Andrea Cremer
Bloodrose
tłumaczenie: Translate_Dreams, A_Kaga14
Dla moich rodziców
Mam zamiar wyruszyć w moją ostatnią podróż, wielki skok w ciemność...
3 downloads
10 Views
Andrea Cremer
Bloodrose
tłumaczenie: Translate_Dreams, A_Kaga14
Dla moich rodziców
Mam zamiar wyruszyć w moją ostatnią podróż, wielki skok w ciemność.
- Thomas Hobbes
CZĘŚĆ PIERWSZA
POWIETRZE
Rozdział pierwszy
Mogłam usłyszeć każde uderzenie mojego serca. Dźwięk wydawał się uchodzić z
moich żył, z mojego ciała, przepływać pustymi przestrzeniami pomiędzy świecącym portalem
a ciemnym domem.
Był tutaj. Nie miałam wątpliwości. Mimo że nie mogłam go zobaczyć, ani nawet
złapać choćby śladu jego ciepłego zapachu, wiedziałam, że tam był. Czekał na mnie. Tylko
dlaczego? Dlaczego Ren miałby przychodzić do tego opuszczonego miejsca?
Moje spojrzenie wędrowało po cieniach, które wiły się, gdy chmury ślizgały się po
niebie, zasłaniając księżyc, wiele z nich wyglądało dla mnie jak zmory. Wpatrywałam się w
niebo, by nie musieć patrzeć na domy lub szkielety tych, które zostały niedokończone. Czas
się tutaj zatrzymał. Górskie zbocze, oczyszczone z drzew, by zrobić miejsce dla budynków,
szeptało w nieosiągalnej już przeszłości. Rozwalone Haldis Compound - lub coś, co mogło
tym być – rozciągało się przede mną, składające się z luksusowych domów zbudowanych
wyłącznie dla Rena i mnie, które mieliśmy mieć dla siebie. Nasze legowisko. Nasz dom.
Odwróciłam się do Adne, próbując ukryć dreszcze.
- Zostań poza zasięgiem wzroku. Usłyszysz mnie, gdyby pojawił się jakiś problem. A
jeśli zacznę tu biec, lepiej szybko otwórz przejście. Nieważne, co by się działo, nie oglądaj się
za mną.
- Jasne - powiedziała, już prawie odwrócona w kierunku lasu. - Dziękuję, Calla.
Skinęłam głową, zanim zmieniłam postać w wilka. Adne rozpłynęła się w mroku.
Kiedy byłam już usatysfakcjonowana, że nikt nie będzie w stanie jej dostrzec, zaczęłam
podążać w stronę budynków. Okna były ciemne, milczące. Na pozór wyglądały na puste,
jednak wiedziałam, że nie były.
Trzymałam pysk nisko przy ziemi, głęboko wciągając powietrze. Idąc tutaj, szłyśmy
cały czas pod wiatr, mając uczucie ciągłego zagrożenia. Mogłabym nie wyczuć zapachu
kogoś ukrytego pod osłoną nocy, dopóki nie byłabym prawie przy nim. Moje uszy odwracały
się tam i z powrotem, czujnie, nasłuchując jakichkolwiek znaków życia. Nie było tam
niczego. Żadnych królików, ani nocnych ptaków przelatujących przez niebo. To miejsce nie
było po prostu opuszczone; było przeklęte, jak gdyby nic nie odważyło się przekroczyć granic
polany.
Zwiększyłam tempo, zmniejszając dystans, który dzielił mnie od domu, przeskakując
zaspy, moje paznokcie drapały tafle lodu, pokrywające chodnik. Gdy dotarłam do frontowych
schodów, zatrzymałam się, by powąchać ziemię. Mój wzrok padł na świeże ślady odcisków
łap, które ciągnęły się po schodach w górę. Zapach Rena był ostry, inny. Musiał się tu
pojawić krótko przed nami. Powoli weszłam na werandę, by otworzyć drzwi. Ostrożnie
przekręciłam klamkę. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Pozwoliłam, by się otworzyły.
Spowodowało to niegłośnie skrzypnięcie, jednak nic poza tym. Wślizgnęłam się do środka,
zamykając za sobą drzwi i zasuwając rygiel. Jeśli ktoś miałby przyjść tu po mnie, chciałam,
by coś mnie o tym ostrzegło.
Zmieniona z powrotem w postać wilka, szłam korytarzem, wyczuwając zapach Rena,
który doprowadził mnie do głównej klatki schodowej. Próbowałam się nie kulić, gdy
przechodziłam przez wejście do jadalni. Piękny dębowy stół, prawdopodobnie zabytkowy,
otoczony był przez krzesła. Cztery po każdej stronie, jedno z przodu i kolejne z tyłu. Dziesięć.
Tak łatwo mogłam wyobrazić sobie posiłki jedzone tutaj. Nasza paczka, razem śmiejąc się i
drażniąc się wzajemnie.
Powoli wspinałam się po schodach, marząc, by moje paznokcie nie wydawały
żadnych dźwięków na drewnianej podłodze. Gdy dotarłam na drugie piętro, zatrzymałam się,
nasłuchując. Dom odpowiedział mi jedynie ciszą. Wciąż tropiąc ścieżkę Rena, minęłam trzy
sypialnie i łazienkę, zanim dotarłam do drzwi na końcu korytarza. Serce znów zaczęło mi bić
tak mocno, jak wtedy, gdy weszłam do budynku.
Zaledwie kilka kroków dalej zatrzymałam się. Smugi blasku księżyca przecinały
pokój, oświetlając okazałe łóżko, na którym piętrzyły się satynowe poduszki, udrapowaną
pościel i wysokie hebanowe filary, znajdujące się na każdym rogu. Idealnie dopasowana szafa
zajmowała jedną ze ścian. Na sąsiadującej ścianie wisiało lustro i stała kanapa skierowana w
stronę łóżka.
Zapach Rena był wszędzie. Dym z płonącego, starego drzewa unoszącego się pod
chłodnym, jesiennym niebem. Zamknęłam oczy, pozwalając by jego zapach całą mnie
otoczył, wypełniając mnie wspomnieniami. Moment później potrząsnęłam łbem, by przestać
rozpamiętywać przeszłość i skupić się na teraźniejszości.
Światło z zewnątrz sączyło się przez podłużne szczeliny w oknach. Poniżej okien,
częściowo ukryty w cieniu, znajdował się Ren. Leżał nieruchomo, z głową opartą na swoich
łapach. Wpatrywał się we mnie.
Staliśmy tak, jakby zamarznięci, patrząc na siebie nawzajem, przez czas, który
wydawał się być wiecznością. W końcu zmusiłam się, by zrobić krok naprzód. Jego głowa
podniosła się, sierść najeżyła. Słyszałam jego niski, groźny warkot. Zatrzymałam się, walcząc
z instynktem, bym to ja nie zaczęła warczeć na niego.
Wstał, wciąż warcząc, zaczął chodzić tam i z powrotem, poniżej okien. Zrobiłam
kolejny krok naprzód. Błysnęły jego kły, gdy zaszczekał ostrzegawczo. Schyliłam głowę, nie
chcąc dać żadnych oznak agresji. To nie miało znaczenia.
Mięśnie Rena napięły się, rzucił się na mnie, przewracając mnie na bok. Zaskomlałam,
gdy przejechaliśmy po drewnianej podłodze. Jego szczęki klapnęły tuż nad moim ramieniem,
gdy tylko się przeturlałam na bok. Stanęłam na nogi, robiąc unik, kiedy rzucił się na mnie
ponownie. Czułam ciepło jego oddechu i jego kły ucierające się o mój bok. Odwróciłam się,
warcząc i patrząc wprost na niego, przygotowując się na kolejny atak. Kiedy uderzył po raz
trzeci, lecz jego kły nie przecięły mojej skóry, zrozumiałam, co się dzieje. Ren nie chciał
mnie zaatakować. Chciał mnie po prostu odstraszyć.
Uniosłam ramiona i warknęłam na niego. Stop!
Spotkałam jego ciemne oczy, które płonęły ogniem.
Dlaczego nie chcesz ze mną walczyć? Wyszczerzył zęby.
Śledziłam go, kiedy obracaliśmy się powoli dookoła, gdy podkradał się do mnie. Nie
przyszłam tutaj, by walczyć.
W momencie, gdy znów rzucił się na mnie, ja się nie ruszyłam. Jego pysk był
centymetry od mojego, warknął, lecz ja nawet nie drgnęłam.
Nie powinno cię tu być, jeśli nie jesteś gotowa do walki.
Zawsze jestem gotowa by walczyć. Błysnęłam przed nim kłami. Ale to nie znaczy, że
chcę.
Jego ryk powoli ucichł. Opuścił głowę, odwrócił się i wrócił pod okno, gdzie
wpatrywał się w niebo.
Nie powinnaś tu przychodzić.
Wiem. Odwróciłam się w jego stronę. Ciebie też nie powinno tu być.
Kiedy odwrócił twarz w moim kierunku, zmieniłam się w postać człowieka.
Czarny jak węgiel wilk zamrugał, a chwilę później Ren stał naprzeciw mnie,
spoglądając z góry na moją twarz.
- Dlaczego tu jesteś?
- Mogłabym zapytać o to samo - powiedziałam, przygryzając wargę. Fakt, że spędzał
samotnie godziny w wybudowanym dla nas domu, nie był powodem, dla którego tu
przyszłam. Jednak ciężko było odrzucić tę myśl. Stojąc w tym pokoju, na tej górze, w tym
domu, czułam, jakby to wszystko istniało dla nas. Ledwo mogłam sobie przypomnieć świat
zewnętrzny. Poszukiwania. Wojnę.
Jego oczy zabłysnęły, jednak zaraz po tym stały się puste.
- To dobre miejsce, by posiedzieć w samotności.
- Przykro mi – powiedziałam Słowa były niczym lód w moim gardle.
- Za co, na przykład? - Jego uśmiech był bardzo ostry, a ja się skuliłam.
- Za wszystko. - Nie mogłam na niego spojrzeć, więc przeszłam przez pokój, nie
spoglądając na nic szczególnego, na przywołujące przeszłość meble z pustymi szufladami.
Łóżko, w którym nikt nie mógł spać.
- Za wszystko - powtórzył.
Przeszłam przez pokój, stając po drugiej stronie łóżka, poczym odwróciłam się, by
spojrzeć prosto na niego.
- Ren, przyszłam, by ci pomóc. To nie może tak być.
- Jak niby?
- Nie musisz tutaj zostać.
- A dlaczego miałbym odejść? - powiedział. - To mój dom. - Jego palce musnęły
powierzchnię satynowej pościeli. - Nasz dom.
- To nieprawda. - Chwyciłam jeden z filarów łóżka. - My tego nie wybraliśmy. Ktoś
inny zrobił to za nas.
- Ty tego nie wybrałaś. - Stanął po drugiej stronie łóżka. - Myślałem, że będziemy
mogli prowadzić tu wspaniałe życie.
- Być może. - Moje paznokcie wbiły się w lakier, którym pokryte było drewno. - Ale
to nie był prawdziwy wybór. Nawet, jeśli to mogłoby być dobre.
- Nigdy tego nie chciałaś, prawda? - Miał zaciśnięte pięści.
- Nie wiem - odpowiedziałam. Moje serce biło zbyt szybko. - Nigdy nie pytałam samej
siebie, czego chcę.
- W takim razie, dlaczego uciekłaś?
- Wiesz dlaczego - powiedziałam delikatnie.
- Dla niego - warknął, łapiąc poduszkę i rzucając nią przez cały pokój. Cofnęłam się,
zmuszając swój głos do zachowania spokoju.
- To nie takie proste - powiedziałam. W momencie, kiedy wspomniano o Shay’u, coś
we mnie pękło. Nadal byłam smutna, jednak znacznie silniejsza. Shay nie tylko zmienił część
mojego życia. Zmienił mnie. Nie, nie zmienił. Pomógł mi zawalczyć o prawdziwą mnie.
Teraz była moja kolej, by pomóc Renowi dokonać tego samego.
- Nie jest? - Spojrzał na mnie.
- Byłbyś w stanie go zabić? - zapytałam, utrzymując jego wzrok. - Właśnie tak chcesz
zacząć nowe życie ze mną?
Jakaś część mnie nie chciała poznać odpowiedzi. Czy naprawdę chciał śmierci
Shay’a? Jeśli zdenerwowałabym się na Rena, przyjście tutaj mogłoby okazać się wielkim
błędem. Moglibyśmy walczyć, a ja musiałabym go zabić. Ewentualnie, on zabiłby mnie.
Wyszczerzył na mnie kły, jednak potem westchnął. - Oczywiście, że nie.
Powoli przeszłam dookoła łóżka. - A to było jedyne życie, jakie mogli nam
zaoferować. Zabijanie ludzi, którzy nam pomagali.
Patrząc, jak podchodzę, zachował kamienną twarz.
- Opiekunowie są naszymi wrogami, Ren - powiedziałam. - W tej wojnie walczyliśmy
po złej stronie.
- Skąd możesz być tego tak pewna?
- Poznałam Poszukiwaczy - odpowiedziałam. - Ufam im. Pomogli mi uratować naszą
watahę.
Jego uśmiech był surowy. - Niektórych z niej.
- Reszta sama dokonała wyboru.
- A ja? - Jego oczy były ciemne jak obsydian, złe. Jednakże nie sądziłam, by jego
wściekłość skierowana była na mnie.
Gdy na krótko zamknęłam oczy, niezdolna do patrzenia na żal, jaki zalał spojrzenie
Rena, z powrotem byłam w Vail, w celi głęboko pod Edenem. Pamiętałam desperacje w
głosie Rena i strach w moim własnym.
- Powiedzieli, że muszę.
- Ale co musisz?
- Przełamać cię.
Zadrżałam mając w pamięci, uderzenie w ścianę i smak krwi w ustach, która mnie
pokrywała. Pozwoliłam sobie wrócić do pokoju i uchwyciłam wyrażający emocje wzrok
Rena, wiedziałam, że jego umysł znajdował się w tym samym miejscu.
Przełknęłam, zaciskając pięści, by nie pozwolić im drżeć. - Mam nadzieję, że tego nie
zrobiłeś.
Nie odpowiedział, lecz spojrzał na mnie.
- Nie wierzę, że chciałeś mnie skrzywdzić - powiedziałam. - I nie sądzę, żebyś mógł to
zrobić, nawet jeśli Monroe...
Słowa ugrzęzły mi w gardle. To była prawda, lecz nie mogła wymazać wspomnień.
Horror tych momentów wrył się w moje kości.
- Nie mógłbym - wyszeptał Ren.
Skinęłam głową, mimo że nie byłam w stanie w to uwierzyć. Wszystko, co wtedy
miało znaczenie, kazało mu wynosić się z tego miejsca, ze świata, który zmienił go w kogoś,
kto mógłby mnie skrzywdzić. Zaczął podnosić rękę, jak gdyby chciał dotknąć mojego
policzka, ale opuścił ją z powrotem.
- Poszukiwacze wysłali cię, żebyś mnie znalazła?
- W pewnym sensie.
Jego czoło się zmarszczyło.
- Monroe chciał cię znaleźć.
Szczęka Rena zacisnęła się. - Mój... Emile zabił ją.
Zauważyłam sposób, w jaki się zawahał. Nie chciał nazywać Emile’a swoim ojcem.
- Ren. - Chwyciłam jego rękę. - Wiesz o tym?
Jego palce chwyciły moją. - To prawda? Emile zabił moją matkę?
Skinęłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu.
Odsunął swoją rękę, wsuwając palce w swoje ciemne włosy, pocierając skronie. Jego
ramiona zaczęły się trząść.
- Przykro mi.
- Ten człowiek. - Głos Rena się załamał. - Ten człowiek, Monroe. To mój prawdziwy
ojciec, prawda?
Wpatrywałam się w niego, zastanawiając się, jak mógł do tego dojść. - Jak się
dowiedziałeś?
Niewiele czasu minęło od walki w podziemiach Edenu i tym strasznym momentem, w
którym stałam, patrząc na Rena. Znałam go odkąd byliśmy dziećmi, lecz czułam jakby w
ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin minęły lata.
Emile zaczął się śmiać. Ren nadal był między nim a Poszukiwaczami, jego czarne jak
węgiel oczy płonęły, gdy patrzył jak Monroe opuszcza miecze..
- Nie skrzywdzę chłopaka - powiedział Monroe. - Wiesz o tym.
- Tak myślałem - odpowiedział Emile. Mrugnął do warczących młodych wilków. -
Upewnijcie się, że nie ucieknie. To czas, by Ren pomścił swoją matkę.
- Ren nie rób tego! On kłamie. To wszystko kłamstwa! - wrzasnęłam. - Chodź z nami.
- Ona już nie jest jedną z nas – syknął Emile. – Pomyśl o tym, jak z tobą postąpiła, jak
odwróciła się plecami do nas wszystkich. Wciągnij powietrze, chłopcze. Ona śmierdzi
Poszukiwaczami. To zdrajczyni i suka.
Spojrzał na mnie, natknęłam się na ogień płonący w jego oczach. - Nie bój się,
ślicznotko. Twój dzień nadchodzi. Szybciej niż myślisz.
Szarpnęłam się, gdy Connor chwycił moje ramię i przytrzymał mocno. Pociągnął mnie
ku niestrzeżonym drzwiom.
- Nie możemy go tam zostawić! - krzyczałam.
- Musimy. - Connor wpadł na mnie, gdy walczyłam, by się uwolnić, ale szybko
odzyskał równowagę, otaczając mnie ramionami.
- Pozwól mi walczyć! - Walczyłam, by wrócić, jednak przy tym nie chciałam zranić
Poszukiwacza, który mnie odciągał.
- Nie! - Twarz Connora wydawała się niewzruszona. - Słyszałaś go. Mamy odejść. A
jeśli skoczysz na mnie jako wilk, przysięgam, że zrobię ci krzywdę.
- Proszę. - Moje oczy zapłonęły, gdy zobaczyłam błysk kłów Rena, a oddech zatrzymał
się, kiedy Monroe upuścił miecze.
- Co on robi? - płakałam, robiąc unik, gdy Connor próbował chwycić mnie ponownie.
- Teraz to jego walka - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Nie nasza.
Ren odskoczył, gdy miecze zabrzęczały, upadając na ziemię tuż przed nim. Chociaż
jego sierść nadal pozostawała najeżona, jego ryk zamarł.
- Posłuchaj mnie, Ren - powiedział Monroe, kucając by spojrzeć mu w oczy. Nie
patrząc na dwa inne wilki, zbliżające się z przerażającą powolnością. - Nadal masz wybór.
Chodź ze mną, a dowiesz się, kim naprawdę jesteś. Zostaw to wszystko za sobą.
Krótkie, ostre warknięcie Rena przeszło w pisk zaskoczenia. Trzy inne wilki wciąż
skradały się w stronę Poszukiwacza, który spuścił ręce.
Ramię Connora zacisnęło się na mojej szyi, łapiąc mnie w bolesnym uścisku.
- Nie możemy na to patrzeć - powiedział, powoli ciągnąc mnie w stronę wyjścia z celi.
- Ren, proszę! - krzyknęłam. - Nie wybieraj ich! Wybierz mnie.
Ren odwrócił się, słysząc desperacje w moim głosie, patrzył, jak Connor wyciąga mnie
przez drzwi. Zmienił postać i ze zdumieniem patrzył na wyciągnięte ręce Monroe. Zrobił krok
w jego stronę.
- Kim jesteś?
Głos Monroe’a zadrżał. - Jestem...
- Dość! Jesteś głupcem, chłopcze - warknął na Rena Emile i uśmiechnął się do
Monroe. - Dokładnie tak, jak twój ojciec.
W tym momencie już leciał, zmieniając formę w wilka - skłębione futro, kły i pazury.
Sekundę przed tym, jak znikli mi z oczu, widziałam, jak opada na Monroe, zaciskając szczęki
na gardle nieuzbrojonego mężczyzny. Wciąż trzymając mnie w mocnym uścisku, Connor
prowadził mnie korytarzem.
Ren nie patrzył na mnie, gdy się odezwał, gwałtownie uwalniając mnie od fali
wspomnień. - Kiedy odłożył miecze, myślałem, że jest szaleńcem. Może samobójcą. Jednak
było coś szczególnego w jego zapachu. Wydawało się być znajome, jakbym już to znał.
Patrzyłam, jak zmagał się ze sobą, by mówić dalej. - Lecz to, co powiedział Emile. Na
początku tego nie rozumiałem. Dopóki on... dopóki Monroe nie zaczął krwawić. Zapach krwi.
Wyczuwałem połączenie.
- Kochał twoją matkę. - Moje spływające łzy były tak gorące, że mogłabym przysiąc,
że raniły moje policzki. - Próbował pomóc jej uciec. Grupa z Kary Nocy chciała się
zbuntować.
- Kiedy miałem rok - powiedział.
- Tak.
Ren usiadł na łóżku, chowając twarz w dłoniach.
- Monroe zostawił list. - Uklęknęłam przed nim. - Potrzebował nas, by sprowadzić cię
z powrotem.
- Teraz to już nieważne - rzekł Ren.
- Jak możesz tak mówić?
Podniósł głowę. Obdarty wyraz jego twarzy był jak szpony wbijające się w moją
klatkę piersiową.
- Gdzie ja należę, Calla? - zapytał. - Nie mam swojego miejsca na świecie. Nawet jeśli
moja matka próbowała się tam dostać, a mój ojciec też kiedyś tam był. Oni oboje odeszli.
Umarli. Zabici przez świat, do którego należałem. Nie ma niczego, co łączyłoby mnie z
Poszukiwaczami. Mógłbym być dla nich jedynie wrogiem.
Rozumiałam jego uczucia zbyt dobrze. Oboje straciliśmy tak dużo. Nasza wataha
została rozdarta. Nasze rodziny zniszczone. Lecz nadal była nadzieja. Poszukiwacze wykazali
się, gdy walczyłam po ich stronie. Nie różnią się znacznie od Strażników. Wszyscy jesteśmy
wojownikami i wszyscy bylibyśmy w stanie przelać swoją krew za siebie nawzajem. Nasi
wrogowie stali się przyjaciółmi, a wilki mogły znaleźć sobie nowy dom wśród Poszukiwaczy.
Ja w to wierzyłam, jednak musiałam sprawić by Ren również uwierzył.
Chwyciłam jego ręce, mocno ściskając palcami.
- Jest coś, co łączy cię z Poszukiwaczami.
- Co? - Był zdziwiony zaciętością w moim głosie.
- Monroe ma córkę - powiedziałam. - Nazywa się Ariadne.
- On ma córkę?
- Masz siostrę. Przyszywaną.
- Kim jest jej matka? - Siedział sparaliżowany, w jego oczach widoczna była lawina
emocji.
- Kobieta, która pomagała mu, gdy był w żałobie po Corrine - odpowiedziałam. -
Jednak matka Adne również nie żyje.
Spuściłam głowę, myśląc o tym, jak wielu ludzi zginęło podczas tej wojny.
Odsunęłam od siebie smutek, próbując skupić się na Renie. - Jest od nas dwa lata młodsza. I
to ona jest powodem, dla którego tu jestem.
- Ona jest powodem - powtórzył.
- Tak – powiedziałam, marszcząc brwi, gdy się skrzywił. - Powinniśmy iść.
- Ty powinnaś iść - mruknął. - Oni chcą ciebie i Shay’a. Nawet z siostrą nie pasuję do
tego równania.
Jego słowa były jak uderzenie w twarz.
- To nie wystarczy. - Spojrzał na mnie ze smutkiem. - Ona jest Poszukiwaczem. Ja
Strażnikiem. Czym jestem bez watahy?
Mój żołądek podskoczył. Jak często zadawałam to samo pytanie sobie? Wataha była
istotą życia dla alfy. Prowadziliśmy do powstania więzi z resztą wilków z naszej watahy. Gdy
się to zabierze, życie traci sens.
Jego oczy skierowane były na mnie. - Czego chcesz?
- Co? - Wpatrywałam się w niego.
- Możesz podać mi powód, dla którego powinienem pójść z tobą?
- Już ci go dałam - powiedziałam drżącym głosem.
- Nie - powiedział, pochylając się ku mnie. - Dałaś mi wiele powodów, jednak nie ten,
który kieruje tobą.
- Ale... - Moje słowa były ciche, niepewne.
Jego palce przejechały po liniach, po których spływały moje łzy. To był delikatny
dotyk, ledwo muskający mój policzek. Jednak czułam, jakby płomień przechodził przez moją
skórę.
- Daj mi powód, Calla - wyszeptał.
Moje spojrzenie było utkwione w nim. Krew dudniła mi w uszach. Moje żyły płonęły.
Nie miałam żadnych wątpliwości, co ma na myśli. Lecz nie mogłam dać mu tego,
czego chciał.
Ciemne oczy Rena były pełne bólu. Bólu, na którego, uważał, że jestem jedynym
lekarstwem.
- Ren - wyszeptałam. - Chcę tylko...
I w tym momencie pochyliłam się nad nim. Moje przycięte włosy muskały jego
policzki, jakbym chciała go pocałować. Nasze usta spotkały się, a ja czułam jakbym
nurkowała w zapomnienie. Pocałunek pogłębiał się, nagły i nienasycony. Uniósł mnie, a ja
owinęłam nogi wokół jego pasa, dopasowując swoje ciało do jego. Nasze pocałunki były
przepełnione potrzebą, tak długie, tak zawzięte, że z trudem łapałam oddech. Położył mnie na
łóżku. Naszym łóżku.
Wsunął dłonie pod moją bluzkę, głaskając mój brzuch i zaczął przesuwać je wyżej.
Jęknęłam i przygryzłam jego wargę, rozkoszując się jego ciężarem, przyciskającym mnie, gdy
nasze ciała zaczęły poruszać się razem.
Z każdym dotknięciem jego palców, moja skóra ożywała. Wybuchł strach. Wybuchło
uczucie smutku. Zagubienia. Usłyszałam własny krzyk rozkoszy, gdy jego usta podążały
ścieżką wyznaczoną przez jego dłonie.
Ni...