China Miéville
MIASTO I MIASTO
Przełożył Michał Jakuszewski
Poświęcam pamięci matki,
Claudii Lightfoot
„Otwierają się w głębi miasta, żeby tak rzec, u...
2 downloads
0 Views
China Miéville
MIASTO I MIASTO
Przełożył Michał Jakuszewski
Poświęcam pamięci matki,
Claudii Lightfoot
„Otwierają się w głębi miasta, żeby tak rzec, ulice podwójne, ulice sobowtóry, ulice
kłamliwe i zwodne”.
Bruno Schulz, Sklepy cynamonowe
PODZIĘKOWANIA
Jestem bardzo wdzięczny za pomoc przy pisaniu tej książki następującym osobom:
Stefanie Bierwerth, Markowi Bouldowi, Christine Cabełlo, Micowi Cheethamowi, Julie
Crisp, Simonowi Kavanaghowi, Penny Haynes, Chloe Healy, Deannie Hoak,
Peterowi Lavery’emu, Farah Mendlesohn, Jemimie Miéville, Davidowi Moenchowi,
Sue Moe, Sandy Rankin, Marii Rejt, Rebece Saunders, Maksowi Shaeferowi, Jane
Soodalter, Jesse Soodalter, Dave’owi Stevensonowi i Paulowi Tauntonowi. Na
wdzięczność zasługują również moi redaktorzy: Chris Schluep i Jeremy Trevathan.
Serdecznie dziękuję wszystkim w wydawnictwach Del Rey i Macmillan, a także
Johnowi Curranowi Davisowi za jego cudowne tłumaczenia Brunona Schulza.
Wśród niezliczonych pisarzy, u których zaczerpnąłem dług, jest garstka takich,
którym jestem szczególnie wdzięczny, gdy chodzi o tę książkę. Są wśród nich
Raymond Chandler, Franz Kafka, Alfred Kubin, Jan Morris i Bruno Schulz.
Część pierwsza
BESŹEL
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nie widziałem ulicy ani większej części osiedla. Otaczały nas bloki koloru ziemi.
Przez okna wyglądali mężczyźni w podkoszulkach oraz potargane kobiety z pełnymi
napojów kubkami w dłoniach. Wszyscy gapili się na nas, jedząc śniadanie. Otwartą
przestrzeń między budynkami ukształtowano kiedyś na podobieństwo pola golfowego
– rzeźba terenu w dziecinnej wersji. Może mieli zamiar posadzić tu drzewa i wykopać
staw. Był tu niewielki zagajnik, ale wszystkie drzewka uschły.
Trawniki zaniedbano, przecinały je ścieżki wydeptane między stertami śmieci i ślady
pozostawione przez koła. Zauważyłem kilku zajętych różnymi czynnościami
policjantów. Nie przybyłem tu pierwszy – widziałem Barda Naustina i paru innych –
ale byłem najstarszy stopniem. Poszedłem za sierżantem tam, gdzie zgromadziła się
większość moich kolegów – między niską, walącą się wieżę a skatepark otoczony
wielkimi pojemnikami na śmieci w kształcie bębnów. Naprzeciwko stojących
funkcjonariuszy na murku siedziała zgraja dzieciaków. Nad wszystkim krążyły mewy.
– Inspektorze.
Odpowiedziałem na to powitanie skinieniem głowy. Ktoś zaproponował mi kawę, ale
potrząsnąłem głową i spojrzałem na kobietę, którą przyszedłem tu zobaczyć.
Leżała obok rampy. Nic nie może być bardziej nieruchome od trupów. Wiatr porusza
ich włosami, tak jak robił to teraz, a one w ogóle na to nie reagują. Leżała w brzydkiej
pozie – nogi miała skrzyżowane, jakby próbowała wstać, ręce dziwnie wygięte, a
twarz zwróconą ku ziemi.
Młoda kobieta. Brązowe włosy związała sobie w warkoczyki sterczące jak łodygi
roślin.
Była prawie naga. Zasmuciłem się na widok gładkiej, gołej skóry, pozbawionej gęsiej
skórki mimo zimnego poranka. Miała na sobie tylko pończochy ze spuszczonymi
oczkami i jeden but na wysokim obcasie. Sierżant zauważyła, że mu się przyglądam,
i przywołała mnie skinieniem dłoni w miejsce, gdzie leżał drugi.
Od chwili znalezienia ciała minęło około dwóch godzin. Zerknąłem raz jeszcze na
zwłoki i pochyliłem się, wstrzymując oddech, by przyjrzeć się twarzy. Zobaczyłem
tylko jedno, otwarte oko.
– Gdzie Shukman?
– Jeszcze tu nie dotarł, inspektorze.
– Niech ktoś do niego zadzwoni i każe mu się pośpieszyć.
Stuknąłem palcami w zegarek. Odpowiadałem za to, co nazywamy miejscem
zbrodni.
Nikt nie ruszy stąd zwłok, dopóki nie zjawi się patolog, Shukman, mieliśmy też jednak
inne rzeczy do roboty. Sprawdziłem, czy jesteśmy dobrze widoczni. Staliśmy na
uboczu i zasłaniały nas puszki na śmieci, ale i tak czułem spojrzenia gapiów, jakby
chodziły po mnie owady. Kręciliśmy się w kółko bez celu.
Między dwoma pojemnikami postawiono na boku wilgotny materac. Obok leżały
zardzewiałe kawałki żelastwa pomieszane ze starymi łańcuchami.
– Tym ją przykryto – wyjaśniła Lizbyet Corwi, młoda, inteligentna policjantka, z którą
współpracowałem już w paru sprawach. – Trudno powiedzieć, by była dobrze ukryta,
ale pewnie na pierwszy rzut oka wyglądała jak kupa śmieci.
Zauważyłem ciemniejszy prostokąt otaczający zabitą – pozostałość skapującej z
materaca rosy. Naustin przykucnął obok niego, wpatrując się w ziemię.
– Dzieciaki, które odkryły ciało, zdjęły go w połowie.
– Jak je znalazły?
Corwi wskazała na ślady łap.
– Spłoszyły padlinożerców i uciekły w diabły, gdy się zorientowały, co to jest.
Zawiadomiły policję, a kiedy nasi ludzie tu dotarli...
Zerknęła na dwóch nieznanych mi posterunkowych.
– Zdjęli materac?
Skinęła głową.
– Mówią, że chcieli sprawdzić, czy ofiara jeszcze żyje.
– Jak się nazywają?
– Shushkil i Briamiv.
– A to są odkrywcy? – zapytałem, wskazując głową na pilnowanych przez policjantów
nastolatków, dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. Wszyscy pochylali głowy,
wlepiając w ziemię zimne spojrzenia.
– Tak. To żujki.
– Wczesnoporanni poszukiwacze?
– Tak to się nazywa? – zapytała. – Może ubiegają się o tytuł ćpuna miesiąca ...