WORTH THE FALL CONNOR CLAUDIA
TŁUMACZENIE:kawikawi KOREKTA: szpiletti
Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autor...
13 downloads
20 Views
4MB Size
WORTH THE FALL CONNOR CLAUDIA
TŁUMACZENIE:kawikawi KOREKTA: szpiletti
Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.
2
Rozdział 1
- Czy kiedykolwiek zauważysz, że gorące, półnagie laski nie pojawią się w pokrytym śniegiem1 pociągu, kiedy tylko otwierasz jedno z nich? Matt McKinney spojrzał na kapiącą butelkę piwa, którą trzymał jego kuzyn Rob. - Mam na myśli, czy to nie jest jakiś rodzaj fałszywego przedstawienia produktu? - zapytał Rob, wskazując na foliową etykietę. - Napisz skargę do firmy. - Matt oparł się na plażowym fotelu i zamknął oczy. Skupił się na stałym, niskim dźwięku fal, horyzoncie białego szumu i wbił pięty głębiej w warstwę piasku wschodniego wybrzeża. - Cholera, człowieku. To jest dobra myśl. Mógłbym dostać jakieś darmowe piwo czy coś. Czy coś. Normalnie Matt roześmiałby się z procesu myślowego kuzyna. Normalnie śmiałby się z wielu rzeczy. Ostatnio? Nie za bardzo. - Ugh, przepraszam – powiedział kobiecy głos, dochodzący z ręcznika rozłożonego niedaleko jego stóp. – Mówienie o innych, niż my, nagich dziewczynach, jest po prostu, cóż, niegrzeczne. Zapomnieliście, że leżymy, cóż2, właśnie tutaj? Matt westchnął długo i ciężko. Gdyby tylko to było możliwe. 1
Myślę, że tutaj chodzi o jakąś reklamę piwa :)
2
Cóż ;) ktoś ma chyba mały zasób słownictwa (Atka)
3
Trzy dni temu znalazł przed swoim domem kuzyna, siedzącego na krawężniku. - Daj spokój, człowieku – błagał Rob. – Muszę dostać się na plażę. Musisz mi pomóc. Ona może być „tą jedyną”. Okazało się, że Rob potrzebował więcej niż podwózki. Potrzebował skrzydłowego. Oczywiście, dobrze, cokolwiek. Jak źle może być? Mniej niż czterdzieści osiem godzin w ich obecności i Matt wiedział dokładnie, jak może być źle. Spojrzał na divy wyciągnięte na piasku, sztuczne piersi – za duże nawet na jego wielkie dłonie – wyciekające spod ich maleńkich bikini. Brittney spojrzała z ręczniaka na Roba. - Jeśli chcesz gorącej kobiety w pociągu to dlaczego nie przywleczesz swojej małej ciuchci3 tutaj? - Kochanie, moja ciuchcia wcale nie jest mała – poprawił ją Rob. Posłała Robowi porozumiewawcze spojrzenie. - To prawda. - Tym gorzej dla ciebie, Matthew. To jest pociąg tylko w jedną stronę – powiedziała Kimmi, nadal wkurzona za jego odmowę przespania się z nią ostatniej nocy. - Lub dla jednego mężczyzny – dodała Brittnay. Użyte zostało słowo choo-choo – Co dokładnie oznacza ciuchcia, ale w tym przypadku ma ono tez dodatkowy podtekst 3
4
No i mamy to. Matt życzył sobie być gdzieś indziej. Gdziekolwiek indziej. Kimi odwróciła
swoje
naolejkowane
ciało
na
plecy,
jasne
pomarańczowe cekiny na staniku bikini prawie go oślepiły. Była niechlujnie pijana od czasu, kiedy opuścili wczoraj wieczorem bar, nie żeby to miało jakieś znaczenie. Wyrósł już z takiego typu kobiet. Chociaż, biorąc pod uwagę swoją pracę, nie miał zbyt wiele opcji. Oni nadal kontynuowali insynuacje kolejowe, przechodzenie przez tunele i co mogliby zrobić dla niego, jeśliby opuścił 4 tory, aż Matt nie mógł już dłużej tego znieść. - Idę na spacer. - Człowieku, spędzasz więcej czasu spacerując niż siedząc – powiedział Rob. – Musisz się zrelaksować. Jeśli nazywasz to relaksującym... - Wrócę za jakiś czas. - Na razie, Matthew – powiedziała Kimmi, wymownie machając palcami. – Dziękuję bardzo za zaproszenie mnie bym poszła z tobą. Matt szedł dalej. Rodziny tłoczyły się na plaży, odbywając ostatnią podróż przed rozpoczęciem szkoły. Paczka przyjaciół ścigała się do wody z kolorowymi deskami pod pachą, dziecko po jego prawej próbowało piasku. Mewy skrzeczały nad głową, przypominając mu jego braci i siostry, walczących o ostatnie ciasteczko. Kolejny raz mała gra słów użyte było get off – co oznacza wysiadać, opuszczać, ale taż w amerykańskim angielskim mieć orgazm. 4
5
Przeszedł mniej niż dziesięć jardów i wskoczył do wody jak na Navy SEAL przystało. Z siłą i mocnym uderzeniem przecinał kłębiące się fale Atlantyku, odpychając się, płynąc szybciej, kopiąc mocniej, jakby chciał udowodnić dowódcom, że był więcej niż gotów do czynnej służby. Udowadniając im, że zrobili złe posuniecie odsuwając go na boczny tor z powodu uderzenia w głowę. Idiotyczne medyczne bzdury. Chłodna woda, w której się zanurzył nie zrobiła nic, aby wyciszyć jego umysł. Ten ostatni tydzień obowiązkowego odpoczynku mógł być relaksujący, ale już był na krawędzi. Jego plażowi towarzysze doprowadzili go na skraj wytrzymałości. Dla trzydziestoczterolatka, coś co kiedyś było seksi, teraz wydawało się być marne. Śmiały i stanowczy czuł się teraz bardziej jak zdesperowany i agresywny. Lubił seks. Nie lubił być pokiereszowany. Matt nadal poruszał się wzdłuż brzegu, łapiąc wzrokiem kolorowe parasole i sześciopiętrowe apartamentowce, wchodzące w skład ośrodka. Wolał wodę, ale biegając pod południowym słońcem spali więcej pary niż pływając. Kiedy zbliżał się do brzegu, mała piłka do footballu wylądowała z pluskiem po jego prawej stronie i rozejrzał się za rzucającym. Nikogo nie było w pobliżu oceanu. Tylko mały chłopiec stał na brzegu, obserwując go. Matt zmrużył oczy przed słońcem i z piłką NERF w ręku skierował się w kierunku plaży. - Proszę bardzo. Chłopiec rozejrzał się pięć lub więcej razy wokoło i patrzył w milczeniu na Mata, kiedy odbierał piłkę.
6
Zrobione. Matt odwrócił się, by odejść. Nie zrobił nawet dwóch kroków, kiedy coś mokrego uderzyło go w ramię. Westchnął na widok małej niebiesko żółtej piłki footballowej u swoich stóp. Gdy oglądnął się do tyłu, spojrzenie w oczach dziecka przypomniało mu psa, który po raz dziesiąty rzuca piłkę pod nogi: Prawdopodobnie nie chcesz się ze mną bawić, ale na pewno chcę byś to zrobił. Matt na chwilę opuścił głowę, zastanawiając się, czy oklaskiwać taktykę chłopca, czy krzyczeć z frustracji. Co on by oddał, żeby znowu być dzieckiem, z dziecięcymi zmartwieniami. Nie chcieć nic więcej w życiu poza kimś do zabawy. Matt podniósł piłkę z całkowitym zamiarem odejścia i rzucił od dołu do chłopca. Poleciała prosto w wyciągnięte ręce dziecka, odbiła się od jego kościstej klatki piersiowej i wróciła w stronę Matta. Niezdara. Potrząsnął głową. Nienawidził siebie za myślenie w ten sposób, ale wychowywał się z pięcioma braćmi. Nie upuściłby piłki bez usłyszenia kąśliwych komentarzy. Chłopiec podbiegł, by odzyskać piłkę i zatrzymał się niedaleko. Spojrzał przez ramię i pomachał do kobiety, siedzącej na piasku z trójką innych dzieci. - To moja mama. Matt nie mógł zobaczyć jej twarzy, ale podniosła rękę do syna, wyraźnie dając znać, że ma oko na sytuację. Matt odmachał. Chłopak zrobił krok bliżej Matta, gapił się na swoje palce i grzebał nimi w piasku.
7
- Nie mogę jej złapać – wymamrotał. Bazując na tym jednym rzucie, dzieciak miał racje, ale Matt nie zamierzał tego tak powiedzieć. - Opanujesz to. Po prostu musisz poćwiczyć. Może twój tata porzuca z tobą lub coś. - Nie. On nie może rzucać. On umarł. Chłopiec rzucił tą informacją, jakby mówił o kolorze nieba. Wnętrzności Matta ścisnęły się. Kolejna osoba nie żyje. Przejechał palcami po włosach, ciągnąc na końcach z frustracji. I był zazdrosny o tego dzieciaka. Zamknął oczy na chwilę i roztarł ból głowy, unoszący się nad prawym okiem. Ten, który przybierał na sile przez cały ranek. Nie musiał być teraz nigdzie indziej, a był pewny jak cholera, że nie było pośpiechu, by wracać i grać plażowego chłopaka. - Porzucam z tobą – powiedział Matt, biorąc pięć kroków w tył i wskazując palcami, by chłopiec przygotował się na piłkę. Chłopiec posłał mu promienny uśmiech i podekscytowany rzucił. Piłka zakołysała się i wpadła prosto do oceanu. Przyłożenie w plecy Mattowi najwyraźniej musiało być fuksem. Dzieciak nie był wcale lepszy w rzucaniu, niż w łapaniu, ale to, czego brakowało mu w umiejętnościach, nadrabiał entuzjazmem. Po dziesiątym rejsie do wody, by wyłowić piłkę, Matt odwrócił się i stanął twarzą w twarz z matką chłopca. I co to była za twarz. Gładka, nieskazitelna cera, delikatne rysy. W porównaniu z Kimmi,
8
która miała metr siedemdziesiąt, była mała, jej głowa ledwo sięgała jego ramion. Ciemne włosy zwisały w prostym kucyku, kilka kosmyków rozwiewał wiatr wokół jej pięknej twarzy. - Hej, Jack. – Położyła delikatnie dłoń na głowie chłopca. – Dlaczego nie pójdziesz pograć z Annie? - Ale mamo, my ćwiczymy. - Jack! – krzyknęła dziewczynka z długimi, brązowymi warkoczami. – Charli burzy zamek! Patrzyła jak jej syn biegnie ratować swoje dzieło. Matt nie zauważył tego na początku, ale kiedy się odwróciła, czarny podkoszulek, który nosiła na bikini rozciągał się na dole jej brzucha. Piękna i w ciąży. Zmusił się do przeniesienia uwagi na dzieci. Jack i mniejszy chłopczyk uklękli, rzucając piaskiem za siebie jak psy kopiące dziury. - Miły dzieciak. - Dziękuję. – Posłała mu słodki uśmiech i z powrotem odwróciła wzrok. Taki ostry kontrast w stosunku do jego obecnych towarzyszy, ale tak samo piękna. Nawet trochę bardziej. Jedno z dzieci, dziewczynka, która wyglądała na trzy latka, podeszła do nich. Jej krótkie nóżki walczyły z piaskiem, a jej ramiona były napięte, obciążone żółtym wiaderkiem. - Mamusiu spojz na moje wiadelko. Musis to zobacyć.
9
- Łał, Gracie. – Spojrzała na wiaderko. – Masz dużo piasku. - Nie tylko piasek, mamusiu. Mam tez stwola. On jest tjam, bo go tjam połozyłam. Chces zobacyć? – zapytała Matta. - Oczywiście. – Matt przykucnął obok niej. – Co powiedziałaś, że masz tam w środku? Pochyliła się tuż przed nosem Matta. - To jest stwól. Burza miękkich, brązowych loków łaskotała go w policzek, dając mu zapach szamponu dla dzieci i kremu do opalania dla maluchów, przypominając mu o siostrzeńcach, których nie widzi wystarczająco często. Otoczył go również seksowny kobiecy zapach, aż odetchnął głębiej. Klęcząc tak, nie było sposobu, aby mógł uniknąć seksownych ud zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. - Och nie! On odsedł! Hej, majutki gościu, gdzie jesteś? – Jej nos prawie dotykał piasku. – Mamusiu, ja go stlaciłam. - Och, jestem pewien, że on tam jest – powiedział Matt, przenosząc swoją uwagę z powrotem do wiaderka. – Pewnie się ukrywa przed nami wszystkimi, otaczającymi go. Jestem całkiem pewien, że go widziałem. - Cóz, chcę tez go zobacyć. Odkopie go. – Podniosła główkę do góry uderzając Matta prosto w usta. - Au! – Gracie potarła swoją głowę, a następnie posłała mu szeroki uśmiech z dołeczkami. – Nic mi nie jest. – I śmignęła dalej szukać swojego stwora. - Przepraszam.
10
- Nie szkodzi. – Matt wyprostował się, a kobieta podniosła rękę w kierunku jego twarzy, zatrzymując się w połowie drogi i opuszczając ją przed podjęciem kontaktu. Ale tuż przed tym Matt dostrzegł złotą obrączkę na jej lewym palcu. Czy dzieciak przed chwilą nie powiedział, że jego ojciec nie żyje? Jasno blond maluch o twarzy cherubinka zatrzymał się przy jej boku, podnosząc swoje ramiona. Matt starał się nie patrzyć na jej piersi, kiedy pochylała się, by go podnieść. Taaak. Jego usta były w porządku. Oparła chłopca na biodrze, a on zakręcił kosmyk jej włosów wokół swojego pełnego piasku palca tak, że piasek osypał się na jej gładką, muśniętą słońcem pierś i ... Cholera. Mały chłopiec schował głowę pod jej brodę, jego miękkie dziecięce włosy rozwiewały się na wietrze po jego czole. Czas zdawał się zatrzymać w głowie Matta. Przez chwilę stali zakłopotani, zanim wybuchła sprzeczka o rozpadającą się budowlę z piasku. Poruszyła nogami i dopasowała ciężar chłopca. - Chyba lepiej pójdę. Matt spojrzał na zamek z piasku. Nie miałby nic przeciwko pomagając. - Cześć – powiedziała. Dobrze. Może jednak nie. Zrobiła krok, a potem uśmiechnęła się do niego przez ramię. - Dzięki za grę z Jackiem. - Nie ma problemu. Miło było cię poznać. – Obserwował jak odchodzi. Pięknie opalone nogi, malutkie kostki i tyłek na który wcale się nie gapił.
11
Stał tam przez kolejną minutę, czekając na... Nie miał pojęcia na co, zanim ruszył w kierunku skąd przyszedł. Ta dziewczynka była jak lalka, z jej rozwianymi lokami i przedszkolna gadką. A mama, cóż... musiał iść dalej. I wtedy go uderzyło. Że nie spotkał jej tak w ogóle. Nawet nie zapytał o jej imię. Co za idiota. Jego bracia zaśmiewaliby swoje tyłki z tego. Zwiększył tempo, aż zaczął biec. To nie powinno mieć znaczenia, czy znał jej imię, czy nie. Nie miało. Tylko dlatego, że nie widział w pobliżu żadnego mężczyzny, nie znaczy, że nie ma jakiegoś. Z wyjątkiem tego... jeśli była sama i w ciąży wraz z pozostałą czwórką dzieci, wtedy... Co wtedy?
*** Crazy. Piosenka Patsy Cline grała
w głowie Abby. Jestem
szalona...przywożąc czworo dzieci na plażę? Zdecydowanie. Czy ludzie mogą tak powiedzieć, patrząc na nią? Miała nadzieję, że nie. Była dumna, że trzymała to wszystko razem. Ten tydzień na plaży zdecydowanie okaże się wyzwaniem, ale była do tego przyzwyczajona. Przygotowywała się do tych wakacji od miesięcy, sprawdzała ośrodki pod kątem przyjazności dla dzieci, basenów, plaż i atrakcji. Nawet wtedy, gdy jej przyjaciel został zmuszony do opuszczenia jej, była zdeterminowana nie zawieść dzieci. - Mamusiu, moje usta są chlupiące. – Gracie zdmuchnęła włosy z twarzy i postukała ząbkami.
12
Abby spojrzała na mały trójkącik PR & J5 w jej pełnej piasku trzyletniej dłoni. - O o! Opłucz rączki w wiaderku i dam ci nową. Wyjęła kolejną kanapkę i wysypała kilka chipsów na talerzyk córeczki. Zanim Gracie zjadła chociaż jednego, wiatr rozwiał je po piasku, gdzie natychmiast zostały zaatakowane przez mewy. Następnie Charlie zaatakował ptaki, jak przystało na dwulatka którym był, kopiąc piasek dookoła kiedy szedł. - Myślę, że powinniśmy jeść na basenie – powiedziała Annie. Abby zgodziła się ze swoją rozsądną sześciolatką. Piknik na plaży może być świetnym pomysłem w teorii, ale autorzy Varied Dining Experiences for Children6 najwyraźniej nigdy nie próbowali zjeść galaretki i masła orzechowego na piasku. Westchnęła. Dlaczego walczy? Nie ma potrzeby, aby sprawiać, by rzeczy były trudniejsze, niż miały być, a grill przy basenie był jednym z powodów, dla którego wybrała ten ośrodek. Nie zabije ich jeden tydzień paluszków z kurczaka z frytkami. Cień? Chłodny napój? Pływanie bez Matki Natury próbującej cię utopić? Abby patrzyła na kłębiącą się pianę śmierci. Potrzeba było jej dwóch sekund, by zdać sobie sprawę, że jej dzieci nie wejdą do tej wody bez względu na to ile rzeczy podtrzymujących na powierzchni wody będą miały na swoim ciele. Nawet dwadzieścia lat później, mogła nadal poczuć smak słonej wody w ustach, wciąż czuć panikę bycia wciąganą pod wodę i obracaną jak szmatka w pralce. 5
Peanut butter and jelly sandwich – kanapka z masłem orzechowym i dżemem
6
Różnorodne doświadczenia żywieniowe dla dzieci.
13
- Chodźcie dzieciaki. Idziemy. – Abby zebrała rzeczy i przemieszczała się po piasku tak szybko jak to było możliwe ze spoconym dwulatkiem przyklejonym do niej. Zjedzą lunch, spędzą kilka godzin w basenie, będą mieli mnóstwo czasu na odpoczynek przed kolacją. - Golące, golące, golące. – Jej córka skandowała i przebiegła obok na swoich paluszkach. Jack dobiegł do deptaku pierwszy, upuścił piłkę i chwycił gumowego węża. Piłka odbiła się po schodach w dół i nieproszony obraz mężczyzny przyszedł jej do głowy. Wysoki, barczysty, z ciemnymi włosami na głowie i klatce piersiowej. Miły i dobrze wyglądający. Nie to, że kogoś szukała, ale nie była ślepa. A sposób w jaki bawił się z jej synem? Ani razu w pięcioletnim życiu Jacka jego ojciec nigdy tak się z nim nie bawił. I teraz nigdy nie będzie. Abby wchodziła po drewnianych schodach między falującym owsem morskim,
kiedy
zapach
uniósł
się
z
prądem
i
zmieszał
krem
przeciwsłoneczny, słone powietrze i gnijące wodorosty. Miała po prostu postawić Charliego na nogi i przesunąć swoje torby z dala od rozpylanej wody, kiedy jazgotliwy głos przeszył jej uszy. Wysoka, rudowłosa kobieta w błyszczącym pomarańczowym bikini stanęła za nią, oczy miała otwarte tak szeroko jak usta. - O. Mój. Boże. – Rudowłosa gapiła się na swój błyszczący strój jakby ktoś właśnie na niego nasikał. Jej platynowoblond koleżanka spojrzała. - Co? Wysoka ruda otarła koralikowy strój. - Ten dzieciak właśnie spryskał mnie. Głupek – wymamrotała.
14
Dobry boże! Jack nie opryskał jej. Wiatr może przywiał lekką bryzę w jej kierunku. Sposób, w jaki ta kobieta zareagowała, można by pomyśleć, że się roztopiła. Wątpliwe. Jack odwrócił się z gumowym wężem, prawie opryskując kobietę naprawdę. - Mamo, ona powiedziała „głupi”. - Cesć. – Gracie uśmiechnęła się do Rudej. – Ja ljubię twój stlój kąpiejowy. Mam Balbie z pomalańcowym stlojem kąpiejowym. Abby przekręciła szlauf w ręku Jacka, kierując go na jego nogi, zanim Zła Wiedźma ze Wschodu dostanie zapaści. - Nie mozes się zamocyć? – Z okrągłymi oczami ze zdumienia, Gracie patrzyła na wysoką kobietę, ostentacyjnie ją ignorującą. – Cy jesteś syleną? - Ona nie jest syreną – szepnęła Annie. - Moglaby nią być – powiedziała Gracie. – Nie wies tego. Abby podniosła swojego najmłodszego syna i opłukała mu stopy, a następnie wręczyła wąż Annie. - Mówiłam ci powinnyśmy iść inną drogą – powiedziała blondynka. – To jest niedorzeczne. Właśnie. Dzieci płuczące stopy z piasku na deptaku przy plaży. Szalone. Abby wzięła uspokajający oddech. Najlepszą reakcja jest brak reakcji. Przynajmniej to powtarzał jej zawsze pracownik socjalny. - Moja kolej. – Gracie skakała z nogi na nogę jak podskakująca fasolka. – Musę spjukać. Nie jestem sylenką.
15
*** Matt obserwował balkony z głównej restauracji ośrodka, położonej między wysokimi budynkami. Z roztargnieniem popatrzył na pozostałych gości: starsza para, czteroosobowa rodzina, duże, huczne przyjęcie z podniesionymi kieliszkami czerwonego wina. Jego stolik stojący obok białej, kamiennej balustrady dawał mu widok na basen, znajdujący się poniżej, a radosne dźwięki rodziny, cieszącej się wieczornym pływaniem docierały do niego seriami. Wszystko to na tle szeleszczących palm i ich pni, owiniętych migocącymi światełkami, które stawały się coraz wyraźniejsze w gasnącym świetle zmierzchu. - Potrzebuję kolejnego drinka – powiedziała Kimmi. – Matt, załatw mi... - Przepraszam. – Rob podniósł rękę na kelnera i zajął się tym. Matt nadal z przyzwyczajenia rozglądał się po okolicy, aż jego oczy wylądowały przy stoliku kilka metrów dalej i zatrzymały się. Kobieta, której nie poznał7 na plaży i cała czwórka dzieciaków siedzieli bezpośrednio w polu jego widzenia trzy stoliki dalej. Wszyscy byli przebrani na kolacje, suche ubrania zamiast stroi kąpielowych, sandały zamiast japonek. - Czy widziałeś go, Matt? - Kimmi opowiadała o filmie. - Nie – odpowiedział z roztargnieniem. Dostali swoje jedzenie, a on jadł stek i homara, kiedy rozmowa toczyła się wokół niego, ale podczas całej kolacji trzymał jedno oko na matce Jacka. Zrobiła znak krzyża i przewodniczyła dzieciom podczas katolickiej modlitwy przed posiłkiem, takiej, którą w jego rodzinie odmawiano przed każdym Oczywiście chodzi tu o Abby, ale on wcześniej mówił, że w sumie to tak jakby jej nie poznał, bo nawet nie zna jej imienia. 7
16
posiłkiem od jego urodzenia. Uśmiechała i śmiała się dużo, kiedy pracowała przy stole ze spokojem i operatywnością . Ciężko było patrzyć gdziekolwiek indziej. - Cóż, wolałabym iść do The Bouncer – powiedziała Kimmi. – Facet w radiu powiedział, że tam chodzą piękni ludzie8. Co sądzisz, Matt? - Nie obchodzi mnie to. – Nie miał zamiaru nigdzie iść z Kimmi. Prawie spowodowała bójkę w barze zeszłej nocy. Nie było to zaskakujące. To jest to, co się dzieje jeśli ocierasz się o zbyt wiele biegunów testosteronu. Rob musiał zabawiać je dziś wieczorem. Jego kuzyn wykopał tę dziurę, a on nie miał nic przeciwko głębokości tej dupy. Matt nie zwracał na nich uwagi kiedy grał zespół, gitara i skrzypce tworzyły zapraszający bit. Jedwabisty męski głos niósł melodię, wabiąc gości do prowizorycznego miejsca do tańca. Matka Jacka zabrała dzieci na dół na patio. Matt popijał piwo i ją obserwował. Zbudowana jak tancerka z drobnych kości i długich linii, poruszała się w rytm muzyki z taką samą gracją. Nie jak dziewczyny próbujące zwrócić na siebie uwagę, ale jak kobieta, która nie mogła poradzić nic na to, że jest seksowna. I fascynowała go. Jej koszulka bez rękawów ujawniała wąskie i muśnięte słońcem ramiona. Krótka biała spódnica płynęła wokół kolan, ukazując seksowne nogi i sandałki na obcasie. Ale sposób w jaki kołysała się i obracała, tuląc najmniejszego chłopca do piersi, opierając policzek na jego blond leżącej główce, trzymał go zafascynowanym. Jack biegał dookoła, wymachując dziko rękoma, a ona odrzuciła głowę 8
O dżizes ona nie powinna w ogóle otwierać ust ( Aga)
17
do tyłu. Dźwięk jej śmiechu został skradziony przez wiatr. Nadal nie znał jej imienia. I nadal była sama. Mały chłopiec wyswobodził się z jej ramion i wzięła dziewczynki za rączki. Obracały się wokół je palców, podziwiając to w jaki sposób ich letnie sukienki falowały. Matt wyobrażał sobie jak z nią tańczy, tak jak widział swoich braci z ich żonami. Jak jej maleńkie ciało byłoby czuć w ramionach, śmiejące się i tańczące dzieci wokół nich. - Na co się tak gapisz? – Kimmi posłała mu zwężone spojrzenie, następnie wyciągnęła chudą szyję, aby spojrzeć przez balustradę. Kiedy nic ciekawego nie zauważyła pokręciła głową i przewróciła oczami. Bo ona nie była. Matka tańcząca ze swoimi dziećmi nie była interesująca dla kogoś takiego jak Kimmi. Ale była taka dla niego. Kiedy męcząca kolacja dobiegła końca, cała czwórka zeszła kamiennymi schodami biegnącymi na ceglane patio. Zespół zagrał optymistyczną melodię country, a Rob porwał Brittney w ramiona. Matt nie poddał się rozkazom Kimmi, żeby do nich dołączyć na parkiecie. W końcu się poddała i udała się w pogoń za chętnymi mężczyznami, zastawiając go wolnym, by mógł usiąść sam przy barze na świeżym powietrzu. Trzymał drinka i przeszukiwał tłum, aż jego oczy zatrzymały się na celu. Usiadła na szczycie trzech schodów, dzielących górny taras z basenem. Jego pierś zacisnęła się wraz z innymi częściami, kiedy obserwował kobietę liżącą ostatni z jej lodowych rożków. Kiedy wziął kolejnego łyka, burbon palił mu gardło. Jack skończył swoją lodową kanapkę i wyrzucił opakowanie, kiedy
18
obie dziewczynki pracowały nad pomarańczowymi Pusg-Ups, osobiście Matta ulubionymi. Najmłodszy opierał się o ramię matki, wyglądając jakby upadł na twarz w kałużę czekolady. Szczęściarzem był ten, który miał taką kobietę i takie dzieci. Jego bracia mieli, ale on dokonał innego wyboru. Innych obietnic. Wstała ze schodów i skinęła na Jacka, wręczając mu opakowanie najmłodszego chłopca. Obaj chłopcy pobiegli w stronę kosza na śmieci, całkowicie nieświadomi swojego kolizyjnego kursu z szybko poruszającą się linią tanecznego układu country. W mgnieniu oka, jeden róg parkietu przemienił się w autostradowy karambol. Niska, pulchna kobieta zrobiła dwa kroki i wpadła na Jacka, który uderzył w malucha, a ten sięgnął czekoladowymi paluszkami próbując zahamować upadek. I zrobił to. Następnie osunął się na ziemię, ocierając pomazaną lodami twarz z jaką biegał... na całej długości białych spodni Kimmi. Matt już był w drodze, kiedy diwa numer dwa obróciła się, ocenić szkody. Podniósł chłopca rozwalonego i płaczącego na cegłach. - O. Mój. Boże. Ten mały... – Kimmi zawrzała, starając się nazwać to na co patrzyła. – Dzieciak zniszczył moje spodnie. Gdzie do cholery jest jego matka? Chłopiec ukrył twarz w szyi Matta, kiedy jego matka zrobiła krok do przodu. Kimmi obróciła się do niej. - Czy to twój cholerny dzieciak? Kobieta sięgnęła po swojego syna, ale chłopiec mocno przytulił się do
19
niego. - To był wypadek. On nie chciał... - On jest wypadkiem! Jezu. Dlaczego nie praktykujesz kontroli urodz... Matt stanął między dwiema kobietami, spoglądając na Kimmi. - Przestań gadać. - Będę szczęśliwa mogąc zapłacić za czyszczenie chemiczne. Matt spojrzał na matkę chłopca, kiedy Kimmi kontynuowała tyradę. - Czyszczenie chemiczne? To nie pomoże. To jest zniszczone! – Głos Kimmi wzrósł do jazgotliwego pisku. – Czy masz zamiar zapłacić pięćset dolarów za spodnie? - Nie. Nie zrobi tego. – powiedział Matt przez zaciśnięte zęby. - Słucham? – Kimmi gapiła się na Matta i na drobną kobietę obok niego. – Czy to jest ta, na którą się gapiłeś, kiedy jadłeś kolację ze mną? – Wskazała palcem na siebie i zachwiała się. Cholera. Kobieta przenosiła wzrok z Kimmi na niego, a następnie z powrotem na Kimmi. Widział jak łączy fakty, w sposób w jaki nie istnieją. Martwiło go to co sobie pomyślała. - Zostaw to tak – powiedział, patrząc na Kimmi, ale była mocno podchmielona i wredna. - Uderzasz do zamężnej kobiety na plaży, Matthew? To takie nieskautowskie z twojej strony. - Przestań. Gadać. – Słowa Matta były ciche, ale twarde. Spojrzał znacząco na Roba, który właśnie do nich dołączył.
20
- Hej, to ten dzieciak, który cię ochlapał. Rob odciągnął Britney z powrotem do tyłu, owijając ramiona wokół jej tali, ale nadal nic nie zrobił z Kimmi. - Boże, powiedz mi, że jedno z nich nie jest twoje. Priorytetem było wydostać ich od rzucającej jadem Kimmi. - Chodźmy. – Z ręką na plecach matki, Matt skierował ją i jej dzieci z dala od patio. Z dala od pijanej szalonej kobiety. Obecnie śpiącej w jego pokoju. Malutkie ramiona chłopca zacisnęły się mocniej wokół jego szyi, a obok rozchodził się dźwięk stukoczących sandałów. Jego zmysły zawężały się na kobiecie obok niego. Jej delikatny zapach i ciepło jej skóry sączyło się przez cienką tkaninę. Sama obecność jej idącej obok niego... Sięgnęła po syna, a chłopiec zsunął się z ramion Matta do niej. - Dziękuję. – Jej słowa zostały stłumione we włosach chłopca. Powinien coś powiedzieć. Przeprosić. Ale wszelkie słowa, które mógł wypowiedzieć utknęły w jego gardle jak najgorsze wojskowe racje żywnościowe, a zanim otrząsnął się, ona już odchodziła dalej.
21
Rozdział 2
Abby właśnie położyła ostatnie dziecko do łóżka, kiedy zadzwonił telefon. - Wild West Saloon. Przepraszamy, ale nie przyjmujemy zamówień z dostawą. - Bardzo śmieszne. Co sprawiło, że myślałaś, że to ja? - Ponieważ od trzech dni nikt inny do mnie nie dzwoni dokładnie o dziewiątej wieczorem. – Jej przyjaciółka Angie była jedyną osobą, która w ogóle do niej dzwoniła. Abby weszła do kuchni, nalała sobie mleka do szklanki i chwyciła w rękę kilka Oreo. – Ustawiłaś sobie alarm „zadzwoń do Abby” czy coś? - Kochanie, ustawiam alarm nawet na siusiu. Abby roześmiała się. Angelina Mancini była najbliższą osobą dla Abby, była jak rodzina. Włoszka w trzecim pokoleniu z dzikimi elektryzującymi włosami, a jej pierwsze słowa do Abby, wypowiedziane zostały na zajęciach przedporodowych: Każdy, kto ci powie, abyś rodziła naturalnie jest kłamliwą suką i prawdopodobnie ma pochwę, przez którą może przejechać ciężarówka. Ze względów, których Abby nadal nie rozumie, Angie i jej mąż, Joe, strażak z New Jersey, natknęli się na nią tamtej nocy i nie pozwolili odejść. Nawet teraz rok po tym jak jej rodzina przeprowadziła się. Abby spodziewała się, że telefony stopniowo ucichną, ale nie stało się tak. Jeszcze
22
nie. - Czy spotkałaś kogoś interesującego? Zatopiła się w poduszkę kanapy, oparła nogi i westchnęła. - Zamierzasz pytać mnie o to każdego dnia? - Może. - Nie, nie spotkałam i nie szukam. – Nigdy nie zamierzam szukać. - Może już czas, by zacząć. - Angie, proszę. Jestem w szóstym miesiącu... - Wiem. Jesteś w szóstym miesiącu ciąży, masz czwórkę dzieci, nie potrzebujesz nikogo, bla, bla, bla. Już to wcześniej słyszałam i myślę, że to stek bzdur. Abby namoczyła swoje ciasteczko. - Łał, ktoś jest w nastroju. Angie zignorowała ją. - Obie wiemy, że mogłabyś ruszyć dalej dziś, jutro, wczoraj. - Ruszyłam dalej i jestem naprawdę w dobrym miejscu. – Ale rozumiała co jej przyjaciółka ma na myśli. Jeśli Josh nie zginąłby w katastrofie lotniczej sześć miesięcy temu, nadal by go z nią nie było. Byłby na innym kontynencie robiąc skomplikowane operacje dla wartych miliardy klientów. Zeszła na dalszy plan. Nawet dzieci nie znajdowały się na jego liście. Wszystkie obietnice na świecie nie zatrzymały go od kolejnego
23
wielkiego interesu. Nie sprawiły, że został. Ale on był tylko ostatnim w długim szeregu ludzi, którzy odeszli. I pozostanie ostatnim. - Czy ty mnie słuchasz. - Słyszę cię. - Słyszenie nie jest tym samym, co słuchanie. Powinnam sprawić byś patrzyła mi w oczy, kiedy do ciebie mówię, tak jak to robię z Joe i dziećmi. - Całkiem ciężko to osiągnąć przez telefon. Angie wypuściła sfrustrowane westchnienie. - Więc, jak się sprawy mają? Wiem, że jesteś nadzwyczajną matką i w ogóle, ale naprawdę przepraszam, że coś nam wyskoczyło w ostatniej chwili. - W porządku – powiedziała Abby, pocierając dłonią dolną część placów. Nie powiedziałaby „nadzwyczajną”, chociaż próbowała. I znalazła dziwnie pocieszający chaos. - Jesteś taka nudna. - Dobrze mam tu coś dla ciebie. – Abby zrelacjonowała obiadowe fiasko i popijała mleko. - Cholera. Szkoda, że mnie tam nie było. Milczały przez chwilę, Angie prawdopodobnie śniła na jawie o walce kocic, Abby myślała o Mr. Take Charge9. Mogła się z nim spierać lub protestować, ale to wydawało się głupie, skoro i tak miała zamiar odejść. Wywoływanie problemu nigdy nie było w jej stylu. - A potem co się stało? 9
Zostawiłam bo lepiej brzmi po angielsku – Pan Przejmujący Dowodzenie
24
Abby wiedziała, co myśli Angie. Same nieczyste rzeczy. - A jak myślisz, co się stało? Odeszłam. - To wszystko? – Angie brzmiała na rozczarowaną. - Nie. Wróciliśmy do mojego mieszkania i uprawialiśmy małpi seks, podczas gdy dzieci oglądały film w drugim pokoju. - Hej – powiedziała obrażona Angie. – Nie ma w tym nic złego jeśli włączysz telewizor wystarczająco głośno. Abby wydała wymijający dźwięk. Nie chciała nic wiedzieć o gorącym i spontanicznym seksie. Wszystko co znała było fajne, stonowane i tylko w dogodnej sytuacji. - Nadal spotykasz się z nami w parku wodnym w czwartek. To nie było pytanie. - Tak, będę tam. – Czwórka dzieci w Raging Rapids10, będzie prawdziwym testem wytrzymałości. - O cholera, przyłapana – powiedziała Angie. – Zostałam znaleziona. Przepraszam. Muszę iść, kochana. - Nie ma sprawy. Porozmawiamy później. – Abby rozłączyła się, zamoczyła kolejne ciasteczko i w całości włożyła do buzi. Delektując się zmiękczoną czekoladą, pomyślała o Panu Wysokim, Ciemnym i Przystojnym. Był tak słodki grając wcześniej z Jackiem, ale kiedy złożyła wszystko razem, z kim był, poczuła się dziwnie rozczarowana. Głupia. Dlaczego obchodziło ją z kim tutaj był? Zdecydowanie nie potrzebowała go, Wpiszcie sobie w google i pooglądajcie zdjęcia, fajna atrakcja, ale chyba nie dla maluchów. 10
25
żeby z nią był.
*** Matt stanął w kuchni swojego mieszkania i wyciągnął piwo z lodówki. Ładne, cholerne wakacje. Wyszedł na balkon i przed oczami stanęła mu twarz kobiety. Prawie
mógł usłyszeć głos swojego najlepszego przyjaciela,
Teddy’iego, śmiejącego się z niego za bycie ckliwym z powodu dziewczyny. Nawet nie znasz jej imienia. I co. I co? – T wyśmiewał. – Chcesz jej. Zamknij się do cholery. Dokładnie tak jak podczas ich licznych rozmów przy piwie w barach. T miałby niezły ubaw z jędzowatej Kimmi. I niewątpliwie miałby do powiedzenia coś takiego, że przygniótłby mu jaja. Matt uśmiechnął się i pociągnął łyk piwa, patrząc na plażę. Po ilu ciemnych plażach on i Teddy czołgali się? Ile ciemnych oceanów przemierzyli, podejmując jakieś gówno, utrzymując się nawzajem w ruchu, kiedy wydawało się już, że jest to niemożliwe? Ile latryn musieli wyczyścić, zawdzięczając to tylko Teddy'iemu. Więcej niż wszyscy pozostali z ich hali. T pakował ich w kłopoty szybciej niż Matt mógłby ich z nich wydostać. Ale to działało. I było to cholernie zabawne. Po miesiącach szkolenia SEAL, ich pierwsza misja jako część Zespołu 2
26
była piekłem inicjacji. Razem z Teddym, siedzieli oparci plecami o chropowatą ścianę sztukaterii. Dwóch przeciwko dwudziestu. Nie najlepsze szanse, ale też nie najgorsze. To odtwarzało się w jego umyśle, krystalicznie czyste. Jak każda misja. Latające kule, brud, wznoszące się skały, raniące jego skórę. Matt robił inwentaryzację swojego pozostałego arsenału. Jego noktowizor był jedynym powodem dzięki któremu coś widział w tej ciemnej jak dupa nocy. Oddział sześciu ludzi już odbił zakładnika i kierowali się do punktu ewakuacyjnego. Matt spojrzał na T, który czytał jego nieme pytanie. Co masz? T wskazał na trzymany przez siebie granatnik i podniósł trzy palce. Wskazał na trzy główne budynki wokół nich. Matt podniósł kciuk do góry. To było wszystko czego potrzebowali. Matt odliczył i przeturlał się, ustanawiając zasłonę ogniową. T uderzył pierwszy budynek, eksplodujący gipsem i ludźmi. Matt zdjął wszystko co jeszcze się ruszało, podczas gdy jego przyjaciel uderzył w następny. Zastój w sile ognia wroga powiedział im, że nadszedł czas, aby pośpieszyć się. Matt naparł na sztukaterię budynku i wystartował. Jego buty zakopywały się wpół piaszczystym, a wpół trawiastym terenie. Błogosławiony dźwięk łump, łump łump czekającego na nich Black Howk wzywał ich do domu jak statek-matka. Dziesięć jardów dalej dostrzegł Dackera i Rockyego w drzwiach kabiny, z M4s w ręku i z palcem na spuście. Matt uderzył w kierunku wejścia z pełną prędkością. Wirniki obracały się, maszyna była na skraju startu. Świst! Świst! Kurwa. Otworzyli ogień od strony gór. Nie od tej strony skąd właśnie
27
przychodził. Głos pilota doszedł do komunikatora Matta, kiedy odrywał helikopter od ziemi. - Zabieraj ich tyłki tutaj! Matt odwrócił się klęcząc, gotowy podać T dodatkową rękę, kiedy chłopaki ostrzeliwali wzgórza. Co jest kurwa? Głupie skurwysyny! Ich maszyna jedną płozą oderwała się od ziemi i T stał ładując czwarty granat, musiał wciągnąć tu jego tyłek. Świst! Kula trafiła dwa cale od kadłuba, pozostawiając pomarańczowe iskry. Inne uderzyły w przednią szybę i maszyna uniosła kolejną płozę. - Zabierz swojego kowboja na pokład! Matt prawie uśmiechnął się słysząc panikę w głosie mężczyzny. Piloci byli cholernie drażliwi jeśli chodziło o trafienie ich dziecinek. Teddy wypuścił granat i odwrócił się, kiedy góra eksplodowała za nimi. Zanurkował w kierunku wejścia, wisząc sześć stóp nad ziemią i unosił się. Matt rozciągnął się na krawędzi, sięgając obiema rękami tak daleko jak mógł. Chwycił za ramię T, kiedy Deck i Rocky nadal strzelali w stronę gór, a Mason osłaniał ich od zachodu. T wreszcie dosięgnął na tyle daleko, aby chwycić się paska Matta, jego dolna połowa nadal wisiała na wietrze. Pilot skręcił w prawo. Jeśli T przekroczy drzwi, ich pilot nie wróci żywy. Matt złapał drugi łokieć T, próbując dać mu możliwość, której potrzebował do zamachnięcia nogi w górę. Świst kuli osmalił włosy na jego ręku. Tedy zamachnął ciałem cztery metry nad skalistym terenem. Ich
28
podwózka do domu przyśpieszyła. Matt wyciągnął się trochę dalej i chwycił za pasek T. Z przypływem sił T przeszedł od wiszenia nad przepaścią śmierci, do lądowania twarzą w kroczu Maysona. - Nie, dziękuję, Wilson. Nie jesteś w moim typie. Trzydzieści sekund później i bezpieczniej zawrzeszczał głos pilota. - Prawie zostawiłem twój głupi tyłek, T-man. Teddy oparł się bezpiecznie o helikopter. - Nie mogłem pozwolić skurwielom zdjąć twojej latającej dziecinki, prawda? – Spojrzał na Matta, błysk diabelskiego uśmieszku całkowicie podsumowywał jego przyjaciela. – Po prostu sprawiam, że rzeczy są ciekawsze. Matt podniósł pięść by przybić ją z T. - Hooyah! Bunkmates. Teammates. Best Friend. 11 Dopóki ten przyjaciel nie wrócił do domu w worku na ciało. Matt patrzył na ocean poniżej balkonu swojego mieszkania, walcząc ze wspomnieniami, balansując pomiędzy uderzeniem ściany, a płakaniem jak dziecko. Kiedy w końcu zamknął oczy na tle gwiazd i odpływał w sen, śnił o bezimiennym aniele, który uśmiechał się, tańczył i nosił nowe życie w sobie, o małej dziewczynce z loczkami i żółtym wiaderkiem, o rozsmarowanych 11
Dzielący łóżko piętrowe. Koledzy z drużyny. Najlepsi przyjaciele.
29
czekoladowych lodach i opalonych ramionach.
30
Rozdział 3
Poranne słońce odbijało się w krętych liniach basenu o nieregularnym kształcie. Ozdobne trawy i tropikalna roślinność oferowała sporadycznie zacienione miejsca. - Mamusiu, mozemy wejsc? – zapytała Gracie. - Najpierw krem do opalania. – Abby wyciągnęła balsam z torby plażowej, a następnie zaczęła rozprowadzać go na plecach Annie. Reszta czekała na swoją kolej ze zwieszonymi nogami w wodzie. Rozejrzała się za Złą Wiedźmą w białych spodniach. Tak naprawdę nie spodziewała się jej znaleźć przy basenie dla rodzin. Jej myśli błądziły do wysokiego mężczyzny z fatalnym gustem do kobiet. Ale łał. Wyglądał dobrze w tej koszuli. Prosta, biała koszula na jego ciemnej skórze, podwinięte rękawy, ręce tak duże, że jedna zakrywała całe plecy Charliego. I nie był w ogóle zaniepokojony trzymającymi go czekoladowymi palcami. - Hej! Abby zamarła, a potem spojrzała na mężczyznę, blokującego słońce swoim wielkim ciałem. Stał na tyle blisko, że musiała wyciągnąć szyję, aby zobaczyć jego twarz. A on stał tam nadal, nie mówiąc ani słowa. O. Tak. Prawdopodobnie czekał na nią. - Cześć - w końcu wykrztusiła. - Mogę usiąść? - Um, oczywiście. – Ale on był już w połowie drogi w dół, nie czekając na jej wymamrotaną odpowiedź. Miał na sobie ciemnoniebieskie spodenki do pływania i szarą koszulkę
31
z rozciągającym się na piersi napisem „NAVY”. Ogromna obecność w tak małej przestrzeni. Leżaki były rozłożone tak blisko siebie, że ich kolana praktycznie się dotykały. Pachniał ładnie, nie ciężkim zapachem wody kolońskiej, ale bardziej jak delikatniejsze produkty dla mężczyzny, jak woda po goleniu. Taki rodzaj zapachu, który pobudza bardziej niż tylko twój nos. - Hej! – Jack dołączył do nich, uśmiechnął się na widok swojego kolegi od rzucania piłką. Skończyła smarować Annie i przeszła do Jacka. - Krem do opalania – powiedziała, przyciągając go bliżej. Wierny swojej uczciwej naturze i szczery Jack, powiedział pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy. - Twoja dziewczyna jest wredna. - Jackson Moore! – upomniała go Abby. - Cóż, ale to prawda – upierał się, robiąc co w swojej mocy, by uniknąć balsamu na zmarszczonym nosie. – Czy ona jest twoją przyjaciółką? Ponieważ nie musisz się przyjaźnić z kimś kto jest wredny, ale nie możesz go uderzyć. Prawda, mamo? - Prawda. – Abby przytrzymała tył głowy chłopca, aby utrzymać go prosto. Naprawdę musi go nauczyć nie werbalizowania wszystkich swoich myśli. - Nie, ona nie jest moja przyjaciółką – odpowiedział. Abby spojrzała na niego sceptycznie. Jack uśmiechnął się. - To dobrze. Ja też nie lubię dziewczyn. Jak masz na imię? - Matt, a ty masz rację. Ona jest wredna. Ale niektóre dziewczyny są miłe. – Ostatnią część wypowiedział patrząc prosto na nią. O rety! Musi łapać miliony nieświadomych dziewczyn z tą swoją przystojną, filmową twarzą. Gracie wspięła się obok Matta, przytrzymując się mokrą dłonią jego
32
ramienia. Pochyliła się tak, że byli nos w nos. Jakby niewystarczającym było, że ją słyszał, musiała mieć też pewność, że ją widział. - Cesc. Abby klepnęła Jacka. - Okej, jesteś wolny. - Czy zamierzasz podać mi swoje imię? – powiedział głęboki, gładki głos Matta, pasujący do jego delikatnych, brązowych oczu, a ona nie mogła się przestać zastanawiać dlaczego tutaj był. Z nią. Gracie zakołysała się na nierównych listwach leżaka, a następnie ustabilizowała się, chwytając paska od okularów wiszących na szyi Matta. - Nazywa się Mama. Matt zaśmiał się i złapał okulary. - Cześć, Mamo. Wyciągnęła córkę z fotela i postawiła między nimi. Okej zgoda, była wystarczająco miłą osobą, jej wygląd generalnie nie odpychał ludzi, ale on był mężczyzną, który miał na pewno więcej opcji niż ciężarna kobieta z tłumem przedszkolaków. Wszelkie jej myśli ulatują z intensywnym uczuciem opadania z najwyższego punktu rollecoastera. Walka myśli. Czyżby zadał pytanie. Tak. Imię. - Abby. Jestem Abby. Moje imię. Jego uśmiech poszerzył się, a ona szukała butelki z filtrem przeciwsłonecznym, wewnętrznie wzdychając, na to jak głupio to zabrzmiało. Miała niewielkie doświadczenie z mężczyznami i zerowe z flirtem. Nie to, żeby próbowała. Co było dobre, ponieważ przedstawienie się było najwyraźniej więcej niż mogła udźwignąć. - Cześć, Biedronko. – powiedział do Gracie. - Nie jestem Bedlonką! Matt spojrzał zszokowany.
33
- Nie jesteś? - Nie, jestem dziewcynką. – Gracie zachichotała, przyciągając całą jego uwagę, kiedy Abby smarowała ją balsamem. Mężczyzna był spostrzegawczy. Jej córka miała strój w czerwono – czarne groszki z tiulową falbanką z przodu. - Patrz na mnie! – krzyknął Jack. Odwrócili się na czas, aby usłyszeć plusk i zobaczyć Jacka rozglądającego się natychmiast za aprobatą Matta. - Nieźle. – Matt uniósł kciuk do góry. Charlie był następny i stanął między nimi, opierając rączki na kolanach Matta, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. - Dobrze, każdy jest wolny i może wejść do wody. – Abby przeniosła się na brzeg basenu i siedziała powoli machając nogami w wodzie. Matt usiadł obok niej, ale się nie odzywał, a ona się znowu zastanawiała, co on tu robi przesiadując z nią. - Och, naprawdę chcę zapłacić za spodnie twojej dziewczyny, więc... - Nie jest moją dziewczyną. - Cóż, nieważne. – Zawahała się po jego mruknięciu. – Jestem pewna, że Charlie zniszczył je. Możesz się dowiedzieć ile jestem jej winna? Gracie podpłynęła pieskiem kilka machnięć i chwyciła się murku między nimi. - Potlafię cimac oddech pod wodą. – Zerknęła na Matta. – Chces zobacyc? - Zdecydowanie. Wciąż trzymając się murku, Gracie zanurzyła na całe dwie sekundy najmniejszy kawałek twarzy pod wodą, a następnie ociekająca wodą łapała powietrze. - Niesamowite. – Matt klasnął w ręce. – Zająłem się sprawą spodni. Nie martw się o to.
34
- Ookeeej. – Abby rozciągnęła słowo, zaczynając tracić cierpliwość. – W takim razie czy możesz mi powiedzieć ile? Wolałabym, także tobie nie być winna. - Zająłem się tym. – Jego oczy śledziły jak Gracie płynęła z powrotem do schodów. – Po prostu zostaw to tak jak jest. Abby wzięła długi oddech. - Dlaczego próbujesz mnie sfrustrować? Jego usta wygięły się w krzywym uśmiechu. - Nie chcę cię sfrustrować. Staram się zrelaksować. - Naprawdę? – Przekrzywiła głowę. – Zdajesz sobie sprawę, że jesteś przy basenie dla dzieci? - Tak, zauważyłem. – Uniósł dłoń w kierunku jej twarzy, a ręka która była oparta musnęła jej ramię. Przebiegł ją dreszcz na ten kontakt i pojawiła się dzika wizja jego pochylającego się i całującego ją. Zamiast tego delikatnie przesunął jej obniżone okulary z powrotem na nos. Abby usiadła, kładąc palec na okularach, dokładnie tam gdzie on ich dotknął. Bez żadnego powodu uśmiechnęła się. Niedorzeczne. Pochyliła się, zanurzając ręce w wodzie, tak aby ukryć czerwoną twarz. - Jesteś w marynarce? - Tak. Okej. Mężczyzna kilku słów. Dziewczynki pływały ze swoimi lalkami Barbie. Lalka Annie miała problemy z włosami, a Gracie była naga. - Jej stlój kąpielowy utknął. – Gracie podała mu lalkę i strój, a następnie zaczęła wspinać się z powrotem na murek. - Ach, wyzwanie związane z ubraniem lalki z dziwacznie długimi rękami i nogami. – Kiedy podniósł lalkę, sprawdzając w czym jest problem, Gracie straciła przyczepność i zatonęła w wodzie, która była zbyt głęboka, nawet wtedy, gdy stała na swoich paluszkach. Matt upuścił lalkę ratując
35
dziewczynkę, wyciągnął ją z łatwością i posadził na swoich kolanach. Otarł kapiące włosy z oczu Gracie, a następnie powrócił do pracy nad ubieraniem Barbie. Abby patrzyła na gładką, opaloną skórę jego potężnych przedramion, rękawy rozciągały się wokół bicepsów, może mogłaby go objąć obiema rękami. Jego ramiona były opiekuńczo owinięte wokół jej córki, a oczy skupione na malutkiej dziewczęcej zabawce. - Nie mozes pacec na jej cycki12! – Gracie krzyknęła na tyle głośno, że każdy w obrębie sześciu metrów odwrócił się i sprawdzał, kto i na czyje cycki patrzył, skoro nie powinien. Matt szybko zakrył pół nagą lalkę swoją dużą dłonią i posłał Abby zaskoczone i winne spojrzenie. - Jak mam nałożyć to ubranko, jeśli nie mogę na nią patrzeć? – zapytał Matt Gracie. - Zaklyje ją – powiedziała do niego słodko i umieściła swoje maleńkie dłonie na jego dużej. – Teraz mozes to zlobic. Zakłopotanie na jego twarzy było zabawne, a Abby poczyniła małe, nieudane staranie, aby się nie roześmiać. Potem znowu została rozproszona przez człowieka, który pewnie bardziej komfortowo czuł się z karabinem. To było trudne, aby ubrać długie, chude kończyny Barbie, umieszczając je w odpowiednich otworach, zwłaszcza nie patrząc. Ale ostatecznie udało mu się, a Gracie uderzając brzuchem o powierzchnię wody odepchnęła się kilkoma machnięciami w basenie. Matt przeniósł swoje skupienie na Abby i uniósł brew. - Co? - Mogłaś mi pomóc. - Tak. Przepraszam za to. – Starała się zachować powagę. – Ty... och, dużo bawisz się lalkami Barbie? - Ha,ha, ha. Skończyłaś już? Ta pani tam patrzy się na mnie jakbym był 12
Ha ha ta mała ma 3 latka :) (Atka)
36
jakimś zboczeńcem. - Cóż, patrzyłeś na cycki bez pozwolenia. Powinieneś widzieć swoją twarz. Seksowny uśmiech zagrał na jego twarzy. - Następnym razem zapytam. Siedzieli obserwując bawiące się dzieci, żadne z nich nic nie mówiło, aż do czasu gdy Matt złamał ciszę. - Naprawdę mi przykro z powodu ubiegłej nocy. - Naprawdę wszystko w porządku. Jak to się stało, że się tu z nimi znalazłeś? - Rob to mój kuzyn. Przywiozłem go tutaj, by się spotkał z blondynką. - Mamo, wejdź do wody! – krzyknął Jack. Abby wskoczyła do basenu i wyciągnęła ręce do Gracie, która płynęła pieskiem w jej kierunku. Nachyliła się, by pocałować córeczkę, a następnie odepchnęła ją z powrotem w kierunku ściany. Charlie piszczał, a kiedy odwróciła się, by go złapać, stanęła piersią w pierś z półnagim Mattem. Jej, i tak już podniesiona, temperatura wzrosła. Gorąca skóra na wyrzeźbionych mięśniach paliła jej dłonie, rozpłaszczone na nim. Powinna się cofnąć, ale delikatnie złapał ją za rękę w łokciu. Panie, on był naprawdę wielkim mężczyzną. Ona miała metr sześćdziesiąt, on był ponad trzydzieści centymetrów wyższy. Twarz Abby płonęła, a serce pędziło. Charlie rzucił się ze schodków, chwytając się za ramię Matta, a ona podziękowała mu za odwrócenie uwagi. Przebywanie obok tego mężczyzny robiło z nią śmieszne rzeczy. Cała szóstka bawiła się razem w basenie przez ponad godzinę. Gracie nie męczyło pływanie tam i z powrotem między Abby a Mattem, a chłopcy prosili go, by wciąż rzucał ich do wody. - Dzieciaki, dajcie chwilę przerwy Mattowi. – Powtórzyła to chyba ze sto razy, ale Matt zignorował ją i dzieciaki także. Poza Annie, chociaż i ona
37
obserwowała to z zainteresowaniem, chętniej niż zwykle. Nie sposób było nie zauważyć jego szerokich ramion, jak mięśnie pleców pracowały, ręce się zginały, gdy rzucał Jacka do basenu. Co najmniej trzy kobiety potknęły się obserwując go, kiedy szły do baru. Zaabsorbowany zabawą z dziećmi Matt, wydawało się, nawet tego nie zauważał. Nawet Annie była zafascynowana, gdy pokazywał im swoją sztuczkę, rozpryskując wodę w rękach i mówiąc im, że trzyma w nich plującą żabę. Spędzili kilka minut, starając się ochlapać nawzajem. Abby była w tym fatalna. Co było całkiem w porządku, dopóki Matt nie ujął jej za dłonie. Jej serce zamarło, oczy opadły w miejsce gdzie jej dotykał, natchną każdą część jej. W tym także jej policzki. Cholera. Proszę, nie pozwól mu zobaczyć mnie rumieniącej się. *** Matt obserwował jak czerwony kolor przechodził od gardła, aż do policzków Abby. Wspaniała. I urocza. - Och, czas na lunch dzieciaki – powiedziała i praktycznie wybiegła z basenu. Miałoby sens, gdyby była mężatką, ale ta możliwość stawała się coraz mniej prawdopodobna. Abby nie wspominała o mężu i dzieci także. Nie było żadnego: Gdzie jest tato? Lub: Kiedy przyjdzie tutaj tata? Jack powiedział, że jego ojciec nie żyje, ale Matt nie mógł całkowicie ignorować ślubnej obrączki. Jeśli była mężatką, to gdzie do cholery jest ten facet? Nie spotykał się z zamężnymi kobietami, nigdy. Ponadto nie zamierzał zabawiać
się,
prawda?
Byli
w
zatłoczonym
basenie
z
ciągle
przeszkadzającymi dziećmi. Wiedział, że gdyby ona była jego żoną, zdecydowanie miałby problem z taką sytuacją. Nie chciałby widzieć żadnego
38
mężczyzny w pobliżu trzech metrów od jej seksownych kształtów i wstrzymującego serce uśmiechu. - Matt, jeśli przyjdziesz na plażę, możemy zbudować zamek z piasku – powiedział Jack, patrząc na niego z nadzieją w swoich brązowych oczach. – Mogę pomóc. I mam moją piłkę do footballu. - Idziemy do pokoju na jakąś chwilkę – powiedziała Abby do syna. - Ma-mo. – Jack rozciągnął słowo na dwie niezadowolone sylaby. – Chcę zbudować zamek z Mattem. Matt przyszedł tutaj, aby przeprosić, może poznać jej imię. Nigdy się nie spodziewał, że zostanie wessany. Nigdy się nie spodziewał, że będzie chciał więcej. - Wrócimy później. – Oczy Abby biegały pomiędzy nim a jej synem. – Mamy cały tydzień na zbudowanie zamku. - Ja też muszę iść – powiedział mu Matt. Podbródek Jacka z rozczarowania opadł, aż do klatki piersiowej. - Okej. Matt założył koszulkę, kiedy dzieci wślizgiwały się w swoje klapki. Charlie obrócił się i potknął na skraju swojego ręcznika z astronautą Buzzem13. Upadł. - Łoł, mały gościu. – Matt podniósł go, sprawdzając ręce i kolana. Brak krwi. Charlie nie chciał się puścić, ale Abby zabrała go. Matt sięgnął po jej torbę, skoro ręce miała już zajęte. - Co ty robisz? – zapytała. - Pomagam ci. - Mogę to zrobić. – Ruszyła, by odebrać torbę z jego rąk. – Dziękuję, ale nie potrzebuję pomocy. Uśmiechnął się. 13
Buzz Lightyear – Buzz astronauta, postać z kreskówki Pixar’a Toy Story.
39
- Myślę, że potrzebujesz. - Cóż, mylisz się. - Naprawdę? – Nie puścił worka z ciężkimi, mokrymi ręcznikami. - Naprawdę. Zrobiłam wszystko sama przychodząc na basen, więc mogę zrobić to samo wracając. Patrzyła na niego z uporem, wciąż trzymając pulchnego malucha na biodrze, jego małe nogi zatrzymały się na jej nabrzmiałym brzuchu. Matt obstawiał, że większość by się wycofała, kiedy tak naciskała, ale został wychowany na dżentelmena. Nigdy nie było takiego momentu, w którym on i jego bracia nie przytrzymali drzwi dla ich mamy i siostry, lub nie nosili ciężkich rzeczy. Jego ojciec był bardzo stanowczy w tej sprawie. Ale akurat w tym przypadku to on nie był gotowy, aby pozwolić jej odejść. - Czy naprawdę pomożesz mi zbudować gigantyczny zamek? – zapytał Jack. – Bo nie będziemy zbyt długo siedzieli w naszym pokoju. Prawda, mamo? Tak jakoś pięć minut. On i Abby uśmiechnęli się do siebie nad Jacka poczuciem czasu. A może nad czymś więcej? - Zobaczymy. Jeśli Charlie prześpi się chociaż godzinę, to ułatwi życie nam wszystkim. – Jej wzrok opadł na torbę, którą on trzymał. Jack spojrzał na niego. - Czy wiesz jak nas znaleźć? Nasz parasol jest niebieski i prawdopodobnie zobaczysz mnie, bo będę miał na sobie tą czerwoną koszulkę. – Wskazał na swój T-shirt ze Spider Manem. – Będę cię wypatrywał. Nie zapomnisz, prawda? Coś w sposobie jaki Jack mówił, powiedziało Mattowi, że dzieciak był przyzwyczajony do bycia zapominanym. - Nie, nie zapomnę. Abby postawiła Charliego na nogach i sięgnęła ponownie po torby.
40
Tym razem nie miał wyboru, musiał odpuścić. Próbował odczytać jej reakcję na radość Jacka. Złość? Sceptycyzm? Cokolwiek. Ale nie powiedziała nie.
*** Matt pogrzebał w lodówce w swoim pokoju i znalazł wystarczającą ilość mięsa i sera, żeby przygotować jedną kanapkę. Jeśli ma zamiar zostać, będzie musiał iść do sklepu w pewnym momencie. Usiadł na kanapie, przeskakując po kanałach telewizyjnych, nie znajdując nic i wyobrażając sobie Abby. I dzieci – Cholera. Czy zapomniał o jakiś urodzinach? Matt próbował sobie przypomnieć, kto miał urodziny w lecie, kiedy podnosił słuchawkę i dzwonił do swojego brata Tonyego. - Czyż to nie jest syn marnotrawny. – powiedział jego brat do telefonu. – Jesteś w dużych tarapatach, młodszy bracie. W tle było słychać krzyki. - Gdzie jesteś? Brzmi jakbyś był w kasynie. - The Chuck E. Cheese14 kasyno z piekieł. Te dzieciaki są bezlitosne. To tak jakby myślały, że te monety są naprawdę ze złota. - Brzmi niebezpiecznie. - I takie jest. Szalone, małe skurczybyki. Matt roześmiał się. - Beth była na tyle mądra, żeby nie iść, co? - Oczywiście. Patrzy na pochwy15. - Zabawnie. – Uśmiechnął się do siebie, grzebiąc po więcej jedzenia. – Jak tam mój ulubiony doktorek? 14
Kompleks dla rodzin z wieloma atrakcjami dla dzieci, bardzo popularne miejsce w stanach. Sieciówka, znajduję się w większości dużych miast. 15 Miałyśmy tu z Kasią mały dylemat, zastanawiałyśmy się o co chodzi. I jakoś nagle nas olśniło – Beth jest ginekologiem ;)
41
- Wszystko z nią w porządku. – Tony zawahał się. – Teraz kiedy przestała wymiotować. - Dlaczego ona wymioto... – Ręka Matta zatrzymała się na szafce. Słyszał uśmiech w głosie brata. – Nie ma mowy. - Mowa. Numer cztery będzie tu w przyszłym roku w maju. Matt zignorował ucisk w piersi. - Cholera. Jesteś jak mistrz prokreacji. - Tak i nadal jestem ulubieńcem mamy. - Tylko ty mógłbyś mieć dziecko, aby utrzymać się na szczycie lidera. Myślisz, że to stawia cię obok Elizabeth? – Jego pięciu braci i siostra mieli system punktowy jako dzieci, mówiący kto jest ulubieńcem mamy. - Wiem to, nawet z dodatkowymi punktami Lizzy, za to że jest jedyną dziewczynką. Wnuki bija wszystko. - Jak tam Stephen? Tony zatrzymał się przed udzieleniem odpowiedzi. - Wiesz. Stephen jest jak Stephen. Tak. Wiedział. Stephen może był i złotym chłopcem, inwestującym w nieruchomości geniuszem, ale zmagał się z własnym piekłem. I nie było nic co ktokolwiek z nich mógł z tym zrobić. - A J.T.? – Najmłodszy brat, miał dziewiętnaście lat i nie był najłatwiejszą osobą w dogadaniu się. Albo tylko tak słyszał, skoro nie przebywał w pobliżu zbyt często. - Jake jest tylko o włos nad tobą, braciszku. Drażliwy jak diabli. Zachowuje się jakby miał zespół napięcia przedmiesiączkowego. - Zgaduję, że nadal jestem na samym dnie. - Nie ma wizyt, nie ma punktów. Więc, jak tam wycieczka z Robem? Pierwszorzędne akcie? - Rob jest w porządku. Ale dostałem sukę z piekła rodem. Musiałbym żywić wielką urazę do mojego fiuta, żeby w ogóle o tym pomyśleć.
42
Tony zaśmiał się pod nosem. - Jestem z ciebie dumny, braciszku. Omijać łatwy seks? Jest oznaką pewnej dojrzałości. - Pieprz się – powiedział Matt i roześmiał się. – W każdym razie wyjechali wczoraj wieczorem w nieznane. Rob też. - Więc, wracasz z powrotem? Taki był plan tego ranka. Przed spędzeniem dwóch godzin z Abby. Potrząsnął głową i próbował nie szczerzyć się jak głupiec, ale było w niej coś takiego, co sprawiało, że się uśmiechał. - Matt? - Co? - Zapytałem czy wracasz do domu? - Nie. – Ponieważ ostatnie dwie godziny były najlepszymi jakie miał przez cały tydzień. Cały rok. – Myślę, że po prostu się pokręcę. - Możesz być całkowicie poza tablicą, od kiedy mama dowiedział się, że pojechałeś na plażę, zamiast pozwolić jej się nakarmić. – Nastąpiła długa przerwa. – Martwi się o ciebie, wiesz? Matt potarł się po karku, próbując złagodzić winę za siedzenie tutaj. - Ona się martwi o każdego. - To więcej niż tylko twoja powinność. Usłyszał westchnienie na drugim końcu linii i skulił się na to, co będzie dalej. - Starałem się nie pytać, ale... coś najwyraźniej się z tobą dzieję, człowieku. Myśleliśmy, że już skończyłeś, twój czas dobiegł końca. Możesz zarobić dobre pieniądze na domach. Myślałem, że byłeś szczęśliwy. Matt nie miał pojęcia co powiedzieć. Zrobił domy opłacalnymi i zarobił dużo pieniędzy. Wtedy Teddy umarł i wszystko się zmieniło. Nie powiedział rodzicom co i dlaczego, nie powiedział nawet Tonyemu, jedynej osobie, z którą dzielił się wszystkim.
43
- Widziałem twój samochód kilka razy. Cholera. Więc jego brat wiedział, że był w mieście i nie kłopotał się by zadzwonić lub przyjść. - Nie powiedziałem nikomu – powiedział Tony. – Nawet Beth. Beth traktowała go jak młodszego barta, którego nigdy nie miała. Czułaby się urażona, a dzieci zastanawiałyby się, dlaczego ich ulubiony wujek postanowił je ignorować. - Szczerze mówiąc nie byłem najlepszym towarzystwem ostatnio. – Nawet dla siebie. - Wiem, że straciłeś przyjaciela. Wiem, że jest ciężko. Cisza wisiała między nimi, jak to prześcieradło, którego używali w dzieciństwie do przedzielenia pokoju. - Hej – powiedział w końcu Matt, przypominając sobie powód swojego telefonu. – Czy ominąłem czyjeś urodziny? - Jeszce nie. Anthonyego są w przyszłym tygodniu. Skończy siedem lat. - To dobrze. – Jedno z jego napięć złagodniało. Nie zapomniał o urodzinach swojego chrześniaka. - Tak. O cholera. Dostałem sygnał. Czas minął. - Powodzenia. – Matt wyłączył telefon, chwycił drinka i wyszedł przez otwarte szklane, przesuwne drzwi. Dziecko numer cztery. Jego brat był szczęśliwym draniem. Ale Tony wiedział co i z kim chce robić, od kiedy skończył czternaście lat. Chciał latać samolotami i chciał Beth. Zdobył i jedno i drugie. Matt pamiętał jak oglądał tańczących Beth i Tonyego na weselu Elizabeth cztery lata temu. W tym czasie już od ośmiu lat był SEAL. Przyjeżdżając do domu czuł się jak podróżujący między dwoma światami i miał nogę w obu z nich. Był częścią świetnej rodziny – najlepszej – ale jak obserwował jak się łączyli w pary, miał poczucie, że on nie należy do nikogo. Trzydzieści lat,
44
parkiet pełen pięknych, chętnych kobiet, a żadną nie był zainteresowany. Jego tata zawsze mu powtarzał, że znajdzie tę właściwą w swoim czasie. To uderzyło go tamtej nocy. Dopóki był SEAL, czas nigdy nie będzie dobry. Ileś dni później kiedy był na zewnętrznej strzelnicy, scena ze ślubu wciąż nie dawał mu spokoju. Matt dostosował się w ławce, MK11 widniało w jego rękach. - Czy kiedykolwiek myślałeś o robieniu czegoś innego? Teddy uzupełnił magazynek własną amunicją. - Myślałem, że to jest coś innego. - Mam na myśli ze swoim życiem – powiedział Matt, szykując się do strzału, jego karabin był naturalnym przedłużeniem jego ręki. - Rozejrzyj się wokół. - Teddy podniósł rękę wskazując otwartą, słoneczną przestrzeń, mężczyzn siedzących w grupach, sprawdzających broń i rozmawiających o kobietach. – To jest nasze życie, stary. Najlepsze jakie istnieje. Matt uśmiechnął się. To było dość słodkie, a on pracował cholernie ciężko, by się tu dostać. Ale w przeciwieństwie do swojego przyjaciela, który nie miał niczego i nikogo, Matt wiedział, że było coś więcej. T roześmiał się. - Co zrobisz? Zamienisz swój karabin na młotek? Chłopaki stali z boku dopingując i drwiąc, w zależności od tego kogo obstawiali. Z okiem na celowniku Matt obserwował cel z ośmiuset jardów. Wziął głęboki oddech, wypuścił go i pociągnął za spust. Jego trzeci strzał uderzył w środek. Derker, Chappers i Rocky stali i wymieniali się pieniędzmi. - Cholera, barcie. Nie możesz tego zrobić młotkiem. I dziękuję ci Mount McKinney. Właśnie wygrałeś moje pięćdziesiąt dolców. Matt roześmiał się i pokręcił głową. - Idiota. Mówiłem ci, żebyś postawił stówę.
45
Trzy tygodnie później został powołany, zaokrętowany, dostarczony i był w połowie drogi na drugi koniec świata. Matt oparł ręce na poręczy i spojrzał na ludzi kręcących się jak mrówki na plaży. Jasnoniebieski parasol stał w tym samym miejscu, w którym wczoraj widział Jacka. Wypił łyk napoju. Słońce prażyło, ściany jego balkonu blokowały jakąkolwiek bryzę. Jak zawsze, przyszło to nagle. Powietrze wokół niego zatrzymało się. Uciążliwie. Dusząco. I był z powrotem w południowoamerykańskiej dżungli. Diaboliczni skurwiele polowali na wszystko, na czym mogli zarobić, notorycznie biorąc zakładników i używali, tylko dla czystej przyjemności, ekstremalnych tortur podczas negocjacji. To było zadanie jego zespołu, aby odbić zakładników, podczas gdy jeszcze posiadali wszystkie części ciała. Pozytywne przejęcie. Spojrzał na T, na twarzy miał rozmazaną czarną farbę, tak samo jak on. Gorąco, przesiąknięty potem u skraju wytrzymałości. Czekali dniami na właściwy moment. I to było właśnie teraz. Czas i wspomnienia targały jego umysłem. Gęsty dym ściskał mu płuca. Strzały. Krzyki. Krew. Nie rezygnuj. Matt podskoczył na dźwięk zgniatanej aluminiowej puszki w dłoni. Kurwa. Wpatrywał się jak chłodna ciecz spływa mu po ręku i kapie na wyłożoną kafelkami podłogę balkonu. W ciągu ostatnich trzech dni, pragnął ciszy. Teraz nie mógł jej znieść. Nie ciszy czy spokoju w swojej głowie. Budowanie zamku z piasku z pięciolatkiem brzmiało jak cholernie dobry pomysł.
46
Rozdział 4 - Mamo, myślisz, że Matt już tam jest? – zapytał Jack. Abby prowadziła swoją brygadę wzdłuż zwietrzałych desek deptaku, mijając falujący owies morski i ruchome piaskowe wydmy. - Nie wiem, kochanie. – To był tysięczny raz, kiedy Jack wspomniał o Matcie, odkąd opuścili basen. - Myślisz, że będzie mógł nas znaleźć? - Jestem pewna, że będzie, jeśli zechce. Jack zmarszczył brwi. - Dlaczego miałby nie chcieć? Ponieważ ludzie nie zawsze mają na myśli to, co mówią. - Miałam na myśli, jeśli będzie mógł. Jestem pewna, że przyjdzie jeśli będzie mógł. - Chce isc na basen z Mattem – powiedziała Gracie. - Wrócimy na basen jutro. - Z Mattem? - Nie wiem, Gracie. - Nie lubisz Matta, mamusiu? Abby wzięła długi oddech, nie chcąc przerwy, ale będąc zmęczoną pytaniami. - Oczywiście, że lubię. – Ale jestem wystarczająco mądra, aby to tak zatrzymać. Na szczęście dotarli do końca promenady i dzieci wskoczyły na piasek, i pobiegły. Poszła za nimi i postawiła torby pod parasolem, tym który Jack tak starannie opisał. Rozłożyła ręczniki i podniosła siateczkowy worek z zabawkami do
47
piasku. - Rozrzućmy je i zobaczmy, co my tu mamy – powiedziała, ciągnąc za sznurek ku górze. Brak szczęścia. Napięła się, próbując otworzyć plastikowe wiązanie, zamykające zabawki. Poważnie? Kto pakuje nożyczki na plażę? Jack opadł na piasku, pokazując swoją dezaprobatę. - Czekam na Matta. - Nie, nie czekasz. – Oni nie czekali na Matta, ani kogokolwiek innego. Pociągnęła za worek jeszcze raz. - Potrzebujemy go – powiedział Jack. – Mógłby to otworzyć i on wie jak zbudować zamek. - Nie potrzebujemy – napięła się kolejny raz nad niezniszczalnym plastikiem – żadnej... pomocy. Ok. Oczyszczający oddech. Policz do dziesięciu. - Wiecie co? Nie potrzebujemy tego. Popatrzmy tylko na zdjęcie. Gracie już zdążyła położyć zapiaszczoną dłoń na jej ramieniu. - Cy nas zamek będzie tak wyglądal, mamusiu? Abby studiowała projekt przedstawiony na opakowaniu. Nie ma sposobu, żeby te dzieci na zdjęciu to zbudowały. Prawdopodobnie to nawet nie jest zrobione z piasku. - Nie. Nasz będzie lepszy. Piętnaście minut oraz dwadzieścia ładowań piasku i wody później, miała gigantyczny, rozpadający się bałagan. Charlie kolejny raz stoczył się po krótkim zboczu, pokrywając się piaskiem niczym panierowany kurczak. Gracie i Jack cal po calu zbliżali się do wody, tak jakby ona wcale ich nie widziała. Przynajmniej Annie została z nią. Głowa Jacka wystrzeliła do góry. - Matt! Przyszedłeś. Abby spojrzała w górę i on rzeczywiście tam był, szedł prosto do niej. O, Boże. Miał na sobie te same granatowe, pływackie szorty, które sięgały
48
mu prawie do kolan i zwykły biały t-shirt. Błogosławione tkaniny, które podkreślały każde zagłębienie jego wyrzeźbionej klatki piersiowej. -Matt! – Charlie bez zastanowienia podbiegł do nóg Matta, przyklejając do niego swoje całe w piasku ciało. Matt pogładził dłonią po blond główce chłopca, a jej serce zrobiło pełne salto. - Hej, mały gościu. Dlaczego nosisz na sobie plażę? Charlie wygiął głowę maksymalnie do tyłu, aby móc spojrzeć na niego, mrużąc oczy na świecące słońce. - Jestem na plaży. - Widzę to. – Matt przerzucił uwagę na nią. – Hej. Wyglądasz na zaskoczoną, widząc mnie tutaj. Wyprostowała się, by spojrzeć w twarz niezwykle wspaniałego mężczyzny, który mógłby teraz pić drinki przy basenie wśród tłumu wielbicielek. - Myślę, że jestem. - Powiedziałem Jackowi, że pomogę mu zbudować zamek – oświadczył, jakby to wszystko wyjaśniało. Jack wskazał siateczkowe opakowanie, leżące w piasku. - Mamy kilka rzeczy, ale utknęły w worku. Mama nie może go otworzyć. Świetnie. Tylko pięć lat, a już wrzuca mnie pod autobus. Matt spojrzał na worek, a potem na nią. - Nie sądzę, żebyśmy tego potrzebowali. Gracie dołączyła do nich, miała na sobie różowe okulary przeciwsłoneczne i bladoróżową czapeczkę z daszkiem. - Cześć, biedronko. Gracie złapała się jego ramienia i podniosła nogi do góry, biorąc darmową przejażdżkę po piasku i powodując, że bicepsy Matta napięły się
49
pod jej ciężarem. Powinna powiedzieć swojej córce, żeby się tak na nim nie wieszała, ale mogła jedynie się przyglądać. Jack wybrał miejsce w pobliżu wody i zabrali się do pracy. Kopali, nosili, poklepywali, Matt i Abby pozwolili dzieciom mówić. Godzinę później mieli nieprzeniknioną twierdzę wraz z fosą i mostkiem, który wykonał Matt z nazbieranych przez Gracie patyków. Abby usiadła, robiąc sobie przerwę, pozwalając Charliemu jeździć samochodzikiem Matchbox po swojej nodze. Annie w ciszy obserwowała grupę z miejsca, znajdującego się kilka metrów od nich, w którym robiła swoje ociekające zamki 16. Matt słuchał uważnie Jacka, pochylili głowy ku sobie, omawiając wybudowanie obok zamku złych facetów. Dotarło do niej, jak mało czasu Jack rzeczywiście spędził ze swoim ojcem. Nie było tam żadnej zabawy na podłodze klockami czy pociągami, żadnej pracy z tyłu w ogrodzie, żadnej chwili tylko dla facetów. Posiadanie swoich pomysłów i sugestii, zweryfikowanych przez Matta, kogoś na kim mógł się wzorować, to było bezcenne. Czy warte ceny ewentualnego rozczarowania? Oto było pytanie, prawda? Jej odpowiedzią zawsze było nie.
*** Matt był zbyt świadomy kobiety, siedzącej kilka kroków dalej na piasku. Napięcie, które jeszcze godzinę temu go dusiło, opadło przy kolejnych mieszających się głosach i dźwiękach oceanu. - Mamo, jest mi gorąco – jęknął Jack. – Chcę popływać. - Pamiętasz co powiedziałam. Bawimy się na piasku, a pływamy w basenie – odpowiedziała Jackowi. Następnie, szybko dodała w kierunku Matta. – Nie ma możliwości, żebym przypilnowała czworo dzieci w oceanie. 16
Drippy castles – ciekawscy mogą sobie wygooglować i pooglądać zdjęcia.
50
- Ale nam jest gorąco. – Jack i Gracie błagali, patrząc na niego, aby wstawił się w ich imieniu. - Proszę – powiedział Charlie. - Mógłbym się także trochę ochłodzić. Co, jeśli ja je wezmę? - Nie, nie musisz tego robić. – Przygryzła dolną wargę zębami, obserwując fale. Matt obserwował jej usta. - Ale, mamooo. – Jack nie poddawał się. - Woda jest spokojna. Co, jeśli będę trzymał je za ręce? - Cóż. – Abby zawahała się. – Myślę że... – Zwilżyła usta, a następnie złączyła różową pełnię razem. – Jeśli jesteś pewien, że to nie problem. Jego umysł, który zerwał się na myśl o tym, jakby to było poczuć te usta... I, taaak, potrzebował się ochłodzić. - Nie. Nie ma problemu. Kiedy zamoczył wszystkie dzieci po kolei w wodzie, z wyjątkiem Annie, która grzecznie odmówiła, rzucił się na piasek obok Abby. Usiadła, podpierając się rękami, przesuwając do przodu długie, smukłe nogi i krzyżując je w kostkach. Jej skóra wyglądała na gładką, a on wyobraził sobie, że w dotyku byłaby jak jedwab, kiedy przesuwałby ręką wyznaczając drogę od jej uroczych czerwonych paznokci, aż do samych ud. Zgoda. Może potrzebował więcej ochłody. Woda obracała fale, rozciągając się bez końca po horyzont. Ale to nie było to, na co chciał patrzeć. Powiedz coś, niemy-dupku. - Twoje dzieciaki są świetne. - Dziękuję. – Przechyliła lekko głowę, ponownie dając mu ten uśmiech. Ten, który może powalić mężczyznę na kolana. I to cholernie blisko, by odebrało mu oddech. - Nie musisz się z nimi bawić cały dzień – powiedziała, jej słowa były szczere a głos miękki.
51
- Podobało mi się. - Cóż, im także. Stałam się teraz nudną mamą. – Uśmiechnęła się, drażniąc się. – Twoje umiejętności w budowaniu zamków z piasku są o wiele lepsze. Budowałbym je każdego dnia, jeśli tylko mógłbym na ciebie patrzeć. - Masz dzieci? - Nie, tylko masę siostrzeńców i bratanków. Wydała delikatny dźwięk zrozumienia, a następne sekundy mijały, kiedy starał się wymyślić coś, co wypełniłoby rosnącą ciszę. Coś dowcipnego i inteligentnego. - Skąd jesteś? Och. Błyskotliwe. - Przeprowadzałam się dużo. Teraz mieszkamy w Raleigh. A co z tobą? - W pobliżu Virginia Beach. – Nie przegapił tego, że właściwie nie odpowiedziała dokładnie na jego pytanie. Z uwagi na dzieci, jej mina spoważniała. - Chciałam, żeby to była wspaniała podróż dla nich. To ich pierwszy raz na plaży. Wszyscy byli bardzo zajęci kopaniem, szukaniem i zbieraniem skarbów. - Myślę, że dobrze się bawią. Abby wzięła garść piasku i przesypała przez palce. - Im więcej tutaj jesteś. Jest to poza moją częścią. - Och, no nie wiem. Wygląda, że robisz wszystko dobrze. – Mimo że zauważył, iż nie ma ze sobą żadnych leżaków. – To też jest twój pierwszy raz? - Byłam kiedyś raz, dawno temu. – Skupiła się na odległej wodzie. Matt miał wrażenie, że było więcej do powiedzenia, ale nie powiedział tego. - To oczywiście nie jest twój pierwszy raz.
52
- Nie. – Uśmiechnął się, przypominając sobie rodzinne wakacje i wspomnienia z dzieciństwa. Z jakiegoś powodu nie wspomniał, że był Navy SEAL. Wydawało się, że jest to zbyt wiele, to było inne. Ona była inna. Siedział obok niej, próbując dowiedzieć się dlaczego. - Hej, Matt, spójrz na to – zawołał Jack. Oderwał wzrok od niej, by spojrzeć na Jacka robiącego ścianę z mokrego piasku. - Dobra robota. - Prawdopodobnie to wydaje się głupie, kobieta w ciąży, samotnie przyprowadzająca czworo dzieci na plażę. Matt odwrócił się ponownie, studiując jej profil. Jego palce świerzbiły, by przejechać po jej policzkach, dotknąć jej, wziąć jej twarz w dłonie. - To nie jest głupie. Odważne może. Szyderczo się zaśmiała. - Nic nie wiem o odwadze. Pomyślałam, że teraz albo...cóż, nie nigdy, ale... – położyła rękę na swoim brzuchu – nie przez następne kilka lat. - Czy wiesz co to będzie? - Dziewczynka. - To miło. – Przejechała dłonią po piasku, a on ponownie ujrzał obrączkę. Jak na człowieka, który żył i oddychał cierpliwie i kontrolująco, teraz było bez obydwu tych rzeczy. I musiał wiedzieć. - Przykro mi z powodu twojego męża. Jej ręka zamarła, a on natychmiast chciał cofnąć swoje słowa. - Przepraszam, nie powinienem nic mówić. Jack powiedział, że jego tata nie żyje, a ja po prostu założyłem... - On nie żyje. Zmarł. – Pokręciła złotym pierścionkiem na palcu. – Mój mąż zginął w katastrofie lotniczej sześć miesięcy temu. Cholera. Nie wiedział co powiedzieć, a na samej górze tego, czuł się
53
jak dupek przez to, że cieszył się, że nie była mężatką. Nie powinien się cieszyć, że jest sama. Fale rozbijały się o brzeg, a głosy dzieci niosły się z wiatrem. Żadne nie odzywało się przez chwilę. - Nigdy nie dowiedział się, że byłam w ciąży. No, cholera. Co miał na to odpowiedzieć. - Naprawdę mi przykro. - Naprawdę jest dobrze - powiedziała delikatnie, powtarzając swoje wcześniejsze słowa znad basenu, jakby nie chciała, aby poczuł się smutny lub niewygodnie. Słońce wisiało nisko, rzucając na wszystko miękkie światło, a kiedy podniosła okulary na czubek głowy, został poruszony z całych
siły
najbardziej zielonymi oczami, jakie kiedykolwiek widział. Olśniewające i iskrzące, jaśniejsze na środku, ciemniejsze na brzegach, mieniące się jak szkło. Nie odwrócił się i przytrzymywał oczy, dopóki nie był pewien, że ona czuje też to połączenie. - Mamo, jestesmy glodni – krzyknęła Gracie, biegła rozrzucając piasek. Połączenie zostało przerwane. Abby otrzepała ręce i spojrzała na córkę. - Chyba nadszedł czas, by się zbierać. Matt wstał, oferując jej rękę i wstrzymał oddech, kiedy się zawahała. Chciał, żeby mu zaufała. Chciał, trzymać ją za rękę. W końcu wzięła go i przytrzymał dłużej, niż było to konieczne. Absorbując uczucie miękkości i małości tego. Wstała, a ich oczy spotkały się ponownie, tym razem z jej palcami mocno splecionymi z jego. Coś poruszyło się w nim, nieco boleśnie, jakby jakaś część przestawiała się na lepsze dopasowanie. Rumieniec wkradł się na jej szyję i odsunęła się lekko, zmuszając go, by pozwolił jej odejść. Abby opuściła parasol i nakazała dzieciom pozbierać swoje rzeczy. Podała torbę najstarszej dziewczynce, Annie, która większość czasu spędzała
54
samotnie, rysując obrazki na piasku. Była milcząca i cicha. Ale obstawiał, że nic jej nie umknęło. - Potrzebujesz pomocy? – Wiedział jaka będzie jej odpowiedź, zanim zapytał. - Nie, dziękuję. – Ładowała na ramiona akcesoria dla dzieci. – Mam to. - Może zobaczymy się jutro? – Cholera. Nie chciał, żeby to zabrzmiało jak pytanie. Co w niej takiego było? Czuł się jak nadgorliwy szczeniak, chciał zabiegać o nią i skakać na piętach. Abby spojrzała przez ramię, z małą podpowiedzią, z uśmiechem na ustach. - Być może. – Potem poszła za dziećmi promenadą. - Cześć, Matt! Muszę iść teraz na lody. Podniósł rękę do Jacka i obserwował ich piątkę, aż trawa morska przesłoniła mu ich widok. Plaża nagle zrobiła się pusta i spokojna, oczywiście taką nie będąc. Fale nadal rozbijały się, mewy wciąż prosiły o jedzenie, pary spacerowały pomiędzy nim a wodą. Ale wydawało się to puste tak samo, jak on się poczuł.
55
Rozdział 5 Poranne słońce zawieszone jak jasnożółta piłka na niebie już podgrzewało piasek pod stopami Abby. Byłoby w stanie rozgrzać wybrzeże Karoliny Południowej do prawie stu stopni 17, zanim zajdzie. Dzieci w momencie, w którym dostały pozwolenie, ścigały się obok niej do wody. Wczoraj potrzebowała się od niego uwolnić. Być z dala od jego delikatnego, seksownego uśmiechu, wyrozumiałych oczu, intensywnego sposobu z jakim przytrzymywał jej wzrok i rękę. Jednak niechciane zainteresowanie najwidoczniej zostało pomnożone przez noc. Nie było żadnych wątpliwości, wysoka postać Matta podeszła do niej, zanim zdążyła upuścić torby na piasku. Machnął ręką i uśmiechnął się. Odmachała do niego, po czym odwróciła się, by podnieść parasol. Jego głęboki głos wibrował wokół niej, kiedy witał się z dziećmi, powodując trzepotanie motyli w jej brzuchu. Uspokój się. On jest tylko mężczyzną. Używając górnej części ciała wyćwiczonej na siłowni, naparła na korbę upartego parasola. Mogła to zrobić. Zrobiła to wczoraj. Na litość boską. Nie wyglądaj na zupełnie niekompetentną. - Potrzebujesz pomocy? - Nie, mam to. Podszedł do niej, aż stanął za nią tak blisko, że czuła jak jej luźne kosmyki włosów dotykają jego klatki piersiowej. Abby wdychała ciepło jego skóry i męskiego dezodorantu – mocną męską kombinację, kiedy borykała się ze skupieniem. - Pozwól mi sobie pomóc. 17
W skali Fahrenheita, czyli ok 38°C
56
- Mogę to zrobić. – Starała się brzmieć stanowczo i pewnie, ale wyszło to bez oddechu i... - Wiem, że możesz, ale mogę pomóc – wyszeptał jej do policzka. Ramiona zaplótł wokół jej i z łatwością podniósł parasol. Jego ciało ocierało się o nią przy każdym obrocie korby. Następnie ramiona zniknęły, pozostawiając dziwne uczucie pustki. Odwróciła się twarzą do niego. Był tak blisko. Nie było nic między nimi poza ciepłą bryzą. Jego okulary zwisały na szyi, odsłaniając czekoladowo brązowe oczy. Przepiękne, głębokie i bogate z wachlarzem czarnych rzęs. Silny mężczyzna z łagodnymi oczami. Oczy, które mogłyby namówić dziewczynę do wszystkiego. To było niepokojące, będąc tak blisko niego, zwłaszcza mając na sobie tylko strój kąpielowy. Starając się sobie wyobrazić co w niej widział, walczyła z pragnieniem podciągnięcia swojej góry wyżej. Miała piersi małego rozmiaru, ledwo rozmiaru C, kiedy była w ciąży. Jej proste, ciemne włosy były związane w zwykły kucyk z niesfornie rozwianymi kosmykami. Trochę kolorowego kremu przeciwsłonecznego było całą uwagą, jaką jej twarz otrzymała. Nie to do czego on był przyzwyczajony. Potrzebując wytchnienia od jego gorącego spojrzenia, popatrzyła prosto. Duży błąd. Drobne, czarne owłosienie na wyrzeźbionej klatce, wirujące wokół ciemnych sutków. Panie, potrzebowała wody. Wypić lub polać się po płonącej twarzy, nie była pewna. Zmusiła się, by spojrzeć w górę i znalazła go obserwującego ją uważnie. Podniósł rękę i potarł delikatnie kciukiem po jej skroni. - Piasek. Jej usta rozchyliły się i stała mrugając na niego jak kompletny głupek, jego brązowe oczy zamieniały ją w topniejącą kałużę. - Hej, Matt. Gdzie jest nasz zamek? Przyniosłem swoją piłkę. Możemy
57
porzucać w wodzie? – Jack zastrzelił go pytaniami, nie zważając na fakt, że dwie dorosłe osoby stoją przed nim, patrząc na siebie jak lodowe, zamrożone posągi. Oczy Matta nadal utrzymywały jej poddanie przez kolejną długą chwilę, zanim zwrócił się do jej syna i pozwolił jej odetchnąć. - Taaa, oczywiście. Sekundę. – Przeszedł kilka metrów dalej, gdzie zostawił leżaki i wrócił z dwoma. – Proszę. – Rozłożył krzesła pod jej parasolem. – Lepiej ci będzie na leżaku. - Dziękuję. Jeśli powiesz mi ile, to... - Nie ma za co. - Matt... – Sięgnęła po torbę plażową, ale zatrzymał ją, kładąc rękę na jej ramieniu. - Abby. Jej umysł zamarł w poczuciu jego ciepłej dłoni na jej skórze i to doznanie jakby dotykał ją wszędzie. - Matt – Jack był nabuzowany i piekielnie podekscytowany. - Idę. Abby bezskutecznie próbowała odkleić oczy od niego, kiedy szedł do wody. Eleganckie ciało Matta zanurzało się w falach, jak grał z Jackiem i za każdym razem wstrzymywała oddech, czekając, aż się wyłoni. Kiedy to robił, przedzierał się przez wodę wyglądając jak grecki bóg, wyrzeźbiony z gładkiego kamienia i budzący się do życia tuż przed nią. Ale sposób w jaki uśmiechał się do jej syna i przybijał z nim piątkę, sprawiał, że był nawet jeszcze piękniejszy. A sposób w jaki się czuła stojąc między jego ramionami... Absurdalne, ale nadal słowo „bezpieczna” przychodziło jej do głowy. - Abby? Stanął przed nią, krople wody spływały po jego ramionach i klatce piersiowej, kapiąc na grzbiety jego mięśni brzucha.
58
Jack przybiegł zaraz za nim. - Jesteśmy pływającymi kumplami. Prawda, Matt? Matt powiedział, że zawsze powinno się pływać ze swoim kumplem. Matt uniósł brew. Uśmieszek, z którym walczył, powiedział jej, że została przyłapana na gapieniu się. - Chcesz wejść? Woda jest świetna. - Umm, nie. Nie, dziękuje. Nie jestem dobrym pływakiem. To znaczy, umiem pływać, ja tylko... - Będę twoim kumplem od pływania. – Uśmiechnął się i zauważyła jego dołeczki. Och, Boże. - Ocean nadal ci się nie podoba, co? Przełknęła ślinę. - Podoba.
*** Poranek minął, a ich szóstka wpadła w łatwy rytm, budowanie zamków z piasku, kopanie dziur. Proste rozmowy przeplatane długą, komfortową ciszą. Abby relaksowała się na leżaku przy szumie morza i tle głosów małych dzieci obok głębokiego głosu Matta. Podziwiała jego sposób poruszania się z wydajnością, każdy jego ruch był zorganizowany i celowy. Pracował na kolanach jak dziecko, ale nic w nim nie wyglądało niewinnie. Napinał raniona i wyginał plecy, kiedy pochylał się z jednej strony, a kopał z drugiej. Naliczyła trzy blizny na jego plecach i barkach. Zastanawiała się gdzie był, co robił. Była zaskoczona tym, że może poczuć tak intensywny pociąg fizyczny do mężczyzny, ale śmiertelnie dobry wygląd Matta i wrodzona słodycz była kombinacją nie do odparcia. Ale inna rzecz jaką czuła, kiedy ją dotykał i jak
59
drżała, gdy na nią patrzył – to było niebezpieczne. Dzieci ozdabiały zamek zebranymi przez siebie muszelkami, a Matt zrobił sobie przerwę, relaksując się na piasku z rękami za głową. Charlie podparł się o zgięte nogi Matta i zakrył jego gigantyczne stopy pokruszonymi muszlami. Jeśli spał, to trwało to krótko, bo został zaatakowany piętnastoma kilogramami słodkiego nurkowania na jego klatce piersiowej. - Matt! Zjes lanc ze mną! – zapiszczała Gracie, kiedy uniósł ją w powietrze i usiadł. - Jeść lanc z tobą? – Uniósł jedną brew, jakby chciał ocenić reakcję Abby na zaproszenie. - Myślę, że zjemy przy basenie. Mniej piasku – odpowiedziała. Matt wstał i postawił Gracie na nogi. - Dobrze, to jest zaproszenie, którego nie mogę odrzucić.
*** Słaby dźwięk Jimmyego Battetta płynął z głośników wokół baru, ale narastał, kiedy zbliżali się do basenu. Mieszanka okrągłych, żeliwnych stolików i krzeseł pokrywała patio, będąc skąpana w cieniu szeleszczących na wietrze wysokich palm. Seaside Grille był położony naprzeciw budynku głównego, obsługując gości na tarasie lub jeśli preferowali przy basenie. - Hej księżniczko, dlaczego nie wybierzesz stolika dla nas – powiedział Matt. Abby roztopiła się jeszcze bardziej na wysiłek, jaki podjął, aby włączyć w to Annie. Znaleźli stolik, a ona poczuła ulgę siadając po wędrówce z plaży w ten upalny dzień. - Co każdy z was chce? – zapytał Matt. Po tym jak dzieci wyrecytowały swoje zamówienia, spojrzał na nią. – A co z tobą?
60
- Dlaczego nie zamówisz sobie, a wtedy ja zamówię dla siebie i dzieci. Zignorował ją i powtórzył to co wiedział już do tej pory, ale nie było to łatwe, ponieważ wszyscy zmieniali zdanie po trzy razy. - Co sobie życzysz? – zapytał ją ponownie. - Nie kupisz naszego lunchu. - Zrobię to. Sięgnęła do swojej torby po portfel. - Abby – powiedział z niecierpliwym westchnieniem, po czym uśmiechnął się. – Nie wezmę od ciebie pieniędzy. A teraz powiedz mi co chcesz zjeść, albo cię zaskoczę. – Kiedy od razu nie odpowiedziała, odwrócił się do dzieci. - Kto wie, co mamusia chciałaby na lunch? Gracie uklękła na krześle z brzuszkiem opartym o stolik i ramionami starającymi się dotrzeć do Charliego, siedzącego naprzeciwko niej. - Mamusia lubi kanapkę z kulcakiem, flytki i sodę. Zdrajca. - Dziękuję bardzo. – Matt uśmiechnął się, wyglądając na zadowolonego. – Zaraz wracam. Mr. Take Charge18 wrócił z tacą pełną jedzenia. Frytki były posolone, cola była idealnie gazowana - z maszyny z dużą ilością bąbelków. Dwadzieścia minut później szaleństwo nieco zwolniło, dzieciaki więcej się bawiły, niż jadły, ale Abby była zbyt zmęczona, żeby się poruszać. Z kieszeni Matta dobiegł sygnał. Wyjął telefon i sprawdził ekran i roześmiał się. - Purple People Eater19 - powiedział, pokazując zdjęcie i wiadomość. – Najlepszy rower, jaki kiedykolwiek istniał. Uśmiechnięty chłopiec w wieku Jacka siedział na bardzo starym i fioletowym rowerze z szeroką kierownicą i bananowym siedzeniem, Już było, ale dla przypomnienia Pan Przejmujący Dowodzenie (Aga) Fioletowy potwór z piosenki Sheba Wooleya, klasyka, jak zwykle zachęcam do wygooglowania , w stanach często nazywają tak coś, jeśli jest fioletowe, oldschoolowe i zarazem niesamowite. 18 19
61
połatanym srebrną taśmą klejącą. - To mój bratanek Alex. - Chcę zobaczyć. – Jack przysunął się bliżej Matta, kiedy Gracie przeniosła się na kolana Abby. Matt podał telefon Jackowi. - Moi bracia i ja pokonaliśmy wiele tras na tym rowerze. Annie spojrzała na swoje origami z serwetki. - Ilu masz braci? - Pięciu. - Czy masz siostry? – zapytała. - Jedną siostrę. Annie przyglądała mu się, po czym po chwili sięgnęła po nową serwetkę i wróciła do składania. Matt wziął telefon z powrotem od Jacka. - Bawiliśmy się w policjantów i złodziei z moimi kuzynami od rana do... - Co to są kuzini? – zapytała Gracie, sadowiąc się coraz bliżej Matta. - Cóż, moja mama i tata mają wiele braci i sióstr, a .... - Jak wiele? – przerwał Jack. - Mój tata ma siedmioro rodzeństwa, a mama ośmioro. Siostry i bracia moich rodziców są moimi ciociami i wujkami, a ich dzieci są moimi kuzynami. Jack spojrzał na Abby. - Czy mamy kuzynów, mamo? - Nie. - Nie mamy tatusia teś – powiedział Gracie, potrząsając głową. Matt spojrzał w dół. - Wiem, kochanie. Tak mi przykro. Abby spotkała jego wzrok nad lokami córki i otrzymała ponownie to
62
samo ciepłe uczucie, tylko tym razem trochę głębsze. - Kto chce zobaczyć śmieszne zdjęcia? – zapytał Matt. Gracie podniosła rękę. - Ja. Charlie stanął na swoim żeliwnym krześle, rzucając podwójnie smażoną frytką w brata. Z dużym refleksem Matt złapał Charliego pod pachami i posadził na kolanie, a Gracie wsunęła się na jego drugie kolano. - Dobra, zobaczmy co ja tu mam – powiedział Matt, przeszukując telefon. Przerzucił na zdjęcie sześciu przystojnych mężczyzn. - Kto to jest? – zapytała Gracie. - Moi bracia. Wszyscy mieli taką samą postawną budowę, te same brązowe oczy i podobne uśmiechy, ale nawet bez jego białej marynarki, pokrytej wstęgami i medalami, mogła rozpoznać Matta. Jego uśmiech był nieco inny, trochę krzywy z oczami piękniejszymi niż reszta. Następne było zdjęcie Matta całującego pannę młodą w policzek. - Czy to twoja... - Siostra – powiedział jej, z uśmiechem grającym na jego ustach. – Lizzy. Kolejne zdjęcie było z Mattem nadal ubranym na biało i trzymającym dziecko w puszystym różowym kocyku. - Kto to jest? – Gracie zabrzmiała na więcej niż odrobinę zazdrosną. - To moja siostrzenica. Był tak blisko, że jej włosy ocierały się o jego ramiona i poczuła jego głos głęboko w piersi. Następne zdjęcia były nowsze, bardziej aktualne. Matt stojący z czterema innymi mężczyznami, następnie wszyscy z nich w kamuflażu i biegu, spoceni i uśmiechnięci. Matt nie przekazał żadnych szczegółów, jego
63
ekspresja nic nie wyrażała, ale patrzył na zdjęcie dłużej niż na pozostałe. Ponownie się zastanawiała, co robił, co widział i poczuła nagłą potrzebę przeczesania jego włosów z czoła, tak jak zrobiła z Charliem i Jackem. Miała ochotę go przytulić, nawet jeśli tego nie potrzebował. Były też starsze zdjęcia w ubraniach z lat osiemdziesiątych. Jeden z dwóch małych chłopców był w bieliźnie z Supermanem i peleryną wokół szyi. Matt przedstawiał każdego na zdjęciu i opowiadał historie, okoliczności tych zdjęć, aż poczuła jakby go znała. Tyle wspomnień pomyślała Abby i ktoś z drugiej strony aparatu, któremu zależało, aby to wszystko uchwycić. Prawdopodobnie jego mama. Miała takie zdjęcia robione co roku w szkole, choć żadnych nie pokazała swoim dzieciom. Nie miała nikogo, kto kupiłby cały pakiet. Dla nikogo nie miało to znaczenia. Teraz miała swoją własną rodzinę i robiła setki zdjęć i zawsze kupowała cały pakiet. Jack wskazał na czterech chłopców w hełmach piłkarskich na głowie. - Będę grał w piłkę. Prawda, mamo? - Tak. Dostałeś się do ... - Powinienem ćwiczyć. – Zwrócił się do Matta. – Czy możemy poćwiczyć? - Oczywiście – odpowiedział Matt. Jack już wyskoczył ze swojego krzesła. Matt wsunął telefon do kieszeni i wstał ze śpiącym w jego ramionach Charliem. Poruszyła się, by go zabrać, ale Charlie miał inny pomysł. Owinął ciasno swoje małe rączki wokół szyi Matta całkowicie opierając głowę na jego szerokim ramieniu. Matt posłał Abby uspokajający uśmiech, jakby trzymanie małego dziecka w ramionach było najbardziej normalną rzeczą na świecie. - Wracamy na plażę? Gracie złapała wolną rękę Matta i pociągnęła. - Dalej, musę ci coś pokazać. To baldzo wazne.
64
Abby chciała powiedzieć nie. Nie dlatego, że nie chciała spędzać z nim czasu, ale dlatego, że chciała. Za bardzo. Ale jak mogła powiedzieć nie na coś baldzo waznego? Zwłaszcza kiedy Matt patrzył na jej córkę, jakby mu zależało.
*** Okazało się, że coś baldzo waznego dla Gracie, co chciała mu pokazać na plaży, w rzeczywistości nie zostało jeszcze znalezione. Prowadziła go za rękę, jej duże brązowe oczy wodziły szukając czegoś na piasku. - Matt, spojs. - Na co ja patrzę? - To patyk. Widzis? Zanim nawet zdążył udać zdziwienie, rzuciła się na drewno wyrzucone przez morze, nie większe od jej dłoni, pytając go co to było, skąd pochodzi i dlaczego stamtąd. Trwało to tak, w górę i w dół plaży. Gracie przeskakiwała od jednej rzeczy do drugiej jak pinball 20. Ledwie zaczął odpowiadać na jedno jej pytanie, ona odbijała się do nowego obiektu, ciągnąc jego i jego serce ze sobą. Oczy Gracie były brązowe, ale ich blask przypominał mu Abby. Wszystko wracało do Abby. On i Gracie zakończyli poszukiwania, kiedy słońce przesunęło się z południa w stronę zachodu. Matt poświęcił trochę czasu, aby porzucać piłką z Jackem, a następnie wrócił z powrotem na fotel, przysłuchując się dzieciom bawiącym się piłką kilka metrów dalej. Abby pochwaliła ich wysiłki budowlane,
kiedy
poprawiała
ich
kapelusze
i
nakładała
krem
przeciwsłoneczny na ich nosy. Aksamitny dźwięk jej śmiechu, gdy jej mały 20
Gra z odbijaną kulką.
65
dwuletni diabeł tasmański pędził po piasku, przyniósł dziwne uczucie ściśnięcia w jego piersi. Lubił ją obserwować, kiedy o tym nie wiedziała. Wtedy nie było żadnych gierek. Nie próbowała mu zaimponować. Po prostu była piękna i prawdziwa. Kobieta, dla której mężczyzna zrobiłby wszystko co w jego mocy, aby ją zatrzymać. Abby odpoczywała na leżaku obok niego i spokój zalał jego umysł jak fale Atlantyku. Po raz pierwszy, od dłuższego czasu poza pracą, czuł się tak, jakby wiedział co robi. Wiedział, gdzie powinien być. Poruszyła się, układając wygodnie w fotelu, a on zamknął oczy wyobrażając sobie jej śliczny mały tyłeczek poruszający się przed nim. Abby. Lubił wypowiadać jej imię, lubił o niej myśleć. Minuty mijały i wyczuł jak się obraca, poczuł jej spojrzenie. Wyczekiwał na potwierdzenie tego, czy to robiła? Cóż, był cholernie pewny, że dostał swoją szansę. Zmusił się, by oddychać powoli i równomiernie, aż nie mógł już tego dłużej znieść. - Gapisz się – powiedział, otwierając oczy i przekręcając głowę. Złapał ją na tym. Odsunęła się z powrotem. - Nie, wcale nie. - Tak gapiłaś się. Czułem to. – Ale nie była już tak blisko i pożałował tego. - Nie mogłeś mnie poczuć – dodała. – Nie dotknęłam cię. - Ale, poczułem. - Nadludzkie moce? Uśmiechnął się do niej złośliwie. - Zamknij oczy. - Co? - Zamknij. Spojrzała na dzieci.
66
- Uważam na dzieci. Zaufaj mi. – Na jego ostatnie słowa, odwróciła oczy z powrotem i przeszukiwała jego, szukając... czegoś, ale ostatecznie posłuchała go. Patrzył na nią przez chwilę. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, góra jej stroju kąpielowego podtrzymywała miękko jej słodkie piersi. Pochylił się wystarczająco blisko, aby poczuć jej oddech i policzyć każdy cienki włosek opadający z jej czoła, a jego własny oddech dławił się w piersi. Ona nie ma pojęcia, jak jest piękna. Ponieważ musiał jej dotknąć, delikatnie pogładził kciukiem po jej policzku. Jej oczy otworzyły się i spotkały jego, a mimowolny uśmiech rozciągnął się na jego ustach, ciepło rozprzestrzeniło się po nim. Może szczęście? Zdając sobie sprawę, jak blisko był położenia swoich ust na jej, opuścił rękę i zmusił się, by usiąść z powrotem. - Czy mogłaś mnie poczuć? - Oczywiście, że mogłam. Dotknąłeś mnie. Jej ręka podniosła się i nerwowo schowała kosmyki włosów za słodkie małe uszy. Tak. Oddziaływał na nią i nie potrafiła tego ukryć, cholernie warte to było tego. Jego uśmiech poszerzył się. Pozwolił jej myśleć, że potrafiła. Na razie. - Co?- zapytała, łapiąc więcej jedwabistych nici w palce. - Nie walcz z tym. Po prostu się na niego gapiła. - Twoje włosy. – Mógł je wyczuć, wiatr przywiewał jej zapach do niego. – Chcą być w ten sposób. Utrzymując oczy na nim, powoli pociągnęła za gumkę i wszystkie jej ciemne, jedwabne włosy rozsypały się na ramiona. Cholera. Potrzebował jakiegoś rozproszenia. - Skoro, widziałaś mnie już w samej bieliźnie, powiedz mi coś o sobie.
67
– Jej w pełni zszokowany wygląd, kazał mu się roześmiać. – Zdjęcia, pamiętasz? - Och. Superman. - Jaką inną bieliznę miałaś na myśli? - Żadną. To znaczy... Nie myślałam o tobie w niczym. Interesujące. Rumieniec zagościł na jej policzkach i zachichotał na myśl o dołku, w który sama się wkopała. - No wiesz... um, Jack... on naprawdę lubi teraz bieliznę Spider Mana, ale z zeszłym miesiącu był SpongeBob. Matt nauczył się małych rzeczy o niej, to jak papla, kiedy jest zdenerwowana. - I Charlie, ma obsesję na punkcie tego psa z... - Rozśmieszasz mnie. - Coś co miała w zwyczaju robić często. – Teraz, powiedz mi coś o sobie, czego nie wiem. Zagryzła wargę, jakby właśnie poprosił ją o wyrecytowanie równania matematycznego, a on rozejrzał się i sprawdził co z dziećmi. Gracie kopała otwór z determinacją koparki. Jack rozglądał się za spojrzeniami Matta i opuścił wiaderko na głowę Annie. Niezadowolenie z porażki jego planu było widoczne na pięcioletniej buźce. Matt antagonizował swoją siostrę wystarczająco mocno, by to rozumieć. - Więc? – ponaglił ją. Poprawiła się w fotelu, bawiąc paskiem przy torbie leżącej obok. - Nie wiem. Naprawdę lubię słuchać twoich historii. - Nie, mówiłem już wystarczająco dużo o sobie. Teraz twoja kolej. – Chociaż jeśli nie chciała o sobie mówić, byłby szczęśliwy móc tylko na nią patrzeć. Mógł to robić przez cały dzień i nigdy by się nie znudził nią. Sposób w jaki się poruszała, sposób w jaki wiatr rozwiewał jej włosy wokół delikatnych ramion. Naciskał, między innymi z takiego powodu, że lubił dźwięk jej głosu.
68
- Nie opowiem ci więcej żadnej historii, dopóki nie powiesz mi chociaż jednej swojej. – Oczywiście, że blefował. Mógłby gadać przez cały dzień, jeśli to by sprawiło, że utrzymałby ją siedzącą tuż obok siebie. - Jestem jedynaczką, więc... nie ma tak naprawdę żadnych śmiesznych rzeczy. - Ach, tylko to, czym wszyscy chcielibyśmy być – zażartował tęsknie. – Zepsutym jedynakiem. Jak to było dostawać całą uwagę i nie musieć z nikim dzielić pokoju czy samochodu? Po jej twarzy przemknął błysk bólu, ale ukryła go zwinnie, jak każdy facet w jego plutonie. - Hej, ja tylko żartowałem. I naprawdę nie miałem na myśli tego, że byłaś rozpieszczona. - W porządku. – Zakopała stopy głębiej w piasku. – Mogłam być rozpuszczona. Nie pamiętam. Moi rodzice zginęli, kiedy miałam pięć lat. Cholera. Matt spojrzał na swoje stopy. - Przepraszam. Opowiadałem wciąż i wciąż o swojej rodzinie, pokazywałem zdjęcia, i ... Cholera. Czuję się jak dupek. - Dlaczego? Jest w porządku. Ze mną w porządku. To było dawno temu. Jej uśmiech był tak wymuszony, że aż bolało. - Nie ma potrzeby, by czuć się źle - powiedziała mu. – Nawet się nie znamy. Tak, znamy się. Lub przynajmniej chciał ją poznać, jak żadną inną kobietę, jaką kiedykolwiek wcześniej spotkał. - Abby. – Czekał, aż podniesie wzrok na niego. – Nie pytałem, bo chciałem dowiedzieć się czegoś o twojej rodzinie. Pytałem, bo chcę cię poznać.
69
Rozdział 6 Co? Chciał coś wiedzieć o niej, to miał na myśli. Tak z ciekawości. Jak możesz chcieć wiedzieć coś o kelnerze lub listonoszu. Ale tak naprawdę, nie chcesz ich poznać. - Dobry boże - powiedział Matt, po czym złagodził swoje rozdrażnienie uśmiechem. – Jaki jest twój ulubiony kolor? Naprawdę? Serce Abby waliło tak intensywnie, świadome jego bliskości, a on pytał o kolory? - Mówisz poważnie? - Tak. – Usiadł, zamknął oczy. – I to jest to proste pytanie. Ugryzła się w paznokcie. Okej, mogła to zrobić. Mogła się zrelaksować lub udawać, że taka jest, siedząc kilka cali od najbardziej niesamowitego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek spotkała. Odchrząknęła. - Niebieski. - Kiedy są twoje urodziny? - Trzeci marca. – Dzień, którego nie świętowała. – Jeśli gramy w dwadzieścia pytań, może przynajmniej będziemy się zmieniać. - Wystarczająco sprawiedliwe. - Dobrze. Psy czy koty? – zapytała. - Psy. Prawdziwe drzewko czy sztuczne? - Prawdziwe. – To jedna z jej ulubionych rzeczy w Boże Narodzenie. – Pączki czy ciasteczka? - Mmm, to jest jedno z tych trudniejszych. Czy mówimy tutaj o domowej roboty ciasteczkach? Uśmiechnęła się na jego pytanie. - Tak, o domowych ciasteczkach.
70
- W takim razie zostaję przy ciasteczkach. Han Solo czy Luke Skywalker? - Żaden - odpowiedziała słodko. – Byłabym Księżniczką Leią, oczywiście. Którym z nich ty chciałeś być? - Solo - odpowiedział Matt z seksownym uśmieszkiem. – Dostał dziewczynę. Założę się, że tak jak ty. Niezbyt przyjemna myśl, Matt dostający dziewczynę. Wyobraziła sobie ciąg załamanych kobiet w jego szeregu. - Miałeś kostium i wszystko? - Miałem, ale mój starszy brat, Tonny, zawsze był Hanem, a nasz sąsiad, również starszy ode mnie, był Lukiem. Musiałem być Chawie. Jestem w tym całkiem dobry. Chcesz posłuchać? Tak imponująco naśladował Chewbacca, że śmiała się, aż łzy jej pociekły w kącikach oczu. Machnęła na Jacka, kiedy podszedł, aby sprawdzić, co było takie zabawne, a potem usiadła z powrotem, próbując odzyskać oddech z ręką na brzuchu i uśmiechem na twarzy. On był uroczy. Nie są to pierwsze słowa, jakie można by wypowiedzieć po zobaczeniu go, ale... - Dobrze, teraz kiedy dałaś się troszkę namówić na mówienie o sobie, powiedz mi coś, czego nikt inny o tobie nie wie. Czy zabrzmiałaby zbyt żałośnie, jeśli zastanawiała się nad tym, by powiedzieć, że nikt nie wiedział niczego z tego, co właśnie mu powiedziała? Pochylił się bliżej. - I spraw, by to było dobre. Chciał być zabawny, ale nie rozumiał, jak trudne to było. W świecie rodzin zastępczych, albo starasz się zostać zauważonym, albo desperacko chcesz zniknąć. Ona poszła tą ostatnią drogą. - No dalej. – Matt dał jej figlarnego kuksańca w ramię.
71
- Nie jestem, aż tak interesująca. Przewrócił głową w tył leżaka i posłał jej spojrzenie typu: bądź poważna. - Dobrze - sapnęła i zacisnęła usta, starając się myśleć o tym, co mu powiedzieć. Jego uwaga z jaką słuchał dzieci była ujmująca. Ale już nie tak bardzo, kiedy była skierowana na nią. - Jest limit czasu. - No już dobrze. Jeezu. – Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze. – Chowam Lucky Charms 21 w szafie. I później je zjadałam... w szafie - dodała. - Ty - Matt zaczął, obniżając okulary przeciwsłoneczne wystarczająco, aby mogła zobaczyć jego brązowe oczy błyszczące ze śmiechu. – Nie powinnaś tego mówić ludziom. Jej odpowiedź była automatyczna. - Nie mówię. - Mi powiedziałaś. Abby zamrugała, analizując jego słowa. Dlaczego mu powiedziała? Ich oczy patrzyły na siebie z walczącą intensywnością. Był zbyt duży, zbyt intensywny, zbyt... Nie wiedziała, ale coś zostało przecięte pod tym, gdzie byli jeszcze kilka minut wcześniej. Ustąpiła pierwsza i odwróciła wzrok. - To nie było, aż tak interesujące. - Błąd. – Jego głos był tak zdecydowany, że znów spojrzała. – Wszystko o tobie jest interesujące.22 Oparła się, przyszpilona jak motyl, przygnieciona pod jego intensywnym spojrzeniem. Czyżby nigdy nie była przedmiotem czyjejkolwiek niepodzielnej uwagi? A Matt nie był tylko kimkolwiek. - Oddychaj - powiedział w końcu i usadowił się z powrotem w fotelu. Nie oddychała? A on to zauważył? Świetnie. 21 22
Są to słodkie płatki śniadaniowe z kolorowymi piankami Marsgmallows. Słodki jest
72
- Mamusiu, jestem glodna. Zjećmy lody! Abby sprawdziła godzinę. Prawie czwarta. Zaskoczona, że siedzieli tak długo wstała, a Gracie wiwatowała, biorąc to za tak. Matt też wstał, a Charlie chwycił za dolną krawędź jego kąpielówek. - Wygląda na to, że cię zaadoptował – powiedziała Abby, zbierając rzeczy dzieci, co wydawało się ciągle mnożyć. - Jak zwierzątko? – Matt przesunął dłonią po jasno-blond włosach Charliego, kiedy ten spojrzał na niego tą swoją twarzą cherubinka z brązowymi oczkami i pięknym uśmiechem. - Hmm, może kucykiem - zażartowała. - Kucykiem? Ogierem może. Zaśmiała się z udawaną zniewagą w głosie i walczyła, by nie spojrzeć na jego szorty. Matt podniósł Charliego jak ktoś, kto robił to już tysiące razy. Kilka kroków po rozgrzanym piasku i Gracie podbiegła do Matta z podniesionymi ramionami, czekając na darmową przejażdżkę. Podniósł ją także w ogóle nie zwalniając kroku. Kiedy dotarli do promenady, Matt postawił Gracie w dół i uklęknął, aby opłukać stopy Charliego z piasku. Dziwne uczucie prześliznęło się przez nią. Ta scena była zbyt doskonała, zbyt realna. Dokładnie taki typ, który zawsze poprzedza miażdżący cios. Odejdź teraz. Zanim pojawi się jakieś uczucie. Zanim zostaniesz zraniona. - Nie musisz przychodzić - wypaliła. Spojrzał w górę nóg Charliego wskakujących w gumowe obuwie i posłał jej pytające spojrzenie przez ramię. - Nie chcesz mnie? Tak, chciała. To właśnie był problem. Głupia, powiedział inny głos. To tylko lody, nie obietnica życia. Był wolnym człowiekiem, mógł jeść co chciał,
73
z kim chciał i gdzie chciał. - Chodziło mi o to, że nie musisz. To znaczy nie chcę, żebyś pomyślał, że cię potrzebuję, abyś mi pomagał, ponieważ jestem w ciąży, a ty jesteś dżentelmenem i takie tam. Wyprostował się i zmroził ją spojrzeniem. - Rzadko zdarza mi się robić coś, na co nie mam ochoty. - To nie jest tak, że nie doceniam tego - powiedziała, robiąc wszystko, co w jej mocy, by ignorować jego gorące spojrzenie. – Chodzi mi o to, że zawsze nosisz torby albo leżaki... - Albo ludzi - dodał Matt. - Właśnie, a nie chcę brzmieć na niewdzięczną. Po prostu nie chcę, żebyś czuł się zobligowany lub ... - Abby, weź głęboki oddech. Lubię cię. Lubię dzieciaki. – Jego usta wygięły się w gładkim, łatwym uśmiechu, a oczy błyszczały od śmiechu. – I lubię lody. Ugryzł usta od wewnątrz, starając się nie uśmiechać jak głupiec. Miał taki wpływ na nią, sprawiając, że była nerwowa i roztrzepana w tym samym czasie. - W porządku. Chodźmy na lody. Szli przez tłum ludzi i stolików, aż znaleźli miejsce do siedzenia przy basenie. Nie mogła winić żeńskich gapiów, kiedy Matt przeciskał się pomiędzy krzesłami z Charliem opartym na jednym biodrze, ciągnącym za jego okulary i z Gracie z drugiej strony, układającą jego włosy w kolce. 23 Sprawiał, że serce się zatrzymywało. Był bohaterem. Ale on nie jest moim bohaterem. On nie jest moim... kimkolwiek. Matt posadził dzieci na fotelu obok niej. - Stanę w kolejce po lody. – Był w połowie drogi do lady z Słodziak z niego, no i mamy naszego wielkiego konkurenta dla Jonathana (z MML) do tytułu mężczyzna roku 23
74
przekąskami, kiedy Charlie wygramolił się i pobiegł za nim. - Matty! – Utknął pomiędzy żeliwnymi krzesłami i stołami. – Matty! – Głos Charliego niósł się przez zatłoczoną przestrzeń, a Matt zatrzymał się i odwrócił. Abby doświadczyła kolejne sekundy w zwolnionym tempie, każdy obraz był jasny, każda sekunda zwolniła w czasie. Duża kobieta w zwiewnej, kwiecistej sukience przesunęła do tyłu swoje krzesło. Czubek maleńkich Crocksów Charliego zaczepił o żeliwne nogi. Jego malutkie rączki podniosły się, broniąc instynktownie przed upadkiem, ale nie wystarczająco skoordynowanie, by powstrzymać jego trajektorię. Czuła uderzenie jakby kijem baseballowym w serce, kiedy jego blond główka uderzyła o beton. Później nic. Trzy sekundy rozciągnęły się w całą wieczność. Charlie nie płakał, nie poruszał się. W kolejnej sekundzie głosy jej płaczącego dziecka i rozkazującego tonu Matta zaczęły do niej napływać. - Przesuńcie się! – Tłum rozstąpił się i Matt dotarł do niego, zanim ktokolwiek inny mógł go nawet dotknąć. Tak wiele krwi płynęło po jego oczach, kapiąc na ramię Matta, zmieniając blond włosy Charliego w ohydny kolor. Twarz jej matki. Ręka jej matki. Kapanie w kałużę. Nie mogła się ruszyć. Nie mogła oddychać. Nigdy nie widziała krwi na swoich dzieciach. Nigdy nie miały nic więcej niż zadrapanie. Ale teraz... Chciałaby myśleć, że przebrnęłaby przez to po początkowym szoku, ale nigdy nie dostała takiej szansy. Człowiek czynu, Matt, przejął nad tym kontrolę. Ignorując zaniepokojony tłum, podszedł do niej. - Gracie, podaj mi ręcznik Charliego. – Wyjął złożony ręcznik z kapturkiem i zwinął go w dół swojego uda, sprawiając, że był jeszcze grubszy, cały czas trzymając krzyczącego i wijącego się Charliego
75
przytulonego mocno do siebie. - Ciii, kolego. Już dobrze. – Matt przycisnął mocno ręcznik do jego głowy, nie odrywając oczu od Charliego. – Mam cię. Wszystko jest w porządku. Abby chwyciła dłoń Charliego, kiedy przycisnął mocniej ręcznik. - Już jest w porządku, kochanie. – Jego bolesny płacz rozdzierał jej serce. Matt uniósł tkaninę, sprawdzając ranę, jego brwi się uniosły i spoważniał. - Chodźmy. Annie, weź torbę mamusi. Jack, trzymaj dla mnie inne ręczniki. – Był spokojny, cierpliwy, czekał na nich, aż zrobili to o co ich poprosił, a potem pochwalił, gdy zakończyli swoje zadanie. Jego oczy spotkały jej i zobaczył, ile w nich było strachu. - Wszystko z nim dobrze, kochanie, ale potrzebuje szwów. Będę utrzymywał ucisk, w tym czasie znajdź swoje klucze. Skinęła głową, nie kwestionując jego oceny sytuacji i podążyła za nim do windy, w pół biegnąc, aby nadążyć za jego długimi krokami. Trzymaj wszystko razem. Jesteś wszystkim, co mają. Z wyjątkiem tego, że tak nie było. Ponieważ w tym momencie mieli Matta. - Annie, naciśnij guzik z waszym piętrem, dobrze? Annie skinęła głową, gotowa zrobić wszystko o co Matt poprosił. - Wszystko jest dobrze, kolego. – Wciąż powtarzał, pocierając plecy Charliego i całując go w główkę. Będąc w pokoju, błyskawicznie zmienili mokre stroje kąpielowe na ubrania, upewniając się, że mają też coś dla Charliego. Abby chwyciła portfel i kluczyki do samochodu, Matt nakazał dzieciom schować do torby krakersy i kartonik z sokiem. Przy samochodzie Matt podszedł od strony pasażera. - Wsiądź do środka, a ja ci go przekażę. Annie, możesz się upewnić, że
76
Jack i Gracie są dobrze zapięci? Abby wsiadła do SUV-a, zapięła pasy i przejęła Charliego z ramion Matta. - Utrzymuj ucisk. To jest czyste cięcie. Osiem szwów, może dziewięć. – Mówił wystarczająco głośno tylko dla jej uszu, zatrzymując twarz kilka cali od jej. – Będzie z nim dobrze. Obiecuję. Nie lubiła obietnic, ale patrzenie w jego oczy po prostu, uspakajało jej pędzące serce. Kiedy dotarli na autostradę, Matt sprawdził dzieciaki we wstecznym lusterku. Nikt nie powiedział słowa od upadku Charliego. - Wszystko jest w porządku, dzieciaki. Założą Charliemu kilka szwów i będzie jak nowy. Miałem dużo szwów, a po tym jak założą ci szwy, musisz dostać lody. Szczęście dla was dzieciaki, ponieważ wszyscy w samochodzie także dostaną lody. Abby nie wiedziała czy starał się uspokoić ją czy dzieciaki, ale to działało.
*** Sześć godzin i osiem szwów później byli z powrotem w hotelu. Abby skończyła układać do snu śpiące dzieci i zamknęła za sobą cicho drzwi od sypialni. Wciąż nosiła koszulkę z rozmazanymi śladami krwi Charliego, Matt czekał na środku salonu. Starała się być silna, ale było coś w Matcie co zaszczepiło w niej zaufanie. W nich wszystkich. To był Matt, którego Charlie chciał trzymać po tym, jak jego rana została zaczyta. To był Matt, który radził sobie ze znudzonym Jackiem i niekończącymi się pytaniami Gracie. Annie nie powiedziała ani słowa, ale on nadal wiedział jak wyjaśnić wszystko w uczciwy i dorosły sposób i że tego właśnie potrzebował jej sześcioletni
77
umysł. Był jej skałą, jej kotwicą. Nie chciała myśleć o przejściu przez ostatnie sześć godzin bez niego u swojego boku. Jego pewność i uspakajające ręce na jej ramionach, delikatnie ściskające ze wsparciem. Była wyczerpana, emocjonalnie wycieńczona. Łzy napłynęły jej do oczu wbrew jej woli, kiedy zrobiła krok w jego stronę i zatrzymała się. Nie powinna. On nie będzie z nimi zawsze. Nikt nie będzie. - Abby. Jedno słowo wypowiedziane cicho jak otworzył swoje ramiona, oferując to, czego ona tak bardzo potrzebowała. Poddała się, wpadając w ramiona Matta i oplatając ramiona wokół jego tali. Ile czasu minęło od kiedy była chroniona, zamiast dawać schronienie. Nikt nie chciał być silny przez cały czas. Jego klatka piersiowa była ciepła i twarda pod jej policzkiem. Jego serce biło tak silnie i stale, pomyślała, że mogłaby spać spokojnie, jakby on ją tak trzymał przez całą noc. Nie chcesz tego. Nie potrzebujesz tego. Im bliżej jesteś, tym mocniej będzie bolało. Ale będąc owiniętą ramionami Matta, jej serce śpiewało. Bardziej niż cokolwiek innego, chciała odpuścić, by zatopić się w jego sile i cieple. Jej wyobraźnia przelatywała niedbale przez marzenia i fantazje, dzięki którym wiedziała, że zostanie tylko później smutna i pusta. Cofnęła się, wysuwając się z jego objęć, pozostawiając siebie otwartą na chłód. Pozostawiając przypomnienie o tym, że świat był zawsze zimny po tym, jak ty byłeś jeszcze ciepły. - Mogłam wezwać pogotowie. – Słowa wypadły z niej jak śmieci. Matt przyglądał się jej z ramionami po bokach, bez ruchu, bez żadnego komentarza. Skupiła się na ścianie za nim, żeby nie musieć patrzyć na jego
78
przystojną twarz lub zobaczyć zmiany w jego oczach. - Musiałabym... jeśli ciebie, by tam nie było. Mogłoby być szybko. Może nawet szybciej. 24 Wyobrażała sobie tykanie nieobecnego zegara podczas nieznośnej ciszy. Wreszcie spojrzała na niego, zobaczyła zaciskające się mięśnie szczęki i ciepło opuszczające jego oczy, kiedy podejmował decyzję. Tą, która i tak by przyszła prędzej czy później. - Dobrze więc – powiedział. Jego słowa cięły, jego głos był płaski i pozbawiony wszelkich emocji. – Dobranoc. Matt odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi. Otworzyła usta, by przeprosić, ale nic z nich nie wyszło, a drzwi zamknęły się z ostatecznym kliknięciem. Jedno dobre odepchnięcie i już go nie było. Ten okrutny głos przypomniał jej, że nigdy nie było trudno odejść.
24
Bez komentarza.
79
Rozdział 7 Matt siedział przy stole na zewnątrz, trzymając gazetę w jednej ręce, a kubek w drugiej. Talerz z jajecznicą, bekonem, tostami stał przed nim. Zaczął swój dzień wcześnie od biegania, później spakował torbę, a potem przekonał sam siebie, że potrzebuje śniadania w formie bufetu. Ale tak naprawdę nie mógł wyrzucić z głowy kobiety, którą zostawił zeszłej nocy. I to było wcześniej, zanim zobaczył ją wchodzącą na basen z jej czterema małymi kaczuszkami drepczącymi za nią. Jack zobaczył go pierwszy. Zawołał, machał dziko i zaczął podchodzić. Abby poszła za synem i przywołała go z powrotem. Naprawdę? Tak to teraz miało być? Spodziewał się, że ona się odwróci i pójdzie w drugą stronę. Był zaskoczony, kiedy zatrzymała się i spojrzała mu w oczy. Jeszcze bardziej był zaskoczony, kiedy posadziła dzieci na niskim, kamiennym murku, otoczonym przez ozdobne trawy. Uklękła przed nimi, a on obserwował ożywioną rozmowę jaką prowadziła z Jackiem. Po co do cholery z nią chodził? Powinien być już w drodze. Do diabła, powinien pojechać do domu już trzy dni temu. Ale nawet po jej chłodnym odrzuceniu wciąż o niej myślał, wciąż przeżywał te sekundy, w których trzymał ją w ramionach. I moment, w którym go odepchnęła. Musiał sprawdzić szwy Charliego i powiedział Jackowi, że mogą znowu poćwiczyć dzisiaj rzucanie piłką. Zadała mu cios tej nocy, to wiedział na pewno. Wyprostowała się i odwróciła, ale nie spojrzała w górę i nie poruszyła się do przodu przez całą minutę. Czy ona rozmawiała sama ze sobą? Upił łyk kawy, zmuszając swoje oczy do spojrzenia z powrotem w gazetę. Cholera. Zakręciła go tak w wewnątrz, że sam się nie rozpoznawał. Taka sprzeczność potrzeby i powściągliwości. Taka słodka jak rozpływający
80
się w jego ustach cukier, a w tym samym czasie taka gorąca, że jego umysł wyczarowywał wszelkiego rodzaju grzeszne myśli. Wreszcie zaczęła iść powoli w jego kierunku i zatrzymała się pół metra przed jego stolikiem. - Cześć. - Cześć. - Nie sądziłam, że cię jeszcze zobaczę. - Przypuszczam, że nie - powiedział, starając się ukryć gniew i ból, ale poległ marnie. - Cieszę się, że jednak jesteś. Zerknął na dzieci, a następnie z powrotem na nią, czekając, aż powie coś więcej. - Ponieważ, przepraszam - wypaliła. – To, co powiedziałam ostatniej nocy, było niegrzeczne. Wypił łyk kawy, patrząc na nią znad brzegu filiżanki. Jej skóra promieniała, oczy błyszczały milionami odcieni zielonego. Silne i niesamowite, ale tak bardzo bojące się na kimś polegać. Ale oto tu była, stała dzielnie jak więzień przed plutonem egzekucyjnym. - Ja... – Rozejrzała się upewniając, że dzieci nadal siedziały. – Nie miałam tego wszystkiego na myśli co powiedziałam. Byłam umm... - Mamo! – Wrzasnął Jack. - Chwileczkę – zawołała do Jacka. – Starałam się... - Mamo! - Chwileczkę! – Odwróciła wzrok do Jacka, a następnie z powrotem na niego. – Nie lubię potrzebować ludzi, a ... Chyba mam problem z akceptowaniem pomocy. - Żartujesz. – Pociągnął kolejny łyk kawy. Jej oczy rozszerzyły się. - Nie, naprawdę, jest to jedna z moich największych wad.
81
Robił wszystko co mógł, żeby się nie roześmiać na jej poważną minę. Wyglądała jakby pracowała właśnie nad zdobyciem się na odwagę, aby odsłonić tajemnicę swojej osobowości. - Jestem wdzięczna, że tam byłeś i przepraszam... i... - Przeprosiny przyjęte. Jak Charlie? - Um... z nim w porządku. Obudził się w nocy kilka razy, ale... - Matty! – Dzieciaki miały już dosyć czekania i cała czwórka rozgościła się przy stoliku Matta. Gracie podskakiwała między nimi jak Tygrysek na swoim ogonku. Charlie stanął obok krzesła Matta, z wyciągniętymi ramionami. - Hej, mały gościu. – Posadził Charliego na kolanach i rozejrzał się wokół stołu po innych dzieciach. – Jak leci? - Matty! – Powtórzył Charlie, ściągając okulary Matta z głowy. Matt odzyskał je i posadził Charliego przodem do stołu. Zanim Abby go powstrzymała, Charlie złapał za tosta z talerza Mata i chciwie włożył do swoich małych ust. - My też jesteśmy głodni. Matt przesunął talerz na drugą stronę stołu, a małe rączki, jak stado wygłodniałych psów, natychmiast sięgnęły po bekon i kiełbaski. - Mam nadzieję, że już skończyłeś – powiedziała, patrząc niepewnie. – Nakarmiłam ich. - Tak skończyłem. – Odgarnął włosy z czoła Charliego. - Nie obejrzałam tego dokładnie rano, ale przyjęłam jego rozbrykanie się z rana za dobry objaw. Chcesz, żebym ci zamówiła jeszcze jedno śniadanie? Mogę iść i ... - Abby? – Nie patrzył na nią, po prostu kontynuował swoją inspekcję. - Co? - Usiądź. – Nie podnosił bandaża, ale przyglądał się dokładnie krawędziom, trzymając główkę Charliego sztywno, dopóki się nie poruszył. –
82
Wygląda dobrze. Zdecydowanie ma swój apetyt. – Rozejrzał się wokół stołu. – Więc nie ma dzisiaj stroi kąpielowych? - Jeciemy do centlum hanlowego – powiedziała Gracie. - To centrum handlowe na zewnątrz – dodała Abby – takie z diabelskim młynem i miejscem do jedzenia. Pomyślałam, że lepiej będzie unikać dzisiaj wody. - Dobry pomysł. - Możesz przyjść – powiedział Jack, patrząc z nadzieją. - Nie mogę dzisiaj, kolego. - A co z dzisiejszym wieczorem? Idziemy na pizzę i na huśtawki. Może mógłbyś wtedy? - Cóż. – Matt zawahał się. - Nie lubisz pizzy? – zapytał Jack. - Oczywiście, że lubię. Jack przechylił głowę. - Nie lubisz nas? - Oczywiście, że lubię, kolego. – Uśmiechnął się, mierzwiąc włosy Jacka, nienawidząc nuty niepewności w głosie chłopca. – Po prostu nie jestem pewien, czy dzisiaj jest najlepszy... - Powinieneś przyjść - powiedziała Abby. Zaskoczony, Matt spojrzał do góry. - Jesteś pewna? - Tak. - Dobrze. – Nigdy nie oderwał od niej oczu, nawet gdy Jack wiwatował. To prawdopodobnie był błąd, ale nie był jeszcze gotowy poddać się, to ta słuszność, jaka osiedliła się w nim, kiedy był blisko niej. – O której godzinie mam zejść? - O piątej trzydzieści? - Brzmi nieźle.
83
Speszenie pojawiło się na twarzy Abby, kiedy zabierała dzieci i żegnała się. To było w porządku. Potrzebowała czasu na pozbieranie myśli. Tak samo jak on.
*** Matt dołączył do nich podczas jedzenia pizzy i lodów, a potem on i Abby zostali nakłonieni, aby oglądać film, zanim dzieci pójdą do łóżka. Nie to, żeby to było trudne siedzieć na kanapie obok Matta. A teraz dzieci były w łóżkach. Noc była jasna. Była prawie pełnia księżyca, która odbijała się w wodzie. Chłodny wiatr przywitał Abby, kiedy wróciła do salonu. Drzwi balkonowe były otwarte, dzięki temu dźwięk i zapach oceanu wypełniał mieszkanie. Wyszła na zewnątrz po to tylko, by napotkać wielkie ciało Matta w ciemności. - Hej. - Hej - odpowiedział, odwracając głowę. – Dzieci zasnęły? - Prawie. – Przez sposób w jaki jego ramiona były usztywnione na barierce, wyglądał tak jakby mógł wyskoczyć w każdej sekundzie. Gotowy, aby ratować świat i bez wątpienia więcej niż tylko mógł. Gęsia skórka pojawiła się na jej rękach i zadrżała, częściowo ze względu na bryzę oceanu, częściowo na stojącego obok mężczyznę. - Zimno ci. – Matt odepchnął się od poręczy i wprowadził ją do środka, jego gorąca dłoń na jej plecach wystrzeliła ciarki wzdłuż jej kręgosłupa. Zasunął szklane drzwi i przekręcił zatrzask. Obserwowała go przez cały wieczór, jak poruszał się w jeansach, które otulały jego umięśnione uda i w czarnej koszulce polo, podkreślającej jego siłę. Potem usiadła obok niego, z głową opartą na jego ramieniu, starając się
84
mocno nie wyobrażać więcej takich wieczorów. - Chcesz może coli lub czegoś innego? Wody? Mleka? - Nie, jest w porządku. – Siedział na kanapie, wyglądając na całkowicie zrelaksowanego, wyciągając jedną rękę na oparciu, tak jak robił to podczas filmu. - Och, w porządku. – Stanęła na środku pokoju, nie wiedząc co robić dalej, w którą stronę iść. – Może sok jabłkowy, ale on jest w kartoniku i będziesz musiał użyć słomki. - Rozluźnij się. – Poklepał sofę obok siebie. – Nie musisz bawić się w gospodynię. Usiadła, ale zostawiając trochę miejsca między nimi. Łatwiej było się temu poddać, kiedy siedzieli oglądając w ciemności. Podniosła futrzaną kulkę spod nóg. – Matt... wczoraj kiedy powiedziałam... Przepraszam... - Już przeprosiłaś. - Wiem, ale... Łołaaa – Zakryła brzuch obiema rękami. - Wszystko w porządku? – Matt przesunął się ku niej, postawiony w stan gotowości. - Tak, to tylko kopniak. Ale to był najsilniejszy jak do tej pory. Zgaduję, że ktoś się czuje pominięty. Matt pochylił się bliżej, jego grube, ciemne brwi zmarszczyły się. Uśmiechnęła się. - Nie martw się. Ja nie rodzę. Jego oczy intensywnie patrzyły na jej brzuch. - Czy chcesz to poczuć? – Nie czekał ani chwili. Jego duża dłoń zakryła niemal cały jej brzuch. Jej mała dłoń, dostosowywała jego pozycję do ruchów dziecka. Na pierwszy silny kopniak Matt zassał powietrze. - Niesamowite. – Jego głos był tylko szeptem, jakby nie chciał obudzić dziecka. – Trudno sobie wyobrazić, że jest tam taka malutka osóbka. Ale to
85
uczucie... To jest niesamowite. Uderzyło w nią nagle, jak blisko byli. Jak intymny moment to był. Jak specjalny i ... rzadki. Jego ramię wokół niej z tyłu kanapy, jego dłoń na jej ciele. Oboje doświadczali czegoś tak niesamowitego, tak magicznego dziejącego się wewnątrz niej. Poczuła, że staje się zasysana, jakby on był odkurzaczem, a ona malutkim kłaczkiem kurzu, bezradna, ale aż nazbyt chętna, by się temu poddać. Chciała być bliżej, chciała przejechać palcami po jego gładkim, ogolonym policzku, w dół jego szyi i wzdłuż ramion. Przycisnąć nos do V jego koszuli i odetchnąć zapachem jego wody po goleniu, umieścić usta na jego ciepłej skórze. Nawet jeśli nie mogła sobie w najśmielszych snach wyobrazić, dlaczego on był z nią tutaj. Ciepło pochodzące z jego dłoni rozprzestrzeniało się i ogrzewało ją, dopóki nie poczuła go wszędzie. W mieszkaniu była klimatyzacja, ale jej było gorąco. Ich oczy spotkały się i zatrzymały. Jej serce waliło, była pewna, że mógł je usłyszeć. Czy jego waliło także? - Myślę, że przestała. Opuścił rękę w inne miejsce, zanim w końcu odsunął się, jakby niechętnie przerywał to połączenie. Dokładnie tak jak ona. - Wydaje się, że nie tak dawno dostałem wiadomość, że zostanę ponownie wujkiem. Moi bracia wysyłali mi zdjęcia. Setki zdjęć. Nigdy nie widziałaś tak szalenie dumnych ojców. Jego uśmiech, kiedy opowiadał o swojej rodzinie był piękną rzeczą. Nie mogła się powstrzymać i nie uśmiechać razem z nim, dopóki jego słowa nie przytłoczyły swoim ciężarem. Komu Josh dumnie wysyłał zdjęcia? Nikomu. - Abby? - Hmm?
86
- Dlaczego on nie wiedział, że byłaś w ciąży? Cholera. Powinna była wiedzieć, Matt nie był typem osoby, która dała czemuś spokój. Oczywiście w tym czasie, gdy mu to mówiła, nie spodziewała się, że będzie siedziała z nim sama w swoim pokoju hotelowym. Nie to, że miało to znaczenie, gdzie są. Miał dziwny wpływ na nią, sprawiając, że cały czas była nerwowa, kiedy wyciągał z niej tajemnice. On nadal czekał. To nie powinno mieć znaczenia, ale nienawidziła tego bardziej niż z kimkolwiek innym, nie chciała, aby Matt wiedział, jak mało ktoś inny ją chciał. - Umarł, zanim miałam szansę mu powiedzieć. To jest wersja skrócona, w każdym razie – dodała, starając się dodać temu trochę światła. - A dłuższa wersja? Cóż, sama otworzyła tę puszkę Pandory. Ale nie mogła już więcej go okłamywać, nie mogła wstać od tak z tej kanapy. I może część z niej chciała powiedzieć komuś. Powiedzieć Mattowi. Więc usadowiła się blisko obok niego, ale nie dotykając go i starała się skupić na swojej odpowiedzi, a nie na człowieku obok niej. - Josh był prawnikiem. Jego firma obsługiwała najważniejsze fuzje przedsiębiorstw, przejęcia i tego typu sprawy. Poznałam go podczas stażu projektowania wnętrz, w jego biurze. – Była młoda i naiwna, może zbyt zdesperowana chęcią, by należeć do kogoś. Był starszy, dojrzały i całkowicie pod jej wrażeniem. Przynajmniej tak myślała. – Na początku nie wiedziałam czego się spodziewać. – Miała dwadzieścia jeden lat, zaraz po college’u, zakochana po raz pierwszy. – Długo pracował po godzinach, ale był nowym partnerem więc... nie myślałam dużo o tym. Właściwie to nie była do końca prawda. Myślała o tym. Przeprowadziła się do Raleigh razem z nim tydzień po ich ślubie. Porzuciła nową pracę i nawet się tym nie martwiła. Była żoną. Miała certyfikat prawny mówiący komuś, że nie mógł jej zostawić.
87
Ale mógł i to zrobił, a potem była sama, znowu. A nie posiadanie kogoś takiego jak się spodziewałeś mieć, okazało się gorszym niż nieposiadanie nikogo. - Zaszłam w ciążę kilka miesięcy po ślubie. Chciałam być matką, mieć rodzinę. Chyba nie znaliśmy się zbyt dobrze, albo ja go nie znałam. Nie od razu. Matt spiął się obok niej. - To nic strasznego. On po prosu... jego z nami nie było. Praca, sukces to było dla niego ważne. Uzależniające jak narkotyk. Zawsze musiał zrobić więcej, być więcej, aby przezwyciężyć lata nadużyć ojca, nie chciał skończyć jak on. Josh miał swoje własne demony, a ona rozumiała, co złe dzieciństwo robi z człowiekiem. Miała nadzieję, że pewnego dnia będzie dla niego wystarczała za to wszystko. - Oddałabym wszystkie pieniądze, wielki dom, nowe samochody, wszystko, za noc oglądania telewizji razem. Albo prostą chwilę siedzenia na kanapie. – Tak jak teraz oni to robili. – W każdym razie do czasu, zanim zobaczyłam, co się dzieje, miałam Jacka. Moje życie było wypełnione dziećmi i ... Josh zawsze mówił, że będzie lepiej. Obiecał. Uwierzyłam mu. – Wzięła drżący oddech i obróciła obrączką na palcu. – Po czasie miałam jeszcze Gracie... Nie wierzyłam mu już. Ale Bóg jeden tylko wie o każdych płaczliwych przeprosinach, jakie dostała. Słuchała wszystkich jego pustych słów, udając, że coś znaczą i że to wystarczy. Bo wciąż to było o wiele więcej, niż kiedykolwiek wcześniej miała. - Do czasu, kiedy miałam Charliego, już mnie to nie obchodziło. Więc... – Bolało przyznanie się do tego, ponieważ nadal jej zależało, może nie na tym, że Josh jej chciał, ale na tym, żeby ktokolwiek. Więc, próbowała i miała nadzieję, i... wtedy ostatnia noc razem, czuła się samotna i miała nadzieje ten jeszcze jeden raz. Bez patrzenia na Matta, wstała uciekając bezpiecznie do kuchni. Nie
88
była wystarczająco szybka. Jego ręka wystrzeliła łapiąc ją za nadgarstek. Inteligentne, brązowe oczy skanowały ją, widząc zbyt wiele. - Przykro mi. - Jest w porządku. – Sekundy mijały, a ona myślała, że powie coś jeszcze, ale on puścił ją, pozostawiając chłodne miejsce na jej ręku. Spędziła swoje życie na doskonaleniu maski ukrywającej jej ból i szybko ją przybrała. – Chodźmy po ciasteczka. – Poszła w stronę kuchni. – Musisz być jakimś śledczym – powiedziała, uśmiechając się przez ramię, zakrywając ostatnie surowe krawędzie jej wcześniejszego wyznania. - Przesłuchiwanie naprawdę nie jest moją pracą – powiedział, przesuwając się na stołku przy barze, podczas gdy nalewała im dwie szklanki mleka. Postawiła ciasteczka przed nim. - Jaka jest twoja praca? - Jestem w marynarce wojennej. Na jej uniesione brwi i niecierpliwe spojrzenie, niechętnie dodał resztę. - Navy SEAL. Oczywiście, że był bohaterem. - ŁaŁ. Widziałam i czytałam wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, jak trudne to jest. – I wiedziała, że trzeba było to docenić. Nie tylko za siłę, ale też za umiejętności i intelekt. Zamilkł z mlekiem w połowie drogi do ust, jakby czekał, by powiedziała coś jeszcze. Pomyślała, że wyglądał na zadowolonego, kiedy tego nie zrobiła. Wziął szybki łyk mleka. - Też zajmuję się odnawianiem domów – powiedział i włożył całe ciasteczko do buzi. - Naprawdę? Jak ty to robisz? To znaczy, będąc nieobecny tak dużo. – Ugryzła ciasteczko.
89
- Bycie tak dużo poza domem do tego doprowadziło. Moja cioteczna babka zmarła, zostawiając mały domek rodzinie. Był tak zniszczony, że nikt nie chciał się tym zająć. Nie było mnie w domu wystarczająco na tyle, aby wynająć dom lub jakieś sensowne mieszkanie, więc rozbiłem się tam. Kiedy byłem w domu, żeby mieć coś do robienia, pracowałem nad nim. Abby słuchała, uwielbiając głęboki, gładki dźwięk jego głosu i sposób w jaki jego ciało wypełniało przestrzeń. Mogła sobie wyobrazić, leżenie obok niego z zamkniętymi oczami, słuchając tego, co miał do powiedzenia. - Zacząłem od drobnych napraw, kiedy wracałem. Nie ważne, czy wszystko było do góry nogami. Mogłem wyjechać z kraju i tak po prostu zostawić dom i wrócić do tego, jak byłem z powrotem. Podobało mi się to praca i transformacja. Sprzedałem go, zarobiłem na tym i rozejrzałem się za nowym projektem. Są chwile, kiedy jestem bezdomny tak jak w tym tygodniu. Nie wymagam zbyt wiele, ale potrzebuje sprawnej łazienki. – Uśmiechnął się i sięgnął po kolejne ciasteczko. Oparła biodra o szafkę i popijała mleko, słuchając wszystkiego co mówił. Chłonąc każdy szczegół jego życia. - Więc, jesteś teraz na urlopie? - Tak i byłem winien Robowi za pomoc przy moim domu, więc kiedy poprosił o podwózkę... – Wzruszył ramionami, jakby tylko to mógł zrobić. - Chciałbyś wyjechać tak jak on? Jestem pewna, że on dostał dziś wieczorem więcej niż mleko i ciasteczka. Powolny, seksowny uśmiech rozprzestrzenił się na twarzy Matta, kiedy bolesny rumieniec pokrył jej twarz. - Jestem zadowolony z mojego wyboru. Abby obróciła złotą obrączką na palcu. To było to, albo dzikie wbijanie palców w blat. Ciepło rozeszło się po jej ramionach, kiedy jej palce uspakajały nerwowe ręce. Jego kciuk przesunął się po zimnym metalu, oczy
90
intensywnie patrzyły na obrączkę. Ona również się wpatrywała w nic nieznaczącą obrączkę i na rękę obejmującą jej, która znaczyła zbyt wiele. - Powinnam to zdjąć. - Nadal czujesz się mężatką? Pokręciła powoli głową i poczuła jego wzrok na swojej twarzy. - Nie sądzę, bym kiedykolwiek czuła się mężatką. Lekko uścisnął jej rękę i podniósł się ze stołka, stając naprzeciwko niej. Ciepłe zrogowaciałe dłonie zsunęły się po jej nagich ramionach i wzdłuż jej rąk, czyniąc jej kolana słabymi. Delikatnie odgarnął jej włosy, które zasłaniały ją jak kurtyna. Milion uczuć i myśli wirowało, aż jedna jej się wymknęła. - Spałam z mężczyzną, który mnie nie kochał. Kciukiem pod jej brodą, uniósł jej twarz do swojej. - Nie zgadzam się. Nikt na to nic nie poradzi, ciebie można tylko kochać. 25 Błąd. On był w błędzie i żałowała, że nie powiedziała tego, ale morze czekoladowych oczu naciskało na nią, dopóki nie była bezsilna wobec nich. Wielkie dłonie krążyły wokół jej szyi, aż jego kciuki spoczęły delikatnie na jej dziko pędzącym pulsie. - Nie wiem, czego oczekujesz? – powiedziała ledwo słyszalnym szeptem. - Czasu – odpowiedział cicho. – Tylko czasu. Nie mam dobrych powodów, ale zostało mi jeszcze trzy dni i chcę je spędzić z tobą. – Jego ręce opuściły jej szyję i przesunęły się w dół, aż ich palce się spotkały. – To za wcześnie, żeby odejść, nie sądzisz? Nie miała na to odpowiedzi. Puścił jej ręce i ruszył do drzwi. 25
Sama słodycz.
91
- Do zobaczenia jutro. Zablokuj za mną drzwi. Ciężkie drzwi zamknęły się za pomocą jednego kliknięcia i zamiast smutnego, końcowego dźwięku, to prawie zabrzmiało jakby coś kliknęło na swoje miejsce.
92
Rozdział 8 Abby rzucała się i obracała zlana zimnym potem. Prześcieradła skopane w nogi łóżka, pozostawiały ją odsłoniętą i samą w jej śnie. W domu było ciemno, ale słaby cień padał od anielskiej lampki nocnej w holu, kiedy przesuwała się dalej. - Mamusiu? – Jej głos brzmiał cicho. Brak odpowiedzi. Szła dalej, krocząc przez pas jaśniejszego światła, padającego od drzwi pokoju jej matki. Od kiedy tatuś umarł, jej mamusia miała często włączone światło. I płakała. - Mamusiu? – zawołała ponownie troszkę głośniej, mijając wielkie puste łóżko i idąc w kierunku łazienki. Delikatnie otworzyła drzwi. – Mamusiu? I była tam. Mamusia była w wannie. Jedna ręka zwisała z boku, głowa zwisająca na niej. Jej oczy były otwarte, ale mamusia się nie poruszała. Jej maleńkie ciałko zadrżało, kiedy zbliżyła się do matki. Woda była czerwona i więcej czerwonego spływało z ręki matki, tworząc ciemną kałużę na terakocie. Gruba kropla zwisała na końcu jej palca. Mamusia była ranna, ale się nie poruszała. Dlaczego nie wyszła z wanny? - M... Mamusiu? Ch...chcę, żebyś wstała. Potrzebowała tatusia. On wiedział co robić, ponieważ ona nie wiedziała. Ale tatuś był w miejscu, gdzie chowają ludzi. Nie mógł wrócić do domu. Już nigdy. - Przyniosę coś, mamusiu. – Odwróciła się w stronę szafki, szukając
93
plastra. Sięgnęła po ręcznik i zobaczyła leżący tam kawałek papieru. Specjalny kwiatowy papier mamusi. I było na nim jej imię „Abby” napisane wielkimi literami.26 Jakiś dźwięk kazał się jej odwrócić. Mamusia się poruszyła, ale ona nie wstawała. Ona się ześlizgiwała w dół. Coraz niżej w dół wanny, dopóki nie była całkowicie pod czerwoną wodą, jej oczy nadal były otwarte. Abby gwałtownie się obudziła i przez minutę po prostu oddychała, zanim rozplątała się z prześcieradeł zwiniętych wokół jej stóp. Jasne strumienie światła słonecznego znalazły szczelinę w zasłonach, tworząc linię w poprzek łóżka. Potarła dłońmi brzuch. W porządku. Byli na wakacjach, na plaży i to był tylko sen. Z wyjątkiem tego, że nie był. Sięgnęła odwracając zegar w swoją stronę: 08:19. Złota obrączka odbijała światło, a ona nie spoczęła, dopóki nie zdjęła jej z palca. To nie był nierozerwalny krąg, tak jak chciała w to wierzyć. To była dziura, a ona stała w niej samotnie przez całe życie. Dekada w domach zastępczych i fałszywe obietnice zostawiły ślady, takie same jak blizny, które noszą ofiary brutalnej przemocy. Były tak samo surowe, tak samo brzydkie. A ona ich nienawidziła. Miała ich dość, czuła się chora. Zostały mi trzy dni i chcę je spędzić z tobą. Nie czuła się samotnie, kiedy była z Mattem. Nie było ryzyka porzucenia, ona też wyjeżdżała. I naprawdę, na ile można się przywiązać do człowieka w trzy dni?
Chyba nigdy nie zrozumiem samobójców, a szczególnie kobiet takich jak matka Abby, jak można zostawić taką małą dziewczynkę samą sobie / To niestety ciężki temat. Człowiek mający depresję Kasiu myśli niestety inaczej 26
94
*** Niebieski płócienny parasol trzepotał na wietrze, a Abby ustawiła swój fotel plażowy tak, że tylko jej nogi były na słońcu. Ach. Teraz czuje się jak na wakacjach. Samolot przeleciał nad głową, a Cat Stevens grał na sąsiednim iPod. Dzieci piszczały i jęczały, ale w ciągu najbliższych kilku godzin nie będą to jej dzieci. Oparła się, zamknęła oczy i rozkoszowała się tak rzadką ciszą. - Hej. Jej powieki otworzyły się na wspaniały widok. Matt, patrzący na nią jak upadły anioł. - Wyglądasz na samotną. Wybuchnęła śmiechem. - Matka czwórki dzieci nie może być samotna. - Naprawdę? Spojrzał na nią – gorąco i seksownie nawet w okularach przeciwsłonecznych zasłaniających jego oczy. Może ona po prostu przypomniała sobie, jak wyglądały jego oczy ostatniej nocy. Albo może sobie to wyobraziła. Marząc. - Co się stało z karzełkami? - Karzełki są na obozie dla dzieci, a ja mam trochę ciszy. - Czy to znaczy, że muszę siedzieć sam czy możemy rozmawiać? Słodki upadły anioł. - Nie. Nie musisz siedzieć sam i być cicho, dopóki nie powiesz mi, że ktoś cię dotknął, spojrzał na ciebie lub oddychał na ciebie. I nie możesz powiedzieć, że jesteś głodny lub spragniony przez następne dwadzieścia minut. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy – powiedział z uśmiechem,
95
pozbawiając ją delikatnie tchu. Sięgnęła nerwowo dłonią do torby. - Proszę. Nigdy nie masz ze sobą ręcznika. - Tu jest księżniczka – powiedział, wpatrując się w jej ofertę, jakby to był wąż. - Martwisz się, że ktoś pomyśli, że jesteś dziewczyną? – Jej wargi wygięły się. – Ach tak, bawiłeś się lalką barbie pewnego dnia. - Bardzo śmieszne. – Chwycił go i położył na oparciu fotela. Bryza oraz muzyka grały wokół jej skóry wraz z nowym uczuciem spokoju. Ponownie zamknęła oczy, Matt wyciągnął się obok niej i leniuchowali przez cały poranek w przyjemnej ciszy, do której zdążyła się przyzwyczaić. To było dziwne uczucie, mieć go obok siebie, trudno to było jej wytłumaczyć, nawet samej sobie. Ale czuła się dobrze. Nuciła wraz z Bobem Marleyem, mamrocząc słowa pod nosem. - No women, no pride... - Co ty powiedziałaś? - Hę? Matt odwrócił głowę i spojrzał na nią. - To jest No women, no cry. - Nie, nie jest. - Ta, jest. Sapnęła. - Dobrze, Mr. Smarty Pants27, ty śpiewaj na swój sposób, a ja będę śpiewała na swój. Jego brwi wygięły się nad okularami. - Mr. Smarty Pants? Zignorowała go i zaśpiewała następny refren ekstra głośno. Tak jak on i śmieli się przez cały czas w walce na tekst. Matt to zrobił – sprawił, że się 27
Panie Mądre Gacie/ Mądraliński
96
śmiała, że się uśmiechała. Z powrotem zapadła cisza, aż niski głos Matta zaskoczył ją. - Zdjęłaś obrączkę? - Co? Jego ręka przesunęła się po wierzchu jej dłoni, leżącej na podłokietniku. - Zdjęłaś obrączkę? – powtórzył, gładząc po słabej białej linii, którą pozostawiła obrączka. To był najdelikatniejszy dotyk, ale poczuła gorący przypływ w jej sercu, płynący przez całą drogę, aż do miękkości między jej nogami. Powoli, w te i z powrotem, kontynuował dotyk, jakby nie mógł wymacać tego cienia. Całe jej życie było cieniem. Ale nie tak bardzo, kiedy była z Mattem. - To był już czas – w końcu powiedziała. A noszenie tego na słońcu, sprawiłoby, że ślad byłby jeszcze bardziej widoczny. Jej pierś ścisnęła się mocno i guz urósł w gardle, kiedy splótł ich palce – jego duże i opalone, na przemian z jej mniejszymi, jaśniejszymi. Nie powiedział nic więcej o jej obrączce. Stały, biały szum przypływu towarzyszący trzepotaniu płóciennego parasola, kołysał ją w poczuciu bezpieczeństwa. To i mężczyzna obok niej, ręka w rękę, po prostu... bycie, bycie razem. - Jakie jest twoje drugie imię? Bez odwracania głowy, posłała mu spojrzenie i zobaczyła, że jego oczy były zamknięte. - Czy my gramy w dwadzieścia pytań, ponownie? - Może. - Nicole. Abigail Nicole. A twoje? - Emanuel. Matthew Emanuel. My wszyscy mamy imiona świętych. To tak jakby katolicka zasada. Uśmiechnęła się na myśl o tradycji i rodzinie – konkretnie jego
97
rodzinie. - Jakie są drugie imiona dzieciaków? Wymieniła je, kończąc na Annie. - Ann Elise. Rozumiesz? Ann E.? Jest po mojej babci, której nie znałam. - Czy znasz jakiegoś ze swoich dziadków? - Nie. Była jedyną, jaką kiedykolwiek widziałam i która widziała mnie. Umarła, kiedy byłam dzieckiem. - Z kim mieszkałaś? Po śmierci twoich rodziców, mam na myśli. Zawahała się nad streszczeniem swojej smutnej historii życia. - Nie chcesz tak naprawdę tego wszystkiego słuchać. – A ona tak naprawdę nie chciała o tym mówić. - Tak, chcę - powiedział dobitnie. – Już ci mówiłem. Interesuje mnie to.
*** Dużo bardziej zainteresowany niż powinien być. I chciał tego słuchać, chociaż zabijało go, że jej dzieciństwo było dużo mniej niż doskonałe. Chciał wiedzieć o każdej udręce, jakiej kiedykolwiek doświadczyła, o każdej osobie, która kiedykolwiek skrzywdziła tę kobietę, od której wydawało się nie potrafił trzymać się z daleka. Matt ponownie delikatnie pogładził kciukiem po jej knykciach, zszokowany tym, co proste trzymanie jej za rękę robiło z nim. - Cóż, przykro mi cię rozczarować, ale to dość nudne. Przeszłam przez kilkanaście domów zastępczych, które ledwo pamiętam. Następnie byłam w domu grupowym, a później poszłam na studia. Nie wierzył ani przez chwilę w to, że nie pamiętała. Teddy miał podobne dzieciństwo, począwszy od matki porzucającej go w łazience.
98
Żartował z tego podczas służby w SEAL, nazywając to „tonącym uodpornieniem”. - To właśnie dostałem, chłopaki. Moja sukowata matka nie mogła mnie utopić, kiedy miałem pięć minut życia. T zachowywał się, jakby go to nie obchodziło, ale Matt wiedział, że tak nie było. Jak mogło go to nie obchodzić? Ku jego zaniepokojeniu T ani razu nie przyjął zaproszenia na dołączenie do niego podczas urlopu. Mówił, że nie bawił się w rodzinę. Śmiał się, że jako nastolatek unikał rodzinnego więzienia, ale Matt go przejrzał. Tak samo, jak przejrzał Abby. - Czy zawsze chciałeś być żołnierzem? I proszę, znowu to zrobiła, kierując rozmowę gdzie indziej. Co tylko jeszcze bardziej go determinowało, żeby chcieć wiedzieć o niej wszystko. - Część mnie tak. Mój dziadek służył, a mój starszy brat Tonny był w lotnictwie, zanim założył własną firmę czarterową. Część mnie chciała być architektem jak mój tata, więc poszedłem na kierunek inżynierii mechanicznej. - Och, to wyjaśnia twoje umiejętności budowania zamków z piasku. - Hmm. Pozwoliła sobie odpuścić pytaniom, tak jak on, nie chcąc ryzykować, zakłóceniem ich połączenia. Kolejna godzina minęła, zanim stwierdzili, że są głodni. Matt szedł za nią przez promenadę jeden krok z tyłu. W ciąży czy nie, miała ciało, które wprawiało go we wszelkiego rodzaju podniecenie. Pochyliła się opłukując nogi, nieświadomie dając mu doskonały widok. To było prawdziwe. I wyobrażał sobie trzymanie tego ciała, miękkie i delikatne w jego rękach, w jego ustach. Całującego ją wzdłuż szyi, zlizującego sól z jej gorącej, wilgotnej skóry i przesuwającego się niżej... Cholera. Próbował powstrzymać przepływ krwi z głowy do krocza. Nie wyobrażaj sobie jej nagiej.
99
Jasne. To było jak mówienie głodującemu człowiekowi na temat jedzenia. Szedł krok za nią, trzymając oczy wysoko, mentalnie rozbierając i ponownie składając każdą broń, jaką mógł wymyślić. Dostali swój lunch i znaleźli stolik. Nie pytała o jego pracę w SEAL, ale miała za to wiele pytań na temat odnawiania domów. Opisał obecny i nadchodzący projekt, wysłuchując jej twórczych pomysłów na temat retro wnętrz. - To brzmi, jakbyś naprawdę to kochał, odnawianie domów – powiedziała, wpychając kawałek sałaty w swoją kanapkę. - Tak jest. - Ale nie chcesz tego robić w pełnym wymiarze ? - Nie. Nie wiem. Może kiedyś. To skomplikowane. I takie było. Nie był w stanie podejmować planów w sprawie przyszłości. Abby nie naciskała go, aby odpowiedział, po prostu zebrała swoje śmieci. Śpiewała o Bobie budowniczym z kreskówki, doprowadzając go do śmiechu, pomagając mu wyjść z tego cienia. - Jesteś świrem – powiedział i wstał wyrzucić ich śmieci. - Ha, ty jesteś tym, co mówi jak Chawie – odparła. – I ja dzisiaj płacę. – Chwyciła rachunek z jego ręki. - Nie. Nie zrobisz tego. - Tak, zrobię – powiedziała, naśladując jego głęboki, władczy ton. Figlarna. Kokieteryjna. Wyobrażał sobie, że seks z Abby byłby gorący, zabawny i oszałamiający. I, cholera, pragnął jej. I nie z żadnego z powodów, z jakich chciał wcześniej kobietę. - Abby, oddaj mi rachunek. Schowała ręce za plecy i uniosła podbródek. - Nie. Matt odstawił tacę i okrążył ją ramionami. Był znacznie wyższy, musiała odchylić głowę do tyłu, odsłaniając delikatną szyję, unosząc piersi. I
100
o to tak właśnie jego myśli były z powrotem w sypialni. Z powrotem całując ją, smakując. - Daj mi rachunek. - Co jeśli nie oddam? – Drażniła się, nie mając pojęcia gdzie jego myśli w tej chwili były. Uwolnił jeden nadgarstek, pozwalając sobie ją dotknąć. Tylko muśnięcie palcami jej zaczerwienionego policzka. Jej zielone oczy rozbłysły ciepłem. Tak piękne, że niemal bolało patrzenie na nią. Spałam z mężczyzną, który mnie nie kochał. Boże, pomóż mu. Abby była najłatwiejszą osobą do kochania, jaką kiedykolwiek spotkał. Wszystko, o czym mógł myśleć to wplątanie palców w jej włosy, przyciśnięcie ust do jej. Chciał swoich ust na niej bardziej niż kolejnego oddechu. Ale jeden pocałunek nigdy nie będzie wystarczający. Ani jedna noc lub nawet jeden tydzień. Wymagało to każdej uncji samokontroli, jaką posiadał, ale odebrał jej rachunek i zmusił się, żeby odejść.
*** Matt spoglądał na Abby, stojącą w półmroku przed drzwiami swojego mieszkania. Cała szóstka spędziła wieczór, grając w minigolfa i jedząc lody. Cóż, Abby grała. On obserwował, jak jej tyłeczek poruszał się otulony szortami, a biust kołysał w miękkiej koszulce bez rękawów. - O której jutro wyjeżdżamy? – zapytał. - Co? – Spojrzała zmieszana. – My jutro jedziemy do parku wodnego. - Wiem. Tak jak ja. – Oni już omawiali jej plany. On po prostu nie wyraził się jasno co do swoich. Nie było mowy, żeby pozwolił jej jechać samej.
101
Przechyliła głowę i spojrzała na niego. - Chcesz jechać do parku wodnego? - Kocham parki wodne. – To prawda, ale ważniejsze było to, że nie wiedział jakiego rodzaju miejsce to było. Czy było bezpieczne czy podejrzane? Czy przejażdżki były kontrolowane? Czy nie było to miejsce spotkań dla narkomanów i pedofilii? Ona prawdopodobnie nawet nie powinna wchodzić na zjeżdżalnię. - Wiesz, że spotykamy się tam z moimi przyjaciółmi, Angie i Joe i ich piątką dzieci, które kocham z całego serca, ale są one samozwańczymi hultajami. - Świetnie. – Chciał spotkać jej przyjaciół. - Nie będzie nas cały dzień. Naprawdę. Nie wrócimy wcześniej niż przed późną kolacją. - Brzmi nieźle. Abby westchnęła i zacisnęła swoje całuśne usta, prawdopodobnie próbując wymyślić więcej powodów, dla których nie chciałby jechać. - Poczekaj. Nie jesteś jedną z tych osób, które mają potrzebę złamania wszystkich reguł w celu zabawy, prawda? - Nie wiem, co masz na myśli – odpowiedział, starając się wyglądać niewinnie. - Wiesz dokładnie, co mam na myśli – powiedziała, opierając elegancko rękę na swoim atrakcyjnym, malutkim biodrze. – Oni mówią, żeby pozostać w pozycji siedzącej, a ty potraktujesz to jako wyzwanie, by wstać. Powiedzą, żeby trzymać ręce na czymś, a ty będziesz starał się... Nie wiem co, ale na pewno coś złego. - Okej, przyznaję się. Moi bracia i ja nie zawsze uważaliśmy spokojne siedzenie w tratwie, jako najlepszy sposób na poznanie spływu. Ale obiecuję, że będę grzeczny. Wesołość odeszła na bok.
102
- Wiesz, że Jack chce robić wszystko to co ty robisz. - Wiem. – I bardzo szybko nie będzie go tam dla Jacka, czy któregokolwiek z nich. – Obiecuje przestrzegać wszystkich zasad. Sposób w jaki patrzyła na niego, sprawiał, że zastanawiał się, czy ona może myślała też o tym samym. - Więc, o której wyjeżdżamy? - Dziewiąta. - Zobaczymy się wtedy. Dobranoc. – Poczekał, aż wejdzie do środka, zanim podszedł do windy, dwie strony szalały w jego głowie. O czym on do cholery sobie myślał. Że chciał mieć pewność, że dzieci będą bezpieczne. Że chce więcej czasu z nią. I jeśli miał być uczciwy, nie był gotowy spędzić dnia bez niej. Ale czy spędzanie więcej czasu razem jest najlepszą rzeczą dla każdego z nich?
103
Rozdział 9 - Jack, wsiadaj do samochodu. Matta nie było przy ich drzwiach o dziewiątej. Minęło dziesięć minut, samochód był załadowany. Nadszedł czas, by jechać. Jack nadal przeszukiwał parking w poszukiwaniu Matta. - On przyjdzie. Znowu miała osiem lat i czekała na kolejną rodzinę zastępczą, która zapomniała ją odebrać ze szkoły. Prawdopodobnie zapomnieli, że ona w ogóle istniała. Więc nie byłby to pierwszy raz. - Jack, wsiadaj do samochodu w tej chwili. - Nie. Powiedział, że przyjdzie. On przyjdzie. - Moze się zgubil – powiedziała Gracie, wychylając się przez otwarte drzwi, ze swojego fotelika samochodowego. – Moze tseba po niego isc, mamusiu. Absolutnie nie. Ona nie czekała. Na nikogo. - Jacksonie Moore, wsiadaj do samochodu. Annie siedziała zapięta i patrzyła przed siebie. Nigdy nie pytała o ojca i nie zapytała o Matta, po prostu akceptowała to. Prawie tak samo jak ona. To dlatego lepiej jest być samemu. To dlatego... - Tam jest! – krzyknął Jack. – Wiedziałem, że przyjdziesz. Abby spojrzała, żeby zobaczyć atletyczną sylwetkę Matta biegnącego w poprzek parkingu. Jej serce zwolniło, kiedy obserwowała syna biegnącego po chodniku i wpadającego w ramiona Matta. Matt resztę drogi biegł z Jackiem przerzuconym przez ramię jak worek ziemniaków. Twarz jej syna była jednym wielkim uśmiechem.
104
- Mama nie sądziła, że przyjdziesz, ale ja wiedziałem, że tak. Stanął przed nią, uśmiechając się jak dzieciak. - Przepraszam za spóźnienie. Nie uwierzyłabyś mi, gdybym ci opowiedział. – Potarł palcami po głowie Jacka, postawił go na ziemię i wsadził głowę w otwarte tylne drzwi. – Hej, maluchy28. - Cesc Matt. Mówiłam mamusi, ze powinniśmy isc po ciebie, ale powiedziala nie i wyglądala na naplawdę smut... - Jedźmy – Abby ucięła wypowiedź Gracie. Matt podniósł głowę, wskazując Jackowi, by wsiadał do Suburban 29, pozwalając, aby znalazł swoje miejsce i zapiął się. - Hej. - Hej – odpowiedziała, starając się jak najlepiej, by wyglądać jakby nie stało się nic nieoczekiwanego, jak jego obecność tutaj, ale zdecydowanie nie obchodziła jej jego nieobecność. - Chcesz, żebym prowadził? Wyciągnęła klucze i już prawie się odwróciła, kiedy chwycił ją za rękę. - Abby. - Co? - Przepraszam za to, że tak pomyślałaś. Nie wiedziała z jakiego powodu było mu przykro. Czy dlatego że była rozczarowana czy, dlatego że w niego nie wierzyła. To naprawdę nie miało znaczenia, prawda? Matt otworzył jej drzwi i wyciągnął rękę, by pomóc jej wsiąść. Nie przyjęła jej, będąc złą bardziej na siebie niż na niego. Przeszedł na około, wsiadł i uruchomił silnik. - Próbowałem do ciebie zadzwonić. Abby patrzyła prosto przed siebie, milion możliwych odpowiedzi 28 29
Rug rat – małe, raczkujące dziecko. Chevrolet Suburban – duży rodzinny SUV.
105
przeleciało przez jej umysł. Nie martw się tym. I tak nie spodziewałam się, że przyjdziesz. Nienawidzę siebie, że chciałam cię tutaj. Żadna z nich nie była nowa. - Nie masz mojego numeru. - Mam i zostawiłem ci wiadomość. Zanim zdążyła zacząć się spierać, Gracie zaczęła śpiewać cyfry jej numeru telefonu. To nie powinno jej dziwić, że usłyszał jak jej córka popisywała się swoimi nowymi umiejętnościami. I nie powinno jej dziwić, że zapamiętał jej numer. Był przecież Navy SEAL. Wyszkolony do zapamiętywania wszystkiego. Bycia wszystkim. I jeśli nie będzie ostrożna, mógł bardzo łatwo być wszystkim dla niej. Podstępnie się patrzył, starając się nie roześmiać. Skrzyżowanie Mary Poppins z Megan Fox. Zaparkował Suburban przed parkiem, a Abby wysiadła bez słowa. - Wytrzymajcie jeszcze sekundę, dzieciaki.
*** Trzydzieści minut później Matt wjechał pod Raging Rapids Water Park. Abby nie przykładała się do śpiewania lecącej właśnie piosenki Mary Poppins. On znał każde słowo, ponieważ zawsze jego siostra wybierała muzykę do samochodu. Przynajmniej to odpowiedział, kiedy Abby posłała mu pytające spojrzenie. Plus, Marry Poppins była gorąca. Trochę tak jak Abby. Opuścił szyby w dół i spotkał się z Abby z tyłu. Nie patrząc na niego, sięgnęła za tylną klamkę, aby wyciągnąć ich rzeczy. Coś musiało być powiedziane i on, do cholery, to powie. Zatrzymał ją, kładąc dłoń na jej ramieniu i strząsnęła ją. Działo się tak za każdym razem, kiedy ją dotykał. Zsunął palce w dół, aż spotkały się z jej i zacisnął je
106
razem. - Czy chcesz mi powiedzieć, dlaczego jesteś taka zasmucona? - Nie jestem. Jej oczy mówiły zupełnie co innego, tak jak zaciśnięte usta i uniesiony podbródek. - Zakładam, że pomyślałaś, że nie przyjdę i dlatego byłaś zła, ale starsza para nie mogła otworzyć swoich drzwi... – Potrząsnął głową. – Wiesz co? To nie ma znaczenia. Ja dotrzymuje słowa, Abby. Zawsze. – Założył jedwabisty kosmyk jej włosów za ucho. Ich oczy się spotkały i zatrzymały. Takie ostrożne, takie samotne. Mogła zostać sama? Próbował sobie wyobrazić Abby kiedyś z jakimś mężczyzną, ale nie mógł albo nie chciał. - Czy ja naprawdę, aż tak bardzo cię przerażam? – Ujął jej twarz w ręce. – Bo muszę ci powiedzieć, że ty piekielnie mnie przerażasz. Szczęka Abby opadła i gapiła się na niego jakby wyrosła mu druga głowa. - Mamo! Chodźmy – zawołał Jack. Dzięki Bogu za Jacka, ponieważ był dwie sekundy od scałowania tego całego szoku z jej twarzy. Otworzył bagażnik, wyciągnął cały sprzęt potrzebny tego dnia i wszyscy razem przeszli przez olbrzymią bramę w kształcie fali, wyglądając jak sześcioosobowa rodzina. Grupa nastolatków z przekutymi nosami i opadającymi, jeansowymi szortami przebiegła, prawie trącając Abby w ramię. Kiedy instynktownie przesunął się, chroniąc ją własnym ciałem, wzięła go za rękę i nagle wszystko w jego świecie wyprostowało się. Cholera. Mogła go zgnieść jak kulkę papieru, a potem z łatwością wyprostować jednym spojrzeniem, jednym
dotykiem.
W
kółko.
Zgniatanie,
prostowanie. Matt opuścił ich rzeczy na puste krzesło.
107
prostowanie.
Zgniatanie,
- Dobra, to co w pierwszej kolejności?
*** Bawili się przy mniejszych zjeżdżalniach, a Jacka niecierpliwość rosła. - Następna będzie duża. Prawda Matt? Musimy następnie iść na Tsunami. Zaczęli od małych, Annie i Jack jeździli na tratwie dla dwóch osób, podczas gdy Matt zjeżdżał z Gracie i Charliem. Abby czekała na dole, robiła zdjęcia, opierała nogi odpoczywając i dopingowała, kiedy pojawiali się na widoku. - Tak. Zróbmy to. Im bliżej byli Tsunami – gigantycznego, obracającego się ślizgu w ciemnym tunelu – tym wolniej poruszała się Annie. Charlie nie był wystarczająco duży, żeby z nimi jeździć, więc zostawili go z Abby i lodami Popsicle. - Wiesz kochanie, że nie musisz zjeżdżać tędy, jeśli nie chcesz. - Wiem – odpowiedziała Annie, patrząc się na swoje stopy, przesuwając się powoli po schodach, robiąc jeden krok na raz. Im wyżej się wspinali, tym głośniejsze echo przerażających krzyków dochodziło z wnętrza tunelu. Matt spojrzał za burtę, gdzie tratwy rozbijały się na dole. - Wygląda na to, że dobrze się bawili – powiedział, starając się uspokoić jej myśli. Byli pięć kroków od rampy na górze, wystarczająco blisko, by słyszeć powtarzające się beep, beep, beeeeeep sygnalizujące gotowość każdej tratwy do ślizgu. Mężczyzna obok nich niósł schodami w dół płaczącego chłopca. - Domyślam się, że się rozmyślił. – Matt spojrzał na Annie. – Jesteś
108
pewna, że chcesz jechać? Mogę cię zabrać na dół. To nie problem. Annie trzymała ręce na końcówkach włosów, jakby to pomagało zrobić jej kolejny krok. Biedactwo. Jak dziecko na końcu wysokiej trampoliny z kołaczącym sercem, ale i tak bardzo chcące skoczyć. - Nie bądź takim strasznym kotem, Annie – powiedział Jack. Matt lekko trzepnął Jacka po głowie. - Tchórzliwym kotem. I nie przezywaj ludzi.30 - Pojadę z tobą – powiedziała radośnie i bez lęku Gracie, co prawdopodobnie sprawiło, że Annie poczuła się jeszcze gorzej. Położył rękę na główce Annie, jej brązowe włosy były ciasno uczesane w dwa warkocze i pierwszy raz od tygodnia ruszyła w jego kierunku, zamiast uciekać. Sukces. - To jest w porządku, bać się. Annie
spojrzała
na
niego,
orzechowe
oczy
mrugały
pod
zmarszczonymi brwiami. Niepewnie wsunęła swoją dłoń w jego, a jego serce zacisnęło się. Uścisnął jej dłoń, wyobrażając sobie Abby w jej wieku, bez niczyjej dłoni do trzymania. Ścisnął Annie troszeczkę mocniej. Wszyscy przesunęli się o kolejny stopień. Kiedy nadeszła ich kolej, Jack wskoczył do tratwy, którą pracownik parku przytrzymywał na rwącej wodzie. Annie przesunęła się ostrożnie do boku Matta. Pracujący tam student posłał im swoje znudzone spojrzenie. - Wejdźcie. Jack spojrzał ponownie na siostrę. - Annie, no chodź! Matt miał właśnie powiedzieć Jackowi, żeby wyszedł i poczekał, aż on sprowadzi Annie na dół. Nie było żadnego powodu, żeby robiła coś, na co ewidentnie nie miała ochoty. Jack powiedział, żeby nie była scary cat – straszny kot, a Matt go poprawił, że mówi się scaredy cat.tchórzliwy kot. 30
109
- Wchodźcie – powiedział niecierpliwy dzieciak z tyłu. - Idźcie już wreszcie – dodał jego przyjaciel z zasmarkanym głosem i dodał jeszcze coś więcej pod nosem. Wciąż trzymając dłoń Annie, Matt odwrócił się do niego. - Ucisz się, smarkaczu. Ona wejdzie wtedy, kiedy będzie na to gotowa. Annie pociągnęła za jego rękę, jej głos był tak cichy, że prawie jej nie usłyszał. - Czy mogę zjechać z tobą? - Pewnie - odpowiedział, zaskoczony i dumny, że była gotowa stawić czoła swoim obawom, a jeszcze bardziej, że mu ufała. Chwilę zajęło umiejętne namówienie i przekonanie Gracie, żeby pojechała z Jackiem, ale ruszyli. Matt wszedł do następnej tratwy i umiejscowił Annie między swoimi nogami. Kiedy dostali się już na dół, przeniósł Annie za burtę. - Jak było? - W porządku. - Czy chcesz iść jeszcze raz? - Nie. Roześmiał się na jej dobitną odpowiedź i wyniósł ją z basenu.
*** Przyjaciele Abby przyjechali w czasie lunchu, a Angie nie mogła zostać sama z Abby dość szybko. - Poderwałaś mężczyznę na plaży? - Ciii. Mów ciszej. Nie poderwałam mężczyzny. On jest tylko przyjacielem. Angie przewróciła oczami. - Kochanie, tak mi przykro, że muszę zwrócić ci na to uwagę. Ale to –
110
pokazała w kierunku Matta stojącego w kolejce po jedzenie – jest zdecydowanie jak najbardziej mężczyzna. Mogę nawet powiedzieć, że mężczyzna i pół. - Mogłabyś przestać? – Abby sięgnęła do torby po płyn do dezynfekcji rąk. - Nie odbierz tego w niewłaściwy sposób, ale... jak na Boga to zrobiłaś... - Nic nie zrobiłam. Mogłabyś mówić ciszej? Bawi się z dziećmi. Rozmawiamy. Nie rób z tego więcej niż w rzeczywistości jest. - Rozmawiałam z tobą każdej nocy w tym tygodniu i nawet ani razu nie pomyślałaś, aby wspomnieć o tym? – wyszeptała głośno ostatnie słowo. - Nie było o czym wspominać. – Przeszukały część restauracyjną w poszukiwaniu pustego stolika. – Wtedy Charlie upadł i pojechaliśmy do szpitala i... - Co? Abby uciszyła ją ponownie i zdała jej szybką relację z wydarzeń, zanim dotarły do mężczyzn. - Tutaj jesteś. – Joe podał Angie tacę ze stosem frytek w białych, papierowych woreczkach. – Nadal czekamy na resztę. Matt trzymał Charliego na jednym z umięśnionych ramion, powodując, że jego granatowy T-shirt rozciągał się wokół bicepsów. Jego druga ręka spoczywała na ramieniu Jacka. Taaak, był mężczyzną. I, tak zauważyła to. - Chodźcie chłopaki. Chodźmy znaleźć stolik. Jack oparł się plecami o nogi Matta, zapatrzony w niego jak w słońce. - Zostanę z Mattem. - Zostaję z Mattem - naśladował Charlie. Wielka niespodzianka. Razem z Angie zabrały dziewczynki i znalazły stolik. Starsze dzieci Angie dały radę zrobić jeszcze kilka rund zjazdów. Abby
111
usiadła na plastikowym krześle i skończyła historię Charliego i jego szwów. Gracie szczęśliwie wprowadziła Angie w sprawę wszelkich szczegółów, jakie pamiętała. - Matt jadl pizzę z nami, oglądal film z nami. - Naprawdę? – Angie przekręciła głowę i uniosła jedną brew. – Ciekawe. - Annie, kochanie, czy wy i Emily pobiegniecie i przyniesiecie kilka serwetek? - Oczywiście. – Gracie i córka Angie odsunęły krzesła. Abby spojrzała znacząco na swoją przyjaciółkę. - Co jest takiego ciekawego? - Ty i on – powiedziała Angie, wskazując frytką w jego kierunku. - Mówiłam ci, jesteśmy przyjaciółmi. – To była prawda. Przyjaciel, który wyobrażała sobie, że ją całuje. Przyjaciel, który powiedział jej, że ona też go przeraża. Ale Angie nie musiała o tym wiedzieć. A wypowiedzenie tego na głos, mogłoby uczynić to prawdziwym. - Oczywiście. – Angie spojrzała na nią tak, jakby widziała alternatywną prawdę w oczach Abby, jak w kryształowej kuli. - Co? – Abby próbowała wyglądać na niewinną i zajęła się rozdzieraniem pakiecików z ketchupem. - Jesteś poważna czy tylko udajesz ślepą? – zapytała Angie. - Nie wiem o czym mówisz? – Abby unikała wzroku Angie i zwróciła się do Gracie, która wróciła i mówiła, że umrze z pragnienia w ciągu dwudziestu trzydziestych sekund. – Nie, nie umrzesz. Bądź cierpliwa. Angie wskazała kolejną frytką na nią. - On chce ciebie. Tyle mogę powiedzieć. To wszystko jest w jego spojrzeniu. - Jakim spojrzeniu. - Spojrzeniu, które mówi: – obniżyła głos do szeptu, ze względu na
112
dziewczynki – Chcę lizać całe twoje ciało z lub bez sosu czekoladowego. Powoli. Całe ciało Abby zrobiło się gorące na samą myśl. - Ty się rumienisz. Zakryła płonące policzki, wiedząc, że część jej pragnęła, aby on pragnął jej. Nawet jeśli to wszystko nie miałoby być wieczne. - Jesteś szalona. - Nie. Naprawdę nie sądzę, że jestem. Może około piątej trzydzieści, kiedy wszyscy krzyczą, a kolacja się właśnie piecze. Ale... – machnęła dookoła – „w tym momencie”? Nie. To nie jest mój szalony moment. - Angie, spójrz na mnie. Jestem wielorybem. - Kochanie, jedyny sposób w jaki mogłabyś być wielorybem, to jeśli nosiłabyś sześcioraczki, a nawet wtedy prawdopodobnie wyglądałabyś jak bogini i ja cię za to właśnie nienawidzę. - On jest miłym facetem. Po prostu się dobrze bawi. - Ha. Po prostu rozśmieszasz moją dupę. Abby odchrząknęła, wskazując głową na dzieci. - Miałam na myśli tyłek. Angie mogła być utrapieniem, ale rozśmieszyła ją. - Jestem poważna. Myślę, że przypominam mu jego matkę. Angie wypluła z siebie napój gazowany na frytki swojej córki. Joe i Matt nadeszli na ten moment, niosąc tace z jedzeniem i napojami. Joe popatrzył między Abby i swoją żonę. - Co nas ominęło? - Nic. – Abby przewróciła oczami. – Twoja żona jest szalona. - Naprawdę? Nie ma jeszcze nawet piątej.
113
Rozdział 10 Oferta parku wodnego była olbrzymia – coś jakby siłownia w dżungli spotkała się z ogromnym wężem wodnym na sterydach. Mieli w ofercie rozrywkę dla maluchów, dużych dzieci i naprawdę dużych dzieci takich jak Matt i Joe, którzy strzelali do siebie z armatek wodnych. - Wygląda na to, że chłopaki się związali – powiedziała Angie. - Tak. – Abby obserwowała zgrany zespół, kiedy dzieciaki się zbuntowały przeciwko nim. Mąż jej najlepszej przyjaciółki i jej... przyjaciel. - Mamusiu! – Gracie przybiegła z wodą kapiącą jej do oczu. – Ty musis psyjść i stanąć tutaj. To jest naplawdę zabawne. Obiecuję. I nic ci się nie stanie. - To brzmi podejrzanie – powiedziała Angie. – Nie chciałabym się na to nabrać. Abby roześmiała się i powoli pozwoliła Gracie zaprowadzić się do miejsca precyzyjnie i złowieszczo oznaczonego czaszką i piszczelami. Jack dołączył do nich, ciągnąc za sobą Matta. Matt miał zdjętą koszulkę. Jego ciemne włosy były zmierzwione w miejscu, w którym przejechał po nich palcami. Woda kapała po jego policzkach i jego szczęce, delikatnie już zacienionej zarostem. Chciała złapać kroplę płynącą po jego policzku, a jej oczy natychmiast spoczęły na jego ustach. Jego wargach. Gdyby był jej to by go pocałowała, właśnie tu i teraz. Gdyby był więcej niż przyjacielem... - Hej – powiedział z chłopięcym uśmieszkiem. – Zabawne spotkanie. Abby uśmiechnęła się do niego i jego pomocnika Charliego, odpychając myśli o pragnieniu więcej. Ale sposób w jaki on postępował z jej najmłodszym synem poważnie wgniótł ją w ścianę. Jeden z wielu.
114
Oczy Matta spotkały się z jej, delikatny uśmiech wypłynął na jego ustach. - Myślisz, że oni próbują się nas pozbyć i ukraść samochód? Zanim Abby mogła odpowiedzieć jej bębenki wibrowały od wybuchu syreny okrętowej. Charlie zakrył uszy i schował twarz w ramieniu Matta w samą porę, aby osłonić się przed pięciuset galonami wody wylewającej się z olbrzymiego, pirackiego wiadra. Instynktownie odwróciła się od szturmu do Matta. Chłodna woda uderzyła w jej głowę i ramiona, a jego ręka objęła ją ochronnie. Jej piersi przycisnęły się do jego twardej klatki, kiedy jego wielka dłoń spoczęła ciepło na nagiej skórze jej pleców. Serce jej waliło, a ciało odpowiadało na jego dotyk bez jej zgody i poczuła coś, czy chciała tego czy nie. To było niemożliwe, nie pragnąć go, nie chcieć być bliżej. Mięśnie jego pleców napięły się pod dotykiem jej ręki. Jej rdzeń rozpłynął się na myśl o dołączeniu lekko ust i przesunięciu warg po jego klatce. Kiedy napływ wody zatrzymał się, podniosła głowę i ich oczy spotkały się. Powietrze wokół nich zgęstniało, a napięcie było tak namacalne, że zdziwiła się, że nikt go nie widział. Ale właśnie wtedy, w tej chwili, nie było nikogo innego. Tylko ich dwoje, stojących w słońcu tak blisko jak nigdy dotąd i prawdopodobnie nigdy więcej. Charlie uwolnił się kręcąc i zsunął na ziemię, pozostawiając drugą rękę Matta wolną. Sięgnął, odsuwając mokre włosy z jej policzka. Jego ręka znieruchomiała i ujął jej twarz. To było połączenie zakochanych. Pierś do piersi, jego ramię owinięte przyjemnie wokół niej, jej wokół niego. Jego dłoń na jej policzku i sposób w jaki patrzył na nią, tak intensywny, że trudno było oddychać. Jej skóra płonąca w każdym punkcie, w którym ich ciała się dotykały, bez niczego między nimi. Ona nigdy nie czuła czegoś podobnego w swoim życiu i wiedziała, że już nigdy nie poczuje. Mięśnie jego twarzy
115
napięły się. Czy on też miał tak samo przerażające myśli? Radosne piski, dziecięcy płacz i bańka pękła, przywracając ich z powrotem do rzeczywistości. Matt powoli opuścił rękę, rozluźnił ramię i stopniowo odsuwał się, aż nie dotykali się już w ogóle. Wołanie Jacka ukradło uwagę Matta i Abby szybko odwróciła się do Angie, wylegującej się w cieniu, patrzącej, aż nazbyt radośnie. - Jestem całkiem pewna, że ten park jest oznaczony G–wskaźnikiem31 – powiedziała Angie. Abby skoncentrowała się na osuszaniu się. Nie miała nic do powiedzenia. - Jeśli można uprawiać seks oczami to wy właśnie to zrobiliście. Może to nie było takie niewidoczne dla pozostałej części świata. Czy Matt też to czuł? - Nic tam nie ma, co? Abby zamarła z ręcznikiem w połowie nóg. - Myślisz, że on trzyma swoją siostrę w taki sposób? Wasza dwójka prawie wznieciła ogień, a to nie jest taka prosta rzecz, kiedy stoisz w środku parku wodnego.
*** W restauracji w stylu rodzinnym, znajdującej się na terenie parku, z sufitu zwisały siatki pełne fałszywych ryb. Charlie szczęśliwie balansował między plastikowymi krzesłami Abby i Matta. Angie i Joe usiedli naprzeciwko nich, zajmując kolejny boks dla reszty dzieciaków. - Charlie, siadaj – powiedziała Abby, starając się zmusić dwulatka do uległości. Jej syn, który zazwyczaj jest maminsynkiem, odsunął się od niej w G-rated – jest to wskaźnik/oznaczenie mówiący o tym, że coś jest pozbawione przemocy, obscenicznych scen i nie epatuje seksualnością, coś, czym cała rodzina może się cieszyć. 31
116
stronę Matta. - Chodź tutaj, szalony gościu. Pozwól swojej mamie zjeść. – Matt wciągnął go na kolana i zaproponował kęs kurczaka z własnego talerza. Charlie zacisnął powieki, ale otworzył usta jak pisklę. Joe zrobił sobie przerwę we wkładaniu jedzenia do ust. - Więc co robisz w marynarce, jeśli nie masz nic przeciwko, że zapytam? - Jednostka specjalna Marynarki Wojennej. - Huh. – Joe wyglądał, jakby chciał zadać więcej pytań, ale tego nie zrobił. Abby wątpiła, żeby Matt powiedział więcej, mimo że tego chciała. Chciała wiedzieć wszystko o tym, gdzie był i co robił. Wszystko, co musiał robić w swoim życiu. Dlaczego nie zadała więcej pytań? Matt dał Charliemu kolejny kęs. - Byłem w wojsku – powiedział Joe. – GI Bill.32 Nigdy nie widziałem żadnej walki, na szczęście. Nigdy nie planowałem zrobić kariery w tym. Była w tym wiadomość. Czy Joe próbował ją ostrzec lub Matta, nie wiedziała. - Nie każdy robi – odpowiedział Matt. I dlatego właśnie nie zadała więcej pytań. Nie było sensu. - Przepraszam – powiedziała
Abby. – Muszę iść do toalety. – Z
Charliem na rękach Matt przepuścił ją, a ona wysunęła się z boksu.
*** Ze swojej kabiny Abby usłyszała zgrzyt otwieranych drzwi do łazienki i wiedziała, że to Angie przyszła za nią. - Miło jest iść do łazienki samemu czasem, prawda? 32
Amerykańska ustawa z 1944 roku o darmowej edukacji dla zmobilizowanych żołnierzy.
117
- Tak – odpowiedziała Abby. - Nie oznacza to, że zdarza mi się to często, ale myślę, że tobie nie zdarza się wcale. Ty nawet musisz przyprowadzać chłopców ze sobą. Wątpię, żeby oni to lubili. - Co chcesz przez to powiedzieć. - Tylko mówię. Abby zaczerwieniła się i dołączyła do Angie przy zlewie. - Mówisz co dokładnie? - Wydajesz się naprawdę go lubić. Abby pompowała zielone mydło na dłoń. - Lubię go. Czego tu nie lubić? – Wyciągnęła ręcznik papierowy i wytarła ręce, nie będąc pewna dokąd zmierzała Angie. - Więc nie planujesz go zobaczyć jeszcze raz? - Oczywiście, że nie. On wyjeżdża. Ja wyjeżdżam. Gdzie na ziemi mielibyśmy się zobaczyć. Angie oparła się o ścianę patrząc troskliwie. - Prawda. Twój koń i powóz nigdy nie przejadą niezdobytych gór. Ha, ha. Ale były góry między nimi, nawet jeśli jej przyjaciółka nie mogła ich zobaczyć. - Nie musisz sprawiać, że brzmię jak idiotka. - Jesteś idiotką. Abby skrzywiła się. - Co dobrego zrobiłoby dla mnie dostanie tych wszystkich uczuć? I nie mówię, że je mam, ale wolę być sama, niż być sama i tęskniąca za kimś. – Nie dziękuję. Spędziła całe życie na tęsknocie za kimś. Nie pozwoli sobie na to ponownie. Angie wydała z siebie sfrustrowany, gardłowy dźwięk. - Denerwujesz mnie. - Wiem. Mówisz mi to cały czas. – Abby studiowała plastikowy kosz.
118
Nie było sensu fantazjować o rzeczach, które się nigdy nie wydarzą. Angie owinęła ją w uścisku. - Ja po prostu chcę, żebyś była szczęśliwa, kochanie. - Wiem i jestem szczęśliwa. Angie puściła ją i odsunęła do tyłu. - Mogłabyś być szczęśliwsza. Oczywiście. Czyż nie każdy? - Jestem całkowicie szczęśliwa z moim poziomem szczęścia. - Po prostu powtarzaj tak sobie – powiedziała Angie z uśmiechem i pchnęła drzwi. Ale Abby nie uśmiechnęła się. Jutro będzie ostatni dzień. Cokolwiek mieli, jakiekolwiek połączenie poczuła wiedziała, że zniknie jak mokre ślady stóp na drewnianej promenadzie. Potem wróci do swojego bezpiecznego i szczęśliwego życia. To było coś czego Angie nie rozumiała. Bycie samemu może być dobrą rzeczą. Nie trzeba czekać na mężczyznę, przechodzącego przez drzwi. Nigdy więcej bycia zostawianą z tyłu. Nigdy więcej martwienia się, czy jest wystarczająco warta tego, aby ktoś został.
*** Matt nie wiedział dokładnie, kiedy to się stało. Może w chwili, kiedy ją trzymał w ramionach podczas wycieku wody z wiadra, a może to była kumulacja wielu momentów w ciągu ostatnich pięciu dni. Ale w pewnej chwili wszystko w nim przestawiło się. Abby stała się kobietą z jaką on mógłby się ustatkować. A dzieci były dużo więcej niż tylko miłym przypomnieniem o jego bratankach i siostrzeńcach. - Cóż, to odpowiada na jedno pytanie. - Hę? – chrząknął Matt na uwagę Joego. - Facet, który wygląda na opuszczonego, kiedy kobieta idzie do
119
łazienki nie ma się dobrze. Matt nie odpowiedział, nie to, że było to pytaniem. Jego myśli najwyraźniej widoczne były na jego twarzy, co było niepokojące, ale nie tak bardzo jak to co działo się w jego sercu. Joe spojrzał na dzieci siedzące za nim przy sąsiednim stoliku, a potem spojrzał na Matta po drugiej stronie stołu. - Abby nie jest typem kobiety, którą możesz się bawić. - Wiem to. – Myśl o tym, że ktoś mógłby się nią bawić, wprawiała Matta w morderczy nastrój. - Nie wiem, o czym myślisz. – Joe wskazał na Matta swoim napojem. – Ale ostrzegam cię teraz, żebyś jej nie skrzywdził. Matt nie doceniał ostrzeżenia od tego faceta, ale doceniał to, że Abby miała przyjaciół uważających na nią. Potrzebowała tego. - Nie musisz się martwić. – Pojutrze nie będę miał nawet szansy. Joe wydał dźwięk do swojej szklanki, jakby mu nie wierzył. - Cóż, po prostu upewnij się, że tego nie zrobisz. Dokończyli jedzenie w milczeniu, Matt obserwował uważnie drzwi łazienki. Abby w końcu pojawiła się. Ich oczy się spotkały, a ona posłała mu uśmiech, który jak lubił myśleć, był zarezerwowany tylko dla niego. Cholera. Chciał rościć sobie prawo do jej ochrony, tak jak to robił Joe. Chociaż on nie byłby, aż tak cywilizowany. Abby zatrzymała się przy stole. - Gotowi do wyjścia? Matt i Joe już wcześniej zajęli się rachunkiem, więc wstał i razem zebrali torby i dzieci. Było po siódmej, ciemne niebo zachodziło deszczowymi chmurami. Szli w poprzek parkingu do miejsca, gdzie zaparkowali samochód prawie dwanaście godzin temu. Joe posłał mu skrzywione spojrzenie, które prawdopodobnie wynikało z jego nieodpowiedniego trzymania ręki na
120
dolnej części pleców Abby. Ale nie miał zamiaru jej zabrać. Odblokował drzwi i przewietrzył auto, kiedy Abby żegnała się. Matt przekładał ramiona Charliego przez pasy bezpieczeństwa, kiedy Abby pojawiła się po drugiej stronie samochodu, pomagając Gracie. - Masz swój sposób na zapinanie pasów bezpieczeństwa – powiedziała. Skończył i wsunął się na przednie siedzenie obok niej. - Tak, to jest bardzo podobne, jak podczas przygotowania do skoku. Jej usta wisiały otwarte w kształcie litery O. - Masz na myśli, takiego z samolotu? Matt uruchomił samochód i uśmiechnął się. Nie było nic lepszego niż adrenalina, jaką dawała wysokość, swobodne spadanie z trzech tysięcy stóp. Może z wyjątkiem patrzenia w oczy Abby. Doświadczał tego samego uczucia swobodnego spadku. - Tak, ale robiłem to również popołudniami, przejmując obowiązki za jednego z moich braci. Używając wszystkich umiejętności logistycznych, jakie mam. Dwie szkoły, trzy różne linie samochodowe, taniec, przekąski, karate. Mission impossibel. Roześmiała się i dźwięk przeszedł przez niego, ogrzewając go. Chciał słyszeć go więcej. Być jego powodem. Pochyliła głowę do tyłu, opierając o siedzenie i zamknęła oczy. - Właśnie opisałeś moje życie. Jechali w korku z powrotem do ośrodka, lekki deszcz stukał o szyby. Załoga tylnego siedzenia była cicho, z wyjątkiem miękkiego pochrapywania Gracie. Zerknął na profil Abby. Była zmęczona. Cholera, on też był zmęczony, a przecież on nie był podczas procesu tworzenia dziecka. 33 Nieprzyjemne uczucie pojawiło się w jego piersi. Nigdy nie będzie zadowolony z ilości czasu jaki został mu jeszcze z tą kobietą. Sięgnął nad 33
Ha, ha fajnie to nazwał
121
konsolą i przykrył rękę Abby swoją, splótł ich palce. Podobnie jak dwa kawałki puzzli pasujących do siebie. Głos w jego głowie krzyczał: Nie pozwól jej odejść. Nie możesz pozwolić jej odejść. Czy to mogła być prawda? Żyli godziny drogi od siebie. On był więcej poza krajem niż w domu, a ona zasługiwała na kogoś, kto byłby tam z nią. To nie był on. Nie mógł być.
122
Rozdział 11 Abby siedziała pod parasolem plażowym nie mogąc oderwać oczu od ciała Matta, kiedy biegał i rzucał piłką z Jackiem. Wiedziała teraz, jak to jest go czuć: gorący i gładki z czystej stali pod spodem. Jack piszczał i śmiał się, kiedy Matt chwycił go razem z piłką i pobiegł do wody sięgającej kolan, która była wyimaginowaną linią bramkową. - Mamo, widziałaś to? – Jack przybiegł do niej prosto z wody. – Matt rzucił mnie najwyżej w historii i ja nadal nie upuściłem piłki. Nawet w wodzie nie upuściłem. Uśmiechnęła się do syna. - Widziałam. – Był dzisiaj motyw biegania z Jackiem, największy zamek z piasku, najdłuższy rzut – jakby wszystko dzisiaj musiało być najlepsze, ponieważ było ostatnie. Ostatni dzień oznaczał pożegnanie, a ona nienawidzi pożegnań. Nie była w stanie policzyć przez ile przeszła. Przybrani rodzice. Przyjaciele. Szkoły. Potrzebowała coś zrobić. Wstała i zbierała zabawki podczas spaceru do wody, aby sprawdzić co z Annie i Gracie. Położyła łopatki i barbie obok kopca z piasku i wyprostowała się. Ciężkie ręce spoczęły na jej nagich ramionach i poczuła za sobą ciepłą obecność Matta. - Wszystko w porządku? - Tak. – Skinęła, ale słowo ścisnęło jej gardło. Czy pozostaną w kontakcie? Czy chciała tego? Czy będzie się martwiła, w każdej sekundzie, że jest w niebezpieczeństwie? Czy dowie się w ogóle, jeśli zostanie zabity? Lodowate uczucie przebiegło przez nią. Bez zastanowienia, odwróciła się i objęła go w pasie, przytulając go
123
tak mocno, jak tylko mogła. Chciała się w nim schować, umieścić usta na jego skórze. Jego ramiona objęły ją natychmiast i zamknęła oczy, wchłaniając go, czując się przez chwilę jak łańcuch, który nie mógł być przerwany. Ale nie byli. Nie mogli. Matt i Jack robili swoje uściśnięcia i klaśnięcia dłoni, tak długą i skomplikowaną rutynę, że zajęło im to pięć prób, aby wykonać wszystko poprawnie. - Wyjątkowo niesamowite – powiedziała. Jasny uśmiech na twarzy syna był jeszcze bardziej niesamowity. Starała się nie zauważać równie jasnego uśmiechu Matta. - Musimy nauczyć tego mamę. Potrzebuję tego na szczęście przed meczami, a ona nie zna żadnych ruchów. - Znam pewne ruchy – powiedziała. – Jack po prostu ich nie lubi. Matt posłał Jackowi spojrzenie jak facet do faceta. - To są dziewczyńskie ruchy. - Dlaczego tak mówisz? – zapytała, udając skrajnie obrażoną. Jack spojrzał na nią z wyrzutem. - Ponieważ jesteś dziewczyną. Matt starał się ukryć swój śmiech. - Cóż, on ma rację. Uniosła brwi na Matta. - Koleś. Wprowadzasz mnie w kłopoty. Nie wiesz, że ostatnią rzeczą, jaką możesz powiedzieć dziewczynie jest to, że robi coś jak dziewczyna? - Ale ona jest dziewczyną – powiedział Jack, całkowicie zmieszany. -
Chodź.
Ta
dziewczyna
musi
nałożyć
więcej
ochrony
przeciwsłonecznej na twoje plecy. - Mamo! – krzyknął w proteście. – Dlaczego Matt nie musi tego robić przez cały czas.
124
- On jest dorosły. - Robię. Powiedzieli w tym samym czasie, ale nie spojrzała na Matta, po prostu postawiła Jacka na wprost leżaka i posmarowała jego skórę. Matt podążył za nimi i nawet zza ciemnych okularów mogła poczuć, że ją obserwuje. - Będę tam za minutę – zawołał Matt do Jacka, który właśnie uciekał, czując się zwycięsko unikając smarowania twarzy. Ale zapominała o wszystkim, kiedy Matt skupiał swoją uwagę na niej tak jak teraz. Intensywnie i gorąco, jakby wślizgiwał się do jej umysłu. Może nawet do jej duszy. Usiadł przed jej leżakiem, a jej rozchylone uda automatycznie dostosowały się do jego dużego ciała. - Nie chcę się spalić – powiedział. Była niewielka szansa na to, ale ona podjęłaby się każdej okazji, żeby go dotknąć. W momencie, w którym jej pokryte balsamem ręce pogładziły jego plecy, pochylił się i westchnął. Ona zrobiła to samo w środku. Skóra Matta był gorąca i twarda pod jej rękami. Masowała palcami ramiona w tą i z powrotem, czując jego siłę, ale też kilka blizn. Minęła miejsca gdzie nałożyła już krem przeciwsłoneczny i przeszła w inne miejsca, przed którymi się nie mogła powstrzymać, by przebiec palcami. Jego dłonie krążyły wokół jej kostek. Przesunął dłonie wyżej, kciukami głaszcząc jej łydki. Powstrzymała jęk na uczucie jego dłoni na swoim ciele. Gdziekolwiek na jej ciele. Byłby powolny i dokładny, a... ona powie do widzenia za mniej niż dwanaście godzin. Abby zamknęła oczy i oddała się potrzebie, aby go poczuć. Stając się coraz odważniejsza, sunęła dłońmi w dół ramion, klatki piersiowej, czując twarde i mocno zarysowane krawędzie. Jedwabiste włosy wirujące wokół
125
płaskich sutków. Dotykała i eksplorowała, a następnie przesunęła się z powrotem, powtarzając swoje ruchy, hipnotyzując siebie, dopóki nie zatrzymał jej rąk. Łącząc ich palce razem, krzyżując jej ramiona wokół swojej klatki. Pochyliła się do przodu, aż jej piersi docisnęły się do jego pleców i oparła policzek na czubku jego głowy. Chciała go trzymać i chciała być trzymana przez niego. - Czy patrzysz na dzieci? – Jej głos był ledwie szeptem. - Tak – też wyszeptał. Ponieważ to był właśnie tego rodzaju moment. Siedzieli w ten sposób w ciszy, sekundy i minuty mijały, jego ciepły oddech na jej ramieniu. Wreszcie Matt uniósł złączone dłonie i przycisnął wargi do nich, zanim puścił ją. Jack i Gracie wołali prosząc o wycieczkę do oceanu. Wstał i wyciągnął rękę. - Karzełki wzywają. Unikała jego wzroku, nagle zakłopotana, swoimi wędrującymi rękami. - Abby. Wpatrywała się w jego wyciągniętą dłoń. Nie rób tego. Nie licz na nikogo. Znajome ostrzeżenie zabrzmiało z daleka, inaczej niż do tej pory. Więc zrobiła to co zaproponował i jego dłoń zamknęła się wokół jej, silna i pewna, delikatnie ciągnąca. - Chodź ze mną popływać. Nie pozwolę, by coś ci się stało. Obiecuję. Jego uśmiech był gorący, parzył ją, a jego głęboki głos podsycał płomienie. - Nie bój się. Czy pozwoliłby jej utonąć? Nie, ona nie bała się niczego, kiedy on trzymał ją. To właśnie tego się bała, ponieważ po dzisiejszym dniu już nie będzie tego robił.
126
*** Cała ich szóstka brodziła w oceanie, Charlie przyklejony jak zwykle z jednej strony do Matta. Gracie jadąca na jego plecach, a Jack wiszący na jego wyciągniętym ramieniu jak małpka. Matt trzymał rękę Abby mocno, a Annie ściskała drugą, wszedł powoli do wody, pozwalając Abby przyzwyczaić się. Nadal nie była fanem tego. Zatrzymali się niedaleko od brzegu, fale przypływały delikatnie. Dzieci chlapały i piszczały, dopóki stado mew nie przykuło ich uwagi. - Chodź tu – Matt zacisnął dłoń na dłoni Abby, zanim zdążyła uciec. Z jednym ramieniem wokół jej talii, przycisnął ją mocno do swojego boku. Z oczami cały czas zwracającymi uwagę na dzieciaki, powoli wprowadził ich tyłem, aż stopy Abby nie dotykały już dłużej dna. Przylgnęła do niego, jedną ręką trzymając go za ramiona. Jedwabiście gładkie nogi po prostu kołysały się i przesuwały zmysłowo wokół niego. Jedyne o czym mógł myśleć, to jak daleko chciał pójść. Nadal chcąc iść dalej. Otaczająca ich woda uniosła koszulkę jej stroju do góry, pozwalając jego palcom odnaleźć miękką skórę jej talii. Powinien ją zmusić do pójścia do wody dni temu. - Co myślisz? Dobrze? Źle? - Jest w porządku. To było głupie, żeby się bać. - Nigdy nie jest głupio się bać. I ty miałaś ku temu cholernie dobry powód. Poza tym oto tu jesteś. W oceanie. – I oto on tu był, bliżej niej niż był przez cały tydzień. I szybko staje się twardszym, niż był ... bardzo dawno temu. Kiedy ona patrzyła na dzieci, on nie mógł oderwać wzroku od jej miękkich, wilgotnych warg zaledwie kilka cali od jego, kropli wody łączących jej rzęsy, co czyniło je jeszcze ciemniejszymi i grubszymi. W jaki sposób po tak krótkim czasie, w którym ją znał, doszło do tego, że nie był w stanie wyobrazić sobie kolejnego dnia bez niej?
127
- Co byś robiła, jeśli nie byłoby cię tutaj? - Hmm. – Pozwoliła głowie opaść na jego ramię. Brzmienie jej mruczącego głosu, przechodziło przez niego. – Która jest godzina? Spojrzał na zegarek. - Druga trzydzieści. - Jeśli nie byłoby to lato, odbierałabym dzieci z przedszkola i szkoły. Tygodnie od teraz, kiedy będzie... gdziekolwiek będzie, chciał móc sobie wyobrazić, co ona właśnie robi. - A co z wtorkiem, o dziewiątej piętnaście? - Nie wiem. – Czuł jej uśmiech przy swojej szyi. – Może byłabym w sklepie. Jej kciuk powoli zataczał kręgi na jego skórze, to uczucie poszło prosto to jego jaj. Poprawił ją lekko, zanim uniosła się i mogła poczuć, jak bardzo jej dotyk wpływał na niego. Skupił się na ich poszukiwaczach muszli, szybko przebierających nóżkami w poszukiwaniu tej perfekcyjnej. Ich. W taki sposób oni, stali się ich, przynajmniej przez ten tydzień.
128
Rozdział 12 Abby słuchała głosów i chichotów dochodzących z drugiego pokoju. Dzieci pozwoliły mu wejść dziesięć minut temu, a ona oto właśnie była nadal w łazience. Stała przed lustrem, próbując zobaczyć, to co widział Matt. Podniecenie i nerwy ścigały się nawzajem w jej brzuchu. Weź się w garść. To nie jest randka, jesteście tylko przyjaciółmi. To wszystko. Wyszła z łazienki gotowa, na tyle, na ile mogła być. - Więc, co zrobiłeś? – zapytała Annie, siedząc urzeczona wraz z Jackiem u stóp Matta. - Użyłem noża, żeby odciąć uszkodzony spadochron i nie zaplątać się w nim, a potem pociągnąłem... Ich oczy spotkały się. Jego gorące spojrzenie przesunęło się z jej twarzy na piersi i letnią sukienkę z dekoltem w serek wiązaną wokół szyi. Kontynuował swoje powolne studiowanie wzdłuż jej nóg, tworząc sobie ponownie kopię zapasową tego obrazu w głowie. - Cześć. – To wszystko, co była w stanie powiedzieć, kiedy jego gorące spojrzenie sprawiało, że topniała po drugiej stronie pokoju. Patrzyła na mężczyznę przed nią i zastanawiała się po raz setny, dlaczego on tu jest. Mógł być gdziekolwiek, z kimkolwiek. Ale był tutaj, opowiadając historie jej dzieciom. Będąc bohaterem dla jej syna, takim, którego nigdy nie miał. Angażując Annie, z Charliem siedzącym na jego kolanach i bawiącym się jego zegarkiem z milionem funkcji. Białe rękawy koszuli były podwinięte, podkreślając umięśnione ramiona. Jego jeansy były ciemne i mocno opinały uda, na nogach miał buty, których dotychczas nie widziała – może z wężowej skóry. Jego druga
129
ręka była wyciągnięta, asekurując Gracie przed upadkiem z kanapy, kiedy wpinała maluteńkie spineczki w jego włosy. Nie odrywając od niej wzroku, wstał, stawiając Charliego na nogach. - Wyglądasz pięknie. Pogładziła rękami po swojej jedwabnej, krótkiej sukience. - Dziękuję. Twoje włosy też wyglądają ładnie. Nie śmiał się, tylko sięgnął i wyciągnął małe spinki z włosów, nadal paląc ją spojrzeniem. Była już prawie bez tchu, kiedy jego ręka oplotła jej nagie plecy i poprowadziła do drzwi.
*** Piękna, nawet nie było bliskie, aby ją opisać. Spędzili praktycznie cały tydzień razem, ale jakimś cudem odczuwał to inaczej. Wiedział, że w jej głowie to nie była randka i nie powinna być także w jego. Zazwyczaj nie bierzesz swoich dzieci na randkę. Ale pod pewnymi względami, to było bardziej intymne, niż jakakolwiek randka, na jakiej kiedykolwiek był. Chciał jej dotknąć, trzymać ją, kochać się z nią. Wyobrażał sobie wszystkie sposoby na jakie chciał pieścić jej ciało, badać jej każdy cal, poświęcając więcej czasu jej gładkiemu, zaokrąglonemu brzuszkowi. Chciał ją rozebrać i wejść w nią tak bardzo, że aż go to spalało. Umierał, aby chwycić ją i pokazać, że wcale nie był dobrym mężczyzną. Ale nie mógł tego zrobić, a potem odejść. Nie od niej. Szli razem, Abby dłoń mocno schowana w jego, otoczeni dziećmi, każdym na innym etapie ruchu. Dziewczynki miały na sobie letnie sukienki i sandałki, chłopcy szorty khaki i koszulki polo. Loczki Gracie były podtrzymywane przez błyszczącą frotkę, a warkocze Annie były schludne i pod kontrolą tak, jak ona. - Tędy proszę – powiedziała hostessa.
130
Podążyli za nią przez cały balkon restauracji do ich zarezerwowanego stolika. To ten sam balkon, z którego tydzień temu obserwował jak Abby tańczyła na patio. Nawet nie tydzień. Ale ile razy on kiedykolwiek wyszedł z tą samą kobietą? Trzy razy? Cztery? To nie trwało w sumie więcej niż dwanaście godzin, może, i nie wszystkie z nich spędził rozmawiając. Grupa biznesmenów wodziła za nią pożądliwymi oczami, dopóki Matt nie ukrócił tego spojrzeniem. Nie waż się kurwa spojrzeć na nią. Nawet nie waż się pomyśleć o niej. Bez wątpienia mogli go nazwać szczęśliwym draniem. Prosił Boga, żeby to była prawda. Ich szóstka zjadła kolację, tak jak każdy inny posiłek, rozmawiając i śmiejąc się i żonglując dziećmi i przyprawami. Anie poruszała luźny ząb językiem. Będzie wyglądała uroczo z brakującym przednim zębem. Nie dlatego, że chciałby to zobaczyć. Nagle pięciogwiazdkowy posiłek smakował jak brud. Wziął łyk mrożonej herbaty, aby zmyć go. Skończyli kolację, a on i Abby pozwolili dzieciom przenieść się na pobliskie schody, aby pooglądać rozstawiający się zespół. Młoda kobieta w zwiewnej spódnicy z włosami opadającymi do pasa, stroiła gitarę, podczas gdy mężczyzna za nią przygotowywał się na skrzypcach. Matt i Abby siedzieli spokojnie, popijając drinki. Matt wziął ją za rękę, bo nie potrafił jej nie dotykać. Obrócił ją w swojej, bawił się palcami i głaskał kciukiem po jej miękkiej skórze. Zawsze wyglądała na taką małą w jego dłoni, taką delikatną. Odwróciła się do niego i błysnęła słodkim uśmiechem, tym, któremu zawsze udawało się spowodować szybsze bicie jego serca. Myśli o innym mężczyźnie próbującym wkroczyć i zdobyć ją, próbującym być ojcem dla dzieci, trzymającym dziecko w swoich ramionach. Te myśli sprawiały, że był chory. I wściekły i ... tak cholernie smutny. Muzyka zaczęła grać i dzieci były chętne do tańca. Poprowadził Abby po schodach z jedną ręką na plecach i drugą wyciągniętą w razie potknięcia.
131
Znaleźli krzesła i usiedli w pobliżu, aby obserwować dzieci. Jack pokazywał swoje ruchy, coś jak zestaw karate w niezdarnym rytmie. Charlie obracał się, dopóki nie upadł w ataku śmiechu. Dziewczynki kręciły się przed uśmiechniętą młodą kobietą przy mikrofonie. Kilka piosenek później podbiegła Gracie, wspinając się na jego kolana. Siadła twarzą do niego, jej kościste kolana wbijały się mu w uda. - Cześć biedronko. Dobrze się bawisz? Skinęła głową. - Tancę. Wiciałeś mnie? Oklęciłam się osiemnaście dwunastych lazy. - Osiemnaście dwunastych razy, hah? To dużo, a ja widziałem. Gracie rzuciła mu się na szyję, spontanicznie przytulając, co boleśnie roztopiło jego serce. Potem odsunęła się i wzięła jego twarz w maleńkie dłonie. - Zycyłabym sobie byś był moim tatusiem. Co myslis?34 Jej niewinne pytanie przyszło jak cios w brzuch. Co on myślał? Że chciał tego bardziej niż cokolwiek innego. Że jeśli rzeczy byłyby inne. Jeśli pocisk przeciwpancerny nie wyrwałby dziury w jego najlepszym przyjacielu. Jeśli... Matt przełknął żółć, która zawsze towarzyszyła pamięci tamtych wydarzeń. - Myślę, że każdy mężczyzna, który miałby ciebie za córeczkę byłby najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jej brwi zmarszczyły się razem i przechyliła główkę delikatnie na bok. - Cy cujes się scęściazem? Jego serce pękało pod coraz większą presją, ale Gracie nie poczekała na odpowiedź, po prostu dała mu swój najjaśniejszy uśmiech i osunęła się na ziemię. Kiedy starał się powrócić do siebie, Abby pokręciła głową. 34
Po prostu się rozpłynęłam, ona jest urocza. / a ja się popłakałam, no nie nadaje się ... (Atka)
132
- Matt... Nie wiem, co powiedzieć. Nie wiem, dlaczego to powiedziała. Nie mogę sobie wyobrazić co musisz sobie myśleć. Nie, ona na pewno nie mogła. - To znaczy, my całkowicie zmonopolizowaliśmy twoje wakacje. Dzieciaki były wokół ciebie w każdej sekundzie i .... - Abby, czy ty naprawdę myślisz, że dałbym się wmanewrować w zabawę z grupą przedszkolaków, gdybym chciał być sam? – Ale unikał wzroku kobiety patrzącej na niego dużymi, zielonymi oczami. Nigdy nie miał najmniejszych szans. Nagle wstał i wyciągnął rękę. - Zatańcz ze mną. Matt skierował ich na odpowiednią odległość, wciąż mając dzieci w zasięgu wzroku. Przyciągnął ją w zamknięciu i trzymał tak, jak chciał już od bardzo długiego czasu. Delektował się czuciem jej w swoich ramionach, kochając jej sukienkę, która odsłaniała jej nagie dla jego dotyku ramiona. Przysunął ich złączone ręce do swojej klatki piersiowej, jego kciuk leniwie pocierał jej plecy, a oni kołysali się w rytm przychodzących i odchodzących spokojnych melodii. Walczył, ponieważ wszystko czego tylko pragnął, miał w swoich ramionach, a wszystko co mógł zrobić, to było odejście. Położył policzek na jej włosach, odetchną nią, odrobiną wanilii, ale w większości tylko własnym, unikalnym zapachem Abby. Tym jednym, który kochał. Podniosła rękę i położyła ją na jego szyi, przesuwając palcami po włosach na jego karku. Ona była jego, przynajmniej na razie w jego ramionach. Otaczał ją i nawet, choć była mała, ona też go otaczała. Wpasowując się w niego, tak jakby była stworzona do tego. Reszta świata zanikała, aż nie było innego miejsca, w którym wolałby teraz być. Nie ze swoim zespołem, ani ze swoją rodziną. Nigdzie indziej. Sześć dni. Miał już z nią sześć pieprzonych dni.
133
Wydawało się to tylko chwilą, ale również całym życiem. Matt prześledził palcem po jej jedwabistych włosach, pozwalając niciom włosów przelewać się przez grzbiet dłoni niczym woda. Odnalazł ciepło i wilgoć jej szyi, wyobrażając sobie, że przykłada tam swoje usta. Oparła policzek na jego ramieniu, przysuwając się do niego, aż poczuł jej pełne piersi na swojej klatce, jej brzuch przy swoim. Kiedy przycisnął wargi do gołej skóry jej ramienia, zadrżała i przytrzymał ją ciaśniej. Walczył z chęcią przytrzymania jej włosów w pięści, odciągnięcia jej głowy do tyłu i pocałowania z całą stłumioną chęcią przepływającą przez niego. Aby pokazać jej, że była jego. Potem pomyślał o tym, jak szybko to się skończy. Jak ona uwolni się z jego ramion, a on nigdy już nie będzie jej tak dotykał. Muzyka wzrosła w crescendo, podobnie jak ich świadomość siebie. Jego palce na jej dolnej części pleców, trzymające ją mocniej, bardziej rozpaczliwie. I wiedział. Wiedział bez wątpliwości, że trzymał swoje serce i duszę w ramionach. I nigdy nie chciał jej puścić.
*** Ostatnie nuty piosenki wzniosły się w powietrzu, a Abby wyczuła pary opuszczające parkiet. Piosenkarz podziękował i zespół spakował sprzęt. To był koniec. Ostatni dzień. Ostatnia piosenka. Niechętnie podniosła głowę z jego ramion, ale nie puściła go. Jego ręka pozostała na jej plecach, jej ramiona pozostały owinięte wokół niego. Wszystko w niej ścisnęło się tak bardzo, kiedy spojrzała w oczy mężczyzny, który trzymał ją bliżej i dłużej niż ona kiedykolwiek wcześniej była trzymana. Charlie natarł głową w Matta, owijając ramiona wokół jego nóg i wymuszając miejsce między nimi. Jack pociągnął za jej dłoń.
134
- Mamo, czy możemy pochodzić po plaży? Proooszę. Wieczorna bryza uniosła kosmyk jej włosów i rozdmuchała po ustach. Oboje sięgnęli po niego, a ich palce dotknęły się. Kolejny wstrząs. - Tak, Mamo – powiedział Matt, naśladując Jacka, chociaż jego oczy nie śmiały się. - Proszę. Jak mogła powiedzieć nie na spędzenie z nim kilku minut więcej? Zrzucili buty i podeszli do drogi, zanim zatrzymali się podziwiać długi pas białego światła odbijającej się od wody drogi do pełni księżyca. Dzieci zanurzyły paluszki po raz ostatni. Matt przyciągnął ją z powrotem do siebie, jego ciało ogrzewało ją, jego wielkie dłonie obejmowały jej brzuch. Czuła wszystko z najwyższą świadomością. Ciepło z ciała Matta sączące się przez jej skórę, aż do jej krwi. Jedwabistą tkaninę sukienki rozwiewaną po jej nogach. Chłód piasku pod jej bosymi stopami, szum fal, tłumiący pobliskie głosy dzieci. Obniżył głowę, aż jego gładki policzek otarł się o jej. Jego dłonie głaskały i pieściły jej brzuszek. - Myślisz, że ona się obudziła? - Może. – Przebiegła lekko palcami przez włosy na jego przedramionach, aż nakryła dłonią jego ręce. Dziecko poruszało się bardziej, kiedy leżała, ale był blisko, a ona lubiła jego ręce tam gdzie były. Nigdy nie pragnęła tak bardzo dotknąć żadnego mężczyzny lub pragnąć tak rozpaczliwie być przez niego dotykaną. Było wiele rzeczy, których nie czuła lub nie pragnęła przed Mattem. Odczucia i emocje, które teraz groziły tym, że przytłoczą ją, pogrążą i zatopią. Szorstkie rozbijanie fal, następujące po spokojnym odpływie, odzwierciedlały jej życie. Ludzie przychodzili i odchodzili. Wkraczali w jej życie, a następnie po cichu zostawiali. Czasami bez słowa. - Abby. Jego ciepły oddech otarł się o jej włosy i potrząsnęła głową. Nie
135
chciała rozmawiać. Nie chciała się żegnać. - Abby. Kiedy Matt zmusił ją, by odwróciła się do niego i zmierzyła z nim, położyła drżący palec na jego ustach. - Nie rób tego. Nie ma nic do powiedzenia. – Nie mogłaby znieść słuchania o tym, że będzie za nią tęsknił. Że zawsze będzie o niej pamiętał. Że mu przykro. Nie miał żadnego powodu, aby mogło mu być przykro. Z uchem przyciśniętym do jego piersi, skupiła się na biciu jego serca. Umięśnione ramiona owinęły się wokół niej jak nieprzenikniona ściana, przesuwając dłoń do jej pleców, pod włosami, aż jego palce wcisnęły się w jej głowę. - Tylko powiedz mi, że też to czujesz. Poczuła zbliżające się łzy i zagryzła wargę, powstrzymując je. - Czuję to. Ale przekonała się już dawno temu o tym, że nie potrzebowała więcej. To, że nie chciała więcej, nie wystarczało, aby zmierzyć się z ryzykiem utraty tego. Rzeczy kończyły się dokładnie, kiedy wiedziała, że powinny, ale myliła się co do nie cierpienia. *** Matt odsunął kołdrę i położył śpiącego Charliego do łóżka. Po zdjęciu jego odświętnego ubrania, Matt nasunął na niego jego koszulkę Sponge Boba, którą Abby zostawiła na poduszce. Charlie nie poruszył się, kiedy Matt przesunął jego włosy w celu sprawdzenia szwów po raz ostatni. Jego dni z posiadaniem malucha przyklejonego do jego boku dobiegły końca. Koszulka i spodenki leżały na szczycie kredensu, przygotowane na jutrzejszą podróż do domu. Wszystko inne było spakowane. Szczęka Matta zacisnęła się. Nie mógł nawet znieść myśli o niej pakującej samej samochód.
136
Jak na boga miał zamiar się czuć, wiedząc, że była sama, zbyt daleko, żeby mógł się tam dostać, kiedy będzie go potrzebowała. A to był dopiero początek. Zatrzymał się przy drzwiach i nasłuchiwał dźwięków, do których mógłby się przyzwyczaić. Głos Abby ponad odgłosem płynącej wody. Skrobanie stołka po płytkach podłogowych. Stłumione „musę splunąć”, potem krzyk. Musiał się ruszyć, zanim ktoś splunie, pomyślał z ukłuciem żalu. Gracie wyłoniła się z łazienki i chwyciła go za nogi. Pokuśtykał dalej, ciągnąć nogę i przyklejoną do niej dziewczynkę, aż do jej łóżka. Nie powinien jej pobudzać przed snem, ale nie mógł się oprzeć podrzuceniu jej w powietrze i złapaniu w locie. Ponieważ to było ostatnie układanie do snu. Usiadła, będąc dziwnie spokojna, jej duże, brązowe oczy szukały jego. Odgarnął krnąbrne loki z jej policzka i założył lekko za ucho, ocierając poważną twarz i zastępując ją jej uśmiechem z dołeczkami. Zmusił się do uśmiechu, nawet kiedy jej słowa odbijały się echem w jego głowie. Chciałabym, abyś był moim tatusiem. Nie. On nie mógł być jej tatusiem, ponieważ zasłużyła na tatusia, który byłby tam, kładąc do snu swoją dziewczynkę, każdego wieczoru. Przysunęła się i objęła go za szyję. - Sciskas mnie – powiedziała, kiedy jego ramiona objęły ją. - Robię to? - Matt przerwał, przełykając gulę w gardle. – Cóż nie powinienem ściskać biedronki. Mogłaby odlecieć od razu. – Otulił ją ciasno i złożył pocałunek na jej czole, zanim całkowicie zagubi się. Po drugiej stronie pokoju Annie nie powiedziała ani słowa, tylko przyglądała się mu poważnymi, orzechowymi oczami. Tak. Wiedziała. Dlatego trzymała się na dystans. Mądrze. Zatrzymaj ten instynkt, dziewczynko. Matt przesunął ręką po jednym z jej
137
warkoczyków. - Dobranoc, księżniczko. – Wyłączył lampkę. Osunął się na kanapę i oparł łokcie na kolanach, studiując różne kolory na dywanie. Na dźwięk szurających stóp, spojrzał w górę. Jack stanął przed nim, mając na sobie swoją ulubioną piżamę Spider Man, która była dwa numery za mała. - Cześć kolego. Gotowy do łóżka? Jack również z wielkim zaciekawieniem studiował dywan. - Taak. Cholera, będę tęsknił za tym dzieciakiem. - Pamiętasz co ci powiedziałem? - Taak. Piłka blisko, głowa nisko. Matt wyciągnął rękę i zmierzwił mu włosy. - Dokładnie. – Delikatnie pogładził i położył rękę z tyłu głowy chłopca. – I opiekuj się mamą, dobrze? - Okej – odpowiedział Jack, z powrotem studiując dywan. - Masz mój numer, prawda? - Taak. Upewnił się, że Jack umieścił go w specjalnej kieszeni walizki, jeszcze przed kolacją. W razie czego. - Możesz zadzwonić do mnie w każdej chwili. Zawsze będę odpowiadał. Jack spojrzał w górę, walcząc z drżącą wargą 35. - Nawet wtedy, gdy będziesz żołnierzem? Węzeł wokół jego serca dokręcił się. Nie. Nie zawsze będzie mógł odpowiedzieć i Jack był wystarczająco inteligentny, aby wiedzieć. - To może zająć mi kilka dni, ale tak. Nawet wtedy. – Matt przyciągnął go do uścisku i kiedy Jack chwycił go za szyję, mocno ściskając jego małymi 35
Kochane są te dzieciaki. Potrzebne mi były chusteczki, kiedy czytałam ten rozdział.
138
ramionami, zamknął oczy i walczył z pieczeniem łez. - Jack – powiedziała cicho Abby, stojąc przy drzwiach. – Jesteś gotowy do łóżka? Jack cofnął się, powolnie uwalniając kark Matta. - Trzymaj piłkę blisko, a głowę nisko. – Głos Matta zabrzmiał grubo i szorstko, nawet dla jego uszu. Wstał, uścisnął ramię Jacka i podszedł do szklanych, przesuwnych drzwi. Jak do cholery faceci to robili? To nie była nawet jego rodzina, a to rozrywało jego serce. Wpatrywał się w ciemność nocy, odtwarzając każdą minutę minionego tygodnia, dopóki nie zobaczył odbicia Abby w szkle? - Zasnął? - Prawie. Matt nie odwrócił się, bo gdy to zrobi pozostanie tylko jedna rzecz do powiedzenia. Obserwował jej rękę unoszącą się, aby dotknąć jego pleców, a następnie opadającą na bok. Tak odważna i niezależna, tak zaradna, chociaż mała i krucha. Gdy nie mógł odkładać tego dłużej, odwrócił się do niej. Przegryzła wargę, wydając się tak samo pozbawioną słów jak on. Jej oczy błądziły po pokoju, zanim odnalazły jego. - Dziękuję za kolację. - Proszę bardzo. – Żałował, że żadne z nich nie potrafiło powiedzieć, czegokolwiek, co złagodziłoby ucisk w jego brzuchu. Myliła się. Było coś do powiedzenia. On po prostu nie wiedział, czym oni byli. Lub wiedział, ale nie nie mógł tego powiedzieć. - Lepiej już pójdę. Masz jutro długą drogę przed sobą. Potarła po niewyraźnej linii na palcu. - Tak. Poszedł za nią do drzwi. - Na pewno nie potrzebujesz, by zanieść coś do samochodu? - Jestem pewna. Prawie wszystko zostało zrobione.
139
Przytaknął, otworzył drzwi i oboje wyszli. Czy na prawdę nie było nic więcej do powiedzenia? Było coś między nimi i oboje o tym wiedzieli. Naprawdę mieli zamiar odejść tak po prostu od tego bez słowa? - Dziękuję ci za wszystko. Ja... – Opuściła wzrok na jego koszulę, przed podniesieniem oczu z powrotem do niego. – Wiesz, nie słyszałam tak dużo ich śmiechu od... chyba nigdy. To było dobre dla nich. Ty byłeś dobry. – Uśmiechnęła się, zobaczył rozczarowujący ułamek tego, co zwykle dostawał i jej oczy zsunęły się z jego. – W każdym razie, byli szczęśliwi w tym tygodniu, więc dziękuję. -A co z tobą, Abby? Byłaś szczęśliwa? Spojrzała na niego oczami lśniącymi smutkiem. - Tak. Byłam szczęśliwa. Chciał podkreślić słowo kluczowe: była. Ale co dobrego by zrobiło zmuszenie jej do przyznania, że to ją raniło, tak samo jak jego. Że chciała go tak samo mocno, jak on chciał jej. Wspięła się na palce, umieszczając niewinny pocałunek na jego policzku i cofnęła się. Jego palce zacisnęły się, by powstrzymać się przed dotknięciem jej. Cholera. - Masz mój numer. – Te słowa wypowiedział twardo, jego dłonie zacisnęły się w pięści po bokach. – Daj mi znać, jak dojedziesz do domu. Dała mu nerwowe skinienie. - Dobrze, więc. – Patrzył na nią długo i twardo, ten ostatni raz i odszedł. Zrobił już trzy kroki, a jego palce były centymetry od przywołania windy, wtedy zamarł. Nie. Nie ma do diabła mowy, że pozostawi to w ten sposób. Odwrócił się, zmniejszył dystans między nimi i wypowiedział jej imię w tym samym czasie.
140
- Abby. Była odwrócona do niego tyłem, jej ręka była na klamce, ale odwróciła się na dźwięk jego głosu. Czy to była ulga w jej oczach? Nie czekał na to, by się dowiedzieć. Chwycił jej twarz w dłonie i wziął to, czego pragnął od tak dawna. Pocałunek nie zaczął się powoli, ale nastąpił jak nagły sztorm, gorący i potrzebujący. Spotkanie języków, jego palce ściskające jej włosy. Wszystko, co powstrzymywał przez cały tydzień, wybuchło. Jej ręce przesunęły się wyżej, trzymając się mocno za jego przedramiona. Przekrzywił jej głowę i pocałował ją mocniej, głębiej. Zmiękła i otworzyła się na niego, jęknęła w jego usta, wibracje rozeszły się po całym jego ciele, spalając go, czyniąc go bardziej zdesperowanym dla niej. Ucztował na jej ustach, kiedy jej ręce poruszały się po jego klatce, jej delikatne palce zacisnęły się na materiale jego koszuli. Zabijała go. Jej smak. Jej zapach. Wiedząc, że to było wszystko, co mógł mieć. Jedną rękę zaplątał w jej włosach. Drugą gładził po aksamitnej skórze pleców, aż poczuł krawędź majtek przez cieniutką tkaninę. Przesunął się niżej, ścisnął, a ona odpowiedziała, ciągnąć go za włosy i całując z taką samą intensywnością jak on. Jej ciało było miękkie i poddające się, jak wiedział, że będzie. I potrzebował więcej. Więcej czasu. Mniej ubrań. Jego usta na jej piersiach, powoli wypracowujące sobie drogę w dół jej ciała. Musiał się wycofać. Puścił jej włosy i położył rękę na policzku. Dotknął wargami jej ust, delikatnie tym razem – raz, a potem kolejny. Kiedy odchylił się do tyłu jej twarz pozostała uniesiona, oczy zamknięte. Ona naprawdę wyglądała jak anioł. Jego kciuk prześledził linie wzdłuż jej miękkich brwi, jej policzek, chłonąc ją. Utrwalając każdy szczegół w pamięci. Jej oczy zamrugały otwierając się lekko, nieostre. Stanęła zupełnie
141
nieruchomo, jakby nie była pewna, co się właśnie stało. Policzki zarumienione, włosy zmierzwione, wargi mokre i błyszczące. Zaczął mówić, ale żaden dźwięk nie wyszedł. Pocałował ją ten ostatni raz, powoli i ociągając się, próbując powiedzieć jej pocałunkiem wszystko to, czego nie mógł powiedzieć słowami, zanim pozwoli jej odejść. Odchrząknął, spróbował ponownie. - Poczekam na ciebie, aż zamkniesz drzwi. Nie poruszyła się, nie miała pojęcia, jak blisko był rozebrania jej i przeniesienia przez te drzwi. - Abby. Wejdź do środka. Surowość w jego głosie dodała jej ruchu. Obserwował drzwi zamykające się za nią, nasłuchiwał tego ostatecznego kliknięcia. Pięć minut później Matt odszedł od najlepszej rzeczy jaka kiedykolwiek mu się przydarzyła.
142
Rozdział 13 Abby poniekąd spodziewała się zobaczyć Matta czekającego na zewnątrz jej drzwi, kiedy opuszczała pokój tego ranka. Wtedy przewidywała, że zobaczy go opierającego się o ścianę, kiedy winda otworzy się na lobby. Spędziła większość sześciogodzinnej jazdy na przekonywaniu siebie, że nie była rozczarowana. Walcząc z uczuciem osamotnienia, którego nie było tam przed plażą. Przed Mattem. Zadrzewiona autostrada rozciągała się przed nią, film Disneya zafascynował dzieci, a jej umysł pędził dziko. Podobnie jak konie zerwane z zaprzęgu, goniąc wspomnienia tak, jak one goniły przyśpieszając, ciągnąc ją za sobą, czy tego chciała, czy nie. Głos Matta, tak ciepły i bogaty jak jego czekoladowe oczy. Wszystko o tobie mnie interesuje. Jej imię na jego ustach – Abby. I pocałunek. Zalało ją ciepło. Jego jędrne usta na jej, duże dłonie błąkające się po jej ciele, kiedy pożerał ją. Czuła desperację w jego dotyku, kiedy chwycił jej włosy w dłoń. A ona pozwoliła mu, zachęcała go. Jej dłonie zacisnęły się na kierownicy i oblizała wargi, wyobrażając sobie, że mogła czuć jeszcze jego smak. Nigdy nie wiedziała, że pocałunek może to zrobić. Coś tak gorącego w jej wnętrzu, że aż topiło. Czy można być tą samą osobą po takim pocałunku? Podkręciła klimatyzacje w samochodzie. Jeśli nie odsunąłby się, mogłaby otworzyć drzwi za nią i zabrać go do swojego łóżka. I to byłby ogromny błąd, nawet jeśli pragnęła więcej. Wspomnienia o tym pocałunku musiały pozbawić jej rzeczywistości. Ale jeśli jakiś pocałunek mógł pokonać dystans, to właśnie był ten. Jeśli
143
jakikolwiek mężczyzna mógł mieć wpływ na nią poprzez kilometry i nadchodzące lata, to był to Matt. Sposób w jaki na nią patrzył, jakby pragnął jej, jakby odejście od niej zabijało go. Ale zrobił to. Powinna rozważyć własne szczęście. Jej serce mogło zostać roztrzaskane, ale ona uciekła w ostatniej chwili, tuż przed tym, jak dostała się na tyle blisko, że bycie bez niego, sprawiłoby, że zacznie krwawić. Po pięciu postojach – dwóch na jedzenie i trzech na toaletę, dotarli do domu w Releigh. Abby przyniosła ostatnie torby z samochodu i zrzuciła je z wyczerpanych ramion. Dzieci pomagały rozładowywać, dopóki ich pomoc nie stała się bardziej przeszkodą, a ona wysłała je na górę pobawić się. Miała może około dwunastu minut przed rozpętaniem się piekła. Jej telefon zadzwonił, kiedy niosła torbę do swojej sypialni. Oczywiście Angie dzwoniła, by ją sprawdzić. Nacisnęła guzik. - Tak, Mamo, dotarłam do domu. - Czy to tak teraz będziesz mnie nazywać? Jej walizki opadły na podłogę w sypialni i zamroziło ją na dźwięk głosu Matta. - Zgaduję, że dotarłaś do domu? Próbowała rozpaczliwie uspokoić motylki fruwające wewnątrz niej, na tyle, by móc odpowiedzieć. - Dotarłam. Tak. Jestem w domu. – Te chaotyczne myśli wylatujące z jej głowy, przez usta brzmiały jak słowa Tarzana. Ja w łazience. Matt przy telefonie. - Dzieciaki dobrze zniosły podróż? Jego głos brzmiał na głębszy przez telefon i tak blisko. Jeśli zamknie oczy i zablokuje wizję powakacyjnej tragedii na całej podłodze, będzie z powrotem na plaży. Z powrotem z mężczyzną, z którym pomyślała, że już nigdy nie będzie rozmawiać. - Och, tak. Byli w porządku. Przepraszam, że nie zadzwoniłam.
144
Zaczęłam wypakowywać samochód i ... Zapomniałam. – I ona nigdy nie pomyślała, nawet za milion lat, że faktycznie miał na myśli, żeby do niego zadzwoniła, kiedy czynił ten komentarz podczas pożegnania. Powiedzieli sobie do widzenia. To powinien być koniec. - Brzmisz na zmęczoną. Była, ale to nie było zmęczenie. To była ona, niemająca pojęcia co powiedzieć. - Ze mną w porządku. Jego miękki śmiech wiał przez linię telefoniczną, muskając jej ciało tak jak jego delikatny dotyk. - Dobranoc Abby. Zadzwonię do ciebie jutro. Rozłączył się, zanim miała w ogóle szansę odpowiedzieć. Co? Poczekaj! On zadzwoni do niej jutro? Nie! Jej serce krzyczało. Powiedziałeś, że to będzie koniec! Mówiłeś, że nie będzie żadnego ryzyka! O ósmej dzieci były w łóżkach, a ona była w trakcie trzeciej tury prania. Rozciągnęła się, by sięgnąć dna pralki, nie było łatwo z ciążowym brzuchem. Jej komórka zadzwoniła ponownie i jej serce zastukało nieregularnym biciem, bo to mógł być Matt. Dokładnie jak pies Pawłowa. Głupia. - Hallo? - Czy zabiłoby cię podniesienie telefonu i zadzwonienie do mnie? Zastrzelona. - Przepraszam, Ang, jestem złą przyjaciółką. – Dzwonienie do ludzi, wyciąganie ręki, nie przychodzi naturalnie. - Dlaczego jesteś pozbawiona tchu? Uh, ponieważ myślałam, że możesz być kimś innym? - Nie jestem. - Hmm. – Angie brzmiała sceptycznie. – Dobrze się czujesz? Jak
145
podróż? - Ze mną w porządku, a podróż była dobra. Trzy filmy i byliśmy w domu. - Dzięki bogu za odtwarzacze DVD. Joe i ja nigdzie się nie ruszamy bez nich. Nie wyobrażam sobie, jak nasi rodzice zabierali nas na wakacje. Mój tata z jego machającą ręka. – Angie zaśmiała się, ale następnie musiała zauważyć cisze na końcu słuchawki Abby. – Cholera. Przepraszam dziewczyno. Angie nie znała detali, ale wiedziała, że Abby straciła rodziców i była dzieckiem systemu. - Nie martw się tym. Wiem co miałaś na myśli. - Wiec jak tam twoje pożegnanie z gorącym towarem? Wymieniliście się numerami? Proszę powiedz mi, że spiknęliście się. - Angie nie czekała na jej odpowiedz. – O czym ja myślę? Oczywiście, że się nie spiknęliście, ale jestem pewna, że on zadzwoni. Po prostu daj mu kilka dni. – Angie czekała na odpowiedz. – Abby? Nie miała zamiaru powiedzieć Angie o ich pocałunku, ale nie mogła skłamać całkowicie. - Właściwie on już to zrobił. Zadzwonił, i tyle. - Ha! Wiedziałam. Wiedziałam, on miał ten wygląd. Abby zwizualizowała sobie wygląd jej przyjaciela: intensywne brązowe oczy z wyrazem pożądania, tuż przed tym, jak ją pocałował. - Powiedz mi, ile racji miałam. Miałam gówniany dzień z galaretką i gumą we włosach, a ciężarówka Tonka w toalecie przypomina mi, że pozostanie tam, dopóki Joe nie wróci z trzeciej zmiany. - Przepraszam, ale nie mogę uczynić twojego dnia lepszym. Byliśmy przyjaciółmi. Po prostu upewniał się, że dotarłam do domu. – Odpowiedzialność zakończona. – To miły facet. Oczywiście, że zadzwonił. Nawet gdyby chciał... cokolwiek, czego ja nie... on nie może. On ma
146
poważne wojskowe sprawy, do których musi wrócić. - Abby, żołnierze też mają rodzi... - Przestań. – Abby odmówiła podjęcia tematu. – Nawet tego nie mów. Nie zaangażuje się z nim. Lub z kimkolwiek. - Myślę, że już to zrobiłaś. - Angie, proszę. Wiesz, że nie jestem i wiesz, że nie mogę. - Ponieważ boisz się pozwolić zbliżyć ludziom? - Nie, ponieważ jestem szczęśliwa z życiem jakie mam. – Ponieważ bycie samej, znacznie zmniejsza ryzyko bycia pozostawioną. Angie prychnęła. - Cóż, pewnego dnia ta strategia może doprowadzić do utraty czegoś naprawdę wspaniałego. I nadal twierdzę, że już to zrobiłaś. Dobiegły krzyki w tle i Angie powiedziała szybkie do widzenia, zanim Abby mogła powiedzieć. Nie zrobiłam.
*** Podły nastrój Matta pogarszał się z każdym kilometrem, który stawał między nim a plażą. Między nim a Abby. Jedź do domu. Nabierz trochę perspektywy. To był jego plan, dopóki jego usta nie dotknęły jej i całe racjonalne myślenie uleciało. Jej smak, jej miękkie usta, jej ciało pod jego rękami, były lepsze niż jakiekolwiek inne mu wcześniej znane. Smukłe ramiona ciasno oplecione wokół jego szyi. Jej palce wbijające się w jego ramiona. Gorące maleńkie ciałko przyciskające się do niego. Oszałamiające. Twój umysł został wchłonięty przed tym pocałunkiem. To prawda. Został pochłonięty w momencie, w którym ją spotkał. Matt zdjął nogę z gazu, kiedy zjechał z autostrady i skierował się w stronę Naval Amphibious Base w Little Creek.
147
Gęsty las ograniczał drogę po obu stronach, drogę którą pokonywał tak często, że mógł to praktycznie robić z zamkniętymi oczami. Jego umysł powędrował do chodnika przed nim. Rzut oka na zegar na desce rozdzielczej powiedział mu, że minęło piętnaście godzin, odkąd ją widział, dotykał jej. Spędził trzy godziny na tym, by zracjonalizować telefon do niej, a teraz kwestionował zasadność tego. Powiedział sobie, że usłyszenie jej głosu uspokoi go, pozwoli mu się skupić na tym, co ważne. To było ważne. To tam był na rozstaju. Uśmiechnął się, wyobrażając sobie jej oszołomienie i zaskoczenie na drugim końcu telefonu. Chciał to zobaczyć osobiście. Boże, czuł, że ona jest tak daleko. Była tak daleko. Ale Teddy nie żyje. Znajomy ból, który zelżał w ostatnich dniach powrócił. I wtedy powiedział, że zadzwoni jutro. Spieprzył po królewsku. Musiał pozwolić temu odejść. Musiał się wycofać, wyjść z tej mgły, którą nad nim roztoczyła. Musiał pomyśleć. Ale im dalej od niej był, tym jego żołądek mocniej zaciskał się, a mgła stawała się gęstsza. Zatrzymał się przed budynkiem C i wysiadł z auta. Teraz musiał udowodnić, że jest gotowy do pracy. Matt szedł korytarzem do gabinetu jego dowódcy. Drzwi były jak zwykle otwarte i zapukał dwa razy w futrynę. - Wejść - odpowiedział znajomy głos. Matt wszedł i stanął na baczność przed mężczyzną za biurkiem. Porucznik Komandor Bill Crawford był przyjacielem, tak samo jak i jego dowódcą. - Proszę, proszę. Popatrz, kto wrócił. - Poruczniku. – Matt zasalutował i opadł na metalowe krzesło naprzeciwko niego. - Jesteś gotowy, przestać być dupkiem? Matt stanowczo stwierdził, że orzeczenie lekarskie jest kupą gówna. Więcej niż raz.
148
- Jestem gotowy, sir. - Gotowy do czego? - Jestem gotowy do przestania być dupkiem – powiedział Matt. – Czy to nie poprawiło twojego dnia? Na twarzy Billa pojawił się uśmiech. - Muszę dodać swoje kopnięcie, gdzie tylko mogę. – Złożył papiery porozrzucane na biurku. – Słyszałem, że zrobiłeś sobie małą wycieczkę po tym jak cię wykopałem. - Poruczniku? - Miałeś miłe wakacje, kiedy ja tu siedziałem z papierkową robotą? Przebłysk wspomnienia ust Abby po tym, jak ja pocałował. Uśmiech Abby, śmiech dzieciaków. - Było w porządku. Crawford odchylił się w fotelu i splótł palce na piersi. Złączył swoje palce wskazujące razem w jego klasyczną pozycję myślenia. - Czy jest coś, o co chciałbyś mnie zapytać, sir? - Na co liczysz? Dwanaście lat jako SEAL? Matt nie odpowiedział. Bill wiedział dokładnie jak dużo czasu minęło odkąd był przy jego boku w większości sytuacji. - Żadnych myśli o swojej przyszłości? Cholera. Tak, miał myśli. Są one związane z byciem najlepszym cholernym Navy SEAL, jakim mógł być, tak długo, jak mógł być. Ponieważ to było to o co poprosił go jego przyjaciel. To co robiłby Teddy, gdyby tu był. - Nie mam w planach robić nic innego. - Możesz być świetnym trenerem. Jesteś doświadczony. Jesteś cierpliwy. - Może, kiedy będę taki stary jak ty. Bill uśmiechnął się na stały żart między nimi, a potem spoważniał. - Matt, jesteś jednym z najmądrzejszych ludzi, jakich znam. Zauważasz
149
rzeczy po kilku sekundach, kiedy inni nie widzą tego przez cały dzień... – Rozłożył ręce i splótł je z powrotem. – Nie muszę ci mówić, że nadal jesteś SEAL nawet, jeśli nie jesteś przypisany do zespołu operacyjnego. - Nie, nie musisz. - Propozycja zostania oficerem nadal leży jeszcze na stole. Wiesz to. - Co ty kurwa jesteś moim doradcą zawodowym? - Nie. Jestem twoim przyjacielem, do cholery. I wydaje mi się, że rzucałeś takimi pomysłami kilka lat temu. Matt złamał twarde spojrzenie przyjaciela i rozejrzał się po gabinecie. - To było bardzo dawno temu. - Przed śmiercią Teddego Wilsona. Crawford był tam. Nie przy jego boku, kiedy śmiertelny strzał uderzył, ale był podczas działań operacyjnych, a Matt nie potrzebował żadnych przypomnień. Miał wystarczająco dużo koszmarów robiących to. - Czy zmierza to do jakiegoś punktu? Bill obserwował go w ciszy, dopóki Matt nie chciał się zwinąć. Był sekundę od zapytania, czy wszystko już zostało powiedziane... - Idź na badania, sprawdź swój sprzęt i prześpij się. Wyruszasz o 03:00. Matt wstał, nie zapytał co i gdzie. Nie dbał o to. Wrócił do zespołu. Z powrotem do splecionej adrenaliną pracy, którą kochał, gdzie planował i wykonywał wszystko bez emocji i wspomnień siejących spustoszenie. Z powrotem tam, gdzie zawiłości zadań sił specjalnych utrzymywały umysł na tyle zajętym, aby blokować koszmary. Podobnie jak bycie z Abby. Ale to jest to co robił. To co obiecał, że będzie robić.
150
Rozdział 14 Abby przejechała przez żelazną bramę ku porośniętym bluszczem budynkom, wchodzącym w skład szkoły Rawston Academy. Dzieci na tylnym siedzeniu piszczały z podniecenia na rozpoczynający się rok szkolny. Była mało odporna na piski. Matt nie zadzwonił tak jak obiecał ani następnego dnia ani również pięć dni później. Co z oczu to z serca. Nic nowego i nie jest to wielka niespodzianka, ale właśnie dlatego nie chciała, żeby dzwonił pierwszy raz. - Mamo, balony! – krzyknęła Gracie. Dziś był ich kiermasz rejestracyjny. Nie prawdziwy kiermasz, bardziej coś jak szansa dla mam, aby się spotkać i powymieniać historiami z wakacji i tenisowymi zwycięstwami. Gracie podskakiwała obok Abby, kiedy przechodziły pod łukiem z balonów w barwach szkoły, bordo i złota. Gorąco wczesnego sierpnia zmiękczało asfalt, a Abby spociła się, pokonując krótki dystans między samochodem, a budynkami. Z błogosławieństwem klimatyzacji w budynku sięgnęła po pakiety dla dzieci i uśmiechnęła się do kobiety przy biurku rejestracyjnym. - Nie zapomnij zapisać się na wolontariat – powiedziała kobieta. Trzech uczniów wyższych klas, ubranych w bordowe blezery ze złotym herbem szkoły, zaprowadziło dzieci do ich klas na gry i przekąski. Anie, zwykle chorobliwie nieśmiała, wzięła za rękę starszą dziewczynkę, rozpromieniając się na starszaka jakby była co najmniej prezydentem. Kolejny przystanek to sala przyjęć. Abby wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze. Jak na lunch w country clubie przystało, kobiety stały w grupach, trzymając w misternych szklankach miętową herbatę,
151
serwowaną przy każdej specjalnej okazji w Rarston Academy. Abby wykonała rundkę, uśmiechając się i witając z kobietami pracującymi w komitecie rejestracyjnym. Zupełnie nie jej rzecz. Była bardziej pracowitą pszczołą, wolała pracę za kulisami. Daleko za kulisami. Jak wysyłanie pieniędzy lub zaopatrzenie dla specjalnych projektów. Pomyślała o Mattie tak wielkim i odpowiedzialnym, ratującym świat. Może to powinno się zmienić. Po prostu zrób to. To wolontariat. To nie tak, że mogą powiedzieć nie. Abby podeszła prosto do szefa służb szkolnych. Kobieta patrzyła na nią, kiedy się zbliżała, w sposób w jaki robią to kobiety, zwracając uwagę na każdy detal. To chore uczucie wchodzenia do szkolnej stołówki wkradło się w jej myśli. Bezimienne dziewczyny w bezimiennych ubraniach, które mieszkały w domach grupowych z prysznicem co drugi dzień. Nigdy nie poprosiła, by z kimś usiąść. Nauczyła się w trzeciej klacie, że jak nie zapytasz, nie mogą ci powiedzieć nie. Ale Matt siedział przy niej kilka dni. Zmusiła się stać prosto i nie odstawać. - Abby – Prezydent PTA powiedziała głośniej niż było to potrzebne i przyciągnęła ją do siebie w sztywnym uścisku, klepiąc ją lekko, zachowując mnóstwo miejsca między nimi. Nie chcesz zepsuć jej perfekcyjnej fryzury. - Wyglądasz tak słodko, będąc w ciąży i w ogóle - ciągnęła. – Jak się masz? Myślałam o tobie przez całe lato, ale byliśmy po prostu tak zajęci... – Pokręciła głową ani jeden włos się nie poruszył. - Nic nie szkodzi. – Naprawdę. - Och, ja też, Abby. – Dołączyła kolejna kobieta. – Lato przeleciało, prawda? Z Carlem pojechaliśmy w ostatniej chwili na wycieczkę do Europy, podczas gdy bliźniacy byli na obozie i ... O Boże. Wystarczy mnie posłuchać, jak paplam na temat mojego życia z mężem, a ty jesteś wdową. – Pochyliła
152
twarz, kapryśnie wygięła usta. – Wybaczysz mi? Abby chciała się roześmiać. - Oczywiście. W porządku. Byłam... - Dzień dobry paniom. – Dyrektor niższych klas dołączył do nich, jego miętowo - zielona koszula wybijała się na tle białej marynarki. Wysoki i opalony, z piaskowo blond włosami zaczesanymi do tyłu. William Stafford był ładny, coś w stylu Roberta Retforda. Ale nie był w rodzaju Matta. Kobiety opuściły ich towarzystwo, a dyrektor Stafford obdarzył Abby promiennym uśmiechem. - Czy przynieść ci coś do picia? - Nie, dziękuje. – William zawsze był bardzo miły dla niej, osobiście witał ją na każdych wydarzeniach i uroczystościach, a ona to doceniała. Wyjaśnianie notorycznej nieobecności Josha było niewygodne czasami. - Mam nadzieję, że nie przerwałem ważnego spotkania. - Wcale nie. Po prostu dyskutowałyśmy, jak mogłabym pomóc w wolontariacie w tym roku. - To wspaniale. Bylibyśmy szczęśliwi posiadając cię tutaj. Uśmiechnął się do niej, patrząc każdym kawałkiem szczerości. Abby położyła rękę na swoim brzuchu, łagodząc małe kopnięcie nogą. Łazienka ją wzywała, jak to się często zdarzało. - Cóż, muszę pozbierać dzieciaki. Mamy do zrobienia wiele zakupów szkolnych. - Ekscytujący czas w roku – powiedział William z uśmiechem. – Miło było cię zobaczyć. Jestem pewien, że zobaczymy się wkrótce. Odszedł pozdrawiając kogoś innego, a ona ruszyła do wyjścia. Im dłużej Abby myślała o tych kobietach, tym bardziej stawała się zła. Uszczypliwe komentarze formowały się jej w głowie, ale jak zwykle za późno. Jak śmiały? To nie było dla niej, ale kusiło ją, by się zapisać do wielu komitetów, tak, aby udowodnić, że mogła.
153
*** Matt oparł głowę o wnętrze Chinook i odtwarzał rozmowę ze swoim dowódcą, kiedy helikopter przenosił ich z prędkością 150 mil na godzinę z powrotem do bazy operacyjnej. Bill miał rację. Rozmyślał o wprowadzeniu zmian w swoim życiu dwa lata temu. Nawet zaszedł tak daleko, że umówił się na spotkanie z doradcą zawodowym Navy. Jego myśli powędrowały do innego nocnego lotu, tego jednego nad kolumbijskim lasem tropikalnym. Ostatnim, w którym siedział obok swojego najlepszego przyjaciela i nie było tam wtedy zbyt dużo miejsca między nimi. Jego pluton właśnie zjeżdżał na cztery dni urlopu i bez względu na przyczynę, czas z rodziną był czymś innym. Może robił się coraz starszy i oceniał ponownie swoje życie. Albo sprawiło to trzymanie nowo narodzonej bratanicy, gdy kapłan polewał jej główkę wodą chrzcielną po jej anielskim czole. Cokolwiek to było... zastanawiał się. Czyżby brakowało mu szansy na inne życie? Czy doszedł do punktu, kiedy było już za późno? Złe wyczucie czasu, nie dotyczy tylko spotkania odpowiedniej kobiety, ale również tyczy się dzieci, jak tego noworodka, którego trzymał w ramionach. Nie żałował tego, jak spędził ostatnią dekadę i nie chciał żałować następnej. Teddy nie zgadzał się. Siedzieli w hangarze, czyścili broń, czekając na swoją podwózkę do dżungli. Matt ponownie założył śrubę do swojego karabinu. - Myślę, że porozmawiam z dowódcą na temat szkolenia Bud/S. - Co? Nie masz dość po pierwszym? - Jako trener, dupku. - Po co do cholery? - Po prostu, to może być dobre, robić coś innego przez chwilę. –
154
Obrócił pistolet w dłoni. – Czy kiedykolwiek myślałeś o tym? - Kurwa, nie – odpowiedział T, przeładowując Glocka. – Dobra, mogłoby być zabawnie. Przez jeden dzień. Skopać czyjeś tyłki i pozbyć się części utrzymującej się od Hell Week 36 agresji. Hell Week był bez wątpienia piekłem, ale Matt opuścił go z wdzięcznością dla mężczyzn, którzy go szkolili. Wiedział, że będzie w tym dobry, dodatkowo da mu to smak na wpół normalnego życia. T przerwał to co robił. - Ty na serio rozważasz to gówno? Matt spojrzał na swoje ręce. Pewne. Wytrenowane. Śmiercionośne. Nie miał problemu z zabijaniem ludzi, którzy zabijali i zagrażali niewinnym, ale nie tylko do tego te ręce mogły być wykorzystane. - Są inne rzeczy w życiu, wiesz? – Ale Matt widział przez spojrzenie w oczach, że Teddy nie wiedział. Albo nie chciał. Wojsko było rodziną T, chłopaki z plutonu byli jego braćmi. Teddy przerwał pakowanie swojej broni. - Ty może chcesz umrzeć w domu jako starzec. Nie ja. Umrę walcząc, wykrwawiając się na polu bitwy, tak odejdę. - Nie mów gówna takiego jak to. - Dlaczego? To prawda. – T uśmiechnął się. – Nie każ mi iść na całość... Możesz nie znieść prawdy. Matt nie mógł powstrzymać uśmiechu. T miał dar do recytowania znanych fraz filmowych i wszystkich innych manier, które rozjaśniały chwile napięcia. Myślał, że T ma zamiar odpuścić temat. Powinien wiedzieć lepiej. - Naprawdę masz zamiar opuścić zespół? Cholera. Matt usłyszał ból w głosie przyjaciela. Wziął to do siebie. - Nie sądzę, że to byłoby porzucenie – powiedział Matt. – Po prostu nie chcę spojrzeć kiedyś na swoje życie z żalem. 36
Tydzień specjalnego (piekielnego) szkolenia dla kandydatów na Navy SEAL.
155
- Ja też nie – powiedział Teddy. Potem schował pistolet, podniósł swoją torbę z bronią i wyszedł z hangaru, nie oglądając się za siebie.
156
Rozdział 15 Poranne słońce mrugało między mijanymi drzewami, kiedy Abby podwoziła dzieciaki do szkoły. Z dziecięcą muzyką grającą w tle, robiła mentalną listę miejsc, które musiała odwiedzić, wizualizując sobie optymalną drogę do pokonania. Szkoła zaczęła się już tydzień temu, ale ona nadal jeszcze dopracowywała swoją rutynę. Wizyta lekarska o dziewiątej. Zakupy spożywcze. Prezent urodzinowy dla koleżanki Gracie. - Mamo, dlaczego ptak siedzi na drucie? – zapytał Jack. - Jaki ptak? – zapytała Gracie? - Mamo! Wyrywając się z zamyślenia, Abby spojrzała w tylnym lusterku na Jacka. - Nie wiem, kochanie. - Jaki ptak? Ja chcę zobacyc ptaka – jęknęła Gracie. - Już go nie ma, dziecinko. Minęliśmy go. - Ale mamo, dlaczego... - Bo on lubi tam siedzieć. - Och – powiedział Jack i odwrócił się do okna, szukając czegoś innego, aby zapytać. - Mamusiu – zapytała Gracie. – Kiedy psyjedzie Matt? - Co? – Abby prawie minęła skręt do szkoły. Gracie powtórzyła pytanie, jak gdyby Abby nie usłyszała jej wyraźnie. Abby zwolniła i zaparkowała samochód na parkingu, a potem zebrała myśli, zanim odwróciła się do córki. - Gracie, Matt nie odwiedzi nas. To był tylko nasz przyjaciel, kiedy
157
byliśmy na wakacjach. - Powiedzial, ze psyjedzie na moje ulodziny za dwie tsecie dni. - Kochanie, twoje urodziny są w kwietniu. - Taaak – powiedziała, jakby to wszystko miało sens. - Kiedy Matt ci powiedział, że przyjedzie? Wtedy kiedy byliśmy na plaży? - Tak. - Gracie, popatrz na mnie. Czy Matt powiedział do ciebie: „Przyjadę na twoje urodziny”? Gracie bawiła się krawędzią swojego plecaczka My Little Pony. Abby wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź, nienawidząc uczucia przelatującego przez jej myśli, wizualizując go. Te, które trzymają w pamięci jego pocałunki, jego głos, sposób w jaki trzymał ją za rękę. Ale Matt nie przyjdzie i nie powiedziałby czegoś takiego jej córce. Nie był okrutny. - Spójrz na mamusię. To bardzo ważne, żebyś mi powiedziała dokładnie to, co on powiedział tobie. Annie, Charlie i Jack patrzyli w milczeniu. - Gracie, czy zapytałaś go, czy przyjedzie? – To byłoby dokładnie w jej stylu. – Gracie? Dokładne słowa. - Zapytałam cy psyjedzie do mojego domu i pobawi się ze mną, a on powiedział, ze byloby fajnie. - I? - I on zapytał jak bęciemy się bafić, a ja powiedzialam, ze lalkami, a on się śmiał i powiedzial, ze nie wie jak się bafić lalkami, a ja powiedzialam, ze go naucę, a on powiedział okej. – Gracie zakończyła z rzeczowym uśmiechem, jakby właśnie wyjaśniła wszystko. Nie przyniosło to ulgi temu, co czuła Abby. Bo gdzieś w głębi serca, gdzie nie chciała zaglądać, czaiło się rozczarowanie. Anie spojrzała na zegarek. Tak jak wszystko inne, traktowała szkołę
158
bardzo poważnie. - Mamo, musimy iść. - Dobrze. Gracie, kochanie, proszę pamiętaj, żeby nie mówić, że ktoś coś powiedział, jeśli w rzeczywistości tak nie było. Brązowe oczka Gracie zaszkliły się, a głos załamał się. - Ale on tak powiedział. - Och, dziecinko. – Abby wysiadła i podeszła od strony drzwi Gracie. – Chodź tu moja słodka dziewczynko. – Odblokowała fotelik Gracie. – Jestem pewna, że Matt chciałby z tobą się pobawić, jeśli by mógł. Ale ty wciąż będziesz miała wspaniałe urodziny, a ja pobawię się z tobą lalkami. – Pocałowała Gracie w szyję, łaskocząc ją, aż ta nie zaczęła chichotać. - Chodźcie dzieciaki. Anie i Jack poszli do swoich klas, a ona zaprowadziła Charliego i Gracie do przedszkola. Była już prawie przy drzwiach frontowych, kiedy usłyszała swoje imię. Dyrektor
Stafford
zbliżył
się,
wyglądał
jak
model
GQ
w
jasnobrązowym garniturze, bladoróżowej koszuli i niesznurowanych mokasynach. - Panno Davis, dzień dobry. - Dzień dobry, dyrektorze Stafford. - Proszę mów mi William. Zastanawiam się, czy mogę na słówko. Cholera. Charlie chodził do szkoły dopiero od dwóch tygodni, ale zatrzymała się i zmusiła do przyjaznego uśmiechu. - Oczywiście. Mam nadzieję, że żadne nie wpadło już w kłopoty. - Och, nie, nic takiego. Pomyślałem, że moglibyśmy dokończyć naszą rozmowę, rozpoczętą na rejestracji. - Dobrze. – Przeciągnęła słowo w myślach. Mieli jakąś rozmowę podczas rejestracji? - Zechciałabyś przyjść do mojego gabinetu? Myślę, że tam będzie
159
bardziej komfortowo. – Wskazał na drzwi, a ona poczuła jego dłoń na dole swoich pleców, kiedy przechodziła. To było delikatne, ale czuła się dziwnie. I źle. Ponieważ to nie był Matt? Wiadomość z ostatniej chwili: To nigdy nie będzie Matt. - Panno Davis, proszę usiąść. Abby usiadła na skraju czerwonego, skórzanego fotela. Ściany również były w głębokiej czerwieni i ozdobione obrazami olejnymi dawnych dyrektorów i dyrektorek. Miała chęć skorygować to „panno”, ale z tym też się czuła źle. William Stafford stał przed nią, opierając się o biurko, zamiast usiąść za nim. - Cóż, myślałem o twojej ofercie pomocy w szkole i mam doskonałe zajęcie dla ciebie. – Zatrzymał się, uśmiechając, jakby spodziewał się entuzjastycznych podziękowań. Czekała na niego, aż będzie kontynuował. - Zarząd szuka nowej osoby, która zajmie się poszukiwaniem sponsorów, jednocześnie angażującej w to w unikalny sposób dzieci. Poprosili mnie o kilka pomysłów i sądzę, że dzieci z niższych klas mogłyby uczestniczyć w tym obok uczniów starszych klas. - Wygląda na świetny pomysł. - Też tak sądzę i pomyślałem, że jesteś idealną osobą, aby mi pomóc. W ogóle nie wiedziała dlaczego, ale... - Okej. - Nie byłoby to czasochłonne zajęcie ani długoterminowe, chyba że chciałabyś pomagać również w komitecie, ale na pewno nie będzie to pracochłonne. Myślę, że jest idealne dla ciebie – dodał z uśmiechem zadowolenia. - Okej – powtórzyła Abby, wstając. – Pozwól mi to przemyśleć. Kiedy chcesz przedstawić zarządowi swoje pomysły.
160
- W przyszłym tygodniu. Chcieliby mieć coś do uchwalenia w październiku na spotkaniu generalnym. – Podszedł do drzwi i jego ręka ponownie dotknęła jej pleców. – Może razem pomyślimy nad tym, wspólnie coś wymyślimy. Podczas lunchu, może? - Dam ci znać. Abby opuściła biuro, myśląc o prośbie i o tym, dlaczego jego dotyk przeszkadzał jej tak bardzo. Praca nad projektem byłaby sposobem, aby dać coś z siebie i z pewnością brzmiało jak szczytny cel. Zaangażowanie w to dzieci to świetny pomysł dla corocznej kampanii. Nie dlatego, że miała ogromną ilość czasu w ręku, ale pokonanie wolontariuszowych nazistek miało swój urok. Podobnie jak bycie zajętą, aż do momentu, kiedy zapomni o mężczyźnie, którego dotyku pragnęła.
*** Black Hawk pędził po cichu nad afgańskimi górami. Prawie już czas. Matt myślał o Abby, mimo że starał się tego nie robić. Spojrzał w oczy kolegom z drużyny, cicha wiadomość krążyła między nimi. Wsiadaj. Bierz paczkę. Wychodź. I mam nadzieję, że na Boga, zobaczymy się z powrotem w tym śmigłowcu. Plan: spuszczenie się na linie na wysokość linii drzew i przejście po cichu do strzeżonego budynku z pustaków, w którym przetrzymywano więźniów. Decker zrobi dziurę w ścianie. On i Chappers zlokalizują cel, kiedy reszta będzie ich osłaniać. Następnie przejęcie i powrót wszystkich do LZ, do podwózki. Przechodzili przez tę operację już tyle razy, że mogli ją przeprowadzić podczas snu, przygotowani na każdą możliwą ewentualność, ale Murphy i jego prawa były suką. Po szybkim spotkaniu umysłów, każdy sprawdził dwukrotnie swoją broń i broń kolegi siedzącego obok. Jeśli uda im się, dwóch rozjemców ONZ,
161
którzy przetrwali wybuch i zostali więźniami wroga, wróci do domu. Jeśli zawiodą? Wtedy nie było ich tutaj, a ich rodziny dowiedzą się, że zginęli na misji szkoleniowej w nieznanym miejscu. Niewidzialni. Niesłyszalni. Wejść i wyjść. Pięćdziesiąt pięć minut. Każdy mężczyzna ustawił czas na swoim taktycznym zegarku, wstał i przygotował się do wyjścia. Matt poczuł wibracje i owinął rękawice wokół znajomej czarnej liny. Ostatni ssie jaja. Motto na wyjście Teddego odbiło się echem w jego głowie, kiedy bezgłośnie ześliznął się w noc. Pięćdziesiąt trzy minuty później Matt sprawdził zegarek. Każdy mężczyzna
został
policzony
z
powrotem
w
helikopterze
z
czterosekundowym zapasem. Jak dobrze naoliwiona maszyna. Adrenalinowy haj spływał po nich jak lecieli w noc. Rozmawiali i próbowali spuścić trochę pary. Scout, sanitariusz zespołu, zajmował się uratowanymi więźniami. Wyzwolonych zakładników służb ONZ, bezpiecznie dostarczyli do pobliskiej bazy na leczenie. Matt i jego zespół rozpoczęli podróż do swojej bazy w Little Creek w Wirginii. Cała operacja została przeprowadzona w czasie krótszym niż dwie godziny, ale transport powrotny do bazy zajął długo. Zazwyczaj przed wylądowaniem w Wirginii przeprowadzał po raz pięćdziesiąty mentalne przypomnienie operacji, przygotowując się do papierkowej roboty, jaka spadała na niego w związku z tym, że był starszym dowódcą operacji. Ale nie miał ani jednej myśli przez ostatnie dwanaście godzin, która nie koncentrowałaby się wokół Abby. Nieszczególnie lubił to uczucie nieposiadania kontroli. Rozładował swoją broń, wkładając w to nieco za dużo uczucia. - O co chodzi, szefie? – zapytał Dacker. Nie rozmawiał z Abby prawie od dwóch tygodni, oto co. A powiedział
162
jej, że zadzwoni, co było czystym idiotyzmem. Nigdy nie wiedział, gdzie i kiedy będzie, właśnie dlatego nie wchodził w związki, dlatego nie robił żadnych planów, żeby zadzwonić lub cokolwiek innego. Jednak słowa pojawiły się, zanim mógł je zatrzymać, więc niechcący wypuścił je w obieg. - Wyglądasz, jakbyś myślał o czymś ogromnie trudnym – powiedział Decker, krocząc obok niego. – Nie wspominając o tym, jak potraktowałeś zabaweczki Wuja Sama. - Tak, ze mną dobrze. – Może była to tylko troska, zwykły niepokój, odkąd patrzył na nią i dzieci przez cały tydzień. Możliwe, że potrzebował zamknięcia, pewności, że są bezpieczni, zdrowi i wszystko z nimi dobrze. - Hej, szefie, czy ktokolwiek został usunięty za puszczanie gazów? Matt popatrzył na Corey’a Chapmana – Chappersa – młodego, dobrodusznego dzieciaka z Luizjany. - Co przysięgam, że bąki tego kolesia, zabiją mnie któregoś dnia. – Skinął na Rockiego, który zlekceważył go nawet nie odwracając się. - Widzisz. – Chappers wskazał. – Wiedział, że o nim mówię, nawet nie patrząc. Matt roześmiał się, kiedy chłopaki przerzucali się obelgami jak bracia. - O co chodzi, Mount McKinney? – rzucił Rocky z drugiej strony pomieszczenia. – Nikt nie wspiął się na twoją górę na czas? Matt uśmiechnął się na przezwisko. Nadali mu je ze względu na jego umiejętności wspinaczkowe, ale nie trwało długo, zanim chłopaki nie dorzucili do tego podtekstów seksualnych. Kobiety go lubiły, a on cieszył się tym przez wiele lat. Stąd przezwisko. Decker uśmiechnął się. - Co się stało na plaży, McKinney? Straciłeś swoją moc? Corey podniósł torbę. - On jet stary jak Matuzalm. To jego problem. - Wszyscy są starzy w porównaniu do ciebie, debilu – powiedział
163
Derker. – Czy ty już w ogóle się golisz? - Pracujemy w domu jutro? – zapytał Corey. Chłopaki może i rzucali obelgami jak granatami, ale kiedy mieli przestoje, zawsze migrowali razem. Zazwyczaj do Matta, chociaż lokalizacje się zmieniały. Jego miejsca były zawsze lewo zamieszkałe. Miał małą lodówkę, materac i płaski telewizor. To wszystko co przenosił z domu do domu. Może dlatego? Pili, oglądali sport, a jeśli mieli szczęście, przycisnęli kogoś do ściany. - Nie jestem pewien – odpowiedział Matt. Przydzielono mu kilka dni urlopu, dni z których rzadko korzystał. Wyobraził sobie Abby i dzieciaki. Próbował zobrazować sobie to, gdzie mieszka, dom, miejsce. Miał intensywną potrzebę dowiedzenia się, a jego brat miał samoloty i pilotów do swojej dyspozycji. Rocky otworzył i włożył sprzęt do szafki. - O co chodzi, McKinney? Wystawiasz nas? - Nie fajnie – powiedział Chappers, robiąc to samo. – Byliśmy czołgani przez gówniane moczary, kiedy ty popijałeś drinki na plaży. Parker przysunął się bliżej. - Hej, uh, szefie, wszystko w porządku? Nie masz chyba żadnego ... no wiesz... – spojrzał na spodnie Matta – problemów, prawda? Matt zorientował się, że żartują, choć z Parkerem trudno było powiedzieć. Poklepał dłonią wielkie ramię tego faceta. - Nie, stary. Jestem całkiem dobry w tym dziale. Ale był idiotą. Myśląc, że mógł tak od niej odejść, na chłodno. Musiał ją zobaczyć. Przez jeden dzień, przez godzinę, aby przekonać się, że wszystko z nią okej. Krążąc wokół tego pomysłu w głowie, nagle nie mógł sobie wyobrazić, że nie zobaczy jej ponownie. - Więc, co tam? Nie zostawiaj nas w zawieszeniu – powiedział Rocky.
164
Było około 01:00. Musiał poczekać z telefonem do niej do rana albo mógł jej wysłać wiadomość. Nie dając jej możliwości powiedzenia nie. - Chłopaki możecie okupować dom, jeśli chcecie. Ja mam miejsce, w którym muszę być. – Matt wyszedł na dźwięk gwizdów i całusów, a szczególnie drwin średnioklasistów. Gdy wychodził, uśmiechał się na ich poczucie humoru i na myśl, że zobaczy się z Abby.
*** Abby usiadła przy kuchennym stole, patrząc na stos, który wyładowała z plecaków dzieciaków. Liczba papierów jaka wracała do domu wraz z czwórką dzieci, była nie do pomyślenia. Jack stanął przy jej krześle. - Mamo? - Minuta. – Czytała formularz wycieczki szkolnej, mrucząc do siebie. - Ale, mamo, muszę coś ci powiedzieć. - Dobrze. – Chwyciła za długopis i zaczęła wypełniać formularz. – Weź sobie przekąskę, jeśli chcesz. - Mamo? - Hmm? Spakować lunch, dzieci ubrać w jeansy, nie zabierać napoi gazowanych. Jack podszedł do niej bliżej i bawił się materiałem jej koszuli. - Zrobiłem coś. Abby przerwała pisanie i spojrzała na syna. Jack patrzył w okno, gdy mówił. - Więc, widzisz... O ho. Czy to był ten wygląd? - Jack. Co zrobiłeś? - Znalazłem twój telefon.
165
Jej telefon zaginął na dwa dni. Sprawdziła wszystkie standardowe miejsca kanapę, samochód, ulubioną różową torebkę Gracie. Jedyne miejsce, którego nie przeszukała to była bawialnia, wzdrygała się na myśl, że jej telefon przepadł w dżungli zabawek. - To świetnie, skarbie. Gdzie był? - W Lego. Nie. Nigdy by go tam nie znalazła. - Dziękuję ci. – Objęła go w pasie i przytuliła mocno. On był już taki duży. – Byłbyś tak pomocny i podłączyłbyś go dla mnie? – Abby wróciła do formularza. - Dobrze, zrobię to, ale... coś jakbym go już użył. Wiem, że nie powinienem, ale... Kontakt w nagłych wypadkach. Nie miała nic przeciwko umieszczeniu Meredith, ale wpisywanie „opiekunka” obok stanowiska „relacje z dzieckiem” było... Czekaj, co? Odwróciła się z powrotem do Jacka. - Co zrobiłeś? - Napisałem do kogoś. Świetnie. Teraz będzie dostawała wiadomości od jakiegoś dziwaka. - Wiesz, że nie powinieneś bawić się moim telefonem. To niebezpieczne rozmawiać z ludźmi, których nie znasz. - Ale ja go znam. - Co? Kogo znasz? Jack spojrzał w dół na swoje stopy. - Matta. Długopis wypadł jej z ręki i brzdęknął o podłogę. Głowa Jacka szarpnęła w górę. - Ale on zrobił to pierwszy. Och, Boże. Minęło dwanaście dni i nie, że liczyła. - Co on powiedział?
166
Twarz Jacka pojaśniała odrobinę. - Mogę ci pokazać. – Wyciągnął jej telefon, który chował za swoimi plecami. Abby przejechała przez wiadomości i była tam. Wysłana prawie o drugiej nad ranem. Dziś rano. Matt: Muszę cię zobaczyć, OK? Matt: Ok? Święte piekło. Dobrze, że siedziała. I on nie napisał: „Chcę Cię zobaczyć”. Napisał „Muszę cię zobaczyć” Co to w ogóle znaczy? - Nie mogłem przeczytać tego wszystkiego, ale Matt napisał OK, więc ja odpisałem OK w odpowiedzi. Widzisz? – Jack uśmiechał się dumnie, gdy ona czytała odpowiedź swojego syna. Abby: OK Tak. Widziała. Przekonanie Jacka, że zrobił dobry uczynek i kolejną wiadomość od Matta. Matt: Do zobaczenia w piątek. To jest ... dzisiaj.
167
Rozdział 16 Matt przemierzał płytę lotniska, czekając na mechanika Tony’ego, aby dokończył inspekcję samolotu przed lotem. Chudy mężczyzna trzymał podkładkę, kiedy kontrolował z zewnątrz nowy samolot brata, Diamont Twin Star. Co jakiś czas Chaz the Spaz 37 kiwał głową w rytm bitu grającego w jego słuchawkach.
Mężczyzna
wyglądał
w
każdy
możliwy
sposób
niekompetentnie, ale jego brat mu ufał, dlatego on też musiał mu zaufać. Abym dostał się tam, gdzie muszę być. Nie słyszał jej głosu prawie od dwóch tygodni, ale wiadomość była już czymś. Był wdzięczny za to, że nikogo nie było w pobliżu, kiedy wykonywał swój ruch zwycięstwa i Dziękuję Ci, Jezu – taniec szczęścia, kiedy otrzymał od niej odpowiedź. Proste „OK”. Takie w stylu Abby, ponieważ prawdopodobnie nie wiedziała, co powiedzieć. To albo robiła listę wszystkich powodów, dla których nie powinien przyjechać. Jego wiadomość szczegółowo nie podawała czasu jego przyjazdu, wyciągnął więc telefon i wybrał jej imię. Właśnie to, które zapisał w swoim telefonie, zanim opuścił plażę. Był tak nakręcony, stał i uśmiechał się do siebie jak głupiec. - Halo? - Hej. - Hej – odpowiedziała. - Tu Matt. – Idiota. - Wiem. - Chciałem dać ci tylko lepszy pogląd, o której tam będę. Będę wyjeżdżał stąd za piętnaście minut. Powinienem być u ciebie w domu około 37
Kretyn, idiota, łajza, łamaga.
168
piątej. Drugi koniec linii nadal był spokojny i cicho. - Abby? - Jestem. - Nadal jest w porządku z tym, że przyjeżdżam? – Proszę, nie mów nie. - Matt... um... wiadomość, którą dostałeś... nie była ode mnie. Szczęśliwe uczucie w piersi obróciło się w smołę. - To był Jack. Czarny osad przesuwał się w kierunku żołądka. Słyszał jej oddech, wyobrażał jej twarz. Musiał ją zobaczyć. Dotknąć. - Zgubiłam telefon i ... Cóż, Jack właśnie powiedział mi, że go znalazł, i że... ty.. och... - Nie muszę przyjeżdżać. Po prostu powiedz mi co chcesz, abym zrobił. - To nie tak, że nie chcę cię zobaczyć. Ja tylko... Ja... Wyobraził sobie jej speszenie, prawdopodobnie przygryza swoją dolną smakowitą wargę. Różowe malutkie usta, które marzył, by całować... - Po prostu to powiedz. Czy chcesz, żebym przyjechał, tak czy nie? Sekundy były naznaczone jego ciężkim biciem serca, kiedy czekał. Silnik samolotu, wystartował z głośnym warkotem. Cholera. Czy ona powiedział tak, czy nie? - Co? - Tak! Chcę, żebyś przyjechał, okej? Wykrzyczała swoją odpowiedz w jego ucho, a on nie był pewien dokładnie, czy brzmiała na szczęśliwą z tego powodu. Roześmiał się. - Będę tam wkrótce. Ona nie chciała go pragnąć. Ale zamierzał to zmienić.
169
*** Matt dwukrotnie sprawdził kierunek i skręcił w prawo w wysadzoną drzewami ulicę. Dęby i klony były tak gęsto posadzone, że nie miał dokładnego widoku na zaciszne domy, posadowione daleko od drogi. Namierzył numer na skrzynce pocztowej i podążył krętym podjazdem przez zwisające liście, aż do dużego, szarego, murowanego domu. Olbrzymie drzewo cedrowe okalało frontowe drzwi, a on podziwiał architekturę. Pasowało do niej. Zatrzymał wypożyczonego czarnego Lexusa na górze okrągłego podjazdu i wysiadł. Serce mu waliło, wspiął się po szerokich, kamiennych schodach do frontowego wejścia, zaakcentowanego tym samym szarym kamieniem. Duży dom musiał zrekompensować jej uczucia bycia niekochaną. Wypuścił głęboki oddech, jakby był sekundy od skoku. Nad wodą. W nocy. Kolejny głęboki wdech i podniósł rękę, by zapukać. Ale zanim uderzył w drewno, wielkie drzwi otworzyły się. I oto była ona. Jeszcze piękniejsza niż pamiętał. Jej twarz jeszcze słodsza, oczy bardziej zielone. Zamrugała i posłała mu nieśmiały, seksowny uśmiech, który chwycił go za serce już od pierwszego dnia. Miała na sobie krótką, zwiewną spódnicę z czarnym topem, podkreślającym każdą wypukłość jej piersi i brzuszka. Ledwo mógł oddychać. To nie był zjazd przelotnych, plażowych kochanków. Nigdy nie byli kochankami, a to było coś więcej niż przelotne. Dużo więcej. Czekał dwa tygodnie i wszystko, co mógł powiedzieć to: - Hej. - Cześć. Otworzyła drzwi szerzej i cofnęła się.
170
- Chcesz wejść do środka? Dzieci są na zewnątrz, bawią się. Kiedy szedł za nią przez cały dom, jego uśmiech poszerzał się. Dom Abby. Wystrój odzwierciedlał kobietę, jej gust i jej talent. Ładnie, ale nie krzykliwie. Schludny i zorganizowany, niebędący dusznym, miejsce gdzie dzieci mogły się bawić bez zmartwień, że coś zniszczą. Abby nigdy mu nie wyglądała na kobietę potrzebującą zbyt wiele. Oprawione prace dzieciaków zdobiły ścianę, przeplatając się ze szczęśliwymi zdjęciami. To był kolejny poziom intymności – będąc w jej domu. Oglądając jej prywatne rzeczy. Jej życie inne od tego wakacyjnego. Pamiętał, jak mówiła, że oddałaby to wszystko. Bolało myślenie o tym, jak samotna była. - Coś pięknie pachnie. – Coś innego niż Abby, chociaż pachniała bardzo słodko. - Dziewczynki upiekły dla ciebie ciasteczka. Choć nie polecam tych z małym otworem wypełnionym posypką. - Nie? - Nie mogę brać odpowiedzialności za te, w które był zaangażowany Charlie. Był uśmiech w jej głosie, a potem z wahaniem rozprzestrzenił się na jej ustach, a on ponownie się w niej zatracił. Tak szybko. Tak łatwo. - Pytali mnie milion razy, kiedy tu będziesz. Ruszyła zawołać dzieci, ale była jedna rzecz, którą chciał, żeby wiedziała wcześniej. - Abby. – Zatrzymał ją, dotykając lekko dłonią jej ramienia i nie potrafił powstrzymać się przed przejechaniem palcami po jej miękkiej skórze, chociaż troszeczkę. – To może być czymkolwiek chcesz, żeby było. Mam pokój w hotelu. I nawet nie muszę się zatrzymywać na obiad, jeśli nie czujesz się komfortowo. - Chodź. Dzieciaki umierają, żeby cię zobaczyć.
171
*** Czymkolwiek chciała, żeby to było? Poszła za nim na zewnątrz, myśląc o tym, że nie wiedziała, czym chciała, żeby to było. Ten jeden dotyk na jej ramieniu, przywrócił pamięć każdego przed nim. Niebieskie jeansy otulały jego potężne uda, idealny tyłek. Biała koszula podkreślała umięśnione ramiona, które obejmowały ją. Te, które chciała, by obejmowały ją ponownie. Czyżby naprawdę chciała o nim zapomnieć? Czy naprawdę myślała, że mogłaby? Wyglądał tak samo, ale o wiele lepiej. To było wszystko, o czym mogła myśleć, obserwując go z dziećmi. Uściski i wciąganie w ramiona, powitanie w epickich proporcjach. - Teraz to ci się udało. – Matt złapał Jacka za szyję, pocierając głowę kostkami. - Zamierzam być żołnierzem tak jak ty – powiedział Jack, wymykając się spod jego ręki. – Czy myślisz, że będę dobry? - Musisz najpierw chodzić do szkoły, potem dużo trenować. Ale tak. – Pacnął Jacka w ucho, a następie poklepał z uczuciem. – Myślę, że będziesz bardzo dobry. Oczy Matta zsunęły się z Jacka na jej. Czy wyobraziła sobie cień wkraczający na jego twarz, na wspomnienie o „żołnierzu”? - Ja już się przygotowuję – powiedział Jack. – Widzisz? – I wypuścił swój najlepszy karate wykop. Oczy Matta były nadal na jej, kiedy Jacka stopa nawiązała kontakt z jego kroczem, a on przykucnął zgięty z obiema rękami ciasno między nogami. Obracał się z boku na plecy, oddychając przez zaciśnięte zęby. - Matt? – Uklękła obok niego na trawie.
172
- To działa! – krzyczał Jack triumfalnie. - Tak mi przykro. Wszystko w porządku? – zapytała Abby. - Nie. Ja... Tylko... daj mi... minutkę. Dzieciaki krążyły wokół z mieszanką ciekawości, sympatii i dumy. Gracie ciekawość przejawiała się zadawaniem dwudziestu pytań pacjentowi. - Wsystko w poządku? Coś cię boli? Cy będzies choly? Jeśli tak, to nie zygaj na dywanie. Abby kołysała jego głowę na swoich kolanach. - On nie jest chory, kochanie. Annie wróciła z lodem zawiniętym w papierowy ręcznik. Uh... To nie pomoże. - Przepraszam, Matt – powiedział Jack, brzmiąc na tylko trochę skruszonego. – Ale to był niezły kopniak, prawda? - Bardzo dobry – powiedział Matt, oddychając powoli i głęboko. Abby nadal głaskała go po ciemnych, chłodnych włosach, tak jak to robiła Jackowi czy Charliemu. Chciała go trzymać, złagodzić jego ból za wszystkie czasy, kiedy jej tam nie było. Nie mogła tam być. - Mamusiu – powiedziała Gracie zaniepokojona. – Moze powinnaś pocalować jego bu- bu.38 Oczy Matta otworzyły się, a jej twarz zrobiła się gorąca. - Pocałunek byłby miły. - Ja, uh... lepiej nie. To znaczy... lepiej sprawdzę jedzenie. – Zostawiła go dochodzącego do siebie, starając się nie myśleć o całowaniu jego... czegokolwiek. Kiedy oboje doszli do siebie, Matt grillował mięso i warzywa, które przygotowała i zjedli na zewnątrz na patio. Wpadli w taki sam prosty rytm, krojenia jedzenia i popijania. Dzieciaki bombardowały Matta pytaniami i A to dopiero się żarcik Gracie udał. / No to teraz jak usłyszę gdzieś tekst „pocałuj bu bu” to padnę (Atka) 38
173
detalami każdego dnia od ich rozstania. Przypominało jej to ostatni obiad na plaży, ale tym razem, oprócz dzieci, oni byli sami. A dzieci mogłyby iść wcześniej spać. Potem posprzątali ze stołu i robili porządek w kuchni, jakby robili to już setki razy, przesuwając się wokół siebie, dotykając łokciami. Wszelkie obawy, jakie miała na temat jego będącego innym albo jej czucia się dziwnie posiadając mężczyznę w domu, wywiało prosto przez siatkowe drzwi. Ich wibracje były takie same, tylko lepsze. Mocniejsze. Powinno ją to wystraszyć na śmierć, ale kiedy oparł się o blat i klepnął jej tyłek ścierką, bycie przerażoną było ostatnią rzeczą w jej umyśle. Roześmiała się i chlapnęła mydlinami na niego. On też ją chlapną, po czym wytarł jej pianę z nosa. - Cieszę się, że tu jestem – powiedział. Troskliwe, brązowe oczy spojrzały na nią, kiedy opuścił ręce w dół jej ramion, aż złączył ich palce razem. - Ja też – powiedziała, nie mogąc kłamać. Ponieważ dotykiem i spojrzeniem rozpuszczał całą jej obronę. Zmierzała prosto w jego ramiona, kiedy Jack wszedł do kuchni, krzycząc. - Matt, chodź do mojego pokoju! Matt uniósł jej dłoń do ust i musnął pocałunkiem jej kostki. To było ledwo dotknięcie, ale czuła to jak obietnicę. Może tego co miało nadejść? - Matt, chodź. Musisz zobaczyć pewne rzeczy. Z Mattem na swoim domowym podwórku Jack był na misji pokazania i porozmawiania z nim jak najwięcej to było możliwe. Charlie uniósł ramiona do Matta, żeby ten go wziął na ręce. Nauczył się już, że ten mężczyzna nigdy go w tym nie zawiedzie. - Śmiało. Idź zobaczyć rzeczy – powiedziała z uśmieszkiem. – Ja tu dokończę. Popychając siatkowe drzwi, zatrzymał się wołając Annie, aby
174
dołączyła do nich. Abby obserwowała swoją córkę, jak ta powoli opuszczała swój stan zawieszenia i podeszła do drzwi, które przytrzymywał. - Chodź, księżniczko. Możesz pokazać mi drogę. Anni zaczęła wchodzić po schodach. To było boleśnie oczywiste, że chce być z Mattem, ale nie w sposób w jaki zabiegało o jego uwagę rodzeństwo. Najstarsza córka Abby była za bardzo podobna do niej. Abby skończyła ładowanie zmywarki i wytarła ręce w ręcznik. Ten, którym klepnął ją Matt. Kiedy go nie było, przypominała go sobie tutaj. Wszędzie gdzie stał, wszystko co dotykał, teraz będzie miała nowe wspomnienia o nim. Czy to musi być takie złe? Podążyła za hałasem na górę i stanęła na zewnątrz pokoju zabaw, przysłuchując się głosom w środku. Kiedy wyjrzała zza rogu, usłyszała śmiech. Gracie udrapowała Matta kawałkami jedwabiu i niezbyt delikatnie wciskała plastikową koronę na jego głowę. Matt dokładał klocki do wieży obok Jacka, kiedy wypychał wyprostowanym ramieniem, nacierającego jak byk Charliego. Nawet przystrojony w różowy i fioletowy jedwab, Matt emanował męskością i siłą. Chciała tych dzieci w łóżkach. Teraz. *** - Albo ten.- Gracie poruszając się od jednego zwierzątka do drugiego, starając się podjąć ostateczną decyzję, z którym szczęśliwym wypchanym przyjacielem obejrzy film, zawęziła wybór do pięciu. - Może oni wszyscy mogliby pójść - zasugerował Matt, będąc w dziewczęcej przestrzeni tak błyszczącej i iskrzącej się, że nie wiedział jak mogły tu spać. - Nie. Mamusia powiedziala, ze tylko jedno. Prawda, na zawołanie dobiegł głos z innego pokoju.
175
- Gracie, wybierz jedno i chodźmy. Uśmiechnął się na matczyny radar Abby, kiedy odwrócił się od Gracie, gdy ta obradowała, mówiąc szczerze do każdego kandydata. Annie obserwowała go ze swojego sąsiedniego łóżka. - Hej, księżniczko. Czy wybrałaś już przyjaciela, z którym obejrzysz film? Nie odpowiedziała, tylko podniosła znoszonego, brązowego królika. Był atakowany przez każde dziecko od swojego przyjazdu. Każde z wyjątkiem Annie. Ona pozostała w swoim zawieszeniu, czekając, aż on przyjdzie do niej. Nie pokazując swoich uczuć, nie gotowa do zobowiązań, powitała go ostrożnym półuśmiechem. Ostrożnym i nieufnym. Tak jak jej matka. - Dobrze – powiedziała Gracie, trzymając niebiesko szarego słonia. – Jestem gotowa. Abby puściła film, a oni usiedli na długiej kanapie przed telewizorem z dużym ekranem. Charlie umiejscowił się na jego kolanach, a Jack docisnął do jego boku. Annie poszła na drugi koniec do swojej mamy, kiedy Matt sadzał Gracje na swoim drugim kolanie, zanim ta zdążyła umiejscowić się między nim a Abby. Film leciał i tak jak na plaży był w centrum. Jakby wszystko co potrzebował było właśnie tam na tej kanapie. Z ramieniem wokół Abby robił leniwe kręgi na jej karku. Ich stopy spoczywały obok siebie na dużej otomanie – jego duże i jej małe. Jeśli kiedykolwiek kwestionował swój przyjazd tutaj, nie robił tego teraz. Siedzenie blisko Abby było słodką torturą, prawdziwy test cierpliwości i wytrwałości. Spojrzał na swój zegarek. Film trwał osiemdziesiąt siedem minut. I on liczył.
176
Rozdział 17 Abby podskoczyła na dźwięk kroków Matta za nią. Stała naprzeciwko wyspy kuchennej, otwierając piwo dla niego, a on położył obie ręce na blacie, zamykając ją nimi. Kiedy obniżył głowę, tak że jedna strona jego twarzy lekko opierała się na jej, zamknęła oczy i to było wszystko, co mogła zrobić, by oddychać. Uwolnił ją od srebrnego otwieracza do butelek, wziął łyk piwa, po czym odsunął obie rzeczy, przenosząc wzrok na nią. Odsunął jej włosy na bok, odsłaniając szyję, trącił nosem jej ucho i umieścił pocałunek tuż pod nim. - Nadal jesteś zadowolona, że przyjechałem? Ciepłe usta spotkały jej pędzący puls, powodując, że jej odpowiedź wyszła, jak westchnienie pozbawione tchu. Matt był wokół niej tak, jak ich ostatniej nocy na plaży, tylko tym razem nieskończenie lepiej. Jego usta były na jej ciele i nie byli minuty od pożegnania. Seksualna świadomość, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczyła, podpowiedziała słowa, których nigdy nie wypowiedziała. - Nie przestawaj. Nie zrobił tego, a jej głowa opadła na jego pierś. Ciepły dreszcz rozszedł się po jej skórze, kiedy atakował jej szyję. Podniecenie, budujący się głód i pociąg. Potrzeba, aby jej dotknął. Obróciła się w jego ramionach i zanim zdążyła pomyśleć, jego usta pokryły jej. Pochylił się, ujął ją z tyłu głowy i trzymał ją mocno, przejmując całą kontrolę nad pocałunkiem. Z drugą ręką na jej plecach, przysunął ją bliżej. Pragnęła go. Dotykać go, być dotykaną. Umieściła ręce na blacie z tyłu, a Matt uniósł ją, by usiadła na nim, wtedy umiejscowił się między jej nogami. Ich oczy spotkały się i milion słów przeleciało między nimi, zanim jej
177
palce przesunęły się po jego włosach i pociągnęły, kierując, aż ich usta ponownie się spotkały. I nadal nie było to wystarczające. Jej serce pędziło, jej krew pulsowała. Smak piwa na jego języku i subtelny zapach wody po goleniu sprawiał, że jej głowa odpływała. Nigdy dotąd w swoim życiu nie całowała w ten sposób i nie była tak całowana. Ale to nie mogło być możliwe, bo to nie byłby Matt. Jego usta pozostawiły wilgotny ślad na jej policzku, na jej szyi i poczuła gorący przypływ w rdzeniu. To było wszystko, o czym marzyła od ostatniej nocy na zewnątrz jej apartamentu. Jeśli się położy, będzie mogła go poczuć, twardego, dokładnie tam gdzie tego potrzebowała. Jego ciężki dotyk powoli wędrował w górę jej boku, a ona wbiła pięty w jego nogi, chcąc więcej. Wrócił do jej ust, jednocześnie jego sprawne palce odnalazły jej piersi. Następnie trzymał je przez koronkę, skubał i pociągał, aż drżała w jego ramionach. Kiedy jego ręka odsunęła się, prawie krzyknęła w proteście, aż poczuła te same gorące palce wślizgujące się pod krawędź jej spódnicy, muskając sobie drogę w górę jej uda. Zatrzymał się speszony swoim celem, jego palce naciskały jej skórę, doprowadzając ją do szaleństwa. *** Matt zmusił rękę do powstrzymania się, ukrył twarz w jej szyi i odetchną nią. Z jedną ręką zaplecioną w jej włosach i drugą o oddech od jej centrum. Wyobrażał sobie tysiąc razy, jak to będzie trzymać ją pobudzoną w ramionach. Marzył o dotykaniu jej i o niej dotykającej jego. Ale nic nie przygotowało go na ten ogień między nimi. Zdesperowany i wybuchowy. Jej skóra smakowała jak niebo. Dźwięki jakie wydawała, jej pięty wbijające się w jego nogi, przyciągające go coraz bliżej niej i coraz bliżej
178
krawędzi. Nie widział jej od dwóch tygodni, był tutaj tylko kilka godzin i nie miał zamiaru wziąć jej jednym szybkim ruchem na wyspie kuchennej. - Abby. – Z każdym wziętym oddechem, zatracał się w jej zapachu. Musiał zwolnić. – Nie przyjechałem tutaj po to. Przysięgam. – Podniósł twarz odnajdując jej policzki zarumienionymi, jej oczy zamglonymi. Nie mógł oprzeć się pocałowaniu jej ponownie. I ponownie, próbując stopniowo stłumić ogień. Postawił ją z powrotem na nogach, ale wciąż nie mógł się zmusić, by puścić ją całkowicie. Jak twarde39 to było, jak twardy on był, zrobił dobrze zatrzymując się. Chciał wszystkiego co w tym było, czymkolwiek to było, było doskonałym. Jakby torturując go, muskała ustami jego szyję, jego brodę, bawiąc się kącikami jego ust. Zabijała go. Uwolnił ją z powrotem i oparł czoło o jej. - Powinienem iść. Ale jego ręce kontynuowały pieszczoty od jej tyłka, w górę pleców, pod jej włosy. - Abby. Naprawdę powinienem iść. – Zmusił się, by wziąć ją za rękę i iść do frontowych drzwi. Zatrzymując się przy otwartych drzwiach, pocałował ją w czoło. Nie było sposobu, żeby zaczął od ust ponownie. – Mogę być z powrotem rano. - Dobrze. Uniósł jej policzek między kciukiem a palcem wskazującym, biorąc ostanie spojrzenie, zanim ją zostawi. Nie chciał jej zostawiać. Miał właśnie zrobić ostatni krok na schodach... - Matt? Cholera. Nie wiedział, ile razy mógł jeszcze odchodzić, ale spojrzał przez ramię i ... Była eteryczna, stojąc w świetle ganku. Prawie już nie dbał o 39
Hard – twardy, trudny. Tutaj mamy małą grę słów, dlatego zostawiłam przymiotnik bardziej pasujący.
179
to co jest słuszne i najlepsze. - Um... – Przygryzła dolną wargę. – Czy musisz jechać do hotelu? Matt powoli ruszył z powrotem po schodach i zatrzymał się przed nią. Proszę Boże, niech poprosi mnie, bym został. - To znaczy... jest chyba za późno, żeby anulować rezerwację, ale... Jego oczy złapały jej i nie widział ani krzty zamysłu lub strachu, tylko chęć i potrzebę oraz gorące, palące pragnienie, które odpowiadało jego własnemu. - Czego pragniesz, Abby? – Musiał usłyszeć jak to mówi. Nie dotknie jej, nie, dopóki nie usłyszy jej słów. - Ciebie. Pragnę ciebie.
180
Rozdział 18 Matt starał się kontrolować swój oddech, kiedy Abby cofała się. Wzięła go za rękę i prowadziła korytarzem. Mogła zaprowadzić go prosto do urwiska, a on nawet by tego nie zauważył. Wszystko co widział to kobieta przed nim. - Zaczekaj tutaj. Zatrzymała go w drzwiach z ręką na jego piersi, a potem poszła dalej korytarzem do innego pokoju i wróciła za kilka sekund z monitorem dla dzieci. Poszedł za nią do pokoju, obserwował jak go podłącza, a następnie zamyka i blokuje drzwi. Zamknęła na klucz pieprzone drzwi. Ledwie się odwróciła, zanim wciągnął ją w swoje ramiona. Złapał jej twarz w dłonie, przesuwając we włosy po obu stronach. Czy cokolwiek w jego życiu było tak właściwe jak Abby? Zaklął cicho, zanim zatopił swoje usta w jej, całując ją długo, mocno i głęboko. Dopasowała się w tej intensywności do niego, kiedy drżącymi palcami pracowała nad guzikami jego koszuli. Oderwali się od siebie, tylko na tyle, by zdjąć to cholerstwo i przeniósł się z powrotem do niej, zaczynając od dołu, poruszając się powoli, wczuwając się w jej zaokrąglony brzuszek, potem głębiej przez odsłonięcie czarnej koronki. - Unieś ramiona. Zrobiła to i przeciągnął top przez głowę. Zatrzymał się, kiedy dotarł do łokci. I uderzyło to w niego. Naga skóra, czarna koronka, uniesione ramiona w jawnym zaproszeniu, patrząca lekko niepewna siebie. Jego serce potknęło się. Rzucił koszulkę na bok. Lekkim jak piórko dotykiem musnął tyłem dłoni po jej poczerwieniałym z pasji policzku. Kontynuował pieszczoty w dół
181
jej szyi i po jej nagich ramionach. Jej skóra była miękka jak płatek. Jego oczy zamknęły się na jej pełnych piersiach. Potarł kciukami po jej sutkach, wydobywając z niej dźwięk, który echem odbił się prosto do jego bolesnej erekcji. Gładził i dokuczał, zanim nie zadrżała. Nie mógł się doczekać. Trzęsąc się z potrzeby i czegoś więcej, obniżył głowę i wziął uniesione szczyty przez koronkę, przyciskając pąki między ustami, a następnie podgryzając delikatnie zębami. Z westchnieniem jej ręce uniosły się do jego ramion i złagodził ugryzienie liźnięciem języka. Z palcami pod czarnymi ramiączkami stanika zsunął je w dół, dopóki nie zwisały z jej ramion, aż tylko zapięcie z tyłu stało miedzy gorącem skóry jej piersi, a jego ustami. Drżącymi palcami dokończył zadanie i zamarł na jej widok. Prawie nie mogąc uwierzyć, że stoi przed nim teraz. Tak jak teraz. Z nagimi piersiami, twardymi, czerwonymi od jego uwagi sutkami. Pragnienie wzrosło w nim, sprawiając, że brzęczało mu w głowie, jakby stawał do walki. Była niesamowita. I była jego. I wiedział, bez wątpliwości, że miał zamiar kochać się z nią ten pierwszy raz. Uniósł jej drżące ręce i pokrył je, trzymając je zamknięte delikatnie w swoich, kochając ich ciepło, testując ich wagę. Pełne i miękkie. Musnął swoimi po nich, obserwując jak zassała oddech, jak twarde małe szczyty ocierały jego szorstką dłoń. Krew uderzyła mu do głowy, serca i znacznie niżej. A jego serce... Nagle poczuł się przytłoczony. - Boże, Abby. Jesteś taka piękna. – Przyciągnął ją bliżej, wyginając jej plecy i biorąc tyle ile mógł, zamknął usta wokół jej. Jej ręce przesunęły się z jego ramion na tył głowy, prosząc o więcej, posyłając go wyżej. Kiedy był już pewien, że dojdzie, zanim jeszcze w ogóle się w niej znajdzie, podniósł głowę. Przycisnął pocałunek do jej ust, kiedy sięgnęła po niego.
182
- Nie skończyłem. Jej oczy zatrzepotały, otwierając się i obserwowała go w przygaszonym świetle, kiedy upadł przed nią na kolana. Nie śpieszył się zdejmując jej spódnicę, całując każdy nowo odkryty kawałek skóry. Zaczynając od kostek jego ręce leniwie spacerowały w górę nóg, ponad łydki do jej kolan. Miała opalone nogi biegacza. Czy ona biegała? Jeszcze było tyle rzeczy, których o niej nie wiedział. Kontynuował wzdłuż grzbietu jej satynowych ud, jego ręce przesuwały się wyżej, dopóki nie chwyciły jej tyłka. Po dzisiejszej nocy będzie o wiele mniej tego, czego jeszcze nie wie. Blask pełni księżyca padał przez rozsunięte zasłony i spojrzał na nią nagą z wyjątkiem kawałka koronki, z którego miał zamiar ją uwolnić. Jej oczy świeciły jak dwa zielone kryształy w półmroku. Jej usta były lekko rozchylone, a jej twarz mieszanką niepewności i pragnienia. Z rękami wypełnionymi jej soczystym tyłeczkiem odchylił się na cal, rozdzielając ich i przyłożył usta do jej brzucha. Zamknął oczy i przesuwał ustami w tą i z powrotem, zanim złożył pocałunek w centrum. Nadal była jeszcze mała jak na standardy, ale nastąpiła zmiana. - Jesteś większa – powiedział, składając pocałunki na jej brzuchu. Przejechała palcami po jego włosach, uśmiechając się do niego. - Właśnie to każda kobieta chce usłyszeć. Złożył ostatni przeciągły pocałunek. Mógł zostać tutaj. Przez resztę swojego życia na kolanach, wpatrując się w tę kobietę. Abby ustabilizowała się rękami na jego ramionach, kiedy wychodziła z majtek, z których ją rozbierał. Potem wstał i stanął przed zupełnie nagą Abby. To było prawie za dużo, ale nigdy nie będzie wystarczająco. Przesunęła ręce powoli do jego klatki. - Nie mam żadnych ubrań na sobie. – Jej głos był seksowny, uwodzicielski.
183
On był oniemiały. Wyglądała tak samo, jak chwilę wcześniej, ale wiedza, że była w rzeczywistości całkowicie naga i już bardzo niedługo będzie w niej, sprawiła, że zaniemówił. - Matt. – Jej ręce dotykające mięśni piersiowych przesunęły się niżej. Zakrył jej dłonie, starając się zachować jedną cząsteczkę rozsądku. - Matt – powiedziała ponownie, szepcząc w świetle księżyca. – Zdejmij spodnie. Zrobił to, a ona leżała na łóżku przed nim jak uczta. Dołączył do niej i pocałował najpierw w usta, potem w szyję, ramiona, pomiędzy i woków każdej piersi, zwilżając sutki, wchłaniając zapach jej skóry, wielbiąc ją rękami i ustami, dopóki oboje nie drżeli. Nie mogąc się nasycić jej jedwabistą skórą, jej zapachem, jej smakiem. Jej oczy były delikatnie zaszklone, jej oddech chrapliwy. - Matt. Przez jedną straszną sekundę, bał się, że miała zamiar powiedzieć stop. Jej ręce zatrzepotały przy jej piersiach, jakby starała się zdecydować, co z nimi zrobić, czując się zawstydzoną z tak wyeksponowanym ciałem. Wpatrywała się w niego. - Ja nigdy... - Jeśli masz zamiar powiedzieć mi, że jesteś dziewicą, będę musiał nazwać to bzdurą. Klepnęła go w ramię i zrelaksowała się trochę. - Nie, ja tylko... Ty najwyraźniej wiesz, co robisz, a ... Uśmiechnął się w jej szyję. - No cóż, dziękuję. - Ja po prostu nie chcę cię rozczarować. Jestem bardzo... płodna. -
Cóż,
to
dobrze,
ale
nie
sądzę,
niebezpieczeństwie. Abby otworzyła oczy i spojrzała na niego.
184
że
jesteśmy
tutaj
w
- Wiem. Chodziło mi o to... Nie robiłam tego często. A ty... Josh był moim pierwszym i jedynym... - A ja będę twoim drugim. – Zakrył jej usta swoimi, zanim dodał i ostatnim. Nie mówiąc nic więcej chciał pokazać jej, ile dla niego znaczyła. Głębokie pocałunki sprawiły, że znowu jęknęła, poddając się jego dotykowi. Opuścił jej usta, by odkrywać jej szyję, przesuwając jej włosy na bok, by lizać i smakować, wiedząc, że zostawiał znaki i nie przejmował się. Ruszył z powrotem, zatrzymując się przy jej uchu, podgryzając je delikatnie. Jej ponaglające palce i okrzyki przyjemności dodawały mu otuchy, nie to że potrzebował jakiejś. Zamierzał całować, lizać, smakować każdy jej cal. - Matt, proszę. Tak. Proszę. Była gotowa i nie mógł czekać już dłużej, trzęsąc się z palącego pragnienia, pulsując niecierpliwie, by znaleźć się w jej wnętrzu. Podniósł się na kolana między jej nogami. Wstrzymując się, krążył wokół jej wejścia, znajdując jej śliskie pobudzenie. Wtedy cal po calu wsunął się do środka, wchodząc w jej maleńkie ciało. - Proszę, powiedz mi, że cię nie krzywdzę. - Nie. – Pokręciła głową i spojrzała na niego z pociemniałymi oczami, przymrużonymi powiekami i sennie. – Nie przestawaj. Nigdy. Wysunął się odrobinę, a następnie wszedł całą długością w słodkie ciało Abby, dociskając się tak blisko, jak tylko mógł. - Nie ruszaj się. – Potrzebował chwili, aby spojrzeć na nią, poczuć ją. Unosił się nad nią na wyprostowanych ramionach, ułożonych po obu stronach jej głowy. Jej palce chwyciły jego biceps, jej ciało przetrzymywało go głęboko w sobie, nakłaniając go na więcej, czyniąc go bardziej rozpalonym. I potem zaczął się poruszać. Uderzał w nią najpierw powoli, obserwując przyjemność na jej twarzy, jasną i czystą. To było jak uprawianie
185
seksu po raz pierwszy. Jedyny. I nigdy nie chciał, żeby to się skończyło. Wchodził w nią mocniej, szybciej, aż doszła z szokowanym westchnieniem. Potem podążył za nią, tracąc wszelkie myśli. Z wyjątkiem jednej. Bycie w niej było jak powrót do domu.
*** Abby obudziła się i rozejrzała po pustym łóżku, na chwilę zapomniała gdzie była. Pokój gościnny. Matt. Gorące wspomnienia zalały ją ponownie. Prowadząc go korytarzem do tego pokoju. Przynosząc monitor, zamykając drzwi i wtedy... to był Matt. Tylko Matt i jego twarde ciało, ciepłe usta i kochające ręce. Rzeczy, które robił jej ciału i sposób, w jaki na nie odpowiadała. Sposób w jaki ją dotykał, przytulał, jakby była najcenniejszą rzeczą na świecie. Jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. Pokój wyglądał, jakby został potraktowany przez wróżkę prania. Jej koszula, spódnica, bielizna, jego bokserki. O tak. Kiedy jego spodnie opadły... No cóż, łał. Był wspaniałym mężczyzną. Wszędzie. Usiadła. Jego zapach wypełniał pokój, tak jak dotyk jego skóry wciąż mrowił jej ciało. Nie ma mowy, by dzieciaki jeszcze spały, ale w domu było cicho. Chwyciła za bieliznę, spódnicę i koszulę. Zmieniając zdanie w ostatniej chwili, znalazła jego koszulkę w zamian i wdychała ją, kiedy wciągała ją przez głowę. Jego zapach sączył się w jej płucach, wypełniał serce. Nałożyła spódnicę, którą miała na sobie poprzedniego dnia i ruszyła przez dom. Dźwięki małych głosów dobiegały z kuchni, potem Matta, niski i dudniący. Kiedy dotarła do drzwi, jej serce urosło na widok sceny przed nią. - Dobra, sztuka polega na tym, żeby zrobić dobry, wysoki rzut – powiedział Matt. Byli tam, cała ich piątka siedziała wokół stołu kuchennego. Matt miał
186
na sobie kolejny zwykły, biały t-shirt i jeansy, był w trakcie rzucania kawałkiem płatka zbożowego w powietrze. Podłoga była już w połowie pokryta płatkami, które nie trafiły na swoje miejsce. Jack dostrzegł ją pierwszy i próbował ostrzec Matta, ale nie wcześniej niż jedzenie poleciało w górę. Annie przykryła uśmiech, ale wyraźnie cieszyła się demonstracją Matta. Abby odchrząknęła. Matt odwrócił się i dostał Cheerio40 prosto w oko. - Ten się nie liczył – powiedział do swojej kohorty, siedzącej przy stole. Abby uśmiechnęła się. Jak mężczyzna może byś tak seksowny i tak słodki? Oczy Matta odnalazły jej. - Fajna koszulka – powiedział, jakby przypominał sobie, gdzie ją znalazła i dlaczego. Jego wzrok robił się coraz gorętszy, kiedy przesuwał się powoli po koszulce w dół jej nóg, do jej bosych stóp i z powrotem. O Boże. Najwyraźniej też pamiętał wszystko co robiła. Czy jego oczy są jeszcze seksowniejsze dzisiaj? - Posprzątam to – powiedział, a mały uśmiech grał na jego ustach. Jego szczęka była pokryta ciemnym cieniem zarostu, włosy miał zmierzwione palcami i jeśli byliby sami... - Um, okej. – Przeszła przez kuchnię, żeby uzyskać swoją poranną kawę, zanim wciągnie go z powrotem do sypialni. Co w nią wstąpiło? Och, raczej kto w nią wstąpił. Uniosła ramię, aby nalać kawy, odwracając kubek prawidłową stroną do góry, akurat w odpowiednim momencie, aby uniknąć katastrofy. - Kto chce bekon? Odpowiedział jej chór głosów. - Ja. 40
Marka płatków śniadaniowych
187
- Hej. – Matt popatrzył na swoją publiczność, symulując obrazę, podniósł płatki z podłogi. – Kiedy ja pytałem o bekon, wszyscy powiedzieli nie. - My chcemy, aby Mamusia je zlobila – powiedziała Gracie. – Jej jest najlepsy. Naleśniki tes. - Pół filiżanki kawy, a następnie naleśniki. A Charlie musi zejść ze swojego Pill-Up.41 - Już załatwione. Prawda, partnerze? – Charlie przybił Mattowi piątkę ze swojego strategicznego fotelika. – Miałem trochę pomocy. – Dotknął policzka Annie i dostał tak rzadki uśmiech. To ogrzewało jej serce, widząc Anni otwierającą się na Matta. I broń Boże, wzruszyć się za bardzo, by narobić bałaganu. Ale wyraz twarzy Matta, gdy jej córka uśmiechała się, jakby wygrał na loterii, wysłał uderzenie pioruna prosto do jej serca. Poszła znaleźć coś, by móc związać włosy i jak wróciła, znalazła Matta samego w kuchni, kładącego plastry bekonu na patelnię. Wyglądał tak dobrze, stojąc w jeansach, opinającej klatkę piersiową koszulce. Smażąc bekon. W jej kuchni. Stanęła za nim, oplatając ramiona wokół jego talii, ściskając go delikatnie i całując po plecach. Nakrył jedną z jej dłoni swoją, kiedy boczek skwierczał i trzaskał. Hałas porzuconej kreskówki odbijał się echem w drugim pokoju. Potarła policzkiem o miękką bawełnę jego koszulki i westchnęła. Może to było to szczęście, o którym mówiła Angie. - Wysłałem dzieci na górę, żeby się ubrały – powiedział. – Musimy ruszać dalej. Wielki dzień w zoo czeka. - Wysłałeś ich, żeby się ubrali? Widziałeś, jak Gracie zestawia swoje stroje? – Wycisnęła kolejny pocałunek między jego ramionami. – Pójdę po prostu to sprawdzić. Nawet zoo ma jakieś standardy. 41
Marka, ale chyba też rodzaj nocnika dla dzieci.
188
Godzinę później Abby stała w kuchni, obserwując dzieci huśtające się w ogrodzie. - Dobrze, kochanie jesteś gotowa? Kochanie. Przełknęła węzeł w gardle. To było tylko słowo, ale czuła jakby to było coś więcej w ustach Matta. - Abby? Odwróciła się twarzą do niego. - Przepraszam. Co? - O czym myślisz właśnie teraz? Abby zaplotła ramiona na jego szyi. Zoo mogło poczekać jeszcze kilka minut. Bądź z nim szczera. I ze sobą też. - Myślałam o tym, że jestem szczęśliwa. – I to była prosta i szczera prawda. - Cóż – powiedział, przesuwając ręce wokół jej talii. – Jestem bardzo zadowolony z tego powodu. Pociągnęła za jego głowę i pocałowała go, długo i głęboko, w pełni wykorzystując moment. Odsuwając całe zdezorientowanie i strach na bok, kiedy była w jego ramionach czuła się bezpiecznie.
189
Rozdział 19 Matt kochał się z Abby później w nocy ponownie, ucząc się jej każdej soczystej krzywizny, każdego miejsca, w którym się spalała. Teraz obserwował jak spała w blasku księżyca odbijającego się od jej policzków. Prześledził palcem wzdłuż jej delikatnych brwi i krawędzi linii włosów, odsuwając ciemne kosmyki, aby odsłonić śliczne małe ucho. Uśmiechnął się na wspomnienie swoich ust na nim i wydawanych przez nią dźwięków. To miejsce okazało się słodkim i wrażliwym, na pewno. Zahipnotyzowany przez jej satynową skórę, zataczał leniwe kręgi na jej tyłeczku i w dół jej ud, pozwalając by jej seksowne krągłości prowadziły go. Leżeli złączeni razem, twarzą w twarz z dzieckiem między nimi. Cała ta sytuacja zadziwiała go. Szokowała go. Leżąc z kobietą – nie w niej, ale obok niej – i czując się tak blisko niej, to było, jakby ich serca biły razem. Matt położył głowę na poduszce obok niej i patrzył na jej unoszącą się i opadająca klatkę piersiową. Dziecko poruszyło się, małe kopnięcie i impuls na jego brzuchu, jego oddech uwiązł w płucach. Przyciągnął Abby bliżej, mając nadzieję poczuć to jeszcze raz. Abby poruszyła się i przeciągnęła, pocierając nosem o jego szyję. Jej ręka przeniosła się do dołeczka na jego szyi, potem na piersi i niżej. Czy było coś słodszego niż ręce Abby na jego ciele? I czy cokolwiek kiedykolwiek było tak właściwe? - Matt? – Jej głos szeptał tuż przy jego skórze. Podniosła się na łokciu i myślał, że miała właśnie wypowiedzieć się na temat jego porannej erekcji, ale wyraz jej twarzy był poważny i posępny. Jej brwi były ściśnięte i zmarszczone. Nie na to chciał patrzeć po tym, co
190
właśnie zrobili. Czy ona miała wątpliwości? Żałowała? Jej oczy przewiercały jego i pokręciła odrobinę głową, jakby była czymś zaskoczona. - Dlaczego tutaj jesteś? Pytanie w połączeniu ze szczerością i zupełną dezorientacją na jej twarzy, chwyciło go za serce i ścisnęło. Dlaczego tutaj był? Czy ten drań jej mąż sprawił, że była tak niepewna? - To znaczy, to nie może być łatwe dla ciebie, by odejść. I wątpię, że możesz mieć problem, aby dostać... – Jej oczy opuściły jego, kiedy kontynuowała. – No wiesz. Uśmiech dotknął jego warg i nie mógł się oprzeć szybkiemu całusowi. Jego ukochana, która rozpalała prześcieradło i spalała go od wewnątrz, nie mógł powiedzieć nawet słowa. Przycisnął jej głowę do poduszki i trzymał twarz w dłoniach. Tak cholernie piękna. I nie miała pojęcia, że to czyniło, iż była jeszcze większą zagadką. - Jestem tutaj, ponieważ nie mogę trzymać się z daleka. – Potem próbował przekazać pełnię swojego serca ustami, swoim językiem. Przekrzywił jej głowę i otworzyła się dla niego tak jak zawsze to robiła, oddając się pocałunkowi i jemu.
*** Dzieci wyzwały Matta od samego rana do naleśnikowego – podrzucania, co szło mu całkiem nieźle przez większą część czasu. Choć został skasowany każdy dowód powstałego chaosu, Abby nie przestała sprzątać kuchni, odkąd położył swoją torbę przy drzwiach wyjściowych. Nigdy nie miał kobiety, która unikałaby go rankiem po spędzonej nocy. To była jego rola. Pan jeden wiedział, że nie był tym, który
191
podtrzymywał tę niewygodną konwersację z płcią przeciwną. Najwyraźniej to się zmienia. Abby była nowym polem bitwy zmieniającym go w zdesperowanego człowieka. Matt nie obwiniał jej za tę twardą skorupę wokół serca. Ktoś tak słodki jak ona potrzebował jej. Tylko, że nie z nim. A może to robiła. Przeniosła swoje zainteresowanie do zlewu ze stali nierdzewnej. Z głową pochyloną w dół. Włosami zasłaniającymi jej twarz. Oparł się o ladę obok niej. - Abby? - Hmm? - Muszę iść. Czyściła mocniej. - Możesz na mnie spojrzeć? - Wolałabym nie. Cholera. - Jesteś zła? - Za co? Za przyjazd? Za odejście? Wypuścił głębokie westchnienie. - Cholera, nie wiem. - Oczywiście, że nie jestem zła. – Rzuciła mu szybki uśmiech, jej oczy nawet nie były bliskie spotkania jego. – Cieszę się, że przyjechałeś. Kochali się w sposób w jaki był pewien, że nie robił tego tak nikt nigdy w historii, a ona cieszyła się tylko, że przyjechał? - Abby. – Ujął jej brodę i zmusił, aby na niego spojrzała. - Co? Ludzie odchodzą. W porządku. Czuję się dobrze. Mówię to Angie przez cały czas. – Pokręciła głową. – Ona nigdy nie słucha. Matt pogładził kciukiem po jej dolnej wardze, którą trzymała niepokojąco między zębami. Musiała pracować nad swoją pokerową twarzą.
192
Jej oczy zdradzały ją za każdym razem. Tak cholernie ostrożna i tak zdeterminowana, żeby nie płakać. Wystraszony królik, przerażony tym, aby pozwolić podejść komuś zbyt blisko. Jej własne zastrzeżenia prowadziły ją do ukrycia się w momencie, kiedy zrobiło się między nimi zbyt intensywnie, ale nie miał zamiaru jej na to pozwolić. Powiedział może dwadzieścia słów w poranek po ich połączeniu, ale teraz chciał dać cholerną przemowę. Ale co mógł powiedzieć? Nie mogłem przestać myśleć o tym pocałunku i musiałem cię dotknąć ponownie? Przyjechałem tutaj, abym mógł wrócić do swojej pracy i mieć nadzieję, że nie będę już myślał o tobie tak dużo? Ten pomysł obrócił się od istoty sprawy. I byłby kłamstwem od samego początku. Przyjechał tutaj, ponieważ chciał ją zobaczyć. Kropka. Bycie z nią, kochanie się z nią, było czymś zupełnie mu nieznanym do tej pory, czymś o czym nie miał pojęcia, że może istnieć, a teraz nie miał pojęcia co powiedzieć. Co do cholery powiedzieć kobiecie, która była całe życie opuszczana, kiedy samemu się odchodzi? Więc, przyciągnął ją w ramiona i pocałował, długo i głęboko, i powiedział jedyną rzecz, jaką mógł. Jedyną rzecz, której był pewien. - Wrócę.
193
Rozdział 20 - Cześć Abby. – William Stafford spotkał się z nią w drzwiach ekskluzywnej restauracji w centrum Releigh. – Wyglądasz pięknie – powiedział. - Dziękuję. – Poszli za kierownikiem sali, usiedli i zamówili napoje. - Cieszę się, że udało ci się ze mną spotkać. Abby wahała się czy powiedzieć, że także była zadowolona. Prawda była taka, że nie była do końca pewna, dlaczego zaakceptowała jego zaproszenie. – Nie jestem pewna, na ile mogę pomóc, ale będę szczęśliwa, aby spróbować. Rozmawiali o przyziemnych sprawach. William zadawał wszystkie uznane za społecznie uprzejme pytania: skąd była, gdzie chodziła do szkoły. Wszystko było miłe i bezpieczne, ale nie mogła nic na to poradzić i porównywała go do Matta. Nie było nic twardego w Williamie. Dłonie idealnie wypielęgnowanie, oczy szare i miękkie, obserwujące ją uważnie zza stołu. William zdecydowanie nie miał tego: „mogę wyskoczyć w każdej chwili i uratować świat” w swoim wyglądzie. Popijała mrożoną herbatę i słuchała jego odpowiedzi na te same pytania. Rozmawiała z Mattem tylko kilka razy, odkąd wyjechał. Kiedy to robiła, były to krótkie rozmowy. Hej, jak się masz? Co tam u dzieciaków? Zawsze brzmiał na zajętego. Jego słowa odtwarzały się w jej głowie w kółko. Wrócę. Sprawiały, że była nerwowa i podniecona, niespokojna i przestraszona. Tak jak mężczyzna.
194
I umieścił ją dokładnie tam, gdzie przysięgła sobie nigdy więcej się nie znaleźć: czekającą i chcącą kogoś. Nie odpowiadała na jego telefony od kilku dni i naprawdę nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Prawdopodobnie dlatego, że jest tchórzem. Podnosiła telefon setki razy, ale... im bardziej chciała usłyszeć jego głos, tym bardziej walczyła z tym pragnieniem. Nie zadzwonił ponownie. Kiedy William Stafford zaprosił ją na lunch w celu omówienia projektu w szkole, zaakceptowała zaproszenie. Nie pozwoli „nazistowskim” wolontariuszkom wykluczyć jej, a każda minuta, w której myślała o czymś innym, była minutą, w której nie myślała o Mattie. A Matt był jedyną osobą, o której mogła myśleć. Śniadanie i kolacja, gorące pocałunki i jeszcze gorętszy seks. Szorstkie ręce Matta przesuwające się po jej ciele. Zimna herbata w jej ustach poleciała nie tą dziurką co trzeba i zakrztusiła się, aż jej oczy wyszły na wierzch. Cholercia. Dochodziła do siebie po zadławieniu i zawstydzeniu, a William robił wszystko, co mógł, aby czuła się swobodnie, ale jakoś wcale tak się nie stało. Kiedy ostatni raz jadła jakiś posiłek z dorosłym? Oprócz Matta nie mogła sobie nikogo więcej przypomnieć. Czy ona przyrównuje każde swoje doświadczenie do tego, czy przeżyła je z Mattem czy nie? William przyciągnął jej uwagę z powrotem do tu i teraz i omawiał swoje pomysły co do szkoły. Jednym z nich był pokaz sztuki, zachęcający absolwentów do licytowania prac stworzonych przez uczniów w każdym wieku. Profesjonalnie oprawione dzieła, zwolennicy mogliby dumnie powiesić je w swoich domach. Lunch dobiegł końca, a William odprowadził ją przez restaurację do drzwi. Abby zrobiła szybki krok w bok, aby uniknąć jego ręki na swoich plecach i zawadziła mocno o kant pustego stolika. Ała. Zassała oddech, pocierając dłonią miejsce szkody.
195
- Och droga, Abby. Czy wszystko w porządku? – Ręce Williama znalazły się na jej ramionach, a oczy na jej brzuchu, wyraźnie zaniepokojone. – Czy to dziecko? - Wszystko w porządku. - Zrobiłaś sobie krzywdę? Powinienem zabrać cię do lekarza? - Nie, naprawdę. Czuję się dobrze. Jestem tylko trochę niezdarna. Zajęło jej trochę czasu przekonanie go, że rzeczywiście wszystko było w porządku. Przez całą drogę do samochodu pytał ją kilkakrotnie, czy nie musi się jednak udać do lekarza. William był miłym mężczyzną, nawet jeśli ona nigdy nie będzie zainteresowana. Gdyby to był Matt... potknęłaby się setki razy, żeby być w jego ramionach. Całować go. Smakować skórę jego szyi i gładzić rękami plecy. Mieć jego ręce na swoim ciele. Obudził coś w niej i teraz jak go nie było, nie była do końca pewna, czy to dobra rzecz.
*** Matt usiadł przy stole u rodziców, gotowy do cieszenia się kuchnią swojej matki, ale brakowało mu Abby tak bardzo, że aż bolało. Tak bardzo, że kilku chłopaków przyłapało go na gapieniu się na jej zdjęcie w telefonie. Nie dlatego, że się przejmował. Nic nie ukrywał, chociaż nie rozważył ich kilkukrotnych próśb o pokazanie jak wyglądała. - A więc, Matt, czy miło spędziłeś czas na plaży? – zapytała Lizzy. Chwycił kawałek chleba, ignorując swoją siostrę, mając nadzieję, że się odczepi i użyje swoich psychologicznych umiejętności na kimś innym. - Wpadłam na Barbarę w sklepie – powiedziała jego mama. – Wspomniała, że Rob był już w domu w czwartek. Barbara była siostrą jego matki, i taak, dostał już wiadomość od Roba. Okazało się po tym wszystkim, że Brittney jednak nie była „tą” jedyną.
196
Wielka niespodzianka. Lizzy nie chciała odpuścić. - Dlaczego nie wróciłeś do domu razem z Robem? - Cóż, Nosey Nellie42, apartament był dostępny i byłem tam. Postanowiłem skorzystać. A co? Jego bracia Patrick i Andrew gapili się na niego z drugiego końca stołu. Partick był tylko dwa lata młodszy od niego, Andrew dwa lata młodszy od Patricka. Obaj byli żonaci i mieli dzieci. Stephen, J.T i on byli jeszcze tylko singlami. J.T nie był jeszcze na tyle dorosły, aby móc pić, a Stephen... Trzy lata temu Stephen przeszedł przez coś tragicznego. - Och, nic - powiedział Patrick. – Po prostu to dosyć interesujące, że ktoś, kto nie może usiedzieć spokojnie w miejscu przez pięć minut, decyduje się zostać na plaży na tydzień. Sam. Matt posłał Patrickowi swoją najlepsza pokerową twarz. Berth spojrzała na niego podejrzliwie nad łyżką puree. - Masz nam coś do powiedzenia, Matt? - Tak, proszę. Powiedz nam wszystko – powiedział Lizzy dramatycznie. – Wisisz nam za ogólny brak plotek po tych wszystkich latach słuchania naszych. Czas zapłacić, bracie. Tony przestał jeść. - Dobra, posłuchajmy. Matt spojrzał i zauważył, że wszystkie oczy patrzą na niego. Nie wiedział, co do cholery go opętało i był pewien, że będzie tego żałował, ale odłożył widelec i wziął głęboki oddech. - Poznałem kogoś na plaży i pojechałem się z nią zobaczyć w poprzedni weekend. Czekali, Tony machnął, wskazując, aby kontynuował. - Ona mieszka w Raleigh. – Przerwał, ale potem zdecydował się 42
Ktoś wścibski, robiący niechciane dochodzenie.
197
powiedzieć wszystko. – Jej mąż zmarł sześć miesięcy temu. Ma czwórkę dzieci. – Wziął gryz i potem się zatrzymał. – Och, i jest w ciąży. Jego mama zassała połowę powietrza w pokoju, więc dodał. - Nie moje. – Ale mogłoby być. Wszystkim wokół stołu opadły szczęki, kilka z nich nadal wypełnionych jedzeniem, a pokój ucichł tak szybko, że ściany pomyślały pewnie, że ogłuchli. Lizzy doszła do siebie pierwsza – nie jest to zaskoczeniem. - Łał. To nadrabia... dużo. Matt wrócił do jedzenia, jakby właśnie raportował pogodę. Został zaatakowany jego rodzinną wersją hiszpańskiej inkwizycji w ciągu... pięć, cztery, trzy... Wybuchła eksplozja głosów i pytań. Od razu pożałował otworzenia się na to. - Nawet nie wiem co powiedzieć. – Jego matka wyglądała na zaskoczoną. – Gdzie jest jej mąż? Dlaczego ona jest w ciąży? Czy ona nie słyszała tego, co właśnie powiedziałem? - W porządku. – Jego ojciec usiadł, jego głęboki głos zagrzmiał nad wszystkimi. – Dlaczego nam o niej nie opowiesz, synu? Anthony McKinney był mężczyzną cieszącym się szacunkiem, po prostu będąc tym, kim był. Nadal był bohaterem dla Matta i rodzajem ojca, którego chciał naśladować. Reszta rodziny siedziała w ciszy, dopóki Matt nie przemówił, przede wszystkim do swojego taty. To nie było w jego zwyczaju, aby się dzielić detalami o czymkolwiek, zwłaszcza o kobietach, ale nie mógł zaprzeczyć, że znaczyła coś dla niego, że dzieci znaczyły. A z tą myślą, słowa wypłynęły po prostu. - Ma na imie Abby. Jest słodka, mądra i zabawna. – Z tymi oczami, które tańczą i błyszczą, kiedy się uśmiecha. – Jack ma pięć lat i nie potrafi złapać piłki, aby uratować swoje życie, ale pracuje nad tym. Gracie ma trzy
198
lata. Ma loki i dołeczki, potrafi mnie namówić do wszystkiego. – Nawet do ubrania się jak księżniczka. Im więcej mówił, tym trudniej było mu kontrolować uśmiech rozprzestrzeniający się na całej twarzy. - Charlie ma dwa i pół roku i przykleił się do mnie jak kleszcz. Annie ma prawie siedem i przez większą część czasu nie jestem pewien, czy ona mnie lubi. Matt spojrzał na matkę, odczuwając jej mniej niż zadowoloną minę. - Szybko się poruszasz - powiedział T.J. z drażniącym uśmieszkiem. – Najwyraźniej ona też. Ta ostatnia wypowiedz była nie więcej niż mruknięciem w szklance, ale Matt nie przegapił tego. - Co do diabła powiedziałeś? – Chciał szarpnąć małolata za koszulę, ale J.T. już wydawał się być skruszony. Jego brat gapił się w swoją mrożoną herbatę. - Nic. Matt był blisko ze swoim rodzeństwem i kochał swojego najmłodszego brata, ale dzieciak chodził z rosnącą opryskliwością, której Matt nie mógł zrozumieć. Matt odsunął się od stołu. - Potrzebuje świeżego powietrza.
*** Wpatrywał się w ogród z tyłu domu rodziców, patrząc twardo na drzewa na skraju posesji i na małą konstrukcję z drewna. Miał wiele dobrych wspomnień z tego fortu. Prawdopodobnie tu się zaczęła jego miłość do budynków. Drzwi za nim otworzyły się ze skrzypnięciem i spojrzał na Beth,
199
wysoka i smukła, z tym samym ciemnym bobem na włosach, jaki miała w liceum. Tony podążył za nią i stanął obok niego przy poręczy werandy. - O czym myślisz? - O tym, że chciałbym pokazać Jackowi ten drewniany fort. I jeśli wyszedłeś, żeby mnie nękać, możesz oszczędzić sobie tego. - Zrzuciłeś coś w rodzaju bomby. Mama szoruje tam wszystkie granitowe powierzchnie. - Myślałem, że będzie bardziej zadowolona. - Tęskni za tobą. Jej uczucia są prawdopodobnie zranione. Najpierw pojechałeś na plaże, a potem weekend w Releigh. Znasz mamę. Ona lubi trzymać wszystkie swoje kaczątka razem. Nie chce jakiejś obcej kobiety, wykorzystującej jej chłopca. Kogoś w kim się zakochałeś, a ona nie spotkała nigdy. - Ha. – Rozumiał, że mamie brakowało go i miała trudności z jego pracą, ale myśl o tym, że Abby wykorzystywała go, była śmieszna. Ona ukryłaby się, jeśli pozwoliłby jej na to. Może zrobiła już to nawet. Matt nie chciał walczyć ze swoją mamą lub młodszym bratem. - O co chodzi z J.T.? – między Mattem a Tonym było tylko jedenaście miesięcy różnicy – irlandzkie bliźnięta – dzielili więc rolę najstarszych, ale od lat zostawiał cały ciężar odpowiedzialności na Tonym. - Nie wiem. Ostatnio, jest gorszy niż zazwyczaj. Zgaduję, że problem z kobietami. - Hmm. Może i tak. – Świerszcze zaczęły swoje nocne hałasowanie. - Powiedziałem chłopakom w hangarze, aby otworzyli ci kartę – powiedział, odnosząc się do jego lotu do Abby w zeszłym tygodniu. - W porządku. Beth kołysała się na huśtawce z nimi, a Tony dołączył do niej. - Jak daleko ona jest?
200
- Około siódmego miesiąca, troszkę mniej, tak myślę. - Cóż, dla twojej wiadomości, medycznie rzecz ujmując, istnieją pewne pozycje seksualne... Och, do cholery, nie. Matt podniósł rękę. - Beth, wiesz, że cię kocham, ale są pewne rzeczy, o których nie będziemy rozmawiać. Tony. Proszę. – Posłał bratu błagalne spojrzenie, ale ten drań tylko się uśmiechnął. - Rozmawiałem z tobą, kiedy tam byłeś – powiedział Tony. – Nic nie powiedziałeś. Ponieważ nie wiedział co powiedzieć. - Więc, znasz ją ile, dwa czy trzy tygodnie i jesteś aż tak pewny? Matt skinął głową w ciemności. - Ona jest... – Potrząsnął głową. Jak ubrać w słowa moment, w którym znalazłeś swoje serce? Jakby zawsze ją znał i jednocześnie czekał na nią całe życie. Roześmiane zielone oczy, zatrzymujący serce uśmiech. Śpiewa niewłaściwe słowa prawie do każdego utworu. I tak bardzo przestraszona, by pozwolić komuś się zbliżyć. Nie wiedział, że stanie się coś takiego. Nie mógł przewidzieć, że Jack trafi go piłką w plecy. Po tym wszystkim, to już nie miało znaczenia. - Ona jest wszystkim. Zapadła cisza między ich trójką, prawdopodobnie, każdy myślał o tym, co znaczyło bycie dla kogoś wszystkim. Tony wstał i klepnął go po ramieniu. - Myślę, że to wyjaśnia wszystko. Pozostaje teraz tylko pytanie, co masz zamiar z tym zrobić? Tak. To było pytanie. Jedyne co wiedział na pewno to to, że nie chciał pozwolić jej odejść. - Nie wiem. Nie wiem, jaki mam wybór. - Zawsze masz jakiś wybór. Taak, ale czy miał taki, z którym mógł żyć?
201
Matt pożegnał się i pojechał do domu, myślał o tym, że tata mylił się na ślubie jego siostry. Znalazł tę właściwą, ale czas nadal nie był właściwy.
202
Rozdział 21 Kiedy w czwartek wieczorem zadzwonił telefon Abby, jej pierwszą myślą było, że to Matt. Owładnęło ją ciepłe i szczęśliwe uczucie, ale następna myśl zniszczyła to. Ponieważ istniało prawdopodobieństwo, że to nie był on i nigdy może nie być. W przeciągu dwóch sekund przeniosła się z wyżyn szczęścia, aby rozbić to i spalić. Telefon zadzwonił ponownie. Nie mogła tego zrobić. Roller Coster może i jest fajny, a serce wali i dobrze się bawi... ale ona nie chciała zjeżdżać. - Mamusiu, to pani Angie. – Jack stał w drzwiach jej sypialni, trzymając telefon. - Okej, kochanie. Dziękuję ci. – Wzięła telefon do ręki, walcząc z nieuchronnym rozczarowaniem. – Cześć dziewczyno. - Cześć, jak leci? – zapytała Angie. - Dobrze. Jak tam cyrk Marcini? - Bardzo cyrkowy. Jestem po kolana w odchodach słoni. Jak tam twoja załoga? - Dobrze, zajęci. No wiesz. – Abby chodziła po łazience, podnosząc myjki z mydłem i gumowe zabawki dziewczynek, pozostawione po ich bąbelkowej kąpieli. - Brzmisz na zmęczoną. - Jestem. - Jesteś pewna? Wszystko w porządku z dzieckiem? No wiesz, mogę wpaść i pozostać, aż do narodzin, jeśli mnie potrzebujesz. - Nie. Absolutnie nie. – To byłoby sześć godzin jazdy dla niej, a poza tym Angie ma swoją rodzinę, o którą musi się troszczyć. – Mam wszystko
203
ustalone z moją opiekunką. Robiłam to już wcześniej. - Zgadza się. Robiłaś. Abby usłyszała naganę w głosie przyjaciółki. Angie uszyniła bardzo jasnym to, co myślała o jej mężu, kiedy żył jeszcze. Josh ledwo dotarł na narodziny Annie, a następnie wyjechał do Japonii już następnego dnia. Abby musiała wracać do domu ze swoim jednodniowym dzieckiem taksówką. Kiedy urodził się Jack, była przygotowana. Miała już numer taksówkarza w swojej torebce. Potrzebowała go. Nie, chciała powiedzieć, odczytując spojrzenie pielęgniarki. Nikt nie przyjedzie. I to jest w porządku. Tylko że jej dzieci zasługiwały na więcej. Powinny mieć dwie osoby, jeśli nie sto, które witałyby je na świecie. - Może Matt mógłby... - Nawet nie mów tego. - Dobrze, ale kobieta nie powinna mieć dziecka sama. - Angie... - Dobrze. Odpuszczę. Chcesz mi powiedzieć jaki jest w łóżku? Abby roześmiała się na pytanie przyjaciółki. Oczywiście Angie wywęszyła informację dotyczącą wizyty Matta. I w żaden sposób nie potrafiła skłamać, kiedy Angie zapytała: „Zrobiliście to?” „Angie, wiesz, że nie zamierzam ci tego powiedzieć”. Ale teraz ona myśli o tym. Stale. - Nieważne. Nie chcę wiedzieć. To mogłoby zniszczyć mnie na zawsze. To może ją zniszczyć. Bycie z Mattem było jak nic jej do tej pory znane. Może nawet jak coś, co nie było znane nikomu. - Więc kiedy masz zamiar się z nim zobaczyć ponownie? Wracam. - Abby? - Nie wiem. Powiedział, że wróci, ale... zaczynam myśleć, że to wcale nie taki dobry pomysł. – Nawet gdyby wrócił, wystawiała się z góry na
204
złamane serce. Ponieważ to długo nie potrwa, prawda? A ona wiedziała już od pierwszego dnia, że mógł ją złamać. Angie wydała z siebie głośny dźwięk frustracji. - Masz szczęście, że nie mogę uderzyć cię przez linię telefoniczną. Czy ty oszalałaś? Abby koncentrowała się na układaniu butelek z szamponem. - Nie. - Powinnaś była słyszeć siebie, kiedy rozmawiałam z tobą po raz pierwszy po wizycie Matta. Praktycznie można było poczuć bijący od ciebie blask. Byłaś szczęśliwa. Dzieci były szczęśliwe. To prawda. Były szczęśliwe. - Nie chcę, żeby się przywiązały. - To największy stek bzdur, jaki kiedykolwiek słyszałam. A z tego, co widziałam, te dzieci już się przywiązały i nie wydaje się, aby obawiały się o przyszłość. O ile oczywiście to nie jest to, czego chcesz je nauczyć. No wiesz, nie być za bardzo szczęśliwym, aby nie zostać zranionym. - To nie to. Ja... - Martwisz się o dzieci czy o siebie? Abby nie odpowiedziała. - Wszystko zmienia się w życiu. Nic nie jest pewne. Ludzie umierają, odchodzą, zmieniają się. Joe może zacząć przechodzić przez kryzys wieku średniego w przyszłym tygodniu. Może rzucić pracę, kupić motocykl i odjechać ze striptizerką.43 Angie roześmiała się i Abby próbowała dołączyć do niej, ale wyobraziła sobie, że sięga po piłkę w wodzie. Wysila się i rozciąga, ale za każdym razem, gdy dotyka jej opuszkami palców, ona się oddala. Ludzie oddalają się od niej przez całe życie, nauczyła się tego już w młodym wieku, że jeśli sięgniesz zbyt daleko, możesz upaść. 43
Dzięki Ci Panie, że Abby ma Angie za przyjaciółkę
205
Nie chciała już więcej upadać. - Nie masz wyboru, jak tylko iść przez życie i wziąć to, co przynosi. Dobrego czy złego. Miałaś tak wiele złego, kochanie. Nie chcę patrzeć na to, jak uciekasz od tego, co mogłoby być dla ciebie dobre. Angie miała rację. Bała się zaryzykować. - Chciałabym, żebyś coś mi obiecała. Obiecaj mi, że dasz Mattowi szansę. Że nie odepchniesz go, tylko dlatego, że się boisz. Abby wstrzymała oddech. Nie wiedziała, czy mogła złożyć tego rodzaju obietnicę. - Ty ze wszystkich ludzi nie powinnaś być sama. - Nie jestem... - Nie mówię tu o dzieciach. – Angie wydała poirytowany dźwięk. – Jesteś praktycznie cała stworzona do miłości, Abby i potrzebujesz kogoś oprócz dzieci, aby nią obdarować. Abby walczyła ze łzami w oczach. - To było całkiem głębokie, Ang. - Nie śmiej się, gdy mam mądry moment. Większość moich szarych komórek usmażyła się podczas porodu. Jej głos zmienił się w łagodnej mamuśki. - Jesteś delikatna, Abby. Udajesz bycie twardą, ale nie jesteś. Teraz, zrób to. Obiecaj mi to, żebym mogła iść nakarmić moje lwy. Abby wypuściła długi, zmęczony oddech. - Okej. Dobrze. Obiecuję. – Będzie musiała postarać się bardziej, żeby się nie przywiązać. Zakończyły rozmowę i przełączyła się na tryb snu. Nakładania piżam. Mycia zębów. Czytania bajek. Jedyne co pozostało to modlitwy. Wszyscy uklękli z boku łóżka Jacka. - W porządku, Jack. Chcesz zacząć? – Jego pokój, jego kolej na bycie pierwszym.
206
- Drogi Boże, dziękuję za wszystko, co mi się podoba. Dziękuje za żółwie. Dziękuję za Matta oglądającego mój pierwszy mecz footballowy i pozwolenie mi na bycie niesamowitym. Abby otworzyła natychmiast oczy. - Jack? - Nie skończyłem. - Dobrze, zatrzymajmy się na chwilkę. Kochanie, Matt nie przychodzi na mecz. - Tak, przychodzi. - Nie, kochanie, nie przychodzi. On ma ważn... – Czy naprawdę ma zamiar powiedzieć, że ma ważną pracę? Jak wiele razy jej dzieci słyszały tę wymówkę? Jack spojrzał na nią, jego oczy były pełne wszelkiej nadziei, wiary i ufności, jakiej ona nigdy nie posiadała. - Przyjedzie. Tak mi powiedział. - Kiedy ci tak powiedział? - On psyjedzie takze mnie zobaczyc - dodała Gracie stanowczo. - Jack, kiedy? – Nienawidziła dźwięku swojego głosu, ale była teraz blisko krawędzi. Dolna warga Jacka poruszyła się. - Dawno temu. Zaraz po tym, jak przyjechał tutaj i pojechał. On zadzwonił i rozmawiałem z nim, i wtedy ty z nim rozmawiałaś . On powiedział, że przyjedzie. - Dobrze, kochanie, ale ludzie nie zawsze... - Mam nadzieję, że nie przyjedzie – powiedziała Annie, ledwo szepcząc. Jack rzucił się przez łóżko, krzycząc na siostrę. - Nie mów tak! - Matty, Matty, Matty – śpiewał Charli, kopiąc nóżkami o materac.
207
- On przyjeżdża! – krzyknął Jack. – Ponieważ powiedział mi tak. Annie wstała z czerwoną twarzą i łzami w oczach. - On nigdy nie wróci, a ja nie chcę, żeby to robił! – Pobiegła do swojego pokoju. Abby siedziała chwilę z pozostałą trójką dzieci. Charlie zauważył zgubiony samochodzik i wczołgał się pod łóżko. Gracie uważnie czesała włosy lalce. Jack siedział, jakby ktoś zgniótł jego marzenia. Nie chciała pozwolić mu podtrzymywać swoich nadziei. Annie załatwiła to za nią, skutecznie przebiła jego bańkę szczęścia, zanim Abby miała szansę. - On wlóci, mamusiu. – Gracie patrzyła na swoją lalkę. – Poniewas musę zając się jego wlosami. 44 Nos Abby palił i przygryzła wargę. Jack i Gracie byli tacy pewni, mieli tyle wiary. Czy ona kiedykolwiek taka była? Wierząca, że ludzie wrócą? A może, że nigdy nie odejdą? Nie mogła sobie przypomnieć. Po tym, jak ich ułożyła, poszła do Annie. - Dlaczego po prostu nie poczekamy i zobaczymy co się stanie, co? Annie nie odpowiedziała. Abby pocałowała ją i naciągnęła kołdrę. Tak bardzo do niej podobna, z wiecznie schludnymi warkoczami i schowanymi uczuciami. Czy oni wszyscy na takich wyrosną? Takich ja ona? Zbyt przestraszonych, aby sięgnąć po więcej, ponieważ bali się upadku? Czy chciała, żeby uciekali od ludzi i od szans? Jeśli Annie zamknęła się już teraz, to w jakim miejscu będzie za dwadzieścia lat? Pierwszy mecz Jacka jest w sobotę. Jej żołądek skręcał się z poczuciem, że stoi u krawędzi przepaści. Obiecała Angie, że nie będzie odpychać. Ale nie obiecała, że sięgnie po to.
44
No nie mogę, to małe słoneczko, w postaci Gracie, zawsze mnie rozczula.
208
Rozdział 22 Malutkie boisko footballowe żyło w swojej aktywności. Przeraźliwe gwizdy i pukanie w kaski mieszały się z okrzykami małych cheerlidujących dziewczynek. Wszystko to – szum, podniecenie oraz zapach świeżego poranka – zabrało Matta z powrotem do jego dni spędzonych na boisku. Ścisnęło go w klatce piersiowej na wspomnienie jego taty stojącego na trybunach i dopingującego go. Jack też powinien to mieć. Ledwo mu się udało, przybył do domu Abby tylko godzinę temu i skierowali się prosto na boisko piłkarskie. Matt odblokował fotelik Charliego, zapiął jego bluzę i zawiązał lewego buta przed tym, zanim podniósł go z fotelika. Abby i Jack stali za samochodem, omawiając szczegóły przygotowania przez nią przekąsek dla drużyny w przyszłym tygodniu, co obejmowało również ciężkie, kolorowe napoje. Matt podszedł i zapiął kask Jacka. - Jesteś pewna, że powinnaś to robić? - Jest w porządku – powiedziała. – Jeden z ojców mi pomoże. Taaak. Właśnie tym był zaniepokojony. Postawiłby swojego lewego orzeszka na to, że było co najmniej dwóch tatusiów singli w tej drużynie, jak nie więcej. Prawdopodobnie kilku z nich po prostu poświęca swój czas dla drużyny, ale zawsze był jakiś czający się wąż w trawie, rozglądający się za czymś świeżym, nie zważając na niczyją sytuację rodzinną. Każdy z nich, byłby więcej niż zadowolony, wziąć to, co należało do niego.45 Co chciał, żeby było jego. Coś co pragnął uczynić swoim. Jak mógłby to zrobić jeśli nie byłoby go tutaj? Nie wiedział, że było możliwym tęsknić za kimś tak bardzo. Nie mógł 45
No chyba w Mattie odzywaja się jego instynkty łowcy i samca alfa
209
uwierzyć, że mogła wyglądać jeszcze lepiej niż ostatnim razem, kiedy ją widział, że mógł chcieć jej jeszcze bardziej, ale właśnie tak było. Abby miała na sobie gorące, ciążowe jeansy, które opinały jej nogi i tyłeczek oraz dopasowany niebieski top, który był tylko dodatkiem do jej urody. Włosy miała związane w kucyk, wyglądała świeżo i wspaniale. Nie mógł się powstrzymać od przyciągnięcia jej do szybkiego pocałunku. Ujął ją za rękę, kiedy szli, robiąc co w jego mocy, aby wszyscy wiedzieli, że ona była zajęta. - Hej, Jack. – Dzieciak w pasującym stroju podbiegł do nich. Mężczyzna stojący niedaleko boiska z grupą małych chłopców odwrócił się i pomachał. - To jest trener - powiedział mu Jack. Ten drugi chłopczyk uśmiechnął się, pokazując brakujące przednie uzębienie. - I on jest moim tatą. - Chodźcie chłopaki - zawołał trener. Jack odwrócił się i zrobił żółwika z Mattem. Odegrali swój specjalny pokaz ściskania rąk – bezbłędnie. W trakcie gry Matt opierał się przejściu w tryb szalonego rodzica, kiedy większy chłopiec z przeciwnej drużyny przeciągnął Jacka za jego maskę w dół. Abby, natomiast potrzebowała dużo powściągliwości, żeby powstrzymać się przed wbiegnięciem na boisko. - Widziałeś to? Za coś takiego powinien być ukarany! Matt zaśmiał się na entuzjazm Abby dla jej syna i czuł głęboką dumę, kiedy Jack wstał po tym, jak ucierpiał. Pobiegł z powrotem do linii bloku, chętny, aby spróbować ponownie. Podczas przerwy Abby podeszła sprawdzić Jacka. Matt myślał o zniechęceniu jej do tego, ale wiedział, że jego mama robiła to samo. Jack po prostu musiał znieść trochę matczynej troski.
210
- Matt, popać ze mną na chmuly. – Gracie wskazała na niebo. Z Charliem wciąż na swoich rękach Matt ukląkł pomiędzy Annie i Gracie i wskazał na puchate chmury unoszące się nad nimi. - Ta wygląda jak wiewiórka z orzeszkiem. Annie obserwowała niebo. - A co z tamtą? – zapytała Gracie. - Hmm. Niedźwiedź może? Co myślisz, Annie? Kontynuowali, dopóki nie wróciła Abby, a on wstał i z powrotem położył swoją rękę na jej mniejszej. - Jak tam Jack? - W porządku. Przekazał mi, żebym ci powiedziała, że będzie trzymał głowę jeszcze niżej. Matt uśmiechnął się. - Przejdźmy do drugiej strefy końcowej. – Nie zrobili nawet trzech kroków w kierunku linii bocznej, gdy zatrzymał ich męski głos. - Abby. Cześć. Miałem nadzieję, że zobaczę cię tutaj. Matt odwrócił się na męski głos. - Cześć. – Abby wydawała się niechętna, ale przywitała się i potem dodała. – Dr. Stafford jest dyrektorem szkoły dzieciaków. - Proszę, Abby. Rozmawialiśmy o tym. Mów mi William. William, co? Facet wyglądał, jakby wyszedł prosto z Miami Vice. - Miło cię poznać, William. – Matt wziął miękką rękę tego faceta w pewny uchwyt i został nagrodzony satysfakcjonującym skrzywieniem z bólu.46 Cipka. Facet próbował się uśmiechnąć odsuwając rękę. Matt rozejrzał się po boisku za Jackiem. - Więc Abby, jesteś pewna, że czujesz się dobrze? Martwiłem się. To przyciągnęło jego uwagę. 46
Ha ha znaczymy terytorium ;) (Atka)
211
Pan Przystojniaczek spojrzał wyczekująco na Abby, wpatrując się w jej koszulkę, po czym spojrzał na Matta. – Myślałem, że będę musiał zabrać ją do lekarza, ale była nieugięta, że może sama prowadzić. Matt nie miał pojęcia, o czym on mówił. Jeśli zaciśnie szczęki jeszcze mocniej, to jego zęby chyba pękną. - Ze mną w porządku – powiedziała Abby. – To było nic takiego. - Cóż, ona wie, że jestem tu na wypadek, gdyby mnie potrzebowała – powiedział William, rozpromieniony uśmiechem adoracji. Matt spiął się i przesunął dłoń władczo na plecy Abby, i pod jej włosy, zatrzymując rękę na jej szyi. Spotkał oczy Williama. - Ona ma kogoś. - Och, oczywiście. Chodziło mi o kogoś tutaj. Jeszcze raz, gdzie mówiłeś, że pracujesz? W Iraku? - Nie, nie pracuję tam. Jeśli nam wybaczysz. Jesteśmy tutaj, aby obejrzeć Jacka. – Miał już na końcu języka, aby dodać mojego syna.
*** Abby stała w ogródku za domem, kiedy usłyszała zamykanie się drzwi samochodu. Chłopcy wrócili. Po meczu Matt zabrał Charliego i Jacka, aby załatwić sprawy – „czas dla mężczyzn”, tak to nazwał. Tylne drzwi patio otworzyły się i zamknęły, a Matt podszedł do niej jak mężczyzna będący na misji. Nie ważne jak bardzo się starała tego nie robić, tęskniła za nim. Dokładnie z tego powodu nie pozwalała ludziom zbliżyć się. Nie chciała pragnąć kogokolwiek, ale obserwując jego zbliżającego się, nie mogła zrobić nic więcej tylko być szczęśliwą. - Hej, jak tam było?
212
- Dobrze. Charlie zasnął. Położyłem go na kanapie. Jack jest w łazience. – Rozglądając się dookoła sięgnął do niej. – Dziewczynki? - Są w środku. Ten mężczyzna nie tracił czasu. Tuląc jej twarz w dłoniach, wziął jej usta w pocałunku tak zaborczym i potężnym, że skradł jej oddech. Przejechała palcami u podstawy jego szyi i przyciągnęła go bliżej. Całując głębiej. Wietrzyk szeptał między drzewami, trawa była chłodna pod jej stopami, podczas gdy ciepłe wargi i język Matta poruszał się z jej własnym. Pochyliła się ku niemu, składając obietnicę na jego ustach, pozwalając sobie być porwaną przez mężczyznę. Och tak, tęskniła za nim. Oderwali się od siebie i oparła czoło o jego klatkę piersiową, łapiąc oddech. Ręce Matta gładziły ją, aż do jej tyłeczka, ściskając go. - Boże, czekałem tak długo, żeby to zrobić. – Stali tak przez kilka sekund, trzymając się po prostu. Kiedy podniosła wzrok. Figlarny błysk w jego oczach znikł. - Dlaczego mi nie powiedziałaś, że się zraniłaś? Zajęło jej chwilkę, zanim załapała i przypomniała sobie komentarz podczas meczu. - Ponieważ to nieprawda. - Ale to nie jest to co powiedziało Jajeczko Wielkanocne. 47 Uśmiechnęła się na jego odniesienie do stylu ubierania się Williama, tak bardzo różnego od jego własnego, znoszonych jeansów i czarnego polo. Które swoją drogą były niezwykle gorące. - Zamierzał zawieść cię do lekarza – powiedział, jego głos zmierzał do twardej krawędzi. 47
Och coś mi się zdaje, że ktoś nie lubi Williama ;)
213
- Matt. – Pogładziła rękami w górę jego ciała, czując napięcie mięśni pod spodem. – Nie potrzebowałam kogokolwiek, aby zawoził mnie gdziekolwiek. - Nawet mi nie powiedziałaś. Był zdenerwowany. Dotknęła jego szyi opuszkami palców, aby go uspokoić. Szyję, którą chciała pocałować. - Nie było nic do powiedzenia. – Kręcąc lekko głową, wsunęła ręce wokół jego ramion. – Zresztą co mogłeś zrobić? Ból przemknął w jego oczach. Nie chciała go ranić, mówiła po prostu prawdę. - Nie masz powodu czuć się winny. Nie musisz się o mnie troszczyć. – Z rękami na jego przystojnej twarzy, wyciągnęła się, żeby go pocałować, ale on się odsunął. - Jack powiedział, że mówiłaś mu, że nie przyjadę. Obniżyła się na palcach i spuściła wzrok do jego dekoltu. - Nie chciałam, żeby był rozczarowany. - Ani ja - powiedział Matt. – Dlatego powiedziałem mu, być może i tylko dlatego, że miałem dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności. Próbowałem dzwonić i powiedzieć ci o tym. Abby nie wiedziała co powiedzieć. Powinna wiedzieć, że Matt nigdy nie wystawiłby dzieciaków na rozczarowanie. - Myślałaś, że nie wróciłbym dla meczu, czy myślałaś, że nie wrócę w ogóle? Co mogła powiedzieć? Był tutaj, jego serce biło pod jej dłońmi, czekając na odpowiedź. Jak wiele mogła mu powiedzieć? Jak wiele on mógł zrozumieć? Bawiła się guzikami jego koszuli i wypuściła drżący oddech. Niektórzy ludzie nie inwestowali swoich pieniędzy. Ona nie umieszczała swoich akcji w ludziach. Złym było spodziewać się najgorszego po Mattie, ale jej obawy z
214
dzieciństwa blokowały naturalną wiarę w ludzi i zastępowały czymś innym. - Abby? – Matt uniósł delikatnie palcem jej brodę. Wzruszyła ramionami, winna. - Złe nawyki, tak przypuszczam. Przyglądała się jego oczom, które wiedziały wszystko, zdawały się wiedzieć wszystko. Dzieci wybiegły z domu z hałaśliwą paradą, ratując ją od powiedzenia czegoś więcej. Matt spojrzał na nią wzrokiem mówiącym, że rozmowa się jeszcze nie skończyła i uderzył w nią kolejnym szybkim i piekącym pocałunkiem. Gracie przyleciała do nich przez podwórko. - Matt popać na mnie! – Fioletowa koszulka i legginsy, które miała na sobie podczas meczu były zmarszczone i wystawały spod różowego trykotu. Kapelusz słomkowy leżał na głowie, a jej ramiona pokrywały białe, długie rękawiczki. Tylko połowa paluszków trafiła w odpowiednie otwory. - Ooch, biedroneczko. Wyglądasz wspaniale. – Matt opadł na jedno kolano i dotknął kępkę plastikowych koralików wiszących na jej szyi. Uśmiechnęła się promiennie i rzuciła się na niego. - Nie chcesz zdjąć najpierw jednego, żeby włożyć kolejne? - Nie, to jest moda – powiedziała, wspinając się na jego kolano. Annie zbliżyła się, ubrana w powiewającą suknię i koronę z koralików. Nie podbiegła do niego, ale stała spokojnie z boku, czekając na bycie zauważoną. Matt nie zwiódł. - Proszę, proszę. Zawsze wiedziałem, że jesteś księżniczką. Annie spojrzała w dół na sukienkę. - To jest Kopciuszek. - Fajna korona. – Dotknął swojej głowy. – Hah. Musiałem zgubić swoją. Książę także potrzebuje korony, nie sądzisz? Gracie pociągnęła za jego włosy.
215
- Ty nie jesteś ksiązem. Ty jestes zabą! Matt nigdy nie oderwał wzroku od Annie, dając jej swoją całkowitą uwagę, w której był tak dobry. - Co myślisz, Annie? Myślisz, że mogłabyś zamienić tę żabę w księcia? Annie rozważała to z wyrazem niepewności. - Ribbitt. Ribbitt – zarechotał Matt . Poważna twarz Annie złamała się w uśmiechu i w jednym szybkim żabim skoku znalazł się obok niej. Gracie zapiszczała dziko. Nawet Annie śmiała się, kiedy cała trójka weszła do domu na to co Gracie ogłosiła, że będzie czasem dla dziewczyn. Abby patrzyła za nimi. Rechoczący Navi SEAL, udający żabę i księcia z dwoma chichoczącymi dziewczynkami. Nie ona nie chciała oczekiwać najgorszego po Mattie.
216
Rozdział 22 Matt usiadł na kanapie, nogi opierał na stoliku obok pokruszonych krakerów w kształcie rybek. Nakarmili, wykąpali i umieścili dzieci w łóżkach z zespołowym wysiłkiem, a teraz dom był cichy z wyjątkiem telewizora. Abby leżała obok niego w jego bokserkach i koszulce. Z piersiami w zasięgu ręki, gołymi nogami umieszczonymi na jego kolanach i kroczem przylegającym do jego uda. Lubiła to luźne ubranie. On lubił pomysł jej noszącej jego ubrania. Wyobrażał sobie ją w jednej ze swoich koszul, zwisających do ud, z rozpiętymi dolnymi guzikami, odsłaniającymi jej ciążowy brzuszek. Może także z rozpiętą górą. Gorąco. Owinął palce wokół jej ślicznej, malutkiej stopy, na przemian ściskając i pocierając, kiedy sączył piwo i próbował skupić się na meczu. Była zmęczona i chciał mieć swój czas tylko z nią, żeby tylko porozmawiać, ale widok był bardzo ładny. Kontynuował powolny masaż stóp, kostek i jej malutkich słodkich paluszków, kiedy oglądali jak Florida kopała tyłek LSU. - Wiesz. – Poruszyła się, znajdując wygodniejszą pozycję. – Jack myśli, że będzie pierwszym wyborem do ligi zawodowej. - Może być. Jest pracowity. - Nie pomogło to, że powiedziałeś mu i wszyscy inni, że był najlepszy na boisku. Ponieważ dla niego Jack był tam jednym z najlepszych. Jej oczy zamknęły się i wydała z siebie dźwięk pomiędzy westchnieniem a jękiem, kiedy przeniósł swoją uwagę na jej plecy. - Myślę, że już to wiesz – powiedział - ale Annie jest inteligentna jak
217
cholera. – Uśmiech zagrał na całuśnych ustach Abby. – Jak cholerny geniusz. Powinnaś słyszeć pytania, jakie mi zadawała, kiedy z nią byłem. Prądy oceaniczne, księżyc i przypływy, magnetyzm. Kiedy ja miałem sześć lat jadłem klej. Abby roześmiała się. - Ona dużo czyta. I jesteś dość inteligentny, żeby to zauważyć. Kilka lat zajęło nauczycielom i psychologom, żeby to zauważyć. Nazywali ją opóźnioną językowo, antyspołeczną, nawet mówili, że ma syndrom bordeline.48 Cóż, teraz to go dopiero wkurzyło i wypuścił zdegustowany wydech. - Idioci. Może jest gdzieś jakaś lepsza szkoła. - Nie, dlatego ona jest w akademii. Robią jej testy i mają dla niej specjalny program. Ona tam pasuje. To jest też dobre dla innych dzieci. Nieprawdopodobne środki finansowe i ... Jej słowa zamarły, kiedy zacisnął kciuki na jej łydkach i przesunął się powoli w górę. - Więc poszłaś na lunch z panem Różowa Koszula. - Skąd wiesz... - Mam swoje sposoby. - Mmm. Masz informacje, ale wszystkie z nich są bardzo pobieżne. To było po prostu spotkanie dotyczące szkoły. O czymś, w czym pomagam. Stawiał zakład, że to nie był jedyny powód, z jakiego William chciał zjeść z nią lunch. William, który był tutaj. Cały czas. Kiedy Matta nie było. Nie otwierając oczu, dotknęła jego ramienia. - To był tylko przyjacielski lunch. Taaa racja. Mężczyźni nie chcą być tylko przyjaciółmi dla kobiet wyglądających tak jak Abby. A ona była jeszcze piękniejsza wewnątrz niż na 48
To zaburzenia osobowości, których charakterystycznymi objawami jest poczucie pustki, wahania nastroju, skłonność do impulsywnych zachowań, w dorosłym życiu problem ze stworzeniem stabilnego związku. (Atka)
218
zewnątrz. Myśl, że jakiś inny mężczyzna mógł się do niej zbliżyć, doprowadzała go do szału. Kontynuował swoje poczynania, przesuwając rękę do jej kolana i z powrotem, aby zakręcić przy pięcie. Westchnęła ponownie z satysfakcją. - O mój Boże, jesteś w tym taki dobry. To mogłoby być twoją nową karierą. Pochylił się i podniósł jej łydkę do swoich ust, potrzebował jej posmakować. Co myślała o karierze, którą miał? Była wszystkim co jest delikatne i dobre, w porównaniu do jego zabójczych umiejętności. Nigdy go nie obchodziło, co myśli jakaś kobieta. Nigdy nie chciał kobiety, która by go o to pytała. Aż do Abby. - Nigdy nie pytasz o moją pracę – powiedział, jego oczy intensywnie wpatrywały się w jej twarz. – Czy dlatego, że ci to przeszkadza? – Otworzyła oczy i spojrzała na niego, a on wstrzymał oddech. - Nie, to mi nie przeszkadza – powiedziała, unosząc jego dłoń do swojego policzka. – Chcesz mi o niej opowiedzieć? Czy może myślisz, że powinnam coś wiedzieć? Ponieważ ja nie chcę. – Wycisnęła pocałunek na jego dłoni. – Wiem, bez cienia wątpliwości, że jakąkolwiek podejmujesz decyzję, jest ona tą właściwą. Matt spojrzał w jej oczy, tak zielone, że przypominały mu butelki, którymi wyłożony był parapet u jego babci. Zielone jak szkło. Nie pytała o szczegóły. Nie obchodziły jej misje i jego ranga. Abby wierzyła w niego. Nie w jego pracę, ale w niego. To był rodzaj rozgrzeszenia od jego własnego anioła, tylko nie wiedziała, od czego jest jego odpuszczeniem. Pochylił się, żeby ją pocałować, a potem oparł się z powrotem, czując się lżejszym, niż był od lat. Przeczesał palcami jej włosy, ciemne pasma kontrastowały ze światłem w jej oczach. Jej powieki stały się ciężkie i opadły
219
zamykając się, jak zawsze, kiedy pieścił jej głowę. Była taka gorąca. Kontynuował swoją pracę nad jej stopami, nogami i udami, przesuwając dłoń coraz dalej, za każdym razem w zwolnionym tempie – wracał do jej stóp, za kolana i wewnątrz na uda. Jej oddech zmieniał się razem z jego. Nie był już dłużej całkowicie zrelaksowany, jej klatka się unosiła i opadała. Jej usta rozchyliły się. Po kilku takich przejściach jego palce wsunęły się pod jej szorty. Drażnił ich oboje, nie śpiesząc się. Bawił się tak przez jakiś czas, śledząc wokół krawędzi jej majtek, sprawiając, że się skręcała. Wtedy wreszcie musnął kciukiem jej centrum, miękkie i wilgotne. Zanim zorientował się, co robi Abby chwyciła się za jego ramię i spuściła nogi na podłogę. - Wystarczy. Wyłączyła telewizor i skierowała się w stronę sypialni, poruszając się zadziwiająco szybko, zważywszy na jej stan. On szczęśliwie podążył za nią. *** Abby wyłączyła światło w przylegającej łazience i wyszła ubrana tylko w gigantyczną koszulkę Matta. Mała lampka w kącie rzucała miękkie, blade światło – wystarczająco żeby widzieć, ale nie wystarczająco by poczuła się pewną siebie, choć czuła się niezwykle śmiała i gorąca z pragnienia. Do obu tych rzeczy doprowadził Matt. Dobry Boże, był piękny. Całkowicie zapierający dech w piersiach, pięknie gorący mężczyzna. Rozebrał się do bokserek. Jego długie nogi rozciągały się poza koniec łóżka, wielkie stopy opierały się na podłodze. Ramiona, duże mięśnie rozciągały się nad głową. Rozłożył przepyszne ciało tuż przed nią. - Masz zamiar patrzeć się tak na mnie przez całą noc, czy podejdziesz
220
tutaj? Tylko ton jego głosu wysłał jej potrzebę na następny poziom. Podeszła do łóżka z oczami przyklejonymi do jego falującego tułowia. Brała powolne, niepewne kroki. Ale kiedy pozbył się swoich bokserek. Pragnęła go. Syknął w gwałtownym oddechu, kiedy usiadła na nim okrakiem i zdał sobie sprawę, że nie ma nic między nimi, gdzie ich ciała się spotykały. - Abby. – Jego oczy płonęły w ogniu seksualności. Chciała go dotknąć w sposób w jaki on jej dotykał. Sprawiając, żeby on się poczuł w ten sam sposób co ona się czuła, kiedy jej dotykał. Ważna, chciana i szczęśliwsza niż była kiedykolwiek wcześniej. Począwszy od minięcia jego mięśni brzucha, sunęła dłońmi w górę, podążając za kształtem i konturem jego ciała. Jej palce badały skręcone włosy na jego piersi i zatrzymała się, aby poświęcić trochę czasu jego sutkom. Przez cały czas leżał w milczeniu, ale czuła wzrost częstotliwości jego oddechów. Znała teraz jego ciało, każdą silną, gładką linię, ale nadal ją zadziwiało, że był tutaj. Jej dłonie rozsunęły się na dobrze zarysowane mięśnie klatki piersiowej i pogładziła go wzdłuż grzbietów ramion. Siła i moc emanowała od niego. Żołnierz, wojownik, a jednocześnie taki delikatny i skupiony, że mógłby rozczesywać kołtuny we włosach trzylatkowi. Skierowała się z powrotem w dół, do jego żeber, a następnie do mięśni brzucha. Taki ciepły i delikatny. Kiedy podniosła oczy do jego, znalazła go uważnie ją obserwującego. To spojrzenie. Przeniosła ręce do dolnej krawędzi jej koszulki i utrzymywała to gorące spojrzenie, zdjęła bluzkę przez głowę cal po calu. - Zabijasz mnie. – Jego oczy lizały ją po ciele jak płomienie. W dół szyi, wokół piersi, zatrzymując się na gorącu miedzy jej nogami. Jęknął i usiadł, przyciskając biodra do jej rdzenia, a następnie
221
przyciągnął swoje czekoladowe oczy do jej, nigdy się nie zawahał. Tak jak teraz patrzył przez jej ciało, widząc głębiej. Jej ręce naturalnie owinęły się wokół jego ramion, a ich usta spotkały się i zatrzymały. Milion uczuć przebiegło przez nią. Palce Matta rozprzestrzeniły ciepło na jej dolnej części pleców. Jego druga ręka przesunęła się w górę do jej szyi, sprowadzając ich jeszcze bliżej. Wydała mały dźwięk rozluźnienia i nadal jego usta nie poruszyły się. Wreszcie prześledził jej usta językiem, na początku powoli, potem rozdzielił jej wargi. Ich usta spotkały się i połączyły z oślepiającym głodem, miłością i degustacją, która mogła trwać godzinami. Przytłaczającym głodem i potrzebą. Rozdzielili się bez tchu z zamkniętymi oczami na sobie. Abby zmuszała się do wzięcia powietrza w płuca, nie będąc zdolną oderwać wzroku. - Co się stało, kochanie? Nie mogła się ruszyć. Ledwo oddychała, jego twarz była tak blisko jej, a potem jeszcze bliżej, kiedy wsunął palce we włosy po obu stronach jej twarzy. Została schwytana przez niego. Zatraciła się w nim. - Nie mogę oddychać, kiedy tak na mnie patrzysz. - Jak? – Prześledził kciukiem jej policzek. – Jakbym cię kochał? Ponieważ to robię. Bardziej niż kiedykolwiek myślałem, że będzie możliwe.49 Wszystko w niej opadło. Ziemia osunęła się spod niej, a ona upadała prosto z otwartego nieba do czegoś ciemnego i nieznanego. Otworzyła usta, ale nic z nich nie chciało wyjść. - Nic nie mów – wyszeptał w jej usta. – Nic nie musisz mówić. – Składał pocałunki na jej policzku i w dół jej szyi. Ramiona Matta wokół mnie. Nie spadam. Odczuwanie jego twardości między jej nogami, jego usta na jej szyi, połączone z wyszeptanymi słowami miłości do jej ucha, przyprawiały ją o 49
WOW!!! Zrobiło się intensywnie.
222
zawroty głowy. I była tak gorąca, że trzęsła się z potrzeby. Nieprawdopodobna siła jego dłoni, kiedy poruszał nimi po jej plecach, przeniosła to na jeszcze wyższy poziom – od jej szyi do jej tyłka, po obu stronach, do jej włosów. Dyszała, kiedy chwycił za jej włosy i pociągnął, wygięła plecy. Jedną ręką chwycił jej pierś i złożył pocałunki wokół, lizał i dokuczał. A dziki dźwięk przyjemności uciekł jej, kiedy zassał ją bezlitośnie w usta. - Mógłbym sprawić, że doszłabyś w ten sposób. Tak. Mógłby. Ta myśl skręcała ją. Poruszała się gwałtownie po jego erekcji i potem oto była. Doszła. Nawet nie był wewnątrz niej, a przez jej ciało przechodziła gorąca fala. W ospałym, swobodnym spadaniu, płynąc. Uczucie trwało, dopóki każda uncja energii nie wyszła z niej. Opuściła usta na jego ramiona, obmywając jego słoną skórę językiem, bezwzględnie tylko ta część jej ciała była w stanie się poruszać. Kiedy doszła do siebie na tyle, aby unieść głowę, dostosował ją, aż znalazł się tuż przy jej wejściu. Z jego wielkimi dłońmi podtrzymującymi jej biodra, opadła na dół, biorąc go powoli i wydobywając jęk tortury z ust Matta. Kołysała się na jego twardej długości, przyjmując go głębiej, cal po calu. Będąc tak głęboko, jak tylko mógł, z ciałami będącymi tak blisko siebie, jak tylko mogli uzyskać, Matt zatrzymał się. Złapał jej twarz w dłonie i niemal z rozpaczą spojrzał jej w oczy. - Abby, spójrz na mnie - rozkazał. – Kocham cię. – Podążył za słowami wychodzącymi z jego ust i delikatnie musnął ustami jej wargi. – Wiedz to. – Złożył gorące pocałunki wzdłuż jej ramion. – Uwierz w to - wyszeptał, krążąc językiem wokół jej ucha. Z jedną ręką kołyszącą się z tyłu jej głowy, kontrolując pocałunek i z drugą na jej tyłeczku, poruszał się w niej w najbardziej wykwintnym rytmie.
223
Z wystarczającym naciskiem, dokładnie tam, gdzie tego potrzebowała. Był w niej, otaczał ją, jego ciało i słowa łączyły się w zbyt wiele. Zacisnęła powieki w sile emocji, ale nie mogła się zamknąć na niego. Nie pozwoliłby jej. Miłość ogarnęła ją. Emocje przejęły władzę nad nią i łzy spłynęły po jej twarzy. Wszedł w nią i przeniósł oboje razem nad krawędź.
*** Granatnik przeciwpancerny przedarł się przez drzewa, eksplodując w winoroślach w pierścień ognia. Sięgnął ponownie do komunikatora. - Tu Mountain One, wzywam do natychmiastowego odwrotu. Odbiór.
*** Zielone liście otaczały ich, sklepienie dżungli przyciskało ich do czarnej ziemi poniżej. Smród palonego ciała i krzewów. W kilka sekund dżungla zamieniła się w ogniste piekło. Odgłos strzelających karabinów był niemal nieustający.
*** Trzech gości było przypiętych, przyjmując ciężkie strzały. Matt wezwał do odwrotu po raz kolejny, po czym podszedł na skraj polany, by oddać czysty strzał. Spojrzał na T, który był kilka metrów dalej, dając mu sygnał do osłaniania, kiedy on będzie kupował chłopakom trochę czasu. T wskazał palcem na własne oczy a następnie na Matta, dając znać, że zrozumiał. Matt był cal od polany.
224
Teddy minął go, dając mu lekkie pchnięcie w ramie, kiedy wbiegł w piekło walki. Co do...? Szalony skurwysyn. Matt uniósł karabin, aby otworzyć ogień, a potem... rozpętało się piekło. Spojrzał w prawo w samą porę, aby zauważyć pocisk rozrywający klatkę piersiową Teddego. Matt pół czołgając się, pól biegnąc skierował się do miejsca, gdzie leżało ciało jego przyjaciela. Krew zawrzał w jego głowie, pulsując i waląc, tak mocno, że ledwo mógł usłyszeć swój własny głos. - Teddy na ziemię. – Słowa rozbrzmiewały w głowie jak strzały szalejących pocisków. – Ty głupi sukinsynu! Powiedziałem, żebyś mnie osłaniał! Wilson jest już na dole. Żądanie natychmiastowej ewakuacji. - Matt... – Krew bulgotał i pieniła się z ust T. - Wyciągnę cię stąd. Nic nie mów. – Trzymał ucisk na ranie T swoją lewą ręką, wystrzeliwując kilka serii swoją prawą. Cholera, gdzie do diabła jest helikopter? Teddy chwycił go za ramię. - Nie... - Spokojnie. – Matt nacisnął komunikator. Musiał dostarczyć T do helikoptera i poza tą zapomnianą przez boga dżunglę. - Tu Command One. Wsparcie powietrzne w drodze. Dziewięćdziesiąt sekund. przyjąłeś? - Tu Mountain One. Przyjąłem. Dziewięćdziesiąt sekund. Odbiór. – Matt wezwał resztę zespołu i zaciągnął T za kamizelkę, kiedy sprawdził każdego członka grupy. Będą musieli zapierdalać. Pozostali chłopcy wycofali się z powrotem na zachód. Ciągnął T na południe przez plątaninie bujnej roślinności. - Nie zamierzasz umierać. Słyszysz mnie? Teddy walczył o oddech i ścisnął rękę Matta. - To boli. – Więcej krwi kapało z jego policzka. - Jestem tutaj, T. Po prostu pozostań żywy.
225
- Nie... rezygnuj. - Nie zrobię tego. Nie będę kurwa rezygnował. – Uchwyt T na jego ramieniu rozluźnił się. Niski dźwięk śmigłowca bojowego wibrował w jego klatce piersiowej. – Tylko się trzymaj. T? – Tracił go. T wymykał się życiu tuż przed jego oczami, jak ciepła krew sącząca się przez palce. – Nie umieraj mi tutaj, człowieku! T? Teddy? Proszę. Nieobecne oczy wpatrywały się w niego, nie widząc go, ani nie słysząc jego próśb. Usta T były sztywne, tak jak jego cała reszta, ale słyszał głos Teddego w swojej głowie, wołający go: - Matt! Szarpnął się przebudzając, ciężko oddychając, spływał po nim pot gorączki misji w dżungli. - Matt? Miękka ręka pokryła jego. Leżał na plecach, prawą ręką ściskając prześcieradło, jego lewa ręka ściskała coś miękkiego i ciepłego. Wziął kilka głębokich oddechów, aby oczyścić umysł, jakby uciekał od czarnego dymu. Abby. Jego palce mocno ściskały jej nogę, zaraz pod jej biodrem. Cholera. Nie będąc zdolnym, by coś powiedzieć, potarł jej uda, modląc się, żeby jej nie uszkodził. Potrzebował chwili, by zrobić rozpoznanie otoczenia. Był poranek. Srebrne światło brzasku przenikało przez zasłony. Miękkie i ciepłe ciało Abby leżało obok niego. - Przepraszam. - Nie zrobiłeś mi krzywdy. – Przesunęła swoimi chłodnymi palcami do jego szyi i z powrotem. – Zły sen? - Tak. – Przyciągnął Abby bliżej, pocierając jej plecy, kochając dotyk jej skóry pod jego dłońmi. Złożyła pocałunek na jego piersi i ścisnęła go mocniej, tak że mógł poczuć pełnie jej piersi. Jej pachnące truskawkami
226
włosy schowały się głębiej w jego ramionach, a choroba pozostawiona przez sen zniknęła. To było właśnie to, co dla niego robiła. Tylko ona. Tylko Abby. Wypełniała coś w nim do tego stopnia, że wypierało ciemność. Odchyliła głowę, aby spojrzeć mu w oczy. - Kim jest Teddy? Głaszcząc jej ramię, aby pocieszyć samego siebie, wziął głęboki oddech i wypuścił. - Kolega z drużyny. Przyjaciel. Zmarł na jednej z operacji prawie dwa lata temu. - Przykro mi - wyszeptała, wygładzając linię smutku swoim dotykiem. – To dlatego, to wszystko jest skomplikowane? To było dokładnie to, dlaczego. Jego przyjaciel chciał robić w życiu jedną rzecz i nie rozumiał, że Matt nie czuł tego samego. Zanim Matt miał nawet szansę, aby dowiedzieć się, czego szukał, Teddy zmarł, a on zamknął wszystkie możliwości na znalezienie tego kiedykolwiek. Teraz odnalazł ją, leżała tu w jego ramionach i siła jego miłości groziła rozerwaniem jego serca na kawałki. Został złapany, utknął między dwoma miejscami. A ostatnią rzeczą, jaką chciał zrobić, było skrzywdzenie jej. Leżeli w ten sposób długi czas, a on przywoływał wspomnienia tego, jak był wewnątrz niej. Widok jej oczu, kiedy powiedział jej, że ją kocha... jakby po prostu wręczył je granat i wyciągnął zawleczkę. Była taka przerażona i niepewna, prawie jakby bolało, jakby nie było możliwości, że miał to na myśli. Poruszyła się i przytulił ją mocniej, wsuwając nogę między jej, wdychając ją, kochając satynowy chłód jej włosów na swoim policzku. Czy ona nie widziała, co z nim robiła? Chciał przywiązać ją do siebie tak ciasno, że nie mogłaby zobaczyć siebie bez niego, ale każdy raz, kiedy wyjeżdżał, ona była bez niego. A on był
227
przerażony, że straci ją właśnie z tego powodu. Nawet powtarzał sobie, aby posuwać się wolno, dać jej czas na oswojenie się z tą myślą, jednak słowa same się wymykały ponownie. - Kocham Cię.
228
Rozdział 24 Kocham Cię. Powtarzał to w kółko. To było niesamowite i niepokojące, a ... Abby nie mogła sobie pozwolić zapomnieć, że mówiło to tak wiele osób. Przez długi czas nawet wierzyła, że oni mieli to na myśli. Ale z czasem miała dziesięć lat i zdecydowała, że nie będzie odwzajemniała tego uczucia. Ponieważ rzeczy się zmieniają, ludzie zmieniają zdanie. To był jeden z niewielu pewników w życiu. Angie powiedziała, żeby dać mu szansę. Dać sobie szansę. Ale przeszłość ostrzegała ją przed tymi obiema rzeczami. Palce Matta przesuwały się w delikatnym jak piórko dotyku w górę jej uda, wokół jej brzucha i pleców. Powtarzalnie i kojąco. Stale. Pocałował ją w skroń. - Dlaczego to cię tak przeraża? Nie musiał tego mówić. Dokładnie wiedziała, co miał na myśli. Spoglądał na nią, z całym swoim sercem w oczach, nie otrzymując nic w zamian, kiedy ona stała z drzwiami do swojego ledwo uchylonymi, na łańcuchu bezpieczeństwa, gotowa je zatrzasnąć, jeśli za bardzo się wystraszy. Ale chciała mu coś dać. - Mój tata zginął w wypadku samochodowym. Myślę, że mówiłam ci o tym. Moja mama umarła rok później. Miałam pięć lat. Mój trzeci dom był miły. Para młodych ludzi, która nie miał żadnych innych dzieci. Powiedzieli, że zawsze chcieli mieć małą dziewczynkę taką jak ja, mimo że wciąż płakałam każdej nocy za moją mamą. Byłam tam prawie rok. Tak myślę. – Patrząc wstecz, nie wiedziała, dlaczego myślała, że to będzie trwać wiecznie.
229
- Co się stało? - To była praca w Chinach. Nie mogli mnie zabrać. Było im przykro. – Ładne słowa, które nie obniżyły nawet o uncję bólu małej dziewczynki. – Wiesz, kiedy ludzie się przeprowadzają i nie mogą zabrać swojego psa ze sobą, dzwonią wokół starając się znaleźć mu dobry dom. – Matt mruknął, aby pokazać, że słucha. – Zrobili to. Słyszałam ich: „Ona jest naprawdę słodka i mądra”. Byłam nawet wyszkolona. – Starała się roześmiać. - Abby... - Nie, jest w porządku. – Głupio teraz płakać, chociaż wspomnienia nadal są tak oczywiste. Jasne sierpniowe słońce, przecinało podjazd. Jej twarz była gorąca i piekąca od płaczu. Błagała ich, żeby jej nie zostawiali, chwytając się kobiety z długimi, miękkimi włosami jak matki, dopóki opiekunka socjalna nie rozdzieliła ich swoją szorstką ręką i tnącymi paznokciami. Jeszcze bardziej cięły słowa pełnej łez kobiety: „Kochamy cię, Abby. Jest nam przykro”. Więc dlaczego mnie opuszczacie? - Zabrali ze sobą psa. – Jej głos się załamał. – W ich podróż do Chin. Jego ciało zacisnęło się wokół jej, jakby mógł ochronić ją w jakiś sposób, nawet przed przeszłością. Ale nie mógł. - Całkiem zabawne, jeśli o tym pomyślisz. Był naprawdę słodki. Biały i puszysty. – Wyszła na zewnątrz, kiedy została rozdzielona i biegła za ich samochodem. Biegła tak szybko i daleko jak mogła, zatrzymując się, kiedy upadła na żwirową drogę. Wtedy samochód skręcił za rogiem i już ich nie było. A ona poczuła się ... mało znacząca. - Przykro mi. - Niech nie będzie ci mnie żal. - Nie. Jesteś za silna na to. - Byli też inni. Część z nich pamiętam dobrze, części nie. – Ale pamiętała, że próbowała zbyt mocno i zbyt długo, żeby rzeczy były innymi.
230
Że następnym razem będzie to trwałe. – Uczysz się i staje się to łatwiejsze. - Czego się nauczyłaś, kochanie? Jego słowa były tylko szeptem tak jak jej. - Nie przywiązywać się. Nie chcieć kogokolwiek. Wmawiasz sobie, że to nie potrwa, więc kiedy to się skończy, nie będziesz zaskoczony. – Opuszczasz ich, zanim oni opuszczą ciebie, nawet jeśli jest to tylko w twojej głowie, ponieważ tylko to wszystkie dzieci mogą robić. Zdarzyło się to jeszcze kilka razy, jak musiała się dostosowywać, a potem obudziła się pewnego dnia i okazało się, że nikt jej nie chciał, wyciągnęła wnioski, że musi to przetrwać. Tworząc zasady nieprzejmowania się. Jednak tu znowu była z ramionami Mata wokół niej, plecami do jego przodu i po raz kolejny powiedziała mu rzeczy, których nikomu nie mówiła. Ale to wydawało się właściwe w jakiś sposób, bezpieczne. I w każdy z możliwych sposobów zbyt dobre, żeby mogło być prawdziwe.
*** Matt ukląkł przed huśtawką. Annie patrzyła na niego piwnymi oczami, zielone i złote drobinki błyszczały od łez. Przyglądał się jej walce, aby nie pozwolić spaść ani jednej łzie. Otworzyła się w ciągu tych ostatnich dwóch dni. Bawiła się z nim. Rozmawiała. Tracił grunt pod nogami, ale będzie pracował ciężko, aby to nadrobić. - Cześć, księżniczko. Annie nie powiedziała ani słowa. Jeden krok do przodu, dwa kroki w tył. Może trzy. - Matt, obselwuj mnie – powiedziała Gracie, zjeżdżając ze ślizgawki, a następnie wirując przez podwórko.
231
- Niezły obrót, biedronko. – Pocałował czubek głowy Annie, wstał i patrzył się na nią przez kolejną chwilę. Z ciężkim sercem podszedł do drugiego końca placu zabaw, w którym otwór pod drabinkami prowadził do fortu powyżej. Kładąc ręce na krawędzi, podciągnął się łatwo i usiadł ze zwisającymi nogami. Wiał wiatr, szeleszcząc zmieniającymi się liśćmi na gałęziach. Idealny dzień dla mężczyzny, aby spędzić czas na zewnątrz ze swoimi dziećmi. - Hej, kolego. Jack patrzył przez plastikowy teleskop. - Hej. - Muszę jechać. Przykro mi. – Całe życie z przepraszam i rozdawaniem rozczarowania ukazało mu się przed oczami niczym czarna przestrzeń. - Wiem. Musisz ratować ludzi. W porządku. Jacka zrozumienie tylko pogorszyło pożegnalny uścisk Matta. - Pewnego dnia będę bohaterem tak jak ty - powiedział Jack. Nóż w jego brzuchu przekręcił się. On nie był bohaterem. Matt zeskoczył z fortu. Chwycił Gracie z miejsca, gdzie zrywała kwiatki, rzucił nią w powietrze i przywlókł do miażdżącego uścisku. - Sciskas mnie jak cytlynę – powiedziała, nawet gdy sama owinęła nogami go w talii i ramionami dusiła szyję. Rozluźnił uchwyt i odsunął się. - Wyblałam dla ciebie tlochę kfiatków. – Podstawiła mu je pod nos. - Dziękuję, kochanie. Powąchała je i paluszkami pociągnęła za kołnierzyk koszuli. - Czy psyjedzies s powrotem? - Zawsze – powiedział i dał jej jeszcze jeden uścisk przed tym, jak odstawił ją na ziemię i wszedł do środka, aby zmierzyć się z jeszcze trudniejszym pożegnaniem. Znalazł Abby stojącą przy oknie i patrzącą na podwórko. Podszedł do
232
niej od tyłu i owinął ręce wokół niej, chcąc poczuć ruchy dziecka jeszcze raz przed wyjazdem. Jego klatka się zacisnęła, kiedy położyła swoje ręce na jego. Przysunął wargi do boku jej szyi i oddychał nią, kiedy jej głowa opadła. Boże, jak on ją kochał. Znał ją ledwie sześć tygodni, odwiedził ją dwa razy, spał obok niej mniej niż kilka razy, ale zostawianie jej przyprawiało go o fizyczne mdłości. A dzieci? To było po prostu cholernie bolesne. Jakaś część niego była wdzięczna, że Charlie zasnął. - Nienawidzę żegnać się z nimi. - Wiem, ale one cię kochają. Te słowa przestawiły coś w jego sercu. - A co z ich matką? Palce Abby napięły się na jego. Cholera. Nie powinien był pytać, wiedział lepiej, by nie popychać. Widział to, co potrzebował widzieć w jej oczach, kiedy się kochali. Matt obrócił ją w swoich ramionach. - Jury wciąż nad tym obraduje, hę? – zapytał, starając się rozjaśnić nastrój, kiedy chował jej kosmyk włosów za ucho. - To nie to. To jest po prostu... Może mu nie... - Ciii. – Matt dotknął czołem jej. Jej oddech całował jego twarz. – Też się biją. Że powiesz mi, żebym nie wracał. Że to jest zbyt trudne dla ciebie, dla dzieci. Jej oczy złagodniały i pokręciła głową. - Masz pracę, ważną pracę. Ja rozu... - Ty jesteś ważna. – Jego słowa pospieszyły i ujął jej twarz w dłoniach. – Nigdy w to nie możesz wątpić Ale wiedział, że będzie. Złożył delikatne pocałunki na jej zaniepokojonych oczach, jej zmartwionym czole i poważnych ustach. Odsuwając głowę, uniósł jej podbródek, aż spojrzała mu w oczy. - Nie chcę cię skrzywdzić, kochanie. Przysięgam, ale proszę, nie proś
233
mnie, bym pozwolił ci odejść. Daj nam szansę. Daj mi szansę. Oczy Abby były miękkie i otwarte, smutne i kochające, i milion innych rzeczy, których nie umiał nazwać. Pocałował ją, wlewając w to całe serce, oddając jej wszystko, co mógł. To musi wystarczyć im obojgu, dopóki nie zobaczy jej znowu. Dopóki nie wróci tutaj, gdzie czuł, że coraz bardziej i bardziej należy.
234
Rozdział 25 Matt złapał batonika z ceramicznej lampki halloweenowej, stojącej na ladzie jego matki. Odwróciła się od zlewu. - Matt, właśnie przygotowuję lunch. - Wiem - powiedział, wkładając kolejnego do buzi. – Ale one są bardzo małe. – Wpadł tylko pożyczyć narzędzia od taty, ale jego matka uparła się zatrzymać go na lunch. - Nazywają je „fun-size” – powiedziała, stawiając talerz przed nim. – Trzymam je dla dzieci, nie dla ciebie. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, przypominając sobie komentarz Jacka, kiedy byli w sklepie. Co jest takiego śmiesznego w nich? Są małe. Mat zgodził się z tym. I to przypomniało mu. Cukierki, Halloween. Abby powiedziała, że kupiła już olbrzymią torbę halloweenowych cukierków w sklepie, w którym sprzedawali je luzem. Widział część z rzeczy w jej spiżarni: napoje gazowane, trzydziestofuntowe pudełka proszku do prania, gigantyczne zgrzewki butelek wody. Matt wysłał jej wiadomość. Nie chciał, żeby tam chodziła bez niego. Mogła dźwigać tylko małe opakowania, a on zajmie się większymi rzeczami, następnym razem jak tam będzie. Minęły prawie dwa tygodnie od jego wizyty w Raleigh. Jego pluton czekał na informacje w sprawie wspólnego szkolenia, które się odwlekało. Do dupy, ale przynajmniej miał remont domu, który utrzymywał go zajętym. I mógł rozmawiać z Abby codziennie. Choć telefon blednie w porównaniu z uczuciem ciepła, kiedy jest wtulona mocno w niego.
235
Zakochał się w najbardziej niesamowitej kobiecie. Powinien być szczęśliwy, zachwycony. Ale był rozdarty, że aż bolało. Nie poprosiła go, żeby opuścił drużynę, nie poprosiła go o nic. Ale nie musiała go prosić, żeby chciał jej to dać. Spojrzenie w jej oczach, kiedy mówił jej do widzenia, tak zdeterminowane, żeby nie płakać – zjadało go. Przybrała odważny wyraz twarzy, jeden z tych, które Matt wyobrażał sobie, że udoskonalała przez lata i wyrzuciła z siebie „Ze mną wszystko w porządku” za każdym razem, kiedy dostała na to szansę. Wyobrażał sobie, że była tak bystrą dziewczynką, jak Annie. Wystarczająco bystrą, aby wiedzieć, że był sposób, kroki do poczynienia, jeśli ta para naprawdę chciała ją zaadoptować i zabrać ze sobą do Chin. Powiedzieli wszystkie właściwie słowa i zostawili ją i tak. Ona będzie musiała zrozumieć, że jego słowa naprawdę coś znaczą. Jak do diabła miał to zrobić, dotrzymując swojej obietnicy danej komuś innemu? Nie wiedział tego. Jego telefon zabrzęczał. Już tam. Słowa podążały za uśmiechniętą twarzą. - Cholera. - Uważaj na język, Matthew. Matt odchrząknął. -
Tak,
proszę
pani.
–
Przemierzył
niektóre
z
najbardziej
nieprzyjemnych miejsc na ziemi, ale dla matki nadal miał dziesięć lat. Frontowe drzwi otworzyły się i zamknęły, kilka sekund później weszła Lizzy. Podsumowała go jednym spojrzeniem. - O co chodzi? Problemy w krainie kobiet? Westchnął, odwinął kolejnego malutkiego batonika i spojrzał w górę na dźwięk większej ilości kobiet. - Hej, Matt. Świetnie. Jego bratowe Meg i Sarah weszły do środka. Mógł przysiąc,
236
że poruszały się w paczce, zawsze gotowe rzucić się na kogoś. Na niego lub na innego mężczyznę. Nic dziwnego, że Lizzy cieszyła się z powodu ślubów swoich braci. Budowała wzmocnienie. Lizzy pocałowała mamę w policzek i wzięła batonika. Matt obserwował, jak wkładała go do ust. - Dlaczego ona może jeść batoniki? - Ponieważ jestem ulubienicą, sprawdź tablicę. - Bądźcie mili, wy dwoje. Idę zanieść kanapkę waszemu ojcu do warsztatu. Lizzy otworzyła kolejne opakowanie. - W czym problem. Może możemy pomóc. Matt potarł dłońmi twarz. - Ona nie słucha tego, co do niej mówię. To doprowadza mnie do szaleństwa! Sara spojrzała na niego. - O kim teraz mówimy, Abby - Tak - powiedział, świadom, że się dąsał. - Co to jest, dokładnie, czego ona nie chce słuchać? – Ton Lizzy wskazywał na to, że był w tarapatach. - Powiedziałem jej, żeby nie chodziła na zakupy w pewne miejsca. Towar jest dla niej za ciężki. Jeśli mogłaby po prostu zaczekać, aż tam dotrę, ale nie ona udała się tam i zrobiła wszystko na własną rękę. Kolejny raz. Cholernie uparta kobieta. - Ona nie jest jednym z twoich żołnierzy, Mr. Bossy – powiedziała Lizzy. - Wiem to. Staram się jej pomóc. – Odwrócił się do Beth, która właśnie do nich dołączyła. – Jesteś lekarzem. Wesprzyj mnie. Ona nie powinna podnosić ciężkich rzeczy. - Masz rację. Nie powinna przesadzać.
237
Posłał Lizzy spojrzenie typu ‘A widzisz’. - Ale była w ciąży cztery razy. Jestem pewna, że wie, co robi. - I jestem pewna, że tam są dżentelmeni, którzy będą gotowi jej pomóc z dużymi przedmiotami – dodała Meg. - Właśnie. Brudni, starzy mężczyźni. - Awww, biedne dziecko. – Beth poklepała go po głowie i odeszła. – Ciężko jest nie dowodzić. Lizzy chwyciła kolejny batonik. - I jeśli myślisz, że mówienie kobiecie, żeby nie chodziła na zakupy, to dobry pomysł, to musisz się jeszcze dużo nauczyć o kobietach. Matt zamknął oczy i potrząsnął głową na ich głęboką analizę jako radę. - Dzięki za wskazówki. Mam rzeczy do zrobienia. Podziękuj mamie za kanapkę. – Wstał i złapał za kurtkę leżącą na oparciu krzesła. - W każdej chwili, bracie. *** Drzwi były otwarte, pozwalając wejść chłodnej jesiennej bryzie. Matt usłyszał krzyk nadchodzący z przodu domu. - Jej, jesteś tutaj? Odłożył młotek i skierował się w stronę głosu Tonego, ocierając twarz szmatką, wystającą z jego tylnej kieszeni. - Masz zadziwiająco dużo czasu. Jesteś pewny, że prowadzisz jakiś biznes? - To właśnie dlatego prowadzę własny biznes, żebym mógł wziąć wolne wtedy, kiedy potrzebuję. Jak dzisiaj na przykład. Powiedzcie cześć wujkowi Mattowi – powiedział do swoich dzieci, czteroletniego Alexa i dwuletniej Louisy.
238
- Hej, wujku Matt – powiedzieli, zanim oboje rozpoczęli swoje zwiedzanie. Tony wszedł głębiej do pomieszczenia, które będzie kuchnią. - Robisz postępy z domami. - Tak. – Sprzedał kolejny. Zysk ze sprzedaży był zaskakujący. Dzięki temu i pensji z wojska, której w większości nie wykorzystywał, siedział teraz na sporych rozmiarów gnieździe jaj. Jeden z jego braci Stephen zarobił jeszcze większe. – Wiec, dlaczego masz dzisiaj wolne? Sprawy związane z dzieciakami? - Coś w tym rodzaju. Zabieram tę dwójkę do mamy, a potem spotykam się z Beth u lekarza. Matt spojrzał na swoją bratanice, która mieszała farbę w kubku za pomocą śrubokręta. - Wszystko w porządku z Beth? Właśnie widziałem ją u mamy. - Musiała podrzucić tam torbę niezbędnych rzeczy dla dzieci. I, tak, wszystko w porządku. To tylko kontrola. Mamy nadzieję usłyszeć bicie serduszka. Na twarz jego brata wkradł się głupkowaty uśmiech i coś ostrego się w nim skręciło. Czy Abby słyszała bicie serduszka? Czy ktokolwiek był tam z nią? Kiedy miała być jej następna wizyta? Wiedziałby o tych wszystkich rzeczach, jeśli byłby tam. - Chodzisz z nią na wszystkie wizyty? - Staram się. Stawiam teraz na chłopca, ale wiesz, jaki Beth ma stosunek do dowiedzenia się. Zaczynamy zakłady w przyszłym tygodniu, jeśli chciałbyś obstawić. – Tony chwycił Luisę i przekierował jej zainteresowanie, zanim oderwała wieko od wiadra z gipsem. – Jak tam Abby? Ona musi być już blisko. Matt mentalnie obliczał dokładnie, jak daleko już była. Data porodu była na siódmego grudnia więc...
239
- Prawie siedem i pół miesiąca. - Czy ona czuje się dobrze? - Tak myślę. – Prawda była taka, że nie wiedział, czy powiedziałaby mu, jeśli by tak nie było. Jeśli byś tam był, to byś wiedział. Gdyby tam był, to by się upewnił, że nigdy nie dźwiga czegokolwiek cięższego niż galon mleka. Obserwowałby ją jak jastrząb. Utrzymując dupków takich jak William z daleka. Naprawdę nienawidził tego faceta. Ponieważ on tam był? Ponieważ może on był człowiekiem, jakiego Abby potrzebowała? Mężczyzny, którym Matt nie był? Tony popatrzył na niego pytająco. - Czy ty próbujesz ostudzić sprawy? - Co? Do cholery nie. Tylko myślę. - O? - Czujesz się kiedykolwiek winny? - Za co? Za zmajstrowanie żonie dziecka? Matt uśmiechnął się na odpowiedź brata, choć nie był za bardzo w nastroju. - Nie, mam na myśli, za rzucenie, za odejście z sił powietrznych i prowadzenie własnego biznesu. - Czy ty tak to widzisz? Rzucenie? Tak właśnie było. Tony pokręcił głową na Matta, jakby był dzieckiem, które ciągle robiłoby te same głupie rzeczy. - Nie, odpowiadając na twoje pytanie. I ja nie rzuciłem tego. Zaciągnąłem się, spełniłem swój obowiązek i poszedłem dalej. Matt wyrównał narzędzia na pasku. - Czy tęsknię? Jasne, że są rzeczy, za którymi tęsknie – za chłopakami, za pośpiechem, za lataniem rządowymi zabawkami. Ale zobaczenie jak moje
240
dzieci przychodzą na świat... Nic nigdy nie będzie się równać do tego. Znam chłopaków, którzy to robią i cholernie szanuje to w nich, ale są pewne rzeczy, których po prostu nie chciałbym przegapić. Każdy dokonuje swojego własnego wyboru. I znasz Beth. Bycie przyczyną jej bólu jest jedną z najniebezpieczniejszych rzeczy, jakie mógłbym zrobić. Matt roześmiał się, na myśl o swojej rozwalającej jaja szwagierce i delikatnie zabrał pędzel do malowania z ręki Luisy. - Ona miała cię przywiązanego, kiedy miałeś czternaście lat. Tony uśmiechnął się z dalekim spojrzeniem w oczach. - Ona jest wszystkim – powiedział, po czy spojrzał znacząco na Matta. Nie ulega wątpliwości, że pamiętał te same słowa wypowiedziane przez Matta o Abby. Tony spojrzał na zegarek. - Cóż wpadłem, żeby zobaczyć, jak ci idzie. Muszę odwieźć te małe diabły wcielone do mamy. Chyba że chcesz je popilnować? - O nie. Kocham je i w ogóle, ale one dotykają moich zabawek. - Chodźcie, więc małe dranie. Powiedzcie do widzenia wujkowi Mattowi. Matt przybił żółwika z Alexem, tak jak go nauczył. - Cześć, Luisa. Zignorowała go. Tony roześmiał się. - Jest wkurzona. Ona naprawdę lubi malować. - Wynagrodzę to jej – powiedział Matt z szelmowskim uśmiechem. – Może przywieź jakieś resztki z obiadu, a ona będzie mogła odmalować swój pokój. - Nawet się nie waż i nie zapomnij przyjść w przyszłym tygodniu na chili. - Jeśli będę tutaj, będę tam. – Matt odprowadził ich wzrokiem i ruszył
241
do kuchni pozbierać narzędzia. Może byłoby fajnie mieć Jacka tutaj, dotykającego jego rzeczy, pokazywać mu jak się nimi posługiwać. Jeśli zawarłby jakąś nieoperacyjną umowę, może mógłby nadal pracować w bazie, a on i Jack mogliby budować w weekendy. Ale nie. Albo się było w albo wcale. Albo dotrzymywał słowa danego Teddiemu, albo nie. Co sobie Abby myślała? Do tej pory bał się zapytać, wiedząc, że i tak poruszał się zbyt szybko, jeśli o nią chodzi. Nie chciał otwierać dla niej szansy, a potem odwoływać. Jeszcze nie wiedział dokładnie, co mógł jej zaoferować, a ona zasługuje wiedzieć co dostanie. Matt wyciągnął telefon z kieszeni, potrzebując usłyszeć jej głos. Sygnał przy jego uchu zadzwonił pięć razy, zanim zgłosiła się poczta głosowa. Cóż, usłyszał jej głos, choć nie było to to, co miał na myśli. Była prawdopodobnie najgorszym odbierającym telefony w historii świata. Musiał przykleić go do jej czoła i przywiązać łańcuchem wokół szyi. Oh, pokochałaby ten pomysł. Roześmiał się na swoją myśl i wrócił do pracy. O szóstej zdecydował, że miał czas, by szybko skoczyć do sklepu żelaznego, po kilka drobiazgów. Kiedy jechał myślał o Tonym i Beth, i narodzinach. Wydawało się, że zawsze w jego rodzinie rodziło się jakieś dziecko lub było jakieś w toku, a kobiety kochały dzielić się krwawymi detalami swoich porodów. Ale dlaczego czuły, że muszą przeżyć całe zdarzenie w szczegółach jeszcze raz, skoro to było takie straszne? Ich bracia byli tak samo źli. Kto zemdlał i kto przeciął pępowinę. Kto uciekł i ruszył do drzwi bez swoich spodni. Byli dręczeni opowieściami o uzyskaniu telefonu w pracy i prawie przegapieniu szybkiego porodu. Oczywiście praca w ich przypadku, oznaczała bycie trzydzieści minut drogi stąd, maksimum. Nie trzydzieści godzin. Beth cytowała zabawne groźby, jakie usłyszała od kobiet mówiących
242
je do swoich mężczyzn, którzy postawili je w tej sytuacji – bólu i cierpienia. Ale mężczyźni byli tam, trzymali je za rękę, ocierali brwi, przyjmując oskarżenia. Kto będzie trzymał rękę Abby? Kto zawiezie ją do szpitala w środku nocy? Czy ona ma kogoś do kogo może zadzwonić? Cholera. Opuścił okno dla dostępu świeżego powietrza. Jej słowa odbijały się echem w jego głowie ‘Co możesz zrobić?’ Miała rację. Nie wiele mógł zrobić będąc pięć tysięcy mil od niej i to nawet wtedy jeśli zostałaby w kontakcie z nim. Znając ją i tak wolałaby zrobić to sama niż poprosić o pomoc. A jeśli miałaby nagłą sytuację? Jak szybko mógłby tam się dostać? Czy zadzwoniłaby do Williama? Zatrzymał się na czerwonym świetle i uderzył dłońmi w kierownicę. Kurwa. Światła zmieniły się na zielone i zanim się zorientował, zbliżał się do parkingu obsługującego prywatne loty. Matt wszedł do hangaru i zobaczył brata stojącego obok nowego Learjeta, którym się zajmował. Tony nie odrywał wzroku od tablicy w swoich rękach. - Cześć, stary. - Hej. Jak tam wizyta Beth? – Matt w rzeczywistości zazdrościł tej wizyty u lekarza. - Dobrze. Silne bicie serduszka. - To dobrze. Słuchaj, Tony, potrzebuję przysługi. Tonny w końcu podniósł wzrok. - Jakiego rodzaju przysługi? - Potrzebuję lotu. Dzisiaj. – Teraz. - Naprawdę? Gdzie? Nie, pozwól mi zgadnąć. – Tony odwrócił się, bez uśmiechu i ruszył w kierunku swojego biura. Co do cholery? Widział się z bratem mniej niż sześć godzin temu. - Nie proszę cię o to, aby uzyskać to za darmo, przygłupie.
243
- Jesteś głupim dupkiem, wiesz o tym? - Tak, wiem, ale na szczęście dla mnie jesteś tu zawsze w przypadku jakbym zapomniał. Jaki jest do cholery twój problem? Kiedy dotarli do biura, Tony odwrócił się twarzą do niego. - Kiedy ci już tego wystarczy? - O czym ty do cholery mówisz? - Właśnie siedziałem i słuchałem bicia serduszka mojego dziecka. Maleńkie nowe życie, cud. Pomyślałem w duchu: ‘Może, jeśli to będzie chłopiec, nazwiemy go po moim bracie idiocie’. Ale potem pomyślałam: ‘Cóż, do bani jest dostać imię po swoim zmarłym wujku’. Zrujnowałeś mój moment i to mnie wkurzyło. Matt oniemiał. Podczas dzieciństwa wiele walczyli, ale teraz nie chciał walczyć ze starszym bratem, tym na którego patrzył. Tony powiedział mu prosto w twarz. - Kiedy myślisz, że spłacisz swój obowiązek, co? Masz kobietę, którą kochasz, dzieciaki, które kochasz i wiem, że chcesz z nimi być, i nie próbuj mi powiedzieć, że nie. Wszystko to, a ty nadal się uwiesiłeś swojej winy, której nie możesz pozwolić odejść. - Nie wiesz, o czym mówisz – powiedział Matt niskim głosem, zdeterminowany, żeby nie krzyknąć. Tony nie miał nic przeciwko. - Do cholery, że nie wiem! Wiem, że straciłeś swojego najlepszego przyjaciela. Wiem, że złożyłeś jakąś obietnicę, spłacając próbujesz to jakoś naprawić. Więc, ile jeszcze potrwa, zanim dokonasz całkowitej spłaty, co? Co jeszcze musisz zrobić, Matt? Dokonać ostatecznego poświęcenia? - Nie wiesz, co... - Ale znam cię. I znam twoje wszystkie honorowe sposoby, na które się obwiniasz. To nie było to. To było dlatego, że jego przyjaciel go o coś poprosił, a on mu dał słowo.
244
- A kiedy jest to nie rzucić? Kiedy będziesz miał czterdzieści lat? Pięćdziesiąt? Kiedy będziesz martwy? – Tony wypuścił ciężki oddech. – Chcę tylko mojego brata z powrotem. Jeśli to jest to, co chcesz robić do końca życia, to niech tak będzie. Ale jeśli pchasz swoje życie ku linii, żeby się ukarać, to mam zamiar skopać ci tyłek.50 - To ma sens - powiedział sucho Matt, a potem nastał moment ciszy. - Miałeś coś w spojrzeniu - powiedział poważnie Tony - kiedy jeszcze opowiadałeś o byciu SEAL. – Podniósł rękę, aby powstrzymać Matta od kłótni. – Jestem pewny, że nadal jesteś tak dobry w swojej pracy, jak byłeś. Ale to spojrzenie, nie wiedziałem go od długiego czasu. Aż do momentu, kiedy zacząłeś mówić o Abby. Jeśli naprawdę ją kochasz, nie strać jej z powodu poczucia winy. Zajmę się twoim lotem.
50
Brawo! Wreszcie ktoś powiedział mu prawdę :) (Atka)
245
Rozdział 26 Abby rozłożyła kolejną partię prania na kanapie. To było radosne pranie. Pranie kobiety w ciąży wijącej gniazdo. Każda rzecz, którą składała, przywoływała jakieś specjalne wspomnienie. Biała sukienka, którą miała na sobie Annie w dniu powrotu ze szpitala. Maleńkie różowe i białe śpioszki, które podarowała jej Angie razem z pasującym kocykiem. Nowe dziecko przybędzie na świat za sześć tygodni. Nie było wspanialszego wyczekiwania niż to na nowonarodzone dziecko. I to będzie jej ostatnie. Ostatni raz poczuje poruszające się dziecko wewnątrz niej. Ostatni raz będzie je pielęgnować. Jedyna rzecz, jaka mogłaby uczynić to lepszym, to Matt będący tutaj. Nie chciała zbliżyć się na tyle, aby tęsknić za nim, ale zrobiła to, pomyślała z uśmiechem. Ale przynajmniej na razie nie boli tak bardzo myślenie o nim. Właściwie to jest odwrotnie. W niektóre wieczory włącza go na głośnomówiący, kiedy jedzą kolację, biorą kąpiel lub kładzie dzieci do łóżka. Dzieci śpiewają mu głupiutkie piosenki z wanny, a nawet kilka razy opowiedział im historie na dobranoc przez telefon. Po tym, jak dzieci zasną, ona zwija się w kulkę i przykłada telefon do ucha. Rozmawiali godzinami o wszystkim i o niczym – filmach, programach telewizyjnych, jego i jej życiu. Czasami oglądali ten sam show telewizyjny poprzez cała tę odległość tak, jakby siedzieli na kanapie razem. Nie mówił wiele o swojej pracy w wojsku, a ona nie pytała. Skupiali się bardziej na tym, jak spędziła dzień, na dzieciach i na postępach w pracy nad obecnym domem. Sprzedał kolejny i kupił dwa następne, które były na etapie wczesnego planowania. Mężczyzna wielu talentów.
246
Jej telefon zadzwonił, kiedy składała ostatni kocyk dla dziecka. Widząc imię Matta na ekranie, odebrała szybko z uśmiechem na ustach. - Cześć. - Cześć – powiedział Matt. – Co robisz? - Rozmawiam z tobą. A co ty robisz? – To była ich standardowa wymiana zdań. Nawet przez telefon czuła się bliżej niego niż kogokolwiek innego w całym swoim życiu. - Po prostu chwytam późny obiad. - Matt jest prawie dziesiąta wieczorem. - Tak jak powiedziałem, późny. - Co robiłeś przez cały dzień? - Malowałem. Budowałem. Jak się masz? Dobrze się czujesz? - U mnie w porządku, ale zabiłabym teraz za porcję Phish Food. - Okej, kochanie, to jest dziwne. - Ha-ha. To jest smak lodów Ben&Jerry. No wiesz, kremowe lody czekoladowe, marshmallow i maleńkie kawałeczki czekolady w kształcie rybek. - Acha. Spragniona lodów. - Tak. Nie mogę uwierzyć, że zabrakło. Będę musiała się zaopatrzyć jutro. - A więc, jak tam wszyscy? Abby zaczęła zdawać mu krótką relację, ale jak zwykle chciał znać szczegóły. - Cóż, rozpoczęliśmy dzień od Jacka wylewającego sok żurawinowy na ulubioną koszulkę Gracie, a potem powiedział jej jeszcze, że i tak była brzydka. - Och, obrażanie kobiecych ubrań. Będę musiał z nim porozmawiać na ten temat. - Powodzenia. On przechodzi teraz fazę ‘ja-nienawidzę-dziewczyn’. –
247
Abby zastanawiała się, czy Jack zmieniłby zadanie, jeśli Matt byłby w pobliżu, ale szybko pchnęła tę myśl na bok. – Charlie miał dzień dinozaurów w przedszkolu, prawdopodobnie jego najlepszy dzień w życiu, jak do tej pory. Pozwolę mu samemu opowiedzieć ci o tym. Gracie miała piknik misia. Mieli przynieść swojego ulubionego pluszowego misia i jedli lunch na placu zabaw dla dużych-dzieci. Wiesz jak ją irytuje posiadanie specjalnego placu zabaw dla przedszkolaków – takie okrutne słowo. Słyszała, jak Matt dziękuję osobie realizującej jego zamówienie, podczas tej długiej relacji. - Co kupujesz? - Tylko jakieś mrożone rzeczy. Pominęła tę część o jej spotkaniu w szkole z Williamem. Nie ma potrzeby, żeby go denerwować. - Charlie zdarł kolano na treningu Jacka, kiedy stawiał czoła jednemu z przyjaciół Gracie, ale to, co naprawdę go doprowadziło do płaczu to to, że Gracie powiedziała mu, że gra jak dziewczyna. - Cóż, to całkiem brzydka zniewaga. - Naprawdę? Pozwolę ci to powiedzieć prosto w twarz Gracie, kiedy będziesz tu następnym razem. - Okej, cofam to. - Kochanie. - Tak. Nie będę się kłócił z temperamentną trzylatką. Hej, zrób mi przysługę i idź sprawdzić drzwi, kiedy ja jestem przy telefonie. Matt zawsze przypominał jej o byciu bezpieczną. - Jestem pewna, że je zamknęłam. - Też jestem tego pewien. Po prostu sprawdź dla mnie jeszcze raz, póki tu jestem. - Matt... - Zadowól mnie.
248
- Dobrze. – Sprawdziła tylne drzwi i podeszła do frontowych. – Zamknięte. - Dziękuję za sprawdzenie. Usłyszała słowa dochodzące z telefonu, ale także usłyszała... - Matt? - Co? - Matt! – Odblokowała drzwi i niemal nie wyrwała ich z zawiasów. Tam na dolnym schodku stał wspaniały Matt, z komórką w jednej ręce i kubełkiem Phish Food w drugiej. - Co ty tutaj robisz? Myślałam, że musisz trenować lub... - Robiłem to. Robię, ale usłyszałem, że ktoś desperacko potrzebował lodów.51 Całowała go, zanim jeszcze doszedł do drzwi. Atakowała go, nie przejmując się, tym czy byli w środku, czy na zewnątrz. Wniósł ją przez drzwi, zamykając je za sobą nogą i sięgając, by przekręcić zasuwę. - Nie chcesz swoich lodów? Wyswobodziła się z jego rąk i stanęła na podłodze. - Wolałabym ciebie. – Abby przyciągnęła jego głowę do pocałunku. Ale nie trzeba było wiele. Gorące usta Matta były na jej skórze, zęby pocierały szyję. Potem wziął jej usta, mocno i całkowicie, w ten sam sposób weźmie też wszystko inne. *** Kilka godzin później trzymał ją przy swoim boku, słuchając, jak jej oddech wracał do normy. Poza sypialnią była przykładną matką czworga dzieci, ale w łóżku... Święty Boże. Nigdy nie zapomni, jak dzika potrafiła być, 51
Normalnie rozkleiłam się (Atka)
249
ujeżdżając go, kołysząc piersiami z uśmiechem na twarzy. Chciwa. Niecierpliwa. Ten wygląd nieoczekiwanego wstrząsu i przyjemności, kiedy dochodziła wokół niego. Ta wizja została na zawsze wypalona w jego mózgu. Mógłby wpadać z taką wizytą każdej nocy, której byli oddzielnie. Zbyt wiele było takich nocy. Abby przeciągnęła się leniwie, ocierając się o niego. - Nigdy nie wiedziałam, że tak może być. Zamieniłeś mnie w osobę uzależnioną od seksu. - Ale tylko ze mną. Podniosła głowę i położyła rękę na jego twarzy. - Tak, tylko z tobą. Potem pocałowała go, a jego serce prawie płakało. Śmiał się z niektórych męskich kwestii wykorzystywanych w filmach, ale jedna z nich była zbyt prawdziwa. To boli. Kochał ją tak bardzo, że jego serce naprawdę bolało. - Jesteś taka piękna - powiedział w jej usta, a potem potrzebując więcej, przewrócił ją na plecy. Zsunął się w dół jej ciała i dotknął ustami tuż poniżej pępka. – Jesteś większa. - Tak. Wciąż to powtarzasz. - Wiesz, że to kocham. Uśmiechnęła się i przebiegła kochającą ręką przez jego włosy, kiedy położył policzek na jej brzuchu. Pieścił gładką, ciepła skórę pokrywającą twardą piłeczkę. - Myślisz, że ona mnie słyszy? - Tak. Matt wyobraził sobie maleńkie ciałko, obracające i obijające się. Czy będzie cichą, zamyśloną, małą dziewczynką, która nosi warkocze i lubi czytać książki? Czy może będzie kolejną małą gadułą z dużymi oczkami i lokami? Każda z nich będzie idealna. Kimkolwiek jego mała dziewczynka
250
chciałaby być. I ona powinna być jego. On czuje jej ruchy. Obserwuje jak rośnie. Ona jest częścią Abby, a Abby jest częścią jego. - Myślisz, że ssie kciuk? - Może. Niedługo będę miała kolejne USG. Czasami można zobaczyć, czy dziecko ssie kciuk lub paluszki. Podniósł głowę. - Kiedy to jest? - W przyszłym tygodniu. W poniedziałek tak myślę. Kolejna rzecz, jaką ominie. Całował z powrotem jej ciało do góry, złożył ociągający się pocałunek na jej czole. - Nie mogę być tutaj. Muszę wyjechać w godzinach porannych. Wcześnie. - Okej. Nie spodziewał się, że poprosi go, żeby został. Czuł się winny, chcąc tego od niej. Uniósł się nad nią, przytrzymując jej wzrok. - Skąd masz te kwiaty? Oplotła swoje nogi wokół jego. Jej palce tańczyły nieobecnie na jego piersi. - Hmm? - Poszedłem wcześniej po coś do picia. – I nie mógł ich przeoczyć, zdobiły wyspę kuchenną. – Tam w kuchni stały kwiaty. Od kogo one są? - To nic takiego. To nie było nic takiego. To był cholerny bukiet kwiatów i nie był od niego. - To było podziękowanie za pracę, jaką wykonałam dla szkoły. - Karteczka nie mówiła, że są od szkoły. Tylko że od Williama. 52 – Niech cholera weźmie tego faceta. Teraz żałuje, że nie wycisnął jeszcze więcej życia z jego ręki. Kim on kurwa myśli, że jest? 52
Po co się pyta, skoro już przeprowadził śledztwo ;) – zazdrośnik.
251
- Żółty jest oznaką przyjaźni - powiedziała, mrugając do niego niewielką bruzdą pomiędzy tymi wspaniałymi oczami. Taaa, jasne. - Ja powinienem wysyłać ci kwiaty. Przesunęła palcami po jego ramionach, aż do włosów. - Nie potrzebuję kwiatów. Była jego sercem, a on nigdy nie wysłał jej kwiatów. Ponieważ to wydawało się takim niewiele znaczącym gestem. Cały ogród by nie wystarczył. Ale był pewien jak diabli, że nie chciał, aby robił to jakikolwiek inny mężczyzna. Pieścił jej gładki policzek wierzchem dłoni. - Nie ma na świecie wystarczającej ilości kwiatów, mówiących jak bardzo cię kocham. Abby nagrodziła go swoim słodkim uśmiechem, tym który sprawiał, że jej oczy błyszczały, a jego serce przewracało się. Pochylił się do pocałunku, pogłębiając go tak, żeby nie miała wątpliwości, do kogo należy. I kto należy do niej. Kiedy się odsunął, jej oczy były pełne łez zawieszonych na jej rzęsach, czekających na to, by opaść. - Hej. To nie miało sprawić, że się zasmucisz. - Matt, ja... Cokolwiek było w niej, powstrzymało ją od powiedzenia słowa. On nie potrzebował słów. - Nie płacz kochanie. Pokręciła głową, że nie będzie i zacisnęła mocno wargi. Ale widok jej starającej się tak mocno, rozerwał go ostrzej niż jej łzy. Wiedział, że się bała. Wiedział, czego się bała. - Abby, spójrz na mnie. Wracam. Czy myślisz, że mógłbym odejść od tego? Że nie będę biec z powrotem do ciebie tak szybko, jak mogę? Nie mogę obiecać...
252
- Nie chcę obietnic. Proszę. – Uniosła jego twarz w małych rączkach. – Żadnych obietnic. Nienawidził jej zostawiać, nienawidził wszystkiego w tym, że nie był tam, gdzie ona jest. Jego usta spoczęły na jej, prosząc o więcej. Kochali się powoli, czule, a potem trzymał ją w ramionach, czekając z zamknięciem swoich oczu, dopóki nie zasnęła.
253
Rozdział 27 Umysł Abby był pełen Matta przez cały dzień, cały tydzień. Tęskniła za jego głosem, próbowała wyobrazić sobie, gdzie był i co robił. Tak szybko, jak dzieci były w łóżkach, szła do telefonu. Matt powiedział, że ją kocha i Boże dopomóż jej, wierzyła mu. Nie tylko usłyszała te słowa, czuła je. Sama prawie mu powiedziała, że go kocha, kiedy wyjeżdżał ostatnim razem, ale to było tak, jakby jej głowa cenzurowała serce, za każdym razem, jak słowa chciały wyjść na zewnątrz. Przewracała słowa swojej głowie, mając nadzieję, że kiedy nadejdzie odpowiedni czas, popłyną. Im więcej sobie pozwoliła o tym myśleć, tym lepiej to brzmiało. Nie raz osoby, inne niż jej dzieci, mówiły jej te trzy słowa i nie miały problemu z odejściem, więc może jej umysł miał rację. W jakiś sposób wydaje się to nieco być przyczyną i skutkiem. A może oni zawsze byli jeden krok od odejścia. Wcześniej tego dnia jej telefon wyświetlił kilka nieodebranych połączeń od Matta. Wysłuchała dwóch wiadomości, biegając między zajęciami sportowymi i tańca, a potem... telefon rozładował się. Nie była zaskoczona. Jeśli go potrzebowała, zawsze był gdzieś zagubiony. Jeśli go miała, nie był naładowany. Chwyciła telefon, odłączając go od ładowarki i podeszła do kanapy, chcąc usłyszeć jego głos. Brzmiał śmiesznie. Najpierw, był w drodze powrotnej i poprosił, żeby zadzwoniła do niego tak szybko, jak to było tylko możliwe. Potem, zadzwonił, ale nie zostawił wiadomości. Wtedy, ostatnia wiadomość: On naprawdę potrzebował z nią porozmawiać. Wyczuła jakiś rodzaj stresu ostatnim razem, jak tutaj był. Praca? Ona? Jej własne emocje były wszędzie, ale wiedziała jedno na pewno.
254
Chciała z nim być bardziej, niż chciałaby być bez niego, nawet jeśli przerażało ją to na śmierć. Jeśli był ktokolwiek warty podjęcia ryzyka, to był to Matt. *** - Hej, McKinney - krzyknął Chappers, zatrzymując Matta na parkingu bazy. – Idziesz do Digger’s wieczorem? Faceci z jego plutonu szli się napić. Nie miał zamiaru tego przegapić. - Będę tam. Podszedł do swojej ciężarówki z torbą, sprzętem i bronią przerzuconą przez plecy. Było tak bez przerwy, odkąd opuścił Abby, przegapił Halloween, co było do dupy. Wysłała mu zdjęcia dzieciaków w ich kostiumach: Jack był szkieletorem, Annie pomarańczowo czarną wiedźmą kukurydzy, Charlie był kowbojem a Gracie kowbojką. Powinien tam być, nie dlatego, że uwielbiał to święto, ale dlatego, że nienawidził idei ich chodzących wokół po zmroku. Wyobraził sobie, że dzieci rozpierzchły się w czterech innych kierunkach i Abby prawdopodobnie nosiła Charliego przez połowę czasu, kiedy nie powinna nosić czegokolwiek. Nie mógł postępować dalej w ten sposób. Nie chciał. Może mógłby skorzystać z urlopu, aż do narodzin dziecka. Albo może... może mógłby znaleźć siłę, by odejść. Dla Abby. Był w tym zbyt głęboko, żeby się wycofać, po prostu było do dupy, dochodził do tego wniosku dzisiaj i przez wszystkie dni. Pękała mu głowa. Wsiadł do ciężarówki, spragniony prysznica i piwa. Chciał się napić za zmarłego przyjaciela i chciał porozmawiać z kobietą, którą kochał. Cholera. Zamarł, palce zbielały mu na kierownicy. To była lojalność wobec tych dwóch osób, pozostająca w całkowitej sprzeczności, to czyniło
255
wszystko tak cholernie trudnym. Zanim dotarł do baru, był w piekielnym nastroju. Zadzwonił do Abby trzykrotnie. Brak odpowiedzi, jak zwykle. Nigdy w jego życiu nie chciał tak mocno, by kobieta do niego zadzwoniła. Potrzebował porozmawiać przez telefon jak baba. Czy to zbyt wiele, żeby do niego oddzwoniła? A dzisiaj ze wszystkich nocy, chciałby usłyszeć jej głos. Minęły dwa lata od dnia, kiedy jego najlepszy przyjaciel zmarł na jego rękach. Potrzebował drinka. Albo kilku. Digger był barem dla ludzi z armii: alkohol, bilard i rzutki. Tej nocy bar był przeciążony zapachem perfum i lakieru do włosów, kiedy Matt mijał grupkę kobiet przy barze. To był dopiero drugi raz, kiedy jego zespół spotykał się z tej okazji, nie licząc pogrzebu. Zawarli pakt tej pierwszej nocy, że to nie będzie łzawe spotkanie. Byli Navy Seal, na miłość boską. Wszyscy znali ryzyko, wiedzieli, że mógł to być któryś z nich w dowolnym momencie. Nie byli tak niezwyciężeni, jak lubili myśleć. Pili za ich przyjaciela i byli wdzięczni jeden drugiemu za obecność. Tak jak T chciałby tego. Widział rząd pustych kieliszków na drewnianym barze, chłopaki nie czekali na niego. - Cześć, kolego. – Dacker zacisnął mocno rękę na jego ramieniu. – Jesteś daleko w tyle. Czy możemy dostać drinka dla tego faceta? – krzyknął do barmana. I właśnie tak oto, udało się im go złapać, na byciu może ostatniej takiej nocy w barze, jako czynnego w służbie SEAL. Cztery szoty później, czuł się trochę lepiej. No, może nie lepiej, ale doceniał ten otępiający szum w uszach. Parker, Rocku i Chappers wyzwali jakichś chłopaków z plutonu Echo do gry w bilard. Widzowie, kobiety i mężczyźni, otoczyli stół, aż rozgrywka nie przeistoczyła się w grę na picie.
256
- Jest tam dużo gorących kobiet – powiedział Decker, opierając się o bar obok niego. Matt pociągnął łyk piwa, pozostawiając to bez komentarza. - Nawet cię nie kusi, prawda? Matt opuścił butelkę. - Nie. - Nie winię cię. Matt spojrzał na przyjaciela. - Jesteś tym, który pokazał mi jej zdjęcie. Właśnie. - Wiesz, że moje małżeństwo nie rozpadło się dlatego, że byłem w SEAL. Matt popatrzył na mężczyznę obok niego, który nigdy nie wspomniał słowem o jego nieudanym małżeństwie, przez ten cały czas, jaki się znali. - Rozpadło się, ponieważ byłem zbyt ślepy, żeby zauważyć, że była suką z piekła. – Decker roześmiał się i wychylił szota. – Ale jeśliby nie była, jeśli byłaby taka jak twoja Abby... Odszedłbym z SEAL już lata temu. Matt nie mógł być bardziej zszokowany, gdyby Daug mu nawet powiedział, że jest kobietą. Nigdy nie spotkał człowieka bardziej oddanego zespołowi, może z wyjątkiem Teddego, i zawsze sądził, że Doug nie przejmował się wystarczająco, aby jego małżeństwo wypaliło. Bycie SEAL wymaga pewnego poziomu poświęcenia, a on wybrał zespół ponad swoją żonę. - Wiesz, jestem zaskoczony, że jeszcze tego nie zrobiłeś - powiedział Doug. - Zrobiłem czego? - Odszedłeś. – Doug podniósł kufel piwa do ust, pociągnął długi łyk. – Teddy powiedział mi, że to był twój plan. Wszystko w nim napięło się.
257
- Że co? - T, powiedział mi, że rozważasz odejście z zespołu, kiedy wrócimy z misji. Jestem po prostu zaskoczony, z twoją kobietą i dziećmi, i wszystkim. Matt mógł się tylko gapić. T powiedział, co? Zajęło mu chwilę przetrawienie tego. - Jak on ci to powiedział? - Hę? - Kiedy ci to powiedział, jak ci to powiedział? - Cóż, nie śmiał się, ale pamiętam, że nie wydawał się też byś zaskoczonym. Zorientowałem się, że wasza dwójka rozmawiała na ten temat i masz zamiar powiedzieć to reszcie z nas, kiedy będziesz gotowy. Matt pokręcił głową, starając się zrozumieć. - Ale on powiedział mi, żebym nie rezygnował. - Wiem. Byłem tam. Ale ludzie mówią różne rzeczy, kiedy umierają. Matt zapomniał, że Decker był tam, ale on był nieświadomy niczego, z człowiekiem umierającym w jego ramionach. - I nie rezygnuj z czego? – zapytał Decker . – Nie rezygnuj z misji? Nie rezygnuj z życia? Nie rezygnuj z onanizowania się? Decker roześmiał się i uniósł butelkę do chłopaków przy stole bilardowym, kiedy to wszystko wirowało w głowie Matta: Teddy. Co miał na myśli. Abby. Dzieci. Chłopaki. - Jaki jesteś w bilardzie? - Jestem w porządku – odpowiedział Matt z roztargnieniem. - Daj spokój. Chodźmy, dajmy chłopakom nauczkę. – Doug odepchnął się od baru i odszedł do stołu bilardowego. Matt podążył za nim, starając się uporządkować pomieszane kawałki w tej chwili. Po dwóch rundach bilarda i niezliczonej ilości drinków, nawet jego fiut brzęczał. Nie, czekaj. To był jego telefon. Wyłowił go z kieszeni, kiedy kolejna
258
runda wjechała na dębowy bar. Abby. Przez chwilę rozważał, by nie odbierać, ale był słabym człowiekiem, jeśli chodziło o nią. - Hallo! – krzyknął ponad chaosem, jak ktoś oblał go piwem po ramieniu. - Potrzebuję się napić - powiedział niewyraźnie Rocky do jego ucha. - Co? – Matt nie miał pojęcia, co mówiła. Cholera. Nic nie było słychać. Laska, która przedstawiła się podczas gry w bilard, wybrała sobie właśnie ten moment, żeby go złapać od tyłu, prawie wyrywając słuchawkę od ucha. - Chodź, McKinney, wyłącz telefon i zatańcz ze mną. Tam nie było żadnej muzyki. Czekaj. Może była. Śpiewanie piosenek wojskowych się rozpoczęło. Teddy uwielbiał to. Matt odtrącił dziewczynę, tak delikatnie, jak tylko mógł, wciąż dając jej do zrozumienia, że nie był zainteresowany. - Abby? Hej, nie mogę rozmawiać w tej chwili. Ledwo cię słyszę. Ale nie dosłyszał dźwięku rozłączającego. Wyciągnął telefon przed siebie i popatrzył na ekran. Rozmowa zakończona. Cholera. - Gładkie posunięcie, McKinney - powiedział Rocky. – Naprawdę tracisz swój urok. Matt odstawił butelkę na bar. - Zaraz wracam. *** Abby zakończyła połączenie, niepewna co robić i co myśleć. Jej serce ogrzało się na dźwięk głosu Matta na drugim końcu linii, a następnie ochłodziło, wraz z nadejściem męskiego śmiechu zmieszanego z ekstremalnie bliskim kobiecym chichotem. Nie przejmowała się szczególnie
259
kobietą. Wiedziała, że Matt był zbyt honorowy na to. Ale kiedy on wrócił? Myślała, że nadal był.... Telefon w jej ręku zabrzęczał. Matt. - Hallo? - Dzwoniłem do ciebie przez cały dzień. - Cześć. – Wypuściła oddech ulgi. – Przepraszam. Mój telefon nie był naładowany. Nie uwierzyłbyś... - Co? Poczekaj. Wyraźnie żeński głos zawołał Matta, aby wrócił, gdziekolwiek on był. - Zaraz tam będę – powiedział, oczywiście mówiąc do kogoś innego. Zrobiło się znacznie ciszej, a ona znowu zaczęła przepraszać. - Przykro mi, ja... - Musimy porozmawiać. Głos Matta był na krawędzi, jakiej jeszcze nigdy dotąd u niego nie słyszała. Czy on był zły, że ona nie odebrała? Czy na to, że zadzwoniła? Chore uczucie sączyło się do jej brzucha. - Hej, wiesz, jeśli to nie jest dobry moment, mogę do ciebie oddzwonić później. - Nie, jest dobrze. Posłuchaj, choć. Myślałem i ... ta cała sprawa z długim dystansem... To nie działa. Abby zamarła. Bicie jej serca, krew krążąca w jej żyłach – wszystko się zatrzymało. - Spójrz, po prostu posłuchaj mnie przez chwilę, dobrze? To było właśnie to, o czym koniecznie musiał z nią porozmawiać. Nie to, że chciał z nią być, ale to, że nie chciał. - Abby... - Przestań. Proszę. – Wiedziała, jak to się odbędzie. Będzie próbował załagodzić cios, wyjaśniając, jak to będzie dla nich najlepsze. - Abby?
260
Przynajmniej robił to przez telefon. Tak jest o wiele lepiej, niż patrząc w oczy, kiedy podawali swoje powody i ich usprawiedliwienia. I nie musiał wiedzieć, jak bardzo ją zranił. - Rozumiem... Jesteś zajęty. W porządku. - Co jest w porządku? O czym ty mówisz? - To... Nie działa. – Jej głos drżał i walczyła, aby go powstrzymać. – Rozumiem. Nastała długa cisza, zanim w końcu przemówił. - I to jest w porządku dla ciebie? Napięcie było gęste, cisza w słuchawce ogłuszająca. Nie przejmuj się. Nie chciej tego. Jeśli ich nie chcesz, nie mogą cię zranić. - Nigdy cię nie prosiłam, żebyś przyjechał. - Więc jeśli powiem, że to koniec, to byłoby w porządku dla ciebie? Abby podrywała z powrotem ścianę, którą opuściła dla Matta. - Tak musiało być, czyż nie? – Ona nie błagała nikogo, aby ją kochał, został z nią. Matt wydał głośny sfrustrowany dźwięk. - I niech Bóg broni, żebyś przyznała, że chcesz mnie, że potrzebujesz mnie? Brzmiał z niedowierzaniem, jakby chciał to zakończyć, ale chciał jednocześnie wiedzieć, że jej to przeszkadza. Cóż, nie może mieć obu tych rzeczy. - Wiesz co, Abby? Może to dlatego zawsze jesteś sama. Bo nie potrafisz poprosić nikogo o nic. Ponieważ odpychasz tak cholernie mocno. Czy kiedykolwiek o tym pomyślałaś? Tak. Myślałam o tym. Ale po prostu nie wiem jak to naprawić.
261
Rozdział 28 - Abby? Abby! – Matt uderzył ręką, w której trzymał telefon w mur. – Kurwa! Uderzył jeszcze raz. I jeszcze raz, po czym potarł dłońmi twarz, wbił palce we włosy i pociągnął. Co do cholery się przed chwilą stało? Był na skraju, wybierając ją ponad wszystko. Ponad jego pracę, jego kolegów z drużyny, jego obietnicę. A jej nawet nie obchodziło, czy odejdzie? Czy to było dla niej takie łatwe, pozwolić mu odejść? Matt zassał chłodne, nocne powietrze i spojrzał w niebo, wyobrażając sobie jej twarz. Tak musi być, czyż nie? W jednej chwili jego gniew ostygł. To właśnie myślała. Została opuszczona tyle razy, że to akceptowała. Oczekiwała tego. Widział to w jej oczach za każdym razem, gdy wyjeżdżał. On był tym, który naciskał. On był tym, który jej mówił, żeby się nie bała i wreszcie on był tym, który się wykręcał od podjęcia decyzji, która miała wpływ na jej życie. Co ja do cholery narobiłem? Ona była sama przez całe życie, ponieważ nikt nie zatrzymał się i nie kochał jej w sposób, na jaki zasługiwała, a on to zrzucił na nią z powrotem. Wiedział, że się bała, wiedział to od samego początku, ale i tak ją naciskał. Chciał jej i pójdzie po nią, był pewien, że będzie jej lepiej z nim niż bez niego. Sprawi, że będzie chciała go tak mocno, jak on chce jej. Wziął głęboki wdech i przyłożył czoło do muru. Podobnie jak do muru Abby, który był zdeterminowany pokonać. Nie dbając o to, że czuła się bezpieczniej chowając się za nim.
262
Oparł głowę na cegłach i spojrzał w dół. Fragmenty rozbitego telefonu leżały u jego stóp. Dzwonienie do niej było poza dyskusją. *** - Więcej, poproszę – powiedział Charlie od stołu. Zjadł już swój przydział naleśników tego ranka. - Dobrze, jeszcze jeden. – Pocałowała jego wysmarowany syropem policzek. Oczy Abby były niewyraźne ze zmęczenia, nie łez. Ponieważ ona nie płakała. Ale to nie zmieniło jej rutyny. Wciąż musiała wstać, nadal przygotować śniadanie i lunch. Nałożyć uśmiech. Udawać, że jest szczęśliwa. Zaplotła włosy Annie, upewniając się, że były dodatkowo spięte tak jak lubiła. Mundurki były świeżo wyprasowane. Lunch przygotowany ekstra wyjątkowo. To był jej sekret trzymania się razem: utrzymania wszystkiego razem. I niepłakania. Miała swoje zasady dotyczące tego. Po prostu zapomniała o nich na jakiś czas. To był dzień Charliego, żeby iść do szkoły i miała wiele rzeczy do zrobienia. Jack potrzebował nowych korków, wszystkie rajstopy Gracie były rozdarte. Zawsze mogła przygotować więcej zapiekanek do zamrożenia. Z nowym dzieckiem, będzie potrzebowała prostych obiadów. Dobrze. To był jej plan, jej zadanie na dzisiejszy dzień. Ale słowa Matta przedarły się. Niech Bóg broni, żebyś przyznała, że potrzebujesz mnie? Brzmiał na prawie urażonego. Ale to było po tym, jak to on powiedział, że to nie działa, prawda? Rozmowa odtwarzała się w jej głowie niczym zdarta płyta, tak jak to było przez całą noc. Z opuszczoną gardą, słowo na K wirowało wokół jej myśli i serca, siedząc na koniuszku języka. Ona sięgnęła po telefon, żeby do niego zadzwonić – to nie było w jej naturze. Lepiej zachować wszystko dla siebie.
263
Być bezpieczną, samotną wyspą. To właśnie tym była, to znała. Wzięła głęboki oddech i uniosła podbródek. Zaledwie kilka miesięcy temu to wystarczyło, i będzie tak i tym razem. Godzinę później siedziała w samochodzie, ściskając kawę ze Starbucks. Podrzuciła dzieciaki do szkoły i pobiegła po przygotowujący do biegania po mieście pobudzacz. Jej lekarz powiedział, żeby ograniczyła kofeinę, ale nie całkiem się od niej odcięła. Angie zmusiła ją do obiecania, że nie odepchnie Matta, a potem on zrobił to pierwszy. Ciężko pracowała przez całe życie, żeby nie przytrafiło się jej już coś takiego. Wczoraj myślała, że Matt był wart ryzyka. Była taka pewna, że on ją kocha. Taka pewna, że chciała mu powiedzieć, że też go kocha. I to byłoby w porządku dla ciebie? Oczywiście, że nie. Oczywiście, że nie było to dla niej w porządku. I dlatego właśnie odpychała. Jak dziecko, to było jedynym sposobem ochrony jaki posiadała, ale czy on naprawdę myśli, że jej nie zależało? Patrzyła na telefon w ręku przez kilka sekund. Mogła do niego zadzwonić i powiedzieć... Co? Że była zraniona? Że to nie było w porządku? Ale to nie działało dla niego. On wyraził się wystarczająco jasno w tej sprawie. Wrzuciła telefon do uchwytu na kubek. Zmuszając umysł do skupienia się na liście zakupów, włączyła się do ruchu. Paluszki serowe, masło orzechowe, chleb. Zbliżyła się do skrzyżowania i zwolniła przed światłami. Sprzedawcy w sąsiednim centrum handlowym nie marnowali czasu i już dekorowali sklepy na Boże Narodzenie. Prawdopodobnie będzie również już grała muzyka świąteczna. Zerknęła w lusterko wsteczne, kiedy przeszukiwała radio, a potem ponownie rzuciła szybko okiem. Mały, srebrny samochód zbliżał się za nią. Za szybko. Zbyt szybko, aby się zatrzymać. Zamierzał uderzyć... Odgłos uderzenia rozszedł się echem przez jej ciało. W ułamku
264
sekundy przebłysk deski rozdzielczej. Jej głowa uderzyła o kierownicę i potem.... nic. *** - W którym miesiącu jesteś? Abby czuła jak słowa krzyczały nad nią, a potem jej ciało zostało przeniesione z jednych noszy na inne. Następnym razem, gdy otworzyła oczy, zmrużyła je na jasne światło nad nią. Podniosła rękę nad głowę, ale ktoś powstrzymał ją. Czuła coś mokrego. Chciała to wytrzeć. - Abby, miałaś wypadek. Jesteś w szpitalu St. Michael’s. W którym miesiącu jesteś? Kto jest twoim ginekologiem? Uniosła rękę ponownie. Miała coś w ustach. - Wszystko w porządku. To tylko tlen. Ale zadawali jej pytania, a ona nie mogła odpowiedzieć. - Czy jest ktoś, do kogo powinniśmy zadzwonić? Matt. Łzy spłynęły z jej oczu na włosy. Potrzebowała Matta. *** Zegar na ścianie kuchni jego mamy zdobiło wokoło czerwone piórko indyka, odliczał minuty do otwarcia sklepu sieci AT&T 53. Był w stanie przełożyć kartę SIM do telefonu przyjaciela, aby odzyskać numer Abby i przyszedł tutaj, żeby skorzystać z telefonu. Miał nadzieję, że rodzice gdzieś wyszli, aby mógł uniknąć dyskusji. Nie miał niestety tyle szczęścia. 53
Sieć telefonii komórkowej w USA.
265
Jego mama krzątała się po kuchni. - Czy przygotować ci jakieś śniadanie, kochanie? - Nie dziękuję. - Nie wyglądasz za dobrze, synu. – Jego tata dołączył do nich z niewielkim uśmieszkiem na twarzy. Zero współczucia. - Czuje się dobrze. – Wypił więcej niż zwykle wczorajszej nocy, ale to nie dlatego bolała go głowa. - Nie miałeś wiadomości od swojej przyjaciółki? – Jego mama postawiła przed nim szklankę mrożonej herbaty. – Jestem pewna, że ona jest miła, Matt. Nie wątpię, że musi być dla ciebie kimś, kim trzeba się zająć. Chcesz jej pomóc i to jest urocze, ale kochanie... – odsunęła krzesło i usiadła naprzeciwko niego – co z twoją własną rodziną? Jego własną rodziną? Jego matka nie mogła wybrać gorszego momentu, aby rozmawiać z nim o Abby. - Ja po prostu nie chcę widzieć, że przegapiasz start już na samym początku. Wzięcie ślubu, posiadanie dzieci. - Co ty mówisz? Myślisz, że skoro jej mąż umarł, to powinna być sama? Czy uważasz, że Elizabeth powinna być przez resztę życia sama, jeśli coś by się stało z Paulem? Nathan powinien dorastać bez ojca? - Spokojnie, synu. – Jego ojciec podszedł, kładąc rękę na ramieniu matki. – Nie mówimy nic negatywnego na temat Abby, więc nie denerwuj się tak. - Nie, oczywiście, że nie. – Jego matka patrzyła na niego, rwąc na kawałeczki serwetkę. – Po prostu chcę, żebyś był szczęśliwy. Byłeś tak długo daleko stąd. Jeśli jesteś gotowy się ustatkować... Matt potarł dłonią twarz, więc jego matka nie zobaczy wściekłości w jego oczach. Bał się, że nie będzie umiał ukryć emocji. Wstał i wyszedł na zewnątrz, na taras rodziców, robiąc wielki wysiłek, żeby nie trzasnąć drzwiami za sobą.
266
Szeroka przestrzeń otworzyła się przed nim: brązowiejąca trawa, drzewa klonu z niewielką ilością rozpaczliwie wiszących liści. Jeden mniej pomyślał, kiedy krwistoczerwony liść opadł na ziemię. Cała ta scena była jeszcze bardziej przygnębiająca przez szare niebo i wilgotne powietrze. Dokładnie tak, jak się czuł. Ciemny i wilgotny. Jego ojciec podszedł, stając obok niego bez słowa. Matt oparł przedramiona o poręcz i zwiesił głowę pokonany, ciężar jego słów przytłaczał. - Możliwie, że to zepsułem, tato. Antony Senior milczał. To nie było wojsko, które nauczyło Matta sztuki cichego oczekiwania na ludzi. To był jego tata i on właśnie to stosował. Matt będzie musiała pamiętać o tym, kiedy Jack stanie się nastolatkiem. Jeśli będzie mu dane być blisko, by to zobaczyć. - Byłem dupkiem, kiedy rozmawiałem z nią ostatni raz. Ona jest po prostu tak cholernie niezależna. Czy to źle chcieć, żeby mnie potrzebowała? - Nie powiedziałbym, że to jest złe. To nie powiedziało mu, co jego ojciec mógł myśleć. Jego mama i tata wracali do domu jak w zegarku. W przeciwieństwie do Abby Matt nigdy nie martwił się, że nie wrócą lub że pewnego dnia mogą go opuścić. Rozejrzał się po podwórku, tak pełnym wspomnień. Fort na drzewie, który zbudował razem z tatą i braćmi, był tam nadal. Ile razy Abby budowała swoje życie wokół kogoś tylko po to, żeby później to mogło się zawalić? - Ona się boi. – Potrząsnął głową na swój idiotyzm. – Nie miała najlepszego dzieciństwa. Jej rodzice zmarli jak była mała. Przeszła nad tym do porządku dziennego, ale była wciąż przerzucana, nigdy nie została w jednym miejscu zbyt długo. – A to jak zachował się wobec niej, sprawiło, że poczuł się chory. - To jest trudne. Matt spojrzał na ojca.
267
- Nigdy nie miała nikogo tak na stałe, wiesz? Jej mąż był dupkiem. Zawsze praca była dla niego na pierwszym miejscu. – Zatrzymał się, na znaczące spojrzenie na twarzy ojca. – Nie wiem co mam robić. Złożyłem obietnice komuś i czuję się źle łamiąc ją. – Odwrócił się z powrotem do miejsca poniżej, jego umysł krążył między umierającym na ziemi T, a wyglądem oczu Abby zaraz po tym, jak dał jej pożegnalnego buziaka. – Ale... ja nie chcę żyć bez niej. - Możesz nie chcieć. Pytaniem jest czy potrafisz? Jego ojciec wszedł z powrotem do środka, zostawiając go z jego myślami. Matt podążył za nim kilka minut później, podszedł do blatu i pocałował policzek mamy. Wiedział, że się martwiła tym co robił, jego byciem w wojsku, to ciążyło na jej sercu. Mimo to wręczyła mu ciasteczko do ręki, jakby był nadal dzieckiem z otartym kolanem. - Zachowujesz się, jakbym robił jej przysługę - powiedział cicho – kiedy jest całkiem na odwrót. To ja byłem tym który miał puste miejsce – wskazał obok siebie – nie ona. Abby nie zatrzymuje mnie przed posiadaniem rodziny. Bez niej, nie będzie żadnej.54 *** Matt pracował przez cały dzień, rzucając się po domu. Zdobył nowy telefon i wykonał już dziesięć telefonów lub więcej, ale bez odpowiedzi. Miał nadzieję, że jej telefon padł. Chciał być pierwszym, który zadzwoni, kiedy powróci do życia. Z jego umysłem gdzieś indziej, pomalował połowę łazienki przy korytarzu, zanim się zorientował, że to nie był ten sam kolor, którym rozpoczął ten projekt tydzień temu. Po tym, uderzył się młotkiem w kciuka, kiedy zamykał cholerną puszkę z farbą. Kontynuował dzwonienie, zostawił więcej wiadomości i pracował nad ułożeniem płytek w łazience 54
Uwielbiam tego faceta, potrafi pięknie mówić, ale szkoda, że nie wtedy , kiedy Abby słucha.
268
przez większość nocy. Miał złe przeczucie. Czy ona całkowicie go ignorowała? Nie było niczym niezwykłym dla niej nieodpowiadanie na telefony, ale... Coś było nie tak. Gorszego niż tylko jego bycie dupkiem. Nadal jeszcze nie spał, kiedy słońce wzeszło, a z każdą mijającą godziną, jego złe przeczucia rosły. Tony, Beth i dzieciaki przyjechali i zaproponowali podwózkę do rodziców na lunch przed recitalem tanecznym jego bratanicy. Napuszczanie na niego dzieci było perfidne, ale nie było sposobu, żeby powiedział nie, na wciąż powtarzane „Plooosę” przez jego siostrzenicę o sarnich oczach. Z Tonym czekali na lunch w ten sam sposób, w jaki mieli w zwyczaju, kiedy byli chłopcami, rzucając piłką na podwórku. Miły rytuał, ale nie odciągnął
jego
myśli
od
Abby.
Jego
wiadomości
brzmiały
na
rozgorączkowane, nawet w jego własnych uszach. Przestał myśleć, kiedy Tony uderzył go w bok głowy. - Przepraszam, stary. Musisz trzymać wzrok na piłce. Jego brat nie wyglądał, jakby było mu przykro. Matt wyciągnął telefon i upewnił się, że nie przegapił żadnego połączenia. - Nadal nie masz od niej wieści. Matt pokręcił głową, studiował telefon. Żartujesz sobie? - Ten kawałek gówna nawet nie działa! – Rzucił w najbliższe drzewo śmiertelnym celem. Tony roześmiał się. - Koleś, musisz wyluzować. Matt nie miał ochoty na wyluzowanie, ale musiał się pozbierać przed pójściem do stołu matki. Niech to szlag. Jeśli będzie musiał siedzieć w AT&A jutro przez cały dzień, aby się upewnić, że jego usługi są aktywne, zrobi to. Tak szybko, jak usiedli do posiłku, zadzwonił w kuchni telefon. Ten sam telefon z tarczą numerową, który wisiał tam przez całe jego życie. - Halo? – odebrał Tony.
269
Matt kontynuował jedzenie, w połowie słuchając przedłużającej się historii, którą opowiadała jego bratanica. Przytaknął, pomimo że nie rozumiał połowy z tego, co powiedziała. - To nie jest problem - powiedział Tony. – Właściwie to on jest tutaj. Myślę, że próbował się z tobą skontaktować. Matt spojrzał w oczy brata, po czym przerzucił swoją uwagę do telefonu w ręce Tony’ego. Powoli odsunął krzesło i wstał. Wyraz troski ogarnął twarz brata. - Czy z tobą wszystko w porządku? Matt stanął przed bratem z całym ciałem w napięciu. - Daj mi telefon. Tony odsunął słuchawkę od ucha i wyciągnął rękę. - Daj mi swoje kluczyki. Matt sięgnął po telefon, ale Tony trzymał go poza jego zasięgiem. - Tony, przysięgam na Boga... - Nie, dopóki nie oddasz mi kluczyków. Nie wybiegniesz stąd w obecnym stanie. Matt sięgnął do kieszeni, rzucając kluczykami w otwartą dłoń Tonego i chwytając telefon. - Abby? - Hej, miałam mały wypadek. Jestem w szpitalu, ale jestem... Wszystko co usłyszał to „wypadek”, „szpital” i stracił to. - Sądziłaś, że bym nie przyjechał? Abby, odchodzę tu od zmysłów! – Czy ona myślała, że nie zależało mu wystarczająco, żeby mógł chcieć wiedzieć, że została ranna? - Ze mną w porządku, ja... - Nie zadzwoniłaś do mnie? Jezu, Abby! - Przestań na mnie krzyczeć! Cholera. Czy ona płakała?
270
- Przepraszam, kochanie. Nie krzyczę. Nie płacz. Zmusił się do wzięcia drżącego oddechu i spojrzał na swoją rodzinę siedzącą przy stole i przysłuchującą się jego każdemu słowu. Beth uniosła brwi i posłała ostrzegawcze spojrzenie. Z twarzą odwróconą do ściany, powiedział delikatnie do telefonu. - Jesteś pewna, że wszystko z tobą w porządku? - Tak. - Okej, skarbie. Mogę tam być w ciągu dwóch godzin, może mniej. Nic nie rób. Nie odchodź nigdzie. Nawet nie wstawaj z łóżka. – Nawiązał kontakt wzrokowy z Tonym, który dał mu porozumiewawcze kiwnięcie głową. – Będę tam za dwie godziny – powtórzył. – Kocham cię. Rozłączył się i wziął głęboki oddech. Jego pierwszy od dwudziestu czterech godzin. Właściwie, to było pół oddechu. Weźmie pełen dopiero wtedy, gdy będzie trzymał ją w ramionach. Jego matka wyglądała na zaniepokojoną – nim albo Abby, nie mógł tego stwierdzić. - Daj mi moje kluczyki. Muszę... - Słyszałem. Zawiozę cię do hangaru i zadzwonię do Vince’a. Tego samego pilota, który zabrał cię tam ostatnim razem. Matt był już za drzwiami, kiedy jego brat kończył mówić.
271
Rozdział 29 - Cholera! – Matt uderzył w deskę rozdzielczą Tony’ego Tahoe, na tyle mocno, że trzasnęła. - Hej! Spokojnie w samochodzie, bracie. - Przepraszam. – Zamknął oczy. – Dlaczego ona jeździła? Powiedziałem jej, żeby się zrelaksowała i odpoczywała, kiedy dzieci są w szkole. - I nie posłuchała cię? Człowieku, to jest problem. - Zamknij się. Nie potrzebuję twoich dupkowatych komentarzy w tym momencie. - Daj spokój, bracie. Ciężarne kobiety mogą prowadzić samochód. I robić zakupy - dodał ze znaczącym spojrzeniem. Matt patrzył prosto przed siebie, jego umysł pędził dziko ku: co jeśli? Powiedziała, że uderzyła się w głowę. On otrzepywał się z urazów cały czas, ale to była Abby. Ona nie otrzepuje się z niczego. - W porządku. Wiem, że jesteś zaniepokojony, ale z tego, co ona właśnie ci powiedziała jest w porządku. Była w stanie zadzwonić i rozmawiać, wiec musi radzić sobie dobrze. - Może. Zgaduję. Zadzwonisz do Beth dla mnie, dobrze? - Oczywiście. Dlaczego miałbyś mnie słuchać? Po rozmowie z Beth, przez całe dziesięć minut jazdy na pas startowy, czuł się nieznacznie lepiej. Ale strach nadal go zżerał, skręcając jego wnętrzności. Myśl o niej będącej w bólu. Samej i wystraszonej. Tak przerażonej, że zadzwoniła do niego, nawet po tym, jak bez wątpienia uraził ją tak mocno swoimi nieostrożnymi i gniewnymi słowami.
272
- Jest Vance - powiedział Tony, zatrzymując samochód. Matt wysiadł i ruszył w kierunku samolotu, po czym zatrzymał się i odwrócił do brata. - Dzięki, stary. Tonny przyciągnął go w męski uścisk. - Nie ma sprawy, braciszku. – Tony klepnął go po ramieniu. – Po prostu staraj się nie mówić nic królewsko głupiego. Nie wiem, ile jeszcze będę w stanie znieść tych twoich dziewczęcych zmian nastroju. Matt przypiął się do dwumiejscowego siedzenia i uderzał palcami o nogę, kiedy Tonny i Vance wymieniali uwagi. No dalej. Vance zrezygnował z próby rozmowy po pierwszych pięciu minutach lotu. Mat nie mógł nic powiedzieć i nie potrafił powstrzymać myśli wirujących w jego głowie, nawet kiedy żółć rosła mu w gardle. Co by się stało, jakby umarła? Co, jeśli musiałby pochować ją i zająć się dziećmi? Lub sprowadzić jej ciało do Wirginii, żeby móc być bliżej niej? Co jeśli nie musiałby sprowadzać ciała Teddego, żeby mógł być pochowany? Czy nadal trzymałby się swojej obietnicy nie rezygnowania, jeśli T nadal by żył? Czy Teddy, by zrozumiał? Matt i Vance przybyli na lądowisko w Raleigh w ciągu czterdziestu minut, bez żadnych problemów. Facet był dobrym pilotem, nawet jeśli nie wyglądał na tyle dojrzale, żeby pić. Ledwo wyłączył silniki, a Matt podziękował mu i ruszył do wypożyczalni aut. Matt wyciągnął rękę, by sięgnąć po kluczyki od agenta wypożyczalni, ale zanim wylądowały w jego rękach, zostały przechwycone przez kogoś innego. - Ja się tym zajmę. Vance. Matt odwrócił się do gościa. Z kawowo-czekoladową skórą i twarzą dziecka stał tam prawie tak wysoki jak Matt. - Słuchaj, stary, doceniam twoją pomoc, ale trochę mi się śpieszy. Vance tylko się uśmiechnął.
273
- Nie da rady. Potrzebuję tej pracy. Matt spojrzał na niego z wyrazem twarzy mówiącym: A co ja do cholery mam z tym wspólnego? - Twój brat dał mi surowe rozkazy, aby nie zostawiać cię, dopóki nie dotrzesz do celu. - Czy ty jesteś kurwa poważny? Co on myśli, że mam zamiar zrobić? Prawdopodobnie, dostać się do swojej dziewczyna tak szybko, jak to tylko możliwe, nie zważając na nic i na nikogo innego. Matt podszedł do rzędu wynajmowanych samochodów. Nie miał czasu na kłótnie. - Po prostu pomyśl o mnie jak o swoim kierowcy i udawaj, że jesteś ważniejszy niż naprawdę jesteś. Matt zatrzasnął drzwi od strony pasażera. - Po prostu jedź. To była prawdopodobnie dobra rzecz, że Vance prowadził. Kiedy natrafili na korek na 440, Matt krzyczał na niego, aby skorzystał z żużlowego pobocza. Vanice zignorował go, pozostając spokojnym i opanowanym całą drogę do szpitala. Kiedy tam dotarli, Matt wyskoczył, zostawiając Vanice parkującego samochód. Podążał przez labirynt poczekalni i korytarzy, starając się dopasować kolor piętra do koloru podanego na mapach, zawieszonych co jakiś czas na białych ścianach z pustaków. - Abby Davis - powiedział, kiedy dotarł do stanowiska pielęgniarek. Dobra. Może powiedział trochę zbyt głośno. - Abby Davis - powtórzył, łagodząc głos. – Proszę. - Zaraz do ciebie podejdę. Bębnił palcami i spojrzał w górę i w dół korytarza, oceniając, jak długo potrwa, aby ruszyć przez wszystkie drzwi, dopóki jej nie znajdzie. Był silnie zmotywowany i obstawiał, że zajęłoby mu to mniej nić pielęgniarskie: Zaraz
274
do ciebie podejdę, podejdę do ciebie za minutę. - Proszę pani, jeśli mogłaby pani spojrzeć po prostu i sprawdzić numer pokoju Abby Davis. Brak odpowiedzi. Świetnie. - Przepraszam. Czy ty powiedziałeś Abby Davis? Cholera. Czy musiał krzyknąć ponownie? Co do cholery było nie tak z tymi ludźmi? Matt odwrócił się na głos za nim, zdeterminowany, by dostać odpowiedź, i... – Cholera. To nie lekarz. Przynajmniej nie takiego rodzaju jakiego chciał. William Stafford wyglądający jak wysoki, opalony surfer wciśnięty w różowe wdzianko Wysunął swoją wypielęgnowaną dłoń. - Cześć. Jestem Dr. Stafford. - Tak. Pamiętam. - Matt wziął go za rękę, chcąc, tak bardzo zmiażdżyć ją. - To dobrze, że tu jesteś. Abby miała wypadek. Był tak blisko uszkodzenia tego człowieka. - Wiem. Który pokój? - Uderzyła się w głowę na tyle mocno, że straciła przytomność. To był główny problem. Kiedy się ocknęła, miała problemy z oddychaniem – kontynuował William. – Mieli oczywiście na uwadze dziecko. Największym problemem było niedotlenienie spowodowane stresem Abby... Utrata przytomności. Problemy z oddychaniem. Niedotlenienie. Chciał kogoś uderzyć. Facet przed nim wydawał się odpowiedni. Matt dał szybkie spojrzenie w stronę pielęgniarki Chatty Cathy 55. Cholera. Nawet już jej tam nie było. Mógł przeskoczyć przez ladę i przeszukać komputer. - Jest tutaj od ponad dwudziestu czterech godzin - powiedział 55
Chatty Cathy – gadatliwej Cathy
275
William. Bezpośrednie uderzenie. Punkt dla doktora. - Byłem tu przez cały ten czas. Jest pod dobra opieką. Matt mógł się założyć, że była pod jego dobrą opieką. I bez wątpienia chciał to kontynuować. Podszedł bliżej. - Pozwól mi sprawić, aby było to wystarczająco jasnym, na wypadek, gdybym nie zrobił tego wcześniej. Abby nie jest twoja. Ona nigdy nie będzie twoja. Bo ona jest moja. Dupek zrobił mały krok do tyłu. Właśnie, lepiej się wycofaj. Vance podszedł bliżej, jakby chciał przypomnieć Mattowi, że tam był i na rozkaz brata niańczył go. - Numer pokoju – warknął Matt. Był dosłownie o sekundę od skorzystania z jednej z taktyk SEAL, do wydobywania potrzebnych informacji. - Jej lekarz powiedział, że może dzisiaj wrócić do domu - powiedział William. – Jeśli ma kogoś, kto się nią zajmie... - Ma kogoś. - Dziękuję - powiedział Vance, głosem rozsądku. – Czy wiesz przypadkiem, który to pokój? Mów, dupku. Zanim cię zabiję. *** - Nie musiałeś być tak cholernie miły - powiedział Matt, krocząc korytarzem, waląc nogami tak jak jego serce. Rozejrzał się po numerach na drzwiach, zatrzymując się, gdy dotarł do Abby. Wypuścił oddech. Bądź spokojny. Bez pukania otworzył drzwi i zobaczył ją leżącą na białym
276
prześcieradle, z twarzą odwróconą w jego stronę. Oczy miała zamknięte, usta lekko rozchylone. Biały pasek bandaża owinięty wokół głowy. Czy była blada? Zrobił krok naprzód na trzęsących się nogach. Otworzyła oczy i dostrzegł jasny blask, który zawsze wstrząsał nim. A może on po prostu się trząsł? - Matt. Zanim zdążyła wykrztusić kolejne słowo, był przy niej, otaczając twarz jedną ręką i przykrywając jej brzuszek drugą. Była ciepła. Sprawdzone. Oddychała. Sprawdzone. - Ze mną w porządku. Vance odchrząknął. - Uhh, to ja po prostu poczekam na zewnątrz. Matt zignorował go i próbował ochłodzić ogień w środku, kiedy siadał na skraju łóżka. Chociaż czuł jej twardy brzuch i wypukłości pod dłonią, musiał zapytać. - Co z dzieckiem? Uśmiechnęła się, choć jej usta drżały. - Dobrze, uderzyłam się w głowę. To wszystko. - Co się stało? – Swoją niezbyt pewną ręką, odgarnął włosy z jej czoła, ewidentnie spięty i poirytowany. – Ktoś w ciebie uderzył? Byli pijani? Czy oni wiedzą... - Matt. Wzbierała się w nim para, był bardziej niż szczęśliwy, że złość zastąpiła strach. - To był wypadek. Nie potrzebuje, żebyś był zły. Po prostu potrzebuje ciebie. Cóż to był wypadek, emocje przejęły wszystko, oczy Abby uniosły się tak jak jego. Wziął ją w ramiona i trzymał ją tak blisko, jak tylko potrafił. Ze
277
splecionymi rękami powtórzył sobie jeszcze raz jej słowa. Potrzebowała go. - Jest w porządku. – Zacisnął swój chwyt, nie mówiąc, ani słowa o tym, jak mocno był przerażony. Nie mówiąc jej jak rozgrywał całą sytuację w swojej głowie, na tysiące różnych sposobów. Wyobrażając sobie ją samą dzwoniącą po pomoc. Co, jeśli ucierpiałaby bardziej? Co, jeśli dziecko by ucierpiało? Co, jeśli musieliby przyjąć poród wcześniej, a jego by tu nie było? - Gdzie są dzieci? - Są z opiekunką. - Odbiorę je. Skinęła głową w jego ramionach, a on wygładził jej splątane włosy, powoli kładąc ją z powrotem na poduszce. Jego serce zamarło na spojrzenie w jej zaczerwienione oczy i zapłakaną twarz. I przypomniał sobie o bólu, który nie był wywołany przez obcego i samochód, ale przez jego własne nieostrożne słowa. - Abby. – Wziął jej rękę, pomiędzy swoje dwie i uniósł do ust. – Przepraszam. Za to, co Ci powiedziałem... - Nie. Czyżby naprawdę ją stracił? Nie chciał tego zaakceptować. - Abby, próbowałem do ciebie zadzwonić, a kiedy nie mogłem... – Potrząsnął głową. – Straciłem rozum, zniszczyłem telefon. Dzwoniłem. Zostawiłem wiadomości... - Wiem. Słyszałam je. - A więc wiesz, że się myliłem. Myliłem się. - Nie - powiedziała, kręcąc głową. – Ja odpycham. Odpycham ludzi, zanim oni... – Urwała, a pojedyncza łza uciekła i poleciała we włosy. – Nie chcę odpychać ciebie. - Nigdy nie mogłabyś odepchnąć mnie zbyt mocno, kochanie. Nigdy. – Pochylił się i pocałował jej policzek, potem oczy, gdzie posmakował gorących
278
łez, a potem usta. - Potrzebuje ciebie. Tak bardzo – powiedziała z drżącym oddechem. – Moje serce aż boli od tego... jakby całe powietrze z moich płuc było zasysane i... - Ciii. Już w porządku. – Jego oczy płonęły, ponieważ znał to uczucie tak dobrze. - Nie chciałam potrzebować innej osoby tak bardzo, że nie potrafiłabym żyć bez niej. Rozumiesz? Do diabła, że tak. Rozumiał. Bardziej niż mogła wiedzieć. - To się nigdy nie zdarzy, kochanie. Nigdy nie będziesz musiała żyć beze mnie. – Nie mógł się opierać kolejną sekundę, pocałował ją. Miało to być delikatne, uspokajające, ale przycisnęła go do siebie. Jej usta ciepłe i poruszające się na jego, robiły wiele, aby złagodzić jego myśli. - Zaczynam wierzyć, że z tobą jest w porządku – powiedział Matt, unosząc głowę. - Mówiłam ci, że tak jest. Zatrzymali mnie na noc ze względu na dziecko i ... Co? Co to za spojrzenie? - Skąd masz te kwiaty? - Och. Są od Williama. No wiesz, ze szkoły. - Taaak. Wiem. – Niech szlag weźmie tego faceta. To już drugi raz. – Właśnie miałem małą pogawędkę z Williamem w korytarzu. Nie sądzę, żebyś dostała jeszcze więcej kwiatów. A przynajmniej nie od niego. – To ostatnie powiedział tuż przed jej ustami, potem pocałował ją jeszcze raz, długo i mocno. Kiedy się odsunął, przez chwilę po prostu na nią patrzył. Nadal było jeszcze wiele rzeczy do powiedzenia, do wyjaśnienia. - Abby, kiedy mówiłem, że to nie działa, miałem na myśli... - Czas na pomiar ciśnienia. Świetnie. Chatty Cathy wpadła do pokoju, zatrzymała się, aby dać mu
279
zdegustowane spojrzenie, a następnie zabrała się za swoją pracę. Nie miał innego wyjścia, tylko zejść jej z drogi. - Kiedy będzie mogła wrócić do domu? Pielęgniarka Ratched spojrzała na niego. - Dr. Hentderson robi obchód. Matt powrócił do boku Abby, kiedy pielęgniarka zeszła z jego drogi. - Powinien tu być za chwilę. Prawdopodobnie wypisze cię dzisiaj – powiedziała do Abby, jakby to ona zadała pytanie. Brwi Abby uniosły się w zmartwieniu. - Dlaczego nie pojedziesz po dzieci, a następnie wrócisz po mnie. - Jesteś pewna? - Tak. Ze mną w porządku. Matt pocałował ją w głowę. - Dobrze w takim razie. Niedługo wrócę. - Matt? Zatrzymał się i odwrócił. - Ko... - Unieś rękę, kochanie. – Pielęgniarka przeszła do usuwania kroplówki. Matt mrugnął do Abby od drzwi. - Wiem. – Kochała go. On już to wiedział, ale wciąż uśmiechał się całą drogę do samochodu. *** Matt stukał palcami o kierownicę i czekał na zmianę świateł. Chciał jak najszybciej dostać się do dzieci, wyobrażając sobie jak mogły być przestraszone i zdezorientowane. Powinienem być tutaj. On i Vance zatrzymali się przed akademikiem dwa bloki od kampusu
280
uczelni. Suburban Abby był zaparkowany na ulicy. Duże wgniecenie i rozbite tylne światło sprawiło, że się skrzywił. Powinien być tutaj. Ledwo zrobił trzy kroki, kiedy frontowe drzwi w malutkim domu otworzyły się i Gracie oraz Jack wystrzelili ku niemu. Matt przykucnął w idealnym momencie, aby móc ich złapać i przytulić. Sekundę później Charlie dotarł do nich, rozpychając się i niemal przewracając Matta na plecy. Wszyscy jednocześnie mówili o samochodzie, wypadku i mamusi. - Mamusia rozcięła się tak jak ja - powiedział Charlie, pokazując na swoją główkę. Kiedy w końcu emocje opadły na tyle, że mogli złapać oddech, Matt wstał i przedstawił ich Vance’owi. Potem zobaczył Annie, stojącą sztywno na chodniku obok młodej blond kobiety. Czy on kiedykolwiek widział Annie bez jej zadbanych warkoczy? Wyglądała młodziej i na zagubioną. Zrobił kilka kroków w jej stronę i zobaczył jak trzęsła się zmuszając, aby się nie rozpłakać. - Annie. – Wyciągnął rękę i czekał. Zrobiła niepewny krok do przodu, potem drugi i nagle biegła ku niemu, a jej dzikie włosy powiewały za nią. Ukląkł i złapał ją do piersi, czując jej małe ramiona owijające się wokół szyi, a nogi wokół bioder. A jego serce napięło się pod ciężarem szlochu Annie na jego szyi. - Ciii. Już jest okej. Jest w porządku. – Była roztrzęsiona i to było niepokojące, widzieć ją w takim stanie. Ledwie mógł ją zrozumieć poprzez płacz. - Mama została ranna. N-nie wiedzieliśmy, gdzie c-cię z-znaleźć. – Jej słowa krztusiły ją i chwytały w gardle, kiedy starała się mówić i zasysać hausty powietrza w tym samym czasie. - Jestem tu teraz. – Trzymał ją mocno, pocierając jej plecki i nienawidząc siebie bardziej z każdą sekundą. – Już w porządku. Z mamusią
281
jest w porządku. Próbował odsunąć jej włosy na bok, żeby mógł zobaczyć jej twarz. Jego mała księżniczka, z całym ciężarem świata na swoich ramionach, jej serduszko było tak pełne obaw. Jej szlochy i pociąganie noskiem powoli ustawało, ale jej uścisk nie rozluźnił się. Wstał z nią nadal przywiązaną do niego i podszedł do młodej kobiety, która stanęła na wysokości zadania i pomogła, kiedy jego tu nie było. - Cześć. Jestem Matt. Wyciągnęła rękę. - Jestem Meredith. Opiekunka. - To Mederif - powiedziała Gracie, biorąc go za rękę. – Ona tloscy sie o nas dobze, ale chcialam ciebie. Ścisnął rączkę Gracie. - Widzę, że zajęłaś się samochodem. Dziękuję. - Do wypadku doszło tuż przed budynkiem szkoły i nie musiał być holowany. Zadzwonili do mnie ze szkoły. Jestem na liście osób, do których dzwonią w razie nagłego wypadku. - Cóż nie mógłbym być ci bardziej wdzięczny. Charlie zaczął się wspinać po jego nodze, więc puścił Gracie i chwycił go jak piłkę i udali się do Suburban. Gracie i Jack podążyli za nim. Meredith podeszła z dwoma małymi torbami, kiedy on przypinał wszystkich w samochodzie. - Mam nadzieję, że z panią Davis jest w porządku. Będę mogła pomóc więcej po następnym tygodniu, po egzaminach. - Powiem jej. Jeszce raz dziękuję. - Prowadź, a ja pojadę za tobą - powiedział Vance do Matta, kiedy ten siadał za kierownicą.
282
*** Matt odesłał Vance’a w drogę powrotną z wynajętym samochodem kilka godzin temu. Chwilę to zajęło, ale w końcu przekonał Abby, żeby zrelaksowała się w wanie i pozwoliła mu nakarmić i wykąpać dzieciaki samemu. Jej telefon zadzwonił, jak wrócił po wyniesieniu pustych pudełek po pizzy. Zobaczył imię na wyświetlaczu i odebrał. - Halo? - Cześć. Tu Angie, przyjaciółka Abby. Poznaliśmy ... - Pamiętam. Abby bierze kąpiel. - Dobrze. Rozmawiałam z nią dzisiaj rano, więc wiem, że z nią jest w porządku, dzięki Bogu. Teraz, chciałam porozmawiać z tobą. Przyjaciółka Abby nie brzmiała na zadowoloną. - Okej. - Będą z tobą szczera, ponieważ moje dzieci mogą znaleźć mnie w tej szafie w każdej chwili. Nie zasługujesz na nią. I zanim się wściekniesz i powiesz, że cię nie znam, masz rację. Nie znam cię. Ale nikt nie zasługuje na Abby. Nie ma słodszej i bardziej kochającej osoby... - Nie musisz mi tego mówić. - Cóż, mam taki zamiar, więc musisz słuchać. Ona miała naprawdę gówniane dzieciństwo, a potem jeszcze bardziej gównianego męża, a podejrzewam, że nie wiem połowy z tego. Nie byłam największą fanką Josha. Właściwie powiedziałam Abby, żeby rozwiodła się z tym dupkiem, kiedy tylko dowiedziałam się, że musiała wziąć taksówkę ze szpitala po narodzinach Annie. Po tych słowach Matt uszczypnął się w grzbiet nosa, opierając się pokusie uderzenia pięścią w ścianę.
283
- I myślisz, że narzekała na to? Powiedziała kiedyś jakieś słowo przeciwko niemu? Nie, nie zrobiła tego, a wiesz dlaczego? Nie. Nie potrafił sobie wyobrazić, dlaczego nie poprosiła o więcej. - Dlaczego? - Ponieważ jest do tego przyzwyczajona. Spodziewa się tego. Odpycha ludzi i trzyma na dystans, zamiast mieć ich w swoim życiu, a potem radzi sobie z bólem, który wie, że przyjdzie, kiedy odejdą. Ale Bóg jeden wie, że ona jest tak zakochana w tobie, że nie potrafi chronić siebie. Usłyszał łzy w głosie jej przyjaciółki. - Więc jeśli nie planujesz zostać z nią, to proszę cię, pozwól jej odejść. - To się nigdy nie wydarzy. - Jeśli skrzywdzisz ją, zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby cię zabić. Wiem, że jesteś specjalistą od czarnych operacji i tajnym agentem specjalnym i wszystko, ale obiecuję ci, potrafię dokonać pewnych uszkodzeń. - Wierzę ci. I mogę obiecać, że nie będziesz musiała. Matt rozłączył się, wdzięczny za przyjaciółkę Abby, jej lojalność i miłość. Abby zasługuje na to. Ale czy on zasługiwał na nią? Powtarzał sobie, że nie miał wyboru, ale to nie była prawda. Zawsze masz wybór. Był na tyle głupi, aby myśleć, że kochanie jej wystarczy. Ale nie wystarczało. Nie na dłuższą metę. Przekonał siebie, że nie chciał zrezygnować, że nie mógł tego zrobić, ale wszyscy inni widzieli to. Tony, jego współpracownicy – wszyscy, oprócz Abby. Ona nigdy nawet nie rozważała możliwości, że on mógł właśnie ją wybrać. Gdyby spotkał ją przed śmiercią T, nie brałby pod uwagę niczego innego. Czy Teddy to widział? Jeśli byłby tu teraz, to czy powiedziałby „Zapomnij o swojej obietnicy”? A jeśli wiedział już, że Matt chciał odejść, to co miał na myśli?
284
Jeśli Abby by umarła, Matt miałby gdzieś wszystko, jakiekolwiek obietnice dane w przeszłości czy obecnie. Wpatrywał się w swój telefon. Miał kilka rozmów do załatwienia.
285
Rozdział 30 Abby stała przed swoją komodą, obserwując podchodzącego do niej mężczyznę, którego kochała. - Hej. Jak się czujesz? - Dobrze. Przetrwałeś? - Tak. Prawie przekształciło się to w bitwę pod Waterloo, ale zwyciężyłem. Jak głowa? – Pochylił się i złożył delikatny pocałunek na jej skroni. - Dobrze. – Przełknęła, miliony skrzydeł motyli uderzyło w jej brzuchu. Z jej głową było w porządku, ale jej serce czuło się chore. Powiedziała Mattowi, że go potrzebuje i to była prawda. Ale nie była to cała prawda. I teraz on miał taki wyraz twarzy, co czyniło ją jeszcze bardziej nerwową. – Czy coś jest nie tak? - Nie. Nic złego. Ale musimy porozmawiać. – Usiadł w nogach łóżka i przyciągnął ją w dół, aby usiadła obok. Ujął jej rękę i spojrzał w dół, a następnie z powrotem w jej oczy. – Abby, kiedy powiedziałem, że to nie działa, to oznaczało, że chciałem więcej czasu, nie mniej. Więc... to nie jest jeszcze wszystko wyprostowane, ale... opuszczam zespół. Co? Żołądek opadł jej na dno, a jej palce zacisnęły się wokół jego. To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewała po nim. - Matt... wiem, że byłeś przerażony, ale... - Tak, to wystraszyło mnie na śmierć, ale to nie dlatego. Popatrz na mnie, kochanie. – Z palcem pod jej brodą, uniósł jej twarz ułamek wyżej w swoim kierunku. – Miałem to na myśli dwa dni temu, zanim zostałaś ranna i mam to na myśli teraz. Ja chcę więcej. Potrzebuję więcej. Pokręciła głową w niedowierzaniu, jak jej umysł wirował. Kusił ją
286
czymś, czego tak bardzo pragnęła, będąc tuż przed nią, prosząc ją, aby po to sięgnęła i zaufała, że nigdy nie zniknie. Odchodził ze swojego zespołu? Nie mógł mieć tego na myśli. Nie chciała, pozwolić sobie w to uwierzyć. - Ale kochasz bycie w SEAL. - Kocham ciebie. Czego potrzeba, żebyś w to uwierzyła? Abby patrzyła na ich złączone dłonie i wszystko co miała z nim, wszystko co mieli razem, uderzyło w nią z przerażającą siłą. Im więcej masz, tym więcej możesz stracić. - Wierzę ci, że mnie kochasz, ale... - Ale co? – Znów wziął ją za podbródek, zmuszając, by spojrzała mu w oczy. – Czy to z powodu Josha? Ponieważ nie możesz nas porównywać. Nie chcę być do niego porównywany - powiedział ostro. – Abby, wiem, że zostałaś wcześniej zraniona, ale musisz wiedzieć, że oni tak naprawdę nie kochali cię tak bardzo. Nie tak jak ja. Jej serce opadło na prawdziwość tych słów. - Wiem. - Przepraszam. – Matt pogładził jej włosy dłonią i złagodził swój głos. – Nie powiedziałem tego, żeby cię urazić. - Nie, masz rację. Nikt z nich tego nie robił, ale... moja mama... myślę, że ona mnie kochała. Ja... - Oczywiście, że tak było, kochanie. Nie miałem tego na myśli, nie o twojej mamie, ale ona umarła. Wiem, że to jest ciężkie, ale to nie znaczy... - Nie. – Pokręciła głową. Nie okłamywała go, ale to było kłamanie przez ominięcie prawdy i czuła to jak kłamstwo. Mówił o porzuceniu wszystkiego co kochał, a nawet nie znał całej prawdy. Nie chciała, żeby wiedział. Ale to było nie fair. Musiał wiedzieć wszystko, zanim dokona jakiegoś wyboru. – Powinieneś znać prawdę. – Abby spojrzała na jego zmieszaną twarz i poczuła zimny pot cieknący po jej skórze. Nienawidziła o tym myśleć. Nigdy tego mówić. – Zanim zmienisz swoje życie, powinieneś
287
wiedzieć. Ja... Moja mama... ona nie zachorowała tak, jak ci powiedziałam. Wstała i podeszła do komody, zanim mógł jej dotknąć, ponieważ jeśliby to zrobił, mogłaby się rozpaść w jego ramionach i nigdy więcej nie mieć tyle odwagi. - Abby? Nie odpowiedziała, kiedy otwierała pudełko z biżuterią i podniosła górną komorę. W ukrytym dnie miała bransoletki szpitalne każdego dziecka, różaniec z jej pierwszej komunii i złożoną kartkę papieru. Nie patrzyła na to od lat, nie od momentu narodzin Annie. Nie potrafiła powiedzieć, dlaczego nie spojrzała na to od tamtego czasu. Może dlatego, że w tym dniu dziewczyna chce mieć swoją matkę. Z drżącymi palcami i jeszcze bardziej trzęsącym się sercem, wyjęła ją i odwróciła twarzą do Matta. Siedział na skraju łóżka z pytającym spojrzeniem na jego pięknej twarzy. Wzięła głęboki oddech i zmusiła się. - Poprosiłeś mnie raz, żebym ci powiedziała coś, czego nikt o mnie nie wie. Chodzi o to... nikt nie wie, żadnej z tych rzeczy, o których ci powiedziałam. – Jej wzrok opadł na dywan. – Prawdopodobnie nawet nie pamiętasz, ale... - Pamiętam - powiedział Matt. Spojrzała w górę i spotkała jego miękkie i szczere oczy. - Każde słowo. – Wziął ją za rękę i pociągnął tak, żeby stała między jego kolanami. – Niebieski. Trzeci marca. Prawdziwe drzewo. Księżniczka Leia. Luzky Charms w twojej szafie. – Mały, smutny uśmiech uformował się na jego ustach. – Oczywiście, że pamiętam, kochanie. Pamiętam każdą cholerną sekundę, jaką kiedykolwiek z tobą spędziłem. Wszystko w niej urosło i roztopiło ją. Jej oczy paliły, ale zacisnęła usta, jakby to mogło trzymać jej serce razem. Matt starał się ją przyciągnąć bliżej, ale pokręciła głową i trzymała złożony papier między nimi.
288
- Coś, czego nikt nie wie. Wziął kartkę. Była wdzięczna łzom za rozmycie jej wzroku i ochronne zamglenie widoku jego twarzy, kiedy czytał słowa, które złamały jej życie. Papier szeleścił cicho, kiedy go rozkładał, nadal nie puszczając jej dłoni. Zobaczył słowa, które miała zapamiętane. Te, które odtwarzała w kółko w swojej głowie, mieszające się ze świeżym zapachem krwi, wirujące wokół martwych oczu matki. Przepraszała. Kochała ją, ale to nie było wystarczające. - Znalazłam ją. W wannie. Ona była... we krwi. Było jej tak dużo i ja... ja nie wiedziałam co robić. -Jezu. – Matt przytulił ją do siebie, jakby mógł osłonić ją od wspomnień. Ale nie mógł, nie mógł cofnąć się na czas i chronić dziecko, którym była. - Długo nie wiedziałam, co to znaczyło. Po prostu wiedziałam, że już jej nie było. Ale w czasie kiedy miałam osiem lat, może trochę wcześniej, zrozumiałam. Zrobiła to celowo. Wciągnął ją całą na kolana i przyłożył swój policzek do jej. Minuty mijały, ona była owinięta jego ramionami, jakby odmawiał jakiegokolwiek dystansu między nimi. Wzięła drżący oddech i odsunęła się, aby spojrzeć mu w oczy. - Nie widzisz tego? Ona mnie kochała, ale nie byłam wystarczająca... Nie byłam... - Nie, kochanie. To była ona, jej wybór. To nie było z twojego powodu. Nigdy nie było to z twojego powodu. Trzymał ją i osiadła w nim jeszcze głębiej, walcząc przeciwko sobie, żeby uwierzyć jego słowom. ***
289
W najciemniejszych godzinach przed świtem, Matt leżał obok niej, gładząc dłonią po jej włosach, pozwalając palcom poruszać się między pasmami jak w ciemnej wodzie. Myślał o notatce od jej matki, bólu, który wisiał gęsto w powietrzu, kiedy mu ją podawała. Jej głos był cienki jak u dziecka. Starała się być silna. Była silna. Trzymała to wszystko razem, samotnie przez całe życie. On będzie ją teraz trzymał razem. Jeśli mu na to pozwoli. Przeczytał notatkę jeszcze dwa razy, pozwalając słowom dotrzeć do świadomości. Matka Abby nie umarła tak po prostu. Zostawiła ją. Brutalnie. Zostawiając Abby nie tylko samą, ale z krwawą wizją jej śmierci. Nie została tylko osierocona, została porzucona. Najpierw przez matkę, a potem tak w kółko. Teraz rozumiał. Abby nie tylko bała się, że ją zostawi. Myślała, że nie jest wystarczająca, żeby sprawić, by został. Ale była więcej niż wystarczająca, po prostu musiał sprawić, żeby w to uwierzyła. Zwinął swoje ciało wokół niej, cierpiąc razem z nią i dla niej. Ich tydzień na plaży wydawał się, że był wieki temu. Jeśli Rob nie skręciłby ręki, mógłby chodzić po ziemi przez całe życie i nigdy jej nie znaleźć. Nic co chciał sobie wyobrażać. Powinien wysłać swojemu kuzynowi butelkę Crown. Uśmiechnął się na myśl o trzymaniu nagiego ciała Abby, przyciśniętego obok niego. Spojrzał na zegarek i jego uśmiech zgasł. Wspólna operacja, nad którą pracowali od miesięcy w końcu się zaczęła. Powinien się z nimi skontaktować godzinę temu. Niezależnie od jego decyzji, nadal był czynnym SEAL. Kiedy wróci powie chłopakom, że opuszcza zespół. Większość z nich zrozumie. Część z nich nigdy nie zrozumie, zdolnego do służby odchodzącego z SEAL. Wiedział to. Był na to przygotowany. A oni nie musieli rozumieć. Nie będzie się nigdy czuł kompletnie zwolniony z obietnicy danej T, ale musiał się z tym pogodzić. Jeśli T żyłby, Matt zostawiłby marynarkę dla
290
Abby bez wahania i wierzył, że Teddy zrozumiałby to z czasem. Albo zaakceptował to przynajmniej. Musiał w to wierzyć. Nie każdy chce umrzeć na polu walki. Teddy tak chciał. Matt tego nie rozumiał, ale może nie musiał. Spojrzał na nią ponownie. Postanowił jechać bezpośrednio z lotniska do bazy, omijając swój dom, pozwalając sobie na kilka dodatkowych minut obok niej. Wartych tego. Leżąc tutaj przez ostatnie kilka godzin, myślał o zabraniu Abby i dzieciaków ze sobą do domu na Święto Dziękczynienia. Ta możliwość urosła w nim w sekundę. Tony mógł przylecieć po nich tutaj swoim nowym jetem, z którego był taki dumny. Mogłaby się wyciągnąć. Beth także mogła przyjechać, będąc przy niej jako położnik, tak na wszelki wypadek. W momencie, w którym będzie ją miał na swoim podwórku, będzie jeden krok dalej do zatrzymania jej. Będzie walczył z jej obawami i ma zamiar wygrać. Pochylając się nad nią, położył lekko wargi na jej twarzy. To było samolubne, żeby ją budzić tylko po to, by móc spojrzeć w jej oczy raz jeszcze, ale nie potrafił się powstrzymać. Poruszyła się i zamrugała. Szmaragdowe oczy wpatrywały się w niego jak światła w ciemności. - Przepraszam. Powinienem pozwolić ci spać. - Jest dobrze. – Odwróciła się, przesuwając ręce na jego szyję i zatrzymując te szmaragdowe światełka zmrużone przez chwile. – Jesteś ubrany. - Muszę iść. Muszę być w bazie o 8:00. – Żałował, że nie mógł jej powiedzieć więcej szczegółów, ale to nie było dozwolone, więc dał jej to, co mógł. – Nie będę mógł rozmawiać zbyt wiele. Jej uśmiech był nieco chwiejny, jej oczy troszkę zbyt jasne. - Chcę, żebyś z dzieciakami przyleciała do Wirginii na Święto Dziękczynienia. Dogram wszystkie szczegóły. – Zamówił właśnie wizytę, aby sfinalizować swoją przyszłość. – Przyjedziesz?
291
Znaczenie przyprowadzenia kobiety do swojego domu nie zagubiło go i nie zagubi jego rodziny. Zszokowany wyraz na twarzy Abby powiedział mu, że jej też nie zagubi. Uśmiechnął się i pocałował ją jeszcze raz. - Zostań tutaj. Jest zimno na zewnątrz. Abby patrzyła w sufit, słuchając kroków Matta, jej umysł wirował. Jechać do Wirginii? Poznać jego rodziców? Jego całą rodzinę? Kochał ją. Wiedział teraz wszystko o niej i Matt kochał ją. Robiła wszystko, żeby nie płakać. To nie było dobre dla niej, płakać za każdym razem, gdy wyjeżdżał. Nie chciała, żeby się martwił. Nie chciała przylgnąć do niego, nie chciała prosić, ale kochała go. I nie powiedziała mu tego. A on teraz wyjeżdżał. Odrzuciła kołdrę, ciągnąc ją za sobą. Nie powiedziała tego. Nie powiedziała mu. Poruszając się tak szybko, jak mogła, poszła do drzwi wejściowych. Mogła pójść do garażu, ale tędy było szybciej. Dodatkowo Matt musiał przejechać przed frontowym wejściem, żeby wyjechać na ulicę. Jej ręce przeszukiwały stolik przy drzwiach za kluczem. Nie miała czasu, żeby włączyć lampę. Gdzie do cholery był klucz? Mam go. Upuściła go dwa razy, zanim dotarła do drzwi. Przekręciła zamek i otworzyła drzwi, ledwie pamiętając, aby chwycić kołdrę, którą miała zarzuconą na ramionach. Kamienne schody były jak lód pod jej stopami. Czerwone tylne światła jego samochodu świeciły na nią jak wielkie, jasne NIE. To nie było tak, że mogła biec za nim. Za późno. Spóźniła się. Łzy spływały po jej twarzy i zatrzęsła się z zimna. Owinęła kołdrę szczelniej wokół siebie i spojrzała na podjazd. Światła były nadal czerwone. I jakaś ciemna postać zbliżała się do niej. - Abby? Na dźwięk jego głosu rozpłakała się na dobre. -Kochanie, jest lodowato.
292
Jego ramiona były wokół niej i bolesny ucisk w jej sercu sprawiał, że ciężej było wydobyć jej słowa. - Kochanie, wróć do środka. Pokręciła głową. - Kochanie, zabijasz mnie. Proszę nie płacz. Wrócę. Obiecuję. Ale ona nie płakała, dlatego że wyjeżdżał, choć nie zaszkodzi się pożegnać. Ona płakała, bo go kochała, emocje były tak silne, że nie mogła ich powstrzymywać. - Kocham cię. Matt odsunął się, ale trzymał ręce wokół jej ramion. - Kocham cię – powtarzała w kółko i za każdym razem robiła to znowu, jak tylko to powiedziała. Matt zatrzymał ją swoimi ustami, gorąco i mocno. Chwyciła się jego, przejmując kontrolę nad ich pocałunkiem. Jedyna rzecz jaka trzymała kołdrę, to były ręce Matta na jej plecach, a kiedy zsunęły się do jej tyłka, kołdra też opadła. Stojąc tak na podjeździe, naga i płacząca, nie była nigdy bardziej szczęśliwa. - Kocham cię. Matt uniósł głowę od pocałunku, głaskając ją po ramionach. - Tak. Zrozumiałem. – Uśmiechnął się tym uśmiechem, który zawładnął jej sercem miesiące temu. Chciała go złapać i przytrzymać, i powstrzymać przed wyjazdem. - Musisz wejść do środka. Kiedy miał już ją w środku, pocałował ją jeszcze raz. Potem z ręką na brzuszku, jego oczy spotkały jej. - Zaopiekuj się moim dzieckiem. I jego mamą.
293
Rozdział 31 Szesnaście dni później Matt zaparkował wypożyczony samochód przed domem Abby. Frontowe drzwi otworzyły się, zanim wyłączył silnik i to było jak powtórka z dnia spędzonego z opiekunką. Wysiadł, ukląkł i przygotował się na natarcie. Charlie uderzył pierwszy, zaciskając swoje małe ręce w dławiącym uścisku na szyi Matta. Następni podążyli za nim, układając się w oszałamiający stos. Jak mógł myśleć kiedykolwiek, że coś innego było ważniejsze? Abby, dzieciaki? Nie było innego wyboru. Wstał z karzełkami uwieszonymi na jego ciele, jak mech na drzewie. I wtedy ją zobaczył. Stojącą w otwartych drzwiach, jeszcze piękniejszą niż na zdjęciu, które nosił w głowie. Szesnaście pieprzonych dni. Nie trzymał jej miękkiego ciała przy swoim. Nie dotykał jej jedwabistych włosów i nie patrzył na jej anielską twarz. - To jest mój brat Tony - powiedział dzieciom, nie odrywając wzroku od niej, kiedy stawiał Charliego na nogach. – Możecie mówić na niego wujek Tony. – Potem ruszył. Każda komórka jego ciała przygotowywała się na połączenie ze swoją drugą połową, jego oczy przystosowywały się do jej widoku, po tym jak nie widział jej zbyt cholernie długo. Wysokie do kolan skórzane buty i rajstopy zakrywały nogi, robiona na drutach sukienka opinała jej krzywizny, akcentując jej ciążę. Urosła albo dziecko urosło. Jej ciemne włosy powiewały luźno wokół twarzy i ramion, im bliżej był, tym uśmiechała się szerzej. Tak seksowna, tak słodka i tak bardzo moja. Brał dwa schody naraz, a potem miał ją. W jego ramionach, w jego życiu. Moja. Jej ramiona oplotły się wokół jego szyi w śmiertelnym uścisku, a
294
ona drżała przy nim. - Nigdy więcej - wyszeptał w jej włosy, w jej szyję. – Nigdy więcej nie będę z daleka od ciebie w taki sposób. – Pocałował ją w szczękę, policzek, a potem przycisnął usta do jej. Pachniała jak niebo, jak jego życie, jak jego Abby. Na dźwięk odchrząknięcia jego brata, Matt podniósł głowę i westchnął. Chciał trzasnąć mu za przeszkodzenie, ale i tak nie mógł całować Abby tak, jak tego chciał, nie z dzieciakami biegającymi w kółko między nimi. - To jest mój brat Tony. Tony, to jest Abby. Otarła swoją mokrą twarz i dała jego bratu załzawiony uśmiech. Przedstawienie jej bratu wywołało w nim zdecydowane poczucie dumy. Była zdenerwowana i zapłakana, i tak piękna, że chciał zatrzymać i spędzić chwilę, czy dwadzieścia, po prostu biorąc ją. Tony podszedł i pocałował ją w policzek. - Miło cię poznać, Abby. Beth także nie może się doczekać, aby cię poznać, ale została na lotnisku, żeby się zobaczyć ze starą znajomą z college’u. - Och, to miło. Zobaczę ją wkrótce, w takim razie. – Abby wprowadziła ich do kuchni. – Nie wiedziałam, czy wy chłopaki będziecie głodni, więc przygotowałam lunch. - Pać, wujku Tony, potlafię się klęcić. – Gracie popisywała się nowym pudrowo-niebieskim tutu. Wszyscy podążyli za obrotami, podczas gdy Jack i Charlie wdrapywali się, prosząc o uwagę Matta. Annie objęła go za szyję, po czym zniknęła. - Jestem prawie spakowana. Rozgośćcie się, kiedy będę kończyła, powiedziała Abby wskazując na talerz z kanapkami i ciasteczka stojące na kuchennej wyspie. – Mogę być gotowa za dziesięć minut, a rzeczy dzieciaków stoją przy drzwiach. – Krążyła po kuchni, łapiąc kubeczki dla dzieci i wysypując chipsy z paczki.
295
- Ja chcę, ciastecka, ciastecka, ciastecka - śpiewała Gracie, kiedy skakała i obracała się wokół dorosłych. Matt zatrzymał dłoń Abby, kiedy sięgała wysoko do szafki po szklanki. - Idź. Mam to pod kontrolą. Rozejrzała się wokół tego chaosu, potem spojrzała niepewnie na jego brata. - Och. W porządku. Pośpieszę się. Patrzył, jak odchodzi i dostał tego szalonego uczucia upadku w brzuchu, po raz dziesiąty dzisiaj. Zajmie się nimi. Z torbami i rzeczami, zabierze ich do domu tak, jak marzył o tym, stojąc na plaży trzy miesiące temu, próbując wymyślić, jak miał zamiar się z nimi pożegnać. A teraz, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to nie będzie musiał się już nigdy żegnać z nimi ponownie. - Sioku, poplosę. – Charlie stał przy stole, wsuwając kawałek kanapki do buzi. - Jest miła - powiedział Tony, opierając się o ladę, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Matt spojrzał znad zmywarki, skąd brał czysty kubek niekapek dla Charliego. - Jest więcej niż miła. - Tak, jest, ale nie jestem pewien, czy byłbyś wdzięczny, jakbym wskazał wszystkie jej oczywiste cnoty. Matt podniósł Charliego i podszedł do lodówki po sok pomarańczowy. - Masz rację co do tego - powiedział, uśmiechając się do brata. Tony przyglądał się mu, jak porusza się po kuchni, nalewając soku, kładąc kanapki na talerzu dla Gracie. - Wyglądasz tutaj dobrze - powiedział Tony. Matt popatrzył na brata. - Dobrze mi tutaj.
296
Jack przybiegł z powrotem do kuchni. - Matt, mogę zabrać ze sobą kask football’owy? - A co jeśli pozwolę ci używać mojego? Jest u mojej mamy, a my będziemy tam dzisiaj. - I będziemy tam jeść indyka? Matt potargał włosy Jacka. - Jedzenie indyka będzie jutro. - Okej - powiedział Jack i poszedł odłożyć kask. - Czy Abby wie, że zabierasz ją i ma się zatrzymać u twojej mamusi? Dupek. Szkoda, że nie mógł powiedzieć tego głośno. - Abby wie, że mój dom jest w trakcie remontu i nie jest to dobre miejsce do biegania dla dzieci. – Matt posadził Charliego przy stole z jego sokiem i jeszcze jedną kanapką. Chłopak potrafił zjeść. – Jak rodzina? Tony wiedział, co miał na myśli. Martwił się o ich opinie na temat Abby, a szczególnie na odbiór ich matki. Przynajmniej Tony był po jego stronie. Prędzej go diabli wezmą, niż pozwoli komukolwiek sprawić, że Abby poczuje się niekomfortowo. Nigdy nie miała rodziny. Chciał jej to dać. Chciał jej dać wszystko. - Mama nic nie mówiła, a przynajmniej do mnie. Matt przerwał to, co robił przy blacie. - Miejmy nadzieję, że nie. Ponieważ jeśli będę musiał wybierać – spojrzał prosto na brata – to będzie Abby i dzieciaki za każdym razem. Annie podeszła z rączkami za plecami, z nieśmiałym uśmiechem na twarzy. Przeszła z powrotem do bycia cichą w obecności Tony’ego. Matt ukląkł obok niej. - Hej, księżniczko, co tam masz? Wyciągnęła rękę. Jego zegarek do nurkowania, zbyt duży, aby zapiął go wokół jej ramienia, a tym bardziej jej drobnego nadgarstka, ale zostawił go jej ostatnim razem. Coś w rodzaju gwarancji jego powrotu. Wziął go i
297
zanim zdążył jej podziękować za przetrzymanie go dla niego, jej ramiona były wokół jego szyi56. - Wróciłeś - wyszeptała. – Dotrzymałeś swojej obietnicy. - Zawsze. Zawsze dotrzymuję swoich obietnic, ponieważ jesteś moją księżniczką i kocham cię. – Matt uśmiechnął się do niej, a jego serce ogrzało się. Pocałował ją w głowę i poszedł do góry po schodach. - Idę sprawdzić, czy Abby nie potrzebuje jakiejś pomocy przy pakowaniu. - Właśnie. – Tony dał mu porozumiewawczy uśmiech. – Pomóż jej z pakowaniem. Macie dziesięć minut. Matt poszedł prosto do sypialni Abby z uśmieszkiem na twarzy. Mógł zrobić wiele w ciągu dziesięciu minut. Jego ciało wołało o nią i nie ma mowy, że poczeka aż do wieczora. Dotarł do wejścia do jej pokoju. Stała naprzeciwko łóżka, wkładając na ostatnią chwilę rzeczy do walizki. Niesamowita. Patrząc od tyłu, nie można było nawet powiedzieć, że jest w ciąży, a jej sukienka otulała wszystkie krzywizny na jej apetycznej pupie. Spojrzała przez ramię i ich oczy się spotkały. Matt rozpoznał jej błysk gorąca, kiedy obserwowała, jak zamykał drzwi i zbliżał się. Spotkali się gdzieś pośrodku pokoju, w desperackiej walce ust i rąk. Dobry Boże, jak on za nią tęsknił. Abby naparła na niego w pocałunku, jakby była wygłodniała, a on był jedynym pokarmem, którego potrzebowała. Jej ręce chwyciły go za ramiona, palce wbijały w jego mięśnie, a potem przeniosły się na jego szyje i w jego włosy. - Potrzebuję cię - powiedział jej w usta. Cofnął ją, aż jej nogi dotknęły łóżka, następnie odwrócił, aby stanęła przodem, umierając, by się w niej znaleźć. Abby odsunęła swoje włosy na bok, dając mu zaproszenie. I przyjął je, 56
Annie jest rozczulająca.
298
gładząc językiem wzdłuż jej gardła, nie śpiesząc się. Smakowała jak ciasteczka. Mógł robić to przez wieczność i nie byłoby to dla niego wystarczająco długo. Jej ramiona z powrotem oplotły go za szyję, trzymając go i zachęcając. Ocierał zębami i szczypał zagłębienie jej szyi i barku, wiedząc, że to sprawiało, iż się skręcała. Tak jak to teraz robiła, poruszając i przyciskając swój tyłeczek do jego erekcji. Umieszczając linię gorących pocałunków, udał się z powrotem w górę, zatrzymując się tuż poniżej jej ucha. - Tęskniłem za tobą. – Jego ręce poruszały się w dół po jej ramionach, po piersiach i wokół talii. Czuł się jak podczas meczu koszykówki, gotowy do skoku, w każdym momencie. – Czy to dla ciebie w porządku... - Tak. Proszę. – Jej głos był pełen potrzeby. Opuściła ręce z jego szyi i prześledziła dłońmi w dół jego nóg. Walczył ze sobą, by posuwać się powoli. Matt przesuwał ręką w górę, aż nie ujął jej piersi, kiedy drugą obniżał do jej bioder, unosząc jej sukienkę. Zrobił się jeszcze twardszy, kiedy jego palce odnalazły skórę między górą pończoch a krawędzią koronkowych majteczek. Cholera. Dziesięć minut nigdy nie będzie wystarczające. Abby opuściła głowę na jego klatkę piersiową i jęknęła, kiedy odsunął dekolt w literę V w rozciągliwej sukience, odsłaniając satynowy biustonosz. Jej oddech przyśpieszył, jak pocierał sutek przez jedwabistą tkaninę. Kiedy odsunął na bok koronkę, poczuł jej ciepło i wilgoć pod placami. Jego głód budował się, aż dotarł do granicy. - Połóż ręce na łóżku. – Matt uwolnił się i pozbył bielizny, przyciskając ich bliżej siebie ponownie. Tak blisko, że satynowa skóra jej tyłeczka pieściła jego uda. Była całkowicie ubrana, z wyjątkiem tego, że jego dłonie przesuwające się po jej mlecznobiałych pośladkach, mogły sprawić, iż skończyłoby się to w kilka sekund.
299
Pochylił się, by zakopać twarz w jej włosach. - Kocham Cię. – Powtarzał to wciąż, kiedy wsuwał się w nią od tyłu i posuwał się powolnymi, płytkimi uderzeniami. Trzymając biodro jedną ręką, jego druga wiła się wokół, aby znaleźć jej piersi. Jego krew szumiała i buzowała, jego serce pędziło. Nigdy nie uprawiał takiego seksu. Nie takiego, który rozsadzałby jego umysł zaraz po wyjściu z jego czaszki. Częściowo dlatego, że ona sprawiała, że był rozgrzany na samą myśl o niej. Ale jeszcze bardziej, ponieważ kochał ją tak cholernie mocno. A ona kochał jego. Mógł poczuć to każdym centymetrem jej ciała i pragnął ją kochać bardziej niż chciał swojego kolejnego oddechu. To połączenie było nowe dla niego – kochając się, będąc zakochanym. Syknął przez zęby, kiedy zaczęła się poruszać, prosząc o więcej, pragnąc go głębiej. A w momencie, gdy poczuł jej zaciskanie się wokół niego, odpuścił. Tak szybko, jak potrafił, wyprostował się i przytulił ją do siebie, trzymając mocno, kiedy łapali oddech. - Nie mogę być bez ciebie ponownie – powiedział Matt w jej włosy. Abby odwróciła się w jego ramionach i przesunęła rękę, by dotknąć jego szyi. - Kocham cię. Kiedy w końcu się rozdzielili, zabrał rękę z jej pleców i spojrzał na zegarek. - I mamy jeszcze jedną minutę do wykorzystania. -Co? - Powiedziałem Tony’emu, że idę pomóc ci się „pakować”. – Zrobił znak cudzysłowu rękami. – Dał mi dziesięć minut. - Co zrobiłeś? Chcesz mi powiedzieć, że piętnaście minut temu poznałam twojego brata i on wie, że uprawialiśmy tu seks przed chwilą? –
300
Jej głos uniósł się kilka tonów wyżej. - Cóż, on wie, że nie widzieliśmy się od... - Nie będę w stanie spojrzeć mu w oczy, kiedy opuścimy ten pokój. Wiesz o tym, prawda? - Kochanie, on jest żonaty i jestem prawie pewien, że jest też zaznajomiony z tym tematem. - Nie dbam o to. Założę się, że nie uprawiają seksu z kimś, kto stoi kilka metrów dalej od ich sypialni, wiedząc, co oni robią! Co jeśli powie twojej matce? Uch – och. Jej głos ponownie przybierał te wzrastające tony. - Okej. Co, jeśli pójdę tam ze zwieszoną głową i żałosnym spojrzeniem, jakbyś mnie odtrąciła. Będzie nabijał się ze mnie bezlitośnie, a ja będę cierpiał w milczeniu, żeby chronić twoją cnotę. Jej usta wygięły się na jego próbę żałosnej odpowiedzi. - Nie umiałbyś wyglądać żałośnie nawet jeśli byś się postarał, a jeśli to zrobisz, będziesz wyglądał jak pruderyjny świętoszek. Matt pomyślał o tym, co było pod jej ładną sukienką i jego kutas się poruszył. Była taka niepruderyjna. Starał się ukryć śmiech na te jej dąsy, przyciągając ją bliżej siebie. - Cóż, zgaduję, że to dobrze, iż mój pokój jest daleko od moich rodziców, bo mam zamiar mieć twoje miękkie ciałko wtulone we mnie przez następne cztery dni i nie dbam o to, kto jest w pokoju obok.
301
Rozdział 32
Matt prowadził Abby chodnikiem do dwupiętrowego domu z czerwonej cegły, otoczonego drzewami i krzewami, które łagodziły krawędzie i dodawały koloru. Niósł śpiącego Charliego, mocno trzymając jedną rękę na jej plecach. Jack wciąż męczył Tony’ego pytaniami na temat samolotów, a Gracie plotła do Beth co jej ślina na język przyniosła. Annie trzymała się śmiertelnym uściskiem ramienia Abby. Abby zorientowała się i zawahała trzy kroki przed drzwiami wejściowymi. To było duże. To było ogromne. To nie było tylko przywiezienie dziewczyny do domu. To było przywiezienie kobiety w zaawansowanej ciąży z czwórką dzieci. Co, jeśli pomyślą, że zaszła w ciążę po śmierci Josha? Co, jeśli pomyślą, że była tanią dziwką, starającą się złapać w pułapkę ich syna? A co, jeśli jego rodzice chcieli, żeby ich syn po prostu miał własne dzieci? Matt tak jakby usłyszał jej myśli i przyciągnął ją mocniej do swojego boku. - Pokochają cię. Przestań się martwić. – Uścisnął ją dodatkowo i dał jej szybki pocałunek w bok głowy. Ale ona się niepokoiła. Nic nie mogła na to poradzić. Tak jak powiedziała Angie, nigdy nie była zaproszona do domu na spotkania z rodziną, nie była typem dziecka, które zaprasza się do cudzych domów. Kolejny pierwszy raz z Mattem. Drzwi frontowe się otworzyły i wysoki, siwy mężczyzna cofnął się, zapraszając ich do środka. - Cześć, tato - powiedział Matt. Poklepał syna po plecach. - Wejdźcie, wejdźcie.
302
Weszli z zimna do środka wystarczająco na tyle, żeby zamknąć za sobą drzwi, po czym zatrzymali się w przedpokoju. Ciepło i zapach pieczonego ciasta zaatakował ją. Rozpoznała mężczyznę ze zdjęć Matta i kobietę, którą Matt całował w policzek, jako jego mamę. - Lepiej sprawdzę co tam u moich małych diabełków wcielonych powiedział Tony. - Są aniołkami. – Mama Matta pocałowała Tony’ego i przytuliła Beth, kiedy ta prześlizgiwała się, podążając za mężem. Wszyscy należą tutaj oprócz ciebie. - Ty musisz być Abby - powiedział tata Matta, pochylając się, żeby pocałować ją w policzek. – Jestem Antony. Jesteśmy zadowoleni, że udało ci się przyjechać. – Cofnął się i posłał jej długie spojrzenie. – Wiesz, co mówią o irlandzkich oczach, prawda? Przypływ nerwów sprawił, że trudno jej było mówić. - Um, nie, proszę pana. - Kobiety z irlandzkimi oczami mają serce ze złota. Ledwo miała szansę przetrawić jego słowa, zanim przedstawił jej swoją żonę. - To jest moja żona, Margaret, mama Matta. Jego mama była średniego wzrostu z jasnobrązowymi włosami i brązowymi oczami, które czuła jak ją oceniają. - Mów mi Marge. Każdy tak robi. Była wystarczająco miła, ale bez buziaka w policzek tak, jak jego tata. - Miło mi cię poznać. Bardzo dziękuję za zaproszenie. Matt i jego mama wymienili spojrzenie, a ona poklepała go lekko w policzek. Abby nie mogła odczytać znaczenia, ale Matt nie wydawał się być tym zmartwiony. Nienawidziła tego, jak bardzo chciała, żeby jego matka ją polubiła. Wszystko ponownie było jak sprawdzian rodzin zastępczych. - A kim jest ten maluszek tutaj?
303
- To jest Charlie. Rozkręci się powoli - powiedział Matt mamie. Charlie obudził się, ale chował jeszcze twarz w szyi Matta. Matt wziął rękę z pleców Abby, pozostawiając zimne miejsce. Owinął rękę wokół ramion Annie, a ona przycisnęła ją ciasno do klatki piersiowej obiema swoimi tak, jak bezpieczny kocyk. - Jestem Jack, ale moje prawdziwe imię to Jackson. Możecie też do mnie mówić Jackson Moore, ale tylko wtedy, jak zrobię coś naprawdę złego, ale nie zrobię, ponieważ ‘powinienem być bardzo grzeczny podczas tej podróży’. Abby miała nadzieję, że jej przyklejony uśmiech nie zachwieje się. Proszę, nie pozwól mi, żebym musiał użyć tego imienia przez następne cztery dni. Mama Matta uklęknęła przed Gracie i Annie. - Cześć, dziewczynki. Jestem mamą Matta. - Jestem Gracie. Moje majtecki mówią, ze mam ctely, ale nie mam. Mam tsy. - Gracie patrzyła prosto na mamę Matta. – Co twoje majtecki mówią57? Zawstydzona Abby wstrzymała oddech, zanim wszyscy wybuchnęli śmiechem. Okej. Lody przełamane. To dobrze. - Właśnie miałam wałkować ciasto na ciasteczka. Zechciałybyście mi pomóc? Gracie nie mogła być bardziej podekscytowana i chętnie wzięła Marge za rękę. - Wszyscy mówią do mnie babcia, wy też tak możecie. Gracie spojrzała w górę, posyłając mamie Matta uśmiech, który mógłby oswoić lwa. - Kofam posiadac babcię. Marge zaproponował drugą dłoń Annie. 57
Gracie zawsze wie, co powiedzieć
304
- Nie, dziękuję - powiedział Annie i wtopiła się jeszcze bardziej w bok Matta. - Jesteś pewna? Mam też kilka gotowych do dekoracji. Matt otulił policzek Annie, ten nie oparty na jego udzie. - Myślę, że ona spędzi trochę czasu ze mną, mamo. Może później. Dobry Boże, kocham tego mężczyznę. Przenieśli się do dużego pokoju, gdzie zebrał się tłum. Większość czekała, żeby zobaczyć, co też Matt wybrał na plaży. Cholera, chciała mieć teraz rękę Matta, ale Annie nie wyglądała, jakby miała puścić go w najbliższym czasie. - Jack – powiedział tata Matta - wszyscy chłopcy są na dole w piwnicy, rozstawiając pociąg, jeśli chcesz iść. - Mogę? – zapytał Jack, patrząc na Matta. - Jasne, kolego. To jest tam. – Matt wskazał na drzwi prowadzące do piwnicy i Jacka już nie było. – Jestem zaskoczony, że tak stara rzecz jeszcze działa. Podczas gdy oni rozmawiali o pociągu, dwie kobiety przedstawiły się: - Cześć, jestem Lizzy, siostra Matta. Jestem pewna, że powiedział ci wszystko o mnie. - Och, powiedział - powiedziała Abby nerwowo. - Żartowałam. Jestem zbyt mądra, żeby mój brat idiota mógł zrozumieć. - Słyszałem to - powiedział Matt. - Jestem Sarah, żona Patricka. Matt zbliżył się do Abby, kiedy kontynuował przedstawianie. Starała się najlepiej jak mogła, zapamiętać imiona i dopasować twarze. Była przytulana i oferowano jej coś do jedzenia i picia. Mężczyźni wyszli z piwnicy, witając się z Mattem i całując policzek Abby. Matt zabrał rękę od Annie, aby uścisnąć dłonie i poklepać braci po plecach, potem wziął
305
zimną dłoń Abby i ścisnął. Mama Matta zniknęła w kuchni. Z mojego powodu? - Nie przejmuj się, kochanie, nie musisz pamiętać wszystkich imion. Oni wszyscy reagują na ‘Głupi’ i ‘Głupszy’. Albo na numer. Ja jestem numer dwa. - Nie zapomnij, kto jest numerem jeden. – Tony wyszedł z kuchni, trzymając uniesiony jeden palec. - Jakbyś kiedykolwiek pozwolił nam zapomnieć – powiedział Matt. Sposób w jaki śmieli się i dokuczali sobie był miły. Charlie zaczął troszkę podglądać, ale nadal chował się, kiedy ktoś mówił do niego, robiąc teraz z tego grę. Po kilku minutach Matt nalegał, aby usiadła i położyła nogi wyżej. Beth go poparła. - Zalecenie lekarza. Chodź. – Zaprowadziła Abby to leśno-zielonej kanapy i posadziła na otomanie. – To dobry pomysł po podróży samolotem. - Ze mną w porządku, naprawdę. - Nie bądź niemądra - powiedział tata Matta. – My rozpieszczamy wszystkie kobiety w ciąży. - A my w pełni to wykorzystujemy, ponieważ po porodzie cała uwaga przesuwa się na dziecko – dodała Lizzy. Abby nie miała innego wyjścia, tylko usiąść. Matt dołączył do niej na kanapie z Annie wciśniętą między nimi. Odsunął się do tyłu i rozciągnął ramiona wokół ich obu. - Widzisz, nawet wyłożę stopy do góry. Tylko po to, żebyś poczuła się lepiej. - Jasne – powiedziała jego siostra. – Tak bardzo się poświęcasz. - Tak, to ja. Mogłabyś mi podać piwo, skoro już stoisz? - W twoich snach - powiedział, ale Abby zauważyła, że przyniosła mu jedno, kiedy wracała z kuchni.
306
Szaro-niebieskie ściany pokryte były oprawionymi zdjęciami osiemna-dziesięć, corocznymi zdjęciami rodzinnymi, wypłowiałymi z wyjątkiem jasnych uśmiechów. Koszyk z zabawkami stał przy kominku, obok niego olbrzymi indyczy dziadek do orzechów bez jednego ramienia. Nowe zdjęcia w srebrnych ramkach były stłoczone na końcu stołu. Spojrzała ukradkiem na Matta. Był tutaj szczęśliwy, swobodny. Znał rodzinę, wszyscy się znali. Pod tym względem była jedynym dziwakiem. Ale pomagały palce Matta zataczające leniwe kółka na jej plecach. Członkowie rodziny wchodzili i wychodzili z kuchni, przynosząc napoje i małe talerzyki z przekąskami. Siadali wokół na krzesłach lub na podłodze. Abby czuła się nieswojo, siedząc tam tak po prostu i pozwalając, aby ludzie przynosili jej rzeczy, ale Matt nalegał. Gracie wróciła z kuchni pokryta mąką i niosąc duży talerz ciasteczek. - Czy ty je zrobiłaś? – zapytał Matt, wkładając cukrowe ciasteczko do ust. - Nie, babcia je zjobila i tam jest więciej. Annie powinnaś teś nam pomóc. I wieś co jeśce? – zapytała, unosząc oczy szeroko ze zdumienia. – Tam są jeśce kuzinki. Abby złapała kilka szybkich spojrzeń, przechodzących między członkami rodziny Matta. Zastanawiała się, czy powiedział im o jej przeszłości i o jej braku wielopokoleniowej rodziny. To nie miało sensu, ale było trudne dla dzieci przechodzących przez system i myślących, że było coś nie tak z nimi, coś w nich, co spowodowało, że nie mieli rodziny tak, jak wszyscy inni. Coś, co uczyniło ich niechcianymi. Aż do teraz. Matt uścisnął ją za szyję i bez patrzenia, uśmiechnęła się. Matt chciał jej. Weszła Marge, niosąc olbrzymi talerz z ciasteczkami i innymi pysznościami oraz podążającymi za nią małymi dziewczynkami, jak sądziła Abby kuzynkami.
307
- Hej, Luisa. – Matt uśmiechnął się do bratanicy. – Nie chcesz dać wujkowi Mattowi uścisku? - Nie - powiedziała z niezadowoloną miną. Tony spojrzał. - Nadal jest na ciebie zła, że nie pozwoliłeś jej pomalować tamtej ściany. Matt złapał swoją bratanicę i uścisnął jednym ramieniem, co i tak wywołało jej pisk. - Nie pozwól tej dziewczynce być blisko farb - powiedział Beth. Dorośli jedli, pili i oglądali football, podczas gdy dzieci bawiły się na górze i na dole. Mama Matta nadal nie powiedziała wiele. Może była po prostu zajęta. A może była rozczarowana wyborem Matta.
308
Rozdział 33 Po świątecznym obiedzie Dziękczynienia odbył się poważny, coroczny Dziękczynny mecz footballu w ogrodzie. Jak zwykle, w połowie meczu był remis, skoro sędzią była mama. Matt z Charliem i Gracie uczepionymi jego ramion, minął Andrewa w drodze do domu. - Hej, człowieku – powiedział Andrew. – Hej mniejsza załogo. Chcecie ciasteczka? Gracie uśmiechnęła się do Andrewa, następnie do Patricka i Tony’ego stojących wokół kuchni. Matt posadził dzieci i chwycił ich małe płaszcze, wiszące na kuchennych krzesłach. - Gdzie jest J.T? – zapytał Matt. – Nasz zespół potrzebuje rozgrywającego. Takiego dobrego, dodał z cwanym uśmieszkiem, patrząc na Tony’ego. - Cokolwiek. Nie potrafisz złapać słoika miodu, nawet jeśli umieszczę go prosto w twoich dłoniach. Gracie spojrzała na Tony’ego. - Dlacego miabys zucac sloikiem miodu? - Nie zrobiłby tego - powiedział Matt, zapinając ją z uśmiechem. – Zbyt ciężki dla niego. Gracie zignorowała żarty i ugryzła ciasteczko. Matt roześmiał się. Brakowało mu tego, przebywania razem z braćmi. - Dobra, zrobione - powiedział do dzieciaków. - Potrzebujecie rękawiczek? - Nie. - I uciekli przez tylne drzwi z ciasteczkami w rękach, zanim mógł zapytać ponownie. - Znasz J.T. - powiedział Patrick. – Jak zwykle ucieka i unika.
309
Matt wyprostował się. - Naprawdę? Cóż myślę, że mogę wygrać tę grę. - Jesteś pewien, że chcesz? Ten dzieciak jest zbyt fajny. Taaa, pomyślał Matt, kiedy Patrick otwierał piwo i podał mu je. Był pewien. - Przynajmniej wciąż nie marudzi w sprawie rewanżu - powiedział Tony, patrząc na Andrewa, odnosząc się do wczorajszej gry w kalambury. Tej, w której Matt i Abby skopali wszystkim tyłki. - Zastanawia mnie jak, do diabła, Abby odgadła Świętego Mikołaja, poza konkursem z tego w pół narysowanego przez ciebie drzewka świątecznego? - powiedział Patrick. – Jestem żonaty od sześciu lat i nadal nie wiem, o czym, do cholery, myśli Sarah przez połowę czasu. - Cholera. Ja jestem żonaty od dziesięciu lat. - I wszystko, co potrafisz narysować to człowiek patyk - powiedział Matt, śmiejąc się. – Może zostałem po prostu pobłogosławiony ołówkiem58. – Nastąpiła mała przerwa i czterech braci pomyślało o tym samym. Ponieważ był tylko jeden brat obdarzony ołówkiem i był tym jednym, niebędącym z nimi w te święta. Kiedy moment minął, każdy wiedział, że nie mógł nic z tym zrobić. Tony spojrzał na niego. - W każdym razie, nie sądzę, że to twoje zdolności w rysowaniu. Nie. To nie było to. - Jesteś całkowicie porażony - powiedział Andrew. – Popatrzcie na niego. Możecie to zobaczyć w jego oczach. Matt wypił piwo. - Wy, chłopaki jesteście gorsi niż wasze żony. – Które wraz z jego siostrą już powiedziały mu, jakim szczęściarzem był i ostrzegły przed byciem głupim. 58
Pencil – ołówek, ale może być też fiut - częściej używany w slangu.
310
Tak. A uśmieszek na twarzach jego braci mówił mu jasno, że nie był tym jedynym, który został oczarowany. - Jesteś szczęściarzem - powiedział Tony. – Tylko nie spieprz tego. - Nie planuję. Dobiegł ich krzyk z podwórka, a następnie chór płaczliwych okrzyków. - Cholera. To moje. Lepiej pójdę je nadzorować. – Tony dopił piwo i chłopaki udali się na zewnątrz. -
Wygląda
na
to,
że
wychowujemy
kolejną
generację
współzawodników. - Dokładnie tak, jak powinno być. – Tony uderzył Patricka w plecy. – Minus płacz przegranych. - Pierdol się. Matt roześmiał się i skręcił korytarzem na mały pit stop. Omal nie wbiegł w Abby, która wychodziła z łazienki, kiedy on zamierzał tam wejść. No, no, no. Miał zamiar z tego skorzystać. - Hej – powiedziała, uśmiechając się, kiedy ją objął. - Hej - odpowiedział, cofając ją do łazienki i zamykając za sobą drzwi. Potrzebował jej. A przynajmniej posmakować. Obrócił ją twarzą do lustra i stanął za nią. Uwielbiał jej ciało, krągłości jej piersi, dziecko wewnątrz niej. I kochał tę sukienkę z bardzo kuszącymi guziczkami na górze. - Czy kiedykolwiek ci mówiłem, że mam coś do guziczków. - A masz? Po rozpięciu trzech guzików, westchnęła ciężko i pozwoliła, by jej głowa opadła do tyłu. Pozwoliła wędrować palcom. - Kocham patrzeć na ciebie. - Mam ciężki okres, żeby uwierzyć, że to cię pociąga. - Uwierz w to - powiedział, trącając nosem jej szyję. - Jestem ogromna.
311
- Jesteś piękna. – I nie była ogromna, pod żadnym ciążowym względem. Nie dlatego że się tym przejmował. Podniósł głowę tak, że jego policzek był obok jej i patrzył się chwilę w lustrze na nich razem. Kochał ją tak bardzo, przez chwilę mógł zrozumieć jej strach o ogrom tego, co mieli. To było niesamowite – był pod wrażeniem. Jej. I jedno słowo przychodziło mu na myśl. Niezastąpiona. Taka właśnie była. Niechętnie zapiął guziki z powrotem. - O czym myślałaś wcześniej? Przy lunchu? – Skrzywiła się na niego i wiedział, iż nie, dlatego że zapytał, ale ponieważ zauważył.
Nadal
próbowała to ukryć. – Wszystko w porządku? - Tak. Tylko... poczułam coś i przez chwilę... – Ich oczy spotkały się w lustrze. – Nie jestem w stanie powiedzieć, czy to wspomnienie czy nie. Z moją mamą gotującą. Jestem pewna, że to robiła, ale nie... – Pokręciła głową. Dużo myślał o wspomnieniach Abby, o tym, że była porzucana, raniona. Nie myślał dużo o braku tych szczęśliwych. Pomoże jej zrobić takich miliony. Pocałował ją w policzek. - Moi rodzice cię kochają, nawiasem mówiąc - powiedział w jej szyję. – Mówiłem ci, że tak będzie. Nie masz się o co martwić. Abby zakryła jego dłoń swoją. - Bardziej się bałam, że nie będą mnie kochali będącą z tobą. - Abby. - Cóż, nie każdego dnia twój syn przywozi do domu kobietę, która jest już w ciąży. - Przynajmniej moja mama nie musi się martwić, że cię przelecę. - Ha-ha. Przesunął jej włosy na bok tak, żeby mógł znaleźć skórę.
312
- Ja się wcale nie martwię, ale to nie ma znaczenia. To jesteśmy ty i ja, kochanie, przez cały czas. Nic tego nie zmieni. Chciała mu wierzyć. - Przestań – Głos Matta był miękki, ale stanowczy. – Przestań myśleć o tym, co może się zdarzyć i usłysz mnie. Kocham cię i nic oraz nikt nie może mnie trzymać z dala od ciebie. – Pocałował bok jej głowy, potem szyję, dopóki go nie przegoniła. Nie chciała, żeby jego mama naszła na sesję pocałunków z jej synem59. *** Abby wysuszyła ręce w mały ręcznik z aplikacją indyka. Jej ręka była na klamce, już przekręcając ją, kiedy usłyszał głos Marge i było za późno, żeby zatrzymać ruch jej wyjścia. Czy jego matka wie, że Matt był tutaj z nią? - Chcę tylko, żeby Matt miał swoją własną rodzinę, aby był szczęśliwy powiedziała Marge. - Wiem, mamo - mówiła Lizzy. – Chcę tego samego. Abby zamarła z częściowo otwartymi drzwiami i patrzyła. Mama Matta i jego siostra też patrzyły. Och, Boże. Jego mama ... płakała? To było gorsze niż myślała. Dużo gorsze. Lizzy dała Abby ciepły uśmiech i ścisnęła ją za rękę przed powrotem do pokoju rodzinnego. Oniemiała Abby obserwowała chłód w oczach Marge. Matka Matta nie chciała jej. Sprawiła, że jego matka płakała. Ale nie odda go bez walki. Nie mogła. Marge odzyskała głos pierwsza. - Och, Abby. 59
Skąd ja to znam :P
313
Abby uniosła drżącą brodę. - Wiem, że kochasz swojego syna i chcesz dla niego tego co najlepsze. Ja też tego chcę. Wiem, że myślisz, iż mógł lepiej trafić niż na dziewczynę, której nikt nie chce. Uwierz mi. Myślałam o tym samym setki razy. Nie płacz. Ufała Mattowi i on ją kochał. - Ale Matt jest mądry. Podejmuje dobre decyzje, dobre wybory. Wiem, że mógłby mieć kogo tylko by chciał, ale wybrał mnie. I nie mam zamiaru odejść, dopóki mi tego nie powie. – Poczuła gorące łzy, spływające po jej policzku. Nic nie mogła na to poradzić. Pragnęła, żeby mama Matta jej chciała. Marge wcisnęła czystą chusteczkę w ręce Abby. - Skończyłaś? Abby otworzyła oczy, jej usta były ściśnięte razem i mogła tylko skinąć. - Jest światło w oczach Matta, którego nigdy nie widziałam. I ty je tam umieściłaś. Wiedziałam od razu, że jego uczucia do ciebie były inne od jakichkolwiek, które do tej pory miał. Był zakochany w tobie, zanim nawet cię poznałam i ... – Marge spuściła oczy na zmiętą chusteczkę w dłoniach. – Cóż, wiem, że odszedłby od swojej rodziny, jeśli byś go o to poprosiła. - Co? – Odszedłby? Dlaczego miałaby go kiedykolwiek o to prosić? - Wszystko, czego kiedykolwiek dla niego chciałam to to, żeby był szczęśliwy, ale samolubnie zawsze chciałam mieć go blisko. Możesz myśleć, że to głupie... - Nie. – Abby pokręciła głową. – Nie myślę tak. Marge sięgnęła i dotknęła jej twarzy matczynym dotykiem. - Jesteś taka kochana. Widzę to teraz. Przepraszam, Abby. Możesz mi wybaczyć... - Abby? – zawołał Matt z kuchni, gdzie czekał na nią. – Wszystko w porządku?
314
Abby objęła kobietę. - Kocham cię - szepnęła. I tak było. Za danie jej Matta. Za to, że chciała jej w swojej rodzinie. – Nie ma czego wybaczać.
315
Rozdział 34 Kładąc rękę na kurczącym się brzuchu, Abby wstawała powoli z łóżka tak, żeby nie obudzić Charliego. Cóż, to nie był jedyny powód, dlaczego poruszała się tak wolno. Położyła się z nim celowo, żeby zmusić go do drzemki. Choć mogła już łatwo zasnąć i prawdopodobnie spać do następnego ranka, to jednak zmusiła się, żeby wstać. Chciała pomóc Marge wstawić wszystko do piekarnika. Rodzina przychodzi na posiłek i na kolejną rundę gier. Zwolniła swoje kroki, przyglądając się dokładniej zdjęciom, wiszącym w korytarzu. Rodzinne portrety, chronologicznie dodawani nowi członkowie rodziny. Jej uwaga skierowała się na głos Matta, dochodzący przez otwarte drzwi biura pana McKinney i zamarła na skraju jadalni. - Nie, sir. Nastąpiła chwila ciszy, podczas gdy osoba po drugiej stronie słuchawki mówiła, a Matt wydał dźwięk zgody. To był ton, który sprawiał, że się wahała, jego słowa zatrzymały ją sztywno. - Doceniam pańską wiarę we mnie i oczywiście będę za tym tęsknił. Dreszcz przebiegł przez jej ciało. - Nie sądzę. Tak. Rozumiem, sir. Pomyślę o tym. Każdy mięsień w jej ciele ścisnął się i stała zmrożona w miejscu, aż Matt pojawił się w drzwiach. - Kto to był? Wycisnął szybki pocałunek na jej ustach i uśmiechnął się. - Jesteś gotowa na skopanie jakichś tyłków, partnerze? - Kto to był? – powtórzyła, starając się powstrzymać trzęsące się ciało.
316
Jego twarz stała się poważna. - Kapitan Perry. Próbowała przełknąć. Uspokój się. Nie wyciągaj pochopnych wniosków. - Czego chciał? Czy chodziło o kolejną misję? - Zapytał mnie czy ponownie nie rozważyłbym mojej decyzji aż do wiosny, kiedy będą mieli gotowych nowych chłopaków. Powiedziałem im nie. Jej drżąca ręka szukała na ślepo krzesła. - Powiedziałeś mu, że pomyślisz o tym. - Abby... - Myślisz o tym. Chcesz... Sięgnął po jej rękę. - Chcę ciebie. Spójrz, możemy porozmawiać o ... - Nie. – Krew uderzała w jej uszach, kiedy potrząsała głową w przód i w tył, przyprawiając się o zawroty głowy. – Nie, nie możemy. Miał zamiar wyjechać. Nie mogła oddychać. Jej serce pędziło i nie mogła go uspokoić. Dlaczego on był taki spokojny, kiedy ona była wulkanem emocji, pędzącym ku gwałtownej erupcji? Jego twarz była niczym więcej tylko łagodnym zmieszaniem. W mgnieniu oka stała się małą dziewczynką, drżącą pod gorącym słońcem z otartymi rękami oraz kolanami, krwawiącymi od upadku. Krzyczącą na środku drogi, żeby ostatni ludzie, którym ufała, nie zostawiali jej, żeby zmienili swoje zdanie i nie odjeżdżali ze swoim psem. Nie. Ona nie chciała o tym rozmawiać. Upadła na kolana. Choć przysięgła sobie, że nigdy więcej nie będzie prosić nikogo, żeby z nią został, to zrobi to. Będzie błagała. - Abby, spójrz na mnie. Zamknęła mocno oczy czując się dziwnie poza ciałem. Wszystkie lęki, które myślała, że zniknęły, przytłoczyły ją. Dusząc ją, ściskając do tego
317
stopnia, że trudno jej było oddychać, była zdesperowana, aby uciec od tego. Ciepła, szorstka dłoń chwyciła jej twarz. - Kochanie, przestań. – Matt zacisnął chwyt, wstrząsając nią trochę. – Spójrz na mnie, do cholery. Otworzyła oczy i zobaczyła mężczyznę, którego kochała bardziej, niż kochała kiedykolwiek wcześniej. To nie mogło się zdarzyć. Nie mogła na to pozwolić. Zrób coś. - Abby, kochanie. – Pogładził lekko dłonią po jej włosach z miękkim głosem, z oczami pełnymi obaw, ale nie zrobił nic, żeby spowolnić jej szybkie, płytkie oddechy. Drzwi samochodu zatrzasnęły się na zewnątrz. Nigdy nie chciała obietnic. Zawsze były łamane. Ale teraz... to wszystko, czego chciała. - Obiecaj mi. Frontowe drzwi otworzyły się i rozchodziły się głosy. - Obiecaj mi, że nie zmienisz zdania. - Abby... - Proszę. - Zassała oddech, zmuszając się, by wydobyć słowa tak, jakby to co powiedział lub nie powiedział w tej sekundzie miało zdeterminować to czy żyła lub umarła. – Proszę. Nigdy nie chciałam... ale... ja. Ja błagam cię... - Kochanie, nie musisz... - Obiecaj mi! – Jej głos uniósł się, brzmiąc histerycznie w jej własnych uszach, kiedy jej palce ściskały materiał koszulki nad jego sercem. J.T. zatrzymał się w foyer. - Obiecać ci co? Jego matka weszła, aby go powitać i spojrzała na Abby. - Co się dzieje? - Nic. Wszystko w porządku - powiedział Matt. Matt wziął ją w ramiona i przycisnął jej czoło do piersi, jej całe ciało
318
trzęsło się pod jego dłońmi. Czuła się jak idiotka poza kontrolą, jakby miała atak paniki. - Obiecać ci co? – zapytał J.T. ponownie. Matt trzymał ją blisko z ręką z tyłu jej głowy i ramieniem wokół jej pleców. - Że nie zmienię zdania o opuszczeniu SEAL. I nie zmienię – powiedział ostatnie słowa w jej włosy, następnie ją pocałował. - No, chwalić Jezusa - powiedział babcia Matta, kładąc talerz ciasteczek na stół w jadalni. - Zaraz tam będziemy. – Matt zaprowadził ich do sypialni, zamknął cicho drzwi i odwrócił ją plecami do ściany. - Przepraszam - powiedziała, jej serce nadal pędziło dziko. Matt przycisnął czoło do jej. - Ciii. Weź głęboki oddech. – Przejechał palcami po jej ramionach, po plecach, trzymając ją w ochronnym uścisku, a napięcie zaczęło z niej powoli uciekać. Trudno było się bać, będąc w ramionach Matta. - Twoi rodzice pomyślą, że jestem szalona. Pocałował ją w głowę. - Nie. Moja cała rodzina jest trochę szalona, ale spójrz na mnie. Kocham cię. Nie chcę i nie potrzebuję niczego więcej. Abby spojrzała w delikatne, brązowe oczy, szczere oczy. Myśl o tym, że mogła go stracić wystraszyła ją, ale musiała mu zaufać albo doprowadzi ich oboje do szaleństwa. Ufała mu. - Wierzę ci. Matt przycisnął usta do jej, całując ją powoli i delikatnie. Przypieczętował obietnicę, zrobił to swoim językiem i ustami, a jej oczy wypełniły się łzami. Wierzyła mu. Był uczciwym mężczyzną, dobrym człowiekiem. I obiecał.
319
*** Abby spędziła dzień na zakupach z kobietami, a Matta aż skręcało na czas spędzony z nią sam na sam. Pochylił się do pocałunku, kiedy stali obok jego samochodu. Kiedy się odsunął, jej oczy były nadal zamknięte i miała uśmiech na ustach. - A to za co było? - Bo nie dostałem żadnego czasu sam na sam z tobą przez cały dzisiejszy dzień - powiedział Matt w jej usta. – I ponieważ kocham cię. I... – odsunął się i sięgnął do drzwi samochodu – ponieważ to jest specjalna noc. Nasza pierwsza randka. - Cóż, po namyśle, może nie powinnam cię tak całować. To jest nasza pierwsza randka i w ogóle. - Och nie - powiedział, przyciągając ją z powrotem w swoje ramiona. – To nasza pierwsza randka i mam zamiar robić większość tego wszystkiego. Co obejmuje również wyjście z moją dziewczyną. Matt zabrał ją do jednej z najpiękniejszych restauracji w mieście, gdzie zarezerwował stolik z widokiem na Hampton Roads Harbor. Migotanie światła świec grało na jej porcelanowej skórze i spędzał noc patrząc w oczy kobiecie, którą kochał. Nigdy nie był szczęśliwszy, nigdy nie był bardziej pewny. Bardziej niż czegokolwiek innego chciał, aby Abby czuła to samo. Po kolacji pojechał z powrotem do domu rodziców, ale skręcił kilka przecznic wcześniej. - Chciałem ci coś pokazać. – Matt zaparkował przy dużym, dwupiętrowym domu z dala od drogi, przy ślepej uliczce. Drzewa klonowe były teraz nagie, ale w lecie dawały obszerny cień i pełną paletę opadających liści. Zaprowadził ją do frontowych drzwi i weszli do pustego foyer.
320
- To jest piękne. – Abby ruszyła w głąb domu i wdychała zapach świeżej farby. Miała wrażenie echa rozchodzącego się po dużym, pustym pokoju. - Czy pracowałeś nad nim? - Nie. Właściwie zobaczyłem go po raz pierwszy kilka tygodni temu. Abby stanęła przy szerokich, szklanych drzwiach prowadzących na taras. Podwórko było duże i obsadzone drzewami. Wyglądało jakby to był park. - Cóż, to cudowne - powiedziała. Światło księżyca napływało do środka przez linie okien i szklanych drzwi, lądując na Abby jak reflektor. Obserwował ją stojącą w blasku. Doskonałą. Była wszystkim czego zawsze pragnął i nigdy nie sądził, że będzie miał. Kochała go. Posiadała go, jego ciało i dusze. Wytarł spocone dłonie o spodnie. - Miałem nadzieję, że ci się spodoba. - Hmm. – Nie odpowiedziała, tylko wydała mały dźwięk, oglądając krajobraz. - Ponieważ to jest prezent. – Ukląkł na jedno kolano i patrzył, jak się odwracała. – Zaręczynowy prezent. Abby zrobiła powolny krok w jego stronę z ustami otwartymi w szoku, oczami tak szerokimi, że wydawały się prawie okręgami. Wyciągnął małe, czarne pudełeczko pokryte aksamitem. Jego serce waliło jak młotem i wypowiedział szybkie słowa modlitwy, żeby potrafił znaleźć odpowiednie słowa dla najważniejszego pytania w jego życiu. - Abby, wiesz, że cię kocham. Bardziej niż kiedykolwiek mógłbym znaleźć słowa, które by to opisywały. Kocham dzieci tak, jakby były moimi własnymi. Chcę być mężczyzną, który będzie je chronił, który będzie trzymał chłopców z dala od Annie i całował obdarte kolana Gracie. Chcę nauczyć Jacka i Charliego rzucać i łapać piłkę, budować forty. Chcę nauczyć ich jak
321
być silnym i uczciwym. – Wyciągnął rękę i położył dłoń na jej brzuchu. – I kocham to dziecko, którego jeszcze nawet nie poznałem, ale ono jest częścią ciebie. Abby zakryła usta dłonią i zamrugała kapiącymi oczami. - Chcę się kłaść z tobą każdej nocy do łóżka i budzić się, widząc twoją twarz każdego ranka. Chcę dzielić każdą minutę mojego życia z tobą i trzymać cię za rękę kiedy będziemy starzy. Abby, obiecuję troszczyć się o ciebie, kochać cię i być tobie wiernym, każdego dnia mojego życia. – Wziął jej rękę w swoją. – Czy wyjdziesz za mnie? – Krew pulsowała mu w uszach, kiedy czekał pomiędzy uderzeniami serca na najważniejszą odpowiedź, na najważniejsze pytanie, jakie kiedykolwiek zadał. Abby otarła policzki, uśmiechając się do niego. - Tak. Tak. Wypuścił nerwowy oddech i wsunął na jej palec dwukaratowy, kwadratowy diament, który tak starannie wybierał. Wstał i objął jej twarz trzęsącymi się dłońmi, wiedząc, że nigdy nie zapomni tego momentu. Pocałunek zaczął się wilgotnie i chwiejnie, ponieważ ona nadal płakała. Kilka łez mogło być nawet jego, ale całował ją z całą miłością jego duszy. Ich języki tańczyły wokół siebie i w ciągu kilku sekund z powolnego i delikatnego obróciło się to w potrzebujący i zdesperowany pocałunek. Ich ręce i usta wędrowały, zawsze spragnione więcej. Miał zamiar właśnie pozbyć się jej cienkiego sweterka, kiedy szarpnęła się do tyłu. Posłał jej gorące spojrzenie, myślał, że chciała się rozebrać sama. Ale jej oczy były szeroko otwarte i obie ręce miała na brzuchu. - Matt. Myślę, że odeszły mi wody.
322
Rozdział 35 Matt chodził w tą i z powrotem po sali porodowej między skurczami, jego kroki były gwałtowne tak, jak jego głos. - Gdzie jest lekarz? – Przeczesał dłońmi po włosach, a Abby uspokoiła się, kiedy wyciszał się ostatni skurcz. – Dlaczego ją tak boli? Matt nawet nie zauważył rozbawionego spojrzenia, jakie posłała mu pielęgniarka. - Cóż, ona będzie rodziła dziecko. - Dlaczego do diabła to musi tak boleć? To jest szpital, do cholery! - Matt - powiedziała cicho Abby. – Chodź tutaj. Był u jej boku natychmiast. - Potrzebujesz więcej chipsów lodowych? – Sięgnął po kubek, kopiąc tam łyżeczką, nawet kiedy potrząsnęła głową. - Nie sądzę, że oni wiedzą, co robią. Powinienem zadzwonić do Beth, a może masz... Co? Czy ty się śmiejesz? - Nie, zdecydowanie się nie śmieję, ale się nigdzie nie ruszam. I jest za późno, żeby dzwonić do Beth. – Zassała powietrze na początku kolejnego skurczu. W jaki sposób zapomina zawsze, jak bardzo to boli? Pielęgniarka stojąca przy końcu łóżka zrobiła pomiar. - Już prawie czas, żeby przeć. Ścisnęła dłoń Matta. Był tuż obok niej przez ostatnie cztery godziny, nie chcąc jej opuścić nawet na sekundę. Założył jej szpitalną koszule, pomógł jej iść do łazienki, a następnie dwukrotnie sprawdzał jej kroplówkę. Była zaskoczona, że pielęgniarki nie wykopały go. Prawdopodobnie były zbyt oczarowane jego przystojną twarzą, kiedy odstraszał swoją trudną, władczą postawą.
323
Ciężko oddychała. - Nie będę już taka duża. - Mam nadzieję, że nie. - Matt uśmiechnął się, głaszcząc jej rękę. Czuła się zrzędliwa. Na szczycie wyczerpania czuła raz gorąco, raz zimno, trzęsąc się i będąc w bólu. - Ale ty nigdy nie widziałeś mnie niebędącej w ciąży. Będę cała miękka, a mój brzuch będzie gąbczasty i ... - Abby, nie staraj się mnie odstraszyć. – Poruszał ręką w górę i w dół jej ramienia w stałym, hipnotyzującym ruchu. Wzięła powolny, głęboki oddech. To dlatego była skoncentrowana podczas okresu skurczów, to dzięki uczuciu jego palców na swojej skórze i powtarzalnym ruchom. Nigdy nie była w takiej sytuacji wcześniej. Leżąc na plecach, z kimś pochylającym się nad nią, głaszczącym ją, oferującym kawałki lodu, wyglądając czasem, jakby był w takim samym bólu, w jakim była ona. I nigdy nie miała nikogo obok, aby zobaczył jej ciało po porodzie. Dobrze znosiła ciążę: mała i słodka. Potem? Wszystko było miękkie i luźne. Nie takie słodkie. Kolejny skurcz nadszedł i diabeł wszedł w jej ciało. - Potrafię powiedzieć, czego chcę! Wypycham coś z mojej pochwy, co jest za duże, żeby Bóg tego chciał! Matt pochylił głowę obok niej, oddychając razem z nią, składając pocałunki wzdłuż linii jej spoconych włosów, dopóki skurcz nie minął. - Lepiej się czujesz? - Tak. - Dobrze. I nie obchodzi mnie jaki będzie twój brzuch w dotyku. Nadal będziesz dla mnie piękna, jeśli nawet będziesz ważyła dwieście kilo. Abby skrzywiła się na niego. - Okej, to tylko kłamstwo i... I naprawdę myślę, że to dziecko chce
324
wyjść. Czy mogłabyś, proszę, przeć, żebym mógł trzymać moją córeczkę? - Abby – powiedziała pielęgniarka. – Przygotuj się do parcia z następnym skurczem. - To nienaturalne. To jest takie małe miejsce i … Ał, ał, ał... Matt nie wzdrygnął się ani nie cofnął. Oddychała, koncentrując się na jego powolnej trosce. Poród przebiegł dość szybko. Parła pięć razy, a ich nowo narodzona dziewczynka powitała świat. Łzy spływające po policzkach Matta były tak samo cenne, jak płacz noworodka. Nawet nie starał się ich powstrzymać. Lekarz wyciągnął nożyczki. - W porządku, tato. Masz zamiar przeciąć pępowinę? Matt nie wahał się czy nawet nie spojrzał na nią pytająco, kiedy lekarz zwrócił się do niego słowami „Tato”. Ale jego ręka zadrżała, gdy robił cięcie, a potem ukrył twarz w jej mokrej szyi. - Kocham cię. – Całował jej głowę i usta. Był taki moment, kiedy Matt trzymał ich córkę po raz pierwszy i wiedziała, że będzie pamiętać ten moment do końca życia. Kochała swoje dziecko od razu, tak jak kochała wszystkie swoje dzieci, ale ten wyraz twarzy Matta, gdy tulił malutkie zawiniątko, przyniósł łzy do jej oczu. Nie mógł w to uwierzyć. To było to, co powtarzał, patrząc na maleńką twarz Mary. Zostali przeniesieni do sali wypełnionej kwiatami: różowymi i białymi goździkami, wysokimi wazonami eleganckich, czerwonych róż, olbrzymimi bukietami kwiatów, których nigdy nie widziała, które rozlewały każdy kolor po krawędziach ozdobnych pojemników. - Wysłałeś mi kwiaty? Matt uśmiechnął się głupkowato. - Mogłem mieć coś z tym wspólnego.
325
*** - Po prostu nie mogę w to uwierzyć - powtarzał, siedząc na fotelu przy jej łóżku z dzieckiem w swoich ramionach. – Nie mogę uwierzyć, że ona właśnie... Ona była w tobie i potem wyszła i ... To jest po prostu... - No, uwierz w to. Ja mogę. – Abby przesunęła się na łóżku i spojrzała w górę. - Nic ci nie jest? - Miło, że zauważyłeś, iż wciąż tu jestem – powiedziała z uśmiechem. Nie przeszkadzało jej grać drugie skrzypce przy dziecku. Patrzenie na niego, będącego całkowicie zniewolonym było niezwykle ujmujące. - Przepraszam, kochanie. – Wstał i usiadł na skraju łóżka. – Potrzebujesz czegoś? Czy coś cię boli? - Nie. Wszystko w porządku. – Przebiegła palcem po miękkim policzku córeczki, owiniętej niczym burrito. Dwa kilogramy sześćset gram Marry, była tylko w połowie długości ramienia Matta. - Jestem taki dumny z ciebie - powiedział, schylając się, żeby ją pocałować. - Puk, puk. – Drzwi otworzyły się i pierwsza twarz, jaką zobaczyła Abby należała do matki Matta. Marge trzymała rękę Annie, a następnie tata Matta, który trzymał Charliego i Gracie na rękach. I ludzie zaczęli napływać, dopóki nie było już nawet kawałka wolnej podłogi. - Teraz ostrożnie - powiedział tata Matta, sadzając delikatnie dzieci na łóżku. Matt trzymał dziecko, aby mogli je zobaczyć, po czym odwrócił się tak, aby Jack i Annie zobaczyli, przedstawiając im wszystkim ich nowo narodzoną siostrzyczkę. - Och, Abby. Ona jest idealna – powiedziała Marge, rzucając okiem.
326
Kiedy wyciągała ramiona, Matt przytulił Marry z powrotem blisko do piersi. Marge posłała swojemu synowi spojrzenie: „Czy ty sobie żartujesz?”. - Przepraszam, mamo. My, naprawdę nie pozwalamy jeszcze trzymać jej nikomu. Abby również na niego spojrzała. - My nie pozwalamy? - Matthew – powiedziała Marge z rękami na biodrach. – Wiem jak trzymać dziecko. – Ale nie naciskała, wzięła Gracie i przytuliła ją do siebie. - Gratulacje – powiedziała Sarah. - Racja. – Patrick poklepał Matta po plecach. – Podwójne gratulacje, bracie. Pierścionek i dziecko w mniej niż dwanaście godzin. Dobra robota. Matt uśmiechnął się dumnie z Marry w ramionach, pokazując ją tłumowi. I zbywał każdą ofertę potrzymania jej. - Najpiękniejsze nowo narodzone dziecko, jak dotąd - powiedział jego tata. - Tak mówi o każdym nowo narodzonym dziecku - powiedziała jej Beth. – Ale ona jest naprawdę idealna, Abby. Jak się czujesz? - Dobrze, świetnie. – I czuła się świetnie. To nie był ciężki poród i mogła wziąć głębszy oddech, niż te, jakie miała od tygodni. To było wyzwalające, ale zanim się zorientowała, płakała. Wszyscy ci ludzie witali Marry z całą miłością. I bulgotała jak wulkan, dopóki nie zaczęła z trzęsącymi się ramionami totalnie płakać. - Nie plać, mamusiu - powiedziała Gracie. Matt był natychmiast u jej boku. - Nie wiem, dlaczego płaczę. Czuję się dobrze. Ale im bardziej Beth, Marge i Sarah troszczyły się o nią, tym bardziej płakała. Tata Matta stał w nogach łóżka, trzymając Charliego. - Powinniśmy już pójść i dać ci odpocząć. – Uścisnął jej nogę, leżącą
327
pod kołdrą. - Dziękuję za opiekę nad dzieciakami, mamo. – Matt pocałował policzek mamy. - Oczywiście. Są aniołkami. Podobnie jak ich mama. – Marge pochyliła się i ucałowała policzek Abby, a następnie wyprowadziła wszystkich na zewnątrz. Matt ostrożnie podał dziecko Abby, a potem dołączył do niej w łóżku. Przytulił się blisko, otaczając je obie ochronnym kręgiem swoich ramion. Leżeli tak przez kilka minut, obserwując drobniutkie ruchy na twarzy Marry. Jej małe piski urosły do kwilącego płaczu z głodu. - Myślę, że ktoś jest głodny – powiedział Matt. – Zgaduję, że będę musiał się dzielić przez chwilę. Mary już zorientowała się, co ma robić. Abby zassała oddech między zębami na to początkowe użądlenie i zaciśnięcie jej dziecka, potem odszedł każdy ból, jaki mogła czuć, kiedy obserwowała ciągnący ruch policzków Marry. Matt patrzył, łagodnie pieszcząc główkę Marry. - To jest najbardziej niezwykła rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem powiedział cicho. Abby zgodziła się tak samo jak mężczyzna obok niej. Kiedy Matt zachwycał się nad dzieckiem, ona rozpływała się nad nim. Ten duży, twardy mężczyzna rozkleił się do łez nad dzieckiem. Elitarny żołnierz, najlepszy z najlepszych i on poddawał się dla niej. Nigdy w swoim życiu nie wiedziała, że to możliwe, aby kochać kogoś tak bardzo. Pragnąć i potrzebować kogoś tak bardzo. Ale z głęboką miłością wiąże się głębokie ryzyko. Miał przyznane cztery tygodnie urlopu, które będą trwały do końca roku, a następnie otrzyma honorowe zwolnienie ze służby, a jego życie w wojsku dobiegnie końca. Będzie remontował i budował domy, jego stopa nigdy nie opuści ziemi, jego ciało nigdy nie wykona żadnej z tych niemożliwych rzeczy, do których wiedziała, że był
328
wyszkolony. Ale dokumenty nie były jeszcze podpisane i może zostać jeszcze wezwany.
Odpychała
mocno
słabości,
odciągała
niepewności,
zdeterminowana nie pozwolić, by cokolwiek przyćmiło ten moment. Abby odwróciła głowę, jej usta odnalazły jego. Ręka Matta przeniosła się z dziecka na tył jej głowy i całował ją długimi, narkotycznymi uderzeniami. - Kocham cię. - Słowa Matta były wyszeptane w jej usta, jej policzki, jej włosy. Pozwoliła opaść głowie do tyłu i zamknęła oczy, nagle będąc wyczerpaną. - Też cię kocham.
329
Rozdział 36
Trzymetrowe drzewko świąteczne zdominowało pokój rodzinny. Wybrali je wszyscy razem, cała siódemka, przygoda, której Abby nie zapomni i to zawsze będzie jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Zapach sosnowego drzewka, dzieciaki całą paczką i czerwone policzki, Matt seksowny, silny w swetrze obejmujący swoją szeroką klatką piersiową i wciągający potwora na dach samochodu. Ich pierwsze drzewko. Pierwsza Wigilia. Pierwszy poranek Bożego Narodzenia. I nie było pośpiechu, nie było ciśnienia, żadnych skażonych uczuć, które przychodziły, kiedy bała się, że coś jest tym ostatnim. Wysokie drzewko było pokryte światełkami, łańcuchem z popcornu i ozdobami robionymi przez dzieci. Z zawieszonym na środku z przodu porcelanowym sercem, ukształtowanym z abstrakcyjnych ciał mężczyzn i kobiet. Napis „Nasze pierwsze Boże Narodzenie” został powieszony na górze. Z tyłu „Pierwsze z wielu. Kocham, Matt.” To symbolizowało więcej niż tylko jego miłość. To wisiało jako przypomnienie o ich przyszłości, i po raz pierwszy nie czekała na to, że dobre rzeczy się skończą. Wiedziała, że Matt jest dużym dzieckiem w sercu, kiedy wyśpiewywał imponujące naśladowanie Chewbacca, ale w Święta... ten mężczyzna był praktycznie Św. Mikołajem całym sobą. Jakby bycie tatą było pisane mu przez wszystkie te lata. Wymykał się na strych, w każdym możliwym momencie, składając domki dla lalek i tory wyścigowe w całość. I daleko przesadził z prezentami dla nich wszystkich, szczególnie dla niej, wiedząc, że nigdy nie miała dużo z Bożego Narodzenia jako dziecko. - To wygląda dobrze. – Matt owinął ramiona wokół niej, kiedy stała
330
przy ladzie, umieszczając paluszki kraba na talerzu. Pochyliła się do niego, rozkoszując się uczuciem bycia trzymaną przez mężczyznę, którego kochała. Jego ciepło, jego ręce, jego oddech na jej szyi. - Są na przyjęcie. - Wiesz, ile moi bracia jedzą. Jeśli nie dostanę teraz jednego, mogę nie spróbować wcale. – Przeniósł dłonie na jej płaski brzuch. – Mmm. Tak dobrze cię czuć - mruczał w jej szyję i pocałował w miejsce, w które doskonale wiedział, że doprowadza ją do szaleństwa. – Dobrze cię było czuć wcześniej, ale teraz... Ile tygodni lekarz powiedział? Jej ręce zastygły przy talerzu. Ciężko było myśleć, kiedy usta Matta były... wszędzie. - Sześć. – Przechyliła głowę na bok i westchnęła na dotyk jego warg i wiedzę, że nadal mają jeszcze dwa tygodnie, żeby to przejść. – Hej zaprotestowała, kiedy sięgnął wokół niej i chwycił dwie przekąski. - Kochanie, to 101 zasada taktyczna odwracania uwagi. Nie odrywaj wzroku od celu. – Cofnął się dalej, śmiejąc się, jak unikał jej dłoni. – Spojrzę do Mary, zanim wyjdę. - Sprawdzałeś co u niej już trzy razy w przeciągu ostatnich trzydziestu minut. - Wiem, ale jestem gotowy ją obudzić. Ona śpi za dużo60. Sto piętnaście kilogramów Matta tulące trzy i pół kilogramowe dziecko było wspaniałym widokiem. Był całkowicie oczarowany jego maleńką, nową córeczką, nie mógł się nacieszyć jej kocimi pomrukiwaniami i miniaturowymi paznokciami. Za każdym razem, jak Abby widziała go kroczącego z kwiecistą tkaniną do odbijania się dziecku na jego ramieniu, jej serce rosło prawie do rozerwania. Nalegał od samego początku, że będzie zmieniał pieluchy, mówiąc, że skoro był w stanie połączyć druciki wybuchowe, to poradzi sobie też z tymi 60
Dosłownie oplułam monitor, on jest niemożliwy
331
małymi zakładkami. Miał rację. - Nie zamierzasz jej okupować przez cały wieczór, prawda? Naprawdę myślę, że zaczynasz ranić uczucia swojej mamy. - Moja mama miała swoje własne dzieci. Siedmioro. To jest moje61. Tak. Mary była jego. Wszyscy byli jego. A on był ich. - Myślę, że udam się do bazy, jeśli wszystko jest tutaj dla ciebie w porządku. Jeśli święta nie były wystarczającą uroczystością, to Matt podpisywał dzisiaj dokumenty ostatecznego zwolnienia ze służby. - Dla mnie w porządku. Matt delikatnie ugryzł ją w szyję, a następnie zakrył to miejsce językiem. - Tak jesteś. Jesteś bardzo w porządku. Abby przechyliła głowę, aby spotkać jego usta, bez odrywania kontaktu, obróciła się w jego ramionach i pogłębiła pocałunek. Ręce Matta przesunęły się do jej tyłka, przyciągając ją do niego – całkiem nowe doznanie, jedno z tych, których nigdy nie będzie miała dość. Oplotła ręce wokół jego ramion, a potem przesunęła swoimi palcami przez jego włosy i poczuła, jak rośnie i twardnieje pomiędzy jej nogami. Całowali się i smakowali, kochając się nawzajem, wszystko w jej sercu uregulowało się tylko przez bycie z nim. Jeszcze przez kilka minut jego usta były splątane z jej i powoli odsuną się, dotykając jej czoła swoim. - Jeśli nie pójdę teraz, to nigdy tego nie zrobię. – Z jednym, ostatnim pocałunkiem, wyszedł z kuchni, chwytając po drodze kolejnego paluszka krabowego. - Matt? - Hmm? 61
Jaki jaskiniowiec z niego (Atka)
332
- Kocham cię. Puścił do niej oko i podziwiała widok jego szerokich pleców i ramion, kiedy wychodził, nucąc kolędę. Za trzy tygodnie będzie jej mężem. To było niemal zbyt wiele, żeby w to uwierzyć. Miała życie. Zawsze jakieś miała, ale od kiedy była w tym domu, ich domu, to jakby miała więcej życia. Jakby była bardziej żywa. Grudzień obfitował w lawinę działań. Wystawiła swój dom w Raleigd na sprzedaż, robiąc to przez telefon, a Matt poleciał tam na jeden dzień nadzorować pakowanie. Dzieciaki uczęszczały od dwóch tygodni do nowej szkoły przed świąteczną przerwą. Do tej samej szkoły co ich kuzyni, tej samej szkoły, do której chodził Matt. Marge dała jej zdjęcie sześcioletniego Matta, wyglądał uroczo w mundurku St. Sebastian, replice tego, który nosił teraz Jack. I znowu, kiedy już myślała, że nie może być już bardziej szczęśliwa, wznosiła się jeszcze wyżej. Rozkojarzona przez szczęście, pokryła talerze przekąskami i ustawiła stos naczyń na stole w jadalni. Wybrali wszystkie meble razem do nowego domu. Cóż, ona wskazywała palcem na to, co chciała, a Matt przytakiwał i zamawiał. Uśmiechała się na samą myśl o tym. Zaczęła nucić świąteczną melodię dochodzącą z telewizora. Uspokoiła ręce, wygładziła jasnoczerwony obrus i nastawiła ucho. Tak. Odgłosy dziecka. Ach, naprawdę miała nadzieję na piętnaście minut więcej, ale kiedy Mary była głodna, to była głodna. Matt będzie niezadowolony, że to przegapił. Uśmiechała się przez całą drogę do pokoju dziecięcego.
*** Matt zaparkował samochód i skierował się ku bocznym drzwiom budynku C. Miał nadzieję, że uda mu się to zakończyć i być w domu o czasie,
333
aby pomóc Abby. Uśmiechnął się, wizualizując sobie ją w sposób, w jaki ją zostawił, stojącą w ich kuchni. Wilgotne wargi, błysk w jej oczach i jego pierścionek na jej palcu. Była jego, a on odliczał dni do momentu, kiedy będzie miał to zamknięte ciasno i legalnie. Spodziewał się, że będzie czuł przynajmniej ukłucie niepokoju nad tą zmianą życiowych decyzji, ale wszystko co czuł to spokój. Jego życie robiło skręt, a on udawał się za ten róg i biegł wzdłuż ścieżki. A Abby, kobieta, która trzymała jego serce, stała, uśmiechając się na jej końcu. Nadal był częścią zespołu, tylko innego rodzaju. Wczoraj zdobył prawdziwe dowodzenie nad zespołem, zabierając dzieciaki do centrum handlowego. Samo przejście przez parking z całą czwórką było taktycznym manewrem. Gracie i Charlie, każde na jednym z jego ramion, z Annie i Jackiem trzymającymi się jego tylnej kieszeni. Ale doprowadził ich wszystkich tam i z powrotem bezpiecznie, z nowymi butami dla chłopców i rajstopkami dla dziewczynek. Misja zakończona. Matt szedł betonowym korytarzem z papierami w ręku, gotowy zamienić znajomy zapach naoliwionej broni i granatów błyskowych na zasypkę dla dzieci i krem do pupy. Śmierdzących facetów na jego pachnącą kobietę. Uśmiech wkradł się na jego twarz. Był pobłogosławionym człowiekiem. Nigdy przez swoje trzydzieści cztery lata nie zaznał tyle spokoju i szczęścia, jak w ciągu ostatnich trzydziestu nocy. Z Abby w swoich ramionach, kiedy zasypiał i budząc się owinięty wokół niej każdego ranka. Podniesione głosy wyszarpnęły go z zamyślenia, kiedy zbliżał się do pokoju taktycznego w drodze do biura swojego dowódcy. - Możemy to zrobić, sir – powiedział Rocky lodowatym tonem. – Pojedziemy małym oddziałem. Matt wszedł do pokoju. - Co się dzieje?
334
- Wejdź, McKinney - powiedział jego dowódca. – Właśnie dyskutowaliśmy. Oczy Matta spotkały się z Crawforda, potem resztą będącą w pokoju. Sześciu mężczyzn, wszyscy stali z ponurymi twarzami, jakby byli na pogrzebie. Wziął na muszkę Parkera, który był wciąż o kulach po operacji kolana. Matt prawie bał się zapytać. - Pojedziecie gdzie? Dziesięć minut później był w pełni poinformowany o zaistniałej sytuacji. Młody marine był przetrzymywany na terytorium wroga. A wrogowie nie kochali niczego bardziej niż wymachiwać amerykańskim żołnierzem, aby szydzić z ludzi. Namierzyli lokalizację i zweryfikowali przez satelitę, że rebelianci opuścili teren. Amerykańskie wojsko nie mogło atakować rebeliantów z powodu politycznych bzdur i polityki. Hank Holden, dowódca oddziału 2 SEAL, przemówił do obecnych w pokoju: - Nasz wywiad twierdzi, że planują dokonać egzekucji więźnia pojutrze o świcie z okazji urodzin lidera klanu. Corey zaplanował coś innego. To nie mogło się udać. - Potrzebujesz co najmniej dwóch plutonów, żeby przeprowadzić tę akcję bezpiecznie - powiedział Bill. – Będziemy mieć cztery z powrotem na dniach. Pojedziemy wtedy. - Ten dzieciak nie ma dwóch dni - odpalił Corey. Jego dowódca patrzył się na niego. - Nie będę ryzykował wchodząc do tego piekła ze zbyt małą liczbą ludzi. Duże szanse, że stracimy tego marine i was wszystkich też. Holden popatrzył na Matta. - Masz gruntowne przeszkolenie i wiedzę.
335
- Tak jest, sir. - I co byś na to powiedział? Dowódca Matta odpowiedział, zanim on to zrobił. - McKinney nie jest już dłużej w czynnej służbie, sir. Coś co porucznik już wiedział, pomyślał Matt. Bill odwrócił się do niego, spojrzał mu w oczy bardziej jak przyjaciel, niż jego szef. - Jesteś poza listą, McKinney. Zostałeś zastąpiony. Matt spojrzał na mapę rozłożoną po drugiej stronie stołu. Zgadzało się, to było piekło. Matt wiedział to, bo był tam na jednej z wcześniejszych misji. I wszystko to obróciło się w wielkich rozmiarów koszmar 62. Teren był suką, tunele podziemne były niczym labirynt. Na miejscu ta wiedza dawała cholernie dużo. W tak okrojonym czasie mogło to dać dzieciakowi szansę – na życie i na uniknięcie losu gorszego niż śmierć. Ci sami popierdoleńcy niedawno ciągnęli ulicami za ciężarówką brytyjskiego żołnierza tuż przed ścięciem jego martwego i zmasakrowanego ciała. Nikt nie chciał zostawić tego dzieciaka i skazać na rzeź. Oni nadal przerzucali się pomysłami, kłócąc się o to, co można zrobić w jak najkrótszym czasie z jak najmniejszą ilością ludzi. - Co z Jamisonem? – zapytał Holden. – Jeśli mielibyśmy jego i McKinney’a, to jest solidny skład. Matt znał Jamisona. Był w ich plutonie przez krótki czas, zanim przeniósł się do plutonu Echo, po tym, jak stracili dwóch chłopaków ostatniego lata. I złożenie wszystkiego razem tak szybko miało znaczenie. Wszystko miało znaczenie. Wszyscy w składzie Matta wiedzieli, gdzie była jego głowa. Bill, Decker i Parker byli w ich domu, poznali Abby i dzieciaki. Cholera, Decker zmieniał nawet pieluchy. 62
Closterfuck – termin wojskowy dla operacji, w której wiele rzeczy/spraw pójdzie źle.
336
Ale jeśli on nie pojedzie, nikt nie pojedzie. A przynajmniej nie teraz, a teraz to był jedyny czas, który się liczył. Decker przemówił: - Jamison jest na urlopie. Kieruje się na zachód, aby odwiedzić rodzinę. - Ale jeszcze nie wyjechał? Może być spowolniony przez tą samą sytuację pogodową, która trzyma chłopaków w górach. - Zadzwoń do niego - powiedział Holden. Mężczyźni przy stole nadal strzelali pomysłami i argumentami za i przeciw misji jak z karabinu automatycznego, gdy Matt stał z boku i myślał o faktach. Przygniatający ciężar decyzji zaczął go przytłaczać. Dostali wiadomość od Jamisona, że jest z nimi. Odwołał swoją podróż i będzie tu za dziesięć minut. Nie odrywając się od mapy, Matt czuł, że wszystkie oczy w pokoju patrzyły na niego. Jego dowódca był przeciwko, ale Holden, dowódca zespołu 2 był za. - To twoja decyzja, starszy komendancie. - Matt. – Doug pokręcił głową. – Nie musisz tego robić. Nadal jest szansa, że wejdzie w to inna drużyna. – Ale w oczach przyjaciela było udręczenie w prawie pewnej alternatywie. Szansa była niewielka. Inny zespół na pewno spróbuje i Matt wiedział, że mogło to być z sukcesem. Ale jeśli dzieciak będzie już martwy, to będzie bez znaczenia. Poczucie palącej winy dało o sobie znać po raz pierwszy od wielu tygodni. Pogodził się ze słowami Teddygo, wiedział, że był tam, gdzie powinien być, robiąc to, co powinien robić. Wiedział jeszcze jedną rzecz na pewno. Jeśli T byłby tutaj, już byłby za drzwiami. Poczucie winy za śmierć T. Poczucie winy, że Matt nie chciał spędzić życia w sposób w jaki chciał jego przyjaciel. Jeśli Matt mógł to zrobić, jeśli mógł ocalić życie młodego mężczyzny w sposób, w jaki Teddy by to zrobił...
337
Co powiedziałaby Abby? Co chciałaby, żeby zrobił? - Muszę zadzwonić. Dowódca Holden
spojrzał znad
telefonu, który wykonywał,
prawdopodobnie do prezydenta. - Masz dwie minuty. Matt wyszedł na korytarz i wybrał jej imię na liście ulubionych w telefonie. Przyłożył telefon prosto do ucha. No dalej. Poczta głosowa. Cholera. - Abby, tu Matt. Muszę z tobą porozmawiać. Jak najszybciej. Oddzwoń. Holden wystawił głowę przez drzwi. - Jeśli w to wchodzisz, to wchodzisz teraz. Będziemy musieli uderzyć przed świtem. Możesz wykonać telefon z powietrza. Matt szedł korytarzem, mentalnie przeprowadzając atak, myśląc nad bronią, jakiej będą potrzebowali, modląc się do Boga, żeby ratując jedną osobę nie stracili innej.
338
Rozdział 37 Przez kilka dni Abby sprzątała dom. Od góry do dołu, od jednego rogu do drugiego. Nie miało znaczenia, że był nowy i nie było to potrzebne. Każda rzecz w domu szuflada, pudełko czy półka, wszystko zostało nowo oznakowane. Nie było ani jednej rzeczy wymagającej rozpakowania. Nawet przyprawy zostały poustawiane alfabetycznie. Ale to stawało się dla niej coraz trudniejsze, aby skoncentrować się w tym emocjonalnym poplątaniu. Matt zniknął. Kiedy jego rodzina siedziała w ich salonie, odebrała telefon, który złamał jej serce. Zniknął, odszedł – na kolejną misję. Pomieszczenie zawirowało i pociemniało, dzwoniło jej w uszach, kiedy słuchała co mówi ponad rozłączającą i łamiąca się linią połączenia, że było mu przykro i że to będzie szybkie. Dwa dni. Będzie z powrotem. Przepraszał. Upuściła telefon, patrząc na swoich gości. Nie było żadnego przyjęcia. Nie powiedziała jego rodzinie o wiadomościach, które Matt zostawił, zanim rozmawiała z nim ostatni raz. Tych, które odsłuchiwała w kółko, aby usłyszeć jego głos. Te, które mówiły jasno, że cokolwiek robił, gdziekolwiek poszedł, to nie był rozkaz. To była decyzja. Ale wydawał się być zadowolony, prawda? Kupił trzy nowe nieruchomości do remontu, był podekscytowany możliwościami. Czyżby wyobraziła tylko sobie szczęście w jego oczach? Jakkolwiek bardzo chciała mieć go z powrotem, zrobiłaby wszystko, żeby mieć go jeszcze przez jedną minutę, nie było wątpliwości. Nadszedł czas, kiedy musiał wybrać i wybrał opuszczenie jej. Krewni wpadali z wizytą i wychodzili w ciągu ostatnich dziesięciu dni. Czy zostawili tutaj kurtkę? Czy mogą pożyczyć jajko? Czy dzieciaki chcą iść do kina lub przyjść się pobawić? Marge przychodziła codziennie, mówiąc, że
339
musiała zobaczyć się z wnukami. Dzisiaj była Beth i żona Andrewa, Meg, które przyszły zobaczyć nowe regały w pokoju zabaw. Przez cały czas miały zmartwione oczy przyglądające się jej a nie półkom. - Wszystko w porządku. – Przykleiła swój najlepszy uśmiech i przytuliła szwagierki na pożegnanie. – Naprawdę. - Jestem pewna, że niedługo wróci – powiedziała Meg z oczami pełnymi współczucia. A Abby wiedziała, co niedługo znaczyło, co znaczyło w głowie wszystkich. Do ich ślubu został nieco ponad tydzień. - Oczywiście, że wróci. Może nawet dzisiejszej nocy. – Abby upewniła się, żeby jej usta wygięły się w uśmiechu, zanim odwróciła wzrok. – Wiecie, powinnam jechać do sklepu, nie mam nic na obiad. Rozmawiały kilka minut o próbach wymyślenia obiadu i staraniach, aby dzieci go zjadły, zanim odprowadziła dziewczyny na zewnątrz. Kiedy Meg była w samochodzie, Beth odwróciła się do Abby. - Czy ty jesz? - Tak. – Starała się. Beth nie kupiła tego. - Abby, musisz jeść. Musisz utrzymywać swoją siłę. - Wiem. Myślę, że pójdę po coś. – Abby błagała oczami, aby Beth zaakceptowała kłamstwo. Beth podeszła do swojego samochodu i sięgnęła, aby otworzyć drzwi. - Powiedział dwa dni. – Starała się nie pamiętać tej części, ale to zawsze tam było, uderzając w nią, dopóki nie była zgnębiona. - Tak, ale wiesz... - Oczywiście, wiem – powiedziała zbyt szybko. – To zawsze może być dłużej. Znikał na dłużej niż to, prawda? – Jej uśmiech zawahał się. Beth kiwnęła, jej oczy zaświeciły łzami i wsiadła do auta. Abby weszła z powrotem do środka i poszła do dziecięcego pokoju.
340
Podniosła dziecko i podeszła do bujanego fotela, przytulając maleńkie ciało Mary do piersi. Nie będzie płakała. Nie było powodu. On wróci. *** Kilka dni później, Abby obudziła się gwałtownie i natychmiast spojrzała na łóżeczko, odnajdując Mary śpiącą spokojnie. Krzyki były jednie w jej głowie. Leżała w swoim łóżku, na poduszce. Otarła twarz. Pot i łzy były wystarczająco realne. Śniła o tym, że biegła w stronę Matta, ale bez względu na to, jak mocno biegła, nie mogła się do niego dostać. Biegła i biegła, i biegła, nigdy się nie zbliżając, zawsze będąc poza zasięgiem. Potem Matt znikał i gigantyczna czarna dziura zajmowała jego miejsce. Ale sen na tym się nie kończył. Nadal biegła ku temu miejscu, chcąc wpaść w tę dziurę, zdesperowana, aby zostać wchłoniętą przez jej ciemność. Sen był niemy, dopóki nie zaczęła obserwować scen z góry. Dzieciaki biegły do niej, Annie zmagała się z podtrzymywaniem Mary w ramionach. Ścigając, potykając się i krzycząc za nią, aby się zatrzymała, ale Abby nie odwróciła się. Nawet raz. Żywe wspomnienie snu przywiodło więcej łez do jej oczu. Mnożyły się i spływały w jej włosy, kiedy leżała, wpatrując się w sufit. To tylko sen, ale przerażający tak samo. I uczucie utrzymujące się jak plama, zakrywająca nadzieję, którą będzie trzymała, dopóki nie będzie jej już mogła zobaczyć. Dwanaście dni. Zniknął na dwanaście dni, zamiast dwóch. Spojrzała na zegar przy łóżku: 6:19 rano, a ciemno jak w nocy. Przetarła palcami powieki, starając się odgonić nieprzyjemne sceny. Zsunęła się z łóżka i poszła do łazienki. Zapaliła światło, spojrzała na swoje odbicie. Nieładne. Połączenie rozmazanych, zapłakanych oczu podkreślonych
341
ciemnymi cieniami. Nie mogła spać, ledwo jadła. Nawet myśl o kawie sprawiała, że przewracało się jej w żołądku. A jej przyjęcie przedślubne zaplanowano na dzisiaj. Nie miała pojęcia, jak przez to przejdzie. Nie chciała nawet otwierać prezentów, nie mogła, Marge oczekiwała jej i dzieci na lunch. Zaoferowała uszycie kwiecistych sukienek dla dziewczynek na wesele, które jest za tydzień od dzisiaj, a raczej miało być. W jej żołądku zacisnął się supeł. Musiała wziąć prysznic, zanim Mary się obudzi, ale jej ciało nie ruszało się do celu. Podbródek opadł do jej piersi i szukała w każdej jednej głębinie bytu trochę siły. Nieobecność Matta bolała jak rana. Było dokładnie tak, jak się obawiała. Że jak raz otworzy się na tę możliwość, bez niego będzie słabsza, niż była wcześniej. Odsunęła się od blatu i włączyła gorącą wodę, pozostawiając to gorącu i parze do rozwiązania.
*** Abby podjechała pod dom rodziców Matta o 11:35. Podjazd był już zapełniony znajomymi minivanami i SUV-ami, więc zaparkowała na ulicy. Kochała rodzinę Matta i wsparcie idące za nimi, ale czy na pewno jest sens szycia sukienek na wesele, które nie miało się wydarzyć? Jest jakiś sens w tym spotkaniu? Ale przebrnęła przez to, tak jak zawsze, z namalowanym uśmiechem na twarzy, z którego nawet klaun byłby dumny. Odbyła kilka krótkich i prostych rozmów ze szwagierkami, unikając wzroku braci Matta. Bo oni wiedzieli. Zbyt głośne okrzyki były wystarczające, aby przetrwać cokolwiek. Ściszone głosy i szybkie ocieranie oczu, gdy się zbliżała. Nie była jedyną tracącą nadzieję. Jeden z kolegów z drużyny Matta,
342
Dam Parker, który został na miejscu, w końcu z nią porozmawiał. I nie dodawał otuchy, przyznając, że coś poszło bardzo źle. Wyruszyły dwa helikoptery, ale powrócił tylko jeden. Tylko tyle mógł powiedzieć. To wystarczyło. Zmierz się z faktami, dziewczynko. Ludzie odchodzą, zawsze tak jest. I nie wracają. Każdy mięsień jej ciała bolał, był spięty i zmęczony od utrzymywania jej ciała tak ciasno, od tak dawna, żeby powstrzymać się od rozpadnięcia na kawałki. Ale uśmiechała się i wypełniła swój talerz jedzeniem, na które jej żołądek był zbyt spięty, aby mógł to zaakceptować. Po lunchu Marge kontynuowała tę farsę, znacząc i upinając sukienki dziewczynek. Wszystko, czego chciała to wejść do ciemnej szafy i się ukryć. Krzyczeć. W ogóle nie chciała przebywać wokół ludzi. Fakt, że miało to być świętowanie prowadzące do jej wielkiego dnia, czyniło to tym bardziej nie do zniesienia. Jej uprzejme słowa, by usprawiedliwić siebie i dzieci, zostały ucięte przez mrożący krew w żyłach krzyk Gracie na podwórku. Abby pośpieszyła na zewnątrz, spodziewając się krwi, a znalazł Annie trzymającą jeden kawałek białego, wiklinowego koszyczka i Jacka trzymającego drugi. Gracie, nadal narzekała, stojąc z boku z zaciśniętą w pięść ręką i powiewającą na wietrze wstążką w kolorze robin’s egg blue. - Ona nie potrzebuje tego!- krzyczała Annie. - Potrzebuje! – wrzeszczał Jack w odpowiedzi. - Nie, ona nie potrzebuje! Nie potrzeba dziewczynki do sypania kwiatków lub płatków czy innego głupiego koszyka, skoro nie ma żadnego ślubu! Krzyki oburzenia Gracie, zmieniły się w czystej postaci złamane serce, kiedy opadła na kolana i czołgała się po martwej, zimowej trawie, zbierając każdy płatek bratków i przyciskając go do serduszka jeden po drugim. Beth była tam, klęcząc obok Gracie, kiedy Abby dotarła do ogrodu.
343
- Ja... potsebuję ich... ciociu...Beth. Ja potsebuję, a Annie mówi, ze ja ... nie. – Gracie czknęła każde słowo do kobiety, która nigdy tak naprawdę nie będzie jej ciotką. - Oczywiście, że potrzebujesz, cukiereczku. Tutaj, umieść je w moich rękach, a my postaramy się znaleźć dla ciebie nowy koszyczek. Tony podszedł do Jacka. - Daj spokój, Jack Attack. Chodźmy zobaczyć czy uda nam się znaleźć trochę więcej ciasteczek z masłem orzechowym babci. - Nie! Idę go poszukać - Jack stał na skraju lasu. – On się zgubił i nie obchodzi mnie, czy mi pomożesz. Zamierzam go odnaleźć. Annie stała samotnie, ciężko oddychając, ciche łzy spływały po jej policzkach. Nadszedł czas, żeby odejść. Nie mogła dłużej już tego robić. Biorąc zniszczony koszyk z uścisku Annie, Abby zawiesiła go na poręczy werandy. - Przepraszam. Nie mogę - powiedziała, spotykając załzawione oczy Marge. Matka Matta chwyciła ją w objęcia. - Nie trać nadziei - szepnęła. – Zawiozę cię do domu. Tony może za nami jechać twoim samochodem. - Nie. Dziękuję. - Kochanie. Nie powinnaś być sama. Abby wiedziała, co widziała Marge. Osobę zamykającą się. Zamykającą się i wyłączającą. Ponieważ to jest to, co robisz, kiedy myślisz, że wszystko było idealnie, a potem znowu zaskakuje cię niemile ‘Nie, nie jest’. - Z nami będzie w prządku. Dzieci są zmęczone. Zrobimy sobie drzemkę i przegrupujemy się. - Dobrze, kochanie. Jeśli jesteś tego pewna. – Marge objęła ją ponownie.
344
Zbliżyła się do niej, jak do matki. Tony poszedł z nią do samochodu i pomógł jej pozapinać dzieci. Wyprostował się i stanął przed nią, zanim zdążyła uciec, studiując ją przez chwilę. - O czym myślisz? - Co? - Nie myśl o tym, że on nie wróci. Jesteś silna. Nie pokazujesz emocji. O czym myślisz? Abby pomyślała przez chwilę, ale tak naprawdę nie było żadnego powodu, żeby kłamać. - Że może lepiej byłoby dla nas, gdybyśmy wrócili do Raleigh. - Co? Nie! – krzyknął Jack z tylnego siedzenia. – Jeśli się przeniesiemy, on nie znajdzie nas nigdy! - W porządku, Jack - powiedział Tony, uspakajając i zapewniając go na tyle, że usiadł spokojnie. – Nie przenosicie się. Usiądź z powrotem na swoim siedzeniu. Abby zaczęła protestować, ale Tony przerwał jej swoim głosem na tyle głośno, aby dotarło do jej uszu. - Jesteś Matta, Abby, ty i dzieciaki. To znaczy, że jesteś nasza. Nie ważne co się stanie. Naprawdę? Piękne uczucie, jeśli było prawdziwe, ale nie sądziła, że mogła znieść bycie tutaj bez niego. Pokiwała głową i wśliznęła się za kierownicę, wcale nie czując się silna i stoicka. Bardziej jak ledwo się trzymająca i obolała od starania się. - On cię kocha - powiedział Tony. – Wiesz to. Jej gardło zamknęło się, dusząc ją, ale przytaknęła. - Nie możesz tracić nadziei. Tak, nie możesz, pomyślała. A czasem, żeby przetrwać, musisz.
345
*** Miarowa, lodowata mżawka, pasująca do jej nastroju. Nie deszcz, nie śnieg, ale coś pomiędzy znużeniem nieba. Jak wiele nocy stała tutaj patrząc przez okno, wyczekując go zatrzymującego się na podjeździe? Nie wyglądaj go. Nie czekaj na niego. To zawsze od dzieciństwa były jej zasady. Ale nie podążała nimi, nie przez ostatnie czternaście dni. Patrzyła do momentu, aż mroźny bałagan nie spadł na lampę uliczną zamazując ją i nic nie było wyraźne. Ale w środku wszystko było jasne. On nie wracał. Próbowała przekonać samą siebie, żeby się nie martwić, on jest U.S. Navy SEAL, praktycznie niemożliwy do zabicia. Ale nikt nie był nieśmiertelny, nawet Matt. Nawet z kocem owiniętym wokół ramion, zadrżała z zimna, przeszywającego do kości. Powiedziała wszystkim, że ma grypę, żeby mogła zostać sama, ale teraz nie była taka pewna. Może naprawdę była chora. A może właśnie tak się czuje, jak ma się złamane serce. Mary zakwiliła w łóżeczku, ale po chwili przestała. Marge i Antony wzięli Charliego na noc. Annie, Gracie i Jack poszli z Tonym i Beth. Dzięki Bogu za rodzinę Matta. Potrzebowała przerwy od pytań, które ją zabijały. Od jej słodkiej Gracie, potrzebującej nieustająco otuchy. - ‘Mamusiu, gdzie jest Matt? Kiedy on wlóci? Cy on za nami tęskni?’ Abby odpowiadała za każdym razem i dawała przekonujący uścisk, mimo że rozpadała się wewnątrz. - ’Oczywiście, że wróci. Oczywiście, że za wami tęskni.’ - ‘Jeśli zostal zabity pses zlych ludzi, beciemy musieli zrobic pogzeb tak jak tasusiowi? Cy on nadal będzie nasym nowym tatusiem? Cy bedziemy mieli dwóch tatusiów w niebie? Cy oni będa psyjaciólmi?’ Nie miała odpowiedzi na te pytania. I wtedy, ostatniej nocy, pytanie,
346
które ją załamało i wywołało ciężkie łzy. - Dlacego Bóg nie chce zebym miala tatusia? Posadziła Gracie na swoich kolanach, kiedy płakały razem. Ale Annie nie zadawała pytań. Była bardziej zamknięta w sobie niż kiedykolwiek wcześniej, ledwo uznając jego nieobecność. Jack był w głębokim zaprzeczeniu. Może powinni się przeprowadzić gdzieś indziej, zamiast wracać do Raleigh, gdzieś gdzie nigdy nie było Matta. Gdzieś gdzie nie było wspomnień. Zdystansuj się. Nie płacz. Spojrzała w dół na podłogę, gdzie położyła kołdrę, nie chcąc spać w miejscu, w którym Matt ją przytulał, wiedząc, że nigdy już tego nie zrobi. Nie chciała spać obok pustego miejsca. Naciągnęła na szyję T-shirt, Matta koszulkę, przyciągnęła do nosa i odetchnęła jego zapachem. To wszystko co jej zostało i to już blakło. Napięła się na wspomnienie, jaka była jej matka wcześniej, ale wszystko, co pamiętała to płacz w nocy i potem... tę ostatnią noc. To nie jest wystarczające. Co miała na myśli jej matka? Jej córka nie była wystarczająca? Czy może świat nie był? A może życie? Czy jej matka chciała wpaść do ciemnej dziury i nigdy nie wrócić? To był ohydny sposób odniesienia się do matki, którą ledwo pamiętała. Ale to właśnie teraz było połączeniem, zrozumieniem tego, co możesz zrobić, kochając kogoś tak bardzo, że nie chcesz żyć bez niego. Jak głęboko mogłeś upaść do tej pory, że nie możesz patrzeć przez tę ciemność. Ale ona nadal mogła widzieć, pomyślała, patrząc na Mary. Nie chciała kroczyć tą samą ścieżką co jej matka, podjąć takiej samej decyzji, ale nie winiła już matki tak bardzo. Nie obwiniała także siebie tak bardzo i dziecka, którym była. Między sztywnymi palcami trzymała zdjęcie Matta, które zrobiła w
347
dniu Bożego Narodzenia: obserwującego bawiące się na zewnątrz dzieciaki i uśmiech na jego przystojnej twarzy. Było pomarszczone, rozmazane przez jej łzy, ale nadal było to w jej pamięci. Mroźny, zimny dzień. Śmiejące się dzieci. Jego uśmiech, jego oczy. Słowa miłości, następnie pocałunek. On nie wróci. Dała temu szansę, ale upadła. Kręgosłup – pękał mocno. Nie musiała martwić się o odbudowywanie muru i bycie zranioną ponownie. Ta część niej została złamana. Nie było nic do ocalenia. Zacisnęła powieki i wyobraziła sobie, że była na plaży. Odgłos oceanu i silne ramiona Matta wokół niej, jego ciepłe ciało za jej plecami. Zdesperowana poczuć to, co miała tej nocy, kiedy kończył się tydzień, kiedy myślała, że już nigdy nie zobaczy go ponownie, ale była pewna, że przetrwa. Nawet teraz mogła usłyszeć jego głos, szepczący jej imię, tak jak to robił tej ostatniej nocy na plaży. Nie chciała się odwracać i mówić żegnaj. Nie chciała tego teraz. Szept przyszedł ponownie, a ona przechyliła głowę. Mogła wyobrazić sobie jego postać w ciemnym pokoju. To nie mógł być on, to nie mogło być prawdziwe i w tym momencie wiedziała, że już go nie było, i puściła w niej tama. Ukryła twarz w dłoniach i upadła na kolana pod ciężarem rozpaczy. Przyszedł się pożegnać.
348
Rozdział 38 - Abby – Wymówił jej imię ponownie i ruszył w jej kierunku, kiedy zakryła twarz i opadła na podłogę. W ciągu sekundy był tam, przestraszony i klęczący przed nią, przygarniając ją do siebie. Abby. Przez chwilę nie było nic, żadnego dźwięku, żadnych innych myśli niż te o niej. Ważniejsze niż przetrwanie, niż powrót na ziemie USA, nawet do jego domu, było trzymanie Abby w ramionach. To był dom. To było bycie żywym. W końcu wymusił słowa przez gardło, gęste od emocji. - Jest w porządku - powiedział, przyciskając usta do jej głowy, chowając twarz w jej włosach. – Jest w porządku, kochanie. Jestem w domu. Wyszeptał ponownie, kiedy trzęsła się i płakała oparta o niego. - Abby, kochanie, to ja. Jestem w domu. – Ale nie poruszyła się, żeby odkryć twarz. Nie był pewny, czy ona w ogóle go słyszy. Zmusił ją, aby odwróciła się wystarczająco, by odsunąć jej ręce i ująć jej twarz swoimi dłońmi. – Abby, popatrz na mnie. Abby. Pocałował jej usta, a potem odsunął wilgotne i splątane kosmki włosów przyklejone do policzków. Jej oczy zatrzepotały, a ona patrzyła, jakby starała się skupić. - Jesteś... Jesteś prawdziwy? – Sięgnęła drżącymi palcami po zaroście na jego twarzy. – Jesteś tutaj? - Jestem tutaj, kochanie. – Zauważył moment, w którym sobie uświadomiła i jej ramiona owinęły się wokół niego w duszącym uścisku. Ulga, jaką poczuł posiadając ją zatopioną w ramionach, odsunęła na bok jego inne zmysły. Nie trzęsła się jedynie z płaczu. Jej skóra była gorąca, ona drżała. Znał jej ciało, każdy centymetr i krzywiznę, a jego serce waliło, kiedy pogłaskał ją
349
po zbyt szczupłych plecach i bokach. - Myślałam, że jesteś... - Wiem. – Jej słowa zostały stłumione w jego piersi, ale wiedział, co chciała powiedzieć. Widział niedowierzanie w jej oczach. Myślała, że on nie żyje, a teraz jest chora. Straciła na wadze i była rozpalona. - Przepraszam, kochanie. Tak bardzo przepraszam. Sprawy poszły źle, a... – Pokręcił głową, jego nieogolona twarz, zaczepiła o jej włosy. – Nie mogłem się z tobą skontaktować, z nikim nie mogłem. Ale w momencie, kiedy dowiedziałem się, że ty nie wiedziałaś, ja... – Był w bazie, ale nie chciał robić tego przez telefon. Chciał ją zobaczyć, trzymać ją. Ale robiąc to, pozwolił jej nie wiedzieć jeszcze dłużej. Zeszli w dół, stracili wszelką możliwość komunikacji, a przez dziewięć dni na przemian ukrywali się i wędrowali, a... Wszystko to mógł wyjaśnić, później. Teraz musiał sprawić, by z nią było w porządku. Nie powiedziała nic więcej, tylko trzymała się go kurczowo, jakby to ją utrzymywało w przekonaniu, że wrócił do niej z powrotem. Odetchną jej zapachem, kiedy próbował wetrzeć ciepło w jej ciało. W swojej głowie, Abby pochowała go. Starał się sobie wyobrazić stanięcie w obliczu życia bez niej, zmaganie z otworzeniem oczu, nawet wzięciem oddechu, będąc przekonanym, że zniknęła na zawsze. Sama myśl o tym zatrzymywała jego serce martwym. Jego potrzeba jej, jego miłość do niej, chwyciła go za gardło, pozbawiając słów. Więc trzymał ją, uspakajając ją i siebie tym, że był w domu. Ale nadal był inny ciężar na jego sercu. Ból i wina za złamanie obietnicy danej osobie, którą kochał najbardziej.
350
*** Był ledwie ranek, kiedy otworzyła oczy. Pierwsze co zobaczyła, to był Matt. Siedział na fotelu obok łóżka z przedramionami na kolanach i zwieszoną głową. Jego włosy były mokre, policzki świeżo ogolone, jakby wziął prysznic. Taki męski i taki piękny. Chciała wspiąć się na jego kolana i zwinąć się w jego ramionach. Ale coś ją wstrzymywało. Nie trzęsła się już tak bardzo. Matt namówił ją na wzięcie trochę tylenolu, zanim ułożył ich do łóżka. Zwinął się wokół niej, ogrzewając ją własnym ciałem. Z policzkami wtulonymi w jego pierś, spała, czasami wcale nie będąc pewna, czy był prawdziwy. Jeśli to było tylko snem, nie chciała wiedzieć. Nie chciała się obudzić. Teraz, w świetle dnia mogła zobaczyć, że był prawdziwy, a jej oczy zapiekły łzami, których nie potrafiła kontrolować i w pełni nie rozumiała. Odchrząknęła, mówiąc: - Hej. – To jedno zachrypnięte słowo, było wszystkim, co zdołała powiedzieć. Jego głowa szarpnęła do góry i przeniósł się siadając na łóżku obok niej. - Hej. Dotknął jej twarzy, wygładził ręką jej włosy. Każdy nerw w jej ciele mrowił, tak wrażliwy na jego dotyk, na jego obecność. Spojrzała na niego, chcąc go pocałować i trzymać go, ale jej ramiona ciążyły. Ból, który pustoszył jej ciało przez dni, zniknął, ale jej serce było odrętwiałe, jakby jeszcze nie dogoniło. Matt wziął jej dłoń między swoje i przez długą chwilę patrzył na ich splecione palce. W końcu spojrzał do góry. - Jak się czujesz?
351
- Dobrze. - Nie jadłaś. – Jego głos był szorstki i napięty. Nie chciała tego mówić, jako wymówkę czy powód, ale... - Tęskniłam za tobą. – Zacisnęła powieki przed budującymi się łzami. – Tęskniłam za tobą tak bardzo. Przyciągnął jej rękę do policzka, wyciskając pocałunek na jej dłoni. Trzymał ją tak, podtrzymując jej spojrzenie, patrząc jej w oczy, jakby starał się czytać w jej myślach. Jakby nie wiedział, co powiedzieć. Tak samo jak ona. Z wyjątkiem tych dwóch słów krążących w jej głowie. Słów, o których nawet nie chciała nigdy myśleć, jeszcze mniej je wypowiadać, zwłaszcza do jedynej osoby, której wierzyła, że jej nigdy nie zostawi. Ale nadal tam były, zbyt gęste, żeby trzymać je w środku. - Opuściłeś mnie. Jego ręka spięła się lekko wokół jej, ale nie odpuścił, czy też odwrócił się. - Tak. Zrobiłem to. Głęboka barwa jego głosu przytłoczyła ją, kiedy nie robiła żadnych wymówek. Ponieważ chciała ich. Chciała, żeby powiedział, że został zmuszony. Że to nie była jego decyzja. Nienawidziła tego, że miała powód, by powiedzieć te dwa przerażające słowa do Matta, jej serca i duszy. Łza pociekła z kącika jej oka i powoli osunęła się po nosie, zanim spadła na prześcieradło. Potem kolejna. Matt położył się naprzeciwko niej i przysunął blisko. Gładził ją po plecach przez długi czas, przebiegał palcami po włosach. - Przepraszam - powiedział cicho. – Tak cholernie przepraszam, Abby. Pocałował ją delikatnie w usta, czoło, potem się odsunął i ujął jej policzek w dłoń. – Poszedłem tam tego dnia, żeby podpisać papiery. Nie miałem planu, aby cię zostawić. Taka jest prawda. – Zacisnął palce w jej włosach. – Musisz
352
to wiedzieć. Pociągnęła nosem i przytaknęła, przetwarzając i przyjmując. - Nigdy ponownie cię nie zostawię, kochanie. Nie oczekuję, że mi uwierzysz, ale... – Urwał i dotknął czołem jej. Słoność łez paliła jej wilgotne powieki, a szloch przedzierał się przez nią na niewłaściwość tego wszystkiego. Wrócił. Powinna być szczęśliwa, powinna rzucić się mu na szyję i dziękować Bogu i robiła to, była wdzięczna. Ale straciła swoje bezpieczeństwo, linę, wszystko, co trzymało ją przed upadkiem. I nienawidziła siebie za to, ale... nie chciała tylko, żeby wrócił. Chciała, żeby nie wyjechał. *** Matt zapiął Gracie w foteliku samochodowym, rzucił okiem na tylne siedzenie na Jacka i zamknął drzwi. Charlie wrócił już z domu jego mamy i drzemał. Tony stał na podjeździe, jego ekspresja była wyrazem litości zmieszanej z ulgą i gniewem. Nie, nie z gniewem. Z winą. Fakt, że dzieciaki zostały u jego brata, potwierdzał to, jak było źle. - Nie wiem, czego się spodziewałeś - powiedział Tony. Matt patrzył przez ramię brata na gołe gałęzie jaworu. Też nie wiedział. Wszystko, o czym myślał to jak do nich powrócić. Był winny bratu podziękowania. Za bycie wtedy, kiedy jego tu nie było. Za opiekę nad jego rodziną. Ale słowa utknęły mu w gardle. - Nie mam zamiaru kwestionować tego, co zrobiłeś - powiedział Tony. – Wiem, że kochasz Abby i te dzieci, i znam cię na tyle dobrze, aby zrozumieć, że to musiało być cholernie ważne. Ale musisz zrozumieć, że niezależnie od przyczyny, zawsze ponosisz skutki. Nie ważne jak szlachetne to jest, zawsze trzeba ponieść konsekwencje każdego działania.
353
Jego brat owinął go w niedźwiedzim uścisku, oboje trzymali się tak dłużej niż zwykle. Rozdzielili się. - Beth jest wkurzona - powiedział Matt. - Bała się. Wszyscy się baliśmy. Bycie wściekłą, jest jej sposobem na radzenie sobie z tym. Przejdzie jej. Tak. Przejdzie. Ale czy Abby też? Nie zapytał o to brata, możliwość była zbyt przerażająca, aby to usłyszeć. Tylne drzwi samochodu otworzyły się i Annie wysiadła, torując sobie drogę obok niego w pełnym biegu. - Annie, zatrzymaj się! Chwycił ją w pasie dwa kroki od ulicy. - Puść mnie! - Nie, nie puszczę cię. Walczyła z nim przez pełne żalu szlochy i szarpiące się słowa. - Powiedziałam, że nie chcę, żebyś wracał. Ale nie miałam tego na myśli. - Cii. Już jest w porządku. - Nie miałam tego na myśli. - Wiem kochanie. W porządku. Nie ma nic, co kiedykolwiek mogłabyś zrobić, abym nie wrócił do ciebie. Nic. Możesz być złą, możesz krzyczeć, wszystko, co potrzebujesz zrobić, ale nie puszczę cię. Nigdy. W końcu się poddała i objęła go ramionami, nawet kiedy krzyczała na niego, żeby pozwolił jej odejść. Trzymał ją mocno, wyobrażając sobie, jakie byłoby życie bez jej zaufania. Było tak ciężko to wygrać, to było cenniejsze niż złoto, a teraz to stracił. Co zrobi, jeśli tego nie odzyska. Czy kiedykolwiek przyjdzie do niego po złym śnie? Czy złe sny będą o nim? Kto będzie prowadził ją do ołtarza? Kto będzie chronił ją przed światem? Pomyślał o niepewności w jej oczach po tym, jak urodziła się
354
Mary, kiedy zapytała, czy nadal będzie jego księżniczką 63? Kiedy w końcu była wyczerpana, wstał z nią w ramionach i umieścił ją z powrotem w samochodzie. Nie przejmowała się przeprosinami i obietnicami. Dotknął jej warkocza. - Nadal jesteś moją księżniczką - powiedział delikatnie. Nie odpowiedziała. Matt przywiózł dzieci do domu. Zaparkowali, Gracie i Jack pobiegli na podwórko. Po tym, jak się upewnił, że Annie dostała się do domu, również poszedł na tyły. Jack siedział w domku do zabaw. Gracie usiadła, powoli kołysząc się na huśtawce. Nie wiedziała jeszcze jak poruszać nóżkami. Nauczy ją. A może nie. W momencie, kiedy się nauczy, nie będzie chciała, żeby ją już dłużej popychał. Podszedł do miejsca, gdzie Jack siedział na skraju ze zwisającymi nogami. - Cześć, kolego. – Matt położył dłonie po obu stronach ud Jacka, sprawiając, że byli oko w oko. – Chcę z tobą porozmawiać. Co takiego powiedzieli dzieciom. Nie zapytał. A może nie chciał wiedzieć. Przywołał słowa Jacka wypowiedziane na plaży, kiedy mówił o swoim ojcu. On nie żyje. Wypowiedział to tak, jakby mówił, że niebo jest niebieskie. Czy Jack powtórzyłby te słowa również o nim? Matt wypuścił nerwowy oddech. - Założę się, że byłeś przestraszony przez ostatnie kilka tygodni. - Tak. – Jack przestał wymachiwać nogami. – Zastanawiałem się, jaki rodzaj pogrzebu będziemy musieli mieć. Mówili, że cię nie było, ale nikt nie wiedział, gdzie jesteś. – Zatrzymał się i spojrzał na swoje buty. – Chciałem wiedzieć, ale... Nie chciałem, żeby położyli cię w pudełku. Matt nie sądził, że jego serce może pęknąć jeszcze bardziej, ale pojawiła kolejna duża szczelina. Ten mały chłopiec, który powinien myśleć o 63
Ta książka wyciąga ze mnie wszystkie łzy.
355
wyścigach samochodowych i piłce – jego chłopczyk starał się wymyślić skomplikowany memoriał w swojej głowie o zaginionym w akcji. Matt był w pełni tym obrzydzony, wiedząc, że był tego przyczyną. Wszystko dlatego, że nie powiedział nie. Każdy ojciec może zginąć tragicznie, każdego dnia tygodnia i zostawić dzieci cierpiące stratę, ale ból, jaki spowodował swojej rodzinie, był wyborem. Przez cały czas przeklinał Josha, za przyniesienie Abby i dzieciakom zawodu, ale to nawet nie było blisko tego, co on zrobił. Ściągnął Jacka z domku do zabaw na dół i posadził obok Gracie. Uklęknął przed nimi, patrząc w ich niewinne twarze, tak pełne dziecięcej wiary i nienawidził siebie jeszcze bardziej. - Podjąłem złą decyzję. Wybrałem to, co uważałem za słuszne, żeby zrobić, ale tak nie było. To była zła decyzja. Rozumiecie? – Jego głos się załamał. Oczywiście, że nie rozumieli. – Myślałem, że będę mógł iść, pomóc komuś bardzo szybko i zaraz wrócę, ale... to nie wyszło w taki sposób. Gracie nie była teraz już na huśtawce, a on chwycił za ich ramiona w błagalnym geście. - Tak mi przykro. – Matt nie mógł powstrzymać łez, które zebrały się w jego oczach, kiedy przyciągnął ich do swojej piersi. Ukrył twarz we włosach Gracie. Wydawało się, że minęły godziny, zanim Matt poczuł, małe ramiona owijające się wokół szyi z obu stron, a imadło miażdżące jego serce w żelaznym uścisku, rozluźniło się odrobinę. Ujął za tył ich główek i zatopił się w nich siadając na ziemi, przyciągając oboje na kolana. I płakał razem z nimi, całował świeży zapach szamponu dla dzieci, wycierał łzy, które spływały po ich policzkach i pomyślał, że może zaczął powoli odbudowywać jedną z wielu płyt mostu, który zburzył. Po tym chcieli się bawić, jakby wszystko zostało wybaczone, co sprawiło, że chciało mu się płakać jeszcze raz.
356
Rozdział 39 Trzy dni od jego powrotu. Trzy dni poruszania się wokół siebie po domu, koncentrując się na dzieciach, szukając rutyny. To było ciężkie, Matt wiedział. Abby chciała być szczęśliwa, ale była też zła i zraniona. Miała prawo być, ale to zaszło dalej niż to. Straciła wiarę w niego, w nich. Odwracała się do niego każdej nocy, przywierając do niego, jakby chciała wiedzieć, że żyje i oddycha, nawet we śnie. Jakby potrzebowała powstrzymać go przed ponownym opuszczeniem jej. Ale wraz ze wschodem słońca przychodziła niewidzialna przestrzeń między nimi. Niewidoczna, ale tak gęsta, że nie mógł przejść przez nią. Oboje niezwykle uprzejmi, kiedy każda komórka w jego ciele była napięta i związana. To było nie do zniesienia, a wszystko między nimi krążyło tuż pod powierzchnią. Nie chciał niczego stojącego między nimi w dzień ślubu – dzień, który nadejdzie za czterdzieści osiem godzin i żadne z nich o tym nie wspomniało. Wiedział, że była bardzo realna możliwość, iż miała wątpliwości, ale nie miał odwagi zapytać. Będzie ślub. Nawet jeśli będzie musiał czekać całe życie. Matt wśliznął się do ich sypialni i przez chwilę po prostu ją obserwował, jak stała przy oknie. Wyglądała na taką małą i delikatną, z oświetlającym ją popołudniowym słońcem. Ta scena przypomniała mu o nocy, w której oświadczył się jej, jak patrzył na nią stojącą w świetle księżyca, klęcząc na jednym kolanie. Tej nocy obiecał jej spędzić swoje życie czyniąc ją szczęśliwą, a potem, zanim jeszcze powiedział „Tak”, złamał jej serce, był jeszcze jedną osobą, która ją zostawiła. Ta wiedza sprawiała, że czuł się chory.
357
Abby odwróciła się na dźwięk zamykanych przez niego drzwi i jego żołądek zacisnął się. Jej twarz nadal była zbyt szczupła. Ciemne plamy wciąż znajdowały się pod oczami, nie zanikały. Ale nadal była tak cholernie piękna, że zapierało mu dech w piersiach. Stała sztywno z ramionami owiniętymi wokół ciała, jakby musiała chronić siebie. Przed nim? - Hej - powiedział, poruszając się po pokoju. Pochyliła się obok łóżka, żeby podnieć poduszkę. - Hej. Obserwował, czekał, miał nadzieję, że powie coś więcej, ale tylko omijała go, kiedy poruszała się wokół łóżka, szarpiąc za pościel i kołdrę. Po jej trzecim przejściu stanął przed nią, blokując jej drogę. Był cierpliwy, nie naciskał, ale nie mógł już dłużej. Ignorowanie problemu nie było w jego naturze. - Przepraszam - powiedziała, jej głos był płaski i kontrolowany. Nie chciała na niego spojrzeć, a to przerażało go bardziej niż cokolwiek innego. - Abby, musisz do mnie mówić. – Jego dłonie zacisnęły się po jego bokach, chcąc tak bardzo ją chwycić, kiedy odwróciła się do łóżka. – Proszę. Krzycz na mnie, wrzeszcz. Uderz mnie, na litość Boską. Cokolwiek. Wiem, że cię zraniłem. Wiem, że byłaś zdruzgotana, kiedy myślałaś... Odwróciła się do niego. - Zdruzgotana? Jesteś zaskoczony? Chciał powiedzieć, że nie, ale zanim zdążył się odezwać ona go uprzedziła. - Cholerna racja, że byłam zdruzgotana. – Jej oczy nie były dłużej smutne, zapłonęły gniewem i bólem. – Jakbyś się czuł, gdybyś obudził się, a mnie by nie było? Byłbyś zdruzgotany? Byłbyś zdruzgotany, jeśli zjechałabym
358
z klifu pewnego dnia? Po tym jak obiecałam ci, przysięgłam ci, że tego nie zrobię? Byłbyś zdruzgotany, wyjaśniając dzieciom, że tak, kocham je, ale nie wiesz, dlaczego je zostawiłam? Podczas przeszukiwania szafy za małymi, czarnymi ubrankami i maleńkimi, czarnymi butami, które wkłada się na pogrzeb. Pogrzeb, który się nigdy nie wydarzy, bo tam... nie ma nawet c...ciała? - Przestań. – Uniósł rękę, żeby ją pocieszyć. – Abby... - Kiedy Gracie patrzyła na ciebie ze łzami w oczach i zapytała, dlaczego Bóg chce teraz także jej nowego t...tatusia? - Cii. Przestań. Przepraszam. – Chciał, żeby była zła, a nie złamana. Każda jej łza cięła głęboko, ale te łzy, które przelała z jego powodu? Te były jak połykanie odłamków szkła. Chwycił ją i przyciągnął do siebie, cofając swoje własne łzy. - Nigdy nie wybaczę sobie, że cię skrzywdziłem, więc ja... - To dlaczego? – Cofnęła się i spojrzała na niego, jej twarz była mokra, oczy czerwone i błagające. – Powiedz mi dlaczego? Jak mógł jej to wyjaśnić, skoro nadal próbował to wyjaśnić sobie? Usiadł na fotelu w sypialni i wciągnął ją na swoje kolana. Wziął drżący oddech i powiedział jej wszystko, streszczając spotkanie, nic nie pomijając. Słuchała w milczeniu, każdego słowa, palcami skręcając rąbek koszuli. - Moja klatka piersiowa bolała, dopóki nie pomyślałem, że ciśnienie w kabinie musi być wyłączone. I byłem chory. Po raz pierwszy w życiu wymiotowałem w samolocie. Wszystko we mnie krzyczało, ale nie było już odwrotu. – W końcu po tym, co zrobił i po tym, co mógł stracić, to wyżerało w nim przez cały czas dziurę. – Nie sądziłem, że miałem wybór. Głos w nim, ten sam, który obwiniał Josha, krzyczał, Ty zawsze masz wybór. - Był taki moment na tym spotkaniu, gdy... Pomyślałem,
359
pozostawienie kogoś na śmierć, nie może być słuszne. – I nadal nie wiedział. Wizja tego, że wraca do domu tego dnia do Abby, jego serca i duszy, je obiad i całuje swoje dzieci, kiedy inny mężczyzna w tym czasie był torturowany, sprawiała, że czuł się chory. Złamać komuś serce, czy pozwolić komuś umrzeć? Ale widząc ją teraz taką załamaną i płaczącą, nic nie mógł poradzić, tylko żałować, że nie zrobił tego inaczej. - Przykro mi, kochanie. Wiem, że to nie pomoże, ale naprawdę tak jest. Nachyliła się do niego nieznacznie, a następnie po trochu zrelaksowała. Siedzieli tak przez długi czas, jego ręka poruszała się delikatnie po jej plecach, jej głowa schowana była pod jego brodą. Myślał o tym, jak powiedziała mu o swojej mamie, złości i bezsilności jaką czuła. Nigdy, nawet za milion lat nie myślał, że zrobi to samo. Uczyni, że ona zakwestionuje jego miłość i swoją wartość. - To nie było z twojego powodu, kochanie. Jeśli nie wierzysz w nic innego, proszę uwierz w to. Pokiwała głową, ale odsunęła się i wyszła z jego ramion. Słowa Tony’ego wróciły do niego. To były konsekwencje. Złamał swoje słowo. Zostawił ją. I to mogła być jedna rzecz, której mogła mu nigdy nie wybaczyć. Lodowate uczucie przebiegło przez niego. Jego serce waliło, kiedy wstał i ponownie zmniejszył odległość między nimi. - Proszę, powiedz mi, że cię nie tracę. Abby odwróciła się i spojrzała na niego, jej wyraz twarzy był pełen bólu i krzywdy. Długie sekundy ciszy były ogłuszające. Jej broda drżała, jej zielone oczy były oceanem łez. - Wybaczam ci, robię to i rozumiem. To jest tylko... – Pokręciła głową. – Moje serce pękło, Matt. Jest złamane. A jeśli odejdziesz ponownie... jeśli
360
skończę jak moja mama... - Abby. – Ujął jej twarz w dłoniach, zmuszając jej oczy, aby spojrzały na niego, mając nadzieję, że spojrzy głębiej. – Spójrz na mnie. Nie zostawię cię ponownie. Przysięgam. - Teraz tak mówisz, ale skąd wiesz? Skąd wiesz, że nie poczujesz tego przyciągania ponownie? Podskakuję, za każdym razem, gdy dzwoni telefon. Gdy wychodzisz z pokoju, myślę, że powinnam się pożegnać. Boję się każdej sekundy i nienawidzę tego. Nie mogę... - Możesz, możesz, kochanie. – Jej wyraz twarzy zagrażał, że on upadnie na kolana. Przytulił ją do siebie i trzymał mocno. - Nie pośpieszam cię. Nie mam zamiaru. Po prostu... - Jestem tak cholernie przerażony, że cię stracę. Jej ramiona owinęły się wokół niego w śmiertelnym uścisku. Trzymając się go, mimo że był tym, który spowodował ból. - Będzie w porządku. Z nami będzie w porządku. I tak będzie. Poczeka na to, żeby zaufała mu ponownie – tak długo, jak będzie trzeba, poczeka. Sprawi, że będzie w porządku. Nie mógł zaakceptować niczego innego. *** Matta nie było, kiedy Abby się obudziła. Mimo że powiedział jej, że musi udać się do bazy, aby zdać raport z misji, walczyła z odruchami lęku i mdłości. Dzieci były w szkole. Mary spokojnie spała w kołysce. Był piątek. Dzień przed ślubem. Jej umysł pracował nadprogramowo, krążąc wokół wszystkiego co się stało. Myślała, że nie żyje, potem wrócił. Obiecał, że nigdy więcej jej nie zostawi i miał to na myśli. Nie miała co do tego wątpliwości.
361
Ale mówił tak wcześniej. Około południa zadzwoniła Angie, aby sprawdzić co u niej. - Jesteś pewna, że nie chcesz, abym wpadła dzisiaj wieczorem? - Nie. Nie ma takiej potrzeby. Obiecuję. Mam zamiar po prostu spędzić spokojnie noc, położyć się wcześnie do łóżka. Miejmy nadzieję. Joe nie mógł wziąć wolnego z pracy, aż do teraz, a Abby nie chciała, żeby przyjechali dwoma samochodami. Nie będzie żadnego przyjęcia wieczorem, nalegała na to. Rodzina Matta zrobiła wystarczająco dużo, aby przygotować wszystko w tak rekordowym czasie. Znając miasto lepiej niż Abby, rodzina Matta zorganizowała wszystko – Kościół, miejsce wesela, zespół, obrączki. Ona i Marge zamówiły kwiaty i catering zaraz po święcie Dziękczynienia. Fakt, że Abby mogło nawet przyjść to na myśl, czynił ją fizycznie chorą już raz tego ranka. - Więc - powiedziała Angie - jak się masz? I jeśli powiesz, że w porządku, to przysięgam, przyjadę tam w tej chwili i cię uderzę. Abby lekko się zaśmiała. Zawsze mogła liczyć na Angie, aby poprawić sobie nastrój. Może powinna pozwolić wpaść przyjaciółce wcześniej. Ale co, jeśli nie mogła tego zrobić? Co, jeśli potrzebowała więcej czasu? - Ze mną okej. Mogę tak powiedzieć? - A Matt? Abby patrzyła na płytki w kształcie rombu przy kuchennym zlewie, pamiętając inny moment, kiedy tak tutaj stała. Matt za nią, jego usta na jej szyi. - U niego w porządku. – Te słowa wyszły, zanim nawet pomyślała. Może Angie miała rację na temat jej automatycznej odpowiedzi. Ponieważ on był daleki od bycia w porządku. Trzymał ją ostatniej nocy, a ona płakała. Płakali razem. Za ból, jaki wycierpiała, za dystans utrzymujący się między nimi, w obawie, że stracili coś, czego nigdy nie będą mogli odzyskać. Zmusiła swoje gardło do przełknięcia.
362
- Odbiera dzieciaki ze szkoły i zabiera je na obiad, powiedział, że chce z nimi porozmawiać i spędzić więcej czasu. To był jej własny pomysł, jakiś czas temu, aby nie spędzali dzisiejszej nocy razem, żeby nie mógł widzieć ani rozmawiać ze swoją panną młodą w ostatnią noc przed ślubem. Nie podobało się to Mattowi, ale roześmiał się i pocałował ją, mówiąc: „Cokolwiek tylko sobie życzysz.” Tak jak zawsze to robił. Chciał po prostu, żeby była szczęśliwa. - Wiesz, że to nie byłoby z twojej strony nierozsądne, że mogłabyś być zmartwiona, Abby, nawet jeśli chciałabyś przesunąć ślub troszeczkę. Abby wpatrywała się w gigantyczny, drewniany zestaw do zabaw na podwórku. Ten, na który nalegał Matt, żeby mieć tam w dniu, kiedy się wprowadzą. Zebrał swoich braci i kilku kumpli z zespołu, aby go zmontowali, kiedy był z nią w Raleigh. „Dzieciaki potrzebują huśtawek”, powiedział. Łzy paliły ją pod powiekami. - Ja... - Uważaj – powiedziała Angie. Prawie powiedziałaś, że z tobą w porządku, prawda? Widzisz? Znam cię. I wiem, że myślisz, że to jest jeszcze kolejny raz, kiedy ktoś cię zostawił. Bóg wie, że mam ochotę udusić tego mężczyznę, ale to nie jest to samo, Abby. On nie odszedł od ciebie. Abby poczuła, jak się cofa. Była doświadczona w dziedzinie wyłączania uczuć, w momencie kiedy została zraniona, nie wiedziała jak tego nie robić. - Nie wiem co mam robić. - Tak, wiesz. Kochasz go. Tygodnie temu obiecywałaś kochać go na zawsze, na dobre i na złe. Czy miałaś to na myśli? Miała to na myśli. To się nie zmieniło. To nie mogło się zmienić. - Daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie co do dzisiejszego wieczoru. Albo jutra. Wiesz, że cię kocham, cokolwiek zdecydujesz. Ale jeśli złożysz tę przysięgę, musisz być pewna.
363
- Wiem. Też cię kocham. I dziękuję ci. Abby zakończyła połączenie i patrzyła przez okno na nic. Była pewna, że kocha Matta. Że chce z nim spędzić resztę życia. Ale był też olbrzymi głaz leżący na jej sercu. Chciała, żeby wszystko było idealne, a teraz takie nie było. Nie powinieneś czuć się przerażony i złamany na dzień przed ślubem. Przeszła przez zajęcia dnia, odtwarzając słowa Angie, kiedy zajmowała się Mary i starała trzymać się tak, jak robiła to zawsze. Zajęła się nigdy niekończącym się praniem, zmianą pościeli i podnoszeniem zabawek. Po tym jak zjadła w samotności kolację, położyła dziecko w kołysce, w nadziei, że będzie spała przez całą noc. Posprzątała i wyniosła worek ze śmieciami na zewnątrz. Było zimno, ale nie tak mroźnie, jak to było wcześniej. Właśnie miała pośpiesznie wrócić do środka, kiedy wyblakły, niebieski samochód zatrzymał się na podjeździe. Abby patrzyła, jak młoda kobieta wysiada z fotela kierowcy, jej blond włosy kołysały się, kiedy podeszła, aby otworzyć drzwi od strony pasażera. Jej głowa zniknęła na chwilę, zanim pojawiła się, pomagając komuś powoli wysiąść z samochodu. Mężczyzna potknął się i złapał za otwarte drzwi, aby się ustabilizować. Ich głosy były stłumione przez odległość, ale Abby nie przegapiła czułego pocałunku, jaki kobieta złożyła na jego policzku. Tylne drzwi otworzyły się i wysiadło dwóch małych chłopców, może sześcio i pięcioletni. Cała czwórka zbliżała się jak jedność, jeden zbolały krok za drugim. Skrzywiony grymas na ustach mężczyzny i jego jęki bólu zachęciły ją do spotkania w połowie drogi. Lewa strona jego twarzy była wściekle czerwona, seria szwów biegła od policzka do wygolonego skrawka włosów. Zmusiła się do uśmiechu. - Cześć. Czy mogę w czymś pomóc? - Tak, proszę pani. Jestem sierżantem pierwszego stopnia, Ray Evans. To moja żona, Sue. Moi chłopcy, Johny i Bo. Szukamy, starszego komendanta
364
McKinney’a. Powiedziano nam, że tutaj mieszka. Zanim Abby mogła odpowiedzieć, starszy chłopiec, chudy i piegowaty, przemówił: - Przyszliśmy, aby podziękować mu za uratowanie naszego tatusia. Mniejszy chłopiec podał jej kartkę papieru z dziecięcym rysunkiem. Cztery trzymające się ludziki, dwa małe, jeden średni, a jeden wielki, aż do nieba z podpisem „Tatuś”, napisanym dziecięcym pismem. Kolana Abby zrobiły się słabe. Znajomy ból ścisnął jej serce. Nie mogła odwrócić wzroku od widoku przed nią: młoda kobieta ze łzami w oczach, mężczyzna w oczywistym bólu, ale starający się stać prosto i dumnie, nawet przed nią. Coś na co nie zasługiwała. Coś, co Matt robił. - Przepraszam - w końcu udało się jej powiedzieć. – Nie ma go tutaj. Mogę do niego zadzwonić, może, jeśli chcecie zaczekać? Wzrok mężczyzny opadł na chodnik, ale szybko się pozbierał. - O nie, proszę pani. Musimy wracać z powrotem. Nawet nie powinno mnie tutaj być. Mogłaby pani po prostu powiedzieć mu, że wpadliśmy? Chcąc podziękować mu osobiście i w ogóle. - Tak, oczywiście, że mu powiem. Łza zsunęła się po twarzy kobiety, obok ciemnych cieni pod oczami. Nic nie powiedziała, tylko sięgnęła po dłoń Abby i uścisnęła ją w ostrym, kościstym uścisku. - Dobrze, więc – powiedziała, kiedy kobieta puściła jej rękę. Odwrócili się, żona podtrzymywała ciężar męża, jego ramię było owinięte wokół jej drobnych, druga ręka mężczyzny spoczywała na ramieniu syna jak na niskiej kuli. Abby przełknęła, aby nie utknęła w jej gardle gula. To mógł być Jack, chętnie oferujący się z pomocą dla swojego bohatera. Ta kobieta mogła być nią, poza słowami wdzięczna, nadal starająca się przetworzyć cud powrotu
365
męża. Jej modlitwy – za kogoś takiego jak Matt, sprowadzającego jej męża do domu – zostały wysłuchane. Obserwowała, jak otwierali drzwi i ostrożnie manewrowali rannym, ale żywym, by mógł dostać się do samochodu. Patrzyła jak odjeżdżają z podjazdu, potem jej wzrok padł na rysunek w ręku. Kolory wirowały i rozmazywały się, kiedy jej oczy wypełniły się łzami. To dlatego. Powód był tuż przed nią. To dlatego ją zostawił. I kochał ją tak mocno, że żałował tego. Och, Matt. Czy ona byłaby wystarczająco silna, by zaryzykować wszystko, aby uratować życie? Nie wiedziała. Nie czuła się silna. Choć przetrwała nieobecność Matta. Ciemne, ponure godziny, których nie chciała pamiętać. Prześledziła postać matki na rysunku. Czy to tak jej własna matka się czuła? Ciało i umysł tak czarne z żalu po śmierci męża, że nie mogła dostrzec nic innego? Nawet swojej córki? Przez całe życie Abby chciała coś znaczyć, być kochaną naprawdę. Matt żałował tego, że ją skrzywdził... to było prawdziwe. I jego miłość także była prawdziwa. Tak prawdziwa, jak jej miłość do niego. Z rysunkiem dziecka w ręce, zapłakała oczyszczającymi łzami ulgi i przebaczenia, pełna po brzegi niezachwianej świadomości tego, czego pragnęła. Że była wystarczająca, że może była również wystarczająca dla matki. To, że Matt zostawił ją, nie było z jej powodu. Uśmiechnęła się przez łzy. On nie zmienił swojego zdania. I nie zostawi jej ponownie.
366
Rozdział 40 Matt stał z przodu kościoła Św. Pawła tuż przy ołtarzu, gdzie został ochrzczony i otrzymał swoją pierwszą komunię. Zimowe słońce było nisko, rozsyłając kawałki kolorowego światła przez witraże świętych w oknach. On i jego bracia stali jak linia czarno białych pingwinów z Jackiem bezpośrednio przed nimi, opierającym się o jego nogi. Jako honorowo zwolniony Navy SEAL nie nosił białego stroju – co było przeznaczone dla czynnych czy też tych w stanie spoczynku. I to było w porządku. Lepiej niż w porządku. Ponieważ właśnie tym był. Byłym Navy SEAL. Robił wszystko co mógł, aby nie sprawdzać zegarka. Na przemian rozciągał i zaciskał palce na swojej nodze. Skupiając się na utrzymaniu kropli potu pod powierzchnią, skanował tłum. Jego dziadkowie. Ciotka i wujek, których nie widział od lat. Jego kumple stojący z tyłu kościoła, pomagający w usadzaniu gości. Jack zadarł głowę, żeby spojrzeć na niego, w oczywistej kwestii. Jak długo jeszcze? Matt odpowiedział uspokajającym klepnięciem w ramię, a Jack kontynuował wpatrywanie się w drzwi na końcu nawy głównej. Tak jak on. Ona była tam. Nadchodziła. Oczywiście każdy pan młody mierzył się ze strachem, że jego narzeczona może zerwać z nim w ostatniej sekundzie. Nie będzie mu łatwo oddychać, dopóki nie zobaczy jej idącej ku niemu. Po rozmowie z dziećmi ostatniej nocy pojechał do D.C. i był u Sekretarza Kedlara o ósmej rano z papierami w ręku. Dobrze, że ten człowiek go lubił. Matt chciał, żeby to było oficjalne. Chciał wręczyć te
367
dokumenty Abby dziś wieczorem, mając nadzieję, że usunie to wszelkie wątpliwości z jej głowy, dotyczące tego, iż nie był pewny sposobu w jaki chce spędzić resztę swojego życia. Matt czekał na pierwszą nutę, tę, która sprawia, że wszyscy wstają. Tę, która powie mu, że reszta jego życia właśnie miała się rozpocząć. Widok jego mamy eskortowanej w stronę ołtarza przez jednego z jego kolegów z drużyny, z Mary śpiącą w jej ramionach, był piękną rzeczą. Szli dalej, aż do pierwszego rzędu i przesunęli się. Jego tata posłał mu delikatne kiwnięcie głową. Ich męski kod znaczący, że wszystko jest dobrze. A wtedy rozpoczęła się muzyka. Jego siostra przyszła pierwsza, mając na sobie elegancką, czarną sukienkę koktajlową. Wszystkie jego bratowe, szły za nią, każda w innym stylu, ale wszystkie miały na sobie czerń. Takie zgodne z naturą Abby, która nalegała, żeby każda kobieta nosiła to, w czym czuła się najwygodniej. Beth była ostatnia, trzymając bukiet w jednym ręku a drugą trzymając mocno Charliego. Mądra decyzja, ponieważ jego dwuletni diabeł tasmański kiwając się agresywnie trzymał poduszkę na obrączki przez całą drogę. Tak. Uśmiech zagościł na ustach Matta. Pełen niegodziwości, ten jeden. Charlie rzucił poduszkę jak frisbee pod nogi Tonego, potem odsunął się od Beth i usiadł na kolanach dziadka. Annie i Gracie szły obok siebie do ołtarza. W białych sukienkach z przewiązaną czarną aksamitną szarfą prawie dotykającą czarnych, błyszczących bucików z klamerkami. Każda dziewczynka miała na głowie wianek z białych kwiatów. Kwiaty Gracie były otoczone przez lawinę dzikich loków, a włosy Annie były uczesane w warkocze, owinięte wokół głowy niczym korona. Obie nosiły srebrne naszyjniki z serduszkiem, które podarował im ubiegłej nocy, symbol jego miłości i jego obietnicy, że zawsze będą jego malutkimi dziewczynkami. Gracie tryskała zadowoleniem nad jej nową
368
nagrodą, ale błysk w oczach Annie, powiedział mu, że to było dobre posunięcie. Żadnych błyskotek dla chłopców, ale przypiął swój Trójząb SEAL do marynarki Jacka. To była loteria, co do pewności, kto z nich był bardziej dumny. Dziewczynki sypały płatki czerwonych róż z białych koszyczków swoimi małymi rączkami, idąc wzdłuż nawy. Annie pracowała zgodnie ze wzorem, umieszczając jeden z lewej, drugi z prawej, krocząc tak ostrożnie, jakby przechodziła polem minowym, Gracie wypełniała luki, rzucając solidne garście i uśmiechając się od ucha do ucha, kiedy spadały. Około w trzech czwartych drogi Gracie zatrzymała się i wskazała na niego, jakby była opadającym w dół samolotem. - Sypię moje kfiatuski - powiedziała pewnego rodzaju donośnym szeptem, wskazując na swój koszyczek i dostając śmiech od zgromadzonego tłumu. Boże, kochał ją. Wszystkich ich. Oni byli jego od pierwszego dnia, kiedy ich spotkał. A on był ich od momentu, jak uderzyła go w plecy piłka Jacka. Annie dotarła do końca ołtarza, zatrzymała się i spojrzała do koszyka. Potem odwróciła go do góry nogami, wysypując niezużyte płatki w stos. Nadal rozsypywała je ładnie po szerokim dywanie na końcu jedwabnego bieżnika, dopóki Beth nie zapewniła jej, że już było dobrze i wprowadziła ją, aby stała blisko niej. Wszyscy tam byli. Z wyjątkiem jego narzeczonej. Koncentrował się na oddychaniu. Nie ma mowy, żeby zemdlał na własnym ślubie. Poruszył stopami, przysuwając Jacka do siebie jeszcze bliżej. Pierwsze nuty marszu weselnego powiały przez kościół jak podmuch wiatru i wszyscy wstali. Nadal jej nie widział. A potem zobaczył. Weszła w pole widzenia i stanęła w przedsionku tuż obok głównych drzwi kościoła. Kobieta, która posiadała jego serce, zanim jeszcze poznał jej imię.
369
Z Joe i Angie po obu jej stronach Abby zdawała się unosić ku niemu. Długa kaskada jedwabiu opływała krągłości jej ciała, zanim opadała na podłogę. Jego oczy odnalazły jej i jego serce biło mocniej z każdym jej krokiem. Była tutaj. Była jego. A on będzie pracował, dopóki nie sprawi, że wszystko będzie w porządku. Cała trójka zatrzymała się na najniższym stopniu prowadzącym do ołtarza i Matt był tam, biorąc rękę Abby, zanim Joe i Angie dokończyli swoje słowa „My”, w odpowiedzi na pytanie „Kto oddaje tę kobietę?” Tak, znał tradycję, ale on był tym który brał. Usta Abby wygięły się w najsłodszym uśmiechu, oczy pojaśniały... tańcząc. - Mam ją - powiedział, umieszczając rękę wokół jej ręki, z jego drugą na jej plecach, jakby prowadził ją te trzy kroki w górę. Drużba zachichotał i Matt złapał Beth na przewracaniu oczami. Cokolwiek. Abby była jego. Ojciec Mike odchrząknął, gotowy by zacząć. Tak jak Matt – bardziej niż gotowy uczynić Abby swoją żoną. Starał się mocno skupić na słowach ojca Mike’a, wiedział, że to było ważne, ale trudno było się skupić na czymś innym niż Abby, kiedy była tak blisko, wyglądając tak pięknie. Jej oczy były zwrócone na kapłana, jak dobra, mała katolicka dziewczynka, jaką była. Jego były na niej. Jej ciemne włosy były upięte na czubku głowy i usiane ślicznymi, małymi kwiatkami. Później opadały w dół. Wyobrażał sobie długie pasma ślizgające się między jego palcami, rozłożone na jego poduszce. Zacząłby od jej szyi, potem poprowadziłby usta niżej, na jej piersi i ... Huh? Szarpnął oczy do góry, aby zobaczyć rozbawione spojrzenie Abby. Jej głowa przechyliła się lekko, jej śliczne małe brwi uniosły się, jakby chciała powiedzieć ‘Naprawdę?’ Delikatnie kiwnęła w stronę Ojca Mike’a, który absolutnie nie był rozbawiony.
370
Matt przybrał swój najlepszy ‘jestem pełen uwagi’ wygląd twarzy i podniósł rękę Abby do swoich ust, chowając swój uśmiech za pocałunkiem. Tak cholernie szczęśliwy, że wychodził ze skóry. Wreszcie, po trwającej długo przemowie o tym, co oznaczało małżeństwo, Matt posłusznie powtarzał słowa kapłana. Następnie była kolej Abby. - Proszę, powtarzaj za mną: Ja, Abigail Nicole. Abby zamrugała na Matta. - Ja... Abigail Nicole. - Obiecuję... - Obiecuję... – Abby zamarła. Odsunęła ręce od Matta i podniosła jedną, sygnalizując kapłanowi, by przestał. Serce Matta jęknęło. Czas się zatrzymał, kiedy szukał znaku, wskazówki do jej myśli. Modląc się, żeby to nie były wątpliwości. Jej pierś unosiła się i opadała wraz z szybkimi i płytkimi oddechami, kiedy potrząsała rękami, jakby szykowała się do głównego fortepianowego utworu. Otarła dłonie o spódnicę sukni. Czekał, wstrzymując oddech, jak wszyscy inni zgromadzeni w kościele. Ojciec Mike zrobił krok do przodu. - W porządku? - Tak. – Jej głos był jasny i pewny i położyła ręce, które trzęsły się jak małe ptaszki, z powrotem na jego. Matt przeszukał jej oczy za tym szklistym spojrzeniem, tuż przed tym, jak się mdleje. Ale one były czyste i jasne jak zawsze, a ona patrzyła prosto na niego, tak głęboko, że mogła dotknąć jego duszy. - Gotowa? – zapytał ojciec Mike z wyrazem cierpliwości, jakby miał na co dzień do czynienia z przerwaniem i pozbieraniem się panny młodej. Abby pokiwała głową, a potem przystąpiła do przysięgi, bez czekania na zachętę.
371
- Obiecuję – ścisnęła dłonie Matta i on ścisnął ją z powrotem jako jego zapewnienie – kochać cię. Trzymał jej dłonie nieco mocniej, jego kciuki zataczały okręgi na jej skórze, kiedy brała głęboki oddech i wypuszczała powietrze. - I ja – jej oczy napełniły się nagłymi łzami i jej głos zadrżał – obiecuję... że... – Zassała haust powietrza. Matt wziął jej twarz w dłonie i przyłożył czoło do jej. - Abby. – To było tylko słowo, szept. Ukojenie, ale także błaganie. Zakryła jego dłonie swoimi i szepnęła do niego. - Zrobiłeś słuszną rzecz. Powoli, wciąż trzymając jej twarz, podniósł głowę, by spojrzeć jej w oczy. - Zrobiłeś. – Jej oddech szarpnął. – Dokonałeś właściwego wyboru, a ja wiem, że nie odszedłeś ode mnie. – Łzy opadły, zatrzymując się na jego dłoniach, ale jej uśmiech powiedział mu, że to były te szczęśliwe. – Obiecuję to wiedzieć. - Abby... - I nigdy cię nie opuszczę. Jego dzielna dziewczynka. Za każdym razem myślał, że to niemożliwe, aby kochać ją jeszcze bardziej... - Abigail? – Kapłan przerwał jej uwagę. Uśmiechała się i płakała, i jeśli kiedykolwiek był moment, że serce mężczyzny może wybuchnąć ze szczęścia, to był ten czas. Ojciec Mike odchrząknął. - Um... Abigail Nicole, czy ty bierzesz... - Tak, ona bierze - powiedział Matt. – Zdecydowanie ona to robi. – Potem jego usta pokryły jej i nie dbał o resztę. Nie o przysięgę czy księdza lub gości. To nie był rodzaj pocałunku w stylu: ‘a teraz możesz pocałować pannę młodą’. To było bardziej, jak dwie dusze odnajdujące z powrotem
372
drogę do siebie po tym, jak się zgubiły w ciemności na zbyt długi czas. Został sprowadzony do rzeczywistości przez klepnięcie Tony’ego w ramię. Abby wydawała się niewzruszona ich miejscem tak jak on i prawie pocałował ją kolejny raz, ale odgłos klaskania przeniósł go ponownie do rzeczywistości. Zdumiony wyraz na twarzy Abby obrócił się w czystą radość i szeroki rozprzestrzeniający się na jej twarzy uśmiech. Matt wziął dłoń żony i spojrzał na tłum rodziny i przyjaciół, kiedy ksiądz przemówił. - Przedstawiam wam, Pana i Panią McKinney. *** Pomieszczenie migotało światłami i ludźmi, dosłownie brzęczało od muzyki zespołu grającego na jednym końcu i tłumu stukającego się szklaneczkami przy barze po drugiej stronie. Przestrzeń pomiędzy była w połowie wypełniona stołami obleczonymi białymi obrusami, migoczącmi malutkimi świeczkami oraz parami wirującymi po drewnianym parkiecie. Abby stała obok Matta w kręgu wysokich mężczyzn, wszystkich ubranych na biało. Z wyjątkiem Matta. Jak jej wyjaśnił podczas ich pierwszego tańca, zrezygnował z tego zaszczytu dla niej. Przedstawił ją swoim kolegom z drużyny, tym których jeszcze nie spotkała i śmieli się, dobrodusznie ostrzegając ją przed ich niegodziwym przyjacielem. Ramię Matta zaciskało się wokół jej talii i przyciągał ją bliżej z każdym nowym mężczyzną, który się zbliżał. Słodkie, ale zupełnie niepotrzebne. Jego marynarka była rozpięta i przebiegła trzęsącą się dłonią w górę jego jedwabnej, białej koszuli, kochając uczucie jego twardych mięśni i mężczyzny pod spodem. I wiedząc, że on jest jej. Odwróciła głowę, by spojrzeć na niego i uśmiechnąć się, oczekując, że ją pocałuje. I tak się stało. To także przegoniło innych mężczyzn dalej.
373
Przyciągnął ją, stawiając przed nim tak, że ich ciała były przyciśnięte do siebie. - Zrobiłaś to celowo - powiedział, uśmiechając się w jej usta. - Tak, zrobiłam. – Wsunęła ramiona do góry i objęła go za szyję, patrząc na swojego wyjątkowo wspaniałego męża. – Dlaczego mężczyźni nie mogą patrzeć jak inny mężczyzna całuje swoją żonę? - Zazdrość, może? Nie wiem. – Pocałował ją ponownie, przesuwając rękę do jej szyi. – I nie obchodzi mnie to. - Matt. – Rozważała to, żeby mu nie mówić o sierżancie Tyler. Przez około pięć sekund. Matt był jej najlepszym przyjacielem, nie mogła, nie chciała ukrywać rzeczy przed nim. Poza tym miała wiadomość do przekazania. - Hmm? – Odpowiedział, jego usta wibrowały na jej gardle. - Miałeś gości wczoraj... - Hej, Matt – powiedziała Lizzy. – Widziałeś J.T.? Mama chce zdjęcie. - Nie, przykro mi. - W prządku. Kontynuujcie. – Lizzy uśmiechnęła się i poszła dalej. Matt pochylił głowę, usta, żeby robiły nikczemne rzeczy tuż poniżej jej ucha. - Na czym stanęliśmy? - Cóż, miałam powiedzieć ci... – Ruch tuż za Mattem przykuł jej wzrok. – O rety. - Co? – Matt odwrócił się, podążając jej linią wzroku przez ramię. - Myślę, że właśnie widziałam nogi Jacka znikające pod tym stołem. Roześmiał się, pozwalając rękom spocząć na jej plecach tak, jakby tańczyli. - To wszystko? Abby obejrzała się wokół niego po raz kolejny. Rząd prostokątnych stołów, połączonych końcami był ustawiony przez całą ścianę sali
374
bankietowej. Pokryty białymi obrusami, dotykającymi podłogi,
a każdy
centymetr ich powierzchni wypełniony ciasteczkami. Matt musiał wyjaśnić jej, że to była rodzinna tradycja, aby każda krewna przyniosła ciasteczka na przyjęcie, ale nigdy w jej najdzikszych fantazjach, nie wyobrażała sobie tak ogromnej ilości i rodzajów. To była scena sama w sobie. Kobiety podkradały się wzdłuż stołów punktując i spekulując. Wybierając, które ciasteczko zjeść pierwsze, to było jak rytuał godowy, a mężczyźni jedli nie przejmując się tym. A potem były dzieci, skradające się na paluszkach po cokolwiek bez orzechów. A następnie był jej syn. Pod stołem. - Matt, on nie może czołgać się pod spodem. Jedno z nas musi tam iść i go wyciągnąć. – Wygładziła jego koszulę kochająco go poklepując. Najlepiej ty. Matt pokręcił głową. - Nie ma mowy. To praktycznie rytuał przejścia, podkradać ciasteczka spod ciasteczkowego stołu. To była jedna z moich czarnych operacji. I musisz wiedzieć – wymruczał jej do ucha - że nigdy nie zostałem złapany. - No cóż, może powinieneś nauczyć swojego syna sprytu. – Zamarli na słowo „syn”, ich uśmiechy rozprzestrzeniły się jak w lustrzanym odbiciu. - Mój syn – powiedział z dumą Matt - ma wiele sprytu. Czy właściwie widziałaś jego, czy tylko jego stopy? - Widziałam... Lider zespołu przerwał im, wzywając ojców i córki na parkiet na specjalny taniec. Matt wziął jej rękę w swoją i poprowadził do dziewczynek, które wypełniały parkiet z ich kuzynkami. Annie i Gracie stały przy krawędzi. Jak miał zamiar to rozpracować? - Witam, panie. Jego bratanice uśmiechnęły się i zachichotały.
375
- Cześć, wujku Matt. Stanął przed Annie i wyciągnął rękę z małą kokardką. - Czy mogę dostać ten taniec? Annie zawahała się, rozglądając się za innymi dziewczynkami idącymi z ojcami. Gracie kręciła się, kończąc z podskokiem. - A co ze mną? - Oszczędzam cię na taniec biedronki. Jest następny - powiedział, trącając jej nosek. Abby obserwowała męża z dumą. Taki szybki myśliciel, będzie potrzebował tego przez następne lata. Entuzjazm młodszej siostry był właśnie tym, co Annie potrzebowała, by ją pobudziło i położyła swoją rączkę na Matta. Poszli na środek parkietu, teraz pokrytego walcem tatusiów, tańczących z ich dorosłymi córkami lub trzymających małe dziewczynki. - Postebuje kolejnego dlinka - powiedziała Gracie, trzymając swoją wymyślną szklaneczkę w powietrzu. To pewnie jej czwarte Shirley Temple jak do tej pory i nie wiadomo po jak wielu ciasteczkach. Abby było żal członków rodziny, którzy zabierają Gracie i Charliego na noc. Ale to była tylko kolejna cudowna rzecz, jeśli chodziło o dużą rodzinę Matta: zawsze duża ilość opcji. Nawet teraz jedna z nastoletnich kuzynek spoza miasta, nosiła Charliego na swoim biodrze. Dwie starsze ciotki spędziły ostatnią godzinę przechadzając się z Mary w tą i z powrotem. Z wyrazu twarzy Marge jaki miała podchodząc do nich, to miało się właśnie skończyć. Było tak wiele miłości do Abby i jej dzieci, że ledwie mogła przyswoić to wszystko. Spojrzała do tyłu w chwili, kiedy Matt unosił Annie z miejsca, w którym stała na jego butach, aby trzymać ją w ramionach. Trochę białego tiuli w wielkich ramionach Matta, rozwiązana szarfa, kosmyki włosów
376
wysuwające się z jej warkocza. Matt zakołysał się i obrócił z jej małymi ramionami owiniętymi wokół jego szyi, jej głową na jego ramieniu. To nie będzie długo, kiedy Matt będzie robił to ponownie, ale następnym razem to będzie podczas tańca taty i panny młodej. Antony Senior zatrzymał się obok Abby i obserwowali jak taniec dobiega końca. - Powiedziałbym, że wszystko potoczyło się całkiem dobrze powiedział. Nie była pewna, czy tata Matta mówił o perfekcyjnie dopracowanych detalach ślubu i wesela, czy o ich życiu. Jej odpowiedź, pasowała do obu tych rzeczy. - Tak. To prawda. Matt zbliżał się, jego ręka wyglądała na dużą na małych plecach Annie i przez chwilę Abby pomyślała, że jej córka mogła zasnąć. To nie byłaby niespodzianka, zważywszy na ilość wrażeń jakie miała tego dnia. Głowa Annie podniosła się, kiedy podeszli do niej. No cóż. Chyba lepiej, że nie zasnęła w tym momencie. - Hej, księżniczko - powiedział tata Matta. Wszyscy podchwycili pseudonimy, które Matt wymyślił dla dzieci. – Chcesz zatańczyć ze swoim dziadkiem? - Nie mogę - powiedziała Annie, z jej wiecznie poważną miną. – Mam zamiar iść po ciasteczko. – Potem spojrzała prosto na Matta i dodała: - Z moim tatusiem. Matt wziął Abby za rękę, splótł ich palce i ścisnął. Ciepłe, solidne i właściwe. Kiedy ich oczy się spotkały, nie była pewna, czy on mruga do niej, czy mruga odganiając łzy. Nie miało to znaczenia. Tak czy inaczej, to było idealne.
377
Koniec
Mojemu mężowi, który pokazuje mi na co dzień, co to znaczy kochać. Claidia Connor
378
379
380