Steel Danielle
Blue
Moim kochanym dzieciom: Beatie, Trevorowi, Toddowi, Nickowi, Samancie, Victorii, Vanessie, Maxxow...
35 downloads
21 Views
1MB Size
Steel Danielle
Blue
Moim kochanym dzieciom: Beatie, Trevorowi, Toddowi, Nickowi, Samancie, Victorii, Vanessie, Maxxowi i Żarze Zycie składa się ze szczególnych chwil, Chwil radości lub smutku, Szczęścia, niezwykłych pomysłów, Chwil, których nigdy nie zapominamy, oraz takich, Które maja wpływ na całe nasze życie, Chwil, które cenimy. Niech wszystkie wasze szczególne chwile będę cenne, Radosne, niech czynią wasze życie szczęśliwszym, I okazuję się darem niebios. Miejcie dobry wpływ na innych, Niech was kochają, I nigdy nie zapominajcie, Jak ja niezmiernie was kocham: Całym swoim sercem, teraz i zawsze. Wasza kochająca mamusia d/s.
Rozdział 1 Podróż jeepem z małej wioski koło Lueny do Malanje w Angoli, w południowo-zachodniej Afryce, a następnie pociągiem do stolicy kraju, Luandy, trwała siedem godzin. Droga z Lueny była długa i męcząca z powodu licznych pól minowych w okolicy, których omijanie wymagało wyjątkowego skupienia i uwagi. Po czterdziestu latach konfliktu i wojny domowej państwo było wciąż zrujnowane i rozpaczliwie potrzebowało wszelkiej możliwej pomocy z zewnątrz dlatego właśnie trafiła tu Ginny Carter, skierowana przez organizację SOS Humań Rights. Prywatna fundacja SOS/HR z siedzibą w Nowym Jorku wysyła pracowników zajmujących się obroną praw człowieka na cały świat. W każdym miejscu Ginny otrzymywała zadania na dwa lub trzy miesiące, czasem dłużej. Pracowała jako członkini grupy wsparcia troszczącej się o wszelkie sprawy związane z łamaniem praw człowieka, przypadkami ich naruszania i podważania. Zwykle pomagali kobietom i dzieciom, czasem po prostu starali się zaspokajać ich najbardziej podstawowe potrzeby
życiowe związane z brakiem pożywienia, wody, leków lub schronienia w różnych ogarniętych konfliktami miejscach. Często zajmowała się kwestiami prawnymi, odwiedzała kobiety w więzieniach, pośredniczyła w rozmowach z prawnikami i próbowała zapewnić kobietom sprawiedliwe procesy. SOS dbała o swoich pracowników i była odpowiedzialną organizacją, choć czasami praca ta bywała niebezpieczna. Przed pierwszym wyjazdem w teren Ginny przeszła szczegółowy kurs przygotowawczy i nauczyła się wszystkiego: od kopania rowów i oczyszczania wody po zaawansowaną pierwszą pomoc. Nic jednak nie przygotowało jej na to, co zobaczyła na miejscu. Pracując dla SOS/HR, bardzo wiele nauczyła się o tym, jak okrutni potrafią być wobec siebie ludzie oraz w jak trudnej sytuacji są kraje rozwijające się i nowo organizujące się narody. Kiedy przeszła przez odprawę celną na lotnisku JFK w Nowym Jorku, miała już za sobą dwadzieścia siedem godzin podróży: najpierw lot z Luandy do Londynu, potem czterogodzinne oczekiwanie na Heathrow, a następnie lot do Nowego Jorku. Była ubrana w dżinsy, buty do chodzenia po górach oraz bardzo ciężką wojskową kurtkę z demobilu. Obudziła się w samolocie tuż przed lądowaniem i niedbale związała gumką blond włosy. Spędziła w Afryce cztery miesiące od sierpnia, czyli dłużej niż zazwyczaj, a do Nowego Jorku wróciła 22 grudnia. Miała nadzieję, że do tego czasu dostanie już kolejny przydział, ale jej zastępca nie zdążył przyjechać na czas. Próbowała załatwić sobie jakoś wyjazd z Nowego Jorku, lecz ostatecznie będzie musiała spędzić tu samotne święta Bożego Narodzenia. Mogłaby pojechać do Los Angeles i świętować z ojcem oraz siostrą, ale to brzmiało jeszcze gorzej. Wyjechała z Los Angeles przed prawie trzema laty i nie miała najmniejszej ochoty wracać do rodzinnego miasta. Od tamtej pory prowadziła,
jak mawiała, życie koczownicze, pracując dla SOS Humań Rights. Kochała tę pracę oraz zaangażowanie, jakiego wymagała. Zwykle nie miała czasu myśleć o sobie - w najśmielszych marzeniach nie przypuszczała, że będzie kiedyś żyć i pracować w tych krajach, które teraz wydawały jej się takie bliskie. Pomagała już akuszerkom przy porodach, a nawet sama je odbierała, jeśli nie było nikogo innego do pomocy. Trzymała w ramionach umierające dzieci i pocieszała ich matki, a także opiekowała się sierotami w obozach dla wysiedleńców. Była na terenach rozdartych wojną, przeżyła dwa lokalne powstania oraz rewolucję, widziała cierpienie, biedę i zniszczenie, jakich nigdzie indziej nie napotkałaby przez całe życie. To pozwalało nabrać dystansu. SOS/HR było jej wdzięczne za gotowość do podróży w najgorsze miejsca, w jakich działali - niezależnie od tego, jak były odludne, niebezpieczne lub jak trudno było tam żyć. Im surowsze warunki i cięższa praca, tym bardziej jej się podobało. Nie zważała na niebezpieczeństwa. W Afganistanie zniknęła nawet na trzy tygodnie i w biurze myślano, że została zabita. Obawiała się tego także jej rodzina w Los Angeles, lecz w końcu Ginny wróciła osłabiona do obozu, po tym jak miejscowi zaopiekowali się nią, chorą i cierpiącą na wysoką gorączkę. Najwyraźniej cieszyły ją najtrudniejsze wyzwania podejmowane przez SOS/ HR. Zawsze mogli liczyć na to, że weźmie w nich udział i dopnie swego. Była w Afganistanie, w różnych regionach Afryki oraz w Pakistanie. Pisała precyzyjne, odkrywcze i pomocne raporty, dwa razy przygotowała też prezentacje dla biura Wysokiego Komisarza Praw Człowieka w Organizacji Narodów Zjednoczonych, a raz dla Wysokiego Komisarza Praw Człowieka w Genewie. Jej opisy ciężkiego losu podopiecznych robiły wrażenie, były pełne patosu i miały wielką siłę oddziaływania.
Wylądowała w Nowym Jorku bardzo zmęczona. Z żalem zostawiła kobiety i dzieci, o które troszczyła się w obozie dla uchodźców w Luenie w Angoli. Obrońcy praw człowieka próbowali ów obóz przenieść mimo licznych ograniczeń utrudniających to przedsięwzięcie. Chętnie zostałaby tam na kolejne sześć miesięcy albo nawet rok. Trzymiesięczne misje zawsze wydawały się zbyt krótkie. Ledwie zdążali się zapoznać z warunkami panującymi w danym kraju, kiedy ich przenoszono. Ich zadaniem było jednak nie tylko zdawać szczegółowe relacje z lokalnych warunków, lecz także je zmieniać. Będąc tam, na miejscu, robili, co mogli, ale działania te przypominały opróżnianie oceanu naparstkiem. Tak wiele osób na całym świecie rozpaczliwie potrzebowało pomocy, tak wiele kobiet i dzieci żyło w poczuciu zagrożenia. A jednak Ginny znajdowała radość w swojej pracy i nie mogła się doczekać kolejnego wyjazdu oraz zadania. Chciała spędzić w Nowym Jorku możliwie najmniej czasu i bała się świąt. Wolałaby w tym czasie pracować do upadłego w miejscu, gdzie Boże Narodzenie nie istniało, podobnie jak nie istniało dla niej. Pech chciał, że wylądowała w Nowym Jorku akurat na trzy dni przed Bożym Narodzeniem, które było dla niej najgorszym czasem w całym roku. Najchętniej położyłaby się spać zaraz po powrocie do swojego mieszkania i obudziła dopiero po świętach. Kojarzyły jej się wyłącznie z cierpieniem. Przy odprawie celnej miała do zgłoszenia tylko małe drewniane rzeźby, które zrobiły dla niej dzieci z obozu dla uchodźców. Jej największym skarbem były teraz wspomnienia, które zawsze nosiła przy sobie — wspomnienia ludzi spotkanych w podróżach. Nie interesowało jej posiadanie dóbr materialnych i jeździła tylko z małą zniszczoną walizką oraz plecakiem. Podczas pracy nie miała nigdy czasu spojrzeć w lustro i nie dbała o wygląd.
Największym luksusem i przyjemnością był dla niej gorący prysznic, jeśli mogła sobie na niego pozwolić. Zwykle myła się w zimnej wodzie przywiezionym ze sobą mydłem. Dżinsy, bluzy i koszulki były czyste, ale nigdy wyprasowane. Wystarczyło, że miała ubrania, czyli i tak dużo więcej niż wiele osób, którymi się zajmowała, często więc oddawała je bardziej potrzebującym. Wyłączając wystąpienie w senacie, kiedy to wygłosiła rzeczowe przemówienie, od trzech lat nie włożyła sukienki ani szpilek, a także w ogóle się nie malowała. Gdy przedstawiała swoje prezentacje przed Organizacją Narodów Zjednoczonych lub Komisją Praw Człowieka, robiła to w starych czarnych spodniach, swetrze oraz butach na płaskim obcasie. Liczyło się dla niej tylko to, co miała do powiedzenia - wiadomość, jaką musiała przekazać, oraz świadectwo o okrucieństwach będących na porządku dziennym tam, gdzie pracowała. Codziennie z bliska patrzyła na przemoc i krzywdy wyrządzane kobietom i dzieciom na całym świecie. Czuła się zobowiązana mówić w ich imieniu, kiedy proszono ją o to po powrocie do domu. Starannie dobierała słowa, które miały wielką siłę i wywoływały łzy u słuchaczy. Wyszła z terminalu i odetchnęła zimnym, wieczornym powietrzem. Turyści spieszyli się do autobusów i taksówek lub witali z rodziną przy wejściu, a Ginny w milczeniu przyglądała im się swoimi niebieskimi oczami o głębokim odcieniu, przypominającym taflę jeziora. Były niemal granatowe. Przez chwilę rozważała, czy pojechać do miasta autobusem, czy taksówką. Nie miała już siły, a całe ciało bolało ją po długiej podróży i spaniu w zatłoczonych przedziałach kolejowych. Po tym, co zobaczyła podczas swoich misji, miała wyrzuty sumienia, wydając pieniądze na siebie, ale postanowiła pozwolić sobie na odrobinę wygody. Podeszła do krawężnika i skinęła na taksówkę, która gwałtownie skręciła i podjechała po nią.
Otworzyła drzwi, rzuciła torbę oraz plecak na tylne siedzenie, wsiadła, a młody pakistański kierowca przyjrzał się jej i spytał, dokąd jedzie. Podając mu adres, rzuciła okiem na nazwisko na prawie jazdy zawieszonym na dzielącej ich szybie, a chwilę potem ruszyli w stronę autostrady, przedzierając się przez około lotniskowy ruch. Dziwnie było przenieść się z odludnych terenów, gdzie mieszkała przez ostatnie cztery miesiące, znów do cywilizacji. Zawsze jednak czuła się podobnie po powrocie, a zanim zdążyła się do tego przyzwyczaić, znów wyjeżdżała. Zwykle prosiła, by szybko przydzielili jej nowe zadanie, i zazwyczaj tak robili. Była jednym z najcenniejszych pracowników terenowych, zarówno z uwagi na jej oddanie, jak i niemal trzyletnie doświadczenie. - Z jakiej części Pakistanu pan pochodzi? - zagadnęła kierowcę, kiedy włączyli się do ruchu płynącego w kierunku miasta, a on uśmiechnął się do niej we wstecznym lusterku. Był młody i chyba było mu miło, że to odgadła. - Skąd pani wie, że jestem z Pakistanu? - spytał, a ona odwzajemniła uśmiech. - Byłam tam przed rokiem. Odgadła, w jakim regionie mieszkał, i wydawał się tym zaskoczony. Niewielu Amerykanów wiedziało cokolwiek o jego kraju. - Spędziłam trzy miesiące w Beludżystanie. - Co tam pani robiła? Zaintrygowała go, a duży ruch spowalniał ich jazdę. Zanosiło się na długą, leniwą podróż do miasta w świątecznym korku a rozmowa odganiała jej senność. Kierowca sprawiał wrażenie kogoś bardziej znajomego od innych ludzi napotykanych w Nowym Jorku, którzy zdawali się jej teraz zupełnie obcy. - Pracowałam — odparła cicho, wyglądając przez okno, za którym nie było już znajomej scenerii.
Odkąd opuściła Los Angeles, czuła się, jakby była bezdomna. Miała wrażenie, że tam był jej ostatni prawdziwy dom, i wolała nawet, żeby tak pozostało. Nie potrzebowała już innego - wystarczył jej namiot w pierwszym lepszym obozie. -Jest pani lekarzem? - zainteresował się. - Nie, pracuję dla organizacji zajmującej się obroną praw człowieka odparła ogólnikowo, próbując zwalczyć falę zmęczenia, jaka dopadła ją w ciepłej, wygodnej taksówce. Nie chciała zasnąć, póki nie wróci do mieszkania, weźmie prysznic i położy się do własnego łóżka. Wiedziała, że lodówka będzie pusta, ale nie przejmowała się tym, bo jadła w samolocie. Nie była głodna i nie miała ochoty na kolację, a wszystkie potrzebne rzeczy będzie mogła kupić sobie następnego dnia. Dalej jechali w milczeniu, Ginny oglądała panoramę Nowego Jorku, która pojawiła się teraz na horyzoncie. Nie da się zaprzeczyć, że była piękna, lecz przypominała jej bardziej plan filmowy niż miejsce, w którym mieszkają prawdziwi ludzie. Ci, których znała, zajmowali powojskowe baraki, obozy dla uchodźców i namioty, a niejasno oświetlone miasta z drapaczami chmur oraz apartamentowcami. Mijały lata, a ona czuła, że z każdym powrotem coraz bardziej oddala się od miejskiego życia, lecz organizacja, dla której pracowała, miała siedzibę w Nowym Jorku, więc rozsądnie było mieć tam mieszkanie. Przypominało muszlę, do której wpełzała na trochę co parę miesięcy jak krab pustelnik, który musi się gdzieś przechować. Nie przywiązała się do niego i nie uważała go za dom. Osobiste rzeczy wciąż leżały w pudłach, których nigdy nie miała ochoty rozpakować. Jej siostra Rebecca spakowała je i wysłała do Nowego Jorku, kiedy Ginny sprzedała swój dom i wyjechała z Los Angeles. Ginny nie wiedziała nawet, co w nich jest, i nie obchodziło jej to.
Dotarcie do mieszkania zajęło im tylko nieco ponad godzinę, dała taksówkarzowi szczodry napiwek. Uśmiechnął się do niej jeszcze raz i podziękował, a ona wygrzebała klucze z kieszeni plecaka i wysiadła. Ogarnął ją chłodny powiew. Zanosiło się chyba na śnieg. Przez chwilę szarpała się z zamkiem w drzwiach do budynku, a torby stały koło niej na chodniku. Fasada domu wyglądała na nieco zniszczoną, znad pobliskiej East River wiał zimny wiatr. Mieszkała w górnej części Manhattanu koło East Endu - wybrała to miejsce, ponieważ przy cieplejszej pogodzie lubiła spacerować wzdłuż rzeki i obserwować przepływające łódki. Po latach spędzonych w domu w Los Angeles mieszkanie wydawało jej się mniej przytłaczające i bardziej bezosobowe, co właściwie jej odpowiadało. Weszła do budynku, a w windzie nacisnęła przycisk szóstego piętra. Wszystko tutaj wyglądało ponuro. Zauważyła, że kilkoro sąsiadów ma na drzwiach adwentowe wieńce. Nie zawracała sobie już głowy świątecznymi dekoracjami, a Boże Narodzenie spędzała w Nowym Jorku dopiero drugi raz. Na świecie było tyle rzeczy ważniejszych od stawiania choinki lub wieszania wieńca na drzwiach. Nie mogła się doczekać, aż pójdzie do biura, ale wiedziała, że przez kilka najbliższych dni będzie zamknięte. Planowała trochę poczytać, popracować nad ostatnim raportem, podsumować swoją misję i ode-spać. Raport zajmie ją na kilka najbliższych dni i wystarczy, by udawać, że nie ma świąt. Weszła, zapaliła światła i zobaczyła, że nic się nie zmieniło. Wysłużona stara kanapa, którą kupiła na garażowej wyprzedaży na Brooklynie, dalej wyglądała na zużytą. Kupiła też kiedyś z drugiej ręki mocno zdezelowany skórzany rozkładany fotel - to był najwygodniejszy mebel, jaki posiadała. Często zasypiała na nim, czytając. Naprzeciw kanapy stał drugi wielki fotel na wypadek,
gdyby miała gości, ale to się nigdy nie zdarzyło. W razie czego była jednak przygotowana. Rolę stolika kawowego pełnił stary metalowy kufer oblepiony naklejkami z podróży który kupiła razem z kanapą. Obok stał też niewielki stół i cztery niepasujące do siebie krzesła, a na parapecie tkwiła martwa roślinka doniczkowa, którą zapomniała wyrzucić w lipcu, więc stała się częścią wystroju. Osoba sprzątająca mieszkanie nie odważyła się jej pozbyć. Ginny miała też kilka starych lamp, które rzucały na pokój ciepłe światło, oraz telewizor, którego prawie nigdy nie włączała. Wolała czytać wiadomości w Internecie. Umeblowanie sypialni składało się z łóżka, kufra - także z komisu - i fotela. Ściany były puste. Raczej nie był to przytulny dom, do którego chętnie się wraca, po prostu spała tu i przechowywała ubrania. Miała gosposię, która przychodziła raz w miesiącu pod jej nieobecność oraz raz w tygodniu, gdy tu mieszkała. Rzuciła walizkę i plecak w sypialni, wróciła do salonu i usiadła na kanapie, która była bardzo wygodna, choć może na to nie wyglądała. Oparła głowę i myślała o tym, ile przejechała przez ostatnie dwadzieścia osiem godzin. Czuła się, jakby trafiła na inną planetę i wróciła właśnie na Ziemię. Ciągle jeszcze wspominała podróż, kiedy zadzwoniła komórka. Nie miała pojęcia, kto to może być, skoro biuro SOS/HR jest zamknięte, a do tego minęła dziesiąta wieczorem. Wyłowiła ją z kieszeni kurtki i odebrała. Włączyła ją po wylądowaniu, ale nie było nikogo, do kogo chciałaby dzwonić. - Wróciłaś! Czy jeszcze jesteś w drodze? - zaczął radosny głos. To jej siostra, Rebecca, z Los Angeles. - Właśnie weszłam - odparła radośnie. Regularnie pisały do siebie wiadomości, ale od miesiąca nie rozmawiały. Zapomniała, że powiedziała jej, kiedy wraca. - Musisz być wykończona - zauważyła współczująco Becky.
To ona opiekowała się rodziną, a Ginny całe życie polegała na starszej siostrze, choć nie widziała jej od trzech lat. Jednak dzięki rozmowom, e-mailom oraz SMS-om nadal były ze sobą blisko. Becky była cztery lata starsza, niedawno skończyła czterdzieści. Miała męża, trójkę dzieci i mieszkała w Pasadenie - od dwóch lat z ich ojcem, u którego powoli, lecz nieuchronnie, rozwijał się alzheimer. Nie mógł już mieszkać sam. Ani Becky, ani Ginny nie chciały umieścić go w domu opieki. Ich mama zmarła dziesięć lat temu. Ojciec miał siedemdziesiąt dwa lata, ale Becky powiedziała, że odkąd zachorował, wygląda o dziesięć starzej. Pracował kiedyś w banku i przeszedł na emeryturę po śmierci ich matki. Stracił po tym wolę życia. - Jestem zmęczona - przyznała Ginny. - I nie cierpię wracać o tej porze roku. Miałam nadzieję, że przyjadę wcześniej i zdążę już do tego czasu znów wyjechać, ale mój zastępca się spóźnił - wyjaśniła, przymknęła oczy i słuchając głosu siostry, starała się nie zasnąć. - Mam nadzieję, że niedługo mnie gdzieś wyślą, ale jeszcze o niczym nie wiem. Pocieszała ją myśl, że nie zabawi długo w Nowym Jorku. To nie mieszkanie ją przygnębiało, tylko fakt, że między zleceniami nie miała nic do roboty i w Nowym Jorku czuła się bezużyteczna. Pragnęła tylko znów wyjechać. - Dlaczego nie odpoczniesz? Dopiero wróciłaś. I dlaczego nie przyjedziesz nas odwiedzić, zanim znów cię odeślą? Prosiła już Ginny, by spędziła z nimi święta, ale ona po raz kolejny odmówiła. - Mhm. - Ginny starała się, żeby zabrzmiało to niezobowiązująco. Ściągnęła gumkę, a długie blond włosy opadły jej na ramiona. Była dużo ładniejsza, niż myślała, ale nie obchodziło jej to. Wygląd stracił w jej życiu znaczenie, choć kiedyś było inaczej - w odległych czasach, które skończyły się trzy lata temu.
- Powinnaś przyjechać, zanim tata będzie jeszcze bardziej zagubiony - przypomniała jej Becky. Ginny nie widziała tego stopniowego pogorszenia i nie zdawała sobie sprawy, jak z nim od kilku miesięcy źle. - Ostatnio zabłądził dwie ulice od domu, przyprowadził go jeden z sąsiadów. Nie pamiętał, gdzie mieszka. Dzieciaki starają się mieć na niego oko, ale zapominają, a my nie możemy bez przerwy go pilnować. Becky nie pracowała, odkąd urodziła drugie dziecko. Zaczynała obiecującą karierę w public relatwns, którą porzuciła na rzecz wychowania dzieci. Ginny nie była nigdy pewna, czy to dobra decyzja, ale Becky najwyraźniej nie żałowała. Jej syn i dwie córki byli już nastolatkami, więc miała jeszcze więcej roboty, choć Alan zawsze pomagał przy nich oraz przy jej ojcu. Pracował w branży elektronicznej, był inżynierem, i zapewniał Becky oraz dzieciom dostatnie, stabilne życie. - Może powinnyśmy poszukać tacie pielęgniarki, żebyś miała lżej? spytała zatroskana Ginny. - Nie chciałby tego. Nadal chce się czuć niezależny. Chociaż nie pozwalam mu już wyprowadzać psa, bo dwa razy go zgubił. Myślę, że będzie dużo gorzej, leki coraz mniej pomagają. Lekarze ostrzegli ich, że leki spowolnią tylko nieco ten proces, ale zmian nie można odwrócić. Ginny starała się o tym nie myśleć, co było łatwiejsze, kiedy była daleko. Becky mierzyła się z tą sytuacją na co dzień i to wywoływało u Ginny wyrzuty sumienia, ale zawsze, kiedy dzwoniła, starała się jej współczuć. Nie mogła wrócić do Los Angeles. Zabiłoby to ją, gdyby musiala sie tam znów przeprowadzić. Ani razu nawet nie pojechała w odwiedziny, a Becky była niezwykle wyrozumiała w tej kwestii, mimo ze musiała sama opiekować się ojcem. Becky chciała tylko, żeby siostra odwiedziła ojca, zanim będzie za późno.
Próbowała ją do tego namówić, tak by nie wzbudzać w niej poczucia winy ani nie przestraszyć. Rokowania dla ojca były jednak niepomyślne, choroba postępowała, a Becky codziennie dostrzegała u niego zmiany, które nasiliły się zwłaszcza w ciągu ostatniego roku. - Kiedyś przyjadę - obiecała Ginny i naprawdę tak myślała, choć obie wiedziały, że nie zdarzy się to przed jej kolejną podróżą. - A co u ciebie? Wszystko w porządku? W tle słyszała dzieci - Becky nie miała dla siebie ani minuty w ciągu dnia. - W porządku. Tuż przed Bożym Narodzeniem jest szalenie dużo roboty, dzieci wychodzą z siebie. Chcieliśmy je zabrać na narty, ale wolę nie zostawiać taty, więc dziewczynki pojadą z przyjaciółmi, a Charlie ma nową dziewczynę, od której nie może się oderwać, więc jest zachwycony, że nigdzie nie wyjeżdżamy. Musi przygotować aplikację do college'u, przez całą przerwę świąteczną będę mu o to truć dupę. Myśl o tym, że jej siostrzeniec wybiera się już do college'u, wybiła Ginny z otępienia - zdała sobie sprawę, jak szybko minął ten czas. - Nie mogę w to uwierzyć. - Ja też nie. Margie w styczniu skończy szesnaście lat, a Lizzy zaraz będzie miała trzynaście. Gdzie się podziało moje życie, kiedy ciągle tylko podwoziłam dzieciaki? W czerwcu mamy z Alanem dwudziestą rocznicę ślubu. Straszne, nie? Ginny skinęła głową, zastanawiając się nad tym. Pamiętała ich ślub, jakby to było wczoraj. Miała szesnaście lat i była ich świadkiem. - Tak, przerażające. Nie mogę uwierzyć, że masz czterdzieści lat, a ja trzydzieści sześć. Przecież dopiero co miałaś czternaście lat i nosiłaś aparat na zębach, a ja byłam dziesięciolatką.
Obie uśmiechnęły się na to wspomnienie. Wtedy Alan wrócił z pracy i Becky powiedziała, że musi kończyć. - Muszę mu coś przypalić na obiad. Niektóre rzeczy się nie zmieniają, wciąż mi nie idzie gotowanie. Całe szczęście, że na wigilię idziemy do matki Alana. Nie dałabym sobie rady z kolejnym indykiem. Święto Dziękczynienia prawie mnie wykończyło. Byli typową amerykańską rodziną i zupełnym przeciwieństwem Ginny. Becky zawsze robiła to, czego od niej oczekiwano. Jeszcze w college'u wyszła za swoją licealną miłość. Po studiach, dzięki pomocy rodziców, kupili dom w Pasadenie. Mieli trójkę wspaniałych dzieciaków, a ona była idealną mamą. Przewodniczyła radzie rodziców, zapisała syna do zuchów, a dziewczynki woziła na wszystkie popołudniowe zajęcia i pomagała im odrabiać lekcje. Prowadziła też piękny dom i była wspaniałą żoną dla Alana. Ich małżeństwo było stabilne, a teraz jeszcze opiekowała się ojcem, podczas gdy Ginny rozbijała się po świecie, po strefach wojennych i odludnych zakątkach, próbując zbawić świat. Różnice między dwiema siostrami stały się jeszcze wyraźniejsze, jednak szanowały się i kochały. Mimo wszystko ścieżka obrana przez Ginny w ostatnich latach była dla Becky trudna do zrozumienia. Znała jej motywację, ale miała wrażenie, że zareagowała zbyt skrajnie, a Alan przyznawał żonie rację. Oboje mieli nadzieję, że Ginny wróci do domu, osiądzie i zacznie znów normalne życie. Choć tyle się zdarzyło, uważali, że już najwyższy czas, bo inaczej zupełnie zdziwaczeje. Becky bała się, że Ginny już jest tego bliska, chociaż podziwiała to, co robiła. Sądzili jednak, że powinna zaprzestać podróży i codziennego ryzyka, zanim zginie. Becky była przekonana, że Ginny chce ponieść karę, ale przecież są granice. Wszystko to brzmiało bardzo szlachetnie, lecz dwa i pół roku w takiej dziczy, jak na przykład Afganistan,
to zupełnie wystarczy. Trudno im było z Alanem wyobrazić sobie, co tam robi, Becky nigdy tego nie powiedziała, żeby nie wywierać na młodszej siostrze presji, ale potrzebowała pomocy przy ojcu, Kiedy Ginny ciągle nie było, wszystkie trudne decyzje i chwile spoczywały na Becky. Ginny wyjechała, zanim ojcu zaczęło się pogarszać, a przez swoją pracę nie mogła być blisko, by uczestniczyć w opiece nad nim. - Zadzwonię jutro - obiecała Becky, zanim odłożyła słuchawkę, Obie wiedziały, że to będzie zły dzień. Jak zawsze, była to bowiem rocznica dnia, w którym życie Ginny zmieniło się na zawsze i wszystko, co ceniła i co było jej bliskie, zniknęło. O tym dniu wolałaby co roku zapomnieć lub go przespać, ale nigdy nie potrafiła. Leżała tego wieczoru w łóżku rozbudzona, w kółko przewijając w głowie ten film, jak zwykle, myśląc o tym, co mogłoby być inaczej i powinno, co mogła zrobić i czego nie zrobiła. Jednak zawsze kończyło się tak samo. Została sama, Mark i Chris nie żyli. Dwa dni przed Bożym Narodzeniem pojechała z mężem na świąteczne przyjęcie u przyjaciół. Miały być tam dzieci i Święty Mikołaj, więc zabrali ze sobą Christophera. Ginny nigdy nie widziała zdjęć z tamtego wieczoru, ale kiedy Becky pakowała je dla siostry razem z albumami pełnymi zdjęć małego Chrisa oraz ślubnym zdjęciem z Markiem, pękło jej serce. Były w kartonach, których Ginny nie otworzyła, przechowywane w nieużywanej drugiej sypialni jej nowojorskiego mieszkania. Nie miała pojęcia, dlaczego Becky wysłała jej pamiątki po utraconym życiu, i nigdy nie była w stanie ich obejrzeć. Ginny i Mark byli parą idealną, gwiazdami telewizji. Ona pracowała jako dziennikarka, on prowadził popularny program o biznesie. Przystojni, piękni, szaleńczo zakochani, wzięli ślub,
kiedy Ginny miała dwadzieścia dziewięć lat, a przed sobą rozkwitającą karierę telewizyjną, Mark zaś już był gwiazdą. Chris urodził się rok później. Mieli wspaniały dom w Beverly Hills i wszystko, czego zapragnęli, a także małżeństwo i życie, którego zazdrościli im wszyscy przyjaciele i znajomi. Tego wieczoru pojechali na przyjęcie, Chris siedział z tyłu ubrany w czerwony atłasowy świąteczny garnitur i kraciastą muchę. Miał trzy latka, nie mógł się doczekać, aż usiądzie na kolanach Mikołaja. Kiedy Ginny go pilnowała, Mark poszedł z kolegami do baru na kieliszek wina. Miał za sobą długi dzień, Ginny też trochę wypiła. Większość rodziców trzymała kieliszki i wszyscy byli w świątecznych nastrojach. Nikt się nie upił, a Mark wydawał się Ginny trzeźwy, kiedy wyszli z przyjęcia, żeby położyć Chrisa spać. Powtórzyła to potem tysiąc razy, jakby mogła tym cokolwiek zdziałać: Mark wydawał jej się trzeźwy. Ale to niczego nie zmieniało. Autopsja wykazała, że miał za wysokie stężenie alkoholu we krwi - niedużo, ale wystarczająco, żeby osłabić refleks i spowolnić reakcje. Musiał wypić więcej niż kieliszek, kiedy ona pilnowała Chrisa i rozmawiała z innymi matkami. Znając jednak odpowiedzialność Marka, była przekonana że nie czuł, iż wypił za dużo, bo w takim wypadku poprosiłby ją, żeby prowadziła, albo zadzwonił po taksówkę. Pojechali do domu autostradą, a kiedy zaczęło padać, przekoziołkowali przez pas oddzielający jezdnie i zderzyli się czołowo z tirem, który zmiażdżył ich samochód. Mark i Chris zginęli na miejscu. Ginny leżała miesiąc w szpitalu ze złamanym kręgiem szyjnym i obiema rękami. Musieli wyciąć kawał karoserii, żeby ją wydobyć z samochodu. Becky przyjechała do szpitala, gdy tylko po nią zadzwoniono, ale Ginny nie przekazano, co stało się z Markiem i Chrisem. Becky powiedziała jej następnego dnia. W mgnieniu oka skończyło się życie trzech osób, także Ginny.
Nigdy po tym nie wróciła do domu, a Becky miała się pozbyć za nią wszystkiego, oprócz kilku rzeczy, które dla niej zachowała, spakowała i wysłała do Nowego Jorku, Ginny została z Becky, póki nie wyleczyła urazu szyi - miała niesamowite szczęście. Złamanie było na tyle wysoko, że jej nie sparaliżowało, choć przez pół roku nosiła kołnierz ortopedyczny. Zrezygnowała z pracy w telewizji, unikała przyjaciół i nie chciała się z nikim spotykać. Wierzyła, że to z jej winy Mark usiadł za kierownicą i zginęli, bo pozwoliła mu kierować. Założyła, że oboje wypili po kieliszku wina, bo Mark rzadko pijał więcej, a ona nie lubiła jeździć autostradą nocą. Nie przyszło jej do głowy spytać, ile rzeczywiście wypił, bo wydawał jej się trzeźwy. Gdyby go spytała, mówiła sobie, mogłaby poprowadzić, może wtedy Mark i Chris nadal by żyli. Becky wiedziała, że jej siostra nigdy sobie tego nie wybaczy, niezależnie od opinii otoczenia. Nic zresztą nie zmieniało faktu, że mąż Ginny oraz jej trzyletni syn zginęli. Ginny przeprowadziła się do Nowego Jorku w kwietniu, nie pożegnawszy się z nikim, i spędziła miesiąc, szukając pracy w organizacji zajmującej się prawami człowieka. Chciała tylko znaleźć się jak najdalej od dawnego życia. Becky nigdy tego nie przyznała, ale była pewna, że Ginny chciała umrzeć i narażała swoje życie podczas misji, na które się zgłaszała, przynajmniej w pierwszym roku. Świadomość tego, jak musiała się czuć, była dla Becky rozdzierająca, ale nikt nie potrafił pomóc Ginny. Jej siostra miała tylko nadzieję, że czas zagoi jej rany i pozwoli żyć z tym, co się wydarzyło. Nie była już żoną ani matką, straciła dwie osoby, które kochała najbardziej na świecie. Porzuciła też swoją karierę, którą z takim poświęceniem budowała. Była dobrą dziennikarką i świetnie radziła sobie w telewizji. Zycie szczęśliwej, spełnionej kobiety z dnia na dzień zmieniło się w koszmar.
Nigdy o tym nie rozmawiała, ale jej siostra wiedziała i czuła, jakie to dla niej bolesne. Dlatego właśnie nie naciskała w kwestii ojca. Ginny zaznała już dość trosk, tragedii i strat. Becky nie miała serca prosić, by wzięła na siebie jeszcze jedną, więc opiekowała się ojcem, podczas gdy Ginny jeździła po świecie i ryzykowała życie. Pewnego dnia jednak będzie musiała się zatrzymać i z tym zmierzyć, niezależnie od tego, jak bardzo i jak daleko będzie uciekać - dwoje ludzi, których straciła, odeszło i nigdy nie powrócą. Becky miała tylko nadzieję, że Ginny sama przedtem nie zginie, i zawsze z ulgą przyjmowała jej powroty do Nowego Jorku, choćby te najkrótsze. W domu była przynajmniej bezpieczna. Trudno im było uwierzyć, że nie widziały się prawie trzy lata, ale czas płynąłjak szalony. Becky była zajęta rodziną, a Ginny ciągle jeździła do jakichś odległych, niespokojnych krajów, ryzykując i pokutując za grzechy. Po odłożeniu słuchawki Becky wydawała się smutna i Alan nachylił się, żeby ją pocałować. Była piękną kobietą, ale nigdy nie wyglądała tak zjawiskowo jak jej siostra, zwłaszcza gdy w telewizji codziennie układano jej włosy i robiono makijaż. Jednak nawet bez tego Ginny zawsze była ładniejsza. Ginny była gwiazdą, a Becky dziewczyną z sąsiedztwa. - Wszystko w porządku? - spytał żonę zatroskany Alan. - Rozmawiałam właśnie z Ginny. Jest w Nowym Jorku. Jutro rocznica - powiedziała, rzucając mu znaczące spojrzenie, a on pokiwał głową. - Powinna przyjechać i spotkać się z ojcem, skoro jest z powrotem w Stanach - zauważył z dezaprobatą. Miał już dość przyglądania się, jak cały ciężar opieki nad staruszkiem spoczywa na ramionach Becky, podczas gdy Ginny niczym się nie zajmuje. Zawsze miała jakąś wymówkę. Becky
była w tej kwestii bardziej wyrozumiała. Wydawało mu się to niesprawiedliwe. - Powiedziała, że przyjedzie - odparła cicho Becky. Alan nie odpowiedział, zdjął marynarkę, usiadł w ulubionym fotelu i włączył telewizor, żeby obejrzeć wiadomości, a Becky wyszła do kuchni przygotować obiad. Myślała o siostrze. Zawsze miały rozbieżne cele, ale w ciągu ostatnich trzech lat przepaść między siostrami pogłębiała się jeszcze bardziej. Nie miały teraz 2e sobą nic wspólnego poza rodzicami i dzieciństwem. Ich życia dzieliły miliony kilometrów. Ginny myślała o tym samym, wchodząc do swojej łazienki w Nowym Jorku, Odkręciła prysznic i rozebrała się. Becky miała męża, trójkę nastoletnich dzieci, dom w Pasadenie oraz uporządkowane życie, podczas gdy ona nie miała żadnych dóbr, na których by jej zależało. W mieszkaniu stały używane meble i nie było w jej życiu nikogo poza osobami, którymi opiekowała się na misjach. Kiedy woda była już dość ciepła, weszła pod prysznic i pozwoliła jej spływać po smukłym ciele i po twarzy, z której zmywała łzy. Wiedziała, jak bolesny będzie dla niej następny dzień. Przeżyje go tak jak co roku, choć czasem zastanawiała się po co. Po co walczyła, żeby wytrwać i żyć? Dla kogo? Czy to naprawdę miało jakieś znaczenie? Z czasem coraz trudniej było znaleźć odpowiedź na to pytanie. Nic się nie zmieniło, a Marka i Chrisa nadal nie było. Trudno jej było uwierzyć, że zdołała przeżyć bez nich trzy nieskończenie długie lata.
Rozdział 2 Gdy Ginny obudziła się następnego dnia, było jasno i słonecznie, a w pokoju zrobiło się bardzo chłodno, widocznie na zewnątrz panował przenikliwy ziąb. Był dzień przed Wigilią - tej daty nienawidziła najbardziej w całym roku - a ona zmagała się ze zmianą otoczenia i zmęczeniem po długiej podróży. Odwróciła się na drugi bok i znowu zasnęła. Obudziła się cztery godziny później, kiedy robiło się już szaro i padał śnieg. W szafce znalazła trochę kawy rozpuszczalnej i zwietrzałych orzeszków, które zaraz wyrzuciła. Była zbyt leniwa, żeby wyjść na zimno i kupić coś do jedzenia. I tak nie miała apetytu - tego dnia nigdy nie czuła głodu, poszła więc w piżamie do salonu i starała się nie patrzeć na zdjęcie Marka i Chrisa w srebrnej ramce stojące na zniszczonym biurku. W całym mieszkaniu miała tylko dwa ich zdjęcia. To, które teraz omijała wzrokiem, przedstawiało Marka z Chrisem w dniu drugich urodzin chłopca. Usiadła na rozkładanym fotelu, przymknęła oczy i nieuniknienie zaczęła myśleć o tym dniu przed trzema laty, kiedy pojechali na przyjęcie
z Chrisem ubranym w maleńki czerwony atłasowy garnitur i kraciastą muszkę. Wspomnienia były po prostu zbyt silne: najpierw przyjęcie, potem wybudzenie w szpitalu po wypadku i wreszcie Becky przekazująca jej wiadomość. Obie szlochały, a resztę pamiętała już jak przez mgłę. Miesiąc później, po jej wyjściu ze szpitala, wyprawili żałobną uroczystość, ale wpadła w taką histerię, że prawie w ogóle jej nie zapamiętała. Kilka tygodni spędziła u Becky w łóżku. W stacji telewizyjnej byli bardzo wyrozumiali i zaproponowali, żeby nie odchodziła z pracy, tylko wzięła zwolnienie. Wiedziała jednak, że nigdy nie będzie w stanie wrócić tam bez Marka. Praca w wiadomościach bez niego nie miała sensu, sprawiałaby jej tylko jeszcze większy ból. Od tej pory żyła z oszczędności, jego ubezpieczenia na życie oraz wpływów ze sprzedaży domu. Mimo że pensja z SOS/HR była skromna, miała dość środków, by przez długi czas pracować w ten sposób. Prawie niczego nie wydawała, nie potrzebowała wygód ani życia ponad stan. Wszystko, co liczyło się dla niej wcześniej, przepadło. Bez Marka i Chrisa jej życie było teraz pustą muszlą. Tylko wykonywana praca nadawała sens jej istnieniu. Nie akceptowała aktów niesprawiedliwości, jakie codziennie oglądała w różnych miejscach na całym świecie. Zaczęła walczyć o wolność uciśnionych, bronić kobiet i dzieci - być może, jak sama zauważyła, aby uciszyć swoje poczucie winy za to, że nie była bardziej przytomna tamtego pamiętnego wieczoru i pozwoliła mężowi narazić całą trójkę na niebezpieczeństwo. Żałowała, że nie umarła razem z nimi, lecz - co wydawało jej się okrutne - przeżyła. Jej karą było życie bez nich. Nie mogła znieść tej myśli, rzadko pozwalała sobie ją rozważać, ale tego dnia nie zdołała jej uniknąć. Wspomnienia wracały do niej niczym duchy. Po zapadnięciu zmroku stanęła przy oknie, obserwując śnieg prószący na ulice Nowego Jorku, Na ziemi leżała już prawie
dziesięciocentymetrowa warstwa. Było tak pięknie, że nagle zapragnęła wyjść na spacer. Musiała zaczerpnąć nieco powietrza i odpocząć od swoich rozmyślań. Obrazy w głowie były przytłaczające i wiedziała, że mróz oraz śnieg odwrócą jej uwagę i oczyszczą umysł. W drodze powrotnej będzie mogła kupić coś do jedzenia, bo przecież cały dzień nic nie jadła. Nie była głodna, ale wiedziała, że musi jeść. Teraz chciała się tylko wydostać z mieszkania i znaleźć z dala od siebie samej. Włożyła dwa grube swetry, dżinsy, ciepłe skarpetki i buty do wędrówki po górach, wełnianą czapkę oraz kurtkę. Na czapkę naciągnęła kaptur, a z szuflady wyjęła rękawiczki. Wszystko, co posiadała, było proste i praktyczne. Całą biżuterię od Marka umieściła w sejfie w banku w Kalifornii. Nie wyobrażała sobie, by mogła ją jeszcze kiedykolwiek założyć. Włożyła klucze i portfel do kieszeni, pogasiła światła, wyszła z mieszkania, a następnie zjechała windą. Chwilę później szła już ośnieżoną Osiemdziesiątą Dziewiątą Ulicą, kierując się na wschód w stronę rzeki, wdychając głęboko mroźne powietrze, a wokół niej wciąż sypał śnieg. Wydychała długie obłoczki pary. Szła mostem nad rzeką, po czym zatrzymała się przy barierce i przyglądała przepływającym łódkom - minął ją holownik, dwie barki oraz imprezowa łódka oświetlona z okazji czyjegoś świątecznego przyjęcia. Wyglądało to bardzo radośnie, a w rześkim wieczornym powietrzu niosły się dźwięki muzyki i śmiech. Na Franklin Roosevelt East River Drive nie było prawie ruchu, a kiedy tak stała i patrzyła w dół na wodę, do jej myśli znów wkradły się obrazy Chrisa i Marka, Myślała o tym, czym stało się jej życie po ich śmierci. Było to życie poświęcone innym, które przynajmniej komuś służyło, lecz, jak zgadywała jej siostra, nie obchodziło jej, czy przeżyje, czy nie, dlatego żyła w ten sposób, podejmując szokujące ryzyko. Inni myśleli, że jest odważna, lecz
tylko ona wiedziała, że to przejaw tchórzostwa - miała nadzieję, że zginie i nie będzie musiała znosić rozłąki z mężem i synem. Spoglądając na lśniącą w dole rzekę, pomyślała, jak łatwo byłoby teraz wspiąć się na barierkę i wpaść do wody. Dużo prościej niż żyć bez nich. Czuła się dziwnie spokojna i rozważała, ile zajęłoby jej utonięcie. Była pewna, że w rzece muszą być prądy, a grube warstwy ubrania szybko pociągną ją w dół. Nagle ten pomysł wydał jej się ogromnie zachęcający. Nie myślała o siostrze ani ojcu. Becky miała własne życie i rodzinę, w ogóle się nie spotykały, a ojciec nie zrozumiałby, że umarła. Wydawało jej się, że to idealny moment, żeby odejść. Rozważała właśnie wspięcie się na poręcz, kiedy kątem oka dostrzegła ruch po lewej stronie, aż podskoczyła, i obróciła głowę, by sprawdzić co to. Kaptur kurtki częściowo zasłaniałjej widok i dojrzała tylko biały błysk w pobliskiej budce, i usłyszała trzaś-nięcie drzwi. Najwyraźniej ktoś się tam ukrywał i zastanawiała się, czyją zaatakuje, kimkolwiek jest. W obecnym stanie umysłu skok do rzeki i utonięcie wydawały jej się proste i rozsądne - bycie napadniętą przez bandziora ukrytego w budce zdawało się mniej przyjemne, a do tego prawdopodobnie by je przeżyła. Nie chciała jednak uciekać. Miała plan do zrealizowania - skok do rzeki - i nie chciała czekać do następnego dnia. Śmierć w dniu ich śmierci, choć trzy lata później, zdawała się poetycka. Poczucie porządku podpowiadało, że powinna dziś się zabić. Nie przyszło jej do głowy, że to myślenie jest zaburzone, a umiejętność właściwej oceny paraliżuje żal, Podjąwszy tę decyzję, poczuła ulgę od bólu. Wybrała rozwiązanie. W budce chyba zapanowała cisza, lecz wtedy usłyszała, jak ktoś wierci się w środku i tłumi kaszel. Ciekawość zwyciężyła. Jeśli kaszle, to kimkolwiek jest, zachorował i potrzebuje pomocy. O tym wcześniej nie pomyślała. Długie minuty wpatrywała się
w budkę, po czym odważnie podeszła do niej i zapukała do drzwi. Pomyślała, że to może jednak kobieta, choć zdawało jej się, że kątem oka widziała mężczyznę. Ktokolwiek to był, szybko schował się w budce i zamknął drzwi. Odczekała minutę przed budką, po czym ostrożnie zapukała jeszcze raz. Nie chciała otworzyć drzwi i kogoś wystraszyć. Nie było odpowiedzi, więc zapukała po raz trzeci. Jeśli ktoś jest chory, zaproponuje mu pomoc. A kiedy już zajmie się cudzymi potrzebami, wróci do swoich. Miała to wszystko obmyślone. Była klasycznym przypadkiem osoby będącej o krok od samobójstwa. Wiedziała, że ludzie codziennie robią takie rzeczy, i już jej to nie dziwiło. - Wszystko w porządku? - spytała pewnym głosem. Wciąż nie było odpowiedzi, ale kiedy zaczęła odchodzić, odezwał się cichy głos. - Tak, w porządku. Głos brzmiał bardzo młodo. Mógł być kobiecy lub męski, nie potrafiła tego określić. Jej instynkt zwyciężył i zapomniała o sobie, -Jest ci zimno? Chcesz coś do jedzenia? Zapadła długa cisza, osoba w budce się zastanawiała, aż w końcu znów odpowiedziała. - Nie, nic mi nie jest. - Tym razem głos zabrzmiał chłopięco. Dziękuję - dodał. Ginny się uśmiechnęła, ten ktoś był bardzo uprzejmy. Zaczęła odchodzić i wracać znów myślami do swojego planu, chociaż ten przerywnik odebrał jej rozpęd i rozproszył ją. Nie była już taka zdecydowana jak parę minut temu, ale ruszyła w stronę barierki, zastanawiając się, kto siedzi w tej budce i co tam robi. - Hej! - zawołał głos z oddali. Odwróciła się zaskoczona i zobaczyła chłopca wyglądającego na jedenaście lub dwanaście lat, w koszulce, podartych dżinsach,
wysokich trampkach, z nieco dzikimi, nieuczesanymi włosami. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma, nawet z daleka widziała, że mają jasny odcień elektrycznego niemal błękitu i odcinają się od twarzy w kolorze kawy z mlekiem. - Masz jedzenie? - spytał ją, podczas gdy ona stała zaskoczona tym, jak niewiele miał na sobie w tę pogodę. - Mogę mieć - odparła. Wiedziała, że niedaleko jest McDonald's. Sama kupowała tam często śniadanie lub obiad. - E, to nie trzeba - odparł rozczarowany, stojąc obok budki i trzęsąc się na mrozie. Pomieszczenie to należało do miasta, ale widocznie ktoś zostawił je otwarte, więc chłopiec korzystał z niego jako schronienia i miejsca do spania. - Mogę ci coś przynieść - zaproponowała. Zawahał się, po czym pokręcił głową i wrócił do budki, Ginny zaś podeszła do barierki, by patrzeć w dół na rzekę. Zaczęła wtedy czuć się dziwnie z tym, co przed chwilą zobaczyła. Już miała ruszyć do domu, kiedy nagle pojawił się obok niej z tymi swoimi jasnoniebieskimi oczyma i kruczoczarnymi włosami. - Mogę pójść z tobą - zaproponował w odpowiedzi na jej wcześniejsze zaproszenie na obiad. - Mam pieniądze, zapłacę. Popatrzyła na niego i wyraźnie zrozumiała, że tego wieczoru nie było jej pisane skoczyć do rzeki i umrzeć. Zamiast tego miała nakarmić to dziecko. Zaczęła zdejmować, kurtkę, żeby mu ją dać, ale odważnie odmówił. Oddalali się od rzeki. Jeszcze przed chwilą planowała umrzeć, ostatecznie uciec od swoich smutków, w nietypowym dla niej ataku tchórzostwa, lecz teraz szła na obiad z tym nieznajomym chłopcem, - Dwie ulice stąd jest McDonald's - wyjaśniła mu po drodze.
Starała się iść szybko, żeby za bardzo nie zmarzł, ale kiedy weszli do środka i przyjrzała mu się dobrze w jasnym świetle, zobaczyła, że cały się trzęsie. Miał najintensywniej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziała, i zwracał ku niej uroczą, wciąż dziecięcą, zupełnie niewinną twarz. Tak jakby przeznaczenie sprawiło, że tego wieczoru przecięły się ich ścieżki. W restauracji było ciepło, a on podskakiwał, żeby się rozgrzać. Chciała mu pomóc i go przytulić, ale nie odważyła się. - Na co masz ochotę? - spytała. Zawahał się. - No, dalej - zachęciła go. - Jest prawie Boże Narodzenie, możesz zaszaleć. Uśmiechnął się i zamówił dwa big maki, frytki i dużą colę, a ona jednego big maca z małą colą. Zapłaciła i usiedli przy stoliku, czekając na zamówienie, które w ciągu kilku minut było gotowe. Wtedy już się rozgrzał i przestał trząść. Rzucił się drapieżnie najedzenie i był w połowie drugiego burgera, kiedy przerwał, żeby jej podziękować. - Mógłbym sam zapłacić - powiedział lekko zawstydzony, a ona skinęła głową. - Wiem, że mógłbyś. Tym razem ja stawiam. Pokiwał głową. Przyglądała mu się, zastanawiając się, ile ma lat, wciąż zdziwiona niezwykłym błękitem jego oczu. - Jak się nazywasz? - spytała ostrożnie. - Blue Williams - odpowiedział. - Blue to moje prawdziwe imię, nie przezwisko. Mamusia mnie tak nazwała przez kolor oczu. Pokiwała głową. Trafnie. - Ja jestem Ginny Carter - odparła i uścisnęli sobie dłonie. - Ile masz lat?
Spojrzał wtedy na nią podejrzliwie, nagle przestraszony. - Szesnaście - rzucił szybko, ale wiedziała, że kłamie. Zmartwił się widocznie, że zgłosi go służbom zajmującym się dziećmi. Szesnastolatka puściliby wolno. - Chciałbyś iść dzisiaj do schroniska? W budce musi być zimno. Mogę cię podrzucić, jeśli chcesz - zaproponowała. W odpowiedzi energicznie pokręcił głową. Zjadł już oba burgery, większość frytek i popił połową coli. Był wygłodniały i pochłaniał jedzenie, jakby od dłuższego czasu nie jadł żadnego posiłku. - W budce mi dobrze. Mam śpiwór. Jest tam całkiem ciepło. Przypuszczała, że to mało prawdopodobne, ale nie chciała się z nim spierać. - Długo już jesteś sam? Zastanawiała się, czy jest może uciekinierem, którego ktoś poszukuje. Nawet jeśli, to to, od czego uciekł, musiało być dużo gorsze od życia na ulicy, bo inaczej wróciłby do domu. - Kilka miesięcy - odparł ogólnikowo. - Nie lubię schronisk, jest tam dużo stukniętych ludzi. Biją albo okradają i większość z nich jest chora - opowiadał, wyraźnie obeznany w temacie. - Tu, gdzie jestem, jest bezpieczniej. Pokiwała głową, gotowa w to uwierzyć - słyszała już historie o przemocy w schroniskach. - Dziękuję za obiad - powiedział z uśmiechem. Teraz jeszcze bardziej przypominał małego chłopca, na pewno nie miał szesnastu lat. Widziała, że jeszcze się nie goli, a mimo trybu życia wyglądał jak dziecko - bardzo mądre, ale jednak dziecko. - Zjadłbyś coś jeszcze? - zaproponowała, a on pokręcił głową i oboje wstali. Zatrzymała się jeszcze, żeby kupić dwa kolejne big maki i colę, po czym wręczyła mu zamówienie na wynos.
- Na wypadek, gdybyś później zgłodniał. Oczy mu się zaokrągliły i przyjął torbę z wdzięcznością. Wyszli Z restauracji i wrócili tą samą drogą, którą przyszli, idąc pospiesznie zimną ulicą. Nadal padał śnieg ale wiatr osłabł. Szybko wrócili do budki, a wtedy Ginny rozpięła kurtkę, zdjęła ją i wręczyła mu. - Nie mogę jej przyjąć - zaprotestował, próbując odmówić, ale i tak mu ją dała, stojąc wśród padającego śniegu w dwóch swetrach. Był mróz i mogła sobie tylko wyobrażać, jak bardzo musi być mu zimno w samej cienkiej koszulce. - Mam drugą w domu - zapewniła go, a on z wdzięcznością się okrył. Kurtka była grubo ocieplana. - Dziękuję za obiad i okrycie. - Popatrzył na nią z uśmiechem. - Co robisz jutro? - spytała, jak gdyby miał napięty grafik towarzyski, a nie tylko próbował przetrwać w budce. Zastanawiała się, czy rzeczywiście ma śpiwór. - Mogę cię zaprosić na śniadanie. Albo coś ci przynieść? - Będę w okolicy. Zwykle wychodzę za dnia, żeby nikt mnie tu nie zobaczył. - Mogę przyjść rano, jeśli chcesz - zaproponowała, a on przytaknął zaskoczony. - Dlaczego to robisz? Dlaczego się przejmujesz? - spytał znów podejrzliwie. - Dlaczego nie? Do zobaczenia jutro, Blue. Uśmiechnęła się i pomachała. Odeszła i ruszyła w stronę mieszkania, a on zniknął w budce w jej kurtce oraz z dodatkowym posiłkiem, który mu wręczyła. Zupełnie zapomniała o tym, że chciała skakać do rzeki. Teraz, kiedy o tym pomyślała,
nie miało to już sensu. Idąc w śniegu, uśmiechała się do siebie. To było dziwne spotkanie. Zastanawiała się, czy chłopiec będzie tam jutro, kiedy do niego wróci. Zdawała sobie sprawę, że może go nie być, ale niezależnie od tego, dostała od niego dużo więcej, niż mu podarowała. Dała mu kurtkę i obiad, lecz była pewna, że gdyby Blue nie pojawił się nagle znikąd, byłaby już na dnie rzeki. Przeszedł ją dreszcz, kiedy zdała sobie sprawę, jak bliska była śmierci tego wieczoru. Przez chwilę wydawało się to takie łatwe i proste - po prostu wspiąć się na poręcz, pozwolić pochłonąć się wodzie i zniknąć. Zamiast tego została ocalona przez bezdomnego chłopca o imieniu Blue i pięknych błękitnych oczach. Myślała o nim tego wieczoru, zasypiając, i po raz pierwszy od wielu miesięcy spała spokojnie. Dzięki niemu przeżyła rocznicę, ocalił jej życie.
Rozdział 3 Następnego dnia Ginny obudziła się wcześnie i zobaczyła, że przestał padać śnieg. Na ziemi leżała trzydziestocentymetrowa warstwa, a niebo wciąż było szare. Wzięła prysznic i szybko się ubrała, by o dziewiątej być znów przy budce. Zapukała grzecznie do drzwi i odpowiedział jej zaspany głos. Wyglądało na to, że go obudziła. Chwilę potem wystawił głowę, ubrany w jej kurtkę i ze śpiworem w rękach. - Obudziłam cię? - spytała ze skruchą, a on z uśmiechem przytaknął. Chcesz iść na śniadanie? Uśmiechnął się w odpowiedzi i zwinął śpiwór, żeby zabrać go ze sobą. Nie chciał go zostawiać, przecież ktoś mógł dostać się do budki i go zabrać. Miał też małą sportową torbę z całym swoim dobytkiem. W dwie minuty był gotowy i poszli do McDonald's. Gdy tylko weszli, poszedł do łazienki, a kiedy wyszedł, dostrzegła, że się uczesał i umył twarz. Zamówili śniadanie i wrócili do stolika, przy którym wczoraj jedli obiad.
- Tak w ogóle to wesołych świąt - powiedziała, kiedy zabrali się do jedzenia. Wzięła kawę i muffinkę, a on dwa mumuffiny z jajkiem i frytkami. Jak każdy dorastający chłopiec miał zdrowy apetyt. - Nie lubię świąt - odparł cicho, pijąc gorącą czekoladę z bitą śmietaną. - Ja też nie - przyznała zamyślona. - Masz dzieci? - zaciekawił się. - Nie - odparła po prostu. „Kiedyś miałam" to byłoby za dużo informacji i dla niego, i dla niej. - Gdzie są twoi rodzice, Blue? spytała, kiedy skończyli jeść i popijała jeszcze kawę. Cały czas zastanawiała się, jak wylądował na ulicy. - Nie żyją - odparł cicho. - Moja mama zmarła, kiedy miałem pięć lat. Mój tata umarł kilka lat temu, ale długo go nie widziałem. Był złym człowiekiem, a mama była bardzo dobrą kobietą. Zachorowała. Przyjrzał się uważnie Ginny. - Mieszkałem z moją ciocią, ale urodziły jej się dzieci i nie ma już tam dla mnie miejsca. Jest pielęgniarką. Znów podejrzliwie spojrzał na Ginny. - Jesteś policjantką? Pokręciła głową i jej uwierzył. - Pracownikiem społecznym? - Nie, jestem pracownikiem obrony praw człowieka. Jeżdżę do dalekich krajów, żeby zajmować się ludźmi w strefach wojny lub innych złych miejscach, w których potrzebują pomocy. Na przykład w Afryce, Afganistanie, Pakistanie. Pracuję w obozach dla uchodźców albo tam, gdzie skrzywdzono ludzi, albo gdzie chorują czy są źle traktowani przez swoje rządy. Pracuję z nimi przez jakiś czas, po czym jadę w inne miejsce. - Dlaczego to robisz? Zaciekawiły go jej słowa. Uznał, że to trudna praca.
- Wydaje mi się, że to dobre. - Czy to niebezpieczne? - Czasami. Ale myślę, że warto zaryzykować. Wróciłam właśnie przed dwoma dniami. Byłam cztery miesiące w Angoli. To południowo-zachodnia Afryka. - Dlaczego wróciłaś? Taka praca wydawała mu się tajemnicza. - Ktoś mnie zastąpił, więc wróciłam do domu. Fundacja, dla której pracuję, przenosi nas co kilka miesięcy. - Lubisz to robić? - Tak, zazwyczaj, Czasami trochę mniej, ale to zwykle trwa tylko kilka miesięcy i nawet jeśli jest strasznie lub niewygodnie, można wytrzymać. - Dużo ci za to płacą? Zaśmiała się. - Nie, bardzo mało. Jeśli to robisz, musisz to kochać. Zwykle warunki są bardzo surowe. A czasem jest strasznie. A co z tobą? Chodzisz do szkoły? Zawahał się, zanim odpowiedział. - Ostatnio nie. Chodziłem, kiedy mieszkałem z ciocią. Teraz nie mam czasu. Jeśli mogę, łapię jakąś dorywczą pracę. Pokiwała głową, zastanawiając się, jak przetrwał na ulicy bez rodziny i pieniędzy. A jeśli był rzeczywiście tak młody, jak przypuszczała, to musiał unikać zgłoszenia do służb, jeśli nie chciał być umieszczony w poprawczaku lub domu dziecka. Zasmuciło ją, że nie chodził do szkoły i musiał sam dawać sobie radę na ulicy. Rozmawiali jeszcze kilka minut, po czym wyszli z restauracji. Powiedział, że do budki wróci później, jak zrobi się ciemno. To musiało być bardzo przygnębiające miejsce do spędzania Wigilii, więc przyglądając się mu, podjęła decyzję.
- Chcesz wpaść na trochę do mnie? Możesz ze mną spędzić dzień, zanim wrócisz znów wieczorem do buciki. Będziesz mógł pooglądać telewizję, jeśli zechcesz. Nie mam dzisiaj niczego do roboty. Wieczorem planowała zgłosić się jako wolontariuszka do przygotowania obiadu w schronisku dla bezdomnych. Wolała spędzić czas w ten sposób - pomagając innym - zamiast użalać się nad sobą i czekać na koniec świąt. Blue zawahał się, wciąż niepewny, czy może jej zaufać. Nie wiedział, dlaczego jest dla niego taka miła, ale było w niej coś, co mu się spodobało, i musiała być dobrym człowiekiem, jeśli wszystko, co o sobie powiedziała, było prawdą. - Dobra. Może wpadnę na chwilę - zgodził się i poszli razem w dół ulicy. - Mieszkam przecznicę stąd - wyjaśniła i kilka minut później byli już na miejscu. Gdy otworzyła drzwi, wszedł za nią na korytarz, a następnie wsiedli do windy. Otworzyła mieszkanie i weszli do środka. Blue rozejrzał się, dostrzegł zużyte meble i gołe ściany, po czym, ku jej zdziwieniu, uśmiechnął się. - Myślałem, że mieszkasz w ładniejszym miejscu. Roześmiała się na te słowa. Był grzeczny, ale bezpośredni, taka szczerość charakterystyczna jest dla młodości. - No, nie urządziłam się zbytnio, odkąd tu mieszkam. Często wyjeżdżam - wyjaśniła, uśmiechając się zawstydzona. - Moja ciocia ma trójkę dzieci w kawalerce na przedmieściach. Skoro na przedmieściach, to odgadła, że ma na myśli Harlem. - I wygląda u niej lepiej niż tutaj. Oboje się z tego zaśmiali, Ginny nawet bardziej od niego. Usłyszeć od bezdomnego chłopca, że jej mieszkanie wygląda jak śmietnisko - to naprawdę miażdżąca krytyka. Jednak kiedy się rozejrzała, nie mogła się nie zgodzić.
- Usiądź w tamtym rozkładanym fotelu, jest całkiem wygodny wskazała i wręczyła mu pilota od telewizora. Czuła się tu z nim zupełnie swobodnie. Nie wydawał się niebezpieczny i wyczuwała w nim jakieś pokrewieństwo dusz. Oboje na swój sposób byli bezdomni. Chwilę chodził po pokoju, zanim usiadł, więc zauważył zdjęcie Marka i Chrisa na jej biurku. Przyglądał się im dość długo, po czym zerknął na nią. - Kto to jest? Wyczuwał, że to ktoś dla niej ważny, a za zdjęciem kryje się jakaś historia. Zaskoczył ją tym pytaniem i na chwilę wstrzymała oddech, zanim odpowiedziała najspokojniej, jak potrafiła. - Mój mąż i syn. Zmarli trzy lata temu. Wczoraj była rocznica. Starała się powiedzieć to zrównoważonym tonem. Blue najpierw nie odpowiedział, a potem pokiwał głową. - Przykro mi. To bardzo smutne. Jednak wcale nie smutniejsze od utraty rodziców i bezdomności na ulicy. Ginny nie była prawdziwie bezdomna, choć śmierć Marka i Chrisa też na zawsze zmieniła jej życie, od tamtej pory błąkała się bez celu. - Tak, rzeczywiście. To był wypadek samochodowy. Dlatego teraz tyle podróżuję. Nie mam do kogo wracać do domu. - Nie spodobało się jej samej, że zabrzmiało to tak wzniośle. - W każdym razie lubię to, co robię, więc nie jest źle. Nie powiedziała mu, że mieli kiedyś piękny dom w Los Angeles z pięknymi meblami, że porzuciła wspaniałą karierę ani że nosiła kiedyś codziennie prawdziwe ubrania, a nie ciuchy z demobilu. To już nie miało znaczenia. Wszystko to minęło, przeszło do historii. Teraz mieszkała w maleńkim mieszkaniu z wytartymi niedopasowanymi meblami, które znalazła porzucone na ulicy lub w komisie, jak gdyby karała się za to, co się stało. To była jej własna wersja worka pokutnego i posypywania głowy
popiołem. Blue był jednak za młody, by to zrozumieć, więc nic nie powiedziała, a on włączył telewizor i skakał chwilę po kanałach. Zobaczyła, że zerka też na jej laptop. Ktoś mógłby się zmartwić, że chce go ukraść. To w ogóle nie przyszło jej do głowy. Mniej więcej przez godzinę oglądał telewizję, a potem spytał, czy może skorzystać z jej laptopa - zgodziła się. Zobaczyła, że sprawdza różne strony dla bezdomnej młodzieży, gdzie mógł odebrać pozostawione mu wiadomości. Niczego nie napisał, ale odniosła wrażenie, że szuka czegoś na ekranie. - Twoi przyjaciele zostawiają ci tam wiadomości? - spytała zaintrygowana. Nie miała żadnego pojęcia o jego świecie. Najwyraźniej równie dobrze radził sobie w sieci co na ulicy. - Moja ciocia czasem pisze - odparł szczerze. - Martwi się o mnie. - Dzwonisz do niej? Pokręcił głową. - I tak ma już za dużo na głowie. Dzieci, pracę. Pracuje na nocki w szpitalu i musi zostawiać dzieciaki same. Kiedyś się nimi zajmowałem. Z tego, co powiedział, mieszkanie w czwórkę w kawalerce musiało być jednak uciążliwe. Dobrze, że przynajmniej mają wirtualny kontakt, pomyślała. Później wrócił do oglądania telewizji, a Ginny sprawdziła swoją pocztę, ale nie dostała żadnych e-maili. Niedługo po tym zadzwoniła jej siostra i wylewnie przeprosiła, że nie kontaktowała się dzień wcześniej, w rocznicę. Miała taki zamiar, ale nie znalazła czasu. - Strasznie przepraszam. Dzieciaki doprowadzały mnie cały dzień do szału, a wcześniej tata miał trudną noc. Nie znalazłam
chwili dla siebie. Był wczoraj poruszony chciał wyjść, a ja nie miałam czasu go zabrać. Z dziećmi w samochodzie się denerwuje. Puszczają zbyt głośną muzykę i bez przerwy gadają. Lepiej radzi sobie, jeśli jest cicho i może odpocząć. Ma jednak problemy ze spaniem i boję się, że wyjdzie z domu w środku nocy. Po zmroku jest z nim gorzej, staje się bardziej zagubiony, a czasem zły. To się nazywa sundowning. Lepiej sobie radzi w ciągu dnia. Słuchając siostry, Ginny zdała sobie sprawę, jak niewiele wie o jego chorobie i jak bardzo Becky musi się z nią zmagać. Wywołało to w niej poczucie winy, ale nie dość duże, by chcieć podzielić z nią ten ciężar opieki. Czuła się przytłoczona, tylko jej słuchając. - A ty co robisz dziś wieczorem? - spytała Becky. Nie mogła znieść myśli, że jej siostra spędza Wigilię sama. Ginny nie przyznała się, że znalazła bezdomnego chłopca, dwa razy go nakarmiła, a dziś przyprowadziła do mieszkania. Zrobiła to dla niego, ale też dotrzymywał jej towarzystwa. Wiedziała jednak, że Becky by się przeraziła. Myśl o nieznajomym bezdomnym chłopcu w mieszkaniu skłoniłaby ją do tyrady pełnej przestróg, troski i strachu. Ginny jednak czuła się pewnie i była przekonana, że jej nie skrzywdzi. W ostatnich kilku latach, po doświadczeniach w odległych krajach, stała się dużo odważniejsza i żądna przygód. Parę lat temu by tak nie postąpiła, ale w obliczu tego, jak teraz żyła, nie bała się, a chłopiec był bardzo uprzejmy, pełen szacunku i dobrze wychowany. Powiedziała Becky o swoich wieczornych planach wydawania posiłków w schronisku dla bezdomnych, a po paru minutach się rozłączyły. Koło trzeciej Ginny i Blue zgłodnieli, więc spytała go, na co ma ochotę. Kiedy zaproponowała chińszczyznę, oczy mu rozbłysły, zamówiła więc ucztę, którą dostarczono w ciągu godziny. Usiedli przy stole na dwóch niepasujących do siebie krzesłach i pochłonęli większość jedzenia, a następnie usiedli wygodnie,
zbyt przejedzeni, by się ruszyć Blue wrócił na fotel, chwilę pooglądał telewizję i zasnął, podczas gdy Ginny cicho krzątała się po mieszkaniu, rozpakowując się po podróży Obudził się o szóstej i zobaczył, że na zewnątrz jest ciemno. Wstał i popatrzył na nią z wdzięcznością. Spędzili razem przyjemny dzień i cieszyła się z jego towarzystwa. Dzięki temu mieszkanie nabrało przytulniejszego charakteru, mimo że zwykle było dla niej zimne i bezosobowe. Ona także spadła mu z nieba. Nie musiał krążyć po dworcu autobusowym albo Penn Station, rozglądając się za ciepłym miejscem do siedzenia i czekając na koniec dnia, by móc wrócić na kolejną noc do budki. Od paru tygodni tam był jego dom. Wiedział, że w końcu odkryją go jakieś miejskie służby i będzie musiał ją opuścić, ale na razie spędzał tam bezpiecznie noce. - Muszę już iść - powiedział i wstał. - Dziękuję za to całe jedzenie i miły dzień. Wyglądało na to, że mówi szczerze i było mu chyba smutno, że musi iść. - Masz randkę? - spytała Ginny żartobliwie, ze smutnym uśmiechem. Też było jej przykro, że sobie idzie. - Nie, ale powinienem wrócić. Nie chcę, żeby ktoś mi zajął budkę wyjaśnił, jakby obawiał się dzikich lokatorów we wspaniałym domostwie. Wiedział jednak, że takie bezpieczne, przytulne miejsca, gdzie może w spokoju się ukrywać, były na ulicach trudne do znalezienia. Włożył jej kurtkę, a ten widok rozdzierał Ginny serce. Poszedł do łazienki, po czym wrócił i wziął pod pachę śpiwór. - Zobaczymy się jeszcze? - spytał smutno. Większość ludzi w jego życiu pojawiała się i znikała. Już od miesięcy, odkąd wylądował na ulicy, nie spędził z nikim tak dużo
czasu. Ludzie przepadali, przenosili się do schronisk lub innych miast albo znajdowali schronienie gdzie indziej. Rzadko spotykał się z kimś drugi raz. - Na pewno nie chcesz iść na noc do schroniska? Kiedy spał, poszukała w Internecie i dowiedziała się, że istnieje kilka miejsc dla młodych ludzi, które zapewniają łóżka, darmowe posiłki, a nawet propozycje pracy i powrót do rodziny - choć tego ostatniego, jak już wiedziała, Blue nie chciał. Mógłby przynajmniej mieć prawdziwe łóżko w ciepłym miejscu, ale on stanowczo wzbraniał się przed pójściem do schroniska. - Dobrze mi tu, gdzie jestem. Co robisz dziś wieczorem? - spytał, jakby byli przyjaciółmi. - Zgłoszę się do wydawania obiadu w schronisku dla bezdomnych. Robiłam tak już kiedyś w Nowym Jorku. Pomyślałam, że to dobry sposób na spędzenie Wigilii. Nie chcesz iść ze mną? Pokręcił głową. -Jedzenie jest całkiem niezłe. Zjadł mnóstwo chińszczyzny i stwierdził, że nie jest głodny. - To co, śniadanie jutro? - zaproponowała. Skinął głową i podszedł do drzwi. Raz jeszcze jej podziękował i wyszedł. Ubierając się, myślała o nim. Wiedziała, że noszenie wielkich garnków i nakładanie setek obiadów będzie ciężką pracą. Schronisko karmiło codziennie tysiące osób, a ona miała ochotę zmęczyć się tak, żeby nie myśleć, jak było dawniej. Pojechała taksówką na przedmieścia, na West Side, i po przybyciu wpisała się na listę. Na pierwsze dwie godziny przydzielono ją do kuchni, gdzie nosiła ciężkie garnki pełne warzyw, ziemniaczanego puree i zupy. Była to wyczerpująca praca w gorącym pomieszczeniu; potem przeniesiono ją na przód, żeby pomagała nakładać i wydawać posiłki. Tego wieczoru przyszli
głównie mężczyźni i kilka kobiet, wszyscy byli w dobrych nastrojach i życzyli sobie wesołych świąt. Przy pracy myślała wciąż o Blue i o tym, jak musi marznąć w tej budce. Była już prawie północ, kiedy skończyła i się wypisała. Wyszli wtedy ostatni maruderzy, a wolontariusze nakrywali długie stoły do śniadania. Złożyła wszystkim świąteczne życzenia, a po drodze zajrzała do kościoła, akurat na wieczorną mszę. Zapaliła po świeczce dla Marka, Chrisa, Becky z rodziną oraz ojca. O pierwszej w nocy złapała taksówkę do domu. Jednak gdy tylko podała swój adres, wiedziała już, co chce zrobić. Krótką drogę do budki przebyła pieszo. Nie widziała nikogo w pobliżu, ale czujnie rozglądała się, czy ktoś może ją zaatakować. Wiatr znów się wzmógł i było zimno. Kierowca taksówki powiedział, że odczuwalna temperatura wynosi dwanaście stopni poniżej zera. Zobaczyła barierkę, przy której stała, zbierając się wczoraj na odwagę do skoku, po czym poszła prosto do budki i delikatnie zapukała - na tyle głośno jednak, żeby go obudzić, bo pewnie spał. Musiała pukać kilka razy, zanim odpowiedział zaspanym głosem. - Tak? Co? - Chcę z tobą porozmawiać - odparła Ginny dość głośno, żeby ją usłyszał. Po chwili wystawił głowę przez drzwi i skrzywił się na lodowatym wietrze. - Kurde, ale tu zimno - mruknął, patrząc na nią zmrużonymi oczyma, wciąż półprzytomny. - To prawda. Może prześpisz się na mojej kanapie? Jest Boże Narodzenie. W mieszkaniu mam dużo cieplej niż tutaj. - Nie, dobrze mi tu - odparł. Nie przyszło mu do głowy, że mógłby się u niej zatrzymać, nie chciał jej wykorzystywać, i tak była już bardzo miła. Wolał tego nie nadużywać, ale Ginny patrzyła bardzo zdecydowanie.
- Wiem, że ci tu dobrze. Ale chcę, żebyś poszedł ze mną do domu. Tylko na dziś. Mówią, że jutro będzie jeszcze zimniej. Nie chcę, żebyś się tu zamienił w sopel lodu. Rozchorujesz się. Zawahał się, a potem, jak gdyby nie miał siły się opierać, otworzył szeroko drzwi - miał na sobie buty i wszystkie swoje ubrania - zwinął śpiwór i poszedł za nią do jej mieszkania. Był zbyt zmęczony, żeby się kłócić, a zresztą nie chciał. Myśl o ciepłym miejscu do spania była zachęcająca, a Ginny wydawała się dobrą osobą o szlachetnych zamiarach. Wrócili do jej mieszkania i pościeliła mu kanapę z dwiema poduszkami, prześcieradłem oraz kocem. Od miesięcy nie zdarzyło mu się spać w prawdziwym łóżku. Podała mu jedną ze swoich piżam i powiedziała, że może się przebrać w łazience. Kiedy wyszedł, wyglądał jak małe dziecko w piżamie po tacie. Wpatrywał się w porządne posłanie, które przygotowała mu na kanapie. - Będzie ci tu wygodnie? - spytała zatroskana, a on się uśmiechnął. - Żartujesz sobie? To dużo lepsze od mojego śpiwora. Nie mógł zrozumieć, co mu się przydarzyło, i dlaczego nagle pojawiła się ta osoba obsypująca go prezentami. Przekraczało to jego najśmielsze marzenia. Zamierzał jednak cieszyć się tym, póki trwało. Przyglądała się, jak wchodzi pod kołdrę, a potem poszła do swojego pokoju przebrać się i poczytać chwilę w łóżku. Dziwne, ile otuchy dodawała jej czyjaś obecność, świadomość, że ktoś jest z nią w mieszkaniu. Chociaż nie widziała go z sypialni, wiedziała, że tam jest. Raz wyjrzała i zobaczyła, że mocno śpi, po czym z uśmiechem wróciła do łóżka. Ostatecznie wyszła z tego całkiem przyjemna Wigilia, najlepsza od lat. Dla niego też.
Rozdział 4 Następnego poranka Ginny parzyła sobie kawę, kiedy do kuchni przydreptał Blue, wciąż w jej piżamie. Przypominał jednego z Zagubionych Chłopców z Piotrusia Pana. Odwróciła się i uśmiechnęła na jego widok. - Wyspałeś się? - No, jak smok. A ty wstałaś dużo wcześniej? Pokiwała głową. - Ciągle jeszcze jestem w innej strefie czasowej. Jesteś głodny? Odkąd się spotkali, karmiła go bez przerwy, ale wyglądał, jakby tego potrzebował, zwłaszcza że był dorastającym chłopcem. Zawstydził się. - Trochę. Ale nie szkodzi. Zwykle jem jeden posiłek dziennie. - Z konieczności czy wyboru? - Jedno i drugie. - Robię całkiem przyzwoite naleśniki, mam tu trochę sypkiej mieszanki. Masz ochotę?
Kupiła ją kiedyś w przypływie nostalgii i nigdy nie wykorzystała. Starała się nie myśleć o naleśnikach Myszki Miki, które robiła zwykle dla Chrisa. Ostatni raz smażyła naleśniki dla niego. Wiedziała, że już nigdy nie zrobi tych z Myszką Miki. - Brzmi dobrze - przyznał Blue. Wyciągnęła mieszankę i zrobiła naleśniki. W zamrażarce miała masło, a w szafce syrop klonowy Kiedy skończyli, zadzwoniła do Becky do Pasadeny życzyć im wesołych świąt. Odebrał Alan i rozmawiała z nim parę minut, po czym podeszła Becky. - Powinnam porozmawiać z tatą czy tylko się pogubi? - spytała siostrę. Nie była pewna, czy tata ją rozpozna, a nawet jeśli, nie chciała sprawiać mu przykrości, jeśli poprosi, żeby przyjechała. - Trochę jest dziś skołowany. Wydaje mu się wciąż, że jestem mamą, a Margie i Lizzie to ty i ja. Nie rozpoznałby cię przez telefon, ani nawet na żywo. - To musi być dla was bardzo trudne - odparła Ginny, natychmiast czując się winna, że jej tam nie ma. - Jest - przyznała szczerze Becky. - A co u ciebie? Co dziś będziesz robić? Mogła sobie tylko wyobrażać, jak trudne muszą być jej święta, bez towarzystwa, za to ze świątecznymi duchami przeszłości. - Spędzę chyba dzień z przyjacielem - odparła zamyślona. Pozwoliła Blue skorzystać z prysznica i słyszała go teraz w łazience. Zamierzała wrzucić jego ciuchy do pralki i wysuszyć w suszarce, żeby miał czyste ubranie. - Myślałam, że nie masz przyjaciół w Nowym Jorku - zdziwiła się Becky. Zrezygnowała już z namawiania Ginny do poznawania ludzi - nigdy tego nie zrobiła i nie chciała. Mówiła, że poznaje tylu ludzi podczas swoich wyjazdów, iż nie musi znać nikogo
w Nowym Jorku, zwłaszcza że bywa tam bardzo krótko, po parę tygodni. Zawsze trudno jej było wyjaśnić swoją sytuację. Nie chciała, żeby ktoś się nad nią litował, nie chciała dzielić się swoją historią. Nie ich sprawa, ale nie można mieć przecież przyjaciół, jeśli nie chce się z nimi rozmawiać otwarcie - a nie chciała. Zamknęła się szczelnie niczym ostryga. Blue opowiedziała więcej niż komukolwiek od lat. - Nie mam tu przyjaciół, dopiero go poznałam - odparła wymijająco. - Faceta? Becky była przez chwilę w szoku. - Nie faceta, chłopca - wyjaśniła Ginny i zastanowiła się, czy powinna o tym mówić, - Jak to chłopca? - To bezdomne dziecko. Pozwoliłam mu spędzić tu noc. Po tych słowach od razu zrozumiała, że to był błąd. Ona i Becky od lat nie nadawały już na tych samych falach. Becky miała swoje życie, rodzinę, dom, a także wiele do stracenia. Ginny nie miała niczego i o nic się nie troszczyła. - Pozwoliłaś bezdomnemu chłopakowi spędzić u siebie noc? - Becky była przerażona. - Sypiasz z nim? - Oczywiście, że nie. To dziecko. Spał na kanapie. Mieszka w budce koło mojego mieszkania, a na dworze jest minus dziesięć stopni. W taką noc można zamarznąć na śmierć. Nie wydawało jej się to prawdopodobne, był młody i silny, ale wszystko jest możliwe. - Zwariowałaś? A jeśli cię zabije, kiedy zaśniesz? - Nie zrobi tego. Ma dziesięć, może dwanaście lat i jest bardzo uroczym chłopcem. - Nie masz pojęcia, kim jest i co robi, może jest starszy, niż powiedział, może to jakiś przestępca.
Obraz Blue jako przestępcy w za dużej piżamie był więcej niż niedorzeczny. W nocy nie zamknęła nawet na klucz drzwi od sypialni. Przyszło jej to do głowy, ale zrezygnowała. Nie było w nim niczego strasznego. - Wierz mi, to słodki dzieciak. Nie skrzywdzi mnie, a ja spróbuję namówić go, żeby poszedł do schroniska dla nieletnich. Nie może mieszkać na ulicy w taką pogodę. - Dlaczego miałby dać się namówić, skoro pozwalasz mu mieszkać u siebie? - Po pierwsze, za parę tygodni wyjeżdżam i nie może tu zostać. Blue pojawił się w drzwiach jej sypialni, znów w za dużej piżamie. Przyniósł jej swoje rzeczy do wyprania, jak zaproponowała. - Zresztą nie mogę o tym teraz z tobą rozmawiać. Muszę zrobić pranie. Zadzwoniłam, żeby złożyć ci świąteczne życzenia. Uściskaj ode mnie Alana, dzieciaki i tatę. - Ginny, pozbądź się tego chłopaka z mieszkania! - Becky prawie krzyczała. - On cię zabije! - Nie, wierz mi. Porozmawiamy jutro. Ucałuj ode mnie tatę. Chwilę potem się rozłączyła, a w Pasadenie Becky spojrzała z przerażeniem na męża. - Moja siostra zwariowała — powiedziała prawie z płaczem. Pozwoliła bezdomnemu chłopakowi spać w swoim mieszkaniu. - Na Boga, ona jest nienormalna. - Też się zmartwił i ostro potępił jej zachowanie. - Trzeba z nią coś zrobić, zanim się z tego wszystkiego zabije. - No, ale co ja mogę? Jestem tutaj i staram się, żeby tata się nie zgubił albo żeby nie przejechała go ciężarówka na ulicy. Teraz jeszcze mam chronić siostrę przed zamordowaniem przez bezdomnego chłopca, któremu pozwoliła mieszkać w swoim mieszkaniu? Powinni ją zamknąć.
- Kiedyś może tak skończyć - zauważył ponuro Alan. Zawsze obawiał się, że po śmierci syna i męża Ginny w końcu straci rozum. Becky miała jednak rację, nie mogli nic z tym zrobić. W Nowym Jorku Blue był równie zmartwiony. - Kto to był? - Moja siostra z Kalifornii - odparła Ginny i wzięła od niego ubrania, żeby włożyć je do pralki w piwnicy. - Mieszkałam kiedyś w Los Angeles - wyjaśniła, a on patrzył na nią smutno. - Wyjeżdżasz niedługo? - spytał z żalem. Usłyszał, co powiedziała Becky. Dopiero ją spotkał, a już ma ją stracić. - Na razie nie - zaprzeczyła spokojnie. W jego ciemnoniebieskich oczach widziała lęk przed porzuceniem. Miał czyste włosy i w jej piżamie wyglądał nienagannie. Usiedli na kanapie. - Może wyjadę jakoś w styczniu, jeszcze nie wiem. Ale potem wrócę. Zawsze wracam. Uśmiechnęła się. - A jeśli cię zabiją? Chciała odpowiedzieć, że nikt nie będzie tęsknił, ale po jego minie widziała, że on tak - choć ledwo się znali. Myśl, że miałaby wyjechać, napawała go lękiem. - Nie zabiją mnie. Robię to już od dwóch i pół roku. Jestem w tym dobra. I będę ostrożna. Nie przejmuj się. Porozmawiajmy teraz o tym, co będziemy dziś robić. Oboje nie lubimy Bożego Narodzenia, więc zróbmy coś zupełnie niezwiązanego ze świętami. Na co masz ochotę? Na kino? Kręgle? Umiesz jeździć na łyżwach? Pokręcił głową, wciąż zmartwiony. - Chodziłem na kręgle z ciocią Charlene, zanim... zanim przestała mieć czas.
Ginny wyczuwała, że coś przed nią ukrywa, ale nie chciała być wścibska, - Chcesz spróbować? - Dobra - odpowiedział Blue. Powoli zaczynał się uśmiechać. - A potem możemy iść do kina i na obiad. Dla niego brzmiało to tak, jakby uchylała mu nieba. Chciała, żeby się z nią dobrze bawił. Nie miała pojęcia, co będzie później. Na razie musieli tylko przetrwać ten dzień i sprawić, by dla obojga Boże Narodzenie było znośne. Wcześniej planowała zostać w łóżku, czytać i dokończyć raport, ale teraz plany się zmieniły. Może to zrobić później. Zabrała ubrania Blue do pralni w piwnicy, a po godzinie były już czyste i suche. Poszli do miasta do kręgielni, do której zadzwoniła wcześniej, by upewnić się, że jest otwarta. Żadne z nich nie było w tym dobre, ale świetnie się bawili, a potem poszli do kina. Wybrała film akcji w 3D, bo pomyślała, że mu się spodoba. Był zachwycony. Nigdy wcześniej nie widział niczego w 3D i zafascynowało go to. Potem zatrzymali się na obiad w barze i zjedli hot dogi, a przed powrotem do mieszkania zrobili jeszcze zakupy w małym sklepie spożywczym. Kiedy wrócili, znów było ciemno i padał śnieg. Spytała, czy chce się znów przespać na kanapie zamiast w budce, na co przytaknął. Posłała mu łóżko, po czym zostawiła go przed telewizorem, a sama poszła do sypialni. Zdążyła się tylko położyć, kiedy zadzwoniła Becky. - Ciągle żyjesz? Nie zabił cię jeszcze? Tylko trochę żartowała. Zamartwiała się śmiertelnie cały dzień, w jak fatalnym musi być stanie psychicznym i umysłowym jej siostra, skoro robi takie niebezpieczne rzeczy. - Nie i nie zamierza. Jest Boże Narodzenie, Becky, daj dziecku spokój.
Sama dała mu coś więcej niż spokój. Wspaniale spędzili czas i obojgu bardzo się to podobało. - Pozbędziesz się go jutro? - Zobaczymy. Chcę go umieścić w dobrym miejscu. Boi się schronisk. - O, Chryste! Ja się boję o twoje życie. Kogo to obchodzi, czy boi się schronisk. Gdzie jest jego rodzina? - Nie wiem jeszcze. Oboje rodzice nie żyją. Mieszkał z ciotką, ale wydarzyło się tam coś złego. - To nie twój problem, Ginny. Na świecie są miliony bezdomnych ludzi. Nie możesz ich wszystkich zabrać. Nie możesz uleczyć wszystkich nieszczęśliwych i zranionych na świecie. Wystarczy, jeśli zatroszczysz się o siebie. Może poszukasz pracy w Nowym Jorku? Wydaje mi się, że od tej całej pracy humanitarnej nabawiłaś się kompleksu Matki Teresy. Zamiast zbierać bezdomne sieroty na ulicy, lepiej przyjechałabyś odwiedzić ojca. Zignorowała tę cierpką uwagę. Słyszała, że Becky jest zmęczona. - Nie mam rodziny, do której mogłabym wrócić, Becky — przypomniała. - Dlatego mogę poświęcić życie innym. - Masz nas. Wróć do Los Angeles. - Nie mogę. To by mnie zabiło - odparła smutno Ginny. - Nie chcę też biurowej pracy w Nowym Jorku. Lubię to, co robię. Spełniam się. - Nie możesz się rozbijać po świecie do końca życia. A jeśli chcesz rodziny, do której mogłabyś wracać, musiałabyś zostać w jakimś miejscu dłużej niż dziesięć minut, zamiast jeździć w strefy wojenne i pracować w obozach dla uchodźców. Potrzebujesz prawdziwego życia, Gin, póki jeszcze możesz je mieć. Jeśli będziesz to robić za długo, nie będziesz już w stanie znów się ustatkować.
- Może wcale tego nie chcę - odparła szczerze. Becky musiała odwieźć młodszą córkę na spotkanie z przyjaciółką, więc litościwie skończyła rozmowę, a Ginny spędziła resztę wieczoru, czytając, podczas gdy Blue oglądał telewizję w salonie. Zajrzała do niego o dziesiątej - spał twardo na posłanej kanapie, wciąż z pilotem w dłoni. Ginny delikatnie mu go zabrała i położyła przed nim na skrzyni. Przykryła chłopca kocem i zgasiła światło. Potem wróciła do sypialni, zamknęła drzwi i czytała do północy. Pomyślała o tym, co powiedziała Becky, i wiedziała, że są pewni, iż zwariowała, zabierając do siebie Blue. W tej chwili ten wybór wydawał się jej jednak właściwy. Rozwiąże to jakoś później. Chciała go przekonać, żeby skontaktował się z ciotką i dał znać, że nic mu nie jest. Potem planowała umieścić go w schronisku. Teraz on był jej misją. Zanim znów wyjedzie, chce się upewnić, że trafił w dobre ręce. Była przekonana, że ich ścieżki nie przecięły się bez przyczyny - miała się o niego zatroszczyć. Było jej pisane sprowadzić go do bezpiecznego portu i przysięgła sobie, że to zrobi. Zgasiła światło, a dwie minuty później mocno zasnęła. *** Kiedy następnego dnia Ginny szykowała śniadanie dla Blue, jeszcze raz wszedł do Internetu i zalogował się na różne strony. Zauważyła, że znowu odwiedza portale dla młodzieży i bezdomnych, gdzie ludzie zostawiali sobie wiadomości. Widziała, że marszczy brwi, czytając niektóre bardziej uważnie od innych. Kiedy postawiła dla niego przy komputerze talerz z jajecznicą, zobaczyła, że to od osoby o imieniu Charlene - prosiła, żeby zadzwonił. Wspomniał jej imię, więc to musiała być jego ciotka. Ginny ukradkiem przyjrzała się stronie, żeby wrócić do niej
później, kiedy go nie będzie. Chciała skontaktować się z ciotką i dowiedzieć więcej o chłopcu, aby ustalić, co z nim zrobić, kiedy będzie opuszczać Nowy Jork. Po śniadaniu zagadnęła go o to, gdzie zamierza się później zatrzymać. - Nie możesz wrócić do tej budki, Blue. Jest za zimno. I prędzej czy później ktoś z miejskich służb ją zamknie. - Są inne miejsca, w których mogę się zatrzymać - odparł, wystawiając buńczucznie brodę. Potem spojrzał na nią i jego spojrzenie złagodniało. - Chociaż nie takie przyjemne jak to. - Możesz zostać ze mną, dopóki tu jestem - oznajmiła życzliwie. Nie zdawała sobie dotąd sprawy, jak boleśnie samotna była przed jego przybyciem. Teraz wiedziała. - Jednak w przyszłym miesiącu muszę wrócić do pracy i przez jakiś czas mnie nie będzie. Poszukajmy ci jakiegoś dobrego miejsca, zanim wyjadę. - Ale nie schroniska - odparł, znów z upartą miną. - Są miejsca, w których bezdomne dzieciaki mogą zostać na dłużej. Niektóre wyglądają całkiem nieźle - można przychodzić i wychodzić, kiedy ma się ochotę. Przeglądała je w Internecie. Nie byłoby to wyjście idealne, ale miałby schronienie, dach nad głową, posiłki, opiekę i pomoc w zatrudnieniu, gdyby chciał. Chociaż był za młody, żeby pracować. - W schroniskach tylko z ciebie zdzierają, a większość dzieciaków bierze narkotyki. Widziała, że on nie, co było wyjątkowe, biorąc pod uwagę jego trudne życie. - No dobra, będziemy musieli pomyśleć. Nie mogę zabrać cię ze sobą. Zupełnie jakby go zaadoptowała i uparła się, by rozwiązać jego sytuację. Tymczasem on był kruchą ptaszyną, która
przyleciała do światła i przysiadła przy niej na gałęzi. Nie miał innego wyboru, tylko odlecieć razem z nią, a ona chciała, żeby był bezpieczny, gdy go zostawi. - Chciałbym tylko jakiś pokój i pracę - powiedział. To trudne zadanie dla chłopca w jego wieku, choćby był najbystrzejszy. Nikt poza dilerami narkotyków w podejrzanych okolicach nie zatrudniał jedenasto- i dwunastoletnich chłopców, a Blue najwyraźniej trzymał się od nich z daleka. - Ile masz lat, Blue? Tym razem szczerze - spytała poważnie. Zamilkł na chwilę, decydując widocznie, czy powiedzieć jej prawdę. Aż w końcu się odezwał. - Trzynaście - mruknął. - Ale umiem robić dużo rzeczy, znam się na komputerze i jestem silny. Z braku jedzenia był drobny, ale miał wiele chęci. - Kiedy ostatni raz byłeś w szkole? Bała się, że to mogą być lata. - We wrześniu. Jestem w ósmej klasie. - To znaczy, że za rok możesz iść do szkoły średniej. Zastanowiła się chwilę i popatrzyła mu w oczy. Gdyby Christopher żył, miałby sześć lat. Nie miała doświadczenia Z nastolatkami, z wyjątkiem swojego siostrzeńca, któremu nie poświęcała wiele uwagi, gdy dorastał, bo była zbyt zajęta. Jej siostra wiedziała o dzieciach dużo więcej, ale nie mogła jej spytać o Blue. - Mam dla ciebie propozycję - powiedziała cicho. - Jeśli wrócisz do szkoły, będę ci płacić za drobne prace, które możesz dla mnie wykonywać. - Na przykład jakie? Był podejrzliwy w stosunku do takiej umowy. - Mam dla ciebie mnóstwo zadań. Mieszkanie trzeba regularnie sprzątać. Chciałabym poprzestawiać parę rzeczy. Mogłabym
też pozbyć się moich przepięknych mebli i podnieść tu trochę standard. Rozejrzała się, a on się uśmiechnął. - No, może moglibyśmy je spalić - zażartował i zaśmiali się oboje. - Bez przesady. Możesz załatwiać za mnie różne sprawy. Wymyślimy coś. - Ile płacisz? - spytał poważnie, a ona znów się roześmiała. - Zależy od pracy. Co powiesz na stawkę minimalną? Rozważył to i skinął głową. Uznał, że to nieźle. - Dlaczego muszę chodzić do szkoły? Zawsze się tam nudzę. - Jeśli nie skończysz szkoły, będziesz się nudził całe życie. Jesteś mądrym chłopcem, szkoła jest ci potrzebna. Nie dostaniesz nigdy przyzwoitej pracy, jeśli nie pójdziesz przynajmniej do szkoły średniej, a może kiedyś do college'u. - A co potem? - To zależy od ciebie, Ale bez szkoły będziesz tylko nakładał frytki w McDonald's. Zasługujesz na więcej - stwierdziła pewnie. - Skąd to wiesz? - Wierz mi, wiem. - Nawet mnie nie znasz - wytknął jej. - To prawda, ale wiem, że jesteś mądry i daleko zajdziesz, jeśli zechcesz. Widziała, że jest dobrym dzieckiem. Był sprytny i obrotny potrzebował tylko przyzwoitych warunków. - To co, zgodzisz się? To znaczy, żeby wrócić do szkoły? Pomogę ci się zapisać do państwowej szkoły, tu niedaleko. Możemy powiedzieć, że przez jakiś czas cię nie było. Zanim odpowiedział, minęła wieczność, aż w końcu pokiwał głową i spojrzał jej w oczy. Nie wyglądał na zadowolonego, ale się zgodził.
- Spróbuję - ustąpił. - Tylko jeśli będzie nudno i pełno idiotów albo nauczyciele będą niemili, to odpadam. - Nie. Z idiotami czy nie, wytrzymasz do czerwca, a jesienią pójdziesz do szkoły średniej. Stoi? Wyciągnęła rękę, żeby ją uścisnął, aż w końcu podał jej dłoń. - No dobra. To kiedy zaczynam u ciebie pracę? - Może teraz? Możesz zmyć naczynia i odkurzyć mieszkanie. Potrzebujemy też małych zakupów. Skończył już mleko, które kupiła wczoraj, i zapomniała o owocach. - Możesz pójść za mnie do sklepu? Zrobię listę. Co byś zjadł? Wzięła z biurka kawałek kartki i długopis, żeby spisać podstawowe produkty, do których Blue dodał swoją listę życzeń: słodkie płatki, owocowe dropsy, czipsy, ciastka, suszoną wołowinę, masło orzechowe, wszystkie uwielbiane przez dzieci przekąski oraz przeróżne gazowane napoje. - Twój dentysta będzie mnie uwielbiał - powiedziała, przewracając oczyma, kiedy jej to podyktował, lecz potem zdała sobie sprawę, że pewnie do żadnego nie chodzi, a nie chciała o to pytać. Najpierw rzeczy ważne, a wysłanie do szkoły było dla niej priorytetem. Jeśli chociaż uda się zabrać go z ulicy w bezpieczne miejsce i nakłonić do powrotu do szkoły, jej misja zostanie wypełniona. Parę minut później wysłała go do sklepu z trzema dwudziestodolarowymi banknotami oraz listą. Gdy tylko usłyszała, jak zamykają się za nim drzwi windy, usiadła do laptopa i weszła na stronę, którą wcześniej przeglądał, gdzie znalazła wiadomość z poprzedniego dnia do Blue od Charlene. Ginny szybko na nią odpowiedziała, mając nadzieję, że to jego ciotka - pamiętała, że kiedy rozmawiali o kręglach, wspomniał jej imię. „Mam informacje na temat Blue. Jest bezpieczny, zdrowy i pod dobrą opieką. Proszę o telefon, Virginia Carter" i podała numer swojej komórki.
Siedziała na kanapie, jakby nigdy nic czytając gazetę, kiedy wrócił z torbami zakupów i skrupulatnie oddał jej resztę. Potem zaczął robić listę czasu spędzonego na wykonywaniu obowiązków, żeby mogła mu płacić od godziny. Uśmiechnęła się, kiedy to zobaczyła, i pokiwała głową. - Bardzo przedsiębiorczo - powiedziała z aprobatą i z zaskoczeniem zauważyła, że ma równy, czytelny, porządny charakter pisma. Część dnia spędził, odkurzając i sprzątając jej mieszkanie, pomógł jej poprzesuwać meble, a potem z obrzydzeniem wyrzucił od dawna martwą roślinkę. Po południu wyszli na spacer. Przeszli obok szkoły publicznej, do której chciała go posłać - nie była daleko, ale nie wiedzieli przecież, gdzie będzie mieszkał. Skrzywił się. Kiedy przechodzili koło kościoła, skrzywił się jeszcze bardziej. Wyglądał na wściekłego. - Kościołów też nie lubisz? Zdziwiła się. Miał bardzo radykalne poglądy. Nie była może szczególnie religijna, ale zawsze na swój sposób utrzymywała jakieś poczucie porozumienia z Bogiem. - Nienawidzę księży - odparł Blue, prawie warknął. - Dlaczego? Chciała dowiedzieć się więcej, ale niewiele mówił o swoim życiu. Musiała obchodzić się z nim jak z kwiatem i czekać, aż sam rozwinie płatki. Nie chciała naciskać, ale zaintrygowało ją to, co powiedział o duchownych. - Po prostu ich nienawidzę. To straszne dupki. I kłamią. Udają, że są dobrymi ludźmi, ale nie są. - Niektórzy są - powiedziała cicho. - Nie wszyscy księża są źli albo dobrzy. To po prostu ludzie. - Tak, ale lubią udawać, że są Bogiem.
Wydawał się poruszony tym tematem, a że nie chciała sprawiać mu przykrości, nie spierała się z nim. Blue najwyraźniej potępiał wszystkich księży. Po obiedzie poszli znów na film, tym razem nie w 3D, ale mimo tego im się podobał, i rozmawiali o nim w drodze do mieszkania. Spacery oraz rozmowy z Blue stały się dla niej czymś bliskim, jakby znali się dłużej niż w rzeczywistości. Miał niezłe poczucie humoru i był bardzo wygadany, a kiedy tylko wrócili do mieszkania, spytał, ile dziś zarobił na pomocy w obowiązkach. Policzyli to i ucieszył się z zapłaty. Uśmiechnął się do niej zadowolony i włączył telewizor. Ciągle zaglądała do telefonu w oczekiwaniu na wiadomość od Charlene, ale na razie nic nie przyszło. Zastanawiała się, czy kobieta oddzwoni, i miała nadzieję, że tak będzie. Wieczorem pracowała trochę przy laptopie i zobaczyła, że Blue znów był na stronie dla bezdomnych dzieci. Zastanawiała się, czy szuka wiadomości od kogoś konkretnego. Rano, kiedy Ginny wciąż jeszcze leżała w łóżku, na jej komórkę zadzwoniła Charlene. Rzeczywiście była jego ciocią. - Kim pani jest? - Od razu zaczęła wypytywać Ginny. - Pracownikiem socjalnym, z agencji dla dzieci? Policjantką? Była podejrzliwa, ale jednocześnie odetchnęła z ulgą. Ginny wyjaśniła, jak się spotkali oraz że Blue śpi na jej kanapie. - Kiedy go pani ostatni raz widziała? Ginny była ciekawa ciotki i tego, co się wydarzyło. Zastanawiała się, czy kobieta powie jej prawdę. Miała przyjemny, inteligentny głos. - Nie widziałam go od września. Tutaj po prostu nie dało się żyć. Mam trójkę dzieci w maleńkim mieszkaniu z jedną sypialnią, nie ma gdzie się obrócić. Dzieci śpią w sypialni, ja na kanapie, a Blue spał na podłodze. Chłopak nie może tak
funkcjonować. Jego mamie pękłoby serce, gdyby wiedziała, że nie ma domu. Założyła, że jego pobyt u Ginny jest tymczasowy - podobnie jak sama Ginny. - Do tego nie lubi mojego faceta - dodała ostrożnie, kiedy upewniła się, że Ginny nie ma żadnych służbowych uprawnień. - Harold trochę pije i ciągle się kłócą. Blue nie podoba się to, jak on do mnie mówi. Chłopiec jest bardzo opiekuńczy, czasami za bardzo. Wdali się w kłótnię i mój facet zamachnął się na niego. Wtedy Blue uciekł. Naprawdę nie ma tu miejsca dla nich obydwu, a Harold czasem zostaje. Wtedy Blue spał w wannie, a mamy tylko jedną łazienkę. Ojciec Blue był taki jak Harold - zbił go kilka razy, jego mamę też. Była taką dobrą kobietą, kochała tego chłopca całym sercem. Zrobiłaby dla niego wszystko - o niego tylko się martwiła, kiedy umierała. Wzięłam go do siebie, jak jej obiecałam, ale wtedy miałam tylko jedno dziecko. Z trójką nie daję rady. Za mało pieniędzy, miejsca i czasu. Powinien iść do rodziny zastępczej i mieć porządny dom. - Chyba nie ma na to ochoty, w dodatku może być już za duży, żeby ktoś chciał go wziąć. Z trzynastolatkami bywa ciężko. - To dobry chłopak, i mądry - odparła z uczuciem jego ciotka. Bardzo się załamał, kiedy umarła mu mama. A jego ojciec wiecznie przepadał. Poszedł do więzienia za dilerkę i zmarł tam trzy lata temu, ale Blue i tak go prawie nie widywał. Jestem jedyną krewną Blue. Ginny zrozumiała, że to trudna sytuacja, i zrobiło jej się żal chłopca. Wiedziała, że takich dzieci są tysiące, ale Blue miał w sobie coś wyjątkowego, co ją ujęło. - Chciałabym go umieścić w schronisku dla nieletnich, zgodził się też wrócić do szkoły - oznajmiła z nadzieją.
- Nie dotrzyma słowa. - Ciotka zbyt dobrze go znała, dużo lepiej od Ginny. - Ucieka zawsze od wszystkiego. Od pani też ucieknie. Zachowuje się jak dzikie zwierzątko i jeśli zbyt się do niego zbliżyć, ucieka. Chyba się boi, a może myśli, że wszyscy umrzemy tak jak jego rodzice. To było cenne spostrzeżenie. - Ale jest dobrym dzieckiem - powtórzyła ciotka. - Chce pani, żebym spróbowała go namówić do spotkania z panią? zaproponowała Ginny. - Nie zechce przyjść. A jeśli pojawi się Harold, skończy się tylko awanturą. Proszę mi tylko dać znać, gdzie jest. Sama nie mogę nic dla niego zrobić. Po prostu poddała się już w kwestii chłopca - był tylko kolejną osobą do wykarmienia i problemem, którego nie chciała, zwłaszcza że zawadzał jej chłopakowi. Stała po stronie Harolda, nie Blue. Wyraźnie nie chciała się z nim spotkać. Nie miał nikogo na świecie. Był sierotą w każdym znaczeniu tego słowa. - Odezwę się, kiedy zapewnię mu schronienie. Za kilka tygodni wyjeżdżam i nie będzie mnie parę miesięcy. Przed wyjazdem chciałabym go gdzieś umieścić - obiecała Ginny, lecz teraz jeszcze bardziej się o niego martwiła. Nie mógł na nikim polegać, brakowało mu wsparcia, nie miał na świecie żadnych przyjaciół, prócz niej. - Gdziekolwiek go pani odda, nie zostanie tam. Wróci na ulicę. Wie, jak sobie poradzić. I nie sądzę, żeby wrócił kiedyś do szkoły. Dla Ginny była to posępna wizja przyszłości, a ciotka zbyt łatwo ją akceptowała. - Pracuję jako pomoc pielęgniarska w szpitalu Mount Sinai. Próbowałam go przez jakiś czas zainteresować pielęgniarstwem.
Powiedział, że to musi być brudna robota. Dużo marzy i wydaje mu się, że dostanie kiedyś pracę tylko dlatego, że jest inteligentny. Pani i ja dobrze wiemy, że to nie wystarcza. - Dlatego właśnie chciałabym posłać go z powrotem do szkoły upierała się Ginny. - Na razie się zgodził. - Zawsze tak robi — zauważyła zrezygnowana Charlene. — Niech tylko nie da sobie pani złamać serca - ostrzegła. - Od śmierci mamy do nikogo się nie przywiązuje. Chyba zbyt wcześnie ją stracił. Ginny była zaskoczona, iż ciotka Blue gotowa jest przyjąć, że Blue został na zawsze skrzywdzony, i pozwolić mu radzić sobie samemu na ulicy, nie próbując nawet niczego zmienić. Ginny chciała podjąć taką próbę, podobnie jak robiła to dla ludzi w miejscach, gdzie pracowała, by zmienić ich sytuację życiową. Blue był zdolnym trzynastolatkiem, mieszkał w cywilizowanym mieście i państwie. Chciała dać mu szansę. Zasługiwał na nią. - Przed wyjazdem poinformuję panią, gdzie jest i co robi — obiecała, ale ciotka najwyraźniej troszczyła się o niego dużo mniej od niej. Charlene dobrze go znała, wiedziała o jego skłonnościach do zrywania więzi i ucieczek. Ginny myślała o tym, przygotowując im tego ranka śniadanie. Chciała mu powiedzieć, że rozmawiała z jego ciotką, ale nie odważyła się. Nie chciała, aby pomyślał, że się jakoś przeciw niemu zmówiły. - Może rozejrzymy się dziś po tych schroniskach dla młodzieży? zaproponowała po śniadaniu i zobaczyła, jak jego spojrzenie robi się nagle zimne i bez wyrazu. - Wolałbym dla ciebie popracować i trochę zarobić - odparł, unikając tematu.
Nie chciał przyjąć do wiadomości, że wkrótce wyjedzie, i widziała, jaki to w nim budzi smutek. Była jednak zdeterminowana, żeby przed wyjazdem znaleźć mu bezpieczne miejsce do życia i zapisać do szkoły. Nie była w stanie skupić się na niczym innym. W tajemnicy kupiła kilka segregatorów, zeszytów, długopisów i ołówków, kalkulator oraz wszystko, co potrzebne do szkoły. Zostawiła je w torbie w swojej szafie i nie pokazała mu. Sylwestra spędzili przed telewizorem, oglądając opuszczenie kuli na Times Square oraz tłumy zgromadzonych tam ludzi. Był tym bardzo przejęty i dobrze się razem bawili. W poniedziałek poszła z Blue do szkoły, którą mu wcześniej pokazała, i spotkali się z wicedyrektorem, żeby porozmawiać o zapisaniu chłopca. Ginny podała im swój adres i nie zdradziła, że to sytuacja tymczasowa - najważniejsze było teraz to, by dostał się do szkoły. Spytali, do jakiej chodził wcześniej, a on wyjaśnił, że mieszkał wtedy z ciocią, ale teraz się wyprowadził. Wiele dzieci w okolicy często się przeprowadzało, więc w szkole nie mieli do tego zastrzeżeń. -Jest pani jego prawną opiekunką? - spytał wicedyrektor, a Ginny zawahała się, zanim odpowiedziała. - Nie, nie jestem. Opiekunką jest jego ciotka, ale z nią nie mieszka, - W takim razie będziemy potrzebowali jej podpisu na jednym z dokumentów - odparł i wręczył jej formularz. - Jeśli dostaniemy od niej zgodę, zapiszemy go do ósmej klasy. Będzie miał trochę do nadrobienia, skoro nie chodzi do szkoły od września. Kiedy wyszli kilka minut później, Blue miał ponurą minę. Popatrzył z rozpaczą na Ginny. - Naprawdę muszę? - Tak, musisz. I twoja ciotka musi podpisać te dokumenty. Mogę do niej zadzwonić?
Wahał się przez dłużą chwilę, po czym pokiwał głową. - Chyba tak. I tak jej nie obchodzi, czy chodzę do szkoły. -Jestem pewna, że jej zależy - odparła stanowczo Ginny. Wiedziała, że chłopiec ma rację, ale nie mogła tego powiedzieć, ponieważ nie wiedział, że już rozmawiała z ciotką. - I mnie zależy. Nie masz wyjścia, Blue, chyba że chcesz przez całe życie pracować w najpodlejszych miejscach. Nie dostaniesz przyzwoitej pracy, jeśli nie skończysz nawet ósmej klasy. Wiedział, że ma rację, i nie chciał tego słuchać. Wieczorem zadzwonili do jego ciotki. Nie miała nic przeciwko podpisaniu dokumentów. Znów przestrzegła Ginny, że Blue rzuci szkołę i ucieknie, ale obiecała podpisać formularze, jeśli Ginny przyniesie je wieczorem do szpitala. Charlene zaczynała zmianę o jedenastej, a przed wyjściem Ginny spytała, czy Blue chce pójść z nią, ale pokręcił tylko głową, nie podnosząc się z kanapy. - Po prostu tu poczekam - odparł cicho. Zdawało się, że nie łączą go z nikim żadne więzi. Puszczono go na głęboką wodę i sam utrzymywał się na powierzchni. Ginny nie chciała, żeby po drodze zatonął, i choć ledwie się znali, poprzysięgła sobie mu pomóc i zamierzała dopiąć swego. Dlatego właśnie była taka dobra w swojej obecnej pracy. Nigdy nie spisywała nikogo na straty i potrafiła wiercić dziurę w brzuchu do skutku. Jej motto brzmiało: „Nie ma rzeczy niemożliwych" i powtórzyła je Blue już kilka razy. Bolało ją, że czuje się taki samotny i pozbawiony korzeni, aż nie chce się nawet spotkać z własną ciotką. Podejrzewała, że ostateczne starcie z Haroldem musiało być poważne, prawdopodobnie gorsze, niż przyznała Charlene, i dlatego nie ma ochoty jej teraz oglądać. Spotkała się z nią w szpitalu Mount Sinai, jak obiecała - Charlene miała na sobie fartuch pomocy pielęgniarskiej. Była ładną Afroamerykanką, mniej więcej w wieku Ginny, po trzydziestce.
W czasie rozmowy Charlene wspomniała mimochodem, że ojciec Blue był biały i miał tak samo olśniewające błękitne oczy. Zatem za cerę chłopca w kolorze kawy z mlekiem odpowiadała mieszanka genetyczna rodziców. Obie zgodziły się, że jest ślicznym dzieckiem. - Dziękuję, że tyle pani dla niego robi - powiedziała z westchnieniem Charlene po podpisaniu dokumentów dla szkoły. - Mam nadzieję, że pani nie zawiedzie. - Może - odparła praktycznie Ginny. - A jeśli rzuci szkołę, po prostu zaciągnę go znowu. Nie zamierzam przegrać tej walki. - Dlaczego? Dlaczego pani się nim tak bardzo przejmuje? - zdziwiła się Charlene. Ginny była biała, mieszkała w dobrej dzielnicy, musiała mieć dobrą pracę i prowadziła chyba jakieś własne życie, zanim go spotkała. Charlene nie mogła zrozumieć, dlaczego tak martwi się o tego chłopca. - Zasłużył na życiową szansę — odparła pewnie Ginny. — Wszyscy zasługujemy. Niektórzy mają więcej szczęścia. On ma prawo do wspaniałego życia tak jak każdy. Jest jeszcze młody. To możliwe. Potrzebuje kogoś, kto go będzie wspierał i uwierzy w niego. Pani musi się troszczyć o swoje dzieci. Ja mam tylko siebie, więc mogę poświęcić nieco czasu Blue. W spojrzeniu Ginny było coś takiego, że Charlene zastanawiała się, czy to nie wyraz ogromnego bólu, ale nie drążyła już tematu. Powiedziała tylko, że Blue ma szczęście. Ginny wiedziała jednak, że dotąd nie miał, i podobnie jak wcześniej innym, chciała mu to szczęście dać. Pragnęła, by otrzymał szansę zawalczenia o życie lepsze od dotychczasowego - od spania w śpiworze w ulicznej budce, gdzie nikt się o niego nie troszczy. Charlene znów jej podziękowała, a Ginny poszła i kiwnęła na taksówkę, żeby pojechać na Piątą Aleję i wrócić do mieszkania, gdzie czekał na nią Blue.
W taksówce zadzwoniła jej komórka. Pomyślała, że to może Blue, ale kiedy na nią zerknęła, zobaczyła., że dzwoni Becky. - Gdzie jesteś? Becky miała zmęczony głos. U niej była dziewiąta wieczorem, miała za sobą długi dzień uganiania się za trójką dzieci i ojcem. - Wracam do mieszkania. Musiałam się z kimś spotkać, żeby podpisać pewne dokumenty. - Po co? Becky była trochę ciekawa, a trochę się martwiła. - Dla Blue. Zapisaliśmy go dziś z powrotem do szkoły. Ma zacząć od jutra - wyjaśniła triumfalnie. - O co chodzi z tobą i tym dzieckiem? - spytała zirytowana Becky. Pojawił się u Ginny dokładnie dwa tygodnie temu, a nagle całe jej życie kręciło się wokół niego. - Każdy zasługuje na szansę, Becky. Czasem trzeba się napracować, żeby ją dostać. Ja robię za niego część tej pracy. Poza ciotką, która nie ma dla niego czasu ani miejsca, nie ma nikogo oprócz mnie. Przywykłam do walki z przeciwnościami i z wiatrakami. Ten chłopak potrzebuje kogoś, kto w niego uwierzy, i w tej chwili taką osobą jestem ja. - Ma szczęście, że jesteś po jego stronie. Nie rozumiem tylko, po co to robisz. Jaki w tym sens? Za parę tygodni będziesz znów na drugim końcu świata w jakimś obozie dla uchodźców, gdzie będą do ciebie strzelać rebelianci, a on wyląduje z powrotem na ulicy. Wybierasz sobie nieosiągalne cele — zauważyła szorstko. Chciała, by Ginny znów żyła normalnie. - To prawda - przyznała cicho Ginny, nie odmawiając siostrze racji. Ktoś musi to robić i czasem wygrywa. Taksówka dojechała już na miejsce, więc rozłączyła się. Gdy tylko stanęła w drzwiach, Blue odwrócił się do niej z przerażeniem w oczach.
- I co, podpisała? Ginny skinęła głową i odwiesiła kurtkę. - Podpisała i przesyła ci pozdrowienia. To nie była do końca prawda. Tego Charlene nie powiedziała. - Jutro idziesz do szkoły - powiedziała zdecydowanie, a Blue przewrócił oczyma i spiorunował ją wzrokiem. - Muszę? Odwzajemniła to spojrzenie i potwierdziła, że musi, a on poszedł obrażony do łazienki umyć zęby, jak na trzynastolatka przystało. Kolejny ranek był nieco szalony - przygotowała mu śniadanie, a on uszykował się do szkoły. Dała mu kupione wcześniej przybory i odprowadziła na lekcje. Nie pisnął słowa, ale zastanawiała się, czy jest zdenerwowany. Na rogu życzyła mu miłego dnia, po czym stała i patrzyła, jak wchodzi do budynku. Wiedziała, że istnieje taka możliwość, iż wyszedł tuż po jej odejściu. Zrobiłajednak wszystko, co w jej mocy, by pokierować go w dobrą stronę. Reszta już zależy od niego, podobnie jak w przypadku dzieci, którym pomagała w obozach dla uchodźców. Tym razem jednak było inaczej. Z jakiegoś powodu, którego sama nie rozumiała, zależało jej na tym chłopcu. Od tego wieczoru, gdy po raz pierwszy zobaczyła, jak zmyka do budki, po dzisiejszy poranek, zdążył znaleźć miejsce w jej sercu. Trzy lata temu przyrzekła sobie, że już nigdy nikogo nie pokocha. Wyczuła też, że Blue podjął taką samą decyzję jako mały chłopiec po śmierci mamy. I tak znaleźli się tutaj, dwie dusze, które się spotkały i razem płynęły do brzegu. Dziwnie było wrócić teraz do domu, do pracy przy laptopie. W ostatnich dniach odpuściła swoje obowiązki, a jutro musi iść do biura. Niedługo znów wyjedzie. Ale przynajmniej Blue wyjdzie na prostą i wróci do szkoły. Przed wyjazdem będzie musiała tylko jeszcze znaleźć mu miejsce do mieszkania.
Rozdział 5 W biurze SOS/HR Ginny dowiedziała się, że rozważają dla niej dwa możliwe zadania. Jedno na północy Indii, gdzie młode dziewczęta sprzedawane są przez ojców jako niewolnice - tamtejsze centrum zapewniało azyl tym, którym udało się uciec. Wiele z nich było brutalnie wykorzystywanych, a większość miała zaledwie nieco powyżej dziesięciu lat. Drugie miejsce znajdowało się w górach w Afganistanie, w obozie dla uchodźców, gdzie pracowała już wcześniej. Znała tamte tereny, a praca była niebezpieczna, wyczerpująca i satysfakcjonująca. Wolałaby pojechać tam, bardziej przypominało to jej poprzednie zlecenia. Nie da się ukryć, że było tam niebezpiecznie, ale SOS/HR bardzo chroniło swoich pracowników, prowadzili swoje obozy i programy z wojskową wprost precyzją, w tamtych rejonach zaś współpracowali z Czerwonym Krzyżem i organizacjami międzynarodowymi. Ginny wiedziała, że zwłaszcza w najbardziej niebezpiecznych sytuacjach nie zostanie nigdy sama. Ponadto w większości przypadków nawet państwa, do których jeździli,
uznawały ich humanitarną działalność oraz skuteczność pomocy lokalnym mieszkańcom. Ginny rzadko czuła się niemile widziana w tych krajach. Warunki były surowe, czasem niebezpieczne, ale były to zadania pierwszej potrzeby, dlatego właśnie do nich się zgłaszała. — Nie jesteś jeszcze gotowa zrezygnować z najgorszej roboty;? spytała surowo jej przełożona, Ellen Warberg. - Większość ludzi wypala się po roku. A ty wybierasz wszystkie najtrudniejsze zadania od prawie trzech lat. - Lubię wyzwania - przyznała cicho Ginny. Przyjmowała wszystkie najtrudniejsze misje bez wyjątku, w nowojorskim biurze była z tego znana. Do tej pory jednak spisywała się bez zarzutu. Nie wyglądało też na to, by zwalniała tempo. Na koniec rozmowy zgodziły się na stanowisko w Afganistanie chcieli, żeby wyjechała za dwa tygodnie. Po wyjściu z biura pomyślała, jak w związku z tym niewiele ma już czasu na szukanie miejsca dla Blue. Po powrocie do domu poszperała znów w Internecie i znalazła trzy możliwości. Zanim wrócił ze szkoły, umówiła się we wszystkich trzech miejscach na ten tydzień. Chciała podomykać wszelkie sprawy przed wyjazdem. Jeśli się uda, ta krótka przerwa w Nowym Jorku okaże się sukcesem. Nie marnowała czasu. Blue dobrze sobie radził w szkole. Był tam dopiero dwa dni, a zadania domowe odrabiał codziennie wieczorem przez godzinę przy jej stole. Powiedział, że lekcje i nauczyciele są nudni, ale wbrew przepowiedniom ciotki nie wyglądało na to, że chce rezygnować. Wciąż jednak było jeszcze wcześnie. Ginny obawiała się, że zrezygnuje, kiedy ona wyjedzie. Pomyślała, że dopóki tu będzie, Blue wytrwa, przynajmniej na razie. Nie inspirowały go jednak żadne zajęcia w szkole. Powiedział, że wszystko to już słyszał, i przypuszczała, że to może być prawda. Był zarówno zdolny, jak
i dojrzały na swój wiek, a zainteresowania miał znacznie bogatsze niż większość dzieci. Najwyraźniej wiele wiedział o tym, co się dzieje na świecie, interesował się też muzyką. Szkoły publiczne nie były na to przygotowane i nie miały pieniędzy, żeby organizować dodatkowe zajęcia. Równały do najniższego wspólnego mianownika, nie najwyższego. Pod koniec tygodnia został poddany testom dla uczniów zdolnych i przyjęto go na zajęcia specjalne. Nie powiedziała mu jeszcze o Afganistanie, ale chciała to zrobić w ciągu kilku najbliższych dni. Najpierw planowała obejrzeć schroniska dla młodzieży. Przed weekendem odwiedziła wszystkie trzy i jedno z nich wydało jej się dla niego idealne. Przyjmowano tam osoby od jedenastego do dwudziestego trzeciego roku życia. Niektóre po terapii wracały do rodzin, ale rzadko. Większość mieszkańców była w takiej sytuacji jak Blue - pochodzili z rozbitych domów, ich rodzice nie żyli albo siedzieli w więzieniu. Schronisko zachęcało wszystkich do chodzenia do szkoły, pomagało znaleźć dorywcze prace lub na cały etat, zapewniało poradnictwo psychologiczne, opiekę zdrowotną oraz tymczasowe mieszkanie, można też było zostać tam na pół roku. Działało w programie redukcji szkód, co oznaczało, że niektórzy mieszkańcy brali jeszcze narkotyki, ale musieli spełniać pewne warunki oraz przyjmować narkotyki w zmniejszanych dawkach, nigdy w schronisku. Było to praktyczne i realistyczne założenie, mieli też wolne łóżko dla Blue, ale musiałby chcieć tam zostać - nikt go do tego nie zmusi. Mieszkałby w pokoju dzielonym z pięcioma innymi chłopcami w podobnym wieku i otrzymywałby codziennie darmowe posiłki. Wszystko było bezpłatne, finansowane przez prywatną fundację oraz dotacje rządowe. W sam raz dla Blue. Ginny wyjaśniła jego sytuację dyrektorce i opowiedziała, jak go poznała. Dyrektorka, w wieku Ginny, zauważyła, że miał szczęście, iż znalazł taką opiekunkę.
- Nie będzie mnie przez trzy miesiące. Może znów przenieść się do mnie, kiedy wrócę, ale bardzo bym chciała, żeby był tutaj pod moją nieobecność - powiedziała z nadzieją. - To zależy od niego - odparła filozoficznie Ann Owen. -Korzystanie z tego obiektu jest dobrowolne, a jeśli on nie zechce, mamy mnóstwo dzieciaków na jego miejsce. Ginny pokiwała głową z nadzieją, że Blue zgodzi się tam zostać i nie trafi znów na ulicę. Zawsze była taka możliwość, a jego ciotka powiedziała, że woli to od życia wśród zasad i struktur. Zbyt długo radził sobie sam, jednak podobnie było z innymi dziećmi w Houston Street, jak nazywało się to miejsce. Po wizycie Ginny opowiedziała o nim Blue, a on zrobił posępną minę. - Nie chcę tam zostać - powiedział ponuro. - Nie możesz wrócić do budki. Tam cię nakarmią, przechowają, zapewnią ci łóżko. Spotkasz inne dzieci w twoim wieku i starsze, z którymi będziesz mógł spędzać czas. Jeśli zachorujesz, zajmą się tobą. Bądź rozsądny, Blue. Nie staraj się wrócić na ulicę. To gówniane życie i dobrze o tym wiesz. - Mogę tam robić, co mi się podoba - upierał się. - No, na przykład zamarznąć, umrzeć z głodu, dać się okraść albo oszukać. Moim zdaniem to świetny wybór. Dobrze wiedziała, z czym musi się zmagać na ulicy. - Wrócę pod koniec kwietnia i będziesz znów mógł mieszkać ze mną, jeśli zechcesz. Ale musisz wytrzymać do tej pory. Obojgu zdawało się, że to cała wieczność, a on wciąż martwił się, że Ginny nigdy nie wróci. - Chociaż przejdź się ze mną w sobotę i sam obejrzyj, potem zdecydujesz. To twój wybór — przypomniała mu. Nie jest tam tak wygodnie jak w jej mieszkaniu, ale ma zostać tylko na jakiś czas - na pewno będzie mu lepiej niż w budce albo innych miejscach, o które musiał się starać. Ginny ciągle się
zastanawiała, czy nauczy się na dłuższą metę żyć w uporządkowanej strukturze, czy kiedykolwiek w ogóle potrafił. Jego życie było teraz niezależne i niepoddane żadnym rygorom. Kiedy w sobotę poszli zobaczyć Houston Street, szedł, jakby nogi miał z ołowiu, i niemal wpełzł po wytartych schodach do głównego budynku. Mieli trzy lokale przy tej samej ulicy - jedno dla kobiet, a dwa dla mężczyzn, jak określali swoich młodych petentów. Kiedy się rozglądali, Blue milczał. Kilku chłopaków mu pomachało, ale zignorował ich. W czasie rozmowy z opiekunem Julio Fernandezem, który był bardzo serdeczny, miły i chętnie udzielał wielu informacji, zachował kamienną twarz. Słuchał go i wyglądał, jakby miał się rozpłakać. - Kiedy chcesz do nas dołączyć, Blue? - zagadnął bezpośrednio Julio. - Nie chcę - odparł bez ogródek, wręcz nieuprzejmie. - To kiepsko. Mamy teraz dla ciebie miejsce, ale to nie potrwa długo. Zwykle jesteśmy pełni po brzegi. Niedaleko było metro, którym mógłby dojeżdżać do szkoły w kilka minut. Julio i Ginny rozmawiali o obiekcie, a Blue gdzieś poszedł. Po chwili usłyszała, że ktoś włączył klasyczną muzykę fortepianową, co wydawało jej się dość ambitne. Nie zwracała na to uwagi, dopóki Julio nie zamilkł i zaczął wpatrywać się w coś za nią. Odwróciła się, żeby zobaczyć, co to takiego, i szczęka jej prawie opadła, kiedy zobaczyła, że to Blue ze skupioną miną gra na pianinie. Przyglądali mu się, a on przerzucił się na jazz i grał dalej. Grając, nie zwracał na nich uwagi, był skoncentrowany, w swoim świecie. - Chłopak ma talent - powiedział cicho Julio do oniemiałej Ginny. Blue nie wspomniał nigdy, że umie grać na pianinie. Jego ciotka też nie. Powiedział po prostu, że lubi muzykę, a tymczasem
grał po mistrzowsku. Niektórzy z mieszkańców też przystanęli, żeby posłuchać, kilka osób zaczęło nawet klaskać, kiedy skończył. Zamknął zwykłe stare pianino, po czym wrócił do Julia i Ginny. Nie był pod wrażeniem tego, co zrobił, w przeciwieństwie do wszystkich słuchaczy. - To kiedy muszę się wprowadzić? - spytał Ginny. - Nie musisz - przerwał Julio. - Nie musisz robić niczego, jeśli nie chcesz. To nie więzienie. To dom dla takich dzieciaków jak ty, które chcą być tutaj, ale każde dokonało takiego wyboru. Nie przyjmujemy sądowych nakazów. Mieli miejsce dla czterystu czterdziestu mieszkańców w dzień i w nocy, a zwykle był komplet. - Kiedy wyjeżdżasz? - spytał Blue Ginny ze smutną miną. - Za dziesięć dni. Powinieneś pewnie wprowadzić się tydzień przed moim wyjazdem, żebym przez parę dni zorientowała się, jak sobie tu radzisz. Będziemy mogli nadal się spotykać, kiedy tu zamieszkasz. Chciała, żeby zabrzmiało to zachęcająco, ale wyglądał na strasznie nieszczęśliwego. - No dobra, przyjdę w przyszłym tygodniu - powiedział z pustym spojrzeniem. Nie wyrażał żadnej emocji. Podziękowali Juliowi i wyszli, ale wcześniej zarezerwowali dla niego łóżko na następny tydzień. Gdy wyszli, Ginny spojrzała na niego z podziwem. - Nie mówiłeś mi, że grasz na pianinie - powiedziała, wciąż pod wrażeniem. To było wspaniałe, miał niezwykły talent i nie potrafiła dojść, jak i gdzie się nauczył. - Nie gram. Wygłupiam się tylko - odparł i wzruszył ramionami. - To nie są wygłupy, Blue. To prawdziwy talent. Potrafisz czytać nuty?
Wciąż ją zaskakiwał. - Trochę. Nauczyłem się sam. Po prostu gram. - No, „po prostu grasz" niesamowicie dobrze. Zwaliłeś mnie z nóg. I wszystkich wkoło też. Uśmiechnął się. Nie chciała pytać, jak mu się tam podobało domyślała się. Nie było sensu teraz tego roztrząsać, skoro zgodził się zostać. Jednak to, co usłyszała przed chwilą przy pianinie, naprawdę przykuło jej uwagę. Miał talent, którego nie należy ignorować, zwłaszcza jeśli rzeczywiście jest samoukiem. Miał wiele twarzy, a ona dopiero zaczynała je odkrywać. - Kiedy nauczyłeś się grać? - spytała, gdy wracali metrem do centrum. - W piwnicy kościoła, do którego chodzi moja ciocia, stało pianino. Ksiądz pozwalał mi grać. Twarz mu się napięła, kiedy to mówił, a w jego oczach pojawiło się coś dziwnego. - Ale był dupkiem, i przestałem. Teraz gram zawsze, kiedy zobaczę pianino. Czasami chodzę do sklepów muzycznych, póki mnie nie wyrzucą. Zastanawiała się, dlaczego jego ciotka o tym nie wspomniała — z pewnością warte to było uwagi. Blue wyjaśnił nieobecność tego tematu chwilę później. - Ona nie wie. - Dlaczego nie powiedziałeś jej nigdy, że umiesz tak grać? Nie słyszała cię nigdy? - Ksiądz powiedział, że będzie miał kłopoty, jeśli ktokolwiek się dowie, że pozwala mi tam grać, więc musieliśmy trzymać to w tajemnicy. I nikomu jej nie zdradziłem. Moja mama śpiewała w chórze i grała na organach w kościele. Siedziałem czasem koło niej w czasie mszy, ale nigdy nie uczyła mnie grać. Patrzyłem tylko. Pewnie umiałbym też zagrać na organach.
Ginny zdała sobie sprawę, że to musiała być bardzo zdolna kobieta, skoro urodziła syna z takim talentem muzycznym. Tego wieczoru po obiedzie podzieliła się z Blue pomysłem, na który właśnie wpadła. - A może jesienią poszedłbyś do muzycznej szkoły średniej? LaGuardia Arts jest szkołą publiczną. Mogę dla ciebie sprawdzić warunki przyjęcia, jeśli chcesz. - Dlaczego mieliby mnie przyjąć? - spytał ponuro. Wciąż był przygnębiony z powodu schroniska, do którego miał się wprowadzić, chociaż jej zdaniem nie było tam źle. - Bo masz ogromny talent - zapewniła go. - Wiesz, jak rzadko się zdarza, że ktoś sam nauczy się tak grać? Naprawdę była pod wrażeniem. - Gram też na gitarze - dorzucił od niechcenia, a ona się zaśmiała. - Skrywasz przede mną jeszcze jakieś umiejętności, Blue Williamsie? - Nie, tylko tyle - odparł, znów z dziecięcym wyrazem twarzy. - Ale mogę się założyć, że nauczyłbym się grać na perkusji. Nigdy nie próbowałem, a bardzo bym chciał. Uśmiechnęła się, a jego nastrój w ciągu wieczoru też się poprawiał. Wręczył jej porządną listę z wyliczeniem, ile mu była winna za drobne prace, które wykonał. Skrupulatnie wszystko spisywał. Zapłaciła mu i był bardzo zadowolony. Przede wszystkim czuła jednak, jak było mu przykro, że wyjeżdża, oraz jak się o nią martwi. - A jeśli nigdy nie wrócisz? - spytał przerażony. - Wrócę - odparła cicho. - Wierz mi. Nigdy nic mi się nie stało i zawsze wracam. Zapewniała go już o tym wcześniej, ale ciągle się przejmował. W jego świecie ludzie odchodzili na zawsze.
- Ani mi się waż nie wracać - powiedział złowieszczo, a ona przytuliła go tego wieczoru przed pójściem spać. Czasem naprawdę wydawał jej się dzieckiem, innym zaś razem zdawał się dużo bardziej dojrzały z powodu trudnych doświadczeń. Jak na swój wiek widział zbyt wiele. Pora przeprowadzki do Houston Street nadeszła zbyt prędko dla nich obojga. Poprzedniego dnia kupił jej w sklepie kwiaty za swoje pieniądze. Ginny z ciężkim sercem pomogła mu się przeprowadzić, ale wiedziała, że to dla jego dobra. Poza tym po raz pierwszy było jej smutno, że musi wyjechać z Nowego Jorku na nową misję. Do tej pory zawsze cieszyła się z wyjazdów. Gdy jechali taksówką na przedmieścia, Blue prawie się nie odzywał. Kupiła mu kilka rzeczy: parę koszulek, nowe dżinsy, a także przybory szkolne oraz torbę do ich noszenia. Kiedy szedł po schodach, wyglądał bardzo nieszczęśliwie. Zaskoczyła go zupełnie przed wyjściem z jego wieloosobowego pokoju. Dała mu w prezencie laptop - na ten widok oczy zaokrągliły mu się niczym spodki. - Masz do mnie pisać, będziemy w kontakcie - powiedziała poważnie. - Chcę wiedzieć, czy wszystko u ciebie w porządku. Pokiwał głową, nie mógł wydobyć z siebie słowa, a potem objął ją za szyję i przytulił. Widziała, że ma łzy w oczach. Nikt nigdy nie zrobił dla niego czegoś takiego, ale ona bardzo tego chciała. Komputer to dla niego ważne narzędzie. Poza tym nie miała już kogo rozpieszczać. Obiecała, że odwiedzi go w weekend przed wyjazdem i pójdą razem na obiad. Kiedy jednak spotkała się z nim tego ostatniego dnia, wyglądał żałośnie. Tęsknili za sobą cały tydzień, kilka razy rozmawiali na Skypie, co uwielbiał, i ona też to lubiła. Jednak utrata kogoś, nawet
na kilka miesięcy, była dla niego zbyt znajoma i żadne zapewnienia nie mogły go przekonać, że Ginny wróci. Zbyt silnie przeżył poprzednie doświadczenia oraz śmierć mamy, gdy miał pięć lat, żeby wierzyć, iż jeszcze kiedykolwiek ujrzy Ginny. Do tej pory wszyscy go opuszczali. Mama i tata przez śmierć, ciotka z wyboru. Zostawiając go w niedzielny wieczór na schodach do Houston Street, Ginny przytuliła go mocno i wróciła do domu się pakować. Rano ruszała do Kabulu i obiecała, że będzie do niego pisać i e-maile tak często, jak tylko się da. W najdalszych placówkach często nie miała dostępu do Internetu, ale w mniej odległych miejscach był. Powiedziała, że będą w kontakcie, a jemu po policzkach spłynęły dwie łzy bólu. Ona płakała całą drogę metrem do centrum. Becky zadzwoniła tego wieczoru, żeby się pożegnać, i udało jej się powiedzieć wszystkie niewłaściwe rzeczy. Ginny i tak już cierpiała po pożegnaniu z Blue. Ten czas spędzony razem oraz niespodziewanie zbudowana więź były dla nich rzadkim podarunkiem, zamierzała umacniać ją po powrocie. Sprawdziła dla niego szkołę LaGuardia Arts i za kilka miesięcy chciała go namówić, żeby złożył do niej dokumenty. Zadzwoniła tam, ale dowiedziała się, że uczniowie na następny rok zgłaszają się jeszcze jesienią lub zimą, a rozmowy kwalifikacyjne przeprowadzane są w listopadzie i grudniu. Minęły już zatem dwa miesiące od ostatecznego terminu składania wniosków. Listy o przyjęciu wysyłano w tym miesiącu. Wyjaśniła jego niezwykłą historię, po czym usłyszała, że można w takiej sytuacji uczynić wyjątek i uznać to za przypadek losowy, zwłaszcza jeśli rzeczywiście jest tak utalentowany. Obiecali sprawdzić pod jej nieobecność, czy jest możliwość zrobienia dla niego wyjątku, i że będą w kontakcie. Nie chciała rozczarowywać Blue, więc jeszcze mu o tym nie powiedziała.
- Bogu dzięki, że wreszcie pozbyłaś się tego dzieciaka z domu powiedziała Becky kiedy Ginny wyjaśniła jej, że Blue trafił do schroniska młodzieżowego. - Myślałam już, że ci się nie uda. Masz szczęście, że cię nie zabił. - Nie masz pojęcia, o czym mówisz - odparła Ginny zirytowanym tonem, pod którym skrywał się smutek wywołany pożegnaniem sprzed paru godzin. Ona też miała pewne doświadczenia z odchodzeniem ludzi. - Nie, musisz przestać robić takie głupstwa. Nie zdziwiłabym się, gdyby któregoś dnia ktoś cię w końcu wykorzystał. Poza tym nie przyjechałaś odwiedzić taty - wytknęła jej z wyrzutem. - Przyjadę następnym razem - odparła smutno Ginny, tracąc na chwilę czujność, mimo kąśliwych uwag siostry. - To dla mnie trudne. - Jeszcze trudniej się nim zajmować - zauważyła bez ogródek Becky. - Jest coraz gorzej. Następnym razem może być naprawdę źle, może cię wcale nie rozpoznać. Czasem nie poznaje mnie, a widujemy się przecież codziennie. W tym tygodniu znowu się zgubił, a wczoraj po kąpieli wyszedł bez ubrania. Nie wytrzymam tak długo, Gin. Będziemy musiały wkrótce coś postanowić. To trudne dla Alana i dzieci. To była prawda i nigdy jeszcze dotąd Ginny nie było tak wstyd, że jej nie pomaga. - Porozmawiamy o tym, kiedy wrócę. - Kiedy? Za trzy miesiące? Żartujesz sobie? Pogarsza mu się z dnia na dzień coraz szybciej. Nie wybaczysz sobie tego, jeśli umrze przed twoim powrotem do domu. Te słowa były dla niej ciosem. - Miejmy nadzieję, że tak nie będzie - odparła smutno, czując się jak najgorsza córka i siostra na świecie.
I tak już uważała się za najgorszą żonę i matkę, bo pozwoliła Markowi prowadzić po zbyt dużej ilości alkoholu. Teraz zaś może stracić szansę na pożegnanie z ojcem. Nie mogła jednak już nikogo żegnać. Po utracie Chrisa i Marka miała do takich kwestii podejście trochę takie jak Blue. - Cóż, mam nadzieję, że to przynajmniej było ostatnie bezdomne dziecko. Takich kłopotów nie potrzebujesz. Ginny nie odpowiedziała, Becky naprawdę przesadziła. Kiedy się rozłączyły, było jej smutno i tęskniła już za Blue. Miała nadzieję, że chłopak da sobie radę, kiedy jej nie będzie. Zrobiła wszystko, co w jej mocy - posłała go do szkoły i umieściła w Houston Street. Od niego zależy teraz, czy w tym wytrwa i wytrzyma do jej powrotu. Potem będą mogli pomyśleć o jego przyszłości oraz szkole średniej, jesienią. Tej nocy prawie nie spała, rozmyślając o nim. Zadzwonił do niej rano na Skypie, tuż przed jej wyjściem. Wyglądał na równie smutnego jak ona i podziękował jej jeszcze raz za wspaniały laptop. W nocy sypiał z nim pod poduszką, a raz nawet między nogami, żeby nikt nie mógł mu go zabrać. Nigdy nie tracił go z zasięgu wzroku, nawet w szkole. - Zobaczymy się niedługo, Blue - powiedziała łagodnie, patrząc na niego na ekranie. - Żebyś tylko wróciła - odparł z nachmurzoną miną, aż w końcu lekko się uśmiechnął. Wiedziała, że będzie pamiętać ten uśmiech przez cały wyjazd. Przyglądała mu się, a on już bez słowa kliknął na ikonkę, rozłączył się i zniknął.
Rozdział 6 Jak to zwykle bywało, żeby dostać się w wyznaczone miejsce, Ginny leciała z Nowego Jorku do Londynu, gdzie miała przesiadkę. Nie cierpiała ogromnego Heathrow oraz tamtejszego bałaganu, ale dobrzeje znała. Czekając, zadzwoniła przez Skypea do Blue. Miał akurat przerwę w szkole, więc porozmawiali parę minut, po czym przysnęła na kilka godzin w fotelu, a później poleciała do Kabulu. Większą część podróży przespała, a następnie wsiadła do kolejnego samolotu do Dżalalabadu we wschodniej części Afganistanu, gdzie odbierał ją pracownik SOS/HR. Miał zawieźć ją przez Hindukusz, przez miasto Asadabad na granicy z Pakistanem, do wioski nad rzeką Kunar, gdzie mieścił się obóz. Warunki w tym obozie były surowsze, niż pamiętała. Przez pięć lat pracowali bez pomocy Lekarzy bez Granic, którzy jednak teraz zaczęli działać tu znowu. Otrzymywali zatem dobre wsparcie medyczne, choć obóz był bardziej zatłoczony, niż kiedy była tu ostatnio. Mieli ograniczone zapasy, żadnych wygód, a ponieważ
starali się zatroszczyć o wszystkich potrzebujących, atmosfera w obozie była dla pracowników stresująca. W tej od ponad trzydziestu lat wojennej strefie SOS/HR działało jednak tak wydajnie, jak tylko było w stanie. Kierowca Ginny był młodym pracownikiem tuż po dwudziestce i pisał pracę magisterską o obozie, do którego go przydzielono. Miał na imię Phillip, studiował wcześniej w Princeton i zgromadził wiele nowatorskich pomysłów oraz naiwne ideały na temat tego, co powinni robić, a czego nie robili. Słuchała cierpliwie jego wywodów na te tematy, ale miała znacznie więcej doświadczenia od niego, więc bardziej realistycznie myślała o tym, co mogą osiągnąć. Nie chciała go zniechęcać, ale wiedziała, że większość jego sugestii wybiega dwadzieścia lat do przodu, jeśli nie dalej. Sytuacja w Afganistanie od wielu lat była napięta. Kobiety wykorzystywano w przerażający sposób, a co dziesiąte dziecko umierało. Gdy zbliżyli się do obozu, Ginny usłyszała w oddali strzały. Kierowca powiedział, że obozy w samym Dżalalabadzie są jeszcze gorsze od tego. W mieście znajdowało się ich ponad czterdzieści, większość zbudowana z glinianych chat, w których ludzie umierali z braku jedzenia. W najgorszej sytuacji były chyba dzieci, a wiele rodzin przyjeżdżało tam, żeby uciec od walk w prowincjach po to tylko, by umrzeć z braku jedzenia i niedostatecznej opieki medycznej w obozach dla uchodźców w mieście. Trudno powiedzieć, co gorsze. Po prawie trzech latach w terenie Ginny wiedziała, że czasem najważniejsza jest pomoc tubylcom w przetrwaniu niedoli, z jaką się zmagają, a nie uczenie ich życia na nowo lub zmienianie świata. Przywykła do opieki nad poważnie rannymi kobietami, dziećmi bez kończyn lub umierającymi na straszne choroby albo zwykłe przypadłości, na które jednak nie mieli leków.
Czasami ich podopieczni umierali po prostu dlatego, że zbyt wiele przeszli. Jej zadaniem było jak najlepiej ich wspierać i robić to, czego potrzebują. Kiedy wysiadła z ciężarówki, odczuła ogromną ulgę. Przebywanie w takich miejscach, gdzie nie liczy się nic poza ludzkim życiem oraz podstawowymi umiejętnościami przetrwania, sprowadzało wszelkie wartości do ludzkiej godności i życia. Cała reszta jej doświadczeń znikała w chwili przyjazdu. Czuła się potrzebna i przydatna, mogła przynajmniej spróbować zmienić życie tych ludzi, nawet jeśli wyniki będą gorsze od spodziewanych. Po obozie snuły się dzieci niemal w szmatach, w plastikowych sandałach na bosych stopach, mimo mrozu. Kobiety nosiły burki. Ginny włożyła burkę zaraz po wylądowaniu w Dżalalabadzie, żeby nikogo nie obrazić ani nie robić problemów w obozie. Wcześniej już żyła i pracowała w burce, z zakrytą głową. Podczas długich lotów myślała kilka razy o Blue, ale gdy zobaczyła, co ma do zrobienia tutaj, zupełnie o nim zapomniała. Pomogła mu już, jak potrafiła najlepiej, ale teraz miała przed sobą o wiele ważniejsze zadania i nic nie powinno jej rozpraszać, żeby mogła się na nich skupić. To państwo było nieustannie w stanie wojny domowej. Wiedziała też od Phil-lipa, że wielu rebeliantów mieszka nieopodal w jaskiniach, co również jej nie zaskoczyło. Stacja medyczna znajdowała się na skraju obozu i często przynoszono tam rannych cywilów. Przerażająca ich liczba umierała, bo przychodzili zbyt późno, a ich jątrzące się rany leczono wcześniej słabo lub wcale. Panowały skrajnie prymitywne warunki, dostępna była tylko najbardziej podstawowa pomoc. Zapasy przywożono raz w miesiącu helikopterem i do kolejnej dostawy musieli radzić sobie z tym, co mieli. Lekarze bez Granic regularnie przyjeżdżali, by zadbać o najpoważniej chorych,
a przez resztę czasu pracownicy starali się najlepiej jak umieli przy wykorzystaniu dostępnych środków. Ginny i Phillip należeli do niewielkiej grupy niemedycznego personelu. W przeszłości w przypadku podobnych zadań, wysyłano ją do namiotu operacyjnego, gdzie musiała nosić miski pełne brudnych i zakrwawionych szmat. Żeby tam pracować, trzeba mieć silne nerwy, mocny kręgosłup do ciężkich prac, zwłaszcza przy wyładowywaniu ciężarówek pełnych zapasów i sprzętu, a przede wszystkim chęci i dobre serce. Nie mogła zmienić tutejszych warunków życia ani sytuacji w państwie, była jednak w stanie zapewnić tym ludziom drobne wygody, a także dać nadzieję i pocieszenie. Poprzez swoje czyny, chęć mieszkania z nimi w obozie i narażania się na te same niebezpieczeństwa pokazywała im, jak wiele dla niej znaczą. Dwie trzymające się za ręce dziewczynki wpatrywały się w nią, a potem uśmiechnęły, kiedy szła przez obóz do głównego namiotu. Większość sprzętu i towarów pochodziła z wojskowego demobilu, ale były praktyczne i dobrze im służyły. Miała na sobie ciężki wojskowy plecak i znoszone buty oraz męską kurtkę - był mróz, a wcześniej tego dnia padał śnieg. Na ten ciężki strój wkładała burkę, a jeśli ją zdejmowała, nosiła na ramieniu opaskę, która zaznaczała, że jest pracownikiem organizacji humanitarnej. Widniało na niej logo SOS/HR. Dwóch mężczyzn w obozie miało znaczek Czerwonego Krzyża -SOS/HR ściśle z nimi współpracowało. Ginny poszła zgłosić swój przyjazd oraz przedstawić się tęgiemu rudemu Anglikowi z wielkim wąsem. Siedział przy zaimprowizowanym biurku w głównym namiocie, wśród gazowych grzejników. W nocy spali w namiotach lub ciężarówkach. Mężczyzna zarządzający obozem był byłym brytyjskim wojskowym, nazywał się Rupert Macintosh. Był tu nowy, nie znała go,
ale wiele lat pracował w terenie i był zawodowcem. Ginny ucieszyła się, że może go poznać. — Słyszałem o tobie — powiedział do Ginny, ściskając jej dłoń. Mówią, że lubisz ryzyko. Ostrzegam, nie życzę tu sobie żadnych wypadków. Za wszelką cenę staramy się ich unikać. Chciałbym utrzymać ten stan. Przyjrzał jej się surowo, a potem uśmiechnął. - Muszę przyznać, że to uroczy strój. Ona też się roześmiała: miała burkę na ciężkiej odzieży, a do tego buty do wędrówki po górach. Powiedziano mu także, że jest bardzo ładna, ale trudno było to ocenić przy tym wszystkim, co miała na sobie. Pod burką miała nawet wełnianą czapkę. Ubierali się stosownie do tutejszej pogody oraz ciężkiej pracy, i tyle. Opisał jej misje, na których skupiali się do tej pory. Wielu kobietom i dzieciom udało się dostać do obozu, a tubylcom nie podobało się, że nie chcą wrócić do domu, gdzie są dręczone. Jednak prędzej czy później musiały. Powiedział Ginny, że przed dwoma dniami w pobliskiej wiosce ukamienowano kobietę za to, że została zgwałcona. Uznano ją winną, bo „kusiła" napastnika, i zabito. Mężczyznę puszczono wolno do domu. Była to typowa sytuacja, z jakimi często się spotykali. -Jeździsz konno? - spytał. Skinęła głową. Zauważyła konie i muły uwiązane w wydzielonym miejscu, ponieważ musieli dostawać się w takie części gór, gdzie nie było dróg. Jeździła konno już wcześniej podczas pobytów w podobnych miejscach. - Dość dobrze. — To się przyda. Kiedy dołączyła później do innych w namiocie, gdzie mieściła się stołówka, spostrzegła, jak wiele jest tam ludzi różnych narodowości: Francuzi, Brytyjczycy, Włosi, Kanadyjczycy, Niemcy,
Amerykanie - wszyscy pracownicy organizacji obrony praw człowieka łączyli swoje wysiłki. Mieszanka narodowości czyniła pobyt w obozie ciekawszym, chociaż wszyscy mówili po angielsku, a ona też trochę po francusku. Jedzenie było tak niedobre i w takich niewielkich ilościach, jak się spodziewała, a pod koniec posiłku po długiej podróży prawie zasnęła z nosem w talerzu. - Wyśpij się trochę - powiedział Rupert, klepiąc ją po ramieniu, a jakaś Niemka zaprowadziła Ginny do ich namiotu, gdzie przydzielono jej pryczę, podobnie jak Blue w Houston Street, Pokrzepiało ją życie w takich prymitywnych warunkach. Na całą resztę patrzyła wtedy z innej perspektywy, jej problemy znikały. Odkryła to, gdy przyjechała tu po raz pierwszy, na swoją pierwszą misję. Dziś była zbyt zmęczona, żeby zdjąć ubranie, i zasnęła od razu w ciężkim śpiworze na pryczy. Spała aż do świtu. Następnego dnia poszła pracować w namiocie, do którego ją skierowano, gdzie z pomocą tłumacza zbierała zeznania dzieci. Nie mieszali się nigdy w lokalną politykę, było to surowo zakazane, a w ciągu ostatniego roku nie mieli żadnych problemów z rebeliantami, choć wszyscy wiedzieli, że to może się zmienić w każdej chwili. Po tygodniu jej pobytu pojechali na mułach w góry wijącymi się wąskimi ścieżkami wzdłuż klifów, aby sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje ich pomocy lub powinien zostać zniesiony i poddany leczeniu. W tym celu wzięli ze sobą dwa muły bez jeźdźców - zabrali sześcioletniego chłopca i jego dziewiętnastoletnią matkę. Chłopiec został dotkliwie poparzony w pożarze, ale przeżył. Dziewczyna zostawiła piątkę pozostałych dzieci w chacie ze swoją matką. Jej mąż i ojciec nie chcieli, żeby opuszczała wioskę, ale zgodzili się ostatecznie dla dobra dziecka. Miała szczelnie zakrytą, twarz, do nikogo się po drodze nie odzywała, a wzrok
wbiła w ziemię. Kiedy powrócili do obozu, szybko wtopiła się w grupę tutejszych kobiet. Ginny była zajęta codziennie od świtu prawie do północy, ale nie odczuwała nigdy zagrożenia. Ludzie w okolicy nie byli do nich wrogo nastawieni, a liczba kobiet i dzieci w obozie rosła. Minął mniej więcej miesiąc, zanim pojechała do Asadabadu, stolicy prowincji Kunar, jedną z ciężarówek razem z Niemką, Włochem i francuską zakonnicą, Rupert poprosił, żeby wysłała z Asadabadu kilka e-maili - tutaj nie było dostępu do Internetu. W mieście mogli korzystać z biura Czerwonego Krzyża. Weszła tam z listą komunikatów i raportów od Ruperta do wysłania. Dali jej biurko i komputer do pracy, a tymczasem reszta chodziła po mieście. Kiedy wysłała wiadomości Ruperta, postanowiła sprawdzić własną pocztę, zamiast dołączyć do reszty na lunch. Dostała trzy wiadomości od Becky z opisem pogarszającego się stanu ojca oraz prośbami, aby zadzwoniła, jeśli będzie mogła. Była już wtedy w Afganistanie od sześciu tygodni, a ostatnia wiadomość od Becky była sprzed dwóch tygodni. Poddała się w końcu w swoich próbach nawiązania kontaktu z siostrą, zdawała się zirytowana jej milczeniem, a przecież Ginny nie mogła odebrać poczty, o czym poinformowała ją przed wyjazdem. Był tam też e-mail od Julio Fernandeza ze schroniska Houston Street, a także jeden od Blue, zaledwie sprzed trzech dni. Postanowiła przeczytać najpierw ten od Blue i szybko go otworzyła. Myślała o nim podczas wyjazdu, ale zwykle miała pilniejsze sprawy na głowie. Jej dni były wypełnione po brzegi. Wiadomość od Blue zaczynała się od przeprosin i od razu mogła odgadnąć, co będzie dalej. Pisał, że ludzie w Houston Street są bardzo mili, ale nie cierpi tych wszystkich zasad. Nie przepadał też za innymi dzieciakami. Niektórzy byli
w porządku, ale jeden ze współlokatorów próbował ukraść mu laptop, a w nocy było tak głośno, że nie mógł spać. Czuł się, jakby mieszkał w zoo, więc napisał do niej, by wiedziała, że stamtąd odszedł. Nie wiedział jeszcze, dokąd pójdzie, ale za-pewniałją, że nic mu nie będzie, a także miał nadzieję, że jest bezpieczna, a wkrótce wróci cała i zdrowa. Po przeczytaniu zobaczyła też wiadomość z jego szkoły. Informowali ją, że Blue opuścił dwa tygodnie nauki po jej wyjeździe. W ostatniej, od Julio Fernandeza, przeczytała, że próbowali go przekonać, aby został, ale on się uparł. Powiedział, że Blue nie radzi sobie dobrze z codzienną rutyną, na ulicy zbyt przywykł do tego, że może robić wszystko, na co ma ochotę. Przyznał, że nie jest to nic nadzwyczajnego, ale nie idzie w parze z tym, czego oczekują od mieszkańców. Blue zrobił zatem dokładnie to, co przewidziała Charlene - uciekł ze schroniska i rzucił szkołę. Nie miała teraz pojęcia, gdzie jest, i nic nie mogła na to poradzić. Spędzi w Afganistanie jeszcze kolejne sześć tygodni. Ograniczony sposób komunikacji oraz brak Internetu w obozie wiązał jej ręce. Nie sposób było stąd namierzyć Blue, Najpierw odpisała Blue i powiedziała mu, że ma nadzieję, iż nic mu nie jest. Zapewniła, że sama ma się dobrze. Następnie namawiała, by wrócił do schroniska i szkoły. Przypomniała mu, że planuje powrót pod koniec kwietnia i spodziewa się go zobaczyć u siebie w mieszkaniu jak najszybciej. Próbowała się pocieszyć myślą, że dawał sobie radę bez niej przez trzynaście lat, i wiedziała, że przetrwa na ulicach kolejne sześć tygodni, choć nie była zadowolona z tego, co zrobił. Bardzo się rozczarowała, że nie zdołał w tym wytrwać, zwłaszcza w szkole. Zobaczy jednak, co da się zrobić, po powrocie. Do tej pory musi radzić sobie sam i kierować się własnym rozumem, jak wcześniej. Wiedziała, że dobrze znał życie na ulicy.
Potem podziękowała Julio Fernandezowi za jego starania i obiecała, że odezwie się po powrocie. Napisała do szkoły Blue, spytała, czy mogą to potraktować jako urlop, i obiecała, że Blue nadrobi zaległości po jej powrocie. Wszystko to był pic na wodę, ale na razie nie mogła więcej zrobić. Następnie odpisała Becky i wyjaśniła, że w obozie nie ma żadnych środków komunikacji poza radiem, które jest używane tylko w awaryjnych przypadkach i nie nadaje na długich falach. Wiadomość była krótka, zaraz zadzwoniła do siostry z aparatu w biurze Czerwonego Krzyża. Becky odebrała po drugim dzwonku. - Gdzie ty się, do cholery, podziewasz? - spytała zmartwiona. - W Afganistanie. Wiesz, gdzie jestem. Nie mogę pisać e-maili z obozu. Dzisiaj przyjechałam do miasta po raz pierwszy i pewnie ostatni. Co z tatą? Bała się, że usłyszy, iż umarł. - Właściwie jest lepiej. Dali mu nowy lek do wypróbowania i najwyraźniej działa. Ma trochę jaśniejszy umysł, przynajmniej rano. Wieczorami zawsze jest z nim źle. Ale podajemy mu teraz tabletki nasenne, żebym się nie przejmowała, czy nie wstanie w nocy i nie wyjdzie z domu, kiedy będziemy spać. Ten lęk nie pozwalał jej od miesięcy zmrużyć oka, - O, co za ulga. Ginny przez chwilę spanikowała, ale po słowach Becky poczuła się lepiej. - Przysięgam, chciałabym, żebyś wróciła i prowadziła rozsądniejsze życie. To zbyt szalone, zwłaszcza teraz, przy tacie. Nie mogę się z tobą skontaktować, nawet jeśli znacznie mu się pogorszy albo umrze. - Masz mój awaryjny numer kontaktowy w lokalnym Czerwonym Krzyżu. Dałam ci go przed wyjazdem — przypomniała. —
W wyjątkowych wypadkach wyślą kogoś po mnie do obozu. A poza tym będę w domu za sześć tygodni. - Nie możesz tak dalej żyć, Ginny. Masz trzydzieści sześć lat. Nie jesteś jakimś tam pozbawionym odpowiedzialności dzieciakiem w Korpusie Pokoju i nie mogę ciągle sama podejmować wszystkich decyzji. Ty też musisz brać w tym udział. - Powiedziałam ci, że przyjadę do Los Angeles, jak wrócę. - Powtarzasz to już prawie trzy lata. Ginny nie powiedziała siostrze, że tu była dużo pożyteczniejsza niż w Los Angeles. Czuła, że teraz powinna być właśnie w tym miejscu. - Nie mogę długo rozmawiać. To telefon tutejszego Czerwonego Krzyża. Ucałuj ode mnie tatę. - Uważaj na siebie, Gin. Pomyśl o nas i nie daj się postrzelić ani zabić. - Postaram się. Chociaż dużo łatwiej paść od strzału w Los Angeles niż tutaj. W obozie jest spokojnie. - Dobrze. Kocham cię. - Też cię kocham - zapewniła Ginny, choć siostra doprowadzała ją czasem do szału i nie umiała sobie wyobrazić prowadzenia takiego życia jak Becky ani nawet znów takiego, jak kiedyś sama wiodła. Czyli małżeństwo, dzieci, mieszkanie w Pasadenie. Wcześniej, gdy była żoną Marka, Becky uznawała ich życie za zbyt powierzchowne i ostentacyjne. Teraz myślała, że jej siostra zwariowała. Ich losy nie toczyły się nigdy po tym samym torze, nie były takie same ani choćby odrobinę podobne, a Becky nigdy nie pochwalała tego, co robi. Świadomość tego sprawiała, że nieco mniej przejmowała się tym, co przed chwilą usłyszała od siostry. Ginny zawsze wyobrażała sobie Becky jako krytyczną starszą siostrę - i tak było od dzieciństwa.
Po tym telefonie Ginny wydrukowała wiadomości przychodzące do Ruperta, po czym poszła poszukać reszty towarzyszy którzy kończyli lunch w pobliskiej restauracji. Jedzenie wyglądało i pachniało ohydnie, więc nie żałowała, że pominęła posiłek, żeby nadrobić zaległości w korespondencji w biurze Czerwonego Krzyża. - Co wyjecie? Zestaw tyfusowy? Zmarszczyła nos i skrzywiła się na widok ich jedzenia. Wypiła z nimi na koniec filiżankę herbaty, pokręcili się chwilę po mieście, a potem wrócili do ciężarówki i pojechali do obozu. Zaniosła Rupertowi jego wiadomości, usiedli i chwilę rozmawiali. Od jej przyjazdu wciąż było zimno, z przymrozkami w nocy. Choć był wczesny marzec, wciąż trwała zima. Porozmawiała z Rupertem o kilku problemach medycznych, z jakimi się zmagali, a on oznajmił, że za kilka dni znów pójdą w góry. Poprosił, żeby poszła Z nimi, bo podobało mu się, jak radzi sobie z tubylcami, a szczególnie z dziećmi. Odnosiła się do nich w ciepły, łagodny sposób. - Powinnaś kiedyś sprawić sobie własne — zauważył Z serdecznym uśmiechem. Był żonaty, ale mówiło się, że jest kobieciarzem, a żony w Anglii prawie nigdy nie widywał. Nie znał historii Ginny, więc zaskoczył go jej zimny wyraz twarzy, którym zareagowała na tę sugestię. - Tak... właściwie to miałam małego synka - odparła z wahaniem. — Zginął w wypadku razem z moim mężem. „Co było moją winą", pomyślała, lecz nie powiedziała na głos. - Bardzo mi przykro - odparł zawstydzony. - Głupio powiedziałem. Nie miałem pojęcia. Myślałem, że jesteś jedną z tych amerykańskich singielek, które odkładają małżeństwo i dzieci do czterdziestki. W dzisiejszych czasach coraz ich więcej. - Nie ma sprawy.
Uśmiechnęła się serdecznie. Zawsze trudno jej było to wyznać i miała poczucie, że brzmi strasznie patetycznie, czego nie cierpiała, a do tego przypomina o tragedii. Wydawało jej się jednak, że nie należy zaprzeczać istnienia Marka i Chrisa. Spostrzegli teraz oboje, i ona, i Rupert, jak mało wiedzą o sobie oraz o tym, co skłoniło ich do takiej pracy. On w młodości rzucił szkołę medyczną, miał żonę, którą wolał widywać tylko kilka razy w roku. - Pewnie nie masz więcej dzieci? Wyglądało na to, że szczerze jej współczuje, a ona pokręciła głową. - Dlatego podjęłam taką pracę. Mogę się komuś przydać, zamiast siedzieć w domu i użalać się nad sobą. - Jesteś odważną kobietą - powiedział z podziwem. Natychmiast przypomniało jej się, jak patrzyła w East River w rocznicę ich śmierci. Od rzucenia się w nurty rzeki powstrzymało ją spotkanie Blue. Od tej pory zaczęła inaczej myśleć o swoim życiu. Po raz pierwszy od długiego czasu miała nadzieję, chciała mu pomóc. - Nie zawsze jestem odważna - przyznała szczerze. - Było parę trudnych momentów, ale tutaj nie mam czasu o nich myśleć. Pokiwał głową i odprowadził ją do centralnej części obozowiska, świadomy tego, że nawet w burce i pod warstwami ciepłych ubrań była piękną kobietą. Miał na nią oko, odkąd przyjechała, ale ona, ponieważ słyszała o jego reputacji, starała się go nie prowokować, zwłaszcza że miał żonę. Nie chciała też komplikować sobie życia. Przyjechała tu do pracy. Dzięki nieustannej rotacji pracowników w obozie nie było nudno, a czasem pojawiali się nowi ludzie. Raz przyjechała delegacja z Komisji Praw Człowieka w Genewie, a także grupa niemieckich lekarzy, z których przybycia bardzo się cieszyli. Ginny i kilka innych osób zabrali ich w góry. Pomogli tam przy porodzie
i zbadali wiele chorych dzieci. Dwoje zabrali do obozu razem z ich matkami na dalsze leczenie. Dwa tygodnie przed planowanym wyjazdem znów pojechała w góry z kilkoma innymi osobami z oddziału medycznego. Do tej pory wszystko szło gładko, a jej zastępca miał przylecieć z nowojorskiego biura za tydzień. Była odprężona i rozmawiała z Enzo, młodym włoskim lekarzem, który przyjechał tu przed tygodniem. Wjeżdżali właśnie na koniach i mułach po stromej, kamienistej ścieżce, a ona rozmawiała z Enzo o wszystkim, co będą chcieli zjeść po powrocie do domu, bo tu ciągle brakowało jedzenia i ledwo dawało się je przełknąć. Minęli ostry zakręt na drodze i przejechali obok jednej z jaskiń, o której mówiono im zawsze, że skrywają się tam rebelianci. Akurat śmiali się z czegoś, co powiedział Enzo, kiedy obok rozbrzmiał strzał, a jej koń stanął dęba. Ginny chwyciła jego grzywę, modląc się, żeby nie spadł ze skraju ścieżki do stromego rowu. Udało jej się go uspokoić i cofnęła się, ale nadal był spłoszony. Włoch próbował chwycić go za uzdę i jej pomóc, kiedy jeszcze bliżej rozległ się dźwięk drugiego strzału. Ginny od razu spojrzała na przewodnika grupy, który dał im sygnał, żeby wracali tą samą drogą, którą przyszli. W chwili, gdy zawrócili, Enzo osunął się na swoim koniu do przodu, z dziurą po kuli z tyłu głowy, z której wytrysnął mózg. Ginny spojrzała na niego i od razu wiedziała, że nie żyje. Jeden z Niemców złapał wodze jego konia i sprowadził resztę z góry, wszyscy się spieszyli. Nie padło więcej strzałów, Enzo był pierwszą ofiarą od prawie roku. Nie chcieli zwalniać, póki nie dojechali do obozu. Jeden z mężczyzn ściągnął martwe ciało Enzo z konia. Udało im się tak go poprowadzić, że nie spadł w drodze powrotnej. Wszyscy byli w szoku z powodu tej nagłej śmierci. Wkrótce cała załoga spotkała się w namiocie Ruperta, żeby omówić środki ostrożności, które muszą podjąć tego wieczoru. Nie
mieli poczucia, że ktoś śledził ich w drodze powrotnej, i stwierdzili, że im się poszczęściło. Mniej szczęścia miał jednak Enzo, którego ciało owinięto w brezent i położono na ciężarówce, aby zawieźć je do miasta i z pomocą Czerwonego Krzyża odesłać do Włoch. Rupert ostrzegł ich, by zachowali szczególną ostrożność, i wyznaczył mężczyzn, by stali tej nocy na warcie. Skontaktowali się przez radio z miejscowymi władzami, a policja obiecała przyjechać. W obozie panowało napięcie, choć Ginny i reszta starali się nie niepokoić kobiet oraz dzieci. Atmosfera jednak natychmiast zmieniła się ze spokojnej pewności w czujność i strach. Wtedy dopiero Ginny zdała sobie sprawę, jak niebezpieczna jest jej praca i że nie należy lekceważyć jej zagrożeń. Rupert wezwał ją potem do swojego namiotu. Wyglądał ponuro i usiadł za swoim tymczasowym biurkiem. - W przyszłym tygodniu wyślę ciebie i kilka kobiet do domu. Powiedziano mi właśnie, że kilka kilometrów stąd był inny snajper. Myślę, że sprawy znów się zaognią. Ginny wiedziała, że pracownik, który miał ją zastąpić, był mężczyzną. Rupert bardzo dbał o bezpieczeństwo, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, a kiedy trzeba, działał chłodno i profesjonalnie, - Będę spokojniejszy, jeśli część dziewczyn odeślę do domu. Byłaś tu dwa i pół miesiąca, wypełniłaś większość swoich obowiązków. Odwaliłaś swoją robotę, wystarczy. Przez ostatnie dwa tygodnie obóz działał lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, dzięki pomocy Ginny. - Wolałabym zostać - odparła cicho. - Po prostu nie będziemy już wracać w góry. Rebelianci i żołnierze opozycji rzadko schodzili z jaskiń w doliny. - Wiem, że wolałabyś. Zawsze jesteś chętna. Ale pora wracać do domu - odparł stanowczo. Postanowił już. Podziękowała mu i wyszła. Przypominało to nieco armię: należało
wykonywać rozkazy. Rupert prowadził obóz na sposób wojskowy. Widać, że był emerytowanym oficerem i przywykł do tego, że jego polecenia były wykonywane. Wróciła do swojego namiotu i powiedziała koleżankom, że zostaną odesłane do domu. Mężczyźni mieli zostać, ale Rupert chciał, by jak najwięcej kobiet opuściło obóz. Uważał, że nie należy ich zatrzymywać. Kobiety najwyraźniej z ulgą przyjęły tę wiadomość. Tylko Ginny powiedziała, że chciałaby zostać, i zrobiłaby to, gdyby jej pozwolił. Przez kilka następnych dni nad obozem wisiał cień śmierci Enzo. Nie było już więcej wypadków, ale Rupert był niewzruszony w swoim postanowieniu odesłania kobiet do domu, a Ginny była pierwsza w kolejce, ponieważ czekała już na swojego zastępcę. W dniu, kiedy przyjechał, Rupert znów wezwał kobiety do swojego namiotu. - Wyjeżdżacie jutro - powiedział cicho. - Krążą plotki, że walki mogą znów się nasilić. Myślę, że przeniesiemy obóz, ale najpierw musicie go opuścić. Podziękował im wszystkim za dobrą pracę i kilka minut rozmawiał z Ginny po tym, jak reszta opuściła namiot. - Przyjemnie się z tobą pracowało - przyznał. - Słyszałem o tobie dobre rzeczy przed twoim przyjazdem, ale rzeczywistość przerosła te zapowiedzi. Uśmiechnął się. - Jesteś szalenie odważną kobietą, bardzo oddaną pracy. Z jego ust ta pochwała była szczególnie cenna, ponieważ sam był bardzo kompetentny. - Mam nadzieję, że dobrze ci się ułoży po powrocie. I że spotkamy się jeszcze kiedyś w którymś z tych szalonych miejsc. Są na pewno przyjemniejsze rejony, w które można trafić.
Sam zawsze wolał te najbardziej niebezpieczne. Tęsknił za adrenaliną, jaką odczuwał na polu bitwy. Był prawdziwym wojownikiem i podziwiał to także u Ginny. Niczego się nie bała. Nawet kiedy postrzelono Enzo, nie spanikowała, była spokojna całą drogę do obozu, pomagając jeźdźcowi z drugiej strony utrzymać ciało Enzo na koniu. Ani przez chwilę nie bała się, że sama zostanie trafiona. - Pomieszkasz trochę w Nowym Jorku? - spytał Rupert, zagadując niezobowiązująco, zanim poszła się spakować. - Nigdy nie zostaję na długo - powiedziała z uśmiechem. -Jestem taka jak ty. Powinnam być tutaj. Żyję tu, wykonując tę właśnie pracę. W Nowym Jorku się nudzę. - Tak, trzeba przyznać, że tam nikt nie strzela do ciebie z jaskiń. Ale tego należy w życiu unikać. Oboje jednak wiedzieli, że to część ich pracy w tym miejscu. Tego wieczoru w namiocie ze stołówką zjedli wszyscy skromny, lecz wesoły obiad. Następnego dnia Rupert też przyszedł się z nimi pożegnać. Pojechało z nią pięć innych kobiet - dwie Francuzki z Lyonu, które przybyły pół roku wcześniej, jedna Angielka i dwie Niemki. Ginny odwiedziła wszystkie kobiety i dzieci, którymi się zajmowała, żeby ich pożegnać. Ledwo ruszyli z obozu, zaczęła tęsknić za poczuciem wspólnoty, którym cieszyła się podczas pobytu. Sześć kobiet rozmawiało całą drogę do Asadabadu, a następnie do Dżalalabadu, skąd miały lot do Kabulu. Tylko dwie Francuzki z ulgą przyjmowały wyjazd. Dwie Niemki i Angielka były nim zasmucone w równym stopniu co Ginny. Wszystkie wiedziały, że trudno będzie przyzwyczaić się znów do życia w cywilu. W czasie rozmowy odkryły, że Ginny pracuje w organizacji już od trzech lat. Nie znały nikogo, kto by tak długo przebywał w terenie, ale Ginny nie potrafiła inaczej. Praca biurowa
w Nowym Jorku była ostatnią rzeczą, jakiej chciała. Jej życie wyglądało teraz zupełnie inaczej. Dopiero kiedy wylądowały na lotnisku w Kabulu po locie z Dżalalabadu, zaczęła znowu myśleć o swoim życiu w Nowym Jorku. Zwykle bała się wracać do samotnego mieszkania i pustego życia. Tym razem jednak nie mogła się doczekać, aż zawita w Nowym Jorku. Musiała odnaleźć Blue. Miała nadzieję, że pojawi się w jej mieszkaniu w dniu, w którym miała wrócić. Jeśli nie, zamierzała go szukać i przetrząsnąć całe miasto, aby go namierzyć. Zaczęła odczuwać dziwny przypływ strachu, kiedy martwiła się, co będzie, jeśli nigdy go już nie zobaczy. Wiedziała, że to ją dobije. Musi go odnaleźć za wszelką cenę. Próbowała zadzwonić do niego na Skypie z lotniska w Kabulu, ale nie odpowiedział, więc przed odlotem wysłała mu e-mail. Drugi raz spróbowała podczas przesiadki w Londynie, ale nie odpowiadał ani na Skypie, ani na jej e-maile. Gdziekolwiek był, milczał. Zastanawiała się, czy wrócił do budki. Był początek kwietnia, nie zmarzłby mocno, więc nie bała się. Chciała jednak znaleźć go jak najszybciej, wiedzieć, gdzie się znajduje i dlaczego opuścił szkołę. A kiedy go odnajdzie, obiecała Becky, że odwiedzi ojca w Los Angeles. W czasie lotu do Nowego Jorku zasnęła, myśląc o Blue, i myślała o nim dalej po przebudzeniu. Widziała go oczyma wyobraźni -jego przekorne spojrzenie i poważną minę. Gdy wylądowali, senność minęła. Wróciła do mieszkania, rzuciła bagaże i poszła do budki. Nie było go tam jednak. Na drzwi budki założono kłódkę. Nie miała pojęcia, gdzie indziej go szukać. Następnego dnia, nie zatrzymując się nawet na śniadanie, poszła do Houston Street, by porozmawiać z Julio Fernandezem. Powiedział, że Blue nie potrafił się w pełni dostosować i, jak to robią niektóre dzieciaki, wrócił na ulicę. Takie życie było im
znajome, a czasem nawet prostsze, mimo niewygód i zagrożeń. Życzył jej powodzenia w poszukiwaniach. Zadzwoniła do jego ciotki Charlene, która też nie wiedziała, gdzie jest. Nie odezwał się do niej podczas wyjazdu Ginny i nie rozmawiała z nim już od siedmiu miesięcy. Przypomniała też, że ostrzegała ją przed taką ucieczką. Ginny szukała go w innych schroniskach oraz w miejscach, gdzie powiedziano jej, że zbierają się bezdomni. Zajrzała wszędzie, aż w końcu poddała się pod koniec tygodnia. Mogła tylko czekać, aż sam do niej przyjdzie. Wysłała mu kilka e-maili z informacją, że wróciła, ale wszystkie pozostały bez odpowiedzi. Umieściła też wiadomość dla niego na stronie dla bezdomnych dzieci, na wypadek gdyby zgubił lub ukradziono mu laptop. Nie mogła zrobić niczego więcej. Ze smutkiem poszła do biura SOS/HR, aby złożyć raport. Wszyscy wiedzieli o snajperze. Cieszyli się, że nic jej się nie stało. Podobnie Becky, która usłyszała o tym w wiadomościach. Ojciec czuł się lepiej dzięki nowym lekom, choć wiedzieli, że to tylko chwilowe wytchnienie. W końcu i tak znów mu się pogorszy. Leki trzymały alzheimera pod kontrolą tylko do pewnego czasu. Ginny po powrocie do Nowego Jorku zaproponowała, że porozmawia z nim przez telefon, ale Becky odpowiedziała, że jest zbyt zagubiony, żeby rozmawiać. Dziesięć dni później kręciła się bez celu po mieszkaniu, zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy Blue, kiedy zadzwoniono do niej z biura. Powiedzieli, że chcą, aby wzięła udział w posiedzeniu senatu w Waszyngtonie, które dotyczy sytuacji kobiet w Afganistanie. Uznali, że jest najodpowiedniejszą osobą, która powinna tam wystąpić, ponieważ niedawno stamtąd wróciła. Dawniej przyjęłaby taką propozycję z entuzjazmem, ale po bezowocnych poszukiwaniach Blue nie była w nastroju. Straciła kolejną osobę, na której jej zależało, i choć nie znała go
długo, zajął już miejsce w jej sercu. Była przygnębiona, że nie może go znaleźć. Miała nadzieję, że gdziekolwiek jest, ma się dobrze i nie stała mu się krzywda ani nie przytrafiło nic jeszcze straszniejszego. Posiedzenie senatu było w następnym tygodniu, więc cały weekend spędziła na przygotowywaniu wystąpienia o ciężkim losie kobiet w Afganistanie. Niewiele się zmieniło, choć było tam tyle organizacji działających na rzecz praw człowieka. Nie sposób chyba było zmienić tamtejszych starych zwyczajów, a kara za ich naruszenie była surowa, często oznaczała śmierć. Zamierzała opowiedzieć o dwóch kobietach, które zostały skazane na śmierć przez ukamienowanie, w obu przypadkach za przestępstwa, których dopuścili się na nich mężczyźni. Przede wszystkim należało zmienić tamtejszą kulturę. Skuteczne wprowadzenie sprawiedliwych praw było jednak wciąż przegraną walką, która prawdopodobnie miała ciągnąć się jeszcze latami. Jej przemówienie zaplanowano na poniedziałek po południu w Podkomisji do Spraw Praw Człowieka. Było tam także dwóch innych mówców, Ginny była na końcu. Miała pojechać pociągiem do Waszyngtonu i dotrzeć tam tuż po dwunastej w południe. Pojechała na Penn Station w granatowej garsonce i na obcasach — to była dla niej znaczna zmiana wizerunku. Niosła teczkę ze swoim przemówieniem i laptopem, żeby mogła jeszcze popracować nad nim w drodze i wprowadzić ostatnie zmiany. Właśnie miała wsiąść do pociągu, kiedy przypadkiem odwróciła się na peronie i zauważyła grupkę przebiegających dzieciaków. Zeskoczyli z peronu i pobiegli przez tory do środka tunelu. Widziała tam inne dzieciaki koczujące w śpiworach. Jeśli przekroczyli nieodpowiednie tory, mogło to być niebezpieczne, ale oni sprytnie się ukrywali i ochrona dworca nie wiedziała o ich istnieniu.
Nagle dojrzała wśród nich znajomą postać. Chłopiec miał na sobie starą kurtkę, którą mu dała tego wieczoru, kiedy go poznała. Rozglądając się, czy nikt nie patrzy, zeskoczyła z peronu, potknęła się i prawie upadła. Biegnąc przez tory, zawołała go. Odwrócił się na dźwięk swojego imienia. Kiedy ją dostrzegł, wyglądał, jakby zobaczył ducha. Po tym spojrzeniu zrozumiała, że nie wierzył w jej powrót. Myślał, że nigdy jej już nie zobaczy, a teraz wołała go po imieniu i biegła za nim przez tory na wysokich obcasach. Kiedy stanęli twarzą w twarz na torach, jego mina nie wyrażała niczego. Nie nadjeżdżał żaden pociąg, a ona chwiała się w butach i straciła oddech od pogoni za nim. - Szukam cię wszędzie od dwóch tygodni - powiedziała, przyglądając mu się uważnie, a jego jasnoniebieskie spojrzenie przecięło się z jej. Gdzie byłeś? - Byłem tutaj - odparł po prostu, machając w stronę peronu, gdzie stała grupka mieszkających razem bezdomnych dzieciaków. - Dlaczego uciekłeś z Houston Street i rzuciłeś szkołę? - Nie podobało mi się tam. A szkoła jest głupia. Miała ochotę mu powiedzieć, że on też jest, jeśli uważa, że może sobie do końca życia dać radę z nieukończoną ósmą klasą, ale powstrzymała się. Wiedział, co ona o tym myśli. - To było strasznie nieodpowiedzialne - wyrzuciła mu ze złością. - A dlaczego nie odpowiadasz na moje e-maile i nie informujesz mnie, gdzie jesteś? Masz jeszcze laptop? - Tak. Myślałem, że będziesz na mnie wściekła. Wyglądał na zawstydzonego. - Jestem, ale to wcale nie znaczy, że się o ciebie nie martwię. Słyszała zapowiedź odjazdu pociągu i nie mogła dłużej zostać, ale wiedziała już przynajmniej, gdzie jest Blue. - Muszę iść. Jadę do Waszyngtonu. Wrócę dziś późnym wieczorem. Przyjdź jutro do mojego mieszkania i pogadamy.
— Nie wrócę już tam — odparł z uporem, a ona nie wiedziała, czy chodzi mu o szkołę, czy Houston Street, nie miała jednak czasu, by teraz o tym rozmawiać. Spojrzała na niego po raz ostatni, a potem przytuliła, a on odwzajemnił uścisk. - Wpadnij do mnie. Nie będę na ciebie krzyczeć - zapewniła. Pokiwał głową, a Ginny wróciła przez tory. Z peronu odwróciła się i mu pomachała, on też pomachał, po czym pobiegła najszybciej jak umiała do pociągu. Drzwi zamknęły się zaraz za nią. Stała i patrzyła, kiedy pociąg wyjeżdżał z dworca - dostrzegła Blue w tunelu z innymi dziećmi. Rozmawiał z nimi i śmiał się. To dziwne życie było mu bliskie. Pod jej nieobecność wrócił na ulicę na prawie dwa miesiące, a w jego wieku to dużo. Zastanawiała się, czyją odwiedzi. Być może postanowił, że nie chce już być częścią jej życia. Gdy pociąg przyspieszył, zauważyła, że ma rozpiętą marynarkę i otarty but. Próbowała się uspokoić, czytając raz jeszcze przemowę, ale serce waliło jej jak młotem. Była w euforii, że odnalazła Blue, i myślała teraz tylko o nim.
Rozdział 7 Senator, który poprosił Ginny o wystąpienie w Międzynarodowej Komisji Praw Człowieka, wysłał po nią na Union Station w Waszyngtonie auto z szoferem. Miała dość czasu, żeby zatrzymać się jeszcze po drodze na kanapkę. Chciała posłuchać pozostałych prelegentów, więc zaraz po przyjeździe udała się prosto do sali obrad, gdzie już na nią czekano, i zajęła miejsce na widowni. Dwa pierwsze wystąpienia szczególnie ją poruszyły. Oba dotyczyły okrucieństwa, z jakim traktuje się kobiety w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Następnie przewodniczący ogłosił przerwę, więc znalazła jeszcze chwilę, żeby przeczesać włosy i nałożyć szminkę. Teraz ona miała wygłosić referat. Weszła na podwyższenie przed trybuną komisji. Odczytała swoje wystąpienie o niepokojącym stanie praw kobiet w Afganistanie. Nie były to nowe informacje, ale przedstawiła je w niezwykle przekonujący sposób, a podane przez nią przykłady wzburzyły wszystkich zgromadzonych. Mówiła przez czterdzieści pięć minut. Kiedy skończyła,
zapadła martwa cisza - wszyscy próbowali otrząsnąć się po jej słowach. Reakcja publiczności sprawiła Ginny satysfakcję. Przypomniały jej się lata spędzone w telewizji — lubiła wtedy swoją dziennikarską pracę. Odłożyła jednak tamte umiejętności na bok i głęboko ukryła. Teraz odgrywała zupełnie inną rolę: odwiedzała kraje potrzebujące, mieszkała tam w żałosnych warunkach i pragnęła uleczyć zło tego świata. Lecz przez te parę minut w granatowej garsonce i na obcasach znów należała do innej rzeczywistości. Po zejściu z podestu czuła się wspaniale. Żałowała, że nie było z nią Blue. Już samo przebywanie w senacie podczas obrad na pewno byłoby dla niego ekscytujące i ciekawe - mógłby się przyjrzeć, jak działa. Poza tym wystąpienia w takich miejscach nie trafiają się codziennie. Sama była bardzo przejęta. Przewodniczący podkomisji podziękował jej, po czym wróciła na swoje miejsce. Kilka minut później złożył podziękowania wszystkim zgromadzonym i zakończył obrady. Kiedy wychodziła z sali, otoczyli ją fotografowie, którzy robili jej zdjęcia. Przed budynkiem czekał już samochód, który odwiózł ją na dworzec, gdzie wsiadła do pociągu do Nowego Jorku. Podróż przespała, a o dziesiątej wieczorem była z powrotem w swoim mieszkaniu. Zmęczył ją ten dzień i po kąpieli, podczas której analizowała dzisiejsze wydarzenia, położyła się do łóżka, zastanawiając się, czy następnego dnia przyjdzie do niej Blue. Obawiała się, że nie, i rozważała, czy w takim wypadku powinna wrócić na dworzec i z nim porozmawiać, czy dać mu spokój. Miał prawo decydować o swoim życiu i nie mogła go zmusić do lepszego. Wybór należał do niego. Kiedy następnego poranka piła kawę i przeglądała wiadomości w Internecie, zadzwonił domofon. Czytała właśnie sprawozdanie ze swojego wczorajszego wystąpienia w „The New York Times". Pisali
o nim bardzo pochlebnie. Podeszła do domofonu z nadzieją, że to Blue, i ucieszyła się na dźwięk jego głosu. Wpuściła go, a chwilę później wjechał windą na górę. Czekała na niego w progu. Nadal nosił jej kurtkę i wydał jej się trochę wyższy oraz nieco dojrzalszy niż przed trzema miesiącami. Powrót na ulicę go zmienił. Mniej już przypominał chłopca, a bardziej dorosłego. Zawahał się, a Ginny wskazała mu kanapę, na której wcześniej spał. Kiedy zdjął kurtkę i usiadł, widziała, że w mieszkaniu czuje się nieswojo. - Jadłeś już? Przytaknął. Zastanawiała się, czy to prawda, ale nie nalegała. - To co u ciebie słychać? - spytała uprzejmie, spoglądając mu głęboko w oczy w poszukiwaniu prawdy. Życie na ulicy nie było łatwe. Widziała, że przyniósł swoją szkolną torbę, i przypuszczała, że ma w niej laptop. Nie miał teraz gdzie zostawić cennych rzeczy, więc nosił je ze sobą. - W porządku - odparł cicho. - Czytałem o pracowniku organizacji praw człowieka zastrzelonym w Afganistanie przez snajpera. Cieszę się, że to nie byłaś ty - przyznał szczerze. - Byłam tam. Facet, który zginął, był naprawdę dobrym człowiekiem - odparła, wspominając Enzo. - Z tego powodu odesłali kilka osób wcześniej do domu. Jestem tu już od prawie dwóch tygodni i cię szukam. Ich spojrzenia się spotkały, jednak Blue zaraz odwrócił wzrok. - U mnie wszystko w porządku - powtórzył. - Nie czułem się dobrze w Houston Street. Nie lubiłem niektórych dzieciaków. - Szkoda, że jednak tam nie zostałeś. A co ze szkołą? Co zamierzasz teraz zrobić? Znasz moje zdanie. Pokiwał głową. - Nie wiem. Nawet nauczyciele nie interesowali się tym, czy odrabiamy lekcje. Siedzenie tam całymi dniami i marnowanie czasu wydawało się takie głupie.
- Wiem, że tak ci się wydaje, ale to dla ciebie ważne. Prawie jęknął, kiedy to powiedziała, choć wiedział, że ma rację. - Chcę wrócić - powiedział tak cicho, że prawie go nie usłyszała. Znów spojrzał jej w oczy. - Chcesz wrócić do mnie? Była zaskoczona. Myślała, że ją też porzucił, a jednak przyszedł. Pokiwał głową. - Myślałem że już nigdy nie wrócisz, więc to, co zrobię, nie będzie miało znaczenia - wyjaśnił. - Ma duże znaczenie - przyznała. - Mówiłam ci, że wrócę. Wzruszył ramionami. - Nie wierzyłem ci. Ludzie zawsze obiecują, że wrócą, a potem nigdy tego nie robią. Bał się, że mogła zginąć, dlatego zupełnie się poddał i wrócił na ulicę. - I co będziesz robić, kiedy znów się do mnie wprowadzisz? Nie możesz tylko oglądać telewizji i grać na laptopie. - Nie wiem. Zwiesił na chwilę głowę, a potem znów popatrzył na Ginny. - Jeśli tu zostaniesz, pójdziesz do szkoły, ale nie możesz znów jej rzucać. Będziesz musiał wytrzymać. Za miesiąc znów wyjadę. Chcę, żebyś pod moją nieobecność zamieszkał w schronisku, żebym wiedziała, że nic ci nie jest i nie jesteś narażony na te wszystkie niebezpieczeństwa ulicy. Możesz tu wrócić Blue, ale tylko jeśli zgodzisz się na te warunki i dotrzymasz złożonych obietnic. Nie chcę, żebyś wylegiwał się na mojej kanapie i nic nie robił, bo jesteś zbyt znudzony i leniwy, by iść do szkoły. - Nienawidziłem tamtych miejsc. I schroniska, i szkoły. Ale jeśli mnie zmusisz, pójdę.
- Sam powinieneś się zmusić do chodzenia do szkoły. Nie mogę biegać za tobą jak policja, zresztą nie chcę tego robić. Jeśli zmuszę cię do czegokolwiek, po prostu znowu uciekniesz. Musisz tego chcieć, bo dzięki szkole możesz coś osiągnąć. A jeśli połączymy teraz siły, nie chcę cię znów stracić, nie chcę, żebyś znowu wrócił na ulicę, kiedy mnie nie będzie. Zamartwiałabym się na śmierć. Nie jestem w stanie ci w żaden sposób pomóc z miejsc, dokąd jeżdżę. Chcę wiedzieć, że mogę na ciebie liczyć i dotrzymasz obietnic. Ja też tobie przyrzekłam, że wrócę do domu, i dotrzymałam słowa. Pokiwał z powagą głową i widziała, że jest wobec niej szczery. Chciała mu pomóc i nie miała nic przeciwko temu, żeby u niej został ale pod warunkiem że nie zamierza uciec lub znowu rzucić szkoły. Musi wziąć się w garść. - To co o tym myślisz? - Nie chcę wracać do szkoły ani mieszkać w Houston Street - oznajmił poważnie, a potem się uśmiechnął. - Zrobię to jednak dla ciebie, bo jesteś dobra i nie chcę ci sprawiać przykrości. Mogę teraz wrócić tutaj? Patrzył na nią z taką wdzięcznością, że uśmiechnęła się przez łzy. Była jedyną osobą, którą miał na świecie. Kiedy straciła z nim kontakt, myślała, że już go nie zobaczy. Wtedy przyszło jej coś do głowy. - Tak, możesz wrócić. Tylko nie możesz już dłużej spać na kanapie. - Nie ma sprawy - stwierdził rzeczowo. - U ciotki spałem na podłodze, a kiedy był u niej chłopak, to w wannie. Był dupkiem - podsumował. Wspomniał o nim po raz pierwszy. Dotąd Ginny wiedziała o nim tylko od Charlene. - Tu też mogę spać na podłodze.
- Nie to miałam na myśli. Skinęła na niego i zaprowadziła do drugiej sypialni, w której od przeprowadzki walały się nierozpakowane pudła. - Mam dla ciebie pracę. Oczywiście za stawkę minimalna. Rozpakujemy te pudła i urządzimy ci porządny pokój. Co o tym myślisz? Popatrzył na nią z niedowierzaniem, a oczy rozbłysły mu niczym dziecku w Boże Narodzenie. - Nigdy jeszcze nie miałem własnego pokoju - szepnął zachwycony. Nawet jak mieszkałem z mamusią. Spaliśmy w jednym łóżku, ale wtedy byłem malutki. Kiedy możemy wziąć się do roboty? Był przejęty i wyraźnie mu się spieszyło. - No, zobaczmy — odparła, udając, że musi o tym pomyśleć. Przeczytałam już gazetę. Wzięłam prysznic. Do sklepu pójdziemy potem. Dlaczego nie mielibyśmy zacząć teraz? Blue krzyknął z radości i rzucił się jej w ramiona. Spytała, gdzie ma swoje rzeczy. Powiedział, że zostawił torbę i śpiwór u kolegi na dworcu, ale może je zabrać w każdej chwili. - W takim razie może pójdziemy na śniadanie, odbierzemy twoje rzeczy, a potem wrócimy i weźmiemy się do roboty? Jutro możemy kupić ci łóżko, komodę i czego tam jeszcze potrzebujesz. Założyła, że wszystko kupią w Ikei albo w podobnym sklepie na przedmieściach, gdzie sprzedają przyzwoite meble w rozsądnych cenach. Chciała też wymienić kilka swoich sprzętów, bo powoli zaczynała mieć dość wystroju z drugiej ręki. Już trzy lata żyła wśród gratów, które kupiła prawie za bezcen, kiedy zamieszkała w Nowym Jorku. Nagle zapragnęła ocieplić nieco to miejsce i zamienić w przytulny kąt dla siebie i Blue, Poszli do McDonalds. Był ciepły kwietniowy dzień, wszystko zaczęło się układać. Ginny odnalazła Blue, on zaś miał dostać swój
pierwszy własny pokój w życiu. Spełniły się życzenia ich obojga. Kiedy jedli memumny z jajkiem, opowiedziała mu o obozie w Afganistanie i znów wspomniała o muzycznej szkole średniej. - Chcesz, żebym to sprawdziła? Wnioski na semestr jesienny należało składać we wrześniu. Poza tym spóźniłeś się na przesłuchania, ale rozmawiałam z nimi przed wyjazdem. Jeśli poważnie myślisz o tej szkole, mogą zrobić dla ciebie wyjątek i przyjąć dokumenty teraz. Dają ci ogromny kredyt zaufania. Ale pamiętaj, jeśli cię przyjmą, musisz być odpowiedzialny, nie możesz rzucić szkoły. Osobiście wtedy za ciebie poręczę - powiedziała poważnie. Wiedziała, że jej słowa wywarły na Blue ogromne wrażenie, - Jeśli się zgodzą, musiałbyś iść na przesłuchanie. Dasz sobie radę. Kto wie, może polubisz szkołę, gdy zaczniesz robić coś, co kochasz. — Lubiłbym, gdybym mógł codziennie grać na pianinie — stwierdził, wpychając do ust kolejną muffmkę. Jadł, jakby od trzech miesięcy nie miał nic w ustach. Po śniadaniu pojechali metrem na Penn Station. Zeszła za nim po schodach i poczekała na peronie, kiedy on poszedł poszukać swoich znajomych we wnęce, gdzie nocowali. Był tam tylko chłopiec wyglądający na około szesnaście lat. Ginny przyglądała się, jak Blue zbiera swoje rzeczy i rozmawia z nim chwilę. Blue mówił jej, że to była ich zimowa noclegownia i że w tej grupie nie było dziewczyn. Nikt im tam nie przeszkadzał, a do tego była to dobra kryjówka na czas chłodów. Po chwili wrócił z torbą w ręku i śpiworem pod pachą. Śpiwór wyglądał na zniszczony i brudny, więc zaproponowała, że kupią nowy. Rozczuliło ją, że oddał go koledze, który przyjął podarunek z wdzięcznością. Potem wrócili do mieszkania i zabrali się do pracy. Ginny zapaliła górne światło i przyjrzała się oznaczeniom na spakowanych przez Becky pudłach. Nigdy dotąd tego nie zrobiła i nagle
zdała sobie sprawę, jak wiele z nich zawiera pamiątki. Były tam pudełka z napisem „zdjęcia z dzieciństwa", na innych napisano „ślub", jeszcze inne kartony nie miały żadnych oznaczeń. Zaskoczyło ją, kiedy odkryła w nich zdjęcia jej, Chrisa i Marka w srebrnych ramkach oraz kilka bibelotów z salonu - niektóre były ślubnymi prezentami. Było tam też kilka futrzanych poduszek i piękna kaszmirowa narzuta. Becky miała nadzieję, że te rzeczy kiedyś się może jeszcze przydadzą. Oprócz tego znalazła zestaw pięknych szylkretowych przyborów toaletowych, które dostała od Marka na urodziny, oraz książki w skórzanej oprawie, które podarowała mężowi, a także karton pełen pluszaków i ulubionych zabawek Chrisa, Na ich widok jęknęła i natychmiast zamknęła pudełko. Niektóre przedmioty przywoływały wspomnienia i nawet teraz sprawiały jej zbyt wiele bólu. W przedpokoju stała pusta szafa, której nigdy nie używała. Zamierzała odłożyć tam rzeczy, które jej się nie przydadzą albo które zachowa jedynie ze względów sentymentalnych, na przykład zdjęcia syna i album ślubny. Widok wielu rzeczy odnalezionych w pudłach sprawił jej ogromną radość. Becky wiedziała, co robi. Posegregowali to wszystko wczesnym popołudniem. Wiedziała już, że oprócz innych mebli będzie musiała kupić regał na ulubione książki. Wyjęła kilka oprawionych zdjęć i rozstawiła je w salonie. Poczuła, że znowu mogą stanowić część jej życia. Żywiołowa obecność Blue odcinała ją od samotności i żalu, z jakimi jej się kojarzyły. Starannie wybrała fotografie. Przyglądała się uważnie twarzom Marka oraz Chrisa, jakby próbowała ich sobie przypomnieć. - Był naprawdę uroczy - zauważył cicho Blue, kiedy delikatnie postawiła na biurku zdjęcie Chrisa. - To prawda - zgodziła się przez łzy, a kiedy się odwróciła, Blue poklepał ją po ramieniu. Uśmiechnęła się do niego, choć
łzy spływały jej po policzkach. — Dziękuję. Już dobrze. Po prostu czasem bardzo za nimi tęsknię. Dlatego ciągle uciekam do takich dziwnych miejsc jak Afganistan czy Afryka. Kiedy tam jestem, nie mam czasu na rozmyślania. Blue pokiwał głową, jakby ją rozumiał. Miał swój własny sposób na uwolnienie się od wspomnień, czyli ucieczki i rzucanie szkoły. Oboje wiedzieli jednak, że nie uda się uciec na tyle daleko ani dość szybko, by całkowicie pozbyć się bólu. Zawsze czaił się gdzieś blisko i byle dźwięk, zapach czy wspomnienie mogły sprawić, że powróci. Spojrzała na zegarek i uznała, że zdążą jeszcze pojechać po meble. Zmierzyła pokój i wiedziała z grubsza, czego potrzebują. Miejsca było dość na pojedyncze łóżko, biurko, komodę i krzesło. Chciała mieć też regał na książki i może coś jeszcze wpadnie im w oko. Centrum handlowe, do którego planowała pojechać, znajdowało się przy Lower East Side. - Jak to wszystko przewieziemy? - zmartwił się Blue. Uśmiechnęła się. - Zamówimy z dowozem - odparła z poważną miną, a chłopiec się roześmiał. Przejrzenie pudeł nie było łatwe i było mu przykro, kiedy widział, jak płacze, ale najwyraźniej także ucieszyło ją odnalezienie wielu starych rzeczy. Teraz nadszedł czas na wybieranie nowych. W sklepie Ginny znalazła regał stylizowany na antyk, który pasował do jej salonu. Kupiła też dla siebie biurko, żeby zastąpić nim swoje stare. Stół jadalny miała dość przyzwoity, ale kupiła cztery krzesła od kompletu oraz lekko wytarty skórzany fotel, który powinien pasować do rozkładanego. Ukoronowaniem zakupów była kanapa obita ciemnoszarą flanelą z wyprzedaży ekspozycji. Ginny nie kupiła tyle mebli, odkąd urządzali dom w Beverly
Hills. Wybrała takie, które pasowały do jej obecnego życia. Potem poszukali sprzętów do sypialni Blue. Chłopak rozglądał się i stał jak sparaliżowany. - Co ci się podoba? Retro? Nowoczesne? Białe? Wykończone drewnem? Wzruszyła się, widząc, jaki jest niezdecydowany. Po chwili jednak jego uwagę przyciągnął komplet w granatowym kolorze. Było tam biurko, komoda i rama łóżka. Oczy mu rozbłysły również na widok czerwonego skórzanego fotela. Ginny wybrała kilka lamp do pokoju oraz czerwony dywan pasujący do fotela. Wszystko razem było prawie jak dla kogoś dorosłego, ale wydawało się odpowiednie dla chłopca w jego wieku. W kartonach znalazła kilka reprodukcji i plakatów ze swojej dawnej kuchni, które chciała powiesić na ścianach. Ocalone przez Becky futrzane poduszki będą dobrze wyglądać na nowej kanapie. Jej salon będzie teraz utrzymany głównie w beżach i szarościach. Postanowiła nie zmieniać niczego w swojej sypialni. Miała tam przyzwoite meble, wszystkie białe. W jednym z pudeł znalazła biały dywanik z mongolskiej wełny i zamierzała go położyć w sypialni. Całe jej mieszkanie zupełnie się teraz zmieni. Zapłaciła za wszystko i umówiła się na dostawę następnego dnia, a za dodatkową opłatą mieli wywieźć większość starych mebli. To był pracowity dzień. Po wyprawie na zakupy zatrzymali się w Chinatown i zjedli pyszny posiłek w jej ulubionej restauracji. Po powrocie Blue chciał obejrzeć film w telewizji, ale Ginny przypomniała mu, że jutro ma szkołę. Jęknął, lecz kiedy spojrzała na niego, uniósł ręce do góry w geście poddania. - No dobra, dobra, wiem. Gdy już leżał wieczorem na kanapie, którą Ginny mu posłała, przypomniała mu, by pożegnał się z tym meblem, bo kiedy jutro wróci ze szkoły, już go tu nie będzie.
Rano ociągał się, ale poszedł do szkoły. W oczekiwaniu na przyjazd mebli Ginny wydrukowała wniosek do szkoły średniej LaGuardia Arts. Wynikało z niego, że Blue będzie musiał iść na przesłuchanie. Terminy minęły już kilka miesięcy temu, ale być może pozwolą mu ubiegać się o przyjęcie. Dyrektorka, z którą ostatnio rozmawiała, powiedziała, że mogą specjalnie dla niego przymknąć oko na spóźnienie, ale testy i przesłuchania będą bez taryfy ulgowej. Musi spełnić takie same wymagania jak wszyscy i Ginny uznała, że to sprawiedliwe. Zostawiła dokumenty na biurku i wysłała Charlene e-mail, aby na wszelki wypadek powiadomić ją, że Blue znów zamieszkał u niej. Kiedy przywieziono meble, Ginny miała pełne ręce roboty; musiała wskazywać, gdzie co należy postawić, i dopilnować, żeby zabrano stare sprzęty. W końcu wszystko znalazło się na swoim miejscu i mieszkanie było całkowicie odmienione. Kiedy dostawcy ze sklepu meblowego poszli, ułożyła futrzane poduszki na szarej kanapie pasowały idealnie - oraz wełniany dywanik w swojej sypialni. Miała też kilka aksamitnych poduszek na kanapę oraz beżową z moheru na skórzany fotel. Do ramek włożyła zdjęcia swoich rodziców, Becky, Marka i Chrisa i rozstawiła je po mieszkaniu, a potem powiesiła kilka artystycznych fotografii oraz plakatów. Kufer z naklejkami z podróży, którego używała jako stolika kawowego, pasował idealnie. Ułożyła na nim kilka gazet. Cztery nowe krzesła do stołu wyglądały świetnie. Na regale ułożyła swoje książki. Potem zajęła się pokojem Blue. Granatowe meble wyglądały pięknie, podobnie jak czerwony dywanik i fotel. Powiesiła tam trzy plakaty w jasnych kolorach, podłączyła nowe lampy i pościeliła łóżko. Tego popołudnia mieszkanie wyglądało zupełnie inaczej.
Kiedy Blue wrócił ze szkoły, otworzył szeroko oczy ze zdumienia. - O ja cię! Czyj to dom? Zupełnie jak w tych programach wnętrzarskich, w których ludzie wychodzą z domu, dekorator pięknie go urządza, a potem wszyscy płaczą na widok efektów. - Dziękuję, Blue - odparła wzruszona jego słowami. Zajrzał do swojej sypialni i zapadła całkowita cisza. Weszła tam po chwili, a on nadal stał na środku pokoju, rozglądając się z niedowierzaniem. Plakaty na ścianach wyglądały świetnie, podobnie jak lampy. Łóżko zasłane czystą pościelą, przykryte było też kocem i narzutą. Odwrócił się i spojrzał na Ginny. - Dlaczego to dla mnie zrobiłaś? - spytał, zdając sobie nagle sprawę, ile jej zawdzięcza. Wszystko to wyglądało dużo lepiej niż w sklepie. Teraz czuł się jak w domu i przynajmniej na razie mieszkał tu razem z nią, - Zasłużyłeś na to, Blue - odparła i poklepała go po ramieniu. - Na wspaniałe życie. Nie sposób zmierzyć, jak bardzo Blue zmienił jej życie. Teraz miała nawet dom, zamiast byle jakiego mieszkania i zbieraniny brzydkich mebli. Potrzebowała trzech lat, zanim otworzyła pudła pełne znajomych przedmiotów. Blue ją do tego zainspirował i dał jej siłę. Niektóre pamiątki nadal sprawiały jej ból, ale fotografie, które oprawiła w ramki, już jej nie przytłaczały. I znów była w stanie na nie patrzeć. Tego wieczoru przygotowali wspólnie kolację i zjedli przy świecach. Potem pokazała Blue wniosek do LaGuardia Arts. Nerwowo rzucił na niego okiem. - Raczej się nie dostanę - powiedział z rezygnacją, przerzucając kartki. - Może pozwolisz im, żeby sami o tym zdecydowali? - odparła spokojnie.
Po południu skontaktowała się ze szkołą. Komisja wyjątkowo zgodziła się na przesłuchanie. Ginny nie naciskała na chłopaka. Po obiedzie musiał odrobić lekcje. Zostawiła go z nimi i poszła zmywać naczynia, myśląc o tym, jak znacząco zmieniło się jej życie, odkąd pojawił się w nim Blue. Wycierając ręce, zajrzała do salonu. Blue siedział przy stole z głową pochyloną nad książkami. Nowe meble wyglądały doskonale. Sprawiły, że pokój stał się przytulny. Kiedy Ginny podziwiała nowy wystrój, chłopiec podniósł wzrok i się uśmiechnął. - Na co tak patrzysz? - spytał nagle skrępowany. - Ładnie tu wygląda, prawda? Cudownie było mieć kogoś, z kim można rozmawiać, dzielić się i robić wspólne plany. Ich ścieżki przecięły się w momencie idealnym dla obojga. Od tamtego okropnego rocznicowego wieczoru w przeddzień Wigilii ani razu nie pomyślała, żeby ze sobą skończyć. Otoczyła się pamiątkami z dawnego życia i nie była już sama. Mieszkało z nią dziecko, które jej potrzebowało. Przede wszystkim jednak chłopiec potrzebował życiowej szansy, żeby wróciło do niego szczęście. Miała nadzieję, że mu w tym pomoże. Już na samą myśl o tym czuła, że jej życie nabiera sensu. Odwiesiła ścierkę na suszarkę i zgasiła światło. Wróciła do odrabiającego lekcje Blue. Tej nocy po raz pierwszy spał we własnej sypialni, we własnym łóżku. Właśnie zasypiała, kiedy zastukał w ścianę. Wystraszyła się, że może stało się coś złego, więc skoczyła na równe nogi, - Dziękuję, Ginny! - krzyknął.. Uśmiechnęła się i usiadła. - Nie ma sprawy. Spij dobrze! - odkrzyknęła i położyła się Z uśmiechem.
Rozdział 8 Zebranie jego starych świadectw i potrzebnych rekomendacji zajęło trochę czasu, ale w końcu wypełnili z Blue wniosek o przyjęcie go jesienią do LaGuardia Arts, napisali też o tym, jak wiele to dla niego znaczy. Następnego dnia Ginny osobiście zaniosła dokumenty do biura przyjęć. Wyznaczono mu termin przesłuchania na następny tydzień. Bardzo się denerwował. Robiła wszystko, co mogła, żeby go uspokoić, i obiecała, że z nim pójdzie. Zadzwoniła do wicedyrektora jego szkoły i przedstawiła sytuację domową. Powiedziała, że Blue zdaje do LaGuardia Arts, i niemal błagała, żeby pomógł chłopcu. Wicedyrektor wytknął słabą frekwencję chłopca, ale też przyznał, że ma dobre oceny i jest bardzo zdolny, oraz napisał mu list polecający. Powiedział, że jeśli Blue utrzyma dobre oceny przy końcowych egzaminach i odda prace, których jeszcze nie złożył, ukończy szkołę w czerwcu. Ginny zwróciła Blue uwagę, jakie to ważne, jeśli chce pójść do LaGuardii, bo na pewno spodoba mu się nowa szkoła.
Szli ulicą i rozmawiali o zaległych pracach semestralnych. Zachowywała się, jakby była jego matką, choć nie na pełen etat. Przecież przez większość czasu chłopak musiał sobie radzić sam, na cztery i pół miesiąca znajomości, przez trzy byli rozdzieleni. Oboje wciąż się uczyli tej relacji. Kiedy przechodzili obok kościoła, jak zwykle się zatrzymała. Lubiła zapalać świeczki dla Chrisa i Marka. Blue nie zamierzał wchodzić do kościoła. Kiedy wyszła, wyglądał na zaniepokojonego. - Dlaczego to robisz? W ten sposób dajesz tylko pieniądze księżom, a to banda oszustów i kłamców. Nie potrzebują pieniędzy. Jego słowa były ostre. - Lepiej się wtedy czuję - odparła szczerze. - Nie modlę się do księży. Znajduję pociechę w zapalaniu świeczek. Robię to od dziecka. Nie skomentował tego. Kiedy ruszyli dalej, postanowiła spytać go o przyczyny tej pogardy dla księży, Kościoła oraz wszystkiego, co związane z religią. Widziała, że to wszystko go złości, a jego nieskrywana nienawiść do księży była chwilami naprawdę zaciekła. Słyszała też, że jego matka śpiewała w chórze, więc religia nie mogła być mu zupełnie obca. - Dlaczego tak bardzo nienawidzisz księży, Blue? - Tak po prostu. To źli ludzie. Sprawiają wrażenie dobrych, ale tacy nie są. - Kto na przykład? Była ciekawa, dlaczego jest taki nieprzejednany. - Znałeś jakiegoś złego księdza, kiedy byłeś mały? Zastanawiała się, czy ma to jakiś związek ze śmiercią jego matki. - Tak, ojca Teddy ego - odparł ze wściekłą miną, która ją zaskoczyła. - Jest księdzem w kościele u mojej cioci. Zabawiał się ze mną w piwnicy.
Ginny prawie się przewróciła, kiedy to usłyszała, i starała się nie okazać, jak bardzo ją te słowa przeraziły. - Co masz na myśli, mówiąc, że się z tobą zabawiał? - spytała, starając się, żeby zabrzmiało to zwyczajnie, ale nagle zapaliło się jej w głowie czerwone światło. Wyjawienie tej tajemnicy było miarą jego zaufania. - Całował mnie - odparł Blue, kierując na nią swoje przeszywające niebieskie spojrzenie, które wejrzało w głąb jej duszy. -Zmuszał mnie też, żebym go całował. Powiedział, że Bogu by się to spodobało i chciałby, żebym to zrobił. - Ile miałeś wtedy lat? - Nie wiem. To było po śmierci mamy, może dziewięć albo dziesięć. Pozwalał mi grać na pianinie, które mieli w piwnicy. Oświadczył, że będę miał kłopoty, jeśli o tym komuś powiem, więc musiałem dochować tajemnicy. Czasami grałem całe popołudnia i wtedy zmuszał mnie, żebym go pocałował. Czasami siadał ze mną na ławce. Raz pocałował mnie w szyję, a potem... wiesz... robił różne rzeczy... Nie chciałem, żeby to robił, ale powiedział, że jeśli mu nie pozwolę, nie będę mógł już tu przychodzić. Pod Ginny ugięły się nogi. Przygotowywała się na najgorsze. Wyobrażenie o tym, co się tam działo, przyprawiało ją o mdłości. Chciała go o coś zapytać, ale nie wiedziała, jak to sformułować, żeby go nie zawstydzić. - Czy... Zrobiłeś to z nim? Starała się nie okazywać zdenerwowania i być opanowana, ale w środku była wściekła na księdza, który wykorzystał dziecko. Blue pokręcił głową, - Nie, nie zrobiłem tego. Chociaż chyba chciał. Przestałem tam chodzić, zanim mu się udało. Dotykał mnie tylko parę razy... wiesz... tam... i wkładał mi rękę w spodnie, kiedy grałem.
Powiedział, że nie chciał, ale tak dobrze grałem, że nie mógł się powstrzymać. I że to moja wina i jeśli komuś powiem, będę miał kłopoty, może nawet pójdę do więzienia jak mój tatuś. Nastraszył mnie. Nie chciałem go prowokować ani mieć problemów z Bogiem, ani też iść do więzienia, więc przestałem tam chodzić i grać na pianinie. Szeptał do mnie i prosił, żebym wrócił, ale nigdy tego nie zrobiłem. W niedzielę po mszy zawsze odwiedzał moją ciocię. Uważała., że to najlepsze, co mogło jej się przytrafić, i mówiła, że ksiądz to święty człowiek. - Powiedziałeś jej kiedyś, co ci zrobił? - Raz próbowałem... Powiedziałem, że mnie pocałował, ale wyzwała mnie od kłamców i zagroziła, że pójdę do piekła, jeśli będę źle mówił o ojcu Teddym. Z jednej strony piekło, z drugiej więzienie, więc nigdy nie opowiedziałem jej wszystkiego. I tak by mi zresztą nie uwierzyła. Nigdy nikomu tego nie mówiłem, tylko tobie. Zrozumiał, że Ginny mu wierzy, i dobrze się czuł, wyznając jej skrywaną przez cztery lata tajemnicę. - Ale wiesz przecież, że to on źle postąpił, Blue? To on nie ma racji i nic, co się wydarzyło, nie było twoją winą. Nie sprowokowałeś go. Jest nie w porządku i próbował przerzucić winę na ciebie. - No, wiem - przyznał Blue. Znów wyglądał jak dziecko i przewiercał Ginny wzrokiem. - Dlatego właśnie powiedziałem ci, że księża to oszuści i kłamcy. Pewnie pozwolił grać mi na pianinie tylko dlatego, że chciał to zrobić. Ginny wiedziała, że chłopak ma rację. Paskudny plan uwiedzenia niewinnego dziecka na całe życie zachwiał zaufaniem chłopca. Przerażające. Dobrze, że go nie zgwałcił. Było blisko, mógł to przecież zrobić w podziemiach kościoła. Pomyślała, że
inni chłopcy z parafii mogli mieć mniej szczęścia. Dzięki Bogu chłopak nie pozwolił się wykorzystać i wolał porzucić grę na pianinie. Miała nadzieję, że Blue mówi prawdę. - Tamten ksiądz jest okropnym człowiekiem, Blue. Za takie rzeczy idzie się do więzienia. - E, nigdy nie wsadziliby ojca Teddy ego do więzienia. Wszyscy go kochają, łącznie z Charlene. Zawsze znikałem, kiedy przychodził do nas w niedziele. Nie chciałem się z nim spotkać. I zawsze, kiedy Charlene szła do kościoła, mówiłem, że jestem chory. Po jakimś czasie przestała pytać i pozwalała mi zostawać w domu. Nigdy więcej nie poszedłem do kościoła i nie zrobię tego. Jest obrzydliwym staruchem. Na wspomnienie księdza przeszedł go dreszcz. - Przykro mi, Blue. Niedobrze, że nikt o tym nie wie. Co jeśli zrobi to komuś innemu? - Pewnie zrobił. Jimmy Ewald też mówił, że go nienawidzi. Nie pytałem dlaczego, ale chyba znam powód. Miał dwanaście lat i był ministrantem, a jego mama uwielbiała ojca Teddy ego. Piekła mu ciasta. Charlene zawsze dawała mu pieniądze, mimo że potrzebowała ich dla dzieci. To naprawdę zły człowiek. To chyba było zbyt delikatne określenie. Do mieszkania Ginny wracali w ciszy. Myślała o wyznaniu chłopca. Nie chciała sprawiać mu bólu, wypytując o szczegóły, ani go zawstydzać. Była jednak wstrząśnięta tym, co musiał przejść jako dziewięcio- czy dziesięciolatek. O takich rzeczach czytało się w gazetach, ale nie przyszło jej nigdy do głowy, że mogłyby przydarzyć się komuś, kogo znała. Nikt nie troszczył się wtedy o Blue, jego matka nie żyła, ojciec siedział w więzieniu, a ciotka była zupełnie oczarowana przebiegłym księdzem. Nic dziwnego, że chłopak odmawiał chodzenia do kościoła. Poruszyło ją też to, że się jej zwierzył. Chciała coś z tym zrobić, ale nie miała
pojęcia, od czego zacząć i czy to w ogóle dobry pomysł. Miała tylko nadzieję, że Blue niczego nie ukrywa i nie został przez księdza zgwałcony. Na myśl o tym, że mogło tak być, robiło jej się niedobrze. Wierzyła, że mówił prawdę i to się nie stało. To, co jej opowiedział, było dość okropne i mogło odcisnąć nieodwracalny ślad na jego psychice. Biedne dziecko tyle przeszło. To cud, że jej zaufał. Ginny gotowała obiad, a Blue pisał pracę semestralną o wpływie reklam telewizyjnych na dzieci. Ginny próbowała czytać książkę, ale nie mogła przestać myśleć o tym, co opowiedział jej po południu o ojcu Teddym. Wciąż powracał do niej obraz Blue grającego na pianinie w podziemiach kościoła i księdza z ręką w jego spodniach, który oskarża go o „kuszenie" i straszy więzieniem. W nocy prawie nie mogła spać, słowa Blue ciągle do niej wracały. Zastanawiała się, czy ma czasem związane z tym koszmary. Kiedy jej o wszystkim opowiadał, wydawał się zły, ale spokojny. Następnego ranka, kiedy poszedł do szkoły, Ginny stanęła zamyślona w oknie. Przypomniała sobie o starym przyjacielu, z którym by mogła o tym porozmawiać. Kevina Callaghana znała jeszcze z czasów telewizyjnych - byli ze sobą blisko. Jednak po śmierci Marka i Chrisa oraz przeprowadzce do Nowego Jorku zerwała z nim kontakty, jak ze wszystkimi. Nie chciała żadnych związków z przeszłością, dlatego nie rozmawiali już ponad trzy lata. Teraz jednak miała ochotę do niego zadzwonić. Był najlepszym dziennikarzem śledczym w branży. Jeśli ktoś wiedział, co zrobić w takiej sytuacji, na pewno był to on - znał procedury i podobne przypadki. Wiedziałby też, co ruszenie tego tematu może oznaczać dla Blue. Nie chciała zrobić chłopcu krzywdy ale uważała, że księdza powinna spotkać kara. Nie była jednak do końca pewna, czy okaże się to dobre dla chłopca. I nie chciała wspominać o tym Blue, dopóki nie dowie się więcej.
Poczekała do południa w Nowym Jorku, bo wiedziała, że Kevin będzie w biurze w Los Angeles o dziewiątej rano, jeśli akurat nie podąża tropem jakiejś historii. Sprawy kryminalne były jego specjalnością i liczyła, że jest na bieżąco z tematem księży molestujących dzieci. Wiedziała, że ta rozmowa ze starym przyjacielem na pewno ją wzruszy. Kiedy odebrał komórkę i usłyszała znajomy głos, drżały jej ręce. - Kev? Tu Ginny — powiedziała ochrypłym z przejęcia głosem, po czym zapadła długa cisza. - Jaka Ginny? Nie rozpoznał jej głosu, a po tych wszystkich latach nie spodziewał się jej usłyszeć. - Ginny Carter! Miło, że nie pamiętasz - zażartowała, a on wydał okrzyk, kiedy zorientował się, z kim rozmawia. - Miło z twojej strony, że przez trzy lata nie oddzwoniłaś ani nie odpowiadałaś na moje e-maile czy SMS-y. Próbował dotrzeć do niej prawie przez rok, aż w końcu się poddał. Skontaktował się z jej siostrą, żeby spytać, co u niej, i Becky powiedziała mu, że Ginny zmieniła się w zombi, z nikim nie rozmawia, zerwała wszystkie kontakty i pracuje dla SOS/HR w niebezpiecznych miejscach na całym świecie, próbując się zabić - bo tak to widziała. Było mu przykro to słyszeć, choć podziwiał jej działania. Napisał do niej wiele e-maili, zwłaszcza w pierwszą rocznicę, lecz nie odpowiadała na żadne wiadomości, więc przestał. Zrozumiał, że jeśli kiedykolwiek zechce z nim porozmawiać, sama zadzwoni. Dawno już jednak stracił nadzieję. Aż nagle się odezwała. - Przykro mi - przeprosiła Ginny. Wzruszyła się na sam dźwięk jego głosu. Poczuła się trochę, jakby wróciły dawne czasy, kiedy żył Mark, bo kiedyś wszyscy troje byli bardzo blisko. Dlatego nigdy mu nie odpowiedziała - to zbyt bolało. Tym razem jednak było inaczej. Robiła to dla Blue.
- Przez ostatnie trzy lata próbowałam zapomnieć, kim jestem. Do tej pory nieźle mi szło - przyznała szczerze. Nie była już żoną ani matką, w swoim mniemaniu straciła tożsamość. Była tylko pracownicą organizacji obrony praw człowieka wysyłaną w kolejne opuszczone miejsce na świecie; czuła się niczym duch osoby, którą była dawniej. Ale tęskniłam za tobą - przyznała cicho. - Myślałam o tobie w najdziwniejszych miejscach i wysyłałam dobre wibracje. Odwiedziłam naprawdę wspaniałe zakątki. Nigdy nie pomyślałabym, że mogę robić coś takiego, ale nadaje to mojemu życiu sens. Przed poznaniem Blue nic innego nie miało sensu. - Nie poznałbyś mnie, nie noszę makijażu, od trzech lat się nie czesałam. Wyjątkiem było wystąpienie w senacie, na które włożyła nawet szpilki. Poza tym jednym razem wyglądała jak autostopowiczka i w ogóle się tym nie przejmowała. - A to straszna szkoda - przyznał z żalem. - Zawsze byłaś taka urocza. Pewnie dalej jesteś. - To przeszłość, Kev - zauważyła zdecydowanie. - Wszystko się zmieniło, jest jak jest. Znalazła najlepsze wyjście - pomagała innym. On był jedną z niewielu osób, które powinny ją zrozumieć — w przeciwieństwie do siostry. Zaczynała już myśleć, że tak naprawdę Becky nigdy jej nie rozumiała. - Wszystko w porządku? - spytał cicho. - Zadzwoniłbym do ciebie na Skypie, ale pewnie bym się rozpłakał. Też za tobą tęsknię. Nic nie jest już jak dawniej, kiedy byliśmy wszyscy w trójkę. Miał kiedyś parę gorących romansów i był związany z kilkoma kobietami, ale nigdy się nie ożenił. Miał już czterdzieści cztery lata.
- W porządku. Nie ożeniłeś się jeszcze? - Nie, przegapiłem odpowiedni moment. Teraz jest mi zbyt wygodnie. A dziewczyny są chyba coraz młodsze. Ostatnia miała dwadzieścia dwa lata, pogodynka z innej stacji, świeżo po studiach. Trochę wstyd, ale za dobrze się bawię, żeby z tego zrezygnować. Był bardzo przystojnym mężczyzną i kobiety nigdy nie potrafiły mu się oprzeć. Często z Markiem żartowali sobie z niego. - To co się stało, że spadłaś z nieba? - spytał w końcu. - Tylko żeby pogadać? Nie był głupi i podejrzewał, że musi być jakiś powód tego telefonu. Ginny zawsze była bardzo konkretna, nawet jeśli dobrze się bawili. - Jestem w dość szczególnej sytuacji - przyznała, - Nieoficjalnie zaadoptowałam dzieciaka. To znaczy... nie do końca. Spotkaliśmy się kilka miesięcy temu i można powiedzieć, że się nim opiekuję. Jest bezdomnym dzieckiem, sierotą. Mieszka teraz u mnie, mieszkał też parę miesięcy temu. Moja siostra myśli, że zwariowałam, ale to wspaniały, bystry chłopak. Próbuję zawrócić go na właściwą drogę, posłać do szkoły. Rzadko bywam w domu. Od trzech lat i czterech miesięcy pracuję dla SOS/HR w różnych zakątkach świata, a do Nowego Jorku przyjeżdżam na miesiąc, póki nie przydzielą mi nowego zadania. Chciałabym zrobić dla niego, co tylko w mojej mocy. To naprawdę dobre dziecko. Kevin słuchał, zaciekawiony jej opowieścią. Z jednej strony nie wyobrażał sobie, że mogłaby przygarnąć nastolatka, ale z drugiej zastanawiał się, czy opieka nad kimś może ją ocalić. Była kiedyś wspaniałą żoną i matką, a potem się pogubiła. - Rozmawialiśmy wczoraj i powiedział mi coś takiego, że mnie zamurowało. Wszyscy czytamy o tym od paru lat. Nie jest to nic nowego, ale naprawdę martwię się o tego chłopca. Kiedy
miał dziewięć lat, był molestowany przez księdza. Zupełnie jak w filmach, tylko gorzej, bo naprawdę. Podziemia kościoła, ksiądz zwabia go tam, pozwalając mu grać na pianinie, mówi, że musi zachować to w tajemnicy, aby ksiądz nie wpadł w tarapaty. Siedzi koło chłopca przy pianinie, całuje go, wkłada rękę w spodnie, a potem oskarża o „kuszenie", więc winę za wszystko ponosi chłopiec, którego straszy więzieniem w razie zdrady tajemnicy. Dzieciak rzeczywiście się wystraszył, bo jego ojciec był akurat w więzieniu, a matka już nie żyła. Jego ciotka uważa, że ksiądz jest świętym. Blue próbował jej powiedzieć, ale nie słuchała. Oboje wiedzieli, że to typowa historia, wszyscy oglądają podobne w wiadomościach. - Boże, nienawidzę tych ludzi - powiedział ze złością Kevin. - Mnie to jeszcze bardziej oburza, bo jestem katolikiem i kiedy dorastałem, znałem wspaniałych księży. Księża, którzy robią takie rzeczy, to wrzód na dupie Kościoła. Nienawidzę ich, zniesławiają całą instytucję. Kościół powinien ich wyrzucić i wsadzić do więzienia, a nie chronić. Takie sprawy też trafiały do wiadomości, wiele przestępstw ukrywali przełożeni i parafie. Czuła, że Kevin jest najwłaściwszą osobą, która by mogła się zająć tym tematem, a w dodatku miała wreszcie powód, by z nim porozmawiać i odnowić kontakt. - Zgwałcił tego chłopca? - spytał z niepokojem, ale zaciekawiony jej opowieścią i szczęśliwy, że z nią rozmawia. - Chyba nie. Blue zaprzecza, ale kto wie? Mógł to wyprzeć. Był jeszcze mały. - Powinnaś go wysłać do terapeuty i zobaczyć, co powie. Czasem da się coś wydobyć dzięki hipnozie. Jeśli miał szczęście, to był tylko pocałunek i ręka w gaciach. To całkowite nadużycie zaufania, nie mówiąc już o tym, że karalne wykorzystanie seksualne dziecka.
Kevin zareagował równie gwałtownie jak ona i ta rozmowa przyniosła jej ulgę. Potwierdzała wszystko to, co sama czuła. - Nie wiem, co zrobić, Kevin, ani od czego zacząć. Z kim porozmawiać? Do kogo pójść? Czy mam to zostawić? Czy jeśli wniesiemy sprawę przeciw księdzu, to zaszkodzimy wtedy Blue, czy lepiej ukarać przestępcę? Myślałam o tym całą noc. - Blue to ten dzieciak? - Tak, ma niesamowicie niebieskie oczy. - Ty też - odparł cicho. Zawsze mu się podobała, ale nie zamierzał niczego z tym zrobić była żoną jego najlepszego przyjaciela. Nadal miał poczucie, że jest poza jego zasięgiem. Nawet po trzech latach uderzanie do niej wyglądałoby na brak szacunku wobec Marka. - Szczerze mówiąc, nie wiem, co się robi w takich wypadkach przyznał. - Jak wszyscy słyszałem takie historie, ale nie wiem wiele więcej. Pozwolisz, że to sprawdzę? Poza tym będziemy mieli pretekst, żeby jeszcze porozmawiać - mówił ciepłym tonem i Ginny się uśmiechnęła. - Już ci więcej nie zniknę - odparła cicho. - Jest lepiej. Chociaż za parę tygodni jadę znów w teren. Wróciłam właśnie z Afganistanu. - O, kurwa! Mam nadzieję, że byłaś daleko od gościa, którego tydzień temu zabił snajper? - Byłam wtedy z nim tam w górach. Nasze konie szły łeb w łeb, kiedy padł strzał. Pracowaliśmy w tym samym obozie. - Ginny, to poważna sprawa. Nie ryzykuj tak. Otrzeźwiła go ta wiadomość i pomyślał, jak zrozpaczony byłby Mark, gdyby wiedział, że mogłaby się znaleźć w takiej sytuacji. - A co innego mam do roboty? - spytała szczerze. - Tak przynajmniej moje życie ma jakiś cel i sens, pomagam.
- Wygląda na to, że sporo robisz dla tego bezdomnego dzieciaka. Pamiętaj, że nie będziesz mogła mu pomóc, jeśli cię zabiją. - On też tak mówi. Aleja uwielbiam swoją pracę. Kevin znał się na ludziach i był pewien, że po śmierci męża i dziecka nie bała się ryzykować życie, może nawet pragnęła śmierci - wiedział też, że jej siostra myśli podobnie. Takie szarżowanie czasem kończy się tragicznie. - Pogadamy o tym później - stwierdził praktycznie. - Chcę pomóc ci w tej sprawie z księdzem. Wiesz może, czy nadal jest w tej parafii? - Byłam tak zaskoczona, że nawet nie spytałam. Mogę to sprawdzić albo spytać Blue. Chociaż on może nie wiedzieć, nie był od tamtej pory w kościele. - W takim razie sprawdź, czy gość jest tam dalej, czy został przeniesiony. Może były na niego jakieś skargi. Lepiej to wiedzieć. - Blue powiedział, że jakiś inny chłopiec też go nienawidził i prawdopodobnie doświadczył tego samego. Był starszy, miał dwanaście lat. - Trzymajmy się tych informacji, a ja poszukam, jak się zgłasza coś takiego. Oczywiście, jeśli chłopak będzie chciał. Wiele ofiar woli pozostać w cieniu i się nie skarży. Dlatego takim zwyrodnialcom uchodzi to na sucho. Wszyscy boją się rozpętać aferę. Dzięki Bogu nie każdy to „wszyscy". Zadzwonię do ciebie, kiedy się czegoś dowiem. Sprawdź, gdzie się podziewa ten ksiądz. - Zrobię to - obiecała. - I dziękuję ci, Kev. Naprawdę dziękuję. Wspaniale było z tobą porozmawiać. - Nie pozwolę ci już zniknąć - ostrzegł ją. - Nawet jeśli uciekniesz do Afganistanu, Chociaż wolałbym, żebyś tego nie robiła. Możesz robić coś równie pożytecznego tutaj zamiast na końcu świata, gdzie możesz zginąć. - Tam bardzo nas potrzebują.
- Nigdy nie sądziłem, że jesteś typem Matki Teresy. Na wizji byłaś taka urocza. Kiedyś naprawdę byli z Markiem najpiękniejszą parą wiadomości, a teraz jeździła na mule po Afganistanie. Po prostu nie potrafił sobie tego wyobrazić. Martwiło go, że bardzo się zaangażowała. Zamierzał spróbować wybić jej z głowy tę pracę. Wiedział jednak, jaka jest uparta, i wątpił, czy zdoła na nią wpłynąć. Brzmiało to, jakby miała jakąś misję, również względem tego chłopca. Podziwiał, że tyle dla niego robi, i uważał, że dobrze zdecydowała, kontaktując się z nim. Chłopiec ma prawo oczekiwać sprawiedliwości, a sprawca powinien zostać ukarany i zamknięty w więzieniu. Kevin miał nadzieję, że Ginny do tego doprowadzi. - Zadzwonię, jak tylko się czegoś dowiem. Trzymaj się i bądź grzeczna. - Będę. Obiecuję. Kiedy odłożyła słuchawkę, czuła się lepiej. Zadzwoniła przecież do właściwej osoby. Tego wieczoru nie wspomniała Blue o rozmowie z przyjacielem. Chciała poczekać, aż zdobędzie więcej informacji. Musiała poznać nazwisko ojca Teddy ego i dowiedzieć się, czy nadal tam jest. Uznała jednak, że może uzyskać te dane w parafii, jeśli będzie sprytna. Chciała poznać tego człowieka osobiście. Myślała o tym, gdy kładła się wieczorem spać. Nagle zadzwonił telefon. Becky rzadko odzywała się tak późno, w Kalifornii była to pora obiadowa, więc była zajęta przy mężu, dzieciach i gotowała im obiad. - Coś się stało? - Tata się dziś przewrócił i złamał rękę - powiedziała zaniepokojona. Znowu się zgubił. Chyba leki przestały działać. Zawieźliśmy go do szpitala i nie miał pojęcia, gdzie jest. Nadal nie
wie. Może jutro będzie lepiej. Ginny, musisz przyjechać. Tata nie będzie żył wiecznie. Jeśli nie przyjedziesz teraz i poczekasz do powrotu z następnej misji, może go już wtedy nie być. Z jego pamięcią jest coraz gorzej. Nawet jeśli cię nie rozpozna, czasem przynajmniej jeszcze nawiązuje kontakt. Wyglądało na to, że jest na skraju rozpaczy, i Ginny zrobiło się jej żal. - Przykro mi, Becky. Zrobię, co będę mogła. Może wyrwę się w ten weekend. Przemyślała to szybko. Nie chciała, żeby Blue opuszczał szkołę. Zależało jej, żeby w czerwcu ją skończył. Nie powiedziała Becky, że chłopiec znów u niej mieszka. Nie chciała też zostawiać go w Houston Street na weekend - wkrótce przecież wyjedzie na dłużej. -Jeśli przyjadę, to muszę zabrać kogoś ze sobą - oznajmiła. Siostra po drugiej stronie słuchawki była zaskoczona. - Masz kogoś? Ginny nie wspomniała o tym słowem. - Tak, ale nie tak jak myślisz. Blue znów się u mnie zatrzymał. Pomagam mu w dostaniu się do dobrej szkoły średniej. W przyszłym tygodniu ma tam rozmowę kwalifikacyjną i przesłuchanie, więc weekend może być. - O, Chryste, tylko nie to! Co ty sobie, na Boga, wyobrażasz? Naprawdę w całej tej sytuacji nie potrzebujesz bezdomnego nastolatka w swoim mieszkaniu ani w życiu. - Dobrze sobie radzi. - Adoptujesz go? Nie mogła zrozumieć, co się dzieje z Ginny. Była pewna, że zwariowała. - Nie, opiekuję się nim. Ale mieszka u mnie, kiedy jestem w mieście.
Ten pomysł był dla Becky zupełnie niezrozumiały. Nic z tego, co robiła Ginny, nie miało sensu. Becky była jednak zbyt zmęczona, by się nad tym zastanawiać. Musiała sobie radzić z ojcem. Przynajmniej Ginny zgodziła się przyjechać do Los Angeles. Powinna była zrobić to już dawno, ale i tak się cieszyła, że w końcu zdołała ją przekonać. - Nie chcę ci się narzucać, zwłaszcza że jest nas dwoje - powiedziała uprzejmie Ginny. - Zatrzymamy się w hotelu. - Nadal mamy pokój gościnny, a ten chłopak może spać w pokoju Charliego, jeśli będzie się porządnie zachowywał. Potraktowała go jak dzikusa, ale Ginny starała się nie zareagować. - Jest bardzo grzeczny. Myślę, że go polubisz. A przynajmniej miała taką nadzieję, choć nie mieli zostać długo. Myślała, żeby polecieć w piątek po południu po szkole i wrócić nocnym lotem w niedzielę wieczorem, żeby Blue mógł być w poniedziałek rano na lekcjach. To będzie krótka wycieczka. - Wyślę ci e-mail z namiarami na nasz samolot - dodała i po paru minutach się rozłączyły. Potem Ginny pomyślała, jak będzie jej przykro, kiedy zobaczy ojca w takim stanie. W dodatku po raz pierwszy od trzech i pół roku spotka się z Becky oraz jej rodziną. Denerwowała się tym. Miała jednak nadzieję, że wszystko pójdzie gładko. O planach na weekend powiedziała Blue rano. Ucieszył się na wyjazd do Kalifornii. Wyjaśniła, że jadą dlatego, iż jej ojciec jest stary i schorowany. Chłopiec uznał, że chętnie pozna jej rodzinę. Był tak optymistycznie nastawiony, że sama też zaczęła się cieszyć. Kiedy poszedł do szkoły, przyszło jej do głowy, że powinna zadzwonić do jego ciotki. Na szczęście odpowiedziała po pierwszym dzwonku. Ginny oznajmiła, że wybiera się do Los Angeles i chce zabrać ze sobą Blue.
- Mogłaby pani podpisać dla mnie zgodę? - poprosiła. - Jest nieletni, a ja nie jestem jego prawną opiekunką. Jeśli ktoś z linii lotniczych poprosi mnie o jakieś dokumenty, nie chciałabym, żeby pomyśleli, że go porwałam. - Nie ma problemu - odparła ochoczo Charlene i znów umówiły się na wieczór w szpitalu Mount Sinai. Ginny napisała dla niej oświadczenie. Spotkały się w kawiarni - wszystko zajęło im kilka chwil. Charlene przyjrzała się jej. Nadal nie rozumiała, dlaczego Ginny robi tyle dla Blue, choć uważała, że to bardzo miłe. Przypuszczała, że Ginny musi być bardzo samotna, skoro przyjęła Blue do swojego domu i życia. -Jak sobie radzi? - spytała Charlene, gdy wychodziły. - Bardzo dobrze - odparła Ginny, uśmiechając się pewnie. - W czerwcu skończy ósmą klasę. - Jeśli wytrzyma - dodała doświadczona Charlene. Nie wierzyła, że chłopiec będzie w stanie zostać w szkole. - Wytrzyma - odparła zdecydowanie Ginny i obie się roześmiały. Bardzo chciała spytać o nazwisko ojca Teddy ego, ale wolała nie wzbudzać podejrzeń. Spytała więc niezobowiązująco, do jakiej należy parafii, a Charlene odparła z dumą, że do Świętego Franciszka. By ukryć swoje zainteresowanie, Ginny zagadnęła, że nie udało jej się namówić Blue na pójście do kościoła, ale jest pewna, że jej się uda. - Nie liczyłabym na to - oznajmiła Charlene. - Nienawidzi chodzić do kościoła. Sama w końcu się poddałam. Ginny zastanawiała się, czy pamięta w ogóle, że Blue opowiedział jej o księdzu, który go pocałował. Chyba raczej to wyparła, uznając za dziecinne kłamstwo. Raz jeszcze podziękowała ciotce chłopca za podpisanie oświadczenia i Charlene wróciła do pracy. Ginny pojechała
taksówką do mieszkania, gdzie Blue szykował się do spania. Zdążyła już przygotować mu ubranie na jutrzejszą podróż. Kupiła chłopcu drugą parę dżinsów, spodnie w kolorze khaki, trzy koszule, cienką kurtkę, wysokie trampki Converse, bieliznę i skarpetki. Chciała, żeby się dobrze prezentował przed jej siostrą. Nie sądziła, że pomogą same nowe buty - aby pozyskać sobie Becky, trzeba dużo więcej. Ginny wierzyła jednak, że Blue zachowa się odpowiednio i zrobi dobre wrażenie na jej rodzinie w Los Angeles. Bardzo ucieszył go wyjazd z miasta, choć było mu przykro z powodu choroby jej ojca. - Spij dobrze - powiedziała, kiedy pocałowała go na dobranoc. Sprawdziła jeszcze raz jego walizkę - spakował wszystko, co potrzebne, włącznie z nową piżamą. - Kocham cię, Ginny - powiedział cicho, kiedy go pocałowała, a ona uśmiechnęła się zaskoczona tymi słowami. Minęło już wiele czasu, od kiedy ostatni raz ktoś jej to powiedział, zwłaszcza dziecko. - Też cię kocham - odparła z uśmiechem i zgasiła światło, a potem wróciła do swojego pokoju, by spakować własną walizkę na wyjazd. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
Rozdział 9 W piątkowe popołudnie Ginny odebrała Blue ze szkoły taksówką i pojechali prosto na lotnisko. Rano rozmawiała z Becky - ojciec poczuł się trochę lepiej w ciągu dnia. Ginny miała w torebce pisemną zgodę od Charlene. Kiedy dojechali na lotnisko, sprawdziła bagaże i weszli do budynku. Zaproponowała, żeby wcześniej przeszli przez kontrolę bezpieczeństwa i kupili sobie gazety na podróż. - Można je kupić na lotnisku? - spytał zaskoczony Blue. Wtedy zdała sobie sprawę, że nie był nigdy na lotnisku ani nigdzie nie leciał. Nie opuszczał Nowego Jorku, a lotnisko widział tylko w kinie albo w telewizji. - Można kupić dużo różnych rzeczy - odparła z uśmiechem. Stali w kolejce do kontroli, więc powiedziała mu, żeby wyjął monety z kieszeni, zdjął pasek i buty. Włożył swój laptop do jednego z plastikowych pojemników, Ginny swój do drugiego, W kolejnym ułożyła torebkę i buty. Przeszli przez bramkę i odebrali swoje rzeczy. Blue był pod wrażeniem tej procedury
i wszystko uważnie obserwował. Dla niego była to wielka przygoda. Ginny żałowała, że nie mają więcej czasu. Chciałaby mu pokazać Los Angeles. Obawiała się trochę tej podróży, bała się, że wrócą wspomnienia. Starała się więc skupić na Blue. Rozejrzeli się po księgarni, gdzie kupiła sobie na podróż książkę, a jemu czasopisma. Potem wzięli jeszcze gumę do żucia i słodycze, zatrzymali się też w sklepie z pamiątkami. Blue był głodny po szkole, więc zamówili hot doga, którego zjadł przed wejściem na pokład. Nigdy jeszcze nie robiła na lotnisku tylu rzeczy przed lotem. Zwykle przechodziła przez kontrolę i szła prosto do samolotu, ale on chciał wszystko obejrzeć. Kiedy weszli na pokład i zajęli miejsca w samolocie, wyglądał na zachwyconego. Ustąpiła mu miejsca przy oknie, żeby mógł wyglądać. Kiedy włożyli bagaż podręczny do górnego luku i usiedli, odwrócił się do niej zdenerwowany. - Nie rozbijemy się, prawda? - spytał zaniepokojony. - Nie powinniśmy - odparła z uśmiechem. - Pomyśl o tych wszystkich samolotach, które w tej chwili na całym świecie startują, lądują albo lecą. Są ich tysiące. Kiedy ostatni raz słyszałeś, żeby któryś się rozbił? - Nie pamiętam. - No właśnie. Myślę, że nic nam nie będzie. Wyglądał na uspokojonego. Powiedziała, żeby zapiął pasy, a Blue przejął się, kiedy usłyszał, że czeka go film i posiłek. - Mogę zamówić, co chcę? - spytał. - Jest kilka dań do wyboru, ale na burgera i frytki będziesz musiał poczekać, aż wylądujemy. Wzruszyła się, że wszystko to było dla niego takie nowe i przejmował się startem, ale nie przestraszył się, kiedy jumbo jet uniósł się nad ziemię. Wyglądał chwilę przez okno, a potem zaczął czytać gazetę. Później wybrał film. Ginny zrobiła to samo i oboje założyli słuchawki. Podobała mu się ta nowa sytuacja,
a kiedy dostał menu, wybrał sobie jedzenie. Zjadł posiłek, oglądając film, po czym zasnął. Ginny przykryła go kocem. Nikt nie poprosił o zgodę ani nie zapytał, dlaczego podróżują razem lub nawet czy są ze sobą spokrewnieni. Obudziła go, zanim wylądowali w Los Angeles, żeby mógł je zobaczyć z góry. Zachwycił się widokiem tych wszystkich świateł i basenów, po czym wielki samolot siadł na ziemi, odbił się dwa razy i pojechał pasem w stronę terminala. Blue zakończył właśnie swój pierwszy lot, Ginny uśmiechnęła się do niego. Już prawie zapomniała, po co przyjechali: być może zobaczy swojego ojca po raz ostatni. Czuła, że przybyła właśnie do domu, choć minęło przecież tyle czasu. Zdała sobie sprawę, że to tutaj zawsze będzie jej dom. - Witaj w Los Angeles - powiedziała, kiedy dołączyli do tłumu czekającego w przejściu na opuszczenie samolotu. Minutę później szli przez terminal, żeby odebrać bagaż. Powiedziała siostrze, że wynajmie na lotnisku samochód, żeby nie musieli jej odbierać. Czekając w wypożyczalni, miała nadzieję, że Becky i jej rodzina będą mili dla Blue. Nie chciała, żeby czuł się źle lub nieswojo przy dzieciach jej siostry. Miał zupełnie inne życiowe doświadczenia niż one. To była tradycyjna rodzina z przedmieść: mama, tata, dom, basen, dwa samochody i trójka dzieci. Nigdy nie przydarzyło im się nic złego. Dzieci dobrze radziły sobie w szkole, a najstarszy Charlie dostał się właśnie do college'u. Blue i młodsza córka, Lizzie, byli w tym samym wieku. Nie umiała sobie wyobrazić, by dzieci jej siostry i Blue mogli znaleźć wspólny język, ale miała nadzieję, że przynajmniej będą dla niego uprzejme, W wypożyczalni dostała zupełnie nowego SUV-a, który bardzo spodobał się Blue, i pojechali autostradą do Pasadeny. Z Nowego Jorku wylecieli o piątej, a ze względu na różnicę czasu do Los Angeles przylecieli akurat o ósmej, kiedy wszyscy wracali
do domu na piątkowy obiad. Były to godziny największego ruchu, a do tego temperatura wynosiła 27 stopni. Blue był zachwycony i śmiał się od ucha do ucha. - Dziękuję, że mnie ze sobą zabrałaś — powiedział, spoglądając na nią nieśmiało. - Myślałem, że zostawisz mnie na weekend w Houston Street. Był szczęśliwy, że tego nie zrobiła, i wdzięczny za wszystko. - Pomyślałam, że spodoba ci się tutaj, nawet jeśli będę musiała spędzać czas ze swoim tatą. Chociaż on dużo śpi, więc możemy trochę pojeździć i pokażę ci Los Angeles. Oprócz Beverly Hills. Nie chciała się tam zbliżać ani widzieć ulicy, przy której kiedyś mieszkali. Nie chciała sobie przypominać życia, jakie tu wiodła - ono bezpowrotnie przepadło przed trzema laty. - Co robiłaś, kiedy tu mieszkałaś? - spytał zaciekawiony Blue. Nie pytał nigdy ojej dawne życie - wiedział, że to dla niej bolesny temat. Nigdy nie mówił o Marku ani Chrisie, chyba że sama wspomniała o nich pierwsza, a to zdarzało się rzadko - czasem tylko komentowała coś, co jej się przypomniało lub co któryś z nich kiedyś powiedział. - Byłam dziennikarką telewizyjną. Wlekli się w ulicznym korku. - Na żywo w telewizji? - Zdziwił się, kiedy przytaknęła. - Lał! Czyli byłaś gwiazdą. Byłaś jedną z tych siedzących za biurkiem czy z tych, co stoją w ulewnym deszczu z parasolem przełożonym na lewą stronę i tracą sygnał? Rozbawił ją ten opis, ale wydał się trafny. - Różnie. Czasami siedziałam za biurkiem z Markiem. On zawsze siedział za biurkiem. A czasami relacjonowałam wydarzenia w ulewnym deszczu. Na szczęście tu rzadko pada. Uśmiechnęła się do niego.
- Fajnie było? Zastanowiła się, a potem skinęła głową. - Tak, zwykle tak. Fajnie było z Markiem. Wzbudzaliśmy sensację, kiedy pojawialiśmy się razem w różnych miejscach, i ludzie go rozpoznawali. - Dlaczego już tego nie robisz? Blue obserwował jej minę, kiedy na niego spojrzała i odpowiedziała: - Bez niego nie byłoby już fajnie. Nigdy już tam nie wróciłam po... Zatrzymałam się na trochę u siostry, a potem wyjechałam i zaczęłam pracować dla SOS/HR. - W telewizji nikt by do ciebie nie strzelał. Powinnaś tam kiedyś wrócić. Na chwilę zamilkła, po czym pokręciła głową. Wszystko to się dla niej skończyło i wolała, żeby tak zostało. Nie potrafiłaby pracować tam dalej bez Marka - byłoby to nieznośne, wszyscy by się nad nią litowali. To, co robiła teraz, za każdym razem było nowe. Po godzinie zjechali do Pasadeny zjazdem Arroyo Seco Parkway. Ginny wiozła ich przez obsadzone drzewami ulice z pięknymi domami po obu stronach, potem na małe wzgórze, aż w końcu wjechali na podjazd przed dużym, eleganckim domem z kamienia, z dużym basenem. Była tam brama, ale zostawili ją dla niej otwartą. Zapomniała już, jaki wielki mieli dom i jak do nich pasował. Zatrzymała się. Na powitanie zaszczekał czarny labrador, a Blue rozglądał się wokół. - Zupełnie jak w filmie - powiedział zdumiony domem, basenem i psem. Kiedy wysiedli, Becky wyszła im na powitanie, a Ginny z ulgą dostrzegła, że nic się nie zmieniła. Miała na sobie pasiaty T-shirt, dżinsy i klapki. Ginny patrzyła, jak uważnie obcina wzrokiem
Blue i uśmiecha się do niego chłodno. Nie pochwalała jego obecności w życiu Ginny i było to widać. On jednak najwyraźniej nie zdawał sobie tego sprawy i Ginny się z tego ucieszyła. Był zbyt zajęty podziwianiem widoku. Becky miała włosy w ciemniejszym odcieniu blond niż jej młodsza siostra i nosiła je spięte wysoko klamrą. Nie była umalowana, nigdy nie nosiła makijażu. Wyglądała tak samo, jak kiedy Ginny widziała ją ostatni raz. W college'u była ładniejsza, ale po urodzeniu Charliego przytyła siedem kilogramów i nigdy nie chciało jej się ich zrzucić. Codziennie nosiła też takie zwyczajne ciuchy i klapki. Nazywała je swoim mundurkiem - była zbyt zajęta opieką nad dziećmi, a teraz także ojcem, żeby się przejmować strojem. Pies poszedł za nimi. Weszli od tyłu, do kuchni, gdzie cała trójka dzieciaków jadła obiad przy kuchennym stole. Był to makaron, duża sałatka i skrzydełka kurczaka. Ginny wiedziała, że Blue znów jest głodny, kiedy wszedł nieśmiało do kuchni i zawahał się na widok dzieci. Pierwsza wstała Margie i mocno przytuliła swoją ciocię, mówiąc, jak cieszy się na jej widok, i wtedy Becky przedstawiła jej Blue. Zastanawiała się, jak Becky wyjaśniła im jego obecność, ale Ginny przedstawiła go po prostu jako „Blue Williamsa", nie wspominając o tym, jaki ma z nią związek oraz dlaczego mieszka u niej w Nowym Jorku. Potem Charlie przyszedł ją uścisnąć i podać rękę Blue. Ginny zdziwiła się, jak jej siostrzeniec wyrósł - był nawet wyższy od ojca, miał ponad metr dziewięćdziesiąt. Dołączyła do nich Lizzie, cmoknęła powietrze gdzieś koło policzka cioci i popatrzyła na Blue. Byli tego samego wzrostu, w tym samym wieku, a ona miała takie same długie, proste włosy jak ciotka. - Cześć, jestem Lizzie - przedstawiła się Blue z szerokim uśmiechem.
Wciąż nosiła aparat na zębach, więc zdawała się od niego młodsza, ale miała już kobiecą figurę. Ubrana była w różowy T-shirt i białe krótkie spodenki. Blue wyraźnie był nią oczarowany. - Usiądziesz z nami i zjesz? - zaproponowała, co przyjął z ulgą. Stojąc tam, czuł się niezręcznie i spojrzał na Ginny w oczekiwaniu na jej zgodę, a ona pokiwała głową i powiedziała, żeby usiadł, tymczasem Lizzie podała mu talerz i zaoferowała colę. Margie i Charlie zaczęli wypytywać Blue o podróż. Osiemnasto-latek i szesnastolatka zdawali się dużo doroślejsi. Blue wyglądał, jakby czuł się już jak w domu, Lizzie go zagadywała, a on nałożył sobie makaron i skrzydełka kurczaka. - Gdzie jest tata? - spytała Ginny siostrę ściszonym głosem. - Jest na górze, śpi. Zwykle chodzi spać koło ósmej. Była już prawie dziewiąta. - Podałam mu coś przeciwbólowego. Ręka go dziś bolała, a gips chyba przeszkadzał wczoraj w nocy. Wstaje o świcie, jak tylko zrobi się jasno. Alan będzie za parę minut. Grał w tenisa po pracy. Najdziwniejsze dla Ginny było wrażenie, że prawie nic się nie zmieniło. Wciąż robili te same rzeczy, jak wtedy, kiedy wyjechała, w tym samym domu. Nawet pies był ten sam i ją rozpoznał. Dzieci wyrosły, ale nic poza tym się nie zmieniło. Z jednej strony było to krzepiące, ale z drugiej czuła się jeszcze bardziej nie na miejscu. Jej życiowe doświadczenia z trzech ostatnich lat były tak odległe od ich. Czuła się, jakby wróciła z Marsa. Becky nalała dwa kieliszki wina i podała jej jeden. Zostawiły dzieci w kuchni, przeszły do salonu i usiadły. Z dużego pokoju korzystali tylko na Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia. Przy innych okazjach zbierali się w kuchni. W salonie nad kominkiem wisiał wielki płaski ekran telewizora, na którym
oglądali poniedziałkowy futbol i pozostałe sporty w weekendy oraz wszelkie play-offy. Wszyscy mieli bzika na punkcie sportu, Becky i Alan świetnie grali w tenisa i czasami z nimi grywała. Dzieci grały w różnych drużynach sportowych - koszykówki, piłki nożnej, baseballu, siatkówki dziewcząt - a Charlie był w swoim liceum kapitanem drużyny pływackiej. W czerwcu miał skończyć szkołę z wyróżnieniem. Żadne z nich nie zrobiło nigdy nic złego, nie mieli nawet złych ocen. Becky była z tego bardzo zadowolona i dumna z Charliego, który wybierał się na Uniwersytet Kalifornijski. - Jest uroczy - przyznała Becky i Ginny zrozumiała, że chodzi o Blue. - Tak, to prawda, A do tego mądry. Jest niezwykły, biorąc pod uwagę, co przeszedł i jak niewiele otrzymał pomocy. Byłoby wspaniale, gdybym mogła posłać go do tej szkoły średniej. Becky nadal nie rozumiała, dlaczego Ginny to robi, ale musiała przyznać, że od samego przyjazdu Blue był bardzo uprzejmy. Gdy podawał jej dłoń, podziękował za to, że pozwoliła mu przyjechać. Kiedy wróciły do kuchni, rozmawiał z Lizzie o muzyce i najwyraźniej lubili te same zespoły. Pokazywała mu coś na YouTube na stojącym w kuchni komputerze i oboje się śmiali. Było widać, że znaleźli wspólny język. Potem Charlie oznajmił, że wychodzi. Mama powiedziała mu, żeby jechał ostrożnie, a kiedy odjechał, Ginny zdała sobie sprawę, że jej siostrzeniec ma już własny samochód. Naprawdę dorósł. Margie też miała prawo jazdy, ale musiała pożyczać samochód od mamy, nie miała własnego. Lizzie zaproponowała, że pokaże Blue pokój gier na dole, i razem z Margie poszli grać w gry wideo. Blue dobrze sobie radził. Wtedy wszedł Alan i narobił dużo zamieszania wokół Ginny. Ucieszył się na jej widok, chociaż powiedział, że za bardzo
schudła. Jej twarz wydawała się teraz bardziej pociągła i kanciasta niż dawniej, więc jeszcze mniej była podobna do Becky. - Co jemy na obiad? - spytał Alan, nalewając sobie kieliszek wina. Umieram z głodu. Nadal był przystojnym mężczyzną. Miał na sobie strój do tenisa. - Sałatkę i przegrzebki - odparła szybko Becky i włożyła do mikrofalówki trzy muszle, które kupiła po południu. U Becky wszystko szło sprawnie i było dobrze zorganizowane, nawet jeśli brakowało w tym pewnego uroku. Podała pyszne przegrzebki, a Alan nalał wszystkim więcej wina. - Cieszę się, że w końcu przyjechałaś - podkreślił. - Ostatnie lata były dla twojej siostry naprawdę trudne. Wiedziałaś, kiedy wyjechać. Powiedział to tak, jakby zrobiła to celowo, aby wykręcić się od obowiązków, a nie dlatego, że jej mąż i syn umarli. Zrobił to z wyraźnym rozgoryczeniem, które od razu wychwyciła. Była jednak w stanie wyobrazić sobie, jak stresująca i dezorganizująca musiała być opieka nad ojcem, który mieszkał z nimi, a jego stan szybko się pogarszał. Wiedziała, że dla dzieci też musiało to być trudne. Ginny pomogła Becky sprzątnąć kuchnię po obiedzie i wróciły do salonu. Alan usiadł z nimi. Słyszeli dochodzącą skądś muzykę, a Ginny uśmiechnęła się, bo wiedziała, co to takiego, - Ojej, świetna płyta, kochanie. Kupiłaś jakąś nową? - spytał Alan, a Becky wyglądała na zdezorientowaną. Była to składanka popularnych piosenek. - Nie, nie wiem, co to jest. Lizzie włączyła chyba radio na dole. - Chodźcie, pokażę wam - powiedziała Ginny i skinęła na nich. Zeszli za nią po schodach do pokoju zabaw, gdzie Blue grał na pianinie, które trzymali tu na przyjęcia. Grał wszystkie piosenki,
o które prosiła go Lizzie, a przeplatał je Mozartem, żeby się z nią przekomarzać i ją rozbawić. Potem przerzucał się na boogie-woogie tak sprawne ręce jeszcze nigdy na tym pianinie nie grały. - Gdzie się tego nauczył? - spytała z podziwem Becky, kiedy grał piękny kawałek Beethovena, a potem przeskoczył znów do jednej z piosenek Lizzie. Uśmiechała się od ucha do ucha, była zachwycona. - Sam się nauczył - odparła z dumą Ginny. - Gra też na gitarze, komponuje i czyta nuty. Złożył właśnie dokumenty do artystyczno-muzycznej szkoły średniej w Nowym Jorku. La-Guardia Arts. Mam nadzieję, że się dostanie. Kocha muzykę i ma niezwykły talent. - Boże, jest geniuszem. Charlie uczył się pięć lat, a umie grać tylko gamy i Kurki trzy. Nigdy nie chciało mu się ćwiczyć -zauważył Alan, Kiedy patrzyła na grającego Blue, Ginny przypomniał się ojciec Teddy w kościelnej piwnicy, ale odsunęła od siebie ten obraz. Blue świetnie się bawił. Dogadywał się z Lizzy tak dobrze, jakby razem dorastali. Ona też była pod jego wrażeniem, ale Alan i Becky chyba pod jeszcze większym. Nie dało się zaprzeczyć, że chłopak ma talent i jest naprawdę miły. Grał przez godzinę, po prostu dla frajdy, a potem poszedł z Lizzie na górę obejrzeć film na dużym, płaskim ekranie, podczas gdy dorośli zostali na dole na wygodnej kanapie. Cały ich dom był bardzo wygodny. Nie miał w sobie nic z elegancji dawnego domu Ginny w Beverly Hills, ale pasował do ich życia w Pasadenie, które zawsze było bardziej zwyczajne niż jej i Marka. Tamto było efektowniejsze i dom to odzwierciedlał. Byli gwiazdami telewizji, nawet jeśli tylko w lokalnych wiadomościach. Mark był znany i dużo zarabiał, Ginny też dobrze sobie radziła.
- Becky opowiadała mi, co dla niego robisz - zagadnął Alan, odnosząc się do Blue. - Myślę, Ginny, że to godne podziwu, ale nie możesz zapominać, kim on jest i skąd pochodzi. Powinnaś być ostrożna, Alan wydał się Ginny napuszony i zirytowały ją te słowa, Becky mu przytakiwała, - Boisz się, że mógłby coś ukraść? Oboje pokiwali głowami, w ogóle się nie wstydząc tego, co mówią ani co mają na myśli. - Codziennie rano, zanim wyjdzie do szkoły, sprawdzam mu kieszenie - odparła niewinnie Ginny, zdziwiona ich komentarzem i tym, jak bardzo wydali jej się ograniczeni. - Nie mogę uwierzyć, że pozwalasz mu zostać w swoim mieszkaniu. Dlaczego nie umieścisz go w schronisku? Pewnie byłby tam szczęśliwszy. Jej szwagier nie zdawał sobie sprawy, co mówi ani jakie panują tam warunki. Nigdy nawet nie widział schroniska dla bezdomnych, nigdy w żadnym nie był. - W takich miejscach ludzie codziennie są bici, napadani i okradani, a kobiety się gwałci - odparła spokojnie Ginny. - Załatwiłam mu bardzo dobry ośrodek dla młodzieży w którym zostanie, kiedy wyjadę. „Jeśli nie ucieknie" - dodała w myślach. Nie podobało jej się, że czują się lepsi i zakładają, iż przejrzeli chłopca, którego w ogóle nie znają - w ogóle ich nie obchodzi, jaki jest bystry, grzeczny i utalentowany. Wydali już osąd poparty własnym niewielkim doświadczeniem z zacisznego życia na przedmieściach. Na szczęście ich dzieci były bardziej otwarte, więc Lizzie i Margie miło spędzały czas z Blue. Charlie pojechał do swojej dziewczyny. Był już zbyt dorosły, żeby chłopiec wzbudził jego zainteresowanie.
Ginny zmieniła temat i zaczęli rozmawiać ojej pracy w organizacji obrony praw człowieka, której też nie pochwalali. Uważali, że jest zbyt niebezpieczna dla kobiety, a właściwie dla każdego, mimo że była pożyteczna i Ginny ją uwielbiała. Zamiast przyznać, jaka jest śmiała i dzielna, że podjęła się czegoś takiego, Becky i Alan powiedzieli jej, że nigdy nie znajdzie drugiego męża, jeśli nie przestanie jeździć po świecie i mieszkać w obozach dla uchodźców. Zwrócili uwagę, że najwyższa pora pozbyć się syndromu ocalonego. - Nie chcę innego męża. Nadal kocham Marka i to się pewnie nie zmieni - odparła cicho. - Nie wydaje mi się, żeby spodobało mu się to, co teraz wyprawiasz, Ginny - zauważył poważnie Alan, a Ginny uznała, że to już chwyt poniżej pasa. - Może nie - przyznała. - Uznałby jednak, że to ciekawe. Nie pozostawił mi zresztą wyboru. Nie miałam zamiaru siedzieć w pustym domu bez niego i Chrisa i rozpaczać przez resztę życia. Tak jest lepiej. - Cóż, miejmy nadzieję, że niedługo ci przejdzie. Wypowiadał się w imieniu obojga, a Becky na to przyzwalała. Piła już czwarty kieliszek tego wieczoru, co zaskoczyło Ginny - nigdy tyle nie piła. - Dokąd teraz jedziesz? - spytał Alan. - Wiesz już? -Jeszcze nie jestem pewna. Może do Indii albo do Afryki. Z każdego zadania będę zadowolona. Alan popatrzył na nią zaskoczony, a Becky pokręciła głową. - Masz pojęcie, jakie to może być niebezpieczne? - spytał, jakby nie wiedziała. - Tak - przyznała z uśmiechem. - Dlatego właśnie wysyłają mnie w takie miejsca: mają problemy i potrzebują dyspozycyjnych pracowników do pomocy.
Teraz była już zawodowcem. Alan pewnie miał rację - Mark byłby zaskoczony jej pracą. To jednak dużo lepsze niż samobójstwo w East River, które wcale nie tak dawno rozważała. Dzięki pracy oraz pojawieniu się w jej życiu Blue od tamtych wydarzeń trzy lata temu nie czuła się tak dobrze jak teraz. Ani Becky, ani Alan nie zdawali sobie sprawy, jaką przeżyła tragedię, ile ją to kosztowało. I miała nadzieję, że nigdy się nie dowiedzą. Nie potrafili jednak wczuć się w jej sytuację ani zrozumieć, ile wysiłku wymagało od niej każdego poranka wstanie z łóżka. Przez chwilę siedzieli na dole, po czym Alan poszedł na górę oglądać tenisa w telewizji w ich pokoju. Becky zabrała Ginny do pokoju gościnnego, żeby mogła się rozpakować. Blue miał spać z Charliem. - Myślisz, że coś ukradnie? - spytała konspiracyjnie Becky, a Ginny po raz pierwszy, odkąd skończyła czternaście lat, miała ochotę ją spoliczkować. - Jak możesz tak mówić, Becky? Chciała spytać: „Kim ty jesteś?", ale powstrzymała się. Jak mogli stać się tak ograniczeni i drobnomieszczańscy, żeby zakładać, iż ktoś, kto nie ma domu, musi być złodziejem? Żałosne. - Nie, nie ukradnie niczego - zapewniła. - Mnie nigdy niczego nie ukradł. Miała nadzieję, że nie zrobi tym razem wyjątku. Nie dadzą jej żyć, gdyby tak się stało. Ale nie martwiła się o niego. Cmoknęły się na dobranoc, a Ginny rozpakowała się w ślicznym pokoju gościnnym z kwiecistymi tapetami. Chwilę później Blue zajrzał do niej w drodze do łóżka. Lizzie pokazała mu, gdzie śpi. - Fajnie dziś było - powiedział. Ginny nie mogła powiedzieć tego samego, szwagier i siostra ją przygnębiali.
- Naprawdę polubiłem Lizzie, a Margie też jest miła. - To dobre dziewczynki - przyznała Ginny. - Może uda nam się jutro pożyczyć jakieś stare kąpielówki od Charliego. Zapomniałam ci kupić. - Byłoby super. W Pasadenie czuł się jak w raju. Ginny ucałowała go na dobranoc, po czym Blue zniknął w korytarzu i poszedł do pokoju Charliego. Cicho zamknęła drzwi, myśląc o ojcu. Wiedziała, że niełatwo będzie patrzeć na niego w tym strasznym stanie. Jednak nic, co Becky opowiedziała jej w ostatnich miesiącach, nie przygotowało jej na widok wychudzonego ojca z pustym spojrzeniem. Następnego ranka Ginny usiadła przy nim przy śniadaniu i pomogła go karmić, ponieważ jedną rękę miał w gipsie i zupełnie stracił zainteresowanie samodzielnym jedzeniem. Kiedy zjadł owsiankę, spojrzał na Ginny. - Czyja cię znam? - spytał słabo. - Tak, znasz, tato. To ja, Ginny. Pokiwał głową i wyglądał, jakby przetwarzał tę informację, po czym się uśmiechnął. - Jesteś podobna do matki - zauważył głosem, który nagle zabrzmiał normalnie. Po jego oczach widziała, że ją poznaje, i wzruszyła się. - Gdzie byłaś? - spytał. - Wyjechałam na długo. Mieszkam teraz w Nowym Jorku, To było prostsze, niż wyjaśniać mu wyjazdy do Afganistanu. - Kiedyś jeździliśmy z twoją matką na wycieczki - powiedział z tęsknym spojrzeniem, a ona pokiwała głową. Miał zresztą rację, przypominała swoją matkę bardziej niż Becky. - Jestem bardzo zmęczony - rzucił ogólnie, w stronę pokoju.
Było to widać. Przypomnienie sobie jej było dla niego nadludzkim wysiłkiem, ale czasem miał takie chwile, kiedy coś pamiętał, po czym równie szybko odpływał. - Chcesz iść na górę i się położyć, tato? - spytała Becky. Znała jego przyzwyczajenia. Ginny nie. Wstawał tak wcześnie, że po śniadaniu często zapadał w drzemkę. - Tak - odpowiedział i wstał na niepewnych nogach od stołu. Obie córki pomogły mu wejść po schodach i posadziły na łóżku. Wyciągnął się i popatrzył na Ginny. - Margaret? - spytał cicho. Tak miała na imię jej matka. Ginny pokiwała tylko głową i powstrzymała łzy, bo zrozumiała, że trzeba było przyjechać wcześniej, choć rozpoznał ją na kilka minut. Potem zamknął oczy i już po chwili spał, cicho pochrapując. Becky delikatnie obróciła go na bok, żeby się nie udławił, po czym zostawiły go i wróciły na dół. - Nic mu nie będzie? - spytała zmartwiona Ginny. Zdała sobie sprawę, z czym musi się zmagać Becky. Opieka nad nim to ogromna odpowiedzialność. W każdej chwili może się udławić, umrzeć, upaść lub się zranić. Może wyjść z domu i zostać potrącony przez samochód lub zgubić się i nie pamiętać ani swojego nazwiska, ani drogi do domu. Wymagał całodobowej opieki, a Becky mu ją zapewniała już od dwóch lat. - Na razie nic mu nie będzie - zapewniła Becky. - Ale nie za długo. Cieszę się, że przyjechałaś na weekend. - Ja też - przyznała Ginny, objęła siostrę ramieniem i przytuliła. Dziękuję, że się nim opiekujesz. Nie mogłabym tego robić, nawet gdybym tu mieszkała. Tylko niektórzy potrafią takie rzeczy. A Becky robiła to z oddaniem. Ginny była jej za to bardzo wdzięczna. - Nie mogłabym robić tego co ty - odparła z płaczem Becky. Posrałabym się ze strachu.
Roześmiały się i dołączyły do młodzieży przy śniadaniu. Była to żywiołowa gromadka, a Charlie właśnie zaproponował, że zabierze dziś wszystkich do parku rozrywki Magie Mountain. - Lubisz rollercoastery? - spytała Ginny Blue. - Uwielbiam. Byłem na Cyclone na Coney Island - potwierdził Z przejęciem. - Te są dużo większe - ostrzegła. - To dobrze - odparł z uśmiechem. Chwilę później dzieciaki wstały, Charlie pożyczył Blue kąpielówki na zjeżdżalnię wodną, a Ginny dała mu pieniądze. Siostry posprzątały kuchnię, a potem Ginny nalała im po filiżance kawy. Miała nadzieję, że Becky nie powie już niczego niemiłego o Blue. Nie powiedziała. Chwilę później pojawił się Alan z rakietą do tenisa w ręku. Miał na sobie krótkie spodenki i buty do tenisa, a wychodząc, chwycił banana i powiedział, że jest spóźniony na mecz. - Alan jest w porządku, jeśli chodzi o tatę - powiedziała Becky, kiedy popijały kawę po jego wyjściu. - Wszystkim wam musi być trudno. Kiedy tu jestem, widzę to dużo wyraźniej - odparła współczująco Ginny. - Jesteś wspaniała. Nie wiedziała nawet, jak bardzo. - Teraz przychodzi do nas pani do pomocy w ciągu dnia. Gdyby nie to, byłabym uwiązana. To strasznie przygnębiające oglądać, jak mu się pogarsza. Rozmowa z siostrą przyniosła jej ulgę. Ginny pomyślała, że wolałaby dostać kulkę w łeb od snajpera, niż powoli umierać i tracić zmysły. Ojciec był kiedyś taki inteligentny i aktywny. A teraz, pod koniec życia, jego widok rozdzierał serce. Było widać, że nie zostało mu dużo czasu. Przynajmniej nic go nie bolało, pomijając złamaną rękę, ale wyglądał na zagubionego.
- Dzieci są dla niego naprawdę kochane i nawet jeśli ich nie rozpoznaje, lubi je. To i tak lepiej, niż ja. - Uśmiechnęła się do siostry. - Poznaję je, ale doprowadzają mnie do szału. No, ale to dobre dzieciaki. Ginny chciała powiedzieć, że Blue także, ale nie zrobiła tego. On nie należał do rodziny. Nie mogła już jednak teraz wychwalać Chrisa i jego osiągnięć trzylatka. Kiedy patrzyła na dzieci Becky, przypomniała sobie, jak bardzo za tym tęskniła. Nic nigdy jej tego nie zastąpi. Kobieta, która pomagała przy ojcu, przyszła w południe i Becky zaproponowała Ginny, by wyszły na lunch. Pojechały do oddalonej o kilka kilometrów małej restauracyjki, gdzie spokojnie porozmawiały, po czym wróciły i usiadły nad basenem. Alan został na lunch w klubie tenisowym. Dzieciaki nie wróciły aż do późnego popołudnia - szalały w Magie Mountain. Blue powiedział, że dwa razy prawie zwymiotował, co miało świadczyć o tym, że przejażdżki były super. Potem wszyscy wskoczyli do basenu i dołączyła do nich dziewczyna Charliego. Wieczorem, jak zwykle w sobotę, Alan zrobił grilla, a Becky znów wypiła trochę za dużo wina. Ginny poszła na górę do ojca posiedzieć z nim chwilę przed obiadem, ale cały czas twardo spał. Becky postanowiła nie budzić go na posiłek. Powiedziała, że będzie tylko zagubiony. Powoli się od nich oddalał, ale nie można było już nic z tym zrobić. Leki przestały działać. Ginny przykro było oglądać go w tym stanie, a Blue jej współczuł. Widział, jaka ogarnęła ją nostalgia. Siedzieli na podwórku do północy, a potem wszyscy poszli spać. Ginny leżała w ciemności, myśląc o nich. Spędzanie czasu z rodziną było miłe i wzruszające, ale czuła się między nimi obco. Jej życiowe doświadczenie było teraz tak odmienne, a we wszystkim, co mówili, kryła się nutka dezaprobaty. Nawet
jeśli nie mówili tego na głos, było to wyraźne. Czuła się samotna, niczym wyrzutek. Zasnęła w końcu o drugiej nad ranem i wstała wcześnie, żeby zaparzyć sobie kawę. Ledwo usiadła, żeby ją wypić, kiedy zadzwonił Kevin Callaghan. Myślał, że Ginny jest w Nowym Jorku, gdzie było teraz pół do dwunastej, i zdziwił się, kiedy usłyszał, że przyjechała do Los Angeles. Przeprosił zatem, że dzwoni tak wcześnie. - Co ty tu robisz? - spytał. - Przyjechałam na weekend spotkać się z ojcem. Ma alzheimera i nie widziałam go, odkąd... Urwała, a on zrozumiał. - Przykro mi, Ginny. Poznałem go kiedyś, dawno temu. Był wspaniałym gościem. I przystojnym facetem. - To prawda - przyznała, a Kevin przeszedł do konkretów. - Mam dla ciebie parę informacji. Zadzwoniłem do znajomego z policji. A właściwie znajomej, która jest porucznikiem od przestępstw na tle seksualnym. Ogólnie jest to dwutorowa sprawa. Najpierw trzeba iść na policję, która podejmie śledztwo, a potem zmierzyć się z archidiecezją, z Kościołem. Jeśli jednak policji powiedzie się dochodzenie i uwierzą, że Blue mówi prawdę, sami zajmą się sprawą. Bardzo często na jednego księdza jest wiele skarg więc mogą mieć już coś na temat tego gościa, który molestował Blue. Większość tych typków molestuje wiele dzieci, nie tylko jedno. Księża mają dostęp do młodzieży, a ci wykolejeńcy w pełni go wykorzystują. Najpierw musisz zadzwonić do Wydziału Przemocy na Nieletnich, a oni podejmą śledztwo. To oddział prokuratury na Manhattanie. Wydział Przemocy na Nieletnich zajmuje się między innymi tymi śledztwami, które dotyczą księży. Musisz tam pójść z Blue i zacząć działać. Przynajmniej na razie nie musicie się spotykać z jakimiś wściekłymi starymi księżmi w archidiecezji. Policja zrobi to za was. Kościół surowo tępi wszelkie próby ukrywania takich spraw, więc archidiecezja może
z wami współpracować Na pewno warto spróbować, ja bym tego gościa zgłosił od razu. Po tym, co zrobił chłopakowi i pewnie jeszcze innym, do diabła z nim. Wyślę ci SMS z numerem do Wydziału Przemocy na Nieletnich. - Łał. - Ginny zdziwiła się, że tak szybko zdobył informacje. - Niezły jesteś, Callaghan. Jestem pod wrażeniem. Tak naprawdę zawsze wiedziała, że jest dobry, dlatego do niego zadzwoniła. Bardzo go ceniła jako dziennikarza. - Co teraz zrobisz? - Muszę porozmawiać z Blue, Potrzebujemy prawnika? - Tak, ale jeszcze nie teraz. Najpierw policja musi wszcząć śledztwo. Jeśli uznają, że mają dowody, wniosą oskarżenie, jak w przypadku każdego przestępstwa na tle seksualnym. Jeśli nie, możesz wnieść pozew cywilny przeciw archidiecezji, ale wtedy będziesz miała słabsze argumenty. Najlepiej, gdyby to Wydział Przemocy na Nieletnich wniósł sprawę do prokuratora. Ale możesz też oprócz tego złożyć pozew cywilny. - Zastanawiam się, czy dla Blue nie będzie to za bardzo traumatyczne - zauważyła ostrożnie. - Prawdopodobnie nie bardziej niż to, przez co przeszedł. A może nawet poczuje się lepiej, jeśli ktoś weźmie się za tego gościa i potwierdzi jego słowa. Najgorzej, kiedy ludzie nie wierzą ofierze albo ją uciszają. A tego mieliśmy za wiele. Teraz cała sprawa jest otwarta, Watykan nakazuje parafiom współpracować, zamiast chronić sprawców. Dawniej ukrywali ich i przenosili z parafii do parafii. - Znasz prawnika, który zajmuje się takimi rzeczami? - Nie, ale tego też mogę się dowiedzieć. Na pewno są jacyś dobrzy. Daj mi na to parę dni. Do tej pory wykonał wspaniałą robotę, zdobywając dla niej informacje. Był oburzony tym, co przydarzyło się Blue, podobnie jak ona, co ją poruszyło.
- Jak długo tu zostajesz? - Do wieczora. Wracamy w nocy do Nowego Jorku. Przylecieliśmy w piątek. Blue nie może opuścić szkoły, bo nie skończy jej w czerwcu. - Ma szczęście, że cię znalazł - zauważył z podziwem Kevin. - Ja też mam szczęście - odparła cicho. - Znajdziesz czas na lunch? Czy jesteś uwiązana przy rodzinie? - Powinnam spędzić czas z ojcem, po to tu przyjechaliśmy. Ale chyba mogę wyskoczyć na kawę. Problem w tym, że jestem w Pasadenie, a nie w Los Angeles. - Przyjadę tam, jeśli chcesz. Znam świetne miejsce na rogalika i kawę. Co ty na to? Chciałbym cię zobaczyć. - Ja ciebie też - przyznała szczerze i była mu wdzięczna, że tak szybko zbadał sprawę. -Jest wpół do dziewiątej. Co powiesz na spotkanie o wpół do jedenastej? Powiedział jej, gdzie znajduje się restauracja - zaledwie kilka ulic od domu Becky. - Do zobaczenia - pożegnała się. Pół godziny później, kiedy Becky weszła do kuchni, powiedziała jej o swoich planach. - Nie zajmie mi to długo. Chcę się z nim spotkać tylko na chwilę, na wspominki. - Oczywiście - odparła dobrodusznie Becky. - Chcesz go tu zaprosić? Nie ma sprawy. - Wolę się z nim spotkać w restauracji. Wtedy nie będzie siedzieć za długo, a ja będę mogła wyjść i do was wrócić. Jak się dziś czuje tata? - Mniej więcej tak samo. Nie chciał wstać. Poczekam, aż przyjdzie Lucy, i zobaczymy, czy ona zdoła go rozruszać. Radzi
sobie z nim lepiej ode mnie, on jej słucha. Do mnie się przyzwyczaił i jeśli jest zmęczony albo w złym nastroju, po prostu odmawia. Chwilę później Ginny poszła do niego zajrzeć, a kwadrans po dziesiątej wyszła na spotkanie z Kevinem. Powiedziała Blue, że wychodzi spotkać się z przyjacielem, ale on był zajęty z Lizzie i nie przeszkadzało mu to. Z dziećmi Becky czuł się swobodnie, a one lubiły go i bardzo ciepło przyjęły, co wzruszyło Ginny. Do restauracji weszła dokładnie o wpół do jedenastej, Kevin już tam był. Nie sposób było go nie zauważyć. Przewyższał wszystkich mężczyzn w pomieszczeniu o dobrych parę centymetrów. Kiedy ją zobaczył, objął mocno i przytulił. - Tak dobrze cię widzieć — powiedział z uczuciem. Nie powiedział jej, że nadal codziennie tęskni za Markiem i ciągle się łapie na tym, że chciałby do niego zadzwonić. Wciąż nie mógł uwierzyć, że go nie ma. Rozmawiali pół godziny o jego pracy, ostatniej kobiecie, z którą się spotykał, niedawnym wyjeździe Ginny z SOS/HR, a także następnym, i o Blue. - Naprawdę mam nadzieję, że wniesiesz sprawę przeciwko temu kolesiowi - powiedział i widziała, że rzeczywiście tak uważa. - Chciałabym - przyznała szczerze. - Zamierzam jednak pozostawić wybór Blue. Nie chcę naciskać, jeśli nie ma ochoty. Spotkanie się z tym księdzem podczas procesu wymagałoby od niego wiele odwagi. - Jeśli tego nie zrobi, może całe życie żałować. Ktoś musi ich powstrzymać. Nie można ciągle ich obchodzić na paluszkach i chronić. Zgadzała się z nim, znów wrócili do innych tematów, a on chyba szczerze cieszył się z tego spotkania.
- Szkoda, że nie przyjeżdżasz częściej — stwierdził z żalem. Za nią także tęsknił. - Zadzwoń do mnie, jak będziesz w Nowym Jorku - powiedziała, kiedy zapłacił za cappuccino i zebrali się do wyjścia. Musiała wrócić do Becky. Chciała spędzić czas z nią i ojcem przed wieczornym lotem. Kevin odprowadził ją do samochodu i obiecał zadzwonić, kiedy zdobędzie nazwisko prawnika doświadczonego w przypadkach podobnych do tego Blue. Potem długo ją przytulał. - Uważaj na siebie, Ginny. On by nie chciał, żebyś tam ryzykowała życie. Oczy jej się zaszkliły i pokiwała głową, głos uwiązł jej w gardle. - Nie wiem, co innego mogłabym robić, Kev. Nic mi nie zostało. Teraz przynajmniej jest Blue. Może uda mi się odmienić jego życie. Teraz chciała zająć się wyłącznie tym. - Na pewno już je zmieniłaś - zapewnił ją. Dla obojga była to chwila pełna emocji. - Może uda nam się coś dla niego zrobić. To mu się przyda na przyszłość. - Porozmawiaj z prawnikiem i zacznij od Wydziału Przemocy na Nieletnich. Moja znajoma mówi, że są świetni. Podziękowała mu raz jeszcze, a po chwili pomachała i odjechała. Tak dobrze było go zobaczyć i żałowała, że długo z tym zwlekała, ale do tej pory naprawdę nie była gotowa. To dzięki Blue znów się spotkali. Resztę popołudnia spędzili w basenie. Tata przespał cały dzień. Nawet Lucy nie zdołała namówić go do wstania. Ginny spędziła z nim kilka minut, kiedy się przebudził, ale nie miał pojęcia, kim jest, i nie rozpoznał jej ani nawet nie pomylił z jej matką. Oglądanie go w takim stanie było przykre, a kiedy
wieczorem po obiedzie wyjeżdżała z Blue, ojciec twardo spał. Pocałowała go delikatnie w policzek i wyszła cicho z jego pokoju, po policzkach płynęły jej łzy. Wątpiła, czy zobaczy go jeszcze, ale cieszyła się, że wreszcie go odwiedziła. Becky miała rację, że nalegała. Alan, Becky i ich dzieci stali przed domem i machali im na pożegnanie. Ginny milczała w drodze na lotnisko, a Blue był zamyślony. Nigdy nie spędzał takiego weekendu z normalną rodziną, ojcem, matką i dziećmi - ludźmi, którzy lubili spędzać razem czas i dobrze się do siebie odnosili. Nikt nie był naćpany, nikt nikogo nie uderzył, a także nikt z ich znajomych czy krewnych nie siedział w więzieniu. Mieli wszystko, czego zapragnęli, nawet basen przy domu. Dla niego było to spełnienie marzeń. Ten bajkowy weekend był dla Blue nie lada prezentem. - Lubię twoją rodzinę, Ginny - powiedział cicho. - Ja czasem też. - Uśmiechnęła się. - Czasami trochę działają mi na nerwy, a z moją siostrą trudno się dogadać, ale ma dobre intencje. Ostatecznie go polubili, nawet Alan, który grał z nim w basenie w piłkę wodną. Ich uprzedzenia związane z jego pochodzeniem powoli stopniały podczas weekendu, kiedy lepiej go poznali. Nawet Becky szczerze przyznała, że jest dobrym dzieckiem. Blue i Lizzie obiecali sobie, że będą się codziennie wymieniać SMS-ami z telefonu Ginny, póki nie wyjedzie. Chciała mu kupić telefon, ale odkładała sprawę na później. Lizzie chciała, żeby znów ich odwiedził albo żeby ona mogła odwiedzić ciocię w Nowym Jorku i spotkać się z Blue. Ginny nawet obiecała, że przyjedzie jeszcze do Los Angeles, choć nadal nie wyobrażała sobie, że mogłaby tam mieszkać. Kiedy ich wieczorny samolot startował, na pokładzie było ciemno, a Blue trzymał Ginny za rękę.
- Dziękuję ci za najlepszy weekend w życiu - powiedział, a potem oparł głowę o siedzenie. Pół godziny później już spał, Ginny przykryła go kocem i sama także zasnęła. Lecieli na wschód. Załatwiła wszystko, po co przyjechała. Spotkała się i pożegnała z ojcem.
Rozdział 10 Blue i Ginny wylądowali na lotnisku JFK w poniedziałek kwadrans po szóstej. Pojechali taksówką do miasta. W mieszkaniu byli tuż po siódmej. Przygotowała mu śniadanie, kiedy brał prysznic, a później Blue wyszedł do szkoły. Przespał cały lot. Miał rano sprawdzian, do którego pomagała mu się nauczyć, a nazajutrz rozmowę kwalifikacyjną i przesłuchanie w LaGuardia Arts. Przed nimi pracowity tydzień. O dziewiątej rano zadzwoniła do kościoła Świętego Franciszka i spytała o ojca Teddy'ego. Przeprosiła, że nie pamięta nazwiska, i powiedziała, że przeprowadziła się wiele lat temu, ale jest akurat w okolicy i chciałaby się z nim znów spotkać. Młody ksiądz przy telefonie był bardzo miły i od razu wiedział, o kogo chodzi. Przyznał, że to wspaniały duchowny i cudowny człowiek. - Niestety bardzo mi przykro, ale w tamtym roku został przeniesiony do Chicago. Każdy z nas jednak chętnie z panią porozmawia zaproponował pomocnie.
- Serdecznie dziękuję - odparła Ginny, miała trochę wyrzuty sumienia, że okłamuje duchownego, ale w końcu kierowały nią dobre intencje. - Zajrzę niedługo. Czy wie ksiądz może, jak mogłabym się z nim skontaktować? Chciałabym po prostu dać znać, jak mi się ułożyło od naszego ostatniego spotkania. - Oczywiście - powiedział uprzejmie ksiądz przy telefonie. - Jest w kościele Świętej Anny w Chicago i na pewno ucieszy się, kiedy się z nim pani skontaktuje. Wszyscy tu za nim tęsknimy. - Serdecznie dziękuję - powtórzyła Ginny i odwiesiła słuchawkę. Chciała się z nim spotkać osobiście. Mogłaby polecieć do Chicago i z powrotem w jeden dzień. Chciała zobaczyć człowieka, który skrzywdził Blue. Wierzyła chłopcu, ale wolała sama się przekonać, na ile przebiegły jest ojciec Teddy. Później poszła do biura SOS/HR i spędziła resztę poranka, omawiając swoje kolejne zadanie z Ellen Warberg, Wyglądało na to, że tym razem pojedzie do Indii, choć nie zapadły jeszcze ostateczne decyzje. Miała wyjechać na początku czerwca, więc zostało jeszcze parę tygodni, zanim ustalą jej przydział. Wcześniej rozważano Syrię, ale w tej chwili było tam zbyt niebezpiecznie. Ellen powiedziała, że tym razem mogą ją wysłać tylko na dwa miesiące, czyli krócej niż zwykle, ponieważ w niebezpieczniejszych rejonach starają się częściej zmieniać pracowników i skracać ich wyjazdy. Ginny to odpowiadało ze względu na Blue. Ponieważ jej kolejne zadanie nie zostało jeszcze określone, nie musiała czytać żadnych raportów na zapas i wyszła z biura z pustymi rękoma, bez zadań domowych - dzięki temu miała więcej wolnego czasu dla Blue. Wieczorem rozmawiali więc o jego przesłuchaniu. Miał zamiar zagrać Chopina i udało mu się poćwiczyć trochę na pianinie w szkole. Miał też parę innych pomysłów, jeśli zażyczą sobie nowocześniejszych utworów. Był przejęty i przestraszony, a Lizzie napisała mu na telefon Ginny, że za nim tęskni i ma nadzieję, iż
bezpiecznie wrócił do domu. Ucieszył się z tego i wysłał jej jakąś muzykę do pobrania z iTunes. Ginny dostała od Kevina e-mail z nazwiskiem prawnika, ale poprosił ją, żeby zadzwoniła, bo chciał jej o nim opowiedzieć. Zadzwoniła, kiedy tylko wróciła wieczorem do swojego pokoju. Nie chciała, żeby Blue słyszał tę rozmowę. Wolała go nie rozpraszać przed jutrzejszym przesłuchaniem. - To ktoś dla ciebie — stwierdził Kevin. — Jest byłym jezuitą. Specjalizuje się w prawie kanonicznym i spędził cztery lata w kancelarii prawnej w Watykanie. Takie sprawy to jego specjalność. Rozmawiałem dziś z dwoma adwokatami i powiedzieli, że ten jest najlepszy, a do tego mieszka w Nowym Jorku. Nazywał się Andrew O'Connor, Kevin zdobył jego numer służbowy, adres e-mail i numer komórkowy. - Daj mi znać, jak to się potoczyło. Dzwoniłaś już do Wydziału Przemocy na Nieletnich? - Porozmawiam z Blue jutro po jego przesłuchaniu w szkole muzycznej. Dużo się u nas dzieje w tym tygodniu. - Informuj mnie na bieżąco - odparł Kevin. Najwyraźniej był zajęty i minutę później się rozłączyli. Miała teraz już wszystko, co potrzebne - skierowanie na policję i prawnika liczyła także, że w czwartek pojedzie do Chicago i przyjrzy się ojcu Teddy emu. Dzięki Kevinowi wszystko układało się pomyślnie. *** Następnego dnia Blue denerwował się przy śniadaniu. Ginny pojechała z nim metrem do LaGuardia Arts. Szkoła znajdowała się w samym środku Lincoln Center. Kiedy wchodzili do budynku,
Blue wyglądał niepewnie. To miejsce robiło wrażenie, korytarzami przewijały się tłumy młodych ludzi, którzy rozmawiali i śmiali się w drodze na lekcje. Już sama obecność tam była ekscytująca. Na tablicach ogłoszeń w całej szkole wisiały informacje o przesłuchaniach w związku z różnymi wydarzeniami. Ginny podeszła z Blue do recepcji i wyjaśniła, że przyszli na rozmowę wstępną oraz przesłuchanie, a recepcjonistka najpierw była zaskoczona, bo nie odbywały się one o tej porze roku, ale potem zadzwoniła do kogoś z działu rekrutacji i uśmiechnęła się do nich serdecznie. — Poprosimy państwa za kilka minut - oznajmiła, a oni usiedli. Blue wyglądał, jakby miał zamiar zaraz uciec. Ginny próbowała odwrócić jego uwagę, aż w końcu recepcjonistka wyczytała jego nazwisko i wysłała ich do biura rekrutacji, gdzie młoda kobieta zaczęła rozmowę z Blue i opowiedziała mu o szkole. Powiedziała, że sama tu się uczyła i było to najwspanialsze doświadczenie w jej życiu. Teraz wieczorami pracuje w orkiestrze, a trzy dni w tygodniu w biurze rekrutacji. Spytała, co sprawiło, że zajął się muzyką, a on powiedział, że sam nauczył się grać na pianinie i czytać nuty - widać było, że kobieta jest pod wrażeniem. Ginny pomyślała, że rozmowa poszła dobrze, a potem zaprowadzili go na przesłuchanie już bez niej, czekała na niego w holu. Powiedziano jej, że potrwa to dwie do trzech godzin, więc wzięła ze sobą książkę na czas oczekiwania. Nie chciała opuszczać budynku na wypadek, gdyby Blue jej potrzebował, a kiedy wreszcie wrócił, wyglądał na wykończonego i oszołomionego. — Jak poszło? — spytała zachęcająco, próbując zachować spokój. Denerwowała się, martwiła o niego i miała nadzieję, że sobie poradził. Przesłuchanie było dużym stresem, do którego nie był przyzwyczajony.
- Nie wiem. Zagrałem im Chopina, a potem poprosili mnie o zagranie paru innych rzeczy, które sami wybrali. Jednego utworu nigdy wcześniej nie grałem, to był Rachmaninoff. Potem Debussy, a potem zagrałem parę kawałków z musicalu Motown. Nie sądzę, żebym się dostał. - Spojrzał na nią przygnębiony. - Na pewno inni grają lepiej ode mnie. W sali było czterech nauczycieli i wszyscy robili mnóstwo notatek - dodał, wciąż zdenerwowany. - Cóż, dałeś z siebie wszystko. Więcej nie możesz zrobić. Wyszli z budynku na majowe słońce. Powiedziano im, że o wynikach poinformują w czerwcu. Potrzebowali nieco czasu, aby podjąć decyzję i ocenić, czy chłopiec sobie poradzi oraz czy jest na tyle zdolny i posiada wymagane umiejętności, zwłaszcza że formalnie nie odebrał żadnej muzycznej edukacji. Powiedzieli mu także, że na 664 miejsca mają dziewięć tysięcy chętnych. Blue był przekonany, że nigdy się nie dostanie, ale Ginny starała się podchodzić do tego optymistycznie. Przywołali taksówkę. Zanim zostawiła go w szkole, kupiła mu kanapkę. Po południu miał sprawdzian z matematyki. Czekało go teraz dużo obowiązków; ale za sześć tygodni się skończą. Nie chciała wyjeżdżać z Nowego Jorku przed końcem roku szkolnego, lecz nie mogła nic na to poradzić. Jej wyjazd mógł z jakiegoś powodu się opóźnić, ale nie zanosiło się na to. Zawsze znajdzie się takie miejsce, gdzie będą jej potrzebować. Kiedy Blue wrócił wieczorem do domu, wyglądał na przygnębionego przesłuchaniem. Był tak zmęczony, że postanowiła, iż rozmowa o zgłoszeniu do Wydziału Przemocy na Nieletnich może jeszcze dzień poczekać. Podjęła wreszcie ten temat po obiedzie w środę i opowiedziała mu wszystko, czego dowiedziała się od Kevina, a także oznajmiła, że następnego dnia wybiera się do Chicago, by poznać ojca Teddy ego.
- Zamierzasz mówić mu coś o mnie? - przeraził się Blue. Powiedział, że wsadzi mnie do więzienia, jeśli komuś powiem. - Nie może cię wsadzić do więzienia, Blue - uspokoiła go. -Nie zrobiłeś niczego złego. To on pójdzie do więzienia, jeśli coś z tym zrobimy, ale to już zależy wyłącznie od ciebie. Możemy zacząć działać albo możemy siedzieć cicho, jeśli to dla ciebie za trudne. Decyzja należy do ciebie, Blue. Poprę cię tak czy inaczej. Starała się, żeby zabrzmiało to neutralnie, aby poczuł, że naprawdę może podjąć dowolną decyzję. - Dlaczego to robisz? - spytał Blue i popatrzył na nią badawczo. - Bo ci wierzę, a on jest bardzo, bardzo złym człowiekiem. Myślę, że należy zgłosić to policji i wnieść przeciw niemu sprawę. Ktoś taki powinien siedzieć za kratkami. Chcę się mu tylko przyjrzeć. Nie wspomnę o tobie. Blue wyglądał na uspokojonego. Ufał Ginny. - Może już tego nie robi - zauważył ostrożnie. Widziała, że się boi, i miał ku temu powody po tym, jak ksiądz go zastraszył, że nie może nikomu zdradzić tej tajemnicy. -Jak myślisz, co powinienem zrobić? Był pod wrażeniem, że mu uwierzyła. Wcześniej nie uwierzyła mu nawet jego własna ciotka, bo tak bardzo lubiła tego księdza. - Myślę, że powinieneś zrobić, co czujesz. Nie musisz od razu decydować. Możesz to przemyśleć. Pokiwał głową, a potem poszedł pooglądać telewizję przed snem. Pożyczył od Ginny komórkę i wymienił się z Lizzie kilkoma SMS-ami, ale wyglądał na zmartwionego i rozproszonego. Ginny wiedziała, że rozważa w myślach możliwości dotyczące sprawy ojca Teddy ego. Nie wspomniał o tym rano, a do szkoły wyszedł zadowolony i w dobrym humorze. Zaraz potem Ginny pojechała na lotnisko
i złapała lot do Chicago o wpół do jedenastej. Godzinę po wylądowaniu była już w kościele Świętej Anny, Weszła do biura na plebanii i spytała o ojca Teddy ego. Sekretarka powiedziała, że poszedł z ostatnim namaszczeniem do szpitala, ale powinien wrócić za pół godziny. Zgodziła się poczekać i usiadła, rozmyślając o nim oraz o tym, jak skrzywdził Blue. Od samego myślenia robiło jej się niedobrze. Po chwili wszedł wysoki, przystojny ksiądz. Był tuż po czterdziestce, biło od niego ciepło i życzliwość. Wzbudzał zaufanie, sprawiał wrażenie osoby, z którą chciałoby się pogadać o problemach i zaprzyjaźnić. Żartował chwilę z sekretarką, zerknął na zostawione dla niego wiadomości, a na skinienie kobiety przy biurku obrócił się i uśmiechnął do Ginny. - Pani na spotkanie ze mną? - spytał serdecznie. - Przepraszam, że kazałem pani czekać. Zachorowała matka jednego z naszych parafian. Ma dziewięćdziesiąt sześć lat, w zeszłym tygodniu złamała biodro i prosiła o ostatnie namaszczenie. Sądzę jednak, że jeszcze mnie przeżyje. Był to jeden z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich spotkała, i do tego wzbudzał zaufanie. - Ojciec Teddy? - spytała zdziwiona. Zapomniała spytać Blue o to, jak wygląda, i z jakiegoś powodu zakładała, że będzie obleśny. Tymczasem okazał się żywiołowym, energicznym, czarującym, przystojnym mężczyzną, co było jeszcze bardziej zdradliwe. Był taki ciepły i otwarty, że od razu zrozumiała, dlaczego dzieci mu ufają. Wglądał jak piękny, radosny pluszowy miś. - Tak, to ja - potwierdził. - Może przejdziemy do mojego biura? Był to przyjemny, słoneczny pokój z widokiem na kościelny ogród. Na ścianach wisiały akwarele i mały krzyż. Miał na sobie koloratkę i zwykły czarny garnitur. Ani w nim, ani wokół
niego nie było niczego zniechęcającego ani mrocznego. Ani przez chwilę nie zwątpiła jednak w opowieść Blue. Była pewna, że chłopiec powiedział prawdę, charyzma ojca Teddy ego nie wpłynęła na jej opinię. Był wysokim, krzepkim Irlandczykiem i kiedy usiedli, powiedział, że dorastał w Bostonie. - Czy ktoś panią do mnie skierował? — spytał uprzejmie. - Tak - przyznała Ginny, przyglądając mu się uważnie. Chciała się o nim dowiedzieć jak najwięcej. - Znajomy z Nowego Jorku. Właściwie zadzwoniłam do księdza do Świętego Franciszka, ale powiedziano mi, że ksiądz jest tutaj. Przyjechałam służbowo na dwa dni i pomyślałam, że zajrzę. - Ja to mam szczęście - odpowiedział z uśmiechem. Nagle zrozumiała, dlaczego ciotka Blue, Charlene, tak go lubiła. Doskonale odgrywał niewinność i współczucie. - Jak mogę pani pomóc? Bardzo przepraszam, ale nie dosłyszałem pani nazwiska. - Virginia Phillips - przedstawiła się, podając panieńskie nazwisko, - Jest pani zamężna, pani Virginio? - Tak jestem, - Szczęśliwy facet. Znów się do niej uśmiechnął. A ona opowiedziała mu, że podejrzewa męża o romans i nie wie, co z tym zrobić. Nie chce go opuścić, ale jest pewna, że on pokochał inną kobietę. Ojciec Teddy powiedział jej, żeby się za to pomodliła, była cierpliwa i kochająca, a mąż na pewno z czasem się opamięta. Podkreślił, że każde małżeństwo natrafia czasem na przeszkody, ale jeśli będzie wytrwała, poradzą sobie. Gdy do niej mówił, zdała sobie sprawę, że ma zimne, złowrogie oczy, a jednocześnie najmilszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała. Na myśl o Blue miała ochotę sięgnąć przez biurko i go udusić. Potem dał
jej wizytówkę i powiedział, że może dzwonić w każdej chwili i chętnie z nią porozmawia. - Serdecznie księdzu dziękuję - odparła z wdzięcznością. - Nie mam pojęcia, co począć. - Po prostu poczekać - powiedział ciepło. - Bardzo mi przykro, że nie mogę spędzić z panią więcej czasu. Za pięć minut mam spotkanie. Widziała, że się niecierpliwi i chce wyjść, a po opuszczeniu jego biura weszła do kościoła, żeby zapalić świeczki dla Marka i Chrisa. Gdy klęczała w ostatniej ławce, zobaczyła, jak ksiądz wchodzi do kościoła, a zza ołtarza podchodzi do niego mały chłopiec i chwilę rozmawiają. Ojciec Teddy położył mu rękę na ramieniu, a chłopiec uśmiechnął się i zapatrzył w księdza z podziwem. Zanim Ginny zdążyła zareagować na ten widok, Teddy wyprowadził chłopca, schylając się i szepcząc mu coś do ucha, po czym zamknął za sobą drzwi. Ginny wzdrygnęła się ze strachu, co może wydarzyć się dalej. Nie mogła jednak nic zrobić. Jako proboszcz mógł swobodnie poruszać się po swojej parafii, tak jak w poprzedniej. Chciała za nimi pobiec, krzyknąć i wyrwać mu chłopca. Wiedziała jednak, że nie może. Chłopiec wyglądał na około dwanaście lat. Siedziała, wpatrując się z przerażeniem w drzwi, i wiedziała, że trzeba położyć kres tym występkom ojca Teddy ego przeciwko chłopcom podobnym do Blue. Był to najbardziej fałszywy człowiek, jakiego poznała, i w dodatku osaczał dzieci. Kiedy wychodziła z kościoła, zrobiło jej się słabo. Parę przecznic dalej złapała taksówkę na lotnisko. Wiedziała, co należy teraz zrobić. Musi iść z Blue na policję. Ojciec Teddy powinien siedzieć w więzieniu. Tylko prawo mogło go powstrzymać.
Rozdział 11 Przez cały lot do Nowego Jorku Ginny myślała tylko o tym, co zobaczyła, w Chicago. Zaskakująco przystojny mężczyzna w koloratce, olśniewający uśmiech, oczy skrywające tysiące tajemnic oraz ich przerażająca surowość kontrastująca z tym uśmiechem. Nie mogła odgonić myśli o chłopcu, którego poprowadził za drzwi, oraz o tym, że jego życie zostanie na zawsze naznaczone, jeśli potem wydarzyło się coś niestosownego. Nie miała na to żadnych dowodów, tylko własne obawy. Naprawdę muszą go powstrzymać. Na razie ojciec Teddy robi, co mu się podoba z małymi chłopcami w swojej parafii, podobnie jak wcześniej w Nowym Jorku. Zastanawiała się, czy ktokolwiek coś wiedział lub podejrzewał i dlatego przenieśli go do Chicago, czy aż do tej pory pozostawał poza wszelkimi podejrzeniami. Lot odbył się planowo, a kiedy wróciła do mieszkania, Blue był już w domu i oglądał telewizję. Była zmęczona po całym dniu podróży, choć wszystko poszło gładko i zgodnie z planem.
Usiadła obok niego z poważną miną. Znał ją coraz lepiej i od razu zareagował na ten wyraz twarzy. Pomyślał, że będzie miał kłopoty, chociaż dostał dziś piątkę z minusem ze sprawdzianu z historii, ale o tym jeszcze nie wiedziała. Bardzo chciał jej to powiedzieć. - Coś jest nie tak? - spytał nerwowo. - Tak, ale nie z tobą. - Szybko rozwiała jego obawy, widząc strach w jego oczach. - Wróciłam właśnie z Chicago. Widziałam się z nim. Wiedział, że miała dziś jechać, nie był tylko pewien, kiedy wróci. - Z ojcem Teddym? - spytał zmartwiony, a ona potwierdziła. - Rozumiem, dlaczego wszyscy go uwielbiają. Jest zakłamany i czarujący, a do tego bardzo przystojny. A przy tym jeszcze nie widziałam, żeby ktoś miał w oczach taką podłość. Nie chciała mu mówić, jak wytrącił ją z równowagi widok wyprowadzonego przez niego chłopca - nie chciała przypominać Blue o jego własnych doświadczeniach z tym człowiekiem, które i tak już były dość przykre. - Naprawdę uważam, że trzeba go powstrzymać. Albo Kościół o nim wie i przenoszą go z miejsca w miejsce, żeby nie robić mu kłopotów, albo nie mają pojęcia i niewinnie wysyłają go do nowych społeczności, gdzie krzywdzi kolejne dzieci. Tak czy inaczej, trzeba to ujawnić i wsadzić go do więzienia. - Charlene go uwielbia. Nigdy nie uwierzyła w złe słowo na jego temat. Może nikt nie uwierzy. Spodobało mu się jednak to, co Ginny powiedziała o księdzu. Poczuł, że mu uwierzyła. - Musimy znaleźć jakiś sposób, żeby jego ofiary zebrały się na odwagę i ujawniły. Wiedziała jednak, że wiele z nich nie zechce i będą wolały się ukrywać, żyjąc w poczuciu wstydu i krzywdy.
- Nie jestem pewna, od czego zacząć - przyznała z namysłem. Przypuszczam, że od policji. Mój znajomy, Kevin, powiedział, że policja przeprowadzi śledztwo. Chciałabym jednak pójść z tobą do prawnika, żeby nam doradził. Miała wszystkie numery, które podał jej Kevin. Popatrzyła Blue głęboko w oczy i zadała najważniejsze pytanie. - Co myślisz, Blue? Wchodzisz w to? Czy potrzebujesz jeszcze trochę czasu do namysłu? Pewnie nie będzie to łatwe i jeśli sprawa trafi do sądu, będziesz musiał tam pójść i zeznawać. Być może sędzia pozwoli ci to zrobić poza salą przesłuchań z uwagi na twój wiek, ale prawdopodobnie w którymś momencie twoja tożsamość zostanie ujawniona. Jak się z tym czujesz? - Boję się - przyznał szczerze, a ona się uśmiechnęła. - Ale myślę, że dam radę. Myślę, że masz rację. Ktoś powinien go powstrzymać. Jestem już starszy i może uderzyłbym go, gdyby mnie dotknął, a może nie zrobiłbym tego nawet teraz, skoro postraszył mnie więzieniem. Wtedy jednak bałem się mu cokolwiek powiedzieć, a wszyscy myślą, że jest takim wspaniałym człowiekiem. Wiem, że nikt by mi nie uwierzył.,. Poza tobą. Uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Ginny pomyślała, że może ich ścieżki spotkały się właśnie po to, aby mogła mu pomóc zrzucić to ciężkie brzemię, które nosił. Nie chciała, żeby uginał się pod nim do końca życia, a wiedziała, że może się tak stać. Nieudane związki, brak zaufania, nieumiejętność przywiązywania się, zaburzenia seksualne, koszmary senne, ataki paniki. Możliwości było mnóstwo i nie życzyła mu żadnej z nich. Miała nadzieję, że prawda, miłość i sprawiedliwość pomogą wyleczyć jego rany. - Wchodzę w to - powiedział wtedy cicho Blue, patrząc jej prosto w oczy.
Nie miał wątpliwości, niezależnie od tego, jak bardzo się bał. Wiedział, że Ginny pomoże mu przez to przejść - Chcę to zrobić - potwierdził. - Ja też. Wchodzę w to z tobą - odparła i wyciągnęła rękę, żeby ją uścisnął. Patrzyli sobie prosto w oczy. - Jutro zadzwonię do Wydziału Przemocy na Nieletnich. Daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie podkreśliła. Nie chciała, żeby robił coś, z czym czułby się źle lub czego by się obawiał. Był to wyłącznie jego wybór. - Nie zmienię - zaprzeczył Blue. - Jestem pewien. Wstała z kanapy i poszła ugotować obiad, a on otworzył swój laptop i przeglądał YouTube, póki posiłek nie był gotowy. Jak co wieczór, rozłożył talerze. Ginny starała się zdrowo go karmić, na czym sama też korzystała. Oboje milczeli, myśląc o tym, jak się potoczą wypadki. - Kiedy do nich zadzwonisz? - spytał Blue, wybijając ją z zamyślenia. Znów myślała o ojcu Teddym i nie mogła zapomnieć widoku tego małego chłopca, z którym zniknął za drzwiami. - Jutro. Blue pokiwał głową. Oboje położyli się wcześnie spać. Mieli za sobą długi dzień. Kiedy wychodził rano, przytuliła go. Pokazał jej sprawdzian z piątką minus, a ona oznajmiła, że jest z niego bardzo dumna. Wciąż się dziwiła, kiedy uświadamiała sobie, że z dnia na dzień została matką zastępczą nastolatka, i czasami czuła, że musi się jeszcze wiele nauczyć. Kierowała się po prostu sercem oraz zdrowym rozsądkiem i rozmawiała z nim jak z dorosłym. On z kolei czasem jeszcze zachowywał się jak dziecko. Był jednak rozsądny i szanował ją, a także był wdzięczny za wszystko, co dla niego zrobiła. Był zachwycony wycieczką do Los Angeles i szybko zaprzyjaźnił się z Lizzie.
Kiedy wyszedł do szkoły, zadzwoniła pod numer podany jej przez Kevina Callaghana do Wydziału Przemocy na Nieletnich. Nie podał jej konkretnego nazwiska, tylko numer oddziału, bo jego znajoma porucznik z Los Angeles nie znała nikogo w Nowym Jorku. Telefon odebrała kobieta i Ginny spytała, czy może umówić się na spotkanie, aby z kimś porozmawiać. - O czym? - drążyła kobieta przy słuchawce, wyraźnie znudzona. Cały dzień dostawali telefony, z których większość okazywała się stratą czasu. Ginny była przekonana, że ta sprawa taką nie jest. - O przypadku wielokrotnego molestowania dziecka - wyjaśniła Ginny. Lata dziennikarskiego doświadczenia pomagały jej trafiać od razu w sedno sprawy i nie zbaczać z tematu. - Przez kogo? Głos przy telefonie zabrzmiał nagle bardziej poważnie. - Przez księdza. Przed kolejnym pytaniem zapadła chwila ciszy. - Kto był molestowany? - Ginny przypuszczała, że notuje, prawdopodobnie w jakimś formularzu. - Chłopiec, który miał wówczas dziewięć, dziesięć lat. - Jak dawno to się wydarzyło? Kobieta znów stała się podejrzliwa. Mieli mnóstwo takich telefonów od czterdziestopięcioletnich mężczyzn, którzy twierdzili, że w dzieciństwie byli molestowani. Ich zarzuty też były ważne, podobnie jak ich poczucie naruszenia nietykalności, ale bardziej aktualne sprawy były pilniejsze. - Ile ten chłopiec ma teraz lat? Nadal jest nieletni? - Ma trzynaście lat. - Proszę poczekać - odparła i zniknęła na tak długo, że zdawało się to trwać wieczność.
- Może go pani przyprowadzić ze sobą? - spytała, gdy wróciła do słuchawki. - Tak, mogę. - Odpowiada pani dziś o pół do piątej? Właśnie ktoś odwołał. - Odpowiada - odparła rzeczowo Ginny. Przypominało to rozmowę służbową i ucieszyła się, że Blue nie będzie miał czasu, aby przejmować się przed spotkaniem. Teraz, kiedy zdecydował się donieść, chciała mieć to jak najszybciej za sobą, więc pora była idealna. - Serdecznie dziękuję - dodała z wdzięcznością Ginny. - Spotka się z panią detektyw Jane Sanders z Wydziału Przemocy na Nieletnich. Proszę o nią pytać. Podała też adres i wyjaśniła, jak dojechać. Ginny jeszcze raz jej podziękowała i rozłączyły się, po czym postanowiła załatwić wszystkie telefony za jednym zamachem. Zadzwoniła więc do Andrew O'Connora, prawnika specjalizującego się w prawie kanonicznym, który zajmował się przypadkami seksualnego wykorzystania nieletnich, i połączyła się z jego pocztą głosową. Miał przyjemny głos i zostawiła mu wiadomość. Potem napisała SMS-a do Kevina, żeby dać znać, że skontaktowała się ze wskazanymi przez niego osobami. Następne dwie godziny spędziła, czytając raporty Departamentu Stanu na temat obecnych punktów zapalnych wysłane jej z biura SOS. Były to przydatne informacje dla wszystkich pracowników. Pomyślała, że wkrótce znajdzie się w którymś z tych miejsc. Zrobiła sobie właśnie przerwę, kiedy rozległ się dzwonek telefonu to był Andrew O'Connor. Zdziwiła się, jaki ma młody głos, zwłaszcza jak na byłego księdza i adwokata, który mieszkał w Watykanie. Spodziewała się, że będzie starszy. - Przepraszam, że nie odebrałem pani telefonu - powiedział uprzejmie. - Mam szalony dzień. Jestem właśnie między dwiema rozprawami sądowymi. Jak mogę pani pomóc?
Była pora lunchu, a on najwyraźniej spędzał go, odpowiadając na telefony, więc wiedziała już przynajmniej, że łatwo się z nim skontaktować. - Złożyłam właśnie na policji doniesienie o wykorzystaniu seksualnym - wyjaśniła. - Opiekuję się trzynastoletnim chłopcem, który chwilowo u mnie mieszka. Przed trzema laty był molestowany przez księdza. Mówiła wprost, bo rozmawiała z zajętym człowiekiem i nie chciała marnować jego czasu, co doceniał. - Molestowany czy zgwałcony? - spytał wprost. - Mówi, że molestowany, ale zawsze istnieje możliwość, że czegoś mi nie powiedział albo sobie nie przypomina. Adwokat też był tego świadom. - Dlaczego zwlekał do teraz z ujawnieniem tego? Przywykł do spraw, w których ludzie czekali dużo dłużej, nawet dwadzieścia lat, ale chciał znać szczegóły. - Próbował powiedzieć wtedy swojej ciotce, ale mu nie uwierzyła. Od tamtej pory chyba się bał, wstydził. Ksiądz zagroził, że jeśli kiedykolwiek to wyjawi, wsadzą go do więzienia. Do tej pory nie miał też nikogo, kto by się o niego zatroszczył. Ja opiekuję się nim dopiero od pół roku i powiedział mi niedawno. Brzmiało to rozsądnie, nie było w tym nic wyjątkowego. - Wie pani, gdzie teraz przebywa ten ksiądz? Czasami ich przenoszą z miejsca na miejsce albo usuwają z pola widzenia, zwłaszcza jeśli były na nich skargi. - Mogło tak być w tym wypadku. Przeniesiono go w zeszłym roku do Chicago. Spotkałam się z nim wczoraj. Tym Andrew O'Connor był zaskoczony. - W Nowym Jorku? Na ulicy? Przypadkiem czy umówiła się z nim pani?
- Poleciałam do Chicago, żeby go zobaczyć. Spotkałam się Z nim pod pretekstem porady w fikcyjnej sprawie rodzinnej. Adwokat był pod wrażeniem tego, co zrobiła. Wszystko sprawdziła i przewidziała, a do tego spodobało mu się, jak inteligentnie się wyraża. Żadnych ozdobników, niepotrzebnych informacji, łez, tylko fakty oszczędziło mu to czasu. - Jak wygląda? - spytał zaciekawiony. - Jak gwiazdor filmowy. Wysoki, niesamowicie przystojny, oczy majak wąż i mógłby oczarować każdego. Idealny do swojej roli. Wszyscy go uwielbiają, jak maskotkę. Dzieci prawdopodobnie idą za nim jak za Pstrokatym Flecistą z baśni, a kobiety w parafii muszą się w nim podkochiwać. Jest przemiły. Za to później, kiedy byłam w kościele, widziałam, jak wyprowadza małego chłopca, kładąc mu rękę na ramieniu, i zamyka za sobą drzwi. Bóg wie, co się stało potem. Czułam się zbyt bezradna, by coś zrobić, ale na samą myśl o tym robi mi się niedobrze. To, co zrobił mojemu chłopcu, było straszne. Pozwalał mu grać na pianinie w kościelnej piwnicy, żeby móc go molestować, a potem straszył, że wsadzi go do więzienia, jeśli komuś o tym powie. Udało mu się wywołać w chłopcu poczucie winy. - Niech zgadnę, za „kuszenie", prawda? To stary numer u złych księży. Wygląda na to, że facet jest mocarzem. Chciałbym się spotkać z tym chłopcem na rozmowę. Czy możecie przyjść w poniedziałek o trzeciej? Blue będzie musiał wyjść wcześniej ze szkoły, ale uznała, że warto. - A właściwie jak się nazywa? - Blue Williams. A ja Ginny Carter. - To głupio zabrzmi, ale była pani kiedyś w telewizji? Moja siostra mieszka w Los Angeles i była tam dziennikarka telewizyjna o takim nazwisku. Zawsze ją oglądałem, kiedy tam byłem.
- To byłam ja - odparła cicho. - Ojej... To niesamowite. Pani i pani maż byliście świetną ekipą w wiadomościach - skomplementował ją, a ona zaczęła myśleć, że jest teraz zupełnie inną osobą. To było tak dawno i zdawało się należeć do innego życia. - Tak, byliśmy zgrani, dziękuję. Starała się nie zabrzmieć żałośnie, tylko rzeczowo. W końcu rozmawiała z prawnikiem, a nie terapeutą. - W czasie kilku moich ostatnich wizyt w Los Angeles zauważyłem, że nie ma was już na antenie - stwierdził rozczarowany. - Mąż zmarł trzy i pół roku temu - wyjaśniła po prostu. - Bardzo mi przykro. Nie wspomniałbym o tym, ale byliście świetni. Wyraźnie zawstydził się, że poruszył ten temat. - Dziękuję. Teraz jeszcze bardziej jej uwierzył. Wiedział, że przywykła do precyzyjnych informacji i podawania rzeczywistych faktów, bez ich wyolbrzymiania lub ulepszania. Dzięki temu była bardziej wiarygodna i ułatwiała mu pracę. - W takim razie zobaczę się z panią i z Blue w poniedziałek - pożegnał się uprzejmie i rozłączył. Gdy tylko Blue wrócił tego dnia ze szkoły, powiedziała, że umówiła ich z policją. Najpierw wyglądał przez chwilę na przestraszonego, a potem pokiwał głową. W jego dotychczasowym życiu spotkanie z policją nie wróżyło niczego dobrego. Tym razem tak. Pojechali do centrum metrem i byli akurat na czas. Ginny spytała o detektyw Sanders i parę minut później wyszła do nich bardzo atrakcyjna kobieta. Nie była ubrana w mundur, miała długie rude włosy i bardzo krótką, ciasną spódniczkę. Blue wyraźnie poczuł ulgę. Nie wyglądała na policjantkę ani kogoś, kto
mógłby go wsadzić do więzienia, choć do paska miała przypięte kajdanki, a Ginny zauważyła, że pod marynarką ma broń w na-ramiennej kaburze. Do paska miała przypiętą policyjną odznakę. - Cześć, Blue - zagadnęła swobodnie i kiedy usiedli w jej biurze, zaproponowała im coś do picia. Miała duże zielone oczy i przyjazny, swobodny styl bycia. Blue poprosił o colę, a Ginny niczego nie chciała. Detektyw Sanders mówiła bezpośrednio i przyjaźnie do Blue. - Na pewno jesteś trochę zdenerwowany tym miejscem. Jesteśmy tu, żeby ci pomóc. Nie pozwolimy, żeby stało ci się coś złego, a ja cały czas będę cię informować, co robimy. Ludzie, którzy krzywdzą dzieci lub w jakiś sposób je wykorzystują, muszą zostać powstrzymani dla dobra wszystkich, nawet własnego, więc bardzo dobrze zrobiłeś, że tu przyszedłeś. Zerknęła na Ginny, te słowa były skierowane także do niej. - Czy to twoja mama? - spytała o nią. - Nie, to moja przyjaciółka - odpowiedział i uśmiechnął się do Ginny. - Mieszka ze mną - wyjaśniła Ginńy. - Mama zastępcza? - spytała detektyw Sanders, a Ginny pokręciła głową. - Nie, po prostu u mnie czasem mieszka. Ma ciocię, która jest jego prawną opiekunką. - W porządku - odparła detektyw Sanders, nie przejmując się tym. Chciała wiedzieć tylko, z kim ma do czynienia, i teraz już wiedziała. Nie potrzebowała zgody rodzica ani prawnego opiekuna do zgłoszenia przestępstwa. - No to opowiesz mi, co się stało? Po pierwsze, ile miałeś lat? - Dziewięć. Albo właśnie skończyłem dziesięć. Mieszkałem z moją ciocią na przedmieściach. Ksiądz w naszym kościele, ojciec
Teddy, powiedział, że mogę pograć na pianinie w piwnicy. Zwykle słuchał, jak gram, i czasem siadał obok mnie. Wtedy to robił. - A co takiego? Zadała to pytanie, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem, o którą można spytać nawet kogoś, kogo dopiero się poznało. Znała się na swojej robocie. Kiedy jej powiedział, zadała szczegółowe pytania o to, czego ksiądz dotykał, jak i gdzie dokładnie oraz czy ksiądz zrobił mu krzywdę. Spytała, czy kazał się Blue rozebrać lub czy uprawiał z nim seks oralny, ale Blue zaprzeczył. Jednak przestępstwo to powtarzało się, najpierw ksiądz go pocałował, a potem za każdym następnym razem posuwał się dalej i Blue powiedział, iż przestraszył się, że spróbuje zrobić coś więcej, więc przestał przychodzić grać na pianinie. Ksiądz próbował namówić go na powrót, ale on nie chciał, a wtedy ksiądz jeszcze raz pogroził mu, że nie może nikomu powiedzieć, bo inaczej Blue zabierze policja i wsadzi do więzienia, a i tak nikt mu nie uwierzy. W pełni przekonał Blue co do swoich racji, a słuchając tego, Ginny zdała sobie sprawę, że to molestowanie miało miejsce częściej, niż sądziła, bo Blue jej tego tak nie przedstawił. Zastanawiała się teraz, czy jest coś jeszcze, co przed nią ukrył lub zapomniał. Teraz jeszcze bardziej była zadowolona, że przyszli na policję. Miała poczucie, że chłopiec coś ukrywa. Detektyw Sanders też tak pomyślała, ale był to dobry początek. Wtedy zadała kolejne pytanie. - Czy kazał ci się kiedyś dotykać? Zachowywała się tak, jakby nie było to nic wielkiego. Blue zawahał się chwilę, zanim odpowiedział, a potem skinął głową. Ginny starała się brać przykład z pani detektyw i nie reagować. Nie pomyślała, żeby go o to spytać, i przeraziła ją twierdząca odpowiedź.
- Czasami. - Mówiąc to, spuścił oczy i unikał wzroku Ginny. - Czy groził ci, że cię skrzywdzi, jeśli go nie dotkniesz? - Powiedział, że to moja wina, że stał się taki, bo go prowokowałem, i to go boli, więc muszę to naprawić, a jeśli tego nie zrobię, nie pozwoli mi wrócić, a potem powie mojej cioci, że ukradłem pieniądze z kościelnego koszyka. A ja tego nie zrobiłem. - A jak musiałeś to naprawić? Zapadła cisza, a po chwili Blue niechętnie opisał dokładnie obciąganie, podczas gdy Ginny starała się nie rozpłakać z żalu nad nim. - Czy zrobił to kiedyś tobie? Wtedy Blue pokręcił głową i zerknął na Ginny spod rzęs, żeby sprawdzić, czy jest na niego zła. Uśmiechnęła się tylko i poklepała go po dłoni. Był bardzo dzielny. - Wiesz, Blue - ciągnęła detektyw Sanders. - Jeśli wniesiemy pozew przeciwko ojcu Teddy emu, nie będziesz musiał spotykać się z nim w sądzie. Sędzia przeczyta nasz raport i porozmawia z tobą na osobności. Nie musisz się już obawiać ojca Teddy ego. To dla ciebie przeszłość, a któregoś dnia o tym zapomnisz. Fakt, że ci się to przytrafiło, nie określa tego, kim jesteś. Nie ponosisz winy za to, co się stało. To bardzo chory człowiek, który wykorzystał małego chłopca. Prawdopodobnie nie ciebie jednego. Nigdy jednak nie będziesz musiał się już z nim spotkać. Blue przyjął te słowa z ogromną ulgą. Wiedziała, że martwił się tylko o to. Widać było, jak chłopiec wypuszcza powietrze i rozluźnia się po tych zapewnieniach. - Myślisz, że zrobił to samo któremuś z twoich kolegów? Czy ktoś o tym w ogóle rozmawiał? - Jimmy Ewald też mówił, że go nienawidzi. Bałem się pytać dlaczego, ale pomyślałem, że chodzi o to samo. Nikt inny niczego nie powiedział. Wszyscy pewnie za bardzo się bali. Ja też
niczego nie powiedziałem, nawet Jimmy emu. Był wtedy w siódmej klasie, ja byłem młodszy. Pokiwała głową i nie wyglądała na zaskoczoną niczym, co powiedział, nawet tym obciąganiem. - Czy pamiętasz, jak wygląda ojciec Teddy? Myślisz, że rozpoznałbyś go, gdybyś go zobaczył? - Na portrecie pamięciowym? Jak w Prawie i porządku? — Przejął się tym pytaniem, a obie kobiety się roześmiały. - No, albo na zdjęciu? - Pewnie. Blue był pewny, że tak, wtedy też odezwała się Ginny. - Spotkałam się z nim wczoraj w Chicago w parafii, do której go przeniesiono. Chciałam go po prostu zobaczyć. Byłam kiedyś dziennikarką. Detektyw Sanders wyglądała na zaskoczoną. - Wiedział, po co pani przyszła? - Powiedziałam, że potrzebuję porady małżeńskiej, i użyłam panieńskiego nazwiska. Widziałam potem, jak po naszym spotkaniu wychodzi z małym chłopcem. Byłam w kościele i mnie nie widział. Blue wyglądał na zaskoczonego, a pani detektyw pokiwała głową. Ginny zauważyła na jej twarzy napięcie mięśni policzków, ale nic poza tym nie zdradzało, jaki ma stosunek do sprawców tych przestępstw. Często mówiła swoim współpracownikom, że wszystkich takich ludzi należałoby wykastrować. Jednak nigdy nie okazywała tej złości w obecności ofiar. - Świetnie się dziś spisałeś - zwróciła się do Blue. - Naprawdę mi pomogłeś. Teraz przeprowadzimy bardzo dokładne, ciche śledztwo i sprawdzimy, czy ktoś zgłaszał na niego skargi oraz czy ktoś o tym wiedział. Być może dlatego został przeniesiony do Chicago. Mógł to robić przez długi czas w innych
parafiach, w których pracował. Wątpię, by przytrafiło się to tylko tobie, Blue. A nawet jeśli nigdy nie zrobił tego wcześniej ani później, i tak postąpił źle, a ja ci wierzę. Więc kiedy zbierzemy już wszystkie dowody, wniesiemy przeciwko niemu pozew i go aresztujemy. A jeśli dobrze nam pójdzie, trafi do więzienia. Zebranie wszystkich dowodów do postawienia mocnych zarzutów może potrwać, więc musisz uzbroić się w cierpliwość. Ale będę w kontakcie z tobą i z panią Ginny, więc damy ci znać, jak idzie. Przygotuję teraz zeznanie z tego, co mi dzisiaj powiedziałeś. Jeśli popełniłam jakieś błędy albo coś źle zrozumiałam, po prostu mi powiedz i to zmienimy. Potem się pod nim podpiszesz, rozpoczniemy sprawę, i tyle. Uśmiechnęła się, wstała i powiedziała, że wróci za parę minut. Ginny widziała ją przez szybę, jak siedzi przy komputerze i spisuje zeznanie do podpisania. Nie robiła notatek, żeby móc się skupić na Blue, musiała więc mieć świetną pamięć. Po pięciu minutach wróciła z wydrukowanym zeznaniem do przeczytania i podpisania. Ginny wcześniej potwierdziła, że wtedy nie znała Blue, więc nie miała niczego do dodania. Pani detektyw wręczyła Blue kartkę, poleciła mu ją dokładnie przeczytać i potwierdzić, że wszystko się zgadza. Zależało jej na jak najdokładniejszym opisaniu sprawy, ponieważ to zeznanie będzie punktem wyjścia dla śledztwa. Wzięła od chłopca i Ginny adresy e-mail, a także numer jej telefonu komórkowego. Blue przeczytał uważnie zeznanie i potwierdził, że wszystko się zgadza, że niczego nie opuściła i nie popełniła błędów. Kiedy to potwierdził, poprosiła go, by przysiągł, że zeznał prawdę. Przysiągł i podpisał się, a potem detektyw podziękowała obojgu za przyjście i wyprowadziła ich z biura. Było to wyczerpujące, pełne emocji spotkanie, a Blue i Ginny wyglądali na wykończonych. Ginny uznała, że poszło dobrze.
Gdy zjeżdżali windą, przyjrzała się uważnie Blue. - W porządku? - Tak. Była miła - powiedział, a potem popatrzył smutno na Ginny. Nie jesteś na mnie wściekła? Za tę resztę, o której jej nie powiedział. Wiedziała, o co mu chodzi. I podziwiała tę szczerość, która z pewnością nie była łatwa. - Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym być wściekła? Jesteś najodważniejszym człowiekiem, jakiego znam, i dobrze, że jej powiedziałeś. Wściekam się tylko na ojca Teddy'ego. Mam nadzieję, że pójdzie do więzienia na wiele lat. Blue pokiwał głową, a Ginny wzięła go za rękę. Kiedy wyszli razem z windy i z budynku i szli ulicą w stronę metra, chłopiec zaczął rozmawiać, śmiać się i znów odżył. Jane Sanders wyszła z biura z zeznaniem Blue. Z poważną miną ruszyła do biura porucznika, a kiedy na nią spojrzał, wyglądała, jakby miała ochotę kogoś zamordować. Sprawa ta nie różniła się niczym od tych, którymi się zajmowała, ale miała już dość tego tematu, a takie przypadki zawsze trafiały do niej. Po latach zajęć z psychologii i poradnictwa, mając dyplom uniwersytetu w Kolumbii, radziła sobie z nimi najlepiej ze wszystkich. I zawsze była skuteczna. Nigdy nie przegrała sprawy o molestowanie dzieci. - Co tam masz? - spytał zaciekawiony porucznik. Widział ją już wcześniej w tym stanie. - Jakiś przyjemny seryjny morderca, żeby nie było ci nudno? -zażartował. - Chciałabym. Kolejny ksiądz. Mam cholernie dość tych typków i tego, co wyprawiają z dzieciakami. Dlaczego ich nie
wyrzucą z Kościoła? O większości i tak wiedzą, ale przesuwają ich tylko jak pionki na planszy. Psują reputację Kościoła. Podobnie jak Ginny, była pewna, że ojciec Teddy robił to samo lub coś jeszcze gorszego innym chłopcom w parafii. Tacy jak on nigdy nie poprzestają na jednej ofierze. Pewnie tak samo zachowuje się teraz w Chicago. Miała ekipę detektywów, z którymi pracowała nad takimi przypadkami, i zamierzała ich zaangażować w sprawę Blue. - Złapiemy go? - spytał Bill Sullivan. Była jego najlepszym detektywem od przypadków seksualnego wykorzystania nieletnich, świetnie sobie radziła. - Bez problemu - odparła pewnie. - Mamy mocne dowody. Podobnie jak w wielu innych przypadkach, zarzuty wyglądały na prawdziwe. - A dzieciak będzie idealnym świadkiem. - To do dzieła, Jane - rzucił z uśmiechem. - Nie martw się, zabieram się do tego. Zostawiła kopię zeznań na jego biurku wraz z numerem sprawy i wróciła do swojego biura. Tak rozpoczęło się śledztwo w sprawie ojca Teddy'ego i poszukiwanie innych jego ofiar.
Rozdział 12 Spotkanie z Andrew O'Connorem było inne od tego na policji. By oszczędzić Blue przykrości i wstydu ponownego opowiadania szczegółów, Ginny wręczyła prawnikowi zeznanie chłopca i poprosiła, żeby przeczytał. Kiedy to zrobił, popatrzył na nich z poważną miną. Był wysokim mężczyzną o arystokratycznej powierzchowności i choć ubrany był swobodnie w dżinsy oraz błękitną koszulę z podwiniętymi rękawami, koszula była dobrej jakości, a buty wypastowane na połysk. Na ścianach jego biura wisiały obrazy znanych artystów, a dyplomy poświadczały ukończenie studiów na Harvardzie. Jego pewność siebie i maniery uświadomiły Ginny, że musi pochodzić z dobrze sytuowanej rodziny. Kevin o tym nie wspomniał, ale sama to wyczuła, Z łatwością mogła wyobrazić go sobie jako bankiera lub prawnika, ale niejako księdza. - Znam Jane Sanders. To najlepsza osoba do tego śledztwa - zapewnił. - Pracowałem z nią wcześniej. Wszystkie sprawy doczekały się pomyślnego finału. Nie sądzę też, by tę
było trudno udowodnić. Wygląda na to, że ten człowiek jest dość śmiały, i zgaduję, że jesteś tylko jedną z jego ofiar, Blue, być może wielu. Jeśli udowodnimy, że archidiecezja przeniosła go do Chicago, aby go chronić, wygraliśmy sprawę. Podejrzewam, że właśnie tak było. Watykan nakazał zaprzestać takich praktyk, ale niektórzy arcybiskupi i biskupi nadal próbują ukrywać swoich. Prawo kanoniczne mówi jasno, że w takich przypadkach muszą oddać wiarołomnego księdza w ręce władz, ale wielu z nich po prostu tego nie robi. W ten sposób takiemu człowiekowi jak ojciec Teddy może wiele ujść płazem. Najpierw musimy go zatrzymać i zobaczyć, jaka go spotka kara. A potem chciałbym, żeby Blue otrzymał zadośćuczynienie. W kilku sprawach wygrałem dla swoich klientów całkiem przyzwoite kwoty. - Co ma pan na myśli? - spytał wprost Blue, a były jezuita pospieszył z wyjaśnieniem. - Kiedy ktoś czyni ci coś złego i rani cię lub krzywdzi, najpierw, jeśli to możliwe, należy go posłać do więzienia. Tym zajmuje się policja. Potem jednak możesz wnieść pozew cywilny i otrzymać pieniądze, które wynagrodzą ci to, czego doświadczyłeś. Tym zajmuję się ja. Wydawało się to bardzo proste. - To znaczy, że dostanę pieniądze za to, co mi zrobił? - spytał zdziwiony Blue. - To nie wydaje się właściwe. - W pewien sposób nie jest - przyznał Andrew. - Nie wyrównuje to rachunku, a w przypadku osób, które doznały fizycznej krzywdy, nie może ich uleczyć. Ale w ten sposób nasz system próbuje przekazać, że ktoś żałuje i musi zapłacić za to, co zrobił. Czasem jest to dobre, jeśli pieniądze mogą ci w jakiś sposób pomóc. W tym przypadku koszty ponosi Kościół katolicki i niektóre grzywny są bardzo wysokie. Nie sposób wycenić wyrządzonej krzywdy czy też skutków, które te wydarzenia
wywarły na psychice ofiary. Jednak niekiedy zadośćuczynienie jest pocieszeniem, daje poczucie, że ta krzywda kogoś obchodzi. Tak działa nasz system prawny. Blue wciąż wyglądał, jakby wyjaśnienia prawnika go nie przekonały. - Przydałoby ci się, gdybyś miał w banku pewną sumę na edukację, na to, by pewnego dnia założyć firmę lub kupić dom, gdy będziesz starszy, albo nawet dla twoich dzieci. W ten sposób przestępca w jakimś stopniu rekompensuje ci krzywdę, utraconą niewinność i nadużyte zaufanie. Nie wspomniał o krzywdzie fizycznej, ale o to też chodziło. Blue odwrócił się do Ginny. - Myślisz, że to w porządku? - spytał niepewnie, a ona pokiwała głową. - Tak, Blue. Wiele przeszedłeś. Było to bardzo traumatyczne. Jeśli otrzymasz zadośćuczynienie, nie kradniesz nikomu pieniędzy. Zasługujesz na nie i w ten sposób Kościół mówi ci, że jest im przykro z powodu złego postępowania ojca Teddy ego oraz tego, co ci zrobił. Kiedy tak to ujęła, lepiej to dla niego zabrzmiało. - Państwo wyśle go do więzienia, a Kościół da ci na przeprosiny prezent. Czasem bardzo duży, bo go na to stać — powtórzył prawnik. Blue zamyślił się nad tym i nie odpowiedział. Nie chciał pieniędzy, na które nie zasłużył, bo pozwolił ojcu Teddy emu zrobić coś złego. Nadal czuł się winny, ponieważ dorósł i zdawał sobie teraz sprawę z powagi sytuacji. Nie powstrzymał go, bo zbyt się bał. A jeśli ojciec Teddy miał rację, mówiąc, że Blue go prowokował? Nie miał takiego zamiaru, ale może jednak? - Chętnie podejmę współpracę z Jane Sanders przy dochodzeniu, a sami możemy zatrudnić jeszcze jednego detektywa,
żeby sprawdzić wszystkie tropy i nie przeoczyć czegoś ważnego oznajmił prawnik. - Powinniśmy mieć jak najpewniejsze dowody żebyśmy byli pewni wyroku. Tymczasem przygotuję pozew cywilny i kiedy tylko go skażą, powinniśmy otrzymać zadośćuczynienie od Kościoła. Mówił o tym bardzo konkretnie, ale Ginny wiedziała, że to nie takie proste, jak wygląda. Takie przypadki były trudne do zweryfikowania, a Kościół nie zawsze tak chętnie współpracuje, jak przedstawił to prawnik. Kościół chroni swoich. Jednak najlepszy scenariusz wydawał jej się idealny, Blue też. - A kiedy już zaczniemy wnosić przeciw niemu pozwy i sprawa zostanie ujawniona, chciałbym wysłać list do parafian - dawnych, sprzed tego wypadku i obecnych - oraz wszystkich innych parafii, w których był, aby się przekonać, czy ujawni się więcej ofiar. Niektórzy nie chcą się mieszać albo mówić innym, co ich spotkało, ale niektórzy są chętni, zwłaszcza jeśli dowiedzą się, że nie byli jedyni. Zdziwicie się, ile pojawi się osób, które przyznają, że je też to spotkało. Tacy jak on nie robią tego raz, dwa ani nawet kilka. W jednej ze swoich spraw znalazłem dziewięćdziesiąt siedem ofiar, ale tylko siedemdziesiąt sześć chciało zeznawać. Wszyscy dostali zadośćuczynienie od Kościoła, w dodatku bardzo duże. Jak dotąd była to moja najważniejsza sprawa. - Ile pan za to bierze? - spytała cicho Ginny. Przypuszczała, że pracuje na zasadzie prowizji, pobiera procent od zadośćuczynienia i nie żąda więcej opłat, ale wolała się upewnić. - Uważam, że takie sprawy są istotną częścią naszej historii - historii ludzkości oraz katolicyzmu. Musimy to naprawić. Nie możemy tego ukrywać, musimy to wyleczyć za wszelką cenę. Tym, którzy wciąż wierzą w Kościół i jego uczciwość, a ja do nich należę, musimy dać coś w zamian. Takimi sprawami zajmuję się
pro bono. Nie pobieram opłat, niezależnie od tego, ile poświęcę im godzin. Nawet jeśli się procesuję. Nie oczekuję procentu od zadośćuczynienia. Innymi słowy, wszystko w tej sprawie robię za darmo - oznajmił, spoglądając na nich. Blue pomyślał, że to bardzo miło z jego strony, a Ginny była zdziwiona, bo wiedziała, ile może kosztować opłacenie prawnika oraz jakie stawki mają adwokaci, zwłaszcza jeśli w grę wchodzą zadośćuczynienia. - Jak to działa? - spytała go, będąc pod wielkim wrażeniem. - Po prostu. Mam klientów, którzy płacą w innych sprawach. Uważam, że należy pokazywać, bezpośrednio i pośrednio, że z Kościołem wciąż związani są dobrzy ludzie. Nie wiedział, że Ginny zna jego historię, więc zaczął ją opowiadać. - Byłem księdzem. Porzuciłem stan duchowny z wielu powodów. Bardzo martwią mnie te przestępstwa seksualnego wykorzystywania młodych chłopców. Tyle mogę zrobić, żeby jakoś pomóc: bronić tych, którzy tego potrzebują, i to za darmo. Nie chcę, żeby ktokolwiek myślał, iż domagam się dużego wynagrodzenia dla ofiary tylko dlatego, że chcę część dla siebie. To nie ja zostałem skrzywdzony, tylko Blue. Zasłużył na to. Robię to już od wielu lat. Archidiecezja mnie zna. Nie lubią mnie, a ja nie odpuszczam. - Wtedy uśmiechnął się do niej szeroko. - I zawsze wygrywam. Nie przegrałem jeszcze żadnej z tych spraw i nie zamierzam. Wierzę we wszechmocną prawdę. Uśmiechnął się do Blue. - Pokonamy nią ojca Teddy ego. Ginny chętnie zaproponowałaby coś innego, ale nie zrobiła tego. Była pod wrażeniem, że były ksiądz zgodził się reprezentować Blue za darmo. -Jest pani jego prawną opiekunką? - spytał Ginny, bo zakładał, że tak.
Zdziwił się, kiedy zaprzeczyła. - Jest nią jego ciocia. Czy chce pan, żeby coś podpisała? - Jeszcze nie. Ale kiedy w końcu złożymy pozew cywilny, jego prawna opiekunka będzie musiała go podpisać. - Na pewno to zrobi - odparła Ginny. Charlene kochała chłopca i chciała dla niego wszystkiego, co najlepsze, a na pewno było tym zadośćuczynienie. - Nie powinno być z tym problemu - dodała. Prawnik pokiwał głową z zadowoleniem i mówił dalej, przedstawiając im plan działania. Zamierzał porozmawiać z detektywem, z którym współpracował w przypadkach molestowania, a który specjalizował się w wyszukiwaniu pogłosek, plotek i podejrzeń w parani, a czasem jeszcze innych poszlak, które mogły ich zaprowadzić do dowodów oraz pozostałych ofiar. O'Connor powiedział, że będzie w kontakcie z detektyw Sanders, aby czuwać nad rozwojem śledztwa. A kiedy już zostanie wniesione oskarżenie przeciwko ojcu Teddy emu Grahamowi przez ten stan, a być może i inne, on sam złoży pozew cywilny i jednocześnie zażąda zadośćuczynienia od Kościoła. Kiedy ksiądz zostanie skazany, nie da się odrzucić ich pozwu. Pytanie tylko, jaka to będzie kwota. Ale zanim do tego dojdą, mają jeszcze sporo do zrobienia. Andrew O'Connor założył, że cała sprawa zajmie rok, może krócej, może dłużej w przypadku zadośćuczynienia. Sam proces może się przeciągnąć, choć to raczej mało prawdopodobne. Jeśli archidiecezja próbowała ukryć przestępstwa ojca Teddy ego i stanie po jego stronie, tym gorzej dla niego. Sądy oczekują, że Kościół wyrazi skruchę za przestępstwa swoich księży i wypłaci odszkodowania. Rozmawiali jeszcze parę minut, a Andrew O'Connor bacznie przyglądał się Ginny. Wyglądała inaczej niż kiedyś w telewizji. Była tak samo piękna, ale w subtelniejszy, pełen blasku sposób. Pomyślał, że jej twarz przypomina twarz Madonny. Nie była
umalowana, długie blond włosy miała związane z tyłu i nie widział jeszcze nikogo o równie smutnym spojrzeniu, nawet kiedy się śmiała. Oczy niczym dwie głębokie sadzawki smutku. Szczęśliwa wydawała się chyba tylko wtedy, kiedy mówiła do Blue. A gdy Ginny zerknęła na adwokata, kiedy odprowadzał ich do drzwi, wydał jej się obyty i doświadczony. Wyglądał bardzo wytwornie, a mimo siwych włosów na skroniach twarz miał młodą. Oceniła go na około czterdzieści lat. Wiedziała, że jezuici to intelektualna elita Kościoła. A skoro pracował w watykańskiej kancelarii, musiał być świetnym prawnikiem, i do tego mądrym człowiekiem - Kevin wspomniał coś o jego czteroletnim pobycie w Rzymie. Zrobił wrażenie kompetentnego, podobnie jak wcześniej Jane Sanders - Ginny mu zaufała i wiedziała, że sprawa Blue trafiła w dobre ręce. W drodze powrotnej Blue powiedział, że jemu też się spodobał. Nie spytał, ile pieniędzy może otrzymać w ramach zadośćuczynienia - cały ten pomysł nadal go zawstydzał, co z kolei cieszyło Ginny. Działał w dobrej wierze, przeciwko temu, czego doświadczył, a nie dla pieniędzy. Tego wieczoru Ginny zadzwoniła do Kevina Callaghana, by podziękować mu za pomoc. — Jest wspaniały i Blue też się spodobał. Chyba jest bardzo dobrym prawnikiem i mało nie spadłam z krzesła, kiedy nam powiedział, że takie sprawy prowadzi pro bono. — To wspaniale. Kevin też był zaskoczony. — Wygląda na to, że ciągle wierzy jeszcze w swoje jezuickie wartości, chce po prostu pozbyć się z Kościoła złych ludzi. — Interesujący facet. Ginny się zgodziła. Naprawdę zrobił na niej wrażenie. Spotkanie z adwokatem wniosło znaczący postęp w sprawie Blue, podobnie jak to na policji.
Po rozmowie z Kevinem zadzwoniła do niej Becky. Przy każdym takim telefonie Ginny przygotowywała się na złe wiadomości. - Jak się czuje tata? - spytała, wstrzymując oddech, zanim padła odpowiedź. - Mniej więcej tak samo, jak kiedy tu byłaś. Raz tak, raz siak. A niektóre dni po prostu przesypia. Był teraz niczym płomień świecy, który migocze, zanim całkiem zgaśnie. - A tobie jak minął tydzień? - spytała Becky. Nie rozmawiały od wizyty Ginny. - Był bardzo aktywny i wyczerpujący. Ginny czuła się wypalona, ale jednocześnie zadowolona z tego wszystkiego, co osiągnęli. - Co robiłaś? - Bardzo trudne rzeczy - przyznała Ginny. - Zajęliśmy się skomplikowaną sprawą Blue, a przynajmniej zaczęliśmy. Był to dopiero początek. Ginny jeszcze nie wspomniała o tym Becky, nie chciała zawstydzać Blue, ale ta sprawa wkrótce trafi do wiadomości publicznej, nawet jeśli tożsamość Blue pozostanie anonimowa. Chciała więc jej to opowiedzieć. - Coś w szkole? - Nie - zaprzeczyła ostrożnie Ginny. - Trzy lata temu był molestowany przez księdza w swojej parafii, rozmawialiśmy o tym poważnie i postanowiliśmy jakoś zareagować. W zeszłym tygodniu mieliśmy więc spotkanie w Wydziale Przemocy na Nieletnich, a dziś z prawnikiem specjalizującym się w sprawach przeciwko Kościołowi. To naprawdę poważne rzeczy. Myślę jednak, że Blue to pomoże. W ten sposób pokażemy, że wierzymy w to, co mówi, a także damy mu do zrozumienia, że ten, kto go molestował, nie może czuć się niewinny. Teraz jego sprawą zajmą się odpowiedni ludzie.
Gdy zamilkła, po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza. - O, mój Boże - powiedziała po chwili Becky, a Ginny przypuszczała, że jest zaskoczona tym, co przeszedł Blue. - Nie wierzę, że chcesz to zrobić. Teraz uwzięłaś się na Kościół? I skąd wiesz, że mówi prawdę? Becky nie uwierzyła w to nawet przez chwilę. Wśród podobnych oskarżeń było wiele fałszywych, które zniszczyły życie dobrym księżom. To druga strona medalu. Ginny była jednak przekonana, że w tym wypadku jest inaczej. Wierzyła Blue bez cienia wątpliwości. Jego cierpienie było zbyt prawdziwe, - Jestem pewna, że mówi prawdę - odparła. - Nie możesz tego wiedzieć. Wiele dzieci wygaduje takie kłamstwa. To chore, że się w coś takiego angażujesz. To nie twoje dziecko, prawie go nie znasz, a teraz atakujesz Kościół katolicki. Czy ty w ogóle wierzysz w Boga? Co się z tobą dzieje? Ginny była w szoku, że własna siostra opowiada takie rzeczy. - Oczywiście, że wierzę w Boga. Nie wierzę tylko w księży, którzy wykorzystują swoją pozycję i molestują lub gwałcą małych chłopców. Nie możemy mylić tych dwóch rzeczy. A kto mu pomoże, jeśli nie ja? On nikogo nie ma, Becky. Ani rodziców, ani dorosłych, którzy by się o niego zatroszczyli. Tylko ciotkę, która nie chce go nawet widzieć i ma na głowie trójkę własnych dzieci w kawalerce oraz chłopaka, który ją bije. Nie rozumiesz, gdzie się wychował, on cię nie obchodzi, ale mnie tak. Ginny była wściekła na reakcję siostry. Niezależnie od tego, co robiła, zawsze w czymś się nie zgadzały - nieważne, czy chodziło o pracę w organizacji obrony praw człowieka, Blue, czy jak w tym przypadku, molestującego go księdza. - Na Boga, nie jesteś przecież Joanną dArc! A wystąpienie przeciwko Kościołowi, w którego społeczności się wychowałyśmy,
jest niemoralne i świętokradcze. Nie mogę uwierzyć, że jesteś zdolna do czegoś takiego. Bogu dzięki, że tata się nigdy nie dowie. Ojciec przez całe życie co niedzielę chodził do kościoła, mama również. One także chodziły do kościoła jako dzieci. Becky i Alan chadzali tylko okazjonalnie i zabierali ze sobą dzieci. Nie byli pobożnymi katolikami. Becky miała jednak poczucie, że musi bronić ojca Teddy ego Grahama, nawet jeśli to on naruszył świętość Kościoła, a nie walcząca w obronie Blue Ginny. - Chyba nie mówisz poważnie. Naprawdę musisz to przemyśleć naciskała Becky, Mówiła ze wściekłym niedowierzaniem i surową dezaprobatą. - Co? I powiedzieć mu, że molestowanie to nic takiego, nie szkodzi, a ten ksiądz jest dobrym człowiekiem? Ten człowiek powinien trafić do więzienia. Jestem pewna, że zrobił to też innym chłopcom. Sama widziałam go z jednym tydzień temu. - Co robiłaś? Śledziłaś go? Wtedy Ginny po raz kolejny uświadomiła sobie, że siostra przez całe życie krytykowała wszystkie jej wybory. Nie istniało jednak nic, co odwiodłoby Ginny od wspierania Blue w tej sprawie. - Nie, pojechałam do Chicago, żeby go poznać. Niezły z niego numer. - Z ciebie też — zauważyła ze złością Becky. — Nie myślałam nigdy, że dożyję dnia, w którym moja rodzona siostra zaatakuje Kościół. - W tej kwestii trzeba ich atakować, ci mężczyźni muszą zostać ujawnieni. Wykorzystują dzieci w najobrzydliwszy możliwy sposób. Są pedofilami i powinni trafić do więzienia. - Blue nie cierpi. Wygląda na szczęśliwe, zdrowe dziecko. Wielu już przez to przeszło, on też da sobie radę. Nie musisz od razu wyruszać na świętą misję i się ośmieszać.
- Nie mogę z tobą o tym rozmawiać - wycedziła przez zęby Ginny. Mówisz skandaliczne rzeczy. Co twoim zdaniem powinniśmy robić? Pilnować księży? Ukrywać ich? Zapomnieć o tym? Bo to, co jak dotąd robi Kościół, tylko pogarsza sytuację. - To święci ludzie, Ginny - odparła lodowatym tonem Becky. - Jeśli się w to zamieszasz, Bóg cię ukarze. - Ukarze mnie jeszcze surowiej, podobnie jak moje sumienie, jeśli nie pomogę temu chłopcu domagać się sprawiedliwości, - A może przestałabyś się nim zamartwiać i zajęła własnym życiem, zamiast zbierać po drodze wszystkie bezdomne psy i uganiać się po świecie, próbując rozwiązać problemy, których nie da się naprawić? Zostań w domu, znajdź porządną pracę, ułóż sobie czasem włosy, idź na randkę i zachowuj się wreszcie jak normalny człowiek. I, na Boga, szanuj Kościół katolicki. - Dziękuję za poradę - rzuciła Ginny i rozłączyła się. Cała się trzęsła. Nie mogła uwierzyć, że usłyszała coś takiego od siostry - nie tylko o sobie, ale o księdzu, który złamał wszelkie możliwe prawa, nie troszcząc się o moralność ani przyzwoitość, i gwałcił dzieci. Jej siostra z pewnością wolałaby ukryć taką informację. Chwilę później przyszedł do niej w piżamie zdziwiony Blue. - Kto to był? Kiedy wychodziłem spod prysznica, wydawało mi się, że słyszę, jak krzyczysz. Dobrze, że nie usłyszał, co powiedziała. - Becky. Pokłóciłyśmy się. Siostry tak mają. Powiedziała mi, że powinnam częściej układać włosy. Spojrzał na jej długie blond włosy i wzruszył ramionami, nie rozumiał kobiet. - Moim zdaniem są spoko. - Dziękuję.
Uśmiechnęła się do niego. Ani przez chwilę nie żałowała, że wsparła go w tej walce. Tak naprawdę chodziło o szacunek dla Kościoła katolickiego i jego obronę, a nie o księży, którzy łamią jego prawa. Chodziło o ochronę praw dzieci, które powinny czuć się pewnie i nie doznawać krzywd w tym rzekomo niewinnym i bezpiecznym dla nich środowisku. Kiedy pojechali do Los Angeles, tak miło spędziła czas z Becky, niemal jak za dawnych lat, gdy były dziećmi. A teraz starsza siostra znów ją pouczała, broniąc tego, czego nie należy bronić w Kościele. Ginny była wściekła, ale jednocześnie zdała sobie sprawę, że pojawią się też inni, którzy będą mieli to za złe jej i Blue, kiedy się dowiedzą. Ludzie, którzy także woleliby ukrywać grzechy paru księży i udawać, że katoliccy duszpasterze są nieskazitelni. Ginny nie zamierzała się temu poddać. Wierzyła, że należy dążyć do prawdy, ujawniać zło, domagać się sprawiedliwości dla niewinnych ofiar i bronić praw małych chłopców, którzy nie powinni być gwałceni ani molestowani przez księży w swoich parafiach. Wydawało jej się oczywiste, że trzeba bronić tych wartości, niezależnie od tego, co sobie myśli jej siostra. Jeśli Becky tego nie pochwala, trudno. Ginny stuprocentowo wierzyła w to, co robi, a kiedy Blue przytulił ją dziś przed pójściem spać, z ufnością w pełnych blasku oczach, poczuła, że dokonała właściwego wyboru.
Rozdział 13 Od kłótni w poniedziałkowy wieczór Ginny nie rozmawiała już z siostrą. Becky wysłała jej SMS, w którym powtórzyła te same poglądy i opinie, a Ginny na niego nie odpowiedziała. W jej przekonaniu nie była to nawet kłótnia. Becky po prostu się skompromitowała. We wtorek spotkała się z Ellen Warberg i po dokładnym rozważeniu oraz konsultacjach z innymi międzynarodowymi agencjami obrony praw człowieka postanowiono wysłać Ginny oraz parę innych osób do Syrii. Był tam silny Czerwony Krzyż, a SOS/HR zawsze przyjmowało zupełnie neutralną postawę polityczną, co do pewnego stopnia chroniło ich pracowników. Bez wątpienia był to punkt zapalny i znalazłoby się bezpieczniejsze miejsce, ale Ellen zapewniła ją, że jeśli tylko pojawią się pierwsze oznaki, że napięcie w tym kraju może wzrosnąć i zrobi się bardziej niebezpiecznie, Ginny może postanowić o wyjeździe z własnej woli lub zabiorą ją sami. Ginny ufała zapewnieniom Ellen nigdy jej nie zawiodła. Problemem był tym razem Blue.
Wzięła na siebie odpowiedzialność za niego i podejmowanie się teraz tak niebezpiecznego zadania nie wydawało jej się mądre. Zgodziła się pojechać do Syrii, ale chciała przemyśleć swoje kolejne zadania. Jej życie bardzo się zmieniło. Ellen nie miała wątpliwości, że Ginny sobie poradzi - sytuacja była nieprzyjemna, ale naprawdę pilnie jej potrzebowali. Bez żadnego wyraźnego powodu uwięziono czternastoletnich chłopców, których torturowano, a w niektórych przypadkach nawet gwałcono. Ci, którzy przetrwali, wracali załamani, okaleczeni fizycznie i psychicznie do tego stopnia, że już niewiele można było dla nich zrobić. Zdarzały się aresztowania nawet młodszych dzieci. Czerwony Krzyż założył dwa obozy prowadzone przez międzynarodową załogę, by je chronić. SOS/HR wysyłało po dwóch pracowników do każdego obozu, jednym z nich była Ginny. Ten wybór dowodził, jak bardzo w nią wierzą, ale praca miała być niezwykle trudna. Ponieważ stanowisko było absorbujące, skrócono czas wykonywania zadania i Ellen obiecała, że wróci do domu w ciągu ośmiu tygodni, na początku sierpnia. Ginny ucieszyła się, że nie zostawi Blue na zbyt długo. Opowiedziała mu o tym tego wieczoru. - Za tydzień wyjeżdżam - oznajmiła przy obiedzie. - To znaczy, że nie będę na twoim zakończeniu roku, bardzo mi przykro, ale musisz mi wybaczyć. Dobra wiadomość jest taka, że wrócę miesiąc wcześniej. Spodziewała się tego i ucieszyła się, że wróci przed końcem wakacji. - Zanim wyjadę, kupię ci komórkę. Nie zrobiła tego dotąd i czasem trudno było się z nim skontaktować, dlatego wolała, aby miał telefon. - Musisz być dostępny, jeśli zadzwoni detektyw Sanders albo Andrew 0'Connor, mogą cię potrzebować w związku ze sprawą.
Dochodzenie już się zaczęło, ale mogą chcieć, aby Blue coś potwierdził, albo po prostu się z nim skontaktować. - Będę do ciebie dzwonić w miarę możliwości, choć nie sądzę, żeby w obozie była jakaś łączność. Nie wspomniała, jakie podejmuje ryzyko, i starała się je bagatelizować. - Chcę, żebyś zatrzymał się w Houston Street. Wiem, że nie lubisz tego miejsca, ale to tylko osiem tygodni. Stawiała sprawę konkretnie i miała nadzieję, że on też się tak zachowa. Wiedział już wcześniej, że będzie musiał tam zostać pod jej nieobecność. - A nie mogę po prostu zostać tutaj? Wyglądał na gorzko rozczarowanego jej kolejnym wyjazdem, mimo że się go spodziewał. Kiedy przyszło co do czego, dla obojga okazał się to trudny moment. - Nie możesz mieszkać tutaj sam. Masz trzynaście lat. A jeśli zachorujesz? Albo jakiś pracownik opieki społecznej mógłby odkryć, że ma trzynaście lat i mieszka sam. - Nikt się mną nie zajmował, kiedy chorowałem na ulicy -przypomniał jej. - Wolałabym wiedzieć, że jesteś bezpieczny z innymi dziećmi i masz zapewnioną opiekę. - Nienawidzę tamtego miejsca. Założył ręce i opadł z plaśnięciem na krzesło. - To tylko osiem tygodni. Wrócę tym razem wcześniej i będę tu prawie przez cały sierpień. Nie wyślą mnie nigdzie aż do września. Denerwowała się tym i było jej smutno, że musi go zostawić. Przetrwał jednak bez niej, zanim się poznali. Julio Fernandez obiecał, że będzie miał tym razem na chłopca oko, i pozwolił mu grać u nich na pianinie. To jednak niewielka pociecha.
- Przysięgam, że jak uciekniesz, to po powrocie srogo cię ukarzę. Przy wiążę cię do łóżka, schowam twoje ulubione conversy. Zobaczysz, wymyślę coś strasznego. Rozbawiła go ta czcza groźba. Ginny nie potrafiła być dla niego niedobra, a on nie chciał zostać w Houston Street na czas jej wyjazdu. Owszem, zrobi to dla niej, ale niechętnie i cały czas będzie narzekał. Dzień po tym, jak Ginny dostała zadanie od SOS/HR, zadzwonił do niej Andrew O'Connor. Przyszło mu coś do głowy i chciał z nią o tym porozmawiać, tak żeby Blue nie słyszał - dlatego dzwonił, kiedy chłopak był w szkole. Ginny przygotowywała się wtedy w domu do wyjazdu. - Czy Blue był kiedyś u terapeuty? - spytał. - Chyba nie. Powiedziałby mi. - Dobrze by było, gdyby porozmawiał z nim specjalista. Jeśli po wykorzystywaniu pozostały mu jakieś psychiczne urazy, wzmocni to naszą sprawę. I kto wie? Może wspomni o czymś, czego nam nie powiedział albo nawet sam nie pamięta. Tak tylko podsuwam. Wydaje się zaskakująco zrównoważonym dzieckiem, biorąc pod uwagę, co przeszedł, ale przypuszczam, że wiele w tym pani zasługi - zauważył, będąc pod wrażeniem, że podjęła się takiego zadania. Jego zdaniem był to bardzo szlachetny uczynek. Widać było, że Ginny i Blue wiele dla siebie znaczą, że darzy chłopca szacunkiem i miłością. -Ja tu jestem od niedawna - przyznała skromnie. - Beze mnie też nieźle sobie radził. Ma teraz gdzie mieszkać, ale psychiczna stabilność to jego własna zasługa. - Chłopak ma szczęście - zauważył szczerze Andrew. Ginny wiedziała, że prawnik z Watykanu, który za darmo wnosi jego pozew cywilny, też ma w tym swój udział.
- Wyjeżdżam za niecały tydzień, ale postaram się go gdzieś zapisać przed wyjazdem. Poleca pan kogoś? Podał jej nazwisko psychologa, z którym współpracował wcześniej z powodzeniem, zwłaszcza w przypadku chłopców z takimi problemami - a Ginny je zapisała. - Dokąd pani wyjeżdża? - spytał zaciekawiony. Choć nie była już telewizyjną dziennikarką, nadal wydawała się ciekawą osobą. Miał wrażenie, że fantastycznie jest pracować w organizacji obrony praw człowieka, ale nie znał się na tym. - Tym razem do Syrii - oznajmiła, jakby był to najzwyklejszy cel wyjazdu pod słońcem. - Do Syrii? Dlaczego tam? - Jestem pracownikiem terenowym SOS/HR. Zwykle trzy razy do roku wyjeżdżam na trzy-, czteromiesięczne misje, głównie do obozów dla uchodźców. Niedawno wróciłam z Afganistanu. - Od jak dawna to pani robi? Teraz zaintrygowała go jeszcze bardziej. Jeździła w niebezpieczne miejsca, była odważna, musiała się w życiu nacierpieć. - Robię to od... - Ugryzła się w język. - Trzech i pół roku, odkąd porzuciłam telewizyjne wiadomości. Nie chciała wzbudzać litości, opowiadając o Marku i Chrisie. - Gdzie w tym czasie będzie Blue? - Tym razem wyjeżdżam tylko na osiem tygodni. Mam z nim umowę, z której jest bardzo niezadowolony. Zatrzymuje się w schronisku Houston Street, to bardzo przyzwoity ośrodek. Uciekł stamtąd, kiedy byłam w Afganistanie. Obiecał, że więcej tego nie zrobi. Podałam mu także pański numer telefonu. Andrew słuchał tego z uśmiechem. Uważał, że Ginny jest wspaniałym człowiekiem, biorąc pod uwagę wszystko, co robi dla Blue.
- Swoją drogą podejrzewam, że na wizytę u psychologa będzie pani potrzebowała zgody od jego ciotki. Inaczej może go nie przyjąć. Terapeuci bywają w tych kwestiach służbistami. - Zadzwonię do niej i poproszę o podpis - odparła swobodnie Ginny. - To musi być irytujące, że ona jest jego prawnym opiekunem, podczas gdy pani się nim faktycznie zajmuje. - Wcale nie. Jest bardzo miła i do tej pory podpisywała wszystko, czego potrzebowałam. Skontaktuję się z nią. Rozmawiali jeszcze chwilę o jej wyjeździe do Syrii. Kiedy skończyli, Ginny zadzwoniła do Charlene, bo wiedziała, że pracuje na nocki i w ciągu dnia jest w domu. Była bardzo zadowolona, kiedy Ginny opowiedziała jej, jak Blue dobrze sobie radzi, a za parę tygodni skończy szkołę, choć niestety ona sama nie będzie mogła tego zobaczyć. Charlene nie zaproponowała, że pójdzie na zakończenie roku szkolnego, a Ginny poprosiła ją o podpisanie kolejnej zgody. - Na co tym razem? - roześmiała się ciotka. - Zabiera go pani na letnie wakacje do Europy? Była pod wrażeniem, kiedy wzięła go do Los Angeles. Jej zdaniem chłopakowi się poszczęściło, - Nie - odparła poważnie Ginny. - Chcę go zabrać do terapeuty. - Jakiego terapeuty? Zrobił sobie krzywdę? Tego chłopaka ciągle nosi, nic mnie nie zdziwi. - Nie, nic mu nie jest - zaprzeczyła spokojnie Ginny. - Chodzi mi o takiego terapeutę jak psycholog. - A po co chce to pani zrobić? Charlene była wyraźnie zaskoczona i Ginny zastanawiała się, czy może denerwuje się z powodu swojego chłopaka, który pobił Blue, i nie chciała, by to wyszło na jaw. Ginny nie planowała
wyjaśniać jej tego przez telefon, ale uznała, że skoro Charlene spytała, to nie ma wyboru. Nie chciała jej okłamywać i opowiadać, że chodzi o coś innego. - Wydaje mi się, że dawno temu Blue próbował o tym z panią porozmawiać. Był jeszcze mały i pewnie nie wyraził się wtedy przekonująco. Chciała elegancko usprawiedliwić Charlene, że nie wysłuchała go w tej ważnej kwestii. - Wygląda na to, że kiedy Blue miał dziewięć lub dziesięć lat, był ofiarą molestowania seksualnego z winy księdza w pani parafii. Chcemy teraz coś z tym zrobić. W tamtym tygodniu złożyliśmy zeznanie na policji przeciwko sprawcy, a kiedy ksiądz zostanie oskarżony o przestępstwo, złożymy pozew cywilny przeciwko archidiecezji. Po drugiej stronie zapadła martwa cisza. -Jakiemu sprawcy? - spytała wstrząśnięta Charlene. - Ojcu Teddy emu Grahamowi - odparła Ginny, a ciotka Blue wydała z siebie przeszywający okrzyk. - Nie może pani tego zrobić! Blue kłamie! Ten ksiądz jest najlepszym człowiekiem na ziemi! Blue będzie się smażył w piekle całą wieczność za wygadywanie kłamstw na jego temat! Ku przerażeniu Ginny zapalczywie broniła księdza. - Poznałam go i rozumiem, dlaczego się pani tak czuje. To bardzo ujmujący mężczyzna. Prawda jest jednak taka, że molestował pani siostrzeńca i prawdopodobnie innych chłopców w tej parafii. Rujnuje życie młodym chłopcom i należy go powstrzymać. Policja prowadzi już śledztwo. A Blue nie pójdzie do piekła ani za to, ani za nic innego. Jest ofiarą molestowania seksualnego. Ginny starała się zachowywać rozsądnie i nie stracić cierpliwości.
- Jest kłamczuchem, zawsze był! Próbował wcisnąć mi tę historyjkę. Zaręczam pani, że nie ma w tym ziarna prawdy. Jeśli próbuje pani wsadzić tego człowieka za kratki, to pani popełnia przestępstwo. Ojcec Teddy jest święty! Słuchając tego, Ginny miała ochotę krzyczeć. Zmusiła się jednak do zachowania spokoju i rozsądku, bo potrzebowała od niej zgody na wizytę u psychologa. - Wiem, że to bardzo przykre. Zdaję sobie sprawę, jak trudno w to uwierzyć, skoro lubi pani tego człowieka. Wydaje mi się jednak, że on wszystkich wykiwał, a prawda wkrótce wyjdzie na jaw. Odezwą się inni chłopcy. Tymczasem jednak potrzebuję zgody dla Blue. - Nie dam pani żadnej zgody ani niczego, żeby pomóc pani w dręczeniu tego człowieka. Tak, nie przesłyszała się pani, chce go pani zadręczyć! Niczego nie podpiszę, żeby przyłożyć rękę do takich bezbożnych rzeczy, i może pani powiedzieć Blue, żeby zapomniał, że jest moim krewnym, jeśli natychmiast nie wycofa pozwu przeciwko ojcu Teddy emu. Postawiła sprawę jasno, a po chwili pożegnała się i rozłączyła. Ginny natychmiast zadzwoniła do Andrew O Connora i opowiedziała, co zaszło. Nie był zaskoczony. - Ciągle się z tym spotykam. Ludzie się boją, kiedy zmuszamy ich do zmierzenia się z takim problemem, a ona pewnie jeszcze ma wyrzuty sumienia, że nie posłuchała wtedy Blue. - Nie wydaje mi się. Ten człowiek jest bardzo przekonujący i ujmujący. Widziałam to na własne oczy. Tak czy inaczej, nie da mi zgody, więc nie mogę go zabrać do terapeuty. Ginny czuła się zniechęcona. Rozmowa z ciotką Blue była straszna. - Proszę się nie przejmować - pocieszył ją. - Nie potrzebujemy tej zgody teraz, nic nas nie goni. Może pani spróbować jeszcze raz po powrocie.
Obiecała, że to zrobi, ale nie zapowiadało się, by Charlene miała ją podpisać Tymczasem rodzona siostra Ginny zajęła takie samo stanowisko, chciała podtrzymać milczenie Kościoła, nie zważając na postępowanie chorego księdza. Andrew jeszcze raz życzył Ginny szczęśliwej podróży i rozłączyli się. Nie wspomniała Blue o rozmowie z Charlene - nie było sensu. W tym tygodniu kupiła Blue obiecany telefon komórkowy w ramach prezentu za ukończenie szkoły. Pocieszała ją świadomość, że jeśli dostanie się do jakiegoś telefonu, będzie się z nim mogła skontaktować. Zadzwoniła także do swojej prawniczki i poprosiła o notarialną poprawkę w swoim testamencie. Nadal miała pieniądze z ubezpieczenia Marka, a także swoje oszczędności. Zapisała pokaźną sumę Blue. Becky oraz jej rodzina nie potrzebowali pieniędzy, więc chciała, by w razie jakiegoś wypadku otrzymał je Blue. Czuła, że to dobra decyzja. W sobotę pomogła mu przeprowadzić się do Houston Street. Kiedy się rozpakowywał, był załamany. Obiecała, że następnego dnia zabierze go na lunch, a w poniedziałek miała już wyjechać. Po powrocie do domu zajrzała do skrzynki i znalazła list do Blue ze szkoły LaGuardia Arts. Serce waliło jej jak młotem, gdy szła po schodach. Korciło ją, żeby go otworzyć, ale powstrzymała się. Wręczy mu go następnego dnia podczas lunchu, żeby mógł go sam otworzyć. Miała nadzieję, że to dobra wiadomość. Przyszła do Houston Street w niedzielę rano, Blue czekał już w drzwiach. Zjedli lunch w ogródku kawiarni w Village, po czym przypomniała sobie o kopercie w torebce. Oboje wiedzieli, co zawiera. Denerwowała się, kiedy ją otwierał, i martwiła, co będzie, jeśli go nie przyjęli. Wiedziała, że będzie gorzko rozczarowany, i nie chciała zostawiać go na dwa
miesiące w takim stanie. Bacznie obserwowała jego twarz, gdy czytał list, i przez chwile nie było nic po nim widać. Aż nagle jego oczy w kolorze niemal elektrycznego błękitu zaokrągliły się i spojrzał na nią. - Boże, Boże, Boże, przyjęli mnie! - krzyknął. Ludzie na tarasie odwrócili się w ich stronę, ale nie przejął się nimi. - Przyjęli mniel Wstał i rzucił się Ginny w objęcia. - Pójdę teraz do LaGuardia Arts! - Na to wygląda. Uśmiechała się do niego ze łzami w oczach. Było to dla niego wielkie osiągnięcie i miała nadzieję, że odmieni jego życie - z taką myślą wzięła ten wniosek i namówiła go do jego złożenia. Do końca lunchu prawie się nie odzywał. Spacerowali po Village, a potem wsiedli w taksówkę i pojechali do Central Parku. Zjedli lody, znowu poszli na długi spacer i położyli się na trawie. Nie widziała jeszcze nigdy, żeby był taki szczęśliwy. To zrozumiałe, że był z siebie dumny. A ona była niezwykle dumna z niego. Zaraz po lunchu wysłał SMS do Lizzie w Los Angeles ze swojego nowego telefonu - ona też była zachwycona. Sama też dostała się do wymarzonej szkoły średniej w Pasadenie. Chcieli się spotkać. Ciągle męczył Ginny, żeby zaprosiła Lizzie do Nowego Jorku. Tym razem, gdy zostawiała go w Houston Street, nie był smutny. Tak bardzo cieszył się tym, że został przyjęty do LaGuardia Arts. Już w progu pochwalił się Julio Fernandezowi. - W takim razie musimy nacieszyć się twoim towarzystwem, zanim będziesz zbyt sławny, by się z nami zadawać - zażartował Julio i uśmiechnął się do Ginny. - Mam nadzieję, że pograsz teraz czasem na naszym pianinie. Przyda nam się trochę przyzwoitej muzyki.
Blue był zachwycony. Nadal się uśmiechał, kiedy przytulił i ucałował na pożegnanie Ginny. - Bądź grzeczny. Jak znowu uciekniesz, to cię zabiję - ostrzegła go, ale uśmiechała się przy tym i żartowała tylko. - Będę dzwonić, kiedy tylko się da. Jeszcze raz zastrzegła jednak, że nie będzie to często ze względu na położenie obozu. Jak zwykle przez większość czasu nie będzie można się z nią skontaktować. - Uważaj na siebie - powiedział z czułością. - Kocham cię, Ginny. - Ja też cię kocham, Blue. Pamiętaj o tym. Wrócę. Chciała mu przypomnieć, że nie jest już sam, że go kocha i troszczy się o niego. Blue miał przed sobą wspaniałe życie, które mu obiecała. Dzięki temu uświadomiła sobie, bardziej niż kiedykolwiek, że chciała bezpiecznie wrócić z tej podróży. Była potrzebna Blue.
Rozdział 14 Następnego dnia Ginny opuszczała Nowy Jork, ale nie zadzwoniła do Becky przed wyjazdem. Nie chciała z nią rozmawiać, po tym wszystkim, co siostra powiedziała o Blue oraz ich pozwie o molestowanie seksualne przeciwko księdzu. Wysłała jej SMS, że wyjeżdża, i podała numery kontaktowe na najbliższe osiem tygodni, na wypadek gdyby Becky chciała przekazać jej jakąś wiadomość o ojcu. Becky nie odpowiedziała, ale otrzymała wszystkie potrzebne informacje. Podróż do obozu pod Homs zdawała się trwać wieczność, a kiedy Ginny tam dojechała, okazało się, że warunki są jeszcze gorsze, niż jej powiedziano. Dzieci w rozpaczliwym stanie leżały na łóżkach polowych, patrząc przed siebie szklanym wzrokiem, trzymając się życia ostatkami sił. Byli tam mali chłopcy, którzy zostali zgwałceni, inni z poobcinanymi kończynami oraz mała dziewczynka, której ojciec wyłupał oczy, a rodzina wolała porzucić ją na drodze, niż się nią zaopiekować. Znęcano się tu nad dziećmi. Doświadczenie Blue z ojcem Teddym wydawało się
niczym w porównaniu z tym, co działo się tutaj. Ginny spędzała czas z pokrzywdzonymi młodymi ludzi w szokujących warunkach, z ciągłymi brakami w zaopatrzeniu i w nieustannym napięciu. Czerwony Krzyż oraz wolontariusze medyczni podejmowali się heroicznej pracy, a Ginny i inni robili, co mogli, żeby pomóc. Ze względu na niepewną sytuację polityczną wszyscy pracownicy byli niezwykle ostrożni, rzadko opuszczali obóz, wszędzie chodzili parami lub, jeśli się dało, w większych grupach. Ginny skupiła się na okaleczonych dzieciach zamiast na zagrożeniu. Ta misja była dla wszystkich przygnębiająca. Kiedy od czasu do czasu miała dostęp do Internetu, czytała e-maile od Andrew O'Connora i Blue. Tym razem jej siostra nie pisała wcale. To przynajmniej oznaczało, że ojciec nadal żyje. Ginny jeszcze nigdy nie czuła się tak fizycznie i emocjonalnie wyczerpana. Była zadowolona, że to tylko osiem tygodni. E-maile od Blue nie budziły niepokoju. Narzekał na Houston Street, ale mniej niż ostatnio. Najwyraźniej już się z tym pogodził i pisał, że w schronisku komponuje na pianinie - ta wiadomość ją ucieszyła. Wiedziała, że jeśli zaangażuje się w muzykę, wszystko będzie dobrze. Po jej wyjeździe pomyślnie zakończył rok szkolny i łapał różne dorywcze prace, pomagając w schronisku. Pisał, że w Nowym Jorku jest gorąco. Zaskoczyło ją też i ucieszyło, że Andrew O'Connor przyszedł go odwiedzić, a Blue stwierdził, że to świetny gość. Wiadomości od Andrew były bardzo ciekawe i obiecujące. Informował, że policyjni detektywi ujawnili kilka innych przypadków molestowania przez ojca Teddy ego w parafii Świętego Franciszka. Zgłosiło się pięciu innych chłopców i dwóch kolejnych z parafii Świętej Anny w Chicago. Andrew był przekonany, że znajdzie się ich więcej. Otworzyli puszkę Pandory, która przez lata była szczelnie zamknięta i zapieczętowana, a policyjni
śledczy przypuszczali, że w archidiecezji wiedziano o niektórych przypadkach, dlatego występnego księdza przeniesiono do Chicago, gdzie mógł zacząć wszystko na nowo, z nieskazitelną reputacją. A gdy się tam znalazł, robił to samo. Ginny nie mogła się doczekać, aż wróci do domu, dowie więcej i będzie znowu z Blue. Po raz pierwszy podczas misji wyczekiwała powrotu do domu, Andrew i policja nie dzielili się z Blue żadnymi raportami pod jej nieobecność i nie zamierzali tego zrobić aż do jej powrotu, Andrew uznał, że lepiej na nią poczekać, sama też uznała to za słuszne. Stąd i tak nie mogła nic zrobić. Andrew też wspomniał, że odwiedził Blue - pomyślał, że bez Ginny może czuć się samotny, więc wpadł z przyjacielską wizytą. Spytał ją, czy może go zabrać na mecz baseballu. Wzruszyło ją to pytanie i natychmiast odpisała mu z podziękowaniami, że Blue będzie zachwycony wspólnym wyjściem, bo jest zagorzałym fanem New York Yankees. Andrew odpowiedział, że zna sponsora tej drużyny, więc być może mógłby poznać Blue z niektórymi graczami. W następnej wiadomości Blue z wielkim entuzjazmem opowiadał o wydarzeniu i spotkaniu z zawodnikami. Dostał dwie piłki z autografami, kij i rękawicę - poprosił Julia o ich przechowanie, żeby nie zniknęły. W podziękowaniu skomponował utwór specjalnie dla Andrew. Pisał, że Andrew też gra na pianinie i spodobała mu się jego kompozycja. Był wdzięczny za ten czas, który Andrew spędził z nim pod jej nieobecność. Dzięki temu poczuła, że ma większy wpływ na to, co się dzieje na drugim końcu świata. Ucieszyła się też, że Blue znalazł jakiś pozytywny męski wzorzec. Napisała do Andrew z podziękowaniami, a on wypytywał o pracę w Syrii. W e-mailu nie sposób było opisać tragedii, z jakimi na co dzień się tu stykała, ani wszystkich krzywd wyrządzanych zwłaszcza kobietom i dzieciom. Odpowiedział jej mądrze
i wyrozumiale, a na końcu załączył też dowcip rysunkowy z „New Yorkera", który ją rozbawił, na moment oderwał od przygnębiającej pracy, przenosząc bliżej zachodniej cywilizacji. Andrew wydawał się miłym człowiekiem, w pełni oddanym swojej pracy i klientom - takie wrażenie zrobił już przy pierwszym spotkaniu. Podczas jej pobytu atmosfera w obozie wciąż była napięta i wszyscy byli zapracowani. Czerwony Krzyż oraz inne organizacje międzynarodowe przysłały dodatkowych ludzi. Po takim obozowym doświadczeniu trudno wrócić do zwykłego życia. Nowy Jork wydawał się obcą planetą w porównaniu z tutejszą rzeczywistością. Sam widok nieszczęśliwych, poranionych dzieci, które nie miały żadnych szans na lepsze życie, był przytłaczający. Najchętniej zabrałaby je wszystkie do siebie do domu. Panujące w obozie warunki życia były najgorsze, w jakich dotąd przebywała. Okres spędzony w Syrii wydawałjej się dłuższy i trudniejszy od wszystkich dotychczasowych zleceń. Te osiem tygodni zdawało się trwać wieczność i ucieszyła się, kiedy wreszcie przyjechał ktoś, by ją zastąpić - zaledwie dwa dni przed jej planowanym wyjazdem. Kilku pracowników zaczęło poważnie chorować i odsyłano ich do domu. Ginny przez parę tygodni miała czerwonkę i od przyjazdu schudła pięć kilogramów. Praca tutaj była dla niej jednym z najtrudniejszych zadań, wiele mniej doświadczonych osób zdążyło się zniechęcić, a ci bardziej odporni też byli wykończeni. Kiedy wyjeżdżała, nadal pozostało jeszcze wiele do zrobienia, ale była już gotowa do powrotu i cieszyła się, że znów zobaczy Blue. Przez pierwszą część podróży, z Homs do Damaszku, spała jak kamień. Gdy w Damaszku z powrotem zetknęła się z cywilizowaną rzeczywistością, wrażenie było surrealistyczne. Po tym, co widziała i w jakich warunkach żyła przez dwa miesiące, chodziła po lotnisku dosłownie oszołomiona, niepewna, co ze sobą zrobić,
przytłoczona ludźmi, tłumem i sklepami. Podczas drugiego lotu, z Ammanu w Jordanii, powoli zaczęła wracać do życia - obejrzała film i zjadła lekki posiłek. Zastanawiała się, czyjej żołądek jeszcze kiedykolwiek będzie normalnie funkcjonował. Marzyła, by zapomnieć o tym, co zobaczyła w obozie. Był to przygnębiający wyjazd, nigdy dotąd nie zajmowała się tyloma ludzi, w dodatku samymi dziećmi i młodzieżą, którym niewiele była w stanie pomóc. Wiedziała, że to wspomnienie zostanie z nią na zawsze. Wszystko było dziesięć, a czasem sto razy gorsze, niż ją ostrzegano. Mimo to była zadowolona, że pojechała, nawet jeśli niedużo zdziałała. Czuła się, jakby wyjechała na rok, nie osiem tygodni. Był pierwszy tydzień sierpnia i miała nadzieję, że uda jej się wyjechać gdzieś z Blue na parę dni, zanim on zacznie szkołę, a ona będzie musiała znów wyruszyć. Kiedy samolot wylądował, miała ochotę całować ziemię. Na lotnisku wyglądała niczym uchodźca z jakiegoś strasznego miejsca. Nie mogła się doczekać powrotu do domu i kąpieli w wannie, ale obiecała Blue, że po drodze z lotniska zabierze go z Houston Street. Jej podróż na ziemi i w powietrzu trwała już dwadzieścia godzin. Podała taksówkarzowi adres schroniska i poinformowała, że odbierze tam tylko kogoś, po czym pojadą dalej. Blue wiedział, o której miała przylot, a Ginny napisała mu SMS, kiedy wysiadła z samolotu. Kiedy podjechała pod schronisko, czekał na nią ze spakowanym bagażem. Kiedy weszła do środka, wyglądała na wykończoną, ale rozpromieniła się na jego widok. Blue przeraził się, ale też ucieszył ze spotkania. Była śmiertelnie blada, anorektycznie wychudzona, a pod oczami miała czarne cienie. Zapłaciła wysoką cenę za te dwa miesiące w obozie - wyższą, niż myślała. - O kurde! Wyglądasz okropnie. Czy ty w ogóle coś tam jadłaś?
Wyraźnie cieszył się na jej widok, ale wyglądała, jakby głodowała. - Niewiele. Była brudna po podróży, włosy miała rozpuszczone. Uśmiechnęła się i energicznie, mocno go przytuliła. Była taka szczęśliwa, że Blue jest cały i zdrowy, że nigdy nie pozna trudów takiego życia, jakie widziała wśród młodych ludzi w Syrii. Cokolwiek mu się przydarzyło, nie mogło być aż tak okropne. Młodzież, z którą pracowała na misji, nie miała żadnych perspektyw. Na niego zaś czekało całe życie pełne wspaniałych możliwości, zwłaszcza że teraz idzie do szkoły średniej, która zadba o rozwój jego talentu i edukację. Blue zniósł swoje bagaże na dół, a potem podziękowali Fernan-dezowi, który przyniósł kij z autografem i rękawicę, Blue dostał je, kiedy Andrew zabrał go na mecz Jankesów. Pokazał prezenty Ginny i oznajmił, że chce je położyć na półce w swoim pokoju. - Coś mi mówi, że więcej cię tu nie zobaczymy, mistrzu - powiedział Julio, zerkając na Ginny. Wybawiła chłopca od życia na ulicy i choć nie miała statusu prawnej opiekunki, Blue nie był już tak naprawdę bezdomny. Miał ją. Kiedy wychodzili ze schroniska, wyglądali jak rodzina. - Nie zapominaj o nas, wpadaj w odwiedziny. Będę za tobą tęsknił szczerze przyznał Julio. Blue go przytulił, a potem zbiegł schodami do taksówki i wsiadł za Ginny. Wróciła, tak jak obiecała. To było dla niego bardzo ważne. Wiedział, że może jej zaufać, o ile nic jej się nie stanie. Pisała do niego e-maile z Syrii, kiedy tylko mogła, żeby go utwierdzić w tym przekonaniu. Podała kierowcy swój adres i pojechali do domu. Był upalny dzień na początku sierpnia. Podczas rozmowy w taksówce zdejmowała z siebie kolejne warstwy ubrania, które włożyła na podróż. W domu planowała wyrzucić wszystko, co miała na sobie.
Czuła się jeszcze bardziej brudna, niż wyglądała, ale uśmiechali się do siebie, a Blue gadał jak nakręcony. - Wydarzyło się coś jeszcze, o czym mi nie pisałeś? - spytała w drodze na przedmieścia. - Andrew zaprosił nas na mecz Jankesów w moje urodziny. Blue wyraźnie był tym przejęty. Niedługo miał skończyć czternaście lat i Ginny cieszyła się, że zdążyła wrócić na czas. - Możemy pójść? Nie miała żadnych planów poza spędzeniem z nim najbliższych czterech czy sześciu tygodni. Ellen napisała jej e-mail z wiadomością, że być może poślą ją do Indii. Ale teraz myślała tylko o Blue, wspólnym spędzaniu czasu oraz wysłaniu go do szkoły po Święcie Pracy. - Oczywiście, że możemy pójść - odparła z uśmiechem. - Andrew to supergość, zna wszystkich najważniejszych graczy Jankesów. Trudno uwierzyć, że kiedyś był księdzem. W jego ustach była to duża pochwała. Nie przestawał opowiadać o dwóch meczach, na które Andrew już go zabrał. Byli również na meczu Metsów. Jane Sanders, prowadząca policyjne śledztwo, także wpadła odwiedzić Blue w schronisku. Powiedział, że zagrał dla niej na pianinie. Nie wspomniał jednak o śledztwie, a Ginny nie pytała. Sama dowie się od Jane Sanders, żeby być na bieżąco. Gdy wrócili do mieszkania, oboje poczuli się tam jak w niebie. Ginny wysłała Blue po zakupy, a sama poszła do łazienki. Nie mogła się doczekać prawdziwej kąpieli. Kiedy wreszcie wynurzyła się czysta i opatulona różowym szlafrokiem frotte, zjadła z Blue kanapkę, powiedziała mu, że go kocha, i położyła się spać. Ledwo trzymała się na nogach. Blue zajął się grami wideo i oglądaniem filmów, szczęśliwy, że jest znów z nią i może spać we własnym pokoju, w swoim łóżku. Spała aż do następnego dnia i obudziła się pełna energii, gotowa zająć się Blue. Zadzwoniła do Jane Sanders spytać o wieści
w sprawie, a następnie do Andrew O'Connora, podziękować za to, że był taki miły dla Blue, i przyjąć jego urodzinowe zaproszenie na mecz Jankesów, - W e-mailach opisywała pani surowe życie - zauważył Andrew, kiedy do niego zadzwoniła. Zdawało się, że jest pod wrażeniem. - Było naprawdę źle - przyznała. - Cieszę się, że wróciłam do domu. Blue wygląda świetnie. Dziękuję, że go pan odwiedził i zabrał na mecz. Miała teraz świat, do którego mogła wracać. Była to dla niej ogromna zmiana, podobnie jak dla Blue. - Jest wspaniałym dzieckiem - przyznał Andrew. - I ma ogromny talent. Zagrał dla mnie kilka razy, kiedy u niego byłem. - Powiedział, że pan też całkiem nieźle gra - odparła uprzejmie Ginny, ciesząc się z tej rozmowy. - W porównaniu z nim jestem żałosnym amatorem. Skomponował dla mnie utwór. - LaGuardia będzie dla niego cudowna - powiedziała z radością Ginny. - Pani jest dla niego cudowna. Nie mógł się doczekać pani powrotu przyznał szczerze Andrew. - Ja też. To był nieprzyjemny wyjazd. Krótszy niż zwykle, ale dużo trudniejszy. Przypuszczał, że spędziła osiem tygodni w piekle, choć opowiedziała niewiele. - Dokąd teraz? Już wiadomo? - spytał zaciekawiony. - Nie jestem pewna. Może Indie we wrześniu. Nie chcę tak szybko znów zostawiać Blue. Andrew nie chciał jej mówić, jak bardzo Blue za nią tęsknił. Bez przerwy o niej mówił i się martwił. Była centrum jego
wszechświata oraz jedynym znanym dorosłym, któremu ufał. Mógł na niej polegać - nigdy go nie zawiodła. - Może pozwolą pani spędzić nieco więcej czasu w domu między wyjazdami - powiedział z nadzieją Andrew. Ona też o tym myślała, ale nie wiedziała, jak zareaguje Ellen. Jej praca polegała na tym, że przynajmniej dziewięć miesięcy spędzała poza domem - taką miała umowę z SOS. Powiedziała im także, że nie ma żadnych zobowiązań, obciążeń i jest wolna. - Zobaczymy - odparła wymijająco, a Andrew obiecał, że zadzwoni za parę dni. Potem przygotowała lunch dla siebie i Blue. Chłopiec wyglądał, jakby w ciągu dwóch miesięcy urósł z pięć centymetrów. Wiedziała, że to niemożliwe, ale wydawałjej się wyższy. I zdrowy. W Houston Street dobrze go karmili, a porcje były spore, bo większość mieszkańców stanowili nastoletni chłopcy. Cieszyła się z powrotu do domu i z tego, że Blue tym razem wytrzymał w schronisku. Była z niego z tego powodu dumna, więc powiedziała mu o tym, kiedy skończyli jeść i odłożyli naczynia do zmywarki. Wybierali się na koncert do parku. - Powiedziałaś, że mnie zabijesz, jeśli ucieknę, więc zostałem zażartował. A potem pokazał jej swoje świadectwo. Znalazł je rano w skrzynce pocztowej, kiedy spała. Obiecała oprawić je w ramkę i powiesić na ścianie w jego pokoju razem z pamiątkami od Jankesów. Poprzedniego wieczoru wysłała SMS do Becky i nie dostała żadnej odpowiedzi, więc zadzwoniła do niej po lunchu. Nie rozmawiały ani nie miały żadnego kontaktu od ponad dwóch miesięcy. Ich ostatnia rozmowa, jeśli w ogóle można nazwać to rozmową, a nie kłótnią, pozostawiła u obu złe wrażenie. Becky myślała, że jej siostra sięgnęła dna, bo zdawała się stale pogrążać,
robiąc jedną głupotę za drugą. Ginny zaś uważała, że Becky musi mieć serce z kamienia i zupełnie straciła rozum, jeśli z szacunku dla Kościoła katolickiego, nie zważając w ogóle na krzywdzone dzieci takie jak Blue, jest gotowa chronić księży popełniających przestępstwa seksualne. Jednak chciała dowiedzieć się czegoś o ojcu, a nie miała żadnych informacji od czerwca. Przypuszczała, że nic się nie zmieniło. Kiedy Becky odebrała, wydawała się zaskoczona. - Wróciłaś? - Tak, żyję. Jak się czuje tata? Blue nasłuchiwał z zainteresowaniem sprzed komputera. Lizzie pisała mu, że dziadek wygląda tak samo. - Powoli gaśnie. Budzi się kilka razy dziennie, po czym z powrotem zasypia - odparła Becky. - Nie rozpoznaje już nikogo. Ginny ogarnęło współczucie - wiedziała, jak trudno musi być oglądać to każdego dnia. Jej złość na siostrę za tyradę o sprawie przeciwko księdzu zmalała. - A ty jak się czujesz? - spytała już łagodniej. - W porządku. Co u ciebie? Zdecydowałaś się zarzucić swoje polowania na czarownice? Becky miała nadzieję, że misja w Syrii wybiła jej z głowy oburzający plan pomocy Blue we wniesieniu pozwu przeciwko archidiecezji i oskarżeniu księdza. Wciąż było jej smutno za każdym razem, kiedy o tym pomyślała. Ginny ubodły jej słowa. Nadal rozmawiała z tą samą Becky, pełną przesądów i ograniczoną. Rozczarowała ją. - To nie jest polowanie na czarownice - zaoponowała zimno Ginny. To prawda. Ci księża krzywdzą prawdziwe dzieci, popełniają prawdziwe przestępstwa. Pomyśl, jak byś się czuła, gdyby to dotyczyło Charliego. Becky to zignorowała.
- Na Boga, Ginny, daj spokój - powiedziała ze złością. Alan też nie pochwalał tego planu. Omówili go szczegółowo i oboje byli oburzeni, że Ginny zamierza to zrobić. On był nawet jeszcze bardziej rozsierdzony. Uważał, że to grzech, który przyniesie im wszystkim hańbę. Modlił się tylko, żeby nikt się nie dowiedział. Dzieciom też wyjaśnili, że to bardzo złe. Lizzie doniosła o poglądach swoich rodziców Blue, ale zaznaczyła, że sama się z nimi nie zgadza i uważa, iż jest bardzo odważny. Podziękował jej i się ucieszył, a ona nie zadawała mu żadnych pytań. Była uprzejmą dziewczynką i bardzo go lubiła - nie chciała, żeby czuł się przy niej niezręcznie, skoro zostali przyjaciółmi. Rozmowa z Becky była bardzo napięta i żadna z sióstr nie złagodziła swojego stanowiska. Ginny rozłączyła się tak szybko, jak się dało. Chciała tylko dostać wiadomości o ojcu, Becky je przekazała i nie miały już sobie więcej do powiedzenia. Ginny próbowała o tym nie myśleć i pół godziny później wyszła z Blue na koncert do Central Parku. Na początku czuła się dziwnie po tych dwóch miesiącach spędzonych w Syrii - teraz słuchała Mozarta w spokojnym otoczeniu, wśród radosnych, cieszących się dobrym zdrowiem ludzi. Ten świat wciąż zdawał się nierzeczywisty, ale zarówno jej, jak i Blue koncert bardzo się podobał. Kiedy wrócili, zadzwonił Andrew. Dostał dziś popołudniu wiadomości z archidiecezji - był to idealny moment, skoro Ginny wróciła do Nowego Jorku. - Chcą się z nami zobaczyć — poinformował zadowolony. - W przyszłym tygodniu mamy spotkanie z arcybiskupem, który zajmuje się takimi przypadkami w archidiecezji. To uparty staruszek, też jezuita. Pracowałem z nim dwa lata w Rzymie. Nie będzie łatwo. Ale jest mądry. W końcu się podda. Nie mają argumentów - wyjaśnił. Rozmawiałem dziś z Jane Sanders.
Ujawnia się coraz więcej ofiar, niektóre to już dorośli mężczyźni Najstarszy na tej liście ma trzydzieści siedem lat. Miał czternaście, kiedy ojciec Teddy go molestował, tuż po seminarium duchownym w Waszyngtonie. Nie wygląda to dla niego dobrze. Wyraźnie miał problem od lat i w Kościele o tym wiedziano. Dzięki temu oskarżenie wniesione przez Blue ma mocniejsze podstawy. - A co z kolegą Blue, Jimmim Ewaldem? — spytała, zadowolona z tych wiadomości. - Rozmawiali z nim policyjni detektywi. Wszystkiemu zaprzeczył. Mówi, że ojciec Teddy to najwspanialszy człowiek na świecie. Nie wierzę mu, ale myślę, że za bardzo się boi, aby wyznać prawdę. Ojciec Teddy musiał go też zastraszyć. Jak na razie, choć śledztwa jeszcze nie zakończono, zbierano dowody, a Andrew powiedział, że ujawniło się kolejnych piętnastu chłopców, których historie wykorzystania seksualnego przez charyzmatycznego księdza są bardzo podobne do relacji Blue. Arcybiskup chciał się spotkać z Andrew i Ginny, ale bez Blue. Zapowiadało się ciekawie, a Andrew zapewnił ją, że wszystko pójdzie dobrze. Bała się, że archidiecezja zajmie się obroną ojca Teddy ego i Kościoła, zamiast wynagrodzić Blue to, co przeszedł. Andrew ostrzegł, że nadal mogą próbować wszystkiego, aby podważyć i zbagatelizować zeznania Blue, a prawdopodobnie zrobią to przy tym pierwszym spotkaniu. - Proszę się nie martwić, poradzimy sobie - zapewniał ją. - Nawet jeśli zagrają ostro na samym początku. Nie boję się ich. Proszę nie zapominać, że byłem jednym z nich. To daje mi dużą przewagę i znam wielu graczy, zwłaszcza tych przy władzy. Bardzo dobrze znam tego arcybiskupa. To trudny człowiek, ale szczery i sprawiedliwy. Kiedy to mówił, znów poczuła się zaintrygowana jego przeszłością oraz tym, dlaczego opuścił Kościół, ale nie odważyłaby się spytać. Podobnie on nie spytałby, za jakie straszne zbrodnie
musi odpokutować, spędzając życie w rozrzuconych po całym świecie obozach dla uchodźców. Umówili się na pół godziny przed poniedziałkowym spotkaniem w pobliskiej kawiarni. Kiedy skończyli rozmawiać, powiedziała o tym Blue. - To dobrze czy źle? - spytał zmartwiony spotkaniem. - To tylko standardowe postępowanie — odparła spokojnie. Arcybiskup chce z nami porozmawiać. Ty nie musisz iść. Tylko ja i Andrew. Przyjął to z ulgą. Wieczorem poszli do kina, a następnego dnia pojechali na Coney Island, żeby mógł się przejechać na rollercoasterze, ale powiedział, że ten jest słabszy od kolejki górskiej w Magie Mountain, i napisał o tym Lizzie. Poleżeli z Ginny trochę na plaży. Czuli się razem szczęśliwi, a Ginny była uradowana powrotem do domu. Wracali już do miasta, kiedy Becky zadzwoniła do niej na komórkę. Ginny usłyszała smutek w głosie siostry i od razu wiedziała, co się stało, zanim tamta zdążyła cokolwiek powiedzieć. - Tata? - rzuciła tylko, a Becky potwierdziła. - Tak. Mniej więcej godzinę temu. Zaglądałam do niego po lunchu i spokojnie spał. A kiedy wróciłam godzinę później, już nie żył. Nie zdążyłam się nawet pożegnać. Rozpłakała się, Ginny też. - Żegnałaś się z nim codziennie przez ponad dwa lata tym wszystkim, co dla niego robiłaś: opiekując się i mieszkając z nim. Był gotowy, żeby odejść. I tak już nie cieszył się życiem. Tak jest mu lepiej powiedziała cicho Ginny. - Wiem. Tylko to smutne. Będę za nim tęsknić. Lubiłam mu pomagać. Zawsze był dla nas taki dobry - mówiła Becky, płacząc. Przez całe ich życie był wspaniałym ojcem. Miały szczęście, a ich mama też była miłą, kochającą kobietą. Miały dobrych rodziców, nie tak jak Blue, który po śmierci mamy nie miał nikogo.
Takie historie sprawiały, że Ginny chciała dzielić się z tymi, którzy mieli mniej szczęścia. - Jest teraz z mamą - powiedziała spokojnie przez łzy. - Na pewno woli być z nią. Obie wiedziały, że to prawda - byli zakochani przez cały okres małżeństwa. - Kiedy przyjedziesz? - spytała Becky. - Nie wiem. Zastanowię się, jak wrócę do domu, dobrze? Chyba jutro. Wiesz już, kiedy chcesz wyprawić pogrzeb? Ich ostatnie utarczki od razu przeszły na dalszy plan wobec wspólnego żalu. To było dużo ważniejsze i połączyło je. Zamiast kontynuować niedawną walkę, złożyły broń. Przynajmniej na razie zapanował pokój. - Chyba za kilka dni. Nie dzwoniłam jeszcze do domu pogrzebowego. Dopiero go zabrali. Widok ojca wywożonego na noszach na kółkach z twarzą zasłoniętą kocem był bolesny. Cieszyła się, że dzieci nie było akurat w domu. Jeszcze im nie powiedziała. Chciała najpierw powiedzieć Ginny, choć zadzwoniła wcześniej do biura Alana, który był już w drodze do domu. Spodziewali się tego od miesięcy, ale i tak było to bardzo przykre. Gdy Ginny pomyślała, że oboje rodzice nie żyją, poczuła się jeszcze bardziej dorosła. Została jej tylko siostra z rodziną, a teraz też Blue. Nie miała rodziców ani własnej rodziny. - Dam ci znać, kiedy zarezerwuję lot - powiedziała cicho Ginny. Wyślę SMS - obiecała, Kiedy tylko wrócili do mieszkania, Ginny włączyła komputer i zarezerwowała dwa miejsca dla siebie oraz Blue na pierwszy poranny lot następnego dnia. Potem zadzwoniła do Andrew 0'Connora i powiedziała, że nie może przyjść na spotkanie do archidiecezji, bo w Los Angeles właśnie zmarł jej ojciec i nie zdąży wrócić na czas.
- Bardzo mi przykro. Oczywiście przełożę je. Kiedy będzie mogła pani wrócić? Był współczujący, ale jednocześnie praktyczny. Słyszał, że jest bardzo smutna. - Może za cztery, pięć dni. Najpóźniej za tydzień - odparła. Po przygotowaniach i pogrzebie będzie musiała z Becky uporządkować rzeczy ojca, choć nie zostało ich wiele. Kiedy przeprowadził się do Becky, sprzedali jego dom. - Czy to było coś niespodziewanego? Był miły i zatroskany, a słuchając go, Ginny nagle wyobraziła go sobie jako księdza. Potrafił być delikatny, przejmował się innymi ludźmi i umiał słuchać. - Nie, od dawna chorował. Powoli gasł. Pojechałam go odwiedzić przed wyjazdem do Syrii i czułam, że to ostatni raz. Dla niego tak jest lepiej, tylko my się dziwnie czujemy. Miał alzheimera; i tak nie cieszył się już życiem. - Proszę się nie przejmować spotkaniem. Mamy czas. Przypuszczam, że chcą nas tylko wyczuć i sprawdzić, jak poważnie do tego podchodzimy. - Bardzo - odparła zdecydowanie, a on się roześmiał. Było jej smutno z powodu ojca, ale nadal potrafiła skupić się na sprawie Blue. - Ja też - zapewnił. - To skrajne nadużycie zaufania, najgorszego rodzaju. Mam nadzieję, że Blue w pełni sobie z tym poradzi, ale być może nie. Możliwe, że ślad pozostanie na zawsze. Należy mu się odpowiednie zadośćuczynienie. I Andrew zamierzał je dla niego zdobyć. - Wierzę, że Blue sobie z tym poradzi - odparła z namysłem Ginny i była zdecydowana pomóc mu to osiągnąć. - Chciałabym tego. Nie chcę, żeby ten drań ukradł mu przyszłość. Blue
ma prawo zamknąć ten dawny rozdział. Chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby go w tym wspierać. Siła w jej głosie zaskoczyła Andrew. Ginny bywała kobietą ze stali. - Wszyscy mamy swoje demony - odparł cicho. - Niektóre są po prostu straszniejsze od innych. Kiedy to powiedział, podejrzewała, że on też ma własne. W końcu z jakiegoś powodu porzucił stan duchowny. - Jest zbyt młody, żeby do końca życia nosić taki ciężar. To niesprawiedliwe. Chciała jak najszybciej zrobić wszystko, żeby pomóc Blue w pełni otrząsnąć się z tego, czego doświadczył. - Dlatego właśnie te sprawy są takie ważne. Ponieważ dotyczą wielkiej niesprawiedliwości - zgodził się Andrew. - Może to, co robi pani dla Blue, pokaże mu, jak wiele dla pani znaczy. To wzruszające, że tak mocno pani w niego wierzy. To najwspanialszy prezent, jaki można komuś dać. Blue nie wierzyła jego własna ciotka, ale wiedział, że Ginny ma do niego pełne zaufanie. Andrew był tym bardzo poruszony. - Chcę, by wyszedł z tego bez szwanku - powiedziała Ginny. Andrew wiedział, że to piękne życzenie, ale mało realistyczne. Spotkał zbyt wielu dorosłych klientów, którzy nie byli w stanie żyć normalnie po tym, jak w dzieciństwie zostali wykorzystani. Czasami miłość nie wystarczy, by ich uleczyć, a pieniądze otrzymane w ramach zadośćuczynienia dają pocieszenie, ale nie oddadzą nigdy niewinności, nie odbudują zaufania ani nie wyrównają strat. Wielu z tych molestowanych w dzieciństwie dorosłych nie było w stanie budować normalnych związków. Miał tylko nadzieję, że Blue, mimo zaangażowania Ginny, nie będzie jednym z nich.
- Będziemy się starać - obiecał, poruszony jej siłą i przywiązaniem do chłopca. — Wyślę pani e-mail z nowym terminem spotkania, kiedy pojedzie pani do Los Angeles. - Serdecznie dziękuję. Rozłączyła się i przez chwilę jeszcze myślała o prawniku. Miał w sobie coś ciepłego, ale jednocześnie był lekko zdystansowany, jakby chronił też jakieś własne rany. To dziwne połączenie i zastanawiała się, czy to dlatego, że był kiedyś księdzem. Wciąż była ciekawa, dlaczego odszedł z zakonu, i wyobraziła sobie, że zakochał się w zakonnicy. Ludzie opuszczający stan duchowny zawsze wydawali jej się tajemniczy. Ginny wysłała Becky wiadomość o godzinie ich jutrzejszego przylotu, a potem poszła pomóc Blue się spakować, - Będziemy musieli kupić ci garnitur w Los Angeles, teraz nie mamy czasu. Nie miał żadnego eleganckiego ubrania, które mógłby włożyć na pogrzeb jej ojca. Kupowanie garnituru będzie przynajmniej jakimś pretekstem, żeby nie siedzieć tylko w pogrążonym w żałobie domu. Obiad zjedli w milczeniu, a Blue wcześnie położył się spać. Ginny siedziała sama, myśląc o ojcu. Świadomość, że odszedł, była dziwnym, dojmującym uczuciem. Jeszcze bardziej niż dotąd była wdzięczna Blue, który wypełniał pustkę w jej życiu. Zwłaszcza że teraz poniosła kolejną stratę.
Rozdział 15 Lot z Los Angeles zdawał się tym razem trwać wieczność. Podróż na zachód prawie zawsze wydawała się dłuższa, lecz nie towarzyszyło jej takie przygnębienie. Nawet Blue podczas lotu wydawał się ponury. On też doświadczył podobnej straty, oboje jego rodzice nie żyli. Nie lubił pogrzebów, Ginny też nie. - Wszystko w porządku? - spytał cicho tuż przed lądowaniem. Widział łzy w jej oczach, chociaż uśmiechnęła się smutno. — To po prostu dziwne, że go tam nie będzie. Blue pokiwał głową i wziął ją za rękę. Wypożyczyła samochód, tak jak ostatnim razem, a kiedy dojechali do domu Becky cała rodzina siedziała w kuchni i w przygnębieniu jadła śniadanie. Lizzie podskoczyła, gdy tylko stanęli w progu, rzuciła się chłopcu na szyję i przytuliła go, a on zdawał się równie szczęśliwy, że ją widzi. Dzięki temu atmosfera zelżała, a kiedy Ginny i Blue usiedli, wszyscy zaczęli mówić naraz.
Po śniadaniu siostry pojechały do domu pogrzebowego. Wybrały wszystko, co potrzebne: trumnę, karty na intencje mszalne, program, skórzaną księgę gości na wieczorne czuwanie; a następnie poszły do kościoła i spotkały się z księdzem, by ustalić z nim pozostałe szczegóły uroczystości: muzykę, modlitwy oraz kto będzie przemawiał. Ich ojciec od lat nie spotykał się z przyjaciółmi. Wielu z nich żyło i miało się dobrze, bo nie był jeszcze w bardzo sędziwym wieku. Jednak kilka lat temu stracił pamięć i nie chciał się z nikim spotykać, odkąd zachorował na alzheimera. Po wyjściu z kościoła Becky milczała. W drodze do domu popatrzyła na siostrę, która prowadziła auto. - Aż dziwne, że nie wstydzisz się rozmawiać z księdzem, biorąc pod uwagę to, co chcesz zrobić w Nowym Jorku - powiedziała ostrzejszym tonem. - Z tego, co wiem, ojciec Donovan nie gwałci małych chłopców odparła Ginny. - Skąd możesz mieć pewność, że ten ksiądz w Nowym Jorku to zrobił? Wiesz, wiele dzieciaków, które oskarżały o to swoich księży, kłamało. Jesteś pewna, że Blue mówi prawdę? - spytała sceptycznie. - Tak, jestem. A podczas dochodzenia ujawniło się kolejnych piętnastu. Becky, to nie jest drobiazg. To niszczy ludziom życie. Ginny starała się podawać rozsądne argumenty, ale Becky była po przeciwnej stronie i twardo wierzyła w swoje racje. - A co z tym księdzem? Co z jego życiem, jeśli skończy w więzieniu za przestępstwo, którego nie popełnił? To też się często zdarza. Nawet go nie znała, ale była pewna niewinności ojca Teda Grahama tylko dlatego, że był księdzem.
- A jeśli te dzieciaki mówią prawdę? Nie przeraża cię, że na wolności pozostaje facet, który molestuje małych chłopców? I w dodatku jest księdzem? Becky zamilkła, zastanawiając się nad tym, ale wyglądało jej to na kolejną krucjatę Ginny. Zawsze sobie coś znajdowała: prawa człowieka, bezdomnego chłopca, a teraz jeszcze ten atak na Kościół. Nie zostało jej w życiu nic oprócz misji. Po śmierci Marka i Chrisa wypełniała życie walką w cudzych bitwach i ratowaniem ofiar. Zupełnie się zmieniła i Becky trudno było to zrozumieć. Jej siostra stała się wojowniczką o wolność, brała udział w nie swoich walkach, bo nie miała własnego życia. - Wydaje mi się po prostu, że bardzo, bardzo się mylisz. Nie wolno walczyć z Kościołem - zauważyła Becky ze złością. - To sprzeczne ze wszystkim, co nam wpojono. - Wolno, jeśli ktoś zrobił coś złego - odparła cicho Ginny. Nie wątpiła w prawdomówność Blue ani w tę sprawę. Dalej jechały już w milczeniu, a między nimi narastał coraz większy dystans. Potem Ginny zabrała Blue do miasta, żeby kupić mu garnitur. Wybrali zwykły, granatowy - Ginny pomyślała, że będzie mógł go jeszcze włożyć, może na jakiś recital w szkole. Był z niego bardzo dumny, podobnie jak z białej koszuli oraz ciemnego krawata, które dobrali. Kiedy włożył to wszystko na wieczorne czuwanie, wyglądał jak prawdziwy mężczyzna. Usiadł w ostatniej ławce z Lizzie i cicho rozmawiali, podczas gdy Margie i Charlie stali przy rodzicach, a siostry witały gości. Wtedy Ginny zdała sobie sprawę, jak długo jej nie było. Prawie nikogo nie znała, ponieważ większość żałobników byli to przyjaciele Becky i Alana. Przypominało jej to wszystko pogrzeb Marka. Zaraz po czuwaniu nie mogła się doczekać, żeby wrócić do domu i nalać sobie kieliszek wina. Jej komputer stał na stole i zobaczyła, że przyszedł e-mail od Andrew O'Connora. Sącząc
wino, otworzyła go i przeczytała. Odłożył spotkanie w archidiecezji na tydzień później. Przyjemnie było przez chwilę mieć kontakt ze światem zewnętrznym. Pogrzebowa atmosfera była przytłaczająca. Potem wszystkie dzieci zeszły do pokoju gier i kilka minut później dorośli usłyszeli, jak Blue gra na pianinie, więc także poszli posłuchać. Dał mały improwizowany koncert i wszyscy razem śpiewali. Żałoba zmieniła się, jak mówi Biblia, w taniec, a na końcu Blue zaśpiewał pieśń gospel czystym, mocnym głosem, który wszystkich wzruszył, a Ginny przyprawił o łzy. - Moja mama śpiewała tę piosenkę - powiedział cicho do Ginny. Miał mocny głos. Wszyscy potem usiedli razem i rozmawiali. Jego muzyka wszystkim poprawiła humor. Następnego dnia był pogrzeb i Blue włożył garnitur. Lizzie zeszła chwilę później w krótkiej czarnej sukience, którą wybrała jej mama. Oboje wyglądali bardzo dojrzale. Godzinę później zebrała się cała rodzina i pojechali na pogrzeb dwiema czarnymi limuzynami, które dzień wcześniej wynajęli w domu pogrzebowym. Kościół był bardziej zatłoczony, niż spodziewała się Ginny - była to bardzo przyzwoita frekwencja. Blue stał obok niej, wyraźnie dumny, że może w tym uczestniczyć, a Becky i jej rodzina zajęli resztę ławki. Po mszy stali na zewnątrz, witając gości, po czym pojechali na cmentarz. Kiedy tam stali, Ginny spojrzała na groby Marka i Chrisa - i niespodziewanie tak wyraźnie odczuła stratę, że aż zaparło jej dech. Blue zobaczył jej minę i nachylił się do Lizzie. - To ich groby? - szepnął i skinął w stronę dwóch grobów, a ona przytaknęła.
Obok nich było miejsce dla Ginny - wykupiła wszystkie trzy działki jednego dnia. Nagrobek Chrisa był nieco mniejszy. Podeszła tam po krótkiej ceremonii na cmentarzu, kiedy wszyscy już poszli. Nachyliła się i dotknęła nagrobka syna, a po policzkach spłynęły jej łzy. Kiedy się odwróciła, zobaczyła obok siebie Blue z dwiema długimi białymi różami w dłoni. Położył po jednej na grobach, a Ginny przytuliła go, płacząc. Potem łagodnie ją odciągnął. Wsiadł z nią do limuzyny i trzymał za rękę całą drogę do domu. Czekali tam już na nich goście i pełen jedzenia bufet. Przyjęcie potrwało do późnego popołudnia, a potem wreszcie mogli być znów sami. Charlie włożył dżinsy, przyszła jego dziewczyna, a młodsi postanowili popływać w basenie. Ginny uśmiechnęła się do nich z kuchennego okna, a potem odwróciła do siostry. Msza była piękna i tradycyjna, właśnie taka wydawała im się najstosowniejsza dla ojca. Wspólnie uzgodniły wszystkie szczegóły. - Tego tata by właśnie chciał, widzieć, jak bawią się tam w trójkę. Zawsze był radosnym człowiekiem i uwielbiał otaczać się wnukami. Ginny miała poczucie, że mimo wyjątkowych okoliczności chciałby poznać Blue. - Co z nim teraz zrobisz? - spytała Becky, patrząc, jak siostra przygląda się Blue w basenie. - Co masz na myśli? - Nie możesz zatrzymać go na zawsze. Jest prawie dorosły, a ciebie większość czasu nie ma. Nie chcesz go chyba adoptować? - Nie wiem, nie myślałam o tym. Mówisz o nim, jakby był nieświeżą rybą, którą powinnam wyrzucić. Prawda była taka, że Blue nie miał dokąd pójść, a do tego się kochali. Ginny stała się ważną częścią jego życia. Becky chyba tego nie rozumiała.
- Nie bardzo jest sens go adoptować, za cztery lata będzie pełnoletni. Jednak jego ciotka Charlene nie mogła go przyjąć, a Ginny nie chciała oddawać go do rodziny zastępczej. - Może po prostu zostanie ze mną, aż się usamodzielni. W przyszłym miesiącu zaczyna szkołę średnią. - Ale on nie jest twój, Ginny. Nie jest częścią naszej rodziny. Nie należy do ciebie. A twój tryb życia wyklucza opiekę nad dzieckiem, skoro latasz ciągle po świecie. - Ale jeśli ja się nim nie zajmę, to kto? Ginny spojrzała na siostrę. Najwyraźniej w życiu Becky nie ma miejsca na nic niezwykłego lub innego, tylko to, co stosowne. A w życiu Ginny wszystko było teraz niezwykłe i inne. Wyglądało na to, że nic ich już nie łączy poza ojcem, który właśnie odszedł. A do tego, celowo czy też nie, Becky ciągle rozgrze-bywałajej rany. - To nie twój problem. Nie jesteście spokrewnieni - przekonywała uparcie Becky. - Gdyby to tak działało, każde adoptowane dziecko na świecie byłoby bezdomne - odparła cicho Ginny. - Nie wiem, dlaczego odnaleźliśmy się z Blue, ale tak się stało. Może tak na razie ma być. Wyszły potem nad basen i patrzyły jak Alan gra z dzieciakami w piłkę wodną, wszyscy dobrze się bawili. Było to idealne zakończenie tego słodko-gorzkiego dnia. Było w nim coś spokojnego. Nie przypominał w ogóle wstrząsającego bólu towarzyszącego pogrzebom Marka i Chrisa, kiedy wszystko wydawało się niewłaściwe i nie na swoim miejscu. Teraz działo się coś naturalnego - rodzice ustąpili kolejnemu pokoleniu. Dzieci zostały w basenie, póki się nie ściemniło, a potem dokończyły dania z bufetu przygotowanego przez catering i wszyscy
poszli wcześnie spać. Przed snem Ginny myślała o tym, co powiedziała jej siostra. Dziwiła się, jak bardzo jest krytyczna wobec życia innych, jeśli różni się ono od jej własnego. Jej świat ograniczał się do Pasadeny i było w nim miejsce tylko dla „normalnych" ludzi, którzy wiedli takie samo życie jak ona i Alan. Nie pasował tam taki chłopiec jak Blue ani nic wyjątkowego. Potem przypomniała sobie, że siostra spytała, czy zamierza adoptować Blue. Naprawdę do tej pory o tym nie myślała, ale nagle zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna tego zrobić. Chłopiec potrzebował rodziny i domu. Trzeba się nad tym zastanowić. Spędzili w Pasadenie jeszcze jeden dzień, a potem wrócili do Nowego Jorku. Musieli wrócić do swojego życia, czekała ich walka z archidiecezją. Po powrocie Ginny jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do Andrew O'Connora. Spotkanie z arcybiskupem mieli umówione za dwa dni. - Chciałam tylko dać znać, że już wróciłam - powiedziała zmęczonym głosem. - Jak było? - spytał zatroskany. - Mniej więcej tak, jak można się było spodziewać. Smutno, ale odpowiednio na tę okazję. Trochę niezręcznie było z moją siostrą. Jest wściekła, że podważamy stanowisko Kościoła. Uważa, że to świętokradztwo, a księża nie robią niczego złego. Ona i jej mąż są tradycjonalistami. Staram się unikać tematu, ale ona do tego stale wraca i mnie krytykuje. Naprawdę tego nie rozumie. - Wielu ludzi tego nie rozumie. Nie chcą uwierzyć, że takie rzeczy się dzieją, ani dostrzec wyrządzonych szkód. Trzeba mieć odwagę, żeby iść pod prąd, ale to właściwa droga. Kiedy zacząłem zajmować się tymi sprawami, grożono mi śmiercią. Zawsze mnie to ciekawi, że ludzie potrafią straszyć cię odebraniem życia w imię religii, jeśli nie spodobają im się twoje poglądy. To intrygująca sprzeczność.
Nigdy nie pomyślała, jakie ryzyko może nieść ze sobą prowadzenie spraw przeciwko Kościołowi, - W takim razie pan też musi być odważny - zauważyła z podziwem. - Nie, po prostu jestem przekonany, że postępuję słusznie. Zawsze miałem z tego powodu kłopoty, ale tak chcę żyć. Wyglądało na to, że jest bardzo zdeterminowany. - Moje życie wyglądało inaczej, kiedy żyli mój mąż i syn. Wtedy oni mnie zajmowali. Teraz podjęłam się walki z niesprawiedliwością na świecie i próbuję pomóc ludziom, którzy nie radzą sobie sami. Chyba jednak wiele osób odbiera obronę przemilczanych spraw i podejmowanie dla nich ryzyka jako zagrożenie. Nie lubią niepopularnych opinii, które zmuszają ich, by przyjrzeli się krytycznie temu, w co wierzą. - To prawda - przyznał, - Kiedy wstąpiłem do zakonu, moja rodzina uważała, że to najgorszy możliwy wybór. Zajadle się temu sprzeciwiali i uważali to za dziwactwo. Byli jeszcze bardziej przerażeni, kiedy stamtąd odszedłem. Najwyraźniej zawsze zdumiewam ich czymś, czego nie pochwalają. Wyglądało na to, że się tym nie przejmuje, i Ginny się roześmiała. - Tak samo moja siostra myśli o mnie, - Lepiej dostarczać im atrakcji - zażartował i zaśmiali się oboje, potem jednak spoważniał. - Nie znalazłem się w zakonie z właściwych powodów. Zajęło mi wiele czasu, zanim to zrozumiałem. Myślałem, że mam powołanie, ale nie miałem. Nigdy nie powiedział tyle żadnemu ze swoich klientów, ale rozmawiał z wyrozumiałą kobietą o otwartym sercu i umyśle, poza tym lubił z nią gawędzić. Bardzo podziwiał to, co robiła dla Blue. - Poważny błąd - przyznała szczerze. - I gwałtowna zmiana kierunku po opuszczeniu zakonu. To nie mogła być łatwa decyzja.
- Nie była. Ale kiedy pojechałem do Rzymu, zdałem sobie sprawę, jak bardzo Kościół jest upolityczniony na najwyższych szczeblach hierarchii. Pełen intryg i przeróżnych gier o władzę. Nigdy nie wiązałem Kościoła z polityką. Oczywiście pobyt w Rzymie, wśród tych wszystkich kardynałów, był bardzo ciekawy, a praca w Watykanie pasjonująca. To uderza do głowy. A ja nie po to zostałem duchownym. Teraz jestem bardziej przydatny, niż byłem jako ksiądz. Tam byłem tylko prawnikiem z koloratką i nie miałem powołania do pracy w parafii, zwłaszcza po doświadczeniach w Rzymie. Kiedy to zrozumiałem, musiałem odejść. Nikomu nie pomagałem. Poza tym tak naprawdę zawsze chciałem być prawnikiem, nie księdzem. Najwyraźniej pogodził się ze swoim wyborem i uznawał go za słuszny. - Trochę mnie pan rozczarował - powiedziała Ginny, uśmiechając się delikatnie. Lubił dźwięk jej głosu. Po tym, jak rozmawiała z ludźmi, widział, że musiała zetknąć się z cierpieniem, również osobiście. - Dlaczego? - spytał zaskoczony komentarzem. - Miałam nadzieję, że zakochał się pan w zakonnicy, uciekliście razem, a potem żyliście długo i szczęśliwie. Zawsze uwielbiałam takie historie, W głębi serca jestem chyba romantyczką. Zakazana miłość, która w końcu się spełnia, - Też lubię takie historie - przyznał. - Ale nieczęsto się zdarzają. I nie oszukujmy się, ale większość dzisiejszych zakonnic nie wygląda jak Audrey Hepburn w Historii zakonnicy. Są raczej korpulentne, mają śmieszne fryzury, wyglądają, jakby zapomniały się uczesać, noszą bluzy i dżinsy, a habity wkładają tylko do Rzymu. Zresztą wtedy i tak krzywo noszą czepki.
Domyśliła się, że to jego własne obserwacje, i zaśmiała się, choć jej siostra byłaby oburzona takim brakiem szacunku. Powiedział to jednak w ładny, zabawny sposób, a w dodatku miał rację. - Podczas pracy w Watykanie zakochałem się tylko w prawie kanonicznym. Jest fascynujące. Nigdy jednak nie widziałem zakonnicy, na której widok serce zabiłoby mi szybciej. Zaciekawiło ją, czy może sprawił to ktoś inny. Był przecież takim interesującym, inteligentnym mężczyzną. A wtedy odpowiedział jej na to pytanie, którego nawet nie zadała, jakby czytał jej w myślach. - Nigdy w pełni nie wróciłem do świeckiego życia. Może za długo czekałem z opuszczeniem zakonu i byłem już za stary. Zostałem ostatecznie zwolniony ze ślubów pięć lat temu, kiedy miałem czterdzieści trzy lata. To było takie honorowe zwolnienie. Zdziwiła się - był starszy, niż wyglądał. - Ale większość czasu czuję się jak ksiądz, z całym tym katolickim poczuciem winy. Prawdopodobnie jezuitą zostaje się na zawsze. Miało to na mnie duży wpływ. Byłem bardzo młody, kiedy wstąpiłem do zakonu. Za młody. W dzisiejszych czasach nie podejmuje się tak wcześnie takich decyzji i tak jest lepiej. Wybór jest bardziej świadomy. Ja miałem wiele szlachetnych ideałów, które tak naprawdę nigdy nie miały sensu. Ale długo trwało, zanim to zrozumiałem. Spędziłem w zakonie dwadzieścia pięć lat. Pewnie drugie tyle zajmie mi jego ostateczne opuszczenie, jeśli to kiedykolwiek nastąpi. Na razie więc sprawia mi satysfakcję ściganie podłych ludzi, takich jak Teddy Graham - mówił o nim z najwyższą pogardą. - To właśnie chciałem robić od samego początku. Byłem wtedy takim jakby krzyżowcem. Chciałem być dobrym księdzem, a nie złym. Teraz cieszy mnie wsadzanie za kratki złoczyńców i zdobywanie zadośćuczynienia dla ofiar. Nie jest to może w pełni szlachetny
cel, bo w grę wchodzą pieniądze, ale jest w porządku o tyle, że nie chodzi o mój zysk. W głębi serca był purystą, a Ginny znów się zastanawiała, czy pochodzi z bogatej rodziny, skoro może prowadzić takie sprawy jak Blue za darmo. Miał w sobie coś z arystokraty, ale jednocześnie był skromny, bezpretensjonalny. - To chyba oboje jesteśmy krzyżowcami w walce o prawa człowieka powiedziała z namysłem. - Moja siostra mnie o to ostatnio oskarżyła. O to, że jestem krzyżowcem z kompleksem Joanny d'Arc. Uważa, że to niepoważne. Ale moim zdaniem ma sens. Nie mam męża ani dzieci. Mam czas, żeby walczyć ze złem tego świata. - Wszyscy prędzej czy później odnajdujemy dla siebie właściwe ścieżki. Wygląda na to, że stara się pani robić dobrą minę do złej gry i uczynić pożytek z nieszczęścia. To rodzaj sztuki. Szanował ją za to, a szczęściarz Blue na tym skorzystał. Mogłaby spędzić resztę życia, płacząc po tym, co straciła, ale zamiast tego służyła innym. - Moja siostra spytała, czy planuję zaadoptować Blue. Nigdy o tym poważnie nie myślałam, póki tego nie powiedziała. Może powinniśmy porozmawiać o tym w najbliższym czasie. - To byłoby dla niego cudowne, jeśli naprawdę chce pani to zrobić. Powinna się pani trochę zastanowić i nabrać przekonania do tej decyzji. - Tak zrobię. To dobra rada. - Dobrze, spotkamy się w poniedziałek w archidiecezji. Chciałbym się z panią umówić w kawiarni na rogu, żeby streścić pewne szczegóły oraz przedstawić osoby dramatu. Nie zaszkodzi mieć ogląd od wewnątrz. - Wspaniale. Jeszcze raz panu dziękuję - powiedziała ciepło. - Jeszcze raz proszę przyjąć moje kondolencje - powiedział i rozłączyli się.
Poszła zajrzeć do Blue i zaskoczył ją wiadomością, że czuje się chory. - Co ci dolega? - spytała i położyła mu rękę na czole, żeby sprawdzić, czy ma gorączkę, ale nie miał. - Pewnie jesteś po prostu zmęczony po podróży. Mieli za sobą kilka nerwowych dni z pogrzebem, czuwaniem oraz lataniem do Kalifornii i z powrotem. Zauważyła jednak, że jest blady, a wieczorem, tuż przed pójściem spać, wymiotował. Pomyślała, że to może grypa żołądkowa. Posiedziała z nim przez chwilę, a kiedy w końcu zasnął, sama położyła się spać. Zdawało się, że zaledwie kilka minut później ktoś zaczął nią potrząsać i natychmiast się obudziła. Spojrzała do góry, przez chwilę niepewna, gdzie jest, i zobaczyła, że Blue stoi obok niej zapłakany, co mu się dotąd nie zdarzyło. - Co się stało? - spytała, wyskakując z łóżka, - Brzuch mnie boli. Bardzo, bardzo boli... Strasznie. Powiedziała mu, żeby położył się na jej łóżku, i pomyślała, że wezwie lekarza. Wtedy jednak znowu zwymiotował i zwinął się z bólu, a kiedy pokazał jej, gdzie go boli, widziała, że to prawa ' dolna część brzucha. Przeszła dość zaawansowanych kursów pierwszej pomocy, żeby wiedzieć, co to takiego. Natychmiast się ubrała i powiedziała mu spokojnie, że pojadą na pogotowie. Czuł się zbyt źle, żeby się ubrać, więc włożyła mu szlafrok na piżamę, na stopy nasunęła wysokie conversy, a pięć minut później byli już na ulicy i łapali taksówkę. Poprosiła kierowcę, by zawiózł ich do szpitala Mount Sinai, bo był najbliżej. Pięć minut później byli już na miejscu. Blue opisał swoje objawy pielęgniarce, a Ginny zajęła się wypełnianiem formularzy przy recepcji pogotowia. Wypisała wszystko, co trzeba, a wtedy zdała sobie sprawę, że nie ma jego numeru ubezpieczenia. Pobiegła z powrotem do pokoju pielęgniarek, gdzie Blue siedział na
wózku, twarz miał bladozieloną, a pod brodą trzymał miskę na wypadek, gdyby znów wymiotował. - Blue, jesteś ubezpieczony? - spytała go łagodnie, a on pokręcił głową. Ginny pobiegła z powrotem do recepcji i powiedziała, że nie mają ubezpieczenia. Recepcjonistka nie wyglądała na zadowoloną. - Może pani wystawić rachunek na mnie - powiedziała szybko Ginny i dodała do formularza swój adres. Utknęła na chwilę przy części, w której należało podać najbliższego krewnego, i myślała, żeby wpisać tam swoje nazwisko, ale ostatecznie wpisała ciotkę, co było prawdą. Siebie wpisała jako osobę, która go przywiozła. - Nie możemy tego zrobić. Nie możemy wystawić pani rachunku powiedziała urzędniczka, czytając formularz. - Lepiej, żeby miał ubezpieczenie. Dopisała na dokumencie „Brak ubezpieczenia". - Jest pani jego matką? - spytała podejrzliwie. - Nie, nie jestem - przyznała szczerze Ginny, zastanawiając się, czy to nie błąd. - W takim razie nie może pani podpisać formularza zgłoszenia. Jest nieletni. Musi to podpisać najbliższy krewny, rodzic albo prawny opiekun. - Jest pół do piątej rano, nie chcę tracić czasu na jej szukanie - odparła Ginny, roztargniona i w pośpiechu. - Możemy udzielić mu pomocy ambulatoryjnej, ale należy ją zawiadomić - odparła surowo recepcjonistka, a Ginny zastanawiała się, czy Charlene ma tej nocy dyżur w szpitalu. Jeśli tak, to ułatwiłoby sprawę. Blue był już wtedy u lekarza, który go badał, a Ginny weszła do nich. Blue wyglądał na przerażonego, poklepała go po dłoni.
Lekarz wyprowadził ją z gabinetu, żeby porozmawiać z nią na korytarzu. - Ma zapalenie wyrostka - wyjaśnił. - Musimy go dziś wyciąć. Nie chcę z tym czekać. Pokiwała głową - tyle sama się domyśliła. - Dobrze, ale mamy problem. Nie jestem jego opiekunką prawną, jego rodzice nie żyją, opiekunką jest jego ciotka, której on nigdy nie widuje, i mieszka ze mną. Czy mogę podpisać formularz? Lekarz pokręcił głową. - Nie, ale nie ma takiej potrzeby. Może ją pani spróbować znaleźć, kiedy będziemy przeprowadzać zabieg. Zabierzemy go od razu na salę operacyjną, ale jego prawna opiekunka powinna zostać poinformowana. Ginny się zgodziła i postanowiła poczekać z telefonem do Charlene, aż Blue zostanie odwieziony na zabieg. Wróciła do gabinetu, żeby go zobaczyć. Znowu wymiotował, a pielęgniarka trzymała mu miskę. Wyglądał żałośnie, a na pobladłej twarzy oczy wydawały się jeszcze większe niż zwykle. Chcieli jak najszybciej zabrać go na zabieg i wkłuli mu wenfłon w rękę. Chwilę później przyszedł pielęgniarz i wyjaśnił Blue przebieg operacji. Chłopiec rozpłakał się, a Ginny pocałowała go w czoło. Wywieźli go na łóżku na korytarz, a po chwili wjechali do windy, tymczasem zapłakana Ginny została sama na korytarzu. Zadzwoniła wtedy na komórkę ciotki Blue z nadzieją, że jest w pracy, ale odebrał zaspany głos. To była Charlene. Zdziwiła się, słysząc zapłakaną Ginny, która wyjaśniła jej, co się stało. W tle słyszała męski głos, który narzekał na telefon budzący ich o piątej rano. Przypuszczała, że to musi być Harold, chłopak Charlene. - Nic mu nie będzie - powiedziała Charlene i zdawała się dużo mniej zmartwiona od Ginny. - Podpiszę formularze zgłoszenia jutro, jak przyjdę do pracy.
Mówiła, jakby nie było to nic nadzwyczajnego, co zmartwiło Ginny. Chwilę później się rozłączyły, a Ginny poszła usiąść w poczekalni, czekając, aż Blue wróci z operacji. I tak najpierw będzie musiał trafić do sali pooperacyjnej. Dzięki temu miała czas, by raz jeszcze przemyśleć ich sytuację. Z legalnego punktu widzenia nic jej nie łączyło z Blue, a kiedy zachorował, zdała sobie sprawę, że może dobrze byłoby zostać jego prawną opiekunką. Charlene nie chciała być za niego odpowiedzialna, a Ginny tak. Blue wrócił z sali pooperacyjnej o ósmej rano. Położyli go w dwuosobowym pokoju, drugie łóżko było puste. Był otumaniony i spał do południa, co Ginny wykorzystała, żeby wrócić do domu, wziąć prysznic i się przebrać. Po powrocie usiadła w fotelu obok niego i przysnęła, a on przespał całe popołudnie. O piątej poszła do kawiarni na spotkanie z Charlene. Ginny przyniosła jej formularze, a Charlene podpisała je i oddała. Później zaś zaskoczyła ją wyznaniem. - Nie chcę być już jego opiekunką. Nigdy go nie widuję. Nie jest moim synem. A poza tym mieszka z tobą - powiedziała rozsądnie. Było to zrozumiałe i Ginny zdała sobie sprawę, że Charlene chce, aby to ona została jego opiekunką. Jednak to Blue miał prawo o tym zdecydować i chciała go najpierw spytać o zdanie. Spędziła z nim noc w szpitalu, a dwa dni po operacji zabrała do domu i opiekowała się troskliwie, by wy dobrzał. Kiedy siedzieli na kanapie, oglądając telewizję, spytała, czy chciałby, aby została jego prawną opiekunką. W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko. - Możesz to dla mnie zrobić? - spytał ze łzami w oczach. - Jeśli chcesz. Spytam o to Andrew. Kiedy zapytała, prawnik odpowiedział, że to prosta procedura, zwłaszcza w wieku Blue. Czternastolatek ma prawo do
decyzji, a ponieważ Blue tego chciał i Ginny chciała zostać jego opiekunką, a Charlene miała zamiar zrzec się praw do chłopca, przesłuchanie będzie formalnością. Ginny była odpowiedzialną osobą i Andrew powiedział, że sąd nie będzie miał żadnych zastrzeżeń. Kiedy wyjeżdżała, zapewniała mu dobre warunki. - Mogę się tym zająć, jeśli pani chce - zaproponował Andrew i Ginny poprosiła go, by rozpoczął procedury. Andrew był pewien, że w przypadku Blue, w związku z trwającym śledztwem, szybko uzyskają zgodę na zmianę opiekuna. Już sama rozmowa uszczęśliwiła i Ginny, i Blue. Wiedziała, że to dobra wiadomość, a Blue rozkwitał, wiedząc, że Ginny chce, by pozostał na stałe w jej życiu, i jest gotowa wziąć za niego odpowiedzialność. Nic innego się dla nich nie liczyło. Chcieli uczcić te plany, kiedy wydobrzeje po operacji. Rozmawiali o tym, co zrobią i gdzie pójdą, jak tylko będzie mógł wychodzić. Gotowała mu jego ulubione potrawy i oglądali jego ulubione filmy. Perspektywa przejęcia przez Ginny prawnej opieki nad chłopcem, wzmocniła ich więź. Paradoksalnie atak wyrostka robaczkowego przyniósł pozytywne skutki. Nie mogli się doczekać rozprawy, która przypieczętuje ich wspólną decyzję.
Rozdział 16 Kiedy Blue dochodził do siebie po operacji, Andrew przyszedł go odwiedzić. Przyniósł mu sportowe czasopisma i grę wideo. Blue czuł się już wtedy lepiej i cieszył się z tej wizyty. Uważał, że to bardzo miłe ze strony Andrew, spodobała mu się też gra. Andrew powiedział im, że ruszył już ze sprawą zmiany prawnego opiekuna i poprosił o przesłuchanie. Przesunął także spotkanie w archidiecezji z poniedziałku na piątek, bo Ginny opiekowała się Blue po zabiegu. - To fajny facet - zauważył Blue, leżąc na kanapie po wyjściu Andrew, - To prawda - przyznała Ginny, myśląc o zbliżającym się spotkaniu w archidiecezji, które miało się odbyć za dwa dni, - Powinnaś być z kimś takim jak on - zaproponował Blue, Uznała, że to dziwaczne. - Dlaczego? Ja nie chcę z nikim być - zaprotestowała. Wciąż czuła się żoną Marka i była przekonana, że zawsze nią będzie. Nigdy nie zdjęła obrączki.
- Poza tym mam teraz ciebie. - To nie wystarczy - zauważył mądrze. - Ależ tak - odparła z uśmiechem. A teraz miała być jego prawną opiekunką, to wystarczyło jej w zupełności. Rano w dniu spotkania w archidiecezji, zostawiła go w łóżku z laptopem i stosem gier komputerowych, po czym pojechała taksówką do kawiarni na spotkanie z Andrew. Przeprosiła go, bo spóźniła się dziesięć minut. - Musiałam przed wyjściem zająć się Blue. Przepraszam - powiedziała i zamówiła kawę. Andrew był ubrany w spodnie khaki, lnianą granatową marynarkę i błękitną koszulę bez krawata. Ostrzegł ją, że arcybiskup oraz ktokolwiek będzie mu towarzyszył, prawdopodobnie zachowa się wobec niej stanowczo, żeby ich odstraszyć, i może nawet oskarżyć Blue o kłamstwo. Niezależnie od tego, co arcybiskup myśli prywatnie, najpierw musi bronić ojca Teddy'ego i zaprzeczyć wszystkiemu, co powiedział Blue. Andrew znał ich taktykę. - Arcybiskup Cavaretti uważa, że najlepszą obroną jest zawsze odpowiedni afront. Proszę nie dać mu się wyprowadzić z równowagi. Nie jest głupi, wie, że mamy rację, więc będzie próbował panią w miarę możliwości odstraszyć. Nie chce mieć złej prasy, a jeśli archidiecezja wie, co wyprawiał ojciec Teddy, mocno mu się dostanie za ukrycie tej sprawy i przeniesienie ojca w inne miejsce. Nie wróży im to dobrze. Uważał też, że Blue będzie świetnym świadkiem, ponieważ jest takim bezpośrednim, szczerym dzieciakiem. - Panujemy nad sytuacją — zapewnił ją, płacąc za obie kawy, po czym poszli na spotkanie. Już samo wejście do archidiecezji robiło wrażenie, bo Andrew i Ginny zostali wprowadzeni do poczekalni z wysokim sufitem,
pięknymi antycznymi meblami, dekoracyjnie ułożonymi deskami podłogowymi i krzyżem na ścianie. W Nowym Jorku panował letni upał, a ten budynek był przyjemnie klimatyzowany. Ginny od razu poczuła się przytłoczona. - Wszystko w porządku? - szepnął Andrew i pokiwała głową, ale czuła się onieśmielona. Chwilę później wyszedł do nich młody ksiądz i poprowadził ich na górę do biura arcybiskupa Cavarettiego, a Ginny zobaczyła, że w pięknie urządzonym wnętrzu czeka na nich trzech hierarchów. Nad biurkiem wisiał elegancki portret papieża, a w całym pokoju zdjęcia różnych biskupów i kardynałów. Kiedy tylko weszli do środka, okrągły człowieczek w szatach arcybiskupa podszedł do Andrew z serdecznym uśmiechem. Arcybiskup Cavaretti był księdzem od prawie pięćdziesięciu lat i miał błyszczące, żywe oczy o młodzieńczym spojrzeniu. - Dobrze cię widzieć, Andrew - powiedział, klepiąc go czule po ramieniu, naprawdę zadowolony. - Kiedy do nas wracasz? zażartował. - Powinieneś to rozważyć - dodał bardziej poważnie. Pracowali wspólnie przy wielu projektach w Rzymie przez dwa z czterech lat, które spędził tam Andrew, i starszy biskup bardzo szanował go za kompetencję. Zawsze powtarzał, że był jednym z najlepszych prawników w Watykanie i któregoś dnia zostanie kardynałem. Bardzo się zawiódł, kiedy usłyszał, że Andrew poprosił o zwolnienie ze ślubów, choć nie był aż tak bardzo zaskoczony. Andrew zawsze był wolnomyślicielem, czasem bardziej oddanym idei prawa niż Kościoła, i miał bardzo krytyczny, niekiedy nawet cyniczny umysł. Nigdy nie oceniał niczego na pierwszy rzut oka ani nie robił tego, co mu kazano. Musiał wierzyć, że coś jest dobre oraz zgodne zjego zasadami, zanim to zrobił. Z tego powodu bywał groźnym przeciwnikiem i arcybiskup
przypuszczał, że tak będzie i tym razem. Cenił Andrew, podobnie jak Andrew szanował arcybiskupa. W Rzymie Cavaretti traktował go jak syna i wtajemniczył w szczegóły polityki Watykanu, a wiele długich wieczorów spędzili, popijając wino w kancelarii w Rzymie. To wtedy Andrew zaczął mieć wątpliwości co do swojego powołania oraz wybranej ścieżki. Powody, dla których odszedł, czyniły go teraz jeszcze bardziej niebezpiecznym, z czego arcybiskup doskonale zdawał sobie sprawę. Andrew był idealistą, a te przypadki traktował niczym własną krucjatę, tymczasem dla arcybiskupa stanowiły one tylko jedną z prac, które wykonywał dla Kościoła. Andrew oczekiwał od każdego księdza, że będzie idealny, także od siebie. Arcybiskup Cavaretti z kolei wiedział, że księża miewają słabości jak inni mężczyźni. - Któregoś dnia do nas wrócisz - powiedział z pewnością, która zaskoczyła i zastanowiła Ginny. - Jeszcze nie teraz - zażartował Andrew. - A tymczasem mamy sprawę do załatwienia. Przedstawił wtedy Ginny, a arcybiskup podał jej rękę. Arcybiskup Cavaretti przedstawił dwóch pozostałych duchownych, Andrew zaś wyjaśnił, że Ginny zostanie prawną opiekunką Blue, a teraz chłopiec z nią mieszka. Wtedy niski, korpulentny Cavaretti wskazał im wygodną kanapę przy ławie oraz kilka foteli. Chciał nadać temu pierwszemu spotkaniu nieformalny ton, żeby sprawdzić, czy jest w stanie wyperswadować Ginny i Andrew dalsze postępowanie w sprawie. Policja nie wniosła jeszcze oficjalnego pozwu przeciwko Tedowi Grahamowi, więc była to ostatnia chwila, żeby zmienili zdanie, zwłaszcza zanim przyciągną uwagę prasy. Jak dotąd nic się jeszcze nie wydarzyło, ale zmieni się to za kilka tygodni, kiedy wyznaczony zostanie termin rozprawy.
Arcybiskup Cavaretti przyglądał się uważnie Ginny próbując ją ocenić. Włożyła klasyczny, czarny lniany garnitur i nie miała na sobie żadnej biżuterii oprócz obrączki ślubnej. Zdziwił się, kiedy zauważył, że jest zamężna - powiedziano mu, że bezdomny dotąd chłopiec z nią mieszka. Zastanawiał się, dlaczego się nim zajęła. Wiedział także, że była kiedyś dziennikarką telewizyjną, co w zestawieniu z Andrew mogło być niebezpieczne - gdyby połączyła swoje ewentualne detektywistyczne zapędy z jego żarliwym oddaniem sprawie. Mogą stworzyć niszczycielską drużynę. Cavaretti brał to uwagę, więc postępował ostrożnie. - No dobrze - powiedział, uśmiechając się do nich obojga, po tym jak młody ksiądz, jego asystent, zaproponował im kawę, herbatę lub zimne napoje, których odmówili. - Co zrobimy w tej nieszczęśliwej sprawie? - spytał uprzejmie. Przejął kontrolę nad spotkaniem już od wejścia, dzięki przyjaznym wspominkom z Rzymu i Andrew, zabawnym komentarzom i pochwałom. - Naszą stawką jest przyszłość młodego księdza, nie tylko w Kościele, ale też w oczach całego świata. Ta sprawa, jeśli trafi do sądu, bez wątpienia zniszczy jego, jego karierę oraz jego wiarę w siebie. Będzie jeszcze gorzej, jeśli pójdzie do więzienia. Ginny nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała, ale ani ona, ani Andrew nie odezwali się słowem, - Należy również rozważyć, jak tego typu oskarżenia wpływają na Kościół, jak go osłabiają. Musimy jednak także przestrzegać prawa. W tej sprawie chodzi o ludzi, nie o Kościół, ale troszczymy się też o naszych parafian - mówił spokojnie i życzliwie. - Ojciec Ted Graham jest uwielbiany zarówno w swojej poprzedniej parafii, jak i w obecnej. - Dlaczego przenieśliście go do Chicago, zamiast zająć się nim tutaj? spytał cicho Andrew.
Wypuścił w ich stronę pierwszą strzałę, a po wzroku starego księdza widział, że trafił. Cavaretti był jednak za sprytny, by dać się zaskoczyć komentarzem Andrew, i za dobrze go znał. Przygotował się na to. - Przyszła pora, żeby przenieść go do innej parafii. Wiesz, jak to jest, Andrew. Nie chcemy, żeby ktokolwiek zbyt się przywiązał do jednego miejsca i stracił dystans oraz obiektywne spojrzenie. Akurat było wtedy miejsce w Chicago i bardzo go tam potrzebowali. Jest niezwykle lubianym, przykładnym księdzem wszędzie, gdzie pracuje. - Czy „przyszła pora", ponieważ ktoś złożył skargę? Rodzice ministranta, którzy akurat uwierzyli swojemu synowi? Obaj wiedzieli, że to rzadki przypadek. Rodzice woleli pokładać wiarę w księdzu niż synu z przyzwyczajenia i szacunku do Kościoła, choćby wyraźnie było to bezzasadne. Nigdy jeszcze nie spotkał się ze sprawą, w której kłamałoby dziecko, a nie grzeszny ksiądz, czego Cavaretti również był świadom. - Czy też inny ksiądz zauważył coś, co was zaniepokoiło? Najwyraźniej wszyscy parafianie w Nowym Jorku za nim szaleli, był ich ulubionym proboszczem. Dlaczego więc przenieśliście go do Chicago? - Miesiąc wcześniej zmarł nagle proboszcz Świętej Anny i nie mieli w tym czasie nikogo innego pod ręką. Przebiegły ksiądz odważnie spojrzał Andrew w oczy. Kościół ukrył wszystkie swoje motywy przeniesienia. - Przenosiny były uzasadnione. - Chciałbym móc powiedzieć, że w to wierzę - odparł cynicznie Andrew, podważając jego słowa. - Zawsze znajdzie się ktoś inny na probostwo, a księdza, który dobrze sobie radzi i jest tak lubiany w swojej parafii, prawie nigdy się nie przenosi. To ciekawe, że mamy teraz piętnaście spraw, oprócz Blue, zarówno
u Świętego Franciszka, jak i u Świętej Anny. Wasza wielebność, wydaje mi się, że macie poważny problem i ksiądz doskonale o tym wie. Andrew odnosił się do niego z szacunkiem, ale był zasadniczy. Cavaretti nie dał po sobie niczego poznać. Dwóch pozostałych duchownych nie odezwało się, odkąd zostali przedstawieni, i Andrew był pewien, że im zakazano. Przypuszczał, że tylko Cavaretti będzie prowadził rozmowę. Był tu najstarszy i Andrew dobrze wiedział, że to mu daje przewagę. Ginny była pod wrażeniem tego, co słyszy, oraz klasy obu mężczyzn, Andrew i arcybiskupa, którzy toczyli elegancki pojedynek. Przypominało to niemal taniec i w tej chwili trudno było powiedzieć, kto wygra. Oczywiście ze względu na sprawę Blue kibicowała Andrew. Ale biskup też miał niemałe umiejętności. - Sądzę, że wszyscy musimy pamiętać o szkodach, jakie tu poniesiemy, jeśli sprawa pójdzie naprzód - powiedział poważnie arcybiskup Cavaretti. - Zniszczone zostanie życie nie tylko ojca Grahama, ale także tego chłopca. Czy naprawdę dobrze mu zrobi, jeśli to ujawnimy, nawet jeśli historia jest prawdziwa, w co nie wierzę? Jest pewnie przestraszonym dzieckiem, które być może próbowało uwieść księdza, a potem się zreflektowało i postanowiło obrócić to na swoją korzyść. Nie zapłacimy mu ani grosza za kłamstwa - dodał, patrząc w oczy Andrew, a potem przenosząc wzrok na Ginny, którą zszokowały te słowa. - Nie chodzi tu o pieniądze - sprostował jasno Andrew, a tymczasem Ginny prawie wyskoczyła z fotela, lecz starała się powstrzymać. — Ani o rzekome uwodzenie czterdziestoletniego mężczyzny przez dziewięcioletniego chłopca. To sprytna teoria, wasza wielebność, ale nie sprawdzi się tutaj. To mój klient jest ofiarą, nie ojciec Graham. A Kościół zapłaci tyle, ile zostanie zasądzone, za odciśnięcie nieodwracalnego śladu na życiu chłopca.
Ksiądz wie, podobnie jak ja, jakie to są stawki. Rozmawiamy tu o przestępstwie, wasza wielebność. Poważnym przestępstwie popełnionym na dziecku. Ted Graham powinien trafić do więzienia, a nie do innej parafii, w której robi to samo. Jeśli ta sprawa trafi do sądu, a tak będzie, cały świat spojrzy na arcybiskupa i będzie pytał, dlaczego nie powstrzymaliście go przed zrobieniem tego kolejnym osobom. Przeciwko mojemu klientowi popełniono poważne przestępstwo. Poniesiecie za nie pełną odpowiedzialność, ponieważ nie powstrzymaliście sprawcy i przenieśliście go do innego miasta. Ksiądz arcybiskup zna mnie dość dobrze, by wiedzieć, że będę w tym wypadku nieugięty w domaganiu się sprawiedliwości, zarówno pod względem moralnym, jak i materialnym, abyście okazali swoją skruchę i dobrą wolę. Prawnik i ksiądz w milczeniu wymienili długie spojrzenia, a Andrew wstał i skinął na Ginny, by zrobiła to samo. Z podziwem obserwowała Cavarettiego i zauważyła, że zaciska usta. Nie podobało mu się stanowisko przyjęte przez Andrew, jego niechęć do porzucenia sprawy ani też brak onieśmielenia wobec starszego mężczyzny. Miał nadzieję, że to spotkanie pójdzie lepiej. Jednak na razie przynajmniej Andrew nie posunął się naprzód. Wtedy arcybiskup spojrzał na Ginny. — Upraszam panią, by porozmawiała pani z tym chłopcem i zauważyła, że zniszczy tym życie zwłaszcza sobie samemu. Ta sprawa będzie nieprzyjemna i skrzywdzi wszystkich biorących w niej udział, nawet Blue. Nic nam nie umknie. Była to wyraźna groźba, ale Andrew przerwał mu, zanim Ginny zdążyła odpowiedzieć. Nie wiedziała jak. Wierzyła Blue, który był tutaj ofiarą, podczas gdy ksiądz był kłamcą i zboczeńcem. Policja miała już zeznania i dowody również od jego innych ofiar. Ani dla ojca Teddy ego Grahama, ani dla Kościoła nie będzie to błaha sprawa, zwłaszcza jeśli trafi do mediów.
- Dziękuję księżom za poświęcony czas - powiedział uprzejmie Andrew, po czym raz jeszcze zwrócił się do Cavarettiego. - Dobrze było zobaczyć waszą wielebność. Miłego dnia. Po tym wyprowadził Ginny z gabinetu za łokieć, dał jej znać, żeby się nie odzywała, i znaleźli drogę do wyjścia schodami w dół, a potem na ulicę. Miał lodowate spojrzenie i kamienną twarz, kiedy odezwał się do niej na zewnątrz. - Cwany diabeł. Wiedziałem, że będzie próbował panią przestraszyć, grożąc Blue. A to bez wątpienia będzie trudna sprawa, zawsze tak jest, gdy występuje się przeciwko wielkim instytucjom, takim jak Kościół katolicki. Ale prawda i dobro są po naszej stronie, a oni dobrze o tym wiedzą. Kiedy powołamy nastoletnich świadków z zeznaniami podobnymi do Blue, zaczną nas błagać o litość. Nie będzie to dla nich miła sprawa, A do tego bardzo kosztowna. Więc jeśli mogą panią odstraszyć, zrobią to. Nie zrezygnowała pani? - Spojrzał zaniepokojony na Ginny, ale ona była silniejsza, niż myślał, i wściekła na to, co usłyszała. - Jakie to obrzydliwe i niesprawiedliwe - powiedziała z odrazą. Powinni paść na kolana po tym, co się stało! - Na początku to są tylko pozy. Nie mogą od razu się poddać, muszą grać w swoją grę. Ale ostatecznie za to zapłacą. Czasami sporo. W tych sprawach wypłacają ogromne odszkodowania i zadośćuczynienia. To nie odwróci krzywdy, ale może dać Blue lepsze życie oraz jakieś zabezpieczenie na przyszłość. Dla niego może być to bardzo ważne. Jedyne, co Andrew mógł teraz zrobić, to przekonać Kościół do wypłaty sowitego zadośćuczynienia. I nie zamierzał się poddać, dopóki tego nie osiągnie. - O co chodziło w tym spotkaniu? Myślałam, że odbędziemy poważną rozmowę o tym, co zrobić dalej. A oni chcieli nas tylko sterroryzować.
Ginny była zła, ale Andrew wiedział, że ten taniec dopiero się zaczął. - Ja się ich nie boję - odparł spokojnie. - I mam nadzieję, że pani także nie wystraszyli. Chcieli zobaczyć, czy przypadkiem nie wycofamy sprawy, zanim stanie przed sądem i zacznie im przysparzać znacznie większych kłopotów. Tożsamość Blue nie może wyjść na jaw, bo jest nieletni. Ojciec Teddy musi zapłacić za swoje czyny. To była tylko szermierka. Teraz zrobi się poważniej, a zanim się poddadzą, zaatakują jeszcze ostrzej. - Myśli pan, że się poddadzą? - spytała zatroskana. Cieszyła się, że nie chcieli spotkać się z Blue. I tak by go nie zabrała. Gdyby Blue tam był, Cavaretti próbowałby wywrzeć na nim presję, aby wszystkiego się wyparł, i obudziłby w nim tylko wątpliwości co do tego, co wydarzyło się naprawdę. - Naprawdę nie mają tu pola manewru, jeśli Blue nie wycofa się ze swojej wersji. - To nie wersja, to prawda - zaprotestowała żarliwie Ginny. - Dlatego tu jestem - podkreślił cicho Andrew. - Proszę nie dać się od razu sprowokować. Przed nami jeszcze długa droga. Co przypomniało mi o jednej rzeczy: kiedy będzie miała pani prawną opiekę nad Blue, chciałbym, żeby zabrała go pani do psychologa, którego poleciłem. Potrzebuję jakiejś oceny jego stanu psychicznego oraz opinii lekarza na temat doznanych szkód. Wystąpił dla niej o zgodę na tymczasową opiekę, sprawa czekała na rozstrzygnięcie i nie widział powodu, dla którego miałaby jej nie dostać. - Czy to będzie hipnoza, czy tylko rozmowa? - spytała z troską. - To zależy, co psycholog uzna za stosowne. Może użyć hipnozy, jeśli stwierdzi, że został zgwałcony i tego nie pamięta, ale zeznania oparte na hipnozie mogą być zbyt ogólne i mało wiarygodne,
niektórzy sędziowie ich nie akceptują. Wolałbym polegać na ocenie oraz na tym, co mówi sam Blue. Ginny pokiwała głową. Chciała po prostu uprzedzić Blue o tym, co może wydarzyć się u terapeuty. Powiedziała mu już, że być może będzie musiał pójść do psychologa, i nie protestował. Był niczym otwarta księga. - Dobrze, proszę zaplanować coś przyjemniejszego na resztę dnia zasugerował, kiedy rozstawali się na rogu ulicy. Podczas spotkania nic go nie zaskoczyło, ale Ginny była przygnębiona i wstrząśnięta. Andrew miał przed sobą pracowite popołudnie. Spotykał się Z nowym klientem z podobną sprawą, choć w tamtym przypadku chłopiec został zgwałcony i od tamtej pory ma objawy psychozy. Dopiero wypuszczono go ze szpitala psychiatrycznego po próbie samobójczej. Widział wiele przypadków gorszych od Blue, ale jego sprawa była równie ważna i podchodził do niej tak samo poważnie jak do wszystkich innych. Chodziło tu o kruche, młode istnienia, które zostały w jakiś sposób naznaczone na zawsze. Wszystkim chciał oddać sprawiedliwość i posłać sprawców za kratki. Uśmiechnął się do Ginny. Chciał pomóc jej i Blue przejść przez to wszystko. - Jeśli nie ma pani nic przeciwko, proszę podpisać u terapeutki zgodę, żebym mógł omówić z nią tę sprawę. Będziemy w kontakcie. Czekam też na wiadomość od Jane Sanders, kiedy sprawa trafi do sądu. Z tego, co mówiła wczoraj, są już prawie gotowi do złożenia pozwu, wtedy bierzemy się do roboty - powiedział, a Ginny pokiwała głową. Pracował efektywnie, dbał o wszelkie szczegóły, a jednocześnie świetnie znał się na pojedynkach ze starymi księżmi. Klasyczna żelazna ręka w aksamitnej rękawiczce - dużo bardziej zdecydowana, niż się spodziewała. I z jakiegoś powodu
doświadczenie księdza było przydatne. Był niczym tajny agent, który uciekł z przeciwnego obozu, a teraz zna wszystkie prywatne sprawki Kościoła. Andrew O'Connor to nie byle kto. Była też zaintrygowana, dlaczego stary arcybiskup był taki pewien, że Andrew kiedyś wróci, zwłaszcza że tak dobrze się znali. - Zadzwonię - obiecał. - Proszę pozdrowić Blue. Pomachał jej i wsiadł do taksówki, a Ginny pojechała metrem do centrum. Kiedy tylko weszła do mieszkania, Blue spytał o spotkanie, ale nie chciała go martwić. - Co powiedzieli? Wyglądał na zaniepokojonego, leżał na kanapie, oglądając telewizję. Po zabiegu nadal wyglądał blado. - Niewiele - przyznała szczerze. Jeśli się nad tym zastanowić, były to głównie pogróżki i za-woalowane groźby oraz kilka eleganckich gestów i szturchnięć ze strony Andrew. Spodobał jej się jego styl. - Chcieli przede wszystkim wiedzieć, czy poważnie myślimy o sprawie. Andrew użył wielu słów, by ich o tym przekonać. Trochę ich postraszył, a potem poszliśmy. Podsumowała to zwięźle, pomijając wykręty i szantaże ze strony arcybiskupa. - Andrew zna tego arcybiskupa, co też mu pomogło. Przypuszczam, że archidiecezja podejdzie teraz do tego poważniej. Chyba mieli nadzieję, że wycofamy sprawę, zanim trafi do sądu, ale się mylili. Przebrała się w dżinsy, T-shirt oraz sandały i poczuła się swobodniej, a potem zadzwoniła do terapeutki, do której pokierował
ją Andrew. Umówiła się na następny tydzień, więc przekazała to Blue. Andrew zadzwonił wieczorem, żeby spytać o Blue. Słychać było, że jest zmęczony, i przyznał, że miał długi dzień. - Jak się ma pacjent? - spytał przyjaźnie. - Chyba zaczyna się niecierpliwić. Chce iść jutro na plażę. Moim zdaniem powinniśmy poczekać jeszcze parę dni, - A może wpadłbym jutro z obiadem? - zaproponował Andrew, a Ginny to poruszyło. - Tęskni za big makiem - odparła ze śmiechem. - Chyba stać nas na więcej. Koło mojego mieszkania jest Zabars. Wpadnę zatem jutro po pracy z piknikiem - zaproponował dobrodusznie. - I nie zapominajcie o meczu Jankesów. To będzie w urodziny Blue. Zastanawiała się, czy dbał tak o wszystkich klientów. Najwidoczniej miał słabość do Blue. - Do zobaczenia jutro - powiedział po kilkuminutowej rozmowie, a Ginny obwieściła Blue, że Andrew wpadnie jutro na obiad. - Lubi cię - powiedział z głupawym uśmiechem. - Lubi ciebie - poprawiła go, a następnego wieczoru Andrew pojawił się w ich mieszkaniu z bukietem kwiatów dla niej oraz wystawnym posiłkiem. Były tam różne rodzaje makaronu, pieczony kurczak, sałatki, dobre francuskie sery, butelka francuskiego wina dla niego i Ginny oraz góra słodyczy na deser. Rozłożyli to na stole i zjedli razem pyszny obiad. Rozmawiał z Blue o baseballu i muzyce, a kiedy chłopiec poszedł spać, gawędził z Ginny o jej podróżach i wspominał, jak bardzo podobał mu się Rzym. - To najbardziej romantyczne miasto na świecie - westchnął z nostalgią, co zdawało się dziwnym stwierdzeniem z ust byłego księdza, i uśmiechnął się, kiedy zdał sobie z tego
sprawę. — Zrozumiałem to, dopiero kiedy opuściłem zakon. Chciałbym tam kiedyś wrócić. Pobyt w Watykanie był bardzo ekscytujący, choć pracowałem po piętnaście godzin dziennie. Po pracy chodziłem na długie spacery. To wspaniałe miasto. Powinniście tam kiedyś pojechać z Blue. Traktował ją raczej jak przyjaciela niż kobietę. Przyjemnie było podzielić się z nim wątpliwościami oraz nadziejami dotyczącymi Blue. - Chciałabym odwiedzić z nim wiele miejsc, choć nie te, w których pracuję. Może mogłabym wziąć trochę wolnego i pojechać z nim w przyszłym roku do Europy. - Zdaje się, że zasłużyłaś na to. - Myślałam, żeby zabrać go gdzieś na parę dni, zanim zacznie szkołę. - Powinniście pojechać do Maine. Bywałem tam w dzieciństwie. Nagle rozpromienił się, jakby przyszło mu coś do głowy. - Lubisz żeglować? - Nie robiłam tego od lat. Kiedyś to uwielbiałam. - Trzymam maleńką łódeczkę w Chelsea Pierś. To moja radość i duma. Wypływam nią w weekendy, jeśli nie tonę w pracy. Powinniśmy zabrać Blue w któryś weekend. Podobnie jak Ginny chciał mu pokazać różne sposoby przyjemnego spędzania czasu, a Ginny uznała, że to świetny pomysł. Kończyli wino, rozmawiając jeszcze chwilę o jego letnich wakacjach w Maine oraz jej w Kalifornii. Był to przyjemny, odprężający wieczór w rodzinnej atmosferze. Podziękowała mu za pyszne jedzenie, a przed wyjściem obiecał, że zadzwoni w sprawie wycieczki łódką. Następnego dnia do Ginny zadzwoniła Ellen Warberg z SOS/ HR i powiedziała, że rozważają misję w Indiach. Było tam schronisko dla młodych dziewcząt wykorzystywanych jako seksualne
niewolnice, a pracownicy organizacji uwalniali je lub wykupowali jedna po drugiej. W obozie było ponad sto dziewcząt. Ginny była zainteresowana pracą, ale teraz miała zbyt wiele na głowie w domu. - Kiedy musiałabym wyjechać? - spytała zmartwiona. - Nasz główny pracownik, który w tej chwili prowadzi obóz, musi wrócić do Stanów dziesiątego września, więc chcielibyśmy wysłać cię najpóźniej koło piątego, żeby krótko wprowadził cię przed wyjazdem. Przynajmniej nie jest to trudne stanowisko i dla odmiany nikt nie będzie do ciebie strzelał. Wspomniana data był to jednak pierwszy dzień Blue w La-Guardia Arts i przypadał już za trzy tygodnie. Nie chciała, żeby zostawał w schronisku pierwszego dnia nowej szkoły. Wolała być tutaj, żeby go wspierać, ale nie była pewna, czyjej przełożona w SOS to zrozumie. Ellen nie miała dzieci, nigdy nie wyszła za mąż, a o młodzież troszczyła się raczej z pobudek politycznych, w znacznie szerszej perspektywie niż pierwszy dzień nastoletniego chłopca w szkole. Ginny szybko to przemyślała, zanim odpowiedziała. - Nigdy dotąd nie odmówiłam, ale naprawdę nie mogę tam pojechać w tym terminie. Dużo się teraz u mnie dzieje. Pomyślała o rozprawie sądowej, o oskarżeniu ojca Teddy ego, o Blue w nowej szkole oraz trwającym śledztwie w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Nie wyobrażała sobie, żeby na początku września mogła być w Indiach, a nie tutaj, by wspierać Blue. - A kiedy mogłabyś pojechać? - spytała podenerwowana Ellen. Musiała szybko obsadzić to stanowisko, ale też doskonale zdawała sobie sprawę, że Ginny bez narzekań przyjmowała wszystkie zadania, choćby najgorsze, przez ponad trzy lata. Miała prawo tym razem odmówić. - Najlepiej, gdybym mogła być tu we wrześniu, jeśli możesz to zorganizować. Koło pierwszego października pojadę, gdzie tylko chcesz.
To da jej półtora miesiąca w domu, co zdawało się wystarczającym czasem, żeby wszystko zorganizować, a Blue się przyzwyczaił. Potem będzie mogła bez wyrzutów sumienia pojechać do pracy, - Chyba możemy tak zrobić. Do Indii wyślemy kogoś innego, mam już pomysł. Nie jest taka doświadczona jak ty, ale ma dobre chęci i sądzę, że się sprawdzi. W październiku wyślemy cię gdzieś indziej, Ginny. Nie mogę powiedzieć gdzie, a jeśli wyjedziesz pierwszego października, wrócisz w okolicach Bożego Narodzenia albo zaraz po, co da trzy miesiące w terenie. Układała to teraz w głowie i głośno myślała, a Ginny posmutniała na tę wiadomość. Miała być teraz prawną opiekunką Blue, była za niego odpowiedzialna, a powrót „tuż po Bożym Narodzeniu" byłby dla niego ogromnym ciosem. Nie chciała zostawiać go na święta w schronisku dla młodzieży, podczas gdy ona będzie w tym czasie w obozie dla uchodźców na drugim końcu świata, nie mogąc nawet się z nim skontaktować. Z dnia na dzień jej życie się komplikowało, zwłaszcza że sprawa przeciwko archidiecezji zaraz nabierze tempa. - Może być - potwierdziła radośnie Ellen. - Miłego pobytu w domu. Wyobrażała sobie chyba, że Ginny będzie teraz odpoczywać, chodzić do kina i po muzeach. Nie miała pojęcia, że prawie osiem miesięcy temu przygarnęła pod swoje skrzydła nastoletniego chłopca. Ginny nadal się nad tym zastanawiała, kiedy zadzwonił Andrew z wiadomością, że w następnym tygodniu ich sprawa trah do sądu, więc Ginny może zostać wezwana do złożenia zeznań. W Chicago ujawniła się kolejna ofiara, następny ministrant. Andrew mógł sobie tylko wyobrażać, jak zareaguje na to Cavaretti. Dla Kościoła nie wyglądało to najlepiej. Zauważył,
że Ginny jest rozkojarzona, bo prawie nie zareagowała na wiadomość o znalezieniu kolejnej ofiary ojca Teddy'ego w parafii Świętej Anny. - Coś się stało? - spytał. Zwykle wydawała się dużo bardziej zaangażowana, kiedy zdawał jej relację z rozwoju sprawy. Musiała mieć dużo na głowie. - Negocjowałam właśnie z moim biurem. Chcieli mnie wysłać za parę tygodni do Indii, ale to zły moment, żeby zostawić Blue, więc zgodzili się, żebym we wrześniu została w domu, pod warunkiem że wyjadę do pierwszego października. Ale nie wrócę pewnie przed Bożym Narodzeniem. Jest to jakiś kompromis, lecz wszystko ma swoje minusy. Nie powiedział tego, ale nie wyobrażał sobie, jak pogodzi swoją pracę z opieką nad Blue, zwłaszcza że wyjeżdża na kilka miesięcy i nie ma jej trzy czwarte roku. Ona też zaczęła zdawać sobie z tego sprawę i ciążyło jej to. Ta praca była dla niej ważna, ale Blue także, w dodatku chłopiec jej potrzebował. - Wszystko było takie proste, kiedy nie miałam nikogo w swoim życiu. - Dlatego nadal jestem sam - zażartował, próbując ją rozluźnić. Żebym mógł z dnia na dzień pojechać do Indii albo do Afganistanu. Nie miał pojęcia, jak jej się to udawało, jak znosiła to przez tak długi czas, z Blue czy bez. Uznawał to za godne podziwu, w pewnym sensie niemal święte, ale czasem także lekkomyślne, lecz ona zdawała się nic sobie nie robić z zagrożeń i niewygód, przynajmniej do teraz. - Dodaj do tej listy Syrię. No nic, zobaczę, jak to się wszystko ułoży, i dokąd będą chcieli mnie wysłać. Przynajmniej teraz na trochę zostanę w domu.
- Myślę, że to dobry pomysł, zwłaszcza do czasu ujawnienia sprawy i złożenia pozwu cywilnego. - Nie zamierzał go jeszcze składać, ale było wiele do zrobienia. - Poza tym nie wiesz, co trafi do prasy oraz jak zajadle Kościół będzie się opierał. Mogą nam jeszcze podrzucić przez płot parę bomb. Obiecał Blue anonimowość, bo miał ją zagwarantowaną z powodu niepełnoletności, ale nie wiadomo, co powiedzą na temat Ginny oraz powodów, dla których zaangażowała się w tę sprawę. Andrew martwił się też, że kiedy temat się zaogni, archidiecezja przestanie grać „łagodnie". Uważał, że najlepiej, aby Ginny była wtedy w domu, by wspierać Blue, ale doskonale potrafił sobie wyobrazić, jaka to dla niej presja, skoro jej praca wymagała, by praktycznie większość czasu spędzała poza domem, w dodatku rzadko z dostępem do środków komunikacji. Jej tryb życia nie był przystosowany do opieki nad nastoletnim chłopcem ani żadnych stałych zobowiązań, co do tej pory idealnie jej odpowiadało. - Co zrobisz potem? - spytał. Sama się nad tym głowiła. Jeśli Blue z nią zostanie, być może będzie musiała dokonać trudnych wyborów. - Nie potrafię nawet o tym myśleć - odparła ostrożnie. - Postaram się po prostu przetrwać wrzesień tutaj, potem wyjadę na następną misję i wtedy się zastanowię. Przez ostatnie lata wystarczyło, że umiałam trzymać miskę pełną zakrwawionych szmat z oddziału chirurgicznego i nie zemdleć, od czasu do czasu wspiąć się na jakąś górę i unikać strzałów snajpera. Nikomu nie byłam potrzebna w domu, nikt nie przejmował się, gdzie jestem, z wyjątkiem mojej siostry, ale ona ma własne życie i rodzinę, o którą musi się troszczyć. A teraz nagle tyle się u mnie dzieje. Nie spodziewałam się tego.
Kiedy pozwoliła Blue spać na swojej kanapie przez kilka około świątecznych dni prawie osiem miesięcy wcześniej, nie przyszło jej na myśl, że może to się tak skończyć. - Tak to chyba jest w życiu. Kiedy wydaje się nam, że mamy już wszystko ustalone i idealnie zorganizowane, wtedy ktoś kicha, albo Bóg dmucha, i wszystkie cegiełki się walą. Z pewnością przydarzyło jej się to cztery lata temu, kiedy wyszła z przyjęcia z Markiem i Chrisem dzień przed Wigilią, ale teraz wreszcie zbudowała życie, które jej odpowiadało, i oto znów miała przed sobą rozsypane kawałki układanki do złożenia na nowo. Jednak pojawienie się Blue było dobrą zmianą. Musi to tylko przemyśleć. Nie chciała jeszcze z niczego rezygnować - ani z ukochanej pracy, ani z niego. A teraz, jako jego prawna opiekunka, będzie jeszcze bardziej przywiązana do Blue. To było coś więcej niż papiery. -Jeżeli mógłbym ci jakoś pomóc, daj znać. Będę mieć go na oku, kiedy wyjedziesz, i znowu odwiedzać go w schronisku. Oboje wiedzieli jednak, że to nie wystarczy. Chłopiec potrzebował domowego życia, którego nie miał, dopóki nie spotkał Ginny, a ona wiedziała, że rodzicielstwo to praca na pełen etat. - Chyba będę musiała po prostu rozwiązać to z czasem. Andrew sugerował, że dobrze byłoby, gdyby nie podejmowała aż takiego ryzyka jak przez ostatnie lata, kiedy była oddana wyłącznie swojej pracy. Każda chwila, którą poświęci Blue, będzie dobroczynna dla chłopca - już i tak bardzo mu pomogła. - A w ogóle, nie muszę pracować w ten weekend - dodał. - Mogę w niedzielę zabrać was na żagle. Uznała, że to świetny pomysł. Zastanawiała się, czy Blue nie cierpi może na chorobę morską, ale zdała sobie sprawę, że pewnie nie miał okazji się o tym przekonać. Powiedziała mu o zaproszeniu od Andrew przy obiedzie i bardzo się ucieszył. W sobotę mieli iść na mecz Jankesów,
a w niedzielę na żagle. Rozmawiali o tym przez chwilę, a potem powiedziała mu, że wyznaczono termin przesłuchania w sądzie, a także że rozmawiała z SOS i zostanie w domu na kolejne sześć tygodni. To ucieszyło go chyba jeszcze bardziej, a ulga, którą dostrzegła w jego oczach, chwyciła ją za serce. - Bałem się, że cię nie będzie, kiedy zacznę szkołę - powiedział cicho. - Ja też. Nie potrafiłabym wtedy wyjechać - odparła cicho, czując teraz na sobie ciężar odpowiedzialności. - Wolałbym, żeby nie wysyłali cię na tak długo - przyznał z żalem Blue. - Tęskniłem za tobą, kiedy wyjechałaś -przyznał, a ona pokiwała głową. - Ja za tobą też. Może mogliby dawać mi krótsze zlecenia. Wiedziała jednak, że nie na tym polega ta praca, a SOS ceniło ją między innymi dlatego, że nie miała żadnych zobowiązań. Nagle poczuła się winna, że zostawia go na tyle miesięcy w schronisku. Jej życie gwałtownie się zmieniało. Urodzinowy wieczór Blue spędzony z Ginny i Andrew był jedną z najpiękniejszych chwil w jego życiu. Andrew odebrał ich swoim rangę roverem, którym jeździł w weekendy, a po drodze Blue w czapce Jankesów rozmawiał z nimi z przejęciem o meczu. Andrew zaplanował dla niego kilka niespodzianek. Przed meczem zabrał go na boisko i przedstawił jeszcze kilku innym sławnym graczom na ławce rezerwowych. Blue dostał od nich autografy na dwóch piłkach, które po powrocie na trybuny kazał Ginny schować do torebki i strzec jak oka w głowie. Andrew kupił im hot dogi, a tuż przed rozpoczęciem meczu tablicę wyników rozświetlił napis „Sto lat, Blue", Ginny prawie się rozpłakała, kiedy
to zobaczyła, a Blue krzyknął z zachwytu. Nie przestawał się uśmiechać, a Ginny i Andrew wymienili spojrzenia ponad jego głową. Podziękowała mu, gdy usiedli, Blue też. Sam mecz był ekscytujący. Cały czas był remis, aż wreszcie Jankesi wygrali w dwunastej rundzie, zdobywając wszystkie bazy, a Blue podskakiwał z radości, kiedy przyznano im zwycięski punkt. Gdy wychodzili, jego imię znów pojawiło się na tablicy. Były to urodziny jego marzeń. Ginny też dobrze się bawiła. Andrew wrócił z nimi do mieszkania na tort, który przygotowała w tajemnicy. - Nigdy nie miałem takich urodzin - przyznał poważnie Blue, kiedy zdmuchnął świeczki i popatrzył na nich oboje. - Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi. Wtedy przypomniał sobie o dwóch podpisanych piłkach w torebce Ginny, wyjął je i położył na półce w swoim pokoju, obok pozostałych, które dostał ostatnio od Andrew. - Zrobiłeś mu wspaniałe urodziny - powiedziała Ginny do Andrew, podając mu kawałek tortu, gdy usiedli przy kuchennym stole, przy którym w trójkę ledwo się mieścili. - Przyjemnie jest dawać mu radość - przyznał cicho Andrew z uśmiechem. - Nie jest to trudne. Blue wrócił do kuchni i usiadł, żeby zjeść swoje ciasto. To był wspaniały wieczór. - Jeszcze nigdy nie dostałem tortu urodzinowego - zauważył zamyślony, kiedy skończył drugi kawałek, a oboje dorośli byli zaskoczeni. Ta uwaga sprawiła, że lepiej uświadomili sobie, jak dotąd wyglądało jego życie. Tak bardzo różniło się od doświadczeń Andrew i Ginny, którzy dorastali w tradycyjnych, stabilnych rodzinach. Andrew opowiedział, że miał dwóch starszych braci, którzy mocno mu dokuczali. Jeden z nich jest adwokatem w Bostonie,
a drugi wykładowcą uniwersyteckim w Vermoncie. Obaj uważali, że zwariował, kiedy został księdzem. - Mam bratanka w twoim wieku - powiedział, uśmiechając się do Blue. — Chce grać w futbol w szkole średniej i jego mama się wścieka. Uśmiechnął się do Ginny, a wtedy zdała sobie sprawę, że oboje mają siostrzeńców i bratanków, ale brakuje im własnych dzieci. Kiedy skończyli ciasto i usiedli w salonie, Andrew spojrzał na zdjęcia Marka i Chrisa. - Śliczny chłopczyk - powiedział delikatnie do Ginny, a ona pokiwała głową i przez chwilę nie była w stanie nic powiedzieć. Czasami wciąż ją to bardzo bolało. Andrew to dostrzegł, więc zaczął rozmawiać z Blue o meczu. Zgodzili się, że Jankesi grali po mistrzowsku, a Andrew obiecał, że zabierze chłopca na finały World Series, jeśli w nich zagrają. Gdy to powiedział, Ginny zdała sobie sprawę, że jej wtedy nie będzie. Nagle trudno było pogodzić się z myślą, że przegapi wydarzenia ważne dla Blue. Miała jednak pracę, z którą wiązały się określone zobowiązania. Wychodząc, Andrew raz jeszcze życzył Blue wszystkiego najlepszego i powiedział, że zobaczą się rano w Chelsea Pierś. Dla Blue był to kolejny niezapomniany dzień - Andrew nauczył go pływać na żaglówce. Miał małą, starą drewnianą łódkę, którą sam odnowił. W cudowny słoneczny sierpniowy dzień wypłynęli z zatoki przy idealnej bryzie. Ginny trzymała liny, a potem pomagała przy żaglach, a on pokazał Blue, co ma robić. Chłopiec szybko się tego nauczył. Jakiś czas dryfowali, a potem zawinęli do maleńkiego portu, w którym Andrew zarzucił kotwicę. Zjedli lunch i położyli się na pokładzie w słońcu. Łódka była idealna dla trzech osób. - Zwykle wypływam sam - powiedział Andrew do Ginny, kiedy obserwowali Blue przy dziobie.
Ginny spojrzała na Andrew i odniosła wrażenie, że jest samotnym człowiekiem, niczym marynarz. - Przyjemnie jest zabrać kogoś na pokład - powiedział z uśmiechem. Ubiegłego lata popłynąłem nią do Maine. Moja rodzina nadal ma tam letni dom. Staram się co roku pojechać tam na tydzień lub dwa, żeby spędzić czas z dziećmi moich braci. Jestem dla nich dziwnym wujkiem, który był kiedyś księdzem. Uśmiechnął się, kiedy o tym opowiadał. Nie przeszkadzało mu chyba, że jest inny ani że wiedzie samotne życie, tak jak Ginny, zanim poznała Blue. - Chyba zaczynam lubić bycie dziwakiem - zauważyła z uśmiechem. Moja siostra też tak o mnie myśli. Nie jestem już pewna, co jest normalne. Kiedyś miała męża i dziecko, a teraz włóczyła się po świecie jak zbłąkana dusza i mieszkała w obozach dla uchodźców. On zaś pomagał chłopcom molestowanym przez księży. Takie życie, jakie prowadzili, stało się dla każdego z nich normalne, choć zupełnie inne od tego, jakiego się spodziewali i zaplanowali. Cieszyli się dobrymi rzeczami, które przynosił los, na przykład takim wspólnym dniem ma łódce. Pod koniec wycieczki Blue był już prawdziwym żeglarzem. Udało im się pożeglować niemal aż do samego Chelsea Pierś i Andrew włączył silnik, dopiero kiedy wpływali do zatoki, a Ginny i Blue pomogli mu zabezpieczyć liny oraz przywiązać łódkę. Blue pomógł też ją umyć. Wszyscy byli zgodni, że był to cudowny dzień. Odprężyli się, porozmawiali, a kiedy Andrew odwiózł ich do domu, Ginny i Blue podziękowali mu za wspaniale spędzony czas. Ginny zaprosiła go, żeby wpadł coś zjeść, ale Andrew powiedział, że musi pracować, i nie wiedzieć czemu wyczuła, że zasłania się pracą, żeby pozostać trochę na dystans. W pracy skrywał się przed światem, podobnie jak kiedyś, będąc księdzem.
- Szkoda, że nie mamy łódki - powiedział rozmarzony Blue, kiedy jechali windą, a Ginny się roześmiała. - Nie rozpędzaj się, Blue Williamsie - zażartowała, a on się uśmiechnął. - Kiedyś będę sławnym kompozytorem, zarobię mnóstwo pieniędzy i kupię ci łódkę - powiedział, wchodząc za nią do mieszkania. Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, i pomyślała, że to możliwe. Miał nieskończone możliwości. Teraz mógł wszystko.
Rozdział 17 Blue nie był zachwycony, że musi iść do terapeutki, ale zgodził się, bo wiedział, że to ważne dla sprawy Oboje byli mile zaskoczeni, kiedy spotkali się z nią w poniedziałek po wycieczce łódką Andrew. Nazywała się Sasha Halovich, była małą pomarszczoną kobietką, która mogłaby być babcią Ginny. Była jednak bardzo mądra i rozmawiała z Blue sam na sam w swoim gabinecie, a potem za jego zgodą wyszła porozmawiać z Ginny Powiedziała, że jest pewna, iż nie spotkało go nic więcej, niż powiedział, co z pewnością i tak było dla niego dość straszne i traumatyczne, ale dobrze sobie z tym radzi, w dużej mierze dzięki Ginny Halovich oceniła, że jest zrównoważonym, zdrowym chłopcem, który miał trudne dzieciństwo, ale nieźle się z nim rozprawił. Nie widziała potrzeby stosowania hipnozy i powiedziała, że napisze raport oraz jest gotowa zeznawać przed sądem. Uznała, że dobrze byłoby, gdyby przychodził do niej czasem, aby było mu łatwiej poradzić sobie z wydarzeniami najbliższych miesięcy, a Ginny się zgodziła.
Następnego dnia Andrew zadzwonił do Ginny w tej sprawie, bo podpisała zgodę na udzielenie mu informacji i terapeutka także z nim rozmawiała. - Wygląda na to, że dzięki tobie jest w całkiem niezłym stanie. Przypisał jej wszystkie zasługi, ale skromnie je odrzuciła. - Dzięki sobie oraz niewielkiej pomocy przyjaciół - sprostowała. - To wspaniałe dziecko. W pełni mu ufam i stuprocentowo wierzę. - I o to chodzi. Gdyby więcej rodziców czuło się jak ty, świat byłby pełen lepszych ludzi. - Chcę tylko, żeby Blue miał wspaniałe życie - powiedziała pewnie. I myślę, że tak się stanie. To, co zrobiła dla niego, by dostał się do LaGuardia Arts, zdaniem Andrew było wyjątkowe. Była taką osobą, która każdego dnia odmieniała ludzkie życie, nie tylko w Syrii czy Afganistanie, broniąc praw człowieka, ale też u siebie w kraju. Dowodem tego było zainicjowanie sprawy sądowej; nawet psycholog była pod wrażeniem. Powiedziała Andrew, że Blue doskonale dostosował się do nowego życia, pomimo stresów związanych ze zbliżającą się rozprawą. Doktor Halovich stwierdziła, że chłopiec potrzebował właśnie kogoś takiego jak Ginny, i to cud, że na siebie trafili. Andrew wiedział, że ma rację. Na koniec rozmowy o terapii Ginny podziękowała mu za wspaniały dzień na żaglach oraz mecz Jankesów. *** Kolejnym dużym krokiem w sprawie było przedstawienie wszystkich dowodów zebranych przez policję przed sądem, a były ich całe stosy: rozmowy z innymi ofiarami i ich rodzinami oraz
świadkami, którzy przypomnieli sobie podejrzane rzeczy, kiedy odświeżono im pamięć. Były tam zeznania wzburzonych rodziców i straumatyzowanych dzieci, „Ojciec Teddy" gwałcił starszych ministrantów i uprawiał seks oralny z młodszymi, tak jak z Blue, a także dotykał wiele dzieci, zawsze oskarżając je o kuszenie, strasząc więzieniem, a nawet fizyczną karą, gdyby komuś powiedziały. Musiały zatem dźwigać brzemię tajemnicy, a także poczucia winy. Lektura tych raportów była rozdzierająca. Kiedy sprawa trafiła do sądu, wiedzieli już o jedenastu ofiarach w Nowym Jorku i sześciu w Chicago. Nowojorska policja powiadomiła kolegów w Chicago, którzy także prowadzili śledztwo. Andrew i Jane Sanders byli pewni, że w końcu ujawni się jeszcze więcej osób. Ostrym kontrastem z traumą ofiar była zaciekłość parafian, którzy nadal wierzyli w swojego ulubionego księdza i upierali się, że chłopcy kłamią. Andrew nigdy nie potrafił zrozumieć, jak ludzie mogą być lojalni wobec kogoś takiego pomimo niezaprzeczalnych, obciążających go dowodów. Jednak ich uwielbienie dla ojca Teddy ego było bezwarunkowe i mocno wierzyli w czystość Kościoła. Zapomnieli, że podobnie jak każdą organizację, tworzyły go pojedyncze osoby, a wszędzie, w każdej większej grupie mogą się znaleźć tacy zwyrodniali ludzie. Jednym z nich był Ted Graham. Drugim poważnym przestępstwem był fakt, że jego uczynki zostały ukryte przez archidiecezję. Nie podlegało to teraz dyskusji, choć nadal należało to udowodnić. Jednak głos zabrało dwóch młodych księży z parafii Świętego Franciszka w Nowym Jorku, którzy przyznali, że o tym wiedzieli - zauważyli coś niepokojącego i złożyli skargę na Teda Grahama do biskupa w archidiecezji, ale nie poczyniono żadnych kroków. A kiedy zgłosili to po raz drugi, otrzymali reprymendę. Jednak sześć tygodni później Graham został przeniesiony do Chicago, gdzie mógł robić, co chciał. Jeden z młodych księży,
którzy na niego donieśli, porzucił już z tego powodu stan duchowny, a drugi też to rozważał, ale nie podjął jeszcze decyzji. Powiedział Jane Sanders, że Kościół zupełnie go rozczarował i jest niemal pewien, że odejdzie. Całe życie chciał być księdzem, a teraz nie miał już ochoty. Dodał, że jego babci pęknie z tego powodu serce i będzie strasznie rozczarowana. Pochodziła ze Starego Kontynentu, a jej dwóch synów zostało księżmi. Gdy czytało się raport detektyw Sanders, zdumiewało, jak wiele ludzkich istnień zostało dotkniętych przez występki Teda Grahama. Skrzywdził dzieci, prawdopodobnie nieodwracalnie, te zgwałcone w młodym wieku poniosły w dodatku szkody fizyczne, załamał rodziców, rozbił rodziny, rozczarował swoich kolegów i osłabił ich wiarę, a także naraził na niebezpieczeństwo przełożonych, którzy starali się go chronić, a teraz za to odpowiedzą. Przed wyjazdem do Chicago rozmawiał z nim młody arcybiskup i spytał, czy te oskarżenia oraz podejrzenia są prawdziwe, a ojciec Teddy zaprzeczył i przedstawił obszerne, wiarygodne wyjaśnienie tego, dlaczego ludzie mu zazdroszczą. Przedstawił się jako ofiarę, podczas gdy w rzeczywistości było dokładnie odwrotnie. Arcybiskup, którego okłamał, miał teraz poważne kłopoty w związku z tym przeniesieniem do Chicago, Okazał się naiwny. Jednak jego przełożeni wiedzieli, co robią, kiedy wyciszali tę sprawę i próbowali rozwiązać ją przez przeniesienie księdza, a w ten sposób narazili na kontakt z nim kolejne niewinne osoby. Cała sytuacja była dramatyczna dla wszystkich, których dotyczyła, nawet dla samego Teda Grahama, choć zaprzeczał oskarżeniom i uważał się za męczennika Kościoła. Ława przysięgłych przedyskutowała sprawę i zagłosowała za oskarżeniem ojca Teddy ego. Nikt nie wątpił w to, że jest winny, a Kościół ukrywał swoją wiedzę na temat jego przestępstw.
Kilka dni po orzeczeniu sądu Teda Grahama wysłano do Nowego Jorku, gdzie miał zostać postawiony w stan oskarżenia. Sąd w Chicago zamierzał go oskarżyć później. Przyleciał z Chicago w towarzystwie dwóch zastępców szeryfa i wszedł do Sądu Najwyższego ze swoim adwokatem oraz dwoma księżmi, a następnie złożył wniosek o uniewinnienie w jedenastu sprawach dotyczących molestowania nieletnich, obejmującego gwałty, seks oralny oraz nadużycie zaufania. Do sali rozpraw wszedł z uśmiechem i z szacunkiem zwracał się do sędziego. Został aresztowany, wysokość kaucji ustalono na milion dolarów, a następnie dwaj zastępcy szeryfa wyprowadzili go w kajdankach. Uprzejmie z nimi rozmawiał, zdawał się w ogóle nie przejmować, nie wyglądał na winnego ani przestraszonego. Ginny tam nie poszła, ale Andrew był na odczytaniu aktu oskarżenia i uważnie przyglądał się postępowaniu, aby zdać jej potem relację. Z obrzydzeniem przyjęła wieści o tym, jak Ted zachowywał się w sądzie. Do samego końca odgrywał rolę dobrego człowieka i chrześcijańskiego męczennika. — Co teraz? - spytała Andrew, kiedy zadzwonił. - Będzie siedział w więzieniu aż do procesu? - Nie sądzę - odparł cynicznie Andrew. - Kościół za dzień lub dwa wpłaci po cichu kaucję, tak aby nie ściągnąć na siebie uwagi. Jego adwokat prosił o zwolnienie i sam chciał za niego poręczyć, przekonując, że nie ma niebezpieczeństwa ucieczki, ale sędzia odmówił. Będą musieli wpłacić sto tysięcy dolarów, żeby go wyciągnąć, a resztę zastawić. Kościół na to stać, więc go wykupią. A później będą musieli zrobić to samo w Chicago, kiedy zostanie tam oskarżony. Był to wyjątkowy łańcuch zdarzeń: Blue zebrał się na odwagę, Ginny mu uwierzyła, zgłosili się do właściwych władz, a Andrew zajął się ich sprawą. I w żadnym wypadku nie był to jeszcze koniec. W najbliższych miesiącach potoczy się dalsze
śledztwo, będą trwały szczegółowe przygotowania do rozprawy, a za mniej więcej rok odbędzie się proces, chyba że Graham wcześniej przyzna się do winy i oszczędzi państwu kosztów procesowych. Po tym wszystkim będzie musiał przejść podobną procedurę w związku z zarzutami postawionymi mu w Illinois. Nie mieli jednak wątpliwości, że trafi do więzienia - tak jak życzyli sobie tego Blue, Ginny i Andrew. W związku z całą tą sprawą Ginny nie zdążyła zorganizować wakacji dla siebie i Blue, ale pojechali na jeden dzień na plażę na Long Island i poszli na kolejny koncert w parku. Andrew zabrał ich na musical na Broadwayu - Blue był pierwszy raz w teatrze. Obejrzeli Upiora w operze i chłopiec był zachwycony. A potem, w Święto Pracy, znów wybrali się na żagle. Tydzień później wszystko zaczęło się powoli uspokajać, a Blue zaczął naukę w nowej szkole. Pierwszego dnia Ginny odprowadziła go do LaGuardia Arts, tak jak obiecała, aż do wejścia przy Amsterdam Avenue, ale nie weszła do środka. Dalej musiał radzić sobie sam, pierwszoroczniak w szkole średniej, być może zaczynający swoją muzyczną karierę. Przypomniało jej to pierwszy dzień Chrisa w przedszkolu i płakała w metrze całą drogę powrotną. Pomyślała, żeby zadzwonić do Andrew, ale nie chciała się przed nim rozklejać, poza tym wiedziała, że pracuje. Blue jednak mocno ich połączył. Dziwnie było wrócić do mieszkania, kiedy zostawiła Blue w szkole. Tego poranka zadzwoniła do niej Becky, po raz pierwszy od wielu tygodni, a Ginny powiedziała, że Blue właśnie zaczął nową szkołę. - Nie mogę uwierzyć, że to dla niego zrobiłaś - powiedziała Becky, tym razem z podziwem i mniej krytycznie niż zwykle. Jej dzieci wróciły do szkoły tydzień wcześniej i powiedziała, że dobrze mieć znów czas dla siebie. To było dla niej długie lato,
dzieci były w domu przez trzy miesiące; także w tym czasie umarł ojciec. Ginny wspomniała o oskarżeniu oraz że znaleziono już siedemnaście ofiar grzesznego księdza, włączając Blue. Becky słuchała tego wstrząśnięta. - Trudno uwierzyć, że ksiądz może się dopuścić czegoś takiego, chociaż czytałam o takich przypadkach. Myślisz, że przyzna się do winy? Zdawała się nagle bardziej zainteresowana tą sprawą, chociaż wcześniej nie wierzyła ani Blue, ani swojej siostrze. Jednak ponieważ pojawiły się inne oskarżenia, wydało jej się to wiarygodne. Nawet ona nie mogła przyjąć, że siedemnaście osób - chłopcy i dorośli mężczyźni, którzy byli jego pierwszymi ofiarami - kłamie. Rozmawiały parę minut, a potem obie musiały wrócić do obowiązków. W tym tygodniu zadzwonił do Ginny także Kevin Callaghan. Przeczytał o księdzu oskarżonym w Nowym Jorku o przestępstwa seksualne i przypuszczał, że chodzi o sprawę Ginny, co do której radziła się go przed kilkoma miesiącami. - To ten facet? Był ciekaw, co się dzieje w tej sprawie, a poza tym dawno ze sobą nie rozmawiali. - Tak, to on. Jest szesnaście innych ofiar i prawdopodobnie znajdzie się więcej. - Jak się czuje chłopak? Podziwiał, że zajęła się sprawą Blue i jako jedyna mu uwierzyła. - Zaskakująco dobrze - przyznała z dumą. Nieustannie dawał jej powody do radości. Powiedziała Kevinowi, że zaczął muzyczną szkołę średnią. W grudniu będzie miał swój pierwszy recital. Cieszyła się, że ma rok spokoju, zanim ojciec Teddy stanie przed sądem. Potrzebował trochę czasu, żeby zagoić rany.
- A co u ciebie? Kiedy ruszasz znowu w trasę? - spytał Kevin. - W październiku - odparła z poczuciem winy. - Czekam na kolejne zlecenie. Pomyślał, że jej praca też jest wyjątkowa, i było mu przykro, że nie miała w swoim życiu czasu dla starych przyjaciół, na związki lub romanse. Nie było na to szansy, zwłaszcza teraz, kiedy zajmowała się jeszcze Blue i procesem. Miała co robić. Obiecała, że zadzwoni do niego przed kolejnym wyjazdem. Wrzesień już do końca upłynął spokojnie, Blue przyzwyczajał się do szkoły, a Ginny troszczyła się o ich sprawy, czytała na bieżąco raporty Departamentu Stanu i czekała na wieści o kolejnym zleceniu z SOS/HR, którego spodziewała się lada dzień. Udało im się znów zaprosić Andrew na obiad. Blue opowiedział mu o szkole oraz pokazał swoje prace; Andrew był pod wrażeniem. Przyjemnie było widzieć, jak chłopak się rozwija. Po obiedzie Andrew usiadł z Ginny, żeby porozmawiać, a Blue poszedł oglądać telewizję w swoim pokoju. Prawie nie mieli ostatnio czasu na rozmowy. Andrew tonął w nowych sprawach. Powiedział jej, że w październiku odbędzie ważne spotkanie w archidiecezji, żeby omówić możliwe zadośćuczynienie dla Blue i uniknąć składania pozwu cywilnego. A jeśli jednak zadośćuczynienie zostanie zasądzone w powództwie cywilnym, Ted Graham zostanie uznany za winnego. Arcybiskupi i biskupi zaczynali rozumieć, że nie da się uniknąć tej sprawy, i chcieli wybadać, o jakiej sumie myśli Andrew. Nie chcieli się jeszcze na nic zgadzać, ale był to pierwszy sygnał świadczący o ruchu ze strony Kościoła i woleli mieć to już za sobą. Musieli też negocjować z pozostałymi ofiarami. - Myślę, że powinnaś przy tym być - powiedział cicho, a Ginny spojrzała na niego z przerażeniem.
- Nie mogę... Wyjadę przed tym. Nie wiem jeszcze dokąd, ale zgodziłam się na wyjazd pierwszego października. Jak mogę być na tym spotkaniu? - Nie wiem. Ale jeśli nie możesz, to nie możesz. - Był rozczarowany, ale wyrozumiały. - Byłoby to skuteczniejsze, gdybyś mogła wypowiadać się w jego imieniu. A twoje zeznania byłyby ważniejsze od zeznań rodzica, bo pojawiłaś się w jego życiu stosunkowo niedawno i nadal jesteś do pewnego stopnia obiektywna. Jeśli nie możesz tam być, zajmę się tym, ale jeśli jest jakaś szansa, żebyś się tam pojawiła, powinnaś to zrobić. Nigdy dotąd nie wywierał na niej żadnej presji, a to, co mówił, było istotne, ale nie mogła znów opóźnić daty wyjazdu. Miała też zobowiązania wobec SOS. Tej nocy leżała w łóżku i było jej niedobrze, kiedy rozmyślała o przesłuchaniu, na które Andrew chciał ją zabrać w październiku. Po prostu nie wiedziała, jak mogłaby to zrobić. Dwa dni później zadzwoniła Ellen i powiedziała, że SOS/ HR ma dla niej zadanie. Wysyłali ją do innej części Indii, niż proponowali poprzednio. Będzie tam trochę trudniej. Ma pracować w ogromnym obozie dla uchodźców w Tamil Nadu, w południowo-wschodnich Indiach. Chcieli, żeby wyjechała za dziesięć dni, tak jak obiecała we wrześniu. Myślała o tym bez przerwy przez trzy dni, zadręczając się, aż w końcu poszła do biura porozmawiać osobiście z Ellen. Ciągle coś się działo i wszystko to miało związek z Blue, ale była szczęśliwa, że ma go w swoim życiu. Nie wiedziała, co zrobić, ale czuła, że nie może wyjechać przed październikowym spotkaniem w archidiecezji. Nie chciała zaszkodzić sprawie Blue przeciwko ojcu Teddy'emu, a Andrew uważał, że jej nieobecność wpłynie niekorzystnie na przebieg procesu. Zadzwoniła do niego, żeby jeszcze raz o tym porozmawiać, a on powiedział otwarcie, że jest potrzebna.
Z westchnieniem usiadła naprzeciwko Ellen. - Wygląda na to, że coś cię dręczy - powiedziała Ellen, wręczając jej pakiet informacji, z którymi musiała zapoznać się przed wyjazdem. - To niesamowite, jak stresujące może być życie w domu. Dużo łatwiej przejmować się tylko czerwonką i snajperami. Ellen się roześmiała. Czasem też odnosiła takie wrażenie. Kiedyś wiele lat pracowała w terenie, podobnie jak Ginny, i nadal za tym tęskniła. Miała jednak powracające problemy zdrowotne podczas wyjazdów na misje, gdzie nie było pełnej opieki medycznej, aż w końcu uznała, że nadeszła pora na pracę biurową. Wydawało jej się, że Ginny ma jeszcze przed sobą parę lat, zanim też podejmie taką decyzję. - Cieszysz się kolejnym wyjazdem? - spytała z serdecznym uśmiechem, a Ginny prawie wybuchła płaczem. Nie cieszyła się, dręczyły ją wątpliwości. Jednak w głębi serca wiedziała, że nie ma wyboru. Musiała zostać z Blue. Nigdy by jej tego nie powiedział, ale wiedziała, jak wiele dla niego znaczy, i najwyraźniej musiała się zdobyć na to poświęcenie. - Nawet nie wiem, jak ci to powiedzieć, Ellen, ale chyba muszę zostać w domu do końca roku. Nie chcę stracić pracy i uwielbiam to, co robię, ale zostałam prawną opiekunką czternastoletniego chłopca. Jesteśmy zaangażowani w pozew sądowy i trwa postępowanie, w którym on jest ofiarą. Właśnie zaczął nową szkołę. Myślę, że powinnam być przy nim. Miała bardzo nieszczęśliwą minę, kiedy to mówiła. Ellen była zaskoczona. Widziała rozterkę Ginny, a że była jednym z najlepszych pracowników - organizacja nie chciała jej stracić. - Tak mi przykro, Ginny. Mogę jakoś pomóc? Była osobą bardzo empatyczną i otwartą.
- Tak, zaopiekuj się nim pod moją nieobecność Od trzech i pół roku nie była tak długo w domu i czasem jeszcze czuła się z tym dziwnie. Ale opuszczenie Blue na trzy miesiące i powrót po Bożym Narodzeniu byłyby nieskończenie gorsze. - Myślisz, że porzucisz pracę w terenie? - spytała zatroskana Ellen. - Mam nadzieję, że nie. Ale szczerze mówiąc, nie wiem. Muszę zobaczyć, jak to się ułoży. Wszystko to jest dla mnie nowe. Wciąż przyzwyczajam się do tego, że mam nastoletniego chłopca. - Chcesz go adoptować? Było to rozsądne pytanie, biorąc pod uwagę to, co powiedziała. - Nie wiem - odparła z namysłem Ginny. - Już prawie jestem jego prawną opiekunką i nie jestem pewna, czy potrzebujemy czegoś więcej. Na pewno jednak nie powinnam wyjeżdżać na trzy miesiące, kiedy tak dużo się dzieje w naszym życiu, i nie chcę mu tego robić. A gdyby zginęła w pracy, byłaby to dla niego katastrofa. O tym też pomyślała, choć nie powiedziała tego Ellen. Nie była gotowa, żeby porzucić SOS/HR, ale chciała mieć trochę wolnego, żeby to wszystko przemyśleć, i była pewna, że uda jej się to do końca roku. - Możesz dać mi urlop do końca roku? - spytała z niepokojem. - Mogę - odparła szczerze Ellen. - Jeśli uważasz, że naprawdę tego potrzebujesz. Patrzyła na nią ze smutkiem i martwiła się, że Ginny być może już nigdy nie wróci do tej pracy. Ginny też się tego obawiała. Podziękowała jej za wyrozumiałość, podpisała wniosek o urlop i zostawiła pakiet informacji o Indiach na biurku Ellen. Potem poszła do domu i czekała, aż Blue wróci ze szkoły. Usiadła w salonie w grobowym nastroju. Nie poczuła się wcale wolna ani nie przyjęła z ulgą tego, że może zostać. Była jednak
przekonana, że postąpiła właściwie, dla Blue. Nie była pewna, czy to dobre dla niej, i wiedziała, że będzie tęsknić za wykonywaną do tej pory pracą. Kiedy tak siedziała i rozmyślała, zadzwonił telefon. To był Andrew, od razu wyczuł ton jej głosu. - Nie jesteś w zbyt wesołym nastroju - powiedział. - Coś się stało? - Nie jestem pewna - odparła szczerze. Nie czuła się z tym dobrze, nawet jeśli postąpiła właściwie. - Przedłużyłam właśnie swój urlop do końca roku. Nie mogłam zostawić Blue. Ale nie jestem też gotowa, żeby porzucić swoją pracę. Już za tym tęsknię. Chodzę teraz tylko po zakupy i gram z Blue w karty. Potrzebuję w życiu czegoś więcej - powiedziała rozżalona. - Ale nie chciałam też wyjeżdżać z powodu twojego spotkania w archidiecezji w przyszłym miesiącu. Chciała być w dwóch miejscach naraz, choć wiedziała, że to niemożliwe, - Dlaczego sobie na trochę nie odpuścisz? Może dobrze ci zrobi, jeśli parę miesięcy pobędziesz w domu. A wszystkie smutki na świecie i skrzywdzona ludzkość będą trwać dalej także w styczniu, wtedy będziesz mogła do nich wrócić. Może mogłabyś dostawać krótsze zlecenia, działać interwencyjnie, zamiast wyjeżdżać na trzy miesiące? Nie był to zły pomysł, nie myślała wcześniej o działaniach interwencyjnych. Pocieszyło ją to. - Wiem, że Blue będzie szczęśliwy, ja też się cieszę - mówił zadowolony. - Może w przyszłym tygodniu zjesz ze mną obiad, żeby to uczcić? Miło, że to zaproponował, choć wydało jej się to trochę dziwne. Lubiła go i podziwiała, ale był prawnikiem Blue, a nie jej kolegą. I była pewna, że on też odbiera to w ten sposób.
- Żeby porozmawiać o sprawie? - Nie - odparł spokojnie i jasno, z uśmiechem, którego nie mogła widzieć. - Bo cię lubię. Uważam, że jesteś wspaniałą osobą, i przypomniało mi się właśnie, że nie jestem księdzem. Nie masz nic przeciwko? Myślała o tym przez dłuższą chwilę, a potem pokręciła głową, też się uśmiechając. - Nie, nie mam. - Mam też dla ciebie dobrą wiadomość. W sądzie rodzinnym pojawił się dodatkowy termin. Będą przesłuchania w sprawie opieki. Będę potrzebował do tego ciebie i Blue, a także Charlene, jeśli zechce. Była to wspaniała wiadomość. - To może umówimy się na obiad po tym, żeby mieć co świętować? - Z Blue? - Nie, tylko my dwoje - powiedział zdecydowanie. Kiedy wieczorem powiedziała Blue, że zostaje do stycznia i będzie w domu na Boże Narodzenie, wydał okrzyk, który można było usłyszeć pewnie w Central Parku, Decyzja pozostania z Blue i rezygnacja z wyjazdu do Indii spotkała się z gorącym aplauzem fanów, więc była zadowolona. Nagle nabrało to sensu i poczuła się lepiej. Wiedziała, że tak właśnie miała zrobić. Przesłuchanie w sprawie opieki poszło tak gładko, jak przedstawił to Andrew. Sędzia był wyrozumiały wobec Blue i wiedział o toczącym się postępowaniu. Doceniał pracę Ginny w organizacji obrony praw człowieka oraz wszystko, co zrobiła dla Blue. Przyszła też Charlene. Blue spotkał się z nią po raz pierwszy od roku i oboje mieli mieszane uczucia. Ciotka nie miała czasu, żeby zająć się chłopcem, podczas gdy Ginny znacząco zmieniła jego życie i sędzia nie miał nic przeciwko przyznaniu jej opieki
nad Blue. Andrew i Ginny zabrali go potem na lunch, a Charlene powiedziała, że ma swoje sprawy, i zniknęła, kiedy tylko opuścili salę rozpraw. W ten sposób Ginny oficjalnie została prawną opiekunką Blue. Był to dla nich duży krok oraz zobowiązanie. Gdyby pojechała do Indii, nie mogłaby przyjść na to przesłuchanie, więc intuicja dobrze podpowiedziała jej, żeby zostać. Było w tym wszystkim coś magicznego: w wydarzeniach, w ludziach, którzy pojawili się w jej życiu, szkole, do której poszedł Blue, oraz procesie Teda Grahama. Wszystkich ich połączyło przeznaczenie, a to wszystko dzięki Blue.
Rozdział 18 Październikowe spotkanie w archidiecezji było trudne i frustrujące. Poszła tam z Andrew, który kilka razy stracił cierpliwość. Ścierał się z arcybiskupem Cavarettim, w którego wypowiedziach często pojawiały się bardziej lub mniej zawoalowane groźby. Tym razem zgromadziło się tam sześciu duchownych, Andrew zaś na przemian to odpowiadał dyplomatycznie, to odwzajemniał groźby. Biskupi raz skłaniali się ku ugodzie, to znów stanowczo się jej sprzeciwiali - głównie po to, jak przypuszczała Ginny, by sprawdzić reakcje Andrew. Ale on wiedział, że próbują go wyczuć, żeby wiedzieć, czego domaga się dla swojego klienta. Pomimo obszernych zeznań siedemnastu mężczyzn i chłopców o seksualnym molestowaniu przez ojca Teddy ego księża wciąż twierdzili, że jest on niewinny, a ofiary kłamią. — Siedemnastu chłopców i szanowanych mężczyzn kłamie? - pytał wstrząśnięty Andrew. - Jak na to wpadliście? Ten człowiek jest socjopatą. To pedofil, który drwi sobie ze wszystkiego, z czym wiąże się stan duchowny. Ja nie jestem już księdzem,
a i tak jestem oburzony tym, na kogo pozuje. Jak możecie go bronić? A wiedząc, co zrobił, jak mogliście go ukrywać i wysłać go do innego miasta, żeby mógł to robić dalej? Jesteście odpowiedzialni za krzywdy wyrządzone tym dzieciom. Ponosicie taką samą odpowiedzialność jak on i nie rozumiem, dlaczego nie zmusicie go do przyznania się do winy. Marnujecie wszystkim czas - zarzucił im. Temperatura spotkania wciąż rosła, aż po trzech godzinach w końcu uznali, że niczego nie uzyskają, i arcybiskup Cavaretti je zakończył. Powiedział, że będą musieli wrócić do tej sprawy i spotkać się jeszcze raz. Kiedy wyszli, Andrew był wściekły, a Ginny zgadzała się ze wszystkim, co mówił. — Jaki sens bronić człowieka, o którym wszyscy wiemy, że jest winny? Dzisiaj chcieli tylko sprawdzić, czy słabniemy. Ale Cavaretti dobrze mnie zna. Będę walczył do samego końca, aż zdobędę pewność, że ojciec Teddy został powstrzymany i skazany, a następnie wywalczę najlepsze zadośćuczynienie, jakie może otrzymać Blue. Andrew czuł, że są to Blue winni. Ginny też była o tym przekonana i nie mieli zamiaru się poddawać. Cavaretti oraz inni biskupi doskonale już o tym wiedzieli. Musieli też zmierzyć się z żądaniami pozostałych ofiar. Dla Kościoła będzie to kosztowna sprawa, zwłaszcza że ukryli doniesienia na temat Teda Grahama i nie zainterweniowali ani go nie powstrzymali. Przymknęli oko i go przenieśli. Był to jeden z najgorszych aspektów ich postępowania. Mogli ochronić te wszystkie dzieci, ale nie zrobili tego. Zrujnowali im w ten sposób życie, jeśli chłopcom nie uda się uwolnić od traumy, tak jak nie udało się to wielu z dorosłych już teraz ofiar molestowania. Po tym jałowym spotkaniu nastał spokojniejszy czas, a przez dwa kolejne tygodnie Andrew był zajęty innymi sprawami i nie
odzywał się. Spotkali się raz na obiedzie we włoskiej restauracji. Było bardzo miło, żeby się zrelaksować, nie rozmawiali wcale o sprawie. Tak się umówili i dotrzymali słowa. Byli po prostu dwiema osobami, które się lubią i jedzą razem obiad. Dobrze się bawili, ale potem Andrew przez długi czas się nie odzywał. Tymczasem Ginny codziennie wieczorem pomagała Blue w odrabianiu lekcji. Świetnie sobie radził we wszystkim, co dotyczyło muzyki, i nawet sam komponował, ale potrzebował pomocy w pozostałych przedmiotach. Pracowała z nim nad angielskim i historią, lecz chemia nie była jej mocną stroną, więc musiała się naprawdę skupić i odświeżyć pamięć, żeby mu ją wyjaśniać. Pewnego popołudnia wracała z siłowni, gdzie niedawno zaczęła ćwiczyć, kiedy zatrzymała się, żeby kupić gazetę, i zobaczyła swoje zdjęcie na pierwszej stronie „New York Post" oraz „National Enquirer". Były to stare fotografie z czasów, kiedy pracowała w telewizji, miały z pięć lat. Tego dnia nie czytała jeszcze prasy, więc natychmiast je kupiła i przeczytała zaraz po powrocie do domu. Historia w „New York Post" była bliższa prawdy, ale nie spodobało jej się, co może z niego wyniknąć. Napisano tam, że bierze udział w sprawie o molestowanie seksualne, w którą zamieszany jest ksiądz, który wykorzystał siedemnastu małych chłopców w Nowym Jorku i Illinois. Wypuszczono go za kaucją w wysokości miliona dolarów, co było prawdziwą informacją podaną do wiadomości publicznej. Artykuł dokładnie wymieniał wszystkie zarzuty. Dalej pisano, że jej zaangażowanie związane jest z bezdomnym chłopcem, którego przygarnęła i który jest jedną z ofiar. Nie podano jego nazwiska, ponieważ nazwiska ofiar były tajne i nie zostaną ujawnione. W dalszej części artykułu podano, że Virginia Carter praktycznie zniknęła z życia publicznego oraz telewizyjnych wiadomości po tym, jak przed czterema laty za dużo wypiła z mężem
na świątecznym przyjęciu, w wyniku czego w wypadku spowodowanym przez niego pod wpływem alkoholu zginął on i ich syn, a ona od tamtej pory prowadziła samotnicze życic. Artykuł nie mówił wprost, ale sugerował, że po śmierci mężu i syna miała problemy psychiczne, a w dniu wypadku sama także była pod wpływem alkoholu i od tej pory nikt jej nic widział. Brzmiało to tak, jakby przez ostatnie cztery lata cały czas była pijana. Następnie artykuł kwestionował to, co robi z bezdomnym chłopcem, oraz jej uwikłanie w ostatni skandal z Kościołem katolickim. Opisywał podobne historie księży pedofilów, których skazano. W podsumowaniu napisano, że pozwany w sprawie, z którą w niejasny sposób związana była pani Carter, zostanie osądzony w przyszłym roku. Przedstawiciele Kościoła odmówili komentarza, a adwokat ze strony pani Carter, Andrew 0'Connot, były jezuita, oraz sama pani Carter pozostają nieosiągalni. Ostat nie słowa artykułu brzmiały „Ciąg dalszy nastąpi... Już wkrótce sensacyjne wiadomości", czyli kwestia, którą zawsze żegnała się po swoich wiadomościach w telewizji. Siedziała i wpatrywała się w artykuł. Fakty się zgadzały, ale sugerowano tutaj, że byli z mężem alkoholikami oraz że zabił on swoje dziecko, prowadząc po pijanemu, a ona zaraz potem zniknęła, ponieważ miała problemy psychiczne. Nie występowała w wiadomościach od śmierci Marka. Ktoś musiał z nimi rozma -wiać, nie wiedziała kto, ale nie spodobało jej się to. Dziennikarz mógł wyciągnąć listę zarzutów z oficjalnych akt sądowych, ale szczegóły musiały pochodzić od kogoś konkretnego. Nie chciała znów ściągać na siebie uwagi ani pociągać za sobą Blue, nawet anonimowo, tylko dlatego że kiedyś była bardziej znana niż teraz. Nie spodobał jej się ani tabloidowy ton artykułu, ani to, że trafiła do wiadomości.
„Enquirer" jak zwykle rzucał się od razu do gardła. Na pierwszej stronie umieścili jej stare zdjęcie, a obok olbrzymi znak zapytania: „Powróciła z zaświatów z czternastoletnim bezdomnym chłopakiem?". Udało im się tak przedstawić sprawę, jakby była w nią uwikłana w jakiś niecny sposób. Nie spodobało jej się to wszystko i kiedy tylko skończyła czytać, od razu zadzwoniła do Andrew. - Widziałeś dzisiejszy „Post" i„Enquirer"? - spytała zdenerwowana, gdy tylko odebrał, a on się roześmiał. - Nie, nie są na szczycie mojej listy lektur. Jeśli mam czas, czytam „The New York Times", „The Wall Street Journal" i londyński „Financial Times". A co, co tam napisali? - Jestem na obu okładkach i„Enquirer" pojechał po bandzie. Pytają, czy powróciłam z zaświatów z czternastoletnim bezdomnym chłopakiem. A „Post" najwidoczniej wie sporo o sprawie. Piszą, że mój mąż prowadził pijany tego wieczoru, kiedy zginął z moim synem w wypadku. Tekst sugeruje, że od tamtej pory leżałam w szpitalu psychiatrycznym, co nigdy nie miało miejsca, oraz pyta, co wyprawiam teraz z bezdomnym dzieckiem, angażując się w seksualną aferę w Kościele. Jak myślisz, kto puścił parę? - Dobre pytanie - odparł z namysłem. - Ty znasz się na takich rzeczach lepiej ode mnie. Nie wydaje mi się, żeby Cavaretti wypuścił taki artykuł. Dokucza nam, ale jest rozsądnym człowiekiem. Może ciotka Blue coś komuś powiedziała, znaleźli ją, a resztę pewnie sprawdzili sobie sami, skoro już mieli nazwisko. Wszystko jest pewnie gdzieś w Internecie jeszcze z czasów śmierci twojego męża. - Potem ściszył głos i powiedział łagodnie. - Przykro mi, Ginny. Wiem, że to musi być dla ciebie trudne. Ale to tylko tabloidowe śmieci, nikt tego nie czyta. - Owszem, czytają. Ty nie, ale wielu ludzi to czyta. Wyobraź sobie, że nazywają Blue moim czternastoletnim bezdomnym
chłopakiem. Na Boga, co jest z tymi ludźmi nie tak? Wstydzę się teraz, że kiedykolwiek pracowałam w mediach. - Tak samo postrzegam swoje bycie księdzem, kiedy myślę o ojcu Grahamie - odparł cicho. - Co będzie jeśli Blue to zobaczy albo jeśli zaczną nas nachodzić? Mogą nam uprzykrzyć życie. Nie chcę, żeby wymieniali Blue w związku ze sprawą Teda Grahama. Ma prawo do prywatności, to jeszcze dziecko. - Lepiej mu powiedz - poradził poważnie Andrew. - Jeśli ty tego nie zrobisz, zrobi to ktoś inny. Powinnaś to złagodzić. - Nie chcę mu pokazywać takich bzdur. Wydawała się naprawdę zmartwiona. Zrobiła jednak, jak poradził Andrew, i opowiedziała o tym Blue, kiedy wrócił do domu. Wyjaśniła mu, że to bzdury. Opowiedziała mu o tym wieczorze, którego zginął Mark, i przyznała, że wypił więcej, niż sądziła, ale nie było widać, żeby był pijany, bo inaczej nie pozwoliłaby mu prowadzić. Nie można jednak zaprzeczyć, że miał zbyt wysoki poziom alkoholu we krwi. - Musisz czuć się z tym okropnie - powiedział współczująco Blue. Przyznała, że zawsze czuła się winna, iż pozwoliła mu wtedy prowadzić. Płakała, mówiąc, że może by żyli, gdyby zareagowała, a Blue było bardzo przykro. Jeszcze nigdy nie widział jej takiej nieszczęśliwej. Nie wiedział, co powiedzieć, więc postanowił ją rozbawić. - Myślą, że jestem twoim chłopakiem? - Kiedy to powiedział, głos mu się załamał i oboje się roześmiali. - Nie cierpię takich rzeczy - powiedziała Ginny, kiedy siedzieli razem na kanapie, patrząc na gazety rozłożone na kufrze, który służył za stolik kawowy. - Nie wiem, kto się wygadał, ale nie podoba mi się to. Nigdy mi się to nie podobało. Kiedy zginął
Mark, miesiącami chodzili za mną, żeby sprawdzić, co robię. A ja wtedy tylko płakałam. Myślisz, że twoja ciotka mogła mieć z tym coś wspólnego? - zapytała Ginny z wahaniem, chociaż wydało jej się to mało prawdopodobne. - Mogła. Nie poszłaby do gazety. Ale może się wygadała i ktoś inny to zrobił. Ona uwielbia gadać i plotkować. Może chciała się odegrać za to, że oskarżyłaś ojca Teddy'ego. Nigdy ci tego nie wybaczy. Nadal uważa, że jest święty. Nie wiem, kto jeszcze mógłby to zrobić. Nie wiedziałem, że byłaś taka sławna, Ginny - powiedział z podziwem. - Kiedyś byłam. Mark też. Teraz nikogo nie obchodzi, co robię. I to jej odpowiadało. Z własnego doświadczenia wiedziała, że nigdy się nie dowie, kto puścił parę. Tabloidy zbierały po prostu różne kawałki i sklejały je w historię, prawdziwą czy też nie, ale tym razem wiele faktów się zgadzało. - Przykro mi. Gdybyś nie próbowała mi pomóc, nie pisaliby o tobie takich bzdur. To wszystko moja wina - powiedział smutno Blue. - Nie bądź głupi, Blue. To wina Marka, że pojechał tego wieczoru po alkoholu i zabił siebie oraz Chrisa. I moja, że zniknęłam na cztery lata. I twoja, że odważyłeś się oskarżyć ojca Teddy'ego, co było i jest absolutnie słuszne. To wina nas wszystkich, że żyjemy i oddychamy. Wszystko jest czyjąś winą, i co z tego. Te bzdury nie mają żadnego znaczenia. To wina ojca Teddy'ego, że molestował niewinne dzieci, oraz Kościoła, który go chronił. Codziennie przydarzają się nam dobre i złe rzeczy. Liczy się to, jak sobie z nimi poradzimy. Nie można dać im się zniszczyć. Trzeba walczyć. Poczucie winy i żal donikąd nas nie zaprowadzą. Uśmiechnęła się, wstała i wyrzuciła obie gazety do śmietnika, ale Blue było bardzo przykro, że najadła się wstydu z jego powodu.
- Te śmieci niedługo zostaną przerobione na trociny dla czyjegoś chomika. Pokiwał głową, ale wyglądał, jakby jej nie wierzył. Ukoronowaniem dnia był telefon od Becky po obiedzie. - Na Boga, Ginny, nikt z nas nie ma już ochoty oglądać cię w tabloidach! Dość się nagadali po wypadku, kiedy opisywali was jako parę pijaków. Wszyscy mnie pytali, czy ty i Mark byliście alkoholikami. Jej słowa bolały dużo bardziej niż tabloidy i Ginny zadrżała. - Nie masz pojęcia, jakie to trudne dla mnie, moich dzieci i Alana, kiedy widzimy cię na okładce „Enquirera", w którym piszą o twoim czternastoletnim chłopaku! - Nie mam czternastoletniego chłopaka - poprawiła ją Ginny, ale Becky zawsze szybko zrzucała na nią winę i krytykowała za wszystko, co zrobiła. - Uważasz, że udzieliłam im wywiadu? - odwarknęła siostrze. - Nie musisz. Twoje życie to opera mydlana. Zawsze byłaś w tabloidach, kiedy występowaliście z Markiem w wiadomościach. Upił się i zabił Chrisa, a ty byłaś tam z nim. Teraz masz u siebie bezdomne dziecko i ścigasz proboszcza w jakiejś krucjacie, która nie powinna cię obchodzić, aż nagle pojawiasz się na pierwszej stronie „Enquirera" z czternastoletnim chłopakiem. Nie masz pojęcia, jaki to dla nas wszystkich wstyd. Wiesz, ilu osobom będę musiała się tłumaczyć? I biedny Alan w pracy. Prowadzimy ciche, uczciwe życie, a ty jakimś cudem zawsze musisz się poślizgnąć na skórce od banana i wylądować tyłkiem w wiadomościach. Cholernie chciałabym, żebyś tego nie robiła. - Ja też — przyznała Ginny, nagle wściekła na siostrę, która była, łagodnie rzecz ujmując, niezbyt pomocna ani miła. Blue z rozpaczą przysłuchiwał się tej rozmowie, Ginny jednak tego nie zauważyła.
- Wiesz, mam nadzieję, że kiedyś wreszcie dorośniesz i zauważysz, że świat jest większy od tego pudełka zapałek, w którym mieszkasz. Kiedy ja haruję jak wół, żeby ratować dzieci w Afganistanie, ty jeździsz na zakupy i do pralni w Pasadenie i uważasz, że życie na tym polega. Twój dom, twój basen, twoje dzieci i twój mąż. Może czasem robię z siebie idiotkę, ale przynajmniej żyję. Też miałam męża i dziecko, ale nie miałam tyle szczęścia co ty i teraz staram się pomóc innym, zamiast siedzieć w domu i za nimi płakać. A tylko mi trujesz i wytykasz, że nie jestem „normalna". Szczerze mówiąc, gówno mnie obchodzi, co sobie myślisz o mojej sprawie z Kościołem i Blue. Zawsze patrzysz na mnie z góry. A ty muszę ci powiedzieć, że ten chłopiec ma większe jaja niż którakolwiek z nas. Wiesz, ile musiało go to kosztować, żeby się ujawnić? I jeszcze, do cholery, wystąpić przeciwko księdzu? Dlaczego wmawiasz mi, że to niemoralne w przypadku księdza, który molestował seksualnie siedemnastu małych chłopców? I co z tego masz, że zawsze mnie krytykujesz? Powiem ci, że mam tego serdecznie dość. Kto cię koronował na królową? Blue wpatrywał się w nią, kiedy wreszcie skończyła, a Becky prawie się udławiła. Jednak Ginny długo już zbierało się na tę przemowę, i tak była spóźniona. Miała dość tego, że siostra krytykuje ją na każdym kroku. - Skończyłam - powiedziała Ginny, czując ulgę po tym wszystkim, co powiedziała. - Ja też - odparła Becky, a głos jej drżał z wściekłości. - Mam dość tego, że ciągle przynosisz nam wstyd, i muszę się tłumaczyć ludziom albo usprawiedliwiać cię, bo mają cię za dziwadło. Nie wciągaj mnie za sobą w to bagno. Może tobie nie przeszkadza, że jesteś w tabloidach, ale mnie tak. Po prostu daj mi spokój! - powiedziała i rzuciła słuchawką.
- Naprawdę jest na ciebie wściekła? - spytał Blue, a wzrok miał pełen żalu i był przekonany, że to wszystko jego wina, niezależnie od tego, co powiedziała Ginny - Zawsze się na mnie o coś wścieka - odparła Ginny i uśmiechnęła się do niego. - Przejdzie jej. - To wszystko moja wina — powiedział żałośnie, a kiedy szedł spać, Ginny jeszcze raz go pocieszyła i pocałowała na dobranoc, - Gdyby nie ja, nie byłabyś w gazetach i nie napisaliby tego wszystkiego o Chrisie i Marku - powiedział Blue, leżąc już w łóżku, - To nie ma znaczenia. Niezależnie od tego, co mówią ludzie, i tak ich nie ma. Ty nie zrobiłeś niczego złego. A nawet, odkąd pojawiłeś się w moim życiu, bardzo mi pomagasz. A teraz przestań się przejmować i idź spać. Uśmiechnęła się i jeszcze raz go pocałowała. Sama starała się nie myśleć o artykułach ani o kłótni z siostrą. Niektóre z tych rzeczy musiały zostać powiedziane. Aż w końcu, kiedy jednak odegrała tę rozmowę wiele razy w głowie, zasnęła. Następnego poranka zaparzyła sobie kawę i czytała „The New York Times" w Internecie. Nie znalazła niczego o sobie, chociaż pojawił się tam bardzo dobry felieton o księżach molestujących dzieci, których należy osądzić, a nie ukrywać w Kościele. Chciałaby go wysłać siostrze, ale wolała nie wszczynać kłótni od nowa. Dość już powiedziały. Czekała, aż Blue wstanie, żeby przygotować mu śniadanie, i nagle zdała sobie sprawę, że się spóźni i nie słyszała jego budzika, więc poszła do jego pokoju i podciągnęła roletę. Odwróciła się, żeby się do niego uśmiechnąć, i zobaczyła, że jest schowany
pod kołdrą. Delikatnie szturchnęła go palcem w ramię i powiedziała, że pora wstawać. Ale to, co szturchnęła, nie było ramieniem, tylko poduszką. Powoli podniosła kołdrę i zobaczyła, że ułożył ją tak specjalnie. Na poduszce leżał list. Przeczytała go i niemal pękło jej serce. „Droga Ginny, masz przeze mnie same kłopoty. Przepraszam za gazety i za to, co napisali, to wszystko przeze mnie i ojca Teda. Przepraszam, że pokłóciłaś się z Becky i że jest wściekła na Ciebie również z mojego powodu. Nie musisz być moją opiekunką, jeśli nie chcesz. Dziękuję Ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Nigdy tego nie zapomnę. Kocham Cię, Blue". Kiedy to czytała, po policzkach popłynęły jej łzy. Rozejrzała się po pokoju i zajrzała do szafy. Wziął swoją walizkę na kółkach, kilka bluz, parę koszul, skarpetki, bieliznę, conversy i buty do biegania. Zniknęła też jego szczoteczka do zębów, pasta, grzebień i szczotka. Wszystkie książki do szkoły leżały jedna na drugiej na biurku, a potem dostrzegła, że zabrał laptop i komórkę, więc mogła się z nim przynajmniej skontaktować. Zadzwoniła do niego od razu, ale nie odebrał. Zostawiła mu wiadomość i wysłała SMS: „Gdzie jesteś? Nic nie jest Twoją winą. Wracaj. Kocham Cię, Ginny". Na to też jednak nie odpowiedział. Wysłała mu e-mail, w którym napisała to samo, a potem drżącą ręką wybrała numer Andrew. Nie miała innego pomysłu. - Uciekł - powiedziała smutnym i zdenerwowanym głosem. -Kto? Andrew był zajęty i rozkojarzony. - Blue. - Kiedy? -Jakoś w nocy. Właśnie zobaczyłam, że jego łóżko jest wypchane poduszkami i zostawił mi list. - Co napisał?
- Że przeprasza. Czuje się winny temu wszystkiemu, co było wczoraj w gazetach. A wieczorem pokłóciłam się z Becky i słyszał to. Powiedziała, że przynoszę jej wstyd. Blue czuje się wszystkiemu winny. Znów była na granicy płaczu. - Próbowałaś do niego zadzwonić? Andrew też się zmartwił. Blue i Ginny od miesięcy byli pod nieustanną presją w związku ze sprawą sądową i całą resztą. - Zadzwoniłam, wysłałam mu SMS i e-mail. Jeszcze nie odpowiedział. Andrew zastanowił się chwilę. Blue był czternastoletnim chłopcem i prawdopodobnie znał życie na ulicy lepiej od nich. A Nowy Jork to wielkie miasto. - Poczekaj i zobacz, co dzisiaj zrobi. Może ochłonie i po południu wróci do domu. - Nie wróci. Myśli, że zniszczył mi życie. A to nieprawda. Jest najlepszym, co mi się przydarzyło przez ostatnie cztery lata. - Nie wpadaj w panikę - powiedział łagodnie Andrew. - Nawet jeśli przepadł na dzień lub dwa, wróci. On cię kocha, Ginny. - Tak napisał w liście - powiedziała ze łzami w oczach i gulą w gardle. - Postaraj się uspokoić, wróci. Chłopcy robią takie rzeczy. A w jego życiu tak dużo się dzieje. Choć Andrew nie potrafił jej pomóc, jego głos był kojący. - Nie wiem, gdzie go szukać. - Na razie nie musisz. Jest dzień. Przyjadę po pracy i możemy poszukać go razem - powiedział. - Zadzwoń, jeśli się pojawi. Spędziła cały dzień, wyczekując wiadomości od Blue, wydzwaniając na jego komórkę, wysyłając mu jeszcze kilka SMS-ów oraz kolejny e-mail. Na nic jednak nie odpowiedział. Czuła się, jakby cały dzień chodziła w kółko, aż wreszcie o szóstej przyjechał
Andrew. Przez cały dzień nic nie jadła, ale wypiła cztery filiżanki kawy i była zupełnie rozbita. - A jeśli nigdy nie wróci? Oprócz niego nie mam nikogo - powiedziała, a po policzkach spłynęły jej łzy. Andrew odruchowo objął ją ramieniem i przytulił. Czuł na piersi bicie jej serca. - Zjedzmy coś, a potem wyjdziemy i się rozejrzymy - powiedział spokojnie. Też napisał SMS do Blue ze swojej komórki, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. A kiedy zadzwonił na jego numer, od razu połączył się z pocztą głosową. Andrew zrobił im kanapki z tego, co było w lodówce. Był już w domu i zdążył przebrać się w dżinsy, kurtkę z kapturem, granatowy sweter oraz buty do biegania. Przeczuwał, że sporo tego wieczoru się nachodzą, zaglądając we wszystkie miejsca, które przyjdą do głowy Ginny. Zaczęli od McDonald's, w którym jadła z nim obiad tego wieczoru, kiedy się poznali. Potem zajrzeli do jego ulubionej pizzerii. I kilku innych miejsc z burgerami. Do kręgielni w centrum. Stali przez chwilę przed kinem, ale go nie spotkali, a o jedenastej poszli na Penn Station i przeszli przez tory do tunelu, do którego uciekł z Houston Street. Mieszkało tam kilkoro dzieciaków, ale powiedzieli, że nie widzieli Blue od miesięcy. Ginny zadzwoniła do Houston Street, ale tam też go nie widziano, choć obiecali, że poproszą swoją ekipę patrolującą ulice, żeby się za nim rozglądali. Nigdzie go nie było. Nie próbowała nawet zadzwonić do jego ciotki, bo wiedziała, że na pewno nie poszedł do niej. O północy usiedli na ławce na Penn Station, Ginny skryła twarz w dłoniach, a Andrew objął ją ramieniem. - Co ja teraz zrobię? - spytała z rozpaczą. - Możesz tylko czekać. Wróci.
Wtedy pomyślała o Lizzie, swojej siostrzenicy w Kalifornia Wciąż jednak było za wcześnie, żeby zadzwonić. Kiedy zadzwoniła, Lizzie odebrała, ale powiedziała, że cały dzień się nie odzywał. Pomyślała, że jest zajęty w szkole. - Coś się stało? - spytała ciotkę, a Ginny nie chciała jej tego tłumaczyć. - Jeśli się odezwie, powiedz mu po prostu, że go szukam i ma wracać do domu. - Dobra. Lizzie się rozłączyła, nie przejęła się chyba, a Ginny spojrzała na Andrew. - Dziękuję, że tyle dla mnie robisz. - Nie przejmuj się mną. Nie pomogłem zbyt wiele. - Miło jest mieć towarzystwo. Wyglądała na wykończoną. Chciała tylko odnaleźć Blue i zabrać go do domu. - Równie dobrze możemy chyba iść do domu - zauważyła. Wyszli powoli po schodach z Penn Station, a Andrew skinął na taksówkę. W drodze do domu oparła się na jego ramieniu. Jego obecność dodawała jej otuchy. Kiedy podjechali pod jej dom, zaproponowała, żeby przespacerowali się wzdłuż rzeki, by sprawdzić, czy chłopiec nie śpi gdzieś na ławce. Był październik i noce były chłodne, choć dni nadal jeszcze ciepłe. Spacerując i patrząc na rzekę, przypomniała sobie, jak zobaczyła go po raz pierwszy. Usiedli na ławce, a Andrew przytulił ją mocniej. Widział w jej oczach smutek i poczucie porażki. - Biedny dzieciak myśli, że wszystko jest jego winą - powiedziała smutno. - Wszystkie te wczorajsze bzdury w tab-loidach i moja wściekła siostra wyzywająca mnie od dziwadeł oraz oskarżająca o przynoszenie jej wstydu. — Uśmiechnęła się, - Przez ostatnie parę lat byłam chyba dziwakiem, jeździłam
po świecie i próbowałam dać się zabić. Czułam się winna, że pozwoliłam Markowi tej nocy prowadzić i nie zauważyłam, że za dużo wypił. Życie mojej siostry mieści się w szklance od herbaty i zupełnie tego nie rozumie. Nigdy jej się nic takiego nie przydarzyło. - Macie z Blue wiele wspólnego - zauważył łagodnie. - Ty czujesz się winna z powodu męża i syna. Blue ma cały czas w głowie głos ojca Teddy ego, który powiedział mu, że go „skusił" i to jego wina. Wie teraz, że to nieprawda, ale minie wiele czasu, zanim ten głos całkiem zamilknie. Najlepsze, co dla niego zrobiłaś, to że udowodniłaś mu, nie tylko słowami, ale też działaniem, że jest wart tego wszystkiego, co dla niego robisz, że jesteś po jego stronie i niczemu nie jest winien. Powiedziałaś mi, kiedy cię poznałem, że chciałabyś, aby miał „wspaniałe" życie, nie tylko dobre. I dzięki tobie je ma. A któregoś dnia, dzięki tobie, ten oskarżycielski głos w jego głowie zamilknie, ponieważ twój głos powtarza mu, że mimo tego wszystkiego jest dobry, i kiedyś zagłuszy ojca Teddy ego. Wzruszyły ją te słowa i spojrzała na Andrew pytająco. - Skąd to wszystko wiesz? Zawahał się przez chwilę, a potem zapatrzył się przed siebie, wracając do wspomnień. - Kiedy byłem dzieckiem, przydarzyło mi się to samo. Miałem jedenaście lat. Ojciec John był wielkim, grubym, śmiesznym i wesołym facetem. Miał wspaniałą kolekcję komiksów i obiecał, że pozwoli mi je czytać, a także pokaże mi karty z baseballistami. Więc poszedłem do niego do domu i zrobił mi to samo, co ojciec Teddy tym wszystkim dzieciom. Powiedział mi, że to moja wina, bo go sprowokowałem, a jeśli komuś o tym powiem, to z miejsca porwie mnie diabeł. Minęło kilka miesięcy, zanim w końcu powiedziałem o tym rodzicom. Nie
uwierzyli mi. Cała parafia uwielbiała ojca Johna, a ja zawsze byłem trochę złośliwym dzieckiem. Nigdy więcej o tym nie rozmawialiśmy. Wiedziałem, że był złym człowiekiem, ale czułem się winny tego, co mi zrobił, więc postanowiłem, że pewnego dnia zostanę księdzem. Ale takim naprawdę dobrym księdzem, żeby wynagrodzić Bogu to, do czego „skusiłem" ojca Johna. Poszedłem do seminarium zaraz po szkole średniej. I zostałem bardzo, bardzo dobrym księdzem, tak jak obiecałem Bogu. Ale byłem nieszczęśliwy. Nie miałem powołania. Chciałem spotykać się z kobietami, mieć rodzinę. - Uśmiechnął się do Ginny. - Ale znów czułem się winny, że chcę porzucić stan duchowny. A wtedy w Kościele zaczęły wypływać różne sprawy. Zaczęto mówić o takich księżach jak ojciec John i ojciec Teddy. Ojcu Johnowi nic się nie stało, przez lata skrzywdził pewnie setki dzieci, i dożył swoich dni w spokoju. Jednak kiedy zaczęło się o tym otwarcie mówić, zapragnąłem porzucić zakon i pracować jako prawnik i bronić tych dzieci, którym nikt nie wierzył. Takich jak ja. Wiedziałem, że jeśli spróbuję to zrobić jako duchowny, będą mnie raczej zmuszać do obrony sprawców, a nawet ukrywania ich przestępstw. Ostatecznie wreszcie odszedłem i przestałem czuć się winny. Czasami tęsknię za stanem duchownym, niektóre aspekty lubiłem. Ale jestem dużo szczęśliwszy, pomagając takim dzieciom jak Blue i wsadzając złych księży za kratki. I nie muszę być nawet księdzem, żeby to robić ciągnął. - Najdziwniejsze, że wciąż noszę w sobie chyba jakieś szczątkowe poczucie winy z dzieciństwa, ale kiedy zobaczyłem, jak uwierzyłaś Blue, jak stanęłaś za nim murem i go broniłaś, mnie też to chyba uleczyło. Masz lecznicze zdolności, Ginny, i potrafisz kochać. Może to nie wystarcza, żeby odwrócić wszystkie szkody wyrządzone Blue czy mnie, ale przynajmniej jest to jakiś początek tego procesu. Na mnie już
za późno, ale mam nadzieję, że dla niego nie. A ty nie musisz czuć się niczemu winna. Twój mąż zrobił wtedy to, co zrobił. Nie mogłaś go powstrzymać. Nie wiedziałaś, A Blue nie mógł powstrzymać ojca Teddy ego, tak samo jak ja nie mogłem powstrzymać ojca Johna. Cokolwiek zrobili, to ich odpowiedzialność, nie nasza. Tak jak powtarzasz Blue, musimy teraz pozwolić ranom się zabliźnić i żyć dalej. I nawet moje życie będzie teraz dzięki tobie lepsze. Każdy ma coś, za co może się biczować. Szkoda na to energii. Siedzieli długo w milczeniu, Andrew przytulił ją mocniej, a Ginny spojrzała na niego i uśmiechnęła się. - Przykro mi, że to cię spotkało - powiedziała. - Mnie też, ale już wszystko dobrze. Blue też z tego wyjdzie. Mieliśmy szczęście. Ty mnie tego nauczyłaś. Wiele zrozumiałem, obserwując ciebie i Blue. Pokiwała głową, myśląc o chłopcu, i miała nadzieję, że wkrótce wróci do domu. A potem, kiedy spojrzała na Andrew, pochylił się w jej stronę, przytulił ją i pocałował. Chciał to zrobić już tego dnia, kiedy się poznali. Pamiętał, jaka była piękna, kiedy oglądał ją w telewizji, a teraz wyglądała jeszcze ładniej. Nigdy nie sądził, że kiedykolwiek ją spotka i się w niej zakocha. Ona też go pocałowała, a potem długo siedzieli na ławce koło East River. Po jakimś czasie wstali i ruszyli powoli w stronę jej mieszkania, kiedy Ginny pomyślała o czymś i odwróciła się. - Poczekaj chwilę - powiedziała cicho do Andrew i podeszła do budki, w której po raz pierwszy zobaczyła Blue. Stanęła, przyglądając jej się chwilę, i zobaczyła, że nie ma kłódki. Słyszała, jak ktoś w środku się krząta, a kiedy Andrew do niej podszedł, powoli otworzyła drzwi i ujrzała siedzącego w środku Blue z torbą obok, skupionego na laptopie.
Spojrzał na nią zaskoczony i powiedział pierwszą lepszą rzecz, która przyszła mu do głowy. - Puka się! - Już tu nie mieszkasz - odpowiedziała z uśmiechem. — Chodź, idziemy do domu. Wahał się chwilę i przyglądał im obojgu, a potem wynurzył się z budki i zabrał swoją torbę. Nie spytał, co Andrew tu robi, ale widział, że oboje ucieszyli się na jego widok. Ginny objęła Blue i poszli w stronę domu. Kiedy przechodzili koło barierki nad rzeką, zatrzymała się i podprowadziła do niej Blue. - Pokażę ci coś - powiedziała cicho. - Tutaj stałam, kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłam. Wiesz, co wtedy robiłam? Próbowałam skoczyć, bo moje życie było tak beznadziejne, że nie chciałam żyć ani minuty dłużej. Marzyłam, by umrzeć w tej rzece, tego wieczoru przed rocznicą śmierci Marka i Chrisa, żeby nie musieć przeżywać kolejnej. A wtedy kątem oka zobaczyłam, jak biegniesz do tej budki, poszliśmy na obiad w McDonald's i resztę już znasz. Nie musisz czuć się winny, Blue. Nic nie jest twoją winą. Tamtej nocy uratowałeś mi życie. Przez ostatnie cztery lata pokutowałam w każdym możliwym obozie dla uchodźców. A ty mnie ocaliłeś. Gdybym nie spotkała cię tamtego wieczoru, już by mnie nie było. Potem zwróciła się do Andrew. - Zobacz, ilu ludziom zmieniłeś życie na lepsze i ilu chłopców uratowałeś, wykonując swoją pracę. Myślę, że jesteśmy trójką szczęściarzy, którzy już mają wspaniałe życie. Wtedy uśmiechnęła się szeroko do Blue. - A ty, jeśli jeszcze raz mi uciekniesz, to skopię ci tyłek, jasne? Uśmiechnął się szeroko, kiedy to powiedziała. Wiedział, że nigdy by tego nie zrobiła. - Naprawdę chciałaś się wtedy zabić? - spytał znów z poważną miną, a ona z powagą to potwierdziła.
Andrew miał ochotę mocno ją przytulić, ale powstrzymała go obecność Blue. Przynajmniej na razie. Cała trójka poszła powoli do mieszkania, a Ginny odwróciła się do Blue. - To co, zalegalizujemy to? - Co zalegalizujemy? - spytał zaskoczony Blue. - Mam cię adoptować? Zatrzymał się i patrzył na nią. - Chcesz? - Oczywiście, że chcę. Nie mówiłabym tego, gdybym nie chciała. - Tak, bardzo bym chciał - powiedział znów rozpromieniony. - Może to zrobić? - zwrócił się do Andrew, - Trochę to zajmie, ale może, jeśli oboje tego chcecie. - Chcę - powiedziała Ginny stanowczo. - Ja też - dodał Blue, a Andrew odprowadził ich do mieszkania. Zatrzymał się na chwilę, żeby pożegnać się z Ginny, kiedy Blue poszedł odłożyć rzeczy do swojej sypialni. - Dziękuję, że dziś ze mną byłeś... i że mi to wszystko przekazałeś powiedziała z wdzięcznością Ginny. - Wszystko to była prawda. Jesteś wyjątkową kobietą. Mam nadzieję, ze spędzimy trochę czasu razem, zanim znów wyjedziesz. Spochmurniał, kiedy to mówił. - Nie lubię wyobrażać sobie ciebie w tych wszystkich niebezpiecznych miejscach. Pokiwała głową. Ona też zaczęła się tym martwić, ale to była rozmowa na inną okazję. Wiele już tego wieczoru omówili. Pochylił się, pocałował ją w czoło i wyszedł, a Blue poszedł do kuchni, żeby coś zjeść. Umierał z głodu. Ginny z uśmiechem weszła do kuchni.
- Witaj w domu, Blue - powiedziała łagodnie, a on odwrócił się, żeby się do niej uśmiechnąć, i wyglądał jak duże szczęśliwe dziecko. Jego radość odzwierciedlała też jej szczęście.
Rozdział 19 Dwa tygodnie po jednodniowej ucieczce Blue arcybiskup Cavaretti zaprosił Andrew i Ginny na kolejne spotkanie. Nie przedstawił żadnych wyjaśnień, a przez ostatnie kilka tygodni nie było żadnych postępów w sprawie, nie ujawniły się też nowe ofiary. Ojciec Teddy wyszedł za kaucją i mieszkał w klasztorze koło Rhinebeck nad rzeką Hudson. Ku wielkiej uldze Ginny tabloidy milczały. Andrew spotkał się z Ginny przed archidiecezją i weszli razem. Dzień wcześniej spotkali się na wspólnym obiedzie i ich znajomość się rozwijała. Kiedy wchodzili, omiótł ją czułym spojrzeniem. Kilka minut później zostali wpuszczeni do prywatnego gabinetu arcybiskupa Cavarettiego. Andrew przypomniał sobie godziny spędzone wspólnie w Rzymie oraz niekończące się dyskusje o prawie kanonicznym. Jednak tym razem arcybiskup się nie uśmiechał. - Chciałbym dziś porozmawiać z wami obojgiem - zaczął poważnym tonem. - Jak mogą sobie państwo wyobrazić, cała ta
sprawa bardzo nas wszystkich obciąża. Nie jest to wesoła sytuacja i krzywdę ponoszą wszyscy, łącznie z Kościołem. — Zwrócił się wtedy do Andrew: — Chcę cię poinformować, że Ted Graham przyzna się jutro do winy. Nie ma sensu tego ciągnąć. Myślę, że wszyscy wiemy, co się stało, i bardzo współczujemy pokrzywdzonym dzieciom. Stary ksiądz wyglądał na dogłębnie poruszonego. Andrew był w szoku, jeszcze nigdy nie widział u niego takiej skruchy. - Chcę omówić z państwem kwestię zadośćuczynienia. Skonsultowaliśmy to z kardynałem i z Rzymem. Chcielibyśmy zaproponować Blue Williamsowi odszkodowanie w wysokości miliona siedmiuset tysięcy dolarów, które będzie przechowywane jako depozyt do czasu, kiedy skończy dwadzieścia jeden lat. - Spojrzał wtedy na Ginny. - Czy odpowiada to pani? Niezmiernie podziwiał to, co zrobiła dla Blue, i było to widać po jego spojrzeniu. Zerknęła szybko na Andrew, a potem znów na arcybiskupa i pokiwała w zdumieniu głową. Było to więcej, niż kiedykolwiek się spodziewała, i na zawsze odmieni jego życie. Jego wykształcenie, poczucie bezpieczeństwa oraz przyszłe możliwości. Rzeczywiście sprawiedliwości stało się zadość. Kiwała z wdzięcznością głową, niezdolna się odezwać. - A czy panu to odpowiada, mecenasie? - spytał Andrew, który tylko uśmiechnął się do niego, i wymienili spojrzenia starych przyjaciół, którzy darzą się szacunkiem i sentymentem. To rozwiązanie wszystkim się przysłużyło. Kościół, dzięki naciskom Cavarettiego, postąpił wobec chłopca właściwie. - Bardzo mi odpowiada i jestem dumny, że mogłem działać na rzecz powzięcia tej słusznej decyzji. Arcybiskup wstał.
- To wszystko. Przygotujemy dokumenty. Oczywiście wiąże się to z zawarciem klauzuli poufności. Myślę, że rozmowy z prasą nie przysłużą się nikomu. Zarówno Andrew, jak i Ginny w pełni się z nim zgadzali. Uścisnęli sobie ręce i chwilę później Andrew z Ginny byli z powrotem na zewnątrz. Chcieli się jak najszybciej oddalić, zanim zaczną rozmawiać. A wtedy Andrew odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem. -Jasna cholera! Udało nam się! O, Boże. Tobie się udało. Chciałaś wspaniałego życia dla Blue, to masz. Mogłaś przecież wysłuchać jego historii i nic z tym nie zrobić. A zamiast tego odważyłaś się działać i jemu także dodałaś odwagi. To powinno dać przykład wszystkim innym dzieciakom, które wykorzystał Ted Graham. Było to jego najprzyjemniejsze zwycięstwo w karierze, a do tego w związku z tą sprawą poznał Ginny. Przed nimi wszystkimi otwierały się teraz nieskończone możliwości. Kościół może sobie pozwolić, żeby zapłacić tyle Blue. A Andrew nigdy nie zapomni, że życzliwie przyłożył się do tego Cavaretti. Poszli na lunch, żeby to uczcić. Wieczorem Andrew przyszedł na kolację i wspólnie powiedzieli o tym Blue. Chłopak był w szoku. Nie potrafił pojąć, że któregoś dnia będzie miał takie pieniądze, - Boże, jestem bogaty! - powiedział do Ginny. - Będę mógł sobie kupić ferrari na osiemnastkę? Uśmiechnął się do niej i ona też się roześmiała. - Nie, ale możesz zainwestować w swoją edukację, to dużo lepsze powiedziała z udawaną surowością, bo wszyscy troje byli naprawdę szczęśliwi. Te pieniądze nie zmażą krzywdy chłopca, ale dobrze mu posłużą być może, jeśli dobrze je zainwestuje, do końca życia.
Ginny była pewna, że tak będzie. Miał na co czekać i do czego dążyć. Następnego dnia zadzwoniła do Kevina Callaghana i powiedziała mu, że dostali odszkodowanie. Nie zdradziła kwoty, ale podziękowała mu wylewnie za polecenie Andrew, które okazało się strzałem w dziesiątkę. Potem oznajmiła, że Ted Graham przyznaje się dziś do winy. - Wspaniale - ucieszył się na tę wiadomość i przypomniał, żeby zadzwoniła, jeśli będzie w Los Angeles, Zdał sobie sprawę, że zawsze będzie miał do niej słabość. Nic nigdy z tego nie wyniknie, ale pomarzyć nie zaszkodzi. W listopadzie zadzwoniła do niej Ellen Warberg z biura SOS. Ginny dużo myślała ostatnio o swojej pracy. Tęskniła za nią, za podróżami, ale to zajęcie nie szło już w parze ani z odpowiedzialnością za Blue, ani z jej związkiem z Andrew, który z dnia na dzień rozwijał się w coś poważnego, co było zaskoczeniem dla nich obojga. Ginny założyła, że Ellen wezwała ją, by omówić jej następne zlecenie, i wiedziała, że będzie musiała je odrzucić. - Chcę, żebyś wiedziała, że odchodzę na emeryturę — zaczęła poważnie Ellen, kiedy usiadły po przeciwnych stronach jej biurka. Potrzebuję trochę czasu na własne plany i podróże. Spędziłam wiele lat, robiąc to co ty, a potem pięć lat siedziałam za tym biurkiem i uważam, że wystarczy. Chciałam, żebyś dowiedziała się jako pierwsza, ponieważ planuję zgłosić ciebie na moją następczynię. Myślę, że będziesz w tym świetna. Nie wydaje mi się, żeby spędzanie dziewięciu miesięcy w roku poza domem gdzieś na końcu świata było tym, czego teraz potrzebujesz, więc może będzie ci to odpowiadać - powiedziała z nadzieją, myśląc, że będzie musiała Ginny na to namawiać. Ginny miała ochotę rzucić jej się na szyję. Było to idealne rozwiązanie problemu, z którym zmagała się od miesięcy. Nie
chciała odchodzić, ale nie mogła już jeździć na misje. Mogła jednak wykonywać pracę Ellen. Była dla niej idealna, zwłaszcza że znała potrzeby i działanie SOS/HR od podszewki, - Będę zachwycona powiedziała rozpromieniona. Wyglądała, jakby wygrała właśnie los na loterii. Ellen wstała zza biurka i ją uściskała, a potem powiedziała, że odchodzi pierwszego stycznia. Było to idealne pod każdym względem. Andrew i Blue ucieszyli się, kiedy powiedziała im o tym wieczorem. Jej tułacze lata dobiegły końca. Dwa tygodnie później objęła stanowisko dyrektora głównego biura SOS/HR w Nowym Jorku. Była to prestiżowa posada ze stosownym wynagrodzeniem. Spotkała się z Ellen na lunchu, żeby o tym porozmawiać, i poprzedniczka udzieliła jej wielu cennych wskazówek. Po lunchu Ginny poszła wybrać świąteczny prezent, który wymyśliła dla Blue. Kupiła mu pianino i wiedziała, że będzie to najlepszy prezent, lepszy nawet od ferrari. Całe życie marzył o własnym instrumencie. W szkole radził sobie dobrze i przygotowywał się do swojego pierwszego recitalu zaplanowanego na grudzień. Kiedy szła do domu, zaczął padać śnieg, co przypomniało jej, że prawie rok wcześniej, kiedy przyleciała z Afryki na dzień przed rocznicą, której się obawiała, chłopiec o imieniu Blue odmienił jej życie, ona odmieniła jego, a Andrew im pomógł. Teraz była pewna, że był to cud.
Rozdział 20 Piętnaste urodziny Blue były w jego życiu najważniejsze. Świętował podwójnie. Z Los Angeles przylecieli Becky i Alan z dziećmi. Rano cała rodzina oraz Andrew poszli z Blue do sądu rodzinnego, gdzie sędzia spytał chłopca, czy chce być adoptowany przez Virginię Annę Carter, na co Blue odpowiedział poważnie „Tak". Następnie spytano Ginny, czy chce adoptować Blue Williamsa, co też potwierdziła. Reprezentował ich Andrew O'Connor. Przypominało to prawie ślub, którą to uroczystość Andrew i Ginny też rozważali. Ten dzień należał jednak do Blue. Ginny ucałowała go, kiedy sędzia ogłosił ich matką i synem. Myślał o tym, żeby przyjąć jej nazwisko, ale stwierdził, że lubi swoje, a ona nie miała nic przeciwko temu, by je zachował. Po tej krótkiej ceremonii poszli na lunch do 21 Club. Później zjedli kolację w ulubionej japońskiej restauracji Blue. Wieczorem, po kolacji, wrócili do mieszkania, gdzie Blue grał na pianinie, wszyscy śpiewali, a Blue z Lizzie żartowali, że są teraz kuzynami. Grał wszystkie jej ulubione piosenki. Andrew wyszedł za Ginny
do kuchni i pocałował ją. Odwrócili się, żeby chwilę popatrzeć na Blue. Chłopiec nigdy nie wydawał się szczęśliwszy. Skończył pierwszy rok w LaGuardia Arts, miał dobre oceny i przygotowywał się do kolejnego recitalu we wrześniu. I będzie na nim Ginny - nie pojedzie do Afganistanu ani do Afryki. Te czasy się skończyły. Zaczęła nowy etap w życiu. Ból dawnych wspomnień zaczął słabnąć. Powstały nowe więzi. Nowe życie wyrosło z popiołów, niczym biblijny „wieniec zamiast popiołu". Ginny codziennie przypominała Blue, że nie ma rzeczy niemożliwych". Zarówno Blue, jak i Anrew uwierzyli jej, a potem przekonali się, że to prawda.