JADWIGA COURTHS-MAHLER Narzeczona z ojczyzny Przekład Maria Łobzowska
I —Mateczko, to naprawdę śmieszne, że nasi krewn...
7 downloads
13 Views
622KB Size
JADWIGA COURTHS-MAHLER Narzeczona z ojczyzny Przekład Maria Łobzowska
I —Mateczko, to naprawdę śmieszne, że nasi krewni nadal przywiązują tak dużą wagę do tradycji i to w takich czasach, jakie teraz przeżywamy! Jaki sens ma dzisiaj zjazd rodzinny? — Dziecko, sądzę, że właśnie teraz, kiedy ludzie nie cenią podstawowych wartości, tym bardziej należy lgnąć do rodziny. — Ale ci nasi krewni rzadko pamiętają, że jesteśmy rodziną! Od czasu, kiedy straciłyśmy wszystko i tak zbiedniałyśmy, że musiałam przyjąć pracę w domu mody, unikają nas, jakby ubóstwo było hańbą.
R
— Po wojnie i oni niewiele uratowali. Prawdopodobnie boją się, że mogłybyśmy zwrócić się do nich o pomoc.
T L
— Mogą spać spokojnie! Wolę stanąć na rogu ulicy i żebrać u przechodniów o jałmużnę niż poprosić kochanych krewnych o wsparcie! — Roberto, nie bądź taka rozgoryczona; jestem pewna, że nie są aż tacy niedobrzy. Najlepszy dowód, że przysłali nam zaproszenie na doroczne spotkanie. Widać z tego, że jednak uważają nas za członków rodziny. — Mateczko, niech ci będzie! Nie chcę. ci sprawiać przykrości złośliwymi uwagami pod adresem kochanej rodzinki. Ale ty przecież nie możesz wziąć udziału w zjeździe rodzinnym Wendhausenów; masz spuchniętą stopę i nie możesz włożyć pantofla. — Oczywiście, ja nie mogę skorzystać z zaproszenia, ale ty musisz tam pójść! Roberta z lękiem spojrzała na matkę i zawołała: — Ja? Mówisz poważnie? — Tak, moja kochana, bardzo cię o to proszę, chociaż widzę, że nie jesteś tym zachwycona.
— Masz rację, jestem tym nawet zirytowana. Nie widzę powodu, dla którego mam znosić pogardliwe spojrzenia ciotek i kuzynek, pozwalać wujkom na głaskanie mnie po policzkach z ojcowską poufałością i wysłuchiwać uwag zarozumiałych kuzynów, że wyrosłam na milutką pannę! To wątpliwa przyjemność. Będę miała zepsutą niedzielę; wolałabym ją spędzić w domu, razem z tobą! Widząc jednak niemą prośbę w oczach matki, Roberta uspokoiła się. Westchnęła jeszcze: — Na dodatek ten zjazd rodzinny urządzają właśnie w niedzielę! W dzień powszedni mogłabym się wymówić, że pracuję i nie mogę się zwolnić. Dodałabym, że kieruję działem sprzedaży drogich wyrobów koronkowych i jestem niezastąpiona.
T L
R
— Moje dziecko, od kiedy pamiętam, te zjazdy rodzinne odbywały się zawsze w niedziele, właśnie dlatego, że wszyscy są w tym dniu wolni. Poza tym wiesz przecież, co jest tym razem powodem spotkania członków rodu Wendhausenów. Chodzi o mojego kuzyna Walentego, który przed laty wyjechał z kraju, a teraz nagle ma zamiar wrócić do ojczyzny. Z listu najstarszego Wendhausena, który jest głową rodu, wynika, że Walenty na obczyźnie nie dorobił się majątku. Wyraźnie wyczułam jego niechęć do ubogiego krewnego, wobec którego nikt nie zamierza podejmować jakichkolwiek zobowiązań. Matka zamyśliła się przez chwilę, a potem dodała: — Walenty prawdopodobnie nie miał szczęścia. Znałam go i wiem, że jest pracowity. Zawsze był sumienny i przedsiębiorczy; chętnie pomagał potrzebującym i nie był egoistą, a tacy ludzie nie mają łatwego życia. W dzisiejszych czasach rzadko ceni się uczciwość. Walenty i ja zawsze rozumieliśmy się bardzo dobrze. Jest człowiekiem prawym i samodzielnym, nikomu nie pozwalał wtrącać się do swoich spraw. A w rodzinie Wendhausenów tego nie tolerują. Po śmierci rodziców Walenty odziedziczył kilka tysięcy marek i opuścił kraj. Powiedział mi, że za granicą stworzy sobie nową egzystencję i odtąd nie słyszeliśmy o nim; nie należał do ludzi, którzy pisują listy. Od jego wyjazdu upłynęło już dwadzieścia sześć lat. Bardzo się cieszę, że żyje i że'wr-
aca. Jestem pewna, że nigdy nie popełnił czynu niegodnego człowieka honoru. A to, że wraca bez majątku, z pewnością nie jest jego winą. Wiesz, Roberto, głównie z powodu Walentego musisz tam pójść. Nie chcę, żeby pomyślał, że nie zależy mi na spotkaniu z nim po tylu latach. Właśnie dlatego, że reszta krewnych nie powita go radośnie i serdecznie, chcę, żebyś ty go uściskała w moim imieniu. — Dobrze, mateczko. Teraz widzę jakiś sensowny powód, żeby tam pójść. Bądź spokojna; im bardziej rodzinka będzie chłodna i powściągliwa, tym serdeczniejsze będzie moje powitanie! Matka uśmiechnęła się: — Och, Roberto! Zdaję się na ciebie! Zresztą wiem, że zagranie na nosie krewnym — a na pewno zrobisz to z przekory — sprawi ci wyjątkową przyjemność!
R
Roberta roześmiała się. — Mateczko, wcale tego nie ukrywam i nie mam zamiaru zaprzeczać!
T L
— Słuchaj moje dziecko, jeżeli okaże się, że Walenty jest bardzo biedny, to nikt z krewnych nie okaże mu serca. Znam ich! A ja chcę mu pomóc. Jak sądzisz, moje dziecko, czy w razie potrzeby nie mógłby zamieszkać u nas? Mały pokoik obok kuchni jest wolny; jest tam wygodne łóżko i wszystko, co potrzebne, by się dobrze czuć. Żyjemy wprawdzie skromnie, ale chętnie go ugościmy. Przecież to krewny mojego ojca! Młoda dziewczyna objęła matkę. — Mateczko, na pewno nie pozwolimy mu głodować! Podzielimy się tym, co mamy! A pokój dla niego też jest przygotowany. Nie życzę mu, by musiał korzystać z naszej pomocy, ale jeżeli czegokolwiek będzie potrzebować, chętnie mu to damy! — Moje kochane dziecko! Cieszę się, że mnie rozumiesz. Masz dobre serduszko! — No cóż, czyż nie jestem twoją córką? Ale teraz muszę się spieszyć do pracy. Otrzymaliśmy nową dostawę wyrobów, z brukselskich koronek. Mam to wszystko przejrzeć i posortować. Lubię tę pracę; cieszę się, że zna-
lazłam posadę w tym dużym domu mody. Żebyś widziała, jakie piękne rzeczy tam sprzedają! Musisz kiedyś tam przyjść! Matka odpowiedziała z dumą: — Jesteś prawdziwym ekspertem.. Znasz się na koronkach i firma może być szczęśliwa, że cię znalazła. — A ja jestem szczęśliwa, że dostałam pracę w tym eleganckim domu mody. A więc do zobaczenia, mateczko, po drodze załatwię zakupy, a ty postaraj się, żebyś szybko mogła znowu wychodzić do miasta. Starsza pani westchnęła: — Przykro mi, że muszę cię obarczać zakupami. Wciąż nie rozumiem, jak to się mogło stać, że oblałam sobie nogę wrzątkiem. Mam nadzieję, że za kilka dni opuchlizna zejdzie. Całe szczęście, że mogę przynajmniej kuśtykać po domu i ugotować nam obiad.
R
Roberta pocałowała matkę i rzekła: — Dzięki Bogu, że nie stało się nic gorszego! Nie przemęczaj się; robota nie zając, nie ucieknie! Porządki zrobimy później, kiedy ci noga wydobrzeje.
T L
— Dobrze, dobrze, mam nadzieję, że to nie potrwa długo. \ Żegnaj, kochanie! W przedpokoju Roberta włożyła płaszcz i kapelusz. Wyszła z domu. Po drodze zrobiła zakupy, a potem wsiadła do tramwaju. Dojechała do pracy na czas. Firma Schonrock prowadziła elegancki dom mody na jednej ż głównych ulic stolicy. Roberta Reinwald była jego dyrektorem. Ceniono ją za wiedzę i rzetelną pracę. Często proszono ją, by doradziła wybrednej klientce w zakupie drogiej koronkowej serwety czy szalika. Firma istniała od stu lat i była powszechnie znana. W Berlinie, i tylko tutaj, można było zdobyć najpiękniejsze zagraniczne wyroby koronkarskie. Roberta w swoim gabinecie schowała zakupy do szafy, poprawiła kasztanowate, naturalne loki, przygładziła ciemną sukienkę i usiadła przy biurku. Na półkach leżały liczne małe przesyłki — próbki wyrobów koronko-
wych. Trzeba było je skontrolować, wybrać odpowiednie wzory i wysłać zamówienie. Młoda kobieta rozpoczęła pracę w firmie Schonrock przed trzema laty. Szybko awansowała od ekspedientki do stanowiska dyrektora. Każdy wyrób koronkowy przechodził przez jej ręce. Miała zmysł artystyczny, a poza tym w domu wieczorami uzupełniała wiedzę z zakresu historii sztuki, zwłaszcza tkactwa artystycznego, i z czasem stała się prawą ręką właściciela firmy. Znała klientelę i umiała doradzić, jakie wyroby należy zamawiać. Prawie nigdy nie myliła się, dzięki czemu firma świetnie prosperowała, a pensję Roberty podwyższano z roku na rok. Zapewniało to spokojne i w miarę dostatnie życie jej i jej matce.
T L
R
Oglądając wzory koronek, Roberta myślała o jutrzejszym zjeździe rodzinnym. Z całą pewnością nie będzie to przyjemne spotkanie. Zazwyczaj przy takich okazjach krytykowano jakąś „czarną owcę", która była celem złośliwych uwag i żartów. Zawsze znalazła się uboga ofiara, niegodna, by być członkiem grupy dobrze sytuowanych krewnych. Roberta nie znosiła ich pychy i zarozumiałości. Z zasady była po stronie pokrzywdzonych. Przypuszczała, że jutro ofiarą stanie się kuzyn, który bez zgody krewnych odważył się ułożyć sobie życie tak, jak mu to odpowiadało. Gdyby Walenty Wendhausen przybywał tu jako znany i bogaty człowiek, może wybaczono by mu ten wyjazd sprzed dwudziestu sześciu laty. Ale on wraca jako biedak, a to wywoła oburzenie i sprowokuje gorzkie uwagi i wymówki. Nikt nie powie dobrego słowa, nie poda pomocnej dłoni i nie powita powracającego do ojczyzny ciepło i życzliwie. Od pierwszej chwili wszyscy zachowają odpowiedni dystans, aby ubogi krewny nie wpadł na pomysł, by prosić o wsparcie. Myśląc o tym poirytowana Roberta niedbale rzuciła koronkową serwetę do kartonu, czego zazwyczaj nie robiła. Zawsze starannie układała te koronkowe cudeńka, gdyż każde było arcydziełem ludzkich rąk.
Dzisiaj nie było dużego ruchu. Czasy były ciężkie i ludzie kupowali przede wszystkim artykuły pierwszej potrzeby. Po niedawno zakończonej wojnie sytuacja polityczna i gospodarcza była niepewna. Szczęśliwcy, którym udało się uratować majątek i pieniądze, ukrywali to. Dom mody też nie prosperowałby, gdyby nie kobieca próżność i chęć strojenia się. Wiadomo, że od pradawnych czasów koronki zdobiły kobiece szaty, zawsze upiększały kobiety, nie tylko młode i ładne, bo matrony równie chętnie przyozdabiały nimi swoje suknie. Dzięki temu dom firmy Schonrock kwitł. W sobotę po południu kupowały tu wyłącznie te panie, które w ostatniej chwili potrzebowały kołnierzyka lub żabocika, by niemodnej sukni nadać odświętny wygląd.
T L
R
Zamożne damy przychodziły w środku tygodnia, około południa. Długo wybierały, zanim zdecydowały się na zakup. Tak więc tego sobotniego popołudnia Roberta miała czas, by spokojnie przejrzeć wszystkie nadesłane koronki i nacieszyć oczy ich pięknem, przed dokonaniem ostatecznego wyboru. Wieczorem wróciła do domu.
Po kolacji jeszcze raz omówiły z matką sprawę zjazdu rodzinnego. Starsza pani nie szczędziła córce dobrych rad i wskazówek. Trochę się obawiała, żeby Roberta swoją hardą postawą nie wywołała konfliktu z zarozumiałymi, młodymi kuzynami, zwłaszcza że ona sama nie będzie mogła interweniować i łagodzić zbyt ostrych wypowiedzi córki podczas przyjęcia. Jednak uważała za ważne, by Roberta tam poszła. Nie bagatelizowała tego wydarzenia. Obejmując ją, młoda dziewczyna powiedziała żartobliwie: — Mateczko, uspokój się! Będę się bardzo starała, żebyś się nie musiała za mnie wstydzić. Roześmiały się, a matka poczuła ulgę, gdy córka złożyła solenną obietnicę, że postąpi zgodnie z jej życzeniem. Odnosiło się to głównie do wuja Walentego, którego należało serdecznie przywitać. Dziewczyna wiedziała,
że będzie chyba jedyną osobą, która okaże sympatię temu człowiekowi, powracającemu po latach do ojczyzny. Niezależnie od faktu, że miała bardzo dobre serce, postanowiła, że na złość całej rodzinie będzie się zachowywać wyjątkowo czule wobec wuja, którego matka tak bardzo lubiła.
R
Późnym wieczorem opatrzyła starszej pani ranę na nodze, a potem, zmęczona całodzienną pracą, położyła się do łóżka. Przed zaśnięciem z żalem pomyślała, że wolną niedzielę będzie musiała poświęcić krewnym. Miała nadzieję, że to spotkanie nie potrwa zbyt długo. Niestety, zazwyczaj rodzinny zjazd przeciągał się do późna. Kiedy już poddano złośliwej krytyce „czarną owcę" i udzielono jej szeregu „dobrych rad", zebrani długo plotkowali i obmawiali nieobecnych krewnych, stale podkreślając, że w gronie rodzinnym należy mówić szczerze i otwarcie. Wyglądało na to, że kierowano się tą szczytną zasadą wyłącznie przy krytykowaniu, ponieważ wszystko, co było godne pochwały lub uznania, skwapliwie pomijano milczeniem.
T L
Roberta wiedziała, że znowu padną złośliwe i krytyczne uwagi pod jej adresem, ale zdecydowała, że tym razem ona też zastosuje się do rodzinnej zasady i będzie mówiła „szczerze i otwarcie"! Z tym postanowieniem zadowolona zasnęła.
II
W pociągu pospiesznym jadącym z Hamburga do Berlina, w przedziale pierwszej klasy, siedziało naprzeciwko siebie dwu mężczyzn. Jeden z nich miał około pięćdziesiątki, drugi, młodszy wyglądał na trzydziestkę. Był przystojny, a rysy jego twarzy świadczyły o silnym charakterze. Kiedy się uśmiechał, stawał się bardzo ujmujący i wyglądał jak młody, beztroski chłopiec.
R
Obaj panowie palili i milczeli, patrząc na umykający za oknem krajobraz. Starszy, od dłuższego czasu pogrążony w myślach, ocknął się nagle i rzekł do towarzysza podróży:
T L
— Wiesz, jestem bardzo ciekawy, jak mnie przyjmą. Jakie to dziwne, że po upływie ćwierćwiecza nagle poczułem nieodpartą tęsknotę za ojczyzną. Richard Steinberg uśmiechnął się i odparł: — Ojcze, myślę, że to przeżywa każdy człowiek, który długie lata spędził na obczyźnie. Nostalgię można długo zwalczać i tłumić w sobie, ale w końcu musi wybuchnąć. Cieszę się, że możesz sobie pozwolić na tę podróż, i towarzyszę ci z prawdziwą przyjemnością. Mój nieboszczyk ojciec często opowiadał o swojej ojczyźnie, tęsknił za nią i tę tęsknotę chyba odziedziczyłem po nim. Niestety, mój ojciec musiał tak długo zwlekać z podróżą, aż się rozchorował i już nie miał sił na wyprawę do Europy. Teraz ja jadę do Niemiec i cieszę się, że poznam Berlin. Mam nadzieję, że twoi krewni okażą się milsi niż pamięć, jaką o nich zachowałeś, gdy opuszczałeś kraj. — Mój chłopcze, niestety, trudno mi w to uwierzyć. Musieliby się wszyscy gruntownie zmienić albo ja musiałbym stać się innym człowiekiem, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy. Może teraz jestem bardziej wyrozumiały i nieco bardziej cierpliwy. Jeżeli w tej całej klice spotkam jednego, jedynego człowieka, któremu w żyłach płynie krew, a nie trucizna — będę za-
dowolony. To dziwne, ale im człowiek jest starszy, tym bardziej czuje potrzebę podtrzymywania związków rodzinnych. — Życzę ci z całego serca, żebyś się nie rozczarował! Ale jeśli nawet sprawy nie potoczą się po twojej myśli, będziesz miał choć tę satysfakcję, że znowu widziałeś ojczyznę. Bardzo się cieszę, że poznam Niemcy. Dopóki żyła moja matka, ojciec i ja nie mogliśmy sobie pozwolić na podróż do Europy. Nie byliśmy jeszcze dość bogaci; poza tym moja matka, rdzenna Amerykanka, nie mogła nas zrozumieć i często żartowała z naszego „niemieckiego sentymentalizmu".
R
Walenty Wendhausen, ojczym Richarda, roześmiał się razem z pasierbem. Tak, matka Richarda była tak szczerą Amerykanką, jak szczerymi Niemcami byli obaj mężczyźni, których kolejno poślubiła. Mimo tego z oboma mężami była bardzo szczęśliwa.
T L
Kiedy Richard miał osiem lat, zmarł jej pierwszy mąż. Wspólnikiem zmarłego był Walenty Wendhausen. Obaj panowie zarządzali dużą fabryką papieru. Po śmierci Franka Steinberga jego wspólnik, Walenty Wendhausen, sam zarządzał przedsiębiorstwem i opiekował się żoną i synkiem zmarłego przyjaciela. Po kilku latach ożenił się z wdową po zmarłym wspólniku i został ojczymem Richarda. Życie nowej rodziny układało się bardzo szczęśliwie. Kiedy chłopak dorósł i ukończył studia, został z kolei wspólnikiem swojego ojczyma. Zgodnie współpracowali ze sobą i obaj rozpieszczali panią Wendhausen. Razem uprawiali różne letnie sporty, a zimą jeździli na nartach.
Pewnego razu, gdy mąż i syn byli bardzo zajęci, młoda jeszcze kobieta, wytrawna sportsmenka, sama wybrała się na narty. Zjeżdżając ze stoku nieszczęśliwie upadła i złamała nogę. Niestety, zbyt długo leżała na śniegu, zanim ją odnaleziono. Skutki były tragiczne. Dostała zapalenia płuc i po kilku dniach zmarła.
Syn i mąż zostali sami. Kiedy minęły pierwsze miesiące żałoby, Walenty Wendhausen nagle zatęsknił za krewnymi w ojczyźnie. Postanowił pojechać do Niemiec, odwiedzić dawno nie widzianych kuzynów i spędzić kilka miesięcy w Europie. Fabryka papieru w ostatnich latach rozrosła się i stała się dużym przedsiębiorstwem. Zarząd składał się z głównego dyrektora, Walentego Wendhausena, i jego zastępcy, Richarda Steinberga. Poza tym zatrudniano dwu wicedyrektorów i trzech prokurentów, tak że właściciele firmy mogli spokojnie wyjechać, gdyż mieli pewność, że pod ich nieobecność przedsiębiorstwo będzie funkcjonowało bez zarzutu.
T L
R
Walenty w swoim liście do najstarszego krewnego, głowy rodu Wendhausenów, napisał, że pragnie przyjechać do ojczyzny i odwiedzić rodzinę. Nie wspomniał, że wróci jako bardzo bogaty człowiek. Z treści jego listu wynikało raczej, że mu się nie przelewa. Walenty znał na wylot swoich krewnych; gdyby dowiedzieli się, że jest zamożny, przyjęliby go — rzecz jasna — z otwartymi ramionami. Właśnie tego chciał uniknąć. Był ciekawy, jak go powitają sądząc, że jest biedny. Chciał się przekonać, czy wśród tych licznych, dobrze sytuowanych ludzi znajdzie się ktoś, kto go i tak serdecznie przyjmie. Gdyby znalazła się choć jedna taka osoba, uważałby to za wielki sukces i cieszyłby się bardzo. W Hamburgu na poczcie czekał na niego list; dowiedział się z niego o zjeździe rodzinnym, na który został zaproszony. Ton listu był chłodny, co obaj panowie zgodnie stwierdzili, śmiejąc się serdecznie. Jednak Walenty miał cichą nadzieję, że wśród Wendhausenów znajdzie się choć jedno dobre serce! Może wśród młodych, których jeszcze nie znał? Tych, którzy urodzili się po jego wyjeździe; może pojawi się sympatyczny człowiek, który zasługuje na to, by go uznać za krewnego? Panowie postanowili, że zamieszkają w tanim pensjonacie na peryferiach stolicy. Walenty Wendhausen wyjaśnił pasierbowi:
— Tutaj mieszkają dość ubodzy ludzie. Musimy uważać, by się nie zdradzić, że stać nas na luksusowy hotel. Kilka dni wytrzymamy w tych skromnych warunkach. Zresztą dzięki temu przypomnę sobie moje pierwsze lata po przybyciu do Ameryki. Wtedy musiałem bardzo oszczędzać. Zadecydowali, że najpierw Walenty pójdzie sam na zebranie krewnych.
T L
R
— Mój drogi chłopcze — rzekł — chcę się przekonać, czy warto, żebyś poznał cały klan Wendhausenów. To cholernie dumna i zarozumiała klika. Obracają się w kręgach najstarszej arystokracji, która zresztą dzisiaj nie ma wiele do powiedzenia i straciła już poważanie i wpływy, jakie miała przed wojną. Jeżeli nie znajdzie się ani jedna sympatyczna osoba, to z całą pewnością zobaczę dziwaków i postrzelonych oryginałów. Najstarszy, który napisał ten lodowaty list, ma teraz chyba siedemdziesiątkę. Nazywa się Balduin Wendhausen i rezyduje w rodowym zamku. Kiedy opuszczałem ten zamek, miał czterdzieści pięć lat i piastował wysokie stanowisko radcy ministerialnego. Był wyniosły i strasznie zarozumiały. Muszę go sobie teraz dokładnie obejrzeć! Walenty urwał, po chwili uśmiechnął się i ciągnął: — Jedynym miłym wspomnieniem jest moja kuzynka Herta, przyjazna, dobra osóbka. Byłem nawet w niej zakochany, ale ona wybrała innego. Jak on się nazywał? Czekaj, czekaj... coś sobie przypominam... tak jakoś, jak Wald... tak, tak Reinwald, Reinwald! Byłem o niego strasznie zazdrosny i nieszczęśliwy. A więc ta kuzynka nazywa się teraz Herta Reinwald. Mam nadzieję, że nie zmieniła się na niekorzyść i nie sprawi mi zawodu. Pamiętam też starą, śmieszną ciotkę Adelę. Ciekawy jestem, czy jeszcze żyje? Powinna też mieć siedemdziesiątkę! Namiętnie zbierała przepisy kulinarne i stale powtarzała, że musi je wypróbować. Oczywiście, nigdy niczego nie ugotowała. Jej mąż żartował, że w ich domu podają stale te same potrawy — pod różnymi nazwami! Walenty przerwał. Przypominał sobie starszą panią.
— Wiesz, ta ciotka Adela miała ostry język i marny był los tego, kto ją czymś uraził. Zresztą była właściwie dosyć lubiana. Kto wie, może oni wszyscy nie byli tacy źli? Młodzi ludzie są okrutni i bezwzględni w swoich osądach. Richard zapytał zaciekawiony: — A młodsze pokolenie, twoi rówieśnicy? Jacy oni byli? Walenty zamyślił się. — Ciotka Adela miała dwoje dzieci, dwie dziewczynki. Jedna miała zawsze czerwony nos, który mocno pudrowała; to ją szpeciło — nie była ładna. Druga była bardzo młoda — uroczy podlotek z jasnymi, wesołymi oczami i długimi warkoczami. Ale ja cię chyba zanudzam tymi opisami nieznanych ci ludzi?
R
— Mylisz się, ojcze! Wszyscy mnie interesują i bardzo chciałbym ich poznać. Ciotce Adeli dostarczę nowe przepisy na wspaniałe dania.
T L
Uśmiechnęli się do siebie. Po chwili Walenty spoważniał. — Może niektórzy już nie żyją. Moim największym wrogiem był wuj Karol, który już zmarł przed laty. Od czasu do czasu dowiadywałem się, co porabiają inni, więc teraz zobaczę, jak wygląda reszta rodziny. Najbardziej jestem ciekawy, jakie jest to młode pokolenie; moje kuzynki i kuzyni mają przecież dzieci! — Więc wszystkich poznasz na tym zjeździe rodzinnym? — upewniał się Richard. — Obecni będą tylko ci członkowie klanu, którzy ukończyli dwanaście lat. Młodsi nie mają prawa uczestniczyć w tym zebraniu. — Muszę przyznać, że będę niecierpliwie czekać w pensjonacie na twój powrót. Jestem naprawdę ciekawy, jak cię przyjmą! — Ja też. Sądząc po liście najstarszego krewnego, liczę się z tym, że będą bardzo powściągliwi i chłodni. Jednak mogę się mylić. Od czasu do cza-
su w każdej rodzinie rodzi się odmieniec, który nie podporządkowuje się temu, czego od niego żąda klan rodzinny. — Tak jak ty, ojcze! — roześmiał się młody mężczyzna. — Masz rację, tak jak ja. Krewny, którego potępił klan Wendhausenów, zostaje na zawsze czarną owcą. Jeżeli myślisz, że zostawili na mnie choćby jedną suchą nitkę, jesteś w błędzie. Ale najdziwniejsze jest to, że mimo tego stęskniłem się za tą całą bandą, bez względu na to, że właściwie jest odpychająca. Będę ich traktował z humorem. Kiedy człowiek jest młody, nie ma jeszcze wystarczającego dystansu w podejściu do takich rodzinnych spraw. — Bogu dzięki, że teraz masz już dostateczny zapas humoru, prawda?
T L
R
— Myślę, że tak. Poczucie humoru to koło ratunkowe na wzburzonych falach życia. Pocieszam się, że mój ojciec — mimo że pochodził z rodu Wendhausenów — był człowiekiem o złotym sercu i wspaniałym poczuciu humoru. Zawsze był ponad błahymi waśniami rodowymi. — Walenty wyjrzał przez okno, ożywił się i zawołał: — Richardzie, patrz, zbliżamy się do Berlina! Oto i pierwszy podmiejski dworzec kolejowy! Ile razy jeździłem tą trasą! Najpierw jako gimnazjalista a potem jako student. Oczywiście, często zakochany i szczęśliwy, jeżeli „ona" też wsiadła do tego pociągu. Na początku miesiąca, kiedy jeszcze miałem kieszonkowe, zapraszałem „ją" do cukierni. Zawsze drżałem, czy starczy mi pieniędzy na zapłacenie rachunku. Ach, chłopcze, to były piękne czasy! Czegoś takiego w Ameryce nie ma. Tam ludzie tego nie znają. Właściwie żal mi ciebie, że nie przeżyłeś takiej młodości jak ja. Richard położył dłoń na ręce ojczyma i serdecznie spojrzał mu w oczy. — Ojcze, zawsze się troszczyłeś o to, by mi niczego nie brakowało. A przecież i ja miewałem sympatie, i moja młodość nie była pozbawiona pewnej dozy romantyzmu. Chociaż wydaje mi się, że amerykańskie dziewczęta nie są sentymentalne i patrzą na życie bardzo trzeźwo. Słuchając twoich opowiadań, odniosłem wrażenie, że Niemki są trochę inne.
— Kto wie, może teraz młode dziewczęta tutaj, w Europie, też są już inne? Słyszałem, że po wojnie kobiety usamodzielniły się; podczas wojny same walczyły o byt swoich dzieci. Zobaczymy i przekonamy się, jakie one naprawdę są. Milcząc patrzyli przez okno na przedmieścia Berlina. Jak w każdym państwie, stolica od tej strony nie prezentowała się atrakcyjnie. Domy były szare, ulice wąskie i niezbyt czyste, jak na wszystkich przedmieściach, gdzie mieszka biedota. Wrażenie pogarszała smutna, deszczowa pogoda. Walenty nieco speszony zaczął tłumaczyć: — Mój chłopcze, to jeszcze nie jest centrum, to przedmieście, a przy torach kolejowych zawsze widać najuboższe dzielnice.
R
Richard wyczuł, że ojczym sam sobie dodaje otuchy, by nie doznać bolesnego rozczarowania. Zrobiło mu się go żal.
T L
— Ojcze, peryferie każdego miasta są podobne do tego, co tu widzimy. Poza tym zaczekajmy, aż zaświeci słońce; we mgle i deszczu żadne miasto nie jest pociągające. Pomyśl o Nowym Jorku i Londynie — tam jest jeszcze gorzej. Kiwając głową Walenty odparł: — Masz rację, ale gdy się wraca do ojczyzny, chciałoby się, żeby świeciło słońce. Pociąg wjechał na dworzec centralny. Wysiedli, a potem taksówką ruszyli do miasta. Najpierw przejechali przez most nad Sprewą; za aleją Unter den Linden zatrzymali się na bocznej ulicy, przy małym pensjonacie. Wynajęli dwa sąsiadujące ze sobą pokoje. Portierowi wręczyli kwity, prosząc o dostarczenie bagaży z dworca do pensjonatu. Wszystko było tu bardzo skromne; trochę ich to krępowało. Mieszkanie w tym skromnym, małym pensjonacie wydawało im się dosyć niewygodne, zwłaszcza że byli przyzwyczajeni do wszelkiego komfortu; pocieszali się jednak, że to potrwa zaledwie kilka dni — aż się wszystko
wyjaśni. Na razie Walenty nie chciał, by krewni dowiedzieli się, że jest bogaty. Przebrali się i odświeżyli, a potem pojechali do centrum miasta, do eleganckiego hotelu. Gdy usiedli w sali restauracyjnej przy wykwintnie nakrytym stoliku, poczuli się lepiej.
R
Siedząc przy obiedzie starszy mężczyzna obserwował przez duże okno plac i komentował zmiany, jakie tu zauważył: — Widzę tam duży, nowoczesny pawilon wystawowy. Dawniej były tam sklepy. Ale plac przed tym hotelem nie zmienił się i Brama Brandenburska też wygląda tak, jak dawniej. Za moich czasów na postoju stały dorożki, a dzisiaj ludzie wsiadają do taksówek. Muszę się przyzwyczaić do tych zmian, ale wkrótce poczuję się znowu jak w domu. No, Richardzie, wypijmy to dobre mozelskie wino! Na zdrowie! Witaj w ojczyźnie twoich przodków!
T L
W międzyczasie niebo rozjaśniło się i wygląd miasta w promieniach słonecznych poprawił nastrój Walentego. Po obiedzie wynajęli samochód i długo jeździli po Berlinie. — Muszę obejrzeć wszystkie stare kąty, zanim jutro pojadę na spotkanie z rodzinnym klanem — próbował żartować starszy pan. Herbatę wypili w małej cukierni, do której Walenty przed laty chadzał ze swoją dziewczyną. I tutaj zaszły zmiany; nie zobaczył już w rogu małego stolika, przy którym wtedy czekał na sympatię. Wieczorem poszli do opery na przedstawienie „Fausta" Gounoda. Kompozytor był Francuzem a libretto było oparte na dziele genialnego Goethego. Wszystko to było wspaniałe!
Po wyjściu z opery poszli do winiarni, by przy kieliszku porozmawiać o wrażeniach minionego dnia. Walenty w pewnej chwili westchnął: — Zaczynam czuć, że jestem w ojczyźnie! Richard spojrzał na ojczyma i odparł z uśmiechem: — A ja dochodzę do wniosku, że powinienem pojąć za żonę niemiecką dziewczynę! — Mój drogi! Niczego nie planuj! Będzie tak, jak los zdarzy! Twoja matka była kobietą dobrą i uczciwą. Nie jest ważne, jakiej narodowości jest człowiek; liczy się wyłącznie wrażliwe serce i wierność! Wypijmy za pamięć twoich rodziców!
T L
R
Późnym wieczorem wrócili do swojego skromnego pensjonatu. Walenty rozpakował walizkę, w której znalazło się stare ubranie, sfatygowany płaszcz i kapelusz oraz zniszczone buty. Wyjął wypłowiałą koszulę; nie zapomniał też o niemodnym krawacie. Wszystko to położył na krześle i zamyślił się. Wtem wszedł Richard. Spojrzał na starą garderobę i śmiejąc się rzekł: — Ojcze, widzę, że przygotowujesz przebranie na jutrzejsze przyjęcie! Walenty uśmiechnął się: — Tak! Przekonamy się, kto zareaguje na wątpliwy urok tego zniszczonego garnituru! Ciekawy jestem, czy w tej całej grupie znajdzie się choć jedna osoba, która zechce mnie w tym ubraniu przytulić do serca! Po chwili milczenia Richard rzekł poważnie: — Ojcze, chciałbym, żebyś się nie rozczarował. Życząc sobie dobrej nocy, udali się na spoczynek. Jednak ani Walenty, ani Richard długo nie mogli zasnąć. Młody mężczyzna, leżąc w łóżku, cicho mówił do siebie: — To jest ojczyzna moich przodków!
T L
R
Zamyślił się i nagle opanowało go nieznane uczucie, którego nie mógł zrozumieć. Wywołało w nim niepokój i wzbudziło tęsknotę za czymś dotąd nieznanym...
III
Zjazd klanu Wendhausenów odbywał się w sali starego hotelu, w którym od lat urządzano to rodzinne spotkanie. Zawsze, kiedy zebrali się wszyscy krewni, najpierw omawiano ważne sprawy. Po zakończonych dyskusjach zasiadano do wspólnej kolacji, fundowanej z kasy, do której wpłacano różnego rodzaju „grzywny".
T L
R
Każdy uczestnik, który się spóźnił, musiał zapłacić jedną markę, każda osoba odzywająca się podczas przemówienia głowy rodu — najstarszego krewnego — musiała każdorazowo zapłacić pięćdziesiąt fenigów. Było jeszcze wiele podobnych „kar", które wyznaczano za przeróżne przewinienia. Winowajcy bez szemrania wpłacali do kasy określone sumki pocieszając się, że przy następnym zjeździe rodzinnym zjedzą za to dobrą kolację. I tak było również dzisiaj, w pierwszą majową niedzielę. Wszystko odbywało się według programu ustalonego od lat. Głowa rodu, Balduin Wendhausen i jego małżonka przybyli jako pierwsi. Stary pan — dawniej tęgi mężczyzna z podwójnym podbródkiem i dużym brzuchem — z biegiem lat zeszczuplał, ponieważ jego żołądek nie trawił już takich ilości potraw jak dawniej. Jego żona, niska, pulchna, siwiuteńka osóbka ze zmartwioną twarzą, patrzyła na świat dużymi, ciemnymi oczami, zdziwiona i wszystkiego ciekawa. Była niewolniczo oddana mężowi, co przy jego despotycznym usposobieniu było szczęściem zarówno dla niej, jak i dla niego. — Balduinie, nie ma jeszcze nikogo, znowu jesteśmy pierwsi! — odezwała się i to były słowa, którymi rozpoczynał się każdy zjazd rodzinny.
Zgodnie ze zwyczajem, Balduin Wendhausen spojrzał na swój złoty zegarek; pilnował punktualności, jakby chodziło o sprawę państwową wielkiej wagi. Po chwili stwierdził surowo: — Jeszcze tylko dwie minuty, a nikogo nie widać! No, no, będzie ich to sporo kosztować! Żona roześmiała się: — Mój drogi! Zawsze na wszystko patrzysz z praktycznej strony! Ledwo to powiedziała, gdy do sali weszła wysoka kobieta, ciotka Adela Sandmann. Za nią dreptał mąż — mężczyzna niskiego wzrostu, z nieco zakłopotaną miną.
R
Ciotka Adela rzekła tubalnym głosem: — Dobry wieczór, Balduinie, dobry wieczór, Doroto! Nikt jeszcze nie przyszedł? Nawet moje dzieci?
T L
Mówiąc to, srogo spojrzała na męża, jakby to on ponosił winę za nieobecność obu córek z mężami. Na szczęście właśnie zjawiły się pociechy Adeli: Truda Flinn nadal miała czerwony nos, który mocno pudrowała. Była bardzo chuda, ale pyszniła się tym, ponieważ przywiązywała dużą wagę do modnej, szczupłej sylwetki. Natomiast jej siostra, Liza, była podobna do matki; z chudego podlotka wyrosła kobieta o bujnych kształtach. Miała męża o głowę niższego od siebie, który wszystko znosił z humorem i niczym się nie przejmował, nawet uwagami teściowej. Również mąż Trudy nie grzeszył pięknością. Poza tym był bardzo pewny siebie i zawsze chciał mieć ostatnie słowo. Najpierw rozmawiano o pogodzie, potem wspominano krewnych, którzy zmarli w ubiegłym roku. Ze szczególnym naciskiem chwalono wuja Karla i ciotkę Minettę, ponieważ oni zawsze zachowywali się bez zarzutu, szanując zasady starego rodu.
Balduin Wendhausen z ponurą miną westchnął: — Tak, tak, zacni ludzie zawsze za wcześnie umierają. A ci, którzy nie zasługują na długie życie, nagle zjawiają się! Oczywiście, wszyscy obecni zrozumieli, że te słowa odnoszą się do Walentego Wendhausena. Wkrótce przybyli pozostali krewni i tak zebrało się około dwudziestu osób. Punktualnie weszła do sali Roberta Reinwald. Balduin był nieco niezadowolony, że nie może jej ukarać grzywną. Jednak ostatnie trzy osoby spóźniły się pięć minut i musiały zapłacić karę — ku wyraźnemu zadowoleniu pozostałych krewnych.
T L
R
Na początek głos zabrał wuj Balduin: — Moi drodzy, za chwilę siądziemy do stołu. Muszę, niestety, stwierdzić, że nasz bratanek Walenty Wendhausen, nie uznał za stosowne punktualnie przybyć na przyjęcie, zwłaszcza że dzisiejsze rodzinne spotkanie zwołałem właśnie z powodu jego powrotu do ojczyzny. Sądzę, że wszyscy jesteśmy zgodni, iż nie należy dłużej czekać. Możemy przystąpić do obrad. Na chwilę umilkł a potem ciągnął dalej: — Może to i lepiej, że na razie jesteśmy sami. Musimy sobie szczerze powiedzieć, że Walentego należy potraktować z rezerwą i z całą surowością. Wszyscy wiemy, że był krnąbrny, chadzał własnymi drogami i nie szanował naszych starych zasad rodowych. Proszę, kto się ze mną zgadza niech stanie przy swoim krześle, a kto jest przeciw temu wnioskowi, niech usiądzie. Wszyscy podeszli do długiego stołu i każdy stanął przy swoim krześle. Roberta Reinwald spojrzała przelotnie na wuja Balduina i — jako jedyna — usiadła. Wszyscy osłupieli ze zdziwienia i oburzenia, a wuj Balduin groźnie patrząc na nią, zapytał: — Czy fakt, że usiadłaś, oznacza, że nie zgadzasz się z tym, co powiedziałem i co uważam za wskazane i konieczne?
— Tak, wuju Balduinie, jak zwykle, trafiłeś w sedno. Jestem zdania, że krewnego, który po długiej nieobecności nieoczekiwanie wrócił do ojczyzny, należy powitać serdecznie! Nikt nie zauważył, że drzwi do sali otworzyły się i na progu stanął Walenty Wendhausen. Usłyszał słowa młodej damy, która jako jedyna stanęła po jego stronie. A więc jednak ktoś tu ma dobre serce! Widać było, że wszyscy pozostali zebrani byli przeciwko niemu. Stojąc jeszcze przy drzwiach sali, Walenty odezwał się: — Witam was, drodzy krewni! Mam nadzieję, że dobrze wam się powodzi!
T L
R
Wszyscy odwrócili się zaskoczeni i zdziwieni, niechętnie spojrzeli na przybysza. Jego wygląd świadczył o tym, że nie jest człowiekiem zamożnym. Krytyczne spojrzenia w mig dostrzegły stare, zniszczone ubranie i obuwie. Twarze krewnych stały się jeszcze bardziej zamknięte i odpychające. A Walenty swobodnie podszedł do stołu i stanął przed młodą damą, która go właśnie próbowała bronić. Balduin odezwał się chłodno: — Walenty, musisz zrozumieć, że nie możemy cię powitać z taką radością, jaką byśmy chcieli poczuć na twój widok. A Roberta odwróciła się, wstała i wyciągając rękę rzekła: — Żeby nie było nieporozumień, wuju Walenty, w imieniu mojej matki serdecznie witam cię w ojczyźnie! Moja matka jest twoją kuzynką, urodzona Wendhausen, teraz nazywa się Herta Reinwald. Zaraz ci wyjaśnię, dlaczego nie ma jej w tej sali. Wuj i Roberta patrzyli na siebie życzliwie, podając sobie ręce. Walenty wzruszony powiedział: — Dziękuję ci moja droga! Jak ci na imię? — Roberta.
— Jestem ci wdzięczny, Roberto, że tak dzielnie stanęłaś w mojej obronie. Czy fakt, że witałaś mnie w imieniu matki, oznacza, że Herta jest chora? — Bogu dzięki, nie! Matka poparzyła sobie stopę wrzątkiem, i nie może włożyć buta. Nagle Balduin Wendhausen uderzył dłonią w stół i zawołał:
T L
R
— Roberto, musisz zapłacić pięćdziesiąt fenigów grzywny, ponieważ bez mojej zgody zabrałaś głos! A ty, Walenty, usiądź przy stole. Nie będę dłużej mówił o naszych odczuciach. Chcę tylko przypomnieć, że kiedy przed dwudziestu sześciu laty opuszczałeś kraj, wyniośle oświadczyłeś, że wrócisz dopiero wtedy, kiedy zdobędziesz majątek. Mamy więc prawo oczekiwać, że osiągnąłeś to, co zapowiadałeś, ponieważ muszę ci w imieniu całej rodziny oświadczyć, że nie jesteśmy w stanie niczego dla ciebie zrobić. Zresztą gdybyśmy nawet mogli, nie uczynilibyśmy niczego, ponieważ przed wyjazdem zrobiłeś nam awanturę i powiedziałeś wiele obraźliwych słów. Roberta usiadła obok wuja, wzięła go za rękę i szepnęła: — Nie martw się, moja matka i ja nie podzielamy zdania reszty krewnych. Mamy mieszkanie, ja pracuję i dobrze zarabiam, więc chętnie podzielimy się z tobą tym, czym chata bogata. Możesz u nas zamieszkać. Mówię to też w imieniu mojej matki. Walenty uścisnął szczupłą dłoń dziewczyny i odpowiedział: — Dziękuję ci, dziecko! Jestem wzruszony! Znów zagrzmiał głos Balduina Wendhausena: — Roberto! Znowu rozmawiasz! Nie prosiłaś mnie o pozwolenie! Zapłacisz następne pięćdziesiąt fenigów! Powinnaś wreszcie nauczyć się, że takie dzikie obyczaje nie są tolerowane w rodzinie Wendhausenów!
Roberta i wuj Walenty spojrzeli na siebie i zrozumieli się! W ich oczach błysły iskierki wesołości. Z politowaniem popatrzyli na resztę napuszonych i zarozumiałych krewnych. Dziewczyna czuła, że pokocha tego sympatycznego wuja, i cieszyła się, że go poznała. Balduin powiedział oschle: — Walentynie Wendhausen! Udzielam ci głosu! Słuchamy, co nam masz do powiedzenia!
T L
R
Uśmiechając się przekornie Walenty wstał i zaczął głośno mówić: — Drogi wuju Balduinie! Z rozbrajającą szczerością powiedziałeś, że nie możecie zrobić dla mnie niczego ani nawet nie zamierzacie. Chcę więc najpierw zapytać, czy zwróciłem się z taką prośbą do kogokolwiek z was? Ja osobiście nic o tym nie wiem! Oświadczam więc otwarcie — zgodnie z hasłem w waszym herbie „Uczciwość i szczerość" — że wolałbym zamiatać ulice niż przyjąć od was chociażby jednego feniga! Wyjątek stanowi ta młoda dama, Roberta Reinwald. Szczerze zaofiarowała mi pomoc, za co jej serdecznie dziękuję. A więc, moi mili krewni, uspokójcie się i nie obawiajcie się, że będę prosił o wsparcie! Rozglądając się po sali mówił dalej: — Niektórych członków rodu nie ma przy stole; sądzę, że odeszli z tego świata. Widzę natomiast nowe twarze, młode pokolenie rodu Wendhausenów. Mimo że mnie jeszcze nie powitaliście, pozdrawiam was i cieszę się, że was poznałem. Oto i ciotka Adela! Nadal pełna wigoru. A obok niej jej małżonek. Są też jej obie córki z mężami. Starsza podobna jest do Wendhausenów, a młodsza to cała matka! Tak jak ona teraz wygląda, taką zachowałem w pamięci ciebie, ciociu Adelo. Może powiesz mi kilka miłych słów, żebym się mógł przekonać, czy nadal masz tak donośny głos, jaki pamiętam od dwudziestu sześciu lat! Stara dama, trochę zadowolona, trochę dotknięta, w pierwszej chwili nie wiedziała, co powiedzieć. Mruknęła więc: — Widzę, że twój język jest równie ostry jak przed laty, kiedy wyruszyłeś w świat!
Walenty promieniał: — Ciociu! Wspaniale, że to pamiętasz! Czuję, że jestem w domu. Żebyś wiedziała, jak się cieszę! Powiedz mi, czy w międzyczasie zebrałaś dużo nowych przepisów na wspaniałe potrawy? Ciotka Adela musiała się roześmiać: — No, no, pamiętasz to? — Oczywiście! Wzbogacę twoją kolekcję! Przy okazji porozmawiamy o tym. Nie, nie! Moi drodzy, nie bójcie się, nie mam zamiaru składać wam wizyt! Ale kto wie? Może pewnego dnia wszystkich was zaproszę do siebie; kiedy będę miał dach nad głową. A teraz zwracam się do reszty krewnych. Dziękuję wam, że nie zmieniliście się ani trochę — jesteście prawdziwymi Wendhausenami!
T L
R
Walenty roześmiał się, a potem dodał: — Fakt, że nie zmieniliście się, utwierdza mnie w przekonaniu, że przed dwudziestu sześciu laty postąpiłem słusznie, uciekając przed wami. Wtedy byłem zbyt młody i jeszcze nie miałem poczucia humoru, by was właściwie ocenić. Dzisiaj mam dostatecznie duże doświadczenie, by patrzeć na was jak na zbiór wspaniałych oryginałów z ubiegłego stulecia! A więc serdecznie was pozdrawiam i gratuluję. Czy macie mi jeszcze coś do powiedzenia? Jeżeli nie, to z należytym szacunkiem wycofam się z tego dostojnego grona! Na twarzach zebranych widać było przeróżne wrażenia, jakie na każdym wywarły słowa Walentego. Wszyscy równocześnie odetchnęli z ulgą słysząc, że ubogi krewny nie ma zamiaru nikogo prosić o pomoc. Balduin wstał i uroczyście rzekł: — Gdy skończymy zebranie, możesz wziąć udział w kolacji; płacimy za przyjęcie ze wspólnej kasy. Poleciłem, by przygotowano dodatkowe nakrycie dla ciebie. Przecież nie jesteśmy barbarzyńcami. Należysz do Wendhausenów bez względu na to, jaki jesteś! Walenty ukłonił się: — Nie wiem, czy mogę przyjąć aż tyle łaski! Ale może nadejdzie czas, kiedy będę w stanie odwdzięczyć się za tę książęcą kolację, i tylko pod tym warunkiem przyjmuję zaproszenie i będę waszym gościem.
Spojrzał na młodych krewnych i po chwili dodał: — Mam nadzieję, że z niektórymi z was nawiążę bliższy kontakt. Nie wątpię, że są wśród was wartościowi ludzie. Jedno złote serce już odkryłem — Robertę Reinwald. Bardzo mnie to cieszy. Wiem, że zostaniemy dobrymi przyjaciółmi! Mówiąc to, podał Robercie rękę, którą dziewczyna uścisnęła i odpowiedziała: — Wuju Walenty, bardzo się cieszę. Proszę, żebyś zaraz po kolacji, która zacznie się o szóstej a skończy o ósmej wieczorem, pojechał ze mną do mojej matki. Jeżeli nie masz dużych wymagań, będzie nam miło, jeżeli zostaniesz z nami. Mamy dosyć miejsca dla drogiego gościa. — Dobrze moja droga, pojadę z tobą.
T L
R
Wszyscy patrzyli na Robertę z wyraźną dezaprobatą. Co za szaleństwo zapraszać wuja do domu! Przecież ona nie jest wcale bogata! Prawda, że dobrze zarabia, ale życie teraz jest okropnie drogie. Oczywiście, zrobiła tak na złość krewnym; chciała się wywyższyć i pochwalić swoją dobrocią! Ale ta niemądra dziewczyna szybko przekona się, jakiego piwa sobie nawarzyła! Walenty nie wygląda na człowieka, który może się obejść bez cudzej pomocy. Wystarczy spojrzeć na jego stare, zniszczone ubranie! Widać, że od dawna nie mógł sobie sprawić nowej garderoby. W każdym razie wuj Balduin postąpił bardzo roztropnie, że niczego nie owijał w bawełnę i odżegnał się od bliższych kontaktów z przybyszem. Ponieważ wszyscy byli już spokojni, że ubogi krewny do nikogo nie zwróci się o pomoc, zaczęli go protekcjonalnie wypytywać, co porabiał i gdzie był przez wszystkie te lata. Walenty był człowiekiem dobrodusznym i widać było, że puścił już w niepamięć to chłodne powitanie. Chętnie odpowiadał na pytania, zwłaszcza młodych kuzynów. Bardzo szybko przekonał się, że jedyną naprawdę szlachetną osobą jest tu Roberta. Była podobna do swojej matki, którą kiedyś darzył głębokim uczuciem. Kiedy patrzył na uroczą twarz młodej dziewczyny, ożyły w nim wspomnienia z młodzieńczych lat. Powiedział jej, że
jest bardzo podobna do matki, że ma taki sam kolor włosów, różową cerę i piękne, szare oczy. Roberta uśmiechnęła się i odpowiedziała: — Wujku Walenty! Widzę, że umiesz prawić komplementy. Zaprzeczył ruchem głowy: — Nie, Roberto, nigdy tego nie umiałem. Mówię wyłącznie prawdę. Twoja matka była kiedyś moją cichą miłością. Wtedy była tak ładną dziewczyną, jaką jesteś teraz ty, moja droga. — Znowu powiedziałeś mi komplement! Walenty odparł poważnie: — Stwierdzam tylko fakty. Cieszę się na spotkanie z twoją matką i chciałbym, żeby to przyjęcie już się skończyło. Powiedz mi, moja droga, czy nie moglibyśmy się wcześniej ulotnić?
R
Na twarzy Roberty widać było rozbawienie.
T L
— Och, wujku Walenty! Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła stąd uciec, ale wyobraź sobie, jakie zgorszenie wywołamy, jeżeli zrezygnujemy z zaszczytu spożycia kolacji w gronie Wend-hausenów. Nie należę do osób tchórzliwych, jednak nie mam aż tyle odwagi, by się wymknąć przed zakończeniem przyjęcia. Wuj patrzył na nią z aprobatą.
— Przekonałem się, że jesteś odważna. Słyszałem, co powiedziałaś, gdy wchodziłem do sali. Tylko ty odważyłaś się stanąć po mojej stronie. Zaraz pomyślałem, że opłaciło się przyjść na to rodzinne spotkanie — z powodu ciebie, Roberto. — Wuju Walenty, nie zapominaj o mojej mamie! Cieszy się na spotkanie z tobą, ale muszę przyznać, że chyba nie zdobyłaby się na odwagę, żeby sprzeciwić się stanowczo całemu klanowi Wendhausenów. Podeszła do nich ciotka Adela i rzekła tubalnym głosem: — No, no, Roberto! Coś mi się widzi, że się już bardzo zaprzyjaźniłaś z wujem Walentym.
Roberta odwróciła się. — A, to ty, ciociu Adelo! Proszę, siadaj na moim krześle, mogę postać. Mówiąc to wstała i podsunęła krzesło starej damie. — Dziękuję ci, Roberto. Chciałam zapytać Walentego o przepisy kulinarne, o których wspomniał. Czy naprawdę masz coś ciekawego do mojego zbioru? Muszą to jednak być naprawdę niezwykłe dania. Walenty ukłonił się szarmancko i zapytał: — Czy interesują cię bitki z wieloryba? A może potrawka ze słowiczych języczków? Co powiesz na paszteciki z żółwia? — Walenty, ty naprawdę masz te wszystkie przepisy?
R
— Oczywiście, ciociu Adelo, zbierałem je z myślą o tobie i z nadzieją, że pewnego dnia będę ci je mógł sprezentować!
T L
— Powiedz mi, Walenty, dlaczego dawniej nie bywałeś taki miły i uprzejmy? Uśmiechając się spojrzał na Robertę, która stała nieco z tyłu, i odparł: — Nie daliście mi ku temu okazji! — W każdym razie/stwierdzam, że potrafisz być bardzo ujmujący — jeżeli chcesz! No tak, możesz mnie odwiedzić któregoś dnia. Napijemy się herbaty, a przy okazji przyniesiesz mi te kulinarne przepisy. Walenty ponownie ukłonił się. To było wyjątkowe wyróżnienie ze strony starej damy. Ciotka Adela właściwie mu się podobała. Przynajmniej nic nie udawała, jak pozostali krewni. Przejrzał ją jednak na wylot i wiedział, co myślała: wspólne wypicie herbaty do niczego nie zobowiązuje, a kilka kanapek nie kosztuje wiele. Tanim kosztem zrobi dobre wrażenie. Roberta obserwowała wuja i wyczuwała, co myśli. — Ciociu Adelo — odpowiedział Walenty — proszę, zastanów się nad tym, co powiedziałaś. Mam bowiem ten niemiły zwyczaj, że przyjmuję za-
proszenia. Słyszałaś już, że zaraz zgodziłem się zamieszkać u Roberty, gdy mi tylko zaproponowała gościnę! Stara dama srogo spojrzała na dziewczynę. — Muszę ci zwrócić uwagę, moja droga, że postąpiłaś bardzo nierozsądnie. Ty i twoja matka nie jesteście tak zamożne jak pozostali Wendhausenowie. Żyjecie z twojej pensji i wiem, że nie stać was na wiele rzeczy! — Ciociu Adelo! Stać nas jednak na spełnienie podstawowego ludzkiego obowiązku. Właśnie dlatego, że nie jesteśmy bogate, rozumiemy, że należy udzielić pomocy potrzebującym.
R
Ciotka Adela nie dała za wygraną i donośnym głosem zawołała: — Przypuszczam, że Walenty nie wpadnie na pomysł, żeby wykorzystywać dwie samotne i bezbronne kobiety!
T L
Walenty odparł spokojnie: — Mam nadzieję, że nie sprawię paniom zbyt dużego kłopotu. Roberta ujęła go za rękę. — Wuju Walenty, nie daj się zastraszyć! Ścisnął dłoń dziewczyny i wzruszony spojrzał w jej piękne oczy. Potem podeszli pozostali krewni i przez chwilę rozmawiali interesując się jego życiem. Oczywiście, skrzętnie unikał jasnych odpowiedzi, by nie zdradzić, że jest bogatym człowiekiem. Po pewnym czasie wszyscy udali się do sali jadalnej na uroczystą kolację. Ku radości Walentego wyznaczono mu miejsce obok Roberty. Podczas posiłku wszyscy spoglądali na niego z pewnym uczuciem wyższości; przecież to im zawdzięczał tę wystawną kolację! Oni za to zapłacili! Pod wpływem dobrego wina niektórzy zaczęli się zastanawiać, czy właściwie nie można by dać temu biedakowi używanego garnituru, butów i płaszcza! Skoro oświadczył, że nie liczy na finansową pomoc, można go wesprzeć w inny sposób.
Stała się jednak dziwna rzecz: kiedy po kolacji wstano od stołu i kilku krewnych podeszło do Walentego, by mu zaproponować używaną garderobę, zobaczyli w jego oczach dumę i iskierki humoru; nie ośmielili się poruszyć tego tematu. Nagle zlękli się, że ich wyśmieje; przecież oświadczył, że woli zamiatać ulicę niż prosić ich o wsparcie. Zresztą zawsze był zuchwałym zarozumialcem, pewnym siebie, i nie zmienił się nawet teraz, kiedy popadł w biedę. Tak więc nikt nie wystąpił z taką propozycją z wyjątkiem Balduina, który był tak gruboskórny, że nie wyczuł delikatnej sytuacji. Z pewną siebie miną, uśmiechając się podszedł do Walentego.
R
— Mój drogi, bez względu na wszystko nie zapominam, że jesteś Wendhausenem. Chciałbym ci trochę pomóc. Otóż przypomniałem sobie, że mam kilka starych garniturów — w dobrym stanie — oraz dwie pary butów, więc...
T L
Walenty nie dał wujowi dokończyć zdania. Roześmiał się na cały głos i zawołał: — Wuju Balduinie, gdybyś wiedział, jaki jestem wzruszony! Ale nie noszę używanej garderoby, nawet teraz, jeszcze nie! Widziałem w mieście ogłoszenia, że jest zbiórka starej odzieży dla biedoty, jeżeli więc chcesz dać upust swojej dobroczynności, wiesz, gdzie powinieneś się zgłosić! Balduin spoważniał i wyraźnie obrażony rzekł: — Ach, to tak! Ale skoro jesteś w takiej sytuacji, że lekko rezygnujesz z mojego wsparcia, nie mogę pojąć, jak możesz przyjąć nocleg i wyżywienie od dwu kobiet, które nie są tak zamożne jak pozostali Wendhausenowie. Walenty znowu się roześmiał: — Przed chwilą ciotka Adela skarciła mnie za to mówiąc, że nie powinienem tego robić. Jednak wyobraź sobie, że byłoby mi o wiele trudniej przyjąć od ciebie używaną garderobę niż gościnność tych dwu dobrych dam!
Wzruszając ramionami Balduin mruknął: — Nie, tego nie mogę zrozumieć, i nawet nie chcę zrozumieć! Czułbym się okropnie, gdybym się zgodził, by mnie utrzymywały kobiety! Rozbawiony Walenty zapytał ironicznie: — Ale nikczemny człowiek ze mnie, prawda? Jednak to dobrze, że tak jest, w przeciwnym razie nie byłoby czarnej owcy w rodzinie! A może jest jeszcze jedna? Oburzony starzec odparł: — Dzięki Bogu, twoje lekkomyślne rozumowanie jest dla mnie obce i niezrozumiałe.
R
Walenty, nie tracąc humoru, odpowiedział: — Wuju Baldui-nie! Jesteś wspaniałym człowiekiem, godnym przedstawicielem rodu Wendhausenów. Jednak nie wszyscy ludzie mogą być tak doskonali! Ale przepraszam cię; widzę, że Roberta się żegna. Opuszczam zebranie w podniosłym nastroju wiedząc, że dostarczyłem wam dostatecznej ilości tematów do rozmów!
T L
Wychodząc, do każdego zwrócił się z zabawną uwagą, której chyba nikt nie zrozumiał, z wyjątkiem Roberty. Gdy znaleźli się na ulicy przed hotelem, oboje zaczęli się śmiać tak głośno, że zdziwieni przechodnie oglądali się za nimi. Teraz, po wojnie, rzadko widywano na ulicy ludzi wesołych i śmiejących się. Życie było trudne, a wiele kobiet jeszcze nosiło żałobę po poległych żołnierzach. Roberta i wuj szli opustoszałą ulicą. Walenty chciał wziąć taksówkę, by odwieźć dziewczynę do domu, ale Roberta sprzeciwiła się: — Za rogiem jest przystanek tramwaju, który dojeżdża do naszej ulicy. Za kilka minut będziemy w domu. Spojrzał na nią zdziwiony: — W domu? Roberto, czy ty poważnie zapraszasz mnie do waszego domu w imieniu twojej matki? — Oczywiście, mówię to z całą powagą! Czy sądzisz, że mogłabym sobie pozwolić na żart wobec ciebie? — oburzyła się.
— No wiesz,. moja droga, myślałem, że powiedziałaś to z czystej przekory wobec tej grupy tak nieprzyjaźnie do mnie nastawionej. Roberta roześmiała się: — Wuju, żebyś ty wiedział, jaką przyjemność sprawiło mi to, że miałam okazję sprzeciwić się tej klice. Z zasady jestem zawsze w opozycji, ale to nie wyklucza, że matka i ja cieszymy się, że zamieszkasz u nas. Mamy małe, lecz wygodne mieszkanie i gościnny pokoik. Oczywiście, nie licz na luksusy, ale skoro nie masz nic lepszego, mam nadzieję, że będziesz zadowolony z tego, co możemy ci zaoferować. Walenty wziął ją pod rękę. — Moja droga, porozmawiamy o tym z twoją matką.
R
— O, chyba nie myślisz, że matka wycofa się z tego, co ja powiedziałam? Nie znasz jej, zawsze jesteśmy jednego zdania.
T L
Wzruszony odpowiedział: — Roberto, cieszę się, że cię poznałem i cieszę się, że zobaczę twoją matkę. Choćby dlatego opłaciła mi się podróż z Ameryki do Niemiec. Roberta nie mogła się doczekać, by przedstawić matce miłego gościa. Wuj Walenty bardzo jej się podobał. Pojawił się tramwaj; wsiedli i odjechali.
IV
Pani Herta Reinwald siedziała w fotelu i czytała. Córka kupiła jej książkę, by matka nie nudziła się, czekając na jej powrót. Około wpół do dziewiątej, słysząc zgrzyt zamka w przedpokoju, starsza dama odłożyła książkę i z ciekawością spojrzała na drzwi. Roberta wróciła! Nareszcie będzie mogła porozmawiać z córką i dowiedzieć się, jak jej poszło spotkanie z krewnymi.
R
Zdziwiona usłyszała dwa głosy — Roberty i jakiegoś mężczyzny. Wreszcie drzwi się otwarły i Roberta zawołała: — Mateczko, przyprowadziłam ci gościa! Pani Herta Reinwald zaskoczona krzyknęła: — Walenty!
T L
Wyciągając na powitanie obie ręce, powtórzyła: — Walenty, czy to naprawdę ty? Dzięki Panu Bogu, że pozwolił ci wrócić w dobrym zdrowiu i humorze! Starszemu panu podejrzanie zaszkliły się oczy. Pochylił się nad wyciągniętymi w jego stronę dłońmi i ucałował je ze wzruszeniem. Czuł, że to powitanie było szczere i płynęło z głębi serca. Podniósł oczy na kobietę, którą przed laty gorąco kochał. Nadal była ładna; nieco przytyła, ale jej oczy były młode i piękne jak dawniej, mimo że teraz było w nich więcej powagi. — Moja droga, kochana Herto! Dziękuję ci za miłe powitanie; rozczuliło mnie tak, jak pierwsze słowa twojej córki. Nikt poza tobą i Robertą nie zwrócił się do mnie ze szczerą życzliwością, nikt nie okazał mi serca! Pani Herta uśmiechnęła się ze zrozumieniem: — Wiem, wiem, Walenty! Z małymi wyjątkami oni są wszyscy tacy — nieczuli, twardzi egoiści — właśnie prawdziwi Wendhausenowie. Ale zostawmy to! Dziękuję Panu
Bogu, że jesteś i że mogę z tobą rozmawiać. Nie liczyłam na to, że już dzisiaj cię zobaczę. Proszę, usiądź przy mnie; niestety, chora noga ogranicza moje ruchy. — Słyszałem od Roberty, że miałaś wypadek. — Och, tak, byłam nieostrożna, rozlałam wrzątek, poparzyłam stopę i przysporzyłam biedactwu kłopotu. Mam nadzieję, że za kilka dni będę już normalnie chodzić. Walenty, niechże ci się przyjrzę! Dobrze wyglądasz, jesteś opalony i niewiele się zmieniłeś. No, oczywiście, spoważniałeś i robisz wrażenie imponującego mężczyzny!
T L
R
Walenty z uśmiechem dotknął palcem skroni: — A te siwe włosy świadczą, że nie jestem już młody; przekroczyłem pięćdziesiątkę! Ale ty, droga Herto, wcale się nie zmieniłaś, może tylko nieco spoważniałaś. A Roberta jest taka, jaką byłaś ty, gdy opuszczałem ojczyznę. Twoja córka jest piękną dziewczyną i szlachetnym człowiekiem. Bardzo się cieszę, że ją poznałem. Matka przytaknęła z dumą: — Tak, tak, moja Roberta jest wspaniała! Nikt nie wie tego lepiej ode mnie! — A gdzie ona poszła? — obejrzał się gość. — Przygotowuje herbatę. Ale, ale — proszę, opowiedz, jak wypadło twoje spotkanie z rodziną? W oczach Walentego zalśniły iskry humoru, gdy rzekł: — No, wiesz, tak sobie! Mimo wszystko ucieszyłem się widząc ich. Dzisiaj, po latach, potraktowałem ich z większą wyrozumiałością, a przede wszystkim z dystansem! Są tacy, jacy są — nic się nie zmienili! Dziwni ludzie ta nasza rodowa klika. Drogi Pan Bóg zasadził w swoim ogrodzie przeróżne rośliny; nie mogą być na świecie wyłącznie róże i fiołki. Pani Herta roześmiała się serdecznie.
— Masz rację, mój drogi! Osty i chwasty też mają prawo żyć! Zawsze przypominam o tym Robercie, ilekroć zaczyna się złościć na tych ludzi. Walenty skinął głową, a po chwili odpowiedział: — Herto, kiedy człowiek jest młody, szybko traci cierpliwość. Z czasem to się zmienia; z humorem można znieść każdego dziwaka. Ściskając rękę kuzyna, pani Herta westchnęła ucieszona: — Żebyś wiedział, jaka to dla mnie radość, że przyszedłeś! Wróciła Roberta. W międzyczasie przebrała się. Zdjęła elegancką wizytową suknię i włożyła skromną ciemną sukienkę. Niosła tacę,, na której stał czajnik i filiżanki. Postawiła wszystko na stoliku, nalała herbatę i zapytała: — Czy już zakończyliście radosne powitanie?
R
— Tak, Roberto; to wspaniale, że przyprowadziłaś wuja Walentego.
T L
— Wiedziałam, że sprawię ci tym wielką radość. Potem zajrzę do pokoju gościnnego, czy wszystko jest w porządku. Najpierw musimy porozmawiać. Wuju Walenty, opowiedz nam, jak ci się tam, na obczyźnie, powodziło? Pani Herta dodała ze współczuciem: — Musiałeś mieć ciężkie życie. Walenty pocałował kuzynkę w rękę i zaczął opowiadać: — Przed tobą, moja Herto, i twoją córką nie będę niczego ukrywał. Muszę wam powiedzieć, że trochę udawałem, żeby mój powrót zrobił odpowiednie wrażenie. Mój pasierb nazwał to maskaradą. — Walenty! Masz pasierba? A czy masz też własne dzieci? — Nie mam dzieci. Mój pasierb w pełni zastępuje mi własne potomstwo. Ale teraz muszę się przyznać do najważniejszego: nie muszę wcale korzystać z waszej gościnności! Nie chciałem o tym mówić Robercie w obecności reszty krewnych.
R
Matka i córka zdziwione spojrzały na siebie, a Walenty mówił dalej: — Przed laty, kiedy opuszczałem ojczyznę, byłem zuchwały i oświadczyłem, że nie wrócę dopóki nie dorobię się dużego majątku. Młody człowiek nie liczy się ze słowami i mówi byle co. Jednak los mi sprzyjał i powiodło mi się tak, że wróciłem jako bardzo bogaty człowiek. Przyjechałem, by się przekonać, jak przyjmą mnie krewni sądząc, że jestem biedakiem. Pozwoliłem sobie na ten żart. Ubawiłem się, widząc ich miny, ale wzruszyłem się, gdy poznałem Robertę, szlachetną dziewczynę, jedyny wyjątek wśród całego klanu! No, a teraz jestem również z tobą, droga Herto; mam więc dwie życzliwe i oddane mi dusze! Przyszedłem do was, bo chcę porozmawiać. Mamy sobie wiele do powiedzenia, chociaż to, co najważniejsze, właśnie usłyszałyście. Muszę przyznać, że jestem bardzo wzruszony; wiem, że jesteście mi życzliwe, a ja was na nowo pokochałem. Mam nadzieję, że i wy czujecie do mnie sympatię. Podajmy sobie ręce i przypieczętujmy naszą przyjaźń!
T L
Obie panie uścisnęły dłoń Walentego, a pani Herta ze łzami w oczach powiedziała: — Walenty szczerze się cieszę, że ci się powiodło w Ameryce! Rozumiem powód dla którego zabawiłeś się w tę „maskaradę". Chciałeś się przekonać, jak zostaniesz powitany i przyjęty jako ubogi członek rodu Wendhausenów, a nie jako bogaty przemysłowiec! Ale przepraszam, że ci przerwałam! Proszę, opowiadaj o swoim życiu, oczywiście, tylko to, czym chcesz się z nami podzielić! Walenty odrzekł poważnie: — Herto, ty i twoja córka dowiecie się o moim życiu prawdy; niczego nie będę ukrywał. Oczywiście, na początku nié było mi łatwo. Jednak poradziłem sobie; zresztą szczęście mi dopisywało. Zainwestowałem moje pieniądze w fabrykę papieru, która właśnie miała trudności i potrzebowała gotówki. Ponieważ miałem niejakie doświadczenie w branży papierniczej, otrzymałem tam dobrą posadę. Znając się na produkcji, służyłem szefowi radami. Przedsiębiorstwo zaczęło prosperować, a właściciel uznał, że to wyłącznie moja zasługa. Ponieważ miałem trochę odłożonych pieniędzy, po jakimś czasie zostałem współwłaścicielem firmy.
Nagle Walenty przerwał i zamyślił się, po chwili westchnął i kontynuował: — Współpracowaliśmy zgodnie do dnia, kiedy szef zginął w wypadku samochodowym. Została po nim wdowa z ośmioletnim synkiem. Na jej prośbę sam objąłem zarząd przedsiębiorstwem. Po dwu latach poślubiłem wdowę. Byliśmy zgodnym małżeństwem a jej synek przywiązał się do mnie i traktuje mnie jak rodzonego ojca. W międzyczasie wyrósł na mądrego, młodego mężczyznę. Ukończył studia i towarzyszy mi w tej podróży. Na razie zamieszkaliśmy w małym, skromnym pensjonacie na przedmieściu. Nie chciałem, by wiedziano, gdzie się zatrzymałem. Duże, luksusowe hotele podają w gazetach komunikaty o zagranicznych gościach, robiąc sobie tym reklamę. Ponieważ sytuacja wyjaśniła się i już nie muszę się ukrywać, jutro przeprowadzimy się do hotelu „Adlon". Pensjonat jest jednak trochę za ciasny.
T L
R
Pani Herta i jej córka słuchały jak urzeczone a Walenty dalej relacjonował różne wydarzenia ze swojego życia. Kiedy skończył, poprosił, by kuzynka opowiedziała o swoim losie. Dowiedział się, że pani Herta z powodu światowego kryzysu finansowego straciła majątek, który jej zostawił zmarły mąż. Teraz obie panie żyją z pensji Roberty. Została dyrektorem największego domu mody w Berlinie, który ma wyłączne prawo na sprzedaż drogich koronek brukselskich. Roberta dobrze zarabia i obie panie żyją co prawda nie luksusowo, ale w miarę dostatnio. Walenty wzruszony zawołał: — Mój Boże! I wy, moje kochane, chciałyście mi pomóc i udzielić gościny w waszym domu? Nigdy wam tego nie zapomnę! A teraz nie będę dłużej przeszkadzał. Muszę wracać do pensjonatu. Mój pasierb, Richard, czeka niecierpliwie, by usłyszeć o przebiegu zebrania rodzinnego i o wrażeniu, jakie wywarło moje przebranie. Jutro go poznacie. Roberto, kiedy masz przerwę obiadową? — Między dwunastą a drugą. Wieczorem kończę pracę o siódmej. — Herto, czy ty nie możesz jeszcze wyjść z domu? Podnosząc zabandażowaną nogę, odparła: — Walenty,
spójrz na to; nie mogę włożyć pantofla. To potrwa jeszcze kilka dni. Zastanowił się przez chwilę, po czym rzekł: — Chciałem was jutro zaprosić do hotelowej restauracji na kolację, widzę jednak, że muszę to odłożyć na później. Wobec tego przyjdę tu jutro około pierwszej, by wam przedstawić Richarda. Nie będziemy wam długo przeszkadzać, ale za to wrócimy wieczorem i posiedzimy razem. Musimy porozmawiać i lepiej się poznać. A kiedy twoja stopa wydobrzeje, wtedy, moja Herto, spędzimy wieczór w mieście. Podczas naszego pobytu w Berlinie chciałbym jak najczęściej przebywać w waszym towarzystwie. Resztę omówimy jutro. A teraz muszę iść. Życzę wam dobrej nocy! Pożegnali się serdecznie i Walenty opuścił mieszkanie.
T L
R
Po wyjściu gościa pani Reinwald i jej córka wcale nie miały ochoty na odpoczynek. Były podekscytowane tym, co usłyszały. Poza tym Roberta musiała matce zdać dokładne sprawozdanie z rodzinnego zebrania i przyjęcia. Następnym tematem ich długiej rozmowy był Walenty i jego pasierb, Richard. Wydarzenia tego dnia spowodowały niemały zamęt w spokojnym i cichym życiu obu pań.
V
Kiedy Walenty Wendhausen wrócił do pensjonatu, powitał go zniecierpliwiony pasierb. — Ojcze, wreszcie wróciłeś! Zacząłem się już obawiać, że cię tam żywcem zjedli na rodzinnej uczcie! Pomógł ojcu zdjąć płaszcz. Walenty odrzekł:
R
— Nie taki diabeł straszny! Wiesz, opłaciło mi się, że poszedłem na to spotkanie. Poznałem dwie szlachetne dusze. Chodź, usiądź przy mnie; wszystko ci opowiem.
T L
Ze wszystkimi szczegółami opisał przebieg zebrania rodzinnego. W licznych dygresjach stale wracał do kuzynki Herty i jej córki Roberty. — Warto było wybrać się w tę długą podróż, by spotkać te dwie wspaniałe kobiety. Mówię ci, co za urocze i dobre istoty! Roberta bez namysłu zaprosiła mnie do domu swojej matki, mimo że właściwie jest dość biedna w porównaniu z pozostałymi krewnymi; pracuje i zarabia na utrzymanie matki. Jutro poznasz je obie. — Cieszę się na spotkanie z nimi. Ale proszę cię, ojcze, chciałbym również poznać pozostałych członków klanu Wendhausenów! Nie odmówisz mi tego prawda? — Oczywiście, że nie, mój chłopcze! Poznasz wszystkich w całej ich krasie! Kiedy kuzynka Herta będzie mogła wyjść z mieszkania, wtedy zaproszę cały klan do hotelu „Adlon". Przecież muszę się odwdzięczyć za darmową kolację, którą mi dzisiaj łaskawie zafundowali; także za propozycję, bym przyjął starą, używaną garderobę! Ale się ubawimy! Zobaczysz ich miny, gdy nagle usłyszą, że „czarna owca" ma złote runo. Natychmiast
zaczną mi nadskakiwać i udawać serdeczność! Pewnie nie podejrzewają, że zakpiłem sobie z nich i że patrzę na nich z politowaniem. Mój drogi Richardzie! Sam widzisz, jakie to przerażające, kiedy ludzie nie doceniają duchowych wartości i przywiązują wagę wyłącznie do pieniędzy! — Wszystko wskazuje na to, że ci twoi krewni nie cenią w tobie uczciwości i dumy, dlatego przyjęli cię chłodno i odetchnęli, gdy oświadczyłeś, że nie przyjmiesz od nich żadnego wsparcia. Nie wątpię, że osłupieją ze zdziwienia, gdy się dowiedzą, że jesteś bardzo bogaty i możesz sobie pozwolić, by ich wszystkich ugościć w luksusowej restauracji. Oczywiście, natychmiast zmienią swój stosunek wobec ciebie! Uznają zapewne, że jako bogaty biznesmen jesteś godny, by przebywać w ich towarzystwie. Tylko twoja kuzynka Herta i jej córka zachowały się tak, że sprawiły ci radość, okazując życzliwość i dobroć. Bardzo chcę poznać małą Robertę!
T L
R
— No, mała to ona nie jest; to młoda dama! Ma duże, piękne, szare oczy i kasztanowate lśniące włosy, właściwie loki. Jej matka jako młoda dziewczyna miała długie warkocze; Roberta ma identyczny kolor włosów. Jest średniego wzrostu, ma bardzo zgrabne ruchy i smukłą sylwetkę. Tak, mój synu, sądzę, że wyczerpująco opisałem jej wdzięki. Krótko mówiąc, to wspaniała młoda dziewczyna! Richard roześmiał się: — Umieram z niecierpliwości, by ją poznać! Szkoda, że pracuje w domu mody. Nie znam się na koronkach! Nie mogę tam pójść, by coś kupić i przy okazji ją zobaczyć. — Tak, mógłbyś ją swobodnie obserwować przy pracy. — Oczywiście, wtedy poznałbym ją już jutro rano! — Słuchaj, chłopcze, mam pomysł: pójdziesz do tego domu mody. W Berlinie to jedyny sklep tej branży, jego adres dadzą nam w recepcji hotelu. Kupisz najdroższy kołnierzyk z brukselskiej koronki; będzie to prezent dla Roberty. Ona jest dyrektorem domu mody. Poproś by ją zawołali, i zwróć się do niej o radę, który egzemplarz masz wybrać. W ten sposób kupisz to, co jej się podoba, rozumiesz?
Richard rozbawiony roześmiał się na cały głos: — Ojcze, to wspaniały pomysł! W ten sposób i ja będę miał przygodę incognito! Mam przeczucie, że będzie to bardzo miłe, a jutro, gdy pójdziemy do domu jej matki, będziemy mieli nowy temat do żartów. — Kto wie, co wyniknie z tego spotkania? A więc jutro rano przenosimy się do hotelu „Adlon"; już nie musimy udawać biednych turystów. Właściwie to od początku nie miało sensu. Chyba trochę przesadziłem z tą ostrożnością, by zachować tajemnicę. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, a potem życzyli sobie dobrej nocy i poszli do swoich pokoi na odpoczynek.
T L
R
Następnego dnia rano zamieszkali w luksusowym hotelu i tam też zjedli śniadanie. Potem długo spacerowali po mieście. Walenty odwiedzał znane miejsca. Ożywały w nim wspomnienia z młodych lat. Około jedenastej rozstali się. Walenty zaprowadził Richarda na ulicę, gdzie stał wiadomy dom mody, a sam poszedł do pobliskiej kawiarni, by tam czekać na jego powrót. Richard zauważył już z daleka szyld firmy Schonrock. Podszedł i stał przez chwilę przed dużym oknem wystawowym. Zobaczył, jak wewnątrz krzątają się ekspedientki obsługujące liczne klientki. Wszedł przez obrotowe drzwi. Najpierw udawał, że ogląda wystawione szaliki, kołnierzyki i mankiety. Przesuwał się powoli w głąb obszernego pomieszczenia. Na jego końcu, za szklaną ścianą siedziała przy biurku młoda kobieta, podobna do dziewczyny, którą opisał mu ojciec. Pomyślał: — To musi być Roberta! Stanął przy jednej z lad tak, że mógł ją obserwować. Wyglądała na bardzo zajętą i miała poważny wyraz twarzy. Nagle odwróciła głowę, jakby czując jego wzrok. Spojrzała mu prosto w oczy, potem zarumieniła się. Drzwi do jej biura były uchylone, usłyszała więc, jak prosił ekspedientkę o pomoc w kupnie koronkowego kołnierzyka. Mówił, że zobowiązał się to załatwić dla starszego pana, który pragnie sprezentować kołnierzyk młodej damie, a on się nie zna na koronkach. W
każdym razie musi to być coś wyjątkowo pięknego i wykonane z najdroższej koronki. Richard zapytał wreszcie ekspedientkę: — Może jest tu osoba znająca się doskonale na koronkach? Chciałbym, by mi pomogła przy wyborze. — Zaraz poproszę panią dyrektor Reinwald, to nasz ekspert. Doradzi panu naprawdę fachowo — zapewniła go ekspedientka, idąc na zaplecze. Po chwili podeszła do niego Roberta. Stanęła przy ladzie i zagadnęła uprzejmie: — Słyszałam, że pan chce kupić koronkowy kołnierzyk. Czy ma pan jakieś specjalne życzenie?
R
Richard ukłonił się i pomyślał: — Jest ładna i dumna. Podoba mi się! Odpowiedział grzecznie:
T L
— Ojciec prosił, bym kupił kołnierzyk z brukselskiej koronki. Podkreślił, że to musi być coś bardzo ładnego, wytwornego i kosztownego. Roberta poleciła ekspedientce, by przyniosła karton z kołnierzykami różnej wielkości i w różnych cenach. Richard przeglądał je kolejno i rzeczywiście nie mógł się zdecydować, gdy Roberta objaśniała mu wzory i pochodzenie każdej kosztownej koronki. Wreszcie westchnął i rzekł: — Wybór jest duży, ale trudno mi się zdecydować, który okaz jest najładniejszy. Może pani mi poradzi, który wziąć? Na twarzy Roberty pojawił się uśmiech, gdy odpowiedziała: — Proszę pana, to nie jest ważne, co się mnie podoba! — Ależ tak! Pani jest młodą damą. Proszę sobie wyobrazić, że ma pani dostać taki prezent! Który kołnierzyk chciałaby pani otrzymać, gdyby cena nie odgrywała żadnej roli? Roberta spokojnie, pewnym ruchem wzięła do ręki kołnierzyk o wyjątkowo pięknym wzorze i eleganckim, modnym fasonie.
— Wybrałabym ten. Zresztą ta młoda dama może go wymienić, gdyby się jej nie spodobał. Okazało się, że nie był to najdroższy egzemplarz; kosztował zaledwie czterdzieści marek. Richard badawczo spojrzał na Robertę i zapytał: -— Czy ten jest naprawdę najładniejszy? Dziewczyna zarumieniła się i odpowiedziała spokojnie: — Mnie się podoba, ale gusty bywają różne! — A więc biorę ten kołnierzyk. Jestem pewny, że pani dobrze mi doradziła i nie będzie potrzebna wymiana.
R
— Jak wspomniałam, jesteśmy gotowi zrobić to w każdej chwili.
T L
Poleciła ekspedientce odpowiednio zapakować zakup; przecież to ma być prezent dla młodej damy. Richard ukłonił się. — Uprzejmie dziękuję za pomoc. Gdybym jeszcze kiedyś robił zakupy w tym domu mody, pozwolę sobie prosić panią o radę! Widząc płomienne spojrzenie młodego mężczyzny, Roberta zarumieniła się i szybko wróciła do swojego biura. Gdy Richard wychodził, ukradkiem obserwowała go i zauważyła, że zbliżając się do drzwi, obejrzał się. Ich oczy znowu się spotkały.
Przez pozostałe godziny dnia pani dyrektor więcej uwagi poświęciła młodemu nieznajomemu niż swojej pracy. Zainteresowała się tym mężczyzną, gdyż jego niemczyzna brzmiała nieco dziwnie; wyczuła w niej obcy akcent, mimo że mówił bezbłędnie. A jednak nie robił wrażenia, że jest obcokrajowcem. Nie ukrywała przed so-
bą, że ten dżentelmen spodobał jej się tak bardzo jak żaden inny mężczyzna, którego dotychczas poznała! Zachowywał się taktownie i uprzejmie, nie był natrętny, chociaż w jego spojrzeniu było wyraźnie widać, że jest nią zachwycony. Roberta westchnęła; pomyślała ze smutkiem, że prawdopodobnie już go nigdy nie spotka. A czy tak nie jest lepiej?
T L
R
Po chwili rozmarzenia wzięła się w garść i skupiła całą swą uwagę na przerwanej pracy.
VI
W międzyczasie Richard szybko poszedł do kawiarni, gdzie czekał na niego ojciec. Gdy usiadł przy stoliku i zamówił kawę, położył przed Walentym pakuneczek. — Oto zamówiony kołnierzyk. Kosztował czterdzieści marek. Walenty badawczo spojrzał na pasierba. Jego uwadze nie uszły rozmarzone oczy młodego mężczyzny. Nie skomentował tego ani słowem, tylko spytał:
— Tak, ojcze!
R
— No i co? Poznałeś Robertę Reinwald?
T L
— Spodobała ci się? Odpowiada mojemu opisowi? Richard przez chwilę milczał, a potem odparł zdecydowanym głosem: — Jeżeli wyrazi zgodę, zabiorę ją do Ameryki! — Do Ameryki? Jak to sobie wyobrażasz, mój chłopcze? — To bardzo proste. Jest kobietą, jakiej od dawna szukam. Poślubię Robertę! — Tak szybko podjąłeś decyzję? — Ojcze, myślałem o tym już wtedy, kiedy mi o niej opowiadałeś, o jej szlachetności i dobroci. Gdy ją ujrzałem, poczułem, że to jest kobieta, którą chcę pojąć za żonę! — Przecież jej właściwie nie znasz; nie wiesz, jaka jest przy bliższym poznaniu!
— Wystarczy mi to, co już o niej wiem. Jedynym problemem jest pytanie, czy ona zechce wyjść za mnie za mąż. Mam nadzieję, że nie jest zakochana w kimś innym! Walenty położył mu rękę na ramieniu. — Mogę cię uspokoić. Wczoraj wieczorem podczas przyjęcia zapytałem ją, czy zamierza wyjść za mąż. Wiesz, co mi odpowiedziała? Beztrosko śmiejąc się rzekła: — „Wuju, moje serce na razie milczy, a dopóki ono nie przemówi, nie myślę o zamążpójściu! Zresztą kto by chciał pojąć za żonę biedną dziewczynę bez posagu? — Roberta jest w błędzie! Taka dziewczyna jak ona to prawdziwy skarb! Ojcze, byłoby wspaniale, gdyby pojechała z nami do Ameryki!
T L
R
Zamyślony Walenty potakiwał głową. — Oczywiście, to byłoby bardzo dobre rozwiązanie, by pomóc obu paniom. Nie może jednak być mowy o rozdzieleniu córki i matki. Jeżeli poślubisz Robertę, zabierzemy ze sobą również Hertę! Kuzynka i ja będziemy się cieszyli waszym szczęściem! Ucieszeni zaczęli robić plany na przyszłość. Wypili jeszcze po jednej kawie i zjedli drugą porcję babki piaskowej z rodzynkami, jakiej w Ameryce nie znają, a potem znów spacerowali po ulicach Berlina. Gdy wrócili do hotelu, zastali już w pokojach bagaże, które w międzyczasie przywieziono im z pensjonatu. Przebrali się i już była pora, by złożyć wizytę paniom Reinwald. Wychodząc z hotelu, Richard kupił w kiosku z kwiatami bukiet pięknych róż. Uprzedził ojczyma: — Ojcze, ty podarujesz Robercie kołnierzyk, a ja kwiaty. Walenty słysząc to, poprosił o kilka herbacianych róż dla kuzynki Herty. Najchętniej obaj przynieśliby mnóstwo prezentów, ale uświadomili sobie, że byłoby to raczej nietaktowne i przedwczesne!
Postanowili najpierw oględnie wybadać, czym mogliby paniom sprawić największą przyjemność. Wsiedli do taksówki i odjechali. Pani Herta przygotowała bardzo wyszukane kanapki, a Roberta nakryła do stołu i przyniosła butelkę dobrego wina. Na kredensie stały ładne kryształowe kieliszki — resztki z dawnych dobrych czasów. Wszystko było gotowe na przyjęcie gości. Około pierwszej zabrzmiał dzwonek. Roberta poszła, by otworzyć drzwi. Radośnie i serdecznie powitała wuja Walentego i dopiero potem zobaczyła stojącego za nim wysokiego mężczyznę. Przez sekundę osłupiała, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Obaj panowie zauważyli, że oblał ją rumieniec; bardzo ich to ucieszyło. Pierwszy odezwał się Walenty:
R
— Roberto, pozwól, że ci przedstawię mojego pasierba! Składając ukłon Richard uśmiechał się.
T L
— Mam nadzieję, że pani mnie poznaje, panno Reinwald. Roberta zdołała odzyskać równowagę i podając mu rękę odpowiedziała: — Pan dzisiaj rano kupował koronkowy kołnierzyk u Schonrocka, prawda? Na to wtrącił się wuj Walenty: — Moja droga Roberto, zamierzałem przynieść ci mały prezent, ale chciałem mieć pewność, że będzie ci się podobał. Richard wpadł na doskonały pomysł, żebyś ty sama wybrała sobie kołnierzyk. A przy okazji chciał cię również zobaczyć. Po tym, co usłyszał ode mnie, palił się, żeby cię poznać, i to jak najprędzej! Walenty wręczył jej paczuszkę, a Richard bukiet róż. — Proszę wybaczyć, że nie przedstawiłem się pani w domu mody. Nie byłem pewny, czy wypada w tym miejscu zawierać znajomość — wytłumaczył się z ukłonem. Młoda dziewczyna speszona wzięła bukiet i prezent.
— Nie ma czego wybaczać. Jestem naprawdę zaskoczona, że zostałam tak hojnie obdarowana. Mój Boże, wybrałam taki drogi kołnierzyk! Wuju Walenty, nie miałam pojęcia, że to będzie dla mnie. Serdecznie dziękuję za piękny prezent i cudowne róże, no i za tak miły sposób, w jaki zostałam tym wszystkim zaskoczona! — Roberto, mam nadzieję, że sprawiłem ci przyjemność! — Panno Reinwald i ja spodziewam się tego samego! Podała mu rękę i spojrzała na niego z uśmiechem: — Szkoda, że nie wiedziałam, iż rozmawiam z synem wuja Walentego. — Gdybym się wkupił w pani łaski mówiąc, kim jestem, może byłaby pani trochę mniej oficjalna i powściągliwa.
T L
R
— Naprawdę zachowałam się w ten sposób? Och, przykro mi; nasz szef żąda, żebyśmy wobec każdego klienta byli życzliwi i mili! — żartowała Roberta. Wuj Walenty podszedł do niej i obejmując ją rzekł: — Moje dzieci, wypraszam sobie ten oficjalny ton! „Pani", „pan" — co to znaczy? Richard jest moim synem, a ty, Roberto, moją bliską krewną! Mówcie do siebie po imieniu! Richard spojrzał wyczekująco na Robertę, która poczuła, że pąsowieje i była na siebie o to zła. — Pozwalasz, żebym mówił do ciebie Roberto? — zapytał Richard. — Oczywiście, wuj Walenty ma rację... Richardzie. Nadal stali w przedpokoju. Wreszcie starszy pan zmitygował się. — Chodźmy do twojej matki; chciałbym jej wręczyć kwiaty i przedstawić jej Richarda.
Pani Herta z radością powitała gości, a Roberta, pokazując matce piękną koronkę, powiedziała: — Mateczko, spójrz co za cudowny prezent przyniósł mi wuj Walenty. Wyobraź sobie, że sama go sobie wybrałam! Śmiejąc się opowiedziała ze szczegółami o tym, jak Richard kupował u niej — i dla niej — ten piękny kołnierzyk. Na wesołej rozmowie czas szybko mijał. Zbliżała się druga i Roberta musiała wracać do pracy. Wuj Walenty zwrócił się do Richarda: — Synu, mógłbyś odwieźć Robertę taksówką do centrum; zaoszczędzi jej to trochę czasu i będzie mogła jeszcze pobyć z nami. Za to wieczorem nie będziemy niczym skrępowani i dłużej posiedzimy z paniami.
R
Richard spojrzał na Robertę; ku jego radości znowu oblał ją rumieniec.
T L
Postanowiono, że Walenty zaczeka u pani Herty, aż Richard odwiezie Robertę i wróci po niego. Po upływie pół godziny młodzi wyszli. Richardowi udało się szybko złapać taksówkę i gdy ruszyli, dziewczyna podała kierowcy adres. Richard zapytał: — Dlaczego nie chcesz, żebym cię odwiózł pod samo wejście? Roberta roześmiała się. — Mój szef byłby mocno zdziwiony widząc, że przyjeżdżam taksówką do pracy. A ekspedientki miałyby o czym plotkować, gdyby spostrzegły, że odprowadza mnie młody mężczyzna! — Czy to tutaj, w Niemczech, jest czymś dziwnym? — Nie zrobiłoby to dobrego wrażenia. — Nawet jeśli ten młody mężczyzna jest twoim dalekim kuzynem?
— Przecież tego nikt nie wie! Poza tym ekspedientki rozpoznałyby w tobie klienta, który tak długo wybierał koronkowy kołnierzyk, a to na pewno dałoby im do myślenia! — Mogłabyś im powiedzieć, że jestem twoim krewnym! — Wątpię, czy uwierzyłyby, zważywszy na to, że jeszcze wczoraj nie znaliśmy się! Gdybym starała się je przekonać, udawałyby, że wierzą, a wiem, że myślałyby swoje. — To im się dziwię, bo ja uwierzyłbym w każde twoje słowo! — Jesteś bardzo miły, ale ludzie najchętniej wierzą w to, co im daje powód do okazywania oburzenia i krytykowania bliźnich.
R
— W takim razie rzeczywiście będzie lepiej, jeśli wysiądziesz na rogu sąsiedniej ulicy. Tam jest chyba przystanek tramwajowy, prawda? — Tak, tam zawsze wsiadam do tramwaju.
T L
— Roberto, dopóki będę w Berlinie, nie pozwolę, żebyś jeździła tramwajem. Będę codziennie czekał na rogu ulicy, żeby cię odwieźć autem do domu. Roberta, znowu oblewając się rumieńcem, zaprotestowała: — Nie, nie! Nie mogę tego przyjąć! — Musisz się zgodzić! — Richardzie, z pewnością możesz zrobić lepszy użytek ze swojego czasu. — Gdybym któregoś dnia był zajęty, przyjedzie po ciebie ojciec, ale ja tutaj nie mam żadnych obowiązków. Chciałbym, żebyśmy każdą wolną godzinę spędzali razem. Masz coś przeciwko temu? — Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu. Proszę jednak, żebyś mi przyrzekł, że przyjedziesz tylko wtedy, kiedy będziesz miał naprawdę wolny czas. Jeśli ci coś wypadnie, z chęcią skorzystam z tramwaju.
— Będę czekał na ciebie codziennie. Nie ma żadnego, równie miłego zajęcia. To będzie dla mnie codzienna atrakcja, umilająca mi pobyt w Berlinie. Starając się ukryć zakłopotanie, uśmiechnęła się: — Muszę przyznać, że jesteś bardzo szarmanckim krewnym! — Słuchaj, Roberto! Oddajesz mi przysługę, dając mi pożyteczne zajęcie! Nie jestem przyzwyczajony do życia bez obowiązków, a takie właśnie tutaj prowadzę. Szczerze mówiąc, nie lubię tego domu mody, mimo że sprzedaje tak piękne koronki. — Dlaczego?
R
— Ponieważ absorbuje cię cały dzień! Gdybyś tam nie pracowała, moglibyśmy być razem od rana do wieczora!
T L
— Richardzie, gdybym cię odwiedziła w Ameryce, ty też musiałbyś być w fabryce cały dzień. Roześmiał się i zapytał: — No właśnie, a kiedy zamierzasz mnie odwiedzić w Ameryce? Wzruszając ramionami westchnęła: — Prawdopodobnie nigdy! — Dlaczego? — To daleka droga i trudno tam dojechać tramwajem za dziesięć fenigów! — zażartowała. — Może mój ojciec podaruje ci bilet? Zaprzeczyła ruchem głowy. — To niczego nie zmieni. Muszę zarabiać na nasze utrzymanie. Mam tu dobrą posadę, a mogłabym ją stracić, prosząc o długi urlop. Richard wziął ją za rękę, pocałował jej dłoń i rzekł: — Jesteś bardzo dzielną dziewczyną!
— Nie jestem wcale taka dzielna; to życie zmusza mnie do tego. Richardzie, tutaj powinnam wysiąść. Wyskoczył z taksówki i podał jej rękę. — Pamiętaj, o siódmej będę czekał na ciebie. — Nie powinieneś mnie tak rozpieszczać! — Jestem szczęśliwy, że poznałem w Niemczech tak uroczą krewną! — rzekł serdecznie. Roberta znowu poczerwieniała. Szepnęła zakłopotana: — Przeceniasz mnie!
R
— Z całą pewnością nie! Jestem o tym przekonany. Bardzo bym chriał, żebyś i ty się trochę cieszyła, że jestem twoim krewnym.
T L
— Jestem z tego powodu szczęśliwa, i to nawet bardzo szczęśliwa! — powiedziała poważnie, ale gdy zobaczyła w jego oczach zachwyt, speszyła się. Skinęła mu tylko głową i szybko poszła w kierunku domu mody. Richard stał jeszcze chwilę przy taksówce i patrzył za nią, aż zniknęła mu z oczu. Potem kazał się odwieźć do pani Herty. Zastał ojczyma na ożywionej rozmowie z kuzynką; wspólnie wspominali młodość. Usiadł cicho i przysłuchiwał im się aż do chwili, kiedy Walenty wstał ze słowami: — Herto, opuszczamy cię, żebyś mogła odpocząć. Dzisiaj wieczorem przyjdziemy i zostaniemy trochę dłużej. Ostrzegam cię, że będziecie, moje panie, musiały znosić nasze częste wizyty! Pani Herta roześmiała się: — O, tak miłe rzeczy człowiek znosi z przyjemnością. — Robertę przywieziemy ze sobą. Ustaliłem z nią, że będę ją odwoził i przywoził! — odezwał się Richard. — Jesteś bardzo miły i uprzejmy! — ucieszyła się pani Herta. Walenty żegnając się rzekł jeszcze: — Proszę cię, Herto, nie martw się o kolację.
Będzie nam przyjemnie spożyć wieczerzę w waszym towarzystwie, lecz pod warunkiem, że wszystko, co trzeba, zostanie dostarczone z restauracji hotelowej. Mam tylko prośbę, by stół był nakryty. Pani Herta rozbawiona spojrzała na kuzyna. — Walenty, widzę, że u was, Amerykanów, nie ma niczego niemożliwego! Wszystko po prostu wytrząsacie z rękawa! — Proszę cię, Herto, zrób mi tę przyjemność! A kiedy twoja stopa wydobrzeje, wproszę się do ciebie na pieczeń wieprzową z kiszoną kapustą i kluskami ziemniaczanymi. — Mogłabym to zrobić już teraz.
R
— Wykluczone! Wpierw musisz wydobrzeć. Na razie dbaj o swoje zdrowie!
T L
— Walenty, widzę, że nie można ci się sprzeciwiać. A ponieważ czuję, że sprawię ci tym przyjemność, zgadzam się i nie będę gotowała kolacji. — Robercie, czas na nas.
Panowie pożegnali się. Jadąc do hotelu, milczeli. Każdy pogrążony był we własnych myślach. Gdy jednak w restauracji hotelowej usiedli do obiadu, Walenty roześmiał się, spojrzał na Richarda i zapytał: — Czy my dwaj, milcząc tak długo, nie mamy aby zamiaru wstąpić do zakonu braci trapistów? — Nie, ojcze! Czasem jest tyle spraw do przemyślenia, że nie ma czasu na rozmowy. — Masz rację, mój synu! Długo rozmawiałem z Hertą Reinwald o zdarzeniach z minionych lat; ożyły wspomnienia z czasów, kiedy byliśmy młodzi i beztroscy. — A ja robiłem plany na przyszłość.
— Jestem ciekawy, co mi masz do powiedzenia. — Ojcze, postanowiłem poślubić Robertę! — Widzę, że nie zmieniłeś zdania. — Odnoszę wrażenie, że jest mi coraz droższa. Ojcze, ona jest czarująca! Rumieni się, gdy mówię jej coś miłego, i jest wtedy trochę zakłopotana. Jednym słowem, to wspaniała dziewczyna! Wzruszony Walenty odpowiedział: — Bardzo mnie to cieszy! — Ojcze, czy chcesz posłuchać, jakie są moje plany na przyszłość? — Proszę, mów!
T L
R
— Wyobrażam to sobie tak: namówimy Robertę i jej matkę, by pojechały z nami do Ameryki. Ciocia Herta może reprezentować nasz dom i nadzorować gospodarstwo. Przecież po naszym powrocie pani Elinor Houdan opuści nas; chce stare lata spędzić u syna. Czy nie sądzisz, że ciocia Herta mogłaby ją zastąpić? — Wiesz, że to dobry pomysł! Przyznam się, że z niepokojem myślałem o tym, kto zastąpi naszą starą, wierną Elinor Houdan. Gdyby Herta przyjęła taką propozycję, byłoby wspaniale. — Więc zgadzasz się? Wiesz, myślałem też o tym, że ty, ojcze, nie byłbyś taki osamotniony, kiedy ja się ożenię. A to już postanowiłem! Poślubię Robertę! — Tak nagie chcesz mnie opuścić? — Nie ma na to rady! Ale słuchaj dalej: nasza mała willa nadaje się na mieszkanie tylko dla jednej rodziny. Jednak nie wyprowadzę się daleko. W budynku, gdzie są nasze biura, jedno piętro jest puste. Tam można by urządzić mieszkanie dla mojej żony i dla mnie. Są tam duże pokoje; jeśli dobrze pamiętam jest osiem pomieszczeń. W jednym urządzimy kuchnię, w drugim łazienkę...
Walenty wtrącił: — Wiesz, niedawno myślałem o tym pustym piętrze. Sądziłem, że mógłby tam zamieszkać jeden z naszych wicedyrektorów; ma liczną rodzinę. — Ojcze, to piętro lepiej nadaje się na mieszkanie dla mojej żony i dla mnie. Będziemy mieli do twojej willi kilka kroków! — Nie sądzę, żebyś podczas miodowego miesiąca często odwiedzał starego ojca. — Jeżeli nie ja, to ty będziesz mile widzianym gościem, nawet podczas miesiąca miodowego! Jak ci się podoba mój pomysł? — Wszystko to ładne i piękne, tylko brakuje żony! — Mam nadzieję, że to nie potrwa długo.
R
— A co będzie, jeżeli Roberta nie przyjmie twoich oświadczyn?
T L
— Będzie musiała pojechać z nami do Ameryki, a ja będę się tak długo starał o jej względy, aż wreszcie powie „tak". Ojcze, wiesz, że nie jestem zarozumiały, ale wierz mi, mam pewność, że nie jestem jej obojętny. — Mój synu, chcę cię pocieszyć, że i ja odnoszę takie wrażenie. Obserwuję tę dziewczynę i widzę, jak się rumieni, kiedy się do niej zwracasz. Potem spokojnie omawiali plany na najbliższą przyszłość. Wreszcie Walenty zadecydował: — Chłopcze, nie wolno ci nikogo ponaglać. To są poważne sprawy; musimy paniom dać czas. — Jasne, trzeba się do tego zabrać z głową. Wiesz, tak z głupia frant zapytałem Robertę, kiedy mnie odwiedzi w Ameryce. — Co ci odpowiedziała? — Że prawdopodobnie nigdy! Wyjaśniła, że nie ma pieniędzy na tak daleką podróż. Poza tym nie może prosić o długi urlop, bo mogłaby stracić
posadę, a musi zarabiać na życie. To są przeszkody, które łatwo usunąć. Zresztą chcę, by Roberta w niedługim czasie podziękowała za pracę w domu mody. Nie chcę, by się męczyła. Ojcze, proszę, zostaw to wszystko mnie. Załatwię to dyplomatycznie, tak by skłonić ją do zgody, ale nie spłoszyć. — Dobrze, mój synu! Mam do ciebie pełne zaufanie. Richard zwierzył się, że obiecał Robercie codzienne przywożenie do pracy i odwożenie do domu. Wspomniał też, że wzbraniała się przed tym ale wreszcie się zgodziła. — Ojcze, codziennie będę miał okazję, żeby z nią porozmawiać. Będziemy sami, nieskrępowani, a to bardzo ważne. Powoli zacznę realizować mój plan.
R
Walenty zażartował: — Mam nadzieję, że nie zmarnujesz ani jednej chwili!
T L
Richard roześmiał się: — Nie zawiodę cię! Gdy skończyli obiad, Walenty poprosił kierownika sali restauracyjnej i rzekł: — Proszę, by codziennie wieczorem o pół do ósmej dostarczano kolację dla czterech osób pod adresem, który zaraz podam.. Proszę realizować to zamówienie aż do dnia, kiedy je odwołam. Wszystko powinno być tak przygotowane, by wystarczyło tylko postawić to na stole. Proszę też zawsze dołączyć kilka butelek odpowiedniego, dobranego wina. — Służę panu, panie Wendhausen! Wolno mi zapytać, czy są jakieś specjalne życzenia, czy też łaskawy pan pozostawia wybór potraw naszemu szefowi kuchni? — Mam zaufanie do szefa kuchni. A oto adres, proszę go zanotować. Gdy znów zostali sami, Walenty zadowolony westchnął: — A więc sprawa załatwiona. Herta nie będzie się musiała męczyć i będziemy mogli
spokojnie rozmawiać. Kiedy jej stopa wydobrzeje, zaprosimy panie tu, do hotelowej restauracji. — Ojcze, doskonale to wymyśliłeś! Będziemy mogli je zaprosić również do teatru czy do kina. — Tak jest, mój synu! Będziemy się dobrze bawić! Przecież są to wyjątkowo sympatyczne damy! — Zgadzam się z tobą, ojcze! — Słuchaj, Richardzie! W Ameryce postanowiliśmy, że poza Berlinem zwiedzisz również inne miasta w Niemczech. Była też mowa o Szwajcarii i Włoszech. Richard uśmiechnął się rozmarzony.
T L
R
— Te kraje zachowam na podróż poślubną; chcę, żeby Roberta wszystkie te miejsca zwiedziła razem ze mną. Ty i ciocia Herta w międzyczasie możecie podróżować po Europie, a potem spotkalibyśmy się na statku odpływającym do Ameryki. Walenty pokręcił głową z uznaniem: — Nieźle to wymyśliłeś! « Richard spoważniał. Przez chwilę milczał, a potem wahając się rzekł: — Ojcze, nie gniewaj się; chcę cię o coś zapytać. Czy ty nie zamierzasz poślubić cioci Herty? Może teraz przyjęłaby twoje oświadczyny? Walenty powoli odpowiedział: — Nie, nie, mój synu. Do tego jesteśmy oboje za starzy! — Nie mów tak! Jesteś w pełni sił, a ciocia Herta jest jeszcze taką ładną kobietą! — Mimo wszystko nie ma o czym mówić. Urządzimy sobie życie oddzielnie i będziemy się z tym lepiej czuli; nie skrępowani, chociaż będziemy blisko siebie. Znam Hertę i wiem, że należy do kobiet, które oddają serce tylko raz, tylko jednemu mężczyźnie i zostają mu wierne nawet po jego śmierci. Do takich kobiet należy również Roberta. Nie myśl więc o tym; to
się nigdy nie stanie. Jednak będę się cieszył, jeżeli Herta pojedzie z nami. Będę miał w pobliżu życzliwą i sympatyczną osobę, która mnie rozumie i która będzie dbała, bym miał przytulny dom. W moim wieku człowiek nie wymaga niczego więcej. — Ojcze, chciałem powiedzieć, że zrozumiałbym, gdybyś chciał poślubić ciocię Hertę i że nie miałbym ci za złe, gdybyś wprowadził do domu następczynię mojej matki. — Richardzie, to bardzo miło z twojej strony, ale usłyszałeś już moje zdanie na ten temat. — Dobrze, nie będziemy do tego wracali. W takim razie mówmy o czymś innym. Co robimy po obiedzie?
T L
— Dobrze, jedźmy tam!
R
— Może wybralibyśmy się do zamku Sanssouci; wspominałeś, że chciałbyś zobaczyć to ulubione miejsce wielkiego pruskiego króla.
VII
Punktualnie o siódmej taksówka zatrzymała się na rogu ulicy. Niebawem nadeszła Roberta. Richard, który stał przy samochodzie, przywitał się, a potem pomógł jej wsiąść. Zaskoczona ujrzała w aucie Walentego. Podając jej rękę rzekł: — Chyba się nie przestraszyłaś na widok starego wuja. Ja też miałem ochotę przyjechać po ciebie.
R
Roberta odetchnęła; była zadowolona, że nie będzie musiała jechać tylko z Richardem. Uścisnęła wuja.
T L
— Jestem zaskoczona, ale to miłe zaskoczenie. Peszy mnie, że Richard przyjeżdża po mnie taksówką. Myślałam, że zapowiedział to trochę na wyrost i że zmienił plany na ciekawsze. Walenty Odparł stanowczo: — Widzę, że jeszcze go nie znasz. W międzyczasie Richard wsiadł i kazał szoferowi ruszać. Żartując polecił mu jechać szybko, żeby nie wystygła kolacja, która na nich czeka. Roberta, nieco zakłopotana, wtrąciła się: — Richardzie, jeżeli spodziewasz się gorącej kolacji, rozczarujesz się; wieczorami mateczka i ja pijemy herbatę i jemy tylko kanapki. Mam nadzieję, że będą ci smakowały. — Załóżmy się, że będzie gorąca kolacja! — Nie chcę tego robić! Walenty roześmiał się. — Jesteś roztropną dziewczyną, że się nie chcesz zakładać. Ten łobuz wie, że kolację dostarczą nam z restauracji hotelowej. Nie protestuj, nie
mogę pozwolić, żeby twoja niedomagająca matka miała kłopot z przyjęciem gości. Ale ja i Richard koniecznie chcemy spędzić wieczór z wami. Dlatego aż do dnia, kiedy kuzynka Herta będzie mogła wyjść z domu, kolacje będą dostarczane z restauracji. My za to będziemy mogli razem posiedzieć i porozmawiać. Nie chcę was obarczać dodatkową pracą w domu przy podejmowaniu nas. Wiem, że jesteś roztropną dziewczyną i przyjmiesz to normalnie, tak jak uważałaś za naturalne, że ja przyjmę pomoc od was. Roberta westchnęła: — Wuju, nie chcę, żebyś nas posądzał o małostkowość. Skoro sprawia ci przyjemność to, że możesz nas gościć, nie będziemy ci psuły tej przyjemności.
R
— Mądra z ciebie dziewczyna. A twoją matkę już uprzedziłem i poprosiłem, by nakryła do stołu; reszta należy do kelnera, który przyniesie dania.
T L
— Jeżeli to nie brzmi jak bajka o czarodziejskim stoliczku, to nie wiem, z czym to porównać! — roześmiała się dziewczyna. — W bajce jest też przeważnie królewna. Roberto, ty nadajesz się do tej roli, a ja chętnie wejdę w skórę księcia! — zażartował Richard, obrzucając ją zachwyconym spojrzeniem. Wyczuła, oczywiście, co chciał jej dać do zrozumienia; podjęła żartobliwy ton i odparła: — W takim razie wuj Walenty jest wszechmocnym czarodziejem który rządzi za pomocą czarodziejskiej różdżki. — Tak, a ciocia Herta jest dobrą wróżką, która czuwa nad piękną królewną... — ... aż książę obudzi królewnę ze snu! — śmiejąc się dodał wuj Walenty. Auto zatrzymało się i Richard zawołał: — Moi państwo, dojechaliśmy do zaczarowanego zamku dobrej wróżki! Proszę wysiadać!
Walenty i Richard rozbawieni przekomarzali się, który z nich jest bardziej godny, by pomóc wysiąść młodej damie z taksówki. Richard twierdził, że to obowiązek księcia z bajki, a Walenty odgrażał się, że dotknięciem czarodziejskiej różdżki zamieni go w mysz albo ropuchę., Roberta śmiała się serdecznie. — Księżniczka jest już samodzielną osobą; nie sprzeczajcie się, moi panowie! Gdy weszli do mieszkania, pani Herta powitała ich z radością. Słyszała śmiech córki i była szczęśliwa, że Roberta spędzi miły wieczór, a w dodatku nie zmęczy się w kuchni. Stale ubolewała, że dziewczyna tak dużo pracuje, i pomagała jej, jak mogła. Kiedy narzekała, że niewiele może zrobić w domu, Roberta zawsze odpowiadała:
T L
R
— Mateczko, co ty wygadujesz? A moje suknie i bluzki? Jesteś mistrzynią i wszyscy myślą, że moja garderoba pochodzi z domu mody. Zawsze jestem elegancko ubrana; zawdzięczam to wyłącznie tobie. Jeżeli nie przestaniesz z tymi niemądrymi skargami, to zaczną kupować suknie w sklepie! Musisz wreszcie zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo mi pomagasz! Matka jednak nadal ubolewała, że córka ma mało radosnych dni. A lata mijały. Herta Reinwald przeżyła piękną młodość i szczęśliwe małżeństwo, niestety, zbyt krótkie. Jaka przyszłość czeka jej córkę? Nic nie zapowiadało, że znajdzie się mężczyzna, który będzie taki dobry i czuły, jaki był jej zmarły mąż. Tak więc kiedy słyszała śmiech córki, była szczęśliwa, podobnie jak teraz. Podczas gdy panowie w przedpokoju zdejmowali płaszcze, a Roberta w sypialni poprawiała uczesanie, z restauracji hotelu „Adlon" przyniesiono kolację. Panią Hertę bardziej zachwyciły pięknie udekorowane półmiski i salaterki, niż sam wybór wyszukanych dań. Wszyscy pomagali przy wypakowywaniu, a Richard otworzył pierwszą butelkę czerwonego wina. Potem usiedli przy okrągłym stole.
Zapanował miły nastrój. Wieczór przebiegał w przyjemnej atmosferze. Richard coraz częściej spoglądał na Robertę. Po pewnym czasie pani Herta, zauważywszy to, pomyślała: — Mój Boże! Czy mi się przywidziało, czy też ten Amerykanin interesuje się Robertą? Zaczęła dyskretnie obserwować córkę i młodego mężczyznę. Zorientowała się, że oboje starają się ukrywać swoje uczucia. Matczyne serce zadrżało: — Wielki Boże, spraw, by moje dziecko było szczęśliwe! Roberta jeszcze nigdy nie była tak ożywiona i rozmowna jak tego wieczoru. Nagle poczuła, że w jej sercu obudziło się nieznane dotąd uczucie. Gdy spotkała wzrok Richarda i ujrzała w jego stalowych oczach niemą prośbę, ogarnęło ją szczęście, a w jej duszy odezwało się echo tego nie wypowiedzianego pragnienia.
T L
R
Richard był oszołomiony. Nie wątpił, że to, czego nie mówiły usta Roberty, zdradzały jej piękne oczy. Mówiły mu, że ona zaczyna darzyć go głębokim uczuciem. Teraz już wiedział, że zostanie jego żoną. Natomiast Roberta nie zdawała sobie w pełni sprawy ze stanu swojego serca i duszy. Wiedziała tylko, że wraz z pojawieniem się Richarda Steinberga w jej życiu zdarzyło się coś wspaniałego, coś, czego jeszcze nie znała. Niedawno ukończyła dwadzieścia dwa lata, ale nigdy jakoś nie miała czasu na panieńskie marzenia, nie mówiąc już o flirtach, jakie przeżywały jej koleżanki. Od wczesnej młodości — po śmierci ojca — miała trudne życie, pełne obowiązków, które zawsze traktowała poważnie i wypełniała sumiennie. Aż tu nagle młodość upomniała się o swoje prawa! Dziewczyna odpowiedziała na zachwyt mężczyzny, którego znała zaledwie od kilku dni. Obdarzyła go pełnym zaufaniem, jakby go znała od lat. Niewątpliwie widziała w wuju Walentym gwaranta tego swojego zaufania. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że nawet bez niego Richard Steinberg wydałby się jej człowiekiem bez skazy!
Cieszyła się każdą minutą spędzoną w jego towarzystwie. Sama nie wiedziała, co się z nią dzieje. Teraz świadoma była tylko jednego — chciała, by ten wieczór nigdy się nie skończył. Zresztą cała czwórka czuła się wyjątkowo dobrze; starsi i młodzi doskonale się rozumieli. Dochodziła północ. Walenty i Richard stwierdzili, że z żalem muszą się pożegnać. Roberta wstawała wcześnie, by na ósmą być w w pracy. Przed opuszczeniem miłego domu Richard oświadczył, że rano będzie czekał, by odwieźć kuzynkę do pracy. Następnego ranka punktualnie zajechał taksówką, wysiadł i stojąc obok auta czekał. Gdy Roberta wyszła z domu, zarumieniła się na jego widok i speszona zapytała:
R
— Richardzie, z mojego powodu tak wcześnie wstałeś?
T L
— Książę z bajki uśpił złego czarodzieja, który chciał go zamienić w mysz. Obudzi się dopiero, gdy książę będzie już po słowie z księżniczką! — Odparł, siląc się na żartobliwy ton. Roberta roześmiała się: — Widzę, że zaczynasz tę bajkę traktować poważnie! Patrząc jej głęboko w oczy, odparł: — Tak, będę ją traktował poważnie, aż książę zdobędzie księżniczkę, by z nią szczęśliwie żyć do końca swoich dni! Ukrywając zakłopotanie, Roberta uśmiechnęła się przekornie. — Sądziłam, że wszyscy Amerykanie są praktyczni i trzeźwo patrzą na życie, aż tu nagle pierwszy mężczyzna z Ameryki, którego widzę, jest marzycielskim księciem z bajki. Richard wziął ją za rękę i całując jej dłoń rzekł: — Tak, Roberto! Tak jest, a winę za to ponosisz ty! Dotychczas byłem praktycznym i trzeźwym Amerykaninem, lecz nagle poczułem, że w moich żyłach płynie gorąca
krew! Zresztą Niemcy są zaraźliwie sentymentalni! Stwierdzam, że taki stan ducha jest wspaniały, i wcale nie chcę znowu patrzeć na życie rozsądnie i zimno. — Jednak kiedy wrócisz do Ameryki, znowu będziesz taki jak dawniej. — Nie, Roberto, zresztą chwilowo nie myślę o powrocie. — Jak długo zamierzacie zostać w Niemczech? — Pierwotnie planowaliśmy sześciotygodniowy pobyt; potem chcemy zwiedzić Szwajcarię i Włochy. Czy jednak będziemy się trzymać tego planu, czy też zmienimy nasz program, zależy od wielu okoliczności. Pewne jest tylko to, że możemy podróżować trzy miesiące, a potem musimy wracać do pracy.
R
— Czy aż tak długo możecie zostawić w obcych rękach przedsiębiorstwo?
T L
— Mamy zaufanych wicedyrektorów oraz długoletnich prokurentów. Zastępują nas sprawnie i rzetelnie. A tę podróż do Niemiec planowaliśmy od dawna. Ojciec nagle zatęsknił za ojczyzną. Dzięki Bogu, że mnie tym zaraził. — Dlaczego mówisz „dzięki Bogu"?
— Mam nadzieję, że i moja tęsknota, i moje marzenia zostaną zaspokojone. — Skoro już jesteś w Niemczech, to tęsknota została zaspokojona, prawda? — Jeszcze nie zupełnie. Musi się także spełnić moje marzenie; bez tego nie będę w pełni szczęśliwy. Spojrzała na zegarek udając, że nie rozumie znaczenia jego słów, i zapytała: — Szofer jedzie okrężną drogą, czy zdążę na czas do pracy?
— Och, ten okropny dom mody! Chciałbym go wysadzić w powietrze, żebyś już nie musiała codziennie spędzać tam tylu godzin. Nie możesz rzucić tej pracy? — Jak ty sobie to wyobrażasz? Jestem szczęśliwa, że mam dobrą posadę, i staram się jak mogę, by jej nie stracić. Milczał przez chwilę, a potem rzekł: — Załóżmy, że pewnego dnia zechcesz wyjść za mąż. Będziesz musiała wtedy podziękować za pracę. Roberta westchnęła: — Wątpię, by stał się taki cud! — A ja sądzę, że to jest cud, który się niebawem stanie! — rzekł patrząc na nią badawczo.
R
Odpowiedziała poważnie: — Nie znasz niemieckich warunków powojennych! Dzisiaj rzadko który Niemiec może sobie pozwolić na małżeństwo z kobietą, która nie jest w stanie zarabiać na swoje utrzymanie.
T L
— Co ty mówisz! Przecież mąż musi żonie zapewnić byt! — Oczywiście, o ile może! Ale to u nas nie takie proste! — Powiedzmy, że zjawi się mężczyzna, który cię pokocha i którego ty pokochasz; mam na myśli mężczyznę, który będzie mógł zapewnić ci egzystencję. Co musiałabyś wtedy zrobić? Roberta roześmiała się. — W takiej sytuacji musiałabym wymówić pracę z miesięcznym wyprzedzeniem! — Z miesięcznym wyprzedzeniem? — zdziwił się. — Tak! W Niemczech są takie przepisy! Przez dłuższy czas milczał zamyślony. Potem spojrzał na dziewczynę. — Wiesz, jest jeszcze jedna możliwość, żebyś mogła zrezygnować z tej pracy. Wczoraj wieczorem rozmawiałem o tym z ojcem. Postanowiliśmy
zabrać ciebie i twoją matkę do Ameryki. Ciocia Herta będzie prowadziła nasz dom. Roberta zbladła: — Mateczka miałaby wyjechać do Ameryki? Mój Boże! Czy wuj Walenty mówił to poważnie? — Sądzę, że tak; ojciec nigdy nie żartuje w takich sprawach. — A ja? Co ja tam pocznę? — O, nie martw się; dla ciebie też znajdzie się tam zajęcie, jeżeli tylko zechcesz! — Chyba żartujesz! — odparła zakłopotana.
R
Wziął ją za rękę i poważnie patrząc jej w oczy, wyjaśnił:
T L
— Nie, nie żartuję! Postanowiliśmy, ojciec i ja, że nie pozwolimy, żebyście się tutaj męczyły w trudnych warunkach. Wyłącznie od was zależy, czy zechcecie z nami wyjechać. Jeżeli tak, to musisz natychmiast wymówić pracę. Dlatego mówię ci o tym wszystkim. Roberta spoważniała; po dłuższym namyśle odpowiedziała: — Trzeba to jednak jeszcze omówić z mateczką i wujem Walentym. — Oczywiście! Porozmawiamy dzisiaj wieczorem. W południe mamy za mało czasu. Nie lubię tego domu mody; wciąż w nim znikasz i zastawiasz mnie samego. Właśnie jesteśmy na miejscu. Wysiadamy! Richard wyskoczył z samochodu i pomógł Robercie wysiąść. Kiedy ujął jej dłoń, poczuł, że drżała. Żegnając go powiedziała jeszcze: — Richardzie, to co mi powiedziałeś, bardzo mnie poruszyło. Trudno mi będzie dzisiaj skoncentrować się nad pracą. Obawiam się, że mój szef będzie mnie musiał przywoływać do porządku!
— Doskonale! Gdyby pisnął choć jedno złe słowo, będziesz miała dobry powód, by natychmiast wymówić mu pracę! Pokręciła głową. — Najpierw muszę porozmawiać z mateczką i wujem Walentym. Richard przytrzymał ją za rękę i zapytał: — Proszę, powiedz mi tylko, czy chciałabyś z nami pojechać? Spojrzała mu w oczy, skinęła głową, uścisnęła mu rękę i szybko poszła w kierunku domu mody. Odprowadził ją wzrokiem, czując narastającą pewność.
R
— Pojedzie ze mną! — szepnął uradowany. Wsiadł do taksówki i kazał się odwieźć do hotelu.
T L
Zastał Walentego przy śniadaniu. Usiadł obok niego i zamówił kawę. Rozpromieniony oznajmił: — Ona pojedzie ze mną! Ojcze, jestem szczęśliwy! Walenty mruknął: — To prawdziwie amerykańskie tempo! Jak ci się to udało?
Richard podekscytowany powtórzył ze wszystkimi szczegółami rozmowę z Robertą. Gdy skończył, Walenty pochwalił go: — Gdybyś był zawodowym dyplomatą, nie zrobiłbyś tego zręczniej i lepiej! A teraz posłuchaj, mój chłopcze: po śniadaniu pojadę do Herty, przedstawię jej ten pomysł i wszystko z nią przedyskutuję. Kiedy Roberta wróci do domu na obiad, będzie mogła spokojnie porozmawiać z matką. Dzisiaj pójdziemy tam dopiero wieczorem, by panie miały czas zastanowić się i swobodnie wszystko omówić. Ty, oczywiście, pojedziesz po Robertę i po pracy odwieziesz ją do domu. — Dobrze, ojcze! Proszę cię tylko o jedno: nie wspominaj przed ciocią Hertą o moich planach małżeńskich. Pragnę to sam powiedzieć Robercie,
kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. Nie chcę, by się o tym dowiedziała od swojej matki. — Rozumiem cię, ale jest coś, co powinieneś wiedzieć. Ciocia Herta wczoraj napomknęła, że zauważyła waszą wzajemną sympatię. Ale nie martw się, ona nie będzie robiła ci trudności, znam ją dobrze.
T L
R
Richard uśmiechnął się. — Ojcze, mam nadzieję, że się nie mylisz!
VIII
Około jedenastej Walenty pojechał z wizytą do kuzynki . Herty. Zastał ją w bawialni, gdzie szyła suknię dla córki. Wiedziała, że Walenty zamierza niebawem wydać przyjęcie dla wszystkich Wendhausenów. Zaprosił już na nie obie panie; chciała więc, by Roberta miała na tę okazję elegancką toaletę. Witając kuzyna, zapowiedziała: — Wybacz, Walenty, ale nie będę przerywała szycia; chciałabym szybko skończyć tę suknię.
R
Patrząc na jedwabny materiał w jej rękach zapytał zdziwiony: — Herto! Umiesz szyć takie toalety?
T L
— Oczywiście! Od lat dbam o garderobę Roberty i poza szyciem płaszcza nie musi wydawać na krawcową. Wiesz, odkryłam, że mam zdolności do szycia, poza tym bardzo to lubię. Kręcąc głową rzekł: — Jesteście wyjątkowymi kobietami; chylę głowę przed waszymi ukrytymi talentami! Proszę cię, nie krępuj się, usiądę przy tobie i jeżeli pozwolisz, przyniosę butelkę wina; wiem gdzie stoi. Herta ruszyła się, by podać kieliszki, ale Walenty uprzedził ją: — Proszę cię, siedź, nie fatyguj się; sam to zrobię! Wiesz, że czuję się u was jak u siebie w domu. — Miło mi to słyszeć! Przyniósł butelkę i kieliszki, które napełnił winem. Wypili, delektując się jego bukietem. Kiedy chciał nalać po raz drugi, Herta zaczęła protestować: — Ależ, Walenty, nie jestem przyzwyczajona, by przed obiadem pić wino!
— Nie musisz pić, ale naleję, żebyśmy się mogli trącić kieliszkami; sądzę bowiem, że będzie ku temu okazja. Mam ci coś do powiedzenia i oczekuję, że przyjmiesz moją propozycję. Spojrzała na niego uważnie. — Jestem bardzo ciekawa, mów. Walenty chwilę milczał, a potem zaczął: — A więc Richard rano, odwożąc Robertę do pracy, już rozmawiał z nią o sprawie, którą chcę teraz poruszyć. Krótko mówiąc... czy zgodziłabyś się pojechać z nami do Ameryki? Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami i szepnęła: — Do Ameryki?
T L
R
— Tak, Herto! Bardzo chciałbym znaleźć damę, która reprezentowałaby nasz dom i nadzorowała służbę. Nasza długoletnia dobra znajoma, która dotychczas zajmowała się tymi sprawami, zestarzała się i chce zamieszkać z dziećmi, by na starość cieszyć się rodziną. Przeraża mnie myśl, że musiałbym zaangażować obcą kobietę i od nowa przyzwyczajać się do jej obecności w naszym domu. Byłoby cudownie, gdybyś się zdecydowała przyjąć moją propozycję. Masz ku temu wszelkie zdolności. A co najważniejsze, biegle mówisz po angielsku. Pani Herta odłożyła szycie. — Walenty! To wspaniała propozycja, ale... niestety, nie mogę... Nie mogłabym zostawić Roberty samej w Niemczech. Czasy są niepewne i trudne. — O tym nie ma mowy! Chcemy cię zabrać razem z Robertą. To oczywiste że obie pojechałybyście z nami. Dla niej też znajdzie się posada; przecież zna angielski. W naszym dużym przedsiębiorstwie potrzebujemy takich zdolnych ludzi. Powtarzam: potrzebujemy i ciebie, i Roberty, a poza tym chcemy, żebyście się wyrwały z Niemiec i z tych trudnych warunków życia.
Starsza dama drżącą ręką przygładziła włosy. Właśnie rano przy śniadaniu pomyślała o tym, jak żałuje, że obaj panowie zabawią w Niemczech tak krótko. Gdyby Roberta i Richard przez dłuższy czas przebywali razem — kto wie — może pokochaliby się? Przecież już wyraźnie widać, że doskonale się rozumieją i darzą prawdziwą sympatią. A teraz taka wspaniała propozycja! Młodzi nadal będą mogli się widywać, a one obie będą miały dobre posady! Mogłyby mieć stale obok siebie tych dwu szlachetnych mężczyzn! Byłoby to coś cudownego! Spojrzała na Walentego, który ją badawczo obserwował, cierpliwie czekając na odpowiedź. Wreszcie rzekła: — Mój drogi Walenty, zaskoczyłeś mnie tą wspaniałą propozycją! Czasem człowiek czuje się bardziej bezradny wobec szczęścia, niż gdy go spotka nieszczęście!
R
— Czy to ma znaczyć, że uważałabyś za szczęście, gdybyście pojechały z nami?
T L
— Jak możesz o to pytać? Jeśli będę mogła zarabiać na życie i przestanę być ciężarem dla córki, a jeszcze gdyby Roberta również znalazła tam pracę, to byłoby tak cudowne, że trudno mi w to uwierzyć. — Nie bolałoby was rozstanie z ojczyzną? — Szczerze mówiąc, tam, gdzie jest moje dziecko, tam jest moja ojczyzna. Przecież tutaj nie mamy teraz żadnych widoków ani szans, by coś osiągnąć. Jesteśmy wprawdzie zadowolone z tego, co mamy, ale jak długo może to trwać? Czasem nocami nie śpię ze zmartwienia i myślę, co się stanie, jeśli Roberta przypadkowo zostanie zwolniona z pracy. Poza tym — jesteśmy same. A tam, w Ameryce, byłybyśmy pod waszą opieką! Jeśli więc chcesz usłyszeć moje zdanie, powiem ci z radością, że bez namysłu przyjmę twoją szlachetną propozycję. Jednak muszę wpierw porozmawiać z córką. A co ona odpowiedziała Richardowi? Walenty roześmiał się: — Wyobraź sobie, powiedziała, że wpierw musi porozmawiać z tobą! Dlatego przyszedłem, by cię uprzedzić. Dzisiaj nie przyjdziemy do was na obiad; chcemy żebyście swobodnie mogły o tym
porozmawiać. Przyjdziemy dopiero wieczorem i wtedy nam powiecie, co zamierzacie zrobić. Podając kuzynowi rękę, pani Herta rzekła wzruszona: — Walenty, jestem ci bardzo wdzięczna za dobroć, jaką nam okazujesz. — Herto, nie przesadzaj! Kieruję się wyłącznie egoizmem! Potrzebujemy was obu tak jak chleba powszedniego! — Wiem, że mówisz to, by nas nie krępować! — Nic podobnego! Richard i ja stwierdziliśmy, że nie wyobrażamy sobie życia bez was. To coś okropnego być zdanym w domu na obcą osobę, której trudno tak od razu zaufać.
R
Pani Herta jeszcze chciała się upewnić, co będzie z jej córką. — Walenty, proszę cię, obiecaj mi, że pomożesz Robercie znaleźć posa-
T L
dę!
— Herto, widzę, że mi nie dowierzasz! Bądź spokojna, znajdę dla twojej córki kilka propozycji zatrudnienia. Takie zdolne i zaradne dziewczyny są rzadkością, nawet w Ameryce! Nie mówiłbym o tym już teraz, gdyby nie to, że Roberta musi wymówić posadę. Jeżeli zrobi to jutro — a mamy 15 maja — będzie wolna 15 czerwca. Chcemy, żebyście z nami zwiedziły Europę, a potem udamy się do Ameryki. Wasze gospodarstwo nie jest aż tak duże, by jego likwidacja sprawiała kłopot i wymagała wiele czasu. Walenty zamyślił się; widać było, że się nad czymś zastanawia. Wreszcie rzekł: — Herto, mam jedną prośbę: należy to na razie zachować w tajemnicy. Nie chcę, by klika Wendhausenów dowiedziała się o naszych planach. Wszystko im wyjaśnię na przyjęciu, które wydam w hotelu „Adlon". Do tego czasu niech żyją w przekonaniu, że wykorzystuję waszą gościnność! Wtedy też przedstawię im Richarda. A więc obiecujesz mi dyskrecję?
— Naturalnie! I bez twojej prośby nie rozmawiałabym z nikim na ten temat. — A więc, moja Herto, wypijmy za spełnienie wszystkich naszych życzeń! Gdy się trącali kieliszkami, ręka Herty lekko drżała. Była bardzo podekscytowana; tysiące myśli kłębiło jej się w głowie. Co na to wszystko powie Roberta? Jak to się skończy? Czy będą zadowolone? Czy córkę spotka szczęście? Zanim umoczyła wargi w winie, westchnęła: — Niech dobry Bóg czuwa nad nami! Walenty opróżnił swój kieliszek i stawiając go na stole, zażartował: — Kto ma uczciwe zamiary, ten pije do dna!
R
Pani Herta roześmiała się: — Walenty, Walenty! Nie tak szybko, bo zakręci mi się w głowie, a muszę jeszcze dokończyć suknię dla Roberty.
T L
Kiedy brała do rąk jedwab, by zabrać się do szycia, w przedpokoju zabrzmiał dzwonek. Chciała wstać, by zobaczyć kto przyszedł. — Herto, siedź, ja otworzę! — uprzedził ją kuzyn. — To chyba jakiś żebrak! — stwierdziła zdziwiona Herta. Pomyliła się. Po chwili usłyszała, że Walenty kogoś wita bardzo rozbawionym głosem. Okazało się, że przyszła Dorota Wendhausen, żona Balduina. Umierała z ciekawości, więc odwiedziła ubogą krewną, do której nigdy nie zaglądała. — O, dzień dobry, ciociu Doroto! Co za niespodzianka! To naprawdę wyjątkowa przyjemność! — powiedziała pani Herta, wstając z fotela. Ciekawe, małe oczka pani Doroty lustrowały pokój. Nagle zatrzymała wzrok na dwu kieliszkach i butelce wina na stoliku przy oknie. Wyraz jej twarzy wyraźnie świadczył o tym, że potępiała marnotrawstwo w tym ubogim domu. Kto to widział, by już przed obiadem pić wino!
Walenty uśmiechając się podsunął starej damie fotel i rzekł: — Ciociu Doroto, przyszłaś w samą porę, właśnie otworzyłem butelkę czerwonego wina. Napijesz się z nami? Jest doskonałe. — Wino przed obiadem? U nas podaje się je wyłącznie przy wyjątkowych okazjach! — obruszyła się. — Jaka szkoda! Ja codziennie wypijam szklaneczkę, i to właśnie wina reńskiego! — Ależ ono jest bardzo drogie! Rozbawiony Walenty spojrzał na oburzoną starą damę i odparł: — Ale ja jestem gościem kuzynki Herty, więc mnie to nic nie kosztuje! Ciotka Dorota zaniemówiła na chwilę. Z trudem opanowała się.
T L
R
— Nie sądzę, by Herta miała tyle zbytecznej gotówki, by ci codziennie fundować wino. I tak robi więcej, niż może, dając ci dach nad głową i utrzymanie! — O, Herta to wyjątkowa kobieta! Jest bardzo wspaniałomyślna, a gościnę zaoferowała mi w sposób tak serdeczny i miły, że wcale nie czuję się skrępowany. Ciotka Dorota wyprostowała się. Tego było już za wiele! Podniosła głos, zwracając się do pani Reinwald: — Mam nadzieję, że opamiętasz się w porę, by zrozumieć, że jesteś wykorzystywana i to w karygodny sposób. Dziwię się twojej naiwności! Nie rozumiem cię, tym bardziej, że twoja córka ciężko pracuje, by zarobić na wasze utrzymanie, a tutaj pieniądze wyrzuca się przez okno. Dlatego tu przyszłam. Balduin martwi się o ciebie. Pójdę teraz do cioci Adeli i opowiem jej, co się tutaj dzieje. Należy temu położyć kres! Pani Herta wzburzona chciała coś powiedzieć, lecz Walenty zwrócił się do niej: — Nie denerwuj się, Herto, ciocia Dorota ma słuszne powody do
oburzenia. Ponieważ jednak żaden z moich zamożnych krewnych nie ruszył palcem, by mi pomóc, byłem zmuszony przyjąć twoją gościnę! Starsza dama krzyknęła: — Jak śmiesz twierdzić, że nie ruszyliśmy palcem, by ci pomóc? Czyż wuj Balduin nie proponował ci swoich koszul i ubrania? Ale ty jesteś hardy i nie chciałeś przyjąć tego daru. — Oczywiście, że nie chciałem! Nie mam zwyczaju nosić cudzej, używanej odzieży! — Chyba nie oczekiwałeś, że będziemy dla ciebie urządzać codzienne libacje! — No właśnie, nie oczekiwałem, dlatego zamieszkałem u Herty!
R
Wreszcie Herta zdołała dojść do słowa. Speszona zapytała: — Ciociu Doroto, czy nie widzisz, że Walenty żartuje? Rozgniewana stara dama wstała.
T L
— Wypraszam sobie takie głupie żarty! Jedno jest pewne: należy coś zrobić, by ciebie i twoją córkę uchronić przed tym notorycznym nicponiem. Zmobilizuję całą rodzinę. Bądź spokojna, zajmiemy się tobą! A teraz nie mam nic więcej do powiedzenia. Żegnaj, Herto! Mam nadzieję, że się opamiętasz! Ignorując Walentego, ruszyła ku drzwiom. On eleganckim ruchem otworzył je przed nią mówiąc: — Ciociu Doroto! Wiem, że nie zostawisz na mnie suchej nitki! — Nie zasługujesz na nic innego! — rzekła opuszczając bawialnię. Walenty śmiejąc się usiadł obok Herty. — Powiedz mi, dlaczego przed ciotką Dorotą robiłeś z siebie takiego lekkoducha i pieczeniarza? — zapytała. — Och, Herto! Żebyś wiedziała, z jaką przyjemnością wywodzę ich w pole! Lubię sobie z nich kpić. Są próżni, zarozumiali i potwornie ego-
istyczni! Czy ty nie zauważyłaś, że ciotka Dorota była szczęśliwa, bo mogła mnie poniżyć, a tobie ubliżyć? — Walenty, ona wszystko powtórzy krewnym i z całą pewnością przedstawi to w najgorszym świetle! — Nie wątpię w to! Och, moja droga Herto! Jakże zachwaszczony jest ten ogródek naszego Pana Boga! Wiesz, bardzo jestem ciekawy, co oni teraz poczną? Jestem pewien, że będą próbowali mnie stąd przepędzić! Dobrą stroną tego zdarzenia jest przynajmniej to, że widzę twoje skromne życie i zdaję sobie sprawę, że właściwie potrzebujesz pomocy. Nie rób takiej zmartwionej miny; za kilka dni dowiedzą się prawdy! Niech się jeszcze trochę pozłoszczą i podenerwują; wyjdzie im to na zdrowie! Widziałaś te młodzieńcze rumieńce na policzkach ciotki Doroty?
T L
R
— Walenty, chciałabym być przy tym, kiedy ciotka Dorota będzie rozmawiała z wujem Balduinem. Szkoda, że nie mogę się zamienić w niewidzialnego duszka i pofrunąć tam za nią! — Myślisz, że ja nie chciałbym usłyszeć tej rozmowy? Ale wróćmy do naszych spraw! Muszę się już pożegnać, ponieważ niebawem Richard przywiezie Robertę. Będziecie podczas obiadu same, więc spokojnie zastanówcie się nad naszą propozycją. Wieczorem przyjdziemy i wtedy omówimy szczegóły. Przed wyjściem Walenty zaniósł butelkę i kieliszki do kuchni, by Herta nie musiała wstawać. Patrząc na niego uśmiechnęła się: — Jestem wzruszona twoją troskliwością. Wiesz, dzisiaj nie muszę gotować. Z wczorajszej obfitej kolacji została pieczeń i jarzyny; mamy gotowy obiad. — Wspaniale! Mam nadzieję, że również z dzisiejszej będziesz mogła wykombinować jutrzejszy obiad.
T L
R
— Walenty, dzięki tobie wspaniale nam się powodzi, a ciotka Dorota sądzi, że ty nas wykorzystujesz! — roześmiała się Herta, a kuzyn jej zawtórował.
IX
Pani Dorota po powrocie do domu natychmiast poszła do gabinetu swojego męża. — Balduinie, osłupiejesz, gdy usłyszysz, co mi się dzisiaj przydarzyło. Ten Walenty to nicpoń i patentowany leń! Musisz się tym zająć; nie możemy pozwolić, by tak wykorzystywał Hertę!
R
Balduin spokojnie dalej palił cygaro. Po chwili rzekł: — Moja droga Doroto, przecież same do tego doprowadziły. Zaprosiła go, a raczej jej przemądrzała córka; widocznie tego chciały. Niech teraz wypiją piwo, które sobie nawarzyły!
T L
— Ależ Balduinie, posłuchaj tylko. Teraz, przed obiadem, zastałam go przy winie! Nie wystarczy mu, że ma darmowy dach nad głową i wyżywienie; te kobiety muszą jeszcze kupować mu wino! Chwalił się, że codziennie pije reńskie! Wiesz, co mi powiedział? Wyobraź sobie, że miał czelność oświadczyć, że nikt z nas nie ruszył palcem, by mu pomóc, więc był zmuszony przyjąć gościnę Herty! Balduin wstał i uderzył pięścią o biurko. Tego było za wiele! Codziennie wino? I to przed obiadem? Na to nawet on nie mógł sobie pozwolić! Temu trzeba położyć kres, natychmiast i zdecydowanie! Kazał żonie wszystko dokładnie sobie zrelacjonować. Ciotka Dorota zrobiła to sumiennie, kończąc: — Właściwie chciałam pójść do Adeli, by ją o tym poinformować, jednak doszłam do wniosku, że będzie lepiej, jeśli najpierw ty poznasz tę skandaliczną sprawę. Balduin robiąc ważną minę odparł: — Postąpiłaś bardzo słusznie. Zaraz razem pójdziemy do Adeli. Musimy się naradzić, co zrobić, by unieszko-
dliwić tego bezczelnego chłystka. Wyobrażam sobie, jaka Adela będzie oburzona, gdy to wszystko usłyszy! Balduin włożył płaszcz i kapelusz. Był gotów, by towarzyszyć żonie. Gdy weszli do mieszkania państwa Sandmannów, Adela, jej mąż i młodsza córka oraz zięć siedzieli przy obiedzie. Adela codziennie — na zmianę — zapraszała na obiad jedną z córek twierdząc, że czuje się osamotniona, ponieważ z mężem nie ma o czym rozmawiać. Dorota chciała od progu zacząć mówić, lecz Balduin ręką dał jej znak, by milczała, i oświadczył: — Jesteś zbyt zdenerwowana, zostaw to mnie!
T L
R
Zaczął opowiadać o wyczynach Walentego Wendhausena, przedstawiając go oczywiście w najgorszym świetle. Zebrani z oburzeniem słuchali więc, na co sobie pozwala ten nicpoń! Balduin opowiadał z takim zapałem, jakby zapomniał o porze obiadowej. Widząc na stole golonko oraz kiszoną kapustę, poczuł głód i na zakończenie dodał: — Ze zdenerwowania nie zdążyliśmy nawet zjeść obiadu! Oczywiście, stało się to, na co liczył: Adela poprosiła, by usiedli przy stole, i kazała lokajowi przynieść dodatkowe dwa nakrycia. Zaczęto żywo dyskutować o czarnej owcy w rodzinie. Adela nagle odezwała się swoim donośnym głosem: — Walenty obiecał mi przepisy kulinarne, ale do dzisiaj nie pokazał się. Co za lekkoduch! Pójdę jutro do Herty i wyjaśnię całą sprawę! Co on sobie wyobraża? To przekracza wszelkie granice przyzwoitości! Herta jest głupia, że pozwala się wykorzystywać, ale odnoszę wrażenie, że robi to nam na złość. Chce nam utrzeć nosa tym, że to ona gości Walentego — ona i ta jej zarozumiała córka! Zachowuje się jak księżniczka, a jest tylko ekspedientką! Przyjemni krewni! Nie ma o czym mówić! Dobrze, że my trzymamy się z dala od tych dwu dziwaczek! Wszyscy byli tego samego zdania i każdy miał coś do powiedzenia, by oczernić Walentego, Hertę i jej córkę. Siebie wszyscy zebrani uważali
oczywiście za nieskazitelnych i zacnych ludzi. Walenty miał rację; byli zarozumiali i próżni! Byli też szczęśliwi, że mogli obgadywać nieobecnych krewnych i oskarżać ich o najgorsze czyny! Pan Sandmann, mąż cioci Adeli, nie brał udziału w tym sądzie nad Walentym. Nie należał do rodu Wendhausenów i w obecności żony nigdy nie zabierał głosu i nie wyrażał opinii; zresztą nie zawsze podzielał zdanie obecnych. Balduin i Dorota zostali aż do piątej, kiedy podano kawę. Czuli się doskonale, gdy mogli tak przyjemnie „otwarcie i szczerze" wymieniać poglądy z rodziną.
T L
R
Po długiej dyskusji postanowiono wreszcie, że gdyby interwencja cioci Adeli nie pomogła, wtedy sprawą zajmą się sam Balduin i pan Sandmann. Wszyscy byli przekonani, że Walenty nie odważy się sprzeciwić woli i rozkazowi dwu tak szacownych mężczyzn. Ustalono, że panowie wkroczą na końcu, gdyby wszystko zawiodło. Zresztą ciocia Adela miała swój specyficzny sposób załatwiania kłopotliwych spraw i nikt nie wątpił w jej zwycięstwo. Dorota była niezdecydowana i raczej tchórzliwa; zawsze miała nieco wystraszoną minę. Taka osoba nie mogła wzbudzać respektu, a tym bardziej strachu! Z ważnymi minami, świadczącymi o tym, że rozprawią się z zakałą rodziny, Balduin i Dorota pożegnali się po wypiciu kilku filiżanek bardzo mocnej kawy.
X
Gdy Walenty wrócił do hotelu, Richard właśnie odwoził Robertę z pracy do domu. Tak więc nie spotkali się i Richard nie wiedział, jak wypadła wizyta ojczyma u cioci Herty. Postanowił więc nie poruszać tego tematu i rozmawiał z dziewczyną o obojętnych sprawach. Ona zaś była zdenerwowana. Poruszyła ją perspektywa wyjazdu do Ameryki. To, że Richard nie wracał teraz do tej rozmowy, zaniepokoiło ją. Zaczęła podejrzewać, że wuj Walenty zmienił zdanie. No tak, pomyślała, gdyby to się ziściło, byłoby zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe!,
R
Żegnając się ze swym towarzyszem przed domem, była smutna. Zanim weszła do kamienicy, Richard zawołał za nią:
T L
— Roberto, nie sprzeciwiaj się matce, kiedy będzie omawiała z tobą plany na przyszłość! Zdziwiona odwróciła się, ale on już wsiadł do taksówki i odjechał. Wbiegła po schodach, a gdy weszła do mieszkania, matka zdenerwowana wyciągnęła do niej ręce wołając: — Roberto, czy Richard już ci powiedział? — O wyjeździe do Ameryki? Tak, wspomniał o tym. — A mnie powiadomił o tym dzisiaj rano wuj Walenty. Prosił, żebyśmy się spokojnie zastanowiły nad jego propozycją i podjęły ostateczną decyzję. Matka i córka objęły się płacząc z radości. — Mateczko! Nie musimy się zastanawiać! Ale czy wypada się zgodzić?
— Wuj Walenty powiedział, że nas tam potrzebują jak kawałka codziennego chleba. To jego słowa. Prosił, żebym zajęła się prowadzeniem domu i nadzorowała liczną służbę. Dla ciebie ma znaleźć odpowiednią posadę w swoim przedsiębiorstwie. Moje dziecko, czy ty wiesz, co to dla mnie znaczy? Zacznę zarabiać i przestanę być dla ciebie ciężarem! — Mateczko nie mów tak!
R
— Kochanie, musisz mnie zrozumieć. Każdą matkę boli serce, gdy jest na utrzymaniu dziecka. Chociażby z tego jednego powodu chciałabym pojechać z wujem Walentym. Na dodatek i ty otrzymasz tam dobrą posadę. Pomyśl, czy to nie wspaniałe? Nie będziemy już samotnymi, bezbronnymi kobietami; będą się nami opiekowali nasi krewni. Mamy szczęście, że obie znamy język angielski! Pan Bóg o nas nie zapomniał; czuwa nad nami! Roberto, czy wiesz, że wuj Walenty chce jeszcze, byśmy z nimi zwiedziły Szwajcarię i Włochy? Czy to nie wygląda na* piękną bajkę?
T L
Roberta westchnęła: — Masz rację mateczko, my chyba śnimy jakiś piękny sen! Jesteś pewna, że możemy to przyjąć? — Walenty bardzo nalega! Prosił, żebym ciebie przekonała; odmowa sprawiłaby mu przykrość. Muszę ci powiedzieć, że nie mam odwagi, by mu odmówić. Myślę też o przyszłości; pewnego dnia mogłabyś stracić posadę, bo czasy są niepewne — i co wtedy? Co wtedy poczniemy? Wuj Walenty oświadczył, że tak jak my szczerze chciałyśmy mu pomóc, oferując gościnę, tak samo szczerze teraz on proponuje nam wyjazd do Ameryki i nie chce słyszeć o żadnej odmowie! Roberta ponownie objęła matkę i szepnęła: — Mateczko! Ja też nie mam odwagi odmówić wujowi Walentemu! Masz rację, tutaj, w Niemczech, nasza przyszłość nie jest pewna! Czy ja wiem, jak długo będę mogła zarabiać na życie? A tam, w Ameryce, robiłabyś to, co lubisz, byłabyś niezależna... ale... aleja nie pozwolę, żebyś wyjechała beze mnie! — Roberto, nigdy nie zostawiłabym cię w Niemczech, nie wyjechałabym bez ciebie! Zresztą wuj Walenty nigdy by się na to nie zgodził; powie-
dział mi to wyraźnie i stanowczo! Moje drogie dziecko, a więc postanawiamy, że wyruszamy do Ameryki! Podziękujemy wujowi Walentemu za wszystko, co zamierza dla nas zrobić. Długo rozmawiały o zmianach, jakie je czekały. Obiad prawie wystygł; zresztą wcale nie czuły głodu i jedząc nawet nie zwracały uwagi na wyborne dania z restauracji hotelu „Adlon". Pod koniec posiłku pani Herta przypomniała sobie wizytę ciotki Doroty. Dokładnie opisała jej przebieg, a Roberta słuchając serdecznie się śmiała.
R
— Mateczko! Wuj Walenty wpadł na kapitalny pomysł, by ciotkę Dorotę wyprowadzić w pole! Wyobraź sobie, co z tego wyniknfe! Nie sądź, że żart na tym się skończył. Zobaczysz, będą się teraz naradzać, jak unieszkodliwić tego bezczelnego wyzyskiwacza, by ratować dwie biedne, bezbronne kobiety!
T L
— Żal mi wuja Walentego, że go tak traktują! — Mateczko, przecież sprawili mu tym wielką radość; przekonał się, jacy naprawdę są. Nie zmienili się nic a nic od dnia, kiedy wyjechał z kraju. Cieszę się na końcowy efekt tej całej maskarady, jak mówi Richard. Kiedy otrzymają zaproszenie do hotelu „Adlon", pomyślą, że jest aferzystą na wielką skalę. Ale jedno jest pewne — wszyscy przyjdą, by skorzystać z wykwintnej kuchni luksusowego hotelu! — Jestem tego samego zdania! Dochodziła druga; Roberta musiała wracać do pracy. Obiecała matce, że piętnastego maja podziękuje za posadę. Wiedziała, że pan Schonrock nie będzie zadowolony, ale nie zamierzała się tym przejmować. Była pewna, że gdyby sytuacja firmy się zmieniła, szef nie zawahałby się jej zwolnić. Pożegnała się z matką, a gdy schodziła z piętra, przez okno na klatce schodowej zobaczyła, że samochód już stoi przed domem.
Richard był już po rozmowie z Walentym i wiedział, co zostało ustalone z ciotką Hertą. Jednak teraz, witając Robertę, nadal nic nie mówił. Pomógł jej wsiąść do samochodu, zajął miejsce obok niej i obserwował ją spod oka. Zauważył, że była wzburzona i niespokojna. Wreszcie wziął ją za rękę pytając: — No i co, Roberto? Uścisnęła jego dłoń i szepnęła: — Wszystko to jest tak piękne, że trudno uwierzyć, że to może być prawdą! Nachylił się i pocałował ją w rękę. — A więc to znaczy, że pojedziecie z nami? Roberta głęboko westchnęła: — Z radością, Richardzie. Tak, tak... to jest ogromne szczęście, że będziemy mogły stale być w wami!
R
Richard zawołał: — Bogu dzięki! Kamień spadł mi z serca. Już się nie muszę martwić.
T L
— Czym się martwiłeś? — zapytała zdziwiona Roberta. — Że będę cię musiał tutaj zostawić! — odpowiedział czule. Szybko cofnęła rękę i odwróciła głowę. Przez chwilę obserwowała ulice przez okno samochodu. Richard milczał. Nie chciał jej peszyć, zwłaszcza że jechała do pracy, gdzie powinna być opanowana i spokojna. Powiedział tylko: — Ojciec będzie szczęśliwy, gdy mu to powiem. Dzisiaj wieczorem przyjdziemy do was i porozmawiamy o szczegółach. Teraz najważniejszą sprawą jest twoje wypowiedzenie. Proszę, porozmawiaj z szefem jeszcze dzisiaj. Może zgodzi się, żebyś wcześniej opuściła dom mody? Roberta już odzyskała równowagę. — Spróbuję z nim porozmawiać. Szczerze mówiąc, bardzo by mi to odpowiadało, gdybym miała trochę czasu na przygotowania do podróży. Jest wiele spraw do załatwienia, mimo że nasze gospodarstwo jest nieduże.
Zresztą moje odejście z firmy oznacza szczęście dla innej dziewczyny. Tyle młodych kobiet czeka na pracę! — Roberto, proszę, porozmawiaj z szefem jeszcze dzisiaj. Szkoda każdego dnia! — nalegał Richard, a potem widząc, że znów się zaczerwieniła, zaczął komentować wizytę ciotki Doroty. Zaśmiewał się relacjonując oburzenie starej damy i stwierdził: — Ojciec świetnie się bawił widząc, że ta niewiasta wszystko bierze za dobrą monetę! Bardzo chcę poznać resztę tych oryginałów. Powiedz mi, Roberto, czy bardzo ci dokuczają? Zaprzeczyła ruchem głowy. — O, ja nie daję sobie w kaszę dmuchać, ale moja biedna delikatna mateczka musiała nie raz nie dwa wysłuchać różnych złośliwości. Dlatego nie bywamy u nich.
R
— Chociażby z tego powodu życzę im utarcia nosa!
T L
— Richardzie, mylisz się sądząc, że zrozumieją, że się ośmieszyli i pozwolili z siebie zakpić. Wszyscy są tak pewni swojej wyższości i tak zarozumiali, że zawsze na każdego człowieka patrzą z góry! — Słucham tego, co mówisz, i aż trudno mi uwierzyć, że ci ludzie pochodzą z tego samego rodu co twoja matka i ty, i mój ojciec! Jak to sobie wytłumaczyć? — Nie mam pojęcia! A teraz muszę wysiąść z tej zaczarowanej dorożki i jak zwykły Kopciuszek wrócić do pracy. Zanim wysiadła z auta, podali sobie ręce. Richard wyskoczył, by jej pomóc; czuł przemożną chęć, by ją objąć i pocałować. Opanował się jednak; jeszcze nie nadeszła ta chwila, ale wiedział, że to się stanie w najbliższej przyszłości. Roberta szybko poszła w kierunku domu mody, a on stał i patrzył za nią. Dzisiaj obejrzała się i pomachała mu ręką. Wsiadł do auta szczęśliwy.
W biurze Roberta zdjęła płaszcz, poprawiła uczesanie i siadła przy biurku. Wiedziała, że szefa, pana Schonrocka, jeszcze nie ma; przychodził o trzeciej. Niecierpliwie czekała na niego. Gdy usłyszała w sąsiednim gabinecie rozmowę, zapukała do drzwi, weszła i zapytała: — Proszę pana, czy może mi pan poświęcić kilka minut? Spojrzał na nią i uśmiechając się rzekł: — Panno Reinwald, dla pani zawsze mam czas! Czy pani ma jakiś problem?
R
— Muszę panu coś powiedzieć. Jest mi z tego powodu bardzo przykro. Pan był dla mnie zawsze dobrym i życzliwym szefem. W pana domu mody wiele się nauczyłam, awansowałam i byłam szczęśliwa, gdy pan zachęcał mnie do pracy. A teraz nieoczekiwanie spotkało mnie szczęście. Przyszłam prosić o możliwie szybkie zwolnienie mnie z pracy. Zaskoczony starszy pan, badawczo patrząc na nią, zapytał:
T L
— Wychodzi pani za mąż?
Zarumieniła się, ale spokojnie z uśmiechem odpowiedziała: — Och, nie! Panie Schonrock, moje szczęście wygląda zupełnie inaczej, niemniej wydaje mi się również romantyczne. Nagle zjawił się mój wujek z Ameryki; jest bogatym przemysłowcem. Zaproponował, że zabierze moją matkę i mnie do Ameryki. Moja matka będzie prowadziła wujowi dom, a ja otrzymam posadę w jego fabryce papieru. — Do stu piorunów! Gratuluję, gratuluję, panno Reinwald! Muszę powiedzieć, że tym bardziej cieszę się z pani szczęścia, że od pierwszego jestem zmuszony obniżyć pensję wszystkim pracownikom. Pani wie, że ostatnio sprzedaż luksusowych koronek zmalała; ludzie nie mają pieniędzy i kupują tanie wyroby. Rzadko kto może sobie pozwolić na drogie, brukselskie koronki; nie będę ich więcej zamawiał i będę szczęśliwy, jeżeli mi się uda sprzedać to, co jeszcze mam w magazynie. Na tanich wyrobach z kolei mało zarabiam i dlatego muszę zwolnić dwie ekspedientki. Oczywiście, pa-
ni nie miałem zamiaru zwolnić, ale zmuszony byłbym obniżyć pani pensję. Uważam za wyjątkowe szczęście to, że pani może wyjechać do Ameryki; nas czekają trudne czasy! Chcę panią jeszcze zapytać o opinię w takiej sprawie: czy pani sądzi, że panna Naumann mogłaby zająć pani miejsce? Mam wrażenie, że to inteligentna dziewczyna i da sobie radę. Roberta gorliwie poparła koleżankę: — Oczywiście, jest bardzo zdolna i wyjątkowo pracowita! — W tej sytuacji zwolnię tylko pannę Seidel, ponieważ pani nas opuści. Odnoszę wrażenie, że ona z kolei specjalnie nie lubi swojego zawodu. Roberta westchnęła: — Tak, zauważyłam to, niemniej żal mi dziewczyny.
R
— Myślałem o zwolnieniu również panny Roner, ale skoro pani rezygnuje z pracy, redukcja obejmie tylko pannę Seidel.
T L
— Cieszę się, że przynajmniej panna Roner zostanie. Mam jeszcze jedno pytanie: gdybym odeszła już pierwszego czerwca, czy w takiej sytuacji panna Seidel mogłaby zostać dwa tygodnie dłużej? Zaoszczędziłby pan na mojej pensji. Starszy pan zastanawiał się; panna Seidel zarabiała połowę tego, co płacił Robercie Reinwald, więc zaoszczędzi sporo, a teraz musi liczyć każdy fenig. — Dobrze, zgadzam się — rzekł — powiem pannie Seidel, by pani podziękowała, że będzie mogła pracować dwa tygodnie dłużej. — Och, nie! Proszę tego nie robić! I tak będzie zmartwiona, że straci posadę; nie musi mi dziękować. Proszę nikomu nie mówić, że spotkało mnie takie szczęście. Tutaj ludzie mają trudne życie! Pannie Seidel będzie lżej, gdy usłyszy, że ja również dostałam wymówienie. Nie musi wiedzieć, dlaczego odchodzę. — Panno Reinwald, pani jest zbyt dobra!
— Nie, proszę pana! Mogę się tylko wczuć w sytuację tej dziewczyny. Aż mnie ciarki przechodzą, gdy pomyślę, że musiał by pan mnie zwolnić. Co bym robiła, gdyby nie to niespodziewane szczęście? — Niestety, takie jest życie! Mnie też nie jest łatwo! A więc sprawa załatwiona! Pani może odejść od pierwszego czerwca, a w międzyczasie proszę wprowadzić w swoje obowiązki pannę Naumann, by szybciej wszystko opanowała. — Dziękuję panu. Postaram się ułatwić pannie Naumann nową pracę. — Jeszcze raz gratuluję! Będę panią wspominał z życzliwością. Razem przeżyliśmy rozkwit naszej firmy. Niech się pani cieszy, że nie będzie świadkiem jej upadku!
R
— Proszę pana, wierzę, że nadejdą lepsze czasy, i życzę tego z całego serca!
T L
— Oby się pani życzenia spełniły. Jednak nie wierzę, by wróciły czasy, kiedy ludzie mieli dużo pieniędzy na kupno luksusowych wyrobów. Teraz robią dobre interesy ci, którzy handlują margaryną i węglem; bez tego człowiek nie może się obejść. Pan Schonrock podał Robercie rękę; uścisnęła jego dłoń, ukłoniła się i wyszła z gabinetu. Gdy zamknęła za sobą drzwi, przez chwilę stała jak sparaliżowana. Jak przyjęłaby wiadomość o obniżeniu pensji i o perspektywie ewentualnego zwolnienia w najbliższej przyszłości, gdyby nie propozycja wuja Walentego? Wielkie nieba! Dziękowała Panu Bogu za łaskę, że zostało jej to zaoszczędzone!
XI
Wieczorem, jadąc do domu, gdy siedziała w samochodzie obok Richarda, westchnęła i rzekła: — Richardzie, kości zostały rzucone; opuszczam firmę pierwszego czerwca. — Nie miałaś żadnych trudności? — Zaraz się dowiesz. Dobry Pan Bóg sprowadził was do nas w ostatniej chwili!
T L
R
Opowiedziała mu o rozmowie z szefem firmy. Richard objął ją ramieniem i spojrzał na jej bladą twarz; jeszcze była zdenerwowana, a gdy skończyła relację ze spotkania z panem Schonrockiem, dodała: — Proszę, nie mów o tym mojej mateczce! Kto wie, prawdopodobnie i ja zostałabym zwolniona. To byłoby straszne! Martwiłaby się, wyobrażając sobie naszą przyszłość bez środków do życia! — Oczywiście, nie wspomnę ani słowem o tym, co mi opowiedziałaś. Teraz podwójnie się cieszę, że możemy się zaopiekować tobą i twoją matką. Ale proszę cię, nie bądź taka smutna! Wszystko ułoży się jak najlepiej! Zobaczysz, uwierz mi! Jednak po policzkach Roberty spływały łzy. Widząc to, Richard zaczął prosić: — Proszę, nie płacz! Przecież już nie musisz się martwić o posadę, nie potrzebujesz jej! — Masz rację, ale myślę o biednej pannie Seidel. Zostanie bez pracy, a też nie ma już ojca!
Wzruszony szepnął: — Jaka ty jesteś dobra, Roberto! Mówiąc to objął ją. Poczuł, że zadrżała, więc cofnął rękę. Uświadomił sobie, że musi być powściągliwy; musi cierpliwie czekać, aż dziewczyna pokocha go tak mocno, jak on ją już kochał. Roberta otarła łzy i po chwili powiedziała: — Widzisz, takie łzy to dowód słabości! Jednak płaczem człowiek niczego nie zmieni! Nie będę już płakała, nie mam powodu. Będę dziękowała Panu Bogu, że zesłał nam takie szczęście. Patrząc badawczo na jej twarz, zapytał: — Roberto, powiesz mi szczerze: czy uważasz to za tak wielkie szczęście?
R
Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. Gdyby wiedział, jaka jest szczęśliwa, że będzie mogła stale przebywać w jego towarzystwie! Oczywiście, o tym nie śmiał się dowiedzieć, ale że jest szczęśliwa — do tego mogła się spokojnie przyznać.
T L
Westchnęła i szepnęła: — Richardzie! Czyż to nie jest ogromne szczęście? Dobry Pan Bóg nie zapomniał o nas — czuwa nad nami! Zanim się dowiedziałam, że czekają mnie wielkie zmartwienia, nadeszła nieoczekiwana pomoc! — Gdybyś wiedziała, jak ja się cieszę, że możemy wam pomóc! — rzekł szczerze Richard. Wzruszona odpowiedziała: — Jesteście tacy dobrzy! Pocałował jej dłoń i uśmiechnął się: — Roberto, uczymy się od ciebie! To ty pierwsza zaproponowałaś ojcu gościnę sądząc, że jest biedny i potrzebuje pomocy! — Przecież to było zrozumiałe samo przez się! — No właśnie! A teraz jest tak samo naturalne, że ty i twoja matka pojedziecie z nami. Nie chcę myśleć, co mogłoby was tutaj jeszcze spotkać, gdybyśmy nie przyjechali teraz do Europy.
Roberta po chwili milczenia zagadnęła go: — Powiedz mi, Richardzie, czy to nie dziwne, że dotychczas nic o sobie nie wiedzieliśmy, a teraz nagle staliśmy się sobie tacy bliscy, jakbyśmy się znali od lat? — Ty też masz takie odczucie? Wiesz, wprost nie rozumiem, jak dotychczas mogłem bez ciebie żyć! — odparł poważnie. Głos mu drżał ze wzruszenia, a Roberta pod wpływem jego słów zamknęła oczy i wstrzymała oddech. Widząc to, miał ochotę ją pocałować... Niestety, w tym momencie samochód zatrzymał się — dojechali do domu. Po kilku minutach weszli do mieszkania, gdzie czekali na nich pani Herta i Walenty.
T L
R
Rozpoczęła się ożywiona rozmowa; panowie opowiadali o przedsiębiorstwie, o fabryce i o swoim domu. Panie wciąż o coś pytały; były bardzo ciekawe, co zobaczą w Ameryce. Walenty cieszył się, że będzie miał przyjazną i znajomą „panią domu". Mówił, jak sobie wyobraża wspólnie spędzane wieczory, kiedy wszyscy razem usiądą przy kominku. Mówiąc to wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Richardem. Obaj wiedzieli, że młodzi będą mieszkać osobno. Panie jeszcze niczego się nie domyślały. Roberta interesowała się głównie tym, jaką posadę będzie mogła objąć. Wuj Walenty odpowiedział: — Prawdopodobnie zatrudnimy, cię w dziale zamówień; tam jest mnóstwo pracy. Twoim szefem będzie Richard; będziecie razem załatwiali klientów. Chyba cię to nie przeraża? Roberta była zła na siebie, że znowu poczerwieniała. Uśmiechnęła się jednak i odparła: — Myślę, że mogłoby być gorzej! Wtem u drzwi frontowych zabrzmiał dzwonek. To kelner przywiózł zamówione dania. Richard i Roberta wspólnie pomogli przy ustawianiu naczyń na stole. Podczas kolacji dziewczyna opowiedziała o swojej rozmowie z panem Schonrockiem, który uprzejmie zgodził się, by odeszła z firmy pierwszego
czerwca. Walenty i pani Herta z zadowoleniem dowiedzieli się, że wszystko odbyło się bez przeszkód. Postanowiono, że nie zmienią trybu życia aż do dnia, kiedy Roberta będzie wolna. Wtedy panie zajmą się likwidowaniem gospodarstwa. Pani Herta oświadczyła, że zamierza uszyć jeszcze kilka sukien dla córki i dla siebie.
R
Walenty sprzeciwił się zdecydowanie: Herto, to nie ma sensu, szkoda twojego czasu! Liczymy na to, że ty i Roberta będziecie nam wszędzie towarzyszyć. Odpowiednie stroje można zamówić w domu mody. Oczywiście, musicie uzupełnić swoją garderobę; chcemy, żebyście były eleganckie, a tam, w Ameryce, wszystko jest o wiele droższe. A więc proszę, żebyście się zaraz zajęły tą sprawą! Pamiętajcie o wieczorowych toaletach; będziecie z nami bywać w wytwornych domach.
T L
Panie spojrzały na siebie zaskoczone i speszone. Chwilę milczały, wreszcie pani Herta spokojnie zapytała: — Walenty, czy pomyślałeś, że to wszystko będzie bardzo dużo kosztować? Nawet po sprzedaży mebli nie będziemy dysponowały większą gotówką. Walenty obruszył się: — Ależ Herto, co ty sobie wyobrażasz? Jesteście moimi krewnymi i oczywiście ja zajmę się finansami! — Wuju Walenty, nie możemy tego przyjąć! — zaprotestowała Roberta. Spojrzał na nią z uśmiechem i zapytał: — Co ty mówisz? A ty mogłaś bez namysłu zaproponować mi gościnę i sądziłaś, że byłoby w porządku, gdybym wykorzystywał dwie ubogie, samotne kobiety? Wydawało ci się to rzeczą naturalną, czyż nie? Jeżeli usłyszę jeszcze jedno słowo sprzeciwu, jakieś obiekcje, że nie możecie niczego ode mnie przyjąć, obrażę się i przestanę się uważać za waszego przyjaciela! Zrozumiano? Roberta wstała i śmiejąc się objęła go.
— Widzę, że nie mamy innego wyjścia niż poddać się! Od tej chwili jesteśmy zdane na twoją laskę! Jednak muszę ci powiedzieć, że powetujemy to sobie w ten sposób, że będziemy ci stale okazywać wdzięczność, czułość i miłość! Walenty pozwolił się ucałować i porozumiewawczo spojrzał na Richarda, gdy odpowiedział: — Tak powinno być, moja droga Roberto! Okazując nam czułość i darząc nas miłością wszystko wyrównacie! Wyobraź sobie, że jesteś moją córką. Bardzo chciałbym obok syna mieć również córkę. Spójrz, Richard jest zazdrosny, ale my sobie z tego nic nie robimy! Wszyscy skierowali oczy na Richarda, a on zrobił demonstracyjnie obrażoną minę.
R
Roberta kładąc mu rękę na ramieniu zapytała: — Richardzie, nie zazdrościsz nam tej miłości, prawda?
T L
— Hm! Nie będę zazdrościł, jeżeli i ja otrzymam swoją część! — mruknął. — Weźmiemy to pod uwagę — spróbowała obrócić to w żart. Gdy Richard rozpromieniony spojrzał jej w oczy, szybko zmieniła temat i zapytała, jak długo panowie zamierzają zwiedzać Europę. — Chcemy, żebyście nam towarzyszyły w podróży do Szwajcarii i Włoch; nie chcemy się z wami rozstawać — oświadczył Walenty. Zaczęto omawiać plan podróży i ustalono, które miasta warto zwiedzić. Pani Herta i Roberta z trudem uświadamiały sobie, że to wszystko jest prawdą, a nie snem. Zobaczą tyle nowych miejsc i pięknych krajobrazów! Natomiast obaj panowie ukrywali na razie, że tę podróż odbędą oddzielnie dwie pary: pani Herta z Walentym i Roberta z Richardem.
Walenty poprosił o spis rzeczy, które pani Herta zamierzała kupić. Postanowił wystawić czek in blanco, by nie była skrępowana określoną sumą pieniędzy. Obie panie ze wzruszenia miały łzy w oczach, lecz już nie protestowały przeciw hojnym gestom Walentego. Po odejściu panów długo jeszcze rozmawiały o zmianie, jaka zaszła w ich życiu. Pani Herta oświadczyła: — Mimo szczodrości wuja Walentego będziemy musiały dokładnie przemyśleć, co kupić, by nie wydać zbyt dużo pieniędzy. Zresztą będziemy miały trochę gotówki ze sprzedaży mebli. Mieszkanie trzeba zaraz wymówić; dobrze, że obowiązuje nas tylko miesięczny termin. Zaraz jutro zacznę przeglądać rzeczy, żeby zdecydować co zabierzemy, a co zostawimy tutaj.
T L
R
Kiedy późnym wieczorem udały się na spoczynek, z radości nie mogły zasnąć. Roberta wciąż myślała o tym, że będzie pracować z Richardem. A przedtem jeszcze będą razem podróżować po Szwajcarii i Włoszech. Kiedy sobie przypomniała, jak on na nią patrzył, poczuła silne bicie serca. Na szczęście, w mroku nikt nie dostrzegł jej żywych rumieńców.
XII
Następnego dnia po śniadaniu Walenty wybrał się do pani Herty. Mieli jeszcze kilka spraw do omówienia. Gdy siedzieli i rozmawiali, u drzwi wejściowych zabrzmiał dzwonek. Walenty wyszedł, by zobaczyć, kto przyszedł. Ku jego ukrywanej radości zjawiła się ciotka Adela. Majestatycznie przeszła obok niego, mówiąc tubalnym głosem: — Widzę, że czujesz się tutaj jak w domu! . Zrobił zdziwioną minę. — Ciociu Adelo, jak ci się udało odgadnąć to tak szybko?
T L
R
Stara dama weszła do bawialni żołnierskim krokiem i podeszła do pani Herty, która wstała, by ją powitać. Zanim pani domu zdążyła wymówić pierwsze słowo, ciotka Adela dramatycznym głosem zapytała: — Jak długo ma to wszystko trwać? Jesteśmy oburzeni i nie zamierzamy tego dłużej znosić! Gdy Walenty podsunął jej fotel, z pogardą spojrzała na jego uśmiechniętą twarz. Usiadła i poświęciła całą uwagę wyłącznie pani Hercie. On zaś, stojąc za fotelem ciotki Adeli, robił tak komiczne miny, że pani Herta z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Nagle zapytał: — Ciociu Adelo, czego nie zamierzacie dłużej znosić? Stara dama obejrzała się. Spodziewała się, że zobaczy Walentego pijącego wino, ale dzisiaj nie było ani butelki, ani kieliszków. Ignorując jego pytanie, mówiła dalej do pani Herty: — A więc Dorota opowiedziała, jak cię Walenty wykorzystuje. Wszyscy uważamy, że to skandal! Przyszłam, by go przywołać do porządku. Musi przestać korzystać
z twojej gościny i nie powinien dłużej być na twoim utrzymaniu, a właściwie na utrzymaniu twojej pożałowania godnej córki! Pani Herta nie wiedziała, co odpowiedzieć, i spojrzała na Walentego. Adela widząc to, odwróciła się i przez ramię krzyknęła: — Walenty! — Słucham cię, ciociu! — rzekł podchodząc do niej. — Chcę, żebyś stanął przede mną! Nie znoszę, gdy ktoś ukrywa się za moimi plecami. Wiem, wiem, co chcesz zrobić! Ukryty za moim fotelem chcesz spojrzeniem zastraszyć Hertę! Ostrzegam cię, że teraz nie masz do czynienia tylko z Hertą! Wszyscy krewni są przeciwko tobie, a ja jestem tutaj i reprezentuję całą rodzinę. Udało ci się bezczelnością onieśmielić biedną Dorotę, ale ze mną to ci się nie uda! Mam silne nerwy i ostry język!
R
— Wspaniale! Proszę, powiedz jeszcze coś, chętnie posłucham! — Mam nadzieję, że nie masz czelności, by ze mnie kpić!
T L
— Ależ ciociu! Naprawdę z przyjemnością słucham, jak mówisz! — Więc traktuj moje słowa poważnie! Nie doprowadzaj sprawy do ostateczności, by nasi panowie nie musieli porozmawiać z tobą! Walenty, udając przerażonego, zawołał: — Na miłość boską! Tylko nie to! — Mówię ci, że to cię czeka, jeśli mnie nie uda się zmusić cię do tego, żebyś natychmiast się wyprowadził z mieszkania Herty. Masz też zacząć zarabiać na swoje utrzymanie. — No, a jeżeli to mi się nie uda? Jeżeli nie znajdę pracy? — Musisz zacząć chodzić za pracą, a ty cały dzień leniuchujesz, nie troszcząc się, by zarobić kilka marek! Nikt nie przyniesie ci pracy do domu! Walenty zapytał spokojnie: — A może przyjmie mnie ktoś z was, zanim znajdę pracę? Przyznaję, że to naprawdę nie wypada, bym wykorzystywał
krewną, która jest najbiedniejsza! Skoro się tak martwisz o Hertę, może bym mógł zamieszkać u ciebie? Adela wyprostowała się i stanowczym głosem odparła: — O tym nie ma mowy! Nie mam wolnego pokoju. — A może przyjąłby mnie wuj Balduin? — Wybij to sobie z głowy! Balduin i Dorota nie mają miejsca. — Przecież nie możecie mnie zostawić na ulicy. Adela Sandmann wzruszyła ramionami: — Powiedz mi, dlaczego właściwie wróciłeś po dwudziestu sześciu latach?
R
Teraz Walenty wzruszył ramionami: — Wiesz, ciociu, poczułem tęsknotę za krewnymi! Człowiek na starość staje się sentymentalny, zwłaszcza kiedy jest Niemcem!
T L
— Nie mów bzdur! Znosiłeś nostalgię dwadzieścia sześć lat, więc mogłeś znosić ją nadal! Walenty roześmiał się: — Ciociu Adelo! A ja sądziłem, że ty masz najczulsze serce! Stara dama zaczerwieniła się, lecz machnęła ręką. — Nie uda ci się zwieść mnie pięknymi słowami, jakimi oczarowałeś Hertę! Biedulka! Z trudem wiąże koniec z końcem, a teraz ma ciebie na karku. — Masz rację, ciociu Adelo! Nie wolno wam było do tego dopuścić! — Słuchaj no, Walenty! Dosyć tego gadania! Powiedz, co należy zrobić, by się ciebie pozbyć? — zapytała głośno wzdychając Rozśmieszyło go to westchnienie. — Tak, to naprawdę trudna sprawa. Ale uspokój się, ciociu Adelo. Kiedy zdobędę majątek, oddam Hercie z nawiązką każdy fenig, który teraz wydaje na moje utrzymanie.
— Długo będzie musiała na to czekać. — Nigdy nie wiadomo! Czasem człowiek nieoczekiwanie staje się milionerem. — Co ty pleciesz? Z tobą doprawdy trudno rozmawiać. Chyba i ja będę musiała przysłać tutaj naszych panów; oni sobie z tobą poradzą!. Szybko się opamiętasz! — Ciociu, to nie ma sensu, chyba że zechcą mi pomóc. W takim razie mogą spokojnie przyjść.
R
Adela była zdruzgotana, chociaż starała się tego nie okazać. Z tym człowiekiem nie można rozmawiać; na wszystko ma gotową odpowiedź, i, niestety, trafną! To ją najbardziej denerwowało. Czy miała wrócić do domu z niczym? O, nie! Jest jeszcze coś, czym go zaskoczy!
T L
— Najbardziej nas oburzyła to, że pozwalasz, by Herta codziennie częstowała cię winem! — rzekła zjadliwie. Walenty zrobił niezadowoloną minę. — Dzisiaj nie dała mi ani jednego kieliszka! — Prawdopodobnie oburzenie Doroty podczas wczorajszej wizyty przekonało ją, że to nie jest gościnność, ale lekkomyślność! Herjo, musisz być stanowcza. Ani kropli wina! Co za dużo, to niezdrowo! Pani Herta milczała; kiwała głową i z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Walenty stanął przed starszą damą i zapytał: — Ciociu Adelo, czy to wy zapłaciliście za wino, którym częstuje mnie Herta? — Nie, oczywiście, że nie! Nie jesteśmy idiotami! — Czy pomogliście jej chociaż jeden raz, kiedy była biedniejsza niż dzisiaj?
— Nie! Mamy dosyć własnych kłopotów. — A więc prawdopodobnie nie pomożecie Hercie, jeśli zaistnieje sytuacja, że nie będzie w stanie wyżyć lub gdyby Roberta nie mogła jej wspierać? — Powiedziałam, że mamy własne troski i kłopoty. A zresztą na co ty sobie pozwalasz? Jakim prawem zadajesz mi podobne pytania? — Chcę ci uświadomić, że was wszystkich razem nic a nic nie obchodzi to, że Herta z córką udzielają mi pomocy. Powinniście wziąć z nich przykład zamiast odtrącać mnie bez współczucia i litości.
R
Adela wstała i powiedziała ostro: — Herto! Nie chcę, by ten człowiek nadal mnie denerwował. Jeżeli ci nie zależy na tym, żebyśmy cię uwolnili od tego wyzyskiwacza, damy sobie spokój. Powiedz, czy życzysz sobie naszej pomocy?
T L
— Ciociu Adelo, dziękuję, że chciałaś mi pomóc, ale ja nie potrzebuję wsparcia. Uwierz mi, naprawdę nie potrzebuję pomocy. Nie martwcie się o mnie. Walenty nie zamierza mnie wykorzystywać; on tylko trochę żartuje! — Nie rozumiem takich żartów! A więc skoro nie chcesz naszego wsparcia, zostawiamy cię swojemu losowi. Pamiętaj, Herto: kiedy popadniecie w kłopoty i biedę, nie liczcie na nas i nie przychodźcie do nas ze skargami! — Ciociu, wiesz, że nigdy nie prosiłyśmy o wsparcie i nigdy tego nie zrobimy! — odparła pani Herta. Walenty wtrącił: — Herto, musisz zrozumieć, że właśnie to gnębi dobrą ciocię Adelę! Obawia się,.że ty i Roberta zwrócicie się do krewnych o pomoc, kiedy ja was zrujnuję i pójdziecie z torbami. Nie martw się cioteczko; nigdy do tego nie dopuszczę! Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów i warknęła: — Podziwiam twój tupet!
— Powiedz szczerze: bezczelność! Zaraz poczujesz się lepiej, cioteczko Adelo! — Masz rację, jesteś bezczelny! Żegnajcie! Z dumnie podniesioną głową ruszyła ku drzwiom. Walenty pospieszył, by otworzyć jej drzwi bawialni, a potem drzwi na korytarzu. Kłaniając się pożegnał ją słowami: — Ciociu Adelo, jesteś wspaniała! Obiecuję ci, że przy naszym następnym spotkaniu zrozumiemy się o wiele lepiej! — Nigdy! — syknęła przez zaciśnięte zęby i wyszła. Kiedy wrócił do bawialni, pani Herta była smutna.
R
— Powiedz, dlaczego skazałeś mnie na taką okropną rolę? Dlaczego musiałam słuchać, jak ci ubliżano, i nie mogłam powiedzieć ani słowa w twojej obronie? Jest mi bardzo przykro!
T L
Wziął kuzynkę za obie ręce i mocno je uścisnął. — Moja dobra, kochana Herto, wiem, że jest ci przykro. Jeszcze kilka dni cierpliwości! — A jeżeli przyjdzie wuj Balduin z mężem cioci Adeli? — Bądź spokojna, nie przyjdą. Ponieważ powiedziałem, że powinni mi pomóc, gdybyś ty już nie mogła, będą woleli trzymać się w bezpiecznej odległości! Powiedz mi, jak tam twoja stopa? Podniosła nogę i zobaczył, że już zdjęła bandaż. — Za dwa dni będę mogła włożyć pantofle — rzekła ucieszona. — A więc zaprosimy ich na przyszłą niedzielę. Zależy mi na tym, aby wszyscy przyszli, a w niedzielę wszyscy są wolni, Roberta również. Jutro wyślę zaproszenia.
Herta uśmiechnęła się. — Chciałabym widzieć ich miny, kiedy je otrzymają. — Muszę ułożyć tekst zaproszenia z dużym polotem. Wiesz, Herto, co jeszcze zrobię? Dołączę menu i kartę win! Niech zobaczą, czym ich ugoszczę! Pomóż mi skomponować wytworną kolację! Usiedli i oddali się rozważaniom, czym by tu zaskoczyć kochanych krewnych. Razem ułożyli następujący tekst:
R
Walenty Wendhausen ma zaszczyt zaprosić swojego Kochanego Krewnego, Pana Balduina Wendhausena z Małżonką (w każdym zaproszeniu było odpowiednie nazwisko) — w niedzielę 22 maja, o dziewiętnastej na uroczyste przyjęcie. W załączeniu menu i karta win. Proszę o odpowiedź pod adresem: Walenty Wendhausen, hotel Adlon.
T L
Na gości będą czekały przed domem samochody. Uprasza się o stroje wieczorowe.
Herta serdecznie się uśmiała. — Och, Walenty, wyobrażam sobie ich zdziwienie i niedowierzanie! Jeżeli są mądrzy, to się domyśla, że chyba nie jesteś biedakiem i wróciłeś jako krezus. — Albo też będą sądzili, że ze wszystkich po prostu zakpiłem! — W każdym razie przyjdą. — Jestem przekonany, że przyjdą; ich ciekawość stłumi każde inne uczucie!
XIII
Ciocia Adela wróciła w podobnym nastroju jak ciocia Dorota. W domu zastała Balduina i jego żonę oraz swojego męża. Wszyscy na nią czekali. Adela dała upust swojej złości. Powiedziała o wszystkim, co ją irytowało, a obecni głośno podzielali jej oburzenie.
R
Tak jak Walenty przewidział, obaj panowie zrezygnowali ze spotkania z „tym szaleńcem", gdy usłyszeli, że on liczy na ich pomoc. Zgodnie doszli do wniosku, że skoro Herta dobrowolnie daje się wykorzystywać, należy ją zostawić swojemu losowi. Stwierdzili też, że Walenty jest najczarniejszą owcą, jaka kiedykolwiek pojawiła się w zacnym rodzie Wendhausenów. Zadowoleni, że pozbyli się kłopotu, rozeszli się do domów.
T L
Po upływie kilku dni do rąk członków klanu dotarły zaproszenia. Przyjęto je z mieszanymi uczuciami. Najpierw wzięto je za niewybredny żart szalonego człowieka. Potem poszły w ruch aparaty telefoniczne. Nawzajem pytano się, co to ma znaczyć? Powoli, powoli zaczęło im świtać w głowach, że Walenty zakpił sobie ze wszystkich! Wuj Balduin wpadł na dobry pomysł: zatelefonował do hotelu „Adlon" i poprosił o połączenie z panem Wendhausenem z Ameryki. Odpowiedziano mu, że pana Wendhausena chwilowo nie ma w hotelu. Balduin, chcąc się upewnić, zapytał jeszcze: — To na pewno nie pomyłka? Czy pan Wendhausen mieszka w hotelu „Adlon"? Usłyszał uprzejmą odpowiedź recepcjonisty: — Tak, proszę pana! Jest naszym gościem od kilku dni.
— Dziękuję! Mam jeszcze jedno pytanie. Otrzymaliśmy zaproszenie na niedzielę, 22 maja, na uroczyste przyjęcie. Czy to się zgadza? — Tak, proszę pana. Zarezerwowaliśmy na tę uroczystość małą salę jadalną. — Dziękuję! — rzekł Balduin i odłożył słuchawkę. Przez chwilę stał nieruchomo i patrzył na żonę. Potem rzekł: — Wszystko się zgadza. Mieszka w tym najdroższym hotelu! Dorota złożyła ręce jak do modlitwy. — Mój Boże, ale nas nabrał! Chyba nie jest taki biedny, jak udaje? — Mnie się też tak wydaje. Prawdopodobnie chciał nas wystawić na próbę. Muszę zaraz zatelefonować do Sandmannów.
R
Telefon odebrała Adela. Balduin zrelacjonował jej, czego się dowiedział w hotelu. Po chwili milczenia stwierdziła sucho:
T L
— No tak! Z tego wynika, że spośród nas wszystkich Herta jest najmądrzejsza! — Masz rację! Wystawił nas na próbę. — Z której nie wyszliśmy zwycięsko! — rzeczowo dodała Adela. — Kto by to przypuszczał? Na dodatek to stare, zniszczone ubranie, w którym zjawił się na naszym spotkaniu! — Ach właśnie sobie przypomniałam! Będąc u Herty, widziałam Walentego w eleganckim garniturze. Myślałam, że to ona mu kupiła nowe ubranie. — Teraz i ja rozumiem! Wino też sam kupił! Proszę, proszę! Spójrz na to menu — co za królewskie przyjęcie! W każdym razie weźmiemy w nim udział.
— Oczywiście! Wiesz co? Najmądrzej zrobimy, jeżeli będziemy się śmiali z tego wszystkiego! Nie wolno okazać, że czujemy się wystrychnięci na dudka! — Byłby to największy błąd! — Co za łobuz! Powiem mu, co o tym myślę! — starała się żartować Adela, chociaż nie brzmiało to zbyt przekonująco. Ustalono, że wszyscy będą udawali, że przejrzeli żart Walentego, i będą się z tego śmiać. Umówiono się też, że zaczną się do niego zwracać: „kochany łobuzie"!
R
Walenty nie wiedział, co knuje rodzinka. Nie przypuszczał, że spotka go niezasłużone szczęście i będzie nazywany pieszczotliwie „kochanym łobuzem", ale mniej więcej tak sobie wyobrażał zachowanie rodzinnej kliki.
T L
Do przyjęcia zostało kilka dni. Wszystkie panie miały problem ze strojami wieczorowymi,- tylko nie Herta i Roberta, które na polecenie wuja Walentego musiały sobie kupić eleganckie, najmodniejsze toalety. Również panowie krytycznie oglądali swoje fraki; do spotkań rodzinnych jeszcze się nadawały, ale na to uroczyste przyjęcie w ekskluzywnym hotelu stolicy? Ponieważ nie chcieli wydawać pieniędzy na nowe fraki, zgodnie postanowili, że muszą mieć chociaż drogie, modne krawaty! Tak jak zapowiedziano w zaproszeniach, o wyznaczonej godzinie czekały auta, by zawieźć gości do hotelu „Adlon". Walenty i jego pasierb w doskonale skrojonych frakach stali przy wejściu do małej sali i czekali, by powitać krewnych. Na prośbę wuja Roberta z matką obiecały przyjść kilkanaście minut wcześniej; Walenty chciał, by były przy nim, gdy będą się schodzili pozostali goście. Między Robertą i Richardem jeszcze nie doszło do decydującej rozmowy, jednak młodzi bardzo zbliżyli się do siebie.
Gdy Roberta weszła, oczy młodego mężczyzny zapłonęły. Miała na sobie wytworną, białą toaletę, a jedyną ozdobą były dwie czerwone róże przy dekolcie. W rękach trzymała bukiet pąsowych róż, które rano otrzymała od Richarda. Był szczęśliwy widząc, że przypięła te kwiaty do sukni. Ciocia Herta również wyglądała bardzo ładnie w sukni ze srebrzystego jedwabiu. Była to toaleta z dawnych, dobrych czasów, ale zręczne palce Herty zmodernizowały suknię tak wspaniale, że dorównywała strojom z domu mody. Walenty troskliwie zapytał ją, czy stopa już wydobrzała i czy jej nie uwiera pantofel na wysokim obcasie. Uspokoiła go śmiejąc się. Potem razem poszli do sali jadalnej, by wyrazić opinię o nakrytym długim stole.
R
Obie panie były zachwycone wystrojem. Przed nakryciem każdej damy stał kryształowy wazon z kwiatami. Walenty sam wybrał wazony i kwiaty; był to prezent przeznaczony na to, by go zabrać na pamiątkę tego wieczoru.
T L
Kelnerzy pospiesznie ustawiali półmiski i salaterki z zimnymi przystawkami. Walenty nie lubił takich obfitych i wyszukanych dań, ale dzisiaj miał pewien cel: chciał pokazać swoje bogactwo, tak jak na poprzednim spotkaniu sugerował ubóstwo. Nikt z krewnych nie odmówił; wszyscy przyjęli zaproszenie. Ciotka Adela, potwierdzając, że przyjdzie, dopisała żartobliwie post scriptum: Ty kochany łobuzie — usłyszysz, co o tobie myślę! Walenty pokazał kartkę Richardowi, który się głośno roześmiał. — Nie śmiej się — uprzedził pasierba — zaczekaj, aż poznasz ciotkę Adelę, wtedy się przekonasz, że ten żart jest bardzo przekorny! Walenty pokazał kartkę Adeli również Hercie i Robercie; obie także uśmiały się z tego dopisku.
Wybiła siódma wieczór. Wkrótce zaczęły zajeżdżać samo-' chody z zaproszonymi. Wszyscy okazywali świetny nastrój i byli gotowi śmiać się z „udanego żartu kochanego Walentego"! Starali się nie okazać zaskoczenia wystawnym przyjęciem w luksusowym hotelu, chociaż wystawny bankiet wprawił ich w podziw. Każdy obliczał w duchu ile to musiało kosztować. Witając się z Richardem, uznali, że jest wyjątkowo przystojny i elegancki. Młody człowiek prezentował nienaganne maniery, ale z rozbawieniem patrzył na witających się z nim krewnych.
R
Ciotka Adela poufale wzięła go pod rękę oświadczając, że ma szczęście iż jest starą kobietą! Gdyby była jeszcze młodą panną, natychmiast zakochałaby się w Amerykaninie. Kokieteryjnie — co rozśmieszyło Richarda — dodała:
T L
— Mój drogi, wiesz, zdarza mi się to jeszcze dzisiaj, ale to już nie jest niebezpieczne! Szarmancko odpowiedział: — Żałuję, że nie znałem cioci, gdy była młoda. Musiała być wybitną pięknością! Stara kobieta wzięła te słowa za dobrą monetę i uśmiechając się odpowiedziała: — Chcesz ciotce prawić komplementy? Oczywiście zapewnił ją, że mówi prawdę, a w duchu zastanawiał się, czy pozna wiele takich oryginałów klanu Wendhausenów. Raz po raz spoglądał na Robertę, uśmiechając się porozumiewawczo. Pani Herta i jej córka stały się punktem centralnym zainteresowania gości. Okrążono je i uprzejmie z nimi rozmawiano. Wszyscy wiedzieli, że Walenty darzy obie damy szczególnymi względami, i szeptano między sobą, że z całą pewnością bogato je wynagrodzi za to, że nie wiedząc o jego bogactwie, tak gościnnie przyjęły go w swoim domu.
Balduin był zadowolony, że przynajmniej próbował ofiarować Walentemu starą garderobę. Wziął pod rękę elegancko prezentującego się kuzyna i rzekł, starając się, by jego słowa brzmiały żartobliwie: — Mój drogi, muszę przyznać, że znakomicie udawałeś biedaka! Dałem się nabrać do tego stopnia, że chciałem ci ofiarować kilka garniturów! Teraz zrozumiałem, dlaczego ich nie przyjąłeś. Walenty ubawiony spojrzał na starego wuja. — Nie sądzę, że to rozumiesz, wuju Balduinie! Ale zostawmy ten temat. Czas, bym państwa poprosił do stołu. Zajęli wyznaczone miejsca. Wuj Walenty poprowadził panią Hertę, a Richard zajął miejsce obok Renaty.
T L
R
Goście znowu z trudem ukrywali zaskoczenie, widząc przed sobą wykwintne przekąski; oczywiście, był kawior i homary, a potem wspaniałe gorące dania, najdroższe i najbardziej wyszukane. Walenty w duchu śmiał się, obserwując biesiadników i słuchając ich achów i ochów. Oczywiście, ciotka Adela chciała dostać • przepis na każde danie, więc szepnęła do kelnera, by poprosił o to kucharza. Niestety, kelner oświadczył, że kucharz nikomu nie zdradza swoich zawodowych tajemnic! Stara dama obruszyła się: — Jak to? Mnie powinien dać te przepisy; kolekcjonuję je i zamierzam wydać drukiem! Jednak i to nie pomogło. Walenty pocieszył ciotkę, że przyniesie jej zbiór receptur na egzotyczne potrawy. Oczywiście, wszyscy nalegali, by Walenty i jego pasierb jak najprędzej złożyli im wizyty, by się lepiej poznać i nawiązać bliższe stosunki rodzinne po tak długiej rozłące. Roberta szepnęła do Richarda: — Jak ci się podoba nasza klika?
— Ogromnie! Jeden egzemplarz bardziej interesujący od drugiego! Szkoda, że nie mam czasu, by każdego gruntownie poznać. Roberta westchnęła: — Na dłuższą metę nie uważałbyś ich za zabawnych! Czule patrząc na nią, odparł: — Roberto, przecież i ty należysz do Wendhausenów, a jesteś uosobieniem zupełnie odmiennych wartości. Westchnęła: — Cieszę się, że to powiedziałeś. Powoli atmosfera stała się przyjemniejsza. Zebrani poczuli się swobodniej, ponieważ Walenty był człowiekiem dobrodusznym i przeszedł do porządku dziennego nad tym, jak go powitano na rodzinnym spotkaniu.
T L
R
W pewnej chwili wstał, poprosił o chwilę uwagi i wygłosił pełne humoru przemówienie; wyraził radość, że może ugościć swoich krewnych i kończąc podkreślił, iż spodziewa się, że wybaczono mu żart z maskaradą, zwłaszcza że udowodnił, iż nie wykorzystuje dwu biednych kobiet. Wyraził nadzieję, że jego goście wyrobili sobie lepszą opinię o domniemanej „czarnej owcy". Pierwsza odezwała się ciotka Adela: — Jesteś łobuzem, ale człowiek musi cię kochać. Od razu o tym wiedziałam! Walenty pomyślał, że ciotka potrafi chyba doskonale udawać, ponieważ przedtem nie zauważył jej miłości! Jednak milczał; niech stara dama myśli, że go przekonała i że jej uwierzył. Balduin podszedł, by się z nim trącić kieliszkiem i rzekł: — Bardzo się cieszę, że mogę cię powitać jako pełnowartościowego członka rodziny i że możemy być z ciebie dumni. Ciocia Dorota, stojąc obok swojego męża, również z kieliszkiem wina w ręce, dodała: — Walenty, musisz przyznać, że miałam powody, by się oburzyć, kiedy miałam podstawy, by sądzić, że wykorzystujesz Hertę i jej córkę!
Brzmiało to nieco szczerzej niż wypowiedzi pozostałych krewnych, więc Walenty śmiejąc się odparł: — Zgadzam się z tobą, ciociu Doroto! Kazanie, jakie wygłosiłaś, było wręcz wspaniałe! Zadowolona skinęła głową i wróciła na swoje miejsce. Każdy z obecnych starał się zamienić z Walentym choćby kilka zdań, mniej lub bardziej stosownych czy banalnych. Richard, słuchając tych rozmów, świetnie się bawił, a Roberta cieszyła się, że wujowi przyjęcie tak się udało.
R
Pani Herta musiała wysłuchać — oczywiście bardzo delikatnych — zarzutów, że nie zdradziła całej tej maskarady. Usprawiedliwiała się, że przecież ostrzegła ciocię Adelę, że Walenty żartuje, lecz ciocia nie chciała uwierzyć. Więc dano pani Hercie spokój.
T L
Bez względu na wszystko nastrój był coraz weselszy dzięki wybornym daniom, a zwłaszcza trunkom. A gdy późnym wieczorem żegnano się, samochody już czekały, by odwieźć gości do domu. Wszyscy — a zwłaszcza damy — stwierdzili, że Walenty jest prawdziwym dżentelmenem! Oczywiście, Walenty musiał solennie obiecać, że razem z Richardem wszystkich odwiedzi. Richard był z tego nawet zadowolony; chciał poznać krewnych ojca w ich domach. Walenty jednak zaraz zaznaczył, że będą to krótkie wizyty, gdyż nie ma wiele czasu. Po trzech dniach obaj w ciągu jednego popołudnia kolejno odwiedzili wszystkich, przy czym każda dama otrzymała bukiet i dużą bombonierkę. Nikt się tego nie spodziewał! Damska część krewnych nie znalazła odpowiednich słów zachwytu nad rycerskością Walentego. Zwłaszcza ciotka Adela i ciotka Dorota wychwalały cudownego amerykańskiego kuzyna! Walenty sprawił krewnym jeszcze jedną niespodziankę oświadczając, że zabierze panią Hertę i Robertę ze sobą do Ameryki! Pani Herta będzie pro-
wadziła jego duży dom, a Roberta otrzyma dobrą pracę w jego firmie. Oczywiście, wspomniał, że obie panie odbędą z nim i Richardem podróż do Szwajcarii i Włoch. Naturalnie, zazdroszczono im szczęścia, jakie je spotkało, i stale powtarzano, że tylko te dwie kobiety wiedziały, jak należy przyjąć Walentego!
T L
R
Gdyby krewni wiedzieli o zamiarach Richarda, ich wzburzenie byłoby jeszcze większe! W każdym razie mieli wystarczającą ilość tematów do rodzinnych rozmów. Wiedzieli o tym również Walenty i Herta, Roberta i Richard, ale to nie psuło ich nastroju — wręcz przeciwnie!
XIV
Szybko mijały ostatnie dni spędzane w domu mody, jednak Robercie wydawały się strasznie długie. Nie podobało jej się, że tyle godzin musi być z dala od Richarda. Niecierpliwie czekała na godzinę, kiedy przyjeżdżał po nią. A młody człowiek nie opuszczał ani jednego dnia. Przecież to były jedyne chwile, kiedy mogli być sami. Przekonał się już nie raz, że Roberta odwzajemnia jego uczucia. Uznał więc, że chyba już przyszedł czas na oświadczyny.
R
Kiedy ostatni raz mieli wracać spod domu mody, a było to 31 maja, Richard wcześniej polecił szoferowi, by jechał do domu długą okrężną drogą.
T L
Szofer, stary, doświadczony mężczyzna, wiedział, że młodzi chcą porozmawiać, więc jechał powoli i cieszył się, że okrężna droga pozwoli mu dobrze zarobić. Gdy już minęli kilka przecznic, Richard wziął dziewczynę za rękę i rzekł: — Roberto, może to jest na razie ostatnia okazja, żebyśmy byli sami. Nie chcę ukrywać tego, co musiałaś zauważyć. Kocham cię od dnia, kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłem. Proszę, powiedz mi, czy się mylę sądząc, że i ja nie jestem ci obojętny. Roberta, oczywiście spąsowiała. Spojrzała mu w oczy, odwzajemniła uścisk ręki i szepnęła: — Kocham cię, Richardzie! Wziął ją w ramiona i zaczął całować jej oczy, włosy, usta. Odwzajemniła jego pocałunki i tak zapomnieli o bożym świecie! Kiedy Roberta ocknęła się, usłyszała: — Kochanie! Jutro dam na zapowiedzi!
Wyprostowała się, uwolniła z jego objęcia i zawołała: — Richardzie, tego się nie da tak szybko załatwić! — Kochanie, to się musi tak szybko załatwić, ponieważ przed naszym wyjazdem chcę cię poślubić, a na wesele zaprosimy całą kochaną klikę! — Jak ty sobie to wyobrażasz Richardzie, zastanów się! — Wszystko jest już postanowione i nie zaprzątaj sobie tym głowy. Ojciec wie o tym i zgadza się na wszystko. — Wujek wie?
T L
R
— Od dawna wie, a to, że będziesz miała posadę i będę twoim szefem znaczy, że zostaniesz moją żoną! Na razie twoja matka jeszcze nic nie wie, ale myślę, że zauważyła naszą wzajemną miłość. Przy tej okazji zdradzę ci, że wyprawa do Szwajcarii i Włoch będzie naszą podróżą poślubną. Pojedziemy sami, we dwoje. Twoja matka i mój ojciec będą podróżowali razem i spotkamy się dopiero na pokładzie statku odpływającego do Ameryki. Najpierw chcę cię mieć wyłącznie dla siebie. Czas szybko mijał i Roberta nie zauważyła, że tak długo jechali. Gdy samochód zatrzymał się, Richard rzekł: — Chciałbym być z tobą sam na sam jeszcze trochę, ale muszę się spieszyć; ojciec czeka w hotelu. Powiedziałem, że wrócę trochę później; wiedział, co to znaczy. Roberto, zanim ty się przebierzesz, porozmawiam z twoją matką, a potem razem pojedziemy na kolację do hotelu. Polecił szoferowi, żeby czekał. Weszli na piętro i zastali panią Hertę już w eleganckiej sukni. Nie wiedząc o niczym, powiedziała: — Roberto, wracasz dzisiaj bardzo późno! Córka objęła ją, pocałowała i roześmiała się: — Winę ponosi Richard! Szybko się przebiorę, a on coś ci powie!
Gdy zniknęła za drzwiami sypialni, pani Herta poprosiła młodego mężczyznę, by usiadł. Zauważyła już, że córka jest wzburzona. Richard jednak nadal stał. Wziął panią Hertę za rękę i spojrzał jej w oczy. — Ciociu Herto, chciałbym być twoim synem! Roberta i ja kochamy się. Podczas powrotu do domu oświadczyłem się. Ona chce zostać moją żoną. Dlatego spóźniliśmy się. Czy otrzymamy twoje błogosławieństwo? Pani Herta rozpłakała się.
Objęła go jak matka syna.
R
— Och, mój kochany Richardzie, czułam, że moja Roberta cię kocha, a w twoich oczach widziałam, że darzysz ją gorącym uczuciem. Mój Boże, jestem taka wzruszona, że moja córka będzie miała tak szlachetnego męża! Niech was Pan Bóg błogosławi! Bądźcie tak szczęśliwi, jak na to zasługujecie. Więcej wam nie mogę życzyć.
T L
Rozczulił się i poprosił: — Mamo, nie płacz, przecież jesteśmy szczęśliwi i da Bóg, zawsze zostaniemy razem. Jestem taki zadowolony, że wybrałem się z ojcem do Europy! Roberta jest kobietą, jakiej dotychczas nie spotkałem, ale o takiej marzyłem. Muszę ci też powiedzieć, że jutro dam na zapowiedzi. Zwiedzanie Szwajcarii i Włoch będzie naszą podróżą poślubną. Pani Herta ocierając łzy zapytała: — A co na to powie twój ojciec? Roześmiał się i odparł: — Dzisiaj sporządził dwa różne plany i programy podróży, żebyśmy się nie spotykali i nie przeszkadzali sobie. Spotykamy się dopiero na pokładzie statku w dniu, kiedy będzie odpływał do Ameryki. Z twoją córką rozstaniesz się tylko na czas naszej podróży poślubnej, a tam, w Ameryce będziemy wprawdzie mieszkali oddzielnie, ale w odległości kilku kroków. — Mój Boże, ale wy, Amerykanie, macie tempo! Mówisz, że wszystko jest już ustalone i gotowe?
— Tak, zapięte na ostatni guzik! Do bawialni weszła Roberta. Objęła matkę wołając: — Mateczko, jestem taka szczęśliwa! — Moje dziecko, obyś nią zawsze była! Jestem nie mniej szczęśliwa niż ty! Richard wtrącił: — Moje panie, przepraszam, ale musimy już iść. Ojciec czeka; może zacząć podejrzewać, że dostałem kosza!
R
Szybko wyszli. Richard kazał szoferowi jechać do hotelu „Adlon". Gdy zjawili się w sali restauracyjnej, wuj Walenty już siedział przy zarezerwowanym stoliku. W ręce trzymał zegarek i niecierpliwie spoglądał na drzwi. Widząc rozpromienione twarze młodych domyślił się, że wszystko jest w porządku.
T L
Objął serdecznie Robertę, ucałował dłoń pani Herty, a synowi uścisnął rękę. — Serdeczne gratulacje dla narzeczonej! — zwrócił się do Roberty. — Skąd wiesz, że nią jestem? — zapytała przekornie. — Spójrz w lustro! Tak może wyglądać tylko narzeczona, i to szczęśliwa narzeczona! Richardzie, mam nadzieję, że się dobrze spisałeś! — Ojcze, Roberta zgodziła się zostać moją żoną. Jestem bardzo szczęśliwy! Gdy usiedli, Walenty zapytał: — Herto, a ty? Jesteś zadowolona? — Wątpisz w to? Pan Bóg jest dla nas taki łaskawy, a wszystko zawdzięczamy tobie! — Nie przesadzaj, moja droga! Czy to moja zasługa, że chłopak zakochał się po uszy i o niczym innym nie rozmawia ze mną tylko o Robercie? — Ale ty przywiozłeś go do Berlina!
— Masz rację, i to mnie cieszy! Walenty zawołał kelnera i polecił, by podano szampana. Wypadało wypić za zdrowie zaręczonych! Potem wyjął z kieszeni kartkę, położył ją na stole i zwrócił się do Richarda: — W międzyczasie ułożyłem tekst zawiadomienia o zaręczynach. Chciałem ci zaoszczędzić pracy. Spójrz i powiedz, czy ci to odpowiada. Po przeczytaniu kartki Richard zawołał: — Wspaniale! Roberto, przeczytaj! Młoda narzeczona również wyraziła zadowolenie; ustalono, że zawiadomienia zostaną zamówione w drukarni.
T L
R
Po kolacji Walenty zrobił spis osób, które miały być zaproszone na ślub i wesele. Poza krewnymi wszyscy oprócz Richarda mieli znajomych i przyjaciół, o których pamiętali i których nie wypadało pominąć. Rozesłaniem zaproszeń postanowił zająć się Walenty. Wiedział, że jego przybrany syn buja w obłokach i chwilowo nie jest zdolny do logicznego myślenia i działania. Tego wieczora Walenty opowiedział też, jak sobie wyobraża sprawę mieszkania. Wspomniał o pustym piętrze w kamienicy, a Richard dodał: — Narysuję plan tego piętra i uzgodnimy z Robertą, jak je urządzić. Wyślę wskazówki architektowi wnętrz i kiedy wrócimy, mieszkanie będzie gotowe. Matka i córka spojrzały na siebie zdumione. — Jak wy to robicie? Odnoszę wrażenie, że dla was Amerykanów, nie ma rzeczy niemożliwych! — zawołała Roberta. Richard uśmiechnął się.
— Czas to pieniądz. Podczas gdy my będziemy podróżowali, tam wszystko zostanie zrobione według naszego projektu. A to, co ci się nie spodoba, będziesz mogła zmienić.
T L
R
Długo jeszcze rozmawiali o wspólnych planach. Minęła północ, gdy panowie wreszcie odwieźli panie do domu.
XV
Zawiadomienie o zaręczynach Roberty znowu wywołało zaskoczenie i zdziwienie rodowego klanu. Nikt tak naprawdę szczerze nie życzył Robercie szczęścia, mimo że wszyscy udawali radość. Jednak kolejno przychodzili, by złożyć gratulacje. Podczas tych wizyt dowiedzieli się, że pani Herta likwiduje swoje mieszkanie. Niektórzy okazali zainteresowanie pięknymi, stylowymi meblami.
R
Ciotka Adela oświadczyła: — Rodzinnych pamiątek nie powinno się oddawać w obce ręce!
T L
Mówiąc to uważnie oceniała, co mogłoby się przydać w jej mieszkaniu. Również ciotka Dorota taksowała wzrokiem poszczególne przedmioty, ale pani Herta spokojnie rzekła: — Zamówiłam rzeczoznawcę, który oceni wartość mebli i obrazów! Będę wiedziała, ile powinnam za nie żądać! Domyśliła się, oczywiście, że kochani krewni najchętniej chcieliby wszystko dostać za darmo. Uznała jednak, że ma prawo mieć trochę własnych pieniędzy za sprzedane meble i obrazy. Usłyszawszy, że pani Herta nie zamierza niczego darować i że ekspert ustali wartość poszczególnych przedmiotów, krewni zaczęli się targować. — Herto, będziesz teraz żyła w luksusowych warunkach, więc może dla nas zgodzisz się na niższą cenę? Spokojnie, lecz stanowczo odparła: — Nie ja będę ustalała cenę, lecz ekspert, który mi obiecał, że pomoże mi wszystko sprzedać za godziwe
pieniądze! Jeżeli będziecie uważali, że cena jest zbyt wysoka, możecie zrezygnować z kupna. To jednak nie nastąpiło. Wszyscy wiedzieli, że warto nabyć te piękne stylowe przedmioty. Tak więc ustalono, że na razie za nie zapłacą, ale do wyjazdu wszystkie przedmioty zostaną w mieszkaniu pani Herty. Czynsz był opłacony i nie było problemu z przechowaniem mebli po jej wyjeździe z Berlina. Wiadomość, że ślub Roberty odbędzie się przed podróżą do Ameryki, wywołała zadowolenie, kroiła się nowa okazja do spotkania i eleganckiego przyjęcia!
T L
R
Druhnami młodej pary miały być kuzynki a drużbami kuzyni Roberty. Spowodowało to pewne poruszenie i zamieszanie. Wszyscy byli podekscytowani przygotowaniami do ślubu. Było wiadomo, że przyjęcie weselne odbędzie się w hotelu „Adlon". Podczas gdy matki i córki zajęte były przygotowaniem toalet, panowie — zwłaszcza starsi — z przyjemnością myśleli o dobrych trunkach i drogich hawańskich cygarach. Walenty chciał, by krewni długo wspominali jego wizytę w ojczyźnie; dlatego planował wszystko z wielkim rozmachem. Narzeczeni spędzali razem wiele czasu. Richard następnego dnia po rozmowie z Robertą dał na zapowiedzi i mimo wielu koniecznych formalności wszystko załatwił bardzo szybko. Roberta i jej matka na kategoryczne życzenie wuja Walentego musiały uzupełnić garderobę. On sam pilnował, by kupiły toalety na wszelkie okazje. A do tego eleganckie duże walizy, do których zapakowano suknie, kostiumy i futra. Każdy tydzień był wypełniony załatwianiem licznych spraw. Wreszcie zbliżył się dzień ślubu; uroczystość zaślubin miała się odbyć nazajutrz. Wczesnym przedpołudniem Roberta i Richard w towarzystwie wuja Balduina i męża ciotki Adeli — pana Sandmanna — udali się do urzędu
stanu cywilnego. Obaj sędziwi krewni byli świadkami i czuli się bardzo dobrze w tej roli. Formalności zostały sprawnie i szybko załatwione. Wkrótce panna Roberta Reinwald została panią Robertą Steinberg. Z uroczystą miną i drżącą ręką podpisała się po raz pierwszy w urzędowym rejestrze nowym nazwiskiem. Potem podniosła oczy na męża; nie chciała w obecności obcych osób zdradzić wzruszenia, jakie ją w tej chwili ogarnęło.
T L
R
W hotelu czekali na nich pani Herta i Walenty. Wspólnie zasiedli do wytwornego śniadania. Obaj świadkowie wznosili szampanem tyle toastów, że Walenty zastanawiał się, czy będą mogli o własnych siłach uczestniczyć w ślubie kościelnym. Przy tej okazji mąż ciotki Adeli okazał się bardzo oczytanym i dowcipnym panem; po paru kieliszkach szampana wcale nie przypominał zastraszonego męża swojej apodyktycznej małżonki, która nigdy nie dopuszczała go do głosu. Pani Herta i jej córka po raz ostatni wróciły do swojego mieszkania. Roberta chciała pojechać do hotelu, do męża, by stamtąd udać się z nim w podróż poślubną. Ustalono, że pani Herta i wuj Walenty wyruszą do Szwajcarii dzień po wyjeździe nowożeńców. Program i plan podróży ułożono w ten sposób, że gdy młodzi opuszczą daną miejscowość, następnego dnia przybędą tam matka i wuj. Dzięki temu będą zwiedzali te same miasta i zabytki, by później móc wymienić wrażenia i odświeżać wspomnienia o pięknej podróży. O drugiej Richard przyjechał po Robertę. Kiedy stanął obok niej, widać było, że stanowią doskonale dobraną parę. Oboje promienieli ze szczęścia. Gdy weszli do kościoła pełnego zaproszonych gości i ciekawej publiczności podniósł się cichy szmer podziwu. Panna młoda wyglądała czarująco obok wysokiego, eleganckiego pana młode go. Kochani krewni byli dumni; w kręgu ich znajomych rozeszła się bowiem wiadomość o kuzynie z Ameryki, i to bogatym, więc teraz mieli prawo do zadowolenia.
Ciotka Dorota ze zdenerwowania ssała miętowe cukierki; wierzyła, że to uspokaja nerwy. Ciotka Adela wachlowała rozpalone policzki nieco sfatygowanym wachlarzem ze strusich piór. W podniosłym nastroju pięknie przystrojonej świątyni ksiądz udzielił młodej parze ślubu, kończąc słowami: „...dopóki śmierć was nie rozłączy". Potem nowożeńców otoczyli krewni; każdy uważał za swój obowiązek złożyć im gratulacje. Życzenia były kwieciste i urozmaicone; wyglądało na to, że wcześniej ustalili, co będą mówić. Może istotnie tak było? Wreszcie całą grupą wyszli z kościoła. Przed budynkiem czekały na nich samochody, które zaproszonych gości zawiozły do hotelu.
R
Kiedy wszyscy zebrali się i zajęli miejsca przy stole, do młodej pary jeszcze raz ze wszystkich stron zaczęły dobiegać gratulacje. Wuj Walenty podszedł do Roberty, objął ją i wzruszony szepnął: — Moje kochane dziecko!
T L
Pani Herta bez przerwy walczyła ze łzami. Starała się wyperswadować sobie, że nie ma powodu do łez, ale jej radość też objawiała się zaciskającym gardło wzruszeniem. Może odczuwała też lekki żal, że w sercu córki już nie zajmuje pierwszego miejsca? Pocieszała się myślą, że mimo wszystko zawsze będzie w pobliżu swojej ukochanej jedynaczki. Wiedziała, że nie przeżyłaby tego, gdyby Roberta sama wyjechała do Ameryki. Weselna uczta nikogo nie zawiodła; wszyscy byli zachwyceni, a nastrój był podniosły i wesoły. Walenty pobłażliwie patrzył na „kochaną klikę". Kolejno podchodził do każdego gościa, poświęcał mu wiele uwagi i okazywał tyle serdeczności, że wreszcie wszyscy przyznali, że go źle potraktowali i niewłaściwie ocenili, a Walenty naprawdę jest uroczym człowiekiem, któremu bogactwo wcale nie uderzyło do głowy. Pod koniec przyjęcia nowożeńcy opuścili salę, aby zdążyć na pociąg. Roberta dała matce znak i pani Herta poszła za nią do pokoju hotelowego. Pomogła córce zdjąć kosztowną suknię ślubną. Potem objęła ją, żegnając
się i życząc przyjemnej podróży. Kiedy otarła następne łzy wzruszenia, wróciła do sali, by razem z Walentym bawić gości. Roberta właśnie włożyła kostium sportowy, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Domyśliła się, że to jej mąż. — Richardzie wejdź, jestem gotowa! — zawołała. On też był już gotów do podróży. Objął żonę i długo całował. Niechętnie spojrzał na zegarek, a był już najwyższy czas, by pojechać na dworzec. W międzyczasie w sali bankietowej Herta podeszła do Walentego. — Dzieci chyba już wyjechały! — rzekła zamyślona. — Bardzo cię boli serce?
R
— Walenty, jak możesz o to pytać? Przecież niebawem znowu będę w pobliżu mojej córki! A to wszystko zawdzięczam tobie!
T L
— Nie sprzeczajmy się, kto komu jest bardziej zobowiązany do wdzięczności. Chodź, zajmiemy się naszymi gośćmi! Muszę wykorzystać okazję! Dzisiaj chyba po raz ostatni widzę ich wszystkich razem. Jutro wyjeżdżamy. Herto, muszę ci wyznać, że przed laty marzyłem o tym, by odbyć z tobą podróż poślubną. Przerażona spojrzała na kuzyna: — Walenty, ty chyba nie chcesz... Roześmiał się i uspokoił ją. — Nie obawiaj się, Herto! To już dawno minęło! Kiedy o tym marzyłem, byłaś już żoną innego mężczyzny, a ja jeszcze nie mogłem sobie pozwolić na małżeństwo! Poza tym matka Richarda była bardzo dobrą i kochaną kobietą; byłem z nią szczęśliwy i jej syn, Richard, stał się moim synem! Teraz ty i ja będziemy się cieszyć szczęściem naszych dzieci i czekać na wnuki. Oczywiście, ty wolałabyś mieć wnuczkę, ale ja chcę chłopaka, któremu zostawię moje przedsiębiorstwo. Daj Boże, by to się stało jak najpóźniej! Wiesz, cieszę się, że mam w tobie oddaną przyjaciółkę. Richard zapytał mnie pewnego dnia, czy chciał-
bym cię poślubić. Nie, nie, nie rób takiej przerażonej miny! Powiedziałem mu, że należysz do kobiet, które kochają tylko raz, i to na całe życie! Patrząc mu w oczy szepnęła: — Walenty, jak ty mnie dobrze znasz! — Nie mam racji? Myślę, że i ty znasz mnie i wiesz, jaki jestem. Teraz oboje będziemy dzielnie odgrywali rolę teściów, a później —jeśli Bóg da — dziadków! To nam wystarczy do końca życia! — Ale jesteś przecież mężczyzną w sile wieku! Czy nie zdecydowałbyś się poszukać odpowiedniej żony?
R
Śmiejąc się pokręcił głową: — Nie ma mowy, zwłaszcza że znalazłem odpowiednią damę do prowadzenia i reprezentowania mojego domu! Z kim żeni się mężczyzna w moim wieku? Albo z dobrą gospodynią albo z młodą kobietą, która szybko przyprawi mu rogi! Dość o tym. Posłuchaj, orkiestra zaczęła grać! Czy mogę cię prosić do walca?
T L
Uśmiechnęła się i skinęła głową. On objął ją elegancko i jako pierwsza para rozpoczęli bal. Goście bawili się wyśmienicie; nawet gdy minęła północ, nikt nie miał ochoty wracać do domu. Starym niemieckim obyczajem Walenty zamówił na zakończenie bardzo mocną kawę i piaskową babkę z rodzynkami. Kawa rozjaśniła umysły w głowach panów, którzy nieco nadużyli doskonałych trunków. Wtedy Walenty i Herta pożegnali się ze wszystkimi, ponieważ rano mieli też wyjechać. Gdy zostali sami, spojrzeli na siebie przyjaźnie a Herta odezwała się: — Walenty, załatwiłeś to kapitalnie! Mimo wszystko będą cię mile wspominać! — Mam nadzieję — rzekł — że tak się stanie! Ale teraz muszę cię odwieźć do domu. Jutro o dziesiątej przyjadę po ciebie i ruszymy za naszymi dziećmi!
Herta ze łzami w oczach powiedziała: — Mój drogi, jestem ci bardzo wdzięczna, że mogę odbyć tę podróż! — Proszę cię, Herto! Dosyć tych podziękowań i wyrazów wdzięczności! Naprawdę nie chcę tego dłużej słuchać! Będziesz miała wiele okazji, by się zrewanżować. Nikt nie będzie niczyim dłużnikiem! Kiedy otwierał przed nią bramę kamienicy, rzekł: — Dobranoc, teściowo! — Dobranoc, teściu! — uśmiechnęła się Herta.
R
Następnego dnia pojechali na dworzec centralny, skąd odjeżdżał ekspres na południe Europy. Umówili się z dziećmi, że będą się zatrzymywali w tych samych hotelach. Tam też będą na nich czekały listy. Gdyby jednak gdzieś zamierzali dłużej zostać, wynajmą pokoje w różnych hotelach, by się nie spotykać.
T L
Bazylea była pierwszym miastem, które zwiedzali Walenty i Herta. W hotelu zastali krótką wiadomość! Kochana Mateczko! Kochany Ojcze! Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa. Roberta. Pod tymi słowami był dopisek: A ja jestem jeszcze bardziej szczęśliwy! Richard. — Oby tak zostało na zawsze—rzekła zamyślona pani Herta. W międzyczasie nowożeńcy przybyli do Interlaken. Następnego dnia postanowili pojechać kolejką linową na szczyt wysokiej góry. Objęci stali przy oknie hotelowego pokoju i podziwiali w księżycowej poświacie Jungfrau, Eiger i Mónch. — Richardzie, jaki świat jest piękny, zwłaszcza gdy człowiek jest tak szczęśliwy! Patrząc głęboko w jej piękne oczy szepnął: — Oczywiście moja kochana żono!
T L
R
KONIEC