David Brin
S oneczny Nurek
�
(Sundiver)
T umaczy
�
� Piotr Sitarski
Data wydania oryginalnego 1980
Data wydania polskiego 1995
Dla moich braci Dana i ...
9 downloads
40 Views
3MB Size
David Brin S oneczny Nurek � (Sundiver) T umaczy � � Piotr Sitarski Data wydania oryginalnego 1980 Data wydania polskiego 1995 Dla moich braci Dana i Stana dla Arlebargle IV… i dla kogo jeszcze � CZʌ� PIERWSZA …mo na mie � � uzasadnion nadziej � , � e w niezbyt odleg � ej � przysz o � ci � potrafimy zrozumie rzecz � tak prost jak gwiazda. �
A. S. Eddington, 1926
1. Poza sen wieloryba - Makakai, jeste gotowa? � Jacob nie zwraca uwagi na ciche brz � czenie � silnik w i zawor � w metalowego � kokonu. Le a � � bez ruchu, czekaj c na odpowied � , a woda z delikatnym pluskiem uderza � a o � bulwiasty nos mechanicznego wieloryba. Jeszcze raz rzuci okiem na malutkie wskaz � wki � przyrz d � w � wiec �
ce wewn � trz � he mu. � W porz dku, radio dzia � a � o. � Pilot drugiego mechanicznego p ywacza, kt � ry le � a � � na wp � zanurzony kilka metr w dalej, s � ysza � � ka de s � owo. � Woda by a dzi � � wyj tkowo przejrzysta. Spogl
� daj � c w d � zdo � a � � dojrze ma � ego � rekina lamparciego, kt ry przep � ywa � � leniwie w pobli u, zab � � kany z dala od brzegu. � - Makakai… jeste gotowa? � Stara si � � nie okazywa zniecierpliwienia ani nie zdradza � napi � cia, kt � re
� opanowa o jego � kark, kiedy czeka . Zamkn � �� oczy i rozlu ni � po kolei wszystkie odpowiedzialne � za to mi nie. Ci � gle � czeka , a � jego uczennica odpowie. � - Jessstem gotowa… zaczynajmy! - rozleg si � � wreszcie szczebiocz cy, piskliwy � g os. � S owa brzmia � y � tak, jakby wypowiadano je z niech ci � , � api
� c przy okazji oddech. � Ca kiem d � ugie � przem wienie, jak na Makakai. Jacob widzia � maszyn � treningow � � m odego delfina obok swojej, jej obraz odbija � � si w lusterkach otaczaj � cych � przedni szyb � . � Przebiega y przez ni � � dr enia, a jej szary metalowy ogon unosi � si � i opada �
� nieznacznie. Sztuczne p etwy porusza � y � si bezw � adnie i niemrawo pod � ci � gni � t � � w drobne fale powierzchni wody. � Jest gotowa jak nigdy dot d - pomy � la � . � Nadszed wreszcie czas, � eby przekona � � si , czy � technika mo e odzwyczai � � delfina od Snu Wieloryba.
Ponownie nacisn�� podbr dkiem w � � cznik mikrofonu. � - W porz dku, Makakai. Wiesz, jak dzia � a � p ywacz. Wzmocni ka � dy tw � j ruch, tylko � kiedy b dziesz chcia � a � u y � rakiet, komend � musisz wyda � po angielsku. A � eby � by o � sprawiedliwie, ja musz zagwizda � � w troistym, by uruchomi moje. �
- Usss ysza � am � - zasycza a. Szare p � etwy jej p � ywacza z hukiem uderzy � y w g � r � � i w d , � rozpryskuj c s � on � � wod . � Mrucz c modlitw � � do Wielkiego Marzyciela, Jacob dotkn� przycisku zwalniaj � cego � wzmacniacze na waldzie Makakai i jego w asnym, a potem ostro � nie �
poruszy � ramionami, eby wprawi � � w ruch p etwy. Podkurczy � nogi, a kiedy masywny ogon szarpn � � � gwa townie � w odpowiedzi, maszyna natychmiast przekozio kowa � a � i si zanurzy � a. � Jacob spr bowa � � wyr wna � , ale przesadzi � , i p � ywacz zatoczy � si �
� jeszcze mocniej. Uderzenia p etw zmieni � y � na chwil otoczenie w spienion � kipiel, a � wreszcie � cierpliwie, metod pr � b � i b� d � w, wyprostowa � kurs. � Jeszcze raz ostro nie odepchn � �� si , � eby m � c nabra � rozp � du,
� potem wygi� plecy � w uk � i wierzgn�� nogami. P ywacz odpowiedzia � smagni � ciem ogona, kt � re poderwa � o go w � powietrze. Delfin by prawie kilometr dalej. Kiedy maszyna Jacoba osi � gn � a � najwy szy punkt � uku, � zobaczy , jak Makakai opada z wdzi � kiem � z wysoko ci dziesi � ciu metr
� w, g � adko � rozcinaj c � wzburzon powierzchni � � wody. Skierowa prz � d � he mu w d � i zielona � ciana morza nagle si � przybli � y � a. � Wstrz s � wywo any nurkowaniem uruchomi � � brz czyk, ale Jacob ledwie go s � ysza
� , � przedzieraj c si � � przez spl tane � odygi � wodorost w i p � osz � c po drodze garbika. � Schodzi w d � � zbyt ostro. Zakl� i kopn � � dwa razy, � eby wyprostowa � � tor. Ci kie, � metalowe p etwy maszyny bi � y � wod w rytm ruch �
w st � p, a ka � de uderzenie � wprawia o � kr gos � up � Jacoba w wibracje i dociska o go do grubego podbicia skafandra. W � odpowiedniej chwili zn w wygi � �� si i kopn � � , a maszyna wyrwa � a si � � na powierzchni . � Promie s � o � ca � uderzy jak pocisk w lewe okienko, gasz
� c swoim blaskiem � przy mione � wiate � ka � ma ej tablicy rozdzielczej. Jacob wygi � � si � , pochyli � i znowu run � �� w jasn to � , � s ysz � c � w he mie westchni � cie komputera. � A gwizdn � �� z uciechy, widz c, jak tu
� przed nim gromadka drobnych srebrnych � sardeli rozpryskuje si na wszystkie strony. � Jego d onie ze � lizgn � y � si po tablicy a � do manetki rakiet, a przy nast � pnym � wyskoku zagwizda kod w troistym. Silniki zamrucza � y � i z zewn trznego szkieletu po obu � bokach wysun y si � � lotki. Kiedy z dzikim dudnieniem w� czy � y si � dopalacze, nag �
e � przyspieszenie docisn o he � m � w g r � do pokrywy, gniot � c mu ty � czaszki w rytmie fal � przesuwaj cych si � � pod p dz � cym � pojazdem. Spad z wielkim rozbryzgiem niedaleko Makakai, kt � ra � wygwizda a przenikliwe � powitanie w troistym. Jacob poczeka , a � � rakiety wy� cz �
si � samoczynnie, i � powr ci � � do wspomaganych mechanicznie skok w obok delfina. � Przez jaki czas poruszali si � � zgodnie. Z ka dym susem Makakai nabiera � a � mia � o � ci, � wykonuj c zwroty i piruety podczas drugich sekund przed upadkiem w wod � . � Raz nawet wyszczebiota a w delfinim nieprzyzwoity limeryk, niezbyt udany, ale Jacob mimo � wszystko mia nadziej � ,
� e nagrano go na statku, bo uderzaj � c w wod � przegapi � puent � . � Reszta zespo u treningowego pod � � a � a � za nimi na poduszkowcu. Przy ka dym wyskoku � widzia k � tem � oka du� � � d � , teraz pomniejszon � � przez odleg o � � , a � wstrz � s
� zag usza � � wszystko opr cz d � wi � ku � rozbijanej wody, pisku sonaru Makakai i fosforyzuj cej, � niebieskozielonej kipieli burz cej si � � dooko a maszyny. � Zegar Jacoba wskazywa , � e � up yn � o dziesi � � minut. Nie m � g � by � dotrzymywa kroku � Makakai d u
� ej � ni p � godziny, bez wzgl � du na to, jak wielkiego wzmocnienia by � u y � . � Mi nie i uk � ad � nerwowy cz owieka nie by � y przystosowane do ci � g � ych wyskok � w i � upadk w. � - Makakai, ju czas spr � bowa
� � rakiet. Powiedz mi, kiedy b dziesz gotowa, i � zrobimy to przy nast pnym skoku. � Oboje zanurzyli si w morze i Jacob zacz � �� energicznie porusza ogonem maszyny w � spienionej wodzie, przygotowuj c si � � do kolejnego susa. Wyskoczyli jeszcze raz. - Makakai, teraz m wi � � powa nie. Jeste � gotowa? � Szybowali razem wysoko w powietrzu. Kiedy jej mechaniczny p ywacz obr � ci � � si � przed zanurkowaniem, dojrza za plastykowym okienkiem jej ma � e � oko. Chwil p � niej ju
� � spada . � - W porz dku, Makakai. Je � li � mi nie odpowiesz, b dziemy musieli zaraz to � sko czy � . � P yn � li � obok siebie, a b� kitna woda burzy � a si � za nimi, nios � c ob � oki � piany. Makakai obr ci � a
� si i zanurkowa � a w d � , zamiast wznie � � si � � do nast pnego � wyskoku. Za wiergota � a � co w troistym tak szybko, � e prawie nie mo � na by � o tego � zrozumie … Co � � o tym, e nie powinien psu � � zabawy. Jacob pozwoli swojej maszynie wynurzy � � si wolno na powierzchni �
. � - Chod , kochanie, i m � w � poprawnie po angielsku. Musisz to zrobi , je � li chcesz, � eby � twoje dzieci wyruszy y kiedy � � w kosmos. A to przecie nie byle co! Dalej! � Powiedz Jacobowi, co o nim my lisz. � Przez kilka sekund panowa a cisza. Potem Jacob zobaczy � , � jak co pod nim porusza � si � bardzo szybko. To co pomkn � o � jak b yskawica w g � r �
i zanim uderzy � o o � powierzchni , � us ysza � � kpi cy pisk Makakai: � - G-go mnie, zakuta p-pa � o! � Ja leeec ! � Przy ostatnim s owie jej mechaniczny ogon machn � �� pot nie i Makakai wystrzeli � a � ponad wod na kolumnie p � omieni. � miej � c � si Jacob zanurkowa � dla rozp
� du, a potem � mign � �� w powietrze za swoj � uczennic . � Gdy tylko sko czy � � drug fili � ank � kawy, Gloria wr � czy � a mu wykres. Jacob � pr bowa � � skupi wzrok na wij � cych � si liniach, ale ich g � szcz przyp �
ywa � i odp � ywa � � jak fale oceanu. Odda jej kart � . � - P niej przyjrz � � si danym. Mo � esz mi przedstawi � samo streszczenie? Wezm � te � � jedn kanapk � , � je li pozwolisz mi potem posprz � ta � . �
Podsun a mu � ytni � chleb z tu czykiem i usiad � a na kontuarze, opieraj � c r � ce na � brzegu, eby zr � wnowa � y � � ko ysanie � odzi. Jak zwykle, nie mia � a na sobie prawie nic. � adna, � czarnow osa i dobrze zbudowana, m � oda � pani biolog wygl da �
a doskonale w prawie � niczym. - My l � , � Jacob, e mamy wreszcie te informacje o falach m � zgowych, kt � re s � nam � potrzebne. Nie wiem, jak to zrobi e � , � ale nat enie uwagi w angielskim by � o u � Makakai przynajmniej dwa razy wi ksze ni � � normalnie. Manfred uwa a, � e odkry � mn � stwo �
po� czonych � skupisk synaptycznych. Podobno mo e dzi � ki temu ulepszy � nast � pny � zestaw mutacji eksperymentalnych. Jest par w � z � � w, � kt re chcia � by rozwin � �� w lewej p kuli � m zgu u potomstwa Makakai. Moja grupa jest w zupe � no � ci � zadowolona z tego, co ju mamy. �
Makakai z atwo � ci � � pos uguje si � p � ywaczem, a to dowodzi, � e obecne pokolenie � mo e � korzysta z maszyn. � Jacob westchn� . � - Je li masz nadziej � , � e te wyniki przekonaj � Konfederacj � do zrezygnowania z � nast pnych zmutowanych pokole � , � to raczej na to nie licz. Oni si coraz bardziej �
boj . Nie s � � zadowoleni, e musz � � ci gle polega � na poezji i muzyce, � eby udowodni � � inteligencj � delfin w. Chc � � rasy, kt ra potrafi u � ywa � narz � dzi w spos � b analityczny, a to � nie ma nic wsp lnego z wydawaniem komend do uruchomienia rakietowego p � ywacza. � Stawiam
dwadzie cia do jednego, � e � Manfred b dzie m � g � u � y � skalpela. � - Operacje! - zawo a � a � Gloria czerwona ze zdenerwowania. - To s LUDZIE, ludzie, � kt rzy maj � � przepi kny sen. Przykroimy ich na in � ynier � w, a stracimy ras � � poet w! � Jacob od o � y
� � resztk kanapki i strz � sn � � okruchy z piersi. Teraz � a � owa � , � e w � og le � zacz�� t rozmow � . � - Wiem, wiem. Ja te bym chcia � , � eby sprawy posuwa � y si � troch � wolniej. Ale � sp jrz na �
to w ten spos b: mo � e � finy potrafi kiedy � uj � � Sen Wieloryba w s � owa. Nie � b dziemy � potrzebowali troistego, eby porozmawia � � o pogodzie, ani amanej angielszczyzny � Aborygen w do rozm � w � o filozofii. Finy b d � mog � y do � � czy � � do szympans w i � zagra na �
nosie Galaktom, a my osi gniemy status dostojnych doros � ych. � - Ale… Jacob przerwa jej podnosz � c � r k � . � - Czy mo emy porozmawia � � o tym p niej? Chcia � bym si � na chwil � wyci � gn � � , � a potem zej�� na d odwiedzi � nasz � dziewczynk �
. � Gloria spojrza a na niego niezadowolona, ale zaraz si � � u miechn � a. � - Przepraszam, Jacobie. Pewnie jeste strasznie zm � czony. � Ale dzisiaj przynajmniej wszystko si uda � o. � Jacob odwzajemni u � miech, � przez co na jego szerokiej twarzy wok ust i oczu � uwydatni y si � � g� bokie bruzdy. � - Tak - powt rzy � , � podnosz c si
� - dzi � wszystko si � uda � o. � - A przy okazji, by telefon do ciebie, kiedy by � e � � na dole. Jaki Iti! Johnny � tak si tym � podnieci , � e � prawie zapomnia przyj � � wiadomo � � . Gdzie � � tutaj powinna by . � Odsun a na bok talerze z obiadu, wydoby � a � kartk papieru i wr �
czy � a mu j � . � G ste brwi Jacoba � ci � gn � y � si , kiedy czyta � wiadomo � � . � Cer mia � smag � � i � napi t � , � na co z o � y �
y � si zar � wno cechy dziedziczne, jak i dzia � anie s � o � ca � i morskiej wody. Br zowe � oczy zw zi � y � si w szparki, jak zawsze, gdy by � skupiony. � ylast � d � oni � � g adzi � � zakrzywiony, india ski nos, zmagaj �
c � si z niewyra � nym pismem radiooperatora. � - My l � , � e wszyscy wiedzieli � my o twojej wsp � pracy z Itimi - powiedzia � a � Gloria. Ale nie mia am poj � cia, � e a � tutaj b � d � mia � a jednego z nich przy telefonie! � Zw aszcza
� takiego, co wygl da jak wielki kalafior i gada jak Mistrz Ceremonii. � Jacob gwa townie uni � s � � g ow � . � - Dzwoni jaki � � Kanten? Tutaj? Powiedzia , jak si � nazywa? � - Powinno by tam zapisane. To by � o � to, co m wisz? Kanten? Nie znam chyba � naszych obcych a tak dobrze. Rozpozna � abym � Synthianina albo Tymbrymczyka, ale takiego widzia am pierwszy raz. � - Hm, b d � � musia do kogo �
zadzwoni � . Posprz � tam naczynia p � niej, nie wa � � si � ich dotyka ! Powiedz Manfredowi i Johnny’emu, � e � za par chwil zejd � na d � odwiedzi � � Makakai. I jeszcze raz dzi kuj � . � - U miechn � � si � i lekko tr � ci �
� jej rami , ale � kiedy si � odwr ci � , � jego twarz na powr t przybra � a wyraz zatroskanego skupienia. � ciskaj � c � w r ku otrzyman � wiadomo � � , ruszy � w stron � � przedniego luku. Gloria spogl da � a � za nim przez moment, a potem zebra a wykresy z danymi, my � l � c przy �
tym, e � chcia aby wiedzie � , � jak utrzyma zainteresowanie tego m � czyzny d � u � ej ni � przez � godzin � albo jedn noc. � Kabina Jacoba by a w � a � ciwie � kom rk � z w � sk � , sk
� adan � � koj , ale stanowi � a � zaciszny k t. Jacob wyci � gn � �� z szafki obok drzwi przeno ny teleaparat i ustawi � go na � koi. Nie by o powodu przypuszcza � , � e Fagin dzwoni � w celu innym ni � towarzyski. W � ko cu � naprawd interesowa � � si prac �
z delfinami. � Zdarzy o si � � jednak kilka razy, e wiadomo � ci od obcych prowadzi � y do samych � k opot � w. � Jacob zastanowi si � , czy nie by � oby lepiej zapomnie � o telefonie � Kantena. Po kr tkim wahaniu wystuka � � na aparacie kod i usiad wygodnie, � eby si � � uspokoi . Gdy �
nadarza a si � � okazja, nie potrafi oprze � si � pokusie porozmawiania z ET, � wszystko jedno gdzie i kiedy. Na ekranie rozb ysn � �� szereg cyfr kodu dw jkowego, podaj � cy aktualne po � o � enie � aparatu, do kt rego dzwoni � . � Rezerwat ET Baja. To ma sens - pomy la � Jacob. Tam � w a � nie � jest Biblioteka. - Pojawi si
� � urz dowy komunikat przestrzegaj � cy Nadzorowanych � przed kontaktami z obcymi. Jacob przygl da � � mu si z niech � ci � . Jasne punkciki � wy adowa � � elektrostatycznych zamrowi y si � � przed ekranem, a potem na wyci gni � cie r � ki � przed Jacobem wyr s � � Fagin, a raczej jego wierna kopia. ET rzeczywi cie przypomina � � troch kalafior. Z jego pr �
� kowanego, pokrytego � guzami tu owia wyrasta � y � zaokr glone niebieskie i bia � e odro � le, uk � adaj � ce si � � w symetryczne, kuliste grudy. Tu i wdzie drobne krystaliczne p � atki � okrasza y kilka ga � � zi, � kt re tworzy � y � p k u wierzcho �
ka, � nad niewidocznym nozdrzem. Listowie zako ysa � o � si , a zebrane u g � ry kryszta � y zabrz � cza � y poruszone � powietrzem, kt re stw � r � w a � nie wydycha � . � - Witaj, Jacobie - g os Fagina zad � wi � cza �
� metalicznie w powietrzu. - Witam ci � z rado ci � � i z wdzi czno � ci � oraz z surowym brakiem wszelkich konwenans � w, kt � rego � tak cz sto i � arliwie � si domagasz. � Jacob zdusi w sobie � miech. � Fagin przypomina mu staro � ytnego mandaryna, � zar wno ze �
wzgl du na melodyjny akcent, jak i na zawi � y � ceremonia , kt � ry stosowa � nawet � wobec swoich najbli szych ludzkich przyjaci � . � - Pozdrawiam ci , przyjacielu Faginie, i z g � � bokim � szacunkiem ycz � ci � wszystkiego dobrego. A teraz, kiedy mamy to ju za sob � , � i zanim powiesz cho by jedno s � owo, � moja odpowied brzmi: nie.
� Kryszta ki zadzwoni � y � cichutko. - Jacob! Jeste tak m � ody, � a mimo to tak przenikliwy! Podziwiam twoj intuicj � i � to, e � domy li � e � � si , w jakim celu dzwoni � em do ciebie. � Jacob potrz sn � �� g ow � . � - Fagin, tw j wyra � ny �
sarkazm niezbyt mi pochlebia. Nalegam na u ywanie � potocznej angielszczyzny, bo to jedyny spos b, � eby � mi nerwy nie pu ci � y, kiedy mam do � czynienia z tob . I ty ju � � dobrze wiesz, o czym m wi � ! � Obcy zatrz s � � si w parodii wzruszenia ramion. � - Och, Jacobie, musz przychyli � � si do twojej woli i pos � ugiwa � si � t � �
zaszczytn � uczciwo ci � , � kt ra powinna napawa � dum � tw � j gatunek. Zaiste, jest pewna drobna � przys uga, o kt � r � � o mieli � em si � prosi � . Teraz jednak, skoro udzieli � e � � mi ju � odpowiedzi… opartej bez w tpienia na pewnych nieprzyjemnych zaj � ciach �
z przesz o � ci, z � kt rych wszak � e � wi kszo � �� sko czy � a si � jak najlepiej… powinienem po prostu porzuci � ten � temat. Czy m g � bym � zapyta , jak post � puj � prace ze wspania � � ras � � podopieczn mor
� win � w? � - Hm, tak, praca idzie znakomicie. Dzisiaj mieli my prze � omowy � dzie . � - To wy mienicie. Jestem pewien, � e � nie sta oby si � to bez twojego udzia � u. � S ysza � em, � e tw � j � wk ad jest trudny do przecenienia! � Jacob potrz sn � �� g ow
� , chc � c wyja � ni � � t spraw � . Czu � , � e Faginowi zn � w w jaki � � spos b uda � o � si przej � � inicjatyw � . � - C , to prawda, � e � na pocz tku mog �
em troch � pom � c przy problemie Wodnego � Sfinksa, ale od tamtej pory m j udzia � � nie by wcale taki wielki. Do diab � a, � ka dy potrafi � by � zrobi to, czym si � � ostatnio zajmowa em. � - Ach, w co takiego jest mi bardzo trudno uwierzy � . � Jacob zmarszczy brwi. Niestety, by � a � to prawda. A teraz jego praca w Centrum Wspomagania stanie si jeszcze bardziej rutynowa. � Setka specjalist w czeka �
a � tylko, eby w � � czy � si � do bada � , � a wielu z nich zna o si � � na psychologii mor win � w � lepiej od niego. Centrum pewnie chcia oby go zatrzyma � , po � cz ci z � wdzi czno � ci, � ale czy on sam naprawd chcia � zosta � ? Ostatnio by
� tego coraz � mniej pewny, chocia tak bardzo kocha � � delfiny i morze. - Fagin, przepraszam, e na pocz � tku � by em niezbyt uprzejmy. Chcia � bym jednak � dowiedzie si � , � w jakiej sprawie do mnie dzwoni e � … Ale zastrzegam, � e � odpowied ci � gle � raczej brzmi: nie. Li cie Fagina zaszele � ci
� y. � - Zamierza em zaprosi � � ci na niewielkie przyjacielskie spotkanie z pewnymi � zacnymi istotami r nych gatunk � w, � w celu przedyskutowania wa nego problemu natury czysto � intelektualnej. Spotkanie to odb dzie si � � w ten czwartek, w O rodku dla � Przybysz w w � Ensenadzie, o jedenastej. Twoje ewentualne przybycie nie poci gnie za sob � � adnych � zobowi za � . � Jacob przez chwil rozwa � a
� � ten pomys . � - M wisz, � e � b d � tam ET. Kto? Po co jest to spotkanie? � - a � uj � � niezmiernie, Jacobie, ale tego nie powinienem wyjawia , przynajmniej � nie przez teleaparat. Na szczeg y musisz poczeka � , � a przyb � dziesz we czwartek, je � li � przyb dziesz. � Jacob natychmiast nabra podejrze � . � - S uchaj, ten problem nie ma nic wsp
� lnego � z polityk , co? Jeste � okrutnie � tajemniczy. Obraz obcego pozosta nieruchomy. Tylko jego listowie marszczy � o � si powoli, jak � gdyby pogr� y � � si kontemplacji. � - Nigdy nie potrafi em zrozumie � , � Jacobie - odezwa si � wreszcie melodyjny g � os � czemu cz owiek taki jak ty tak ma � o � interesuje si gr �
potrzeb i emocji, kt � r � � wy nazywacie polityk . Gdyby taka metafora by � a � w a � ciwa, rzek � bym, � e polityk � mam we krwi. � Za to ty masz j z pewno � ci � . � - Mojej rodziny do tego nie mieszaj. Chcia bym si � � tylko dowiedzie , dlaczego � musz �
czeka do czwartku, � eby � us ysze � , o co w tym wszystkim chodzi! � Kanten zawaha si � � ponownie. - S pewne… aspekty tej sprawy, kt � re � nie powinny by omawiane w eterze. � Niekt re z � bardziej “talamicznych” od am � w � twojego spo ecze � stwa mog � yby zrobi � niew � a �
ciwy � u ytek z tej wiedzy, gdyby… pods � uchano � nasz rozmow � . Jednak � e mog � ci � � zapewni , � e � tw j udzia � � b dzie mia � charakter wy � � cznie techniczny. Chcieliby � my wykorzysta � � tylko twoj wiedz
� � i umiej tno � ci, kt � rymi pos � ugiwa � e � � si w Centrum. � Bzdura - pomy la � � Jacob - chcecie czego wi � cej. � Zna Fagina. Je � li � we mie udzia � w spotkaniu, Kanten na pewno b � dzie pr � bowa � � wykorzysta to jako pretekst do wpl
� tania � go w jak� absurdalnie skomplikowan � i � niebezpieczn awantur � . � Do tej pory obcy zrobi mu co � takiego ju � trzykrotnie. � O dwa pierwsze razy Jacob nie mia pretensji - wtedy jednak by � � inny, lubi � takie rzeczy. Potem przysz a Ig � a. � Koszmar ekwadorski ca kowicie zmieni � jego � ycie. Nie mia � �
ochoty pakowa si � � w co takiego jeszcze raz. � Z drugiej strony bardzo nie chcia rozczarowa � � starego Kantena. Fagin nigdy go tak naprawd nie ok � ama � , � a przy tym spo r � d wszystkich ET, kt � rych Jacob spotka � , � by � jedynym autentycznym wielbicielem ludzkiej kultury i historii, A chocia ze � wszystkich znanych Jacobowi stworze Fagin by � � fizycznie najbardziej obcy, to przecie � w a
� nie � on najbardziej stara si � � zrozumie Ziemian. � Powinienem by bezpieczny, je � li � po prostu powiem Faginowi prawd - pomy � la � � Jacob. - Je li zacznie za bardzo nalega � , � powiem mu o moim stanie psychicznym: eksperymentach z autohipnoz i ich dziwacznych rezultatach. Nie b � dzie � naciska zbyt mocno, � je eli odwo � am
� si do jego poczucia uczciwo � ci. � - W porz dku - westchn � � . � - Wygra e � , Fagin. Zjawi � si � tam. Tylko nie � spodziewaj si , � e b � d � � g� wn � atrakcj � spotkania. � W wistliwym � miechu � Fagina s ycha
� by � o oboje i klarnety. � - Tym sobie nie zaprz taj g � owy, � przyjacielu Jacobie! To b dzie szczeg � lne � spotkanie i nikt nie we mie ci � � za g� wn � atrakcj � ! � Kiedy szed po g � rnym � pok adzie do pomieszczenia Makakai, blado-pomara � czowe � s o �
ce � ci gle jeszcze wisia � o nad horyzontem, a jego dobrotliwe i zwyczajne � wiat � o � przedziera o si � � przez rzadkie chmury na zachodzie. Na chwil zatrzyma � si � przy � barierce, podziwiaj c barwy wieczoru i wdychaj � c � zapach morza. Zamkn�� oczy i czeka , a � promienie ogrzej � mu twarz i z � agodnym uporem � przenikn w
� g� b � ogorza ej sk � ry. W ko � cu przerzuci � nogi przez barierk � i zeskoczy � � na dolny pok ad. � Nastr j o � ywienia � wypar prawie zupe � nie ca � odzienne wyczerpanie. Zacz � � nuci � � jak�� melodi , oczywi � cie
� w niew a � ciwej tonacji. � Stan�� przy kraw dzi basenu, do kt � rej leniwie podp � yn � � zm � czony � delfin. Makakai przywita a go wierszem w troistym, zbyt szybkim, by go zrozumie � , � ale o niew tpliwie � frywolnej tre ci. Co � � o jego yciu erotycznym. Delfiny opowiada � y ludziom � wi � skie
� dowcipy przez tysi ce lat, jeszcze zanim ludzie zacz � li � je hodowa , rozwija � ich � umys i � zdolno ci mowy, a w ko � cu � rozumie . � Makakai jest o wiele bystrzejsza od swoich przodk w - pomy � la � � Jacob - ale jej poczucie humoru pozosta o najzupe � niej � delfinie. - No c - powiedzia � � - pracowity by dzisiaj dzie �
. � Ochlapa a go wod � , � s abiej ni � zazwyczaj, i powiedzia � a co � , co brzmia � o � zupe nie jak: � Waaal si ! � Podp yn � a � jednak bli ej, kiedy przykucn � � , � eby zanurzy � r � k � � w wodzie i
przywita si � � z ni . �
2. Sk rzani i koszule � Wiele lat temu dawne rz dy Ameryki P � nocnej � zr wna � y z ziemi � Pas Pogranicza, � aby m c kontrolowa � � ruch z Meksykiem. Teren, na kt rym kiedy � niemal styka � y si � dwa � miasta, pokry a pustynia. � Od czas w Przewrotu i ko � ca � ucisku Biurokracji dawnych rz d
� w syndykalistycznych � w adze Konfederacji utrzymywa � y � na tym obszarze rezerwat przyrody. Strefa graniczna mi dzy San Diego i Tihuan � � by a obecnie jednym z najwi � kszych teren � w � zalesionych na po udnie od parku Pendleton. � Nadchodzi y jednak zmiany. Jad � c � wynaj tym samochodem po nadziemnej autostradzie � na po udnie, Jacob dostrzega � � lady � wiadcz � ce o tym, � e pas powraca
� do swojego � dawnego przeznaczenia. Po obu stronach drogi, na wsch d i zach � d � od niej, pracowali robotnicy, wycinaj c drzewa i ustawiaj � c � w trzydziestometrowych odst pach cienkie tyczki w � cukierkowych kolorach. Tyczki by y okropne. Odwr � ci � � wzrok. W miejscu gdzie szereg erdzi krzy � owa � � si z autostrad � , wida � by � o wielk � �
zielonobia�� tablic . � Nowe Pogranicze POZAZIEMSKI REZERWAT BAJA Mieszka cy Tihuany, kt � rzy � nie posiadaj� praw obywatelskich, proszeni s o zg � aszanie � si do Ratusza � w celu odebrania wysokiej premii dla przesiedle c � w! � Jacob pokr ci � � g ow � i mrukn � � : � - Oderint, dum metuant. - Niech nienawidz , byleby si � � bali . - To co, e kto
� � mieszka � w mie cie ca � e � ycie. Je � li nie ma prawa wyborczego, musi si � wynie � � , bo � nadchodzi post p. � Tihuana, Honolulu, Oslo i jeszcze kilka innych miast mia o znale � �� si w nowych, � rozszerzonych granicach rezerwat w dla ET. Pi � � dziesi � t � czy sze� dziesi � t � tysi cy sta �
ych � i czasowych Nadzorowanych b dzie musia � o � si wyprowadzi � , � eby miasta sta � y si � � “bezpieczne” dla tysi ca obcych. Niewygody nie b � d � � w istocie wielkie. Wi ksza � cz�� powierzchni Ziemi ci gle jeszcze nie interesowa � a � ET, wi c ci bez praw � obywatelskich mieli mn stwo miejsca. Poza tym rz � d � przyznawa wysokie odszkodowania. �
Nie zmienia o to jednak faktu, � e � na Ziemi znowu pojawili si uchod � cy. � Na po udniowej kraw � dzi � Pasa zn w zaczyna � o si � miasto. Wiele budynk � w � na ladowa � o � styl hiszpa ski czy neohiszpa � ski, � na og jednak dominowa � eksperymentalizm � architektoniczny, typowy dla nowoczesnych aglomeracji meksyka skich. Budowle
� utrzymane by y w tonacji bia � o� b� kitnej. Ruch po obu stronach autostrady wype � nia � � powietrze cichym piskiem silnik w elektrycznych. � Maj c � � nadej� zmian � og � asza � y rozstawione w ca � ym � mie cie zielono-bia � e � metalowe tablice, podobne do tej na granicy. Jedna z nich, w pobli u autostrady, zosta �
a � pomazana czarnym sprayem. Przeje d � aj � c � obok niej Jacob zdo a � uchwyci � wzrokiem zarys � krzywo nabazgranych s� w � “Okupacja” i “Inwazja”. Pewnie robota jakiego sta � ego � Nadzorowanego - pomy la � . Obywatel nie zrobi � by � czego tak zwariowanego, skoro mia � � setki legalnych sposob w na wyra � enie swojej
� opinii. A czasowy Nadzorowany, skazany na okres pr bny za przest � pstwo, � nie chcia by � przed u � enia � wyroku. Czasowy zdawa by sobie spraw � , � e na pewno go z � api � . � Z pewno ci � � jaki biedny, czekaj � cy na eksmisj � Sta � y wy � adowa
� � swoje uczucia, nie dbaj c o konsekwencje. Jacoba ogarn � o � wsp czucie. Do tej pory ten SP by � ju � � pewnie w areszcie. Jacob nie interesowa si � � szczeg lnie polityk � , chocia � sam pochodzi � z � rozpolitykowanej rodziny. Dw ch jego dziadk � w � by o bohaterami Przewrotu, w kt � rym ma � ej grupie
� technokrat w uda � o � si obali � Biurokracj � . Rodzina Jacoba � ywi � a w stosunku do � Prawa Nadzoru nami tn � � niech� . � W ci gu ostatnich kilku lat Jacob nabra � � zwyczaju unikania wspomnie � przesz o � ci. � W tej chwili jednak pewien obraz powr ci � � do niego ze szczeg ln �
si � � . � Wakacyjna szko a w posiad � o � ci � klanu Alvarez w na wzg � rzach ponad Caracas… w � tym samym domu, gdzie Joseph Alvarez i jego przyjaciele trzydzie ci lat wcze � niej � przygotowywali swoje plany… Trwa w � a � nie � wyk ad wuja Jeremy’ego, kt � rego � s uchali � kuzyni Jacoba i kuzyni adoptowani - w uszach pe no samych podnios
� ych � hase , a w � g owach � s cz � ca � si powoli letnia nuda. Jacob wierci � si � w k � cie, chc � c jak najszybciej � znale�� si w � swoim pokoju, gdzie razem z przyrodni siostr � � Alice umie cili skonstruowane � przez siebie “tajne urz dzenie”. � Jeremy, uk adny i pewny siebie, wchodzi �
� wtedy dopiero w wiek redni, wyrastaj � c � na znacz c � � posta w Zgromadzeniu Konfederacji. Wkr � tce mia � zosta � przyw � dc � � rodu Alvarez w, usuwaj � c � w cie swojego starszego brata, Jamesa. � Wuj Jeremy opowiada o tym, jak dawna Biurokracja zarz � dzi � a, � e ka � dy zostanie �
poddany badaniom stwierdzaj cym jego sk � onno � ci � do przemocy, a wszyscy, kt rzy � nie przejd tego testu, znajd � � si pod sta � � kontrol � - Nadzorem. � Jacob pami ta � � s owo w s � owo to, co wuj m � wi � tamtego popo � udnia, kiedy � dwunastoletnia Alice zakrad a si � � do Biblioteki z twarz rozpalon
� od � ekscytacji. “Zadali sobie wiele trudu, aby przekona masy - g � os � Jeremy’ego by niski i � grzmi cy � e prawo to zmniejszy przest � pczo � � “. � I rzeczywi cie - odnios � o ono taki skutek. � Osobnik z nadajnikiem radiowym w kr gos � upie � najcz ciej zastanawia � si � dwa razy, zanim
� zrobi co � � z ego swoim bli � nim. � Wtedy, tak jak i teraz, obywatele uwielbiali Prawo Nadzoru. Bez trudu zapomnieli, e � ama � o � ono wszystkie tradycyjne, zagwarantowane w Konstytucji prawa do uczciwego procesu. Zreszt wi � kszo � �� obywateli mieszka a w krajach, kt � re nigdy nie zna � y � podobnych subtelno ci. � Kiedy za szcz � liwy � traf pozwoli Josephowi Alvarezowi i jego przyjacio �
om pobi � � Biurokrat w na g � ow � � wykorzystuj c przy tym te prawa - no c � , w � wczas � przepe nieni � tryumfem Obywatele pokochali testy na Nadzorowanie jeszcze bardziej. Podniesienie kwestii Prawa Nadzoru nie wysz o na dobre przyw � dcom � Przewrotu. Mieli zreszt dosy � � k opot � w � z ustanawianiem Konfederacji… Jacobowi chcia o si � � krzycze . Tutaj stary wuj Jeremy gl
� dzi � w k � ko o tych � samych starych bzdurach, a tymczasem Alice - ta szcz ciara Alice, kt � rej � teraz przypad a kolej � nara a � � si na gniew doros � ych i nastawia � ucha przy pods � uchu zamontowanym � przez nich na odbiorniku kosmicznym - co te ona us � ysza � a! � To musia by
� � statek kosmiczny! Jedyny z trzech wielkich, powolnych pojazd w, � kt ry w � og le powr � ci � ! � Tylko to mog o wyja � nia � telefon z Si � Kosmicznych i wielkie � zamieszanie we wschodnim skrzydle, gdzie doro li mieli swoje biura i laboratoria. � Jeremy ci gle rozwodzi � � si nad trwaj � cym w spo � ecze � stwie brakiem wsp � czucia,
� ale Jacob nie widzia go ju � � ani nie s ysza � . Stara � si � zachowa � powa � n � � i niewzruszon min � , � kiedy Alice przychyli a si � , � eby wyszepta � - nie, raczej wysapa � mu w � podnieceniu do ucha: “…Obcy, Jacob! S z nimi istoty spoza Ziemi! W swoich w �
asnych � statkach! Ach, Jake, Vesarius przywozi do domu Itich!” Jacob us ysza � � wtedy to s owo po raz pierwszy. Cz � sto zastanawia � si � , czy to � w a � nie � Alice je wymy li � a. � Przypomnia sobie, � e maj � c dziesi � � lat, rozmy � la
� , � czy nazwa Iti sugeruje, e kto � � inny mia by � zjedzony . � Jad c teraz ponad ulicami Tihuany, zda � � sobie spraw , � e na to pytanie wci � � nie � ma odpowiedzi. Przy kilku g� wnych � skrzy owaniach usuni � to po jednym naro � nym budynku, � wstawiaj c � w to miejsce t czowe “Toalety dla ET”. Jacob dostrzeg �
� te sporo nowych niskich � odkrytych autobus w przystosowanych do przewo � enia � ludzi, oraz lizgaj � cych si � lub � chodz cych � trzymetrowych obcych. Mijaj c Ratusz, zobaczy � � pikiet oko � o dziesi � ciu Sk � rzanych. W ka � dym razie � wygl dali � jak Sk rzani: mieli na sobie futra i wymachiwali plastykowymi dzidami. Kt �
� inny ubiera by � si w ten spos � b � przy takiej pogodzie? Podkr ci � � radio g o � niej i prze � � czy � je na wyszukiwanie g � osem. � - Wiadomo ci lokalne - powiedzia � . � - S owa kluczowe: Sk � rzani, Ratusz, pikieta. � Po kr tkiej chwili z tablicy rozdzielczej mechaniczny g � os � o nieco fa szywie �
brzmi cej � modulacji rozpocz�� wyg aszanie komputerowego biuletynu wiadomo � ci. Jacob � pomy la � , � e � tego g osu pewnie nigdy nie uda im si � � ustawi jak nale � y. � - Przegl d wiadomo � ci. � Streszczenie. - Sztuczny g os m � wi � z oksfordzkim � akcentem. Wyci g: dzi � � jest 12 stycznia 2246 roku, godzina dziewi ta czterdzie �
ci jeden. � Dzie dobry. � Trzydzie ci siedem os � b � pikietuje Ratusz miasta Tihuany w spos b zgodny z � prawem. Oficjalnie zg oszonym powodem za � alenia � jest rozszerzenie Rezerwatu Istot Pozaziemskich, streszczone w odpowiednim dodatku. Prosz przerwa � , � je li � yczy pan sobie � przes ania � faksem lub ods uchania zarejestrowanego manifestu protestacyjnego. � Aparat ucich na moment. Jacob te � � milcza , zastanawiaj � c si
� , czy naprawd � chce � mu si � wys uchiwa � � reszty wyci gu. Protest Sk � rzanych przeciwko skutkom Rezerwatu zna � � do�� dobrze: wed ug nich przynajmniej niekt � rzy � ludzie nie nadawali si do wsp � ycia z � obcymi. - Dwudziestu sze ciu spo � r � d � trzydziestu siedmiu cz onk � w grupy protestacyjnej
� posiada wszczepione na mocy Prawa Nadzoru nadajniki - komputer ci gn � �� raport. - Reszta to oczywi cie Obywatele. Dla por � wnania: � og em w Tihuanie jeden Nadzorowany � przypada na stu dwudziestu czterech Obywateli. Zachowanie i str j protestuj � cych � pozwalaj � okre li � � ich wst pnie jako rzecznik � w � tak zwanej Etyki Neolitycznej, potocznie za jako � “Sk rzanych”. � Poniewa � aden
� z Obywateli nie powo a � si � na przywilej tajemnicy osobistej, � mo na � stwierdzi , � e � trzydziestu spo r � d trzydziestu siedmiu protestuj � cych to � mieszka cy Tihuany, � reszt za � � stanowi przybysze… � Jacob pchn�� przycisk wy� cznika i g � os zamar � w p � zdania. Widowisko sprzed �
Ratusza dawno ju znikn � o � z pola widzenia, wi c i relacja straci � a aktualno � � . � Spory wok rozszerzenia Rezerwatu ET przypomnia � y � mu, e od jego ostatniej � wizyty u wuja Jamesa w Santa Barbara min y ju � � prawie dwa miesi ce. Stary bufon tkwi � � teraz pewnie po uszy w procesach o prawa po owy tihua � skich � Nadzorowanych. Chyba jednak zauwa y � by, �
gdyby Jacob wyjecha w jak � � d � ug � podr � � bez po egnania z nim albo z � innymi wujami, ciotkami i kuzynami rozgadanego i k� tliwego � rodu Alvarez w. � D uga podr � ? � Jaka d uga podr � ? - zreflektowa � si � nagle. - Nigdzie si � nie � wybieram. Gdzie w zakamarku � wiadomo
� ci � s ysza � jednak g � os, kt � ry zazwyczaj odzywa � � si � w takich sytuacjach, a kt ry teraz m � wi � , � e co � niedobrego czai si � w � organizowanym przez Fagina spotkaniu. Przez g ow � � Jacoba przebieg b � ysk przeczucia, a jednocze �
nie � ch� , � by je st umi � . � Uczucia te pewnie nawet by go zaintrygowa y, gdyby nie zna � ich tak � dobrze. Jaki czas jecha � � w ciszy. Wkr tce miasto zast � pi � y pola, a rzeka samochod � w � skurczy a � si do ma � ego � strumyczka. Przez nast pne dwadzie � cia kilometr �
w s � o � ce ogrzewa � o � jego rami , a w g � owie � k� bi � y si � w � tpliwo � ci. � Pomimo prze ywanych ostatnio rozterek niech � tnie � przyznawa , � e czas ju � opu
� ci � � Centrum Wspomagania. Praca z delfinami i szympansami fascynowa a go i by � a � znacznie spokojniejsza (gdy min y ju � � pierwsze burzliwe tygodnie po sprawie Wodnego Sfinksa) ni � jego dawny zaw d detektywa od przest � pstw � naukowych. Personel Centrum pracowa z � zapa em i - w odr � nieniu � od wielu innych zespo� w prowadz � cych obecnie na Ziemi � rozmaite przedsi wzi � cia � badawcze - nie by zdemoralizowany. Ich zadanie
� posiada o � kolosaln i autentyczn � � warto� , a ostateczne otwarcie Oddzia � u Biblioteki w La � Paz nie mia o z dnia na dzie � � pozbawi ich pracy sensu. � Najwa niejsze jednak, � e � spotka tam prawdziwych przyjaci � . To w � a � nie oni � wspierali go przez ostatni rok, kiedy zacz�� powoli skleja swoj � podart � na strz �
py � psychik . � Zw aszcza Gloria. B � d � � musia co � zrobi � w jej sprawie, je � li zostan � � - pomy la � � Jacob. Tym bardziej e zasz � o � mi dzy nami co � wi � cej ni � wsp � lne sapania i j �
ki. � Uczucia dziewczyny coraz wyra niej rzucaj � � si w oczy. � Zanim wydarzy a si � � katastrofa w Ekwadorze - strata, przez kt r � zjawi � si � w � Centrum, szukaj c tam przede wszystkim pracy i spokoju - wiedzia � by, � co trzeba zrobi i � mia by na to � odwag . Teraz jego uczucia przypomina � y � grz zawisko. W � tpi
� , czy kiedykolwiek � zdecyduje si na co � � powa niejszego ni � przelotna mi � ostka. � Od mierci Tani up � yn � y � dwa d ugie lata. Zdarza � o mu si � przez ten czas by � � samotnym pomimo pracy, przyjaci i wci � �� tak samo fascynuj cych gier z w � asnym umys � em.
� Pola wok samochodu znikn � y, � a w ich miejsce pojawi y si � brunatne wzg � rza. � Jacob rozpar si � � wygodnie, rozkoszuj c si � powolnym rytmem jazdy i spogl � daj � c na � mijane kaktusy. Jeszcze teraz jego cia o ko � ysa � o � si nieznacznie, jakby nadal by � na �
morzu. Za wzg rzami skrzy � � si b � � kitem ocean. Im bli � ej miejsca spotkania wiod � a go � wij ca si � � droga, tym bardziej pragn�� by daleko st � d: na pok � adzie � odzi wygl � da � � pierwszych garbatych grzbiet w i uniesionych ogon � w � tegorocznej Szarej Migracji, s ucha � �
wielorybiej “Pie ni Przyw � dcy”. � Okr� y � � jeden z pag rk � w i natrafi � na pobocze do parkowania ciasno zastawione � elektrycznymi samochodzikami podobnymi do tego, kt rym sam jecha � . � Dalej, na szczytach wzg rz, dostrzec mo � na � by o gromad � ludzi. � Jacob zjecha na prawo, na pas samoprowadz � cy; � samoch d sun � � powoli, ale on
� m g � � wreszcie przesta wpatrywa � � si w autostrad � . Co tu si � dzia � o? Dwoje doros � ych � i kilkoro dzieci krz ta � o � si wok � samochodu, wyci � gaj � c z niego koszyki ze � niadaniem i � lornetki. Najwyra niej byli czym �
� podekscytowani. Wygl dali jak typowa rodzina na maj � wce, � tyle e � wszyscy mieli na sobie b yszcz � ce � srebrne tuniki i z ote amulety. Wi � kszo � � � ludzi na wzg rzu � ubrana by a podobnie. Wielu mia � o � ma e teleskopy, kt � re kierowali w g � r � drogi. � Pag rek po � prawej stronie zas ania
� � Jacobowi cel ich spojrze . � T um zebrany na drugim wzg � rzu � nosi jaskiniowe kostiumy oraz pi � ropusze. Poza � tym jednak ci kromanio czycy z krwi i ko � ci � nie byli ortodoksyjni. Opr cz w � � czni i � krzemiennych topor w uzbrojeni byli w teleskopy, a tak � e � zegarki, radia i megafony. Nic dziwnego, e te dwie grupy zaj � y � przeciwleg e wzg � rza. Jedyne, co �
kiedykolwiek � czy � o � Koszule i Sk rzanych, to ich wsp � lna nienawi � � do Obszaru Kwarantanny � Istot Pozaziemskich. Mi dzy szczytami dw � ch � wzg rz wisia � rozpi � ty ponad autostrad � ogromny � transparent. KALIFORNIJSKI REZERWAT POZAZIEMSKI BAJA Nieupowa nionym Nadzorowanym � wst p wzbroniony � Go cie przybywaj
� cy � po raz pierwszy proszeni s o zg � oszenie � si� do Centrum Informacyjnego Zakaz wnoszenia fetyszy i stroj w neolitycznych � Prosimy o pozostawienie Sk r w Centrum Informacyjnym � Jacob u miechn � �� si . Swego czasu gazety nie � le sobie u � ywa � y na tym ostatnim � poleceniu. Na ka dym kanale mo � na � by o obejrze � kresk �
wki, przedstawiaj � ce go � ci � Rezerwatu, zmuszonych do obdzierania si z w � asnych � sk r pod aprobuj � cym � spojrzeniem pary podobnych do w y ET. � Na wzniesieniu drogi zaparkowane samochody utworzy y korek. Kiedy Jacob dotar � � do tego miejsca, jego oczom ukaza a si � � Bariera. W d ugim pasie nagiej ziemi ci � gn � cym � si ze wschodu na zach �
d bieg � a kolejna � linia kolorowych tyczek; ta by a uko � czona. � Na wielu palikach barwy zd� y � y ju � � wyblakn� . � Kurz pokry kuliste lampy wie � cz � ce � ich wierzcho ki. � Obywatele mogli swobodnie wchodzi i wychodzi � � przez to sito czujnych Wykrywaczy, tylko Nadzorowani musieli trzyma si � � z daleka, obcy za - pozostawa �
wewn � trz. � Brutalnie przypomina o to o fakcie tak ch � tnie � ignorowanym przez wi kszo � � spo � ecze � stwa: � spora cz�� ludzko ci nosi � a wszczepione przeka � niki, poniewa � pozostali im nie ufali. � Wi kszo � �� nie chcia a, � eby
� pozaziemcy i ci, kt rzy na te � cie psychologicznym okazali si � � “sk onni do � przemocy”, mogli si kontaktowa � . � Najwyra niej Bariera dobrze spe � nia � a � swoje zadanie. Zbiorowisko po obu stronach drogi g stnia � o, � kostiumy by y coraz bardziej zwariowane, ale zbita w ci � b � gromada � zatrzyma a si � � przed lini tyczek. Cz
� �� Sk r i Koszul stanowili zapewne Obywatele, ale i oni � pozostali po tej stronie razem z reszt - z uprzejmo � ci, � a mo e na znak protestu. � T um by � � najg stszy tu � przy samej Barierze, po jej p � nocnej stronie. Stoj � cy � tutaj Sk rzani i Koszule prezentowali przeje � d � aj � cym � szybko kierowcom swoje transparenty. Jacob, zadowolony z widowiska, trzyma si
� � pasa samoprowadz cego i rozgl � da � si � � na wszystkie strony, os aniaj � c � oczy przed o lepiaj � cym blaskiem. � Po lewej stronie m ody m � czyzna � od st p do g � � w owini � ty w srebrny at � as � wyci ga � � w g r
� � afisz g osz � cy: “Ludzko � � te � by � a � wspomagana. Uwolni naszych � pozaziemskich kuzyn w!” � Po przeciwnej stronie drogi jaka kobieta podtrzymywa � a � transparent przyczepiony do drzewca w� czni: � “Zrobili my to sami… Iti precz z Ziemi!” � W tych paru s owach zawarte by � o � sedno sporu. Ca y � wiat chcia � nareszcie �
przekona � si , czy racj � � mieli zwolennicy Darwina, czy te ci, kt � rzy ufali von � Danikenowi. Koszule i Sk rzani stanowili tylko nieco bardziej fanatyczne przejawy roz � amu, � kt ry � podzieli � ludzko�� na dwa stronnictwa filozoficzne. Kwesti sporn � by � o, w jaki spos � b � powsta homo � sapiens, istota my l � ca. � Czy Koszulom i Sk rzanym chodzi
� o � tylko o to? Ci pierwsi zmienili swoj mi � o � �� do obcych w pseudoreligijne szale stwo. � Histeryczna ksenofilia? A troglodyci, uwielbiaj cy jaskiniowe stroje i starodawn � � wiedz ? Czy ich � wo anie o � niezale no � �� od wp ywu pozaziemc � w by � o spowodowane czym � jeszcze bardziej � pierwotnym - l kiem przed nieznanym, przed pot � nymi � obcymi? Ksenofobi ? �
Jednego Jacob by pewien: Koszule i Sk � ry � � czy � o wsp � lne oburzenie. Oburzenie � na ostro n � � polityk kompromis � w Konfederacji w stosunku do ET. Oburzenie na Prawo � Nadzoru, kt re tak wielu z nich skazywa � o � na izolacj . Oburzenie na � wiat, w � kt rym � aden � cz owiek nie by � � pewien swych korzeni. Uwag Jacoba zwr �
ci � � starszy, nieogolony m czyzna. Kuca � przy drodze, � podskakuj c, � wskazuj c ziemi � � przed sob i krzycz � c po � r � d kurzu wznieconego przez ci � b � . � Jacob zwolni , zbli � aj � c � si do niego. � M czyzna nosi �
� futrzany kaftan i r cznie szyte sk � rzane spodnie. Jego krzyki i � podskoki sta y si � � jeszcze bardziej szale cze, kiedy Jacob podjecha � bli � ej. � - O-Pe - wrzasn� , � jakby wypowiadaj c wielk � zniewag � . Kiedy jeszcze raz wskaza � � na ziemi , jego wargi pokry � y � si pian � . - O-Pe! O-Pe! � Jacob, zaintrygowany, prawie zatrzyma samoch � d.
� Z lewej strony co przelecia � o � ko o jego g � owy i hukn � o w okno po stronie � pasa era. � Us ysza � � grzmotni cie w dach, a za sekund � grad ma � ych kamyk � w spad � na samoch � d � z niezno nym dudnieniem. � Podni s � � szyb po lewej stronie, gwa �
townie wyprowadzi � samoch � d z pasa � prowadz cego i ruszy � � naprz d. Ka � de trafienie pocisku wgniata � o s � ab � � plastykow mask � . � Nagle w bocznych oknach pojawi y si � � gro nie wygl � daj � ce twarze - m � ode, � drapie ne,
� w sate. M � odzi � biegli obok niemrawo przyspieszaj cego samochodu, t � uk � c w niego � pi ciami i wrzeszcz � c. � Do Bariery by o tylko kilka metr � w, � wi c Jacob postanowi � dowiedzie � si � , o co � im chodzi. Zmniejszy troch � � gaz i odwr ci �
si � do jednego z tych, kt � rzy biegli � obok samochodu, podrostka ubranego jak bohater dwudziestowiecznych komiks w science � fiction. Plakaty i stroje t umu na poboczu zlewa � y � si w niewyra � n � plam � . � Zanim zdo a � � cokolwiek powiedzie , samochodem wstrz � sn � o gwa � towne uderzenie. W � szybie pojawi a si �
� dziura, a wn trze pojazdu wype � ni � zapach spalenizny. � Jacob ruszy w kierunku Bariery. Przemkn � �� ze wistem obok rz � du tyczek i nagle � zosta � sam. W lusterku wstecznym widzia , jak ci � ba � gromadzi si na drodze. M � odzi � krzyczeli za nim, podnosz c pi � ci � wysuni te z r � kaw � w futurystycznych tunik. Wyszczerzy
� z � by � w u miechu i otworzy � � okno, eby im pomacha � . � Jak ja to wyt umacz � � w wypo yczalni samochod � w? - pomy � la � . - Mam powiedzie � , � e � zaatakowa y mnie wojska Cesarstwa Ming, czy te � � uwierz w prawdziw � wersj �
? � Wezwanie policji nie wchodzi o w gr � . � Miejscowy posterunek nie m g � by nic � zrobi , nie � ustaliwszy wpierw, kto jest Nadzorowany. A w takim t umie kilka przeka � nik � w � na pewno by si zapodzia � o. � Poza tym Fagin prosi go o dyskretne przybycie. � Opu ci � � szyby, eby podmuch wiatru wywia � dym. Wetkn � � koniec palca w otw �
r po � kuli w szybie i u miechn � �� si z zak � opotaniem. � Podoba o ci si � � to, co? - pomy la � . � Czym innym by o pozwoli � , � eby adrenalina swobodnie kr � � y � a z krwi � , a zupe � nie � czym innym - mia � � si z niebezpiecze
� stwa. Bardziej ni � tajemnicza gwa � towno � �� t umu � zaniepokoi o go poczucie uniesienia, kt � re � towarzyszy o mu podczas ca � ej � awantury. Zna ten � symptom z przesz o � ci. � Nie min y dwie minuty, kiedy z tablicy rozdzielczej rozleg � � si d � wi � k. � Podni s
� � spojrzenie na drog . Autostopowicz? Tutaj? Nie dalej jak p � kilometra � przed nim na poboczu sta cz � owiek, � przecinaj c swoj � postaci � tor wi � zki prowadz � cej. � Obok niego le a � y � na ziemi dwie torby. Jacob zawaha si � , � pami taj � c o ostatniej przygodzie. Cho � przecie
� wewn � trz � Rezerwatu mogli przebywa tylko Obywatele. Zjecha � � do kraw nika, zaledwie kilka metr � w za � czekaj cym. � Facet mia w sobie co � � znajomego. By rumiany i niski, nosi � szary garnitur. � Wydatny brzuch trz s � � mu si , kiedy d � wiga � dwie ci � kie torby do samochodu Jacoba. � Schyli si �
� do drzwi i zajrza do � rodka, � jego twarz by a pokryta potem. � - Dajcie spok j, ale upa � ! � - j kn � � . M � wi � standardowym angielskim z nieco � chrypi cym � akcentem. - Nikt nie u ywa samoprowadnicy! - kontynuowa � , � ocieraj c czo � o � chusteczk . � - P dz � � jak najszybciej, bo chc z
� apa � troszeczk � wiaterku, prawda? Ale my si � � chyba znamy, musieli my gdzie � � si wcze � niej spotka � . Jestem Peter LaRoque… Pierre, � je li pan � pozwoli. Pracuj dla “Les Mondes”. � Jacob drgn� . � - Ach tak, pan LaRoque. Rzeczywi cie, spotkali � my � si ju � . Nazywam si � Jacob
� Demwa. Prosz wsiada � , � jad tylko do Centrum Informacyjnego, ale tam mo � e pan z � apa � � autobus. Mia nadziej � , � e twarz nie zdradza jego uczu � . Dlaczego od razu nie pozna � � LaRoque’a? M g � by � si nie zatrzymywa � . � Nie mia w �
a � ciwie � nic przeciwko temu cz owiekowi… z wyj � tkiem niezno � nego � egoizmu LaRoque’a i jego niewyczerpanego zapasu pogl d � w, � kt re narzuca � ka � demu przy � lada okazji. Pod wieloma wzgl dami stanowi � � on zapewne fascynuj c � osobowo � � . � Niew tpliwie �
mia autorytet w prasie danikenistycznej. Jacob czyta � � par jego artyku � � w i � podoba mu si � � ich styl, cho tre � �� - troch mniej. � LaRoque nale a � � tak e do hordy dziennikarzy, kt � ra przez d � ugie tygodnie tropi � a � Jacoba, gdy rozwi za � � tajemnic Wodnego Sfinksa. W dodatku by � jednym z najmniej � taktownych cz onk �
w � tej bandy. Artyku w “Les Mondes” by � pochlebny, a przy tym pi � knie � napisany, ale jednak niewart fatygi Jacoba. Jacob by zadowolony, � e � prasa nie zdo a � a go znale � � po wcze � niejszym � wydarzeniu, po ekwadorskiej kl sce w Waniliowej Igle. Wtedy nie zni � s � by � LaRoque’a. Z trudem przychodzi o mu uwierzy � � w wyra nie udawany “pierwotny” akcent �
LaRoque’a. Dziennikarz m wi � � z jeszcze wi ksz � chrypk � ni � przy ostatnim � spotkaniu, je li � to w og le by � o � mo liwe. � - Demwa. Ach, oczywi cie! - powiedzia � . � Upchn� torby za siedzeniem i wsiad � . � Tw rca aforyzm � w! � Znawca tajemnic! Czy jest pan tu przypadkiem po to, by rozwi zywa � � zagadki z naszymi mi dzyplanetarnymi go
� � mi? � A mo e zamierza pan skonsultowa � � si z � Wielk Bibliotek � � w La Paz? Jacob wr ci � � na pas samoprowadz cy, � a � uj � c, � e nie wie, kto zacz � �� mod na ten � akcent. M g � by � wtedy udusi pomys �
odawc � . � - Mam tu do wykonania pewne prace konsultacyjne. W r � d � moich pracodawc w s � � r wnie � � istoty pozaziemskie, je li o to panu chodzi. Ale nie wolno mi wchodzi � w � szczeg y. � - Ale oczywi � cie, � c za dyskrecja! - LaRoque z u � miechem pogrozi � palcem. � Dziennikarza zwodzi pan tak nie powinien! Pa � skie �
sprawy mog yby sta � si � � moimi. Ale pan zapewne zastanawia si , co te � � przywiod o czo � owego reportera “Les Mondes” w � to odludzie, nieprawda ? � - W istocie - odpar Jacob - bardzo mnie ciekawi, jak to si � � sta o, � e podr � uje � pan autostopem w samym rodku tego odludzia. � LaRoque westchn� . � - Rzeczywi cie, odludzie! Jakie � � to smutne, e ci znakomici obcy przybywaj �
cy do � nas w odwiedziny tkwi tu i na innych pustkowiach, jak pa � ska � Alaska. - I Hawaje, i Caracas, i Sri Lanka, stolice Konfederacji - doda Jacob. � Wracaj c jednak � do tego, w jak spos b zosta � � pan… - W jaki spos b zosta � em � tutaj wys any? Ale � oczywi � cie, panie Demwa! A mo � e � rozerwiemy si wsp � lnie � pana s ynnymi zdolno
� ciami dedukcyjnymi? Mo � e potrafi � by � pan to sam zgadn� ? � Jacob st umi � � j k. Pochyli � si � , � eby wyprowadzi � samoch � d � z pasa prowadz cego i � nacisn�� silniej na peda gazu. � - Mam lepszy pomys , panie LaRoque. Skoro nie chce mi pan powiedzie � , � czemu sta� pan
tam, na zupe nym bezludziu, to mo � e � zechce pan wyja ni � mi inny ma � y sekret. � Jacob opowiedzia o wydarzeniach przy Barierze. Opu � ci � � tylko brutalne zako czenie, � maj c nadziej � , � e LaRoque nie zauwa � y � dziury w szybie. Opisa � jednak dok � adnie � zachowanie podskakuj cego m � czyzny.
� - Ale z przyjemno � ci � ! � - wykrzykn� LaRoque. - To nie takie trudne! Zna pan � inicja y � zwrotu, kt rego pan u � y � , � “Sta y Nadzorowany”, tego straszliwego pi � tna, kt � re � pozbawia cz owieka jego podstawowych praw: prawa wyborczego, prawa do bycia rodzicem… � - Dobrze, zgadzam si z tym! Mo � e � pan sobie darowa przemow � . - Jacob zastanowi � �
si . Jakie by � y � te inicja y? - A, my � l � , � e rozumiem. � - Tak, ten biedak tylko si odwzajemnia � ! � Wy, Obywatele, nazywacie go Es-En… czy to � wi c nie zwyk � a � sprawiedliwo� , kiedy on oskar � a was o to, � e jeste � cie Oswojeni � i Pos uszni? Czyli O-Pe! � Jacob za mia
� � si wbrew swojej woli. Droga zacz � a skr � ca � . � - Zastanawiam si , czemu ci wszyscy ludzie zebrali si � � przy Barierze. Wygl da � o, � e na � kogo czekaj � . � - Przy Barierze? - powt rzy � � LaRoque. - Ach, tak. S ysza � em, � e jest tak w ka � dy � czwartek. Iti z O rodka schodz
� � si , � eby popatrze � na nie-Obywateli, a ci z � kolei przychodz , � eby � zobaczy Itiego. Komiczne, co? Nie wiadomo, kto komu rzuca � orzeszki! Droga okr� y � a � wzg rze i ukaza � si � cel ich jazdy. � Centrum Informacyjne le a � o � kilka kilometr w na p � noc od Ensenady i by � o
� rozleg ym � kompleksem sk adaj � cym � si z mieszka � ET, muze � w publicznych oraz ukrytych z � ty u � koszar dla stra y granicznej. Naprzeciw sporego parkingu sta � � g� wny budynek, w � kt rym � przybywaj cy po raz pierwszy go � cie � pobierali lekcje ceremonia u galaktycznego. � Zabudowania le a � y � na ma ym p �
askowzg � rzu mi � dzy autostrad � a oceanem, sk � d � roztacza a si � � szeroka panorama na obydwie strony. Jacob zaparkowa samoch � d w � pobli u � g� wnego � wej cia. � LaRoque, czerwony na twarzy, zmaga si � � z jak� my � l � . Nagle podni � s � � wzrok.
- Wie pan, artowa � em, � kiedy m wi � em o orzeszkach. To by � tylko � art. � Jacob skin�� g ow � , zastanawiaj � c si � , co tamtego napad � o. Dziwne. �
3. Wra enia � Jacob pom g � � LaRoque’owi zanie� torby do przystanku autobusu, a potem obszed � � g� wny � budynek, szukaj c miejsca, gdzie m � g � by usi � �� . � Do rozpocz cia um � wionego � spotkania zosta o dziesi � �� minut. W miejscu, gdzie do budynk w przylega � a � niewielka przysta , znalaz � ukryt � w �
cieniu drzew altan z kilkoma sto � ami. � Wybra jeden z nich i siad � na nim, opieraj � c � nogi o awk � . � Dotyk ch odnego kamienia i wiatr znad oceanu przenika � y � pod ubranie, ch odz � c � zaczerwienion sk � r � � i przepocon koszul � . � Kilka minut siedzia w ciszy i rozlu � nia
� � po kolei stwardnia e mi � nie ramion i � plec w, � pozbywaj c si � � w ten spos b napi � cia spowodowanego jazd � . Skupi � wzrok na ma � ej � agl � wce, � kt rej kliwer i g � � wny � agiel by � y ziele � sze
� ni ocean, a potem � pozwoli oczom � zapa�� w odr twienie. � Zacz o si � � szybowanie. Jedna po drugiej bada rzeczy, kt � re odkrywa � y przed nim � zmys y, po czym usuwa � � je. Skupi si � na mi � niach, by po kolei uwolni � je od � napi�� i dozna . W cz � onkach � powoli narasta bezw �
ad. � Sw dzenie w udzie nie chcia � o � ust pi � , ale nie porusza � r � koma spoczywaj � cymi na � kolanach, a wreszcie i ono znikn � o. � S ony zapach morza by � r � wnie przyjemny, co � rozpraszaj cy. Jacob pozby � � si go. Zatamowa � odg � os uderze
� serca s � uchaj � c � ich w ca kowitym skupieniu, a � � sta y si � zbyt oczywiste, by je zauwa � a � . � Poprowadzi teraz trans w faz � � oczyszczaj c � , tak jak robi � to przez ostatnie � dwa lata. Obrazy z przera aj � c � � szybko ci �
nadci � ga � y i oddala � y � si , powoduj � c � uzdrawiaj cy b � l, � jakby dwie rozdzielone cz ci na powr � t � pr bowa � y si � po � � czy � � w ca o � � . Nigdy � nie by o to � przyjemne.
By sam, prawie sam. Pozosta � y � tylko g osy, mrucz � ce ledwie s � yszalne strz � py � zda na � granicy sensu. Przez chwil wydawa � o � mu si , � e s � yszy, jak Gloria i Johnny � k� c � � si o � Makakai, a potem sam Makakai skrzecz � c � � co pogardliwie w � amanym troistym. �
Ostro nie pozbywa � � si wszystkich d � wi � k � w, czekaj � c na ten, kt � ry � jak zawsze przyszed z oczekiwan � � raptowno ci � : g � os Tani krzycz � cy co � , czego nie m � g � � zrozumie , � gdy spada a obok niego z rozpostartymi ramionami. S
� ysza � � j jeszcze, kiedy � lecia a ca � e � trzydzie ci kilometr � w � do ziemi, zmieniaj c si � w male � ki punkcik, a potem � ca kiem � znikaj c… Krzycza � a � bez przerwy. Ten s aby g � os � tak e zamar � , ale tym razem wprawi �
go w wi � kszy niepok � j ni � � zazwyczaj. Przez umys Jacoba przemkn � a � zniekszta cona, wype � niona przemoc � wersja zaj � cia � przy Granicy Strefy. Nagle znalaz si � � tam znowu, tym razem sta pomi � dzy � Nadzorowanymi. Brodaty m czyzna w stroju piktyjskiego szamana trzyma � � przed sob lornetk � i
� ponaglaj co � kiwa g � ow � . � Jacob wzi�� lornetk i spojrza � tam, gdzie wskazywa � m � czyzna. Z powierzchni � autostrady unosi y si � � fale aru, kt � re zniekszta � ca � y obraz autobusu � podje d � aj � cego
� na przystanek tu po drugiej stronie cukierkowatych tyczek ci � gn � cych � si po � horyzont. Wydawa o si � , � e ka � da z nich si � ga s � o � ca. � Naraz widok znikn� . � Z wy wiczon � oboj � tno � ci
� Jacob pozby � � si pokusy my � lenia � o tamtym i pozwoli , � eby � w jego umy le zapanowa � a zupe � na pustka. � Cisza i ciemno� . � Pozostawa w g � � bokim � transie, zdaj c si � na wewn � trzny zegar, kt � ry mia �
� odezwa si � , � gdy nadejdzie czas wynurzenia. Powoli porusza si � � mi dzy pustymi formami i � znajomymi znaczeniami, kt re wymyka � y � si opisowi i pami � ci. Szuka � w � r � d nich cierpliwie � klucza. Wiedzia , � e � tam jest, i e pewnego dnia go znajdzie. � Czas nie r ni � � si teraz od innych rzeczy, gubi
� si � w nurcie g � � bszego � strumienia. G uch � � ciemno� przewierci � nag � e ostry b � l, przenikaj � cy � wszystkie zas ony w � jego umy le. Potrzeba by � o � chwili, wieczno ci trwaj � cej zapewne setn � cz �
� sekundy, � eby go � umiejscowi . B � l � by jasnoniebieskim � wiat � em, kt � re wbija � o si � � przez zamkni te � powieki a � do wyczulonych przez hipnoz oczu. W nast � pnej � chwili, zanim jeszcze zd� y � � zareagowa , � wiat �
o � znikn o. � Przez jaki czas Jacob walczy � � z ogarniaj cym go przera � eniem. Spr � bowa � skupi � � si � wy� cznie � na powrocie do wiadomo � ci, mimo strumienia panicznych pyta � � strzelaj cych w � jego umy le jak flesze. � Z jakiego miejsca pod wiadomo � ci � pochodzi o to niebieskie
� wiat � o? Tak gwa � towny � przeb ysk neurozy musi oznacza � � jakie k � opoty! Na jaki ukryty l � k si � � natkn� em? � Kiedy wynurzy si � � na powierzchni , powr � ci � s � uch. � Przed nim s ycha � � by o odg �
os krok � w. Ju � wcze � niej wy � owi � � je spo r � d d � wi � k � w � wiatru i morza, w transie jednak podobne by y do odg � os � w, � jakie powodowa mog � y � mi kkie �
apy strusia obute w mokasyny. � G� bokie � odr twienie sko � czy � o si � wreszcie w kilka sekund po wewn � trznym � wybuchu jasno ci. Jacob otworzy � � oczy. Przed nim, w odleg o � ci kilku metr � w, sta � wysoki � obcy. Najwi ksze wra � enie � robi jego znaczny wzrost, a tak �
e blado � � i ogromne, � czerwone oczy. Przez chwil wydawa � o � si , � e � wiat si � ko � ysze. � Jacob wspar r � ce � o brzeg sto u i opu � ci � g � ow � . �
eby � si uspokoi � , zamkn � � � oczy. Jaki nowy trans! - pomy � la � . � - Czuj si � , jakby moja g � owa mia � a przebi � � Ziemi� i wyskoczy po drugiej stronie! � Jedn r � k � � potar oczy, a potem ostro � nie spojrza
� jeszcze raz. � Obcy ci gle tam sta � , � a wi c istnia � naprawd � . By � cz � ekokszta � tny, � mia � przynajmniej dwa metry wzrostu. Niemal ca e jego szczup � e � cia o okrywa � a obszerna, srebrzysta � tunika. D ugie, l � ni
� ce � r ce skrzy � owa � z przodu w Postawie Szacunku i Oczekiwania. � Obcy sk oni � � wielk , okr � g � � g � ow � � wspart na cienkiej szyi. Mia � ogromne, � czerwone, pozbawione powiek oczy na s upkach i wydatne wargi. Poza tym na jego twarzy by � o � jeszcze kilka innych, niewielkich organ w, kt � rych �
przeznaczenia Jacob nie zna . Ten � gatunek widzia po raz pierwszy. � W oczach obcego p on � �� blask inteligencji. Jacob odchrz kn � � . � Nadal zmaga si � z falami zawrot � w g � owy. � - Przepraszam… Poniewa nie zostali � my � sobie przedstawieni… nie wiem, jak powinienem zwraca si � � do pana, rozumiem jednak, e przyszed � pan spotka � si �
ze � mn ? � Wielka bia a g � owa � pochyli a si � g � � boko w ge � cie potwierdzenia. � - Czy nale y pan do grupy, z kt � r � � mia em si � spotka � na pro � b � � Kantena Fagina? Obcy skin�� ponownie. To chyba znaczy “tak”, pomy la � � Jacob. Ciekawe, czy on potrafi m wi �
i jaki � niesamowity mechanizm kryje si za tymi ogromnymi ustami. � Czemu jednak stworzenie ci gle sta � o? � Czy w jego postawie by o co � …? � - Czy wolno mi przypu ci � , � e nale � y pan do gatunku podopiecznych i � e czeka pan � na pozwolenie, by m wi � ? � “Wargi” rozsun y si � � nieco i Jacob dostrzeg przelotnie co � bia �
ego i � wiec � cego. � Obcy jeszcze raz skin�� g ow � . � - Prosz zatem przem � wi � ! � My, ludzie, stale zapominamy o ceremoniale. Jak si � pan nazywa? G os obcego by � � zaskakuj co g � � boki. Przybysz sepleni � , ledwie otwieraj � c usta. � - Jesztem Kulla. Dzi kuj �
� panu. Przysz ano mnie, � ebym szprawdzi � , czy pan nie � zab� dzi � . � Inni ju czekaj � . Je � li pan szobie � yczy, mo � emy � wi cz uda � si � na � szpotkanie, albo je li pan woli, mo � e � pan kontynuowa medytaczje a � do um
� wionego czaszu. � - Nie, nie! Chod my, oczywi � cie. � Jacob podni s � � si niepewnie. Zamkn � � na chwil � oczy, � eby oczy � ci � � umys z � resztek odr twienia. Wcze � niej � czy p niej b � dzie musia � wyja � ni
� to, co si � � wydarzy o, � gdy by w � g� bi � siebie, ale na razie musia z tym poczeka � . � - Prowad . � Kulla odwr ci � � si i wolnym, p � ynnym krokiem zacz � � i � �� w stron jednego z � bocznych wej�� do Centrum. Obcy by najwidoczniej cz � onkiem � “gatunku podopiecznego”, czyli takiego, kt ry
� nie zako czy � � jeszcze terminowania u swoich “opiekun w”. Rasy podopiecznych sta � y � do�� nisko w galaktycznej hierarchii. Jacob, nieustannie zagubiony w zawi o � ciach � uk ad � w � galaktycznych, cieszy si � , � e szcz � liwy traf da � ludzko � ci pozycj � lepsz � , � cho�
niezbyt bezpieczn . � Kulla zaprowadzi go po schodach do wielkich d � bowych � drzwi. Otworzy je bez � uprzedzenia i wszed przed Jacobem do sali. � Jacob ujrza dwoje ludzi oraz, nie licz � c � Kulli, dw ch obcych: jeden z nich by � � niski i pokryty futrem, drugi - jeszcze mniejszy i podobny do jaszczurki. Siedzieli na poduszkach pomi dzy du � ymi � pokojowymi krzewami i oknem widokowym wychodz cym na zatok � . � Jacob pr bowa � � przyjrze si � uwa
� nie obcym, zanim ci go spostrzeg � , ale ledwie � up yn � a � chwila, kto wypowiedzia � � jego imi . � - Jacobie, m j przyjacielu! Jak � e � to mi o z twojej strony, � e przyby � e � , aby � sp dzi � � z nami czas! - rozleg si � � melodyjny g os Fagina. Jacob pr � dko rozejrza
� si � po � pokoju. - Fagin, gdzie…? - Jestem tutaj. Jeszcze raz spojrza na grupk � � przy oknie. Ludzie i pokryty futrem ET wstawali. Obcy podobny do jaszczurki pozosta na poduszce. � Jacob przyjrza si � � uwa nie - Faginem okaza � si � jeden z “krzew � w pokojowych”. � Srebrzyste ko ce jego li � ci � zabrz cza � y cichutko, jakby poruszone wiatrem. �
Jacob u miechn � �� si . Przy ka � dym spotkaniu z Faginem pojawia � si � ten sam � problem. W przypadku humanoid w szuka � o � si twarzy albo czego � , co mia � o takie samo � przeznaczenie. Zazwyczaj potrzeba by o niewiele czasu, � eby � w niezwyk ej � sylwetce obcego odnale�� miejsce, na kt rym mo � na by � o skupi
� wzrok. � Prawie zawsze istnia a taka cz � �� cia a, do kt � rej mo � na by � o m � wi � � i kt r � � uznawa o si � � za siedlisko cudzej wiadomo � ci. � U ludzi, a bardzo cz sto te � u nieziemc � w, rol � �
t pe � ni � y � oczy. Kanteni nie maj oczu. Jacob domy � la � � si , � e � wiec � ce srebrne drobinki, kt � re � d wi � cza � y � jak dzwoneczki u sa , by � y receptorami � wiat �
a. Nawet je � li � tak by o, � to niewiele to pomaga o. Trzeba by � o � patrze na ca � ego Fagina, nie za � na jedno miejsce, � gdzie ja�� przebija aby si � � na zewn trz. Jacob zastanawia � si � , co bardziej odpowiada � o � prawdzie: czy lubi Kantena pomimo tej trudno � ci, �
czy te mimo trwaj � cej lata przyja � ni ci � gle � czu si � � przy nim nieswojo. Pokryta ciemnymi li� mi � posta Fagina zbli � y � a si � do niego w serii obrot � w � przesuwaj cych do przodu kolejne sploty korzeni. Jacob uk � oni � � si oficjalnie, � jeden raz, i czeka .
� - Jacobie Alvarezie Demwa, a-Cz owiek, ul-Delfin, ul-Szymp, witamy ci � . � Cieszy mnie, oddanego tobie, e mog � � spotka si � z tob � po raz kolejny. - Fagin m � wi � � wyra nie, ale w � niekontrolowanym, melodyjnym rytmie, przez co jego akcent brzmia jak mieszanka � szwedzkiego i chi skiego. Radzi � � sobie znacznie lepiej, kiedy pos ugiwa � si � � troistym albo delfinim. - Faginie, a-Kanten, ab-Linten-ab-Siqul-ul-Nish, Mihorki Keephu. Ciesz si �
, � e � znowu ci widz � � - uk oni � si � Jacob. � - Te oto czcigodne istoty przyby y, aby � cie � mogli podzieli si � wzajemnie swoj � � m dro � ci � � - powiedzia Fagin. - Przyjacielu Jacobie, mam nadziej � , � e jeste � �
przygotowany do oficjalnego przedstawienia. Jacob spr bowa � � skupi si � na zawi � ych imionach ka � dego z obcych, a zarazem � bacznie ich obserwowa . Nazwiska rodowe i z � o � one � nazwy ras podopiecznych mog y sporo � powiedzie o ich statusie. Skin � �� potwierdzaj co w stron � Fagina. � - Przedstawi ci � � teraz oficjalnie Bubbakubowi, a-Pil, ab-Kisa-ab-Soro-ab-Hul-ab-Puberul-Gello-ul-Pring, z Instytutu Bibliotecznego. Jeden z ET wyst pi
� � naprz d. Jacob odni � s � w pierwszej chwili wra � enie, � e stoi � przed nim czworono ny szary pluszowy mi � . � Szeroki pysk oraz fr dzle rz � s otaczaj � cych � oczy nie pasowa y jednak do tego skojarzenia. � A wi c to by � � Bubbakub, dyrektor Filii Biblioteki! Mieszcz ca si � w La Paz Filia � po ar �
a � niemal zupe nie skromn � � nadwy k � bilansu handlowego, kt � r � Ziemia zgromadzi � a od � czas w Kontaktu, a i tak wi � kszo � �� kolosalnego wysi ku przystosowania � niewielkiej podmiejskiej Filii do potrzeb ludzkich wzi�� na siebie ogromny galaktyczny Instytut Biblioteczny. Ten filantropijny gest mia pom � c � zap nionej rasie ludzkiej � dogoni reszt � � Galaktyki. Jako szef Filii Bubbakub by jednym z najwa �
niejszych � obcych na Ziemi! Tak e � nazwa jego gatunku wskazywa a na wysoki status, w hierarchii sta � � wy ej nawet od � Fagina! To “ab” do czwartej pot gi oznacza � o, � e gatunek Bubbakuba zosta � doprowadzony � do poziomu stworze rozumnych przez inny gatunek, kt � ry � z kolei zawdzi cza � to samo � jeszcze innemu i tak dalej, a do mitycznych pocz � tk �
w � w czasach Przodk w. Jacob � zrozumia z tego � tak e, � e � cztery generacje “Rodzic w” nadal istnia � y gdzie � w Galaktyce. Miejsce � w takim a � cuchu � zapewnia o odpowiedni � pozycj � w rozsianej po Galaktyce spo � eczno � ci, � kt rej � ka dy gatunek kosmicznych w
� drowc � w � (jedynym wyj tkiem by � a by � mo � e ludzko � � ) � zosta wydobyty z na wp � � inteligentnego barbarzy stwa przez jak � � wcze � niejsz � � ras � kosmicznych podr nik � w. � “Ul” do kwadratu m wi � o,
� e rasa Pilan sama z kolei wychowa � a dwie nowe. To � tak e � liczy o si � � w hierarchii. Tylko dzi ki temu, � e � zanim Vesarius przywi z � na Ziemi � wiadomo � � o Kontakcie, � cz owiek obdarowa � � inteligencj dwa inne gatunki, rasa ludzkich “sierot” nie � by a do reszty � pogardzana przez Galakt w. � Obcy sk oni � � si lekko.
� - Jestem Bubbakub. G os wydobywa � � si z kr � � ka wisz � cego na szyi Pilanina i brzmia � sztucznie. � Brzmieniacz! Rasa Pilan potrzebowa a wi � c � dodatkowej pomocy, eby m � wi � po � angielsku. Po prostocie urz dzenia, znacznie mniejszego ni � � u ywane przez � obcych, kt rych � j zyki ojczyste sk � ada � y
� si z pisk � w i � wierkania, Jacob domy � la � � si , � e � Bubbakub m g � � wprawdzie wymawia ludzkie s � owa, � ale w zakresie cz stotliwo � ci przekraczaj � cym � ludzk � zdolno�� s yszenia. Postanowi � uzna � , �
e stworzenie mo � e go s � ysze � . � - Jestem Jacob. Witam na Ziemi - skin�� g ow � . � Usta Bubbakuba k apn � y � kilka razy w ciszy. - Dzi kuj � � - zahucza brzmieniacz, ucinaj � c ko � c � wki s � � w. � - Mi o mi, � e tu �
jestem. - I mnie jest mi o pe � ni � � obowi zki gospodarza - Jacob odk � oni � si � odrobin � � g� biej, � ni � zrobi to Bubbakub, kiedy wysuwa � � si naprz � d. Obcy cofn � � si � . Wygl � da � � na zadowolonego.
Fagin na nowo podj�� ceremoni prezentacji. � - Te czcigodne istoty pochodz z twojej rasy. � Wyci gn � �� ga� zk � z p � kiem p � atk � w � w stron dwojga ludzi: siwow � osego pana w � tweedowym garniturze i stoj cej obok niego atrakcyjnej wysokiej i opalonej � kobiety w rednim wieku. � - Przedstawi teraz pa � stwa � - ci gn � � Fagin - w spos �
b nieoficjalny, kt � ry � ludzie stosuj � ch tniej. � - Jacobie Demwa, poznaj doktora Dwayne’a Keplera z Ekspedycji “S oneczny Nurek” � i doktor Mildred Martine z Wydzia u Parapsychologii na Uniwersytecie w La Paz. � W twarzy Keplera najbardziej rzuca y si � � w oczy wielkie, sumiaste w sy. Ich � w a � ciciel � u miechn � �� si , ale Jacob by � tak zdumiony, � e zdo � a � � odpowiedzie na t �
oznak � � weso o � ci � zaledwie mrukni ciem. � Ekspedycja “S oneczny Nurek”! Badania na Merkurym i w chromosferze s � onecznej � by y � ostatnimi czasy ko ci � � niezgody na Zgromadzeniu Konfederacji. Frakcja “Przystosuj si i � przetrwaj” twierdzi a, � e � nie ma sensu wydawa tylu pieni � dzy na wiedz � , kt � r � �
da oby si � � z atwo � ci � � uzyska z Biblioteki, skoro za t � sam � sum � mo � na � by zatrudni � znacznie wi cej � bezrobotnych uczonych tu, na Ziemi, w ramach program w prac publicznych. Na � razie jednak dominowa a frakcja “Samowystarczalno � ci”, � i to pomimo atak w ze strony prasy � danikenistycznej. Jacob uwa a
� , � e ju � sam pomys � wysy � ania ludzi i statk � w do wn � trza � gwiazdy jest absolutnym szale stwem. � - Rekomendacje Kanta Fagina by y entuzjastyczne - powiedzia � � Kepler. Szef S onecznego Nurka u � miechn � �� si , chocia � jego oczy by � y zaczerwienione. Ich � napuchni te
� obrysy zdradza y jak � �� wewn trzn � trosk � . � cisn � �� d o � Jacoba w swojej i gni � t � � j dalej, � m wi � c. � G os mia � g � � boki, ale brzmia � o w nim dr �
enie. � - Przybyli my na Ziemi � � tylko na kr tko. To � aska � losu, e Fagin zdo � a � nam � wi � pana do spotkania z nami. Mamy � nadziej , � e � b dzie pan m � g � � lecie z nami na Merkurego i pozwoli nam wykorzysta � swoje � do wiadczenie w kontaktach mi
� dzygatunkowych. � Jacoba zamurowa o. O, nie! Co to, to nie, ty li � ciasty � potworze! Mia ochot � � odwr ci � � si � i spiorunowa wzrokiem Fagina, ale nawet nieoficjalna mi � dzyludzka � grzeczno� � nakazywa a, aby odpowiedzie � � co tym ludziom. Merkury! Akurat! � Na twarzy doktor Martine zaja nia � � serdeczny u miech, cho � ona sama wygl � da �
a na � lekko znudzon , kiedy � ciska � � jej r k � . � Jacob zastanawia si � � w a � nie, jak nie okazuj � c zainteresowania zapyta � , co ma � wsp lnego parapsychologia z fizyk � � s oneczn � , ale Fagin uprzedzi � go. � - Musz przerwa � , � jak jest to powszechnie uznawane za dopuszczalne w nieoficjalnych
rozmowach pomi dzy lud � mi, � kiedy zdarzy si chwila milczenia. Pozosta � a do � przedstawienia jeszcze jedna czcigodna istota. Aj! - pomy la � � Jacob - mam nadziej , � e ten Iti nie nale � y do nadmiernie � wra liwych. � Odwr ci � � si w stron � , gdzie obok wielobarwnej mozaiki na � cianie sta � � jaszczurkowaty nieziemiec. Stw r podni �
s � � si ju � z poduszki i kroczy � teraz w ich stron � na � sze ciu nogach. � Mia nieca � y � metr d ugo � ci i oko � o dwudziestu centymetr � w wysoko � ci. Przeszed � � obok Jacoba bez jednego spojrzenia, zbli y � � si do Bubbakuba i zacz � � ociera � si
� o � jego nog . � - Hm - stwierdzi Fagin - to jest zwierz � � domowe. Ten czcigodny, kt remu masz � by � przedstawiony, to szacowny podopieczny, kt ry przyprowadzi � � ci do tej sali. � - Ach, przepraszam! - Jacob u miechn � �� si , po czym zmusi � si � do przybrania � powa nej � miny. - Jacobie Demwa, a-Cz owiek, ul-Delfin, ul-Szymp, poznaj prosz � � Kull , a-Pring, � ab-Pilab-Kisa-ab-Soro-ab-Hul-ab-Puber, asystenta Bubbakuba i reprezentanta Biblioteki w
Projekcie “S oneczny Nurek”. � Zgodnie z oczekiwaniami Jacoba, imi sk � ada � o � si z samych imion rodowych. � Pringowie nie posiadali w asnych podopiecznych. Pochodzili wszak � e � z linii Puber/Soro, a to oznacza o, � e kiedy � � osi gn � wysok � pozycj � jako cz � onkowie tego starego i pot � nego � rodu. Jacob
spostrzeg , � e � gatunek Bubbakuba wywodzi si � z tej samej linii, i � a � owa � , � e � nie pami ta, � czy Pilanie i Pringowie byli dla siebie opiekunami i podopiecznymi. Obcy wyst pi � � naprz d, ale nie zaproponowa � u � cisku d � oni. Jego r � ce by � y � d ugie
� i mackowate, przedramiona zako czone sze � cioma � palcami. Wygl da � y na w � t � e. Kulla � pachnia delikatnie, a jego zapach przypomina � � nieco wie � o skoszone siano. By � o � to nawet do�� przyjemne. Ogromne oczy na s upkach b � ysn � y, � kiedy obcy sk oni �
si � do oficjalnego � przedstawienia. Jego “wargi” odwin y si � � do ty u, ukazuj � c par � bia � ych, � l ni � cych � z b � w � trzonowych, po jednym na g rze i na dole. Chwytne cz � ciowo � wargi zwar y te dwa � kafary z porcelanowym klekotem. Tam, sk d ten stw �
r � pochodzi, ten gest nie mo e by � przyjazny - Jacoba przeszed � � dreszcz. Prezentacja z b � w � mia a zapewne stanowi � imitacj � ludzkiego u � miechu. � By to � widok niepokoj cy, a zarazem intryguj � cy. � Jacoba zaciekawi o, po co s � te � szcz ki. Mia � � przy tym nadziej , �
e � w przysz o � ci Kulla nie b � dzie… otwiera � ust. � Lekko pochylaj c g � ow � � powiedzia : � - Jestem Jacob. - Jesztem Kulla, prosz pana - odpar � � obcy. - Na pa szkiej Ziemi jeszt bardzo � przyjemnie. - Wielkie czerwone oczy zmatowia y i Kulla cofn � �� si . � Bubbakub poprowadzi ich z powrotem do siedzisk przy oknie. Nast � pnie � u o � y �
si � � na brzuchu, tak e jego ko � czyny � zwisa y symetrycznie po bokach poduszki. � Jaszczurkowate zwierz domowe pobieg � o � za nim i zwin o si � obok w k � � bek. � Kepler pochyli si � � naprz d i zacz � � z oci � ganiem: � - Przykro mi, e oderwali � my �
pana od wa nych zaj � � , panie Demwa. Wiem, � e � poch ania � pana wiele obowi zk � w… � Mimo to mam nadziej , � e uda nam si � przekona � pana, � e… � e � nasz ma y… problem jest wart pana czasu i zdolno � ci. � - Doktor Kepler spl t � � r ce na
� kolanach. Doktor Martine obserwowa a jego przej � cie � z wyrazem lekko rozbawionej cierpliwo ci. � Jacoba niepokoi y te niuanse. � - No c , doktorze Kepler, Fagin na pewno powiedzia � � panu, e od � mierci mojej � ony � wycofa em si � � ze “spraw tajemniczych”, a teraz jestem do� zaj � ty. Chyba zbyt � zaj ty, aby � anga owa � � si w d � ug
� podr � poza nasz � planet � . � Kepler do reszty straci pewno � �� siebie. Wyraz jego twarzy sta si � nagle tak � beznadziejnie smutny, e poruszy � o � to Jacoba. - …Jednak e, poniewa � � Kant Fagin jest osob spostrzegawcz � , z przyjemno � ci � � porozmawiam z ka dym, kogo do mnie skieruje. Wtedy te � � b d �
m � g � podj � �� ostateczn � decyzj co do meritum sprawy. � - Ach, t spraw � � na pewno uzna pan za interesuj c � ! Bez przerwy powtarzam, � e � potrzeba nam wie � ego � spojrzenia. Teraz za , kiedy Zarz � d zgodzi � si � na udzia � �
konsultant w… � - Zaraz, zaraz! - doktor Martine wesz a mu w s � owo. � - Dwayne, nie jeste � sprawiedliwy. Ja przy� czy � am � si jako konsultantka p � roku temu, a z us � ug Kulli i Biblioteki � korzystacie jeszcze d u � ej. � Bubbakub zgodzi si � teraz zwi � kszy � pomoc Biblioteki dla �
Projektu i osobi cie uda � � si z nami na Merkurego. My � l � , � e Zarz � d jest wi � cej � ni hojny. � Jacob westchn� . � - Czy kto m � g � by � mi wyt umaczy � , o co w tym wszystkim chodzi? Na przyk � ad, � doktor
Martine, mo e zechcia � aby � mi pani powiedzie , co robi pani… na Merkurym? � Mia trudno � ci � z wym wieniem nazwy “S � oneczny Nurek”. � - Jestem konsultantem, panie Demwa. Zatrudniono mnie do przeprowadzenia test w � psychologicznych i parapsychologicznych na za odze i w � rodowisku � Merkurego. - Rozumiem, e mia � y � one co wsp � lnego z problemem, o kt � rym wspomnia � doktor �
Kepler? - Tak. Pocz tkowo s � dzono, � e te zjawiska s � jakim � oszustwem albo zbiorow � � halucynacj . Obydwie te mo � liwo � ci � wykluczy am. Obecnie jest pewne, � e zjawiska � te s � rzeczywiste i naprawd maj � � miejsce w chromosferze s onecznej. Przez ostatnie � miesi ce � przygotowywa am eksperymenty parapsychologiczne przeprowadzane podczas nurkowa �
� s onecznych. Pracowa � am � tak e jako terapeuta kilku cz � onk � w za � ogi S � onecznego � Nurka; dla wielu ludzi takie badania S o � ca � stanowi znaczne obci � � enie. � Martine m wi � a � jak prawdziwy fachowiec, ale w jej postawie by o co � � odpychaj cego. �
Nonszalancja? Jacob zastanawia si � , � co jeszcze � czy � o j � z Keplerem. Czy on � tak e by � � jej pacjentem? Skoro tak, to czy jestem tutaj tylko po to, eby zaspokoi � � kaprys chorego wielkiego cz owieka, kt � ry � ma by w dobrej formie? Ten pomys � nie by � zbyt poci � gaj � cy. � Podobnie jak
perspektywa wpl tania si � � w polityk . � Bubbakub, szef ca ej Filii Biblioteki na Ziemi - dlaczego on si � � anga uje w � jaki � skromny ziemski projekt badawczy? Pod pewnymi wzgl dami niewielki Pilanin by � � najwa niejszym ET na ca � ej � planecie, z wyj tkiem Ambasadora Tymbrymii. W � por wnaniu z � Instytutem Bibliotecznym, najwi ksz � � i najbardziej wp ywow � ze wszystkich � organizacji galaktycznych, Instytut Post pu, dla kt � rego �
pracowa Fagin, wygl � da � jak mr � wka � przy s oniu. A Martine chyba powiedzia � a � nawet, e Bubbakub ma osobi � cie lecie � na � Merkurego. Szef Filii Biblioteki gapi si � � w sufit, najwyra niej ignoruj � c rozmow � . Jego � usta porusza y si � , � jakby piewa
� w zakresie nies � yszalnym dla ludzkiego ucha. � B yszcz � ce � oczy Kulli wpatrywa y si � w Bubbakuba. By � mo � e s � ysza � � piew, a mo � e � i jego rozmowa zd� y � a � ju znudzi � . � Kepler, Martine, Bubbakub, Kulla… nigdy bym nie pomy la
� , � e znajd � si � kiedy � � w pokoju, gdzie najmniej dziwn istot � � jest Fagin! W a � nie � obok rozleg si � szelest Kantena. Fagin by � najwyra � niej podekscytowany. � Jacob zastanawia si � , � co te takiego mog � o zdarzy
� si � podczas bada � , � e � obcy jest tak podniecony. - Doktorze Kepler, by mo � e � istnieje ewentualno� , � e znalaz � bym czas, aby wam � pom c… by � � mo e - Jacob wzruszy � ramionami. - Ale na pocz � tek dobrze by � oby � chyba dowiedzie si �
, � o co w tym wszystkim chodzi! Twarz Keplera rozja ni � a � si . � - Ach, czy bym rzeczywi � cie � o tym nie wspomnia ? A niech to! Chyba po prostu � wol � teraz o tym nie my le � … � raczej, e tak powiem, staram si � lawirowa � wok � tego � tematu. Wyprostowa si � � i g� boko zaczerpn �
� powietrza. � - Panie Demwa, wygl da na to, � e � na S o � cu straszy. � CZʌ� DRUGA W czasach prehistorycznych Ziemi odwiedza � y � nieznane istoty z kosmosu. Istoty te stworzy y inteligencj � � ludzk� za pomoc celowych mutacji genetycznych. � Przybysze spoza Ziemi uszlachetnili ludzi na sw j w � asny � obraz. Dlatego w a � nie � to my jeste my podobni do nich, �
nie oni do nas. Erich von Daniken, Rydwany bog w � Wszystkie najwy sze czynno � ci � psychiczne, jak religia, altruizm czy moralno� , � s rezultatem ewolucji � i posiadaj podstawy fizyczne. � Edward O. Wilson, O naturze ludzkiej
4. Obraz wirtualny Bradbury by nowym statkiem. Jego poprzednikami by � y � jednostki o przeznaczeniu handlowym, ale teraz zastosowano znacznie nowsz technik � , � dzi ki czemu do � startu z poziomu morza wystarcza a mu jego w � asna � moc; olbrzymi balon nie musia unosi � � go do stacji na szczycie jednej z r wnikowych “Igie � “. � Bradbury by ogromn � kul � , � wprost gigantyczn jak na wcze
� niejsze � standardy. By a to pierwsza podr � � Jacoba na pok adzie statku poruszanego dzi � ki � miliardoletniej wiedzy Galakt w. Siedz � c � w salonie pierwszej klasy patrzy , jak Ziemia si � � oddala, a Baja w Kalifornii staje si najpierw br � zowym � wybrzuszeniem rozdzielaj cym dwa morza, a � potem ledwie widocznym wyst pem wzd � u � � meksyka skiego wybrze � a. Widok zapiera �
dech w � piersi, ale przynosi te � � rozczarowanie. Huk i przyspieszenie pasa erskiego � odrzutowca albo powolny majestat zeppelina musia y mie � � w sobie wi cej romantyczno � ci. Kiedy za � � poprzednio kilkakrotnie opuszcza Ziemi � , � unosz c si � i powracaj � c balonem, m � g � � przygl da � � si innym statkom, poruszaj � cym si � �
wawo w g � r � , � do Stacji Energetycznej, lub w d ci � nieniowego � wn trza jednej z “Igie � “. � adna z dw � ch � wielkich “Igie ” nie by � a nudna. Na cienkich ceramitowych � cianach, � kt re utrzymywa � y � w dwudziesto-pi ciokilometrowych wie � ach ci �
nienie takie, jak � na poziomie morza, wymalowano gigantyczne freski - ogromne, rzucaj ce si � � w d � ptaki i kosmiczne bitwy science fiction skopiowane z dwudziestowiecznych magazyn w. Nie � mia o � si poczucia klaustrofobii. � Mimo to Jacob by zadowolony, � e � znajduje si na pok � adzie Bradbury’ego. � Kt rego � � dnia nostalgia zaprowadzi go mo e do Ig � y � Czekoladowej, na szczycie g ry Kenia. � Ale co do tej drugiej, tej w Ekwadorze, Waniliowej… Jacob mia nadziej �
, � e nigdy wi � cej � ju jej nie � zobaczy. Niewa ne, � e � gigantyczna wie a by � a ledwie o rzut kamieniem od Caracas. � Niewa ne, � e � gdyby kiedy tam trafi � , � powitano by go jak bohatera, jak cz owieka, kt � ry � ocali jedyny cud � ludzkiej in ynierii, kt � ry �
robi wra � enie nawet na Galaktach. � Za uratownie Ig y Jacob Demwa zap � aci � � yciem � ony i pokiereszowaniem w � asnej � psychiki. Cena by a zbyt wysoka. � Kiedy Jacob wyszed na poszukiwanie baru, Ziemia by � a � ju tarcz � . Nagle nabra � � ochoty na towarzystwo. Gdy wchodzi na pok � ad, � niczego takiego nie czu . Prze � y
� � nieprzyjemne chwile, t umacz � c � si przed Glori � i innymi w Centrum. Makakai dosta � a napadu � sza u. Poza � tym wiele zam wionych przez niego materia � � w � dotycz cych heliofizyki nie dotar � o � na czas, trzeba wi c by � o � kaza przes � a � je na Merkurego p � niej. No, i ca
� y trz � s � � si ze � z o � ci, � kiedy pomy la � , � e w og � le da � si � nam � wi � � na t podr � . � Teraz szed drugim korytarzem ci � gn �
cym � si wzd � u � r � wnika statku, a � � znalaz � zat oczony, o � wietlony � przy mionym � wiat � em bar. Wszed � do � rodka i zacz � �� przeciska si � � mi dzy gromadkami rozmawiaj �
cych � i pij cych pasa � er � w, chc � c dosta � si � � do kontuaru. W barze t oczy � o � si oko � o czterdziestu os � b; wielu z nich by � o pracownikami � kontraktowymi zatrudnionymi na Merkurym przy pracach specjalistycznych. Kilku z tych, kt rzy wypili za du � o, � rozmawia o g �
o � no z s � siadami lub po prostu patrzy � o t � po � w przestrze . Niekt � rym � ci ko przychodzi � o rozstanie z Ziemi � . � Paru nieziemc w odpoczywa � o � na poduszkach w specjalnie dla nich wydzielonym k cie. � Jeden z nich, Synthianin o b yszcz � cym � futrze, w grubych okularach s onecznych, �
siedzia � naprzeciw Kulli, kt rego wielka g � owa � kiwa a si � w ciszy, podczas gdy Pring � popija � wytwornie przez s omk � � z czego , co wygl � da � o na butelk � w � dki. � W pobli u obcych sta � o � kilku ludzi, typowych ksenofil w, co to czatuj � na ka � de
� s owo � pods uchane z rozmowy ET i wytrwale czekaj � , � a b � d � mogli zadawa � pytania. � Jacob zastanowi si � , � czy nie prze lizgn � � si � przez t � um do rogu ET. Synthianin � m g � by � by jednym z jego znajomych. W drugim ko � cu
� sali by o jednak zbyt t � oczno. � Postanowi � wi c zam � wi � � jeszcze jednego drinka i czeka , a � pojawi si � jaki � gaw � dziarz. � Wkr tce przy � � czy � � si do grupy s � uchaj � cej in � yniera
� g rniczego, kt � ry � opowiada � przyjemnie wyolbrzymion histori � � o wypadkach implozji i wyprawach ratowniczych w g� bokich � kopalniach Merkurego. Jacob musia nat � a � s � uch w otaczaj � cym go � gwarze, ale mimo to czu , � e � na razie mo e lekcewa � y � zbli �
aj � cy si � � b l g � owy. W ka � dym � razie na tyle d ugo, by wys � ucha � � historii do ko ca. � Nag e d � gni � cie � palcem w ebra sprawi � o, � e podskoczy � . � - Demwa! To pan! - zawo a
� � Pierre LaRoque. - Jakie to szcz cie! Skoro podr � ujemy � razem, to mog mie � � pewno� , � e zawsze znajdzie si � kto � do inteligentnej � pogaw dki. � LaRoque mia na sobie b � yszcz � c � , � lu n � tunik � . Z powag � � pali fajk � .
� Jacob spr bowa � � si u � miechn � � , ale poniewa � z ty � u � kto w � a � nie nast � pi � mu na � pi t � , � wysz o z tego raczej zgrzytni � cie � z bami. �
- Witam pana, LaRoque. Czemu to leci pan na Merkurego? Pa scy czytelnicy byliby � chyba bardziej zainteresowani opowie ciami o peruwia � skich � wykopaliskach albo… - Albo innymi wstrz saj � cymi � dowodami na to, e naszym prymitywnym przodkom � dopomogli staro ytni kosmonauci? - LaRoque wszed � � mu w s owo. - Tak, panie � Demwa, podobne dowody b d � � ju wkr � tce tak oczywiste, � e nawet Sk � rzani i sceptycy z � Rady Konfederacji dostrzeg b � � dno �
�� swoich przekona ! � - Widz , � e � pan sam nosi Koszul - Jacob wskaza � na srebrzyst � tunik � LaRoque’a. � - Wk adam szat � � Towarzystwa Danikenistycznego, kiedy opuszczam Ziemi , aby � uczci � Starszych, dzi ki kt � rym � mogli my wyruszy � w kosmos. - LaRoque prze � o � y � �
szklank i � fajk do jednej r � ki, � drug za � uj � � z � oty medalion, kt � ry � mia zawieszony na � a � cuszku � na szyi. Jacob pomy la � , � e jak na doros � ego cz � owieka efekt jest nieco zbyt teatralny.
� Tunika i bi uteria sprawia � y � wra enie zniewie � cia � o � ci, co kontrastowa � o z gburowatymi � manierami Francuza. Trzeba jednak przyzna , � e � ten spos b bycia pasowa � dobrze do � skandalicznie afektowanego akcentu. - Niech pan da spok j - u � miechn � �� si Jacob. - Nawet pan musi przyzna � ,
� e loty � kosmiczne zawdzi czamy tylko sobie samym, poza tym to my odkryli � my � nieziemc w, � a nie oni nas. - Niczego nie musz przyznawa � � - odpar LaRoque zapalczywie. - Musimy udowodni � , � e jeste � my � godni opiekun w, kt � rzy w zamierzch � ej przesz � o � ci obdarzyli nas � inteligencj , a
� w wczas oni nagrodz � � nas i wtedy dopiero dowiemy si , jak bardzo pomogli nam � potajemnie w tamtych czasach! Jacob wzruszy ramionami. Sp � r � mi dzy Sk � rami i Koszulami nie by � niczym nowym. � Jedna strona twierdzi a, � e � cz owiek powinien by � dumny ze swojego wyj � tkowego � dziedzictwa rasy, kt ra rozwin � a � si bez � adnej pomocy, a inteligencj �
zdobywan � � na sawannach i wybrze ach wschodniej Afryki zawdzi � cza � samej tylko Naturze. Druga strona utrzymywa a, � e � homo sapiens, podobnie jak ka da inna znana rasa sofont � w, by � � ogniwem a � cucha � wspomagania genetycznego i cywilizacyjnego, kt ry si � ga � wstecz do � legendarnych pocz tk �
w � Galaktyki, do czas w Przodk � w. � Wiele ludzi, w tym tak e Jacob, z rozmys � em � nie zajmowa o � adnego stanowiska w � tym konflikcie, ale ludzko� , � a tak e jej rasy podopieczne, z zainteresowaniem � oczekiwa y na � rozwi zanie. Od czas � w � Kontaktu archeologia i paleontologia sta y si � powszechn � � pasj . � Argumenty LaRoque’a by y jednak tyle razy odgrzewane, � e
� zupe nie straci � y � wszelki smak. A b l g � owy � dokucza Jacobowi coraz bardziej. � - To bardzo interesuj ce, panie LaRoque - powiedzia � , � powoli si wycofuj � c. � Wie pan co, mo e porozmawiamy o tym innym razem… � Ale Francuz jeszcze nie sko czy � . � - Kosmos, prosz pana, pe � en � jest neandertalskich sentyment w. Ludzie na naszych � statkach woleliby nosi zwierz
� ce � sk ry i chrz � ka � jak ma � py! S � obra � eni � na Starszych i ch tnie upokarzaj � � tych, kt rzy s � wra � liwi i kieruj � si � pokor � ! � Przedstawiaj c swoje pogl
� dy, � LaRoque szturcha jednocze � nie swojego rozm � wc � � cybuchem fajki. Jacob cofa si � , � usi uj � c by � grzeczny, ale stawa � o si � to coraz � trudniejsze. - No nie, teraz posun�� si pan chyba troch � za daleko. To znaczy, m � wi pan w � ko cu o �
kosmonautach. Wie pan przecie , � e � podstawowym kryterium przy ich wyborze jest rozwaga emocjonalna i polityczna… - Aha! Pan chyba nie ma poj cia, o czym pan m � wi. � artuje pan, prawda? Wiem to i � owo o rozwadze politycznej i emocjonalnej kosmonaut w! Kiedy � � panu o tym opowiem ci gn � �� LaRoque. - Kt rego � � dnia ca a ta historia wyjdzie na jaw. Spo � ecze � stwo dowie � si � wszystkiego o planie Konfederacji odizolowania du ej cz � ci �
ludzko ci od � starszych ras i od ich kosmicznego dziedzictwa. Ci wszyscy biedni “niepewni”! Wtedy b dzie ju � � za p no, � eby zatrzyma � � lawin ! - Wypu � ci � k � � b niebieskiego dymu w stron � � Jacoba, kt rego � ogarn a nagle fala zawrot � w � g owy. � - Taa, panie LaRoque, wszystko si zgadza. Musi pan mi kiedy � � o tym opowiedzie . � Odwr ci �
� si , � eby odej � � . � LaRoque zmierzy Jacoba nieprzychylnym spojrzeniem, a potem u � miechn � �� si i � klepn�� go w rami , gdy ten przeciska � � si ju � do drzwi. � - Owszem - powiedzia . - Wszystko panu opowiem. Tymczasem jednak powinien si � � pan po o � y � . � Nie wygl da pan zbyt dobrze! Do zobaczenia! - Jeszcze raz poklepa � � go po plecach i powr ci
� � do miejsca przy barze. Jacob doszed do najbli � szego � wietlika i opar � g � ow � o przezroczyst � tafl � . � Jej ch� d � pom g � � uspokoi t � tnienie w skroniach. Kiedy otworzy � oczy i wyjrza � , Ziemi nie � by o wida � ,
� zobaczy tylko ogromn � � przestrze usian � nieruchomymi gwiazdami, b � yszcz � cymi w � ciemno ci. Te ja � niejsze � otoczone by y promieniami dyfrakcyjnymi, kt � re m � g � � wyd u � a � � lub skraca , mru � � c � oczy. Je li nie liczy � jasno
� ci, widok by � taki sam jak noc � � na ziemskiej pustyni. Tutaj gwiazdy nie mruga y, ale by � y � to te same gwiazdy. Jacob wiedzia , � e � powinien czu co � wi � cej. Gwiazdy ogl � dane z kosmosu powinny � by � bardziej tajemnicze, bardziej… “filozoficzne”. Jednym z najtrwalszych wspomnie z wieku � m odzie � czego � by niesamowity huk rozgwie �
d � onego nieba. Nie mia � o to nic � wsp lnego z � tym oceanicznym wra eniem, jakie teraz dawa � a � mu hipnoza. Tamto przypomina o � raczej na wp zapomniane sny z innego � ycia. � W sali g� wnej � znalaz doktora Keplera, Bubbakuba i Fagina. Kepler poprosi � , by � si do � nich do� czy � . � Rozsiedli si wok �
� sterty poduszek w pobli u � wietlik � w widokowych. Bubbakub � mia � ze sob fili � ank � � czego , co wygl � da � o na trucizn � i zalatywa � o � truj cym � zapachem. Fagin kroczy powoli, obracaj � c � si na swych korzenio-nogach. Nie mia � ze sob � �
niczego. Rz d � wietlik � w, � biegn cy wzd � u � zakrzywionego obwodu statku, przerwany by � w � salonie przez wielk okr � g � �� tarcz , podobn � do gigantycznego kolistego okna, � si gaj � cego � od pod ogi do sufitu. Jego p � aska � powierzchnia wystawa a ze �
ciany na oko � o � trzydziestu centymetr w. Cokolwiek znajdowa � o � si w � rodku, skryte by � o za � ci � le dopasowan � � p yt � . � - Cieszymy si , � e � pan si zdecydowa � - szczekn � � Bubbakub przez sw �
j � brzmieniacz. Wypowiedziawszy t uwag � , � rozpar si � na jednej z poduszek, zanurzy � ryjek w � fili ance, � kt r � � ze sob przyni � s � , i przesta � zwraca � uwag � � na Jacoba i pozosta ych. � Jacoba zainteresowa o, czy Pilanin pr � bowa �
� by towarzyski, czy te � wyp � ywa � o to z jego � wrodzonego uroku. My la � � o Bubbakubie “on”, cho nie mia � poj � cia, jaka jest jego rzeczywista � p e � . � Dyrektor Filii Biblioteki nie mia na sobie � adnych � ubra z wyj � tkiem � brzmieniacza i ma ego � woreczka, ale mimo to szczeg y anatomiczne, kt
� re � Jacob m g � dojrze � , gmatwa � y � tylko t � kwesti . Wiedzia � � na przyk ad, � e Pilanie s � jajorodni i swoich m � odych nie � karmi piersi � . � Tymczasem od gard a do krocza Bubbakuba ci � gn � �� si , niby guziki od koszuli,
� rz d czego � , � co wygl da � o � jak sutki. Jacob nie pr bowa � nawet zgadywa � ich przeznaczenia. � Sie � Informacyjna nic o tym nie wspomina a, zam � wi � � wi c pe � niejsz � informacj � z � Biblioteki. Fagin i Kepler rozmawiali o historii okr t � w
� s onecznych. G � os Fagina by � � st umiony, � gdy jego g � rne � li cie i otw � r oddechowy zamiata � y d � wi � koch � onne � p yty sufitu. � (Jacob mia � nadziej , � e � Kanten nie mia sk �
onno � ci do klaustrofobii. W ko � cu czego mia � yby � obawia si � � m wi � ce � warzywa? Co najwy ej schrupania. Zastanawia � si � te � na obyczajami � seksualnymi rasy, kt rej mi � o � �� fizyczna wymaga a po � rednictwa specjalnego gatunku � oswojonych
trzmieli). - Potem te wspania e improwizacje - m � wi � � Fagin - pozwoli y wam na wyniesienie � przyrz d � w � a do samej fotosfery. I to bez najmniejszej nawet pomocy z zewn � trz! � To robi ogromne wra enie. Sam si � � sobie dziwi , � e przez tyle lat mojego pobytu na Ziemi � nie wiedzia em nic o tej cudownej przygodzie z czas � w � sprzed Kontaktu! Kepler promienia . � - Musi pan wiedzie , � e � wykorzystanie batysfery to zaledwie… pocz tek, ja
� zaj� em � si � tym znacznie p niej. Kiedy przed Kontaktem opracowano nap � d � laserowy dla pojazd w � mi dzygwiezdnych, mo � na � by o zrzuca � statki sterowane automatycznie. Potrafi � y � same si � unosi , a dzi � ki � zastosowaniu termodynamiki laser w o wysokiej temperaturze � mog y tak � e
� wydala nadmiar ciep � a, � ch odz � c przy tym wn � trze pr � bnika. � - Byli cie wi � c � tylko o krok od wys ania ludzi! � Kepler u miechn � �� si smutno. � - No c , mo � e � i tak. By y takie plany. � eby wys � a � na S
� o � ce � i z powrotem ywe � istoty, trzeba upora si � � nie tylko z ciep em i grawitacj � . Najpowa � niejsz � przeszkod � � by y � turbulencje. Wspaniale by oby przekona � � si , czy mimo wszystko potrafiliby � my � rozwi za � � ten problem. - Przez moment oczy Keplera zap on �
y � blaskiem. - By y takie plany. � Ale wtedy Vesarius natrafi w konstelacji � ab � dzia � na statki tymbrymskie w� czy � � si � Jacob. - Tak. Nigdy wi c si � � tego nie dowiemy. Plany opracowywano, kiedy by em ma � ym � dzieckiem. Teraz s ju � � beznadziejnie przestarza e. Pewnie zreszt � tak jest te � � dobrze… Nie unikn oby si � � strat, nawet mierci, gdyby
� my pr � bowali robi � to bez stazy… � Kluczem do S onecznego Nurka jest kontrola przep � ywu � czasu, a na wyniki z pewno ci � nie � mog si � � skar y � . � Wyraz twarzy uczonego nagle spochmurnia . � - To znaczy, nie mog em a � � do teraz. Kepler zamilk i wpatrywa � � si w dywan. Jacob przygl �
da � mu si � przez chwil � , a � potem zakry usta i zakaszla � . � - Skoro o tym rozmawiamy, to zauwa y � em, � e w Sieci Informacyjnej nie ma � adnej � wzmianki o S onecznych Duchach, nie znalaz � em � nic nawet w specjalnie zam wionym � materiale z Biblioteki… a mam pozwolenie 1-AB. My la � em, � e mo
� e zechce pan � udost pni � � mi kilka swoich raport w dotycz � cych � tego tematu. M g � bym je przestudiowa � w � czasie podr y. � Wzrok Keplera nerwowo ucieka przed Jacobem. � - Nie byli my jeszcze dostatecznie przygotowani do tego, � eby � dane mog y � wydosta si � � poza Merkurego, panie Demwa. S pewne wzgl �
dy… � polityczne zwi zane z tym � odkryciem, kt re, hm, op � ni � � pa sk � lektur � a � do czasu, gdy znajdziemy si � � w bazie. Mam nadziej , � e � tam znajdzie pan odpowied na wszystkie swoje pytania. � Wydawa si � � tak szczerze zawstydzony, e Jacob postanowi � na razie nie wraca � do �
tego tematu. Nie by to jednak dobry znak. � - Pozwol sobie doda � � jedn informacj � , Jacobie - powiedzia � Fagin. - Po naszym � spotkaniu odby o si � � jeszcze jedno nurkowanie i poinformowano nas, e � zaobserwowano podczas niego tylko pierwszy i bardziej prozaiczny gatunek Solariowc w. Nie � napotkano drugiej odmiany, tej, kt ra przysporzy � a � tyle trosk doktorowi Keplerowi. Jacob by ci � gle � jeszcze zdumiony pospiesznymi wyja nieniami, kt � rych wcze � niej
� udzieli mu doktor Kepler, a kt � re � dotyczy y dw � ch rodzaj � w stworze � s � onecznych � zauwa onych do tej pory. � - Rozumiem zatem, e to ten pierwszy typ jest trawo � erny? � - Nie trawo erny! - wtr � ci � � Kepler. - Magneto erny. Karmi si � energi � pola � magnetycznego. Ten gatunek poznajemy zreszt coraz lepiej, chocia
� … � - Przerywam! Maj c p � onn � � nadziej na wybaczenie mojej ingerencji, nalegam na � dyskrecj . Zbli � a � si obca osoba. - G � rne ga � � zie Fagina otar � y si � � z szelestem o sufit. Jacob odwr ci � � si , � eby spojrze � na wej � cie, wstrz �
� ni � ty, � e co � mog � o zmusi � � Fagina do przerwania komu w p � � zdania. Ponuro skonstatowa , � e jest to jeszcze jeden � znak wiadcz � cy � o tym, i wdepn � � w sytuacj � politycznie napi � t � � i ci gle nie ma �
poj cia, o co w � niej chodzi Niczego nie s ysz � � - pomy la � , i wtedy w drzwiach stan � � Pierre LaRoque z � drinkiem w gar ci; jego jak zwykle rumian � � twarz pokrywa y jeszcze dodatkowe wypieki. � U miech � dziennikarza poszerzy si � , � kiedy dostrzeg Fagina i Bubbakuba. Wszed � i klepn � �� Jacoba jowialnie po plecach, domagaj c si � , � by ten natychmiast go przedstawi . �
Jacob pohamowa wzruszenie ramion. � Powoli dokonywa prezentacji. Przej � ty � LaRoque g� boko uk � oni � si � Bubbakubowi. � - Ab-Kisa-ab-Soro-ab-Hul-ab-Puber! I dwie rasy podopieczne, jakie to by y, � Demwa? Jello i co jeszcze? To dla mnie zaszczyt pozna � � osobi cie sofonta z linii � Soran! Studiowa em � mow pa � skiego � rodu, kt ry by � mo � e pewnego dnia oka
� e si � i naszym! J � zyk � Soran jest przecie tak bardzo podobny to prasemickiego i pra-Bantu! � Rz sy nad oczami Bubbakuba nastroszy � y � si . Z brzmieniacza Pilanina dobieg � y � d wi � ki � skomplikowanej, aliteracyjnej, niezrozumia ej mowy. Potem szcz � ki � obcego k apn � y � szybko kilka razy i rozleg si
� � wysoki skowyt, cz ciowo wzmocniony jeszcze przez � brzmieniacz. Stoj cy za Jacobem Fagin odpowiedzia � � w j zyku z � o � onym z mla � ni � �� i terkot w. � Bubbakub spojrza na niego rozpalonym wzrokiem i zn � w � wyda z siebie gard � owy � ryk, wymachuj c gwa � townie � serdelkowatym ramieniem w kierunku LaRoque’a. Od wibruj cej � odpowiedzi Kantena Jacobowi przeszed po plecach lodowaty dreszcz. �
Bubbakub obr ci � � si i nie odezwawszy si � s � owem do ludzi, g � o � no tupi � c � wyszed� z pokoju. LaRoque zaniem wi � � z os upienia, a potem spojrza � niepewnie na Jacoba. � - Przepraszam bardzo, co ja takiego zrobi em? � Jacob westchn� . � - Mo e nie podoba � o � mu si , � e nazwa
� go pan kuzynem, panie LaRoque. � Zwr ci � � si z kolei do Keplera, � eby zmieni � temat. Uczony gapi � si � na drzwi, � kt rymi � wyszed Bubbakub. � - Doktorze Kepler, skoro nie ma pan przy sobie adnych konkretnych danych, to � mo e � zechcia by pan po � yczy � � mi jakie podstawowe pozycje z heliofizyki i troch � � materia� w �
historycznych dotycz cych samego S � onecznego � Nurka? - Z najwi ksz � � przyjemno ci � , panie Demwa - Kepler skin � � g � ow � . � - Prze l � je � panu przed kolacj . � My lami wydawa � � si by � gdzie indziej. � - Mnie te ! - wrzasn � �� LaRoque. - Jestem akredytowanym dziennikarzem i domagam si
� materia� w � dotycz cych pa � skich niecnych poczyna � ! � Po chwilowym zdumieniu Jacob wzruszy ramionami. Trzeba przyzna � , � e LaRoque do � tej pory nie le si � � maskowa . Jego bezczelny tupet mo � na by � o � atwo wzi � �� za si�� charakteru. Kepler u miechn � �� si , jak gdyby nie dos � ysza � .
� - S ucham pana? � - C za niebotyczna zarozumia � o � � ! � Ten pa ski Projekt “S � oneczny Nurek” � poch ania � g ry pieni � dzy, � kt re mog � yby p � j � � na melioracj � � ziemskich pusty albo na � wi ksz � � Bibliotek dla naszej planety! C � � to za pr no
� � bada � to, co lepsi od nas � doskonale rozumieli, jeszcze zanim stali my si � � ma pami! � - Prosz mnie pos � ucha � . � Konfederacja finansuje te poszukiwania… - Kepler poczerwienia . � - Poszukiwania! Raczej oszukiwania! Szukacie tego, co ju dawno jest w � Bibliotekach Galaktyki i kompromitujecie nas wszystkich, robi c z ludzko � ci � g upc � w! � - Panie LaRoque… - zacz�� Jacob, ale Francuz nie chcia si � zamkn �
� . � - A ta pa ska Konfederacja! Upychaj � � Starszych w rezerwatach, jak Indian z Ameryki w dawnych czasach! Odmawiaj spo � ecze � stwu � dost pu do Filii Biblioteki! Pozwalaj � � trwa � temu absurdowi, przez kt ry wszyscy si � � z nas miej � , temu twierdzeniu o � samorodnej inteligencji! Kepler cofa si � � przed zapalczywo ci � LaRoque’a. Poblad � i zacz
� � si � � j ka � . � - Ja… ja my l � , � e nie… � - LaRoque! Niech pan da temu spok j! - Jacob z � apa � � Francuza za rami i � przyci gn � �� go do siebie, po czym wyszepta mu stanowczo do ucha: - Daj spok � j, � cz owieku, nie � chcesz chyba kompromitowa nas przed czcigodnym Kantenem Faginem, co? � Oczy LaRoque rozszerzy y si �
. � Ponad ramieniem Jacoba widzia , jak g � rne li � cie � zaniepokojonego Fagina szumi dono � nie. � W ko cu spu � ci � wzrok. � Drugiego afrontu nie m g � � ju znie � � . Wymamrota � przeprosiny dla obcego i � odszed , � rzucaj c Keplerowi po � egnalne � spojrzenie. - Dzi ki za efekty specjalne, Fagin - odezwa
� � si Jacob, kiedy LaRoque ju � � poszed . � Odpowiedzia mu kr � tki � i niski gwizd.
5. Refrakcja Odleg e o czterdzie � ci � milion w kilometr � w S � o � ce by � o czelu � ci � � piekie . Wrza � o � w r � d � czarnego kosmosu, w niczym nie przypominaj c � wiec � cej
� plamki, kt r � dzieci na � Ziemi przyjmowa y jako oczywisto � � , � i od kt rej bez trudu odruchowo odwraca � y oczy. � Tutaj jego przyci ganie by � o � znacznie silniejsze. Czu o si � przemo � n � potrzeb � patrzenia w � jego stron , � cho by � o
� to niebezpieczne. S o � ce � ogl dane z Bradbury’ego mia � o wielko � � pi � ciocent � wki � trzymanej w odleg o � ci � trzydziestu centymetr w przed oczyma. � wiat � o � by o zbyt jasne, by mo � na je by � o � znie�� bez
przes ony. Uchwycenie zarysu tarczy, jak to czasami robi si � � na Ziemi, tutaj mog oby � przyprawi o � lepot � . � Kapitan nakaza spolaryzowanie ekran � w stazowych statku i � zakrycie normalnych wietlik � w � widokowych. W salonie ods oni � te � by o okno Lyota, aby pasa � erowie mogli bez szkody � przygl da � � si � Dawcy ycia.
� Jacob zatrzyma si � � przed nim podczas nocnej pielgrzymki do automatu z kaw , na � wp � obudzony z niespokojnego snu w ma ej kabinie. T � po � wpatrywa si � w okr � g � y otw � r � przez kilka minut, ci gle jeszcze nie ca � kiem � przytomny, a dobudzi � go sepleni � cy �
g os: � - Tak w a � nie � wygl da wasze sz � o � cze z aphelium Merkurego. � W s abo o � wietlonym � salonie przy jednym ze stolik w do kart siedzia � Kulla. Tu � � za obcym, ponad rz dem automat � w � z napojami, zegar na cianie pokazywa � jarz � ce si � �
cyfry “04:30”. Zaspany g os Jacoba z trudem przeciska � � si przez gard � o: � - Teraz… eee… jeste my ju � � tak blisko? - Jeszte my - potwierdzi � � Kulla. Jego trzonowce by y schowane. Za ka � dym � razem, gdy pr bowa � wym � wi � “s”, du � e, � zwini te wargi � ci �
ga � y � si i wydobywa � si � spomi � dzy � nich gwizd. W przy mionym � wietle � jego oczy ja nia � y � czerwonym blaskiem wpadaj cym przez okno widokowe. � - Do ko ca podr � y � zoszta y ju � tylko dwa dni - powiedzia � obcy. R � ce trzyma � �
skrzy owane na stole przed sob � . � Lu ne fa � dy r � kaw � w jego srebrnej tuniki � przykrywa y � po ow � � blatu. Jacob odwr ci � � si , by zn � w spojrze � przez iluminator i zachwia � si � przy tym � lekko. Tarcza s o � ca
� zamigota a mu przed oczyma. � - Dobrze si czujesz? - z niepokojem zapyta � � Pring i zacz� si � ju � nawet � podnosi . � - Nie, prosz , nie - Jacob powstrzyma � � go unosz c r � k � . � Mam po prostu mi kkie nogi. Troch � � ma o spa � em. Kawa dobrze mi zrobi. � Powl k � � si do automat � w, ale w po �
owie drogi przystan � � , odwr � ci � � si i jeszcze � raz popatrzy na obraz s � onecznego � paleniska. - Ono jest czerwone! - mrukn�� zdumiony. - Czy chczesz, ebym wyt � umaczy � , � dlaczego tak jeszt? - spyta Kulla. � - Prosz . � Jacob spojrza na pogr � � ony � w ciemno ci rz � d automat �
w z napojami i jedzeniem, � szukaj c maszyny do kawy. � - Okno Lyota przepuszcza do wn trza tylko � wiat � o � w posztaci monochromatycznej zacz�� Kulla. - Wykonane jeszt z wielu okr g � ych p � ytek, niekt � re z nich � polaryzuj � wiat � o, � inne op niaj � � je. Obraczaj si � one wzgl � dem siebie i osztatecznie dosztrajaj �
� si do fali, � kt ra jeszt wpuszczana do � rodka. � Jeszt to niezmiernie preczyzyjne i pomysz owe � urz dzenie, � cho wed � ug � sztandard w galaktycznych zupe � nie przesztarza � e… jak � szwajczarszkie zegarki noszone jeszcze przez niekt rych ludzi w epocze elektronicznej. Kiedy wasze � szpo ecze � sztwo � zacznie w pe ni korzyszta � z Biblioteki, w �
wczasz ten… Patek � przejdzie do hisztorii. Jacob pochyli si � , � eby przyjrze � si � najbli � szemu automatowi. Wygl � da � � jak maszyna do kawy. Mia z przodu przezroczyst � � p ytk � , za kt � r � znajdowa � a si � � ma a
� podstawka z metalow kratk � � na wierzchu. Je li teraz nacisn � � by prawy guzik, na podstawk � � powinien spa�� jednorazowy kubek, a potem jaka rurka nala � aby strumie � gorzkiego � czarnego napoju. Jacob s ysza � � s cz � cy si � powoli, g � � boki g � os � Kulli i co jaki czas wydawa � z
� siebie potakuj ce d � wi � ki: � - aha, tak, no, no. Na lewo od przycisk w pali � a � si zielona lampka. Nacisn � � j � mimowolnie. � M tnym wzrokiem przygl � da � � si maszynie. Ju � ! Co � zabrz � cza � o � i stukn o! Oto
� kubek! Ale zaraz… co u licha? Do kubka wpad a du � a, � � tozielona pigu � ka. � Jacob podni s � � klapk i wzi � � kubek. Sekund � p � niej w miejsce, gdzie sta � � kubeczek, trafi a struga gor � cej � cieczy i zaraz znikn a w kratce poni � ej. � Niepewnie spojrza na pigu �
k � . � Cokolwiek to by o, nie wygl � da � o jak kawa. � Przetar oczy � wierzchem d oni. Potem rzuci � � oskar ycielskie spojrzenie na guzik, kt � ry � przycisn� . � Guzik mia napis. Brzmia � � on “Synteza ywno � ciowa ET”. Ni � ej, pod napisem, ze � szczeliny wysun a si � � karta komputerowa. Wzd u � wystaj
� cego brzegu wydrukowane � by o: � “Pring: Uzupe nienie dietetyczne - Kompleks bia � kowy � kumaryny”. Jacob rzuci szybkie spojrzenie na Kull � . � Obcy ci gn � � swoje wyja � nienia, stoj � c � przed oknem Lyota. Dla podkre lenia argument � w � wymachiwa jedn � r � k � w kierunku
� dantejskiego blasku. - Teraz wida czerwon � � lini wodoru alfa - m � wi � . - Bardzo po � yteczna linia � szpektralna. Zamiaszt ton�� w powodzi przypadkowego wiat � a ze wszysztkich � poziom w � Sz o � cza, � mo emy patrze � tylko na te regiony, gdzie atomy wodoru abszorbuj � lub � emituj � wi czej ni
� � normalnie… - Kulla wskaza nakrapian � powierzchni � S � o � ca. � Pokrywa y j � � ciemnoczerwone c tki i pierzaste � uki. � Jacob czyta o nich. Te � uki � to w� kna. Widziano je na tle kosmosu w kr � gu � wietlnym � S o � ca, �
od kiedy po raz pierwszy do obserwacji za mienia u � yto teleskopu. Kulla � najwyra niej obja � nia � , � dzi ki czemu wida � je na tarczy s � onecznej. � Jacob zastanowi si � . � Przez ca� podr � z Ziemi Pring unika � jadania posi � k � w � z innymi. Co najwy ej s � czy
� � czasami w dk � lub piwo przez s � omk � . Chocia � � obcy nie poda � adnych � wyja nie � , � Jacob m g � przypuszcza � , � e w kulturze Pring � w istnia � � zakaz jedzenia w miejscach publicznych. A poza tym - pomy la � � - z takimi kafarami w g bie m
� g � by narobi � niez � ego � ba aganu. � Najwyra niej wpakowa � em � si tutaj podczas jego � niadania, a Kulla jest zbyt � grzeczny, eby � o tym napomkn� . � Spojrza na tabletk � � ci gle le � � c � na dnie kubka, kt � ry trzyma
� � w d oni. � Wrzuci j � � do kieszeni marynarki, a zgnieciony kubek cisn� do kosza na � mieci. � Teraz dopiero dostrzeg przycisk z napisem “Czarna kawa”. U � miechn � �� si ponuro. � Mo e lepiej by � oby � darowa sobie kaw � i nie nara � a � si � na ryzyko obra � enia � Kulli. ET
wprawdzie nie zaprotestowa , gdy Jacob podszed � � do automat w z jedzeniem i � piciem, ale przecie odwr � ci � � si do niego ty � em. � Kulla podni s � � wzrok, kiedy Jacob podszed bli � ej. Otworzy � nieco usta i przez � chwil � mo na by � o � dostrzec b ysk bia � ej porcelany. � - Czy teraz nogi masz… mniej mi kkie? - spyta � � troskliwie.
- Tak, teraz jeszt, tfu, jest lepiej. Dzi kuj � … � Dzi kuj � tak � e za wyja � nienia. � Zawsze wydawa o mi si � , � e S � o � ce jest raczej g � adkie… opr � cz plam i wzniesie � . � My l � � jednak, e w � istocie jest bardzo skomplikowane.
Kulla skin�� g ow � . � - Doktor Kepler jeszt szpezjaliszt . On udzieli ci lepszych wyja � nie � , � kiedy wyruszysz z nami na nurkowanie. Jacob u miechn � �� si uprzejmie. Ale � skrupulatnie szkolono wys � annik � w Galakt � w! � Czy skini cie g � ow � � rzeczywi cie co � dla Kulli znaczy
� o? Czy te � by � o � to co , co � nauczono go robi w okre � lonej � sytuacji po r � d ludzi? � Nurkowanie? Uzna , � e � nie nale y prosi � Kulli o powt � rzenie tej uwagi. � Lepiej nie kusi losu - pomy � la � .
� Zacz�� ziewa , akurat w por � , by przypomnie � sobie, � e nale � y zakry � � usta r k � . � Strach pomy le � , � co podobny gest m g � oznacza � na ojczystej planecie Pringa! � - Chyba wr c � � do pokoju i spr buj � si � jeszcze troch �
si � przespa � . � Dzi ki za � rozmow . � - Doprawdy nie ma za czo, Jacob. Dobranocz. Pow� cz � c � nogami ruszy korytarzem i ledwie upad � na � � ko, ju � � spa jak zabity. �
6. Retardacja i dyfrakcja Przez iluminatory wlewa o si � � mi kkie, per � owe � wiat � o i o � wietla � o � twarze tych, kt rzy � ogl dali powierzchni � � Merkurego przesuwaj c � si � pod zni � aj � cym lot statkiem. � Prawie wszyscy, kt rzy nie mieli akurat �
adnych � obowi zk � w, zebrali si � w � salonie, przyci gni � ci � do rz du okien widokowych przez gro � ne pi � kno planety. G � osy � przycich y, a � rozmowy przenios y si � � do ma ych grupek zebranych wok � � wietlik � w. Jedynym �
dono niejszym odg � osem � by s � aby, trzaskaj � cy d � wi � k, kt � rego � Jacob nie m g � � zidentyfikowa . � Powierzchnia planety by a zryta kraterami i poci � ta � d ugimi rowami. Cienie � rzucane przez merkuria skie g � ry �
by y czarne jak kosmos i niezwykle ostre na tle jasnych � br z � w � i srebrzysto ci. Pod wieloma wzgl � dami � widok przypomina ziemski Ksi � yc. � By y te � � r nice. W jednym miejscu jaki � staro � ytny kataklizm wyrwa � ca � y obszar � gruntu. Po tej stronie Merkurego, kt ra zwr � cona � by a do S �
o � ca, blizna sk � ada � a � si z siatki � g� bokich � bruzd. Dok adnie wzd � u � kraw � dzi wyrwy bieg � terminator, wyra � na � granica dziel ca dzie � � od nocy. W dole, tam gdzie nie si ga � � cie , pada �
nieustannie ognisty deszcz siedmiu � r nych � p omieni. Protony i promienie rentgenowskie oderwane od magnetosfery wraz ze � zwyczajnym, o lepiaj � cym � blaskiem S o � ca, zmieszanym jeszcze z innymi zab � jczymi � sk adnikami, sprawia � y, � e powierzchnia Merkurego skrajnie r � ni � a si � od � ksi ycowej. � Wygl da �
o � to na miejsce, gdzie mo na napotka � duchy. Przypomina � o czy � ciec. � Jacob przypomnia sobie fragment staro � ytnego, � wcze niejszego ni � Haiku wiersza � japo skiego, kt � ry � czyta zaledwie miesi � c wcze � niej: � Najwi cej pos � pnych � my li przybywa
� Wraz z wieczorem. Wtedy zjawia si� Tak e twoja z � udna � posta� I m wi do mnie tak, jak ty m � wi � a � . � - Czy pan co powiedzia � ? � Jacob otrz sn � �� si z p � ytkiego odr � twienia i ujrza � Dwayne’a Keplera, kt � ry � sta obok
� niego. - Nie, nic takiego. Oto pa ska marynarka. � Wr czy � � j Keplerowi, kt � ry u � miechn � � si � � w podzi kowaniu. � - Przepraszam, ale fizjologia odzywa si w najmniej spodziewanych momentach. � Prawdziwi kosmiczni w drowcy te � � musz chodzi � do � azienki. A Bubbakub nie � potrafi chyba oprze si � � temu materia owi. Za ka � dym razem, gdy j
� zdejmuj � , � eby co � � zrobi , � przychodz potem, a on � pi � na niej. Po powrocie na Ziemi b � d � musia � mu tak � � kupi . Ale o � czym to rozmawiali my, zanim wyszed � em? � Jacob wskaza na powierzchni � � poni ej.
� - Zastanawia em si � … � Teraz ju rozumiem, dlaczego kosmonauci nazywaj � Ksi � yc � “przedszkolem”. Tutaj z pewno ci � � trzeba bardziej uwa a � . � Kepler pokiwa g � ow � . � - Tak, ale to bez por wnania lepsze ni � � posady w domu, przy jakich g � upich � “programach prac publicznych”! - Kepler urwa , jak gdyby mia � � na ko cu j
� zyka � co � zjadliwego. Wzburzenie jednak wyparowa o, tak � e � m g � ci � gn � � dalej. Odwr � ci � � si do � iluminatora i wskaza panoram � � pod nimi. - Dawni obserwatorzy, Antoniodi i Schiaparelli, nazwali t okolic � � Charit Regio. Ten ogromny staro ytny krater tam dalej to Goethe - pokaza � � obwarzanek ciemnej materii na
jasnej r wninie. - Le � y � bardzo blisko Bieguna P nocnego, troch � ni � ej jest sie � � jaski , � dzi ki kt � rej � istnieje Baza Merkuria ska. � Kepler reprezentowa teraz idealny wizerunek dostojnego i uczonego d � entelmena, � mo e � tylko opr cz tych moment � w, � kiedy jeden lub drugi koniec jego d ugich p � owych �
w s � w � wchodzi mu do ust. Zdenerwowanie fizyka zdawa � o � si ust � powa � w miar � zbli � ania � si do � Merkurego i bazy S onecznego Nurka, gdzie by � � szefem. Podczas podr y zdarza � o � si bowiem, zw � aszcza gdy rozmowa schodzi � a na � wspomaganie albo na Bibliotek ,
� e � przybiera on min � cz � owieka, kt � ry ma � mn stwo do � powiedzenia i nijak nie mo e tego zrobi � . � Wygl da � wtedy na podenerwowanego i � zak opotanego, jakby ba � � si wyrazi � swoje pogl � dy. � Po zastanowieniu Jacob uzna , � e � cz ciowo zna przyczyn �
tego. Chocia � dow � dca � S onecznego Nurka nie powiedzia � � wprost nic takiego, co mog oby go zdradzi � , � Jacob by � przekonany, i Dwayne Kepler jest cz � owiekiem � religijnym. Po r � d � spor w Sk � r z Koszulami i problem � w Kontaktu z nieziemcami, zorganizowana � religia rozpad a si � � w proch. Danikeni ci g
� osili � wiar w jak � � wielk � (ale nie wszechmocn � ) ras � � istot, kt re � przyczyni y si � � do rozwoju cz owieka i mog � y zrobi � to znowu. Zwolennicy Etyki � Neolitycznej nauczali, e nie spos � b � zaprzeczy istnieniu “ducha ludzko � ci”. � Samo za istnienie tysi � cy �
podr uj � cych w kosmosie ras, z kt � rych tylko niewiele � wyznawa o co � , � co by oby podobne do starych ziemskich doktryn religijnych, � zada o � dotkliwy cios koncepcji wszechpot nego i antropomorficznego Boga. � Wi kszo � �� oficjalnych wyzna albo stan � a po kt � rej � stronie w konflikcie mi � dzy � Sk rami i Koszulami, albo przekszta � ci � a
� si w filozoficzny teizm. Legiony � wiernych przesz y � pod inne sztandary, ci za , kt � rzy � tego nie uczynili, siedzieli cicho po r � d � ca ego zgie � ku. � Jacob zastanawia si � � cz sto, czy czekali na Znak. � Je li Kepler by � � wierz cy, to jego ostro � no � � da � aby si � � w cz ci wyt �
umaczy � . � Bezrobocie w r � d � naukowc w by � o przecie � spore. Nie chcia � by nara � a � � si na to, � e zyska � sobie opini fanatyka, a jego nazwisko do � � czone � zostanie do listy bezrobotnych. Jacob uwa a � , � e to wstyd tak my � le �
. Warto by � oby przecie � wys � ucha � � jego pogl d � w. � Szanowa jednak prawo Keplera do prywatno � ci � w tej sferze. Zawodow ciekawo � �� Jacoba budzi udzia � , jaki w problemach psychicznych Keplera � mog o mie � � odosobnienie. W umy le tego cz � owieka kry � o si �
co � wi � cej � ni � dylematy filozoficzne, co , co czasami os � abia � o � jego skuteczno� jako przyw � dcy i jego � wiar w siebie � jako uczonego. Martine, psycholog, przebywa a cz � sto � z Keplerem, przypominaj c mu regularnie, � by za ywa � � leki z fiolek wype nionych rozmaitymi pigu �
kami w r � nych kolorach, kt � re � nosi po � kieszeniach. Jacob czu , jak powracaj � � stare nawyki, nie st pione przez ostatnie spokojne � miesi ce w � Centrum Wspomagania. Pragn�� dowiedzie si � , co to za pigu � ki, prawie tak � bardzo, jak chcia wiedzie � , � czym Mildred Martine zajmowa a si � naprawd � na S � onecznym
� Nurku. Martine ci gle stanowi � a � dla niego zagadk . W � adnej z rozm � w, jakie � przeprowadzili na pok adzie statku, nie uda � o � mu si przebi � przez jej przekl � t � przyjacielsk � � oboj tno � � . � Jej przychylno�� w stosunku do Jacoba by a r � wnie wyra �
na, jak przesadne zaufanie, � jakim darzy go Kepler. My � lami � mulatka i tak by a gdzie indziej. � Martine i LaRoque prawie nie wygl dali przez sw � j � wietlik. Psycholog opowiada � a � zamiast tego o swoich badaniach nad wp ywem barwy i jasno � ci � na zachowania neurotyczne. Jacob s ysza � � ju o tym na spotkaniu w Ensenadzie. Jedn � z pierwszych rzeczy, � jakie zrobi a � Martine po przy� czeniu �
si do S � onecznego Nurka, by � o sprowadzenie � rodowiskowych � czynnik w psychogennych do minimum, na wypadek gdyby “zjawiska” okaza � y � si � z udzeniem wywo � anym � przez stres. Jej przyja�� z LaRoque’em ros a przez ca � � podr � , w miar � jak w skupieniu � wys uchiwa � a � jednej po drugiej jego sprzecznych ze sob opowie � ci o zaginionych
� cywilizacjach i staro ytnych przybyszach z kosmosu. Dziennikarz reagowa � � na jej zainteresowanie elokwencj , z kt � rej � s yn � � . Kilka razy ich prywatne rozmowy w � salonie przyci gn � y � t umy. Jacob te � przys � uchiwa � si � im raz czy dwa. LaRoque, je � li � tylko chcia , � potrafi naprawd �
� porwa s � uchaczy. � Mimo to Jacob czu si � � bardziej skr powany w obecno � ci tego cz � owieka ni � w � obecno ci � kogokolwiek z pozosta ych pasa � er � w. � Przedk ada � towarzystwo os � b bardziej � bezpo rednich, takich jak Kulla. Polubi � � nawet obcego. Pomimo ogromnych oczu i niewiarygodnych organ w dentystycznych gusta Pringa w wielu sprawach podobne
� by y do � jego w asnych. � Kulla zadawa mn � stwo � zaskakuj cych pyta � na temat Ziemi i jej mieszka � c � w, � zw aszcza za � � tego, w jaki spos b ludzie traktowali swoje rasy podopieczne. � Kiedy dowiedzia si � , � e Jacob bra � udzia � w programie doprowadzania do pe � nej
� rozumno ci � szympans w, delfin � w, � a ostatnio tak e ps � w i goryli, zacz � � odnosi � si � � do niego z jeszcze wi kszym szacunkiem. � Pring ani razu nie powiedzia , � e � ziemska technika jest archaiczna czy przestarza a, � chocia ka � dy � wiedzia , � e w ca
� ej Galaktyce wyr � nia si � ona swoj � � oryginalno ci � . � Jak daleko si ga � a � pami� , � adna inna rasa nie musia � a przecie � wynajdywa � � wszystkiego sama, zaczynaj c od zera. Dba � a � o to Biblioteka. Sam Kulla z entuzjazmem odnosi si � � do korzy ci,
� jakie wiedza Galakt w mia � a � przynie� jego ludzkim i szympansim przyjacio � om. � Pewnego razu ET poszed z Jacobem do sali gimnastycznej statku i swoimi � wielkimi, czerwonymi oczyskami przygl da � � si , jak Jacob odbywa marato � ski trening � kondycyjny, jeden z wielu podczas tej podr y. Podczas kr � tkich � odpoczynk w Jacob odkry � , � e � Pring przyswoi ju � � sobie sztuk opowiadania nieprzyzwoitych dowcip
� w. Jego rasa � musia a mie � � obyczaje seksualne podobne do tych, jakie cechowa y wsp � czesne � spo ecze � stwo � ludzi, poniewa zako � czenie � “…teraz spieramy si ju � tylko o cen � ” mia � o chyba takie � samo znaczenie dla nich obu. To w a � nie
� dowcipy, bardziej ni cokolwiek innego, sprawi � y, � e Jacob zda � sobie � spraw , � jak daleko od domu znajdowa si � � szczup y pringijski dyplomata. Zastanawia � si � , � czy Kulla czu si � � tak samotny, jak czu by si � on sam w podobnej sytuacji. � Podczas kolejnych dyskusji o tym, czy najlepszym gatunkiem piwa jest Tuborg, czy L-5, Jacob musia wysila � � si , aby nie zapomnie �
, � e rozmawia z obcym, a nie z � sepleni cym, � troch zbyt uprzejmym cz � owiekiem. � Dosta jednak nauczk � , kiedy podczas jednej z � takich rozm w nagle odkryli, � e � dzieli ich przepa� nie do przebycia. � Jacob opowiedzia histori � � o dawnych konfliktach klasowych na Ziemi, kt rej � Kulla nie zrozumia . Jacob spr � bowa � � zilustrowa istot � rzeczy chi
� skim przys � owiem: � “Ch op zawsze � wiesza si na wrotach swojego pana”. � Oczy obcego nagle poja nia � y � i Jacob po raz pierwszy us ysza � wype � nione � wzruszeniem klekotanie dochodz ce z jego ust. Pocz � tkowo � wytrzeszczy oczy w zdumieniu, a � potem szybko zmieni temat. � Mimo wszystko jednak, spo r � d � wszystkich pozaziemc w, jakich spotka
� , Kulla � dysponowa czym � � najbardziej zbli onym do ludzkiego poczucia humoru. Oczywi � cie � wy� czaj � c � Fagina. Teraz, tu przed l � dowaniem, � Pring sta w milczeniu obok swojego opiekuna. � Wyrazu ich twarzy nie spos b by � o � odgadn� . � Kepler tr ci � � Jacoba w rami , wskazuj � c przy tym iluminator. � - Ju nied
� ugo � kapitan uszczelni ekrany stazowe i zacznie zmniejsza pr � dko � � � przeciekania czasoprzestrzeni. Skutki b d � � na pewno interesuj ce. � - S dzi � em, � e statek jak gdyby � lizga si � po tkaninie przestrzeni, tak jakby � je dzi � � na desce do surfmgu po pla y. � Kepler u miechn � �� si . � - Nie, panie Demwa. To powszechny b� d.
� lizganie si � w przestrzeni to tylko � zwrot, kt rego u � ywaj � � popularyzatorzy. Kiedy m wi � o czasoprzestrzeni, nie mam na � my li � “tkaniny”. Przestrze nie jest materialna. W rzeczywisto � ci � kiedy zbli amy si � � do osobliwo ci � planetarnej - czyli do zniekszta cenia przestrzeni powodowanego przez planet � � musimy przyj�� stale zmieniaj c � si
� metryk � , to znaczy zestaw parametr � w, za pomoc � � kt rych � mierzymy czas i przestrze . To tak, jak gdyby natura chcia � a, � eby � my stopniowo � zmieniali d ugo � �� naszych wzorc w metra i tempo naszych zegar � w za ka � dym razem, gdy � znajdziemy si blisko jakiej � � masy. - Rozumiem, e kapitan kontroluje nasze zbli
� anie, � pozwalaj c, by zmiana ta � odbywa a � si powoli? � - Dok adnie tak! Oczywi � cie � w dawnych czasach takie dostosowanie by o o wiele � gwa towniejsze. Przyjmowa � o � si dan � metryk � albo hamuj � c stale nap � dem � rakietowym a � do samego l dowania, albo rozbijaj �
c � si o planet � . Teraz zwijamy po prostu � nadmiar metryczny jak kawa ek materia � u. � Ach! Znowu to “materialne” skojarzenie! Kepler u miechn � �� si szeroko. - Jednym z po � ytecznych produkt � w ubocznych jest przy � tym neutronium o czysto ci handlowej, g � � wnym � jednak celem jest bezpieczne l dowanie. � - Kiedy wi c zaczniemy w ko � cu �
upycha przestrze � do worka, co b � dzie wida � ? � Kepler wskaza na iluminator. � - Mo e pan to zobaczy � � w a � nie teraz. � Na zewn trz gas � y � gwiazdy. W miar jak patrzyli, powoli znika � olbrzymi tuman � jasnych punkcik w, widocznych nawet przez os � ony � przyciemniaj ce. Wkr � tce pozosta �
o ich � zaledwie kilka, brunatno-� tych � i s abo widocznych na czarnym tle. � Planeta pod nimi r wnie � � uleg a zmianie. � wiat � o � odbijane przez powierzchni Merkurego straci � o sw � j poprzedni � ar i � wyrazisto� , � przybra o natomiast odcie � pomara � czowy. Planeta by � a teraz � w a �
ciwie � ciemna. W dodatku by a coraz bli � ej. � Wolno, ale wyra nie horyzont ulega � sp � aszczeniu. � Obiekty, kt re uprzednio ledwie mo � na � by o dostrzec, stawa � y si � teraz lepiej widoczne, w � miar jak � Bradbury opuszcza si � � coraz ni ej. � Wielkie kratery otwiera y si �
, � ukazuj c mniejsze zag � � bienia w swoich wn � trzach. � Kiedy statek przelatywa nad poszarpan � � kraw dzi � jednego z nich, Jacob zobaczy � , � e � te ma e tak � e � kry y w sobie jeszcze mniejsze jamy, kszta � tem � przypominaj ce wielki krater. � Horyzont planety znikn�� za pasmem g r i Jacob straci � wspania �
� perspektyw � . � Statek zni a � � lot, ale teren pod nimi wygl da � teraz ci � gle tak samo. Nie da � o si � � stwierdzi , jak � wysoko by Bradbury. � Czy to pod nami to g ra, czy tylko g � az? � - pomy la � . - A mo � e wyl � dujemy za � sekund
� lub dwie, i to jest po prostu wi kszy kamie � ? � Jacob poczu , � e � s ju � blisko. Szare cienie i pomara � czowe w � wozy zdawa � y si � � by na � wyci gni � cie � r ki. � Spodziewa si � , � e statek za moment usi �
dzie, dlatego zaskoczy � o go, kiedy lej w � ziemi pop dzi � � nagle w g r � i poch � on � � ich. � W czasie przygotowa do zej � cia � z pok adu Jacob przypomnia � sobie z � przera eniem, co � robi podczas l � dowania, � kiedy zapad w p � ytki trans, trzymaj
� c w r � ku marynark � � Keplera. Z wielk zr � czno � ci � � przeszuka wtedy ukradkiem jej kieszenie i wykrad � nieco � leku z ka dej fiolki oraz zabra � � ma y ogryzek o � � wka, nie zostawiaj � c przy tym odcisk � w � palc w. � Trofeum wype nia �
o � teraz jego boczn kiesze � , ale pakunek by � na tyle ma � y, � e � nie wybrzusza kurtki. � - A wi c ju � � si zacz � o - mrukn � � . � Zacisn�� szcz ki. � Tym razem - pomy la � � - poradz sobie z tym sam! Nie potrzebuj � pomocy od mojego � alter ego. Nie b d � � w� czy
� si � po okolicy i w � amywa � � gdzie popadnie! Zaci ni � t � � pi ci � uderzy � w udo, � eby wyp � dzi � � z palc w � wierzbi � ce uczucie � zadowolenia. CZʌ� TRZECIA Obszar przej ciowy pomi � dzy
� koron a fotosfer � � (powierzchni s � o � ca � ogl dan � w bia � ym � wietle) � wygl da podczas za � mienia � jak ciemnoczerwony pier cie � � otaczaj cy s � o � ce. � Przy dok adnym badaniu chromosfery wida
� , � e nie jest to jednorodna warstwa, ale szybko zmieniaj � ca � si , � w� knista � struktura. Opisuje si j � czasem jako p � on � c � preri � . � Nieustannie strzelaj z niej w g � r � � liczne, kr tkotrwa � e wytryski � nazywane “kolcami”; ich wysoko�� dochodzi do wielu tysi cy kilometr �
w. � Czerwon barw � � zawdzi cza dominuj � cemu promieniowaniu � w zakresie alfa wodoru. Niezmiernie trudno jest wyja ni � , � co dzieje si w tym tak skomplikowanym obszarze… � Harold Zirin
7. Interferencja Kiedy doktor Martine opu ci � a � swoj kabin � i ruszy � a korytarzem transportowym do � Oddzia u � rodowiska � ET, uzna a, � e wybra � a t � drog � przez dyskrecj � , � a nie z ch ci ukrycia � si . Do surowych, niewyko �
czonych � cian przyczepione by � y klamrami rury i � przewody telekomunikacyjne. Merkuria ska ska � a � b yszcza � a od rosy i wydziela � a zapach � mokrego kamienia, a kroki kobiety rozbrzmiewa y echem w dole korytarza. � Dotar a do w � azu � ci nieniowego o � wietlonego z g � ry zielonym � wiat � em. To by
� o � tylne wej cie do pomieszcze � � obcych. Gdy nacisn a czujnik, w � az otworzy � si � � natychmiast. Wok rozlewa � o � si jasne � wiat � o o zielonkawym odcieniu - kopia promieni � s onecznych � gwiazdy odleg ej o wiele parsek � w. � Doktor Martine os oni � a jedn
� r � k � oczy, a � drug si � gn � a � do zawieszonej na biodrach torby po okulary s oneczne i w � o � y � a � je, eby m � c � zajrze do � pokoju. Na cianach zobaczy � a � paj czynowate gobeliny przedstawiaj �
ce wisz � ce ogrody i � miasto obcych na kraw dzi g � rskiego � urwiska. Miasto przywar o do postrz � pionej � ciany � skalnej, skrz c si � , � jakby pokrywa y j e krople wody. Martine pomy � la � a, � e s � yszy niemal � wysokie d wi �
ki � muzyki, zawodz ce tu � poza zasi � giem s � uchu. Czy to t � umaczy � o � jej kr tki oddech? � Jej zdenerwowanie? Bubbakub podni s � � si z wy � cie � anego poduchami siedziska, � eby j � powita � . � Jego szare futro po yskiwa
� o � w aktynicznym wietle, kiedy ko � ysz � c si � kroczy � na � serdelkowatych nogach. W tym mieszkaniu, przy ci� eniu � wynosz cym jeden i pi � � dziesi � tych � ziemskiego, Bubbakub straci wszelki “wdzi � k”, � jaki Martine dostrzega a w nim poprzednio. Z � postawy wspartego na kab� kowatych � nogach Pilanina emanowa a si
� a. � Usta jego poruszy y si � � w serii kr tkich k � apni � � . G � os dochodz � cy � z brzmieniacza wisz cego na jego szyi brzmia � � agodnie i dono � nie, cho � poszczeg � lne s � owa by � y � od siebie
oddzielone, a niekt rym brakowa � o � ko c � wek. � - Dobrze. Ciesz si � , � e przysz � a � . � Martine poczu a ulg � . � Przedstawiciel Biblioteki wydawa si � odpr � ony. Uk � oni � a � si � lekko.
- Witam, Pilu Bubbakubie. Przychodz , � eby � zapyta , czy otrzyma � e � jakie � nowe � wiadomo ci z Filii Biblioteki. � - Wejd i usi � d � . � Tak, dobrze, e pytasz. Mam nowy fakt. Ale wejd � . Pocz � stuj � si � najpierw jedzeniem i piciem. - Bubbakub ukaza pysk pe � en � ostrych jak ig y
� z b � w. � Martine skrzywi a si � , � przechodz c przez pole zmiany ci � � enia na progu, uczucie � by o � nieprzyjemne jak zawsze. W pokoju czu a si � � tak, jakby wa y � a siedemdziesi � t � kilo. - Nie, dzi kuj � . � Przed chwil jad � am. Usi � d �
tylko. � Wybra a odpowiednie dla ludzi krzes � o � i ostro nie opu � ci � a si � na nie. � Siedemdziesi t kilo � to wi cej, ni � � powinno si wa � y � ! � Pilanin rozci gn � �� si na swoich poduchach tak, � e jego nied � wiedzia g � owa
� ledwie wystawa a ponad stopy. Przygl � da � � si jej ma � ymi czarnymi oczkami. � - Dosta em wiadomo � �� z La Paz maserem. Nic nie m wi o S � onecznych Duchach. � Zupe nie nic. To mo � e � w og le nie by � kwestia semantyki. Mo � e to Filia jest za � ma a. To � ma a, malutka Filia, wierz mi. Ale niekt � rzy � Ludzcy Urz dnicy narobi
� mn � stwo � ha asu o to, � e brakuje informacji. � - O to bym si nie martwi � a � - Martine wzruszy a ramionami. - W rezultacie oka � e � si , � e � w Projekt Biblioteki w o � ono � zbyt ma o wysi � ku. Wi � ksza Filia, a moja grupa � naciska a na �
tak przez ca � y � czas, z pewno ci � udzieli � aby odpowiedzi. � - Pos a � em � po dane z Pila przez uskok czasowy. W G� wnej Bibliotece nie mo � e by � � adnego zamieszania! � To dobrze - kiwn a g � ow � � Martine. - Najbardziej martwi mnie jednak to, co Dwayne zrobi przez ten czas. Ca y a � � kipi od zwariowanych pomys� w na porozumiewanie � si z � Duchami. Obawiam si , �
e � kr c � c si � tam na dole, znajdzie w ko � cu jaki � spos � b, � eby � obrazi te parapsychiczne stworzenia tak dotkliwie, � e � ca a m � dro � � Biblioteki � nie b dzie � mog a tego naprawi � . � A przecie Ziemia koniecznie musi mie � dobre stosunki z
� najbli szymi � s siadami! � Bubbakub uni s � � nieco g ow � i opar � j � na kr � tkim ramieniu. � - Starasz si wyleczy � � doktora Keplera? - Oczywi cie - odpowiedzia � a � ch odno. - Naprawd � trudno mi zrozumie � , jak przez � ten ca y czas uda � o
� mu si unikn � � Nadzoru. Jego umys � to jeden wielki chaos, cho � � musz � przyzna , � e � wyniki N zawieraj si � w akceptowanej krzywej. Na Ziemi robili mu � testy tachistoskopem. My l � , � e teraz jest ju � znacznie spokojniejszy. Ale i tak � dostaj sza � u, � pr buj � c � okre li
� jego g � � wny problem. Nawroty depresji maniakalnej przypominaj � � “b yszcz � ce � szale stwo” z prze � omu dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, � kiedy to spo ecze � stwo � by o o krok od zag � ady z powodu psychicznych skutk � w ha � asu w � otoczeniu. “B yszcz � ce � szale stwo” rozbi
� o niemal zupe � nie kultur � przemys � ow � � i doprowadzi o do okresu represji, kt � ry � ludzie nazywaj dzi � eufemistycznie � Biurokracj . � - Tak. Czyta em, � e � twoja rasa pr bowa � a samob � jstw. Wydaje mi si � , � e nast
� pny � okres, ten, o kt rym w � a � nie � m wi � a � , to by � czas � adu � i spokoju. Ale to nie moja sprawa. Masz szcz cie, � e � nie znasz si nawet na samob � jstwach. Nie zmieniajmy jednak tematu. � Co z Keplerem? Intonacja Pilanina nie podnios a si
� � na ko cu tego zdania. Zamiast tego zrobi � � co ze � swoim pyskiem - zwin�� fa dy s � u � � ce jako wargi - a to oznacza � o, � e � pyta, a raczej � da � odpowiedzi. Przez plecy doktor Martine przebieg dreszcz. � Jest strasznie arogancki - pomy la � a. � - A wszyscy my l � chyba, � e to tylko � kapry no � � .
� Jak mog by � � tak lepi na pot � g � , jak � rozporz � dza ta istota, i na zagro � enie, � jakie niesie ze sob jej pobyt na Ziemi? � Zdumieni jego odmienno ci � , � widz ma � ego, podobnego do cz � owieka misia. Do tego � nawet adnego! Czy tylko m � j � szef i jego przyjaciele z Rady Konfederacji potrafi rozpozna �
� demona z kosmosu, gdy go przed sob zobacz � ? � Jednak to mnie przypad obowi � zek � wybadania, jak mo na zjedna � tego potwora, a � do tego jeszcze musz powstrzymywa � � Dwayne’a przed strzeleniem sobie w usta i pr bowa � � znale�� sensowny spos b na porozumienie si � ze S � onecznymi Duchami! Ifni, wspom � � swoj siostr � ! � Bubbakub ci gle czeka �
� na odpowied . � - C , wiadomo mi, � e � Dwayne upar si � z � ama � tajemnic � S � onecznych � Duch w bez � pomocy spoza Ziemi. Cz�� jego zespo u jest pod tym wzgl � dem nastawiona bardzo � radykalnie. Nie posun si � � do stwierdzenia, e ktokolwiek z nich nale � y do Sk � r, � ale s
� naprawd chorobliwie ambitni. � - Czy mo esz go powstrzyma � � przed nierozwa nym post � powaniem? - spyta � Bubbakub. � - Wprowadzi ju � � elementy przypadkowe. - Zaproszenie Fagina i jego przyjaciela, Demwy? Wydaj si � � niegro ni. � Do wiadczenia � Demwy z delfinami daj s � ab � , � ale realn nadziej � , � e mo � e by
� � po yteczny. Fagin � za ma � dryg do radzenia sobie z obcymi rasami. Wa ne jest to, � e � Dwayne ma z kim dzieli si � � swoimi paranoicznymi fantazjami. Porozmawiam z Demw i poprosz � � go o zrozumienie. Bubbakub uni s � � si b � yskawicznym szarpni � ciem wszystkich ko � czyn jednocze � nie. � Usadowi si � � w nowej pozycji i spojrza Martine prosto w oczy. � - Oni mnie nie obchodz . Fagin to beztroski romantyk. Demwa wygl
� da � na g upca. � Jak ka dy przyjaciel Fagina. Nie, bardziej obchodz � � mnie ci dwaj, kt rzy sprawiaj � � teraz k opoty � w Bazie. Kiedy tu lecia em, nie mia � em � poj cia, � e cz � onkiem zespo � u zrobiono � szympansa. Odk d zacz � y � si te brudy, on i ten dziennikarz ci � gle zawadzaj
� . Za � oga Bazy � przytar a nosa � dziennikarzowi, wi c robi mn � stwo � ha asu. A szymp ci � gle nagabuje Kull � , � pr buj � c � go “wyzwoli ” i… � - Czy Kulla by niepos � uszny? � My la � am, � e okres jego terminowania dopiero co…
� Bubbakub poderwa si � � na nogi, sycz c przez obna � one, ostre k � y: � - Nie przerywaj, cz owieku! � Martine nie pami ta � a, � eby kiedykolwiek wcze � niej us � ysza � a jego prawdziwy � g os, � wysoki kwik wznosz cy si � � ponad og uszaj � cy wrzask brzmieniacza. Przez chwil � �
by a zbyt � oszo omiona, � eby � si poruszy � . � Agresja Bubbakuba zacz a powoli opada � . � Po minucie nastroszone w osie jego futra � na powr t si � � wyg adzi � o. � - Przepraszam, cz owieku Martine. Nie powinienem unosi � � si z powodu tak � niewielkiego wykroczenia cz onka jakiej � � niedoros ej rasy. � Martine odetchn a g �
� boko, � staraj c si � zrobi � to bezd � wi � cznie. � Bubbakub znowu usiad . � - Odpowiadaj c na twoje pytanie: nie, Kulla nie z � ama � � regu . Wie przecie � , � e � jego gatunek jeszcze d ugo b � dzie � terminowa u mojego na mocy Praw Wspomagania. To � jednak
le, � e � ten doktor Jeffrey rozpuszcza mit o prawach bez obowi zk � w. Wy, ludzie, � musicie nauczy si � � trzyma swoje zwierz � ta kr � tko, bo to tylko dzi � ki � askawo � ci � nas, Starszych, w og le nazywa si � � ich podopiecznymi sofontami. A jak oni nie s sofontami, to � gdzie si � znajdziecie wy, ludzie? - Z by Bubbakuba zal �
ni � y � przez u amek sekundy, po czym � obcy zamkn�� pysk z g o � nym k � apni � ciem. � Martine czu a w gardle sucho � � . � Starannie dobiera a s � owa. � - Przepraszam za wszystko, co mog e � � uzna za zniewag � , Pilu Bubbakubie. � Porozmawiam z Dwaynem, mo e uda mu si � � przekona Jeffreya, � eby troch �
si � � uspokoi . � - A dziennikarz? - Tak, z Pierre’em te pom � wi � . � Jestem pewna, e nie chce nikomu szkodzi � . Nie � sprawi ju wi � cej � adnych k � opot � w. � - By oby dobrze. - S � owa � z medalionu Bubbakuba by y ciche. Obcy ponownie rozpar �
� niedbale swoje kr pe cia � o. � - Ty i ja mamy wielkie wsp lne cele. Mam nadziej � , � e zdo � amy � po� czy � � nasze wysi ki. Wiedz jednak: � rodki, kt � re stosujemy, mog � si � � r ni � . � R b to, co � potrafisz, bo inaczej b d � � musia , jak wy to m �
wicie, upiec dwie pieczenie na � jednym ogniu. Martine ulegle skin a g � ow � . �
8. Odbicie Kiedy LaRoque przyst pi � � do jednego ze swoich popis w, Jacob zatopi � si � we � w asnych � my lach. B � d � � co b d � ma � emu cz � owieczkowi zale � a � o � teraz bardziej na zrobieniu wra enia � na Faginie ni na zdobyciu przewagi nad swoim drugim s �
uchaczem. � Jacob zastanowi si � , � czy by o objawem grzesznej antropomorfizacji to, � e � wsp czuje Faginowi, kt � ry � musia � s ucha � � Francuza. Ca a tr � jka � jecha a ma � ym pojazdem poruszaj � cym si � w tunelach horyzontalnie i � wertykalnie. Dwiema ze swoich korzenio-n g Fagin obejmowa
� � nisk por � cz, � biegn c � � kilka centymetr w nad pod � og � . � Dwaj ludzie trzymali si barierki opasuj � cej pojazd � nieco wy ej. � Pojazd sun�� naprz d, a Jacob s � ucha � jednym uchem rozmowy. LaRoque nadal zmaga � � si z tematem, kt � ry � rozpocz� jeszcze na pok � adzie Bradbury’ego: m
� wi � , � e � nieobecni opiekunowie Ziemi… te mityczne istoty, kt re mia � y � rozpocz� wspomaganie � ludzko ci � tysi ce lat temu, by potem porzuci � � je na p doko � czone… by � y w jaki � spos � b � powi zane ze � S o � cem.
� LaRoque s dzi � wr � cz, � e ras � t � � mog by � same S � oneczne Duchy. � - No wi c ma pan ca � e � mn stwo odniesie � w ziemskich religiach. Niemal w ka � dej z � nich S o � ce � jest czym
� wi � tym! Ten wsp � lny w � tek przewija si � � we wszystkich kulturach! Uczyni ramionami szeroki gest, jakby obejmuj � c � w ten spos b ca � � wielko � � � swojej idei. To naprawd ma sens - m � wi � � dalej. - W ten spos b mo � na te � wyt � umaczy
� , � dlaczego tak trudno odnale�� w Bibliotece lady naszego pochodzenia. Oczywi � cie rasy typu � solarnego by y wcze � niej � znane… Dlatego w a � nie te “badania” s � takie g � upie… Ale � takie rasy wyst puj � � niew tpliwie bardzo rzadko, i jak dot � d nikt nie wpad � na pomys � , �
eby � poda � Bibliotece tak wsp � zale � no � � , � co rozwi za � oby za jednym zamachem dwa problemy! � K opot w tym, � e � ta koncepcja by a cholernie trudna do obalenia. W g � � bi ducha � Jacob westchn� . � Oczywi cie wiele prymitywnych cywilizacji ziemskich mia � o kiedy � � kulty s oneczne. S �
o � ce � nieodparcie jawi o si � jako � r � d � o � ciep a, � wiat � a i � ycia, � jako byt o cudownej mocy! Animizacja w asnej gwiazdy musi by � � pospolit faz � w rozwoju � lud w � prymitywnych. Z tym w a
� nie � by problem. Galaktyka zna � a niewiele “lud � w prymitywnych”, � kt rych � do wiadczenia mo � na � by por wna � z dziejami ludzko � ci. Albo przedrozumni � zbieracze i owcy (lub analogiczne typy), albo w pe � ni � rozwini te rasy sofont � w; prawie � nigdy nie pojawia si
� � przypadek “po redni”, jak ludzie - najwyra � niej porzuceni przez � swoich opiekun w, zanim nowo nabyta rozumno � �� zacz a w pe � ni funkcjonowa � . � Wiadomo by o, � e � w podobnych, niecz stych przypadkach dopiero co obdarzone � rozumem gatunki z impetem wyrywa y si � � ze swoich nisz ekologicznych. Wynajdywa y � dziwaczne parodie nauki, przedziwne prawa przyczyny i skutku: zabobony i mity. Bez pomocnej r ki opiekun � w � takie szczeni ce rasy na og � gin �
y bardzo szybko. Obecny � rozg os ludzko � �� zawdzi cza � a w du � ej cz � ci temu, � e � przetrwa a. � W a � nie � brak innych gatunk w o podobnych do � wiadczeniach sprawia � , i � � atwo by � o � formu owa �
� uog lnienia, natomiast obala � je - trudno. Skoro Filia w La Paz nie � zna a � adnych innych przyk � ad � w � powszechnego wyst powania kultu S � o � ca w jakim � � gatunku, LaRoque m g � � bezpiecznie twierdzi , � e obyczaj ten przywo � uje wspomnienia � ludzko ci o � nigdy nie doko czonym wspomaganiu. � Jacob s ucha �
� jeszcze przez chwil , na wypadek gdyby LaRoque powiedzia � co � � nowego, a potem pozwoli my � lom � w drowa � zupe � nie swobodnie. � Od l dowania min � y � dwa d ugie dni. Jacob musia � przyzwyczai � si � do � przechodzenia z tych cz ci stacji, gdzie grawitacja by � a � kontrolowana, do innych, w kt rych
� panowa o � s abiutkie przyci � ganie � Merkurego. Przedstawiono mu wielu cz onk � w personelu; � wi kszo � �� nazwisk zapomnia zreszt � � natychmiast. Na koniec Kepler wyznaczy kogo � , kto � mia � zaprowadzi go do jego kwatery. � G� wny � lekarz Bazy Merkuria skiej okaza � si � entuzjast �
wspomagania delfin � w. � By tak � uszcz liwiony, � e � prawie nie spojrza na recepty, kt � re pokaza � mu Kepler, � wyrazi tylko � zdumienie, e jest ich tak wiele. Zaraz potem zacz � �� nalega na zorganizowanie � przyj cia. � Twierdzi , za ka � dy � cz onek wydzia � u medycznego chce zada � pytania dotycz
� ce � Makakai i przyj cie da � oby � do tego znakomit sposobno � � . Oczywi � cie, w przerwach mi � dzy � toastami. Tych pyta nie by � oby � w ko cu tak wiele. � My li Jacoba p � yn � y � leniwie, kiedy pojazd zatrzyma si � przy rozsuni �
tych � wrotach prowadz cych do ogromnej, podziemnej groty, gdzie przechowywano i naprawiano � heliostatki. Przez kr ciutk � � chwil wygl � da � o to tak, jakby przestrze � wygina � a � si i � deformowa a, a w dodatku Jacob i jego towarzysze zyskali nagle braci � bli niak � w! � Wydawa o si � , � e przeciwna � ciana groty wydyma si �
, tworz � c okr � g � �� ba k � � zaledwie kilka metr w od Jacoba. W miejscu, gdzie by � a � najbli ej, stali dwuip � metrowy � Kanten, niski, rumiany cz owiek i wysoki, barczysty m � czyzna � o ciemnej karnacji, kt ry � wpatrywa si � � w niego jednym z najg upszych spojrze � , � jakie Jacob kiedykolwiek widzia . � Nagle zda sobie spraw
� , � e patrzy na kad � ub heliostatku, b � d � cy najdoskonalszym � zwierciad em w ca � ym � uk adzie planetarnym. Zdumiony m � czyzna naprzeciw niego, � najwyra niej na kacu, to by � o � jego w asne odbicie. � Kulisty statek mia dwadzie � cia � dwa metry rednicy i by � tak idealnym lustrem, � e trudno
� by o dok � adnie � okre li � jego kszta � t. Tylko obserwuj � c ostr � nieci � g � o � �� kraw dzi i � przesuwanie si odbi � � na zakrzywieniach mo na by � o skupi � wzrok na czym � , co w � og le
� da o si � � zinterpretowa jako realnie istniej � cy przedmiot. � - Nie le, nie � le � - przyzna niech � tnie LaRoque. - Cudowny, � wietny, niepotrzebny � kryszta . � Podni s � � do oka male k � kamer � i przejecha � po statku. � - Niezwykle imponuj ce - doda � � Fagin. Taa - pomy la
� � Jacob - a do tego wielkie jak dom. Chocia statek by � � ogromny, na tle groty wygl da � niepozornie. Jej surowe, � skalne sklepienie tworzy o wysoko w g � rze � uk gin � cy w lepkiej mgle. Tu, gdzie stali, � jaskinia by a � do�� w ska, ale w prawo ci � gn � a si � na kilometr, a potem zakr � ca � a � i znika a w �
oddali. Znajdowali si na platformie r � wnoleg � ej � do r wnika statku, powy � ej poziomu � remontowego hangaru. Pod nimi zgromadzi si � � niewielki t umek, kt � ry � pomniejszony odbija � si w srebrzystej kuli. � Na lewo, w odleg o � ci � dwustu metr w wida � by � o masywne wrota pr � niowe, szerokie
� na co najmniej sto pi� dziesi � t � metr w. Jacob pomy � la � , � e stanowi � � one cz� � luzy � powietrznej prowadz cej przez tunel na nieprzyjazn � � powierzchni Merkurego, gdzie w � ogromnych naturalnych jaskiniach spoczywa y gigantyczne statki mi � dzyplanetarne � takie, jak Bradbury. Z platformy na dno pieczary prowadzi a pochylnia. Na dole Kepler rozmawia � � z
trzema lud mi w kombinezonach. Nie opodal sta � � Kulla. Towarzyszy mu elegancko ubrany � szympans, kt ry bawi � � si monoklem stoj � c na krze � le, aby m � c patrze � Kulli � prosto w oczy. Szymp podskakiwa na ugi � tych � nogach, ko ysz � c przy tym krzes � em. Zawzi � cie � stuka �
te w zawieszony na szyi przyrz � d. � Dyplomata Pring w patrzy � na niego z wyrazem � twarzy, w kt rym Jacob nauczy � � si rozpoznawa � przyjazny szacunek. W postawie Kulli by � o � tak e � co , co zaskoczy � o � Jacoba - niedba o � � i swoboda, kt � rych nigdy nie widzia � , gdy � obcy rozmawia z lud �
mi, � z Kantenem, Cyntianinem, czy zw aszcza z Pilaninem, a kt � re � teraz, w pogaw dce z szympansem, ujawni � y � si wyra � nie. � Kepler pozdrowi wpierw Fagina, po czym zwr � ci � � si do Jacoba. � - Mi o, � e � znalaz pan czas na t � wycieczk � , panie Demwa. - Uczony potrz � sn � ��
g ow � � z energi , kt � ra � zdumia a Jacoba, a nast � pnie zawo � a � do siebie szympansa. - To � jest doktor Jeffrey, pierwszy przedstawiciel swojego gatunku, kt ry zosta � � pe noprawnym � cz onkiem � kosmicznego zespo u badawczego, oraz � wietny � pracownik. To jego statek b dziemy � zwiedza . � Jeffrey wyszczerzy z �
by � w krzywym, niespokojnym u miechu charakterystycznym dla � gatunku superszymp w. Dwa wieki in � ynierii � genetycznej zaowocowa y zmianami w � kszta cie czaszki i budowie miednicy. Modyfikacje te na � ladowa � y � ludzk � sylwetk , jako � e � by a ona naj � atwiejsza � do skopiowania. Jeffrey wygl da � wi � c jak bardzo � zaro ni
� ty, � niski, brunatny m czyzna o d � ugich � ramionach i wielkich, wystaj cych z � bach. � Kolejne osi gni � cie � in ynierii ujawni � o si � , kiedy Jacob poda � mu r � k � . � Szympans cisn � �� j mocno ca
� kowicie � przeciwstawnym kciukiem, jakby chcia przypomnie � Jacobowi, � e nie � jest to ju wy � � cznie � atrybut cz owieka. � Tam, gdzie Bubbakub nosi sw � j � brzmieniacz, Jeffrey mia urz � dzenie z czarnymi � klawiszami rozmieszczonymi po obu stronach. rodek zajmowa � � pusty ekran, mniej wi cej � dwadzie cia na dziesi � �� centymetr w. � Superszymp skin�� g ow
� , a jego palce zata � czy � y na klawiszach. Ekran rozja � ni � � si � literami: MI O MI PANA POZNA � . � DOKTOR KEPLER M WI, � E JEST PAN JEDNYM Z � TYCH “DOBRYCH”. Jacob za mia � � si . � - Wielkie dzi ki, Jeff. Pr � buj � , � chocia ci �
gle nie wiem, co b � d � mia � � tu do zrobienia. Jeffrey wyda z siebie dobrze znany, piskliwy chichot, a potem po raz pierwszy � przem wi � : � - Wkr tce si � � pan dowie! Zabrzmia o to jak rechot, ale Jacob i tak by � � zdumiony. Dla tego pokolenia superszymp w m � wienie � nadal by o nies � ychanie bolesne, a mimo to s � owa Jeffa � brzmia y �
bardzo wyra nie. � - Zaraz po naszej wycieczce doktor Jeffrey zabierze najnowszy heliostatek na nurkowanie - wyja ni � � Kepler. - Czekamy tylko, a komendant deSilva wr � ci z � rekonesansu drugim statkiem. - Przykro mi, e komendant nie mog � a � nas powita , kiedy schodzili � my z � Bradbury’ego. Teraz z kolei wygl da na to, � e � w czasie naszej odprawy nie b dzie Jeffa. Jego � pierwszy meldunek dotrze do nas jutro po po udniu, kiedy b � dziemy � ju ko � czy �
, ale mo � e � by to � mocny punkt naszego spotkania. Kepler rzuci spojrzenie w stron � � statku. - Zapomnia em kogo � � przedstawi , Jeff? O ile wiem, Kantena Fagina pozna � e � ju � � wcze niej. Pil Bubbakub odrzuci � , � jak si zdaje, nasze zaproszenie. To jest pan � LaRoque, spotka e � � go ju wcze � niej? � Szymp wyd�� wargi na znak pogardy, prychn� i odwr �
ci � si � ty � em, � spogl daj � c na � swoje odbicie w zwierciadle statku. LaRoque poczerwienia i rzuci � � mu piorunuj ce spojrzenie. � Jacob z trudem powstrzyma � miech. � Nic dziwnego, e na superszympy m � wiono � “ostrzaki”! Przynajmniej raz trafi si � � kto gorzej wychowany od LaRoque’a! Ich � wczorajsze wieczorne spotkanie w jadalni uros o ju
� � do legendy. a � owa � , � e go przy tym nie � by o. � Kulla po o � y � � w sk � , sze � ciopalczast � d � o � � na r kawie Jeffrey’a. � - Chod my, przyjacielu Jeffreyu. Poka � my � panu Demwie i jego przyjacio om tw � j
� sztatek. Szymp spojrza ponuro na LaRoque’a, potem na pozosta � ych, � i u miechn � � si � � szeroko. Wzi�� za r k � Jacoba i Kull � i poci � gn � �� ich do wej cia statku. � Dotarli do wierzcho ka drugiej pochylni, a nast � pnie � przeszli przez kr tki � mostek si gaj � cy
� ponad przepa ci � do wn � trza lustrzanej kuli. Min � a chwila, zanim oczy � Jacoba przyzwyczai y si � � do ciemno ci. Ujrza � wtedy p � aski pok � ad, ci � gn � cy � si od � jednego ko ca � statku do drugiego. Okr g � a
� p yta, wykonana z ciemnego, spr � ystego materia � u, unosi � a si � na r � wniku � statku. Jej p ask � � powierzchni zak � � ca � o tylko oko � o dziesi � ciu � foteli akceleracyjnych, wpuszczonych w pok ad i ustawionych w r � wnych � odst pach na obwodzie. Niekt �
re z � nich wyposa one by � y � w niewielkie tablice z prze� cznikami. Dok � adnie na � rodku p � yty � wybrzusza a si � � siedmiometrowa kopu a. � Kepler ukl kn � �� przy tablicy rozdzielczej i dotkn� prze � � cznika. � ciany � statku sta y si � � p prze �
roczyste. � Ze wszystkich stron la o si � przy � mione � wiat � o z pieczary, � rozja niaj � c � nieco wn trze. Kepler wyja � ni � , � e w � rodku statku o � wietlenie utrzymywane by � o � na minimalnym poziomie, co chroni o przed refleksami na wewn �
trznej � powierzchni pow oki � kuli, kt re mog � y � wprowadza w b � � d zar � wno za � og � , � jak i przyrz dy. � Wewn trz nieomal doskona � ej � os ony heliostatek przypomina � przestrzenny model � Saturna. Szeroki pok ad tworzy � � “pier cie � “. Dwie p
� kule “planety” wystawa � y nad � p yt � � i pod ni . Powierzchnia g � rnej � po owy, kt � r � Jacob w � a � nie ogl � da � , � wyposa ona � by a w kilka � w az � w
� i gablot. Jacob czyta wcze � niej, � e centralna kula zawiera � a wszystkie � urz dzenia � nap dzaj � ce � statek, w tym tak e regulator przep � ywu czasu, generator grawitacji � i laser ch odz � cy. � Podszed do kraw � dzi pok � adu. P � yta unosi � a si
� � na polu si owym, � mniej wi cej � metr od zakrzywionej czaszy, kt ra sklepia � a � si wysoko nad g � owami, � zdumiewaj co � skutecznie t umi � c � rozb yski i cienie. � Odwr ci � � si , gdy kto � zawo � a � go po imieniu. Grupa zwiedzaj � cych sta � a
� przy wej ciu w � cianie wewn � trznej � kopu y. Kepler pomacha � mu, � eby do nich do � � czy � . � - Obejrzymy teraz p kul � � aparatury. Nazywamy j “odwrotn � stron � “. Prosz � � uwa a � , � tu jest uk grawitacyjny, nie zdziwcie si �
� wi c. � W przej ciu Jacob odsun � �� si na bok, � eby przepu � ci � Fagina, ale ET pokaza � , � e � wola by raczej zosta � � na g rze. W dwumetrowym luku dwumetrowy Kanten nie czu � by � si � pewnie zbyt dobrze. Jacob wszed za Keplerem do � rodka. � Zaraz te rzuci � � si w bok, � eby unikn
� � zderzenia. Ponad nim Kepler wspina � si � � po cie � ce � pi trz � cej si � przed Jacobem jak fragment g � rskiego stoku ograniczony z � obu stron cianami. Uczony wygl � da � , � jakby zaraz mia spa � � , s � dz � c
� po k cie nachylenia � jego cia a. � Jacob nie mia poj � cia, � w jaki spos b doktorowi udaje si � zachowa � r � wnowag � . � Kepler jednak szed pod g � r � � eliptycznej cie � ki, potem dotar � do niewielkiego � horyzontu i zacz�� za nim znika . Jacob opar � d �
onie na przegrodach po obu stronach i � zrobi pr � bny � krok. Nie straci r � wnowagi. � Przesun� do przodu drug � stop � . Ci � gle bez problem � w. � Jeszcze jeden krok… Obejrza si � . � Przej cie nachyli � o � si w jego stron � . Najwyra
� niej kopu � a otacza � a pole � pseudograwitacyjne tak ciasno, e uda � o � si je zwin � � na kilku zaledwie metrach. � Pole by o � tak g adkie i pe � ne, � e zmyli � o b � � dnik Jacoba. We w � azie sta � � jeden z robotnik w i u � miecha
� � si . � Jacob zacisn�� z by i szed � dalej poprzez p � tl � , pr � buj � c � zapomnie o tym, � e � stopniowo obraca si do g � ry � nogami. Przyjrza si � oznaczeniom na drzwiczkach � rozmieszczonych na cianach i pod � odze
� cie � ki. W po � owie drogi przeszed � obok pokrywy z napisem � KOMPRESJA CZASU. Elipsa ko czy � a � si � agodn � pochy � o � ci � . � Kiedy Jacob doszed do wyj � cia, poczu � , � e stoi �
dobr stron � � do g ry, i wiedzia � , czego si � spodziewa � . Mimo to j � kn � �� z wra enia. � - No nie! - Podni s � � d onie do oczu. � Kilka metr w nad jego g � ow � � na wszystkie strony rozci ga � o si � dno hangaru. � Ludzie spacerowali wok � o
� a � statku jak muchy po suficie. Jacob wyszed z westchnieniem rezygnacji i do � � czy � � do Keplera, kt ry stoj � c na � kraw dzi pok � adu, � zagl da � we wn � trzno � ci skomplikowanej maszyny. Uczony � podni s � � wzrok i u miechn � �� si . � - Korzysta em w � a
� nie � z przywileju szefa do w cibiania nosa w r � ne miejsca. � Oczywi cie statek zosta � � ju dok � adnie sprawdzony, ale lubi � sam wszystkiego � dogl da � � poklepa maszyn � � z uczuciem. Zaprowadzi Jacoba na brzeg pok � adu, � gdzie jeszcze wyra niej wida � by � o, � e
� stoj do � g ry nogami. Zamglone sklepienie pieczary majaczy � o � hen “pod” stopami. - Oto jedna z kamer multipolaryzacyjnych, kt re zamontowali � my � zaraz po tym, jak pierwszy raz zobaczyli my Duchy Sp � jnego � wiat � a - Kepler wskaza � w kierunku � jednego z kilku identycznych urz dze � � umocowanych w odst pach wzd � u � brzegu. - Zdo � ali
� my � wy owi � � Duchy z mieszanki fal wietlnych w chromosferze, poniewa � uda � o si � nam � ledzi � � zmieniaj c � � si nieustannie p � aszczyzn � polaryzacji. Okaza � o si � wtedy, � e � wiat � o
� istnieje rzeczywi cie i jest stabilne. � - Dlaczego wszystkie kamery s tu, na dole? U g � ry � nie widzia em ani jednej. � - Odkryli my, � e � ywi obserwatorzy i maszyny przeszkadzaj � sobie wzajemnie, � kiedy pracuj obok siebie. Z tej i z innych przyczyn instrumenty upchali � my � na odwrotnej stronie, a my, zwierzaki, zajmujemy g rn � � po ow � . Zreszt � wykorzysta � mo
� emy obie po � � wki � jednocze nie, ustawiaj � c � statek tak, by kraw d � pok � adu znalaz � a si � w jednej � p aszczy � nie � ze zjawiskiem, kt re chcemy obserwowa � . � Okazuje si , � e jest to doskona � y �
kompromis: skoro o grawitacj nie trzeba si � � martwi , mo � emy nachyli � statek pod dowolnym k � tem i � tak to nachylenie dopasowa , � eby � punkt widzenia obserwator w � ywych i mechanicznych � by � dok adnie taki sam, bo to pomaga przy p � niejszym � por wnywaniu danych. � Jacob spr bowa � � wyobrazi sobie statek przekrzywiony pod k �
tem i ciskany na � wszystkie strony przez burze atmosfery s onecznej, a wewn � trz � niego za og � i pasa � er � w, � kt rzy � spokojnie prowadz obserwacje. � - Ostatnio mieli my troch � � k opot � w z tym ustawieniem - ci � gn � � Kepler. - Ten � statek jest nowszy, mniejszy i troch poprawiony. Jeff we �
mie � go na d , mo � na wi � c mie � � nadziej , � e nied � ugo… � A! Oto i przyjaciele… W przej ciu stan � li � Kulla i Jeffrey. P -ma � pi � , p � -ludzk � twarz szympa � wykrzywia �
grymas pogardy. Postuka w ekran na piersiach: � LR CHORY. DOSTA NUDNO � CI � PRZECHODZ C PO RAMPIE. PIEPRZONY � KOSZULOWIEC. Kulla powiedzia co � � cicho do szympa. Jacob ledwie dos ysza � s � owa: � - Wyra aj si � � z szaczunkiem, przyjacielu Jeffie. Pan LaRoque jeszt cz owiekiem. � Rozdra niony Jeffrey wystuka � , � robi c przy tym b � � dy, � e szacunku ma dok � adnie
� tyle, co pierwszy lepszy szymp, ale nie b dzie p � aszczy � � si przed ka � dym cz � owiekiem, a � zw aszcza � takim, kt ry nie mia � � adnego udzia � u we wspomaganiu jego gatunku. � CZY TY NAPRAWD MUSISZ W � AZI � � DO TY KA BUBBAKUBOWI TYLKO � DLATEGO, E P � ӣ MILIONA LAT TEMU JEGO PRZODKOWIE WY WIADCZYLI � PRZYS UG �
� TWOIM? Oczy Pringa zaiskrzy y si � . � Mi dzy jego mi � sistymi wargami b � ysn � o co � bia � ego. � - Prosz , przyjacielu Jeffie. Wiem, � e � masz dobre intencje, ale Bubbakub jeszt moim Patronem. Ludzie obdarzyli twoj rasz � � wolno ci � . M � j gatunek musi sz � u � y
� . � Tak nakazuje tradycja. Jeffrey prychn�� pogardliwie i zakraka : � - Jeszcze si przekonamy! � Kepler wzi�� Jeffreya na bok, prosz c wcze � niej Kull � , by oprowadza � Jacoba � dalej. Pring poprowadzi go na przeciwleg � y � kraniec p kuli, � eby pokaza � przyrz � dy, kt � re � umo liwia
� y � sterowanie statkiem niczym batysfer w p � p � ynnej � plazmie atmosfery S o � ca. Zdj � �� kilka pokryw i zaprezentowa Jacobowi holograficzne agregaty pami � ci. � Generator stazy kontrolowa przep � yw � czasu i przestrzeni przez korpus statku, tak e � gwa towne podrzuty w chromosferze wewn � trz � wydawa y si �
� agodnym ko � ysaniem. � Ziemscy uczeni ci gle jeszcze nie rozumieli do ko � ca � fizycznych zasad dzia ania � generatora, ale mimo to rz d naciska � , � by zbudowano go ludzkimi r koma. � Oczy Kulli p on � y, � a jego sepleni cy g � os zdradza � dum � z nowych technologii, � kt re �
Biblioteka da a Ziemi. � Uk ady logiczne nadzoruj � ce � generator wygl da � y jak gmatwanina � wiat � owod � w. � Kulla wyja ni � , � e przezroczyste pa � eczki i w � � kna przechowywa � y informacj � � optyczn � upakowan �
znacznie g ciej, ni � � pozwala a na to jakakolwiek wcze � niejsza technologia � ziemska. Dane te by y te � � atwiej dost � pne. Przygl � dali si � razem, jak wzd � u � � najbli szej � pa eczki przesuwaj � � si w g � r � � i w d b � � kitne b � yski interferencyjne, migotliwe pakiety informacji. �
Wydawa o � si , � e � w urz dzeniu jest co � niemal � ywego. Dotkni � cie Kulli uruchomi � o z � � cze � laserowe i obaj przez d ugie minuty wpatrywali si � � w pulsowanie surowej informacji kr�� cej � w y � ach � maszyny. Chocia Kulla musia � � widzie wn � trzno
� ci komputera setki razy, wydawa � si � � r wnie � oczarowany jak Jacob. Wpatrywa si � � w urz dzenie bez jednego mrugni � cia, jakby � pogr� ony � w transie. W ko cu zamkn � �� pokryw . Jacob zauwa � y � , � e ET wygl � da � na zm czonego. Pewnie za � ci ko pracuje - pomy
� la � . � Zamienili par s � � w id � c wok � � kopu y z powrotem do � Jefferya i Keplera. Jacob s ucha � � z uwag , cho � niewiele rozumia � ze sprzeczki mi � dzy szympansem i � jego szefem dotycz cej jakiego � � ma o istotnego wyskalowania jednej z kamer. � Jeffrey zreszt zaraz ich opu � ci
� , � t umacz � c si � jak � �� spraw na dnie groty, � chwil p � niej � odszed te � � Kulla. Dwaj m czy � ni pozostali jeszcze kilka minut rozmawiaj � c o � aparaturze, potem Kepler przepu ci � � Jacoba, eby szed � przodem, kiedy b � d � wraca
� dooko � a � p tli. � Jacob by w po � owie � drogi, gdy do jego uszu dobieg y nagle odg � osy zamieszania. � Przed nim, u g ry, kto � � krzycza w gniewie. Przyspieszy � kroku, pr � buj � c nie zwraca � � uwagi na to, co oczy m wi � y � mu o zakrzywieniu p tli grawitacyjnej.
� cie � ka nie by � a jednak � przeznaczona do szybkiego marszu. Szarpn y nim r � ne � cz ci skomplikowanego pola grawitacyjnego � i po raz pierwszy do wiadczy � � nieprzyjemnego przyci gania z r � nych kierunk � w. � Na szczycie uku zaczepi � � stop o obluzowan � p � yt � w pod
� odze i wyrwa � � j . Kilka � sworzni rozsypa o si � � po zakrzywionym pomo cie. Stara � si � utrzyma � r � wnowag � , � ale nieprzyjemny widok na obie cz ci wygi � tej � cie � ki sprawi � , � e si �
zatoczy � . � Zanim zdo a � � dotrze do w � azu � wiod cego na g � rn � po � ow � pok � adu, � Kepler dogoni go. � Krzyk rozlega si � � na zewn trz statku. � U st p pochylni podniecony Fagin wymachiwa � � ga� ziami. Kilku cz �
onk � w personelu � bazy bieg o w kierunku LaRoque’a i Jeffreya, kt � rzy � si owali si � , spleceni w � zapa niczym � u cisku. � LaRoque z twarz czerwon � � jak burak sapa i nat � a � si � y, pr � buj � c � odepchn� r � ce
� Jeffreya od swojej g owy. Z � o � y � � d o � w pi � �� i wali ni � na odlew bez � adnego � widocznego efektu. Szymp wrzeszcza co chwila i obna � a � � z by, usi � uj � c lepiej chwyci � g � ow � � LaRoque’a
i zni y � � j do poziomu swojej w � asnej. � aden z nich nie zauwa � y � tworz � cego � si � zbiegowiska. Nie zwracali te uwagi na ramiona, kt � re � usi owa � y ich rozdzieli � . � P dz � c � na g r � Jacob ujrza �
, jak LaRoque wyswobadza jedn � r � k � � i si ga po � zwisaj c � � na sznurku u pasa kamer . � Jacob przecisn�� si do walcz � cych. Nie czekaj � c uderzy � dziennikarza kantem � d oni w � nadgarstek i wytr ci � � mu kamer , a drug � r � k � chwyci � szympansa za sier
� �� na karku. Szarpn�� do ty u z ca � ej si � y i odrzuci � Jeffreya w ramiona Keplera i Kulli. � Szympans nie przestawa si � � wyrywa . D � ugimi, pot � nymi ma � pimi ramionami � pr bowa � � wyswobodzi si � � z obejmuj cego go u � cisku. Odrzuci � g �
ow � do ty � u � i wrzasn� . � Jacob wyczu za sob � � ruch. Obr ci � si � i paln � � d � oni � � w pier LaRoque’a, kt � ry � w a � nie � ruszy do przodu. Dziennikarzowi ziemia wymkn � a � si spod st �
p i wyl � dowa � z � g o � nym: � “Oop”! Jacob si gn � �� po kamer na pasku LaRoque’a, ale ten w tej samej chwili te � � wyci gn � �� po ni r � k � . � Sznurek p k � z trzaskiem. Pr � buj � cego podnie �
�� si dziennikarza � odci gn � li � robotnicy. Jacob uni s � � r ce. � - Dosy ju � � tego! - zawo a � . Ustawi � si � tak, � e ani LaRoque, ani Jeffrey nie � mogli swobodnie zobaczy jeden drugiego. LaRoque spogl � da � � gniewnie i przyciska do � siebie jedn r �
k � , � nie zwracaj c uwagi na mechanik � w, kt � ry trzymali go za ramiona. � Jeffrey ci gle nat � a � � mi nie pr � buj � c si � uwolni � , � Kulla i Kepler trzymali go jednak mocno. Stoj cy za nimi Fagin pogwizdywa � � bezradnie. Jacob uj�� w d onie twarz szympa. Jeffrey warkn � � na niego. � - Szympansie Jeffreyu, pos uchaj mnie! Jestem Jacob Demwa. Jestem cz �
owiekiem. � Jestem kierownikiem w Programie Wspomagania. M wi � � ci, e post � pujesz w spos � b � niew a � ciwy… � zachowujesz si jak zwierz � ! � G owa Jeffreya odskoczy � a � do ty u, jakby dosta � w twarz. Przez chwil � spogl � da � � na Jacoba nieprzytomnie, zaczyna ju
� � nawet warcze , ale nagle g � � boko osadzone � br zowe oczy � rozbieg y si � . � Zwis bezw � adnie w ramionach Kulli i Keplera. � Jacob przytrzyma kud � at � � g ow � . Drug � r � k � � przyg adzi � zmierzwion � sier � �
� szympansa. Jeffrey wzdrygn�� si . � - Teraz si odpr � � - powiedzia � agodnie Jacob. - Spr � buj si � pozbiera � . I � opowiedz nam, co si sta � o. � Wszyscy pos uchamy. � Roztrz siony Jeffrey podni � s � � r k � do wy � wietlacza mowy. Min �
o kilka minut, � zanim powoli wypisa na nim: PRZEPRASZAM. Podni � s � � pokorny wzrok na Jacoba. - W porz dku - odpar � � cz owiek. - Tylko prawdziwi m � czy � ni potrafi � przeprasza � . � Jeffrey wyprostowa si � . � Z wystudiowanym opanowaniem skin� g � ow � do Keplera i � Kulli. Ci zwolnili u cisk, a Jacob cofn � �� si o krok. �
Pomimo wszelkich swoich sukces w w post � powaniu � z delfinami i szympami przy Programie, czu si � � nieco za enowany swoj � protekcjonalno � ci � , kiedy przemawia � � do Jeffreya. Ryzykowa , powo � uj � c � si wobec naukowca - szympa na imi � rodowe, ale � uda o si � . � Z tego, co Jeffrey m wi �
� wcze niej, Jacob wywnioskowa � , � e szympans mia � w sobie � mn stwo szacunku dla opiekun � w, � rezerwowa go jednak tylko dla niekt � rych ludzi, � bynajmniej nie dla wszystkich. Jacob by zadowolony, � e � uda o mu si � wykorzysta � � ten kapita , ale nie nape � nia � o � go to szczeg ln �
dum � . � Kepler przej�� kierownictwo, gdy tylko zobaczy , � e Jeffrey si � uspokoi � . � - Co tu si dzieje, do jasnej cholery! - krzykn � � , � patrz c z w � ciek � o � ci � � na LaRoque’a. - To zwierz mnie zaatakowa � o � - zapiszcza dziennikarz. � W a �
nie � uda o mi si � pokona � l � k i wydosta � si � � z tej okropnej maszyny. Rozmawia em � ze szlachetnym Faginem, kiedy ta bestia rzuci a si � � na mnie zwinnie jak tygrys, i musia em � walczy o � ycie! � K AMCA! SABOTA � YSTA! � ZNALAZ EM OBLUZOWAN � POKRYW �
� KONTROLERA PC. FAGIN M WI, � E � TEN PALANT WYSZED DOPIERO WTEDY, � KIEDY US YSZA � , � E NADCHODZIMY. � - Prosz wybaczy � � moje sprostowanie! - za wista � Fagin. - Nie u � y � em � pejoratywnego okre lenia “palant”. Odpowiedzia � em � tylko na zapytanie… - By tam ca � �� godzin ! - Jeffrey przerwa � na g
� os, krzywi � c twarz z wysi � ku. � Biedny Fagin - pomy la � � Jacob. - M wi � em � ci ju ! - odkrzykn � � LaRoque. - Boj � si � tego zwariowanego miejsca! � Po ow � � tego czasu sp dzi � em, trzymaj � c si � pod �
ogi! Pos � uchaj, � ty ma piatko, nie � wyzywaj mnie! Obelgi zachowaj dla swoich kumpli z drzewa! Szymp wrzasn� , � a Kulla i Kepler pospieszyli, eby powstrzyma � obu przeciwnik � w. � Jacob podszed do Fagina, nie wiedz � c, � co powiedzie . � Kanten przem wi � � do niego agodnie przez wrzaw � : � - Wydaje si , � e � kimkolwiek byli wasi opiekunowie, musieli by w istocie bardzo �
wyj tkowi, przyjacielu Jacobie. � Jacob bezsilnie pokiwa g � ow � . � 9. Wspomnienie o alce olbrzymiej Jacob obserwowa grupk � � zebran u st � p pochylni. Kulla i Jeffrey, ka � dy na sw � j � w asny � spos b, prowadzili o � ywion � � dyskusj z Faginem. Obok zgromadzi � o si � kilka os � b �
z personelu Bazy; by mo � e � chcieli w ten spos b uciec od natarczywych pyta � � LaRoque’a. Od wybuchu k� tni � dziennikarz przechadza si � z godno � ci � po grocie, zasypuj � c � pytaniami zaj tych prac � � i u alaj � c si � przed tymi, kt � rzy odpoczywali. Przez � jaki czas jego �
w ciek � o � �� z powodu utraty kamery by a naprawd � straszliwa, potem powoli opad � a � do poziomu, kt ry Jacob okre � li � by � jako granicz cy z apopleksj � . � - Nie wiem w a � ciwie, � dlaczego odebra em to LaRoque’owi - powiedzia � Jacob do � Keplera, wyjmuj c przedmiot z kieszeni. W � ska �
czarna kamera ozdobiona by a � mn stwem � male kich guzik � w � i prze� cznik � w. Wygl � da � a jak doskona � e � narz dzie � reporterskie, ma e, � wszechstronne i najwyra niej bardzo drogie. � Wr czy � � j Keplerowi. � - Chyba my la � em, � e si �
ga po jak � � bro � . � - Tak czy owak, sprawdzimy to, na wszelki wypadek. Tymczasem chcia bym � podzi kowa � � panu za to, jak pan sobie z tym wszystkim poradzi - Kepler schowa � � kamer do � kieszeni. - Prosz nie przesadza � . � Przepraszam, e wszed � em w pana kompetencje. - Jacob � wzruszy ramionami. � Kepler za mia � � si . � - Do diab a, cisz � � si ,
� e pan to zrobi � ! Ja na pewno nie wiedzia � bym, jak si � � zachowa ! � Jacob u miechn � �� si , cho � nadal czu � zak � opotanie. � - Co chce pan teraz zrobi ? - spyta � . � - C , zamierzam przetestowa � � uk ad kontroluj � cy przyp � yw czasu na statku Jeffa, �
eby � upewni si � , � e wszystko jest w porz � dku, cho � mam nadziej � , � e w istocie jest. � Nawet je li � LaRoque myszkowa ko � o � aparatury, to co m g � zrobi � ? Do obs � ugi obwod � w � potrzebne s �
specjalne narz dzia, a on nic takiego nie mia � . � - Ale pokrywa rzeczywi cie by � a � obluzowana, kiedy wychodzili my z � uku � grawitacyjnego. - Owszem, mo e LaRoque by � � po prostu ciekawski. Zreszt , nie zdziwi � bym si � � zbytnio, gdyby si okaza � o, � e to Jeff obluzowa � pokryw � , � eby mie �
pretekst to zaczepki � - za mia � � si � uczony. - Niech pan nie b dzie taki zdumiony. Ch � opcy � jak to ch opcy. A wie pan � sam, e � nawet najbardziej zaawansowane szympy oscyluj pomi � dzy � skrajn zarozumia � o � ci � � a psotliwo ci � � nastolatka. Jacob wiedzia , � e to prawda. Nadal jednak nie m �
g � � zrozumie , � czemu Kepler jest tak wyrozumia y wobec LaRoque’a, kt � rym � przecie bez w � tpienia � pogardza . Czy � by � a tak bardzo zale � a � o mu na dobrej prasie? � Kepler jeszcze raz podzi kowa � � i odszed w stron � wej � cia do heliostatku, � zabieraj c ze
� sob po drodze Kull � � i Jeffreya. Jacob znalaz sobie miejsce, w kt � rym nikomu � nie przeszkadza , i usiad � � na pakach z adunkiem. � Z wewn trznej kieszeni kurtki wyci � gn � �� plik papier w. � Wielu pasa er � w � Bradbury’ego otrzyma o dzi � maserogramy z Ziemi. Jacob z trudem � powstrzyma si � � od miechu, widz � c konspiracyjne spojrzenia, kt � re Millie
� Martine wymienia a z Bubbakubem, kiedy Pilanin przyszed � � odebra zakodowan � wiadomo � � . � Podczas niadania doktor Martine usiad � a � pomi dzy Bubbakubem a LaRoque’em, � staraj c � si pogodzi � � k opotliw � ksenofili � Ziemianina z pow � ci � gliw � � podejrzliwo ci � �
dyrektora Biblioteki. Wygl da � o � na to, e zale � y jej na zbudowaniu pomostu pomi � dzy nimi. � Kiedy jednak nadesz y depesze, LaRoque pozosta � � sam, a Martine i Bubbakub pospieszyli na g r � . � Nie wp yn � o � to chyba korzystnie na humor dziennikarza. Jacob sko czy � � jedzenie i zastanawia si � nad wizyt � w laboratorium medycznym, � zamiast tego jednak poszed odebra
� � maserogramy. Kiedy wr ci � do swoich pokoi, materia � y � z Biblioteki utworzy y � wier � metrow � � stert . Umie � ci � j � � na biurku i zapad w � trans czytania. Trans ten by technik � � s u � � c � do przyswajania wielkiej ilo � ci informacji w �
kr tkim � czasie. W przesz o � ci � ju wiele razy okaza � si � przydatny, a jego jedyn � wad � � by o to, � e � wy� cza � � zdolno ci krytycznej analizy. Zdobyte dzi � ki niemu informacje by � y � przechowywane w umy le, ale ca � y � materia trzeba by �
o przeczyta � jeszcze raz, � normalnie, eby go sobie przypomnie � . � Kiedy Jacob odzyska przytomno � � , � papiery le a � y po lewej stronie. By � pewien, � e � wszystkie przeczyta . Przyswojone informacje czai � y � si na kraw � dzi � wiadomo � ci � -
pojedyncze fragmenty kapry nie wyskakiwa � y � z niepami ci, � ywio � owe i na razie � jeszcze nie powi zane w ca � o � � . � Przynajmniej tydzie mia � o mu zaj � �� wyuczenie si , z � poczuciem deja vu, tego, co przeczyta w transie. Je � li � wi c nie chcia � zbyt d � ugo czu � si
� � zagubiony, powinien zaraz zacz�� brn� przez materia � y metod � tradycyjn � . � Teraz wi c, przysiad � szy � na plastykowej pace z adunkiem w grocie heliostatk � w, � Jacob przegl da � � na chybi trafi � papiery, kt � re ze sob � przyni � s �
. � Oderwane fragmenty wydawa y � si znajome. � …Rasa Kisa, dopiero co wyzwolona z terminowania u Soran, odkry a planet � � Pila nied ugo po ostatniej migracji kultury galaktycznej w ten obszar kosmosu. � Wyra ne � lady � wskazywa y, � e � oko o dwustu milion � w lat wcze � niej planeta ta by � a zasiedlona � przez inn � w druj � c � � ras . W danych Archiwum Galaktycznego stwierdzono,
� e Pil � przez � sze� set � mileni w zamieszkiwa � � gatunek Mellin (zob. indeks: gatunki wymar e, Mellin). � Poniewa Pila le � a � a � od ogiem przez okres d � u � szy ni � wymagany, po � przeprowadzeniu rutynowej inspekcji zarejestrowano j jako koloni � � Kisa w klasie C (zamieszkanie czasowe, nie d u � ej
� ni trzy miliony lat, dozwolony tylko minimalny wp � yw na istniej � c � � biosfer ). � Kisa odkryli na Pili gatunek przedrozumny, kt rego nazwa powsta � a � od nazwy rodzinnej planety… Jacob spr bowa � � wyobrazi sobie Pilan przed przybyciem rasy Kisa oraz pocz � tek � ich wspomagania. Niew tpliwie prymitywni my � liwi � i zbieracze. Czy byliby tacy sami dzisiaj, p miliona lat p � niej,
� gdyby Kisa nigdy do nich nie przybyli? A mo e w � asnymi � si ami, bez � adnej pomocy opiekun � w, � stworzyliby odr bn � kultur � ? Niekt � rzy z ziemskich � antropolog w utrzymywali, � e � to mo liwe. � Tajemniczy odno nik do wymar � ego � gatunku “Mellin” ujawnia skal � czasow �
, jak � � obejmowa y staro � ytne � cywilizacje Galakt w i ich niewiarygodna Biblioteka. � Dwie cie � milion w lat! Tak dawno temu planeta Pila by � a � w posiadaniu rasy kosmicznych w drowc � w, � kt rzy zamieszkiwali j � � przez sze� set tysi � cleci, w czasach gdy przodkowie � Bubbakuba byli nic nie znacz cymi, ryj � cymi � nory zwierz tami. �
Mellinowie p acili pewnie nale � ne � stawki i mieli w asn � Fili � Biblioteki. � Odnosili si z � nale nym szacunkiem (cho � � mo e bardziej w s � owach ni � w czynach) do rasy � opiekun w, � kt ra wspomog � a � ich na d ugo, zanim skolonizowali Pil � i zanim sami z kolei, by � � mo e, �
wspomogli jaki obiecuj � cy � gatunek, kt ry znale � li po przybyciu - biologicznych � kuzyn w � ludu Bubbakuba - kt ry zreszt � � do dzisiaj te ju � pewnie wygin � � . � Nagle dziwaczne Galaktyczne Prawo Rezydentury i Migracji ukaza o Jacobowi sw � j � sens. Zmusza o ono gatunki do patrzenia na ich planety jak na czasowe miejsca � pobytu, maj ce w przysz � o � ci � przypa� rasom, kt
� rych obecna posta � mog � a � by � mieszna i � niepozorna. Nic dziwnego, e wielu z Galakt � w � patrzy o z � ym okiem na � post powanie � ludzko ci na Ziemi. Tylko dzi � ki � wp ywom Tymbrymczyk � w i innych przyjaznych ras � ludziom uda o si � � naby od nieruchawego i fanatycznie proekologicznego Instytutu � Migracji
trzy kolonie w konstelacji ab � dzia. � Dobrze si przy tym sta � o, � e Vesarius � przywi z � � dosy � ostrze e � , � by ludzko� zdo � a � a zniszczy � dowody cz � ci � swoich przest pstw! Jacob � by � jednym z mniej ni stu tysi �
cy � ludzi, kt rzy wiedzieli, � e kiedykolwiek istnia � y � takie stworzenia jak krowa morska, gigantyczny leniwiec naziemny czy orangutan. Demwa bardziej od innych zdawa sobie spraw � , � e te ofiary Cz � owieka mog � y � kiedy � sta si � � gatunkami my l � cymi, i � a � owa � ,
� e � nie dano im tej szansy. Pomy la � o � Makakai, o wielorybach i o tym, z jakim trudem je uratowano. Zebra papiery i powr � ci � � do kartkowania. Czytaj c dalej, natrafi � na kolejny � fragment, kt ry rozpozna � � natychmiast. Dotyczy on rasy Kulli. � …skolonizowana przez ekspedycj z Pili. (Pilanie, zagroziwszy swym patronom � Kisa, e � wezw Soran do � wi � tej � Wojny, uwolnili si spod ich opieki.) Uzyskawszy koncesj
� � na planet Pring, Pilanie obj � li � j w posiadanie, powa � nie odnosz � c si � do � ustalonych w kontrakcie warunk w minimalnego wp � ywu � na rodowisko. Inspektorzy Instytutu � Migracji zanotowali, e przebywaj � cy � na Pringu Pilanie stosuj doskonalsze od � przeci tnych � zabezpieczenia, maj ce na celu ochron
� � miejscowych gatunk w, z kt � rych kilka � zdawa o si � � posiada rzeczywisty potencja � � przedrozumny. W r � d tych, kt � rym na skutek � za o � enia � kolonii zagrozi o wygini � cie, � znajdowali si tak � e genetyczni przodkowie rasy � Pring w. Ich � nazwa gatunkowa r wnie �
� pochodzi od rodzinnej planety… Jacob zanotowa sobie w pami � ci, � eby dowiedzie � si � wi � cej o � wi � tych � Wojnach Pilan. Ras Bubbakuba cechowa � � w polityce galaktycznej agresywny konserwatyzm. wi � te � Wojny, czyli D ihad, by � y � w za o � eniu ostatecznym
� rodkiem, kt � ry ludy galaktyki � stosowa y, by � zmusi opornych do przestrzegania odwiecznych obyczaj � w. � Instytuty strzeg y � tradycji, ale jej narzucenie pozostawia y opinii wi � kszo � ci � - albo najsilniejszego. Jacob by pewien, � e � w rejestrach Biblioteki znalaz oby si � mn � stwo � usprawiedliwionych wi
� tych � Wojen, wobec nielicznych tylko, “godnych po a � owania” przypadk � w, kiedy � to jakie gatunki wykorzysta � y � tradycj jako pretekst do wzniecenia wojny z � nienawi ci lub � � dzy � w adzy. � Histori pisz � � zazwyczaj zwyci zcy. � Ciekaw by , jaka skarga sprawi � a, � e Pilanie wyzwolili si � spod opieki gatunku
� Kisa. By � te ciekaw, jak ci Kisa wygl � dali. � Drgn� , � kiedy rozleg si � g � o � ny d � wi � k � dzwonu, odbijaj cy si � echem po ca � ej � grocie. oskot odezwa � � si jeszcze trzy razy, rezonuj � c na kamiennych �
cianach i � podrywaj c Jacoba � na r wne nogi. � Wszyscy robotnicy w zasi gu jego wzroku przerwali prac � � i patrzyli na olbrzymie wrota prowadz ce przez � luz � � powietrzn i tunel na powierzchni � planety. � Wierzeje rozsun y si � � powoli z niskim dudnieniem. Z pocz tku w poszerzaj � cej si � � szczelinie wida by � o � tylko ciemno� . Potem ukaza � o si �
co � du � ego � i jasnego, co uderza o w � szpar z drugiej strony, jak szczeniak, kt � ry � niecierpliwie tr ca nosem drzwi, � eby pr � dzej � je otworzy i wpa � �� do rodka. � By a to druga l � ni � ca, � lustrzana ba ka, podobna do tej, kt �
r � Jacob niedawno � zwiedza , � tyle e wi � ksza. � Unosi a si � ponad dnem tunelu, jakby by � a niematerialna. Statek � zahu ta � � si � nieznacznie w powietrzu, a kiedy droga stan a wreszcie otworem, wlecia � � do wysokiego hangaru, jak gdyby gna go powiew z zewn � trz. � Wzd u � jego bok �
w przep � ywa � y � b yszcz � ce � odbicia skalnych cian, urz � dze � � i ludzi. Kiedy statek podlecia bli � ej, � rozleg y si � trzaski i s � abe buczenie. Robotnicy � zgromadzili si przy niedalekim rusztowaniu. � Obok przemkn li Jeffrey i Kulla. Jacob zobaczy � , � e szympans posy
� a mu u � miech i � macha, eby si � � przy� czy � . Odwzajemni � u � miech i ruszy � � za nimi, sk adaj � c po � drodze papiery i wsuwaj c je do kieszeni. Poszuka � � wzrokiem Keplera. Szef S onecznego � Nurka zosta pewnie na pok � adzie � statku Jeffreya, eby doko � czy
� inspekcji, bo Jacob � nie m g � � go nigdzie dojrze . Nowo przyby � y � statek trzaska tymczasem i sycza � , manewruj � c � nad swoim gniazdem, nim zacz�� si na nie powoli opuszcza � . Trudno by � o uwierzy � , � e nie � wieci � swoim w asnym � wiat � em,
� tak bardzo ja nia � a jego zwierciadlana powierzchnia. � Jacob stan�� na uboczu, obok Fagina. Obaj patrzyli, jak statek opada na gniazdo. - Wydajesz si zatopiony w my � lach � - zagwizda Fagin. - Wybacz, prosz � , � e � przeszkadzam, ale uzna em za dopuszczalne pytanie o natur � � twoich rozmy la � . � Jacob sta na tyle blisko Fagina, � e � m g � wy � owi �
s � aby zapach podobny troch � � do oregano. Listowie obcego dr a � o � agodnie tu � obok. � - My la � em � chyba o tym, gdzie ten statek by przed chwil � - odpowiedzia � Jacob. � Pr bowa � em � sobie wyobrazi , jak jest tam, na dole. I po prostu nie potrafi � em… � - Nie powiniene si
� � martwi . Ja odczuwam podobny l � k, a w dodatku nie jestem � zdolny poj�� tego, czego dokonali cie tutaj wy, Ziemianie. Z pokor � oczekuj � swojej � pierwszej wyprawy na d . � Znowu mnie zawstydzasz, ty zielony draniu - pomy la � � Jacob. - Ci gle pr � buj � � znale�� jaki spos � b, � eby nie musie � lecie � na to zwariowane nurkowanie. A ty paplesz
� naoko o, jak � to si niecierpliwisz, � eby � ju si � tam znale � � ! � - Nie chcia bym nazywa � � ci k � amc � , Faginie, ale my � l � , � e � przesadzasz nieco z dyplomacj , m � wi � c,
� e ten program robi na tobie wra � enie. Wed � ug standard � w � galaktycznych ta technika to wczesna epoka kamienna. I nie powiesz mi, e do tej � pory nikt nigdy nie nurkowa w gwiazdach! Sofonci w � druj � � w Galaktyce prawie od miliarda lat. Cokolwiek warto by o zrobi � , � zrobiono ju przynajmniej trylion razy! � Kiedy to m wi � , � w jego g osie s � ycha � by �
o nieuchwytn � gorycz. Si � a � tego uczucia zdziwi a go samego. � - To bez w tpienia prawda, przyjacielu Jacobie. Nie udaj � � wcale, e S � oneczny � Nurek jest jedyny w swoim rodzaju. Jest tylko wyj tkowy dla mnie. Rozumne rasy, z kt � rymi � mia em do � czynienia, zadowala y si � � badaniem swoich s o � c na odleg � o � � i por � wnywaniem �
wynik w z � normami z Biblioteki. Dla mnie ta ekspedycja to przygoda w najczystszej postaci. Prostok tny p � atek � heliostatku zacz� odchyla � si � w d � , tworz � c � trap si gaj � cy � kraw dzi � rusztowania. - Ale przecie musiano dokonywa � � wcze niej nurkowa � za � ogowych! - Jacob � zmarszczy
� brwi. - To chyba oczywiste, e je � li � jest taka mo liwo � � , trzeba j � w kt � rym � � momencie wypr bowa � ! � Nie uwierz , � e jeste � my pierwsi! � - To rzeczywi cie nie ulega raczej w � tpliwo � ci � - odpar Fagin powoli. - Je �
li � nawet nie kto inny, to na pewno robili to Przodkowie. M wi si � , � e zanim odeszli, zrobili � wszystko. Tak wiele lud w robi � o � tyle r nych rzeczy, � e trudno jest wiedzie � co � na pewno. � Jacob zaduma si � � nad tym zdaniem. Kiedy statek przybli y � � si do pochylni, podszed � Kepler, u � miechaj � c si �
do � Jacoba i Fagina. - A! Tutaj jeste cie. Porywaj � ce, � prawda? Wszyscy si zebrali! Tak jest za � ka dym � razem, kiedy kto wraca ze S � o � ca, � nawet z takiego kr tkiego nurkowania � zwiadowczego jak to! - Tak - odpar Jacob. - Strasznie porywaj � ce. � Hm, chcia bym pana o co � zapyta � , �
doktorze Kepler. Zastanawia em si � , � czy pyta pan Fili � Biblioteki w La Paz o � informacje na temat pa skich S � onecznych � Duch w. Kto � na pewno spotka � ju � podobne zjawisko i � jestem pewien, e bardzo by to pomog � o, � gdyby mie … � Jego g os zamar � , � kiedy zobaczy , jak ga �
nie u � miech Keplera. � - Z tego w a � nie � powodu przydzielono do nas Kull , panie Demwa. Mia � to by � � projekt prototypowy: mia sprawdza � , � jak radzimy sobie z � czeniem samodzielnych bada � i � ograniczonej pomocy ze strony Biblioteki. Plan dzia a � � nie le, dop � ki � budowali my statki. � Musz przyzna � , � e technika galaktyczna jest zdumiewaj
� ca. Jednak od tamtego � czasu Biblioteka w a � ciwie � w og le si � nie przyda � a. To naprawd � bardzo skomplikowane. � Mia em � nadziej , � e � powiem o tym szerzej jutro, jak ju b � dzie pan mia � kompletny � raport, ale widzi pan sam… Zewsz d dobieg � y
� g o � ne wiwaty, t � um zafalowa � . Kepler u � miechn � �� si z � rezygnacj . � - P niej! - zawo � a � . � Dwie kobiety i trzech m czyzn macha � o � ze szczytu rusztowania do wiwatuj cego � t umu. � Jedna z kobiet, wysoka i szczup a, z kr � tko � obci tymi blond w
� osami, spostrzeg � a � spojrzenie Jacoba i u miechn � a � si . Kiedy zacz � a schodzi � , reszta za � ogi ruszy � a za ni � . � To musia a by � � komendant Bazy Merkuria skiej. Jacob s � ysza � o niej od czasu do � czasu przez ostatnie dwa dni. Zesz ego wieczoru na przyj �
ciu � jeden z lekarzy nazwa j � � najlepszym komendantem, jakiego Konfederacja kiedykolwiek mia a na merkuria � skiej � plac wce. � Jaki � m odszy m � czyzna � wpad w � wczas w s � owo staremu wydze, m � wi � c, � e � jest ona tak e � “lisem”. Jacob uzna ,
� e � technik medyczny mia na my � li zdolno � ci umys � owe � komendanta. Patrz c teraz jak kobieta (s � dz � c � z wygl du, by � a to w � a � ciwie dziewczyna) � schodzi spr ystym krokiem po trapie, zda � � sobie spraw , � e tamta uwaga mog � a mie
� � jeszcze inne pochlebne znaczenie. T um rozdzieli � � si i kobieta podesz � a do szefa S � onecznego Nurka, wyci � gaj � c � r k � . � - S tam bez dw � ch � zda ! - powiedzia � a. - Zeszli � my w d � do tau dwie dziesi �
te w � pierwszym aktywnym regionie i by y tam! Do jednego doszli � my � bli ej ni � na � osiemset metr w! Jeff nie b � dzie � mia � adnych problem � w. To by � o najwi � ksze stado � magneto erc � w, � jakie kiedykolwiek widzia am! � Jacob stwierdzi ,
� e � jej g os jest niski i melodyjny. A tak � e pewny siebie. � Trudno by o � tylko okre li � � jej akcent. Wymawia a s � owa do � � osobliwie, jakby staro � wiecko. � - Cudownie! Cudownie! - kiwn�� g ow � Kepler. - Gdzie pszczo � y, tam i mi � d, co? � Uj�� j za rami � i obr � ci �
, � eby przedstawi � � Fagina i Jacoba. - Sofonci, to jest Helene deSilva, komendant Konfederacji na Merkurym i moja prawa r ka. Bez niej bym sobie nie poradzi � . � Helene, to jest pan Jacob Alvarez Demwa, o kt rym � m wi � em � ci przez maser. Kantena Fagina spotka a � ju � oczywi � cie par � miesi � cy � temu na Ziemi. O ile mi wiadomo, wymienili cie kilka maserogram � w � od tamtego czasu.
Kepler dotkn�� r ki deSilvy. � - Musz teraz biec, Helene. Trzeba si � � zaj� paroma wiadomo � ciami z Ziemi. Ju � i � tak odk ada � em � je zbyt d ugo, � eby by � tu na twoje przybycie, musz � wi � c ju � � chyba i� . � Na pewno wszystko posz o g � adko? �
Za oga jest wypocz � ta? � - Jasne, doktorze Kepler, wszystko jest wy mienicie. Spali � my � w drodze powrotnej. Zobaczymy si p � niej, � kiedy b dziemy odprowadza � Jeffa. � Szef S onecznego Nurka po � egna � � si z Jacobem i Faginem, skin � � te � zdawkowo � LaRoque’owi, kt ry sta � � na tyle blisko, e m �
g � co nieco pods � ucha � , ale nie � do�� blisko, by uczestniczy w rozmowie. Kepler oddali � � si w kierunku wind. � Helene deSilva uk oni � a � si z szacunkiem Faginowi w taki spos � b, � e wi � kszo � �� ludzi nie potrafi aby u � ciska � � si r �
wnie ciep � o. Promieniowa � a rado � ci � , � widz c obcego � ponownie, i to samo uczucie brzmia o w jej g � osie. � - A oto pan Demwa - powiedzia a potrz � saj � c � d oni � Jacoba. - Kant Fagin m � wi � o � panu. To pan jest tym dzielnym m odym cz �
owiekiem, � kt ry zszed � a � do dna Ig � y � Ekwadorskiej, eby j � � ocali . Nie ust � pi � , dop � ki nie us � ysz � � tej opowie ci od samego � bohatera! Jacob poczu , � e � w rodku co � mu si
� skuli � o, jak zawsze, kiedy wspominano o � Igle. Pokry to � miechem. � - Prosz mi wierzy � , � ten skok nie by umy � lny! Tak naprawd � , to my � l � , � e � raczej wola bym i � �� na jedn z tych pani s � onecznych maj � wek z przypiekaniem st
� p, ni � � zrobi � tamto jeszcze raz! Kobieta za mia � a � si , ale jednocze � nie obrzuci � a go dziwnym, szacuj � cym � spojrzeniem, kt re spodoba � o � si Jacobowi, mimo � e wprawi � o go w zak � opotanie. Poczu � si �
� niezr cznie, � gdy zabrak o mu s � � w. � - Eee… w ka dym razie to troch � � dziwne by nazwanym “m � odym cz � owiekiem” przez � osob tak m � od � , � na jak pani wygl � da. Musi pani by � bardzo kompetentna, skoro � powierzono pani takie stanowisko, zanim troski naznaczy y zmarszczkami pani � twarz. DeSilva zn w si � � za mia
� a. � - Jak szarmancko! To bardzo mi o z pana strony, ale tak si � � sk ada, � e moje � niewidzialne zmarszczki warte s sze � � dziesi � ciu � pi ciu lat � ycia. By � am m � odszym � oficerem na Calypso. Mo e pan pami � ta, � e par �
lat temu powr � cili � my do naszego Uk � adu. Mam ponad � dziewi� dziesi � t � lat! - Ach! Cz onkowie za � � g � statk w kosmicznych stanowili bardzo specyficzn � kategori � � ludzi. Bez wzgl du na subiektywny wiek, po powrocie do domu mogli przebiera � � w zaj ciach. Je � li � oczywi cie zdecydowali si � � pracowa dalej.
� - C , w takim razie naprawd � � musz traktowa � pani � z nale � nym jej respektem… � babciu. DeSilva cofn a si � � o krok i podnios a g � ow � , spogl � daj � c na niego zmru � onymi � oczami. - Tylko prosz nie popa � �� za bardzo w przesad z drugiej strony! Zbyt ci � ko
� pracowa am nad tym, by sta � � si kobiet � , a jednocze � nie oficerem, � eby chcie � � teraz wprost z ma olaty zmieni � � si w rencistk � . Je � eli pierwszy poci � gaj � cy m � czyzna, � kt ry � zjawia si � tutaj od miesi cy i nie jest pod moj
� � komend , zacznie my � le � , � e jestem � nieprzyst pna, to � mog zwyczajnie nabra � � ch ci, � eby kaza � zaku � go w kajdany! � Po owa jej okre � le � � by a archaiczna i niezrozumia � a (co to, u diab � a, jest � “ma olata”?), ale
� to, co m wi � a, � by o mimo wszystko jasne. Jacob u � miechn � � si � i z � o � y � � r ce w � ge cie � poddania - zreszt do � �� ch tnie. Helene deSilva w pewien spos � b przypomina � a mu � bardzo Tanie. Podobie stwo by � o
� nieuchwytne. Poczu dreszcz, tak � e nieuchwytny i trudny � do okre lenia. Wygl � da � o � jednak, e warto i � � tym � ladem. � Jacob otrz sn � �� si . Filozoficzno-emocjonalne pieprzenie. By � w tym bardzo � dobry, kiedy sobie pofolgowa . Prosty fakt by � � za taki, � e komendant Bazy by � a cholernie � atrakcyjn
� kobiet . � - Niechaj tak si stanie - rzek � . � - I przekl ty ten, kto pierwszy powie: “Do � � � ju tego”! � DeSilva za mia � a � si . Uj � a go delikatnie za rami � i zwr � ci � a si � � do Fagina: - Chod my. Chc � , � eby � cie obydwaj poznali za
� og � . Potem b � dziemy zaj � ci, � przygotowuj c Jeffreya do odlotu. A on jest okropny, je � li � idzie o po egnania. � Nawet wyruszaj c na takie kr � tkie � nurkowanie jak to, zawsze wrzeszczy i ciska si � ze � wszystkimi, kt rzy zostaj � , � jakby ju nigdy nie mia � ich zobaczy �
! � CZʌ� CZWARTA Wykorzystanie Sondy S onecznej jest jedynym sposobem � na uzyskanie danych dotycz cych rozk � adu � masy i momentu p du � we wn trzu S � o � ca… � wykonanie zdj� o du � ej rozdzielczo � ci… � wykrycie neutron w uwalnianych w procesach j � drowych � zachodz cych na powierzchni S � o � ca
� lub w jej pobli u… � [oraz] okre lenie, jakie przyspieszenie posiada wiatr s � oneczny. � Wreszcie, uwzgl dniaj � c � wykorzystanie uk ad � w � komunikacyjnych i naprowadzaj cych, a tak � e, � by mo � e, � pok adowego masera wodorowego… � Sonda S oneczna b � dzie � zdecydowanie najlepszym miejscem do poszukiwa fal grawitacyjnych niskiej cz � stotliwo
� ci � pochodz cych ze � r � de � � kosmologicznych. Wyj tek z raportu przedstawionego � przez seminarium przygotowawcze NASA po wi � cone � Sondzie S onecznej �
10. ar � Brunatno� te � kszta ty wisia � y na tle r � owej mg � y, podobne do pierzastych boa i � wielkich cukierk w zawieszonych na niewidzialnych nitkach. Powy � ej � sklepia si � � rz d � smuk ych, ciemnych � uk � w � gin cych hen, w oddali. Ka � dy z nich by � puszystym
� powrozem splecionym z gazowych pasemek; uki mala � y � kolejno wraz z perspektyw , a � � ostatni z nich roztapia si � � zupe nie w wiruj � cym, czerwonym tumanie. � Jacob nie m g � � skupi wzroku na � adnym ze szczeg � � w obrazu holograficznego. � Ciemne w� kna � i serpentyny, kt re sk � ada � y si � na wizualn
� topografi � � rodkowej � chromosfery, zwodzi y zar � wno � swoim kszta tem, jak i struktur � . � Najbli sze w � � kno � wype nia � o niemal ca � kowicie lewy przedni r � g obrazu. Wiotkie � sploty ciemniejszego gazu okr ca � y � si wok �
niewidzialnego pola magnetycznego, kt � re � bieg o � stromym ukiem ponad plam � � s oneczn � , le � � c � prawie tysi � c � kilometr w ni � ej. � Wysoko nad tym miejscem, sk d jako � wiat � o � ulatywa a w kosmos wi � kszo � � �
produkowanej przez S o � ce � energii, mo na by � o na przestrzeni dziesi � tk � w tysi � cy � kilometr w rozr � ni � � wiele szczeg� w. Mimo to trudno by � o przywykn � �� do my li, � e � uk � magnetyczny, na kt ry teraz patrzy � , � mia mniej wi
� cej rozmiary Norwegii. By � � przecie � ledwie drobin w � a � cuchu, � kt ry sklepia � si � na wysoko � ci dwustu tysi � cy � kilometr w ponad � le� cym � w dole zgrupowaniem plam s onecznych. � A i ono by o fraszk � � w por wnaniu z innymi, kt �
re ogl � dali. � Jeden z takich ukowych pejza � y � ci gn � � si � na d � ugo � ci � wier � miliona � kilometr w. Jego � obraz zarejestrowano kilka miesi cy wcze � niej, � ponad rejonem aktywnym, kt ry od � tamtego czasu dawno ju znikn �
� . � Podczas robienia zdj� statek zanadto si � do niego nie � zbli a � . � Pow d sta � � si oczywisty, gdy wierzcho � ek gigantycznego, skr � conego � uku � eksplodowa w � wybuchu, b d � cym � najniezwyklejszym ze wszystkich zjawisk s onecznych. � Eksplozja by a pi � kna � i straszna - spieniony, wrz cy wir jasno
� ci, odpowiadaj � cy � kr tkiemu spi � ciu � o niewyobra alnej mocy. Nawet heliostatek nie przetrzyma � by � tego nag ego potopu neutron � w � o wysokiej energii, pochodz cych z reakcji j � drowych � nap dzanych wybuchem, jako � e � cz stki te by � y niewra � liwe na os � ony �
elektromagnetyczne statku i by o ich zbyt wiele, by wyt � umi � � je za pomoc kompresji czasu. Dlatego � w a � nie � szef Programu S oneczny Nurek podkre � la � , � e wybuchy mo � na by � o zazwyczaj przewidzie � � i unikn�� ich. Dla Jacoba zapewnienie to by oby bardziej krzepi � ce � bez zastrze enia �
“zazwyczaj”. Poza tym odprawa by a raczej rutynowa: Kepler przedstawi � � s uchaczom kr � tki � zarys heliofizyki. Jacob zapozna si � � z wi kszo � ci � tych zagadnie � wcze � niej, � studiuj c je na � pok adzie Bradbury’ego, ale musia � � przyzna , � e projekcje z rzeczywistych � nurkowa w � chromosferze by y fantastyczn �
� pomoc wizualn � . Je � li trudno by � o mu uzmys � owi � � sobie rozmiary obiekt w, kt � re � widzia , to pretensje m � g � mie � tylko do siebie. � Kepler obja ni � � pokr tce podstawy dynamiki wn � trza S � o �
ca, prawdziwej gwiazdy, � dla kt rej chromosfera by � a � tylko cieniutk pow � ok � . � Ukryte pod t pow � ok � � j dro niewyobra � alnej masy S � o � ca nap � dza � reakcje nuklearne, kt re wytwarzaj � � ciep o i ci �
nienie oraz chroni � gigantyczn � kul � plazmy przed � zapadni ciem � si pod w � asnym � przyci ganiem grawitacyjnym. Ci � nienie sprawia, � e s � oneczna � kula jest stale “napompowana”. Energia produkowana w tym wewn trznym palenisku przedostaje si � � powoli na zewn trz, � czasem jako wiat � o,
� a czasem w postaci konwekcyjnej wymiany gor cej masy z do � u � na ch odniejsz � � materi nap � ywaj � c � z g � ry. Dzi � ki � promieniowaniu, potem konwekcji i potem znowu promieniowaniu, energia dociera do grubej na wiele kilometr w warstwy � zwanej fotosfer , czyli sfer � � wiat � a, gdzie ostatecznie wydostaje si � na wolno
� � i na � zawsze opuszcza S o � ce, � ulatuj c w kosmos. � W rodku gwiazdy materia jest tak g � sta, � e gdyby wewn � trz wydarzy � si � jaki � � nag y � kataklizm, to ujawni by si � � on na g rze jako zmiana ilo � ci � wiat
� a � opuszczaj cego � powierzchni dopiero po milionie lat. � S o � ce � jednak nie ko czy si � na fotosferze; g � sto � � materii zmniejsza si � � powoli ze wzrostem wysoko ci. Je � liby � wzi� pod uwag � jony i elektrony, kt � re rozbiegaj � �
si we � wszystkich kierunkach w s onecznym wietrze, powoduj � cym � zorze polarne na Ziemi i formuj cym plazmowe ogony komet, to mo � na � by powiedzie , � e S � o � ce nie ma w � og le � kresu. Rozpo ciera si � � na wszystkie strony, si gaj � c innych gwiazd. � Aureola korony l ni dooko � a � obrze a Ksi �
yca podczas za � mie � S � o � ca. � Jej promienie, kt re tak delikatnie wygl � daj � � na kliszy fotograficznej, sk adaj � si � z � elektron w rozgrzanych � do temperatury milion w stopni. Elektrony te nie szkodz � � heliostatkom, gdy s � � niemal tak rozrzedzone jak wiatr s oneczny. �
Pomi dzy fotosfer � � i koron le � y chromosfera, “sfera barwy”. To w niej stare � b stwo Sol � dokonuje ostatecznej przemiany przed spektaklem wietlnym, to w niej odciska � swoj � spektraln piecz � �� na blasku ogl danym przez Ziemian. � W chromosferze temperatura spada gwa townie do minimum, do zaledwie kilku � tysi cy � stopni. Pulsowanie kom rek fotosferycznych wysy � a � fale grawitacji w g r � , � poprzez chromosfer , delikatnie potr � caj �
c � odleg e o miliony kilometr � w struny � czasoprzestrzeni, a pot ny wiatr porywa ze sob � � na adowane cz � stki p � dz � ce na grzebieniach fal � Alfvena. To by o kr � lestwo � S onecznego Nurka: chromosfera, gdzie pola magnetyczne S � o � ca � graj w berka, a zwyk � e � zwi zki chemiczne �
� cz � si � w przedziwne efemerydy. � Je li tylko � wybierze si tu odpowiednie pasmo, wzrok si � ga � na kolosaln odleg � o � � . A jest na � co patrze . � Kepler by w swoim � ywiole. � W przyciemnionym pokoju jego w osy i w � sy jarzy � y � si na � czerwono w wietle wydobywaj
� cym � si z projektora. Jego g � os brzmia � pewnie, � kiedy cienk � pa eczk � � wskazywa zebranym osobliwo � ci chromosfery. � Opowiedzia o cyklu plam s � onecznych, � naprzemiennym rytmie wysokiej i niskiej aktywno ci magnetycznej, kt � ry � odwraca sw j biegun co jedena � cie lat. Pola � magnetyczne “wyskakuj ” ze S
� o � ca � i tworz w chromosferze skomplikowane p � tle, kt � re czasem � mo na � wy ledzi � � przygl daj � c si � uk � adowi ciemnych w � � kien � w wodorowym wietle. � Te skr cone dooko � a � linii p l w �
� kna � arzy � y si � � pod wp ywem skomplikowanych, � indukcyjnych pr d � w � elektrycznych. Na zbli eniu w � � kna by � y mniej postrz � pione, � ni Jacob � pocz tkowo s � dzi � . � Przez ca� d � ugo � �� uku bieg �
y jasno - i ciemnoczerwone, � spl tane ze sob � � wst gi, kt � re � czasem zwija y si � w skomplikowane wzory, a � jaki � zaci � ni � ty � w ze � � zbiera je, � rozbryzguj c woko � o � jasne krople, podobne do drobin t uszczu pryskaj � cych z �
gor cej patelni. � Widok by parali � uj � co � pi kny, chocia � jednobarwny czerwony obraz sprawi � w � ko cu, � e Jacoba rozbola � y � oczy. Odwr ci � wzrok od projektora i da � mu odpocz � � , gapi � c � si na � cian
� � sali projekcyjnej. Dwa dni, kt re min � y � od czasu, gdy Jeffrey po egna � si � i poprowadzi � statek na � rejs w kierunku S o � ca, � up yn � y Jacobowi na przyjemno � ciach zmieszanych z � niepowodzeniami. Na pewno by y te � � bardzo pracowite. Poprzedniego dnia ogl da � � merkuria skie kopalnie. Wielkie, wielowarstwowe rzeki, �
wype niaj � ce � g adk � , t � czow � skorup � czystego metalu ogromne jaskinie wydr � � one � na p noc od Bazy, porazi � y � Jacoba swoim pi knem. Patrzy � z trwog � , jak pomniejszeni � przez odleg o � �� ludzie i maszyny szarpi ich kraw � dzie. Na zawsze mia �
zapami � ta � � to zdumienie urokiem gigantycznej, zamarzni tej tafli i zuchwa � o � ci � � ludzi, kt rzy o � mielili � si zak � � ci � � go dla zdobycia skarb w. � Przyjemne by o te � � popo udnie sp � dzone w towarzystwie Helene deSilva. W swoim � salonie pani komendant Bazy rozpiecz towa � a
� butelk pozaziemskiego koniaku, � kt rej � warto ci Jacob nie o � mieli � � si ocenia � , i wsp � lnie j � wypili. � W ci gu niewielu godzin polubi � � j za jej bystro � � i szerokie zainteresowania, a � tak e za � mi y, staromodny, kokieteryjny powab. Opowiadali sobie ma � o � wa ne historie, w � niemym porozumieniu zachowuj c te najciekawsze na p �
niej. � Helene z przyjemno ci � � s ucha � a, � kiedy opowiada jej o swojej pracy z Makakai i obja � nia � , � jak mo na przekona � � m odego � delfina - dzi ki hipnozie, przekupstwu (pozwalaj � c � jej bawi si � zabawkami w � rodzaju mechanicznego p ywacza) i mi � o � ci
� - do skupienia si na charakterystycznym dla � ludzi toku my lenia abstrakcyjnego, zamiast (albo opr � cz) � Wielorybiego Snu. Opowiada , jak z kolei Sen Wieloryb � w � jest stopniowo coraz lepiej rozumiany, dzi ki � zastosowaniu filozofii Indian Hopi i Aborygen w australijskich, kt � re � pomaga y � przet umaczy � � ten ca kowicie obcy � wiat na co � , co by � o mgli � cie dost
� pne � dla umys u � cz owieka. � Helene deSilva s ucha � a � tak, e wysysa � o to wprost s � owa z Jacoba. Kiedy � sko czy � � opowie� , � promienia a zadowoleniem i odwzajemni � a si � tak � histori � o mrocznej � gwie dzie,
� e w � osy � stan y mu d � ba. � M wi � a � o Calypso tak, jak gdyby by a jej matk � , dzieckiem i kochankiem � jednocze nie. � Ten statek i jego za oga by � y � dla niej domem zaledwie przez trzy lata czasu subiektywnego, ale po powrocie na Ziemi czas ten sta � � si nici � � � cz � c � � j z przesz � o
� ci � . Z � tych, kt rych � pozostawi a na Ziemi, wyruszaj � c � w kosmos, tylko najm odsi doczekali powrotu � Calypso, a i oni byli ju bardzo starzy. � Kiedy zaproponowano jej czasowy przydzia do S � onecznego � Nurka, skwapliwie skorzysta a z tej mo � liwo � ci. � Naukowa przygoda ekspedycji s onecznej wraz z � szans na � zdobycie do wiadczenia w dowodzeniu by �
y � prawdopodobnie dostatecznymi powodami, ale Jacob pomy la � , � e wyczuwa za jej decyzj � jeszcze inn � przyczyn � . � Cho Helene pr � bowa � a � tego nie okazywa , najwyra � niej pot � pia � a obydwie � skrajno ci � zachowania, z kt rych s � yn
� li � powracaj cy z gwiazd kosmonauci: pustelnicz � � za ciankowo � �� i rozpasany hedonizm. Spod maski rzeczowo ci i kompetencji z roze � mianego, � weso ego � wn trza przeziera � o � co , co najlepiej mo � na by okre � li � mianem nie � mia � o � ci. �
Jacob mia � nadziej , � e � podczas pobytu na Merkurym dowie si o niej wi � cej. � Kolacj jednak od � o � ono. � Doktor Kepler urz dzi � oficjalny bankiet i, jak to si � � na og � przy takich okazjach dzieje, Jacob przez ca y wiecz � r � nie musia o niczym � my le � , � patrz c, �
jak wszyscy k aniaj � � si sobie i prawi � grzeczno � ci i pochlebstwa. � Najwi kszy zaw � d � przyszed ze strony samego S � onecznego Nurka. � Jacob pr bowa � � wypytywa deSilve, Kull � i z tuzin in � ynier � w, ale za ka � dym � razem dostawa t � � sam odpowied �
: � - Oczywi cie, panie Demwa, tylko czy nie lepiej by � oby � porozmawia o tym po � prelekcji doktora Keplera? Wtedy b dzie to o wiele prostsze… � Nabiera coraz wi � cej � podejrze . � Sterta dokument w z Biblioteki ci � gle � le a � a w jego pokoju. Co jaki � czas � po wi � ca � �
godzin na ich czytanie w normalnym stanie � wiadomo � ci. � Brn c przez g � r � � papier w, � rozpoznawa poszczeg � lne � fragmenty, gdy tylko rzuci na nie wzrokiem. � …nie wiadomo te , dlaczego Pringowie s � � gatunkiem dwuocznym, skoro adna � miejscowa posta � ycia � na ich planecie nie ma wi cej ni � jedno oko. Przyjmuje � si na og
� , � e � zar wno ta, jak i inne r � nice � s rezultatem manipulacji genetycznych � dokonywanych przez kolonist w pila � skich. � Mimo e Pilanie nie s � sk � onni do udzielania odpowiedzi � na pytania przedstawicieli Instytut w, przyznaj � � jednak, e przekszta � cili Pring � w z � poruszaj cych si �
� za pomoc brachiacji zwierz � t � nadrzewnych w sofont w mog � cych chodzi � i pracowa � na � roli i w miastach. Wyj tkowe uz � bienie � Pring w ma swoje � r � d � o w fakcie, � e poprzednio byli oni � zwierz tami � eruj �
cymi � na drzewach. Ich szczeg lny aparat z � bowy rozwin � � si � , � by umo liwi � � zeskrobywanie zewn trznej warstwy po � ywnej kory z drzew na planecie. � Kora ta zast powa � a � owoce, s u � � c wielu ro � linom na Pringu jako narz � d do � rozprzestrzeniania zarodnik w… � Taka wi c by
� a � geneza dziwacznych z b � w Kulli! Kiedy si � zna � o przeznaczenie � kafar w � Pringa, ich widok by mniej odra � aj � cy. � Fakt, e mia � y funkcj � wegetaria � sk � , � by � zdecydowanie uspokajaj cy. �
Ciekawe, swoj drog � , � jak dobrze spisa a si � Biblioteka z tym raportem. Orygina � � zosta � pewnie napisany dziesi tki, je � li � nie setki lat wietlnych od Ziemi, na d � ugo � przed Kontaktem. Maszyny semantyczne z Filii w La Paz z pewno ci � � zna y si � na przek � adzie obcych � s� w � i znacze na sensowne angielskie zdania, cho � � oczywi cie co
� mog � o zagin � � w � t umaczeniu. � Instytut Biblioteczny musia poprosi � � ludzi o pomoc w programowaniu tych maszyn, zaraz po tamtych pierwszych, fatalnych pr bach tu � � po Kontakcie, i fakt ten m g � � by � r � d � em � niewielkiej satysfakcji. ET, przyzwyczajeni do t umacze � dla gatunk � w, � kt rych � j zyki wywodzi
� y � si wszystkie z tej samej powszechnej Tradycji, zl � kli si � � pocz tkowo � “kapry nej i nieprecyzyjnej” struktury j � zyk � w � ludzkich. Lamentowali wi c (albo � wierkali, � albo terkotali, albo kl skali) w rozpaczy nad � poziomem, do jakiego stoczy si � � zw aszcza angielski, staj � c si � wspania � ym, � zale nym od
� kontekstu, ba aganem. � acina, � czy jeszcze lepiej indoeuropejski z p nego � neolitu, ze swoimi dobrze rozwini tymi systemami koniugacji i deklinacji, by � yby � dogodniejsze. Ludzie jednak z uporem odmawiali zmiany swojej lingua franca ze wzgl du na Bibliotek � � (chocia � Sk rzani i � Koszule zacz li dla przyjemno � ci � studiowa indoeuropejski, jedni i drudzy z � w asnych � powod w) i w zamian wys � ali �
najinteligentniejszych spo r � d siebie, by pomogli � przystosowa � si pomocnym pozaziemcom. � Pringowie s u � �� na farmach i w miastach prawie wszystkich planet Pilan, z wyj tkiem ich � macierzystej planety, Pili. S o � ce � Pili, karze klasy F3, jest najwyra � niej zbyt � jasne dla Pring w na ich obecnym poziomie wspomagania (s � o � ce � Pring ma klas F7). Pow � d � ten podawany jest jako uzasadnienie trwaj cych dalej bada
� � genetycznych nad uk adem � wzrokowym Pring w, kt � re � Pilanie prowadz nadal, cho � normalny termin licencji � na Wspomaganie dawno ju wygas � … � …zezwolili Pringom na kolonizacj wy � � cznie � wiat � w klasy A, pozbawionych � ycia i � wymagaj cych przystosowania, kt � rych � wszak e nie dotycz �
ograniczenia � u ytkowania � ustanawiane prze Instytuty Tradycji i Migracji. Pilanie, kt rzy sami wzi � li � udzia w kilku � wi � tych � Wojnach, najwidoczniej nie ycz � sobie, by ich Podopieczni znale � li si � � w sytuacji, w kt rej mogliby narazi � � na szwank swoich Opiekun w przez z � e potraktowanie � jakiego � starszego, yj �
cego � wiata… � Informacje dotycz ce rasy Kulli � wiadczy � y � tak e o Cywilizacji Galaktycznej. � By y � fascynuj ce, ale manipulacje, o kt � rych � m wi � y, przygn � bi � y Jacoba. Nie wiadomo � czemu, poczu si � � za nie osobi cie odpowiedzialny. � Czyta w �
a � nie � ten fragment, kiedy przyby o wezwanie na d � ugo oczekiwan � � prelekcj � doktora Keplera. Teraz Jacob siedzia w sali projekcyjnej i zastanawia � � si , kiedy m � wca � przejdzie do sedna sprawy. Czym by y te magneto � erne � stwory? I co mieli na my li ludzie, � kiedy wspominali o “drugim” typie Solariowc w… kt � re � bawi y si �
w berka z � heliostatkami i przybieraj c antropomorficzne kszta � ty � straszy y ich za � ogi? � Jacob spojrza na projektor holograficzny. � W� kno, � kt re wybra � Kepler, uros � o do takich rozmiar � w, � e wype � ni � o � ca e pole � widzenia i powi ksza �
o � si dalej, a � widz poczu � , � e sam jest zanurzony w � pierzastej, p omienistej masie. Uwidoczni � y � si szczeg � y: poskr � cane bry � y oznaczaj � ce � zag szczenie � linii pola magnetycznego, p dz � ce � wst gi podobne do dymu, kt � re dzi
� ki efektowi � Dopplera pojawia y si � � na moment w pa mie widzenia kamery, oraz roje punkcik � w ta � cz � cych � w oddali, gdzie wzrok ju gin � � . � Kepler kontynuowa monolog, kt � ry � chwilami stawa si � dla Jacoba zbyt � specjalistyczny, cho zawsze ostatecznie powraca � � do prostych metafor. G os m �
wi � cego nabra � � mia � o � ci � i zdecydowania, Kepler by najwyra � niej � zadowolony ze swojego wyst pienia. � Wskaza teraz na jedn � � z pobliskich serpentyn plazmy: grube, poskr cane pasmo � ciemnej purpury, zwini te dooko � a � kilku jasnych a do b � lu punkcik � w. �
- Pocz tkowo s � dzono, � e s � to zwyczajne kompresyjne gor � ce plamki - powiedzia � . � Dop ki nie przyjrzeli � my � si im bli � ej. Odkryli � my wtedy, � e spektrum zupe � nie � si nie � zgadza. Kepler skorzysta z przycisk �
w � w r czce wska � nika, � eby przybli � y � � rodek � w� kna. � Jasne punkty powi kszy � y � si . Wida � by � o teraz jeszcze mniejsze kropeczki. � - Przypominacie sobie pa stwo - m � wi � � Kepler - e gor � ce plamki, kt � re
� widzieli my � wcze niej, by � y � czerwone, aczkolwiek w bardzo jasnym odcieniu czerwieni. Dzieje si tak � dlatego, e w czasie, gdy zrobiono te zdj � cia, � filtry statku by y nastrojone na � przepuszczanie bardzo w skiego pasma spektralnego, ze � rodkiem � na wodorze alfa. Nawet teraz mo ecie � pa stwo zobaczy � � to, co przyku o nasz � uwag � . � Rzeczywi cie - pomy �
la � � Jacob. Jasne punkty arzy � y � si na zielono! � Migota y intensywnie i mia � y � barw szmaragd � w. � - Istnieje kilka zakres w zieleni i b � � kitu � - ci gn � � uczony - kt � re filtry � oddzielaj mniej � skutecznie ni pozosta � e, � ale linia alfa zazwyczaj wymazuje je do szcz tu wraz z
� odleg o � ci � . � Poza tym ta ziele nie nale � y � do takich zakres w! Mo � ecie sobie pa � stwo � oczywi cie � wyobrazi nasze os � upienie. � adne cieplne � r � d � o � wiat �
a � nie mog oby przedrze � � si przez � ekrany z takim kolorem. Aby przedosta si � � przez filtry, wiat � o pochodz � ce z � tych obiekt w � musia o by � � nie tylko niewiarygodnie jasne, ale tak e ca � kowicie � monochromatyczne, a temperatura jego r � d � a � musia a dochodzi � do wielu milion �
w stopni! � Jacob, nareszcie zaintrygowany, wyprostowa si � � z przygarbionej pozycji, w jakiej do tej pory s ucha � � wyk adu. � - Innymi s owy - doko � czy � � Kepler - musia y to by � lasery. � - W pewnych warunkach wiat � o � laserowe mo e pojawi � si � w gwie � dzie w spos � b � naturalny - m wi
� � Kepler. - Ale nikt nigdy nie widzia przedtem czego � takiego � na naszym S o � cu, � wyruszyli my wi � c, � eby to zbada � . To za � , co znale � li � my, � jest najbardziej niewiarygodn form � � ycia, jak � mo �
na by � o sobie wyobrazi � ! � Uczony nacisn�� przycisk we wska niku i pole widzenia zacz � o si � zmienia � . � Z pierwszego rz du widowni rozleg � o � si ciche brz � czenie. Wida � by � o, jak Helene � deSilva podnosi s uchawk � � telefonu i zaczyna m wi � do niej p � g
� osem. � Kepler skupi si � � na demonstracji. Jasne punkty ros y powoli w holograficznym � obrazie, a zmieni � y � si w drobne k � eczka � wiat � a, ci � gle jeszcze zbyt ma � e, � by mo na � by o � rozpozna szczeg � y. � Nagle Jacob zda sobie spraw
� , � e rozr � nia wypowiadane przez deSilve do telefonu � ciche s owa. � Nawet Kepler przerwa i czeka � , � podczas gdy komendant rzuca a � ciszone pytania � osobie po drugiej stronie. Kiedy wreszcie od o � y � a � s uchawk � , jej twarz zastyg � a w ch � odnej masce � opanowania. Jacob patrzy , jak Helene wstaje i podchodzi do miejsca, gdzie sta
� � Kepler, nerwowo obracaj cy w r � kach � wska nik. Kobieta przychyli � a si � troch � , � eby szepn � �� mu co do ucha. � Kierownik S onecznego Nurka zamkn � �� na chwil oczy, a gdy je otworzy � , by � a w � nich zupe na pustka. � Nagle wszyscy zacz li m
� wi � � jednocze nie. Kulla opu � ci � swoje miejsce w � pierwszym rz dzie i podszed � � do deSilvy. Jacob poczu powiew powietrza, kiedy doktor � Martine bieg a � przej ciem w kierunku Keplera. � Demwa podni s � � si na r � wne nogi i spojrza � na Fagina, kt � ry sta � obok niego w � przej ciu. � - Fagin, id dowiedzie
� � si , co si � dzieje. Nie zechcia � by � tu poczeka � ? � - To jest zbyteczne - zagwizda kante � ski � filozof. - Co masz na my li? � - Uda o mi si � � pods ucha � , co powiedziano przez telefon do Cz � owieka komendant � Helene deSilva, przyjacielu Jacobie. Nie jest to dobra wiadomo� . � Jacob mia ochot � � wrzasn� : ty pieprzony, li �
ciasty, jagodowy jajog � owcu z � kamienn � twarz ! Oczywi � cie, � e to nie jest dobra wiadomo � � ! � - Wi c co u diab � a � si dzieje? - zapyta � . � - Szczerze ubolewam, przyjacielu Jacobie. Wydaje si , � e � heliostatek uczonego szympansa Jeffreya uleg zniszczeniu w chromosferze waszego S � o � ca. �
11. Turbulencja Doktor Martine sta a przy Keplerze w brunatno � � tym � wietle holoprojektora, raz � po raz wymawiaj c jego imi � � i przesuwaj c d � oni � przed pustymi oczyma uczonego. � Podekscytowana publiczno�� st oczy � a si � na podium. Kulla sta � samotnie, na � wprost Keplera, a jego wielka okr g � a � g owa ko � ysa
� a si � lekko na w � skich ramionach. � Jacob przem wi � � do niego: - Kulla… Wydawa o si � , � e Pring go nie s � yszy. Jego ogromne oczy pozbawione by � y wyrazu, � s ycha � � by o te � podobny do szcz � kania z � bami terkot, kt � ry dobiega �
� spoza grubych warg nieziemca. Jacob zmru y � � oczy pod wp ywem ponurego, czerwonego blasku rozlewaj � cego si � z � holoprojektora. Podszed do skamienia � ego � w szoku Keplera i delikatnie wyj� z � jego r k � wska nik z w � � cznikiem. � Martine, zaj ta bezskutecznymi pr � bami ocucenia � uczonego, nie zwr ci � a � na niego uwagi. Po kilku pr bach z pilotem uda
� o � mu si wreszcie spowodowa � , � e obraz zgas � i � w� czy � o � si o � wietlenie � sali. Wydawa o si � , � e teraz b � dzie � atwiej poradzi � � sobie z ca�� sytuacj . Inni � te musieli to wyczu
� , � gdy gwar g � os � w opad � . � DeSilva podnios a wzrok znad s � uchawki � i zobaczy a Jacoba trzymaj � cego wska � nik. � U miechn � a � si w podzi � kowaniu, a potem znowu wr � ci � a do rozmowy, zasypuj � c
� kr tkimi � pytaniami osob na drugim ko � cu � telefonu. Zaraz przybieg zesp � � medyczny z noszami. Pod kierownictwem doktor Martine sanitariusze po o � yli � Keplera na obitej tkanin ramie i ostro � nie przenie � li go � przez t um � zebrany przy drzwiach. Jacob odwr ci � � si do Kulli. Fagin zdo � a � dopchn � � krzes
� o � za przedstawiciela Biblioteki i pr bowa � � teraz posadzi go na nim. Szelest ga � � zi i wysokie pogwizdywanie � ucich o, kiedy � zbli y � � si Jacob. � - Uwa am, � e � nic mu si nie sta � o - powiedzia � Kanten � piewnym g � osem. - Kulla � jest osob wysoce wra � liw
� � i obawiam si , � e b � dzie nadmiernie zamartwia � si � � utrat � przyjaciela. U m odych gatunk � w � to cz sta reakcja na utrat � kogo � , z kim by � o si � blisko. � - Mo e powinni � my � co zrobi � ? Czy on nas s
� yszy? � Oczy Kulli by y zupe � nie � puste. Z drugiej jednak strony Jacob nigdy nie potrafi� z nich niczego odczyta . Z ust obcego zn � w � dobieg o szcz � kanie. � - Uwa am, � e � s yszy - odpar � Fagin. � Jacob uj�� Kull za rami � . By � o wiotkie i delikatne. Wydawa � o si � ,
� e � nie ma w og le � ko ci. � - No, Kulla - powiedzia . - Za tob � � stoi krzes o. By � oby lepiej dla nas � wszystkich, gdyby teraz na nim usiad � . � Obcy pr bowa � � odpowiedzie . Wielkie wargi rozwar � y si � i szcz � kanie sta � o si � � znienacka bardzo g o
� ne. � Barwa jego oczu zmieni a si � nieco, po czym usta zn � w � si � zamkn y. Trz � s � c � si skin � � g � ow � � i pozwoli posadzi � si � na krze � le. Powoli � opu ci �
� g ow � i � ukry twarz w w � skich � d oniach. � Mo e Kulla i by � � wra liwy, ale i tak by � o co � niesamowitego w obcym, � prze ywaj � cym � tak bardzo mier � � cz owieka - a raczej szympansa - kt � ry by � mu przecie � , a �
do � najbardziej elementarnej fizjologii, zupe nie obcy: jego rybi przodkowie p � ywali � w innych morzach i w beztlenowym os upieniu wpatrywali si � � w blask zupe nie innej gwiazdy. � - Prosz pa � stwa � o uwag ! - DeSilva wesz � a na podium. - Informuj � tych z � pa stwa, � kt rzy jeszcze tego nie us � yszeli, � e wst � pne raporty wskazuj
� , i � by � mo � e � stracili my statek � doktora Jeffreya w rejonie aktywnym J-12, w okolicy Plamy S onecznej Jane. Jest � to tylko wst pne doniesienie, a ewentualne dalsze potwierdzenie b � dzie � mo liwe dopiero po � zbadaniu zapis w telemetrycznych, kt � re � otrzymywali my a � do wypadku. � LaRoque zamacha z odleg � ego
� ko ca sali, pr � buj � c zwr � ci � jej uwag � . � W jednej r ce � trzyma ma � �� stenokamer , innego typu ni � ta, kt � r � odebrano mu w grocie � heliostatk w. � Jacob zastanawia si � , � dlaczego Kepler nie zwr ci �
mu jeszcze tamtej. � - Panno deSilva! - wo a � � LaRoque. - Czy prasa mog aby uczestniczy � w badaniu � zapis w telemetrycznych? Opinia publiczna powinna mie � � do tego dost p. � Dziennikarz w podnieceniu wyzby si � � doszcz tnie swojego akcentu. Staro � wiecki � zwrot: “Panno deSilva” brzmia bez niego wyj � tkowo � dziwacznie. Kobieta zawaha a si � , � nie patrz c jednak wprost na niego. Prawo � wiadectwa by � o �
jednoznaczne, je li chodzi o odmawianie opinii publicznej dost � pu � do wydarze � nie obj tych � klauzul tajno � ci � Agencji Rejestracji Tajemnic. Nawet ludzie z ART, kt rych � zadaniem by o � przecie wprowadzanie uczciwo � ci � nawet kosztem prawa, niech tnie odnosili si � do � przypadk w naruszenia tej regu � y. � LaRoque bez w tpienia przypar � deSilve do �
muru, ale nie naciska mocniej. Na razie. � - W porz dku. Balkon widokowy nad Centrum Dowodzenia mo � e � pomie ci � wszystkich, � kt rzy zechc � � przyj� … z wyj � tkiem - rzuci � a spojrzenie na grupk � cz � onk � w � za ogi, kt � rzy � zebrali si obok drzwi - z wyj � tkiem �
tych, kt rzy maj � teraz prac � - sko � czy � a � unosz c brwi. � Jej s owom towarzyszy � � pospieszny ruch przy wyj ciu. � - Zbieramy si za dwadzie � cia � minut - powiedzia a i zesz � a z podium. � Za oga Bazy Merkuria � skiej � zacz a natychmiast wychodzi � . Ci, kt �
rzy nosili � ziemskie ubrania - nowo przybyli i go cie - wolniej zbierali si � � do odej cia. � LaRoque ju poszed � , � niew tpliwie prosto do stacji maser � w, � eby przes � a � swoj � � relacj � na Ziemi . � By jeszcze Bubbakub. Ma � y, � nied wiadkowaty obcy rozmawia � z doktor Martine
� przed spotkaniem, ale nie przyszed na nie. Jacob zastanawia � � si , gdzie by � Pilanin � podczas prelekcji. Helene deSilva podesz a do Fagina i Jacoba. � - Biedny Iti z tego Kulli - powiedzia a cicho do Jacoba. � artowa � , � e z � y � si � � z Jeffreyem tak bardzo, bo obaj mieli niski status w hierarchii i obaj tak niedawno zeszli z drzew. - Spojrza a na Kull � � ze wsp czuciem i przycisn � a d �
o � do jego g � owy. � Za o � �� si , � e go to podniesie na duchu - pomy � la � Jacob. � - Smutek jest nieod� cznym � przymiotem m odo � ci. - Fagin poruszy � listowiem. � Rozleg � si szelest podobny do szelestu tataraku na wietrze. � DeSilva opu ci � a � r k �
. � - Jacob, doktor Kepler pozostawi pisemn � � instrukcj . Poleca w niej, � ebym � skonsultowa a si � � z tob i Kantenem Faginem, gdyby cokolwiek mu si � przytrafi � o. � - Tak? - Tak jest. Oczywi cie zarz � dzenie � to ma niewielk moc prawn � . Jedyne, co tak � naprawd musz � � zrobi , to dopu � ci � was do zebra
� personelu. Ale jest jasne, � e � wszystko, co zaproponujecie, b dzie przydatne. Mam nadziej � , � e szczeg � lnie wy dwaj nie � przegapicie odtworzenia zapis w telemetrycznych. � Jacob rozumia jej sytuacj � . � Jako komendant Bazy d wiga � a ci � ar wszelkich � decyzji, jakie zostan dzi � � podj te. Tymczasem z tych, kt � rych opinia si �
liczy � a, � LaRoque nastawiony by wrogo, Martine odnosi � a � si do programu ledwie przyja � nie, za � postawa � Bubbakuba by a � zagadk . Je � li � Ziemia mia a wys � ucha � wielu relacji z tego, co si � tu wydarzy � o, � to w interesie komendant le a
� o, � eby mie � tak � e jakich � przyjaci � . � - Oczywi cie - wygwizda � � Fagin. - B dzie to dla nas wielki zaszczyt, wspom � c � pani za og � . � DeSilva odwr ci � a � si do Kulli i przyciszonym g � osem spyta � a go, czy dobrze si
� � czuje. Po kr tkiej chwili Pring uni � s � � g ow � i wolno ni � skin � � . � Szcz kanie usta � o, ale � oczy obcego ci gle by � y � bez wyrazu, a na ich obrze ach migota � y tu i � wdzie jasne punkciki. � Wygl da � � na wyczerpanego i przygn bionego. �
DeSilva odesz a, � eby � pom c w przygotowaniu przes � uchania przekazu � telemetrycznego. Wkr tce potem do sali wkroczy � � z wa n � min � Pil Bubbakub; sier � � nastroszy � a � si� mu wok � kr tkiej szyi jak ko � nierz. � Kiedy zacz� m � wi � , jego usta porusza
� y si � � w kr tkich � k apni � ciach, � a brzmieniacz zawieszony na piersi hucza w s � yszalnym zakresie � s owami. � - S ysza � em � nowiny. Konieczne, eby wszyscy byli na przegl � dzie te-le-metrii, � zaprowadz was tam wi � c. � Bubbakub przesun�� si , by spojrze � za plecy Jacoba. Ujrza
� tam Kull � siedz � cego � nieprzytomnie na sk adanym krze � le. � - Kulla! - zawo a � . � Pring podni s � � wzrok, zawaha si � , a potem uczyni � gest, kt � rego Jacob nie � zrozumia . � Wydawa o si � , � e oznacza b � aganie, odmow
� . � Bubbakub zje y � � sier� . Wyda � z siebie bardzo szybk � seri � mla � ni � �� i wysokich kwik w. � Kulla pr dko d � wign � �� si na r � wne nogi. Bubbakub natychmiast odwr � ci � � si do � wszystkich ty em i kr �
tkim, � zdecydowanym krokiem ruszy przez korytarz. � Jacob i Fagin poszli za nim, pomagaj c Kulli. Gdzie � � z wierzcho ka “g � owy” � Fagina s ycha � � by o dziwn � muzyk � . �
12. Grawitacja Pok j telemetryczny m � g � � by ma � y dzi � ki automatyzacji. Nie wi � cej jak tuzin � pulpit w � uk ada � o � si w dwa rz � dy poni � ej wielkiego ekranu projekcyjnego. Stoj � c na � wysokim podium, zaproszeni go cie patrzyli zza barierki na operator � w, �
kt rzy po raz � kolejny starannie sprawdzali zarejestrowane dane. Czasem jaki m � czyzna � albo kobieta wychylali si i przygl � dali szczeg � owi na � ekranie, w pr nej nadziei na znalezienie � ladu, � kt ry oznacza � by, � e heliostatek ci � gle � jeszcze istnieje. Helene deSilva sta a nie opodal pary konsoli najbli � szych
� podium. Stamt d � wy wietlane � by o nagranie ostatnich s � � w � Jeffreya. Pojawi si � � rz d liter odpowiadaj � cych uderzeniom palc � w na klawiaturze odleg � ej � o czterdzie ci milion � w � kilometr w i kilka godzin. � WYGODNIE SI JEDZIE NA AUTOMATYCE… PODCZAS TURBULENCJI � MUSIA EM WYT � UMI � � WSP CZYNNIK CZASOWY DZIESI
ӣ � … PO PROSTU � ZJAD EM OBIAD W DWADZIE � CIA � SEKUND, HA, HA… Jacob u miechn � �� si . Wyobrazi � sobie, jak ma � y szympans dostaje kopa przy � wsp czynniku czasowym. � TERAZ PONI EJ TAU ZERO PRZECINEK JEDEN… LINIE POLA ZBIEGAJ � � SI Z � PRZODU… PRZYRZ DY POKAZUJ � , � E JEST TAM STADO, TAK JAK M � WI � A � HELENE… OKO O SETKI… KO
� CZ � � NA RAZIE… Potem z g o � nik � w � rozleg si � ma � pi g � os Jeffreya, gruby i szorstki: � - Czekajta, ch opaki, a � � je zagnam na drzewa! Pierwszy cz owiek sam jeden leci � na S o � ce! � Popatrz se na to, Tarzanie! Jeden z operator w zacz � �� si � mia
� , ale przesta � natychmiast. Urwany � miech � zabrzmia � jak szloch. - To znaczy, e on by � � tam w dole sam? - spyta Jacob. � - My la � am, � e wiesz! - deSilva wygl � da � a na zaskoczon � . - Nurkowania s � dzi � � w znacznym stopniu zautomatyzowane. Tylko komputer mo e dopasowa � � pola stazy na
tyle szybko, eby turbulencje nie star � y � pasa era na miazg � . Jeff… mia � dwa � komputery: jeden na pok adzie i jeszcze po � � czenie � laserowe z du� maszyn � tutaj, na Merkurym. A � zreszt co � mo e zrobi � � cz owiek? Najwy � ej poprawi minimalnie to czy tamto. � - Ale po co by o wprowadza � � jakiekolwiek ryzyko? - To by pomys �
� doktora Keplera - odpowiedzia a, jakby si � broni � c. - Chcia � si � � przekona , czy tylko ludzki rozk � ad � psi sprawia, e duchy uciekaj � albo wykonuj � � gro ne � gesty. - Nie doszli my do tej cz � ci � prelekcji. Helene odgarn a do ty � u � kosmyk jasnych w os � w.
� - Tak, no c , podczas kilku pierwszych spotka � � z magneto ercami nie zobaczyli � my � ani razu adnych pasterzy. P � niej, � kiedy nam si to uda � o, przygl � dali � my si � z � daleka, pr buj � c � okre li � � ich stosunek do pozosta ych stworze � . Kiedy wreszcie zbli �
yli � my si � , � pasterze najpierw po prostu uciekli. Potem ich zachowanie zmieni o si � � ca kowicie. � Chocia wi � kszo � �� z nich umyka a, jeden lub dwa przelatywali ponad statkiem, z dala od p � aszczyzny � pok adu � maszynowego, i schodzili ni ej, bardzo blisko! � Jacob potrz sn � �� g ow � : � - Nie jestem pewien, czy rozumiem… DeSilva rzuci a spojrzenie na najbli
� sz � � konsol , ale nic si � tam nie zmieni � o. � Ze statku Jeffreya nadchodzi y jedynie meldunki zawieraj � ce � dane solonomiczne - rutynowe raporty o warunkach s onecznych. � - Jacob, heliostatek jest p askim pok � adem � wewn trz niemal doskonale odbijaj � cej � pow oki. Silniki grawitacyjne, generatory pola stazy i laser ch � odz � cy �
znajduj � si wszystkie � w ma ej kuli, usytuowanej po � rodku � pok adu. Przyrz � dy rejestruj � ce rozmieszczone � s na � obrze u pok � adu � po “odwrotnej” stronie, ludzie za zajmuj � cz � � “wierzchni � “, z � g ry i z � do u mo �
na � wi c swobodnie obserwowa � wszystko, co pojawi si � w pobli � u. Nie � wzi li � my � jednak pod uwag czego � , � co rozmy lnie umyka kamerom! � - Skoro Duchy gin y z pola widzenia przyrz � d � w � uciekaj c do g � ry, to czemu po � prostu nie przekr cali � cie
� statku? Grawitacj kontrolujecie przecie � ca � kowicie. � - Pr bowali � my. � Zwyczajnie znika y! Albo jeszcze gorzej, zostawa � y u g � ry bez � wzgl du � na to, jak szybko si obracali � my. � Zwyczajnie tam wisia y! To wtedy w � a � nie � niekt rzy � cz onkowie za
� ogi � zacz li widzie � te ohydne antropoidalne kszta � ty! � Nagle pok j znowu wype � ni � � si chrapliwym g � osem Jeffreya: � - Hej! Jest tu ca e stado ps � w � pasterskich pop dzaj � cych te toroidy! Lec � tam � si z nimi � zabawi ! Dobre psiaki! � Helene wzruszy a ramionami. �
- Jeff zawsze by sceptykiem. Nigdy nie zobaczy � � adnych kszta � t � w “na suficie” � i stale nazywa pasterzy “psami pasterskimi”, bo wed � ug � niego nic w ich zachowaniu nie zdradza o � inteligencji. Jacob u miechn � �� si niewyra � nie. Protekcjonalno � � superszymp � w � w stosunku do ps w � by a jednym z zabawniejszych aspekt � w
� ich obsesji na w asnym punkcie. By � mo � e � pomaga a im ona radzi � � sobie z zazdro ci � o zwi � zki � � cz � ce � psy i ludzi, kt re � wyprzedza y � zwi zki mi � dzy � lud mi a szympansami. Wielu z nich trzyma � o psy jako zwierz � ta �
domowe. - Nazwa magneto � erc � w � toroidami? - Tak, kszta tem przypominaj � � ogromne obwarzanki. Zobaczy by � to, gdyby � prelekcja nie zosta a… przerwana. - Zasmucona potrz � sn � a � g ow � i spu � ci � a wzrok. � Jacob przest pi � � z nogi na nog . � - Jestem pewien, e nic nie mo
� na � ju zrobi � … - zacz � � . Natychmiast zda � sobie � spraw , � e brzmi to idiotycznie. DeSilva kiwn � a � g ow � i odwr � ci � a si � do konsoli, zaj � ta � odczytami technicznymi, albo tylko udaj c zaj � t
� . � Bubbakub le a � � na lewo od nich, rozwalony na poduszce obok barierki. W r kach � trzyma � czytnik ksi� kowy � i by ca � kowicie poch � oni � ty czytaniem obcych znak � w, kt � re � rozb yskiwa � y � od g ry do do � u na male � kim ekranie. Kiedy rozleg � si
� g � os � Jeffreya, podni s � � g ow � � i wys ucha � go, po czym rzuci � zagadkowe spojrzenie Pierre’owi LaRoque. � Oczy dziennikarza b yszcza � y, � kiedy rejestrowa ten “moment historyczny”. Co � jaki czas � m wi � � co niskim, podnieconym g � osem do mikrofonu po � yczonej stenokamery. � - Trzy minuty - powiedzia a ochryple deSilva.
� Przez najbli sz � � minut nic si � nie dzia � o. Potem na ekranie znowu pojawi � y si � � wielkie litery. TE DRYBLASY W KO CU DO MNIE PODCHODZ � ! � PRZYNAJMNIEJ KILKA Z NICH. W A � NIE � W� CZY � EM KAMERY DO ZBLI � E � … HEJ! MAM TU P-P� PRZECHY ! KOMPRESJA CZASU SI �
� ZABLOKOWA A!! � - Zmywam si ! - dobieg � � nagle niski, skrzecz cy g � os. - Id � szybko w g � r � … � wi kszy � przechy ! “S” si � � rozlatuje! Iti! Oni… Rozleg si � � bardzo kr tki wybuch trzask � w, potem nast � pi � a cisza, a za ni � � g o �
ny � syk, kiedy operator konsoli podkr ca � � g o � no � � . A potem ju � nic. � Przez d ug � � chwil nikt nie wypowiedzia � ani s � owa. Wreszcie jeden z operator � w � podni s � � si ze swojego stanowiska. � - Implozja potwierdzona - powiedzia . � Komendant skin a g � ow �
. � - Dzi kuj � . � Prosz przygotowa � podsumowanie danych do przekazania na Ziemi � . � To dziwne, ale najsilniejszym uczuciem, kt re towarzyszy � o � teraz Jacobowi, by a � gorzka duma. Jako pracownik Centrum Wspomagania zauwa y � , � e Jeffrey w ostatnich � chwilach ycia wzgardzi � � klawiatur . Zamiast cofa � si � przed l � kiem, uczyni
� dumny i � trudny gest. Jeff Ziemianin m wi � � na g os. � Jacob mia ochot � � zwr ci � komu � na to uwag � . Najlepiej nadawa � si � � do tego Fagin, ruszy wi � c � w stron , gdzie sta � Kanten, ale zanim tam doszed � , rozleg � si
� � g o � ny � syk Pierre’a LaRoque. - G upcy! - Dziennikarz rozgl � da � � si woko � o z wyrazem niedowierzania. - A ja � jestem najwi kszym g � upcem � ze wszystkich! To ja powinienem by dostrzec, jak � niebezpiecznie jest wysy a � � szympansa na S o � ce w pojedynk � ! � W pokoju by o cicho. Puste spojrzenia wyra
� aj � ce � tylko zdziwienie zwr ci � y si � � na LaRoque’a, kt ry wymachiwa � � r kami w nerwowych gestach. � - Nie widzicie? lepi jeste � cie? � Je li Solariowcy s � naszymi Przodkami, a co do � tego nie ma w tpliwo � ci, � to na pewno zadali sobie mn stwo trudu, � eby unika �
nas przez � ca e � tysi clecia. Mimo to jaka � � daleka s abo � � do ludzi powstrzymywa � a ich do tej � pory przed zniszczeniem nas! Usi owali odp � dzi � � was i wasze heliostatki tak, e nie � mogli cie tego � zignorowa , a wy uporczywie wkraczali � cie � na ich teren. Jak wi c mia � y � zareagowa te � pot ne istoty, nagabywane teraz przez podopiecznego rasy, kt
� r � � oni sami porzucili? Co, wed ug was, mia � y � zrobi , skoro napad � a na nie ma � pa?! � Kilku cz onk � w � za ogi powsta � o w gniewie. DeSilva musia � a podnie � � g � os, � eby � ich uspokoi . Kiedy stan � a
� twarz w twarz z LaRoque’em, jej rysy � ci � gni � te by � y w � stalowym opanowaniu. - Szanowny panie, je li zechcia � by � pan uj� swoje interesuj � ce hipotezy na � pi mie, � unikaj c przy tym w miar � � mo no � ci inwektyw, za � oga z ca � � pewno �
ci � � we mie je � pod rozwag . � - Ale… - Teraz za wystarczy ju � � na ten temat! P niej b � dzie mn � stwo czasu, � eby o tym � porozmawia ! � - Nie, nie ma ani chwili czasu. Wszyscy si odwr � cili. � Z ty u galerii, w przej � ciu sta � a doktor Martin. � - My l
� , � e lepiej b � dzie, je � li przedyskutujemy to od razu - powiedzia � a. � - Czy doktor Kepler dobrze si czuje? - spyta � � Jacob. Skin a g � ow � . � - W a � nie � by am przy jego � � ku. Uda � o mi si � wyrwa � � go z szoku, teraz pi. Ale
� zanim zasn� , � m wi � do � � natarczywie o wys � aniu natychmiast nast � pnego � statku. - Natychmiast? Dlaczego? Czy nie powinni my zaczeka � , � a upewnimy si � , co sta � o � si � ze statkiem Jeffreya? - Wiemy, co si z nim sta � o! � - odpar a ostro. - Us �
ysza � am, co m � wi � pan � LaRoque, kiedy wchodzi am, i wcale nie podoba mi si � � to, jak zareagowali cie na jego � pomys ! � Jeste cie tak ograniczeni i pewni swego, � e � nie potraficie wys ucha � � wie � ej � opinii! - Czy to ma znaczy , � e � naprawd uwa � a pani Duchy za naszych rodowych opiekun
� w? � - DeSilva nie chcia a uwierzy � . � - Mo e tak, mo � e � nie. W ka dym razie reszta jego wyja � nie � ma sens! W ko � cu czy � Solariowcy kiedykolwiek przedtem posun li si � � dalej ni do gro � by? A teraz nagle � zastosowali przemoc. I dlaczego? Mo e dlatego, � e � nie mieli skrupu� w zabijaj � c � cz onka tak
� niedojrza ego gatunku? � Smutno pokr ci � a � g ow � . � - Sami wiecie, e to tylko kwestia czasu, zanim ludzie zaczn � � u wiadamia � sobie, � jak bardzo b dzie trzeba si � � przystosowa ! Fakt jest taki, � e ka � da rasa tlenodyszna � uczestniczy w systemie hierarchii… porz dku opartym na starsze � stwie, � sile i pochodzeniu. Wielu z nas
s dzi, � e � to nieprzyjemne. Ale tak to ju jest urz � dzone! I je � li nie chcemy � powt rzy � � losu nieeuropejskich ras w dziewi tnastym wieku, musimy po prostu nauczy � � si � traktowa � odpowiednio inne, silniejsze gatunki! Jacob zmarszczy brwi. � - To znaczy, wed ug pani, � e � je li szympans zostaje zabity, a ludziom grozi si � � albo daje po nosie, to… - To mo e Solariowcy nie chc � � zawraca sobie g
� owy dzie � mi i zwierzakami… � Jeden z operator w trzasn � �� pi ci � w pulpit. Powstrzyma � o go spojrzenie deSilvy. � - …ale mo e zechcieliby rozmawia � � z delegacj z � o � on � z cz � onk � w � starszych, bardziej do wiadczonych gatunk � w. �
W ko cu, � eby si � przekona � , musimy spr � bowa � , � prawda? - Kulla by tam z nami podczas wi � kszo � ci � nurkowa - mrukn � � operator znad � pulpitu. A jest przecie do � wiadczonym � ambasadorem! - Z ca ym respektem nale � nym �
Pringowi Kulli - Martine uk oni � a si � nieznacznie w � kierunku obcego. - Pochodzi on z bardzo m odej rasy. Niemal tak m � odej � jak nasza. To oczywiste, e Solariowcy nie uwa � aj � � go za bardziej godnego uwagi od nas. Nie, proponuj , � eby � my � skorzystali z bezprecedensowej obecno ci na Merkurym dw � ch cz � onk � w � staro ytnych i powa �
anych � ras. Powinni my z pokor � poprosi � Pila Bubbakuba i � Kantena Fagina, eby przy � � czyli � si do nas, tam, na S � o � cu, podczas ostatniej pr � by � nawi zania � kontaktu! Bubbakub powsta niespiesznie. Powoli rozejrza � � si dooko � a, zdaj � c sobie �
spraw , � e � Fagin b dzie czeka � , � a on przem � wi pierwszy. � - Je li ludzie uwa � aj � , � e jestem potrzebny na gwie � dzie Sol, to pomimo jawnego � zagro enia, jakim gro � �� prymitywne heliostatki, got w jestem przychyli � si � do � tej pro by. � Zadowolony z siebie opad na poduszk �
. � Fagin zaszele ci � , � a potem rozleg si � jego g � os: � - R wnie � � i ja wyrusz z przyjemno � ci � . Zaprawd � , podj � � bym � si ka � dego trudu, � by zas u � y � � cho by na najgorsz
� koj � na takim statku. Nie wiem, jak � pomoc � � m g � bym � s u � y � , � ch tnie si � � jednak przy� cz � . � - A ja si , psiakrew, sprzeciwiam! - krzykn � a � deSilva. - Odmawiam zgody na polityczne nast pstwa zabrania Pila Bubbakuba i Kantena Fagina, zw � aszcza � po tym
wypadku! M wi pani o dobrych stosunkach z pot � nym � rasami obcych, doktor Martine, ale mo e pani sobie chyba wyobrazi � , � co by si sta � o, gdyby oni zgin � li tam, w dole, � na ziemskim statku? - A eby was licho! - odpar � a � Martine. - Tylko ci sofonci mog tak pokierowa � � sprawami, eby Ziemia nie by � a � winna. Galaktyka jest w ko cu niebezpiecznym � miejscem. Jestem pewna, e mog � � zostawi o
� wiadczenia albo co � takiego. � - Tego rodzaju dokumenty zosta y ju � � na wszelki wypadek sporz dzone - powiedzia � � Fagin. R wnie � � Bubbakub potwierdzi swoj � wspania � omy � ln � ch � �� nara enia � ycia w � prymitywnym statku, bior c ca � �� odpowiedzialno� na siebie. Pilanin odwr � ci
� si � � ty em, � kiedy LaRoque zacz�� mu dzi kowa � . Nawet Martine poprosi � a dziennikarza, � eby � si � wreszcie zamkn� . � DeSilva spojrza a na Jacoba. Ten wzruszy � � ramionami. - C , mamy czas. Dajmy za � odze � mo liwo � � sprawdzenia danych z nurkowania Jeffa, � a doktor Kepler niech wyzdrowieje. My za mo �
emy � przez ten czas zwr ci � si � z tym � pomys em do Ziemi i poprosi � � o wskaz wki. � Martine westchn a. � - Chcia abym, � eby � to by o tak proste, ale chyba tego nie przemy � la � e � . Zastan � w � si , � je eli mamy pr �
bowa � � zawrze pok � j z Solariowcami, to czy nie powinni � my zwr � ci � � si do � tej samej grupy, kt r � � obrazi a wizyta Jeffa? � - Hm, nie jestem pewien, e jedno koniecznie wynika z drugiego, ale brzmi to � sensownie. - A jak pan zamierza znale�� t sam � grup � tam, w atmosferze s � onecznej? � - My l � , � e trzeba po prostu wr �
ci � w ten sam region aktywny, gdzie pas � si � te � stwory… A! Wiem ju , o co ci chodzi. � - Jasne, e pan wie - u � miechn � a � si . - Tam w dole nie ma sta � ej “solografii”, � kt r � � mo na by przenie � �� na map . Regiony aktywne i same plamy s � oneczne znikaj � w � przeci gu �
tygodni! S o � ce � nie ma powierzchni w zwyk ym sensie tego s � owa, tylko r � ne � poziomy i r ne stopnie g � sto � ci � gazu. A r wnik obraca si � szybciej ni � inne r � wnole � niki! � Jak by � chcia p � niej
� znale� t � sam � grup � , je � li � nie wyruszysz od razu, zanim szkoda wyrz dzona � przez wizyt Jeffa rozprzestrzeni si � � na ca� gwiazd � ? � Zdumiony Jacob odwr ci � � si do deSilvy. � - Helene, my lisz, � e � ona mo e mie � racj � ?
� Komendant podnios a oczy do g � ry. � - Kto wie? Mo e i tak. To jest co � , � nad czym trzeba si zastanowi � . Wiem tylko � tyle, e � nie zrobimy nic, dop ki doktor Kepler nie b � dzie � na tyle zdrowy, by m g � m � wi � . � Doktor Martine zmarszczy a brwi. � - M wi � am �
ju ! Dwayne zgodzi � si � , � eby nast � pna ekspedycja wyruszy � a � natychmiast! - Wola abym us � ysze � � to od niego osobi cie - odpar � a gniewnie deSilva. � - Hej, no to jestem, Helene. - Dwayne Kepler sta w drzwiach, opieraj � c � si o � framug . Z � drugiej strony podpiera go Laird, g � � wny �
lekarz, wpatruj c si � w doktor � Martine. - Dwayne! Dlaczego wsta e � � z � ka?! Chcesz dosta � ataku serca? - Zdenerwowana i � zaniepokojona Martine ruszy a do uczonego, ale Kepler powstrzyma � � j gestem. � - Dobrze si czuj � , � Millie. Po prostu zmniejszy em dawk � tego lekarstwa, kt � re � mi podawa a � , � to wszystko. W mniejszych ilo ciach jest naprawd � korzystne, wi � c
� rozumiem, e � mia a � � dobre intencje. Po prostu nie da o mi rady! - Kepler zachichota � cicho. � W ka dym � razie ciesz si � , � e nie by � em zbyt przy � miony i mog � em us � ysze � � twoje b yskotliwe � przem wienie. By � o � s ycha � w korytarzu.
� Martine poczerwienia a. � Jacob poczu ulg � , � e Kepler nie wspomnia � o jego roli w tej sprawie. Po � wyl dowaniu i � uzyskaniu dost pu do laboratorium wydawa � o � si absurdem nie posun � � si � dalej i � nie zanalizowa pr � bek, � kt re zw � dzi � jeszcze na Bradburym z marynarki Keplera. �
Na szcz cie nikt nie zapyta � , � sk d pochodzi � y. Chocia � lekarz w Bazie, zapytany � o to, uzna niekt � re � dawki za troch zbyt wysokie, wszystkie leki opr � cz jednego � okaza y si � � standardowymi rodkami stosowanymi w leczeniu � agodnych � stan w maniakalnych. � Nieznany medykament nie dawa Jacobowi spokoju - jeszcze jedna zagadka do � rozwi zania. Na jakie fizyczne schorzenie cierpie � � musia Kepler,
� e potrzebowa � � du ych � dawek pot nego antykoagulantu? Doktor Laird by � � w ciek � y, gdy okaza � o si � , � e � Martine przepisa a warfarin. � - Czy jest pan pewien, e czuje si � � pan na tyle dobrze, eby uczestniczy � w tym � spotkaniu? - spyta a Keplera deSilva, pomagaj � c � lekarzowi doprowadzi go do �
krzes a. � - Dobrze si czuj � � - odpar . - Poza tym pewne sprawy nie mog � czeka � . Po � pierwsze, nie jestem w og le przekonany do teorii Millie, � e � Duchy powitaj Pila Bubbakuba i � Kantena Fagina z wi kszym entuzjazmem ni � � ten, kt ry okaza � y reszcie z nas. Wiem � natomiast, e � stanowczo nie bior � adnej � odpowiedzialno ci za zabranie ich na nurkowanie! � Pow d jest
� taki, e gdyby tam w dole zgin � li, � to nie sta oby si � to przez Solariowc � w… � ale przez ludzi! Nast pne nurkowanie powinno si � � odby natychmiast… oczywi � cie bez udzia � u � naszych znakomitych pozaziemskich przyjaci … Natomiast rzeczywi � cie � trzeba je przeprowadzi bez � zw oki, � eby �
dotrze do tego samego regionu, jak to proponowa � a Millie. � - Absolutnie si nie zgadzam! - DeSilva zdecydowanie potrz � sn � a � g ow � . - Albo � Jeffa zabi y Duchy, albo zawiod � o � co na statku. I my � l � , � e raczej to drugie, chocia � � to przykra prawda. Powinni my wszystko sprawdzi � , � zanim… - O, nie ma w tpliwo
� ci, � e to statek - przerwa � Kepler. - Duchy nikogo nie � zabi y. � - Co te pan m � wisz?! � - wrzasn� LaRoque. � lepy pan jeste � ? Jak mo � na przeczy � � oczywistym faktom? - Dwayne - zacz a � agodnie � Martine. - Jeste zbyt zm � czony, � eby teraz o tym
� my le � . � Kepler uciszy j � � gestem. - Przepraszam pana, doktorze Kepler - w� czy � � si Jacob. - Wspomina � pan co � o � niebezpiecze stwie pochodz � cym � od ludzi? Komendant deSilva s dzi prawdopodobnie, � e � mia pan na my � li � jaki b � � d w przygotowaniu statku Jeffa, kt �
ry spowodowa � jego � mier � . � Czy nie chodzi o panu czasem o co � � innego? - Chcia bym tylko dowiedzie � � si jednego - odpar � wolno Kepler. - Czy telemetria � wykaza a, � e � statek Jeffa zosta zniszczony w wyniku za � amania si � pola stazy? � Do przodu wysun�� si operator konsoli, kt � ry ju � wcze �
niej si � odzywa � . � - Dlaczego…? Tak jest. Sk d pan wiedzia � ? � - Nie wiedzia em - u � miechn � �� si Kepler. - Ale kiedy ju � wpad � em na to, � e � mia� miejsce sabota , odgadn � �� nie by o trudno. � - Co?! - Martine, deSilva i LaRoque poderwali si niemal r � wnocze � nie. �
Jacob nagle zrozumia . � - To znaczy, e podczas wycieczki…? - odwr � ci � � si i spojrza � na LaRoque’a. � Martine pod� y � a � za jego spojrzeniem i zamar a. � LaRoque cofn�� si , jakby go uderzono. � - Pan jest szale cem! - krzykn � � . � - I pan te ! - Wycelowa � palec w Keplera. � Jak m g � bym � zrobi co �
takiego, skoro w tym zwariowanym miejscu przez ca � y czas by � o � mi niedobrze? - Zaraz, zaraz, LaRoque - odpar Jacob. - Ja przecie � � nic nie powiedzia em i � jestem pewien, e doktor Kepler rozwa � a � tylko r ne mo � liwo � ci - zako � czy � pytaj � cym � tonem i podni s � � wzrok na uczonego. Kepler potrz sn
� �� g ow � . � - Obawiam si , � e � m wi � powa � nie. LaRoque sp � dzi � godzin � � w pobli u generator � w � grawitacyjnych Jeffa i nie by o z nim wtedy nikogo. Sprawdzili � my � urz dzenia, � szukaj c � uszkodze , kt �
re � m g � spowodowa � kto � , kto by przy tym grzeba � go � ymi � r koma, i � nic takiego nie znale li � my. � Dopiero p niej przysz � o mi do g � owy, � eby sprawdzi � � kamer pana �
LaRoque’a. Kiedy to zrobi em, odkry � em, � e jest wyposa � ona w ma � y og � uszacz � d wi � kowy. � - Z kieszeni kombinezonu wyci gn � �� kamer dziennikarza. - Tak w � a � nie z � o � ono � judaszowy poca unek! � LaRoque poczerwienia .
� - Og uszacz jest dla dziennikarzy standardowym narz � dziem � samoobrony. Nawet o nim nie pami ta � em. � I w aden spos � b nie m � g � by uszkodzi � tak ogromnej maszyny. � Zreszt to � zupe nie nie o to chodzi! Ten ziemski szowinista, ten maniak religijny, kt � ry � prawie zaprzepa ci � � wszelkie szans na przyjazne spotkanie z naszymi opiekunami, on �
mie oskar � a � � mnie o zbrodni , dla kt � rej � nie ma motywu! To on zabi t � biedn � ma � p � i chce � zrzuci win � � na kogo innego! � - Zamknij si pan, LaRoque! - DeSilva przerwa � a � opanowanym g osem, po czym � zwr ci � a � si do Keplera: - Czy zdaje pan sobie spraw
� z tego, co m � wi? Obywatel � nie pope ni � by � morderstwa tylko z takiego powodu, e kogo � nie lubi. Tylko Osobnik � Nadzorowany m g � by � zabi bez jakiej � skrajnej przyczyny. Czy mo � e pan sobie � wyobrazi � jakikolwiek pow d, dla kt � rego � pan LaRoque mia by posun �
� si � do rzeczy tak � drastycznej? - Nie wiem - Kepler wzruszy ramionami i spojrza � � badawczo na LaRoque’a. Obywatel, kt ry uwa � a, � e ma prawo zamordowa � , czuje jednak potem wyrzuty � sumienia. Pan LaRoque nie wygl da, jakby � a � owa � � czegokolwiek, wi c albo jest niewinny, � albo jest dobrym aktorem… albo jest mimo wszystko Nadzorowany! - W kosmosie! - krzykn a Martine. - Dwayne, to przecie � � niemo liwe! Dobrze o tym � wiesz. Ka dy port kosmiczny jest naszpikowany odbiornikami N. Detektory ma ka
� dy � statek! Powiniene teraz przeprosi � � pana LaRoque’a! - Przeprosi ? - u � miechn � �� si Kepler. - Wiem przynajmniej, � e LaRoque k � ama � , � m wi � c � o swoich “zawrotach g owy” w p � tli grawitacyjnej. Wys � a � em maserogram na � Ziemi . Poprosi �
em � gazet , w kt � rej pracuje, o jego dossier. Z wielk � � przyjemno ci � � wy wiadczyli mi t � � przys ug � . Wygl � da na to, � e pan LaRoque jest wyszkolonym � kosmonaut ! Odszed � � ze s u � by “z powod � w medycznych” - zwrot u � ywany cz � sto, �
kiedy czyje wyniki test � w � N podnosz si � do poziomu Nadzorowania i osoba taka musi � porzuci � odpowiedzialn prac � ! � To mo e nic nie znaczy � , ale dowodzi przynajmniej, � e � LaRoque mia � zbyt wiele do wiadczenia ze statkami kosmicznymi, � eby � ” miertelnie si � � przerazi ” w p � tli �
grawitacyjnej statku Jeffreya. Szkoda tylko, e zda � em � sobie z tego spraw zbyt � p no, aby � zd� y � � ostrzec Jeffa. LaRoque protestowa , Martine si � � sprzeciwia a, ale Jacob widzia � , jak nastroje � zebranych w pokoju zwracaj si � � przeciwko nim. DeSilva mierzy a dziennikarza spojrzeniem, � w kt rym � p on � �� ch odny, dziki blask i kt � re go troch � przestraszy � o.
� - Chwileczk . - Podni � s � � r k � . - Mo � e by � my sprawdzili, czy tu, na Merkurym, s � � jacy � Nadzorowani bez przeka nik � w. � Proponuj , � eby ka � dy z nas przes � a � wz � r � swojej siatk wki
� na Ziemi do weryfikacji. Je � li � pan LaRoque nie figuruje w wykazie Nadzorowanych, w wczas do doktora Keplera b � dzie � nale a � o wykazanie, dlaczego jako Obywatel � mia by � s dzi � , � e ma pow � d do morderstwa. � - Niech tak b dzie, na lito � �� Kecalkoatla, zr bmy to od razu! - zgodzi � si � � LaRoque. -
Ale tylko pod warunkiem, e nie b � d � � jedyny! Kepler po raz pierwszy spojrza niepewnie. � DeSilva zarz dzi � a, � eby dla dobra uczonego zredukowa � ci � � enie w ca � ej Bazie do � poziomu grawitacji merkuria skiej. Z Centrum Kontrolnego odpowiedziano, � e � modyfikacja potrwa pi�� minut. Komendant podesz a do interkomu i og � osi � a za � odze i go � ciom
� sprawdzanie to samo � ci, � po czym wysz a, � eby nadzorowa � przygotowania. � Zebrani w pokoju telemetrycznym zacz li rozchodzi � � si do wind. LaRoque trzyma � � si � Keplera i Martine, zadzieraj c brod � � w wyrazie m cze � stwa, jakby chcia � � zademonstrowa � gotowo�� do obalenia wszelkich skierowanych przeciwko niemu zarzut w. � Ca a ta tr � jka,
� a tak e Jacob i dwaj cz � onkowie za � ogi czekali w � a � nie na wind � , � kiedy nadesz a zmiana grawitacji. Zabawne, � e � spotka o ich to w takim miejscu, bo � stoj c przed � wind poczuli, jakby pod � oga � nagle zacz a opada � . � Mieszka cy byli przyzwyczajeni do podobnych zmian, wiele miejsc Bazy � Merkuria skiej
� nie posiada o bowiem ci � � enia � ziemskiego. Zazwyczaj jednak przechodzi o si � tam � przez kontrolowane staz � luzy, � same w sobie niewiele przyjemniejsze od tego, co w a � nie � si � dzia o, ale bardziej znajome, a przez to mniej stresuj � ce. � Jacob prze kn � � � lin � , � a jeden z
cz onk � w � za ogi lekko si � zachwia � . W tej samej chwili LaRoque zanurkowa � � niespodziewanym i dynamicznym ruchem po kamer , kt � r � � Kepler trzyma w r � ce. � Martine zamar a, a zdumiony Kepler zdo � a � � tylko chrz kn � � . Ten z za � ogi, kt � ry � rzuci � si w pogo
� , � dosta od LaRoque’a pi � ci � � w twarz, kiedy dziennikarz obraca si � jak akrobata, � by uciec korytarzem, unosz c z sob � � odzyskan kamer � . Jacob i drugi z za � ogi � instynktownie ruszyli za nim w po cig. � Wtem co b � ysn � o � i Jacob poczu w ramieniu eksploduj � cy b �
l. Kiedy rzuca � si � � w bok, eby unikn � �� nast pnego uderzenia z og � uszacza, w jego g � owie rozleg � si � � g os, � kt ry � powiedzia : - Dobra, to m � j � fach. Bior to na siebie. � Sta w korytarzu i czeka � . � To, co si wydarzy � o, by �
o pasjonuj � ce, ale teraz � zosta o ju � � tylko samo piek o. Przej � cie � zasz o na moment mg � � . Wstrzyma � oddech i opar � si � � o nag � cian � , � czekaj c, a � z � udzenie minie. � By sam w korytarzu transportowym, bola
� o � go rami , a resztki g � � bokiego, niemal � nieu wiadomionego zadowolenia ulatnia � y � si jak znikaj � cy sen. Rozejrza � si � � ostro nie � woko o i westchn � � . � - A wi c wzi � � e � � to na siebie i my la � e � , � e
� dasz sobie rad beze mnie, co? � mrukn� . � Rami mrowi � o � go, jakby si dopiero teraz budzi � o. � Jacob nie mia poj � cia, � w jaki spos b jego drugiej po � owie uda � o si � uwolni � ani � dlaczego pr bowa � a � pokierowa biegiem spraw bez pomocy g � � wnej osobowo
� ci. Wida � jednak � musia a mie � � jakie k � opoty, skoro si � teraz podda � a. � Kiedy o tym pomy la � , � poczu przyp � yw z � o � ci. Pan Hyde by � czu � y � na punkcie swoich ogranicze , w ko
� cu � jednak trzeba by o skapitulowa � . � To wszystko? Przypomnia sobie szczeg � owo � wszystkie wydarzenia z ostatnich dziesi ciu minut. Wybuchn � �� miechem. Jego niemoralne Ja napotka � o barier � nie � do przekroczenia. Pierre LaRoque znajdowa si � � w pokoju na ko cu korytarza. W chaosie, kt � ry � nast pi � � po tym, jak odzyska kamer
� � og uszacz, tylko Jacobowi uda � o si � nie zgubi � jego � tropu. Dopadniecie zwierzyny zachowa samolubnie dla siebie. � Bawi si � � z LaRoque’em jak z pstr giem, pozwalaj � c mu my � le � , � e wymkn � �� si � po cigowi. Raz nawet skierowa � � w z� stron � grup
� cz � onk � w � za ogi Bazy, kiedy � zanadto si � zbli yli. � Teraz LaRoque wk ada � � skafander kosmiczny w schowku na narz dzia, dwadzie � cia � metr w od prowadz � cej � na zewn trz � luzy powietrznej. By � tam ju � od pi � ciu minut �
i potrzebowa jeszcze przynajmniej dziesi � ciu, � eby sko � czy � si � przebiera � . To � w a � nie � by a � ta bariera nie do pokonania. Pan Hyde nie potrafi czeka � . � By tylko zespo � em � emocji, a nie osob - to Jacob posiada � � cierpliwo� . Tak to zreszt
� wszystko zaplanowa � . � Parskn�� z obrzydzenia, cho nie bez uk � ucia b � lu. Nie tak dawno temu te same � emocje stanowi y normaln � � cz� jego ja. Rozumia � m � k � , jak � � czekanie sprawia o tej � ma ej, � sztucznej osobowo ci, domagaj � cej � si natychmiastowego zaspokojenia. �
Minuty p yn � y. � Jacob w ciszy obserwowa drzwi. Nawet w pe � ni � wiadomo � ci � zaczyna � si niecierpliwi � . � Musia zdoby � si � na powa � ny wysi � ek woli, � eby � nie si gn � �
� r k � � do klamki. Wreszcie klamka si poruszy � a. � Jacob cofn� si � , opuszczaj � c r � ce. � Drzwi otworzy y si � � na zewn trz i ze szpary wysun � a si � szklista ba � ka he � mu � skafandra. LaRoque zbada wzrokiem oba ko � ce
� korytarza. Kiedy ujrza Jacoba, wargi � wykrzywi mu � grymas. Drzwi rozwar y si � � i dziennikarz wyszed na korytarz, trzymaj � c w d � oni � pr t ze � wzmocnionego plastyku. Jacob podni s � � r k � . � - St j, LaRoque, chc � � z tob porozmawia � . Zreszt � i tak si � st � d nie
� wydostaniesz. - Nie chc ci zrobi � � krzywdy, Demwa. Uciekaj! - G os LaRoque’a rozbrzmiewa � � niewyra nie z g � o � nika � na piersi skafandra. Dziennikarz zgi� pa � k � w gro � nym � ge cie. � Jacob potrz sn � �� g ow � . � - Przykro mi. Zablokowa em � luz
� � na korytarzu, zanim tu przyszed em. A do � nast pnej � czeka ci d � ugi � spacer. Do tego w skafandrze. Twarz LaRoque’a wykrzywi a si � . � - Dlaczego?! Nic nie zrobi em! A zw � aszcza � tobie! - To si dopiero oka � e. � Tymczasem mo emy porozmawia � . Nie ma zbyt wiele czasu. � - Pewnie, e porozmawiam! - wrzasn � �� LaRoque. - Tym! - Ruszy naprz � d,
� wymachuj c � pa k � . � Jacob uchyli si � � i podni s � obie r � ce, pr � buj � c dosi � gn � �� nadgarstka napastnika. Zapomnia jednak o zdr � twia � ym � ramieniu. Dr� ca lewa r � ka zatrzyma
� a si � � w p � drogi do celu. Prawa wyskoczy a do g � ry, � pr buj � c zablokowa � cios, a pa � ka zwin � a si � � na niej. Jacob rzuci si � � rozpaczliwie do przodu, kul c g � ow � , kiedy pr � t gwizdn �
�� kilka centymetr w przed � nim. Przynajmniej ten przewr t by � � doskona y. S � absza grawitacja pomog � a mu, kiedy � p ynnie � powstawa i okr � � a � � dziennikarza, gotuj c si � do skoku. Straci � tak � e � czucie w prawej r ce, � kiedy odruchowo zatamowa b � l � pochodz cy z okropnego st �
uczenia. Ubrany w � skafander LaRoque obr ci � � si szybciej, ni � si � Jacob spodziewa � . Czy to Kepler m � wi � , � e � dziennikarz by kosmonaut � ? � Nie ma na to czasu. Znowu si zbli � a. � Pa ka run � a � w pe nym w � ciek
� o � ci ciosie znad g � owy. LaRoque trzyma � � j obur � cz, � jak w kendo. Uderzenie by oby � atwe � do sparowania, gdyby tylko Jacob mia sprawne � r ce. � Tymczasem jednak zanurkowa pod ciosem i r � bn � �� g ow � w mostek przeciwnika. � Pcha � dalej, a obaj grzmotn �
li � o cian � korytarza. LaRoque wydusi � z siebie d � ugie: � “Ooo!” i wypu ci � � pa k � . � Jacob kopn�� j na bok i odskoczy � . � - Przesta , LaRoque! - z trudem chwyta � � oddech. - Chc z tob � tylko porozmawia � . � Nie mo na ci przecie �
� niczego udowodni , wi � c po co ucieka � ? Zreszt � i tak nie ma � dok d! � LaRoque pokr ci � � g ow � ze smutkiem. � - Przykro mi, Demwa. Jego sztuczny akcent znikn�� ca kowicie. Ruszy � do przodu z wyci � gni � tymi � ramionami. Jacob wymkn�� si i cofn � � na bezpieczn � odleg �
o � � , � licz c powoli. Kiedy doszed � � do pi ciu, jego powieki opad � y � pozostawiaj c w � skie szparki. Przez mgnienie oka � Jacob Demwa by jedno � ci � . � Cofn� si � jeszcze i nakre � li � � w my li krzyw � biegn � c � od czubka
� w asnego � buta do podbr dka przeciwnika. Stopa zatoczy � a � ten uk kopni � ciem, kt � re zdawa � o � si trwa � � d ugie minuty. Uderzenie wyda � o � si lekkie jak puch. � LaRoque wylecia w powietrze. Jacob Demwa, wewn � trznie � zjednoczony, patrzy , jak � kszta t w skafandrze leci w zwolnionym tempie do ty � u. �
Nagle jego uczucia zespoli y si � � z doznaniami LaRoque’a i wydawa o si � , � e to on sam szybuje poziomo w powietrzu, a � potem opada na d , zawstydzony i poraniony, a � � wreszcie twarda pod oga wali go w plecy � poprzez pakiet z oprzyrz dowaniem. � Wtedy trans si sko � czy � . � Rozpina he � m skafandra, � ci � ga � � go i pomaga �
dziennikarzowi oprze si � � o cian � . LaRoque cicho p � aka � . � Jacob dostrzeg pakunek przytroczony do pasa skafandra. Odci � �� paski i zacz� go � odwija , odpychaj � c � przy tym r ce LaRoque’a, kiedy ten chcia � mu przeszkodzi � . � - No tak - Jacob ci � gn � �� usta. - Nie strzela by � do mnie z og �
uszacza tylko � dlatego, e � kamera jest taka droga. To po co, w takim razie? Mo e si � � to wyja ni, kiedy � puszcz � nagranie. Dalej, LaRoque - wsta i podni � s � � dziennikarza. - P jdziemy do � najbli szego � odtwarzacza. Chyba, e chcesz co � � najpierw powiedzie . � LaRoque potrz sn � �� g ow � . Potulnie da � si � Jacobowi prowadzi � � za r k
� . � Kiedy wyszli na g� wny � korytarz, gdzie Jacob mia zamiar skr � ci � do laboratorium � fotograficznego, napotkali oddzia prowadzony przez Dwayne’a Keplera. Cho � � grawitacja by a obni � ona, � uczony musia wspiera � si � na ramieniu jednego z piel � gniarzy. � - Aha! Z apa � � go pan! wietnie! To dow � d,
� e wszystko, co powiedzia � em, jest � prawd ! � Ten cz owiek ucieka � � przed s uszn � kar � ! To morderca! � - To si oka � e � - powiedzia Jacob. - Ta przygoda dowodzi tylko, � e porz � dnie si � � wystraszy . Nawet Obywatel mo � e � w panice posun� si � do przemocy. Chcia �
bym � natomiast wiedzie , dok � d � on mia zamiar p � j � � . Tam przecie � nie ma nic opr � cz � kupy kamieni! Mo e � na wszelki wypadek powinien pan wys a � � kilku ludzi na zewn trz, � eby przeszukali � teren wok Bazy. � Kepler za mia � � si . � - Nie s dz �
, � eby on szed � dok � dkolwiek. Nadzorowani nigdy nie wiedz � , dok � d � id . � Kieruj nimi najprostsze instynkty. Po prostu chcia � � wydosta si � na otwart � � przestrze , jak � ka de � cigane � zwierz . � Twarz LaRoque’a pozosta a bez wyrazu. Trzymaj � cy �
go Jacob poczu jednak, jak � napi�� mi nie, kiedy wspomniano o przeszukaniu otoczenia Bazy, a potem rozlu � ni � � je, gdy Kepler zlekcewa y � � ten pomys . � - Wi c porzuca pan koncepcj � � wiadomego morderstwa? - spyta � Jacob Keplera, � kiedy skierowali si do wind. Uczony szed � � powoli. - Jaki m g � by � by motyw? Biedny Jeff nie skrzywdzi � nigdy nawet muchy! Poczciwy, � bogobojny szympans! Poza tym w ca ym Systemie przez ostatnie dziesi �
�� lat aden � Obywatel nie pope ni � � morderstwa! Takie przypadki s tak rzadkie jak z � ote meteoryty! � Jacob mia co do tego pewne w � tpliwo � ci. � Statystyki wiadczy � y raczej o metodach � policji ni o czymkolwiek innym. Nie odezwa � � si jednak. � Zatrzymali si przy windach i Kepler powiedzia � � co kr � tko do mikrofonu w � cianie. � Prawie natychmiast przyby o jeszcze kilku ludzi, kt
� rzy � odebrali LaRoque’a od Jacoba. - A przy okazji, czy znalaz pan kamer � ? � - spyta Kepler. � Jacob milcza przez moment. Zastanawia � � si , czy nie ukry � kamery, a potem uda � , � e j � � znalaz . � - Ma camera a votre oncle! - krzykn�� LaRoque. Wyszarpn� r � k � i si � gn � �� do
tylnej kieszeni Jacoba. Odci gni � to � go, ale jeden z cz onk � w za � ogi wystawi � d � o � . � Jacob niech tnie � wr czy � � mu kamer . � - Co on powiedzia ? - zapyta � � Kepler. - Po jakiemu to by o? � Jacob wzruszy ramionami. Nadjecha � a � winda i wysypa o si �
z niej jeszcze wi � cej � os b, � mi dzy nimi Martine i deSilva. � - To by o przekle � stwo � - odpar . - On nie ma chyba zbyt dobrego mniemania o � pa skim � pochodzeniu. Kepler roze mia � � si g � o � no. �
13. Pod s o � cem � Kopu a komunikacyjna przypomina � a � Jacobowi b bel przylepiony do smo � y. Wok � � p kuli ze szk � a � i stazy powierzchnia Merkurego l ni � a przy � mionym, migotliwym � blaskiem. Odbite wiat � o � s oneczne przypomina � o ciecz, co powi � ksza �
o wra � enie bycia � wewn trz � kryszta owej kuli, kt � ra � ugrz z � a w b � ocie i nie mo � e wyrwa � si � � w nieskalane obszary kosmosu. Le� ce � nie opodal ska y tak � e wygl � da � y niesamowicie. Ciep
� o i nieustanne � bombardowanie cz steczek wiatru s � onecznego � wytworzy y niezwyk � e minera � y. Wzrok � nie dawa sobie rady z py � em � i dziwacznymi formami kryszta� w. L � ni � y tam te � � ka u � e, � ale o nich lepiej by o w og �
le � nie my le � . � Uwag przyci � ga � o � jeszcze co innego, daleko na horyzoncie. � S o � ce. � By o bardzo blade, bo t � umi � y je pot � ne ekrany. Bia � o � � ta � kula wygl da � a �
jak z oty mlecz, roz � arzona � moneta na wyci gni � cie r � ki. Ciemne plamy tworzy � y � skupiska g stniej � ce � na p nocy i po � udniu, z dala od r � wnika. Powierzchnia mia � a � struktur tak � drobn , � e � wzrok nie m g
� si � na niej skupi � . � Spogl daj � c � prosto w S o � ce Jacob poczu � dziwne odosobnienie. � wiat � o � przy mione, � ale nie czerwone - omywa o o � ywczym � arem tych, kt � rzy byli wewn � trz kopu �
y. � Wydawa o � si , � e � strumienie blasku pieszcz mu czo � o. � Jak jaki staro � ytny � jaszczur, szukaj cy czego � wi � cej ni � tylko ciep � a, Jacob � odkry � przed Bogiem Niebios ka d � � cz� swojego ja i pod wp � ywem boskiego ognia dozna �
� przemo nego przyci � gania, � konieczno ci czynu. � Poczu nieprzyjemn � � pewno� . W tym ogniu co � � y � o. To co � � by o potwornie stare i � potwornie nieufne. Pod kopu�� ludzie i maszyny stali na p ycie ze stopu � elaza i krzemu. Jacob � wyci ga � � g ow � , � eby spojrze � na ogromny s
� up zajmuj � cy � rodek pomieszczenia i wystaj � cy � ponad szczyt os ony stazowej wprost na gor � ce, � merkuria skie s � o � ce. � Na jego wierzcho ku znajdowa � y � si masery i lasery, kt � re zapewnia � y Bazie � kontakt z Ziemi , i kt �
re � poprzez sie sprz � onych satelit � w zawieszonych pi � tna � cie � milion w � kilometr w nad powierzchni � � planety czuwa y nad heliostatkami zanurzaj � cymi si � � w wiry Heliosa. Maser pracowa bardzo intensywnie. Wzory siatk � wek, � jeden po drugim, wylatywa y � z pr dko �
ci � � wiat � a, by trafi � do komputer � w w domu. Kusi � o � wr cz, � eby wyobrazi � � sobie, e � leci si na tej wi � zce � z powrotem na Ziemi , do rzek i b � � kitnego nieba. � Czytnik wzoru siatk wki by � � niewielkim urz dzeniem do � � czonym do laserowych �
uk ad � w � optycznych systemu komputerowego, kt ry zaprojektowano dzi � ki � Bibliotece. Sam czytnik sk ada � � si g � � wnie z du � ego okularu, do kt � rego u � ytkownik � przyciska � czo o i � policzek. Przyrz d sam odczytywa � � dane optyczne. Pomimo i nieziemc � w � zwolniono z kontroli (zupe nie si �
do tego nie � kwalifikowali, a zreszt i tak wzory siatk � wek � kilku tysi cy Galakt � w przebywaj � cych w Uk � adzie � S onecznym nie by � y � nigdzie zarejestrowane), Kulla nalega , � eby w � � czono i � jego. Twierdzi , � e jako przyjaciel Jeffreya, ma prawo do uczestnictwa, cho � by � symbolicznego, w ledztwie
� dotycz cym � mierci � szympansa. ET mia k � opoty � z jednoczesnym dopasowaniem obojga oczu do okular w. Bardzo � d ugo � sta bez ruchu, a � � wreszcie rozleg si � gong i Kulla odszed � od urz � dzenia. � Operator dostosowa wysoko � �� okularu dla Helene deSilva. P niej przysz � a � kolej Jacoba. Poczeka , a �
dopasowano okular, przycisn � � nos, � policzek i czo o do podp � rek, � po czym otworzy oczy. � W rodku � wieci � a � jasna plamka. Nic poza tym. Plamka przypomina a co � Jacobowi, � ale nie m g � � skojarzy sobie, co. Kiedy na ni � patrzy � , zdawa � a si � obraca �
� i iskrzy . Wymyka � a � si analizie jak blask ludzkiej duszy. � Gong by znakiem, � e � jego kolej min a. Cofn � � si � , przepuszczaj � c nadchodz � cego � Keplera wspartego na ramieniu Millie Martine. Mijaj c Jacoba uczony u � miechn � �� si . � To w a � nie � by o to! - pomy
� la � . Plamka wygl � da � a jak b � ysk � w oku cz owieka. � No c , to by si � � zgadza o. Komputery dzisiaj ju � prawie my � l � . M � wi si � , � e � niekt re � maj podobno nawet poczucie humoru, wi �
c � czemu by i nie to? Dajmy komputerom oczy, niech b yszcz � , � i r ce, niech si � bior � pod boki. Niech rzucaj � wieloznaczne � spojrzenia, niech patrz wilkiem… Dlaczego maszyny nie mia � yby � zacz� przypomina � tych, kt � rych � wch aniaj � � w siebie? LaRoque podda si � � czytnikowi z pewn siebie min �
. Kiedy sko � czy � , bez s � owa � usiad na � uboczu pod ci kim spojrzeniem Helene deSilva i kilku innych cz � onk � w � za ogi. � Komendant Bazy kaza a przynie � �� posi ek w czasie, gdy ka � dy, kto by � zwi � zany ze � statkami S onecznego Nurka, czeka � � na swoj kolej do czytnika. Wielu in � ynier
� w � sarka o na � przerw w pracy. Patrz � c � na przesuwaj c � si � procesj � , Jacob musia � przyzna � , � e � naprawd � by o z tym mn � stwo � zachodu. Nigdy by nie przypu ci � , � e Helene b
� dzie chcia � a � sprawdzi � ka dego. � DeSilva wyja ni � a � to cz ciowo, kiedy jechali wind � na g � r � . Pos � a � a � najpierw osobno Keplera i LaRoque’a, a sama pojecha a z Jacobem nast � pn � � wind . � - Jedna rzecz mnie niepokoi - zacz�� on.
- Tylko jedna? - u miechn � a � si ponuro. � - No, jedna si wyr � nia. � Je li doktor Kepler oskar � a LaRoque’a o sabota � na � statku Jeffa, to czemu sprzeciwia si zabraniu na nast � pne � nurkowanie Bubbakuba i Fagina, niezale nie od wyniku dochodzenia? Skoro LaRoque jest winny, to by oznacza � o, � e � po jego odsuni ciu nast � pna
� wyprawa b dzie absolutnie bezpieczna. � DeSilva patrzy a na niego przez chwil � , � zastanawiaj c si � . � - Je eli w tej bazie mog � � komukolwiek zaufa , to tylko tobie, Jacob. Powiem ci � wi c, co � my l � . � Doktor Kepler nigdy tak naprawd nie chcia � � adnej pomocy od obcych przy � tym programie. Rozumiesz na pewno, e m � wi � � ci to w najwi kszym zaufaniu, ale � obawiam si ,
� e w tym przypadku normalna r � wnowaga � pomi dzy ksenofili � i humanizmem, kt � r � � zachowuj ludzie kosmosu, posun � a � si troch � zbyt daleko. Ze wzgl � du na swoj � � przesz o � �� Kepler jest zdecydowanie przeciwny filozofii danikenistycznej i s dz � , � e z tego � cz ciowo � wynika jego nieufno�� w stosunku do obcych. Poza tym wielu jego wsp pracownik
� w � wylecia o z pracy przez Bibliotek � . � Dla kogo , kto tak jak on kocha badania, � musia o to by � � naprawd ci � kie � prze ycie. Nie m � wi � , � e on nale � y do Sk � rzanych � ani nic takiego! Ca kiem � dobrze mu si wsp �
pracuje � z Faginem, a przy innych Itich udaje mu si ukry � � emocje. Ale Kepler mo e powiedzie � , � e je � li na Merkurego zdo � a � si � przedosta � � jeden niebezpieczny cz owiek, to mo � e � si to uda � i drugiemu. W ten spos � b, wykorzystuj � c argument o �
bezpiecze stwie naszych go � ci, � nie dopuszcza ich do statk w. � - Ale przecie Kulla by � � prawie na ka dym nurkowaniu! � - Kulla si nie liczy. To podopieczny. - DeSilva wzruszy � a � ramionami. - Wiem jedno: kiedy ta sprawa si wyja � ni, � b d � musia � a zmy � g � ow � � Keplerowi. Ka dy cz � owiek w
� tej Bazie b dzie mia � � sprawdzan to � samo � � , a Bubbakub i Fagin polec � na nast � pne � nurkowanie, cho bym mia � a � zabra ich po pijaku! Nie mam zamiaru dopu � ci � do � powstania cho by � ladu � plotek, e na ludzkiej za � odze nie mo �
na polega � ! - Kiwn � a g � ow � , � zaciskaj c � z by. � Jacob pomy la � , � e ta determinacja jest przesadzona. Chocia � potrafi � zrozumie � � uczucia Helene, uwa a � , � e nie powinno si � odbiera �
kobieco � ci jej pi � knym rysom. � Zastanawia si � � te , czy Helene by � a � szczera, gdy m wi � a o swoich motywacjach. � M czyzna czekaj � cy � przy ko c � wce masera oddar � kawa � ek ta � my z wiadomo � ci �
� i zani s � � j deSilvie. Zapad � a pe � na napi � cia cisza, kiedy wszyscy patrzyli, jak � komendant czyta informacj . DeSilva skin � a � na kilku krzepkich cz onk � w za � ogi, kt � rzy stali nie � opodal, i powiedzia a twardo: � - Umie� cie � pana LaRoque’a w areszcie. Wr ci na Ziemi � nast � pnym odlatuj
� cym � statkiem. - Pod jakim zarzutem?! - krzykn�� dziennikarz. - Nie mo esz tego zrobi � , ty, ty � Neandertalko! Dopilnuj , � eby � � zap aci � a za t � obraz � ! � DeSilva spojrza a na niego z g � ry, � jakby by jakim � nieprzyjemnym owadem. � - Jak na razie pod zarzutem bezprawnego usuni cia nadajnika nadzoruj � cego. �
By � mo e � p niej zostan � � dodane jeszcze inne oskar enia. � - K amstwo, k � amstwo! � - wrzeszcza LaRoque, podskakuj � c gwa � townie. Kto � chwyci � � go za rami i, d � awi � cego � si z w � ciek � o
� ci, poci � gn � �� w kierunku wind. DeSilva przesta a zwraca � � na niego uwag i odezwa � a si � do Jacoba: � - Panie Demwa, drugi statek b dzie gotowy za trzy godziny. Powiadomi � � pozosta ych. � Mo emy spa � � w czasie lotu. Jeszcze raz dzi kuj � , � e pan sobie tak poradzi � na � dole. Zanim zd� y � � odpowiedzie , odwr
� ci � a si � i p � g � osem � zacz a wydawa � rozkazy � cz onkom za � ogi, � kt rzy zebrali si � dooko � a. Ch � odny profesjonalizm skrywa � � irytacj , kt � r � �
spowodowa a ta nies � ychana � wiadomo� : Nadzorowany w kosmosie! � Przez kilka minut Jacob przygl da � � si , jak kopu � a powoli pustoszeje. � mier � , � zwariowany po cig, a teraz przest � pstwo. � I co z tego - pomy la � � e na razie � dowiedziono tylko takiego przest pstwa, jakie i ja bym pewnie pope � ni � ,
� gdybym zosta SN. � Oznacza to przecie du � e � prawdopodobie stwo, � e � mier � Jeffa spowodowa � LaRoque. � Chocia nie lubi � � dziennikarza, nigdy by nie pomy la � , � e tamten zdolny jest do � morderstwa z zimn krwi � , � nawet pomimo tych pod ych cios � w plastykow � pa
� k � . � Gdzie w g � � bi � umys u Jacob czu � , jak jego druga po � owa z rado � ci � � zaciera r ce, � szata sko zadowolona z tajemniczych i nieoczekiwanych zwrot � w � w sprawie S onecznego � Nurka, i jak rwie si na wolno � � . � Nie ma mowy. Przy windach podesz a do niego doktor Martine. Wygl �
da � a � na wstrz� ni � t � . � - Jacob… nie my li pan chyba, � e � Pierre m g � zabi � tego g � upiego faceta, co? � To znaczy, on przecie lubi szympansy! � - Przykro mi, ale dowody zdaj si � � na to wskazywa . Nie lubi � Prawa Nadzoru tak � samo jak i pani, ale ludzie, kt rych przypisano do tej kategorii, naprawd �
� zdolni s � bez wahania u y � � przemocy. A w przypadku pana LaRoque’a usuni cie przeka � nika by � o � naruszeniem prawa. Mo e si � � pani nie martwi , rozgryz � to wszystko na Ziemi. LaRoque na � pewno b dzie � traktowany uczciwie. - Ale… ju teraz oskar � ono � go nieuczciwie! - J zyk si � jej rozwi � za � . - On nie �
jest Nadzorowany i nie jest morderc ! Mog � � to udowodni ! � - To wietnie! Ma pani dowody przy sobie? - Nagle zmarszczy � � brwi. - Ale przecie � przekaz z Ziemi m wi � , � e LaRoque podlega Nadzorowi! � Zagryz a warg � , � nie patrz c mu w oczy. � - Przekaz by sfa � szowany. � Jacob poczu dla niej lito � � . � Oto nadzwyczaj pewna siebie pani psycholog j ka � a � si w
� szoku i chwyta a naci � ganych � pomys� w. By � o to � enuj � ce; Jacob zapragn � �� znale�� si gdzie � indziej. - Czy ma pani dow d na to, � e � wiadomo� by � a k � amstwem? Czy m � g � bym � ten dow d �
zobaczy ? � Martine spojrza a na niego. Nagle zawaha � a � si , jakby rozwa � aj � c, czy powiedzie � � wi cej. � - Ta… ta za oga. Czy rzeczywi � cie � widzia pan wiadomo � � ? Ta kobieta… ona � przecie � tylko j przeczyta � a. � Ona i reszta nienawidz Pierre’a… � G os jej zamar �
, � jakby zda a sobie spraw � ze s � abo � ci argumentu. W ko � cu � pomy la � � Jacob - czy komendant mog a oszuka � , � czytaj c z ta � my i wiedz � c na pewno, � e � nikt nie b dzie chcia � � jej obejrze ? Albo, inaczej rzecz ujmuj � c, czy z czystej niech �
ci � da aby � LaRoque’owi sposobno�� do zaskar enia jej i wyci � gni � cia wszystkiego, co przez � siedemdziesi t lat zarobi � a, � do ostatniego grosza? A mo e Martine chcia � a � powiedzie co � innego? � - Mo e p � jdzie � pani na d , do swojej kwatery, i troch � odpocznie? - powiedzia � � agodnie. - I nie martwi si
� � o pana LaRoque’a. eby w s � dzie na Ziemi udowodni � � mu morderstwo, potrzeba b dzie wi � cej � dowod w, ni � do tej pory zgromadzono. � Martine pozwoli a mu zaprowadzi � � si do windy. Jacob obejrza � si � . DeSilva � rozmawia a � z za og � , � Keplera odprowadzono ju wcze � niej, Kulla sta �
przygn � biony obok � Fagina. Ci dwaj g rowali nad wszystkimi innymi w pomieszczeniu o � wietlanym � wielk � � t � tarcz � � S o � ca. � Kiedy drzwi od windy zamyka y si � , � Jacob pomy la � , � e mo � e to nie najlepszy � spos b na �
rozpocz cie podr � y. � CZʌ� PI TA � ycie jest przed � u � eniem � wiata fizycznego. � Systemy biologiczne maj wyj � tkowe � w a � ciwo � ci, � ale mimo wszystko musz podporz � dkowywa � � si� ograniczeniom nak adanym przez fizyczne i chemiczne � w asno
� ci � otoczenia oraz samych organizm w… � wp yw na ewolucyjne rozwi � zania � problem w biologicznych… � ma rodowisko fizyko-chemiczne. � Robert E. Ricklefs, Ekologia, Chiron Press 14. Najg� bszy � ocean Projekt ten nazwano “Ikar”. By to czwarty program kosmiczny o tej nazwie i � pierwszy, dla kt rego by � a � ona odpowiednia. Na d ugo zanim urodzili si � rodzice Jacoba, � przed Przewrotem i Traktatem, przed Lig Satelit � w � Energetycznych, nawet przed
najpe niejszym � rozkwitem dawnej Biurokracji, stare ka NASA postanowi � a, � e ciekawie by � oby � po wi � ci � � kilka sond i zrzuci je na S � o � ce, � eby zobaczy � , co si � stanie. � Odkryto, e kiedy sondy s � � ju dostatecznie blisko, dzieje si � z nimi co
� � osobliwego: spalaj si � . � W czasach “z otej jesieni” Ameryki wszystko wydawa � o � si mo � liwe. Amerykanie � budowali miasta w kosmosie, wi c bardziej wytrzyma � e � sondy nie stanowi y dla � nich adnego � problemu. Wykonano pow oki, kt � re � mog y wytrzyma � nieprawdopodobnie wielki nacisk, i � kt rych �
powierzchnia odbija a niemal wszystko. Pola magnetyczne odpycha � y � od kad ub � w � sond rozrzedzon , ale niezwykle gor � c � � plazm korony s � onecznej i chromosfery. Pot � ne � lasery komunikacyjne przenika y atmosfer � � S o � ca, nios � c dwukierunkowe strumienie � rozkaz w i � danych. Automatyczne pr bniki nadal jednak p � on
� y. � Bez wzgl du na to, jak doskona � e by � y � zwierciad a i materia � y � izoluj ce, jak r � wnomiernie rozprowadza � y � ar � nadprzewodniki, prawa termodynamiki nie przestawa y obowi � zywa � . � Wcze niej czy p � niej ciep � o �
musi przedosta si � � ze strefy wy szej temperatury tam, gdzie jest ona ni � sza. � Heliofizycy poprzestaliby na pokornym spalaniu pr bnik � w � w zamian za eksplozje nowych informacji, gdyby Tina Merchant nie zaproponowa a innego sposobu. � “Mo e by tak ch � odzi � ? � - zapyta a. - Energii macie tak du � o, jak tylko � zechcecie. Mo ecie u � y � � ch odni, � eby przesy � a �
y ciep � o � z jednego miejsca sondy do innego.” Koledzy po fachu odpowiedzieli jej, e przy zastosowaniu nadprzewodnik � w � wyr wnanie � ciep a we wszystkich cz � ciach � sondy nie jest problemem. “A kto m wi � � o wyr wnywaniu? - odpar � a Pi � kno � � z Cambridge. - Powinni � cie � zebra � ca y nadmiar ciep � a
� z tej cz ci statku, gdzie znajduj � si � przyrz � dy, i � przepompowa je do � innej cz ci, gdzie ich nie ma.” � “Ale ta druga cz�� si spali!” - powiedzia � jeden ze wsp � pracownik � w. � “Owszem, ale mo emy zbudowa � � a � cuch takich � mietnik � w ciep � a - powiedzia �
� inny, troch bystrzejszy in � ynier � - a potem wyrzuca je jeden po drugim.” � “Nie, zupe nie nie rozumiecie - potr � jna � noblistka podesz a do tablicy i � narysowa a ko � o, � a wewn trz niego nast � pne. � - Tutaj - wskaza a na wewn � trzny kr � g. - Pompujecie � ciep o � tutaj, a przez kr � tk
� � chwil wn � trze b � dzie cieplejsze ni � plazma otaczaj � ca � statek. Potem, zanim jeszcze zd� y � wyrz dzi � jakie � szkody, wyrzucacie je na zewn � trz, do � chromosfery.” “A jak - spyta pewien s � awny � fizyk - zamierza pani to zrobi ?” � Tina Merchant u miechn � a � si , jakby w my
� lach widzia � a ju � , jak wr � czaj � � jej Nagrod � Astronautyczn . � “Naprawd , zdumiewacie mnie - odpar � a. � - Macie przecie na pok � adzie laser � komunikacyjny, kt rego � wiat � o � ma miliony stopni! Wykorzystajcie go!” W ten spos b nadesz � a � epoka batysfery s onecznej. Unosz
� c si � po cz � ci z pomoc � � si y � wyporu, po cz ci za � � dzi ki r � wnowadze uzyskiwanej przez salwy laser � w � ch odz � cych, � sondy tkwi y na S � o � cu � przez dni i tygodnie, ledz � c ledwo uchwytne zmiany, �
kt re � kszta towa � y � pogod na Ziemi. � Epoka ta sko czy � a � si wraz z Kontaktem. Wkr � tce jednak narodzi � si � nowy typ � heliostatku. Jacob pomy la � � o Tinie Merchant. Ciekawe, czy wielka dama by aby dumna lub � cho by � oszo omiona, wchodz � c � na pok ad jednego z heliostatk � w i �
agodnie � egluj � c przez � najsro sze burze gniewnej gwiazdy. By � � mo e powiedzia � aby “Oczywi � cie!” Sk � d � jednak mia aby wiedzie � , � e aby ludzie mogli stawia � czo � a tym nawa � nicom, jej w � asn � � wiedz
� trzeba by o po � � czy � � z nauk obcych? � Taka kombinacja nie budzi a u Jacoba zaufania. � Wiedzia , oczywi � cie, � e w tym statku dokonano kilkudziesi � ciu pomy � lnych lot � w. � Nie by o powodu s � dzi � , � e ta podr � mo � e by
� niebezpieczna. � Tyle tylko, e inny statek, pomniejszona kopia tego, zawi � d � � w tajemniczych okoliczno ciach zaledwie trzy dni wcze � niej… � Statek Jeffa by teraz pewnie dryfuj � cym � ob okiem zjonizowanego gazu i � rozk adaj � cych � si resztek cermetu, rozproszonych na przestrzeni setek kilometr � w � kwadratowych w s onecznym wirze. Jacob spr � bowa � � wyobrazi sobie burze chromosfery tak, jak �
widzia je � Jeff w ostatnich chwilach swojego ycia, kiedy przesta � y � go chroni pola � czasoprzestrzeni. Zamkn�� oczy i lekko je potar . Zm � czy � y si � , gdy wpatrywa � si � � w S o � ce, � mrugaj c zbyt � rzadko. Ze swojego miejsca na jednym z wpuszczonych w pok ad foteli widokowych m � g � � obserwowa prawie ca � �� tarcz S
� o � ca. Pierzasta, powoli przesuwaj � ca si � � kula bieli, czerni i agodnej czerwieni wype � nia � a � prawie ca e niebo. W � wietle wodoru wszystko � mieni o si � � odcieniami szkar atu: smuk � y, � delikatny uk wzniesienia na obrze � u gwiazdy, � odznaczaj cy � si wyra
� nie � na tle kosmosu, ciemne, poskr cane pasma w � � kien i czarniawe jamy � plam s onecznych z g � � binami � umbr i p cieniami przep � yw � w. � Topografia S o � ca � posiada a niesko � czone niemal bogactwo i struktur � . Od b � ysk � w �
zbyt szybkich, by mo na je by � o � dojrze , a � do powolnych i majestatycznych zawirowa � , � wszystko, co widzia , by � o � w ruchu. Chocia najwa � niejsze � rysy niewiele zmienia y si � z godziny na godzin � , Jacob � m g � � spostrzec niezliczon ilo � �� mniejszych porusze . Najszybsze by � y pulsacje las �
w � z o � onych � z wysokich i smuk ych “kolc � w” � na kraw dziach wielkich, c � tkowanych kom � rek. � Rozb yski � nast powa � y � w odst pach kilkusekundowych. Jacob wiedzia � , � e ka � dy kolec � obejmuje tysi ce kilometr
� w � kwadratowych. Du o czasu sp � dzi � � przy teleskopie na odwrotnej stronie heliostatku, ogl daj � c � migotanie ostrzy roz arzonej plazmy, wytryskuj � cych � z fotosfery niczym szybko faluj ce � fontanny. Wyzwala y one z grawitacji s � onecznej � wielkie tocz ce si � fale materii, kt � re � ostatecznie mia y sta �
� si koron � i wiatrem s � onecznym. � Po r � d � ogrodze z kolc � w wielkie, ziarniste kom � rki pulsowa � y skomplikowanym � rytmem, w miar jak ciep � o � wydobywa o si � na powierzchni � po milionletniej � podr y i � ucieka o, b � yskawicznie �
zmieniaj c si � w � wiat � o. � Te mniejsze kom rki zbiera � y � si z kolei w gigantyczne skupiska, kt � rych � poruszenia by y podstawow � � aktywno ci � doskona � ej, roz � arzonej kuli - biciem gwiezdnego � dzwonu. Ponad tym wszystkim unosi a si � � chromosfera, niczym rozleg e, g � � bokie morze.
� Cho por � wnanie � by o chyba nieco przesadzone, to rzeczywi � cie mo � na by � o w � niespokojnych obszarach ponad szpikulcami dostrzec rafy koralowe, a w rz dach � wspania ych, pierzastych w � � kien � uk adaj � cych si � wsz � dzie zgodnie z liniami � pola magnetycznego dopatrzy si � � awic wodorost �
w, � agodnie ko � ysz � cych si � � z przyp ywem. � Nie mia o przy tym znaczenia, � e � ka dy z r � owych � uk � w by � wielokrotnie wi � kszy � do kuli ziemskiej! Jacob kolejny raz oderwa wzrok od wrz � cej �
kuli. Nie b dzie ze mnie � adnego � po ytku, � je li b � d � � si tak gapi � - pomy � la � . - Ciekawe, jak inni mog � � si temu oprze � ? � Z miejsca gdzie le a � , � wida by � o ca � y pok � ad obserwacyjny z wyj �
tkiem ma � ej � cz ci � zas oni � tej � przez wysok na dwana � cie metr � w kopu � � centraln � . � Z boku tej kopu y pojawi � a � si szczelina, przez kt � r � na pok � ad wpad � o
� wiat � o. � Ukaza y � si dwie sylwetki: m � czyzna, � a za nim wysoka kobieta. Jacob nie musia czeka � , � a jego � oczy przyzwyczaj si � � do jasno ci, � eby rozpozna � posta � komendant Helene � deSilva. Helene podesz a do jego fotela, usiad � a � skrzy owawszy nogi i u
� miechn � a si � . � - Dzie dobry, panie Demwa. Mam nadziej � , � e w nocy spa � o si � dobrze. B � dzie � dzi � pracowity dzie . � Jacob za mia � � si . � - Jednym tchem powiedzia a � � trzy s owa sugeruj � ce, � e jest tu co
� takiego jak � noc. Nie musisz podtrzymywa tej fikcji i urz � dza � � tu wschodu s o � ca - wskaza � g � ow � � w stron , gdzie � gor ca kula zakrywa � a � p nieba. � - Dzi ki rotacji statku szczury l � dowe � maj osiem godzin nocy i okazj � do snu �
odpar a. � - Nie trzeba si by � o � trudzi - powiedzia � Jacob. - Przekima � si � mog � zawsze. � To m j � najcenniejszy talent. U miech Helene poja � nia � . � - aden k � opot. � Ale skoro ju o tym wspomnia � e �
, to jest taka tradycja, � eby � przed ostatecznym zej ciem na d � � obraca statek jeden raz i nazywa � to noc � . � - Ju macie tu tradycj � ? � Po zaledwie dw ch latach? � - Och, ta tradycja jest o wiele starsza! Si ga jeszcze czas � w, � kiedy nikt nie m g � � wyobrazi sobie podr � y � na s o � ce inaczej ni �
… - urwa � a. � - …Ni lecie � � tam noc , kiedy nie jest takie gor � ce! - Jacob zakrztusi � si � ze � miechu. � - Domy li � e � � si ! � - To proste jak s o � ce, � m j drogi Watsonie. � Teraz z kolei ona zachichota a. � - Chocia rzeczywi � cie
� pomi dzy tymi, kt � rzy byli na Heliosie tworzy si � swego � rodzaju poczucie tradycji. Za o � yli � my � Klub Po ykaczy Ognia. Wprowadzimy ci � do niego po � powrocie. Niestety, nie mog ci powiedzie � , � na czym polega to wprowadzenie… ale mam nadziej , � e � umiesz p ywa � ! � - Widz , �
e � si z tego nie wykaraskam, pani komendant. Z dum � zostan � Po � ykaczem � Ognia. - Dobrze! I nie zapominaj, e ci � gle � jeste mi d � u � ny histori � o tym, jak � uratowa e � � Ig� � Waniliow . Nie m � wi � am � ci nigdy, jak bardzo cieszy am si
� , widz � c t � star � � ohyd , kiedy � Calypso wr ci � a. � Chc wi � c pos � ucha � opowie � ci cz � owieka, � kt ry j � ocali � . �
Jacob spojrza niewidz � cym � wzrokiem na komendant deSilv . Przez chwil � wydawa � o � mu si , � e � s yszy � wist wiatru i czyje � wo � anie… G � os krzycz � cy � niezrozumia e � s owa, � upadaj ce cia � o…
� Wstrz sn � � nim dreszcz. � - Na pewno ci j opowiem, tylko � e � jest zbyt osobista na zwyczajne pogaw dki. W � uratowaniu Ig y bra � � udzia jeszcze kto � , o kim pewnie chcia � aby � us � ysze � . � Przez twarz Helene deSilva przemkn�� wyraz wsp czucia, kt � ry sugerowa � , � e �
wiedzia a, � co przydarzy o mu si � � w Ekwadorze, i e pozwoli mu opowiedzie � o tym wtedy, � kiedy sam uzna to za stosowne. - Oczekuj z niecierpliwo � ci � . � Pomy la � am te � o historii dla ciebie. To opowie � �� o ” piewaj � cych � ptakach” Omniwarium. Planeta jest tak cicha, e ziemscy osadnicy � musz � bardzo uwa a
� , � bo inaczej ptaki zaczynaj na � ladowa � ka � dy d � wi � k, � jaki us ysz � . � Ma to interesuj cy wp � yw � na obyczaje mi osne kolonist � w, szczeg � lnie kobiet, zale � nie � od tego, czy
chc rozg � osi � � “zdolno ci” swojego partnera w tradycyjny spos � b, czy wol � raczej � dyskrecj . � Teraz jednak pora wraca do obowi � zk � w. � Zreszt i tak nie chc � zdradza � ca � ej � historii. Dam ci zna , kiedy dotrzemy do pierwszej turbulencji. � Jacob podni s � � si i patrzy �
za ni � , kiedy odchodzi � a w stron � centrum � dowodzenia. Heliostatek zbli aj � cy � si do chromosfery to pewnie dziwne miejsce, � eby � pozwoli si � � oczarowa krokom kobiety, ale dop � ki � j widzia � , zupe � nie nie mia � ochoty �
odwr ci � � wzroku. Podziwia gibko � � , � kt r � cz � onkowie korpusu mi � dzygwiezdnego rozwijali a � � do ostateczno ci. � Do diab a, ona pewnie robi to celowo. Kiedy tylko nie przeszkadza � o � jej to w pracy, Helene deSilva najwyra niej uprawia � a � libido jako swoje hobby. W jej zachowaniu wobec niego by o jednak co � � dziwnego. Wydawa o si � , �
e ufa mu � bardziej, ni usprawiedliwia � oby � to ich kilka przyjacielskich rozm w i jego � niewielka pomoc na Merkurym. By mo � e � o co jej chodzi � o. Je � li tak, to nie potrafi � si � � domy li � , � o co. Z drugiej strony mo e ludzie staj � � si serdeczniejsi, kiedy na Calypso opuszcz � � na bardzo d ugo Ziemi
� . � Kto , kto wychowa � si � w kolonii O’Niela w okresie ekspiacji � wywo anej � kompromitacj polityczn � , � mo e by � bardziej sk � onny do zaufania swym instynktom � ni � dziecko skrajnie indywidualistycznej Konfederacji. Ciekawe, co naopowiada jej o nim Fagin. � Jacob podszed do centralnej kopu � y, � kt rej zewn � trzna �
ciana zawiera � a male � k � � kabin � toaletow . � Kiedy z niej wyszed , czu � � si du � o przytomniejszy. Po drugiej stronie kopu � y, � przy automatach z jedzeniem i napojami, natrafi na doktor Martine, kt � ra � sta a tam w � towarzystwie dw jki dwunogich obcych. U � miechn � a � si do niego, a oczy Kulli �
rozja ni � a � yczliwo � � . � Nawet Bubbakub wymrucza powitanie przez sw � j brzmieniacz. � Jacob wybra sok pomara � czowy � i omlet. - Wiesz, Jacob, wczoraj wieczorem poszed e � � spa za wcze � nie. Kiedy ju � ci � nie � by o, � Pil Bubbakub opowiedzia nam jeszcze par � � nieprawdopodobnych historii. By y � naprawd
� zdumiewaj ce! � Jacob sk oni � � si lekko Bubbakubowi. � - Przepraszam, Pilu Bubbakubie. By em bardzo zm � czony. � W przeciwnym razie nie przepu ci � bym � okazji, eby us � ysze � wi � cej o wspania � ych Galaktach, a � szczeg lnie o � s awnych Pilanach. � Stoj ca obok niego Martine zesztywnia �
a, � ale Bubbakub okaza zadowolenie g � adz � c � si z � dum po brzuchu. Jacob wiedzia � , � e niebezpiecznie by � oby obrazi � ma � ego obcego. � Zorientowa si � � ju jednak, � e Ambasador nie uzna nigdy � adnego oskar � enia o � pych za
� zniewag . Nie m � g � � wi c oprze � si � pokusie nieszkodliwego docinka. � Martine nalega a, � eby � usiad z nimi tam, gdzie fotele podniesiono ju � do � jedzenia. Dwaj cz onkowie za � ogi � siedzieli nie opodal nad posi kiem. � - Czy kto nie widzia � � Fagina? - spyta Jacob. � Doktor Martine pokr ci � a
� g ow � . � - Nie, obawiam si , � e � by na odwrotnej stronie ponad dwana � cie godzin. Nie mam � poj cia, czemu nie przyjdzie tutaj do nas. � Ma om � wno � �� nie by a w stylu Fagina. Kiedy jednak Jacob poszed � poprzedniego � dnia do p kuli przyrz � d � w, � eby skorzysta � z teleskopu, i napotka �
tam Kantena, ten � ledwie si � odezwa . Teraz za � � komendant ograniczy a dost � p do odwrotnej strony statku dla � wszystkich z wyj tkiem Fagina, kt � ry � zajmowa j � sam. � Je li do obiadu nie b � d � � mia od niego � adnych wiadomo � ci, za � � dam � wyja nie �
� pomy la � � Jacob. Siedz cy obok Martine i Bubbakub rozmawiali. Kulla wtr � ca � � z rzadka jakie � s owo, � zawsze z obrzydliwie ob udnym respektem. Wydawa � o � si , � e Pring nie odrywa tuby � od swoich gigantycznych warg. Poci ga � � z niej powoli, miarowo konsumuj c zawarto � � , � i w czasie, gdy Jacob jad sw � j � posi ek, opr
� ni � kilka takich tub. � Bubbakub zag� bi � � si w opowie � � o swoich Przodkach, cz � onkach rasy Soro, kt � rzy � jakie par � � milion w lat temu brali udzia � w jednym z niewielu przyjaznych � kontakt w � pomi dzy spo � eczno � ci � � ras tlenodysznych a r wnoleg � � do niej tajemnicz
� � kultur� ras oddychaj cych wodorem, tak � e � zamieszkuj cych Galaktyk � . � Przez ca e eony jedni i drudzy rozumieli si � � s abo albo wcale. Za ka � dym razem, � gdy wybucha pomi � dzy � nimi konflikt, gin a jaka � planeta. Czasami nawet wi � cej. By � o � prawdziwym szcz ciem, � e
� prawie nic ich nie � czy � o, zatargi by � y wi � c rzadkie. � Historia by a d � uga � i zawi a, ale Jacob musia � przyzna � , � e Bubbakub opowiada � � po mistrzowsku. Pilanin potrafi by � � czaruj cy i b � yskotliwy, dop � ki tylko � znajdowa si �
� w centrum uwagi. Jacob pu ci � � wodze wyobra ni, s � uchaj � c, jak Bubbakub opisuje � ywo rzeczy, � kt rych � pokosztowa a zaledwie garstka ludzi: niesko � czon � � obco� i pi � kno gwiazd, � rozmaito�� istot yj � cych � na tysi cach planet. Zacz � � zazdro � ci
� Helene deSilva. � Bubbakub g� boko � odczuwa racje istnienia Biblioteki. To ona przekazywa � a wiedz � � i tradycj � � cz � ce � tych, kt rzy wdychali tlen. Zapewnia � a ci � g � o � � , � ale i co � wi cej: bez � Biblioteki nie by oby � adnych �
wi zi pomi � dzy gatunkami. W wojnach nie znano by � umiaru, prowadzono by je do ca kowitego wyt � pienia � wroga. Planety wyniszczono by zbyt intensywnym u ytkowaniem. � Biblioteka i pozosta e lu � no � zwi zane Instytuty pomaga � y swoim cz � onkom ustrzec � si � przed masowym wymordowaniem. Opowie�� Bubbakuba osi gn � a punkt kulminacyjny i Pilanin darowa � swoim przej � tym
� l kiem s � uchaczom � kilka chwil ciszy. Na koniec dobrotliwie zapyta Jacoba, czy � ten nie zechcia by zaszczyci � � ich swoj w � asn � histori � . � Jacoba kompletnie to zaskoczy o. � ycie, � kt re wi � d � , by � o mo � e nawet ciekawe, �
jak na ziemskie standardy, ale z pewno ci � � nie nadzwyczajne! O czym mia by opowiedzie � ? � Najwyra niej zasady by � y � takie, e musia � o to by � albo osobiste prze � ycie, albo � jaka � przygoda Przodk w lub cz � onk � w � rodu. Poc c si � � i wierc c na fotelu, zastanawia � si �
, czy nie przedstawi � opowie � ci o � jakiej � postaci historycznej, mo e o Marco Polo albo Marku Twainie. Martine nie by � aby � chyba jednak tym zbytnio zainteresowana. Pozostawa a jeszcze rola, jak � � jego dziadek Alvarez odegra w Przewrocie. � Niestety, ta historia mia a zdecydowanie polityczny charakter i Bubbakub uzna � by � jej mora za � jawnie wywrotowy. Najlepsza opowie�� dotyczy a jego w � asnej przygody w Igle Waniliowej, � ale by a zbyt osobista, za du
� o � by o w niej bolesnych wspomnie � , kt � rymi nie chcia � � dzieli si � � tu i teraz. Poza tym, obieca j � � ju Helene deSilva. � Szkoda, e nie by � o � z nimi LaRoque’a. Ten wawy facet potrafi � by pewnie m � wi � � tak d ugo, a � � ogie , do kt � rego lecieli, wypali
� by si � do cna. � Jacobowi przyszed do g � owy � szelmowski pomys . Istnia � a taka posta � historyczna, � b d � ca � jego bezpo rednim Przodkiem, o kt � rej opowie � � mog � aby by � � w miar � stosowna. Zabawne by o to, �
e � historia ta dawa a si � interpretowa � na dw � ch poziomach. � Ciekawe, jak daleko b dzie m � g � � si posun � � w szczero � ci, � eby � niekt rzy s � uchacze nie � po apali si � , � o co chodzi. - No c , rzeczywi �
cie � w ziemskiej historii pojawia si pewien m � czyzna, o kt � rym � chcia bym opowiedzie � � - zacz� powoli. - Jest on postaci � interesuj � c � , gdy � � uczestniczy w � kontakcie pomi dzy kultur � � i technik “prymitywn � ” oraz inn � , kt � ra przewy � sza
� a � tamt � prawie pod ka dym wzgl � dem. � To zagadnienie jest pa stwu naturalnie znane. Od � czas w � Kontaktu m wi � � o tym prawie wszyscy historycy. Los Indian ameryka skich sta � si � � moralitetem naszej epoki. - Stare dwudziestowieczne filmy gloryfikuj ce “szlachetnego Czerwonosk � rego” � ci gn � �� - pokazywane s dzi � wy �
� cznie jako komedie. Millie przypomnia � a � nam jeszcze na Merkurym to, o czym na Ziemi wie ka dy, mianowicie, � e � spo r � d wszystkich � kultur, z kt rymi zetkn � li � si Europejczycy, Czerwonosk � rzy w najmniejszym chyba stopniu � zdo ali � dostosowa si � � do nowej sytuacji. Che pliwa duma powstrzymywa � a ich przed � zg� bianiem � pot nych metod post
� powania � bia ego cz � owieka, a � wreszcie by � o ju � za p � no. � Postawa taka by a dok � adnym � przeciwie stwem zako � czonego sukcesem “do � � czenia” � dokonanego przez Japoni w dziewi � tnastym � wieku, na kt ry to przyk
� ad frakcja “Przystosuj � si i � Przetrwaj” stale powo uje si � � wobec swych dzisiejszych zwolennik w. � Tu ich mia ! Patrzyli na niego w milczeniu. Oczy Kulli poja � nia � y. � Nawet Bubbakub, kt ry zazwyczaj nie s � ucha � � uwa nie, teraz nie spuszcza � z Jacoba swoich � paciorkowatych oczek. Tylko Martine drgn a, kiedy wspomnia � � o frakcji “P i P”. Ciekawe. Gdyby siedzia tu LaRoque, nie by � by
� zachwycony tym, co m wi � - pomy � la � . � Rozpacz LaRoque’a by aby jednak niczym w por � wnaniu � z tym, co musieliby czu � jego krewni, Alvarezowie, gdyby kiedykolwiek us yszeli go m � wi � cego � takie rzeczy! - Oczywi cie niepowodzenia Indian ameryka � skich � w adaptacji nie by y wy � � cznie � ich
win - m � wi � � dalej. - Wielu uczonych uwa a, � e kultury p � kuli zachodniej � prze ywa � y � w a � nie � cykliczny kryzys, kt ry zbieg � si � akurat, na ich nieszcz � cie, z � przybyciem Europejczyk w. Biedni Majowie zako � czyli � w a
� nie wojn � domow � , podczas kt � rej � wszyscy wynie li si � � na wie , zostawiaj � c za sob � wyludnione miasta, porzucaj � c ksi � �� t � i kap an � w. � Kiedy przyby Kolumb, � wi � tynie �
by y w wi � kszo � ci opustosza � e. Oczywi � cie, � w czasie “Z otego Wieku Maj � w” � liczba ludno ci podwoi � a si � , a zamo � no � �� i handel wzros y � czterokrotnie, ale to nie s dobre kryteria oceny kultury. � Ostro nie, ch � opie! �
Nie posuwaj si za daleko w tej ironii. � Jacob zauwa y � , � e jeden z cz � onk � w za � ogi, facet o nazwisku Dubrowsky, kt � rego � wcze niej pozna � , � schowa si � za pozosta � ych. Tylko Jacob dostrzeg � na jego � twarzy sardoniczny u miech. Ca � a � reszta zdawa a si �
s � ucha � z zainteresowaniem, nie � podejrzewaj c � niczego, cho w przypadku Kulli i Bubbakuba trudno by � o � to os dzi � . � - A zatem ten m j przodek by � � ameryka skim Indianinem. Nazywa � si � Se-quo-yi i � by � cz onkiem narodu Czirokez � w. � Mieszkali oni w tamtych czasach przede wszystkim w stanie Georgia. Poniewa by �
o � to na Wschodnim Wybrze u Ameryki, mieli jeszcze mniej � czasu ni � inni Indianie, eby przygotowa � � si do spotkania z bia � ym cz � owiekiem. A jednak � pr bowali, � na sw j w � asny � spos b. Te usi � owania nie by � y nawet w przybli � eniu tak � imponuj ce ani � udane jak poczynania Japo czyk � w,
� ale pr bowali. Szybko przyswoili sobie � technik swoich � nowych s siad � w. � Wigwamy zast piono chatami z bali, narz � dzia � elazne i � kowalstwo sta y � si cz � ci � � ycia plemienia. Wcze � nie poznali proch, a tak � e europejskie metody � uprawy roli. A cho wielu z nich ten pomys � � si nie spodoba �
, to na pewien czas plemi � � zmieni o si � � nawet w przedsi biorstwo posiadaj � ce � niewolnik w. � - By o to po tym, jak w dw � ch � wojnach dostali srogie ci gi. Najpierw pope � nili � b� d � wspieraj c Francuz � w � w 1765, a potem opowiedzieli si za Koron � podczas � pierwszej Rewolucji Ameryka skiej. Mimo to mieli w pierwszej po �
owie � dziewi tnastego wieku � do�� du�� republik , po cz � ci dlatego, � e sporo m � odych Czirokez � w pozna � o � wiedz � bia ego � cz owieka na tyle, by zosta � � prawnikami. Razem ze swoimi m wi � cymi po irokesku � kuzynami na p nocy podpisywali traktaty i uczciwie ich przestrzegali. Trwa � o � to przez jaki �
czas, ale oto na scen wkracza m � j � przodek. Se-quo-yi by cz � owiekiem, kt � remu � nie podoba a si � � adna z mo � liwo � ci zaoferowanych jego ludowi: pozostanie � szlachetnymi dzikusami i wyniszczenie - albo ca kowite przyj � cie � zwyczaj w osadnik � w i � roztopienie si � w ich masie. Co wa ne, m � j
� przodek dostrzega pot � g � s � owa pisanego, ale uwa � a � , � e � Indianin zawsze b dzie sta � � na straconej pozycji, je li b � dzie musia � uczy � si � � angielskiego, eby w og � le � umie czyta �
i pisa � . � Ciekawe, czy kto zauwa � y � zwi zek i por � wna sytuacj � , w jakiej znale � li si � � Czirokezi i Se-quo-yi, z obecnym po o � eniem � ludzko ci wobec Biblioteki - pomy � la � Jacob. � S dz � c � po minie Martine, przynajmniej jedna osoba by a zaskoczona, s �
ysz � c tak � d ug � � opowie�� historyczn z ust ma � om � wnego zazwyczaj Jacoba Demwy. W � aden spos � b � nie mog a wiedzie � � o odbywaj cych si � po szkole d � ugich lekcjach historii i � retoryki, kt rymi � m czono Jacoba i inne dzieci Alvarez � w. �
Mimo e jako czarna owca rodziny � odwr ci � � si od � polityki, ci gle zachowa � � nieco z tych umiej tno � ci. � - C , ku w � asnemu � zadowoleniu Se-quo-yi rozwi za � ten problem, wymy � laj � c pisan � � posta j � zyka � czirokeskiego. By o to przedsi � wzi
� cie tytaniczne, dokonane � kosztem tortur i wygnania, jako e wielu jego wsp � plemie � c � w � by o przeciwnych tym wysi � kom. Kiedy � jednak uko czy � � swoje dzie o, nagle ca � y � wiat literatury i techniki stan � � � otworem nie tylko przed intelektualistami, kt rzy mogli ca � ymi � latami studiowa angielski, ale �
tak e przed � przeci tnie inteligentnym Czirokezem. � - Wkr tce nawet zwolennicy asymilacji uznali dzie � o � geniuszu Se-quo-yi. Jego zwyci stwo ukszta � towa � o � nast pne pokolenia Czirokez � w. Ludzie ci, jedyni � Indianie, kt rych g � � wny � bohater by intelektualist � , a nie wojownikiem, zdecydowali, � e � mog � wybiera . I to by �
� ich wielki b� d. Gdyby pozwolili, by okoliczni misjonarze � przerobili ich na podobie stwo osadnik � w, � by mo � e uda � oby im si � zmiesza � z klas � � rednich � rolnik w i � Europejczycy patrzyliby na nich jak na nieco ni szy rodzaj bia � ych � ludzi. Tymczasem oni s dzili, � e � mog sta �
si � nowoczesnymi Indianami, zachowuj � c zasadnicze elementy � swojej starej kultury… Jednak okre lenie to okaza � o � si najwyra � niej wewn � trznie � sprzeczne. Mimo to niekt rzy badacze uwa � aj � , � e takie przedsi � wzi � cie mog � o im si � � powie� . �
Wszystko sz o � dobrze, dop ki grupa bia � ych � nie odkry a na ziemi Czirokez � w z � ota. Osadnicy � mocno si � tym podekscytowali. Uda o im si � � przeforsowa w legislaturze Georgii projekt � ustawy, kt ry � stwierdza , � e � ziemi t � mo � na zagarnia � . W � wczas Czirokezi zrobili rzecz bardzo
� dziwn , � co , czego nie powt � rzono � p niej przez mniej wi � cej sto lat. Nar � d india � ski � pozwa w � adz � � ustawodawcz stanu Georgia do s � du � pod zarzutem zagarni cia ziemi! Przy pewnym � poparciu ze strony niekt rych sympatyzuj � cych � z nimi bia ych uda
� o im si � przedstawi � t � � spraw � przed S dem Najwy � szym � Stan w Zjednoczonych. S � d og � osi � , � e zagarni � cie � by o � bezprawne. Czirokezi mogli swoj ziemi � � zatrzyma . �
- W tym w a � nie � miejscu wysz y na jaw niedostatki ich przystosowania. Poniewa � � Czirokezi nie uczynili adnych powa � nych � pr b dopasowania si � do podstawowych � struktur spo ecze � stwa � osadnik w, nie mieli te � si � y politycznej, kt � ra mog � aby wspiera � � s uszno
� �� ich racji. Pok adali zaufanie w szlachetnych i wznios � ych � prawach nowego narodu i potrafili inteligentnie je wykorzysta , ale nie u � wiadamiali � sobie, e opinia publiczna ma � si�� wcale nie mniejsz ni � � prawo. - Dla wi kszo � ci � swoich bia ych s � siad � w byli po prostu jeszcze jednym � india skim � plemieniem. Kiedy Andy Jackson powiedzia S �
dowi, � e mo � e si � wypcha � , i wys � a � � wojsko, aby wyp dzi � o � Czirokez w, ci nie mieli do kogo si � zwr � ci � . Lud Se-quo-yi musia � � wi c � spakowa sw � j � dobytek i przej� tragiczny Szlak �
ez do nowego “Terytorium � Indian” na ziemiach zachodnich, kt rych nikt z nich wcze � niej � nie widzia . � - Dzieje Szlaku ez to historia odwagi i wytrwa � o � ci. � Podczas tego marszu Czirokezi do wiadczyli wielu g � � bokich � i smutnych cierpie . W � dr � wka ta sta � a si � � tematem wielu wzruszaj cych ksi
� � ek � i da a pocz � tek tradycji “dzielno � ci w ub � stwie”, kt � ra � kszta towa � a � ducha tego narodu od tamtych czas w a � � do dnia dzisiejszego. - Niestety, wygnanie to nie by o ostatni � � tragedi , jaka dotkn � a Czirokez � w. � Kiedy Stany Zjednoczone ogarn a wojna domowa, Czirokezi te � � w niej uczestniczyli. Brat
zabija � brata, gdy India scy Ochotnicy Konfederacji � cierali � si z Unionistyczn � Brygad � � India sk � . � Walczyli z r wn � � pasj jak bia � e oddzia � y i z wi � ksz � zazwyczaj karno � ci � . � Wojna zniszczy a
� ich nowe domy. - P niej trapi � y � ich bandy rabusi w, choroby i kolejne wyw � aszczenia. Ich � stoicyzm zyska im u niekt � rych � miano “ameryka skich � yd � w”. Podczas gdy inne plemiona � ton y w � rozpaczy i apatii wobec pope nianych przeciwko nim zbrodniom, Czirokezi � zachowali tradycj polegania na sobie. Pami � tano � o Se-quo-yi. By mo � e dla uczczenia dumy
� Czirokez w nadano jego imi � � pewnemu gatunkowi drzewa rosn cemu w mglistych � lasach Kalifornii. Jest to najwy sze drzewo na Ziemi. � - Odbiegamy jednak od tematu - szale stwa Czirokez � w. � Cho ich duma pomog � a im � przetrwa dziewi � tnastowieczne � deportacje i lekcewa enie w dwudziestym wieku, to � jednocze nie powstrzyma � a � ich przed przy� czeniem si � do ruchu India � skiego � Pocieszenia w
wieku dwudziestym pierwszym. Odrzucili “odszkodowania kulturalne”, proponowane przez rz dy ameryka � skie � tu przed pocz � tkiem Biurokracji, kiedy to na niedobitki � Narod w � India skich sypa � y � si zewsz � d bogactwa, maj � ce uspokoi � wra � liwe sumienie � o wieconego i � wykszta conego spo � ecze � stwa �
tamtej epoki, kt r � dzi � okre � la si � , � o ironio, jako “india skie � lato” Ameryki. - Nie zgodzili si na za � o � enie � o rodk � w kulturalnych zajmuj � cych si � � kultywowaniem staro ytnych ta � c � w
� i rytua� w. Gdy ameryka � scy zwolennicy odrodzenia � wskrzeszali przedkolumbijskie umiej tno � ci, � aby “odzyska � � czno � � z w � asnym � dziedzictwem”, Czirokezi pytali, dlaczego mieliby odkopywa starocie, skoro mog � � tworzy swoj � � w asn � , � niepowtarzaln i indywidualn � � odmian ameryka � skiej kultury dwudziestego �
pierwszego wieku. Wraz z Mohawkami i niewielkimi grupkami z innych plemion zamienili swoje “Pocieszenie” i p maj � tku � plemiennego na miejsce w Lidze Satelit w � Energetycznych. Duma m odo � ci, � kt ra pomog � a ich pradziadom zbudowa � wspania � e miasta Ameryki, � wybuch a teraz na nowo, pomagaj � c � budowa miasta w kosmosie. Czirokezi � zrezygnowali z szansy na wzbogacenie si w zamian za posiadanie cz � ci � nieba.
- I jeszcze raz okrutnie zap acili za swoj � � dum . Kiedy Biurokracja zacz � a � represje, Liga podnios a bunt. M � odzi � m czy � ni i kobiety, skarb narodu, gin � li tysi � cami obok � swoich braci z kosmosu, potomk w Andy Jacksona i potomk � w � jego niewolnik w. Zbudowane przez � Lig � miasta zosta y zdziesi � tkowane. � Niedobitkom pozwolono pozosta w kosmosie tylko
� dlatego, e musia � � by kto � , kto pokaza � by nowym, starannie dobranym przez Biurokracj � � mieszka com, jak tam � y � . � Ci z Czirokez w, kt � rzy pozostali na Ziemi, tak � e � cierpieli. Wielu z nich wzi o udzia � � w Buncie Konstytucjonalistycznym. Byli jedynym narodem india skim, � kt ry przez zwyci � zc � w
� zosta ukarany w ca � o � ci, tak jak VietAmczycy i � Minnesotczycy. - Drugi Szlak ez by � � r wnie bolesny jak pierwszy. Tym razem jednak mieli � towarzystwo. Pierwsze, bezwzgl dne pokolenie przyw � dc � w � Biurokracji przemin o i � nasta a � epoka prawdziwych biurokrat w. W � adzy � bardziej zale a � o na wydajno � ci produkcji � ni na �
zem cie. Liga odbudowa � a � si pod kontrol � rz � du, a w Koloniach O’Niela rozwin � a � si � bogata, nowa kultura, do czego przyczyni y si � � niedobitki pierwszych budowniczych. - Na Ziemi Czirokezi istniej nadal, cho � � wiele innych plemion wtopi o si � w � kultur � kosmopolityczn albo pozosta � o � wy� cznie jako osobliwo � � . Ci �
gle niczego si � � nie nauczyli. S ysza � em � ostatnio, e ich najnowszym dziwactwem jest wsp � lny z VietAmczykami i � izraelskim APU projekt u y � nienia � Wenus. miechu warte, ma si � rozumie � . � - Zn w jednak odbiegamy od tematu. Gdyby m � j � przodek Se-quo-yi i jego wsp plemie � cy � przystosowali si zupe �
nie do obyczaj � w bia � ych ludzi, mogliby � uzyska dla � siebie niewielk przestrze � � w ich kulturze i da si � wch � on � � powoli, bez � cierpienia. Gdyby si opierali z t � pym � uporem, tak jak wielu ich india skich pobratymc � w, � musieliby wprawdzie cierpie , ale w ko � cu �
dano by im nagrod dzi � ki “dobroci” nast � pnych � pokole � bia ych ludzi. � - Tymczasem Czirokezi pr bowali stworzy � � syntez pomi � dzy niew � tpliwie dobrymi i � pot nymi stronami cywilizacji zachodniej a swym w � asnym � dziedzictwem. Eksperymentowali i wybrzydzali. Sze� set � lat grymasili nad pe nym talerzem i � cierpieli przez to bardziej ni jakiekolwiek inne plemi � . �
- Mora tej historii powinien by � � oczywisty. My, ludzie, stoimy przed wyborem podobnym do tego, jaki mieli Indianie. Mo emy albo grymasi � , � albo z serca przyj�� ca� � miliardoletni kultur � , � kt r � daje nam Biblioteka. Niech ka � dy, kto proponuje � kr cenie � nosem, wspomni na histori Czirokez � w. � Szlak ich w dr � wki by � d � ugi i jeszcze � si nie
� sko czy � . � Kiedy Jacob sko czy � , � zapad o d � ugie milczenie. Bubbakub wpatrywa � si � w niego � ma ymi, czarnymi oczkami. Kulla patrzy � � jak zaczarowany. Doktor Martine wbi a � wzrok w pod og � , � jej brwi ci � gn � y si � w zamy �
leniu. � Ten z za ogi, Dubrowsky, sta � � daleko z ty u. Jedn � r � k � trzyma � na piersi, drug � � zakrywa � usta. Wok jego oczu pojawi � y � si zmarszczki - czy by � a to oznaka bezg � o � nego � miechu? � Pewnie kto z Ligi. Kosmos roi si �
� od nich. Mam nadziej , � e b � dzie trzyma � � j zyk za � z bami. I tak ju � � dosy ryzykowa � em. � W ko cu Bubbakub za � o � y � � obie swoje ma e r � ce za kark i uni � s � � si . Chwil � � przygl da � � si Jacobowi.
� - Dobra opowie�� - warkn� wreszcie. - Poprosz � pana, � eby j � nagra � � dla mnie, kiedy wr cimy. Ma w sobie nauk � � dla Ziemian. Chcia bym jednak zada � kilka pyta � . Teraz � albo potem. Niekt rych rzeczy nie rozumiem. � - Jak sobie yczysz, Pilu Bubbakubie - Jacob uk � oni � � si , pr � buj � c skry �
� u miech. Teraz � szybko zmieni temat, zanim Bubbakub przyczepi si � � do cholernych szczeg� w. � - Mnie tak e podoba � a � si opowie � � mojego przyjaciela Jacoba - zagwizda � gdzie � � za nim piewny g � os. � - Zbli y � em si � tak cicho, jak tylko mog � em, kiedy j � � us ysza
� em. � Ciesz � si , � e � moja obecno� nie zak � � ci � a opowiadania. � Jacob z ulg poderwa � � si na r � wne nogi. � - Fagin! Wszyscy wstali, kiedy Kanten lizga � � si w ich stron � . W rubinowym � wietle � wydawa si � �
atramentowo-czarny. Porusza si � � powoli. - Najmocniej prosz o wybaczenie! Moja nieobecno � �� by a konieczna. Komendant � przysta a � askawie � na os abienie ekran � w, abym m � g � si � posili � . � Mog a to jednak � zrobi , co � zrozumia e, tylko na odwrotnej, pustej cz � ci � statku. - To prawda - za mia
� a � si Martine. - Woleliby � my nie dosta � poparzenia � s onecznego! � - Dok adnie tak. Czu � em � si tam jednak bardzo samotnie i ciesz � si � , � e zn � w mam � towarzystwo. Wszyscy zaj li na powr � t � swoje miejsca, a Fagin usadowi si � wprost na �
pok adzie. � Jacobowi nadarzy a si � � okazja, eby wydosta � si � z k � opotliwej sytuacji. � - Fagin, opowiadali my tu sobie r � ne � historie, czekaj c, a � zacznie si � � nurkowanie. Mo e m � g � by � � nam opowiedzie o Instytucie Post � pu? �
Kanten zaszele ci � � listowiem. Nast pi � a chwila ciszy. � - Niestety, przyjacielu Jacobie. W przeciwie stwie do Biblioteki, Instytut � Post pu nie jest � towarzystwem znacz cym. Sama nazwa zreszt � � nie jest zbyt dobrze przet umaczona � na angielski. W twoim j zyku nie ma s � � w, � eby odda � j � w � a � ciwie. � Nasz niewielki zakon zosta �
za o � ony, � aby wype ni � jeden z najmniej wa � nych Nakaz � w, kt � re Przodkowie � pozostawili najstarszym rasom, gdy dawno temu opuszczali Galaktyk . Z grubsza rzecz bior � c, � na o � yli � na nas obowi zek szanowania “Nowo � ci”. � Gatunkowi takiemu jak wy, sierotom, mo na � by rzec, kt re a �
� do niedawna nie czu y s � odkich i gorzkich zarazem wi � z � w � pokrewie stwa ani � zobowi za � � mi dzy opiekunem a podopiecznym, mo � e by � trudno zrozumie � � konserwatyzm tkwi cy w naszej galaktycznej kulturze. Nie jest on z � y. � Po r � d tak wielkiej � r norodno � ci �
wiara w Tradycj i wsp � lne � dziedzictwo jest czynnikiem korzystnym. M ode rasy � szanuj � s owa starszych, kt � rzy � przez lata uczyli si m � dro � ci i cierpliwo � ci. Mo � na by � powiedzie , � u ywaj � c � waszego okre lenia, � e szanujemy swoje korzenie. � Tylko Jacob zauwa y
� , � e w tym miejscu Fagin przeni � s � nieco ci � ar swego cia � a, � zwijaj c i rozwijaj � c � kr tkie w � z � owate witki s � u � � ce � mu za korzenie. Jacob le � prze kn � �� yk � soku pomara czowego i pr �
bowa � � teraz nie zakrztusi si � . � - Jednak istnieje tak e konieczno � �� stawiania czo a przysz � o � ci - ci � gn � �� Fagin - wi c � Przodkowie w swojej m dro � ci � przestrzegli Najstarszych, by nie gardzi tym, co � jest nowe pod S o � cem. � Sylwetka Fagina odcina a si �
� od gigantycznej czerwonej tarczy, do kt rej � zmierzali. Jacob bezradnie potrz sn � �� g ow � . � - Kiedy wi c rozejdzie si � � wie� , � e kto � znalaz � stado dzikus � w � ss cych � wilczyc , � przybiegacie wy, tak? Li cie zaszele � ci � y � mocniej. - Bardzo obrazowo, przyjacielu Jacobie. Ale tw j domys
� � jest zasadniczo s uszny. � Wa ne � zadanie Biblioteki polega na uczeniu ziemskich ras tego, co jest potrzebne do przetrwania. Mojemu Instytutowi przypada skromna misja docenienia waszej Nowo ci. � Doktor Martine w� czy � a � si : � - Kantenie Faginie, czy zgodnie z twoj wiedz � � co takiego zdarzy � o si � � wcze niej? To � znaczy czy kiedykolwiek mia miejsce przypadek gatunku, kt � ry � nie zachowa by w � pami ci � Wspomagania i znienacka pojawi by si �
� w Galaktyce, tak jak by o z nami? � - Tak, szanowna doktor Martine. Przydarzy o si � � to kilka razy. Kosmos jest wielki ponad wszelkie wyobra enia. Okresowe migracje cywilizacji tlenowej i wodorowej � odbywaj si � � na ogromnych przestrzeniach i nawet obszary zasiedlone rzadko zostaj w pe � ni � zbadane. Cz sto � podczas tych wielkich przemieszcze jaka � � niewielka cz� rasy, ledwie wydobyta � ze zwierz co � ci, � bywa a porzucana przez opiekun � w i sama musia � a radzi �
sobie � dalej. Zaniedbania takie zazwyczaj mszczone s przez ludy cywilizowane… - Kanten � zawaha si � � na moment, a s uchaj � c � go dalej Jacob ze zdumieniem u wiadomi � sobie pow � d � niepewno ci. � - Poniewa jednak tego rodzaju rzadkie przypadki zdarzaj � � si zazwyczaj w czasie � migracji, pojawia si dodatkowy problem. Taka szczeni � ca � rasa mo e wprawdzie, � wykorzystuj c pozosta � o
� ci � technologii opiekun w, opracowa � prymitywny nap � d � kosmiczny, ale w chwili, gdy wkroczy wreszcie mi dzy gwiazdy, dana cz � �� Galaktyki bywa ju najcz � ciej � obj ta Interdyktem. Nie � wiadomy niczego gatunek mo � e w � wczas sta � � si � upem wodorodysznych, kt � rym �
przypad a kolej zaj � � t � w � a � nie � gromad lub rami � � spirali. Tak czy inaczej, podobne rasy znajdowane s niecz � sto. � Zazwyczaj sieroty zachowuj � yw � � pami�� o swoich opiekunach. W niekt rych przypadkach miejsce fakt � w zajmuj � mity � i legendy. Dzi ki Bibliotece mo
� na � w wczas niemal zawsze wytropi � prawd � , jako � e � tam w a � nie � gromadzi si nasze prawdy. � Fagin opu ci � � kilka ga� zi i skierowa � je w stron � Bubbakuba. Pil odwzajemni � � si � yczliwym uk � onem.
� - Oto dlaczego - ci gn � �� Fagin - z wielk nadziej � oczekujemy na odkrycie � przyczyn braku jakiejkolwiek wzmianki o Ziemi w naszym wspania ym archiwum. Nie ma tam � adnej � uwagi, adnego zapisu o poprzednim zasiedleniu, mimo � e � od czasu odej cia � Przodk w przez � ten rejon przesz o pi � �� pe nych migracji. � Bubbakub zamar w pok � onie. � Czarne oczka zmierzy y Kantena z nie skrywanym � okrucie stwem, ale Fagin zdawa � � si tego nie zauwa
� a � i m � wi � dalej: � - O ile wiem, ludzko�� jest pierwszym przypadkiem, przy kt rym pojawia si � � intryguj ca � mo liwo � �� zaistnienia samorodnej inteligencji. Jak wam z pewno ci � doskonale � wiadomo, koncepcja ta narusza kilka powszechnie uznanych zasad naszych nauk biologicznych. Mimo to niekt re z argument � w � waszych antropolog w posiadaj � zaskakuj � c � sp
� jno � � . � - To bardzo o-ry-ginalna koncepcja - prychn�� Bubbakub z pogard . - Przechwa � ki � tych, kt rych zwiecie “Sk � rzanymi”. � Jak perpetuum mobile. Teorie na-tu-ral-ne-go dorastania do pe nej rozumno � ci � s � wietnym � r � d � em dobrodusznych � art � w,
� cz owieku Jacobie � Demwa. Ale wkr tce Biblioteka da twojej udr � czonej � rasie to, czego po-trzebujecie: otuch z wiedzy o � w asnym pochodzeniu! � Niski szum silnik w sta � � si g � o � niejszy i Jacob przez sekund � czu � lekk � � dezorientacj . � - Prosz wszystkich o uwag � � - wzmocniony g os komendant deSilvy rozbrzmiewa �
na � ca ym statku. - W � a � nie � min li � my pierwsz � raf � . Od tej pory b � d � � wyst powa � � chwilowe wstrz sy, podobne do tego przed chwil � . � Poinformuj wszystkich, kiedy zbli � ymy � si do � strefy naszego celu. To wszystko. Horyzont S o
� ca � by teraz prawie zupe � nie p � aski. Ze wszystkich stron statek � otacza y � rzadkie czerwone i czarne faluj ce sploty, kt � re � rozci ga � y si � , gin � c w � niesko czono � ci. � Coraz wi cej najwy � ej � si gaj
� cych w � � kien zbli � a � o � si do pojazdu. Rozb � yskiwa � y � one na tle resztek kosmicznej czerni, a potem znika y w czerwonawej mgie � ce � g stniej � cej � wok statku. � W niemym porozumieniu wszyscy zbli yli si � � do kraw dzi pok � adu, sk � d mogli
� patrze � prosto na doln chromosfer � . � Milczeli zapatrzeni, a pok ad pod ich stopami � dygota od czasu � do czasu. - Doktor Martine - powiedzia Jacob - czy pani i Bubbakub jeste � cie � gotowi do waszych eksperyment w? � - Mamy tu wszystko, co jest potrzebne - uczona wskaza a na dwa poka � nych � rozmiar w � kufry stoj ce na pok � adzie � obok stanowisk jej i Pilanina. - Wzi am troch � �
urz dze � � psi, kt rych u � ywa � am � podczas poprzednich nurkowa , przede wszystkim jednak zamierzam � pomaga Pi � owi � Bubbakubowi, na ile tylko zdo am. Moje wzmacniacze fal m � zgowych � i przyrz dy Q s � � jak sterta straszak w przy tym, co on ma w swojej walizie. Ale � b d � � si � stara a s � u � y
� � mu pomoc . � - Pani pomoc b dzie przyj � ta � z rado ci � - rzek � Bubbakub. Kiedy jednak Jacob � chcia � zobaczy jego aparatur � � do test w psi, Pilanin odm � wi � , podnosz � c � czteropalczast r � k � : � - P niej, gdy b �
dziemy � gotowi. W d oni Jacoba odezwa � o � si stare sw � dzenie. Co te � Bubbakub chowa w tych � kufrach? Filia Biblioteki nie mia a prawie nic na temat psi. Troch � � opis w zjawisk, ale � bardzo ma o o � metodologii. Co takiego wiedzia a miliardoletnia kultura galaktyczna - zastanawia � � si - o � g� bokich, � podstawowych warstwach umys u, kt � re � wsp lne by �
y wszystkim gatunkom rozumnym? � Najwyra niej nie wiedzieli wszystkiego, jako � e � Galaktowie ci gle jeszcze � dzia ali po tej � stronie rzeczywisto ci. I wiem na pewno, � e � przynajmniej niekt rzy z nich nie � maj wi � cej � zmys u telepatycznego ode mnie. � Kr� y � y � pog oski, � e starsze gatunki co jaki � czas znika � y z Galaktyki, czasami � z
przyczyn naturalnych, jak wojna lub apatia, ale czasem te po prostu � “wychodz c”… � zag� biaj � c � si w zaj � ciach i czynno � ciach, kt � rych ich s � siedzi � i podopieczni nie potrafili zrozumie . � Czemu w naszej Filii nie ma nic o tych wydarzeniach ani nawet o praktycznych aspektach psi? Jacob zmarszczy brwi i spl � t � � d onie. Nie - postanowi � . - Zostawi � kufer �
Bubbakuba w spokoju. Z g o � nika � ponownie rozleg si � g � os Helene deSilvy: � - Za trzydzie ci minut zbli � ymy � si do celu. Kto ma ochot � , mo � e teraz podej � � � do konsoli sterowniczej. Jest st d dobry widok na cel naszej podr � y. � Kiedy oczy przywyk y ju � � do zwi kszonej jasno
� ci obszaru, w kt � ry si � � wpatrywali, reszta S o � ca � zdawa a si � zaledwie s � abo � arzy � . Pochodnie s � oneczne � by y � jasnymi punkcikami, zapalaj cymi si � � niespodziewanie silnym blaskiem i gasn cymi daleko � w dole. W nieokre lonej odleg
� o � ci � ci gn � o si � jakie � rozleg � e � skupienie plam s onecznych. � Najbli sza plama przypomina � a � ogromne wyrobisko, zapadni t � nisz � w ziarnistej � “powierzchni” fotosfery. Ciemna umbra by a zupe � nie � nieruchoma, ale regiony p cienia
� otaczaj ce kraw � d � � plamy marszczy y si � nieustannie, podobne do drobnych fal � rozchodz cych si � � od kamyka wrzuconego do jeziora. Granica by a niewyra � na, � dr� ca, � jak szarpni ta struna fortepianu. � Nad nimi wisia ogromny kszta � t � pl taniny w � � kien. By � a to pewnie jedna z � najwi kszych � rzeczy, jakie Jacob kiedykolwiek widzia . Gigantyczne ob �
oki � p yn � y wiruj � c � zgodnie z liniami p l magnetycznych, kt � re � zlewa y si � , skr � ca � y i splata � y wok � � siebie. Z nico ci � wy ania � y � si pasma, unosi � y si
� , zwija � y dooko � a, by wreszcie rozwia � � si jak � dym. Znale li si � � teraz w samym rodku wiru mniejszych kszta � t � w, prawie � niewidocznych, ale pokrywaj cych bezpieczn � � czer kosmosu tumanem r � owej mg � y. � Ciekawe, co wydoby by z tej scenerii cz � owiek � pi ra - pomy
� la � Jacob. LaRoque, � pomimo swych nies ychanych, mo � e � nawet morderczych wyst pk � w mia � s � aw � wspart � � na wspania ej � atwo � ci � pisania. Jacob czyta kilka jego artyku � � w i rozkoszowa � si �
� gi tkim � stylem, cho � mieszy � y � go wnioski autora. Teraz jednak, przy tej scenie, poeta by konieczny, � bez wzgl du na jego przekonania polityczne. Pomy � la � , � i to szkoda, � e LaRoque’a � nie ma z nimi… nie tylko zreszt z tej jednej przyczyny. � - Przyrz dy wy � owi � y � r � d � o anormalnie spolaryzowanego
� wiat � a. � Od tego miejsca zaczniemy poszukiwania. Kulla podszed do kraw � dzi � pok adu i wpatrywa � si � z napi � ciem w miejsce, kt � re � wskaza mu jeden z cz � onk � w � za ogi. � Jacob zapyta deSilve o zachowanie nieziemca. � - Kulla potrafi rozpoznawa kolory o wiele dok �
adniej � ni my - odpar � a. - Widzi � r nice � w d ugo � ci � fali rz du mniej wi � cej jednego angstrema. Mo � e te � w jaki � spos � b � zarejestrowa � faz � wiat � a, �
kt re widzi. Przypuszczam, � e to jaki � rodzaj interferencji. � Dzi ki temu jest � bardzo pomocny przy wyszukiwaniu sp jnych fal, kt � re � wytwarzaj te laserowe � potwory. Prawie zawsze dojrzy je pierwszy. Trzonowce Kulli trzasn y o siebie. Wyci � gn � �� szczup� r � k � . � - To jeszt tam - oznajmi . - Wiele punkt � w � wiat � a. To du
� e sztado i sz � dz � , � e � sz tam � te paszterze. � DeSilva u miechn � a � si , kiedy statek przyspieszy � lot. �
15. O yciu i � mierci… � Heliostatek porusza si � � w rodku w � � kna jak ryba schwytana przez wartki pr � d. � Tyle tylko, e pr � d � by elektryczny, a fala, kt � ra porwa � a ze sob � lustrzan � kul � , � by a � niewiarygodnie skomplikowan , namagnetyzowan
� � plazm . � P yn � ce � strz py zjonizowanego gazu gorza � y ze wszystkich stron, wiruj � c pod � dzia aniem � si wzbudzonych ich w � asnym � ruchem. Potoki roz arzonej materii ukazywa � y si � � nagle i r wnie pr � dko � znika y - to efekt Dopplera sprawia � ,
� e linie emisyjne gazu � wchodzi y w � spektrum u ywane do obserwacji i natychmiast je przekracza � y. � Statek pikowa przez porywiste wiatry chromosfery i lawirowa � � pomi dzy � plazmowymi polami si za pomoc � � niewielkich zmian swoich w asnych p � l magnetycznych, � egluj � c � na aglach utkanych z niemal cielesnej matematyki. Dzi � ki � szybkiemu jak b yskawica � zwijaniu i zag szczaniu p
� l � si owych mo � na by � o zwraca � szarpni � cia � cieraj � cych � si wir � w � w dowolnie wybranym kierunku, a przez to agodzi � � poszturchiwania burzy. Te same os ony zatrzymywa � y � wi kszo � � potwornego � aru, reszt
� za � � przekszta ca � y � tak, by by a mo � liwa � do zniesienia. To, co si przedosta � o, wsysa � a komora � nap dzaj � ca � laser ch odz � cy � - nerk , z kt � rej odfiltrowana zawarto � � wycieka
� a jako strumie � � promieni rentgenowskich, rozszczepiaj cych na swej drodze nawet plazm � . � Wszystko to by o jednak wynalazkiem Ziemian. Tymczasem dopiero dzi � ki � nauce Galakt w heliostatek by � � bezpieczny i zwinny. Pola grawitacyjne odpiera y � mi osne, � mia d � � ce � przyci ganie S � o � ca, dzi � ki czemu statek m � g
� , � zale nie od potrzeby, � spada albo � unosi si � . � Niszcz ce si � y wn � trza w � � kna by � y � poch aniane lub neutralizowane, � nawet okres ich oddzia ywania zmieniano dzi � ki � kompresji czasu. W odniesieniu do sta ej pozycji S � o � ca �
(je li co � takiego w og � le istnia � o) � statek gna � wzd u � � uku magnetycznego z pr � dko � ci � tysi � cy kilometr � w � na godzin . Jednak � wzgl dem � otaczaj cych go chmur wydawa � � si sun � � niespiesznie w pogoni za rozb �
yskuj � cym � upem. � Jacob k tem oka przygl � da � � si po � cigowi, ale poza tym nie spuszcza � wzroku z � Kulli. Szczup y obcy by � � na statku pierwszym obserwatorem. Sta obok sternika, z � rozpalonymi oczyma i r k � � wyci gni � t � w mrok. � Wskaz wki Kulli by � y
� troch tylko lepsze ni � informacje przyrz � d � w, ale Jacob � mia � trudno ci z odczytaniem danych z instrument � w. � Docenia wi � c obecno � � kogo � , kto � pokazuje pasa erom i za � odze, � w kt r � stron � patrze �
. � Przez godzin � cigali � punkciki arz � ce si � w dalekiej mgle. W niebieskich i � zielonych liniach spektralnych, kt re deSilva kaza � a � przepuszcza , plamki by � y niezwykle � s abe, czasem � jednak przebiega mi � dzy � nimi rozb ysk zielonkawego � wiat � a, jak reflektor �
natrafiaj cy nagle � na statek i przesuwaj cy si � � dalej. Rozb yski pojawia � y � si teraz cz � ciej. Obiekt � w by � a przynajmniej setka, � wszystkie mniej wi cej tych samych rozmiar � w. � Jacob spojrza na daleko � ciomierz. Siedemset � kilometr w. � Przy dwustu da o si � � ju rozr � ni
� ich kszta � t. Ka � dy z “magnetycznych � prze uwaczy” � by torusem. Z tej odleg � o � ci � ich kolonia wygl da � a jak wielka kolekcja � malutkich niebieskich obr czek. Ka � da � z nich ustawiona by a w tym samym kierunku, zgodnie z uk � adem � w� kna. � - Ustawiaj si �
� wzd u � pola magnetycznego w miejscach, gdzie jest ono najg � stsze � wyja ni � a � deSilva - i wiruj wok � osi, wytwarzaj � c pr � d elektryczny. Czort wie, � jak przedostaj si � � z jednego regionu aktywnego do innego, kiedy pola si przesun � . � Ci gle � pr bujemy odkry � , � co sprawia, e trzymaj �
si � razem. � Na brzegu gromady kilka torus w zachybota � o � si lekko w obrocie. Nagle, w � mgnieniu oka, statek zala a ostra, zielona � una. � Potem powr ci � y odcienie ochry. Pilot � podni s � � wzrok na Jacoba. - Przeszli my w � a � nie � przez laserowy ogon torusa. Przypadkowy rozb ysk, jak ten, � nie wyrz dza �
adnej � szkody - powiedzia . - Ale gdyby � my podchodzili do g � � wnego � stada z ty u � i od do u, mogliby � my � si wpakowa � w niez � � kaba � � ! � K� b � ciemnej plazmy, mo e ch � odniejszy lub mkn � cy szybciej ni � otaczaj � cy go
� gaz, przesun�� si przed statkiem, zas � aniaj � c widok. � - Do czego s u � �� te lasery? - spyta Jacob. � DeSilva wzruszy a ramionami. � - Mo e daj � � stabilno� dynamiczn � ? Albo to nap � d? By � mo � e � u ywaj � ich do � ch odzenia, tak jak my. Gdyby to by � a � prawda, to wed ug mnie one mog
� by � � zbudowane nawet z materii sta ej. Bez wzgl � du � na przeznaczenie, z pewno ci � trzeba � wielkiej energii, eby przebi � � zielonym wiat � em ekrany ustawione na czerwie � . Tylko dlatego je � odkryli my. � Chocia s � � wielkie, to w tej skali przypominaj py � ki na wietrze. Gdyby nie ten � laserowy lad, �
to mogliby my szuka � � przez milion lat i nie znale� ani jednego toroida. W � zakresie alfa wodoru s niewidoczne, � eby � wi c lepiej si � im przyjrze � , otworzyli � my par � pasm � zieleni i b� kitu. � Naturalnie nie dopu cimy tej d � ugo � ci fali, na kt � r � ustawione s �
� ich lasery. Linie, kt re wybrali � my, � s spokojne i optycznie g � ste, wi � c je � li zobaczysz co � � zielonego albo niebieskiego, to na pewno b d � � te potwory. Zmiana powinna by przyjemna. � - Wszystko b dzie lepsze do tej przekl � tej � czerwieni. Statek przedosta si � � przez ciemn materi � i nagle znale � li si �
niemal w � rodku � gromady stworze . � Jacob poczu � ciskanie � w gardle i natychmiast zamkn� oczy. Kiedy je otworzy � , � stwierdzi , � e � nie mo e prze � yka � . Po trzech dniach nieprawdopodobnych widok � w � to, co ujrza , przepe � ni � o
� go dr eniem, kt � remu nie m � g � si � � oprze . � Skoro gromada ryb nazywana jest ze wzgl du na swoje uporz � dkowanie � awic � , a na � chmar pszcz � � m wi si � r � j, wobec tego, uzna � Jacob, stado tych s � onecznych � stworze �
mo na by nazwa � � snopem. Ich blask zbiera si � bowiem w pot � ny snop � wiat � a � odcinaj cy � si od czarnego kosmosu. � Bli sze toroidy ja � nia � y � barwami ziemskiej wiosny. Kolory blak y dopiero z � odleg o � ci � . � Poni ej osi stworze � ,
� gdzie wiat � o laser � w rozprasza � o si � w plazmie, � b yszcza � a � jasna ziele . � Wok ka � dego � z nich skrzy a si � rozproszona aureola bia � ego � wiat � a. � - Promieniowanie synchrotronowe - poinformowa kto �
� z za ogi. - Te � licznotki � musz � si naprawd � � ostro obraca ! Odbieram silne wahania na 100 KeV! � Najbli szy toroid, o � rednicy � czterystu metr w, wirowa � jak szalony troch � dalej � ni dwa � kilometry od nich. Figury geometryczne przesuwa y si � � wok jego kraw � dzi jak � paciorki naszyjnika; w przeci gu niewielu sekund ciemnob � � kitne
� romby zmienia y si � w � purpurowe, faliste wst gi opasuj � ce � b yszcz � cy, szmaragdowy pier � cie � . � Kapitan heliostatku sta a przed konsol � � sterownicz , a jej wzrok przebiega � � mi dzy � zegarami wypatruj c najmniejszych nawet zmian. Patrz � c � na ni mia � o si �
� wra enie, � e � ogl da si � � pomniejszon wersj � widowiska na zewn � trz statku, gdy � jej twarz i � bia y mundur � sk pane by � y � w opalizuj cym r � nokolorowo blasku najbli � szego toroida, � wiat � o � dociera o �
wi c do oczu Jacoba rozproszone i przyblad � e. � Barwy skrzy y si � za ka � dym razem, � gdy komendant podnosi a wzrok i u � miecha � a � si Z pocz � tku odblask by � s � aby, potem � coraz ja niejszy, w miar � � jak ziele i b � � kit miesza � y si
� , przy � miewaj � c � jasn � czerwie . � Nagle b� kit � przybra na sile, gdy wybuch jasno � ci toroida zbieg � si � z � rozb yskiem � wzor w; wygl � da � o � to, jakby wok kraw � dzi stworu falowa � y macki.
� Przedstawienie by o niezr � wnane. � Arterie wiat � a eksplodowa � y zieleni � i splot � y � si z � y � ami � pulsuj cego, klarownego b � � kitu. Te z kolei zadr � a � y w kontrapunkcie, a � potem nabrzmia y jak dojrza �
a � winoro l i zacz � y p � ka � , rozrzucaj � c ob � oki � male kich � tr jk � cik � w, � zawiesin dwuwymiarowych py � k � w, � kt re rozpierzch � y si � jak r
� j iskier dooko � a � nieeuklidejskiej bry y torusa. Wzory nabra � y � regularno ci i kraw � d � precla � zmieni a si � � w chaos bok w i k � t � w. � Widowisko osi gn � o � punkt kulminacyjny, a potem przygas o. Wzory na obrze � u � zblak y �
i torus wycofa si � � pomi dzy swych towarzyszy. Tam zn � w zacz � � si � obraca � , � przybieraj c � na powr t kolor czerwony i gasz � c � zielenie oraz b� kity na pok � adzie statku oraz � na twarzach patrz cych. � - To by o powitanie - Helene deSilva przerwa � a � d ugie milczenie. - Na Ziemi s � � jeszcze sceptycy, kt rzy uwa
� aj � , � e te magneto � erne stwory s � po prostu jakim � rodzajem � zaburzenia pola magnetycznego. Teraz mog tu przylecie � � i sami si przekona � . � To, co widzimy, to ycie. Najwyra � niej � Stw rca uznaje niewiele ogranicze � dla swych � dzie . � Tr ci � a
� lekko pilota w rami , a ten dotkn � � kilku przycisk � w i statek zacz � �� wchodzi w � skr t. � Jacob zgodzi si � � z Helene, cho jej logika nie by � a naukowa. Nie w � tpi � , � e � toroidy yj � . � Przedstawienie, jakie pokaza ten stw � r, � bez wzgl du na to, czy by
� o � pozdrowieniem, czy tylko reakcj na obecno � �� statku na jego terytorium, by o oznak � � ycia, a mo � e � nawet odczuwania. Anachroniczne odniesienie do Najwy szego B � stwa � dziwnie pasowa o do pi � kna tej � chwili. Kiedy stado magneto erc � w � zosta o z ty � u, pok � ad obr
� ci � si � , � a komendant jeszcze raz odezwa a si � � do mikrofonu: - Ruszamy w pogo za duchami. Pami � tajcie, � nie jeste my tu po to, � eby bada � � magneto erc � w, � ale poluj cych na nie drapie � c � w. Za � oga ma stale wypatrywa �
� wszelkich lad � w � tych nieuchwytnych stworze . Poniewa � najcz � ciej dostrzegano je przez � przypadek, dobrze by oby, gdyby pomogli wszyscy. Wszelkie niezwyk � e � obserwacje prosz � zg asza � � do mnie. DeSilva i Kulla naradzali si . Obcy powoli kiwa � � g ow � , od czasu do czasu � zdradzaj c � zdenerwowanie b yskiem bieli spomi � dzy
� wielkich dzi se � . W ko � cu ruszy � wzd � u � � uku w � centralnej kopule. Helene wyja ni � a, � e wys � a � a Kull � na odwrotn � stron � � pok adu, na sp � d, gdzie �
normalnie sta y same tylko przyrz � dy. � Mia stamt � d prowadzi � obserwacje na wypadek, gdyby � laserowe stworzenia pojawi y si � � w nadirze, poniewa wtedy nie mog � yby ich wykry � � zamocowane na obwodzie detektory. - Kilkakrotnie zdarza o si � , � e spostrzegali � my je w zenicie - powt � rzy � a �
deSilva - i to w a � nie � by y najciekawsze przypadki, jak wtedy, gdy widzieli � my kszta � ty � antropomorficzne. - Czy te sylwetki zawsze znika y, zanim statek zd � � y � � si odwr � ci � ? - spyta � � Jacob. - Czasem stworzenia obraca y si � � razem z nami, eby zosta � u g � ry. Mo � na si
� � by o � w ciec! Ale to by � o � pierwsza wskaz wka, � e mo � emy mie � do czynienia z si � �� psi. W ko cu, � bez wzgl du na ich motywy, sk � d � mog y wiedzie � , � e przyrz � dy rozmie � cili � my
� na kraw dzi � pok adu, i jak udawa � oby � im si tak dok � adnie nad � � a � za naszymi ruchami, gdyby � nie wiedzia y, co zamierzamy zrobi � ? � Jacob zamy li � � si . � - Ale dlaczego nie mo na tu, na g � rze, � zainstalowa paru kamer? Nie by � oby to
� chyba a � takie trudne? - Nie, nie takie trudne - zgodzi a si � � deSilva - ale obs uga i za � ogi nie � chcia y burzy � � oryginalnej symetrii statku. Musieliby my ci � gn � �� dodatkowy przew d przez � pok ad, a � � do g� wnego � komputera rejestruj cego, a Kulla zapewni � nas, � e to by do reszty � unicestwi o �
resztk sterowno � ci, � jak mogliby � my zachowa � w razie awarii stazy… chocia � ta � resztka i tak nie mia aby pewnie znaczenia. Wystarczy przypomnie � � sobie, co sta o si � z � biednym Jeffem. Jego statek, ten mniejszy, kt ry zwiedza � e � � na Merkurym, od pocz tku by � � zaprojektowany tak, e przyrz � dy � by y skierowane i w zenit, i w nadir. Tylko jego statek
� posiada tak � � modyfikacj . Nam b � d � � musia y wystarczy � , zamiast instrument � w na brzegu � pok adu, nasze � oczy i par r � cznych � kamer. - I badania psi - Jacob wskaza na kufry. � DeSilva kiwn a g � ow � � bez przekonania. - Tak, oczywi cie wszyscy mamy nadziej � , � e uda si �
nawi � za � przyjazny kontakt. � - Przepraszam, pani kapitan - pilot podni s � � wzrok znad instrument w. Przy uchu � trzyma miniaturow � � s uchawk � . - Kulla m � wi, � e w g � rnym kra � cu � stada, na p nocy, widzi � jak�� zmian barwy. To mo � e by � cielenie. �
DeSilva skin a g � ow � . � - W porz dku. Kieruj si � � w stron zaburze � pola wzd � u � p � nocnej stycznej. Wznie � � si � razem ze stadem i okr�� je, ale nie podchod za blisko, � eby im nie nap � dzi � � stracha. Statek przechyli si � � do skr tu. Z lewej strony pojawi
� o si � S � o � ce i ros � o, � a � sta o si � � cian � � si gaj � c � hen w g � r � , do niesko � czono � ci. �
Blade promienie luminescencji bieg y od � statku w d , do le � � cej � poni ej fotosfery. Ich po � yskuj � cy � lad uk � ada � � si � r wnolegle do linii � stada torus w. � - To tor superjonizacji. Zostawi go nasz laser ch � odz � cy, � kiedy byli my � odwr ceni w
� tamt stron � � - wyja ni � a deSilva. - Ma pewnie kilkaset kilometr � w d � ugo � ci. � - Ten laser jest taki silny? - No, musimy przecie pozby � � si mn � stwa ciep � a. A ca � a rzecz w tym, � eby � podgrza � ma y kawa � ek �
S o � ca. W przeciwnym razie ch � odzenie by nie dzia � a � o. Swoj � � drog , � tak e z � tego powodu staramy si , � eby � stado nie znalaz o si � przed albo za nami. � Jacob poczu chwilowy przyp � yw � l ku. � - Kiedy zbli ymy si � � na tyle, eby m �
c zobaczy � to… jak on to powiedzia � ? � Cielenie? zapyta . � - Tak, cielenie. Mamy szcz cie. Do tej pory uda � o � si nam to zobaczy � dopiero � dwa razy, i za ka dym razem byli przy tym pasterze. Oni chyba asystuj � � rodz cemu � torusowi. Logiczne wi c, � e � w a � nie od tego miejsca zaczniemy poszukiwania. A to, kiedy � tam dotrzemy, zale y od tego, jak spokojna jest droga i ile kompresji czasu �
potrzebujemy, eby � przeby j � � bezpiecznie. Mo e to potrwa � dzie � . Ale je � li b � dziemy mieli � szcz cie… � spojrza a na konsol � � sterownicz - …to znajdziemy si � tam za dziesi � � minut. � Obok sta kto � � z za ogi z wykresem w r � ku i najwyra � niej czeka �
na deSilve. � - Chyba dobrze b dzie, jak p � jd � � uprzedzi Bubbakuba i doktor Martine, � eby si � � przygotowali - powiedzia Jacob. � - Tak, to dobry pomys . Kiedy ju � � b d � wiedzia � a, jak pr � dko tam dotrzemy, � og osz � � to. Kiedy odchodzi , mia � � dziwne wra enie, � e komendant ci �
gle za nim patrzy. Trwa � o � to, dop ki nie przeszed � � na drug stron � centralnej kopu � y. � Bubbakub i Martine przyj li wiadomo � �� spokojnie. Jacob pom g � im przeci � gn � �� skrzynie z przyrz dami na stanowisko obok konsoli sterowniczej. � Instrumenty Bubbakuba by y zdumiewaj � ce � i niepoj te. Jeden z nich wystawa � do �
po owy � ze skrzyni. By skomplikowany, b � yszcz � cy � i mia wiele uchwyt � w. Powyginane � zako czenia � i l ni � ce � okienka sugerowa y tajemnice. � Bubbakub roz o � y � � dwa inne przyrz dy. Jednym z nich by � baniasty he � m, � najwidoczniej zaprojektowany tak, eby pasowa �
� na g ow � Pilanina. Drugi wygl � da � jak od � amek � meteorytu elazowo-niklowego ze szklistym zako � czeniem. � - By trzy pogl � dy � na psi - powiedzia Bubbakub przez sw � j brzmieniacz. � Czteropalczast d � oni � � zaprosi Jacoba, � eby usiad � . - Jeden taki,
� e psi to po � prostu bardzo subtelny zmys odbierania fal m � zgowych � na du� odleg � o � � i odczytywania ich. � B d � � to bada za pomoc � � tego - wskaza na he � m. � - A ta du a maszyna? - Jacob przysun � �� si , � eby przyjrze � si � z bliska. � - Ona sprawdza, czy czas i przestrze splataj
� � si tu moc � woli istoty rozumnej. � To si � czasem zdarza. Rzadko jest mo liwe. Nazywa si � � “pingrli”. Nie macie na to s owa. � Wi kszo � � , � w tym tak e ludzie, nie potrzebuje o tym wiedzie � , gdy � to si � nie � trafia cz sto. � Biblioteka dostarcza tych “kangrl” - tr ci � � urz dzenie - do ka � dej filii, na � wypadek, gdyby wyj ci spod prawa pr
� bowali � u ywa � pingrli. � - To mo e przeciwdzia � a � � tej sile? - Tak.. Jacob potrz sn � �� g ow � . Zaniepokoi � o go, � e istnia � � ca y rodzaj si � , do kt � rych � ludzie nie mieli dost pu. Niedostatki technologiczne to inna sprawa, mo � na
� je z czasem nadrobi , ale � kiedy u wiadomi � � sobie tak jako � ciow � u � omno � � , � poczu si � bezbronny. � - Konfederacja wie o tym ka… ka…? - Kangrl. Tak. Zabra em je z Ziemi za ich zezwoleniem. Je � li � przepadnie, b dzie � zast pione nowym. � Jacob poczu ulg � . � Maszyna te zacz
� a wygl � da � sympatyczniej. � - A ta ostatnia rzecz…? - przesun�� si w stron � bry � y � elaza. � - To jest Pis. - Bubbakub chwyci przyrz � d � i schowa go z powrotem do skrzyni. � Odwr ci � � si ty � em do Jacoba i zacz � � manipulowa � przy he � mie. �
- Jest dosy wra � liwy � na punkcie tej rzeczy - powiedzia a Martine, kiedy Jacob � podszed � do niej. - Uda o mi si � � z niego wydoby tylko tyle, � e jest to zabytek pozosta � y � po Letanich, pi tych Przodkach jego rasy. Pochodzi z okresu tu � � przed tym, jak Letani “odeszli” do innej p aszczyzny rzeczywisto � ci. � - Jej nieustanny u miech sta � si � jeszcze szerszy. � A mo e
� zechcia by � � wa pan ujrze � starodawne narz � dzia mistrz � w alchemii? � Jacob za mia � � si . � - No c , nasz przyjaciel Pil posiada Kamie � � Filozoficzny. Ciekawe, jakiego cudownego instrumentarium u ywasz ty do mieszania strumieni cz � stek � i egzorcyzm w nad � wysokoenergetycznymi duchami? - Niewiele poza zwyk ymi, standardowymi detektorami psi, takimi jak te. Przyrz � d � do fal m zgowych, czujnik ruchu inercyjnego, prawdopodobnie zreszt
� � bezu yteczny w polu � t umienia czasu, tr � jwymiarowa � kamera tachistoskopowa z projektorem… - M g � bym � j zobaczy � ? � - Oczywi cie, jest tam, w rogu. � Jacob si gn � �� do skrzyni i wydoby ci � ki przyrz � d. Po � o � y � � go na pok adzie i � przygl da
� � si uwa � nie � g owicom rejestruj � cymi i projekcyjnym. � - Wiesz - powiedzia cicho - jest taka mo � liwo � � … � - Jaka? - Martine nie zrozumia a. � Jacob podni s � � na ni wzrok. � - W po� czeniu � z czytnikiem wzoru siatk wki, kt � rego u � ywali � my na Merkurym, � mog oby to stanowi
� � znakomity analizator sk onno � ci psychicznych. � - Chodzi ci o takie urz dzenie, jakiego u � ywa � si do okre � lania statusu � Nadzorowanych? - Tak. Gdybym wiedzia , � e � co takiego jest w Bazie, mogliby � my od razu � przetestowa � LaRoque’a, na miejscu. Nie musieliby my posy � a � � maserogram w na Ziemi � i � przedziera si �
� przez pok ady omylnej biurokracji po to tylko, � eby � dosta odpowied � , kt � ra i � tak mog a by � � zniekszta cona. Mogliby � my � natychmiast sami stwierdzi jego wska � nik przemocy! � Przez chwil Martine siedzia � a � w milczeniu. Potem spu ci � a wzrok. � - Nie s dz � ,
� eby mia � o to jakiekolwiek znaczenie. � - Ale by a � � pewna, e z wiadomo � ci � z Ziemi by � o co � nie w porz � dku! � - odpar � Jacob. Je eli mia � a � � racj , to mog � o to oszcz � dzi � LaRoque’owi dw � ch
� miesi cy pod � kluczem. Do diab a, mo � liwe, � e by � by teraz z nami. Mieliby � my te � wi � ksz � � pewno� co do � ewentualnych zagro e � � ze strony Duch w! � - A jego pr ba ucieczki na Merkurym? M � wi � e � , � e u
� ywa � przemocy! � - Przemoc w panice nie czyni jeszcze Nadzorowanego. A poza tym o co ci w a � ciwie � chodzi? My la � em, � e jeste � pewna, � e LaRoque’a kto � wrobi � ! � Martine westchn a. Jej oczy ucieka � y � przed jego wzrokiem. - Obawiam si , � e � wtedy w Bazie by am troch �
rozhisteryzowana. Wyobra � sobie, � wymy li � am � ca y spisek, kt � rego celem by � o z � apa � w pu � apk � � biednego Pierre’a! Co prawda trudno uwierzy , � e � jest Nadzorowanym, mo e wi � c rzeczywi � cie pope � niono jaki
� � b� d. � Teraz jednak nie s dz � , � e zrobiono to celowo. W ko � cu kto chcia � by obci � � a � � go win za � mier � � tego biednego szympansa? Jacob patrzy na ni � � przez chwil , nie wiedz � c, jak rozumie � t � zmian � pogl �
d � w. � - C , prawdziwy morderca, na przyk � ad � - powiedzia wreszcie p � g � osem. I � natychmiast tego po a � owa � . � - O czym tym m wisz? - wyszepta � a � Martine. Rozejrza a si � szybko na wszystkie � strony, upewniaj c si � ,
� e nikogo nie ma w pobli � u. Oboje wiedzieli, � e stoj � cy kilka � metr w dalej � Bubbakub by g � uchy � na szepty. - M wi � � o tym, e Helene deSilva, chocia � najpewniej nie lubi LaRoque’a, uwa � a � za nieprawdopodobne, eby og � uszacz � m g � uszkodzi �
mechanizm stazy na statku Jeffa. � My li, � e to obs � uga � co spartaczy � a, ale… � - Dobrze, w takim razie Pierre’a zwolni z powodu braku dostatecznych dowod � w � i b dzie m � g � � napisa nast � pn � ksi � � k � ! � My dowiemy si prawdy o Solariowcach i � wszyscy b d
� � zadowoleni. Jestem pewna, e kiedy ju � nasze stosunki z nimi si � u � o � � , � nie b dzie si � � zbytnio liczy o, � e � z niech ci zabili biednego Jeffa. Przejdzie do historii � nauki jako m czennik � i ca e to gadanie o morderstwie b � dzie � mo na sko � czy � raz na zawsze. Zreszt � i � tak jest
odra aj � ce. � Jacob zaczyna czu � � odraz tak � e do tej rozmowy z Martine. Po co tak kr � ci � a? � Nie mo na z ni � � by o logicznie dyskutowa � . � - Mo e masz i racj � � - wzruszy ramionami. � - Na pewno mam - klepn a go w rami � � i nachyli a si � nad aparatem do fal � m zgowych.
� - Czy nie m g � by � � poszuka Fagina? B � d � tu teraz troszk � zaj � ta, � a mo liwe, � e � on jeszcze nie wie o cieleniu. Jacob kiwn�� g ow � i podni � s � si � . Id � c
� po lekko wibruj cym pok � adzie � zastanawia si � , � co te za dziwno � ci � wymy la � a jego podejrzliwa druga po � owa. Zaniepokoi � a go ta � paplanina o “prawdziwym mordercy”. Fagina spotka tam, gdzie niebo wype � nia � a � fotosfera rozci gaj � ca si � na
� wszystkie strony jak wielka ciana. Kanten patrzy � � w d , na w � � kno, w kt � rym lecieli; skr � ca � o � si ono i gin � o � w czerwonym tumanie. Po obu stronach statku, a tak e pod nim lasy kolc � w � k ad � y � si jak � targane wiatrem any zbo � a. � Przez jaki czas obaj przygl
� dali � si temu w milczeniu. � Kiedy wi zjonizowanego gazu chwiej � c � si przep � yn � a obok statku, Jacobowi po � raz kolejny skojarzy o si � � to z ko ysz � cym si � na falach wodorostem. � Nagle przyszed mu do g � owy � inny widok i a si � u � miechn
� � . Wyobrazi � � sobie Makakai ubran w skafander p � ywacza � z cermetu i stazy, nurkuj c � i wyskakuj � c � pomi � dzy � tymi wynios ymi fontannami wij � cych � si p � omieni, zanurzaj � c � si �
w skorupie � grawitacji, eby � igra z dzie � mi � tego najwi kszego z ocean � w. � Czy S oneczne Duchy sp � dzaj � � eony czasu tak samo jak nasze walenie? Czy piewaj � ? � Ani Duchy, ani walenie nie znaj maszyn (a wi � c � pewnie i chorobliwego po piechu, � kt ry � nios ze sob � � maszyny i kt ry rodzi przerosty ambicji), bo nie posiadaj � po temu
� rodk � w. � Wieloryby nie maj r � k � i nie mog u � ywa � ognia. S � oneczne Duchy nie posiadaj � � sta ej � materii, za to ognia maj a � � za du o. � Czy by o to ich przekle � stwem, � czy b ogos � awie � stwem?
� (Najlepiej zapyta humbaka, kt � ry � w podwodnej ciszy snuje swoje zawodzenia. Pewnie nie zada sobie trudu, eby odpowiedzie � , � ale mo e kiedy � doda to pytanie do swej � pie ni.) � - Jeste cie w sam � � por . W � a � nie mia � am to og � osi � � - kapitan wskaza a na r � ow �
� po wiat � � przed statkiem. Na wprost nich wirowa o dziesi � �� albo wi cej pstrych toroid � w. � Ta grupa by a inna. Torusy nie unosi � y � si bezw � adnie, ale porusza � y si � tam i z � powrotem, t ocz � c � si i przepychaj � c dooko � a czego � , co ukryte by �
o w � rodku � gromady. Najbli szy torus, oddalony zaledwie o kilometr, przesun � �� si i Jacob spostrzeg � � obiekt ich zainteresowania. Magneto erca w � rodku � grupy by wi � kszy od pozosta � ych. Na jego obwodzie zamiast � zmieniaj cych si � , � wielobocznych kszta t � w przesuwa � y si � na zmian
� ciemne i � jasne pasy. Torus ko ysa � � si leniwie, a jego powierzchnia falowa � a. Jego towarzysze � kot owali si � � ze wszystkich stron, zachowuj c jednak przy tym pewn � � odleg o � � , jakby odpychani � przez jak�� si� . � DeSilva wyda a rozkazy. Pilot dotkn � �� przyrz d � w na tablicy i statek obr � ci � si � �
i wyr wna � � lot tak, e fotosfera znowu znalaz � a si � pod nimi. Jacob poczu � ulg � . � Cokolwiek by m wi � y � instrumenty, kiedy mia S � o � ce z lewej strony, czu � , � e statek jest � ustawiony bokiem. Magneto erca, kt � rego �
Jacob nazwa w my � lach “wielkoludem”, obraca � si � , � najwyra niej nie zwracaj � c � uwagi na otaczaj cy go orszak. Porusza � si � niemrawo, � z wyra nym chybotaniem. Bia � a � aureola jarz ca si � mocnym blaskiem wok � innych � torus w, u � niego migota a blado na kraw � dziach,
� podobna do gasn cego p � omyka. Ciemne i � jasne pasy pulsowa y nier � wnym � rytmem. Ka da wibracja wywo � ywa � a � reakcj w otaczaj � cej gromadzie toroid � w. Ich � pulsowanie wsp gra � o � z coraz to mocniejszym rytmem wielkoluda, wzory na ich kraw dziach � nabra y � wyrazisto ci, przechodz �
c � w jasnob� kitne wielok � ty i spirale. � Nagle najbli szy z towarzysz � cych � torus w ruszy � w kierunku pasiastego � wielkoluda, znacz c tor swoich obrot � w � jasnozielonymi b yskami � wiat � a. � W tej samej chwili z “ci arnego” torusa wyskoczy � � r j l � ni � cych, niebieskich � punkcik w
� i pomkn�� na spotkanie intruza. Py ki zatrzyma � y si � w mgnieniu oka przed jego � kad ubem, � ta cz � c � jak krople wody skrz ce si � na gor � cej blasze. Potem zacz � y spycha � go � do ty u, � jakby dra ni � c � i zaczepiaj c, a � znalaz � si
� niemal pod statkiem. � Kierowany r k � � pilota heliostatek obr ci � si � bokiem do najbli � szego z � migocz cych � punkt w, odleg � ego � zaledwie o kilometr. Wtedy Jacob po raz pierwszy m g � � dok adnie � przyjrze si � � stworzeniom, nazywanym S onecznymi Duchami. � Stworzenie unosi o si � � niczym widmo - agodnie, jakby wichry chromosfery by � y
� powiewem, na kt rym mo � na � z atwo � ci � � eglowa � . By � � tak r ny od solidnych, � wiruj cych � torus w, jak motyl od obracaj � cego � si dziecinnego b � ka. � Wygl da � � jak meduza albo jak jasnoniebieski r cznik k � pielowy przewieszony przez �
sznur od bielizny i trzepocz cy na wietrze. Cho � � mo e by � raczej o � miornic � , � kt rej macki � pojawia y si � � i znika y co chwila wzd � u � postrz � pionych brzeg � w. Czasem � przypomina � Jacobowi plam na powierzchni morza, zebran � � jakim sposobem i przeniesion � w to �
miejsce, cudem utrzymuj c � � si w swoim p � ynnym, faluj � cym ruchu. � Duch zmarszczy si � � mocniej. Przez minut sun � � powoli w kierunku heliostatku, a � potem zatrzyma si � . � On te na nas patrzy - pomy � la � � Jacob. Przez chwil przygl � dali � si sobie nawzajem: grupa istot z � o �
onych z wody, � ukryta w swoim statku, i Duch. Nast pnie stworzenie odwr � ci � o � si bokiem do ludzi. Pok � ad � zala � niespodziewany b ysk � wiat � a � mieni cego si � mn � stwem barw. Ekrany zatrzyma � y � wi kszo � �� blasku, ale blada czerwie chromosfery znikn �
a. � Jacob przys oni � � oczy d oni � i mruga � zdumiony. Tak to wygl � da - pomy � la � � troch� od rzeczy - kiedy jest si w � rodku � t czy! � Eksplozja wiat � a � sko czy � a si � r � wnie nagle, jak wybuch
� a. Zn � w � wida by � o � czerwone S o � ce, � a wraz z nim w� kno, plam � daleko pod nimi i wiruj � ce torusy. � Duchy jednak odp yn � y. � Wr ci � y do gigantycznego magneto � ercy i gdy zmala � y do � niemal niewidocznych plamek, zn w zacz
� y � ta czy � wok � jego kraw � dzi. � - On… on r bn � �� w nas laserem! - powiedzia pilot. - Nigdy wcze � niej tego nie � robi y! � - aden te � � nie podszed tak blisko w swoim normalnym kszta � cie - odpar � a � deSilva. Ale nie jestem pewna, co to ich dzia anie ma znaczy � . � - My lisz,
� e � to mia o zrobi � nam krzywd � ? - odezwa � a si � niepewnie doktor � Martine. Mo e tak samo zacz � li � z Jeffreyem! - Nie wiem. To mog o by � � ostrze enie… � - Albo mo e on po prostu chcia � � wr ci � do roboty - w � � czy � si �
� Jacob. - Byli my � niemal na wprost tego wielkiego magneto ercy. � atwo � mo na zauwa � y � , � e wszyscy jego � towarzysze wr cili w tej samej chwili. � - Nie wiem… - DeSilva potrz sn � a � g ow � . - Uwa � am, � e b � dzie najlepiej, je � eli �
po prostu zostaniemy tutaj i b dziemy patrze � . � Przekonamy si , co zrobi � , kiedy � sko cz � � z cieleniem. Na wprost nich du y torus chwia � � si coraz bardziej i coraz wolniej wirowa � . � Jasne i ciemne pasy na jego obrze u sta � y � si wyra � niejsze, te ciemniejsze zw � zi � y si � � do kresek,
ja niejsze za � � rozrasta y si � na boki, pulsuj � c. � Jacob jeszcze dwa razy zobaczy grupki � wietlistych � pasterzy gnaj cych, � eby � odp dzi � � magneto erc � , � kt ry zanadto si � zbli � y � , jak owczarki k � saj �
ce � po nogach niesfornego tryka, kiedy reszta pilnuje owcy. Ko ysanie pog � � bi � o � si , a ciemne pasy zw � zi � y si � � jeszcze bardziej. Zielone, laserowe wiat � o � rozproszone pod torusem zacz o przygasa � i wreszcie znikn � o zupe � nie. � Duchy ruszy y do � rodka.
� Kiedy wychylenia wielkoluda k ad � y go ju � prawie na � p ask, � zebra y si � � przy kraw dzi, jakim � sposobem uj � y jego korpus i nag � ym � szarpni ciem � przewr ci � y � go do ko ca. � Olbrzym obraca si � � leniwie wzd u � osi prostopad �
ej do pola magnetycznego. � Trwa o to � przez chwil , a � � nagle stw r zacz � � si � rozpada � . � W jednym miejscu ciemny pas zw zi � � si tak bardzo, � e znikn � � zupe � nie, i torus � rozszczepi si � � tam jak naszyjnik z zerwan nitk � . W miar � jak dawny kszta �
t � obraca si � � powoli, jasne pasy przesuwa y si � � do miejsca p kni � cia i ulatywa � y jeden po � drugim, a ka dy � stawa si � � ma ym, osobnym precelkiem. Nast � pnie po kolei wystrzeliwa � y w g � r � , � wzd u � � niewidzialnych linii strumienia magnetycznego; rozsypuj c si � � po niebie jak
paciorki. Z wielkoluda-rodzica nie pozosta o nic. � Oko o pi � � dziesi � ciu � ma ych precelk � w wirowa � o jak szalone w opieku � czym � roju jasnob� kitnych � pasterzy. Malcy przesuwali si niepewnie, a ze � rodka ka � dego z � nich b yska � � na pr b � � ma y zielony ogieniek. �
Mimo uwa nego pilnowania Duchy straci � y � kilku kapry nych podopiecznych. Par � � m odych, bardziej � wawych � od reszty, wyrwa o si � z kolejki. Kr � tki rozb � ysk � zielonej jasno ci wyni � s � � jednego z ma ych magneto � erc � w poza chroniony obszar, w stron � � czyhaj cych nie opodal doros � ych.
� Jacob mia nadziej � , � e malec poleci dalej w � kierunku statku. Gdyby tylko ten du y torus zszed � � mu z drogi! Jakby s ysz � c � jego my li, doros � y zacz � � usuwa � si � � z toru lotu m odzika. Jego � brzeg pulsowa zielononiebieskimi wielok � tami, � kiedy noworodek przechodzi nad nim. � Nagle torus wyskoczy w g
� r � � na s upie zielonej plazmy. M � odzik pr � bowa � umkn � � , � ale by o za p � no. � Uciekaj c odwr � ci � jeszcze swoj � s � abiutk � � pochodni w stron � � brzegu prze ladowcy.
� Doros y nie da � � si powstrzyma � . W mgnieniu oka malec zosta � wyprzedzony, � wci gni � ty � do rodkowej luki starszego i unicestwiony w wybuchu pary. � Jacob zda sobie spraw � , � e wstrzymuje oddech. Wypu � ci � powietrze, co zabrzmia � o � jak westchni cie. � Pasterze ustawili teraz malc w w szeregu, po czym wszyscy razem zacz � li
� powoli oddala si � � od stada, tylko kilka Duch w zosta � o, � eby przypilnowa � doros � ych. � Jacob wpatrywa si � � w ma e, ja � niej � ce pier � cienie � wiat � a, � a g � sta smuga w
� � kna � zbli y � a � si , � zas aniaj � c � widok. - Zabieramy si do pracy - wyszepta � a � Helene deSilva, a nast pnie zwr � ci � a si � � do pilota: - Trzymaj reszt pasterzy r � wno � z lini pok � adu. I popro � Kull
� , � eby ca � y � czas dawa oko. � Chc wiedzie � , � czy co nie nadchodzi do nadiru. � Dawa oko! Jacob st � umi � � mimowolny dreszcz i twardo zaprotestowa , kiedy � wyobra nia � pr bowa � a � podsun� mu odpowiedni obraz. W jakich czasach ta kobieta si � � urodzi a?! � - W porz dku - powiedzia �
a � komendant. - Zbli amy si � powoli. � - Mo e zauwa � � , � e zaczekali � my, a � sko � cz � � z cieleniem, jak my lisz? - zapyta � � Jacob. - Kto wie? - wzruszy a ramionami. - Mo � e � uwa aj � nas za jaki � boja � liwy rodzaj � doros ych torus
� w. � Pewnie nawet nie pami taj � naszych wcze � niejszych wizyt. � - Ani Jeffa? - Ani nawet Jeffa. Nie ma sensu zak ada � � zbyt wiele. Och, wierz doktor Martine, � kiedy m wi, � e � jej urz dzenia rejestruj � elementarn � inteligencj � . Ale co to znaczy? Z � jakiego powodu ich rasa mia aby rozwija � � czynno ciowe zdolno � ci semantyczne w
� rodowisku � takim jak to… prostszym nawet ni ziemski ocean? Albo pami � � ? � Te gro ne gesty, kt � re � widzieli my na poprzednich nurkowaniach, nie musz � � koniecznie oznacza wielkiego � rozumu. Mog by � � tacy jak delfiny, zanim kilkaset lat temu zacz li � my � eksperymenty genetyczne: mn stwo inteligencji i w og � le � adnych ambicji umys � owych. Do � diab a, ju �
� dawno temu powinni my w � � czy � � w to ludzi takich jak ty, z Centrum Wspomagania! - M wisz tak, jakby samoistny rozw � j � inteligencji by jedyn � mo � liwo � ci � � u miechn � �� si . - Od � � my � na bok nawet opini galaktyczn � ; czy nie powinna � jednak wzi �
�� pod uwag � innych wariant w? � - Chodzi ci o to, e Duchy mog � y � by kiedy � wspomagane? - deSilva wygl � da � a � przez chwil na zaskoczon � . � Potem sens tej my li dotar � do niej i spogl � daj � c bystro, � zaj a si � � jej konsekwencjami. - Gdyby tak by o, to wtedy musia
� y � by … � Przerwa jej g � os � pilota: - Pani komendant, zaczynaj si � � przesuwa . � Duchy trzepota y w gor � cym, � rzadkim gazie. Na ich powierzchni przesuwa y si � � zielone b yski, kiedy � eglowa � y � leniwie sto tysi cy kilometr � w nad fotosfer � . Powoli �
oddala y si � � od statku, a wreszcie wok � � ka dego z nich mo � na by � o dostrzec koron � bia � ego � wiat � a. � Jacob poczu , jak z lewej strony podszed � � do niego Fagin. - By oby smutne - zagwizda � � Kanten cicho - gdyby okaza o si � , � e to pi � kno winne �
jest zbrodni. By bym w wielkim k � opocie, � gdybym musia podziwia � urod � tego, co z � e. � Jacob wolno skin�� g ow � . � - Anio y s � � jasne… - zacz� , ale Fagin oczywi � cie zna � dalszy ci � g. � Anio y jasne s � , � cho najja �
niejsze z nich upad � y. � I cho by pod � o � �� we wdzi k si � przystroi � a, � Nie zblaknie wdzi k. � - Kulla m wi, � e � si do czego � szykuj � ! - Pilot spogl � da � przed siebie, � trzymaj c d � o � �
przy uchu. Smuga ciemniejszego gazu przesun a si � � szybko w ich kierunku, przys aniaj � c na � chwil � widok Duch w. Kiedy si � � rozja ni � o, wszystkie opr � cz jednego by � y ju � daleko. � Ten jeden czeka , a � � statek powoli podejdzie bli ej. Wygl � da � troch � inaczej: � by
� p prze � roczysty, � wi kszy i bardziej niebieski, a tak � e… zwyczajniejszy. � Wygl da � � na sztywniejszego i nie falowa jak reszta. Porusza � � si przy tym z wi � ksz � � rozwag . � Ambasador - pomy la � � Jacob. Solariowiec r s � , � w miar jak si � do niego zbli � ali.
� - Trzymaj go z przodu - powiedzia a deSilva. - Nie pozw � l � mu uciec poza zasi g � przyrz d � w! � Pilot spojrza na ni � � z determinacj i zaciskaj � c wargi powr � ci � do � instrument w. Statek � zacz�� si obraca � . � Obcy stawa si � � coraz bli szy i wi � kszy. Jego wachlarzowate cia �
o wydawa � o si � � trzepota o plazm � � jak ptak pr buj � cy wzbi � si � w powietrze. � - Bawi si z nami - mrukn � a � deSilva. - Sk d wiesz? � - Bo nie musi tak si wysila � , � eby pozosta � u g � ry. � Poleci a pilotowi, �
eby � przyspieszy obroty. S � o � ce wschodzi � o z prawej strony i � pi o si � � ku zenitowi. Duch nadal zachowywa swoj � � pozycj w g � rze, cho � teraz musia � � wirowa do � g ry nogami wraz ze statkiem. S � o � ce � przetoczy o si �
nad g � owami i zasz � o. Za � nieca�� minut wzesz � o � znowu. Obcy ci gle wisia � � nad nimi. Wirowanie stawa o si � � coraz szybsze. Jacob zacisn� z � by i zwalczy � w sobie ch � �� uchwycenia dla r wnowagi pnia Fagina, kiedy na statku dzie � � i noc zmienia y si � � co sekund . � Po raz pierwszy od pocz tku podr �
y � na S o � ce poczu � gor � co. Duch uporczywie � tkwi nad � nimi, a fotosfer gas � a � i zapala a si � jak migaj � ca lampa. � - W porz dku, daj ju � � temu spok j - rozkaza � a deSilva. � Obroty sta y si � � wolniejsze. Kiedy statek ca kiem si � zatrzyma �
, Jacobem � zako ysa � o. � Poczu jakby ch � odny � powiew op ywaj � cy cia � o. Najpierw � ar, teraz dreszcze, � czy bym mia � � by chory? - przysz � o � mu do g owy. � - Wygra - stwierdzi � a � deSilva. - Zawsze wygrywa, ale i tak warto by o pr � bowa
� . � eby � tak raz spr bowa � � przy w� czonym laserze ch � odz � cym! - Spojrza � a na obcego nad � g ow � . � Ciekawe, co by si sta � o, � kiedy by my doszli do u � amka pr � dko � ci � wiat
� a. � - To znaczy, e przed chwil � � mieli my wy � � czone ch � odzenie? - Jacob nie m � g � � si� ju � powstrzyma i opar � � si lekko o pie � Fagina. � - No pewnie - odpar a komendant. - Nie my � lisz � chyba, e chcemy usma � y � � dziesi tki �
niewinnych torus w i pasterzy, co? Dlatego nie osi � gn � li � my � limitu czasu. W przeciwnym razie mogliby my pr � bowa � � nad� y � za nim instrumentami, a � by wszystko zamarz � o � w czorta! - rzuci a Duchowi nienawistne spojrzenie. � Znowu uderzaj ce okre � lenie. � Jacob nie by pewien, czy urok tej kobiety polega � � na jej
prostolinijno ci, czy na umiej � tno � ci � stosowania ciekawych wyra e � . Tak czy � owak, wyja ni � o � si przegrzanie i nast � puj � cy po nim ch � � d. Przez jaki � � czas pozwolono, by s oneczny � ar � przenika do � rodka. �
Ciesz si � , � e na tym si � sko � czy � o - pomy � la � . � 16. …I zjawach - Wszystko, co mamy, to zamazane zdj cia - oznajmi � � kto z za � ogi. - Ekrany � stazowe musia y jako � � zniekszta ci � obraz Ducha, bo wygl
� da jak powyginany… jakby � za amywa � � si � na obiektywie. Tak czy siak - wzruszy ramionami i przekaza � � zdj cia pozosta � ym � - nic wi cej nie mo � emy � zrobi r � cznymi aparatami. � DeSilva patrzy a na trzymane w d � oni � zdj cie. By � a na nim niebieska, poci � ta �
pr� kami � karykatura cz owieka: cienka posta � � na wrzecionowatych nogach, z d ugimi � ramionami i wielkimi, wykr conymi d � o � mi. � Fotografi zrobiono tu � przed tym, jak d � onie � zwin y si � � w pi ci, schematyczne, ale mo � liwe � do rozpoznania. Kiedy nadesz a jego kolej, Jacob skupi � � si na twarzy Ducha. Oczy by � y pustymi
� otworami, to samo z poszarpanymi ustami. Na zdj ciu wydawa � y � si czarne, ale � Jacob przypomnia sobie, � e � w rzeczywisto ci mia � y barw � szkar � atnej chromosfery. Oczy � p on � y � czerwieni , a r � wnie � czerwona grdyka porusza a si � , jakby miel � c nienawistne �
przekle stwa. � - Jest jeszcze jedna rzecz - odezwa si � � znowu cz onek za � ogi - ten go � � jest � przezroczysty. H-alfa przechodzi na wylot. Wida to tylko w oczach i ustach, bo � tych miejsc nie przys ania b � � kit, � kt rym on sam � wieci. O ile jednak mo � na stwierdzi � , jego � cia o � przepuszcza wszystko. - C , je � li �
w og le istnieje definicja Ducha, to w � a � nie j � pan wyg � osi � � powiedzia � Jacob i odda zdj � cie, � a potem spogl daj � c po raz setny w g � r � , zapyta � : � - Czy jeste cie pewni, � e � ten Solariowiec wr ci? �
- Zawsze tak by o - odpar � a � deSilva. - Do tej pory nigdy nie wystarcza a im � jedna porcja obelg. Tu obok siedzieli Martine i Bubbakub, gotowi w � o � y � � swoje he my, gdyby obcy � pojawi � si ponownie. Kulla, zwolniony ze s � u � by � na odwrotnej stronie, le a � w fotelu, � poci gaj � c � powoli z tuby zawieraj cej niebieski nap �
j. � Oczy mu l ni � y i wygl � da � na � zm czonego. � - My l � , � e wszyscy powinni � my si � po � o � y � � - stwierdzi a komendant. - Wyci � ganie � szyj nic nie da. Kiedy Duch si pojawi, to i tak b � dzie �
u g ry. � Jacob wybra miejsce obok Kulli, m � g � � wi c przygl � da � si � , jak pracuj � � Martine i Bubbakub. Podczas pierwszego pojawienia si Ducha obydwoje mieli tak ma � o � czasu, e nie � zd� yli � zrobi zbyt wiele. Ledwo Solariowiec ustawi � � si w pobli � u zenitu, ju � przybra � � gro n
� � posta � ludzk . Martine zdo � a � a � tylko na o � y � he � m, zanim stworzenie � ypn � o � na nich okiem, potrz sn � o � zwini t � , p � prze � roczyst � pi
� ci � � i znikn o. � Bubbakub mia jednak czas uruchomi � � kangrl. Oznajmi wi � c, � e Duch nie u � ywa � � tego szczeg lnego, pot � nego � rodzaju psi, do kt rego wykrywania i zwalczania maszyna � by a � przeznaczona. W ka dym razie - wtedy jej nie u � ywa � . � Na wszelki wypadek ma y �
Pilanin nie wy� czy � � zreszt urz � dzenia. � Jacob wyci gn � �� si w fotelu i powoli naciska � d � wigni � , kt � ra � rozk ada � a fotel, � a w � ko cu ujrza � � nad g ow � r � owe niebo pokryte pierzastymi smugami.
� Poczu ulg � , � kiedy dowiedzia si � , � e Duch nie pos � ugiwa � si � � pingrli. Ale skoro nie, to dlaczego zachowywa si � � tak dziwnie? Le� c bezczynnie, zastanawia � si � po raz � kolejny, czy LaRoque m g � � mie racj � , kiedy m � wi �
, � e Solariowcy znali ludzi jeszcze w � dawnych czasach, wiedzieli wi c, jak przem � wi � , � by ludzie mogli cho troch � ich � zrozumie . � Oczywi cie w przesz � o � ci � ludzie nigdy nie odwiedzali S o � ca, ale mo � e plazmowe � stworzenia by y kiedy � � na Ziemi, mo e nawet wychowa
� y tam cywilizacj � ? Brzmia � o to � niedorzecznie, ale to samo mo na by � o � powiedzie o S � onecznym Nurku. � Kolejna my l: je � li � LaRoque nie by odpowiedzialny za zniszczenie statku Jeffa, � to Duchy mog y by � � zdolne do tego, eby w ka � dej chwili zabi � ich wszystkich. � W takim razie Jacob m g � � mie tylko nadziej
� , � e dziennikarz-kosmonauta nie � myli si � � te co do reszty: mo � e � Solariowcy b d � bardziej pow � ci � gliwie obchodzi � si � � z lud mi, Pilem � i Kantenem, ni z szympansem. � Jacob rozwa a � , � czy nie spr bowa � telepatii na w
� asn � r � k � , � kiedy stworzenie pojawi si � jeszcze raz. Badano go kiedy i nie stwierdzono � adnego � talentu psi, pomimo niezwyk ych � zdolno ci hipnotycznych i pami � ciowych, � ale mo e mimo wszystko powinien � zaryzykowa . � Jego uwag przyku � � ruch z lewej strony. To Kulla podni s � mikrofon do ust, �
wpatruj c si � � w jaki punkt, czterdzie � ci � pi� stopni do zenitu. � - Pani kapitan - powiedzia - sz � dz � , � e on wracza. Szpr � bujcie k � t � w od 120 do � 130 sztopni - g os Pringa rozni � s � � si echem po statku. � Kulla od o � y � � mikrofon. Gi tka linka wci
� gn � a go z powrotem do otworu � znajduj cego � si tu � � obok szczup ego ramienia obcego i pustej teraz tuby po napoju. � Czerwona mgie ka pociemnia � a � na chwil , kiedy statek przeszed � przez pasmo � g stszego � gazu. Duch wr ci � � w a � nie wtedy; z du � ej odleg � o � ci ci �
gle � jeszcze wydawa si � � ma y, ale r � s � � w miar zbli � ania. � Tym razem by ja � niejszy � i bardziej poszarpany na brzegach. Wkr tce jego b � � kit � sta si � � niemal bolesny dla oczu. Znowu przyszed jako chuda posta � � ludzka; oczy i usta jarzy y mu si � jak w � gle,
� kiedy szybowa zawieszony w p � � drogi do zenitu. Pozostawa tam przez d � ugie � minuty, nie robi c nic. By � zdecydowanie wrogi, � Jacob czu � to! Przekle stwo doktor Martine przywo � a � o � go do przytomno ci, zda � sobie � spraw , � e � wstrzymuje oddech. - Cholera! - zdar a z g � owy
� he m. - Tyle tam ha � asu! Ju � my � l � , � e � co mam, � jaki sygna � � tu i tam, a za moment wszystko znika! - Nie martw si - powiedzia � � Bubbakub. Urywany g os dochodzi � z brzmieniacza, � kt ry � teraz le a � � na pok adzie obok ma � ego Pilanina. Bubbakub mia � na g
� owie sw � j he � m � i intensywnie wpatrywa si � � w Ducha czarnym oczkami. - Ludzie nie maj tej psi, � kt rej oni � u ywaj � . � Twoje pr by sprawiaj � im wr � cz b � l i z � oszcz � � je. Jacob prze kn � �� lin �
. � - Masz z nimi kontakt? - zapyta niemal r � wnocze � nie � z Martine. - Tak - odpar mechaniczny g � os. � - Nie przeszkadzajcie mi. - Oczy Bubbakuba zamkn y si � . � - Powiedzcie mi, kiedy si poruszy. Tylko wtedy! � Potem nie mogli ju nic z niego wydoby � . � Co on mu m wi? - zastanawia � � si Jacob, przygl � daj � c si � zjawie. I co mo
� na � powiedzie � takiemu stworzeniu? Nagle Solariowiec zacz�� wymachiwa “r � kami” i porusza � “ustami”. Tym razem � szczeg y by � y � lepiej widoczne. Znikn y pr � � ki, kt � re widzieli poprzednim razem. � Stw r � musia nauczy � � si radzi � sobie z ekranami stazy. Jeszcze jeden przyk � ad � zdolno ci
� przystosowawczych. Jacob nie chcia my � le � , � co to oznacza o dla bezpiecze � stwa � statku. Jego uwag przyku � a � kolorowa b yskawica z lewej strony. Na � lepo odszuka � � pulpit, wyci gn � �� z niego mikrofon i prze� czy � go na rozmow � osobist � . � - Helene, sp jrz na oko �
o � jeden i osiem na sze� dziesi � t pi � � . Wydaje mi si � , � e � towarzystwo si powi � ksza. � - Tak - cichy g os deSilvy wype � ni � � przestrze wok � jego g � owy. - Wygl � da na to, � e � ten drugi jest w typowej postaci. Przekonamy si , co zrobi. � Drugi Duch zbli a � � si niepewnie z lewej strony. Jego pomarszczona, amorficzna
� sylwetka wygl da � a � jak plama oleju na powierzchni oceanu. Kszta tem zupe � nie nie � przypomina cz � owieka. � Kiedy Martine zobaczy a intruza, gwa � townie � wci gn � a oddech i zacz � a nak � ada � � he m. � - My lisz, � e � powinni my powiedzie �
o tym Bubbakubowi? - zapyta � a pr � dko. � Zastanowi a si � � przez chwil , a potem popatrzy � a w g � r � na pierwszego � Solariowca. Nadal wymachiwa “ramionami”, ale nie zmieni � � pozycji. Bubbakub te nie. - Kaza � , � eby � go zawiadomi , kiedy Duch si � � przesunie. - Spojrza a z entuzjazmem na przybysza. � Mo e �
powinnam sama popracowa nad tym nowym i nie przerywa � � mu z pierwszym. Jacob nie by tego pewien. Jak dot � d � Bubbakub by jedyn � istot � , kt � ra � stwierdzi a co � � konkretnego, a motywy Martine by y podejrzane. Czy � by � nie chcia a m � wi � � Pilaninowi o drugim Solariowcu dlatego, e by � a � zazdrosna o jego sukces? A tam! - Jacob wzruszy ramionami. - ET i tak nie lubi, jak mu si
� � przeszkadza. Przybysz zbli a � � si ostro � nie w kr � tkich zrywach i doskokach, zmierzaj � c do � miejsca, gdzie jego wi kszy i ja � niejszy � kuzyn odgrywa rozz � oszczonego cz � owieka. � Jacob spojrza na Kull � . � Mo e powinienem powiedzie � � przynajmniej jemu? Wygl da na ca � kowicie �
poch oni � tego � ogl daniem pierwszego Ducha. Dlaczego Helene nic nie og � osi � a? � I gdzie jest Fagin? Mam nadziej , � e � tego nie przegapi. Gdzie w g � rze � mign� b � ysk. Kulla poruszy � si � . � Jacob podni s � � wzrok. Przybysza nie by o. Pierwszy Duch z wolna odp � ywa
� , a � � wreszcie znikn�� zupe nie. � - Co si sta � o? � - spyta Jacob. - Odwr � ci � em si � tylko na sekund � … � - Nie wiem, przyjacielu Jacobie! Obszerwowa em t � � isztot , � eby zobaczy � , czy � jej zachowanie nie zdradza jakich czech jej natury, kiedy nagle nadlecia �
� drugi. Pierwszy zaatakowa drugiego promieniem � wiat � a � i przegna go. Potem on te � zacz � � � odp ywa � ! � - Powinni cie mi powiedzie � , � e przyby � nowy - odezwa � si � Bubbakub. By � znowu � na nogach, a brzmieniacz wisia mu na szyi. - Trudno. Wiem wszystko, co potrzebuj
� . � Przeka�� to teraz cz owiekowi deSilvie. � Odwr ci � � si i odszed � . Jacob wygramoli � si � z fotela i pod � � y � � za nim. Przy pulpicie sterowniczym razem z deSilva czeka na nich Fagin. � - Widzia e � � to? - wyszepta Jacob. � - Tak, mia em dobry widok. Czekam z niecierpliwo � ci � , � eby us � ysze �
, czego � dowiedzia � si nasz drogi szanowny przyjaciel. � Bubbakub teatralnym gestem poprosi wszystkich o uwag � . � - Powiedzia , � e � jest stary. Wierz w to. To bardzo stara rasa. � No tak - pomy la � � Jacob. - To oczywi cie pierwsza rzecz, jak � m � g � by odkry � � Bubbakub. - Solariowcy m wi � , � e to oni zabili szympa. LaRoque te �
go zabi � . Zaczn � � zabija � r wnie � � ludzi, je eli na zawsze st � d nie odejdziecie. � - Co? - zawo a � a � deSilva. - O czym pan m wi? Jak to mo � liwe, � eby odpowiedzialni � byli i LaRoque, i Duchy?! - Nalegam na spok j - w zniekszta � conym � przez brzmieniacz g osie Pilanina � brzmia a �
nuta gro by. - Solariowiec powiedzia � � mi, e to oni nak � onili cz � owieka � LaRoque’a do zrobienia tego. Dali mu w ciek � o � � . � Dali mu potrzeb zabijania. Dali mu tak � e � prawd . � Jacob stre ci � � uwagi Bubbakuba dla Martine. - …i sko czy � � m wi � c, � e jest tylko jeden spos � b, dzi �
ki kt � remu � Duchy mog y � oddzia a � � na LaRoque’a z takiej odleg o � ci. � A u ycie tej metody t � umaczy brak informacji w � Bibliotece. Gdziekolwiek kto pos � uguje � si tak � moc � , staje si � wykluczony. Bubbakub chce, � eby � my
� pozostali w pobli u tylko do czasu, a � � to sprawdzimy; potem mamy st d � natychmiast zwiewa . � - Co to za moc? - spyta a Martine. Siedzia � a � z prymitywnym, ziemskim he mem psi � na kolanach. Kulla przys uchiwa � � si z boku, trzymaj � c w ustach nast � pn � w � sk � � tub� p ynu. � - To nie pingrli. Tego u ywa si � � czasem legalnie. Poza tym pingrli nie ma
takiego zasi gu. A zreszt � � i tak nie znalaz tego ani � ladu. Nie, my � l � , � e Bubbakub � zamierza u y � � tego czego podobnego do kamienia. � - Pami tki po Letanich? � - Tak. Martine potrz sn � a � g ow � . Spu � ci � a wzrok, bawi � c si
� � prze� cznikiem he � mu. � - Jakie to wszystko zagmatwane. W og le tego nie rozumiem. Odk � d � wr cili � my na � Merkurego, nic nie sz o dobrze. Nikt nie jest tym, na kogo wygl � da. � - Co chcesz przez to powiedzie ? � Parapsycholog milcza a przez chwil � , � a potem wzruszy a ramionami. � - Nigdy nikogo nie mo na by � � pewnym. Nie mia am w � tpliwo � ci, � e ta g
� upia uraza � Pierre’a do Jeffa by a szczera i nieszkodliwa. Tymczasem okazuje si � , � e by � a � sztucznie wzbudzona i miertelna. Pierre mia � � te chyba racj � co do Solariowc � w. Tylko � e � to nie by a � my l jego, a ich. � - My lisz, � e � oni naprawd s � naszymi dawno zaginionymi opiekunami? �
- Kto wie? - odpowiedzia a. - Je � li � tak jest, to prawdziwa tragedia, e nigdy � nie b dziemy mogli tu wr � ci � � i porozmawia z nimi. � - Przyjmujesz wi c opowie � �� Bubbakuba bez zastrze e � ? � - Oczywi cie, � e � tak! Przecie tylko jemu uda � o si � z nimi porozumie � . Poza tym � znam go. Bubbakub nigdy by nas nie wprowadzi w b
� � d. � Ca e swoje � ycie po � wi � ci � � prawdzie! Jacob jednak wiedzia ju � , � o kim my la � a, m � wi � c “nigdy nie mo � na by � � pewnym, e � si � kogo zna”. Doktor Martine by �
a � przera ona. � - Jeste pewna, � e � tylko Bubbakub nawi za � jaki � kontakt? � Oczy jej si rozszerzy � y � i odwr ci � a wzrok. � - Wydaje si , � e � tylko on ma tak mo � liwo � � . � - To dlaczego kiedy Bubbakub zawo a � � nas wszystkich, ty zosta a � na miejscu z
� za o � onym � he mem? � - Nie b dziesz mnie tu przes � uchiwa � ! � - unios a si � . - A je � li koniecznie chcesz � wiedzie , � to zosta am, � eby � jeszcze raz spr bowa � . By � am zazdrosna o jego sukces i � chcia am zrobi �
� jeszcze jedno podej cie. Nie uda � o � mi si , oczywi � cie. � Jacob nie by przekonany. Jej irytacja nie wygl � da � a � na usprawiedliwion , by � o � te jasne, � e wiedzia � a � wi cej, ni � m � wi � a. � - Doktor Martine - powiedzia - co pani wie o leku o nazwie “Warfarin”? �
- Ty te ! - poczerwienia � a. � - Powiedzia am ju � lekarzowi Bazy, � e nigdy o tym � nie s ysza � am � i zupe nie nie wiem, jak co � takiego mog � o si � dosta � do lekarstw � Dwayne’a Keplera. To znaczy je eli rzeczywi � cie � to tam by o! - Odwr �
ci � a si � . - Najlepiej � chyba b dzie, je � li � teraz troch odpoczn � . Pozwolisz? Chc � by � na nogach, kiedy � Solariowcy powr c � . � Jacob zignorowa jej wrogo � � ; � odrobina szorstko ci jego drugiego ja musia � a � ws czy
� � si � wraz z podejrzeniami. Wida by � o � jednak, e Martine nie powie nic wi � cej. � Podni s � � si . � Parapsycholog z o � liwie � nie zwr ci � a na to uwagi, zaj � ta rozk � adaniem swojego � fotela. Przy automatach z ywno � ci � � spotka go Kulla. �
- Jeszte zdenerwowany, przyjacielu Jacobie? � - Nie, raczej nie. Dlaczego pytasz? Wysoki ET spojrza na niego z g � ry. � Wygl da � na zm � czonego. Jego w � skie ramiona � przygarbi y si � , � ogromne oczy ja nia � y. � - Mam nadziej , � e � nie prze ywasz tego za bardzo, tej wiadomo � ci, kt � r � w
� a � nie � og osi � � Bubbakub. Jacob odwr ci � � si od maszyn i stan � � przodem do Kulli. � - Co mam prze ywa � , � Kulla? Jego stwierdzenia to fakty. To wszystko. By bym � rozczarowany, gdyby okaza o si � , � e S � oneczny Nurek musi si � zako � czy � . Ale
� zanim zgodz � si , � e � to konieczne, chcia bym, � eby by � jaki � spos � b na potwierdzenie jego � s� w… � Przynajmniej jaka informacja w Bibliotece. Poza tym jednak moim najsilniejszym � uczuciem jest ciekawo�� - wzruszy ramionami, zirytowany pytaniem. Poczu � pieczenie oczu, � pewnie od nadmiaru czerwonego wiat � a. � Kulla powoli pokr ci �
� wielk , okr � g � a g � ow � . � - My l � , � e jeszt inaczej. Wybacz mi � mia � o � � , ale my � l � , � e jeszte � bardzo � poruszony. Jacob poczu przyp � yw �
dzikiej z o � ci. Ju � mia � j � z siebie wyrzuci � , � ale uda o � mu si � pohamowa . � - O czym ty znowu m wisz, Kulla? - zapyta � � wolno. - Jacobie, to wietnie, � e � uda o ci si � zachowa � neutralno � � w powa � nym
� konflikcie wewn trz twojego gatunku. Ale przecie � � wszysztkie isztoty rozumne maj szwoje � zdanie. Zabola o ci � , � e Bubbakub nawi � za � kontakt, a ludziom si � to nie uda � o. Chocia � � nigdy nie wyrazi e � � szwojej opinii na temat Kwestii Pochodzenia, wiem, e nie cieszy ci � � wiadomo � � , � e ludzko �
�� mia a opiekun � w. � Jacob zn w wzruszy � � ramionami. - To prawda, nadal nie przekonuje mnie ta historia o Solariowcach wspomagaj cych � w zamierzch ej przesz � o � ci � ludzi, a potem porzucaj cych nas przed ko � cem dzie � a. � Nic tu si nie � zgadza - potar praw � � skro . Czu � nadchodz � cy b �
l g � owy. - Do tego ludzie � pracuj cy przy � tym projekcie zachowuj si � � bardzo osobliwie. Kepler cierpi na jak� nie � wyja nion � � histeri i � zbytnio ulega Martine. LaRoque by znacznie bardziej arogancki, ni � � to le y w � jego naturze, czasem a do samozniszczenia. Nie zapominaj te � � o jego domniemanym sabota u. � Potem Martine przechodzi od emocjonalnej obrony LaRoque’a do niezwykle dziwnego l ku � przed powiedzeniem czego , co mog � oby � poderwa autorytet Bubbakuba. Zaczynam si
� w � zwi zku � z tym zastanawia … - urwa � . � - Mo e za to wszysztko odpowiedzialni sz � � Szolariowczy. Je li z tak wielkiej � odleg o � ci � mogli szprawi , � e � pan LaRoque pope ni � mordersztwo, mogli te � szpowodowa � inne � zaburzenia. D onie Jacoba zacisn � y
� si w pi � ci. Spojrza � na Kull � , z trudem prze � ykaj � c � gniew. Wzrok obcego przygniata go. Jacob chcia � � znale� si � poza jego zasi � giem. � - Nie przerywaj - powiedzia przez zaci � ni � te � wargi, tak spokojnie, jak tylko m g � . �
Widzia , � e � co jest nie w porz � dku. Czu � si � , jakby tkwi � we mgle. Nic nie by � o � jasne, ale ci� y � a � mu potrzeba, eby powiedzie � co � wa � nego. Cokolwiek. � Rozejrza si � � szybko po pok adzie. � Bubbakub i Martine zn w byli na stanowiskach. Oboje mieli na g
� owach � he my i � spogl dali w jego stron � . � Martine co m � wi � a. � Suka! Na pewno opowiada temu prostackiemu, ordynarnemu g upkowi wszystko, co � powiedzia em. N � dzna � wazeliniara! Helene deSilva, kt ra obchodzi � a � pok ad, zatrzyma � a si � przy tamtej parze, � odwracaj c �
ich uwag od Kulli i Jacoba. Przez chwil � � czu si � lepiej. Zapragn � � , � eby Kulla � sobie poszed . To przykre, � e � trzeba by o go � cia przywo � a � do porz � dku, ale � podopieczny musi zna swoje miejsce! � DeSilva sko czy � a � rozmawia z Bubbakubem i Martine i ruszy �
a w kierunku � automat w z � ywno � ci � . � Czarne oczka Bubbakuba zn w spocz � y na Jacobie, kt � ry mrukn � �� co i � odwr ci � � si od paciorkowatego spojrzenia w stron � � automat w. � Pieprzy ich. Mam ochot � � na co do picia i napij � si � . Oni dla mnie nie �
istniej ! � Automat chwia si � � przed nim. Jaki wewn � trzny g � os krzycza � o � niebezpiecze stwie, ale � Jacob uzna , � e � ten g os te � nie istnieje. � Ale to dziwny automat - pomy � la � . � - Mam nadziej , � e nie jest taki, jak ta � oszuka cza �
maszyna na Bradburym. Tamten by wyj � tkowo � niemi y. � Nie, ten ma mn stwo przezroczystych, tr � jwymiarowych � przycisk w, oddalonych � jeden od drugiego. S tu ca � e � rz dy ma � ych wystaj � cych przycisk � w. � Si gn � �� r k � , � eby nacisn �
�� kt ry � z nich na chybi � trafi � , ale wstrzyma � si � . � Aha, tym razem przeczytamy napis! No wi c, na co mam ochot � ? � Mo e kaw � ? � S aby g � os � wo a � w � rodku o � yroad
� . Tak, to rozs � dne. � Wspania y nap � j, � yroada. � Nie tylko e wy � mienity, � ale jeszcze wzmacnia. Doskona y nap � j w � wiecie pe � nym � halucynacji. Musia przyzna � , � e w tej sytuacji by � oby nie �
le napi � si � tego troch � . � Co tu � by o jakby � podejrzane. I dlaczego wszystko dzia o si � � tak wolno? Jego r ka w � drowa � a � w limaczym tempie w kierunku przycisku, kt � ry wybra � . Kilka � razy przesun a si � � w r ne strony, ale wreszcie nacelowa � j � w
� a � ciwie. Ju � � mia � nacisn� , � kiedy powr ci � � ten cichy g osik, tym razem b � agaj � c go, by przesta � . � Co za chamstwo! Najpierw dajesz mi dobr rad � , � a potem w ostatniej chwili dostajesz pietra. Pies ci kopa � , � nie jeste mi potrzebny! � Nacisn� . � Czas przyspieszy odrobin �
i us � ysza � odg � os lej � cego � si p � ynu. � W og le komu to wszystko potrzebne! Do diab � a � z Kull , tym dorobkiewiczem! � Nad ty � Bubbakub i jego zimna jak ryba wsp lniczka. Nawet ten zwariowany Fagin… � ci gn � cy � mnie z Ziemi w to bezsensowne miejsce. Schyli si � � i wyci gn
� � tub � z otworu. Wygl � da � a � smakowicie. Czas znowu przyspieszy i bieg � � ju teraz prawie normalnie. Jacob poczu � si � � lepiej, jakby nagle odp yn � o � wielkie napi cie. Halucynacje i antagonizmy znikn � y. U � miechn � � � si do � nadchodz cej Helene deSilva. Potem odwr �
ci � � si i pos � a � u � miech Kulli. � P niej - pomy � la � � - przeprosz go za to, � e by � em niegrzeczny. - Podni � s � � tub w � toa cie. � - …wisi tam, na granicy wykrywalno ci - m � wi � a � deSilva. - Jeste my gotowi w �
ka dej � chwili, wi c mo � e � by lepiej… � - Jacob, przesta ! - krzykn � �� Kulla. DeSilva krzykn a i skoczy � a � naprz d, � eby chwyci � jego r � k � . Kulla pom � g � � jej swoj � niewielk si � �� i razem mocowali si , odci � gaj
� c tub � od ust Jacoba. � Sztywniaki - pomy la � � z sympati . - Poka � my s � abowitemu obcemu i � dziewi� dziesi � cioletniej � staruszce, co potrafi m czyzna. � Odpycha ich jedno po drugim, ale ci � gle � atakowali. Komendant pr bowa � a nawet � paskudnych cios w obezw � adniaj � cych,
� ale sparowa je i powoli, tryumfalnie � podni s � � nap j � do ust. P k � a � jaka zas � ona i w � ch, kt � ry, jak si � teraz okaza � o, � straci , powr � ci � z � si�� parowego walca. Jacob zakaszla i spojrza � � na ohydn mikstur
� , kt � r � trzyma � w r � ku. � Bulgota a i dymi � a � br zowymi, truj � cymi oparami. Cisn � � j � na bok. Wszyscy � wpatrywali si w niego. Kulla szcz � ka � � z bami, zbieraj � c si � z pod
� ogi po upadku. DeSilva � sta a w � wyczekuj cej pozycji. Wok � � zbierali si inni ludzie. � S ysza � � zbli aj � ce si � sk � d � zatroskane gwizdanie Fagina. Gdzie ten Fagin? � pomy la � � i ruszy do przodu. Uda � o � mu si zrobi � trzy kroki, zanim zwali � si
� na pok � ad tu � � przed Bubbakubem. Powoli wraca do przytomno � ci. � Nie by o to � atwe, gdy � co � strasznie uciska � o go � w czo o. Czu � , � e sk � r � ma tam napi �
t � jak pokrycie b � bna, � chocia nie tak such � . � Przeciwnie, robi a si � � coraz bardziej wilgotna, pocz tkowo przez pot, a potem przez co � � innego, co by o � ch odne. � J kn � �� i podni s � r � k � . Dotkn � �� sk ry czyjej �
d � oni, ciep � ej i mi � kkiej. � Kobieta - pozna to � po zapachu. Jacob otworzy oczy. Doktor Martine siedzia � a � obok niego z r cznikiem w smag � ej � d oni. � U miechn � a � si i przysun � a tub � z napojem tak, by m � g �
j � � schwyci wargami. � Najpierw si wzdrygn � � , � ale potem podni s � si � , � eby poci � gn � �� yk. Poczu � smak � lemoniady, cudowny smak. Opr ni � � tub , rozgl � daj � c si � woko �
o. Na rozrzuconych po pok � adzie � fotelach dostrzeg � le� ce � sylwetki. Spojrza w g � r � . � Niebo by o niemal czarne! � - Wracamy ju - wyja � ni � a � Martine. - Jak… - czu , � e � chrypi mu w gardle od d ugiego niem � wienia - jak d � ugo by �
em � nieprzytomny? - Jakie dwana � cie � godzin. - Dosta em co � � na uspokojenie? Skin a g � ow � . � Powr ci � jej nieustanny zawodowy u � miech, chocia � teraz nie � wydawa � si tak sztucznie przylepiony do twarzy. Jacob dotkn � �� r k � czo �
a. Ci � gle � bola o. � - Chyba wi c to wszystko mi si � � nie przy ni � o. Co to by � o, co chcia � em wczoraj � wypi ? � - Zwi zek amoniaku, kt � ry � wzi li � my ze sob � dla Bubbakuba. Prawdopodobnie by ci � � nie zabi . Ale zaszkodzi � by
� ci, i to porz dnie. Mo � esz mi powiedzie � , dlaczego � to zrobi e � ? � Jacob pozwoli , by g � owa � opad a mu z powrotem na poduszk � . � - No… wtedy wygl da � o � to na ca kiem niez � y pomys � - potrz � sn � �� g ow �
. - A � powa nie, � my l � , � e po prostu co � by � o ze mn � nie w porz � dku. Ale niech mnie diabli, je � li � wiem, co. - Powinnam si domy � li � , � e co � jest nie tak, kiedy zacz � � e � � dziwnie m wi �
o � morderstwach i spiskach - przytakn a. - To cz � ciowo � moja wina, bo nie rozpozna am tych � oznak. Nie ma si czego wstydzi � . � My l � , � e to zwyk � y przypadek wstrz � su � orientacyjnego. Nurkowanie w heliostatku mo e by � � okropnie dezorientuj ce. R � nie si � to objawia! � Przetar oczy przeganiaj
� c � z nich sen. - Tak, co do ostatniej cz ci, to na pewno masz racj � . � Ale w a � nie przysz � o mi do � g owy, � e niekt � rzy � ludzie my l � pewnie, � e by � em pod wp � ywem jakiego � � czynnika zewn trznego. � Martine drgn a, jakby zaskoczy
� o � j , � e tak szybko wr � ci � do pe � nej � przytomno ci. � - Tak - odpowiedzia a. - Rzeczywi � cie, � komendant deSilva my la � a, � e to robota � Duch w. Powiedzia � a, � e pewnie demonstruj � moc psi na potwierdzenie swoich �
argument w. � Zacz a nawet m � wi � � o odwecie. Ta teoria ma pewne zalety, ale ja wol swoj � � w asn � . � - e oszala � em? � - Nie, sk d � e! � Straci e � tylko orientacj � i pogubi � e � si � !
� Kulla m wi, � e � zachowywa e � � si … nienormalnie w ci � gu � kilku minut poprzedzaj cych ten… wypadek. To oraz � moje w asne � obserwacje… - Tak - Jacob skin�� g ow � - winien jestem Kulli szczere przeprosiny. Cholera � jasna! Nic mu si nie sta � o, � prawda? Ani Helene? - Zacz� si � podnosi � . � Martine popchn a go z powrotem na fotel. �
- Nie, nie, wszyscy s w porz � dku. � Nie martw si . To o ciebie si � wszyscy � niepokoili. Jacob opad na poduszki. Spojrza � � na pust tub � po napoju. � - Mog prosi � � o jeszcze jedn ? � - Oczywi cie. Zaraz wracam. � Martine zostawi a go. S � ysza � � jej ciche kroki zmierzaj ce w stron � automat � w z � ywno
� ci � … � tam, gdzie wydarzy si � wypadek. Skrzywi � si � , kiedy o tym � pomy la � . � Czu � wstyd zmieszany z obrzydzeniem. Przede wszystkim jednak nie dawa o mu spokoju � pytanie “dlaczego”? Gdzie za nim rozmawia � o � cicho dwoje ludzi. Doktor Martine musia a spotka � kogo � � przy automatach.
Jacob wiedzia , � e � pr dzej czy p � niej b � dzie musia � odby � nurkowanie, kt � re � wyja ni � sprawy S onecznego Nurka. Taki niesamowity trans b � dzie � konieczny, je li prawda � ma wyj�� na jaw. Pozostawa o tylko pytanie “kiedy”? Teraz, gdy mog � o � to rozedrze jego � umys na � p ? A mo
� e � ju na Ziemi, w obecno � ci terapeuty z Centrum, gdzie odpowiedzi nie � mog y � pom c w niczym jemu, jego zadaniu, ani S � onecznemu � Nurkowi? Wr ci � a � Martine. Zaj a fotel obok niego i wr � czy � a mu tub � z napojem. Razem z � ni � przysz a Helene deSilva i te � � usiad a przy Jacobie. � Nast pne kilka minut sp �
dzi � � na zapewnianiu jej, e czuje si � dobrze. Kapitan � zby a � kr tko jego przeprosiny: � - Nie mia am poj � cia, � e jeste � taki dobry w WW, Jacob - powiedzia � a. � - WW? - Walka wr cz. Ja sama nie � le � sobie daj rad � , chocia � trzeba przyzna � ,
� e � troch � wysz am z wprawy. Zreszt � � i tak by e � lepszy. Stwierdzili � my to w najpewniejszy � spos b, w � walce pomi dzy stronami, z kt � rych � ka da chcia � a obezw � adni � drugiego bez b � lu i � krzywdy. Strasznie trudno to zrobi , ale z ciebie jest prawdziwy spec. �
Nigdy nie s dzi � , � e mo � e zaczerwieni � si � na tego rodzaju komplement, ale nagle � poczu , � e si � � rumieni. - Dzi ki. S � abo � to pami tam, ale wydaje mi si � , � e ty te � by � a � � niez a. � Spojrzeli na siebie i u miechn
� li � si w absolutnym porozumieniu. � Martine powiod a wzrokiem od jednego do drugiego. Chrz � kn � a. � - My l � , � e pan Demwa nie powinien sp � dza � zbyt du � o czasu na rozmowie. � Rekonwalescencja po takim szoku wymaga bardzo d ugiego odpoczynku. � - Chcia bym tylko dowiedzie � � si o paru sprawach, pani doktor, a potem ju � b � d �
� pos uszny. Przede wszystkim gdzie jest Fagin? Nigdzie go nie widz � . � - Kant Fagin jest na odwrotnej stronie - odpar a deSilva. - Od � ywia � si . � - Bardzo si o ciebie martwi � . � Na pewno ucieszy si , � e jeste � zdrowy - doda � a � Martine. Jacob odpr y � � si . Z jakiego � powodu niepokoi � si � o bezpiecze �
stwo Fagina. � - Teraz powiedzcie mi, co sta o si � � po tym, jak zemdla em. � Martine i deSilva wymieni y spojrzenia. DeSilva wzruszy � a � ramionami. - Mieli my jeszcze jedn � � wizyt - powiedzia � a. - Zaj � a troch � czasu. Przez � adne � par � godzin Solariowiec po prostu fruwa sobie na granicy widoczno � ci. � Torusy i wszystkich jego kompan w zostawili �
my � daleko z ty u. Chocia � w � a � ciwie to dobrze, � e czeka � � tak d ugo. � Mieli my tu troch � � zamieszania z powodu, no… - Z powodu mojego przyci gaj � cego � uwag przedstawienia - westchn � � Jacob. - Czy � kto pr � bowa � � nawi za �
kontakt, kiedy Solariowiec tak sobie lata � ? � DeSilva spojrza a na Martine. Doktor leciutko pokr � ci � a � g ow � . � - Nic wielkiego nie zrobili my - pospiesznie odpar � a � komendant. - Ci gle byli � my � zdenerwowani. A potem, oko o czternastej, znikn � � . � Jaki czas p � niej powr � ci � w � swojej
“gro nej” postaci. � Jacob nie zareagowa na wymian � � spojrze pomi � dzy kobietami. Nagle jednak � przysz a � mu do g owy pewna my � l. � - S uchajcie, czy jeste � cie � zupe nie pewne, � e to w og � le by � y te same Duchy? � Mo e � posta “normalna” i “gro � na” �
to w rzeczywisto ci dwa r � ne gatunki. � Przez moment Martine wygl da � a � na zmieszan . � - To mog oby wyja � ni � … � - zacz a, ale zaraz urwa � a. � - Hm, nie nazywamy ich ju Duchami - powiedzia � a � deSilva. - Bubbakub m wi, � e � one tego nie lubi . � Jacob poczu przyp � yw
� irytacji, ale szybko j st � umi � , � eby � adna z kobiet � niczego nie zauwa y � a. � Ta rozmowa nie prowadzi a donik � d! � - No wi c, co si � � sta o, kiedy wr � ci � w gro � nej postaci? � - Bubbakub rozmawia z nim przez jaki �
� czas - deSilva zmarszczy a brwi w wyrazie � niezadowolenia. - Potem si zdenerwowa � � i przep dzi � go. � - Co? - Pr bowa � � go przekonywa . Cytowa � Ksi � g � Praw Opiekun � w i Podopiecznych. Nawet � obieca korzy � ci � handlowe. A tamten ci gle grozi � . Powiedzia � , � e po
� le sygna � y � psi na Ziemi i spowoduje katastrof � , � jakiej nie da si opisa � . W ko � cu Bubbakub uzna � , � e dosy � � tego. Kaza wszystkim si � � po o � y � i wyci � gn � �� t bry �
� � elaza i kryszta � u, o � kt rej nic � wcze niej nie chcia � � m wi � . Musieli � my zakry � oczy, a on powiedzia � jakie � � hokus-pokus i wystrzeli z tego cholerstwa. � - I co si sta � o? � Znowu wzruszy a ramionami. � - Tylko Przodkowie to wiedz . O �
lepiaj � cy � b ysk, uczucie ci � nienia w uszach, a � kiedy znowu spojrzeli my, Solariowca ju � � nie by o! Ale to nie wszystko! Wr � cili � my � tam, gdzie powinno by stado toroid � w. � Ich te nie by � o. Nigdzie w zasi � gu wzroku nie by � o � adnej �
ywej istoty! � - W og le nic? - Pomy � la � � o przepi knych torusach i ich jasnych, wielobarwnych � panach. - Nic - potwierdzi a Martine. - Wszystkie si � � sp oszy � y. Bubbakub zapewni � nas, � e nie � sta a im si � � adna krzywda. � Jacob poczu odr � twienie. � - No tak, teraz mamy przynajmniej ochron . Mo � emy � uk ada
� si � z Solariowcami z � pozycji si y. � DeSilva smutno pokr ci � a � g ow � . � - Bubbakub m wi, � e � nie ma mowy o adnych negocjacjach. Oni s � � li, Jacob. � Zabiliby nas natychmiast, gdyby tylko mogli. - Ale… - Poza tym nie mo emy ju � � liczy na Bubbakuba. Powiedzia � Solariowcom, � e je
� li � Ziemi spotka co � � z ego, to nast � pi zemsta, ale nie zrobi nic poza tym. Pami � tka � po Letanich wraca na Pil . - Wbi � a � wzrok w pok ad, jej g � os straci � barw � . - To koniec � S onecznego � Nurka. CZʌ� SZ STA � Miar zdrowia psychicznego jest � atwo �
�� przystosowania si� (nie za odniesienie do jakiej � � “normy”), zdolno�� uczenia si na do � wiadczeniach… � brania pod uwag rozs � dnych � argument w… � oraz uczu … � a zw aszcza zdolno � �� rezygnowania po osi gni � ciu zaspokojenia. � Istota choroby polega na utrwaleniu si� niezmiennych i zach annych wzorc � w � zachowania. Lawrence Kubie 17. Cie� Warsztat by starannie uporz � dkowany.
� Narz dzia, zazwyczaj rozrzucone w � nie adzie, � teraz wisia y bezu � ytecznie, � ka de na odpowiednim ko � ku w � cianie. Wszystkie � by y czyste. � Porysowany, pokryty naci ciami blat sto � u � l ni � pod � wie � � warstw � � wosku. Sterta cz ciowo rozmontowanych urz � dze
� , � kt re Jacob odsun � � na bok, � oskar ycielsko � pi trzy � a � si na pod � odze. R � wnie oskar � ycielski by � wzrok g � � wnego � mechanika, kt ry � przygl da � � si podejrzliwie, kiedy Jacob obejmowa � warsztat w posiadanie. Nie �
mia o to � wi kszego znaczenia. Pomimo fiaska wyprawy heliostatku - a mo � e � w a � nie ze � wzgl du na � nie - nikt nie protestowa , kiedy Jacob postanowi � � kontynuowa swoje w � asne � badania. Warsztat stanowi obszerne i wygodne miejsce, kt � re � nie by o teraz akurat nikomu � potrzebne, wi c m � g � � z niego korzysta . Poza tym, sp � dzanie tu czasu zmniejsza �
o � prawdopodobie stwo, � e znajdzie go Millie Martine. � Z niszy wielkiej groty heliostatk w Jacob widzia � � srebrny poblask gigantycznego statku, cz ciowo tylko zas � oni � ty � skaln � cian � . Daleko w g � rze � ciana � sklepia a si � � w r � d
� skroplonych opar w. � Usiad na wysokim sto � ku � przed warsztatem, narysowa na dw � ch kartkach papieru � “schematy wyboru” i roz o � y � � je na stole. Na ka dej z r � owych kartek napisane � by o “tak” � lub “nie”, reprezentuj ce r � ne � mo liwe rzeczywisto � ci morfologiczne. � Po lewej stronie napisane by o: B. MA RACJ � � CO DO DUCH W, TAK (I/NIE (II). �
Druga kartka by a jeszcze bardziej skomplikowana: ODBI � O � MI, TAK/NIE. Jacob nie m g � � pozwoli , � eby ktokolwiek wp � yn � � na jego opini � � w tych sprawach. Dlatego w a � nie � od powrotu na Merkurego unika Martine i innych. Sta � si � wi � c � pustelnikiem, je li nie liczy � � grzeczno ciowej wizyty z � o �
onej zdrowiej � cemu � Keplerowi. Pytanie po lewej stronie dotyczy o zadania Jacoba, cho � � nie m g � wykluczy � , � e � wi� e � si ono z pytaniem po prawej. � Pytanie po prawej stronie by o z kolei bardzo trudne. � eby � na nie w a � ciwie � odpowiedzie , trzeba by � o � od o �
y � na bok wszelkie emocje. � Poni ej pytania po lewej umie � ci � � kartk z rzymsk � cyfr � I i wyliczy � na niej � dowody na to, e Bubbakub m � wi � � prawd . � POZYCJA I: WERSJA B. JEST PRAWDZIWA. Lista by a obszerna. Przede wszystkim wyja � nienia � Pilanina t umaczy � y zgrabnie i �
sp jnie � zachowanie S onecznych Duch � w. � Ca y czas wiadomo by � o, � e stworzenia pos � uguj � � si � jakim rodzajem psi. Przera � aj � cy, � cz ekokszta � tny wygl � d sugerowa � znajomo � ��
ludzi i nieprzyjazne sk onno � ci. � Zgin� “tylko” szympans, a Bubbakub jako jedyny m � g � � pochwali � si nawi � zaniem � kontaktu z Solariowcami. Wszystko to pasowa o do wersji � LaRoque’a, kt r � � stworzenia mia y jakoby zaszczepi � � w jego umy le. � Najbardziej imponuj cym osi � gni � ciem � by wyczyn dokonany przez Bubbakuba za �
pomoc pami � tki � po Letanich, kt ry mia � miejsce wtedy, gdy Jacob le � a � � nieprzytomny na pok adzie heliostatku. Zdarzenie to dowodzi � o, � e Pilanin kontaktowa � si � jako � � ze S onecznymi Duchami. � Odp dzenie jednego Ducha za pomoc � � b ysku � wiat �
a wydawa � o si � wiarygodne � (chocia � Jacob nie mia poj � cia, � jak istota szybuj ca w � wietlistej chromosferze mog � a � wykry � cokolwiek w ciemnym wn trzu heliostatku), natomiast rozproszenie ca � ego � stada magneto erc � w � i pasterzy sugerowa o, � e Pilanin musia �
skorzysta � z jakiej � � pot nej si � y � (psi?). Podczas analizy morfologicznej ka dy z tych element � w � mia by � raz jeszcze � zbadany, jednak na pierwszy rzut oka Jacob musia przyzna � , � e pozycja numer I wygl � da � a � na prawdziw . � Numer II wobec tego by nie lada k �
opotem, � gdy zak � ada � przeciwie � stwo tezy z � pozycji I. POZYCJA II: WERSJA B JEST NIEPRAWDZIWA - (IIA) MYLI SI /(IIB) K � AMIE. � IIA nie nasuwa o Jacobowi zbyt wielu pomys � � w. � Bubbakub wydawa si � zbyt pewny � swego. Oczywi cie mog � y � go zwie� same Duchy… Jacob nabazgra � odpowiedni � �
notatk pod � numerem IIA. By a to w istocie bardzo wa � na � ewentualno� , ale opr � cz kolejnych � nurkowa � nie przychodzi mu do g � owy � aden spos � b, � eby j � potwierdzi � lub obali � . � A sytuacja polityczna sprawia a, � e
� nast pne nurkowania by � y niemo � liwe. � Bubbakub, popierany przez Martine, upiera si � , � e jakiekolwiek dalsze � ekspedycje by yby bezcelowe, a bez niego i pami � tki � po Letanich prawdopodobnie tak e � tragiczne. Co dziwne, doktor Kepler nie spiera si � � z nimi. W dodatku to na jego rozkaz heliostatek przeniesiono do suchego doku, zawieszono normalne prace konserwacyjne, a nawet zniesiono tajno�� informacji przy rozmowach z Ziemi . � Motywacje Keplera by y dla Jacoba zagadk � . � Przez kilka minut wpatrywa si � w
� kartk , � na kt rej napisane by � o: � SPRAWA POBOCZNA - KEPLER? W ko cu cisn � � j � na stert � � urz dze � � na pod odze. Ten cz � owiek wyra � nie go rozczarowa � . Przeszed � do kartki � IIB. Pomys , � e � Bubbakub k amie, by �
do � � poci � gaj � cy. � Jacob nie m g � ju � d � u � ej � udawa � jakiejkolwiek sympatii dla ma ego przedstawiciela Biblioteki. Widzia � � wyra nie � swoje osobiste uprzedzenie. Chcia , � eby � IIB by o prawd � .
� Bubbakub z pewno ci � � mia motyw, � eby k � ama � . Niepowodzenie Biblioteki w � dostarczeniu informacji o solarnych formach ycia by � o � dla niego k opotliwe. � Poza tym Pilanin mia za z � e � “szczeni cej” rasie jej ca � kowicie niezale � ne badania. � Obydwu tych k opot � w � mo na si �
by � o pozby � , gdyby S � oneczny Nurek za � ama � � si w taki spos � b, � by staro ytna nauka mog � a � zatryumfowa . � Hipoteza o k amstwie Bubbakuba poci � ga � a � jednak za sob mas � problem � w. Po � pierwsze, jaka cz�� jego opowie ci by
� a k � amstwem? Sztuczka z pami � tk � po � Letanich by a � bez w tpienia autentyczna, ale gdzie jeszcze mo � na � by o wyznaczy � granic � ? � W dodatku je li Bubbakub sk � ama � , � to musia by � absolutnie pewien, � e nikt go �
nie nakryje. Instytuty Galaktyczne, a zw aszcza Biblioteka, opiera � y � si na opinii � ca kowitej � uczciwo ci. Bubbakuba upieczono by � ywcem, � gdyby co takiego wysz � o na jaw. � Sedno sprawy kry o si � � w IIB. Wygl da � o to beznadziejnie, ale Jacob musia � jako � � wykaza , � e � IIB jest prawd . W przeciwnym razie S � oneczny Nurek by �
sko � czony. � Zadanie by o skomplikowane. Ka � da � teoria, w kt rej Bubbakub k � ama � , musia � a � jednocze nie wyja � ni � � mier � Jeffreya, nienormalny stan LaRoque’a i jego dziwne � zachowanie, gro by S � onecznych � Duch w… � Jacob nabazgra notatk �
� i do o � y � j � do IIB. � NOTATKA UZUPE NIAJ � CA: � DWA RODZAJE S ONECZNYCH DUCH � W? � Zapami ta � � uwag , � e nikt nigdy nie widzia � , jak “normalny” Duch zmienia si � w � odmian � p prze � roczyst �
, � wykonuj c � pantomim � gr � b. � Przysz a mu do g � owy � jeszcze jedna my l. � NOTATKA UZUPE NIAJ � CA: � TEORIA KULLI, E PSI SOLARIOWC � W � T UMACZY NIE TYLKO LR, ALE TAK � E � INNE DZIWNE ZACHOWANIA. Kiedy to pisa , my � la � � o Martine i Keplerze, ale zastanowiwszy si dobrze,
� przepisa t � � uwag jeszcze raz i do � � czy � � j do kartki zatytu � owanej ODBI � O MI - NIE (IV). � Kwestia jego zdrowia psychicznego nape ni � a � go wi ksz � odwag � . Pod pozycj � III � zacz�� metodycznie wylicza dowody na to, � e � co by � o nie w porz
� dku. �
1. O LEPIAJ � CE � WIAT � O W BAJA. Przed spotkaniem w Centrum Informacyjnym � przeszed ostatni g � � boki � trans. Wyrwa go z niego jaki � obiekt psychiczny � “b� kit”, � kt ry � wdar si � � w jego hipnoz jak blask reflektora. Bez wzgl � du na to, jakiego � rodzaju ostrze enie � zsy a � a
� mu pod wiadomo � � , nadej � cie Kulli przerwa � o je. � 2. NIEKONTROLOWANE DZIA ANIA PANA HYDE’A. Jacob wiedzia � , � e rozej � cie � si jego umys � u � na cz� normaln � i nienormaln � by � o w najlepszym razie chwilowym � rozwi zaniem d � ugotrwa � ego �
problemu. Kilkaset lat temu jego stan okre lono by � jako schizofreni . Teraz dzia � anie � hipnozy mia o pozwoli � jego rozdzielonym po � owom � na spokojne po� czenie � pod kierownictwem osobowo ci dominuj � cej. Jego zdzicza � a � druga po owa wydostawa � a � si na zewn � trz lub przejmowa � a kontrol �
wtedy, gdy by � o to � potrzebne… kiedy Jacob musia odwo � a � � si do zimnego, twardego, w � cibskiego, � absolutnie pewnego siebie go cia, jakim by � � kiedy . � Dawniej wyczyny jego drugiego ja bardziej go zawstydza y, ni � � niepokoi y. Na � przyk ad � kradzie lek � w � Keplera na Bradburym by a w miar � logiczna, je � li wzi � � pod uwag
� � to, co ju wiedzia � , � cho mo � e wola � by zastosowa � w tym celu inne � rodki. � Je li za � � chodzi o to, co powiedzia do doktor Martine na pok � adzie heliostatku, � to sporo jego s� w � sugerowa o albo mn � stwo uzasadnionych podejrze � kipi � cych w �
nie wiadomo � ci, � albo jakie powa � ne, � g� boko tkwi � ce problemy. � 3. ZACHOWANIE NA HELIOSTATKU: USI OWANIE SAMOB � JSTWA? � Wbrew oczekiwaniom nie zabola o to tak mocno. Ten epizod niepokoi � � Jacoba. Co jednak dziwne, czu si � � raczej z y ni � zawstydzony, jakby to kto � inny sprawi � , � e zachowa
� � si� jak idiota. Mog o to oczywi � cie � dowodzi wszystkiego, tak � e zwariowanego usprawiedliwiania � si , � ale na to akurat nie wygl da � o. � Jacob nie czu � adnych opor � w wewn � trznych, � kiedy rozwa a � � t mo � liwo � � .
� Po prostu si z tym nie zgadza � . � Problem numer trzy m g � � by cz � ci � og � lnego za � amania psychicznego albo stanowi � � oderwany przypadek dezorientacji, jak to stwierdza a diagnoza doktor Martine � (kt ra od � l dowania � ciga � a � Jacoba po ca ej bazie, � eby go zmusi � do terapii). M � g
� � by � te wywo � any � przez jaki czynnik zewn � trzny, � jak to ju wcze � niej stwierdzi � . � Jacob odsun�� si od warsztatu. Na to trzeba by � o czasu. Jedyny spos � b, � eby � czegokolwiek dokona , to robi � � cz sto przerwy i pozwoli � , by pomys � y przenika �
y � z pod wiadomo � ci, � tej g� bokiej pod � wiadomo � ci, kt � r � � bada . � No, nie by to jedyny spos � b, � ale dop ki nie rozstrzygn � � kwestii swojego � zdrowia psychicznego, nie mia zamiaru chwyta � � si innych � rodk � w.
� Wsta i zacz � �� powoli uk ada � swoje cia � o w ci � g pozycji odpr � aj � cych � Tai Chi Chuan. Czu , jak od niewygodnego siedzenia na sto � ku � trzeszcz mu kr � gi. Rozci � gn � � si � � i pozwoli , �
by energia powr ci � a � do tych cz ci cia � a, kt � re by � y u � pione. � Lekka kurtka, kt r � � mia na sobie, kr � powa � a ramiona. Przerwa � ci � g i zdj � �� j . � Wieszak na ubrania sta przy kantorku g � � wnego � mechanika, naprzeciw warsztatu naprawczego, obok kranu z wod pitn
� . � Jacob przeszed tam lekkim krokiem, � st paj � c � na palcach, czuj c rozpieraj � c � � go po Tai Chi energi . � G� wny � mechanik kiwn� niech � tnie g � ow � , kiedy Jacob przechodzi � � obok niego facet by najwyra � niej � zmartwiony. Siedzia za biurkiem w swoim wy � o
� onym piank � � kantorku, z wyrazem twarzy, kt ry Jacob widzia � � wielokrotnie od swojego powrotu, zw aszcza � w r � d � ni szego kierownictwa. Jego dobry nastr � j � prys pod wp � ywem tego widoku. � Kiedy pochyla si � � nad kranem, us ysza � klekocz � cy odg � os. Podni � s � � g ow
� , bo � d wi � k � si powt � rzy � � i najwyra niej dobiega � z groty. Z miejsca, gdzie Jacob sta � , � wida by � o � po ow � � heliostatku. Reszta wy oni � a � si powoli, gdy podszed � do kraw � dzi �
ciany � skalnej. Klinowate wrota heliostatku wolno opad y. Na dole stali Kulla i Bubbakub, � trzymaj c � pomi dzy sob � � d ugie, cylindryczne urz � dzenie. Jacob skry � si � za � cian � . � Co te� ci dwaj tam robi ? � S ysza � � wysuwaj cy si � z pok � adu statku pomost, a potem odg �
osy wci � gania � maszyny do rodka. � Opar si � � plecami o cian � i pokr � ci � g � ow � . � Tego ju za wiele. Je � eli pojawi � si jeszcze � jedna tajemnica, to chyba mi naprawd odbije… oczywi � cie � je eli ju �
do tego � nie dosz o. � Ze rodka statku dobiega � � d wi � k, przypominaj � cy u � ycie spr � arki powietrza albo � odkurzacza. Klekoty, odg osy przesuwania, a czasem tak � e � piskliwe pila skie � przekle stwa � sugerowa y, � e � urz dzenie ci � gni � to przez ca �
e wn � trze heliostatku. � Jacob uleg pokusie. Bubbakub i Kulla znajdowali w � rodku, � a nikogo innego w zasi gu � wzroku nie by o. � W najgorszym razie, gdyby przy apano go na szpiegowaniu, nie mia � � w a � ciwie nic � do stracenia opr cz reszty reputacji. � Kilkoma pewnymi krokami pokona spr � ysty � pomost. Na szczycie pochylni po o � y � � si
� na brzuchu i zajrza do � rodka. � Urz dzenie rzeczywi � cie � by o odkurzaczem. Bubbakub ci � gn � � je, odwr � cony ty � em � do Jacoba, a Kulla manipulowa gi � tk � � rur zako � czon � nasadk � ss �
c � . � Pring powoli kr ci � � g ow � , � jego z by zaklekota � y cicho. Rugaj � c swojego podopiecznego, Bubbakub � wyrzuci z � siebie seri kr � tkich � szcz kni � � . Klekot wzm � g � si � , � ale Kulla pracowa teraz
� szybciej. Widok by dziwaczny i niepokoj � cy. � Pring najwyra niej odkurza � przestrze � � pomi dzy � pok adem a zakrzywiaj � c � � si � cian � statku, cho � nie by � o � tam przecie nic � opr cz p � l � si owych, kt
� re � podtrzymywa y pok � ad! � Posuwaj c si � � wok kraw � dzi, Kulla i Bubbakub znikn � li za kopu � � centraln � . � Lada moment mogli pokaza si � � po drugiej stronie, tym razem zwr ceni twarz � do niego. � Jacob zsun�� si po pochylni o metr i reszt � drogi przeby � schodz �
c. Wr � ci � � do skalnej niszy, gdzie na powr t zasiad � � na sto ku przed roz � o � onymi kartkami. � Gdyby tylko by o dosy � � czasu! Gdyby centralna kopu a by � a wi � ksza albo gdyby � Bubbakub pracowa wolniej, m � g � by � mo e znale � � jaki �
spos � b, � eby dosta � si � do � szpary pola si owego i wzi � �� pr bk � tego, co tamci zbierali. Na my � l o tym Jacoba � przeszed dreszcz, � ale rzecz warta by aby spr � bowania. � Albo nawet zdj cie Bubbakuba i Kulli przy pracy! Ale gdzie zdoby � � aparat w ci gu � tych paru minut, kt re mu zosta �
y? � Nie by o jak dowie � � , � e Bubbakub mia � zamiar zrobi � co � z � ego, � ale Jacob uzna , � e � teoria IIB nabra a � ywszych � kolor w. Na kawa � ku papieru nabazgra � : KURZ B… � HALUCYNOGENY UWOLNIONE NA POK ADZIE STATKU? Rzuci � � go na kupk i
� pobieg do kantorku g � � wnego � mechanika. Facet gdera co � � niezadowolony, kiedy Jacob poprosi go, � eby z nim poszed � . � Twierdzi , � e musi siedzie � � przy swoim telefonie i w og le nie ma poj � cia, gdzie tu mo � na � by znale�� zwyczajny aparat fotograficzny. Jacob uzna , � e � go� k � amie, ale nie mia �
czasu � na dyskusje. Musia dosta � � si do telefonu. � Jeden aparat znajdowa si � � na cianie niedaleko rogu, zza kt � rego obserwowa � � Kull i � Bubbakuba wchodz cych na pochylni � . � Kiedy jednak podni s � s � uchawk � , nie bardzo � wiedzia , do kogo mia � by � zadzwoni ani co powiedzie
� . � “Halo, doktor Kepler? Tu Jacob Demwa, pami ta mnie pan? Ten, co si � � pr bowa � � zabi � na pa skim heliostatku. Taa… hm, chcia � bym, � eby zszed � pan tu na d � i � zobaczy , jak Pil � Bubbakub robi wiosenne porz dki…” � Nie, to nie brzmia o najlepiej. Zanim ktokolwiek zd � � y � by � tu przyj� , Kulla i �
Bubbakub dawno by ju znikn � li, � a ten telefon sta by si � kolejn � pozycj � na li � cie jego � powszechnie znanych zaburze . � Ta my l uderzy � a � Jacoba. A mo e ja po prostu wyobrazi � em � sobie to wszystko? Teraz ju nie by � o s � ycha �
� odkurzacza. Kompletna cisza. Poza tym, ca a ta sprawa by � a � tak cholernie symboliczna… Zza rogu dobieg y piski, pila � skie � przekle stwa i odg � os spadaj � cej maszyny. � Jacob na chwil zamkn � �� oczy. D wi � ki by � y pi � kne. Zaryzykowa � � wychylenie si za kraw � d � �
ska y. � Bubbakub sta u st � p � pochylni, trzymaj c jeden koniec odkurzacza; rz � sy wok � � jego oczu nastroszy y si � � sztywno, sier� na szyi stercza � a jak ko � nierz. Pil � wpatrywa si � � z furi w � Kull , kt � ry � mocowa si � niezdarnie z zatrzaskiem pojemnika na kurz. Z nie � domkni tego
� otworu wysypa o si � � troch czerwonego proszku. � Bubbakub parskn�� pogardliwie, kiedy Kulla zbiera proszek gar � ciami, a potem � skierowa na kupk � � rur odkurzacza. Jacob by � pewien, � e jedna gar � � zamiast do � odkurzacza, trafi a do kieszeni srebrzystej tuniki Pringa. � Pilanin rozrzuci nog � � resztki kurzu, eby po � � czy � y si � z pod �
o � em. � Rozejrza � si potem � podejrzliwie na wszystkie strony, a Jacob musia � � pr dko cofn � � g � ow � za � cian � , � szczekn�� kr tk � � komend i poprowadzi � Kull � z powrotem do wind. � Kiedy Jacob wr ci
� � do warsztatu, znalaz tam g � � wnego mechanika przegl � daj � cego � rozrzucone kartki jego analizy morfologicznej. Kiedy do niego podszed , m � czyzna � podni s � � wzrok. - Co to by o, tam? - wskaza � � brod w stron � groty. � - Nie, nic - odpar Jacob. Przez chwil � � si zastanawia � . - Tylko jacy � Iti � myszkuj po �
statku. - Po statku? - G� wny � mechanik zerwa si � . - To o tym � e � pan przedtem gada � ? � Czemu � pan do cholery od razu nie powiedzia ?! � - Zaraz, poczekaj pan - Jacob z apa � � za rami mechanika, kt � ry ju � p � dzi � do � statku. - Za p no, ju �
� poszli. Poza tym eby domy � li � si � , co oni zamierzaj � , nie wystarczy � przy apa � � ich na robieniu czego dziwnego. Wiadomo, � e � Iti s specjalistami od dziwno � ci. � Mechanik spojrza na Jacoba, jakby widzia � � go po raz pierwszy. - Taa - wycedzi powoli. - To racja. Ale mo � e � wreszcie powiesz mi pan, co pan � widzia . � Jacob wzruszy ramionami i opowiedzia �
� ca� histori � , od us � yszenia d � wi � ku � otwieranego w azu do komedii z rozsypanym proszkiem. � - Nie api � � tego - g� wny mechanik podrapa � si � po g � owie. � - Nie ma si co przejmowa � . � Jak powiedzia em, nie wystarczy jeden � lad, � eby � za atwi
� � tego brz kacza. � Jacob ponownie usiad na sto � ku � i zacz� skrupulatnie notowa � na kilku kartkach. � K. MA PR BK � � PROSZKU… DLACZEGO? POPROSI GO O TROCH � � NIEBEZPIECZNE? CZY K. WSP PRACUJE Z W ӣ ASNEJ � WOLI? OD JAK DAWNA? ZDOBY � PR BK � ! � - A tak w og le to co pan tu robi? - spyta � � g� wny mechanik.
� - Szukam lad � w. � Po chwili milczenia m czyzna postuka � � w kartki papieru roz o � one na stole. � - A niech to, ja bym nie by taki spokojny, gdybym my � la � , � e mi odpala! Jak to � by o? To � znaczy kiedy pan odlecia � � i chcia e � wypi � trucizn � ? � Jacob podni s � � wzrok znad kartek. By taki obraz. Wra
� enie. Nozdrza wype � nia � � zapach amoniaku, w skroniach pulsowa o. Jakby ca � e � godziny sp dzi � pod lamp � na � przes uchaniu. � Pami ta � � ten obraz wyra nie. Ostatni � rzecz � , jak � widzia � przed zapa � ci �
, � by a � twarz Bubbakuba. Czarne oczka wpatrywa y si � � w niego spod brzegu he mu psi. Jako � jedyny na pok adzie Pilanin przygl � da � � si beznami � tnie, gdy Jacob rzuci � si � naprz � d � i run�� na pok ad � bez czucia, metr od jego st p. � Ta my l sprawi � a, � e Jacob poczu
� ch � � d. Zacz � �� j zapisywa � , ale przesta � . To � by o zbyt � powa ne. Pospiesznie napisa � � kr tk � notk � w � amanym delfinim troistym i do � � czy � � j do � pliku numer IV. - Przepraszam - spojrza na g � � wnego
� mechanika. - M wi � pan co � ? � - A tam, to i tak nie moja rzecz - tamten potrz sn � �� g ow � . - Nie powinienem � wtyka � nosa. By em tylko ciekawy, co pan tu robi. - Zamilk � � na chwil . - Pan pr � buje � uratowa ten � program, prawda? - zapyta w ko � cu. � - Tak, pr buj � . � - W takim razie jest pan jedynym z tych m drali, kt
� ry � si stara - powiedzia � � mechanik cierpko. - Przepraszam, e wcze � niej � na pana warcza em. Ju � panu nie b � d � � przeszkadza , � b dzie pan m � g � � spokojnie pracowa - zacz � � zbiera � si � � do wyj cia. � Jacob zastanawia si
� � przez moment. - Nie mia by pan ochoty pom � c? � Mechanik odwr ci � � si . � - A co trzeba zrobi ? � - No, na pocz tek potrzebowa � bym � miot y i szufelki - u � miechn � � si � Jacob. � - Ju si � � robi - mechanik wybieg w po � piechu. � Jacob przez chwil stuka �
� palcami po blacie. Potem zebra rozrzucone kartki i � wepchn�� je z powrotem do kieszeni. 18. Ostro�� - Kierownik powiedzia , � e � nikomu nie wolno tam wchodzi , rozumie pan. � Jacob podni s � � wzrok znad swojej pracy. - A niech to! - wyszczerzy z w � ciek � o � ci � z by. - Nie wiedzia � em o tym! Pr � buj � � na tym zamku wytrychu ot tak, dla zabawy! Drugi m czyzna kr � ci
� � si nerwowo w miejscu i mamrota � co � o tym, � e nigdy nie � my la � � by wpl � tanym we w � amanie. � Jacob przechyli si � � na krze le. Pok � j zako � ysa � si � , a � � musia dotkn � �
� plastykowej nogi sto u, � eby � z apa � r � wnowag � . W przy � mionym � wietle � laboratorium fotograficznego trudno by o dobrze widzie � , � zw aszcza po dwudziestu minutach � mudnej pracy drobnymi � narz dziami. � - M wi � em
� ju panu, Donaldson - powiedzia � powoli. � Nie mamy wyboru. Co by my mogli pokaza � ? � Odrobin kurzu i podejrzan � teori � ? � Trzeba my le � . � Na razie jeste my w b � � dnym kole. Nie dopuszcz � nas do dowodu, bo � nie mamy dowodu, e naprawd � � tego potrzebujemy! - Potar mi � nie na karku. - Nie, � musimy zrobi to sami… to znaczy, je
� eli � woli pan czeka z za � o � onymi r � kami… � G� wny � mechanik chrz kn � � . � - Wie pan dobrze, e zostan � � - powiedzia ura � onym tonem. � - W porz dku, w porz � dku � - Jacob kiwn� g � ow � . Przepraszam. A teraz czy m
� g � by � mi pan poda ten ma � y � przyrz d, tam. Nie, ten z haczykiem na ko � cu. Tak, ten. A � teraz mo e pan � p j � �� do zewn trznych drzwi i popilnowa � . Gdyby kto � szed � , to prosz � � da mi � troch czasu � na posprz tanie. I uwaga na zapadni � ! �
Donaldson odszed kawa � ek, � ale przystan� , � eby popatrze � , jak Jacob wraca do � pracy. Opar si � � o ch odn � framug � drzwi i otar � pot z policzk � w i brwi. � Demwa wygl da � � na rozs dnego i zachowywa � si � racjonalnie, ale droga, po kt � rej
� w ci gu ostatnich kilku godzin bieg � a � jego rozgor czkowana wyobra � nia, � przyprawia a � Donaldsona o zawr t g � owy. � Najgorsze by o, � e � wszystko tak dobrze pasowa o. I to polowanie na � lady � naprawd � pasjonuj ce. A w dodatku to, co sam odkry � , � zanim jeszcze spotka Demw � , � potwierdza o
� wersj tamtego. Z drugiej strony by � � tak e przera � ony. Zawsze przecie � zostawa � a � mo liwo � � , � e facet naprawd � � zwariowa , pomimo logiczno � ci jego argument � w. � Donaldson westchn� . � Odwr ci � si � od k � ta, w kt �
rym drobne narz � dzia � skroba y � metal, a kud ata g � owa � Jacoba kiwa a si � miarowo, i poszed � powoli w stron � zewn � trznych � drzwi laboratorium. To i tak nie mia o znaczenia. Pod powierzchni � � Merkurego co si � papra � o. Je � eli
� kto � szybko czego nie zrobi, nie b � dzie � ju wi � cej heliostatk � w. � Zwyk y zamek b � bnowy � na klucz z naci ciami. Trudno o co � � atwiejszego. Jacob � zreszt � od razu zauwa y � , � e Merkury mia � niewiele nowoczesnych zamk � w. Na planecie,
� kt rej � nag , nie chronion � � powierzchni omywa � a pow � oka magnetyczna, elektronik � trzeba � by o � chroni . Os � ony � nie by y zbyt kosztowne, ale wida � kto � uzna � taki wydatek za � absurdalny w przypadku zamk w. Poza tym kto chcia � by �
w amywa � si � do wewn � trznego � laboratorium fotograficznego? I kto wiedzia by, jak to zrobi � ? � Jacob wiedzia , ale na razie nie dawa � o � to zbytnich efekt w. Co � by � o nie w � porz dku. � Narz dzia nie chcia � y � przem wi � . Nie czu � ci
� g � o � ci � pomi dzy swoimi d � o � mi a � metalem. W tym tempie mog o to zabra � � ca� noc. � Mo e ja to zrobi � ? � Jacob zgrzytn�� z bami i wolno wyci � gn � � wytrych z zamka. Od � o � y � � go na bok.
Sko cz z tymi personifikacjami - pomy � la � . � - Jeste tylko zespo � em aspo � ecznych � nawyk w, kt � re � chwilowo zamkn� em na k � � dk � hipnozy. Je � li � b dziesz si � ci � gle � zachowywa jak odr � bna
� osobowo� , doprowadzisz nas… mnie do stanu pe � nej � schizofrenii! A teraz kto personifikuje? Jacob u miechn � �� si . � Nie powinno mnie tu by . Powinienem siedzie � � w domu przez r wne trzy lata, � eby � w ciszy i spokoju doko czy � � psychicznych porz dk � w. Te typy zachowania, kt � re � chcia em… � kt re trzeba by � o � ukry , teraz okazuj
� si � potrzebne. Wymaga ich moja praca. � To dlaczego z nich nie skorzysta ? � Kiedy ten podzia psychiczny si � � ustali , nie mia � by � taki sztywny. Tego � rodzaju st umienie mo � e � naprawd sko � czy � si � k � opotami! Amoralne, ch � odne � i dzikie
cechy wydostawa y si � � na powierzchni cienkim strumieniem, zazwyczaj jednak pod � ca kowit � � kontrol . Od samego pocz � tku � planowano, e w razie potrzeby b � d � do dyspozycji. � Strumienie i personifikacja, za pomoc kt � rych � radzi sobie ostatnio z tym � strumieniem, mog y by � � przyczyn cz � ci k � opot
� w. Kiedy walczy � ze wstrz � sem � po stracie Tani, jego z a � po owa mia � a � spa … a nie usamodzielnia � si � . � Wi c pozw � l � mi to zrobi . � Jacob si gn � �� po nast pny wytrych i obr � ci � go w palcach. Narz �
dzie przesuwa � o � si � g adko, poczu � � jego ch� d. � Zamknij si . Nie jeste � � osob , tylko talentem zwi � zanym przez nieszcz � liwy � przypadek z neuroz … jak wyszkolony g � os, � kt rego mo � na u � ywa � tylko wtedy, gdy stoi si � �
na scenie nago. W porz dku. Skorzystaj z tego talentu. Te drzwi mog � yby � ju by � otwarte. � Jacob starannie od o � y � � narz dzia i pochyli � si � , a � jego czo � o � opar o si � o � drzwi. Mo e � powinienem? A je li rzeczywi � cie �
odbi o mi na heliostatku? Moja teoria mo � e by � � b� dna. � I jeszcze to b� kitne � wiat � o wtedy, w Baja. Ryzykowa � otworzenie, je � li w � rodku � co si � � obluzowa o? � Os abiony od niezdecydowania, poczu � , � e zaczyna zapada � w trans. Powstrzyma �
� si z � wysi kiem, ale potem wstrz � sn � �� si w duchu i zaniecha � oporu. Gdy doliczy � do � siedmiu, napotka barier � � l ku. Zna � j � . By � a jak kraw � d � � przepa ci. Z rozmys � em odsun � � � j na bok i
� dalej zst powa � � w d . � Przy dwunastu rozkaza : To ma by � � chwilowe. Wyczu zgod � . � Wsteczne odliczanie dokona o si � � w mgnieniu oka. Otworzy oczy. W d � ramion � przew drowa � o � mrowienie i zatrzyma o si � w palcach, podejrzliwie, jak pies, � kt ry w � sz � c � wraca do swojego dawnego domu. Na razie dobrze - pomy la
� � Jacob. - Nie czuj si � ani troch � mniej moralny. Ani � troch � mniej “sob “. Nie czuj � , � e moimi r � koma rz � dzi jaka � obca si � a… s � � tylko zr czniejsze. � Narz dzia nie by � y � ju ch � odne, kiedy je podni �
s � . Poczu � raczej ciep � o, � jakby dotyka � przed u � enia � w asnych r � k. Wytrych wsun � � si � delikatnie w zamek i pie � ci � � b bny, � poci gaj � c � za zapadki. Cichutkie stukni cia przesuwa
� y si � jedno za drugim � wzd u � � metalu. Po chwili drzwi by y otwarte. � - Uda o si � � panu! - zdziwienie Donaldsona troszk go ubod � o. � - Oczywi cie - odpar � � tylko. Z przyjemn � atwo � ci � powstrzyma � si � � od obra liwej � odpowiedzi, kt ra przysz � a
� mu na my l. Na razie dobrze. D � in wydawa � si � � dobrotliwy. Jacob otworzy drzwi na o � cie � � i wszed do � rodka. � Lew � cian � � w skiego pomieszczenia zajmowa � y rega � y. Przy drugiej � cianie sta � � niski st , a na nim rz �
d � urz dze � do fotoanalizy. Otwarte drzwi na drugim ko � cu � prowadzi y do � nie o wietlonej i rzadko u � ywanej � ciemni chemicznej. Jacob rozpocz�� od ko ca rega � � w, schylaj � c si � , � eby � odczyta napisy. Donaldson � posuwa si � � wzd u � � awy. Nie min
� o wiele czasu, a mechanik oznajmi � : � - Znalaz em je! - Wskaza � � na otwart skrzynk � obok przegl � darki, w po � owie � d ugo � ci � sto u. � Szpule znajdowa y si � � w osobnych wy cie � anych wn � kach - z boku mia � y wypisane � informacje o dacie i czasie rejestracji oraz o numerze aparatu, kt rym jej
� wykonano. Przynajmniej dziesi�� wn k by � o pustych. � Jacob podni s � � kilka kaset do wiat � a, a potem odwr � ci � si � do Donaldsona: � - Kto nas tu uprzedzi � � i r bn � � wszystkie kasety, kt � rych potrzebujemy. � - Ukrad a?… Ale jak? � Jacob wzruszy ramionami. � - Mo e tak samo, jak my, w � amuj
� c � si . A mo � e mia � klucz. Wiemy tylko tyle, � e � brakuje ko cowej szpuli z ka � dego � urz dzenia rejestruj � cego. � Przez chwil stali w ponurym milczeniu. � - Czyli nie mamy adnego dowodu - odezwa � � si Donaldson. � - Chyba e uda nam si � � odnale� brakuj � ce szpule. � - To znaczy e mamy w
� ama � � si do mieszkania Bubbakuba? Nie wiem… Moim zdaniem � te dane s ju � � dawno spalone. Po co mia by je trzyma � ? � - Nie, proponuj , � eby � my � si st � d wymkn � li i niech doktor Kepler albo Martine � sami odkryj , � e � ich nie ma. Niezbyt to wiele, ale by mo � e uznaj � to za jaki
� dow � d � na poparcie naszej wersji. - Jacob zawaha si � , � a potem kiwn� g � ow � . - Prosz � mi pokaza � � r ce � powiedzia . � Donaldson wyci gn � �� d onie. Pokrywaj � ca je cienka warstwa plastyku by � a � nietkni ta. �
Prawdopodobnie nie zostawiali wi c � lad � w � chemicznych ani odcisk w palc � w. � - W porz dku - stwierdzi � . � - Pouk adajmy wszystko z powrotem na miejsce, tak � dok adnie, jak to tylko mo � liwe. � Niech pan nie rusza niczego, czego pan wcze niej nie � dotyka . A potem wychodzimy. � Donaldson odwr ci � � si , � eby wykona � polecenia, ale nagle z zewn � trznego
� laboratorium dobieg trzask - co � � upad o. Drzwi st � umi � y nieco ten d � wi � k. � Pu apka, kt � r � � Jacob zastawi przy drzwiach na korytarz, zadzia � a � a. Kto � by � � w zewn trznej cz � ci � laboratorium. Drog ucieczki mieli odci �
t � ! � Obydwaj pospieszyli z powrotem w stron mrocznego przej � cia � do ciemni. Pokonali je i wpadli za za om � ciany � dok adnie wtedy, gdy ciasne pomieszczenie wype � ni � d � wi � k � metalowego klucza zgrzytaj cego w zamku. � Przez oskot w � asnego � gwa townego oddechu Jacob us �
ysza � , jak drzwi wolno si � � otwieraj . Pomaca � � kieszenie kombinezonu. Po owa narz � dzi zosta � a na jednym z � rega� w � w laboratorium. Na szcz cie lusterko dentystyczne ci � gle � spoczywa o w kieszeni na piersi. � Kroki intruza rozbrzmiewa y cicho kilka metr � w � dalej. Jacob starannie rozwa y � � niebezpiecze stwa i mo � liwe �
korzy ci, a potem powoli wydoby � lusterko. Ukl � kn � � � i wysun�� okr g � e � zako czenie przez pr � g, kilka centymetr � w nad pod � og � . � Doktor Martine schyla a si � � przed rega em, przegl � daj � c metalowe klucze na k � ku. �
Rzuci a ukradkowe spojrzenie w kierunku zewn � trznych � drzwi. Wygl da � a na � poruszon , � cho trudno by � o � to os dzi � na podstawie widoku w ma � ym lustereczku, trz � s � cym � si nad � pod og � � dwa metry od jej st p. � Jacob poczu , jak Donaldson pochyla si � � nad nim, pr buj
� c wyjrze � zza drzwi. � Zdenerwowany, chcia da � � mu znak, eby si � cofn � � , ale mechanik straci � ju � � r wnowag � . � Jego lewa r ka zatoczy � a � uk w poszukiwaniu oparcia i wyl � dowa � a na plecach � Jacoba. - Uff! - Powietrze wylecia o z p �
uc � Jacoba, kiedy g� wny mechanik zwali � si � na � niego ca ym ci � arem. � A zgrzytn � � z � bami przyjmuj � c uderzenie zesztywnia � ym � lewym ramieniem. Jakim sposobem uda � o � mu si uchroni � ich obu przed runi � ciem za
� pr g, ale � lusterko wylecia o mu z r � ki � i z cichym brz kiem upad � o na pod � og � . � Donaldson cofn�� si w mrok, oddychaj � c ci � ko i czyni � c � a � osne � pr by zachowania � ciszy. Jacob u miechn � �� si krzywo. Tylko g
� uchy nie us � ysza � by tego � omotu. � - Kto… kto tam jest? Jacob wsta i otrzepa � � si bez po � piechu. Rzuci � kr � tkie, pogardliwe spojrzenie � na Donaldsona, kt ry siedzia � � pos pnie, unikaj � c wzroku towarzysza. � Na zewn trz kroki oddala � y � si . Jacob wyszed �
za pr � g. � - Poczekaj chwil , Millie. � Doktor Martine zamar a przy drzwiach w p � � kroku. Odwraca a si � wolno, zgarbiona, � z twarz � ci � gni � t � � przera eniem, dop � ki nie rozpozna � a � Jacoba. Wtedy jej ciemne rysy pokry � g� boki � rumieniec. - Co te ty tu u licha robisz!
� - Obserwuj ci � , � Millie. Zazwyczaj to przyjemna rozrywka, ale tym razem szczeg lnie � interesuj ca. � - Szpiegowa e � � mnie! - wydysza a. � Jacob post pi � � naprz d, maj � c nadziej � , � e Donaldson b � dzie mia � � dosy rozs � dku, � eby � si nie pokazywa � .
� - Nie tylko ciebie, kotku. Wszystkich. Na Merkurym dzieje si co � � podejrzanego. Ka dy � m wi po chi � sku � i udaje przy tym Greka. Czuj , � e wiesz wi � cej, ni � chcesz � powiedzie . � - Nie mam poj cia, o co ci chodzi - odpar � a � ch odno Martine. - Ale nie dziwi � mnie to. Zachowujesz si nieracjonalnie i potrzebujesz pomocy… - Zacz � a � si wycofywa � .
� - Mo e i tak - Jacob z powag � � skin� g � ow � . - Ale tobie te � b � dzie � chyba potrzebna pomoc, eby wyja � ni � � twoj dzisiejsz � obecno � � tutaj. � Martine zesztywnia a. � - Klucz mam od Dwayne’a Keplera. A ty? - Ale czy on wie, e masz ten klucz od niego? � Martine zaczerwieni a si �
� i nie odpowiedzia a. � - Brakuje kilku szpul z danymi zebranymi podczas ostatniego nurkowania… Wszystkie dotycz okresu, kiedy Bubbakub dokona � � tej sztuczki z zabytkiem po Letanich. Nie wiesz mo e przypadkiem, gdzie one s � ? � Martine wytrzeszczy a oczy ze zdumienia. � - artujesz chyba! Ale kto… ? Nie… - Zmieszana, powoli pokr � ci � a � g ow � . � - Czy to ty je zabra a � ? � - Nie! - W takim razie kto? - Nie wiem! Sk d mia � abym �
wiedzie ? I o co ci w og � le chodzi, � e wypytujesz… � - M g � bym � natychmiast wezwa Helene deSilva - Jacob hukn � � gro � nie. - Mog � em � przecie przyj � �� przed chwil i odkry � , � e drzwi s � otwarte, ty jeste � � w rodku, � a klucz z twoimi odciskami palc w le
� y � w twojej kieszeni. Komendant przeszuka aby � wszystko, znalaz a brakuj � ce � szpule i co by si okaza � o? � e kryjesz kogo � , a ja mam pewne � niezale ne � dowody, o kogo chodzi. Je eli zaraz nie opowiesz wszystkiego, co wiesz, to � przysi gam, � e � skr cisz sobie kark, sama albo z twoim przyjacielem. Wiesz r � wnie � dobrze jak ja, e za �
oga � Bazy tylko czeka, eby kogo � � zje� � ywcem! � Martine zachwia a si � � i dotkn a d � oni � czo � a. � - Nie… Nie wiem… Jacob podprowadzi j � � do krzes a, a potem zamkn � � drzwi i przekr � ci � zamek. � Hej, wyluzuj si - m � wi
� a � jedna z jego cz ci. Przymkn � � na chwil � oczy i � policzy do � dziesi ciu. Z r � ki � powoli odp yn � o sw � dzenie. � Martine ukry a twarz w d � oniach. � Jacob k tem oka dostrzeg � Donaldsona, kt � ry � wygl da �
� zza drzwi ciemni. Machn�� r k � i g � owa g � � wnego mechanika schowa � a � si . � Si gn � �� do rega u, kt � ry kobieta przegl � da � a. � Aha, tutaj. Wzi�� stenokamer i zani � s � j � do � awy, a potem wetkn
� �� wtyk odczytu do jednego z czytnik w i w � � czy � � obydwa urz dzenia. � Wi kszo � �� materia u by � a zupe � nie nieinteresuj � ca. Uwagi LaRoque’a dotycz � ce � l dowania na Merkurym oraz poranek, kiedy zabra � � kamer do groty heliostatk � w, � tu przed � fataln wycieczk � � po statku Jeffreya. Jacob nie zwraca uwagi na
� cie � k � � d wi � kow � . � Notuj c � dla siebie LaRoque mia jeszcze wi � ksz � � sk onno � � do gadulstwa ni � w tekstach � publikowanych. Nagle jednak, zaraz po panoramuj cym uj � ciu � wn trza heliostatku, � charakter obraz w zmieni �
� si . � Przez moment sta , patrz � c � w zdumieniu na przesuwaj cy si � film. Potem wybuchn � �� g o � nym � miechem. � Millie Martine tak to zaskoczy o, � e � podnios a zaczerwienione, nieszcz � liwe � oczy. Jacob kiwn�� do niej weso o g � ow � . � - Wiedzia a �
, � po co tu schodzisz? - Tak. - Jej g os by � � zachrypni ty. Wolno pochyli � a g � ow � . - Chcia � am przynie � �� Pierre’owi jego kamer , � eby � m g � doko � czy � sw � j opis. My � la � am,
� e po tym, jak � Solariowcy byli dla niego tak okrutni… tak go wykorzystali… - Ci gle jest w areszcie, prawda? � - Tak. Oni sobie wyobra aj � , � e tak jest najbezpieczniej. Solariowcy ju � raz si � � nim pos u � yli, � rozumiesz. Mogliby zrobi to ponownie. � - A czyj to by pomys � , � eby odda � mu kamer � ? � - Jego, oczywi cie. Potrzebne mu by �
y � te nagrania, a ja nie s dzi � am, � eby to � mog o � zaszkodzi … � - Da mu do r � k � bro ? � - Nie! Og uszacz mia � � by rozbrojony. Bubb… - Jej oczy rozszerzy � y si � , a g � os � zamar . � - No, dalej, powiedz to. I tak ju wiem. � Martine spu ci �
a � wzrok. - Bubbakub powiedzia , � e � spotka si ze mn � u Pierre’a i rozbroi og � uszacz. To � mia a by � � przys uga i dow � d, � e nie � ywi urazy. � Jacob westchn� . � - To wyja nia spraw � � - wymrucza . � - Co…? - Poka mi r � ce.
� - Wyci gn � � stanowczo d � o � , widz � c, � e si � zawaha � a. Jej � d ugie, � smuk e palce dr � a � y, � gdy im si przygl � da � . � - Co to ma znaczy ?
� Jacob zignorowa jej pytanie. Zacz � �� chodzi powoli tam i z powrotem po w � skim � pomieszczeniu. Uderzy a go symetria tego podst � pu. � Gdyby si powi � d � , na ca � ym Merkurym nie � by oby � ani jednego cz owieka bez plamy na opinii. Sam nie zrobi � by � tego lepiej. Pozostawa o tylko � pytanie, kiedy ten potrzask mia si � � zamkn� .
� Odwr ci � � si i spojrza � na wej � cie do ciemni. G � owa Donaldsona zn � w wychyla � a � si zza � drzwi. - W porz dku, mo � e � pan wyj� . Musi pan pom � c doktor Martine wytrze � tu jej � odciski palc w. � Martine zatka o, kiedy p �
katy � g� wny mechanik wysun � � si � ze swojego ukrycia, � u miechaj � c � si z zak � opotaniem. � - Co chcecie zrobi ? - spyta � a. � Zamiast odpowiedzi Jacob si gn � �� po telefon przy wewn trznych drzwiach i wybra � � numer. - Halo, Fagin? Tak, jestem ju gotowy do “sceny w salonie”. Ach tak… ? Hm, nie � b d � � tego taki pewien. To zale y od tego, ile szcz � cia
� b d � mia � przez nast � pne kilka � minut. Czy m g � by � � zaprosi towarzystwo do aresztu LaRoque’a na spotkanie za pi � � minut? � Tak, zaraz, i prosz , stanowczo tego za � � daj. � Nie martw si o doktor Martine, jest tu, ze � mn . � Martine podnios a wzrok znad rega � u, � kt ry w
� a � nie wyciera � a, zdumiona tonem � g osu � Demwy. - W porz dku - ci � gn � �� Jacob. - A najpierw zapro Bubbakuba i Keplera. Nam � w ich � tak, jak ty to potrafisz. Ko cz � , � bo musz si � spieszy � . Tak, dzi � ki. � - I co teraz? - zapyta Donaldson, kiedy szli do drzwi. � - Teraz wy dwoje zdacie egzamin na wzorowych w amywaczy. I musicie to zrobi
� � pr dko. Doktor Kepler zaraz wyjdzie od siebie, wi � c � lepiej, eby � cie nie � przyszli na spotkanie zbyt d ugo po nim. � Martine zatrzyma a si � . � - artujesz chyba. Nie my � lisz � przecie , � e pomog � przeszukiwa � mieszkanie � Dwayne’a! - A dlaczego nie? - mrukn�� Donaldson. - Dawa a mu pani trucizn � na szczury!
� Ukrad a � pani jego klucze, eby w � ama � � si do laboratorium. � Nozdrza Martine rozszerzy y si � . � - Nie dawa am mu � adnej � trucizny na szczury! Kto panu tak powiedzia ? � Jacob westchn� . � - Warfarin. Dawniej by u � ywany � jako trucizna na szczury. Zanim jeszcze nie uodporni y � si na niego, jak zreszt � � prawie na wszystko. - M wi �
am � ci ju , nigdy nie s � ysza � am o warfarinie! Najpierw lekarz, a potem ty � na statku. Dlaczego wszyscy my l � , � e jestem trucicielk � ! � - Ja tak nie my l � . � Ale uwa am, � e powinna � raczej z nami wsp � pracowa � , je � eli � chcesz,
eby � my � dotarli do sedna sprawy. Masz wi c klucze do mieszkania Keplera, prawda? � Martine zagryz a wargi i skin � a � g ow � . � Jacob wyja ni � � Donaldsonowi, czego szuka i co zrobi � , kiedy ju � to znajd � , a � potem pobieg w stron � � pomieszcze ET. �
19. W salonie - Chce pan powiedzie , � e � Jacob zwo a � to spotkanie, a teraz go tu nie ma? � spyta a � deSilva od drzwi. - Nie niepokoi bym si � , � kapitanie deSilva. Przyb dzie bez w � tpienia. Nigdy nie � zdarzy o � si , � eby � pan Demwa zwo a � spotkanie, na kt � re szkoda by � oby czasu.
� - Rzeczywi cie! - LaRoque wybuchn � �� miechem. Siedzia � na ko � cu wielkiej sofy z � nogami opartymi na pufie. Przemawia z sarkazmem, trzymaj � c � w z bach cybuch � fajki, otoczony chmur dymu. - A dlaczego by nie? Co mamy tu innego do roboty? � “Badania” si � sko czy � y, � studia przeprowadzono. Wie a z Ko � ci S � oniowej zawali � a si � przez
� pych i � nadszed miesi � c � drugich no y. Dajmy Demwie czas. Cokolwiek by mia � do � powiedzenia, na pewno b dzie to zabawniejsze ni � � ogl danie tych powa � nych twarzy! � Na drugim ko cu sofy Dwayne Kepler skrzywi � � si . Usiad � tak daleko od LaRoque’a, � jak tylko m g � . � Nerwowo zsuwa otulaj � cy go koc, kt � ry sanitariusz sko
� czy � w � a � nie � przed chwil uk � ada � . � Spojrza teraz na lekarza, ale ten wzruszy � tylko ramionami. � - Niech si pan zamknie, LaRoque - powiedzia � � Kepler. Dziennikarz wyszczerzy tylko z � by � i wyj� przyrz � d do czyszczenia fajki. � - Nadal uwa am, �
e � powinienem mie jakie � urz � dzenie rejestruj � ce. Znaj � c Demw � , � przypuszczam, to spotkanie mo e przej � �� do historii. Bubbakub parskn�� i odwr ci � si � , przerywaj � c spacer mi � dzy � cianami � pokoju. Tym razem wyj tkowo nie podszed � � do adnej z poduszek rozrzuconych na dywanie.
� Zatrzyma si � � przed stoj cym pod � cian � � Kull i wystuka � kwadratowymi palcami skomplikowany � rytm. Pring skin�� g ow � . � - Poleczono mi powiedzie , � e � z powodu urz dze � rejesztruj � czych pana LaRoque’a � wydarzy o si � � ju doszy � nieszcz �
� . Pil Bubbakub nadmieni � tak � e, � e nie � zosztanie tu d u � ej � ni naszt � pne � pi� minut. � Kepler nie zwr ci � � na to stwierdzenie uwagi. Maca si � metodycznie po szyi jakby � szuka � sw dz � cego � miejsca. Przez ostatnie tygodnie straci sporo cia �
a. � LaRoque jeszcze raz wzruszy ramionami. Fagin milcza � . � Nie porusza y si � nawet � srebrzyste dzwoneczki na ko cach jego niebieskozielonych ga � � zi. � - Wejd i usi � d � , � Helene - powiedzia lekarz. - Pewien jestem, � e reszta wkr � tce � tu b dzie. - W jego oczach tli � o � si wsp � czucie. Wej �
cie do pokoju by � o jak � zanurzenie si w � stawie z bardzo zimn i niezbyt czyst � � wod . � Komendant znalaz a miejsce jak najdalej od pozosta � ych. � Zmartwiona, pr bowa � a � domy li � � si , co szykowa � Demwa. � Mam nadziej , � e � to nie b dzie znowu to samo - pomy � la � a. - Jedyne, co ta grupa
� tutaj ma wsp lnego, to fakt, � e � nie chc nawet wspomina � nazwy “S � oneczny Nurek”. � Jeszcze troch i rzuc � � si sobie nawzajem do garde � , chocia � � � czy ich jakby zmowa � milczenia. Potrz sn � a � g ow � . - Ciesz � si � , �
e ta s � u � ba � nied ugo si � sko � czy. Mo � e za � pi� dziesi � t � lat sprawy u o � �� si lepiej. � Nie mia a zbyt wielkiej nadziei, � e � tak si stanie. Ju � teraz melodi � Beatles � w �
mo na by � o � us ysze � � tylko w wykonaniu orkiestry symfonicznej. A dobry jazz w og le nie � istnia poza � bibliotekami. I po co by o lecie � � w kosmos? Weszli Mildred Martine i g� wny � mechanik Donaldson. Ich wysi ki, by wygl � da � � swobodnie, wyda y si � � Helene a � osne, ale nikt inny chyba tego nie zauwa � y � . � Ciekawe, co � czy
� tych dwoje? Nowo przybyli rozejrzeli si po pokoju i przeszli do k � ta � za sof , kt � rej ca � � � powierzchni � zajmowali Kepler, LaRoque i napi cie pomi � dzy � nimi. Dziennikarz podni s � wzrok � na Martine i u miechn � �� si . Porozumiewawcze mrugni � cie? Martine uciek � a przed jego � wzrokiem i LaRoque wygl da
� � na rozczarowanego. Na powr t zaj � � si � zapalaniem � fajki. - Mam ju dosy � � - oznajmi wreszcie Bubbakub i skierowa � si � w stron � drzwi. � Zanim jednak do nich dotar , otwar � y � si , jakby samoczynnie. Nast � pnie w � przej ciu � pojawi si � � Jacob Demwa z bia ym p � � ciennym workiem przewieszonym przez rami
� . � Wkroczy do pokoju pogwizduj � c � cicho. Helene zamruga a z niedowierzaniem. � Melodia bardzo przypomina a piosenk � � ” wi � ty Miko � aj przybywa do miasta”. Ale na � pewno… Jacob podrzuci torb � � w powietrze. Spad a na stolik z hukiem, a � doktor Martine � podskoczy a na krze � le. � Kepler jeszcze bardziej zmarszczy brwi i chwyci � si �
� wa ka sofy. � Tego by o za wiele dla Helene. Staro � wiecka, � niemodna, swojska melodia, ha as i � postawa Jacoba rozbi y mur napi � cia, � jak tort rzucony w twarz osoby, kt r � � niezbyt si lubi. � Wybuchn a � miechem. � Jacob mrugn�� do niej. - Czy jest pan tu po to, eby si � � zabawia ?! - fukn � � Bubbakub. - Kradnie mi pan � czas! Pan to wynagrodzi ! �
- Ale oczywi � cie, � Pilu Bubbakubie - Jacob u miechn � � si � . - Mam nadziej � , � e � demonstracja, kt r � � przeprowadz , b � dzie dla pana kszta � c � ca. Ale wpierw mo � e by � pan usiad ? � Szcz ki Bubbakuba k � apn �
y. � Przez chwil wydawa � o si � , � e jego czarne oczy p � on � , � potem prychn�� i opad na najbli � sz � poduch � . � Jacob przygl da � � si twarzom os � b zebranych w pokoju. Wyra � a � y przewa �
nie � zak opotanie lub wrogo � � , � z wyj tkiem niepewnie u � miechaj � cej si � Helene i � LaRoque’a, kt ry zachowa � � napuszon rezerw � . A tak � e, oczywi � cie, Fagina. Po raz tysi � czny � po a � owa � , �
e Kanten nie ma oczu. � - Kiedy doktor Kepler zaprosi mnie na Merkurego - zacz � �� - mia em pewne � w tpliwo � ci � co do Programu S oneczny Nurek, ale popiera � em � og ln � ide � . Po pierwszym � spotkaniu spodziewa em si � , � e wezm � udzia � w najbardziej emocjonuj � cych wydarzeniach od �
czas w � Kontaktu… e zmierz � � si ze skomplikowanym problemem stosunk � w � mi dzygatunkowych z � naszymi najbli szymi i najdziwniejszymi s � siadami, � Duchami S onecznymi. � Tymczasem kwestia Solariowc w zesz � a � na drugi plan wobec zawi ej sieci mi � dzygwiezdnych � intryg oraz morderstwa. Kepler podni s � � smutny wzrok - Jacob, prosz . Wszyscy wiemy, � e � jeste przem
� czony. Millie uwa � a, � e � powinni my � by dla ciebie serdeczni. S � � jednak granice. - Skoro tak, to prosz , � eby � cie � jeszcze troch wytrzymali - Jacob roz � o � y � � r ce. - Do � �� ju mam ignorowania mnie. Je � eli �
wy mnie nie wys uchacie, to w � adze na Ziemi z � pewno ci � � to zrobi . � U miech Keplera zamar � , � a on sam opad z powrotem na sof � . � - Wi c prosz � , � s ucham. � Jacob stan�� na szerokim dywanie na rodku pokoju. � - Po pierwsze, Pierre LaRoque konsekwentnie zaprzecza, e zabi � � szympa Jeffreya albo e u � ywa � � og uszacza w celu uszkodzenia mniejszego heliostatku. Zaprzecza,
� jakoby kiedykolwiek by Nadzorowanym i utrzymuje, � e � ziemskie rejestry zosta y jakim � � sposobem naci gni � te. � Mimo to od naszego powrotu ze S o � ca uparcie odmawia poddania si � � testowi N, co mog oby wydatnie dopom � c � mu w udowodnieniu niewinno ci. Najprawdopodobniej � przypuszcza, e wyniki takiego testu r � wnie � � by yby sfa � szowane. �
- To prawda - skin�� g ow � LaRoque. - To by � oby jeszcze jedno k � amstwo. � - Nawet je li doktor Laird, doktor Martine i ja wsp � lnie � nadzorowaliby my taki � test? LaRoque chrz kn � � . � - To mog oby zaszkodzi � � na procesie, zw aszcza je � li zdecyduj � si � na podanie � sprawy do s du. �
- A po co i�� do s du? Nie mia � pan motywu, � eby zabija � Jeffreya, kiedy � otworzy pan � klap do tunera G… � - Zaprzeczam, jakobym to zrobi ! � - …a tylko Nadzorowany m g � by � zabi kogo � z powodu urazy. Po co wi � c zostawa � � w areszcie? - Mo e mu tu dobrze - rzuci � � sanitariusz. Helene spojrza a krzywo. Ostatnimi czasy diabli wzi �
li � dyscyplin , a wraz z ni � � i morale. - Nie zgadza si na test, bo wie, � e � go nie przejdzie! - krzykn� Kepler. � - Dlatego S oneczni Ludzie wybrali go, � eby � dla nich zabi - doda � Bubbakub. � Tak mi powiedzieli. - Czy ja jestem Nadzorowany? A niekt rzy ludzie s � dz � � przecie , � e to Duchy � nak oni � y
� mnie do pr by samob � jstwa. � - Dzia a � � pan w stresie. Tak twierdzi doktor Martine, prawda? - Bubbakub zwr ci � � si do � Martine. Jej zaci ni � te � d onie zbiela � y, ale nic nie powiedzia � a. � - Przejdziemy do tej sprawy za kilka minut - powiedzia Jacob - ale zanim � zaczniemy, chcia bym zamieni � � s owo na osobno � ci z doktorem Keplerem i panem LaRoque. � Doktor Laird i jego asystent usun li si �
� uprzejmie, Bubbakub zatrz s � si � z � w ciek � o � ci, � e ka � �� mu si wynosi � , ale spe � ni � pro � b � . � Jacob przeszed za sof � . � Kiedy nachyli si � pomi
� dzy dwoma m � czyznami, wyci � gn � �� r k � � za siebie. Donaldson przysun� si � i poda � mu niewielki przedmiot; Jacob � uj�� go mocno. Spojrza po kolei na Keplera i LaRoque’a. � - My l � , � e powinni � cie panowie to sko � czy � . Zw � aszcza pan, doktorze Kepler. � - Na mi o
� �� bosk , o czym pan m � wi? - sykn � � zagadni � ty. � - My l � , � e jest pan w posiadaniu czego � , co nale � y do pana LaRoque’a. Niewa � ne, � e � zdoby to nielegalnie. Jest mu to bardzo potrzebne. Tak bardzo, � e � na jaki czas � wzi�� na siebie win , kt � r � � zreszt �
atwo zmyje. Tak bardzo, � e mo � e nawet zmieni ton � artyku� w, � w kt rych z pewno � ci � � zamierza wszystko opisa . S � dz � , � e ten uk � ad � dobiega ko ca. � Tak si � sk ada, � e � teraz ja mam t rzecz. �
- Moja kamera! - chrapliwie wyszepta LaRoque i oczy mu za � wieci � y. � - Owszem, pewna ma a kamera. A tak � e � znakomity ma y spektrograf akustyczny. Tak, � mam to. Mam te kopi � � nagra , kt � re pan zrobi � , a kt � re by � y schowane w � mieszkaniu doktora Keplera. - Zdra-zdrajca… - Kepler zaj kn � �� si . - My � la � em,
� e jest pan przyjacielem. � - Zamknij si , ty sk � rzasty � draniu! - LaRoque prawie krzykn� . - To ty jeste � � zdrajc ! � Dziennikarz a kipia � � pogard . � Jacob opar d � onie � na ramionach obu m czyzn. � - Je li nie b � dziecie � ciszej, obaj traficie na orbit bez powrotu! Pana, � LaRoque, mo na � oskar y � � o szpiegostwo, a Keplera o szanta i wsp
� udzia � w szpiegostwie! Co � wi cej, jako � e � dow d szpiegostwa LaRoque’a jest r � wnie � � po rednim dowodem na to, � e nie mia � on � czasu na sabota , podejrzenie pad � oby � natychmiast na osob , kt � ra po raz ostatni � sprawdza a � generatory statku. Nie, nie uwa am, �
e � pan to zrobi , doktorze Kepler, ale na � pana miejscu by bym ostro � niejszy! � LaRoque siedzia w milczeniu. Kepler � u � � koniec w sa. � - Czego pan chce? - zapyta w ko � cu. � Jacob pr bowa � � si opiera � , ale jego druga, st � umiona po � owa by � a teraz zbyt � silna. Nie m g � � powstrzyma si
� przed ma � ym docinkiem. � - No c , dok � adnie � jeszcze nie wiem. Mo e co � wymy � l � . Po prostu niech pan nie � daje si ponosi � � fantazji. Moi przyjaciele na Ziemi wiedz ju � o wszystkim. � To nie by a prawda, ale pan Hyde wysoko sobie ceni � � ostro no � � . � Helene deSilva wyt a �
a � s uch, � eby pods � ucha � , o czym rozmawiaj � ci trzej. Gdyby � wierzy a w op � tanie, � nie mia aby w � tpliwo � ci, � e ich znajome twarze zmieniaj � � si na rozkaz � demon w. � agodny � doktor Kepler, kt ry od ich powrotu ze S �
o � ca sta � si � � ma om � wny � i skryty, mrucza jak gniewny m � drzec, � gdy mu si sprzeciwiaj � . LaRoque - rozwa � ny � i ostro ny - zachowywa � � si , jakby ca � y jego � wiat zale � a
� od dok � adnej � oceny biegu spraw. A Jacob Demwa… wcze niej pod jego cich � , � czasem nudnaw zadum � dostrzec mo � na � by o przeb � yski � charyzmy. Przyci ga � a j � ona, cho � zarazem ta zabawa w chowanego � by a � irytuj ca. Teraz jednak - teraz jego charyzma ja �
nia � a, � zniewala a jak blask � p omieni. � Jacob wyprostowa si � � i oznajmi : � - Doktor Kepler uprzejmie zgodzi si � � wycofa wszystkie zarzuty wobec Pierre’a � LaRoque’a. Bubbakub podni s � � si z poduszki. � - Pan jest szalony. Je li ludzie wybaczaj � � za-mor-do-wa-nie swoich podopiecznych, to ich w asny problem. Ale S � oneczni � Ludzie mog nak � oni �
go do innych wyst � pk � w. � - S oneczni Ludzie nigdy go do niczego nie nak � onili � - powiedzia Jacob powoli. � Bubbakub k apn � �� z bami. � - Powiedzia em ju � , � jest pan szalony. Rozmawia em ze S � onecznymi Lud � mi. Oni nie � k ami � . � - Prosz , skoro tak pan uwa � a
� - Jacob uk oni � si � . - Mimo to chcia � bym � kontynuowa � moj relacj � . � Bubbakub parskn�� g o � no i rzuci � si � na poduszk � . � - Szaleniec! - warkn� . � - Najpierw - ci gn � �� Jacob - chcia bym podzi � kowa �
doktorowi Keplerowi za to, � e � wyrazi zgod � , � abym wraz z g� wnym mechanikiem Donaldsonem i doktor Martine � odwiedzi � laboratoria fotograficzne i przestudiowa filmy z ostatniego nurkowania. � Kiedy pad o nazwisko Martine, wyraz twarzy Bubbakuba zmieni � � si . A wi � c tak � wygl da � smutek u Pilan - pomy la � � Jacob. Doskonale rozumia ma � ego obcego. Taka pi � kna � pu apka i � tak ca kowicie unieszkodliwiona.
� Jacob opowiedzia okrojon � � wersj ich odkrycia w laboratorium fotograficznym: � stwierdzi tylko, � e � brakowa o szpul z ostatniej cz � ci lotu. Gdy to m � wi � , w � pokoju opr cz � dzwonienia ga� zi � Fagina panowa a absolutna cisza. � - Przez jaki czas zastanawia � em � si , gdzie mog � by � te szpule. Domy �
la � em si � , � kto je zabra , ale nie by � em � pewien, czy ta osoba zniszczy a je, czy te � zaryzykowa � a � ich ukrycie. W ko cu uzna � em, � e taki “szczur informatyczny” nigdy niczego nie wyrzuca. � Przeszuka em � pomieszczenia pewnej istoty rozumnej i odnalaz em brakuj � ce � szpule. - Ty zuchwalcze! - wysycza Bubbakub. - Gdyby
� � mia prawdziwych pan � w, kaza � bym � ci ch � osta � � do ostatniego tchu. Ty zuchwalcze! Helene opanowa a zaskoczenie. � - Mam rozumie , Pilu Bubbakubie, � e � przyznaje pan, i ukry � ta � my S � onecznego � Nurka? Dlaczego?! - To si zaraz wyja � ni � - u miechn
� � si � Jacob. - Tak naprawd � to, s � dz � c � po przebiegu fakt w, by � em � pewien, e ta sprawa b � dzie du � o bardziej skomplikowana. W istocie � jest jednak bardzo prosta. Chodzi o to, e z ta � m � tych jasno wynika, i Pil Bubbakub � sk ama � . �
Z gard a Bubbakuba wydoby � o � si niskie burczenie. Ma � y obcy sta � zupe � nie � nieruchomo, jakby nie ufa w � asnym � ruchom. - Gdzie wi c s � � ta my? - nalega � a deSilva. � Jacob podni s � � worek ze sto u. � - Trzeba jednak odda sprawiedliwo � � : � tylko szcz liwy traf pozwoli � mi odgadn
� � , � e � ta my zmieszcz � � si akurat do pustego kanistra po benzynie - wyci � gn � � jaki � � przedmiot i uni s � � go do g ry. � - Pami tka po Letanich! - deSilvie ze zdumienia zapar � o � dech. Fagin wyda z � siebie kr tki tryl zaskoczenia. Mildred Martine powsta � a, � trzymaj c si � za gard �
o. � - Owszem, pami tka po Letanich. Jestem pewien, � e � Bubbakub liczy na tak � � w a � nie � reakcj , gdyby nawet jego mieszkanie mia � o � by przeszukane. Naturalnie nikt nie � o mieli � by � si tkn � �� przedmiotu na p religijnej czci starej i pot � nej rasy, zw � aszcza � e � wygl da jak
� bry a meteorycznej ska � y � i szkliwa. Obr ci � � przedmiot w d oniach. � - A teraz patrzcie! Zabytek prze ama � � si na dwie po � owy. W jednej z cz � ci osadzona by � a jaka � � puszka. Jacob od o � y � � drug po � ow � i szarpn � �� za koniec pojemnika. W rodku co
� cicho � zagrzechota o. Puszka otworzy � a � si i z jej wn � trza wypad � tuzin ma � ych, � czarnych przedmiot w, kt � re � potoczy y si � po pod � odze. Trzonowce Kulli zaklekota � y. � - Szpule! - LaRoque z zadowoleniem kiwn�� g ow � , ci � gle d
� ubi � c w fajce. � - Tak - potwierdzi Jacob. - A na powierzchni tej “pami � tki” � wida przycisk, � kt ry � uwalnia zawarto � �� pustego obecnie kanistra. Wygl da na to, � e wewn � trz zosta � y � jakie � lady. Id � � o zak ad, � e odpowiadaj � one substancji, kt
� r � Donaldson i ja dali � my � wczoraj doktorowi Keplerowi, kiedy nie uda o si � � nam przekona … - urwa � nagle, a potem � wzruszy � ramionami. - … lady nietrwa � ych � cz steczek, kt � re pod zr � czn � kontrol � pewnej � istoty rozesz y si
� � w “eksplozji wiat � a i d � wi � ku” i pokry � y wewn � trzn � � powierzchni � g rnej � p kuli pokrywy heliostatku… � DeSilva poderwa a si � � na r wne nogi. Jacob musia � m � wi � g � o � niej,
� eby � przekrzycze � coraz g o � niejsze � szcz kanie z � b � w Kulli. � - …skutecznie blokuj c tym samym ca � e � wiat � o zielone i b � � kitne, a wi � c � jedyne d ugo � ci � fali, na kt rych mo �
emy � odr ni � S � oneczne Duchy od ich otoczenia! � - Ta my! - krzykn � a � deSilva. - Powinny pokaza … � - I rzeczywi cie pokazuj � � toroidy. Duchy… ca e setki Duch � w! Co ciekawe, nie � przybieraj cz � ekopodobnych � kszta t � w, ale mo � e wynika to z tego, � e nasze fale � psi
wskazywa y, � e � ich nie widzimy. Za to jakie by o zamieszanie w stadzie, kiedy � wpadli my � mi dzy nie bez jednego “przepraszam”! Toroidy i “normalne” Duchy zmykaj � ce � nam sprzed nosa… a wszystko przez to, e nie widzieli � my, � e jeste � my w samym � rodku � stada! - Ty zwariowany Iti! - wrzasn�� LaRoque. Potrz sn � � pi � ci � w stron �
� Bubbakuba. Pilanin zasycza w odpowiedzi, ale nie ruszy � � si z miejsca. Palce obu jego � d oni zakrzywia � y � si , kiedy patrzy � � na Jacoba. - Substancja by a tak dobrana, � e � roz o � y � a si � zaraz, gdy opu � cili � my � chromosfer . Po � prostu opad a, daj � c
� cienk warstw � kurzu na polu si � owym przy kraw � dzi pok � adu, � gdzie nikt jej nie zauwa y � . � Bubbakub za powr � ci � potem z Kull � i sprz � tn � li � j . Tak by � o, � prawda, Kulla?
Przygn biony obcy skin � �� g ow � . � Jacob poczu s � ab � � satysfakcj z tego, � e sympatia przysz � a mu teraz r � wnie � atwo, jak � wcze niej gniew. Jaka � � jego cz� zaczyna � a si � niepokoi � . U � miechn �
�� si � uspokajaj co. � - W porz dku, Kulla. Nie mam dowod � w, � e bra � e � udzia � w czymkolwiek ponadto. � Obserwowa em wasz � � dw jk � , kiedy to robili � cie, i by � o oczywiste, � e dzia � a � e � �
pod przymusem. Pring podni s � � wzrok. Jego oczy by y bardzo jasne. Kiwn � � g � ow � jeszcze raz, a � szcz kanie dobiegaj � ce � zza jego grubych warg powoli ucich o. Fagin przysun � � si � � bli ej do � szczup ego ET. � Donaldson pozbiera szpule z nagraniami i podni � s � � si . � - My l � ,
� e powinni � my przygotowa � areszt. � - W a � nie � to za atwiam - powiedzia � a cicho Helene, stoj � c ju � przy telefonie. � Martine przysun a si � � do Jacoba i wyszepta a: � - Jacob, teraz to jest sprawa Urz du Mi � dzygwiezdnego. � Powinni my pozwoli � im � si �
tym zaj� . � - Nie, jeszcze nie teraz - Jacob pokr ci � � g ow � . - Jest jeszcze co � , co trzeba � wyja ni � . � DeSilva od o � y � a � telefon. - Wkr tce tu b � d � , � a tymczasem mo esz kontynuowa � , Jacob. Czy jest co � jeszcze? � - Tak, dwie rzeczy. Oto jedna z nich.
Z torby na stole wyci gn � �� he m psi Bubbakuba. � - Proponuj , � eby � to zabezpieczy . Nie wiem, czy kto � jeszcze to pami � ta, ale � Bubbakub mia to na sobie i wpatrywa � � si we mnie, kiedy na heliostatku straci � em � przytomno� . � Nienawidz , gdy kto � � mnie zmusza do robienia r nych rzeczy, Bubbakub. Nie trzeba � by o � tego robi . � Obcy odpowiedzia gestem, kt
� rego � Jacob nie pr bowa � nawet interpretowa � . � - Jest wreszcie kwestia mierci szympansa Jeffreya. Tak si � � sk ada, � e ta cz � � � jest najprostsza. Bubbakub wiedzia niemal wszystko na temat technologii Galakt � w � wykorzystywanych w S onecznym Nurku, zna � � nap dy, system komputerowy, uk � ady � � czno � ci �
- wszystkie te aspekty, o kt rych ziemscy uczeni nie mieli w og � le � poj cia. Pilanin � wzgardzi wyk � adem � doktora Keplera i pracowa w stacji � � czno � ci laserowej, � kiedy rozpad � si statek Jeffa, w znacznym stopniu sterowany zdalnie. Okoliczno � ci � te stanowi� wy� cznie � dow d po � redni, � nie zawa y � by on w s
� dzie, ale nie ma to znaczenia, gdy � Pilanie � posiadaj � przywilej eksterytorialno ci, i mo � emy � go co najwy ej deportowa � . Kolejna � sprawa, kt rej � trudno by oby dowie � � , � to hipoteza, e Bubbakub zainstalowa � fa � szywe � wyprowadzenie w Kosmicznym Systemie Identyfikacyjnym, kt ry ma bezpo � rednie � po� czenie z
� Bibliotek w � La Paz, co da o w efekcie b � � dny � komunikat o tym, e LaRoque jest Nadzorowanym. � Wydaje si jednak do � �� oczywiste, e tak w � a � nie uczyni � . To by � � znakomity manewr. Skoro wszyscy byli pewni, e zrobi � � to LaRoque, nikt nie zada sobie trudu, � eby dla pewno � ci � raz jeszcze sprawdzi dok
� adnie � zapis telemetrii z nurkowania Jeffa. Teraz przypominani sobie chyba, e � Jeff zacz�� mie k � opoty niemal dok � adnie wtedy, gdy prze � � czy � � kamery na zbli enie. By � by � to znakomity op niony zap � on, � je li Bubbakub zastosowa � t � metod � . Zreszt � i tak �
pewnie nigdy si tego nie dowiemy. Do tej pory telemetria pewnie zagin � a � albo zosta a � zniszczona. - Jacob, Kulla prosi, eby � � przesta . Nie upokarzaj ju � wi � cej Pila Bubbakuba. � To niczemu nie s u � y � - melodyjnie odezwa si � Fagin. � W drzwiach pojawi o si � � trzech uzbrojonych cz onk � w za � ogi. Spojrzeli � wyczekuj co na
� komendant deSilve. Helene da a im znak, � eby � poczekali. - Jeszcze chwil - powiedzia � � Jacob. - Nie zaj li � my si � najwa � niejsz � cz � ci � , � motywami Bubbakuba. Dlaczego wa ny sofont, przedstawiciel powa � anej � instytucji galaktycznej, mia by posuwa � � si do kradzie � y, oszustwa, napa
� ci parapsychicznej � i morderstwa? Trzeba zacz�� od tego, e Bubbakub � ywi � osobist � niech � �� zar wno do � Jeffreya, jak i do LaRoque’a. Jeffrey budzi w nim wstr � t, � nale a � przecie � do � gatunku, kt rego wspomaganie zacz � o � si ledwie sto lat temu, a mimo to o � miela �
si � � odszczekiwa . � Z o � �� Bubbakuba wzmaga a jeszcze zarozumia � o � � Jeffa i jego przyja � �� z Kull . � Moim zdaniem jednak nienawidzi tego, co szympansy reprezentowa � y � przede wszystkim. Wraz z delfinami oznacza y one natychmiastowy awans dla nieokrzesanej, wulgarnej rasy � ludzkiej. Pilanie musieli walczy p � � miliona lat, eby znale � � si � tam, gdzie s � teraz. �
My l � , � e � Bubbakub mia ludziom za z � e, � e jest nam ” � atwiej”. Co do LaRoque’a, c � , � powiedzia bym, � e Bubbakub po prostu go nie lubi � . � Zbyt krzykliwy i agresywny, jak s dz � … � LaRoque prychn�� g o � no z pogard � . � - Mo e te �
� obrazi si � , kiedy LaRoque zasugerowa � , � e naszymi opiekunami mogli � kiedy � by Soranie… � mietanka � spo eczno � ci galaktycznej krzywo patrzy na gatunki, � kt re porzucaj � � swoich podopiecznych. - Wszystko to s powody osobiste - zaprotestowa � a � Helene. - Nie masz nic lepszego? - Jacob - zacz�� Fagin - prosz … � - Oczywi cie, Bubbakub mia � � i inne powody - ci gn
� � Jacob. - Chcia � zako � czy � � operacj S � onecznego � Nurka w spos b, kt � ry o � mieszy � by niezale � ne badania i � podni s � � pozycj Biblioteki. Mia � o � to wygl da � tak, � e on, Pilanin, zdo
� a � nawi � za � � kontakt tam, gdzie nie uda o si � � to ludziom. Uknu wi � c scenariusz, w kt � rym S � oneczny Nurek � okazywa si � � operacj spartaczon � . � Potem sfa szowa � raport z Biblioteki, � eby poprze � swoje
� twierdzenia dotycz ce Solariowc � w, � i upewni si � , � e nie b � dzie ju � wi � cej � nurkowa . � Najbardziej dra ni � o � go chyba to, e Biblioteka nie potrafi � a dostarczy � � adnych informacji. � A najwi ksze
� k opoty po powrocie do domu b � dzie � mia za sfa � szowanie raportu. Za to ukarz � go � surowiej, ni gdyby s � dzili � go za zabicie Jeffa. Bubbakub podni s � � si powoli. Starannie przyczesa � sier � � , a potem z � � czy � � czteropalczaste d onie. � - Bardzo jeste sprytny - powiedzia � � do Jacoba. - Ale szwankuje semantyka… za
wysoko si gasz. Za du � o � budujesz na drobnostkach. Ludzie zawsze zostan mali. Nie b � d � � m wi � � ju � wi cej w waszym zasranym ziemskim j � zyku � - m wi � c to zdj � � zawieszony na szyi � brzmieniacz i rzuci go oboj � tnie � na st . � - Przykro mi, Pilu Bubbakubie - powiedzia a deSilva - ale wygl � da
� na to, e � b dziemy � musieli ograniczy twoj � � swobod do czasu, gdy dostaniemy z Ziemi dalsze � instrukcje. Jacob oczekiwa , � e � Pilanin kiwnie g ow � albo wzruszy ramionami, ale obcy � wykona � inny ruch, kt ry wyra � a � � jednak t sam � oboj � tno � � . � Bubbakub odwr ci � si
� i � sztywno wymaszerowa za drzwi - ma � a, � przysadzista, dumna posta prowadz � ca wielkich � stra nik � w. � Helene deSilva uj a sp � d � “pami tki po Letanich”. Ostro � nie, z namys � em zwa � y � a � j w � d oniach. Potem jej usta zacisn
� y � si i z ca � ej si � y rzuci � a ni � w drzwi. � - Morderca! - zakl a. � - Dosta am niez � �� lekcj - powiedzia � a powoli Martine. � Nigdy nie ufaj nikomu powy ej trzydziestu milion � w… � Jacob sta oszo � omiony. � Euforia odp ywa � a zbyt szybko. Podobnie jak narkotyk, �
pozostawia a za sob � � pustk - powr � t do rzeczywisto � ci, ale zarazem utrat � � poczucia jedno ci. Wkr � tce � zacznie si zastanawia � , czy post � pi � s � usznie rozg � aszaj � c � wszystko na raz, w jednym orgiastycznym popisie logiki dedukcyjnej. Uwaga Martine sprawi a, �
e � podni s � wzrok. � - Nikomu? - spyta . � Fagin skierowa Kull � � do krzes a. Jacob podszed � do Kantena. � - Przepraszam, Fagin - powiedzia . - Powinienem by � � uprzedzi ci � , � przedyskutowa to z � tob wcze � niej. � Ta sprawa mo e mie � … komplikacje, reperkusje, o kt � rych nie � pomy la
� em � podni s � � r k � do czo � a. � - Uwolni e � � to, co trzyma e � w ryzach, Jacob - zagwizda � cicho Fagin. - Nie � rozumiem, czemu ostatnio by e � � tak pow ci � gliwy w korzystaniu z w � asnych zdolno � ci, w tym � jednak przypadku sprawiedliwo�� domaga a si � u
� ycia wszystkich si � . To prawdziwe � szcz cie, � e � ust pi � e � . � Nie przejmuj si zanadto tym, co si � wydarzy � o. Prawda by � a � wa niejsza od szk � d � wyrz dzonych przez zbytni � � gorliwo� albo przez pos � u �
enie si � metodami, kt � re � zbyt d ugo � pozostawa y w u � pieniu. � Jacob pragn�� powiedzie Faginowi, jak bardzo si � myli � . Uwolni � co � wi � cej � ni � tylko zdolno ci. Uwolni � � ukryte w nim mordercze si y, a teraz ba � si
� , � e przynios � y � one wi cej z � a � ni po � ytku. � - Jak my lisz, co si � � stanie? - zapyta zm � czonym g � osem. � - C , moim zdaniem ludzko � �� odkryje, e posiada pot � nego wroga. Tw � j rz � d b
� dzie � protestowa . Jest bardzo wa � ne, � w jaki spos b to zrobi, ale podstawowych fakt � w � nic ju nie � zmieni. Pilanie oficjalnie wypr si � � po a � owania godnych poczyna � Bubbakuba. S � � jednak dra liwi i pyszni, je � eli � wybaczysz mi bolesn , ale z konieczno � ci niemi � �
� charakterystyk � bratniej rasy rozumnej. Taki wi c b � dzie � jeden z rezultat w w tym ci � gu � wydarze . Nie � martw si jednak nadmiernie. To nie ty to zrobi � e � . � Ty tylko uzmys owi � e � � ludzko ci � niebezpiecze stwo. Ze szczeni � cymi � rasami zawsze tak by o. � - Ale dlaczego?
- Ustalenie tego jest w a � nie � jednym z cel w mojego tu pobytu, wielce szanowny � przyjacielu. Cho mo � e � to niewielka pociecha, zwa prosz � , � e jest wielu, kt � rzy � chcieliby, eby ludzko � �� przetrwa a. Niekt � rym z nas… bardzo na tym zale � y. �
20. Nowoczesna medycyna Jacob docisn�� gumowe zako czenie okularu czytnika wzoru siatk � wki i po raz � kolejny zobaczy niebiesk � � plamk , kt � ra ta � czy � a i migota � a na czarnym tle. Czekaj � c � na trzeci obraz z tachistoskopu, pr bowa � � nie skupia na niej wzroku i zignorowa � z � udn � � obietnic
� porozumienia. Tr jwymiarowy widok pojawi � � si nagle, wype � niaj � c ca � kowicie pole widzenia � matow � sepi . W pierwszej chwili, kiedy jeszcze widzia � � niewyra nie, Jacob mia � � wra enie, � e � ogl da � scen pastoraln � . � Na pierwszym planie bieg a ho � a kobieta o pe � nych kszta
� tach, � jej staromodna suknia powiewa a na wietrze. � Ciemne, gro ne chmury wisia � y � na horyzoncie, ponad zagrod na wzg � rzu. Po lewej � stronie byli jacy ludzie. Ta � czyli? � Nie, to byli walcz cy � o � nierze. Ich twarze � b yszcza � y � z podniecenia. Mo e tak � e � z l ku? To kobieta si �
ba � a. Ucieka � a, trzymaj � c r � ce � nad g ow � , � a cigali j � � dwaj m czy � ni w siedemnastowiecznym rynsztunku, z uniesionymi � rusznicami, na kt rych osadzone by � y � bagnety. Ich… Scena roztopi a si � � w czerni i powr ci � a niebieska plamka. Jacob zamkn � � oczy i
� cofn�� si od okularu. � - O to chodzi - powiedzia a doktor Martine. Pochyla � a � si nad konsol � � komputerow , � obok niej sta doktor Laird. - Za minut � � b dziemy mieli twoje testy N, Jacobie. � - Jeste pewna, � e � nie potrzebujecie wi cej? By � y tylko trzy - w g � � bi duszy � poczu � jednak ulg . � - Nie, od Pierre’a wzi li � my
� pi� , � eby sprawdzi � dwa razy. Ciebie potrzebujemy � tylko dla sprawdzenia. Teraz mo esz usi � ��� i odpocz� , a my tu sko � czymy. � Jacob podszed do jednego ze stoj � cych � niedaleko foteli, przecieraj c czo � o � lewym r kawem, � eby � usun� mgie � k � potu. Trzydziestosekundowy test by
� ci � k � � pr b � . � Najpierw pokazano mu portret m czyzny: jego twarz by � a � chropowata i poorana przez troski, przedstawia a histori � � ycia, kt � r � Jacob bada � przez dwie, mo � e trzy � sekundy, zanim nie znikn a z oczu i z pami � ci. � Drugi obraz by zagmatwan �
� pl tanin � abstrakcyjnych kszta � t � w, zachodz � cych na � siebie i zderzaj cych si � � w statycznym nie adzie… troch � jak labirynt wzor � w na � obrze u � s onecznych torus � w, � ale bez jasno ci tamtych i bez ich og � lnej sp � jno � ci.
� Trzeci by scen � � w sepii, najwyra niej skopiowan � ze starego drzeworytu z okresu � wojny trzydziestoletniej. Jacob pami ta � , � e obraz by � pe � en jawnej przemocy, � dok adnie tak, jak � mo na by si � � tego spodziewa na te � cie N. � Po nazbyt dramatycznej “scenie w salonie” na dole Jacob nie mia ochoty wchodzi � � nawet w p ytki trans, � eby �
uspokoi nerwy. Okaza � o si � jednak, � e bez tego nie � potrafi si � odpr y � . � Wsta wi � c i podszed � do konsoli. Po drugiej stronie kopu � y, obok � pokrywy ze stazy, czeka LaRoque, przechadzaj � c � si bez po � piechu i przygl � daj � c si
� d � ugim � cieniom i dziobatym ska om merkuria � skiego � Bieguna P nocnego. � - Czy mog zobaczy � � nie opracowane dane? - zwr ci � si � Jacob do Martine. � - Oczywi cie, kt � re � by chcia � ? � - Ostatnie. Martine wystuka a co � � na klawiaturze. Ze szczeliny pod ekranem wysun a si
� � kartka papieru. Mildred oddar a j � � i wr czy � a Jacobowi. � To by a “scena pastoralna”. Teraz oczywi � cie � pozna jej prawdziw � tre � � , ale � ca y sens � wcze niejszego ogl � dania � polega na � ledzeniu reakcji na obraz podczas kilku � pierwszych chwil, jeszcze zanim m g � � w� czy
� si � � wiadomy namys � . � Postrz piona linia rozcina � a � obraz na krzy : z g � ry na d � i w poprzek. Przy � ka dym � wierzcho ku znajdowa � � si ma � y numerek. Linia pokazywa � a, jak w � drowa � a jego � uwaga
podczas pierwszych szybkich spojrze , tak jak rejestrowa � � to czytnik wzoru siatk wki, kt � ry � ledzi � � ruchy jego oka. Numer jeden i pocz tek � ladu � znajdowa si � w pobli � u � rodka. A � do numeru � sz stego � linia w drowa � a � swobodnie, potem zatrzymywa a si � dok
� adnie na rowku mi � dzy � obfitymi piersiami biegn cej kobiety. To miejsce oznaczone by � o � si demk � . � Dalej numery zbija y si � � w gromad , nie tylko od siedmiu do szesnastu, ale tak � e � trzydzie ci do trzydziestu pi � ciu � i osiemdziesi t dwa do osiemdziesi � ciu � sze ciu. � Przy dwudziestce liczby nagle przeskakiwa y od st � p
� kobiety do chmur ponad zagrod . � Potem szybko przesuwa y si � � pomi dzy przedstawionymi lud � mi i rzeczami, czasem � przekre lone lub wzi � te � w k ko, co wskazywa � o stopie � rozszerzenia � renicy, � g� bi � � ostro ci � i zmiany ci nienia krwi mierzone w drobniutkich naczyniach siatk � wki. � Zmodyfikowany skaner oczny Stanforda-Purkinjego, kt ry Jacob z �
o � y � � do tego testu pos uguj � c � si � tachistoskopem Martine i r nymi drobiazgami, najwyra � niej � funkcjonowa � poprawnie. Nie mia o sensu przejmowa � � si czy zawstydza � odruchow � reakcj � na wizerunek � piersi kobiety. Gdyby Jacob by kobiet � , � jego reakcja by aby pewnie inna. Po �
wi � ci � by � wtedy kobiecie na obrazku wi cej czasu, ale skoncentrowa � � si bardziej na w � osach, � stroju i twarzy. Bardziej zajmowa a go jego reakcja na ca � o � �� przedstawionej sceny. Po lewej stronie, w pobli u walcz � cych � m czyzn, znajdowa � si � oznaczony gwiazdk � numer. � Reprezentowa on
� punkt, w kt rym Jacob zda � � sobie spraw , � e obraz nie by � sielank � , � e jego � tre ci � � by a � przemoc. Z zadowoleniem pokiwa g � ow � . � Numer by raczej niski, a � lad skr � ca � � natychmiast w inn stron �
� i wraca w to samo miejsce dopiero po pi � ciu innych przystankach. � Oznacza o � to zdrow doz � � niech ci i nast � puj � c � po niej otwart � , a nie skryt � , � ciekawo� . � Z grubsza wygl da � o � na to, e prawdopodobnie przeszed � test. Cho � przecie � � w a
� ciwie � nigdy nie mia co do tego w � tpliwo � ci. � - Ciekawe, czy kto kiedy � � si dowie, jak oszuka � ten test - powiedzia � , � wr czaj � c � kartk � Martine. - Mo e i tak - odpar � a, � zaj ta zbieraniem materia � � w - ale uwarunkowanie � niezb dne do
� zmienienia natychmiastowych ludzkich reakcji na bodziec… na obraz pokazywany tak kr tko, � e zareagowa � � zd� y tylko pod � wiadomo � � … Hmm, to pozostawi � oby � zbyt wiele efekt w � ubocznych, nowych schemat w, kt � re � i tak musia yby ujawni � si � podczas badania. � Analiza ko cowa jest bardzo prosta: je � li � umys zachowuje si
� wed � ug schematu zerowego � lub dodatniego, badany kwalifikuje si do Obywatelstwa, je � li � suma jest ujemna cz owiek jest � uzale niony od chorych przyjemno � ci. � To w a � nie jest sedno testu, bardziej ni � � jakikolwiek wska nik przemocy. Prawda, doktorze? - zwr � ci � a � si do Lairda. � - To pani jest specjalist - wzruszy �
� ramionami lekarz. Powoli pozwala jej � powraca do � ask, cho � � ci gle nie m � g � wybaczy � przepisania Keplerowi lek � w bez konsultacji. � Po ujawnieniu przest pstwa sta � o � si jasne, � e Martine w og � le nie przepisa � a � Keplerowi warfarinu. Jacob przypomnia sobie, � e � na pok adzie Bradbury’ego Bubbakub mia
� � zwyczaj zasypiania na cz ciach garderoby pozostawionych na krzes � ach � czy poduszkach. Pilanin musia u � y � � tego podst pu, � eby mie � sposobno � �� do� czenia do lek � w Keplera � specyfiku, kt ry upo � ledzi � by � jego zachowanie. Mia o to sens. W ten spos �
b � Kepler zosta wy � � czony z ostatniego nurkowania. � By o to � wa ne, gdy � � jego przenikliwo� pozwoli � aby mu pozna � si � na sztuczce Bubbakuba z � “pami tk � � po Letanich”. W ten spos b za � jego nienormalne dzia � ania na d � u � sz � � met mog �
y � przyczyni si � � do zdyskredytowania S onecznego Nurka. � Chocia wszystko si � � zgadza o, dla Jacoba wywody te mia � y smak p � atk � w � proteinowych. Wystarcza y, by przekona � , � ale brakowa o im aromatu. Ca � y talerz domys � � w. � Niekt re z przest � pstw � Bubbakuba zosta y udowodnione. Reszta musia �
a pozosta � w � sferze przypuszcze , poniewa � � przedstawiciel Biblioteki obj ty by � immunitetem � dyplomatycznym. Podszed do nich Pierre LaRoque. Francuz zachowywa � � si raczej pow � ci � gliwie. � - Jaki jest werdykt, doktorze Laird? - zapyta . � - Oczywiste jest, e pan LaRoque nie ma osobowo � ci � aspo ecznej i gwa � townej, a � wi c � nie kwalifikuje si jako Nadzorowany - powiedzia
� � wolno Laird. - Co wi cej, � zdradza do�� wysoki wska nik � wiadomo � ci � grupowej. Jego problem mo e tkwi � cz � ciowo w � a � nie � w tym. Najwyra niej co � � sublimuje i nale a � oby mu poradzi � , by poszuka � pomocy � specjalisty w
najbli szej klinice, kiedy tylko wr � ci � do domu - Laird spojrza surowo na � dziennikarza. LaRoque potulnie kiwn�� g ow � . � - A badania kontrolne? - spyta Jacob. Przechodzi � � test jako ostatni. Doktor Kepler, Helene deSilva i trzy osoby przypadkowo dobrane z za ogi tak � e � stan y przed � czytnikiem. Helene w og le nie zaprz � ta � a � sobie g owy wynikami testu i wraz z cz � onkami � za ogi wysz �
a � natychmiast, eby nadzorowa � � pr bne odliczanie przed startem heliostatku. Kepler � nachmurzy si � , � kiedy Laird odczyta mu jego wyniki na osobno � ci, i obra � ony � odszed � dumnym krokiem. Laird podrapa si � � w grzbiet nosa, tu pod brwiami. � - Och, nie ma mi dzy nami Nadzorowanego. Mo � na � si zreszt � by � o tego spodziewa �
� po twoim ma ym przedstawieniu na dole. S � � jednak problemy i sprawy, kt re nie � ca kiem � rozumiem, a kt re kipi � � w umys ach niekt � rych os � b. Wiesz, takim wiejskim � konowa om jak � ja nie jest atwo zagl � da � � w dusze ludzkie, skoro za jedyne do wiadczenie s � u � y � � musi praktyka w szpitalu. Przegapi bym po � ow
� � niuans w, gdyby nie pomoc doktor � Martine. W tej sytuacji jest mi bardzo trudno interpretowa ukryte cienie, zw � aszcza � u ludzi, kt rych znam i � podziwiam. - Mam nadziej , � e � to nic powa nego. � - Gdyby tak by o, nie lecia � by � � na to nurkowanie, zarz dzone przez Helene w � ekspresowym tempie! Dwayne’a Keplera uziemi em nie dlatego, � e � jest przezi biony! - Laird � pokr ci � � g ow
� i zacz � � przeprasza � . - Prosz � � mi wybaczy . Po prostu nie jestem � przyzwyczajony do takich spraw. Nie ma si czym przejmowa � , � Jacob. W twoim te cie jest � troch dziwacznych znak � w � zapytania, ale zasadnicza diagnoza jest tak normalna, jak to tylko mo liwe. Suma zdecydowanie dodatnia, wysokie poczucie rzeczywisto � ci. � Jest jednak kilka rzeczy, kt re mnie zastanawiaj � . � Nie b d � wchodzi �
w szczeg � y, bo to mog � oby � niepotrzebnie zepsu ci humor podczas nurkowania, ale by � bym � wdzi czny, � gdyby cie mogli � przyj�� do mnie po powrocie, ty i Helene. Jacob podzi kowa � � i wszyscy razem, z Martine i LaRoque’em, poszli do windy. Wysoko nad ich g owami wie � a � telekomunikacyjna przebija a kopu � � stazy. Wsz � dzie � dooko a dziobate ska � y � Merkurego skrzy y si �
albo � wieci � y matowo. Nad niskim � a � cuchem � g r wisia � a � roz arzona, � � ta kula S � o � ca. � Kiedy nadjecha a winda, Martine i Laird weszli do � rodka, � ale wyci gni � ta r � ka � LaRoque’a zatrzyma a Jacoba tak d
� ugo, � a drzwi si � zamkn � y, zostawiaj � c dw � ch � m czyzn � samych. - Chc moj � � kamer - wyszepta � dziennikarz. � - Oczywi cie, LaRoque. Komendant deSilva rozbroi � a � og uszacz i mo � esz j � dosta � �
w ka dej chwili, skoro twoja sprawa si � � wyja ni � a. � - A nagrania? - Ja je mam. I zamierzam zatrzyma . � - To nie twoja sprawa… - Daj ju z tym spok � j, � LaRoque - rzuci Jacob. - Mo � e by � tak chocia � raz � przesta si � � zgrywa i uwa � a � � innych za g upk � w! Chc
� wiedzie � , po co robi � e � � nagrania soniczne oscylatora stazowego w statku Jeffreya! Chc te � � wiedzie , jakim cudem wpad � e � � na pomys , � e zainteresowa � by � si nimi m � j wuj! � - Bardzo wiele ci zawdzi czam, Demwa - zacz � �� wolno LaRoque. Jego sztuczny akcent znikn�� niemal zupe nie. - Ale zanim ci odpowiem, musz � wiedzie
� , czy twoje � przekonania polityczne cho troch � � przypominaj pogl � dy twojego wuja. � - Mam wielu wuj w, LaRoque. W Zgromadzeniu Konfederacji jest wuj Jeremy, ale � wiem, e z nim by � � nie wsp pracowa � . Wuj Juan jest mi � o � nikiem teorii i � zagorza ym � wrogiem nielegalno ci… Zgaduj � , � e chodzi ci o wuja Jamesa, rodzinnego � orygina a. � Zgadzam si z nim w wielu sprawach, nawet takich, co do kt
� rych � nie zgadza si � reszta klanu. Ale je eli wuj James jest zamieszany w jak � �� afer szpiegowsk � , to na pewno nie � pomog � zapl ta � � go bardziej… zw aszcza � e ten tw � j spisek wygl � da na okropnie � niewydarzony. Nie jeste mo � e � morderc ani Nadzorowanym, LaRoque, ale jeste � szpiegiem! Jedyny �
k opot w � tym, eby odgadn � � , � dla kogo szpiegujesz. Od o � � sobie rozwi � zanie tej zagadki � do czasu, a � wr cimy na Ziemi � . � Wtedy mo esz mnie odwiedzi � . Razem z Jamesem mo � ecie przyj � � � i spr bowa � � nak oni � mnie, � ebym nie wyda �
ci � policji. Jasne? � - Mog poczeka � , � Demwa - zgodzi si � oschle LaRoque. - Tylko nie zgub nagra � , � dobra? Przeszed em istne piek � o, � eby je zdoby � . Chc � mie � szans � przekona � � ci , � eby � � mi
je odda . � Jacob patrzy na S � o � ce. � - Oszcz d � � mi swoich lament w, LaRoque. Nie przeszed � e � piek � a… jeszcze. � Odwr ci � � si i skierowa � w stron � wind. Czasu by � o akurat dosy � na sp � dzenie � kilku
godzin w aparacie do spania. Do startu heliostatku nie chcia nikogo widzie � . � CZʌ� SI DMA � W adnej ewolucji nie ma takiej transformacji, � takiego “kwantowego skoku”, kt ry da � oby � si por � wna � z tym. � Nigdy przedtem styl ycia gatunku i jego spos � b � adaptacji nie zmieni si � � tak ca kowicie i b � yskawicznie. � Przez mniej wi cej pi � tna �
cie � milion w lat rodzina cz � owiecza � y � a � jak zwierz ta mi � dzy zwierz � tami. � Od tamtych czas w wydarzenia nabra � y � zawrotnego tempa… pierwsze wioski rolnicze… miasta… supermetropolie… wszystko to zmie ci � o � si w jednej chwili na skali czasu ewolucji, � w ci gu zaledwie 10 000 lat. � John E. Pfeiffer
21. Deja pense - Zastanawia e � � si kiedy � , dlaczego wi � kszo � � naszych statk � w � mi dzygwiezdnych � skacze w kosmos z za og � � z o � on � w siedemdziesi � ciu procentach z kobiet? � Helene poda a mu tub � � z gor c � kaw � i odwr
� ci � a si � � do automatu, eby wyci � gn � � � nast pn � � dla siebie. Jacob oddar zewn � trzne � zamkni cie na p � przepuszczalnej b � onie i odczeka � a � � para uleci, pozostawiaj c ciemny p � yn �
wewn trz pojemnika. Pomimo izolacji tuba by � a � tak gor ca, � e z trudem mo � na � j by � o trzyma � . � Spokojna g owa! Helene ju � � wymy li jaki � prowokuj � cy temat. Kiedy tylko � zostawali sami, o ile na otwartym pok adzie heliostatku w og � le � mo na by � samym, nigdy nie
� przegapi a okazji, � eby � wci gn � � go w umys � ow � gimnastyk � . � Dziwna sprawa, ale ani troch � mu to nie przeszkadza o. Takie debaty znakomicie podnios � y � jego nastr j od � czasu, gdy dziesi�� godzin temu opu cili Merkurego. � - Kiedy by em nastolatkiem, ani mnie, ani moich przyjaci � � powody zupe nie nie � obchodzi y. My � leli
� my � po prostu, e to taka premia za bycie m � czyzn � na statku. � “Z takich my li rodz � � si m � odzie � cze fantazje…” Kto to napisa � , John Two-Clouds? � Czyta a � � co jego? � Zdaje si , � e � urodzi si � w G � rnym Londynie, mog �
a � wi � c � zna jego rodzic � w. � Helene pos a � a � mu oskar ycielskie spojrzenie. Jacob po raz n-ty musia � zwalczy � � pokus � powiedzenia jej, e taka mina jest zalotna. By � a � to prawda, ale kt ra doros � a � kobieta na stanowisku chcia aby, by jej przypominano, � e � w policzkach ma do eczki? Zreszt �
� nie by o to � warte z amanego ramienia. � - Dobra - za mia � � si . - Trzymam si � tematu. My � l � , � e proporcja m � czyzn � do kobiet ma co wsp � lnego � z tym, e kobiety lepiej reaguj � na du � e przyspieszenie, zmiany � temperatury, maj lepsz
� � koordynacj ruchow � i wi � ksz � si � �� pasywn . Przez to � wszystko s � lepszymi kosmonautami, jak s dz � . � Helene poci gn � a � ma y � yk z rurki swojej tuby. � - Tak, wszystko to si liczy. Poza tym wi � kszo � �� kobiet jest chyba bardziej odporna na chorob skoku w kosmos. Ale wiesz przecie �
, � e te r � nice nie s � a � takie � wielkie. Nie na tyle, eby zr � wnowa � y � � fakt, e do lot � w zg � asza si � � wi cej m � czyzn ni � kobiet. � W dodatku m czy � ni �
stanowi ponad po � ow � za � ogi na statkach kursuj � cych wewn � trz � systemu, a w pojazdach wojskowych jest ich siedmiu na dziesi�� os b. � - No, nie mam poj cia, jak to jest na statkach handlowych czy badawczych, ale � my l � , � e � wojsko wybiera za ogi kieruj � c � si sk � onno � ci �
do walki. Wiem, � e ci � gle � tego nie dowiedziono, ale… Helene wybuchn a � miechem. � - Jacob, nie musisz by taki dyplomatyczny. Oczywi � cie, � z m czyzn s � lepsi � o � nierze � ni z kobiet… to znaczy statystycznie. Amazonki, takie jak ja, stanowi � � wyj tek. To w � a �
nie � jest jeden z czynnik w przy selekcji. Na pok � adzie � statk w mi � dzygwiezdnych nie � potrzeba nam zbyt wielu wojowniczych typ w. � - Ale to jest bez sensu! Za � ogi � tych statk w wyruszaj � w g � � b niezmierzonej � Galaktyki, kt rej nawet Biblioteka nie zbada � a � do ko ca. Spotykacie mn � stwo obcych ras, z � kt rych
� wi kszo � �� ma cholerny temperament, a przecie Instytuty nie zabraniaj � rasom � walczy � mi dzy sob � . � Zreszt , s � dz � c z tego, co m � wi Fagin, nie mog � yby tego zrobi � , � nawet gdyby chcia y. Pr � buj � � tylko za atwia � konflikty elegancko.
� - Czyli e statek wioz � cy � ludzi powinien by przygotowany na rozr � by? - Helene � u miechn � a � si , opieraj � c rami � o � cian � kopu � y. � W nakrapianym, czerwonym wietle linii � alfa g rnej chromosfery jej blond w � osy � wygl da
� y jak ciasno dopasowany czepek. � Oczywi cie masz racj � . � Musimy naprawd by � gotowi do walki, ale pomy � l chwil � o � sytuacji, kt r � � tam zastajemy. Mamy do czynienia dos ownie z setkami gatunk � w, kt � re � � czy � tylko to, czego nam brakuje, a mianowicie ci g tradycji i wspomagania si � gaj � cy �
dw ch � miliard w lat � wstecz. Wszystkie te rasy przez ca e eony korzysta � y � z Biblioteki, a i same przez ca y ten czas � powoli dodawa y do niej swoj � � wiedz . Wi � kszo � � z nich jest zbzikowana, � przewra liwiona � na punkcie swoich przywilej w i niezbyt � yczliwa � tej g upiej, “szczeni � cej” � rasie z planety gwiazdy Sol. I co mo emy zrobi � ,
� kiedy prowokuje nas jaki podrz � dny gatunek, � kt ry jego � dawno wymarli opiekunowie ukszta towali jako m � wi � ce, � pos uszne wierzchowce, a � kt ry � teraz posiada dwie ma e, u � y � nione � planety, przycupni te akurat na naszej � jedynej trasie do kolonii na Omnivarium? Co mo emy zrobi � , � kiedy te pozbawione wszelkiej ambicji i poczucia humoru stworzenia zatrzymuj nasz statek i � � daj
� � za prawo przejazdu zwariowanej sumy czterdziestu pie ni waleni? - Helene potrz � sn � a � g ow � i zmarszczy � a brwi. � Czy walka nie by aby najlepszym wyj � ciem? � Taka pi kno � � jak Calypso, wype � niona po � brzegi rzeczami, kt rych ma � a � walcz ca o prze � ycie spo
� eczno � � rozpaczliwie potrzebuje, � i jeszcze cenniejszym adunkiem… unieruchomiona w kosmosie przez dwa ma � e, � staro ytne � graty, kt re te inteligentne wielb � � dy � najpewniej kupi y, zamiast zbudowa � samemu! � Jej g os � zmieni barw � , � kiedy zacz a to sobie przypomina � . - Wyobra � to sobie. Nowa i �
pi kna, cho � � prymitywna, wykorzystuj ca tylko male � k � � cz� wiedzy Galakt � w, kt � r � � zdo ali � my � przyswoi sobie, kiedy j � � remontowano… zatrzymana przez graty starsze od Cezara, ale wykonane przez kogo , kto przez ca � e � ycie pos � ugiwa � si � Bibliotek � … - Na � chwil
� przerwa a i odwr � ci � a � si . � Jacob by wzruszony, ale jeszcze bardziej zaszczycony. Zna � � teraz Helene na tyle dobrze, eby wiedzie � , � jak wielkim aktem zaufania z jej strony by o takie zwierzenie. � Ona wzi a na siebie wi � kszy � ci ar - u � wiadomi � sobie. To ona zadawa � a wi � kszo � ��
pyta - o moj � � przesz o � � , rodzin � , uczucia - a ja z jakiej � przyczyny nie � kwapi em si � , � eby � j wypytywa � � - j , osobi � cie. Ciekawe, co mnie powstrzymuje? Przecie � ona � mia aby tyle do � powiedzenia! - Przypuszczam wi c, � e � rzecz polega na tym, by nie walczy , bo pewnie by � my �
przegrali - powiedzia cicho. � Spojrza a na niego i skin � a � g ow � . Kaszln � a dwa razy zas � aniaj � c usta pi � ci � . � - No, mamy par sztuczek, kt � re � mog yby mo � e czasami kogo � zaskoczy � , po prostu � dlatego, e nie mieli
� my � Biblioteki, a dla nich ona jest wszystkim. Ale te chwyty trzeba zostawi na czarn � � godzin . Zamiast tego wi � c schlebiamy, p � aszczymy si � , � przekupujemy, piewamy, ta � czymy, � recytujemy… A kiedy to wszystko zawiedzie, uciekamy. Jacob wyobrazi sobie spotkanie ze statkiem pe � nym � Pilan. - Czasami pewnie jest bardzo ci ko uciec. � - Owszem, ale mamy tajny spos b na zachowywanie zimnej krwi - Helene troch � � powesela a. Gdy si �
� u miechn � a, przez chwil � w jej policzkach zn � w pojawi � y si � � urocze do eczki. � - To w a � nie � jest jedna z g� wnych przyczyn kompletowania za � � g z przewag � � kobiet. - Daj spok j, kobiety r � wnie � atwo jak m � czy �
ni bior � si � za � by � z kim , kto je � obrazi . � Nie widz w tym jakiego � � nadzwyczajnego zabezpieczenia. - Owszem, zazwyczaj nie - przygl da � a � mu si tym swoim “oceniaj � cym” � spojrzeniem. Przez moment wydawa o si � , � e chce m � wi � dalej. Potem jednak wzruszy �
a � ramionami. - Usi d � my � - zaproponowa a. - Co � ci poka � � . � Poprowadzi a go dooko � a � kopu y do tej cz � ci statku, gdzie nie by � o nikogo z � za ogi ani � pasa er � w. � Okr g � a p �
yta pok � adu unosi � a si � � tam dwa metry od zewn trznej � os ony. � Ognista po wiata chromosfery za � amywa � a � si niesamowicie i tajemniczo na � ekranach stazy sklepiaj cych si � � pod ich stopami. W skie pole zawieszenia przepuszcza � o � wiat � o, � ale lekko je przy tym ugina o. Z miejsca, gdzie stali, wida � � by o cz
� � Wielkiej � Plamy, kt rej � kszta t zmieni � � si znacznie od ostatniego nurkowania. Tam, gdzie na jej obraz � nak ada � o � si � pole, plama migota a i marszczy � a � si w dodatkowych drganiach. � Helene powoli podesz a do kraw � dzi � pok adu i usiad � a przy niej. Siedzia � a tak � przez chwil z kolanami pod brod �
, � trzymaj c stopy kilkana � cie centymetr � w od blasku. � Nast pnie � opar a r � ce � o pok ad za sob � i spu � ci � a nogi w pole. � Jacob prze kn � �� lin � . � - Nie wiedzia em, � e � mo esz to zrobi �
- powiedzia � . � Patrzy , jak Helene oci � ale � macha nogami. Porusza y si � wolno, jakby by � y � zanurzone w g stym syropie, a obcis � e � nogawki jej skafandra marszczy y si � jak � ywe. � Z widoczn � atwo � ci � � podnios a wyprostowane nogi ponad poziom pok �
adu. � - Hmm, wygl da, � e � nic im si nie sta � o, chocia � nie mog � wepchn � �� ich zbyt g� boko. � My l � , � e masa moich n � g wypycha w polu zawieszenia do � ek. W ka � dym razie kiedy � to robi , nie czuj � , � eby by
� y odwr � cone. - Znowu je spu � ci � a. � Jacob poczu mi � kko � �� w kolanach. - Chcesz powiedzie , � e � nigdy wcze niej tego nie robi � a � ? � Podnios a na niego wzrok i u � miechn � a � si . � - Popisuj si �
, � co? Tak, chyba chcia am zrobi � na tobie wra � enie. Ale nie � zwariowa am. � Kiedy powiedzia e � � o Bubbakubie i odkurzaczu, przesz am dooko � a r � wnika statku i � dok adnie wszystko obejrza � am. � Przy� czysz si � ? To jest zupe � nie bezpieczne. � Jacob skin�� sztywno g ow � . W ko � cu po tylu innych cudach i sprawach bez �
wyja nienia, � kt re zdarzy � y � si od czasu, gdy opu � ci � Ziemi � , to nie by � o nic takiego. Uzna � , � e tajemnica � polega na tym, eby w og � le � nie my le � . � Rzeczywi cie, mia � o � si uczucie brodzenia w g �
stym syropie, kt � ry stawa � si � � coraz bardziej lepki, w miar jak zanurza � � nogi g� biej. By � elastyczny i wypycha � . � Nogawki skafandra sprawia y niepokoj � ce � wra enie, jakby by � y � ywe. � Przez jaki czas Helene nic nie m � wi � a.
� Jacob uszanowa jej milczenie. � Najwyra niej � czym si � � martwi a. � - Czy ta historia z Ig�� Waniliow by � a rzeczywi � cie prawdziwa? - zapyta � a � wreszcie, nie podnosz c wzroku. � - Tak. - To musia a by � � wspania a kobieta. � - Owszem. - To znaczy opr cz tego, � e � by a odwa � na. Musia
� a by � odwa � na, � eby � przeskoczy � z jednego balonu do drugiego, dwadzie cia pi � �� kilometr w nad ziemi � , ale… � - Pr bowa � a � odci gn � � ich uwag � , gdy ja rozbraja � em palnik. Nie powinienem by � � jej pozwala - Jacob s
� ysza � � sw j w � asny g � os, daleki i gin � cy - ale my � la � em, � e � mog j � � jednocze nie chroni � … � Widzisz, mia em takie urz � dzenie… � - …ale ona musia a by � � wspania� osob �
tak � e pod innymi wzgl � dami. Szkoda, � e � nie mog jej pozna � . � Jacob zda sobie spraw � , � e nie powiedzia � ani s � owa na g � os. � - Hmm, tak, Tania by ci polubi � a, � Helene - Jacob zadr a � . To nie prowadzi �
o � donik d. � Ale m wi � a � � chyba o czym innym, o proporcji kobiet do m � czyzn na statkach � kosmicznych, prawda? Helene przygl da � a � si swoim stopom. � - To w a � nie � jest ten temat, Jacob - powiedzia a cicho. � - Ten sam? - No pewnie. Pami tasz, powiedzia � am, � e jest spos � b,
� eby za � oga z � o � ona � w wi kszo � ci � z kobiet sta a si � � bardziej ostro na w kontaktach z obcymi… gwarancja, � e � raczej uciekn , ni � � b d � � walczy ? � - Tak, ale… - I wiesz tak e, � e � ludzko ci uda �
o si � do tej pory za � o � y � � trzy kolonie, ale koszty transportu s zbyt du � e, � eby wie � � wielu pasa � er � w, wi � c � wzbogacanie puli gen w � w oddalonych koloniach jest powa nym problemem? - powiedzia � a � to gwa townie, jakby � zak opotana. - Kiedy wr �
cili � my � za pierwszym razem i okaza o si � , � e Konstytucja � zn w � obowi zuje, Konfederacja zarz � dzi � a, � e kobiety mog � zg � asza � si � � na nast pn � � wypraw jako � ochotniczki, nie ma ju obowi
� zku. � Mimo to wi kszo � � z nas zg � osi � a si � � dobrowolnie. - Ja… nie rozumiem. Podnios a na niego wzrok, u � miechaj � c � si . � - C , mo � e � to nie najlepsza pora, ale dobrze by by o, � eby � zdawa � sobie spraw �
, � e za � kilka miesi cy okr � tuj � � si na Calypso i � e przedtem musz � poczyni � pewne � przygotowania. I mam zupe nie wolny wyb � r. � Spojrza a mu prosto w oczy. � Jacob czu , jak opada mu szcz � ka. � - No dobrze - Helene zatar a d � onie � i zabra a si
� do wstawania - chyba � powinni my � wraca . Jeste � my � ju blisko rejonu aktywnego i powinnam by � na stanowisku, � eby � wszystkiego dopilnowa . � Jacob poderwa si � � na r wne nogi i poda � jej r � k � . � adne z nich nie dostrzeg � o � niczego
zabawnego w tym archaicznym ge cie. � Wracaj c do stanowiska dowodzenia, Jacob i Helene zatrzymali si � , � eby � skontrolowa � laser parametryczny. Schylony przy urz dzeniu g � � wny � mechanik Donaldson podni s � � na nich wzrok, kiedy si zbli � yli. � - Witam! Wed ug mnie jest ju � � pi knie wyregulowany i gotowy do pracy. Mam � wszystko obja ni � ? � - Pewnie - Jacob przykucn�� obok lasera. Jego podstawa by a przymocowana do � pod ogi
� sworzniami. D ugi, w � ski, � wielocz onowy korpus obraca � si � na przegubach. � Kiedy Helene przysun a si � � bli ej, Jacob poczu � , jak mi � kki materia � okrywaj � cy � jej nog ociera si � � lekko o jego rami . Nie pomaga � o mu si � to skupi �
. � - Ten oto laser parametryczny - zacz�� Donaldson - jest moim wk adem w pr � b � � porozumienia si z Duchami S � onecznymi. � Uzna em, � e psi jest nieprzydatne, mo � na � wi c � spr bowa � � porozumie si � z nimi tak, jak one porozumiewaj � si � z nami, czyli � wizualnie. Jak pewnie dobrze wiecie, wi kszo �
�� laser w pracuje obecnie na jednym albo dw � ch � bardzo w skich pasmach spektralnych, przewa � nie � odpowiadaj cych pewnym przej � ciom � atomowym lub molekularnym. Tymczasem ten bobasek mo e emitowa � � tak d � ugo � � fali, jak � � si tylko � chce, wystarczy wybra j � � na tym prze� czniku - wskaza � na � rodkowy z trzech
� regulator w � umieszczonych z przodu podstawy. - Tak - odezwa si � � Jacob. - S ysza � em o laserach parametrycznych, ale nigdy � takiego nie widzia em. Wyobra � am � sobie, e musi by � naprawd � pot � ny, � eby promie � � przenikn�� przez nasze ekrany i nie straci jasno � ci. � - W moim poprzednim yciu - wycedzi
� a � ironicznie deSilva (do swojej przesz o � ci, � tej sprzed wyprawy na Calypso, cz sto odnosi � a � si z asekuracyjn � ironi � ) � potrafili my robi � � wielobarwne, dostrajalne lasery z w� kien � optycznych. Pracowa y ze spor � moc � , � by y � wydajne i niewiarygodnie proste - u miechn � a
� si . - To znaczy dop � ki w � � kna si � � nie rozlecia y. Wtedy dopiero by � � ba agan! Nauk � Galakt � w chwal � najbardziej za to, � e nigdy � ju nie b � d � � musia a sprz � ta � z pod � ogi ka � u
� y � rodaminy 6-G! - Naprawd mogli � cie � pojedyncz moleku � � dostraja � si � na ca � ym � spektrum optycznym? - Donaldson nie dowierza . - Poza tym, jakie zasilanie mia � � taki… “laser z w� kien”? � - No, czasami stosowali my lampy b � yskowe. � Najcz ciej wykorzystywali � my �
wewn trzn � � reakcj chemiczn � z organicznymi cz � steczkami bogatymi w energi � , jak � cukry. Trzeba by o u � ywa � � wielu w� kien, � eby obj � �� ca e spektrum widzialne. Do b � � kitu � i zieleni najcz ciej stosowa � o � si polimetylokumaryn � , do zakresu czerwieni - rodamin � i
� par � innych. Tak czy siak to zamierzch e dzieje. Chcia � abym � si dowiedzie � , jaki � diabelski plan wysma yli � cie � tym razem, pan i Jacob! - kucn a na pok � adzie obok lasera. Zamiast � jednak patrze na Donaldsona, utkwi � a � w Jacobie to swoje deprymuj ce, oceniaj � ce � spojrzenie. - No c - Jacob prze � kn
� �� lin � - to dosy � proste. Wzi � � em � ze sob na � Bradbury’ego bibliotek pie � ni � waleni i piewek delfin � w, na wypadek gdyby Duchy okaza � y si � � poetami. Kiedy Donaldson wspomnia o swoim pomy � le � porozumienia si z nimi za pomoc � � wi zki
� laserowej, zaoferowa em ta � my. � - B dziemy do nich do � � cza � � zmodyfikowan wersj � starego matematycznego kodu � kontaktowego. To te nastawi � � Jacob - Donaldson u miechn � � si � . - Ja tam bym nie � rozpozna tego ci � gu � Fibonacciego, gdyby we mnie trafi , ale Jacob m � wi, � e to � jeden ze
starych standard w. � - To prawda - przytakn a deSilva. - Chocia � � po Vesariusie nigdy ju nie � u ywali � my � adnej procedury matematycznej. Dzi � ki � Bibliotece wszyscy si rozumiej � w � kosmosie, nie by o wi � c � sensu stosowa starych standard � w sprzed Kontaktu - popchn � a lekko � w ski cz � on �
maszyny, kt ry zacz � �� obraca si � g � adko na zawiasie. - To nie mo � e si � � chyba tak swobodnie kr ci � , � kiedy laser jest w� czony, prawda? � - Nie, oczywi cie przymocujemy to na sta � e � sworzniami, tak eby wi � zka lasera � wybiega a ze � rodka � pok adu wzd � u �
promienia statku. To powinno zapobiec � powstawaniu wewn trznych odbi � , � o kt re pani si � pewnie martwi. Zreszt � kiedy uruchomi si � � laser, wszyscy i tak b dziemy chyba nosi � � gogle - z torby obok lasera Donaldson wyci gn � �� par � grubych, masywnych, ciemnych okular w. - Nawet je � li � nasze siatk wki b � d � � zupe nie �
bezpieczne, doktor Martine na to nalega. Strasznie si przejmuje wp � ywem � blasku na postrzeganie i osobowo� . � Przewr ci � a do g � ry nogami ca � � baz � � i znalaz a jasne � wiat � a, � o kt rych nikt nie wiedzia � , � e w og � le tam s � . Kiedy przylecia � a, twierdzi
� a, � e � to one powoduj “zbiorow � � halucynacj “. Cz � owieku! Jak na w � asne oczy zobaczy � a te � bestie, od razu zacz a � piewa � � inaczej! - No, na mnie czas. Musz wraca � � do pracy - oznajmi a Helene. - Nie powinnam � by a � zostawa tu tak d � ugo. �
Musimy by ju � bardzo blisko. Zosta � cie na posterunku, � ch opaki. � Obydwaj wstali, a komendant u miechn � a � si i odwr � ci � a. Donaldson przygl � da � � si , jak � odchodzi. - Wiesz, Demwa, wpierw my la � em, � e � zwariowa � , potem si
� przekona � em, � e � jednak wszystko masz pouk adane jak trzeba. Teraz znowu zaczynam zmienia � � zdanie. - Jak to? - spyta Jacob. � - Ka dy facet, jakiego znam, � azi � by � po cianach z rado � ci za jedno spojrzenie � tej babki. A si � � nie chce wierzy , � e tak si � potrafisz opanowa � . To oczywi
� cie nie moja � sprawa. - Prawda, nie twoja - Jacob rozz o � ci � � si na oczywisto � � tej sytuacji. Zaczyna � � ju � pragn� , � eby wyprawa wreszcie si � sko � czy � a, bo wtedy m � g � by � po wi � ci �
ca � � � swoj � uwag temu problemowi. Wzruszy � � ramionami. Nabra tego nawyku od opuszczenia � Ziemi. Zmieniaj c temat: zastanawia � em � si nad tym odbiciem wewn � trznym. Nie wydaje ci � si , � e � kto tu mo � e � nie le kantowa � ? � - Kantowa ? �
- Ze S onecznymi Duchami. Trzeba by tylko przemyci � � na pok ad co � w rodzaju � projektora holograficznego… - Nie ma mowy - Donaldson pokr ci � � g ow � . - To by � a pierwsza rzecz, jak � � sprawdzili my. Poza tym kto by potrafi � � sfa szowa � co � tak skomplikowanego i � pi knego jak � stado torus w? W ka � dym � razie taka projekcja wype nia �
aby ca � e pole widzenia, � wi c � zdradzi yby j � � kamery na obrze u odwrotnej strony statku. � - No, mo e nie ca � e � stado, ale chocia Duchy “cz � ekopodobne”? S � ma � e i dosy � � proste, a to, e unikaj � � naszych kamer, obracaj c si � szybciej, ni � my mo � emy, i wisz
� c � stale nad nami, jest raczej podejrzane. - Nic tu si nie da wymy � li � , � Jake. Ka de wnoszone na pok � ad urz � dzenie jest � dok adnie � badane, tak samo jak przedmioty osobiste, w a � nie � pod tym k tem. Nie znaleziono � nigdy adnego projektora, a zreszt � � gdzie by go kto m g � ukry � na takim otwartym
� statku? Przyznaj , � e � sam si nad tym wiele razy zastanawia � em, ale nie widz � sposobu, � eby kto � � m g � � oszukiwa . � Jacob powoli skin�� g ow � . Argumenty Donaldsona mia � y sens. W dodatku jak mo � na � by pogodzi projekcj � � ze sztuczk Bubbakuba? Pomys � by �
kusz � cy, ale oszustwo nie � wydawa o � si zbyt prawdopodobne. � Dalekie lasy kolc w pulsowa � y � jak faluj ce fontanny. Pojedyncze wytryski � p omieni � ciera � y � si z sob � na obrze � u dysz � cej � arem ziarnistej kom � rki, � kt ra �
zas ania � a � po ow � � nieba. W jej rodku le � a � a � Wielka Plama, ogromne oko czerni otoczone obszarami gor cego � blasku. Oko o dziewi � � dziesi � ciu � stopni wok pok � adu od miejsca, gdzie znajdowa � si � � Jacob, wida by � o � grup ciemnych sylwetek kl
� cz � cych i stoj � cych przy konsoli � sterowniczej. Na tle ostrej, karmazynowej jasno ci fotosfery rozpozna � � mo na by � o tylko ich zarysy. � W r � d � zgromadzonych przy stanowisku dow dczym wyr � nia � y si � dwie ciemne bry � y. � Wysoka, szczup a posta � � Kulli sta a troch � z boku, wskazuj
� c w g � r � , na smuk � y, � wiotki uk � w� kna, � kt ry przewiesza � si � nad Plam � . � uk ten r � s � � powoli i wyra nie si � � przybli y � , � w czasie gdy Jacob mu si przygl
� da � . � Druga odr niaj � ca � si bry � a cienia od � � czy � a si � � od gromadki i zacz a pe � zn � � � zrywami w ich kierunku. U wierzcho ka by � a � zaokr glona, g � rna cz � � jej cia
� a by � a � wi ksza od dolnej. � - O, masz, tutaj m g � by � � ukry projektor! - Donaldson wskaza � ruchem g � owy na � grub , � masywn posta � , � kt ra ko � ysz � c si � pe � z �
a � w ich stron . � - Co? Fagin? - wyszepta Jacob, cho � � przy takim s uchu, jaki mia � Kanten, nie � mia o to � adnego znaczenia. - Nie m � wisz � chyba powa nie! Przecie � on by � tylko na dw � ch � nurkowaniach! - Taa - Donaldson zaduma si � . � - Mimo to te wszystkie ga� zie i tak dalej… � Wola bym � chyba przeszuka bielizn
� � Bubbakuba, ni szpera � w tej g � stwinie, szukaj � c � kontrabandy. Przez u amek sekundy Jacob my � la � , � e w g � osie mechanika zabrzmia � jaki � � niezwyk y, � chrypi cy ton. Wlepi � � wzrok w towarzysza, ale twarz m czyzny ani drgn � a. Ju � � samo to
by o cudem jak na Donaldsona. Trudno by � o � wymaga , � eby naprawd � by � dowcipny. � Obaj powstali, eby przywita � � si z Faginem. Kanten zagwizda � radosn � odpowied � , � nie daj c po sobie pozna � , � czy pods ucha � ich wcze � niejsz � rozmow
� . � - Komendant Helene deSilva wyrazi a opini � , � i warunki pogodowe na S � o � cu s � � niespodziewanie przychylne. Stwierdzi a, � e � b dzie to bardzo korzystne przy � rozwi zywaniu � pewnych problem w solarnych nie zwi � zanych � ze S onecznymi Duchami. Niezb � dne � pomiary nie potrwaj d � ugo. �
Znacznie kr cej ni � czas, kt � ry zaoszcz � dzimy dzi � ki � tym znakomitym warunkom. Innymi s owy, moi przyjaciele, macie dwadzie � cia � minut, eby si � � przygotowa . � Donaldson gwizdn� . � Zawo a � do siebie Jacoba i obaj zabrali si � do pracy przy � laserze, mocuj c go na miejscu i sprawdzaj � c
� ta my projekcyjne. � Kilka metr w dalej doktor Martine przetrz � sa � a � sw j kufer w poszukiwaniu jakich � � drobnych urz dze � . � He m psi mia � a ju � na g � owie i Jacobowi wyda � o si � , � e � s yszy, jak cicho � zakl a: - Do jasnej cholery, tym razem b � dziesz �
ze mn gada � ! �
22. Delegacja - Co jest celem tych stworze ze � wiat � a? � - pyta reporter. Powinien jednak zapyta � raczej: “Jaki cel ma cz owiek”? Czy jest naszym zadaniem czo � ga � � si na kolanach � z metafor i na przek r b � lowi, � z g ow � zadart � w dziecinnej dumie, m � wi � ca �
emu � wszech wiatowi: � “Sp jrz na mnie! Jestem cz � owiekiem! � Czo gam si � tam, gdzie inni chodz � ! Ale czy � to nie wspania e, � e � w og le mog � si � czo � ga � ?” � “Specjalizacj ” cz � owieka �
jest zdolno� przystosowania, jak to g � osi etyka � neolityczna. Cz owiek nie potrafi biega � � tak r czo jak gepard, ale umie w og � le biega � . Nie � p ywa tak � dobrze jak wydra, ale potrafi p ywa � . � Jego wzrok nie jest tak bystry jak wzrok soko a, nie � mo e te � � przechowywa po � ywienia w policzkach. Musi zatem � wiczy � wzrok i � wytwarza �
narz dzia, kalecz � c � przy tym ziemi , nie tylko po to, aby m � g � widzie � , ale � tak e by � wyprzedzi kota i wydr � . � Cz owiek potrafi w � drowa � przez arktyczne pustkowia, � p ywa � � w tropikalnej rzece, wspi�� si na drzewo, a na ko � cu swojej w � dr � wki mo
� e � zbudowa � przyjemny hotelik. Tam od wie � y � si i b � dzie si � chwali � swoimi osi � gni � ciami � przy kolacji z przyjaci mi. � Jednak przez wszystkie czasy, o jakich wiemy, nasz bohater pozostawa � niezadowolony. T skni � � za znalezieniem w asnego miejsca w � wiecie. Krzycza �
na ca � y g � os. � Pragn�� wiedzie , dlaczego tu jest! Wszech � wiat � pe en gwiazd u � miecha � si � tylko z g � ry � na jego pytania, odpowiadaj c g � � bokim, � wieloznacznym milczeniem. Cz owiek t � skni � � do celu. Gdy mu go odm wiono, swoje rozterki przeni
� s � na inne � stworzenia. Specjali ci wok � � niego znali swoje role i gor co ich za to � nienawidzi . Stali si � � jego niewolnikami, fabrykami bia ka. Stali si � � ofiarami zab jczej pasji. � “Zdolno�� przystosowania” wkr tce zacz � a oznacza � , � e nie potrzebujemy nikogo. � Gatunki, kt rych potomkowie mogli pewnego dnia osi � gn � �� wielko� , obr � ci �
y � si w � proch na o tarzu ludzkiego egoizmu. � Tylko dzi ki � utowi � szcz cia na kr � tko przed Kontaktem stali � my si � mi � o � nikami � rodowiska, co uchroni � o � nasze g owy przed sprawiedliwym gniewem Starszych. Ale � czy by o to tylko szcz � cie? �
Czy to przypadek, e John Muir i jego zwolennicy � pojawili si � wkr tce po pierwszych potwierdzonych spotkaniach? � Le� c � tutaj, w tej ba ce, ko � ysany zwodniczymi, r � owymi oparami, reporter � zastanawia si , czy celem cz � owieka � ma by to, by s � u � y � jako przyk � ad. Bez wzgl � du � na to, jaki
pierworodny grzech oddzieli nas dawno temu od naszych opiekun � w, � p acimy teraz � za niego komedi . � Mo na mie � � nadziej , � e nasi s � siedzi s � rozbawieni, a tak � e umocnieni, gdy � patrz , jak � si czo � gamy, � gapi c si � bezradnie, ze zdumieniem, a czasem te � z niech
� ci � na � tych, kt rzy � s wcielonym spe � nieniem. � Pierre LaRoque zdj�� palec z przycisku nagrywania i zmarszczy brwi. Nie, � ostatnia cz�� by a do wyrzucenia. Brzmia � a � prawie gorzko. Raczej p aczliwie ni � wzruszaj � co. � Trzeba b dzie chyba przerobi � � ca o � � . To by � o za ma � o spontaniczne, zdania toczy
� y � si � przyci ko. � Poci gn � �� yk z tuby, kt � r � trzyma � w lewej r � ce, � a potem w zamy leniu zacz � � � g adzi � � w sy. Stado ja � niej � cych � torus w wy
� ania � o si � przed nim powoli, w miar � � jak statek wyr wnywa � � kurs. Manewr potrwa kr � cej, ni � si � spodziewa � , i nie by � o � ju teraz � czasu na dygresje o trudnym po o � eniu � ludzko ci. W ko � cu m
� g � to przecie � zrobi � � kiedy indziej. Ale to, to by o naprawd � � co nadzwyczajnego. � Jeszcze raz nacisn�� przycisk i podni s � mikrofon. � - Uwaga do opracowania - zacz� . � - Wi cej ironii i wi � cej o korzy � ciach pewnych � rodzaj w specjalizacji. Wspomnie � � te Tymbrymczyk � w - jak potrafi � si �
adaptowa � � lepiej, ni my kiedykolwiek zdo � amy. � Wszystko uj� kr � tko i podkre � li � , � e � rezultat zale y od � wsp pracy ca � ej � ludzko ci. � Pocz tkowo ze zbli � aj � cego �
si stada wida � by � o tylko pojedyncze ma � e � pier cienie � oddalone o pi� dziesi � t � lub wi cej kilometr � w. Za chwil � wraz ze srebrn � � po wiat � � fotosfery w pole widzenia wesz a g � � wna � grupa. Najbli szy torus by � jasnym, wiruj � cym,
� niebieskozielonym potworem. Na jego obrze u b � � kitne � linie miesza y si � i � zmienia y sw � j � bieg jak mieni ce si � � wzory na jedwabiu. Otacza a go skrz � ca si � bia � o aureola. � LaRoque westchn� . � To by oby najwi � ksze wyzwanie. Gdyby opublikowano zdj � cia � tych aureol, wszyscy, w� czaj
� c � w to tak e jego kamerdynera-szympansa, przygl � daliby � si im, � sprawdzaj c, czy jego opis dorasta do rzeczywisto � ci. � Mimo to czu co � � przeciwnego ni to, � do czego mia ich przekona � . � Im g� biej statek wchodzi � w S � o � ce, tym wi � ksza � by a �
niezale no � �� dziennikarza. Czu si � tak, jakby nic nie dzia � o si � naprawd � . � Stworzenia wydawa y si � � zupe nie nierzeczywiste. � Musia te � � przyzna , � e by � przera � ony. � “S per � ami � znalezionymi przypadkiem, nawleczonymi na naszyjniki b yszcz
� cych � szmaragd w. Je � eli � niegdy zaton � � tutaj jaki � galaktyczny galeon, rozrzucaj � c � swoje skarby na tych pierzastych rafach p omieni, to diademy, kt � re � wi z � , s � teraz � bezpieczne. Nie tkn�� ich czas, ci gle promieniej � . � aden my �
liwy nie uniesie ich w swojej sakwie.” � “Przecz logice, jako � e � nie powinno ich tutaj by . Przecz � historii, gdy � nikt � o nich nie pami ta. Przecz � � pot dze naszych instrument � w, a nawet tych, kt � re nale � � do � Galakt w, � naszych Starszych.” “Spokojne jak Bombadil, nie zwracaj uwagi na wod � r � i tlen, tocz ce obok nich � swoj �
wieczn sprzeczk � , � czerpi bowiem sw � j pokarm z najbardziej pradawnego ze � wszystkich r � de � .” � “Czy pami taj � ? � Czy mog y by � jednymi z Przodk � w, wtedy gdy Galaktyka by � a � m oda? � Ci gle mamy nadziej � , � e uda nam si �
zapyta � je o to, cho � na razie milcz � .” � Kiedy stado ponownie znalaz o si � � w polu widzenia, Jacob podni s � wzrok znad � swojej pracy. Tym razem widok zrobi na nim mniejsze wra � enie � ni poprzednio. � eby � do wiadczy � � takich emocji jak przy pierwszym nurkowaniu, musia by zobaczy � � po raz pierwszy co � innego. A eby by
� o � to naprawd wielkie wra � enie, musia � by dokona � Skoku w � kosmos. By a to jedna z wad posiadania ma � pich � przodk w. � Mimo to m g � by � sp dzi � ca � e godziny patrz � c na przepi � kne wzory wyczarowywane � przez toroidy. W dodatku co chwila, kiedy tylko przypomnia sobie znaczenie
� tego, co widzi, groza przejmowa a go na nowo. � Trzymany na kolanach pulpit komputera pokazywa zmienny wz � r � poskr canych, � z� czonych � linii. By y to izofoty Ducha, kt � rego widzieli godzin � temu. � Nie by to w � a � ciwie � aden kontakt. Pojedynczego Solariowca zaskoczyli, kiedy � statek wysun�� si spoza g � stego pasma w � � kien i natrafi �
na skraj stada. � Oddali si � � od nich b yskawicznie, a potem zawis � nieufnie w odleg � o � ci kilku � kilometr w. Komendant deSilva nakaza � a � obr ci � statek, tak by laser � parametryczny Donaldsona m g � � dosi gn � � trzepocz � cego si � stworzenia. � Na pocz tku Duch wycofa � � si . Donaldson mrucza
� i przeklina � , nastawiaj � c laser � do przenoszenia r nych modulacji ta � my, � kt r � Jacob przygotowa � do kontaktu. � Wtedy stworzenie zareagowa o. Jego macki? skrzyd � a? � wystrzeli y ze � rodka jak na � spr ynie. Duch zacz � �� falowa i mieni � si �
kolorami, a potem znikn � �� w b ysku � promiennej zieleni. Jacob przejrza komputerowy zapis reakcji Ducha. Kamery na odwrotnej stronie � statku uchwyci y obraz Solariowca. Najwcze � niejsze � nagrania pokazywa y, � e cz � � jego � falowania zgadza a si � � w fazie z basowym rytmem melodii wieloryb w. Teraz Jacob pr � bowa � � stwierdzi , czy skomplikowane widowisko zaprezentowane tu � � przed ucieczk mia � o
� wz r, � kt ry mo � na � by interpretowa jako odpowied � . � Sko czy � � kre lenie programu analizuj � cego, kt � ry mia � przeprowadzi � komputer. � Polega � on na wyszukiwaniu wariacji tematu i rytmu pie ni waleni w trzech obszarach: � barwy, czasu i jasno ci na ca � ej �
powierzchni Ducha. Gdyby komputer znalaz co � konkretnego, � mo na by � podczas nast pnego spotkania ustanowi � � po� czenie w czasie rzeczywistym. � Oczywi cie je � li � b dzie nast � pne spotkanie. Pie � � waleni by � a zaledwie � wprowadzeniem do serii gam i ci g � w � matematycznych, kt re zamierza � wys � a �
. Duch jednak nie � czeka na � wys uchanie reszty. � Jacob od o � y � � pulpit komputera i opu ci � oparcie fotela tak, � e m � g � � patrze na � najbli sze � toroidy nie poruszaj c g � ow � . � Dwa z nich obraca y si � wolno na wysoko � ci � czterdziestu
pi ciu stopni powy � ej � p aszczyzny pok � adu. � “Wirowanie” stworze by � o � najwyra niej bardziej skomplikowane, ni � pocz � tkowo � s dzono. Zawi � e, � pr dko zmieniaj � ce si � wzory, kt � re przesuwa � y si � � po
powierzchni ka dego � z nich, by y w jaki � � spos b zwi � zane z ich budow � wewn � trzn � . � Kiedy dwa toroidy zetkn y si � , � szukaj c lepszego ustawienia w polu magnetycznym, � wiruj ce figury pozosta � y � bez zmian. Ich spotkanie przebieg o tak, jakby w og � le � si nie � obraca y. � Statek zbli a � � si coraz bardziej do stada, przepychanie i roztr
� canie si � � torus w by � o � teraz wyra niejsze. Helene deSilva zasugerowa � a, � e przyczyn � by � o zamieranie � rejonu aktywnego, nad kt rym si � � znajdowali. Pole magnetyczne rozprasza o si � tam coraz � bardziej. Kulla zaj�� fotel obok Jacoba, zwieraj c z trzaskiem swoje kafary. Jacob � zaczyna ju � � rozpoznawa niekt
� re � rytmy produkowane przez uz bienie obcego w rozmaitych � sytuacjach. Wiele czasu zaj o mu u � wiadomienie � sobie, e stanowi � one cz � � sposobu bycia � Pringa, podobnie jak wyraz twarzy u ludzi. - Mog tu usi � �� , � Jacob? - spyta Kulla. - Pierwszy raz mam okazj � , � eby � podzi kowa � � za twoj wszp �
pracz � � na Merkurym. - Nie musisz mi dzi kowa � , � Kulla. Dwuletnia przysi ga zachowania tajemnicy jest � ca kiem na miejscu przy tego rodzaju incydencie. Zreszt � � kiedy komendant deSilva dosta a � rozkazy z Ziemi, sta o si � � jasne, e nikt nie wr � ci do domu, dop � ki nie podpisze � takiego zobowi zania. � - Mimo wszysztko mia e � � wi � te prawo powiedzie � o tym � wiatu, Galaktycze.
� Insztytut Biblioteki zoszta zha � biony � poczynaniami Bubbakuba. To naprawd wszpania � e z � twojej sztrony, e jako odkrywcza jego… b � � du � okaza e � pow � ci � gliwo � �� i przyszta e � � na odszkodowanie. - A co zrobi Instytut… opr cz ukarania Bubbakuba? � Kulla poci gn �
�� yk z tuby, z kt � r � nigdy si � nie rozstawa � . � - Prawdopodobnie umorz d � ug � Ziemi i ofiaruj przez jaki � czasz bezp � atne � usz ugi Filii. � Czasz b dzie d � u � szy, � je eli Konfederaczja zgodzi si � na okresz milczenia. �
Trudno doprawdy przeczeni ich niech � �� do wywo ania szkandalu. Poza tym prawdopodobnie uzyszkasz � nagrod . � - Ja?! - Jacob poczu , � e � dr twieje. Dla prymitywnego Ziemianina jakakolwiek � nagroda, kt r � � Galaktowie postanowiliby go obdarzy , by � a jak kr � lestwo z bajki. Z trudem � wierzy w � to, co us ysza � . � - Tak, chocia pewnie nie ob � dzie � si bez pretenszji, �
e szwoich odkry � nie � trzyma e � � w wi kszej tajemniczy. Ich hojno � �� b dzie zapewne odwrotnie proporczjonalna do � rozg oszu, � jaki zyszka szprawa Bubbakuba. - Ach, rozumiem! - Z udzenia prys � y. � Czym innym by o otrzyma � dow � d wdzi � czno � ci � od mo nych tego � wiata, � a zupe nie czym innym -
� ap � wk � . Rzecz nie w tym, � e � warto�� nagrody by aby mniejsza. W rzeczywisto � ci � by aby pewnie jeszcze wi � ksza. � Ale czy na pewno? aden obcy nie my � la � � dok adnie tak, jak cz � owiek. Cz � onkowie � Zarz du Instytutu Biblioteki stanowili dla Jacoba zagadk � . � Pewien m g
� by � tylko � tego, e nie � zechc okry � � si nies � aw � . Zastanawia � si � , czy Kulla m � wi � � teraz oficjalnie, czy po prostu przewidywa to, co wed � ug � niego mia o si � sta � .
� Nagle Pring odwr ci � � si i spojrza � w g � r � na przesuwaj � ce si � � stado. Jego oczy rozjarzy y si � � i spoza grubych, chwytnych warg dobieg kr � tki warkot. Z otworu � obok fotela Kulla wyci gn � �� mikrofon. - Przepraszam, Jacob, ale wydaje mi si , � e � czo widz � . Musz � to zg
� osi � pani � komendant. Powiedzia co � � do mikrofonu, nie odrywaj c wzroku od miejsca po � o � onego oko � o � trzydziestu stopni na prawo od nich i dwadzie cia pi � �� stopni w g r � . Jacob te � � tam spojrza , � ale niczego nie dostrzeg . Dobiega � � go cichy szmer g osu Helene, kt � ry wype � nia
� � okolic � podg� wka � fotela Kulli. Statek zacz� si � obraca � . � Jacob sprawdzi pulpit komputera. Wyniki by � y � ju opracowane. Poprzednie � spotkanie nie zaowocowa o niczym, co mo � na � by odczyta jako odpowied � . Musieli wi � c dalej � robi to co � przedtem. - Sofonci! - przez g o
� niki � zabrzmia g � os Helene. - Pring Kulla co � zauwa � y � . � Prosz � powr ci � � na swoje stanowiska. Kafary Kulli trzasn y. Jacob spojrza � � w g r � . � Na wysoko ci oko � o � czterdziestu pi ciu stopni, tu � za cielskiem najbli � szego
� toroida, zacz�� rosn� male � ki migocz � cy jasny punkt. Niebieska plamka powi � ksza � a � si , � gdy si do � niej zbli ali, a � � wreszcie mogli odr ni � pi � � nier � wnych cz � ci � symetrycznych po obu stronach. Punkt wynurzy si � � szybko, po czym stan� w miejscu.
� Z g ry � ypa � a � na nich okiem posta S � onecznego Ducha, typ drugi, prymitywna � kpina z postaci ludzkiej. Przez puste otwory oczu i ust prze wieca � a � na czerwono chromosfera. Nie starano si ustawi � � statku tak, by kamery na odwrotnej stronie mia y w swoim � zasi gu zjaw � . � Prawdopodobnie pr by takie by � yby bezskuteczne, a zreszt � tym � razem laser P mia pierwsze �
stwo. � Jacob kaza Donaldsonowi nadal odgrywa � � wst pn � ta � m � kontaktu od tego miejsca, � w kt rym urwa � o � si ostatnie spotkanie. � Mechanik podni s � � mikrofon. - Wszyscy proszeni s o na � o � enie � gogli. Zaraz w� czamy laser. � W o � y � � swoje okulary i rozejrza si
� , � eby sprawdzi � , czy wszyscy, kt � rych � m g � � dojrze , � zastosowali si do polecenia (Kulla by � � zwolniony: uwierzono mu na s owo, gdy � stwierdzi , � e nic mu nie grozi). Wreszcie nacisn � �� w� cznik. � Nawet przez gogle Jacob ujrza przy � mion � � un � na tle wewn �
trznej powierzchni � os ony, � przez kt r � � przebi a si � wi � zka, pod � � aj � c � w kierunku Ducha. Ciekawe, czy forma cz ekopodobna b � dzie � ch tniej sza do wsp � dzia � ania ni � poprzednia zjawa, o � “naturalnym” kszta cie? Z tego co wiedzia � , � wynika o,
� e jest to jedno i to samo stworzenie. � Mo e przedtem � odlecia o tylko po to, � eby � “ucharakteryzowa si � ” do obecnej roli? � Duch powiewa leniwie, kiedy wi � zka � laseru komunikacyjnego prze wietli � a go na � wylot. Jacob s ysza � , � jak siedz ca niedaleko Martine cicho zakl � a. � - le, � le,
� le - sykn � a. Spod he � mu psi i gogli wida � by � o tylko jej nos i � brod . - Co � � mam, ale nie w tym miejscu. Cholera! Co jest z tym sprz tem! � Nagle zjawa rozci gn � a � si jak motyl rozp � aszczony na zewn � trznej pokrywie � statku. Rysy jej “twarzy” rozmaza y si � � w d ugich i w � skich pasmach ciemnej ochry. �
Ramiona i tu� w � rozszerza y si � , a � wreszcie stworzenie by � o tylko poszarpan � , prostok � tn � � wst g � � b� kitu. � Na jej powierzchni tu i wdzie zacz � y tworzy � si � zielone py � ki, kt � re � odskakiwa y
� na wszystkie strony, miesza y si � � i zlewa y ze sob � , by wreszcie przybra � � spoist form � . � - Bo e wszechmog � cy � - mrukn� Donaldson. � Gdzie niedaleko Fagin wyda � � z siebie wistliw � , opadaj � c � septym � . Kulla zacz � �� szcz ka
� . � Na ca ej swojej d � ugo � ci � Solariowiec pokryty by � wiec � cymi, zielonymi literami � alfabetu aci � skiego. � By o tam napisane: � ODEJD CIE. NIE WRACAJCIE � Jacob cisn � �� z obu stron fotel. Pomimo efekt w d � wi � kowych Fagina i Kulli oraz �
ci kich oddech � w � ludzi cisza by a trudna do wytrzymania. � - Millie! - z ca ej si � y � stara si � nie krzycze � . - Odbierasz co � ? � Martine j kn � a. � - Tak… NIE! Co odbieram, ale to nie ma sensu! To si � � nie zgadza! - No to spr buj wys � a � � pytanie! Zapytaj, czy odbiera twoje psi! Martine kiwn a g � ow � � i ukry a twarz w d
� oniach, pr � buj � c si � � skupi . � Litery nad nimi natychmiast przeformowa y si � . � SKUP SI . M � W � NA G OS, B � DZIE WYRA � NIEJ � Jacob patrzy oszo � omiony. � Gdzie w g � � bi czu � , jak jego ukryta druga po �
owa � trz sie si � � ze strachu. Nie rozwi zane zagadki nape � nia � y � pana Hyde’a przera eniem. � - Zapytaj, dlaczego m wi do nas dopiero teraz, dlaczego nie wcze � niej. � Martine powt rzy � a � pytanie g o � no i powoli. � POETA. ON B DZIE M � WI � � ZA NAS. ON JEST TUTAJ - Nie, nie potrafi - krzykn � �� LaRoque. Jacob odwr ci �
si � szybko i zobaczy � � ma ego � dziennikarza przera onego i skulonego obok automat � w � z ywno � ci � . � ON B DZIE M � WI � � ZA NAS Zielone litery pali y si � � jasnym wiat � em. � - Doktor Martine - zawo a � a � Helene - niech pani zapyta Solariowca, dlaczego mamy wraca . �
Po chwili litery zn w si � � zmieni y. � CHCEMY SAMOTNO CI. ODEJD � CIE, � PROSZ� - A je eli mimo wszystko wr � cimy? � Co wtedy? - spyta Donaldson. Martine � powt rzy � a � pytanie. NIC. NIE ZOBACZYCIE NAS. MO E TYLKO NASZE M � ODE, � NASZ TRZOD � � NIE NAS To t umaczy istnienie dw � ch �
typ w Solariowc � w - pomy � la � Jacob. - Odmiana � normalna to pewnie m ode, kt � rym � powierz si � proste zadania, jak pasienie toroid � w. Ale � gdzie w takim razie mieszkaj doro � li? � Jak maj � kultur � ? W jaki spos � b stworzenia �
z o � one � ze zjonizowanego gazu mog porozumiewa � � si z istotami ludzkimi pochodz � cymi z � wody? Jacob zaniepokoi si � � gro b � Ducha. Gdyby doro � li zechcieli, mog � unika � � heliostatku i ka dej ewentualnej floty z � o � onej � z heliostatk w r �
wnie � atwo, jak orze � umyka � przed balonem. Je li teraz przerw � � kontakt, ludzie nigdy ju nie b � d � mogli zmusi � � ich, eby � nawi zali go ponownie. � - Prosz - odezwa � � si Kulla - zapytaj, czy Bubbakub je obrazi � . � Oczy Pringa p on � y � gor cym blaskiem, st � umione szcz
� kanie rozlega � o si � pomi � dzy � wypowiadanymi s owami. � BUBBAKUB NIC NIE ZNACZY. JEST NIEWA NY. ODEJD � CIE � JU� Solariowiec zacz�� blakn� . Poszarpany prostok � t by � coraz mniejszy, w miar � jak � Duch si oddala � . � - Zaczekaj! - Jacob poderwa si � � z miejsca. Wyci gn
� � w g � r � r � k � , � ale nie zdo a � � niczego uchwyci . - Nie odchod � cie! � yjemy tak blisko siebie! Chcemy si � z wami � porozumie ! Powiedzcie nam przynajmniej, kim jeste � cie! � Obraz by zamazany przez odleg � o � � . � Wst ga ciemniejszego gazu przesun � a si
� , � zakrywaj c Solariowca, ale zd � � yli � odczyta ostatni � wiadomo � � . Otoczony gromad � � “m odych” doros � y � powt rzy � jedno z poprzednich zda � : � POETA M WI ZA NAS � CZʌ� SMA � W zamierzch ych czasach dwaj lotnicy sporz � dzili � sobie skrzyd a.
� Dedal przelecia bezpiecznie ponad ziemi � � i po wyl dowaniu zyska � � zas u � on � s � aw � . � Ikar wzbi si � � w g r � do s � o � ca, a � stopi � � si wosk, � kt ry spaja �
� skrzyd a, i lot sko � czy � si � fiaskiem � …Staro ytne autorytety powiadaj � � nam oczywi cie, � e Ikar by � � tylko “powietrznym akrobat “, � ja jednak wol my � le � � o nim jako o cz owieku, � kt ry ujawni � � powa n � usterk � konstrukcyjn � � wczesnych maszyn lataj
� cych. � Sir Arthur Eddington, Stars and Atoms (Oxford University Press, 1927, s. 41)
23. Stan wzbudzenia Pierre LaRoque siedzia odwr � cony � ty em do kopu � y z przyrz � dami. Obejmowa � swoje � kolana i gapi si � � nieprzytomnie na pok ad. Zastanawia � si � rozpaczliwie, czy � Millie nie da aby mu czego � , � eby wytrzyma � , a � heliostatek opu
� ci chromosfer � . � Na nieszcz cie, niezbyt pasowa � oby � to do jego nowej roli proroka. Wzdrygn� si � . � W ci gu ca � ej � swojej kariery nie zdawa sobie nigdy sprawy, ile znaczy m � c � ogranicza si � � do komentowania i nie musie samemu kszta � towa � � biegu wydarze . Solariowiec zes � a
� � na niego kl tw � , � a nie b ogos � awie � stwo. � Ponuro rozmy la � , � czy stworzenie wybra o go przez z � o � liwy kaprys, zwyk � y � art. � Mo e � Duch zdo a � � jakim sposobem zaszczepi � w nim g �
� boko s � owa, kt � re � mia y ujawni � � si po � powrocie na Ziemi , zdumiewaj � c � go i kr puj � c? � A mo e mam wygadywa � � w asne opinie, jak zawsze? LaRoque ko � ysa � si � wolno i � a � o �
nie. � Czym innym by o narzucanie w � asnych przekona � za pomoc � si � y � osobowo ci, a � zupe nie czym innym - przemawianie w stroju proroka. � Pozostali zebrali si przy stanowisku dowodzenia, � eby � przedyskutowa nast � pne � kroki. S ysza � , � jak rozmawiaj , i pragn � � , �
eby sobie zwyczajnie poszli. Nie podnosz � c � wzroku czu , � kiedy odwr cili si � � w jego stron i zacz � li mu si � przygl � da � . � W tej chwili LaRoque wola by umrze � . � - S uchajcie, powinni � my � go sprz tn � � - zaproponowa � Donaldson. W jego g �
osie � s ycha � � by o teraz wyra � ne chrypienie. S � uchaj � c tego akcentu, Jacob po raz � kolejny znienawidzi mod � � na j zyki etniczne. - Kiedy na Ziemi uwolni si � tego go � cia, � k opoty b � d � � si wlec w niesko � czono � �� - doko czy � mechanik.
� - Nie, to by nie by o zbyt m � dre � - Martine przygryz a na moment warg � . - Lepiej � zapyta � Ziemi o instrukcje, kiedy wr � cimy � na Merkurego. Gliny mog uzna � , � e zastosuj � � w jego wypadku procedur nadzwyczajnego odosobnienia, ale nie przypuszczam, � eby � wyeliminowanie Pierre’a mog o naprawd � � uj� na sucho. � - Dziwi mnie, e tak reagujesz na propozycj
� � Donaldsona - w� czy � si � Jacob. � Nale a � oby � si raczej spodziewa � , � e taki pomys � ci � przerazi. � - W tej chwili jest ju dla was wszystkich jasne, � e � reprezentuj pewn � frakcj � � w Zgromadzeniu Konfederacji - Martine wzruszy a ramionami. - Pierre jest moim �
przyjacielem, ale gdybym czu a, � e � usuni cie go z drogi jest moim obowi � zkiem � wobec Ziemi, sama bym to zrobi a. - Jej twarz mia � a � zawzi ty wyraz. � Nie zaskoczy o to Jacoba a � � tak bardzo. Skoro g� wny mechanik potrzebowa � � nonszalanckiego tonu, eby upora � � si z wydarzeniami ostatniej godziny, � wi kszo � �� pozosta ych nie powinna mie � � o to pretensji. Martine sk onna by � a my � le
� o tym, � co by o nie � do pomy lenia. Siedz � cy � obok LaRoque nie udawa niczego - przera � ony ko � ysa � si � � powoli, najwyra niej nie zwracaj � c � na nich adnej uwagi. � Donaldson uni s � � palec wskazuj cy. � - Zauwa yli � cie, � e Solariowiec w og
� le nic nie powiedzia � o wi � zce z naszego � lasera? Przesz a po prostu przez niego, a on jakby na ni � � nie zwraca uwagi. Ale � wcze niej, ten drugi � Duch… - M ody. � - …ten m ody wyra � nie � zareagowa . � Jacob podrapa si � � w ucho. - Wiecznie tajemnice, jedna za drug . Dlaczego doros � y � stw r zawsze unika � �
wej cia w � zasi g naszych instrument � w? � Mo e ma co � do ukrycia? Po co te wszystkie gro � by � na ka dym z poprzednich nurkowa � , � skoro m g � si � z nami porozumie � od momentu, � kiedy kilka miesi cy temu doktor Martine zabra � a � na pok ad sw � j he �
m psi? � - Mo e pa � ski � laser P da mu to, czego potrzebowa � - rzuci � jeden z cz � onk � w � za ogi, � Azjata o nazwisku Chen, kt rego Jacob pozna � � dopiero po rozpocz ciu nurkowania. � - Wed ug � innej hipotezy mo na powiedzie � , � e czeka � na kogo � o odpowiednim statusie,
� eby � si do � niego odezwa . � Martine prychn a z pogard � . � - T teori � � przerabiali my ju � podczas poprzedniego nurkowania i nie sprawdzi � a � si . � Bubbakub sfa szowa � � kontakt, a Faginowi, mimo jego talentu, nie uda o si � … � ach! Ma pan na my li Pierre’a… � Cisza a dzwoni �
a � w uszach. - Jacob, naprawd wola � bym, � eby � my znale � li projektor - Donaldson u � miechn � �� si � krzywo. - To by nam rozwi za � o � wszystkie problemy. Jacob odwzajemni ponury u � miech. � - Deus ex machina, szefie? Za m dry jeste � , � eby spodziewa � si �
od wszech � wiata � specjalnych wzgl d � w. � - W a � ciwie � mogliby my si � podda � - powiedzia � a Martine. - Mo � e ju � � nigdy nie zobaczymy drugiego doros ego Ducha. Tam, na Ziemi, ludzie nie bardzo wierzyli w � opowie ci o cz � ekopodobnych � kszta tach. Na potwierdzenie s � przecie
� tylko s � owa � dwudziestu sofont w, kt � rzy � to widzieli, oraz par niewyra � nych fotografii. Z � czasem mog � z o � y � � wszystko na karb histerii, i to pomimo moich test w - spu � ci � a ponuro � wzrok. Jacob wiedzia , � e � Helene stoi obok niego. Odk d kilka minut temu zwo � a �
a ich � wszystkich, by a dziwnie milcz � ca. � - No c , przynajmniej tym razem sam S � oneczny � Nurek nie jest zagro ony � powiedzia . � - Badania solonomiczne mog by � � nadal prowadzone, tak samo jak obserwacje stad toroid w. Solariowiec powiedzia � , � e oni nie b � d � si � wtr � ca � . � - Taa - przyzna Donaldson. - Ale czy on te
� � nie? - wskaza na LaRoque’a. � - Musimy postanowi , co robi � � dalej. Dryfujemy teraz pod stadem. Wznosimy si i � szperamy dalej? Mo e Solariowce r � ni � � si mi � dzy sob � tak jak ludzie. Mo � e ten, � kt rego � spotkali my, by � � ponurakiem - rzuci Jacob. � - O tym nie pomy la � am � - odezwa a si � Martine.
� - Prze� czmy � laser parametryczny na sterowanie automatyczne i dodajmy do ta my � komunikacyjnej zakodowany fragment po angielsku. B dzie celowa � � w stado, gdy my zaczniemy wznosi si � � wolno po spirali. Jest s aba nadzieja, � e jaki � � przyja niejszy doros � y � Solariowiec to zauwa y. � - Je eli tak, to mam nadziej � , � e nie wyskocz � ze strachu z portek, jak � poprzednim razem - mrukn�� Donaldson. Helene deSilva za o �
y � a � r ce, jakby zmagaj � c si � z dreszczami. � - Czy kto jeszcze ma co � � do powiedzenia “en camera”? Nie? W takim razie zamykam t � cz�� dyskusji i zakazuj wszelkich pochopnych dzia � a � wobec pana LaRoque’a. � Prosz � natomiast, eby na wszelki wypadek nie spuszcza � � z niego oka. Nasze spotkanie zostaje odroczone. Niech kto poprosi Fagina i Kull � , � eby przy � � czyli si �
do nas za � dwadzie cia � minut przy automatach z napojami. To wszystko. Jacob poczu d � o � � na swoim ramieniu. Obok niego sta a Helene. � - Dobrze si czujesz? - zapyta � � j . � - W porz dku - u � miechn � a � si niezbyt przekonuj � co. - Chcia � am tylko… Jacob, � czy m g � by � � p j � � ze mn
� do mojej dy � urki? � - Pewnie, prosz - pu � ci � � j przodem. � Helene potrz sn � a � g ow � . Ruszy � a szybkim krokiem i wbijaj � c palce w jego rami � , � ci gn � a � go w stron umieszczonej w wewn � trznej kopule dziupli o rozmiarach � szafy, kt ra
� s u � y � a � za kapita sk � dy � urk � . Kiedy byli ju � � w rodku, uprz � tn � a male � kie � biurko i gestem kaza a Jacobowi usi � �� . � Potem zamkn a drzwi i opar � a si � o nie bezw �
adnie. � - O Bo e - j � kn � a. � - Helene… - Jacob post pi � � krok i zatrzyma si � . Jej niebieskie oczy � b yszcza � y. � - Jacob - z wielkim wysi kiem stara � a � si zachowa � spok � j. - Czy mo � esz mi � obieca , � e
� teraz przez kilka minut b dziesz robi � � to, o co ci poprosz � , a potem nic o tym � nie powiesz? Nie mog ci powiedzie � , � o co chodzi, dop ki si � nie zgodzisz. - Jej wzrok prosi � � o to. Jacob nie zastanawia si � . � - Oczywi cie, Helene. Mo � esz � prosi , o co chcesz. Ale powiedz mi, co to za… � - W takim razie obejmij mnie - jej g os przeszed � � w p acz. Przysun � a si
� do � niego, trzymaj c przed sob � � skrzy owane r � ce. W niemym zdumieniu Jacob otoczy � j � � ramionami i mocno przycisn� . � Ko ysa � � j powoli, podczas gdy cia � em jej wstrz � sa � y silne dreszcze. � - Szsz… ju dobrze… - Pocieszaj � c � j , m � wi
� s � owa bez sensu. Jej w � osy � dotkn y jego � policzka, ma y pokoik by � � pe en jej zapachu. Odurzaj � cego zapachu. � Stali tak przez chwil w ciszy. Helene wolno opar � a � g ow � na jego ramieniu. � Dreszcze usta y. Jej cia � o � stopniowo odpr a � o si � . Jedn � r
� k � � Jacob g adzi � � napi te � mi nie plec � w � Helene, kt re rozlu � nia � y si � jeden po drugim. � Pomy la � , � e to wcale nie takie jasne, kto komu wy � wiadcza przys � ug � . Tak � spokojny i bezpieczny nie czu si �
� ju Ifni wie jak d � ugo. Jej zaufanie poruszy � o go. � Wi cej nawet, by � � szcz liwy! Zgry � liwy g � osik gdzie � z do � u zgrzyta � � z bami, ale � nie s ucha � � tego. To, co teraz robi , by � o bardziej naturalne ni � oddychanie. � Po chwili Helene podnios a g � ow
� . � Kiedy si odezwa � a, jej g � os by � st � umiony. � - Nigdy w yciu tak si � � nie ba am - powiedzia � a. - Zrozum, ja nie musia � am tego � robi . � Mog am do ko � ca � tego lotu pozosta � elazn � Dam �
… ale by � e � � tutaj, blisko… musia am. � Przepraszam. Jacob spostrzeg , � e � Helene nie pr buje si � od niego odsun � � . Ci � gle j � � obejmowa . � - W porz dku - odpowiedzia � � cicho. - Kiedy , p � niej, powiem ci, jakie to by � o � przyjemne. Nie przejmuj si tym, � e
� si ba � a � . Kiedy zobaczy � em te litery, sam � prawie zwariowa em ze strachu. Ja broni � � si przez ciekawo � � i odr � twienie. Widzia � a � , � jak reagowali inni. Ty ponosisz po prostu wi ksz � � odpowiedzialno� , to wszystko. � Helene nic nie odpowiedzia a. Podnios � a � r ce i opar � a je na jego ramionach,
� przysuwaj c � si blisko. � - Zreszt - ci � gn � �� Jacob, poprawiaj c kosmyk jej w � os � w - na pewno podczas � Skok w � w kosmosie mn stwo razy ba � a � � si bardziej. � Helene zesztywnia a i odsun � a � si od jego piersi. � - Panie Demwa, jest pan niezno ny! I to ci � g � e
� wspominanie o moich Skokach! My lisz, � e kiedykolwiek tak si � � ba am jak teraz?! My � lisz, � e ile ja mam lat? � Jacob u miechn � �� si . Nie odsun � a si � na tyle mocno, � eby odtr � ci � � jego ramiona. Najwyra niej nie by � a � jeszcze gotowa do tego, eby pozwoli � mu odej � � .
� - No, relatywnie rzecz bior c… - zacz � � . � - Pieprzy relatywno � � ! � Mam dwadzie cia pi � � lat! Mo � e i widzia � am � troch wi � cej � nieba ni ty, ale prawdziwego � wiata � zazna am o wiele mniej… I wska � nik mojej � fachowo�� nie ma nic wsp lnego z tym, co naprawd �
� czuj ! To straszne, musie � by � doskona � � i � siln , i � odpowiedzialn za ludzkie � ycie � - przynajmniej dla mnie, bo ty masz oczywi cie � inaczej, ty nieczu y, niewzruszony, eks-bohaterku, co sobie stoisz zupe � nie � jak kapitan Beloc na Calypso, kiedy wpadli my na t � � zwariowan , lipn � blokad � na JSlek i… A teraz zrobi � co
� � ca kiem � bezprawnego i rozka�� ci, eby � mnie poca � owa � , bo najwyra � niej nie masz zamiaru � zrobi � tego sam z siebie! Spojrza a na niego wyzywaj � co. � Kiedy Jacob roze mia � si � i przyci � gn � �� j do � siebie,
opiera a si � � przez mgnienie oka. Potem obj a jego szyj � ramionami i przycisn � a � swoje usta do jego ust. Jacob poczu , jak gdzie � � w g� bi ponownie zadr � a � a. Tym razem by � o to co � � innego. R nic � � trudno by o okre � li � , zw � aszcza �
e w tej chwili by � � akurat zaj ty. I to � przepi knie � zaj ty. Nagle bole � nie � u wiadomi � sobie, ile czasu min � o, odk � d… Dwa bardzo � d ugie lata. � Odepchn�� od siebie t my � l. Tania nie � y � a, a Helene by � a przecudnie, � przewspaniale pe na �
ycia. Obj � �� j mocniej i odpowiedzia � na jej uniesienie w jedyny mo � liwy � spos b. � - Znakomita terapia, doktorze - droczy a si � , � podczas gdy on pr bowa � rozczesa � � sobie w osy. - Czuj � � si jak w si � dmym niebie, cho � trzeba przyzna � , � e ty wygl � dasz,
� jakby � przeszed przez wy � ymaczk � . � - Co to jest… eee… ta “wy ymaczka”? Niewa � ne. � Nie potrzebuj � adnych � wyja nie � � twoich anachronizm w. Popatrz na siebie! Dumna jeste � , � e przez ciebie czuj � si � � jak stopiony i powyginany kawa stali! � - No.
Jacobowi nie uda o si � � ukry u � miechu. � - Zamknij si i szanuj starszych. Poza tym, ile mamy czasu? � Helene spojrza a na sw � j � pier cionek. � - Jakie dwie minuty. Cholernie dziwna pora na zebranie. Dopiero co zacz � � e � � okazywa � zainteresowanie. Kto u diab a og � osi � , � e to spotkanie ma by � w tak � niesprzyjaj cym � momencie? - Ty.
- A, tak. No dobrze, ja. Nast pnym razem dam ci przynajmniej p � � godziny i zbadamy to wszystko bardziej szczeg owo. � Jacob skin�� niepewnie g ow � . Czasem trudno by � o zgadn � � , gdzie ko � czy � y � si � arty tej � kobiety. Zanim Helene otworzy a drzwi, pochyli � a � si jeszcze z powa � n � min � i poca
� owa � a � go. - Dzi kuj � , � Jacob. Pog aska � � jej policzek, a ona przycisn a twarz do jego d � oni. Kiedy cofn � � r � k � , � nie trzeba by o ju � � nic m wi � . � Helene otworzy a drzwi i wyjrza � a.
� Na zewn trz nie by � o wida � nikogo opr � cz � pilota. Wszyscy pozostali czekali ju prawdopodobnie przy automatach z napojami na � drugie zebranie. - Idziemy - powiedzia a. - Zjad � abym � konia z kopytami! Jacob wzruszy ramionami. Je � li � mia pozna � Helene lepiej, powinien si � chyba � przygotowa na solidn � � gimnastyk wyobra
� ni. Konia z kopytami! Niez � e! � Zosta jednak p � � kroku z ty u, wi � c kiedy szli, m � g � przygl � da � � si jej ruchom. � Rozprasza o go to tak bardzo, � e � nie zauwa y � nawet, jak wiruj � cy torus � przesun�� si obok � statku. Jego boki ozdobione by y migaj �
cymi � gwiazdami i ca y otoczony by � � aureol tak bia � �� i jasn , jak puch na piersi go � � bia. �
24. Emisja spontaniczna Kiedy wr cili, Kulla wydobywa � � w a � nie tub � napoju spomi � dzy listowia Fagina. � Jedno rami Pringa zapl � tane � by o w ga � � zie Kantena, w drugim trzyma � nast � pn � � tub . � - Witamy - za wista � � Fagin. - Pring Kulla pomaga mi w � a
� nie przy od � ywianiu. � Obawiam si , � e � zaniedba przez to sw � j w � asny posi � ek. � - To drobnosztka, prosz pana - odpar � � Kulla. Powoli wyci gn � � tub � . � Jacob stan�� za Pringiem, eby lepiej si � przyjrze � . Chcia � wykorzysta �
t � � sposobno�� i dowiedzie si � � wi cej o ustroju Fagina. Kanten powiedzia � mu kiedy � , � e zwyczaje � jego gatunku nie nakazuj skromno � ci, � wi c na pewno nie mia � by nic przeciwko temu, � eby Jacob � zajrza za rami � � Kulli i przyjrza si � otworowi, jaki mia � ro
� linny obcy. � Schyla si � � w a � nie w tym celu, kiedy nagle Kulla odskoczy � do ty � u, wyci � gaj � c � tub . � Jego okie � � zderzy si � bole � nie z � ukiem brwiowym Jacoba, kt � ry zwali � � si na
� pok ad. � Kulla zaszczeka g � o � no. � Z obwis ych nagle ramion wypad � y mu tuby. Helene, � krztusz c � si , z trudem opanowa � a � wybuch miechu. Jacob poderwa � si � na r � wne nogi. � Spojrza na � Helene, z wyrazem twarzy, kt ry m � wi �
, � “ja mu jeszcze poka� “, co sprawi � o � tylko, e � komendant zacz a kaszle � � g o � niej. � - Nie ma sprawy, Kulla - powiedzia . - Nic si � � nie sta o. To moja wina. Mam � zreszt � jeszcze jedno oko - zwalczy odruch pomasowania bol � cego � miejsca. Kulla spojrza na niego b � yszcz � cymi � oczyma. Szcz kanie umilk �
o. � - To bardzo aszkawie z twojej sztrony, przyjacielu Jacobie - powiedzia � � w ko cu. - Jako � podopieczny by em winien nieuwagi wobecz sztarszego. Dzi � kuj � � za wybaczenie. - Ju dobrze, przyjacielu - uci � �� Jacob. Zaczyna czu � , jak ro � nie mu okropny � guz. Warto jednak by o zmieni � � temat, eby oszcz � dzi � Kulli wstydu. � - Skoro mowa o dodatkowych oczach, czyta em, � e
� tw j gatunek, tak jak i � wi kszo � �� stworze na Pringu, mia � � tylko jedno oko, zanim przybyli Pilanie i rozpocz li � sw j program � genetyczny. - Tak. Pilanie dali nam dwoje oczu z przyczyn esztetycznych. W Galaktycze wi kszo � �� dwuno nych ma dwoje oczu. Nie chcieli, � eby � inne m ode raszy nam… dokucza � y. � Jacob zmarszczy brwi. By � o � w tym co takiego… czu � , � e pan Hyde ju �
o tym � wie, ale ukrywa to, ci gle zagniewany. � Do cholery, to w ko cu moja pod � wiadomo � � ! � Nie ma mowy i ju . � - Czyta em tak � e, � e tw � j gatunek by � nadrzewny, a nawet stosowa � brachiacj � , � je li � dobrze pami tam…. � - Co to znaczy? - Donaldson spyta szeptem deSilve.
� - To znaczy, e poruszali si � , � zwisaj c z konar � w drzew - odpowiedzia � a. - A � teraz cisza! - …Ale je li twoi przodkowie mieli tylko jedno oko, to sk � d � brali wystarczaj c � � percepcj � g� bi, � tak eby trafia � na nast � pn � ga � �� , � kiedy chcieli si jej uchwyci �
? � Jeszcze zanim Jacob sko czy � � to zdanie, poczu rado � � . To w � a � nie by � o � to pytanie, kt re � pan Hyde ukrywa ! A wi � c � ten diabe nie mia � wy � � cznego dost � pu do nie � wiadomej � intuicji! Znajomo�� z Helene dobrze mu wida s �
u � y � a. Ledwie zwr � ci � � uwag na odpowied � � Kulli. - My la � em, � e wiesz, przyjacielu Jacobie. Usz � ysza � em, jak podczasz naszego � pierwszego nurkowania pani komendant wyja nia � a, � e posiadam inne reczeptory ni � � ty. Moje oczy potrafi wykrywa �
� zar wno intenszywno � � � wiat � a, jak i faz � . � - No dobrze - Jacob zaczyna doskonale si � � bawi . Musia � tylko stale uwa � a � na � Fagina. Kanten ostrzeg by go, gdyby zbli � y � � si do jakiej � dra � liwej dla Kulli sfery. � Ale przecie �
wiat � o � s oneczne, szczeg � lnie w lesie, musi by � ca � kowicie niesp � jne… � chaotyczne w fazie. Podobnego systemu u ywa delfin w swoim sonarze: trzyma si � � fazy i tak dalej. Ale delfin dostarcza w asnego � r � d � a � sp jnych fal, wysy � a w otoczenie odmierzone piski � Jacob cofn�� si o krok, celebruj �
c � dramatyczn pauz � . Jego stopa trafi � a na jedn � z tub, � kt re upu � ci � � Kulla. Podni s � � j bezmy � lnie. - Je � li wi � c oczy twoich przodk � w potrafi � yby � tylko wychwytywa faz � , � to i tak ca y uk
� ad nie dzia � a � by, je � li w � rodowisku � brakowa oby � r � d � a � sp jnego � wiat � a � - podniecenie Jacoba ros o. - Naturalne lasery? Czy wasze lasy � maj jakie � � naturalne r � d
� o � wiat � a laserowego? � - Do diaska, to by oby ciekawe! - rzuci � � Donaldson. - Tak, Jacob - Kulla przytakn� . � - Nazywamy je ro linami… - Jego kafary � zafurkota y w � skomplikowanym rytmie. - To niewiarygodne, e ich isztnienie wydedukowa � e � � z tak niewielu przesz anek. Trzeba ci pogratulowa � . � Kiedy wr cimy, poka � � ci zdj � cia � jednej z nich. K tem oka Jacob dostrzeg � ,
� e Helene u � miecha si � do niego w � adczo. (G � � boko � pod czaszk poczu � � odleg y � oskot. Zignorowa � go.) � - Owszem, ch tnie je zobacz � . � Tuba lepi a mu si � � do palc w. W powietrzu unosi � si � zapach � wie
� o skoszonego � siana. - Prosz , Kulla - wyci � gn � �� tub przed siebie. - Chyba to upu � ci � e � � - nagle rami mu � zamar o. Przez chwil � � wpatrywa si � w tub � , a potem wybuchn � � � miechem. � - Chod tutaj, Millie! - zawo � a �
. � - Popatrz na to! - wr czy � tub � doktor Martine � i wskaza � na etykietk . � - Zasadowa mieszanina 3-(alfaacetonylobenzyl)-4-hydro-ksykumaryny? - Przez moment patrzy a niepewnie, potem otworzy � a � usta ze zdumienia. - Nie! To przecie � warfarin! Nale y � do uzupe nienia dietetycznego Kulli! Jakim cudem, do jasnej cholery, znalaz � � si� w r � d � lek w � Dwayne’a? - Obawiam si , � e � to przeze mnie dosz o do tego nieporozumienia - Jacob
� u miechn � �� si � smutno. - Jeszcze na Bradburym wzi� em � przez roztargnienie jedn z tabletek � Kulli. By em � taki zaspany, e p � niej � o tym zapomnia em. Musia � a trafi � do tej samej kieszeni, � do kt rej � wrzuci em potem leki doktora Keplera, i wszystko razem pow � drowa � o � do laboratorium doktora Lairda. To niesamowity zbieg okoliczno ci, �
e � jeden z dodatk w � ywieniowych Kulli � jest taki sam, jak stara ziemska trucizna, ale ile ja si przez to � nag� wkowa � em! � My la � em, � e � Bubbakub podsun�� j Keplerowi, � eby go os � abi � , ale nie by � em zadowolony z tej � teorii wzruszy ramionami. � - No c , mnie przynajmniej ul �
y � o, � e ta sprawa jest wyja � niona! - za � mia � a si � � Martine. - Nie by am zbyt zadowolona z tego, co ludzie o mnie my � leli! � Odkrycie nie by o wielkie, ale wyja � nienie � tej ma ej, nie daj � cej spokoju � zagadki zmieni o � w jaki spos � b � nastr j wszystkich obecnych. Rozmawiali teraz z o
� ywieniem. � Jedynym zgrzytem by o nadej � cie � Pierre’a LaRoque’a, kt ry przeszed � obok � miej � c � si � cicho. Doktor Martine poprosi a, � eby � przy� czy � si � do nich, ale ma � y � cz owieczek potrz � sn
� �� tylko g ow � � i podj� sw � j powolny marsz wok � kraw � dzi statku. � Stoj c obok Jacoba, Helene dotkn � a � jego r ki, w kt � rej ci � gle trzyma � tub � � Kulli. - Skoro mowa o zbiegu okoliczno ci, to czy przyjrza � e � � si dok � adnie wzorowi �
uzupe nienia � ywno � ciowego � Kulli? - przerwa a i podnios � a wzrok. Pring podszed � � do nich i uk oni � � si . � - Je li ju � � szko czy � e � , Jacob, zajm � si � t � � lepk tub � . �
- S ucham? A, oczywi � cie. � Prosz . Co m � wi � a � , Helene? � Nawet kiedy jej twarz by a powa � na, � trudno by o pozosta � oboj � tnym wobec jej � urody. Tak to w a � nie � zakochanie sprawia, e przez jaki � przynajmniej czas trudno jest � s ucha
� � tego, kogo si kocha. � - M wi � am � tylko, e zauwa � y � am ciekaw � zbie � no � � , � kiedy doktor Martine czyta a � g o � no � nazw chemiczn � . Pami � tasz, jak rozmawiali � my przedtem o laserach
� opartych na barwnikch organicznych? No wi c… - g � os � Helene rozp yn � � si � . Jacob widzia � � jej poruszaj ce si � � usta, ale odgadn� m � g � tylko jedno s � owo: …kumaryna… � Gdzie w g � � bi � wybucha bunt. Neuroza, do tej pory uj � ta w karby, wyrywa �
a si � � spod kontroli. Pan Hyde pr bowa � � przeszkodzi mu w s � uchaniu Helene. Co wi � cej, Jacob � nagle zda sobie spraw � , � e jego druga po � owa uwi � zi � a do reszty intuicj � . Trwa � o � to od chwili, gdy podczas rozmowy na kraw dzi pok � adu
� Helene da a do zrozumienia, � e chcia � aby, � aby geny, kt re powiezie ze sob � � na Calypso do gwiazd, pochodzi y od niego. � Hyde nienawidzi Helene! - uzmys owi � � sobie z przera eniem. - Pierwsza � dziewczyna, kt ra mog � aby � zacz� zast � powa � to, co straci � em (podobne do migreny dr � enie � rozwierci o
� jego czaszk ), a Hyde jej nienawidzi! (B � l � g owy nie ustawa � , przeciwnie � narasta ). � Co wi cej, cz � �� jego pod wiadomo � ci nadal si � opiera � a. Widzia � a � wszystkie fragmenty amig � � wki � i nie pozwala a im u � o � y
� si � � w ca o � � . To by � o wbrew porozumieniu! � Sytuacja by a nie do zniesienia, a w dodatku nie wiedzia � , � dlaczego! - Dobrze si czujesz, Jacob? - g � os � Helene powr ci � . Spogl � da � a na niego � kpiarsko. Ponad jej ramieniem widzia Kull � , � kt ry sta � obok automat
� w z � ywno � ci � � i patrzy na nich. � - Helene - powiedzia - pos � uchaj. � Przy pulpicie sterowniczym zostawi em ma � e � pude eczko z pigu � kami. � To na te moje b le g � owy. Czy mog � aby � ich poszuka � ? �
Przy o � y � � d o � � do czo a i skrzywi � si � z b � lu. � - Ale… jasne - Helene dotkn a jego ramienia. - Mo � e � p jdziesz ze mn � ? M � g � by � � si � po o � y � ,
� porozmawialiby my… � - Nie - uj�� j za ramiona i delikatnie obr � ci � we w � a � ciw � � stron . - Prosz � , � id ty. Ja tu � poczekam - w ciekle walczy � � z panik . Ta rozmowa trwa � a zbyt d � ugo! � - Dobra, zaraz wracam - powiedzia a Helene. Jacob odetchn � �� z ulg , kiedy si � � oddala a.
� Wi kszo � �� os b mia � a zgodnie z rozkazem gogle przy sobie. Komendant deSilva, � kompetentna i wyszkolona, zostawi a swoje okulary na fotelu. � Po przej ciu jakich � � dziesi ciu metr � w Helene zacz � a si � zastanawia � . Jacob nie � zostawi � adnego pude � ka � z tabletkami przy pulpicie sterowniczym. Wiedzia abym, gdyby co � � takiego zrobi . Chcia
� � si mnie pozby � ! Ale dlaczego? � Obejrza a si � . � Jacob odwraca si � w � a � nie od automatu, trzymaj � c w d � oni � proteinow � bu k � . � U miechn � � si � do Martine i kiwn � �� g ow
� Chenowi, a potem zacz � � i � �� obok Fagina, eby dosta � � si na otwarty pok � ad. Kulla, kt � ry sta � z ty � u, obok wej � cia � do p tli � grawitacyjnej, obserwowa ca � �� grup b � yszcz � cymi oczyma. �
Jacob zupe nie nie wygl � da � , � jakby bola a go g � owa! Helene poczu � a si � ura � ona � i zmieszana. Je eli nie chce, � ebym � przy nim by a, to � wietnie. B � d � udawa � , � e
� szukam tych jego cholernych pigu ek! � Ju zacz � a � si odwraca � , kiedy nagle Jacob potkn � � si � o jedn � � z korzenio-n g � Fagina i rozci gn � �� si jak d � ugi na pok � adzie. Bu � ka proteinowa wylecia � a � mu z r k i � zatrzyma a si
� � a � przy obudowie lasera parametrycznego. Zanim Helene zdo a � a � cokolwiek uczyni , � Jacob sta � ju na nogach, u � miechaj � c � si z zak � opotaniem. Podszed � , � eby podnie � �� bu k � , a � kiedy si � po ni schyla � ,
� jego rami zawadzi � o o kad � ub lasera. � W mgnieniu oka pomieszczenie zala o b � � kitne � wiat � o. Zawy � y syreny alarmowe. � Helene odruchowo zakry a oczy ramieniem i si � gn � a � do pasa po gogle. Nie by o ich tam! � Do fotela zosta y trzy metry. Wiedzia � a � dok adnie, gdzie stoi i gdzie bezmy � lnie �
zostawi a � swoje gogle. Odwr ci � a � si , skoczy � a po nie i wsta � a p � ynnym ruchem, ju � z � ochraniaczami na oczach. Wsz dzie wida � � by o jasne plamki. Odchylony od promienia statku laser P posy � a � � wi zk � � wiat � a, kt � ra odbija �
a si � od wewn � trznej, � wkl s � ej powierzchni pokrywy. � Modulowany “kod kontaktowy” rozb yskiwa � � na pok adzie i na sklepieniu � pomieszczenia. Na pod odze obok automat � w � z ywno � ci � wi � y si � jakie � � cia a. W pobli � u lasera �
nie by o � nikogo, kto m g � by � go wy� czy � . Gdzie s � Jacob i Donaldson? O � lepli w pierwszym � u amku � sekundy? Przy w azie do p � tli � grawitacyjnej kilka postaci walczy o ze sob � . W � rozb yskuj � cym, � grobowym wietle Helene rozpozna � a
� w r � d nich Jacoba Demw � , g � � wnego mechanika � i… Kull . Tamci… Jacob pr � bowa � � naci gn � � obcemu na g � ow � � worek! Nie by o czasu do namys � u. � Wyb r pomi � dzy mieszaniem si � w tajemnicz � walk �
a � zapobie eniem mo � liwemu � zagro eniu statku by � prosty. Helene pobieg � a do lasera, � uchylaj c � si przed krzy � uj � cymi � si w powietrzu bladymi � ladami promieni, i wyrwa � a � wtyczk . � B yskaj � ce �
wiat � em punkty zgas � y natychmiast, opr � cz jednego, kt � ry jarzy � � si � tam, gdzie w pobli u w � azu � rozleg si � w � a � nie ryk b � lu, a po nim trzask. Syreny � umilk y i s � ycha � �
by o tylko j � ki � ludzi. - Pani kapitan, co to jest? Co si dzieje? - w g � o � nikach � zad wi � cza � g � os � pilota. Helene podnios a mikrofon z najbli � szego � fotela. - Hughes - powiedzia a pr � dko � - jaki jest stan statku? - W normie. Ale dobrze, e mia �
em � na oczach gogle! Co si do cholery sta � o? � - Obluzowa si � � laser parametryczny. Trzymaj tak dalej. Niech idzie r wno � kilometr za stadem. Zaraz do ciebie przyjd - pu � ci � a � mikrofon i podnios a g � ow � . - Chen! � Dubrowsky! Zg o � cie � si ! - krzykn � a i rozejrza � a si
� w mroku. � - Tutaj, pani kapitan! - dobieg g � os � Chena. Helene zakl a i zerwa � a � gogle. Chen by przy w � azie, kl � cza � nad le � � c � � na pok adzie � postaci . � - To Dubrowsky - powiedzia . - Nie � yje. � Ca y spalony przez oczy. � Doktor Martine kuli a si
� � za grubym pniem Fagina. Kiedy podbieg a do nich � Helene, Kanten cicho zagwizda . � - Wszystko z wami w porz dku? � Fagin wydoby z siebie d � ugi � ton, kt ry brzmia � troch � jak przeci � g � e “tak”. � Martine nerwowo kiwn a g � ow � , � ale nie przesta a � ciska �
pnia obcego. Gogle przekrzywi � y � si na jej � twarzy. Helene zdj a je. � - Dalej, pani doktor. Ma pani pacjent w - poci � gn � a � j za rami � . - Chen! Id � do � mojej dy urki i przynie � � apteczk . Tylko biegiem! � Martine zacz a si � � podnosi , ale zaraz zn � w si � osun �
a, potrz � saj � c � g ow � . � Helene zacisn a z � by � i szarpn a tamt � gwa � townie za r � k � . Martine wsta � a, � chwiej c si � . � Komendant wymierzy a jej policzek. � - Budzi si
� , � pani doktor! Pomo esz mi przy tych ludziach albo, s � owo daj � , � wybij ci � z by! � Wzi a j � � pod r k � i przeprowadzi � a kilka metr � w dalej, gdzie le � eli Donaldson i � Demwa. Jacob j kn � �� i poruszy si � . Helene czu � a, jak serce bije jej szybciej, kiedy
� odsuwa a d � o � � z jego twarzy. Poparzenia by y powierzchowne i nie uszkodzi � y � oczu. Jacob zd� y � � na o � y � � gogle. Poprowadzi a potem Martine do Donaldsona i posadzi � a � j przy nim. G � � wny � mechanik mia spalon � � lew stron � twarzy. Lewe szk � o jego gogli by � o st
� uczone. � Przybieg Chen, nios � c � apteczk . � Martine dygocz c odwr � ci � a � si od Donaldsona. Kiedy podnios � a g � ow � i zobaczy � a � Chena z apteczk , wyci � gn � a � po ni r � ce. �
- Czy b dzie pani potrzebowa � a � pomocy? - spyta a Helene. � Martine roz o � y � a � instrumenty na pok adzie. Nie podnosz � c wzroku, potrz � sn � a � g ow � . � - Nie. I prosz o cisz � . � Helene przywo a � a � do siebie Chena. - Id poszuka �
� LaRoque’a i Kulli. Zg o � si � , kiedy ich znajdziesz. � M czyzna oddali � � si . � Jacob znowu zaj cza � � i spr bowa � unie � � si � na � okciach. � Helene wzi a r � cznik z � pobliskiego kranu i zmoczy a go. Ukl � kn � a � przy Jacobie i podnios a go za
� ramiona, eby � u o � y � � sobie jego g ow � na kolanach. � Skrzywi si � , � kiedy delikatnie zwil a � a jego rany. � - Och - wyj cza � � i podni s � r � k � do czo � a. - Powinienem by � � m drzejszy. Jego � przodkowie hu tali si
� � na drzewach, jasne wi c, � e ma si � � szympansa. A wygl � da � tak rachitycznie! - Mo esz mi powiedzie � , � co si sta � o? - spyta � a cicho. � Jacob st kn � � , � lew r � k � macaj � c na o � lep
� pod sob . Szarpn � � co � kilka razy i � wreszcie wyci gn � �� du y worek po okularach ochronnych. Przyjrza � mu si � , a potem odrzuci � � go. - G ow � � mam tak , jakbym dosta � m � otem pneumatycznym - powiedzia � . Podci � gn � �� si
� do pozycji siedz cej, gmera � � chwil d � o � mi przy g � owie, potem opu � ci � � je. - Kulla przypadkiem nie le y gdzie � � tutaj, co? Mia em nadziej � , � e mo � e po tym, � jak mnie porazi , wst � pi � a � we mnie jaka szalona si �
a, ale chyba po prostu zrobi � o � mi si ciemno � przed oczyma. - Nie wiem, gdzie jest Kulla - zacz a Helene. - Co teraz…? � Z g o � nika � hukn� g � os Chena: � - Pani kapitan? Znalaz em LaRoque’a. Jest na dwa i cztery stopnia. Czuje si � � dobrze. On nawet nie wiedzia , � e � mamy k opoty! � Jacob przekr ci � � si w stron � doktor Martine i zacz �
� co � jej t � umaczy � � z o ywieniem. � Helene wsta a i podesz � a � do mikrofonu obok automat w z napojami. � - Widzia e � � Kull ? � - Nie, ani ladu po nim. Pewnie jest na odwrotnej stronie - Chen � ciszy � � g os. � Mam wra enie, � e � odby a si � tu walka. Czy pani wie, co si � sta
� o? � - Odezw si � , � kiedy b d � co � wiedzia � a. A ty w tym czasie m � g � by � � zluzowa � Hughesa. Jacob zbli y � � si do niej. � - Donaldson wyjdzie z tego, ale b dzie mu potrzebne nowe oko. Pos � uchaj, � Helene, id � ciga
� � Kull . Daj mi jednego z twoich ludzi, dobrze? A potem wydosta � nas st � d � tak szybko, jak tylko mo esz. � Helene zamurowa o. � - Przed chwil jednego z moich ludzi zabi � e � ! � Dubrowsky nie yje! Donaldson � o lep � , � a ty chcesz teraz, ebym wys � a � a � jeszcze kogo , kto mia � by ci pom �
c dalej � prze ladowa � � tego biedaka Kull . Czy � � ty zwariowa ? � - Helene, nikogo nie zabi em. � - Widzia am to, ty pokr � cony � idioto! Laser zg upia � , bo wpad � e � na niego! Ty to � zrobi e � ! � I dlaczego rzuci e � � si na Kull � ? �
- Helene… - Jacob skrzywi si � . � Podni s � r � k � do twarzy. - Nie ma czasu na � wyja nienia. � Musisz nas st d wydosta � . � Nie wiadomo, co on tam mo e zrobi � na dole, skoro ju � � o wszystkim wiemy. - Wyja nij to najpierw! � - Ja… popchn� em � ten laser specjalnie… Ja… Kombinezon Helene by tak obcis � y, �
e Jacob nigdy by nie zgad � , gdzie ukryty by � � ma y � pistolet og uszaj � cy, � kt ry pojawi � si � teraz w jej d � oni. � - Dalej, Jacob - nakaza a beznami � tnym � tonem. - On mnie obserwowa . Wiedzia � em, � e jak tylko dam po sobie pozna � , �
e � zrozumia em, � o lepi nas wszystkich w jednej chwili. Kaza � em � ci odej� , � eby � by � a � bezpieczniejsza, i poszed em poszuka � � worka po goglach. Laser obluzowa em, � eby odwr � ci � jego � uwag … � no… wiat � o
� lasera w ca ym pomieszczeniu… � - A moich ludzi zabi e � � i porani e � ! � Jacob przysun�� si do niej bli � ej. � - Pos uchaj, ty g � upia � babo! - Podni s � si � tak, � e patrzy � na ni � � z g ry. � Wyt umi � em � t
� wi zk � ! � Mog a kogo � o � lepi � , ale nie spali � ! A teraz, je � eli � mi nie wierzysz, to za atw mnie! � Do�� mi! Tylko pr dko nas st � d wyci � gnij, i to zanim Kulla wszystkich zabije! � - Kulla… - Jego oczy, do jasnej cholery! Kumaryna! Jego “uzupe nienie � ywno � ciowe” �
to barwnik stosowany w laserach! Kulla zabi Dubrowskiego, kiedy ten pr � bowa � � pom c mnie i � Donaldsonowi! K ama � � o tych laserowych ro linach na swojej planecie! Pringowie � maj � swoje w asne � r � d � o � sp jnego � wiat � a! Przez ca � y � czas wy wietla � “doros �
e” � S oneczne � Duchy! I… a niech to! - Jacob zamachn�� si pi � ci � . - Je � eli ten jego � projektor jest na tyle precyzyjny, e mo � e � wy wietla � fa � szywe “Duchy” na wewn � trznej stronie pow � oki � heliostatku, to potrafi te dzia � a � � na wej ciowe dane optyczne komputer � w
� zaprojektowanych wed ug wskaz � wek � Biblioteki! On przeprogramowa komputery, � eby rozpozna � y � LaRoque’a jako Nadzorowanego. I jeszcze… by em tu � � obok niego, kiedy programowa statek � Jeffa na samozniszczenie! Ja podziwia em � adne � wiate � ka, a on przez ca � y czas wprowadza � � polecenia! Helene cofn a si �
� o krok, potrz saj � c g � ow � . Jacob przysun � �� si do niej, � pot ny, z � zaci ni � tymi � pi ciami, cho � wida � by � o, � e wyrzuca sobie win � . � - Dlaczego to w a � nie �
Kulla zawsze jako pierwszy zauwa a � cz � ekokszta � tne Duchy? � Dlaczego adnego z nich nie widziano, kiedy Kulla by � � z Keplerem na Ziemi? e � te nie � pomy la � em � wcze niej o tym, dlaczego uczestniczy � w odczycie “wzoru siatk � wki” � podczas sprawdzania to samo � ci! � S owa pada � y
� zbyt szybko. Helene zmarszczy a brwi z napi � cia, pr � buj � c to � przemy le � . � - Helene, musisz mi uwierzy ! - Oczy Jacoba wyra � a � y � b aganie. � Zawaha a si � , � ale wreszcie krzykn a: � - Niech to cholera! - i rzuci a si � � do mikrofonu. - Chen! Wyci gaj nas st � d! � Nie zwracaj uwagi na ostrze enia o nie zapi
� tych � pasach, tylko daj ci g do dechy i uruchom kompresj � � czasu! Chc zobaczy � czarne niebo � zanim zd��� mrugn�� okiem! - Tak jest! Statkiem szarpn o w g � r � � i pola kompensacyjne cz ciowo si � podda � y. Jacob i � Helene zatoczyli si . Komendant nie wypu � ci � a � mikrofonu. - Ca a za � oga!
� W o � y � gogle i od tej pory nie zdejmowa � ich ani na chwil � . Niech � ka dy � przypnie si pasami najszybciej jak mo � e. � Hughes, natychmiast zamelduj si przy � wej ciu do � p tli! � Na zewn trz statku torusy zacz � y � oddala si � coraz pr � dzej. Kiedy stworzenia po �
kolei znika y pod kraw � dzi � � pok adu, ich obrze � a rozb � yskiwa � y jasno, jakby na � po egnanie. � - Ja te powinnam si � � by a w tym po � apa � - stwierdzi � a ponuro Helene. - A � tymczasem wy� czy � am � laser i pewnie pozwoli am mu uciec. �
Jacob poca owa � � j pospiesznie, ale na tyle mocno, � e poczu � a mrowienie warg. � - Po prostu nie wiedzia a � . � Na twoim miejscu zrobi bym to samo. � Helene dotkn a ust Jacoba i spojrza � a � przez jego rami na cia � o Dubrowskiego. � - Odes a � e � � mnie, bo… - Pani kapitan - przerwa jej g � os � Chena. - Mam k opoty z przej � ciem na r �
czne � sterowanie kompresj czasu. Czy Hughes nie m � g � by � mi pom c? Poza tym stracili � my � w a � nie � � czno � � maserow � z Merkurym. � Jacob wzruszy ramionami. � - Najpierw � czno � �� maserowa, eby wiadomo � ci si � nie rozesz �
y, � potem kompresja czasu, potem nap d grawitacyjny, na koniec staza. Zgaduj � , � e ostatnim krokiem � b dzie � spalenie os on. Chyba � e � wystarcz wcze � niejsze posuni � cia. Powinny zreszt � � wystarczy . � - Brak zgody, Chen - rzuci a Helene do mikrofonu. - Hughes jest mi tu potrzebny! � R b � sam, co tylko mo esz - przekr � ci � a � wy� cznik.
� - Id z tob � � - zwr ci � a si � do Jacoba. � - Nigdzie nie idziesz - odpar . Zn � w � na o � y � gogle i podni � s � z pod � ogi � worek. Je li � Kulla przejdzie do trzeciego posuni cia, zrobi si � � nam tu gor co, i to � dos ownie. Ale je
� li � uda mi si go powstrzyma � � w p kroku, to tylko ty masz szans � wyci � gn � � nas st � d. � A teraz po ycz mi pistolet, prosz � . � Mo e si � przyda � . � Helene wr czy � a � mu go. W tej chwili k� tnie by �
yby absurdalne. To Jacob rz � dzi � . � Ona sama nie mia a � adnych � pomys� w. � Cichy pobrz k statku zmieni � � rytm i przeszed w niski, nier � wny warkot. � - To kompresja czasu - odpowiedzia a Helene na pytaj � ce � spojrzenie Jacoba. Zacz�� ju � nas hamowa . Zabrzmi to dwuznacznie, ale nie mamy zbyt wiele czasu. �
25. W potrzasku Jacob kuli si � � w przej ciu, got � w zanurkowa � za wyst � p � ciany, gdy tylko ujrzy � wysokiego, szczud owatego obcego. Do tej pory sz � o � dobrze. W p tli grawitacyjnej � nie by o � Kulli. Biegn ca do g � ry � nogami droga na odwrotn stron � , zreszt � jedyna, by
� aby dobrym � miejscem na zasadzk , ale Jacob nie by � � wcale zdziwiony, e nie napotka � tam � Kulli, i to z dw ch przyczyn. � Pierwsza by a taktyczna. Bro � � Kulli dzia a � a na linii wzroku. P � tla zwini � ta � by a bardzo � ciasno, tak e ludzie mogli zbli � y � � si do siebie na odleg � o � � kilku metr �
w � i nie widzie si � � nawzajem. Przedmiot rzucony wzd u � � p tli przelatywa � wi � ksz � jej cz � �� nie zmieniaj c � pr dko � ci, � tego Jacob by pewien. Kiedy wraz z Hughesem wchodzili do przej � cia, � cisn li � kilka zabranych z mesy no y. Znale � li � je w pobli u wylotu na odwrotn
� stron � , w � ka u � y � amoniaku z tub, kt re wycisn � li � przed sob , id � c do g � ry nogami. � Kulla m g � � czeka tu � za drzwiami, ale mia � jeszcze jeden pow � d, � eby pozostawi � � ty y
� nie os oni � te. � Mia niewiele czasu, zanim heliostatek osi � gnie wysok � orbit � . � Gdyby wydostali si na woln � � przestrze , ludziom przesta � yby zagra � a � wiry burz � chromosfery, a wytrzyma a lustrzana skorupa fizyczna statku ochroni � aby � ich przed arem S � o
� ca � do czasu, a nadesz � aby � pomoc. Kulla musia wi � c � wyko czy � ich i siebie jak najpr � dzej. Jacob by � pewien, � e � Pring jest teraz przy wej ciu komputera, dziewi � � dziesi � t � stopni w prawo wok kopu � y, i za �
pomoc � swojego laserowego spojrzenia powoli przedziera si przez programy � zabezpieczaj ce � maszyn . � Pytanie dlaczego to robi , musia � o � jeszcze poczeka na odpowied � . � Hughes podni s � � no e. Razem z torb � , tubami i ma � ym og � uszaczem Helene stanowi � y � ich uzbrojenie. Sytuacja by a klasyczna. Poniewa � � alternatyw by �
a � mier � wszystkich, jeden z � m czyzn � powinien po wi � ci � � si , by drugi m � g � za � atwi � � Kull . � Jacob i Hughes mogli starannie skoordynowa swoje zbli � anie � si z r � nych � kierunk w, �
eby zaskoczy � � Kull dok � adnie w tej samej chwili. Jeden z nich m � g � te � nadej � �� z przodu, a drugi wymierzy og � uszacz, � kryj c si � za jego ramieniem. � Niestety, aden z tych plan � w � nie by by skuteczny. Ich przeciwnik m � g � zabi � �
cz owieka � spogl daj � c � na niego przez moment. W przeciwie stwie do “doros � ych” Duch � w � S onecznych, wywo � anych � projekcj ci � g � � , mordercze b � yskawice Kulli by � y � jednorazowymi wy adowaniami. Jacob � a � owa � ,
� e nie pami � ta, ile ich zosta � o wystrzelonych � podczas walki na g rze ani z jak � � cz stotliwo � ci � si � powtarza � y. Prawdopodobnie nie mia � o � to zreszt � wielkiego znaczenia. Kulla mia dwoje oczu i dw � ch � wrog w. Na ka � dego � wystarczy oby
� pewnie po jednej b yskawicy. � Co gorsza nie mieli pewno ci, czy obdarzony umiej � tno � ci � � projekcji holograficznej Kulla nie potrafi zlokalizowa ich na podstawie odbi � � od wewn trznej pow � oki � statku, gdy tylko wyjd z przej � cia. � Odbicia prawdopodobnie nie mog y ich zrani � , ale by � a � to s aba � pociecha. Gdyby podczas wewn trznych odbi
� � wi zki nie by � o takiego paskudnego os � abienia, � mogliby pr bowa � � unieszkodliwi obcego za pomoc � lasera P. Wystarczy � o pozwoli � � mu omiata ca � y � statek, podczas gdy ludzie i Fagin siedzieliby ukryci w p tli � grawitacyjnej. Jacob zakl� . � Dlaczego oni tam tak zwlekaj z tym laserem? Obok niego Hughes � mrucza � cicho do mikrofonu w cianie. � - S gotowi - zwr �
ci � � si do Jacoba. � Gogle uchroni y ich prawie ca � kowicie � przed b lem, kiedy sklepienie eksplodowa � o � wiat � em. � Kilka chwil min o jednak, nim przestali � zawi � i przyzwyczaili si � do � jasno ci. � Komendant deSilva, najprawdopodobniej z pomoc doktor Martine, przeci � gn � a � laser
parametryczny na nowe stanowisko w pobli u kraw � dzi � g rnego pok � adu. Je � li jej � rachuby by y s � uszne, � promie powinien trafi � w sklepienie nad odwrotn � stron � dok � adnie � tam, gdzie znajdowa o si � � wej cie komputera. Niestety, skomplikowany tor wi � zki biegn �
cej � od jednego punktu do drugiego przez w sk � � szczelin za kraw � dzi � pok � adu sprawia � , � e � szans � zaszkodzenia Kulli by y minimalne. � Laser przestraszy go jednak. W chwili, gdy promie � � uderzy , us � yszeli gdzie � z � prawej strony nag e szcz �
kanie � i odg osy ruchu. � Kiedy Jacob otworzy oczy, ujrza � � wisz c � w powietrzu cienk � paj � czyn � jasnych � linii. Promie lasera parametrycznego zostawia � � lad w niewielkiej ilo � ci kurzu � wisz cego w � powietrzu. By a to okoliczno � �� sprzyjaj ca, dzi � ki temu mogli unika � �
niebezpiecznej wi zki. � - Mikrofony na ca y regulator? - spyta � � Jacob szybko. Hughes pokaza pi � �� z wyci gni � tym kciukiem. � - W porz dku, ruszamy! � Laser parametryczny emitowa chaotycznie kolory z zakresu b � � kit � w � i zieleni. Mieli nadziej , � e � wprowadzi to zam t w odbicia od wewn � trznej pow � oki. � Jacob zebra si � � w sobie i zacz� odlicza
� . � - Raz, dwa, ju ! � Wyskoczy na otwart � � przestrze i zanurkowa � za jedno ze zwalistych urz � dze � � rejestruj cych, kt � re � sta y na kraw � dzi pok � adu. Us � ysza � , jak Hughes ci � ko � l duje dwie �
maszyny za nim. Kiedy si odwr � ci � , � tamten machn� mu r � k � . � - U mnie nic! - wyszepta chrapliwie. � Jacob wyjrza za r � g � swojej maszyny, u ywaj � c do tego celu umazanego t � uszczem � lusterka z apteczki. Hughes mia drugie lusterko, z torby Martine. � Kulli nie by o nigdzie wida � . � Jacob i Hughes mogli obserwowa jakie � � trzy pi te pok
� adu pomi � dzy sob � . Wej � cie � komputera znajdowa o si � � po drugiej stronie kopu y, tu � poza zasi � giem wzroku � Hughesa. Jacob musia skorzysta � � z d u � szej drogi dooko � a, przeskakuj � c od jednej maszyny � do drugiej. Tam, gdzie wi zka lasera odbija � a
� si od wewn � trznej strony pokrywy statku, � p on � y � jasne plamki. Ich barwy zmienia y si � � nieustannie na tle czerwono-r owych � wyziew w � chromosfery, kt re otacza � y � statek. Kilka minut wcze niej opu � cili wielkie � w� kno, � a wraz z nim stado toroid w, kt � re � teraz wisia o ju � sto kilometr �
w ni � ej. � To “ni ej” znajdowa � o � si dok � adnie nad g � ow � Jacoba. Fotosfera z Wielk � Plam � � na samym rodku tworzy � a � ogromn , p � ask � , niesko � czon � ognist �
� powa� , z kt � rej � zwiesza y si � � kolce podobne do stalaktyt w. � Jacob napi�� mi nie i schylony wypad � ze swojej kryj � wki, nie patrz � c w stron � , � gdzie mog a kry � � si jaka � zasadzka. � Przeskoczy nad promieniem lasera P, kt � rego � tor znaczy si �
na unosz � cych si � � drobinach kurzu, i zanurkowa za nast � pn � � maszyn . Szybko wydoby � lusterko, � eby � zbada � nowy obszar. Kulli nie by o wida � . � Nie by o te � � wida Hughesa. Jacob zagwizda � dwie kr � tkie nuty kodu, kt � ry �
wcze niej � uzgodnili. W porz dku. Us � ysza � � pojedynczy gwizd, odpowied towarzysza. � Tym razem musia da � � nura pod promieniem lasera. Kiedy bieg , sk � ra cierp � a mu � przez ca y czas w oczekiwaniu na pal � cy � b ysk � wiat � a z boku. � Przypad do nast � pnej � maszyny i chwyci si
� jej, � eby si � uspokoi � . Oddycha � � ci ko. To � nie by o normalne! Nie powinien by � � ju tak zm � czony. Co � by � o nie w porz � dku. � Prze kn � �� lin � i zacz � � wysuwa �
� lusterko po drugiej stronie maszyny. Nag y b � l � przeszy � mu ko ce palc � w, � krzykn� i upu � ci � lusterko. Prawie wepchn � �� ju sobie d � o � do � ust, ale w ostatniej chwili zatrzyma j � � kilka centymetr w od twarzy, krzywi � c si � z b � lu.
� Automatycznie zacz�� wchodzi w lekki trans u � mierzaj � cy. Czerwone ciernie � przygas y, � a palce zdawa y si � � oddala . Wreszcie strumie � znieczulenia urwa � si � . By � o to � jak przeci ganie liny. Jaki � � przeciwny nap r odpowiada � na jego hipnoz � z tak � sam �
� si� . � Bez wzgl du na to, jak mocno si � � koncentrowa , nie zdo � a � posun � � si � � dalej. Jeszcze jedna sztuczka pana Hyde’a. Cholera, nie ma czasu, eby si � � z nim targowa … � czegokolwiek by chcia . Jacob spojrza � � na d o � , b � l by � ledwie do zniesienia. � Palce wskazuj cy i serdeczny by �
y � okropnie spalone, inne ucierpia y mniej. � Uda o mu si � � zagwizda kr � tki kod do Hughesa. Nadszed � czas, � eby wprowadzi � w � ycie plan, jedyny, kt � ry � mia realne szans � si � powie � � . � Uratowa ich mog � o � tylko wydostanie si z chromosfery w kosmos. Kompresja czasu �
by a zablokowana na prowadzeniu automatycznym - Kulla zatroszczy � � si o to zaraz � po tym, jak upora si � � z � czno � ci � maserow � - czas subiektywny zgadza � � si wi � c do � � � dok adnie z � rzeczywistym czasem potrzebnym na opuszczenie chromosfery. Poniewa atakowanie Kulli by � o � prawie na pewno skazane na niepowodzenie, najlepszym sposobem, eby odwlec morderstwo i samob � jstwo, �
kt re obcy chcia � pope � ni � , by � o � wci gni � cie � go w rozmow . � Jacob zaczerpn�� par oddech � w, opieraj � c si � o holokamer � i uwa � nie � nas uchuj � c. �
Kulla zawsze chodzi g � o � no. � To by a najwi � ksza nadzieja w spotkaniu z � przyt aczaj � cymi � si ami atakuj � cego � Pringa. Gdyby Kulla narobi za du � o ha � asu na otwartej � przestrzeni, Jacob m g � by � spr bowa � u
� y � og � uszacza, kt � ry � ciska � kurczowo w zdrowej r � ce. Wi � zka � pistoletu by a szeroka i nie trzeba by � o � zbyt dok adnie celowa � . � - Kulla! - zawo a � . � - Nie uwa asz, � e ju �
dosy � tego? Mo � e wyjdziesz i � porozmawiamy? Nas uchiwa � . � Rozleg si � przyt � umiony furkot, jakby kafary Kulli szcz � ka � y cicho � pod grubymi, chwytnymi wargami. Podczas walki na g rze najwi � kszym � problemem dla niego i Donaldsona by o unikanie tych b � yskaj � cych
� bia o trzonowc � w. � - Kulla! - powt rzy � . � - Wiem, e to g � upie os � dza � obcego wed � ug warto � ci � w asnego � gatunku, ale naprawd uwa � a � em � ci za przyjaciela. Winien nam jeste � jakie �
� wyja nienie! � Porozmawiaj z nami! Je eli dzia � asz � na polecenie Bubbakuba, mo esz si � podda � , a � ja przysi gam, � e � wszyscy potwierdzimy, e rozp � ta � e � tu bitw � na ca � ego! � Furkot sta si � � g o
� niejszy. Na kr � tko do � � czy � o � si do niego szuranie st � p. � Raz, dwa, trzy… ale to by o wszystko. Za ma � o, � eby ustali � , sk � d dobiega. � - Przykro mi, Jacob - g os Kulli ni � s � � si cicho po pok � adzie. - Zanim umrzemy, � b d � �
musia ci wszysztko powiedzie � , � ale najpierw prosz , � eby � kaza � wy � � czy � � ten laszer. To boli! - Moja r ka te � , � Kulla. - Naprawd mi przykro, Jacob - w g � osie � Pringa brzmia smutek. - Zrozum, prosz � , � e � naprawd jeszte �
� moim przyjacielem. Robi to po cz � ci tak � e dla twojego gatunku. � Te zbrodnie s konieczne, Jacob. Ciesz � � si ogromnie, � e � mier � jeszt bliszko, nie � b d � � mnie wi cz gn � bi � � wszpomnienia. Sofistyka obcego zdumia a Jacoba. Nigdy by si � � nie spodziewa z jego strony � takich prostackich skamle , bez wzgl � du
� na powody, dla kt rych to wszystko zrobi � . Ju � � mia � wymy li � � jak� odpowied � , kiedy z g � o � nik � w � zabrzmia g � os Helene: � - Jacob? S yszysz mnie? Nap � d � grawitacyjny s abnie coraz szybciej. Tracimy � pr dko � � . �
Nie powiedzia a tylko, czym to grozi. Je � eli � pr dko czego � nie zrobi � , zacznie � si d � ugi � upadek w fotosfer , z kt � rego � nie b dzie ju � powrotu. Kiedy statek raz dostanie � si w u � cisk � kom rek konwekcyjnych, zostanie poci � gni � ty �
do j dra gwiazdy. Je � li do tego � czasu b dzie � jeszcze istnia . � - Widzisz, Jacob - odezwa si � � Kulla. - Granie na zw ok � nicz nie pomo � e. To ju � � si � szta o. Zosztan � � tutaj i dopilnuj , � eby � cie nie mogli niczego naprawi � . Prosz � � tylko, rozmawiajmy do szamego ko ca. Nie chcz
� , � eby � my umarli jako wrogowie. � Jacob spojrza na zewn � trz, � na rzadk , czerwon � od wodoru atmosfer � S � o � ca. � Macki ognistych wyziew w nadal ucieka � y � w d (dla niego - w g � r � ) obok statku, ale � mog o to by �
� wywo ane ruchem gazu w tym miejscu. Bez w � tpienia � poruszali si teraz znacznie � wolniej. By mo � e � statek ju spada � . � - Z ogromn bysztro � ci � � odkry e � m � j talent i moj � misztyfikaczj � , � Jacob. eby � znale�� odpowied , musia
� e � � po� czy � wiele niewyra � nych � lad � w. � Nawi zanie do � przesz o � ci � mojej raszy by o genialnym poszuni � ciem! � Moje fantomy unika y detektor � w, ale powiedz, � czy nie zwiod o ci � , � e zjawy pojawia
� y si � czaszem na g � rze, gdy ja by � em na odwrotnej � sztronie? Jacob usi owa � � my le � . Ch � odny bok pistoletu przycisn � � do policzka. Uczucie � by o � przyjemne, ale pomys� w � od tego nie przybywa o. A jeszcze cz � � uwagi musia � � po wi � ci �
� rozmowie z Kull . � - Nigdy si nad tym nie zastanawia � em. � My l � , � e po prostu wychyla � e � si � � i emitowa e � � obraz przez przezroczyste pole podtrzymuj ce pok � ad. � To by t umaczy � o, dlaczego � wygl da � � jak za amany. W rzeczywisto
� ci � by odbity pod pewnym k � tem od wn � trza pow � oki. � Rzeczywi cie, to by � � wa ny trop. Ciekawe, dlaczego go przegapi � . I jeszcze to � jasnoniebieskie wiat � o � podczas g� bokiego transu w Baja! To przecie � by � o tu � � przed tym, jak si obudzi � � i zobaczy stoj �
cego przed nim Kull � ! Iti musia � zrobi � jego � hologram! Znakomity spos b, � eby � pozna kogo � i nigdy nie zapomnie � jego twarzy! � - Kulla - powiedzia powoli - nie chodzi o to, � e � chowam uraz , nic takiego. Ale � czy to ty odpowiadasz za moje zwariowane zachowanie pod koniec ostatniego nurkowania? Chwil trwa � o � milczenie, a potem Kulla odpowiedzia . Sepleni � coraz bardziej.
� - Tak, Jacob. Przepraszam, ale robi esz sz � � czoraz bardziej wszcibski. Mia em � nadziej , � e to ci � � szkompromituje. Nie uda o mi sz � . � - Ale jak… - Sz ucha � em � tego, czo doktor Martine m wi � a o wp � ywie b � aszku na ludzi! � Pring prawie krzycza . Jacob nie pami � ta � , � eby Kulla przerwa
� komukolwiek � przedtem. - Cza e miesz � cze � ekszperymentowa em na Keplerze! Potem na LaRoque’u i Jeffie… � potem na tobie. U ywa � em � w szkiej wi � zki dyfrakczyjnej. Wprowadza � a zam � t w � twoje myszli, a nikt nie m g � � jej zobaczy ! Nie wiedzia � em, czo zrobisz, ale � wiedzia em, � e � to
b dzie nieprzyjemne. Naprawd � , � przykro mi. To by o konieczne! � Teraz ju na pewno przestali si � � wznosi . Olbrzymie w � � kno, kt � re opu � cili kilka � minut wcze niej, wisia � o � nad g ow � Jacoba. Macki zorzy zwija � y si � i falowa � y, � wyci gaj � c
� si w � stron statku jak chwytne palce. � Jacob pr bowa � � znale� jaki � spos � b, ale jego wyobra � ni � � blokowa a jaka � pot � na � si a. � W porz dku! Poddaj � � si ! � Wezwa swoj � � chorob do przedstawienia warunk � w. Co te �
ta pieprzona cholera od � niego chce? Potrz sn � �� g ow � . Trzeba b � dzie przywo � a � � procedur specjaln � . Hyde ujawni si � i � stanie si jego cz � ci � , � jak w dawnych, z ych czasach. Jak wtedy, kiedy na Merkurym � ciga � � LaRoque’a i kiedy w amywa � � si do laboratorium fotograficznego. Przygotowa
� si � � do wej cia w trans. � - Jeszcze jedno, Kulla! Powiedz mi, dlaczego to wszystko zrobi e � ? � Nie mia o to znaczenia. Mo � e � Hughes s ucha � , Helene mog � a nagrywa � . Jacob by � � zbyt zaj ty, � eby � si tym przejmowa � . �
Sprzeciw! W nielinearnych, nieprostok tnych wsp � rz � dnych � my li przesiewa � przez � sito uczucia i wra enia. Dawny porz � dek � dzia a � jeszcze resztk � si � , pos � u � y � � si � wi c nim. � Dekoracje i maski opada y powoli i na ko �
cu � stan� twarz � w twarz ze swoj � drug � � po ow � . � Blanki mur w, niezdobyte w ka � dym � poprzednim obl eniu, teraz by � y jeszcze � pot niejsze. Gliniane wa � y � zast piono kamiennymi. Z zasiek � w stercza � y � zaostrzone i w skie ig
� y, � a ka da z nich mia � a trzydzie � ci kilometr � w d � ugo � ci. � Na szczycie najwy szej � wie ycy powiewa � a � flaga. Napis na niej g osi � “Wierno � � “. Proporzec unosi � si � � nad dwoma palami, na ka dy z nich wbita by
� a � g owa. � Jedn z nich rozpozna � � natychmiast. To by on sam. Krew � ciekaj � ca z odr � banej � szyi jeszcze l ni � a. � Na twarzy zastyg wyraz skruchy. � Druga g owa sprawi � a, � e zadr � a � . Nale � a
� a do Helene. Jej twarz poznaczona by � a � bruzdami i bliznami, a kiedy przyjrza si � � oczom, dostrzeg , � e powieki dr � � � s abo. G � owa � jeszcze y � a. � Ale dlaczego! Sk d ta nienawi � �� do Helene? I sk d pragnienia samob � jcze… sk � d � niech�� do po� czenia �
si z nim i stworzenia nadcz � owieka, kt � rym by � kiedy � ? � Gdyby Kulla postanowi zaatakowa � � w tej chwili, Jacob by by bezradny. Jego uszy � wype nia � � wist zawodz � cego wiatru. S � ycha � by � o ryk odrzutowc � w, � a potem odg os � spadaj cego cia �
a… � Jej krzyk, kiedy spada a tu � obok niego. � Po raz pierwszy uda o mu si � � zrozumie s � owa. � “Jake, uwa aj na pierwszy stopie � …!” � To wszystko? W takim razie po co to ca e zamieszanie? Po co miesi � ce � pr b � wydobycia na wiat � o � tego, co okaza o si � ostatnim � artem Tani? �
No jasne. Teraz, kiedy nadci ga � a � mier � , jego choroba pozwala � a mu zrozumie � , � e te � ukryte s owa by � y � jeszcze jednym fa szywym tropem. Hyde mia � w zanadrzu co � � jeszcze, i by a to… � Wina. Jacob wiedzia , � e � sporo wycierpia po zdarzeniach na Waniliowej Igle, ale nigdy � nie uzmys awia
� � sobie, ile. Teraz dopiero dostrzeg , jak chory by � uk � ad mi � dzy � Jekyllem i Hydem, z kt rym do tej pory � y � . � Zamiast powoli zdrowie po wstrz � sie i stracie, � uwi zi � � w sobie sztuczn osobowo � � , � kt ra ros � a i karmi � a si � nim i jego wstydem za to,
� e � pozwoli � Tani zgin� , � wstydem za najwy sz � arogancj � cz � owieka, kt � ry tamtego szalonego � dnia, trzydzie ci kilometr � w � nad ziemi , my � la � , � e zdo � a zrobi � � dwie rzeczy na raz. To by po prostu jeszcze jeden rodzaj arogancji - wiara w to,
� e � potrafi omin� � zwyczajny, ludzki spos b radzenia sobie ze smutkiem, czas znoszenia b � lu � i przezwyci ania � go, a wi c to wszystko, co prze � ywa � y � miliardy jego bli nich, kt � rzy kogo � � stracili. Dlatego unika blisko � ci � innych ludzi. Za to teraz by w pu � apce. � Znaczenie proporca na murach by o jasne. Zamroczony
� chorob my � la � , � e zma � e cz � � swojej winy, manifestuj � c � wierno� osobie, kt � r � � zawi d � . � Wierno�� nie otwart , ale skryt � g � � boko - wierno � �� chor , opart � na stronieniu �
od wszystkich, a jednocze nie na przekonaniu, � e � wszystko z nim jest w porz dku, � skoro ma kochanki! Nic dziwnego, e Hyde nienawidzi Helene! Nic dziwnego, � e � pragnie tak e � mierci � Jacoba Demwy! Tania by nigdy tego nie pochwali a - powiedzia � � sobie. Ale TO nie s ucha � o. � Mia o � w asn � � logik i nie potrzebowa � o innej. � Cholera! Ona by pokocha a Helene! �
Nie pomog o to ani troch � . � Bariera by a niewzruszona. Otworzy � oczy. � Szkar at chromosfery nabra � � intensywno ci. Zn � w byli we w � � knie. Jaskrawy b � ysk, � widoczny nawet przez gogle, kaza mu spojrze � � w lewo. To by toroid. Wr � cili � pomi dzy stado. � W miar jak patrzy � , � kilka nast pnych przesun � o si
� obok statku. Ich kraw � dzie � ozdabia y jasne desenie. Obraca � y � si jak oszala � e precelki, nie zwa � aj � c na � zagro enie, jakim � by dla nich statek. � - Jacob, nie odpowiedzia esz - monotonny, sepleni � cy � g os Kulli roztapia � si � w � ciszy. Dopiero na d wi
� k � swojego imienia Jacob zacz� go s � ucha � . � - Na pewno masz w aszne zdanie o moich motywach. Ale czy nie widzisz, � e � b dzie � z tego wi czej dobrego… nie tylko dla mojego gatunku, ale i dla twojego, a tak � e � dla waszych podopiecznych? Jacob energicznie potrz sn � �� g ow � , � eby doj � �� do siebie. Musia walczy � z �
senno ci � , � kt r � � wywo ywa � Hyde! Mia � o to tylko tak � dobr � stron � , � e r � ka przesta � a go � bole . � - Kulla, potrzebuj chwili czasu, � eby � to przemy le � . Mo �
e by � my troch � � odsapn li i � naradzili si ? Przyni � s � bym � ci co do jedzenia i mo � e uda � oby si � nam co � � wsp lnie � wymy li � . � Zapanowa o milczenie, po czym odezwa � � si Kulla: �
- Bardzo jeszte szprytny, Jacob. Propozyczja jest kusz � cza, � ale teraz widz , � e � lepiej b dzie, je � eli � ty i tw j przyjaciel zosztaniecie tam, gdzie jeszte � cie. Wol � by � � pewien. Je li � kt ry � � z was si ruszy, “popatrz � ” na niego. � Jacob ospale zastanawia si � , � co te takiego “sprytnego” by
� o w pomy � le � zaproponowania obcemu czego do zjedzenia, i dlaczego przysz � o � mu to do g owy? � Spadali teraz szybciej. Stado torus w nad nimi si � ga � o � a do z � owieszczej � granicy fotosfery. Najbli sze ze stworze � � rozb ys � o b � � kitem i zieleni � , kiedy obok � niego przemkn li.
� Kolory zblad y z odleg � o � ci � . � Najdalsze torusy wygl da � y jak male � kie, � niewyra ne obr � czki, � zawieszone na drobniutkich iskrach zielonego wiat � a. � W r � d � pobliskich magneto erc � w zacz � � si � jaki
� � ruch. Jeden po drugim odsuwa y � si na � bok i “w d ” z odwrotnej perspektywy Jacoba. Wybuch zieleni wype � ni � � raz heliostatek, kiedy omi t � � ich jeden z laser w. Nie zgin � li, a to znaczy � o, � e ekrany � automatyczne ci gle � dzia a � y. � Trzepocz cy kszta � t � przemkn� na zewn � trz nad g
� ow � Jacoba i znikn � �� za pok adem � pod jego stopami. Zaraz pojawi a si � � nast pna faluj � ca zjawa i na chwil � zawis � a nad � os on � � statku. Jej cia o mieni � o � si barwami. Za moment widmo wystrzeli � o w g � r � i �
znikn o. � S oneczne Duchy zacz � y � si gromadzi � . By � mo � e szale � czy upadek heliostatku � rozbudzi wreszcie ich ciekawo � � . � Do tej pory zostawili ju za sob � � wi ksz � cz � � stada. Wprost nad g � ow � � Jacoba, na linii ich upadku, wisia a jeszcze spora gromada magneto
� erc � w. � Ta czyli wok � niej � male cy, � ja niej � cy � pasterze. Jacob mia nadziej � , � e usun � si � z drogi. Nie by � o � sensu poci ga � � za sob � kogokolwiek. Roz arzona wi
� zka � lasera ch odz � cego statku uderzy � a niebezpiecznie � blisko grupy. Jacob zebra si � � w sobie. Nie mo na by � o zrobi � nic innego. Wraz z Hughesem � musieli zaryzykowa frontalny atak na Kull � . � Zagwizda kod - dwa d � ugie i dwa kr � tkie. � Po chwili rozleg a si �
� odpowied . Jego partner by � gotowy. � Czeka na pierwszy odg � os. � Uzgodnili wcze niej, � e kiedy b � d � ju � dostatecznie � blisko, atak musi rozpocz�� si dok � adnie wtedy, gdy rozlegnie si � jakikolwiek d � wi � k; � inaczej Kulla by by ostrze �
ony � i plan spali by na panewce. Dos � ownie. Poniewa � Hughes mia � do � przebycia d u � sz � � drog , to on musia � ruszy � pierwszy. � Jacob spi�� si do skoku i ca � � wol � skoncentrowa � na ataku. W spoconej lewej � d oni � trzyma og
� uszacz. � Nie zwraca uwagi na dreszcze, kt � re wstrz � sa � y pojedynczymi � cz ciami � jego umys u i rozprasza � y � go. D wi � k � dobieg gdzie � z prawej, jakby kto � tam upad � . Jacob wysun � �� si spoza � maszyny, przyciskaj c jednocze
� nie � spust og uszacza. � Nie napotka b � yskawicy. � Kulli tu nie by o. Zmarnowa � si � tylko jeden z cennych � adunk � w � broni. Pobieg naprz � d � najpr dzej jak m � g � . Gdyby uda � o mu si � zaskoczy �
� obcego, gdy ten odwr cony plecami za � atwia � si z Hughesem… � O wietlenie zmienia � o � si . Przebieg � zaledwie kilka krok � w, kiedy padaj � ca z � g ry � niebieskozielona jasno�� zast pi � a czerwony blask fotosfery. P � dz � c przed siebie � Jacob zdoby si �
� na kr tki rzut oka w g � r � . � wiat � o pochodzi � o � z torus w. Ogromne � zwierz ta � s oneczne szybko wysuwa � y � si spod heliostatku i ustawia � y na kursie zderzenia. � Rozdzwoni y si � � alarmy, Helene deSilva zacz a ostrzega � wszystkich dono � nym � g osem. �
Kiedy b� kit � sta si � jeszcze ja � niejszy, Jacob przeskoczy � ponad � ladem � pozostawionym przez promie lasera w zakurzonym powietrzu i wyl � dowa � � dwa metry od Kulli. Tu za obcym kl � cza � � Hughes, podnosz c w g � r � zakrwawione r � ce. Jego no � e �
rozrzucone by y dooko � a. � T po wpatrywa � si � w Kull � , oczekuj � c na ostateczny � cios. Kiedy ostrze ony ha � asem � Kulla okr ci � si � , Jacob podni � s � og � uszacz. � Naciskaj c
� na spust, my la � � przez mgnienie oka, e mu si � uda � o. � Nagle ca a jego lewa r � ka � eksplodowa a b � lem. Podrzucony przez spazm og � uszacz � wylecia z d � oni. � Przez chwil pok � ad jakby si � zako � ysa �
, potem wzrok Jacoba � si wyostrzy � � i ujrza stoj � cego � nad nim Kull . Oczy Pringa by � y matowe, za to jego kafary � l ni � y � w ca ej � okaza o � ci, � poruszaj c si � na ko � cach chwytnych “warg”. � - Przykro mi, Jacob - obcy sepleni tak strasznie, � e � Jacob z trudem rozumia
� s owa. - To � muszi tak bycz. ET chcia wyko � czy � � go tymi toporami! Jacob odsun� si � , czuj � c przera � enie � i odraz . � Kulla post pi � � za nim. Kafary trzaska y powoli, pot � nie, do rytmu jego krok � w. � Jacoba ogarn a niesko � czona � rezygnacja, poczucie pora ki i nadci
� gaj � cej � mierci. Cofa � � si wolniej. Rwanie w r � ce � by o niczym wobec blisko � ci umierania. � - Nie! - krzykn�� chrapliwie. Rzuci si � naprz � d z opuszczon � g � ow � , � w kierunku Kulli. W tej samej chwili jeszcze raz zabrzmia g � os
� Helene i wszystko uton o w � b� kicie � z g ry. Rozleg � � si daleki pomruk, a potem pot � na si � a unios � a ich znad pod � ogi w � powietrze. Pok ad w dole ko � ysa � � si gwa � townie. � CZʌ� DZIEWI TA � By niegdy � � m odzieniec tak prawy,
� e bogowie postanowili spe � ni � � jego yczenie. � Wtedy on zapragn�� by przez jeden dzie � wo � nic � rydwanu � S o � ca. � Apollo przewidywa straszliwe konsekwencje, ale zosta � � przeg osowany. � Dalsze wydarzenia pokaza y jednak, � e � mia racj � . � Powiada si ,
� e � Sahara jest ladem spustosze � , � jakie pozostawi za sob � � niedo wiadczony wo � nica, � gdy jego pojazd zanadto zbli y � � si do Ziemi. � Od tamtej pory bogowie staraj si � � tworzy zamkni � ty klub. � M. N. Piano
26. Tunelowanie Jacob wyl dowa � � po przeciwnej stronie konsoli komputera. Upad twardo na plecy, � eby � ochroni pokryte p � cherzami, � krwawi ce r � ce. Na szcz � cie spr � ysty metal pok � adu � zamortyzowa nieco impet uderzenia. � Kiedy obr ci � � si na � okciach, poczu � smak krwi i zadzwoni
� o mu w uszach. Pok � ad � podskakiwa , bo u g � ry � magneto ercy nadal tr � cali podbrzusze heliostatku, � wype niaj � c � odwrotn stron � � promiennym, b� kitnym � wiat � em. Trzy z toroid � w zetkn � y � si ze � statkiem oko o czterdziestu pi
� ciu � stopni “nad” pok adem, pozostawiaj � c luk � dok � adnie w � rodku. � Laser ch odz � cy � m g � przez t � szczelin � tryska � w d � , � w kierunku fotosfery swoim mierciono � nym
� promieniem nagromadzonego aru s � onecznego. � Jacob nie mia czasu zastanawia � � si , co robi � stworzenia - atakuj � , czy tylko � si bawi � . � (C za my � l!) � Musia jak najpr � dzej skorzysta � z tego niespodziewanego � odroczenia wyroku. Hughes wyl dowa � � niedaleko. Sta ju
� na nogach, zataczaj � c si � w szoku. Jacob � podbieg � do niego i uj�� go za rami … unikaj � c zetkni � cia poranionych d � oni. � - Dalej, Hughes. Je eli Kulla jest og � uszony, � to mo e uda nam si � go zaskoczy � ! � Hughes skin�� g ow � . By � zdezorientowany, ale mia
� dobr � wol � . � Jego ruchy by y � jednak przesadnie zwolnione. Jacob musia pospiesznie pokierowa � � go we w a � ciw � stron � . � Przeszli wok � uku � centralnej kopu y i napotkali tam Kull � , kt � ry w � a � nie si
� � podnosi . � Obcy chwia si � , � ale kiedy odwr ci � si � w ich stron � , Jacob zrozumia � , � e � s bez � szans. Jedno z oczu Kulli b yszcza � o � jasno; Jacob po raz pierwszy widzia je w dzia � aniu. � Znaczy o to, � e… �
Za mierdzia � a � palona guma i lewy pasek jego gogli urwa si � . Kiedy si � zsun � y, � Jacoba o lepi � a � b� kitna jasno � � pomieszczenia. � Popchn�� Hughesa z powrotem dooko a � uku kopu � y i sam rzuci � si � za nim. W � ka dej � chwili spodziewa si
� � nag ego uderzenia b � lu w karku, ale uda � o im si � � bezpiecznie doku tyka � � do w azu p � tli grawitacyjnej i wpa � � do � rodka. � Fagin odsun�� si , � eby ich przepu � ci � , � wiszcz � c � i machaj c ga �
� ziami. � - Jacob! yjesz! I tw � j � towarzysz r wnie � ! Obawia � em si � , � e mo � e � by znacznie � gorzej! - Jak… - Jacob dysza pr � buj � c � z apa � oddech - jak dawno zacz � li � my spada �
? � - Min o pi � � , � mo e sze � � minut. Kiedy odzyska � em przytomno � � , � pospieszy em za � wami na d . Mo � e � nie nadaj si � do walki, ale mog � zastawi � drog � swoim cia � em. � Kulla nigdy nie
mia by do � �� si , � eby przedosta � si � przeze mnie na g � r � ! � - Kanten zapiszcza � przenikliwym miechem. � Jacob zmarszczy brwi; to by � o � interesuj ce spostrze � enie. Ile si � mia � Kulla? � Czyta � kiedy ,
� e � ludzkie cia o potrzebuje � rednio stu pi � � dziesi � ciu wat � w. � Kulla zu ywa � � znacznie wi cej, ale w kr � tkich, � p sekundowych eksplozjach. � Maj c do � �� czasu, Jacob m g � to obliczy � . Kiedy Kulla wy � wietla �
� swoich fa szywych � Solariowc w, zjawy utrzymywa � y � si oko � o dwudziestu minut. Potem cz � ekokszta � tne � Duchy “traci y zainteresowanie”, a Kulla dostawa � � nagle wilczego apetytu. Wszyscy przypisywali ten jego g� d � wyczerpaniu nerwowemu, tymczasem Pring musia uzupe � ni � zapas � kumaryny, a pewnie tak e wysokoenergetycznych substancji, kt � re � zasila y reakcj
� lasera. � - Jeste ranny! - za � wista � � Fagin. Ga� zie zadr � a � y z niepokoju. - Najlepiej � zabierz swojego towarzysza na g r � , � eby was tam opatrzyli. � - Te tak my � l � � - Jacob skin� g � ow � , cho � � nie mia ochoty zostawia � tu Fagina �
samego. - Musz zada � � Martine kilka wa nych pyta � , kiedy b � dzie si � nami zajmowa � . � Kanten wyda z siebie d � ugie, � wiszcz � ce westchni � cie. � - Jacob, pod adnym pozorem nie wolno ci niepokoi � � doktor Martine! Ona porozumiewa si z Solariowcami. To nasza jedyna szansa! � - Co?! - Przyci gn �
y � ich b yski lasera parametrycznego. Kiedy si � zbli � yli, Martine � przywdzia a sw � j � he m psi i zacz � a si � z nimi porozumiewa � ! Solariowcy ustawili � pod nami kilka swoich magneto erc � w, � co znacznie powstrzyma o nasz upadek! � Jacobowi podskoczy o serce. Brzmia � o � to jak zawieszenie wyroku. Zaraz jednak zmarszczy czo � o.
� - Upadek? To znaczy, e si � � nie wznosimy? - Z przykro ci � � stwierdzam, e nie. Powoli spadamy. I nie wiadomo, jak d � ugo � toroidy b d � � mog y nas utrzyma � . � Jacob poczu mgliste zdumienie na my � l � o dokonaniu Martine. Porozumia a si � z � Solariowcami! By o to jedno z najwi � kszych � osi gni � � wszechczas � w, a mimo to
� byli skazani na mier � . � - Fagin - powiedzia po chwili - wr � c � � natychmiast, jak tylko b d � m � g � . Czy � m g � by � � w tym czasie udawa m � j � g os na tyle dobrze, � eby oszuka � Kull � ?
� - S dz � , � e tak. Mog � spr � bowa � . � - A wi c rozmawiaj z nim. Gadaj jak najwi � cej. � U yj wszelkich sztuczek, � eby � trzyma � go w niepewno ci, � eby � go zaj� . Nie wolno da � mu wi � cej czasu przy komputerze! �
Fagin gwizdn�� potwierdzaj co. Jacob odwr � ci � si � , trzymaj � c pod rami � � Hughesa, i ruszy po p � tli � grawitacyjnej. Uczucie by o dziwne, jakby pole grawitacyjne zacz � o � lekko pulsowa . Kiedy � pomaga � Hughesowi pokona kr � tki � uk i musia � skupi �
si � , � eby dotrzyma � � mu kroku, b� dnik � dokucza mu jak nigdy przedtem. � G rna po � owa � statku by a nadal czerwona szkar � atem chromosfery. Niebieskozielone � duchy trzepota y si � � zaraz nad os on � , bli � ej ni � kiedykolwiek wcze � niej. Ich � “motyle
skrzyd a” by � y � prawie tak szerokie jak sam statek. R wnie � � tutaj, na g rze, l � ni � y w kurzu � lady wi � zki lasera P. W pobli � u � kraw dzi � pok adu sta � � sam laser, a z jego pot nego wn � trza dobiega � o buczenie. � Prze lizgn � li �
si pomi � dzy kilkoma cienkimi promieniami. � Gdyby my tylko mieli narz � dzia, � eby uwolni � t � maszyn � z uchwyt � w - pomy � la � � Jacob. - C , takie marzenia nie mia � y � sensu. Podprowadzi swojego towarzysza do � fotela i posadzi go tam. Nast � pnie � przypi� go pasami i poszed
� szuka � apteczki. � Znalaz j � � przy konsoli pilota. Poniewa nie dostrzeg � Martine, by � o oczywiste, � e na � obcowanie z Solariowcami wybra a inn � � cz� pok � adu, z dala od pozosta � ych. � Niedaleko konsoli le eli mocno przypi � ci � pasami LaRoque, Donaldson oraz martwe cia o � Dubrovskiego. Po owa twarzy Donaldsona pokryta by
� a � lecznicz piank � . � Helene deSilva i jej jedyny pozosta y podkomendny pochylali si � � nad przyrz dami. � Kiedy Jacob zbli y � � si , komendant podnios � a wzrok. � - Jacob! Co si sta � o? � Trzyma r � ce � z ty u, � eby jej nie zawraca � g � owy. Utrzymanie si �
na nogach � przychodzi o � mu jednak z coraz wi kszym trudem. Musia � � co zaraz zrobi � . � - Nie uda o si � . � Ale zacz� z nami rozmawia � . � - Tak, wszystko tu s yszeli � my, � a potem jaki rumor. Pr � bowa � am ci � ostrzec, � zanim sczepili my si �
� z toroidami. Mia am nadziej � , � e mo � e jako � wykorzystasz t � � wiadomo� . � - No, uderzenie pomog o, to prawda. Potrz � sn � o � nami, ale i ocali o � ycie. � - A Kulla? - Jest ci gle na dole - Jacob wzruszy � � ramionami. - My l � , � e ko � czy mu si
� � paliwo. Podczas naszej walki tutaj, na g rze, jednym � adunkiem � spali Donaldsonowi p � � twarzy. Na dole by ju � � ostro niejszy, strzela � s � abo, oszcz � dnie, w strategiczne miejsca. � Opowiedzia jej o ataku Kulli i jego kafarach. � - Nie s dz � , � e wyczerpie si � dostatecznie pr � dko. Gdyby �
my mieli mn � stwo ludzi, � mogliby my wypuszcza � � ich na niego, a by si � ca � kiem roz � adowa � . Tylko � e � nie mamy. Hughes jest ch tny, ale nie mo � e � ju walczy � . A wy dwoje nie mo � ecie przecie � � opu ci � �
posterunku. Helene odwr ci � a � si , � eby odpowiedzie � na brz � czyk alarmu dobiegaj � cy z � konsoli. Popchn a jaki � � prze� cznik i d � wi � k si � urwa � . � Spojrza a na Jacoba � przepraszaj co. � - Przepraszam, Jacob, ale jest tu tyle wszystkiego, e ledwie sobie z tym �
radzimy. Pr bujemy przedrze � � si do komputera pobudzaj � c czujniki statku w zakodowanych � sekwencjach. To mudna robota i ci � gle � musimy si od niej odrywa � , � eby zaj � � � si � awariami. Niestety, chyba si ze � lizgujemy. � Wskazania zegar w s � coraz gorsze � odwr ci � a
� si , � eby � odpowiedzie na kolejny sygna � . � Jacob wycofa si � . � Przeszkadzanie jej by o ostatni � rzecz � , jakiej chcia � . � - Mog jako � � pom c? - Pierre LaRoque patrzy � na niego z fotela dwa metry dalej. � Ma y � cz owieczek by � � skr powany, pasy zapi �
te by � y tak, � e nie m � g � � do nich si gn � � . � Jacob prawie o nim zapomnia . � Zawaha si � . � Zachowanie LaRoque’a tu przed walk � na g � rze nie budzi � o zaufania. � Helene i Martine przypi y wi � c � dziennikarza, eby trzyma � go z dala od innych. �
Mimo to Jacob potrzebowa czyich � � r k, � eby skorzysta � z apteczki. Przypomnia � � sobie niemal udan ucieczk � � LaRoque’a na Merkurym. Nie mo na by � o na nim polega � , ale � kiedy si ju � � zdecydowa , ujawnia � si � jego talent. � W tej chwili LaRoque wygl da � � przytomnie i szczerze. Jacob poprosi Helene o � zgod na
� uwolnienie go. Rzuci a przelotne spojrzenie i wzruszy � a � ramionami. - W porz dku, ale je � li � zbli y si � do instrument � w, zabij � go. Powiedz mu to. � Nie by o trzeba m � wi � . � LaRoque kiwn� g � ow � , � e � zrozumia . Jacob nachyli � si
� i � zdrowymi palcami prawej r ki zacz � �� gmera przy zapi � ciach pas � w. � - Jacob, twoje r ce! - sykn � a � za nim Helene. Troska na jej twarzy o ywi � a � Jacoba, ale kiedy zacz a si � podnosi � , nie zosta � o � po tym ladu. Jej praca by � a � teraz wa niejsza ni �
jego i komendant wiedzia � a o tym. Ju � � sam fakt, e � by a poruszona, Jacob uzna � � za niezwyk� manifestacj � uczu � . Pos � a � a � mu kr tki, � zach caj � cy � u miech i pochyli � a � si znowu, � eby odpowiedzie � na p
� tuzina alarm � w, kt � re � rozbrz cza � y � si jednocze � nie. � LaRoque podni s � � si , rozcieraj � c ramiona, a potem wzi � � apteczk � i skin � �� na Jacoba. Jego u miech by � � ironiczny. - Kim powinni my zaj � �� si najpierw: tob
� , tym drugim czy Kull � ? �
27. Pobudzenie Helene potrzebowa a czasu do namys � u. � Co na pewno mo � na zrobi � ! Systemy oparte � na nauce Galakt w zawodzi � y � jeden po drugim. Do tej pory spotka o to kompresj � � czasu i nap d � grawitacyjny, a tak e kilka mniej wa � nych � mechanizm w. Gdyby wysiad � o sterowanie � grawitacj wewn � trzn
� , � byliby bezradni wobec szarpania burz chromosfery. Sama tylko czasza nie ochroni aby ich. � Nie mia o to zreszt � � wi kszego znaczenia. Toroidy, kt � re podtrzymywa � y ich na � przek r � przyci ganiu S � o � ca, � by y najwyra � niej zm � czone. Wysoko � ciomierz opada � . � Reszta stada
zosta a wysoko nad nimi, gin � c � niemal zupe nie w r � owej mgie � ce g � rnej � chromosfery. Nie mieli wiele czasu. Zapali o si � � wiate � ko alarmu. � Sprz enie zwrotne w wewn � trznym � polu grawitacyjnym by o dodatnie. Kapitan � obliczy a co � � szybko w my lach i wprowadzi � a zestaw parametr � w,
� eby je � wyt umi � . � Biedny Jacob! Zrobi , co m � g � . � Zm czenie ma wypisane na twarzy. Poczu � a wstyd, � e nie � bra a udzia � u � w walce na odwrotnej stronie, cho oczywi � cie nie by � o szansy, � e � uda im si � odsun�� Kull od komputera.
� Teraz wszystko zale a � o � od niej. Ale jak, skoro ka dy cholerny element rozpada � si na � kawa ki! � Nie ka dy. Z wyj � tkiem � po� czenia maserowego z Merkurym, wyposa � enie oparte na � ziemskiej technice nadal dzia a � o � doskonale. Kulla nie zawraca sobie tym g � owy. � Ci gle � pracowa o ch � odzenie. � Funkcjonowa o te
� pole magnetyczne wok � skorupy statku, � chocia � stracili mo liwo � �� wybi rczego wpuszczania wi � kszej ilo � � � wiat � a � na odwrotn � stron . To � by o oczywiste. � Statek zadygota . Podskoczy � , � gdy co waln � o w niego raz i drugi. Na kraw � dzi
� pok adu � ukaza a si � � jasno� . Za ni � wysun � � si � � brzeg toroida ocieraj cy si � o bok � statku. Ponad nim unosi o si � � kilku Solariowc w. � Do uderze do � � czy � o � si g � o � ne, paskudne chrobotanie. Toroid by � � siny, jego
brzeg znaczy y plamy jasnej purpury. Pulsowa � � i dr a � pod szturchni � ciami swych � stra nik � w. � Nagle znikn�� w kr tkim rozb � ysku � wiat � a. Heliostatek przechyli � si � , � gdy jego nie podparty prz d nagle opad � . � DeSilva i pilot walczyli, eby go wyprostowa � .
� Kiedy spojrza a w g � r � , � zobaczy a swoich s � onecznych sprzymierze � c � w � odlatuj cych � wraz z dw jk � � pozosta ych toroid � w. � Nic wi cej nie mogli zrobi � . � Toroid, kt ry zostawi � ich pierwszy, by � ju � tylko
� jasn � plamk w g � rze, � oddalaj c � si � b � yskawicznie na kolumnie zielonych p � omieni. � Wysoko ciomierz zacz � �� obraca si � szybciej. Helene mog � a na swoich monitorach � obserwowa pulsuj � ce, � ziarniste kom rki fotosfery i Wielk � Plam
� , rozleglejsz � � ni � kiedykolwiek przedtem. Ju teraz byli bli � ej � ni ktokolwiek przed nimi. Wkr � tce znajd � si � tam � pierwsi ludzie na S o � cu. � Na kr tko. � Spojrza a w g � r � � na Solariowc w, kt � rzy oddalili si
� ju � znacznie, i zastanowi � a � si , czy � nie powinna zwo a � � wszystkich, eby… pomacha � na po � egnanie albo co � takiego. � Chcia a, � eby by � � tu Jacob. On jednak znowu zszed na d � . � Uderz , zanim zd � � y wr � ci �
. � Zapatrzy a si � � na male kie zielone � wiate � ka, zdumiewaj � c si � , � e � toroidy mog � porusza � si tak szybko. � Poderwa a si � � z przekle stwem. Chen podni � s � na ni � spojrzenie. � - Co si dzieje, pani kapitan? Os
� ony � padaj ? � Helene wyda a okrzyk rado � ci � i zacz a szarpa � prze � � czniki. � Pragn a, � eby � na Merkurym mo na by � o skontrolowa � zapis ich telemetrii, bo je � li � umarliby teraz na S o � cu, � to na pewno w spos b zupe
� nie wyj � tkowy! � Rami Jacoba ci � gle � pulsowa o b � lem. Co gorsza, czu � tam sw � dzenie. Oczywi � cie � nie m g � � si podrapa � . Lew � r � k � mia � � ca� w piance, tak samo jak dwa palce prawej.
� Przykucn�� tu przy wyj � ciu z p � tli grawitacyjnej, wygl � daj � c na pok � ad � odwrotnej strony. Fagin usun�� si na bok, m � g � wi � c wysun � �� za wyst p � ciany nowe � lusterko przyklejone piank do ko � ca � o� wka.
� Kulli nie by o wida � . � Zwaliste kamery odcina y si � od pulsuj � cego b � � kitem � sklepienia tworzonego przez magneto erc � w, � kt rzy d � wigali statek. � Tor wi zki lasera krzy � owa � � si w wielu miejscach, wida � go by � o wyra � nie dzi
� ki � kurzowi unosz cemu si � � w powietrzu. Skin�� na LaRoque’a, eby ten z � o � y � sw � j � adunek � zaraz przy wej ciu, obok � Fagina. Po kolei posmarowali sobie nawzajem szyje i twarze piank . Gogle mieli dodatkowo � uszczelnione kawa kami gi � tkiego, � mi kkiego tworzywa. � - Wiesz oczywi cie, � e
� to niebezpieczne - stwierdzi LaRoque. - Ta pianka mo � e i � ochroni nas przed zranieniem od kr tkiego strza � u, � ale jest bardzo atwopalna. � Skoro ju o � tym mowa to jest to jedyna atwopalna substancja na statkach kosmicznych, � dozwolona ze wzgl du na swoje wyj � tkowe � w asno � ci lecznicze. � Jacob kiwn�� g ow � . Je � eli wygl � dem cho � troch
� � przypomina LaRoque’a, to mieli � wcale niez�� szans przerazi � obcego na � mier � ! � Uni s � � br zowy kanister i rozpyli � troch � jego zawarto � ci po pok � adzie. Nie � mia o to zbyt � wielkiego zasi gu, ale i tak mog � o � si przyda � jako bro � . W
� rodku zosta � o � jeszcze sporo. Pok adem szarpn � o, � a potem zatrz s � o jeszcze dwa razy. Jacob wyjrza � i zobaczy � , � e si � � przechylaj . Magneto � erca, � kt ry podtrzymywa � t � stron � statku, kozio
� kowa � � coraz ni ej w � kierunku kraw dzi pok � adu � i oddala si � od fotosfery pokrywaj � cej niebo. � Jedno ze stworze po drugiej stronie musia � o � wi c straci � punkt oparcia, a to � oznacza o � bliski koniec. Statek zadygota , a potem zacz � �� si wyprostowywa � . Jacob odetchn �
� . By � � mo e � ci gle � jeszcze by czas na ratunek, gdyby uda � o � mu si zaraz obezw � adni � Kull � . To � jednak by o � oczywi cie niemo � liwe. � Zapragn� wr � ci � na g � r � � i by z Helene. �
- Fagin - zwr ci � � si do Kantena - nie jestem ju � tym cz � owiekiem, kt � rego � zna e � . � Tamten dosta by ju � � Kull . Byliby � my bezpieczni daleko st � d. Obaj wiemy, do � czego on by � zdolny. Zrozum, prosz . Pr � bowa � em, � ale nie jestem ju taki sam jak kiedy �
. � - Wiem, Jacob - Fagin zaszele ci � � li� mi. - Zaprosi � em ci � do S � onecznego Nurka � przede wszystkim po to, eby osi � gn � �� t przemian � . � Jacob wpatrywa si � � w obcego. - Przebieg y z ciebie frant - zagwizda � � cicho Kanten. - Nie mia em poj � cia, � e �
sprawy tutaj maj si � � tak krytycznie, jak to si okaza � o. Zaprosi � em ci � wy � � cznie � po ty, by rozbi � kokon, w kt rym tkwi � e � � od Ekwadoru, i eby pozna � ci � z Helene deSilva. M � j � plan si � powi d � .
� Jestem zadowolony. Jacoba zamurowa o. � - Ale Fagin, przecie … m � j � umys … - G � os mu si � rwa � . � - Tw j umys � � jest w porz dku Masz tylko zbyt pochopn � wyobra � ni � , to wszystko. � Naprawd , Jacob, wymy � lasz � takie fantazje! A jakie skomplikowane! Nigdy nie spotka em � takiego hipochondryka jak ty! Umys Jacoba pracowa
� � na przyspieszonych obrotach. Albo Kanten by uprzejmy, � albo si myli � , � albo… mia racj � . Fagin nigdy jeszcze go nie ok � ama � , zw � aszcza w � sprawach osobistych. Czy to mo liwe, � e � pan Hyde nie powsta z neurozy, tylko z gry? Jako dziecko � tworzy � dla zabawy wszech wiaty z takimi szczeg � ami, � e ledwie mo �
na by � o je odr � ni � od � rzeczywisto ci. Te � wiaty � istnia y. Psychoterapeuta ze szko � y neo-Reichowskiej � u miechn � �� si tylko i przypisa � � mu p odn � , niepatologiczn � wyobra � ni � , poniewa � � testy
zawsze wykazywa y, � e � wiedzia o swojej grze - ale tylko wtedy, kiedy by � o wa � ne, � eby � o niej wiedzia ! � Czy pan Hyde by postaci � � z zabawy? To prawda, e a � � do tej pory nie wyrz dzi � tak naprawd � � adnej szkody. Dokucza � � bezustannie, ale zawsze w ko cu okazywa � o � si ,
� e jest jaka � uzasadniona � przyczyna tego, do czego go “zmusza “. A � � do tej pory. - Kiedy ci pozna � em, � przez jaki czas nie by � e � poczytalny. Ale Ig � a ci � � wyleczy a. � Uzdrowienie przera a � o, � wi c zacz � � e �
gr � . Nie znam jej szczeg � � w, � by e � bardzo � skryty, ale teraz wiem, e si � � ockn� e � . Przebudzi � e � si � � mniej wi cej dwadzie � cia minut � temu. Jacob wzi�� si w gar � � . Bez wzgl � du na to, czy Fagin mia �
racj � , � nie by o � czasu, eby � sta tu i gl � dzi � . � Na uratowanie statku mia tylko dziesi � � minut. Je � li w og � le � by o to � mo liwe. � Na zewn trz migota � a � chromosfera. Fotosfera wisia a ci � ko nad ich g � owami.
� lady � pozostawione w kurzu przez wi zk � � lasera pokrywa y paj � czyn � ca � e wn � trze. � Jacob spr bowa � � pstrykn� palcami i skrzywi � si � z b � lu. � - LaRoque! Biegnij na g r � � i przynie swoj � zapalniczk � . Szybko! �
- Mam j ze sob � � - odpar dziennikarz cofaj � c si � o krok. - Ale do czego si � � mo e � przyda … � Jacob bieg do mikrofonu. Je � li � Helene mia a jak � � rezerw � mocy chowan � na � czarn � godzin , to teraz nadszed � � czas, eby jej u � y
� . Potrzebowa � tylko troch � czasu! � Zanim jednak zd� y � � nacisn� w � � cznik, statek wype � ni � � d wi � k alarmu. � - Sofonci! - rozleg si � � g os Helene. - Prosz � przygotowa � si � do � przyspieszenia. Wkr tce opu �
cimy � S o � ce - w jej g � osie brzmia � o rozbawienie, prawie weso � o � � . � Ze wzgl du na tryb zbli � aj � cej � si zmiany kursu zaleca � abym wszykim pasa � erom ubra � � si � bardzo ciep o. S � o
� ce � mo e by � ch � odne o tej porze roku! �
28. Emisja stymulowana Z kana� w � wentylacyjnych biegn cych wok � obudowy lasera ch � odz � cego wia � � strumie � zimnego powietrza. Jacob i LaRoque przysuwali si do p � omienia, � pr buj � c os � oni � � go przed lodowatym powiewem. - Dalej, z otko, pal si � ! � Na pod odze tli
� � si stos kawa � k � w pianki. W miar � jak dorzucali coraz wi � cej � skrawk w, � p omienie powoli ros � y. � - Ha, ha! - za mia � � si Jacob. - Jaskiniowiec zawsze zostanie jaskiniowcem, co, � LaRoque? Ludzie lec do S � o � ca, � a kiedy ju si � tam dostan � , rozpalaj
� ognisko, � eby si � � ogrza ! � LaRoque u miechn � �� si blado, nie przestaj � c dorzuca � coraz wi � kszych kawa � k � w. � Gadatliwy dziennikarz odzywa si � � bardzo ma o, od kiedy Jacob uwolni � go z � fotela. Od czasu do czasu mrucza tylko co � � gniewnie pod nosem.
Jacob przy o � y � � do ognia pochodni . Zrobili j � z bry � y pianki zatkni � tej na � koniec tuby po napoju. Pochodnia zacz a si � � tli , wydzielaj � c przy tym tumany g � stego, czarnego � dymu. Wygl da � o � to przepi knie. � Wkr tce mieli gotowych kilka takich pochodni. Dym k � � bi � � si w powietrzu, nios �
c � ze sob wstr � tny � sw d. � eby m � c oddycha � , musieli cofn � �� si do wylotu kana � u � wentylacyjnego. Fagin przesun�� si w g � � b p � tli grawitacyjnej. � - W porz dku - stwierdzi � � Jacob. - Ruszamy! Skoczy na lewo od w � azu �
i cisn� z ca � ej si � y jedn � z � agwi � na skraj pok adu. � LaRoque zrobi to samo, tylko w drug � � stron . � Kanten pod� y � � za nimi, szumi c g � o � no listowiem. Wyszed � z w � azu � wprost przed siebie i ruszy w przeciwny koniec pok �
adu, � eby m � c obserwowa � sytuacj � i w miar � � mo liwo � ci � odci ga � � strza y Kulli. Odm � wi � przy tym pokrycia si � piank � . � - Jest bezpiecznie - zagwizda cicho Kanten. - Kulli nie wida � � ani ladu. � Wiadomo�� by a dobra i z
� a zarazem. Okre � la � a miejsce, w kt � rym znajdowa � � si � Kulla, a jednocze nie oznacza � a, � e obcy pracowa � prawdopodobnie nad rozwaleniem lasera � ch odz � cego. � A tymczasem robi o si � � coraz ZIMNIEJ! Kiedy Helene zacz a wykonywa � � sw j plan, Jacob natychmiast go zrozumia � .
� Poniewa � ci gle mia � a � kontrol nad ekranami otaczaj � cymi statek (czego dowodem by � a � ywa � za oga), � mog a przepuszcza � � ciep o S � o � ca w dowolnej ilo � ci. Ciep � o to by � o � nast pnie � przesy ane do
� lasera ch odz � cego � i razem z ciep em pochodz � cym z generatora elektrycznego � statku wypompowywane z powrotem do chromosfery. Tyle e tym razem przep � yw � zmieni si � � w wodospad, kt rego uj � cie � Helene skierowa a w d � . Odrzut powstrzyma � ich upadek i � statek zacz�� si powoli wznosi � .
� Taka ingerencja w automatyczny system kontroli cieplnej statku z konieczno ci � by a � niedok adna. Helene musia � a � zdecydowa si � na zaprogramowanie mechanizmu tak, by � odchylenia nast powa � y � w kierunku przech odzenia. Tego rodzaju b � � dy mo � na by � o � atwiej � naprawi . � Pomys by � � znakomity. Jacob mia nadziej � ,
� e uda mu si � to jej powiedzie � . � Teraz jednak musia zatroszczy � � si o to, � eby plan mia � szans � si � powie � � . � Przesuwa si � � przyci ni � ty do kopu � y, a � dotar �
do punktu, gdzie ko � czy � o � si � pole obserwacji Fagina. Nie wygl daj � c � dalej, rzuci dwie nast � pne pochodnie w r � ne � miejsca pok adu przed sob � . � Ka da z nich dymi � a intensywnie. � Pomieszczenie wype nia � o � si oparami. � lady wi �
zki lasera migota � y w powietrzu. � Niekt re z nich, s � absze, � znika y os � abione dodatkowym przedzieraniem si � przez � dym. Jacob wycofa si � � w pole widzenia Fagina. Pozosta y mu jeszcze trzy tl � ce si � � pochodnie. Opar si � � o pok ad i cisn � � je w r � ne strony ponad centraln � kopu
� � . � LaRoque przysun�� si � do niego i te rzuci � � swoje. Jedna z pochodni trafi a dok � adnie � nad rodek kopu � y. Napotka � a tam wi � zk � � promieni rentgenowskich lasera ch odz � cego � i znikn a, pozostawiaj � c po sobie k � � b pary. �
Jacob mia nadziej � , � e nie odchyli � o to zbytnio wi � zki. Sp � jne promienie � rentgenowski mia y w za � o � eniu � przechodzi przez pow � ok � niemal w og � le nie szkodz � c � statkowi, ale wi zka nie by � a
� przeznaczona do stykania si z przedmiotami. � - Dobra! - wyszepta . � Wraz z LaRoque’em podbiegli do ciany kopu � y, � gdzie przechowywano cz ci zamienne � przyrz d � w � rejestruj cych. LaRoque otworzy � magazynek i wdrapa � si � najwy � ej jak � m g � , � po czym wyci gn � �� r k � . Jacob wgramoli
� si � obok niego. � Teraz wszyscy byli nara eni na ciosy. Kulla musi zareagowa � � na oczywiste zagro enie, � jakie nios y pochodnie! Widoczno � �� by a ju � znacznie gorsza ni � normalnie. W � pomieszczeniu unosi si � � obrzydliwy sw d; Jacob czu � , jak oddychanie staje si � � coraz bardziej nieprzyjemne. LaRoque rozpar si � � ramionami o framug i podstawi � z
� � czone d � onie. Jacob opar � � si na � nich i wspi�� si na barki dziennikarza. � Kopu a nachyla � a � si w tym miejscu, ale jej powierzchnia by � a g � adka, a Jacob � mia tylko � trzy palce, nie dziesi� . � Troch pomaga � a warstwa pianki, bo ci � gle jeszcze by � a � lepka. Po dw ch nieudanych pr
� bach � skupi si � i skoczy � z ramion LaRoque’a, prawie go � przewracaj c. � Powierzchnia kopu y przypomina � a � rt� . Musia � rozp � aszczy � si � � i gramoli � powoli, centymetr po centymetrze. W pobli u wierzcho � ka � zaniepokoi go laser ch �
odz � cy. Odpoczywaj � c nie opodal � szczytu, widzia jego wylot. Laser bucza � � cicho dwa metry dalej; zadymione powietrze b yszcza � o � tam i Jacob pomy la � o odleg � o � ci, jaka dzieli � a go od � mierciono � nej � gardzieli. Odwr ci � � si tak, �
eby nie musie � si � nad tym zastanawia � . � Nie m g � � zagwizda , by ich zawiadomi � , � e mu si � uda � o. � ledz � c � jego ruchy i synchronizuj c w � asne � dzia ania musieli polega � na znakomitym s � uchu Fagina.
� Zosta o mu przynajmniej kilka sekund. Jacob postanowi � � zaryzykowa - przetoczy � � si na � plecy i spojrza w g � r � � na Wielk Plam � . � S o � ce � by o wsz � dzie. � Z miejsca, w kt rym si � � znajdowa , statek nie istnia � . Nie by � o potyczki ani � planet, ani
gwiazd, ani galaktyk. Brzeg gogli zas ania � � nawet widok jego w asnego cia � a. � Fotosfera by a � wszystkim. Pulsowa a. Lasy kolc � w, � podobne do dygocz cych palisad, ciska � y w niego swoim � g osem, kt � rego � fale rozbija y si � tu � nad jego g � ow � . D � wi
� k � dzieli si � i � sun�� po krzywiznach przestrzeni. To by ryk. � Wielka Plama wpatrywa a si � � w niego. Przez kr tk � chwil � ten przeogromny obszar � by � twarz - brodat � , � siw twarz � patriarchy. Pulsowanie by � o jej oddechem. Ha � as � by
� oskotem � g osu giganta � piewaj � cego � miliardletni pie � � , kt � r � � us ysze � i poj � � mog � y � tylko inne gwiazdy. S o � ce � y � o. S �
o � ce widzia � o go. Ca � �� sw uwag � po � wi � ca � o � jemu. Nazwij mnie dawc � ycia, � bo to dzi ki mnie � yjesz. P � on � , a przez m � j p � omie �
� ty istniejesz. Trwam, i trwaj c tak, daj � � oparcie tobie. Przestrze , moja opo � cza, � owija mnie i zapada si w tajemnic � � w mych g� biach. W mojej ku � ni czas wykuwa swoj � kos � . � yj � ca � istoto, czy Entropia, moja z o � liwa ciotka, spostrzeg � a nasz � zmow � ? �
My l � , � e � jeszcze nie, jeszcze jeste zbyt ma � y. � Twoje beznadziejne zmagania z jej u ciskiem s � � jak trzepot male kich skrzyde � � w wichurze. Zreszt ona uwa � a, � e ci � gle jestem jej � sprzymierze cem. � Nazwij mnie dawc � ycia, � ty, yj � ca istoto, i zap
� acz. P � on � bez ko � ca, � a p on � c � tak trawi to, czego nie mo � na � zast pi � . Gdy ty czerpiesz sk � po z mojego strumienia, � rddlo � powoli zamiera. Kiedy wyschnie, inne gwiazdy zajm moje miejsce, ale nie na � zawsze, nie na zawsze! Nazwij mnie dawc �
ycia � i miej si � ! � Powiada si , � e � ty, yj � ca istoto, s � yszysz czasem g � os prawdziwego Dawcy � ycia. � On mo’wi do ciebie, lecz nie do nas, Jego pierworodnych! Wsp czuj gwiazdom, � yj � ca � istoto! Z udawan rado � ci � wy
� piewujemy eony, trudz � c � si � dla Jego okrutnej siostry, oczekuj c dnia, kiedy doro � niesz, � male ki embrionie, � bo wtedy On uwolni ci , � eby � � raz jeszcze zmieni bieg rzeczy. � Jacob za mia � � si bezg � o � nie. Co za wyobra � nia! Fagin mia � mimo wszystko racj �
. � Zamkn�� oczy, ci gle nas � uchuj � c, czy nie rozlega si � sygna � . Od kiedy dotar � � na szczyt kopu y, up � yn � o � dok adnie siedem sekund. � - Jake… - g os nale � a � � do kobiety. Podni s � g � ow � , nie otwieraj �
c � oczu. - Tania. Sta a przy pionoskopie w swoim laboratorium, dok � adnie � tak, jak widzia j � � mn stwo � razy, kiedy po ni przyje � d � a � . � Kasztanowe w osy zaplecione w warkocz, odrobin � � nier wne � bia e z � by � ods oni � te w szerokim u �
miechu i wielkie, otoczone drobniutkimi � zmarszczkami oczy. Zbli y � a � si ze swobodn � lekko � ci � i stan � a przed nim twarz � � w twarz. - Ju chyba czas! - powiedzia � a. � - Tania, ja… nie rozumiem. - Ju chyba czas, � eby � � przypomnia sobie mnie, jak robi � co � innego ni �
� spadanie! My lisz � e � to taka przyjemno� ci � gle spada � ? Dlaczego nie przypominasz sobie � mnie, jak robi co � � z dobrych czas w? � Nagle u wiadomi � � sobie, e to prawda! Przez dwa lata my � la � tylko o tym ostatnim � momencie, ani razu nie przypomnia sobie niczego innego! � - No, przyznaj , � e � wysz o ci to troch � na dobre - kiwn
� a g � ow � . - Wygl � da � na to, e w � ko cu pozby � e � � si tej cholernej arogancji. Tylko pomy � l o mnie od czasu do � czasu, na mi o � �� bosk . Nienawidz � , � jak si mnie ignoruje! � - Dobrze, Tania. B d � � o tobie my la � . Obiecuj � .
� - I zwracaj uwag na gwiazd � . � Przesta my � le � , � e sobie to wszystko wyobra � asz! � M wi � a � teraz ciszej. Jej obraz zacz� znika � . - Masz racj � , Jake, kochanie, � naprawd j � � lubi . � Dobrego… Otworzy oczy. Nad g � ow
� � pulsowa a fotosfera. Plama wpatrywa � a si � w niego. � Ziarniste kom rki t � tni � y � powoli, w rytmie odpoczywaj cego serca. � - To ty to zrobi e � ? � - zapyta bezg � o � nie. � Odpowied przenikn � a � go ca ego, przewierci � a si � na wylot przez jego cia
� o. � Neutrina lecz ce neuroz � . � Bardzo oryginalna metoda. Z do u dobieg � � kr tki gwizd. Jeszcze zanim zda � sobie z tego spraw � , ju � � lizga � � si na � prawo od gwizdni cia. Przesuwa � � si cicho i bez zb � dnych ruch � w. � Zerkn�� na d i zobaczy �
g � ow � Kulli a-Pring ab-Pil-ab-Kisa-ab-Soro-ab-Hul-ab� Puber. Obcy patrzy w lewo od Jacoba, opieraj � c � ci gle r � k � na otwartej pokrywie do � wej cia � komputera. Miejsce, gdzie trafi promie � � lasera parametrycznego, ci gle si � � jarzy o, cho � � przez g sty dym ledwie to by � o � wida . � Z lewej dobieg szelest li
� ci. � Gdzie po prawej stronie natomiast s � ycha � by � o � odg os � biegn cych st � p � - to LaRoque p dzi � dooko � a kopu � y. � Zza jej zakrzywienia wyjrza o kilka srebrzy � cie � zako czonych ga � � zek. Kulla �
przykucn�� i jeden z b yszcz � cych � receptor w � wietlnych Fagina ulecia � z dymem. Kanten � wyda z siebie � wysoki j k i cofn � �� si . Kulla okr � ci � si � b � yskawicznie. � Jacob wyci gn � �� z kieszeni rozpylacz pianki. Wycelowa i nacisn � � wylot. Cienki � strumie cieczy wystrzeli
� � ukiem w oczy Kulli. Ju � mia � go trafi � , gdy Pierre � LaRoque wybieg prosto na obcego, kul � c � g ow � i z trudem przedzieraj � c si � przez dym. � Kulla odskoczy , strumie � � nie dosi gn � � jego oczu. W tej samej chwili w cieczy � zapali a � si jasna plamka. � Ca y strumie
� � zasycza i wybuchn � � ogniem. Kulla cofn � � si � , � zas aniaj � c twarz � r koma. � LaRoque przedosta si � � przez spadaj ce p � omienie i zderzy � si � z tu � owiem � Pringa. Kulla uton�� prawie w g stym dymie. Charcz � c chwyci � LaRoque’a za szyj
� , � najpierw dla odzyskania r wnowagi, potem zacisn � �� chwyt z ca ej si � y, � eby zgnie � �� tamtemu tchawic . � LaRoque walczy dziko, ale straci � � ju ca � y impet. R � wnie dobrze m � g � by pr � bowa � � wy lizgn �
�� si z u � cisku pary boa dusicieli. Twarz mu poczerwienia � a i zacz � �� dysze . � Jacob przygotowa si � � do skoku. Dym by tak g � sty, � e prawie nie mo � na by � o � oddycha . � Desperacko zwalczy odruch kaszlni � cia. � Gdyby Kulla zobaczy go przed skokiem, � nie utrudnia by sobie sprawy z zabiciem LaRoque’a. Wyko �
czy � by � ich obydwu spojrzeniem. Mi nie napi � y � mu si jak mocne spr � yny i odbi � si � od kopu � y. � Jego w asna, subiektywna odmiana kompresji czasu sprawi � a, � e lot by � powolny i � leniwy. Sztuczka pochodzi a jeszcze z dawnych, z � ych � czas w, teraz automatycznie
� u y � � jej znowu. Kiedy przeby jedn � � trzeci odleg � o � ci, zobaczy � , jak g � owa Kulli zaczyna si � � odwraca . � Trudno by o stwierdzi � , � co dok adnie robi � obcy z LaRoque’em w tej chwili. G � sta � pokrywa dymu zas ania � a
� wszystko opr cz p � on � cych czerwono oczu Kulli i dw � ch b � ysk � w � bieli pod nimi. Oczy podnios y si � . � Zacz� si � wy � cig, kt � ry z nich dotrze pierwszy do � okre lonego � punktu, na prawo od g owy obcego i nieco ponad ni � . � Jacob nie wiedzia , pod �
jakim k tem � Kulla zdo a wystrzeli � � promie . � Umiera z niepewno � ci. � Rzecz zaczyna a zakrawa � na parodi � . Postanowi � � przyspieszy � bieg rzeczy i sprawdzi , co si � � stanie. Najpierw by b � ysk, � potem zgrzytni cie z � b � w i parali �
uj � ce grzmotni � cie, � kiedy jego rami r � bn � o � w bok g owy Kulli. Przywar � do tuniki obcego i uchwyci � si � jej � mocno, bo si a � bezw adno � ci � przewr ci � a ich obu z � omotem na pok
� ad. � Cz owiek i obcy walczyli po � r � d � atak w kaszlu o � yk powietrza. Zbili si � w � pl tanin � � siek cych i chwytaj � cych � r k i n � g. Jacobowi uda � o si � jako � obr � ci
� � za przeciwnika i chwyci go mocno za szczup � �� szyj . Kulla miota � si � , pr � buj � c � odwr ci � g � ow � i � chapn�� Jacoba trzonowcami albo spali go laserowym wzrokiem. � Jego pot ne, mackowate r � ce � wyci ga � y si
� w ty � , szukaj � c punktu zaczepienia. � Jacob skuli g � ow � � i napar , � eby obr � ci � Kull � ; � m g � by wtedy unieruchomi � jego nogi � chwytem no ycowym. Toczyli si � � d ugo po pok �
adzie, a gdy w ko � cu mu si � to uda � o, � nagrod by � � przeszywaj cy b � l � w prawym udzie. - Jeszcze - zakaszla . - Strzelaj, Kulla. Wyko � cz � si ! � W jego ods oni � te � nogi ugodzi y dwa nast � pne ciosy, � l � c do m
� zgu dwa ma � e � tsunami b lu. Odsun � �� od siebie cierpienie i nie zwalnia u � cisku, modl � c si � , � eby � Kulla wi cej tego � nie robi . � Obcy jednak przesta marnowa � � strza y i zacz � � toczy � si � szybciej, padaj �
c � ca ym � ci arem na Jacoba za ka � dym � razem, gdy uderzali o pok ad. Obaj kaszlali, a gdy � Kulla wci ga � � g sty, k � � bi � cy si � dym, wydawa � � z siebie odg os, jakby w butelce � potrz sano � mn stwo metalowych kulek. � Nie by o sposobu, � eby � zad awi
� tego szatana! W przerwach pomi � dzy kolejnymi � ciosami Jacob pr bowa � � przesun� d � onie na szyi Kulli i zamkn � � j � � w dusz cym u � cisku. � Wygl da � o � jednak na to, e nie ma tam � adnych � wra liwych miejsc! Nie by � o to sprawiedliwe. � Jacob chcia zakl
� �� na swojego pecha, ale szkoda mu by o oddechu. W p � ucach mia � go � ledwie tyle, by wystarczy o na s � abe � kaszlni cie za ka � dym razem, gdy Pring znajdowa � si � na � g rze. � Piek y go oczy, a � zy � lecia y ciurkiem, zamazuj � c wzrok. Nagle zda � sobie �
spraw , � e � nie ma na sobie gogli! Albo Kulla spali je wtedy, gdy Jacob skaka � � z kopu y, albo � spad y � podczas walki. Gdzie, do cholery, jest LaRoque! Ramiona dygota y mu z wysi � ku, � z brzucha i pachwin dochodzi b � l od ci � g � ych � wierzgni�� i podskok w po pok � adzie. Kulla kaszla � coraz rozpaczliwiej i z � wi kszym �
wysi kiem, a kaszel Jacoba przeszed � � w z owieszcze rz � enie. Czu � ju � pierwsze � fazy przegrzania, a kiedy walcz c przycisn � �� si plecami do jednej z tl � cych si � � pochodni, przeszy � go przera liwy strach, � e � ta m ka nie sko � czy si � nigdy. � Pochodnia zgas a i jednocze � nie
� eksplodowa piek � cy � ar. Wrzasn � � . B � l � przyszed� z zupe nie nieoczekiwanego kierunku i by � � zbyt nag y, by m � g � go odepchn � � . Ciasny � chwyt na szyi Kulli rozlu ni � � si w nag � ym paroksyzmie, a obcy szarpn � � mu si � w r
� kach. � U cisk p � k � � i Pring odturla si � , � chocia Jacob pr � bowa � jeszcze go z � apa � . � Chybi jednak; Kulla pozbiera � � si w pewnej odleg � o � ci i szybko obr � ci � si �
� w jego stron . � Jacob zamkn�� oczy i zas oni � twarz lew � r � k � , oczekuj � c � na laserowy cios. Pr bowa � � wsta , ale co � by � o nie w porz � dku z jego p � ucami. Nie dzia � a � y � tak, jak nale y.
� Oddech mia p � ytki, � a kiedy powoli podni s � si � na kolana, poczu � , � e traci � r wnowag � . � Zamiast plec w mia � � przypalonego hamburgera. Nie dalej jak dwa metry od niego, rozleg si � � g o � ny trzask! Potem nast � pny. I � jeszcze jeden, bli ej.
� Jacob opu ci � � rami . Nie mia � ju � si � trzyma � go w g � rze. � Zreszt i tak nie � mia o � znaczenia, czy ma zamkni te oczy. Otworzy � � je wi c i ujrza � Kull � , kl � cz � cego � metr dalej.
Przez g ste tumany dymu wida � � by o tylko jego czerwone oczy i ja � niej � ce biel � � z by. � - K… Kulla - wydysza . S � owa � zgrzyta y, jakby psu � si � jaki � poruszaj � cy je � mechanizm. - Poddaj si , masz teraz ostatni � � szans . Ostrzegam ci � … �
Tani by si to spodoba � o � - pomy la � . Doci � � mu prawie tak dobrze, jak ona wtedy. � Mia � nadziej , � e � Helene to us ysza � a. � Doci� ? � Cholera, a mo e rzeczywi � cie mu przy � o � y � ? Nawet jak poder � nie � mi gard o
� albo wywierci dziur w m � zgu � przez powieki, to i tak mam czas, eby da � mu co � ode � mnie! Wyci gn � �� zza pasa rozpylacz z piank i zacz � � go podnosi � . Chlapnie tym w � Kull ! � Nawet je eli mia � o � to oznacza b � yskawiczn � � mier
� od lasera zamiast powolnej, � przez ci � cie � g owy. � Lewe oko rozdar k � uj � cy � b l, jakby wbi � a si � w nie stalowa ig � a. Poczu � , � jak piorun wdziera mu si do g � owy � i przewierca j na wylot. W tej samej chwili skierowa
� � pojemnik w kierunku g owy Kulli i nacisn � �� spust.
29. Absorpcja Kiedy statek wzbi si � � ponad stado toroid w, Helene podnios � a na chwil � wzrok. � Zielenie i b� kity � przyblad y, st � umione przez odleg � o � � . Mimo to stworzenia � b yszcza � y � nadal jak male kie roz � arzone � obr czki, plamki � ycia ustawione w miniaturowym �
szyku, pomniejszone przez ogrom chromosfery. Pasterze byli ju za daleko, � eby � mo na by � o ich dojrze � . � Stado wesz o za ciemne pasmo gazu i r � wnie � � znikn o. � Helene u miechn � a � si . Gdyby � my tylko mieli � � czno � �� maserow - pomy � la � a. -
� Zobaczyliby, jak bardzo si staramy. Wiedzieliby, � e � to nie Solariowcy nas zabili, cho tak � pewnie b d � � my le � niekt � rzy. Pr � bowali nam pom � c. Rozmawiali � my � z nimi! Pochyli a si � , � eby odpowiedzie � na dwa alarmy jednocze � nie. � Doktor Martine spacerowa a bez celu pomi �
dzy � Helene i drugim pilotem. Zachowywa a � si racjonalnie, cho � � niezbyt konsekwentnie. Dopiero co wr ci � a z przeciwnego � kra ca � pok adu. Jej krok by � � nier wny, mrucza � a co � cicho pod nosem. � Martine mia a na tyle rozs � dku, � eby trzyma � si � od nich z daleka, Ifni niech � b d
� � dzi ki! � Odm wi � a � jednak przypi cia si � do fotela, Helene za � nie mog � a si � zdoby � � na poproszenie jej, eby zesz � a � na odwrotn stron � . W jej obecnym stanie i tak nie by � oby z � niej wielkiego po ytku. � W powietrzu unosi si � � sw d. Monitory Helene pokazywa
� y tylko g � sty, faluj � cy � tuman dymu na odwrotnej stronie statku. Krzyki i odg osy okropnej bijatyki umilk � y � zaledwie przed kilkoma minutami. Mikrofony dwukrotnie wychwyci y czyj � � wrzask. Przed chwil z � g o � nik � w � dobieg pisk, kt � ry m � g � by zbudzi � � umar ego. Potem zapad �
a cisza. � Jedyn emocj � , � jak pokazywa � a po sobie komendant, by � o bezstronne poczucie � dumy. Fakt, e walka trwa � a � tak d ugo, dobrze o nich � wiadczy � , zw � aszcza o Jacobie. � Bro Kulli � powinna by a rozprawi � � si z nim szybko. � Oczywi cie ich powodzenie by � o
� wykluczone. Us ysza � aby ju � co � do tej pory. � Zamkn a � uczucia na klucz i powiedzia a sobie, � e � trz sie si � z zimna. � Temperatura spad a do pi � ciu � stopni. Im mniej sprawne stawa y si � wskutek � rosn cego � zm czenia jej reakcje, tym bardziej przesuwa � a � coraz chaotyczniejszy rytm lasera ch odz
� cego � w kierunku zimna. Gor co oznacza � o katastrof � . � Zareagowa a na zmian � � w polu elektromagnetycznym, kt ra grozi � a nieszczelno � ci � � w zakresie dalekiego nadfioletu. Delikatna regulacja sprawi a, � e � pole uspokoi o � si � agodnie � i by o nadal szczelne. � Laser ch odz
� cy � j cza � wsysaj � c ciep � o z chromosfery, a potem wyrzucaj � c je w � postaci promieni rentgenowskich. Wspinali si pod g � r � � z tragiczn powolno � ci � . � Wtedy zad wi � cza � � alarm. Nie by o to ostrze � enie o zboczeniu z trasy, to � krzycza gin
� cy � statek. Smr d sta � � si nie do wytrzymania! Co gorsza, by � o lodowato zimno. Kto � obok � dygota i � kaszla jednocze � nie. � Jacob m tnie zda � sobie spraw � , � e to on sam. � Uni s � � si w napadzie kaszlu, kt � ry zatrz � s
� ca � ym jego cia � em. � Uda o mu si � � wreszcie opanowa konwulsje i przez d � ug � � chwil po prostu siedzia � , zastanawiaj � c si � na � p � przytomnie, jakim cudem yje. � Przy samym pok adzie dym zacz � �� si lekko przerzedza � . K
� � by i pasma p � yn � y � obok Jacoba w kierunku wyj cych spr � arek � powietrza. Zdumiewaj cy by � � ju sam fakt, � e widzia � . Podni � s � r � k � � i dotkn� lewego oka. � Oko by o otwarte i � lepe, � ale ca e! Przymkn
� � powiek � i obmaca � j � � trzema palcami. Ga ka oczna by � a � tam bez w tpienia, podobnie jak skryty za ni � m � zg. Ocali � y je � g sty dym � oraz wyczerpanie zasob w energetycznych Kulli. � Kulla! Jacob obr ci � � g ow � szukaj � c obcego. Poczu �
nadci � gaj � c � � fal nudno � ci, � ale przezwyci y � � j , rozgl � daj � c si � dooko � a. � Przerwa w chmurach dymu ods oni � a � le� c � dwa metry dalej bia � � , w � sk �
� r k � . Dym � przerzedzi si � � jeszcze bardziej i ukaza a si � reszta cia � a Kulli. � Twarz ET by a okropnie spalona. Czarne strupy osmalonej pianki zwisa � y � w strz pach z � tego, co pozosta o z wielkich oczu. Z du � ych � p kni � � po bokach s � czy � a si � � skwiercz ca,
� niebieska ciecz. Kulla nie y � . � Jacob podczo ga � � si naprz � d. Najpierw musia � sprawdzi � , co z LaRoque’em, potem � poszuka Fagina. Tak, w � a � nie � tak trzeba to b dzie zrobi � . � A potem szybko sprowadzi tu kogo � , � kto potrafi obs ugiwa �
konsol � komputera… � je eli � jest jeszcze szansa, e da si � � naprawi szkody spowodowane przez Kull � . � LaRoque’a znalaz posuwaj � c � si za j � kiem. Dziennikarz siedzia � kilka metr � w � dalej ni � Kulla i trzyma si � � za g ow � . Podni � s
� za � zawiony wzrok. � - Ooo… Demwa, to ty? Nie odpowiadaj. Tw j g � os � m g � by mi rozwali � moj � biedn � , � pokiereszowan g � ow � . � - yjesz, LaRoque? � Dziennikarz kiwn�� g ow � . � - Obaj yjemy, wi
� c � Kulla musi by martwy, co? Przerwa � prac � nad nami w � po owie, � wi c mo � emy � tylko a � owa � , � e nie zgin � li � my. � Mon Dieu! Wygl dasz jak spaghetti. � Ja te ? � Jednym z niew tpliwych skutk �
w � walki by o to, � e przywr � ci � a dziennikarzowi � poci g do � s� w. � - Dalej, LaRoque. Pom mi wsta � . � Mamy jeszcze sporo do zrobienia. LaRoque zacz�� si podnosi � , ale zachwia � si � . � cisn � �� Jacoba za r k � , � eby nie
� straci � r wnowagi. Jacob prze � kn � �� zy b � lu. Podtrzymuj � c si � � wzajemnie i poci gaj � c, � wstali w ko cu. � Pochodnie musia y si � � ju wypali � , bo pomieszczenie oczyszcza � o si � � b yskawicznie. � Pasma dymu unosi y si
� � jednak w powietrzu i zas ania � y im widok, kiedy brn � li � wok � kopu y. � Raz jeden natkn li si � � na wi zk � lasera P, cienki, prosty � lad na ich drodze. � Nie mog c � omin�� jej g r � ani do � em, ruszyli wprost przez ni � . Jacob skrzywi � si � � z b lu,
� kiedy promie � odcisn�� krwaw pr � g � na zewn � trznej stronie jego prawego uda i na wewn � trznej � lewego. Szli dalej. Fagin by nieprzytomny, kiedy go znale � li. � Z jego otworu oddechowego dochodzi � s aby � odg os, srebrne dzwoneczki brz � cza � y, � ale nie odpowiada na ich pytania. Gdy � spr bowali go
� poruszy , okaza � o � si to niemo � liwe. Z korzenio-n � g Fagina wysun � y si � ostre � kleszcze, kt re wry � y � si w spr � ysty materia � pok � adu. By � y ich dziesi � tki � i nie dawa y �
si uwolni � . � Jacob mia inne sprawy do za � atwienia. � Niepewnie poprowadzi LaRoque’a dooko � a � Kantena. Chwiejnym krokiem zacz li brn � �� w stron w � azu w � cianie kopu � y. � Obok mikrofonu Jacob zatrzyma si � , � eby z � apa � oddech. � - Hel… Helene…
Czeka , ale nikt nie odpowiedzia � . � S ysza � niewyra � nie, jak jego w � asne s � owa � odbijaj si � � echem od sklepienia g rnej cz � ci � statku. Wi c to nie wina urz � dzenia. Co si � � dzieje? - Helene, s uchaj mnie! Kulla nie � yje! � Ale… my te jeste �
my pokiereszowani. � Zejd na � d , ty albo Chen, i naprawcie… � Zimne powietrze p dz � ce � z lasera ch odz � cego przyprawi � o go o napad dreszczy. � Nie m g � � nic wi cej powiedzie � . Z pomoc � LaRoque’a przeku � tyka � obok wylotu kana � u � wentylacyjnego i run�� na wznosz c �
si � pod � og � p � tli � grawitacyjnej. Dosta ataku kaszlu, le � � c � na boku, eby ul � y � poparzonym plecom. Kaszel usta � � wreszcie, pozosta y po nim tylko b � l � i wiszczenie w klatce piersiowej. � Odp dzi � � od siebie senno� . Odpocz � � . Odpocz �
�� tu chwil , a potem dooko � a, na � g rn � � po ow � . � Sprawdzi , co tam si � dzieje. � Ramiona i nogi wysy a � y � do m zgu fale rw � cego b � lu. By � o ich za du � o, a jego � umys by � � zbyt rozproszony, eby poradzi �
� sobie ze wszystkimi sygna ami. Czu � , � e jedno � ebro ma � chyba z amane, pewnie od walki z Kull � . � Wszystko to blad o w por � wnaniu � z pulsuj cym ci � arem lewej strony g � owy. Jakby � mia � tam roz arzony w � giel. � Pod oga p � tli �
grawitacyjnej by a jaka � dziwna. Ciasne, szczelnie zwini � te pole � grawitacyjne powinno przyci ga � � r wno ca � e jego cia � o. Zamiast tego ko � ysa � o si � � jak powierzchnia oceanu, marszcz c si � � pod jego plecami male kimi falami ci � aru i � lekko ci. � Co by � o � najwyra niej nie w porz
� dku, cho � uczucie by � o nawet przyjemne, jak � ko ysanka. Mi � o � by oby si � przespa � . � - Jacob! Bogu dzi ki! - G � os � Helene rozlega si � wok � niego, ale brzmia � tak, � jakby dobiega z wielkiej odleg � o
� ci, � by wyra � ny, przyjazny, ciep � y, ale tak � e � oboj tny. - Nie ma � czasu na rozmowy! Wracaj na g r � , � kochanie! Pola grawitacyjne siadaj ! Wysy � am � Martine, ale… - s ycha � � by o brz � k i g � os umilk � . � Mi o by
� oby � zobaczy Helene znowu - pomy � la � p � przytomnie. Tym razem sen � zaatakowa ze zdwojon � � si� . Przez chwil � nie my � la � o niczym. � ni � � mu si Syzyf, cz � owiek skazany kl � tw � bog � w na toczenie g
� azu � pod niesko czon � � g r � . � Jacob my la � , � e ma spos � b na wykpienie si � od tego. Wiedzia � , � jak sprawi , � eby � g ra � my la � a, �
e jest p � aska, chocia � ci � gle wygl � da � a � jak g ra. Robi � to ju � � przedtem. Tym jednak razem g ra rozgniewa � a � si . Pokryta by � a mr � wkami, kt � re wspina � y si � � na
niego i gryz y go bole � nie � po ca ym ciele. W jego uchu osa z � o � y � a jaja. � W dodatku g ra oszukiwa � a. � Miejscami by a grz � ska i nie chcia � a pozwoli � mu i � � . � Gdzie indziej znowu by a � liska, � i w wczas jego cia
� o by � o zbyt lekkie i ze � lizgiwa � o � si . Poza tym � g ra podnosi � a � si i opada � a z przyprawiaj � c � o md � o � ci � niejednostajno ci � . � Nie pami ta �
� te , � eby regu � y m � wi � y co � � o czo ganiu si � . Wygl � da � o jednak na � to, e jest � ono cz ci � � tego wszystkiego. Przynajmniej pomaga o si � porusza � . � G az te � � by pomocny. Musia �
go tylko troch � popycha � . Przewa � nie czo � ga � � si � sam. By o to przyjemne! Jacob wola � by � tylko, eby tak nie j � cza � . G � azy nie powinny � j cze � , � zw aszcza nie po francusku. To niesprawiedliwe, � e
� musi tego wys uchiwa � . � Kiedy si ockn � � , � ujrza za � zawionymi oczyma w � az. Nie by � pewien, kt � ry � to, ale nie by � zbyt zadymiony. Na zewn trz, nad pok � adem, � widzia rozpoczynaj � c � si � czer
� , przezroczysto � �� przechodz c � � w czerwon mgie � k � chromosfery. � Czy to tam, to horyzont? R wno ze S � o � cem? � P aska fotosfera rozci � ga � a si � z � przodu jak pierzasty dywan z karmazynowych i czarnych p omieni. W jej g � � binach � odbywa si �
� nieustanny ruch. Pulsowa a, a w � � kna � na jej powierzchni uk ada � y si � w pod � u � ne � wzory ponad faluj cymi, jasnymi gejzerami. � Falowanie. Do przodu i w ty , tam i z powrotem - S � o � ce � ko ysa � o si � na jego � oczach. W przej ciu sta
� a � Millie Martine z pi ci � podniesion � do ust i przera � eniem � wymalowanym na twarzy. Chcia j � � pocieszy . Wszystko by � o w porz � dku. I tak ju � mia � o by � � od tej pory. Pan Hyde nie yje, prawda? Jacob pami � ta � , � e widzia �
go gdzie � w gruzach jego � zamku. Twarz mia spalon � , � straci oczy i � mierdzia � okropnie. � Wtedy co si � gn � o � i chwyci o go. “W d � ” oznacza � o teraz w stron � w � azu. � W po owie �
drogi wznosi si � � stromy pag rek. Jacob rzuci � si � naprz � d. Nie pami � ta � � p niej, � jak run�� z hukiem zaraz za wyj ciem. � CZʌ� DZIESI TA � Cudownie jest ujrze� przez szpary w oknie z papieru Galaktyk . � Kobayashi Issa (1763-1828) 30. Nieprzezroczysto�� Abatsoglou, cz onek Komisji: - Jest zatem prawd � � stwierdzenie, e wszystkie � systemy zaprojektowane na podstawie Biblioteki ostatecznie zawiod y? �
Doktor Kepler: - Tak, prosz pana. Ka � dy � z nich popsu si � i pod koniec nie by � o � z nich adnego po � ytku. � Do ostatka pracowa y ju � tylko te mechanizmy, kt � re zosta � y � zaprojektowane na Ziemi przez ziemskich pracownik w. Chcia � bym � doda , � e kiedy � urz dzenia te konstruowano, Pil Bubbakub i wielu innych okre
� lali � je jako zbyteczne i nieprzydatne. A.: - Nie sugeruje pan chyba, e Bubbakub z g � ry � wiedzia … � K.: - Nie, oczywi cie � e � nie. Na sw j w � asny spos � b by � r � wnie naiwny jak my � wszyscy. Jego sprzeciw oparty by wy � � cznie � na estetyce. Nie chcia , �
eby galaktyczne � systemy kompresji czasu i kontroli grawitacji wpakowano do ceramicznej skorupy i po� czono � z archaicznym uk adem ch � odz � cym. � Pola lustrzane i laser ch odz � cy � oparto na prawach fizyki znanych ludziom jeszcze w dwudziestym wieku. Naturalnie Bubbakub sprzeciwia si � � naszym “zabobonnym” naleganiom, eby to na nich opar � a � si konstrukcja statku, nie tylko dlatego, � e � przy systemach Galakt w by � y
� w a � ciwie zb � dne, ale tak � e dlatego, � e uwa � a � � ziemsk � nauk � sprzed Kontaktu za a � osn � � zbieranin p � prawd i guse � . � A.: - Jednak te “gus a” dzia � a � y, � kiedy zawiod y nowinki.
� K.: - Szczerze powiedziawszy, panie Abatsoglou, musz przyzna � , � e by � to � szcz liwy � traf. Sabota ysta s � dzi � , � e to i tak nie ma � adnego znaczenia, wi � c nie � pr bowa � � ich w og le � niszczy . Nie dano mu sposobno � ci � do naprawienia tego b� du. � Montes, cz onek Komisji: - Jednej rzeczy nie rozumiem, doktorze Kepler. I pewien
� jestem, e niekt � rzy � z moich koleg w podzielaj � moj � w � tpliwo � � . � Rozumiem, e � kapitan heliostatku pos u � y � a � si laserem ch � odz � cym, � eby wydosta � � si z chromosfery. �
Ale eby to � zrobi , musia � a � mkn� z przyspieszeniem wi � kszym ni � grawitacja na powierzchni � S o � ca! � Mogli sobie z tym radzi , dop � ki � trzyma y wewn � trzne pola grawitacyjne, ale co � si sta � o, � kiedy te pola zawiod y? Czy nie powinni natychmiast dosta � � si pod dzia � anie
� si y, kt � ra � zmia d � y � aby � ich na plasterek? K.: - Nie natychmiast. Pola wewn trzne rozpada � y � si etapami: najpierw te � najlepiej dostrojone, podtrzymuj ce tunel p � tli � grawitacyjnej wiod cy do p � kuli z � aparatur , czyli na � “odwrotn stron � “, �
potem automatyczna regulacja turbulencyjna, a w ko cu � nast pi � � stopniowy zanik pola g� wnego, � kt re r � wnowa � y � o wewn � trz statku przyci � ganie � S o � ca. � Nim zawiod o to ostatnie pole, osi � gn � li � ju ni � sz
� warstw � korony, wi � c � kiedy do tego wreszcie dosz o, kapitan deSilva by � a � przygotowana. Wiedzia a, � e � po tym, jak zawiod a kompensacja wewn � trzna, pionowe wychodzenie � by oby samob � jstwem, � a mimo to i tak bra a pod uwag � t � mo � liwo � �� - chcia a
� dostarczy � nam sw j raport. Alternatywa by � a � taka, eby pozwoli � statkowi opada � , hamuj � c � tylko tyle, by za oga dosta � a � oko o trzech g. � Na szcz cie istnieje spos � b � na wydostanie si z leja grawitacyjnego, do kt � rego � si � spada. Helene spr bowa � a
� mianowicie hiperbolicznej orbity ucieczki. Statek wi c � opada , a � prawie ca y odrzut lasera szed � � na nadanie mu pr dko � ci stycznej. � W rezultacie powt rzy � a � plan rozwa any na ca � e dziesi � ciolecia przed Kontaktem � p ytka orbita, wykorzystanie laser � w � do nap du i ch � odzenia oraz pola � elektromagnetyczne jako os ona. Tyle tylko, � e � nurkowanie by o nie zamierzone. I wcale nie by �
o � p ytkie. � A.: - Jak blisko podeszli? K.: - No c , przypomina pan sobie, � e � w ca ym tym zamieszaniu spadali ju � � przedtem dwa razy: raz, kiedy siad nap � d � grawitacyjny, i ponownie, gdy Solariowcy upu cili statek. � Podczas tego trzeciego upadku podeszli do fotosfery bli ej ni � � przy poprzednich okazjach. Dos ownie prze � lizgn � li � si po jej powierzchni. � A.: - A co z turbulencjami, panie doktorze!? Dlaczego statek nie zosta � zgnieciony, skoro
nie mia wewn � trznej � grawitacji ani kompresji czasu? K.: - Dzi ki temu nie planowanemu nurkowaniu poznali � my � o wiele lepiej heliofizyk . � Przynajmniej tym razem chromosfera by a znacznie spokojniejsza, ni � � ktokolwiek m g � by � przypuszcza … to znaczy - ktokolwiek z wyj � tkiem � kilku moich szanownych koleg w, � kt rym winien jestem gor � ce � przeprosiny. Uwa am jednak, �
e najistotniejszym � czynnikiem by o pilotowanie statku. M � wi � c � po prostu, Helene dokona a niemo � liwego. � Specjali ci z � TAASF badaj teraz czarn � � skrzynk . Ich rado � � z powodu ta � m m � ci tylko � al, � e � nie mog � obdarowa Helene medalem. �
Genera Wade: - Owszem, stan za � ogi � by dla zespo � u ratunkowego TAASF przyczyn � � wielkiego zmartwienia. Statek wygl da � � jak odwr t Napoleona spod Moskwy! Skoro � nikt ywy nie m � g � � powiedzie nam, co si � sta � o, rozumiecie pa � stwo niepewno � � , � jaka towarzyszy a nam do chwili odtworzenia ta � m. � Ngyuen, cz onek Komisji: - Mog
� � to sobie wyobrazi . Niecz � sto zdarza si � dosta � � z piek a ca � y � adunek � nie � ek. Panie doktorze, czy mo � emy przyj � � , � e dow � dca � statku z oczywistych powod w przestawi � a � system pompowania ciep a na ch � odzenie?
� K.: - M wi � c � najzupe niej otwarcie, prosz � pana, nie s � dz � , � eby � my � mogli to za o � y � . � My l � , � e jej zamiarem by � o raczej sch � odzenie wn �
trza po to, � eby mog � y � przetrwa zapisy. � Gdyby laser ch odz � cy � wychyli si � zbytnio w drug � stron � , usma � y � yby � si . � Uwa am, � e � jedynym jej celem by a ochrona tych ta �
m. � Prawdopodobnie spodziewa a si � , � e po � wydostaniu si ze S � o � ca � b dzie mia � a konsystencj � tak � mniej wi � cej, � jak d em � truskawkowy. Nie s dz � , � eby my � la
� a w og � le o biologicznych skutkach � zamarzania. Widzicie pa stwo, Helene by � a � w a � ciwie nie � wiadoma wielu rzeczy. W swojej � dziedzinie by a na bie � � co, � ale my l � , � e nie wiedzia � a o post � pach � w kriochirurgii, kt re �
dokona y si � � od jej czas w. Przypuszczam, � e � b dzie bardzo zdziwiona, kiedy obudzi si � za � rok. Inni uznaj to pewnie za zwyczajny cud. Z wyj � tkiem � pana Demwy, oczywi cie. Nie � s dz � , � eby � co mog � o � go zdziwi … ani � eby uwa � a � sw
� j powr � t � do ycia za cudowny. Ten � cz owiek jest � niezniszczalny. I chocia jego � wiadomo � �� w druje teraz po mro � nych snach, � my l � , � e wie o � tym.
31. Ekspansja Wiosn wieloryby znowu ruszaj � � na p noc. � Wielu z siwych garb w, kt � re � k ad � y si � na spienionych falach w oddali, nie by � o � jeszcze na wiecie, kiedy ostami raz sta � � na brzegu i patrzy na migracj � kalifornijsk � . � Ciekawe, czy kt ry � � z siwych wieloryb w
� piewa jeszcze Ballad � o “Jacobie i Sfinksie”. � Pewnie nie. Siwki i tak nigdy nie ceni y jej najwy � ej. � Pie� by � a zbyt ma � o � istotna, za bardzo… dorszowata, jak na ich stateczny temperament. Z Siwk w by � y � zadowolone z siebie snoby, ale i tak je kocha . � Powietrze rycza o hukiem � amaczy � wgryzaj cych si � w ska � y u jego st
� p. Mokre od � morskiej wody powietrze nape nia � o � jego p uca tym paradoksalnym uczuciem � jednoczesnej syto ci i g � odu, � kt rego inni doznaj � oddychaj � c g � � boko w piekarni. Pulsowanie � oceanu nios o ze sob � � spok j i nadziej � , � e przyp � yw zawsze zmyje zmiany. �
W szpitalu w Santa Barbara dali mu fotel, Jacob wola jednak lask � . � Trudniej mu by o si � � porusza , ale � wiczenia � mia y skr � ci � okres rekonwalescencji. Trzy miesi � ce po � przebudzeniu w antyseptycznej fabryce organ w pragn � �� desperacko stan� na w � asnych nogach i � do wiadczy � � czego , co by � o przyjemnie i naturalnie nieprzyzwoite. �
Na przyk ad spos � b � m wienia Helene. To naprawd � bezsensowne, � eby kto � urodzony � w pe ni rozkwitu starej Biurokracji mia � � tak niewyparzony j zyk, � e czerwieni si � � Obywatel Konfederacji. Kiedy jednak Helene czu a, � e � jest pomi dzy przyjaci � mi, jej � spos b m � wienia � robi wielkie wra
� enie, � a s ownictwo zdumiewa � o. Powiedzia � a kiedy � , � e wynika � to z wychowania na satelicie energetycznym. Potem u miechn � a � si i odm � wi � a wszelkich � dalszych wyja nie � , � dop ki nie odwzajemni si � dzia � aniem, do kt �
rego, jak � wiedzia a, nie by � � jeszcze gotowy. Tak jakby ona by a! � Jeszcze tylko miesi c, zanim lekarze odstawi � � im leki blokuj ce hormony. � Najpierw jednak musi odnowi si � � zasadnicza wi kszo � � kom � rek. Potem kolejny miesi � c i � pozwol im � na loty kosmiczne, gdzie procedury s najsurowsze. A ona jeszcze upiera � a � si , � eby wzi � ��
zaczytany egzemplarz NASA Sutra, zastanawiaj c si � � z o � liwie, czy starczy mu � energii! C , lekarze powiedzieli, � e � pora ka pomaga w powrocie do zdrowia. Wzmaga wol � � powrotu do normalno ci, czy inna taka bzdura. � Je li Helene nie przestanie mu dokucza � , � wszyscy si jeszcze zdziwi � ! Zreszt � , � Jacob i tak nie wierzy w harmonogramy. � Ifni! Ta woda wygl da wspaniale! Zimna i przyjemna. Musi by � � jaki spos � b,
� eby � zmusi nerwy do szybszego wzrostu! Co � , � co pomaga nawet bardziej od autosugestii. Odwr ci � � si od ska � i powoli wr � ci � na patio d � ugiego, zbudowanego bez � adnego � planu domu. Zamaszy cie pomaga � � sobie lask , mo � e nawet bardziej, ni � by � o to
� konieczne, ciesz c � si w duchu z efektu dramatycznego. Dzi � ki � temu bycie chorym stawa o si � � odrobin mniej � nieprzyjemne. Wuj James flirtowa jak zwykle z Helene. A ona bezwstydnie go do tego zach � ca � a. � S u � y � to staremu sukinsynowi - pomy la � - i to po ca � ym zamieszaniu, jakiego � narobi . � - M j ch �
opcze � - wuj James wyci gn � � w g � r � r � ce � - w a � nie mieli � my zacz � � ci � � szuka , s � owo � daj . � - Nie pali si , Jim - Jacob u � miechn � �� si leniwie. - Jestem pewien,
� e nasz � gwiezdny podr nik mia � � do opowiedzenia mn stwo interesuj � cych historii. Opowiedzia � a � mu � t o � czarnej dziurze, kochanie? Helene u miechn � a � si z � o � liwie i zrobi � a ukradkiem pewien gest. � - No wiesz, Jake, sam mi m wi � e �
, � ebym tego nie robi � a. Ale skoro uwa � asz, � e � tw j � wuj chcia by j � � us ysze � … � Jacob potrz sn � �� g ow � . Sam sobie da rad � z wujem. Helene mog � aby zrobi � � si � troch � nieprzyjemna.
Pani deSilva by a wspania � ym � pilotem, a w ci gu ostatnich kilku tygodni okaza � a � si � tak e wsp � spiskowcem � z du� wyobra � ni � . Jednak ich relacje osobiste przyprawia � y � Jacoba o zawr t g � owy. � Mia a… pot � n � osobowo
� � . � Kiedy po przebudzeniu dowiedzia a si � , � e Calypso ju � dokona � a Skoku, � zaanga owa � a � si do ekipy projektuj � cej � nowego Vesariusa II. Zrobi a to dlatego, jak � bezczelnie oznajmi a, � eby podda � � Jacoba Demw trzyletniemu kursowi warunkowania metod � Paw � owa. Przy �
ko cu tego okresu klasn � aby, � a w wczas on rzekomo mia � si � zdecydowa � na � zostanie Skoczkiem. Jacob mia pewne zastrze � enia, � ale by o ju � jasne, � e Helene deSilva ma � ca kowit � � w adz � � nad jego liniankami. � Jeszcze nigdy nie widzia wuja Jamesa tak zdenerwowanego. Ten niewzruszony
� zazwyczaj polityk najwyra niej czu � � si nieswojo. Znikn � � gdzie � zawadiacki urok � irlandzkiej krwi Alvarez w. Siwa g � owa � kiwa a si � nerwowo, a zielone oczy wygl � da � y � nienaturalnie ponuro. - Hm, Jacob, m j ch � opcze. � Przybyli nasi go cie. Czekaj � w gabinecie; Christien �
jest z nimi. Mam nadziej , � e � wyka esz w tej kwestii rozs � dek. Naprawd � nie by � o � powodu, eby � zaprasza tego cz � owieka � z rz du. Mogli � my za � atwi � to sami. W moim � przekonaniu… - Wujku, prosz - Jacob podni � s � � r k �
. - Ju � to przerabiali � my. Ta sprawa musi � by � rozstrzygni ta raz na zawsze. Je � li � odm wisz skorzystania z pomocy ludzi z � Rejestracji Tajemnic, b d � � musia po prostu zwo � a � rad � rodzinn � i im przedstawi � � t spraw � ! � Znasz wuja Jeremy’ego - najprawdopodobniej b dzie za tym,
� eby � wszystko og osi � � publicznie. Reakcje prasy by yby przychylne, to prawda, ale Wydzia � � Post powa � Jawnych � mia by � przypadek do cigania, a ty dosta � by � � pi� lat z ma � � szpilk � � w krzy u robi � c � � “pii… pii… pii” - Jacob opar si � � na ramieniu Helene, bardziej dla dotyku ni podparcia, i
� mign�� d o � mi � przed oczyma wuja Jamesa. Przy ka dym pii arystokratyczna twarz starszego � m czyzny � blad a odrobin � . � Helene zacz a chichota � , a potem zakrztusi � a si � czkawk � . � - Przepraszam - powiedzia a z przesadn � � skromno ci � . � - Bez ironii - rzuci Jacob. Uszczypn � �� j i ponownie wspar �
si � na lasce. � Gabinet nie by tak imponuj � cy � jak ten w pa acu Alvarez � w w Caracas, ale ten dom � by w � Kalifornii. To rekompensowa o wiele. Jacob mia � � nadziej , � e po dzisiejszym dniu � b d � � si z � wujem ci gle do siebie odzywa � . � Sztukateria na cianach i imitacje belek stropowych podkre � la � y
� hiszpa ski � wygl d � pomieszczenia. Pomi dzy p � kami � na ksi� ki wyeksponowane by � y szafki zawieraj � ce � kolekcj wydawnictw drugiego obiegu z okresu Biurokracji, kt � r � � szczyci si � � James. Na gzymsie kominka wyryta by a inskrypcja: � LUD ZJEDNOCZONY JEST NIEPOKONANY Fagin wy piewa � � gor ce powitanie. Jacob uk � oni � si �
i rozpocz � �� d ug � ceremoni � � oficjalnego przywitania tylko po to, eby zrobi � � przyjemno� Kantenowi. Fagin � odwiedza go � regularnie w szpitalu. Pocz tkowo by � o � im trudno doj� do porozumienia, bo ka � dy � uwa a � , � e ma wobec drugiego ogromny d � ug. � Ostatecznie zgodzili si , � e si �
nie � zgadzaj . � Kiedy ludzie z zespo u ratunkowego TAASF dostali si � � na statek, kt ry p � dzi � � przed siebie po wspomaganej przez laser orbicie hiperbolicznej, zaskoczy ich widok � zamarzni tej � ludzkiej za ogi. Nie bardzo wiedzieli, co zrobi � � ze zmasakrowanym cia em Pringa � na odwrotnej stronie. Najbardziej jednak zdumia ich Fagin, wisz � cy � do g ry nogami, � uczepiony ma ymi, ostrymi kolcami wystaj � cymi �
z korzenio-n g, obok lasera, kt � ry ci � gle � pracowa � pe n � � moc . Zimno nie rozerwa � o jednej czwartej jego kom � rek, jak to si � sta � o u � ludzi, i wygl da � o � na to, e wyszed � z szalonego lotu przez fotosfer � bez szwanku. � Na przek r samemu sobie, Fagin z Instytutu Post � pu
� - wieczny obserwator i manipulant - sta si � � wyj tkow � osobisto � ci � . By � prawdopodobnie jedynym w og � le � ywym � sofontem, kt ry m � g � � opisa jak to jest, kiedy leci si � do g � ry nogami przez g � sty, � nieprzenikniony
ogie fotosfery. Mia � � wreszcie w asn � histori � , kt � r � m � g � � opowiada . � Musia o by � � to dla niego przykre. Nikt nie wierzy ani jednemu jego s � owu, � dop ki nie � odtworzono ta m Helene. � Jacob powiedzia “cze � � ” � Pierre’owi LaRoque. Od czasu, gdy si ostatnio � widzieli, dziennikarz odzyska dawne rumie
� ce, � nie m wi � c ju � o apetycie. Po � era � teraz � apczywie � przystawki Christien. Nadal przykuty do fotela, u miechn � �� si i skin � � w � milczeniu g ow � � Jacobowi i Helene. Jacob podejrzewa , � e � dziennikarz ma pe ne usta i dlatego nie � mo e � m wi
� . � - Han Nielsen, do pa skich us � ug, � panie Demwa. Ju na podstawie samych tylko � doniesie prasowych dumny jestem z poznania pana. Oczywi � cie � Rejestracja Tajemnic wie wszystko, co wie rz d, jestem wi � c � podw jnie poruszony. Rozumiem jednak, i � � zaprosi nas � pan do zaj cia si � � spraw , o kt � rej rz � d nie powinien wiedzie � ?
� Jacob i Helene usiedli na kanapie pod drugiej stronie pokoju, plecami do okna wychodz cego na ocean. � - Owszem, to prawda, panie Nielsen. W rzeczywisto ci s � � nawet dwie sprawy. Chcieliby my ubiega � � si o klauzul � tajno � ci i o orzeczenie Rady Terrage � skiej. � - Musi pan sobie zapewne zdawa spraw � , � e rada w tej chwili zaledwie raczkuje � Nielsen zmarszczy brwi. - Delegaci wyznaczeni przez kolonie jeszcze nawet nie � przybyli! B… urz dnicy pa � stwowi � Konfederacji (w ostatniej chwili powstrzyma si � przed �
wypowiedzeniem paskudnego s owa “biurokraci”) bardzo nieprzychylnie odnosz � � si � do pomys u, � eby � ponadprawna Rejestracja Tajemnic stawia a uczciwo � � wy � ej ni � � prawo. Rada Terrage ska jest jeszcze mniej popularna. � - Mimo dowod w, � e � jest to jedyny spos b na uporanie si � z kryzysem, kt � ry � prze ywamy od czas � w � Kontaktu? - spyta a Helene.
� - Mimo to, Federalni pogodzili si z faktem, � e � Rada przejmie w ko cu � jurysdykcj nad � sprawami mi dzygwiezdnymi i mi � dzygatunkowymi, � ale wcale im si to nie podoba, � wi c co � rusz graj na zw � ok � . � - Ale o to w a � nie � chodzi - w� czy � si � Jacob. - Kryzys by �
powa � ny � jeszcze przed awantur na Merkurym, na tyle powa � ny, � eby wymusi � utworzenie Rady. Mo � na by � o � sobie jednak z nim poradzi . S � oneczny � Nurek prawdopodobnie to zmieni . � - Wiem - Nielsen mia ponur � � min . � - Naprawd ? - Jacob opar � � r ce na kolanach i pochyli
� si � . - Widzia � pan raport � Fagina o prawdopodobnej reakcji Pilan na ujawnienie merkuria skich sprawek Bubbakuba. A � przecie � ten raport powsta na d � ugo � przed tym, zanim wysz a na jaw ca � a afera z Kull � ! � - A Konfederacja wie o wszystkim - Nielsen skrzywi si � . � - O poczynaniach Kulli, jego dziwacznej apologii, s owem o wszystkim, co by � o � w kapsule. - No c - westchn
� �� Jacob - w ko cu to oni s � rz � dem. To oni prowadz � polityk � � zagraniczn . Poza tym Helene w � aden � spos b nie mog � a wiedzie � , � e uda nam si � � prze y � � ca y ten pasztet tam, na dole. Nagra � a � wi c wszystko. � - Nigdy bym sama na to nie wpad a - w �
� czy � a � si Helene, dop � ki Fagin mi nie � wyja ni � , � e mo � e � lepiej by oby, gdyby Federalni nie poznali nigdy prawdy, i � e mo � e to � Rada Terrage ska bardziej nadaje si � � do zaj cia si � tym ba � aganem. � - Bardziej si nadaje… - mo � e
� i tak, ale czego po nas, po Radzie, oczekujecie? Potrzeba lat, eby zbudowa � � uznanie i uzyska legitymacj � prawn � . Dlaczego mieliby to � wszystko zaryzykowa , interweniuj � c � w t sytuacj � ? � Przez chwil nikt si � � nie odzywa . Potem Nielsen wzruszy � ramionami, wyci � gn � � z � walizki ma y rejestrator w kszta � cie �
rurki i umie ci � go na � rodku pokoju, na � pod odze. � - Rejestracja Tajemnic obejmuje t rozmow � � klauzul tajno � ci. Prosz � zacz � � , � doktor deSilva. Helene zacz a wylicza � � punkty na palcach. - Po pierwsze, wiemy, e Bubbakub pope � ni � � zbrodni w oczach zar � wno Instytutu � Biblioteki, jak i swojej w asnej rasy, fa
� szuj � c � raport Biblioteki i dokonuj c � oszustwa na S onecznym Nurku, mianowicie utrzymuj � c, � e porozumiewa si � z Solariowcami, i � wykorzystuj c “pami � tk � � po Letanich”, eby chroni � nas przed ich rzekomym � gniewem. S dzimy, � e � wiemy, dlaczego to zrobi . Bubbakub by � zdeprymowany tym, � e
� Bibliotece nie uda o si � � dostarczy informacji o S � onecznych Duchach. Chcia � tak � e przytrze � � nosa “szczeni cej” rasie i wykaza � � jej ni szo � � . Wed � ug tradycji galaktycznej � sytuacja ta rozwi za � aby � si , gdyby Pilanie i Biblioteka przekupili Ziemi � , � eby trzyma
� a � “g b � � na k� dk � “. � Konfederacja mog aby sama wybra � nagrod � , z paroma mo � e obwarowaniami, � jednak e ludzko � �� musia aby w przysz � o � ci stawi � czo � o � nienawi ci Pilan, jako � e �
zraniona zosta a ich duma. Mogliby zwi � kszy � � jeszcze swoje wysi ki zmierzaj � ce do � odebrania naszym podopiecznym, szympansom i delfinom, warunkowego statusu sofont w. M � wi � si o � zepchni ciu ludzko � ci � do pozycji jakich “adoptowanych” podopiecznych, � eby � “poprowadzi nas przez trudny okres przej � ciowy”. � Czy jak na razie dobrze stre ci � am
� sytuacj ? � - W porz dku - Jacob skin � �� g ow � . - Z wyj � tkiem tego, � e pomin � a � � moj g � upot � . � Na Merkurym oskar y � em � Bubbakuba publicznie! Nikt nie bra powa � nie tego � zobowi zania do � dwuletniego milczenia, kt re podpisali
� my, � a Federalni zbyt d ugo czekali z � obj ciem tego � przypadku embargiem. Do tej pory ca�� histori zna pewnie z p � ramienia spirali. � Oznacza to, e stracili � my � wszelkie atuty, kt re mog � yby nam pom � c szanta � owa � Pilan. � Nie zawahaj � si ani przez moment w staraniach o “adoptowanie” nas, a “odszkodowanie” za � zbrodni �
Bubbakuba wykorzystaj jako pretekst, � eby � zmusi nas do przyj � cia wszelkiej � pomocy, jakiej tylko nie chcemy - skin�� na Helene, eby kontynuowa � a. � - Punkt numer dwa. Wiemy teraz, e przyczyn � � fiaska by Kulla. Pring � najwyra niej nie � chcia , � eby � ludzko� odkry � a sprawki Bubbakuba. Zamierza � natomiast � przeprowadzi � w asny plan szanta
� u. � Zjednuj c sobie przyja � � Jeffreya, spowodowa � wreszcie, � e � szympans pr bowa � � go “wyzwoli “, co doprowadzi � o Bubbakuba do w � ciek � o � ci. P � niejsza � mier � � Jeffreya wprowadzi a do S � onecznego
� Nurka takie zamieszanie, e Bubbakub mia � � podstawy s dzi � , � i cokolwiek zrobi, b � dzie przyj � te za dobr � monet � . Mo � liwe, � e wyra � ne � pogorszenie si stanu umys � owego � Dwayne’a Keplera stanowi o cz � � kampanii �
prowadzonej przez Kull metod � � “psychozy spojrzenia”. Najistotniejszym elementem planu Pringa by o � oszustwo z cz ekokszta � tnymi � Duchami. Jego wykonanie by o znakomite, wszyscy � dali si � nabra . Przy takich talentach Pring � w � nietrudno zrozumie , dlaczego uwa � aj � , � e � mog � wyst pi � � do Pilan o niepodleg o � � . To jedna z najbardziej podst � pnych ras, z
� jakimi si � zetkn am i o jakich s � ysza � am. � - Ale skoro Pilanie byli opiekunami Pring w - zaprotestowa � � James - i skoro wspomagali przodk w Kulli od poziomu prawie zwierz � t, � to dlaczego Bubbakub nie zdawa � sobie sprawy z mo liwo � ci, � e Duchy s � oszustwem Kulli? � - Je li wolno mi wyg � osi � � komentarz dotycz cy tej kwestii - wy
� piewa � Fagin � Pringom pozwolono na wybranie asystenta, kt ry mia � � towarzyszy Bubbakubowi. M � j � instytut jest w posiadaniu niezale nych informacji, i � � Kulla by na jednej z przekszta � conych � przez nich planet do�� wa n � postaci � w pewnym artystycznym przedsi � wzi � ciu, kt � rego �
a do � tej pory nie by o nam dane ogl � da � . � Skryto� Pring � w w tej materii przypisywali � my � zwyczajom odziedziczonym po Pilanach. Teraz wszak e mo � emy � przypu ci � , � e i sami Pilanie � nie wiedzieli o tej sztuce. Deprecjonuj c wysi � ki � swoich podopiecznych, w b ogim �
poczuciu w asnej wy � szo � ci, � Pilanie musieli bezwiednie im dopomaga . � - A t form � � sztuki jest…? - Musi ni by � , � jak wynika logicznie, projekcja holograficzna. Mo liwe, i � � Pringowie eksperymentowali nad tym przez wi kszo � �� ze stu tysi cy lat swej rozumno � ci, w � tajemnicy przed swoimi opiekunami. Zdumiewa mnie po wi � cenie, � jakiego wymaga o utrzymanie �
tajemnicy przez tak d ugi czas. � Nielsen cicho gwizdn� . � - Musz straszliwie chcie � � si uwolni � ! Ale chocia � przes � ucha � em wszystkie � ta my, � ci gle nie rozumiem, dlaczego Kulla odstawia � � te kawa y ze S � onecznym Nurkiem! � Jak oszustwo z cz ekokszta � tnymi � Duchami, mier � Jeffreya albo ujawnienie b
� � d � w � Bubbakuba mog o w og � le � pom c Pringom? � Helene rzuci a szybkie spojrzenie na Jacoba, a ten kiwn � �� g ow � . � - To jeszcze twoja kolej, Helene. Wi kszo � ci � si domy � li � a � . � DeSilva wzi a g �
� boki � oddech. - Widzi pan, Kulla nie chcia nigdy, � eby � Bubbakub zosta zdemaskowany na � Merkurym. Pozwoli , � eby � jego szef z apa � si � w sid � a w � asnych k � amstw � i afery z “pami tk � � po Letanich”, ale oczekiwa , �
e � wszyscy uwierz Bubbakubowi, przynajmniej tutaj. � Gdyby jego plan si powi � d � , � przedstawi by Instytutowi Biblioteki dwa wnioski: jeden, � e � Bubbakub jest g upcem i k � amc � , � kt rego przed kompromitacj � ocali � a tylko szybka orientacja � jego asystenta; i drugi, e ludzie s � � stadem nieszkodliwych idiot w i nie powinno si � � na nich
zwraca uwagi. Najpierw om � wi � � drugi punkt. Ju na pierwszy rzut oka jest � oczywiste, e � nikt tam nie uwierzy by w t � � histori z cz � ekopodobnymi Duchami fruwaj � cymi w � gwie dzie, � zw aszcza � e � Biblioteka nie wspomina o nich ani s owem! Wyobra � cie sobie, jak � zareagowa aby Galaktyka na opowie � �� o stworzeniach z plazmy, kt re “potrz � saj � �
pi ciami” � i w cudowny spos b unikaj � � zrobienia im zdj� , tak � e nie mo � na zdoby � � adnego � dowodu na ich istnienie! Po us yszeniu tego wi � kszo � �� obserwator w nie zada � aby sobie � nawet trudu, eby zbada � � dowody, kt re rzeczywi � cie posiadamy, to znaczy ta � m z toroidami i z � prawdziwymi Solariowcami! Galaktyka patrzy przewa nie na ziemskie “badania” z
� lekcewa� cym � pob a � aniem. Najwyra � niej Kulla pragn � � , � eby � S onecznego Nurka � wy miano, nawet nas nie wys � uchawszy. � Siedz cy po drugiej stronie pokoju Pierre LaRoque zaczerwieni � � si . Nikt nie � wspomnia � o uwagach na temat “ziemskich bada “, jakie on sam czyni � � ponad rok temu. - Sam Kulla wyja ni � � kr tko, kiedy pr �
bowa � nas wszystkich zabi � , � e sfabrykowa � � duchy dla naszego w asnego dobra. Gdyby � my � wyszli na g upc � w, og � oszenie � ycia na � S o � cu � nie by oby wielk � � sensacj . A po jakim � czasie, kt
� ry sp � dziliby � my prowadz � c � ciche badania i nadrabiaj c zaleg � o � ci, � to samo odkrycie przysporzy oby ludzko � ci o wiele � wi kszej reklamy. � - W tym mo e by � � sporo racji - zmarszczy brwi Nielsen. � Helene wzruszy a ramionami. � - Teraz jest ju za p � no. �
Tak czy owak wygl da na to, jak powiedzia � am, � e Kulla � zamierza donie � �� Bibliotece i Soranom, e ludzie s � nieszkodliwymi idiotami � oraz, co wa niejsze, � e � Bubbakub te uczestniczy � w tym idiotyzmie, wierz � c w Duchy i � k ami � c � na podstawie tej wiary! Kancie Faginie, czy to jest rzetelne podsumowanie tego, o czym rozmawiali my wcze � niej? � - Helene odwr ci
� a si � do obcego. � - Z ca�� pewno ci � - zagwizda � cicho Kanten. - Ufaj � c klauzuli tajno � ci � Rejestracji Tajemnic, chcia bym poufnie oznajmi � , � e m � j Instytut otrzyma � informacje � dotycz ce � dzia a � � Pring w i Pilan, kt � re nabieraj �
sensu w � wietle tego, o czym si � � w a � nie � dowiedzieli my. Pringowie zaanga � owali � si najwyra � niej w kampani � maj � c � � zdyskredytowa Pilan. Tu kryje si � � niebezpiecze stwo, ale i szansa dla � ludzko ci. Szansa � polega na tym, e gdyby wasza Konfederacja przedstawi � a � Pilanom dowody zdrady
Kulli, Pilanie mogliby wykaza , jak ich oszukiwano. W � wczas � Soranie wyst piliby � przeciwko Pringom i rasa Kulli zosta aby przyparta do muru, nie mog � c � znale� obro � cy. By � � mo e � obni ono by im status, zlikwidowano kolonie, “zredukowano” populacj � . � - Czyni c to, ludzko � �� mog aby zyska � natychmiast nagrod � , ale w d � ugiej �
perspektywie nie przyczyni oby si � � to do zmiany wrogo ci Pilan. Ich psychika jest inna. � Mogliby zawiesi � swoje pr by “adoptowania” ludzko � ci. � Mogliby zechcie zrezygnowa � z obwarowa � w � odszkodowaniach, kt re b � d � � pr bowali wymusi � przy p � aceniu za zbrodni � � Bubbakuba, ale na d u � sz �
� met nie zyskacie w ten spos � b ich przyja � ni. D � ug zaci � gni � ty � u ludzko ci � wzmocni tylko ich nienawi� . � - Dochodzi do tego fakt, e wiele z bardziej “tolerancyjnych” ras, na kt � rych � protekcji ludzko�� mog a do tej pory polega � , nie by � oby uszcz � liwionych tym, � e �
dostarczacie Pilanom casus belli do nast pnej � wi � tej � wojny. Tymbrymczycy wycofaliby pewnie konsulat z Luny. - W ko cu pozostaj � � wzgl dy etyczne. Zbyt du � o czasu zaj � oby mi om � wienie � wszystkich powod w. Niekt � rych � z nich zapewne by cie nie zrozumieli. W ka � dym � razie Instytutowi Post pu zale � y
� na tym, eby Pring � w nie wyniszczono. S � zbyt m � odzi � i impulsywni, prawie tak jak ludzie. Rokuj jednak wielkie nadzieje. By � oby � straszn tragedi � , � gdyby ca y gatunek mia � � cierpie okrutne prze � ladowania dlatego tylko, � e kilku � jego cz onk � w � wpl ta � o si
� w intryg � maj � c � � zako czy � sto tysi � cleci podda � stwa. Z � tych w a � nie � przyczyn zaleca bym obj � cie � przest pstw Kulli klauzul � tajno � ci. Pog � oski � oczywi cie �
wkr tce si � � rozejd , ale Soranie b � d � si � odnosi � z rezerw � � do plotek rozg aszanych przez � takich jak ludzie - przez otwarte okno wpad powiew i dzwoneczki Fagina � zad wi � cza � y � cichutko. Nielsen wpatrywa si � � w pod og � . � - Nic dziwnego, e Kulla usi �
owa � � zabi siebie i wszystkich innych na pok � adzie, � kiedy Jacob go rozszyfrowa ! Je � li � Pilanie dostan oficjalne � wiadectwo poczyna � � Kulli, los Pring w b � dzie � przes dzony. � - Jak pan s dzi, co zrobi Konfederacja? - spyta � � Jacob. - Co zrobi? - tamten za mia � � si ponuro. - No, jak to co: na kolanach przynios � � Pilanom
dowody, to jasne. Iti! To przecie szansa na powstrzymanie ich przed � “obdarowaniem” nas kompletn , regionaln � � Fili Biblioteki wraz z dziesi � cioma tysi � cami fachowc � w, � eby j � � obsadzi swoim personelem! To szansa na powstrzymanie ich przed obdarowaniem nas � nowoczesnymi statkami, kt rych konstrukcji � aden � ziemski in ynier nie b � dzie w � stanie poj�� i kt rych � adna � ludzka za oga nie b
� dzie mog � a obs � ugiwa � bez “doradc � w”. � To by te � odsun o te przekl � te � “procedury adopcji” na nie wiadomo jak d ugo! - roz � o � y � � r ce. - A jest � absolutnie jasne, e Konfederacja nie b � dzie � nara a
� g � owy dla rasy sofonta, � kt ry zabi � � jednego z naszych podopiecznych, prawie e zrujnowa � � nasz najbardziej pokazowy program i pr bowa � � zrobi z ludzi idiot � w wobec wszystkich mieszka � c � w Galaktyki! I kiedy � si nad � tym dobrze zastanowi , to czy mo � na � ich wini ? � Wuj James odchrz kn �
� , � eby zwr � ci � na siebie uwag � . � - Mo emy spr � bowa � � obj� ca � y ten epizod klauzul � tajno � ci � - zasugerowa . � Posiadam niejakie wp ywy w pewnych kr � gach. � Gdybym si wstawi � … �
- Nie mo esz si � � wstawi , Jim - wtr � ci � si � Jacob. - Jeste � w tej rozr � bie � uczestnikiem, cho na niewielk � � skal . Je � li spr � bujesz si � zaanga � owa � , � prawda ostatecznie wyjdzie na jaw. - A jaka to prawda? - spyta Nielsen.
� Jacob rzuci krzywe spojrzenie najpierw na wuja, a potem na LaRoque’a. Francuz z � najwy szym spokojem zacz � �� zajada kolejn � porcj � przystawek. � - Ci dwaj - wyja ni � � Jacob - s cz � ci � intrygi, kt � rej celem jest z � amanie Prawa � Nadzoru. Taki jest drugi pow d, dla kt � rego � pana tu zaprosi em. Trzeba b � dzie � co zrobi
� , � a lepiej zacz�� od Rejestracji Tajemnic ni od p � j � cia na policj � . � Na wzmiank o policji LaRoque przerwa � � jedzenie male kiej kanapki. Przyjrza � si � � jej, po czym od o � y � � j z powrotem. � - Co to za intryga? - spyta Nielsen. � - Towarzystwo z o � one � z Nadzorowanych i pewnych sympatyzuj cych z nimi �
Obywateli, zajmuj ce si � � w konspiracji budow statk � w kosmicznych… statk � w z za � ogami � z o � onymi � z Nadzorowanych. - Co? - Nielsen a si � � wyprostowa . � - LaRoque odpowiada za ich program szkolenia astronautycznego. Jest tak e ich � g� wnym � szpiegiem. Pr bowa � zmierzy � uk � ad kalibracyjny generatora
� grawitacyjnego heliostatku. Mam ta my, kt � re � mog tego dowie � � . � - Ale dlaczego mieliby robi co � � takiego? - Jak to, dlaczego? Trudno sobie wyobrazi bardziej symboliczny protest. Gdybym � ja by � Nadzorowanym, na pewno wzi� bym � w tym udzia . Jestem sympatykiem, ani troch � nie � podoba mi si Prawo Nadzoru, ale jestem tak � e � realist . Obecnie zrobiono z � Nadzorowanych parias w. Ich problemy psychologiczne s � � jak pi tno, kt
� re nigdy ich nie � opuszcza. Zachowuj si � � bardzo po ludzku: zbieraj si � , � eby wsp � lnie nienawidzi � � oswojonego i pos usznego spo � ecze � stwa � dooko a nich. M � wi � : “Wy, Obywatele, my � licie, � e �
jestem brutalny, no to dobrze, do cholery, b d � � brutalny!” Wi kszo � � Nadzorowanych nie � skrzywdzi aby nigdy nikogo, cokolwiek by m � wi � y � wyniki ich test w. Ale kiedy � stawia si � ich wobec stereotypu, staj si � � tacy, za jakich si ich uwa � a! � - Mo e to prawda, a mo � e � i nie - odpar Nielsen. - Ale bior � c pod uwag � � okre lon � �
sytuacj , gdyby Nadzorowani zdobyli dost � p � do kosmosu… - Ma pan oczywi cie racj � � - Jacob westchn� . - Nie mo � na do tego dopu � ci � . � Jeszcze nie teraz. Z drugiej strony nie mo emy te � � pozwoli Federalnym na rozp � tanie z tego � powodu spo ecznej histerii. To by tylko pogorszy � o � spraw , a w przysz � o � ci zaowocowa � o
� jak�� powa niejsz � � rebeli . � - Nie chce pan chyba sugerowa , � eby � Rada Terrage ska miesza � a si � do Prawa � Nadzoru, co? - Nielsen wyra nie si � � zaniepokoi . - Przecie � to by � oby samob � jstwo! � Spo ecze � stwo � nigdy by tego nie popar o!
� - To prawda, nigdy - Jacob u miechn � �� si smutno. - Nawet wuj James musi to � przyzna . � Dzisiejsi Obywatele nie wezm nawet pod uwag � � zmiany statusu Nadzorowanych, a w obecnej sytuacji Rada nie ma adnej w � adzy. � Ale jaki jest zakres dzia a � Rady? � Tymczasem administruje ona koloniami poza Uk adem S � onecznym. � Docelowo ma przej� � zwierzchnictwo nad wszystkimi sprawami mi dzygwiezdnymi. I tutaj w � a � nie � mo e
� wtr ci � � si do Prawa Nadzoru, przynajmniej symbolicznie, nie zak � � caj � c � nikomu spokoju ducha. - Nie rozumiem, o co panu chodzi. - No c , przypuszczam, � e � nie czyta pan Aldousa Huxleya, prawda? Nie? Kiedy � Helene by a ma � a, � jego utwory by y jeszcze popularne, a gdy by � em ch � opcem, ode mnie i � moich kuzyn w… wymagano lektury niekt � rych
� z nich. Czasem by y diabelnie trudne z � powodu dziwnych odniesie historycznych, ale warte czytania ze wzgl � du � na niewiarygodn� intuicj i � przenikliwo�� tego cz owieka. Huxley napisa � ksi � � k � zatytu � owan � � “Nowy wspania y � wiat”. � - Tak, s ysza � em � o niej. Jaka antyutopia, prawda? �
- Mo na tak powiedzie � . � Powinien pan to przeczyta . S � tam niesamowite � proroctwa. Huxley przedstawia w tej powie ci spo � ecze � stwo � o niezbyt przyjemnych cechach, ale przy tym wewn trznie sp � jne � i posiadaj ce sw � j w � asny rodzaj honoru. Honor ten jest � pokrewny etyce ula, ale jednak jest to honor. Jak pan s dzi, co w pa � stwie � Huxleya robi
si z tymi, � kt rzy r � ni � � si od pozosta � ych i nie mog � dopasowa � si � � do norm zachowania spo ecznego? � - W pa stwie podobnym do ula? - Nielsen zmarszczy � � brwi, nie wiedz c, dok � d � prowadzi to pytanie. - My l � , � e takich dewiant � w eliminuje si � , zabija. �
- Ot nie, nie ca � kiem � - Jacob podni s � palec. - Huxley przedstawia to tak, � e � to pa stwo jest na sw � j � spos b m � dre. Przyw � dcy maj � � wiadomo � � , � e bardzo surowy � system, kt ry ustanowili, mo � e � run� w obliczu jakiego �
niespodziewanego zagro � enia. � Zdaj te � � sobie spraw , � e � dewianci stanowi pewien potencja � , rezerw � , na kt � rej mo � na � si oprze � � w razie tarapat w, kiedy potrzebne s � � wszelkie rodki. Ale jednocze � nie nie mog � � pozwoli , �
eby dewianci wa � � sali � si wsz � dzie, nios � c ze sob � zagro � enie � dla stabilno ci � kultury. - Co wi c robi � ? � - Zsy aj � � ich na wyspy. Tam pozwala si im bez przeszk � d prowadzi � w � asne � eksperymenty kulturowe.
- Wyspy, co? - Nielsen podrapa si � � po g owie. - Frapuj � cy pomys � . Ciekawe, � e � to odwrotno�� tego, co my sami robimy z Rezerwatami Pozaziemskimi, wysiedlaj c � Nadzorowanych z teren w, kt � re � mo emy kontrolowa � , a potem wpuszczaj � c tam � obcych, eby mieszali si � � z Obywatelami maj cymi prawo swobodnego wst � pu. � - Sytuacja nie do zniesienia - mrukn�� James. - Nie tylko dla Nadzorowanych, ale tak e �
dla pozaziemc w. Kant Fagin w � a � nie � m wi � mi, jak bardzo chcia � by odwiedzi � � Luwr, Agr � czy Yosemite! - Wszystko przyjdzie z czasem, przyjacielu Jamesie Alvarez - wygwizda Fagin. � Obecnie wdzi czny jestem za � ask � , � kt ra pozwala mi odwiedzi � t � niewielk � cz � ��
Kalifornii, a jest to nagroda niezas u � ona � i zbyt hojna. - Nie wiem, czy pomys z “wyspami” by � by � taki dobry - powiedzia Nielsen po � namy le. � - Warto go oczywi cie przedyskutowa � . � Mo emy si � tym szczeg � owo zaj � � innym � razem. Nie bardzo tylko rozumiem, co by to mog o mie � � wsp lnego z Rad � Terrage � sk
� . � - Prosz si � � dobrze zastanowi - nalega � Jacob. - By � mo � e sytuacja � Nadzorowanych nieco by si polepszy � a, � gdyby za o � y � dla nich wysp � odosobnienia na Pacyfiku, � gdzie mogliby y � � tak, jak chc , bez nieustannej obserwacji, kt � rej dzisiaj poddani s �
� wsz dzie. Ale � to by oby za ma � o. � Wielu Nadzorowanych czuje, e ju � od samego pocz � tku s � � upo ledzeni. � Nie do� , � e przepisy ograniczaj � ich prawa rodzicielskie, to jeszcze odm � wiono � im uczestnictwa w najwa niejszym przedsi � wzi � ciu, � jakie ludzko� kiedykolwiek �
prowadzi a � nie mog bra � � udzia u w podboju kosmosu. Te gierki, w kt � re zapl � tali si � � LaRoque i James, s doskona � ym � przyk adem problem � w, kt � re napotkamy, je � li nie znajdziemy dla � Nadzorowanych odpowiedniego miejsca, eby mogli czu � , � e s � potrzebni. � - Odpowiednie miejsce, wyspy, kosmos… Bo e drogi, cz
� owieku! � Chyba nie m wisz � tego powa nie! Kupi � � nast pn � koloni � i da � j � Nadzorowanym? Mimo � e � tkwimy po uszy w d ugach za te trzy, kt � re � ju mamy? Je � eli my � lisz, � e to mo �
e przej � � , � to chyba jeste � zwariowanym optymist ! � Jacob poczu , jak r � ka � Heleny w lizguje si � w jego d � o � . Ledwie spojrza � na ni � , � ale wystarczy mu wyraz jej twarzy. Dumna, czujna i jak zawsze na samej granicy � miechu. � Spl t � � palce i odwzajemni u �
cisk. � - Tak - odpar Nielsenowi. - Ostatnio sta � em � si troch � optymist � . I s � dz � , � e � mo na tego � dokona . � - Ale sk d chce pan wzi � �� kredyty? I jak pan ukoi zranion dum � w � asn � p �
� miliarda Obywateli, kt rzy te � � chc za � o � y � koloni � , a pan tu daje kosmos Nadzorowanym? � Cholera, zreszt taka kolonizacja i tak si � � nie uda. Nawet Vesarius II mo e przewie � � � tylko dziesi�� tysi cy. A Nadzorowanych jest prawie sto milion � w! � - No, nie wszyscy b d � � pewnie chcieli polecie , zw � aszcza je � li dostan
� te � � miejsce na wyspach. Poza tym my l � , � e oni oczekuj � tylko uczciwego traktowania. Udzia � u. � Prawdziwym problemem jest natomiast brak dostatecznie du ej kolonii i � rodk � w � transportu. Ale mo e uda � oby � si nam � wi � Instytut Biblioteki na “ofiarowanie” funduszy na � koloni
� czwartej klasy, a do tego kilku transportowc w typu Orion, specjalnie � uproszczonych i przystosowanych dla ludzkich za� g? � - Jacob u miechn � � si � spokojnie. � - I jak pan ich zamierza do tego przekona ? S � � zobowi zani do wynagrodzenia nam � za oszustwo Bubbakuba, ale b d � � chcieli zrobi to w spos � b, kt � ry najlepiej s � u � y � ich interesom, na przyk ad ca � kowicie
� uzale niaj � c nas od techniki Galakt � w. Poprze ich w tym � prawie ka da rasa. Dlaczego mieliby zmieni � � posta odszkodowania? � Jacob roz o � y � � r ce. � - Zapomina pan, e mamy teraz co � , � na czym im zale y… co � bardzo cennego, bez � czego Biblioteka nie mo e si � � obej� . Wiedz � ! - Si � gn
� �� do kieszeni i wyci gn � � � stamt d kartk � � papieru. - Oto zaszyfrowana wiadomo� , � kt r � przed chwil � otrzyma � em od Millie � Martine z Merkurego. Ci gle jest przykuta do fotela, ale tak bardzo jej tam potrzebowali, � e ju � � ponad miesi c temu pozwolono jej na podr � . � Martine pisze, e wznowiono pe � ne � nurkowania w rejonach aktywnych. Bra a ju
� � udzia w jednym z nich, odpowiada za pr � by � ponownego nawi zania kontaktu z Solariowcami. Na razie uda � o � jej si nie zdradzi � przed � Federalnymi wi kszo � ci � z tego, co odkry a. Chcia � aby natomiast naradzi � si � z Faginem i ze � mn . Wygl � da � na to, e dosz �
o � do kontaktu. Solariowcy rozmawiali z ni . S � b � yskotliwi i maj � � bardzo d ug � � pami� . � - Niewiarygodne - westchn�� Nielsen. - Ale mam wra enie, � e ma to jakie � � implikacje polityczne odnosz ce si � � do problem w, kt � re tu dyskutujemy? � - Prosz tylko pomy � le � . � Biblioteka b dzie pewna, �
e mo � e zmusi � nas do � przyj cia � odszkodowania na ich warunkach. Ale je li odpowiednio tym pokierowa � , � mo emy � sk oni � � ich szanta em do dania nam tego, czego naprawd � � chcemy. Fakt, e Solariowcy chc � � m wi � � i pami taj � � zamierzch� przesz � o � � - Millie daje do zrozumienia, � e
� pami taj � � nurkowania, kt rych dokonywali jacy � � staro ytni sofonci, tak dawne, � e mogli to by � sami � Praprzodkowie - no wi c fakt ten oznacza, � e � trafili my na wygran � , kt � rej warto � � trudno � przeceni . � Oznacza to tak e, � e � Biblioteka musi pr bowa � dowiedzie
� si � o nich wszystkiego, � co tylko mo liwe. A tak � e � e nasze odkrycie zyska ogromny rozg � os - Jacob u � miechn � � si � � szeroko. - Nie b dzie to proste - m � wi � � dalej. - Najpierw musimy wykorzysta ich obecne � przekonanie, e S � oneczny � Nurek to jedno wielkie fiasko. Niech Biblioteka przydzieli nam sw j patent badawczy na S �
o � ce. � B d � sobie wyobra � a � , � e � zrobimy z siebie jeszcze wi kszych idiot � w. � A kiedy ju zdadz � sobie spraw � , co trzymamy w gar � ci, b � d � � musieli to od nas kupi , i to po naszej cenie! Potrzebna b �
dzie � pomoc Fagina, eby ich � zr cznie podej � � , � plus ca y spryt klanu Alvarez � w � i wsp praca pa � skich ludzi z Rady, ale mo � na � tego dokona . Szczeg � lnie � wuj Jeremy ucieszy si , � e zamierzam odkurzy � moje d � ugo � nie wykorzystywane umiej tno
� ci � i w� czy � si � na jaki � czas w “brudn � � polityk “, � eby troch � � pom c. � - Czekaj tylko, a si � � dowiedz kuzyni! - za � mia � si � James. - Ju � widz � , � jak
ich ciarki przechodz ! � - Mo esz im powiedzie � , � eby si � nie martwili. Albo nie, sam im powiem, kiedy � Jeremy zwo a w tej sprawie rad � � rodzinn . Zamierzam dopilnowa � , � eby za � atwiono si � z � ca ym tym � ba aganem w trzy lata. A potem odchodz � � z polityki na zawsze. I wyruszam w d ug � � podr . �
Helene wci gn � a � g� boki oddech i wbi � a mu paznokcie w udo. Jej mina wyra � a � a � wszystko. - Przy jednym b d � � obstawa - powiedzia � do niej Jacob, nie wiedz � c, czy � naprawd chce � opiera si � � nadci gaj � cej fali weso � o � ci, kt � ra ogarn
� a � ju pozosta � ych. � B dziemy musieli � znale�� spos b, � eby zabra � z sob � pewnego delfina. Uk � ada okropnie spro � ne � limeryki, ale mo e co � � si za nie kupi w paru kosmicznych portach. � S owa, kt � re � Swetoniusz przypisuje cesarzowi Kaliguli (wszystkie przypisy pochodz od t � umacza).
� Nieprzet umaczalna gra s � � w: � ET (“Eatee”), czyli ExtraTerrestial (“pozaziemiec”), mo e po angielsku kojarzy � � si z Jedz � cym” � (to eat - je� ). � Piktowie - dawny lud zamieszkuj cy Szkocj � , � by mo � e jeszcze � przedindoeuropejski. Alka olbrzymia (Pinguinus impennis) - gatunek ptaka z rodziny alk, wytrzebiony w wyniku masowych polowa w XVII i XVIII w. Ostatecznie wymar � y � na pocz tku XIX w. � Umbra ( ac. cie � ) � to j dro plamy s
� onecznej. � * Andrew Jackson, si dmy prezydent USA, zwany “Old Hickory” ws � awi � � si jako � o � nierz � walcz c z Indianami i Anglikami. � “India skie lato” to w USA ciep � a � i pogodna, z ota jesie � . �