ko ca trapu i zszed
na stosunkowo stabilny pok ad. Bary kowaty dowódca nie uczyni adnego powitalnego gestu, tote gdy dwaj marynarze zwalali jego baga na pok ad, Hornblower musia zrobi pierwszy krok. — Czy pan jest dowódc tego statku, sir? — spyta . — Kapitan Baddlestone, dowódca „Princess”. — Jestem kapitan Hornblower i mam by przewieziony do Anglii — ci gn Hornblower. wiadomie tak sformu owa zdanie, dotkni ty do ywego bezceremonialnym zachowaniem Baddlestone'a. — Ma pan swój patent oficerski? Samo pytanie i sposób, w jaki zosta o zadane, ubod o poczucie godno ci Hornblowera, ju i tak rozdra nionego do tego stopnia, e czu , i nie zniesie d ej takiej bezczelno ci. — Mam — o wiadczy . Wielka twarz Baddlestone'a by a czerwona, mo na by nawet rzec: purpurowa. Spojrzenie dwojga zaskakuj co jasnych niebieskich oczu rzucone spod grubych brwi napotka o hardy wzrok Hornblowera, zdecydowanego na nieust pliwo i gotowego w niesko czono wytrzymywa frontalny atak tych niebieskich oczu. Lecz Baddlestone zr cznie zaszed go z flanki. — Jedzenie kabinowe gwinea dziennie — powiedzia . — Albo mo e pan zap aci trzy gwinee za ca podró . Hornblowera zaskoczy o, e musi p aci za swoje utrzymanie. Czuj c, e to zaskoczenie odmalowa o si na jego twarzy, postanowi nie zdradzi si z nim przynajmniej w s owach. Nie zni y si nawet do zadania pyta wisz cych mu na ko cu j zyka. Mo e by ca kiem pewien, e Baddlestone ma prawo po swojej stronie. Czarter Admiralicji przypuszczalnie nak ada na Baddlestone'a obowi zek przewo enia oficerów zmieniaj cych miejsce pobytu, lecz nie by o tam na pewno adnej wzmianki o ich utrzymaniu w czasie drogi. Szybko obliczy w my lach. — Niech b dzie trzy gwinee — odrzek najwynio lej jak umia , zachowuj c si jak cz owiek, dla którego ró nica mi dzy jedn gwine a trzema jest nieistotna. Dopiero wypowiedziawszy te s owa pomy la , e wiatr mo e skr ci na wschód, a wtedy droga powrotna znacznie si przeci gnie. W czasie rozmowy jedna z pomp zacz a pracowa bardzo nierówno, a druga teraz stan a. Cisza po ustaniu ich monotonnego ha asu by a a dziwna. Bush krzykn z ”Hotspura”: — To dopiero dziewi tna cie ton. Mo emy wzi jeszcze dwie. — I tych dwóch nie dostaniecie — odkrzykn Baddlestone. — Wypompowali my si do sucha. Hornblowerowi by o dziwnie, e to ju nie jego sprawa, nie ci a na nim adna odpowiedzialno , chocia automatycznie wyliczy , e teraz „Hotspur” ma s odkiej wody na czterdzie ci dni. To Meadows dzie musia g owi si , jak przechowa ten zapas. A poniewa wiatr mo e wykr ci na wschód, „Hotspur” b dzie musia przep ywa bardzo blisko uj cia Goulet — ale niech Meadows si martwi, on nie dzie mia z tym nic do czynienia, nigdy wi cej. Marynarze, którzy pracowali przy pompach, pobiegli trapem na bark , a dwaj inni, z obs ugi w y, wracali na „Princess”, wlok c je za sob . Na ko cu szed oficer pok adowy „Princess”, z papierami. — Uwaga przy linach! — rykn Baddlestone. — Kliwerfa y! Baddlestone sam stan u steru i zr cznie wymanewrowa bark spod burty „Hotspura”. Sterowa dalej, a szóstka marynarzy pod nadzorem oficera pok adowego zdejmowa a rozwieszone na burcie odbijacze i uk ada a je na pok adzie. Ju po kilku sekundach odst p mi dzy dwoma jednostkami sta si za du y, by os go pokona . Hornblower patrzy na „Hotspura” ponad po yskuj wod . Wygl da o, e Meadows wezwa ca za og na pok ad, eby wyg osi inauguracyjn mow . Na pewno nikt stamt d nie rzuci nawet spojrzenia ani na bark , ani na Hornblowera stoj cego samotnie na pok adzie. W marynarce wojennej wi zy przyja ni, za ci — cho bardzo silne — mog ulec zerwaniu w mgnieniu oka. Najprawdopodobniej nigdy ju nie zobaczy Busha. Rozdzia II Na „Princess” p yn o si bardzo niewygodnie. Opró niono bark z adunku s odkiej wody, a nie by o prawie nic, czym mo na by ten adunek zast pi . Puste bary ki zbyt by y cenne, aby je zanieczyszcza balastem w postaci wody morskiej. A mi dzy bary ki ledwie uda o si wepchn kilka worków piasku, eby chocia troch poprawi stabilno . Statek projektowano pami taj c o tej trudno ci, tote dzi ki
szerokiemu kad ubowi o miskowatym kszta cie nawet p yn c bez adunku w ciwie nie móg si wywróci dnem do góry, ale poza tym wyczynia wszelkie mo liwe sztuczki. Ruchy mia gwa towne i zupe nie nie do przewidzenia dla kogo nie obeznanego z tak jednostk . Sterowa nim by o prawie równie trudno jak tratw , bo dryfowa w dolinie fali i dawa si znosi w kierunku zawietrznym, co ogranicza o mo no posuwania si ku Plymouth, jak d ugo przewa wschodni kierunek wiatru. Hornblower musia znosi wielkie niewygody. Wystawiony na nie znane mu dot d ruchy pok adu pod stopami, przez dwa dni walczy z atakuj go chorob morsk . Nie uleg jej dzi ki temu, e ostatnio przeby bez przerwy kilka tygodni w morzu, lecz wmawia sobie, co prawda bez przekonania, e mo e by oby lepiej, gdyby choroba go dopad a. Przydzielono mu hamak w pomieszczeniu o wymiarach sze stóp na sze i pi ciu stopach wysoko ci, ale mia je przynajmniej dla siebie i móg czerpa pewn pociech z faktu, e by y tam zawieszki dla o miu hamaków, po cztery w dwóch warstwach. Dawno nie spa w hamaku, i kr gos up bardzo wolno dostosowywa si do koniecznego wykrzywienia. Nieobliczalne podskoki i poprzeczne przechy y barki przenoszone na niego przez hamak sprawia y, e t sknie wspomina luksus koi na „Hotspurze”. Wiatr, ci gle pó nocno-wschodni, nios cy czyste niebo i s ce, nie cieszy Hornblowera. Pewn — tpliw zreszt — pociech móg by fakt, co rych o sta o si rzecz jasn , i b dzie spo ywa „kabinowe jedzenie” Baddlestone'a d ej ni przez trzy dni. Wszystko, czego pragn , to dosta si do Anglii, do Londynu, do Whitehall i zapewni sobie awans na kapitana, zanim nie zdarzy si co , co mog oby w tym przeszkodzi . Patrzy markotnie, jak „Princess” coraz silniej jest spychana w stron brzegu zawietrznego, bardziej nawet ni ci kie okr ty zgrupowane w pobli u Ushant. Na pok adzie nie by o nic do czytania i nic do roboty ani adnego zacisznego k cika, gdzie móg by sp dza czas na nicnierobieniu. Znu ony le eniem w hamaku wychodzi w nie na pok ad, gdy ujrza , e Baddlestone spiesznym ruchem przy lunet do oka i wpatrzy si w kierunek nawietrzny. — Nadp ywaj ! — odezwa si , wyj tkowo towarzyski. Z wielk askawo ci poda lunet Hornblowerowi. Trudno sobie wyobrazi gest bardziej wielkoduszny (o czym Hornblower wiedzia doskonale) ze strony dowódcy jednostki ni rozstanie si nawet na moment z lunet , gdy co ciekawego pojawia o si w polu widzenia. W ich kierunku sz a flotylla, znacznie wi ksza liczebnie od zwyk ej eskadry. Cztery fregaty, z postawionymi wszystkimi aglami, pieszy y zaj pozycje czo owe; za nimi sun y dwie kolumny bojowych okr tów liniowych, siedem w jednej i sze w drugiej. P yn c na wyznaczone pozycje równocze nie stawia y agle boczne. Z wiatrem prosto w ruf i pod wszystkimi aglami par y wprost na „Princess”. By to wspania y widok. Na dziobach opota y znaki okr towe, bandery rozwiewa y si na masztach jakby id c ze sob w zawody. Pod ka dym pe nym dziobem wzbija a si i opada a fala spieniana przez kad uby pruj ce niebiesk wod . By a to najwspanialsza prezentacja pot gi morskiej Anglii. Prawa rodkowa fregata cinaj c kurs przemkn a obok miotanej falami „Princess”. — „Diamond”, 32 dzia a — powiedzia Baddlestone. W jaki sposób odebra Hornblowerowi lunet . Hornblower patrzy t sknym, zazdrosnym okiem na fregat mijaj ich w odleg ci d ugiego strza u armatniego. Widzia grupk marynarzy wspinaj cych si po takielunku fokmasztu. W t krótk chwil , gdy „Diamond” przechodzi obok barki, fokbramsel zosta zwini ty i ponownie postawiony. wietna jednostka ten „Diamond” — Hornblower nie dostrzeg najmniejszej nieprawid owo ci w zestawie agli. Oficer nawigacyjny „Princess” ledwie zd podnie brudn czerwon bander , eby odda salut, na co fregata odpowiedzia a salutem swojej niebieskiej bandery. Teraz nadp ywa a prawa kolumna okr tów liniowych, z trójpok adowcem na czele, góruj cym nad fa ami i w miar zbli ania si ukazuj cym u one w szachownic furty strzelnicze. Na bramstendze fokmasztu powiewa a niebieska flaga wiceadmiralska. — „Prince of Wales”, 98. Wiceadmira Sir Robert Calder, baronet — oznajmi Baddlestone. — W tej grupie s jeszcze dwa okr ty flagowe. Obie jednostki pozdrowi y si banderami, po czym, w ród bryzgów piany, nadp yn fordewindem nast pny okr t liniowy. Siedem okr tów mijaj cych „Princess” salutowa o kolejno banderami. — Pomy lny wiatr do Finisterre — orzek Baddlestone. — Wygl da, e to jest ich kurs — powiedzia Hornblower.
By o rzecz oczywist , e Baddlestone orientuje si w ruchach floty równie dobrze jak Hornblower, a mo e i lepiej. Mniej ni tydzie temu Baddlestone by w Plymouth, gdzie móg przeczyta wszystkie angielskie gazety i wys ucha , co mówi si w piwiarniach. Hornblower za s ysza sporo rozmaitych plotek od „Shetlanda”, statku aprowizacyjnego, który dobi do burty „Hotspura” dwa dni wcze niej ni „Princess”. Twierdzenie Baddlestone'a, e celem podró y Caldera jest tylko Finisterre, a nie Cie nina czy Indie Zachodnie, wiadczy o, jak du o wie ten cz owiek. Hornblower zada sprawdzaj ce pytanie. — Jak pan my li, p yn do uj cia Cie niny? Baddlestone spojrza na niego z politowaniem. — Tylko do Finisterre — odpar askawie. — Ale czemu? Baddlestone'owi wyra nie trudno by o uwierzy , e Hornblower nie wie o czym , co jest szeroko omawiane we flocie i stoczni. — Villain-noove — rzek . Mia o to znaczy : Villeneuve, admira francuski dowodz cy flot , która kilka tygodni temu przedar a si z Morza ródziemnego i umkn a Atlantykiem do Indii Zachodnich. — Co z nim? — spyta Hornblower. — Wraca, kieruj c si na Brest. eby si tam po czy z francusk flot , tak my li Bonio. Potem Kana . Armia Bonia czeka w Bulong i Bonio my li, e nast pne swoje danie z ab zje w zamku Windsor. — Gdzie jest Nelson? — pyta dalej Hornblower? — P ynie za Villain-noovem. Jak nie z apie go Nelson, to zrobi to Calder. Bonio d ugo poczeka, zanim zobaczy francuskie marsie w Kanale. — Sk d pan to wie? — Od Nelsona przyby slup, jak czeka em na wiatr w Plymouth. I, s owo daj , w pó godziny wiedzia o o tym ca e miasto. By a to bardzo wa na wiadomo i naj wie sza, jak mo na sobie wyobrazi , a przecie ju znana wszystkim. W Boulogne Bonaparte trzyma w pogotowiu wier miliona ludzi, wy wiczonych i wyekwipowanych. Przetransportowanie ich przez Kana mo e by trudne mimo tysi cy p askodennych odzi zgromadzonych we francuskich portach nad Kana em, lecz maj c dwadzie cia, trzydzie ci, a mo e nawet czterdzie ci francuskich i hiszpa skich okr tów liniowych do os ony przeprawy, mo na co zdzia . Za miesi c Bonaparte mo e z powodzeniem je swoje aby w zamku windsorskim. Losy wiata, losy cywilizacji zale od zgrania ruchów flot brytyjskich. Je li tyle ju wiedziano w Plymouth w ubieg ym tygodniu, to dzi wiedz te o tym w kwaterze g ównej Bonapartego. Dok adna znajomo posuni brytyjskich ma dla Francuzów olbrzymie znaczenie przy realizacji planu pozornie wygl daj cego na prób wydostania si spod blokady. Baddlestone patrzy na Hornblowera ciekawym wzrokiem. Widocznie wyraz twarzy Hornblowera zdradza jego uczucia. — aden po ytek z martwienia si — stwierdzi Baddlestone, i teraz z kolei Hornblower zwróci na niego badawcze spojrzenie. Do czasu tej rozmowy, podczas dwudniowego czekania na wiatr, nie zamienili ze sob nawet dwudziestu s ów. Baddlestone czu widocznie uprzedzenie do oficerów marynarki wojennej. Mo e przyt umi je brak ze strony Hornblowera jakichkolwiek prób spoufalania si . — Martwi si ? — odrzek dzielnie Hornblower. — Czemu to mia bym si martwi ? Z Boniem za atwimy si , jak przyjdzie czas. Wygl da o, e Baddlestone ju uje, e zacz rozmow . Jak przysta o na dowódc przebywaj cego na pok adzie, rzuca od czasu do czasu spojrzenia na lik grot agla, i teraz obróci si do sternika. — Patrz, u diaska, co robisz! — krzykn niespodziewanie. — Trzymaj go na wiatr! Czy chcesz, eby my wyl dowali w Hiszpanii? Pusty statek, a u steru zamiast eglarza niezdarny fujara pozwalaj cy mu kr ci si w kó ko. W trakcie tej tyrady Hornblower odszed na bok. Ogarn y go dodatkowe obawy, poza tymi, o których wspomnia Baddlestone. Zbli a si moment prze omowy wojny na morzu, trzeba b dzie stacza bitwy, a on jest bez okr tu. Wszystko, co ma, to obietnica, e go dostanie, przyrzeczenie, e zostanie
„mianowanym kapitanem”, gdy b dzie móg stawi si w Admiralicji, aby je wyegzekwowa . Przetrwa dwa lata trudów i niebezpiecze stw, monotonii i napi w blokadzie Brestu, a teraz, gdy wojna osi ga punkt szczytowy, jest bez pracy. Usi dzie mi dzy dwa sto ki — walka mo e si sko czy , jej punkt kulminacyjny min , zanim on znów wyp ynie w morze. Calder mo e dopa Villeneuve'a w ci gu tygodni, a Bonaparte mo e za czterna cie dni spróbowa przeprawy przez Kana . Lepiej by oby by dowódc cho by korwety, ale mie j , ni pozostawa nie zatwierdzonym kapitanem i bez okr tu. To wystarcza o, eby cz owieka doprowadzi do bia ej gor czki — a tu przez ostatnie dwa dni wiatr ci gle wia z pó nocnego wschodu, czyni c z niego wi nia na przekl tym transportowcu, a Meadowsowi na „Hotspurze” daj c wszelkie szans wyró nienia si . Po dziesi ciu latach do wiadczenia Hornblower powinien by mie na tyle rozs dku (i zdawa sobie z tego spraw ), eby si nie gor czkowa z powodu wiatrów nie poddaj cych si adnej kontroli i niemo liwych do przewidzenia, które rz dzi y jego yciem od zarania m odo ci. A mimo to w cieka si do bia ej gor czki. Rozdzia III Hornblower wci le w hamaku, chocia dawno nasta wit, a nawet ca kiem si ju rozwidni o. Przewraca si z boku na bok, tak eby za bardzo nie wybi si ze snu — sztuka, której musia nauczy si od nowa sypiaj c znów w hamaku — i by zdecydowany le w nim jak najd ej, jak najdalszy od przebudzenia. W ten sposób dzie mu si skróci. Przez ten czas ot pia y od snu mózg nie b dzie pracowa z wyt eniem. Wczoraj by z y dzie , bo sprzyjaj cy podmuch nad wieczorem potrwa tylko tyle, ile by o trzeba, eby „Princess” wróci a do g ównej grupy jednostek blokuj cej eskadry, i zaraz potem irytuj co zmieni kierunek na przeciwny. Z pok adu nad g ow Hornblowera dobieg y podniecone g osy, a do burty dobi a ód . Burkn co pod nosem i zacz wygrzebywa si z hamaka. Pewnie to jakie g upstwo, wcale go nie dotycz ce i w ogóle bez znaczenia, lecz to g upstwo wystarczy o, eby przekre li jego postanowienie zostania w hamaku. Siedzia w hamaku z nogami na pok adzie, gdy zjawi si midszypmen. Hornblower spojrza gro nie na niego zamglonymi oczyma. Na widok dopasowanych bia ych bryczesów i trzewików ze sprz czkami pomy la , e musi to by jaki rozpieszczony ulubieniec z okr tu flagowego. Midszypmen poda mu list i to sprawi o, e Hornblower b yskawicznie otrz sn si ze snu. Z ama piecz z op atka. Niniejszym prosi si i nakazuje Panu stawi si w charakterze wiadka, na Pa skie ryzyko, na s dzie wojennym, który odb dzie si o dziewi tej rano dzi , 20 maja 1805 roku, w kajucie okr tu JKM „Hibernia”, w celu os dzenia kapitana Jamesa Percivala Meadowsa, oficerów i za ogi by ego królewskiego s upa „Hotspur”, za strat rzeczonego okr tu przez wej cie na mielizn w nocy dnia 18 maja 1805 roku. Henry Bowden, kontradmira , dowódca Floty. Nb. Zostanie przys ana ód . Wiadomo ta zdumia a i zaskoczy a Hornblowera. Patrzy z otwartymi ustami na list, odczytuj c go ponownie, a przypomnia sobie o obecno ci midszypmena i wynikaj cej st d konieczno ci zachowania niewzruszonego wyrazu twarzy. — W porz dku, dzi kuj — powiedzia sucho. Ledwie midszypmen odwróci si plecami, a ju Hornblower wyci ga swój kuferek marynarski, zastanawiaj c si , jak usun zgniecenia na podniszczonym galowym mundurze. „By y królewski slup”. To mo e tylko znaczy , e „Hotspur” jest stracony ca kowicie. Lecz Meadows yje, co pozwala s dzi , e straty w ludziach by y niewielkie lub adne. Jak wida , Meadows szybko zd w adowa „Hotspura” na mielizn . Ale to naj atwiejsza rzecz na wiecie, co z wi ksz ni ktokolwiek inny pewno ci móg powiedzie on, któremu to si nigdy nie przydarzy o. Chc c si ogoli musia podsun kuferek pod zej ciówk i stoj c na nim wystawi g ow , eby móc patrze w lusterko ustawione na pok adzie. By za niski, eby si oby bez tego zaimprowizowanego podnó ka. Pomy la , e Meadows jest dostatecznie wysoki, aby dobrze widzie nad zr bnic , bez potrzeby stawania na czym , co doda oby z okie wzrostu.
Nadszed Baddlestone i z w asnej ch ci przekaza wiadomo balansuj cemu niepewnie Hornblowerowi, nie przywyk emu jeszcze ca kiem do b aze skich podskoków „Princess” i w zwi zku z tym maj cemu trudno ci z naci ganiem skóry twarzy jedn r , gdy w drugiej trzyma brzytw . — A wi c „Hotspur” zosta utracony na Czarnej Skale — zagai Baddlestone. — Wiem, wszed na mielizn — odrzek Hornblower. — Nie wiedzia em tylko gdzie. — Czy pój cie na dno morza nazywa pan wej ciem na mielizn ? Slup dotkn dna na fali odp ywu. Przedziurawi si , nabra wody, a potem odtoczy si z przyp ywem. Zadziwiaj ca rzecz, jak te pomocnicze jednostki floty wy apywa y wszelkie nowiny. — Czy kto zgin ? — spyta Hornblower. — Nie s ysza em nic takiego — odpar Baddlestone. Na pewno by s ysza , gdyby uton jaki oficer. Wszyscy s zatem cali i zdrowi, z Bushem w cznie. Hornblower móg skoncentrowa uwag na goleniu wra liwej okolicy lewego k cika ust. — B dzie pan sk ada zeznania, jak s ysz ? — mówi dalej Baddlestone. — Tak. — Hornblower nie mia najmniejszego zamiaru wzbogaca zasobu plotkarskich wiadomo ci Baddlestone^. — Je li wiatr wykr ci na zachód, odp yn bez pana. Wy aduj pa ski kuferek na l d w Plymouth. — Jest pan ogromnie uprzejmy — rzek Hornblower, ale zaraz si opanowa . Nic si nie zyska k ótni z cz owiekiem ni szej kondycji spo ecznej, s te inne wzgl dy. Wytar szy twarz i brzytw podniós wzrok na Baddlestone. — Ma o kto zdoby by si na tak odpowied — zauwa Baddlestone. — Ma o kto tak potrzebuje niadania jak ja teraz — odpar Hornblower. O ósmej pod burt podesz a ód i Hornblower zszed do niej. Mia tylko jeden epolet, na lewym ramieniu, co oznacza o, e jego awans na kapitana nie zosta jeszcze zatwierdzony. U boku zwisa mu langer o r koje ci z mosi dzu — móg si poszczyci tylko tak skromn szpad . Przyj to go jednak z nale ytym ceremonia em, gdy przechodzi przez burt „Hibernii” za dworna kapitanami w lamowanych otem mundurach, z epoletami na obu ramionach, którzy widocznie mieli by cz onkami s du. Na zawietrznej stronie pok adu rufowego dostrzeg przelotnie Meadowsa i Busha, chodz cych tam i z powrotem i poch oni tych rozmow , lecz id cy przodem midszypmen powiód go dalej. By to dowód (je li taki by potrzebny), e Hornblower zosta wezwany na yczenie s du jako wiadek-ekspert i e musia by trzymany z dala od pozwanych dla zapobie enia ewentualnej zmowie lub uprzedzeniu. Dwadzie cia pi minut po wystrzale z dzia a oznajmiaj cym rozpocz cie posiedzenia wezwano Hornblowera do du ej kajuty, gdzie za sto em pod oknem rufowym l ni y mundury siedmiu kapitanów. Z boku siedzieli Meadows i Bush oraz nawigator Prowse i bosman Wise. Przykry, osny i kr puj cy by widok niepokoju maluj cego si na ich twarzach. — Kapitanie Hornblower, S d pragnie zada panu kilka pyta — powiedzia m czyzna siedz cy po rodku za sto em. — Potem pozwani mog si zwróci do pana o wyja nienia w zwi zku z pa skimi odpowiedziami. — Tak, sir — odpar Hornblower. — Przekaza pan dowództwo nad s upem „Hotspur” przed po udniem siedemnastego, czy tak? — Tak, sir. — Czy okr t by w dobrym stanie? — Niez ym, sir. — Musia mówi prawd . — Mówi c to ma pan na my li stan dobry czy z y? — Dobry, sir. — Czy na podstawie dostarczanych informacji móg pan stwierdzi , e wykres dewiacji kompasu by prawid owy? — Tak, sir. — Nie móg by chyba przyzna si do jakiegokolwiek zaniedbania w tym wzgl dzie. — S ysza pan, e slup JKM „Hotspur” osiad z fal p ywow na mieli nie na Czarnej Skale. Ma pan, kapitanie, jakie uwagi w tej sprawie? Hornblower zacisn z by. — To si mog o atwo zdarzy .
— Kapitanie, mo e zechce pan askawie bli ej na wietli to stwierdzenie? Hornblower móg du o powiedzie , ale musia uwa , jak mówi. Nie powinien zbytnio si rozwodzi . Musi po ca y niezb dny nacisk na trudno ci nawigacyjne, lecz nie wolno mu przy tym podkre la , e sam tak d ugo je omija . Musi zrobi dla pozwanych co si da, uwa aj c jednak, eby nie przesadzi . W ka dym razie móg poczyni pewne oczywiste uwagi, które rzut oka na zapisy w dzienniku okr towym od razu by potwierdzi . Powiedzia wi c, e wiatr zachodni, wiej cy ci gle przez kilka poprzednich dni, przeszed nagle tamtego popo udnia w silny wiatr od wschodu. W tych warunkach p yw móg by nieoczekiwanie gwa towny. Równocze nie mi dzy ska ami móg powsta zak ócaj cy przeciwpr d i pokrzy owa wszelkie obliczenia, tak e pr d móg by si odwróci na przestrzeni jednego kabla. Z Czarnej Ska y sterczy w kierunku po udniowo-wschodnim d uga rafa, na której — z wyj tkiem samego jej wierzcho ka — fale przyboju s widoczne tylko przy niskiej wodzie p ywów syzygijnych, a sondowanie nie ostrzega przed tym. Nie ma wi c w tym nic szczególnego, e okr t trzymaj cy si blisko Goulet wpad tam w pu apk . — Dzi kuj , kapitanie — powiedzia przewodnicz cy, gdy Hornblower sko czy , i skierowa wzrok ku pozwanym. — Panowie maj jakie pytania? Sposób, w jaki przewodnicz cy wypowiedzia te s owa, wskazywa y, i wed ug niego adne pytania nie s tu potrzebne, ale Meadows podniós si z miejsca. Wygl da marnie. Mo e sprawia o to po yczone ubranie, wpadni te oczy i zapad e policzki. Lewy drga mu od czasu do czasu. — Kapitanie — zacz — wiatr by pó nocno-wschodni i silny? — Tak. — Najlepsze warunki do wypadu dla Francuzów? — Tak. — Gdzie w tych warunkach by a w ciwa pozycja „Hotspura”? — Mo liwie jak najbli ej Goulet. To by dobry punkt i trzeba go by o uwydatni . — Dzi kuj , kapitanie — powiedzia Meadows siadaj c, a Hornblower spojrzeniem zapyta przewodnicz cego, czy mo e odej . Jednak e pytanie Meadowsa poci gn o za sob nast pne. — Kapitanie — zwróci si przewodnicz cy do Hornblowera — prosz powiedzie s dowi, jak d ugo dowodzi pan „Hotspurem” w s bie blokadowej? — Nieco ponad dwa lata, sir. — Tak w nie trzeba by o odpowiedzie . — Przez jak cz tego okresu p ywa pan w pobli u Goulet? Wystarczy poda w przybli eniu. — Chyba przez po ow … jedn trzeci tego czasu. — Dzi kuj , kapitanie. — Pytanie to mia o w znacznej mierze na celu podwa enie argumentu podniesionego przez Meadowsa. — Teraz mo e pan odej , kapitanie Hornblower. Mia mo no rzuci spojrzenie na Busha i pozosta ych, lecz musia o to by spojrzenie absolutnie oboj tne. Nie wolno mu by o wp ywa na stosunek s du do pozwanych przez okazywanie im wspó czucia. Sk oni si i wyszed . Rozdzia IV W nieca e pó godziny po powrocie Hornblowera na „Princess” Baddlestone otrzyma ju wiadomo przekazan sobie przez jednostki pomocnicze ko ysz ce si na fali w oczekiwaniu na wiatr. — Winien — oznajmi , zwracaj c si do Hornblowera. By to jeden z tych momentów, w których Hornblower, ogromnie pragn c okaza niewzruszono , mia z tym najwi ksze trudno ci. — Jaki wyrok? — spyta . Napi cie nada o jego g osowi ostry ton, który mo na by o interpretowa jako szorstk oboj tno . — Nagana — odrzek Baddlestone. Hornblower poczu , jak przep ywa przez niego strumie ulgi. — Jakiego rodzaju nagana? — Po prostu nagana. A wi c nie surowa nagana. Po orzeczeniu „winien” jest to, poza upomnieniem, naj agodniejszy wyrok,
jaki mo e og osi s d wojenny. Lecz wobec straty „Hotspura” wszyscy jego oficerowie i podoficerowie musieli ubiega si o ponowne zatrudnienie, a wtedy ludzie u w adzy mog wci mie co do powiedzenia. Je li tylko nie b m ciwi, nikt z tych z okr tu, z wyj tkiem mo e Meadowsa, nie musi si ich obawia . Teraz dopiero Baddlestone askawie doda do poprzedniej informacji co , co — wcze niej powiedziane — oszcz dzi oby Hornblowerowi niepokoju. — Oczy cili z zarzutów pierwszego oficera i nawigatora — rzek . Hornblower przyj to w milczeniu, eby nie zdradzi si ze swymi uczuciami. Baddlestone przy lunet do oka, a Hornblower poszed za jego wzrokiem. Fordewindem p yn ku nim barkas okr towy pod dwoma rejkowymi aglami. Hornblowerowi wystarczy jeden rzut oka, aby stwierdzi , e ód nale y do okr tu liniowego, a s dz c po jej d ugo ci, na ile to mo na by o oceni w skrócie perspektywicznym, by a bardzo du a, najprawdopodobniej z trójpok adowca. — Stawiam gwinee przeciwko szylingom — odezwa si Baddlestone, ci gle z lunet przy oku — e przyb dzie nam towarzystwa. Hornblowera sw dzia y palce, eby dosta w r ce lunet . — Tak — ci gn Baddlestone — nie daj c mu jej z bezwiednym by mo e okrucie stwem — na to mi wygl da. Odwróci si , eby nakaza wywieszenie odbijaczy na prawej burcie i ustawienie barki pod wiatr, eby cho troch os oni t burt . A potem luneta sta a si zbyteczna. Go ym okiem zobaczy Hornblower Busha siedz cego z odkryt g ow na awce rufowej, a obok niego Meadowsa. Na dalszej awce, bli ej dziobu, widzia podoficerów z by ego „Hotspura”, a jeszcze dalej za nimi zbit grupk postaci, których nie potrafi rozpozna . Barkas ustawi si ostrzej pod wiatr i zgrabnie podszed do burty. — ód ahoj! — zawo Baddlestone. — Grupa z papierami na przejazd — odkrzykn Bush. — Przybywamy na pok ad. Przez sekund czy dwie Baddlestone be kota co , w ciek y za nie dodanie „za pa skim pozwoleniem”, ale barkas ju zahaczy si bosakiem. Od razu sta o si widoczne, jak gwa townie ko ysze si „Princess”, bo w porównaniu z ni ód sta a ca kiem spokojnie. Min a chwila, zanim Meadows przeszed na pok ad barki, i nast pna, nim Bush zjawi si za jego plecami. Hornblower ruszy spiesznie w stron dziobu, eby ich przywita . By o rzecz jasn , e wobec utraty „Hotspura” oficerów odsy a si do Anglii w celu zatrudnienia ich gdzie indziej, natomiast za oga zosta a najwidoczniej rozdzielona mi dzy jednostki eskadry. Z trudem przysz o Hornblowerowi zwróci si najpierw do Meadowsa. — Ciesz si , kapitanie Meadows, e znowu pana widz — rzek . — I pana tak e, panie Bush. Bush u miechn si do niego pó bkiem, a Meadows wcale — wisia nad nim cie nagany. Baddlestone obserwowa ich spotkanie z cynicznym rozbawieniem wyra nie maluj cym si na jego pucu owatym, czerwonym obliczu. — Mo e panowie racz okaza mi swoje patenty — rzek . Bush wsun r do kieszeni na piersiach i wyj zwitek papierów. — Czterna cie, mo e pan policzy — odpar . — A to s zwykli marynarze, za których nie odpowiadam. — B dzie wam dosy ciasno — zauwa Baddlestone. — Posi ki w kajucie gwinea dziennie, mog te panowie zap aci cznie trzy gwinee za ca y przejazd. Meadows w czy si do rozmowy nie s owem, lecz gestem. Odwróci ponure spojrzenie i obejrza si . Na pok ad zacz li przybywa podoficerowie: nawigator Prowse, Cargill i inni podoficerowie pok adowi, intendent Huffnell, bosman, aglomistrz, cie la, bednarz i kucharz. Za nimi szli zwykli marynarze. Jeden z nich — chyba sternik odzi Meadowsa — odwróci si , eby pomóc nast pnemu we wchodzeniu na pok ad, co, jak si okaza o, by o rzecz konieczn , bo ten cz owiek mia obci d , pewnie w którym z rozlicznych wypadków, jakie zdarza y si na okr tach, a na jakie bywa y nara one za ogi floty blokadowej. Potem przyby o jeszcze kilku marynarzy, co do których trudno by o tak od razu odgadn , czemu wracaj do Anglii. Wi kszo z nich pewnie mia a siln przepuklin kwalifikuj do zwolnienia ze s by. Mog o by te ze dwóch z przymusowej, bezprawnej branki, maj cych w kraju wp ywowych
przyjació , b cych w stanie uzyska dla nich wolno . W sumie spora grupa przyby a na pok ad „Princess”, sprawiaj c, e zrobi o si t oczno. A tymczasem ód odbi a i pod lugrowymi aglami, napi tymi sztywno jak deski, odp yn a w d ug drog powrotn do okr tu flagowego. Baddlestone poszed za spojrzeniem Meadowsa i przebieg wzrokiem po przyby ej gromadzie, a Meadows gestem d oni podkre li swe wcze niejsze spojrzenie. Hornblowerowi przypomnia si ów legendarny dowódca okr tu wojennego, który, spytany o upowa nienie do jakiej akcji bojowej, wskaza na swoje dzia a mówi c: „Tam”. — Zgodnie z warunkami umowy ma pan ywi marynarzy za sze pensów dziennie — oznajmi Meadows. — W tej podró y b dzie pan karmi oficerów po tej samej stawce i ani pensa wi cej. — Czy to piractwo? — wykrzykn Baddlestone. — Mo e pan to nazwa , jak pan chce — odrzek Meadows. Baddlestone cofn si o krok lub dwa i tocz c wzrokiem szuka daremnie pociechy na niebie i morzu, bo najbli sza jednostka znajdowa a si w odleg ci kilku kabli. Twarz Meadowsa mia a wci ten sam wyraz, ponury i zamkni ty. Niezale nie od formy nagany wida by o, e mocno j odczu . Uznawszy si za cz owieka bez przysz ci móg wcale nie dba o ewentualne oskar enie o bunt, jakie Baddlestone móg by wnie przeciwko niemu. Oficerów os ania jego autorytet. Zreszt po zatoni ciu „Hotspura” stracili przecie wszystko, co posiadali, a do tego zdawali sobie spraw , e z tamt chwil przeszli na po ow pensji. Mogliby sta si niebezpieczni, a marynarze us uchaliby ich bez wahania. Poza Baddlestonem za oga „Princess” obejmowa a sternika, kucharza, czterech marynarzy i ch opca okr towego. W wypadku niemo no ci odwo ania si do w adzy wy szej szans uk ada y si absolutnie na ich niekorzy , i Baddlestone wiedzia o tym, chocia jeszcze buntowa si w s owach. — Spotkamy si w porcie, panie kapitanie Meadows — powiedzia . — Kapitan Hornblower p aci t sam stawk — doda Meadows z niezachwianym spokojem. — Zap aci em ju moje trzy gwinee — przerwa Hornblower. — To jeszcze lepiej. Czyli e… wp acono ju dwadzie cia sze op at sze ciopensowych. Dobrze mówi , panie Baddlestone? Rozdzia V Na „Princess” panowa a ciasnota nie do wytrzymania. Tam, gdzie wisia hamak Hornblowera, dodano ich jeszcze siedem, tak e ka dy z o miu oficerów mia dla siebie nie wi cej miejsca, ni mia by w trumnie. St oczeni niemal e do ostateczno ci, nie tworzyli jednak zupe nie zbitej masy. Dla ka dego zostawa o jeszcze tyle luzu, e przy skokach i przechy ach „Princess” zderza si co sekund lub dwie z s siadem albo irytuj co wali cia em o grod . Hornblower w dolnym rz dzie hamaków (wybranym przez rozum, eby unikn zatruwaj cego powietrza w górze) nad sob mia Meadowsa, z jednego boku grod , a z drugiego Busha. Chwilami napór trzech cia z lewej strony przyciska go do grodzi, to znów on sam lecia w przeciwnym kierunku na Busha, uderzaj c go w ebra; niekiedy gniót go od do u podnosz cy si pok ad, a czasem przyciska od góry Meadows swoim ci kim cia em — Meadows by o cal albo dwa szy od kajuty i w hamaku musia le z kr gos upem wygi tym w dó . W swym niespokojnym umy le Hornblower wydedukowa sobie, e te ostatnie zetkni cia wiadcz , jak ci ko pracuje kad ub „Princess” — przy przechy ach poprzecznych kajuta zmienia a kszta t, malej c na wysoko o cal lub dwa, czego potwierdzeniem by y rozlegaj ce si wokó trzaski i skrzypienia. Na d ugo przed pó noc Hornblower z trudem wygramoli si z hamaka i posuwaj c si w owym ruchem na plecach pod dolnym rz dem wype na zewn trz kajuty, gdzie czystsze powietrze rozwia o mu po y koszuli nocnej. Po pierwszej nocy zdrowy rozs dek podyktowa inny system: pasa erowie, oficerowie i zwykli marynarze, wszyscy jednakowo, spali odt d „dwuwachtowo”, cztery godziny w pomieszczeniu, a nast pne cztery przycupni ci w os oni tych zak tkach pok adu. System ten obowi zywa wszystkich i w sposób naturalny, a tak e z konieczno ci zosta rozci gni ty na przygotowywanie i spo ywanie posi ków oraz na wszelkie inne sfery dzia ania. Nawet z tym wszystkim ywot na „Princess” nie nale do przyjemnych, bo pasa erowie fukali na siebie przy najl ejszej prowokacji, a k opoty na znacznie wi ksz skal wisia y na w osku, gdy eksperci, od których roi o si na barce, krytykowali sposób prowadzenia jej przez Baddlestone^. Ci gle bowiem utrzymywa y si bryzy z kierunku pomi dzy pó noc
i wschodem, i ”Princess” by a znoszona w stron zawietrzn w sposób doprowadzaj cy do furii ludzi, którzy od miesi cy i lat nie widzieli ojczyzny czy rodzin. Taki wiatr niós cudown , rozs onecznion pogod , w Anglii mog o to oznacza wspania e niwa, tu natomiast stawa o si ród em rozdra nienia. Wybucha y za arte k ótnie mi dzy tymi, którzy uwa ali, e Baddlestone powinien kierowa si na zachód, na Atlantyk i tam szuka pomy lniej szych wiatrów, a reszt , jeszcze na tyle cierpliw , eby zaleca halsowanie w rejonie, gdzie si znajdowali — lecz obie szko y sk onne by y uzna zgodnie, e mo na i nale y poprawi trym agli, sterowanie, k adzenie okr tu na kurs w ruchu i wybieranie halsu przy sztormowaniu na wiatr. Nadzieja b ysn a nie mia o pewnego dnia w po udnie. Dot d prze ywano same rozczarowania, tote mimo wszystkich poprzednich dyskusji nikt nie o mieli si odezwa s owem, gdy po okresie niewyczuwalnych prawie podmuchów od wschodu zerwa si wiatr nieco wawszy, leciutko ku po udniu, a potem skr ci w lewo i nasili si do tego stopnia, e mo na by o zacz wybiera szoty. Baddlestone wielkim g osem rzuca za odze rozkazy, a ”Princess”, zamiast jak przedtem przewala si bezwolnie z burty na burt , wyra nie ruszy a naprzód, sun c niezdarnie po falach niby zaprz ony do wozu ko , usi uj cy galopowa po wie o zaoranym polu. — Jaki, waszym zdaniem, ma kurs? — spyta Hornblower. — Pó nocno-wschodni, sir — powiedzia wahaj co Bush, lecz Prowse, ze swoim wrodzonym pesymizmem, pokr ci przecz co g ow . — Pó nocno-wschodni ku wschodowi, sir — o wiadczy . — W ka dym razie lekko na pó noc — zgodzi si Hornblower. Taki kurs nie przybli ich do Plymouth, ale móg da wi ksz szans z apania pomy lnego powiewu zachodniego za uj ciem Kana u. — Porz dnie j znosi na zawietrzn — zauwa pos pnie Prowse, przenosz c wzrok z postawionych agli na ledwie dostrzegalny lad torowy. — Zawsze zostaje nadzieja — powiedzia Hornblower. — Spójrzcie na zbieraj ce si chmury. Od wielu dni nie widzieli my czego takiego. — Nadzieja ma o kosztuje, sir — mrukn ponuro Prowse. Hornblower popatrzy na Meadowsa stoj cego przy grotmaszcie. Sta tam wci z tym samym wyrazem smutku na twarzy, samotny po ród ludzi, ale nawet jego co pcha o do uwa nego obserwowania ladu torowego, trymu agli i steru. Dopiero pod spojrzeniem Hornblowera zwróci wzrok ku towarzyszom, lecz wydawa o si , e ich nie widzi. — Da bym du o, eby wiedzie , jak si zachowuje barometr, sir — odezwa si Bush. — Mo e spada, sir. — Nie by bym zdziwiony — odpar Hornblower. Z ca ostro ci wróci o wspomnienie, jak p yn li do zatoki Tor w ród wycia wichury. Maria jest w Plymouth, a ich drugie dziecko w drodze na wiat. Prowse odkaszln . Mówi z oporem, bo to co mia do powiedzenia, nie by o pocieszaj ce. — Wiatr dalej skr ca w prawo, sir — wydusi wreszcie. — I chyba te troch si nasila — doda Hornblower. — Mo e z tego co by . Na tych szeroko ciach geograficznych o tej porze roku mo na si by o spodziewa burzliwej pogody, gdy wiatr skr ca w prawo, zamiast w lewo albo z kierunku pó nocno-wschodniego przechodzi na po udniowy, kiedy si nasila , jak bez w tpienia teraz i kiedy zbiera y si czarne chmury, jak w tej chwili. Podoficer pok adowy robi w nie zapis na tabliczce kursowej. — Jaki mamy kurs? — spyta Hornblower. — Pó noc do wschodu pó rumba pó noc. — Potrzebny nam tylko jeszcze jeden rumb albo dwa — zauwa Bush. — Tak czy owak musimy mija Ushant w du ej odleg ci — rzek Prowse. Nawet p yn c tym kursem zmniejszali faktycznie odleg mi dzy statkiem i Plymouth. Nieistotny by sposób, w jaki to si dzia o — sama my l by a pocieszaj ca. Widnokr g kurczy si nieco wraz ze spadkiem widoczno ci. Jeden czy dwa statki wci by y w polu widzenia, w kierunku wschodnim, bo adnego nie znosi o tak mocno ku brzegowi zawietrznemu jak „Princess”. Fakt, e mimo blisko ci Floty
Kana u widzieli tylko pojedyncze jednostki, wiadczy o bezmiarze przestworzy oceanu. Nadlecia znacznie silniejszy podmuch, przechylaj c „Princess” na burt zawietrzn . Ludzie, wraz z ruchomymi przedmiotami, polecieli lawin po pok adzie, a sternik pozwoli statkowi odpa o rumb od wiatru. — Steruje si ni , jakby to by a dwukó ka do przewozu piwa — zauwa Bush. — Albo drewniana balia — dorzuci Hornblower. — Jednakowo kiwa si na burty i na dziób. Sytuacja poprawi a si , gdy wiatr jeszcze mocniej skr ci w prawo, a potem nadszed moment, gdy Bush klasn w d onie. — Idziemy fordewindem o rumb spoza trawersu! — wykrzykn . Znaczy o to ogromnie wiele. To mianowicie, e nie halsuj , na czym tyle mo na straci co zyska . e sun prosto na Plymouth, na tyle prosto, na ile wskazywa y obliczenia Baddlestone'a. Je li s prawid owe, to znos sta si teraz ród em korzy ci, a nie straty. Oznacza o to, e „Princess” dosta a wiatr lekko z rufy, najkorzystniejszy z ca pewno ci z punktu widzenia jej kszta tu. Znaczy o to, e nareszcie oddalaj si od brzegów Francji. Wkrótce wejd g biej w wylot Kana u i b wtedy mieli du swobod dzia ania. I jeszcze jedna rzecz zas uguj ca na ponowne podkre lenie: p yn li pe nym wiatrem, a to by a fantastyczna, bajeczna wprost odmiana dla ludzi, którzy przez tak d ugi czas mieli tylko jedn , przygn biaj alternatyw : dryfowa albo pcha si pod wiatr. Kto obok odezwa si g niej. Hornblower zorientowa si , e ten cz owiek nie obwo uje adnej jednostki ani si z nikim nie k óci, tylko wy piewuje: „Z Ushantu do Scilly jest trzydzie ci pi lig” — zadaj c sobie niezrozumia y, bezsensowny trud dla samej niepoj tej przyjemno ci piewania. Odleg by a w nie taka, i Hornblower pomy la , e mo e ich obecna sytuacja usprawiedliwia takie wydzieranie si pe piersi . Ze stoick cierpliwo ci s ucha , gdy inni do czyli, wy piewuj c: „ egnajcie i adieu, hiszpa skie damulki”. Ciekawa rzecz, atmosfera na „Princess” zmieni a si , i w przeno ni, i faktycznie. Nastroje ros y wraz ze spadkiem barometru. Wida by o u miechy, szerokie szczerzenie z bów. Po skr cie wiatru w prawo o nast pne dwa rumby zarysowa a si wyra na mo liwo , e wieczorem nast pnego dnia b w Plymouth. Jak gdyby zaraziwszy si od za ogi, „Princess” zacz a podskakiwa na falach. W jej niezgrabnych ruchach by o co prawie nieprzyzwoitego, jakby t gawa starsza pani fika a nogami, próbuj c ta czy po pijanemu. Lecz Meadows nie bra udzia u w ogólnej weso ci i podnieceniu. Sta samotny i przygn biony. Nawet dwaj oficerowie, którzy na „Hotspurze” byli po nim najstarsi rang — jego pierwszy oficer i nawigator — gaw dzili z Hornblowerem, zamiast dotrzymywa towarzystwa jemu. Hornblower ruszy ku niemu, ale w tym momencie na „Princess” spad niespodziewany szkwa deszczowy, powoduj c nagle zamieszanie. S absi duchem biegli na dziób i ruf w poszukiwaniu schronienia. — Jutro Plymouth, sir — zagai Hornblower rozmow podszed szy do Medowsa. — Bez w tpienia, sir — odpar Meadows. — Chyba nie le nam powieje — ci gn Hornblower spogl daj c w gór na strugi deszczu. Wiedzia , e przesadza z lekkim tonem, jakim stara si mówi , ale tak mu to jako wysz o. — Mo e — powiedzia Meadows. — Pewnie b dziemy musieli zmieni kurs na zatok Tor — doda Hornblower. — Bardzo mo liwe — zgodzi si Meadows. Niemniej z jego tonu da o si wyczu , e jest mu to zupe nie oboj tne. Hornblower nie chcia jeszcze uzna si za pokonanego. Próbuj c ci gn rozmow uwa , e zachowuje si do wielkodusznie — nawet ca kiem wielkodusznie — stoj c tu i mokn c do suchej nitki, eby ul innemu cz owiekowi w jego zmartwieniu. Zrobi o mu si nieco l ej, kiedy szkwa przesun si nad zawietrzn burt „Princess”, lecz znacznie wi ksz ulg poczu , gdy który z marynarzy na dziobie wrzasn na ca y g os: — Widz agiel! Dwa rumby po nawietrznej od dziobu! Meadows na tyle przemóg apati , e id c za wzrokiem Hornblowera popatrzy nad dziobem we wskazanym kierunku. Chwilowe przeja nienie pozwoli o stwierdzi , e w tym momencie zaoczenia statek znajduje si na linii widnokr gu, nie dalej ni pi -sze mil od „Princess”, jest dobrze widoczny i p ynie bejdewindem na lewym halsie z prawej strony dziobu barki, kursem, na którym za godzin najpewniej
przetnie jej kurs. — Bryg — odezwa si Hornblower — czyni c t oczywist uwag dla podtrzymania rozmowy, lecz nic wi cej nie powiedzia , tylko wzrokiem rejestrowa inne daj ce si dostrzec szczegó y. Jednakowe rozmiary fokmasztu i grotmasztu, bia e l nienie agli, nawet co w rozstawie tych masztów — wszystko to mia o jakie znaczenie, nios o jak gro . Hornblower poczu , e d Meadowsa zaciska si na jego ramieniu jak elazny pier cie — Francuz! — orzek Meadows dodaj c wi zank przekle stw. — Ca kiem mo liwe — zgodzi si Hornblower. Rozstaw rei dawa prawie pewno , e to okr t wojenny, ale i wówczas istnia a du a szansa, e to jednostka brytyjska, jeden z niezliczonych pryzów zabranych Francuzom i w czonych do Brytyjskiej Floty Wojennej tak niedawno, e zd przej tylko drobn przeróbk . — Nie podoba mi si jego wygl d! — doda Meadows. — Gdzie Baddlestone? — zawo Hornblower i odwróci si , eby popatrze na ruf . Wyrwa rami z u cisku d oni Meadowsa, zobaczywszy Baddestone'a, który przyby w nie na pok ad i kierowa lunet na bryg. Obaj naraz ruszyli w jego stron ! — Niech ci diabli, zawracaj! — rykn Meadows, ale w tej samej sekundzie Baddlestone zacz rzuca rozkazy. Nast pi a chwila niesamowitego, bardzo gro nego zamieszania, gdy bezczynni dot d pasa erowie ruszyli pomaga . Lecz wszyscy byli wyszkolonymi marynarzami. Wybieraj c szoty przy gwa townym naporze wiatru wychylono jednocze nie ster. „Princess” dosy sprawnie wykona a zwrot przez sztag. Ogromne agle lugrowe za opota y pot nie przez chwil po zlu nieniu szotów, a potem statek po si w bejdewind przeciwnego halsu. W trakcie tej operacji wzniós si na moment na fali i Hornblower, z oczyma wci utkwionymi w bryg, zobaczy , e podniesiony na fali, przechyli si równocze nie na przeciwleg burt . Przez pó sekundy — wystarczaj co d ugo — Hornblower ogl da rz d furt strzelniczych ostatecznie wiadcz cych, e to okr t wojenny. Teraz „Princess” i bryg sun y bejdewindem na tym samym halsie, z tym e bryg szed za ruf „Princess”. Mimo zalet suchego o aglowania bystre oko mog o dostrzec, e „Princess” troch bardziej odpada od wiatru ni bryg. By a znacznie trudniejsza do manewrowania i du o wolniejsza — bryg wyprzedzi j i minie po nawietrznej. Obliczaj c odleg wzrokiem Hornblower uzna , e wej cie „Princess” prosto w rozdziawion paszcz brygu to kwestia godzin, a je eli wiatr wykr ci jeszcze bardziej w prawo, proces ten ulegnie odpowiedniemu przy pieszeniu. — Wybra szot fok agla — rozkaza Meadows, lecz zanim marynarze, do których si zwróci , zd yli wykona polecenie, powstrzyma ich g os Baddlestone'a. — Nie wybiera ! — krzykn , po czym zwróci si do Meadowsa: — Ja dowodz tym statkiem. A pan niech si nie miesza! Bary kowaty dowódca, z r kami wojowniczo wpartymi w biodra, zuchwa ym wzrokiem napotka spojrzenie Meadowsa. Ten za powiedzia do Hornblowera: — Kapitanie Hornblower, czy musimy to znosi ? — Tak — odpar Hornblower. Tak to wygl da o od strony prawa. B c lud mi zaprawionymi w boju, oficerami marynarki wojennej, pozostawali mimo to jedynie pasa erami pod rozkazami dowódcy statku. Zasada ta obowi zywa aby, nawet gdyby dosz o do bitwy. Prawo wojenne upowa nia o jednostki handlowe do samoobrony, a wobec tego ich dowódcy kierowali nimi w bitwie tak samo jak przy zmianie halsu, ustalaniu kursu czy w ka dej innej sprawie zwi zanej z prowadzeniem statku. — Niech to diabli — rzek Meadows. Hornblower nie odpowiedzia by mo e tak krótko i dobitnie, gdyby jego czujny umys nie zauwa pewnego szczególnego zjawiska. Na moment przed rzuceniem rozkazu przez Medowsa obserwowa pilnie po enie dwóch du ych agli lugrowych wzgl dem siebie. Ustawione by y pod k tami ró ni cymi si nieznacznie i niedostrzegalnie dla niedo wiadczonego oka. Analiza tego skomplikowanego — a tak bardzo interesuj cego — problemu z dziedziny mechaniki sugerowa a wyra nie, e ustawienie by o prawid owe. Najlepszy wynik uzyskiwa o si w nie, gdy jeden agiel nieznacznie nakierowywa wiatr na drugi. Hornblower by obeznany z tym fascynuj cym zagadnieniem, ju gdy jako midszypmen
sprawowa piecz nad okr tow odzi . Meadows musia o tym zapomnie albo nigdy si tego nie uczy . Jego rozkaz spowodowa by pewne zmniejszenie pr dko ci. Mo na by o oczekiwa , e Baddlestone wie, jak wydusza maksimum z jednostki, któr d ugo dowodzi , w dodatku p ywaj cej pod o aglowaniem, z jakim mia do czynienia przez ca e ycie. — Widz ich bander — powiedzia Baddlestone. — Francuzik, rzecz jasna. — Jeden z tych ich nowych, szybkich brygów — dorzuci Hornblower. — Nazywaj je „bricks”. Warte dwóch naszych. — Zamierza pan podj z nim walk ? — spyta Meadows. — Zamierzam p yn , jak d ugo si da — odpar Baddlestone. By a to oczywi cie jedyna rzecz, jak mo na by o zrobi . — Do zmroku zosta o dwie godziny. Ko o trzech — wtr ci Hornblower. — Mo e uda nam si uciec w szkwale deszczowym. — Jak ju zbli y si do nas… — zacz Baddlestone i urwa . Strzelaj c z bliskiego zasi gu francuskie dzia a mog roznie „Princess” na drzazgi. Na zat oczonym stateczku masakra by aby straszliwa. Wszyscy trzej obrócili spojrzenia na bryg. Zbli si ju do nich wyra nie, a mimo to… — B dzie dobrze ciemno, zanim podejdzie w zasi g — powiedzia Hornblower. — Mamy szans . — Niewielk — mrukn Meadows. — O Bo e… — My li pan, e chc zgin we francuskich kazamatach? — wybuchn Baddlestone. — Ta barka to wszystko, co mam. ona i dzieci pomar yby z g odu. A co z Mari , co z jednym dzieckiem ju urodzonym i drugim w drodze? I… i… co z przyrzeczonym awansem? Kto ruszy palcem w sprawie zapomnianego niedosz ego kapitana we francuskiej niewoli? Meadows szala , wyrzucaj c z siebie stek bezsensownych przekle stw i plugawych s ów. — Jest tu nas trzydziestu — zacz Hornblower. — A oni b my leli, e nie wi cej ni pó tuzina… — Na Boga, mogliby my wzi go aborda em! — wykrzykn Meadows, nagle przerywaj c potok przekle stw. Czy mogliby? Czy uda oby si im podej do burty? aden francuski dowódca przy zdrowych zmys ach nie dopu ci by do tego, nie zaryzykowa by uszkodzenia swej cennej jednostki przy tak silnym wietrze, jaki w nie wia . Obrót sterem w ostatniej minucie, rozkaz „ster na wiatr” wydany w ostatniej chwili — i ”Princess” otrze si o bryg. Salwa kartaczami — i zostanie z niej wrak. Ponadto sama próba zbli enia stanie si ostrze eniem — kapitan francuski ze sw za og mo e przewidzie k opoty. Bryg ma pewnie za og z on z co najmniej dziewi dziesi ciu ludzi, a najprawdopodobniej liczniejsz . Je li zaskoczenie nie b dzie kompletne, trzydziestka nie ma szans przeciwko nim. ywa wyobra nia Hornblowera ju rysowa a obraz „Princess” przy burcie brygu, je li przy najwi kszym szcz ciu uda oby si jej w ogóle podej , kiwaj cej si jak szalona z burty na burt . Nie by oby mowy o b yskawicznym natarciu — trzydziestu napastników musia oby si wdziera na bryg po dwóch albo trzech bez widoków powodzenia. Chyba eby si uda o ca kowite, kompletne zaskoczenie. Z takimi my lami k bi cymi mu si pod czaszk przenosi wzrok z Baddlestone'a na Meadowsa obserwuj c, jak na ich twarzach chwilowe podniecenie ust puje niepewno ci i zw tpieniu. A e w tym momencie pomy la o sprawie wymagaj cej natychmiastowej interwencji, bez pytania odwróci si i krzykn , najg niej i najprzenikliwiej jak potrafi , do grupek na pok adzie: — Zej z widoku, wszyscy co do jednego! eby mi adnego z was nie by o wida ! Zej z widoku pod pok ad! Odwróci si z powrotem do Baddlestone'a i Meadowsa mierz cych go lodowatymi spojrzeniami. — Pomy la em, e lepiej nie zdradza si z tym, co mamy na r ku, póki nie rozegramy naszej partii — wyja ni . — Nied ugo z brygu b mogli zobaczy przez lunet , e pe no tu ludzi, a lepiej, eby tego nie widzieli. — Jestem tu najstarszy rang — sykn Meadows. — Je eli ktokolwiek ma wydawa rozkazy, to ja. — Sir… — zacz Hornblower. — Jestem mianowanym kapitanem od maja tysi c osiemsetnego — ci gn Meadows. — A pana nie by o jeszcze w ”Gazette”. Nie czyta tam pan o sobie. To by mocny argument, rozstrzygaj cy. Nieformalne kapita stwo Hornblowera datowa o si zaledwie
od kwietnia 1803 roku. Dopóki przyrzeczona ranga kapitana nie zostanie oficjalnie zatwierdzona, musi podporz dkowywa si rozkazom Meadowsa. To by jego pech. Uprzednie próby uprzejmego nawi zania rozmowy z Meadowsem musia y zrobi na nim wra enie uni onych zabiegów o askawo , a nie wspania omy lnego zni ania si do rozmówcy, jak s dzi Hornblower. By z y, e wcze niej nie pomy la o tym wszystkim, ale ta z by a niczym w porównaniu z uczuciem p yn cym z u wiadomienia sobie, e jest znów m odszym rang oficerem, upowa nionym do podsuwania rad, lecz nie do wydawania rozkazów — i to po dwóch latach praktycznie samodzielnego dowodzenia. Trzeba by o prze kn t pigu . Rzecz dziwna, w momencie gdy ta metafora przemkn a mu przez g ow , faktycznie z trudem prze yka lin , opanowuj c irytacj . Ten zbieg okoliczno ci odwróci jego uwag , pozwalaj c zd awi gniewn ripost wisz mu na ko cu j zyka. Wszyscy trzej byli napi ci, bliscy wybuchu. K ótnia mi dzy nimi mog aby sta si najkrótsz drog do francuskiego wi zienia. — Oczywi cie, sir — powiedzia Hornblower i ci gn dalej (je li co warto robi , to trzeba zrobi to dobrze): — musz prosi pana o wybaczenie. By o to naprawd bezmy lne z mojej strony. — T umaczenie przyj te — odrzek Meadows z lekkim tylko tonem urazy. Zmiana tematu przysz a dosy atwo — Hornblower obróci spojrzenie na bryg, a obaj pozostali poszli za jego wzrokiem. — Niech ich diabli, wci zyskuj w kierunku na wiatr! — zakl Baddlestone. — A do tego zachodz nas od nawietrznej. Bryg zbli si niew tpliwie, ale namiar pozostawa bez zmiany. Po cig zako czy si podej ciem francuza do „Princess” bez zmieniania kursu — w cieka o ich, e wszelkie ich dzia anie mog oby jedynie przy pieszy po cig. — Nie wywiesili my bandery — zauwa Meadows. — Jeszcze nie — odpar Baddlestone. Hornblower pochwyci i przytrzyma jego spojrzenie. Jakiekolwiek s owa czy najl ejszy cho by ruch ow nie by y wskazane, lecz to, co pragn przekaza Baddlestone'owi, dotar o do niego, mo e drog telepatii. — Nie musimy jeszcze wci ga bandery — doda Baddlestone. — To nam pozostawia woln r . Nie by o potrzeby podejmowania cho by drobnej akcji, która zwi za aby im r ce. By o absolutn niemo liwo ci , eby francuz wzi „Princess” za co innego ni pomocnicz jednostk floty, lecz mimo to… Sprawy inaczej wygl daj w raporcie czy nawet w dzienniku okr towym. Je li francuz zm czy si po cigiem lub odst pi od niego z jakiej innej przyczyny, warto zostawi mu furtk na usprawiedliwienie si . Móg by utrzymywa , e wzi „Princess” za jednostk du sk lub breme sk . A jak d ugo bandery nie wci gni to na maszt i nie opuszczono, „Princess” mog a zadzia w ka dy mo liwy dla niej sposób. — Nied ugo zrobi si ciemno — odezwa si Hornblower. — Do tego czasu akurat zd y nas dogoni — mrukn Meadows zniecierpliwionym g osem i jak zwykle stek plugawych przekle stw wyp yn z jego ust. — Zagnanych w ciemny k t jak szczury. To by o dobre okre lenie. Zostali zap dzeni w k t, osaczeni niewidzialn cian wiatru. Mogli si wycofa jedynie w kierunku brygu, a ten par na nich nieub aganie. Je li „Princess” by a szczurem, to bryg cz owiekiem krocz cym ku niemu z maczug w r ku. A zap dzenie w k t oznacza o, e nawet w ciemno ciach nie by oby miejsca na ucieczk albo jaki unikowy manewr. Mogliby jednak, jak szczur, zaatakowa jeszcze prze ladowc z odwag desperata. — Szkoda — powiedzia Meadows — e nie ruszyli my na nich, jak tylko ich zobaczyli my. A moja przekl ta szpada i pistolety s na dnie morza. Jak bro ma pan na statku? Baddlestone wyliczy osn zawarto skrzyni z uzbrojeniem. Nawet barki dowo ce wod do okr tów by y wyposa one w kordelasy i pistolety dla obrony przed nieprzyjacielskimi odziami wios owymi, które — jak wiadomo — wyskakiwa y z francuskiego wybrze a, porywaj c nie uzbrojone, pryzy uwi zione cisz morsk . — Mo emy zdoby jeszcze troch — wtr ci Hornblower. — Z pewno ci wy ód z za og pryzow . A w ciemno ciach… — Na Boga, pan ma s uszno ! — zawo Meadows i zwróci si do Baddlestone'a. — Nie wci ga
bandery! Wykaraskamy si z tego! Na Boga, dostaniemy ich! — Mo emy spróbowa — zgodzi si Baddlestone. — I, na Boga, ja tu jestem najstarszym rang oficerem marynarki wojennej! — doda Meadows. Marynarz wracaj cy do Anglii w cieniu nies awy zrehabilitowa by si prawie automatycznie, gdyby przyprowadzi ze sob pryz. Meadows móg by wtedy znale si przed Hornblowerem na li cie kapitanów. — Idziemy! — rzuci Meadows. — Niech wywo uj za og . Podejmowali absolutnie szale cze, najbardziej brawurowe przedsi wzi cie, jakie mo na sobie wyobrazi , lecz byli w desperackiej sytuacji. Sam Hornblower zachowywa si jak desperat, mimo e, w zamieszaniu towarzysz cym przygotowaniom, mówi sobie, e jest pod rozkazami innych i mo e jedynie by tym rozkazom pos uszny. Nie powa si nawet stwierdzi przed sob samym, e realizuj plan obmy lony przez niego — wed ug którego on sam by dzia , nie bacz c na niebezpiecze stwo, gdyby to on dowodzi bark . Rozdzia VI „Princess” dryfowa a w ciemno ciach. Sam fakt stani cia w dryfie móg zosta uznany przez nieprzyjaciela za zgod na poddanie si , chocia w wietle prawa mog oby to wygl da inaczej. Z foksztagu barki mruga a zapalona latarnia, ustawiona w ten sposób, i wiat o pada o prosto w dó . Takie ustawienie dawa o brygowi najmniej mo liwo ci zaobserwowania, co si dzieje po rufowej stronie ródokr cia. A równocze nie ten male ki punkcik wiat a w ród kompletnych ciemno ci pozostawa widoczny z brygu oddalonego o kabel, mo e pó tora w kierunku zawietrznym, gdzie cztery rzucaj ce jasny blask latarnie zawieszone na takielunku fokmasztu i grotmasztu brygu nie tylko ukazywa y jego pozycj , lecz dostarcza y wiat a potrzebnego do opuszczenia odzi na wod . — Nadp ywaj — mrukn Meadows przykucni ty za burt . — Pami tajcie, bia a bro . Przy wiej cym akurat silnym wietrze zmieszane odg osy ujd nie zauwa one przez bryg, lecz strza niesiony z wiatrem by by tam dos yszany ca kiem wyra nie. Siedz cy w kucki m czy ni ju dostrzegli w ciemno ciach czarniejszy kszta t podrzucany na fali, a po chwili dos yszeli zgrzyt wiose i rozmow po francusku. Hornblower odczeka , a zahaczyli si bosakiem, i wtedy rzuci im lin . — Montez — powiedzia . Z wysi kiem opanowa g os, eby nie zabrzmia chrypliwie wskutek podniecenia. On jeden na barce mia bia twarz, pozostali pomalowali je sobie na czarno. „Princess” podskakiwa a na wzburzonym morzu równie wawo jak zawsze. Min o kilka sekund, zanim pierwszy Francuz z kordelasem i pistoletami — midszypmen przybywaj cy, aby przej pryz — wszed na pok ad. Hornblower us ysza g uche stukni cie jego cia a padaj cego pod czyim ciosem. Uprz tni to je, zanim nast pny Francuz wskoczy na bark . To samo by o z kolejnym i jeszcze jednym. Wszystko by o straszliwie, przera aj co atwe dla ludzi zdecydowanych dzia bez lito ci. Ze swego dogodnego punktu obserwacyjnego Hornblower móg tylko stwierdzi , e ostatni Francuz wszed ju na statek. Widzia , e za oga odzi przygotowuje si do podawania rzeczy za ogi pryzowej. — Ju ! — krzykn ostro. Meadows i przydzieleni mu marynarze przykucni ci w pogotowiu pod os on burty hurmem zwalili si do odzi. Jakie wios o zaskrzypia o i zgrzytn o. Hornblower s ysza uderzenia handszpaków o czaszki. Rozleg si tylko jeden zdumiony krzyk, i to by o wszystko. Hornblower nie s ysza odg osów wyrzucania za burt trupów lub og uszonych, lecz wiedzia , e to si w nie odbywa. — Mamy broni dla siedmiu — dobieg g os Meadowsa. — Za oga odzi do mnie. Hornblower, do dzie a. Mieli dwie godziny na zorganizowanie ataku. Ka dy wiedzia , jak rol ma odegra . Hornblower ruszy p dem ku rufie z grup prawie niewidocznych postaci o czarnych twarzach, biegn cych u jego boku. Na ich widok przypomnia sobie, eby zanurzy d w przygotowanym cebrzyku z czarn farb i przed nast pnym krokiem szybko przejecha ni po czole i policzkach. Przyci gn li w asn ód holowan za ruf i t umnie rzucili si do niej. — Cumy rzu ! — rozkaza Hornblower. Mocnym poci gni ciem wiose lewoburtowych odsun li si od statku. — Przesta wios owa !
Czekaj c z d oni na rumplu w odzi pod ruf , Hornblower wbi wzrok w ciemno . Obsadzanie za og odzi z brygu zaj o wi cej czasu. Dopiero teraz ruszy a w drog powrotn do swojej jednostki. Gdy unios a si na fali, Hornblower zobaczy jej sylwetk na tle wiat a latar brygu. Trzeba odczeka jeszcze kilka sekund. Je liby za oga brygu zobaczy a, e zamiast jednej odzi wracaj dwie, mog aby wszcz alarm. Niedobrze si sta o, e wszystkich z za ogi francuskiej odzi wyrzucono do morza. Czy by to konieczny krok wojenny, czy nie, Francuzi i tak b utrzymywa , e ich zamordowano. Sami nie b mieli lito ci dla nikogo z atakuj cych na pok adzie brygu, je liby atak si nie uda . Ma to by najbardziej desperacka walka w jego yciu — walka na mier i ycie. ód podchodzi a do burty brygu wyra nie widoczna w wietle latar . — Lewa burta mocniej wios owa ! — ódka obróci a si pod silniejszym naciskiem wiose . — Prawa burta mocniej! Ruszy a, rumpel o pod d oni Hornblowera. Ustali kurs. Nie musia apelowa do wio larzy, eby wios owali z ca ych si , gdy wszyscy zostali wtajemniczeni w szczegó y planu. Hornblower czyta gdzie w historii Anglii o sakso skim superkrólu, którego, w dowód jego wy szo ci, wo ono po rzece Dee z o mioma pomniejszymi królami u wiose . W tej odzi wi kszo wio larzy to oficerowie — Bush siedzia przy dziobowym wio le prawej burty, sekunduj c wysi kom bosmana Wise'a i chirurga Wallisa — oraz dwóch czy trzech podoficerów nawigacyjnych, a oficer nawigacyjny, intendent i oficer broni zostali rozmieszczeni na innych stanowiskach wio larskich i wspó pracowali ze zwyk ymi marynarzami. Wype niona lud mi ód siedzia a nisko w wodzie, ale trzeba by o zabra wszystkich zdolnych do walki. Ko ysa a si te na ciemnej wodzie z burty na burt i z dziobu na ruf . Latarnie brygu by y coraz bli ej. Nie dobieg jeszcze stamt d aden niepokoj cy odg os — czekaj na powrót swej odzi i zanim stanie pod burt , nie b niczego podejrzewali. By oby przesad spodziewa si , e Meadowsowi uda si dobi spokojnie do burty i od razu przypu ci atak, lecz to rzecz teoretycznie mo liwa. Ju . Odg os strza u z pistoletu przyniesiony przez wiatr. Dalsze strza y. Ustalono, e ludzie Meadowsa yj pistoletów natychmiast po dostaniu si na pok ad. By o to konieczne dla przestraszenia i zdezorientowania zaskoczonych Francuzów i wywo ania w ród nich paniki. Zjawienie si na pok adzie dwudziestu ludzi wal cych z pistoletów na prawo i lewo mog o to atwo spowodowa . — Przesta wios owa ! Bosakowy! ód przysun a si do burty brygu, pod podwi zia fokmasztu, dok adnie po przeciwnej stronie miejsca walki grupy Meadowsa, sk d dobiega y rozdzieraj ce wycia i j ki. Dwana cie r k, w tym r ce Hornblowera, wyci gn o si ku wantom. Cud, e ód si nie wywróci a — w desperackich okoliczno ciach oficerowie zachowuj si równie gor czkowo i nieprzytomnie jak m odzi marynarze. — Naprzód! — rykn Hornblower. Do diab a z hierarchi s bow — tym ludziom niepotrzebny dowódca. ód sta a si l ejsza, gdy grupa uczernionych twarzy uchwyci a si podwi zi. Hornblower dosta si na pok ad nie jako pierwszy, lecz pi ty czy szósty. Nie by o oporu, chocia sporo postaci biega o po mdl o wietlonym pok adzie. Dotarli do luku w chwili, gdy z otworu wynurzy a si do pasa posta o bia ej twarzy. Jeden z czarnolicych machn siekier i Francuz z hukiem polecia w dó . Kto biegn c wpad z impetem na Hornblowera i odepchn w bok, omal nie zwaliwszy go z nóg. Lecz dz cy Francuz nie by gro ny w tej chwili. Jemu, jak i tuzinowi innych ogarni tych panik , przera onej gromadce ciganej przez dwóch machaj cych kordelasami napastników z uczernionymi twarzami, chodzi o tylko o to, eby uciec i schroni si na dole w luku. Min li Hornblowera, a wtedy on schyli si nad otworem ukowym i r bn z pistoletu w dó , w sam rodek zbitej grupki uciekinierów. By to chyba najskuteczniejszy sposób wykorzystania jedynej kuli, jak mia , bo odstraszy innych Francuzów, by nie próbowali wydosta si na gór . — Za pokryw luku! — powiedzia Hornblower. — Wise, zamocowa j porz dnie! Panowie podoficerowie, zostajecie z Wisem. Reszta za mn . Pogna w stron rufy, z langerem o mosi nej r koje ci w d oni. Jakie dwie czy trzy zdezorientowane postacie ruszy y ku nim. Mia y bia e twarze, wi c je powalono — nie czas by o na sentymenty. Nagle przypomnia sobie, e walce powinno towarzyszy g ne wycie. Je li ci na rufie napotkali prawdziwy
opór, to os abnie on z pewno ci na odg os nieprzyjacielskich krzyków bitewnych na ty ach. Nagle ujrza przed sob prostok t wiat a i wynurzaj cego si stamt d m czyzn w bia ej koszuli, bia ych spodniach i z bia twarz , prawdopodobnie francuskiego dowódc . Wychodz c z kajuty natkn si on na jakiego wielkoluda, który natar na niego wywijaj c kordelasem. Hornblower widzia , jak Francuz przykl ka i wysuwa rami w klasycznym wypadzie, ten drugi zamachn si kordelasem i obie postacie przesun y si poza obr b wiat a. Bitwa, je li mo na to by o tak nazwa , dobiega a prawie ko ca. Francuzi, bez broni i kompletnie zaskoczeni, mogli tylko próbowa uj z yciem. Lecz ka da posta maj ca nie uczernion twarz by a cigana po pok adzie i zar bywana bezlito nie w szale walki, poza jedn grup , która pad a na pok ad ebrz c o zmi owanie — zabicie jednego czy dwóch spo ród nich zaspokoi o dz krwi u napastników. Pozosta ych przy yciu zap dzono w róg przy relingu rufowym. Hornblowerowi zdawa o si , e kilku rzuci o si na takielunek, by si tam schroni — z tymi mo na b dzie rozprawi si pó niej. Rozejrza si po pok adzie. Do feerycznego o wietlenia pochodz cego od latar ko ysz cych si na wantach dochodzi o chwilami wiat o spoza drzwi kajuty, które to przymyka y si , to otwiera y w rytm przechy ów bocznych okr tu. Us any trupami pok ad wygl da przera aj co, a zarazem groteskowo. Czy by to kto zabity wraca do ycia? Albo odzyskiwa przytomno ? Jakie cia o d wiga o si w gór , lecz w sposób, w jaki nikt yj cy nie d wiga by si na nogi. Wszystko by o mo liwe w tym budz cym zgroz otoczeniu. Ale nie! To trup, wypychany w gór od spodu. Musia , padaj c, zas oni sob rufowy az, i ci, co znajdowali si pod pok adem, usuwali go z drogi. Na oczach Hornblowera trup odtoczy si i spad z g uchym odg osem na pok ad, a przez w az wysun y si w gór dwie r ce. Hornblower skoczy , ci szpad , i r ce znik y przy akompaniamencie wycia spod pok adu. Nasun pokryw , poszuka , gdzie jest ruba i zakr ci j mocno. To zapewni spokój na jaki czas. Wyprostowawszy si stan twarz w twarz z kim przyby ym na dziób, eby podj te same rodki ostro no ci. Ju , nie my c, zacisn mocniej d na r koje ci szpady — nie spodziewa si zobaczy uczernionej twarzy tak blisko swojej. — Za atwione. — G os nale do Baddlestone'a, teraz Hornblower od razu rozpozna jego sylwetk . — Gdzie Meadows? — wychrypia przez gard o jeszcze suche z podniecenia. — To beznadziejny pechowiec — odpar Baddlestone, czyni c wskazuj cy gest. Jakby w odpowiedzi drzwi kajuty znów si otwar y, rzucaj c uk wiat a na pok ad i Hornblower ju wiedzia , co si sta o. Z dala od w azu le y dwa trupy. Jednym z nich musia by Meadows. Le troch na boku, r ce i nogi mia rozrzucone. Z jego piersi stercza a r koje rapiera. W nie jego ostrze, d ugie na dwie stopy, przeszywszy cia o, utrzymywa o je w tej pozycji. W czarnej twarzy l ni y biel z by. Meadows musia wyszczerzy je w szale ataku. Chwiejne wiat o sprawia o, e jego wargi wci wygl da y, jakby wykrzywia a je w ciek . Za nim le francuski kapitan w bia ej — teraz ju nie ca kiem — koszuli i bryczesach. Twarz i g ow mia straszliwie zmasakrowan . Na pok adzie le kordelas, którym Meadows, ju gdy rapier przeszy jego serce, zada druzgoc cy cios w ostatnim zrywie swego pot nego cia a. Przed laty emigrant francuski udzielaj cy Hornblowerowi lekcji fechtunku mawia o ”coup des deux veuves”, bezlitosnym ataku, po którym pozostawa y dwie wdowy — tu mia tego przyk ad. — Jakie rozkazy, sir? — to Bush przywo ywa go do rzeczywisto ci. — Prosz spyta kapitana Baddlestone'a — odpar Hornblower. Dzia anie zgodnie z rutyn s bow mog oby wygoni koszmarne obrazy z jego mózgu. Lecz w tej samej chwili zdarzy o si co , co mu przypomnia o, e jest jeszcze sprawa, któr trzeba za atwi natychmiast. Tu przy nim rozleg si trzask, a mocny wstrz s wyczuty przez podeszwy butów wiadczy , e Francuzi pod pok adem próbuj rozbi pokryw w azu. Od dziobu dobieg podobny odg os, a za nim czyje wo anie. — Kapitanie, sir! Chc wywali pokryw luku! — W chwili aborda u pod pok adem przebywa a ca a wachta wolna od s by — powiedzia Baddlestone. Oczywi cie, to mog o si przyczyni do stosunkowo atwego zwyci stwa — trzydziestu zbrojnych zaatakowa o pi dziesi tk zaskoczonych i bez broni. Oznacza o to jednak, e pod pok adem znajduje si
pi dziesi ciu — wi cej, je li si wliczy marynarzy spoza wacht — którzy nie chc si podda . — Bush, prosz uda si na dziób i za atwi ich — rzuci Hornblower. Dopiero po odej ciu Busha apa si na tym, e opu ci wa ne s ówko „panie”. Wida nerwy ma ca kiem rozstrojone. — Mo emy z powodzeniem przetrzyma ich pod pok adem — powiedzia Baddlestone. Dla ludzi uwi zionych pod pok adem by oby prawie niemo liwo ci wydosta si przez skutecznie strze ony luk g ówny lub w az rufowy nawet po rozbiciu pokryw w drzazgi, co w nie próbowali zrobi . Lecz nieustanne pilnowanie luków i je ców przy relingu rufowym oraz jednoczesne zapewnienie nawigacyjnej obsady brygu i ”Princess” wymaga o nie lada wysi ku. wiat o p ata o dziwne sztuczki: ko o sterowe, bez sternika, wydawa o si samo obraca . Hornblower podszed do niego. Jak mo na si by o spodziewa , na jednostce stoj cej w dryfie trudno je by o ruszy . Po chwili jednak zawirowa o swobodnie. — Tamci pod pok adem przeci li liny sterowe — zameldowa Baddlestone'owi. Uderzenie m otem spod pok adu w miejscu, gdzie stali obaj, sprawi o, e zaskoczeni, a podskoczyli. Hornblower poczu mrowienie w stopach. — Co, u diaska?… — zacz zdumionym g osem. Nie zd jeszcze da sam sobie odpowiedzi, gdy znowu rozleg si pot ny odg os ciosu w pok ad od spodu. Spojrzawszy w dó Hornblower zobaczy male plamk wiat a kilka cali od swej prawej stopy. By a tam niewielka dziura z poszarpanymi brzegami. — Chod my st d! — rzuci do Baddlestone'a i cofn si . — Wal stamt d z muszkietów! Jednouncjowa kula z muszkietu wystrzelona z odleg ci cala, mo e dwóch, uderzywszy w pok ad z si dwudziestu m otów kowalskich i przebiwszy go mia aby jeszcze niew tpliwie pr dko szcz tkow dostateczn dla zgruchotania czyjej nogi albo i obydwóch czy po enia kogo trupem. — Domy lili si , e kto stoi ko o steru — powiedzia Baddlestone. omot i trzaski na dziobie wiadczy y, e Francuzi zabrali si tam do wy amywania pokrywy luku, a podobne odg osy da y si te s ysze od strony w azu ma ego luku na rufie. Wygl da o, e znale li gdzie pod pok adem siekier i zabrali si do dzie a przy jej pomocy. — Nie atwo b dzie doprowadzi bryg do kraju — zauwa Baddlestone. Z ruchu bia ek jego oczu mo na by o wywnioskowa , e obróci pytaj ce spojrzenie na Hornblowera. — Diabelnie trudno, je li si nie poddadz — zgodzi si Hornblower. Cz sto si zdarza o, e po b yskawicznym opanowaniu pok adu okr tu ci, co ocaleli pod pok adem, tracili ducha i poddawali si . Je li si jednak decydowali na opór, sytuacja stawa a si skomplikowana, zw aszcza gdy — tak jak teraz — przewy szali liczebnie napastników i byli dowodzeni przez kogo energicznego i odwa nego. Hornblower raz czy dwa stan w obliczu takiej sytuacji, lecz nawet przy swej bujnej wyobra ni nie przewidzia przestrzeliwania pok adu od do u kulami muszkietowymi. — Je li nawet wyjdziemy z dryfu i ruszymy — zacz — to oni maj tam amortyzuj ce talie sterowe… — … i dadz nam bobu — doko czy Baddlestone. Przy sterze niezdatnym do u ytku mo na by o prowadzi okr t manipuluj c zr cznie aglami, lecz pod pok adem znajdowa y si amortyzuj ce talie sterowe i szóstka silnych m czyzn mog a przy ich pomocy obraca ster, nie tylko udaremniaj c wysi ki tych na pok adzie, lecz faktycznie wystawiaj c okr t na niebezpiecze stwo wskutek mo liwo ci doprowadzenia do niespodziewanego ustawienia go pod wiatr. — dziemy musieli porzuci bryg — powiedzia Hornblower. By a to niezwykle irytuj ca sugestia, tote Baddlestone odpowiedzia stekiem przekle stw nie ust puj cych tym, jakie miota martwy teraz Meadows. — Na pewno ma pan s uszno — stwierdzi w ko cu. — Dziesi tysi cy funtów! Wobec tego spalimy bryg… Podpalimy go przed opuszczeniem. — Nie mo emy tego uczyni ! — odpowied wyrwa a si Hornblowerowi z ust, zanim zd pomy le . Ogie na drewnianej jednostce to najstraszniejszy z wrogów. Je li porzuc bryg z dobrze pod onym ogniem, to adne wysi ki ze strony pozosta ych na nim Francuzów nie ugasz p omieni. Pi dziesi ciu… sze dziesi ciu … siedemdziesi ciu Francuzów upiecze si albo potopi skacz c do morza. Nie potrafi by do tego dopu ci — w ka dym razie nie z zimn krwi . Formowa o mu si ju w my lach inne wyj cie.
— Mo emy zostawi bryg kompletnie zniszczony — powiedzia . — Poprzecina talie do manipulowania rejami, fa y… nawet foksztagi. Pi minut roboty, a oni b potrzebowali prawie ca ego dnia, eby znowu postawi agle. Mo e ten apel pobudzi instynkt niszczenia, bo, o dziwo, Baddlestone si zgodzi . — Dalej e! — rozkaza . — Zabiera si do dzie a. Zorganizowanie pracy posz o bardzo szybko. Wi kszo za ogi stanowili wyszkoleni oficerowie, którym wystarczy o par s ów, eby si zorientowali w sytuacji. By o dosy ludzi na wystawienie stra y przy lukach na dziobie i rufie (ich pokrywy rozpada y si szybko pod uderzeniami siekier od do u). Wyznaczono grup demoluj i kazano jej przyst pi do dzie a. W nie wtedy Hornblower przypomnia sobie o jednym z wa nych obowi zków oficera Królewskiej Marynarki na zdobytej jednostce. Widocznie jego umys pracowa nierówno, z refleksami jasnego widzenia przedzieraj cymi si jak b yski wiat a przez ciemne chmury. Po pieszy do kajuty kapita skiej, gdzie, jak si móg spodziewa , zasta biurko zamkni te. Wzi handszpak z najbli szego dzia a i u ywaj c go jako mocnej d wigni, ju po minucie mia biurko otwarte. Znalaz w nim papiery okr towe, rejestr korespondencji, czystopis dziennika okr towego i ró ne inne rzeczy. Ale gdy zaczai zgarnia papiery, co dziwnego wpad o mu w r ce. Co p askiego, ci kiego, o prostok tnym kszta cie — na pierwszy rzut oka p ytka o owiu obwi zana smo owanym szpagatem. Przyjrzawszy si jej bli ej, stwierdzi , e s to w ciwie dwie p ytki, a mi dzy nimi papiery. Musia y to by niezwykle wa ne papiery, najpewniej rozkazy albo uzupe nienia i zmiany w ksi ce sygna owej. Opakowanie z o owiu mówi o samo za siebie — przesy nale o wyrzuci za burt , gdyby okr towi zagrozi o wpadni cie w obce r ce. Meadows, zadaj c cios swym kordelasem, nie dopu ci do tego. Po g nych trzaskach dobiegaj cych z pok adu Hornblower zorientowa si , e pracowano tam ju nad niszczeniem osprz tu brygu. Rozejrzawszy si po kajucie ci gn z koi koc, zawin w niego papiery i wepchn je do torby, któr w biegu przewiesi sobie przez rami . Trzask zosta spowodowany zwaleniem rei grotmasztu po przeci ciu talii fa u. Le a na pok adzie w pl taninie lin, przez które mo na by o zobaczy , e padaj c p a — z ama a si w samym rodku. Pi minut pracy zespo u ludzi wiedz cych dok adnie, co trzeba robi , uczyni o z brygu wrak. Na dziobie Baddlestone z innymi pilnowa luku, którego pokrywa rozpada a si na pojedyncze klepki pod w ciek ymi ciosami siekier i omów Francuzów. Wida ju by o w niej dziur z poszarpanymi brzegami. — Wystrzelili my do nich wszystkie kule, jake my mieli — oznajmi Baddlestone. — Odchodz c dziemy musieli dobrze wyci ga nogi. Jego s owa podkre li stuk i b ysk spod pok adu — kula z muszkietu przeci a ze wistem powietrze mi dzy nimi. — Chcia bym, eby my mieli… — zacz Baddlestone i urwa . Ta sama my l w tej samej sekundzie przysz a do g owy Hornblowerowi. Tu po zapadni ciu zmroku bryg zbli aj c si do „Princess” wystrzeli pocisk przed jej dziobem, na co „Princess” stan a w dryf, jakby si poddaj c. Dzia o, z którego oddano tamten strza , jest jeszcze prawie na pewno zdatne do u ycia. Baddlestone ruszy do jednej baterii, Hornblower do drugiej. — Tu jest adunek! — krzykn Baddlestone. — Hej, Jenkins, Sansome! Pomó cie! Hornblower przeszuka girlandy pocisków, by wreszcie znale to, czego potrzebowa . — Ten kartacz za atwi spraw — rzek , podaj c pocisk komu przy dzia ku. Baddlestone i inni pracowali jak szaleni obracaj c armat handszpakami, eby j nacelowa na otwór ukowy. Wymaga o to ogromnego wysi ku. Lawety dzia a przera liwie turkota y i zgrzyta y, szoruj c bokami po pok adzie. Baddlestone wyj adunek prochu w woreczku z ser y z wiadra prochowego, ustawionego w pogotowiu obok dzia a. adunek przybito, na wierzch w ono kartacz — okr y pojemnik z cienkiej blachy zawieraj cy sto pi dziesi t kulek. Artylerzysta Gurney podziurawi woreczek szyd em przez otwór zapa owy i podsypa drobnoziarnistego prochu z rogu. Potem zacz wbija klin; zamek dzia a uniós si i lufa nios ca straszliw gro zosta a wycelowana w otwór ukowy. Baddlestone potoczy wokó gro nym spojrzeniem, obracaj c uczernion twarz to w jedn , to w drug stron . — Wsiada do odzi, wszyscy! — rozkaza .
— Lepiej zostan z panem — zaoponowa Hornblower. — Niech pan rusza do odzi ze swoim oddzia em — nakaza mu Baddlestone. Rozkaz by rozs dny. W tej ariergardowej akcji si a os aniaj ca powinna zosta zredukowana do absolutnego minimum. Hornblower, zgromadzi swoich ludzi w odzi „Princess”, wi kszo za oddzia u Baddlestone'a wsiad a do tej z brygu. Hornblower sta przez chwil na palcach maj c wokó rozko ysane morze. Jedn r trzyma si podwi zi wantowych fokmasztu, drug przytrzymywa torb z papierami okr towymi. Nawet stoj c tak widzia niewiele. Na chwiejnym pok adzie zas anym niesamowit pl tanin zniszczonego takielunku le y trupy, na wantach dalej wieci y dwie latarnie, a wiat o z kajuty to pokazywa o si , to znika o w rytm zamykania si i otwierania drzwi. Gurney musia wbi drugi klin pod zamek dzia a, bo teraz by o wycelowane w luk pod ostrym k tem. Baddlestone i artylerzysta odsun li si i wtedy Gurney poci gn za link . Nast pi pot ny huk, o lepiaj cy b ysk, pokaza si k b dymu. Krzyki i j ki spod pok adu dobrze by o s ycha w miejscu, gdzie sta Hornblower. Potem Anglicy, Baddlestone i Gurney, stra nicy od obu luków i ci, co pilnowali je ców, ruszyli biegiem przez pok ad. Hornblower patrzy , jak t umnie zwalaj si do odzi. Wsiadaj cy na ko cu Baddlestone odwróci si , aby krzykn co ur gliwie, i znikn w swej odzi. Hornblower pu ci podwi zia i usiad na awce rufowej. — Odbija ! — rzuci . Ma y ta cz cy punkcik wietlny w oddali wskazywa , gdzie czeka a na nich w dryfie „Princess”. Za pi minut, wolni od po cigu, znów rusz w drog do Plymouth, z pomy lnym wiatrem. Rozdzia VII Hornblower dopisa ostatnie linijki listu, szybko przebieg go wzrokiem, od „Moja ukochana ono” do „Twój kochaj cy m Horatio”, z arkusik i wsun go do kieszeni, po czym wyszed na pok ad. Za ono w nie ostatni p tl cumy na ostatni pacho ek i ”Princess” bezpiecznie stan a przy nabrze u w zaopatrzeniowej cz ci portu w Plymouth. Jak zawsze by o co nierealnego, jaka koszmarna wyrazisto w tym pierwszym zetkni ciu z Angli . Ludzie, magazyny, domy mieszkalne rysowa y si z nienaturaln ostro ci ; echo g osów odbite od l du brzmia o inaczej; wiatr te by ca kiem odmienny od tego, jaki zna w morzu. Pasa erowie wysiadali ju na brzeg, gdzie zebra si t umek zaciekawionych gapiów. Ju samo przybycie barki zaopatrzeniowej z Floty Kana u wzbudza o spore zainteresowanie, poniewa mog a przywie jakie nowiny. Ale barka, która naprawd zdoby a wojenny bryg francuski i mia a go przez kilka minut w posiadaniu, to by o co zupe nie nowego. Trzeba by o po egna si z Baddlestonem. Obok spraw zwi zanych z wy adowaniem marynarskiego kuferka i worka z drobiazgami osobistymi mia z nim co jeszcze do omówienia. — Mam tu papiery francuskiego okr tu — powiedzia Hornblower wskazuj c pakunek. — No i co z tego? — wzruszy ramionami Baddlestone. — Pa skim obowi zkiem jest przekaza je w adzom — odpar Hornblower. — Je li ju o to idzie, to wiem na pewno, e prawo nakazuje zrobi to panu. Jako oficer królewski musz oczywi cie dopilnowa , eby to zosta o zrobione. Wygl da o, e ca a sprawa ma o obchodzi Baddlestone'a, ale, podobnie jak Hornblower, nie chcia si zdradza ze swymi nastrojami. — To czemu pan tego nie zrobi? — odpar w ko cu, popatrzywszy na Hornblowera d ugim, twardym spojrzeniem. — To jest pryz wojenny, a pan jest dowódc . Baddlestone da wyraz swej pogardzie dla pryzu wojennego, na który sk ada y si jedynie bezwarto ciowe papiery. — Niech pan si tym zajmie, kapitanie — rzek sko czywszy wi zank przekle stw i plugawych s ów. — Dla pana mog by co warte. — Z pewno ci — zgodzi si Hornblower. Poprzedni wyraz rezerwy na twarzy Baddlestone'a ust pi badawczemu zaciekawieniu. Patrzy na Hornblowera, jakby si chcia upewni , czy poza oczywistym motywem nie kryje si jaki inny. — To pan pomy la , eby je zabra — ci gn — a teraz jest pan gotów odda je mnie?
— Oczywi cie. Pan jest dowódc . Baddlestone potrz sn wolno g ow , jakby si uwalniaj c od problemu, ale Hornblower nigdy si nie dowiedzia , jaki to by problem. Potem, po wyj ciu na brzeg, ogarn o go dziwne uczucie nieruchomo ci ziemi pod stopami. Obie grupy pasa erów — oficerowie i marynarze — zamilk y, gdy zbli si do nich. Musia oficjalnie po egna si z nimi — up yn o zaledwie trzydzie ci godzin od czasu, gdy wywijaj c kordelasami torowali wraz z nim drog przez pok ad francuskiego brygu. Po czy o ich braterstwo broni — mo na by nawet rzec: braterstwo krwi — czyni c z nich oddzieln grup , zupe nie ró od niczego nie wiadomych cywilów. Lecz pierwsz rzecz , jak mia do za atwienia na l dzie, by list. W gromadce gapiów pl ta si chudy, bosonogi obdartus. — Hej, ch opcze! — zawo Hornblower. — Chcesz zarobi szylinga? — A jak eby nie. — Znajomemu akcentowi towarzyszy zak opotany u miech. — Wiesz, gdzie jest Driver's Alley? — Wiem, sir. — Masz tu sze pensów i list. Biegnij z nim do pani Hornblower. Potrafisz zapami ta nazwisko? Powtórz je na g os. Bardzo dobrze. Jak oddasz jej list, da ci drugie sze pensów. A teraz — biegnij. Trzeba jeszcze by o si po egna . — egna em si z wi kszo ci z was, panowie, zaledwie kilka dni temu, a teraz musz uczyni to znowu. Od tamtego czasu sporo si wydarzy o. — Tak, sir! — przytakn z naciskiem Bush, jako jedyny w ród obecnych oficer z nominacji. — Dzi mówi wam raz jeszcze „do widzenia”. Powiedzia em poprzednio, e mam nadziej , i si kiedy znów spotkamy, i to samo powtarzam obecnie. I mówi te „dzi kuj ”. Wiecie, e nie s to czcze frazesy. — To my, sir, powinni my panu podzi kowa — odpowiedzia Bush przy nieartyku owanym pomruku pozosta ych. — Do widzenia, marynarze — zwróci si Hornblower do drugiej grupy. — Powodzenia. — Do widzenia i wszystkiego najlepszego, sir. Odwróci si . Jaki robotnik ze stoczni podj si odwie jego rzeczy taczk . Hornblower móg te po na niej ci cy mu w r ku owini ty w koc pakunek. Mo e jest bardzo cenny, ale przecie nie spu ci go z oka. Musi te pami ta o swej powadze kapita skiej, uwa , e ju i tak zosta a nara ona na szwank z powodu trudno ci z na ladowaniem chodu szczurów l dowych. Mia wra enie, e kamienie bruku ulicznego pod jego stopami nie s na równym poziomie. Wiedzia , e to skutek kroku marynarskiego, ale cho bardzo si stara , nie potrafi opanowa rozko ysanego chodu i sta y grunt wydawa si hu ta pod jego stopami. Robotnik — jak mo na si by o spodziewa — nie wiedzia , gdzie mo na znale admira a-komendanta portu. Nie zna nawet jego nazwiska, tak e trzeba by o zatrzyma przechodz cego urz dnika i zapyta go o to. — Admira portu? — Urz dnik o nalanej twarzy powtórzy pytanie z wynios pogard na widok Hornblowera sponiewieranego i rozczochranego, z d ugimi, potarganymi w osami i w zmi toszonym ubraniu, co nie by o niczym dziwnym po prawie dwóch tygodniach przebywania na zat oczonej barce. Lecz na lewym ramieniu pytaj cego by — wprawdzie zmatowia y — epolet, co spostrzeg szy, urz dnik doda s abiutkie „sir”. — Tak, admira portu. — Znajdzie go pan w jego biurze, w tamtym murowanym budynku. — Dzi kuj . Zna pan jego nazwisko? — Foster. Kontradmira Harry Foster. — Dzi kuj . To musi by „Kr ownik” Foster, jeden z zespo u kapitanów, który egzaminowa Hornblowera na stopie porucznika przed laty w Gibraltarze, owej nocy, kiedy Hiszpanie wys ali brandery. Wartownik, nierz piechoty morskiej, sprezentowa bro na widok epoletu, lecz mimo sztywno ci
postawy zauwa zawini tko w kocu, które Hornblower wzi od robotnika — trzymaj c prosto szyj , tak wykr ca oczy, eby móc na nie zerkn . Hornblower zdj zmi ty kapelusz, odwzajemniaj c pozdrowienie, i poszed dalej. Porucznik flagowy, z którym rozmawia nast pnie, te widzia pakunek, lecz wyraz jego twarzy zmi po wyja nieniu Hornblowera, e niesie zdobyte dokumenty. — Z ”Guèpe”, sir? — spyta . — Tak — odpar zdumiony Hornblower. — Admira przyjmie pana, sir. Zaledwie wczoraj, przegl daj c dok adniej na barce zdobyty dziennik okr towy, Hornblower znalaz nazw francuskiego brygu. „Princess” dobi a do l du dopiero godzin temu, a tu sprawa jest ju znana w biurze admira a. Oszcz dzi to przynajmniej troch czasu — Maria czeka u bramy portu. „Kr ownik” Foster wygl da tak samo, jak go zapami ta Hornblower, smag y, z sardonicznym mieszkiem. Szcz liwie zapomnia chyba nerwowego midszypmena, którego egzamin zosta , pomy lnie dla niego, przerwany owego wieczora w Gibraltarze. Podobnie jak oficer flagowy, i on s ysza ju o zdobyciu brygu — jeszcze jeden przyk ad szybko ci, z jak plotki potrafi si rozprzestrzenia . uchaj c raportu Hornblowera chwyta szczegó y z zawodow atwo ci . — A to te dokumenty? — spyta , gdy Hornblower wspomnia o nich w swojej pobie nej relacji. — Tak, sir. Foster wyci gn po nie wielk d . — Nie ka dy pami ta by o ich zabraniu, kapitanie — powiedzia przerzucaj c dokumenty. — Dziennik pok adowy. Ksi ka raportów dziennych. Rozk ad stanowisk za ogi. Rozk ad alarmowy. Raporty prowiantowe. Naturalnie od razu zauwa przesy w o owianym opakowaniu, lecz od j na bok, eby zaj si ni na ko cu. — No a có my mamy tutaj? — Uwa nie obejrza nalepk z adresem. — Co znaczy „S.E.”? — Son Excellence — jego ekscelencja, sir. — Jego Ekscelencja Genera -Kapitan czego?… Co to jest kapitanie? — Wysp Nawietrznych, sir. — Powinienem by si domy li widz c napis „Martini ue” — przyzna Foster. — Ale nigdy nie mia em g owy do francuskiego. A wi c… Si gn po nó do papieru na biurku. Obejrza smo owany sznurek, którym by y obwi zane dwie one ze sob p ytki o owiu. Potem z widocznym oporem od nó i podniós wzrok na Hornblowera. — Mo e nie b tego rusza — rzek . — Najlepiej zostawmy to ich lordowskim wysoko ciom. Hornblower my la tak samo, chocia nie o mieli by si powiedzie tego na g os. Foster popatrzy na niego badawczo. — Kapitanie, zamierza pan oczywi cie uda si do Londynu? — spyta . — Tak, sir. — Jasne. I pewnie chcia by pan dosta okr t. — Tak, sir. Admira Cornwallis poda mnie do awansu w ubieg ym miesi cu. — W takim razie… To co … — Foster stukn palcem w przesy — oszcz dzi panu czasu i pieni dzy. Oficerze flagowy! — Sir! — Porucznik zjawi si momentalnie. — Kapitan Hornblower b dzie potrzebowa karety pocztowej. — Tak jest, sir. — Niech j zaraz podstawi pod bram . — Tak jest, sir. — Prosz przygotowa rozkaz podró y do Londynu. — Tak jest, sir. Foster ponownie obróci uwag na Hornblowera i u miechn si sardonicznie na widok oszo omienia i zaskoczenia maluj cego si na jego twarzy. Tym razem Hornblower nie upilnowa si i zdradzi ze swymi uczuciami.
— Siedemna cie gwinei b dzie to kosztowa o króla Jerzego, niech go Bóg b ogos awi — powiedzia Foster. — Nie jest pan wdzi czny za jego szczodro ? Hornblower odzyska panowanie nad sob . Potrafi nawet ukry irytacj z powodu chwilowej jego utraty. — Oczywi cie, sir — odpar z kamienn twarz i prawie oboj tnym tonem. — Codziennie, a nieraz i dziesi razy na dzie — ci gn Foster — nachodz mnie oficerowie, czasem nawet admira owie, próbuj c dosta rozkaz podró y do Londynu. Jakich to argumentów si nas ucha em!… A tu panu wszystko jedno. — Oczywi cie jestem zachwycony, sir — powiedzia Hornblower. — I wielce zobowi zany. Maria b dzie czeka a przy bramie, lecz on by za dumny, eby zdradzi si z jeszcze jedn s abo ci pod sardonicznym spojrzeniem Fostera. Oficer królewski musi pe ni swój obowi zek. Zreszt nie up yn y trzy miesi ce, gdy widzia si z Mari . Inni oficerowie pozostawali z dala od swych on od chwili wybuchu wojny przed dwoma laty. — Nie musi si pan czu zobowi zany wobec mnie — dorzuci Foster. — To „co ” wp yn o na moj decyzj . Tym „czym ” by a oczywi cie przesy ka. Foster znów trzepn w ni palcami. — Tak, sir. — Ich lordowskie wysoko ci powinny uzna , e to warte siedemnastu gwinei. Nie robi tego przez wzgl d na pa ski osobisty urok. — Naturalnie, sir. — Ach, prawda. Powinienem te da panu kartk do Marsdena. Dzi ki niej portier wpu ci pana. — Dzi kuj , sir. Te dwie ostatnie uwagi — Hornblower przetrawia je, gdy Foster pisa notatk — rozpatrywane cznie trudno by o uzna za taktowne. Zak ada y one brak osobistego uroku. Marsden jest sekretarzem lordów Admiralicji i uwaga, e Hornblowerowi trzeba kartki, eby zosta do niego dopuszczony, by a nie wypowiedzianym wprawdzie wyra nie, lecz obra liwym komentarzem do jego wygl du. — Kareta podje a pod bram , sir — oznajmi oficer flagowy. — W porz dku. — Foster posypa list piaskiem, zsypa go do pojemniczka, z pismo, zaadresowa , osuszy piaskiem atrament na kopercie i znów zsypa piasek do naczynia. — Prosz to askawie zalakowa . Czekaj c a oficer flagowy zapiecz tuje list u ywaj c wiecy i wosku. Foster patrzy z za onymi kami na Hornblowera. —B m czy pana o nowiny na ka dym punkcie zmiany koni — zauwa . — W kraju nie my li si o niczym innym jak tylko: „Co robi Nelson” i ”Czy Bonio ju si przeprawi ?” B mówi o Villain-noove'ie i o Calderze w taki sam sposób, jak zwykli dyskutowa o Tomie Cribbie i Jemie Belcherze. — Naprawd , sir? Chyba nie s ysza em nic ani o jednym, ani o drugim. Tom Cribb i Jem Belcher walczyli w tym okresie o mistrzostwo Anglii w wadze ci kiej. — To nie ma znaczenia. — Gotowe, sir — powiedzia oficer flagowy i poda zalakowany list Hornblowerowi, który przez chwil trzyma go w zak opotaniu, zanim w do kieszeni — wygl da o to na do nonszalancki stosunek do listu do sekretarza Admiralicji. — Do widzenia, kapitanie — powiedzia Foster — i przyjemnej podró y. — Kaza em w pa ski baga do karety — oznajmi oficer flagowy, gdy szli ku bramie. — Dzi kuj — odpar Hornblower. Za bram jak zwykle czeka a grupka robotników w nadziei, e kto ich wynajmie, a tak e niespokojne ony i zwyczajni gapie. W tej chwili uwag ich zajmowa a czekaj ca kareta z pocztylionem przy koniach. — No to do widzenia, kapitanie, i przyjemnej drogi — powiedzia oficer flagowy oddaj c zawini tko w kocu. Zza bramy rozleg si dobrze znany g os: — Horry! Horry! Maria, w czepku i szalu, sta a przy furtce w bramie z ma ym Horatiem w ramionach.
— To moja ona i dziecko — wyja ni krótko Hornblower. — Do widzenia, sir. Wyszed za bram i obj Mari i dziecko jednym u ciskiem. — Horry, kochany. Mój skarbie — mówi a Maria. — Jeste wi c znów z powrotem. Oto twój syn, popatrz, jak urós . Biega przez ca y dzie . No, kruszynko, u miechnij si do taty. Ma y Horatio naprawd u miechn si przez mgnienie, ale zaraz ukry twarzyczk na piersiach Marii. — Rzeczywi cie dobrze wygl da — powiedzia Hornblower. — A jak ty si czujesz, moja droga? Odsun si , eby si jej przyjrze . Na razie nie by o zna po niej ci y, mo e poza wyrazem twarzy. — Twój widok, ukochany, wlewa we mnie nowe ycie — odpar a Maria. Z bólem u wiadomi sobie, jak bliskie prawdy by y jej s owa. Jeszcze ci sza okaza a si wiadomo , e akurat w tym momencie musi jej oznajmi o swoim natychmiastowym odje dzie. nie, jak zawsze, Maria wyci gn a praw r , eby mu poprawi mundur, lew trzymaj c ma ego Horatia. — Horry, mój drogi — powiedzia a — twoje ubranie wygl da fatalnie. Jaki zmi ty masz mundur. Ch tnie przejecha abym po nim elazkiem. — Moja droga… — zacz . Nadszed moment na oznajmienie nowiny, lecz Maria go uprzedzi a. — Wiem — powiedzia a szybko. — Widzia am, jak adowali twój kuferek i worek do karety pocztowej. Odje asz. — Niestety, tak. — Do Londynu? — Tak. — Ani nawet chwileczki ze mn … z nami? — Niestety, kochanie, to niemo liwe. Maria zachowywa a si bardzo dzielnie. Odrzuci a g ow do ty u i, niezwykle opanowana, popatrzy a mu prosto w oczy. Tylko leciutkie dr enie warg zdradza o wewn trzne napi cie. — A potem, skarbie? — spyta a. W jej g osie te mo na by o wyczu nerwowo . — Mam nadziej , e dadz mi okr t. Pami taj, droga, b kapitanem. — Tak. — Tylko jedno s owo wyra aj ce pe rozpaczy zgod na to, co musia o by . Mo e i dobrze si sta o, e w nie wtedy Maria spostrzeg a co , co odwróci o jej uwag , chocia Hornblower podejrzewa , e jego dzielna ona uczyni a to wiadomie. Podnios a d do jego policzka i dotkn a okolicy szcz ki pod lewym uchem. — Có to jest? — spyta a. — Wygl da na farb . Czarn farb . Nie dba , kochany, za bardzo o siebie. — Bardzo mo liwe, e to farba — przyzna Hornblower. Opanowa prawie bezwiedn ch cofni cia si przed t pieszczot na oczach innych, zanim dotar o do niego, o czym mówi Maria. I od razu zala a go fala wspomnie . Ubieg ej nocy wdziera si szturmem na „Guèpe” z gromadk wyj cych szale ców o uczernionych twarzach. S ysza zgrzyt ostrza kordelasa na ko ci i b agalny krzyk o ask ; widzia dziewi ciofuntowy kartacz wystrzelony w t um st oczony w dole na mi dzypok adzie. Dopiero zesz ej nocy, a tu jest Maria, prosta, niewinna, nie zdaj ca sobie z niczego sprawy, i jego dziecko, i gapi cy si ludzie, a wszystko to pod s cem Anglii. By to tylko krok z jednego wiata w drugi, lecz krok d ugi niesko czenie, nad przepa ci bez dna. — Horry, skarbie? — powiedzia a Maria pytaj cym tonem, przerywaj c mu tok wspomnie . Patrzy a na niego z niepokojem i uwa nym okiem bada a jego wygl d, przera ona tym, co widzia a. Pomy la , e chyba spojrza wilkiem, a mo e nawet warkn , i e jego twarz musia a zdradzi prze ywane od nowa emocje. Teraz nale o si u miechn . — Na „Princess” trudno by o dba o czysto — odpar . Pami ta k opoty ze zmywaniem twarzy terpentyn przed lusterkiem na skacz cej na falach barce id cej pod pe nym wiatrem. — Musisz to zrobi , jak tylko b dziesz móg — nalega a Maria. Zacz a wyciera chusteczk plam pod uchem. — Nie chce schodzi . — Tak, skarbie. Poczu , e jego trupi grymas przechodzi w agodny, swobodny u miech, i gdy na twarzy Marii zobaczy znowu wyraz ufno ci, uzna , e czas si rozsta .
— A teraz, kochana, do widzenia — powiedzia mi kko. — Tak, skarbie. Dobrze opanowa a sw rol , prze ywszy pó tuzina rozsta od czasu ich lubu. Wiedzia a, e ten jej , którego tak trudno zrozumie , nie lubi zdradza uczu , nawet gdy s sami, a có dopiero przy wiadkach. Wiedzia a, e miewa chwile zamykania si w sobie, czego nie powinna mie mu za z e, bo pó niej jest mu przykro z tego powodu. Ale przede wszystkim nauczy a si , e wobec jego poczucia obowi zku ona sama nie znaczy nic, absolutnie nic. Wiedzia a, e je li z tego powodu rozczuli si nad sob i dzieckiem, b dzie bardzo cierpie , a tego nie chcia a, bo on cierpia by tak samo, a mo e i bardziej. Do czekaj cej karety pocztowej by o tylko kilka kroków. Hornblower sprawdzi spojrzeniem, czy jego kuferek i worek w ono pod siedzenie, potem z na nim swe cenne zawini tko i odwróci si do ony i dziecka. — Do widzenia, synu — powiedzia . Raz jeszcze zosta wynagrodzony u miechem, ale dzieciak zaraz skry twarzyczk . — Do widzenia, skarbie. Napisz , oczywi cie, do ciebie. Poda a mu usta do poca unku, powstrzymuj c si od padni cia mu w ramiona, i uwa a, eby cofn wargi w tej samej chwili, kiedy on uzna , e nale y poca unek zako czy . Hornblower wsiad do karety i opad na siedzenie z uczuciem dziwnego osamotnienia. Pocztylion wszed na kozio i obejrza si przez rami . — Londyn — rzuci Hornblower. Konie ruszy y, a grupka gapiów wznios a s abiutki okrzyk. Potem podkowy zastuka y po kocich bach, kareta skr ci a nagle za róg i Maria znik a mu z oczu. Rozdzia VIII — Mo e by — powiedzia Hornblower do gospodyni. — 'Arry, przynie tu rzeczy na gór — krzykn a gospodyni przez rami i Hornblower pos ysza ci kie kroki jej g upkowatego syna wnosz cego kuferek marynarski po schodach nie pokrytych dywanem. W pokoiku by o ko, krzes o i umywalka, a na cianie lusterko — wszystko, czego móg potrzebowa m czyzna. T tani kwater poleci mu ostatni Pocztylion. Kareta pocztowa skr caj ca z Westminster Bridge Road w cuchn uliczk i zatrzymuj ca si tam przed domem wywo a poruszenie — nie spodziewano si widoku karety na takiej uliczce. Przez w skie okno wci by o s ycha okrzyki dzieci zaciekawionych tym widokiem. — Czego pan chce? — spyta a gospodyni. — Gor cej wody — odpar Hornblower. Kobieta popatrzy a prawie surowo na cz owieka daj cego gor cej wody o dziesi tej rano i rzek a: — No, niech b dzie, przynios . Hornblower rozejrza si po pokoju. Umys mia tak sko owacia y, e wyda o mu si , i je li rozlu ni uwag , pokój zawiruje wokó niego. Usiad na krze le. Plecy bola y go, jakby by y jedn wielk ran po zbiciu pa . Du o wygodniej by oby rozci gn si na ku, lecz nie mia tego uczyni . Zzu buty, zdj mundur i wtedy stwierdzi , e jego cia o cuchnie. — Tu masz pan swoj gor wod — powiedzia a gospodyni wchodz c do izdebki. — Dzi kuj . Gdy drzwi zamkn y si za ni , Hornblower mimo znu enia wsta i rozebra si do naga. Od razu poczu si lepiej. Nie zdejmowa ubrania od trzech dni, a w pokoiku bezpo rednio pod dachem przyjmuj cym ar czerwcowego s ca by o piekielnie gor co. Ot pia y ze zm czenia, musia si dobrze zastanowi , co powinien teraz uczyni , nim wyj czyst bielizn i rozwin zawini tko z przyborami do golenia. W lusterku ujrza twarz zaro ni i pokryt grubo py em. Z obrzydzeniem odwróci si od tego widoku. Trudno i niewygodnie by o my si po kawa ku w miednicy, lecz przynios o mu to pewn ulg . Wszystko, co mia na sobie, by o przesycone kurzem, który przedosta si wsz dzie — nawet do kuferka — i sypa si z wyj tego stamt d ubrania. Ostatni pó kwaterek ciep ej wody zu na golenie. Teraz wygl da du o lepiej, chocia twarz patrz ca na niego z lusterka by a bardzo zmizerowana, a wyblak y aba ur Sprawia , e opalenizna wygl da a jakby to by a pow oka z farby — to mu
przypomnia o, eby dok adniej obejrze szcz pod lewym uchem. Czas, a teraz ogolenie sprawi y, e czarna plama, o której mówi a Maria, znik a. Przebra si w czyst odzie , naturalnie lekko wilgotn , jak zawsze dopiero co po powrocie z morza — taka ju pozostanie, dopóki si jej nie upierze w s odkiej wodzie. Wreszcie by gotów. Zaj o mu to godzin , czyli dok adnie tyle, ile sobie na to przeznaczy . Wzi zawini tko z papierami i sztywno st paj c zszed schodami na dó . Ci gle jeszcze by niewiarygodnie ot pia y ze zm czenia. Przez ostatnie kilka godzin jazdy karet pocztow podrzemywa od czasu do czasu na siedz co, ko ysany na porytych koleinami drogach. Podró karet , cho brzmi to romantycznie, jest niezwykle wyczerpuj ca. Przy zmianach koni robi niekiedy pó godzinn przerw — dziesi minut na posi ek i dwadzie cia na drzemk z g ow na r kach opartych na stole. Uzna , e lepiej ju chyba by oficerem marynarki ni kurierem. Na mo cie zap aci pó pensa rogatkowego. Normalnie obserwowa by z ciekawo ci ruch na rzece, lecz teraz nie zdoby si nawet na to, eby spojrze w dó na wod . Skr ci we Whitehall i dojecha do Admiralicji. „Kr ownik” Foster okaza przezorno zaopatruj c go w pisemko. Portier zmierzy podejrzliwym wzrokiem Hornblowera i jego zawini tko, nim podszed do niego — musia odprawia z niczym nie tylko wariatów i pomyle ców, lecz i oficerów marynarki wojennej nachodz cych ich lordowskie wysoko ci z pro bami o zatrudnienie. — Mam list do pana Marsdena od admira a Fostera — powiedzia Hornblower i z zaciekawieniem patrzy , jak natychmiast zmieni si wyraz twarzy portiera. — Sir, zechce pan askawie napisa odno notatk na tym formularzu? — spyta . Hornblower napisa : „Przynosz wiadomo od kontradmira a Harry'ego Fostera” i podpisa si , podaj c równie adres pensjonatu, w którym si zatrzyma . — T dy, sir — powiedzia portier. Widocznie — a raczej na pewno — admira dowodz cy w Plymouth mia prawo natychmiastowego dost pu, osobi cie lub przez emisariusza, do sekretarza ich lordowskich wysoko ci. Wprowadziwszy Hornblowera do poczekalni, portier po pieszy dok z listem. W poczekalni siedzia o kilku oficerów z wyrazem wyczekiwania, zniecierpliwienia lub rezygnacji na twarzach. Hornblower wymieni z nimi oficjalne „dzie dobry” i usiad w k cie. Drewniane krzes o nie by o przyjazne dla jego wym czonego siedzenia, lecz mia o wysokie oparcie i por cze, o które dobrze by o si oprze . W jaki sposób Francuzom powiód si aborda „Princess” przez zaskoczenie w ciemno ciach, a teraz biegali jak furiaci po stateczku wywijaj c kordelasami. Na pok adzie panowa kompletny chaos. Hornblower próbowa wypl ta si z hamaka, eby walczy o ycie. Kto wo : „Sir, niech si pan obudzi!” W tym s k, e chcia si zbudzi , lecz nie móg . Wreszcie u wiadomi sobie, e te s owa kto krzyczy mu do ucha i szarpie za rami . Zamruga i wróci do przytomno ci i rzeczywisto ci. — Pan Marsden przyjmie pana teraz, sir — oznajmi nieznajomy, który go zbudzi . — Dzi kuj — odpar Hornblower, bior c zawini tko i z trudem d wigaj c si na nogi. — By pan daleko my lami, sir — rzek pos aniec. — T dy, sir, prosz , sir. Hornblower nie pami ta , czy ludzie w poczekalni byli ci sami, których tu zasta , czy te inni, lecz gdy opuszcza pokój, patrzyli za nim z zawistn wrogo ci . Pan Marsden by wysokim i niezmiernie wytwornym d entelmenem w rednim wieku, troch staro wieckim, z w osami zwi zanymi na plecach wst . Nie umniejsza o to jednak jego elegancji, bo ten styl wietnie do niego pasowa . Hornblower wiedzia , e jest to ju posta legendarna. Jego nazwisko znane by o jak Anglia d uga i szeroka, gdy to do niego by a adresowana korespondencja („Sir, mam zaszczyt poinformowa Pana dla dalszego powiadomienia Ich Lordowskich Wysoko ci, e…”) i drukowana potem bez zmian w gazetach. Pierwsi lordowie przychodzili i odchodzili — na przyk ad lord Barham w nie przyszed , a lord Melville odszed — podobnie mogli si zmienia lordowie morscy i admira owie, a pan Marsden trwa jako sekretarz. To przez jego r ce przechodzi y wszystkie sprawy najwi kszej marynarki wojennej, jak zna wiat. Hornblower s ysza oczywi cie, e ma on du y personel, nie mniej ni czterdziestu urz dników, i zast pc , pana Barrowa, znanego prawie równie dobrze jak sam Marsden. Lecz przy tym wszystkim to w nie do pana Marsdena najlepiej pasowa o okre lenie, e jest cz owiekiem w pojedynk prowadz cym wojn na mier i ycie przeciwko francuskiemu cesarstwu
i Bonapartemu. Pokój by przyjemny i elegancki, z oknami wychodz cymi na Horse Guards Parade, i stanowi doskona e t o dla pana Marsdena siedz cego przy owalnym stole. Obok niego sta niem ody urz dnik, szczup y i siwow osy, z pewno ci ni szego stopnia, o czym wiadczy podniszczony surdut i przetarta koszula. Po krótkiej wymianie powita Hornblower po na stole swoje zawini tko. — Dorsey, niech pan zobaczy, co tam jest — powiedzia Marsden przez rami do urz dnika, a sam zwróci si do Hornblowera ze s owami: — Jak pan to dosta w swoje r ce? Hornblower opowiedzia , jak chwilowo opanowali „Guèpe”. W czasie tej szybkiej relacji pan Marsden nie spuszcza szarych oczu z jego twarzy. — Kapitan francuski zosta zabity? — spyta . — Tak. Nie by o potrzeby mówi , co kordelas Meadowsa uczyni z jego g owy. — To znaczy, e to mog by orygina y — zauwa Marsden. Hornblower nie zrozumia pocz tkowo, o czym on mówi. Domy li si w nast pnej chwili, e Marsdenowi chodzi o to, e nie by to aden ruse de guerre i e papiery nie zosta y podrzucone mu celowo. — Uwa am, e s absolutnie oryginalne, sir. Widzi pan… — powiedzia i doda dla wyja nienia, e bryg francuski ani przez chwil nie móg si spodziewa kontrataku „Princess”. — Tak — zgodzi si Marsden. Jego zachowanie by o lodowato ch odne, a g os niezmiennie urz dowy. — Musi pan zrozumie , e Bonaparte po wi ci by ycie ka dego cz owieka, gdyby pozwoli o mu to wyprowadzi nas w pole. Lecz pan mówi, kapitanie, e tamte okoliczno ci by y absolutnie nie do przewidzenia. Dorsey, co pan tam znalaz ? — Nic, co by oby szczególnie wa ne, z wyj tkiem tego, sir. „Tym” by a oczywi cie przesy ka w o owianym opakowaniu. Dorsey przygl da si uwa nie sznurkowi, którym by y zwi zane p ytki o owiu. — Nie by o to robione w Pary u — orzek . — P ytki obwi zano na okr cie. A kartk z adresem napisa prawdopodobnie kapitan. Pan pozwoli, sir. Dorsey wzi nó do papieru z korytka przed Marsdenem i przeci szpagat. Opakowanie rozpad o si . — O! — wykrzykn . Spomi dzy p ytek wypad a du a p ócienna koperta grubo zalakowana w trzech miejscach. Dorsey obejrza uwa nie piecz cie i podniós wzrok na Hornblowera. — Sir — powiedzia . — Przywióz nam pan co cennego. Rzek bym, rzecz bardzo cenn , sir. Pierwsz tego rodzaju, jaka dosta a si w nasze r ce. Poda kopert Marsdenowi stukaj c palcem w piecz cie. — To s piecz cie wie utko powsta ego cesarstwa Bonapartego, sir — rzek . Trzy dobre wzory. Hornblower zda sobie spraw , e up yn o zaledwie kilka miesi cy od czasu, gdy Bonaparte og osi si cesarzem, a konsulat republika ski ust pi miejsca cesarstwu. Otrzymawszy od Marsdena pozwolenie na bli sze przyjrzenie si kopercie, dostrzeg or a cesarskiego z jego strza piorunow , lecz ptak nie wygl da nazbyt godnie, bo pióra na jego nogach groteskowo przypomina y spodnie. — Chcia bym to ostro nie otworzy , sir — powiedzia Dorsey. — Dobrze, niech pan idzie i zajmie si tym. Los Hornblowera wa si w tej chwili i — pe en niespokojnych przeczu — w jaki sposób Hornblower zdawa sobie z tego spraw . Tymczasem Marsden nie odrywa ch odnego spojrzenia od jego twarzy, szykuj c si przypuszczalnie do odprawienia go. Pó niej w swoim yciu — nawet ju po miesi cu czy dwóch — Hornblower móg patrze wstecz na ten moment jak na chwil , w której jego los zosta odwrócony w takim, a nie innym kierunku dzi ki ró nicy jednej tylko minuty w czasie. Spogl daj c w przesz przypomnia sobie sytuacje, gdy kule muszkietu omija y go w odleg ci nie wi kszej od stopy. Najdrobniejsza, minimalna poprawka celu ze strony doborowego strzelca po aby go trupem, k ad c kres jego karierze. Podobnie teraz, kilkusekundowa zw oka na trasie telegrafu, o minut pó niejsze przybycie pos ca mog oby sprawi , e ycie Hornblowera potoczy oby si innym torem.
Bo oto przez gwa townie otwarte drzwi w przeciwleg ym ko cu pokoju wszed jeszcze jeden wytworny d entelmen. Od kilka lat m odszy od Marsdena, by ubrany spokojnie, lecz bardzo modnie. Lekko przykrochmalony ko nierz si ga mu uszu, a bia a kamizelka przy czarnym ubraniu dyskretnie uwydatnia a szczup jego talii. Marsedn obejrza si , troch zniecierpliwiony tym wtargni ciem, lecz si opanowa widz c, kim by intruz, zw aszcza gdy dostrzeg kartk papieru dr w jego d oni. — Villeneuve jest w Ferrolu — oznajmi przyby y. — W nie przysz o to telegraficznie. Calder stoczy z nim bitw w pobli u Finisterre i pozwoli mu umkn . Marsden wzi depesz i przeczyta uwa nie. — Trzeba to przekaza jego lordowskiej wysoko ci — powiedzia spokojnie i wolnym ruchem podniós si z krzes a. Nawet w takiej chwili nie okaza po piechu. — Panie Barrow, to jest kapitan Hornblower. Radz panu pos ucha o jego ostatniej zdobyczy. Marsden wyszed przez ledwie widoczne drzwi za jego plecami, nios c wiadomo o niezwyk ym, decyduj cym znaczeniu. Villeneuve, maj cy przesz o dwadzie cia okr tów liniowych francuskich i hiszpa skich — okr tów mog cych zapewni Bonapartemu przepraw przez Kana — znikn z nimi z oczu przed trzema tygodniami, gdy tymczasem Nelson tropi go a do Indii Zachodnich. Caldera postawiono w okolicy Finisterre z zadaniem pochwycenia i zniszczenia floty Villeneuve'a i, jak wida , misja ta nie powiod a mu si . — Có takiego pan zdoby , kapitanie? — spyta Barrow. To proste pytanie przerwa o tok my li Hornblowera jak kula z pistoletu. — Tylko przesy od Bonapartego, sir — odpar . Mimo zam tu w g owie okaza si do przytomny, by doda „sir” — ostatecznie Barrow to drugi sekretarz, a jego nazwisko jest prawie tak samo znane jak Marsdena. — Ale , kapitanie, to mo e mie ogromne znaczenie. Czego dotyczy a? — W nie jest otwierana, sir. Pan Dorsey tym si zaj . — Rozumiem. Pracuj c czterdzie ci lat w tutejszym biurze Dorsey nauczy si obchodzi ze zdobycznymi dokumentami. To jego specjalno . — Tak s dzi em, sir. W czasie milczenia, jakie potem zapad o na chwil , Hornblower zebra si na odwag , eby zada dr cz ce go pytanie: — Co z t wiadomo ci , sir? Co z Villeneuvem? Czy móg by mi pan powiedzie , sir? — Nic si nie stanie, je li si pan dowie — odpar Barrow. — I tak trzeba b dzie poda to do prasy mo liwie jak najszybciej. Calder spotka si z flot Villeneuve'a w pobli u Finisterre. Walczy prawie przez dwa dni — pogoda by a mglista — a potem chyba straci z nimi kontakt. — adnych pryzów, sir? — Zdaje si , e Calder zdoby dwie jednostki hiszpa skie. Dwie floty, ka da z ona z dwudziestu czy nawet wi cej okr tów, bij si przez dwa dni — i tylko taki rezultat. Ludzie w Anglii b w ciekli — a skoro ju o tym mowa, to Anglia mo e si znale w bardzo powa nym niebezpiecze stwie. Francuzi zastosowali pewnie sw zwyk taktyk uników, posuwaj c si w kierunku zawietrznym i bij c ca ymi salwami burtowymi, natomiast Brytyjczycy usi owali doprowadzi do walki w zwarciu i zap acili za t prób . — I Villeneuve przedar si do Ferrolu, sir? — Tak. — To miejscowo trudna do pilnowania — zauwa Hornblower. — Zna pan Ferrol ? — spyta Barrow z nag ym zaciekawieniem. — Do dobrze, sir. — Sk d? — Przebywa em tam w dziewi dziesi tym siódmym jako jeniec wojenny, sir. — Czy pan uciek ? — Nie, sir. Zwolnili mnie. — Na wymian ? — Nie, sir.
— Wi c czemu? — Pomaga em ratowa ludzi z rozbitego statku. — Tak? Zatem zna pan warunki w Ferrolu? — Do dobrze, sir, jak powiedzia em. — Rzeczywi cie. I mówi pan, e to miejscowo trudna do pilnowania. Czemu? Siedz c w zacisznym biurze w Londynie cz owiek móg prze ywa tyle niespodzianek co na pok adzie fregaty w morzu. Zamiast bia ego szkwa u nadlatuj cego nagle od rufy z niespodziewanego kierunku czy nag ego pojawienia si nieprzyjacielskiej jednostki na widnokr gu postawiono tu pytanie z daniem natychmiastowej odpowiedzi na temat trudno ci blokowania Ferrolu. W dodatku informacji tej domaga a si osoba cywilna, szczur l dowy, i to domaga a si pilnie. Po raz pierwszy w stuleciu pierwszy lord Admiralicji by cz owiekiem morza, admira em — dobrze by oby dla drugiego sekretarza, eby podczas najbli szej konferencji móg zab ysn znajomo ci warunków w Ferrolu. Hornblower mia teraz wyrazi w s owach to, co dzi ki instynktowi eglarza rysowa o mu si dopiero w wiadomo ci. Musia szybko pomy le , jak w sposób uporz dkowany przekaza swe uwagi. — Przede wszystkim sprawa odleg ci — zacz . — To zupe nie co innego ni blokowanie Brestu. W obu wypadkach baz by oby Plymouth, sk d do Brestu jest mniej ni pi dziesi t lig, natomiast do Ferrolu prawie dwie cie — w zwi zku z czym, zaznaczy Hornblower, trudno ci z zaopatrzeniem floty blokuj cej Ferrol by yby czterokrotnie wi ksze. — A przy utrzymywaniu si wiatrów zachodnich nawet wi cej ni czterokrotnie — doda . — Prosz mówi dalej, kapitanie — powiedzia Barrow. — Lecz w gruncie rzeczy nie jest to tak wa ne jak pozosta e czynniki, sir — stwierdzi Hornblower. Dalej sz o mu atwo. Flota blokuj ca Ferrol nie mia aby przyjaznego dla siebie miejsca schronienia po zawietrznej. Okr ty blokuj ce Brest mog y w razie sztormu od zachodu skry si w zatoce Tor — strategia ubieg ych pi dziesi ciu lat opiera a si na tym geograficznym fakcie. Flota blokuj ca Kadyks mog aby polega na przyjaznej neutralno ci Portugalii, maj c Lizbon z jednej flanki, a Gibraltar z drugiej. Nelson pilnuj cy Tulonu korzysta z kotwicowisk wybrze a Sardynii. Lecz pod Ferrolem rzecz przedstawia aby si zupe nie inaczej. Zachodnie wichury wp dza yby blokuj flot w cul-de-sac Zatoki Biskajskiej, której wybrze e by o nie tylko nieprzyjazne, lecz dzikie i urwiste, ton ce w deszczach i mgle. Pilnowanie Villeneuve'a w Ferrolu by oby, zw aszcza zim , po czone z trudami nie do zniesienia, tym bardziej e wyj cia z Ferrolu s du o atwiejsze i dogodniejsze ni jedyna droga z Brestu — najwi ksza flota, jak mo na sobie wyobrazi , by aby w stanie dokona wypadu z Ferrolu na jednym p ywie, co nigdy si nie powiod o du ej flocie francuskiej z Brestu. Hornblower przywo na pami swoje obserwacje w Ferrolu w zakresie urz dze do szybkiego zaopatrywania statków w wod , cumowania i pobierania zaopatrzenia; dotycz ce wiatrów pomy lnych dla wychodzenia z portu i uniemo liwiaj cych wyj cie; szans floty blokuj cej na potajemne nawi zanie kontaktu z brzegiem — czego w pó niejszym czasie dokona sam pod Brestem — i mo liwo ci obserwowania z bliska blokowanych si . — Wygl da, kapitanie, e dobrze pan spo ytkowa swój pobyt w Ferrolu — zauwa Barrow. Hornblower ju mia wzruszy ramionami, lecz w por powstrzyma ten tak nieangielski gest. Gwa town fal wróci a pami tamtego trudnego okresu, pogr aj c go na moment we wspomnieniach prze ytej niedoli. Wróciwszy do chwili obecnej stwierdzi , e Barrow wci przygl da mu si z zaciekawieniem i, zak opotany, u wiadomi sobie, e przez moment pozwoli mu zajrze w g b swych uczu . — W ka dym razie uda o mi si nauczy troch po hiszpa sku — rzek . Chcia w ten sposób wnie nieco l ejszy ton do rozmowy, lecz Barrow dalej z powag traktowa jej przedmiot. — Wielu oficerom nie chcia oby si zadawa sobie trudu — powiedzia . Jak p ochliwy ko Hornblower wycofa si z rozmowy schodz cej na tory osobiste. — Jest jeszcze inny aspekt sprawy Ferrolu — zauwa spiesznie. — Jaki mianowicie? Miasto ze swoimi urz dzeniami bazy morskiej le y na drugim ko cu d ugich i uci liwych dróg poprzez prze cze górskie lub Betanzos czy Yillalb . Utrzymywanie blokowanej tam floty, zaopatrywanie jej drog l dow w setki ton niezb dnych zapasów mog oby stanowi dla Hiszpanów trudno ci nie do
pokonania. — Zna pan troch tamtejsze drogi, kapitanie? — Prowadzono mnie nimi, kiedy by em je cem. — Bonio jest teraz cesarzem, a Donowie jego pokornymi niewolnikami. Je li ktokolwiek móg by ich zmusi do pilnowania w asnych interesów, to tylko Bonio. — Bardzo mo liwe, sir. — Problem by bardziej politycznej natury ni eglarskiej i czynienie dalszych uwag by oby zarozumia ci . — Wrócili my wi c — Barrow mówi na pó do siebie — do punktu, w którym wci jeste my od dziewi dziesi tego pi tego, czekaj c, aby nieprzyjaciel wyp yn z portu i podj walk , a wed ug pa skiej opinii, kapitanie, w sytuacji gorszej ni zwykle. — To tylko moja opinia, sir — stwierdzi spiesznie Hronblower. Sprawy tego rodzaju by y domen admira ów i zajmowanie si nimi nie wychodzi o m odym oficerom na zdrowie. — Gdyby Calder porz dnie przetrzepa skór Ville-neuve'owi! — westchn Barrow. — Nie mieliby my po owy naszych obecnych k opotów. Hornblower musia co powiedzie , szybko wymy li jakie nieobowi zuj ce s owa, w których nie mo na by si by o dopatrzy krytyki admira a przez m odszego rang oficera. — Chyba tak, sir — rzek . Wiedzia , e natychmiast po opublikowaniu wiadomo ci o bitwie pod przyl dkiem Finisterre brytyjska opinia publiczna zakipi z oburzenia. Pod Camperdown, nad Nilem i pod Kopenhag zosta y odniesione druzgoc ce zwyci stwa. Gawied nie zadowoli si t zaledwie potyczk , zw aszcza e armia Bonapartego stoi nad brzegiem Kana u, gotowa do zaokr towania, a los Anglii zale y od skutecznego operowania jej flot . Nie wykluczone, e Caldera spotka ten sam los co Bynga. Mo e, jak Byng, zosta oskar ony, e nie do wszelkich stara dla zniszczenia nieprzyjaciela. W niedalekiej przysz ci mog oby atwo doj do politycznego wrzenia. To stwierdzenie poci gn o za sob nast pn my l: polityczne zamieszki mog yby zmie rz d, wraz z pierwszym lordem i mo e nawet sekretariatem — m czyzna, z którym w nie rozmawia, móg by za miesi c by zmuszony do szukania innej pracy (z czarnym znaczkiem przy swoim nazwisku). Sytuacja by a skomplikowana, i Hornblower nagle zapragn gor co, eby ta rozmowa si sko czy a. By bardzo odny i straszliwie zm czony. Odetchn z ulg , gdy w otwartych drzwiach ujrza wchodz cego Dorseya. Dorsey stan na widok Barrowa. — Sekretarz jest u jego lordowskiej wysoko ci — wyja ni ten ostatni. — Co pan tam ma, panie Dorsey? — Sir, otworzy em przesy przej przez kapitana Hornblowera. Jest… jest wa na, sir. Wzrok Dorseya przesun si na Hornblowera i z powrotem. — S dz , e kapitan Hornblower ma prawo zobaczy rezultat swoich wysi ków — powiedzia Barrow, a Dorsey z ulg podszed do sto u i po na nim to, co przyniós ze sob . Zacz od sze ciu kr ków bia ego wosku u onych na tacy. — Zrobi em odbitki piecz ci — wyja ni . — Po dwie z ka dej. Specjalista od ich wyrobu, przy Cheapside, potrafi na ich podstawie wykona tak piecz , e nawet sam Bonio nie dostrze e ró nicy. Uda o mi si tak e, sir, zdj orygina y, zbytnio ich nie uszkadzaj c… wie pan, rozgrzanym no em. — wietnie — orzek Barrow ogl daj c rezultaty pracy Dorseya. — Wi c to s nowe piecz cie nowego cesarstwa? — Tak jest, sir. Lecz przesy ka… To zdobycz najwi ksza. Niech pan spojrzy tu, sir! I na to! Podniecony stuka gruz owatym palcem w papier. U do u arkusza, zapisanego ust pami starannego pisma r cznego, by zamaszysty podpis. Po ony niedba r , otoczony by kleksami atramentowymi z opornego pióra. Podpis by w ciwie nieczytelny. Hornblowerowi uda o si odcyfrowa pierwsze litery, „Nap…”, bo reszta by a jednym d ugim, ozdobnym zakr tasem. — To pierwszy taki podpis, jaki dosta si w nasze r ce, sir — wyja ni Dorsey. — Chodzi panu o to, e poprzednio zawsze podpisywa si „N. Bonaparte”? — spyta Hornblower. — Po prostu „Bonaparte” — odrzek Dorsey. — Mamy sto albo i tysi c próbek jego podpisów, lecz
ani jednej takiej jak ta. — Jednak e nie przyj cesarskiego stylu — mówi Barrow przygl daj c si pismu. — W ka dym razie jeszcze nie. Mówi o sobie „ja”, a nie „my”. O, tu, i tutaj. — Niew tpliwie ma pan s uszno , sir — przytakn Dorsey. — Nie dlatego, ebym zna francuski. Ale tu jest co jeszcze, sir. I tu. Nag ówek brzmia „Palais des Tuileries” i ”Gabinet Imperiale”. — Czy to co nowego? — spyta Barrow. — O, tak, sir. Dotychczas nie nazywa go pa acem, a zamiast „Gabinetu Cesarskiego” by „Gabinet Pierwszego Konsula”. — Jestem ciekaw, o czym mowa w li cie — wtr ci Hornblower. Do tej chwili zajmowali si szczegó ami technicznymi, jak ludzie os dzaj cy ksi po oprawie, bez brania pod uwag jej tre ci. Wzi list z r k Dorseya i zacz czyta . — Pan czyta po francusku, sir? — zdziwi si Barrow. — Tak — odpar Hornblower troch bezceremonialnie, skoncentrowany na czytaniu. Nigdy dot d nie czyta listu od cesarza. List zaczyna si od s ów „Monsieur le General Lauriston”. Pierwszy ust p zawiera wzmianki na temat instrukcji przes anych wcze niej przez ministerstwa marynarki i wojny. Drugi mówi o s bowej pozycji genera a Lauristona i ró nych jego podkomendnych. Zako czenie by o bardziej kwieciste. „Niech Pan rozwiesi moje flagi nad tym pi knym kontynentem. A je li Brytyjczycy Pana zaatakuj i b dzie mia Pan pecha, prosz mie zawsze w pami ci trzy rzeczy: aktywno , koncentracj si i zdecydowan wol zgin s awnie. S to wa ne zasady prowadzenia wojny, które przynios y mi sukcesy we wszystkich mych dzia aniach. mier jest niczym, ale pokonanym i w nies awie to umiera ka dego dnia na nowo. Niech si Pan nie martwi o sw rodzin . Prosz my le tylko o tej cz ci mojej ojcowizny, któr ma Pan odzyska ”. — To brzmi jak rozpaczliwa rada, sir — zauwa Hornblower. — Ka e mu walczy do ostatka. — Ani s owa, e wysy a mu posi ki — zgodzi si Barrow. — Raczej wprost przeciwnie. A szkoda. Wys anie posi ków flocie w Indiach Zachodnich wymaga oby od Bonapartego wystawienia cz ci jego si morskich na ryzyko. — Boniowi potrzebne jest zwyci stwo najpierw tutaj, sir — zauwa Hornblower. — Tak. Hornblower dostrzeg na twarzy Barrowa odbicie swego gorzkiego u miechu. Zwyci stwo odniesione przez Bonapartego na wodach Kana u oznacza oby podbicie Anglii i automatyczny upadek Indii Zachodnich i Wschodnich oraz Kanady i Przyl dka, ca ego Imperium Brytyjskiego, oznacza oby zwrot w losach ca ej ludzko ci. — Ale to… — Barrow pomacha listem — to mo e odegra swoj rol . Hornblower zna ju wag informacji negatywnej, wi c przytakn skinieniem g owy. W tym momencie do pokoju wróci Marsden z papierami w r ku. — O, pan tu, panie Dorsey — powiedzia . — To jest dla jego królewskiej mo ci w Windsorze. Prosz dopilnowa , eby kurier ruszy w drog w ci gu pi tnastu minut. To do przetelegrafowania do Plymouth. I to te . A to do Portsmouth. Niech zaraz siadaj do sporz dzania kopii. Interesuj rzecz by o ogl da Marsdena w akcji. Jego g os nie zdradza ani ladu podniecenia, a zdania, chocia pada y bez przerwy jedno za drugim, nie p yn y bez adnym potokiem. Ka de by o wypowiedziane wyra nie, zupe nie beznami tnym tonem. Papiery, które Marsden przyniós ze sob , mog y by niezmiernej wagi — i prawie na pewno by y — lecz Marsden zachowywa si tak, jakby wr cza formularze zwi zane z jak ma o wa formalno ci . Przesuwaj c ch odne spojrzenie na Barrowa prze lizn si nim tylko po Hornblowerze, nie daj c mu sposobno ci przechwycenia go. — adnych dalszych wiadomo ci, panie Barrow? — adnych, panie Marsden. — Potwierdzenie z Plymouth nie nadejdzie przed ósm jutrzejszego ranka — powiedzia Marsden spogl daj c na zegarek. Przy dobrej pogodzie i wietle dziennym telegraf móg przekaza wiadomo z Plymouth w pi tna cie
minut — Hornblower widzia wysokie kolumny semaforów w czasie swej ostatniej podró y. W ubieg ym roku wyszed na l d pod Brestem i spali tam podobne urz dzenie. Lecz na dostarczenie pisemnej wiadomo ci wiezionej rozstawnymi ko mi przez kurierów (cz ciowo w ciemno ciach nocy) potrzeba dwudziestu trzech godzin. Jemu samemu, podró uj cemu karet pocztow , przebycie tego odcinka drogi zaj o godzin czterdzie ci. Teraz wydawa o mu si , e by y to nie godziny, lecz tygodnie. — Panie Marsden, przesy ka przej ta przez kapitana Hornblowera jest nader interesuj ca — odezwa si Barrow. Ton jego g osu by jakby echem pozornej oboj tno ci g osu Marsdena. Hornblowerowi trudno by o zdecydowa , czy by o to na ladowanie, czy parodia. Marsdenowi wystarczy o kilka chwil na przeczytanie listu i uchwycenie najwa niejszych punktów jego tre ci. — Teraz wi c mogliby my podrobi list od jego cesarskiej i królewskiej mo ci cesarza Napoleona — zauwa . U miech towarzysz cy tym s owom by równie bez wyrazu, co ton jego g osu. Hornblower do wiadczy dziwnego uczucia, prawdopodobnie wywo anego ostania uwag Marsdena. W g owie kr ci o mu si z g odu i zm czenia, a tu przenoszono go w wiat nierealny. Nierealno t czyni o jeszcze bardziej nierealn nacechowane zimn krwi zachowanie dwóch d entelmenów, z którymi konferowa tu na osobno ci. W mózgu mia zam t. Rodzi y si tam niesamowite, ob ka cze pomys y, nie bardziej jednak ob kane ni wiat, w którym si znalaz — wiat, gdzie jedno s owo wystarcza o, aby wys w morze ca e floty, a korespondencja cesarska mog a by przedmiotem artów. Uznaj c w duchu to, co kie kowa o w jego umy le za szale czy nonsens, równocze nie stwierdza , e pchaj mu si do owy uzupe nienia pomys u, logiczne elementy uk adaj ce si w niesamowit ca . Marsden patrzy na niego jakby przeszywaj c go na wskro swymi ch odnymi oczyma. — Niewykluczone — rzek — e zrobi pan wielk przys ug swemu królowi i ojczy nie. — S owa te mo na by zinterpretowa jako pochwa , ale w podobny sposób Marsden, b c s dzi , oznajmi by przest pcy skazuj cy wyrok. — Mam nadziej , e tak, sir — odpar Hornblower. — A w ciwie czemu to pan ma tak nadziej ? Pytanie to zbi o Hornblowera z tropu, bo przecie odpowied na nie by a tak oczywista. — Poniewa jestem oficerem królewskim, sir — odpowiedzia . — A nie dlatego, kapitanie, e liczy pan na nagrod ? — Nie my la em o nagrodzie, sir. To by najzwyklejszy przypadek — odparowa Hornblower. Ta szermierka s owna by a troch irytuj ca. Mo e taka gra bawi a Marsdena. Mo e lata wylewania kub ów zimnej wody na oczekiwania tylu ambitnych oficerów domagaj cych si awansów i stanowisk sprawi y, e wesz o mu to w nawyk. — Szkoda, e w tej przesy ce nie ma nic naprawd wa nego — powiedzia . — Znale li my w niej tylko wyja nienie tego, czego si ju domy lali my, e Bonio nie zamierza wys posi ków na Martynik . — Ale maj c ten list jako wzór… — zacz Hornblower, i urwa , z y na siebie. Jego bez adne majaczenia mog yby si okaza jeszcze wi kszym nonsensem po ubraniu ich w s owa. — Maj c to jako wzór? — powtórzy Marsden. — Prosz nam powiedzie , kapitanie, co pan sugeruje — zach ca Barrow. — Nie mam prawa, panowie, marnowa waszego czasu — wyj ka Hornblower. Sta na skraju przepa ci i daremnie usi owa si cofn . — Zabi nam pan klina, kapitanie — doda Barrow. — Prosz , niech pan mówi dalej. Nie by o innego wyj cia, musia mówi . — My o rozkazie od Bonia do Villeneuve'a, nakazuj cym mu za wszelk cen wyp yn z Ferrolu. Musia by zosta podany jaki powód — powiedzmy, e Decres wymkn si z Brestu i b dzie czeka na spotkanie z nim opodal przyl dka Clear. Tak eby Villeneuve poczu si zmuszony opu ci port natychmiast — w taki czy inny sposób. Bitwa z Villeneuve'em jest tym, czego Anglii potrzeba najbardziej — a to by do niej doprowadzi o. Teraz ju nie by o odwrotu. Czu dwie pary oczu utkwionych w swojej twarzy. — Rozwi zanie idealne, kapitanie — odezwa si Marsden. — Gdyby tylko by o mo liwe do
zrealizowania. Jak wspaniale by oby móc dostarczy Villeneuve'owi taki rozkaz. Sekretarz Zarz du Admiralicji otrzymywa pewnie co dzie wariackie pomys y unicestwienia Francuskiej Marynarki Wojennej. — Bonio z pewno ci b dzie dosy cz sto wysy rozkazy z Pary a — ci gn Hornblower. Postanowi nie kapitulowa . — Jak cz sto pan, sir, przekazuje z tego biura rozkazy do ównodowodz cego? Na przyk ad do admira a Cornwallisa? Raz w tygodniu, sir? A mo e cz ciej ? — Co najmniej raz w tygodniu — przyzna Marsden. — My , e Bonio b dzie to robi cz ciej. — Z pewno ci — zgodzi si Barrow. — I te rozkazy pójd l dem. Bonio w adnym wypadku nie zaufa by poczcie hiszpa skiej. Czyli e oficer… francuski oficer, który z cesarskich aides de camp b dzie p dzi z rozkazami przez ca Hiszpani , od francuskiej granicy do Ferrolu. — Tak? — To, co mówi Hornblower, zaciekawi o Marsdena, na tyle przynajmniej, e to s ówko zabrzmia o pytaj co. — Panie Marsden — wtr ci si Barrow — kapitan Hornblower przez ostatnie dwa lata zajmowa si zbieraniem informacji z francuskiego wybrze a. Jego nazwisko wci si powtarza o w korespondencji Cornwallisa. — Wiem o tym, panie Barrow — odpar Marsden tonem, w którym mo na si nawet by o dopatrze irytacji z powodu przerwania wypowiedzi Hornblowera. — List sfa szowany — ko czy swoj my l Hornblower. — W zacisznym miejscu na hiszpa skim wybrze u Zatoki Biskajskiej zostaje dyskretnie wysadzony oddzia ek desantowy z ony z ludzi udaj cych francuskich albo hiszpa skich urz dników. Ludzie ci posuwaj si wolno ku granicy. W przeciwnym kierunku pod aj kolejni kurierzy z rozkazami dla Villeneuve'a. Schwyta jednego z nich… mo e go zabi albo — przy maksimum szcz cia — zast pi wieziony przez niego rozkaz sfa szowanym. Czy te kto z oddzia ku desantowego zawraca, udaj c francuskiego oficera, i dostarcza fa szywy list Villeneuve'owi. To by ca y plan, fantastyczny, a jednak… a jednak… mo liwy przynajmniej w minimalnym stopniu. A w ka dym razie nie tak zdecydowanie nierealny. — Kapitanie, powiedzia pan, e zna pan te hiszpa skie drogi? — spyta Barrow. — Tak, troch , sir. Odwracaj c si po tych s owach od Barrowa Hornblower stwierdzi , e spojrzenie Marsdena jest dalej utkwione w jego twarzy. — Nie ma pan jeszcze czego do dodania, kapitanie? Z pewno ci ma pan. Mo e to by a ironia, mo e Marsden powiedzia to, aby go sk oni do zrobienia z siebie jeszcze wi kszego durnia. Lecz by o tyle rzeczy po prostu oczywistych, o których nie wspomnia . Mimo zm czenia jego umys wci by w stanie poradzi sobie z nimi pod warunkiem, e b dzie mia chwil czasu na uporz dkowanie my li. — Panowie, to jest okazja. W obecnej chwili Anglia ponad wszystko potrzebuje zwyci stwa na morzu. Czy potrafimy doceni jego znaczenie? Czy potrafimy? Po oby ono kres knowaniom Bonia. I wielce ul oby w trudach blokady. Co daliby my za tak szans ? — Miliony — powiedzia Barrow. — A czym ryzykujemy? yciem dwóch, mo e trzech agentów. Tylko tyle stracimy, je li im si nie powiedzie. Groszowy los na loterii. Zysk wprost nie do obliczenia przy ryzyku niewielkiej straty. — Bardzo pan elokwentny, kapitanie — zauwa Marsden wci tym samym bezbarwnym tonem. — Nie le o w mojej intencji popisywa si elokwencj — stwierdzi Hornblower i poczu si z lekka zaskoczony, uprzytomniwszy sobie, jak wiele prawdy by o w tym o wiadczeniu. Nagle wezbra a w nim z na siebie i na obu swych rozmówców. Nierozwa nie pozwoli si wyci gn na zwierzenia, dal si wzi za jednego z tych pomyle ców z ptasimi mó kami, dla których Marsden musi czu g bok pogard . W rozdra nieniu podniós si z krzes a, lecz w ostatniej chwili opanowa si , nie chc c pogorszy opinii o sobie przez okazanie irytacji. Lepiej b dzie zachowa si oficjalnie. Przyda oby si co , co by sprowadzi o jego wypowied do poziomu uprzejmej, bez wi kszego
znaczenia rozmowy. Ponadto musi uprzedzi gro ce mu nieuchronnie odprawienie, je li chce zachowa cho troch szacunku dla samego siebie. — Panowie, zaj em zbyt wiele waszego cennego czasu — rzek . Mimo zm czenia natychmiast odczu wyra przyjemno , e w ten sposób pierwszy uczyni krok, e dobrowolnie rezygnuje z towarzystwa sekretarza Admiralicji i jego zast pcy, gdy tuziny oficerów ni szych stopni gotowe by yby czeka godzinami i dniami na rozmow z nimi. Lecz Marsden zwróci si do Barrowa: — Panie Barrow, jak si nazywa ten cz owiek z Ameryki Po udniowej, którego widuje si ostatnio we wszystkich poczekalniach? Mo na go spotka wsz dzie… W zesz ym tygodniu by nawet na obiedzie z Camberwellem u White'a. — Ten, co chce wszcz rewolucj , sir? Ja sam spotka em go kilkakrotnie. To… to Miranda, sir, czy Mirandola albo co w tym rodzaju. — Miranda! Tak si nazywa. S dz , e mo emy z niego skorzysta , je li zajdzie potrzeba. — Bez trudu, sir. — Tak. A w wi zieniu Newgate siedzi Claudius. O ile si orientuj , panie Barrow, by pa skim przyjacielem. — Claudius, sir? Zna em go, jak wszyscy. — Zdaje si , e za tydzie ma stan przed s dem? — Tak, sir. Zostanie powieszony w przysz y poniedzia ek. Ale czemu pan o niego pyta, panie Marsden? Hornblowerowi sprawi pewn przyjemno widok dezorientacji na twarzy jednego z dwóch jego rozmówców, wprawdzie tylko drugiego sekretarza, i fakt, e chwilowo nie dosta odpowiedzi na swoje pytanie. — Nie ma zatem czasu do stracenia. — Marsden zwróci si do Hornblowera, który czeka w zak opotaniu, zdawszy sobie spraw , e wskutek tej zw oki jego odej cie straci o sporo ze swego dramatyzmu. — Portier zna pa ski adres, kapitanie? — Tak. — Wi c przy nied ugo po pana. — Tak jest, sir. Dopiero zamkn wszy za sob drzwi Hornblower poczu z na siebie za u ycie tego czysto morskiego zwrotu w stosunku do cywila. Lecz nie z ci si d ugo przy tylu sprawach, które jego znu ony umys musia jeszcze przemy le . By g odny i bardzo potrzebowa snu. Ma o go obszed jaki nieznany Miranda czy ów tajemniczy Claudius z wi zienia w Newgate. Najpierw musi naje si do syta, a potem spa , spa , spa . Ale musi te napisa do Marii. Rozdzia IX Hornblower ockn si zgrzany jak mysz. S ce pra o przez okno i w jego pokoiku na poddaszu by o gor co jak w piecu. Sen dopad go, gdy le przykryty kocem, tote obudzi si mocno spocony. Poczu pewn ulg po zrzuceniu z siebie koca. Zacz prostowa si ostro nie, wida spa bez zmiany pozycji, dos ownie jak k oda. Wci odczuwa ból w kilku miejscach, co mu przypomnia o, gdzie si znajduje i jak si tu dosta . Jego sposób na sprowadzenie snu zadzia dopiero po jakim czasie. A teraz jest pewnie dobrze po wschodzie s ca, musia spa dziesi albo i dwana cie godzin. Jaki to dzi dzie tygodnia? eby na to odpowiedzie , trzeba si by o cofn w przesz . W niedziel jecha karet pocztow — pami ta bicie dzwonów wsz dzie po drodze, a w Salisbury wiernych, którzy wyszed szy z nabo stwa zgromadzili si wokó karety. Do Londynu przyby zatem w poniedzia ek rano, czyli wczoraj — a trudno w to uwierzy — a dzi jest wtorek. Z Plymouth — gdzie przed samym odjazdem widzia si z Mari — wyruszy w sobot po po udniu. Nastrój mi ego odpr enia zacz ust powa napi ciu. Czu nawet napr anie si gotowych do dzia ania mi ni, w miar jak my lami si ga dalej wstecz — to w nie w pi tek we wczesnych godzinach rannych „Princess” odp yn a od „Guèpe”, zostawiaj c francuza w stanie niezdatnym do eglugi. A w czwartek wieczorem wdrapywa si na pok ad „Guèpe” po zwyci stwo lub mier , przy czym mier by a bardziej prawdopodobna ni
zwyci stwo. To by o w ubieg y czwartek wieczorem, a dzi by zaledwie wtorek rano. Chcia odp dzi od siebie te przykre wspomnienia, ale napi cie znów wróci o na my l, e — o czym ca kiem zapomnia — zostawi w Admiralicji koc wzi ty z kajuty francuskiego kapitana, eby owin zdobyte dokumenty. Pewnie wczoraj wieczorem znalaz go jaki biedny urz dnik i uradowany zabra do domu. I nie jest to aden powód, eby si denerwowa — tak, ale pod warunkiem, e nie dopu ci do siebie obrazu g owy francuskiego kapitana roztrzaskanej jak zmia ony w oski orzech. Zmusi si do ws uchania w dobiegaj ce z zewn trz uliczne odg osy turkot kó pojazdów, co mu pozwoli o z powrotem zapa w bezruch i w stan pó wiadomo ci. Dopiero w jaki czas pó niej, jeszcze senny, us ysza na ulicy d wi k podków konia biegn cego k usem. Temu odg osowi nie towarzyszy turkot kó . Stukot kopyt ucich pod jego oknem i Hornblower domy li si , kogo przywióz wierzchowiec. Gdy w koszuli wstawa z ka, na schodach rozleg y si kroki i kto mocno zastuka do drzwi pokoju. — Kto tam? — Goniec z Admiralicji. Hornblower odsun zasuwk . W drzwiach stan pos aniec w granatowym mundurze, skórzanych spodniach i d ugich butach. Pod pach trzyma melonik z czarn wst . Zza jego pleców wygl da a krety ska twarz niedorozwini tego syna gospodyni. — Kapitan Hornblower? — Tak. Dla dowódców okr tów wojennych przyjmowanie wiadomo ci w samej koszuli jest rzecz ca kiem zwyk . Hornblower pokwitowa odbiór pisma podanym mu o ówkiem i otworzy je. Sekretarz Lordów Komisarzy Admiralicji b dzie bardzo zobowi zany, je li kapitan Horatio Hornblower zechce przyby do Admiralicji dzi , we wtorek, na godzin jedenast rano. — Która teraz godzina? — spyta Hornblower. — Troch po ósmej, sir. — W porz dku. — Hornblower nie móg si jednak oprze ch ci postawienia jeszcze jednego pytania: — Czy Admiralicja przesy a wszystkie swoje pisma przez konnego? — Tylko te na odleg ponad mil , sir. — Goniec pozwoli sobie da bardzo ogl dnie wyraz swojej opinii o oficerach zatrzymuj cych si na niew ciwym brzegu rzeki. — Dzi kuj . To wszystko. Odpowied nie by a potrzebna. Mo na by o z góry przyj , e b dzie potwierdzaj ca, je li sekretarz Admiralicji pisze, e b dzie bardzo zobowi zany. Hornblower zabra si do golenia i ubierania. Wynaj ódk pop yn przez rzek , cho kosztowa o go to dodatkowe trzy pó pensówki. Najpierw umaczy si przed sob , e to dlatego, i chce wys z poczty list do Marii, lecz wreszcie z rozbawieniem przyzna w duchu, e uleg pokusie znalezienia si na wodzie po trzech dniach pobytu na dzie. — Ten Calder, kapitanie, pozwoli Francuzom da nog — odezwa si przewo nik mi dzy jednym powolnym poci gni ciem rubówek a drugim. — Za dzie albo dwa dowiemy si czego wi cej na ten temat — odpar ogl dnie Hornblower. — Mia ich i da im uciec. Nelson by tak nie zrobi . — Nie wiadomo, co by zrobi lord Nelson. — Bonio depcze nam po pi tach, a Villoun-noove w morzu! Ten Calder! Powinien si wstydzi . ysza em o admirale Byngu i jak go rozstrzelali. Powinni to samo zrobi z Calderem. By a to pierwsza spostrze ona przez Hornblowera oznaka oburzenia wznieconego wiadomo ci o bitwie pod przyl dkiem Finisterre. Gdy Hornblower wszed do „G owy Saracena”, eby zje niadanie, ciciel zasypa go pytaniami, a dwie s ce przystan y i z zaciekawieniem przys uchiwa y si rozmowie, a ich pani kaza a im wraca do swojej roboty. — Chcia bym rzuci okiem na gazet — powiedzia Hornblower. — Gazet , sir? Ju podaj , sir. W rubryce „Nadzwyczajne Wiadomo ci”, na honorowym miejscu na pierwszej stronie, zobaczy informacj niezbyt zas uguj na ten szumny nag ówek, bo by o to z one zaledwie z o miu wierszy streszczenie pierwszej depeszy. Pe ny raport Caldera, wieziony do Londynu rozstawnymi ko mi przez
kurierów przebywaj cych galopem swoje dziesi ciomilowe odcinki drogi, dopiero teraz chyba dociera do Admiralicji. Wa ny by komentarz redakcyjny, bo „Morning Post” wyra nie mia na spraw taki sam pogl d jak przewo nik i w ciciel gospody. Calder zosta postawiony na pozycji z zadaniem pochwycenia Villeneuve'a; dotar na miejsce dzi ki dobremu zaplanowaniu operacji przez Admiralicj , ale nie wykona specjalnego zadania, którym by o zniszczenie Villeneuve'a po doprowadzeniu przez Admiralicj do spotkania obu flot. Villeneuve przyp yn z Indii Zachodnich, wymkn wszy si Nelsonowi, który doszed a tam w po cigu za nim, i przebi si przez barier , jak Anglia próbowa a zagrodzi mu drog powrotu. Teraz dotar do Ferrolu, gdzie b dzie móg wysadzi swoich chorych na l d i odnowi zapasy s odkiej wody, aby móc znów wyj w morze i zagrozi Kana owi. Patrz c na spraw od tej strony mo na by o uzna to za zdecydowany sukces Francuzów. Hornblower nie w tpi , e Bonaparte rozdmucha go do rozmiarów druzgoc cego zwyci stwa. — Tak, sir. I có pan s dzi, sir? — spyta w ciciel gospody. — Wyjrzyj przez drzwi i powiedz mi, czy Bonio nie maszeruje przypadkiem ulic — odpowiedzia Hornblower. O stanie umys u gospodarza wiadczy fakt, e istotnie uczyni ruch w stron drzwi, zanim u wiadomi sobie, co robi. — Lubi pan po artowa , sir. W ciwie nie zosta o nic innego, jak tylko po artowa . Te dyskusje o morskiej taktyce i strategii, prowadzone przez nie znaj cych si na rzeczy cywilów, przypomina y troch Hornblowerowi spory mieszka ców gibbonowskiego, chyl cego si ku upadkowi Rzymu na temat istoty Trójcy wi tej. Ale to w nie wrzawa podniesiona przez lud wymusi a wykonanie wyroku mierci na Byngu. ycie Caldera mo e by w powa nym niebezpiecze stwie. — Dzi mam Boniowi najbardziej za z e, e przez niego nie mog spokojnie zje niadania — powiedzia Hornblower. — Tak, sir. W tej minutce, sir. ciciel gospody oddali si zaaferowany, a Hornblower zauwa teraz jeszcze jedno nazwisko na pierwszej strome „Morning Post”. Pisano tam o doktorze Claudiusie. Czytaj c ten fragment Hornblower przypomnia sobie, czemu to nazwisko, wymienione przez Marsdena, wyda o mu si jakby znajome. O Claudiusie pisano ju wcze niej w gazetach, których stare numery Hornblower otrzymywa jeszcze w czasie blokady Brestu. By to duchowny, autentyczny doktor teologii, a zarazem g ówna osoba najg niejszego skandalu, towarzyskiego i finansowego, w historii Anglii. Wkr ci si do londy skich kó towarzyskich w nadziei uzyskania dla siebie biskupstwa, ale chocia sta si cz owiekiem dosy popularnym, czy raczej znanym, swego celu nie osi gn . Straciwszy nadziej na wy sze stanowisko w hierarchii ko cielnej, zszed na drog przest pcz . Za szeroko rozga zion organizacj specjalizuj si w podrabianiu weksli. Jego falsyfikaty by y tak doskona e, a sposób, w jaki puszcza je w obieg, tak przebieg y, e przez d ugi czas proceder ten nie wychodzi na jaw. Obrót handlowy mi dzy Angli a reszt wiata odbywa si przewa nie za pomoc weksli. Claudius skorzysta z nieuniknionych d ugich przerw mi dzy wystawianiem weksli a przedstawianiem ich do zap aty, aby w czy swoje falsyfikaty w obieg. Zdradzi go tylko b d ze strony wspólnika. Fa szywe weksle wystawione w Bejrucie czy Madrasie — tak doskona e, e nawet ich ofiary nie znajdowa y podstaw, aby ich nie honorowa — wci jeszcze nap ywa y, i w wiecie finansowym wrza o. S dz c po tym ust pie w gazecie, podobny wstrz s prze ywa y wysokie sfery towarzyskie, które dopu ci y fa szerza do swych kr gów. Teraz Claudius siedzi w Newgate i grozi mu rozprawa s dowa. Czy mia jakie znaczenie fakt, e Marsden zainteresowa si tym cz owiekiem? Hornblowerowi trudno w to by o uwierzy . W tej chwili uwag jego zwróci o jego w asne nazwisko wymienione w innym ust pie, zatytu owanym „Plymouth”. Po wzmiankach o wej ciach i wyj ciach okr tów nast powa o zdanie: „Kapitan Horatio Hornblower, ostatnio ze s upa JKM «Hotspur», zszed dzi rano na l d z «Princess», barki dostarczaj cej okr tom wod , i karet pocztow wyruszy natychmiast do Londynu”. mieszne, eby taki drobiazg poprawia smak wieprzowiny ze szpinakiem i sma onymi jajkami, postawionej przed nim przez w ciciela gospody, ale jednak tak by o. Dzi ki temu wchodzi do Whitehall
w dobrym humorze. Marsden musi by przygotowany do rozmowy z nim na temat awansu na kapitana i dania mu jakiego okr tu — im wcze niej ta wa na sprawa zostanie za atwiona, tym lepiej. Teraz, gdy Cornwallis opu ci swój proporzec admiralski, jego rekomendacj mogli tu atwo od na pó czy w ogóle pu ci w zapomnienie dla zrobienia miejsca jakiemu faworytowi, bo Hornblower nie mia ju nikogo na wysokim stanowisku, kto by mu sprzyja . W jasnym wietle dnia, po dobrym odpoczynku nocnym i maj c pe ny dek, Hornblower uzna za rzecz nieprawdopodobn , eby Marsden móg my le o podejmowaniu jakich dalszych dzia w zwi zku z szale czym planem wys ania fa szywych rozkazów do Villeneuve'a. A jednak… Nie by o to tak ca kiem nieprawdopodobne, a i plan nie by a tak szalony. Fa szerstwo musia oby by doskona e, a podmiana listu nie zauwa ona. Poniewa Ferrol jest oddalony od Pary a o co najmniej dziesi dni jazdy kuriera, Villeneuve nie mia by mo no ci zwrócenia si do stolicy o potwierdzenie. A e nie do pomy lenia by o, eby rz d brytyjski poszed na co takiego, powodzenie próby fa szerstwa — je li zostanie podj ta — sta oby si tym bardziej mo liwe. Oto i Admiralicja. Tego ranka z pewn siebie min móg rzuci do portiera: „Jestem umówiony z panem Marsdenem”, ku niezmiernej zazdro ci dwójki petentów staraj cych si o wpuszczenie. Móg te napisa „umówiony” na formularzu, podaj c powód przybycia. Kazano mu zosta w poczekalni, ale nie wi cej ni dziesi minut pó niej, a w trzy minuty po wydzwonieniu jedenastej przez zegar, zosta wezwany przed oblicze Marsdena. By tam te Barrow i Dorsey. Na ich widok Hornblower pomy la , e temat spotkania mo e obejmowa to, co dot d wydawa o mu si nieprawdopodobne. Ciekawa rzecz, e pierwszy sekretarz zechcia okaza si na tyle ludzki, eby chwilk czasu po wi ci wst pnej rozmowie, i dopiero potem przej do rzeczy. — Jestem pewien, kapitanie, e pochlebi panu wiadomo , i jego lordowska wysoko ma w gruncie rzeczy tak sam opini o Ferrolu jak pan. — Bardzo to dla mnie pochlebne, sir. — Lord Barham by nie tylko pierwszym lordem Admiralicji, lecz przez wiele lat sprawowa urz d g ównego rewidenta marynarki wojennej, a jeszcze wcze niej, jako admira , dowodzi flot okr tów. To na jego rozkaz Calder zagrodzi drog Villeneuve'owi. — Jego lordowska wysoko by równie zaskoczony co mile zdziwiony znajomo ci tamtejszych warunków przez pana Barrowa — ci gn Marsden. — Naturalnie pan Barrow nie uzna za stosowne powiedzie , e dowiedzia si tego wszystkiego od pana. — Naturalnie e nie, sir — zgodzi si Hornblower. I zaraz zebra si na odwag konieczn do wypowiedzenia tego, co le o mu na sercu. — Lecz mo e wobec tego jego lordowska wysoko przychylnie rozwa y rekomendacj admira a Cornwallisa dotycz mojego stopnia kapita skiego? Ma wi c ju to za sob . Lecz twarze obu sekretarzy nawet nie drgn y. — W tej chwili mamy pilniejsz spraw — odpar Marsden. — Ka emy tu komu czeka . Dorsey, niech pan b dzie askaw wprowadzi ksi dza. Dorsey przeszed przez pokój i otworzy drzwi. Po chwili kaczkowatym chodem wszed przez nie barczysty m czyzna niskiego wzrostu. Zanim drzwi si zamkn y, Hornblowerowi mign w g bi nierz piechoty morskiej. Przybysz mia na sobie czarn sutann i ksi owsk peruk , lecz duchowny strój k óci si z przesz o pó calowym czarnym zarostem na policzkach. Dopiero spojrzawszy ponownie Hornblower zauwa , e ksi dz ma r ce skute kajdankami z cuszkiem biegn cym od nich do jego pasa. — Oto wielebny doktor Claudius — powiedzia Marsden. — W nie przyby z Newgate. U yczono nam jego us ug dzi ki uprzejmo ci sekretarza stanu do spraw wewn trznych. Przynajmniej na pewien czas. Claudius obrzuci ich spojrzeniem, a zmiany w wyrazie jego twarzy mog yby stanowi interesuj cy materia do studium psychologicznego. W jego czarnych, mia o patrz cych oczach tai si spryt i przebieg . Obok strachu na jego pe nym obliczu malowa a si bezczelno i — rzecz najbardziej interesuj ca — równie ciekawo , której nie potrafi st umi nawet cie wisz cej nad nim mierci. Ale Marsden nie traci czasu. — Claudius, zosta pan sprowadzony tu dla dokonania fa szerstwa, je li pan to potrafi. Przez nalan twarz Claudiusa przemkn króciutki b ysk zrozumienia. Zaraz potem twarz
znieruchomia a, co wywo o podziw Hornblowera. — Zarówno uprzejmo , jak i formy towarzyskie — odezwa si Claudius — wymagaj , aby zwraca si pan do mnie per „Doktorze”. Jeszcze nie zdj to ze mnie szat duchownych i ci gle jestem doktorem teologii. — Bzdury, Claudius — achn si Marsden. — Nie powinienem by oczekiwa uprzejmo ci od s ug. Claudius mia nieprzyjemny g os, szorstki i chrapliwy, co t umaczy oby jego niepowodzenie w staraniach o biskupstwo. Z drugiej jednak strony przyst pi do ataku ju w czasie tej pierwszej wymiany zda — list od Bonapartego zaleca nieoczekiwany kontratak nawet przy s abszych si ach, lecz prowadzony z ca energi . Jednak e tu, w Admiralicji, przeciwnikiem dowodzi mistrz taktyki. — W porz dku, doktorze — odrzek Marsden. — Powaga tytu u doktora teologii wymaga ca ego nale nego mu od nas respektu. Panie Dorsey, prosz poda doktorowi ten dokument, z pozdrowieniami od lordów Admiralicji, i spyta go, czy s dzi, e ze swym ogromnym do wiadczeniem potrafi by napisa podobny. Claudius uj pismo w skute kajdankami d onie. W czasie czytania czarne brwi zbieg y mu si w kresk . — Pochodzenia francuskiego. To oczywiste. Niezale nie od j zyka napisany jest typowym pismem cznym francuskich urz dników. W czasie ostatniego okresu pokoju mnóstwo przyk adów tego pisma przesz o przez moje r ce. — A podpis? — Interesuj ca robota. Po ony, rzek bym, indyczym piórem. Potrzebowa bym co najmniej godzin na wprawki, eby móc go odtworzy . Za te piecz cie… — Wykona em odciski — wtr ci Dorsey. — To wida . Lecz zosta y zdj te z papieru z przyzwoit staranno ci . Musz panu pogratulowa opanowania tej trudnej sztuki. Otó … Claudius podniós wzrok znad papieru i potoczy po zebranych badawczym spojrzeniem. — Panowie rzek — na ten temat mia bym znacznie wi cej do powiedzenia. Ale zanim to uczyni , musz dosta zapewnienie, e moje us ugi zostan wynagrodzone. — Ju ma pan to zapewnienie — rzek Marsden. — Pa ski proces zosta przesuni ty o tydzie . — Tydzie ? Miewa em kazania na temat szybkiego up ywu czasu mi dzy jedn niedziel a drug . Nie, panowie. Chc . Czuj mierteln odraz do szubienicy i nie mówi tego artem. Sytuacja sta a si dramatycznie napi ta. Hornblower popatrzy po twarzach czterech m czyzn — Marsdena, z leciutkim cieniem cynicznego rozbawienia, Barrowa — z wyrazem pewnej konsternacji, Dorseya, oboj tn , jak przysta o podw adnemu, i Claudiusa, ostro nie przenosz cego wzrok na wszystkich obecnych po kolei. Przypomina skaza ca na rzymskiej arenie patrz cego na lwy zacie niaj ce kr g wokó niego. Pierwszy odezwa si Barrow, zwracaj c si do Marsdena. — Wezw stra , sir, dobrze? Nie potrzebujemy go. Napi cie wci trwa o. — Wezwijcie stra ! — powtórzy Claudius za Barrowem potrz saj c skutymi d mi. Kajdanki wyda y metaliczny d wi k. — Zabierzcie mnie i powie cie jutro. Jutro? Za tydzie ? Je li mam wisie , to im pr dzej, tym lepiej. Wy, panowie, pewnie si nigdy nie dowiecie, ile prawdy w tym, co mówi . Mam w sobie tyle mi osierdzia, e pozwala mi to mie nadziej , i nigdy do tego nie dojdzie. Ale to prawda. Wieszajcie mnie jutro. Hornblowerowi trudno by o zdecydowa , czy Claudius szar uje, rzucaj c na szal tydzie ycia, który móg by mu przynie nawet u askawienie. Tak czy owak poczu zazdrosny podziw dla tego szkaradnego cz owieka, samotnego i bezbronnego, który — tocz c ostatni walk — nie chce uciec si do zwyk ego agnia o ask , a przecie taka pro ba skierowana do Marsdena mog aby by jego ostatni skuteczn pro w yciu. I wtedy przemówi Marsden. — Nie b dzie pan wisia — rzek . Od chwili gdy wprowadzono Claudiusa, niebo zacz o zasnuwa si chmurami. Po kilku dniach onecznej letniej pogody nad dolin Tamizy zbiera o si na burz . Po s owach Marsdena rozleg o si
niskie dudnienie grzmotu, który w uszach Hornblowera zabrzmia jak grom w Iliadzie potwierdzaj cy przysi Zeusa. Claudius popatrzy przenikliwie na Marsdena. — To znaczy, e sprawa uzgodniona, a ja udost pni panom wszelkie korzy ci z mego do wiadczenia — powiedzia . Hornblower znów poczu uk ucie zazdrosnego podziwu — ma y cz owieczek zadowoli si czterema prostymi s owami wyrzeczonymi przez Marsdena, nie bawi si w wymuszanie formalnego przyrzeczenia, jak d entelmen od razu przyj s owo d entelmena. Niewykluczone, e pobudzi go do tego potwierdzaj cy oskot pioruna. — Doskonale — rzek Marsden — i Claudius natychmiast przyst pi do rzeczy. Tylko troch zd awiony g os i cie wahania towarzysz cy pierwszym s owom zdradza y miertelne napi cie, jakie odczuwa przed chwil . — Przede wszystkim — zacz — nale y zaznaczy , e ambicja mo e przerosn mo liwo ci. Jest rzecz absolutnie niemo liw napisa d ugi fa szywy list obc r , i to tak, aby naprawd wprowadzi odbiorc w b d. Zak adam, e idzie panom o list, a nie po prostu o kilka s ów? A w takim razie lepiej nie próbowa dok adnego na ladownictwa. Z drugiej strony niedbalstwo atwo mog oby mie fatalny skutek. Jak rzek em, to pismo jest typowym pismem francuskich urz dników — s dz , e takiego w nie uczono w szko ach jezuickich. Mamy tu mnóstwo francuskich uciekinierów. Niech który z nich napisze nam ten list. — Dobrze mówi, sir — rzuci Dorsey do Marsdena. — A ponadto — ci gn Claudius — niech tre francusk u o y Francuz. Panowie mo ecie si szczyci , e piszecie dobrze po francusku, gramatycznie, lecz Francuz czytaj cy wasze dzie o pozna, e nie jest ono dzie em Francuza. Pójd jeszcze dalej, panowie. Dajcie Francuzowi ust p napisany po angielsku i ka cie mu odda jego tre po francusku, a czytaj cy Francuz j e s z c z e b dzie wiadom, e co tu nie w porz dku. Wasze pismo w j zyku francuskim musi by ab initio u one przez Francuza, a panowie musz si zadowoli naszkicowaniem tylko jego tre ci. Hornblower dostrzeg , e Marsden kiwni ciem g owy dal do zrozumienia, e si z tym zgadza. Wida by o, e jest pod wra eniem, chocia wcale nie chcia tego okaza . — A teraz, panowie — mówi dalej Claudius — przyst pmy do rzeczy istotnych. Zak adam, e wasz sfa szowany list zamierzacie wys do kogo z marynarki wojennej albo z armii, czy tak? W takim razie do sprawy mo na podchodzi z wi kszym spokojem. Ludzie interesu, bezduszni bankierzy, twardog owi kupcy, maj cy do stracenia co wi cej ni ycie innych ludzi, badaliby dokumenty dok adniej. Jednak e i w sztabie genera a zawsze mo e si znale jaki w cibski podw adny, pragn cy zwróci na siebie uwag . Trzeba wi c zrobi to mo liwie doskonale. Co do podpisu to jestem przekonany, e potrafi odtworzy go perfekcyjnie. Ten atrament… na pewno dobierze si podobny na Chancery Lane. Konieczne dzie przeprowadzenie kompletnych prób. Drukowany nag ówek… Potrzebne b specjalnie odlane czcionki dok adnie imituj ce te tutaj. Ale panowie b z tym mieli mniej k opotu, ni ja miewa em. — Tak — zgodzi si Marsden, zafascynowany tym, co s ysza . — Natomiast papier… — mówi dalej Claudius, badaj c starannie jego faktur serdelkowatymi, lecz wyra nie wra liwymi palcami. — B musia poinstruowa panów, gdzie go szuka . Sir, b dzie pan askaw potrzyma papier przed moimi oczami pod wiat o? Kajdanki w stopniu uci liwym ograniczaj moje ruchy. Dzi kuj , sir. Tak, taki jak my la em. Znam ten gatunek papieru, ale na szcz cie nie ma znaku wodnego. Nie b dzie wi c chyba potrzeby produkowania odpowiedniego papieru de novo. Panowie mo ecie nie docenia wagi zgodno ci rodzaju papieru, je li nie zaprz gniecie do pracy wyobra ni. Pojedynczy dokument móg by przej , lecz nale y bra pod uwag ca ich seri . Po otrzymaniu, powiedzmy, sze ciu oryginalnych pism kto dostaje jedno podrobione. W ramach normalnego toku pracy swego urz du ten kto do y je oczywi cie do poprzednich. Je li b dzie ono w sposób wyra ny ró ni si od pozosta ych — a nawet cho by ta ró nica by a ca kiem ma a — to z wielkim ha asem zostanie na to zwrócona uwaga. Hinc illae lachrymae. A je eli przy tym tre oka e si cokolwiek niecodzienna, to — chocia w innych okoliczno ciach przeszed by — w tym wypadku zacznie si awantura i rozdzwoni si wszystkie dzwony. Et ego in arcadia vixi, panowie.
— Bardzo pouczaj ce — zauwa Marsden, a Hornblower pozna go ju na tyle, e wiedzia , i równa si to d ugiej mowie pochwalnej. — Teraz panowie, dochodz w moich wywodach do „w ko cu” — powiedzia Claudius. W tym momencie znowu b ysn o i potoczy si huk gromu. — Nawet stoj c na ambonie odczuwa em ulg moich wiernych po tym s ówku, tote b si streszcza . Sposób dostarczenia pisma musi by zgodny ze sposobem, w jaki dostarczane by y wszystkie inne przesy ki. Powtarzam jeszcze raz: konieczna jest maksymalna ostro no , aby nie dopu ci do czego , co zwróci oby specjaln uwag na to jedno pismo spo ród wszystkich pozosta ych. Wchodz c do pokoju Claudius mia twarz chorowicie blad pod szczeciniastym zarostem, a gdy ko czy mówi , by jeszcze bledszy. — Mo e pozwolicie, panowie, e usi ? — powiedzia . — Nie mam ju tych si , którymi ongi zwyk em by si szczyci . — Dorsey, niech go wyprowadz — poleci krótko Marsden. — Da mu szklank wina. Pewnie te jest g odny. Mo e w nie sprawi a to wzmianka o jedzeniu, e Claudius odzyska sw niezachwian pewno siebie. — Befsztyk, panowie? — rzek . — Mog liczy na befsztyk? Przez ostatni tydzie daremne marzenia o befsztyku pog bia y jeszcze bardziej gorycz moich koszmarnych snów o stryczku. — Dorsey, prosz dopilnowa , eby dosta befsztyk — rozkaza Marsden. Claudius odwróci si . Chwia si dalej na nogach, lecz na jego okolonych zarostem wargach pojawi si nik y cie u miechu. — W takim razie, panowie, mo ecie liczy , e dam z siebie wszystko dla mojego Króla, Ojczyzny i dla mego Ja. Po odej ciu Dorseya i Claudiusa Marsden zwróci si znów do Hornblowera. Pokój, prawie ciemny w samo po udnie z powodu czarnych chmur wisz cych na niebie, wype ni o nagle wiat o b yskawicy i zaraz rozleg si huk, niby odg os g nego strza u z armaty, oddanego bez ostrze enia i ucich ego bez pog osu. — Jego lordowska wysoko — zacz Marsden zupe nie nie zwróciwszy uwagi na grzmot — w zasadzie zaaprobowa ju podj cie próby. Konsultowa em si z nim dzi rano. A pan Barrow z pewno ci my li o znalezieniu francuskich emigrantów, którzy u yliby i napisali pismo. — Tak, panie Marsden — odpar Barrow. — Sir, konieczne b dzie oczywi cie odtworzenie stylu — rzek Hornblower. — Niew tpliwie, kapitanie — zgodzi si Barrow. — A rozkazy nie mog zawiera niczego, co by oby w oczywisty sposób niewykonalne. Tu wtr ci si Marsden. — Kapitanie, czy pa sk babci trzeba by o uczy maca kury? — spyta tym samym beznami tnym tonem, ogl dnie przypominaj c Hornblowerowi, e sekretarze Admiralicji z by zjedli na pisaniu rozkazów. Hornblower zdoby si jako na u miech i odpar : — Zapomnia em, jak mia a w tym praktyk . Wybaczcie mi, panowie. Idzie mi tylko o powodzenie planu. W tym momencie rozszala a si burza z piorunami. Do pokoju wpad podmuch ch odniejszego powietrza, przynosz c ze sob odg osy ulewy hucz cej za oknami, za którymi nic nie by o wida oprócz deszczu. — Mo emy by pewni, e panowie Barrow, Dorsey i Claudius zajm si szczegó ami. Nast pnym punktem do rozwa enia jest zej cie na l d. — Sir, to powinno by najprostsz cz ci ca ej operacji. Hiszpa skie wybrze e Biskajów, rozci gaj ce si na przestrzeni blisko trzystu mil od granicy francuskiej do Ferrolu, by o rzadko zaludnione i mia o urozmaicon rze , z mnóstwem zatoczek. Mo na by o mie pewno , e wszechmocna na morzach Królewska Marynarka Wojenna potrafi niepostrze enie wysadzi niewielki oddzia ek na l d. — Ciesz si , kapitanie, e pan tak s dzi — rzek Marsden.
Nast pi a dramatyczna — czy raczej melodramatyczna — pauza. Hornblower przeniós wzrok z Marsdena na Barrowa i z powrotem na Marsdena, i dreszcz go przebieg na widok wymienionych przez nich spojrze . — O co chodzi, panowie? — spyta . — Kapitanie, czy to nie jest rzecz oczywista, e pan jest cz owiekiem najlepiej nadaj cym si do tej misji? Marsden wci mówi swoim bezbarwnym tonem, Barrow popar go. — Pan zna Ferrol, kapitanie. Ma pan te pewne do wiadczenia z Hiszpanii. I mówi pan troch po hiszpa sku. Pan powinien obj dowództwo. To da o Marsdenowi asumpt do ponownego odezwania si : — W tej chwili nie piastuje pan adnego innego stanowiska dowódczego. Znaczenie tej uwagi by o a nazbyt oczywiste. — Doprawdy, panowie… — zacz Hornblower. Tym razem wyj tkowo nie potrafi my le dostatecznie szybko, eby ubra w s owa swój protest. — To nie jest obowi zek, którego wykonanie mog oby by panu narzucone — ci gn Marsden. — Rzecz ca kiem jasna. To by aby absolutnie dobrowolna misja. Wej cie na terytorium nieprzyjacielskie w przebraniu czy o si z ryzykiem sromotnej mierci. Szubienica, stryczek… a w Hiszpanii elazny ko nierz garoty. mier przez uduszenie. Konwulsje i wicie si z bólu poprzedzaj ce zgon. adna formacja bojowa nie mog aby nakaza swemu oficerowi podj cia takiego ryzyka. — Jestem pewien, e mo emy ufa temu Hiszpanowi, Mirandzie — odezwa si Barrow. — A je li potrzebny b dzie Francuz — pa ska opinia, kapitanie, w tym przedmiocie, b dzie cenna — to mamy co najmniej trzech, którzy ju wykonywali dla nas powa ne zadania. By o rzecz nie do pomy lenia, eby ci dwaj sekretarze, ludzie z marmuru, mogli si w ogóle zni do proszenia, lecz wygl da o, e s bli si tego, ni byli kiedykolwiek w swoim yciu. Marynarka wojenna mo e rozkaza marynarzowi, eby si wspina po bardzo wysokiej i bardzo stromej burcie okr tu liniowego w obliczu dobrze wycelowanych muszkietów; za rzecz oczywist uwa ano, e cz owiek bez mrugni cia okiem wystawi si na szereg salw burtowych kartaczami; mo na go by o pos na maszty w najciemniejsz i najbardziej burzliw noc dla ratowania kilku jardów p ótna aglowego; i powiesi go, rozstrzela lub zach osta na mier , gdyby si zawaha . Lecz nikt w marynarce wojennej nie móg rozkaza komukolwiek, eby ryzykowa uduszenie garot , nawet gdyby na szali znalaz si byt narodu. Lecz w nie to — przypomnienie, e Anglia jest w miertelnej potrzebie — by o argumentem nie do odparcia, czym , co przys oni o wszelkie inne wzgl dy. W spokojnej atmosferze tego pokoju Hornblower wiadomi sobie, jak bardzo krajowi potrzeba zwyci stwa na morzu i przeciwstawi tej potrzebie znikom cen zaproponowanej przez siebie próby. Jak si jednak teraz okaza o, cen mog oby by jego ycie. I… i… komu móg by zaufa , e zachowa jasno my lenia, komu powierzy opracowanie planu lub improwizacj w nieprzewidzianej sytuacji? W jego g owie formowa y si ju , nieproszone, poprawki i udoskonalenia w z grubsza zarysowanym planie, wymagaj ce z jego strony dzia ania. B dzie musia si zgodzi , a w momencie jasnowidzenia poj , e gdyby odmówi , nigdy by sobie potem tego nie wybaczy . Musia powiedzie tak. — Kapitanie — rzek Marsden — nie zapomnieli my o rekomendacji admira a Cornwallisa, e powinien pan zosta oficjalnie awansowany. owa te tak bardzo odbiega y od chwilowego toku my li Hornblowera, e a zaniemówi . Barrow popatrzy na Marsdena i doda od siebie: — Kapitanie, nie b dzie potrzeby szuka dla pana okr tu. Móg by pan otrzyma dowództwo w Morskiej S bie Pomocniczej, z czym wi e si stopie kapita ski. Potem móg by pan zosta przeniesiony do s by specjalnej. Do rozmowy wkrad si obcy element. Co , czemu w drodze do Admiralicji Hornblower po wi ci wi cej ni przelotn my l. Awans na kapitana. Zostanie „mianowany”, wci gni ty na list kapitanów. Przestanie by jedynie m odszym stopniem dowódc okr tu, nieustannie irytuj cym si z powodu formalnego tylko tytu owania go kapitanem. B dzie kapitanem naprawd ; osi gnie to, o czym marzy
ka dy w marynarce wojennej, od oficera do najm odszego ch opca okr towego w s bie królewskiej. Gdy raz znajdzie si na li cie, tylko s d wojenny albo mier mo e zamkn przed nim mo liwo doj cia do stopnia admira a. A on zupe nie zapomnia o sprawie swego awansu; zapomnia , e postanowi naciska o to. Nie by o nic specjalnie dziwnego, e nie pomy la o Morskiej S bie Pomocniczej, stanowi cej ochotnicz rezerw marynarki wojennej i z onej z przewo ników, flisaków i rybaków, których mo na by o powo do s by czynnej w wypadku rzeczywistej próby inwazji. Anglia zosta a podzielona na dystrykty dla potrzeb organizacji i podstawowego szkolenia tych ludzi, a ka dym dystryktem dowodzi kapitan — kapitan mianowany. — I co, kapitanie? — spyta Marsden. — Podejmuj si — odpar Hornblower. Z nowej wymiany spojrze wyczyta ulg czy mo e satysfakcj lub wzajemne gratulacje. Byli radzi, e apówka okaza a si skuteczna. Chcia ju wybuchn w pe nym oburzenia prote cie, e ich propozycja nie mia a adnego wp ywu na jego decyzj . Lecz da spokój, wspomniawszy s owa filozofa, e cz sto owa wypowiedzianych s ów, lecz nigdy tego, e zmilcza . Kilka sekund ciszy — zupe nie przypadkowej — przynios o mu awans na kapitana. Kilka sekund mówienia mog o t szans zniweczy . Wiedzia te , e ci dwaj cynicy i tak nie uwierzyliby jego protestom. Przez to nie zamierzone targowanie si móg nawet zyska w ich oczach, zaprzeczanie uznaliby z pewno ci za godny pogardy przejaw hipokryzji. — Wobec tego, kapitanie, zaaran uj zawarcie pa skiej znajomo ci z Mirand — powiedzia Marsden. — Ib zobowi zany, je li obmy li pan i opracuje szczegó owy plan, ebym móg go przed jego lordowskiej wysoko ci. — Tak, sir. — Ustnie, je li aska. Nic, kapitanie, co wi e si z tym planem, nie mo e znale si na pi mie. Z wyj tkiem ewentualnie pa skiego ko cowego raportu po osi gni ciu sukcesu. — Rozumiem, sir. Czy by wyraz twarzy Marsdena sta si agodniejszy? Jego ostatnie zdanie z pewno ci mia o by artem, a to by o co zupe nie wybiegaj cego poza normaln praktyk . Hornblower mia przeb ysk nag ego jasnowidzenia: obok wszelkich normalnych zada na sekretarzu Admiralicji ci a odpowiedzialno , która czasem musia a nape nia go niepokojem. To on musia (ze wzgl du na fakt, e zmieniaj cy si pierwsi lordowie i lordowie morscy nie mogli zapewni koniecznej ci ci) za atwia wszelkie tego rodzaju sprawy: gromadzenie informacji, czasem szerzenie fa szywych wiadomo ci — faktycznie ze szpiegostwem w cznie, eby okre li to jednym i nie adnym s owem. Hornblower rozumia teraz, jak musi by trudno znale niezawodnych agentów, ludzi, którym mo na by ufa , e nie b pracowali dla dwóch stron. W tej chwili Marsden poczu tak wielk ulg , e nie potrafi tego ukry . — Kapitanie, dopilnuj , eby pa ski awans zosta podany do publicznej wiadomo ci. — To mówi Barrow, do którego nale o za atwianie szczegó ów. — Przeczyta pan o sobie przed ko cem bie cego tygodnia. — Doskonale, sir. Gdy Hornblower wyszed na ulic , pada s aby deszczyk, ale z oznakami, e potrwa d ej. By bez aszcza, nie mia te na sobie brezentowej opo czy, z przyjemno ci jednak w drowa w deszczu. Czu , e musi tak i przed siebie. Ch tnie wystawia twarz na krople deszczu i mówi sobie, e mi kka woda deszczowa wyp ucze lepk morsk sól przesycaj ca jego odzie . Ta my l tylko na chwil odci gn a go od innych my li, k bi cych mu si w g owie jak w gorze w worku. Nareszcie ma zosta kapitanem, a wkrótce b dzie szpiegiem.
**********************