NIEWIDZIALNY PIERŚCIEŃ - Anne Bishop - - 2 - NIEWIDZIALNY PIERŚCIEŃ Prolog...
10 downloads
11 Views
2MB Size
NIEWIDZIALNY PIERŚCIEŃ
- Anne Bishop NIEWIDZIALNY PIERŚCIEŃ Prolog....................................................................................................................... 3 Jeden........................................................................................................................ 7 Dwa ........................................................................................................................ 10 Trzy ........................................................................................................................ 14 Cztery ..................................................................................................................... 35 Pięć......................................................................................................................... 37 Sześć....................................................................................................................... 49 Osiem ......................................................................................................................71 Dziewięć................................................................................................................. 74 Dziesięć ................................................................................................................. 113 Jedenaście ............................................................................................................ 114 Dwanaście............................................................................................................ 160 Trzynaście............................................................................................................ 164 Czternaście ...........................................................................................................176 Piętnaście............................................................................................................. 182 Szesnaście ............................................................................................................ 233 Siedemnaście ....................................................................................................... 235 Osiemnaście .........................................................................................................271 Dziewiętnaście ..................................................................................................... 275 Dwadzieścia ......................................................................................................... 287 Dwadzieścia jeden ............................................................................................... 293 Dwadzieścia dwa ................................................................................................. 314 Dwadzieścia trzy .................................................................................................. 319 Dwadzieścia cztery .............................................................................................. 333 Dwadzieścia pięć ................................................................................................. 335 Dwadzieścia sześć................................................................................................ 342 Dwadzieścia siedem ............................................................................................ 344 Dwadzieścia osiem .............................................................................................. 347 Dwadzieścia dziewięć ..........................................................................................348 Trzydzieści ........................................................................................................... 355 Trzydzieści jeden ................................................................................................. 356 Trzydzieści dwa ................................................................................................... 361 Trzydzieści trzy.................................................................................................... 362 Trzydzieści cztery ................................................................................................ 365 Trzydzieści pięć ................................................................................................... 366 Trzydzieści sześć.................................................................................................. 369 Trzydzieści siedem .............................................................................................. 370 Trzydzieści osiem ................................................................................................ 372 Trzydzieści dziewięć ............................................................................................ 374 Czterdzieści.......................................................................................................... 384 Czterdzieści jeden................................................................................................386 Czterdzieści dwa ..................................................................................................390
-2-
- Niewidzialny Pierścień -
Prolog Lord Krelis, nowy Dowódca Straży, usiłował stać spokojnie, podczas gdy Dorothea SaDiablo spacerowała powoli po swej prywatnej sali posłuchań. Gdyby to była inna kobieta, podziwiałby otwarcie jej smukłe ciało zastanawiałby się, czy wdzięcznie upięte czarne włosy są w dotyku tak jedwabiste, jak na to wyglądają. Ośmieliłby się nawet przesunąć rękę po jej śniadej skórze w miejscu nieokrytym przez długą czerwoną suknię. I rozmyślałby, czy sposób, w jaki gładzi się po podbródku dużym białym piórem, nie stanowi przypadkiem zaproszenia do innego rodzaju pieszczot. Jednak Dorothea SaDiablo była Czarną Wdową, członkinią Klepsydry, wzbudzającego największy strach i faktycznie najbardziej niebezpiecznego sabatu w Królestwie Terreille. Czarne Wdowy specjalizowały się w truciznach i podróżach umysłu, w cieniach i iluzjach, w marzeniach, które mogły uwięzić człowieka w niekończącym się koszmarze. Dorothea była również Najwyższą Kapłanką Hayll, noszącą Czerwony Kamień. Ponieważ na terytorium Hayll nie było drugiej królowej o mocy psychicznej równej temu Kamieniowi, a żadna władająca mniejszą mocą nie miała odwagi stawić czoła władzy Dorothei, ta rządziła, jak chciała. I pamiętał o tym każdy mężczyzna w Hayll. - Widziałeś ostatnio swojego poprzednika? - zamruczała Dorothea, przesuwając się zalotnie koło Krelisa. Jej kokieteryjny uśmiech kontrastował ze złośliwym błyskiem złocistych oczu. - Tak, kapłanko - odparł Krelis, starając się opanować drżenie głosu. Kiedy udał się na czele oddziału do slumsów Draegi, stolicy Hayll, by wyłapać trochę mętów społecznych potrzebnych do pracy fizycznej, dostrzegł poprzedniego Dowódcę Straży, wytaczającego się chwiejnym krokiem z brudnego zaułka. Obecnie był to skatowany, okaleczony człowiek. W dodatku jego wewnętrzna sieć, ten rdzeń duszy. który czynił Krwawych tym, kim byli, została zniszczona. Nie mógł już nosić Kamieni, był w stanie używać jedynie podstaw Fachu. Bystry umysł taktyczny, który przez tyle lat chronił Dorotheę, został rozłupany jak melon i -3-
- Anne Bishop wydrążony prawie do czysta. Jednak nie do końca. Jeśli wierzyć udręczonym oczom, spoglądającym z pokrytej bliznami twarzy, pozostało mu jeszcze dość władz umysłowych, by pamiętać, co się stało. I kto go tak okaleczył. Dorothea znów przemknęła obok Krelisa. Na czole nowego Dowódcy Straty pojawiły się kropelki potu. Oczyścił swój umysł, modląc się do Ciemności, żeby Dorothea nie wyczuła czegoś, co skłoniłoby ją do otwarcia Jego wewnętrznych barier i zgłębiania jego myśli. - Powierzyłam twemu poprzednikowi ważne zadanie, a on mnie zawiódł. Dorothea stanęła przed nim, uśmiechnęła się i powoli przesunęła piórem po policzku Krelisa. - Teraz należy do Braterstwa Pióra. Wzdrygnął się. O Matko Noc! Zostać pozbawionym wszystkich organów, które czynią mężczyznę tym, kim jest! Potrzebować jednego z tych wielkich piór, żeby... - Czy ty też mnie zawiedziesz? - zapytała niskim głosem, pochylając się ku niemu coraz bliżej. - Nie, kapłanko - wyjąkał. - Powiedz tylko, czego sobie życzysz, a ja to uczynię. - Mądra odpowiedź. - Połaskotała go piórem po wargach, a potem odwróciła się. - Znasz Szarą Panią? Czyżby już ją zawiódł? Och, kilka miesięcy temu słyszał niejasne pogłoski, ale wówczas był jedynie strażnikiem z Trzeciego Kręgu, a Dowódcy Straży nie mieli zwyczaju mówienia swoim ludziom więcej, niż było to konieczne. Zrobiło mu się niedobrze. Z trudem przełknął ślinę. - Nie, kapłanko - zdołał wyszeptać. Dorothea rzuciła mu złośliwe, rozbawione spojrzenie i podjęła swój spacer po sali. - Szara Pani stanowi poważne zagrożenie. To Królowa nosząca Szary Kamień, która rządzi terytorium zwanym Dena Nehele, leżącym po drugiej stronie gór Tamanara. jest mi cierniem w oku od czasu, kiedy czterdzieści lat temu założyła dwór. Opiera się moim próbom poddania Królestwa Terreille dobroczynnej władzy Hayll. Ponieważ nie pochodzi z długowiecznej rasy, zapewne obecnie jest już stara - powiedział Krelis z wahaniem. -4-
- Niewidzialny Pierścień - Ale nadal jest silna - warknęła Dorothea. - Póki będzie żyła, Dena Nehele będzie w stanie oprzeć się wpływom Hayll, a jego opór wzmocni sąsiadujące z nim terytoria. Nawet jeśli Szara Pani umrze jutro, likwidowanie jej wpływów potrwa co najmniej jedno pokolenie. - Zamierzasz wypowiedzieć jej wojnę? Złociste oczy Dorothei zmieniły się w twarde, żółte kamienie. - Hayll nie zniża się do takiego barbarzyństwa. Jaki jest sens zdobycia terytorium zniszczonego zmaganiami Krwawych? Popukała się piórem w podbródek. - Są subtelniejsze sposoby na to, by terytorium samo dojrzało do przejęcia. Ale to już nie twoja sprawa. Krelis wbił wzrok w podłogę. - Oczywiście, kapłanko. - Twoim zadaniem jest wyeliminowanie Szarej Pani. - Jak? - wykrztusił, nim zdołał pomyśleć. Popatrzyła na niego z niesmakiem. Czy już żałowała rozprawy ze starym Dowódcą Straży i utraty jego taktycznego umysłu? Jednak po chwili jej twarz rozpogodziła się. - Biedaczek - mruknęła, gładząc go delikatnie po policzku. Byłam dla ciebie okrutna, prawda? Nie, kochanie - przyłożyła palec do jego warg - nie zaprzeczaj. - Cofnęła się o krok i westchnęła. - Gryzella jest za dobrze strzeżona na swoim terytorium, żeby można było ją tam zaatakować, jednakże przez ostatnie kilka lat dwa razy do roku opuszcza legowisko i udaje się na targ niewolników w Raej. - Targi niewolników! - Złociste oczy Krelisa rozbłysły. Dorothea pokręciła głową. - Raej to neutralne terytorium. Gdyby została tam zabita królowa, inne przestałyby je odwiedzać, a wtedy jak można by się było pozbyć starych zabawek i kupić sobie nowe? - Niewolnika można zastąpić lojalnym sługą i... - Ona nie kupuje nikogo z Hayll, a nie mamy lojalnych sług poza swoim ludem. Wśród własnego ludu zresztą często też nie. Krelisa ogarnęła frustracja. Było to pierwsze ważne zadanie, powierzone mu przez Dorotheę, odkąd kilka miesięcy temu uczyniła go Dowódcą Straży. Nie mógł jej zawieść. - Co w takim razie powinienem uczynić, kapłanko? -5-
- Anne Bishop Dorothea zatrzymała się. - Lordzie Krelisie, jesteś Dowódcą Straży. Jak tego dokonasz, to wyłącznie twoja sprawa. - Wyraz jej twarzy złagodniał. Jednakże jeśli chcesz, użyję mego szczególnego Fachu, żeby ci w tym dopomóc. Odetchnął z ulgą. - Dziękuję, kapłanko. Dorothea przyglądała mu się nieco zbyt przeciągle. Wreszcie uśmiechnęła się. - Widzę, że dobrze wybrałam nowego Dowódcę Straży. Złożyłam tę samą propozycję twemu poprzednikowi, ale nie chciał mojej pomocy. A ponieważ ta suka z łatwością uniknęła jego pułapki był to wystarczający powód, by zwątpić w jego lojalność, nie sądzisz? Na wspomnienie tego, jak wygląda obecnie twarz byłego Dowódcy Straży, Krelis wzdrygnął się. - Tak, kapłanko. - Czy powinnam się obawiać o twoją lojalność? - Nie, kapłanko. Dorothea podeszła do niego i objęła go za szyję. Wiesz co, kochanie? Jestem bardzo hojna wobec mężczyzn, którzy potrafią mnie zadowolić. - Otarła się piersiami o jego tors, pocałowała go mocno, po czym wymruczała: - To, żeby ci przypomnieć o nagrodach, jakie niesie ze sobą lojalna służba dla mnie. A to - zatknęła duże białe pióro za jego pasek - żebyś pamiętał, jaka kara czeka tych, którzy mnie zawodzą.
-6-
- Niewidzialny Pierścień -
Jeden Nic, co zostało mu uczynione w ciągu ostatnich dziewięciu lat, nie bolało tak bardzo, jak brutalna prawda, że sam to na siebie sprowadził. Jeden błąd w ocenie i osiemnastoletni chłopak, którym był, pewny siebie, dumny ogier, skazał go na tą pełną bólu drogę. Drogę, która wiedzie wprost do koszmaru, jaki czeka go w kopalniach soli w Pruul. W ciągu tych ostatnich kilku dni, kiedy czekał na dopełnienie swojego losu na targu niewolników, próbował z całych sił wybaczyć temu chłopakowi, że zignorował ostrzeżenia przyjaciół i starszych wojowników, kiedy do gospody weszła ta czarownica. Próbował mu wybaczyć, że nie spojrzał głębiej, że nie wyczuł zgnilizny kryjącej się pod piękną twarzą i bujnym ciałem, ze rzucił się na przynętę z takim entuzjazmem. Próbował mu wybaczyć, że uwierzył szeptowi obiecującemu pełną zmysłowych igraszek wieczność, źe tak bardzo zależało mu na rozkoszy lędźwi, że pozwolił założyć sobie na członek Zloty pierścień, że pragnął wszystkich tych nieprzyzwoitych rzeczy, które obiecywała zrobić z nim i jemu, ale dopiero kiedy włoży Pierścień Posłuszeństwa, ponieważ musi mieć choć odrobinę kontroli nad jego pasją. Bawiła się z nim przez jeden dzień, nim przekonał się, jak okrutny potrafi być Pierścień Posłuszeństwa, kiedy używa go ktoś, kto lubuje się w zadawaniu cierpienia. Od dziewięciu lat był niewolnikiem dla przyjemności i nie mógł już sobie przypomnieć, dlaczego kiedykolwiek chciał iść do łóżka z kobietą. Winił za to wszystko tego chłopaka. Teraz - mając w perspektywie zesłanie do kopalni soli w Pruul - winił go za to z całej mocy. *** - Co w tej zagrodzie robi wojownik z Czerwonym Kamieniem? - spytał szeptem jeden z niewolników. - Zwykle nie wsadzają tutaj takich. -7-
- Anne Bishop Inny splunął. - Nie ma znaczenia, jaki Kamień nosi niewolnik. - To prawda, ale... Pamiętam, że już go kiedyś widziałem. Myślałem, że to niewolnik dla przyjemności. - Był nim, póki nie zabił królowej - parsknął trzeci - Zabójca królowej! Zabójca królowej. Zabójca królowej. Jared siedział w zagrodzie, w kącie, który zajął dla siebie, ignorując otaczające go szepty, udając, że nie zważa na to, że inni go unikaj. Nawet tutaj, w najbardziej nędznej zagrodzie, przeznaczonej dla niewolników, których uznano za zdolnych tylko do najpodlejszej pracy, nikt nie chciał zostać skażonym przebywaniem w obecności człowieka, który miał na rękach krew królowej. Rozumiał to. Kiedy oślepiająca wściekłość opadła na tyle, że zdołał dostrzec ciała królowej i księcia, jej brata, własny czyn napełnił go przerażeniem. Oddech uwiązł mu w gardle, gdy znów ogarnął go przejmujący ból serca. Z jednej strony był przerażony swoim czynem - stanowiącym zaprzeczenie kodeksu honorowego wojowników, którego zasady, głównie wychowanie do służby kobietom, wpajał mu ojciec. Natomiast z drugiej... Coś w nim, coś dzikiego, o czego istnieniu nie miał dotąd pojęcia, aż wyło z radości. Ból zelżał, kiedy ten nieznajomy w jego wnętrzu zaczął krążyć po klatce jego umysłu i serca. Nie ufał mu, a wręcz się go obawiał. To nie był on. Wiedział jednak, że użyje tej dzikości jeszcze raz, z jednego powodu: musi dotrzeć do domu, choćby na chwilę, żeby zobaczyć się z matką i cofnąć słowa, których żałował od lat. A potem... Nie ma sensu spodziewać się, że będzie jakieś "potem". To jednak wystarczy. Będzie musiało wystarczyć. Musi uciec jeszcze dziś w nocy, ponieważ jutro zaczyna się jesienny targ niewolników w Raej. Czarownice, które przybyły na tę wyspę, by kupować i sprzedawać, przyjdą na teren targu w towarzystwie wynajętej eskorty, a strażnicy pilnujący zagród staną się czujni, wyczuleni na wszelkie zachowania niewolników. -8-
- Niewidzialny Pierścień Czyli dziś w nocy musi znaleźć sposób, by dotrzeć do oficjalnej sieci lądowiskowej położonej w pobliżu terenów targowych. Wskoczy tam na Wiatry, sieć psychicznych ścieżek które pozwalały Krwawym podróżować przez Ciemność. Złapie Wiatr i uda się z powrotem do Sadyby Ranona. Podjąwszy tę decyzję, Jared przyglądał się, jak zachodzące słońce ustępuje miejsca księżycowi. Myślał o matce, ojcu i braciach, o domu... i o chłopaku, którym kiedyś był.
-9-
- Anne Bishop -
Dwa Krelis zamknął małe drewniane pudełko, które wręczyła mu Dorothea, a potem zniknął je za pomocą Fachu. Wszystko było gotowe, Pozostawało tylko czekać. W gabinecie Dowódcy Straży czuł się jak w celi więziennej, więc wyszedł z budynku przeznaczonego na kwatery strażników z Pierwszego Kręgu i zaczął krążyć bez celu po terenach ćwiczebnych. Ciemności niech będą dzięki, że Dorothea nie zażądała jego obecności na dzisiejszej kolacji. Choć był spokrewniony z dwiema ze Stu Rodzin Hayll, w każdym przypadku chodziło o pomniejsze gałęzie. Dorastał w małej wiosce i nadal nie czuł się swobodnie wśród zblazowanego, arystokratycznego towarzystwa, które władało tym terytorium. Na takich imprezach strażnik na służbie obserwował po prostu subtelne gierki i flirty, słuchał rozmów pełnych niedopowiedzeń, przyglądał się tańcowi bogactwa i władzy, zwolniony z konieczności uczestnictwa. Jednak Dowódca Straży był jednym z trzech najważniejszych mężczyzn na dworze i oczekiwano od niego, że będzie udzielać się towarzysko w kręgu otaczającym jego panią. Spodziewano się po nim rozmów z mężczyznami i tańców z kobietami, flirtów na tyle otwartych, by zadowalać próżność dam, ale nie do tego stopnia, by konieczne było potem ich obsłużenie. Strasznie się już napocił przy kilku wcześniejszych okazjach i nie trzeba mu tańca na ostrzu brzytwy jeszcze i dziś. Porzucił tereny ćwiczebne i ruszył ścieżką prowadzącą nad mały, spokojny staw. Usiadł na ławce nad brzegiem i wbił wzrok w taflę wody. Poprzedni Dowódca Straży okazał się albo aroganckim głupcem, albo zwykłym zdrajcą. Tylko tak Krelis mógł wytłumaczyć nieudany atak na Szarą Panią, gdy wracała do Dena Nehele po wiosennym targu w Raej. Fakt, że Dowódca nie przeprowadził ataku osobiście, nie budził jego zdziwienia. Podobnie jak Zarządca Dworu i Faworyt, rzadko opuszczał dwór, chyba że towarzyszył swej pani. Bezpośredni udział w akcjach nie należał już do jego obowiązków. - 10 -
- Niewidzialny Pierścień Tymczasem stary Dowódca wysłał kilku strażników z Piątego Kręgu, i to takich noszących jaśniejsze Kamienie, a do tego kilku rozbójników, choć stawić mieli czoła Królowej noszącej Szary Kamień i całej eskorcie, czekającej na nią na stacji Wozów. Nie było dość czasu, by obezwładnić eskortę przed przybyciem tej Szarej suki. Nie było posiłków, które zaatakowałyby ją, gdyby próbowała wskoczyć na Wiatry. Nic nie było. Tylko jeden z Hayllańczyków zdołał powrócić, by donieść o klęsce. Cóż, jeden w zupełności wystarczył Dorothei. Nie, on nie powtórzy tego błędu. Wynajął już rozbójników, którzy czekają na wszystkich stacjach Wozów, których może użyć Szara Pani, kiedy będzie wracać z targu. Wyeliminują czekającą na nią eskortę i wyślą wiadomość do Lorda Maryka, jego zastępcy. Maryk wraz ze starannie wybranymi, doświadczonymi strażnikami z Pierwszego i Drugiego Kręgu przybędzie na stację tuż przed Szarą Panią, by dokończyć dzieła. A jeśli ten plan zawiedzie, jeśli Maryk i jego ludzie zginą, Krelis przygotował sposób gwarantujący rozbójnikom wytropienie Szarej suki. Polowanie trwać będzie póty, póki Szara Pani nie zginie. Odruchowo pomacał odznakę Dowódcy Straży, którą nosił na lewym ramieniu. Dzięki zaklęciom przygotowanym przez Dorotheę, wyeliminuje jej najbardziej niebezpieczną rywalkę. Dowiedzie w ten sposób tym arystokratycznym bękartom z Pierwszego i Drugiego Kręgu, że nie jest jakimś karierowiczem, który zdobył pozycję na dworze za pomocą fiuta. Choć oczywiście nie znał ani jednego mężczyzny, który nie użyłby fiuta do osiągnięcia celu. Zawsze tak było. Pamiętał pewien wieczór sprzed wielu lat. Pozwolono mu zostać, kiedy do domu przyszli przyjaciele ojca na cotygodniową partię szachów i męskie rozmowy. Zrobiło się późno i drzemał na kanapie, kiedy ojciec, który interesował się głęboko historią Hayll, dyskretnie wyraził niepokój z powodu niektórych zmian, jakie dokonały się w społeczeństwie Krwawych w ostatnich wiekach. Olvan nikogo nie oskarżał, nie wymienił żadnych - 11 -
- Anne Bishop nazwisk, tylko wskazał na pewne różnice w traktowaniu mężczyzn, którzy nie służyli na dworze. Następnego dnia kiedy Krelis spacerował z ojcem w okolicach wioski, zjawiła się Królowa Prowincji w towarzystwie dwunastoosobowej eskorty. Zadała Olvanowi kilka pytań, wyraźnie rozdrażniona jego pełnymi szacunku odpowiedziami. Kilka minut później Olvan zwisał z gałęzi drzewa. Zaklęte sznury na nadgarstkach uniemożliwiły mu użycie Fachu i uwolnienie się. Zresztą nawet gdyby zdołał się uwolnić, jego Kamienie nie były dość ciemne, by mógł stawić czoła połączonym siłom królowej i jej eskorty. Pozwolili mu tak wisieć i błagać królową, by powiedziała mu, czym ją uraził. Kiedy wreszcie przestał błagać, sześciu strażników wyciągnęło zwinięte baty. Pod siłą uderzeń ciało lvana kołysało się w przód i w tył, w przód i tył. Na twarzach strażników nie było cienia współczucia, w silnych ramionach wymierzających kolejne razy nie było litości. W ich oczach widniał strach, jakby kontakt z mężczyzną, który nie rozumiał, na czym polega posłuszeństwo, mógł ich w jakiś sposób skazić, odsunąć od królowej, której wiernie służyli. Przez cały ten czas jeden ze strażników przytrzymywał Krelisa, zmuszając go, by na to patrzył. Wreszcie odjechali. Ojciec nadal wisiał na drzewie, na wpół martwy. Krelis nigdy nie zapomni, jak biegł do najbliższego domu po ratunek, jak siedział przy zakrwawionym ciele ojca podczas drogi do domu, jak niechętnie Uzdrowicielka zgodziła się udzielić mu pomocy. Nie zapomni też tej chwili wiele lat później, kiedy uświadomił sobie, że chłosta nie miała nic wspólnego z grzecznymi odpowiedziami, jakich Olvan udzielił królowej. Miała natomiast wiele wspólnego z faktem, że jego najdawniejsi i najbardziej zaufani przyjaciele nigdy już nie przyszli do jego domu ani nie zaprosili go do siebie. To w owej chwili postanowił, że zostanie strażnikiem. Zrozumiał także, że to, jak mężczyźni traktowani byli w przeszłości, nie ma żadnego znaczenia. Dla młodego Hayllańczyka liczyło się tylko przetrwanie w sytuacji, jaka miała - 12 -
- Niewidzialny Pierścień miejsce teraz. Jedynym zaś na to sposobem była służba na silnym dworze. Krelis wstał i przeciągnął się. No i proszę. Dopiero wkracza w swoje szesnaste stulecie więc wedle standardów długowiecznej rasy jest jeszcze młody - a został Dowódcą Straży najsilniejszego dworu w Hayll, Ważne osiągnięcie samo w sobie, ale to tylko przystanek na drodze do tego, czego naprawdę pragnął. Pracował zbyt długo i zbyt ciężko, by jakaś suka z Szarym Kamieniem, która i tak umrze za kilkadziesiąt lat, miała zrujnować ego plany.
- 13 -
- Anne Bishop -
Trzy Prawie mu się udało, niemal dotarł na tyle blisko, by złapać jeden z Wiatrów. Gdyby miał kilka sekund więcej, byłby już w domu, Jednak Zarządca Targu zdążył powalić go przy użyciu Pierścienia Posłuszeństwa i uczynił łatwą zdobyczą dla strażników i ich batów. Miałby te kilka sekund więcej, gdyby zabił strażnika pilnującego zagrody z niewolnikami. Ale w ostatniej chwili, gdy ten dziki, ukryty w nim nieznajomym ruszył, żeby zabić, dostrzegł w oczach strażnika ten sam i zrozumienie, które widział w oczach królowej w chwili, gdy jej krew zalała jego dłonie... i powściągnął dzikość. Ogłuszył strażnika i uciekł z zagrody. ale najwyraźniej ten ocknął się za szybko i wszczął alarm. Drugiej szansy nie będzie. Już nic. Przepraszam, matko. Przepraszam. *** - Nie wyglądasz teraz tak ładnie, cipolizie, prawda? Ból i słowa strażnika sprowadziły Jareda z powrotem do teraźniejszości. Tylko spojrzał na niego - złośliwy brutal, którego Żółty Kamień był równie brudny, jak on sam - i nic nie powiedział. Strażnik odchrząknął i splunął. - Takie ładne dyndasy paraduję te w ślicznych ciuszkach i zachowują się, jakby byli lepsi od innych mężczyzn, prawdziwych mężczyzn, którzy wiedzą, co się robi ze swoją dzidą. No ale z tobą to się juz nikt nie zabawi, no nie, dyndasku? Tylko królowe w Pruul. A wszyscy doskonale wiedzą, co one lubią. - Strażnik uśmiechnął się szeroko, ukazując szczerby po zębach. Jared obserwował go czujnie. O świcie sprowadzono go z powrotem do zagrody, zmuszono do uklęknięcia, a następnie przykuto do czterech sięgających do pasa metalowych słupków w taki sposób, że nie mógł ruszyć nawet głową. Od wczorajszego popołudnia nie dostał wody ani jedzenia. Zarządca Targu, - 14 -
- Niewidzialny Pierścień sprawujący kontrolę nad pierścieniem połączonym z jego Pierścieniem Posłuszeństwa, przez cały ten czas wysyłał mu fale bólu o niewielkim natężeniu. Jego genitalia były już tak obolałe, że gdy po jądrach łaziła mu mucha, z trudem powstrzymywał skowyt. Wszechobecne muchy były tu dodatkową torturą. Obsiadały rany od bata na jego plecach i brzuchu, które otworzyły się ponownie, kiedy strażnicy wykręcili mu ręce do tyłu, przykuwając go do słupków. Kolejna mucha wylądowała na policzku Jareda. Zamknął oko, nim zdążyła mu w nie wleźć. Strażnik zamarł na chwilę, po czym przeklął gwałtownie. - Ty synu kurwiącej się suki, śmiesz do mnie mrugać? - Złapał Jareda za włosy, za pomocą Fachu przywołał nóż, po czym powoli obrócił ostrze w jego stronę. Jared patrzył na ostrą krawędź. — Nie potrzeba ci dwojga oczu, dyndasie, żeby rąbać sól. Jared dyszał ciężko, widząc nóż zbliżający się do jego oka. Wyjaśnienia nic by nie dały. Ani błagania o łaskę. Jeśli użyje Fachu, żeby się obronić, zbiegną się wszyscy strażnicy, a kiedy z nim skończą, straci zapewne więcej niż tylko oko. Nagle strażnik podskoczył i wycofał się. Potrząsnął głową, jakby chciał coś z niej zrzucić, po czym potarł pięścią kark. Kiedy się odwrócił, zamarł i jęknął głośno. Jared zamrugał gwałtownie. Nie wiedział, czy oślepiają go krople potu, czy łzy. Bez znaczenia. Nie widział, co się stało strażnik zasłaniał mu pole widzenia. Mijały długie sekundy. Strażnik stał jak zamurowany, a Jared uświadomił sobie, że zapadła dziwna cisza. Umilkły wszystkie normalne dźwięki, jakby i niewolnicy, i strażnicy bali się uczynić cokolwiek, co mogłoby zwrócić na nich uwagę. Wreszcie strażnik zniknął nóż i wycofał się powoli, niepewnie, jakby nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Jared patrzył teraz prosto w zimne, złociste oczy Daemona Sadiego. Jeśli wśród niewolników dla przyjemności istniała arystokracja, Daemon Sadi zajmował pozycję na samym jej szczycie, tak jak niewolnicy dla przyjemności stali wysoko ponad niewolnikami przeznaczonymi do pracy fizycznej. Większość - 15 -
- Anne Bishop kobiet - i sporą liczbę mężczyzn, bez względu na ich preferencje seksualne - podniecało już samo patrzenie na jego wspaniałe ciało i piękną twarz, samo słuchanie tego głębokiego, pulsującego seksem głosu. Potrafiło uwieść wszystko, to oddycha. Przezywano go Sadystą, ponieważ był równie okrutny, co piekny. Należał do Dorothei SaDiablo, od wielu wieków był niewolnikiem dla przyjemności i nosił Pierścień Posłuszeństwa. Poza tym był Księciem Wojowników, a ludzie, którzy go rozzłościli, mieli dziwną tendencję do znikania w niewyjaśnionych okolicznościach. Jared odetchnął z ulgą, kiedy Daemon w końcu odwrócił wzrok. Znudzony wyraz jego twarzy nie zdradzał żadnych myśli, żadnych uczuć. Jednak głos, który dotarł do Jareda na Czerwonej psychicznej nici włóczni, był pełen współczucia i zrozumienia. No tak. Czyli nie mogłeś tego dłużej znieść.
Jared pomyślał o ostatniej królowej, do której należał, i o łóżkowych grach, jakie uprawiała - ona i książę, jej brat. Wzdrygnął się. Tak. Nie mogłem tego dłużej znieść - odparł - Ich nie mogłem znieść. Gdyby Daemon nie zainteresował się nim osiem lat temu, kiedy przebywali na tym samym dworze, nie przetrwałby tyle czasu. Niewolnicy dla przyjemności zwykle po kilku latach służby w łóżku stawali się niestabilni emocjonalnie. Lekcje udzielone przez Daemona pomogły mu odciąć się od wszystkiego, do czego go zmuszano i co mu robiono. Jednak tym ostatnim razem nawet to nie wystarczyło. Suka zasłużyła na śmierć - stwierdził Daemon, jakby zabicie królowej było czymś tak zwyczajnym, że nie zasługiwało na nic prócz obojętnej wzmianki. Potem ton jego głosu zmienił się, mówił jak nauczyciel, którego zdenerwował nieco jego ulubiony uczeń - Ale mogłeś działać bardziej subtelnie. Kobieta stojąca u boku Daemona pociągnęła go za rękaw czarnej marynarki. Wydawała się zdumiona, że znalazła się tak daleko od rozrywek oferowanych w namiotach aukcyjnych. Przy złocistobrązowej skórze, czarnych, błyszczących włosach i
- 16 -
- Niewidzialny Pierścień złocistych oczach Hayllańczyka wyglądała blado i pospolicie. Wymamrotała coś i znów pociągnęła Sadiego za rękaw. Daemon ją zignorował. Jared nie dosłyszał słów, ale wyczuł w jej głosie skargę. Napiął mięśnie. Wstrzymał oddech. Odezwała się znowu, ale niski, warkot Daemona sprawił, że zamilkła. Cofnęła się szybko. Kiedy była już w bezpiecznej odległości od Sadysty, podniosła głos, - Mogę użyć pierścienia! Na twarzy Daemona zagościł zimnu, bezlitośny uśmiech. Strażnicy wymienili nerwowe Wygląda na to, że moja pani pragnie rozrywki - stwierdził Daemon. W jego pozbawionym wyrazu tonie kryło się coś niebezpiecznego. Jared zaczął zastanawiać się, jak szybko owa pani pożałuje swej groźby. Niech Ciemność ma cię w opiece, Lordzie Jaredzie - powiedział Daemon, podał ramię swojej pani i ruszyli dalej. I ciebie, książe Sadi - odparł Jared. Oboje zniknęli już z pola jego widzenia, kiedy dotarły do niego ostatnie słowa Daemona. Tego strażnika powali wkrótce tajemnicza gorączka. Wyzdrowieje, ale już nigdy nie odzyska dość sił, by podjąć swoje obowiązki. Jak sądzisz, jaki będzie pożytek z takiego mężczyzny w Raej?
Jared wzdrygnął się, wdzięczny, że Sadi przerwał już ich psychiczne połączenie. Zawdzięczał Daemonowi wiele, ale o pewnych sprawach dotyczących Sadysty wolał nic nie wiedzieć. Kolejna mucha wylądowała na jego policzku, Jared zamknął oczy i próbował odgonić myśli. Próbował nie pamiętać. To mu się jednak nie udało. *** Kiedy znów otworzył oczy, zaczęło już zmierzchać. W każdej chwili mógł się rozlec dzwon obwieszczający koniec dzisiejszych targów. Krwawi panowie i panie, którzy przybywali tu w celach handlowych, woleli dokonywać targu w pełnym świetle, demaskującym wszystkie wady, nie tak oczywiste, gdy nagiego niewolnika prezentowano w przytłumionym świetle świec albo przy blasku pochodni. - 17 -
- Anne Bishop Zauważył, że przygląda mu się strażnik stojący za ogrodzeniem. Nie był to jeden z tutejszych brutali. Odznaka na czystym mundurze wskazywała, że należy do najemnej eskorty. Zgodnie z zasadami obowiązującymi na targu panie musiały wynająć dwóch strażników z Raej do pomocy przy niewolnikach, Ponieważ strażnik był sam, jego kolega pilnował niewolników, którzy już zostali zakupieni. To nadal nie wyjaśniało, dlaczego ten człowiek kręcił się przy zagrodach, w których trzymano nąjgorszych niewolników. Nie wyjaśniało, dlaczego drań patrzył na... Nagle coś pojawiło się w powietrzu. Coś kuszącego. Coś intrygującego. Psychiczny zapach, pod wpływem którego jego serce zaczęło bić szybciej, a mięśnie zadrżały. Zapach, który obudził żyjącego w nim dzikiego nieznajomego, sprawił, że stał się czujny i żądny I głodny. Zapach królowej. Jared rzucił okiem na miejsce przy boku strażnika, jeszcze przed chwilą puste. Choć patrzył prosto na nią, nadal ledwo ją widział. Była szara i stała tak nieruchomo, że jej postać zlewała się z kurzem i zapadającym w mroku otoczeniem, i rozpaczą unoszącą się w powietrzu. Nie. Nie! Nie ona. Ogarnęła go desperacka nadzieja, że zaraz rozlegnie się dzwon kończący targi. A rano, jeśli Ciemność będzie łaskawa, może ona tu nie wróci, nie będzie znów patrzeć na niego tymi bezlitosnymi, szarymi oczami. Istniało kilka takich dworów, na których warunki życia niewolnika były niemal do zniesienia. Były jednak i takie, na których każdy wydany rozkaz niszczył duszę. W kwaterach niewolników po ciemku przekazywano sobie szeptem plotki, ostrzeżenia i rady. Wszyscy wyznawali jedną zasadę: lepiej zostać wychłostanym, niż należeć do Dorothei SaDiablo, lepiej należeć do Dorothei, niż umrzeć w kopalniach soli w Pruul, ale lepiej, dużo lepiej umrzeć w kopalniach soli, niż dać się dotknąć Gryzelli, Szarej Pani. Niewolnik, który kiedykolwiek trafił na jej terytorium, już nigdy stamtąd nie wracał. Nie przeżył nikt należący do Królowej z - 18 -
- Niewidzialny Pierścień Szarym Kamieniem. Królowej, która stała teraz przed zagrodą, milcząca i nieruchoma, i nie spuszczała z niego wzroku. Wezbrał w nim strach, tak wielki, że przyćmił nawet przeszywający jego ciało ból. Przykuty do żelaznych słupków nie mógł się odwrócić, nie mógł nawet pochylić głowy, ponieważ szeroki, skórzany kołnierz uniemożliwiał mu jakikolwiek ruch. Odizolowany od innych niewolników, którzy zbili się w gromadę po drugiej stronie zagrody, nie mógł zniknąć w tłumie. Był sam, wystawiony przed jej oblicze, fizycznie i emocjonalnie nagi pod tym szarym spojrzeniem. Przerażała go. Jedyną przewagą, jaką posiadał do tej pory. było to, że królowe, do których należał, nie nosiły Kamieni stanowiących zagrożenie dla jego wewnętrznej sieci. Ale Szary Kamień był ciemniejszy od Czerwonego. Jared nie chciał przebywać w pobliżu królowej, która mogła nie tylko zniszczyć jego ciało, ale również złamać jego wewnętrzne bariery i rozerwać wewnętrzną sieć. Tymczasem dziki nieznajomy, bestia, która dotąd tak chętna była do zabijania, teraz chciała czołgać się u jej stóp, odsłonie brzuch w akcie całkowitego poddaństwa. A to przeraziło go jeszcze bardziej. - Pani, nie ma tu nic interesującego. Ci mężczyźni nic nadają się do niczego prócz pracy fizycznej. Słysząc ton niepokoju w głosie strażnika towarzyszącego Gryzelli, Jared skupił na nim swoją uwagę. Członek eskorty, który nie zdołałby ochronić swojej pani, zapewne następnego ranka sam dzieliłby z nim zagrodę dla niewolników. Ignorując jego słowa, Gryzella wysunęła dłoń z szerokiego rękawa sukni i wskazała Jareda. - Ten. Mięśnie Jareda napięły się tak mocno, że nie mógł złapać oddechu ognie piekielne! Nawet jej głos spowijała szara mgła! Chciała go kupić. Nie, nie, nie, nie, nie! -Ten? - Strażnik był wyraźnie wstrząśnięty. - Pani, ten niewolnik zabił królową, do której ostatnio należał, a wczoraj zaatakował strażnika i próbował uciec. Trafi do kopalni soli, chyba że ktoś kupi go zwierzynę na polowanie. - 19 -
- Anne Bishop Posłuchaj go, myślał intensywnie Jared, usiłując sprawić, by wyczuła jego słowa bez ryzyka nawiązania bezpośredniego połączenia. Jestem skażony, skrzywiony, nie ma dla mnie nadziei. Póki starczy mi sił, będę z tobą walczył do upadłego, a nienawidził cię będę jeszcze dłużej. Jej palec, wymierzony nieruchomo w jego stronę, nawet nie zadrżał. Szare oczy były nieruchome. Kiedy skupił wzrok na tym palcu, dziewięć lat bólu i strachu zaczęło krystalizować się w zabójczą, zimną nienawiść. Niegdyś wierzył w honor i służbę. Teraz wierzył tylko w nienawiść i wściekłość. Był wojownikiem z Czerwonym Kamieniem z Shaladoru. Był Krwawym. Będzie z nią walczył i zginie w tej walce. To lepsze, niż kulenie się i uleganie, niszczące duszę, kawałek po kawałku. Jednak dziki nieznajomy, wzburzony i głodny, walczył z tą wściekłością. choć powinna go cieszyć. Zniszczył ją, zanim zdołała się ukształtować, - Ten - powtórzyła Szara Pani. Nie dostaniesz mnie, pomyślał Jared, patrząc, jak niechętnie podchodzi do nich wezwany Zarządca Targu. Nie podporządkuję ci się. Nawet jeśli nie zdołam zrobić nic poza tym, przynajmniej tyle mogę. Uzgodniono cenę i Zarządca skłonił się Gryzelli, po czym skinął na dwóch strażników. - Przygotujemy go dla ciebie, pani - powiedział. Jego pompatyczny uśmiech zniknął pod jej stalowym spojrzeniem. Będę miał jego papiery gotowe za... za godzinę? - Za pół. Zarządca zbladł. - Oczywiście, pani. Dopilnuję tego osobiście. Gryzella nie odpowiedziała, tylko odeszła w otoczeniu swej udręczonej eskorty. Nie dali mu szansy na walkę. Oczywiście i tak nie byłby w stanie walczyć, zważywszy na straszliwe skurcze nóg, które dały się we znaki, kiedy tylko podnieśli go z ziemi. Do szerokiej obroży na jego szyi przypięli dwa łańcuchy, a ręce pozostawili mu związane na plecach. Z perwersyjnym uśmieszkiem Zarządca zwiększył poziom bólu zadawanego przez Pierścień - 20 -
- Niewidzialny Pierścień Posłuszeństwa, tak że nogi ugięły się pod Jaredem i całą swoją uwagę musiał skupić na konieczności oddychania. Krótka droga do małego budynku, w którym niskich statusem niewolników przekazywano ich nowym właścicielom, dłużyła się w nieskończoność, ale i tak skończyła się za szybko. W łaźni znajdowały się pompa i beczka, drewniany stół, na którym stała wielka skrzynia, i dwa metalowe słupki umieszczone po obu stronach odpływu. Pierścień wysłał falę ostrego bólu w chwili, gdy strażnicy rozwiązali Jatedowi ręce. Kiedy znów mógł myśleć, jego nadgarstki i kostki zostały już przykute do słupków. Jeden strażnik pompował wodę do beczki a drugi, ten, który chciał mu wydłubać oko, grzebał w skrzyni. Żołądek podszedł Jaredowi do gardła, kiedy strażnik obrócił się i pokazał mu szeroki pas z klamrą na końcu i skórzaną kulą wszytą w środek. - Otwieraj pysk, dyndasie - powiedział z paskudnym uśmiechem, podchodząc bliżej. - Umiesz to robić, no nie? Jared zacisnął zęby. W oczach strażnika pojawiła się złośliwa radość. Pomachał mu przed twarzą kneblem. - Otwieraj gębę, bo połamię ci zęby. Nagle w progu stanął Zarządca Targu i sapnął ze złością: - Nie mamy na to czasu. Ona zaraz tu będzie. Poza tym został kupiony, Jeśli będzie miał świeże obrażenia, suka zażąda rekompensaty. - Jego głos drżał lekko. Jared nie miał wątpliwości co do rodzaju rekompensaty, jakiej zażądałaby Szara Pani. Kolejna fala bólu. Jared nadal zaciskał zęby, z całych sił próbując się na niej unosić, ale ona nie kończyła się, aż wreszcie musiał otworzyć usta i wydać z siebie rozdzierający krzyk. Z pełnym satysfakcji chrząknięciem strażnik wepchnął mu do ust knebel i zapiął sprzączkę z tyłu głowy. Szeroka skórzana obroża była zbyt gruba i sztywna, by ustąpić, więc otwarcie ust zmusiło Jareda do odchylenia głowy. Językiem desperacko starał się powstrzymać kulę wpychaną mu na siłę w usta. Żołądek zaczął mu się skręcać, groził ostrą reakcją, jeśli zacznie się krztusić. A jego umysł... W trzecim roku niewoli służył na dworze Czarnej Wdowy. Nie była Hayllanką, ale była protegowaną Dorothei SaDiablo i - 21 -
- Anne Bishop nauczyła się od niej, jak skutecznie okaleczyć ducha mężczyzny. Pamiętał to uczucie, kiedy leżał na wznak, przywiązany za ręce i nogi do łóżka, mając w ustach identyczny knebel. Znajdował się pod wpływem safframate, okrutnego afrodyzjaku, który pozbawił go kontroli nad bezlitosnym pożądaniem, jakie rozdzierało jego ciało. Leżał tak, zupełnie bezradny, a ona zabawiała się nim, dosiadając go raz po raz, aż zaczął krzyczeć. Tamtej nocy coś się w nim skrzywiło. To wtedy poczuł w sobie pierwszy przebłysk dzikości. Ale trzeba było jeszcze sześciu strasznych lat, żeby nauki ojca i wrodzony honor oraz szacunek, jakim mężczyźni Krwawych kierowali się wobec kobiet, ustąpiły miejsca nienawiści dość silnej, by zaczął walczyć. Sześć lat minęło od tamtej nocy do tej, kiedy dzikość wreszcie wyrwała się spod kontroli, powodując śmierć królowej i jej brata, księcia. Poczuł niewielką pociechę, gdy dwa lata temu dowiedział się, że tamta Czarna Wdowa zagrała o jeden raz za dużo z Sadystą - i przegrała. Mocne uderzenie w brzuch zmusiło go do powrotu do rzeczywistości - do łaźni i rozdzierającego bólu. Strażnik wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Ponieważ nie jedziesz do kopalni soli, przyniesiemy ci trochę soli tutaj, zanim nas opuścisz. Drugi strażnik też się uśmiechał, kiedy otwierał duży worek i wsypywał z niego gruboziarnistą sól do beczki. Potem za pomocą Fachu uniósł beczkę i w powietrzu przeniósł ją nad Jareda. Jared zamknął oczy, kiedy beczka ruszyła w jego stronę. Zignorował drżenie ciała. Opuści się gwałtownie w otchłań, żeby osiągnąć pełną moc Czerwonego Kamienia. Zbierze wszystkie siły, jakie mu pozostały, uniesie Czerwoną barierę wokół budynku, a potem uwolni swoją moc. Czerwona moc uderzy w barierę i odbije się od niej. Nawet jeśli ktoś przeżyje uwolnienie tak ciemnej mocy w tak małej przestrzeni, odrzut dokończy dzieła. Wszyscy zginą - on również, ponieważ nie zamierzał się ochronić. Przepraszam, mamo. Przepraszam. Rzucił się w otchłań. Dziki nieznajomy uniósł się na jego spotkanie, uderzył w niego, powstrzymał opuszczanie się. - 22 -
- Niewidzialny Pierścień Bądź przeklęty, pozwól mi umrzeć! krzyczał Jared, usiłując przebić się przez tę część siebie, która stała się jego wrogiem, by osiągnąć moc Czerwonego. Pozwól mi... Beczka pełna słonej, lodowatej wody przechyliła się, wylewając na niego całą swą zawartość. Mięśnie zacisnęły się boleśnie wokół klatki piersiowej Jareda. Otwarte rany po chłoście zapłonęły żywym ogniem, Nie mógł myśleć, nie mógł oddychać. Z wrzaskiem wściekłości dziki nieznajomy zanurkował z powrotem w otchłań, schodząc tak głęboko, że już go nie czuł, nie mógł go znależć. Jared opadł bezwładnie, poczuł szarpnięcie kajdan, kiedy ramiona przejęły cały ciężar jego ciała. Plan, za pomocą którego jeszcze przed chwilą zamierzał zniszczyć samego siebie, teraz był już tylko wspomnieniem. Dziewięć lat niewolnictwa przytłoczyło go tak mocno, że miał wrażenie, iż jego trzęsące się ciało za chwilę załamie się pod ich ciężarem. Nie został złamany. Nadal dysponował psychiczną mocą, ale w jakiś sposób dziki nieznajomy odebrał mu wolę, by jej użyć. Jestem wojownikiem z Shaladoru. Jestem Krwawym. Teraz te słowa brzmiały pusto i żałośnie. Strażnik wyjął mu knebel, wyrywając całe pasma włosów, któro za plątały się w sprzączkę. Jared przyjął ten nowy rodzaj bólu, z obojętnością zastanawiając się, czy dusza może się wykrwawić na śmierć i czy to dlatego czuje się taki słaby i pusty w środku. Ledwie był świadom tego, że został zdjęty ze słupków, że wloką go do przyległego pokoju i znów przykuwają. Zobaczył przed sobą Zarządcę Targu, który mówił cos ostrym tonem. Jego słowa zmieniły się jednak w mętne smugi i Jared nie był w stanie skupić się na nich na tyle. by pojąć ich znaczenie. Ktoś zdjął mu skórzaną obrożę. Głowa bezwładnie opadła na pierś. Jego umysł odpływał, póki jakieś palce nie uniosły mu delikatnie podbródka. Ostatkiem sił rozchylił powieki. Znów patrzył w nieustępliwe, szare oczy. Wpatrywały się w niego, jakby jego wewnętrzne bariery runęły, jakby nie miał już niczego, co mógłby uznać za własne - żadnej myśli, żadnego uczucia, którego nie mogłyby obejrzeć i odrzucić jako bezwartościowej błahostki. - 23 -
- Anne Bishop Skulił się, kiedy na powierzchnię spróbowały wypłynąć wspomnienia o rodzinie. Nie chciał, żeby dowiedziała się o jego młodszych braciach, ciotkach i wujach, ciotecznym rodzeństwie, o jego ojcu. I o matce. Nie, nie chciał, żeby poznała wspomnienia o Rejnie, szczególnie to ostatnie, kiedy stała, krwawiąc z ran, zadanych jej przez jego brutalne słowa. Szare oczy nadal wpatrywały się w niego nieruchomo, natomiast palce przesuwały się po jego drżącym ciele, musnęły włosy łonowe, delikatnie zamknęły go w uścisku i wreszcie uchwyciły Pierścień Posłuszeństwa. Poczuł, jak ciasna złota obręcz rozluźnia się, a po chwili nie czuł już nic. Obróciwszy się lekka rzuciła coś na drewniany stół. Zaskoczone sapnięcia strażników nie stłumiły zupełnie innego dźwięku - jakby ciężka moneta wprawiona w ruch obracała się po stole, coraz wolniej i coraz niżej, aż wreszcie upadła. -Pani! Ten zaszokowany okrzyk musiał coś oznaczać, ale Jared był zbyt oszołomiony, by zareagować. Całe ciało miał tak obolałe, że nawet nie dostrzegł braku dyskomfortu, który wiązał się z noszeniem Pierścienia Posłuszeństwa - i który bardzo skutecznie przypominał mężczyźnie o groźbie bólu. - Na ognie piekielne, pani! Załóż mu pierścień! Psychiczne zapachy zebranych w pokoju mężczyzn przepełniał strach. Jared zmarszczył czoło, żałując, że w głowie ma taki mętlik. Założyć mu pierścień? Powoli uświadomił sobie, że to nie dźwięk rzuconej na stół ciężkiej monety, ale Pierścienia Posłuszeństwa. Tego, który nosił przez dziewięć ostatnich lat. Nie zdążył jednak ocknąć się z tego emocjonalnego letargu i fizycznej słabości i zrozumieć, co to oznacza, bo palce Gryzelli znów zamknęły się wokół jego organu i zacisnęły się na nim lekko. Sapnął, kiedy po ciele promieniście rozszedł się ból. Z jej palców trysnął strumień światła, oślepiając go. Budynkiem wstrząsnął odgłos gromu. Pokój napełniła wyraźnie wyczuwalna moc. Gryzella cofnęła się i spokojnie popatrzyła na zdenerwowanych strażników, wstrząśniętą eskortę, spoconego Zarządcę, wyłamującego sobie w zdenerwowaniu palce. - 24 -
- Niewidzialny Pierścień - Nie macie się czego obawiać - oznajmiła. - Teraz nosi mój pierścień. Zarządca wycelował drżącym palcem w krocze Jareda. - A-ale, pani, tam nie ma żadnego pierścienia. - Och - powiedziała Gryzella. Tyle niuansów było w tym dźwięku, tak wielki chłód w spokojnym uśmiech. - Oczywiście że jest. Nosi teraz Niewidzialny Pierścień. Serce Jareda walić jak oszalałe, Niewidzialny Pierścień? Pojawił się jakiś cień wspomnienia, ale przemknął szybko, nie pozwalając się uchwycić. Zarządca przygryzł wargę. - Nigdy nie słyszałem o taki pierścieniu. Jared słyszał. Ale gdzie? Od kogo? - Czarownice z mojej rodziny używają go od pokoleń wyjaśniła Gryzella. Wskazała na Pierścień Posłuszeństwa leżący na stole. - Jest dziesięć razy silniejszy niż ta zabawki, Urwała na chwilę, - Chcecie się przekonać? Mężczyźni pospiesznie zapewnili ją, że wierzą jej na słowo. Jared zamknął oczy, Na ognie piekielne, Matko Noc, spraw, by Ciemność była łaskawa, Dziesięć razy silniejszy? Dziesięć razy więcej bólu? Jak niby ma to przeżyć? Odpowiedź jest tylko jedna, Nie przeżyje. Nie przeżył nikt kupiony przez Gryzellę. I teraz wiedział dlaczego. Pozwolił, by jego umysł znów odpłynął, Przestało go interesować, co się dzieje w pokoju. Kolejne pozbawione sensu strumienie słów. Gniew kobiety, gotujący się jak gwałtowna burza na horyzoncie. Skomlenie. Ręce, którego rozwiązywały, zaprowadziły do ostatniego pokoju. Stał tam, gdzie go postawiono, zupełnie bierny, obojętny. Dziesięć razy silniejszy a nawet go nie wyczuwał. Może znieczulił go nadmiar bólu? Może był tak subtelny, że nie dało się go wyczuć po takim cierpieniu? Gdyby tylko mógł sobie przypomnieć, co słyszał o jego działaniu i czym się różnił od Pierścienia Posłuszeństwa. A może powinien być wdzięczny za to, że nie pamięta? Drzwi za jego plecami otworzyły się i wynajęty strażnik Szarej Pani, który go tu pilnował, wyprężył się na baczność, - 25 -
- Anne Bishop - Pani? A niech co. Coś się zdarzyło, kiedy odpłynął. Głos strażnika był czujny, pobrzmiewała w nim obawa, że gniew czarownicy z ciemnym Kamieniem może wybuchnąć choćby na jedno niewłaściwe słowo. - Zaraz przyniosą ubranie, które zamówiłaś - oznajmił. Jared usłyszał, jak nerwowo przełyka ślinę. - Czy coś jeszcze, pani? Jared musiał użyć wszystkich sił, żeby się nie obejrzeć i zobaczyć, co ona robi. Rozpoznał cichy dźwięk odkręcanego słoika. - Chcę opatrzyć te rany - powiedziała Szara Pani. - Muszą zostać starannie oczyszczone, a potem trzeba nałożyć na nie tę leczniczą maść. Nie chcę, żeby umarł, nim będę miała z niego pożytek. Jej głos sprawił, że Jared dostał gęsiej skórki. Jej psychiczny zapach wytrącał go z równowagi. Nawet bez obecności dzikiego nieznajomego wywoływał w nim żądzę, wykraczającą poza cielesne pożądanie, żądzę, jaką mężczyzna noszący ciemne Kamienie czuje w obecności mrocznej mocy czarownicy. Sprawiała, że zapragnął jej dotknąć, poczuć na skórze jej dłonie. Nienawidził jej przede wszystkim za to. Strażnik zawahał się. - Ja się tym zajmę, pani - powiedział wreszcie. Kiedy Gryzella wyszła z małego pomieszczenia, Jared poczuł ulgę. Będzie zdecydowanie lepiej poczuć na sobie szorstkie dłonie mężczyzny niż dotyk tych miękkich palców. Kiedy kilka minut później przyniesiono ubranie i medykamenty, świat Jareda skurczył się, wypełniało go jedynie pragnienie wody. Już chciał spytać strażnika, czy może się napić z miski - w tej chwili wypiłby wszystko, bez względu na to, czego dodano do wody, którą przemywano jego rany - ale wściekły warkot mężczyzny zamknął mu usta, nim słowa nabrały kształtu. Walcząc z bólem, jaki niosły ze sobą ciepła woda i lecznicze zioła, którymi strażnik przemywał mu plecy i brzuch, zastanawiał się, czy Gryzella wie, jaką torturą może być pragnienie. Czy może po prostu nie obchodzi jej, jak długo obywa się bez wody. Zniósł przemywanie w milczeniu, ale syknął, kiedy strażnik zaczął wcierać maść w rany, które bat zostawił na jego plecach. Po - 26 -
- Niewidzialny Pierścień ciepłej wodzie maść wydawała się lodowata. Jednak szybko i skutecznie znieczuliła skórę. Uwolniony od części bólu, zaczął sobie przypominać radę, jakiej Daemon Sadi udzielił mu podczas tego roku, który spędzili razem. Daemon nazywał to grą w jaja i pyskówki. Jeśli nowy mężczyzna na dworze płaszczy się, bez względu na powód, i nie okazuje siły ani złości, królowa i czarownice z Pierwszego Kręgu odbierają to jako bunt, a inni mężczyźni, obawiający się o swoją pozycję na dworze - jako wyzwanie. Natomiast jeśli nowy mężczyzna pokazuje, że ma jaja, i zaczyna pyskować, zmuszając królową i inne czarownice, by pamiętały, jak groźne są ciemne Kamienie, nawet jeśli ich właściciel nosi pierścień i nazywany jest niewolnikiem, traktowany jest ostrożniej, napotyka mniej wyzwań ze strony mężczyzn i zyskuje opinię drapieżnika na łańcuchu, a nie ofiary. Na niektórych dworach oznaczało to różnicę między życiem a śmiercią. - Sam to zrobię - wychrypiał Jared. kiedy strażnik zaczął smarować maścią pręgi na jego brzuchu. Nie był pewien, jak długo jeszcze zdoła ustać, ponieważ szybko zbliżał się do granicy swej fizycznej wytrzymałości. Jaja i pyskówki to była niebezpieczna broń, ale w tej chwili nie władał żadną inną. - Sam to zrobię — powtórzył bardziej stanowczo. - Zamknij się! - warknął strażnik i pospiesznie nałożył maść. Jared przyjrzał się jego spiętej twarzy, cieniowi, który krył się w oczach, wyraźnie unikających jego spojrzenia. Strażnik był wojownikiem, nosił Purpurowy Zmierzch. Jak zdołał przetrwać, oglądając nagie, skatowane ciała swoich braci? Jak zdołał przetrwać, patrząc na tych, którzy zostali okaleczeni albo złamani, albo ogoleni? Czy wracał do domu, do kochanki albo żony, którą darzył miłością? Czy miał dzieci, które przytulał i z którymi się bawił, i które kochał? A może kiedyś na targu po prostu kupił sobie czarownicę, już złamaną i bezpłodną, której mógł dosiadać, nie bacząc na jej uczucia czy dobro? Co myślał o kupowanych tu i sprzedawanych mężczyznach? Czy kiedykolwiek zobaczył w zagrodzie dla niewolników kogoś, kogo uważał za przyjaciela? Och, ten cień w jego oczach. Ta troska kryjąca się za obowiązkiem eskortowania na targu niewolników kogoś takiego, - 27 -
- Anne Bishop jak Szara Pani. Przyjrzyj się dobrze, pomyślał Jared, kiedy mężczyzna skończył nakładać maść i cofnął się. Przyjrzyj się cenie, jaką być może przyjdzie ci zapłacić za jeden błąd. Zupełnie jakby przesłał te myśli na psychicznej nici włóczni. Strażnik spojrzał mu w oczy. Mijały sekundy pełnej napięcia ciszy. - Nie jesteś niczym więcej niż zwykłym dyndasem, zabawką dla dam - zawarczał strażnik. Jared uśmiechnął się dziko. - Jestem wojownikiem z Shaladoru. Noszę Czerwony Kamień. Jestem silniejszy, niż ty będziesz kiedykolwiek, mogę uwolnić moc, o jakiej nawet ci się nie śni. I nadal żyję. Strażnik zacisnął usta. Oddychał chrapliwie. - Ubieraj się. Twoje klejnoty mają teraz nowego właściciela. Ubranie leżało na chropowatej ławce obok stołu, na którym ustawiona była miska. Jared zmusił się do odwrócenia wzroku od brudnej wody, ale nie dość szybko. Z dziką rozkoszą w oczach strażnik za pomocą Fachu zniknął miskę. - Może i masz Czerwone Kamienie, ale nie zmienia to faktu, że jesteś niewolnikiem i nadal nosisz pierścień. Może i nie mogę sobie wyobrazić mocy, jaką mogłeś uwolnić, gdy jeszcze miałeś prawo się nią posługiwać, ale wyjdę stąd jako wolny człowiek. Mogę wypić kubek zimnej wody, kiedy tylko mam ochotę, a dziś w nocy, kiedy odprowadzę Szarą Panią na stację Wozów, wychylę kufel piwa i dosiądę kobiety jak prawdziwy mężczyzna. A ty? Ty czołgałbyś się na brzuchu i lizał mi bury za łyk pomyj! - Nie zaprzeczę - odparł Jared. - Ale czy na pewno jesteś wolny? W tej chwili może i tak. Jedyną różnicą między służbą a niewolnictwem jest to złote kółko. Skoro można skuć Czerwony Kamień, jak długo na wolności pozostanie Purpurowy Zmierzch? Jeśli jutro dostateczna liczba złotych marek przejdzie z rąk do rąk, jak myślisz, ile czasu będzie trzeba, by przystojny strażnik stał się niewolnikiem? Na twarz strażnika wystąpiła pełna złości purpura. Uniósł pięść. Jared nic nie powiedział, tkwił w bezruchu. Po prostu popatrzył na drzwi prowadzące na korytarz i uśmiechnął się. - 28 -
- Niewidzialny Pierścień Widział, jak strażnik walczy, żeby ukryć sprzeczne uczucia, widział chwilę wahania i moment, kiedy uświadomił sobie, że nie stać go jednak na zaaplikowanie takiej dawki dyscypliny. Mężczyzna opuścił pięść i wypluł słowa, jakby były ostrymi odłamkami żwiru. - Za pięć minut cię skuję i wyprowadzę stąd. - Otworzył gwałtownie drzwi na korytarz, ale zatrzymał się w progu i spojrzał na Jareda płonącymi oczyma. - Mam nadzieję, że potnie cię na kawałki. I to bardzo powoli. - Zapewne twoje marzenie się ziści - mruknął Jared, kiedy strażnik zatrzasnął drzwi pokoju. Siłą woli zrobił dwa kroki, konieczne, żeby dotrzeć do pełnej drzazg ławki. Rozłożył koszulę, usiadł na niej ostrożnie, wdzięczny że roztrzęsione nogi choć na chwilę pozbędą się balastu ciała, Jaredzie, jeśli zamierzasz pływać nago w stawie, pamiętaj, żeby rozłożyć ręcznik na pniu drzewa, nim na nim usiądziesz, inaczej będziesz miał pełno drzazg w miejscu, w którym na pewno nie masz ochoty ich mieć. Czyli gdzie, mamo? Zapytaj ojca. Więc zapytał. Belarr przyglądał mu się przez chwilę, mamrocząc pod nosem coś na temat córki, której nie mają. a która pozwoliłaby mu odpłacić pięknym za nadobne. Potem westchnął i wyjaśnił, co jego zdaniem Rejna chciała powiedzieć. Tak to zawsze ujmował: Myślę, że twoja matka chciała powiedzieć... Choć był silnym wojownikiem, sprawiał wrażenie, jakby musiał się jakoś zabezpieczyć, tłumacząc słowa kobiety, szczególnie tej, z którą się ożenił. Jared westchnął ze znużeniem. Targnął nim ból większy niż ten, który sprawić mogły fizyczne rany. Wciągnął szorstkie spodnie i włożył stopy w marnej jakości skórzane sandały. Wziął zgrzebną koszulę, ale nie mógł się zmusić, żeby ją wciągnąć przez głowę. Odetchnął ostrożnie i odwrócił się do dużego lustra, wiszącego na ścianie pokoju. W budynku, w którym z rąk do rąk przechodzili niewolnicy dla przyjemności, cała ściana pokryta była lustrami. To rozumiał. Nie chciał natomiast wiedzieć, dlaczego umieścili lustro tutaj, gdzie nie miało już znaczenia, jak wygląda wyprowadzany stąd niewolnik. - 29 -
- Anne Bishop Ręce mu się trzęsły, kiedy delikatnie przesunął palcami po guzikach rozporka spodni. Wrażenie psychiczne, wrażenie fizyczne... po prostu nie mógł wyczuć tego Niewidzialnego Pierścienia. Nie potrafił określić, na ile jest czuły, nie miał pojęcia, gdzie leży granica między tym, co jest dopuszczalnymi podstawami Fachu, a tym, za co karą będzie straszliwy ból. - Jaja i pyskówki - mruknął. Trudno ocenić ryzyko, kiedy nie ma się punktu odniesienia. Ale po prostu nie mógł włożyć tej koszuli, nie zabezpieczając jakoś ran. Słyszał wrzaski mężczyzn, kiedy ściągano im z grzbietów przyschnięte do ran koszule, zrywając przy okazji świeże strupy. Widział, jak wyglądali, kiedy ich rany wreszcie się zagoiły. Podstawy Fachu uzdrowicielskiego. Odrobina mocy. Tylko tyle potrzebował, żeby stworzyć ciasną osłonę wokół pleców i brzucha, która nie pozwoli koszuli przylgnąć do skóry. Ponownie odetchnął ostrożnie, stworzył osłonę i czekał. Nic. Żadnego bólu, żadnych pełnych złości kroków na korytarzu. Przełknął z trudem, próbując zepchnąć serce, które podeszło mu do gardła, z powrotem na swoje miejsce. Potem wciągnął koszulę i przyjrzał się mężczyźnie w lustrze. Może nie był ubrany, jakby wybierał się na arystokratyczne przyjęcie, niemniej nadal był przystojny: wysoki i dobrze zbudowany, o złotej skórze Shaladoriańczyków - nie brązowej jak u długowiecznych Hayllańczyków ani jasnej jak u innych ras, ale złocistej, jakby ucałowanej promieniami słońca. Całości dopełniać powinny ciemnobrązowe włosy i brązowe oczy. Tyle że jego oczy miały, rzadki dla jego rasy, zielony kolor pochodzący zapewne od Shal, wielkiej królowej, która połączyła plemiona Shaladoru w jeden lud. Oczy Rejny. Tylko on z jej trzech synów odziedziczył takie oczy. Pragnął zniszczyć siebie, ale teraz, skoro nadal żył, bardziej chciał przeżyć. Słodka Ciemności, musi znaleźć jakiś sposób, który pozwoli mu przetrwać na tyle długo, by wrócić do domu, choćby tylko po to. żeby porozmawiać z Rejną i cofnąć tamte słowa. - 30 -
- Niewidzialny Pierścień Jaja i pyskówki. To jedyna broń, jakiej mógł użyć. Wyciśnie z siebie resztki fizycznych sił, ale musi przetrwać do chwili, kiedy znajdzie się w przedziale dla niewolników w Wozie, musi zmusić Gryzellę, by uwierzyła, że nadal jest mężczyzną, z którym trzeba się liczyć. Jeszcze przez chwilę musi ukrywać fakt, że jest tylko wrakiem człowieka. Uniósł trzęsące się ręce i przeczesał włosy. Były nieco potargane. ale odrobina Fachu mogła zmienić zwykłe rozczochranie w nieład, z jakim mężczyzna budzi się po gorącej nocy pełnej seksu. Wprawdzie Szara Pani była starą kobietą, ale on był wyszkolonym łóżkowym niewolnikiem i miał w zanadrzu parę sztuczek. Pozwolą mu ją skusić i rozproszyć jej uwagę, przeważą szalę na jego korzyść, póki nie zdoła określić, jak wielką kontrolę daje jej nad nim ten przeklęty Niewidzialny Pierścień. Zadrżał na samą myśl o skłanianiu Szarej Pani, by skorzystała z jego usług. Ale jeśli dzięki temu się odsłoni, może uda mu się wymknąć i polecieć na Wiatrach do Shaladoru. Strażnik bez ostrzeżenia otworzył drzwi i zatrzymał się nagle, nie mogąc ukryć zaskoczenia na widok zmiany, jaka zaszła w Jaredzie. Ten odwrócił się od lustra i uśmiechnął do niego. Zadowolony z efektu, podszedł do strażnika i wyciągnął ręce, jakby robił mu zaszczyt. - Jeśli zamierzasz mnie skuć, proszę bardzo. Szara Pani jest już pewnie gotowa do tanga. - Miał nadzieję, że strażnik weźmie pobrzmiewające w jego głosie wyczerpanie za znudzenie. - Nie wspominała o kajdanach - mruknął niechętnie. - Tak mi się właśnie wydawało. Mam wrażenie, że to bardzo dyskretna dama, a kajdany zwykle zwracają uwagę, szczególnie kiedy wydają takie rytmiczne dźwięki. Nie uważasz? Strażnik wyszczerzył ostrzegawczo zęby. - Nigdy nie nosiłem kajdan. - Niczego podobnego nie sugerowałem. - Jared zaczekał, aż obraza dotrze w pełni do strażnika, po czym wzruszył ramionami. - Ani tego, że ich potrzebujesz. Pomyślałem tylko, że skoro zarabiasz na życie, niewoląc ludzi, możesz znać kilka interesujących pozycji, nieczęsto spotykanych na dworach. A może nie. W końcu to trochę jak dosiadanie kobiety na sposób psa. Nie każdemu to pasuje. - 31 -
- Anne Bishop W oczach strażnika robłysła furia. - Wiesz, co mogę ci zrobić? - Wiem. Nic. - Jared wyszczerzył zęby i dodał łagodnie: Chodź. Spróbuj. Zobaczymy, czy ten pierścień naprawdę jest zdolny okiełznać Czerwony Kamień. - Jakiś problem? - Głos Gryzelli otrzeźwił ich obu niczym kubeł zimnej wody. Strażnik niechętnie wyszedł na korytarz. - Nie, pani. - Więc na co czekamy? Jared uśmiechnął się do strażnika, wiedząc, że to rozwścieczy go jeszcze bardziej, ponieważ nie mógł w żaden sposób zareagować. Czas odegrać ostatni akt. Matko Noc, nie pozwól, by ciało mnie teraz zawiodło. Ruszył przed siebie, zmuszając strażnika, by zszedł mu z drogi. Skłonił się Gryzelli, pilnując, by ukłon był dokładnie taki, jaki Protokół nakazywał złożyć wojownikowi z Czerwonym Kamieniem Królowej z Szarym Kamieniem. Oczywiście tylko wtedy gdy ten wojownik nie był niewolnikiem. Strażnik zawarczał. Gryzella popatrzyła na niego. Jared zauważył w jej szarych oczach coś na kształt cienia rozbawienia. Czyli gustuje w jajach i pyskówkach. Ciemności niech będą dzięki. Zebrał resztę sił fizycznych, usiłując sprawiać wrażenie zmysłowego mężczyzny, gotowego zadowolić swą panią, i wyciągnął prawą rękę, wierzchem dłoni do góry. Gryzella zawahała się na moment, po czym delikatnie położyła lewą dłoń na jego ręce, pozwalając wyprowadzić się z budynku. Powstrzymał uśmiech. Strażnik szedł teraz za nimi, rozzłoszczony i sfrustrowany niczym odtrącony szczeniak. Kiedy wynajęli wózek zaprzęgnięty w kuca i wyjechali z terenów targowych, było już zupełnie ciemno. Zamiast udać się bezpośrednio do oficjalnej sieci lądowiskowej, skręcili w boczną drogę, która wiła się wokół niskiego wzgórza o płaskim - 32 -
- Niewidzialny Pierścień wierzchołku. Wreszcie dotarli do stacji, skąd odjeżdżały Wozy, sterowane przez kierowców, którzy mogli jeździć na Wiatrach. - Zaczekaj z innymi - nakazała Gryzella, gdy Jared pomógł jej wysiąść z wózka. Nie spojrzała ani na niego, ani na strażnika, kiedy ruszyła do kasy. Jared przytrzymał się wózka, mając nadzieję, że strażnik nie zauważy, że ledwie trzyma się na nogach. Nie miał pojęcia, czy zdoła dotrzeć do Wozu. - Nie wiem, gdzie są inni - powiedział. - Tędy - warknął strażnik. Kiedy zmierzali w miejsce, gdzie jego partner pilnował pozostałych niewolników, Jared obejrzał się przez ramię i zobaczył, jak posłaniec podaje Gryzelli wiadomość. Chłopak natychmiast uciekł, nie czekając nawet na zwyczajowe wynagrodzenie. Taka nieruchoma. Taka milcząca. Taka szara. Nic się w niej nie zmieniło, więc nie rozumiał, dlaczego instynktownie otworzył pierwszą psychiczną barierę i wysłał delikatną psychiczną sondę Czerwonej mocy. Nawet gdyby wewnętrzne bariery Szarej Pani nie były silniejsze od jego, sonda, nie mogła odebrać choćby powierzchownych myśli - dzięki temu niewielka była szansa, że ją zauważy. Mogła natomiast odebrać emocje. Nie był przygotowany na uderzenie strachu, jakie przekazała sonda do jego umysłu. Coś się stało. Coś się zmieniło. Strachu nie było, kiedy tu jechali. Tego był pewien. Na ognie piekielne, przecież jej dotykał, siedział obok niej. Nawet ona nie mogłaby ukryć tak silnego uczucia podczas kontaktu fizycznego. Zatem to ta wiadomość. Wiado... Kiedy patrzył, jak Gryzella chowa ręce w rękawy sukni i wchodzi do kasy, jego siły wreszcie się wyczerpały. Wszystko zrobiło się dziwnie zamazane. Tak ciężko jest iść, choć kieruje nim ręka na ramieniu. Słowa znów zmieniły się w smugi, zmieszały się ze sobą i rozciągnęły, aż stały się językiem z koszmarów. Nagle znikąd pojawiły się jakieś postaci. Ktoś szarpnął go za ramię. Zatrzymał się. Wokół dziwacznych kształtów słów unosił się zapach jasnego jak krew strachu i lepkiego brązowego potu. - 33 -
- Anne Bishop Woda. Dlaczego tylko to jedno słowo nadal ma sens? - Pojedzie... Wozem na zachód? Zapewne powiedział to jeden ze strażników, ale nie miał pewności, ponieważ głos pojawiał się i znikał. - Kieruje się... na zachód terytorium... góry Tamanara. - Tak myślałem... sprowadziłem tu resztę. Tyle że znowu szli, ciągle szli. Strażnicy przeklinali pod nosem, a ich gniew ciął jak ostrze. Gdzie się podziały jego wewnętrzne bariery? Gdzie... Ktoś pociągnął go za ramię. - Sssiadaj. Nogi ugięły się pod nim. Szary głos. Słowo "woda". Kubek przy ustach. Woda obmywająca wargi. Nim przełknął, trzymał ją przez chwilę w ustach, smakując wilgoć. Potem spróbował chwycić kubek i wychylić go jednym haustem, ale ktoś mu go odebrał. - Powoli. Posłuchał. To było takie ważne, okazać posłuszeństwo, takie ważne, żeby ten kobiecy głos, który nie był szary, nie odebrał mu wody. Wreszcie dość. Jajaipskówki. To było też ważne, choć nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego. Przechylał się na boki. Woda rozpuściła jego kości. Nie miał pojęcia, że woda może zrobić coś takiego. Whisky tak, jeśli wypiło się jej dość, ale czysta woda? Kto by pomyślał. Potem roztapiał się i przechylał, roztapiał się i przechylał, i przechylał, i przechylał prosto w bezpieczną noc, prosto w słodką Ciemność.
- 34 -
- Niewidzialny Pierścień -
Cztery - Połknęła przynętę - zaraportował strażnik z Piątego Kręgu, ledwie panując nad swoim podnieceniem. Krelis rozparł się w fotelu, chowając dłonie pod blat biurka, żeby ukryć ich drżenie. Stworzone przez Dorotheę zaklęcie przymusu najwyraźniej zadziałało, co kazało mu z większym zaufaniem myśleć o innych zaklęciach, jakie dla niego przygotowała - choć oczywiście nigdy nie wątpił w zdolności Najwyższej Kapłanki. - Czy w Raej kupiła kogoś, kto może okazać się dla nas przydatny? - spytał, przyglądając się uważnie młodemu człowiekowi. Bardzo przypominał mu jego samego, wiele wieków temu. Strażnik przez chwilę stał z tępym wyrazem twarzy. Potem wyprężył się i wbił oczy w ścianę nad głową swojego Dowódcy. - Błagam o wybaczenie, Lordzie Krelisie, nie pomyślałem, żeby zażądać listy niewolników, których kupiła. - Lord Maryk również nie pomyślał, żeby wydać ci taki rozkaz - stwierdził spokojnie Krelis. Strażnik skrzywił się lekko, rozpoznając pułapkę. Krelis znał to uczucie rozdarcia między lojalnością a instynktem samozachowawczym. Jako dziecko kochał Olvana, który był łagodnym, choć stanowczym rodzicem oraz szanowanym nauczycielem i naukowcem. Jako młodzieniec desperacko pragnął uciec od skazy otaczającej przerażonego, starego człowieka, jakim stał się jego ojciec po tamtym pamiętnym dniu. Nikt nie musiał mu tłumaczyć, że im dłużej pozostanie z nim związany, tym większą nieufność okażą wpływowe królowe, kiedy nadejdzie czas podjęcia służby na ich dworach. Zmuszony do wyboru pomiędzy lojalnością a przetrwaniem wybrał to drugie. Z czasem odkrył, że lojalność dużo łatwiej kupić. Czekał teraz, żeby przekonać się, jakiego wyboru dokona młody strażnik - lojalność wobec Maryka, który był nie tylko arystokratą, ale i doświadczonym zastępcą Dowódcy, czy
- 35 -
- Anne Bishop przetrwanie, które z kolei wiązało się z pełnym oddaniem nowemu Dowódcy Straży. Wreszcie strażnik podjął decyzję. - Nie, panie, Lord Maryk nie wydał mi takiego rozkazu powiedział cicho. - To nieistotne - stwierdził Krelis, odprawiając go gestem. Lord Maryk ma pilniejsze sprawy na głowie. -Tak jest. Czy mam udać się do Racj po tę listę? - Tak. Kiedy wrócisz, Lord Maryk będzie tu czekać z niewolnikami. Zachowamy tych, którzy będą interesujący dla Najwyższej Kapłanki, a pozostałych odeślemy do Raej i sprzedamy w ostatnim dniu targu. Strażnik zasalutował elegancko i wyszedł. Krelis potarł rękami twarz. Maryk wróci o zmierzchu, po wykonaniu zadania. A wtedy, być może, będzie mógł się przespać.
- 36 -
- Niewidzialny Pierścień -
Pięć Zaburczało mu w brzuchu, miał wrażenie, że żołądek przymierza się do strawienia kręgosłupa. Zignorował to. Czuł ból mięśni, uporczywie domagających się rozciągnięcia. To również zignorował. Dopiero gwałtowna potrzeba oddania moczu zmusiła go do przerzucenia nóg przez brzeg wąskiego łóżka. Usiadł i spróbował sobie przypomnieć, co należy zrobić dalej. Potarł powieki, a gdy złapał już ostrość widzenia, jego wzrok spoczął na ciemnookim i ciemnowłosym chłopaku, siedzącym ze skrzyżowanymi nogami obok łóżka. - Davin? - spytał ochryple. Wiedział, że to pytanie nie ma sensu, jeszcze zanim twarz chłopaka przybrała czujny wyraz. Jego najmłodszy brat miałby teraz dziewiętnaście lat. Na pewno nie był to już wesoły i beztroski dziesięciolatek, który żegnał się z nim, kiedy on szedł zniszczyć sobie życie. - Nazywam się Tomas - powiedział chłopak. - Nie ma tu żadnego Davina. Ciemności niech będą za to dzięki. W zapachu psychicznym chłopca było coś dziwnego, ale oszołomienie nie pozwalało Jaredowi zorientować się, co konkretnie. - Gdzie...? - Jesteśmy w kwaterach dla służby. Jared potrząsnął głową i spróbował jeszcze raz. - Gdzie... - Nie znam nazwy tego terytorium... - Gdzie jest cholerny nocnik? - Och! - Tomas wskazał drzwi. - Tam. Pomimo dokuczliwego parcia na pęcherz Jared zawahał się. Ocknął się już na tyle, by się zorientować, że jest nagi, a jego lędźwie zakrywa tylko pogniecione prześcieradło. Tomas uśmiechnął się szeroko.
- 37 -
- Anne Bishop - Wszyscy są na zewnątrz, a paniom nie przeszkadza, jak pokazujesz klejnoty innym mężczyznom. - Podrapał się po głowie. - Zresztą mężczyznom też to nie przeszkadza. - Czasami przeszkadza - mruknął Jared, wspominając krwawe konfrontacje, jakie zdarzały się między niewolnikami dla przyjemności, gdy czyjeś nerwy wreszcie nie wytrzymały. Czasami bardzo przeszkadza. Uśmiech Tomasa zniknął. Wyraźnie zbladł, szybko wstał i ruszył do drzwi. Jego gwałtowne ruchy i strach, który pojawił się w ciemnych oczach, powiedziały Jaredowi więcej niż żółknące już siniaki na ramionach czy stare blizny na chudych jak patyki nogach, wystających z krótkich, podartych spodni. Nagle zrozumiał, co było dziwne w zapachu psychicznym tego chłopca. Tomas był pół-Krwawym. Pół-Krwawi, którzy mieli zbyt wielką moc, by pozostać plebejuszami, ale nie dość dużą, by zaliczać się do Krwawych, stawali się wyrzutkami, którymi gardziły obie społeczności. Jeśli Krwawy rodzic uznał, że dziecko ma potencjał, wychowywano je na służącego, a jeśli miało szczęście, w przyszłości mogło zostać choćby naczelnikiem wioski plebejuszy. Jednak najczęściej półKrwawi zostawali niewolnikami, przeznaczonymi do opieki nad zniewolonymi Krwawymi i często byli przez nich wykorzystywani. Gdyż czasami nie ma osób bardziej okrutnych niż te, które same doświadczają okrucieństwa. Klnąc po cichu, Jared ruszył za Tomascm. W łazience zobaczył dwa sedesy, trzy umywalki i dwie wanny. Nie było przepierzeń, które zapewniłyby choć iluzję prywatności, ale przynajmniej sedesy stały o klasę wyżej niż cuchnące wychodki. Z westchnieniem ulgi Jared odlał się, próbując ignorować stojącego obok chłopaka. Tomas najwyraźniej nauczył się strachu w kwaterach nie wolników, ale był zbyt bezpośredni, by zrozumieć takie, co to ostrożność. - Nie nosisz pierścienia - szepnął. - Jest niewidzialny - odparł krótko Jared, mając nadzieję, że to wystarczy. - Zostaniesz wychłostany, jak zorientują się, że ukrywasz pierścień osłoną i udajesz, że nie jesteś niewolnikiem. - 38 -
- Niewidzialny Pierścień Jared zacisnął zęby, słysząc szczerą troskę w głosie chłopaka, i pociągnął za łańcuszek, żeby spłukać toaletę. - To nic jest osłona wzrokowa. Pierścień jest niewidzialny. - Widzę. Jak właściwie miał wyjaśnić coś, czego sam nie rozumiał? - To jest Niewidzialny Pierścień. Jak Pierścień Posłuszeństwa, tylko silniejszy. Tomas otworzył szeroko oczy. - Musisz nosić coś silniejszego niż Pierścień Posłuszeństwa? Jenteś niebezpieczny? - Tak podejrzewam. - Równie niebezpieczny jak Sadysta? Jared już miał powiedzieć coś uspokajającego, ale nagle zorientował się, że na twarzy chłopaka nie ma strachu, lecz podniecenie. Cóż, arystokraci mieli wiele powodów, by obawiać się Daemona Sadiego, w przeciwieństwie do młodych półKrwawych. - To on mnie wszystkiego nauczył - powiedział z powagą. Tomas patrzył na niego przez chwilę, a jego usta bezgłośnie wypowiedziały: "och". Najwyraźniej Jared nie mógłby przedstawić lepszych referencji, gdyby chciał przekonać chłopaka, że jest „bezpiecznym" mężczyzną. Uśmiech, który był widocznie naturalnym wyrazem twarzy Tomasa, znów wypłynął na jego usta. - Pewnie chcesz się wykąpać. Mamy gorącą wodę i w ogóle. Kiedy Jared obserwował, jak chłopak krząta się po łazience, szykując mu kąpiel, wreszcie dotarło do niego w pełni, gdzie się znajduje. Podszedł do wanny, która była już w połowie wypełniona ciepłą, parującą wodą. - Dlaczego jesteśmy w kwaterach dla służby? - Ponieważ pani rzuciła okiem na kwatery niewolników i dostała zimnego ataku. Jared podrapał się w tył głowy. Na ognie piekielne, z chęcią się wykąpie. - Jak się dostaje zimnego ataku? Tomas pociągnął się za ucho i zmarszczył nos. - Chyba tak, jak zrobiła to pani. No proszę. To wiele wyjaśniało. - 39 -
- Anne Bishop Tomas skupił się na wannie. - Wchodź - polecił, kiwając na Jareda trzymaną w ręce gąbką. - Tak jest - powiedział potulnie Jared. Tomas zawachał się, jakby chciał się upewnić, czy mężczyzna, któremu właśnie wydał polecenie, naprawdę się z nim droczy. Potem uśmiechnął się zanurzył gąbkę w wodzie. Jared usiadł w wannie, zamknął oczy i jęknął z rozkoszy. Po kilku minutach otworzył jedno oko i popatrzył na klęczącego przy wannie chłopaka. - Co zaszło? - Na początkowo oberżysta był zadowolony, że zatrzymała się u niego królowa, choć ro była Szara Pani. Powiedział, że jego służący zaprowadzą niewolników do kwatery, ale uparła się, by je obejrzeć, nim pójdzie do swojego pokoju. No to pokazał jej kwatery niewolników, a ona powiedziała, że nie są odpowiednie. - Były aż takie złe? - spytał Jared, Niewolnicy dla przyjemności zwykle mieszkali razem w wygodnej "stajni" albo w małych pokojach przylegających do sypialni dam, żeby byli pod ręką, gdyby któraś zapragnęła sobie ulżyć. Ponieważ trzymano ich w izolacji od wszystkich prócz dworu i siebie nawzajem, Jared tak naprawdę nie miał pojęcia, jak wyglądają normalne kwatery dla niewolników. Tomas wzruszył ramionami. - Nie, zwyczajne, choć sracz okropnie śmierdział. Ale pani powiedziała, że nie zamierza dopuścić, by połowa jej niewolników przeziębiła się, śpiąc bez koców, za kratami i w dodatku przy nieszczelnych okiennicach. Choć każdy przecież wie, że kwatery niewolników muszą być przewiewne, bo od smrodu choruje się bardziej niż od świeżego powietrza. No a oberżysta popatrzył na Therę i Polli i odparł, że jak pani poluzuje trochę pierścienie, mężczyźni dopilnują, żeby kobietom było ciepło, i sami tak się rozpalą, że nie poczują zimna. Pani to tylko popatrzyła wtedy na oberżystę takim wzrokiem, że zaczął się pocić, i powiedziała, spokojnie, jakby prosiła o herbatę: „Widziałeś kiedyś, co się dzieje z klejnotami mężczyzny, jeśli zamarzną tak bardzo, że rozbiją się, jeśli trącić je choć palcem?". Widać było, że jej nie wierzy, ale i tak się spocił. Potem z podbródka skapnęła mu kropla potu i zamarzła, nim spadła na - 40 -
- Niewidzialny Pierścień ziemię. Mówię ci, odbiła się od niej jak kawałek gradu. A Szara Pani dalej nie spuszczała z niego wzroku. Myślałem, że się zesra w spodnie. Doświadczywszy na własnej skórze tego twardego, szarego spojrzeni, Jared rozumiał dobrze, jak musiał się czuć oberżysta. - No i zaraz potem zaproponował te kwatery - ciągnął Tomas, podając Jaredowi mydło. - Thera i Polli przygotowały ci łóżko, a Randolf i Brock cię tam zanieśli. Pani kręciła się przy tobie przez chwilę i mruczała coś pod nosem, że nie wiadomo, czy uszkodzenia są trwałe. Potem zaaprobowała jedzenie, które przynieśli służący, i wróciła do gospody. Pani kręciła się przy tobie. Jared namydlił gąbkę i zaczął się myć. W sumie miało to swój sens. Pokryci bliznami niewolnicy dla przyjemności mieli mniejszą wartość - chyba że czarownicę podniecał widok śladów zadanych cierpień - a mężczyzna podczas rekonwalescencji nie przynosi pożytku. Jednak coś w głosie Tomasa powiedziało mu, że inni, choć jeszcze nie wiedzieli o Niewidzialnym Pierścieniu, zorientowali się, że pani uważa go za kogoś odmiennego od nich, i nie byli pewni, co o tym sądzić... co sądzić o nim. Sam też nie wiedział, co o tym myśleć. - Oczywiście Blaed będzie zadowolony, jak się dowie, że jesteś niewolnikiem dla przyjemności - powiedział Tomas. - Thera tak go wykończyła, że pewnie w najbliższym czasie nie chce stawiać swojego. Martwił się, że pani będzie chciała, żeby ją obsłużyć, a on ma jeszcze niewielkie doświadczenie. W każdym razie nie takie jak ty, skoro szkolił cię sam Sadysta. Jared ugryzł się w język i skupił się na myciu nóg. Tomas zmarszczył brwi. - No bo ty nie musisz mieć twardego, no nie? Mówią, że Sadysta iugdy nie ma, a jest najlepszy. Cóż, istniało wiele rzeczy, o których lepiej było nie wspominać. Jared ponownie namydlił gąbkę i zaczął myć ramiona i piersi. Nie chciał teraz rozmawiać o Sadim ani myśleć o obsługiwaniu Szarej Pani. - Dlaczego Thera przywaliła Blaedowi? Tomas pokręcił głową. W jego głosie pobrzmiewał ostrożny podziw. - 41 -
- Anne Bishop - Ta Thera. Kiedy się wkurzy, patrzy tak, że włosy na jajach stają ci dęba. Jared zamarł z gąbką w ręku. - To dość obrazowe określenie - wykrztusił wreszcie. Tomas pociągnął gąbkę w swoją stronę. - Umyję ci plecy. - Nie! Nie potrzebował usług tego chłopaka. Poza tym, wiedząc aż nazbyt dobrze, jak to jest być zdanym na łaskę cudzych zachcianek, nie chciał żeby ktoś czuł się tak z jego powodu. - Będę uważał - zapewnił cicho Tomas. Jared puścił gąbkę, zdezorientowany współczuciem chłopaka. Zapomniał o śladach po chłoście. Ponieważ nie czuł bólu, kiedy Tomas mył mu plecy, delikatnie pomacał pręgi na brzuchu. Trochę szczypały, ale dało się wytrzymać. - Nie wiem, co zrobiła pani, ale ładnie się goi - powiedział Tomas. - Nie będzie blizn. Serce go zabolało na to wesołe zapewnienie chłopaka. Zbyt wprawne, jak na kogoś tak młodego. Dzieciak pociesza dorosłego mężczyznę, że nie będzie miał blizn, choć jego własne ciało wygląda jak pobojowisko. Tomas zasługiwał na coś więcej niż takie życie. No ale przecież wszyscy niewolnicy zasługiwali na coś więcej. - Opowiedz mi o Therze i Blaedzie - poprosił, żeby odgonić złe myśli. - No wiesz, żadne łóżko nie było jeszcze zaścielone, choć na materacach leżała czysta pościel. Thera zajęła się tym od razu, ponieważ Cathryn... - Cathryn? Myślałem, że ta druga nazywa się Poili. - Pani kupiła trzy kobiety - wyjaśnił cierpliwie Tomas. - Terę, Poili i Cathryn. Thera to złamana Czarna Wdowa. Straciła Kamienie, ale na pewno nie temperament. Poili też została złamana. Chyba ma nie po kolei w głowie. A Cathryn to Krwawa, ale za młoda na rodzenie dzieci. Jared zacisnął zęby. Zrobiło mu się niedobrze na samą myśl o Krwawej kobiecie, którą jakiś arystokrata potraktuje jak klacz rozpłodową, jak tylko dorośnie na tyle, by wydawać na świat zdrowe potomstwo. Och, nie łamano takich kobiet, choć coraz - 42 -
- Niewidzialny Pierścień częściej łamano silne czarownice, ale to dlatego, że nie miały dość mocy na coś więcej niż podstawy Fachu, a tylko niezłamane kobiety mogły urodzić więcej niż jedno dziecko. - Ile lat ma Cathryn? - Jest mała. Może dziewięć. Chcesz usłyszeć o Blaedzie czy nie? Z sykiem wypuścił powietrze przez zęby. - Chce. - No więc Thera zaczęła ścielić łóżka. Polli też, ale ruszała się powoli,jakby ją co bolało. Więc Blaed podszedł i coś do niej powiedział, a ona zaraz skoczyła, oparła się o ścianę i zaczęła wrzeszczeć, że nie będzie rozkładać nóg, że to jej księżycowy czas i nie musi wtedy tego robić. Nim Blaed zdążył coś powiedzieć. Thera złapała jabłko z misy, którą przynieśli służący, i rzuciła w niego z całej siły. Blaed ma dobry refleks. Nie zdążył się uchylić, ale odwrócił się i trafiła go w biodro, zamiast w jaja. No więc Poili wrzeszczała, Cathryn płakała, bo się go przestraszyła. Thera krzyczała na Blaeda, Blaed ruszył na nią, kiedy sięgnęła po następne jabłko, a Randolf i Brock próbowali ich rozdzielić, nim zrobi się naprawdę paskudnie. No i wtedy otworzyły się drzwi i stanęła w nich Szara Pani. Mężczyźni zamarli, a ja uciszyłem Cathryn i tylko Poili dalej zawodziła o tym, że to jej księżycowy czas - na ognie piekielne, nawet ja widziałem, źe nie o to chodzi - a Thera wykrzykiwała coś o bezdusznych fiutach, którzy nie potrafią utrzymać zapiętych spodi, i ściskała jabłko tak mocno, że zgniotła je w dłoni. Tomas poderwał się z ziemi. - Namydl sobie włosy, przyniosę czystej wody. żeby cię spłukać. Jared posłusznie namydlił włosy, mrucząc pod nosem coś o chłopcach, którzy za bardzo się rządzą. Jedyną odpowiedzią był kubeł wody, wylany mu znienacka na głowę. Plując, wyszedł z wanny i wyrwał Tomasowi ręcznik. - Jak nie skończysz opowiadać, uduszę cię.
- 43 -
- Anne Bishop Tomas, obecnie już pewny, że może ignorować podobne uwagi, uśmiechnął się, złapał drugi ręcznik i ostrożnie wytarł Jaredowi plecy. - Okazało się, że Blaed tylko chciał pomóc Polli. Zauważył, że cos ją boli, i uznał, że nie da rady sama podnieść materaca, żeby zawinąć pod spód prześcieradło. Kiedy wyjaśniał to pani, był tak przestraszony, że myślałem, że zaraz zemdleje. Pani zaraz przygotowała napar, żeby uspokoić Polli, a potem popatrzyła na Therę i powiedziała: „Grzeczność należy nagradzać, nie karać”. Na koniec zwróciła się do Blaeda i powiedziała: „Pamiętaj, że nie wszystkie blizny są widoczne”. Potem wyszła, a my zjedliśmy kolację i wykąpaliśmy się. Żaden mężczyzna nie chciał się zbliżyć do Poili, na wypadek gdyby miała dostać kolejnego ataku. Nie chcieli się też zbliżyć do Thery, więc kobiety, ty i ja zostaliśmy po jednej stronie pokoju, a mężczyźni po drugiej. - Tomas popatrzył na Jareda i pokręcił głową. - A ty wszystko przespałeś. Prawdę powiedziawszy, przespałeś cały wczorajszy dzień. Chodź, zostawili ci trochę jedzenia. Zaniepokojony Jared w milczeniu wrócił za Tomasem do pokoju. Czy Szara Pani miała na myśli ślady od bata, kiedy mówiła o trwałych uszkodzeniach? Czy może wyczuła w nim pustkę? Teraz, kiedy nie cierpiał już fizycznie i odpoczął, głęboko odczuwał stratę tego, co zabrał ze sobą dziki nieznajomy. Wiedział z absolutną pewnością, że bez tego czegoś nie ma szans uwolnić się spod władzy Niewidzialnego Pierścienia. - Nadal źle się czujesz? - spytał Tomas. Jared pokręcił głową i usiadł przy stole. Stał na nim przykryty półmisek, a obok talerz z kromką chleba, filiżanka i mały dzbanek kawy. Kto rzucił rozgrzewające zaklęcie na półmisek i dzbanek z kawą? Polli, której, z tego co słyszał, zniszczono nie tylko wewnętrzną sieć, ale i ducha? Wybuchowa Thera? Obie na pewno miały dość mocy na takie podstawowe zaklęcie. Kiedy jednak dotknął półmiska, wiedział od razu, że to żadna z nich. Przesunął palcem po jego brzegu i odszukał miejsce, w którym go dotknęła, wyczuł cień iskier mocy, użytej przez nią do zaklęcia. - 44 -
- Niewidzialny Pierścień Ten jej gest wskazywał na troskę. I nie miał najmniejszego sensu. - Lepiej coś zjedz - poradził Tomas, nalewając mu kawy. Niedługo wyruszamy. Jared wziął widelec i zaczął jeść, napominając samego siebie przy każdym kęsie, żeby robić to powoli. Nie stać go było teraz na to, żeby żołądek zwrócił wszystko przez szybkie i zachłanne połykanie kolejnych kęsów. Szczególnie że nie wiedział, kiedy znów będzie miał okazję się najeść. Kiedy się posilał, Tomas opowiadał mu o innych niewolnikach. Poza Therą, Poili i małą Cathryn było tu dziewięciu mężczyzn, wliczając w to Tomasa i jego samego. Blaed - niewolnik dla przyjemności, Thayne, Brock i Randolf - niegdyś strażnicy, złamany mężczyzna o imieniu Garth. a także Eryk i Corry chłopcy mniej więcej w wieku Tomasa. Słuchając jednym uchem paplaniny chłopaka, Jared sięgnął po posmarowaną masłem grubą kromkę chleba. Dlaczego Szara Pani kupiła właśnie tych niewolników? Rozumiał cel nabycia czterech zdrowych mężczyzn, ale jaki może mieć pożytek ze złamanego mężczyzny? Albo ze złamanych czarownic, które zapewne zostały wystawione na sprzedaż, ponieważ zrobiły się rozchwiane emocjonalnie albo były bezpłodne? I po co kupować czwórkę dzieci? I wojownika, który zabił królową, swoją właścicielkę? - Nie słuchasz - powiedział Tomas oskarżycielskim tonem. Pamiętając dobrze swoich młodszych braci, Jared wolał nie kłamać. Wskazał półmisek widelcem i spróbował zmienić temat. - Co to jest? Tomas dąsał się przez chwilę. - Ziemniaki i jajka, i mięso. Pani kupiła zapasy oraz dużą patelnię, i dziś rano uczyła Therę, Poili i Cathryn, jak to przyrządzać. Chleb utknął Jaredowi w gardle. Popił go haustem kawy. - Szara Pani gotowała? Tomas wyszczerzył zęby. - Myślałem, że oberżysta umrze ze wstydu, kiedy stała nad patelnią, jakby to, co podaje w gospodzie, nie było dość dobre. - 45 -
- Anne Bishop Dlatego wszyscy dostaliśmy dziś rano kawę i chleb z masłem. Pani wyjaśniła, że chce nauczyć swoje kobiety przyrządzać tę potrawę, nim tutejszy kucharz przyszykuje jej posiłek, ale będzie lepiej, jak na wszelki wypadek podadzą nam kawę i chleb, żebyśmy zjedli coś porządnego. - Ale to jest dobre - stwierdził Jared, nabierając kolejny kęs. Ciemne oczy Tomasa zabłysły. - Pewnie lepsze niż to, co dostała pani. Jared zmarszczył brwi. - Po co kupiła zapasy? Dokąd jedziemy? Tomas przewrócił oczami. - Właśnie miałem ci powiedzieć, że kupiła też stary Wóz domokrążcy I konie, ponieważ jedziemy na przełaj na jej terytorium i nie możemy po drodze liczyć na gospody. - A dlaczego nie do najbliższej wioski, gdzie jest stacja Wozów! - spytał Jared, nadal marszcząc brwi, - Po co ryzykować napaść ze strony rozbójników? Tomas drgnął, jakby dostał w twarz. Nie patrzył na Jareda. Jared zadławił się ostatnim kęsem. Czy to dlatego niewolnicy, którzy trafili na terytorium Gryzelli, nigdy nie wracali? Ponieważ nigdy nie docierali do celu? Wprawdzie rozbójnikami zostawali tylko mężczyźni, ale mogli mieć strzeżone obozy, w których przetrzymali kobiety. Nie będą mieli pożytku z niewolników mężczyzn, ale złamane czarownice, które potrafią gotować, to inna sprawa. Albo takie, którym można podać afrodyzjak i ujeżdżać je przez całą noc, póki narkotyk nie przestanie działać. Albo młoda Krwawa, która będzie mogła rodzić dzieci dominującemu mężczyźnie. Albo inteligentny młody pół-Krwawy, który tak bardzo stara się być usłużny. Czy Gryzella jeździła na targi, żeby potem odsprzedać niewolników rozbójnikom, którzy ukrywali się w górach Tamanara i nie śmieli się zbliżyć do Raej, ponieważ zapewne sami trafiliby do zagród? Rozbolał go żołądek. Zamknął oczy, odetchnął głęboko i spróbował się uspokoić. Co mógł zrobić? Stawić czoła Królowej z Szarym Kamieniem? Jeśli uwolni moc Szarego, zniszczy go zupełnie. Chociaż może lepsze to, niż poznać moc Niewidzialnego - 46 -
- Niewidzialny Pierścień Pierścienia? Moc Kamieni rozumiał, natomiast moc rzeczy, której nie widział, nie mógł dotknąć, nie czuł... Otworzyły się drzwi. - Dobrze, że się obudziłeś - z rozmyślania wyrwał go kobiecy glos. - Przynajmniej nie będziemy musieli cię zanosić do Wozu i kłaść na stosie bagaży. Jared poderwał się, przewracając krzesło. Serce waliło mu w piersi. To nie ona, pomyślał, patrząc na stojącą w progu zaskoczoną, ciemnowłosą, zielonooką kobietę. To nie ona. - A może byłoby lepiej, gdybyśmy musieli cię rzucić na kupę bagażu? - mruknęła po chwili milczenia. Następnie zmierzyła go od stóp do głów ostrym wzrokiem, który wyraźnie dawał do zrozumienia, że już i tak za dużo tu się kręci kłopotliwych mężczyzn i że on z pewnością będzie tylko kolejnym utrapieniem. - Lepiej racz się tam udać. Jest gotowa do drogi, a przecież nie możemy dopuścić, żeby taki cenny dyndas został zaciągnięty na miejsce jak uparty szczeniak, no nie? Ogarnął go gniew, ale nie było w nim żaru. Zupełnie jakby we krwi zamiast ognia miał popiół. Niepokoiła go też własna reakcja na obecność czarownicy, wszystko jedno, złamanej czy nie. Poczuł w ustach gorzki smak i zaczął się trząść. Kobieta podeszła bliżej, wyciągnęła rękę. - Będziesz rzygał? Jared cofnął się, unikając jej dotyku. - Nic mu nie było, póki nie przyszłaś - powiedział oskarżycielskim tonem Tomas. Jej oczy zmieniły się w zielone kawałki lodu. - Uważaj, mały - powiedziała okropnym, opanowanym głosem, po czym odwróciła się i wyszła. - Będziesz rzygał? - spytał niespokojnie Tomas. - Mam powiedzieć pani, że musisz jechać na Wozie? Jared nadal się trząsł. Kiedy Tomas chciał ruszyć do drzwi, ten zdołał go złapać za ramię. - Nie - powiedział z wysiłkiem. - Wolę... wolę iść. - Odetchnął głęboko. I jeszcze raz. - To była Thera? Tomas westchnął. - To była Thera, - 47 -
- Anne Bishop Opierając się na ramieniu Tomasa, żeby się nie zataczać, Jared wyszedł z kwatery i przyłączył się do grupy czujnych niewolników, zdążających za Wozem. Thera, sama o tym nie wiedząc, wyświadczyła mu przysługę. Przynajmniej rozumiał teraz, co się stało. Wciąż był mężczyzną. Wciąż nosił Czerwony Kamień. Wciąż potrafił używać Fachu. To, co stracił, kiedy dziki nieznajomy odszedł, to ogień i pasja, które czyniły z mężczyzny wojownika noszącego Kamienie.
- 48 -
- Niewidzialny Pierścień -
Sześć Krelis nie patrzył na Dorotheę SaDiablo, ale i nie odwracał wzroku. Pierwsze uznane zostałoby za wyzwanie, drugie - za niewdzięczność. Każdy taki błąd mógł kosztować wolność lub męskość. Więc zamiast na nią. patrzył na rozczochranego młodego wojownika leżącego na szezlongu obok Najwyższej Kapłanki Hayll. To nie jest niewolnik dla przyjemności, uznał, przyglądając się jego spuchniętym od pocałunków ustom. To pewnie jeden z jej chłopczyków do zabawy, może nawet młody arystokrata z jednej ze Stu Rodzin, który otrzymał zaszczyt służenia na dworze Dorothei. Zresztą to bez znaczenia czy to niewolnik, czy nie. Tyle że jeśli nie, pozycja towarzyska nie pozwala nadmiernie maltretować go fizycznie i nadal był uważany za mężczyznę. Niewolników dla przyjemności uważało się za kastratów z jajami. Przynajmniej niektórych. Dorothea obdarzyła młodego wojownika jeszcze jednym dławiącym pocałunkiem, po czym podniosła się leniwie s szezlonga. - Połknęła przynętę? - spytała, zapinając suknię i wygładzając materiał na twardych, małych piersiach. Krelis odetchnął, żeby się uspokoić. - Tak, kapłanko, ale... Przerwała mu gwałtownym gestem dłoni. Twarz Krelisa skamieniała, kiedy wojownik rzucił mu wyzywający uśmieszek. Rozumiał, że młodzieniec musi jakoś okazać swą chwilową wyższość, niemniej jednak Dowódca Straży zajmował na dworze pozycję dominującego wojownika i każde podważenie jego autorytetu doprowadziłoby do działań, w wyniku których pani mogłaby zostać narażona na niebezpieczeństwo. Żółty Kamień młodzieńca nie był żadnym przeciwnikiem dla jego Szafirowego, a sama różnica w randze Kamieni skłaniała do udzielenia nowej zabawce Dorothei lekcji dyscypliny, Natomiast jeśli chodzi o różnicę w pozycji społecznej... Jeśli młody wojownik faktycznie jest arystokratą z jednej ze Stu Rodzin, a nie z jakieś - 49 -
- Anne Bishop pobocznej gałęzi, wywiąże się spór, który może doprowadzić do dymisji Krelisa... albo gorzej. Wiedział jednak, że Dorothea nie przeoczy ani nie zignoruje milczącego konfliktu między dwoma służącymi jej mężczyznami. Istotnie, obejrzała się przez ramię i obdarzyła młodzieńca przewrót nym uśmiechem. - To nie potrwa długo, kochanie - zamruczała uwodzicielsko. Może się teraz zabawisz ze sobą? Chcę, żebyś był gotowy, kiedy wrócę. Niepokój w oczach młodzieńca nie przyniósł Krelisowi satysfakcji. Obaj doskonale wiedzieli, że taka uwaga, wypowiedziana przy innym mężczyźnie, to kara, bardziej upokarzająca niż kara fizyczna, którą mógł by mu wymierzyć Krelis. Obaj wiedzieli, że wojownik jest cenniejszy dla dworu niż przystojny młodzieniec, którego bez trudu można zastąpić. I obaj wiedzieli, co się stanie, jeśli młodzieniec nie będzie gotów zadowolić Dorothei, kiedy ta do niego wróci. Krelis zaczął się odwracać, ale Dorothea nie ruszyła się z miejsca. Nadal patrzyła na młodego wojownika, aż jego oczy napełniły się łzami, a ciało zaczęło drżeć. Przełknął z trudem, rozpiął spodnie i włożył rękę w rozporek. Zadowolona, wyprowadziła Krelisa z bawialni i ruszyła powoli w kierunku innego skrzydła rezydencji SaDiablo. - A więc suka połknęła przynętę - powiedziała. - Tak, kapłanko. -Ale? Krelisowi zaschło w ustach. Poczuł, jak poci się pod pachami. - Zniknęła. Wykupiła przejazd na najbardziej na zachód wysuniętą stację, na jaką można dotrzeć Wozem z Raej, ale kiedy Wóz dotarł na miejsce, był parę godzin opóźniony, a w środku siedzieli tylko kierujący. Żaden nie potrafił powiedzieć, co robili przez te brakujące godziny, ani co się stało z Szarą Panią i niewolnikami, których kupiła na targu, - Rozumiem - powiedziała Dorothea. - Czy przekroczyła góry Tamanara? - Nie, kapłanko. - Jesteś pewien? Nie był pewien, ale nie zamierzał się do tego przyznawać. - 50 -
- Niewidzialny Pierścień - Znajdziemy ją, kapłanko. Wkrótce będę znał miejsce jej pobytu. Dorothea przez chwilę nic nie mówiła. Potem, z cieniem odrazy, spytała: - Od swojego pupilka? - Tak, kapłanko. Niewolnicy przezywani pupilkami byli użyteczni, szczególnie jeśli chodzi o szpiegowanie innych niewolników. Wykorzystując swój status Dowódcy Straży Dorothei, Krelis udał się do Raej na początku targu, obejrzał wystawianych niewolników i znalazł takiego, który gotów byt objąć rolę pupilka w zamian za przywileje obiecywane przez Hayll. Dorothea nie odnosiła się entuzjastycznie do tego planu, ale przygotowała zaklęcia, o które poprosił. Dzięki nim pupilek miał się znaleźć wśród niewolników zakupionych przez Szarą Panią w Raej. Hayll dzieliła długa droga od gór Tamanara, ale leżące tam terytoria znajdowały się w cieniu Hayll i nie zapewniały bezpieczeństwa. Pełno tam było band rozbójników, którzy bez wahania gotowi byli rozpocząć obławę na królową, gdyby oferowano im dość złotych marek i obietnicę, że nikt nie będzie ich ścigać. Wystarczy więc, by pupilek dał im znać, a dorwą tę Szarą sukę. Nie zatrzymując się ani na chwilę, Dorothea zaczekała, aż cisza stanie się niezręczna. Wreszcie się odezwała. - Nadal masz mój prezent? Krelis zadrżał na wspomnienie białego pióra. - Tak, kapłanko. - To była zawsze przebiegła suka - stwierdziła cicho Dorothea. - Pewnie się spodziewała zasadzki na stacji, ponieważ tam właśnie przeprowadzono poprzedni atak. Czy na którejś stacji czekała na nią eskorta? - Tak. Została wyeliminowana. - Dobrze. To znaczy, że zamierzała jechać na Wiatrach, a jej plany zmieniło coś nieoczekiwanego. Czyli zapewne jej dwór właśnie zaczyna sobie uświadamiać, że coś poszło nie tak. -Mogła wysłać eskortę na stację dla odwrócenia uwagi. - 51 -
- Anne Bishop - Nie posłałaby ich na śmierć. Gryzella nie jest aż tak praktyczna. W przeciwieństwie do ciebie? - pomyślał Krelis, po czym szybko ukrył tę myśl. - Jeśli wykupi przejazd innym Wozem... - W górach Tamanara nie ma wielu przełęczy. Będzie musiała dotrzeć na stację w pobliżu którejś z nich i odbyć lądem przynajmniej część podróży, bez względu na to, co zamierza. Może przebyć góry na Wiatrach. Dorothea pokręciła głową. - Pokrzyżowałaby w ten sposób szyki równie mocno sobie, jak mnie. Istnieje pewien rodzaj zaklęcia, które działa na Wiatrach jak bariera. Uniemożliwia dostanie się w ten sposób na jej terytorium. Każdy, kto chce odwiedzić Dena Nehele. musi przejść którąś z przełęczy. Wygładziła kok upięty na karku. - Dowiedz się, jakich niewolników kupiła. Jeśli któryś pochodzi z ważnej rodziny, może próbować prosić o pomoc jego krewnych. Krelis z ulgą rozluźnił ramiona. Przynajmniej to zrobił dobrze. - Już posłaliśmy kogoś do Raej po listę, kapłanko. Dorothea rzuciła mu uśmiech pełen aprobaty. -Jestem przekonana, że kiedy ją dostaniesz, będziesz w stanie poprawić błędy w ocenie. Krelis nic zareagował na ukrytą w tych słowach groźbę. Uśmiech Dorothei był zagadkowy. Nie potrafił powiedzieć, czy wyrażał akceptację, czy niezadowolenie. Wreszcie zatrzymali się przed drzwiami zapieczętowanymi Czerwonym. - Ponieważ masz trochę czasu, póki czekasz na wiadomość od swojego pupilka, chciałabym cię prosić o przysługę - zamruczała uwodzicielsko. - Czego tylko sobie życzysz, kapłanko - powiedział szybko Krelis. Kiedy Dorothea otwierała drzwi i zapraszała go gestem do środka, w jej złocistych oczach pojawił się złośliwy błysk. - 52 -
- Niewidzialny Pierścień Wszedł pierwszy. W ciemnym pokoju tak bardzo śmierdziało potem ? strachem, że psychiczny zapach kobiety był prawie niewyczuwalny. Przez drzwi wpadało dość światła, by mógł stwierdzić, że jest w sypialni, ale łoże znajdowało się w cieniu i nie widział, kto na nim leży. Dorothea uniosła rękę. Na nocnych stolikach zapłonęły świece, wypełniając pokój miękkim światłem. Nie ruszając się z progu, nakazała Krelsowi podejść do łoża. Leżała na nim młoda hayllańska czarownica, przywiązana za ręce i nogi. Na widok Krelisa zaczęła wierzgać nogami, usiłując uwolnić kostki z skórzanych więzów. Ponieważ była zakneblowana, nie mogła krzyczeć. Chwilę zajęło Krelisowi otrząśnięcie się z tego ewidentnego, choć wymuszonego, zaproszenia do łoża. Rozpoznał ją. Nie pamiętał jej imienia, ale widział ją ze dwa razy kilka lat temu, kiedy zalecał się do niej jego kuzyn ze strony matki. Zaloty zakończyły się niespodziewanie szybko, a kuzyn powiedział potem tylko, że nie skierował ich ku właściwej osobie. Jednak pewnej nocy, przy dwóch butelkach brandy, kuzyn powiedział coś jeszcze. Ponieważ nie miało to nic wspólnego ani z nim, ani z jego rodziną, Krelis nie słuchał zbyt uważnie. Teraz tego żałował. Nie mógł sobie przypomnieć, co takiego kuzyn o niej powiedział. - Znasz ją? - spytała niebezpiecznym tonem Dorothea. Krelis poczuł, jak wzdłuż kręgosłupa płynie mu strużka potu. - Widziałem ją już, kapłanko, ale nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni. To, Ciemności niech będą dzięki, akurat była prawda. Dorothea kiwnęła głową, jakby ją to zadowoliło. - To słaba królowa z jednej ze Stu Rodzin. Ma tendencję do wygłaszania dyskusyjnych opinii, co przynosi jej rodzinie wstyd i wywołuje zrozumiały niepokój. Ostatni niefortunny incydent zmusił ich do podjęcia nieodwołalnych decyzji. Uznali, że jedynym sposobem załatwienia tej sprawy jest jej Dziewicza Noc. Krelis zacisnął dłonie w pięści. Teraz sobie przypomniał. Pyskata mała suka, która zawsze krytykowała Najwyższą Kapłankę i mówiła, że terytorium nie powinna władać czarownica stojąca w hierarchii niżej niż królowa. Zachowywała się tak, jakby - 53 -
- Anne Bishop mogła - choć nosiła tylko Różowy Kamień - zebrać w Hayll dość mocy Kamieni, by stawić czoła samej Dorothei. Nawet przedstawiciele Stu Rodzin nie byli nietykalni, jeśli Najwyższa Kapłanka Hayll zapragnęła ukarać przejaw nielojalności. A ponieważ Rodziny zyskiwały wiele na jej panowaniu, dlaczego miałyby się jej opierać? - Chcę, żebyś się zajął jej Dziewiczą Nocą i powiedziała Dorothea. Krelisa ogarnęła panika. - Ja? - Głos mu się załamał. - Ale... - Tak, Lordzie Krelisie? - spytała z groźbą w głosie Dorothea. Oblizał suche wargi. - Kapłanko, ja nigdy... Jej rozbawienie tylko pogłębiło jego panikę. - Regularnie korzystasz z usług prostytutek w jednym z lepszych Domów Czerwonego Księżyca w Draedze, więc wątpię, żebyś nigdy... - pozwoliła, by te słowa zawisły ciężko między nimi. Niemalże widział, jak formują pętlę wokół jego szyi. Powinien był przewidzieć, że Dorothea dołoży starań, żeby się o tym dowiedzieć, ponieważ dotyczy to mężczyzny przebywającego najbliżej niej - takiego, którego lojalność należy starannie kontrolować. - Czy nie lepszy byłby Faworyt? - wyjąkał Krelis. - Faworytów szkoli się w takich sprawach. - Chcę, żebyś to był ty, Krelisie. Niech to będzie przysługa. Przyglądała mu się przez chwilę. - Nie obawiaj się, że zrobisz jej brzuch. To nie jest jej płodny czas, więc nadal będzie mogła rodzić, kiedy rodzina przygotuje dla niej małżeństwo. - Kiedy nic na to nie powiedział, odwróciła się, żeby wyjść. - Myślę, że godzina to będzie aż nadto, nie uważasz? Krelis zdołał się odezwać, kiedy już zamykała drzwi. - Ale... kapłanko? A co jeśli... jeśli ją złamię? Dorothea rzuciła mu dziwne spojrzenie. - Lordzie Krelisie, powinieneś raczej zapytać, co się stanie, jeśli tego nie zrobisz - powiedziała z zabójczą słodyczą, po czym zamknęła drzwi. Krelis usłyszał trzask zamka. Potem Czerwona pieczęć opadła na miejsce, zamykając go w sypialni. Za pomocą Fachu mógł - 54 -
- Niewidzialny Pierścień zniszczyć zamek, a nawet całe te cholerne drzwi, ale jego Szafirowy Kamień, choć był tylko o jedną rangę jaśniejszy od Czerwonego, nie pozwoliłby mu przejść przez tę pieczęć. A przynajmniej nie w jednym kawałku. Poczuł gwałtowny ból brzucha. Pełen strachu, że zaraz się sfajda, rozejrzał się gwałtownie i zobaczył dwoje drzwi w ścianie naprzeciwko łoża. Jedne prowadziły do garderoby, drugie do małej łazienki. Walcząc ze spodniami, nie przejmował się w ogóle tym, że suka w sypialni słyszy odgłosy jego strachu. Zdołał usiąść na sedesie, nim trysnęła z niego śmierdząca woda. Za każdym razem, kiedy sądził, że już się wypróżnił, jelita znów mu się skręcały. Gdy wreszcie skończył, spuścił wodę i po prostu tam siedział, z łokciami na kolanach i twarzą ukrytą w dłoniach. Miał złamać czarownicę. Och, wiedział, że to jest teraz na porządku dziennym. Uspokajano w ten sposób czarownice, które sprawiały kłopoty, a cały proces nie wymagał wielkiego wysiłku. Trzeba było zacząć od brutalnego seksu, żeby ją przestraszyć, a potem wystarczyło jedno mocne pchnięcie, rozrywające jej psychiczną barierę. Należało dosiadać jej brutalnie, za każdym pchnięciem zbliżając się bardziej do jej wewnętrznej sieci, póki nie zostanie zniszczona. Potem trzeba się opuścić szybko w otchłań, złapać ją, nim spadnie tak głęboko, że zniszczy to jej umysł, i sprowadzić ją z powrotem. Po czymś takim czarownica była odcięta od mocy, od Kamieni, które nosiła, od wszystkiego prócz samych podstaw Fachu. Proste. Ale złamać królową? Krwawi mężczyźni mieli je chronić. No ale skoro jego obowiązkiem było zniszczenie Szarej Pani, dlaczego tak się obawia złamać tę mały królewską sukę? To pytanie wirowało mu w głowie, kiedy mył się i wracał do sypialni, Od pierwszego dnia kształcenia się na strażnika miał ambicję służenia w Pierwszym Kręgu Najwyższej Kapłanki Hayll. Służenie silnej pani oznaczało prestiż i przywileje. A co ważniejsze - zapewniało bezpieczeństwo. Nikt nie pogrywał z mężczyznami Dorothei. Prócz niej samej. Planował się ożenić, za rok czy dwa. Miał dość dziwek z Domu Czerwonego Księżyca. Chciał mieć własną kobietę, taką, która - 55 -
- Anne Bishop rozkładałaby nogi tylko przed nim, taką, którą zapładniałby co kilka lat, żeby dała mu dziedziców, których pragnął. Pochodził z dobrej rodziny. Jego Szafirowy Kamień robił spore wrażenie, a awans na Dowódcę Straży gwarantował, że będzie mógł przebierać wśród kandydatek. A teraz wszystkie jego plany, wszystkie jego marzenia mogły lec w gruzach w tej śmierdzącej sypialni, ponieważ arystokratyczna suka nie potrafiła trzymać gęby na kłódkę. Poczuł gniew, patrzyć w te błagalne oczy, słuchając stłumionych dźwięków, jakie wydawała. Głupia dziwka. To jej własna wina, że tu leży. To jej wina, że on tu jest. Ciągle gadała, jakby to mogło zmienić rzeczywistość Hayll, jakby ktoś naprawdę mógł stawić czoła Dorothei. Jeśli nawet miała dość sił, by rządzić, czy rzeczywiście różniłaby się od innych? Wszystko jedno, co mówiła, wkrótce też zaczęłaby oczekiwać, że mężczyźni będą tańczyć, jak zagra. Tak to teraz było wśród Krwawych - zabawa w drapieżnika i ofiarę, rozgrywana w coraz to nowych konfiguracjach władzy. Kto nosi ciemniejsze Kamienie, kto nu największy prestiż w towarzystwie, kto kontroluje najsilniejszych mężczyzn, kto zna najbardziej zabójczy Fach, kto jest najbardziej niebezpieczny... Drapieżnik i ofiara. Krelis rozebrał się i wszedł do łóżka. Słabszy zmienia się w ofiarę. To takie proste. Jego strach przed porażką zmienił się w gorący, pulsujący gniew. Ponieważ nie mógi go zwrócić ku czarownicy, która go przestraszyła, wyładował go na tej, która się go obawiała. I odkrył, dlaczego mężczyźni tak bardzo lubią łamać czarownice.
- 56 -
- Niewidzialny Pierścień - To moja kolej na jazdę na Wozie - powiedział Tomas ze złością nie chcąc ustąpić Erykowi. - Jesteś tylko pół-Krwawym - odparł starszy chłopak, popychając go. - Jesteś tylko głupim niewolnikiem, który musi robić, co mu każą! - Ty też! - Tomas oddał pchnięcie. - Nieprawda! - Kolejne pchnięcie. Jared odgarnął z oczu zmoczone deszczem włosy i przeklął cicho. Obrócił się i ruszył z powrotem, brnąc w błocie, z nadzieją, że zdąży, nim chłopcy porozbijają sobie nosy - albo gorzej, ponieważ Eryk był dość silny, by nosić Żółty Kamień, przed którego mocą Tomas nie miał się jak bronić. Na ognie piekielne, czy nie mają już dość problemów, żeby jeszcze rozwiązywać sprzeczki dzieciaków? Gwałtowne przekleństwa za plecami uświadomiły mu, że Brock i Randolf też zawrócili. Dobrze. Nie ma nic gorszego niż rozzłoszczeni mężczyźni, jeśli trzeba opanować temperament chłopca. Kątem oka zauważył, że Blaed i Thayne biegną złapać konie ciągnące Wóz, nim przepychanki chłopców zdążą je spłoszyć. - Nie masz żadnej rangi! - krzyczał Eryk. - W ogóle się nie liczysz! Pochodzę z arystokratycznej rodziny. Ważnej rodziny! A ty jesteś bękartem zwykłej plebejuszki, spłodzonym, bo jakiemuś wojownikowi akurat stanął! Nie zasługujesz na jazdę na Wozie! Nie zasługujesz na jedzenie! Nie zasługujesz na życie! Jared odczuł te psychiczne ciosy, jakby były wymierzone w niego. Tak bardzo chciał dotrzeć do chłopców i dać odczuć temu zarozumiałemu smarkaczowi siłę swego temperamentu, że nie zauważył Szarej Pani, póki jej dłoń nie spadła na tył głowy Eryka z siłą, od której się zachwiał. Fale jej furii uderzyły w nich wszystkich tak mocno, że stanęli jak wryci. - Jak śmiesz? - krzyknęła na kulącego się chłopaka. - Tomas ma pełne prawo jeść nasze zapasy. Ma pełne prawo być traktowany z grzecznością. Ma pełne prawo żyć, ty samolubny, mały fiucie! Z okrzykiem, który przeszył do szpiku kości wszystkich mężczyzn, rzuciła się na Eryka. Jared rzucił się na nią. - 57 -
- Anne Bishop Ich ciała zderzyły się z głuchym łomotem. Usiłował zaprzeć się nogami w śliskim błocie, a ona próbowała się wyrwać i chwycić przedmiot swego gniewu, więc ślizgali się w niezgrabnym, przerażającym tańcu. Ręce Jareda zacisnęły się na jej ramionach z taką siłą, że pewnie narobił jej siniaków, ale nie przestawała kląć i szarpać się. Kiedy rzuciła się w prawo, omal mu się nie wyrywając, potknęła się i wykręciła sobie nogę. Pod furią ujrzał w jej oczach ból, wyczuł zmianę w jej ciele, choć próbowała ją zignorować. Na ognie piekielne, co on sobie myśli, że ślizga się w ulewie, na błotnistej drodze, powstrzymując Królową z Szarym Kamieniem? Chłopak nic go nie obchodził. Dlaczego nie chciał pozwolić, by rozerwała go na kawałki? Wystarczyło przecież, żeby wysłała jedno uderzenie mocy do kontrolujących ich pierścieni, a wszyscy zaczną się tarzać w błocie, błagając o litość. Najwidoczniej jednak nie wpadło jej to jeszcze do głowy, a on nie zamierzał dać jej na to szansy. - Pani - powiedział przez zaciśnięte zęby. Żadnej odpowiedzi. Ogarnął go strach. Teraz, kiedy stawił jej czoła, nie mógł wycofać się i liczyć, że ujdzie mu to płazem. Zatem dobra. Jaja i pyskówki. Zebrał całą arogancję i wściekłość, na jakie było go stać. - Pani! To prawo mężczyzn - karać jednego ze swoich. - Na dworze była to prawda. W społeczności Krwawych też. Niewolnicy nie mieli tego przywileju, ale miał nadzieję, że w tej chwili jest zbyt wściekła, by o tym pamiętać. Najwyraźniej rzeczywiście tak było, bo przestała się wyrywać. Kiedy zwolnił chwyt na jej ramionach, przytrzymała się mocniej jego płaszcza. Zorientował się, że nie może stanąć na prawej nodze. Objął ją w talii i przyciągnął mocno do siebie, żeby ją podeprzeć i odwrócić jej uwagę, i nagle sam poczuł się skołowany tym, jak jego ciało zareagowało na tę bliskość. Gdzieś z głębin wychylił się cień dzikości. Pod wpływem instynktu Jared owinął Szarą Panią słabym zaklęciem uwodzicielskim i musnął pocałunkiem jej wargi. - 58 -
- Niewidzialny Pierścień Zapatrzyła się na niego. No i dobrze. Teraz nie tylko on czuł się oszołomiony. - Pozwól nam zająć się dyscypliną - nęcił, gładząc palcem jej pomarszczony policzek i zastanawiając się, dlaczego jej skóra wydaje mu się tak niewiarygodnie miękka. - Uwierz mi, sami byliśmy chłopcami, znamy się na tym lepiej. Wstrzymał oddech, czekając na odpowiedź. - Dobrze - powiedziała wreszcie. - Tylko trzymajcie go... z dala ode mnie. - Z przyjemnością, pani. Uśmiechnęła się mimo woli. - Jak sądzę, to jedna z tych rzeczy, o których królowa woli nie wiedzieć, jak mawia mój ojciec. Mawia? Jej ojciec nadal żyje? - I ma całkowitą rację. - Jared napełnił tę odpowiedź odrobiny arogancji i ze zdumieniem stwierdził, że się zaczerwieniła. Rozejrzała się i wreszcie zauważyła, że Brock i Randolf trzymają Eryka i Tomasa, a Blaed i Thayne uspokajają niespokojne konie. Obróciła się w drugą stronę i napotkała lodowate spojrzenie Thery. Czerwień na jej policzkach stała się bardziej intensywna. Czując absurdalną potrzebę roztoczenia nad nią opieki, Jared spojrzał na Therę. Wytrzymała jego wzrok i wreszcie przemówiła głosem, którego starannie wypracowana neutralność nie pozostawiała wątpliwości co do tego, jak bardzo jest wściekła. - Zamierzasz pomóc jej wrócić do Wozu czy zaczekasz, aż kolano spuchnie jej do rozmiarów melona? Szara Pani wydała jęk zaskoczenia, kiedy wziął ją na ręce i zaniósł do Wozu. Posadził ją na ławce wyściełanej kilkoma kocami i ukląkł przed nią. Ciemności niech będą dzięki, matka zapoznała go nieco ze sztuką uzdrawiania. Nie potrafił może tego, co Uzdrowicielki, ale przynajmniej mógł jej jakoś pomóc. Tyle że nie dano mu na to szansy. Właśnie zdjął jej but i zaczął się zastanawiać, w jaki sposób ściągnąć jej spodnie, kiedy do Wozu wsiadła Thera, a za nią Poili, patrząc na niego takim wzrokiem, jakby zdjęcie buta było wstępem do gwałtu. - My się nią zajmiemy - powiedziała zimno Thera. - Ty masz inne sprawy. - 59 -
- Anne Bishop Jared odłożył but i wstał powoli. Poili wcisnęła się w kąt Wozu i zaczęła mamrotać coś o księżycowym czasie. Najwyraźniej była to jej zwykła reakcja na obecność mężczyzny. Thera odsunęła się na tyle, by mógł otworzyć drzwi i wysiąść. Była to jej jedyna reakcja. Nie był pewny, co pobudziło jego temperament - widok cierpienia Szarej Pani czy bezceremonialne odprawienie przez Therę - ale kiedy dotarł do pozostałych mężczyzn, był gotów do walki. A najlepszym celem był naburmuszony chłopak, od którego to wszystko się zaczęło. Jared złapał Eryka za płaszcz i pociągnął w górę, tak wysoko, aż jego wzrok napotkał zaskoczone, błękitne oczy. Obnażył zęby i zawarczał: - Daj mi jeden powód, dla którego nie miałbym cię stłuc na kwaśne jabłko. - Jestem arystokratą! Moja rodzina jest ważna! - zawodził Eryk. Jared przyciągnął go do siebie tak blisko, że ich nosy niemal się stykały. - Ale teraz jesteś arystokratycznym niewolnikiem, a twojej rodziny tu nie ma - powiedział z zabójczym spokojem. - Ja natomiast jestem na miejscu. Masz dość jaj, żeby się stawiać wkurzonemu wojownikowi z Czerwonym Kamieniem? Bo ja się nie cofnę. - Jego gniew narastał, stał się dość gorący, by spopielić jego opanowanie. Potrząsnął gwałtownie Erykiem. - Nie rozumiesz, co się mogło stać? Wystawiłeś nas wszystkich na niebezpieczeństwo! Czy ta twoja arystokratyczna rodzina nie nauczyła cię niczego o uprzejmości i honorze? Mogliśmy wszyscy przez ciebie ucierpieć! - Nic mnie to nie obchodzi! - Eryk zaczął słabo uderzać w ręce Jareda. - Nienawidzę was! Nienawidzę! Mam nadzieję, że was skrzywdzi! Jared pchnął go mocno. Eryk stracił równowagę i przewrócił się na wznak, machając bezradnie rękami. Po chwili leżał w błocie, mierząc wzrokiem poważne i bezlitosne twarze otaczających go mężczyzn. - 60 -
- Niewidzialny Pierścień Jared zastanawiał się, czy albo kiedy Eryk zorientuje się, że Brock stał dość blisko, żeby go złapać, ale tego nie zrobił. Brock rozpiął płaszcz i włożył kciuki za szeroki skórzany pas. Patrzył przez chwilę na Eryka, a potem przeniósł wzrok na Jareda. - Choć przyznaję to ze wstydem, pochodzimy z tego samego terytorium. Więc jeśli zdecydujemy się na chłostę, ten obowiązek przypada mnie. Jared popatrzył na chłopaka, który wreszcie zaczął sobie uświadamiać cenę swojego zachowania, a potem na wysokiego, mocno zbudowanego wojownika, wyszkolonego strażnika. Nie miał wątpliwości, że Brock użyje pasa z taką siłą, że chłopak długo tego nie zapomni. Nie mógł jednak przestać myśleć o emocjonalnych ranach, jakie zostały zadane podczas sprzeczki chłopców, oraz o uwadze pani na temat blizn, których nie można zobaczyć. - Nie - powiedział, choć zdawał sobie sprawę, że właśnie obejmuje pozycję dominującego mężczyzny. Wiedział, że żaden z pozostałych mężczyzn nie nosi Kamieni, które mogłyby stanowić wyzwanie dla Czerwonego. Z pewnością nikt też nie rzuci mu wyzwania, ponieważ uznanie pozycji dominującego mężczyzny oznaczało, że pozostali nie będą musieli mieć bezpośrednio do czynienia z królową. Odetchnął głęboko, zastanawiając się, czy któryś z nich wyczuwa, jak wielką fikcją jest jego dominacja. Oni jednak tylko patrzyli na niego wyczekująco, więc przekroczył tę niewidzialną granicę, za którą nie będzie mógł się wycofać, póki do grupy nie przyłączy się mężczyzna noszący ciemniejsze Kamienie. - Do czasu, aż zadecyduję inaczej, nasz mały arystokratyczny wojownik będzie służącym Tomasa. Będzie wykonywał jego rozkazy, biegał na posyłki, robił wszystko, co Tomas mu każe. Jeśli znów spowoduje kłopoty, Brock wymierzy mu karę. Twarz Eryka oblał rumieniec upokorzenia. Nikt się nie odezwał. Dopiero Tomas wyrwał się Randolfowi. - Nie chcę! - zawołał, prostując ramiona i zadzierając głowę. Z powodu deszczu trudno było stwierdzić, czy płakał, ale zaciśnięte pięści i drżące wargi wskazywały wyraźnie na walkę, jaką ze sobą toczył, by opanować swój głos, - Nie chcę go. Wiem, że jestem - 61 -
- Anne Bishop tylko pół-Krwawym i że nie jestem wie-wiele wart, ale umiem masę rzeczy. Wiem, jak dbać o ważnych ludzi, więc będę słusłużył pani. Nie jak inni niewolnicy, którzy wykonują podłą pracę, ja będę o nią dbał jak jej Pierwszy Krąg! Ostrożnie, jak ktoś, kto właśnie został wychłostany, ruszył w stronę Wozu. - Tomas! - zawołał Jared. - Lepiej chwilę zaczekaj. Zranione spojrzenie chłopaka przeszyło go bólem. - Ale to moja kolej na prowadzenie Wozu. Jared spróbował się uśmiechnąć. - I moja. Ale odniosłem wrażenie, że Thera nie ucieszy się z obecności żadnego mężczyzny, nawet osobistego służącego, póki nie skończy zajmować się panią. Tomas pomyślał chwilę, po czym kiwnął głową. - Zaczekam, aż przestanie być taka wkurzona. Jared nie zatrzymał go, kiedy Tomas ruszył ku koniom wierzchowym, przywiązanym do Wozu na długich lonżach. Ponieważ jechały na nich Szara Pani i Thera, które były teraz razem w Wozie, chłopak mógł się tam w spokoju wypłakać. Patrzył przez chwilę na Wóz, po czym pokręcił głową. Szara Pani i Thera. Co za dziwaczna para. - Mamy ruszać, Lordzie Jaredzie? - spytał Blaed. - Teraz moja kolej na prowadzenie. Jared nadal patrzył na Wóz. Ile uzdrawiającego Fachu może znać złamana Czarna Wdowa, o ile w ogóle jakiś zna? Szara Pani musi posiadać jakąś wiedzę, skoro zdołała uzdrowić jego, ale co jeśli cierpi za bardzo, żeby użyć Fachu? - Zaczekajmy kilka minut. Potem sprawdzę, czy wszystko w porządku. - My ruszymy przodem - powiedział Brock, podrywając Eryka z ziemi. - Choć, fiucie, komu w drogę, temu czas. - Gdzie jest Garth? - spytał Jared, rozglądając się wokoło. Niewiele widział w deszczu. - Zapewne nadal idzie gdzieś przed nami - odparł Randolf, nie próbując nawet ukryć niesmaku. Nie było łatwo złamać Krwawego mężczyznę noszącego Kamienie - nie tak jak czarownice, które były podatne na to do czasu Dziewiczej Nocy, a potem co miesiąc, podczas pierwszych - 62 -
- Niewidzialny Pierścień trzech dni księżycowego czasu. Jednak ciemniejszy Kamień mógł rozerwać wewnętrzne bariery i zniszczyć umysł człowieka albo uwolnić falę mocy, która zerwie wewnętrzny sieć i odetnie mężczyznę od jego Kamieni w ten sam sposób w jaki łamało się czarownice. Każdy niewolnik wiedział, że może go spotkać coś takiego, jeśli czarownica, do której należy, będzie miała taką zachciankę, nie odwracano się więc z tego powodu od innych niewolników. Garth to była jednak inna sprawa. Było w nim coś złego, coś niepokojącego kryło się w jego błędnych oczach, których bladoniebieska niewinność tak bardzo kontrastowała z wysokim, muskularnym ciałem. Jego zapach psychiczny przypominał smród szlamu, jakby zetknął się z czymś skażonym. Może się zetknął. Może właśnie to go złamało. Jednak litość wcale nie ułatwiała przebywania w jego obecności. - Dobrze - powiedział Jared. - A co z Corrym i Cathryn? - Szli tuż przede mną i Brockiem - odparł Randolf. Brock mocno ścisnął Eryka za ramię. - Poszukamy ich, Kiedy Brock i Randolf ruszyli drogą, trzymając między sobą opierającego się Eryka, Jared zwrócił się do Thaynea. - Twoja kolej na jazdę na koniu, prawda? Thayne obejrzał się na Wóz i przełknął z trudem. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, dotrzymam towarzystwa Blaedowi. Czyli nawet konie wierzchowe znajdują się za blisko rozzłoszczonej Thery. Jared skinął przyzwalająco głową i odsunął się od pozostałych dwóch mężczyzn na tyle, by nie był zmuszony do rozmowy z nimi. Wykorzystał tę chwilę na dodanie mocy do osłony, którą podniósł za pomocą Fachu wo- kół ubrania. Dzięki niej materiał zrobił się wodoodporny, a błoto i woda nie wlewały mu się do butów. Przydało się również niewielkie zaklęcie rozgrzewające. Jednak mimo podniesionych osłon i zaklęć wciąż czuł się mokry - nawet jeśli ktoś wymyślił zaklęcie chroniące głowę przed deszczem, niestety z nikim się nim nie podzielił. - 63 -
- Anne Bishop Odetchnął głęboko, mając nadzieję, że to uspokoi ściśnięty boleśnie żołądek. Słodka Ciemności, nie pozwól, żeby była poważnie ranna. Choć jego palce musiały zostawić na jej ramionach sine ślady. Fakt, że zadał jej ból, i jemu sprawił cierpienie. Nie powinno tak być. Czyż nie przekroczył tej linii, kiedy zabił królową, do której należał? Nie powinien cierpieć z tego powodu. Ale cierpiał. Kiedy wczoraj po południu zaczęło padać, to Szara Pani kazała im użyć Fachu, żeby osuszyć ubrania. To ona podniosła osłony wokół ubrania Tomasa i pomagała tym, którzy nie mieli dość mocy, by je utrzymać. Nawet Garthowi. To ona rzuciła jakieś zaklęcie na koła Wozu i kopyta koni, żeby nie zapadały się w błoto. I to ona powiedziała, że będą się zmieniać. To było sprawiedliwe. Więcej niż sprawiedliwe. Na ognie piekielne, było ich w sumie trzynaścioro, łącznie z Szarą Panią, w tym czworo dzieci. Mogła pozwolić dzieciom jechać na koźle albo w Wozie, a dorosłym kazać iść. Mogła pozwolić kobietom jechać z nią w Wozie, a żaden Krwawy mężczyzna - wszystko jedno, niewolnik czy wolny - nie zaprotestowałby przeciwko takiemu rozwiązaniu. Ona jednak opracowała system zmian, który obejmował wszystkich: na przemian jechali albo szli i każdy miał taką samą szansę schronić się przed deszczem, zjeść coś i odpocząć w Wozie. Oszukując sam siebie, że chce tylko sprawdzić, co dzieje się z Tomasem, udał się na tyły Wozu. Tomasa nigdzie nie było. Jared westchnął i odgarnął mokre włosy z twarzy. Nie miał ochoty przedzierać się przez krzaki rosnące na poboczu, żeby znaleźć chłopca. No cóż, pani z pewnością szybko go odszuka za pomocą pierścienia. Poklepał dereszowatą klacz i gniadego wałacha, po czym wszedł na stopień Wozu i zapukał do drzwi. Otworzyła Thera, stając tak, by nie mógł zajrzeć do środka. Z głębi Wozu dobiegł go jednak głos Tomasa, który surowo nakazywał Szarej Pani, żeby wypiła napar, który nie zadziała przecież, jeśli pozostanie w kubku. Thera spojrzała na Jareda i wzruszyła ramionami. - 64 -
- Niewidzialny Pierścień Pełen ulgi, że widzi w jej oczach rozbawienie zamiast złości, odpowiedział tym samym gestem, jakby chciał powiedzieć: „To tylko mężczyzna. Czego się spodziewałaś?". - Jak ona się miewa? - spytał szeptem. - Skręciła sobie kolano - odparła równie cicho Thera. Potem dodała w zamyśleniu, jakby próbowała poskładać układankę, w której brakuje zbyt wielu elementów: - Wiem, że ma leki w kuferku - widziałam je, kiedy zajmowała się tobą. Ale kiedy zaproponowałam, żeby go otworzyć a ja sprawdzę, czy jest tam coś, co jej pomoże, nie pozwoliła go tknąć. Ani mnie, ani Poili. Tomas wetknął głowę do Wozu, żeby zobaczyć, co dzieje, i usłyszał, jak... dyskutujemy. Więc wszedł i zaczął się rządzić uśmiechnęła się. - Dobrze mu idzie. - Wiem - stwierdził sucho Jared. - Więc dostałaś te leki? - Dostałam - odparła. Jednak Jared już jej nie słuchał. Myślał o małym kuferku, który przywiozła ze sobą Szara Pani. Ponieważ był zamknięty zaklęciem, założył, podobnie jak wszyscy inni, że w środku są złote i srebrne marki oraz inne rzeczy, których nie chce powierzyć niewolnikom. Kiedy po raz pierwszy zobaczył ten kuferek, uświadomił sobie, że jest na nim Zielona pieczęć. Nie miałoby to znaczenia, gdyby nie fakt, że jeden z niewolników nosił Czerwony Kamień i mógł się tam bez trudu włamać. I gdyby ten niewolnik nie był od samego początku wyróżniany spośród innych. Był ciekaw, czy Thera podejrzewa coś jeszcze na temat tego kuferka. Dlaczego Szara Pani nie zapieczętowała go Szarym? - Coś jeszcze? - spytała Thera. Czy mu się wydawało, czy zachowuje się obronnie? - Możemy już ruszać? - spytał. - Moglibyśmy wykorzystać te resztki światła dziennego i poszukać miejsca na rozbicie obozu. - Jasne. Zaopiekujemy się nią. - Thera urwała. - Wsiadasz? Teraz twoja kolej. - Za kilka minut. - Kiedy zaczęła zamykać drzwi, Jared przytrzymał je ręką i zadał wreszcie pytanie, z którym naprawdę tu przyszedł: - Czy tylko kolano ją boli? - 65 -
- Anne Bishop Thera nie próbowała nawet udawać, że nie rozumie. - Ma dwa siniaki. Da się je łatwo zaleczyć. Żadnego gniewu. Żadnego krytycyzmu. W jakiś sposób to tylko pogorszyło sprawę. Otworzyła nieco szerzej drzwi w milczącym zaproszeniu. Jared zszedł ze stopnia i cofnął się. - My tu nie tolerujemy skurczonych jaj - powiedziała kwaśno Thera. - Niewykluczone, że będziesz musiał na niej usiąść, jeśli razem z Tomasem nie zdołamy przekonać Pani Marudnej, żeby pozwoliła sobie uzdrowić kolano. - Trudna pacjentka, co? - spytał obojętnym głosem Jared. Thera parsknęła i zamknęła drzwi. W nieco lepszym nastroju Jared obszedł Wóz i kiwnął Blaedowi głową na znak, że mogą ruszać. To nie mogła być poważna kontuzja, skoro już warczy i parska. Bolesna, tak, ale z pewnością nie coś, z czym nie daliby sobie rady bez pomocy Uzdrowicielki. Brock czekał na niego. - Co z nią? Jared zauważył, że noszący Purpurowy Zmierzch wojownik odruchowo stanął po jego lewej stronie, uznając tym samym jego zwierzchnictwo. - Już jej się nudzi na łożu boleści - odparł. Poczuł, że Brock się odpręża. - Znasz jakieś skandaliczne historie? Na twarzy Brocka odmalowało się zaskoczenie, ale po chwili stał się czujny. - Zależy jakie. Biwakowe? Coś z tych rzeczy? Jared poczuł dreszcz obawy. Znał dobrze niebezpieczeństwa związane z powtarzaniem opowieści. Na jednym z dworów mężczyzna, który przybył w gościnę, chcąc zabawić jedną i dam, a w efekcie otrzymać zaproszenie do jej łóżka, opowiedział jej zabawną, ale niezwykle niepochlebną historyjkę o pewnej arystokratycznej czarownicy. Nie wymienił żadnych nazwisk, ale pełno w niej było szczegółów, a pani - która również była gościem na tym dworze - rozpoznała w niej siebie. Może by i przeżył, gdyby kilkoro innych gości również nie rozpoznało damy w bohaterce opowieści. - 66 -
- Niewidzialny Pierścień Jared zastanawiał się potem, czy nieszczęsny mężczyzna był jedynym, który nie wiedział, dlaczego ucięto mu język, zanim został wypatroszony. - Dość pieprzne, żeby zająć starszą królową podczas rekonwalescencji - powiedział, odsuwając od siebie te mroczne wspomnienia. Brock był mniej więcej w jego wieku, dość doświadczony, żeby umieć balansować na krawędzi. Były strażnik, wnioskując z jego mamrotania, zrozumiał go doskonale. Słuchaj - powiedział wyzywająco Jared. - Thera jest subtelna jak pędząca lawina i zupełnie nie zważa na to, co i do kogo mówi. Nie minęła nawet godzina, a już przezywa Szarą Panią „Panią Marudną". Jeśli jakoś nie zareagujemy, skończy się na walce między tymi dwiema, a jeśli Thera ją przeżyje, będziemy ją mieli bez przerwy na karku, tak będzie sfrustrowana. Brock przesunął ręką po krótkich jasnobrązowych włosach. - Jak na złamaną czarownicę, jest dość przerażająca. Na ognie piekielne, chyba nie mamy wielkiego wyboru? - Rzucił Jaredowi szybkie, oceniające i pełne nadziei spojrzenie. - Wyszkolono cię do usług osobistych. Nie możesz się tym zająć? Jared zacisnął zęby. Zawsze czuł wstyd na myśl, że jest niewolnikiem dla przyjemności, nie musiał tego jednak wszystkim demonstrować. Niewiele umykało jednak uwadze Brocka. - Nie chciałem cię obrazić, Lordzie Jaredzie - powiedział cicho. - Każdy mężczyzna posiadający rozum wie, że Faworyt - a niewolnik dla przyjemności to nikt inny jak Faworyt, który nie jest nim z własnej woli - jest wyszkolony do czegoś więcej, niż grzanie łoża. Tańczy zawsze na skraju furii. Dobry faworyt ułatwia sytuację innym mężczyznom, pomyślałem więc, że... - Brock westchnął z rezygnacją. - O jaką historię ci chodzi? Faworyt tańczył na skraju furii, ale rzadko odczuwał jej skutki. Odwrotnie niż niewolnik dla przyjemności. Nieśmiałe pytanie, które krążyło na skraju świadomości Jareda, przedarło się wreszcie na pierwszy plan. Jak Szara Pani będzie traktować Faworyta... albo niewolnika dla przyjemności? Ta myśl przywołała wspomnienia. - 67 -
- Anne Bishop - Kiedy miałem czternaście lat - zaczął Jared - do naszej wioski przybyła Królowa Prowincji, nie pamiętam już nawet po co. Nie wiem też dlaczego nie towarzyszyła jej Królowa Obwodu. Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć. - Może to było tego roku, kiedy poprzednia królowa ustąpiła, a nowa chciała na własne oczy zobaczyć swoje terytorium? W każdym razie wszyscy chłopcy wystarczająco duzi, żeby zacząć formalne szkolenie, ale za młodzi, by służyć wraz z mężczyznami, postanowili zebrać się na głównej ulicy, na wypadek gdyby mogli się przydać. Brock uśmiechnął się szeroko. Rozumiał to doskonale. Mój ojciec to wojownik z Sadyby Ranona, więc służył Pani jako eskorta, kiedy przebywała ona w wiosce. Udał się do oficjalnej sieci lądowiskowej na spotkanie jej Wozu i nie było go w domu, kiedy zszedłem na dół, ubrany w swoje najlepsze ubranie. Obojętnym tonem powiedziałem matce, że idę spotkać się z przyjaciółmi - była to szczera prawda, zamierzaliśmy się spotkać na głównej ulicy. Nie powiedziała ani słowa na temat mojego stroju, nie zapytała też, dokąd idę. Po prostu poprawiła mi kołnierz i poinformowała mnie równie obojętnie, że moi młodsi bracia zostaną z nią tego dnia w domu. Sadyba Ranona to dość duża wioska, a chłopców we właściwym wieku nie było zbyt wielu, więc mieliśmy sporo zachodu z patrolowaniem ulicy, którą uznaliśmy za nasze terytorium. Myślałem sobie wtedy, że okazaliśmy się dość sprytni, żeby nie przyciągać uwagi innych młodzieńców. Dużo później dowiedziałem się, że poproszono ich, by trzymali się z boku, chyba że zostaną specjalnie wezwani. - Kto zdołał ich przekonać, skoro nie było twojego ojca? - Moja matka. Jest Uzdrowicielką. - Rozgrzany wspomnieniem, które było teraz słodko-gorzkie, jak wszystkie jego wspomnienia o Rejnie, pozwolił, by w jego głosie zabrzmiała duma. Brock kiwnął głową z milczącym szacunkiem. - Oczy mojego ojca zrobiły się szkliste, kiedy powóz dotarł na początek głównej ulicy i zobaczył tam nas wszystkich. Królowa rozkazała zatrzymać powóz i powiedziała, że chce trochę pospacerować. No i spacerowała. Ja byłem pierwszy po tej stronie ulicy. Mój ojciec, niech Ciemność będzie dla niego łaskawa, nie - 68 -
- Niewidzialny Pierścień powiedział ani słowa. Nie mam pojęcia, co pomyślała sobie królowa, ale ja zauważyłem, że spojrzała na ulicę, i natychmiast zaproponowałem, że przeprowadzę ją na drugą stronę, żeby nie przejechał jej jakiś powóz - choć akurat żadnego nie było w pobliżu. Przyjęła moje ramię i przeprowadziłem ją na drugą stronę. Tyle że teraz jej oficjalna eskorta była po przeciwnej stronie niż ona, więc najbliżej stojący chłopak natychmiast zaproponował, że przeprowadzi ją z powrotem. Nie wyśmiała nas, nie dała nam odczuć, że nie życzy sobie spacerować po ulicy zygzakiem, wciąż przechodząc z jednej strony na drugą. Ostatni chłopak przekazał ją mojemu ojcu, który przez cały czas szedł za nią, a on zabrał ją do kawiarni. Do dziś nie mam pojęcia, czy pozwolił jej się czegoś napić, nim wyprowadził ją tylnym wyjściem, żeby wymknąć się kolejnej grupie wsparcia. - Jared uśmiechnął się. - Powiedział twojej matce? - spytał Brock. Błoto i deszcz - jakie to miało znaczenie? - Moja matka i kilka innych czarownic jadły tego wieczoru kolację z królową. Ponieważ kolacja była wyłącznie dla pań, ojciec został w domu z moimi braćmi i ze mną. Potem przez kilka dni matka co jakiś czas patrzyła na niego i chichotała, a on się czerwienił. Szli przez chwilę w przyjacielskim milczeniu. Potem Brock powiedział: - Corry i Cathryn idą przodem. Randolf ich pilnuje i trzyma z dala od nich Eryka. - Urwał. - Wzięli się za ręce. Uśmiechnęli się do siebie. - Idź - powiedział Brock, wskazując kciukiem za siebie, na Wóz. - Idź się rozgrzej i postaraj się być pożyteczny. Możesz jej opowiedzieć tę historię. Myślę, że spodoba się również Therze. Jared nie miał nic przeciwko temu, by schronić się przed deszczem i dać nogom odpocząć. Poczekał, aż Wóz go minie. Patrzył na jego tył, obracając w myślach ten pomysł, testując go instynktami wyostrzonymi przez okrucieństwo, którego doświadczał, jako świadek i jako ofiara, przez ostatnie dziewięć lat.
- 69 -
- Anne Bishop Potem pospieszył do Wozu, nagle stęskniony za ciepłem i pożywieniem. Tak bardzo chciał wyczytać coś i tych szarych oczu, kiedy będzie opowiadał swoją historię. Nie był pewien, czy ufa Szarej Pani. Czuł jednak pewność, że w jakiejś innej wiosce ona również pozwoliłaby przeganiać się z jednej strony ulicy na drugą, żeby kilku młodych chłopców mogła rozpierać duma, ze jej służą.
- 70 -
- Niewidzialny Pierścień -
Osiem Krelis popatrzył na zaklęty mosiężny guzik w swojej dłoni, a potem przeniósł wzrok na zdenerwowanego strażnika. - Jesteś pewien? Strażnik skrzywił się. - Nie popełniłem błędu, Lordzie Krelisie. Krelis machnął ręką, przepraszając w ten specyficzny sposób, że zwątpił w fachowość strażnika. - Co, na ognie piekielne, ona wyprawia? - spytał pełnym frustracji głosem. Strażnik wzruszył ramionami. - Niecałe dwa kilometry od tej gospody jest stacja Wozów - ale jest też lepsza gospoda zaraz obok stacji, jeśli zamierzała wykupić przejazd do gór Tamanara. Dokładnie to powinna była zrobić. - Oberżysta był pewien, że to Szara Pani? - Stara królowa ubrana na szaro, z dwunastoma niewolnikami. Znalazłem ten guzik w kwaterach dla służby, ponieważ kwatery dla niewolników nie były dość „wygodne" dla jej nowych zabawek. Może próbuje oswoić zabójcę królowej kostką cukru zamiast batem. Krelis poczuł, jak krew stygnie mu w żyłach. - Jakiego zabójcę królowej? - Niewolnika dla przyjemności z Shaladoru, który dwa tygodnie temu zaprezentował swój temperament. Trafiłby do kopalni soli w Pruul, gdyby go nie kupiła. Krelis odetchnął ostrożnie. Głupiec! Przecież widział listę niewolników i Sadysty na niej nie było. Poza tym Najwyższa Kapłanka sprzedawała jedynie usługi Daemona Sadiego, nigdy jego samego. I nie dopuściłaby, żeby jej wróg zyskał jakąkolwiek kontrolę nad tak niebezpiecznym mężczyzną. Nazwisko na liście nic mu nie powiedziało, ale słyszał o jatce, jaką zrobił wojownik z Shaladoru. Czy to zadziała na jego korzyść? Mężczyzna noszący ciemne Kamienie, który zrobił się niebezpieczny, nie da się łatwo obłaskawić. Może być do tego stopnia przepełniony nienawiścią, że nie- sprowokowany - 71 -
- Anne Bishop zaatakuje kolejną czarownicę, która trzyma smycz. Wątpliwe, by przeżył konfrontację z Szarym. Żadna strata, jeśli nie przetrwa ale jeśli ją osłabi, będzie im dużo łatwiej dokończyć jej śmierć, kiedy już ją odszukają. - Choć miała pod nosem stację, z której bez trudu mogła opuścić terytorium podlegające wpływom Hayll, kupiła zwykły Wóz, dwa konie pociągowe, dwa wierzchowe i zapasy jedzenia. Krelis podniósł głos. - Po co?! W co pogrywa ta suka?! Strażnik znów wzruszył ramionami. - Wyruszyła na północny wschód, przynajmniej tak twierdzi oberżysta. Mogła zmienić kierunek. Strasznie tam leje. Nie może podróżować szybko i ma masę bagażu. Załadowała cały Wóz jedzeniem. Krelis zacisnął palce na guziku. - Ale to nadal nie wyjaśnia, co zamierza zrobić! Strażnik przestąpił z nogi na nogę. - Może wiosenny atak odniósł większy sukces, niż myśleliśmy. To stara kobieta. Krelis pozwolił, by ten pomysł zapuścił korzenie w jego umyśle. Szara Pani wymknęła się wiosną, ale gwałtowne uwolnienie mocy mogło ją uczynić niezrównoważoną. Czyżby krążyła bez celu, cały czas myśląc, że kieruje się ku górom Tamanara i bezpiecznemu schronieniu? Krelis włożył mosiężny guzik do kieszeni. Przynajmniej miał jakieś wieści do przekazania. - Niech bandy rozbójników zdobędą informację, gdzie widziano ją po raz ostatni. Znają ten teren lepiej niż my. Zwolniwszy strażnika, usiadł ciężko na krześle. Jak na razie jego plan działał, jednak jeśli to nie jego pupilek zostawił ten zaklęty guzik, nie miał pojęcia, gdzie jej szukać. Martwiła go też trochę sprawa wojownika z Shaladoru. Nie miała żadnego powodu, by zachodzić do zagród takich niewolników, a tym bardziej, by kupować kogoś takiego. Już sobie kupiła młodego niewolnika dla przyjemności, nie potrzebowała drugiego. Szczególnie takiego, który zrobił się dziki.
- 72 -
- Niewidzialny Pierścień A może kupiła go, zamierzając zrobić prezent jakiejś królowej z Shaladoru w zamian za pomoc w dotarciu do gór Tamanara? Krelis uśmiechnął się ponuro. Jeśli planowała szukać pomocy w Shaladorze, spóźniła się. I to bardzo.
- 73 -
- Anne Bishop -
Dziewięć Godzinę po wschodzie słońca Jared poklepał gniadego wałacha i dereszowatą klacz, już osiodłane i przywiązane z tyłu Wozu, po czym podszedł do drzwi. Zwinęli już obóz i gotowi byli do drogi, ale grzeczność i zdrowy instynkt samozachowawczy nakazywały, by najpierw uzyskał zezwolenie Szarej Pani szczególnie że nie skonsultował się z nią wczoraj po południu, kiedy uznał, że już wystarczająco długo wloką się w deszczu i błocie, i wydał rozkaz rozbicia obozu. Uniósł rękę, ale zamarł w bezruchu, nim zapukał do drzwi. Bez względu na noszone Kamienie żaden mężczyzna nie wejdzie dobrowolnie do niewielkiego pomieszczenia, w którym dwie czarownice spierają się ostrym, przyciszonym głosem, usiłując zachować sprzeczkę w tajemnicy. Jared cofnął się, nie bardzo wiedząc, co robić dalej - i znów pożałował wczorajszej farsy z dominującym mężczyzną. Jego Kamienie może i przewyższały rangą Kamienie wszystkich tu obecnych, prócz Szarej Pani, ale jaka to różnica? Był niewolnikiem. Był wypalony, pusty w środku. Nie chciał mieć władzy nad innymi mężczyznami. Nie chciał odpowiedzialności, która wiązała się z tą władzą. Pozwolił jednak, by chwilowy wybuch temperamentu dokonał wyboru za niego, i teraz nie miał już wyjścia. Co nie oznaczało jednak, że nie może zaczekać, aż to ona wyda rozkaz odjazdu. Nim zdążył się wycofać, drzwi otworzył Tomas, zgrzany i wściekły. Dotarł do niego wyraźnie niebezpieczny, ostry głos Thery, - Nie możesz iść. Kolano goi się lepiej, niż się spodziewałam, ale nie potrzebuje takich ćwiczeń i ty dobrze o tym wiesz. - W takim razie będę jechała wierzchem albo siedziała na koźle. W ten sposób pozostali będą mieli okazję odpocząć w Wozie od... - Nie pada - przerwała jej Thera. - Skoro tak się o nich martwisz, zostańmy tu przez cały dzień i pozwólmy wszystkim odpocząć. Zwierzętom na pewno się to przyda. - 74 -
- Niewidzialny Pierścień Jared skrzywił się. Thera z pewnością wiedziała, jak ranić słowami - Pod koniec pierwszego ranka podróży wszyscy już wiedzieli, że Szara Pani kocha zwierzęta. Gdyby potrafiła znaleźć sposób na upchnięcie koni w Wozie, żeby mogły schronić się i odpocząć, z pewnością by to zrobiła. - Nie. - Czy ból w głosie Szarej Pani był fizyczny, czy emocjonalny? - Musimy jechać. Mogę... Tomas, który dotąd patrzył na Jareda, odwrócił się nagle. - Masz siedzieć i leczyć się, tak jak powinnaś! - krzyknął. - A jeśli poślizgniesz się w błocie i zrobisz sobie większą krzywdę? - Jeśli będę jechała konno... - Szara Pani musiała chyba zgrzytać zębami, żeby jej głos zabrzmiał w ten sposób. Nie sposób jednak było okiełznać Tomasa. - Chodzisz po deszczu od dwóch dni, a jesteś przecież królową. - Królowe nie rozpuszczają się na deszczu. - Możesz zachorować. A jeśli zaboli cię gardło i nie będziesz mogła mówić? Co wtedy? W Wozie zaległa okropna cisza. Jared wstrzymał oddech i czekał. Kiedy wreszcie Szara Pani się odezwała, zrobiła to tak cicho, że Jared nic nie usłyszał, ale Tomas uśmiechnął się i zszedł po schodkach Wozu. Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, kiedy drzwi Wozu zamknęły się za nim z głośnym trzaśnięciem. - Dziś rano obie są wkurzone - powiedział lekko. - Mamy szczęście - mruknął Jared. Popatrzył na zamknięte drzwi, pomyślał o „dyskusji", jaka właśnie miała tam miejsce, po czym pokręcił głową. Jego matka miała rację: mając w perspektywie leżenie w łóżku z powodu choroby, nawet najbardziej dojrzały dorosły zmienia się w uparte dziecko. Poddając się nieuniknionemu, Jared powlókł się na przód Wozu i dał Thayneowi znak, że czas ruszać. Wszyscy inni szli przodem - Garth tak daleko, że zniknął im z oczu za niewielkim wzniesieniem. Randolf prowadził resztę grupy, a Brock zajął pozycję w środku, żeby widzieć i Wóz, i idącą gromadę. Corry szedł między Poili a Cathryn, Blaed kroczył z Erykiem, który sprawiał wrażenie wdzięcznego, że grupa znów go przyjęła. Tomas szedł sam, ale nic nie wskazywało na to, że nie był to tylko jego wybór. - 75 -
- Anne Bishop Jared postawił kołnierz płaszcza i wydłużył krok na tyle, by dogonić Tomasa. Deszcz chwilowo przestał padać, ale było zimno, a chmury zbierające się na zachodzie wskazywały, że popołudniu nadejdzie kolejna burza. Tomas rzucił mu szybkie spojrzenie, wskazujące, że postara się znieść jego obecność, skoro musi. Jared uśmiechnął się w odpowiedzi. - Idąc razem, obaj będziemy mieli czas na prywatne przemyślenia. Na twarzy Tomasa odmalowało się zaskoczenie, ale po chwili uśmiechnął się z wdzięcznością i wrócił do swoich myśli. Jared odetchnął głęboko. Kiedy wypuszczał powietrze, poczuł, jak z jego ramion schodzi nieco napięcie. Niewiele myślał przez ostatnie dwa dni, nie licząc marzeń o tym, żeby zaszyć się w jakimś suchym i ciepłym miejscu i zjeść coś innego niż racje, które Szara Pani nauczyła przygotowywać Therę i Poili. Nie dowiedział się niczego o Niewidzialnym Pierścieniu. Jeśli otoczony był osłoną, nie potrafił jej wyczuć za pomocą Fachu. Nie miał ciężaru, nie ściskał organu, nie drażnił jak Pierścień Posłuszeństwa, o którego obecności z pewnością nie dałoby się zapomnieć. Na ognie piekielne, równie dobrze w ogóle mogło go tam nie być! A to nie pomagało w znalezieniu sposobu na unikanie jego wpływu. Wyjąwszy wybuch spowodowany przez Eryka, nie mieli żadnego sposobu na ocenienie nastroju Szarej Pani. Obojętnie rzucona uwaga Randolfa i niezdarna próba zdobycia informacji przez Blaeda wskazywały, że i oni nie nosili Pierścieni Posłuszeństwa. Czy był to test ich oddania? Pułapka zastawiona na pierwszego mężczyznę, który spróbuje się zerwać ze smyczy? Czy to dlatego Szara Pani nie nalegała, żeby trzymali się blisko Wozu? Czy śledziła ich za pomocą pierścieni? Nie umiał tego stwierdzić. Ich właścicielka była na przemian zimna lub pełna troski, co każdego wytrącało z równowagi i zmuszało do czujności - każdego z wyjątkiem Thery i Tomasa. Jared rozumiał, dlaczego jego nowa pani wytrzymuje brak podporządkowania się Tomasa. Widział już wiele królowych, które zabawiały się, pozwalając niewolnikom na takie zachowanie, i widział, co się z nimi działo, kiedy już nudziła im się ta zabawa. Nie mógł natomiast pojąć, - 76 -
- Niewidzialny Pierścień dlaczego Szara Pani toleruje ostry język Thery i jej wybuchy złości. No i nie rozumiał, co w tej Królowej z Szarym Kamieniem pobudzało go tak bardzo, że tracił instynkt samozachowawczy, nakazujący zachować podszyty strachem dystans. Wiedział tylko tyle: podróżowali na przełaj, kierując się na zachód lub północny zachód, i odkąd opuścili gospodę, nie spotkali po drodze żywego ducha. Znajdowali się na tyle daleko na północ, by odczuwać chłód jesieni, szczególnie w nocy, ale nadal nie wiedział, co to za terytorium, a jego pani tego nie zdradziła. A może sama tego nie wiedziała? Nie była to przyjemna myśl. O Matko Noc, żadna z jego myśli nie była przyjemna. Wiedział, dlaczego nie chciała pozwolić niewolnikom podróżować na Wiatrach na własną rękę, ale dlaczego nie wykupiła przejazdu na pierwszej lepszej stacji Wozów, skoro planowała ich zabrać do Dena Nehele? I czego się bała? Ze mężczyźni spróbują uwolnić się spod władzy Pierścieni Posłuszeństwa, a potem przywołają swoje Kamienie i zaatakują ją? Mało prawdopodobne. Krążyły o niej takie opowieści, że każdy rozsądny mężczyzna pomyślałby dwa razy, nim zdecydowałby się rzucić jej wyzwanie. A zresztą w całej tej dwunastoosobowej grupie tylko pięć osób miało dostateczną moc i wyszkolenie, by stanowić dla niej potencjalne niebezpieczeństwo. Musiał więc być jakiś inny powód tego niepokoju, który wyczuwał w niej przez ostatnie dwa dni, choć bardzo starała się go ukryć. Czy nalegała, żeby nie ustawali w podróży z powodu wiadomości, którą dostała tuż przed opuszczeniem Raej? Jared zmarszczył brwi. Cóż, to był jej problem, nie jego. Poczeka jeszcze jeden dzień. Może dwa. Nie wiedział dokładnie, gdzie jest, ale wiedział, że nadal znajduje się na wschód od gór Tamanara i na południe od Shaladoru. Jeszcze jeden dzień, może dwa, a potem pusty mężczyzna, zgrywający dominującego wojownika, spróbuje zerwać smycz przywiązaną do Niewidzialnego Pierścienia i zobaczy, czy uda mu się dotrzeć do Sadyby Ranona. Jeszcze trochę. Niedługo. A potem przyjmie wszystko, co go czeka. - 77 -
- Anne Bishop Chcąc pozbyć się tych myśli, przerwał ciszę. - Właściwie co to za różnica, czy będzie ją bolało gardło, czy nie? Tomas rzucił mu pełne złości spojrzenie. - Nie chciałem powiedzieć, że to bez znaczenia, jeśli zachoruje - sprostował szybko Jared. Na ognie piekielne, ten chłopak był drażliwy niczym Książę Wojowników. - Gdyby bolało ją gardło, nie mogłaby nam opowiedzieć dalszego ciągu tej historii. A tylko ona go zna. Nim Jared zdążył coś powiedzieć, Tomas zaczął mu opowiadać historię o grupie dzieci, które zostały schwytane przez chciwą i okrutną królową. Udało im się uciec, ponieważ postanowiły działać razem, a teraz próbują się dostać na terytorium, na którym Krwawi nadal wierzą, że są opiekunami ziemi, a Fachu używa się odpowiedzialnie i z rozmysłem. Po drodze przeżywają wiele przygód, wymykają się bandom rozbójników i oddziałom straży i otrzymują pomoc z niezwykłych źródeł. Słuchając opowieści Tomasa, Jared zastanawiał się, czy któregoś z dzieci nie zdziwiło, że bohaterowie opowieści mają takie same imiona jak one. A może właśnie dlatego historia podobała im się tak bardzo? Poczuł maleńką iskrę urazy, że Szara Pani nie uwzględniła w swej opowieści żadnego z dorosłych mężczyzn, choć są w niej nawet dziecięce odpowiedniki Thery i Poili. A sama opowieść... Terytorium, na którym królowa nadal równoważyła moc honorem, w konflikcie z terytorium rządzonym przez zła czarownicę. Czy Szara Pani postrzegała siebie jako ostatnią linię obrony przed wpływami i mocą Dorothei? A jeśli istotnie nią była? Na tę myśl aż zmylił krok, a w jego duszy zaczęła zapuszczać korzenie nadzieja. A jeśli naprawdę nią była? Co właściwie wiadomo było o Szarej Pani? Skoro nie była bezwzględną królową, dlaczego kupcy z przyległych terytoriów nie sprostowywali krążących o niej paskudnych opowieści? A może nikt im nie zaprzeczał, ponieważ taka reputacja chroniła jej lud i przyległe terytoria?
- 78 -
- Niewidzialny Pierścień Tomas dotarł do momentu, kiedy dzieci stały na skraju urwiska nad rwącą rzeką, a banda rozbójników właśnie odcięła im drogę ucieczki. - I co się potem stało? - spytał Jared, nieco zażenowany, że mimo zamyślenia wciąż z uwagą słucha opowieści. Tomas wzruszył ramionami i wytarł nos rękawem. - Nie wiem. Może opowie nam dzisiaj. Jeśli nie będzie ją bolało gardło. - Ach. - Czy uda się w jakiś dyskretny sposób dać pani do zrozumienia, że dorośli mężczyźni też z chęcią posłuchaliby jej historii? - Jared! - zawołała za jego plecami Thera. Choć wiedział, że to dziecinne, w jakiś irracjonalny sposób obwiniał ją o to, że został wykluczony z opowieści, więc tylko zgarbił ramiona i wydłużył krok. Może będzie mógł udać, że jej nie słyszy? Randolf, który szedł przed nim, obejrzał się przez ramię i przyspieszył kroku. Natomiast Blaed oglądnął się i zawahał. Jared zmierzył ich obu wzrokiem. - Lordzie Jaredzie! Skrzywił się, przeklął cicho i obrócił się. Thera brnęła przez błoto, dłonie miała zaciśnięte w pięści, twarz zaczerwienioną, a jej zielone oczy połyskiwały irytacją. Jared spojrzał na Brocka, który przewrócił oczami, ale nie próbował się zbliżyć. Blaed przesunął się na lewą stronę Jareda i stanął dość blisko, by być pod ręką, ale na tyle daleko, by nie mieszać się w dyskusję. Nawet Tomas odsunął się od niego. Dawali mu pole manewru czy próbują uciec z zasięgu rażenia? - Lordzie Jaredzie - powtórzyła Thera, docierając do niego. Pani potrzebuje rozrywki. Krew napłynęła gwałtownie do twarzy Jareda, a potem równie nagle odpłynęła. Był wstrząśnięty. Thera nie miała wiele taktu, ale nawet ona powinna wiedzieć, że nie mówi się takich rzeczy aż tak otwarcie. Thera zawahała się, zaskoczona jego reakcją. Potem jej oczy rozbłysły jeszcze bardziej. - Nie takiej, idioto! Chociaż może gdybyś na niej usiadł, okazałaby dość rozsądku, by nie nadwerężać nogi. - Odgarnęła - 79 -
- Anne Bishop pasmo włosów, które wymknęło się z jej warkocza. - Na ognie piekielne. Zachowuje się zupełnie, jakby nigdy w życiu nie spędziła jednego dnia w łóżku! Jest uparta, jak... jak... Jared wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jak ty? Miał nadzieję, że go uderzy. Potrzebował jakiegokolwiek pretekstu, żeby wepchnąć jej twarz w błoto. Wydała taki dźwięk, jak czajnik wypuszczający parę. Kiedy wreszcie przemówiła, jej głos był niebezpiecznie opanowany. - Tylko ty nosisz tu Czerwony, wojowniku. Udowodnij zatem, że masz jaja, i zrób coś. Minęła go i ruszyła przed siebie. Widział już tylko czarny warkocz, podskakujący rytmicznie na jej plecach. Brock uniósł ręce i wzruszył ramionami, ewidentnie usiłując opanować śmiech. Blaed przygryzł wargę, zgarbił się i powiedział z wahaniem: - Mam szachy, jeśli uważasz, że mogą się przydać. Za pomocą Fachu Krwawi mogli znikać i przywoływać różne przedmioty, dzięki czemu zawsze mieli przy sobie rozmaite rzeczy, nie obciążając się nimi fizycznie. Sadi określił kiedyś tę umiejętność mianem niewidzialnego kredensu, którego pojemność zależy od mocy, jaką dana osoba może przeznaczyć na jego utrzymanie. Jared nie zapytał, co jeszcze mają ze sobą inni niewolnicy. Kiedy ciało człowieka jest własnością kogoś innego, posiadane przedmioty nabierają ogromnego znaczenia i jeśli nie zostaną oddane dobrowolnie, pozostawiają po sobie ciężkie emocjonalne rany. Aż nazbyt często te małe skarby odbierali niewolnikom silniejsi towarzysze czy ktoś z dworu, kto chciał mieć daną rzecz... albo po prostu chciał, żeby niewolnik odczuł jej stratę. - Mogą się przydać - powiedział, nie dopuszczając, by w jego tonie lub wyrazie twarzy pojawił się choć cień żądania. Blaedowi stawiano ich już zbyt wiele, choć miał ledwie dwadzieścia lat. On również wykorzystywany był jako niewolnik dla przyjemności. Jared pamiętał aż za dobrze, jak się czuł w tym wieku, kiedy przyjemność seksualna zmieniła się na jego oczach w pokrętną grę. - 80 -
- Niewidzialny Pierścień Blaed przywołał owinięte w woreczek pudełko z szachami i podał je Jaredowi. - Dziękuję - powiedział Jared. - Dopilnuję, by do ciebie wróciły. W oczach Blaeda pojawiła się ulga. Uśmiechnął się i dogonił Eryka. Jared ruszył za Wozem, który minął go, kiedy „dyskutował" z Therą. Zastanawiał się przelotnie, dlaczego nikt nie jedzie konno, a potem odsunął od siebie tę myśl. Albo była teraz kolej Thery i Szarej Pani, albo ci, którzy mieli jechać konno, woleli iść, niż znaleźć się tak blisko czarownic, działających sobie nawzajem na nerwy. Wskoczył na schodek, utrzymując równowagę za pomocą odrobiny Fachu. Stłumione warknięcie, które usłyszał w odpowiedzi na swoje pukanie, uznał za zaproszenie. Wszedł więc i zamknął szybko drzwi, żeby przypadkiem przez nie nie wyleciał. Okiennice na przodzie Wozu były otwarte na tyle, by wpuszczać tylko świeże powietrze, nie światło. Obok głowy Szarej Pani unosiła się mała kula światła czarownicy. Królowa ubrana była w ciemnoszare spodnie i długi szary sweter. Półleżała na ławce, która pełniła również rolę łóżka, oparta plecami o skrzynki z zapasami. Jej ramiona okrywał koc, zarzucony niczym szal. Jej długie szare włosy, zwykle ukryte pod kapturem płaszcza, splecione były w luźny warkocz. Miękkie światło wygładziło zmarszczki na jej twarzy i sprawiło, że wyglądała zupełnie jak piękna, młoda kobieta, którą z pewnością kiedyś i była. Nagle spłynęła na niego fala pożądania. Serce zaczęło mu bić szybciej, krew się wzburzyła. Nie powinien czuć czegoś takiego, nie wobec starej kobiety, która kupiła go, tak samo, jak kupiła Wóz i konie. Niemniej... Czy w Dena Nehele czekał na nią mężczyzna, który uważał jej dotyk za podniecający, który uważał za przywilej i honor możliwość grzania jej łoża? Czy miała Faworyta albo kochanka, czy może wolała niewolników dla przyjemności? Czy ucieszyłaby się z jego pieszczot, czy przynosiłyby jej spełnienie? Co by zrobiła, - 81 -
- Anne Bishop gdyby całował ją, póki nie ogarnęłoby ich oboje to pożądanie, które właśnie zaczęło się w nim rozpalać? Niebezpieczne fantazje - i głupie. Myślał jak mężczyzna, który zasługiwał w łóżku na przyjemność, zamiast jak niewolnik, który powinien wykorzystywać swe doświadczenie i umiejętności dla własnych korzyści. - Czego chcesz? Opryskliwy ton, nieufne spojrzenie szarych oczu i nagłe napięcie jej ciała zmusiły go do powrotu do rzeczywistości. Czyżby zapomniał się tak bardzo, że jego myśli znalazły odbicie na jego twarzy? Ciemności niech będą dzięki, że płaszcz ukrywa reakcje jego ciała. A może zdradza go pierścień? Uniósł w górę woreczek z szachami. - Chcesz może rozegrać partyjkę szachów dla zabicia czasu? - Szachów? - W jej oczach natychmiast pojawiło się zainteresowanie. Zdjęła nogi z ławki i skrzywiła się, usiłując zgiąć kolano. Ostre spojrzenie, które mu rzuciła, ostrzegało, żeby nie ważył się powiedzieć na ten temat ani słowa, więc usiadł na drugiej ławce i wyciągnął z woreczka pudełko. Częściowo dlatego, że było to praktyczne, a częściowo po to, żeby sprawdzić, na ile może sobie pozwolić - nie poprosił o pozwolenie na użycie Fachu, żeby zawiesić pudełko w powietrzu. Na jej twarzy nie malowało się jednak nic prócz zapału. Dziwne, że nie zapytała, skąd ma szachy. Niewolnicy mieli obowiązek pokazać właścicielowi wszystkie przedmioty, jakie przenoszą za pomocą Fachu, łącznie z Kamieniami, które zawsze pozostawały do ich dyspozycji, nawet jeśli zabroniono im je nosić. Jednak każdy niewolnik, jakiego znał, próbował coś ukryć ulubione książki, jakąś grę, pamiątki osobiste, portrety bliskich osób. Gdyby Blaed przyznał się do posiadania szachów, nie zachowywałby się w ten sposób. Ona jednak nie zapytała, a on z tego powodu poczuł do niej przypływ sympatii. Otworzył pudełko, które już po chwili było czarno-białą szachownicą. - Czerwone czy czarne? - spytał, wskazując na figury. - Czarne - odparła, podciągając rękawy swetra. - 82 -
- Niewidzialny Pierścień Nawet brnąc przez błoto, poruszała się z naturalnym wdziękiem, Kiedy niósł ją wczoraj do Wozu, był zaskoczony, że jej ciało, ukryte pod spodniami, tuniką i długim do kolan płaszczem, jest kształtniejsze, niż się spodziewał. I mocniejsze. Teraz, patrząc na jej nadgarstki i przedramiona, skorygował nieco obraz, jaki zrodził się w jego wyobraźni. Może i była stara wiekiem, ale pozostała kobietą pełną wigoru, zapewne oddającą się wszelkim możliwym formom aktywności. Wszelkim. Skup się na grze, nakazał sobie w myślach, kiedy sortował figury. Twoje ciało za bardzo skupia się na domysłach. Kiedy wszystkie figury zostały już podzielone według kolorów, podał jej kostkę, za pomocą której ustalało się rangę królowej. Wyrzuciła szóstkę, co dawało jej królowej moc Purpurowego Zmierzchu i prawo do poruszania się o sześć pól w każdą stronę. Sam wyrzucił piątkę, czyli Letnie Niebo. Jedna ranga różnicy, więc nie miała nad nim miażdżącej przewagi. Starannie schował kostkę do woreczka i zaczął rozstawiać figury na kwadratowej szachownicy o wymiarach trzynaście na trzynaście. Pierwsze pięć rzędów po każdej stronie stanowiło terytorium gracz. Trzy środkowe były polem walki. Jared rozstawił szybko dwa zamki, azyl i resztę figur w swoje ulubione ustawienie, z królową bezpiecznie schowaną i za jednym z zamków i chronioną przez wojowników. Zadowolony z ustawienia, rzucił okiem na drugą stronę szachownicy i zacisnął zęby, żeby nie zaprotestować gwałtownie. Dlaczego Szara Pani ustawiła królową na środku terytorium, i to tak, że od zamków i azylu dzieliły ją inne figury? Co to za strategia, skoro celem gry było schwytanie królowej? Chyba że reguły obowiązujące w szachach w Dena Nehele były inne od tych, które znał. Poczuł w żyłach cień gniewu, tej pierwotnej wściekłości, która nosiła w sobie ślad dzikiego nieznajomego. Kusiła go, pragnął otworzyć się na nią, rozpalić ją do białości. Zamiast tego odsunął ją od siebie. Gniew to niebezpieczna cecha u niewolnika. A zresztą... na ognie piekielne, to była tylko gra. Co go obchodzi, jak rozstawiła swoje figury? - 83 -
- Anne Bishop Za pomocą Fachu stworzył większą, jaśniejszą kulę światła czarownicy. Unosiła się nad nimi, pogrążając resztę pomieszczenia w mroku, aż z całej rzeczywistości pozostała tylko szachownica i stara kobieta, obserwująca go z przyjaznym, ale pełnym wyzwania uśmiechem. Ponieważ jego Królowa miała niższą rangę, to on zaczynał. Spojrzał na moment w oczy swojej przeciwniczki, uśmiechnął się i przesunął Księcia Wojowników na pole walki, rzucając niewypowiedziane wyzwanie. Odpowiedziała ruchem królową. Gra się zaczęła. Jego ojciec powiedział kiedyś, że szachy to gra serca, nie tylko rozumu, że są jak trening, ponieważ odsłaniają twoje własne słabości. Dlatego nigdy nie należy grać w nie z wrogiem. Kiedy Jared był młody i dopiero uczył się gry, nie miało to dla niego większego znaczenia. Ale potem, kiedy przyglądał się, jak ojciec gra z przyjaciółmi, którzy często wpadali wieczorami na partyjkę, zaczął rozumieć sens tych słów. Belarr zawsze starał się chronić nie tylko królową, ale i uzdrowicielki, poświęcając wszystkie męskie figury, jeśli tylko mógł w ten sposób zablokować atak. Z kolei Rejna miała tendencje do wykorzystywania uzdrowicielek do ochrony innych figur, nawet Krwawych mężczyzn i czarownic, którzy byli zwykłymi pionkami. Z reguły wcześniej traciła uzdrowicielki, kapłanki i czarne wdowy niż silne figury mężczyzn. Kiedy jej to powiedział, wzruszyła ramionami i kazała mu pilnować własnego nosa. Powiedział więc o tym ojcu, sądząc, że Belarr też uzna to za zabawne. Jednak Belarr też wzruszył ramionami, choć nie potraktował tego tak beztrosko, jak Rejna. - Uzdrowicielki i królowe nie są dobre w szachach powiedział, starannie ukrywając swoje myśli. A potem raptownie zmienił temat. W owym czasie Jared sądził, że ojciec zareagował w ten sposób, ponieważ Rejna wróciła do domu kompletnie wyczerpana po długim i trudnym uzdrawianiu. Teraz jednak, obserwując, jak królowa Szarej Pani krąży po szachownicy, atakując, chroniąc i - 84 -
- Niewidzialny Pierścień ryzykując schwytanie, to wspomnienie nabrało nagle innego, głębszego znaczenia. Przepuścił kilka okazji schwytania królowej przeciwniczki, rozpoczynając ataki po drugiej stronie szachownicy, gdzie stały figury silnych mężczyzn. A ona mimo to poświęciła kapłankę zamiast księcia. Stłumił gniew, który znów zaczął w nim narastać. To była tylko gra, sposób na rozproszenie jej nudy, Ale, na ognie piekielne, czy ta kobieta nie ma za grosz rozsądku? Nie poświęca się kobiecych figur, skoro ma się na szachownicy silnego mężczyznę. Chyba że nie ma innego wyjścia. Kiedy przesunęła królową, by obronić Krwawego mężczyznę, skazanego na schwytanie, wreszcie nie wytrzymał. - Pani - powiedział przez zaciśnięte zęby, zbijając mężczyznę. Ten pion nie ma znaczenia. Nie powinnaś ryzykować królowej, by ocalić pionka. W Wozie nagle zrobiło się tak zimno, że jego oddech zaznaczał się w powietrzu obłokiem pary. Zaskoczony, podniósł na nią wzrok. Szare oczy, jeszcze przed chwilą ciepłe i przyjazne, teraz były lodowate, odsłaniając furię tak głęboką, że nie odbijały już niczego. Nie odrywając od niego oczu, wyciągnęła rękę i przewróciła swoją królową. - Nie ma czegoś takiego jak pionek. Odwróciła wzrok i zaczęła zbierać zbite figury, leżące obok niej na ławce, starannie ustawiając je w pudełku. Widok jej gwałtownych, pełnych wściekłości ruchów był bardziej bolesny niż uderzenie batem. - Dziękuję ci za grę - powiedziała sztywno, sięgając po ostatnią figurę. - Jestem zmęczona. Chcę odpocząć. Kiedy wzięła do ręki figurę Krwawego mężczyzny, jej palce zacisnęły się na nim ochronnie. Zimna odprawa zabolała go, ale przyjął ją bez słowa. Sprawdził jeszcze raz, czy wszystkie figury i kostka znalazły się w pudełku, włożył szachy do woreczka i opuścił Wóz. Oddał woreczek Blaedowi, wymamrotał podziękowanie i odszedł pospiesznie. - 85 -
- Anne Bishop Nikt do niego nie podszedł. Nikt nie zapytał, co się stało. Nawet Thera zmierzyła go tylko przeciągłym spojrzeniem i zostawiła w spokoju. W szachy nie gra się z wrogiem, ponieważ odsłaniają słabość serca. Po latach ujrzał sprzeczki między Belarrem a Rejną w nowym świetle. Pomimo swego Fachu i odwagi - a może właśnie z ich powodu - Uzdrowicielki nie miały silnego instynktu przetrwania i potrafiły niemal całkowicie wydrenować swą moc, zamiast wycofać się z uzdrawiania. Właśnie dlatego, zgodnie z prawami Krwawych, każdej Uzdrowicielce musiał służyć co najmniej jeden silny mężczyzna, chyba że miała faworyta lub męża, którzy przejęli zadanie chronienia jej przed samą sobą. Czy to dlatego wokół królowych formowały się dwory? Żeby je chronić przed daniem z siebie za dużo? Ponieważ nigdy nie służył na dworze jako wolny człowiek, nigdy nie przebywał także w otoczeniu królowej, którą szanował czy którą pragnął chronić, nigdy nie doświadczył tej dzikiej lojalności i dumy, jaką podobno czuli mężczyźni służący dobrej Pani. Przez resztę ranka jego myśli miotały się od Szarej Pani do Rejny i z powrotem. Dręczyły go domysły i wspomnienia, aż poczuł dzikość i strach. Nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, że Rejna polubiłaby Gryzellę, a to go zmartwiło. Fakt, że Belarr zapewne uznałby ją za dobrą królową, martwił go jeszcze bardziej, ponieważ z pewnością poddałby w wątpliwość honor wojownika z Czerwonym Kamieniem, który opuściłby królową w trudnej podróży. Na ognie piekielne, był przecież niewolnikiem! Nie zgodził się jej służyć! Dlaczego nie powinien uciec, jeśli będzie miał na to szansę? Chciał wrócić do domu. Chciał porozmawiać z Rejną. Chciał, musiał jej wszystko wyjaśnić. Belarr nigdy nie był niewolnikiem. Nie potrafiłby pojąć tej emocjonalnej różnicy. Co zrobiłby Sadysta, gdyby tu był, zniewolony Niewidzialnym Pierścieniem? Żadnej odpowiedzi. Żadnej. Tylko dręcząca niepewność, wynikająca z faktu, że wkrótce będzie musiał dokonać wyboru. - 86 -
- Niewidzialny Pierścień Właśnie w chwili, gdy pomyślał, że już nic gorszego nie może go spotkać tego dnia, znowu zaczęło padać. *** - Na ognie piekielne - zawarczał Randolf. - Co się znowu stało z Garthem? - Nie mam pojęcia - odparł Jared. Patrzył, jak biegnie ku nim rosły mężczyzna, dziwacznie rozkładając ręce, by utrzymać równowagę na błotnistej drodze. Garth cały czas oddalał się i wracał, żeby mieć ich w zasięgu wzroku, jak pies, którego na spacerze spuszczono ze smyczy. Dziwne, że Szara Pani nie trzymała go krócej. Oczywiście nie mógł teraz samodzielnie jeździć na Wiatrach, o ile w ogóle kiedyś był w stanie, i było mało prawdopodobne, żeby oddalił się pieszo na tyle, by Szara Pani nie zdołała powalić go za pomocą Pierścienia Posłuszeństwa, ale właściciele niewolników zwykle nie wykazywali takiej pobłażliwości. Jared pokręcił głową. W tej chwili nie był zainteresowany rozważaniem zawiłości kobiecego rozumowania. Było mu zimno, był mokry i zmęczony. Zaczynało się zmierzchać - choć i w dzień było niemal ciemno - i interesowało go teraz jedynie znalezienie miejsca na rozbicie obozu i zdobycie czegoś ciepłego do jedzenia. Dlatego kiedy zwrócił się do Gartha, w jego głosie pobrzmiewała irytacja. - O co chodzi? Garth zachowywał się tak, jakby go nie słyszał. Zamiast ruszyć ku niemu, nagle skręcił w stronę Corryego i Cathryn, machając rękami, jakby zaganiał zwierzęta do zagrody. - Sio! Sio! - krzyczał. Ten widok był śmieszny i smutny zarazem. Jednak w reakcji dzieci nie było nic zabawnego. Zamarły i wytrzeszczyły oczy, a potem nagle Corry złapał Cathryn za rękę i pobiegł z nią do Wozu. - Garth! - wrzasnął Jared, ruszając ku niemu. Garth zmienił kierunek i pobiegł teraz w stronę Eryka. - Sio! Sio!
- 87 -
- Anne Bishop - Garth! - W głosie Jareda pobrzmiewała już złość. Zatrzymał się, kiedy Garth znów zmienił kierunek. Zacisnął zęby, gdy wielki mężczyzna chwycił go za ramiona i podniósł z ziemi. - Bójnicy! - krzyczał Garth, potrząsając nim. - Bójnicy! Walcz z bójnikami! Jared wyczuł wściekłość Randolfa i pomyślał, że lada chwila cała sytuacja zmieni się w walkę na śmierć i życie. Potem wyczuł bitewny spokój Brocka i zobaczył, że w milczeniu ustawił się za Garthem. Może i Randolf był doskonale wyszkolonym strażnikiem, nim popadł w niewolę, ale w walce Jared wolałby mieć wsparcie raczej w spokoju Brocka. - Postaw mnie na ziemi, Garth! - zażądał stanowczo. - Walcz z bójnikami! - nalegał Garth. - Kiedy mnie postawisz. Garth puścił go gwałtownie. Jared poślizgnął się na błocie i byłby upadł na plecy, gdyby Garth nie chwycił go znowu, zapierając się z całych sił nogami. - Niech cię szlag, Garth - warknął i wycofał się z zasięgu jego rąk. Wielki mężczyzna zaczął przestępować niecierpliwie z nogi na nogę. - Bójnicy! - powtarzał z coraz większym naciskiem. Jared popatrzył na niego, po czym odetchnął głęboko. Na ognie piekielne, nie było tu żadnych rozbójników. Tylko niewolnicy należący do królowej, która była upartą idiotką, skoro podróżowała w taką pogodę. Najprawdopodobniej Garth zobaczył jakieś zwierzę w zaroślach porastających brzegi ścieżki. Chociaż... w taką pogodę nawet zwierzęta powinny siedzieć poukrywane. Chyba że coś je spłoszyło. Zaniepokojony na równi tą myślą i zdenerwowaniem Gartha, Jared wysłał psychiczną sondę, obejmującą drogę przed nimi i kilka metrów wokół niej. Chwilę później poczuł dławiący strach. Zbliżało się do nich ukradkiem trzynastu Krwawych mężczyzn dwunastu wojowników... i Książę Wojowników z Szafirowym Kamieniem, którego psychiczny zapach miał w sobie tę charakterystyczną mieszankę namiętności i dzikości, wyróżniającą go spośród innych mężczyzn. Książęta Wojowników - 88 -
- Niewidzialny Pierścień sami stanowili dla siebie prawo, bez względu na Kamienie, jakie nosili. I zawsze byli niebezpieczni. Jared cofnął się o krok, nim zdołał się powstrzymać. - Na ognie piekielne, Matko Noc, niech Ciemność zlituje się nad nami. - Odwrócił się do Randolfa i Brocka. - Niech wszyscy wsiadają do wozu. Już! Brock zmrużył oczy, jakby mógł coś dostrzec przez strugi deszczu. - Jaredzie... - Już! Brock i Randolf spojrzeli na Gartha, który stał na środku drogi na rozstawionych szeroko nogach, z zaciśniętymi z całych sił pięściami. Kiwając głowami, wzięli go za muskularne ramiona i pociągnęli za sobą do Wozu, zostawiając Jareda samego na drodze. Jared przesunął ręką po ciemnych włosach i zaklął, kiedy po plecach pociekła mu deszczówka, którą z nich wycisnął. Trzynastu mężczyzn, wszyscy z Kamieniami. Wycofał się natychmiast, gdy jego psychiczna sonda dotknęła Szafirowej osłony, i uświadomił sobie, że należy ona do Księcia Wojowników, więc nie zdążył sprawdzić, jak ciemne były pozostałe Kamienie. Szafirowy był wśród nich zapewne najsilniejszy, ale to mu niewiele dawało. Gdyby miał prawo używać Kamieni, mógłby pokonać wojownika z Szafirowym. Jednak Czerwony przewyższał Szafirowy tylko o jedną rangę, nie dość w starciu z mężczyzną, który był urodzonym zabójcą. Książę Wojowników na pewno nie będzie stał i patrzył, jak ktoś atakuje jego kompanów. Jeśli jest mądry, z pewnością zada silny cios, który pozbawi podróżnych ochrony. Wyjąwszy moc Szarego. Gdyby uwolniona została moc Szarego... Jared zadrżał. W jego umyśle pojawił się obraz figur na szachownicy, atakujących, broniących się. Jesteś niewolnikiem. Pamiętaj o tym. Jesteś niewolnikiem. To nie powinno mieć znaczenia. I nie miało. Nie mógł stać i patrzeć biernie, jak Szara Pani ryzykuje życie w walce, jeśli choć jeden z mężczyzn będzie miał jeszcze siłę ustać na nogach. - 89 -
- Anne Bishop Książę Wojowników i jego ludzie pojawili się na drodze kilka minut później. W zapadającym zmierzchu i strugach deszczu wyglądali jak mroczne cienie, ale czuł wirującą wokół nich moc. I wściekłość. Przez chwilę po prostu stał, rozdarty między instynktem, który nakazywał mu chronić, a świadomością własnej pozycji. Jako niewolnik nie mógł nosić Kamieni, a bez tego rezerwuaru mocy miał jej tylko tyle, ile towarzyszyło mu na co dzień. Oczywiście było jej więcej niż mieli inni Krwawi, ale nie dość, by pokonać Szafirowy. Jared odwrócił się i miarowym krokiem podszedł do stojącego Wozu. Poczuł, jak o jego wewnętrzną barierę ociera się lekko sonda, i odepchnął ją instynktownie, dając Księciu Wojowników jasno do zrozumienia, że ma przed sobą przynajmniej jednego mężczyznę noszącego ciemniejszy Kamień niż on. Uśmiechał się ponuro, widząc, jak we wszystkich mężczyznach odezwał się instynkt opiekuńczy. Brock i Randolf ustawili się tak, żeby skutecznie blokować wąską drogę. Śmieszne, zważywszy na to, że nie nosili Kamieni i nie mieli żadnej broni. Jednak kiedy zobaczył wyraz niebieskich oczu Brocka, zaczął się zastanawiać, co takiego może nosić ze sobą ten strażnik. Garth stał w pobliżu Wozu. Dzieci i Polli kulili się w okolicy tylnych kół. thayne trzymał konie i niespokojnie oglądał się na Blaeda, który stał na środku drogi z dziwnie pustym wyrazem orzechowych oczu. Nagłe zrozumienie niemal zaparło Jaredowi dech w piersiach. Uprzejmy, łagodny Blaed był Księciem Wojowników! Kiedy ich oczy spotkały się, Jared poczuł, że z Blaeda promieniuje jakieś uczucie. Ból? Żal? Wiedząc, że później będą musieli porozmawiać - o ile w ogóle mogą mieć nadzieję na jakieś później - Jared skinął w jego stronę głową, idąc dalej. Okiennice, wychodzące na kozioł Wozu, były szeroko otwarte. Ramię w ramię stały tam Thera i Szara Pani. - Zbiegowie czy rozbójnicy? - spytała Thera, kiedy Jared podszedł bliżej. Obejrzał się przez ramię. Trzynastu mężczyzn zatrzymało się, byli ledwie widoczni w deszczu. - 90 -
- Niewidzialny Pierścień Omal nie zapytał, jaka to różnica, ale jego uwagę przyciągnął przelotny wyraz ulgi w oczach Szarej Pani. - Zbiegowie - powiedział cicho. Thera zmrużyła oczy i popatrzyła na Szarą Panią. - Mogą być gorsi od rozbójników, a przewodzi im Książe Wojowników. Nic nie mówiąc, Szara Pani cofnęła się od okna. Thera rzuciła Jaredowi zaskoczone spojrzenie i poszła za nią. Kilka chwil później okiennice zostały zatrzaśnięte z taką siłą, że konie wzdrygnęły się niespokojnie. Jared usłyszał stłumione odgłosy ostrej sprzeczki, która skończyła się równie nagle, jak się zaczęła. Jared czuł, że sztywnieje, gdy gniew walczył w nim ze strachem. Gniew, ponieważ te dwie zajęły się sprzeczką właśnie teraz, kiedy niebezpieczeństwo groziło im wszystkim. Strach, ponieważ cisza, która nagle zapadła, mogła oznaczać, że jedna z nich, a konkretnie Thera, jest ciężko ranna. Albo martwa. Drzwi Wozu otworzyły się kilka minut później. Szara Pani wysiadła, a za nią Thera, trzymając w rękach worek z ubraniami na zmianę. Na jej widok Jared odetchnął z ulgą. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo trzęsą mu się nogi. - Polli, chodź ze mną - powiedziała cicho Szara Pani. Nikt się nie poruszył. Nie rozległ się żaden dźwięk. - Polli, chodź ze mną - powtórzyła Szara Pani, wyciągając rękę. Poili popatrzyła na nią, a potem na zbiegów. Cofnęła się, kręcąc głową. - Nie. To mój księżycowy czas. Nie muszę rozkładać nóg, kiedy to mój księżycowy czas. - Cofała się nadal, kiedy Szara Pani podchodziła powoli bliżej. W końcu wpadła plecami na przednie koło Wozu i zacisnęła z całych sił palce na szprychach. - To mój księżycowy czas - zawodziła, powoli osuwając się na ziemię. Usiadła w błocie, cały czas trzymając się szprych. Ponieważ Jared nie śmiał zaprotestować, cofnął się, aż wpadł na Blaeda. Zdrada paliła go w gardle i żołądku. Pomimo wszystkich doświadczeń tych dziewięciu lat poczuł szacunek do Szarej Pani, która zamierzała oddać Polli - właśnie Polli - bandzie zbiegów, żeby reszta mogła przejść bezpiecznie. - 91 -
- Anne Bishop Najgorsze było to, że doskonale ją rozumiał. Zbiegowie byli niebezpieczni, wyznaczono cenę za ich głowy. Zostawali nimi zbiegli niewolnicy i mężczyźni, którzy zerwali kontrakt zawarty z królową, albo odmówili służby, kiedy powołała ich na swój dwór. Niemniej nadal byli mężczyznami, a każdy mężczyzna, o ile nie został wykastrowany, z radością przyjąłby kobietę, której mógłby dosiadać, gdy tylko przyjdzie mu na to ochota. A kogo innego mogła im oddać? Therę z jej ciętym językiem, która była inteligentna i kompetentna? Małą Cathryn? Oparłszy się ręką o koło Wozu, Szara Pani pochyliła się nad Polli i powiedziała coś, jednak za cicho, by Jared mógł ją słyszeć. Mówiąc, gładziła Poili po głowie. Pewnie rzuciła uspokajające zaklęcie, pomyślał z goryczą, widząc, jak z twarzy Poili znika strach. Szara Pani wyprostowała się. Poili wstała. Zamyślona Thera uścisnęła ją i podała jej worek z ubraniami. Potem Szara Pani wzięła Poili za rękę i powoli poprowadziła ją w stronę zbiegów. Suka, pomyślał Jared, patrząc, jak obie się oddalają. Co jej nakłamałaś, żeby się zgodziła? Twarz Brocka była spięta, w oczach Randolfa płonął gniew, kiedy kobiety go mijały. Jared podejrzewał, że jeśli transakcja się nie powiedzie, obaj zdołają stłumić swój instynkt opiekuńczy na tyle, by Szara suka musiała stoczyć tę bitwę sama. - Co się dzieje? - spytał szeptem Blaed. Odpowiedź wydawała się oczywista, więc Jared milczał. Książę Wojowników z Szafirowym Kamieniem wyjechał konno na spotkanie obu kobietom. Zatrzymał się w połowie drogi między swoimi ludźmi a Wozem. Powoli zsiadł z konia, nie spuszczając oczu z Szarej Pani. Jego smukłe, zahartowane ciało poruszało się z gracją wojownika, kiedy zbliżał się ostrożnie, z ręką na rękojeści zatkniętego za pas noża. Jared stał za daleko, by coś słyszeć, a nie śmiał wysłać psychicznej sondy, gdyż mogła sprowokować gwałtowną reakcję. Pozostawało mu tylko przyglądać się negocjacjom. Książę Wojowników obrzucił Polli jednym przeciągłym, taksującym spojrzeniem i skupił całą uwagę na Szarej Pani. Na ognie piekielne, a co będzie, jeśli zapragnie obejrzeć Therę i Cathryn, nim przyjmie tę ofertę? - 92 -
- Niewidzialny Pierścień Kilka długich minut później Książę Wojowników uniósł lewą rękę. Na ten znak dwóch jego ludzi natychmiast podjechało do niego i zsiadło z koni. Jared zmrużył oczy. Zawsze słyszał, że zbiegowie prowadzą twarde życie i że są tak poranieni emocjonalnie przez królowe i ich dwory, że nie poddają się władzy kobiet. Każda, która miała nieszczęście wpaść im w ręce, wykorzystywana była bezwzględnie do zaspokajania najbardziej prymitywnych instynktów. Więc dlaczego wojownik, który pomagał Polli wsiąść na konia, zachowywał się tak delikatnie? Dlaczego Książę Wojowników nadal słuchał uprzejmie słów Szarej Pani? Rozmawiali jeszcze przez kilka minut. W pewnym momencie Książę Wojowników wydawał się tak poruszony, że z widocznym trudem powściągnął swój temperament. Potem pokręcił głową z widocznym smutkiem. Wówczas Szara Pani pochyliła ramiona, jakby spoczął na nich wielki ciężar. Kiedy najwyraźniej nie zostało nic więcej do powiedzenia, Książę I Wojowników uniósł do ust jej dłoń. Na ten widok Jared znowu poczuł wielką emocjonalną niepewność. Ten gest nie był tutaj nic nieznaczącym pozdrowieniem, jak na dworze. Książę Wojowników noszący tak ciemny Kamień, jak Szafirowy, w dodatku zbieg, nie zaprzątałby sobie głowy pustymi gestami. A ten pozbawiony był drwiny. Dlaczego zbieg okazuje szacunek królowej? Jared rozważał tę myśl, kiedy Szara Pani, utykając, wracała do Wozu. Jej twarz była pełna bólu, wydawała się bardziej krucha niż jeszcze kilki minut temu. Brock i Randolf cofnęli się, kiedy do nich podeszła. Gdyby im kazała, towarzyszyliby jej. Ten subtelny bunt - zmuszenie królowej, by egzekwowała od niewolnika każdy drobiazg rozkazem - był jedynym bezpiecznym sposobem na okazanie kobiecie braku szacunku. Nie można było ukarać niewolnika za to, że robił dokładnie wszystko, co mu kazano. Po prostu nie robił nic ponadto. Jared patrzył, jak Szara Pani zbliża się do niego. Wiedział, że w ciągu kilku następnych sekund musi podjąć trudną decyzję. Zajął pozycję dominującego mężczyzny. Jeśli zachowa się jak niewolnik i cofnie się, jak Brock i Randolf, inni przyjmą tę decyzję i będą się - 93 -
- Anne Bishop zachowywać tak samo. Jeśli natomiast zareaguje zgodnie z instynktem i pomoże jej, inni, choć niechętnie, zaakceptują i to. Psychiczne uderzenie nadeszło bez ostrzeżenia, o jego wewnętrzną barierę zadźwięczał gniew. Odwrócił głowę i stwierdził, że patrzy na niego Książę Wojowników. Ona zasługuje na najlepsze, co możesz jej dać - powiedział mężczyzna na Szafirowej nici włóczni. Zasługuje na to, co zdoła wycisnąć z niewolnika - warknął Jared, nie chcąc, by obcy wyczuł, jak bardzo jej zdrada go zabolała. Patrzyli na siebie, zapominając o wszystkich innych. Czyli źle cię oceniłem - warknął Książę Wojowników - Pomimo Kamieni, które nosisz, nie masz dość jaj. Nie jesteś mężczyzną godnym służby dla niej. Wsiadł na konia, na którym siedziała już Polli, okazując swą pogardę każdym ruchem ciała. Na jego znak mężczyźni zawrócili konie i odjechali drogą. Polli pochyliła się i spojrzała za siebie ostatni raz. Książę Wojowników nie obejrzał się ani razu. Jared trząsł się z wściekłości. Jak ten syn kurwiącej się dziwki śmie go osądzać? Nie robić nic więcej, niż się od niego wymaga, żeby dać jasno do zrozumienia, że nie jest się tu z własnego wyboru - to jedno. Ale kiedy obcy mężczyzna, który nie ma dość jaj, by pozostać z królową, która go wybrała, mówi, że nie jest się wartym służby - to zupełnie co innego. Obrócił się na pięcie. Trzema długimi krokami dogonił Szarą Panią, w chwili gdy dotarła do niej Thera. Thera nie spojrzała na niego. Nie słyszała tej wymiany zdań, przeprowadzonej na Szafirowej nici włóczni, więc jej oburzenie nie miało nic wspólnego ze słowami zbiega. Urażony, chwycił Szarą Panią pod ramię tak mocno, że aż sapnęła. Po chwili zwolnił uchwyt, nie przepraszając, i starał się opanować temperament, kiedy Thera pomagała Szarej Pani dojść do Wozu. Królowa uniosła prawą nogę, żeby stanąć na stopniu, ale zwichnięte kolano nie chciało się zgiąć. Thera przeklęła pod nosem. Cokolwiek Szara Pani chciała na to odpowiedzieć, zatrzymała to dla siebie, czując na sobie skupiony wzrok dzieci. Jej szare oczy spochmurniały, kiedy jej spojrzenie przesuwało się z Eryka na - 94 -
- Niewidzialny Pierścień Corry'ego, potem na Cathryn, aż wreszcie na Tom asa. Zatrzymała na nim wzrok. - Przynajmniej jedno z nich jest teraz bezpieczne - powiedziała tak cicho, że Jared ledwie usłyszał. Potem obejrzała się na niego. Jakieś dwa kilometry stąd w prawo odchodzi ścieżka. Trzeba nią jechać kolejne dwa kilometry i po lewej stronie będzie wjazd na polankę, gdzie znajdziemy schronienie. Tam spędzimy dzisiejszą noc. W jej słowach zawartych było wiele rozkazów. Najważniejszy z nich nakazywał, by to Jared doprowadził ich do schronienia. Jeśli chciał ją zmusić do przyznania, że jest jej niewolnikiem, zamiast udawać, że służy jej z własnej woli, nadszedł właściwy moment. Jeśli będzie zmuszona wydawać szczegółowe polecenia odnośnie do każdej, najmniejszej nawet czynności... Jednak ból i znużenie na jej twarzy, cienie w jej oczach i niepokój, który w niej wyczuwał, a do tego jeszcze potępienie ze strony Księcia Wojowników kazało mu się powstrzymać. - Zajmę się tym - powiedział cicho, pilnując, by mówić obojętnie i w żaden sposób nie okazać lojalności. Nie był pewien, czy ona zasługuje na lojalność, bez względu na to, co mówił ten bandycki drań. Ale był zmarznięty, mokry i głodny, a bunt spowodowałby tylko opóźnienie chwili, kiedy będzie mógł zjeść coś i odpocząć. Na ognie piekielne, widok jej bólu doskwierał mu tak bardzo, że miał ochotę wybuchnąć. Szara Pani postawiła na stopniu lewą nogę i wsiadła do Wozu. Thera popatrzyła ostro na Joreda i poszła za nią. Jeśli nawet pozostali mężczyźni wyczuli w jego głosie wściekłość, kiedy dał rozkaz, by ruszać dalej, nikt nie powiedział ani słowa. Nie kwestionowali też jego decyzji, żeby Cathryn i Corry siedzieli na koźle, a Eryk i Tomas jechali konno, gdyż był to najrozsądniejszy sposób trzymania dzieci pod kontrolą. Nikt też nie zaprotestował, kiedy kazał Brockowi i Randolfowi zająć pozycje na tyłach. Jedno zaś spojrzenie na jego twarz kazało im zrezygnować z wszelkich komentarzy na temat zachowania Garrha, który szedł teraz tuż przy Wozie, zamiast jak zwykle wyrywać się naprzód. Jared podjął decyzję, której nikt nie zamierzał podważać. Przynajmniej chwilowo nie będą zachowywać się jak niewolnicy. - 95 -
- Anne Bishop Ruszył przed Wozem, próbując dojść do ładu z przepełniającymi go sprzecznymi uczuciami. Na własne oczy widział, jak Szara Pani oddaje niewolnicę grupie zbiegów, i nie mógł zaprzeczyć goryczy, jaką to w nim wywołało, tak samo jak nie mógł zignorować instynktu opiekuńczego, który zmuszał go do działania. Ale Książę Wojowników całujący jej rękę, celowo okazujący jej szacunek? Czy istniał jakiś ukryty, albo po prostu nieoczywisty, powód przekazania mu Poili? Szara Pani nosiła tajemnice, których nie rozumiał. Jeszcze. To go niepokoiło. I dokąd tak naprawdę idą, skoro banda zbiegów stanowiła bezpieczniejszą przystań? *** Blaed szedł kilka kroków za nim już od paru minut, kiedy Jared dał mu znać, by się do niego przyłączył. Nie mógł dłużej znieść smutku młodego mężczyzny, a poza tym przepełniała go ciekawość. - Thayne o tobie wiedział - stwierdził tonem towarzyskiej rozmowy. Blaed wzruszył ramionami, raczej z rezygnacją niż z obojętnością. - Choć jest parę lat starszy ode mnie, przyjaźniliśmy się jako dzieci. I okazał się na tyle lojalnym przyjacielem, że nic nie powiedział. - Jak to zrobiłeś? - To nie ja - zapewnił szybko Blaed, a jego oczy błagały o zrozumienie, choć to cień buntu bardziej odpowiadał jego naturze. Nic nie poradzisz na to, kim jesteś, pomyślał Jared, patrząc na młodego Księcia Wojowników. Tak samo jak Brock i Randolf nic nie poradzą na to, że się ciebie obawiają. - Ktoś inny rzucił na ciebie zaklęcie ukrywające...? - spytał, usiłując zadać to pytanie w taki sposób, żeby nie zabrzmiało obraźliwie. Blaed przygryzł wargę i pokiwał głową.
- 96 -
- Niewidzialny Pierścień - Powiedział, że Książę Wojowników w moim wieku, wykorzystywany jako niewolnik dla przyjemności, albo zostanie skrzywiony ponad miarę, albo wyrwą mu serce. Powiedział, że nie osiągnąłem jeszcze pełnej mocy i że mam za duży potencjał, żeby go tracić w ten sposób. - Blaed przełknął ślinę. -Więc rzucił na mnie zaklęcie. Zapewnił, że będzie działało, póki będę przebywać wśród wojowników, natomiast inny Książę Wojowników może je zerwać. On. Mężczyzna, który stworzył zaklęcie tak subtelne, że nikt go nie zauważył. Zadnego stłumienia zapachu psychicznego Blaeda, żadnego śladu Fachu. Jedynie zamaskowanie tej podstawowej różnicy pomiędzy Księciem Wojowników a innymi Krwawymi. Jared poczuł na plecach dreszcz, który nie miał nic wspólnego z chłodem czy deszczem. Przyglądał się uważnie Blaedowi, jakby widział go po raz pierwszy. Ładna twarz, która z czasem zrobi się interesująca. Gibkie ciało, które musi się jeszcze rozwinąć. Brązowe włosy, długie na tyle, by mogły zanurzyć się w nich kobiece palce. Orzechowe oczy kryjące temperament, który nie miał jeszcze ostrości. Wygląd nic nie znaczy. To potencjał się liczył - oraz to, kto go zauważył i zechce ukształtować w niebezpieczną, bezlitosną broń. - Znasz Sadystę. - To nie było pytanie. Blaed zbladł nieco. - To chyba przez niego trafiłem tak szybko do Raej. Moje szkolenie zostało... przyspieszone. Jared parsknął. - Założę się, że przyspieszył twoje szkolenie we wszystkich dziedzinach. Blaed wytrzeszczył oczy. Jared uśmiechnął się krzywo. - Mnie również szkolił. Nie było potrzeby ubierać w słowa tej dziwnej mieszanki obrzydzenia, podniecenia i zażenowania, z jaką szkolony młodzieniec przyglądał się, w jaki sposób doświadczony niewolnik dla przyjemności zajmuje się ciałem kobiety, by jej lekkie podniecenie zmieniło się w oślepiającą żądzę. Nie było potrzeby mówić o wstydzie, jaki czuli, kiedy ich ciała zaczynały w widoczny sposób domagać się spełnienia, choć Sadi wstawał z - 97 -
- Anne Bishop łoża równie zimny, jak podczas pierwszego pocałunku. Nie było potrzeby wspominać prywatnych lekcji, jakich im udzielał, chwil, kiedy znikał ten znudzony, zimny wyraz twarzy, tak skutecznie maskujący myśli i uczucia Sadysty odsłaniając przed nimi kryjącego się pod nim człowieka. Wzbudzającego równocześnie zaufanie i strach. - Zakładam, że twojej poprzedniej królowej nie służył żaden Książę Wojowników - powiedział Jared. - Tylko on. - Blaed wzruszył ramionami. - Pomniejsze królowe zwykle nie są w stanie ściągnąć do służby na dworze Książąt Wojowników. A Królowe Terytoriów zwykle nie pozwalają im trzymać zniewolonego Księcia Wojowników, bo zbyt trudno nim kierować. Pomniejsze królowe nie mają też zazwyczaj okazji potrzymać smyczy, na której chodzi Sadysta, chyba że Najwyższa Kapłanka Hayll chce je za coś nagrodzić. - Jak długo byłeś na tym dworze? - W sumie sześć miesięcy. Sadi przebywał tam przez pierwsze cztery, potem skończył się kontrakt, który królowa zawarła z Dorotheą SaDiablo, i został „wypożyczony" komuś innemu. - Królowe zwykle nie sprzedają świeżo wyszkolonych niewolników dla przyjemności - powiedział Jared w zamyśleniu. Nawet jeśli to Książęta Wojowników. Wiedziała, że nim jesteś, kiedy cię kupowała? Blaed kiwnął głową. - Choć kiedy Sadi rzucił na mnie zaklęcie, wszyscy jakby o tym zapomnieli. Po jego odejściu, kiedy królowa korzystała z moich usług, robiła się bardzo niespokojna, nie bardzo wiem dlaczego, i w końcu wysłała mnie do Raej. Być może Sadi rzucił na Blaeda i inne zaklęcie, które spowodowało ten niepokój i sprawiło, że chłopak szybko trafił na targ - zaklęcie, o którym mu nie wspomniał. - Dlaczego? - zapytał cicho Jared, myśląc na głos. - Dlaczego chciał dopilnować, żebyś trafił do Raej, gdzie sprzedano by cię kolejnej czarownicy? Blaed zawahał się.
- 98 -
- Niewidzialny Pierścień - On tam był. Kiedy licytowały mnie już tylko Szara Pani i królowa, której towarzyszył, jego pani nagle się wycofała. Myślę, że on... to zaaranżował. Chciał, żeby kupiła mnie Szara Pani. Jared przeklął pod nosem. Sadysta i Szara Pani. Co, na ognie piekielne. miał o tym myśleć? Chwilowo nic. W tej chwili priorytetem było odnalezienie przed zmrokiem polany, o której mówili zbiegowie. Dotarli do bocznej ścieżki, niemal zbyt wąskiej dla wozu. Jared wskazał ją Thayneowi, który powoził. Thayne kiwnął głową. Kiedy wraz z Blaedem ruszył przodem, szukając wejścia na polanę, Jared zastanawiał się, co zmieni się teraz, kiedy wszyscy już wiedzą, że jest wśród nich Książę Wojowników. - Ponieważ Książę Wojowników stoi wyżej niż wojownik, to czyni cię dominującym... - Daj spokój - powiedział ostro Blaed. - Noszę Opal, a ty Czerwony, czyli masz wyższą rangę Kamieni. I jesteś ode mnie starszy. -Niewiele - mruknął Jared. - Ale wystarczająco. I złożyłeś Ofiarę Ciemności, nim zostałeś niewolnikiem, prawda? - Tak. - A ty nie, dodał w myślach. Co mogło wyjaśniać, dlaczego Blaed wolał słuchać, zamiast dowodzić. Może, choć Książę Wojowników rodził się Księciem Wojowników, musi dojrzeć, nim osiągnie ten legendarny temperament, tak jak wszyscy musieli dojrzeć, by osiągnąć pełną moc? Gdyby Blaed był kilka lat starszy albo złożył Ofiarę Ciemności, nim został niewolnikiem, zapewne nie ugiąłby się tak łatwo przed innym mężczyzną, bez względu na rangę jego Kamieni. - Poza tym - ciągnął Blaed, potwierdzając tym domysły Jareda - zrobiłbym wszystko dokładnie tak jak ty. -Miło mi, że się ze mną zgadzasz - powiedział Jared z goryczą. Blaed nie spuszczał wzroku z drzew i gęstych krzaków po lewej stronie ścieżki. - Może nie chcę walczyć ze sobą jak ty? Może tylko próbuję odwlec ten dzień? Jared zatrzymał się. Blaed również stanął i odwrócił się do niego. - 99 -
- Anne Bishop - Ty wiesz - stwierdził Jared, niemal dławiąc się tymi słowami. - Wszyscy wiecie, a jednak... - Nie - odparł Blaed. - Reszta nie wie. Widzą, co każesz im widzieć - silnego, dominującego mężczyznę. -Więc skąd ty wiesz? - Ponieważ stoję na skraju tej samej przepaści. - Blaed uśmiechnął się z goryczą. - Gdybym nie był niewolnikiem, złożyłbym Ofiarę Ciemności kilka miesięcy temu i pogodziłbym się z tym, kim jestem, zamiast próbować to okiełznać. Myślę, że z tobą jest tak samo. Jak powiedziałby mój ojciec - jeszcze do siebie nie dorosłeś. Zamiast odpowiedzieć, Jared ruszył przed siebie. Nie będzie teraz o tym myśleć. Nie może teraz o tym myśleć - szczególnie że czuł, jak znów budzi się w nim dziki nieznajomy. Był tak wstrząśnięty słowami Blaeda, że nie zauważył szafirowej psychicznej nici, rozciągniętej w poprzek drogi, póki się na niej nie potknął i nie wylądował w błocie. Chwilę później Blaed krzyknął takim głosem, że Jared, podnoszący się właśnie z ziemi, był pewien, że wpadli w pułapkę. Kiedy nic się nie stało, przeklął soczyście. - Zrób to jeszcze raz bez powodu, a skręcę ci kark - zawarczał. Blaed zignorował go i wskazał na gęste krzaki, identyczne jak inne porastające brzeg ścieżki. - Tam jest brama albo coś w tym rodzaju. Kiedy się potknąłeś, poruszyły się gałęzie. Przez najbliższy czas sprawdzali wszelkie zaklęcia otwierające, jakie im przyszły do głowy. Nic. - Dlaczego ten Książę Wojowników umieścił Szafirową nić w poprzek drogi? - spytał Jared Blaeda. - Nie chodziło o to, żebyś się potknął - odparł nieuważnie Blaed, przyglądając się krzakom. - Miałeś ją wyczuć i stanąć. A skoro zadał sobie tyle trudu, żeby nas tu zatrzymać, to na pewno w tym miejscu znajduje się wejście na polanę. Gdzieś tutaj. Jared rozejrzał się. Jeśli Blaed miał rację, wejście rzeczywiście musiało być w pobliżu. Cofnął się w miejsce, gdzie się potknął, i przyjrzał się obu stronom drogi. Naprzeciwko krzaków, które zdaniem Blaeda poruszyły się, leżało kilka kamieni porośniętych mchem. - 100 -
- Niewidzialny Pierścień Coś w ich kształcie go niepokoiło, ale znikało, kiedy się do nich zbliżał. Cofnął się więc kawałek, a potem jeszcze dalej, aż znalazł się po drugiej stronie ścieżki. Popatrzył na kamienie i zaklął cicho. Najwyraźniej tracił rozum, ponieważ z tej odległości kamienie wyglądały jak kobieta ubrana w suknię z mchu. Uśmiechnął się gorzko, przeszedł przez ścieżkę i zamknął w dłoni kamienną pierś. Przed oczami stanęła mu twarz Polli. Jego palce zaciskały się na mchu, kiedy jej twarz zastąpiła inna. Na przemian była stara i młoda, ale nie sposób było nie rozpoznać tych twardych, szarych oczu. Jeśli jakaś kobieta miała kamienne piersi, kryjące w sobie kamienne serce, to mogła to być tylko Szara Pani. Poczuł lekkie mrowienie zaklęcia. Chwilę później Blaed krzyknął zaskoczony. Jared odwrócił się i zobaczył, że część krzaków zmieniła się w drewnianą barierkę, obrośniętą bluszczem. Podbiegł tam, nie bardzo wiedząc, dlaczego czuje potrzebę ukrycia przed innymi tego przejścia. - Jak złamałeś to zaklęcie iluzji? - spytał Blaed. W tym momencie zza zakrętu ścieżki wyłonił się Wóz, co oszczędziło Jaredowi konieczności użycia kłamstwa. - Sprawdzę drogę - powiedział do Blaeda, kiedy zdejmowali barierkę z podtrzymujących ją słupków i kładli na ziemi. - Ty przyprowadź pozostałych. Odetchnął głęboko i ostrożnie ruszył prostą ścieżką, prowadzącą na polanę. Była na tyle szeroka, żeby mógł przejechać nią Wóz, lecz dłuższa, niż się tego spodziewał. Jego ostrożne sondy psychiczne nic mu nie powiedziały, ale nie poczuł się lepiej z tego powodu. Jeśli zbiegowie potrafili przekonać Czarną Wdowę, żeby rzuciła zaklęcie ukrywające wejście, może są tu inne takie zaklęcia, których po prostu nie wyczuwa? Minął dwa kamienne słupy, które stały na końcu ścieżki, i wyszedł na polanę. Zaczekał chwilę, wysilając zmysły, by wyczuć cokolwiek, co ostrzegłoby go o niebezpieczeństwie. Wreszcie odetchnął z ulgą. Nic. - 101 -
- Anne Bishop Sama polana była dość duża - kilka akrów otoczonych z trzech stron drzewami i gęstymi zaroślami. Z czwartej wznosiło się strome, skaliste wzgórze. Po lewej stronie znajdowała się zagroda i mały kamienny budynek, wzniesiony na zboczu. Dość duży, by w złą pogodę pomieścić pół tuzina zwierząt albo przynajmniej utrzymać w suchości paszę. Dalej, na wzgórzu, stał parterowy dom. Między nim a zagrodą zauważył drewnianą budkę, która zapewne pełniła rolę wychodka. Jared nie zdołał zebrać w sobie dość ciekawości, by sprawdzić, co jeszcze znajduje się na polanie. Gdy tylko stwierdzi, jak znów uruchomić zaklęcie ukrywające wjazd, poświęci wszystkie myśli i całą energię na wysuszenie się, zaspokojenie głodu i regenerujący sen. Wóz minął go, niemal ocierając się kołami o kamienne słupy na końcu ścieżki. Inni niewolnicy szli za osiodłanymi końmi. - Założyłem z powrotem barierkę - powiedział Blaed, mijając Jareda, i wskazał kciukiem za siebie. Jared westchnął niecierpliwie, czekając na Gartha, który - po raz pierwszy, odkąd wyruszyli - wlókł się za wszystkimi, zamiast wyrywać się do przodu. - No już, chodź - powiedział, poganiając go gestem. Garth zatrzymał się dwa metry od kamiennych słupków i zaczął przestępować z nogi na nogę. Kręcił przy tym głową i wpatrywał się w słupy. - No chodź - warknął Jared. Garth podniósł ręce i klepnął się po udach. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Wreszcie wydał niski, niespokojny okrzyk i przemknął obok słupków. - Na ognie piekielne - mruknął Jared, patrząc, jak wielki mężczyzna biegnie truchtem do innych. Potykał się za każdym razem, kiedy oglądał się niespokojnie przez ramię. Jared odwrócił się tyłem do grupy i spojrzał niespokojnie na kamienne słupy o zaokrąglonych czubkach. Co to miało być? Gorzki żart zbiegów, czy krzykliwa manifestacja męskiej siły? Nie miał czasu zdecydować, ponieważ już po chwili pojął, dlaczego Garth zachowywał się w taki sposób. Nad polanę nadchodziła psychiczna burza. Jared czuł jej szum wszystkimi nerwami, czuł presję mocy, która zbierała się i - 102 -
- Niewidzialny Pierścień zbierała, szykując się do chwili, kiedy wybuchnie, niszcząc wszystkich nie dość silnych, by znieść uderzenie. Na ognie piekielne! Zapewne na tych słupach umieszczone było zaklęcie ochronne, które uruchamiało się, jeśli nie wykonało się określonej czynności w określonym czasie. Co jednak należało zrobić? Gdzie? Ten drań, Książę Wojowników, nie powiedział na ten temat ani słowa. Czyżby celowo? Serce biło mu tak mocno, że aż pulsowało w skroniach. Spojrzał na Wóz, który zatrzymał się w pobliżu kamiennego budynku, i na ludzi, którzy przy nim stali. Nie mieli czasu na ucieczkę z polany, nim zaklęcia ochronne uruchomią psychiczną burzę. Nie zdawał sobie sprawy, że instynktownie schodzi na poziom Czerwonego, póki nie poczuł obecności dzikiego nieznajomego tak mocno, jakby wszedł do jego kryjówki. W pewnym sensie tak właśnie było. Tu mógł zebrać swą pełną moc. Tu jego moc była surowa, pierwotna - i dzika. Należała do tej części jego psychiki, którą od siebie odsuwał i którą starał się wyprzeć. Sięgnął po moc Czerwonego bez względu na koszty i zaczął z jej pomocą badać zbierającą się burzę. Warstwa po warstwie wyczuwał zaklęcia ochronne, niszczące życie, ale oszczędzające ziemię i moc wplecioną w zaklęcia: Białego, Tygrysiego Oka, Różowego, Purpurowego Zmierzchu, Opala i Szafirowego. Zagłębiał się dalej, świadomy, że czas im się kończy. Omal się nie wycofał, ale postanowił sprawdzić kilka ostatnich warstw zaklęć, żeby mieć pewność, że jego pomysł zadziała. Powinien zadziałać. Jeśli otoczy wszystkich Czerwoną osłoną, a Szara Pani stworzy zaraz pod nią Szarą osłonę, powinny wytrzymać burzę, Może stracą konie, ale nawet wszystkie zaklęcia razem nie powinny być w stanie całkowicie zniszczyć Sza... Kiedy jego Czerwona sonda zetknęła się z ostatnią warstwą, serce mu zamarło. Zapomniał oddychać. Nie przeżyją. Pod wszystkimi innymi warstwami kryła się moc Szaroczarnego, drugiego najwyższego rangą Kamienia.
- 103 -
- Anne Bishop Jedynym człowiekiem w Królestwie Terreille, który nosił Szaroczarny Kamień, był Lucivar Yaslana, półkrwi eyrieński Książę Wojowników, przyrodni brat Daemona Sadiego. Tylko słyszał o Yaslanie. Jednak wobec tych historii Sadysta wydawał się wręcz przyjacielskim człowiekiem. Wolał sobie nie wyobrażać, co zostało dodane do tej Szaroczarnej mocy, ale był pewien, że bez trudu rozbije Czerwoną i Szarą osłonę — oraz ich umysły. Krzyk, pełen strachu i bólu, zmusił go do skupienia się na rzeczywistym świecie. Mała Cathryn zgięła się wpół, trzymając się za głowę. Podobnie Tomas. Thera i Szara Pani biegły do dzieci. Ogarnęła go dzika furia, studzona rosnącym strachem. Czuł, jak moc wokół polany zacieśnia się i zaczyna napierać na ich umysły. Sam czuł jedynie jej nacisk, ale zdawał sobie sprawę z tego, że najsłabsi zostaną zniszczeni jako pierwsi. A najsłabsze były dzieci i dwoje złamanych dorosłych - Garth i Thera. Na ognie piekielne, ten deszcz wypłukał mu rozum. Książę Wojowników musiał powiedzieć o tym Szarej Pani! Nie miał teraz czasu podbiec do niej ani martwić się o skutki złamania zasad, więc wywołał ją na Czerwonej nici. Pani... Nic. Trzymała w ramionach Tomasa, zapewne całą swą mocą chroniąc umysł chłopca. Choć nie wyjaśniało to, czemu nie odpowiadała. Jared spróbował jeszcze raz. Na ognie piekielne, Matko Noc, spraw, by Ciemność była nam litościwa! Nosiła Szary. Oczywiście, że słyszy Czerwony! Boleśnie świadom, że traci cenne sekundy, spróbował kontaktu na Szafirowej nici. Kiedy nie dostał odpowiedzi, użył Zielonej, nasycając przekaz odpowiednią dawką irytacji. Pani. Szara Pani obróciła się w jego stronę. Jak uciszyć zaklęcia ochronne? - spytał. Poczuł wyraźnie jej strach. Powiedział, że znasz klucz. Myślałam, że ci powiedział.
Do Jareda przez chwilę nie docierały jej słowa. - 104 -
- Niewidzialny Pierścień Dlaczego, na ognie piekielne, uważał, że go znam? Nie wiem.
Wraz z tymi słowami Jared odebrał fragment jej wspomnień. Twój wojownik zna klucz. Twój wojownik. Słowa zakładały więź, o jakiej nie śmiał nawet marzyć niewolnik - honorową więź służby pomiędzy mężczyzną a jego królową. Przeklęty niech będzie ten drań! Czy to jakaś próba? Bez znaczenia. Jeśli mieli przeżyć, musi przestać myśleć jak niewolnik i zacząć myśleć jak wojownik. Jared odwrócił się w stronę słupów. Garth wyczuł - albo zrozumiał - coś co dotyczyło ich wszystkich. Jeśli zbiegowie nie chcieli sami wystawiać się na niebezpieczeństwo za każdym razem, kiedy tu przychodzili, klucz musiał być pod ręką. Czyli gdzieś tutaj. Bądź przeklęty, myślał, czując, jak dziki nieznajomy napiera na niego. Do diabła, pomóż mi! To wybuchło w nim nagle. Chciał zawyć, gdy zalała go dzikość, kiedy ostre jak brzytwa instynkty uniemożliwiły mu myślenie. Chwilę później dzikość znikła, pozostawiając po sobie surowy i niezwykle jasny umysł. Pocąc się mocno, pomimo chłodu, Jared stworzył dużą kulę światła czarownicy. Na wewnętrznych ścianach słupów ktoś wyrzeźbił trzynaście starożytnych symboli mocy — sześć na lewym, siedem na prawym. Jak ma wybrać właściwe trzy? Zamarł na chwilę, potem potrząsnął głową. Oczywiście, że trzy. Odszukał symbol mężczyzny na lewym kamieniu. Jego palce zawahały się, po czym przesunęły na trójkąt znajdujący się poniżej. Z pomocą Fachu prześledził jego linie palcem, napełniając je światłem czarownicy. Na dworze, męski trójkąt Faworyta, Zarządcy i Dowódcy Straży był symbolem związku z królową. Byli jej towarzyszami, doradcami, obrońcami.
- 105 -
- Anne Bishop Żaden z innych symboli na lewym słupie nie przyciągnął jego uwagi, więc zwrócił się ku prawemu. Jego palec przesunął się po symbolu kobiety. Męski trójkąt był rdzeniem dworu, ale królowa, kobieta, była zawsze jego sercem. Padł na kolana i przesunął palcami po ostatnim symbolu, najbardziej szanowanym przez Krwawych - symbolu Ciemności. Krwawi czcili Ciemność, ponieważ oznaczała zarazem koniec i początek. Była płodnym mrokiem ziemi i macicy, była psychiczną rzeką, z której pochodzili Krwawi i do której wracali, była otchłanią, w którą schodzili, by sięgnąć do własnej mocy, była pustką, która kryła pajęcze sieci psychicznych ścieżek, nazywanych Wiatrami. Była wszystkim i czymś jeszcze więcej. Kiedy ostatnia linia napełniła się światłem czarownicy, Jared poczuł, jak moc burzy kieruje się ku słupom. Światło czarownicy, którym wypełnił symbole, stało się tak jasne, że musiał zmrużyć oczy. Rozbłysło, po czym zniknęło, wyczerpawszy tę odrobinę mocy, za pomocą której je stworzył. Chwilę po rozbłysku zobaczył, jak między trzema symbolami powstaje w powietrzu trójkąt, ale natychmiast znika. Zaklęcia ochronne wyłączyły się. Psychiczna burza rozproszyła się nagle. Zaklęcie iluzji zmieniło barierkę porośniętą bluszczem w gęsty krzak. Jared tkwił na kolanach, zbyt zmęczony i wstrząśnięty, żeby wstać. Opadł na pięty, pochylił głowę, położył ręce na udach. Jego wyczerpanie nie wynikało z wykorzystania zbyt wielkiej ilości mocy; na codzienne czynności zużywał jej więcej niż w tej chwili. Nie było też skutkiem strachu. Przez kilka chwil, kiedy kontrolę nad nim przejął dziki nieznajomy, czuł się taki żywy, taki cały. Teraz znów był pusty i cierpiał z tego powodu. Nie był jednak pewien, czy jest gotów na przyjęcie tej części siebie, na zamknięcie oczu na tę odpowiedzialność, a póki nie był... Jakieś silne ręce wzięły go pod ramiona i pociągnęły. Blaed uśmiechał się poważnie, Brock patrzył na Jareda z szacunkiem. - Chodź z nami do środka - powiedział Brock. - Konie. - Jared miał trudności z mówieniem. - Pomogę Thayneowi i Randolfowi przy koniach. - 106 -
- Niewidzialny Pierścień - Mogę... - Dość zrobiłeś - powiedział stanowczo Brock. - Dość zrobiłeś - zgodził się cicho Blaed. Jared poddał się. Potrzebował w tej chwili ich wsparcia bardziej, niż gotów był się przyznać. Kiedy szli w kierunku parterowego budynku, podbiegł do nich Garth, omal nie wpadając na Jareda. Przez chwilę przyglądał się jego twarzy, a potem wydał dźwięk przypominający pełne satysfakcji chrząknięcie i odszedł. Thayne uśmiechnął się lekko i uniósł rękę w nieśmiałym pozdrowieniu. Randolf stał koło zagrody, obserwując Gartha z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jared był zbyt zmęczony, by przejmować się humorami Randolfa, ale nie mógł całkowicie zlekceważyć jego niechęci do złamanego wojownika. - Powinniśmy zwracać więcej uwagi na Gartha - powiedział cicho, kiedy zbliżali się do budynku. Brock westchnął z irytacją. - Garth nie jest zły. To mogło się przydarzyć każdemu z nas. - Wiedział o ochronnych zaklęciach wcześniej niż my. Po tych słowach zapadła pełna niedowierzania cisza. - Był ostatni - upierał się Jared. - Nic się jeszcze nie zaczęło dziać, póki był na ścieżce. Zapewne w zaklęcia wbudowano zabezpieczenie, żeby dać wszystkim zbiegom czas na znalezienie się na polanie. Ostatnia wchodząca osoba miała ponownie uruchomić zaklęcie iluzji i wyłączyć zaklęcie ochronne. Gdybym zwrócił uwagę na zdenerwowanie Gartha, mielibyśmy więcej czasu przed burzą. - Nie wiesz tego na pewno - zaprotestował cicho Blaed. - Mówię tylko, że Garth zapewne wyczuwa niektóre rzeczy. Może wynika to z jego szkolenia. Na ognie piekielne, nie wiem. Ale bylibyśmy idiotami, gdybyśmy to zlekceważyli. - No dobra - powiedział Brock. - Postaram się... Drzwi stanęły otworem. Gdy Brock i Blaed puścili ramiona Jareda, podszedł do Szarej Pani sam. - 107 -
- Anne Bishop W świetle padającym przez otwarte drzwi jej szare oczy wydawały się niemal czarne z wyczerpania. Z drżeniem w głosie spytała go cicho, czy nic mu się nie stało. Wydawała się krucha, przypuszczał, że na nogach trzymają wyłącznie duma. Ta kruchość sprawiła, że zapragnął naciskać na nią, by zaczęła reagować i znów stała się silna. - Dziękuję, wojowniku - powiedziała poważnie. - Żyję, by służyć, pani - odparł z lekką goryczą, by ukryć to inne uczucie, do którego nie chciał się przyznać. Do jej oczu napłynęły łzy. Odwróciła się i wróciła do środka tak szybko, jak tylko pozwalało jej na to uszkodzone kolano. Jared cofnął się, jakby go uderzyła. Ogarnął go wstyd, tak wielki, że nie był pewien, czy zdoła go znieść. Próbował zebrać w sobie dość wściekłości, by go wypalić, ale nie mógł. Przełknął z trudem i obejrzał się za siebie. Brock i Blaed dyskretnie zniknęli, wracając do swoich obowiązków. - Jared? - W progu stał Tomas. - Wchodzisz czy będziesz tak stał i wpuszczał zimno, aż Thera wpadnie w taką furię, że walnie cię patelnią? Może to by mi pomogło - mruknął Jared, wchodząc za chłopcem i starannie zamykając za sobą drzwi. *** Cisza drażniła temperamenty, już pobudzone strachem i wyczerpaniem. Zakłócało ją jedynie pobrzękiwanie sztućców o talerze i ciche prośby o podanie czegoś, do czego nie można było samemu sięgnąć. Dławili się jedzeniem, które kupili za życie młodej czarownicy, ale i tak jedli. Ich ciała potrzebowały pokarmu. Plebejusze zazdroszczą Krwawym ich mocy, ale nie rozumieją jej ceny, nie pojmują, jak gwałtownie potrafi się rozpalić wewnętrzny ogień, szczególnie u tych, którzy noszą ciemniejsze Kamienie; nie rozumieją, jak szybko ten ogień może pochłonąć ciało, jeśli nie otrzyma ono dodatkowej energii. Jedli więc w milczeniu, nie patrząc sobie w oczy, a każde z nich zastanawiało się, życiem którego z nich zapłacą za kolejny posiłek. - 108 -
- Niewidzialny Pierścień Kiedy kolacja dobiegła końca, Jared odetchnął z ulgą. Thera wzięła talerz i poszła powoli do części kuchennej dużego pokoju. Chwilę potem na ławkach ustawionych wzdłuż długich boków stołu siedzieli tylko Jared i Szara Pani. Specjalnie usiadł po drugiej stronie, jak najdalej od niej. Wszyscy pozostali uciekli stąd pod pretekstem obowiązków, więc dzielił ich jedynie długi blat. Jared popatrzył na nią po raz pierwszy, odkąd przywitała go w progu i podziękowała. Po chwili uniosła głowę i odwzajemniła spojrzenie. W jej szarych oczach nie było nic. Zupełnie nic. Jakby zgasł cały ogień. Potem wzdrygnęła się i wbiła wzrok w stojący na stole wyszczerbiony niebieski kubek, pełen jesiennych kwiatów. Dlaczego? - chciał ją zapytać Jared. Ten drań z Szafirowym Kamieniem zapewne wrócił tu przed nimi i stworzył tę psychiczną nić, żeby na pewno znaleźli polanę. To rozumiał. Ale dlaczego zadał sobie również trud zbierania kwiatów? Jared był pewien, że zrobił to właśnie ten Książę Wojowników. Zbiegowie udzielili im schronienia i użyczyli swoich zapasów w zamian za Polli, choć ten syn kurwiącej się dziwki nie dał im klucza do ochronnego zaklęcia. Jednak te kwiaty to było coś innego. Były oznaką uczucia, czymś, co mężczyzna daje kobiecie, żeby ją podnieść na duchu. Czyżby Książę Wojowników był aż tak wdzięczny za kobietę? Czy może był inny powód? Jared patrzył, jak Szara Pani wyciąga rękę i delikatnie dotyka płatków ciemnopomarańczowego kwiatu. Nie zadał jej tego pytania. Gorzka odpowiedź, jakiej udzielił, kiedy mu podziękowała, zraniła ją głęboko. Nie powinno to mieć znaczenia, ale miało ponieważ zbieg, który powinien jej nienawidzić, dał jej kwiaty. Wstała niepewnie, przytrzymując się blatu stołu. Jared zacisnął pięści i zmusił się, żeby siedzieć spokojnie, kiedy powoli, z wyraźnym bólem ruszyła, kulejąc, w stronę drzwi. Pozostali mężczyźni tylko spojrzeli na nią, później na Jareda i szybko odwrócili wzrok. On był tu dominującym mężczyzną. Fakt, że jej nie pomógł, był dla pozostałych rozkazem, który mogło zmienić tylko jej wyraźne polecenie. Sięgała już po klamkę, kiedy odezwał się Tomas. - 109 -
- Anne Bishop - Pani? Nie opowiesz nam, co było dalej? Jared odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Ból pogłębił jej zmarszczki. - Nie dziś - powiedziała zachrypniętym głosem. Wyszła na deszcz i kulejąc, ruszyła po śliskim błocie w stronę Wozu. Jared poczuł się winny. Nie chcieli teraz przebywać w jej pobliżu, ale jak się okazuje, ona jeszcze bardziej chciała uciec od ich obecności. Królowa nigdy nie powinna się tak czuć przy mężczyznach, którzy jej służą. Pokręcił głową. On jej nie służy. Jest jej własnością. Nie jest jej nic winien. Bez względu na to, którędy pójdą dalej, wcześniej czy później zbliżą się do Wiatrów, a wtedy spróbuje się zerwać ze smyczy. Wrócić do domu i zobaczyć się z rodziną. I porozmawiać z Rejną. Naczynia zostały umyte i wytarte. Rozłożyli na podłodze cienkie materace, koce i poduszki, które znaleźli w szafkach stojących pod lewą ścianą pokoju. Kiedy Jared zdejmował buty, zauważył tęskne spojrzenie, jakie Thera rzuciła na wannę i złożony parawan, stojące w kącie pokoju. Rozumiał tę tęsknotę. Był mokry od trzech dni, ale to wcale nie oznaczało, że był czysty. Kręcąc głową, Thera wzięła czajnik grzejący się nad palnikiem, wrzuciła torebki z ziołami do dwóch kubków i zalała jt gorącą wodą. Jared włożył z powrotem buty i podszedł do niej. - Możemy przenieść wannę bliżej paleniska, żeby było cieplej powiedział cicho. - Nie trzeba wiele Fachu, żeby zagrzać wodę, a parawan zapewni ci prywatność. Thera nie spojrzała na niego. Wzięła łyżkę i zaczęła wyciskać torebki z ziołami. - Czy tak to działa u twoich? Uprzejmość wobec jednej kobiety zadośćuczyni brakowi uprzejmości wobec innej? Temperament Jareda rozbłysł, ale zmusił się, by mówić spokojnie. - Aprobujesz to, co dziś zrobiła? - Nawet dobre królowe muszą czasami dokonać bolesnych wyborów. - Thera wyjęła torebki ziół z wody, odłożyła je na talerzyk i wzięła kubki. - Przepuść mnie, Lordzie Jaredzie. - 110 -
- Niewidzialny Pierścień - Zamierzasz iść do Wozu? - spytał oskarżycieltkim tonem. W jej zielonych oczach pojawił się cień, od którego przeszedł go dreszcz. Przypomniał mu, że choć została złamana, lepiej nie wchodzić w drogę Czarnej Wdowie. - Chcesz mnie zatrzymać? - spytała niebezpiecznie łagodnie. Jared cofnął się. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, odetchnął. Nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymywał oddech. Kilka minut później mała Cathryn uświadomiła sobie nagle, że jest jedyną kobietą w pomieszczeniu pełnym mężczyzn. - Gdzie jest Thera? - spytała, rozglądając się niespokojnie, jakby szukała drogi ucieczki. - Thera będzie spała w Wozie - powiedział uspokajająco Jared. - Ona i Szara Pani muszą dziś pobyć same. Mężczyźni zrobili się czujni, instynktownie chcieli złagodzić niepokój Cathryn, równocześnie zdając sobie sprawę, że każdy ich ruch wprawi ją tylko w większą panikę. Corry przygryzł dolną wargę, a potem przesunął swój materac tak, by Przylegał do materaca Cathryn. - Wszystko w porządku. Będę spał obok ciebie. - Nie możesz! - krzyknęła piskliwie Cathryn. - Jesteś chłopcem. Blaed odchrząknął. - Ponieważ Corry podjął obowiązki eskorty, mam wrażenie, że może ubiegać się o przywilej. Cathryn popatrzyła na niego z powątpiewaniem. Corry z nadzieją. Na twarzach Eryka i Tomasa malowała się zazdrość. Jared zamknął oczy. Słodka Ciemności, błagam, niech nie zaczną kolejnej sprzeczki. Cathryn sobie z nią nie poradzi, a reszta jej nie zniesie. - Co to znaczy? - spytała wreszcie Cathryn. Blaed poprawił kołnierz koszuli, jakby nagle zrobił się za ciasny. - No cóż, to znaczy, że kiedy pani z jakiegoś powodu czuje się trochę zdenerwowana, obowiązkiem eskorty i jej przywilejem jest pozostać w pobliżu, szczególnie kiedy śpi. - Naprawdę? - Cathryn nie wiedziała, czy powinna mu wierzyć. Blaed położył dłoń na sercu. - 111 -
- Anne Bishop - Naprawdę. Mój kuzyn służył jako eskorta i wszystko mi opowiedział. Nikt się nie odezwał. Nikt nie śmiał się ruszyć, póki Cathryn nie położyła się na materacu. Uśmiechnęła się nieśmiało, kiedy Corry okrywał ją kocem. Corry'emu błyszczały oczy z dumy i radości, kiedy kładł się na samym skraju swojego materaca. Jared odwrócił głowę, by ukryć uśmiech. Mógł się założyć o swoje buty, że rano tych dwoje będzie się do siebie tulić jak dwa szczeniaki. Reszta też się kładła. Zgaszono świece palące się na małych stolikach pod ścianą, ale ogień na palenisku sprawiał, że nadal było dość jasno. Jared ściągnął buty i ustawił je przy materacu. Owinął się kocem, zniknął swoje ubranie i westchnął z zadowoleniem. Przy odrobinie szczęścia obudzi się wcześniej niż Cathryn, Thera i Szara Pani i zdąży się umyć. Pomimo zmęczenia sen nie chciał nadejść. Jego umysł wciąż na nowo odtwarzał wydarzenia tego dnia - nie chciały zniknąć. Myślał o dumie i radości w oczach Corry'ego, myślał o uwadze Thery na temat uprzejmości. Bez względu na to, jak się usprawiedliwiał, nie mógł pozbyć się wrażenia, że to on, nie Thera, powinien dziś spać w Wozie. Był przecież doświadczonym niewolnikiem dla przyjemności. Dałby Szarej Pani doskonałą okazję, by skorzystała z jego usług, nie zwracając uwagi innych, i mógłby wykorzystać te intymne godziny na jej poznanie, co było bardzo ważne, jeśli chciał się wydostać spod mocy Niewidzialnego Pierścienia i wrócić do domu. Za późno. Jared popatrzył na kubek z kwiatami, stojący na drewnianym stole, i nie mógł się pozbyć wrażenia, że gdzieś popełnia błąd.
- 112 -
- Niewidzialny Pierścień -
Dziesięć Krelis rozsiadł się wygodnie w kącie małego powozu, uspokojony rytmicznym stukotem końskich kopyt i mamrotaniem woźnicy. Mógł oczy. wiście wynająć jeden z tych nowych powozów bezkonnych, które coraz częściej pojawiały się na szerokich ulicach Draegi. ale jakoś nie umiał się do nich przyzwyczaić. Poza tym miał wrażenie, że to trochę obrzydliwe używać Fachu do czynności, które wcześniej wykonywały zwierzęta. Och, słyszał oczywiście argumenty przemawiające za nowoczesnymi powozami - brak konieczności polegania głównie na sile koni czystsze ulice, miejsca pracy dla wyszkolonych kierujących Wozami - ale wszystko to było dla niego tylko kolejnym dowodem na zerwanie łączności pomiędzy Krwawymi a ziemią. Czasami miał takie wrażenie, jakby stał przed zamkniętym oknem, usiłując poczuć na twarzy powiew wiatru. Zamknął oczy. Był zmęczony i niecierpliwie czekał na wieści, a ponadto niepokoiły go żartobliwe uwagi Najwyższej Kapłanki, sugerującej, że pomaga mu bardziej, niż się spodziewa. Rozumiał, że chciała wyeliminować wroga, stojącego na drodze jej planów wobec Terreille, ale takt, że nie chciała mu zdradzić, co przedsięwzięła... To również rozumiał. Zapewne nadal bolała ją zdrada poprzedniego Dowódcy Straży. Potrzeba więcej czasu, by mógł zaskarbić sobie jej zaufanie. A poza tym pierwsza zasada dworu brzmiała: Dorothea nigdy się nie myli. Cóż, nawet pomimo jej ingerencji rozbójnicy już wkrótce powinni wytropić tę sukę z Szarym Kamieniem. Zaprowadzą ich do niej zaklęte mosiężne guziki, które dał swojemu pupilkowi. Będą mu je odsyłać na bieżąco, żeby mógł z nich wydobyć wieści, przekazywane przez pupilka. Nie, to nie powinno już potrwać długo. A wtedy może uda mu się wreszcie wyspać.
- 113 -
- Anne Bishop -
Jedenaście Jared wyszedł przed kamienny domek. Szybka poranna kąpiel i czyste ubranie sprawiły, że poczuł się świeżo, a mocna, słodka kawa dosłownie postawiła go na nogi. Zastanawiał się, co wywoła gorszą reakcję Thcry: pytanie, czy przygotuje im poranny posiłek, czy też przygotowanie śniadania, które, nawet przy zintegrowanych umiejętnościach kulinarnych wszystkich mężczyzn, może okazać się niejadalne. Cóż, po odejściu Poili Therze potrzebna będzie dodatkowa pomoc, sama Cathryn nie wystarczy. Nikt nie oczekiwał, że kuchnią zajmie się Królowa, choć zanim uszkodziła kolano, zaskoczyła wszystkich swoim zaangażowaniem w niektóre codzienne obowiązki. Wychodziło więc na to, że nowym pomocnikiem Thery będzie musiał zostać mężczyzna. A ona będzie musiała się z tym pogodzić. Jared uśmiechnął się pod nosem na myśl o tym, jak co rano wszyscy ciągną słomki i ten, który wyciągnie najkrótszą, przez cały dzień pomaga Therze. Takie losowanie na pewno dostarczyłoby im porannej dawki adrenaliny. A ponieważ o wszystkim zadecydowałby los, nikt nie mógłby mieć pretensji co do wyniku. Powietrze było chłodne i przejrzyste i po raz pierwszy od kilku dni nie zanosiło się na deszcz. Nadal uśmiechając się do siebie, Jared ruszył w kierunki Wozu. Kątem oka zauważył nagle, że od strony wychodka biegnie w jego kierunku Tomas. Jared uniósł na powitanie rękę, ale zbladł na widok zmartwionej miny chłopca. Wychodek mieścił się w małej drewnianej szopie, dlatego należało się tam spodziewać pająków i wszelkiego robactwa, choć zawieszone w kątach woreczki z ziołami nie tylko odświeżały powietrze, ale i działały odstraszająco na insekty. Choć Jared nie zauważył ani jednej myszy, był pewien, że tam są. Może nawet i szczury. Nagle zesztywniał. Zwykłe szczury nie sprawiały zbyt dużo kłopotów, ale naruszenie gniazda żmijoszczurów mogło okazać się śmiertelnie niebezpieczne. A młodzi chłopcy nie zawsze mogą się pochwalić rozsądkiem.
- 114 -
- Niewidzialny Pierścień Z całą siłą wrócił do niego przeraźliwy strach, jaki czuł w to lato, kiedy jego| brat Davin został ugryziony przez żmijoszczura. Pamiętał dobrze, bardzo jak bardzo spuchła ręka chłopca pod wpływem trucizny. Mimo wysiłków Rejny, która była uzdolnioną Uzdrowicielką, Davin chorował przez kilka dni. - Tomas? - Jared przyjrzał się twarzy chłopca, szukając na niej niepokojących oznak. - Co się stało? Tomas nawet nie obejrzał się na wychodek. Jego zmartwione brązowe oczy wpatrywały się w Wóz. - Obie są dziś wkurzone. Jared odetchnął, równocześnie ze złością i ulgą. - To coś nowego? - Ja... Thera jest chyba chora. Zachowała się naprawdę dziwnie, kiedy zapytałem, czy chcą kawy. Szara Pani też nic nie powiedziała, a wiesz, że lubi kawę. Tak, wiedział. Nigdy wcześniej nie przypuszczał, że picie kawy może być doświadczeniem zmysłowym, póki nie zobaczył Szarej Pani z kubkiem czarnego naparu w ręku. Dopił swoją kawę i podał kubek Tomasowi. - Powiedz Blaedowi i Thayne'owi, żeby spróbowali przygotować śniadanie. Zobaczę, co można zrobić dla naszych pań. Tomas, szczęśliwy, że pozbył się zmartwienia, pomknął do kamiennego domku. Jared zgarbił się i niechętnie podszedł do Wozu. Zapukał do drzwi, na wszelki wypadek stając nieco z boku. Żadnej odpowiedzi. Zapukał mocniej. Nadal cisza. Może są za słabe albo zbyt chore, żeby się odezwać? Serce podeszło mu do gardła. Uchylił drzwi. - Wynoś się! - Głos Thery był pełen wściekłości i strachu. Jared wszedł na dolny stopień schodów prowadzących do Wozu i zaklął pod nosem. Thera i Szara Pani siedziały na ławkach, obie zgarbione i przykryte kocami. Tomas miał rację nie wyglądały dobrze. 1, na ognie piekielne, ależ tu było zimno! Takie z nich masochistki czy miała to być subtelna kara dla mężczyzn, - 115 -
- Anne Bishop wyrafinowany sposób na odebranie im zadowolenia z nocy przespanej w ciepłym pomieszczeniu? Być może Thera nie była w stanie utrzymać przez noc zaklęcia rozgrzewającego, ale Szara Pani z pewnością mogła sobie pozwolić na wydatkowanie tak niewielkiej części Szarej Mocy. Jared już otworzył usta, by rzucić jakąś kąśliwą uwagę, kiedy wyczuł zmianę. Nadeszły księżycowe dni Thery. To była jedna z tych spraw, o których kobiety i mężczyźni ze sobą nie rozmawiali. Kiedy Krwawy mężczyzna osiągał dojrzałość płciową, zaczynał reagować na zapach księżycowej krwi i potrafił go rozpoznać bez względu na to, jak starannie kobieta próbowała go zamaskować. Jared nie był pewny, czy chodziło tu o subtelną zmianę w zapachu psychicznym kobiety, czy o zmianę w jej zapachu fizycznym, czy może o jedno i drugie, niemniej jednak mężczyźni wyczuwali ją, nawet kiedy obca kobieta mijała ich na ulicy. W tym stanie każda dojrzała płciowo czarownica stawała się praktycznie bezbronna. Przez pierwsze dwa czy trzy dni wszelkie używanie mocy, prócz absolutnych podstaw Fachu, było dla niej ogromnie bolesne. Im silniejsza była czarownica, tym więcej swej mocy musiała odprowadzić do Kamieni, żeby zmniejszyć ból. Dlatego, o ile nie chroniły jej inne czarownice, zdana była na łaskę otaczających ją mężczyzn. W kręgu rodzinnym księżycowe dni wywoływały instynkt opiekuńczy mężczyzny. Na dworze pobudzały temperament wszystkich mężczyzn należących do Pierwszego Kręgu. Natomiast w wioskach mężczyźni uczyli się je ignorować, koncentrując się na kobietach z własnych rodzin, swoich kochankach i przyjaciółkach, które musiały znosić pełne uczucia i upierdliwe przejawy ich opiekuńczości. - Napijecie się kawy? - spytał Jared, patrząc na Szarą Panią. Na ognie piekielne, ona też nie wyglądała dobrze. Może się przeziębiła? Ciemność jedna wie, jakim cudem wszyscy nie rozchorowali się jeszcze od tego wędrowania w deszczu i spania na mokrej trawie. Może dlatego nie odpowiedziała mu wczoraj, póki nie wywołał jej na Zielonej nici? Może już zaczynała źle się czuć i stała się za słaba, by nosić Szary? Zielony to zapewne Kamień należny jej z urodzenia. Rozsądnie, że ograniczyła się do - 116 -
- Niewidzialny Pierścień niego takich okolicznościach. A niech to. Jak bardzo jest chora? Przeziębienie może się zmienić w coś poważnego, jeśli nie będzie odpowiednio leczone. Choć z drugiej strony może po prostu cierpieć na kolkę, co jest bolesne, ale niegroźne. Czy odpowie mu, jeśli zapyta ją wprost? Raczej wątpliwe, chyba że jest bardzo chora. A jeśli faktycznie jest... Co, na ognie piekielne miałby w takim przypadka zrobić? I dlaczego właściwie tak się przejmuje tym, że ona może być chora! Nie chciał o tym myśleć, a ponieważ żadna nie odpowiedziała na jego, pytanie, spróbował jeszcze raz. - A może przynieść gorącej wody na napar? - Dziękuję - powiedziała cicho Szara Pani. - Byłoby miło. Jared zamknął drzwi Wozu i odetchnął. Po śniadaniu usunie wszystkich z domku i zapewni obu kobietom trochę prywatności, jeśli będą nuały ochotę na gorącą kąpiel. I musi pamiętać, żeby dyskretnie odciążyć Therę w tym trudnym dla niej okresie. Nie wiedząc, co dolega Szarej Pani. nie mógł dla niej nic zrobić, ale gdyby pozwoliła mu rzucić okiem na swój zapas ziół. mógłby przyrządzić napar, który pomoże Therze. Nauczył go tego Sadysta. Pamięta, jak zdziwił się, że mężczyzna, który był prawdziwym mistrzem w zadawaniu psychicznych cierpień, tak doskonale potrafił ulżyć kobieton w ich fizycznych dolegliwościach. Z drugiej strony jednak nigdy nie widział, żeby Daemon dawał taki napar królowej, do której należeli, czy arystokratycznym sukom z jej Pierwszego Kręgu. Te napary trafiały zawsze do kwater służby, do kobiet, których nikt nie rozpieszczał. Brock czekał na niego w progu domku. - Jakiś problem? - spytał cicho. - Thera jest troszkę nie w sosie - odparł Jared. zastanawiając się, czy mężczyźni z innych terytoriów rozumieją to wyrażenie podobnie jak Shaladorczycy. Brock rozluźnił ramiona. - Aha. No to damy jej trochę przestrzeni i przypilnujemy dzieci, żeby jej nie dokuczały. A co z Szarą Panią? Jared wzruszył ramionami, udając sam przed sobą, że niezbyt go to interesuje. - 117 -
- Anne Bishop - Ma chyba coś z żołądkiem. Okazało się, że Blaed i Thayne wiedzieli o gotowaniu więcej, niż Jared przypuszczał, i już kilka minut później wraz z Tomasem niósł do Wozu pełne talerze i kubki z wrzątkiem. Trzymając się z daleka, żeby nie denerwować Thery, postawił przed każdą z pań talerz i kubek. po czym wycofał się, wspomniawszy jeszcze o możliwości wzięcia gorącej kąpieli. Po śniadaniu, kiedy Sara Pani i Thera się kąpały, otworzył drzwi i okiennice, żeby wywietrzyć wóz. Tomas pozamiatał wąski pas wolnej podłogi miotłą, którą znalazł w kredensie w domku. Wytrzepali koce. Razem przygotowali wygodne gniazdka na ławkach dla obu kobiet, a Jared rzucił rozgrzewające zaklęcie na koce. Było to bardziej dyskretne niż ogranie całego Wozu. - Zaraz poczują się lepiej - stwierdził Tomas, wygładzając fałdy pledu. Jared uśmiechnął się, ale nie skomentował te uwagi. Tomas był bystrym chłopcem, a ponieważ najwyraźniej wiedział, co to jest księżycowy czas - zresztą, kto by nie wiedział, spędziwszy choć kilka dni w towarzystwie Polli - wszystko sobie szybko wykoncypował. Nim Szara Pana i Thera znalazły się z powrotem w Wozie, od świtu minęły już dwie godzmy, choć nikt sie nie skarżył, że wyruszają później niż zwykle. Jared zaczekał, aź wszyscy miną kamienne słupy. On i Brock dwukrotnie sprawdzili budynki, doprowadzając je do stanu,. w jakim je zastali. Resztę świeżej żywności, jaką im została schowali do skrzyni w Wozie, rzucając na nią chłodzące zaklęcie nie był nic... Wyszczerbiony niebieski kubek był pusty, kiedy Jared sprawdzał wszystko po raz ostatni. Wymyty i pusty. Rozejrzał się wokół budynków, ale nie zobaczył ani śladu po wyrzuconych kwiatach. Nic go nie obchodziło, że zabrała ze sobą kwiaty od tego drania z Szafirowym Kamieniem. Nic a nic. To co czuł, to była zwykła irytacja, że sam nie pomyślał o takim drobiazgu, który pozwoliłby mu zdobyć jej przychylność. To tylko naturalna instynktowna rywalizacja. Faworyzowany mężczyzna zawsze cieszył się specjalnymi przywilejami, a on potrzebował ich bardziej niż obcy, który przecież z nimi nie podróżuje. Ten Książe Wojowników - 118 -
- Niewidzialny Pierścień raczej nie interesował się seksualnie kobietą, która z powodzenie mogła być jego matką - na ognie piekielne, w zasadzie babką. On sam też się nią nie interesował w ten sposób. A przynajmniej niezupełnie. W końcu po tylu latach seksualnej niewoli jego zdezorientowane ciało reagowało na każdą kobietę. i to bez znaczenia, że Thera nie wywoływała w nim żadnej reakcji, natomiast były chwile, gdy miał ochotę całować Szarą Panią do utraty tchu. Dlatego guzik go obchodzi, że zabrała ze sobą kwiaty od tego drania. Nie był o nią zazdrosny. Na ognie piekielne. Zamknął oczy i pokręcił głową. Ewidentnie źle sobie radził z Szarą Panią. Powinien pamiętać, że lubi jaja i pyskówki i zapewne lepiej reagowałaby na mężczyznę, który starałby się być czarujący. No to od tej chwili będzie czarujący, nawet gdyby miał się tym czarem udławić. Zawsze potrafił oczarować kobietę. Ile razy udało mu się przekonać w ten sposób Rejnę, żeby dała mu dodatkowe ciastko z orzechami? Chłopak potrafiący tak oczarować matkę, by pozwoliła mu jeść słodycze przed obiadem, powinien wyrosnąć na mężczyznę, który bez trudu owinie sobie podstarzałą Królową wokół palca - szczególnie skoro ma za sobą rok intensywnego prywatnego szkolenia w tym względzie. To nie powinien być problem. Nawet jeśli ta Królowa nosi Szary Kamień. Może nawet, jeśli nie zdoła znaleźć sposobu na wyrwanie się spod władzy Niewidzialnego Pierścienia, oczaruje ją do tego stopnia, że zahaczy po drodze o Sadybę Ranona? Odetchnął głęboko, otworzył oczy i przyjrzał się słupom. Dziś wydawało mu się to takie oczywiste, takie proste. Przesunął palcem po symbolach wiatru, wody i ognia, po czym ruszył ścieżką za Wozem. Kiedy odłożył na miejsce drewnianą barierkę zamykającą przejazd, przeszedł na drugą stronę drogi i stanął przed porośniętymi mchem kamieniami. Wiatr, woda, ogień... Pogładził twarz kamiennej kobiety i poczuł, jak ochronne zaklęcia zamykają się wokół polany. ... i ziemia. - 119 -
- Anne Bishop Ponieważ Królowa nie jest po prostu sercem dworu, jest sercem ziemi. Jared włożył ręce do kieszeni płaszcza i ruszył pospiesznie za pozostałymi. *** - Oddawaj, ty głupi gnojku! Jared przyspieszył kroku. Takim tonem Randolf odzywał się tylko do Gartha. Dotarłszy do miejsca, w którym ścieżka łączyła się z główną drogą, zwolnił. Garth trzymał rękę za plecami, cofał się i robił uniki, a Randolf próbował go chwycić za ramię. Jaredowi nie spodobałaby się ta sytuacja, nawet gdyby na ich miejscu byli Bryk i Corry. A tu chodziło o Gartha, który został złamany. Każdy człowiek ma taką granicę, poza którą nie można go pchnąć, nie wywołując reakcji. Garth był o głowę wyższy od wszystkich z wyjątkiem Brocka, a i jego przewyższał o kilka centymetrów. Był też od wszystkich cięższy - a cały ten ciężar przypadał na kości i twarde mięśnie. Ale ponieważ zawsze miał minę skopanego szczeniaka, łatwo było zapomnieć, co jest w stanie zrobić tak wielki mężczyzna. Tym razem jednak jego twarz wyglądała zupełnie inaczej. Poruszał się z pewnością siebie godną wojownika, a w jego jasnoniebieskich oczach połyskiwała wrogość. - Randolf! - krzyknął Jared. Randolf rzucił się na Gartha. Garth zrobił unik i odepchnął go z taką siłą, że strażnik padł na ziemię. - Jared! - krzyknął Garth i ruszył w jego stronę. - Uważaj! - wrzasnął Randolf, podnosząc się z ziemi. Jared cofnął się. Niewolnikom nie wolno było podnosić osłon, więc ci sprytniejsi starali się tak nastraszyć przeciwników, by to oni je podnosili. W ten sposób czarownica, do której należeli, karała za nieposłuszeństwo nie napastnika, ale ofiarę, zadając jej ból za pomocą Pierścienia Posłuszeństwa. Z mężczyzną obezwładnionym takim bólem łatwo już było sobie poradzić. - 120 -
- Niewidzialny Pierścień Jared nie sądził, by Garthowi pozostało aż tyle sprytu, choć tak naprawdę nie miało to znaczenia. Ktoś tak wielki nie potrzebował Fachu, żeby rozerwać kogoś na kawałki. Nie miałby szans w takim starciu bez użycia mocy Czerwonego. Zrobił unik, poślizgnął się i usiłował odzyskać równowagę. Garth złapał go za płaszcz i przytrzymał z taką siłą, że Jaredowi zadzwoniły zęby. - Jared - powtórzył, wycinając przed siebie wielką, zaciśniętą pięść. Jared przełknął z trudem i również wyciągnął rękę. Wzdrygął się z obrzydzenia, kiedy na jego dłoń spadł mosiężny guzik, który ściskał dotąd Garth. Było w nim coś równie paskudnego, jak w psychicznym zapachu Gartha. Ogarnął go gniew. Takie zamieszanie z powoda jednego gazika? Uniósł wzrok w momencie, gdy Randolf rzucił nóź, celując w plecy Gartha. - Nie! Garth obrócił się i odbił nóż na bok szybkim ruchem przedramienia. Na twarzy Randolfa odmalowało się oszołomienie. W głowie Jareda natomiast pojawiło się pytanie, jaki był Garth, zanim trafił na targ w Raej. Twarz wielkiego mężczyzny zastygła w wyrazie zimnej furii, kiedy podchodził do miejsca, w którym upadł nóź. Nadepnął na ostrze, chwycił rękojeść i przełamał nóż na pół, po czym wrócił do Jareda i wskazał Randolfa dłonią. Po jego twarzy spływał pot, ręka mu drżała, jakby walczył z czymś z całych sił. - Jared - powiedział. Furię w jego oczach zastąpił znajomy, oszołomiony wyraz. - To tylko guzik. Garth jęknął z rozpaczą. Jared czekał, ale widać było, że nieszczęśnik przegrał swoją wewnętrzną walkę. Wielki mężczyzna uniósł ręce w geście bezradności, a potem opuścił je gwałtownie, uderzając się w uda. Odszedł, kręcąc głową. - 121 -
- Anne Bishop Randolf nie ruszył się z miejsca, póki Garth go nie minął. Potem zwrócił się do Jareda. - Teraz rozumiesz, dlaczego go nie lubię? Jared popatrzył na mosiężny guzik. Jego obrzydzenie nic byłoby większe, gdyby Garth splunął mu na rękę. Randolf podszedł do niego, skrzywił się, wziął z jego dłoni guzik i cisnął go w rosnące na poboczu krzaki. Jared wytarł dłoń o spodnie. Były strażnik wyszczerzył zęby. - Jak mam cię przekonać, że ten człowiek stanowi dla nas zagrożenie? - Zostaw go w spokoju - warknął Jared. - Nie jest niebezpieczny, jeśli się go nie prowokuje. Nic nie poradzi na to, że został złamany. - On jest nie tylko złamany, jest skażony! Ciało Jareda zesztywniało tak nagle, że aż się cały zatrząsł. Zarzut skazy był u Krwawych wielką obrazą, ponieważ krew stanowiła łącznik pomiędzy ciałem a psychiczną mocą. Osoba skażona uważana była za obrzydliwą do tego stopnia, że jej krew brukała wszystko, do czego jej użyto - nie można jej było złożyć w ofierze, nie mogła zostać użyta w żadnej ceremonii Krwawych, nie mogła służyć do uzdrawiania. - Nie wiesz na pewno, że tak jest - wydusił z trudem. - A ty nie wiesz na pewno, że tak nie jest. Znika nam co chwila z pola widzenia, a kiedy jest z nami, wciąż tylko obserwuje. -Jego umysł został rozbity. - Och, zgadzam się, że ktoś przy nim majstrował, ale powiedz, czy po tym, co się tu przed chwilą zdarzyło, nadal uważasz, że zniszczono go w takim stopniu, jak stara się nas o tym przekonać? Jared nie odpowiedział. Gniew Randolfa powoli słabł. -To twoja decyzja, Lordzie Jaredzie. Zrobisz, co uznasz za stosowne. Odwrócił się i odszedł. Jared zaczekał, aż Randolf zniknie mu z oczu, po czym podszedł do leżącego na drodze noża. Ostrze rozpadło się na małe kawałki. Nie można w taki sposób połamać stali nogą. Jest to wykonalne tylko za pomocą Fachu. Na ognie piekielne, Matko Noc, niech Ciemność zlituje się nad nami. - 122 -
- Niewidzialny Pierścień Jeśli Garth nie został złamany do tego stopnia, jak im się wydaje... Jared uniósł rękę, żeby przeczesać palcami włosy, ale zastygł w połowie gestu. Cały czas miał wrażenie, że jego dłoń jest brudna, obrzydliwa. A jeśli ktoś rzucił na Gartha zaklęcie iluzji, żeby się tylko wydawało, że ma rozbity umysł, takie, jak zaklęcie, które Sadi rzucił na Blaeda, żeby ukryć jego prawdziwą naturę...? Ale dlaczego? Zawarczał, a warkotowi zawtórował dziki nieznajomy. - Pupilek. W słowniku niewolników był to synonim skażenia. Dziki nieznajomy rozważył tę myśl i zawarczał ponownie. Pupilek. Dlaczego Szara Pani wykluczyła dorosłych mężczyzn ze swej opowieści? Ponieważ uważała, że ich nie zainteresuje, czy dlatego, że nie chciała im opowiadać o ucieczce do krainy, w której Krwawi nadal żyją zgodnie z honorem? Pupilek. Jared ruszył szybkim krokiem, żeby dogonić grupę. Czy któryś może być pupilkiem, sam o tym nie wiedząc? Thera by wiedziała. Została złamana, ale to nie pozbawiło jej ani wiedzy, ani wyszkolenia. Po prostu nie mogła już z nich korzystać. Jared rozejrzał się. Nie widział Wozu. Nie widział ani Randolfa, ani Gartha. Zaczął biec. Thera była w ich grupie jedyną osobą, która mogła znać odpowiedzi na jego pytania. Jedyną osobą, która rozumiała Fach Czarnych Wdów. Natomiast Szara Pani była jedyną osobą w całym Królestwie Terreille, która nosiła Szare Kamienie. Jedyną Królową i jedyną wolną osobą, która przewyższała rangą Dorothe’ę SaDiablo. A teraz obie leżały w Wozie i czuły się na tyle źle, że nie zdołałyby się obronić przed niespodziewanym atakiem. Póki nie uzyska odpowiedzi, nie może dopuścić do tego, by ktokolwiek je chronił. - 123 -
- Anne Bishop *** Jared patrzył na rwący nurt. Woda miała kolor mułu. Po obu stronach wezbranego strumienia tkwiły szczątki czegoś, co kiedyś musiało być mostkiem. Na jego oczach woda porwała kolejną belkę - popłynęła wartko z prądem, by po chwili osiąść na stercie szczątków i desek na zakolu strumienia. Brock założył kciuki za swój skórzany pas i odetchnął głęboko. - Cóż za niefart - stwierdził. - Istotnie - zgodził się Jared. Brock zmrużył oczy. - Pomyślałem sobie, że to może być pułapka rozbójników, więc zaryzykowałem i sprawdziłem okolicę. Nie ma tu żadnych Krwawych prócz nas. Jesteśmy już na widoku dość długo, żeby zwrócić na siebie czyjąś uwagę. - Pokręcił głową. - Myślę, że woda podmyła korzenie jakiegoś drzewa, i ono zerwało most. - Zapewne. - Jared żałował, że zrezygnował z rozmowy z Therą, ale kiedy dogonił grupę, Blaed poinformował go krótko, że obie kobiety śpią. Ton młodego Księcia Wojowników zdawał się nie znosić sprzeciwu, więc Jared nie nalegał. Nie chciał niepotrzebnie drażnić agresywnego instynktu opiekuńczego Blaeda, nad którym ten i tak z trudem panował. Wcześniej postanowił, że zaczeka, aż będzie mógł porozmawiać z Therą, nie zwracając na siebie uwagi pozostałych mężczyzn. Teraz jednak, patrząc na pozostałości mostu i zastanawiając się, czy jest to efekt powodzi czy użycia Fachu, żałował swojej decyzji. - Zapewne - powtórzył. - Możliwe również, że nasze towarzystwo po prostu jeszcze nie dotarło na miejsce. Albo że są tu Krwawi, którzy przewyższają cię rangą Kamieni i podnieśli osłony, więc ich nie wyczuwasz. Spiął się, kiedy Brock chwycił go za ramię, zmuszając, by się do niego odwrócił. - Byłem strażnikiem z Pierwszego Kręgu, wojowniku oświadczył Brock, a w jego głosie pobrzmiewała wściekłość. Purpurowy Zmierzch wprawdzie nie należy do Ciemniejszych Kamieni, ale zostałem dobrze wyszkolony i wiem, na co zwracać uwagę. Kiedy szukam czegoś za pomocą psychicznej sondy, znajduję to, jeśli tylko co coś tam jest. - 124 -
- Niewidzialny Pierścień Jared nie był tego taki pewien, ale nie wiedział zbyt wiele o szkoleniu strażników, więc zatrzymał swe wątpliwości dla siebie. - Co się stało, Jaredzie? - spytał Brock, puszczając jego ramię. - Dotąd byłeś ze mną szczery, a teraz nagle robisz uniki. Jared odwrócił się przodem do strumienia, by odciąć się nie tyle od Brocka, co od innych. Dobrze mu się z nim współpracowało i polubił go, ale sympatia to nie to samo, co zaufanie, a były strażnik mówił teraz właśnie o zaufaniu. - Gdybyś mógł zabić Szarą Panią, zrobiłbyś to? - spytał głosem pozbawionym wyrazu. Rzucił okiem na twarz Brocka, ale ta okazała się kamiennie spokojna. - Gdyby tu umarła, bylibyśmy wolni - odparł Brock. Jego ton nie zdradzał żadnych emocji. - Zabiłbyś ją? - powtórzył Jared. Mężczyzna zwlekał przez chwilę z odpowiedzią. - Nie - powiedział wreszcie. Jego słowa powinny przynieść Jaredowi ulgę, ale tak się nie stało. Obserwował, jak kolejna deska z mostu oddala się z nurtem. - To mogli zrobić rozbójnicy - powiedział. Brock sapnął niecierpliwie. - Nie możemy tego wykluczyć - upierał się Jared. - A jeśli zniszczyli most, żebyśmy musieli wybrać inną drogę, szukać innego mostu, przy którym będą na nas czekać? - Chciałeś powiedzieć: „będą na nią czekać" - sprostował Brock powoli, pocierając podbródek. - Nie mają powodu sądzić, że będziemy walczyć. Rozsądni niewolnicy nie opowiadają się po żadnej stronie. Gdyby pomogli napastnikom, a ich właścicielka by ocalała, nie przeżyliby kary, a gdyby pomogli właścicielce i przegrali, zginęliby z rąk napastników. Nic nie robiąc, niewolnik nie pogarsza swego położenia, a może nawet zyskać wolność i móc służyć bez pierścienia. - Jedyna rzecz, jaką może zyskać, to szansa na przehandlowanie honoru za iluzję wolności - warknął Jared. Nikt mu nigdy nie zaufa, nigdy nie będzie naprawdę wolny. Nie będzie nosił pierścienia, który mógłby poczuć czy zobaczyć, ale... - 125 -
- Anne Bishop słowa nagle uwięzły mu w gardle. - Ale nadal będzie jego więźniem - dokończył cicho. Wolność od bólu. Wolność od ciągłego fizycznego przypominania, że twoje ciało należy do kogoś innego, kogoś, kto może cię wykorzystać, skrzywdzić, sprzedać, okaleczyć, po prostu dlatego, że ma taką fanaberię. Wolność, by mieć kochankę, może nawet dzieci. Wolność za cenę honoru. A wystarczy tylko okazać ślepe posłuszeństwo. Tak jak tutaj - odkąd rozpoczęli tę szaloną podróż. Wezbrała w nim wściekłość. - Jaredzie? Odpychając rękę Brocka, zauważył, że wszyscy trzej chłopcy wspinają się na kamienie w górze strumienia, przepychają się i rzucają patyki do wody. - Tomas! Eryk! Corry! Wracajcie natychmiast! - ryknął, żeby dać upust złości. Tomas uśmiechnął się i pomachał mu ręką. - Uważamy! - odkrzyknął. - Pilnuj ich - warknął Jared, mijając Brocka. Ignorując zmartwione spojrzenia ludzi stojących przy Wozie, ruszył w stronę Szarej Pani, która od chwili, kiedy się zatrzymali, krążyła po polu nad strumieniem. Kulała i przyciskała ręce do brzucha. Była tak skupiona na ziemi pod swoimi stopami, że nie zauważyła go, póki niemal na niego nie wpadła. Jared złapał ją za ramię, zbyt wściekły, by okazać delikatność. - Spraw, żeby pierścień stał się widzialny. Udowodnij mi, że go noszę. Udowodnij mi to! Otworzyła szeroko oczy. Rozwarła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zacisnął mocniej rękę. - Albo dodaj do niego Pierścień Posłuszeństwa. Nie zamierzam grać w twoje gierki. Nie zamierzam poddawać się twoim sztuczkom. Możesz posiadać moje ciało, ale nigdy nie będziesz posiadać mojej duszy. Patrzyła na niego, jakby postradał rozum. Prawdę powiedziawszy, sam nie był pewny, czy tak się nie stało. - Pierścień Posłuszeństwa - warknął. - 126 -
- Niewidzialny Pierścień - Nie! - Spróbowała się wyrwać. - Nosisz Niewidzialny Pierścień. To wystarczy. - Nie wystarczy na długo. Będę z tobą walczył, na ile starczy mi sił. Nie zdołasz mnie posiąść. Nie w ten sposób. Teraz musiała uderzyć. Musiała. Żadna czarownica nie mogła nie ukarać niewolnika, który zapowiada wprost, że będzie walczył. A kiedy ogarnie go ból, będzie wiedział na pewno, że Niewidzialny Pierścień istnieje i że Szara Pani nie robi z niego głupca. Jednak nie uderzyła. Wiele zakładasz, wojowniku - zawarczała zamiast tego. - Co każe sądzić, że chcę cię posiąść? Certyfikat sprzedaży, pani. Z jakichś powodów jego odpowiedź ją zdenerwowała. Wyszarpnęła ramię i cofnęła się o dwa kroki. Czy cierpisz, nosząc Niewidzialny Pierścień? Tak! I dobrze! Otworzył usta, by obrzucić ją wyzwiskami... i wyczuł w powietrzu coś. czego nie powinno tam być. Nagle zauważył w jej oczach czujność i strach. Powoli cofała się przed nim. Jared pokręcił głową. Nie możesz... Krzyk rozległ się chwilę po nagłym uderzeniu mocy. Obróciwszy się gwałtownie, zobaczył, że Eryk stoi na kamieniu i macha zamaszyście ramionami, usiłując odzyskać równowagę. Tomas trzymał go za poły płaszcza na piersiach, odchylając się i ciągnąc z całych sił, żeby powstrzymać starszego i cięższego chłopaka przed upadkiem do wody. Nigdzie nie było widać Corryego. Nim Jared zdołał się ruszyć, w kamienie uderzyła kolejna fala mocy, unosząc obu chłopców w powietrze. Wpadali z krzykiem w rwący nurt. W tej samej chwili z krzaków wypadł Garth, podciągając spodnie. Bez zastanowienia rzucił się do wody. Corry! Jared znów się odwrócił, słysząc głos Szarej Pani. - 127 -
- Anne Bishop Biegła - biegła! - w stronę prześwitu między drzewami, poniżej zerwanego mostu. Patrzył za nią przez chwilę z niedowierzaniem. Potem, klnąc na czym świat stoi, poddał się instynktowi i ruszył przed siebie, licząc, że różnica wieku i długości nóg oraz ten zadziwiający księżycowy czas, jaki wyczuł w jej psychicznym zapachu, sprawią, że zdołają powstrzymać od zrobienia czegoś głupiego. Musiała chyba użyć Fachu, żeby zmusić chore kolano do pracy. O Matko Noc, ależ była szybka! W owej chwili, kiedy już zdał sobie sprawę, że jej nie dogoni, zapewne czułby dla niej podziw, gdyby nie był na nią taki wściekły. Zamiast zbiec po stromym brzegu nad wodę wydłużyła krok i skoczyłam wspomagając się Fachem. Przeleciała nad brzegiem i płycizną, ale kiedy znalazła się w pobliżu środka nurtu, uderzyła w nią fala mocy. Obróciła ją, przebijając się przez Fach. Szara Pani wpadła w wodę na wznak i zniknęła w odmętach. W tej chwili umysł Jareda wypełnił ostry, wściekły głos Thery. Nie używaj Fachu! Nie używaj Fachu! Tu jest zaklęcie, które obraca twój Fach przeciwko tobie! Jared skręcił w prawo i rzucił się na łeb na szyję w dół strumienia. Gdyby mógł używać Fachu, bez trudu wyciągnąłby Szarą Panią z wody i przeniósł na brzeg, gdy tylko wypłynie. Bez dostępu do Fachu mógł tylko spróbować ją wyprzedzić i w tym czasie coś wymyślić. Zbiegł ze stromego brzegu, chwytając się gałęzi drzew, żeby zachować równowagę. Zatrzymał się nad samą wodą i zaczął jej szukać. Ujrzał Corry'ego, bezradnie młócącego wodę rękami. Nurt znosił go w kierunku splątanych gałęzi i szczątków mostu. Powoli, jakby coś go powstrzymywało, jakby ktoś przyciągał do dna. Na ognie piekielne, to nie jest cholerna partia szachów! Zaklinając się pod nosem, co zrobi, kiedy tylko dorwie ją w swoje ręce, rozejrzał się, szukając czegoś, czym mógłby do nich sięgnąć. A potem obnażył zęby w drapieżnym uśmiechu. Podobieństwa się przyciągają. Skoro nie może pomagać sobie Fachem, spróbuje zagrać według reguł wroga i wykorzystać je na swoją korzyść. - 128 -
- Niewidzialny Pierścień Uniósł prawą rękę, wycelował w ziemię przed smukłym, wysokim drzewem, które rosło tuż nad wodą, kilka metrów w dół strumienia, i uwolnił moc Czerwonego. Ziemia wokół drzewa eksplodowała, wyrywając część korzeni. Następnie Czerwona moc odbiła się rykoszetem prosto w niego. Jared padł na ziemię i stoczył się z reszty pochyłości. Ostrożnie uniósł głowę i zobaczył, jak drzewo przewraca się do strumienia. Na miejscu przytrzymywała je reszta korzeni. Podskakiwało na powierzchni wody. Podniósł się i skoczył w głębinę. Zaklął, kiedy noga zaplątała mu się w zalane wodą krzaki. Kiedy się uwolnił, popłynął z nurtem w stronę Corryego. Kilka sekund, które wydawały mu się całą wiecznością, zajęło mu dotarcie na środek strumienia. Spróbował stanąć w wodzie i poszukać dna. Woda napierała jednak na jego ramiona. Za długo jest już pod wodę, pomyślał. Zanurkował, chwycił Szarą Panią w pasie i wyciągnął ją na powierzchnię. Łapczywie zaczerpnęła powietrza, wciągając wodę, i zaczęła się krztusić. Jared przeklął i objął ją mocniej, żeby utrzymać ją na powierzchni. Przynajmniej nie musiał się martwić, że zgubi Corryego. Trzymała go tak mocno, że pewnie trzeba by siły kilku mężczyzn, żeby go od niej oderwać. Wykrztusiła trochę wody, a Jared znów zaklął. - Oddychaj, na ognie piekielne, oddychaj! - krzyknął. - Nie umrzesz mi tutaj, nie wykręcisz się od walki! - Masz rację - wysapała w końcu. Pełen ulgi, przycisnął ją do siebie tak mocno, że aż pisnęła. - A teraz zabawimy się w żabki - powiedział spokojnie, choć instynkt ostrzegał go, że zbliża się do nich jakieś straszliwe niebezpieczeństwo. - Nie zamierzam po tobie skakać! - Do diabła, czy nigdy się w nic nie bawiłaś, nawet jak byłaś mała? - Nie można skoczyć, nie mając podparcia dla nóg. - Skacze ten, kto jest najwyższy. Reszta się go trzyma. Bawiłem się tak w strumieniu z moimi braćmi. Było całkiem fajnie. - I Ciemności niech będą dzięki, że Rejna nigdy nie była świadkiem tej zabawy - dodał w duchu. - 129 -
- Anne Bishop - Tylko chłopak mógł wymyślić coś tak głupiego i ryzykownego. - Pani, i ty masz czelność nazywać czyny innych głupimi i ryzykownymi? Wykonał pierwszy skok, nie zostawiając jej czasu na odpowiedź. Pozwolił, by prąd zniósł ich kawałek, nim znów odnalazł nogami dno. Przy drugim skoku stracił grunt i wszyscy poszli pod wodę. Ponieważ chwilę później Szara Pani była zbyt zajęta kaszleniem i przeklinaniem, żeby powiedzieć coś konstruktywnego, skoczył po raz trzeci. Za czwartym skokiem dotarli do przewróconego drzewa. Jared złapał się gałęzi, żeby utrzymać równowagę, po czym ruszył w poprzek nurtu w stronę brzegu, ciągnąć ich za sobą. - Jared! - Blaed zbiegł ze skarpy. Przytrzymując się drzewa, wszedł do wody na tyle, by odebrać Corryego od Szarej Pani. Musimy stąd uciekać! Thera mówi, że zostało wyzwolone kolejne zaklęcie, że zbiera się moc, która uderzy lada chwila. Na ognie piekielne. Matko Noc, niech Ciemność będzie nam łaskawa. Wydostali się na brzeg. - Przyprowadziłem konie. Reszta zabrała Wóz i starają się odjechać jak najdalej, nim uderzy w nas moc. - Uciekaj - polecił Jared, gdy tylko Blaed znalazł się na brzegu. Blaed nie pofatygował się odpowiedzieć. Wspinał się pospiesznie po skarpie, niosąc w ramionach Corryego. Jared niemal wyniósł Szarą Panią na brzeg. Jakoś go nie zdziwiło, że przez cały czas próbuje mu się wyrwać. Jej opór zniknął dopiero wtedy, gdy spróbowała wejść na skarpę i o mało nie upadła. - Uciekaj - nakazała, próbując go odepchnąć, choć mogła stać tylko na lewej nodze. - Uciekaj! - Ty bezmyślna, uparta kobieto - zawarczał. Uchylił się przed jej rękami, złapał wpół i przerzucił ją sobie przez ramię. Przestań się wiercić, bo oboje przez ciebie zginiemy. - Mogę...
- 130 -
- Niewidzialny Pierścień - Zamknij się - zażądał złudnie łagodnym tonem, którego nikt prócz kompletnego idioty - albo Królowej - nie mógłby zrozumieć opacznie. Zasyczała ze złością. Postanowił uznać to za przyzwolenie i wspiął się pospiesznie na skarpę. - Kazałem ci uciekać - warknął, kiedy dotarł na górę i zobaczył, że Blaed czeka na nich, przytrzymując oba konie. - Dlaczego niby miałby słuchać rozkazów uważniej niż ty? parsknęła Szara Pani, nadal przewieszona przez jego ramię. Jared postawił ją brutalnie na ziemi, tuż obok gniadego wałacha. Mężczyzną targnął ból, kiedy krzyknęła mimo woli, ale nie miał teraz czasu, by się tym przejmować. Posadził Królową w siodle, sam usadawiając się za nią. Gdy tylko Blaed również znalazł się w siodle, zaraz za Corrym spieli konie i pogalopowali przez pole w stronę drogi. Ile czasu im zostało? I w jaki sposób uwolni się moc? Czy uderzy w jeden punkt, czy rozleje się falą wzdłuż całego brzegu strumienia? Szkody, jakie uczyni, zależeć będą od siły osoby, która rzuciła zaklęcie. Bariery wewnętrzne jego i Szarej Pani powinny wytrzymać takie uderzenie, ale inni mogą go nie przetrwać. Jeśli zaklęcie objawi się w jakiejś formie fizycznej... Wiatr? Woda? Dotarli do drogi w tej samej chwili, kiedy zaklęcie się uwolniło. Jared obejrzał się przez ramię i zobaczył, jak wielkie drzewo staje w płomieniach. Mięśnie jego klatki piersiowej zacisnęły się gwałtownie. Nie mógł oddychać. Patrzył w osłupieniu, jak ogromna kula ognia czarownicy niszczy drzewa nad strumieniem, rozprzestrzeniając się w przerażająco szybkim tempie. Spiął wałacha, dobywając wszystkich jego sił. Średnica, jaką osiągał ogień czarownicy, zależała od ilości mocy, jakiej użyto do jego stworzenia. Mógł ogrzewać i palić słodka Ciemności, i to jak! - ale po wyczerpaniu tworzącej go mocy zatrzymywał się. Zważywszy, że od kilku dni pada, wątpliwe, by spowodował prawdziwy pożar. Będą bezpieczni... o ile go wyprzedzą. - 131 -
- Anne Bishop Zobaczył Wóz podskakujący na drodze przed nimi. Za sobą słyszał ryk ognia. Za wolno. Za wolno! Przywarł do pleców Szarej Pani. Jeśli ogień czarownicy ich dogoni, zaryzykuje rykoszet mocy i podniesie za nimi Czerwoną osłonę. Zapewni w ten sposób Szarej Pani dość czasu na ucieczkę przed ogniem. Doganiali Wóz. Ogień czarownicy już prawie ich dosięgał. Dereszowata klacz, na której jechał Blaed, zarżała i wyprzedziła ich. Jared czuł na plecach żar ognia. Uniósł rękę w tym samym momencie, kiedy zrobiła to Szara Pani. Zaklął na widok Zielonego Kamienia w jej pierścieniu, chwycił ją za nadgarstek i szarpnął jej dłoń w dół, nim zdążyła podnieść osłonę. Był gotów zaryzykować rykoszet własne mocy, ale, do cholery, nie pozwoli zaryzykować jej. Ogień ryczał za jego plecami. Wóz był za blisko, O wiele za blisko. Wałach minął drzewo, które chwilę później stanęło w płomieniach. - Udało nam sięl - krzyknął Blaed. - O Matko Noc, udało nam się! Jared obejrzał się przez ramię. ściana ognia czarownicy trwała w poprzek drogi, ale nie posuwała się już naprzód. - Ciemności niech będą dzięki. - Przycisnął policzek do głowy Szarej Pani i ściągnął cugle zmęczonego konia. Jared zsunął się z grzbietu wałacha. gdy ten zwolnił do stępa. Nie był pewien, czy nogi go utrzymają, ale nie mogli sobie pozwolić na zajeżdżenie żadnego wierzchowca. - Chodź, kochany - powiedział uspokajająco, przekładając cugle przez pochyloną głowę konia. Jeszcze kawałek i odpoczniesz. Spojrzał na Szarą Panią, zgarbioną w siodle, z twarzą ukrytą za mokrymi, potarganymi włosami. Zmrużył oczy. Zabawne. Nie sądził, że siwe włosy robią się takie ciemne, kiedy są mokre. - 132 -
- Niewidzialny Pierścień Jaredzie! - zawołał Brock. Wóz również zwolnił. Brock zeskoczył z kozła na ziemię. Jared machnął na niego ręką. - Nie zatrzymujcie się! Brock popatrzył za ich plecy i zawahał się. Potem skinął głową. Otworzyły się drzwi Wozu i pojawiła się w nich bardzo blada Thera. Jej zielone oczy spoczęły najpierw na Blaedzie, prowadzącym klacz, później na Corrym, który nadal siedział w siodle, blady i drżący. Zatrzymała na chwilę wzrok na Szarej Pani, po czym popatrzyła wprost na Jareda. Jared miał dziwne wrażenie, że ona też szuka jakiejś odpowiedzi. Problem polegał na tym, że nie znał pytania. Nim zdołał coś powiedzieć, cofnęła się i zamknęła drzwi. Spojrzał na Blaeda i zmarszczył brwi. - Kazałem ci uciekać. Blaed wzruszył ramionami. - Thera powiedziała, żebym cię sprowadził. A skoro już walczyć, wolę z tobą niż z nią. Jared chrząknął. Potem spojrzał z ukosa na młodego Księcia Wojowników. - Lubisz ją. - Ma temperament Harpii - uciął Blaed, czerwieniąc się. Jared uśmiechnął się szeroko. - Lubisz ją. Uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił. Niewolnicy nie mogli sobie pozwolić na takie emocje. Szli przez kilka minut w milczeniu, aż Jared zagwizdał głośno i uniósł rękę na znak, że wszyscy mają się zatrzymać. Konie ostudziły się na tyle, bv mogły postać przez kilka minut, których wszyscy potrzebowali na przebranie się w suche rzeczy i przesadzenie Szarej Pani do Wozu. Nie powiedziała ani słowa od chwili, kiedy wrzucił ją na grzbiet wałacha. Musiała cierpieć. Jej milczenie przypominało mu z całą ostrością, dlaczego jest na nią taki wściekły. Gdy tylko Wóz się zatrzymał, Thera znów otworzyła drzwi i zeszła na ziemię tak szybko, że omal się nie przewróciła.
- 133 -
- Anne Bishop Zastanawiał się, dlaczego jest taka spięta, skoro niebezpieczeństwo minęło. Bo minęło, prawda! Wyciągnął ręce, by pomóc Szarej Pani zsiąść z konia. I nagle w jego ramiona zaczęła się zsuwać szarooka, ciemnowłosa młoda czarownica, ubrana w szaty Szarej Pani. Zmarszczyła brwi. - Coś nie tak? - spytała. - Przepraszam - powiedziała w tej samej chwili Thera. Furia niemal go oślepiła. Na ognie piekielne, z całego serca nienawidził czarownic, które doprowadzały go do takiej furii. Warcząc, chwycił ją w pasie i ściągnął z siodła. Kiedy się pochyliła, spod podartego płaszcza wysunął się Zielony Kamień, wiszący u jej szyi na złotym łańcuszku. Westchnęła z bólu widział na jej ramionach już ciemniejące siniaki, ślad po kamieniach, w które musiała uderzyć pod wodą - i tylko to powstrzymało go od puszczenia jej. Chwyciła się siodła i odzyskała równowagę, a wtedy cofnął się gwałtownie. Był tak wściekły, że nie mógł zagwarantować, że jej nie uderzy. - Kim jesteś? - spytał ostro. - Przepraszam - powtórzyła Thera. Szare, pełne zaskoczenia oczy czarownicy przesunęły się po stojących za jego plecami mężczyznach, po dzieciach, które wysiadły z Wozu, i po Therze. Wreszcie spojrzała wprost na Jareda. Zaczęła unosić dłoń, żeby odgarnąć potargane włosy, ale zatrzymała się w połowie gestu. Sięgnęła po prawie rozpleciony warkocz i spojrzała na ciemne włosy. - Psiamać - mruknęła pod nosem. - Kim jesteś? - ryknął Jared. Nie wiedział, co doprowadza go do większej furii: to, że jego umysł dał się oszukać, czy to, że jego ciało nie pozwoliło się okpić. Zachwiała się lekko, kiedy wałach niespokojnie przestąpił z nogi na nogę, ale zaraz wyprostowała ramiona i zadarła podbródek. Podziw, jaki wywołały w Jaredzie jej siła i duma, tylko zwiększył jego wściekłość, natomiast dziki nieznajomy w jego duszy zaczął się domagać, żeby chronił, chronił, chronił. Spróbował go opanować, powtarzał sobie, że jest tylko - 134 -
- Niewidzialny Pierścień niewolnikiem noszącym pierścień, ale instynkt Krwawych mężczyzn, przekazany mu przez niezliczone pokolenia przodków, nie dawał się łatwo okiełznać za pomocą pierścienia czy słów. - Jestem Arabella Ardelia - oświadczyła władczo czarownica. W imieniu Szarej Pani zabieram was do Dena Nehele. Jared usłyszał za plecami ciche przekleństwa Brocka i Randolfa. Zacisnął zęby. Arogancka, uparta, odważna, bezmyślna mała idiotka! Naprawdę uważa, że tacy mężczyźni jak Brock i Randolf tylko wzruszą ramionami i będą jej słuchać, jeśli nie użyje pierścienia? Szczególnie jeśli uświadomią sobie, że jest praktycznie bezradna, i to nie tylko z powodu odniesionych obrażeń? Podszedł o krok bliżej. - Cofnij się - nakazała, sztywniejąc. Jared obnażył zęby w dzikim uśmiechu. - Chcesz, żebym się cofnął? To użyj pierścienia. Otworzyła szeroko oczy. Jared wstrzymał oddech, czekał. Teraz musiała wykorzystać moc Niewidzialnego Pierścienia. Musiała. Wykręciła się, kiedy niedawno rzucił jej wyzwanie, ale teraz, kiedy prowokował ją na oczach wszystkich, nie miła wyboru. Przewyższał ją rangą Kamieni. Stanowił dla niej zagrożenie. Gdyby nie użyła pierścienia, żeby go opanować, mógłby przebić jej wewnętrzne bariery i rozbić jej umysł. Niech ją szlag, musi użyć pierścienia, żeby się chronić, żeby odzyskać władzę nad nimi wszystkimi. Musi mu zadać ból, żeby pokazać swą władzę nad najsilniejszym mężczyzną w grupie - i zagrozić innym mężczyznom podobnym cierpieniem, jeśli nie będą jej słuchać. Zamiast tego puściła siodło i przygotowała się do walki. Klnąc, Jared podszedł bliżej i chwycił ją w ramiona. - Nie potrzebujesz niewolnika dla przyjemności - zawarczał, kiedy niósł ją do Wozu. - Potrzebujesz dozorcy. - Ja nie... - Zamknij się. - Jaredzie, ona potrzebuje pomocy... - zaczęła ostrzegawczo Thera, kiedy mijał ją i dzieci. - 135 -
- Anne Bishop - Za chwilę. - Otworzył ramieniem drzwi, a potem zatrzasnął je nogą tuż przed nosem Thery. Posadził mokrą, obdartą czarownicę na ławce, cofnął się i oparł o drzwi, uniemożliwiając innym wejście. Podczas szalonej ucieczki jedna z okiennic na przodzie Wozu otworzyła się. Zamknął ją za pomocą Fachu i stworzył kulę światła czarownicy nad ławką, żeby dobrze widzieć swoją przeciwniczkę. Nie była ładna - dla niego uroda zawsze wiązała się z delikatnością - ale w jej twarzy widoczna była siła, która za kilka lat dojrzeje w urodę będącą odbiciem głębokiej, wewnętrznej mocy, dla silnych Krwawych mężczyzn bardziej podniecającą niż bujne ciało. Sadi powiedział kiedyś, że siła jest atrakcyjna dla siły, że psychiczny zapach silnej czarownicy działa jak kocimiętka na silnych mężczyzn, Nawet jeśli ten urok nie wiązał się z pożądaniem, chcieli jej dotykać, czuć jej zapach, trzymać się blisko niej. To była część władzy, jaką czarownica posiadała nad mężczyznami, coś, co koiło ich wściekłość, ale i pobudzało wręcz dziki instynkt opiekuńczy. Jared czuł, jak przyciąga go jej zapach - ten zapach, który wabił go i dezorientował od chwili, gdy go kupiła. Teraz, kiedy wiedział, że nie jest stara, krew zaczęła mu wrzeć pod wpływem niebezpiecznego głodu. A wszystko to zalewała pełna ulgi wściekłość. Ponieważ walka z nią pozwoli mu zachować dystans, póki nie będzie miał czasu pomyśleć, zaatakował: - Ty uparta mała idiotko! Po cholerę skakałaś do tego strumienia? Mogłaś się zabić! A może nie przyszło ci to do głowy? - Gdybym nie skoczyła, Corry... - Corry jest mężczyzną - wszedł jej w słowo. - Mężczyzn można zastąpić. Jej szare oczy zrobiły się niemal czarne ze złości. Przypomniawszy sobie, jak skończyła się ich gra w szachy, postanowił porzucić tę linię ataku. Zmienił temat. - Czy to była jakaś gra? - zapytał. - Mała czarownica postanowiła udawać dorosłą, pojechać do Raej i kupić sobie dla zabawy kilku niewolników? - 136 -
- Niewidzialny Pierścień - Nie dla zabawy - warknęła. - Dla Szarej Pani. - Dla Szarej Pani. Oczywiście. Jak mogłem zapomnieć A znasz ją chociaż? Czy może po prostu nie miałaś pomysłu na lepsze przebranie? - Oczywiście, że ją znam. - Zadarła dumnie podbródek i zmierzyła go ostrym spojrzeniem. - Należę do jej Pierwszego Kręgu. Jared zmrużył oczy. Cóż, młoda, utalentowana czarownica mogła służyć w Pierwszym Kręgu Królowej Terytorium i przygotowywać się do rządzenia Prowincją lub Obwodem. - Ile masz lat? - Trzydzieści siedem. Roześmiał się, ale nie było w tym śmiechu radości. Skoro ta mała zamierza z nim pogrywać, niech i tak będzie. Przyjrzał się jej w wybitnie obraźliwy sposób. - Ja bym powiedział, że piętnaście. Może szesnaście. - Mam dwadzieścia jeden lat! Była zbyt wściekła, żeby kłamać. - I za zgodą Szarej Pani pojechałaś do Raej, udając Królową z Szarym Kamieniem? - Cmokając, pokręcił głową. - Niezbyt to szlachetne ze strony Królowej, prosić młodą protegowaną o taką pomoc... Chyba że pragnie wyeliminować rywalkę. W jej oczach migotała tłumiona wściekłość, jej głos stał się lodowaty. - Powiedziałam ci wszystko, co powinieneś wiedzieć. Przyglądał się jej przez chwilę. To, że wzięła do siebie oszczerstwo rzucone na Szarą Panią, dowodziło, te istotnie jest członkinią jej Pierwszego Kręgu - albo przynajmniej członkinią dworu. Więc być może mówiła prawdę. Zobaczył, że drży, i opanował gniew. Co z nim jest nie tak, że walczy z nią, zamiast się nią opiekować? Ojciec obdarłby go ze skóry za takie zaniedbywanie obowiązków. Oderwał plecy od drzwi i sięgnął po jej płaszcz. - Pomogę ci zdjąć to mokre ubranie. - Nie - powiedziała szybko, ściągając razem poły płaszcza. Oparła się o skrzynki z zapasami i spięła się wyraźnie, kiedy się nad nią nachylił, - Poradzę sobie, Jared ujął w dłoń jej lodowatą pięść i lekko pociągnął. - 137 -
- Anne Bishop - Zmarzłaś, jesteś wyczerpana, poobijana, nie dasz rady nawet sama wstać. Według wszelkich zasad, jakie ojciec wbijał mi do głowy, w takich okolicznościach królowa odsuwa na bok dumę i pozwala, by ktoś jej pomógł. Pociągnął znowu. Zacisnęła mocniej pięść. Spróbował przywołać na twarz ten sam uśmiech, którym zawsze był w stanie przekonać Rejnę, żeby dała mu dodatkowe ciastko z orzechami. Zmierzyła go takim wzrokiem, jak gdyby zobaczyła, że wyrosły mu kły. - Na ognie piekielne, pani - zawarczał, usiłując odczepić jej rękę od płaszcza. - Chyba nie po raz pierwszy mężczyzna proponuje ci, że cię rozbierze?! Wciąż milczała. No dobra, jest zdenerwowana. Przed chwilą się kłócili. To jej księżycowy czas i jest bezbronna. Zaklęcie iluzji z jakichś powodów zawiodło i nie mogła się już ukrywać za reputacją Szarej Pani. Ale, na ognie piekielne, to niemożliwe, żeby nigdy... Jared przyjrzał się uważnie jej bladej, zaciętej twarzy i cofnął się tak gwałtownie, że aż uderzył plecami w drzwi. Ręka mu się trzęsła, kiedy wycelował palec w czarownicę. - Jesteś dziewicą - powiedział oskarżycielsko. - Na ognie piekielne, Matko Noc, niech Ciemność będzie nam łaskawa, jesteś dziewicą! Nadal ściskała płaszcz i przyglądała się nieufnie Jaredowi. - Nie musisz wpadać z tego powodu w histerię. To nie jest zaraźliwe. Przeczesał palcami włosy, oszołomiony sprzecznymi uczuciami, jakie nim targały. - Co jest z wami nie tak? Z tobą i twoją rodziną? Jak mogli dopuścić, żeby dziewicza królowa opuściła bez eskorty wioskę, nie wspominając już - terytorium? - Czuł, jak jego wściekłość narasta. - Jakim człowiekiem jest twój ojciec, skoro pozwolił, byś udała się w takie miejsce, jak Raej? - Co ty możesz wiedzieć o mojej rodzinie? - Zdjęła nogi z ławki i z sykiem wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby. - I nie waż się obrażać mojego ojca! - 138 -
- Niewidzialny Pierścień Jared postąpił krok w jej stronę. - Jeśli staniesz na tej nodze, przysięgam, że zrobię to, co on powinien był zrobić. Przełożę cię przez kolano i wbiję ci trochę rozsądku w ten pusty rozum. - W przeciwieństwie do niektórych ludzi nie siedzę na rozumie, wojowniku. - Śmiem wątpić, moja pani. Ktoś spróbował otworzyć drzwi, uderzając nimi Jareda w ramię. Zaklął pod nosem. Miał ochotę zaprzeć się o drzwi z całych sił, żeby nieproszony gość przekonał się, jak twarde potrafi być drewno, ale usłyszał kobiece warczenie i zmienił zdanie. Pocierając ramię, cofnął się, wpuszczając do Wozu Therę. - Wystarczy - powiedziała Thera, a jej oczy przypominały dwa zielone odpryski lodu. - Pani potrzebuje opieki, nawet mężczyzna powinien się tego domyślić. Jared wyszczerzył zęby. Ciekawe, czy można zostać wykastrowanym samym spojrzeniem? Thera rzuciła w niego kocem. - Zawieś go i zdejmij to mokre ubranie, nim się przeziębisz i staniesz się zupełnie bezużyteczny. Ja pomogę pani. Jasne, ona pomoże pani. Za pomocą Fachu zawiesił koc w powietrzu, przywołał worek na ubrania i zaczął w nim szukać czegoś, co nie byłoby przepocone. Oczywiście, że Thera jej pomoże. Dlaczego miałaby nie pomóc? Dobrały się jak w korcu maku. Uparte, gwałtowne, przekonane, że wiedza wszystko lepiej od mężczyzn, nawet jeśli ci mieli więcej doświadczenia, także pewne, że poradzą sobie świetnie same. Nie znalazł niczego czystego prócz cienkiej tuniki i spodni, które dostał w Raej, a to nie polepszyło mu humoru. Wrzucił je z powrotem do worka i rozebrał się. Jeśli będzie śmierdział, wszyscy będą się od niego trzymać z daleka. I dobrze. Po tym, co właśnie przeszli, potrzebował czasu, żeby się uspokoić, przemyśleć wszystko i coś zaplanować. I uprać swoje rzeczy. - Przepraszam - powiedziała Thera. Jej głos dobiegał go nieco stłumiony przez koc. - Kiedy Garth wyciągnął ze strumienia Eryka i Tomasa, wzięłam twoją skrzynkę z lekarstwami. To było głupie. Musiałam postradać rozum albo te cholerne zaklęcia - 139 -
- Anne Bishop zamieszały mi w głowie. Nie było powodu, żeby wynosić ją z Wozu, skoro zamierzali zanieść chłopców do środka. Była znacznie cięższa, niż się spodziewałam. - No pewnie - odparła cicho młoda czarownica. - Rzucono na nią kilka zaklęć, żeby nikt prócz mnie nie mógł jej ruszyć. Thera westchnęła. I Jak- Powinnam była to zauważyć. Powinnam była to zauważyć. W jej głosie pobrzmiewały złość i zmartwienie. - W każdym razie kiedy wyciągnęłam ją na dwór, spadła mi ze schodów. Tył się odłamał i musiał rozedrzeć splątaną sieć, która utrzymywała iluzję. Jared stał nieruchomo, ledwie śmiejąc oddychać. Najwyraźniej zapomniały o jego obecności, skoro rozmawiały o takich sprawach. - To bez znaczenia - powiedziała pani. Po chwili dodała: - Poza tym ty i tak wiedziałaś. Jared wyczuł, że Thera wzrusza ramionami. - Domyśliłam się. Szkolono mnie w tym kierunku, więc dość łatwo przychodzi mi rozpoznanie Fachu Klepsydry. - Znów chwila ciszy. - Domyśliłam się tak samo jak ty, że nie zostałam złamana dodała ostrożnie. CO? Jared popatrzył na koc, a potem zamknął oczy i przełknął z trudem ślinę. Na ognie piekielne, Matko Noc, niech Ciemność ma litość nad nami! Thera. Nie Była. Złamana Sprzeczali się z Czarną Wdową, która nadal nosiła Kamienie i miała pełny dostęp do swego szczególnego Fachu. - No już - powiedziała Thera. - Zdejmij te mokre rzeczy. Słysząc odgłosy towarzyszący rozbieraniu się. Jared pospiesznie wciągnął na siebie kilka warstw ubrań. Jeśli rzuci na nie zaklęcie rozgrzewające, powinien jakoś wytrwać do czasu, aż jego płaszcz wyschnie. Nawet Fach nie mógł natychmiast osuszyć ubrań. Przynajmniej tak mu się wydawało. Przy najbliższej okazji musi zapytać o to jakąś domową czarownicę. Szelest po drugiej stronie koca ucichł. - O Matko Noc. ależ się porozbijałaś! - wykrzyknęła Thera. Nie mogłaś ominąć choć jednego kamienia? - 140 -
- Niewidzialny Pierścień Jared zacisnął pięści, żeby nie zerwać koca. I zęby, żeby nic nie powiedzieć. Była ranna. Była ranna. Była ranna. Całe szkolenie, które drzemało w ukryciu przez ostatnie dziewięć lat, wróciło do niego nagle z całą siłą. Był tak sfrustrowany, że chciało mu się wyć. Chciał ją przytulić, krzyczeć na nią, obejrzeć wszystkie siniaki i całować je, by złagodzić ból. Jak śmiała być tak nierozsądna, żeby skakać do strumienia? Miała szczęście, że skończyło się tylko na siniakach, a nie na złamaniach. Jak śmiała udać się w taką podróż bez choćby jednego lojalnego mężczyzny, skoro była dziewicą, tak straszliwie bezbronną w obliczu ataku? Czy nie zdawała sobie sprawy z tego, jak cenne są królowe, jak potrzebne dla przetrwania Krwawych? I jak śmiała wywołać w nim tę szaloną potrzebę, by chronić, nie oferując ulgi w postaci honorowej służby? Niech go szlag, jeśli pozwoli jej się z tego wykpić. Wściekając się w duchu, zniknął worek na ubrania i przywołał swoje Kamienie. W powietrzu przed nim pojawiły się dwa prostokątne pudełka. Otworzył pierwsze i popatrzył na należny mu z urodzenia Opal, którego złota oprawa połyskiwała na tle czarnej, aksamitnej wyściółki. Przesunął palcem po wisiorku i pierścieniu. Nosił ten wisior od czasu Obrzędu Urodzin który przeszedł w wieku siedmiu lat, ale pierścień z Opalem został wykonany tuż przed złożeniem Ofiary Ciemności, praktycznie razem z Czerwonym. To był dar od rodziców na osiemnaste urodziny. A on nosił go tylko przez jeden dzień.. Zamknął pudełko i zniknął je, po czym otworzy to, w którym przechowywał Czerwony. Wyjąwszy kilka chwil pełnych rozpaczy, kiedy włożył pierścień, po prostu po to, żeby poczuć go na palcu, nie nosił Czerwonych Kamieni - nie nosił żadnych Kamieni - od nocy, kiedy założono mu Pierścień Posłuszeństwa, Niewolnikom nie wolno było publicznie demonstrować swej siły, nawet tej, która była mu należna z urodzenia. Włożył pierścień z Czerwonym na serdeczny palec prawej ręki Lewą dłonią przykrył go, rozkoszuje cię więzią, której zakazano mu na długie dziewięć lat. - 141 -
- Anne Bishop Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić, oblizał wargi i wziął wisior. Łańcuszek nie miał zapięcia, był dostatecznie długi, by można było go włożyć przez głowę, a rezerwuar mocy spoczywał tuż przy sercu. Za pomocą Fachu włożył wisior. Poczuł na szyi zimny metal który szybko rozgrzał się od skóry. Kiedy zniknął puste pudełko, uświadomił sobie, że po drugiej stronie koca panuje cisza. Cisza i napięcie. Wiedziały, że przywołał swoje Kamienie. Nawet podczas księżycowych dni czarownica może korzystać z mocy koniecznej do kontrolowania Pierścienia Posłuszeństwa. Dający tę kontrolę pierścień - i mężczyźni z jej dworu - to jej jedyna ochrona przed niewolnikami, gdyby zechcieli wykorzystać jej bezbronność i uciec albo ją zabić. Teraz jednak nie miało znaczenia, czy Niewidzialny Pierścień znajduje się pod władzą Pierścienia Kontrolującego, czy nie, gdyż Królowa, która go nosiła, nie była w stanie walczyć. Co znów obudziło jego wściekłość. Odsunął koc. Thera wstała z ławki z wyzywającą miną. Zignorował ją i popatrzył na młodą Królową, ubraną w długą szarą spódnicę i szary sweter. - Nawet jeśli damy koniom czas na odpoczynek, zdołamy wrócić na polanę przed zmierzchem - oświadczył. - Nie. - Królowa przygryzła dolną wargę. - Musimy jechać dalej. - Nie ma dokąd jechać - stwierdził Jared, wałcząc z własnym temperamentem. - Nie skłonisz nikogo, żeby dobrowolnie zbliżył się do tego strumienia. Odkąd wyruszyliśmy z polany, droga ani razu się nie rozwidlała. I tak przed zmrokiem dalej nie zajedziemy. Wracamy. - Musimy jechać dalej - powtórzyła z uporem, Jared zazgrzytał zębami i spróbował znaleźć w myślach odpowiedź, za którą nie musiałby potem przepraszać. - Jared ma rację - wtrąciła się Thera. - Musimy wypocząć i poczynić przygotowania. A polana to najlepsze miejsce. - 142 -
- Niewidzialny Pierścień - Ten atak mógł nie być skierowany przeciwko nam powiedziała cicho Królowa. - To przecież bez znaczenia - odparła równie cicho Thera. Tym razem mieliśmy szczęście. Jeśli nie będziemy myśleć jasno i nie odzyskamy siły następnym razem może nam go zabraknąć. Królowa westchnęła. - Dobrze. Wracamy na polanę. - Dziękuję, pani - powiedział wyzywająco Jared. Zabolało go, że ustąpiła Therze, choć z nim się spierała. Przepchnął się obok nich do drzwi. - Jedna rzecz - powiedział, oglądając się przez ramię na Therę. - Skoro nie zostałaś złamana, jaki nosisz Kamień? Na twarzy Thery pojawiło się rozbawienie. - Zielony, Lordzie Jaredzie. O Matko Noc. Ale się dobrały, pomyślał, otwierając drzwi. Podszedł do gniadego wałacha i wsiadł na niego. - Wracamy na polanę - powiedział do Brocka. - Ja pojadę przodem. Ty i Randolf pilnujecie tyłów. Thayne, poprowadzisz Wóz, Blaed ze mną. - Spojrzał na Eryka i Tomasa, zawiniętych w koce, i małą Cathryn, która tuliła się do Corry'ego. - Dzieci jadą w Wozie. Brock spojrzał wymownie na pierścień z Czerwonym Kamieniem na prawej ręce Jareda i kiwnął głową. Kiedy Jared spiął wałacha, usłyszał jeszcze słowa Tomasa: - Wiecie co? Tak mi się wydawało, że ona za bardzo bryka jak na staruchę. Pięknie. Wprost cudownie. Czy jako jedyny niczego się nie domyślił? Kiedy minęli Wóz, zmusił wałacha do kłusa, nie czekając na Blaeda. Chwilę później dogonił Gartha. Wielki mężczyzna nie zmienił nawet mokrego ubrania. Jared wstrzymał konia i zaczekał, aż Garth na niego spojrzy. Przyjrzał się jego twarzy. Co się kryło za tymi jasnoniebieskimi oczami? - Dziękuję, że ocaliłeś Eryka i Tomasa.
- 143 -
- Anne Bishop Garth nic nie powiedział, ale na jego wargi wypłynął niespieszny uśmiech. Uniósł rękę w podziękowaniu, po czym znów skupił się na drodze. Za dużo tu tajemnic, pomyślał Jared, kiedy dogonił go Blaed. Królowa z Zielonym Kamieniem, udająca, że nosi Szary. Złamana Czarna Wdowa, która wcale nie została złamana. Mężczyzna ze zniszczonym umysłem, dający dowody wyszkolenia i inteligencji. I być może wróg, który udaje przyjaciela. Zbyt wiele niewiadomych. Odsunął od siebie te myśli. Nie było czasu na pytania. Ale później, kiedy już znajdą się bezpiecznie na polanie, zamierzał uzyskać kilka odpowiedzi. *** Za pomocą Fachu Jared przytrzymał dwa parujące kubki, zapukał w drzwi Wozu, ale wszedł, nie czekając na zaproszenie. Światło czarownicy, które stworzył, skurczyło się i pociemniało, niemal wyczerpawszy już tworzącą je moc. Nie widział w mroku jej twarzy, ale kiedy otworzył lekko swą wewnętrzną barierę, wyczuł jej ból - i strach przed męską siłą, która mogła ją zniszczyć w tym niebezpiecznym dla niej czasie. Czy to nie dlatego wolała zostać sama w zimnym Wozie, zamiast ogrzać się w towarzystwie w kamiennym domku? Napełnił światło czarownicy kilkoma kroplami Czerwonej mocy, żeby mogli się nawzajem widzieć, i już miał rzucić rozgrzewające zaklęcie na Wóz, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. - Proszę - powiedział, podając jej kubek. - Ten napar nie pomoże na siniaki i kolano, ale ulży ci w innych dolegliwościach. Objęła kubek dłońmi, grzejąc się od jego ciepła. - Dziękuję - powiedziała cicho. Usiadł na ławce naprzeciwko niej i upił łyk kawy. Rozumiał jej wahanie. Jedną z pierwszych rzeczy, jakiej uczyli się Krwawi podczas szkolenia, było sprawdzanie potraw i napojów na obecność substancji, których nie powinno w nich być. Oczywiście nie zawsze odnosiło to skutek. Istniały subtelne trucizny, substancje same w sobie nieszkodliwe, dopóki nie połączyło się ich z czymś jeszcze, środki - 144 -
- Niewidzialny Pierścień odurzające, które w sposób natychmiastowy skazywały swoją ofiarę na łaskę i niełaskę wroga. Byłaby idiotką, gdyby nie sprawdziła naparu. Przyglądając się, jak ostrożnie przesuwa palcem po obrzeżu kubka, zastanawiał się, czy jest teraz w stanie użyć choć tyle Fachu, by sprawdzić napar. - Przygotowałem porcję również dla Thery - powiedział. Upiła maleńki łyk i, zaskoczona, zajrzała do kubka. - Dobre. - Popatrzyła na niego kątem oka. — Gdzie nauczyłeś się przyrządzać lecznicze napary? - Moja matka jest Uzdrowicielką. Nauczyłem się od niej kilku rzeczy. - Nie było to zupełne kłamstwo. Nauczył się od Rejny podstaw uzdrowicielskiego Fachu, ale to nie ona wtajemniczyła go w recepturę naparu na dolegliwości księżycowe. Jego słowa odniosły taki skutek, jakiego się spodziewał. Uzdrowicielki były szanowanymi czarownicami, co implikowało wiarę, że nie mogły stworzyć niczego szkodliwego. Jared wiedział, że to nieprawda. W miejscach pozostających w cieniu Hayll Uzdrowicielki nie zawsze były poprawnie szkolone, nie zawsze też otaczano je szacunkiem. Zdarzało się, że aby uratować czyjeś życie, musiały kogoś skrzywdzić. Królowa wyraźnie się odprężyła, popijając napar. Z ulgą pomyślał, że najwyraźniej Fach Uzdrowicielek nadal jest silny w Dena Nehele. Nie chciał jej dręczyć, wystarczająco już cierpiała. Sama jednak wybrała samotność, a ten wybór stworzył Jaredowi sposobność do prywatnej rozmowy, bez zwracania uwagi pozostałych. Po prostu musiał znaleźć odpowiedzi na pytania, które odsuwał od siebie podczas powrotu na polanę i szykowania posiłku. Wszyscy ułożyli się już do snu, zmęczeni trudem mijającego dnia. Starał Się mówić cicho i łagodnie, chciał dodać jej pewności siebie za pomocy delikatnej sondy psychicznej, aby jego siła i męskość nie onieśmielały jej podczas rozmowy. - Pani... - urwał. Zmarszczył brwi i napił się kawy. Jak właściwie miał się do niej zwracać? Czy członkowie dworu nazywali ją Lady Arabelly Atdelią? Być może oficjalnie tak, ale na pewno nie w prywatnych rozmowach. Pani Arabella? To imię - 145 -
- Anne Bishop przywodziło na myśl jasnowłosy filigranowy kobietę, noszący falbanki i koronki, zupełnie niepodobny do tej wysokiej, mocno zbudowanej i umięśnionej czarownicy o bujnych kształtach. Pani Ardelia? Tak. Kobieta równie silna jak ziemia, z sercem utkanym z języków ognia. - Jak cię nazywają? - spytał, zdumiony, że obawia się rozczarowania, jakie może mu przynieść jej odpowiedź. Po raz pierwszy, odkąd wsiadł do Wozu, spojrzała bezpośrednio na niego. Jej usta drgnęły. - Mój ojciec nazywa mnie Bella. Moja mama - Belle. - Zachmurzyła się. wykrzywiając usta. - A mój cioteczny brat nazywa mnie Bela Sika. - Napiła się naparu i mruknęła pod nosem: - Nie znoszę go. Jared również uniósł kubek do ust, dyplomatycznie skrywając uśmiech. - A ty jak wolisz? - Lia - odparła. - Kiedy miałam siedem lat, postanowiłam, że chcę się nazywać Lia. I tak teraz wszyscy do mnie mówią, z wyjątkiem moich rodziców. - I ciotecznego brata - uściślił Jared, nie potrafiąc już ukryć uśmiechu. Mruknęła pod nosem coś niezwykle niepochlebnego. Lia. To imię przypominało mu ciepły letni wietrzyk. Pani Lia. Wyobraził sobie, że tak właśnie wołają ją wioskowe dzieci, gdy chcą, żeby zobaczyła nowego szczeniaka, kociaka, nowe zastosowanie Fachu, którego umiejętność właśnie posiadły. Niemal słyszał pełen sympatii i ciepła ton, jakim rozmawiają o niej mężczyźni i starsze kobiety: „Słyszałeś, co ostatnio zrobiła pani Lia?". A na dworze - teraz i kiedy założy własny... Pani Ardelia. Silna, młoda Królowa, która ma za dużo odwagi. Ta myśl doprowadziła go do początku rozmowy. - Dlaczego? - zapytał cicho. Przez chwilę Lia popijała napar w milczeniu. Wreszcie westchnęła. - 146 -
- Niewidzialny Pierścień - To już ostatni raz. Po wiosennym targu Szara Pani została zaatakowana, a jej eskorta zginęła. Stała za tym Dorodtea SaDiablo. Szata Pani upierała się, że musi jeszcze raz udać się do Raej, pokazać wrogom, że siła Królowej z Szarym Kamieniem nadal chroni Dena Nehełe. Ale mężczyźni, pierwszego Kręgu uznali, że ryzyko dalece przewyższa potencjalne korzyści, i grzecznie poprosili, żeby pozostała w granicach terytorium - po czym przytoczyli jej wszelkie możliwe paragrafy Prawa Krwawych i Protokołu, dotyczące mężczyzn z Pierwszego Kręgu. Kiedy skończyli, było jasne, że ich prośba to w rzeczywistości żądanie choć żarliwie temu zaprzeczali, - Oczywiście - powiedział grzecznie Jared. Spojrzała na niego podejrzliwie. - To nie wyjaśnia, dlaczego tu jesteś — wytknął jej Jared. Obracała kubek w dłoniach. - Nie mogła więc ponownie pojechać do Raej. Nawet gdyby Pierwszy Krąg nie zdołał jej zatrzymać, po prostu nie mogła. Omal jej zeszłym razem nie straciliśmy, a gdybyśmy stracili ją, zanim... - Lia pospiesznie napiła się naparu. - Zanim? - Jared zmrużył zielone oczy. - Zanim nowa królowa ukończy szkolenie i będzie mogła zająć jej miejsce. Czyli Książęta Wojowników i inne królowe z Dena Nehele już zaakceptowali wyznaczoną przez Szarą Panią następczynię. - Dlaczego wysłali ciebie, a nie bardziej doświadczoną królową? Zaczęła skubać wystrzępiony brzeg koca. - No bo jestem bardzo podobna do babci, a w rodzinie nie ma innej królowej. Przez chwilę Jared nie wiedział, co powiedzieć. Miał pustkę w głowie. - Babci? - Głos mu się załamał, - Babci? Jesteś wnuczką Szarej Pani? Jakim cudem? Lia zamrugała. - Zupełnie zwyczajnie. Jej córka urodziła córkę. Dopił kawę. No dobra. Zaklęcie iluzji rzucone przez utalentowaną Czarną Wdowę mogło oszukać oko, mogło nawet przekonać obcych Lia nosi Szary Kamień, a nie Zielony, ale nic - 147 -
- Anne Bishop nie mogło oszukać mężczyzny, że ma do czynienia z królową szczególnie jeśli przebywał w jej pobliżu. Tak, to miało sens. Musieli zastąpić królową inną królową. A dzięki więzom rodzinnym zapewne łatwiej było stworzyć zaklęcie iluzji, szczególnie jeśli Lia faktycznie przypomina babcię. Może rzeczywiście nie było innej królowej gotowej ponieść ryzyko? Albo Szara Pani uważała, że nie może prosić o taką przysługę kogoś spoza rodziny? Albo... Jared poruszył ramionami, żeby je rozluźnić. Cały czas miał nadzieję, że jest jakieś inne, sensowne wytłumaczenie, bo jeśli nie, będzie musiał znowu wpaść we wściekłość, a nie stać go było na luksus wygarnięcia Lii, co naprawdę sądzi o mężczyznach z jej terytorium. - A więc - zaczął łagodnie, choć czuł już nadchodzący gniew ponieważ byłaś prócz niej jedyną królową w rodzinie i jej następczynią, postanowiłaś zrobić to sama? Popatrzyła na niego nieufnie. - Tak. - Kiedy nie umiał już opanować gniewu i zaczął kląć na mężczyzn, zawarczała wrogo. - Dlaczego czepiasz się mojego ojca? - Co to za człowiek, że pozwolił ci zrobić coś takiego? - A co ty byś zrobił, gdybyś dostał rozkaz od swojej królowej? - Walczyłbym! - On też walczył. I przegrał. - Skrzywiła się i przycisnęła lewą rękę do brzucha. - A teraz nakrzyczy na mnie, jak wrócę do domu. Najpierw mnie przytuli, potem będzie się rozczulał nad moimi siniakami, a na koniec na mnie nakrzyczy. Jared sam miał ochotę na nią nakrzyczeć, ale pochylił się tylko i poklepał ją delikatnie po ramieniu. Stwierdził, że chyba wreszcie rozumie wybuchy swego ojca, choć nadal dobrze pamiętał, jak to jest być ich celem. - To nie wydaje się sprawiedliwe, prawda? Kiedy krzyczą na ciebie za to, że przeszłaś przez prawdziwe piekło i przeżyłaś. Pokiwała głową i pociągnęła nosem. Poklepywanie zmieniło się w gładzenie. Jared zawahał się. - Musiał być inny sposób, by dać Dorothei SaDiablo do zrozumienia, że Szara Pani nadal jest groźnym przeciwnikiem. - 148 -
- Niewidzialny Pierścień Czy wyprawa do Raej w celu kupienia kilku niewolników naprawdę była warta takiego ryzyka? Jej spojrzenie zrobiło się nagle twarde. - W Dena Nehele nie ma niewolników - powiedziała zimno i odsunęła się trochę, dając Jaredowi do zrozumienia, że nie chce, by jej dotykał. Ponieważ zraniła go tym gestem, on również zrobił się zimny. - Skoro nie macie na swoim cennym terytorium niewolnictwa, co robicie i niewolnikami, których kupujecie? - Odsyłamy ich do domu. Oczywiście jeśli chcą wracać. Znieruchomiał. Wszystko w nim zamarło - umysł, serce. Cały gniew w jednej chwili zniknął. - Do domu? - Głos mu się załamał. Serce znów zaczęło bić, bardzo gwałtownie. - Odsyłacie ich do domu? Lia ujęła kubek w obie dłonie i dopiła napar. - Tak, odsyłamy ich do domu - albo zapraszamy, by zostali z nami, jeśli dom nie jest dla nich bezpiecznym miejscem. Zamknęła na chwilę oczy i dwukrotnie głęboko odetchnęła. Dorothea SaDiablo chce mieć władzę nad całym Królestwem Terreille. To jest jej cel, odkąd wiele wieków temu została Najwyższą Kapłanką Hayll. Ponieważ wojna zniszczyłaby Królestwo, musiała znaleźć inny sposób pokonania Krwawych. - Strach - powiedział cicho Jared. - Z czasem strach przed płcią przeciwną może zniszczyć terytorium. Lia pokiwała głową. A ona ma czas, ponieważ Hayllańczycy to długowieczna rasa. Wioska po wiosce zasiewa ziarno nieufności i szkoli czarownice o Jaśniejszych Kamieniach i podobnych do jej - zboczonych upodobaniach. Silni mężczyźni, którzy mogliby się nie podporządkować wybranym przez nią królowym, zwykle popadają w niewolę jeszcze w młodości, nim staną się „niebezpieczni". Dorośli mężczyźni, którzy stawiają wyzwanie nowej władzy, są uznawani za zbiegów i mają do wyboru - śmierć albo życie w ukryciu. Wszystkie czarownice o Ciemnych Kamieniach i większość królowych są łamane podczas Dziewiczej Nocy, więc mężczyźni mogą się wiązać tylko z wybrankami Dorothei. - 149 -
- Anne Bishop Jared odstawił kubek na podłogę i splótł ciasno palce. Nie był w stanie wymówić słowa. Czyżby niewola była mu pisana bez względu na błędy młodości? Czy Królowe Shaladoru zażądałyby od niego, by poddał się władzy Pierścienia Posłuszeństwa i pozwolił im kontrolować swą Czerwoną moc? Nie. Nie w Shaladorze. - To się dzieje powoli - ciągnęła Lia. - W ciągu kilku pokoleń. Z pozoru wszystko wydaje się w porządku, ponieważ zmiany są zbyt subtelne. Nowe interpretacje Protokołu. Nieufność wobec silniejszych czarownic, Plotki. Pogłoski o złym traktowaniu. Cały czas jednak rośnie zależność od Hayll, aż nadchodzi dzień, kiedy terytorium zaczyna władać jedna z protegowanych Dorothei. Kiedy najsilniejsi i najlepsi zostaną złamani lub popadną w niewolę, reszta poddaje się. Obawiają się walczyć czy choćby protestować. Przez długi czas babcia nie widziała innego sposobu walki z Dorotheą, jak tworzenie silnych sojuszy z królowymi z sąsiednich terytoriów. Potem, kilka lat temu, siostrzeniec pewnej królowej zniknął z dworu, na którym odbywał szkolenie, razem z trzema innymi młodymi wojownikami. Szukała go bezskutecznie przez wiele tygodni i prawie już zrezygnowała, kiedy otrzymała anonimowy list, informujący, że młody wojownik żyje i nadal się szkoli - na dworze Najwyższej Kapłanki Hayll. Jeśli królowa przystanie na gest dobrej woli ze strony Hayll, to znaczy spotka się z ambasadorami, by przedyskutować pewne „koncesje", jej siostrzeniec nadal będzie bezpiecznie kontynuował szkolenie. Jeśli odmówi, jak robiła to od kilku lat, młody wojownik zostanie sprzedany w niewolę na targu w Raej. Jared poczuł chłód i owinął się mocniej kocem. - Odmówiła. Lia kiwnęła głową. - Jedna z czarownic z jej Pierwszego Kręgu na ochotnika zadeklarowała, że uda się do Raej i wykupi siostrzeńca królowej. Wzięła ze sofy dwóch strażników. Żadne z nich nie wróciło. Więc następnym razem Szara Pani pojechała sama. - Tak Szary Kamień babci potrafi zadziałać bardzo onieśmielająco, jeśli ona tego zechce. Jej przyjaźń z królowymi spoza Dena Nehele zawsze była utrzymywana w tajemnicy, więc - 150 -
- Niewidzialny Pierścień nie było powodu sądzić, że ktoś w Raej będzie podejrzewał jej związki z młodym wojownikiem. Serce Jareda zaczęło bić coraz mocniej. - Wykupiła go? Lia pokręciła głową. - Nie było go tam. Nie tym razem. Żeby usprawiedliwić jakoś swoją obecność, kupiła dwóch innych mężczyzn, zdając się przy wyborze na instynkt. Kiedy sprowadziła ich do Dena Nehele, zaproponowała, że pomoże im wrócić do domu. Z początku nie chcieli jej uwierzyć, doszukiwali się w jej słowach pułapki. A kiedy w końcu uwierzyli, nie chcieli wracać, ponieważ w najlepszym razie wystawiliby na niebezpieczeństwo swoje rodziny, a w najgorszym - zginęliby albo znów popadli w niewolę. Więc zostali. - A Szara Pani nadal kupowała niewolników. - Stało się to subtelnym sposobem jej walki z Dorotheą. Niektórzy mężczyźni wrócili do domu, usiłując powstrzymać skazę szerzącą się z Hayll. Inni osiedlili się w Dena Nehele i na przyległych terytoriach. jared odchrząknął. - Czy w końcu znalazła siostrzeńca swojej przyjaciółki? Lia wzruszyła ramionami. - Tak. Za czwartym razem. Ktoś niepewnie zapukał do drzwi Wozu. Jared odpowiedział zaproszeniem, wdzięczny, że ktoś im przerywa. - Masz - burknął Blaed, wpychając Jaredowi w ręce talerz z kanapkami i pokrojonym jabłkiem. - Thera zgłodniała. I chce jeszcze jeden kubek tego naparu, który jej przyrządziłeś. - Przed przyjściem tutaj przygotowałem dwie dodatkowe torebki z ziołami - odparł Jared, odbierając talerz i dwa pełne kubki. - Wiem. Masz napar w jednym z kubków. - Blaed skrzywił się, a potem wzruszył ramionami. - Będziesz wiedział, w którym, kiedy spróbujesz. Jared podziękował. Miał nadzieję, że Blaed nie zaśnie w drodze powrotnej do domku. Zjedli w przyjacielskim milczeniu. Jared nie chciał zakłócać swobodnej - 151 -
- Anne Bishop atmosfery, jaka między nimi zapanowała, ale Lia wyjaśniła mu zaledwie połowę - tę, która jak zauważył, nie miała wiele wspólnego z nią samą. - Potarł twarz, nie chcąc jeszcze poddać sie spływającej na niego senności. - W porządku - zaczął w końcu. - Szara Pani musiała zjawić się w Raej. Rozumiem. Przynajmniej do pewnego stopnia. Nie rozumiem natomiast, dlaczego po nabyciu niewolników nie wykupiłaś przejazdu na stację Wozów w pobliżu granicy z Dena Nehele? - Zamierzałam ale... - Lia przygryzła wargę. - Dostałam wiadomość i przestraszyłam się. Przypomniał sobie tę chwilę kiedy czytała wiadomość idąc do kasy. I strach, jaki w niej wtedy wyczuł. - Co w niej było? - „Czekają na ciebie na zachodzie”. - Wiesz, kto ją wysłał? Pokręciła głową. - Męski charakter pisma, ale nie rozpoznałam czyj. Pomyślałam, że to może być podstęp. Dlatego... - Machnęła ręką, gestem obejmując Wóz. zapasy, wszystko. - Nie miałam innego pomysłu. - Dobrze uczyniłaś, pani - powiedział Jared z aprobatą. - Ale czy w pobliżu gospody, w której kupiłaś konie i zapasy nie było stacji Wozów? Dlaczego nie wykupiłaś tam przejazdu bezpośrednio do Dena Nehełe? Lia odwróciła się od niego. Nadal skubała koc i przygryzała dolną wargę. Jared poczuł na plecach ostrzegawczy dreszcz. Serce zaczęło mu się boleśnie tłuc w piersiach. - Dlaczego nie wykupiłaś przepazdu innym Wozem? - spytał łagodnie. - Koszty zrobiły się takie duże - powiedziała pospiesznie, obronnie. - Trzeba wynająć dwóch strażników, jednego. żeby pilnował niewolników, i drugiego do eskorty, a policzyli mi o jedną trzecią więcej niż czarownicy przede mną. Nie mogłam - 152 -
- Niewidzialny Pierścień wejść na teren targu bez eskorty, a kiedy zaczęłam cię wykłócać, cen drań tylko się uśmiechnął i powiedział: "Taka jest opłata, pani". A wszystkie aukcje zakończyły się wyże niż się spodziewałyśmy, zawsze powyżej wartości danej osoby. Wyjaśnienia tak naprawdę nie były skierowane do niego. Jared zastanawiał się, ile razy w ciągu ostatnich dni przekonywała o tym samą siebie. Ale co dokładnie starała się usprawiedliwić? - Mam wrażenie, że niektórzy kupujący licytowali przeciwko mnie, po to, żeby podbić cenę - ciągnęła Lia coraz bardziej rozpaczliwym |tonem. -| Ale to był ostatni raz, nie rozumiesz? Nie mogłam odwrócić się od tych, o których odszukanie nas poproszono. Nie mogłam. Próbowałam ich oszukać, licytując niewolników i wycofując się, kiedy cena zaczynała iść w górę, ale nic to nie dało, a po wykupieniu przejazdu na pierwszym Wozie nie zostało mi dość marek na kolejny przejazd. Musiałam więc wymyślić coś innego, prawda? Jared podliczył w myślach koszt zakupu koni, Wozu, ubrań i zapasów na te desperacką wyprawę. Zapewne kosztowało ją to ledwie połowę tego, co przejazd na Wiatrach z dwunastoma niewolnikami. To jednak nadal nie była odpowiedź. Dostatecznie wiele razy usprawiedliwiał się w dzieciństwie i młodości, żeby wiedzieć, kiedy ktoś próbuje ukryć swoje prawdziwe powody. Pochylił się i przykrył jej dłonie swoimi. W chwili, gdy jej dotknął, już wiedział. - Ilu miałaś sprowadzić z powrotem, Lio? - spytał łagodnie. Jego wściekłość znów zaczęła narastać. Pod nią jednak krył się smutek. Tak blisko, pomyślał. Tak blisko. - Nie wyznaczyłyśmy dokładnej liczby - wymamrotała Lia. - Ilu? Zadrżała, nie chciała na niego spojrzeć. - O kogo was poproszono? - spytał, z całych sił starając się mówić łagodnie. Przełknęła z trudem. - O Eryka i Corry'ego. Blaeda i Thaynea. O Poili. - 153 -
- Anne Bishop Jared zacisnął ręce na jej dłoniach tak mocno, że aż pisnęła cicho z bólu. Nie ufając sam sobie, puścił ją i wbił pięści w kieszenie. - Skoro miałaś sprowadzić Poili, jak mogłaś oddać ją temu draniowi? Lia gwałtownie poderwała głowę. - Książę Talon nie jest draniem. W żadnym razie - powiedziała żarliwie. - To dobry, honorowy człowiek. Poza tym to wuj Poili. To on poprosił nas ojej odszukanie, więc przekazałam mu ją, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Jared zapatrzył się na Lię, po czym potrząsnął głową, żeby odzyskać jasność myśli. Ten zawzięty Książę Wojowników był wujem Polli? Cóż, to by wyjaśniało, dlaczego dziewczynka nie protestowała, kiedy ją zabierał. - Dtąd wiem, że wiadomość, którą mi przekazano, nie była podstępem - dodała, jeżąc się Lia. - Eskorta, która czekała na nas na zachodniej stacji Wozów, została zaatakowana. Kiedy nie przybyliśmy na ustalone miejsce spodkania. Talon zaczął nas szukać. - Do oczu napłynęły jaj łzy. Zgarbiła się, jakby jej ciało, bez podtrzymującego je tej pory kręgosłupa wściekłości,nie było w stanie trzymać się prosto. - Mój wuj stał na czele eskorty, która miała nas zabrać do domu, Jared usiadł na ławce obok niej i objął ją ramieniem. Gładził ją po głowie i kołysał, pomrukując uspakajająco, kiedy wypłakiwała strach i smutek, które tak długo musiała ukrywać, Kiedy się w końcu uspokoiła, przywołał chusteczkę i pozwolił jej siąkać w nią przez kolejną minutę, a potem delikatnie, choć stanowczo, pod niósł palcem jej brodę i zmusił Lię,, by spojrzała mu w oczy. - Chcesz wiedzieć, dlaczego naprawdę nie wykupiłaś przejazdu? - spytał łagodnie. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przycisnął palec do jej ust. - Pozwól, że opowiem ci, co moim zdaniem się wydarzyło. Przybyłaś na teren targu jako jedna z pierwszych i chodziłaś od jednej zagrody do drugiej, aż znalazłaś wszystkich, po których przyjechałaś. Zapewne zajęło ci to większość dnia, Z pewnością kupiłaś przy okazji ze dwóch innych, żeby nie było takie oczywiste, że czekasz na aukcje konkretnych niewolników, ale zapewne w tym czasie uważałaś, żeby nie - 154 -
- Niewidzialny Pierścień przepłacać. Potem, kiedy miałaś już tę piątkę, po którą przyjechałaś, zostało ci jeszcze dość pieniędzy na zakup trzech czy czterech osób. Nie wydałaś jednak tych pieniędzy na pierwszych lepszych niewolników. Szukałaś ludzi, którzy nadal ceniliby sobie dar wolności. Ponieważ było ich tak wielu, a mogłaś kupić tylko kilku, wybór zabrał ci wiele czasu, prawda? Kiwnęła głową, Kiedy kupiłaś przedostatniego, nadal miałaś dość złotych marek na dwa przejazdy Wozem do stacji w pobliżu gór Tamanara. Tylko mi nie opowiadaj, że to eskorta miała pieniądze na następny etap podróży. Szkolono mnie kiedyś na eskortę, pani, i wiem, że żaden mężczyzna nie pozwoliłby ci się oddalić, nie upewniwszy się, że masz wystarczające środki, by samodzielnie wrócić do domu. - Podniósł głos ponad jej pełne godności parsknięcie. - Musiałaś mieć przygotowany inny plan, na wypadek gdybyś nie zdołała połączyć się z eskortą. A to oznacza, że miałaś pieniądze na drugi przejazd. - Powiedziałam ci, że... Jared znów przycisnął palec do jej warg. - Przyjechałaś kupić pięć osób i to był duży wydatek. Brock i Randolf też nie byli tani. Ale Garth? Może i zapłaciłaś za niego więcej niż za zwykłego robotnika, ale to na pewno nie spowodowało katastrofy w twoim portfelu. - Kiedy zaczęła protestować, stanowczo zasłonił jej ręką usta. - Raej to może i najlepszy targ niewolników, a posiadanie ich może i jest rozrywką dla arystokracji, ale nawet tam młody pół-Krwawy, taki jak Tomas, nie jest wart wiele. Zważywszy na stosunek arystokracji do plebejskich kobiet, w każdej wiosce kupisz za bezcen takie głodujące bękarty dowolnej płci. A mała Cathryn - ładna Krwawa, której arystokrata mógłby z powodzeniem używać do płodzenia dzieci, kiedy złamana żona da mu już tego jedynego potomka, którego jest w stanie urodzić... Ale Cathryn to zaledwie dziewięciolatka, więc jeśli chce się mieć zdrowe potomstwo, nie można jej dosiadać jeszcze przez kilka lat. Więc też nie mogła być droga. Thera? Nie sądzę, żebyś miała konkurencję, licytując złamaną Czarną Wdowę z trudnym charakterem. Więc pozostaję tylko ja. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - 155 -
- Anne Bishop Jared zabrał rękę z jej ust i poczuł, że potrzebuje chwili, żeby się uspokoić. - To z mojego powodu, prawda? Póki mnie nie kupiłaś, miałaś dość pieniędzy na drugi przejazd. Lia pokręciła głową, ale w cieniu, jaki zaległ w jej szarych oczach, dostrzegł prawdę. - Wiem, od jakich kwot zaczyna się licytacja dobrze wyszkolonych niewolników dla przyjemności, nawet tych groźnych. A choć nie licytowałaś przeciwko nikomu, Zarządca Targu nie zgodziłby się na cenę dużo niższą od ceny wywoławczej. Więc to ja okazałem się zbyt wielkim wydatkiem. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. - Nie wmówisz mi, że się mylę. Targ już zamykano, kiedy zawędrowałaś do tej zagrody. To ja byłem ostatni. - Wziął chusteczkę i otarł łzy z jej twarzy. - Dlaczego, Lio? Dlaczego tam poszłaś? - Nie wiem - odparła z trudem. - Musiałam. Wiedziałam, że jest tam coś, co muszę zobaczyć. - Rzuciła mu buntownicze spojrzenie spod rzęs, na których szkliły się krople łez. Jared zmarszczył brwi. - Zaklęcie przymusu? Lia drgnęła. Otworzyła szeroko oczy, potem zmrużyła je w zamyśleniu. Po chwili pokręciła głową. - Wyczułabym je. - Na pewno? Gdyby była to moc Ciemniejszego Kamienia... - Nie uwierzysz, w czym mnie szkolono - stwierdziła gorzko. Nie. Wiem, jakie uczucie wywołuje zaklęcie przymusu. Uczono mnie również, jak wykrywać wszelkiego rodzaju zaklęcia iluzji, dlatego wyczuwałam coś dziwnego w Therze. - Znów pokręciła głową. - Jeśli to było zaklęcie przymusu, musiało być niezwykle subtelne. Nie spodziewał się, żeby zaklęcie pochodzące z Hayll zasługiwało na inne określenie. Subtelne i pokrętne. Nie była to jednak odpowiednia chwila, by przypominać jej, że umiejętność rozpoznawania rodzaju użytego Fachu nie jest gwarancją rozpoznania konkretnego zaklęcia. Czyżby był przynętą, prowadzącą wprost w sidła pułapki? Czy Dorothea celowo odciągnęła Lię od tej stacji Wozów, żeby - 156 -
- Niewidzialny Pierścień pozostała w zasięgu Hayll, zmuszona podróżować lądem zamiast na Wiatrach? - Zaczekaj - powiedział. - Skoro planujecie nas uwolnić, dlaczego nie zrobiłaś tego w gospodzie? Dlaczego w ogóle kupiłaś ten Wóz? Nie, posłuchaj. - Chwycił ją za ramiona. - Gdybyś nam wtedy powiedziała, to przecież pięcioro z nas jest w stanie samodzielnie jeździć na Wiatrach. Zostałoby ci dość pieniędzy na wykupienie przejazdu dla pozostałych. Popatrzyła na niego badawczo i po chwili podjęła decyzję. - Tu jest... wśród nas jest... coś złego. Nie potrafię tego lepiej określić. Właściwie tego nie wyczuwam, ale... - Mów dalej. Najpierw sądziłam, że to wina tych zaklęć iluzji, których używamy z Therą. Ale teraz wiem, że to coś więcej, Jaredzie. Nie potrafię wskazać źródła, Tak jakbym cały czas widziała coś kątem oka, ale kiedy odwracam głowę, to coś znika. Nie mogę zaryzykować sprowadzenia tego czegoś do Dena Nehele. Nie mogę zaryzykować, że ktoś przesiąknięty trucizną Hayll będzie żył wśród mojego ludu. Dlatego postanowiłam, że póki nie wykryję źródła, zatrzymam was wszystkich razem i każę wam myśleć, że nadal jesteście niewolnikami. Jarcd wyprostował się. - Pozwoliłaś odejść Poili. Lia odetchnęła głęboko, powoli wypuściła powietrze z płuc. - Powiedziałam Talonowi o moich podejrzeniach. Poweźmie... stosowne środki ostrożności. - Uśmiechnęła się smutno, w jej oczach nadal zalegał cień. - Poza tym to coś nadal tu jest. Jared milczał przez chwilę. Potem wstał. - Chodź - powiedział. - Lepiej będzie ci się spało przy ogniu, na materacu niż na twardej ławce w zimnym Wozie. - Nie - Lia zgarbiła się. - Zostanę tutaj. - Nie, nie zostaniesz. W jej oczach więcej było teraz złości niż cienia. - Nie możesz... - Powołuję się na przywilej eskorty. - Szach-mat, mała czarownico, pomyślał, uśmiechając się do niej. Jeśli królowa nie miała własnej eskorty, inny mężczyzna mógł podjąć jej obowiązki. Ponieważ było to rozwiązanie tymczasowe, królowe rzadko - 157 -
- Anne Bishop odmawiały takim mężczyznom, szczególnie jeśli nosili Ciemniejsze Kamienie. Mruczała i parskała ze złością, kiedy wziął ją na ręce i wyniósł z Wozu. Jej komentarze na temat eskorty wtykającej nos w prywatne sprawy stały się bardziej zjadliwe, kiedy zapytał, czy chce skorzystać z wychodka. - Mamy dużo materacy, więc przygotowałem ci posłanie z dwóch - powiedział, niosąc ją do domku. - Nie potrzebuję... - Thera też dostała dwa materace. To zamknęło jej usta, więc nie wspomniał już o reakcji Thery ną zaborczą uprzejmość Blaeda, ani o tym, że próbowała ugryźć młodego Księcia Wojowników, kiedy okrywał ją staranni kocami. Nie byto sensu podrzucać jej takich pomysłów. Mężczyźni jeszcze nie spali, kiedy wniósł Lię do domku. ale nikt się nie odezwał, nikt się nie poruszył. W ich obecności Lia opanowała się i pozwoliła, by ułożył ją na materacach i starannie otulił kocami. Kiedy przyciągnął w pobliże swoje posłanie, odwróciła się do niego tyłem. To odrzucenie trochę go zabolało, spróbował jednak to zignorować, wyciągając się obok niej. Kilka minut później powolne, równe oddechy utwierdziły go w przekonaniu, że wszyscy inni zasnęli. Oparł się na łokciu, by przyjrzeć się Lii. Świadomość, że będzie wolny, kiedy tylko dotrą do Dena Nehele. sprawiała wrażenie niewoli innego rodzaju. Nie mógł teraz uciec, nie mógł wrócić do domu. Jej wyjaśnienia brzmiały przekonująco - wyczuwał że coś jest nie tak, już kiedy go kupowała - a to oznaczało, że zaryzykowała Życie swoje i innych, żeby uratować go przed kopalniami soli w Pruul. Jak mógłby odejść, skoro ona potrzebuje jego siły? Nie mógł. Choć bardzo chciał wrócić do domu, nie mógł jej teraz opuścić. Zamrugał, żeby pozbyć się łez. Wsunął rękę pod koc Lii i odnalazł jej rękę. Choć odwróciła się do niego plecami, jej palce ufnie objęły jego dłoń. Leżąc tak i patrząc, jak śpi, poczuł się rozdarty pomiędzy tym, co pragnął zrobić, a tym, co zrobić musiał. Nie potrzebował już żadnych dowodów na istnienie Niewidzialnego Pierścienia, ponieważ nie miał on żadnego znaczenia. Miał teraz tylko jedno - 158 -
- Niewidzialny Pierścień wyjście. Póki ta podróż się nie skończy, a Lia nie znajdzie się bezpiecznie w domu, jego siła, jego męskość należały do niej. Westchnął, ułożył się wygodnie i zamknął oczy. Mój ojciec powiedziałby, że jeszcze do siebie nie dorosłeś przypomniał sobie słowa Blaeda. Ledwie miał czas przywyknąć do swej Czerwonej mocy, kiedy popadł w niewolę. Więc może to prawda. A jeśli tak... Czyżby niewola zatrzymała jego przemianę z młodzieńca w dorosłego mężczyznę? Czy gdyby pozostał w Sadybie Ranona, stopniowo przemieniłby się w dojrzałego i agresywnego wojownika z Czerwonym Kamieniem, nie mając wrażenia, że w środku czai się ktoś obcy? Otworzył oczy i popatrzył w ciemny sufit. Obcy. Ktoś taki, jak dziki nieznajomy. Wypierał się go przez dziewięć lat, póki wybuch wściekłości go nie uwolnił. Dorosły wojownik, który napierał, by się z tym pogodził, by to zaakceptował. Będzie musiał się pogodzić, będzie musiał to zaakceptować bez wzglę du na swój strach. Potrzebował tej siły i agresji, jeśli ma zapewnić Lii bezpieczeństwo. Za dwa d n i będzie pełnia po jesiennym zrównaniu dnia z nocą. Dla mężczyzn z Shaladoru jest to noc tańca. A taniec będzie odpowiednim momentem, by przywołać do siebie wojownika.
- 159 -
- Anne Bishop -
Dwanaście Siedząć na filigranowym krześle, których pełno było w bawialni, Dorothea SaDiablo popijała poranną kawę i przyglądała się swemu Dowódcy Strazy. Podwinęła pod siebie jedną nogę, przez co jej czerwony jedwabny szlafrok rozchylił się bardzo wysoko. Włosy opadały jej luźno na ramiona, ujmując w błyszczącą czarny ramkę na wpół nagie piersi. Wyglądała bardziej jak dziwka w jednym z najdroższych Domów Czerwonego Księżyca niż jak Najwyższa Kapłanka Hayll. W końcu wszystkie kobiety to dziwki, pomyślał Krelis. Niektóre po prostu stawiają sprawę jasno. - Miałeś jakieś wieści? - spytała Dorothea, odstawiając filiżankę na niski stolik. Wzięła rogalik, przełamała go na pół i delikatnie polizała nierówny brzeg. Przez cały czas nie spuszczała oczu z Krelisa. Pod wpływem tego spojrzenia z trudem powstrzymał się od przestępowania z nogi na nogę. Napomniał się surowo w myślach, że nie jest już strażnikiem z Trzeciego Kręgu, który nie rozumie niebezpieczeństw wiążących się z przyjęciem seksualnych zachęt arystokratycznej czarownicy. - No więc? - Dorothea wsunęła do ust połowę rogalika, objęła go wargami i wyciągnęła. Powoli. Nie spuszczając wzroku z Krelisa. Musiał odchrząknąć, żeby odzyskać głos. - Nie, kapłanko, nie miałem żadnych wieści. Ale nawet na Wiatrach podróż do Hayll musi potrwać - dodał szybko. - Oczywiście - zamruczała Dorothea. - Martwi mnie po prostu, że im więcej czasu zajmuje wykonanie tak prostego zadania, tym większe ryzyko, że ta suka nam się wymknie. Zrozumiał groźbę kryjącą się pod łagodnymi słowami. - Nie ucieknie, kapłanko. Przysięgam na własne życie. Twarz Dorothei rozpromienił uśmiech. - Nie wątpię. Nogi Krelisa zmieniły się w galaretę. Nim zdołał wymyślić jakąś odpowiedź, drzwi łączące bawialnię z sypialnią stanęły otworem. - 160 -
- Niewidzialny Pierścień Dziś rano wojownik - nowa zabawka kapłanki - nie sprawiał wrażenia zbuntowanego. Nie miał też tego pełnego satysfakcji wyrazu twarzy mężczyzny, który spędził noc w gorącym łóżku. Wyglądał raczej na udręczonego, jakby przekroczył granicę koszmaru i jego uczucia dopiero zaczynały budzić się z odrętwienia. A głód w jego oczach wiązać należało z dzbankiem kawy i koszyczkiem pieczywa niż z półnagą kobietą. Krelis zobaczył, jak zmienia się wyraz twarzy Dorothei. Wyglądała teraz jak zaspokojony kot, który właśnie przypomniał sobie, że łapą ciągle przydeptuje mysz. -Jeszcze wcześnie, kochanie - zamruczała. - Wracaj do łóżka. Wojownik drgnął wyraźnie i usłuchał. Wrzuciwszy połowę rogalika do koszyka, Dorothea uniosła ręce i przeciągnęła się rozkosznie. - Czy jest coś milszego, niż spędzić deszczowy poranek w łóżku? - spytała. Przez chwilę, ale tylko przez chwilę, Krelis wyobrażał sobie ich troje w plątaninie ciał i jedwabnych prześcieradeł i nie bardzo wiedział, czy ten obraz budzi w nim obrzydzenie, czy go podnieca. Potem rozsądek - i zdrowa dawka strachu - sprowadziły go na ziemię. Z nadzieją, że Dorothea nie zauważyła jego wahania, spróbował się uśmiechnąć. - Dla pań to rzecz konieczna. Niestety, przyziemne obowiązki, jakie wykonujemy my, mężczyźni, nie znikają wraz z deszczową pogodą. - A ja już zbyt długo odciągam cię od tych obowiązków stwierdziła z domyślnym uśmiechem. - Twoja matka zapewne lubi deszczowe poranki. Słowa Dorothei przebiły jego pancerz ochronny, zadając mu krwawiącą ranę. - Tak sądzę, kapłanko - odparł słabo. Zza drzwi sypialni dobiegł ich stłumiony, żałosny szloch. Dorothea odwróciła twarz w kierunku, z którego dobiegał dźwięk, gładząc się po piersiach. Krelis uciekł. Wrócił do kwater straży zupełnie nieświadomy tego, że przemókł do suchej nitki. - 161 -
- Anne Bishop Arystokratyczna szermierka słowna. Każde zdanie ma wiele znaczeń. Z dzieciństwa pamiętał matkę jako piękną, zadowoloną z życia kobietę, która napełniała dom śpiewem i dźwięcznym śmiechem. Kobietę w której oczach pojawiał się ogień, kiedy do pokoju wchodził ojciec. Pamiętał kobietę, która walczyła z namiętnością właściwą czarownicy, kiedy Uzdrowicielka nie chciała pomóc Olvanowi. Kobietę, której duma i odwaga zawstydzały kupców, kiedy nalegali, żeby zapłaciła im od razu, zamiast wysyłać jej co miesiąc rachunek, jak to było w zwyczaju. Kobietę która śmiało patrzyła sąsiadom w oczy, aż zaczęli jej unikać. Pamiętał jednak też kobietę, której odwaga, po latach samotności, wreszcie się wyczerpała. Kobietę, która stała się zgorzkniała i drażliwa, której oczy pełne były pogardy dla niegdyś ukochanego mężczyzny. Kobietę, która trzymała się na dystans od swojego syna, jakby on również mógł zrzucić na jej barki ciężar niemożliwy do udźwignięcia. Pamiętał kobietę, która uciekła z domu do swojej rodziny, zostawiając go, aby sam stawił czoła kupcom i sąsiadom i dzielił wstyd Olvana, jedynie z tego powodu, że był mężczyzną. Kobietę, która skazała go na opiekę nad tą pustą skorupą, niegdyś będącą jego ojcem - Olvan spędzał dni na ponownym czytaniu ulubionych książek i nigdy nie przekraczał bramy domu. I pamiętał kobietę, która przyjęła go z powrotem do rodziny, kiedy zerwał wszelkie stosunki z Olvanem. Kobietę, której oczy były zupełnie martwe. Która afiszowała się z licznymi kochankami, rozkładała nogi przed każdym mężczyzną, posiadającym moc lub pozycję. O tak, jego matka z całą pewnością spędzała deszczowe poranki w łóżku. Krelis dotarł do swojej kwatery i zdjął mokre ubranie. Gierki arystokratów. Gierki czarownic. Nadal nie znał dokładnie ich zasad. Choć był spokrewniony ze Stoma Rodzinami, jego własna rodzina pochodziła ze wsi. Nie został wychowany do zabaw na dworze. Dorothea musiała o tym wiedzieć. - 162 -
- Niewidzialny Pierścień Po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, dlaczego to właśnie jego wybrała na swojego Dowódcę Straży.
- 163 -
- Anne Bishop -
Trzynaście Jared wymknął się z domku i przystanął na chwilę, by odetchnąć chłodnym powietrzem nocy. Nikt za nim nie pójdzie. Przy wieczornym posiłku dał jasno do zrozumienia, że chce zostać sam. Lia spała i nie będzie go przez chwilę potrzebować. Uśmiechnął się do siebie. Lady Ardelia spędziła dwa ostanie dni na dawaniu mu do zrozumienia, że go nie potrzebuje, rzucaniu mu mrocznych spojrzeń i utyskiwaniu pod nosem za każdym razem, kiedy przenosił ją od stołu na posłanie. A kiedy niósł ją do wychodka, potrzebowała potem aż pół godziny, żeby opanować złość na tyle, by znów się do niego odezwać. Kiedy próbowała mu się wymknąć, przypominał jej zimno o przywileju eskorty, a potem rozsądnie trzymał się poza jej zasięgiem przez kilka minut, kiedy parskała ze złości i wymyślała. Jednak jego "nierozsądne" podejście i niedopuszczanie, by chodziła, mimo kontuzji kolana, szybko przyniosły wyniki. Łącząc swą ograniczoną wiedzę uzdrowicielską z umiejętnościami Thery i Lii niemal wyleczył jej nogę i dziś po południu mogła już sama chodzić, o ile przytrzymywała się czegoś - zwykle ramienia Tomasa. Jej wysiłki, za każdym razem, gdy odrzucała jego pomoc, w równym stopniu irytowały go, co bawiły. Przynajmniej miała dość rozsądku, by ograniczyć liczbę pomocników do Thery i dzieci — zazdrość o nich byłaby niedorzecznością. Był również w stanie tolerować uprzejme zabiegi Blaeda, ponieważ wiedział, że Książę Wojowników jest zainteresowany Therą. Ale pozostali mężczyźni... Patrząc na księżyc w pełni i bezchmurne niebo, Jared uznał, że to, co czuje, to nie zazdrość. To raczej instynkt posiadania i potrzeba bronienia swego terytorium, które uruchamiały się zawsze podczas księżycowych dni czarownicy, a szczególnie takiej, która była dziewicą. Potencjał seksualny innych mężczyzn wprawiał go w zdenerwowanie, kazał mu patrzeć na nich podejrzliwie za każdym razem, kiedy zbliżyli się do Lii. W końcu poznali się zaledwie kilka dni temu, kiedy Lia ich kupiła - a kilka dni to za mało, by zaufać komuś do tego stopnia, by odrzucić - 164 -
- Niewidzialny Pierścień instynkt wrodzony mężczyznom od pokoleń. To on kierował Jaredem od chwili, kiedy wrócili na polanę. A może chodziło o intensywność, z jaką wrzała jego krew za każdym razem, kiedy dotykał Lii? Na szczęście pozostałym mężczyznom nie przyszło do głowy, by sprawdzić, jak dalece potrafi być opanowany. Kręcąc głową, Jared ruszył na północny skraj polany. A można by pomyśleć, że Królowa powinna być zadowolona z odrobiny rozpieszczania. Czarownice, które kontrolowały jego życie przez ostatnie dziewięć lat, z pewnością to lubiły. Na ognie piekielne, niewolnik dla przyjemności, który nie wyskakiwałby ze skóry, żeby zaspokoić najmniejszą zachciankę swej pani, straciłby te nieliczne przywileje, które posiadał - albo, co jeszcze gorsze, zostałby przywiązany do słupków do chłosty. Rejna też nigdy nie okazywała Belarrowi wdzięczności za opiekę podczas pierwszych trzech księżycowych dni. Warczała na niego za ciągłe zamieszanie, jakie, jej zdaniem, wokół niej robił, choć wcale nie było ciągłe. Belarr miał obowiązki jako przedstawiciel Królowej Obwodu na Sadybę Ranona oraz trzech synów do zabawiania, żeby tylko dali spokój matce. To było zupełnie jak rytuał. Rejna warczała i parskała tak długo, póki Belarr nie powiedział: - Kiedy za mnie wychodziłaś, dałaś mi prawo do opieki. To ją zwykle uciszało. Być może trudno jej było znieść własną bezbronność, bo czwartego dnia, kiedy znów mogła nosić Kamienie i używać Fachu, zwykle pozwalała się Belarrowi rozpieszczać. Kiedyś, kiedy była w wyjątkowo złym humorze, Jared zapytał ojca, dlaczego znosi takie traktowanie. - Nawet mężczyzna, którego czarownica kocha i któremu ufa, budzi w niej strach podczas tych dni - wyjaśnił Belarr. - Jeśli okazywanie złości sprawia, że czuje się bezpieczniejsza, mnie to nie przeszkadza, ponieważ w tej złości nie ma okrucieństwa. Poza tym to niewielka cena za wszystkie pozostałe dni... i noce — dodał cicho Belarr. Jared uśmiechnął się. Podejrzewał, że ostatnie słowa ojca nie były przeznaczone dla jego uszu. A może były? Synowie dość - 165 -
- Anne Bishop wcześnie zrozumieli, że jeśli chodzi o Rejnę, prawa ojca przeważają nad ich prawami. Jutro będzie czwarty dzień księżycowego czasu Lii. Może pozwoli mu się trochę porozpieszczać, nie prychając na niego? Kiedy dotarł na skraj polany, jego uśmiech zniknął. Obejrzał się na kamienny domek. Żadnego ruchu. Dobrze. Nie miał ochoty na niczyje towarzystwo, choć w jego wiosce było to Święto całej społeczności. Wszedł między drzewa i ruszył krętą ścieżką nad wąski strumień. Część wody spadała kaskadą po starannie ułożonych kamieniach do małego zbiornika, a dalej do kamiennego kanału, który łączył się z głównym nurtem. Jared zamknął oczy. Minęło ryle czasu, ale gdy wsłuchał się w siebie, w szumie wiatru kołyszącego czubkami drzew i w plusku wody tańczącej po kamieniach usłyszał walenie bębnów. Otworzył oczy i przywołał kryształowy kielich. Wujowie dali mu go wraz z małym srebrnym pucharem, kiedy złożył Ofiarę Ciemności. Podobnie jak Kamienie, miał zawsze przy sobie kielich i puchar, ukryte przed czarownicami, do których należał. Nie chciał ryzykować, że mu je odbiorą. Zanurzył kielich w kaskadzie, napełnił go i wypił wodę, wypluwając ostatni łyk na ziemię, by się z nią podzielić. Ponownie napełnił kielich, przeszedł przez wąski strumień i ruszył ścieżką na kolejną polanę. Znalazł ją pierwszego dnia po powrocie. Kiedy Brock i Randolf poszli zapolować, ostrożnie zbadał ochronne zaklęcia polany i odkrył, że sięgają kawałek dalej niż linia lasu. Poszedł więc ścieżką i trafił na tę drugą, małą polanę, równie mocno chronioną, choć z innego powodu. To był idealny okrąg porośnięty trawą. Jakiś metr od jego obręczy ułożono dwa duże kamienie, a na nich granitową płytę, tworząc mały ołtarz. W środku kręgu znajdowało się płytkie, otoczone kamieniami palenisko. To było święte miejsce, w którym ziemia przyjmowała składane ofiary. Obok Sanktuariów, w których znajdowały się oficjalne ołtarze, pozostające pod opieką kapłanki, setki takich małych miejsc kultu rozsiane były po całym Królestwie Terreille. Prywatne świątynie, które Krwawi odwiedzali, by potwierdzić swe - 166 -
- Niewidzialny Pierścień związki z ziemią i życiem, które się z niej rodzi. Tu opuszczali się spokojnie do otchłani, aż osiągnęli poziom swoich Kamieni i otwierali swe wewnętrzne bariery. Tu pozwalali, by przepływała przez nich moc, stając się łącznikiem pomiędzy nocnym niebem a ciemną ziemią, oddając jeden rodzaj mocy, biorąc inny. To tutaj Krwawi oddawali cześć Ciemności. Jared postawił kryształowy kielich na ołtarzu, przywołał mały srebrny puchar i postawił go po drugiej stronie. Miarowym krokiem podszedł do miejsca na ognisko, stworzył język ognia czarownicy i zapalił stos drewna, które zdążył wcześniej przygotować. Wszystko już niemal gotowe. Rozebrał się, pozostawiając ubrania na ścieżce, tuż poza okręgiem. Drżąc, wrócił do ołtarza i przywołał składany nóż, który naostrzył dziś po południu. Ukląkł przed ołtarzem, ostrożnie naciął skórę na nadgarstku i pozwolił, by strużka gorącej krwi spłynęła do pucharu. Kiedy był pełny, rzucił na niego rozgrzewające zaklęcie, żeby krew nie skrzepła. Potem zniknął nóż, przycisnął rankę kciukiem i wrócił na brzeg polany. Na skraju Sadyby Ranona znajdowała się naturalna niecka, otoczona trawiastymi zboczami. Jej centrum, które regularnie i starannie grabiono, służyło za miejsce do tańca. W każdy nów i pełnię czarownice zbierały się tutaj, by tańczyć z Siostrami. Jednak pierwsza pełnia po wiosennej i jesiennej równonocy była czasem mężczyzn. Kiedy niebo ciemniało i wschodził księżyc, mężczyźni zbierali się na ulicach i rozmawiając cicho, przyglądali się kobietom zdążającym w stronę kręgu. Ruszali za nimi, prowadzeni miarowym rytmem uderzeń w bębny, których wzmocniony Fachem dźwięk niósł się po całej okolicy. Potem ponad bębny wznosił się głos kapłanki w pozbawionej słów pieśni, wzywającej mężczyzn do tańca. Wkrótce odzywał się głos kolejnej czarownicy i jeszcze jednej, i następnej. Powoli mężczyźni schodzili po zboczu, zajmując miejsce, które zostawiły dla nich kobiety. Kapłanka rozpalała ogień. Jeden po drugim głosy kobiet milkły. Przechylała duży, srebrny kielich i za pomocą Fachu i krwi, którą ofiarowały czarownice, tworzyła krąg. Gdy był gotowy, słychać było | tylko jej głos i bęben. - 167 -
- Anne Bishop Pierwszy był Taniec Mądrości, taniec starszyzny. Stojąc na skraju kręgu, kapłanka wyciągała rękę i wywoływała pierwszego mężczyznę, a potem następnych, aż wszyscy, którzy chcieli wziąć udział w tańcu, znaleźli . się w kręgu. Następnie wycofywała się. Bębny zmieniały rytm. Miejsce kobiecych głosów zajmowały skrzypce i flety. A mężczyźni rozpoczynali taniec, który tańczono od czasów wielkie Królowej Shal. Po Tańcu Mądrości znów rozlegał się głos kapłanki, któremu wtórował bęben. Starsi mężczyźni podchodzili do skraju kręgu i wywoływali młodych chłopców, którzy przeszli przez Obrzęd Urodzin, do Tańca Chłopców. Taniec Mądrości wyrażał doświadczenie i godność, Taniec Chłopców objawiał energię i ducha. Potem odbywał się Taniec Młodzieńców, przeznaczony dla mężczyzn, Którzy już dojrzeli, ale jeszcze nie złożyli Ofiary Ciemności. Po nim przychodziła kolej na taniec ku czci męskiej siły w całej jej pierwotnej chwale. Taniec Ognia. Taniec seksu. Faworyci, mężowie i narzeczeni wkładali przepaski na biodra, choć nie było to obowiązkowe. Inni, ci którzy złożyli Ofiarę, ale nie związali się oficjalnie z żadną kobietą, prezentowali swą gotowość do podjęcia roli kochanka, nie wkładając na siebie nic prócz dumy i Kamieni. Ostry taniec. Formalny taniec o ściśle ustalonych krokach, a równocześnie dziki i podniecający. Obiecujący rozkosz. Nie jesteś dość dorosły na Taniec Ognia, Jaredzie. Ale złożyłem Ofiarę! Owszem, ale pod wieloma względami jesteś jeszcze młodzieńcem. Jestem gotowy na Taniec Ognia, ojcze. Bycie mężczyzną to coś więcej niż wzwód - bez względu na noszone Kamienie. Ale... Wrócimy do tej rozmowy przed tańcem wiosennym. Wszystko ma swoją cenę, Jaredzie. Nie możesz domagać się męskich rozkoszy, nie biorąc na siebie męskiej odpowiedzialności. Może jesteś gotów na to pierwsze, ale na pewno nie na to drugie. Jared patrzył, jak płomień strzela w niebo. - 168 -
- Niewidzialny Pierścień Czy o to chodziło? Nadąsał się jak nastolatek, którym tak naprawdę jezcze był, nie słuchał ostrzeżeń i przyjął zaproszenie obcej czarownicy, żeby przeciwstawić się ojcu i dowieść, że jest mężczyzną? Tyle że Belarr miał rację. Jared nie był gotowy na Taniec Ognia. Przez krótką chwilę cieszył się przyjemnościami mężczyzny, ale potem zapłacił za to okrutną cenę. Popatrzył na ranę na nadgarstku. Zaczęła się zasklepiać. Przywołał ponownie nóż, otworzył ją, po czym zniknął ostrze. Za pomocą Fachu i krwi kapiącej z nadgarstka stworzył krąg, obejmujący ołtarz i dość przestrzeni dla jednego tancerza. Kiedy krąg był gotowy, użył uzdrawiającego Fachu, żeby zasklepić ranę. Zamknął oczy, kołysząc się lekko. Niemal słyszał bębny i głosy kobiet, wzywające mężczyzn Shaladoru do tańca. Serce zaczęło mu bić w rytmie narzucanym przez bębny. Krew zawrzała w jego żyłach. Otworzył oczy. Po drugiej stronie ogniska zobaczył mężczyznę, zjawę o płonących zielonych oczach i złocistej skórze. Wstrzymał oddech, kiedy dziki nieznajomy obnażył zęby w uśmiechu, który był dla Jareda wyzwaniem, by uznał zaakceptował - wszystko, co wiąże się z byciem dorosłym mężczyzną noszącym Czerwony Kamień. Pierwotny i dziki wojownik przyszedł zatańczyć swój taniec. Bębny odezwały się głośniej. Jared odpowiedział uśmiechem i rozpoczął Taniec Ognia. Krążyli w kręgu, a muzyka przyspieszała, stawała się coraz bardziej natarczywa. Skóra pokryła się potem od żaru ogniska i ognistego tańca. Emocjonalne kajdany, o których istnieniu nie miał pojęcia, pękły i zniknęły. Ograniczenia narzucone przez społeczeństwo wypaliły płomienie. Coraz szybciej. Serce waliło mu w piersiach. Stopy ledwie nadążały za muzyką. Tańczyli teraz ramię przy ramieniu, uwalniając męski ogień, aż pochłonął wszystko. - 169 -
- Anne Bishop Bębny waliły mu w uszach, gdy muzyka zbliżała się do punktu kulminacyjnego. Tańczył, tańczył, tańczył... Jego ciało zadrżało, gdy wojownik powoli rozwiał się w powietrzu, wypełnił go, zalał go dzikim, triumfalnym głodem. Bębny zamilkł. Taniec Ognia dobiegł końca. Jared zatoczył się i padł na ziemię, wyczerpany i boleśnie podniecony. Jego ciało drżało i płonęło. Członek zrobił się zbyt wrażliwy, by znosić ukłucia źdźbeł trawy, więc obrócił się na plecy na chłodnej trawie i zapatrzył się w księżyc. Pożądał. O Matko Noc, jakże pożądał! Racjonalna część jego umysłu podpowiedziała mu słowo odpowiednie opisanie tego stanu. RUJA. Za wyjątkiem Książąt Wojowników mężczyźni Krwawych rzadko doświadczali rui, tej dzikiej, nieopanowanej seksualnej żądzy. To właśnie fakt, że Książęta Wojowników przechodzili ruję raz czy dwa razy do roku, tak bardzo odróżniał ich od innych - i sprawiał, że byli tacy niebezpieczni. Podczas rui tak długo balansowali na skraju morderczej furii, że niemal wszystko mogło ich sprowokować do zabijania. Żaden mężczyzna nie był bezpieczny przy Krwawym w rui. Nawet kobiet nic nie chroniło przed tą zimną wściekłością, kryjącą się w gorącym pożądaniu. Ruję było tak trudno kontrolować, ponieważ pojedyncze spełnienie nie przynosiło żadnej ulgi w tym seksualnym szaleństwie. Dzikie pożądanie mogło bez trudu wyczerpać siły kobiety, niemniej mężczyzna koncentrował się wówczas na jednej kobiecie i nie znosił obecności żadnej innej, gdyż równocześnie podniecała go i rozwścieczała. Jared zaczął się trząść. To nie mogła być ruja. Był pewien, że inni mężczyźni nie doświadczają czegoś takiego po Tańcu Ognia. Przecież pojawiłyby się jakieś plotki, ostrzeżenia. Poza tym nie na każdego mężczyznę, który uczestniczył w Tańcu Ognia, czekała kochanka. Na ognie piekielne, nigdy nie wyczuwał czegoś takiego w swoim ojcu. Po tańcu w oczach Belarra zawsze płonął ogień i nie miał cierpliwości układać synów do snu po powrocie do - 170 -
- Niewidzialny Pierścień domu, ale Jared nigdy nie wyczuwał w nim nawet cienia czegoś takiego. Czy to możliwe...? Przełknął z trudem, wbił palce w ziemię. Czy to dlatego, że przez tyle lat nie mógł uczestniczyć w Tańcu Ognia Czy seksualność, którą powinien był uwolnić, a musiał tłumić prze dziewięć lat niewolnictwa, wywołała teraz tak silne pożądanie? Racjonalna strona jego umysłu wkrótce zamilknie. Jeśli nie zacznie działać? w ciągu kilku następnych minut... Nikt w grupie nie będzie w stanie go opanować, chyba że Lia użyje przeciwko niemu Niewidzialnego Pierścienia. A nawet jeśli to zrobi, to czy zdoła opanować mężczyznę w rui? Lia. Jego pożądanie wzrosło, znalazło swój cel. Wstając, uwolnił moc z kręgu, który stworzył, i ubrał się szybko. Materiał pocierający o sztywny członek doprowadzał go do szaleństwa. Obnażył zęby w dzikim uśmiechu. Zmrużył zielone oczy i upił łyk własnej krwi z małego pucharu, radując się mocą, jaką go napełniła. - Matko Noc - szepnął, wznosząc kielich do nieba. Opuścił go i powoli wylał krew na ziemię przed ołtarzem. Słodka Ciemności, przyjmij tę ofiarę od jednego ze swych synów. Upił z kryształowego kielicha do połowy, a resztę wlał do pucharu, żeby go opłukać. Oddał wodę zmieszaną z krwią ziemi, wytarł kielich i puchar koszulą i zniknął je. Potem podniósł osłonę wokół ogniska, żeby bezpiecznie się dopaliło, i opuścił polanę. Zobaczył Lię, gdy tylko wyszedł z lasu. Stała w progu, owinięta w koc. Patrzyła na ścieżkę prowadzącą z powrotem ku drodze. Nie wyczuła, że się ku niej skrada, póki nie znalazł się tak blisko, że mógł dostrzec, jak smutek w jej oczach zmienia się w zaskoczenie. - Co tu robisz, Lio? - Ja... Obudziłam się i zobaczyłam, że cię nie ma. Myślałam... Nie zdążyła dokończyć zdania, bo chwycił ją w ramiona i brutalnie, z desperacją przycisnął swe wargi do jej ust. Przesuwał dłońmi po jej ciele, wściekły, że koc i ubranie oddzielają go od jej skóry. Pragnął zerwać te bariery i całować ją, lizać, pieścić, aż - 171 -
- Anne Bishop stanie się równie podniecona, jak on. Kiedy spróbowała się wyrwać, przytrzymał ją mocniej i przycisnął biodra do jej bioder z taką siłą, że nawet przez warstwy ubrania musiała wyczuć jego podniecenie. Pocałował ją ponownie, wyczuł jej strach i uświadomił sobie, że jej serce bije tak szybko bynajmniej nie z podniecenia, a drżenie ciała nie świadczy o namiętności. Puść ją, powiedział ostrzegawczo jakiś wewnętrzny głos. Puść ją. Żadna kobieta, a już szczególnie dziewicza królówa, nie powinna doświadczać tkiego strachu. To ostrzeżenie zaniepokoiło go, ale nie był w stanie mu się poddać. Nie miał kontroli nad swoimi rękami, badającymi natarczywie jej ciało. Nie mógł zrezygnować z doprowadzającej do szaleństwa rozkoszy, jaką dawało mu samo ocieranie się o nią. Czuł, jak jej strach coraz bardziej pobudza jego furię. Na moment rozjaśniło mu się w głowie i ogarnęło go przerażenie, kiedy uświadomi! Sobie jak łatwo może ją teraz zniszczyć. - Lio - powiedział pospiesznie, trzymając się resztek świadomości. - Lio, jestem w rui. Twój strach tylko pogarsza sprawę. - Przycisnął wargi do jej skroni, polizał pulsującą szybko żyłkę. - Proszę, nie bój się mnie. Nie skrzywdzę cię. Przysięgam na swoje Kamienie, że cię nie skrzywdzę. - Jaredzie - powiedziała bez tchu. - Jaredzie, ja nie... - Wiem. Wiem. Czy mogłabyś... - Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić. - Czy mogłabyś mnie przytulić? Proszę. Drżące dłonie, które odpychały dotąd jego pierś, znieruchomiały. Jared czekał, wstrzymując oddech. Stłumił jęk, kiedy ręce Lii powoli, z wahaniem zsunęły się z jego piersi na biodra. Zmusił się, by stać nieruchomo. Po dłuższy chwili Lia zebrała dość odwagi, by objąć go w pasie i pogładzić po plecach. To nie było wystarczające, ale kiedy się odprężyła, złagodziło na tyle jego pożądanie, że odzyskał nieco kontroli nad swoim ciałem. Po chwili odchyliła głowę i popatrzyła na niego.
- 172 -
- Niewidzialny Pierścień Przesunął ręce na jej ramiona, a potem ujął w dłonie jej twarz. Przesunął czubkiem języka po jej wargach. Ponieważ nie zaprotestowała, pocałował ją znowu, tym razem delikatnie. Kiedy na nią spojrzał, zobaczył w jej oczach niepewność - i może cień pożądania. Zmieszana, odwróciła lekko głowę, po czym zmarszczyła brwi na widok jego nadgarstka. Krwawisz. Przeniknął go dreszcz innego rodzaju. Zapragnął, żeby jeszcze trochę obróciła głowę, żeby zakryła ustami ranę, żeby zlizała krople krwi z jego skóry. Chciał zrobić małe nacięcie u podstaw jej szyi i napić się z niego. Opuścił ręce, wstrząśnięty. Królowa nie przyjmowała krwi od nikogo poza członkami swego Pierwszego Kręgu. Mężczyzna nie przyjmował krwi królowej, jeśli nie oddawał swego życia jej woli, Kontrakt na służbę na dworze był oficjalną, pisemną ugodą, opartą tu honorze I Protokole, Związek krwi trwał przez całe życie. - Wejdź do środka - powiedziała Lia, - Trzeba opatrzyć nadgarstek i musisz coś zjeść. - Lio... - Wejdź do środka. Zaprowadziła go tam. Poruszała się powoli, ale z mniejszą trudnością. Kiedy dotarli do kąta kuchennego, stworzyła kulę światła czarownicy, dość dużą, by było coś widać, ale na tyle małą, by nie zakłócać snu pozostałym. Stal biernie, kiedy zamykała ranę za pomocą uzdrowicielskiego Fachu. Patrzył, jak smaruje rozcięcie ziołową maścią. Kiedy bandażowała mu nadgarstek, myślał tylko o tym, jak rozkoszny jest jej dotyk i jak bardzo pragnie jej pieszczot. - Używasz za dużo Fachu - powiedział, kiedy podgrzała resztki mięsa z kolacji i pokroiła chleb bez pomocy noża. - Przestań marudzić, Jaredzie - odparła cicho. — Możesz ponarzekać jutro. - Obiecujesz? Przez chwilę sprawiała wrażenie zaskoczonej. - Obiecuję - powiedziała z westchnieniem. - 173 -
- Anne Bishop Zadowolony, zdusił w sobie kolejny protest, kiedy za pomocą Fachu zagrzała kubek wody na napar. Lekkie poruszenie, zmiana w pokoju. Ktoś wstał i zbliżał się do nich. Warcząc, Jared odwrócił się na pięcie. To Thera. Sapnęła, przestraszona, i cofnęła się o krok. Jego pożądanie stało się ostre jak nóż i przecięło jego samokontrolę, kiedy w jej psychicznym zapachu wyczuł lekko piżmową nutę, wskazującą na dojrzałość seksualną czarownicy. Zapach Lii był mieszanką piżma i niewinności. co pomagało mu uśpić namiętność. Natomiast obecność Thery rozpaliła ją od nowa. Czarna Wdowa rzuciła okiem na Lię i oblizała usta. - Lordzie Jaredzie, jeśli potrzebujesz... - Odejdź - zawarczał. Poczuł się dotknięty tą propozycją. Dotknięty, upokorzony, że miała dla niego tak niewiele szacunku, by przy Lii oferować mu spełnienie. Miał ochotę ją uderzyć. Z całej siły. - Wracaj do łóżka, Thero - powiedziała cicho Lia. - Thera spojrzała na nią badawczo i kiwnęła głową. Jared stał w miejscu. Milczał, nie śmiał nawet spojrzeć na Lię, póki Thera nie położyła się z powrotem na materacu obok Blaeda. Lia dotknęła jego ramienia. - Musisz coś zjeść i się położyć. - Myślałaś, że taka ze mnie dziwka, że dobrowolnie pójdę z każdą kobietą, która tylko na mnie skinie? - spytał ochryple. Otworzyła szeroko oczy. - Nie jesteś dziwką, Jaredzie. - Dokładnie do tego sprowadza się bycie niewolnikiem dla przyjemności, pani. Potarła jego ramię w geście pocieszenia. - Ale już nie jesteś niewolnikiem dla przyjemności. - Zawahała się. - Thera uczyniła tę propozycję, ponieważ jest twoją przyjaciółką i ponieważ martwi się o mnie. Nie sądzę, żeby przyszło jej to łatwo. Zostawmy na razie tę sprawę. Nie myślisz teraz jasno. Przeniknęły go wściekłość i ból. Poczuł się zdezorientowany, ale i spokojniejszy, kiedy postawiła jedzenie na stole i usiadła - 174 -
- Niewidzialny Pierścień obok niego, pozwalając karmić się małymi kawałkami chleba i mięsa. Kiedy skończył jeść, drżał z wyczerpania. - Chodź teraz do łóżka - powiedziała, prowadząc go na materac. - Możesz rzucić rozgrzewające zaklęcie na koce? Jared kiwnął głową i wyciągnął się na materacu. Przesunęła palcami po jego ciemnych włosach. - Śpij, Jaredzie. Spróbował, ponieważ go o to poprosiła, ale ciepłe koce nie powstrzymały drżenia, a obecność innych mężczyzn rozpalała jego wściekłość Zdawał sobie sprawę, że nikt już nie śpi i że wszyscy znają powód jego napięcia... i boją się. Pół godziny później poddał się i wślizgnął pod koc Lii. - Co...? - Pozwól mi się przytulić - szepnął jej do ucha. - Muszę cię przytulić. - Jesteś lodowaty - syknęła, owijając ich oboje kocem. Przytulił się do jej boku, podkładając jej rękę pod głowę. Teraz, kiedy był blisko niej, obecność innych mężczyzn nie przeszkadzała mu tak bardzo. Napięcie opadło. Rozgrzane kocami i obecnością Lii ciało wreszcie się odprężyło. Przytulił policzek do jej miękkich włosów i zasnął.
- 175 -
- Anne Bishop -
Czternaście - Co?! - krzyknęła Dorothea SaDiablo. Wściekłość przytłumiła strach, jaki Krelis czuł zwykle w obliczu wybuchów Dorothei. - To nie jest Szara Pani. To jakaś mała suka, Królowa z Zielonym Kamieniem, która ukryła się za zaklęciem iluzji i pojechała do Raej, udając Szarą Panią. Suknia Dorothei zamiatała powietrze jak ogon rozwścieczonego kota, kiedy krążyła po swej prywatnej sali audiencyjnej. Zmrużyła oczy, jej oddech brzmiał jak przeciągły syk. Krelis obserwował ją w milczeniu, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Pocierał lewym kciukiem wnętrze prawej dłoni. Tak mocno zaciskał w niej dwa mosiężne guziki, kiedy zdejmował z nich zaklęcia i odczytywał wiadomości, że zostawiły ślady na jego skórze. Te ślady znikną - w przeciwieństwie do tych, które zostawi na jego ciele Dorothea, jeśli uzna, że choć w najmniejszym stopniu jest to jego wina... - Dlaczego? - spytała wreszcie Najwyższa Kapłanka, zwalniając krok. - Wiemy, że Szara Pani została ranna podczas wiosennego ataku - odparł ostrożnie Krelis. - Być może poważniej, niż sądziliśmy. - Niedostatecznie. Jest nadal silna w Dena Nehele. - Dorothea stukała się w wargi długim, pomalowanym na czerwono paznokciem. - Ale jeśli jej ciało zostało okaleczone... - Machnęła ręką na Krelisa, jakby śmiał jej przerwać. - Sieć iluzji mogłaby ukryć deformację, ale nie trudności z chodzeniem, szczególnie że pewny krok Gryzelli jest znany równie dobrze, jak jej moc. Co twój pupilek ma do powiedzenia o tej małej suce? Krelis zapatrzył się, jak Dorothea przesuwa dłonią po czerwonej tkaninie sukni od piersi po biodra, i chwilę zabrało mu skupienie myśli na odpowiedzi. To młoda Królowa nosząca Zielony Kamień. Nazywa się Arabella Ardelia. Mówi, że zabiera niewolników do Dena Nehele w - 176 -
- Niewidzialny Pierścień imieniu Szarej fani. - Omal nie powiedział jej za dużo, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Takie szczegóły to już jego problem. - Córka Gryzlli jest Czarną Wdową. - Dorothea raczej głośno myślała, niż zwracała się do Krelisa. - I to dobrze wyszkoloną. Z pewnością, mogła stworzyć taką sieć iluzji. Ale żeby powierzyć podobne zadanie tak młodej czarownicy... Krelis wzruszył ramionami. - Może jest podobna do Szarej Pani bardziej niż inne członkinie dworu? Dorothea zatrzymała się nagle. Jej usta wygięły się w złośliwym uśmieszku. - Oczywiście. - Pochyliła się ku niemu, leciutko pogładziła go po twarzy i ruszyła dalej. - Masz doprawdy rozkoszny umysł. Lordzie Krelisie. Krelis nie był pewien, czy kolana zmiękły mu z powodu gwałtownego przypływu pożądania, czy ze strachu na myśl o tym, co jej paznokcie mogą zrobić z jego twarzą. Potem przypomniał sobie swoje marzenia, którym zagroziła ta mała suka, i wszelkie inne uczucia przyćmiła wściekłość. - Przysięgam, kapłanko, że Arabella Ardelia nigdy nie dotrze do Dena Nehele. - Roześmiał się paskudnie. - Zresztą może i dotrze, ale to, co z niej zostanie, nikomu się już nie przyda. Dorothea rzuciła mu ostre, oceniające spojrzenie. - Nie - powiedziała powoli. - Nie tkniecie jej. Krelis wlepił w nią wzrok, nic nie rozumiejąc. - Nie tkniecie jej - powtórzyła Dorothea. - Przyprowadzicie ją tutaj. -Po co ci taki brud w Hayll? - Głos Krelisa aż drżał ze złości. Dorothea uśmiechnęła się, jakby sprawił jej przyjemność. Młoda czarownica, której powierzono takie zadanie, musi być bardzo ceniona przez królową i jej Pierwszy Krąg. To pionek, którego możemy użyć w rozgrywce z Szarym Kamieniem, szczególnie jeśli Gryzella jest emocjonalnie związana z tą dziewczyną. Nauczymy tu tę małą sukę, jak być użyteczną. - Oczy Dorothei rozbłysły. - A jeśli jej własny upór - albo niechęć Gryzelli do wyświadczenia przysługi Hayll - wymagać będzie kary, mój Dowódca Straży osobiście dopilnuje jej wykonania. Nie uważasz? - 177 -
- Anne Bishop Krelis skłonił się. - Będę zachwycony, jeśli wolno mi będzie nauczyć tę małą sukę służyć - Bardziej niż zachwycony. Dorothea przyglądała mu się przez chwilę, po czym na jej twarz spłynął niebezpieczny uśmiech. - Tak właśnie myślałam. *** Krelis szedł miarowym krokiem przez wielki dziedziniec położony w centralnej części kwater straży. Kwatery, ukryte dyskretnie za drzewami, znajdowały się dość blisko rezydencji, by strażnicy mogli szybko zareagować na wezwanie, ale na tyle daleko, by nie przeszkadzać w arystokratycznych rozrywkach. Dzięki temu dogodnemu położeniu krzyki towarzyszące wymierzaniu kar nie zakłócały spokoju rezydencji i nie podniecały Czarnych Wdów z sabatu Dorothei i innych czarownic z jej Pierwszego Kręgu. Ani samej Najwyższej Kapłanki. No i obecność niewolnic, które zaspokajały potrzeby strażników, nie była tak ewidentna. Oczywiście czarownice o nich wiedziały, podobnie jak o tym, że mężczyźni służący na dworze wykorzystują w ten sam sposób pokojówki w rezydencji. Krelis skierował się na skraj dziedzińca, wbijając wzrok w nagiego mężczyznę rozpiętego między słupkami do chłosty. Zrobienie użytku z twardego członka to dobry sposób na danie upustu wściekłości. Tu miał inną możliwość. Zatrzymał się kilka metrów od słupków do chłosty i zaczekał, aż podejdzie do niego Lord Maryk. - Wszystko gotowe? - spytał spokojnie, zadowolony, że jego głos nie zdradza strachu ani dręczących go wątpliwości. Lord Maryk patrzył na niego przez chwilę, po czym kiwnął głową. Powoli, jakby tropił zwierzynę, Krelis okrążył słupki do chłosty, aż stanął twarzą w twarz z przywódcą rozbójników. - Pomogłem ci - rzucił mężczyzna, szarpiąc skórzane pasy, którymi był przywiązany. - Tak się wywiązujesz z umowy? - 178 -
- Niewidzialny Pierścień Krelis uderzył go w twarz, na tyle mocno, by zabolało. - Jesteś głupcem - stwierdził z pogardą w głosie. - Byliśmy gotowi na ich przyjęcie! Idealna zasadzka, jakiś kilometr od mostu. Mówiłem ci. Przywiozłem ci guziki. Skąd mieliśmy wiedzieć, Że suka rozpęta ogień czarownicy? Krelis przekrzywił głowę. - Niespecjalnie wam było spieszno do odszukania Wozu, prawda? Nie staraliście się jakoś szczególnie, by dogonić tę sukę, kiedy nie udało wam się jej zaskoczyć. Mężczyzna spojrzał na niego wyzywająco. - Odszukaliśmy polanę. Odszukaliśmy leże zbiegów. - Było puste - warknął Krelis. - Gdyby podjęcie tropu nie zajęło wam trzech dni, zastalibyście tam swoją zwierzynę. - Wszystko jedno, czy by tam była, czy nie - spierał się mężczyzna. - Mówiłem ci o tych wszystkich zaklęciach ochronnych. - Tak, mówiłeś mi - odparł Krelis, dając jasno do zrozumienia, że nie uwierzył w ani jedno słowo. - Ale nie musiałeś przecież ryzykować. Nie musiałeś ich wywabiać. Wystarczyło, żebyś ich zatrzymał i wysłał mi wiadomość. Zjawiłbym się tam z odpowiednią liczbą wyszkolonych strażników. - Nie zauważyłem, żebyś wysłał swoich strażników na polowanie - warknął rozbójnik. - Nie widzę, żeby jacyś Hayllańczycy ryzykowali życie, szukając Szarej Pani. Wściekłość Krelisa zapłonęła jaskrawym ogniem. Wątpliwości i strach sprawiły, że na moment zamarł. Po chwili ruszył się, okrążył słupki do chłosty i wziął z rąk strażnika bat o trzech końcówkach powiązanych w supełki. Ze świstem przeciął nim powietrze. Uderzył, raniąc głęboko skórę. - Błagaj o litość - warknął, bijąc raz po raz. - Błagaj Hayll o litość, a może pozwolę ci żyć. Mężczyzna krzyczał, błagał, płakał. Głuchy na wszystko Krelis pozwolił, by to jego gniew kierował batem. Krzyki mężczyzny dawno ucichły, kiedy wreszcie rzucił bat na ziemię i odwrócił się. Lord Maryk, który przyglądał mu się bacznie, podszedł bliżej. - Co mamy z tym zrobić? - 179 -
- Anne Bishop Krelis nawet nie obejrzał się na zmasakrowane ciało, które jeszcze niedawno było mężczyzną. - Wykastrujcie go i złamcie - powiedział schrypniętym głosem. - Potem niech niewolnica-Uzdrowicielka stwierdzi, czy może coś dla niego zrobić.. Jeśli przeżyje, wykorzystajcie go. Odszedł, walcząc z potrzebą ucieczki. Kiedy był już bezpieczny w swoim gabinecie, zamknął okiennice w oknach wychodzących na dziedziniec i z narożnej szafki wyciągnął butelkę i szklankę. Drżącymi rękami nalał sobie porcję brandy, potem drugą. Przy trzeciej poczuł, że znów może złapać oddech. Odwrócił się i popatrzył na dwa mosiężne guziki, leżące na środku biurka. Oszukańcza Szara suka. Oszukańcza, tchórzliwa suka, która kryje się w granicach własnego terytorium. Co innego mieć przeciwko sobie moc Szarej Pani, a co innego uganiać się w kółko za jakąś suką z Zielonym Kamieniem, która robi z niego głupca. Powinien dawno ją schwytać. Byłoby już po wszystkim, gdyby ta mała suka okazała choć trochę rozsądku. Chyba jedyną racjonalną rzeczą, jaką zrobiła, było zdążanie na północny zachód, w stronę gór Tamanara, ale nawet w tym względzie jej decyzje nie trzymały się kupy. Albo była bardzo sprytna, albo bardzo głupia. Niezależnie od tego - wstyd, że pogoń tak długo nie jest w stanie jej dorwać. Chyba że stał za tym ktoś jeszcze. Na przykład ten wojownik z Shaladoru. Nie. Ten mężczyzna spędził dziewięć lat jako niewolnik dla przyjemności. Na pewno nie posiada odpowiednich umiejętności, natomiast on, Krelis, wiele wieków ćwiczył się w fachu strażnika. Pokaże wszystkim, włącznie ze starymi strażnikami, którzy nadal poddawali w wątpliwość jego kwalifikacje, że wart jest stanowiska Dowódcy Straży. Powali Dorotheę SaDiablo na kolana. Tylko że Dorothea wcale mu w tym nie pomaga, czego ani się nie spodziewał, ani nie śmiał jej wytknąć. Choć może właśnie pomaga mu za bardzo? Ta pułapka, którą kazała jakiejś Czarnej Wdowie zastawić nad
- 180 -
- Niewidzialny Pierścień strumieniem, zepsuła naprawdę dobrą zasadzkę. A żadna ilość złotych marek i obietnic nie utrzyma na tropie rozbójników, którzy obawiają się, że wpadną w pułapkę zastawioną przez kogoś innego. Na działania Dorothei nie miał żadnego wpływu, ale co do tej małej suki... Zagrażała wszystkim jego planom, wszystkim jego marzeniom. Co właściwie pozwala sądzić tym marnym, krótkotrwałym rasom, że mają prawo do czegoś poza służbą Hayll? Suka z Zielonym Kamieniem w najlepszym razie może dożyć setki. On mógł dożyć pięciu tysięcy lar. Kim była, by stawać na drodze jego ambicji? Jej życie zaraz się skończy, natomiast on będzie przez wieki cieszyć się nagrodą lub rozpamiętywać rozczarowanie. Choć obawiał się przebywać tak blisko Dorothei, wiedział, że ma ona moc i własną wizję rządzenia całym Królestwem Terreilie. Na ognie piekielne, niemal połowa Królestwa już leżała w cieniu Hayll. A wszystkie te terytoria będą potrzebować namiestników, którzy będą im przypominać o wielkości Hayll i stać na straży ich lojalności Dlaczego w odpowiednim czasie nie miałby zostać jednym z nich? Dlaczego nie miałby czerpać z dochodów terytorium i mocy należnej tym, którzy rządzą? Mając takie wpływy, mógłby pojąć za żonę czarownicę z jasnym Kamieniem, która z wdzięczności za bezpieczeństwo, jakie jej zapewni, poddałaby się wszystkim jego życzeniom - i w łóżku, i poza nim. A jego dzieci piastowałyby ważne stanowiska na dworze. Lady Arabella Ardelia zagrażała temu wszystkiemu. Wszystkiemu. Krelis ostrożnie odstawił szklankę na biurko. Znajdzie ją i sprowadzi do Hayll. Nauczy ją, jak powinna się zachowywać dobra mała czarownica. Tak jak nauczył tego niedawno tę małą sukę. Królową.
- 181 -
- Anne Bishop -
Piętnaście - No więc co się stało koniom? - spytał Jared. Blaedl i Thayne wymienili spojrzenia, ewidentnie czekając, aż ten dragi coś powie. Obserwując ich, Jared próbował opanować rosnący niepokój. Wczoraj przegonił mocno grupę, częściowo po to, żeby oddalić się jak najbardziej od polany, a częściowo ponieważ tylko wysiłek fizyczny pozwalał mu zachować zdrowe zmysły i nie zrobić nikomu krzywdy. Ciemności niech będą dzięki, jego ruja potrwała tylko jeden dzień, ale był to dzień bardzo długi i trudny. Jeśli to jego postępowanie spowodowało chorobę koni... Przyjrzał się zaprzęgniętym do Wozu zwierzętom. - Czy któryś z nich okulał? - Nie, to nic poważnego - zapewnił pospiesznie Blaed. Jared zazgrzytał zębami. Ruja może i minęła, ale nadal z trudem opanowywał wściekłość. - Więc dlaczego stoimy? Thayne rzucił Blaedowi spojrzenie mówiące: „No już, powiedz mu v końcu". Blaed odpowiedział przyjacielowi oburzonym łypnięciem, a potem zwrócił się do Jareda. Wyglądał jak mężczyzna, który nadstawia szyję, wręczywszy uprzednio czarownicy dobrze naostrzony nóż. - Chodzi o to, że... - Westchnął bezradnie. - Mam wrażenie, że one się dąsają. Jared zmierzył dwóch młodszych mężczyzn takim wzrokiem, że aż się skulili. - Dąsają się? Thayne skrzywił się. Blaed sapnął, po czym ostrożnie położył rękę na ramieniu zdezorientowanego Jareda i odciągnął go kawałek od Wozu. Brock i Randolf pojechali Płodem na koniach, pozostali zatrzymali się, gdy stwierdzili, że Wóz został daleko w tyle, i właśnie zaczynali wracać, żeby sprawdzić, co się stało. Lia siedziała bezpiecznie w Wozie, a Thayne wiedział już przecież, na
- 182 -
- Niewidzialny Pierścień czym polega problem. Więc kto niby miałby podsłuchać ich rozmowę. Konie? - Wiem, że ostatnio... odczuwasz... nieco nadmierną potrzebę opieki - zaczął ostrożnie Blaed. - Masz jaja, że mi to mówisz - warknął Jared. - Bo chodzi o to... - ciągnął pospiesznie Blaed. - Czy pani Lia musi siedzieć w Wozie? Tylko na mnie nie warcz, że to nieodpowiednia forma zwracania się do niej. Tomas zaczął ją tak nazywać, a ponieważ nie zaprotestowała, wszyscy się tak do niej zwracamy. Jednak nie przy nim, uświadomił sobie Jared. Kiedy był w pobliżu, nazywali ją panią Ardelią. Rozumiał dlaczego, ale i tak go to zezłościło. - Jej kolano prawie się zagoiło, ale nie jest jeszcze w stanie chodzić po nierównym terenie. - Nie musi chodzić - uspokajał go Blaed. - Jeśli wyłożymy kozioł kocami i dobrze ją opatulimy, żeby nie zmarzła, mogłaby może jechać przez jakiś czas obok woźnicy. Mocno zaciskane zęby zaczęły sprawiać ból, więc Jared rozluźnił nieco szczękę. - A co to ma wspólnego z końmi? Blaed westchnął. - Thayne naprawdę się na nich zna. Serio. - Znów westchnął. Mówi, że one za nią tęsknią. Nie powoziłeś często, więc nie miałeś okazji zobaczyć różnicy w ich zachowaniu, kiedy idzie przy nich. Nie zastanowiło cię, dlaczego zawsze trzyma się blisko Wozu? To dlatego, że kiedy odchodzi za daleko, one próbują ją dogonić. Raz, kiedy poszła w krzaki za potrzebą, Garth musiał je złapać za uzdy i przytrzymać, bo chciały iść za nią. Ona im śpiewa. Jared potarł twarz. Świetnie. Cudownie. - Nie wyjaśniliście im, że Lia jest w Wozie? - Wiatr wieje w złym kierunku. - Jasne. No dobra. Zapytam. Blaed ostrożnie poklepał Jareda po ramieniu i wycofał się. Jared ruszył na tył Wozu i przez jakąś minutę gapił się na drzwi. Nic tylko konie się dziś dąsały. Wczoraj Lia pozwoliła mu się sobą opiekować i tylko to sprawiło, że przebrnął jakoś przez ruję. Seks być może również by pomógł, ale nie był tego do końca - 183 -
- Anne Bishop pewien. Seksualna furia, jaka w nim wrzała, byłaby niełatwa do opanowania. W krótkich przebłyskach świadomości mógł sobie wyobrazić, jak zachowywałby się w łóżku. To go przeraziło, dlatego - jak liny ratunkowej - kurczowo trzymał się informacje o dziewictwie Lii. Nawet ruja musiała ustąpi przed odpowiedzialnością i ryzykiem związanym z Dziewiczą Nocą. Ograniczył się więc do marudzenia i rozpieszczania. Całowania i przytulania. A ona poprosiła, żeby rozczesał jej włosy. Pozwalała się karmić. Masowała mu plecy, co sprawiało, że pragnienie spełnienia stawało się bolesne, a równocześnie dziwnie go uspokajało. Między wizytami w Wozie, gdzie jej obecność przynosiła mu ulgę, starał się dać jakiś upust rozpierającej go energii i nie widzieć w innych mężczyznach rywali. Dla wszystkich był to wielki wysiłek - fizyczny i emocjonalny, Kiedy w połowie bezsennej nocy poczuł, że ruja mija, omal się nie rozpłakał. Nie zdawał sobie sprawy, że wraz z nią minie także coś innego. Wieczorem życzył dobrej nocy Pani Czułej, a rano obudził się przy Pani Marudnej. - Jared? - Tomas wyjrzał zza rogu Wozu. - Uwierz mi, nie masz ochoty tu być przez następne kilka minut - zawarczał Jared. Tomas wytrzeszczył oczy, po czym szybko uciekł do innych. Jared odetchnął głęboko i zapukał - bardziej by uprzedzić o swoim przybyciu, niż żeby prosić o zaproszenie do środka - po czym otworzył drzwi i w ostatniej chwili uchylił się przed butem, który poleciał w kierunku jego głowy. Zamknął za sobą drzwi, nim drugi but, wycelowany niżej, dołączył do swego poprzednika. Podniósł but, wszedł głębiej do Wozu, potknął się o drugi but i zaklął. Siedziała w ciemności. Oczywiście. Trudniej jest się dąsać, kiedy jest ci wygodnie. Stworzył kulę światła czarownicy, po czym oparł się o drzwi. Lia rzuciła mu spojrzenie pełne ognia i zaczęła się podnosić. Jared pomachał butem. - Czy babcia nigdy ci nie powiedziała, że niegrzecznie jest rzucać - 184 -
- Niewidzialny Pierścień przedmiotami w eskortę? - Idź usiądź sobie na kolczaku. I tyle, jeśli chodzi o uprzejmości. Z drugiej strony, skoro nie wolno mu jej rozpieszczać, drażnienie się z nią może się okazać niemal równie przyjemne. Dlatego pokręcił głową i syknął ze smutkiem. - Ranisz moje uczucia, kiedy tak mówisz. - Jak usiądziesz na kolczyku, nie tylko twoje uczucia będą zranione. Zmrużył ze złości oczy i napomniał się w myślach, że miał się dobrze bawić. - Wczoraj pozwoliłaś mi się sobą opiekować. - To było wczoraj. Dzisiaj jestem wściekła. - Dlaczego? - Dlaczego? - Głos Lii zmienił się w pełen złości krzyk. Dlaczego? Ponieważ wczoraj pozwoliłam ci się mną opiekować. Pozwoliłam traktować się jak jakieś cholerne pisklę, które trzeba napychać jedzeniem... - Nie napychałem cię — burknął Jared. - I nie protestowałam, kiedy wypędziłeś wszystkich z Wozu, ani kiedy byłeś paskudny dla Tomasa... - Nie byłem paskudny. - Nie powiedziałam słowa, kiedy owinąłeś mnie w tyle koców, że nie mogłam się ruszyć. W porządku. Świetnie. Potrzebowałeś tego. Ale to nie usprawiedliwia dzisiejszego dnia. - Dzisiejszego dnia? - Jared uniósł rękę, by przeczesać włosy palcami, i omal nie walnął się w głowę butem. Rzucił go na bok i potarł twarz. Czy irytacja to jeden z przywilejów służby? - Co takiego dziś zrobiłem? Jego pytanie najwyraźniej rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. - Dni księżycowe Thery też jeszcze nie minęły, ale nią się nie opiekujesz, prawda? Jared zjeżył się. - Blaed nie potrzebuje pomocy w opiekowaniu się Therą. - Wszystko jedno. Chodzi o to, że wczoraj upierałeś się, żebyśmy siedziały w Wozie, więc siedziałyśmy. Ale dziś rano, kiedy Thera postanowiła iść pieszo, nic nie powiedziałeś. Ani słowa - 185 -
- Anne Bishop protestu, ani jednego warknięcia. Natomiast kiedy ja powiedziałam, że chcę iść pieszo, owinąłeś mnie w koce i zamknąłeś tutaj. Dlatego jestem na ciebie wściekła. - Lia odchyliła się na oparcie, skrzyżowała ramiona na piersi i wydęła usta. - To nic ma nic wspólnego z twoimi księżycowymi dniami! krzyknął. - Chodzi o to, że Thera ma dwie zdrowe nogi, a ty nie. Jej dolna warga zadrgała, Jared odetchnął głęboko, powoli wypuszczając powietrze z płuc. Widział w życiu aż za dużo kobiecych dąsów i gierek. Starał się na to nie reagować, ale podejrzewał, że Lia zwykle tak się nie zachowuje. Po prostu ciążyła na niej odpowiedzialność za życie jedenastu osób i wyczerpywało ją związane z tym napięcie. - Posłuchaj - powiedział, próbując zdobyć się na uspokajający ton. - Kiedy zatrzymamy się na posiłek, możesz trochę pochodzić. - Teraz też się zatrzymaliśmy - zauważyła Lia. Przypomniał sobie, po co w ogóle tu przyszedł, - Chciałem ci zaproponować kompromis - zaczął. Zaskakujące, jak szybko nadąsana czarownica potrafi się zmienić w czujną królową. - Jaki kompromis? - zapytała, przyglądając mu się nieco zbyt uważnie. - Pomyślałem sobie, że może masz ochotę posiedzieć trochę na koźle. Ale musisz obiecać, że nie będziesz we mnie rzucać butami i że pozwolisz owinąć się w koce, żeby nie zmarznąć, - Co to za różnica, siedzieć tutaj czy na koźle? - spytała spokojnie. - Wolę zostać tutaj. Jared potarł kark. - Oczywiście, że jest różnica. Świeże powietrze, widoki... możesz śpiewać koniom. Uśmiech Lii był zdecydowanie zbyt domyślny. - Czyżbyście mieli kłopoty z Butem i Guzikiem? — spytała niewinnie. Jared uniósł brwi. - Co to za imiona? Lia wzruszyła ramionami. - Reagują na nie. - A jak nazwałaś konie wierzchowe? - 186 -
- Niewidzialny Pierścień - Czaruś i Ślicznotka. Gdyby gniadosz był ogierem, nazwałabym go Uparciuch. Na twoją cześć. Jared uśmiechnął się z przekąsem. -To nie jedyna cecha, jaka łączy mnie z ogierem. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Spodobało mu się to, jak się zaczerwieniła, jak nagle zrobiła się nieśmiała. - Więc chcesz siedzieć na koźle i śpiewać czy może wolisz zostać tu ze mną? - spytał. Gdyby to nie było takie zabawne, poczułby się urażony tym, w jakim tempie zdołała wyplątać się z koców. Wyniósł ją na zewnątrz, ignorując jej protesty, te przecież może chodzić sama, i pokazał ją koniom - po czym próbował nie zwracać uwagi na pieszczoty, którymi je obsypała. Potem posadził ją na koźle, opatulają starannie kocami. - No cóż, to było dość proste - stwierdził Blaed, kiedy obaj patrzyli, jak uszczęśliwione konie, powożone przez Thaynea, ruszają żwawo naprzód. - Jasne, bardzo proste - mruknął Jared, kładąc rękę na ramieniu młodego Księcia Wojowników. - Szczególnie że to ty dotrzymasz jej towarzystwa. - Ale... - Blaed spojrzał z tęsknotą na drogę. Jared podążył za jego wzrokiem. - To był twój pomysł, żeby Lia siedziała na koźle. Choć jej tego nie powiedziałem, więc nie ma powodów złościć się na ciebie. Poklepał przyjacielsko Blaeda po ramieniu i uśmiechnął się trochę zbyt niewinnie. - Powiem ci coś. Zaopiekuj się moją panią, a ja zaopiekuję się twoją. Wiedząc, że Blaed nie ma wyboru, podbiegł, żeby zrównać się z Therą. Człowiek czuje się mniej sfrustrowany, jeśli ktoś dzieli jego uczucia. *** - Masz ochotę na towarzystwo? - spytał Jared, kiedy dogonił Therę - Nie. - 187 -
- Anne Bishop - Wielka szkoda. - Wiedząc, że Blaed go obserwuje, objął Therę ramieniem. Odwróciła głowę i patrzyła na jego dłoń. Uświadomił sobie bliskość jej zębów i z trudem powstrzymał chęć gwałtownego cofnięcia ręki. Miał nadzieję, że zachowa przynajmniej wszystkie palce. - Mam pomysł - powiedział wesoło. - Może po prostu uznaj mnie za kolejnego starszego brata? - Nie mam brata, ani starszego, ani żadnego. - A ja nie mam siostry. Więc poudawajmy. Jej sapnięcie zamieniło się w śmiech. Ten śmiech sprawił mu ból. Sądził, że Thera dobiega trzydziestki, że jest mniej więcej w jego wieku. Jednak teraz, kiedy na jej twarzy zagościł uśmiech, jakoś wcale na to nie wyglądała. - Skąd pochodzisz, Thero? - spytał, chcąc się o niej czegoś dowiedzieć. Śmiech zamarł. Młodość zniknęła z jej twarzy, Thera znów sprawiała wrażenie dojrzałej. - Znikąd - odparła krótko. Usłyszał ból w jej głosie i zapragnął jakoś ją pocieszyć. Nie mógł jednak zdradzić, że Lia zamierza ich uwolnić. - Może kiedy dotrzemy do Dena Nehele, zdołasz przekonać Szarą Panią, żeby pozwoliła ci wrócić do rodziny? Ponieważ jej dotykał, poczuł gwałtowny smutek, nad którym nie zdołała zapanować. - Nie mam rodziny - powiedziała zimno. Nie chcąc jątrzyć tak głębokiej rany, próbował znaleźć jakiś inny temat do rozmowy. - Blaed cię lubi - powiedział. - Blaed to głupiec - warknęła. Pomyślał o tym, jakim wzrokiem patrzy na nią młody Książę Wojowników, i całe jego współczucie dla niej zniknęło. - Powiedz mi, musiałaś się nauczyć być taką suką, czy się z tym urodziłaś? - spytał grzecznie. Był pewien, że rzuci się na niego, dlatego zdezorientowały go łzy, które nagle spłynęły po jej policzkach. - 188 -
- Niewidzialny Pierścień Przepraszam, Thero - powiedział cicho, próbując przytulić ją na pocieszenie, ale zaczęła mu się wyrywać. Po chwili poddała się i oparła głowę o jego pierś. - Bezpieczniej jest być suką. Nie rozumiesz tego? - Owszem, rozumiem - odparł, ocierając delikatnie jej łzy swoją dłonią, - Trudno porzucić taką użyteczną broń. Trudno zaufać. - Wiem. - Przytulił ją na chwilę mocniej, zadowolony, że nie odsuwa się od niego. Przez kilka minut szli w milczeniu. Wreszcie zadał jej pytanie, które dręczyło go od kilku dni. - Co właściwie robiłaś w Raej, Thero? Dlaczego niezłamana Czarna Wdowa nosząca Zielony Kamień godziła się na upokorzenie sprzedaży na targu niewolników? - Żeby uciec. W jej zielonych oczach pojawiło się na chwilę suche, nieprzyjemne rozbawienie. Kiedy zniknęło, Jared dostrzegł w nich tylko pustkę. Thera odetchnęła głęboko, powoli wypuszczając powietrze z płuc. - Moja matka nie była specjalnie mądra. - W jej śmiechu pobrzmiewała gorycz. - Plebejusze uważają, że Krwawy to ktoś bardzo silny, bardzo bogaty i bardzo inteligentny. A to nieprawda. Jesteśmy po prostu Krwawymi. Moja matka była ładna, łagodna i słodka, i to ją wyróżniało. A przynajmniej wyróżniałoby, gdyby została w rodzinnej wiosce, wiodąc odpowiednie dla siebie życie. Ale pewnego dnia przez wioskę przejeżdżał wojownik z dworu Królowej Prowincji i zwrócił na nią uwagę. Był grzeczny i pełen atencji, spędził z nią całe popołudnie, niósł jej koszyk z zakupami i zachowywał się tak, jakby nigdy w życiu nie widział kogoś równie pięknego. Potem wrócił na dwór, a ona wspominała jego zaangażowanie. Kilka tygodni później Królowa Prowincji wezwała ją na dwór i zaoferowała jej miejsce w Piątym Kręgu. Moja matka była przerażona, ale i oczarowana zachowaniem arystokratycznych członków dworu. On tam był. Okazał się ulubionym mężczyzną królowej z jej Drugiego Kręgu. Szlachetnie zaoferował, że wprowadzi moją - 189 -
- Anne Bishop matkę w dworskie życie. Ponieważ był jedyną osobą, jaką tam znała, przyjęła jego towarzystwo z otwartymi ramionami. A on błagał, by pozwoliła mu przeprowadzić się przez Dziewiczą Noc. Złamał ją. Uznano to za wypadek. Czasami się zdarza. Nawet mimo środków ostrożności czasami się zdarza. Wszystkim było tak bardzo przykro. Oczywiście nie mógł się potem z nią ożenić. Ani rodzina, ani królowa nie daliby wojownikowi noszącemu Opal zezwolenia na ślub ze złamaną czarownicą, która nie należała nawet do arystokracji. Mogła jednak pozostać jego kochanką, w jego sercu zaś zawsze będzie jego żoną. Nie zajęło jej wiele czasu odkrycie, że nie ma wielkiej różnicy pomiędzy kochanką a niewolnicą. Zwłaszcza na dworze, który rozkłada nogi przed całym Hayll. Lubił bić. Lubił zadawać ból słabszym. Bił ją, żeby się podniecić, nim jej dosiadł. - Dlaczego go nie opuściła? - spytał Jared. - Podpisała kontrakt na służbę na dworze, a królowa nie chciała jej zwolnić. On chronił ją przed innymi mężczyznami. Coś dzikiego pojawiło się w oczach Thery. - Nie przypuszczał, żeby śmiała kiedyś stawić mu czoła. Ale kiedy nadszedł czas mojego Obrzędu Urodzin, chwila, która miała formalnie potwierdzić jego prawa wobec mnie, zaprzeczyła jego ojcostwu. Powiedziała, że nie płynie we mnie jego krew. Co mógł zrobić? Uznanie ojcostwa to ceremonia publiczna i nie ma od niej odwrotu. Posłała mnie do swojej siostry. Moja ciotka opuściła rodzinną wioskę kilka lat wcześniej. Nigdy nie odkryłam dlaczego. - Thera urwała na chwilę. - Ciocia miała kochanka, wojownika z Purpurowym Zmierzchem. Nigdy nie sformalizowali swojego związku i nie było żadnych zapisów łączących ich ze sobą. To był dobry człowiek, stabilny i silny, wybuchowy. Zapracował ciężko na mój pierwszy uścisk. Jared uśmiechnął się smutno. Mógł sobie wyobrazić radość i ulgę tego mężczyzny, kiedy wreszcie pokonał jej strach. - Jak się nazywał? Thera pokręciła głową. Miał siostrę, Czarną Wdowę z Szafirowym Kamieniem, która mieszkała w innej wiosce. Była na tyle silna, że należało się z nią - 190 -
- Niewidzialny Pierścień liczyć, a za jej sprawą mężczyźni, którzy próbowali przymusić kobiety do seksu, Krwawi czy plebejusze, stawali się impotentami na wiele tygodni. Co miesiąc spędzała kilka dni u cioci i swojego brata. W swojej wiosce miała przyjaciół, ale i wrogów, więc spędzała pierwsze księżycowe dni tam gdzie ochronę mógł jej zapewnić jedyny mężczyzna, któremu ufała. Urodziła się członkinią Klepsydry, tak jak ja. Podobni ludzi lgną do siebie. Ledwie zadomowiłam się u ciotki, kiedy ją poznałam. Następnego dnia zaczęła mnie szkolić. - Bardzo wcześnie zaczęłaś poznawać Fach Klepsydry mruknął Jared. Thera kiwnęła głową. - Tak. Z tego powodu wielu rzeczy nie mogła mnie nauczyć. Nie byłam dość dojrzała, umysłowo i emocjonalnie, żeby temu podołać, Zresztą to nie było formalne szkolenie. Po prostu pokazywałam jej, co potrafię zrobić, a ona uczyła mnie czegoś nowego. Czasami posuwałyśmy się o krok dalej, a czasami zajmowałyśmy się czymś innym. Choć nigdy tego nie powiedziała, wszyscy rozumieliśmy, że fakt mojego szkolenia musi pozostać w tajemnicy, że nikt nie może się dowiedzieć, że jestem Czarną Wdową. Kiedy zaczęłam dojrzewać i można było we mnie rozpoznać członkinię Klepsydry, nauczyłam się, jak maskować swój psychiczny zapach, żeby oszukać nawet Ciemniejsze Kamienie. No i wtedy zrobiło się niebezpiecznie. Królowe i mężczyźni noszący Ciemne Kamienie zaczęli rozpowiadać, że Czarne Wdowy są groźne, że są rozchwiane emocjonalnie z powodu swoich podróży do Wykrzywionego Królestwa i że tylko czarownice z Hayll żyją dość długo, by dojrzale opanować Fach Czarnych Wdów. Mężczyźni zaczęli łamać młode Czarne Wdowy oczywiście dla ich własnego dobra. - Dranie - zawarczał cicho Jared. - Na miesiąc przed moimi osiemnastymi urodzinami niespodziewanie zjawiła się u nas Czarna Wdowa. Powiedziała, że zobaczyła mnie w swojej splątanej sieci marzeń i wizji. Poinformowała nas, że jeśli nie złożę Ofiary Ciemności przed nadchodzącą pełnią, już nigdy tego nie zrobię. A jeśli nie przejdę - 191 -
- Anne Bishop przez Dziewiczą Noc przed złożeniem Ofiary, nie dożyję swoich dziewiętnastych urodzin. Thera oparła się o Jareda. Zaskoczony jej nagłym znużeniem, przesunął rękę z jej ramienia na talię, żeby ją podtrzymać. Kochanek cioci przeprowadził mnie przez Dziewiczą Noc ciągnęła cicho Thera. - Nie był z tego powodu szczęśliwy, ale nie mogliśmy ufać nikomu innemu, więc wypełnił swój obowiązek. Był szlachetny i dobry. Kiedy już było po wszystkim i zyskaliśmy pewność, że moja wewnętrzna sieć jest nietknięta, że nadal noszę Kamienie i mogę korzystać z Fachu... sądzę, że on poczuł większą ulgę niż ja. Tydzień później udaliśmy się do Sanktuarium, znajdującego się o dwa dni drogi od wioski cioci. Tamtejsza Kapłanka i Czarna Wdowa była jej przyjaciółką. Złożyłam Ofiarę i otrzymałam Zielone Kamienie. Dzień po moich osiemnastych urodzinach mój ojciec przysłał wiadomość. Matka była umierająca i chciała mnie zobaczyć. - Więc wróciłaś na dwór - stwierdził Jared, a krew w jego żyłach zaczęła się gotować. - Wróciłam. - To był podstęp. - To był podstęp. - Twoja matka nie umierała, prawda? - Ależ tak, umierała - powiedziała niebezpiecznie spokojnie Thera. - Torturował ją. Po tym, co jej zrobił, nie pozostawało jej nic innego, jak umrzeć. Nie prosiła, żeby mnie sprowadzić. Nie chciała mnie widzieć. Zobaczyłam to w jej udręczonych oczach. Miałam być ostatnim cierpieniem, jakie jej zada. Odebrała mu kontrolę nade mną, więc teraz miał mnie w swojej mocy. Chciał, żeby wiedziała, że całe jej poświęcenie, cały ból, jaki zniosła, poszły na marne. Zaciągnął mnie do drugiego pokoju. W ścianie obok drzwi była krata. Musiała słyszeć wszystko, co tam zaszło. Zgwałcił mnie. - No nie! - krzyknął Jared. - Powiedziałaś, że nosił Opal. Przewyższałaś go rangą Kamieni. Byłaś silniejsza. - Moja matka przyczołgała się do kraty. Błagała, żeby przestał, choć nie bardzo mogła mówić. - 192 -
- Niewidzialny Pierścień - Thero! - Czerwona mgła ogarnęła drogę i całą okolicę. Jared potrząsnął głową, żeby odsunąć od siebie oślepiającą wściekłość. Thera utkwiła wzrok w oddali. Kiedy się przekonał, że nie zdoła mnie złamać, pobił mnie. Jej oczy zrobiły się lodowate. Był w nich dziki triumf. - A ja mu na to pozwoliłam. - Dlaczego? - Głos Jareda załamał się. - Żeby zyskać na czasie. Udało mi się wślizgnąć na tyle głęboko za jego wewnętrzną barierę, by dowiedzieć się, dlaczego to robi. To była zemsta. Jaredzie. Wiedział, gdzie mieszka moja ciocia. Wiedział o jej kochanku i jego siostrze, Czarnej Wdowie. Planował ich wszystkich zabić, tylko z tego powodu, że moja matka mu się przeciwstawiła. Chciał, żebym nie miała dokąd wracać, jeśli znów się od niego uwolnię. I chciał mnie mieć w swojej władzy, nim zarządzi egzekucję. To był jego pierwszy błąd. Opierałam się na tyk mocno, by wprawić go we wściekłość, podniecić go. A kiedy znów mnie gwałcił, na nici kądzieli wysłałam wiadomość do cioci. Kazałam jej uciekać, zniknąć i nigdy nie wracać. Zielony miał dość mocy, by sięgnąć tak daleko. Wiem, że ostrzegli Czarną Wdowę. Nawet ciocia by mnie nie poznała, kiedy ze mną skończył. Moja matka umarła następnego dnia, a nazajutrz sprzedał mnie swojemu znajomemu. Nie powiedział mu, kim jestem. Ponieważ nie mogłam mówić wyraźnie, mój właściciel nadał mi nowe imię. Kiedy siniaki i opuchlizna zeszły, utkałam wokół siebie zaklęcie iluzji. Nie wyglądałam wcale jak świeża osiemnastolatka - Thera roześmiała się ochryple. — Śliniłam się. Włóczyłam się oszołomiona, miałam pusty wzrok. Za każdym razem, kiedy mój właściciel siadał, właziłam mu na kolana i pytałam, czy chciałby zostać wykastrowany, ponieważ na pewno poczułby ulgę, gdyby nie dręczyły go takie paskudne potrzeby. Drań nie mógł się doczekać, kiedy mnie sprzeda. Przez ostatni rok miałam dziewięciu właścicieli. Czasami poprzedni właściciel mówił nowemu, jak mam na imię, a czasami nie. Wtedy wymyślałam sobie nowe, zacierając za sobą ślady. Bo widzisz, mój ojciec próbował mnie mieć na oku. Nigdy nie znalazł mojej ciotki, jej kochanka ani Czarnej Wdowy. Inne imiona, inne wioski. Rozwiali się jak sen. - 193 -
- Anne Bishop Jared nie wiedział, co powiedzieć. Smutek sprawiał mu niemal fizyczny ból. - Nigdy ich nie odszukasz, prawda? - Nigdy. Mój ojciec stracił mnie z oczu dwóch właścicieli temu. Imiona się nie zgadzają. Opis się nie zgadza. A kiedy sprawiłam, żeby ostatni z tych drani wystawił mnie na aukcji... nie mam imienia, domu, ludu. Sta- łam się nikim. Zamierzałam usidlić jakiegoś słabego głupca, który potem nawet by nie pamiętał, że kupił na targu niewolnicę, Kiedy wydostałby mnie z Raej, ja też bym zniknęła, Thera zagryzła wargę i pokręciła głową, - Ale kupiła mnie Lia, więc pewnie spieprzyłam to zaklęcie. Odsunęła się od Jareda i przyspieszyła kroku, Jared, oszołomiony jej opowieścią, stał na drodze przez pełną minutę. Potem ją dogonił. - Więc nie masz na imię Thera? - spytał. Obejrzała się przez ramię. Zmroził go wyraz jej zielonych oczu. - Teraz nazywam się Thera. *** - Plebejusze. - W ustach Randolfa słowo oznaczające ludzi, którzy nie byli Krwawymi, brzmiało jak coś nieprzyzwoitego. Jared potarł podbródek, ignorując jednocześnie opryskliwość byłego strażnika. Wioska leżała w dolinie, jakieś dwa kilometry poniżej wzgórza, które wybrał na południowy postój. Sprawiała wrażenie dość zamożnej, przynajmniej z tej odległości. Jego ojciec zawsze pobierał sprawiedliwą daninę z plebejskich wiosek otaczających Sadybę Ranona, ale na innych terytoriach Jared widywał obdartych, zagłodzonych ludzi, pozbawianych tak dużej części swych plonów, że nie zostawało im dość na przetrwanie zimy. - Może uzupełnimy tam zapasy - powiedział, powoli odwracając się do Lii. Patrzyła na coś w oddali. Nie odpowiadała. Jared czekał, wiedząc, że jej odpowiedź nie będzie miała nic wspólnego z zapasami. Nad wioską przebiegały Wiatry, więc - 194 -
- Niewidzialny Pierścień każdy, kogo tam pośle, będzie czuł pokusę, żeby wskoczyć na taką psychiczną ścieżkę przez Ciemność i udać się do domu. Na ognie piekielne, on z pewnością czuł taką pokusę, choć wiedział, że na końcu podróży czeka go wolność. Czy ktoś taki, jak Brock albo Randolf, ktoś, kto wierzy, że jest niewolnikiem, oprze się takiej okazji do ucieczki? - Potrzeba marek, żeby zapłacić za prowiant - powiedziała ostrym tonem Lia. Jared zmrużył oczy i przyjrzał się jej sztywnym plecom, kiedy powoli szła do Wozu i wsiadała do środka. Poczuł pustkę - jakby zamknęła mu przed nosem jakieś wewnętrzne drzwi, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. Nie potrafił tego określić, nie potrafił nawet powiedzieć, czego tak nagle zaczęło mu brakować. Miał tylko wrażenie, że bez ostrzeżenia zabrała coś co aż do tej chwili ich łączyło. Był na nią zły, ponieważ wiedział, że nie uczynił nic, czym by sobie na to zasłużył. świetnie, pomyślał, idąc za nią do Wozu. Skoro ma ochocę tak znienacka wylać mu kubeł zimnej wody na głowę, niech i tak będzie. Pokaże jej, jakim jest dobrym chłopcem na posyłki. Niech ma. Dlaczego, na ognie piekielne, odcięła się od niego? Omal jej nie przewrócił, skręcając za róg Wozu. - Proszę - powiedziała, wyciągając przed siebie gruby zwitek marek. Jared popatrzył na nią uważnie. Jej głos był pozbawiony wyrazu, nic nie mógł wyczytać z jej szarych oczu. Coś przed nim ukrywała. Rozżalenie zwiększyło się, przechodząc w dojmujący ból. Wziął marki i przejrzał nominały, srebrne i złote. To, co miał w ręku, pozwoliłoby jej na wykupienie przejazdu Wozem dla siebie, Thery i dzieci. Zastanawiał się, ile z pozostałych pieniędzy mu wręczyła... i dlaczego. - Mam za to kupić prowiant czy wioskę? - spytał, starając się, by jego głos był równie pozbawiony wyrazu. - 195 -
- Anne Bishop - Powinieneś mieć ze sobą dość, by kupić wszystkie potrzebne rzeczy - powiedziała ostrożnie. - Gdyby mi zabrakło pieniędzy, mógłbym się z tobą skontaktować. - Obserwował ją uważnie, niepewny, czego szuka. Mogłabyś mi je przysłać za pomocą Fachu. Do cholery, dlaczego ona mu to robi? Dlaczego zachowuje się tak, jakby przed chwilą ją pobił? Po prostu zabierz je ze sobą, Jaredzie. - Lia odetchnęła głęboko. Czekał. Chciała powiedzieć coś jeszcze, czuł to. Czy odkryła cos nowego w kwestii grożącego im niebezpieczeństwa? Wypuściła głośno powietrze i nic nie powiedziała. Zniknął marki i wsiadł na gniadego wałacha. - Mam poszukać czegoś konkretnego? Czegoś... - Nie, nie zapyta, czy ma jakieś osobiste potrzeby. Nie chciała przecież, by on je zaspokajał. Była dobrą królową. Musiał oddać jej sprawiedliwość w tym względzie. Popełnił błąd w ocenie, nie uświadomił sobie, że kiedy ją tulił, całował, pieścił, zachowywała się po prostu jak odpowiedzialna królowa wobec silnego, rozstrojonego mężczyzny, a nie jak zainteresowana nim kobieta. Jego błąd, który więcej się nie powtórzy. Podeszła do nich Thera, a w krok za nią Blaed. - Weź ze sobą Blaeda - powiedziała Thera. Jared wiedział, że mówi do niego, choć patrzyła na Lię. Ta zasyczała ze złości. - Lord Jared może sam załatwić prowiant - warknęła. - Oczywiście - zgodziła się spokojnie Thera. - Ale we dwóch zrobią to szybciej. Nie mamy dość zapasów na południowy posiłek. Ile czasu chcesz stracić? Wałach parsknął i zaczął przestępować z nogi na nogę. Ewidentnie chciał się wycofać poza zasięg tego starcia kobiecych temperamentów, od których aż wrzało powietrze. - Świetnie - wycedziła przez zęby Lia. - A zatem Blaed pojedzie z Jaredem do wioski. Blaed szerokim łukiem okrążył obie czarownice i wsiadł na dereszowatą klacz. - Moje panie - powiedział zimno Jared. - 196 -
- Niewidzialny Pierścień Nie doczekawszy się odpowiedzi, ściągnął wodze wałacha i skierował konia w stronę wioski. Nie mógł winić zwierzęcia za to, że chciało jak najszybciej stamtąd uciec, Blaed nie przerwał ciszy, póki nie zjechali ze wzgórza. - Pokłóciliście się z panią Lią? - spytał. - Nawet jeśli, to nie zostałem zaproszony do udziału w tej kłótni - warknął Jared, skłaniając wałacha do galopu. - Lia ci ufa! - powiedział Blaed, podnosząc głos, by przekrzyczeć tętent końskich kopyt. - Wiesz o tym, prawda? Jared ściągną wodze, zwalniając do stępa. Spojrzał na młodszego mężczyznę, który znosił jego złość z zadziwiającym spokojem. - Czy Thera kazała ci ze mną jechać, ponieważ za bardzo jej marudzisz, czy dlatego, że jej zdaniem potrzebny mi jest nadzór? - Może uznała, że przyda ci się przyjaciel - powieiział cicho Blaed. - Lia jest zła. To ma coś wspólnego z tobą. Więc masz prawo sobie powarczeć. -Mylisz się - uciął Jared. A potem zaklął. Blaed nie zareagował i to był wystarczający komentarz. - To nie ma nic wspólnego z zaufaniem - powiedział Jared po jakiejś minucie ciszy. Nie pozwoli się zranić. Nie pozwoli. - Kogo innego mogła posłać? Randolfa, który gardzi plebejuszami? Dzieci? A może Gartha? - Brocka - powiedział Blaed. - Albo Therę. - Thera potrzebowałaby eskorty. - Thera nie potrzebuje nikogo. Słysząc napięcie w głosie Blaeda, Jared przyjrzał mu się w zamyśleniu. - Nie, nie potrzebuje - zgodził się. - Potrzebuje natomiast, choć będzie temu zaprzeczać do utraty tchu, cierpliwego mężczyzny. który ją przekonać, by pozwoliła mu grzać swoje łóżko. Blaed uśmiechnął się. - Mógłbym powiedzieć to samo o pewnej królowej. - Zapewne. Westchnęli chórem. - Jedźmy - powiedział Jared. - Moja matka zawsze powtarzała, pełny żołądek złagodzi najgorętszy temperament. - A miała taki? - 197 -
- Anne Bishop Od czasu do czasu, kiedy nadużywaliśmy jej cierpliwości. Ale mówiła raczej o moim ojcu, moich braciach i o mnie. Nie żeby któryś z nas jej dorównywał, kiedy naprawdę się wściekała. Jared poprawił się w siodle. Uśmiechnął się beznamiętnie. - Nie było jej łatwo mieszkać pod jednym dachem z czterema mężczyznami. W końcu kiedy chłopak uczy się służyć, na kim ma ćwiczyć, jak nie na własnej matce? Chłopcom z Sluladoru narzuca się sztywne granice, ale inteligentny dzieciak może wpaść w niezłe kłopoty, wcale ich nie przekraczając. A moi bracia i ja byliśmy inteligentnymi dziećmi. Więc kiedy wyczerpywaliśmy jej cierpliwość pod nosiła ręce i krzyczała na całe gardło: "Jestem inteligentną kobietą, uzdolnioną Uzdrowicielką. Dlaczego mieszkam w domu pełnym mężczyzn?!". Na co mój ojciec odpowiadał potulnie: „Ponieważ nas kochasz?". Wtedy ona mierzyła go groźnym wzrokiem i już po chwili zaczynała się śmiać. W takie dni wieczorem posyłano nas wcześnie do łóżek. Dopiero wiele lat później zorientowałem się, że nie dlatego, żebyśmy jej nie zirytowali jeszcze bardziej. Śmiech Blaeda umilkł, dopiero kiedy zbliżyli się do wioski. Jared pomyślał, że to nie jest dobry moment na sentymenty. Nie wtedy, gdy ma się w zasięgu Wiatry. - Myślisz o tym, żeby wrócić do domu? - spytał cicho Blaed. Jared wbił wzrok w horyzont między uszami wałacha. - Myślę. - Co miałby zrobić, gdyby Blaed spróbował uciec? Szara Pani i tak zamierzała odesłać młodego Księcia Wojowników do domu. Ponieważ należał do piątki, której odszukanie zlecono Lii, jego rodzina wiedziała, że Szara Pani go uwolni. A jeśli nie wiedziała? A jeśli prośba o jego odszukanie nie pochodziła od nich? Wówczas i oni, i Blaed sadziliby, że jest zbiegiem. Rodzina mogłaby go ukrywać przez kilka dni, ale co dalej? Żadnej szansy na realizację marzeń. Żadnej szansy na miłość. - Nie zamierzasz zrobić niczego głupiego, prawda? Blaed patrzył prosto przed siebie. Przełknął z trudem, - Nie, nie zamierzam zrobić niczego głupiego. Ciemności niech będą dzięki. Wjechali do wioski. Wyglądała na zbyt dobrze utrzymaną, by mogła być opuszczona, ale ulice były zupełnie puste. - 198 -
- Niewidzialny Pierścień - Najwyraźniej ktoś nas zauważył - stwierdził Blaed, przyglądając się budynkom po prawej stronie. - Jared kiwał głową, obserwując budynki po lewej. Wysłał delikatną sondę psychiczną, by sprawdzić, ile osób ukrywa się w tych domach. Zwykle plebejusze zdawali sobie sprawę, że zaatakowanie Krwawego to samobójstwo, szczególnie jeśli ten Krwawy nosił Kamienie, ale czasami desperacja i sama przewaga liczebna mogły zachwiać ich rozsądkiem. A wówczas skutki były straszliwe. Przywołaj swoje Kamienic - nakazał cicho Jared. Sięgnął pod koszulę i wyciągnął na wierzch Czerwony. - Pokażmy im, że mają czynienia z Czerwonym i Opalem. Jeśli ktoś tu ma ochotę na zaczepie Krwawych, to powinno go zniechęcić. Blaed kiwnął głową i za pomocą Fachu umieścił na szyi wisior z Opalem, a na palec wsunął Opałowy pierścień. -I podnieś osłonę - dodał Jared. Wieśniacy zapewne doszli do wniosku, że wymarła ulica wzbudzi podejrzenia, bo kilka metrów od nich otworzyły się drzwi. Wyszedł przez nie starzec, podpierając się laską. Młode byczki boją się stawić nam czoła, więc wysyłają starca, żeby zrobił to, czego im samym brakuj jaj - stwierdził Blaed na nici włóczni. Zmartwiony goryczą pobrzmiewającą w jego głosie, Jared ściągnął konia i ukłonił się starcowi. - Życzę dobrego dnia. - Wam również, panowie. - Starzec ściskał laskę oburącz. Jared rozejrzał się po ulicy. - Jak widzę, nie przybyliśmy w dzień targowy. Czy jest tu jakieś miejsce, w którym można kupić prowiant? Starzec zawahał się. - Nie mamy tu targu, panie, ale po drugiej stronie ulicy stara kobieta prowadzi sklep. Z żywnością i takimi rzeczami. Zapewne znajdziecie tam wszystko, czego wam trzeba. Krwawi nie mogli czytać w myślach plebejuszy, nie łącząc się z nimi za pomocą psychicznej sondy, ta jednak zwykle niszczyła ich umysły, pozbawione wewnętrznych barier. Natomiast emocje plebejuszy były łatwe do odczytania. Jareda uderzył smutek starca. - 199 -
- Anne Bishop - Dziękuję - powiedział, starając się mówić spokojnie. Starzec uniósł sękatą dłoń. Musnął palcem rondo kapelusza. - Krwawi są dobrzy i łaskawi. Blaed gwałtownie zawrócił klacz. Równie dobrze mógł nas przekląć. Opanuj Się - warknął Jared. - Ci ludzie są przerażeni. Książe Wojowników odetchnął głęboko. Przyjmij moje przeprosiny, Lordzie Jaredzie. Zapomniałem o dobrych manierach.
Jared kiwnął głową, nie ufając sobie na tyle, by odpowiedzieć. Wyczuł kąśliwość w słowach starca. Nigdy nie słyszał tego wyrażenia, póki nie został niewolnikiem dla przyjemności. Bynajmniej nie był to komplement, a na terytoriach pozostających w cieniu Hayll - rzecz bardzo daleka od prawdy. Plebejusze mówili to tak, jak mówi się „dobry piesek" do warczącego i szczerzącego kły brytana - jakby same słowa mogły zmienić rzeczywistość i pomóc wyjść cało z konfrontacji. Przywiązali konie do poręczy koło sklepu i stanęli w drzwiach, przyzwyczajając wzrok do panującego w środku półmroku. Za ladą w głębi sklepu stała stara kobieta. Trzęsące się ręce położyła płasko na drewnianym blacie, żeby widzieli, że nie ma broni. Jared wszedł powoli do środka. - Dobrego dnia życzę, panowie - odezwała się kobieta. Głos też jej drżał ale nie z powodu wieku. - Niech Ciemność świeci nad wami. Jared uśmiechnął się. - Dziękujemy, pani. Potrzebujemy prowiantu. Wskazała schludnie zastawione półki, małe, wysokie stoliki pełne warzyw i owoców. Cokolwiek posiadam, jest wasze, panowie. Zdziwiony żalem, jaki usłyszał w jej głosie, Jared dał znać Blaedowi, by spenetrował jedną połowę sklepu. Sam zajął się drugą. Dziwne. Skoro kobieta jest tu właścicielką, dlaczego przybycie klientów wywołuje w niej żal? Zapomniał zupełnie o zachowaniu staruszki, kiedy okrążył stolik i zobaczył jabłka oraz inne, ukryte za nimi, owoce.
- 200 -
- Niewidzialny Pierścień - Miodowe gruszki! - wykrzyknął uradowany znaleziskiem. Z uśmiechem zaczął je przebierać, układając na zgiętym ramieniu. To zawsze były jego ulubione owoce, tym bardziej niezwykłe, że dojrzewały już po pierwszych zbiorach. Małe, słodkie i soczyste, nie przechowywały się dobrze, chyba że w formie przetworów Rejna zawsze przygotowywała słoiki miodowych gruszek zalewanych brandy na święto Winsol - ale on był zdania, że świeże smakują znacznie lepiej. I że babka Rejny postąpiła niezwykle przewidująco, sadząc dwie miodowe grusze dla przyjemności swoich łakomych prawnuków. Po dwie dla każdego, zdecydował, wybierając owoce. Ciekawe czy Lia kiedyś je jadła. Są drogie, jak zawsze, ponieważ... Jared zamarł, ...ponieważ drzewa owocowały tylko w południowozachodnim Shaladorze... i na sąsiadującej z nim ziemi. Podszedł do lady i ostrożnie ułożył na niej wybrane gruszki. Obok Blaed rzucił wielki worek z ziemniakami. - To jest przynajmniej praktyczne - stwierdził, uśmiechając się na widok owoców. Kiedy Jared nie odpowiedział, wzruszył ramionami i poszedł po kolejne rzeczy Już dawno nie musiał robić czegoś równie trudnego, ale udało mu się zachować obojętny ton głosu, kiedy pytał: - Jak daleko stąd do Shaladoru? -Dwa dni drogi na północ, panie - odparła stara kobieta. Jared kiwnął głową i poszedł wybrać jabłka. Dwa dni do granicy. Trzy dni do Sadyby Ranona. Gdyby wskoczył na Czerwony Wiatr, mógłby być w domu za niecałą godzinę. Mógł odesłać Blaeda z zapasami do Wozu i zostawić tu wałacha na przechowanie, Nim zdążyliby przygotować posiłek, byłby już w domu. Wypoczęty wałach szybko by ich dogonił przed postojem na noc. Godzina. Potrzebował zaledwie godziny, żeby zobaczyć rodzinę, porozmawiać z Rejną. Nie byłoby go w sumie trzy godziny, góra cztery. Ale... nie mógł odejść. - 201 -
- Anne Bishop Nie mógł, choć ból rozdzierał jego serce. Trzy godziny, trzy dni, bez różnicy. Gdyby nie współczucie Lii, tkwiłby teraz w kopalniach soli w Pruul. A ona byłaby w domu. Och, oczywiście w grupie niewolników nadal ukrywałby się wróg, nasłany przez Dorotheę SaDiablo, jej śladem nadal podążałoby niebezpieczeństwo, ale wojownicy Szarej Pani z pewnością czekaliby na nią na przełęczy i ochroniliby ją bez względu na koszty. Ale tutaj? Brock i Randolf nadal wierzyli, że są niewolnikami, a obaj byli tak pełni goryczy, że raczej będą stać z boku, niż ryzykować życie dla swojej właścicielki. Eryk i Corry nosili Kamienie należne im z urodzenia, ale byli za młodzi, by walczyć. Na ukryte talenty Gartha nie było co liczyć, Mała Cathryn była prawie bezbronna, a Tomas był bezbronny zupełnie. Thayne był wprawdzie wojownikiem i nosił Jaśniejsze Kamienie, ale nie szkolono go na strażnika. Jeden Blaed walczyłby, choćby po to, by ochronić Therę. A Thera walczyłaby z własnych powodów. Jared wyprostował się. Po plecach przeszedł mu dreszcz. Chyba że tak naprawdę służyła komu innemu. Chyba że jej przeszłość to zmyślona historyjka wsparta Fachem Czarnych Wdów. Chyba że istniały inne powody, dla których zmieniała imię. Nie było jej wśród tych, których Lia miała odszukać. Przyznała się, że za pomocą Fachu starała się zwabić odpowiedniego kupca. A może jakiegoś konkretnego? Ona i Lia spędzały razem wiele czasu w Wozie. Same. Zielony przeciwko Zielonemu. A jeśli jeden z tych Zielonych miał wsparcie noszącej Czerwony Kamień Najwyższej Kapłanki i Czarnej Wdowy? Pospiesznie wybrał jabłka i położył je na ladzie. Blaed dołożył worek mąki, mały blok soli i dwa worki cukru. - Myślę, że tyle wystarczy - powiedział Jared, walcząc z rodzącą Się w nim potrzebą porzucenia zakupów i jak najszybszego powrotu do Wozu, Głupiec! Po trzykroć głupiec! Jak mógł ją tak zostawić! Była zbyt ufna, zbyt łagodna. Widziała uśmiech wroga, a nie nóż w jego ręce. Nie miała doświadczenia w radzeniu sobie z taką zdradą. - 202 -
- Niewidzialny Pierścień - Myślę, że powinniśmy wziąć nieco warzyw - powiedział młody Książę Wojowników. - Przynajmniej cebulę. I potrzebujemy mięsa. Dlaczego Blaed tak na niego patrzy? Dlaczego tak naprawdę tu jest? Żeby pomóc? Czy żeby ostrzec Therę, jeśli mieliby wrócić szybciej? Co się stało, Jaredzie? - spytał Blaed. - Nagle zrobiłeś się nerwowy. Jared dołożył do zapasów warkocz cebuli. Naprawdę?
Poczuł rozbłysk Opałowej złości. Ja też się o nich martwię. Lia jest zła, Tbera podminowana. Żadna nie chce powiedzieć dlaczego. - Blaed z trudem panował nad temperamentem. - Nie ty jeden wierzysz w honor, wojowniku. Odwrócili się do siebie tyłem i zaczęli wybierać warzywa, ignorując starą kobietę, która przyglądała im się z coraz większym niepokojem. Jared odetchnął głęboko. Wrócił do wyłożonej prowiantem lady, za pomocą Fachu układając warzywa tak, żeby nie pokaleczyły owoców, i posłał zaskoczonej kobiecie uśmiech, któremu towarzyszyło wzruszenie ramionami. Uznawszy, że już skończył zakupy, przyglądał się. jak Blaed przebiera zimowe kabaczki i odkłada, żadnego nie wybierając. I przypomniał sobie coś o szkoleniu tego Księcia Wojowników, o czym nie powinien był zapominąć. Jak sadzisz co zrobiłby Sadi. gdyby tu był? - spytał. Szkoda. Ze go tu nie ma - odparł Blaed, odwracając się do Jareda. - Wówczas problemy Lii i Thery szybko zostałyby rozwiązane. Popatrzyli na siebie znacząco. Taki gdyby był z nimi Sadysta, przynajmniej jedna osoba z ich. grupy już dawno zniknęłaby w tajemniczy sposób. Jared odwrócił się do starej kobiety. - Mięso? - Nie, panie - odparła. - Rzeźnik ma sklep kawałek dalej. - Świetnie. Ile jesteśmy winni? - Wszystko co mam. należy do was, dobrzy panowie - szepnęła. Warkot Blaeda sprawił, że cofnęła się od lady, zakrywając rękami gardło. - 203 -
- Anne Bishop - Przyszliśmy tu kupić prowiant, a nie napaść na sklep oświadczył Blaed. Kobieta spojrzała błagalnie na Jareda. - Nie chciałam was obrazić, panie. - Wiem - uspokoił ją. - Wiem. - Obawiając się, że kobieta zaraz zemdleje, zaczekał, aż trochę się opanuje. - Ile? Jej oczy krążyły między nim a Blaedem. Wyciągnęła kawałek szorstkiego papieru i wąski patyczek węgla spod lady i zaczęła spisywać liczby. Dodała je. potem oblizała wargi, ale nic nie powiedziała. Jared wyjął papier z jej ręki, przeczytał sumę, przywołał zwirek srebrnych marek i zapłacił. - Jeśli zamierzasz mi powiedzieć, że każdy powinien nieść to co sam wybrał, lepiej się zastanów - powiedział Blaed ze znużeniem. Jared, pełen ulgi, że towarzysz tak szybko opanował gniew, obdarzył go łobuzerskim uśmiechem i posłusznie zniknął połowę prowiantu, w tym worek ziemniaków. Książę Wojowników mógł bez najmniejszego problemu zabrać całe sprawunki chodziło tu jednak o współpracę. - Zadowolony? - Ogromnie. - Blaed zniknął swoją połowę. Odwrócił się do staruszki, skłonił się jej lekko, t a k jak należało wobec kobiety niższej rangi. Uśmiechnęła się nerwowo. - Chwileczkę, panie - powiedziała, kiedy Jared ruszył do wyjścia. Kiwnął głową Blaedowi, który już wyszedł, i wrócił do starej kobiety. Podeszła do niewielkiej półki za ladą i zdjęła z niej szkalny słoik. - Konfitura - powiedziała, podają słoik Jaredowi. - Sama zrobiłam. Doskonała do śniadania. - Dziękuję. Ile... - To prezent, panie. Proszę, przyjmij go. Wzruszony Jared ucałował jej dłoń. Zniknął słoik i skłonił jej się lekko, tak jak wcześniej Blaed. - Pani. Kiedy odwrócił się, położyła mu rękę? na ramieniu. - 204 -
- Niewidzialny Pierścień Nie wracaj do Shaladoru, panie - powiedziała bez tchu. — Nic tam na ciebie nie czeka. Shalador leży w ruinie. Powiadaj, że wszystkie dobre królowe nic żyją, a te, które zostały, sprzedały się Hayll. - Dlaczego? - spytał ostro Jared, - Jak. - Wojna. - Pokręciła głową. - Okropna wojna. - Oparł się dłońmi o ladę i zamknął oczy. Belarr był wojownikiem z Czerwonym Kamieniem. Wiedział, jak ochronić Sadybę Ranona. Na pewno zadbał o bezpieczeństwo Rejny i chłopców. Tyle że to już nie byli chłopcy. Jego bracia byli dość dorośli, by walczyć. Dość dorośli, by zginać... Z trudem przełknął ślinę, zrobiło mu się niedobrze. - Panie? - staruszka z troską poklepała go po ręce. Spojrzał na nią. Na widok jej współczucia oczy zaszły mu łzami. Ja... nie rozumiem rej Ciemności, którą czczą Krwawi - powiedziała z wahaniem. - Czy ona nie jest... zła? - Nie - odparł ze znużeniem. - Nie jest zła. - Więc niech cię strzeże, panie. 1 chroni. - Spróbował się uśmiechnąć. - Dziękuję. Obeszła ladę i wzięła go pod ramię. - Chodź. Zaprowadzę cię do rzeźnika. - Sam go znajdę. Wyprowadziła go ze sklepu. - Zaprowadzę cię. Blaed rzucił na niego jedno spojrzenie i zesztywniał. - Co się stało? Jared pokręcił głową. Przywołał srebrne marki i podał je Blaedowi. - Idź do gospody i zobacz, może uda ci się kupić kilka butelek brandy i whisky. Tyle powinno ci starczyć. Ja pójdę po mięso. Czy to mądrze osłabiać naszą czujność Alkoholem? - spytał Blaed. Zawsze dobrze jest osłabić ból. - odparł. Poszedł ze staruszką do rzeźnika. Na ulicach pojawiła się garstka milczących ludzi, w tym mężczyzna w fartuchu pochlapanym krwią. Stara kobieta uniosła na powitanie rękę. - Ten przybysz chciałby kupić mięso. Rzeźnik przyjrzał się Jaredowi uważnie. - 205 -
- Anne Bishop - Krwawi są dobrzy i łaskawi. Staruszka z uśmiechem poklepała Jareda po policzku. - Niektórzy są tacy naprawdę. Jared odwrócił się do rzeźnika w porę, żeby zobaczyć, jak zaskoczenie na jego twarzy zmienia się w rzeczowość kupca. - Podróżujesz, mój panie? - spytał rzeźnik, kiedy weszli do sklepu i oddzieliła ich mała, pokryta szklaną taflą lada. - Tak. - Mam wołowinę, którą można piec nad ogniskiem. - Wezmę. - Mam też świeże kiełbaski. Przyrządza się je szybko na patelni. - Wezmę. - Jared patrzył, jak sklepikarz z wprawą pakuje mięso. Rzeźnik spojrzał na Jareda, a potem na paczki. Kiedy Jared nic nie powiedział, odciął i zapakował jeszcze kawałek mięsa. - Nie sądzę, żebyś potrzebował więcej, panie. Zepsuje się, nim je zjesz nawet mimo magii. Jared przywołał złote marki i podał dwie rzeźnikowi. - To za dużo, panie. - Nie szkodzi. Jared zniknął resztę pieniędzy i paczki z mięsem. Rzeźnik obracał w rękach banknoty. - Dwa dni temu przejeżdżała tędy grupa Krwawych mężczyzn. Szukali Wozu i podróżnych. Wspominali o złej czarownicy. Niebezpiecznej. Uważali, że może z jakichś powodów zamierzać do Shaladoru. Pytali o wojownika z Shaladoru, który prawdopodobnie jej towarzyszy. Jared zamienił się w słuch. - I co im powiedziałeś? - A co miałem im powiedzieć? Nikt taki tędy nie przejeżdżał. - A teraz? - Teraz? - Rzeźnik wzruszył ramionami, - Co innego mógłbym im teraz powiedzieć? Nie widziałem ani Wozu, ani czarównicy. Dwóch panów przyjechało kupić prowiant. Kto to może wiedzieć, z jakiego terytorium pochodzili? Byłem zajęty w sklepie, prawda? Nie widziałem, skfd przyjechali. Ani dokąd odjechali. - Dziękuję — powiedział cicho Jared, - 206 -
- Niewidzialny Pierścień Rzeźnik zawahał się, podrapał po podbródku, - Nawet w takiej zabitej deskami wiosce słyszymy różne rzeczy, wiesz? Jared kiwnął głową. - Jeśli nie kierujesz się w jakieś konkretne miejsce, to słyszałem, że najlepiej udać się na zachód. Góry Tamanara są jeszcze daleko i pełno tam zbiegów - złych ludzi, którzy wypatroszą cię nim zdążysz splunąć - ale jeśli uda ci się ich ominąć... - Ja też tak słyszałem. O zbiegach - powiedział Jared, otwierając drzwi sklepu. - Może lepiej będzie ruszyć na południe? - Być może - uśmiechnął się rzeźnik.. Blaed siedział już na koniu i czekał na niego. Wyjechali stępa z wioski. Książę Wojowników pogładził Opal w pierścieniu na prawej ręce. - Wiem, że powinienem go ukryć, ale na ognie piekielne, tak dobrze znowu go nosić. Jared odwrócił się do niego w siodle. - Jeśli zdejmiesz Kamienie, nim dotrzemy do Dena Nehele, osobiście utnę ci jaja. Masz na to moje słowo. Blaed zagapił się na niego. Potem opuścił rękę i wydął wargi. - Ponieważ traktuje nas jak krąg swego dworu, a nie jak niewolników, powinniśmy się zachowywać jak krąg dworu. To chcesz mi powiedzieć? - To chcę ci powiedzieć. Blaed przyjrzał się pałającemu Czerwonemu Kamieniowi, wiszącemu na łańcuszku u szyi Jareda. - Mnie to odpowiada. - Urwał, a potem dodał: - Będziesz nalegał, żeby wszyscy nosili Kamienie? - Wszyscy, którzy mają dość mocy. Blaed w zamyśleniu pokiwał głową. - To nie powinien być problem. A przynajmniej nie większy niż te, które już mamy. Jared poczuł mrowienie między łopatkami. - A jakie już mamy? Blaed parsknął. Wydawał się rozbawiony. - 207 -
- Anne Bishop Książęta Wojowników sami stanowią dla siebie prawo, pomyślał Jared, widząc, jak coś przemyka w głębinie orzechowych oczu Blaeda. To inny gatunek ludzi, bez względu na noszone Kamienie. Mężczyźni, którzy wpadają w morderczą furię tak łatwo, jak inni wkładają luźny płaszcz. Mężczyźni, którzy przez całe życie balansują na ostrzu noża. Dziko namiętni - i namiętnie dzicy. - Tak, jestem niebezpieczny - powiedział łagodnie Blaed, jakby słyszał myśli Jareda. - Jestem od ciebie młodszy i mniej doświadczony, ale nie możesz odrzucić tego, kim jestem. Zbliżyłeś się do tego, jak to jest być Księciem Wojowników tej nocy, kiedy przechodziłeś ruję. Czy wiesz, dlaczego nie zabiłeś wtedy nas wszystkich? Ponieważ ona przywróciła ci równowagę, dała oparcie. Gdyby nie była królową tego rodzaju, wyszedłbyś z rui po trupach. To jest we mnie przez cały czas, choć trzymane na uwięzi, wyjąwszy chwile, kiedy wyrywa się na wolność i muszę poddać się rui. Moja jedyna nadzieja na to, by nie stać się dzikim zabójcą, nie stać się rzeźnikiem, kiedy kładę się między udami kobiety, to służba królowej, która przywróci mi równowagę, która da mi oparcie. Wtedy to nie jest takie dzikie. W zasadzie, jeśli nikt cię nie prowokuje, nie jest trudno to kontrolować, kiedy służysz silnej królowej. Mój ojciec tak mówił. Jared oblizał wyschnięte wargi. - A jeśli nie mógłbyś... a jeśli nie byłoby ulgi, upustu mocy? Blaed nie musiał pytać, kogo Jared miał na myśli. - On się nigdy nie podnieca. Nigdy. Ale rui trzeba dać jakieś ujście. - Wzruszył ramionami. - Myślę, że lepiej się nie zastanawiać, jak on to robi. - Uciekamy - oświadczył nagle Jared. — Wiesz o tym. Blaed kiwnął głową. - Ścigają nas. To też wiem. - Jeden z nas służy Dorothei SaDiablo. Blaed zastanawiał się chwilę, po czym kiwnął głową. - Przynajmiej jeden. Jared zmrużył oczy. - Masz na myśli Gartha? - Trudno nie mieć go na myśli. Jared rozejrzał się po okolicy, a potem otworzył na tyle swe wewnętrzne bariery, żeby wysłać silną sondę psychiczną. - 208 -
- Niewidzialny Pierścień Nic. Brak nawet pustki, która mogłaby wskazywać na psychiczną osłonę. Psychiczną osłonę stworzoną przez Jaśniejsze Kamienie, poprawił się w myślach. Gdyby był tu gdzieś Czerwony Kamień, mógłby go nie wyczuć. Ale Czerwony nie może stawić czoła Czerwonemu. Przynajmniej nie sam. - Komu spośród nas ufasz? - spytał nagle Blaeda. - Oprócz Lii? Therze. Thayneowi, ponieważ dorastaliśmy razem. Tobie, Jared zawahał się, ale musiał zapytać. - Ufasz Therze, ponieważ ci się podoba czy dlatego, że naprawdę wierzysz, że nie jest niebezpieczna? - Ależ jest niebezpieczna - zapewnił go Blaed. - Ale nie dla Lii. - Urwał, a potem powiedział, dobierając uważnie słowa, jakby szedł przez nierówny teren. - Nawet kiedy obie próbowały nas wszystkich oszukać zaklęciami iluzji, zapewne wyczuły coś w sobie nawzajem, coś, co uczyniło z nich przyjaciółki. Na ognie piekielne, Jaredzie, od samego poczatku kłócą się jak przyjaciółki. Więc tak, ufam Therze. Poza tym uważam, że to taka czarownica, w której Dorothea zobaczyłaby rywalkę, a nie narzędzie. Jared przemyślał jego słowa i niechętnie muasiał się z nim zgodzić. - A dzieci? Ufasz im? Blaed pokręcił głową. - Są bezbronne, ale użyteczne jako broń. - Cholera. - Na naszą korzyść przemawia to, że pupilek Dorothei wyłazi zapewne przez cały czas ze skóry. - Dlaczego? - spytał Jared. Blaed parsknął z rozbawieniem. - Wiesz, gdzie będziemy nocować dziś wieczorem? Jared pomyślał chwilę i sapnął. - Nie. Nagle oblał go pot. Nie wiedział. Z powodów, których nie rozumiał, Lia unikała głównych dróg, a czasami, jeśli teren na to pozwalał, w ogóle szli na przełaj. To prawda, zawsze kierowali się na północ albo północny zachód, ale podróżowali po pofałdowanym terenie, w dodatku porośniętym drzewami, zapewniającym wiele kryjówek dla Wozu i małej grupki ludzi. Jeśli nie wiadomo było, gdzie ich szukać... - 209 -
- Anne Bishop Zakładał, że gdyby zniknął na kilka godzin, dogoniłby ich, Zakładał, że by ich znalazł. - Czy mamy jakiś zapasowy sznur? - spytał. - Mamy ten, którego używaliśmy do prowadzenia koni wierzchowych. A co? - Tak sobie myślę, że chyba będę musiał przywiązać do siebie Lię. Blaed zachichotał. - Tylko nie zapomnij zostawić dość luzu, żeby mogła iść sama w krzaki. - To się jeszcze zobaczy - mruknął Jared. Śmiech Blaeda umilkł niemal w tej samej chwili, w której rozbrzmiał. Dereszowata klacz parsknęła i zatańczyła, kiedy ściągnął mocno wodze. Coś drapieżnego przemknęło w jego oczach. Jared zaczął badać, szukać. - Co się dzieje? - Thayne - odparł przez zaciśnięte zęby Blaed. - Mówi, że Thera i Lia warczą na siebie. Wszyscy są niespokojni. - Do cholery! - Jared wbił obcasy w boki wałacha. Blaed też zmusił klacz do galopu. Wiesz co? - powiedział chwilę później, kiedy wjechali na wzgórze i minęli zaniepokojonego Thaynea. - Mamy dwa sznury. Blaed wyszczerzył zęby. Świetnie.
Tak, pomyślał Jared, kiedy obaj zsiadali z koni i szli w stronę kłócących się kobiet. Naprawdę rewelacyjnie. *** Jared podniósł kamień wielkości pięści i cisnął go z całej siły. Posiłek, który zjadł godzinę temu, zalegał mu nieprzyjemnie w żołądku. Nawet miodowa gruszka, choć idealnie dojrzała, miała gorzki smak. Głupiec! Po trzykroć głupiec! Co on tu robi? Mógłby już być z rodziną. Mógłby rozmawiać z Rejną. Mógłby być w domu, zamiast wlec się kolejną ledwie widoczną ścieżką.
- 210 -
- Niewidzialny Pierścień Mógłby znowu znaleźć się w domu matki, a gdyby była skłonna mu przebaczyć, mógłby nawet skończyć w jej objęciach, pozwolić się pocieszać, tak jak wtedy, kiedy był chłopcem. O Matko Noc, jak bardzo tęsknił teraz za bliskością Rejny! Cisnął kolejny kamień. Lia nie spodziewała się, że wróci. Wyczytał to w jej oczach, choć zaraz ukryła tę myśl. Sądziła, że wykorzysta szansę, wskoczy na Wiatry i zniknie. To dlatego dała mu te marki. Dlatego upierała się, żeby pojechał sam. Co by zrobiła, gdyby nie wrócił? Sama udałaby się do wioski, by kupić prowiant za pozostałe pieniądze? Czy Thera się domyśliła? Czy dlatego nalegała, żeby pojechał z nim Blaed? Żeby miał kto przyprowadzić wałacha i przywieźć zapasy? Cóż, skoro Lia zamierzała spuścić ze smyczy jednego mężczyznę, to dlaczego nie wszystkich? Nikt by nie uwierzył, że stało się tak, ponieważ nosi Ciemniejsze od niej Kamienie. Każdy mężczyzn, podany władzy Pierścienia Posłuszeństwa wiedział doskonale, jak dobrze potrafi on kontrolować mężczyzn o Ciemniejszych Kamieniach. A może doszliby do wniosku, że zdołał zerwać się ze smyczy, bo nosił Niewidzialny Pierścień? I tu był właśnie pies pogrzebany. Nosił pierścień, ale nie był to Pierścień Posłuszeństwa. Założyła mu go, a choć jego ciało go nie wyczuwało jego serce czuło go doskonale - i robiło się coraz cięższe z każdym krokiem, który oddalał go od Sadyby Ranona. Ale to nie Niewidzialny Pierścień go powstrzymywał. Fakt, że spodziewała się jego ucieczki, dowodził, że nie zamierzała go kontrolować w ten sposób. Tak naprawdę trzymał go tu dług, jaki zaciągnął u Lii - jego siła w zamian za wolność, którą mu kupiła. Do cholery, ależ zdołała go zranić. Czarownice, które posiadały i wykorzystywały jego ciało, nigdy nie były w stanie zranić go aż tak głęboko. Zobaczył, że Blaed jedzie konno w jego stronę. Musiał zostać w tyle tak bardzo, że ktoś zaczął się niepokoić. I oczywiście nie była to Lady Ardelia. Lubił Blaeda, ale wolałby, żeby przyjechał go szukać Brock, mężczyzna mniej więcej w jego wieku. Choć niewolnicy dla przyjemności znajdowali się na szczycie niewolniczej hierarchii, - 211 -
- Anne Bishop wśród innych zniewolonych przeważała opinia, że mężczyzna raz wykorzystany w łóżku automatycznie zapominał, co oznacza słowo „honor", nie wspominając już o przestrzeganiu jego zasad. Może Lia myślała tak samo? Cóż, przyda mu się towarzystwo. Miał dość złoszczenia się w samotności. Zza pleców Blaeda zsiadła na ziemię Thera. Jared zaklął pod nosem. Blaed zawrócił dereszowatą klacz i przywiązał do Wozu. Thera zrównała się z Jaredem. - Masz ochotę na towarzystwo? - Nie. - Wydłużył krok. - Szkoda. - Ponieważ nie była dość wysoka, by objąć go ramieniem, chwyciła go oburącz za rękę. Miał do wyboru, zwolnić albo wlec ją za sobą. Zwolnił. Niechętnie. - Puść. Zignorowała jego warknięcie. - Ponieważ jestem jedynaczką nie mam osobistych doświadczeń, ale z moich obserwacji wynika, że jednym z obowiązków i przywilejów młodszej siostry jest być ropiejącym cierniem w boku brata. - Na to na pewno masz kwalifikacje - zawarczał Jared. Chociaż nie powinnaś zapominać, że cierń zawsze można usunąć. Szli w milczeniu przez kilka minut. - Co zaszło w tej wiosce? Nie spuszczała z niego chłodnych oczu. Odwrócił wzrok. - Nic nie zaszło. Pojechaliśmy po prowiant. Wróciliśmy. Thera zaczęła wplatać luźne pasma włosów w warkocz. Lia ucieszyła się na twój widok. - Oczywiście. Pokiwała głową, jakby coś wreszcie nabrało dla niej sensu. - Przypuszczam, że Brock i Randlof by nie wrócili. To nie miało nic do rzeczy. Lia powinna wiedzieć, że on wróci, do cholery. Ihera odczekała chwilę. - 212 -
- Niewidzialny Pierścień - Jak sądzisz, co się stanie, kiedy dotrzemy do Dena Nehele? spytała, kiedy nic nie powiedział. Zacisnął zęby. Niech to szlag. - Lia pytała mnie kilka razy, czy ukończyłam szkolenie. A gdy odpowiadałam, że nie, wspominała, że jej matka jest Czarną Wdową z Szafirowym Kamieniem i z radością przyjmie uczennicę albo damę do towarzystwa z Zielonym Kamieniem. - O Matko Noc - jęknął Jared. - Tylko bardzo okrutna osoba powiedziałaby coś takiego niewolnicy - chyba że niewolnicę czeka wolność. Nie sądzisz? Jared ugryzł się w język. Thera kiwnęła głową, uznając jego milczenie za odpowiedź. - Też tak sobie pomyślałam. Wiesz, co jeszcze myślę? Myślę, że miała powód, dla którego wybrała w Raej akurat nas. Myślę, że czuła, że może nam coś ofiarować. Oczywiście z wyjątkiem ciebie. Zraniony, zatrzymał się gwałtownie. - Ma cos do ofiarowania każdemu, kto ma dość rozumu bu to dostrzec. - To właśnie powiedział Blaed. - Blead to głupiec. Thera zjeżyła się. - Nieprawda! - Sama tak mówiłaś dziś rano. - To było rano... Jared syknął, kiedy zacisneła ręce na jego ramieniu. - Słyszysz? - spytała, przekrzywiając głowę. Rytmiczny stukot. Po prawej stronie. Poza zasięgiem wzroku. Sprawdził ostroznie otoczenie, cofając sondę, kiedy otarła się o mulisty zapach psychiczny. - To Garth. Thera puściła go i ruszyła w stronę z którego dobiegał dźwięk. Klnąc, Jared złapał ją za płaszcz. - Zostań tutaj. Zwróciła na niego lodowate, zielone oczy. - Możesz iść ze mną. - Muszę poważnie porozmawiać z Blaedem o tych sznurach mruknął Jared, nie puszczając jej płaszcza. - 213 -
- Anne Bishop Thera wydala dźwięk, którego nie powstydziłby się wściekły pies. Kiedy już znaleźli Garetha, okazało się, że wali kamieniem w coś, co położył na płaskiej skale. Miał wyszczerzone zęby i wykrzywioną twarz. Chrząkał po każdym uderzeniu, ale nie przerywał ani na chwilę. - Garth! -zawołał Jared, zbliżając się do niego ostrożnie. Garth! Mężczyzna popatrzył na niego. Jego niebieskie oczy pełne były morderczej furii. Jared zawahał się, po czym podszedł bliżej. Dostrzegł na skale coś błyszczącego. - Co ty robisz? Garth poruszył ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Z bolesnym wyciem rzucił kamień i uciekł. Jared postąpił kolejny krok w stronę płaskiej skały. Uważaj! - krzyknęła Thera. Błyszczące mosiężne guziki, pogięte i bezużyteczne, porozbijane, Guziki. I coś jeszcze. Coś w tych guzikach, co niemal wyczuwał. - Jaredzie... Usłyszał naleganie w głosie Thery. Ostrożnie. Ostrożnie. Musnął jeden z guzików delikatną sondą psychiczną. To się stało za szybko. W jednej chwili czuł tylko ten paskudny szlam. W następnej z guzików wytrysnęła psychiczna mgła, która błyskawicznie zmieniała się w grube, lepkie włókna, pełne małych haczyków. Wygląda jak źle utkana sieć, pomyślał Jared, kiedy opadała na jego umysł. Maleńkie haczyki wbiły się w jego wewnętrzną barierę, mocując włókna na miejscu. Jedno po drugim. Kolejne włókna. Kolejne haczyki. Osaczyły jego umysł w ciągu kilku sekund i natychmiast zaczęły się zaciskać. Jeśli zamkną jego wewnętrzne bariery, będzie uwięziony we własnym umyśle. Jak Garth. I nagle zrozumiał, co to jest. - 214 -
- Niewidzialny Pierścień Napełnił swoje wewnętrzne bariery całą mocą Czerwonego Kamienia, jaką tylko miał do dyspozycji. To była splątana sieć. Taka, jakiej Czarne Wdowy używają do tkania snów i wizji. Taka, jaką potrafią spętać umysł i wciągnąć go w koszmar snu na jawie. Uderzył desperacko, ale moc wydostawała się tylko przez kurczące się otwory pomiędzy włóknami. Wzmocnione nią włókna splątanej sieci stały się grubsze. W panice próbował raz po raz. Nie Jaredzie! Nie Atakuj! Nie wzmacniaj jej! - Głos Thery przypominał ogień pokryty lodem. Trzęsąc się, usłuchał. Czy tak właśnie czuł się Garth? Czy zrobił to samo, nieświadomie przyczyniając się do własnej destrukcji? Utrzymuj wewnętrzne bariery - instruowała go Thera. - Wiem, jak się tego pozbyć.
Jej głos nie brzmiał zbyt przekonująco, ale ponieważ nie miał innego wyboru, usłuchał i tym razem. Jego ciało drżało, ale miał wrażenie, że jest gdzieś daleko, całkiem od niego odłączone. Jeśli zechce unieść rękę, ile czasu potrwa przekazanie mięśniom tej wiadomości? O ile w ogóle ją otrzymają? Bez ostrzeżenia pojawił się psychiczny nóż - długie ostrze, połyskujące lodowatym Zielonym ogniem. Uderzył w jego wewnętrzne bariery z taką siłą, że aż jęknął. Uderzał raz po raz, przecinając lepkie włókna, przypalając odcięte końce. Kiedy kawałki splątanej sieci zaczęły z niego opadać, pojawiły się małe kule psychicznego ognia, które wypalały je na popiół. Znosił w milczeniu ciosy psychicznego noża Thery, przecinającego splątaną sieć. Wreszcie uwolniła go na tyle, by stał się świadom tego czegoś w sobie. Czegoś, co brzmiało jak odgłos gromu, jak huk wodospadu. Jak dźwięk mocy, zbierającej się przed wybuchem. Zostaw to, Thero! - krzyknął. - Wycofaj się! Zielony nóż zamarł. O Matko Noc - szepnęła Thera, szybko zrywając z nim kontakt. - 215 -
- Anne Bishop Jared potrząsnął głową, by zebrać myśli. Jego zespolenie z ciałem nadal było bardzo luźne. Włókna splątanej sieci przylegały do jego wewnętrznej bariery, sprawiając, że czuł się skażony. Nie był już jednak jej więźniem. Chwyciły go jakieś ręce. Zachwiał się. - Jaredzie! - krzyknęła Thera. - W tych guzikach musi być jeszcze inne zaklęcie. Nie potrafię określić, jak silne, i nie wiem, czy zdołamy się przed nim osłonić. Musimy uciekać. Nogi nie chciały go słuchać. - Biegnij - powiedział. - Ja nie mogę. Klnąc, Thera odciągnęła go od skały, w stronę drogi. - Ty przeklęty po trzykroć, głupi mężczyzno! Uciekaj! Walnęła go z całych sił. Nie potrafił określić, czy cios był fizyczny, czy psychiczny, ale sprawił, że jego nogi zaczęły się poruszać, aż spostrzegł, że biegnie w stronę drogi, jak najdalej od skały. Za sobą usłyszał tętent kopyt. Z przeciwka galopowały dwa konie. Ich widok sprawił, że opuściła go niemoc. Pobiegł szybciej. I Jak ona śmie jechać w stronę niebezpieczeństwa' Jak śmie ryzykować życiem? Kiedy się stąd wydostaną, pokaże jej, na co go stać, Nic nic zdoła go powstrzymać. Blaed! - ryknął. - Chroń Lię! Osłaniaj Lię! Na ziemię! - wrzasnęła Thera, - Na ziemię! Zobaczył, że Blaed ściąga Lię z siodła, rzucają na ziemię i osłania własnym ciałem. Poczuł gorzką zazdrość, że sam nadal jest zbyt rozbity, by użyć Fachu, że to nie on ją osłania, nie on ją chroni. Thera powaliła go. Upadł ciężko i próbował ją z siebie zrzucić, kiedy padła mu na plecy. Ale ona oplotła go rękami i przywarła twarzą do jego karku, zamykając ich oboje w Zielonej osłonie. Ziemia zadrżała pod nim, kiedy płaska skała wybuchała. Posypał się na nich żwir i drobne kamienie. Thera przycisnęła go mocniej do ziemi, przez cały czas mamrocząc: - Matko Noc, Matko Noc, Matko Noc... Kilka chwil później - a może były to lata - zaległa cisza. - 216 -
- Niewidzialny Pierścień Thera puściła go i szybko wstała. Ogłuszony tym, co się stało, reagował znacznie wolniej. Zobaczył, że Blaed też podnosi się powoli. Natomiast Lia ruszyła gwałtownie w stronę Thery, a jej twarz wykrzywiał gniew. Szare oczy były twarde i zimne jak kamienie. - Ty głupia suko! - krzyknęła. - Pozwoliłam ci używać Fachu, ale nie dałam ci zezwolenia na eksperymentowanie z zaklęciami, którymi nie umiesz się posługiwać! - Nic by się nie stało, pani, gdybyś nie próbowała mnie powstrzymać! - odkrzyknęła Thera. - Jeśli kogoś można tu winić, to tylko ciebie! Jared potrząsnął głową, usiłując otrząsnąć się z oszołomienia. O czym one mówiły? - Do mnie mówisz?! - wrzasnęła Lia. Do zimnej suki, oto do kogo! Gdybyś miała między nogami choć trochę żaru, nie marnowałabyś takiego mężczyzny! - Tu Thera wycelowała palcem w Jareda. - Już dawno ujeżdżałabyś go na całego! - A co ty możesz wiedzieć o zachowaniu normalnej kobiety? Niszczysz wszystko, co miałoby ochotę wejść między twoje uda! Z pełnym wściekłości wyciem Thera rzuciła się na Lię. Starły się w plątaninie rąk i nóg, akurat kiedy Jaredowi udało się stanąć do pionu. Zaczęły turlać się po ziemi, wymierzając ślepo ciosy, piszcząc, wrzeszcząc, ciągnąc się za ubranie i za włosy. Osłupienie nie pozwoliło mu się ruszyć z miejsca. Czarownice się nie biją. Przynajmniej nie fizycznie. Nigdy fizycznie. Czarownice walczą na słowa, walczą za pomocą Fachu. Ale nie fizycznie. Kiedy bowiem przekraczają tę granicę, coś zaczyna się z nimi dziać. Krwawi mężczyźni są agresywni i bez wahania angażują się w starcia, które często kończą się bójkami, ale nigdy całkowicie nie zatracają się w takiej walce. Odwrotnie niż czarownice, które srają się wówczas zabójcze, zimnokrwiste, dzikie. Boją się ich wtedy nawet silni mężczyźni, ponieważ ich dzikość przewyższa wszystko, do czego sami są zdolni. No i nie mają litości. - 217 -
- Anne Bishop Thera i Lia potoczyły się po ziemi w jego stronę. Szok zaczął ustępować, pękać. Nagle któraś z nich kopnęła go z całej siły. Kolana się pod nim ugięły. Upadł prosto na nie, a jego strach zmienił się w rozgrzaną do białości furię. Był przekonany, że zamierza je tylko rozdzielić. Spróbował włożyć między nie rękę. Nie zamierzał ich atakować, nie zamierzał zrobić krzywdy żadnej z nich - szczególnie że nie był pewien, która część ciała należy do kogo. Cios którejś musnął jego skroń. Z dzikim warkotem spróbował chwycić jedną z nich pod brodę i odciągnąć jej głowę do góry. Wrzasnął, kiedy na jego ręce zamknęły się zęby niejednej, a obu czarownic. Słysząc wściekły ryk innego mężczyzny, przeturlał się na bok, ciągną za sobą Therę i Lię. Uświadomił sobie swój błąd w chwili, kiedy otworzył usta, żeby zaczerpnąć tchu, i jego język oblepiły długie włosy. Kolejny ryk. Wrzask, kiedy przygniatający go ciężar nagle zelżał Krzyk Blaeda: - Nie, Garth! Nie! To jest Lia! To jest Lia! Jared zrzucił z siebie Therę i podniósł się z ziemi. Garth trzymał Lię nad głową. Blaed stał przed nim, ale nie na tyle blisko, by ją chwycić, jeśli wielki mężczyzna rzuci ją na ziemię. Brock i Randolf trzymali się rozsądnie z daleka, dysząc ciężko, jakby przybiegli na pomoc, ale teraz nie byli pewni, co robić dalej. - Postaw ją na ziemi, Garth - powiedział stanowczo Ja red. Garth odwrócił się do niego. - Chr... Chronić! - Ochroniłeś Lię. Wyciągnąłeś ją z bójki. Wściekłość na twarzy Gartha powoli zmieniała się w oszołomienie. Jared zauważył świeżą krew na jego lewym rękawie. Zapewne został ranny podczas eksplozji - przez ostry kamień albo gałąź, której siła zamieniła ją w strzałę. - Dobrze się sprawiłeś - powiedział, mając nadzieję, że wygląda na dużo pewniejszego siebie, niż czuł się w istocie. - 218 -
- Niewidzialny Pierścień Podszedł do wielkiego mężczyzny. - Należało przerwać tę bójkę i właśnie to zrobiłeś. Książę Blaed i ja zajmiemy się resztą. Wyciągnął ręce. Garth zawahał się, wreszcie chrząknął i ostrożnie złożył Lię w ramionach Jareda. Poklepał ją mocno po ramieniu i ruszył w stronę Wozu, - Postaw mnie! - zażądała Lia, usiłując mu się wyrwać, Jared przytrzymał ją mocniej i wyszczerzył zęby. - Kiedy słońce zaświeci w piekle. Usłyszał gwałtowne przekleństwo, obejrzał się przez ramię i zobaczył, że Blaed podniósł Therę z ziemi. Najwyraźniej Książę Wojowników był równie wściekły, jak on. Ucieszyło go to. Lia znów spróbowała się wyrwać i zawarczała, kiedy przytrzymał ją mocniej. - Mogę... - Zamknij się. - Jego złość przybrała na sile, kiedy zobaczył, że Thayne biegnie ku nim z końmi wierzchowymi. Skoro i Thayne jest tutaj, to znaczy, że nikt dorosły nie pilnuje Wozu i dzieci, Wszystko w porządku - zapewnił go Blaed na Opałowej nici włóczni. - Eryk i Tomas czuwają nad wszystkim, a Thayne otoczył ich osłoną. Będziemy wiedzieć, jeśli cokolwiek spróbuje się przez nią przebić. Zabierz ją do Wozu. Nie był w stanie nawet wypowiecie imienia Thery. Ocaliła go, owszem, ale potem zaatakowała Lię. Sam nie potrafił już zorientować się we własnych uczuciach. Blaed wsadził Therę na dereszowatą klacz i ruszył galopem do Wozu klnąc pod nosem. Jared stwierdził, że drogę do wałacha blokują mu Brock i Randolf. Randolf był spocony i wyraźnie wstrząśnięty, Brock ponury. - Co się stało? - spytał ten drugi. - Później - warknął Jared, przepychając się między nimi, by podejść do konia. Podróż do Wozu trwała zbyt krótko, by ukoić wściekłość i strach które nim szarpały. Podał wodze wałacha Tomasowi i ściągnął Lię z siodła. Dzieci zebrały się w grupkę przy klaczy, obserwując go ze strachem w oczach. - 219 -
- Anne Bishop - Zostańcie tutaj - nakazał, choć nie sądził, by któreś z nich miało ochotę znaleźć się w małej, zamkniętej przestrzeni z dwiema rozwścieczonymi czarownicami, które właśnie się pobiły. Na ognie piekielne, on sam nie miał ochoty wsiadać z nimi do Wozu. Ignorując stłumione protesty Lii, wziął ją na ręce, wsiadł z nią do Wozu i posadził brutalnie na ławce naprzeciwko Thery. Blaed stał obok, na wszelki wypadek blokując drogę ucieczki przez okiennice wychodząc na kozioł. Mięśnie mu drżały z wysiłku, z jakim opanowywał wściekłość. Pocierając pogryzioną rękę, Jared oparł się o drzwi i zaczął podnosić osłony wokół Wozu - fizyczną, psychiczną i słuchową. Nikt im nie przerwie ani nie podsłucha ich drobnej dyskusji. W oczach Blaeda tkwiło pytanie: „Co teraz zrobimy?". Kobiety nie zwracały na nich uwagi. I dobrze, ponieważ sam nie miał pojęcia co dalej. Thera, nadal ciężko dysząc, otarła wargę, po czym popatrzyła na krew na dłoni. - Na ognie piekielne, Lio, zraniłaś mnie! Lia odgarnęła włosy z twarzy. - Przykro mi - powiedziała ze skruchą. Popatrzyła na pasma włosów, które zostały jej na ręce. - A zresztą może i nie. Musiałaś mi wyrwa tyle włosów? - Nie zrobiłam tego specjalnie. Podbił mi rękę ktoś, kto nie miał dość rozsądku, żeby się nie mieszać. - Och. Popatrzyły na Jareda. Odwzajemnił się zimnym, twardym spojrzeniem. Ich oczy powędrowały na dłoń, którą nadal pocierał. Obie dyskretnie przesunęły się na ławkach w stronę Blaeda. - Przepraszamy, że cię ugryzłyśmy - powiedziała potulnie Lia, patrząc na niego spod rzęs. - Nie tylko tobie się dostało - poskarżyła się Thera, pocierając łydkę. - Walnęłam nogą w coś strasznie twardego. - Tak - powiedział Jared. - W moje kolano. - Och. Po dłuższej chwili niezręcznej ciszy Thera sapnęła i odgarnęła włosy. - 220 -
- Niewidzialny Pierścień - Nie sądzę, żeby ktoś miał dość jaj, by zapytać, co się stało. Blaed zawarczał. - Oprócz was dwóch - dodała szybko Thera. - O to właśnie chodziło. Blaed niemal puchł z wściekłości, którą z trudem powstrzymywał. Jared zmrużył oczy. Gdzie ta furia, która sprawiła, że Thera i Lia rzuciły się na siebie? Ich złość nie mogła przecież opaść tak szybko. Tymczasem siedziały tu jak przyjaciółki, które trochę się posprzeczały, a nie jak... - Zrobiłyście to specjalnie — powiedział powoli. — Specjalnie nas przeraziłyście. - Oczywiście - odparła Lia, wyraźnie zaskoczona. - Uznałyśmy, że trzeba odwrócić uwagę od tego wybuchu, żebyśmy miały czas ustalić spokojnie, co się stało. - Oszukałyście nas. - Nie oszukałyśmy - zaprotestowała Lia z oburzeniem. Udawałyśmy tylko, że się bijemy, żeby odwrócić uwagę. Jego rozum pojmował różnicę pomiędzy „oszukiwaniem" a „udawałem", ale jego serce nie zamierzało być aż tak subtelne. - Bójka to świetne wyjaśnienie wybuchu - dodała Thera. Użyłyśmy Fachu, żeby nasze głosy niosły się daleko i żeby nikt z grupy jej nie przeoczył - wyjaśniła Lia. Jared rozluźnił mięśnie szczęki, nim zdążył sobie połamać zęby od ich zaciskania. Kilka sekund. Tyle wystarczyło, by się porozumiały na sieci kądzieli. Wystarczyło zapewne: „Musimy coś zrobić, żeby mężczyźni nie zadawali pytań." - Zaplanowałaś to przez tę chwilę, jaką ci zajęło podniesienie się z ziemi, ale pożałowałaś kilku dodatkowych sekund, żeby wyjaśnić sytuację mnie i Blaedowi? - Uderzył pięścią w drzwi. Obie kobiety podskoczyły. - Po prostu rzuciłyście się na siebie, w ogóle nie patrząc na to, jak my się czujemy. Użyłyście Fachu, żeby wszyscy słyszeli, ale... W Wozie nagle zrobiło się zimno. Zobaczył coś w ich oczach. Były skłonne go uspokajać, ale tylko do pewnego momentu. Który właśnie minął, - 221 -
- Anne Bishop - Zapominasz się, wojowniku — powiedziała zimno Lia. Królowa nie musi tłumaczyć się mężczyznom. To prawda, pomyślał. Ale czy nie zasłużył jednak na jakieś względy? Twarz Lii złagodniała. - Gdybyśmy wam powiedziały, że to tylko przedstawienie, nie zareagowalibyście w ten sposób. Nie emocjonalnie. A inni mężczyźni zastanawialiby się dlaczego. Jared nie mógł nic powiedzieć. Nie chciał nic mówić. - Poza tym - dodała Thera z zabójczym spokojem - ty akurat wiedziałeś, co tam się stało. Lepiej niż my wszyscy. Co dokładnie próbował zniszczyć Garth? Jared zadrżał, kiedy ogarnął wreszcie całą sytuację. Miały rację - bójka czarownic odwróciła uwagę mężczyzn. - Guziki. Trzy mosiężne guziki. Rozbijał je kamieniem. Thera kiwnęła głową. - Metal dobrze utrzymuje zaklęcia. - Jaki sens mają wybuchające guziki? — spytał Blaed. - Broń - powiedziała Lia. Thera pokręciła głową. - Wybuch był skutkiem albo sondy Jareda, albo tego, że przecięłam splątaną sieć, zamykającą się na jego wewnętrznych barierach. Lia zbladła. Jared poczuł na swoich barierach szybkie, lekkie muśnięcie jej umysłu - kobiecy dotyk, pospieszne sprawdzenie, czy nic mu m nie stało. - Te guziki musiały mieć inne przeznaczenie - stwierdziła Thera. - Wybuch i splątana sieć miały uniemożliwić komuś niepowołanemu odkrycie do czego były używane. Szkoda, że żaden się nie zachował, żebyśmy mogły go zbadać. Jared poczuł zimny dreszcz. - Mogłyby zostać użyte do wyśledzenia nas? - Thera wzruszyła ramionami. - Pewnie. Wystarczyłoby zaklęcie przyciągające albo przyzywające. Każde z nich można tak skalibrować, żeby zareagowała na nie tylko osoba szukająca określonego znaku. Lia pokiwała w zamyśleniu głową. - 222 -
- Niewidzialny Pierścień - Użycie guzików to sprytne posunięcie. Nawet gdyby ktoś zauważył guzik na ziemi, nie zwróciłby na niego uwagi. Pomyślałby, że odpadł komuś od płaszcza. Może i by go podniósł... - Nie - Jared uświadomił sobie, że odruchowo wyciera rękę o udo. - Były obrzydliwe w dotyku. Każdy by je wyrzucił. - Garth nie - zauważyła Lia. Jared odetchnął głęboko. - Garth miał taki guzik tego dnia, kiedy opuszczaliśmy polanę. Tego, kiedy dotarliśmy nad strumień. Randolf próbował mu go odebrać, a on chował go za plecami. Nie wiem, czy Randolf wiedział, co on tam trzyma. Może po prostu chciał mu dokuczyć. Nie znosi Gartha. - Co się stało z tym guzikiem? — spytała Thera, patrząc na niego uważnie. - Garth dał go mnie. Potem zabrał go Randolf i rzucił w krzaki. Powiedział, że Garth jest skażony i że jego umysł być może nie jest tak rozbity, jak wszyscy sądzimy. - Jared przełknął z trudem. - Zacząłem się zastanawiać, czy któreś z nas nie jest pupilkiem, jeszcze zanim... - Urwał, przypominając sobie w porę, że Lia nikomu nie wspomniała o wyczuwanym niebezpieczeństwie. - Myślę, że już czas, żebym porozmawiała z Garthem stwierdziła ponuro Thera. - Ale muszę mieć jakiś pretekst, żeby zostać z nim sam na sam. Nikt nie może się dziwić, że chcę z nim rozmawiać zaraz po wybuchu. - On krwawi - powiedział cicho Blaed. - To wystarczy. Wściekła Królowa każe mi opatrzyć mężczyznę rannego na skutek źle rzuconego zaklęcia. - Splątana sieć takiego rodzaju, jaka omal nie oplątała Jareda, oznacza dobrze wyszkoloną Czarną Wdowę - zauważyła nieśmiało Lia - Wiem - odparła Thera. Popatrzyły sobie w oczy. - Wcale nie uważam, że brakuje ci umiejętności - powiedziała Lia. Rzuciła okiem na Blaeda. - Niczego nie mówiłam serio. W oczach Thery pojawił się przewrotny błysk. Spojrzała na Jareda. - 223 -
- Anne Bishop - A ja nie mówiłam serio, że zaingerowałaś w zaklęcie... ani że jesteś zimną suką. Kiedy nie dodała nic więcej, Lia zaczerwieniła się. Jared uznał, że Thera znakomicie odgrywa rolę młodszej siostry. - Poczuję się lepiej, jeśli się stąd oddalimy. Możemy ruszyć dalej, kiedy będziesz opatrywać Gartha? Thera kiwnęła głową. - Ale trzymajcie innych na dystans. Na wypadek gdybym przypadkowo coś uruchomiła. Blaed drgnął. -Jak to...? Zawarczał na Lię, kiedy zaczęła go ciągnąć w stronę wyjścia. W odpowiedzi Jared zawarczał na niego. - No tak - stwierdziła sucho Thera. - Jeśli i wy się pobijecie, na pewno odwrócicie uwagę od Gartha. Kiedy tylko Lia wysiadła z Wozu, Jared wypchnął Blaeda za drzwi. Potem spojrzał na Therę. - Pozwolisz mu dzisiaj pomarudzić - powiedział i zatrzasnął za sobą drzwi, nim zdążyła w niego czymś rzucić. Thayne usiłował uspokoić i dzieci, i konie wierzchowe - co w połączeniu ze sobą nie było łatwym zadaniem, zważywszy na to, że Randolf krążył w pobliżu i rzucał mroczne spojrzenia na Wóz i na Gartha. Blaed stał na odległość ramienia od Lii i miał nadąsaną minę. Brock, cichy i nieruchomy, trzymał się z dala od wszystkich. Jared i Brock wymienili przez moment spojrzenia. Lia popatrzyła na Gartha takim wzrokiem, jakby miała ochotę go wypatroszyć. - Garth! - Jej głos ciął jak bat. Wszyscy mężczyźni skulili się odruchowo. - Do Wozu! Trzeba opatrzyć tę rękę. Garth przestąpił z nogi na nogę, ale nie ruszył się z miejsca. - Garth! Bladoniebieskie oczy wielkiego mężczyzny skupiły się na Jaredzie. - No już, Garth - powiedział Jared, stanowczo, ale grzecznie. Naprawdę trzeba ci opatrzyć ramię. Ostrożnie okrążając Lię, Garth wsiadł do Wozu. - 224 -
- Niewidzialny Pierścień - Ruszamy - zarządziła Lia. - Thayne, ty prowadzisz. Corry i Cathryn, wy jedziecie na klaczy. Tomas, ty i Eryk prowadzicie konia. Kiedy się zmęczycie, zamienicie się. -Tak, pani — powiedział potulnie Tomas. - Może i nie lubię Gartha, ale jeśli każesz się nim zająć Czarnej Wdowie, może wyjść z Wozu z jednym ramieniem, zamiast z dwoma - stwierdził Randolf. Lia zamachnęła się na niego. Nie trafiła tylko dlatego, że odsunął głowę w tej samej chwili, kiedy Jared złapał jej rękę. - Moje problemy z Therą nie powinny cię interesować. Ale lepiej nie zapominaj, że przewyższa cię rangą Kamieni, wojowniku. Klnąc pod nosem, Jared odciągnął Lię do gniadego wałacha. - Wystarczy - zawarczał. - Nie strasz ich aż tak, bo wpadną w panikę. - Nie chciałam go wystraszyć — wycedziła Lia przez zaciśnięte - Chciałam mu przywalić. Jared wsadził ją na konia, podał wodze Blaedowi i wrócił do Randolfa. Sam miał ochotę go walnąć, ale właśnie przyłączył się do nich Brock, więc ograniczył się do przeszywającego spojrzenia, pod którego wpływem były strażnik poruszył się niespokojnie. - Wszyscy jesteśmy podminowani - powiedział Jared. - Jeśli one rozzłoszczą się jeszcze bardziej, zrobi się naprawdę nieprzyjemnie. Dlatego trzymajcie języki za zębami, a nerwy na wodzy. - To naprawdę zaczęło się od jakiegoś nieudanego zaklęcia? spytał Brock. Jared wyczuł odrobinę niepokoju w jego obojętnym tonie. To oczywiście zrozumiałe. Gdyby nie widział ich dwóch w Wozie i nie usłyszał z ich ust, że bójka była udawana, byłby na pewno zmartwiony, i to mocno, że dwie czarownice z Zielonym Kamieniem rzucają się sobie de gardeł. - Tak mi się zdaje - odparł, wzruszając ramionami. - Właśnie wciągałem spodnie, kiedy nadbiegła Thera, krzycząc, żebym uciekał. Nie był to odpowiedni moment na stawianie pytań. A potem... - Jared potarł kark i odwrócił wzrok. Brock parsknął. - 225 -
- Anne Bishop - Zapewne całe to cholerne terytorium słyszało. - Urwał, parsknął jeszcze raz, po czym po przyjacielsku poklepał Randolfa po ramieniu. - Chodź Nie ma sensu jeszcze bardziej zaogniać sytuacji. Jared zaczekał, aż obaj strażnicy ruszą drogą, a potem wrócił do Lii. Wszystko w porządku? - spytał Blaed, podając mu wodze. Chwilowo — odparł Jared. Będę szedł za Wozem, na wszelki wypadek.
Thera chce żeby... - Na widok wyrazu oczu Blaeda Jared dał sobie jednak spokój. Blaed-mężczyzna mógł poświęcać wiele uwagi pragnieniom Thery, ale Blaed-Książe Wojowników zrobi to, co uzna za konieczne - bez względu na jej życzenia. Kiwnął głową, uznając decyzję Blaeda, i wsiadł na konia za Lią, po czym dał Thayneowi sygnał, by ruszał. Miały rację, pomyślał, obejmując jedną ręką talię Lii. Nigdy się do tego nit przyzna, ale, na ognie piekielne, miały rację. Nie zareagowałby tak samo, gdyby mu powiedziały, że tylko udają bójkę. Nie musiały mu mówić. Gdyby nie był taki oszołomiony, sam by to zrozumiał, już po pierwszej wymianie obelg. Królowa nie musi tłumaczyć się żadnemu mężczyźnie. Nawet temu, który służy w jej Pierwszym Kręgu. Królowa może konsultować z Pierwszym Kręgiem codzienne sprawy dworu, ale są takie chwile, kiedy tylko Zarządca i Dowódca Straży znają powody jej czynów. A czasami nawet oni ich nie znają. Ślepe zaufanie było ceną płaconą za służbę. Jeśli mężczyzna nie ufał w ten sposób swojej Królowej, w głębi serca przestawał jej służyć. Godzinę później Garth wysiadł z Wozu wyraźnie oszołomiony. Thera nadal się nie pokazała. Jared oddał wodze wałacha Tomasowi, po czym wraz z Lią i Blaedem wsiadł do Wozu. Zastali Therę skulony na ławce. Trzęsła się. - Zimno - powiedziała, kiedy Blaed posadził ją ostrożnie, a Lia owinęła kocami, na które rzuciła rozgrzewające zaklęcie. - Tak strasznie zimno. - Whisky jej pomoże - powiedział Jared, odsuwając z drogi drugą ławkę. - 226 -
- Niewidzialny Pierścień Blaed przywołał dwie butelki whisky. Podał jedną Jaredowi, drugą otworzył i pomógł Therze się napić, ponieważ trzęsła się tak bardzo, że sama nie utrzymałaby butelki. Jared podał drugą butelkę Lii. Krzywiąc się, wypiła kilka łyków i oddała mu ją, po czym usiadła obok niego na ławce. Napił się od serca w nadziei, że trunek ukoi jego nerwy, napięte oczekiwaniem do granic możliwości. Thera przytuliła twarz do ramienia Blaeda. Nadal się trzęsła. BIaed przytulił ją mocno, mrucząc słowa pocieszenia. Wlał w nią więcej whisky. - Muszę się umyć - powiedziała wreszcie z żałoscią w głosie Thera. - Muszę się umyć. - Niedługo - obiecał Blaed. - Zagrzeję wodę i pomogę ci. Kiedy nie zaprotestowała, uniósł zmartwione oczy na Jareda. Jared podzielał jego niepokój , i to nie tylko dlatego, ze lubił Therę i martwił się o nią. Była silną czarownicą więc jeśli coś wstrząsnęło nią do tego stopnia, na pewno stanowiło to zagrożenie dla nich wszystkich. Lia wyciągnęła rękę, a Thera ujęła ją pospiesznie. W ograniczonej przestrzeni Wozu Jared wyczuł przepływającą między nimi moc - nie tylko Kamieni i Fachu, ale i kobiecej siły. Płytki oddech Thaj wyrównał się, stal się głębszy. Upiła kolejny łyk whisky, - Garth wie - oświadczyła. - A ty? - spytała cicho Lia. Thera znów zaczęła się trząść. Zacisnęła dłoń na ręce Lii. - Powiedz nam, ile możesz - zachęcała ją Lia, - Poradzimy sobie z całą reszty Thera odetchnęła głęboko. - Garth wie - powtórzyła. Przytuliła się mocniej do Blaeda i popatrzyła na Jareda, jakby każdy rodzaj kontaktu z ludźmi był nicią, która pozwalała jej odzyskać równowagę. Jared ześlizgnął się z ławki przykląkł przy Therze, cały czas patrząc jej w oczy. - To nie przypomina tych splatanych sieci, które omal cię nie pochwyciły - zaczęła. — To równocześnie coś więcej i mniej, Ale jest dużo gorsze. Jared kiwnął głową. - Zupełnie jakby ktoś zasadził za wewnętrznymi barierami Gartha psychiczne nasiono, które wykiełkowało i zaczęło się - 227 -
- Anne Bishop rozrastać w niewiarygodnym tempie. Niektóre odnogi przedarły się przez wewnętrzne bariery na zewnątrz, tworząc splątaną sieć, w której jest uwięziony. Inne rozrosły się za jego wewnętrznymi barierami, więżąc go jakby podwójnie. - Co zrobiłaś? - spytała Lia, przyglądając się uważnie Therze. Ta oblizała wargi. - Ja... O Matko Noc, Lio, umysł, który stworzył coś takiego, jest niewiarygodnie zły, obrzydliwy. - Dobrą minutę trwało, nim mogła mówić dalej. - Garth jest pełen gniewu. Musiał próbować pozbyć się tych odrośli, ponieważ zauważyłam, że potrafi otwierać nieco swą pierwszą, wewnętrzną barierę. Więc przecięłam odnogi otaczające jego bariery i... - Wcisnęłaś się przez ten mały prześwit, nie wiedząc, jak szybko te „chwasty" odrosną, żeby otworzyć Garthowi ścieżkę do miejsca, w którym się wycofał? - spytała Lia głosem pełnym wściekłości. - Na moim miejscu zrobiłabyś to samo - powiedziała Thera obronnie. Na pewno, pomyślał Jared i nie zdołał stłumić warknięcia. - Nie sądzę, żeby to, co wycięłam, odrosło. Myślę, że to dlatego dodano coś do zaklęcia. żeby zapach psychiczny Gartha był taki obrzydliwy. To jest jak... jak... - ...spadanie głową w dół w wielką spluwaczkę - podpowiedział Jared. Blaed zadrżał. Twarze Thery i Lii przybrały zielonkawy odcień. - Jeśli zwymiotuję na ciebie, to będzie to wyłącznie twoja wina — uprzedziła Thera. Napiła się pospiesznie whisky. Lia przycisnęła rękę do brzucha i przełknęła głośno. Nie mów o wymiotowaniu - poprosiła. Puściła rękę Thery i wyprostowała się. - Został złamany? Thera w zamyśleniu zmrużyła oczy. - Nie jestem pewna. Miałam wrażenie, że to, co mu uczyniono, zrobiono w pośpiechu. Lia kiwnęła głową. - Ponieważ to miało być tylko na chwilę. Może złamano go tylko do poziomu Kamieni należnych mu z urodzenia. - Jaki w tym sens? - spytał Blaed. Jared poprawił się na ławce. - 228 -
- Niewidzialny Pierścień - Zniszczenie jedynej Królowej zdolnej przeciwstawić się Dorothei SaDiablo. - Ale Lia nie nosi Szarego i... - Blaed urwał. Jared wiedział, że Blaed poskładał właśnie wszystkie elementy układanki i uświadomił sobie, że Lia musi być kimś więcej niż zwykłą młodą Królową służącą na dworze Szarej Pani. Miody Książę Wojowników zaklął cicho, gwałtownie. Lia skuliła się: - Czyli Garth jako jedyny wie, kto jest wrogiem, ale my nie mamy się jak tego dowiedzieć - wycedził Blaed. - Jeszcze przez kilka dni nie - potwierdziła Thera. - Odnogi, które przecięłam, powinny uschnąć i pozwolić mu się przebić. Lia zamknęła oczy. - Jeszcze kilka dni - powiedziała ze znużeniem. Jared objął ją ramieniem. - Kilka rzeczy działa teraz na naszą korzyść. Po pierwsze, Garth zniszczył trzy guziki, czyli nasz wróg ma mniej możliwości wskazania komukolwiek kierunku, w którym podążamy. Po drugie, ktokolwiek za nami jedzie, na pewno nie spodziewa się, że niewolnicy będą nosić Kamienie. - Chyba że ten drań przekazał w jakiś sposób wiadomość o twoim Czerwonym - zauważył Blaed. - Ale masz rację, stawimy większy opór, niż się spodziewają. - A po trzecie - ciągnął Jared - jesteśmy o niecałe trzy dni drogi od mojej rodzinnej wioski. Jeśli się pospieszymy, dotrzemy tam w dwa dni. - Nie - powiedziała Lia, próbując uwolnić się od jego uściska. Wiedziałam, że wydobycie ludzi z Raej będzie ryzykowne i że to ryzyko muszą ponieść za cenę wolności. Ale nie pozwolę, by wioska, która nie jest z tym w żaden sposób związana, ryzykowała gniew Dorothei. Jared spojrzał na Blaeda i Therę. - Mój ojciec jest wojownikiem z Sadyby Ranona. - Jeśli wojna w Shaladorze dotarła nawet do tak małej wioski... Nie. Nie zamierzał o tym myśleć. Nie mógł o tym myśleć. - Możemy tam znaleźć pomoc i schronienie. I wynająć Wóz, który zawiezie nas na przełęcz. - Ścisnął ramię Lii. - Wojownicy Szarej Pani będą tam na ciebie czekali, prawda? - 229 -
- Anne Bishop Lia niechętnie kiwnęła głową. - A co ze zbiegami? Potarła ręką nogawkę spodni. - Babcia ma układ ze wszystkimi zbiegami w górach Tamanara. - Babcia? - powtórzyli chórem Blaed i Thera. - Szara Pani jest babcią Lii - wyjaśnił Jared. - Lia będzie jej następczynią. Oczy Thery rozbłysły złością. - Ty idiotko! Ty skończona kretynko! - Urwała, ponieważ reakcja Blaeda okazała się bardziej zwięzła i o wiele bardziej kreatywna. Kiwnęła głową z aprobatą. - Dokładnie tak, jak on to ujął. Orzechowymi oczami Blaeda miotały iskry. - Jesteś pewien, że będziemy mogli wynająć Wóz, który zabierze nas na przełęcz? - spytał Jareda. Ten kiwnął głową. - Jeśli z jakichś powodów mój ojciec odmówi, sam ukradnę to cholerstwo. Dostaniemy się do Dena Nehele. - Czy mam w tej sprawie coś do powiedzenia? - spytała sarkastycznie Lia. - Nie - odparli jednocześnie Blaed i Jared. Spojrzała ponuro na Therę. - Wcale mi nie pomagasz. Thera odpowiedziała jej chłodnym, oceniającym spojrzeniem. -Wystawiłaś się na niebezpieczeństwo i zaryzykowałaś przyszłość swojej ziemi, żeby uwolnić ludzi z Raej - czyli spod kontroli Dorothei. Jedna z tych osób jest zdrajcą. Wróg pozostaje niewykryty, ponieważ coś łączy go z Garthem. Tyle zdołałam ustalić. To bardzo pomysłowe. Ten związek sprawia wrażenie... - ...że jest tu coś złego - szepnęła Lia. - Ze jest tu coś złego - zgodziła się Thera. - Ale nie da się tego wyśledzić, wykryć, nie ma żadnych myśli czy emocji, które mogłyby kogoś zaalarmować. Bo wszystko to trafia do osoby, której zapach psychiczny już jest paskudny. - Urwała. - Zgadzam się z Jaredem. Kiedy wróg zrozumie, że nie może już liczyć na ochronę Gartha, będzie musiał uciec albo uderzyć. Żeby wrócić do - 230 -
- Niewidzialny Pierścień Dena Nehele, potrzebujesz silniejszej eskorty niż ta którą my możemy ci zapewnić. - Zaczekaj - powiedział Lia, prostując się na ławce. - Nie, to ty zaczekaj, pani. - Oczy Thery rozbłysły. - Przez cały czas to ty jesteś celem. Nie my, Lio, Ty. Nie próbuj zaprzeczać, bo wyjdziesz na idiotkę. Szare oczy zmierzyły się z ogniem zielonych. Jared spiął się, niepewny, czego się spodziewać. Lia jako pierwsza spuściła wzrok. Pochyliła się i wczepiła palce we włosy. - Jak to się zdołało tak pokręcić? - rzuciła w powietrze. - Dorothea zapewne zadaje sobie to samo pytanie - stwierdziła beznamiętnie Thera. Lia podniosła głowę. y - Możecie odejść. Nic was tu nie trzyma. Możecie złapać Wiatry i wrócić do domu. Thera odetchnęła głęboko. Możesz to zaproponować grupie, ale niektórzy, jak Tomas i Carhryn, zostaną z tobą, ponieważ nie mają dokąd wracać. Inni będą pragnęli walczyć o przyszłość Dena Nehele, a jedna osoba zostanie, by ją zniszczyć. Napiła się whisky i oddała butelkę Blaedowi. - Postanowiłam, że osiedlę się w Dena Nehele i ukończę szkolenie u twojej matki, jeśli mnie przyjmie — ciągnęła. — Dlatego bardzo mi zależy na przyszłości tego terytorium i na Królowej, która będzie nim rządzić. Poza tym nie zamierzam wychowywać dzieci w miejscu pozostającym w cieniu Hayll. Blaed zbladł, łapczywie pociągnął kilka łyków whisky. - Czy... Czyich dzieci? - Zapewne twoich - warknęła Thera. — Chyba że za bardzo będziesz mnie wkurzał. Blaed wypił kolejny łyk. Kiedy brał Therę za rękę, na jego twarzy pojawił się głupawy uśmiech. - Nie jesteśmy niewolnikami? Lia założyła ręce na brzuchu, przygryzła dolną wargę i pokręciła głową. Uśmiech Blaeda zrobił się jeszcze bardziej głupawy, kiedy spojrzał na Jareda. - 231 -
- Anne Bishop - Czy w tej twojej wiosce jest kapłanka? - Co?! - krzyknęła Thera. Jared odkaszlnął dyplomatycznie. - Kiedyś była. Jestem pewny, że z radością przeprowadzi ceremonię. - Chwileczkę! - zawarczała Thera, wyrywając energicznie rękę. - Nie godziłam się na... - Przepraszam - powiedziała zduszonym głosem Lia. - Muszę iść w krzaki. Otworzyła drzwi i wyskoczyła z Wozu. - Lepiej... - zaczął Jared. - Zostań - nakazała Thera. Tomas miał rację. Rzeczywiście potrafiła tak spojrzeć, że mężczyźnie jeżyły się włosy na jajach. Ignorując ukłucie zazdrości, zakorkował butelkę z whisky, zniknął ją i wyskoczył z Wozu.
- 232 -
- Niewidzialny Pierścień -
Szesnaście Ledwie świtało. Światła było tylko tyle, by dało się dostrzec zarysy. Bez znaczenia. Krelis wbił nóż w słomianą kukłę zwisającą ze słupków do chłosta Nie uderzał między żebra, cios zadany w serce przyniósłby zbyt szybką śmierć, ale w brzuch, w jelita. Raz po raz. Słomiana kukła kołysała się pod wpływem razów. W przód i w tył. Jego plan był dobry. Był dobry! Tyle że ta suka Królowa od początku oszukiwała. - Najwyższa Kapłanka zaczynała się niecierpliwić. A to już było niebezpieczne. Ale to nie jego wina! To nie jego wina, że niespodzianki, jakie Do- rothea przygotowała z pomocą Czarnej Wdowy, zrujnowały doskonały zasadzkę. To nie jego wina, że krewni uważali jego matkę za rodzinną kurwę, choć sami korzystali na tym, że odwiedzają ją mężczyźni o wyższej pozygi towarzyskiej. To nie jego wina, że ten cholerny drań, który go spłodził, nie potrafił trzymać gęby na kłódkę, nie potrafił zaakceptować tego, że zmienia się nie tylko ta mała, zabita dechami Prowincja, w której mieszkał, ale całe Terreille. To nie jego wina. Uderzenie. Jeszcze jedno. I kolejne. - Lordzie Krelisie? A teraz będzie musiał zajmować się tym arystokratycznym sukinsynem Marykiem, który na pewno pała do niego nienawiścią, ponieważ musi go słuchać, choć jeszcze sześć miesięcy temu sam wydawał mu rozkazy. - Lordzie Krelisie? Dysząc ciężko, Krelis porzucił kukłę i spojrzał na swego zastępcę. Coś zamigotało w oczach Maryka, gdy jego wzrok spoczął na dyndającej kukle. - To był trudny niewolnik - powiedział, intonując koniec zdania, tak jakby to było pytanie. - 233 -
- Anne Bishop Zaskoczony Krelis spojrzał na słomianą kukłę. Ujrzał krew. Poczuł smród rozprutych flaków. kiedy właściwie zamienił kukłę do ćwiczeń na prawdziwego człowieka? -Zajmę się tym - zapewnił szeptem Maryk. - Każę zaraz posprzątać. Krelis upuścił nóż i odszedł, nieco się zataczając. Furia opadła. Czuł lekkie mdłości. To, co zamigotało w oczach Maryka, to była litość.
- 234 -
- Niewidzialny Pierścień -
Siedemnaście - No i? - spytał Jared, gdy tylko Blaed dotarł do miejsca, w którym od drogi odchodził kamienisty szlak. Blaed poklepał spoconą szyję klaczy, po czym popuścił wodze, żeby mogła swobodnie schylić głowę. - Nie widziałem śladów żadnych jeźdźców, ale to kamienisty teren - powiedział niepewnie. Potem odetchnął głęboka — Na ognie piekielne, Jare- dzie, nie szkolono mnie na strażnika. Potrafię się posługiwać nożem i wiem, jak walczyć za pomocą Fachu, ale może się okazać, że nie dostrzegam rzeczy najbardziej oczywistych. Mam wrażenie, że ten szlak prowadzi prosto na północ. Jest dość szeroki, żeby przejechać Wozem, choć w jednym miejscu droga przechodzi ciasno między skałami. Nie ma tam miejsca na manewrowanie. - Więc kiedy się tam znajdziemy, będziemy mogli iść tylko naprzód? Blaed kiwnął głową. Jared potarł kciukiem łęk siodła. - Coś jeszcze? - Wśród skał jest duże gniazdo żmijoszczurów. Nie widziałem ich, ale na pewno słyszałem. Jared uśmiechnął się ponuro. - Jeśli zamkniemy chłopców w Wozie, może nikt nie zostanie pogryziony. Blaed czekał. - No i? Jared obejrzał się na drogę, którą sprawdzał przez ostatnią godzinę. - Znalazłem ślady dużej grupy jeźdźców. Przejeżdżali tędy niedawno. Wczoraj. Może przedwczoraj. Ale ich samych nie znalazłem. - Czerwona sonda może sprawdzić znaczny obszar - stwierdził Blaed, pocierając z namysłem szyję. - A Czarna Wdowa może utkać sieć, która oszuka sondę. Zapadła niezręczna cisza.
- 235 -
- Anne Bishop Wczoraj późnym wieczorem zebrali się we czwórkę w Wozie i przeprowadzili rozmowę, w której na jaw wyszło wiele rzeczy. Przede wszystkim Lia wyjaśniła Blaedowi i Therze powody, dla których "Szara Pani" udała się po raz ostatni do Raej. Opowiedziała im też o złu, które wyczuwała, i o ostrzeżeniu, z powodu którego ruszyli w tę podróż przez bezdroża. Nie powiedziała im natomiast, dlaczego nie mogła wykupić przejazdu na innym Wozie. Wówczas Thera zdradziła im, że ukryła Wóz pod osłoną splątanych sieci. Jared wątpił, czy gdyby dowiedział się wcześniej o podjętych przrz nią środkach ostrożności, poczułby się pewniej. Przypominałyby mu tylko | tym, dlaczego Fach Czarnych Wdów, nawet tych nie do końca wyszkolonych, stanowił takie niebezpieczeństwo. Thera pokazała im sieć odbijającą, dość prostą odmianę splątanej sieci, uruchamianą przez sondę psychiczną. Podrażniona obcą mocą, sieć odpowiadała w sposób bardziej subtelny niż myśli czy uczucia. Sonda, która na nią trafiła, wysyłała prosty komunikat zwrotny: nic tu nie ma. Kiedy jeszcze przebywali w gospodzie, w której zatrzymała się Lia po wyjeździe z Raej, Thera wplotła cztery takie sieci w drewno Wozu - po jednej z każdej strony. Nie potrafiła - albo nie chciała wyjaśnić, dlaczego to zrobiła, ale Jared podejrzewał, że jej celem było zmylenie pogoni, na wypadek gdyby jej ojciec w jakiś sposób zdołał ją odszukać na aukcji niewolników. Nie miało w gruncie rzeczy znaczenia, kogo tak naprawdę chciała chronić - wynik był przecież ten sam. Ciekawe, ile razy ten ktoś, kto znalazł mosiężny guzik, bezskutecznie wysyłał na ich poszukiwanie sondę. I czy to, co znalazł przy drodze, to naprawdę były resztki obozowiska, czy może ci ludzie byli gdzieś w pobliżu, w zagłębieniach terenu, ukryci za podobną splątaną siecią. Jared przerwał ciszę. - Droga zakręca, a potem prowadzi na północ. Blaed powoli pokiwał głową, patrząc na rozchodzące się szlaki. - W takim razie ten trakt to skrót. Jeśli rozbójnicy zablokowali oba przejazdy, jesteśmy w pułapce. - Zamknął oczy. - Jaredzie, w - 236 -
- Niewidzialny Pierścień miejscu, w którym szlak prowadzi między skałami, przechodzą nad nim Wiatry. Jared zaklął cicho. Choć zwykle używano oficjalnych lądowisk - tak było zdecydowanie bezpieczniej, gdyż nie zachodziła obawa zeskoczenia z Wiatrów w nieodpowiednim miejscu - Krwawi mogli wskakiwać na Wiatry lub z nich zeskakiwać tam, gdzie chcieli A to oznaczało że na szlaku w każdej chwili może pojawić się niepożądane towarzystwo. Jeśli porzucą Wóz i konie, zdoła objąć wszystkich Czerwoną osłoną, żeby mogli pokonać na Wiatrach ostatnią część drogi do Sadyby Ramona. Nawet przy tak ciemnej osłonie podróż nie będzie przyjemna dla tych, którzy noszą jasne Kamienie - a dla Cathryn, Tomasa i Gartha, którzy w ogóle nie mogą podróżować na Wiatrach inaczej niż w Wozie, będzie ona wręcz nie do zniesienia. Jeśli to zrobi, będą musieli użyć Czerwonego Wiatru. Jaśniejszy uczyniłby podróż lżejszą, ale zwiększyłby również ryzyko, że wraiz z nimi na Wiatrach podróżować będą wrogowie. Wystarczy jednak jeden rozbójnik z Czerwonym Kamieniem, żeby zniszczyć jego osłonę. Jeśli tak się stanie, pozostali nie zdołają zeskoczyć z Wiatrów, a ich umysły zostaną rozerwane przez Czerwoną moc. - Wiem - powiedział spokojnie Blaed. - Pomyślałem o tym. Pomyślałem również, że wszyscy, którzy mogą jeździć na Wiatrach, powinni użyć Wiatru w kolorze swojego Kamienia. - Pozwolisz Therze podróżować samej? - Nie. A nawet gdybym się zgodził, nie odbyłaby tej podroży sama. We dwie z Lią osłaniałyby dzieci i Gartha. - Podejmując to samo ryzyko, tyle że bez wsparcia mocy? - Czyli zostaniemy i zaryzykujemy podróż lądem. Jared potarł czoło, usiłując złagodzić ból, który właśnie zaczynał pulsować w jego głowie. - Więc zostaniemy. - Służba w Pierwszym Kręgu nie jest łatwa, prawda? - spytał oschle Blaed. Poprawił się w siodle. - Wyszkolony strażnik wiedziałby, jak uchronić się przed pułapką.
- 237 -
- Anne Bishop - Wyszkolony strażnik wiedziałby również, jak ją zastawić skwitował Jared. Ból głowy pulsował coraz szybciej, w rytm jego serca. - Jesteś pewny Thayne'a? Tak, jestem pewny. I wszyscy się zgodziliśmy, że nawet jeśli dziecko można byłoby podstępem skłonić do rzucania tych guzików, żadne nie jest na tyle duże czy silne, by utrzymać połączenie z zaklęciami oplatającymi Gartha. - To zawęża wybór, nie uważasz? - westchnął Jared. - Czy odebranie życia niewinnemu można zrekompensować zniszczeniem wroga? Nie mogłem wczoraj spać, więc pytałem sam siebie, co zrobiłby na moim miejscu mój ojciec. - I otrzymałeś odpowiedź? Jared parsknął. - Nie. Przynajmniej nie od niego. Wiem natomiast, co zrobiłaby moja matka. No ale ona jest Uzdrowicielką, a Uzdrowicielki chronią życie. - Podobnie jak królowe - odparł Blaed. Jared ściągnął wodze wałacha. - Tak, niech Ciemność ma nas w opiece. Podobnie jak królowe. *** Jared wspinał się na wielkie bloki skalne, szukając choć odrobiny prywatności. Po chwili dotarł do niecki, otoczonej sięgającymi nieco wyżej pasa kamieniami. Każdy, kto by go znalazł, pomyśli, że wszedł tu, by się rozejrzeć. Najwyraźniej rozpiął spodnie i uśmiechnął się na widok mokrej skały przed sobą - ktoś przed nim skorzystał już z zacisza tego miejsca. Załatwiając potrzebę, przyglądał się ludziom zebranym wokół Wozu i uśmiech powoli znikał z jego twarzy. Na ognie piekielne, dlaczego oś złamała im się właśnie teraz? Czy był to wypadek, skutek jazdy po nierównym terenie, czy może akt sabotażu, mający na celu zatrzymać ich na najbardziej niebezpiecznym odcinku trasy? Doprowadził do porządku ubranie i już miał zejść na dół, gdy nagle kątem oka zauważył coś błyszczącego.
- 238 -
- Niewidzialny Pierścień Serce podskoczyło mu do gardła, kiedy rozpoznał mosiężny guzik. Nagłe mrowienie między łopatkami sprawiło, że uniósł głowę. Drogą nadciągał jakby tuman kurzu - najwyraźniej osłona wzrokowa nie zdołała ukryć wszystkich śladów zbliżania się jeźdźców. Spojrzał w drugą stronę i zobaczył kolejną chmurę kurzu, sunącą w szybkim tempie ku Wozowi. Blaed! - ryknął. - To pułapka! Blaed nie odwrócił się, nie odpowiedział. Przez chwilę Jared nie był pewny, czy dobrze zrobił, pokładając ufność w Księciu Wojowników, ale wtedy Blaed wyszedł przed Wóz, a reszta grupy ukryła się wśród skał. Jared oddychał głęboko, by uspokoić gwałtownie bijące serce, po czym znów się odwrócił, uniósł rękę i podniósł w poprzek drogi Czerwoni osłonę, żeby żaden z jeźdźców nie mógł uderzyć w nich swoją mocą. Usłyszał za sobą pospieszne kroki. Odwrócił się i zobaczył trzech rozbójników. W tej samej chwili jeden z nich uwolnił moc Purpurowego Zmierzchu. Podniósł wokół siebie Czerwoną osłonę i uskoczył w bok, zaciskając zęby, kiedy tuż za nim wybuchł kamień. Kawałki skały rozprysnęły się, uderzając w jego osłonę tak mocno, że aż poczuł to na skórze. Nim rozbójnicy zdołali ponownie zaatakować, uwolnił moc Czerwonego w dwóch krótkich uderzeniach. Pierwsze zniszczyło ich osłony. Drugie rozerwało ich ciała. Ruszył wśród skał i znalazł się na drodze w tej samej chwili, kiedy kolejni rozbójnicy dotarli do jego Czerwonej osłony. Tarcza zaczęła syczeć, kiedy uderzali w nią mocą swych Kamieni. Przyszli pieszo. Mądre posunięcie, stwierdził, rozszerzając osłonę, żeby stworzyła barierę sięgającą szczytów skał po obu stronach drogi. Kilka martwych koni mogłoby posłużyć za solidną barykadę. Zaczął się wycofywać w stronę Wozu, cały czas rozszerzając osłonę.
- 239 -
- Anne Bishop Uderzenie w jej bok odciągnęło jego uwagę od mężczyzn na drodze. Kiedy się odwrócił, zobaczył dziesięciu rozbójników, którzy zjawili się jakby znikąd. Dranie nie tylko zachodzili ich z obu stron drogą, ale jeszcze zeskakiwali z Wiatrów! Następne kilka minut było migotliwym ciągiem urywanych obrazów. Wóz wybuchł, kiedy równocześnie z dwóch stron uderzono w niego mocą. Kula ognia czarownicy strawiła jego resztki. Rozpaczliwie zarżał jakiś koń, gdzieś krzyknął człowiek. Coraz więcej rozbójników zbierało się przed Czerwonymi osłonami, atakując je mocą swych Kamieni i zmuszając Jareda, by zużywał coraz więcej mocy na ich utrzymanie. Nagle po obu stronach drogi uwolniona została moc Zielonego Kamienia. Jared usłyszał krzyki mężczyzn, poczuł, jak pod wpływem tej eksplozji coś w ziemi umiera. Nie mógł rozszerzyć swej osłony na tyle, by zapewnić bezpieczeństwo całej grupie, ponieważ nie miał pojęcia, gdzie są pozostali, nie miał pojęcia, gdzie wśród skał ukrywa się Lia. Wokół nich kipiało tyle mocy, że wszelkie wysiłki, by skontaktować się z kimś na psychicznej nici, z góry skazane były na niepowodzenie. Uderzenie mocy trafiło w skały za jego plecami i powaliło go na ziemię. Chwilowo ogłuszony, poczuł, jak Czerwona osłona w poprzek drogi pęka. Stworzył drugą, kilka metrów od siebie. - Poddaj się! - zawołał jeden z rozbójników, kiedy dotarł do nowej osłony. - Nie wygrasz z nami, niewolniku. Poddaj się! - Prędzej słońce zaświeci w Piekle - mruknął, wzmacniając osłonę. Cały czas rozszerzając osłonę, przemknął między głazami, które spadły na drogę. Kierował się w stronę płonącego Wozu, gdzie jego towarzysze rozbiegli się wśród skał. Osłony drżały. Jared uwalniał krótkie uderzenia mocy, przebijając się przez tarcze i wewnętrzne bariery napastników, ale w miejsce jednego powalonego rozbójnika pojawiało się dwóch nowych. Na drodze bezpośrednio przed nim uwolniono dwa uderzenia mocy. Oślepiła go gęsta chmura pyłu, gdy próbował odzyskać równowagę, balansując na skraju nowo powstałego krateru. - 240 -
- Niewidzialny Pierścień Krztusząc się, tarł oczy, kiedy nagle ktoś chwycił go za ramiona i pchnął gwałtownie za osłonę skał. Równocześnie osłona o mocy Purpurowego Zmierzchu zamknęła się nad nim i otaczającymi go skałami ochronną kopułą. - Na ognie piekielne, nawet ta Czarna Wdowa potrafi walczyć lepiej niż ty - parsknął Randolf, przykucając obok.. Jared z trudem opanował chęć walnięcia go pięścią w szczękę. - Nigdy mnie tego nie uczono - warknął w odpowiedzi. - Jej też nie, a mimo to ma dość rozsądku, żeby darować sobie uprzejmości - odwarknął Randolf. - I subtelność też. Marnujesz naszą najlepszą broń. Jared nie odpowiedział. Zaczął rozszerzać osłonę również po tej stronie drogi i nagle zderzył się z Zieloną osłoną z taką siłą, jakby trafiła go mała błyskawica, przenikając dreszczem kręgosłup i wypalając płuca. Potrząsnął głową, by pozbyć się tego wrażenia, i spróbował przekonać klatkę piersiowią, żeby pozwoliła mu znów złapać oddech. - Mówiłem ci, że ona walczy lepiej niż ty - powtórzył Randolf. Rozbójnicy przemykali między skałami po drugiej stronie drogi, Wszędzie wokoło dochodziło do silnych zderzeń mocy. Nagle rozległ się pełen wściekłości okrzyk kobiety. Zaraz potem dziki wrzask mężczyzny. Gdzieś między skałami przeraźliwie krzyknęło dziecko. Ten okrzyk zmroził Jareda. Odwrócił się do Randolfa. - Co jest naszą najlepszą bronią? - Twoje Czerwone Kamienie - odparł krótko Randolf. Przycisnął Jareda do ziemi, uniósł prawą rękę, na której nosił pierścień z Purpurowym Zmierzchem, i uwolnił uderzenia mocy, ukształtowane niczym doskonałe strzały. Jared odepchnął rękę Randolfa i uniósł głowę dostatecznie wysoko, by zobaczyć rozbójnika, który próbował właśnie prześlizgnąć się między skałami a dolnym skrajem jego Czerwonej osłony. Z jego nogi sączyła się krew. Randolf zaczekał, aż mężczyzna znajdzie się w przesmyku. Znów uwolnił moc Purpurowego Zmierzchu, urywając mu drugą nogę tuż poniżej kolana. - 241 -
- Anne Bishop Jared spojrzał na byłego strażnika. - Zrobiłeś dokładnie to, na co liczyli - wyjaśnił spokojnie Randolf, - Użyłeś swojej mocy do obrony, zamiast atakować. Gdybym był na ich miejscu, też bym zaryzykował. - Dlaczego? Randolf zignorował pytanie. - Rzucili przeciwko tobie dwa razy więcej ludzi niż przeciwko nam wszystkim, ponieważ chcieli wyeliminować Czerwony parsknął. - Wątpię, żeby się spodziewali, że nasze panie pokażą takie pazury. Kiedy tylko pokonają ciebie, odszukają pozostałych i zabiorą to, po co przyszli. Nie musiał tłumaczyć rzeczy oczywistych. Tylko jedna osoba teraz może dwie - warta była takiego wysiłku i takiej ceny. Dobrze chronisz, wojowniku - ciągnął Randolf. - Ale teraz jest czas na zabijanie. - Ci, którzy leżą między skałami, raczej nie odpoczywają zaprotestował Jared. Czuł się głupio, jak nastolatek, którego wysiłki zostały zlekceważone przez dorosłych. - W ren sposób traciłeś tylko moc. Za każdym razem musiałeś uderzać dwukrotnie - raz w osłonę przeciwnika, a drugi w jego wewnętrzne barierę. No i utrzymywałeś własną osłonę. Jared zacisnął zęby. - Wiem o tym. - Przestań zasilać osłony. - Jeśli to zrobię, nie przetrwają minuty. Randolf popatrzył na niego z powagą. - Czyli mamy minutę. Zejdź szybko w otchłań, wślizgnij się pod ich wewnętrzne bariery i uwolnij moc. Nadaj jej półkolisty kształt - narysował palcem w powietrzu odpowiednią figurę - i utrzymuj ją bezpośrednio przed sobą. Rozszerzaj ją prostopadle do tej płaszczyzny. Jeśli uwolnisz ją we wszystkich kierunkach równocześnie, zniszczysz nie tylko ich, ale i nas. Jared przełknął z trudem. - Nigdy czegoś takiego nie robiłem. A jeśli nie zdołam zapanować nad mocą? - Wtedy, przy odrobinie szczęścia, wszyscy zostaniemy zniszczeni - odparł brutalnie Randolf. W innym przypadku zobaczysz tu pełno żywych, ale pustych ciał. — Jego ręka opadła - 242 -
- Niewidzialny Pierścień ciężko na ramię Jareda. — Pamiętaj, tu nie ma miejsca na błąd. Nie będzie drugiej szansy. I nie czas na pieszczoty. To ma być szybka śmierć. Musimy zwiększyć nasze szanse. - Dłoń na ramieniu Jareda rozluźniła uchwyt. - I obiecuję, że nie powiem nikomu, jeśli po wszystkim wyrzygasz flaki. Jared nie zrozumiał tej ostatniej uwagi. Przełknął z trudem, odetchnął głęboko, zwrócił się ku swemu wnętrzu i zanurkował w otchłań. Nigdy dotąd nie opuszczał się tak szybko, wyjąwszy okres szkolenia, kiedy połączony był psychicznie ze swoim nauczycielem. Szybkość i uczucie że spada i nie ma nad tym żadnej kontroli, wprawiły go w przerażenie. Jeśli przebije się przez swoją wewnętrzną sieć, w najlepszym razie odetnie się od własnej mocy i straci możliwość noszenia Kamieni. W najgorszym - rozbije własny umysł. Przemknął przez poziomy Jasnych Kamieni, cały czas nabierając prędkości. Biały, Żółty. Spadał za szybko, ale nie miał czasu zwolnić. Tygrysie Oko, Różowy. Jeśli zawiedzie... Lia... Letnie Niebo, Purpurowy Zmierzch. Krzyk kobiety. Opal. Zielony. Krzyknęła kobieta. Przestał myśleć, pozwolił, by kontrolę przejął wojownik. Lot zmienił się natychmiast z przypadkowego, ledwie kontrolowanego upadku w pełne wdzięku, zawrotnie szybkie nurkowanie. Serce biło mu powolnym, równym rytmem, kiedy mijał poziom Szafirowego i zbierał moc, szykując się do zawrócenia tuż nad swoją wewnętrzną siecią. To właśnie mieli na myśli Krwawi mężczyźni, kiedy mówili o morderczej furii. Umysł oczyszczał się. Całe życie zamykało się między dwoma uderzeniami serca. Miał cały czas, jakiego potrzebował. Na myślenie. Na działanie. Zawrócił i zaczął się wznosić. Nad sobą widział inne umysły, pulsujące niczym gwiazdy w kolorze Kamieni, drgające jak - 243 -
- Anne Bishop płomienie świecy, które miał zgasić dziki Czerwony Wiatr. Wyznaczył półkolistą linię ataku, tak jak nakazał mu Randolf, Wznosił się. Czekał. Czekał. Kilka Opali, ale nic silniejszego. Kiedy wzniósł się na poziom Zielonego, uwolnił Czerwoną moc, zalewając nią słabsze umysły, aż implodowały. W górę, w górę, w górę. Ponad Białym znajdowały się pozbawione kolorów ogniki Krwawych, za słabych, by nosić Kamienie, Je również zgasił. Poczuł na ramieniu dłoń. Czyjeś palce wbiły mu się w ciało. Ignorując je, zawrócił i powoli znów zaczął opadać. Tym razem nie tak głęboko. Nie potrzebował schodzić aż tak nisko. Czerwona moc nadal pulsowała w jego krwi. - Dość, Jaredzie. - Usłyszał ochrypły głos tuż przy uchu. Teraz rozumiał. Wytyczyć granicę wokół gwiazd Kamieni. Utrzymać moc w tej granicy. Obrócił się lekko, jego oczy równocześnie widziały i nie widziały skał po drugiej stronie drogi. Pudełko. Zamykał te małe płomyki świec w pudełku mocy. Granica otarła się o gwiazdę w kolorze Letniego Nieba. Rozpoznając zapach psychiczny Corryego, odsunął się szybko od jego przerażonego umysłu. I znów uwolnił moc. Kolejne gwiazdy Kamieni wybuchły. Umarły. Głowa odskoczyła mu pod wpływem uderzenia pięścią w podbródek. Warcząc, odwrócił się, by stawić czoła temu, kto mu przeszkodził. W brązowych oczach Randolfa był strach - ale i akceptacja. Zamrugał. Serce zaczęło mu bić szybciej. Nim zdał sobie z tego sprawę, mordercza furia opadła. Zamrugał ponownie i rozejrzał się. Randolf nie ostrzegł go, że psychiczne implozje łączą się z fizycznym unicestwieniem. Otaczały go zmasakrowane twarze, rozłupane czaszki. Wyrwał się Randolfowi, oparł głowę o skałę i zaczął wymiotować, Silna, pokryta odciskami ręka na czole. Druga, klepiąca go po plecach. - 244 -
- Niewidzialny Pierścień - Mogłeś mi powiedzieć - jęknął Jared. Znów wstrząsnęły nim torsje. - Byłoby ci jeszcze trudniej - stwierdził Randolf. Dysząc ciężko, Jared zaczął pluć, by pozbyć się z ust żółci. Wyprostował się powoli. Randolf cofnął się o krok. - Czy kiedykolwiek to zrobiłeś? - spytał Jared, wycierając usta wierzchem dłoni. Były strażnik kiwnął głową. - Tak. Zrobiłem. Strach przed Ciemnymi Kamieniami jest uzasadniony, Jaredzie. Uderzenie mocy w pobliską skałę uświadomiło im, że to jeszcze nie koniec bitwy. Jared otoczył ich obu Czerwoną osłoną. Przebiegli przez drogę, wybierając miejsce osłonięte przed napastnikami czającymi się wyżej. - Na ognie piekielne, ta Czarna Wdowa nadal utrzymuje osłonę - powiedział z niechętnym podziwem Randolf. Dziesiątki rozbójników szturmowały tę osłonę, uwalniając moc swych Kamieni. Uderzenia mocy dochodzące z tej strony drogi, gdzie kryli się Jared i Randolf, były wymierzone przede wszystkim w szczątki Wozu. Zapewne tam właśnie schowała się Thera. Czy była z nią Lia? Jared oderwał się od skały, choć nadal było mu nieco słabo. - Może pomożemy naszym paniom? Randolf złapał go za rękę i pociągnął na ziemię. - W tej osłonie jest coś dziwnego - stwierdził, mrużąc oczy. — Nigdy dotąd takiej nie widziałem. Nie mam pojęcia, na co ją stać. Jared początkowo niczego nie dostrzegał. Dopiero po chwili zauważył dziwaczne migotanie w środku osłony - coś jakby blask Purpurowego Zmierzchu wśród Zieleni. Niemal fizycznie czuł radosne uniesienie mężczyzn, którzy atakowali ją raz po raz. - Purpurowy Zmierzch to zapewne Kamień należny jej z urodzenia - powiedział. - Używa go, bo moc jej Zielonego niemal się już wyczerpała.
- 245 -
- Anne Bishop - Gdyby tak było, osłona Purpurowego Zmierzchu znajdowałaby się za Zieloną. A to tutaj wygląda, jakby zmieszała moc obu Kamieni. Niech mnie szlag, jeśli wiem jak. Jeden z rozbójników coś krzyknął. Uderzenia nagle ustały. Kilka chwil później wszyscy jednocześnie uwolnili swoją moc. Raz. Drugi. Przy trzecim uderzeniu Zielona osłona pękła, a zaszyta w niej moc Purpurowego Zmierzchu zmieniła się w ryczącą ścianę ognia czarownicy, która pomknęła wśród skał. Zalani powodzią płomieni, napastnicy wrzeszczeli z bólu. Ogień czarownicy wypalił się w kilka sekund, ale to wystarczyło. Jared zamknął oczy. Nie mógł patrzeć, jak spalone ciała, jedno za drugim, padają na ziemię. - O Matko Noc - wyszeptał Randolf. - O Matko Noc. Drżąc, ared przycisnął czoło do kolan. Słyszał straszliwe krzyki dochodzące ze skał na nimi. Nie mógł się ruszyć. Musiał się ruszyć. Musiał znaleźć pozostałych. Musiał znalść Lię. W tych pełnych napięcia sekundach nie było już uderzeń mocy. Nie było krzyków. Cisza, wyjąwszy rytmiczne dudnienie gdzieś w pobliżu - Dranie, którzy przeżyli, złapali Wiatry i uciekli - stwierdził Randolf, ostrożnie podnosząc się z ziemi. - Nie sądzę, żeby pozostało ich za wielu. Jared podniósł powoli głowę, ale nie był w stanie spojrzeć na drogę. Choć przytrzymywał się skały, udało mu się wstać dopiero za trzecim razem. - Nigdy nie... - urwał. Randolf otarł rękawem umorusaną twarz, - Ja też nie. Nie w taki sposób. Jared przeczesał włosy brudną ręką. Odetchnął głęboko i zmusił trzęsące się nogi do ruchu. - Poszukajmy pozostałych. Corry'ego i Cathryn znaleźli kilka metrów dalej, ukrytych za nasypem kamieni, który jeszcze niedawno był skałą. - 246 -
- Niewidzialny Pierścień - Możesz opuścić osłonę, Corry - powiedział Jared, Letnie Niebo, które chłopiec nosił na szyi, nie miało już w sobie ani odrobiny mocy. - Czy... już po wszystkim? - szepnął Corry. Jasne piegi na jego nosie i policzkach odcinały się teraz bardzo wyraźnie od trupio bladej twarzy. - Już po wszystkim - zapewnił Jared. Chłopiec wyprostował się powoli. Cathryn nadal była zwinięta w kłębek. Corry klepał ją dobrodusznie po ramieniu. - Już dobrze. Już dobrze. W oczach Cathryn malował się tylko strach. Corry potrząsnął nią lekko. - Cathryn? Już dobrze. Jared przykucnął. Nic śmiał Jej dotknąć. Minęła dobra minuta, nim Cathryn złapała głęboki oddech i zamrugała. Spojrzała na Jareda i zaniosła się głośnym szlochem. Corry objął ją i zaczął kołysać. Potem przytulił twarz do jej ramienia i sam zaczął płakać. Jared położył rękę na jaskraworudyeh włosach chłopaka. Zrozumiał, że nic nie może dla nich zrobić, więc wstał. Kilka chwil później na drogę wyszedł Eryk. Upadłby, gdyby Randolf go nie podtrzymał. Kiedy popatrzył na Jareda, w oczach miał łzy. - Próbowałem - wyszlochal. - Naprawdę próbowałem. Randolf objął go mocno, - Jesteś bezpieczny. Tylko to się teraz liczy. - T-Tomas! - wyszlochał Eryk, - Próbowałem! Pozostawiając Eryka Randolfowi, Jared pospieszył w stronę Wozu. Ujrzał, jak Thayne, który ledwie trzymał się na nogach, uspokaja klacz, wałacha i jednego z koni pociągowych, Kiedy się odwrócił, Jared dostrzegł poparzenia na lewej stronie jego twarzy i lewej ręce. - Osłaniałeś zwierzęta - stwierdził. Szybko odwrócił wzrok od szczątków drugiego konia pociągowego. — Czy odniosłeś poważne rany? Thayne spróbował się uśmiechnąć. - 247 -
- Anne Bishop - Wyliżę się. W ich stronę podążał drogą Blaed. Poruszał się tak ostrożnie, że Jared poczuł dla niego wręcz bolesne współczucie, zastanawiając się jednocześnie, czyjego oczy też są takie udręczone. - Zabiłem ich - oświadczył Blaed ostatkiem sił. Jared zrozumiał wszystko, co zawierało się w tych słowach. Żeby ochronić Therę i Lię, Blaed stoczył swoją wewnętrzną bitwę i w pełni uwolnił dziką naturę Księcia Wojowników. Instynktownie uczynił to, do czego Jared potrzebował wskazówek Randolfa - i tak samo jak on nie był przygotowany na skutki swej furii. Nim zdążył powiedzieć coś pocieszającego, zjawiła się Thera. Drżała z wyczerpania, co chwila wstrząsał nią szloch. Zawsze była szczupła, ale teraz wyglądała wręcz na zagłodzoną, jak czarownica, która przepuściła przez swoje ciało zbyt wiele mocy. - Lia?! - zawołała żałośnie. Jej spojrzenie było pełne desperacji. Żadnej odpowiedzi. Kiedy Blaed ruszył w jej stronę, cofnęła się, rozkładając ręce, żeby utrzymać równowagę. - Lia! - Rozglądała się wokoło jak w amoku. Jared poczuł lodowaty dreszcz. Gdzie jest Lia? Czy jest ranna tak ciężko, że nie może odpowiedzieć? - LIA! - Thera spróbowała wspiąć się na skały. Trzęsła się z wysiłku. Szlochając histerycznie, upadła na ziemię. - Liiiiaaa! Jared odwrócił się w stronę skał, otworzył swe wewnętrzne bariery i zaczął szukać zapachu psychicznego Lii, jakiegokolwiek śladu Zielonej mocy. Nic nie znalazł. - LIA! - krzyknął. Zaczął się wspinać na skały, omijając co rusz rozerwane ciała. Ledwie był świadom ich obecności, choć co krok z ulgą rejestrował, że byli to sami mężczyźni. Jęk, który nagle dobiegł go z lewej strony, kazał mu czujnie przykucnąć. Zza skały wynurzył się mężczyzna z Purpurowym Zmierzchem, po omacku szukając oparcia dla rąk. - 248 -
- Niewidzialny Pierścień Jared wycelował w niego swój Czerwony pierścień i czekał, gotowy do ataku, gdy rozpoznał w nim Brocka. Po twarzy wojownika spływała krew. - Czy ją zabrali? - spytał ochryple. Jared nie odpowiedział. - Czy jest bezpieczna? Czy chłopcu nic się nie stało? - Błękitne oczy Brocka błagały o odpowiedź. - Co się stało? - spytał Jared. Słyszał głos Thery, uparcie nawołującej wśród skał Lię. Brock oblizał wargi, zakaszlał i splunął krwią. Za dużo ich było. Zaatakowała mnie cała grupa. Starałem się ich powstrzymać, ale dwóch mnie przygwoździło. Eryk próbował osłonić Tomasa. Nosi tylko Żółty, więc przerwali jego osłonę i złapali Tomasa. Stali tam - Brock wskazał brodą płaską skałę kilka metrów dalej - i krzyczeli, że jeśli im się nie podda, zrzucą chłopca w przepaść. Powiedziałem jej... Powiedziałem jej, żeby została w ukryciu. Obiecałem, że uratuję Tomasa. Dotarłem tu, ale rozbili moje osłony i rzucili się na mnie. Kiedy padałem, widziałem, jak pani Lia biegnie w stronę tej skały, a Garth tnie powietrze złamaną osią Wozu jak maczugą. Brock znowu splunął. - Osłaniała tego złamanego drania - powiedział oszołomionym głosem. - W tę oś musiała wpleść jakieś zaklęcie, bo nie mogli go tknąć. A on rozbijał ich czaszki, jakby to były dojrzałe pomidory. Dlaczego to zrobiła, Jaredzie? Dlaczego osłaniała mężczyznę, który jest już w połowie martwy? Dlaczego ryzykowała życie dla pół-Krwawego? Nie ma czegoś takiego jak pionek... Jared nie odpowiedział. O czymś zapomniał, o czymś ważnym. Ale jak, na ognie piekielne, można było myśleć w tym hałasie? Wściekły krzyk kobiety. Bojowy ryk mężczyzny. Dziecko krzyczące z przerażenia. Ruszył biegiem po płaskiej skale, a potem wspiął się wyżej, najszybciej, jak mógł. Najpierw zobaczył Gartha. Wielki mężczyzna stał na brzegu ogromnego gniazda żmijoszczurów i walił, walił, walił w - 249 -
- Anne Bishop popiskujące ciała, rozbijając je na miazgę. Po jego twarzy płynęły łzy, a każdy oddech przechodził w głośny szloch. Jared spojrzał w prawo i dostrzegł Lię, odczołgującą się od gniazda. Wlokła za sobą Tomasa. Ześlizgnął się na dół, lądując całym ciężarem ciała na rękach i kolanach. - Lia! — Kiedy nie odpowiedziała, poczołgał się za nią i złapał ją za stopę. - Lia! Nadal nie odpowiadała, nie zwracała na niego uwagi. Obejmując ramieniem pierś Tomasa, usiłowała odpełznąć jak najdalej od gniazda. Jared uniósł się, chwycił ją za płaszcz, stracił równowagę i upadł na nią. Ona jednak wciąż próbowała się czołgać. - Lia! - krzyknęła Thera. Jared stoczył się z Lii i spojrzał w górę. Blaed i Thera biegli w jego kierunku. - Lio, puść - sapnęła Thera, klękając obok znieruchomiałego teraz ciała. Kiedy nie zdołała odczepić palców Lii od tuniki chłopca, oddarła kawałek tkaniny za pomocą Fachu. Blaed odciągnął Tomasa na bok. Thera przesunęła się ta nimi. Dysząc ciężko, Jared odwrócił Lię na wznak. Jej tunika była tak podarta, że Królowa od pasa w górę była niemal naga. Zajrzał w jej szkliste, szare oczy, które patrzyły przed siebie nie widzącym wzrokiem. Dziwnie odrętwiały, rejestrował smugi krwi i opuchliznę na policzku, w miejscach ugryzień żmijoszczurów, na szyi i nad lewą piersią. Słuchał wysilonego oddechu. Desperacko próbował sobie przypomnieć choćby podstawy uzdrowicielskiego Fachu, cokolwiek, co mogłoby ją ocalić. Thera uklękła obok niego. Po jej twarzy płynęły łzy. - Tomas? zapytał Jared. - Oddamy mu cześć jak Krwawemu - odparła. Jared czekał. Miał nadzieję, że Thera coś zrobi, ale ona po prostu klęczała obok z rękami złożonymi na udach. - Pomóż jej — zażądał, przerażony jej spokojem. Thera oblizała łzy z kącików ust. - 250 -
- Niewidzialny Pierścień - Znam tylko trochę uzdrowicielskiego Fachu, Jaredzie. A moja znajomość trucizn ogranicza się do tego, co musi wiedzieć każda Czarna Wdowa. Jest w niej za dużo jadu. Tak mi przyprzykro. Nie po-potrafię - skuliła się żałośnie. Jared uświadomił sobie, że odgłosy walenia ustały dopiero wtedy, kiedy pokryta krwią oś Wozu upadła obok niego, a wielka ręka objęła jego ramię w miażdżącym uścisku. Popatrzył na zalaną łzami twarz Gartha. - Znaaajdź pooomoc - zażądał Garth, z trudem wymawiając słowa. - Iiidź. Weeeź ją - wskazał na Lię. - Znaaajdź pooomoc. Znaaajdź bezpieeeczne mieeejsce. Pomoc. Bezpieczne miejsce. W Jaredzie obudziła się nadzieja. Zamknął oczy, żeby się skoncentrować, i wysłał wezwanie na Czerwonej nici włóczni. Na północ, do Sadyby Ranona. Belarr!
Poczekał chwilę, potem spróbował jeszcze raz. Belarr Potrzebuję pomocy!
Nic. Nawet jeśli Bełarr nadal był na niego wściekły, na pewno nie zignorowałby wezwania o pomoc. Ojcze!
Nic. Spróbował na Opalowej nici. Mamo! Potrzebujemy Uzdrowicielki!
Cisza. Oddech Lii stawał się chrapliwy. Więc na Czerwonej nici wysłał otwarte wezwanie, tak daleko, jak tylko zdołał. Wprawdzie istniało duże ryzyko, że odpowie mu wróg, ale w tej sytuacji każda odpowiedź była lepsza niż i jej brak. Proszę! Potrzebuję pomocy!
Nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby zrobić, więc powtarzał to wezwanie raz po raz. Tutaj. Początkowo nie był pewny, czy w ogóle coś usłyszał. Tutaj. Nie na komunikacyjnej nici. To było coś dużo bardziej subtelnego. Nie potrafił określić, czy odpowiedział mu - 251 -
- Anne Bishop mężczyzna, czy kobieta. Nie potrafił nawet określić, z której strony przyszła wiadomość, Tutaj. Poprowadzi go. Nie miał pojęcia, na czym opiera to przekonanie, ale był tego pewny. Otworzył oczy i wstał. - Ktoś...? — spytała Thera. Bolesna nadzieja pobrzmiewająca w jej głosie ułatwiła mu podjęcie decyzji. - To szansa - odparł, biorąc Lię na ręce, - Nie możesz jej tak zabrać, - Thera pospiesznie przywołała ciemnozielony płaszcz z kapturem, - Zmarznie. j Jared wątpił, żeby Lia czuła w tej chwili cokolwiek, ale nie spierał się. Obaj z Blaedem przytrzymali Królową w pozycji stojącej, gdy Thera otulała ją płaszczem i wkładała jej na głowę kaptur. Potem Jared wziął Lię na ręce, opierając sobie jej głowę na ramieniu. Spojrzał na Blaeda. - Jedźcie do Sadyby Ramona, najszybciej, jak się da. - Zawahał się. Sam miał nadzieję, że mówi prawdę. - Tam się spotkamy. Blaed objął Therę w pasie. - Niech Ciemność czuwa nad tobą, Jaredzie. - I nad wami. Tutaj. Jared objął Lię Czerwoną osłoną, złapał Czerwony Wiatr i ruszył szukać pomocy. *** Czyżby to jednak był podstęp? Jared stał przed dużą, zaniedbaną gospodą dla podróżnych. W jakiś sposób czyste okna i małe grządki kwiatów po obu stronach pomalowanych na wesoły kolor drzwi sprawiały, że kamienny budynek wydawał się jeszcze bardziej zapuszczony, jak spocony robotnik obok damy wystrojonej na popołudniową herbatkę. Nie była to elegancka i wyrafinowana gospoda. Zdecydowanie nie w guście arystokracji, choć na pewno dla Krwawych. Miała w - 252 -
- Niewidzialny Pierścień sobie tę charakterystyczną atmosferę, jaka towarzyszyła zawsze ich obecności, psychiczny osad, którym nasiąkły kamień i drewno. Stanął plecami do gospody i skupił uwagę na pobliskiej drodze, która prowadziła do wioski Krwawych, położonej kilka kilometrów dalej. Czy tam był jego cel? Westchnął i niechętnie znów odwrócił się w stronę gospody. Delikatne przyciąganie, które go tu przyprowadziło, nagle znikło. Gdyby ten ktoś, kto odpowiedział na jego wezwanie, przebywał w wiosce, nadal by go wyczuwał. A zatem tutaj. Ostrożna sonda powiedziała mu, że w gospodzie jest dwadzieścia osób, w tym trzy kobiety. Może była wśród nich Uzdrowicielka? Obejrzał się przez ramię na niewyraźny zarys owiniętego w płaszcz ciała. Nim zeskoczył z Wiatrów, owinął Lię Czerwoną osłoną wzrokową i za pomocą Fachu zawiesił ją w powietrzu. Nie chciał, żeby ktoś zauważył, że nie przybył sam. Przez chwilę słuchał, jak z trudem łapała oddech. Dźwięk ten napełniał go równocześnie bólem i ulgą. Kiedy sondował gospodę, nie natrafił na ślad osoby noszącej Czerwony Kamień, która go tutaj sprowadziła. Dlatego tkwił nadal na lądowisku. chodź wiedział że z każdą minutą z Lii ucieka życie. Zdecyduj się, pomyślał. Zdecyduj się, nim jej oddech całkiem ustanie. Przeczesał palcami włosy i otrzepał ubranie. Uśmiechnął się ponuro. Wątpił, żeby tutejszy właściciel czy klienci ubierali się dużo lepiej, więc przynajmniej! nie będzie się wyróżniał. No dobra. Wynajmie pokój, umieści tam Lię i poszuka kogoś, kto posiada uzdrowicielskie umiejętności, jeśli mu się nie uda, spróbuje sam coś dla niej zrobić, wykorzystując całą swą ograniczoną wiedzę. A jeśli i to zawiedzie... Wyprostował ramiona. Uda się. Bez względu na to, co się stanie, nie będzie przyglądał się bezczynnie, jak ona umiera. Uzupełnił osłony ochronną i wzrokową, które już spowijały Lię, o osłonę psychiczną, żeby nikt nie poczuł jej psychicznego zapachu ani jej nie usłyszał. Dzięki temu będzie całkowicie niewidoczna dla wszystkich, którzy noszą Kamienie jaśniejsze niż Czerwony. Nawet inny Czerwony ujrzy tytko słaby zarys jej ciała. - 253 -
- Anne Bishop Odetchnął głęboko. Kiedy wypuszczał powietrze, owinął wokół siebie i Lii psychiczne nici, mówiące o gwałtowności i zagrożeniu. To i ostentacyjnie noszony Czerwony powinno trzymać wszystkich na stosowną odległość. Wszystkie jego wysiłki, by uczynić Lię niewidzialną, nie byłyby warte funta kłaków, gdyby ktoś tutaj na nią po prostu wpadł. Ruszył do gospody, a Lia popłynęła za nim w powietrzu. Jaja i pyskówki, powtarzał sobie pod nosem. Jaja i pyskówki. Wszedł do wspólnej sali. Po lewej znajdowały się uchylone drzwi, prowadzące do małego prywatnego gabinetu. Gdy stanął w progu, w sali zapadła ciężka cisza. Wszyscy obecni odwrócili się w stronę drzwi, łącznie z wojownikiem o zaniedbanej brodzie, noszącym Zielony Kamień. Wyglądał na dość dużego i silnego, by pokonać Gartha w starciu wręcz. Jared rozejrzał się po twarzach obecnych. Tylko gospodarz wytrzymał jego spojrzenie dłużej niż sekundę. Nie było tu nikogo z Ciemniejszymi Kamieniami, niektórzy nie nosili ich wcale. Powoli podszedł do baru. Goście, wyczuwający zapach niebezpieczeństwa i agresji, pokornie schodzili mu z drogi. Przywołał złote marki, których nie oddał Lii po wyprawie do wioski, położył jedną na ladzie i spojrzał w oczy wojownikowi z Zielonym Kamieniem. Gospodarz spokojnie wytrzymał jego wzrok, ale Jared zauważył coś w jego oczach. Ulgę? - Czym mogę służyć, wojowniku? - spytał gospodarz. - Jared odczekał chwilę, nim odpowiedział. - Pokój z łazienką, jeśli taki masz. Kolacja. Butelka dobrej whisky. - Jest jeden pokój, który ma wspólną łazienkę z drugim. Wszystkie inne są bez łazienek. - Czy ten drugi pokój jest już zajęty? Znów to coś w oczach gospodarza. -Tak. Niech to szlag. Jared odwrócił się lekko i rozejrzał po sali. Nikt nie dał mu znaku, że zajmuje drugi pokój. Pomiędzy schodami wiodącymi do pokojów na piętrze a ścianą oddzielającą gabinet od sali zauważył okrągły stolik, na którym stały otwarta butelka wina i napełniony do połowy kieliszek. - 254 -
- Niewidzialny Pierścień Przeszedł go dreszcz, kiedy uświadomił sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, w miejscach, takich jak to, zwykle nie podaje się wina, a po drugie, wszyscy goście zebrali się w przeciwnym kącie sali jakby chcieli jak najdalej odsunąć się od tego stolika. Musi zabrać stąd Lię, nim wróci ten ktoś, kto siedział tu przed chwilą. Biorę - powiedział do gospodarza. Mężczyzna wziął złotą markę. Postawił na ladzie butelkę whisky, a obok położył klucz. - W pokoju są szklanki i dzbanek z wodą. Jared zapamiętał numer, włożył klucz do kieszeni i wziął butelkę. Ruszył ku schodom, ale zatrzymał się, ściskając butelkę w nagle dziwnie zdrętwiałych palcach. Stolik nie był pusty. Daemon Sadi unosił kieliszek w wesołym pozdrowieniu. Jaja i pyskówki, powiedział bezgłośnie Jared, mijając stolik i ostcożnie sterując Lią. Jaja i pyskówki. - Witam, książę Sadi - powiedział grzecznie. - Lordzie Jaredzie - odparł Daemon. Jego złociste oczy miały złudnie senny wyraz. Głęboki głos był rozkoszny jak fala ciepłej wody na nagiej skórze. Piękna twarz mogłaby być równie dobrze wyrzeźbiona z lodu, ujawniała bowiem dokładnie tyle samo uczuć. - Co cię tu sprowadza? - spytał Jared, czując, jak zimna strużka potu spływa wzdłuż jego kręgosłupa. Nie miał na to czasu. Lia nie miała na to czasu. - Nie sądzę, żeby twoja pani gustowała w takich miejscach. - Istotnie, nie przypadłoby jej ono do gustu. - Daemon napił się wina. - Ale mnie, po życiu na dworze, wydaje się odświeżającą odmianą. - Czyli jesteś tu sam? - Jared nie zdołał ukryć zaskoczenia. - Zawarliśmy z moją panią układ. Co miesiąc spędzam kilka dni poza dworem. - A co ona dostaje w zamian? Sadysta uśmiechnął się. Jared zadrżał. - Nie ranię jej tak bardzo, jak bym chciał - wyjaśnił Daemon złudnie łagodnym tonem. Na stole pojawił się drugi kieliszek. Przyłącz się do mnie, Lordzie Jaredzie. - 255 -
- Anne Bishop To nie było zaproszenie. Ani prośba. Jared spróbował się uśmiechnąć, choć nagle zrobiło mu się niedobrze. - Z rozkoszą, ale pozwól, że najpierw odświeżę się po podróży. - Nie czekając na zgodę Daemona, odwrócił się w stronę schodów, za pomocą Fachu obracając Lię w taki sposób, że znalazła się przed nim. Słodka Ciemności, proszę, nie pozwól, żeby Sadysta jq zauważył, modlił się, pokonując kolejne stopnie, boleśnie świadomy, że złociste oczy śledzą każdy jego ruch. Kiedy tylko zniknął Daemonowi z oczu, chwycił Lię i ruszył pospiesznie korytarzem. Gospoda była większa, niż sądził, i ze dwie minuty zabrało mu odnalezienie wynajętego pokoju. Gdy tylko go znalazł, natychmiast podniósł wokół niego Czerwoną osłonę i zapieczętował drzwi Czerwonym. Potem zdjął narzutę, opuścił osłony wokół Lii i ostrożnie położył ją na łóżku. Kiedy zniknął jej ubranie i przyjrzał się jej ciału, nogi się pod nim ugięły. Usiadł na brzegu łóżka, uważnie badając ślady po ugryzieniach żmijoszczurów. Były dwa razy bardziej opuchnięte, niż kiedy wyruszali choć upłynęło tak niewiele czasu. Na środku, tam gdzie zęby żmijoszczurów przebiły skórę, zebrała się ropa. Opuchlizna wokół była czerwonosina. a miejscami wręcz czarna. Widział ugryzienie żmijoszczura tylko raz, u Davina. Choć było to wiele lat temu, był pewny, że nie wyglądało tak strasznie, jak ślady na ciele Lii. Przykrył ją kołdrą. - Znajdę jakąś pomoc - szepnął, delikatnie odgarniając włosy z jej bladej twarzy. - Przysięgam. Muszą tu gdzieś być tylne schody dla służby, jakaś inna droga na parter, pozwalająca ominąć czekającego na niego Sadiego. Na ognie piekielne, wyjdzie przez okno, jeśli będzie musiał! Musi ściągnąć tu jakąś Uzdrowicielkę - wszystko jedno jak. I nikt go nie powstrzyma, nawet Sadysta. Za pomocą sondy sprawdził, czy korytarz jest pusty, po czym wyślizgnął się z pokoju i zapieczętował drzwi Czerwonym. Zdążył zrobić jeden krok, nim na jego gardle zacisnęła się niewidzialna ręka i z impetem uderzyła nim w ścianę obok drzwi. - 256 -
- Niewidzialny Pierścień Silne, smukłe palce odcinały mu dopływ powietrza. Długie paznokcie kaleczyły skórę. Jared spróbował wyrwać się z pomocą Fachu, ale ręka zaabsorbowała moc Czerwonego i zacisnęła się mocniej. Choć wiedział, że to nic nie da, uniósł ręce, żeby oderwać od siebie tę niewidzialną dłoń, i podrapał się w szyję, ponieważ nie było z czym walczyć, nie było czego chwycić. Nijak nie mógł obronić się przed nieuchronnie nadchodzącą śmiercią. Powoli opuścił ręce i znieruchomiał. Osłona wzrokowa opadła. Daemon opierał się o ścianę naprzeciwko niego, z rękami wbitymi w kieszenie spodni. Jego złociste oczy nadal miały senny wyraz. - Podaj mi jeden powód, dla którego nie miałbym cię udusić powiedział niebezpiecznie łagodnie. - Nie masz powodu, by to zrobić - sapnął Jared. - Czy to nie starczy? Daemon wydał dźwięk, który można by uznać za śmiech. - Nie powinieneś grać w słowne gierki z przedstawicielem tak przewrotnej rasy, jak Hayllańczycy, mój mały wojowniku. Mówisz, że nie mam powodu, a ja twierdzę, że mam. I gdzie cię to prowadzi? - Do śmierci. Sadi uśmiechnął się. - Dokładnie. Na ognie piekielne, jak trudno jest przełykać! - Co tu robisz, Jaredzie? - spytał Daemon. Jared przyjrzał mu się. Wyglądał, jakby prowadził niezobowiązującą pogawędkę z jakimś dalekim znajomym, a nie powoli pozbawiał kogoś tlenu. No ale w przeciwieństwie do swojego przyrodniego brata, który słynął z wybuchów temperamentu, Daemon rzadko ujawniał, co naprawdę czuje. - Co tu robisz? - powtórzył Sadi. Tym razem Jared usłyszał w tym spokojnym głosie powarkiwanie. - Czarownica, do której należę, jest chora. Polecono mi znaleźć miejsce, w którym będzie mogła odpocząć - wykrztusił, za wszelką cenę starając się zachować spokój. - 257 -
- Anne Bishop - I nie znalazłeś żadnego bliższego osiedla Krwawych? Daemon pokręcił głową z niedowierzaniem. - Spróbuj jeszcze raz. Jared nie śmiał mrugnąć, nie wspominając już o oddychaniu. Skąd Daemon wiedział, gdzie byli? - Powiedziałem już... - Byłeś z Szarą Panią, kiedy opuszczała Raej. Dlaczego już przy niej nie jesteś? - przerwał mu Daemon. Jared przełknął ostrożnie, zastanawiając się nad odpowiedzią. Jeśli mógłby zaufać Sadiemu, byłaby to najlepsza możliwa pomoc. Ale jeśli nie... - Zmieniłem właścicielkę kilka dni po wyruszeniu. - W sumie była to prawda. Kiedy z Lii opadło zaklęcie iluzji, Szara Pani przestała by członkiem ich grupy. Co się stało z Szarą Panią? Jared spróbował wzruszyć ramionami. - Zapewne jest już w Dena Nehele. Niewidzialna ręka oderwała go od ściany i uderzyła nim o nią ponownie. Coś niebezpiecznego pojawiło się w oczach Daemona. - Dowódca Straży Dorothei poluje na Szarą Panią. Szukają jej wszystkie bandy rozbójników na tym obszarze Królestwa. Czy to brzmi tak, jakby Gryzella bezpiecznie dotarła do Dena Nehele? Daemon westchnął i utkwił wzrok w suficie. — To się robi męczące, więc ułatwię ci sprawę. Daję ci trzy szanse na udzielenie mi wiarygodnej odpowiedzi, a potem sam zdobędę informacje, jakich potrzebuję. Pozostawię ci jednak dość świadomości, żebyś patrzył, kiedy będę rozrywał na kawałki tę małą sukę, którą chowasz w pokoju. - Urwał. - Powtarzam: co tu robisz, Jaredzie? Przez chwilę Jared był zbyt oszołomiony, by odpowiedzieć. Nawet cierpienie zadawane przez Pierścień Posłuszeństwa było niczym w obliczu takiej groźby. Nie miał szans przy Daemonie. Jego wewnętrzne bariery zostaną otwarte, jego myśli, uczucia, wspomnienia - przebrane jak warzywa na straganie. W najlepszym razie będzie to umysłowy gwałt. W najgorszym zostanie zniszczony do tego stopnia, że nigdy już nie dojdzie do siebie. Co się wtedy stanie z Lią? Daemon nie krył się ze swoim obrzydzeniem do kobiet. - 258 -
- Niewidzialny Pierścień Oblizał wyschnięte wargi. - To nie twoja sprawa, Daemonie. Sadi uśmiechnął się słodkim, morderczym uśmiechem. - Mały, kiedy odpowiedziałem na twoje wezwanie pomocy, to właśnie stało się moją sprawą. Na ognie piekielne, Matko Noc, spraw, niech Ciemność będzie nam łaskawa. Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? - Choć nie spodziewałem się, że zjawisz się tutaj, osłaniając jakąś ranną dziwkę - dodał Daemon. - To nie jest dziwka - zaprotestował ostro Jared, odpychając się od ściany. Niewidzialna ręka przycisnęła go do niej z powrotem z mocą, która mogłaby połamać mu żebra. Daemon milczał. , - Już ci mówiłem - wysyczał Jared przez zaciśnięte zęby. Czarownica do której należę, kazała mi się tu przywieźć... Niewidzialne palce wbiły się w jego szyję, przebijając skórę. Popłynęła krew. - Kłamca - zawarczał cicho Deamon. Jared zadrżał na widok jego szklistych oczu. Sadi najwyrażniej wpadł w morderczą furię. Zacisnął zęby żeby nie jęczeć. - To moja właścicielka - powiedział słabo, gdy niewidzialna dłoń zacisnęła się mocniej na jego gardle. Prócz furii dostrzegł w oczach Daemona pogardę. Sadi spojrzał wymownie na jego krocze. - Nie nosisz pierścienia, wojowniku, I właśnie wykorzystałeś swoją ostatnią szansę. - Noszę pierścień - powiedział Jared, desperacko walcząc o oddech. - Noszę Niewidzialny Pierścień! Nieoczekiwanie ręka zniknęła. Daemon przyglądał mu się uważnie. Potem uniósł jedną brew. - Który? - zapytał łagodnie, - Srebrny czy Złoty? Który? - pomyślał Jared z przerażeniem. Który? Skąd, na ognie piekielne. miał to wiedzieć? Przecież pierścień był niewidzialny. - Ja... Nagle z pokoju dobiegł ich głośny huk. Jared bez namysłu zwolnił Czerwoną pieczęć i wpadł do środka. Lia czołgała się w - 259 -
- Anne Bishop stronę drzwi. Oczy miała puste, niewidzące. Podkurczała prawą rękę, jakby nadal odciągała ciało Tomasa od gniazda żmijoszczurów. - Lia - wyszeptał Jared i podbiegł do niej. Kiedy przykucnął przed nią, usłyszał, jak drzwi zamykają się cicho, a zamek zapada na miejsce. Powoli wyprostował się i odwrócił. Daemon opierał się o zamknięte drzwi, ręce nadal trzymał w kieszeniach spodni. W milczeniu przyglądał się wysiłkom Lii. Kto to jest? - zapytał cicho. Jared odetchnął głęboko. - Lady Arabella Ardelia. Wnuczka Szarej Pani. - Daemon nie poruszył się, ale Jared wyczuł w nim zmianę. Niezupełnie było to zaskoczenie, raczej pośpieszna ocena sytuacji. - Żmijoszczury?? - spytał Sadi, przyglądając się Lii zmrużonymi oczami. Jared kiwnął głową. Nie miał szansy w walce z Sadystą, ale Daemon będzie musiał najpierw rozprawić się z nim, żeby dostać Lię. Sadi zdjął czarną, szytą na miarę marynarkę, rzucił ją na krzesło i zaczął podwijać rękawy białej jedwabnej koszuli. - Zanieś ją na łóżko. Później dokończymy naszą rozmowę. Ruszył do łazienki. Wrócił, nim jeszcze Jared zdołał ułożyć Lię na materacu. - Zaczekaj - powiedział. Złożył dwa prześcieradła, położył po lewej stronie podwójnego łóżka i wygładził je starannie. Jakie zaklęcie rzucił na te prześcieradła? - zastanawiał się Jared, przyciskając Lię do piersi. - Połóż ją tutaj - nakazał Sadi. - Tak będzie łatwiej, niż prześcielać całe łóżko. Jared uczynił, co mu kazano. Stłumił warknięcie, kiedy Daemon ukląkł przy rannej. - Czy w wiosce jest Uzdrowicielka? Ręce Daemona przesunęły się po głowie Lii, po jej spuchniętej szyi. - Nawet jeśli jest, wątpię, czy coś tu pomoże. Potrzebujesz kogoś, kto zna się nie tylko na uzdrawianiu, ale i na truciznach. Przesunął ręce po jej ramionach, jej piersiach. - 260 -
- Niewidzialny Pierścień Thera powiedziała to samo, przypomniał sobie Jared, kontrolując dłonie Daemona wędrujące po ciele Lii. W tym badaniu nie było nic zmysłowego, ale nie mógł odpędzić od siebie wspomnienia, jak te same ręce, o długich, pomalowanych na czarno paznokciach, przesuwały się po ciałach innych kobiet, w bardzo odmiennym celu. Wspomnienie to nasiliło się, gdy Daemon objął palcami trójkąt między nogmi Lii. Jared odruchowo wyszczerzył zęby. - Jeśli nie wiesz, jak się zachować w pokoju chorej, wyjdź powiedział spokojnie Sadi, nie przerywając badania. Dotknięty tą uwagą Jared zacisnął zęby. Oczywiście, że wiedział, jak się zachować w pokoju chorej. Jego matka była przecież Uzdrowicielką Zamknął oczy i odetchnął głęboko, żeby się uspokoić. Pierwsza zasada brzmiała: nie wolno okazywać strachu, złości czy agresji, ponieważ mogą zakłócić uzdrawianie, neutralizując, a nawet niwecząc wysiłki Uzdrowicielki. Otworzył oczy, kiedy Daemon wyprostował się. - Gdyby ktoś jej nie nauczył, jak opanować truciznę, już by nie żyła - stwierdził Sadi. - Jej matka jest Czarną Wdową. - Ugryzienia puchły i czerniały coraz bardziej. - Czy nikt... - Urwał. Daemon wstał. Przywołał dwie skórzane torby podróżne, otworzył je i zaczął przeglądać ich zawartość. - Znam uzdrowicielski Fach. — W jego oczach pojawiło się rozbawienie i coś jeszcze, czego Jared nie zdołał zidentyfikować. I interesuję się truciznami. Trzeba otworzyć te ugryzienia i wycisnąć jad. Jeśli nie masz mocnego żołądka, zostało ci pięć minut, aby go sobie sprawić. Jared przełknął z trudem. Marszcząc brwi, ostrożnie dotknął szyi. Daemon rzucił mu pełne zrozumienia spojrzenie, po czym przywołał moździerz z tłuczkiem. - Nie zadałem ci fizycznych obrażeń. A przynajmniej są one niewielkie. Nie zamierzałem miażdżyć ci krtani. Istnieje wiele rodzajów zaklęć iluzji. - 261 -
- Anne Bishop Jared skrzywił się, kiedy natrafił palcem na jedną z ranek zadanych przez niewidzialne paznokcie. - Ale mogłeś. Daemon wsypał do moździerza suszone zioła. - Gdybyś skrzywdził Szarą Panią, zrobiłbym to bez wahania. - Dlaczego tak cię interesuje ta Królowa? Złociste oczy Daemona zmieniły się w twarde, żółte kamienie. - Ponieważ stawia czoła Dorothei. *** - Nic więcej nie możemy zrobić - powiedział ze znużeniem Daemon wycierając ręce w brudny ręcznik. Jared oparł się rękami o łóżko, zbyt zmęczony, by się wyprostować. Zrobili, co mogli, ale czy to wystarczy? Pracowali wiele godzin, nakładali ziołowe maści, by wyciągnąć jad, usuwali ropę i wydzieliny, które, jak wyjaśnił Daemon, powstały na skutek uzdrowicielskiego Fachu użytego przez Lię. Trzykrotnie powtórzyli całą operację. Pomiędzy cyklami uzdrawiania Daemon gładził ciało Lii, uspokajał ją, gdy płonęła od goryczki. Rejna nigdy nie używała rąk w taki sposób. Jared zaciskał zęby i opanowywał emocje, pokornie wykonując wszystkie polecenia Sadiego. W końcu opuchlizna zaczęła schodzić, a paskudna czerń zmieniła się w naturalny fiolet siniaków. Lia oddychała z mniejszym trudem i już nie gorączkowała. Jared wygładził kołdrę i wyprostował się. Zachwiał się ze zmęczenia. - Proszę - powiedział Daemon, przywołując długi szlafrok. Umyj się, a ja załatwię coś do jedzenia. Jared wziął szlafrok. Może gorąca kąpiel złagodzi ból mięśni na tyle, by ciało zgodziło się nadal działać? - Nie jestem głodny. - Zmęczenie to żadne usprawiedliwienie dla głupoty. Daemon skończył chować puste słoiki do skórzanych toreb. Zniknął je wraz z moździerzem. - Jeśli jutro chcesz być dla niej użyteczny, musisz się dziś najeść i wyspać. - 262 -
- Niewidzialny Pierścień Jared przestał oponować. Jaki sens ma spieranie się z kimś, kto ma rację? Kiwnął głową i powlókł się do łazienki. Była dość prymitywna, ale miała bieżącą wodę i kanalizację. Zatkał wannę korkiem, odkręcił kran i wzdrygnął się, gdy poczuł na skórze lodowatą wodę. Opadł na kolana i patrzył w wannę, zastanawiając się, czy uda mu się zmusić do wejścia do zimnej wody. Potarł twarz dłońmi, próbując odegnać zmęczenie i pomyśleć trzeźwo. Skoro gospodarz nie zapewnia ciepłej wody oznacza to, że goście sami muszą ją sobie ogrzewać. Opuścił ręce. Oczywiście. To nie była gospoda dla arystokratów, gdzie za takie rzeczy odpowiedzialna była służba. Musi sam użyć rozgrzewającego zaklęcia. To nic wielkiego, szczególnie dla wojownika z Czerwonym Kamieniem. Musiał powtarzać zaklęcie kilka razy, nim woda osiągnęła temperaturę. Był tak wyczerpany, umysłowo i fizycznie, że gubił aię nawet w najprostszych zastosowaniach Fachu. Wreszcie wszedł do wanny i pozwolił, by gorąca woda wypłukała pot i brud, i ból mięśni, i napięcie, które nie opuszczało go od chwili, kiedy między skałami zobaczył mosiężny guzik. Gdy wrócił do sypialni, przed kominkiem stały kwadratowy drewniany stół i dwa proste krzesła. Na stole zobaczył dwie parujące miski z gulaszem mały bochenek chleba, maselniczkę, ser, owoce, butelkę wina i dwa kieliszki, Daemon siedział wygodnie na jednym z krzeseł, zaciągając się czarnym papierosem - Teraz prawie można na ciebie patrzeć — stwierdził i wrzucił niedopałek do ognia. — Siadaj i jedz. Jared najpierw podszedł do łóżka, sprawdzić, jak czuje się Lia. Na nocnym stoliku zauważył kubek. - Napar uzdrowicielski — wyjaśnił Daemon. - Obudziła się? - Jared powstrzymał uczucie, które zaczęło się w nim rodzić, nim miał szansę je rozpoznać. Nim je uznał. - Nie. Wybudziłem ją z uzdrowicielskiego snu tylko na tyle, żeby mogła to wypić, ale jej świadomość pozostała uśpiona. Więc nie wiedziała, że nie było go w pokoju. Nie wiedziała, że to Daemon ją trzymał i namawiał do picia. - 263 -
- Anne Bishop Czując, jak jego ciało powoli się odpręża, Jared usiadł przy stole naprzeciwko Sadiego. - Jedz - powiedział Daemon, sam biorąc do ręki widelec. Przez kilka minut obaj posilali się w milczeniu. - Czy ona wyzdrowieje? - spytał Jared, starannie smarując masłem kromkę chleba. - Przekonasz się rano. Przełknął z trudem kęs. W tej chwili nie mógł znieść ani uprzejmości, ani zrozumienia. - Nie możesz powiedzieć nic więcej? - spytał. Daemon uniósł jedną brew. - Masz coś konkretnego na myśli? - Wydawał się rozbawiony. Może to, że nadal jest dziewicą? Zważywszy na to, od ilu wieków gram w sy- pialniane gry, obrażasz mnie, sądząc, że mógłbym przeoczyć taki szczegół. A może chodzi ci o to, że ostatnio uszkodziła sobie kolano i nie pozwoliła mu się w pełni zagoić? Albo że jeszcze nie złożyła Ofiary Ciemności? Czy to miałeś na Myśli? Jared upuścił widelec. Poczuł lodowaty chłód. - Co? - Nie złozyła jeszcze ofiary Ciemności. - Nie możesz... - Jared przeczesał palcami włosy. Nie możesz tego wiedzieć. - Jaredzie, nosisz Opal i Czerwony, a ja wyczuwam w tobie oba poziomy mocy - mówił cierpliwie Demon. - W niej wyczuwam tylko jeden - Zielony - i... potencjał... mocy dużo ciemniejszej. Jeśli nic nie przerwie jej Ofiary, zapewne będzie nosiał Szary. - Nikt nie może tego przewidzieć z góry - zaprotestował Jared. - Daemon zebrał resztki gulaszu kawałkiem chleba. - Tak dobrze udawała Gryzellę, że nikt nie wątpił, że ma przed sobą Królową z Szarym Kamieniem. - Przez jego twarz przemknął wyraz irytacji. - Chroniło ją dobre zaklęcie iluzji - zauważył Jared - Zaklęcie iluzji nie ukryje prawdy przed kimś, kto nosi Kamień ciemniejszy od Szarego. Coś w jego głosie powiedziało Jaredowi, że nie otrzyma lepszego potwierdzenia plotek, że Sadi nosił niezwykle rzadki Czarny Kamień. - 264 -
- Niewidzialny Pierścień - Co oznacza - ciągnął Daemon - że coś w niej odpowiada Szarej mocy i to coś dopełniło zaklęcia iluzji. Na tej podstawie twierdzę, że Lady Arabella Ardełia to Królowa z Szarym Kamieniem, która nie wykonała jeszcze ostatniego kroku na drodze do uzyskania pełnej mocy. - Urwał, rzucił Jaredowi zamyślone spojrzenie. - Ale ty wyczułeś iluzję, nim opadła W jaki sposób? Jared skrzywił się i przełknął kęs gulaszu. To był tylko domysł, który okazał się prawdą. Ponieważ nie chciał przyznać, że mówiło mu to jego ciało wymamrotał: - Może z powodu Niewidzialnego Pierścienia... - Tak to możliwe - stwierdził sucho Daemon. Nim Jared zdążył coś powiedzieć. dodał: - Może mi opowiesz, jak to się stało, że tu jesteście? Jared opowiedział mu więc o wszystkim, co ich spotkało, odkąd opuścili Raej. No. może prawie o wszystkim. Nie zdobył się na wzmiankę o Tańcu Ognia i rui. Powiedział jednak, co wie o pozostałych, o splątanych sieciach Thery i o romantycznym zainteresowaniu Blaeda młodą Czarną Wdową, a także o mosiężnych guzikach i o ich tajemniczym związku z Garthem... Na koniec opisał bitwę, która skończyła się śmiercią półKrwawego chłopca i pokąsaniem Lii. Za pomocą Fachu i paznokcia kciuka Daemon starannie obrał jabłko. - Dlaczego nie wykupiła przejazdu innym Wozem i nie ruszyła bezpośrednio do gór Tamanara? Kawałek sera utkwił Jaredowi w gardle. Pociągnął duży łyk wina, żeby go przełknąć. - Kiedy wyczuła coś złego, nie wiedziała, komu może zaufać, a nie chciała sprowadzać nieznanego wroga do Dena Nehele. Podróż lądowa dawała jej czas, żeby odkryć, kto jest pupilkiem Dorothei. - Wzruszył ramionami i westchnął. - A poza tym nie miała dość pieniędzy na następny przejazd, ponieważ kupiła mnie. Daemon zamarł. Potem zaklął cicho, paskudnie. Jared popatrzył na niego ze zdumieniem. - To ty rzuciłeś na nią zaklęcie przymusu? - 265 -
- Anne Bishop - Nie uciekłem się do niczego równie prymitywnego - warknął Daemon. Dopił wino, ponownie napełnił kieliszek i znów wypił do dna. - Nie zmusiłem jej, żeby cię kupiła, Jaredzie. Zwabiłem ją w tę część targu, to wszystko. Wiedziałem, że taka Królowa nie pozwoli, by wojownik z Czerwonym Kamieniem trafił do kopalni soli w Pruul, jeśli tylko wyczuje, że ma szansę zyskać jego lojalność. - Znowu zaklął. - Nie wpadło mi do głowy, że mogła nie zabrać ze sobą dość marek. Jared odkroił dwa kawałki z okrągłego sera i podał jeden Daemonowi. Wszystko okazało się bardziej kosztowne, niż spodziewał się dwór Szarej Pani, od wynajęcia eskorty po niewolników. Nie mogłeś o tym wiedzieć. Nie mogłeś wiedzieć, że wyda więcej, niż mogła sobie pozwolić, żeby wydostać z Raej jeszcze jedną osobę. - Może i nie - zgodził się Daemon. - Ale, na ognie piekielne, gdybym podejrzewał, że ma takie trudności, podrzuciłbym jej marki na dodatkowe wydatki przy okazji przekazywania wiadomości. - Ty... - Głos Jareda złamał się. Pospiesznie napił się wina. - To ty wysłałeś wiadomość? Ale byłeś przecież w Raej. Skąd wiedziałeś? Daemon uśmiechnął się pobłażliwie. - Powiedzmy, że po wiosennym ataku na Szarą Panią domyśliłem się, że będą na nią czekać na wszystkich stacjach Wozów, z których mogłaby skorzystać, i zadbałem, żeby ją przed tym ostrzeżono. Niestety, moja wysłanniczka przybyła za późno, żeby pomóc eskorcie Szarej Pani. Ale wysłała ostrzeżenie... I mam wrażenie, że mniej mężczyzn zobaczyło wschód słońca niż jego zachód. - Urwał. - Napijesz się kawy? Jared odsunął talerz i kiwnął głową. Obracał w palcach widelec, przyglądając się, jak Daemon zapala kolejnego papierosa. - Wysłałeś kobietę? - Jared zacisnął rękę w pięść, - Wiedząc, że to może być niebezpieczne, wysłałeś na przeszpiegi czarownicę? - Tak. - Mogło jej się coś stać. Jak mogłeś być tak obojętny, tak... - Okrutny? — podpowiedział Daemon niebezpiecznie łagodnie. Wyraz jego twarzy zmienił się odrobinę. - 266 -
- Niewidzialny Pierścień Jared milczał. Znał tę zimną maskę. Skrzywił się, kiedy z głębokiego głosu Daemona zniknął wszelki wyraz. Ten znudzony ton mógł ciąć równie mocno, jak ostry nóż. - Słyszałeś kiedyś o Surreal? - spytał Daemon, zapalając kolejnego czarnego papierosa. Jared przełknął ślinę. O tak, słyszał o najdroższej kurwie w całym Królestwie Terreille. Kiedy miał siedemnaście lat i próbował zdobyć się na odwagę, by poprosić Rejnę o zgodę na wizytę w Domu Czerwonego Księżyca, spędził kilka niespokojnych nocy, fantazjując o tym, że Surreal przybyła do Sadyby Ranona i uznała go za dość interesującego, by zrezygnować ze zwykłej ceny za swe usługi. - To przecież kurwa - wykrztusił z trudem. Czyżby Daemon...? - Co niby miała zrobić? Odwrócić uwagę całego oddziału strażników? - Jestem pewny, że by to zrobiła - stwierdził Daemon z taką obojętnością, że Jared aż zacisnął zęby. W tym momencie rozległ się dzwonek, a chwilę później obok stołu zawisła w powietrzu taca. Brudne naczynia zniknęły. Daemon przeniósł dzbanek z kawą, kubki, śmietankę i cukier na stół, po czym zniknął tacę. Nalał kawę, a po pierwszym łyku chrząknął cicho z aprobatą. - Jednakże - ciągnął, kiedy Jared zaczął wsypywać cukier do swojego kubka - to również pierwszej klasy zabójczyni. Jest tak uroczo zabójcza, kiedy trzyma w dłoni nóż. - Zmrużył oczy. Mały, masz pojęcie, ile cukru wsypałeś już do tej kawy? Umysł Jareda utknął beznadziejnie na słowie „zabójczyni". Na wszelki wypadek kolejną łyżeczkę cukru wsypał z powrotem do cukiernicy i zamieszał ostrożnie kawę, usiłując nie wzburzyć centymetrowej warstwy cukru na dnie. Uniósł kubek do ust i zawahał się. Daemon odkaszlnął grzecznie. Kilka razy. Jared pociągnął łyk, Wzdrygnął się. Odstawił kubek. Ramiona Daemona zadrżały w niemym śmiechu. Przycisnął pięść I ust. - Świetna kawa - wymamrotał Jared. Na ognie piekielne, zęby go od niej rozbolały, Daemon poderwał się i uciekł do łazienki. - 267 -
- Anne Bishop Słuchając stłumionych wybuchów śmiechu, dobiegających zza zamkniętych drzwi, Jared miał szczerą ochotę zamienić kubki, ale nie był pewny, jak Daemon zareagowałby na taki żart. Nagle jego kubek zniknął. Chwilę później Sadi wrócił, postawił na blacie czysty kubek, usiadł i uśmiechnął się szelmowsko. Jared nalał sobie kawy i posłodził. - Doskonała, naprawdę. - Cieszę się. Miał wielką ochotę go kopnąć. I to naprawdę mocno. - To dość przeciwstawne profesje - powiedział. Jego myśli nadal krążyły wokół kobiety, o której opowiadano, że jest tak piękna i posiada takie umiejętności łóżkowe, że mężczyźni w jej rękach miękną niczym rozgrzany wosk, Niezupełnie. - Daemon rzucił Jaredowi ostre spojrzenie i napił się kawy. - Szczególnie kiedy jedna profesja jest narzędziem drugiej. J ared zakrztysił się. - Czyżbym własnie zrujnował twoje fantazje? - spytał niewinnie Sadi. - Oczywiście, że nie. - Surreal nie zabija wszystkich mężczyzn z którymi sypia. - To bez znaczenia. - Twoja Thera by ją polubiła. O Matko Noc, tylko nie to. - To nie jest moja Thera. - Zatem Thera Blaeda. - Mam wrażenie, że jest dokładnie odwrotnie. To raczej Blaed Thery. - Myślał o tym przez chwilę, po czym z hukiem odstawił kubek na stół. - I jej broń. - Deamon do złudzenia przypominał teraz kota, który mocno przyciska łapą ogon myszy. Dolał sobie kawy. - Nie powinieneś o tym zapominać, wojowniku. Kolacja, która jeszcze kilka minut temu wydawała się Jaredowi doskonała, teraz zaległa mu ciężko na żołądku. - Sądzisz... Daemon parsknął z irytacją. - 268 -
- Niewidzialny Pierścień - Gdybym nie wiedział, że jesteś zbyt wyczerpany, by myśleć jasno, wlał bym ci do głowy nieco oleju. posłuchaj uważnie. Blaed to dobry człowiek i dobry Książę Wojowników. Z tego co powiedziałeś, wynika, że Thera ma wiele silnej woli i potrafi walczyć. Czarna Wdowa z Zielonym Kamieniem, w której płonie taki ogień, to nie jest czarownica, której Dorothea pozwoli żyć, bez względu na prowadzoną grę. Ponieważ taka czarownica to poważna rywalka. Jared upił łyk kawy. - Thayne? - Dlaczego? Ponieważ podczas bitwy ochraniał przerażone zwierzęta? Ponieważ abstrahując od własnych uczuć, zdawał sobie sprawę, o ile trudniejsza będzie bez nich wasza dalsza podróż, szczególnie jeśli ktoś zostanie ranny? - Nie myślałem o tym w ten sposób. - Przypomniał sobie poparzoną twarz Thayne'a i pożałował, że nie pomyślał. potarł oczy, walcząc z sennością - Kto zatem? - To bez znaczenia - powiedział łagodnie Daemon. - Za daleko zabrnąłeś w tę grę Jaredzie. Twoja obecność - a także obecność Blaeda i Thery - w połączeniu z cudownie nieobliczalnym postępowaniem Lii - skomplikowła bardzo planowaną przez wroga szybką akcję. A poza tym nie można zabić Szarej Pani, skoro jej tu nie ma, prawda? - Mimo to musimy wiedzieć, kro jest naszym wrogiem upierał się Jared. - To już wiecie - odparł Daemon. - Dorothea SaDiabło i jej Dowódca Straży, Reszta już się nie liczy. - Wstał i przeciągnął się. - Możesz tu spędzić jutrzejszy dzień. Mam układ z gospodarzem. Ja red pokręcił głową. - Jeśli ktoś skojarzy wojownika z Shaladoru, który brał udział w walce, z tym, który tu przebywa... - Nikt nie skojarzy. Nikt nie będzie nawet pamiętał wojownika z Shaladoru przynajmniej przez dobę po opuszczeniu tej gospody. Nawet przez mgłę zmęczenia Jared pojął, że Daemon owinął to miejsce jakimś rodzajem psychicznej mgły, która ukrywała jedno konkretne wspomnienie. Sadi odwinął rękawy koszuli, zapiął rubinowe spinki od mankietów i włożył czarną marynarkę. - 269 -
- Anne Bishop - Muszę wracać na dwór. Wyjadę przed świtem. Zostań tutaj. Odpocznij. Gospodarz i jego żona zapewnią ci wszystko, co trzeba. Zostawiłem ci ubranie na zmianę. Jesteśmy mniej więcej tego samego wzrostu, więc powinno pasować. Jutro znajdzie się coś i dla Lii. - Dziękuję. Za wszystko. Daemon wsunął ręce w kieszenie spodni. - Prześpij się. W łóżku. Ciepłe ciało ogrzeje ją lepiej niż najgrubsze koce. A tobie też to dobrze zrobi. - Jeśli na mnie za to warknie, zrzucę winę na ciebie. — O ile przeżyje i będzie w stanie warczeć. - Niech będzie. - Daemon uśmiechnął się lekko. Kiedy otwierał drzwi, dodał od niechcenia: - A tak przy okazji, nosisz Srebrny. Jared nie miał pojęcia, jak długo wpatrywał się w zamknięte drzwi. Kiedy wreszcie podniósł się i wyjrzał z pokoju, korytarz był pusty. Poszukiwania nie miały sensu. Choćby starał się z całych sił, nie zdołałby znaleźć Daemona, ukrytego za osłoną psychiczną. Nawet gdyby stał tuż obok niego. Zapieczętowawszy drzwi Czerwonym, ściągnął szlafrok i ostrożnie wsunął się do łóżka. Czuł, jak Lia drży mimo rozgrzewających zaklęć. Ułożył się przy niej, okrył ich oboje kocami i objął ją w talii. Jej zimna skóra powoli zaczęła się rozgrzewać. Wydała senny, pełen zadowolenia pomruk. Przygasił światło świec, ale sen nie nadchodził' jeszcze przez chwilę. Może Niewidzialny Pierścień jest widoczny tylko dla Kamieni ciemniejszych niż Szary, skoro to Gryzella go stworzyła? Nadal nic nie wyczuwał, gdy tymczasem Daemon potrafił precyzyjnie określić, jaki rodzaj pierścienia nosi. Sadi by go nie okłamał. Nie w takiej sprawie. Czyli naprawdę nosi Niewidzialny Pierścień. Srebrny. Cokolwiek to oznacza.
- 270 -
- Niewidzialny Pierścień -
Osiemnaście Krelis patrzył na męskie organy, ułożone schludnie na grubej podkładce z nasiąkniętego krwią płótna. Na wszystkich były rany, co świadczyło, że agonia tych mężczyzn rozpoczęła się dużo wcześniej, nim jeszcze golibroda użył noża. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Z trudem przełknął gulę, która go dławiła. Dorothea przesunęła się obok niego, muskając jego kark końcem dużego, białego pióra. - Rozpoznajesz kogoś? - wymruczała. Krelis zamknął oczy. Słodka Ciemności, miał nadzieję, że te rzeczy należały do plebejuszy albo niewolników. Czegoś bez znaczenia. Czegoś, o czym nie trzeba było myśleć, co nie budziło żadnych uczuć. - Chcę, żebyś wybrał pięciu strażników, ludzi, których cenisz powiedziała Najwyższa Kapłanka. - Doszły mnie słuchy, że ostatnio jeden Z twoich kuzynów wstąpił do mojej straży. Krelis cofnął się od stołu. - Tak, kapłanko. Daleki kuzyn po kądzieli. - Niech będzie jednym z tych pięciu. - Potrzebujesz ich do specjalnej misji? — spytał Krelis. Jego kuzyn należał do Szóstego Kręgu. Rodzina się ucieszy, że tak szybko został zauważony. - W pewnym sensie. Wybierz również tego młodego strażnika, którego szkolisz osobiście. - Jak sobie życzysz, kapłanko. — Krelis zmrużył oczy, usiłując zdecydować, kto z Pierwszego Kręgu mógłby zrównoważyć brak doświadczenia tych dwóch młodych ludzi. - Na czym polegać będzie ich zadanie? Och, to nic wielkiego, i Dorothea przesunęła białym piórem po podbródku i uśmiechnęła się przewrotnie. - W pewnym sensie mnie rozczarowujesz, Lordzie Krelisie. Problemy z Szarą Panią to jedno, natomiast dopuszczenie, żeby taka mała suka wymykała ci się z rąk... - Pokręciła smutno głową. - To mnie martwi. Każe mi się zastanawiać, czy jesteś wobec mnie tak lojalny, jak tego od - 271 -
- Anne Bishop ciebie oczekuję. Każe mi się zastanawiać, czy nie popełniłam błędu w ocenie, awansując cię na Dowódcę Straży. Krelisowi zrobiło się słabo. - Kapłanko... - Postanowiłam więc, że potrzebna ci dodatkowa zachęta. Kiedy ruszyła w jego stronę, Krelis nie mógł zrozumieć, jakim cudem skradanie się drapieżnika wziął za coś kuszącego, zachęcającego. - Pamiętasz swojego poprzednika, Lordzie Krelisie? zamruczała Dorothea. - Sprowadzisz do mnie tych pięciu mężczyzn. Za każdy dzień, który ta mała suka spędzi na wolności, zapłaci jeden z nich. — Jej wzrok zatrzymał się na pokrwawionym płótnie. - Ponieważ to ty ich wybierzesz, będą doskonale wiedzieli, komu zawdzięczają swoje cierpienia. Możesz sam zdecydować, kto będzie ostatni, twój kuzyn czy protegowany. Mam nadzieję, że znajdziesz ją wcześniej, Krelisie. Naprawdę mam wielką nadzieję. - Pomachała piórem, łaskocząc go po wargach. — Spodziewam się, że przybędą za godzinę. Rozumiesz? Krelis chciał oblizać wyschnięte wargi, ale bał się, że dotknie językiem pióra. Ponieważ nie miał szans pojmać tej małej suki nazajutrz, wiedział, w jaki sposób zostanie ono wkrótce użyte. - Rozumiem, kapłanko — wykrztusił. — Rozumiem. *** Jakim cudem to się tak skomplikowało? - zastanawiał się Krelis kilka godzin później, siedząc w fotelu i tuląc do piersi do połowy opróżnioną butelkę brandy. Tyle się spodziewał, tak bardzo się starał. Jakim cudem wszystko się tak skomplikowało? Płacił tyle, że szukały jej wszystkie bandy rozbójników w tej części Królestwa, a mimo to trafiali jedynie na zimne tropy i guziki, które rozrzucał jego pupilek. Który notabene ostatnio już tego nie robił. Sam był sobie winien. Uwierzył, że ten sukinsyn nie utracił czegoś ważnego, kiedy założono mu na członek Pierścień Posłuszeństwa. Strach przed bólem odmieniał większość
- 272 -
- Niewidzialny Pierścień niewolników. Nigdy potem nie czuli już tej aroganckiej pewności, że będzie ich chronił honor i Protokół. Książęta Wojowników robili się czasem dzicy. Wojownicy usychali od środka. Jednak jego pupilek był niewolnikiem od niedawna. Zdążył już w pełni odiczuć gorycz i desperację z powoda zdrady, która uczyniła z niego niewolnika, więc oferta służby bez pierścienia wydała mu się na tyle słodka, by porzuć honor i usprawiedliwić zdradę. Zdawał sobie sprawę, że jakość jego życia zależy od zachcianek Hayll, a wyświadczenie tak wielkiej przysługi Najwyższej Kapłance prawie na pewno da mu gwarancję, że już nigdy nie zazna bólu zadawanego przez bat czy pierścień. Prawie na pewno, Krelis zaśmiał się gorzko. Sukinsyn uwierzył, że zabijając jedyną Królową, która od kilkudziesięciu lat z powodzeniem opierała się Dorothei, otrzyma gwarancję bezpieczeństwa. Tyle że nie było żadnych gwarancji. Ani bezpieczeństwa. Krelis wreszcie to pojął, na widok przerażenia, które rozbłysło w pięciu parach oczu, gdy zamykał wybranych mężczyzn w celi. Zawsze był ambitny. Sądził, że pragnie takiej władzy, jaka wiąże się jedynie ze służbą w Pierwszym Kręgu silnego dworu. Teraz jednak wiedział, że starał się zapewnić sobie bezpieczeństwo. I zapewnił je sobie. Nie groziły mu pomniejsze królowe, które uważały, że silnemu mężczyźnie można zaufać tylko wtedy, gdy nosi Pierścień Posłuszeństwa. Nie groziły mu krzywdy, jakie wyrządzić mogła mężczyźnie każda czarownica nosząca Ciemniejszy Kamień. Nie groziły mu tortury mające zaspokoić ego jakiejś suki. Nie groziła mu nic. Z wyjątkiem Dorothei. Co oznaczało, że wcale nie był bezpieczny. Miał jednak tylko ją. Zrozumiał to, kiedy zobaczył obojętny wyraz twarzy, z którym odcięli się od niego strażnicy stojący przed drzwiami celi. Złamał niepisane porozumienie, że Dowódca będzie chronił swych ludzi przed zachciankami członkiń dworu. Będą mu posłuszni, żeby uniknąć kary, ale nigdy nie będą go szanować. Jednym rozkazem Dorothea odcięła go od wszystkich z wyjątkiem swego Pierwszego Kręgu. Wiedział jednak, że zostanie - 273 -
- Anne Bishop odcięty i od niego, jeśli nie odniesie spektakularnego sukcesu, który zmazałby dotychczasowe porażki. Jego marzenia o ślicznej, uległej, płodnej żonie umrą wraz z jego nienarodzonymi dziećmi. Pozostaną mu tylko dziwki w Domach Czerwonego Księżyca. Krelis uniósł do ust butelkę brandy i pił duszkiem tak długo, aż zabrakło mu tchu. Znajdzie tę małą sukę, nim jego kuzyn poczuje ostrze noża Drothei. A jego pupilek przekona się, jaka jest cena porażki.
- 274 -
- Niewidzialny Pierścień -
Dziewiętnaście - Masz ochotę zagrać w szachy? - spytał Jared, rozkładając szachownicę, którą dostarczył mu gospodarz, i próbując - z całych sił - nie popaść w męską histerię. Tak właśnie Lia określiła jego reakcję na to, że zasłabła podczas spaceru po pokoju. Wyjaśniła, że próbuje się rozchodzić, na co on wrzasnął, że robi to specjalnie, żeby śmiertelnie go wystraszyć. A potem jego ledwie trzymająca się na nogach mała Królowa zagroziła, że wyleje mu na głowę zupę, którą dostali na południowy posiłek, jeśli nie przestanie jej zamęczać naleganiem na drzemkę. Nie zamęczał jej. Nigdy nikogo nie zamęczał. Po prostu martwił się o nią. Czy naprawdę nie widziała różnicy? - Jedna partyjka - zachęcał, zaciskając zęby z całych sił, żeby tylko nie kazać jej usiąść. - Dla zabicia czasu. Lia wyglądała dziwnie krucho i bardzo młodo w za dużym swetrze i wygodnych spodniach, pożyczonych od syna właściciela gospody. Skrzyżowała ramiona na piersiach i rzuciła Jaredowi spojrzenie, które na pewno by go zdenerwowało, gdyby równocześnie nie wygięła grymaśnie ust. - Warczałeś na mnie, kiedy graliśmy ostatnim razem. Jared położył dłoń na piersi. - Przyrzekam, że już nie będę. - Przynajmniej nie z powodu gry. - Oczywiście jeśli nie chcesz grać, po prostu położymy się spać. Zawarczała. - Ktoś, kto sam warczy, nie powinien uskarżać się na warczenie swojego towarzysza - skomentował Jared. Zacisnęła dłonie w pięści. Obserwował Lię, powstrzymując pragnienie sprowokowania jej jeszcze odrobinę bardziej. Była tak osłabiona, że gdyby spróbowała go walnąć, zapewne skończyłaby na podłodze. I wpadłaby w jeszcze większą wściekłośc, gdyby pomagał jej wstać. Kiedy skończył rozstawiać czerwone pionki, sięgnął po czarne. - Te są moje! - powiedziała Lia, siadając gwałtownie.
- 275 -
- Anne Bishop Kiedy rozstawiała swoje figury, Jared nalał jej szklankę soku, a sobie kieliszek wina. Przytulił się do niej zeszłej nocy bardziej dlatego, że chciał czuć jej oddech, niż z powodu wiary, że jego obecność jej pomoże. A dziś rano został brutalnie obudzony kuksańcem w brzuch i obrazowymi groźbami na temat tego, co zrobi z jego najcenniejszymi częściami ciała, jeśli natychmiast jej nie puści. Kiedy jego zaspany umysł wreszcie pojął powód desperacji, jaka barwiła jej przekleństwa, doprowadził ją do jeszcze większej wściekłości, zanosząc do łazienki. Śmiał się z jej narzekania, kiedy pakował ją z powrotem do łóżka i kładł się obok niej. Był taki szczęśliwy, że Lia żyje i czuje się na tyle dobrze, by się na niego wściekać, że w ogóle nie zastanawiał się, jak może na nią wpływać obecność w łóżku nagiego mężczyzny. Tulił ją przez dobrą godzinę. Tulił i płakał razem z nią, kiedy spytała o Tomasa. Próbował nakarmić ją łyżką. Próbował ją wykąpać. Mniej więcej co godzinę proponował jej drzemkę, dyskretnie przypominjąc, że jeszcze wczoraj była ciężko chora i potrzebuje odpoczynku. No dobrze, może robił wokół niej trochę za dużo szumu, ale miał do tego prawo. Przeraziła go. Dużo bardziej, niż przeraziła. Ale wcale jej nie zamęczał. - Znowu marudzisz - parsknęła Lia, przyglądając mu się zmrużonymi oczami. Odgarnęła włosy i wzięła szklankę z sokiem. Jej włosy sq jak miękka, ciemna chmura, pomyślał Jared, popijając wino. Pozwoliła mu je rozczesać po kąpieli - musiała mu pozwolić, ponieważ po kilku pociągnięciach szczotką nie miała siły unieść ręki. Daemon usunął większość trucizny z jej ciała, ale była wyczerpana po trudach bitwy i walce o przetrwanie. Kiedy ją czesał, rzucił na nią uspokajające zaklęcie, którego Sadi nauczył go podczas roku spędzonego przez nich na tym samym dworze. Sprawiło, że zasnęła na dwie godziny. Uśmiechnął się na to wspomnienie. - Co? - spytała Lia. - Dodałeś czegoś do tego soku? - Oczywiście, że nie - parsknął. - Rzucaj kostką. Zaczynamy. Wyrzuciła piątkę, co dało Kamieniom jej Królowej rangę Letniego Nieba. Jared wyrzucił trójkę, Tygrysie Oko. Rzuciwszy - 276 -
- Niewidzialny Pierścień jej bezczelny uśmieszek, rozpoczął partię ruchem jednej z Czarnych Wdów. Kilka ruchów później zaczęła go martwić zmiana w jej sposobie gry. Jej Królowa pozostała na tyłach, a inne silne figury szczególnie Czarne Wdowy i Książęta Wojowników - zajmowały się obroną i wspieraniem słabszych. Zbijały jego figury tylko wtedy, gdy nie było innego wyjścia. Raz po raz wycofywała się, oddając mu pole. W miarę jak odbierał jej figury, grała coraz mniej śmiało. I przez cały ten czas jej Królowa pozostawała na miejscu. Jej szaleńcza odwaga doprowadzała go do wściekłości, gdyż męski instynkt domagał się, by chronił kobietę, ale kiedy widział jej nieśmiałe i niepewne działania, poczuł jeszcze większy gniew i strach. Strata Tomasa zadała jej ranę, która z czasem się zagoi, ale bliznę po niej nosić będzie do końca życia. Będą jeszcze inne blizny, bo za wolność Dena Nehele trzeba będzie płacić krwią. Jej umysł to wiedział, ale jej serce jeszcze się z tym nie pogodziło. Nie mógł pozwolić jej na luksus myślenia, że wycofanie się zapewni bezpieczeństwo jej ludowi. Przesunął swojego Księcia Wojowników tak, że zagroził jej pionkowi, Krwawemu mężczyźnie. Jeśli użyje Królowej, zostawi pionka w spokoju. Jeśli nie... Miał wrażenie, że minęło pół nocy, nim z wahaniem zrobiła ruch Królową. Jej ręka trzęsła się nieco, a z twarzy zniknęły kolory, których zdążyła nabrać w dzień. - Czy twoja babcia naprawdę wygląda tak imponująco? zapytał, chcąc odwrócić jej uwagę i dać sobie czas na wymyślenie ruchu, który mógłby uchodzić za logiczną alternatywę dla zbicia pionka. Lia właśnie piła sok, kiedy zadał to pytanie. Zasłoniła usta ręką, żeby nie parsknąć, i przełknęła z trudem. - Babcia? - sapnęła w końcu i zaczęła się śmiać. Jared przesunął bliżej kapłankę, żeby chronić swoje Sanktuarium. - Hej! - zawołała Lia, prostując się. - To nie fair, robić ruch, kiedy nic nie widzę. - Zmarszczyła brwi, obmyślając strategię. - 277 -
- Anne Bishop Nim zdążyła coś dodać, wrócił do tematu. - Jest taka? Lia przygryzła dolną wargę. No cóż, ubiera się godnie, kiedy podróżuje poza granice Terytorium, I rzeczywiście wygląda imponująco w przebraniu Królowej, ale... - W przebraniu Królowej? - przerwał jej Jared, Uniósł rękę. Najpierw zrób ruch, a potem mi to wyjaśnij. Lia przesunęła Księcia Wojowników z drugiej strony szachownicy. Niepewny, czy zrobiła to tylko po to, żeby się ruszyć, czy też coś kryje się za tym posunięciem, przyglądał się przez dłuższą chwilę szachownicy.. - Tak babcia nazywa piękne suknie, które wkłada raz czy dwa razy w miesiącu, żeby zadowolić swój Pierwszy Krąg - wyjaśniła Lia. - Mówi, że gdyby mężczyźni rzeczywiście nie znali się na kobiecej modzie, tak jak się zarzekają, nie śliniliby się jak psy na widok dużej kości za każdym razem, kiedy kobieta wkłada suknię wieczorową. Jared zakrztusił się winem. - Nie ślinimy się. - Doprawdy? Och. To bardzo dobrze. Jedna z moich kuzynek ma takiego psa, który ślini się jak szalony i zawsze chce ci wpakować głowę na kolana. Chciała go nauczyć, żeby kładł głowę tylko na kolanach chłopców, by musieli tłumaczyć się, dlaczego mają w kroku mokrą plamę, ale udało Jej się go nauczyć tylko tej części o kolanach, nie o chłopcach, bo mężczyźni z jej rodziny zorientowali się w jej planie i zaczęli protestować. Więc teraz wszystkie chodzimy obślinione. Zastanawiając się, co się stało z jego planem rozgrywki, Jared przesunął Księcia, by wesprzeć Uzdrowicielkę. - Skoro nosi strój Królowej tak rzadko, to co wkłada na siebie na co dzień? - Hm, - Lia wykonała ruch drugim Księciem Wojowników. Coś takiego. - Chwyciła w palce materiał swetra. - Tatuś mówi, że jeśli wejdziesz do pokoju pełnego ludzi i zobaczysz tam kobietę, - 278 -
- Niewidzialny Pierścień która wygląda lak, jakby powinna pielić ogród, a nie siedzieć w salonie, to zapewne będzie Królowa. Ale Książę Harland... - Kto? - Kochanek babci. Książę Harland mówi... - Jej kto? Jej kochanek. Ma również Faworyta. W każdym razie Książę Harland mówi, że Królowa jest Królową bez względu na strój, jaki nosi... - Lub nie nosi - dodał Jared pod nosem, nie bardzo mogąc sobie wyobrazić Szarą Panią kotłującą się na łożu w splątanych prześcieradłach i choć potrafił to sobie wyobrazić całkiem dokładnie, kiedy spodziewał się, że sam będzie jej kochankiem. Była w tej kwestii jakaś różnica. Dziwne. - ...i że ważniejsze jest, by było jej wygodnie. I że nie musi stosować się do cudzych wyobrażeń o właściwym stroju, skoro on nie ma żadnych zastrzeżeń. I że tatuś też nie powinien ich mieć. - Twój ojciec powinien słuchać opinii starszego. - Harland nie jest starszy od tatusia. Szkolili się razem. Jared sapnął. Lia pochyliła się ku niemu. - O coś ci chodzi? Krytyczny przypadek ciekawości. - Jak...? - Jared ugryzł się w język. Mężczyzna nie pyta dwudziestojednoletnich czarownic o pewne sprawy dotyczące ich babć. Lia pokręciła głową i syknęła ze smutkiem. - Ktoś w twoim wieku naprawdę powinien się znać na tych sprawach. Twój tata nigdy z tobą o tym nie rozmawiał? - Rozmawiał ze mną wiele na najróżniejsze tematy. Łącznie z tym. - Pociągnął nosem i dodał: - Nawet mi raz zademonstrował. Lia omal nie wylała na siebie soku. - Nie w ten sposób - zawarczał Jared. Ułożył palce lewej ręki w okrąg, po czym zbliżył do niego wskazujący palec prawej ręki. Kiedy jego dłonie znajdowały się tylko kilka centymetrów od siebie, zauważył, jak wielkie zrobiły się oczy Lii, i szybko opuścił ręce. Lia napiła się pospiesznie. - Co to? - 279 -
- Anne Bishop - Sedno sprawy. - Jeśli będzie jej musiał wyjaśniać to bliżej, na pewno nie rzuci dziś rozgrzewającego zaklęcia na wodę do kąpieli. Na szczęście przypomniało mu się, dlaczego nie powinien musieć jej tego wyjaśniać. - Czy mama nigdy z tobą o tym nie rozmawiała? - Oczywiście, że rozmawiała - parsknęła Lia. - Ale nigdy nie wspominała o niczym, co by tak wyglądało - dodała, taksując go spojrzeniem. Ta rozmowa go dobije. Na pewno. - Twój ruch - powiedział z lekką desperacją, chcąc odwrócić jej uwagę. Spojrzała na szachownicę. - Wcale że nie. - Wcale że tak. - Nie. - Tak. - Nie. - Wszystko jedno. Rusz się. Wykonała ruch pionkiem. Zaatakował wojownikiem. Ścisnęło mu się serce, gdy usłyszał jej bolesne westchnienie. Chwycił ją, gdy zachwiała się, wstając od stołu. - Przepraszam — powiedział, otaczając ją ramionami. - Lio, przepraszam. - Nadal by żył, gdyby nie ja - zaszlochała. - Gdybym go nie kupiła, nadal by żył. - Może - powiedział Jared. Delikatnie gładził jej plecy. - Na pewno. - Chwyciła go za koszulę i przycisnęła twarz do jego Kamienia. - Na pewno. - Posłuchaj, kochana. — Jared potrząsnął nią lekko. — Posłuchaj. Może słyszałaś opowieści kobiet, które Szara Pani wykupiła z Raej, o tym, jak to jest być niewolnicą, o tym, co wycierpiały, ale nie masz pojęcia, jak to jest z mężczyznami. Uwierz mi. - Słyszałam... - Niczego nie słyszałaś - stwierdził na tyle ostro, by zadrasnąć jej dumę, by zmusić ją do podniesienia głowy i spojrzenia na niego. - Słyszałaś tylko to, do czego się przyznali, to, czemu nie - 280 -
- Niewidzialny Pierścień pozwalały zaprzeczyć blizny na ich ciałach. Ale nie powiedzą ci o innym rodzaju ran i o bliznach, których nie widać. Żaden mężczyzna nie powie młodej Królowej o pokrętnych grach, w jakie gra się na tych dworach. Wszyscy jesteśmy przerażeni, Lio. Jesteśmy pozbawiani honoru i dumy. Jesteśmy karani, kiedy zachowujemy się jak Krwawi mężczyźni, i wtedy, gdy się tak nie zachowujemy. Dorothea SaDiablo i królowe, które tańczą, jak im zagra, gwałcą nie tylko ciało mężczyzny. One gwałcą jego duszę. Biorą to, co jest w nim dobre, i tak zniekształcają, że nikt nie jest w stanie tego rozpoznać. Ujął twarz Lii w dłonie. - Jest to straszne dla mężczyzn noszących Kamienie, ale dziesięć razy gorsze dla Krwawych, których wewnętrzne bariery mogą zostać otwarte przez każdą czarownicę. A pół-Krwawi, którym w ogóle brak barier, po prostu nie mają szans. O ile nie spłodził ich jakiś arystokrata, nie dożywają nawet pełnoletności. Są wykorzystywani, póki nie zacznją dorośleć, a potem... - Jared urwał. Odetchnął głęboko. - Tomas mógłby pożyć jeszcze rok czy dwa. Ale gdybyś go nie kupiła, nigdy nie poznałby dobroci, nigdy nie dowiedziałby się, co to znaczy służyć Pani, której na nim zależy. Po twarzy Lii znów popłynęły łzy. - Tomas nie wiedział, że nie jest niewolnikiem - powiedziała zdławionym głosem. Jared otarł jej łzy. - Służył, Ardelio. Był zbyt bystry, żeby nie zauważyć różnicy, wszystko jedno, czy powiedziałaś to dosłownie, czy nie. Zasługiwał na więcej czasu. Zasługiwał na lepsze życie. Ale nie umarł z twojego powodu. Umarł z powodu ambicji Dorothei, która ma zamiar pożreć całe Królestwo Terreille. Jeśli chcesz pomścić Tomasa, pozostań silną Królową. Nie pozwól, by cień Hayll padł na Dena Nehele. Lia oparła się o Jareda, obejmując go w pasie. Kołysał się z nią lekko, nucąc cicho starą piosenkę, którą śpiewała mu Rejna, zawsze kiedy potrzebował pociechy. - To miłe — szepnęła Lia. Jared zanurzył palce w jej włosy. - Wiem. - 281 -
- Anne Bishop - Masz ładny głos. Głęboki, ale przyjemny. Uśmiechnął się. - Mój ojciec zawsze powtarzał, że mam głos mojej matki, tylko o oktawę niższy. - Objął ją mocniej. - Lio, musimy stąd wyjechać rano i pomyślałem sobie... Uniosła głowę i przyjrzała mu się badawczo. - Dlaczego to zabrzmiało tak, jakbym powinna się martwić? Jared zmarszczył brwi. Nie powiedziałem nic takiego. - Istotnie - zgodziła się Lia w zamyśleniu. - Po prostu znowu zaczynasz się szarogęsić. - Co? Uśmiechnęła się do niego. Zmarszczył brwi jeszcze bardziej. - Jutro udamy się do Dena Nehele. - Nie. - Kiedy będziesz już bezpieczna, wrócę do Sadyby Ranona... - Nie. - ...i sprowadzę pozostałych. - NIE. Pchnęła go tak mocno, że ją puścił. Cofnęła się dwa kroki, żeby odzyskać równowagę. - Nie bądź uparta, Lio. Jej szare oczy pociemniały. - I ty masz czelność oskarżać kogoś o upór? Jared zazgrzytał zębami. - Będziesz bezpieczna. - Znałam ryzyko, kiedy się godziłam... - Nic nie wiedziałaś! - wykrzyknął. - Miałaś spotkać się z eskortą na stacji Wozów, a oni mieli cię bezpiecznie dostarczyć do domu. CIEBIE, Lio. Bez względu na to, w co chcesz wierzyć, ci ludzie nie mieli za zadanie dostarczyć do Dena Nehele NAS. Więc wbij sobie do tej upartej głowy, że jutro wracasz do domu. - Jadę do Sadyby Ranona... Jared obrzucił ją w myślach wszystkimi przekleństwami, jakie tylko przyszły mu do głowy. - Jestem odpowiedzialna za tych ludzi, Lordzie Jaredzie. Właśnie ja. Wyszczerzył zęby. - 282 -
- Niewidzialny Pierścień - Moje Kamienie są ciemniejsze niż twoje, czyli jestem od ciebie silniejszy. Jeśli będę musiał, spętam cię tak, że twojej babci pół dnia zajmie usuwanie zaklęć, nim podrzuci cię na próg domu ojca. Może w chwili głupiej słabości ustąpił i pozwolił ci jechać, ale jeśli nadal ma jaja, nie pozwoli ci tu przyjechać po raz drugi, bez względu na to, co powie twoja babcia! - Jak śmiesz wspominać o moim ojcu? Jakim prawem chce mi narzucać swoją wolę? - Bo ci służę. Lia pokręciła głową. - Nie, nieprawda. Pozostali tak, do końca podróży, Ale ty nie. - Zupełnie jakby zadała mu cios prosto w serce. Wpatrywał się w nią, próbując odzyskać dech w piersiach. - Służę ci - powiedział ochryple. - Noszę Niewidzialny Pierścień. - Srebrny, dodał w myślach. - Nie ma żadnego pierścienia! - Lia przeczesała ręką włosy, Nigdy nie było żadnego Pierścienia! To tylko odrobina Fachu, żeby nikt nie pytał o Pierścień Posłuszeństwa. Moja matka nazywa to zasłona dymną. - Noszę twój pierścień - upierał się Jared. - Posłuchaj mnie, ty pozbawiony mózgu, uparty ośle. NIE, MA. ŻADNEGO. PIERŚCIENIA. Wymyśliłam to wszystko. Rozumiesz? Czy ktoś kiedyś słyszał o Niewidzialnym Pierścieniu? Daemon Sadi. Jednak nie powiedział tego głośno. Przyjmował jej słowa niczym ciosy. - Dlaczego? Lia podeszła chwiejnym krokiem do krzesła i osunęła się na nie, - Jesteś dobrym człowiekiem, Jaredzie. I silnym wojownikiem. - Nie mogłaś tego wiedzieć. - Jestem Królową — odparła ze znużeniem. - Wiedziałam. Ale jak właśnie zauważyłeś, twoje Kamienie przewyższają moje, a było w tobie tego dnia wiele nienawiści. Nie mogłam cię tam zostawić, ale i nie mogłam cię kontrolować. - Mogłaś użyć Pierścienia Posłuszeństwa. Lia zbladła. - Czy ty uważasz... - Przełknęła z trudem. - Czy ty uważasz, że użyłabym tego... - 283 -
- Anne Bishop Albo nie była w stanie wymyślić dostatecznie mocnego określeń, albo nie mogło jej ono przejść przez gardło. Nie, pomyślał Jared, siadając ostrożnie na brzegu łóżka. Nie mogłaby użyć Pierścienia Posłuszeństwa. - Wiedziałam, że nie mogę cię kontrolować, a nie stać mnie było na walkę z tobą - ciągnęła Lia. - Pomyślałam, że uciekniesz, jak tylko twoje ciało zostanie uleczone. Ale wtedy zamknąłeś się w sobie i nic wiedziałam, co zrobić. Ciągle myślałam, że odejdziesz. Ze odejdziesz, jak tylko się zorientujesz, że nic cię nie trzyma. Coś go jednak trzymało. Jared potarł kark i wbił wzrok w swoje stopy. Czy naprawdę liczyła, że odejdzie na początku podróży? Ze będzie miała jedną osobę mniej do wykarmienia? Czy może... Uniósł wzrok. Patrzyła na niego uważnie, jakby oceniając konsekwencję swoich słów. - Nie noszę pierścienia - powiedział Jared, przyglądając się jej równie uważnie. Ciągle pamiętał, jak dobrze potrafi grać, kiedy uzna co za konieczne. - Nie nosisz Pierścienia - przytaknęła Lia. Odwróciła wzrok. - Nie masz nade mną władzy. - Żadnej. - Co zrobisz, jeśli stąd teraz wyjdę? - Spotkam się z pozostałymi w Sadybie Ranona i zabiorę ich do Dena Nehele. - Dlaczego? Kiedy znów na niego spojrzała, zobaczył Królową, w której oczach sięgał cień. - Wyrwałam ich z Raej. W konsekwencji tej decyzji trzymam w rękach ich życie. Więc póki nie znajdziemy się w granicach Dena Nehele, to są moi ludzie. Lordzie Jaredzie. A jego to nie dotyczy? O nie, tak łatwo się z tego nie wywinie. Z uśmiechem podszedł do niej i wyciągnął ręce. - Czas do łóżka. Musimy się wyspać, jeśli mamy o świcie ruszyć do Sadyby Ranona. Popatrzyła na mego nieufnie, ale podała mu dłonie. - Wiesz co? - zapytał przyjacielsko, kiedy pomagał jej wstać z krzesła. - Muszę sobie ciągle przypominać, jakim jesteś dobrym kłamcą, jeśli cię przyprzeć do muru. - 284 -
- Niewidzialny Pierścień - Co? - spytała słabo Lia. Trzymał mocno jej dłonie. - Przez całą tę podróż uganiałem się za własnym ogonem, ponieważ nie mogłem wyczuć pierścienia i przekonać się o jego istnieniu. Gdybyś dwa dni temu powiedziała mi, że to wszystko wymyśliłaś, uwierzyłbym ci. - Więc dlaczego nie wierzysz mi teraz? — spytała żałośnie. Jared uśmiechnął się ironicznie. - Ponieważ wczoraj wieczorem ktoś nam pomógł. Uleczył cię mój znajomy Książę Wojowników. Tuż przed wyjazdem powiedział mi, że noszę Niewidzialny Pierścień. Srebrny. Lia spróbowała uwolnić ręce. - Niby dlaczego mu wierzysz? - Ponieważ nie miał powodu kłamać. Ty natomiast nie wspomniałaś o niczym, póki nie zagroziłem, że zaciągnę cię siłą do Dena Nehele. Co byś pomyślała, gdybyś była na moim miejscu? - Ze jesteś idiotą. Jared objął ją w pasie i zaprowadził do łóżka. - Nie uważam, że jesteś idiotką. Tylko że wybrałaś niewłaściwy moment. Wymamrotała coś paskudnego. - No już, pani zrzędo. Wkładaj koszulę nocną, a ja opowiem ci bajkę na dobranoc. Chyba że wolisz spać nago. Jej twarz odzyskała kolory. - Może mógłbyś spać gdzie in... - Mowy nie ma. - Och. Więc przebiorę się w łazience. - Proszę bardzo. - Zaczekał, aż zamknie za sobą drzwi. - Och, Lio. Na wypadek gdybyś wpadła na pomysł, żeby wymknąć się stąd beze mnie, powinnaś wiedzieć, że otoczyłem łazienkę i pokój Czerwoną osłoną i zapieczętowałem Czerwonym drzwi do sąsiedniego pokoju. Mruczenie zza drzwi z całą pewnością nie było wyrazem uprzejmości. Umysł ma nadal równie słaby, jak nogi, uznał Jared, kiedy się rozbierał. Po co powiedziała mu to teraz, nawet jeśli to prawda? I tak uda się do Sadyby Ranona, a jeśli ona też pójdzie z nim, niech - 285 -
- Anne Bishop Ciemność ma w opiece tę małą, upartą idiotkę. Uważa, że może go wypchnąć ze swojego życia, póki sam nie będzie gotów odejść? No to powinna się jeszcze raz zastanowić. Odejdzie, ale dopiero wtedy, gdy odstawi ją bezpiecznie do Dena Nehele. Powiedział jej szczerą prawdę o bliznach noszonych przez niewolników. Dziewięć lat niewoli seksualnej wyryło w jego duszy głębokie ślady. Nie miał przyszłości w Dena Nehele. Choć może bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że nie chce nawet myśleć o czymś, co nigdy nie mogłoby się ziścić. Położył się do łóżka i czekał na Lię. Zapewni jej bezpieczeństwo, póki nie dotrą na miejsce. Żeby któregoś dnia mężczyzna nienoszący na duszy blizn mógł ją kochać tak, jak na to zasługuje.
- 286 -
- Niewidzialny Pierścień -
Dwadzieścia Krelis oparł otwarte dłonie na blacie biurka, żeby nie zaciskać ich w pięści. Nie wierz za szybko, napominał się w myślach, patrząc na strażnika z Drugiego Kręgu. Nie spiesz się z nadzieję. - Jesteś pewny, że ten człowiek nie nałgał dla kilku srebrnych marek? - spytał. - Drań nie miał powodów kłamać, Lordzie Krelisie - odparł strażnik z drapieżnym uśmiechem. - I nie zapłaciłem mu. Za każdym razem, kiedy opuszczam Hayll, przekonuję się, że bardziej... pouczające... jest podróżowanie incognito. Gadatliwi kupcy z innych terytoriów dużo chętniej plotkują z innymi kupcami, którzy też próbują coś zarobić. Mówią mi rzeczy, których nawet nie ośmieliliby się pomyśleć w obecności strażnika z dworu Hayll. Sprytny człowiek, pomyślał Krelis, odchylając się w fotelu. Niebezpieczny człowiek. Mężczyzna, który potrafił nadać kłamstwom pozór prawdy. Mężczyzna, który już niedługo znajdzie sposób, by zyskać łaski Najwyższej Kapłanki. A jeśli on, Krelis, nie będzie bardzo ostrożny, sam padnie ich ofiarą. - Ten gadatliwy kupiec jest pewny, że widział w gospodzie wojownika z Shaladoru? Strażnik kiwnął głową. - Wojownika z Czerwonym Kamieniem z Shaladoru, który wyglądał, jakby miał za sobą trudną podróż. - Był sam? Strażnik wzruszył ramionami. - Suka na pewno nie weszła z nim frontowym wejściem. Może się urwał ze smyczy. - Albo weszła od tyłu. - Krelis potarł podbródek. Z wiadomości od pupilka wynikało, że ta mała Królowa podróżowała cały czas na północ lub północny zachód. Więc co ten sukinsyn z Shaladoru robił tak daleko na południu? I gdzie są pozostali? Jeśli tej suki naprawdę z nim nie było, jeśli zerwał jej się ze smyczy, dlaczego nie ruszył prosto do domu, żeby się na jakiś czas ukryć?
- 287 -
- Anne Bishop Chyba że specjalnie się tam pokazał, żeby zmylić tropy. A może idiota udał się do tej gospody, żeby zawrzeć układ? Ten kupiec. Jest pewny, że się nie mylił co do tej... drugiej osoby? Strażnik przestąpił z nogi na nogę. Zacisnął usta. 'I rudno go z kimś pomylić, panie. Krelis poczuł na plecach zimny dreszcz. - To prawda. - Na ognie piekielne, musi się napić. - Twoja gorliwość w służbie jest godna pochwały, wojowniku. Możesz być pewny, że o tym nie zapomnę. Poinformuj Lorda Maryka, że go oczekuję. - Odprawił strażnika gestem dłoni. Ten skłonił się i wyszedł. Krelis przywołał butelkę brandy, ale Maryk zapukał do drzwi, nim zdążył wypić dość, by ukoić nerwy. Klnąc pod nosem, zniknął butelkę. - Wejść! - warknął. - Witaj, Lordzie Krelisie. Obojętny wyraz twarzy Maryka stanowił subtelną obrazę; Maryk nie zdołał całkowicie usunąć ze swych oczu pogardy. - Otrzymałem pewne informacje o tej małej suce, która działa na nerwy Najwyższej Kapłance - oznajmił Krelis. - Zamierzam zająć się nimi osobiście. Póki nie wrócę, ty tu dowodzisz. Jeśli Najwyższa Kapłanka cię wezwie, stawisz się przed nią. Maryk przełknął z trudem. Obaj wiedzieli, co się może przydarzyć mężczyźnie, jeśli Dorothea nie będzie w humorze. - Rozumiem, Lordzie Krelisie. Czy jest coś, co będzie wymagać specjalnej uwagi? Krelis pokręcił głową. - Tu masz grafik zadań. Nie doniesiono mi o niczym innym. - W takim razie niech Ciemność zapewni ci szybką i bezpieczną podróż. Tak, pomyślał Krelis, kiedy Maryk odprowadzał go do sieci lądowiskowej. Strażnicy - szczególnie ci z Pierwszego Kręgu mogą nim pogardzać, ale wolą, żeby to on stał między nimi a Najwyższą Kapłanką Hayll. I żaden z nich nie będzie mu zazdrościć tej podróży. *** - 288 -
- Niewidzialny Pierścień Krelis bez pukania otworzył drzwi do małej sali przyjęć. Mężczyźni nie są zobowiązani do uprzejmości wobec niewolników dla przyjemności. Nawet wobec tego niewolnika. Poza tym już wyczerpał swój zasób uprzejmości w rozmowie z nadąsaną Królową, rządzącą tą zabitą deskami Prowincją. Na ognie piekielne! Co sobie myślała Najwyższa Kapłanka, wynajmując Sadystę na usługi czarownicy do tego stopnia pozbawionej mózgu? Daemon Sadi stał tyłem do wejścia, wyglądając przez okno. Krelis zamknął za sobą drzwi z trzaskiem, króry każdego zerwałby na równe nogi. Daemon nawet nie drgnął. - Witaj, Sadi - powiedział Krelis, zbliżając się na tyle, by widzieć piękny profil niewolnika. - Witaj, Lordzie Krelisie. Znudzenie w jego głębokim głosie podziałało Krelisowi na nerwy. To, że Sadi nie uraczył go nawet jednym spojrzeniem, rozdrażniło go jeszcze bardziej. Zacisnął pięści. - Wiesz, dlaczego tu jestem? - Nie. - Jeśli wnioskować z wyrazu twarzy i tonu głosu, Sadiego w ogóle to nie obchodziło. - Twoja pani daje ci wiele swobody - zaczął Krelis. - Po prostu słabo znosi ból. - Krelis milczał dłuższą chwilę, nie znajdując odpowiedzi na słowa Daemona. - Widziano cię dwa dni temu w gospodzie dla podróżnych oświadczył wreszcie. - Doprawdy? - Spotkałeś się tam z wojownikiem z Shaladoru noszącym Czerwony Kamień. Nazywa się Jared. - Doprawdy? - Czy zaplanowałeś to spotkanie? - To by wymagało wysiłku. A ten mężczyzna nie jest aż tak interesujący. - Wynajął pokój i nikt go więcej nie widział. Wkrótce po jego przybyciu opuściłeś wspólną salę i ciebie również więcej tam nie widziano. - 289 -
- Anne Bishop Najwyraźniej ktoś był równie znudzony, jak ja, skoro za najlepszą rozrywkę uznał śledzenie poczynań innych. Krelis zacisnął zęby. - Spotkałeś się z nim. Dlaczego? - Kilka lat temu przebywaliśmy na tym samym dworze. Kiedy zjawił się w gospodzie, wspólna kolacja wydała mi się dobrym sposobem aa zabicie czasu. - O czym rozmawialiście? - O niczym dość interesującym, by było warte zapamiętania. - Czy była z nim kobieta? Czarownica? - Udałem się do tej nory, żeby odpocząć od smrodu czarownic. Nie zostałbym tam, gdyby się jakaś zjawiła.. Krelis odetchnął głęboko i zapomniał, co miał powiedzieć. Pomiarze w pokoju było słodkie i ciężkie. Jakiś nieuchwytny zapach rozgrzał mięśnie jego lędźwi, równocześnie usuwając napięcie z reszty ciała. Odetchnął ponownie. Powoli przypominał sobie, na czym stanęli. - Rozmawialiście cały wieczór i nic nie pamiętasz? - Rozmawialiśmy przy kolacji. - Wspomniał o Szarej Pani? - Nie był aż taki nudny. - Co... - Krelis przygryzł wargę. Ból rozjaśnił mu nieco w głowie. - wiedzieć, co dokładnie robiliście tego wieczoru. Daemon odwrócił się i spojrzał na niego. - Doprawdy? - spytał niebezpiecznie łagodnym tonem. Krelis powoli skinął głową.. Daemon uśmiechnął się zimnym, okrutnym uśmiechem. Krelis zadrżał, a potem sapnął z zaskoczenia. Poczuł palce o długjch paznokciach przesuwające się po jego plecach, jego pośladkach, po tylnej stronie ud. Kiedy dotarły do łydek, kolejna para niewidzialnych rąk pogładziła go po karku i rozpoczęła tę samą podróż w dół. - Znudził mnie. - Daemon uczynił w stronę Krelisa kilka wdzięcznych kroków, niczym skradający się kot. — Poczułem złość więc go uwiodłem.
- 290 -
- Niewidzialny Pierścień Kolejna para niewidzialnych rąk przesunęła się po piersiach i brzuchu Dowódca Straży, rozdzielając się tuż nad kroczem, by ześlizgnąć się w dół po jego udach. Błagał o litość, kiedy Ja dopiero zaczynałem się dobrze bawić wymruczał Daemon, zbliżając się o kolejny krok. Krelis otworzył usta, żeby zaprotestować. Czubek niewidzialnego języka delikatnie musnął jego górną wargę. Kolejny język zaczął pieścić wewnętrzną stronę jego uda, przesuwając się coraz wyżej. Poczuł ciepły oddech na jądrach, na stwardniałym członku. - Płakał, kiedy wychodziłem - mruczał Daemon, zbliżając się jeszcze trochę, ale nadal nie na tyle, by móc go dotknąć. Niewidzialne usta przesunęły się po szyi Krelisa. Delikatnie ssały jego skórę. - Chcesz, żebym pokazał ci, co mu zrobiłem? Krelis nie mógł myśleć. Nie chciał myśleć o niczym prócz tej pięknej twarzy, tej chwili, kiedy prawdziwe usta przesuną się po jego skórze, kiedy ten prawdziwy język... - Nie sądzę - powiedział Daemon z uśmiechem. Wszystko się skończyło. W jednej chwili. Krelis zachwiał się. Wzrok go zawodził. Każdy oddech powodował nieprzyjemne pulsowanie mięśni. W owej chwili obiecałby wszystko, zrobiłby wszystko, byle Daemon dokończył to, co zaczął. Ta świadomość wzbudziła w nim obrzydzenie. Przygryzł wargę tak mocno, że zaczęła krwawić. Kiedy znów mógł zebrać myśli, Daemon wyglądał przez okno, jakby nic nie zaszło. Chciał wybuchnąć, zagrozić jakąś dotkliwą karą, która zadośćuczyniłaby mu to ogromne niespełnione pragnienie. Daemon odwrócił głowę i uśmiechnął się zimnym, okrutnym uśmiechem, zmuszającym Krelisa do wycofania się z pokoju. Przeszedł kilka kroków i oparł się o ścianę, czekając, aż trzęsące się nogi odzyskają siły. Teraz rozumiał, dlaczego królowe i ulubienice Dorothei z arystokratycznych rodzin płaciły jej takie astronomiczne sumy za wynajem usług Daemona Sadiego. Teraz rozumiał, dlaczego - 291 -
- Anne Bishop chciały znosić jego okrucieństwo, dlaczego godziły się zaryzykować jego gniew. Spełnienie takiej rozkoszy... Oderwał plecy od ściany. Musi się stąd wydostać. Może potem zdoła odsunąć od siebie tę straszliwą pewność, że bez względu na umiejętności kurwy czy spełnienie, jakie znajdzie między jej nogami, nigdy już nie do świadczy takiej rozkoszy, jaką dało mu obcowanie z Sadystą.
- 292 -
- Niewidzialny Pierścień -
Dwadzieścia jeden Lia zatrzymała się gwałtownie na brzegu oficjalnej sieci lądowiskowej, położonej na obrzeżach Sadyby Ranona. Jared chwycił ją i odciągnął. Usiłował ogarnąć umysłem znaczenie tego, co widział. A raczej tego, czego nie widział. Na stacji Wozów brakowało części dachu. Jakby został zerwany. Okna były wybite. Zagroda, w której trzymano konie do wynajęcia, stała pusta. Nie było nikogo. I to dojmujące wrażenie pustki. - Ta ziemia została zraniona - powiedziała Lia zduszonym, pełnym bólu głosem. — Och, Jaredzie, ta ziemia została głęboko zraniona. Na polach, które powinno pokrywać ściernisko, tkwiły tylko małe wysepki pożółkłej trawy, oblane morzem nagiej ziemi. Drzewa, które rosły tu od pokoleń, straszyły poranne niebo martwymi gałęziami. - Walczyli tutaj Krwawi - szepnęła Lia. Jej dłoń drżała, kiedy ocierała z policzka łzę. W odpowiedzi na jej niezadane pytanie Jared stłumił ból i rosnący Strach. - To się nie stało z naszego powodu. Popatrz na ziemię, Lio. To się zdarzyło przed zbiorami, nie po żniwach. Kiedy pojechaliśmy z Blaedem po prowiant, sprzedawczyni mówiła mi o kłopotach w Shaladorze. - Wziął ją za rękę. - Chodź. Sadyba Ranona jest jakiś kilometr stąd. Łatwo byłoby wysłać sondę psychiczną i sprawdzić wioskę, łatwo byłoby poszukać znajomych umysłów rodziny. Nie uczynił jednak ani jednego, ani drugiego. Kiedy Lia potknęła się po raz drugi, ponieważ za bardzo ją ponaglał, Zatrzymała się. - Idź sam, Jaredzie. Sprawdź, co stało się z twoim ludem. - Nie zostawię cię samej. - Nic mi nie będzie. Nic mnie tu nie skrzywdzi. - Nie zostawię cię samej. - 293 -
- Anne Bishop Kiedy mierzyli się wzrokiem, ich słowa niemal odbijały się echem w panującej wokół pustce. Jared przełknął ślinę. Poczuł w ustach gorycz kłamstwa. Choć bardzo tego nie chciał, zostawi ją, jak tylko znajdzie się bezpiecznie w domu. - Jaredzie! Obrócił się na pięcie, odruchowo zasłaniając własnym ciałem Lię. Na ognie piekielne! Nikt nie miał prawa zbliżaić się do nich niepostrzeżenie, szczególnie jeździec na koniu. - To Blaed! - stwierdziła Lia, obchodząc Ja reda i machając do jeźdźca, Blaed zatrzymał konia kilka metrów od nich, zeskoczył z grzbietu dereszowatej klaczy i przerzucił wodze przez jej łeb. Rzucił jedno szybkie spojrzenie na Jareda i skupił się na Lii. Jego oczy pałały takim głodem, że Jared spiął się pod ich spojrzeniem. Nie był to jednak głód seksualny, tylko głód, jaki czuje silny Krwawy mężczyzna, kiedy związany jest z Królową, - Dobrze się czujesz? - spytał Blaed z wahaniem. Lia obdarzyła go olśniewającym uśmiechem, - Świetnie. Ja... Blaed przygarnął ją do siebie. - Thera odchodzi od zmysłów ze zmartwienia. Ale to nie Thera ściskała ją tak, że zaraz pogruchocze jej żebra rzucił ostrzegawczo Jared na nici włóczni. Blaed puścił Lię tak gwałtownie, że Jared natychmiast doskoczył, by ją podtrzymać. Książę Wojowników przytrzymał ją za sweter na piersiach. Chwilę później Lia stała poza zasięgiem ich obu i przyglądała im się nieufnie. - Ten, kto twierdzi, że mężczyźni są rozsądni, najwyraźniej nigdy nie spotkał żadnego z was - warknęła, Blaed uśmiechnął się szeroko do Jareda. - Chyba naprawdę dobrze się czuje. - Nie zachęcaj jej za bardzo - powiedział sucho Jared. Potrzebuje spokoju bardziej, niż sądzi. Lia poprawiała naciągnięty sweter. - 294 -
- Niewidzialny Pierścień - Chodźmy do wioski. Chciałabym porozmawiać z kimś rozsądnym. Z jakąś kobietą. - Więc z kimś rozsądnym czy kobieta? - zapytał niewinnie Jared. Blaed zakaszlał wymownie. Lia spojrzała w niebo i uniosła ręce. Pod wpływem tego gestu, który tak wyraźnie przypomniał Jaredowi o Rejnie, poczuł gwałtowny ból. Odwracając się, uchwycił poważny wzrok Blacda. Ostrożnie dobierał słowa, jakby poruszał się po polu minowym. - Kiedy tu dotarliście? - Wczoraj wieczorem - odparł spokojnie Blaed. - Thayne zawsze potrafił przywołać do siebie zwierzęta. Przetrwało dość koni rozbójników, żeby każdy miał na czym jechać. - Moja matka jest dobra Uzdrowicielką. Zajmie się jego poparzeniami. - Jaredzie... - Mój ojciec zapewnił wam nocleg, prawda? Rozmawialiście z nim o wynajmie przejazdu Wozem do gór Tamanara? - Jaredzie... - Blaed zacisnął dłoń na jego ramieniu. Kiedy poczuł współczucie, kryjące się w tym uścisku, wyrwał się i okrążył ostrożnie Księcia Wojowników, zmierzając w stronę klaczy. - Jedź do domu - powiedział cicho Blaed. - Ja będę eskortował Lię. Ponownie rozdarty miedzy dwoma pragnieniami, Jared zamarł w bezruchu. - Jedź do domu - powiedziała Lia. Ponieważ było to polecenie Królowej, a nie prośba kobiety, już po chwili Jared galopował drogą ku Sadybie Ranona. Jego umysł wzbraniał się przed przyjęciem obrazów, jakie przekazywały mu oczy, i był mu za to wdzięczny. Będzie miał później dość czasu na ocenę zniszczeń. Wkrótce dotarł do drogi, która urywała się tuż przy zaniedbanym, wielkim domu, od pokoleń należącym do rodziny Rejny. Dom Uzdrowicielki przekazywany był nie z matki na córkę, ale ze starej Uzdrowicielki na najsilniejszą lub jedyną Uzdrowicielkę z następnego pokolenia. Rok po roku - 295 -
- Anne Bishop przekazywano plony tej ziemi kobietom z linii Rejny. Pokolenie za pokoleniem silni Krwawi mężczyźni szukali tych kobiet i zawierali z nimi długoterminowe kontrakty Faworytów, jeśli nie zdołali uzyskać upragnionego tytułu męża. Jared przywiązał klacz do słupka koło ścieżki prowadzącej do drzwi. Każdej wiosny kobiety należące do rodziny zbierały się na kilka dni, by pomóc w pracach ogrodowych w Domu Uzdrowicielki, a mężczyźni, niezależnie od wieku, dzielili swój czas pomiędzy niezbędne po zimie naprawy i pobłażliwe przyglądanie się, jak czarownice śmieją się i spierają o to, co zasadzić w danym miejscu. Spróbował pchnąć furtkę. Wisiała krzywo na zawiasach, więc po chwili utknęła, zostawiając tylko wąską szczelinę. Jared przecisnął się przez nią bokiem. - Mamo? W tym roku nikt nie zajął się ogrodem. Jared odczuł nieobecność śmiechu równie dotkliwie, jak rany zadane ziemi. Na grządkach kwiatowych, które niegdyś wręcz oślepiały feerią barw, teraz rosło kilka kwiatów, przypadkowych, rachitycznych i spłowiałych. Postąpił z wahaniem krok w stronę domu. Potem kolejny. Podniósł głos. - Mamo? Jeszcze jeden krok. Smugi krwi na frontowych drzwiach... Ruszył biegiem, otworzył gwałtownie drzwi. - Mamo! Równocześnie pocąc się i drżąc z zimna, pospiesznie sprawdził prywatne pokoje na parterze, a potem pokoje Uzdrowicielki i destylarnię. Wyszedł tylnym wyjściem i zajrzał do cieplarni. Nikogo. - Mamo?! Znowu wszedł do środka, wbiegł po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz. Sprawdził najpierw pokoje braci.
- 296 -
- Niewidzialny Pierścień Z pokoju Davina zniknęły osobiste rzeczy. Pokój Janosa wyglądał tak, jakby go ktoś pospiesznie przeszukał, rozrzucając wokół ubrania i książki. Nikogo nie było w pokojach gościnnych. Ani w pokojach na drugim piętrze. Wrócił na pierwsze piętro. W szafie nie wisiały już jego ubrania, ale jego książki nadal stały na niskiej półce obok biurka, które odkąd pamiętał, przysunięte było do okna Łóżko przykrywała ta sama kapa. Kiedyś w wydawała mu się ogromna, jednak wiedział, że była po prostu przeznaczona dla dwóch osób. Został jeszcze jeden pokój. Ręka mu drżała, kiedy otwierał drzwi sypialni rodziców. Gdy przekroczył próg, uderzył go ból i smutek, przeplatające się z żarliwą miłością. Zamknął oczy i oparł się o framugę, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Ściany pamiętały. Przez lata kamień i drewno nasiąkały uczuciami tych, którzy tu mieszkali. Mógł je wyczuć każdy posiadający odpowiednią moc. Tutaj jednak to uczucie było inne. Silniejsze. Jakby... Otworzył oczy i spojrzał na duże, podwójne łóżko, które Rejna dzieliła z Belarrem - łóżko, na które synowie, bez względu na wiek, nigdy nie wchodzili bez zgody ojca. Początkowo sądził, że Rejna kupiła nową kołdrę, i nie mógł pojąć, dlaczego wybrała tak ponury kolor, skoro zawsze uwielbiała jasne barwy. Potem w rogu tkaniny dostrzegł błękit i zieleń, i zrozumiał, że kołdra i nasiąknięta była krwią. Chwiejnym krokiem podszedł do łóżka. Czuł narastające mdłości. Krew śpiewa krwi, dlatego uczucia są tu takie silne. Nie kryły się w drewnie i kamieniu, tylko we krwi. Nie umiał już powstrzymać drżenia rąk, kiedy dotykał kołdry. Krew dawno wyschła, ale było jej tak wiele. Wystarczy, że otworzy wewnętrzne bariery, a będzie wiedział. - Jared? - Od progu dobiegł go schrypnięty głos. Obrócił się, serce biło mu jak oszalałe. - 297 -
- Anne Bishop W drzwiach stał starzec. Potargane siwe włosy opadały mu na ramiona, a ból i smutek wyryły głębokie zmarszczki na jego twarzy. Lewy rękaw miał spięty powyżej łokcia brakującej ręki. Jared otworzył szeroko oczy. - Wuj Yarek? Starzec uśmiechnął się smutno. - Rejna powiedziała, że wrócisz do domu tej jesieni. - Mama... - głos Jareda załamał się. Pospiesznie przeszedł przez pokój i przytulił wuja. Z trudem opanowywał wzbierający w nim szloch. - Chodź, Jaredzie - powiedział cicho Yarek i wyszedł na korytarz ciągnąc za sobą siostrzeńca. - Wyjdźmy z tego pokoju. Zbyt wiele tu bólu. Wyjdziemy na zewnątrz i posiedzimy w ogrodzie. Porozmawiamy. Jared w milczeniu poszedł za wujem w stronę kamiennej ławki na końcu ogrodu. Obok znajdowała się niewielka, przykryta studnia. - Chcesz trochę wody? - spytał. Yarek skrzywił się lekko, siadając na ławce. - Z chęcią. Jared zdjął wieko studni i opuścił drewniany cebrzyk. Kiedy rozglądał się za czerpakiem, Yarek podał mu przywołany kubek. Jared napełnił go i oddał wujowi. - Kiedy bawiłem się z przyjaciółmi w lesie, zawsze w końcu lądowaliśmy tutaj, ponieważ ta studnia miała najsłodszą wodę w całej Sadybie Ranona. - To prawda. - Yarek wypił wodę i podał kubek Jaredowi. - Ale teraz jest bardziej gorzka niż łzy kobiety. Jared zawahał się, a potem zanurzył kubek w cebrzyku i napił się. Gorzka jak łzy kobiety. A może smakował łzy ziemi? Ale czy dla Krwawych to jakaś różnica? Ponieważ był spragniony, wypił kolejny kubek, a potem usiadł na ławce obok starca. - Co tu się stało, wujku Yareku? Starzec objął wzrokiem pusty ogród i westchnął ciężko. - Wojna, Jaredzie. Wojna między plemionami. - Ale przecież jesteśmy zjednoczeni od czasów Królowej Shal. - 298 -
- Niewidzialny Pierścień - Gdyby ktoś pamiętał ostrzeżenia Shal przed długowiecznymi rasami, być może pozostalibyśmy zjednoczeni i silni. Ale ta dziwka, która włada Hayll, ma swoje sposoby. Jej wpływ jest jak chwast w ogrodzie. Wiesz, że nie powinno go tu być, ale wydaje się tak mały i nieważny, że go zostawiasz, nie pojmując, że pod ziemią zapuszcza głęboko korzenie i w końcu zadusi wszystko prócz innych chwastów. To właśnie przytrafiło się Shaladorowi. Traciliśmy nasze silne, dobre królowe jedną po drugiej. Niektóre starzały się i odchodziły. Inne ginęły w wypadkach. Aż wreszcie zostały same chwasty. Jared potarł czoło. - Nawet najlepszy mężczyzna w końcu podda się złej Królowej, gdy pragnienie służby stanie się nie do zniesienia - stwierdził. Yarek kiwnął głową. - Silna więź miłosna łagodzi to pragnienie. Krwawy mężczyzna potrzebuje jednego lub drugiego. Myślę, że to dlatego wojownicy, którzy przybyli z żądaniem, byśmy poddali się nowej Królowej, postępowali właśnie w taki sposób. Jared nie mógł patrzeć na Yareka, więc skupił się na popękanej nagiej ziemi pod swoimi stopami. - Czyli w jaki? Yarek wzdrygnął się. - Zabijali czarownice. Rozdzierali nam serca. Nie wyzwali nas, nie zaczekali, aż ci, którzy pragną walczyć, wpadną w morderczą furię. Kiedy mieszkańcy Wilczego Potoku odmówili poddania się, a mężczyźni wyjaśnili im dokładnie, co zrobią z tymi przeklętymi Pierścieniami Posłuszeństwa, delegacja wyjechała. Trzynastu wojowników. Spokój trwał do następnego ranka, kiedy wioskę otoczyły setki strażników. Nie atakowali mężczyzn. Ginęliśmy i odnosiliśmy rany, tylko jeśli stanęliśmy im na drodze. Polowali na nasze czarownice. Małe dziewczynki, stare kobiety. Damy w kwiecie wieku, dziewczęta z Ciemnymi Kamieniami stojące już na skraju kobiecości... - Część z nich zgwałcili, tak jak zgwałcili naszą ziemię. Część oszczędzili, złamane, okaleczone. Niektóre, te noszące Jaśniejsze Kamienie, uprowadzili. Kilka - bardzo niewiele - uniknęło - 299 -
- Anne Bishop złamania i śmierci, ale nie były dość dorosłe i silne, żeby stworzyć z mężczyznami wystarczająco silną więź. - Czy ktoś został w Wilczym Potoku? - spytał Jared, ostrożnie krążąc wokół pytania, które musiał w końcu zadać. Yarek pokręcił głową. - Ocalało zaledwie kilka domów. Zabrali większość zwierząt, a my wiedzieliśmy, że sama ziemia nas nie wykarmi, nawet jeśli zdołamy ją uprawiać i znajdziemy Królową, która ją uzdrowi. Nie mieliśmy jak przeżyć od siewu do zbiorów. Tego wieczoru przybył do nas Belarr z czterdziestoma ludźmi i Rejną. Robiła, co mogła, by utrzymać nas przy życiu. Potem Belarr sprowadził nas do Sadyby Ranona. Związki rodzinne między Wilczym Potokiem, a Sadybą Ranona zawsze były silne, więc Rejnie nie brakowało rąk do pomocy. - Yarek odchrząknął. Powiedziałem jej, żeby po prostu odjęli mi rękę. I tak prawie była urwana, a mnie udało się zatamować krwawienie jeszcze przed ich przybyciem. Kazałem jej oszczędzić uzdrowicielską moc na młodszych. Płakała, ale, niech Ciemność ma ją w opiece, posłuchała. Tydzień później ci dranie przybyli do Sadyby Ranona. Belarr wystawił wartę, więc nas nie zaskoczyli, ale i tak powtórzył się Wilczy Potok. Tyle że tym razem nikt nie miał okazji oficjalnie odmówić służby. Belarr walczył. O Matko Noc, jak on walczył! Ale... - Nie został wyszkolony na strażnika — stwierdził cicho Jared. - Nie szkolono go do walki. - Nie. Był silnym mężczyzną i świetnym administratorem i służył wiernie swojej Królowej i Sadybie Ranona, ale nie został wyszkolony na wojownika. Belarr miał siłę Czerwonego, ale u jego boku nie stał ktoś taki, jak Randolf, ktoś, kto pokazałby mu, jak jej użyć. Nie miał też przy boku żadnego Blaeda, który zdałby się na instynkt Księcia Wojowników i sam odnalazł drogę do morderczej furii. - Widzisz, musieli go zabić - ciągnął cicho Yarek. - Musieli. Nie mogli pozwolić żyć wojownikowi z Czerwonym Kamieniem po tym, jak okaleczyli jego żonę tak bardzo, że wyła z bólu, ale nie na tyle, by zadać jej szybką śmierć. Jared wydał zduszony jęk. - 300 -
- Niewidzialny Pierścień - Drogo za to zapłacili, Jaredzie. Te sukinsyny zapłaciły za Rejnę własną krwią. I tak naprawdę wcale nie odnieśli zwycięstwa. Rejna była w wiosce, kiedy zaczął się atak. Janos zginął, próbując do niej dotrzeć. A ona oddała życie, by ochronić młodą dziewczynę. Nie wiem, jak Belarr do niej dotarł ani gdzie znalazł siłę, by im ją odebrać. Kiedy przyniósł ją do domu, oboje umierali, a ona... ona cały czas próbowała go uzdrowić. Poprosił mnie, bym ich zostawił, bym odszukał Janosa, kiedy skończy się walka. Potem zaniósł ją do ich sypialni i położył się przy niej na łóżku. Nie było tam dla mnie miejsca, więc zamknąłem drzwi. Yarek wyciągnął chusteczkę i wysiąkał nos. - Opuściłem dom i ukryłem się w lesie. Wiem, że to tchórzostwo... Jared pokręcił głową. - Już stoczyłeś jedną bitwę. Nie miałeś dość siły na kolejną. - Miałem inny powód — odparł Yarek z namysłem, wpychając chustkę do kieszeni. - Przez całą zimę Rejna powtarzała, że jesienią wrócisz do domu. Wiedziałem, że Janos nie przeżył, więc uznałem, że ktoś z rodziny powinien tu na ciebie czekać. A zostałem tylko ja. - Tylko ty? - szepnął Jared. — Zabili ich wszystkich? Wszystkie ciotki i wujów? Wszystkich kuzynów? - Wsadził głowę między kolana i próbował oddychać głęboko. - Ciocię Janinę? Yarek poklepał go po plecach. - Moja pani zginęła w Wilczym Potoku. Jared zacisnął powieki. - Shirę i Mariel? Matko Noc, chyba nie dostali w swoje łapy Shiry i Mariel? - Wyprostował się. Yarek pchnął mu głowę z powrotem w dół. - Nie, nie dostali Shiry i Mariel. Moje dziewczynki przekroczyły zeszłej jesieni góry Tamanara. Eskortował je Davin. - Davin? - Jared położył ręce na kolanach i z wysiłkiem wyprostował się. - Davin był ich eskortą? Ale przecież on... - Jest już dość dorosły - powiedział stanowczo Yarek. Potarł podbródek. - Zeszłej jesieni Rejna była rozdrażniona. Pewnego dnia zjawiła się u nas i długo rozmawiała z Janiną. Nim się - 301 -
- Anne Bishop obejrzałem, dziewczęta zostały wysłane razem z Davinem i jakimiś podróżnymi, którzy zatrzymali się w Sadybie Ranona, za góry Tamanara, by szukać służby u tamtejszej Królowej. - Udali się do Dena Nehele. - Jared odetchnął z ulgą. Ciemności niech będą dzięki. - Wiesz coś o Szarej Pani? - spytał niespodziewanie ostro Yarek. - To Królowa warta wszystkiego, co tylko może zaoferować mężczyzna. Jeśli przyjęła Davina na swój dwór, nic złego mu się nie stanie. - W takim razie to może być ostatnia taka Królowa. - Nie - powiedział cicho Jared. - Jest jeszcze jedna. Yarek przyjrzał się uważnie siostrzeńcowi. - Przyjechałeś sam. Co się stało z tą małą czarownicą? Jared zamrugał. - Z jaką małą czarownicą? - Tą pokąsaną przez żmijoszczury. Tą, o którą tak zamatrwiała się ta mała Czarna Wdowa. Jared znów zamrugał. - Mała Czarna Wdowa? - Otarł usta wierzchem dłoni. - Co mówiła o Lii? - Zasadzka. Źmijoszczury. Że zabrałeś małą czarownicę i poszedłeś szukać pomocy. A reszta przybyła tutaj, by czekać na ciebie. Yarek pokręcił głową i sapnął. - Biedaczka zamartwiała się na śmierć, a ten młody Książę Wojowników o uspokajaniu zmartwionej czarownicy wie tyle, co mrówka nasika. No ale ja machnął ręką - potrafię pocieszać czarownice. Wystarczyło zostawić jej pod ręką jakieś tanie gliniane naczynia, żeby miała czym rzucać, kiedy naprawdę się zdenerwuje, Również długa, namiętna przejażdżka pod prześcieradłami zwykle poprawia humor każdej czarownicy. - Co? — spytał słabo Jared. - Oczywiście nie da się tak ułagodzić córki... Jared zakrztusił się. - ...więc musiałem wynaleźć inne sposoby, rozumiesz? To nie Janina uspokajała Shirę, kiedy Tavi zatańczył Taniec Ognia, a potem odmówił zostania jej kochankiem. - Co? - 302 -
- Niewidzialny Pierścień - „Kochanie” powiedziałem, „młody wojownik ma prawo wybierać kochankę tak samo, jak młoda czarownica", - Dlaczego w ogóle chciała zaprosić kogoś do łóżka?l wykrzyknął Jared. - Odbyła już Dziewiczą Noc. Mogła spróbować innych mężczyzn, jeśli tylko miała ochotę. - Shira jest za młoda na... - Shira ma dwadzieścia pięć lat - parsknął Yarek. - Więc dlaczego to nie kochanek eskortował ją w podróży? Nie znalazła takiego, którego chciałaby zatrzymać. Wielka szkoda, ale taka jest prawda. Chciałem, żeby Mariel też odbyła Dziewiczą Noc przed podróżą - chciałem znaleźć shaladorskiego mężczyznę, żeby mieć pewność, że zrobi to należycie - ale wszyscy byli wtedy zdenerwowani i istniało zbyt duże ryzyko, że w jej stanie emocjonalnym coś pójdzie nic tak. Jared chwycił się za głowę i jęknął. Był sobie w stanie wyobrazić dorosłych Janosa i Davina - przynajmniej do pewnego stopnia - ale Shirę i Mariel? Shira z kochankami, Mariel gotowa do Dziewiczej Nocy i zapewne zastanawiająca się wieczorami, którego z Faworytów poprosić o tę przysługę. Lia. która w ogóle o tym nie myślała. Jęknął znowu. Yarek zmrużył oczy. - Jest jakiś powód twojej pruderii w kwestii Shiry i Mariel czy po prostu nie chcesz odpowiedzieć na moje pytanie o tę małą czarownicę? - Ta mała czarownica... - Jared zanurzył palce we włosach. Co by sobie pomyślała Lia, gdyby wiedziała, że w jego rodzinie nazywają ją małą czarownicą? Co by powiedziała Thera, gdyby wiedziała, że nazywają ją małą Czarną Wdową? Obaj spięli się gwałtownie na dźwięk końskich kopyt. Z ogrodu nie widzieli drogi. Dereszowata klacz zarżała na powitanie. Chwilę później zza rogu domu wyszli Lia i Blaed. - Podobno miała odpoczywać - powiedział Jared przez zaciśnięte zęby. - To jest ta mała czarownica? - spytał Yarek, podrywając się z ławki. Zagwizdał cicho. - Nawet w takim stroju jest piękna. - 303 -
- Anne Bishop Zadowolony, że jego krew znów płynie szybciej, Jared również podniósł się z ławki. Niczego bardziej nie pragnął, jak dać upust rozpaczy w gniewie. - To wnuczka Szarej Pani. Yarek zaczął coś mówić, ale urwał, bo Lia i Blaed znaleźli się już przy nich. - Witam, wojowniku — powiedziała grzecznie Lia, uśmiechając się do Yareka. - Jaredzie - dodała ostrożnie. Yarek skłonił się nisko. Pani, mam nadzieję, że służąc ci, mój siostrzeniec nie zapomina o manierach. - A ma jakieś? - mruknęła Lia z z przewrotnym błyskiem w oczach. - Zamierzasz się tak wysilać, aż padniesz?! - wrzasnął na nią Jared. - Na pewno wszyscy poczujemy się lepiej, gdy będziesz czołgać się po ziemi! Lia zbladła. - Jaredzie! — Yarek złapał go za ramię. Przynosisz wstyd matce mówiąc takie rzeczy! Jared zamknął oczy i zgarbił ramiona. Stał tak drżący, w milczeniu. - Jeśli mogę cię przeprosić, wojowniku - szepnęła Lia i odeszła. Gdy tylko znalazła się poza zasięgiem głosu, Blaed zwrócił siędo Jareda: - Na ognie piekielne, co się z tobą dzieje?! Jared zmierzył go wzrokiem. - Co się dzieje ze mną? Raczej co się dzieje z tobą, że ją tu przywiozłeś? Zacisnął dłonie w pięści. Blaed stanął pewniej na rozstawionych nogach. - Młodziki - powiedział stanowczo Yarek, - Dość krwi rozlano już na tej ziemi. Jared zachwiał się. Przez chwilę wyrywał się Yarekowi, lecz w końcu poddał się i przytulił do niego. - Przepraszam - wyszeptał. - Przepraszam. Siedziałem tu i złościłem się z powodu kuzynek, które pamiętam jako niewinne dziewczynki, zbyt młode na posiadanie kochanków. Napadłem na - 304 -
- Niewidzialny Pierścień ciebie. Napadłem na Lię. O Matko Noc, czy wreszcie kiedyś przestanę napadać tu ludzi, którzy na to nie zasługują? - To rozpacz, Jaredzie - powiedział cicho Yarek. - Coś zbyt wielkie' go, by dać temu wyraz. Rozumiem, chłopcze, rozumiem. Jared cofnął się. Odetchnął. - Blaedzie... Blaed pokręcił głową. - Wiem. - Popatrzył na ogród. - Nie powinienem cię tu wysyłać, nie ostrzegając jakoś, ale nie wiedziałem, co powiedzieć. Wszyscy trzej przyglądali się, jak Lia wchodzi do cieplarni. Nie chcę zostawiać Thery samej na zbyt długo - powiedział Blaed. - Nadal jest podminowana. - Spojrzał na Yareka. Podwiozę cię do wioski. Jared i Lia mogą pojechać razem na wałachu. - Ty weź wałacha rzekł Jared. - Nie. Jeśli Lia zostaje, nie mogę - powiedział Blaed z goryczą. - Ten cholerny koń ją wyczuł i zachowuje się jak ogier, który poczuł zapach jedynej klaczy na świecie. - Przyjmuję ofertę, młody Książę. Yarek ścisnął ramię Jareda. Nie siedź tu zbyt długo. Nie spodziewamy się powrotu tych drani, ale łatwo mógłbyś tu zostać odcięty. - Jedno pytanie - powiedział Jared, odciągając Yareka na bok. - Co... co się stało z ciałami? Yarek potarł podbródek. - Dlatego powiedziałem, że dranie nie wygrały. Nie interesowali się ciałami w Wilczym Potoku. Zostawili je w spokoju. Ale Belarra szukali. Chyba chcieli upewnić się, że nie żyje. Było już po zachodzie słońca, kiedy tu przyszli. Słyszałem, jak szukali. Wyszli z domu, klnąc, na czym świat stoi, krzycząc do siebie, że znajdą i jego, i tę Uzdrowicielkę. Poczekałem na zewnątrz, aż sobie pójdą. Belarr i Rejna zniknęli, Jaredzie. Po prostu zniknęli. Została tylko kołdra nasiąknięta ich krwią. I nic więcej. Jared patrzył na chmury sunące się powoli po błękitnym, jesiennym niebie. - Czy wierzysz w Ciemne Królestwo, wujku Yareku? - Miejsce, do którego idą martwi Krwawi, nim ich moc przygaśnie na tyle, żeby mogli wrócić do Ciemności? Zawsze - 305 -
- Anne Bishop sądziłem, że żyjące demony to tylko legenda, ale teraz nie jestem już tego taki pewny. Belarr zrobiłby wszystko dla Rejny. Gdyby mógł zyskać więcej czasu u jej boku, udając się w takie miejsce, na pewno by to zrobił. - Yarek urwał. - Nigdy nie znalazłem też ciała Janosa. - Mam nadzieję, że to miejsce istnieje - powiedział cicho Jared. - Mam nadzieję, że znaleźli do niego drogę i że nadal są razem. - Ja również, Jaredzie. Ja również. A teraz pogódź się z tą małą czarownicą i spróbuj jej nie drażnić. - Kolejna męska wada - narzekał Jared. - Marudzę. Zamęczam ją. A teraz jeszcze drażnię. Yarek rzucił mu przeciągłe spojrzenie, a potem poklepał go po plecach. - Wszystkie tak mówią. I wszystkie się do tego przyzwyczajaj. W końcu. Jared nasłuchiwał, aż tętent kopyt klaczy ucichnie w oddali, i ruszył w stronę cieplarni. Lia znalazła wiaderko wody i ten czerpak o specjalnym kształcie, którym Rejna podlewała sadzonki. - Lio. - Jared zaczekał, aż na niego spojrzy. Nie spojrzała. Przestąpił niepewnie z nogi na nogę, przyglądając się, jak chodzi od donicy do donicy, jak szepce coś tak cicho, że nie słyszał ani jednego słowa. Zresztą i tak nie mówiła do niego. Nosiła czerpak w lewym ręku. Dwa palce prawej dłoni trzymała tuż nad donicami, lała przez nie wodę i mruczała zaklęcia. Te same ruchy, te same słowa, raz po raz. Dopiero wtedy zobaczył, że sadzonki w już podlanych donicach są silniejsze i bardziej zielone niż reszta roślin. I zrozumiał, co robi Lia. Magia Królowej. Według najstarszych podań Krwawi zostali stworzeni jako opiekunowie Królestwa i mieli używać swej mocy do zachowywania równowagi pomiędzy ziemią a żyjącymi na niej stworzeniami. Jako opiekunowie stali się władcami wszystkiego, co chodziło po ziemiach Terreille albo latało nad nim, albo pływało w jego wodach. - 306 -
- Niewidzialny Pierścień Ceną za taką władzę była służba. Przynajmniej tak mówiły legendy. Krwawi żywili wielki szacunek dla ziemi. Wielu miało szczególny dar jej użyźniania. Jednak tylko Królowa potrafiła ją uleczyć, kiedy została zraniona. Tylko krew Królowej i jej siła mogły zmienić jałowe pustkowie w żyzną ziemię. Była przecież sercem ziemi. Jared podszedł do Lii, uniósł jej prawą rękę i polał ją wodą z czerpaka, żeby oczyścić ranki na palcach. - Nie i powiedział łagodnie, obracając ją w swoją stronę. Wbiła wzrok w jego pierś. - Pozwól mi to zrobić. Muszę to zrobić - powiedziała cicho. Jared pokręcił głową. - Nie ma ich gdzie zasadzić. Nie ma tu dla nich miejsca. Zastanawiał się, czy mówiąc to, miał na myśli również lud Shaladoru? Czy oni też uschną i umrą? Ponieważ mu się nie wyrwała, objął ją i przyciągnął bliżej. Westchnął, kiedy położyła dłonie na jego talii. - Pomagałem jej tutaj - powiedział stłumionym głosem. Zawsze mówiła, że muszę być użyteczny, jeśli mam... - Jeśli masz co? - spytała Lia, kiedy urwał. Jared skrzywił się. - Jeśli mam ją tu zadręczać. Lia zaśmiała się. - Nic dziwnego, że jesteś w tym taki dobry. Trenowałeś przez całe życie. Jared wydał gardłowy dźwięk, który rozbawił ją jeszcze bardziej. Przyciągnął ją ciut bliżej i oparł policzek o czubek jej głowy. - Widziałem ją raz, kilka miesięcy po tym, jak założono mi pierścień. Podczas szkolenia. Nie mam pojęcia, czy to był przypadek, czy jakimś cudem dowiedziała się, że tam jestem, i przybyła, by mnie zobaczyć. Widziałem ją. Trudno było przeoczyć kobietę o złocistej skórze, czarnych włosach, sięgających pasa, i tych niezwykłych zielonych oczach. — Urwał. - Mam takie same oczy, wiesz? Lia pogładziła go po plecach. - 307 -
- Anne Bishop - Czarownice nadzorujące szkolenie też ją zauważyły. Nie wiedziały, kim jest, i w zasadzie ich to nie obchodziło, natomiast wyczuły, że jej obecność jest dla mnie ważna. Jedna z nich podeszła do mnie i zaczęła mnie podniecać przez ubranie. A ja nic nie mogłem na to poradzić. Do tej pory nie zrobili mi nic równie upokarzającego. W pewnym sensie mój wstyd to była ironia, ponieważ chłopcy z Shaladoru nie mogą się doczekać dnia, kiedy wezmą udział w Tańcu Ognia, kiedy będą mogli stanąć w tanecznym kręgu i zaprezentować się wszystkim kobietom z wioski. Nie tańczyłbym dla mojej matki, ale tańczyłbym przy niej, i nie miałoby to dla mnie znaczenia. - To co innego - szepnęła Lia. - To byłby twój wybór, udział w męskim rytuale twojego ludu. - Zapewne masz rację - szepnął, niepewny, czy zniesie jej wyrozumiałość. - Podszedłem do niej i powiedziałem, że to jej wina. Że to wszystko jej wina. Że to przez nią założono mi pierścień i nigdy już nie zaznam rozkoszy z kobietą. Że gdyby była inna, coś takiego nigdy by mi się nie przydarzyło. A potem powiedziałem, że jej nienawidzę, i odszedłem. Odwróciłem się tylko raz. Leżała na ziemi, zwinięta w kłębek. Nikt się nie zatrzymał. Nikt nie próbował jej pomóc. - Och, Jaredzie. - Winiłem ją przez długi czas, ponieważ bezpieczniej było winić za to wszystko kogoś innego. Ale nie mogłem zapomnieć wyrazu jej oczu, kiedy jej to mówiłem. Nie mogłem zapomnieć tego, jak leżała na ziemi. Potem przestałem ją winić i pragnąłem już tylko wrócić do domu. Odważyłem się nawet na dwie marne próby ucieczki, ale byłem zbyt przerażony perspektywą bólu zadawanego przez pierścień. Więc nocami wyobrażałem sobie, że jakimś cudem dotarłem do domu. Tylko na godzinę. Tylko żeby się z nią zobaczyć, porozmawiać. Tylko na tyle, żeby... A teraz jestem w domu i jest już za późno. Spóźniłem się i nigdy nie zdołam cofnąć tamtych słów. Lia przytulała go, gdy szloch wstrząsnął jego ciałem. Nie opłakiwał ojca ani brata. Będzie miał dość czasu na żałobę po nich. Teraz nie było w nim miejsca na żal po kimkolwiek prócz Rejny. - 308 -
- Niewidzialny Pierścień Lia obejmowała go aż po ostatnie łzy. - Jaka była? - spytała w końcu cicho. Jared otarł twarz rękawem. - Pełna współczucia. Wspaniałomyślna, uparta, silna, pełna miłości, cierpliwa, odważna. - Taka jak ty, dodał w myślach. Lia wzięła go za rękę. - Chcę ci coś pokazać. Zaprowadziła go na tył cieplarni i wskazała na trzy duże, pokryte glazurą donice. Każda podzielona była na dwie części i mieściła dwie sadzonki. - Ktoś musiał o nie dbać. To jedyne zdrowe rośliny w całej cieplarni. Miłość zbiła się w gardle Jareda w gulę, gorszą niż smutek. - To nasze donice szczęścia i miłości - powiedział ochryple. - A to... - dotknął liści końcami palców - ...to są miodowe grusze. Lia pochyliła się, pogładziła liście i cienkie pnie, szepcąc coś do drzewek. - Rejna dała każdemu z nas jedną taką donicę na szóste urodziny. Nazwała je donicami szczęścia i miłości. W podstawie jest otwór. Wiosną zapisywaliśmy nasze życzenia albo marzenia, składaliśmy papier i wkładaliśmy zwitek w ten otwór. Potem mogliśmy zasadzić w donicy wszystko. co chcieliśmy. Były nasze, my mieliśmy się nimi zajmować. Czasami coś w nich rosło. Częściej jednak zapominaliśmy o sadzonkach. Matka nigdy nie dotykała tych donic. Kiedyś w swojej zasadziłem miodowe grusze, ponieważ chciałem mieć własne drzewko, żeby nie musieć się z nikim dzielić. Zalewałem je wodą, kiedy pamiętałem, a potem zostawiałem je bez wody na wiele tygodni. Kiedy wreszcie umarły, wściekłem się na matkę. Przeczekała mój niegodny wybuch, a potem powiedziała cicho, że te rośliny to symbol, który ma mnie nauczyć, że nikt nie zrealizuje za mnie moich marzeń. Jeśli chcę, by się ziściły, sam muszę o nie zadbać. Te sadzonki nie mają więcej niż rok - powiedziała Lia. Musiała je zasadzić dla ciebie i opiekować się nimi. - Tak. - Dwie grusze dla każdego z synów. Nawet dla tego, który ją opuścił. - 309 -
- Anne Bishop - Co się stało z życzeniami, które wkładaliście do doniczek? spytała Lia. - Wyjmowaliśmy je w porze zbiorów, żeby sprawdzić, czy się spełniły. - Czy spełniały się, jeśli roślinki przeżyły? - Czasami. - Jared uśmiechnął się krzywo. - Choć raz musiałem zaczekać do następnego targu, żeby dostać kucyka, który strasznie mi się podobał, ponieważ dopiero wtedy wystawiono go na sprzedaż. Lia odpowiedziała uśmiechem. I Myślisz, że twoje ostatnie życzenie nadal jest w donicy? Uśmiech Jareda zbladł. Od lat nie myślał o donicach szczęścia i miłości. - Nie mam pojęcia. - Odetchnął kilka razy głęboko i za pomocą Fachu sięgnął do podstawy donicy. Palce natrafiły na papier. Na woskową pieczęć. Zmarszczył brwi i wyciągnął z donicy kopertę. Kiedy ją obrócił, zobaczył swoje imię wypisane kobiecyą ręką. - Zaczekam na zewnątrz - powiedziała Lia. - Nie, nie możesz... Dotknęła jego ramienia. - Będę blisko - obiecała. Patrzył za nią, póki nie nabrał pewności, że zostanie w zasięgu jego wzroku. Wtedy usiadł na stołku, który Rejna trzymała w cieplarni, i przełamał pieczęć. Jaredzie, kilka tygodni temu przez Sadybę Ramona przejeżdżała Czarna Wdowa z bratem i jego panią. Byli wyczerpani, a wojownik został ranny w walce. Po uzdrowieniu zatrzymali się u nas na kilka dnu żeby odzyskać siły. Ponieważ wszystkie posiadane marki potrzebne im były w podróży odmówiłam przyjęcia zapłaty i Czarna Wdowa zaproponowała inne wynagrodzenia Fach za Fach. Poprosiłam, by utkała splątaną sieć, która ukazałaby mi twoje losy. Kiedy przyszła do mnie kilka godzin później, wiedziałam, że nie chce mi zdradzić, co zobaczyła. Powiedziała, że wrócisz do Sadyby Ramona tej jesieni. - 310 -
- Niewidzialny Pierścień A potem dodała, że mnie tu wtedy nie będzie i się nie zobaczymy. W pierwszej chwili pomyślałam, ze pewnie będę w podróży albo zajęta uzdrawianiem, a ty nie będziesz mógł zaczekać. Ale zbyt długo byłam Uzdrowicielką, żeby nie rozumieć słów, które nie zostały wypowiedziane. Nie zapytałam, czy to będzie wypadek, czy choroba i czy mogę coś uczynić, żeby temu zapobiec. Liczy się tylko to, że pewne rzeczy muszą zostać powiedziane, a ten list to zapewne moja jedyna szansa, żeby to zrobić. Nie obrażę cię, kłamiąc, że twoje słowa mnie nie zraniły albo że nie płakałam z ich powodu. Owszem, zraniły mnie. Ale rozumiem dobrze, dlaczego je wypowiedziałeś. Oboje z Belarrem musieliśmy pogodzić się z prawdą, że w pewnym sensie miałeś rację. Z powodu naszych błędów, choć wynikały z czystych intencji, nasz syn stracił wolność. Życie Krwawych opiera się na zaufaniu, Jaredzie. Ufamy że wszyscy przestrzegać będą Praw i Protokołu, które chronią słabszych przed silniejszymi. Ufamy, że mężczyźni nie wykorzystają swej siły przeciwko kobietom, chyba że w samoobronie. Ufamy, że czarownica, której mężczyźni ofiarowują w służbie swoje życie, będzie ich szanować. Kiedy kodeks honorowy, wedle którego żyliśmy przez tysiące lat, zostaje złamany, pojawia się strach. Żaden mężczyzna nie ufa temu, czego się boi. Pomimo ryzyka, jakie niesie ze sobą Dziewicza Noc, i naszej bezbronności w księżycowym czasie, to wasza płeć jest wystawiona na większe niebezpieczeństwa. Potrzeba służenia wrodzona jest Krwawym mężczyznom od tak dawna, że nie są w stanie bez niej przetrwać. To ona sprawia, że pragniecie tego, czego się boicie - nie jestem w stanie wyobrazić sobie gorszego koszmaru. Chcieliśmy, by umiejętność zaufania zakorzeniła się w tobie głęboko, nim poznasz wszystkie niebezpieczeństwa kryjące się po drugiej stronie tej więzi. Czekaliśmy za długo. Bardzo nam obojgu przykro z tego powodu. Straciwszy jednego syna, Belarr nie zwlekał w kwestii twoich braci. Spostrzeganie w ich oczach nieufności jest czasami - 311 -
- Anne Bishop bolesne. Czasami obawiam się, że już nigdy nie zdołają w pełni ofiarować swego serca kobiecie. Tamtej nocy, kiedy Czarna Wdowa powiedziała mi, że wrócisz do domu, miałam sen. Często się zastanawiam, czy nie rzuciła na mnie zaklęcia, które pozwoliło mi ujrzeć wizje z jej splątanej sieci. Nie pamiętam treści tego snu, ale obudziłam się przerażona. Następnego dnia rozmawiałam z Janiną i postanowiłyśmy, że Shira, Mariel i Davin udadzą się wraz z Czarną Wdową i jej rodziną za góry Tamanara. Chciałam, by i Janos z nimi wyjechał, ale jego nieufność wobec nieznajomych czarownic jest ciągle zbyt wielka. Czuje się bezpieczny tylko w Sadybie Ranona. Otrzymałam jeden list od Davina, nim śnieg zasypał przełęcze. On i dziewczęta służą na dworze Królowej Okręgu na terytorium o nazwie Dena Nehele. Tęskni za domem i rodziną, ale myślę, że będzie w stanie zapuścić tam korzenie i znaleźć szczęście. Muszę ci powiedzieć jeszcze dwie rzeczy. Nim wyjechali, Czarna Wdowa poprosiła, byś otrzymał wiadomość, kiedy dotrzesz do Sadyby Ranona. Mam ci przekazać, że ona, jej brat i jego pani udają się do Dena Nehele i mają nadzieję służyć Szarej Pani. Nie chciała powiedzieć nic więcej, ponieważ ich ścigają, ale zapewniła mnie, że będziesz wiedział, dla kogo przeznaczona jest ta informacja. Druga rzecz. Belarr żałuje wszystkiego, czego nie zdążył ci powiedzieć, ale pewnej nocy wyznał, że gdyby mógł ci przekazał tylko jedno, powiedział by, że już od czasu, kiedy byłeś dzieckiem, był pewny że będziesz nosił Srebrny,, ale jeśli kiedykolwiek pojawi się szanta na Złoty, powinieneś ją wykorzystać za wszelką cenę, poświęcić dla niej wszystko. Bardzo się denerwuje tą sprawą, więc nie pytałam, co ma na myśli. Po prostu przekazuję ci jego słowa w nadziei, że odnajdziesz ich znaczenie. Jeśli oczekujesz mojego wybaczenia, wiedz, że je otrzymałeś. Zawsze będziesz miał moją miłość. Niech Ciemność czuwa nad tobą, mój synu. Rejna - 312 -
- Niewidzialny Pierścień Jared starannie złożył list i zniknął go. Srebrny i Złoty. Belarr wiedział o Niewidzialnym Pierścieniu. Czy to dlatego miał wrażenie, że słyszał o nim wcześniej? Czy było to wspomnienie jakichś słów Belarra? Zapewne napomknął o pierścieniu podczas jednej ze wspólnych wypraw do lasu. Może to był tego komentarz, który dorosły wypowiada przypadkiem i zaraz o nim zapomina, gdy tymczasem dziecko zapamiętuje go na zawsze? Belarr wiedział, że Jared będzie nosił Srebrny, i miał nadzieję, że trafi mu się szansa na Złoty. Jared zatrzymał się w drzwiach cieplarni. Lia, najwyraźniej czując się nieco winna, spacerowała po ogródku z ziołami, dotykając wszystkich mijanych roślin. Kręcąc głową, Jared ruszył w jej stronę. Udawał, że nie widzi kropli krwi na liściach. Tym razem. Nie mógł jednak udawać, że Niewidzialny Pierścień nie istnieje. Nie miało znaczenia, że ona temu z całych sił zaprzecza. Nie zamierzał zrywać tego ostatniego łącznika z ojcem. Lia włożyła palec do ust, jak tylko go zobaczyła. - Ukłułaś się? - spytał Jared. - Tak - wymamrotała, wyciągając palec. Objął i poprowadził w stronę drogi, nie pozwalając dotykać żadnych roślin. - Ten list był od mojej matki. To odwróciło jej uwagę na tyle, by bez przeszkód dotarli do drogi. - Tak sobie właśnie pomyślałam. - Przyjrzała się jego twarzy. Wiedziała, że chcesz cofnąć tamte słowa. - Tak, wiedziała. - Pomógł jej wsiąść na wałacha, po czym wskoczył na siodło za nią. - Czas, żebyśmy udali się do wioski. Matka przekazała mi wiadomość dla Thery. Dobrze mu zrobiło, że przez całą drogę Lia zadręczała go, by zdradził, jaka to wiadomość.
- 313 -
- Anne Bishop -
Dwadzieścia dwa Krelis patrzył na klęczącą przed nim zakrwawioną i trzęsącą się rzecz. Trzy dni temu to był jego człowiek. Jeden z jego strażników. Teraz brakowało mu tak wielu części ciała, że nie potrafił go rozpoznać. Rzecz wpatrywała się w niego, tak naprawdę go nie widząc, i wydawała chrapliwe, błagalne dźwięki. Z kącika ust sączyła się krwawa piana. Krelis przełknął z trudem. Tak było lepiej. Gdyby potrafił to coś rozpoznać, nazwać, pojawiłoby się cierpienie. Odwrócił się. Zakrwawione białe pióro, zatknięte w kikut członka, poruszało się z każdym wysilonym oddechem rzeczy, jakby machało do niego. Albo z niego drwiło. To dlatego czarownice mówiły o Braterstwie Pióra. Dorothea wyszła z przyległego pokoju, powoli obracając w dłoni rękojeść zakrzywionego, cienkiego noża. Rzuciła mu piorunujące spojrzenie, a potem podeszła do stołu, na którym leżała reszta jej ostrych, okrwawionych zabawek. Odłożyła nóż na miejsce. - Lordzie Krelisie. Sposób, w jaki wypowiedziała jego imię, mówił dobitnie, że ostatnio przynosił jej same rozczarowania i że nie spodziewa się, by i ten jego raport miał być wyjątkiem. Zimnokrwista, podła suka, pomyślał Krelis ze złością. Chwilę po sformułowaniu tej myśli ogarnął go lodowaty strach. Nie chciał tego, nigdy więcej tak nie pomyśli. Dorothea była ucieleśnieniem wszystkiego, czego pragnął, celem wieków pracy i znoju. Jako jej Dowódca Straży był jednym z najpotężniejszych ludzi w Hayll. Szanowanym. Budzącym strach. Obracał tę myśl, rozpatrywał ją z różnych stron. Pracował ciężko, by zyskać pozycję, która odgoniłaby strach. I teraz to on go budził. - 314 -
- Niewidzialny Pierścień Poczuł, jak schodzi z niego część napięcia. Teraz był jednym z tych mężczyzn, których czarownice nie mogły tknąć, którym nie mogły założyć pierścienia. Przy którym nie były bezpieczne, chyba że służyły na dworze Dorothei. Uśmiechnął się. Jego uśmiech stał się szerszy, kiedy uchwycił zaniepokojone spojrzenie Najwyższej Kapłanki. - Czy chcesz mi coś powiedzieć, Krelisie? Jej głos był nieco zdyszany, jak u kobiety, u której budzi się podniecenie. - Znalazłem ich, kapłanko - oświadczył Krelis. - Udali się do Shaladoru, do wioski o nazwie Sadyba Ranona. - Wszyscy? Krelis zacisnął zęby. I - Ten sukinsyn z Shaladoru zniknął z małą suką Królową, ale zapewne ma się spotkać z pozostałymi w tej wiosce. Dorothea wybrała nóż o krótkim ostrzu, podpłynęła wdzięcznie do donicy z wielkim, kwitnącym krzakiem, która stała w pobliżu okna, i odcięła dwa rozwinięte, żółte kwiaty. - Nie ma powodu przypuszczać, że przybędą do tej wioski. Równie dobrze może ją zabrać prosto do Dena Nehele i zażądać nagrody za odważną służbę - warknęła. Krelis też o tym pomyślał, czuł z tego powodu niepokój. Cieszył się, że zawczasu wymyślił odpowiedź, która powinna ją zadowolić. - Sadyba Ranona to jego rodzinna wioska. Została spacyfikowana wiosną, kiedy nowe królowe Shaladoru rozsądnie postanowiły oddać swe terytorium pod opiekę Hayll. Nie znajdzie tam pomocy, natomiast my będziemy mieć całą wioskę zakładników. - Mów dalej - zamruczała Dorothea, ciągle przycinając łodygi kwiatów, tak że prawie nic z nich nie zostało. - Oferujemy układ. Jego wioska w zamian za tę małą sukę. Jeśli ją nam przekaże, pozwolimy innym odejść. Dorothea podniosła wzrok. - Czyżby? Krelis uśmiechnął się, poczuł się pewniej niż przez ostatnie dni. - 315 -
- Anne Bishop Nie, kapłanko. Tych użytecznych weźmiemy w niewolę. Reszta zostanie wyeliminowana. - Wspaniale, pod warunkiem że ta suka tam będzie. - Przejmiemy również niewolników, których kupiła w Raej. Muszą mieć dla niej jakąś wartość, skoro z taką determinacją ciągnie ich do Dena Nehele. Hayll będzie mógł ich wykorzystać do uzyskania większych ustępstw od królowych lub arystokratycznych rodzin na ich rodzinnych terytoriach. - Chciało mu się śmiać. Jego pupilek mógłby wiele opowiedzieć towarzyszom o układach z Hayll. - Możemy zażądać wymiany niewolnicy w zamian za sukę Królową. Większość nie jest pewnie wiele warta, ale jeśli dzieci pochodzą z arystokracji, ich rodziny pomyślą dwa razy, nim zaufają Szarej Pani, jeśli nie zgodzi się oddać za nie swojej krewnej, zważywszy na to, że to przez nią znaleźli się w niebezpieczeństwie. A wojownik z Shaladoru nie poświęci swojej rodziny dla czarownicy, którą zna tak krótko. Dorothea podeszła do trzęsącej się rzeczy i ze spokojem wetknęła kwiaty w krwawe dziury po uszach. - Jakie masz plany? - Zabiorę do Sadyby Ranona tysiąc strażników z Hayll i... - Aż tylu? - Ton Dorothei zdradził rozdrażnienie. - Na pewno w tej śmierdzącej wiosce nie zostało wielu Krwawych noszących Kamienie. Na dworach zaczną myśleć, że Szara Pani zasługuje na szacunek, a nawet strach, jeśli weźmiesz aż tylu hayllańskich wojowników, by pochwycić tę małą sukę, która jej służy. Czyżby chciała, żeby mi się nie udało? - zaczął się zastanawiać Krelis. Dlaczego zaprzecza, że Szara Pani to groźny wróg, skoro wszyscy o tym wiedzą? Zabranie tylu ludzi było rozsądnym posunięciem taktycznym. Zawahał się. Przez chwilę czuł pokusę, żeby wyjaśnić to Dorothei. - Nic w tym dziwnego, jeśli zwołuje się na misję czy ćwiczenia strażników z różnych placówek - powiedział zamiast tego. Dowódcy Straży na pomniejszych dworach nie poświęcą temu ani jednej myśli. A dla strażników to będzie okazja do zaprezentowania się Dowódcom z silniejszych dworów, w nadziei, że otrzymają kontrakt. Nie muszą wiedzieć, że nie chodzi o danie - 316 -
- Niewidzialny Pierścień im szansy wykazania się umiejętnościami. I nikt im tego nie powie. Dorothea zaczęła przechadzać się powoli, kołysząc płynnie biodrami. - Jak długo to potrwa? Krelis przełknął ślinę, nie patrząc na zakrwawioną rzecz. - Dwa dni, kapłanko, i oddam w twoje ręce sukę Szarej Pani. - Dwa dni - wymruczała Dorothea. Zauważył w jej oczach cień rozbawienia. Wstrzymał oddech i czekał. Jutro wieczorem jego kuzyn albo młody wojownik, którego szkolenie nadzorował, będzie przypominał tę trzęsącą się rzecz. Informacje jego pupilka nadeszły dwa dni za późno, żeby ich uratować. Nie zapomni mu tego, kiedy dotrze do Sadyby Ranona. - Dwa dni — wymruczała znowu Dorothea. Zatrzymała się przy stole, wybrała jeden z noży i popatrzyła na trzęsącą się rzecz. Rzecz zajęczała. Próbowała się podnieść. Dorothea odłożyła nóż i podeszła do Krelisa. - To był dla ciebie trudny okres, prawda, kochany? powiedziała, gładząc go po policzku. - Uwierz mi, wiem dobrze, jakie to męczące, kiedy uwagę trzeba dzielić między interesy a rodzinę. Ponieważ wyraźnie wziąłeś sobie do serca moją zachętę, powiem ci, co zrobię. Twój kuzyn i protegowany pozostaną w niewoli, ale nie stanie im się krzywda. Porozmawiamy o ich przyszłości po twoim powrocie. Krelis obrócił twarz tak, by ucałować jej dłoń. - Dziękuję, kapłanko. - Kiedy uniosła rękę, cofnął się i skłonił nisko. - Jeśli mi wybaczysz, mam wiele przygotowań. - Oczywiście. Postąpił krok w stronę drzwi. Zatrzymał się. Odwrócił. Starannie odcinając się od wszelkich uczuć, przyjrzał się uważnie temu czemuś, co jeszcze niedawno było mężczyzną. - Jakiś problem, Lordzie Krelisie? - Dorothea patrzyła na niego z zaciekawieniem. Usta Krelisa wygięły się w uśmiechu. - Mój pupilek nie wykonał w sposób zadowalający swoich obowiązków. Obawiam się, że zasługuje na karę. Oczy Dorothei wypełniła połyskliwa rozkosz. - 317 -
- Anne Bishop - Tak, strach to zawsze użyteczne narzędzie. Twój poprzednik tego nie rozumiał. Krelis był już niemal w drzwiach, kiedy dodała: Niemniej jednak był honorowym człowiekiem.
- 318 -
- Niewidzialny Pierścień -
Dwadzieścia trzy Jared nalał sobie do szklanki whisky na dwa palce. Potem uniósł ją na wysokość oczu i przyjrzał się jej uważnie. Płynny płaszcz, który okryje serce i ochroni je przed bólem. Płynna ściana, która odgoni smutek. Odsunął od siebie takie myśli. Jeśli skupi się na sprawach praktycznych, w ogóle nie będzie musiał myśleć. Nie stać go było teraz na rozmyślania. - Jaredzie? - Yarek z wahaniem napił się whisky. Jared odchylił się na oparcie i czekał. W sali jadalnej oberży pozostali tylko on i Yarek. Lia, Thera i Blaed po obiedzie udali się na spacer. Podejrzewał, że Lia potrzebowała chwili oddechu od napierającej na nią zewsząd wielkiej potrzeby, którą wszyscy mieszkańcy wioski z całej siły próbowali ukryć. Widział głód w oczach mężczyzn, ulgę w oczach czarownic. Oraz to, jak spokojnie Lia przyjęła i zjadła pełną miskę gulaszu, którą przed nią postawiono - jedyną pełną miskę, jaką podano. Nie zawstydziła mieszkańców wioski odmową przyjęcia oferowanej strawy, nie odmówiła im honoru służenia Królowej. Z pewnością dławiła się każdą łyżką, jedząc na oczach tylu osób, ale nic po sobie nie pokazała. Siedząc obok niej, serce puchło mu z dumy... i nie tylko z dumy. Nigdy nie obarczyłby jej ciężarem swych uczuć. Przeszłość niewolnika dla przyjemności - te wszystkie upokorzenia uniemożliwiała mu osiągnięcie tego, czego pragnął najbardziej. Ale będzie ją kochał do końca życia. - Jaredzie? - Yarek wyrwał go z zamyślenia. - O co chodzi? Wuj odchrząknął. Upił kolejny łyk whisky. - Ta mała czarownica... to znaczy pani. Ma dobre serce, ale... - Skoro mówi, że jest dla was wszystkich miejsce w Dena Nehele, to znaczy, że tak jest - uciął krótko Jared. Ziemia da tylko tyle, ile może, utrzyma tylu i nie więcej. Jeśli zabierzemy jej za dużo, równowaga zostanie zachwiana.
- 319 -
- Anne Bishop - Myślę, że Dena Nehele jest w stanie wchłonąć setkę Shaladorczyków. - Setkę ocalałych z dwóch zamożnych wiosek. Napił się. - Coraz więcej ludzi przechodzi przez góry - ciągnął Yarek z troską. - Wielu z nich osiedla się na innych terytoriach, ale... Jared położył dłoń na jego ręce. - Zawsze mi powtarzałeś, żebym nie doszukiwał się kłopotów tam, gdzie ich nie ma. - Zapewne tak. - Jeśli Dena Nehele otrzyma najlepszych ludzi z Shaladoru, tylko na tym skorzysta. Zdążył dostrzec rozpacz w oczach wuja, nim Yarek odwrócił wzrok. Jared odchylił się na oparcie, nie mogąc znaleźć takich słów pocieszenia, które nie zakłóciłyby jego kruchej równowagi. Najlepsi ludzie Shaladoru nigdy nie opuszczą swego terytorium — chyba że znaleźli drogę do Ciemnego Królestwa. Wojna o to zadbała. - Czy Wozy są sprawne? - spytał po chwili Yarek. Jared kiwnął głową. Dwa Wozy, które należały do zniszczonej stacji, nie zostały uszkodzone podczas ataku. Nie miał pojęcia, jak zmieścić w nich wszystkich, którzy nie mogli sami podróżować na Wiatrach, skoro wygodnie mogły pomieścić razem nie więcej niż trzydzieści osób. Nie miał też pojęcia, kto będzie nimi kierował. Trzej bracia, którzy prowadzili stację, nie przeżyli ataku, a nikt inny nie miał odpowiedniego wyszkolenia. Yarek zmarszczył brwi, rzucił niepewne spojrzenie na siostrzeńca i zachmurzył się jeszcze bardziej. - Nie mieliśmy Czarnej Wdowy w Wilczym Potoku. - Nie każda wioska ma Czarną Wdowę. Tak samo jak nie każda ma kapłankę i królową - odparł Jared, zastanawiając się, do czego zmierza wuj. Yarek potarł podbródek. - Sabaty Klepsydry mają własne zwyczaje. To zrozumiałe, zważywszy na to, jaki Fach uprawiają. Jared kiwnął głową i czekał. Yarek wzruszył ramionami. - Czy jadają inaczej niż my? - spytał wreszcie z wahaniem. - 320 -
- Niewidzialny Pierścień Jared zmrużył oczy. Wyczuł cień obawy, którego nie było kilka godzin wcześniej, kiedy Yarek opowiadał o zamartwianiu się Thery. - Widzisz, kobiety o to pytały i obiecałem, że się dowiem. - Dlaczego? - spytał ostrożnie Jared. - Czarownice zarżnęły dwie świnie i wszystkie kurczaki, jakie nam jeszcze zostały. - Yarek uniósł rękę, jakby chciał powstrzymać sprzeciw Jareda. - Nie ma ich jak zabrać, a po co je zostawiać, żeby napchały brzuch komuś innemu? Lodówka wypełniona gotowanym mięsem nie zajmie dużo miejsca w Wozie, a wszyscy poczują się lepiej, mając prowiant na pierwsze kilka dni. Więc dziś i jutro rano najemy się do syta. - A co to ma wspólnego z Therą? - Podobno jak zobaczyła dziś rano, co robią, przyniosła dwa wiadra i poprosiła o krew i flaki. Kiedy wiadra się napełniły, zniknęła je i odeszła. - Nie rozumiem... - Mówiłem ci, że wczoraj wieczorem się zamartwiała, pamiętasz? Jared kiwnął głową. - No więc kiedy ją trochę uspokoiłem, poszła do pokoju, który dzieli z młodym Księciem Wojowników. Poszedł za nią, ale wrócił parę minut później, bardzo zirytowany. Wtedy pomyślałem sobie, że chciała zostać chwilę sama i pokazała mu drzwi. Teraz myślę jednak, że chciała zostać sama, żeby utkać jedną z tych splątanych sieci. Kiedy dwie godziny później wróciła na dół, nadal była zmartwiona, ale już dużo spokojniejsza - i bardzo głodna. Wczoraj nie mieliśmy co jej oferować. Dlatego kobiety zaczęły się zastanawiać... - Lordzie Yareku! Lordzie Yareku! - Do jadalni wpadł jakiś chłopiec. - Jeźdźcy - wysapał. - Trzynastu. Jared poderwał się na równe nogi, przewracając krzesło. - O Matko Noc - szepnął Yarek. - Wrócili. Skok do poziomu Czerwonego był szybki, ale kontrolowany. Kiedy Jared wyszedł na ulicę, czuł w sobie skupioną moc i był gotowy wpaść w morderczą furię, niemal miał ochotę jej się poddać. Spojrzał na wschód. - 321 -
- Anne Bishop Lia i Thera, wracające ze spaceru z Blaedem, zwolniły na jego widok. Blaed rzucił Jaredowi szybkie spojrzenie, a potem zaciągnął obie kobiety do najbliższego budynku. Jared odwrócił się i ruszył ulicą. Brock i Randolf wyszli z jakiegoś domu, ale żaden z nich nie przyłączył się do niego. To jego wuj Yarek i Thayne - i Garth - i wszyscy noszący Kamienie wojownicy, i czarownice stworzyli ścianę za jego plecami. Jeźdźcy skręcili w główną ulicę i jechali wolno przed siebie. Sześć par wojowników podążających karnie za Księciem Wojowników z Szafirowym Kamieniem. Wojownicy zatrzymali się. Książę pojechał dalej sam. Ściągnął wodze kilka metrów od Jareda, zeskoczył z konia i pieszo ruszył w dalszą drogę. - Witaj, wojowniku - powiedział z udawaną uprzejmością. - Witaj, książę Talonie - odparł Jared, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. - Musimy porozmawiać, wojowniku. Na osobności. Jared wskazał głową budynek po lewej stronie ulicy. - Tam. Ledwie weszli do izby. Talon cisnął nim o ścianę. - Coś ty sobie, na ognie piekielne, myślał? O ile w ogóle myślisz! - ryknął, podsuwając pod brodę Jareda pięść, w której zaciskał materiał jego tuniki. - Włóczycie się po wrogim terytorium jak banda pijanych plebejuszy! Gdybyśmy nie natrafili na tę jatkę i nie podjęli tropu, do tej pory byśmy was szukali! Jared wyszczerzył zęby. Chwycił Talona za nadgarstek. - Może winę za to ponoszą wasze umiejętności tropicielskie? - Jestem najlepszym tropicielem w okolicy! Oczy Talona stały się szkliste z wściekłości. Przypomniawszy sobie, z jaką łatwością Książęta Wojowników wpadają w morderczą furię, Jared poskromił własny gniew. - Talonie... Talon tylko nim potrząsnął, krzycząc coś niezrozumiałego. - Co cię to obchodzi? - zawarczał Jared. - Odzyskałeś siostrzenicę. Lia nie jest pod twoją opieką. - 322 -
- Niewidzialny Pierścień Talon znów walnął nim o ścianę. - To ja ją nauczyłem jeździć konno. To ja ją nauczyłem strzelać z łuku. To ja ją nauczyłem, jak walczyć za pomocą Fachu. Nie waż się twierdzić, że nie jest pod moją opieką! Jared zapatrzył się na Talona. Czy grałeś z nią kiedyś w szachy? - spytał wreszcie. - Co...? - Szklista furia powoli znikała z oczu Talona. Puścił Jareda i cofnął się. Po dłuższej chwili powoli pokręcił głową i stwierdził sucho: - Mam wrażenie, że właśnie zagrałem. Kiedy gniew Księcia Wojowników minął, Jared poczuł ukłucie irytacji. - Skoro tak się nią przejmujesz, dlaczego nie zostałeś, żeby eskortować ją do gór Tamanara? Oczy Talona przybrały nieopisany wyraz. - Wojowniku - powiedział cicho. - Nawet zbiegowie wiedzą, kiedy poddać się woli Królowej. Jared skulił się nieco, jak chłopiec zganiony przez dorosłego. - Ale wróciłeś. Szukałeś jej. - Cóż, w końcu jestem zbiegiem - odparł Talon z rozbrajającym uśmiechem. Szorstko poklepał Jareda po ramieniu. - Chodźmy do niej. Zasługuje na porządną reprymendę. - Mogę popatrzeć? - spytał Jared. - Oczywiście - odparł Talon ze śmiechem. — Jak inaczej chcesz się nauczyć, jak się to robi? *** Jared zapukał do drzwi sypialni, ale nie zaczekał na odpowiedź Lii, tylko wślizgnął się do środka. - Chciałaś mnie widzieć? - spytał, przyglądając się jej z troską. Była nieco blada i wyglądała na skruszoną. Rozumiał, dlaczego tak się czuje. Umiejętności Talona, jeśli chodzi o udzielanie reprymendy, przewyższały zdecydowanie wszystko, na co stać było jego dotychczasowych nauczycieli. - Dobrze się czujesz? - Tak - wymamrotała Lia, wykręcając w palcach brzeg swetra. Wprawdzie nie krążyła po pokoju, ale nie mogła też ustać na miejscu. - Jaredzie, muszę cię poprosić o przysługę. - Oczywiście. - 323 -
- Anne Bishop Zacisnęła wargi i utkwiła wzrok w podłodze. Wreszcie westchnęła. - Jednym z powodów... głównym powodem, dla którego nie odbyłam Dziewiczej Nocy, jest to, że nigdy nie chciałam prosić mężczyzn służących na dworze o uczynienie obowiązku z czegoś tak intymnego. Jared mógł sobie wyobrazić, jak oburzeni byliby ci mężczyźni, gdyby usłyszeli jej słowa, ale potrafił też zrozumieć, dlaczego Lia mówi o tym jak o nieprzyjemnym obowiązku. - Ja... - Odetchnęła kilka razy głęboko. — Czy zgodziłbyś się to zrobić? Uśmiech Jareda zniknął. Dostać aż tyle. Dać aż tyle. Wiedzieć, że ufa mu aż tak bardzo. Lia rzuciła mu nerwowe spojrzenie. Przeczesał ręką włosy. - Tak. Oczywiście. Kiedy tylko dotrzemy do Dena Nehele... - Nie. - Lia przygryzła dolną wargę. - To musi stać się dziś. Przed zachodem słońca. Jared cofnął się o krok. Trafił nogami w brzeg łóżka, siadając na nim z rozmachem. - Teraz? W tej chwili? Lia pokiwała głową. - Thera mówi, że jeśli nie odbędę Dziewiczej Nocy przed zachodem słońca, już nigdy jej nie odbędę. Jared otworzył usta, pewny, że zaraz wypowie jakąś rozsądną uwagę, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa. Gdyby tylko nie powiedziała tego Thera, która otrzymała podobne ostrzeżenie i tylko dzięki niemu przeżyła. Nie mógł tego zlekceważyć. - Lio... -Jeśli ci to nie na rękę, mogę poprosić Talona... Jared poderwał się na równe nogi. - Najpierw go zabiję. Lia zamrugała. Zmarszczyła brwi. - Skoro najpierw go zabijesz, to czy reszta nie będzie wyglądała nieco... dziwacznie? - spytała wreszcie. - Reszta będzie niemożliwa — odparł Jared, wymawiając starannie każde słowo. - Och. - 324 -
- Niewidzialny Pierścień Przesunął ręką po twarzy. Jego ciało pamiętało dobrze, jak to jest obejmować Lię, całować ją. Pragnęło tego. Jego serce pragnęło ją kochać. Natomiast umysł popiskiwał rozpaczliwie na słowa: Dziewicza Noc, niczym przerażona mysz. Opuścił rękę. - Wrócę niedługo. Nigdzie nie wychodź. - Wskazał krzesło. Usiądź. Odpręż się. Skoncentruj się na oddychaniu czy czymś podobnym. Z impetem wypadł z pokoju. Na korytarzu oparł się o ścianę. Musi znaleźć Talona i poradzić się go. Na ognie piekielne, musi się kogoś poradzić. Bycie niewolnikiem dla przyjemności nie dawało mu kwalifikacji do przeprowadzenia czarownicy przez Dziewiczą Noc. Widział wiele kobiet, które wyszły z niej złamane. Wszystkie miały zagubione, nieco puste spojrzenie. Cały ogień, jaki płonął w ich sercach, stłumiło męskie ciało. Jeśli coś pójdzie nie tak, chyba nie zniesie widoku oczu Lii. Och, czarownice przyzwyczajały się do utraty Kamieni i Fachu. Te z arystokratycznych rodzin wydawano dobrze za mąż. Nie był pewny, jaki los czekał inne. Przystosowywały się, ale nigdy już nie były sobą. Wiele po prostu marniało, aż stawały się pustą skorupą. Inne popadały w szaleństwo. Żadnej nie można było zapłodnić więcej niż raz po złamaniu, a ponad połowa tych ciąż i tak kończyła się poronieniem. Kiedy był młodszy, uważał, że to niesprawiedliwe, że wraz z utratą Kamieni czarownice tracą też zdolność do rodzenia dzieci. Jednak życie na terytoriach znajdujących się pod wpływem Hayll kazało mu wątpić, by któraś z nich żałowała tej bezpłodności. Nie leżało w naturze czarownicy dawać potomstwo tym, których uważała za wroga. Odepchnął się od ściany. Wraz z Talonem spędził wczesne popołudnie na usuwaniu siedzeń z dwóch małych Wozów, żeby w środku zmieściło się więcej ludzi. Yarek nadzorował pakowanie ładowni - i miał znaleźć bezpieczne miejsce dla sześciu miodowych grusz, które Lia uparła się zabrać. Ciemności niech będą dzięki, ludzie Talona umieli prowadzić Wozy, więc jeden problem został rozwiązany. - 325 -
- Anne Bishop Jeśli mu się poszczęści, sporo czasu zabierze mu odszukanie Talona, który zapewne nadzoruje ostatnie przygotowania do podróży. Może Lia zdąży zmienić zdanie. Pokręcił głową. Nie. Nie wolno lekceważyć ostrzeżenia Thery. Nim zrobił dwa kroki, zza zakrętu korytarza wyszedł Talon. - Nadal jest zła? - spytał, rzucając okiem na drzwi. - Niezupełnie - mruknął Jared. Talon zmrużył oczy. - Dobrze się czuje? - Tak. Chce odbyć Dziewiczą Noc. Talon wbił w niego wzrok. - Teraz? - Tak. Teraz. Właśnie szedłem cię szukać. Talon oparł się ciężko o ścianę, co zdecydowanie poprawiło Jaredowi samopoczucie. Książę Wojowników nerwowo potarł ręką pierś. - Czy chce, żebym to ja...? - Nie - powiedział Jared. Za szybko. Niespieszny, złośliwy uśmieszek wypłynął na usta Talona. - W takim razie, wojowniku, co tu jeszcze robisz, skoro kobieta i łóżko czekają? Twarz Jareda spłonęła rumieńcem. Poruszył się i znów oparł o ścianę. - Byłem niewolnikiem dla przyjemności, odkąd skończyłem osiemnaście lat. Talon kiwnął głową ze zrozumieniem, - To dużo czasu, żeby poznać łóżko, nie poznając intymności czy rozkoszy. A w tym wieku... Na ognie piekielne, zapewne mógłbyś policzyć na palcach te chwile, kiedy naprawdę byłeś z kobietą. - Na palcach jednej ręki. I jeszcze wiele by zostało. Talon potarł czoło. - O Matko Noc, sam jesteś niemal dziewicą. Na pewno chcesz to zrobić? Jared patrzył nieruchomo w ścianę. - Poprosiła mnie. - Urwał. - Czy uznałbyś przeprowadzenie czarownicy przez jej Dziewiczą Noc za obowiązek? Talon zesztywniał. - 326 -
- Niewidzialny Pierścień - Nazwałbym to zaszczytem. Jared kiwnął głową, zadowolony z odpowiedzi. - Robiłeś to już? - Kilka razy. Jest bezpieczniej, jeśli mężczyzna nosi Ciemniejsze Kamienie. - Oparł się wygodniej o ścianę i skrzyżował ramiona na piersiach. - To nie jest takie trudne, naprawdę. - Ale niebezpieczne - mruknął Jared, - Tak, jeśli zapomnisz, po co jesteś w łóżku. Albo jeśli ona wpadnie w panikę. - Świetnie, bardzo mu to pomogło. Talon w niecałe pięć minut wyjaśnił mu zasady postępowania podczas Dziewiczej Nocy. - To wszystko? - zdziwił się Jared. Jego rozmówca wzruszył ramionami. - Owszem. Po prostu nie spiesz się. Poczekaj, aż się odpręży, nim spróbujesz czegoś nowego, a wszystko będzie dobrze. Jared popatrzył w głąb korytarza. - Idź - powiedział Talon z uśmiechem. - Zostanę tutaj i dopilnuję, żeby nie zwiała. Jared odetchnął głęboko i poszedł do łazienki. Wyczyściwszy zęby, znieruchomiał i wyprostował się. Pokręcił głową i rozebrał się do naga. W połowie pospiesznej kąpieli uświadomił sobie, że już pogodził się z tym, co go czeka, i że czuje się spokojny. Bardziej niż spokojny. Wytarł się, zniknął przepocone robocze ubranie, a potem przywołał spodnie, które podarował mu Daemon. Nie ma sensu wkładać nic więcej, pomyślał, zaciskając w dłoni wisior z Czerwonym Kamieniem. Zapiął i obciągnął spodnie. Czy strój zachowuje w sobie coś z osoby, która go nosiła? W tej chwili z pewnością przydałyby mu się umiejętności sypialniane Daemona. Zamknął oczy i odetchnął powoli kilka razy. Pomyślał o tym, jak ręce Daemona przesuwały się po ciele kobiety, jak ją nęciły. To był powolny, rozkoszny taniec, któremu żadna czarownica nie była w stanie się oprzeć. Zmieniał się tak subtelnie z mrozu w ogień, że nie miała szans dostrzec płomienia, nim nie pochłonął jej w rozkoszy. Z uśmiechem stanął przed drzwiami sypialni. - 327 -
- Anne Bishop Talon ocenił go spojrzeniem, odwzajemnił jego uśmiech i odszedł. Na zakręcie uniósł rękę. Przejście zamknęła Szafirowa osłona. - Teraz nikt wam nie przeszkodzi - wyjaśnił. Pozdrowił Jareda skinieniem dłoni i odszedł. Jared odetchnął jeszcze raz i otworzył drzwi sypialni. Lia siedziała na krześle, nadal nerwowo mnąc sweter. Oparł się o drzwi i uśmiechnął się, kiedy popatrzyła na niego spod rzęs. - Przecież już mnie widziałaś nagiego - powiedział, oczarowany jej onieśmieleniem. - To było co innego - wymamrotała Lia, wpatrując się w jego bose stopy. Jared odetchnął jeszcze raz... ...i usłyszał bębny. Usłyszał głos kapłanki wznoszący się w mroku, wzywający mężczyzn do tańca. Jego nozdrza zadrgały. Krew zaczęła wrzeć. Całe napięcie opadło, a jego miejsce zajęło pożądanie. Rzucił okiem na palenisko. Drewno, przygotowane, by odgonić chłód nocy, zaczęło się palić. Jeden drobny ruch ręki i zasunęły się zasłony w oknach. Tylko ogień oświetlał teraz pokój, rozmywając wszystkie ostre linie, aż nie było już żadnych linii, aż ściany znikły, zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Kolejny ruch ręki i znikło całe umeblowanie, wyjąwszy łóżko i dwa stoliki nocne po jego bokach. Lia stęknęła, kiedy wylądowała na podłodze. - Jaredzie, co ty... Podszedł do niej. Otworzyła szeroko oczy. - Słyszysz bębny? - spytał cicho. -Ja... - Słyszysz je? Jak bicie serca ziemi. Albo serca ludu Shaladoru. - Wyciągnął ręce. - Pozwól, że pokażę ci Taniec Ognia. Podniósł ją z podłogi i przyciągnął do siebie. Jej serce biło szybko. Odpychała go zimnymi dłońmi. Nie ruszał się, tylko ją trzymał i patrzył w jej twarz. Kiedy przestała go odpychać, powoli pochylił głowę, rozchylił wargi w pocałunku. - 328 -
- Niewidzialny Pierścień Wygięła się w tył, żeby uniknąć dotyku jego ust. Uśmiechnął się, gdyż w ten sposób jej biodra przylgnęły do niego mocniej. Ponieważ nie chciała mu ofiarować swych ust, zajął się szyją. Delikatne pocałunki. Lekkie ssanie skóry. Polizał jej policzek. Jej ręce zacisnęły się na jego talii. - Czy ty je słyszysz, Lio? - spytał, liżąc kącik jej ust samym czubkiem języka. - Sły... słyszę jakiś rytm - powiedziała chrapliwie. - Bębny. - Jared musnął wargami jej wargi. Jej oczy miały kolor ciemnego dymu. - Czy to muzyka? - Tak - szepnął jej do ucha. - Posłuchaj jej. Idź za nią. Jej głos prowadzi do Tańca Ognia. Przykrył jej usta wargami i pozwolił, by ogarnął ich dźwięk bębnów i śpiew, i piżmowy mrok. Cofając się, pociągnął ją w kąt pokoju. Lia znów szarpała sweter. - Ciepło tutaj. - Zdejmij go - zaproponował cicho. Powoli obchodził ją, jego stopy odruchowo powtarzały kroki tańca. Lia zdjęła sweter i odrzuciła za siebie. Wydęła policzki. - Może powinniśmy otworzyć okno? - Może powinnaś zdjąć koszulę? - Kiedy ją mijał, musnął palcami jej rękę. - Ten ogień powinien być gorący. Sięgnęła do guzików i zamarła. Wbiła wzrok w jego złocistą pierś, która połyskiwała od żaru. Nie tylko ognia. - Pomogę ci. - Jared obdarzył ją przelotnym pocałunkiem, równocześnie za pomocą Fachu rozpinając jej guziki. Rozchylił koszulę, zsunął ją z ramion, potem z pleców. Posapywała cicho. - Patrz na mnie. - Cofnął się w swój krąg. - Obserwuj Taniec. - Czy nie... - Lia znów sapnęła głośniej. - Czy nie powinieneś być przy tym nagi? Zniknął swoje spodnie. Westchnęła, zaskoczona, próbując patrzeć na własne stopy, ale nie dała rady. Uniosła głowę i patrzyła, jak tańczy, jak grają jego - 329 -
- Anne Bishop mięśnie, jak się uśmiecha, poruszając biodrami, jak cienie nabierają kształtu innych tancerzy. Posłuszny rytmowi bębnów, zwiększył tempo, podchodził tak blisko, że mógł się o nią otrzeć, cofał się, by rozszerzyć krąg. Obracała się, stojąc pośrodku kręgu, patrzyła na niego i już nie odwracała wzroku, zmieszana tą celebracją męskości. Kiedy bębny zaczęły cichnąć, Jared objął ją w pasie i pociągnął za sobą, aż znaleźli się tuż przy łóżku. Ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją, długo, głęboko. - Pozwól, że pokażę ci resztę Tańca Ognia - powiedział ochryple. Nie odpowiedziała. Jednak wyraz jej oczu wystarczył za odpowiedź. Rozebrał ją powoli, położył na łóżku i sam wyciągnął się obok niej. Odsunęła się nieco, żeby nie dotykać jego pulsującego członka. Przysunął się bliżej. - Będzie dobrze - powiedział, muskając palcami jej ramię, w górę i w dół. - Będzie dobrze. Kiedy znów ją pocałował, delikatnie otarł się o jej wewnętrzne bariery. Wycofała się z sapnięciem. Mruczał uspokajająco, całując ją i pieszcząc. Wcześniej zawsze dawał rozkosz, żeby uniknąć bólu kary. Teraz dawał rozkosz dla samej rozkoszy dawania. Badał jej ciało, zafascynowany mięśniami, które najpierw drżały, a po chwili rozluźniały się pod ciepłem jego dotyku. Smakował ją, ocierał się o nią, żeby jej zapach pozostał na jego skórze, żeby jej skóra przyjęła jego zapach. Zaśmiał się bezgłośnie, kiedy wsunęła mu ręce we włosy i przycisnęła jego głowę do swej piersi. Rozkoszował się tym, jak jej ciało równocześnie przyciąga go i odpycha, gdy delikatnie wsuwał palec między jej uda. Przez cały czas, gdy powoli uwodził jej ciało, muskał jej wewnętrzne bariery, aż tak przywykła do jego obecności, że przestała reagować. Wtedy rozpoczął podróż w otchłań. W dół, w dół, w dół, kiedy jego usta i palce rozpalały ją powoli, kiedy jej ręce, zaciskające się na jego ciele, budziły w nim ogień. - 330 -
- Niewidzialny Pierścień W dół, w dół, w dół, aż prześlizgnął się za jej wewnętrzne bariery i ujrzał połyskliwą, zieloną sieć. Uniósł się. Delikatnie, ostrożnie, musnął nić jej wewnętrznej sieci. Spięła się gwałtownie. Zaczęła się wyrywać. Przycisnął ją pod sobą, unieruchomił. Wszystko w porządku, Lio? - Ponownie otarł się o nić jej sieci. Tak - powiedziała, ale jej ciało nadal drżało. Wcale nie wydawała się przekonana. Zgodnie z instrukcjami Talona ostrożnie napełnił swą Czerwoną mocą odstępy między nićmi Zielonej sieci, a potem stworzył nad nią osłonę. To dlatego, wyjaśnił mu Talon, lepiej było, jeśli mężczyzna nosił Ciemniejsze Kamienie. Gdyby czarownica z jakichś przyczyn wpadła w panikę i próbowała opuścić się w otchłań, jego osłona powstrzymałaby ją od przebicia się przez własną sieć. Kiedy skończył, pocałował Lię i cofnął się zaskoczony. - Co...? — spytała, otwierając szeroko oczy. Pogładził jej pierś i poczuł tę pieszczotę. Przyciągnęła jego głowę i pocałowała go z takim głodem, że kiedy zmieszał się z jego własnym, zakręciło mu się w głowie. To było zagrożenie, uświadomił sobie, całując ją znowu. Kiedy mężczyzna wkraczał za wewnętrzne bariery kobiety, mógł tak bardzo pogubić się w fizycznych doznaniach obu stron, że nie potrafił odróżnić własnego ciała od jej ciała. Położył się na niej i poczuł własny ciężar. Poczuł łóżko pod jej plecami. I to, jak wchodzi w nią, do momentu, kiedy poczuł fizyczny opór. Ukrył twarz w jej włosach. Dysząc ciężko, Lia zacisnęła ręce na jego ramionach. - Zrób to. - Lio... - Zrób to! Naparł na nią. I przyjął ból zmieszany z rozkoszą. Przez chwilę świat obracał się, krążył wokół nich w wirze doznań. - 331 -
- Anne Bishop Chciał naprzeć po raz kolejny, żeby poczuć rozkosz, ale przerażała go krew. Lia wbiła paznokcie w jego ramiona tak mocno, że rozorała mu skórę i krzyknęła z bólu. Tkwiąc w niej głęboko, czując doznania ich obojga, zmusił swoje ciało, by leżało nieruchomo, póki trwała ta burza. Zrozumiał, że może się teraz wycofać. Że może się wycofać na tyle, by burza go nie porwała. To tak mężczyźni noszący Kamienie łamali czarownice. Pogrążali je w dwoistości doznań, samym pozostając w oku cyklonu. A potem dawali ból, zamiast rozkoszy. Czarownica stawała się własnym wrogiem, miała wrażenie, że sama zadaje sobie cierpienie. Rozdarta konfliktem, próbowała uciekać, ale ból ją doganiał, skłaniał do zniszczenia samej siebie. Zadrżał pod wpływem tej wiedzy. - Jaredzie. - Lia objęła go mocno. - Jaredzie? - Poruszyła się pod nim. Walczył, by odnaleźć w sobie dość kontroli, by nie dać się porwać tym doznaniom, żeby zupełnie się w nich nie zatracić. - Jaredzie - wymruczała Lia, gładząc go po plecach. - Proszę. Nawet gdyby mógł wycofać się teraz z jej ciała, nie potrafiłby znieść odsunięcia się od niej samej. Więc owinął ją swoją mocą - ciałem, umysłem i sercem - a potem poddał ich oboje rozkoszom ognia.
- 332 -
- Niewidzialny Pierścień -
Dwadzieścia cztery Krelis opierał się o biurko i powoli obracał Szafirowy pierścień w prawej ręce. Ciemniejszy od Zielonego, jaśniejszy od Czerwonego. No ale umiejętności i wyszkolenie też się liczą, prawda? Czym była surowa moc niewolnika dla przyjemności wobec wieków ćwiczeń? Co to za różnica, że sukinsyn nosi Czerwony? Przecież tak naprawdę nie umie go używać. Tyle że wojownik z Shaladoru odparł atak zjednoczonych band rozbójników. Dokonał dużo więcej, niż tylko to. Czyżby jego pupilek był za to w jakiś sposób odpowiedzialny? zastanawiał się, a Szafir znikał i pojawiał się przy każdym obrocie pierścienia. Czy wykorzystał własne wyszkolenie, by wesprzeć i poprowadzić Czerwony? To powinno było skończyć się w tym starciu. Powinno było. Jego pupilek popełnił poważny błąd w ocenie. Krelis nie spodziewał się lojalności. Żaden Hayllańczyk nie oczekiwał prawdziwej lojalności ze strony szybko przemijających ras. Jednak mężczyzna, który pozwolił się kupić, powinien mieć dość rozsądku, by nie zmieniać właściciela. Tak, będzie musiał się tym zająć, kiedy już dotrze do tej zabitej dechami dziury. Sadyby Ranona. - Wejść! - warknął w odpowiedzi na pukanie do drzwi. Lord Maryk wsunął się do pokoju tylko na tyle, żeby nie wyglądało, że stoi na korytarzu. - Prowiant został przygotowany, Lordzie Krelisie. Strażnicy z dwóch ostatnich południowych Prowincji powinni się zjawić w ciągu godziny. - Myślałem, że moje rozkazy są jasne - powiedział Krelis, wpatrując się w Szafirowy pierścień. - Nie potrzebujemy prowiantu. Wrócimy najpóźniej jutro wieczorem. - Nasi ludzie będą musieli posilić się po bitwie - odparł sztywno Maryk. Bitwa, pomyślał Krelis, powstrzymując chęć roześmiania się Maryko- wi prosto w twarz. A jakiż to opór stawi wioska, która już ugięła się pod ciosami? - 333 -
- Anne Bishop - Nie będziemy walczyć z wojownikami - powiedział krótko. Ktokolwiek został w tej wiosce, już raz przegrał bitwę, i to z własnym ludem, jakie mogą stanowić wyzwanie dla tysiąca Hayllańczyków? - Raczej tysiąca pięciuset. Krelis w końcu podniósł wzrok. Maryk wzruszył ramionami. - Ponieważ dwór Najwyższej Kapłanki wystosował specjalną prośbę, każdy Dowódca wysłał kilku ludzi więcej, niż go o to proszono. Tak. Dowódcy zapewne zrobili to, by utrzymać w ryzach temperamenty - nie tylko w kwaterach straży, ale również w rezydencjach Stu Rodzin. Który młody, ambitny mężczyzna służący na pomniejszym dworze nie miałby pretensji, gdyby umknęła mu okazja zaprezentowania się czarownicy o największej władzy w Hayll? Krelis czułby tak samo jeszcze nie tak dawno temu. Jednak niektóre rzeczy najlepiej oglądać z daleka. - Straciliśmy dość czasu, czekając, aż te młode byczki pozapinają spodnie i skończą polerować buty - stwierdził. Ruszamy za godzinę. Jeśli straż z południa jeszcze nie przybędzie, mogą czekać tutaj albo do nas dołączyć. - Rozumiem, Lordzie Krelisie - powiedział Maryk, nie ruszając się z miejsca. - Czy już postanowiłeś, kto będzie dowodził tymi ludźmi? Krelis okrążył biurko, otworzył szufladę i wyjął duże, białe pióro. Wetknął je w wewnętrzną kieszeń skórzanej kamizelki. - Ja.
- 334 -
- Niewidzialny Pierścień -
Dwadzieścia pięć Jared, którym wstrząsały dreszcze, z wdzięcznością przyjął kubek kawy, podany mu przez Blaeda. Noc była zimna, ale to niepokój, nie chłód, odbierał ciału najwięcej ciepła. - Jesteśmy spakowani - powiedział cicho Blaed. - Od kilku godzin wszystko jest gotowe do wyjazdu. Nawet jeżeli ruszymy na Białym Wietrze, dotarcie do gór Tamanara nie zajmie nam więcej niż kilka godzin. Czy to nie mogło zaczekać? Jared napił się kawy. Zastanawiał się nad tym samym - i odsuwał od siebie rozżalenie, że Lia poprosiła o asystę Therę, a nie jego. Zza rogu Sanktuarium, położonego jakieś dwa kilometry od Sadyby Ranona, wyszedł cicho Talon. Okrążał budynek co godzinę, odkąd Lia i Thera weszły do środka - osobiście odbierał raporty ludzi, którzy stali na warcie. Zmieniał wartowników na tyle często, żeby każdy miał możliwość ogrzania się przy ogniu i zjedzenia miski gulaszu. Czterech jego ludzi pozostało na straży w Sadybie Ranona. Pozostałych ośmiu na zmianę strzegło Sanktuarium. - Jakiś problem? — spytał cicho, kiedy się do nich zbliżył. - Jesteśmy gotowi do wyjazdu - powiedział Blaed, a w jego głosie pobrzmiewało zniecierpliwienie. - Królowa nie jest - odparł Talon. - Dlaczego to tyle trwa? - Ofiara dla Ciemności zawsze trwa od zachodu do wschodu słońca. Blaedowi opadła szczęka. - Ona...? - Kiedy Talon zasyczał gniewnie, odwrócił się, spojrzał na mężczyzn zebranych przy ognisku i zniżył głos. - Ona składa Ofiarę Ciemności? Teraz? - Czasem sam wybierasz czas złożenia Ofiary. A czasem to czas wybiera ciebie - odparł Talon. Blaed parsknął z rozpaczą. Jared wiedział dokładnie, co on czuje. Możesz wracać do wioski albo ruszać w góry - stwierdził krótko Talon. - 335 -
- Anne Bishop Blaed zmierzył go wściekłym spojrzeniem i wycofał się w stronę ogniska. - Nie prowokuj go - poprosił cicho Jared. - Wiesz, że Thera nie ruszy się stąd bez Lii, a Blaed nie wyjedzie bez Thery. - Wiem - odparł równie cicho Talon. - Ale musi się nauczyć, że czasami mężczyzna może, a nawet powinien wdawać się w spór na temat decyzji Królowej, a czasami musi siedzieć cicho i robić, co mu każą. Lia rozumie ryzyko, jakie podejmuje, pozostając tutaj przez czas składania Ofiary. Musiała poczuć potrzebę przeważającą nad ryzykiem. - Byłoby bezpieczniej, gdyby zaczekała, aż dotrzemy do Dena Nehe- le. Aż będzie miała czas dojść do siebie po Dziewiczej Nocy. - Oczywiście, że tak byłoby bezpieczniej. O ile zdołamy dotrzeć bez bitwy do Dena Nehele. Jeśli nie... Zielony Kamień jest podatny na atak Ciemniejszych Kamieni, ale Szary mogą pokonać tylko dwa Kamienie. Szaroczarny i Czarny. Tylko dwaj Krwawi w całym Królestwie Terreille nosili takie Kamienie: Lucivar Yaslana i Daemon Sadi. Dorothea SaDiablo raczej nie jest aż tak głupia, by uwzględnić któregoś z nich w komitecie powitalnym. Wspomnienie o Daemonie przypomniało Jaredowi o czymś jeszcze. - Czy słyszałeś kiedyś o Niewidzialnym Pierścieniu? - spytał. Talon spojrzał na niego zaskoczony. W zamyśleniu chuchał w dłonie, żeby je rozgrzać, po czym wsunął je do kieszeni płaszcza. - Minęło wiele lat, odkąd ktoś wspomniał przy mnie o Niewidzialnym Pierścieniu - powiedział trochę smutno, z lekką goryczą. - Kiedy na terytorium zaczynają się pojawiać Pierścienie Posłuszeństwa, mężczyźni wstydzą się mówić o takich sprawach. Jared odetchnął powoli. - Ja noszę Srebrny. - Tak właśnie myślałem. - Talon popatrzył na niego z uśmiechem. - Ja również. Jared nie wiedział, co powiedzieć. - 336 -
- Niewidzialny Pierścień Mżyło przez kilka godzin i wszyscy trochę przemokli, teraz jednak chmury rozeszły się i pełne gwiazd niebo było czyste. Póki gwiazdy świecą na niebie, mężczyzna może wybrać dla siebie dwie rzeczy - powiedział szeptem Talon. - Srebrny Pierścień i Honor albo Złoty i miłość. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Fatalne rymy, ale tak mnie tego uczono. Jared oparł się o ścianę Sanktuarium. - Nie jest to zatem namacalny pierścień, a jednak prawdziwy. Talon kiwnął głową. - Bardzo prawdziwy. A czasami jest tak ciężki, że mężczyzna niemal czuje jego obecność. - Tak - zgodził się cicho Jared. Książę Wojowników znów kiwnął głową. Nadal patrzył na gwiazdy. - Byłem mniej więcej w twoim wieku, kiedy zostałem zbiegiem. Miałem przed sobą jeszcze dwa lata służby na dworze Królowej Prowincji, ale zaczęły się tam dziać pewne rzeczy. Królowa zmieniała się, okazywała nieco zbyt wielką uległość wobec ambasadorów Hayll i arystokratów, którzy odwiedzali jej dwór. Pewnego dnia uświadomiłem sobie, że mogę pozostać w służbie, tylko jeśli zrezygnuję ze Srebrnego pierścienia. - Urwał. Nie chciałem z niego rezygnować. Nie wtedy. Teraz też nie. Więc wykorzystałem pierwszy pretekst, żeby wyjechać z dworu... i po prostu nie wróciłem. Obiecałem sobie wtedy, że nigdy nie będę służył na żadnym dworze, że nigdy nie dopuszczę do sytuacji, w której będę zmuszony wybierać pomiędzy złamaniem uroczystej przysięgi a rezygnacją z honoru. - Dlatego oficjalnie nie służysz Szarej Pani? - Nie złożyłem ślubów, więc ich nie złamię. Ale nie miej złudzeń, Jaredzie, na swój własny sposób jej służę. Myśląc o błędzie, jaki popełnił chłopak, którym kiedyś był, Jared westchnął ze znużeniem. - Jak wielu mężczyzn wpadło w sidła czegoś, co uznali za miłość, a potem odkryli, że poświęcili coś cennego? Talon położył mu rękę na ramieniu. - Złoty nie więzi, wojowniku. Złoty nie wymaga w zamian Srebrnego. Stąd wiesz, że to Złoty. Jared przyjrzał się starszemu mężczyźnie. - 337 -
- Anne Bishop - Czy kiedyś kochałeś? Talon zawahał się. Nie - powiedział wreszcie. - Nigdy nie nosiłem Złotego. Chodź. Ogrzejmy się przy ogniu. Zostało jeszcze kilka godzin do wschodu słońca. W zamyśleniu Jared poszedł za nim w stronę ogniska. Może to dlatego, że był taki zmarznięty, zmęczony i zmartwiony Lią, wydawało mu się, iż usłyszał w głosie Talona coś dziwnego. Albo może naprawdę w jego słowach pobrzmiewała odrobina smutku - i zazdrości. Niebo zaczęło się przejaśniać, kiedy Lia i Thera wyszły z Sanktuarium. Obie były blade i podtrzymywały się, jakby nie były w stanie ustać samodzielnie. Jared ruszył ku nim, ale zatrzymał się gwałtownie, zbyt zszokowany, by iść dalej. Zapach psychiczny Lii się nie zmienił. Powinien się zmienić. Jared powinien wyczuwać w niej głębszą, bogatszą moc Szarego. Czuł jednak tylko solidny, wyraźny zapach Zielonego. Lia spojrzała na niego, ale nie patrzyła mu w oczy. Jared zmuszał się, by zaczerpnąć powietrza. Co takiego dostrzegł w jej oczach, nim odwróciła wzrok? Smutek, że próba zejścia ku pełnej mocy nie powiodła się? Żal, że uparła się złożyć Ofiarę Ciemności, choć była wyczerpana fizycznie, umysłowo i emocjonalnie - i z tego powodu oblała ostateczny egzamin mocy? Nie będzie drugiej szansy. Ofiarę można było złożyć tylko raz. Jeśli podczas ceremonii nie uzyskało się swej potencjalnej mocy, przepadała na zawsze. Kamienie, z jakimi odchodziło się po złożeniu Ofiary, były najciemniejszymi , jakie kiedykolwiek będzie się nosić. I to dlatego czarownica, która powinna zostać Królową z Szarym Kamieniem, będzie zawsze nosić Zielony Kamień, należny jej z urodzenia. Będzie mogła udoskonalić swój Fach, zdobyć nowe umiejętności z tą mocą, którą już posiada, ale ponieważ zaryzykowała, nigdy nie będzie miała dość siły, by chronić swe terytorium i lud przed Dorotheą SaDiablo. - 338 -
- Niewidzialny Pierścień Thera spojrzała na Blaeda i Talona, a potem przeniosła wzrok na Jareda. - Chcemy wrócić do wioski i jak najszybciej wyruszyć w drogę powiedziała. Jared zaciskał zęby tak mocno, aż szczęka zaczęła mu drgać. - Wedle życzenia, moje panie. Lia zerknęła tylko w jego stronę, po czym ruszyła w stronę koni. Jared obrócił się i spojrzał na mężczyzn zebranych przy ognisku. Ilu z nich wiedziało, że przeprowadził Lię przez jej Dziewiczą Noc? Większość, sądząc z ich obojętnego wyrazu twarzy i tego, jak dyskretnie omijali go wzrokiem. Tylko w oczach Randolfa Jared dostrzegł coś, co wyglądało na wielki żal. Brock pokręcił głową i skupił się na gaszeniu ognia. Kiedy przez pierwszy szok zaczęło przebijać się rozżalenie, Jared odszedł na bok. Musiał zostać sam. Obwiniali go o to, że zmniejszył moc Królowej, potępiali niedoświadczonego niewolnika dla przyjemności za to, że śmiał wykonać usługę, którą powinno się zostawić silnym, dojrzałym mężczyznom. Talon chwycił go za ramię, zmusił, żeby się zatrzymał. - To nieprawda - zawarczał Jared. To nieprawda. Talonie, przysięgam na swoje Kamienie, że zrobiłem wszystko, co powinienem. - Nikt nie twierdzi inaczej - odparł spokojnie Talon. - Nie? - Jared obejrzał się przez ramię na pozostałych mężczyzn. - Niewolnik dla przyjemności nie jest uważany za mężczyznę. Jak mógłby... - Zamknij się. Jared spróbował, ale rozżalenie wzięło górę. - To nieprawda - powtórzył. - Nawet jeśli nie mogła zejść na poziom Szarego, nie powinna była skończyć tylko z Zielonym. Powinna zejść przynajmniej do poziomu Szafirowego lub Czerwonego. - Zamilcz - warknął Talon. - To nie czas i miejsce na rozpamiętywanie tego, co się stało i się nie odstanie. Nic na to nie poradzimy, więc lepiej zacznijmy się z tym oswajać. - 339 -
- Anne Bishop Nadal trzymając Jareda za ramię, ruszył ku koniom. - Jak już dostarczymy wszystkich bezpiecznie do Dena Nehele, może spędzisz ze mną kilka miesięcy w górach? - Po co? - spytał Jared. Czuł się winny, że nie zrobił czegoś więcej, inaczej. To uczucie zawładnęło jego sercem, wbijając się w nie ostrymi pazurami. Talon obnażył zęby w drapieżnym uśmiechu. - Ponieważ, wojowniku, jeśli spędzisz zimę ze mną, wybijesz sobie z głowy całe to gówno o niewolnikach dla przyjemności. - No to mam na co czekać - mruknął Jared, wsiadając na wałacha. Lia, jak zauważył z jeszcze większym rozżaleniem, otoczyła się ludźmi Talona, którzy nie zostawili dla niego miejsca u jej boku. - Ruszamy - powiedział Talon. - Jared prowadzi. Ja jadę ostatni. Wszyscy czekają na nas przy Wozach. Sanktuarium znajdowało się tylko dwa kilometry od wioski, ale była to najdłuższa podróż, jaką Jared odbył w życiu. Niebo było coraz jaśniejsze. Czując między łopatkami ukłucia niepokoju, popędził wałacha. Sprawdził drogę przed sobą, szukając zasadzki. Sprawdził wioskę i lekko musnął zebrane razem umysły. Rozszerzył sondę... ...i wyczuł puste miejsce. I kolejne. I kolejne. I kolejne. Takie puste miejsce, jakie wyczuwa Ciemny Kamień, kiedy Jaśniejszy podniesie psychiczną osłonę. O Matko Noc. Spokojnie - powiedział Talon na nici włóczni. - Jesteśmy prawie na miejscu. Gdyby byli gotowi, już by zaatakowali. Jared skinął głową, nie spuszczając wzroku z drogi. Ciemności niech będą dzięki, przenieśli Wozy do wioski, zamiast zostawić je w pobliżu sieci lądowiskowej. Gdyby tego nie zrobili, już pewnie zostałyby zniszczone. Kiedy wjechali na główną ulicę Sadyby Ranona, wioskę otoczył krąg pustych miejsc. Jared zwrócił wałacha w bok, pozwalając przejechać pozostałym. - 340 -
- Niewidzialny Pierścień Talon zatrzymał się przy nim. - Spróbujemy uciekać? - spytał cicho Jared. Talon pokręcił głową. Tak na szybko oceniam, że jest tu ich parę setek, w tym kilku Książąt Wojowników. Odcięli nas od Wiatrów, a nie mamy szansy wyrwać się z okrążenia i uciekać lądem. - Będziemy więc walczyć. - Będziemy więc walczyć - zgodził się Talon, spinając konia. - I zginiemy — dodał Jared, ruszając za nim. Talon patrzył prosto przed siebie. - Jeśli Ciemność będzie nam sprzyjać. Gdy tylko zsiedli z koni, Lia ruszyła w ich stronę. Nim zdołała coś powiedzieć, rozbrzmiał wzmocniony Fachem głos. - Wojowniku! Wojowniku z Shaladoru! Jestem Krelis, Dowódca Straży Najwyższej Kapłanki Hayll! Twoja wioska jest otoczona wojownikami Hayll, najlepszymi w Królestwie. Masz dwie godziny, wojowniku. Jeśli przekażesz nam Królową z Zielonym Kamieniem, pozwolę wam wszystkim odejść. Jeśli nie, zostanie z was marny proch. Jared objął Lię opiekuńczo. Poczuł niewypowiedzianą ulgę, kiedy Blaed stanął za nią, a Thera przysunęła się do jej drugiego boku. - Cóż, wygląda na to, że właśnie wypowiedzieli nam wojnę stwierdził Talon.
- 341 -
- Anne Bishop -
Dwadzieścia sześć Krelis opierał się o ścianę stajni zniszczonej stacji Wozów koło Sadyby Ranona. Stąd mógł widzieć sieć lądowiskową, drogę prowadzącą do tej przeklętej wioski i samą stację, gdzie część jego ludzi uprzątała gruz, szykując tymczasową kwaterę. Podszedł do niego jeden z hayllańskich Książąt Wojowników. - Wszyscy ludzie na stanowiskach! - zameldował. - Świetnie - odparł Krelis. - Przekaż im, żeby tylko obserwowali i nie pozwolili nikomu umknąć. Książę Wojowników zawahał się. - Nie ma powodu, by dawać tym ludziom... dwie godziny. - Jest - warknął Krelis. - Chcę, żeby ten sukinsyn się spocił. Gdybym zażądał, żeby przekazał mi tę sukę od razu, mężczyźni noszący Kamienie, którzy jeszcze zostali w wiosce, zapewne poddaliby się instynktowi i ruszyli do walki. A tak dałem im trochę czasu na przemyślenia, na strach. Dałem im czas, żeby popatrzyli na swoje rodziny i pojęli ból, jaki im zadam, jeśli będą chronić Królową, którą ledwie znają. Daję im czas pomyśleć o własnej skórze, czas na podjęcie decyzji, co jest ważniejsze — życie własnych dzieci czy jednej nieznajomej. Po pierwszej godzinie podzielą się na dwa obozy. Nim upłynie druga, wojownik z Shaladoru albo przekaże nam tę sukę osobiście, albo ugnie się przed wolą większości i nie przeszkodzi im w jej wydaniu. Książę Wojowników parsknął z pogardą. - I pozwolimy innym, by chowali się w dziurach? Krelis wyszczerzył zęby. - Kiedy będę już miał tę sukę Królową, ludzie mogą zrobić z pozostałymi, co zechcą. Kobiety wyobraca się, póki będą żyły. Dzieci sprzedamy w niewolę. Mężczyzn można złamać, okulawić i używać do ćwiczeń. Wszyscy będą mieli szansę zaprezentować swoje umiejętności. Dziwny blask wypełnił oczy Księcia Wojowników. - Istotnie. Krelis odprawił go ruchem dłoni. Da temu sukinsynowi z Shaladoru czas, żeby się spocił, ponieważ dzięki temu on sam będzie miał czas zastanowić się, co - 342 -
- Niewidzialny Pierścień zrobić z dwoma Książętami Wojowników obecnymi w wiosce szczególnie z tym z Szafirowym Kamieniem. Nie spodziewał się ich tutaj. Kolejne przeoczenie, za które odpowiada jego pupilek. Być może trzeba będzie ich wyeliminować, nim dostanie w swoje ręce tę małą Królową. No cóż. to już problem sukinsyna z Czerwonym Kamieniem. Krelis przywołał małe drewniane pudełko. W środku znajdował się mosiężny guzik, którego używał do odczytywania wiadomości zaklętych w innych guzikach. Miał on w sobie jeszcze jedno zaklęcie, o którym jego pupilek nie miał pojęcia. Uruchomił je, a ono szarpnęło psychiczną smycz pętającą pupilka. Potem rozsiadł się wygodnie i czekał.
- 343 -
- Anne Bishop -
Dwadzieścia siedem Jared, Talon, Blaed, Yarek, Thera i Lia siedzieli w kręgu w jednym z Wozów. A raczej w dwóch kręgach, o czym Jared myślał z niechęcią. Blaed i Yarek siedzieli po obu stronach Thery, a on i Talon po obu stronach Lii. Niemal żałował, że niedobitków z Sadyby Ranona i Wilczego Potoku nie reprezentował ktoś inny niż Yarek. Nie chciał być rozdzielony z wujem w tej ostatniej godzinie, jaka im została. To będzie jednak zależało od Yareka. On sam dokonał już wyboru. - Zamierzam się poddać - oświadczyła cicho Lia. Zielone oczy Thery zrobiły się lodowate. - Nie bądź głupia. Naprawdę uważasz, że te dranie zostawią nas w spokoju? - Powiedział... - To Hayllańczyk i Dowódca Straży tej suki. Co miał powiedzieć? "Ułatwcie nam to. I tak zamierzamy was zabić?". Kiedy będą mieli ciebie, nic ich nie powstrzyma. - Jeśli się poddam, może oszczędzą dzieci - upierała się Lia. Thera rzuciła jej piorunujące spojrzenie. - Widziałaś kiedyś młodą dziewczynę po tym, jak zajęło się nią kilku mężczyzn? Szczególnie Hayllańczyków? Albo to, co robią z chłopcami? Wolałabym własnoręcznie poderżnąć Cathryn gardło, niż oddać ją na ich pastwę. I Corryemu, i Erykowi. Przynajmniej byłaby to szybka i łaskawa śmierć. Lia wydała dźwięk pełen rozpaczy. - Ci ludzie dość już wycierpieli. - Ci ludzie zginą - powiedziała ochryple Thera. - Z mojego powodu. Z ust Thery wysypała się długa lista niewybrednych przekleństw. - Naprawdę zmieniasz się w idiotkę, kiedy się nie wyśpisz. Szare oczy napotkały wzrok zielonych.
- 344 -
- Niewidzialny Pierścień Wyczuwając nagłą czujność Talona, Jared przyjrzał się uważnie kobietom, których moc tak idealnie się równoważyła i dopełniała. Nie poruszały się, niemal nie oddychały. Minęła minuta. Dwie minuty. - Gambit Królowej - powiedziała wreszcie Lia. - Tak - zgodziła się równie cicho Thera. - To teraz jedyny sposób. Yarek odchrząknął. - Co to jest gambit Królowej? Lia nadal wpatrywała się w There. - Coś, czego nauczyła mnie babcia. Talon zmrużył oczy i przyglądał się im obu w skupieniu. Ponieważ ten Książę Wojowników miał najwięcej doświadczenia w walce, Jared czekał, aż coś powie. Talon zachował jednak milczenie, pogrążony we własnych myślach. Yarek odchrząknął ponownie. - Nie uwłaczając twojej babce, pani, wątpię, czy cokolwiek ocali nas przed atakiem tylu wojowników. - To nas ocali. Jeśli wszyscy wykonają swoje zadania. - Czy mamy dość czasu na przygotowania? - spytał Talon z szacunkiem. - Czasu jest dość - odparła Lia, a Thera powoli pokiwała głową. Talon wstał. - Więc przekażę swoim ludziom. - Nie - powiedziała Thera takim tonem, że Jared aż zadrżał. Weź Blaeda i Jareda, i powiedz najpierw tym, którzy przybyli tu z nami z Raej. - Jej usta wygięły się w przewrotnym uśmiechu. Wszystkim. Yareku, poinformuj swoich ludzi. Muszą mieć czas, by przygotować się do następnej bitwy. Ale zrób to po cichu. Yarek wstał z pewnym wysiłkiem. - To bez znaczenia, czy damy im czas, czy nie. Pogodzą się z tym. Jaki mają wybór? Thera zmierzyła go wzrokiem. - Żadnego. Niepewny, czy chce dodać otuchy jej, czy woli, żeby ona dodała otuchy jemu, Jared pochylił się ku Lii, jednak odsunęła się od niego, jakby unikając najmniejszego nawet kontaktu. - 345 -
- Anne Bishop To bez znaczenia, powiedział sobie, kiedy wraz z innymi wychodził z Wozu. Nie winił jej za to, że nie chce przebywać w jego towarzystwie. Nie winił jej za to, że nie czuje do niego nawet połowy tego, co on czuł do niej. I tak nic by z tego nie wyszło. Ale, o Matko Noc, jak bardzo pragnął, by pozwoliła mu się jeszcze choć raz przytulić.
- 346 -
- Niewidzialny Pierścień -
Dwadzieścia osiem Opierając się o bele siana, z których jego ludzie przygotowali w miarę wygodne siedziska, Krelis delikatnie sprawdził ostrze noża na opuszce kciuka. - Co jest? - zawarczał na wojownika, który cały czas, odkąd wszedł do stodoły, kręcił głową. - Chwilę temu zjawił się jeden z wieśniaków. Ostrość noża była zadowalająca. Krelis schował go do pochwy. - Oczekuję go. Czy umieściłeś go w stacji Wozów? - Nie, Lordzie Krelisie. i Usta wojownika wygięły się w złośliwym uśmieszku. - I raczej nie spodziewasz się akurat tego. Wyszedł zza zakrętu drogi, zobaczył nas i stanął jak wryty. Myślałem, że może przyszedł nas szpiegować, ale on zaczął się śmiać jak szaleniec, rozpiął spodnie i odlał się na drogę. Potem odwrócił się i poszedł do wioski. Nawet się nie zapiął. Krelis pochylił się. - Jak wyglądał? Wojownik wzruszył ramionami. - Duży. Jasna skóra. Krótkie włosy. Nie zbliżył się na tyle, by można było zobaczyć coś więcej. Krelis parsknął. - O tego nie musimy się martwić. Najwyższa Kapłanka już się nim zajęła. Dziwne, że zostało mu aż tyle rozumu, by rozpiąć spodnie, nim zaczął sikać. - Wstał i przeciągnął się. - Nie, o niego nie musimy się martwić. Ale wypatruj mojego pupilka. Powinien się zjawić lada chwila. Kiedy wojownik wrócił na swoje stanowisko, Krelis wsunął rękę do kieszeni płaszcza i zacisnął palce na mosiężnym guziku. Ponownie szarpnął psychiczną smycz. Jego pupilek widocznie potrzebował paru lekcji posłuszeństwa. Udzielenie mu ich pozwoli zabić czas - aż nadejdzie kolej na ruch wojownika z Shaladoru.
- 347 -
- Anne Bishop -
Dwadzieścia dziewięć Jared przyjrzał się ludziom zebranym w małym pokoju na tyłach oberży. Eryk i Corry stali po obu stronach małej Cathryn. Trzymali ją za ręce. Thayne wygląda! na wyczerpanego, wyraźnie nadal cierpiał z powodu oparzeń. Opierał się o ścianę obok Blaeda. Brock stał obok drzwi, blokowanych niby przypadkiem przez Talona. Miał obolały wyraz twarzy człowieka, który bardzo potrzebuje oddać hołd naturze, ale nie chce niczego przeoczyć. Blady i spocony Randolf krążył niespokojnie po niewielkim pokoju, trzymając się po przeciwnej stronie stołu i krzeseł, stanowiących tu jedyne umeblowanie. Thera kazała im poinformować wszystkich, ale ponieważ nie udało im się odszukać Gartha, Jared postanowił nie tracić na niego czasu. Będziemy walczyć - oświadczył. Brock stłumił jęk. Thayne kiwnął głową. Randolf zaklął dziko. - Jesteśmy niewolnikami. Niewolnicy nie walczą. Jared przyjrzał mu się uważnie. - Walczyłeś podczas zasadzki. - Nie miało sensu siedzieć na tyłku, kiedy reszta z was szalała, no nie? - Teraz też nie ma to sensu. Randolf oparł gwałtownie ręce na stole, aż blat się zakołysał. - Owszem, ma. Wiesz, co się dzieje z niewolnikami, którzy walczą? To, co zrobią wieśniakom, którzy przeżyją pierwszy atak, będzie klapsem po łapach w porównaniu z tym, co zrobią nam. Jaredowi puściły nerwy. - Nie jesteśmy niewolnikami! - ryknął. - Nie byliśmy niewolnikami, odkąd opuściliśmy Raejl Randolf zagapił się na niego. Brock spróbował stłumić bolesny śmiech. - Nie jesteśmy niewolnikami - powtórzył Jared, starając się odzyskać nad sobą kontrolę. - Dlatego Szara Pani jest taka - 348 -
- Niewidzialny Pierścień niebezpieczna, nawet jeśli Dorothea jeszcze tego nie rozumie. Przez kilka ostatnich lat kupowała niewolników na targu i uwalniała ich. Wracali do domu, Randolfie. Albo, jeśli chcieli, budowali sobie nowy dom, zaczynali nowe życie w Dena Nehele. Były strażnik sięgnął po krzesło i usiadł ciężko, nie spuszczając oczu z Jareda. - Dlaczego pani Lia nam tego nie powiedziała? Po co ta cała gra? - pokręcił głową. - Mylisz się. Musisz się mylić. Nosimy pierścienie. - Te pierścienie nie działają - powiedział Blaed. - Napełniono je tylko taką ilością mocy, byśmy w nie uwierzyli. Nie są połączone z Pierścieniem Kontrolującym. Zresztą Lia i tak nie ma pojęcia, jak go używać. Randolf otarł usta wierzchem dłoni. - Dlaczego nam nie powiedziała? Jared poczuł dwa lekkie psychiczne muśnięcia, znaki od Talona i Blaeda, że schodzą w otchłań, by osiągnąć swą pełną moc - i są gotowi wpaść w morderczą furię. - Ponieważ kiedy nas kupiła, wyczuła zagrożenie, ale nie potrafiła ustalić jego źródła - wyjaśnił spokojnie. - Udawała więc, że prowadzi niewolników do Dena Nehele, i starała się maksymalnie utrudniać działanie temu z nas, który służy Najwyższej Kapłance Hayll, równocześnie zapewniając bezpieczeństwo pozostałym. - Jeden z nas służy tej suce? - Randolf zacisnął ręce w pięści. Jared oparł dłonie na blacie stołu. - Gdyby Lia powiedziała ci od razu, że jesteś wolny, że możesz złapać Wiatry i jechać do domu, czy byś tego nie zrobił? Randolf poruszył lekko głową, a potem zmusił się, żeby nie patrzeć na dzieci. - Nie - powiedział po chwili namysłu. - Nie, nie zrobiłbym tego. Mam w sobie za dużo dumy wojownika i strażnika, żeby pozwolić młodej Królowej podróżować bez eskorty. - W jego oczach pojawił się niebezpieczny blask. - Wiecie, kto to jest? To Garth - powiedział Brock i skrzywił się, próbując się wyprostować. Zatknął kciuki za szeroki skórzany pas. - To Garth. Jared odwrócił się w stronę Brocka i w tej samej chwili Randolf poderwał się z krzesła. - 349 -
- Anne Bishop - Ostrzegałem cię! - ryknął Randolf. rzucając się na Jareda z taką siłą, że obaj wylądowali na podłodze. - Mówiłem ci, że ten drań jest skażony! Na ognie piekielne, dlaczego nie słuchałeś? Mogliśmy ją już dawno odstawić do domu, gdybyś tylko mnie posłuchał! Zdołał zadać kilka ciosów, zanim Blaed i Talon ściągnęli go z Jareda. Nim Jared wstał, Brock zdążył zniknąć. - Przytrzymajcie go - polecił towarzyszom Jared i wybiegł z oberży. Brock zdecydowanym krokiem zmierzał w stronę sieci lądów iskowej. Jared pobiegł, żeby go dogonić. - Brock! Brock! Kiedy były strażnik się obrócił, Jareda uderzył pełen goryczy wyraz i jego twarzy. - Nawet teraz, kiedy jest ledwie cieniem tego, kim był, wolisz mu wierzyć i ufać — stwierdził oskarżycielsko Brock. - Nawet teraz. Jego żal wgryzł się głęboko w serce Jareda. - Ufałem ci. - Nie tak, jak innym - warknął Brock. - Temu małemu Księciu Wojowników i tej Czarnej Wdowie ufałeś na tyle, żeby powiedzieć im, że nie są niewolnikami, ale nie mnie. Mogło być inaczej, gdybyś mi zaufał. - Nic by to nie zmieniło - stwierdził zimno Jared. - Wybrałeś już, komu służysz. - Zmieniłoby - upierał się Brock. Na jego twarzy walczyły ze sobą sprzeczne uczucia. - Wiesz, jak zostałem niewolnikiem? Moja Królowa sprzedała mnie Hayll. Królowa terytorium starzeje się i suka, której służyłem, chce władać czymś więcej niż małą Prowincją. Więc przehandlowała dwudziestu swoich najlepszych mężczyzn za wpływy Hayll na następne wybory Królowej terytorium. Sprzedała naszą wolność, nasze życie z powodu własnych ambicji. Kiedy mężczyzna służy, oddaje swoje życie w ręce Królowej powiedział Jared. - Może ona z nim zrobić, co zechce. Takie ryzyko podejmujemy. - Pomyślał o Talonie i dodał: - Oddajemy swoje życie, ale nie honor. Miałeś przynajmniej taki wybór. - 350 -
- Niewidzialny Pierścień - A kim ty jesteś, żeby mi mówić o honorze? Jesteś niewolnikiem dla przyjemności, cieniem mężczyzny, udającym wojownika. Zabójcą Królowej. Gdzie był twój honor, kiedy ją zarzynałeś? - Należałem do niej. Nie służyłem jej - wyjaśnił krótko Jared, ale słowa Brocka zabolały go jak pchnięcie nożem w brzuch. - Dzielisz włos na czworo, Jaredzie - parsknął ochryple Brock. - A skoro już chcesz to robić, to o ile mi wiadomo, należałem do Szarej Pani. Jaka jest różnica pomiędzy zabiciem suki, do której należałeś, a kupieniem sobie wolności pomocą Najwyższej Kapłance w pozbyciu się rywalki? Musiałem tylko doprowadzić do niej rozbójników, kiedy wymknęła się z zasadzki na stacji Wozów. - Zawarczał, obnażając zęby. - Hayll nie chciało, żeby została zabita przez świeżo kupionego niewolnika, ponieważ inne czarownice bałyby się przyjeżdżać do Raej na targi. Ja nie mam na rękach krwi Królowej. Jared poczuł w piersi ciężar. - Kim był Garth, nim Dorothea mu to zrobiła? - Dowódcą Straży Królowej Prowincji. Dowódcą. Ludzie ufali mu, słuchali go. Nawet nasz ojciec zawsze go słuchał - dodał z goryczą. - Garth to twój brat? - Starszy brat. Zawsze był silniejszy. Zawsze we wszystkim lepszy. Ale kiedy Najwyższa Kapłanka złamała go do poziomu należnego mu z urodzenia Purpurowego Świtu i zamknęła go w więzieniu własnego umysłu, nie był silniejszy ani lepszy ode mnie, prawda? Nikt nie miał ochoty go już słuchać, prawda? Ale i tak nadal nikt nie słuchał mnie. - Brock spojrzał na Jareda oczami pełnymi nienawiści. - Słuchaliby mnie, gdyby ciebie tu nie było. To ja byłbym dominującym mężczyzną, gdyby nie ty. Ona ufałaby mnie. Jared przyjrzał się Brockowi. Jak ten silny mężczyzna, którego poznał w podróży, mógł tak nagle stać się narzekającym chłopcem? - Związek z Garthem nie tylko ukrywał twoją prawdziwą naturę, ale pozwalał ci również zachowywać się tak, jak zachowywałby się Garth, mówić to, co on by powiedział stwierdził powoli. - 351 -
- Anne Bishop Brock kiwnął głową, na jego usta wypłynął przebiegły, paskudny uśmieszek. To ja o tym pomyślałem, kiedy kapłanka owijała mnie zaklęciami przymusu, żeby Szara Pani na pewno mnie kupiła. Ponieważ byliśmy braćmi, łatwo było stopić nasze psychiczne zapachy, tak żeby ta suka nie mogła ich od siebie oddzielić. Nawet zmusiłem Gartha, żeby podłozył kilka pierwszych guzików, ponieważ nikt nie zwracał na niego uwagi. Ale on zaczął ze mną walczyć, przeciwstawiać mi się. Po jakimś czasie mogłem tylko utrzymywać połączenie, które nie pozwalało mnie wykryć. Powstrzymaj to, nakazał sobie Jared. Okiełznaj. Zachowaj tę wściekłość na czekającą cię lada moment walkę. - Sprowadziłeś ich do Sadyby Ranona. Sprowadziłeś tych ścierwojadów z Hayll na moich ludzi. - Gdyby została pojmana w zasadzce, nie przybylibyśmy do twojej cennej wioski. Jeśli ktoś ich tu sprowadził, to właśnie ty. - Wynoś się stąd - powiedział cicho Jared. - Wtnoś się stad. Twoje miejsce jest wśród tych drani Hayllańczyków. a nie wśród mojego ludu. Brock wydął wargi. - Gdybym wiedział, że zamierza nam dać prawdziwą wolność, wszystko ułożyłoby się inaczej. - Wynoś się. Usta Brocka wykrzywił paskudny grymas. - Zginiesz, Jaredzie. Wszyscy zginiecie i nie zmienią tego żadne słowa. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Może kiedy Najwyższa Kapłanka skończy z Lią, oddadzą mi ją na trochę. Mam ochotę na długą przejażdżkę między jej udami. Jared zacisnął pięści i zęby. Powstrzymaj się. Opanuj. Uderzenie teraz tylko sprowadzi tu szybciej Hayllańczyków, a Thera i Lia potrzebują czasu, by przygotować gambit Królowej. Brock, nieco rozczarowany brakiem reakcji Jareda, uniósł rękę w szyderczym pozdrowieniu. Potem skrzywił się i przycisnął dłoń do głowy. - Muszę odpowiedzieć - wymamrotał. - Zostałem... wezwany. Odwrócił się i ruszył szybko drogą ku sieci lądowiskowej. - 352 -
- Niewidzialny Pierścień Kiedy Jared wrócił do oberży, Thayne zabrał już dzieci, ale za to zjawił się Garth. Blaed i Talon przytrzymywali Randolfa, który miotał przekleństwami na wielkiego mężczyznę stojącego pod ścianą. Na ognie piekielne, Jaredzie! - wrzasnął Randolf. - Każ im mnie puścić. Pozwól mi się pozbyć tego sukinsyna, nim uczyni więcej szkód! - On już odszedł - oświadczył Jared. - To był Brock, Randolfie. Przez cały czas to był Brock. Jego Królowa sprzedała go w niewolę. A on sprzedał się Hayll. - Ze znużeniem przesunął dłonią po twarzy. - Wybrałeś niewłaściwą osobę, ale generalnie miałeś rację - pupilek Hayll jest skażony. Randolf przyjrzał się Garthowi, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. - On był strażnikiem. W oczach Gartha płonęła dzika inteligencja. Wielka pięść uderzyła w szeroką pierś. - D-dowódca. - Był Dowódcą Straży - potwierdził Jared. Randolf przeklął, ale w jego głosie był ból, nie wściekłość. - Zrobić coś takiego Dowódcy... — powiedział cicho. - Nie traćmy czasu - powiedział Jared. - Musimy pomóc Lii i Therze zaplanować obronę... - Jaredzie... — powiedział ostrzegawczo Talon. Nim Jared zdołał się odwrócić, ręka Gartha wylądowała na jego ramieniu z taką siłą, że ugięły się pod nim kolana. - S-słuchaj Królowej - powiedział Garth, potrząsając nim lekko. - Królowa m-mądra. Myli m-mężczyzn. - Mylenie nas ma pomóc? - spytał sucho Talon. Garth machnął drugą ręką. Blaed przezornie zrobił unik. - Hayll. Wszyscy m-mężczyźni są tam. M-mylić mężczyzn tutaj. Mylić m-mężczyzn tam. - Garth obdarzył ich zabójczym uśmiechem. - Zawsze m-mylić Brocka. M-mądra Królowa. Ssłuchajcie. Poklepał Jareda po plecach - przyjacielsko, lecz z taką siłą, że ten wpadł na Talona i Randolfa, po czym wyszedł z pokoju.
- 353 -
- Anne Bishop - No cóż - powiedział po chwili Talon. - Ma rację. Cholernie trudno jest kontrować czyjeś ruchy, kiedy się nie wie, jak ten ktoś myśli. - Tak - odparł Jared. Dręczyło go coś, co Brock wspomniał na temat zapachów psychicznych i Kamieni, ale nie potrafił stwierdzić, co dokładnie. - Dowiedzmy się trochę więcej o tym gambicie Królowej, który planują nasze panie. - Nawet jeśli nas to zmyli? - spytał Blaed z cieniem uśmiechu. Coś. Coś. Szczególnie jeśli ma nas to zmylić.
- 354 -
- Niewidzialny Pierścień -
Trzydzieści Krelis odchylił się od stolu, skrzyzował nogi w kostkach i przyjrzał się stojącemu przed nim opryskliwemu mężczyźnie. - Rozczarowałeś mnie, Brocku. Nie wywiązałeś się ze swojej części umowy. - Wywiązałem – zaprotestował wojowniczo Brock. – Zrobiłem, co uzgodniliśmy. To nie wina, że pojawiły sie problemy, których nawet ty się nie spodziewałeś. Krelus założył ręce na piersiach, żeby nie chwycić za nóż. - Jakie problemy? Kiedy Brock postapił krok w jego stronę, dwaj strażnicy z Hayll noszący Opale chwycili go za ręce i odciągnęli. Brock wyrywał się przez chwilę, bezskutecznie. Krelis wyczuł w nim cien przerażenia i ogarnęło go podniecenie. - Jakie problemy? - Złamana Czarna Wdowa, która wcale nie była złamana powiedział Brock z nadąsaną miną. - Książę Wojowników ukrywający swoją prawdziwą naturę. Garth, który zachował dość rozumu, żeby odkryć, doczego służą guziki, i zbierał je, kiedy je podrzucałem. Ten przeklęty wojwnik z Czerwonym Kamieniem, grający rolę ogiera Królowej. Nie możesz mnie winić za to wszystko. - Może i nie - powiedał Krelis. - Ale pozostaje faktem, że twoja niezdolność do wypełnienia zadania wzbudziła niezadowolenie Najwyższej Kapłanki - a za to w Hayll przeidziane są kary. - Wykonałem swoje zdanie - upierał się Brock, próbując wyrwać sie strażnikom. - Macie przecież tę małą sukę Królową. Krelis spojrzał na pozostałych czterech strażnikó, którzy cicho weszli do pokoju. Kiedy skinął, ci, którzy przyczymywali Brocka, chwycilo go mocniej. - Ale pomyśl o jej niezadowleniu, Brocku. - Pokręcił głową. Trzeba jej jakoś wynagrodzić. - Z uśmiechem wyciągnął z kieszeni skórzanej kamizelki duże białe pióro, a potem wysunął noż z pochwy. - Mam dla ciebie jedno małe zadanie i nasza umowa zostanie wypełniona. - 355 -
- Anne Bishop -
Trzydzieści jeden - Stworzymy psychiczną sieć - powiedziała Lia głosem całkowicie pozbawionym emocji. Jared spojrzał na pozostałych mężczyzn, stłoczonych w pokoju na tyłach oberży. Twarze bez wyrazu. Oszołomiony wzrok. Talon potarł kark i ze ściągniętymi brwiami przyglądał się okręgowi, który Lia narysowała kredą na stole. Blaed patrzył w sufit, w jego oczach widać było suche rozbawienie. Garth jako jedyny kiwał głową, jakby te słowa miały jakiś sens. Jared zastanawiał się, czy poczułby się mniej oszołomiony, gdyby walnął kilka razy czołem w stół. Kiedy spojrzał na Lię, zniknęła nawet ta odrobina rozbawienia. Królowa i Czarna Wdowa, które siedziały naprzeciwko siebie, nagle wydały mu się obce, były dziką niewiadomą. Coś w nich, takich nieruchomych, milczących, budziło grozę. - Jaredzie, ponieważ nosisz najciemniejsze Kamienie, będziesz centralnym punktem tej sieci - powiedziała Lia. Wspaniale. Cudownie. O Matko Noc. Poruszył się niepewnie. - A jakie ma to znaczenie? - Zapewni najsłabszym z was ochronę najsilniejszych wyjaśniła Thera tonem, pod którego wpływem wszyscy mężczyźni zadrżeli. - Będziecie ze sobą połączeni za pośrednictwem sieci. Uderzenie w jednego poczują wszyscy. Czerwony Kamień będzie podtrzymywał sieć i napełniał ją mocą. - To dobra obrona - pochwalił Talon. - Ale Jared nie utrzyma długo sieci, jeśli zaczną atakować za pomocą Kamieni. - Chcą dostać Lię żywą - powiedziała Thera, patrząc na krąg wyrysowany na stole. - Nie zaryzykują ataku pełną mocą, póki jej nie pochwycą. - Nawet jeśli nic nie zrobią, Jared nie zdoła utrzymać tej sieci wiecznie - upierał się Talon. - Przecież się nie znudzą i nie pójdą do domu. Dziesięć minut - powiedziała Lia. - Od momentu sygnału musi ją utrzymać tylko przez dziesięć minut. - 356 -
- Niewidzialny Pierścień Tylko. Jaredowi zachciało się śmiać, ale bał się, by w jego śmiechu nie zabrzmiała histeria. Czy nie zdawały sobie sprawy z tego, ilu Hayllańczyków otacza Sadybę Ranona? Thera strzelili oczami w jego kierunku - jakby usłyszała jego niemy śmiech. - Utrzymywałeś prez tyle czasu Czerwone osłony podczas ataku rozbójników. - Było ich mniej powiedział Jarad z irytacją. - Thera wzruszyła ramionami. - Walczyli, drenowali osłony, Hayllańczycy nie będą atakować mocą. Lia wzięta żywcem jest cennym zakładnikiem. Gdyby chcieli ją zniszczyć, nie byłoby już ani wioski, ani nas. - Kiedy Hayllańczycy zaczną nacierać, wszyscy, którzy noszą Kamienie, będą stawiać symboliczny opór, stopniowo wycofując się w kierunku Wozów - powiedziała Lia. - Jared pozostanie tutaj, w oberży, i będzie obserwował drogę. - Mogę... - zaczął Jared. - Twoim zadaniem jest obrona - ucięła ostro Lia. - Nie podoba mi się to - stwierdził Randolf, kręcąc głową. Niczego w ten sposób nie osiągniemy. Kilka minut więcej nie zmieni wyniku bitwy. Oczy Thery były teraz odłamkami lodu, z lekka zabarwionymi zielenią. - Nie musi ci się to podobać, wojowniku. Musisz po prostu okazać posłuszeństwo. Uciszywszy Randolfa ostrym spojrzeniem, Talon wbił wzrok w Lię. - Z całym szacunkiem, pani. pozwól że powtórzę - ta sieć, którą utkałyście razem z panią Therą, to wspaniała ochrona, ale nas stąd nie wydobędzie. Lia zadarła podbródek. - Owszem, wydobędzie. Jared z rozpaczą przeczesał włosy palcami. W jaki sposób? Nie odpowiedziały. Widząc w oczu Blaeda odbicie własnego bólu, Jared spróbował odsunąć na bok zranione uczucia. - 357 -
- Anne Bishop Ślepe zaufanie. W końcu zawsze chodziło o ślepe zaufanie, ponieważ był to ostateczny test więzi Królowej z mężczyznami, którzy jej służyli. - Czas zaczunać - powiedziała Thera, podnosząc się z miejsca. Wszyscy mężczyźni prócz Jareda, Talona i Blaeda wyszli w milczęniu. Kiedy Lia wstała, sformowali wokół kobiet trójkąt, przy czym Talon stanowił Jego wierzchołek, a Jared i Blaed stanęli u boku swych pań. Książę Talonie, pozwól na chwilę — powiedziała Lia, kiedy wyszli na zewnątrz. Oddaliła się poza zasięg słuchu pozostałych i zaczekała, aż Książę Wojowników z Szafirowym Kamieniem do niej dołączy. Jared opiął się. Nim zdecydował, czy powinien nalegać na udział w tej prywatnej rozmowie, Thera zaciągnęła go z powrotem do oberży. Uśmiechnęła się do niego blado, co zapewne miało go podnieść na duchu, ale zamiast tego wywołało krótki atak paniki. Potrzebuję twojej krwi - powiedziała, wyciągając w jego stronę mały, cynowy kubek. - Do sieci. Moc śpiewa w krwi. Zycie śpiewa w krwi. A zaufanie, jak miłość, to jedna z pieśni serca. Jared bez słowa podwinął rękaw i wystawił nadgarstek. Była szybka, delikatna i dużo staranniej uzdrowiła małą rankę na jego nadgarstku, niż zrobiłby to on sam. Rzuciwszy mu ostatni blady uśmiech, zakryła kubek i pobiegła do Wozu, gdzie razem z Lią przygotowywała gambit Królowej. Jared znów wyszedł na zewnątrz i ruszył ku Talonowi i Lii. - Skoro tego właśnie chcesz - powiedział ponuro Talon. Szybki... - Powiedziałam ci, czego od ciebie oczekuję - odparła Lia. Dokładnie tego oczekuję. Zrobisz to? Jared podszedł bliżej. Na widok zrozpaczonego wyrazu twarzy Talona jego serce zabiło niepewnym rytmem, jakby nie mogło się zdecydować, czy powinno walić z całych sił, aż pęknie, czy coraz słabiej i wolniej, aż całkiem się zatrzyma. - Obiecaj mi to, Talonie — nalegała Lia, ściskając rękę Księcia Wojowników. - 358 -
- Niewidzialny Pierścień Ten popatrzył na ich złączone dłonie. Jego palce obejmowały jej palce. Kiedy się wreszcie odezwał, mówił z namaszczeniem. - Przysięgam na moje Kamienie i wszystko, czym jestem, że zrobię dokładnie to, o co mnie poprosiłaś. Lia musnęła ustami jego policzek. - Dziękuję. Potem zauważyła Jareda i wycofała się, oblana rumieńcem. Talon nie spuszczał z niej wzroku. - Jeśli mi wybaczysz, pani, muszę się zająć przygotowaniami. - Oczywiście - wymamrotała Lia. Kiedy mijał Jareda wymruczał: - Niech Ciemność się nade mną zlituje - i poszedł do swoich ludzi. - Lio - powiedział cicho Jared, robiąc dwa kroki w jej stronę. Cofnęła się. - Ja... muszę pomóc Therze. Miała pod oczami ciemne kręgi z niewyspania. Również w jej oczach zalegał cień, ukrywający tyle rzeczy. I było jeszcze to coś, co powinien wiedzieć o Kamieniach i psychicznych więziach, a co ciągle mu się wymykało. - Lio, co to jest gambit Królowej? - Nic ponad to, co zawsze. - Oblizała wargi. - Chodzi o to, żeby mężczyźni, którym przydziela się zadania, wypełnili je dokładnie tak, jak im nakazano. Żeby nie dali się rozproszyć, cokolwiek się stanie, cokolwiek będzie im się wydawać, że widzą. - Lio... Zacisnęła rękę na jego ramieniu. - Jaredzie, musisz utrzymać sieć. Musisz. Wszystko teraz od tego zależy. Przełknął z trudem. - Utrzymam sieć. To, co zobaczył w jej oczach, zaparło mu dech w piersiach. Spróbowała się uśmiechnąć. - Naprawdę muszę pomóc Therze. Chciała odejść, lecz wyciągnął ręce i objął ją. - Jeszcze raz - szepnął, pochylając głowę. - Jeszcze tylko jeden raz. Pocałował Lię delikatnie, głęboko. - 359 -
- Anne Bishop Po czym zmieszany puścił ją i cofnął się. - Idź pomóc Therze. Patrzył, jak odchodzi. W jej zapachu psychicznym wyczuł cierpkość, której nie powinno tam być. Nie pasowała do niej. Nie przypominała jej. Porzucił jednak tę zagadkę. - O co cię poprosiła? - spytał, odwracając się do Talona. Talon przyjrzał mu się w zamyśleniu. - Nie powinieneś pytać. Tak, nie powinien pytać, o co Królowa poprosiła innego mężczyznę, ale nie umiał powstrzymać ciekawości. Talon rozejrzał się, jakby chciał się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje, po czym przysunął się bliżej Jareda. - Grałeś z nią w szachy — powiedział cicho. - Dwa razy. - Czy to pasuje do jej taktyki gry? Ty głupcze, pomyślał Jared. Powinieneś sam na to wpaść. Zamknął oczy i wyobraził sobie szachownicę. - Jeśli jej najsilniejsze figury nie działają w obronie, wspierają atak słabszych pionów. Zwykle silne figury działają u niej w parach. Na przykład Książę Wojowników i Czarna Wdowa. - Jak miło - mruknął Talon. — A co z Królową? - Królowa... — Jared poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. O Matko Noc, Talonie, co one planują? Talon pokręcił głową. - Nie chcę nawet zgadywać. Coś lub ktoś sprawił, że Thera stała się bezwzględna, a Lia zawsze posiadała ten rodzaj odwagi, który śmiertelnie przeraża mężczyzn. - Dobrze że sobą współpracują — powiedział Jared, patrząc na ulicę, choć tak naprawdę wcale jej nie widział. Talon również popatrzył w tę stronę. Też mi się tak zdaje.
- 360 -
- Niewidzialny Pierścień -
Trzydzieści dwa Co za interesujący sposób spędzania czasu, pomyślał Krelis, kiedy podnosił z ziemi tunikę i starannie wycierał w nią nóż. Użyteczne ćwiczenie. Schował nóż do pochwy i przyjrzał się swemu dziełu. Może nie jest tak finezyjne w wykonaniu, jak u Najwyższej Kapłanki, ale nie miał ani tyle czasu, ani wprawy, co ona. Przynajmniej jeszcze nie. Uśmiechnął się do swego pupilka. - Myślę, że już czas dopełnić naszej umowy.
- 361 -
- Anne Bishop -
Trzydzieści trzy -Wojowniku! Wojowniku z Shaladoru! - wzmocniony Fachem głos Krelisa zagrzmiał w Sadybie Ranona. — Przyjdź na zakręt drogi! Chcę ci coś pokazać! Jared postąpił dwa kroki w stronę Wozu i zatrzymał się gwałtownie powstrzymany przez Blaeda i Talona. - N i e bądź idiotą - zawarczał cicho Talon. - Wojowniku! Chcę ci coś pokazać! Nikt cię nie skrzywdzi! Lia i Thera wysiadły z Wozu. Obie patrzyły w stronę sieci lądowiskowej. - Czy mały niewolnik dla przyjemności boi się choć raz przed śmiercią zachować się jak mężczyzna?! - grzmiał głos Krelisa. Thera wzruszyła lekko ramionami. - Sieć jest już gotowa. Opiera się na Jaredzie. Jeśli coś mu się stanie, nie będzie czasu przygotować innej. - Idę - powiedział stanowczo Jared. Thera odwróciła się do niego. - Jeśli z powodu urażonej dumy zamierzasz zniszczyć wszystko, co przygotowałyśmy... - On chce mi coś pokazać - przerwał jej Jared. - Musimy utrzymać go na dystans, póki nie będziemy gotowi do ostatecznej rozgrywki. Jeśli nie pójdę do niego, to on przyjdzie do mnie. - Nie pójdzie sam - oświadczył Talon. Nim Jared zdążył zaprotestować, pochylił się i dodał cicho: - Znam kilka ciosów, po których przez miesiąc będziesz chodził w kucki. Więc przestań martwić damy i przyjmij z wdzięcznością moją eskortę. Na twarzy Jareda pojawił się drapieżny uśmiech. - Żeby zadowolić damy. Talon odpowiedział uśmiechem. - Żyjemy, by służyć, wojowniku. Smutek kryjący się w tych słowach powstrzymał Jareda od protestów. Jeśli Talon nie zdoła spełnić prośby Lii, z radością przyjmie wszystko, co zrobią mu Hayllańczycy. - Żyjemy, by służyć - zgodził się cicho, kładąc rękę na ramieniu Księcia Wojowników. *** - 362 -
- Niewidzialny Pierścień - Nie musiałeś mi grozić - zawarczał Jared kilka minut później, kiedy wraz z Talonem, Blaedem, Randolfem i trzema ludźmi Talona szli do zakrętu drogi. - Nie jestem dzieckiem, które trzeba prowadzić za rękę. - Nie, nie jesteś dzieckiem - zgodził się Talon. - Jesteś po prostu kimś niezbędnym do przeprowadzenia planu naszych pań. Nie mogąc się z tym spierać, Jared zacisnął zęby. - Łatwo cię sprowokować głupimi uwagami o niewolnikach dla przyjemności - ciągnął Talon. Uśmiechnął się. - Zima w górach zapewni ci grubszą skórę. Jest tam zimniej niż w Piekle. Nie ma to jak mroźna noc, żeby wlać mężczyźnie trochę oleju do głowy. - Nie mówiłem, że z tobą pojadę. - Ale nie powiedziałeś też, że nie pojedziesz. Jared chrząknął. Obeszli zakręt drogi. Jared zrobił jeszcze jeden krok, po czym zamarł w miejscu. Jakieś dwieście metrów dalej czekało na nich sześciu Hayllańczyków. Jednym z nich był wojownik z Szafirowym Kamieniem. Ale Jared patrzył tylko na zakrwawioną rzecz, idącą chwiejnie w ich stronę. Talon wciągnął powietrze przez zęby i wypuścił je ze świstem. Blaed wzdrygnął się. - O Matko Noc - szepnął Randolf. Jak ten człowiek mógł jeszcze żyć, skoro tak go okaleczono? zastanawiał się Jared, czując, jak żołądek odmawia mu posłuszeństwa. W połowie drogi między dwiema grupami Brock uniósł ręce i wyciągnął pozbawione palców dłonie. - Wojowniku! - krzyknął Krelis. - Przyjrzyj się dobrze, wojowniku! Jeśli za godzinę nie przyprowadzisz na lądowisko tej małej Królowej, tak będą wyglądać wszyscy mężczyźni w wiosce. Rozumiesz? Ciemności niech będę dzięki, że nie przyszedł z nami Yarek, pomyślał Jared. Następna godzina będzie dla wieśniaków ciężka i bez świadomości tego, co ich czeka. - Podoba ci się pióro, wojowniku? - szydził Krclis, - Nawet niemężczyzna powinien coś nosić między nogami, nie sądzisz? - 363 -
- Anne Bishop - Chodźcie - powiedział Talon. - Tracimy tu Czas. Blaed przełknął z wyraźnym trudem. - A co z Brockiem? Warcząc, Randolf uniósł prawą rękę, Uderzenie mocy Purpurowego Zmierzchu trafiło Brocka prosto w serce, Zadrżał, a chwilę później runął na ziemię. Randolf otarł usta wierzchem dłoni. - Nawet taki drań nie zasługuje na coś takiego. Jared nie zaprotestował, kiedy ludzie Talona odprowadzili go do wioski. Nie protestował, że tyłów pilnują Talon, Blaed i Randolf. Obiecał sobie jednak, że jeśli plan Lii zawiedzie, jego ludzie nic będą cierpieć z ręki tego hayllańskiego drania. Nawet jeśli będzie ich musiał zabić sam.
- 364 -
- Niewidzialny Pierścień -
Trzydzieści cztery Krelis patrzył z uśmiechem za wycofującymi się ludźmi. Z początku poczuł rozczarowanie, że wojownik z Shaladoru nie miał dość jaj, by przyjść sam, teraz jednak był zadowolony z obecności świadków. Gdyby sukinsyn przyszedł sam, mógłby zaprzeczać temu, co zobaczył. Ale pozostali... Wieść szybko rozejdzie się po wiosce. Kiedy mężczyźni dowiedzą się, co ich czeka, wydadzą Królową. Tylko głupiec nie spróbowałby kupić sobie choć odrobiny litości. Może zabierze ze sobą tego durnia z Shaladoru. Będzie musiał poświęcić kilku ludzi, żeby wyczerpać jego moc na tyle, by przebić się przez jego wewnętrzne bariery, ale wart jest tej ceny. Z chęcią przekaże Lorda Jareda w ręce Dorothei. Ona będzie doskonale wiedziała, co zrobić z mężczyzną, który przysporzył jej takich kłopotów. Może nawet pozwoli mu popatrzeć?
- 365 -
- Anne Bishop -
Trzydzieści pięć Odsuwając z całej siły obawy, Jared starał się tchnąć w mieszkańców wioski pewność siebie, kiedy cierpliwie czekali, aż Thera połyczy ich z utkaną przez siebie psychiczną siecią. Nikt się nie odzywał. Nikt nawet nie rozmawiał szeptem. Nikt nie chciał być tym, który zakłóci niezwykłą koncentrację Thery. A ona nakłuwała każdemu palec, umieszczała kroplę krwi na jednej z nici sieci, a potem, za pomocy Fachu, utrwalała je na miejscu. Stopniowo splątana sieć zaczęła przypominać delikatny naszyjnik, utkany z czerwonych paciorków. Czas mijał. Za każdym razem, kiedy umieszczała w wybranym miejscu kroplę krwi, Jared czuł, jak z siecią łyczy się nowy umysł. Jeśli przymknął oczy, mógł to nawet zobaczyć. Jednak na sieci, który widział oczyma duszy, nie było kropli krwi; były małe gwiazdki w kolorach Kamieni - albo przezroczyste paciorki reprezentujące tych Krwawych, którzy nie mieli dość mocy, by nosić Kamienie. Niektóre rozpoznawał - Eryka i Corryego, swego wuja Yareka, Thayne a - ale w miarę jak ludzi przybywało, ich zapachy psychiczne zaczęły się ze soby mieszać. Hayllańczycy wyczują coś dziwnego, ale nie będą w stanie ustalić źródła, ponieważ wszyscy się nim staną. Była to w zasadzie ta sama sztuczka, jakiej użyła Dorothea, by ukryć Brocka przed Liy. Nie mógł nie podziwiać sprytu Thery. Nagle zauważył, że większość shaladorskich czarownic ubrana jest w tuniki i spodnie, a ciemne włosy mają luźno splecione w warkocze, jak Lia, i przepełniła go duma z odwagi jego ludu. Skoro Hayllańczycy nie będy mogli odróżnić jednego psychicznego zapachu od drugiego, trudno im będzie stwierdzić, jaki Kamień nosi dana czarownica. O ile nie zauważy złocistej karnacji, będą szukać Królowej godzinami - a przynajmniej na tyle długo, by dać im niezbędny czas na przygotowania. Ocenił, że został im jakiś kwadrans, kiedy do sieci, jako ostatni, przyłączeni zostali Blaed i Talon. Wszyscy inni rozeszli się już na swoje stanowiska.
- 366 -
- Niewidzialny Pierścień - Gotowe - powiedziała Thera, poruszając ramionami, żeby je rozluźnić. Odetchnęła głęboko kilka razy, po czym odczepiła dwie dolne nici sieci od drewnianej ramki i spojrzała na Jareda. - Zdejmij koszulę. Wymieniwszy zdumione spojrzenia z Talonem i Blaedem, Jared rozebrał się do pasa. - Wstrzymaj oddech i stój spokojnie — nakazała Thera. - To najbezpieczniejszy sposób. Położyła sieć na piersi i brzuchu Jareda. Poczuł ze zdumieniem, jak jedwabne nici i paciorki krwi wtapiają się w jego skórę. Stęknął. Thera przyjrzała się uważnie jego piersi i pokiwała głową. - Nie martw się - powiedziała z domyślnym uśmiechem. — To połączenie nie jest trwałe. Kiedy moc sieci się wyczerpie, twoje ciało samoistnie ją wydali. - Mogę się ubrać? - warknął Jared. Zadrżał, nie tylko z powodu przeszywającego zimna. - Tak, możesz się ubrać. Podeszła do nich Lia. - Gotowe? — spytała cicho. - Gotowe - odparła Thera. Odwrócili się w stronę Wozu. Jared pospiesznie wciągnął koszulę. Chciał spędzić choć chwilę z Lią, póki jeszcze ma na to szansę. - Chwileczkę - powiedział ostro Blaed, celując palcem w Therę. - Ty i Lia nie jesteście połączone z siecią. - Co?! - wykrzyknęli chórem Jared i Talon. - Nie są częścią tej sieci. Obserwowałem całą procedurę, od pierwszego człowieka. - Blaed zmierzył wzrokiem obie kobiety, a jego oczy były pełne bólu i furii. Lia odetchnęła głęboko. - Nie możemy być częścią tej sieci. - Uniosła rękę, by uciszyć protesty. - Nie możemy. Ale przysięgam, że jesteśmy dobrze chronione. - Chodź - powiedziała Thera. - Zostało do zrobienia jeszcze jedno. - Czyli co? - zapytał Jared, podchodząc bliżej. - Nic nie mówiłyście! - 367 -
- Anne Bishop Lia powstrzymała go wzrokiem. Wszyscy trzej patrzyli w milczeniu, jak wsiadają do Wozu. Jared miał ochotę potrzeć ręką pierś, by złagodzić ból serca, ale bał się, że uszkodzi sieć. Talon trącił Blaeda łokciem. - Wracajmy na pozycje. - Ruszył ulicą, ale obejrzał się jeszcze przez ramię. - Wszystko w porządku, Jaredzie? - Tak. Chwilę później Jared został na ulicy sam. Wszyscy inni byli na stanowiskach. Drzwi Wozu pozostały zamknięte. Za kilka minut Krelis będzie wiedział, że nie przekażą mu Lii, i zacznie się bitwa. Za późno, pomyślał Jared, wracając do oberży, gdzie miał się ukrywać do samego końca. Powinien był powiedzieć o tym Lii, kiedy jeszcze miał szansę. Powinien dać jej jakoś do zrozumienia, ile dla niego znaczy. Żal, jaki czuł, gdy ostatecznie stracił szansę na rozmowę z Rejną, powinien go nauczyć, że nie wolno zwlekać w takich sprawach. Jednak wstyd, który czuł z powodu ostatnich dziewięciu lat swojego życia, nie pozwolił mu powiedzieć Lii tych dwóch najważniejszych słów. A teraz było już za późno.
- 368 -
- Niewidzialny Pierścień -
Trzydzieści sześć Krelis wyciągał nóż z pochwy i wsuwał go tam i z powrotem. Odpowiadał mu ten rytm. Już czas nauczyć sukinsyna z Shaladoru, co się dzieje i głupcami stawiającymi czoła Hayll. Wyciągał i chował nóż, coraz szybciej. Może każe rozkraczyć tę Czarną Wdowę i da jej odczuć rytm obu swoich ostrzy. Będzie krzyczeć. Och, jakże będzie krzyczeć. Może każe tej małej suce Królowej patrzeć. Jakie to ma znaczenie, że nikt, łącznie z kapłanką, której służył, nie uważał go już za honorowego człowieka? Ma teraz coś więcej niż honor. Ma władzę.
- 369 -
- Anne Bishop -
Trzydzieści siedem Ze swojej pozycji przy oknie oberży Jared zobaczył, jak Thera wymyka się z Wozu i biegnie ku pobliskim budynkom. Co ona robi? - zastanawiał się, patrząc, jak przebiega od domu do domu. Jeśli miała dalsze rozkazy dla Talona, dlaczego nie przesłała ich na psychicznej nici? Przesunął się do innego okna, żeby nie stracić jej z oczu. Dlaczego kieruje się na wschód? W tamtym kierunku znajdowały się tylko krąg taneczny i Sanktuarium. Żeby do nich dotrzeć, musiałaby przejść obok Hayllańczyków. Nawet Thera nie byłaby taka głupia. I dlaczego zostawiła Lię samą? Spojrzał w drugą stroną. Drzwi Wozu znów były zamknięte. Zawahał się, a potem wyszedł na zewnątrz. Popatrzył na wschód. Thera zniknęła. Spojrzał na Wóz. Nie powinien tu stać. Ale mieli chyba jeszcze minutę. Tyle mu wystarczy, żeby sprawdzić, co z Lią, upewnić się, że wszystko w porządku. Wystarczy, żeby bez słów wyrazić to, czego nie mógł teraz powiedzieć na głos, żeby jej nie rozproszyć. Postąpił krok w stronę Wozu. - Wojowniku! - rozległ się wzmocniony Fachem głos Krelisa. Twój czas się skończył, wojowniku! Jared spojrzał tęsknie na Wóz, po czym wrócił do oberży. Odetchnął głęboko. I jeszcze raz. Zgodnie z lakonicznymi wskazówkami Thery zaczął napełniać psychiczną sieć Czerwoną mocą. Powoli, równomiernie. Żadnych drgań, które mogłyby zniszczyć umysły nienoszących Kamieni Krwawych. Powoli. Równomiernie. Randolf. Blaed. Talon. Stanowili dla niego znaczniki, ponieważ zostali przyłączeni do sieci jako ostatni i nadal potrafił ich rozpoznać. Jeśli wyczuwał Talona, miał pewność, że sieć stanowi jedność w mocy. Bardziej gotowi już nie będą. Każdy Hayllańczyk, który ruszy tu z sieci lądowiskowej, będzie musiał minąć Wozy, minąć jego. - 370 -
- Niewidzialny Pierścień Jared obnażył zęby. - Chodźcie, sukinsyny. Niech zacznie się bitwa.
- 371 -
- Anne Bishop -
Trzydzieści osiem Kiedy wzmocniony Fachem głos Lorda Krelisa przetoczył się nad wioską, jeden z jego ludzi z oddziału pilnującego - wschodniej części osady zatarł ręce w oczekiwaniu. Teraz Hayll nauczy kolejną niższą rasę, co to znaczy być Krwawymi Teraz będzie miał szansę zwrócić na siebie uwagę Lorda Krelisa - i Najwyższej Kapłanki. Może nawet będzie miał szansę pokazać jednej czy dwóm z tych sha- ladorskich suk, jak to jest mieć na sobie prawdziwego mężczyznę? Obejrzał się przez ramię na zbocze, które prowadziło na uklepany okrąg ziemi. Jego uśmiech zniknął. Zadrżał. Do czego wykorzystywali ten krąg? Do obchodów jakichś świąt? Jakiegoś bestialskiego rytuału, którego obawiali się mężczyźni? Miał ochotę zbezcześcić to miejsce, może nawet zdjąć spodnie i wysrać się na jego środku. Kiedy jednak zbliżył się na skraj zbocza, trafił na ścianę zimnego powietrza. Nagle poczuł pewność, że jeśli przez nią przejdzie, skończy ze skurczonymi jądrami i permanentnie wiotkim członkiem. Tkwił więc na skraju zbocza, czekając na sygnał do natarcia. Z przelewem krwi będzie trzeba zaczekać, Dowódcy mocno to podkreślali. Tylko pełne osłony psychiczne i kontrolowane uderzenia, by wyczerpać moc Kamieni przeciwników i spędzić ich wszystkich do centrum wioski. Jednakże kiedy ta mała suka Królowa zostanie w końcu złapana... Coś go minęło i ruszyło zboczem. Natychmiast wysłał w poszukiwaniu sondę psychiczną. Odpowiedź, jaką otrzymał, była bardziej subtelna niż myśl: Nic tam nie ma. Niepewny, wzmocnił sondę. Na pewno nie dopuści, by któryś z wieśniaków wymknął się z okrążenia akurat przy jego stanowiska. Przez moment miał wrażenie, że coś czuje, że czegoś dotknął. Czegoś kobiecego. Czegoś dzikiego i pełnego mocy. Poczuł chłód w krzyżu. - 372 -
- Niewidzialny Pierścień A potem: Nic tam nie ma. Kręcąc głową, odwrócił się w stronę wioski. Kiedy rozkazy wreszcie nadeszły, ruszył z zapałem naprzód. Ten cholerny krąg sprawił, że podskakiwał na widok każdego cienia, że czuł rzeczy, których nie ma, słyszał rzeczy, których nie ma. Choć mógłby przysiąc, że przez chwilę naprawdę słyszał bębny.
- 373 -
- Anne Bishop -
Trzydzieści dziewięć Jared zacisnął zęby, zamknął powieki i skoncentrował się na napełnianiu sieci Czerwoną mocą. Na ognie piekielne, pomyślał, kiedy poczuł silny cios, jaki przyjął na siebie Randolf. Użyj mocy, którą ci dano. Wykorzystaj ją. Oni jednak nie zamierzali jej użyć. Uświadomił to sobie po pierwszych dwóch minutach starcia. Mężczyźni, którzy formowali główną linię obrony, wykorzystywali moc, jaką im dawał, do utrzymywania osłon, ale używali własnych Kamieni do atakowania Hayllańczyków i powstrzymywania ich natarcia. Oczyma duszy widział sieć, jej nici były teraz Czerwone od napełniającej ją mocy. Widział, jak pod wpływem ciosów jarzą się gwiazdy Kamieni. Wszystkie cały czas migotały, rozświetlając się i przygasając na zmianę. Kolejne uderzenie. I jeszcze jedno. Szafirowy Kamień Talona połyskiwał przez chwilę dziko. Jared wstrzymał oddech do momentu, aż Kamień przygasł. Jak długo się utrzymają? Na co czekają Thera i Lia? Chciał tam być, walczyć u boku przyjaciół, swego ludu. Jednak Srebrny pierścień powstrzymywał go, przykuwał na miejscu, w oberży. Poczuł na skórze powiew zimnego powietrza. Usłyszał szelest suchych liści, który zabrzmiał jak grzechotanie. Taki szelest zawsze zwiastował gwałtowną jesienną burzę. Otworzył oczy. Był w oberży, kompletnie ubrany. Nie powinien czuć wiatru. Z całą pewnością nie powinien go czuć na skórze. A potem usłyszał bębny. Ich dźwięk dudnił w jego krwi, a równocześnie ją mroził. Te bębny nie wzywały mężczyzn do tańca. Te bębny zwoływały czarownice na wojnę. A one im odpowiedziały. Poprzez sieć poczuł, jak zmienia się charakter walki, poczuł, jak staje się zimniejsza, bardziej dzika. Bezlitosna. - 374 -
- Niewidzialny Pierścień Wyjrzał przez okno. Widział miejsce, w którym Hayllańczycy czekający przy sieci lądowiskowej wraz z Krelisem mieli wkroczyć do wioski. Nikogo. Znów poczuł na skórze powiew wiatru. Jego krew pulsowała w rytmie bębnów. Widział sieć i jej jasne paciorki. Widział otaczający ją ciemny krąg, zacieśniający się powoli, w miarę jak postępowało natarcie Hayllańczyków. Za tym ciemnym kręgiem pojawił się kolejny. Równocześnie jasny i ciemny. Srebrny i złoty. Niósł ze sobą odpowiedzi, gdyby tylko Jared uspokoił się na tyle, by je usłyszeć. Uniósł rękę. Wyciągnął ją, by dotknąć. Nagły okrzyk odwrócił jego uwagę i wizja zniknęła. Spiął się cały na widok Randolfa, wycofującego się drogą. Wojownik nawet nie spojrzał na Wozy. Jared w duchu pogratulował mu opanowania. Jeśli zdołają wciągnąć Hayllańczyków dość głęboko do wioski, Lia być może zdoła uciec. Chwilę później zjawiło się kilku Hayllańczyków. Jeden z nich, wojownik z Szafirowym Kamieniem, nosił odznakę Dowódcy Straży. Krelis rozejrzał się, a potem skupił wzrok na oberży, jakby mógł zobaczyć, a przynajmniej wyczuć stojącego tam Jareda. Uśmiechnął się i skinął leniwie ręką. Trzech Hayllańczyków ruszyło w stronę oberży. Drzwi Wozu otworzyły się gwałtownie. Z Wozu wybiegła Lia, ominęła Hallańczyków i rzuciła się do ucieczki ulicą. - Lio, nie! - krzyknął Jared. Za wszelką cenę chciał ją ochronić. Za pomocą Fachu otworzył gwałtownie drzwi oberży. Zaskoczył Hayllańczyków, kupując jej kilka sekund. - Lia! - krzyknął. - Gonić ją! - ryknął Krelis. Nim któryś z Hayllańczyków zdążył się ruszyć, uderzenie Szafirowej mocy trafiło Lię w brzuch. Jej ciało po prostu wybuchło, rozpryskując po ulicy krew i wnętrznośći. W bezgłośnym krzyku otworzyła usta i upadła na wznak. Jared dotarł do niej pierwszy. Zapomniał o Hayllaóczykach. Zapomniał o sieci. Zapomniał o swej obietnicy. Zapomniał o wszystkim oprócz kobiety leżącej na środku ulicy. - 375 -
- Anne Bishop - Lio! - Padł przy niej na kolana. Jedna jego ręka zawisła bezradnie nad jej zniszczonym ciałem, drugą delikatnie gładził ją po włosach. Słysząc kroki, uniósł głowę i wyszczerzył zęby. Krelis zatrzymał się kilka metrów od niego. Nie zobaczył w tych twardych, złocistych oczach żalu. Były tam rozczarowanie i złość, ale nie żal. - Jaredzie — powiedziała słabo Lia. Skupił na niej całą swoją uwagę. - Ciii - powiedział cicho. - Nie próbuj mówić. - Jaredzie... - stęknęła. - Sieć. Tylko ona się liczy. Wszystko zależy od ciebie. - Ciii. Poruszyła ręką. Jej palce odszukały jego głowę. Wczepiły się we włosy. Zacisnęły. Szarpnęły mocno. Jared jęknął, zaskoczony. - Utrzymuj sieć — powiedziała dziwnym głosem Lia. Jared pochylił głowę, aż dotknął jej czoła. Teraz było to bez znaczenia. Za późno na wszystko. Ale skoro zostało im tylko kilka chwil życia, powie jej to. - Kocham cię, Lio — szepnął. - Zawsze będę cię kochać. - Powtórz to w bardziej odpowiedniej chwili — odparła cierpko. Dotknięty tonem jej głosu, uniósł głowę. I zobaczył, jak szare oczy zmieniają się w lodowato zielone. Zobaczył, jak znika iluzja twarzy Lii. Poczuł, jak coś się zbiera. Coś wielkiego. Usłyszał ryk. - O Matko Noc - szepnął. Połączenie między Garthem i Brockiem działało tak dobrze, ponieważ Kamień należny Garthowi z urodzenia był tej samej rangi, co Kamień noszony przez Brocka. Tak jak w przypadku Lii i Thery. Teraz rozumiał, skąd wzięła się cierpkość w zapachu psychicznym Lii, kiedy ją pocałował, dlaczego trzymały się z Therą tak blisko siebie, dlaczego Lia starała się unikać kontaktu fizycznego. Thera połączyła razem ich zapachy psychiczne, by ukryć fakt, że Lia... - 376 -
- Niewidzialny Pierścień Moc zbierała się, wzbierała poniżej poziomu Czerwonego. Wszystko zależało teraz od niego. Od jego krwi. Spojrzał na Krelisa i zrozumiał, że Dowódca Straży też słyszy ten ryk. Wyczuł zbierającą się moc. Spojrzał na Therę. Obnażyła zęby w uśmiechu przepełnionym dziką radością. - Szach-mat! - O Matko Noc! - zajęczał. Rzucił się na Therę, przykrył ją swoim ciałem, przycisnął twarz do jej szyi i zamknął oczy. Wewnętrzna część sieci miała nadal jaskrawoczerwony kolor, ale jej zewnętrzne nici zaczęły blaknąć, moc już się wyczerpywała. Ile czasu zostało? — pomyślał, napełniając na powrót sieć Czerwoną mocą. Zapomniał o poleceniu Lii, by ignorować wszystko, co się będzie działo, i pozwolił się wciągnąć w pułapkę, którą razem z Therą zastawiły na Hayllańczyków. Nie wykonał swego zadania. Spokojnie. Spokojnie. Jeśli zaleje sieć mocą, może zniszczyć umysły, które miał chronić. Jeśli jednak nie zdąży, zapłacą za jego niedbałość jeszcze wyższą cenę. Ryk stawał się coraz głośniejszy. Niemal miał ich już wszystkich. Niemal. Coraz głośniejszy. Spokojnie. Spokojnie. Prawie już! Randolf! Blaed! Talon! Szara moc Lii, uwolniona w dzikim, niekontrolowanym uderzeniu, naparła na jego wewnętrzne bariery tak mocno, że zaczął krzyczeć. Przepłynęła przez jego ciało i utrzymywaną przez niego sieć. Usłyszał krzyk mężczyzn. Usłyszał głośne trzaski, jakby łamały się drzewa. Usłyszał chlupot, jakby ktoś rzucił na podłogę przejrzałe melony. Oczyma duszy widział, jak sieć pała czerwienią w samym środku dzikiej, szarej burzy. Zobaczył, jak ciemny krąg umysłów Hayllańczyków wybucha w rozbłysku, aż wszystkie po kolei zostają rozbite. Ujrzał, jak kolor tego drugiego, zewnętrznego kręgu zmienia się w Szary. Z jękiem przesłał do sieci więcej mocy. - 377 -
- Anne Bishop Krąg stworzony przez Szary zatrzymywał w sobie moc burzy. Kiedy uderzy ona w Szarą ścianę, rykoszet będzie równie silny, jak samo uderzenie. Ledwie zdążył o tym pomyśleć, gdy nadszedł rykoszet. Ale trzymał się, wyczerpując moc swoich Czerwonych Kamieni. Moc wróci do swego źródła. To. co nie zostało zużyte do rozbicia umysłów Hayllańczyków i ich Kamieni, powróci do swojego źródła. Na ognie piekielne, Matko Noc, niech Ciemność będzie łaskawa: Czy Lia wiedziała, że musi się osłonić? Będzie równie jak oni bezbronna wobec rykoszetu. Ziemia się zatrzęsła. Wiatr zawył na ulicach Sadyby Ranona. Błyskawica rozdarła niebo. Poczuł, jak ziemia wchłania moc Królowej, powracającą do swego źródła. A potem usłyszał ciszę. Thera pchnęła słabo jego ramię. - Złaź ze mnie, nie mogę oddychać. Jared poderwał głowę. Co on sobie myślał, że tak na niej leży? Stoczył się z niej, ale natychmiast sięgnął ręką do jej brzucha. Nic nie mógł dla niej zrobić. Nawet tak dobra Uzdrowicielka, jak Rejna, nie mogłaby jej pomóc. Thera usiadła z jękiem. Obejrzała się przez ramię. Jej twarz zrobiła się trupio blada. - O Matko Noc - szepnęła, po czym na czworakach odczołgała się od niego i zwymiotowała gwałtownie. Jared obrócił się, żeby zobaczyć, co ją tak przeraziło. Rozpoznał odznakę noszoną przez Dowódcę Straży. I nic więcej. Zbyt odrętwiały, by odwrócić wzrok, patrzył na rozerwane szczątki ciał. To mogli być oni. Gdyby nie chroniła ich sieć, z którą wszyscy byli połączeni... Potrząsnął głową, żeby wyrwać się z transu. Nie będzie o tym myślał. Nie mógł o tym myśleć. Torsje wstrząsające Therą sprowadziły go z powrotem na ziemię. - 378 -
- Niewidzialny Pierścień Podczołgał się do niej, ślizgając się na wnętrznościach. Odgarnął jej z twarzy włosy, które wymknęły się z warkocza, położył rękę na jej czole, żeby ją podtrzymać, zamknął oczy i z całych sił próbował uspokoić własny żołądek. Nagle zmarszczył brwi. Jak mogła wymiotować, skoro po drodze rozrzucone były fragmenty jej żołądka? Thera wreszcie przysiadła na piętach. - Cholera - powiedziała słabo. - Ależ to śmierdzi. Zaczęła szarpać podartą tunikę, próbując ściągnąć ją z siebie. - Pomóż mi to zdjąć. Strasznie śmierdzi. - Thero... - Pomóż mi! Klnąc pod nosem, Jared rozerwał tunikę na pół. Thera natychmiast zaczęła szarpać gazę, którą była owinięta. Jared przyglądał się jej przez chwilę zdziwionym wzrokiem. Potem odepchnął jej ręce i rozerwał gazę. Wytarł jej brzuch kawałkiem tuniki. Żadnych potrzaskanych kości. Żadnego rozszarpanego ciała. Wyprostował się. Zacisnął ręce w pięści. - Ty mała, podstępna... Oszukałaś nas! - Oszukałam ich - warknęła Thera. - Ty miałeś to zignorować. - Miałem to zignorować? - powtórzył spokojnie Jared, choć w jego krwi wrzała już furia. Przyjrzała mu się. Chwyciła szczątki tuniki i nadal wycierała brzuch. - Liczyłyśmy się z tym, że możesz się trochę zdenerwować wymamrotała pod nosem. Fala gorąca ogarnęła całe jego ciało. - Trochę zdenerwować? Na moich oczach moc miała rozerwać Lię na kawałki, a wy uważałyście, że trochę się zdenerwuję? Urwał. Pomyślał. Wybuchnął. - Ty idiotko! Czy zdajesz sobie sprawę, ile miałaś szczęścia, że ten, który uwolnił tę moc, nie celował w serce albo w umysł? - Potrząsnął nią tak mocno, że aż pisnęła. - Mogłaś zginąć. Kto... Nie musiała odpowiadać. Talon szedł ulicą, niecierpliwie odkopując na boki ciała Hayllańczyków. - 379 -
- Anne Bishop Czy on w ogóle je widzi? - zastanawiał się Jared. Poderwał się z miejsca na spotkanie wściekłego Księcia Wojowników. - Na ognie piekielne, Lio, zrobiłem, co mi kazałaś! - ryknął Talon. - Uderzenie w brzuch. Nie szybki, czysty cios, by zabić, tylko uderzenie w brzuch! - Jego oczy napełniły się łzami. - Bądź przeklęta za to. że wyrwałaś mi serce! Zrobiłem, co mi kazałaś! Jared chwycił go za ramiona. - To był podstęp, Talonie. To jest Thera, nie Lia, i nic jej nie jest. To był podstęp. Talon zatoczył ręką krąg. - Więc co tu jest rozlane po ziemi? - Świńskie flaki - wymamrotała Thera, wycierając się jeszcze bardziej energicznie. Popatrzyli na nią obaj. Skuliła się pod ich wzrokiem. Może to i było podłe, ale tak go przeraziła, że z przyjemnością sam ją nastraszył. - Świńskie flaki? - powtórzył Talon z niedowierzaniem. - Świńskie flaki - powiedział Jared, kiwając powoli głową. Kiedv zarzynali wczoraj rano świniaka, nasza mała Czarna Wdowa zebrała ich całe dwa wiadra. Thera zakwiliła. Ciche powarkiwanie Talona zmieniło się w ryk. - Powinienem przełożyć cię przez kolano i wbić ci do głowy trochę rozumu! - Tylko tak mogliśmy wygrać - powiedziała Thera, już z odrobiną swego zwykłego ognia. - Powinnaś nam była powiedzieć - zawarczał Jared. - Krzyczelibyście na nas, a nie miałyśmy na to czasu. Obaj z Talonem próbowali teraz zrobić coś więcej, niż krzyczeć. Kiedy obejmowali się z całych sił, Jared nie był pewny, czy to on powstrzymuje Talona, czy też Talon powstrzymuje jego. - Dlaczego winicie jedynie mnie? - spytała wreszcie Thera z rozżaleniem. - Ja tylko zobaczyłam ostrzeżenie w splątanej sieci. Nie ja to wszystko zaplanowałam! Obaj znieruchomieli.
- 380 -
- Niewidzialny Pierścień - Lia - powiedział cicho Jared. Puścił Talona, odwrócił się powoli i popatrzył, po raz pierwszy naprawdę popatrzył nu to, co potrafi zrobić Królowa z Szarym Kamieniem. - Nie może tego zobaczyć - powiedział stanowczo Talon. - Nie miała czasu oswoić się ze swoją nową mocą i coś takiego może ją okaleczyć. Kiedyś zdarzyć się może kolejna potrzeba uwolnienia Szarej mocy, a jeśli to co tu się stało, ją powstrzyma, będzie to drogo kosztować Dena Nehele. Jared spojrzał na Therę. Była naprawdę wyczerpana i z trudem utrzymywała równowagę emocjonalną. - Gdzie? - spytał cicho. - W tanecznym kręgu - odparła ze znużeniem Thera. - Jest w tanecznym kręgu. Rzuciłyśmy na niego zaklęcia, kiedy poszłyśmy wczoraj na spacer, żeby nikt się tam nie zbliżał. Jared rzucił się biegiem przed siebie. Zobaczył Yareka, Thaynea i kilku mieszkańców wioski, wychodzących z domów i rozglądających się wokoło w zdumieniu. Słyszał, jak Blaed woła Therę. Słyszał, jak ktoś biegnie za nim, i wiedział, że to Talon. Proszę, powtarzał w myślach. Słodka Ciemności, nie pozwól, by opuściła taneczny krąg i zobaczyła, co się tu stało. Przeskoczył nad jakimś ciałem i wbiegł na wzniesienie. Uderzył w ścianę powietrza, tak zimnego, że zaparło mu dech w piersiach. Wrażenie zaraz znikło. Dotarł na szczyt i zatrzymał się. Dogonił go Talon. Dyszał ciężko. Siedziała w środku kręgu z szeroko rozłożonymi nogami, ręce przyciskała do piersi. - Lia - sapnął Jared. Zbiegł po zboczu i padł na kolana między jej nogami. - Lio? I Ostrożnie wyciągnął rękę, żeby jej dotknąć, ale nie śmiał. Lio? Patrzyła na niego pustym wzrokiem. Talon przykląkł przy niej na jednym kolanie. Lia zamrugała. I jeszcze raz. Jared z wahaniem położył rękę na jej udzie. - Lio? - 381 -
- Anne Bishop - Przewróciła mnie - powiedziała nadąsanym tonem. Mówiła jak mała dziewczynka, której najlepsza przyjaciółka zabrała ulubiony zabawkę. - Przewróciła mnie - powtórzyła. Opuściła ręce. - Jared popatrzył na Szary Kamień, pobrudzony krwią. Jego krwią. A więc to w ten sposób Szara moc rozpoznała psychiczną sieć i nie zniszczyła tych, którzy byli z nią połączeni. A Krwawi śpiewać będą Krwawym poprzez krew. Ciemności niech będą dzięki! - Jest moja - narzekała Lia. - Nie powinni we mnie uderzyć. - To był rykoszet, kochanie - powiedział łagodnie Talon - Och. Czy jej zaszkodził? - spytał Jared na nici włóczni. Talon zawahał się, potem pokręcił głową. Myślę, że jest tylko oszołomiona. To musiało być silne uderzenie, nawet mimo Szarej osłony.
Nucąc cicho, Lia gładziła swój Kamień. Jared niemal czuł jej palce przesuwające się po jego skórze. Kiedy znów podniosła wzrok, jej oczy nie były juz puste. - Twoi ludzie? - spytała Talona. Odwrócił głowę w stronę wioski, skupił się. - Dwóch jest rannych, ale lekko - powiedział po chwili - Twoi ludzie? - zwróciła się do Jareda. Nic im nie jest. Zawahała się. - Thera? Czy Szara osłona zadziałała? - Tak, zadziałała. Thera była wspaniała. Śmiertelnie nas wystraszyła. Po tym występie Blaedowi powinno być wolno bezkarnie marudzić przez miesiąc. - Rzucił okiem na Talona. Nie uważasz? - Co najmniej przez miesiąc - stwierdził sucho Talon. Lia zawahała się znowu. Tym razem na dłużej. - Zabiłam ich, prawda? Jared nie odpowiedział. - Nie żyją - powiedział dyplomatycznie Talon. Wybuchnęła płaczem. Jared zmienił pozycję, przyciągnął do siebie jej głowę i zaczął się delikatnie kołysać , jednak jej szloch wytrącał go z równowagi. - 382 -
- Niewidzialny Pierścień - Niech sie wypłacze - powiedział Talon, kładąc rękę na głowie Lii. - Wrócę do wioski i sprowadzę konie. - Skrzywił się - Jeśli jakiś przezył. Wiem, jak przyrządzić napar, który uśpi ją na kilka godzin. Przygotuję go i przyniosę. Wstał powoli i wyszedł z kręgu. Kiedy znalazł sie na szczycie zbocza odwrócił się na chwilę. Dobrze się sprawiłeś, wojowniku.
Jared oparł policzek o głowę Lii. Kołysał ją do ostatniej łzy. - Ty również dobrze się sprawiłaś, pani - szepnął. - Ty również.
- 383 -
- Anne Bishop -
Czterdzieści Dena Nehele. Z obozu zbiegów, który chronił środkową przeprawę, przez góry Tamanara, Jared widział wzgórza pokryte puszczą, rzeki i jeziora. Widział pola uprawne, pastwiska pełne bydła, wioski i miasta. Tak wysoko w górach jesienne powietrze miało już posmak zimy. Zmiana nadchodziła wolniej w krainie u ich stóp. Na południu drzewa nadal były zielone jak późnym latem, Kiedy jednak skierował wzrok na północ, widział, że zieleń ustąpiła miejsca bogactwu złota, pomarańczu i czerwieni. Piękna kraina. Zdrowa kraina. Zamożni ludzie. Spojrzał na Wozy. Lia nadal spała, uśpiona naparem, który przyrządził dla niej Talon. Tak było lepiej. W czasie podróży do obozu dokonał wyboru i uważał, że jest słuszny — dla nich obojga. Nie chciał jednak być tym, który jej o tym powie. I miał ogromną nadzieję, żc nigdy nie przyjdzie mu żałować tego dnia i tej decyzji. Kiedy zjedzą skromny posiłek, którym poczęstowali ich zbiegowie, pozostali wyruszą w ostatni etap podróży. O zachodzie słońca znajdą się w Szarej Przystani, mieście, które wzięło swą nazwę od posiadłości rodziny Lii. Jego wuj Yarek i reszta jego ludu poradzą sobie, nasienie Shaladoru rozkwitnie na ziemi Dena Nehele. Co zrobią byli niewolnicy? Eryk i Corry najprawdopodobniej wrócą do domu. Mała Cathryn zostanie przy rodzinie Lii. Podobnie jak Garth - przynajmniej do czasu, aż Czarna Wdowa uwolni całkiem jego umysł. Randolf i Thayne zapewne odejdą do własnego ludu. Blaed zapewne nie. Podobnie jak Thera, młody Książę Wojowników dokonał już wyboru. Poinformuje rodzinę, że wybrał terytorium, które będzie nazywał domem - i Królową, której będzie służył. Jared zamrugał, żeby pozbyć się łez napływających do oczu. To wina wiatru, okłamywał sam siebie. Słodka Ciemności, jakże będzie tęsknił za tą parą. - 384 -
- Niewidzialny Pierścień Podeszli do niego oboje, zupełnie jak na zawołanie. Miał wielką „braterską” ochotę podokuczać Therze, że przyjęła ramię mężczyzny, ale nie chciał mącić satysfakcji Blaeda. - Chciałbym was prosić o przysługę - powiedział. - Oczywiście - odparł natychmiast Blaed. Thera milczała. W jej oczach pobłyskiwał cień złości. - Mój najmłodszy brat Davin mieszka teraz w jednej z wiosek na południu. Byłbym wdzięczny, gdybyście go odnaleźli i przekazali mu te dwie miodowe grusze, które zasadziła dla niego nasza matka. Blaed kiwnął głową. - Te, które miały być dla Janosa... - Ogarnął go gwałtowny smutek na myśl o śmierci brata, którego zapamiętał jako chłopca. - Chciałbym, żebyście je zatrzymali. Jako prezent ślubny ode mnie. - Jeszcze się nawet nie zaręczyliśmy - parsknęła Thera. Jared uśmiechnął się. - Ale się zaręczycie. - Jego uśmiech zniknął. - Te, które zasadziła dla mnie... Chcę, żeby dostała je Lia. Blaed zamarł, rzucił okiem na Wozy. Thera nie spuszczała z niego wzroku. - Odchodzisz. Wystarczająco trudno było powiedzieć o tym Therze. Nie był pewny, czy przeżyłby konieczność wyznania tego Lii. - Zostaję z Talonem - powiedział ochrypłym głosem. - Czyli nie mówiłeś wtedy serio? Tym razem, kiedy oczy aż zakłuły go od łez, już się nie oszukiwał. - Mówiłem bardzo serio. Po chwili Thera kiwnęła głową. Podeszła do niego, położyła mu ręce na ramionach i pocałowała go w policzek. - Co mam powiedzieć Lii? - spytała cicho. Przytulił ją, przycisnął policzek do jej policzka i odparł równie cicho: Powiedz jej, że wrócę na wiosnę.
- 385 -
- Anne Bishop -
Czterdzieści jeden Jared zszedł z sieci lądowiskowej. Opuszczona gospoda wyglądała na jeszcze bardziej zaniedbaną niż sześć miesięcy temu, kiedy przywiózł tu umierającą Lię. Jednak wezwanie, bardziej subtelne niż myśl, i tym razem nadeszło właśnie stąd. Wszedł do środka. Popatrzył na stolik obok schodów, na butelkę wina i dwa kieliszki. I na pięknego mężczyznę o złocistych oczach, który już na niego czekał. - Napijesz się ze mną, Lordzie Jaredzie? - spytał Daemon. Jared uśmiechnął się. Rozpiął ciężki, zimowy płaszcz i podszedł do stolika. - Z przyjemnością. Daemon przyglądał mu się tak długo, że Jared, niepewny swojego wyglądu, podniósł rękę do włosów. Zgolił brodę, która grzała mu twarz podczas spędzonej w górach zimy, ale nie ostrzygł się. Włosy miał teraz na tyle długie, że mógł je związywać w kucyk. Nie zdecydował jeszcze, czy je obetnie. Jego ubranie w najlepszym razie dałoby się określić jako ciepłe i solidne, i to przy naprawdę dobrej woli. W zderzeniu z wykwintną elegancją Daemona czuł się jak umorusany dzieciak. W oczach Sadiego pojawiło się rozbawienie. Jared opuścił rękę i westchnął. On wiedział, niech go szlag. - Zdjąłeś z siebie skórę niewolnika — stwierdził Sadysta ze spokojną aprobatą w głosie. Jared usiadł i nalał sobie kieliszek wina. Zaskoczyło go, że tak wiele znaczy dla niego ta aprobata. Ale czy między innymi nie po nią tu przybył? Daemon bawił się swoim kieliszkiem. - Cieszę się, że odpowiedziałeś. Podejrzewam, że w najbliższym czasie będą mnie trzymać na krótkiej smyczy, więc wątpię, byśmy się szybko spotkali. Jared zamarł. - Dorothea nie może wiedzieć o moim związku z tym co zaszło. - O Matko Noc, miał wielką nadziję, że nie wie, nie chciał nawet - 386 -
- Niewidzialny Pierścień myśleć, o tym jakie będzie życie Daemona, jeśli ona się tego dowie. - Krelis wiedział. - Usta Daemona wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu. - Ale wątpię, czy wspomniał jej o naszej małej rozmowie. - Napił sie wina. - Nie, ona woli mnie mieć na terytorium bliższym Hayll. Ma teraz dość innych problemów. Mam wrażenie że nikt nie chce zostać jej nowym Dowódcą Straży. A jej wysiłki, by zniszczyć terytoria, które jeszcze nie ugieły sie przed Hayll, zostały w dużej mierze zniweczone przez pogłoski o młodej królowej i garsce wyzwolonych niewolników, którzy obronili całą wioskę przed atakiem Dowódcy Straży Dorothey i pięcioma tysiącami hayllańskich wojowników. - Aż tylu ich nie było - mruknąl Jared Daemon wzruszył ramionami. - Wiesz sam, jak szybko takie historie obrasta przesada. Szczególnie jesli jej w tym dopomóc. - Podkopujesz grunt pod nogami Dorothei, kiedy tylko masz okazję, prawda? - Kiedy tylko mam okazję - zgodził się Daemon z powagą w głosie. - Ale niewiele mogę To nie wystarczy. Jareda znowu ogarnął smutej, z którym walczył przez całą zimę. - Dena Nehele upadnie? - Ni, póki rządzi nim Królowa z Szarym Kamieniem. Nie, póki ci, którzy jej służną, zachowają czujnoś wobec subtelnej trycizny Hayll. Ale masz rację, w końcu Dena Nehele znajdzie się w cieniu Hayll. - Czyli wszystkienasze wysiłki pójdą na marne. - Nie, Jaredzie. Nawet na najbardziej zgniłym terytorium zapomniane miejsca, w których ludzie pamiętają co znaczy byc Krwawymi , co to znaczy oddawać cześć Ciemności. Gdzie mężczyźni wiedzą, na czym polega służba, a czarownice, że tan układ nie jest jednosronny. Tacy ludzie mogą stracić kontrolę nad swoją ziemią, moga byc zmuszeni prowadzić życie w ukryciu, ale muszą przetrwać, żeby odbudować swój lud, kiedy przyjdzie na to czas. - Kiedy? - spytał Jared, prostując się. - 387 -
- Anne Bishop Daemon zawahał się. - Kiedy w Królestwie pojawi się Królowa dużo potężniejsza, niż Dorothea jest sobie w stanie wyobrazić. Ona nadchodzi. Tyle wiem. Tyle mi obiecano - dodał cicho. Napili się w milczeniu. - Dlaczego mnie tu wezwałeś? — spytał w końcu Jared. - Żeby się pożegnać. I powiedzieć ci, żebyś nie był głupcem. - W jakiej kwestii? Czekał. Miał nadzieję. Wszystkie rozmowy, jakie odbył z Talonem podczas długich, zimowych wieczorów, nie zmniejszyły jego wątpliwości, ponieważ Talon nie rozumiał tak do końca, co to znaczy być niewolnikiem dla przyjemności. Jeśli ktoś naprawdę rozumiał, jak głęboko taka niewola rani mężczyznę, to był to właśnie Daemon Sadi. - Jest wiele odcieni miłości, Jaredzie — powiedział szeptem jego towarzysz. - Nie wszystkie mają bogactwo i głębię Złotego pierścienia. Masz szansę na coś, o czym wielu mężczyzn tylko marzy. Nie pozwól, żeby ten pierścień wyślizgnął ci się z rąk. Jared ostrożnie dolał sobie wina. - Czy to sprawiedliwe przykuwać silną Królową do Faworyta, który ma haniebną przeszłość? - Czy to sprawiedliwe odmawiać kobiecie mężczyzny, który kocha ją całym sobą? - spytał Daemon. - Przez dziewięć lat byłem niewolnikiem dla przyjemności. - Przez dziewięć lat - prychnął pogardliwie Daemon. - Czym jest dziewięć lat w obliczu całych stuleci? - Czy poprosiłbyś Królową, by przyjęła cię za męża? - Bez wahania. Jared odchylił się na krześle, nieco przerażony straszliwą tęsknotą, która wypełniała oczy Daemona. - Kochasz kogoś - szepnął. - Kogo? - Ugryzł się w język, natychmiast żałując swojego pytania. Uśmiech Daemona był łagodny i nieco ironiczny. Nie wiem. Nie urodziła się jeszcze. Ale kocham ją i służę jej przez całe swoje życie. Nie pokocham żadnej innej. I żadnej innej nie będę służyć z własnej woli. - Sięgnął przez stół i położył dłoń na ręce Jareda. - Nie wypuść z dłoni Złotego pierścienia, Jaredzie. - 388 -
- Niewidzialny Pierścień Nie żałuj przez resztę życia, że nie zaryzykowałeś. - Dopił win i wstał. - Muszę iść. Jared również się podniósł. Tyle rzeczy chciał powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć słów. Odetchnął głęboka chwycił Daemona za ramię, otworzył swoje wewnętrzne bariery i pozwolił by przez to fizyczne połączenie przepłynęły jego uczucia - wdzięczność, przyjaźń i szczera nadzieja, że pewnego dnia Daemon także znajdzie swoja panią. Cofnął się po chwili, nieco zażenowany. - Niech Ciemność ma cię w opiece, książę Sadi. Daemon ujął w dłonie jego twarz i pocałował go lekko w usta. - I ciebie, Lordzie Jaredzie. I ciebie. Jared pozostał na miejscu jeszcze długo po odejściu Daemona. Wziął kieliszek, ale odstawił go na stół. Potem rozejrzał się wokoło i wyszedł z gospody. Czas udać się do Szarej Przystani. Czas zaryzykować.
- 389 -
- Anne Bishop -
Czterdzieści dwa - Przepraszam? - zawołał Jared. Podjechał na gniadym wałachu do klęczącej kobiety i powstrzymał zniecierpliwienie. Przez ostatnią godzinę wędrował po majątku Szara Przystań, kierując się niejasnymi wskazówkami, które otrzymywał po drodze. Pani Lia, jak mu wyjaśniono, poszła zbierać zioła. Wystarczy, by jechał tą ścieżką, a na pewno ją znajdzie. Pojechał tą ścieżką oraz kilkoma innymi, które od niej odchodziły. Każdy, kogo spotkał, radośnie kierował go w inną stronę. No cóż, kobieta, która mu nie odpowiedziała, najwyraźniej też zbierała zioła, więc z nadzieją podjechał bliżej. Może to służąca, która towarzyszyła Lii? Niskiego rodu służąca, uznał, widząc jej bezkształtny strój i słomiany kapelusz z szerokim rondem, wyglądającym, jakby przetoczyło się po nim kilka ciężkich Wozów. - Jeśli mógłbym zająć chwilę. - Na ognie piekielne, służąca towarzysząca Królowej naprawdę powinna ubierać się lepiej. Kobieta wstała, zdjęła kapelusz i rozejrzała się. Jared zapatrzył się na rozpuszczone siwe włosy, na szare oczy, na Szary Kamień wiszący u szyi na złotym łańcuszku. Zsiadł z konia. - Proszę o wybaczenie, pani - powiedział potulnie. - Nie chciałem ci przeszkodzić. Powietrze wokół niego zrobiło się zimne. Wałach parsknął i instynktownie zaczął się wycofywać. - Ty zapewne jesteś Lord Jared - powiedziała zimno Gryzella. Jared przełknął z trudem. - Słyszałaś o mnie? - Jesteś tym wojownikiem, którego odwaga i honor pomogły młodej Królowej przetrwać niebezpieczną podróż. - Ton głosu Gryzelli był ostry jak nóż. - I tym dupkiem, który doprowadził moją wnuczkę do łez. Jared zgarbił się, ale w jego sercu obudziła się nadzieja. Wbijał wzrok w ziemię. - 390 -
- Niewidzialny Pierścień - Potrzebowałem czasu, pani. Musiałem zrzucić z siebie skórę niewolnika. - Podniósł głowę. Gryzella taksowała go spojrzeniem od stóp do głów. - Mam wrażenie, że ci się udało. Ani jej głos, ani wyraz twarzy jednak nie złagodniały. Jared poczuł dreszcz, który wędrował od samych stóp w górę ciała. To była Szara Pani, obecna Królowa Dena Nehele. Mogła go wygnać ze swego terytorium. To była głowa rodziny, która zdecyduje, czy ma szansę na przyszłość, jaką sobie wymarzył. - Po co tu przybyłeś, wojowniku? - Żeby... - Jared odetchnął głęboko. - Żeby zobaczyć się z Lią. Gryzella zmrużyła oczy. - Planujesz znowu odejść i zadać jej krwawiącemu sercu jeszcze więcej ran? - Nie! - Zmusił się, by spojrzeć jej w oczy. Lepiej dowiedzieć się prawdy, nim zacznie sobie za dużo obiecywać. - Pani, byłem niewolnikiem dla przyjemności. Gryzella uniosła brwi. - Czyżby? - spytała obojętnie. - A zatem, jak rozumiem, potrafisz grzać łóżko w zimie? Jared rozdziawił usta. Kiedy język zaczął mu wysychać, zamknął je. Gryzella przekręciła głowę na bok i przyjrzała mu się z zaciekawieniem. - Z wielką chęcią posłuchałabym, jakie masz kwalifikacje na Faworyta, ale zauważyłam, że młodzi mężczyźni są niezwykle pruderyjni, jeśli chodzi o ich łóżkowe umiejętności. Albo wyglądają tak, jakby mieli zaraz zemdleć, albo gadają nonsensy. Na szczęście Harland jest dość dorosły, by być bardziej otwarty. Pod Jaredem ugięły się nogi. - Nie jesteś taki nieśmiały wobec Lii, prawda? - spytała Gryzella. Nie, ale... - zacisnął usta. Za moment faktycznie zacznie gadać nonsensy. Był tego pewny. Przeczesał włosy ręką, niszcząc związany rzemieniem kucyk. - Na ognie piekielne - mruknął, chowając rzemień do kieszeni płaszcza. - Łatwiej było stawić czoło Hayllańczykom. - 391 -
- Anne Bishop Gryzella w końcu się roześmiała. - Niewykluczone. - Babciu! Jared obrócił się na dźwięk głosu. - Babciu, mam już wszystko i... Lia weszła na niewielkie wzniesienie. Zobaczyła go. Wraz z jej zapachem psychicznym ogarnęła go fala radości. Zaraz za nią pojawiła się jednak niepewność. Miała na sobie spodnie, ubłocone, wysokie buty i za duży sweter, który dostała w gospodzie, po swoim uzdrowieniu. Serce go zabolało, ponieważ nie ujrzał młodej Królowej z Szarym Kamieniem, którą widzieli w niej teraz ludzie. Ujrzał Lię. - Mam do ciebie jedno pytanie, wojowniku, i chcę usłyszeć szczerą odpowiedź - powiedziała cicho Gryzella, kiedy jej wnuczka ruszyła w dół wzniesienia. Zmusił się z trudem, żeby oderwać wzrok od Lii, i spojrzał na Szarą Panią. - Jaki pierścień będziesz nosił, jeśli wrócisz do jej życia? Nie zaskoczyło go, że taka Królowa, jak Gryzella, wie o Niewidzialnym Pierścieniu. Żałował, że nie było go przy tym, gdy Lia odkryła, że zmyślony przez nią pierścień naprawdę istnieje. Lia. Odwrócił się i patrzył, jak idzie ku niemu z wahaniem. - Wojowniku? Który pierścień nosisz? Złoty, pani — odparł cicho. Lia była już tak blisko, że widział połyskującą w jej oczach nadzieję. I miłość. - Noszę Złoty.
- 392 -