Davidson Donna
Wizjonerka
1
Paxton, Anglia, czerwiec 1809 Natan Dunbar, markiz Hawksley, dźwignął potężne ciało z wa...
2 downloads
62 Views
991KB Size
Davidson Donna
Wizjonerka
1
Paxton, Anglia, czerwiec 1809 Natan Dunbar, markiz Hawksley, dźwignął potężne ciało z wan ny, rozpryskując krople aż na rozżarzony kominek. Sycząca wściekle para doskonale współgrała z jego ponurym nastrojem, a pod stopami wsiąkały w dywan dwie wielkie kałuże wody. - |ak chłopiec na posyłki!... - mruknął do siebie, zły na Elżbietę. - Mam szpiegować tę zuchwałą dziewczynę, szes nastoletniego nie opierzonego kurczaka bez manier i urody. Energicznie tarł ręcznikiem ramiona i pierś. Nagle głośno zaklął, gdy stwierdził, że trzyma w dłoni rozdarty kawałek haftowanego lnu. - Piekielna kwoka! Zatoczył czarnymi jak węgiel oczami po pokoju, przesuwa jąc wzrok po szydełkowych serwetkach, wymyślnych lampkach i pościeli na łóżku, noszącej rażące ślady kobiecych upodobań do frywolnych koronek i falbaneczek. Zatęsknił za surowym, męskim domem w Standbridge, z dziadkiem wrzeszczącym na starych domowników, psami drzemiącymi na podłodze i nie skrępowanymi, ciekawymi rozmowami. Organizowanie pierwszego pobytu Elżbiety w Londynie nie było odpowiednim zadaniem dla dziedzica tytułu książęcego, w dwa lata po osiągnięciu pełnoletności, lecz dziadek, stary przebiegły lis, nadał sprawie posmak tajemnicy, by Hawksley spełnił jego życzenie. 5
Przyjrzyj się jej teraz, kiedy dorosła. Jest ostatnim potom kiem z rodziny twej babki i jeśli przeczucie mnie nie myli, nie będziesz się przy niej nudził... Z pewnością zaintryguje twój wścibski umysł. Cisnął mokry ręcznik w stygnącą wodę w wannie i podszedł bliżej ognia na kominku. Skóra na potężnych ramionach i umięśnionych nogach drżała przyjemnie pod wpływem cie pła. Zamknął oczy, rozluźnił się i odchylił głowę do tyłu. Uśmiechnął się do siebie z lekką kpiną. Mimo że powóz dziadka wyposażono w najlepsze resory, a woźnica był wyjątkowo sprawny i zupełnie trzeźwy, angielski letni deszcz i wyboje na drodze dały mu się mocno we znaki. Powinien był spędzić ostatnie trzy dni na grzbiecie porządnie podkutego, mądrego konia. Do diabła z pogodą; wolał zawsze ciepły deszcz od poobijanych kości. Znów wzdrygnął się na myśl o powitalnym rozświergotaniu, jakie będzie musiał znieść dzisiejszego wieczoru. Pojawił się w momencie, kiedy brzmiał właśnie gong na kolację. Marzył jedynie o tym, by wskazano mu jakąkolwiek powierzchnię, na której mógłby przybrać pozycję horyzon talną, najchętniej dobrze ogrzane łóżko, by mógł odtajać, wygodnie wyciągnąć przemarznięte ciało i zatonąć w bło giej nieświadomości. Miał w zanadrzu kilka chytrych pomy słów na uniknięcie kolacji, ale żaden z nich nie miał szansy powodzenia wobec serdeczności komitetu powitalnego. Podo bnie jak żaden dżentelmen w całej Anglii nie byłby w stanie oprzeć się woli ciotki Elżbiety, uroczej i łagodnej Eunice Wydner. Pokonany, zapewnił ją, że odświeży się tylko po podróży, i pozwolił się zaprowadzić do przeznaczonego dla niego pokoju. Doprowadził się w końcu do porządku i zszedł do przytul nej jadalni. Z uśmiechem chwalił każde kolejne danie, nie przestając obserwować Elżbiety. Zaskoczony, że to ona dys kretnie komenderuje służącymi, prawie nie zauważył, że dziewczyna również bacznie mu się przygląda. Uniósł ciemną brew chcąc poskromić jej śmiałość, ale Elżbieta bez cienia 6
zażenowania nadal wpatrywała mu się prosto w twarz. Drżącą dłonią sięgnęła po kieliszek z wodą. Po chwili, jakby coś ją przestraszyło, znieruchomiała wstrzy mując oddech. Pochyliła się do przodu i popatrzyła mu głębo ko w oczy. Na widok jego pytającego spojrzenia z westchnie niem oparła się znów na krześle. Bez żadnego wyjaśnienia tego dziwnego zachowania miło się uśmiechnęła i skinęła na służą cą, by napełniła mu talerz. Przenikliwe spojrzenia kobiet stawały się coraz bardziej irytujące. Oblepiały go jak gęsta mgła, kiedy każda po kolei uprzejmie namawiała na dokładkę swego ulubionego przysma ku. Czuł skurcze w napiętych mięśniach nóg i z trudem po wstrzymywał się od przemożnego pragnienia, by jednym potęż nym machnięciem ręki zrzucić całe jedzenie ze stołu. Przejedzony i udręczony do kresu sił troskliwą serdecznością, był bliski popełnienia jakiegoś niewybaczalnego nietaktu. Tłumacząc się zmęczeniem podróżą, poprosił w końcu o wybaczenie i wstał od stołu. Zaaferowane w najwyższym stopniu damy natychmiast znów się rozgdakały - przez chwilę pomyślał, że pójdą za nim do pokoju i wcisną go do łóżka. Z ukłonem ucałował każdą podaną dłoń, marząc o wynalezie niu jakiegoś rozsądnego męskiego służącego, który przygoto wałby gorącą kąpiel na jego obolałe ciało. Zanim udało mu się zbiec z jadalni i zająć poobijanymi w podróży członkami, Elżbieta z uroczym uśmiechem popro siła swą ciotkę i kuzyna do saloniku, sprawnie poleciła, by natychmiast zaniesiono do jego pokoju wannę i gorącą wodę i poprosiła, żeby na nią poczekał. Pojawiła się chwilę później ze wspaniałym, ciepłym ponczem na tacy, przygotowanym dokładnie tak, jak lubił. Kilkoma dyskretnymi poleceniami spełniła wszystko, o czym w tym momencie marzył. Starając się ukryć dokuczliwe zmęczenie, chciał wyrazić uprzejme podziękowanie, lecz gdy otworzył usta, żeby wypo wiedzieć należne słowa wdzięczności, spojrzała mu prosto w oczy, bez cienia kobiecej skromności, i twarz jej rozjaśnił wszystkowiedzący uśmiech. Boże, chętnie trzepnąłby tę piego watą buzię, patrząc, jak znika impertynencka mina, ale nawet 7
uderzenie rozniosłoby jedynie w puch kilka drobnych kostek i z pewnością nie dałoby mu żadnej satysfakcji. Zadowolony, że jest wreszcie sam, rozluźniony po ciepłej kąpieli i uspokojony nieco dzięki intuicyjnemu wyczuciu Elż biety co do potrzeb mężczyzny, przyznał w duchu, iż mimo że nie ma w niej nic ze słodkiego, grzecznego dziecka, które pamiętał sprzed lat, to w końcu jej zapobiegliwość go urato wała. Wczesnym rankiem ustali z Eunice Wydner finansowe szczegóły wprowadzenia Elżbiety w życie towarzyskie i przed południem wyruszy w drogę. A jeśli chodzi o dziadka, powie mu z największą szczerością, że ukochana podopieczna jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju... Nieśmiałe pukanie do drzwi przypomniało mu o służbie wracającej z pewnością po wannę. Chwycił szlafrok z łóżka, zarzucił go pospiesznie i wrzasnął: - Wejść! Znów ona, pomyślał. Elżbieta dyskretnie, zaskakująco ci chym głosem wydawała polecenia przez otwarte drzwi. Służące wbiegły do sypialni, nerwowo zerkając na bosego, ledwie ubranego młodzieńca. Nie musiał patrzeć na swoje odbicie w wysokim lustrze, żeby wiedzieć, jak wygląda; nie raz doszły go szeptane półgłosem w towarzystwie uwagi na ten temat. „To prawdziwy olbrzym, moja droga, prawie jak niedźwiedź z cyrku Astleya, ale bogaty i pewnego dnia zostanie księciem... Więc uśmiechaj się, kiedy się kłania." Służące skończyły pracę i opuściły pokój. Czekał, czy Elż bieta wejdzie do środka, dziwnie podniecony perspektywą ujrzenia jej powtórnie, chociażby po to, by zapytać o dziwne zachowanie przy kolacji. Lecz ona również taktownie zniknęła za drzwiami. Wyszedł na korytarz. Stała cicho kilka kroków dalej, nadzo rując transportowanie ciężkiej wanny tylnymi schodami. Miała na sobie tę samą prostą suknię z wyblakłego muślinu co przy kolacji, tak różną od jaskrawobłękitnej kreacji swej eleganc kiej, czarującej kuzynki Marianny, czy miękko udrapowanej sukni i szala ciotki Eunice. Tej irytującej dziewczynie brakowa8
ło tylko gospodarskiego fartucha, żeby wyglądała jak wiejska służąca. - Życzysz sobie czegoś, milordzie? - spytała odwracając się do niego. Poważny wyraz jej twarzy nagle się zmienił - rozchyliła usta i zamrugała szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w niego jak spłoszony ptak. Od razu zrozumiał powód - zaprezentował się jej w dość niedbałym stroju, okryty jedynie pospiesznie narzuconym szlafrokiem. Dobre maniery wymagały, by prze prosił i wycofał się czym prędzej. Zafascynowany jednak re akcją Elżbiety, nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy, na której malowało się nie skrywane zaciekawienie. Wzięła głębo ki oddech, po czym obrzuciła go szybkim spojrzeniem. Prze łknęła lekko ślinę na widok nagich, mocno umięśnionych nóg i szerzej otworzyła oczy podnosząc wzrok na potężną pierś. Gdy wciąż nie odrywała od niego badawczego spojrzenia, pomyślał z rozbawieniem, że bardzo przypomina jego ostatnie go guwernera, kiedy ten zacny nauczyciel przekopywał wy trwale zbiory biblioteki, pochłaniając wiedzę z zawziętością wiewiórki gromadzącej orzechy na zimę. Korzystając z jej roztargnienia, również uważnie się przyj rzał. Miała szczupłą, lecz wyraźnie kobiecą figurę, drobne, niedojrzałe piersi i nic z kobiecego powabu, co zwróciłoby szczególnie uwagę mężczyzny. Prawie całą twarz o wystających kościach policzkowych wypełniały ogromne oczy barwy głębo kiej zieleni, okolone jasnymi, lekko kasztanowatymi rzęsami i brwiami. Jej usta były zbyt szerokie, gdy się uśmiechała, a za wąskie, gdy była poważna. Mógłby położyć dłoń na czubku głowy Elżbiety nie podnosząc ręki powyżej poziomu ramienia. Jej zapach przywołał odległe wspomnienie matki... lawenda... orzeźwiająca, słodka lawenda. Ale on przecież nigdy nie poddaje się ckliwym nastrojom. Nigdy. - Czyżby mój dziadek nie wspierał należycie tej rodziny? odezwał się żartobliwie. - Gospodarstwem musi zarządzać dziecko? Och, ta uwaga przywołała ją do porządku. Wyprostowała się sztywno, a włosy aż zafalowały, kiedy gwałtownie podniosła 9
głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Rude kędziorki stanęły na sztorc jak u rozzłoszczonego kociaka. W oczach, teraz barwy jaskrawozielonych wiosennych listków w słońcu, pojawiły się błyski. Widział, jak rumieniec wzburzenia pokrywa jej szyję i twarz, kiedy stara się odzyskać panowanie nad sobą. Skąd tyle dumy u zaledwie szesnastoletniej dziewczyny i po co te zaskakujące władcze maniery? Była kiedyś takim słodkim, miłym dzieckiem. Żadna dama w jego rodzinie nie trudziła się nigdy pracą we własnym domu. Pokrewieństwo między nimi nie było zbyt bliskie, jednak Elżbieta była jedyną wnuczką kuzyna jego babki. Jej i jego rodzice zginęli razem w czasie rejsu rodzin nym jachtem po morzu. Książę umieścił wtedy Elżbietę pod opieką siostry jego ojca, a w zamian za to zajął się nieliczną rodziną jak własną, wspomagając ją finansowo i zapewniając posag dla córki ciotki Eunice oraz dla Elżbiety. Opiekun od czasu do czasu odwiedzał rodzinę, by przekonać się, jak się miewają, lecz do tej pory nigdy nie angażował wnuka w ich sprawy. Natan ze skruchą pomyślał, że lepiej byłoby, gdyby dziadek przyjechał tu razem z nim. Obecność starszego pana powstrzy małaby go zapewne od niestosownych uwag na temat spraw gospodarskich i obraźliwych dla Elżbiety kpin. Zupełnie nie słusznie okazał lekceważenie, sugerując jej brak umiejętności w prowadzeniu domu. Pomyślał, że Elżbieta wygląda teraz jak dziecko przebrane za dorosłego. Jak ona da sobie radę w przyszłym roku w Lon dynie? Uśmiechnął się pod nosem na tę myśl. Zmierzyła go groźnie, po czym, jakby przyszło jej do głowy coś zabawnego, odwzajemniła jego kpiący ton szelmowskim uśmieszkiem. - Ubierz się - poleciła krótko. - Będę potrzebowała twojej pomocy, gdy skończę z domowymi zajęciami. - Dla... - Zanim zdołał dokończyć słowo, zniknęła na schodach. Nigdy, przysiągł sobie cicho. Jedyna rzecz, którą miał zamiar jeszcze dziś zrobić, to wyciągnąć wymęczone ciało na pierna10
tach tego kuszącego łóżka. Jest gotów spełniać polecenia dziadka, ale nie tej hardej dziewczyny. Żadna tajemnica nie jest tak intrygująca, by nie mogła poczekać do jutra! Starannie ubrany, siedział rozparty w fotelu i marzył o jeszcze jednym kieliszku doskonałego trunku. Starał się opanować nerwy, czekając na pojawienie się Elżbiety z kolejnymi, nie znoszącymi sprzeciwu poleceniami. Jego przyjaciele zarykiwa liby się ze śmiechu, widząc, jak nisko upadł, ubrany zgodnie z poleceniem i gotowy na dalsze rozkazy. Ze względu na ogólnie poważaną pozycję dziedzica tytułu, przywykł do okazywanego powszechnie szacunku, a godność i poczucie dumy stały się dla niego czymś naturalnym. Od czasu śmierci rodziców, książę osobiście kierował kształceniem młodzieńca. Stopniowo przekazywał mu obowiązki związane z zarządzaniem majątkiem i prawie nie ingerował w samo dzielnie podejmowane przez Natana decyzje. Wychowanek panował już praktycznie nad rodzinnymi interesami. Dziadek zaprzeczał, jakoby miał jakieś ukryte zamiary, oddając w ręce młodego wnuka tak dużą władzę i odpowie dzialność. Twierdził, że stary człowiek zasługuje na odpoczy nek, mimo iż często urozmaicał sobie pobyty w wiejskiej rezydencji w Standbridge wypadami do Londynu, gdzie spoty kał się ze swymi przyjaciółmi z Ministerstwa Wojny. Uwagi Natana nie uszło jednak, że pragnienie dziadka przekazania mu pieczy nad rodzinnymi sprawami wzrastało wprost propo rcjonalnie do jego politycznego zaangażowania przeciw Napo leonowi. Niezależnie od motywacji księcia rezultat był w każdym razie ten sam - autorytet Natana i jego konsekwencja w dzia łaniu stały się niekwestionowane. A teraz ten stary lis wpuścił go w sam środek zagmatwanej sytuacji, zmuszając tajemniczymi instrukcjami, by Natan sam rozszyfrował „intrygującą zagadkę"... w osobie władczej Elż biety. Ona natomiast, z uśmiechem na twarzy, traktowała go z poufałością, na jaką nikt nie pozwolił sobie, odkąd przejął niejako władzę od dziadka. 11
Pomyślał, że sztuczka polega tu na przejrzeniu intrygi i sprytnym wyprowadzeniu starego lisa w pole, lecz do tego potrzebował jasnego umysłu, w tej chwili zamąconego złym humorem. Ale skąd ta niezwykła reakcja w stosunku do Elż biety? - zganił się w duchu. Czyżby przywykł tak bardzo do nieśmiałych, bojących się wydusić słowo i nie zasługujących na najmniejszą uwagę niewiniątek, że śmiałe spojrzenie panienki, która jest jeszcze prawie dzieckiem, wyprowadza go z równo wagi? W Londynie bez mrugnięcia okiem stawiał zakłady przeciw szulerom, a gdy pędził po drogach, ścinając ostro zakręty swym wysokim faetonem, serce nawet nie biło mu szybciej... Dlaczego więc ktoś tak mało ważny jak Elżbieta sprawił, że tańczy pod jej dyktando jak tresowana małpka? Usłyszał w myślach, co powiedziałby teraz dziadek: „Cier pliwości, chłopcze, dziecko podskakuje na każde skinienie palcem; mężczyzna rozumuje logicznie i w ogóle rzadko pod skakuje..." Dobrze więc, pierwsza logiczna myśl, która przy szła Natanowi do głowy, to że dziadek prawdopodobnie planu je zaręczyć Elżbietę z jakimś zamożnym człowiekiem - jakimś żałosnym opojem, któremu trzeba ściągnąć mocno cugle. Kolejne logiczne pytanie: dlaczego dziadek zaprzątał głowę tak nieistotną sprawą swemu dziedzicowi? Pobudki i postępo wanie dziadka nigdy nie były pochopne, a jego poczucie humoru nie było na tyle wyrafinowane, by wysyłał go w tę podróż dla żartu. Ponadto ten stary szubrawiec chciałby w takim wypadku być na miejscu i zarykiwać się ze śmiechu z własnego kawału. Wyczerpane ciało Natana domagało się odpoczynku, a nie rozwiązywania zagadek; skurcz mięśni na karku i dudniące w lewej skroni pulsowanie zwiastowały nadchodzący ból gło wy. Zapadał właśnie w kojący półsen, gdy drzwi otworzyły się cicho. - Och, biedak, jaki zmęczony... - szepnęła. Drzwi zamknęły się i lekkie kroki Elżbiety oddaliły się korytarzem. Oczywiście usłyszał, kiedy weszła do pokoju, ale zlekcewa12
żył to, nagle zirytowany całą sytuacją. Nic nie zmusza go do nadskakiwania jej z pomocą. Wstał i przeciągnął się; w pokoju było straszliwie gorąco, co tym bardziej odczuł będąc teraz ubrany. To typowe dla domów, gdzie mieszkają kobiety, pomy ślał. Oczywiście gdyby ubierały się rozsądnie, a nie w te śmie sznie cienkie muśliny, mężczyzna nie miałby ciągle ochoty uciec na świeże powietrze. Podszedł do okna, otworzył je i głęboko odetchnął. Cudowny, pomyślał, cudowny, rześki i oczyszczający umysł powiew. Uwielbiał zapach ziemi po deszczu. Spojrzał na nisko sunące chmury. Ich kształty rysowa ły się na tle księżyca w pełni i przepływały w dal. W dole rozciągała się panorama zmierzwionych wiązów, nierucho mych w ciszy po ulewie. Wsłuchał się w odgłosy nocy dobie gające wyraźnie w uspokojonym powietrzu. Rozpoznał pohu kiwanie sowy i cykanie świerszczy, i... Co, do diabła?... Zmru żył oczy na widok drobnej postaci zdecydowanym krokiem przemierzającej żwirową alejkę w kierunku stajni. Pomyślał, że Elżbieta postanowiła zademonstrować kolejną fanaberię. W jednej ręce trzymała latarnię, a w drugiej gospodarski kosz z długim pałąkiem, który postawiła na ziemi, żeby otworzyć wielkie drzwi stajni. Wślizgnęła się do środka i pojawiła znów po chwili z jakimś dużym przedmiotem w dłoniach, czymś nieforemnym i ciężkim, co z trudem wpakowała do kosza. Niezdarnie ruszyła z powrotem do domu, a kosz obijał się przy każdym kroku o jej nogę. Zatrzymała się dokładnie pod jego oknem. - No więc? - spytała szeptem, podnosząc wzrok wprost na niego. - Zejdziesz mi pomóc, czy nie? Wyjdź kuchennymi drzwiami, są otwarte. Nie pozostało mu nic innego, jak iść i sprawdzić, o co chodzi. Przede wszystkim ciekawość nie dałaby mu spokoju, gdyby zostawił ją teraz samą, ale jeszcze bardziej pragnął zaskoczyć dziadka rozwiązując zagadkę. Bezszelestnie wyszedł z pokoju i skierował się do bocznych schodów, prowadzących z pewnością do kuchni. Po chwili znalazł się na podwórzu. Bez żadnych dodatkowych wyjaśnień podała mu kosz. Wy stawała z niego ciężka, gruba lina. Poszedł za Elżbietą, która 13
szybko zaczęła oddalać się od domu. Była dziwnie ubrana, jak chłopak stajenny, w znoszone wysokie buty i obszerny, roboczy płaszcz. Jest z pewnością niezwyczajną osobą, pomyślał, uśmiechając się pod nosem, bardziej teraz z sympatii niż ironicznie. Podążał za chybotliwym światłem latarni. Elżbieta minęła niewielkie pastwisko i pewnym krokiem zeszła w dół stromym zboczem w stronę ciemnej linii drzew. W końcu zatrzymała się pod rozłożystym starym dębem i rozkazała: - Wdrap się na ten gruby konar i przywiąż mocno linę na końcu, tam gdzie gałąź zwiesza się nad strumieniem. - Przywiązać linę do gałęzi?... - wybełkotał. - W środku nocy? Czy ta dziewczyna jest przy zdrowych zmysłach? Chce, żeby wdrapał się na gałąź, która pewnie załamie się pod jego ciężarem. Jak dobrze pójdzie, wyląduje w strumieniu. Przesu wające się chmury zasłaniały księżyc i nie mógł nawet dostrzec końca gałęzi ani linii wody; pod spodem był prawdopodobnie głęboki parów! Powinien był posłuchać pierwszego odruchu i od razu wy słać ją do domu, do łóżka, gdzie było jej miejsce. Och, ale pokusa rozszyfrowania zagadki dziadka była zbyt podniecają ca; jeśli jest tu jakaś autentyczna tajemnica do odkrycia, to może ta nocna eskapada ma z nią związek. Postanowił poddać się biegowi wypadków, jak gdyby to wszystko miało logiczny sens. - Możesz pokazać mi strumień? - spytał z przesadną uprzejmością, wpatrując się w mrok. - Tutaj - odpowiedziała podprowadzając go do niskiego łuku mostka, który łączył brzegi wezbranego po deszczu strumienia. Elżbieta postawiła kosz na ziemi i podniosła latarnię ponad wodą, oświetlając ogromny konar w połowie zanurzony w strumieniu pod mostkiem. Niesione przez wodę kamienie zatrzymywały się przy gałęzi, formując skalny stos. Podniosła latarnię przy balustradzie, po czym odwróciła się do niego. - Jutro Marianna będzie chwalić się tobą przed przyjaciół kami i pewnie nakłoni cię do przejażdżki łódką. 14
Uniósł ciemną brew, okazując wyraźne powątpiewanie, by ktokolwiek był w stanie go do czegoś nakłonić. - Będziesz musiał odgrywać dobrze wychowanego dżentel mena - powiedziała ironicznie w odpowiedzi na nadętą minę Natana. - Wiesz, co mam na myśli - damy przybierają wymyślne pozy w swych kwiecistych kapeluszach i falbaniastych sukniach, a ty obsypujesz je komplementami i spełniasz każde życzenie... - Umilkła. - Umiesz pływać, prawda? - Tak - odpowiedział automatycznie, starając się pojąć tę nagłą zmianę wątku. - Ale... - To dobrze - przerwała. - Jeśli Marianna wpadnie do wody, nurt może wciągnąć ją pod ten konar. Wyobrażasz sobie, jak łatwo jej włosy mogą się zaplątać i uwięzić ją pod wodą. Dotknęła jego ramienia, zaciskając z niespodziewaną siłą drobne palce. - Skocz za nią. Nie trać czasu na szukanie w wodzie przy łódce, strumień ma bardzo silny nurt bliżej dna i poniesie ją szybciej, niż sądzisz. Zanurkuj z liną i obwiąż Mariannę, a po tem uwolnij zaplątane włosy. Jest pobudliwa, będzie ci się wyrywała i może krztusić się wodą. Kiedy ją wyciągniesz, po prostu złap ją wpół i mocno potrząśnij. Oderwała dłoń od jego ramienia, odwróciła się i oparła o balustradę. Patrzyła, jak spieniona woda uderza w uwięzioną gałąź. Głos zaczął jej drżeć: - Może nic takiego się nie stanie, daj Boże, żeby nie, nie możemy jednak ryzykować, prawda? Czy ten dzieciak postradał rozum? Wpatrywał się w Elżbie tę, czując, że jej bliskość wywołuje w nim wibrujące napięcie, jakieś dziwne, intensywne przeczucie. Nie, ona nie postradała rozumu, pomyślał, mimo że zaczynał czuć się nieswojo. Przy pominała raczej nieuchwytnego robaczka świętojańskiego, rzu cającego migotliwe iskierki światła w przelocie i znów znika jącego z oczu. Czyżby szatan maczał w tym palce? Nie, Natan odrzucił tę myśl. Jej pobudki nie były ani egoistyczne, ani złośliwe. Próbowała go oszukać czy też miała zbyt wybujałą wyobraźnię? To możliwe, ale lekceważenie tego scenariusza 15
jutrzejszej wycieczki było równie nie do przyjęcia, jak danie mu wiary. Niech to diabli! Wpadł w pułapkę. Będzie musiał robić jutro słodkie miny do stada rozchichotanych dziewcząt. Nie, nie ma najmniejszego zamiaru moczyć się w lodowatej wodzie. Musi być jakieś inne wyjście. Zdecydowanym gestem ujął Elżbietę pod brodę i odwrócił do siebie jej twarz. - Elżbieto, dlaczego to robisz? Skąd przyszło ci do głowy, że Marianna wpadnie jutro do strumienia? Przygryzła wargę, wahając się chwilę. Natan nie ustępował: - Czy to jakiś niemądry kobiecy pomysł Marianny, żeby zwrócić na siebie uwagę? - Nie, oczywiście że nie - szepnęła i spytała rzeczowo: Możesz wyobrazić sobie Mariannę czy jakąkolwiek inną młodą damę, która z własnej woli zniszczyłaby suknię lub chociaż naraziła się na taką niepowetowaną szkodę? Spróbuj jeszcze raz, powiedział do siebie w myśli, daj jej szansę przyznać, że poniosła ją po prostu fantazja. - Powiedziałaś, że żadna z dziewcząt specjalnie nie wpad nie do wody, a zapewniam cię, że będę bardzo ostrożny. Czy możemy się więc zgodzić, że nie ma powodu do niepokoju co do jutrzejszego dnia? Zapomnijmy po prostu o tych dramaty cznych wizjach i wracajmy do domu. Oboje z pewnością ma rzymy, żeby położyć się spać i... - Nie... - jęknęła i odwróciła się z wyrazem rozpaczy na twarzy. - Proszę, musisz mi uwierzyć... To nie są żadne dziecinne kaprysy. W jego następnym pytaniu zabrzmiała nuta podejrzliwości. - A gdzie ty będziesz jutro? Rzuciła mu ostre spojrzenie. Tej małej nie brakuje bystrości, musiał to przyznać. Nie dawał jednak za wygraną: - Więc? Wzięła głęboki, uspokajający oddech i zbyła niestosowne pytanie lakoniczną odpowiedzią: - Marianna ma własnych przyjaciół, nie zostanę zaproszona. 16
Niecierpliwie przeciągnął ręką po włosach, starając się skupić myśli i ułożyć strzępki informacji w jakąś sensowną całość. Elżbieta wydawała się zbyt przejęta tą sprawą, żeby robić sobie z niego żarty. Nagle zaczął jej wierzyć. Brakowało jednak jeszcze jednej części łamigłówki, części, której wcale nie miał ochoty rozszyfrowywać. Może miała rację, ale skąd wiedziała, co stanie się jutro? Logiczne rozumowanie? Niemożliwe, powszechnie wiadomo, że umysł kobiety nie jest zdolny do złożonych operacji myślo wych. Dlatego właśnie system kształcenia zapewnia chłopcom naukę matematyki, języków i historii, by mogli zajmować się majątkiem i rządzić światem. Dziewczęta natomiast uczy się haftowania i muzyki, wytwornego poruszania się i składania ukłonów, zabiegania o wielbicieli i flirtowania - by mogły stanowić ozdobę domów swych mężów. A ona jest jedynie dziewczyną. Zada jej tylko proste pytanie, na wypadek gdyby chodziły jej po głowie jakieś psoty. - Elżbieto - powiedział stanowczo - koniec z wykrętami. Wyjaśnisz mi, dlaczego znaleźliśmy się tu w środku nocy i przygotowujemy się do zupełnie nieprawdopodobnego wy padku. Spuściła głowę i powiedziała niechętnie: - Wiem, że tak się stanie. Natan wybuchnął: - Wciągasz mnie w to wszystko, bo zdaje ci się, że tak może się zdarzyć? Bez zastanowienia chwycił ją mocno. Przeraził się dopiero, gdy poczuł, jak palce wbijają się w jej delikatne ramiona. Powstrzymał się w porę, by nie potrząsnąć nią z całej siły. Zwolnił uścisk, a ona podniosła wzrok, spojrzała mu prosto w oczy i odezwała się ze szczerą powagą: - Nie, ja wiem, że tak się stanie. Widziałam to w myślach, tak samo jak widziałam wcześniej kilka innych rzeczy, a te obrazy zawsze się sprawdzają. - Obrazy? Jakie obrazy? Co to znaczy, że widzisz je w my ślach? Boże, Elżbieto, co ty opowiadasz? W skupieniu mówiła dalej, starannie dobierając słowa: 17
- Rzadko widzę tak ważne rzeczy, i to tak wyraźnie. Czasem nie rozumiem obrazów albo głosów, które słyszę, ale nie mam na to żadnego wpływu - nie staram się niczego widzieć ani słyszeć. - Słyszysz głosy? - spytał kpiąco, skupiony teraz na no wym, jeszcze bardziej przerażającym aspekcie całego tego koszmaru. Nagle stanęło mu przed oczami wspomnienie cy gańskiej wróżki, którą widział kiedyś na jarmarku. Czy Elżbie ta też czerpała swoje niedorzeczne pomysły z wpatrywania się w jakąś brudną szklaną kulę i zawodząc tajemnicze zaklęcia jak wiedźma? Otrząsnęła się z jego uścisku i wycedziła przez zęby: - Uważaj, lordzie Hawksley, życie Marianny jest w twoich rękach. Właśnie zastanawiałeś się, czy bawię się w cygańską wróżkę. - Groźnie pokiwała głową, widząc jego zaskoczenie, - Tak sądzisz, skąd wiedziałam, że marzysz o gorącej kąpieli albo jaki lubisz poncz? - Słyszałaś moje myśli podczas kolacji - powiedział w za myśleniu. - A co znaczyło to dziwne spojrzenie przy stole? - Odkryłam, że to ty jesteś mężczyzną, którego widziałam w łodzi z Marianną. Byłeś tylko cieniem, ale niewielu może porównywać się z twoją posturą. - Widziałaś, jak ją ratuję? - Nie, widziałam, że Marianna tonie. Patrzył na nią z absolutnym przerażeniem. Prawda zaczęła do niego docierać. Czuł, jakby ogromny ciężar zwalał mu się na barki. Po plecach przebiegł dreszcz grozy. Elżbieta nie była rozhisteryzowanym dzieckiem zmyślającym niestworzone historie. Naprawdę się bała. I ta przykra prawda, od której nie mogła się uwolnić, oznaczała również, że dokładnie wie, co mówi, i że jutrzejszy dzień przyniesie dokładnie to, co opisała. I, na Boga, Natan jej wierzył. Pytania cisnęły mu się na usta, ale zanim wypowiedział cokolwiek, jak obuchem w głowę uderzyła go nagle myśl o straszliwych konsekwencjach, jakie mogły spaść na nią, na rodzinę, na całą okolicę. - Czy ktokolwiek wie o tym, co ci się zdarza? Nie obawiasz się, że ktoś może cię zamknąć na resztę życia na strychu? 18
- Nigdy nikomu nie robię krzywdy. Przykre rzeczy czasem się zdarzają, ale ja zawsze robię wszystko, by pomóc. Łzy napłynęły jej do oczu, na policzkach zalśniły kropelki. Natan przełknął ślinę, czując nagle ból w wyschniętym gardle. Zamknął oczy i podrapał się w nos. - Możesz więc podsłuchiwać myśli innych ludzi? Każde go?... - Oślepiające światło rozbłysło mu w głowie. - Wszyst kie moje myśli? Słyszałaś wszystkie moje myśli? - warknął bez śladu sympatii, którą odczuwał jeszcze przed chwilą. - Nie, nie wszystkie - odpowiedziała z lekkim uśmiechem. - Twoje myśli mają ogromną moc i czasem docierają do mnie, zanim zdążę je odsunąć. Naprawdę nie wtrącam się w cudze sprawy - stwierdziła z dumą. - To kwestia honoru... i dobrych manier. - Niech diabli porwą honor i dobre maniery! To nie jest zabawa! Drgnęła i cofnęła się, wyraźnie przestraszona. Natan ode tchnął głęboko nakazując sobie spokój. Drażniło go, że Elżbie ta stoi tak nieruchomo, jakby się zasłaniała przed jego gwał towną złością. Jest taka młoda, a tak dobrze doświadczona w ukrywaniu uczuć. Z pewnością nie jest jej z tym łatwo. Dlaczego nikt nie próbuje jej ulżyć, wesprzeć w tym trudnym życiu? Odezwał się łagodnie: - Honor i dobre maniery nie ochronią cię, jeśli ktokol wiek... ktokolwiek - podkreślił - dowie się o tym. - Prawdziwe utrapienie? - powiedziała z godnością, znużo nym tonem. Zanim zdał sobie sprawę, co robi, przyciągnął niezręcznie jej drobne ciało. Ten uścisk bardziej potrzebny był jemu samemu, a kiedy przytuliła głowę do jego piersi, poczuł w głę bi duszy, że tych kilka ostatnich chwil połączyło ich jakąś ciepłą, prawie namacalną więzią. Coś się między nimi stało... Mimowolnie czytał w tej nieustraszonej główce, czuł jej roz pacz, rozumiał doskonale rozdarcie między lękiem wobec odkrycia i wynikającą z niego koniecznością działania. Jakiż straszny ciężar musiała dźwigać. Nic dziwnego, że wybrała rolę 19
pani domu i gospodyni, zamiast odgrywać lalkę na przyjęciach i zajmować się jedynie strojami. Pomyślał, że bez względu na to, jak przerażająca jest wizja odpowiedzialności, której nie wyzbędzie się do końca życia, Elżbieta nie musi już dźwigać tego ciężaru sama. To dlate go dziadek go tu przysłał - żeby wziął na siebie jeszcze jeden z rodzinnych obowiązków. Ale cóż można tu poradzić? Ta sytuacja nie da się porównać z drenowaniem pól czy naprawianiem cieknących dachów, ani nawet z delikatnym zadaniem zwolnienia niepotrzebnego służącego. To przypo minało raczej przystąpienie do wojny albo jeszcze poważniej szą sprawę - pozbawienie życia ukochanego, wiernego zwie rzęcia. Zdjęty lękiem spytał: - Kto jeszcze o tym wie? Odchyliła się trochę do tyłu i popatrzyła na niego ze spoko jem w oczach. - Właściwie nikomu o tym nie mówiłam. - Wzruszyła ramionami uśmiechając się lekko. - Oczywiście, kiedy byłam mała, często zarzucano mi, że podsłuchuję, i spadały na mnie za to kary, co, zapewniam cię, było bardzo skuteczne. Później, gdy zdałam sobie sprawę, że nikt inny nie zagląda w cudze myśli, poczułam się winna i próbowałam to powstrzymać. To bardzo rozprasza, uczę się więc to tłumić. - Uśmiechnęła się szerzej i znów oparła głowę na jego ramieniu. - Mimo wszyst ko czuję się bezpieczniej, że ty teraz o tym wiesz. Uśmiechnął się w mroku, bezwiednie głaszcząc ją po nie sfornych włosach, zaskoczony, jak łatwo pocieszyć dziecko. Nie wszystko jednak było jeszcze jasne. - Skąd dziadek o tym wie? Podniosła głowę zdziwiona. - Twój dziadek wie? - Zawahała się, uważnie mu się przypatrując. Ostrożnie dobierała słowa, niepewnie poruszając się w tej delikatnej materii. - Wiem, dlaczego się domyślił. Dziadek - prosił, bym tak go nazywała, mimo że to niezupełnie prawda - znał oczywiście moją babkę, była przecież kuzynką twojej babki. Westchnęła cicho i mówiła dalej: - Moja babka 20
była taka jak ja, też ukazywały się jej obrazy. Mam jej pamiętniki i wydaje się, że... Jęknął głośno, jakby coś go zabolało. Elżbieta domyśliła się, o co chce zapytać, mimo że Natan nie mógł wydusić słowa. - To tak jak z piegami albo krzywymi zębami, które dzie dziczy się w rodzinie, a poza tym... - Boże... - rzucił z westchnieniem, przerywając beztroski wywód dziewczyny. - Twoja babka?... Szukał w pamięci jakichś znaczących wydarzeń, ale odna lazł jedynie wspomnienie ciepłej, kochającej kobiety z... och, tak, z niezwykłym poczuciem humoru. - Ale twój dziadek wydawał się z nią tak szczęśliwy zaprotestował. - )ak mógł to znieść, żadnej intymności, żadnej kontroli nad tym jej... cokolwiek to jest. Cóż może być gorszego niż żona, która czyta w twoich myślach? Zesztywniała w jego ramionach i zadrżała jak łania prze czuwająca niebezpieczeństwo. Co, do diabła, znów się z nią dzieje? Cofnęła się i powiedziała tym nie znoszącym sprzeciwu tonem, którego nie znosił: - Obiecaj mi, że zrobisz jutro tak, jak prosiłam. Zastanawiając się, dlaczego zraniło go to, że się odsunęła, powiedział: - Obiecuję, nie mam innego wyjścia. Podniósł kosz i zbliżył się do drzewa. Elżbieta poszła tuż za nim i wysoko uniosła latarnię, kiedy wyciągnął linę i wdrapał się na drzewo, żeby ją mocno przywiązać. Gdy drugi koniec swobodnie opadł do wody, Natan zeskoczył na ziemię. Gorą czkowo zastanawiał się, co począć z Elżbietą. Boże... Starał się skupić, jednocześnie rozcierając zesztyw niały od powracającego z całą siłą bólu głowy kark. Muszę coś zrobić, żeby ją chronić. I właśnie po to ten stary lis wpakował mnie w cały ten galimatias. Będzie musiał zaakceptować moje decyzje, nawet jeśli mu się nie spodobają. - Po pierwsze, Elżbieto, musimy cię jakoś okiełznać. Żad nego wścibiania nosa w nie swoje sprawy. Zachowasz swoje myśli dla siebie i nie będziesz podsłuchiwać innych. Możesz 21
ściągnąć na siebie niepotrzebne kłopoty, dziewczyno, i nasłu chać się Bóg wie jakich głupstw. Bóg wie jakich głupstw, rzeczywiście... Nie mógł znieść, że byłaby w stanie odczytać myśli większości jego kolegów, a to, co chodzi po głowie przedstawicielom męskiego rodu, praw dopodobnie by ją przeraziło. Gdyby nie była jeszcze dziec kiem... A to nie potrwa już długo, za kilka lat będzie gotowa do zamążpójścia. Może to jest rozwiązanie - wydać ją wcześnie za jakiegoś miejscowego dżentelmena, który zatroszczy się o to, żeby miała zajęcie z tuzinem dzieciaków. Tok myśli Natana gwałtownie się urwał, kiedy spuściła głowę zakrywając twarz rękami. Poczuł się jak ohydny zbir. Napadł ją tak ostro, nakazując pohamować coś, na co nie miała wpływu. Pewnie przeraził to dziecko. - Elżbieto? - odezwał się łagodnie, spodziewając się łez i wymówek czy nawet ataku dziecinnej wściekłości. Podniosła delikatną buzię, przechyliła głowę na bok i z uro czym, kpiarskim uśmiechem spytała: - Aż tuzin dzieciaków?...
2
Łzy spływały po twarzy Elżbiety łaskocząc policzki, kiedy zaczął się sen. Te sny zawsze budziły najpierw uczucia, a do piero później, jakby z ociąganiem, pojawiały się dopełniające wizję obrazy. Chciała to powstrzymać. Naciągnęła miękkie przykrycie na głowę tak mocno, jak tylko mogła, i zacisnęła oczy próbując odepchnąć napływającą wizję. Ogarnęła ją panika, gdy rozpoznała powracający od dzieciń stwa sen. Zachłysnęła się łapiąc gwałtownie oddech. Nie była już w stanie odpędzić koszmaru, serce biło zbyt szybko, czuła się przyduszona, jakby wciągnął ją wir wodny. Kłębiące się kolory przyprawiły ją o mdłości - wszystkie najgłębsze cienie nocy i czerwień czerniejących na brzegach, umierających róż. Barwy zaczęły zalewać pokład łodzi, wirując wokół jej śpiącej matki, ojca i rodziców Natana. - Wstawajcie, wstawajcie... - szeptała przez sen. - Och, wstańcie i wracajcie do domu. Na pokładzie stał drżący z wściekłości, pałający purpurą wysoki mężczyzna. Z głową odrzuconą do tyłu wydawał z sie bie straszliwe, bezgłośne wycie, a żyły na twarzy i szyi na brzmiały mu jak opuchnięte dżdżownice. W końcu przestał drżeć i otworzył oczy. Rozejrzał się i uśmiech rozjaśnił jego oblicze. 23
Uniósł głowę i odwrócił się, a jego uśmiech powoli stężał, zmieniając się w grymas przyczajonego, tropiącego zwierzęcia. Serce Elżbiety waliło głucho z przerażenia. Nie patrz w tę stronę - pomyślała i wstrzymała oddech. Lecz jego spojrzenie przesunęło się powoli w miejsce, gdzie drżąca ze strachu stała w ciemności za Natanem. Potwór zatrzymał się, po czym znów zaczął czegoś szukać. Zwierzęcy ryk wydobył się z pustej twarzy i odbił echem w słonym powietrzu - szukał jej i Natana, ale nie mógł ich znaleźć. Rozzłoszczony, odwrócił się z powrotem do śpiących ludzi i znowu się uśmiechnął. Wyciągnął z kieszeni długi, połyskują cy nóż. Złoty smok na ostrzu ożył, kiedy potwór skierował sztylet w stronę ich rodziców, a barwy zaczęły wirować coraz szybciej. Zalały rodziców Natana i przesunęły się w stronę jej ukochanej matki i ojca, kłębiąc się teraz tak gwałtownie, że nie mogła już dostrzec ich uśpionych twarzy. Kolorowe plamy ogarnęły wszystko, przelewając się przez burtę łodzi na chlupoczące fale. - Nie! - krzyknęła i rzuciła się, żeby mu przeszkodzić, zepchnąć przez burtę do zimnej wody, zatrzymać tego ziejące go ogniem diabła, lecz nie mogła ruszyć się z miejsca, choć próbowała z całych sił. Zaszlochała bezradnie. Wiedziała, jak skończy się sen. Nadciągnął biały wiatr, ogarniając mroźnym powiewem cały obraz i rozpraszając kolory, które stawały się coraz bledsze i bledsze, aż zupełnie znikły. Rodzice nigdy nie wrócą do domu. Kiedy pierwszy raz miała ten sen, niania usłyszała jej krzyk. Przyszła i powiedziała, że gdyby ktokolwiek dowiedział się o tych wizjach, obwołano by Elżbietę czarownicą, i że nikt nie będzie jej kochał, jeśli to się nie skończy. Szlochając obiecała, że nikomu się nie zwierzy, a w duchu przysięgła sobie, że kiedyś będzie szybsza i silniejsza i nauczy się powstrzymywać te sny. Musi się obudzić. Inaczej zamarznie w miejscu, patrząc jak nadciąga wiatr. Nagle zdała sobie sprawę, że coś się stało - tym razem biały 24
wiatr ucichł, zawisł w powietrzu, jakby w oczekiwaniu czegoś. Zdezorientowana Elżbieta zawahała się, a potem odwróciła do rozradowanego potwora. Wstrząsnęła nią nagła wściekłość i rzuciła się do przodu. Odwrócił się, zaskoczony atakiem. Błyskawicznie podniósł na nią połyskujące narzędzie zbrodni, lecz Elżbieta nie prze straszyła się, chciała jedynie mieć dość czasu, żeby powstrzy mać tego okropnego człowieka. Nic innego nie miało znacze nia. Poczuła, że wiatr znowu porusza powietrzem. Przybiera na sile i zbliża się, omiatając twarz, jęcząc w uszach i odbierając jej siłę. Krzyknęła rozpaczliwie, wyrywając się wciąż całym wysiłkiem do przodu, żeby zniszczyć wroga. Potem usłyszała za sobą głos Natana - wrzeszczał raz po raz jej imię. Zapomniała o nim! Pomoże jej, jest ogromny i nicze go się nie boi. - Natanie, pomóż mi, pomóż mi!... Poczuła na ramionach jego ciepłe ręce. Potrząsał nią. Wściekła, że przeszkadza jej zaatakować potwora, zaczęła głośno płakać i okładać go pięściami. Pozwolił jej wyładować złość. Po chwili powstrzymał ten daremny wybuch, przytrzy mując ją po prostu jedną dłonią za nadgarstki. Drugą ręką głaskał ją po włosach i powtarzał łagodnie: - Już po wszystkim, Elżbieto. Jestem tu, nic ci nie grozi. Spokojnie, spokojnie... Sen rozwiał się i nagle zupełnie oprzytomniała. Och, nie, była w swojej zalanej słońcem sypialni, a Natan siedział przy niej naprawdę. Oddychała powoli próbując się uspokoić. Jakie to upokarzające, że widzi ją w takim stanie. Czy zawsze musi ośmieszać się przed nim - tak samo, jak zrobiła z siebie wariatkę po śmierci ich rodziców? Kiedy zdarzyła się ta tragedia, krewni i przyjaciele zjechali do Standbridge, rodzinnego domu Natana, ale nikt nie potrafił jej pocieszyć. Chodziła za Natanem krok w krok, by ani na chwilę nie zniknął jej z oczu. Niczym miniaturowy piesek obronny w swoim dziecinnym przekonaniu pragnęła go chro25
nić, lecz jego wkrótce zaczął irytować ten potargany, zalany łzami cień i kazał niani ją zabrać. Za każdym razem, gdy książę zawiadamiał o swej wizycie w Paxton, modliła się żarliwie, żeby nie towarzyszył mu wnuk. Zaplanowała sobie, że zanim nastąpi chwila tego żenującego spotkania, stanie się dojrzałą, czarującą pięknością. A teraz wydarzyło się wszystko, czego tak nie chciała... Budzi się z wrzaskiem, w środku prześladującego ją od dzieciństwa ko szmaru. jakże to urocze... - Puść mnie, Natanie - powiedziała zachrypniętym, zmę czonym głosem. Pochylił niżej głowę, wciąż przytrzymując ją za ramiona, i popatrzył w oczy. - jesteś pewna? - spytał uśmiechając się pod nosem. Nie spojrzawszy mu nawet w twarz odwróciła się i natych miast pożałowała, że lustro nad jej toaletką tak wyraźnie odbija tę żenującą scenę. - Chyba nie powinienem jej puszczać - powiedział głosem drżącym od powstrzymywanego śmiechu. - Taka mała tygrysi ca mogłaby mi zrobić krzywdę. Uwolnił jej ręce i odsunął się trochę. Jego śmiech umilkł i Elżbieta wiedziała, że teraz nastąpi dociekliwe przesłuchanie. Natan był specjalistą od zadawania pytań. Zagrzebała się w pościeli, naciągnęła kołdrę pod samą szyję i przybrała obrażoną minę. Dżentelmen z pewnością zrozu miałby aluzję i wyszedł. Lecz ten nikczemnik tylko wyszczerzył się w uśmiechu i ani myślał ruszać się z miejsca. - Co się stało, Elżbieto? Zły sen? Niepokoiłaś się o Ma riannę? Zrezygnowana opadła na poduszki. - Nie, to był stary sen, który czasem wraca, kiedy jestem zdenerwowana. - Czy ja też jestem w tym śnie? Wołałaś mnie na pomoc. Usłyszałem to, przechodząc koło twoich drzwi. Spojrzała na niego. Dlaczego te ciemne oczy są takie 26
zniewalające, takie władcze... Wiedziała, że Natan za nic nie ustąpi. - Tak - odpowiedziała zaczepnym tonem, przekręcając nieco prawdę. - Zwykle skrywasz się za moimi plecami, ze strachu przed potworem, którego ja próbuję zabić, ale tym razem chciałam, żebyś mi pomógł i... - Co? - wrzasnął. - Chowam się... za twoimi plecami? - Cicho!... Ty głupcze, obudzisz cały dom. Nie możesz tu zostać. Nie jestem już dzieckiem i nie chcę nawet myśleć, co by wszyscy powiedzieli, widząc cię na moim łóżku. Natychmiast poderwał się i założył ramiona na piersi. - Czy tak jest lepiej, panno Przyzwoitko? Nie było lepiej, ale nie miała pojęcia, jak się go pozbyć, zgromiła go więc tylko morderczym spojrzeniem. Natan bez najmniejszego wrażenia ciągnął: - Opowiedz mi sen. - Jesteś jak pies, który dorwał się do kości, Natanie. To nic ważnego, stary sen o naszych rodzicach. Sądziła, że to wyjaśnienie mu wystarczy, ale wpatrywał się w nią z kamienną twarzą. Pokiwał dłonią, żeby mówiła dalej. Poczuła wzrastający gniew i otworzyła już usta, by zakończyć tę rozmowę, gdy drzwi otworzyły się z rozmachem i do pokoju wpadła Marianna. Biały muślinowy szlafrok zatrzepotał wokół jej drobnych, nagich stóp. - Elżbieta... - zaczęła - usłyszałam jakieś głosy i... Lordzie Hawksley, co robisz w sypialni Elżbiety? Natan zignorował pytanie, wciąż wpatrzony groźnie w Elż bietę. W końcu uśmiechnął się lekko i powiedział: - Chwilowo zawiesimy wykonanie wyroku, tygrysku. - Nie, Natanie - odpowiedziała po raz pierwszy od przebu dzenia wyzbywając się napięcia w głosie. - Sprawa jest zakoń czona. Hawksley znowu się uśmiechnął. Elżbieta pomyślała, że zaczyna nienawidzić tego jego uśmieszku. Natan podszedł do Marianny, podniósł jej dłoń i cmoknął w powietrzu. - Życzę paniom miłego dnia. 27
Elżbieta skrzywiła się, kiedy zatrzasnął za sobą drzwi, jak wielki niezdarny niedźwiedź. - Och... - westchnęła Marianna. - Widziałaś? Tak właś nie będą zachowywać się wszyscy dżentelmeni w Londy nie. Nie cieszysz się, że w przyszłym sezonie jedziesz do Londynu? Och, czy nie mogłabym pojechać z tobą? Będę już miała szesnaście lat, a wiele dziewcząt zaczyna bywać w tym wieku. Och... - Nie przestawała szczebiotać. - Wiem, że lord Hawksley stwierdzi podczas pobytu u nas, że jestem naprawdę bardzo dojrzała jak na swój wiek i pozwoli mi jechać z tobą. - Tak, to byłoby wspaniale - powiedziała Elżbieta, prawie jej nie słuchając. Cały czas myślała o tym, jak utrzymać kuzynkę z dala od strumienia. - Musisz zachowywać się bardzo dystyngowanie w czasie jego pobytu tutaj, zaprezento wać należycie dobre maniery i ogładę towarzyską. Może zapro siłabyś dziś po południu swoje przyjaciółki na herbatę. Miała byś okazję pokazać mu się z najlepszej strony. Z pewnością będzie zachwycony. Marianna rozjaśniła się. Elżbieta wiedziała, że młodsza kuzynka zdobyłaby szturmem londyńskie towarzystwo dzięki swej promiennej urodzie. Już od kołyski zasypywano ją kom plementami, a wyrosła na jeszcze piękniejszą pannę. Marianna znów westchnęła i przycisnęła do policzka dłoń, który Hawksley przed chwilą niemalże pocałował. - Może lord Hawksley zakocha się we mnie. Elżbieta nie dała poznać, że poczuła nagłe ukłucie w piersi, i ochoczo podjęła wątek: - Może się w tobie zakocha, jeśli stwierdzi, że umiesz zachowywać się jak przyszła markiza. Marianna zaskoczyła ją odpowiedzią: - Wyjść za niego za mąż? Nie, Elżbieto, nigdy nie mówi łam, że chciałabym za niego wyjść. Jest taki wielki. Wyobraź sobie, że wchodzę do sali balowej w wieczorowej sukni, z nim u swego boku - zaklinowalibyśmy się w drzwiach! Ktoś mu siałby nas przepchnąć. Nawet krzesła w jadalni skrzypią pod jego ciężarem, nie zauważyłaś? Opuściła dłoń i dodała: 28
Pragnę szczupłego, błękitnookiego dżentelmena o jasnych wło sach. Kogoś tak pełnego wdzięku, żeby pięknie wyglądał ze mną w tańcu. Elżbieta parsknęła. - Ależ lord Hawksley jest silny i przystojny, i... - Przystojny? Doprawdy, Elżbieto, on zajmuje tyle miejsca. Nie chodzi, tylko biega, jakby na coś polował. Nawet kiedy prowadzi uprzejmą rozmowę, bywa szorstki i nie ma pojęcia o flirtowaniu czy podtrzymywaniu interesującej towarzyskiej konwersacji. - Wydęła wargi robiąc kwaśną minę. - Rozma wiałam z nim miłym, dziewczęcym tonem. Czy myślisz, że docenił mój urok, jak inni wielbiciele? Nie, po prostu pochylił się i spytał, co mówiłam. Elżbieta przygryzła wargę, żeby nie parsknąć śmiechem. - I co? Urocza buzia Marianny zaróżowiła się. - Nic, nie pamiętałam, co mówiłam. Elżbieta zdusiła wybuch śmiechu, który mógł teraz znisz czyć cały jej plan zajęcia czymś Marianny i utrzymania jej z daleka od łódki, lecz nie przyszło jej to łatwo. Wyobraziła sobie Hawksleya i powiedziała: - On jest jak szlachetny ogier, trzeba go po prostu okieł znać. Marianna usiadła przy toaletce Elżbiety; zaczęła rozczesy wać jedwabiste włosy. - Jeśli musimy używać porównań do zwierząt, Elżbieto, to Natan dużo bardziej przypomina konia pociągowego. Zdesperowana Elżbieta sięgnęła do kolejnego argumentu: - Jest dziedzicem tytułu książęcego. Nie chciałabyś zostać księżną? Marianna znów zrobiła nadąsaną minę, a potem ściągnęła w zamyśleniu swoje śliczne usteczka i powiedziała: - Może masz rację. |ak twierdzi moja ciotka Sylwia, gdy bym była księżną, wszyscy musieliby mnie słuchać. Pierwsza wchodziłabym do jadalni i każde moje słowo byłoby rozkazem. - Podziwiała swoje odbicie w lustrze, odwracając się w jedną i drugą stronę, żeby obejrzeć lśniące kaskady włosów opadają29
ce do pasa. Bogata... - Rozmarzyła się. - Byłabym bogata, a to według ciotki Sylwii jest prawie tak samo ważne jak posiadanie tytułu. Potrząsnęła głową i odwróciła się do Elżbiety. - Może powinnam za niego wyjść, ale nie wcześniej niż będę gotowa się ustatkować. Przedtem chcę chodzić na bale, tańczyć i jeździć na przejażdżki po parku. - Zmrużyła oczy rozważając chłodno: - Sądzę, że mógłby okazać się użyteczny, jeśli już tu jest. Podeszła do drzwi i powiedziała wielkopańskim tonem: - Muszę się ubrać i zejść na śniadanie. Dziecinna mina Marianny przypomniała Elżbiecie, że jej kuzynka ma zaledwie piętnaście lat i jest jeszcze dzieckiem, bez względu na to, co mówi. - Och... - Marianna westchnęła z ciężkim sercem. - Śnia danie o tak wczesnej porze. Witam panie - powiedział Hawksley wchodząc do nasłonecz nionego pokoju śniadaniowego. Elżbieta rzuciła mu szybkie spojrzenie i powstrzymała uśmiech. Na jego nieskazitelnie białej koszuli widać było kawałeczki kory z drzewa, a na błyszczących cholewach wyso kich butów źdźbła mokrej trawy. Zmierzwione wiatrem, gęste włosy sterczały na wszystkie strony. Powiało od niego zapachem świeżego powietrza i brzosk wiń, które przyniósł ze sobą. Położył je na adamaszkowym obrusie i dodał wesoło: - Właśnie dojrzały. Cudownie pachną. Przetarł jeden z owoców serwetką i łapczywie zanurzył w nim białe zęby. Elżbieta patrzyła, jak pochłania brzoskwinię kilkoma szybkimi kęsami, oblizując językiem sok zanim skapnie. Usiadł na wymoszczonej poduszkami ławeczce w głębo kim wykuszu okna, oparł się wygodnie i również zaczął jej się uważnie przyglądać. - Śniadanie jest przygotowane na kredensie - powiedziała schrypniętym głosem, nie pojmując, dlaczego traci panowanie nad sobą, kiedy Natan patrzy na nią tym swoim przenikliwym 30
wzrokiem. Nic dziwnego, że Marianna czuła się swobodniej w towarzystwie swych zakochanych galantów niż tego nie okrzesanego olbrzyma. - Czy mogę ci coś podać? Dlaczego to powiedziała? Nie miała przecież najmniejszego zamiaru mu usługiwać. Była wdzięczna, że ciotka Eunice spóźnia się dzisiejszego ranka - ta przemiła dama oczekiwała od dziewcząt nienagannych manier w każdej sytuacji, a Elżbie ta wiedziała, że za chwilę może przestać nad sobą panować. - Tak, dziękuję. Nałóż, cokolwiek tam masz, nie jestem wybredny. - Wyprostował się i dodał: - Oprócz cynaderek. Nie znoszę cynaderek; ani ich zapachu, ani smaku. Elżbieta podniosła przykrywkę tego specjalnego dania i po łożyła z boku, żeby ostry zapach rozszedł się po całym poko ju. Zerknęła przez ramię dla pewności, czy wymierzyła celny cios. Natychmiast zrozumiała, że posunęła się za daleko, słysząc mknące przez pokój myśli Natana. - Natanie, nie waż się... - zaprotestowała. Przez jej umysł przebiegł wyraźny obraz tego, co kuzyn zamierza zrobić. Kiedy wstał, odwróciła się i stanowczo zasło niła sobą kredens. Zbliżył się błyskawicznie kilkoma dużymi krokami. Bez trudu sięgnął za jej plecami i chwycił nieszczęsne cynaderki. Podszedł do okna, otworzył je, wyrzucił miskę w krzaki i znów zamknął okno. - Kotów też nie lubię, ale są pożyteczne, więc dobrze o nie czasem zadbać. - Uśmiechnął się szelmowsko i spytał: Lubisz zwierzęta, Elżbieto? Marianna przerwała pojedynek niewinnym żartem: - Lubi konie, Natanie, szczególnie ogiery. Twierdzi, że ty przypominasz jej ogiera. - Marianno... - upomniała ją Elżbieta, zanim kuzynka rozwinęła ten wątek. - Jakie masz plany co do lorda Hawksleya na dzisiaj? Jestem pewna, że nie może się doczekać spotkania z twoimi czarującymi przyjaciółkami. Spojrzała na Natana, rozbawiona obrazem jego myśli, który 31
właśnie zobaczyła: - w wizji chwytał ją, Elżbietę, za kark i potrząsał nią z całej siły. Marianna sztywno zasiadła przy stole i zaczęła dłubać w ta lerzu. - Moglibyśmy urządzić spotkanie w domu. Melinda i Patience świetnie grają na różnych instrumentach. Mógłyś na uczyć nas, Natanie, modnych ostatnio w Londynie tańców. Teraz wydało się, że jego coś chwyciło za kark - miał minę złapanego w pułapkę zwierzaka. Marianna jednak ciągnęła niespiesznie między kolejnymi kęsami: - Albo może wybralibyśmy się na piknik nad strumieniem. Pogoda jest ładna i kwiaty kwitną na wzgórzach... - Tańce - niepewnym głosem odezwał się Natan. - Tańce to moja ulubiona rozrywka. - Spojrzał na Elżbietę licząc na pomoc, ale ona przyłożyła palce do drżących warg i z szeroko otwartymi oczami czekała na jego odpowiedź. - Elżbieta oczywiście wybierze się z nami - powiedział w końcu, na co ona skwapliwie przytaknęła głową. Nie miała zamiaru spuszczać Marianny z oka, dopóki Natan nie znajdzie się bezpiecznie w powrotnej drodze do Londynu. Marianna wydawała się zmieszana jego prośbą i natych miastową zgodą Elżbiety, lecz jedno spojrzenie na zaciśnięte szczęki Natana powstrzymało ją od jakichkolwiek protestów. Odzyskawszy kontrolę nad sobą, dodała: - Chciałabym pojechać najpierw na przejażdżkę, Natanie. Twoim powozem. Pojechalibyśmy do miasteczka po Melindę i Patience. Zaplanowałyśmy to, gdy tylko nadeszła wiadomość o twojej wizycie. Kuzynka spojrzała na niego prosząco i Elżbieta zobaczyła nieśmiały jeszcze promyk władzy, jaką Marianna z pewnością będzie w przyszłości sprawować nad mężczyznami. W każdym razie Natan uległ bez sprzeciwu. Cały dom ogarnęła krzątanina przygotowań. Herbata z wszystkimi wymyślnymi przysmakami, jakie kucharz był w stanie wymyślić. Dokładne odkurzanie pianina i świeże kwiaty w saloniku. Marianna co najmniej sześć razy zmieniała strój, przy czym jednak Elżbieta nie miała ochoty asystować.
32
Uciekła z domu popatrzeć na źrebaka, który urodził się przed tygodniem. Hawksley nie zostawił jej w spokoju. Korzy stając z okazji, że jest sama, poszedł za nią do stajni. Kiedy mu na tym zależało, umiał całkiem zręcznie prowa dzić rozmowę. - Może przywiążemy Mariannę do łóżka? - A może zamkniesz ją na klucz w pokoju dziecinnym? Zaśmiał się cicho. - Robi wrażenie dużo młodszej od ciebie, Elżbieto. - Chyba trochę ją zepsułyśmy z ciotką Eunice - odparła broniąc kuzynki. - Ale zawsze była słodkim dzieckiem i od samego początku serdecznie mnie przyjęła. - Ty sama niedawno opuściłaś dziecinny pokój. Roześmiał się na widok jej oburzonego spojrzenia. Kiedy odwróciła się, żeby odejść, natychmiast przeprosił: - Nie śmiałem się z ciebie, Elżbieto. Myślałem o tym, jak dzieci potrafią być zabawne. Zdaje się, że dużo straciłem. Nim zdążyła zaprotestować, dorzucił łagodniej: - Oczywiście pojmuję teraz, że jesteś prawdziwą zasuszoną staruszką w przebraniu. Więc zanim zupełnie zniedołężniejesz, powiedz mi, kiedy po raz pierwszy miałaś ten sen? Wspomniałaś, że miał jakiś związek z naszymi rodzicami. Jego zawzięty upór irytował Elżbietę. Sny to osobista sprawa i nie miał prawa wyciągać z niej zwierzeń na ten temat, zwłaszcza jeśli chodzi o ten właśnie sen. Wiedziała jednak, że nie uniknie rozmowy, odkąd Natan wie, że ma to związek z jego rodzicami. Odpowiedziała krótko: - Po raz pierwszy miałam wizję, gdy nasi rodzice popłynęli jachtem. Gdy zginęli. - 1 ja też byłem w twoim śnie? - Za pierwszym razem to nie był sen, lecz obraz, który obudził mnie w środku nocy. Później kilka razy powracał we śnie. To co innego. Może zadowoli go ta odpowiedź i nie będzie wypytywał o szczegóły? Ale nie, Natan swoim zwyczajem nieustępliwie zmierzał do celu. - Byli tam rodzice, moi i twoi? 33
Odwróciła się do niego i oparła o drewnianą przegrodę między boksami dla koni. Skinęła głową. Może skończy prze słuchanie i zostawi ją samą. Ale po chwili, kiedy okazało się, że jednak nie ustąpi, opowiedziała mu dokładnie cały sen. Wciąż jednak miał pytania. - A potwór, kto to był? Łzy napłynęły Elżbiecie do oczu. Była teraz zła i za wszelką cenę pragnęła przerwać tę rozmowę. - Sądzę, że to była śmierć. Wysoki mężczyzna bez twa rzy... Zabrał naszych rodziców, a potem chciał dopaść ciebie i mnie. To go zaskoczyło, ale podążał za pierwszą myślą. - Zastanów się, Elżbieto, musiał mieć twarz. Pod wpływem zdenerwowania... Prawdopodobnie zapomniałaś. Byłaś wtedy jeszcze dzieckiem i mogłaś nie zwracać uwagi na szczegóły. Łzy spływały jej teraz po policzkach. Zaatakowała z wście kłością: - Byłam dzieckiem, lordzie Hawksley, to prawda. Widzia łam śmierć swoich rodziców, ale mówię ci, że potwór nie miał twarzy. Zmarszczył brwi widząc, że Elżbieta płacze, i powiedział pospiesznie: - Przepraszam, tygrysku, jestem nieczułym dzikusem i za pominam się, kiedy opanuje mnie jakaś myśl. Nie mogę zostawić tej zagadki nie rozwiązanej, muszę znaleźć odpo wiedź. Nadal zdenerwowana otarła szybkim gestem policzki i wy prostowała się z zamiarem wyjścia ze stajni. Przed frontem domu zobaczyli woźnicę Natana czekającego z powozem. Drzwi otworzyły się i wypadła z nich Marianna. Zakręciła się w piruecie u szczytu schodów, a wyglądała jak żywy obraz Reynoldsa - zawirował żółty muślin z delikatnym wzorem w gałązki, dopasowane do sukni żółte pantofelki i najfrywolniejszy kapelusik, jaki kiedykolwiek wymyślono, ze stokrotka mi przypiętymi broszką w kształcie motyla. Nie zaskoczyła nikogo burząc misternie ułożony plan dnia. Wyrzuciła z siebie jednym tchem: 34
- Elżbieto, trzeba zająć się mamą. Sama bym to zrobiła, ale dostała tej swojej strasznej migreny, a ty jedyna wiesz, co robić, żeby jej ulżyć. Oboje milczeli. Marianna popatrzyła na nich kolejno i za pewniła kuzynkę: - Wrócimy, zanim się obejrzysz, Elżbieto. Nie masz nic przeciw temu, prawda?
3
Nie mogła znaleźć słów, by odpowiedzieć Mariannie. Czy ma coś przeciw temu? Miała ochotę wykrzyczeć, że tak. I przywią zać Mariannę do łóżka, aż będzie stara i siwa, bezpiecznie daleko od strumienia i wizji, która się jej ukazała. A zamiast tego musiała teraz przechytrzyć jakoś przepowiednię. Zyskując czas na zebranie myśli, powoli weszła na szczyt schodów, gdzie Marianna czekała na jej odpowiedź. Te kilka sekund mijało w zwolnionym tempie jak piór ko spadające powoli z gniazda na wysokim drzewie... Natan stał przy powozie, wysoki i silny, bez cienia swego iro nicznego uśmiechu... Czekał na jej decyzję. Czy może mu zaufać? Patrząc mu w oczy odpowiedziała: - Oczywiście, zajmę się twoją matką, Marianno. Jedź z Na tanem. Skinęła głową Natanowi i patrzyła bezradnie, jak Marianna zbiega po schodach, po czym przypomniawszy sobie, że ma zachowywać się przy Hawksleyu dojrzale, przemierzyła resztę drogi do powozu dostojnym krokiem wielkiej damy. Elżbieta nie odwracając się za siebie weszła do domu. Trzymała nerwy na wodzy, dopóki nie usłyszała, że odgłos kopyt odjeżdżających koni zmienił się - zjechali ze żwirowej alejki przed domem na piaszczystą drogę wiodącą do mia36
steczka. Zatrzymała się na środku hallu i zakryła oczy drżącą dłonią. Marianna wymyka się spod opieki. Na górze ciotka Eunice dogorywa w milczącej agonii bólu. Natan nadal nie jest całko wicie przekonany o niebezpieczeństwie grożącym Mariannie. Chciała rzucić się z lamentem przed siebie, ostrzec wszyst kich przed tym, co ma nastąpić, ale domownicy albo pomyśle liby, że postradała zmysły, albo próbowaliby uspokoić zdener wowaną jakimś wymysłem dziewczynę, obracając wszystko w żart. Myśl. Uspokój się i myśl, nakazała sobie. To nie był obraz z dziecięcego snu. To była przepowiednia, którą musiała po wstrzymać za wszelką cenę. Natan zawiezie Mariannę do przyjaciółek i wrócą do domu. Przez ten czas zajmie się ciotką. Uniosła spódnicę i wbiegła na schody. Wstąpiła do swojego pokoju, gdzie miała schowaną nalewkę opiumową. Kiedy przychodził atak migreny, Eunice mogła stracić poczucie czasu i zażyć zbyt wiele kropli, by tylko ukoić straszny ból. Elżbieta poszła szybko w stronę pokoju ciotki. Wślizgnęła się cicho do mrocznego wnętrza, nie domykając całkiem drzwi, żeby promień światła z korytarza pozwolił jej dojść do łóżka. Bezszelestnie przeszła przez pokój. Ostrożnie nalała wody do szklanki i odmierzyła dawkę opium na łyżeczce. Pomogła ciotce usiąść, jednym zręcznym ruchem unosząc jej głowę i ramiona razem z poduszką. Uwa żała przy tym, by nie dotknąć obolałego karku i nie poruszyć materaca. Eunice uśmiechnęła się z wdzięcznością, gdy Elżbie ta podała jej lekarstwo. Delikatnie opuściła poduszkę wraz z pacjentką i podeszła do miski z wodą, żeby zamoczyć ręcznik. Wycisnęła nadmiar wody i przyłożyła zimny okład na czoło i skronie ciotki. Star sza pani westchnęła z ulgą, kiedy poczuła łagodzące działanie zimnego kompresu. Ponieważ Eunice zwlekała z prośbą o pomoc, lekarstwo zadziała dopiero po dłuższym czasie. Normalnie ciotka zeszłaby wcześnie na śniadanie i w jej obecności uniknęliby dodat37
kowych atrakcji tego poranka. Zamiast cieszyć się, że ciotka nie jest świadkiem ich przekomarzania się, Elżbieta myślała o tym, że gdyby wcześniej zajęła się jej dolegliwością, potem miałaby czas spokojnie zebrać myśli. Niepokój prawie skręcał jej wnętrzności. Ile czasu minie, zanim Marianna wróci, by burzyć kolejno wszystko, co planu ją? Jak szybko każe powozić Natanowi? Czy zechce zrobić wrażenie na sąsiadach galopując po okolicy, czy też wybierze wytworną przejażdżkę książęcym powozem? Elżbieta wyobraziła sobie labirynt wiejskich dróg i krętych ścieżek. Dokąd Marianna zawiedzie nie spodziewającego się niczego Hawksleya? Z pewnością pojadą przez miasteczko, ale nie będzie to zwykła przejażdżka, którą zapowiedziała. Gdy zabiorą dziewczęta, każdy dom, z którego widać drogę, dostą pi zaszczytu oglądania Marianny i jej przyjaciółek, jak z gracją mkną wraz z markizem Hawksleyem jego ozdobionym herbem i zaprzężonym w idealnie dobrane konie powozem. Jeśli Natan zgodzi się popuścić lejce, dziewczęta poprowadzą go na jakiś bezpieczny, prosty odcinek drogi, a do takiego miejsca można w ich okolicy dojechać tylko klucząc wokół Botts Hill. Jeżeli Marianna przeforsuje swoje życzenie, mogą wrócić dopiero za godzinę. Elżbieta miała ochotę przełożyć niesforną dziewczynę przez kolano, nie po raz pierwszy zresztą. Z drugiej strony, sama również czuła się w pewnym sensie winna. Wiedząc, że Ma rianna jest oczkiem w głowie Eunice, rozpieszczała ją jak nikt inny, ulegając we wszystkim pełnej nieposkromionego tempe ramentu młodszej kuzynce po to tylko, by nie sprawiała kłopotów. Elżbieta dbała o spokój w domu, żeby przypodobać się ciotce. Z tego samego powodu przejęła rolę gospodyni, uwalniając Eunice od przykrego obowiązku podejmowania decyzji. Zwilżyła ponownie ręcznik i znów usiadła przy ciotce. Nigdy nie zdoła odpłacić tej kobiecie za wszystko, co jej zawdzięcza. Podczas pobytu w Standbridge po śmierci rodziców, trzy mała się dzielnie, dopóki pozwalano jej przebywać w pobliżu 38
Natana - bacznie pilnowała, czy nie dosięga go potwór ze snu. W końcu jednak, zgodnie ze zwyczajem, posłano ją do dziecin nego pokoju, gdzie jako mała dziewczynka miała spędzać większość czasu. Całymi dniami leżała zwinięta w kłębek, przeżywając wciąż na nowo koszmar tamtej tragicznej nocy i zadręczając się marzeniami o tym, jak mogłaby zmienić bieg wydarzeń i sprowadzić rodziców do domu. Każdej nocy bała się zasnąć, przerażona, że koszmarna wizja znów powróci. Po kilku tygodniach nie miała już siły rano wstawać z łóżka. Leżała z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w sufit. Do księcia dotarła wiadomość, że Elżbieta przestała się odzywać i jeść, i że nie reaguje na żadne namowy przestraszo nej jej stanem opiekunki. Książę natychmiast się u niej zjawił, lecz pogorszyło to jeszcze sytuację, fak mogła ulec jego prośbom, zwierzyć się ze swoich myśli i wyznać, że powodem jej żalu i jego zmartwienia jest koszmar senny? Bezradny książę przywiózł ją wtedy do ciotki Eunice. Od razu poczuła się w tym domu bezpiecznie. Eunice godzinami siedziała tuląc Elżbietę w ramionach, o nic nie wypytywała i nie wymagała, by dziewczynka była dzielna. Przez wiele lat w oświetlonym pokoju Elżbiety sypiała służąca i nigdy nie padło słowo na temat kosztu dodatkowo wypalonych świec. Eunice namówiła Elżbietę do pracy w ogrodzie. Nauczyła ją nazw kwiatów i właściwości ziół, pokazała, jak sadzić rośliny i jak uwalniać je od chwastów. Pokazała jej, jak z maleńkich nasion w cudowny sposób powstają żywe rośliny i kwiaty. Wszyscy domownicy starali się pomóc osieroconej dziew czynce. Kucharz pozwalał jej pomagać w kuchni, mieszać w garnkach i dosypywać przypraw - to ona, dzięki wyjątkowe mu wyczuciu smaku najlepiej wiedziała, ile imbiru dodać do piernika. Razem ze służącymi zmieniała pościel w sypialniach, wygładzając każde prześcieradło do perfekcji. Opiekowała się nowo narodzonymi szczeniakami i uwielbiała biegać do stajni, żeby stojąc na stołku rozczesywać grzywę starej Molly - gdyby nie zabiegi dziewczynki szkapa z pewnością wstydziłaby się wyjść z innymi końmi na pastwisko. 39
Elżbieta poczuła się lepiej zarówno fizycznie, jak i psychi cznie. Odkąd znalazła siłę, by odpędzać straszną wizję w ciągu dnia, spała też spokojnie w nocy. Straszliwy sen powracał coraz rzadziej. Do przełomowego momentu śmierci rodziców nie budziły w niej lęku przemykające czasem przez myśl obrazy, gdyż były niewinne i pogodne. Zabawnie było wiedzieć na przykład, co niania przyniesie do dziecinnego pokoju na kolację albo że klacz ojca urodzi dwa źrebaki, a nie jednego. Po tym strasznym koszmarze nie chciała już przewidywać przyszłości, nie chciała wiedzieć, że kucharz oparzy się w palec albo że ogrodnik niechcący utnie kosą ogon jaszczurce. Nawet radosne wizje nie sprawiały jej już przyjemności, a ciągły zgiełk myśli innych osób irytował ją jak natrętne brzęczenie komarów. Pragnęła jedynie spokoju. Wypracowała sobie strategię obrony przed tymi napastliwy mi obrazami i dźwiękami. Kiedy się pojawiały, natychmiast zaczynała liczyć - dwadzieścia dwa kroki od sypialni do schodów, sto czternaście do pokoju śniadaniowego, sześć płatków maku, dwadzieścia osiem żółtej chryzantemy. Zdawa ło to najczęściej egzamin i, co ważniejsze, pozwalało wierzyć, że z czasem opracuje lepszy sposób. Jednakże dwa dni temu system zawiódł. Wizja zagrażającej Mariannie śmierci pojawiła się niespodziewanie i z niezwykłą ostrością. Obrazowi towarzyszyły odgłosy, wyraziste barwy i odczucie, które zatrzymało ją w miejscu, kiedy wesoło zbie gała ze schodów. Przywarła do poręczy czując zamęt w głowie. Sądziła, że może się myli, ale wizja nie ustępowała, a ostatni obraz przedstawiał Mariannę uwięzioną pod wodą, z włosami wplątanymi w gałęzie. Z pomocą ogrodnika i chłopca stajennego próbowała oczyś cić strumień z konarów, ale okazało się to praktycznie niemo żliwe, gdyż woda, wyższa jeszcze po ostatnim deszczu, nano siła wciąż nowe gałęzie i oczyszczenie nurtu zajęłoby wiele dni. Do chwili kiedy ujrzała Hawksleya przy stole poprzedniego wieczoru, nie wiedziała, kim jest dżentelmen w łódce, ale olbrzymia postura Natana świetnie pasowała do zarysu postaci. 40
Dało jej to promyk nadziei na pokonanie tej straszliwej wizji śmierci. Gdyby tylko zdążyła na czas... Zaspany głos Eunice wyrwał ją z zamyślenia. - Dziękuję, kochanie. Musiałam zbyt przejąć się wizytą młodego Natana. Czy dobrze się u nas czuje, dbacie o niego, dziewczęta? Elżbieta zadarła nos i powiedziała tonem dorosłej osoby. - Zdaje się, ciociu, że właśnie wiezie trzy piszczące z rado ści dziewczyny przez miasteczko. - Uśmiechnęła się pod nosem. - Wątpię, czy w Londynie istnieją tak ekscytujące rozrywki. Słaby śmiech wydostał się z pobladłych ust Eunice. - Och, Elżbieto, jak mogłaś na to pozwolić?... - Nie sądzę, ciociu, by przyniosło to uszczerbek jego lordowskiej mości. Jestem pewna, że świetnie się bawi. - Jest wciąż bardzo młody, kochanie. Z wiekiem jego cha rakter złagodnieje. - Po chwili dodała: - Wiesz, był bardzo dobrym chłopcem i dobroć zawsze będzie kierowała jego postępowaniem, mimo nieco gwałtownego usposobienia. Z westchnieniem przymknęła oczy, gdy lekarstwo zaczęło działać. - Możesz mi poczytać, dopóki nie zasnę, moja droga? Coś lekkiego i pogodnego. Elżbieta zapaliła świecę. Jej spojrzenie padło na tykający cicho na kominku zegar. Minęła prawie godzina. Zdusiła nawrót panicznego lęku i sięgnęła po jedną z książek na stoliku. W tej samej chwili usłyszała za oknem odgłos podjeżdża jącego powozu. Natan? Jak to możliwe? Sądząc po kierunku, z którego dobiegło echo turkotu, musiał przyjechać od strony lasów za domem, rzadko używaną, prawie zupełnie zarośniętą chwastami drogą. Kiedy zaczęła czytać cichym, monotonnym głosem, Eunice poruszyła się niespokojnie, lecz po chwili jej twarz rozluźniła się, a oddech wyrównał. Elżbieta umilkła, stopniowo zniżając głos. Po kilku długich jak wieczność minutach zdmuchnęła świecę i na palcach wyszła z pokoju. 41
Czuła się okropnie zostawiając teraz ciotkę samą, wybiegła jednak z domu z sercem bijącym tak mocno, że słyszała prawie jego szalone walenie w uszach. Jak wiejski chłopak, a nie młoda dama, pędziła w stronę strumienia, z włosami rozwia nymi na plecach i sukienką oblepiającą ciało. Ześlizgnęła się po zboczu nad strumieniem i zatrzymała dopiero przy dębie. Spojrzała przed siebie, tak przerażona, że musiała naprawdę użyć całej siły woli, by zobaczyć, co się dzieje. I żaden szczegół nie uszedł jej uwagi. Trzy dziewczęta siedziały w łódce, przekrzykując się radoś nie i rywalizując o uwagę i względy Natana. W podnieceniu wszystkie paplały i śmiały się jednocześnie, nie słychać więc było, o czym mówią. Marianna podniosła rękę, żeby zerwać kwiat ze zwisającej nad wodą gałęzi, a potem wyprostowała się i sięgnęła wyżej. Dokładnie jak w wizji Elżbiety. Marianna, jakby chciała odegrać swą rolę w teatrze, z pi skiem wpadła do wody, która zaczęła ją nieść w stronę gałęzi tworzących zator pod niskim mostkiem. Lord Hawksley z twa rzą mieniącą się na przemian osłupieniem i wzburzeniem zaczął natychmiast szybko wiosłować i prawie już udało mu się z nią zrównać. Wydawało się, że Marianna chwyci po prostu sterczącą tuż obok grubą gałąź, ale w ostatnim momencie zobaczyła na konarze jakiegoś zdechłego robaka. Wrzasnęła i rzuciła się do tyłu. Nurt natychmiast porwał ją w dół i w cią gu sekundy zniknęła pod wodą. Elżbieta nigdy nie zapomni tych kilku chwil. Teraz to prawda, pomyślała, teraz to dzieje się naprawdę. Patrzyła przez łzy, przerażona, że spowodowała te wydarzenia. Natan wskoczył do wody jak zręczna wydra i zanurko wał pod zbite w masę gałęzie. Elżbieta poczuła zawrót gło wy, zamigotało jej przed oczami. Kiedy woda rozstąpiła się i Hawksley chwycił zwisającą z drzewa linę, zdała sobie spra wę, że przestała oddychać. Odrzucił głowę do tyłu, mocno nią potrząsnął i zaczerpnąwszy powietrza znowu zanurkował. Uspokoiła się, jakby widziała, co dzieje się pod wzburzoną powierzchnią 42
wody... Marianna szarpie się, w panice próbuje chwycić i jed nocześnie odpycha Natana. On obwiązuje ją w pasie liną jak worek ziarna, jednym mocnym ruchem wyrywa jej włosy spo między splątanych pod wodą gałęzi, przyciąga ją do siebie i jak z katapulty wyskakują nad powierzchnię strumienia. Po chwili Marianna była już bezpieczna na brzegu. Natan złapał ją mocno wpół i potrząsał, aż wypluła całą wodę, której się opiła. Marianna jęknęła ściskając głowę rękami. Zaczęła zawodzić jak zawodowa płaczka, gdy dotknęła palcami zmierzwionych, mokrych włosów. Oblepiały policzki i usta. Potem spostrzegła zawiązaną na zniszczonej sukni linę i wydzierając się histery cznie zaczęła ją szarpać. Elżbieta nigdy nie słyszała tak cudownego dźwięku jak niczym już nie zagrożony, pełen życia wrzask kuzynki. Hawksley odsunął dłonie Marianny i zabrał się do rozpląty wania liny. Niecierpliwie gderał pod nosem, żeby była cicho, co, jak sądziła Elżbieta, miało być jakąś niedorzeczną męską próbą uspokojenia dziewczyny. Zdusiła chichot i podeszła bliżej. Natan podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Zatrzymała się w pół kroku. Jego wzrok parzył jak rozżarzone węgle. Nigdy nie czuła się tak silnie związana z drugim człowiekiem, jego myśli płynęły ku niej, przenikały ją - nie słowa, lecz uczucie tak przejrzyście i intensywnie splatające się z jej odczuciem, jakby byli jednością. Po chwili uśmiechnął się. Elżbieta odpo wiedziała słabym uśmiechem. Teraz wie, że to prawda i nie jest ani zgorszony, ani oburzony, pomyślała. Wspaniale będzie mieć przyjaciela, który naprawdę rozumie. Niezwykłe wrażenie rozwiało się, gdy dotarły do nich w końcu krzyki wystraszonych przyjaciółek Marianny. Hawks ley odwrócił się do strumienia. Zapomniana łódka uderzała o przeklętą stertę gałęzi i kamieni. Natan musiał teraz przepły nąć lodowaty strumień, żeby przyholować łódkę z lamentują cymi dziewczętami do brzegu. Skinął na Elżbietę, by zajęła się Marianną, i siarczyście zaklął. - Nienawidzę zimnej wody! 43
Wygładziła nie istniejące załamania na spódnicy, odchrząknę ła i wzięła głęboki oddech. Minęło kilka godzin od czasu, gdy Natan uratował Mariannę i teraz będzie miała w końcu spo sobność z nim porozmawiać. Została wezwana do małej biblioteki. Wezwana przez słu żącą jak reflektant w jakiejś sprawie. Swobodniej czułaby się, gdyby stanął na środku domu i wrzasnął jej imię. Albo gdyby podstępnie zwabił ją na przechadzkę po sadzie. Albo wpadł do sypialni, prosząc o chwilę rozmowy. Tym razem pragnęła wywołać wizję lub przynajmniej zaj rzeć w jego myśli. Uratowałoby ją to od tej kłopotliwej, oficjalnej rozmowy. Wyobraźnia podsuwała Elżbiecie różne wersje przebiegu spotkania, w których lord Hawksley wyra ża jej swoje uznanie i podziw. Rozwiewały się jednak od razu pod wpływem zwyciężającego w niej zawsze sceptycznego rozsądku. Czegóż mógł chcieć poza zdawkową wymianą kilku słów, gdy minęło już zagrażające Mariannie niebezpieczeństwo? W przeciwieństwie do Marianny nie robiła sobie żadnych nadziei. Ta nie zobowiązująca przecież do niczego bliskość, która między nimi zaistniała, nie musi oznaczać nic więcej. Ma dopiero szesnaście lat i nie jest pięknością jak Marianna przypomina raczej marchewkę w porównaniu z pięknym kwia tem. Hawksley nie odpowiada, co prawda, ideałowi wielbiciela Marianny... ale, dobry Boże, pomyślała pod wpływem nagle ogarniającego ją uczucia, dla niej jest ideałem doskonałości. Podeszła do schodów rozważając kuszącą możliwość ucie czki do swego pokoju. Nie chciała tego, nie chciała łudzić się nadzieją, że znalazła w końcu kogoś, z kim może dzielić myśli, a potem boleśnie się rozczarować. Wiedziała natomiast, czego chce. Pragnęła jego przyjaźni, chciała mieć kogoś, kto by ją znał, wiedział o tym nieszczęs nym utrapieniu, z którym żyje, i nie odwracał się od niej. Chciała czuć się bezpieczna, czuć jego akceptację, wiedzieć, że komuś na niej zależy, nawet gdy poznał jej sekret. Nigdy nie zapomni tego niezwykłego momentu bliskości nad strumie niem. Pragnęła móc w nią uwierzyć na zawsze. 44
Chciała pojechać do Londynu - nie po to, żeby należeć do stołecznej socjety ani żeby wystawić się na sprzedaż jako partia do wzięcia - lecz żeby czuć się potrzebna, spędzić trochę czasu z Natanem i dziadkiem, odprężyć się i być sobą w ich towarzy stwie. Wystarczyłaby jej krótka wizyta od czasu do czasu. Czekałaby z radością na każdy wyjazd. Ta myśl spowodowała, że ogarnęło ją niespodziewane ciepło, jakby znalazła się wśród kwiatów na zalanej słońcem łące. Drzwi biblioteki otworzyły się i wyjrzał zza nich Hawksley. - Wydało mi się, że słyszę twoje kroki, Elżbieto. Przestań dreptać w kółko i chodź. Pewnie zaczniesz zaraz odkurzać poręcz schodów albo szorować podłogę! Czarująca zachęta, a jakże wykwintne wyrażenia... - Jesteś tak uroczy, Natanie... Jak dziewczyna mogłaby odrzucić twoje zaproszenie? Weszła do środka i zatrzymała się, czekając na niego. Wypadało, żeby zostawił drzwi otwarte, jeśli byli w pokoju sami, wiedziała jednak, że Natan nie przejmie się wymogami dobrego wychowania. Wyczuwała, że coś się stało, kiedy delikatnie zamknął drzwi - zamiast zatrzasnąć je z hukiem - i wskazał jeden z foteli przed rozpalonym kominkiem. Dzień zrobił się chłodny, a ciemne chmury zasłoniły zupełnie letnie słońce. Natan opadł na drugi fotel i zapatrzył się w buzujący wesoło ogień. - To poważna sprawa, Elżbieto, te twoje wizje. Żyłaś do tej pory w pewnym odosobnieniu, tu w Paxton, i nie zdajesz sobie sprawy, jak niebezpieczne dla ciebie mogłoby się to okazać, gdyby ktoś się o tym dowiedział. - Doprawdy? - szepnęła słodko. - Z całą pewnością. - Pochylił się do przodu, wsuwając długie palce w ciemne włosy, suche już po kąpieli w strumie niu i sterczące jak poskręcana w pierścionki strzecha. Z ło kciami opartymi na kolanach mówił wpatrzony w podłogę: - Jeślibyś to ujawniła przed światem, znaleźliby się tacy, którzy zechcieliby wykorzystać twoją moc dla zysku albo zniszczyć ją ze strachu. Wpływowe matrony z towarzystwa 45
zapraszałyby cię z ciekawości, ale zainteresowanie ich synów i przyjaźń oferowana przez córki szybko by cię zawiodły. Mogłabyś sądzić, że nie są w stanie cię zranić, ale świadomość, iż ludzie, których obdarzyłaś zaufaniem, odwracają się od ciebie, bardzo by cię zabolało. Nie życzę ci takiego doświad czenia. - Nie wspominając o hańbie, jaką mogłabym okryć nazwi sko Standbridge - odezwała się cicho, złamanym głosem. - Co? - Wyprostował się patrząc na nią podejrzliwie, ale wyglądała naprawdę na zmartwioną. Zmarszczył brwi i wydał z siebie pomruk, którego znaczenia nie zrozumiała. - Natanie, nie musisz przedstawiać mnie tym ludziom, nie zależy mi też na znalezieniu wśród nich męża. Czy nie mogłabym jedynie spędzić trochę czasu z tobą i dziadkiem, chodzić do teatru, zwiedzać muzea i księgarnie? - Nie rozumiesz, Elżbieto. Nie chodzi o unikanie ludzi, lecz o to, by nie dowiedzieli się o twoich zdolnościach. - Czy dowiedziałbyś się o tym, gdybym nie musiała ci powiedzieć? Sądzisz, że dziadek domyśliłby się, gdyby nie wiedział, czego szukać i nie znał kogoś innego o podobnych zdolnościach? Odwróciła się na fotelu i spojrzała mu prosto w oczy. - Żyję z tym od szesnastu lat, Natanie. Zupełnie sama, nie mówiąc nikomu ani słowa, i gdyby nie grożące Mariannie niebezpieczeństwo, zatrzymałabym to dla siebie, jeśli będę musiała zrobić coś, by komuś pomóc, sama podejmę decyzję. To ty nie rozumiesz, że to w żadnej mierze nie jest twój problem. Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. Wyciągnął długie ramię i musnął jej pieczołowicie ufryzowane włosy, jakby była jego ulubionym kotkiem. - Widzę, że tygrysek ma pazurki. Odwróciła się do kominka, zła, że tak kpiąco potraktował jej słowa. - Och, daj spokój, prawdopodobnie i tak nigdy nie wyjdę za mąż. Nie liczyłabym na nikłą szansę znalezienia kogoś, kto podjąłby się takiego ryzyka. - Nie mogła powstrzymać się od 46
jeszcze jednej uwagi: - Chyba że hazardzista. Dzięki odrobinie sprytu mogłabym pomóc mu zdobywać pieniądze i kochanki przez całe życie, a on dałby mi dwanaścioro dzieciaków. - Elżbieto! - oburzył się. - Damy nigdy nie mówią o takich rzeczach w towarzystwie. Właściwie nigdy nawet o nich nie myślą. - Umilkł na chwilę. - Widzę, że muszę ci się postarać o lekcje przed przyszłą wiosną. Nauczysz się wszystkich tych śmiesznych zawiłości, na których polega dobre wychowanie cenione w Londynie. W przeciwnym razie lwice elity towarzy skiej pożrą cię żywcem w krótkim czasie. No, cóż, rozmowa wygląda na zakończoną, pomyślała. Miała jednak kilka pytań. Zemsta musi najwyraźniej jeszcze poczekać, ale Hawksley zasługuje na lekkie przytarcie nosa. - Powiedz mi, Natanie, jak ktoś taki jak ty, kto zna wszelkie zawiłości rządzące tak niezwykłym miejscem jak Londyn, znalazł się w łódce z trzema piętnastoletnimi dziewczętami, mimo że został ostrzeżony przed niebezpieczeństwem? Westchnął głęboko i zaczął bębnić palcami w poręcz fotela. W końcu odezwał się: - Czy wiedziałaś, że jestem uważany za coś w rodzaju zjawiska w Ministerstwie Wojny? - Naprawdę? - Och, tak, możesz mi wierzyć. Kiedy szpiedzy, przyjaciele dziadka, chcą, żeby odszyfrować jakiś kod albo rozpracować jakąś skomplikowaną strategię, kiedy pragną zdemaskować zdrajców... zwracają się do mnie. Mój umysł analizuje wszyst kie informacje i znajduje właściwe odpowiedzi. - Uniósł brwi i spojrzał na nią z krzywym uśmieszkiem. - Odnoszą się do mnie z szacunkiem. Można powiedzieć: z czcią. Ledwie powstrzymywała wybuch śmiechu, lecz chciała, żeby dokończył. Zagryzła wargi, a potem odetchnęła głęboko i skinęła głową. Z zadowoleniem przyjął jej reakcję, po czym zrobił pompa tyczną minę. - Marianna nie wie, jaki jestem błyskotliwy. Może powinie nem był jej to wytłumaczyć. - Strzepnął niewidzialny pyłek z rękawa. - Od początku byłem bezbronny, ale jako nowicjusz 47
w opiece nad dziećmi nie spodziewałem się, że mogą być tak przebiegłe. Chciały, żebym zabrał je na łódkę, powołując się na jakiś rysunek w magazynie mody przedstawiający kapelusiki dla nimf wodnych. Prawie że udusiłem się własnym językiem stanowczo odmawiając. Sądzę, że w tym momencie poczuły się po raz pierwszy rozczarowane dżentelmenem z Londynu. Za częły robić smutne minki, jak rozmawiające ze sobą złote rybki. Odmówiłem przejażdżki przez miasteczko, ale dałem się w końcu przekonać, kiedy zgodziły się poprowadzić mnie drogą, gdzie nie spotkamy wielu ludzi ani inwentarza. Kluczy liśmy w poszukiwaniu odpowiedniej drogi tak długo, aż konie dostały zawrotu głowy. Wtedy nadciągnęły chmury i straciłem orientację, gdzie jest wschód, a gdzie zachód, co, oczywiście, było częścią planu złotych rybek. Potem Marianna zaczęła nalegać, żebym pozwolił jej przy jechać w przyszłym roku z tobą do Londynu. Dała mi tym samym, jak sądzę, ostatnią szansę zrehabilitowania się w jej oczach. Nie chciałem zwodzić jej czczymi obietnicami, powie działem więc wprost, że odpowiedź brzmi nie. Natan wziął głęboki oddech. - Wyobrażam sobie, że musiało to być dla niej dość przykre w obecności przyjaciółek. Nie pomyślałem o tym wcześniej. Sądziłem, że przyjęła to zupełnie naturalnie i znów zaczęły brzęczeć coś między sobą. A później spytała, czy mogę się zatrzymać, bo chcą nazbierać kwiatów. Pochylił się do przodu i poprawił polana w kominku. - Nie miałem pojęcia, że zajechaliśmy z drugiej strony domu. Nie wiedziałem też, że droga zakręca i strumień jest teraz za wzgórzem, na którym stanęliśmy. Dobrze, że nie jestem rekrutem w piechocie. Przy pierwszej okazji wpadłbym w łapy Francuzów. Podniósł wzrok i uśmiechnął się, widząc, że Elżbieta zaciska ramiona na brzuchu powstrzymując wybuch śmiechu. - Stałem przy powozie, gdy usłyszałem odgłos wioseł ude rzających o dno łódki i chichoty dziewcząt. To zresztą towa48
rzyszyło nam od samego rana. Musiałem biec jak szaleniec, żeby dopaść je, zanim odpłyną, i brnąć przez wodę, by dostać się do łódki. Moje buty są w opłakanym stanie. Z przyjemnością patrzył, jak Elżbieta wybucha serdecznym śmiechem. Po chwili sam też zaczął się śmiać. Serce Elżbiety przepełniało szczęście. Pomyślała, że tego właśnie oczekuje od Natana. Z uśmiechem, trochę teraz zażenowana, powiedziała: - Dziękuję, Natanie, że uratowałeś Mariannę. Chrząknął i szybko skinął głową, najwyraźniej unikając podkreślania swojej zasługi. Elżbieta wstała i powiedziała żar tobliwie: - Muszę iść. Jeśli uda ci się bez nieszczęśliwych wypadków dożeglować do jadalni, zobaczymy się przy kolacji. Zanim odeszła, znów wyciągnął ramię i popchnął ją na fotel. Jutro będzie miała siniaki. Nie podobało jej się również emanujące od niego uczucie. Zwykle, gdy ktoś jej dotykał, czytała swobodnie w jego my ślach, lecz myśli Natana były teraz zupełnie niedostępne i ni czego nie słyszała. - Musimy omówić jeszcze jedną sprawę, mój tygrysku. To bardzo ważne, Elżbieto, i spodziewam się twojego pełnego zrozumienia. Wiedziała, że jej się to nie spodoba, ale kiwnęła głową. - Chcę usłyszeć dalszy ciąg snu. Tego, który miałaś dziś rano. Opowiedz mi ten fragment, gdzie, jak twierdzisz, cho wam się za tobą, a ty krzyczysz moje imię. Och, dobre nieba, czy on nigdy nie da temu spokoju? Jest jak natrętna, swędząca wysypka, której nie można się pozbyć. Odpowiedziała niechętnie: - Tak zupełnie szczerze to ty pierwszy wrzeszczałeś moje imię, zanim jeszcze wołałam cię na pomoc. Może gdy spałam, naprawdę mnie wołałeś. Co to za różnica? Nie zwracając uwagi na jej sarkazm, nalegał: - Co chciałaś zrobić, kiedy wołałaś mnie na pomoc? Uśmiechnęła się wiedząc, że nie spodoba mu się odpo wiedź. 49
- Zaatakowałam potwora. Zapomniałam, że jesteś za mną i kiedy usłyszałam twój głos, pomyślałam, że będziesz dla niego godnym przeciwnikiem. Wezwałam cię więc na pomoc. - Czym go zaatakowałaś, Elżbieto? Skrzywiła się. W świetle dnia jej wysiłki wyglądały raczej blado, lecz we śnie miała ogromną energię i moc. Była pewna, że może wypchnąć potwora przez burtę do wody. Glos Hawksleya przywołał ją do rzeczywistości. - Opowiedz mi sen jeszcze raz. Ze wszystkimi szczegółami. Niczego nie pomijaj. Natan nie zrezygnuje, dopóki nie dowie się wszystkiego. Elżbieta musiała skapitulować. Opowiedziała powtórnie cały sen, a on nie odzywał się, dopóki nie skończyła. Pomyślała, że mimo poprzedniej niechęci, wyjawienie mu prawdy przyniosło jej uspokojenie. Ogarnęło ją wewnętrzne ciepło, jakby spraw dziło się jej marzenie - czyż nie słuchał jak przyjaciel? A teraz niech już tylko zostawi to w spokoju. Oczywiście nie zrobił tego. - Tak więc, do dzisiejszego poranka wizja znikała, a my oboje byliśmy bezpieczni poza jej zasięgiem. Ale we śnie, który miałaś dziś, zobaczyłaś też siebie i zaatakowałaś go. Podniósł na ciebie nóż, a mimo to nie cofnęłaś się? - Powinieneś tam być, Natanie. Po raz pierwszy czułam, że mogę go pokonać, i nie obchodziło mnie, co mi zrobi. Musia łam tylko wyrzucić go za burtę, powstrzymać od tego, co zamierzał zrobić. Zniknąłby po prostu. - Widział cię wtedy po raz pierwszy? - Popatrzył na nią uważnie i ciągnął: - Czy ta wizja się sprawdzi, Elżbieto? Tak jak ta, w której widziałaś Mariannę? Ogień strzelał wesoło na kominku, a za oknami zbierały się coraz ciemniejsze chmury. Natan milczał, kiedy Elżbieta zasta nawiała się nad jego pytaniem. Nie myślała o tym śnie więcej niż o poprzednich, szczególnie że rano Natan zaskoczył ją swoją obecnością w sypialni, a potem myślała już tylko o gro żącym Mariannie realnym niebezpieczeństwie. Teraz starała się dokładnie przyjrzeć szczegółom, ale nie znajdowała satysfa kcjonującej odpowiedzi. 50
- Naprawdę nie wiem. Staram się nie przykładać szczegól nej wagi do tej właśnie wizji. Poza tym obudziłeś mnie w środku snu i nie mam pojęcia, co on oznacza. Może jeszcze powróci, ale nie wiem kiedy - za kilka miesięcy albo kilka lat. To nic ważnego, Natanie, to nie jest prawdziwy człowiek, a ja nie jestem na tyle szalona, by rzucać się na mężczyznę z nożem. Zresztą to nie był zwykły sztylet, raczej duża zaba wka ze złotym smokiem tańczącym na ostrzu. - Boże... - szepnął. - Powiedziałaś: złoty smok? Poderwał się nagle. Elżbieta przestraszyła się tej gwałtownej reakcji i jego niesamowitego wyrazu twarzy. Chciała przełknąć ślinę, ale miała zbyt suche usta. Co go tak rozwścieczyło? Gdyby mogła odegnać tę furię z jego oblicza, ułagodzić go... - Czego miałabym się obawiać, jeśli stałeś za mną rycząc na niego wściekle? Miała nadzieję, że wróci mu rozsądek, uśmiechnie się i przyzna jej rację. Nie chciała słyszeć jego strasznych myśli, dudniących coraz głośniej i głośniej w jej głowie. Zaczęła liczyć, żeby się od nich odgrodzić. Niech tylko nie wypowiada głośno tych słów... Odwrócił się i podszedł do okna wychodzącego na pod jazd przed domem. Szarpnął krawat i Elżbieta usłyszała nie cierpliwie wypowiedziane przekleństwo. Bicie zegara w hallu dobiegło zza potężnych drzwi biblioteki, ponurym dźwiękiem oddalając ją z każdą sekundą od szczęścia, które zostawiła za sobą. Wrócił i przykucnął przed nią, ujmując jej zimne dłonie z dworską elegancją właściwą księciu. Spojrzał jej w oczy i westchnął głęboko. - Muszę cię stąd odesłać, Elżbieto. Tylko na pewien czas, dopóki nie opanuję całkowicie sytuacji. Wiedziała, że padną te słowa, lecz mimo to sprawiły jej straszny ból. Zamknęła pełne łez oczy, żeby nie widzieć zdradzieckiej twarzy Natana. A więc tak to jest, zawsze tak było i zawsze tak będzie, myślała. Muszę pogodzić się z fa ktem, że zawsze pozostanę z tym sama. Dlaczego łudziłam się 51
nadzieją, że Natan zaakceptuje mnie taką, jaka jestem? Spró bowała wyrwać dłonie, ale przytrzymał je mocniej. - Nie mogę ci tego teraz wyjaśnić, zresztą to o wiele za poważna sprawa dla młodej dziewczyny. Wciąż starał się tłumaczyć, ale słowa, dzięki Bogu, zlewały się w umyśle Elżbiety z pulsującym echem jego myśli. Później przypomni sobie, co Natan powiedział i zastanowi się spokoj nie, właściwie jednak nie miała na to ochoty. Docierały do niej urywane zdania: „...grożące ci niebezpieczeństwo... musisz być cierpliwa". W końcu przestała go widzieć, słyszała jedynie wyraźny głos niani dominujący nad wszystkimi innymi, krążącymi wokół odgłosami: „Pamiętaj, kochane dziecko, wszystko będzie do brze, dopóki nikomu nie powiesz... nikomu nie powiesz..." Niania miała rację, zwyczajna przyjaźń nie mogła przezwy ciężyć wiszącego nad nią przekleństwa. Zapomniała o tym w ciągu kilku godzin pobytu Natana w ich domu i otworzyła się, oczekując zbyt wiele. Musi znów spojrzeć prawdzie w oczy. Mimo wszystko nie zawsze tak będzie. Ma przed sobą całe życie, by znaleźć kogoś, kto prawdziwie ją pokocha. Babka odnalazła swoje szczęście, a według jej pamiętników, znalazły je również i inne kobiety w rodzinie. Życie nie zaczyna się i nie kończy na Natanie, bez względu na to, jak to bolesne. Wstała, rozpaczliwie pragnąc samotności. Musiała zostać sama, żeby znów zebrać siły. Natan podniósł się razem z nią. Chciał jeszcze coś powie dzieć, ale przerwała mu: - Będę gotowa, kiedy sobie życzysz. Co mam ze sobą zabrać do... Był wyraźnie przejęty, lecz odpowiedział spokojnie: - Do Szkocji. Zadbam, byś miała swobodę finansową i by niczego ci nie brakowało. Rodzina, do której cię wysyłam, serdecznie cię przyjmie. To syn naszego lekarza z Londynu. Ma przemiłą żonę, Szkotkę, i mają dzieci... Próbował dalej mówić, ale w końcu zrozumiał, że ostatecz-
52
nie zabił ich przyjaźń. Słowa urywały się, w głosie Natana słychać było ciężar poczucia winy. Wiedziała, że po swojemu pragnie oszczędzić jej cierpienia. - Proszę, nie pisz do nas. Ani do ciotki Eunice, ani do Marianny. Jeśli zajdzie potrzeba, posłużymy się posłańcem za pośrednictwem ojca doktora Camerona. W tym momencie pękła lodowa ściana, którą się odgrodziła. Łzy strumieniem popłynęły po policzkach. Natan spróbował ją objąć, ale gwałtownie się odsunęła. Przy drzwiach dobiegł ją jego głos zachrypnięty z powodu, którego nie chciała teraz znać. - Kiedyś mi wybaczysz, Elżbieto.
4
Londyn, kwiecień 1813 Ubrany w liberię lokaj, z miną prawdziwego arystokraty, dostojnie niósł przed sobą bogato zdobioną srebrną tacę. Odziany w białe rękawiczki, wyprostowany jak struna w swo im nienagannym uniformie bez najmniejszego pyłku czy nite czki na ciemnozielonej tkaninie, z dumą nosił miano księcia wśród służby w Standbridge. Na tacy leżała biała lniana serwetka, a jej trójkątne krańce zwisały idealnie równo po bokach. Na złoconym półmisku ułożono w dekoracyjną piramidkę okrojone ze skórki kanapki z wędliną i serem, wystarczająco smakowite dla starszego pa na, a i kuszące dla jego roztargnionego wnuka. W niewielkiej miseczce leżała obrana i podzielona na cząstki pomarańcza z cieplarni w Standbridge. Młody Hawksley nigdy nie mógł oprzeć się pomarańczom. Drugi lokaj szedł z tyłu. Jego szerokie ramiona rozsadza ły prawie szwy liberii. Na potężnej, widocznie nawykłej do pracy dłoni balansował tacą, zastawioną stuletnią srebrną zastawą z mocno zaparzoną herbatą dla księcia i czarną ka wą dla markiza. Jakby na przekór bezszelestnie stąpającemu w eleganckich domowych butach lokajowi przed nim, podąża jący za nim pomocnik dudnił obcasami swoich butów na cały dom. Drugi służący nie odrywał wzroku od wypolerowanego 54
parkietu, obserwując z łobuzerskim rozbawieniem odbicie lśniącej tacy, tańczące przed nim w rytm kroków i pobrzęku jących naczyń. Z figlarną miną balansował tacą to trochę w lewo, to w prawo. Na jego twarzy odmalowało się rozczaro wanie, kiedy przemarsz skończył się przed podwójnymi drzwiami biblioteki, gdzie Marsh, główny lokaj, zatrzymał się czekając na pozwolenie wejścia do środka. Marsh z kamienną miną dokonał ostatniej inspekcji. Jego twarz nie wyrażała ani aprobaty dla nienagannie przygotowa nego posiłku, ani dezaprobaty dla zupełnie niestosownej pory na jedzenie. Stary książę jadał w Londynie w tych samych godzinach co na wsi, a to dla Marsha było haniebnym uchybie niem, mimo iż padłby raczej trupem, niż wypowiedział głośno taką krytyczną uwagę. Księżna, gdy jeszcze żyła, umiała żartobliwie odwodzić jego łaskawość od podobnych kaprysów, przymilnie nakłaniając go do przestrzegania londyńskich zwyczajów. Po jej śmierci książę osiadł w Standbridge, gdzie nie mająca o niczym pojęcia wiej ska służba pozwoliła mu wrócić do dawnych nawyków. Zamęt na kontynencie w ciągu ostatnich kilku lat wyciągnął księcia z zacisza domowego, ale nie miał zamiaru zmieniać się dla przyjemności służby, czy, Boże broń, londyńskiej śmietanki towarzyskiej. Marsh stał wciąż nieruchomo przed zamkniętymi drzwiami biblioteki. Drugi służący spojrzał na niego pytająco, lecz został zignorowany. W końcu drzwi otworzyły się z drugiej strony. Marsh poruszył nozdrzami, gdy w hallu powiało zapachem mokrej wełny i ryb, a tuż za zapachem pojawił się zabawny człowieczek. Posłaniec, mijając ich z zuchwałym uśmiechem, skinął głową i chojrackim krokiem portowego wygi pomasze rował do kuchni, gdzie czekał ciepły posiłek i butelka czegoś mocniejszego. Służba w kuchni miała zajęcie od rana do nocy, ponieważ od kilku tygodni wszelkiego rodzaju kurierzy ściągali bez uprzedzenia pod ich dach, a każdego trzeba było przecież ugościć bez ujmy dla domu. Niekwestionowanym punktem honoru Marsha było, aby gospodarstwo funkcjonowało spraw55
nie jak dobrze naoliwione koło i żeby jego chlebodawcy nig dy nie dostrzegli, że służba zmuszona jest do dodatkowego wysiłku. Marsh zapukał w otwarte drzwi i wszedł do biblioteki. Hawksley siedział przy długim mahoniowym stole z brodą wspartą na zaciśniętej pięści, pochłonięty studiowaniem rozło żonych przed nim pożółkłych dokumentów. Książę stał przy kominku w zamyśleniu szturchając pogrzebaczem rozżarzone węgle. Lokaje postawili tace na bocznym stoliku i Marsh spojrze niem dał znać, by pomocnik wyszedł. Powstrzymał irytację, kiedy służący majestatycznie podszedł do okna i podniósł umięśnione ramiona, by z hałasem zaciągnąć kotary, a potem odwrócił się do obecnych w pokoju, z szacunkiem skłonił głowę przed księciem i wyszedł. Marsh i książę popatrzyli na siebie, po czym jednocześnie przenieśli wzrok na zmizerowanego Hawksleya siedzącego przy stole. Przemknęło między nimi nie wypowiedziane poro zumienie, po czym każdy wrócił do wyznaczonej sobie roli. Marsh wyjął z dłoni księcia pogrzebacz, powiesił go na stojaku i zaczął dokładać węgla do ognia. Książę podszedł do bocznego stolika i powiedział z zado woleniem: - Dobra robota, Marsh, co za wspaniała uczta! Sięgnął po czysty talerz, wywołując nieznaczny grymas na twarzy Marsha, gdy złocone naczynia zabrzęczały głośno, jak zwykle, gdy książę sam posługiwał się zastawą. - Jestem głodny jak wilk - zahuczał książę nakładając od razu kilka kanapek. Dołożył pachnących cząstek pomarańczy, postawił talerz przed wnukiem i szturchnął go mocno w ło kieć. - Co? - spytał półprzytomnie, wyrwany z transu Hawks ley. - Jedz. Dziadek włożył Natanowi kanapkę w dłoń i z satysfakcją kiwnął głową, kiedy podstęp się udał i młodzieniec mechaniicznie usłuchał. Zadowolony napełnił swój własny talerz i wrócił 56
do wnuka. Marsh nalał parujące napoje do filiżanek i z zawo dową zręcznością cicho postawił je na stole. Natan wciągnął nozdrzami aromatyczny zapach kawy i sięg nął po swoją filiżankę. - Jesteś prawdziwym księciem, Marsh - stwierdził. - Będzie z ciebie wielki monarcha. Marsh znów się skrzywił i skłonił lekko z powagą. - Czy to wszystko, milordzie? Książę odesłał go skinieniem ręki i znowu zostali sami. Gdy w milczeniu skończyli jeść, książę rozparł się w fotelu i uważnie popatrzył na wnuka. - Wyglądasz jak zabiedzony śmieciarz, mój chłopcze, z ty mi sterczącymi na wszystkie strony włosami i pomiętym ubra niem. Byłbyś wspaniałym modelem do rysunków Cruikshanka. „Nieugięty bojownik przy posiłku z księciem" albo „Ostatni lament zagłodzonego młodzieńca". Natan uśmiechnął się i przesunął ręką po gęstej, ciemnej czuprynie. - Pod koniec dnia wyglądam jak potargany salonowy pie sek. Dlaczego nie odziedziczyłem twoich prostych włosów? Związałbym je z tyłu i miałbym spokój. - Prawdziwy z ciebie awanturnik, ty łotrze. - Książę mach nął dłonią nad zarzuconym papierami stołem. - Widzę błysk zadowolenia w twoich oczach, mimo że są przekrwione ze zmęczenia. Co odkryłeś? Natan wskazał stosy dokumentów. - Posegregowałem raporty dotyczące osób zmarłych na kilka grup. Trzy grupy są bardzo istotne i mają związek z działalnością naszego Zdrajcy - tortury zakończone podcię ciem gardła. Jest pewne, że bez względu na to, gdzie pochwy cono ofiary, ich ciała zostały porzucone w jakimś odległym zakątku angielskiego wybrzeża. Książę wyprostował się nagle. - Przywoził je nawet z Francji, żeby podrzucić nam pod progiem? Natan skinął głową. - Podobnie jak kot znoszący z dumą do domu upolowane 57
łupy. - Znowu zrobił gest wskazując na dokumenty. - Twój plan przestudiowania rejestrów sprzed kilku lat był genialnym pomysłem, gdyż odsłonił jasno określony schemat. Wynika z niego, że niezależnie od faktu, czy ofiary były emigrantami powracającymi do Francji, by obalić Napoleona, czy moimi posłańcami, atakował dopiero po wtajemniczeniu ich w istotne informacje. Oprócz tych pochwyconych, którzy wiedzieli coś od nas - torturowano ich dla pozoru, nie pragnąc wcale wydostać żadnych zeznań, ale po to, byśmy się o tym dowie dzieli. Nasz Zdrajca nie musiał niczego wyciągać od swoich ofiar - sam już to wiedział. Głos Natana nabrał ponurego tonu, gdy podniósł ostatni raport. - Nasz człowiek we Francji, Pierre, został zabity, a na jego miejsce podstawiono kogoś innego. Pierre współpracował ści śle z francuskimi dowódcami politycznymi i wojskowymi, któ rzy nie chcieli tracić swoich ludzi, a przede wszystkim mająt ków. - Słabość ludzka zawsze wykorzystywana jest w czasie wojny, Natanie. Gdy naród nawykły do życia w luksusie zmu szony jest zbierać okruchy tytoniu i pić kawę zbożową, zawsze znajdą się chętni do negocjacji. Natan ciągnął lżejszym tonem: - Otrzymaliśmy wspaniałe wieści od ostatniego kuriera. Udało się schwytać oszusta podającego się za Pierre'a, lecz z prawdziwie francuską arogancją żąda góry złota za ujawnie nie tożsamości Zdrajcy. Niestety, nie chce powiedzieć ani słowa, dopóki nie przewieziemy go bezpiecznie do Anglii. Zdrajca działa o wiele przebieglej, niż się spodziewaliśmy. Bez dokładnej analizy i porównania wszystkich tych raportów moglibyśmy nadal sądzić, że to przypadkowe zbrodnie popeł nione przez kilku różnych ludzi. Ponadto wciąż wierzylibyśmy, że morderca moich rodziców był po prostu jakimś łajdakiem pragnącym zemścić się na naszej rodzinie i nie przyszłoby nam na myśl, że to ten sam człowiek. Książę pokiwał głową. - Przez długie lata po śmierci twoich rodziców myślałem, 58
że morderca był po prostu przemytnikiem, rozwścieczonym myślą o utracie swojej łodzi i załogi. Bałem się, gdyż zagroził w liście, że zgładzi całą naszą rodzinę. - Zaśmiał się cicho. Tylko dlatego zmusiłem Marsha do wynajęcia zastępu dawnych żołnierzy, którzy stanowiliby naszą ochronę. Naraziłem go na prawdziwą mordęgę i czasem wydaje mi się, że trafi go apopleksja, zanim zrobi z nich porządnych służących. Natan uśmiechnął się. - Przespacerujesz się ze mną dziś wieczorem? Książę skinął potakująco i wyszli do hallu. Piechur przy uczony do nowych obowiązków czekał na nich z płaszczami. Marsh stał obok, by na koniec szerokim gestem poprawić szal na ramionach księcia. Młodszy służący otworzył drzwi i zimne, wilgotne powietrze wdarło się do hallu. Hawksley zamotał sobie szal wokół głowy i mruknął: - Nienawidzę tej lodowatej wilgoci. Marsh chrząknął i zwrócił się do Natana: - Czy jeden z pańskich ludzi ma panom towarzyszyć, mi lordzie? - Nie, dziękuję, Marsh. Dziś dziadek będzie moją ochroną. Śmiejąc się wyszli z domu. Hawksley odezwał się po chwili: - Zdrajcy udało się przez kilka lat wodzić nas za nos, nie mogę jednak pojąć, po co marnował czas zabijając niewinnych ludzi, takich jak moi rodzice, gdy to ty byłeś jego wrogiem. Dlaczego nie próbował zgładzić ciebie? - Też się nad tym zastanawiałem i sądziłem, że zawdzię czam życie szczęśliwemu trafowi. Jednak uważne spojrzenie w przeszłość może nas wiele nauczyć, chłopcze. - Książę zniżył głos. - Po raz pierwszy ogarnęły mnie podejrzenia, dlaczego nie chce się mnie pozbyć, gdy syn lorda Brownleya wpadł w pułapkę zastawioną przez złodziei, a potem wywiózł rodzinę do Yorkshire. - Tak?... - Pamiętasz ten skandal, kiedy kochankę Forstera i jego syna znaleziono razem w łóżku z poderżniętymi gardłami? 59
Wszyscy podejrzewali o zabójstwo Forstera. Odciął się od świata i zaczął pić. Natan zmrużył oczy kojarząc pewne fakty. - A wcześniej Johnstone i Wiggel - przypomniał. Książę pokiwał głową i stwierdził: - Wszyscy oni tropili wrogów kraju tak jak my, a nasz Zdrajca po prostu wyeliminował ich z pola działania, unikając w ten sposób jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. Gdyby powa żył się zabić tak znanych ludzi, nie uszłoby mu to przecież na sucho. - I rozkoszował się, widząc, jak cierpią po stracie najbliż szych. Najbardziej wyrafinowana tortura. Obok przejechał jakiś wóz. Milczeli, dopóki wokół nie zapanowała znów cisza. W końcu Natan odezwał się, zwraca jąc na księcia badawcze spojrzenie: - Więc czemu się nie wycofałeś? - Nie rób ze mnie bohatera, Natanie, wielokrotnie zadawa łem sobie to pytanie. A potem musiałem się podjąć straszliwej roli zadręczania pytaniami jego żyjących ofiar, dopóki nie wyznali prawdy. Wszystkim zostawił listy, każdy bardziej bez czelny od poprzedniego. A później, kiedy zaatakował cię tej zimy, zanim pojechałeś do Paxton... Myślałem o wycofaniu się, chłopcze, nie wstydzę się tego wyznać. Ty i Elżbieta jesteście dla mnie ważniejsi niż wojna i przemytnicy, którzy wożą kontrabandę w tę i z powro tem przez kanał. Lecz nie mogłem tego zrobić. Nigdy nie ufaj człowiekowi, który pozostawia nie dokończone zadanie... W głębi duszy wiedziałem, że Zdrajca może dotrzeć do ciebie. Nie sądziłem, że wie o Elżbiecie, lecz niepokoiłem się, kiedy miała przyjechać do Londynu. Książę zatarł ręce dla rozgrzewki i odkaszlnął. - Jeśli twój informator nie dostarczy dobrych wieści, pora dzę ci coś, co da ci przewagę. - Tak? - Sprowadź Elżbietę ze Szkocji. Hawksley gwałtownie zatrzymał się wpatrzony w księcia. W końcu odezwał się zduszonym głosem: 60
- Nie mówisz chyba poważnie. - Jak najbardziej poważnie - odpowiedział książę ruszając ponownie przed siebie. - Zdrajca bez wątpienia uważnie śledzi nasze poczynania. Elżbieta mogłaby nie tylko go rozpoznać, ale również przewidzieć niebezpieczeństwa grożące rodzinie. A posiadamy dość ludzi, żeby ją chronić w każdej sytuacji. Natan przez dłuższą chwilę stał w milczeniu, dudniąc pal cami w pień jednego z dębów rosnących wzdłuż ulicy. - Muszę przyznać, że ten plan ma pewne zalety, lecz dlaczego po wszystkich środkach ostrożności, jakie podjęliśmy, by zapewnić jej bezpieczeństwo, właśnie teraz sprowadzać ją do domu? - Doktor Cameron zjawił się dzisiaj z wiadomościami od syna ze Szkocji. Elżbieta nie siedzi bezpiecznie w domu nad robótkami ręcznymi, jak jej przykazałeś. Hawksley zacisnął usta. - W co ta diablica znowu się wplątała? - Asystuje młodszemu doktorowi Cameronowi. - I cóż z tego? Przykładanie wody lawendowej na skronie omdlewającym na migrenę damom jeszcze nikomu nie zaszko dziło. - Umilkł, ale po chwili na widok wyrazu twarzy dziadka wyraźnie spoważniał. - Och, nie, powinienem się tego domy ślić. Ona zawsze wpakuje się w jakieś kłopoty. Co to jest tym razem? - Jak sądzisz, czym mogła się zająć w domu lekarza? Asystowała przy odbieraniu porodów i... - Przy odbieraniu porodów? - Ruszył przed siebie. Przecież to barbarzyństwo! Ona jest jeszcze dzieckiem! Co chciałeś dodać? - Pomagała też trochę przy zszywaniu ran. - Książę pod niósł dłoń, żeby powstrzymać dalsze uwagi Natana. - Po pierwsze nie jest już dzieckiem. Ja nie zabraniałbym jej zajmo wać się tym leczeniem. Moja żona też by tak postąpiła. Natan rzucił ostro: - Jeśli wyjdzie na jaw, że ktoś z naszej rodziny bawi się w położnictwo, wiadomość może dotrzeć aż tutaj i Elżbieta będzie zgubiona. 61
- Tak. Wtedy z pewnością trzeba będzie sprowadzić ją do domu. Może nie zechce, mogła przecież poczuć się jak odesła ny pakunek. Nadal uważam, że powinieneś był wtedy wytłu maczyć, że grozi jej realne niebezpieczeństwo, bo sen dokład nie opisywał tego łajdaka. Była młoda, lecz rozsądna i nie należało traktować jej jak delikatny kwiatek. Twoje przekona nie, że lepiej, by cię nienawidziła, niż by dowiedziała się, że jej rodzice zostali zamordowani, świadczy o tym, jak niewiele wiesz o kobietach, mój chłopcze, szczególnie obdarzonych tak wyjątkowymi zdolnościami. Prawdopodobnie nie życzy nam teraz nic dobrego. Natan wciąż milczał uparcie, książę drążył więc cierpliwie: - Myślałem niedawno, że skończyła już dwadzieścia lat i pora, by znalazła sobie męża. - Zerknął na Natana spod oka. - Powinienem sprowadzić ją wcześniej, ale ze względu na cały ten zamęt... Czas nie był odpowiedni. - Zastanawiając się głośno, ciągnął: - Kiedy zamkniesz Zdrajcę bezpiecznie pod kluczem, sprowadzę ją do Londynu. Podejrzewam, że spodo bają jej się muzea i teatr, mężczyźni jednak prawdopodobnie zanudzą ją na śmierć. Chociaż... nigdy nie wiadomo. Przerwał monolog i spojrzał ukradkiem na Natana, czekając na jego reakcję. Oblicze wnuka przypominało surową kamien ną maskę. Przez twarz księcia przemknął uśmiech. Powracając do bardziej naglącej sprawy, spytał: - Kiedy twoi ludzie przywiozą informatora? Hawksley przyspieszył kroku. - Nie przyjadą tu. Spotkam się z nimi na plaży. - Dobrze, ale weź ze sobą kogoś dla ochrony. Służący podszedł szybko do drzwi frontowych, gdy w ciszy poranka rozległo się głośne stukanie kołatką. Otwierając drzwi usłyszał za sobą zirytowany szept Marsha: - Kto, u licha, robi tyle hałasu? Książę się zbudzi. . Usłyszeli na górze trzaśniecie drzwiami i ryk księcia: - Co tam się dzieje, Marsh? - Książę zszedł ze schodów zawiązując pasek szlafroka. 62
Marsh Spiorunował wzrokiem posłańca w drzwiach i z jego wyciągniętej dłoni odebrał przesyłkę. Zerknął pobieżnie na list i podał go księciu. - List do pana, milordzie. - Nie do Natana? - Nie, wasza łaskawość. Tu jest pańskie nazwisko. Z Paxton. Lord Hawksley wyszedł kilka godzin temu. Książę drżącymi rękami złamał woskową pieczęć i przebiegł wzrokiem treść listu. - O Boże! Wróciła do Paxton.
5
Paxton, kwiecień 1813 Drzwi do kościoła znów się otworzyły, ściągając wzrok wszystkich obecnych. Przez nawę przebiegł szelest eleganckich niedzielnych sukien, odbijając się echem od sklepienia i powra cając do uszu zebranych. Kobiety westchnęły na widok pań Wydner. Mężczyźni chrząkając odwrócili głowy w stronę suro wego, obojętnego oblicza pastora. Dwie stare panny pochyliły się ku sobie szepcząc coś i zasłaniając usta dłońmi w rękawiczkach. Trzy piękne damy zbliżyły się do ich ławki... Trzy damy. Eunice Wydner, o odrobinę bardziej zaokrąglonych kształtach niż jej elegancka córka, nadal przyciągała wzrok mężczyzn głęboko fiołkowymi oczami i świeżą cerą. Marianna, cała w delikatnych różach i błękitach, trzymała głowę nieco wyżej od czasu pobytu w Londynie i zaręczyn z jednym z przyjaciół lorda Hawksleya. Lecz oczy wszystkich spoczęły na trzeciej damie. Po czterech długich latach Elżbieta wróciła do domu. To prawda, co o niej mówiono - wyglądała promiennie. Żywa, jasna twarz budziła od razu zaufanie i sympatię. Jej oczy... tak intensywnie zielone, błyskające figlarnymi iskierka mi! I była wysoka. Widać było, że przerosła ciotkę i kuzynkę, kiedy wyprostowana, z gracją, podążała za nimi. Niezwykły koloryt Elżbiety sprawiał, że bił od niej blask słonecznej jesieni - w jasnych włosach lśniły rdzawe i złotawe pasemka, a cera 64
miała odcień dojrzałej brzoskwini. Piegi na nosie zdradzały, że ta uparta dziewczyna lubi słońce, lecz nie ma zwyczaju używać parasolki. Elżbieta rozglądała się wokół, przyglądała wszystkim po kolei, uśmiechała się, kiwała głową i machała dłonią do wita jących ją dzieci. Teraz mogli sprawdzić na własne oczy plotki, które co najmniej trzy razy obiegły okolicę. Zajmowała się przyjmowa niem porodów w Szkocji? No cóż, wszystko jest możliwe w tym barbarzyńskim kraju. Sally, służąca Elżbiety, która niezwykle zyskała na popularności, odkąd powróciła wraz ze swoją panią, opowiadała, że Elżbieta przeczytała chyba z setkę książek, napisanych zresztą nie tylko po angielsku, jak Pan Bóg przykazał, że nauczyła się mówić po francusku i że szwargocze też w jakichś innych narzeczach, o których Sally nigdy nawet nie słyszała. Służąca chełpiła się, że jej pani otrzymała tuzin propozycji małżeńskich, albo i jeszcze więcej. A teraz, gdy znów jest w do mu, ze swoim urzekającym wdziękiem nie będzie miała żadnego kłopotu, by znaleźć przyzwoitego męża - oczywiście Anglika. Sąsiedzi przyglądali jej się zaciekawieni. Skończyła już chyba dwadzieścia lat i kwiat wieku ma prawie za sobą. Miło będzie mieć ją teraz w swoim froncie, gdy w miasteczku tworzy się powoli przyjemne, niewielkie kółko towarzyskie. Co pomyśli o nich, o Paxton? Podczas jej nieobecności sporo się u nich zmieniło, z czego, prawdę mówiąc, są bardzo dumni. Właściciele zajazdu pocztowego, Talbot i Dove, wybu dowali reprezentacyjną salę z balkonem dla muzyków i pięk nym różanym ogrodem na dziedzińcu. Rodzina Tisburych odziedziczyła pewną sumkę po wuju, który przeniósł się na tamten świat. Kupili natychmiast sąsiedni budynek, odnowili fronton i otworzyli sklep z tkaninami, materiałami krawiecki mi i wstążkami dla pań, a jedno z pomieszczeń przeznaczyli na eleganckie drobiazgi dla panów. Ciekawe, co Elżbieta pomyśli o swej młodszej kuzynce Ma riannie, która zachowuje się tak, jakby nie pamiętała, że nosi zaręczynowy pierścionek, i pozwala sobie na flirty, podczas gdy 65
jej narzeczony walczy dzielnie z przeklętymi Żabojadami. Elż bieta zawsze umiała ze wszystkim zrobić porządek - posypią się iskry, kiedy przyłapie Mariannę na tych fanaberiach. Wyglądało na to, że wraz z powrotem panny Elżbiety szykuje się nie byle jakie zamieszanie. Elżbieta przesunęła palce po chropowatej powierzchni pnia dębu. Z radością i ulgą w sercu myślała o tym, jak ciepło powi tano ją w kościele. Była tak szczęśliwa, że znów jest w domu. Ciekawe, jak długo potulnie siedziałabym w Szkocji, czeka jąc na pozwolenie powrotu do domu, gdybym nie posłuchała tego niepojętego przeczucia niebezpieczeństwa, pomyślała. Biedny doktor Cameron. Gdy tylko zagroziła, że z pieniędzy, które zarobiła udzielając pomocy lekarskiej, zapłaci za dyliżans pocztowy, by dostać się do domu, ustąpił i pod opieką służby wysłał ją w drogę własnym powozem. I co zastałam? Paxton nie spustoszył żaden pożar. Eunice i Marianna cieszą się zdrowiem. Po okolicy nie grasują zbóje, nikt ani nic nie zagraża mieszkańcom. Dlaczego więc wciąż czuję się tak wewnętrznie rozbita, nie opuszcza mnie dziwny niepokój, mimo że rodzina jest przecież bezpieczna?... Czy nie powinnam odegnać od siebie złych przeczuć? Tak wiele wysiłku kosztowało stłumienie tego prze kleństwa, a teraz miałabym rozmyślnie je przywoływać? Elżbieta boleśnie odczuła wygnanie. Pobyt w Szkocji przy niósł też jednak korzyści, za które zawsze zachowa wdzięcz ność. Nauczyła się panować nad tym, co prześladowało ją od dzieciństwa. Za radą doktora Camerona zaczęła studiować jego medycz ne książki i to otworzyło jej możliwość rozwiązania swego problemu. Trudne, ale jakże fascynujące zagadnienia, z który mi się zetknęła, sprawiły, że odkryła zupełnie nowe uczucie pochłaniającą bez reszty koncentrację. Skupienie, doprowa dzające prawie do zawrotów głowy, okazało się skuteczniej szym sposobem kontrolowania wizji niż dotychczasowa meto da liczenia. Obsesją Elżbiety stało się poszukiwanie wewnętrz nej ciszy. Przez ostatnie lata zwalczała zaciekle natrętne myśli, 66
oddając się całkowicie nauce języków obcych, matematyki, medycyny oraz literaturze - i zazwyczaj broń ta skutkowała. Lecz teraz, kiedy była już w domu, groźne przeczucie nagle się wzmogło, nawiedzało ją każdego ranka i nie pozwalało spać spo kojnie w nocy. We wzniesioną z takim trudem wewnętrzną bary kadę biły uporczywie przebłyski obrazów i strzępy dźwięków. Znów brakowało jej sił, żeby utrzymać je na wodzy. Czy powinna dać się ponieść i skończyć z tym ciągłym niepokojem? Rozważa jąc tę możliwość zastanawiała się, czy jeśli tym razem, na chwilę tylko, uchyli zasłonę, uda jej się później znów ją opuścić? Czy nie zmąci bezpowrotnie „ciszy", której tak pragnie? To takie silne uczucie, a ona jest tak zmęczona... Oparła się o dąb i zamknęła oczy skupiając się na przybiera jącym kształt spirali, rozedrganym i odbierającym jej oddech uczuciu. Przeczucie niebezpieczeństwa było tak wyraźne jak pomruk nadciągającego nieuchronnie huraganu. Takie samo bez silne przerażenie czuła w dniu, kiedy miała w swych rękach życie Marianny. Nie mogła jednak teraz dostrzec żadnego obrazu. Błysk światła i jakiś ruch przemknął na odległej granicy myśli. Elżbieta drżąc wzniosła się jakby nad wał ochronny, który zbudowała w swoim umyśle, i poddała się nadchodzącej fali... Przed jej oczami zaczęły wirować poszarpane plamy czer wieni. W głębokim cieniu jakiegoś ogromnego budynku zoba czyła mężczyznę, a obok niego czekający powóz. Rdzawa ciecz zalewała lśniące płyty kamiennego chodnika, strugi czerwieni sięgnęły wybrukowanego podjazdu. Ktoś podszedł do mężczy zny, jakaś skurczona z zimna postać. Potem światło księżyca zbladło i obraz rozwiał się. Mężczyzna w cieniu był potworem z dziecięcego snu. Elżbieta otrząsnęła się z transu. Czy widziała kiedykolwiek tę ulicę, te budynki? Architektura w Szkocji miała inny chara kter, a Paxton z pewnością nie mogło poszczycić się tak ele ganckimi domami. Co ta ponura wizja miała wspólnego z po tworem... i z nią? Ogarnęła ją wściekłość na samą siebie. Obudziła znów tę zmorę i uwierzyła, że wizja ma jakieś istotne znaczenie. Co ona właściwie robi? Wyśniła nową wersję swojego koszmaru. 67
Bez wątpienia, gdyby pozostała „otwarta" przez dłuższy czas, zobaczyłaby więcej obrazów i zaczęła słyszeć głosy. I do czego by to doprowadziło? Tak jak w dzieciństwie byłyby najczęściej przypadkowe, bez specjalnego znaczenia. Westchnęła. Uczucie niepokoju zrodziło się na pewno z tęsknoty za domem, a scena, którą widziała, ze wspomnień mrocznych, romantycznych powie ści, jakie czytywały z Margaret Cameron. Trzęsie się jak wystra szona mysz i nie wiadomo nawet dlaczego. Aby odegnać zły nastrój, podeszła do mostka i z przyjemno ścią popatrzyła na słoneczne refleksy na wodzie. Po chwili, zanim zdążyła się przed tym obronić, ogarnęła ją następna wizja, ciepła, przepełniona niespodziewaną słodyczą. Wypełnił ją powiew światła, podobny do promieni słońca prześwitują cych w zimowy dzień przez przezroczystą zasłonę w oknie. A potem nadeszło to uczucie, narastając i powoli wypełniając ją całą... Patrzyła przez wysokie okno, za którym migotały świece. Słyszała śmiech i urywki rozmów. Była na zewnątrz, wdychała zapach róż i poddawała się kojącemu urokowi od głosów strumienia szemrzącego obok na kamieniach. Na sto pach czuła kropelki wody, ale było jej ciepło. Ktoś za nią stał. Jedno szerokie ramię objęło z tyłu jej talię, a drugie ramiona. Poczuła jego ciepłe wargi na szyi, delikatnie domagające się uległości. Nie musiała się odwracać. To był Hawksley. Gwałtownie się wzdrygnęła. Skąd wzięła się ta zmysłowa wi zja, wypełniona tak intensywnym pragnieniem, jakiego nigdy wcześniej w stosunku do nikogo nie czuła? Przeszły ją na prze mian gorące i zimne dreszcze. Zaczerwieniła się zawstydzona. Nie, jęknęła w duchu, nie podda się temu. Nie ma zamiaru poświęcać Hawksleyowi ani jednej myśli, a fakt, że pojawił się w wizji jej przyszłości, o niczym jeszcze nie świadczy! Czy nie udało jej się zmienić przepowiedzianego biegu wypadków, gdy przekonała Natana, że musi uratować Mariannę? W takim razie z pewnością może uniknąć przechadzek po ogrodzie z lordem Hawksleyem. Ten nic nie znaczący epizod związany był na pewno z po wrotem do domu, upewniała się w duchu. Na każdym kroku ogarniały ją wspomnienia, wszędzie czuła wręcz fizyczną obe68
cność Natana. Nie zdziwiłaby się, gdyby ten obcesowy tyran pewnego dnia osobiście zjawił się w Paxton. Elżbieta wzdrygnęła się z irytacją. Czy po czterech latach wygnania, kiedy wymazała go w końcu z pamięci, znów będzie musiała borykać się z wyłaniającym się zewsząd widmem lorda Hawksleya? Jest już dorosła i sama umie zadbać o swoje sprawy. Wysłała do księcia list z zawiadomieniem, że wraca do domu. I zosta nie tu na stałe, chyba że zapragnie poznać więcej świata. Może znajdzie jakąś szanowaną rodzinę, która będzie potrzebować w czasie podróży guwernantki do dzieci albo damy do towa rzystwa. Pociągały ją obce kraje, chciałaby wykorzystać swoją znajomość francuskiego i greckiego w rozmowie z mieszkań cami tych krajów i zobaczyć wszystkie cuda, o których czytała. A jeśli zapragnie mieć dzieci, wyjdzie za mąż. Ta wersja wydała się Elżbiecie mniej pociągająca, biorąc pod uwagę jej nietypową sytuację i niezwykłą u kobiety niezależność. Może znajdzie męża podczas podróży. Uśmiechnęła się ironicznie pod nosem. A może spotka ponurego księcia z zamkiem na wiedzanym przez duchy i rozpozna w nim przerażającą postać ze swej wizji?... Jeśli chodzi o lorda Hawksleya, odegrał w jej życiu niemiłą rolę, ale nie ma żadnego powodu, żeby nadal zawracała sobie głowę tym nikczemnikiem. Kiedy wróciła do domu, Chilton, lokaj, który otwierał osobiście drzwi, gdy ciekawość zwyciężała nad godnością starszego służącego, powiadomił Elżbietę, że kurier z Londynu i dwóch woźniców czekają na nią w kuchni. Starając się opanować walące w piersi serce, natychmiast do nich poszła. Wyczerpany drogą posłaniec wstał na jej widok i podał list. - Mam tu zostać, by panią chronić. Elżbieta złamała pieczęć i przeczytała: Zostań w Paxton i czekaj na dalsze polecenia Hawksleya. Standbridge
6
Elżbieta wpadła do saloniku, z wściekłością zaciskając w dło ni pomięty list. - Hawksley, ten... Ten szatan, arogant bez serca, nędznik z ptasim móżdżkiem! Za nią odezwał się łagodny głos: - Nędznik z ptasim móżdżkiem? - Tak! - syknęła. - To i tak zbyt delikatnie powiedziane... - Elżbieta zatrzymała się i uśmiechnęła lekko. Odwróciła się zażenowana i przeprosiła: - Och, ciociu, wybacz mi, proszę, ale tak rozwścieczył mnie ten list od księcia. Mam czekać na polecenia tego... ptasiego móżdżku, Hawksleya. - Upadła na najbliższy fotel i dodała: Pewnie myślisz, że zostawiłam w Szkocji swoje dobre maniery. Eunice była wyraźnie rozbawiona. - Gość zawsze powinien zostawiać po sobie coś miłego, Elżbieto - zażartowała. - Widzę, że bardzo cię poruszył ten list. Co pisze książę? - Uśmiech jeszcze bardziej rozjaśnił jej twarz. - Czyżby lord Hawksley wysyłał cię tym razem do Indii, moja droga? Elżbieta nie mogła się dłużej powstrzymać - roześmiała się na cały głos. - Och, ciociu, jesteś taka kochana. Nie, nie wysyła mnie do Indii. Mam siedzieć pod kluczem, dopóki Hawksley nie zdecy70
duje inaczej. Książę przysłał strażnika i dwóch woźniców, żeby mnie pilnowali. Wygładziła zmiętą kartkę i złożyła na pół. - Nie będę słuchała poleceń jak jego lokaje. - Wyprostowa ła się dumnie. - Dam posłańcowi odpowiedź i wyślę go z powrotem do Londynu. Eunice podniosła się szybko i zatrzymała ją. - Pozwólmy odetchnąć temu człowiekowi, moja droga, niech się naje i wyśpi. Równie dobrze może zabrać twoją odpowiedź jutro. Stukając obcasami wyszła z pokoju zostawiając wzburzoną Elżbietę samą. - Wiedziałam, że on wszystko popsuje... Właśnie teraz, kiedy udało mi się pozbierać myśli i mam okazję zdecydować, co zrobić ze swoim życiem, muszę na niego potulnie czekać, żeby mógł wtrącać się w nie swoje sprawy. Eunice wróciła do saloniku. Na swą jasnoszarą suknię założyła biały fartuch. Poprawiła słomkowy kapelusz z szero kim rondem na przyprószonych siwizną ciemnych włosach. - Idę do ogrodu zająć się kwiatami - powiedziała wesoło. - Może przespacerujesz się trochę? To cię uspokoi. A później muszę z tobą porozmawiać. Elżbieta cierpliwie czekała, aż ciotka wyjawi powód tej roz mowy w cztery oczy. Eunice siedziała na niskim stołeczku do rysowania, szkicując delikatne polne stokrotki, które rosły wzdłuż alejki w ogrodzie. - Bellis perennis - powiedziała cicho. - Rozsiewa je wiatr znad pól. W tym roku pojawiły się wyjątkowo wcześnie. Na noc składają płatki, jakby zasypiały. Cudownie było znowu słuchać, jak ciotka łagodnym głosem opowiada o kwiatach. Eunice miała prawdziwy dar artystki. Potrafiła godzinami spacerować po polach i łąkach. Wśród roślin czuła się chyba szczęśliwsza niż wśród ludzi. Ciotka wstała. Schowała węgiel do rysowania i bloczek papieru do kieszeni fartucha i spytała: - Przejdziemy się? 71
Ruszyły w stronę lasu. Eunice przerywała ciszę pokazując Elżbiecie pierwsze zakwitające polne kwiaty. - Ten włochaty błękitny kwiatek to rodzaj truskawki. Ale nie będzie miała, biedaczka, owoców. Spójrz tam, jak żonkile wyciągają główki do słońca. Jest ich jeszcze bardzo mało. Kawałek dalej pokażę ci kolonię pierwiosnków. Tak jak obiecała, w chwilę później zobaczyły całą kępkę kwitnących jaskrawo kwiatów. Wyglądały prześlicznie w wio sennym słońcu. Zatrzymały się, żeby popatrzeć. Eunice odezwała się po chwili: - Tak bardzo przypominasz mi swoją matkę. Przeżyłam szok, kiedy wróciłaś ze Szkocji, zupełnie jakbym zobaczyła ducha. Była moją najdroższą przyjaciółką i tak bardzo cieszy łam się, gdy poślubiła mego brata. - Zerknęła na bratanicę i zarumieniła się speszona. Elżbieta gwałtownie mrugała ocza mi starając się opanować wzruszenie. Eunice ujęła ją pod ramię i ruszyły wolno przed siebie, mijając skupisko wysokich jodeł. - Opowiedz mi o Szkocji. Nie o krajobrazie - później zamęczę cię pytaniami o szczegóły - opowiedz o sobie. Co cię zachwyciło, a czego nie lubiłaś, i czy smutno ci, że wróciłaś, czy jesteś szczęśliwa? A może nie powinnam zadawać takich wścibskich pytań? Elżbieta odpowiedziała z uśmiechem: - Ależ nie mam nic przeciw temu. Jedyną rzeczą, której nienawidziłam, była rozłąka z tobą i Marianną. Bardzo cierpia łam z tego powodu i wydawało mi się, że nigdy nie wyleczę się z tęsknoty za domem. Na początku nie lubiłam jedzenia i dziwnego akcentu. Miałam ochotę posłać ich wszystkich gdzieś daleko razem z ich serdecznością. - Roześmiała się wspominając i ciągnęła: - Żona doktora Camerona, Margaret, była jednak tak miła, że szybko się do niej zbliżyłam. Przeku puje wszystkich smakołykami i umie po mistrzowsku udawać, że nie da sobie rady bez twojej pomocy, podczas gdy prawda jest taka, że może pracować jak szatan i wcale się nie męczy. Szybko wyciągnęła mnie z posępnego nastroju i omamiła swo72
im urokiem. A doktor Cameron wkrótce odkrył mój grzech... nieokiełznanej ciekawości. On też mnie przekonał, że jest przepracowany i potrzebuje pomocy. Głos Elżbiety zabrzmiał entuzjazmem. - Medycyna to tak skomplikowana dziedzina. Uczeni wciąż publikują nowe prace, opisują każdego roku wspaniałe odkry cia, a wciąż tak wielu lekarzy stosuje w swej praktyce przesta rzałe metody. Dobry lekarz powinien zrobić wszystko co może, by zwalczyć dręczącą pacjenta dolegliwość, a potem odsunąć się i pozwolić, by organizm sam się leczył. Żartobliwie trąciła ciotkę łokciem. - Tak jak ty, ciociu. Usuwasz chwasty, karmisz swoje rośliny i pozwalasz naturze dokonać reszty. Eunice zmarszczyła brwi. - Ale żeby niezamężna kobieta asystowała przy porodach... Dlaczego pozwolił ci brać udział w czymś tak szokującym? - Kto bardziej niż ja powinien coś o tym wiedzieć? Roześmiała się widząc zgorszoną minę ciotki. - Poważnie mówiąc, ciociu, niektórzy ludzie byli oburzeni, tak jak tutaj. Przekonanie Anglików, że są pępkiem świata, nie jest chyba uzasadnione. W wielu sprawach Szkoci mają dużo większą wiedzę i naukową, i praktyczną. Od damy oczekuje się, by używała mózgu, a dziewczęta i chłopcy uczą się z tych samych książek. - Po jej twarzy przemknął jasny uśmiech. - I to właśnie mnie zachwyciło. Nikt nie patrzy na kobiety jak na wystrojone, sztywne lalki. Umilkła i roześmiała się. - I Szkoci lubią rudych! Margaret ma włosy jak płomień i całą buzię w piegach. Gdybyś widziała, jak mąż ją uwielbia. Ścieżka doprowadziła je do polanki nad strumieniem. Sta nęły, wpatrzone w mieniącą się w słońcu wodę. Eunice skrzy żowała ramiona na piersi i pochyliła lekko, przyglądając się w zamyśleniu roślinom w trawie. - Cykuta i cygańskie ziele, one lubią podmokłe zbocza. Nic tutaj nie kwitnie przed nadejściem lata, ale listki są ładne... Elżbieta przerwała, coraz bardziej zaniepokojona tym, jaki jest prawdziwy powód tego spaceru: 73
- Ciociu, o czym chciałaś ze mną porozmawiać? Co cię martwi? - A gdy Eunice zawahała się, dodała: - Chodzi o Mariannę, prawda? Ja też się martwię i zastanawiam się, czy byłam jedyną osobą, która zauważyła, jak ten próżniak Stanley bezczelnie się w nią wgapia. - Właśnie, moja droga!... - Eunice wyraźnie ulżyło. - Ty zawsze rozumiałaś, czego mi trzeba, zanim sama o tym pomy ślałam. Zaręczyła się ze wspaniałym mężczyzną, który walczy dla ojczyzny i w pełni jej ufa. Jakże Mateusz byłby oburzony, widząc ją flirtującą z tym bezwartościowym lordem Stanleyem. Tańczy z nim dwa razy z rzędu i zaprasza do domu, kiedy tylko ma ochotę. Co ona sobie wyobraża? Elżbieta, przyzwyczajona od lat usprawiedliwiać Mariannę, powiedziała: - Czuje się samotna, a względy Stanleya jej pochlebiają, ciociu, pewnie zupełnie się nad tym nie zastanawia. Po poby tach w Londynie musi nudzić się trochę na wsi. - Pomówisz z nią, Elżbieto? Ja już próbowałam, ale zamy ka się w sobie i odmawia rozmowy na ten temat. - Och, ciociu, nie mogę po tak długiej nieobecności mówić jej, jak powinna postępować. Pomyśli, że się wtrącam. I będzie miała rację. - Wiem, że to niezbyt miłe zadanie, bo kiedy Marianna się rozzłości, wywija się jak kotka. Ale ja nigdy nie umiem znaleźć odpowiednich słów, by traktowała mnie poważnie. Stanley tak zręcznie potrafi na nią wpływać. Nie ufam mu ani trochę. Elżbieta wiedziała, że niczego nie odmówi ciotce. Wes tchnęła. - Dobrze, porozmawiam z nią w saloniku po podwie czorku. Elżbieta wbiła igłę w mocno naciągnięte płótno, delikatnie przeciągając nitkę. Odłożyła robótkę na stoliczek z drzewa różanego, jakby chciała uwolnić ręce przed nadchodzącą bata lią. Rzadko udawało jej się wychodzić zwycięsko z tego rodza ju konfliktów z Marianną. Dziewczyna miała serce jak z wo74
sku na widok jakiejkolwiek cierpiącej czy krzywdzonej istoty, jednak w sprawie swoich znajomych, nawet najmniej odpo wiednich, była strasznie uparta. Rozpieściły Mariannę razem z ciotką, niemądrze chroniąc ją przed realnym życiem. Od swego powrotu Elżbieta zauważyła, że rozmowa z Ma rianną jest możliwa jedynie wtedy, gdy przedmiotem dyskusji jest jej śliczna buzia, najmodniejsze elementy stroju albo czarujący sposób bycia, lecz kiedy pojawia się jakikolwiek inny temat, uwaga kuzynki rozwiewa się w mgnieniu oka. Spojrzała z czułością na Mariannę. W porannym świetle złociste włosy dziewczyny lśniły, jakby wokół jej głowy unosiła się aureola. Wyglądała jak ucieleśnienie angielskiego ideału pięknej kobiety - łagodna i słodka. Nawet gdy nerwowo kręciła się na fotelu, była tak doskonała w każdym calu, że sprawienie jej najmniejszej przykrości wydało się okrucieństwem. Lecz Elżbieta nie miała innego wyjścia, by uchronić tę głupiutką gąskę przed przekroczeniem granicy, zza której nie ma odwro tu. Dobrze więc - Elżbieta poczuła dreszcz niepokoju - do broni! - Jesteś zaręczona z Mateuszem od dwóch lat, Marianno. Czy zamierzasz odrzucić go dla takiego fircyka jak lord Stanley? Elżbieta powstrzymała uśmiech, kiedy Marianna gwałtow nie podniosła głowę, jak lisica, która wyczuła psy gończe. Gdy ktoś podważał jej opinie, reagowała ostro jak zwierzątko złapane w sidła - nie próbowała nawet wysłuchać żadnych argumentów drugiej strony i zastanowić się, czy rozmówca nie ma racji. - On nie jest fircykiem, Elżbieto - fuknęła. - Ubiera się zgodnie z najnowszą modą, co doceniłabyś, gdyby zdarzyło ci się bywać w towarzystwie. - Mój biedny, niewyszukany umysł jest w stanie docenić o wiele więcej, niż sądzisz, Marianno. A jeśli chodzi o dobry smak lorda Stanleya, to nie wmawiaj mi, że guziki wielkości spodków i kanarkowo-fioletowe kamizelki świadczą o elegan cji. Nie patrzy chyba nigdy w lustro w obawie, by nie powalił go oślepiający blask własnej urody. 75
Arystokratyczny nosek Marianny zadrżał z oburzenia, kiedy odparła: - To wrażliwy i czarujący dżentelmen, Elżbieto. Mateusz nigdy nie rozumiał mnie tak dobrze jak on. - Myślisz o tym, że pisze poezje na temat twojej urody i przy każdej wizycie przynosi ci prezenty? Zachowujesz się jak sroczka, która zbiera świecidełka i puste komplementy. Twarz Marianny pociemniała. - Jesteś po prostu zazdrosna, że to ja zawsze podobam się mężczyznom. Na przykład twój drogi lord Hawksley. Przy znaj, że podziwiałaś go z początku - dla kogo jednak zaryzy kował życie? W chwili gdy mnie ujrzał... no cóż, to było tak dawno. Zaczęła przyglądać się nienagannie wypielęgnowanej dłoni, zerkając na Elżbietę zza gęstych rzęs, by sprawdzić, czy ta kąśliwa uwaga ją zabolała. Elżbieta z trudem przełknęła ten komentarz, starając się zachować spokój. Pamiętaj, jaki jest cel tej rozmowy, pow tarzała sobie w myśli, nie twoje uczucia, lecz przyszłość Ma rianny. - Marianno, jak sądzisz, co lord Stanley robi tu na wsi? Przecież sezon właśnie się zaczyna. A może ucieka przed wierzycielami? Kuzynka znów się żachnęła: - Przyjechał odwiedzić matkę, a został dłużej, ponieważ znalazł odpowiednie dla siebie towarzystwo. Dlaczego chcesz to popsuć, krytykując jego uprzejmość i sympatię dla mnie? - Ale cóż on ci proponuje poza uprzejmością i sympatią, Marianno? Czy kiedy jeździsz z nim sama do miasteczka, mówi o domu, rodzinie? A gdy wyciąga cię na spacery po ogrodzie, czy wspomina coś o swoich intencjach? Marianna podniosła głowę i z uporem malującym się na twarzy wysunęła brodę do przodu. Uwaga, pomyślała Elżbieta, zbliża się kontratak! - Kto zobowiązał cię do opieki nade mną, Elżbieto? Nie moja matka ani z pewnością nie stary książę. Jeśli prosisz księcia o cokolwiek, każe ci we wszystkim słuchać swego 76
cudownego wnuka. Gdyby Natan był rzeczywiście tak wspa niały, walczyłby w armii, tak jak mój Mateusz. - Jasną cerę Marianny oblał rumieniec. Elżbieta nie mogła się powstrzymać i spytała: - Jest więc nadal „twoim" Mateuszem? - Nigdy nie twierdziłam, że chcę zerwać zaręczyny. Powie działam jedynie, że... miło mi w towarzystwie lorda Stanleya. Brakowało mi wiadomości ze świata i dowcipnej konwersacji. Marnieję na tej zapadłej prowincji, a on jest taki światowy. Poza tym, kto cię upoważnił do krytykowania ulubieńca księcia regenta? - Nie traktowałabym tego jako zalety, Marianno. Przyjacie le księcia regenta to raczej awanturnicza kompania. Marianna uśmiechnęła się ze złośliwą satysfakcją. - To dziwne, że właśnie ty wypowiadasz się na temat przyzwoitości. Odesłano cię do Szkocji, co z pewnością nie dodało ci chwały, a teraz chyłkiem wróciłaś, żeby snuć opowie ści o przyjmowaniu porodów. Czy to pasuje do przyzwoitej panny? Elżbieta nakazała sobie w duchu zachowanie spokoju. Ma łej lisicy najwyraźniej wyostrzyły się pazurki podczas jej nie obecności. - Czy ty właśnie nie narażasz na szwank swego dobrego imienia? Lord Stanley zaproponował ci może małżeństwo? A spotkania w cztery oczy aranżuje po to, żeby mówić o ślu bie, czy chodzi mu tylko o piękne słówka i skradzione poca łunki? - No cóż, on przynajmniej interesuje się czymś innym poza uprawą ziemi i nawadnianiem pól. Co to za atrakcja zostać żoną wieśniaka? - Mateusz nie jest wieśniakiem, Marianno. Jest odpowie dzialnym właścicielem ziemskim, pochodzi z szanowanej ro dziny i przyjaźni się z lordem Hawksleyem. Jak myślisz, skąd pochodzą dochody właścicieli majątków ziemskich? Właśnie z uprawy pól - i gdyby Mateusz o to nie dbał, wkrótce nie miałby ci już nic do zaoferowania. Ciotka opowiadała mi, jak od pierwszego wejrzenia zdobył twoje serce. Czy nie poświęcał 77
ci dość uwagi? Och, Marianno... - dodała czule. - Wiem, że brakuje ci towarzystwa po tym, jaki powszechny zachwyt wzbudziłaś w Londynie i na pewno brakowało ci też Mateu sza, ale czy przestałaś go kochać? Broda Marianny zadrżała, a do błękitnych oczu napłynęły łzy. Rzuciła Elżbiecie gniewne spojrzenie i sięgnęła po obszytą koronką chusteczkę. - Nie będę odpowiadać na twoje wścibskie pytania. Wstała, żeby wyjść z pokoju, pełna wdzięku i elegancji nawet wtedy, gdy rzuciła ze złością przez ramię: - Będę widywać, kogo zechcę i kiedy zechcę, a moje uczu cia w stosunku do Mateusza to nie twoja sprawa. Jeśli przyj dzie mi ochota spędzić kilka chwil z przyjaciółmi, bez węszą cego wokół i psującego wszystko psa obronnego, z pewnością to zrobię. Nie mam zamiaru trzymać się na uboczu, tak jak ty. Skończyłam już dziewiętnaście lat i nie mam zamiaru zestarzeć się w nudzie, podczas gdy Mateusz zabawia się na wojence! Zmrożona tymi słowami Elżbieta została sama w saloniku. Otuliła się szalem i bliska łez powoli wstała z fotela. Starcia z Marianną zawsze sprawiały, że czuła się gorsza, i dlatego ich unikała. Podeszła do drzwi wyjściowych. Zapragnęła nagle poczuć promienie słońca na twarzy. Powoli przeszła koło stajni i za trzymała się przy ogrodzeniu pastwiska. Oparła ramiona o drewnianą barierkę i zamknęła oczy, starając się odzyskać równowagę. Czy pogorszyła jedynie sytuację, wszczynając tę dyskusję z Marianną? Gdyby zawiodła ciotkę Eunice i pozwoliła Ma riannie dokonać tak fatalnego wyboru, czy później mogłaby to sobie wybaczyć? Odetchnęła głęboko, powoli wracając do siebie. Co powinna teraz zrobić? A przede wszystkim, co zrobi Marianna? Na pewno zgodnie ze swoim zwyczajem uknuje jakąś intrygę, żeby się zemścić, a potem z niewinną miną uda, że o niczym nie wie. Elżbieta poczuła zimne ciarki na plecach. Przeczuwała, że tym razem kuzynka wciągnie do swego niemą drego odwetu lorda Stanleya.
78
Może mogłaby natchnąć jakoś Natana, żeby wysłał Marian nę do Indii... albo do Szkocji... albo najlepiej do Londynu. Wiedziała już, co robić. Musi wyrwać nierozsądną kuzynkę spod wpływu lorda Stanleya, a pobyt w Londynie jest atrakcją, której Marianna się nie oprze. Zabierze ciotkę i kuzynkę na kolejny sezon do domu księcia. Czekać na dalsze polecenia Hawksleya w Paxton? Raczej nie. Wyjadą wszystkie. Świeże powietrze sprawiło, że Elżbieta poczuła przypływ sił. To świetny pomysł. Najbardziej rozśmieszyła ją myśl o tym, jak lord Hawksley zareaguje na ich widok... Wszystkie trzy spadną mu jak z nieba... Z pewnością się ucieszy, pomyślała szczerze rozba wiona.
7
Paxton - Londyn, kwiecień 1813 Elżbieta wróciła do domu, zdecydowana stoczyć następną bitwę z Marianną. Jak ona śmie przybierać takie nadęte po zy? Czyżby nauczyła się tego w Londynie? Marianna, którą znała kiedyś, zamknęłaby się z nią potajemnie w sypialni i z wypiekami na twarzy zadawała tysiące pytań na temat rodzenia dzieci. Myszkowałaby w medycznych książkach i cza sopismach Elżbiety w poszukiwaniu szokujących ilustracji i opisów. Marianna lubiła wszelkie sensacje i gotowa była odgrywać dramatyczne sceny, jeśli życie zaczynało wydawać jej się nie dość ekscytujące. Dlaczego tak się zmieniła? Oczywiście fana berie i dramatyczne atrakcje nadal były jej silną stroną, ale do czego zmierzała? Co oznacza ten flirt z lordem Stanleyem, modnisiem przypominającym papugę, z którego dawniej tylko by się śmiała? Nie był jej jasnowłosym i błękitnookim bohate rem, lecz wystrojonym nudziarzem na wysokich obcasach i z wymalowaną twarzą. Mimo roztrzepania i trzpiotowatości Marianny łączyła je zawsze serdeczna przyjaźń. Co zmieniło wszystkie plany i ma rzenia tej dziewczyny? Elżbieta postanowiła rozwiązać tę zagadkę. Zatrzasnęła za sobą frontowe drzwi z rozmachem, który można by porównać jedynie z nieokrzesaniem lorda Hawks80
leya. Nic dziwnego, że mu się to zdarza; to cudowne uczucie, - pomyślała. W hallu pojawił się Chilton, z miną, jakby miał bronić domu przed atakiem hordy najeźdźców, bo cóż innego mogło spowo dować taki huk? - Panno Elżbieto?... - Tak, Chilton, czy mógłbyś polecić, by zniesiono kufry ciotki Eunice i Marianny? Niech służące zaczną pakować ich rzeczy na dłuższy pobyt w Londynie. Chilton z trudem ukrył zaskoczenie. Po chwili jednak zupeł nie naturalnym tonem zapytał: - Nie wydaje mi się, by pokojówka panny Wydner była już o tym poinformowana, panno Elżbieto. Czy mam ją zawiado mić o podróży, czy też zaczekamy, aż zrobi to panna Wydner? - Nie - odpowiedziała w zamyśleniu, starając się przypo mnieć sobie, o jakiej służącej mówi Chilton. Jednocześnie obserwowała z zaciekawieniem błyski rozbawienia w oczach lokaja. Zgodnie z niepisanymi zasadami gry, którą od lat prowadzili, czekał, co Elżbieta odpowie na to pozornie niewin ne pytanie. Elżbieta uważnie mu się przyjrzała. Postarzał się w czasie jej nieobecności. Posiwiał, a zmarszczki pogłębiły się wokół śmiejących się często oczu, nadal trzymał się jednak prosto i był pełen energii. Dla niej pozostanie zawsze starym przyja cielem, który okazał jej tak wielkie wsparcie, gdy przed laty przybyła do Paxton. Nawiązał wtedy cichą nić porozumienia z zagubioną dziewczynką, żartami i figlarnymi niespodzianka mi pomógł jej wrócić do normalnego życia. Mocną ręką podtrzymywał ją, gdy piszcząc z radości zjeż dżała po poręczy schodów, a kilka lat później swoim pełnym powagi głosem uczył ją, jak należycie kierować służbą. Ileż razy, żeby ją rozbawić, przynosił jej na tacy słodkie herbatniki i gorące bułeczki z rodzynkami pod pokrywą, którą zdejmował teatralnym gestem. Kiedyś przyniósł jej w prezencie kociaka, ale musiał go zabrać, gdy Elżbieta zaczęła strasznie trzeć oczy i kichać. Wypracowali swój własny system porozumiewania się, 81
w którym słowa miały jedno znaczenie, a mimika i niedopo wiedzenia - drugie. Sądząc po wyrazie jego twarzy, miał coś bardzo interesującego do powiedzenia... albo raczej do prze milczenia. W każdym razie rozpoczął grę i teraz nadeszła jej kolej. - Wątpię, czy pokojówka wie już o podróży, ponieważ nie powiadomiłam jeszcze samej Marianny, jak się z pewnością domyśliłeś... Co wnioskuję z szatańskich błysków w twoich oczach. - Zmarszczyła brwi i spytała: - Kim jest ta pokojów ka? Nie wiedziałam, że jest ktoś nowy w domu. - Oakes została przysłana przez lady Lowden, by dbać o pannę Wydner. Zaniemogła właśnie, gdy pani przyjechała i wciąż nie doszła do siebie. - Siostra ciotki Eunice przysłała dla Marianny pokojówkę z Londynu? - Sądzę, że lady Lowden pragnie, by panna Wydner nie zapomniała w domu o londyńskich finezjach. Elżbietę zastanowiło to określenie. Co za londyńskie fine zje? Wymogi najnowszej mody Marianna śledziła w swoich pismach ilustrowanych, a wychowanie, jakie dała im obu Eunice, nie mogło budzić żadnych wątpliwości nawet w lon dyńskich salonach. Co tu się dzieje? Od trzech dni jest w domu, a nie słyszała ani słowa o obłożnie chorej służącej. I dlaczego Chilton się uśmiecha? Może ten trop do czegoś ją doprowadzi. - Tak więc Oakes cieszy się słabym zdrowiem? - Och, nie, to pełna wigoru kobieta, panno Elżbieto. Może tego dnia, gdy pani przyjechała, było trochę chłodno i przezię biła się po prostu. - Wydaje mi się, że dzień był słoneczny. Możliwe jednak, że przywiozłam coś ze sobą ze Szkocji i zaraziłam ją. Co prawda, jeśli pamięć mnie nie myli, cały mój bagaż stano wił niewielki kufer i mnóstwo ciekawych historii do opowia dania. - Och, Oakes jest wspaniałym tematem do opowiadania, panienko. A po akcencie natychmiast rozpoznaje, skąd kto przyjechał. 82
- Po akcencie? Czyim akcencie? - Proszę wybaczyć, panienko, ale ma pani leciutki szkocki akcent. Jestem pewien, że zniknie po kilku dniach w domu. Elżbieta była oszołomiona. Mówi z akcentem? Szalenie spodobał jej się ten pomysł. Ależ to strapi Hawksleya!... Wysłał z domu grzeczną małą Angielkę, a spadnie mu znów na głowę barbarzyńska dziewoja z zapadłej Szkocji. To z pewnością stwierdziła pokojówka Marianny. Elżbieta cicho się roześmiała i usiadła na schodach. Nie musiała zapraszać Chiltona, żeby zrobił to samo. - Rozumiem, Chilton. Jakże mogliśmy zapomnieć, że roz mowy prowadzone w saloniku słychać w każdym zakątku do mu. - Umilkła na chwilę. Wszystko wydało jej się nagle jasne. - Może wystraszyła się akuszerki? - Wątpię, czy kiedykolwiek czegoś się wystraszyła, panno Elżbieto. - Może to zbyt mocne określenie. - Trudno powiedzieć. Zadowolona, że wyjaśniła sytuację, spojrzała na Chiltona z psotnym uśmiechem. - W takim razie ta szanowna osoba obawia się pewnie zakażenia z jakiegoś nieznanego, nowego źródła. Może powin nam się nią zaopiekować. Nauczyłam się cudownych metod leczenia prawie wszystkich kobiecych dolegliwości. Jak są dzisz, Chilton? Nie mogę pozwolić, żeby cierpiąca leżała w łóżku. Jedna moja wizyta z pewnością przywróci ją natych miast do zdrowia i obowiązków. - Życzy pani, bym ją uprzedził? - Jeśli będziesz tak miły... - Oczywiście, panno Elżbieto. Odszedł w stronę schodów dla służby, ale w głębi hallu jeszcze się zatrzymał i powiedział z uśmiechem: - Witamy w domu, panno Elżbieto. Tak więc rozumiecie, że jedyne rozwiązanie mojego dylematu jest takie, byście pojechały ze mną do Londynu. Nie śmiałabym zjawić się w domu księcia jedynie w towarzystwie służącej, nie 83
wspominając, że miałabym mieszkać z dwoma dżentelmenami, którzy nie są przecież nawet blisko ze mną spokrewnieni mimo że książę tak wspaniałomyślnie poprosił, bym nazywała go dziadkiem. Elżbieta zakończyła swoją przemowę ze śmiertelną powagą, zastanawiając się w duchu, co na Boga odpowiedziałaby teraz, gdyby ktoś przypomniał, że całą podróż ze Szkocji odbyła tylko z dwoma woźnicami i Sally w roli przyzwoitki. Czekała z niewinną miną. Dłonie Eunice znieruchomiały na moment w powietrzu, mimo iż trzymała dzbanek, z którego nalewała właśnie herbatę do filiżanki Marianny. Elżbieta czuła się winna, że zaskakuje ciotkę tym projektem, lecz gdyby Eunice wiedziała, skąd ten pomysł, natychmiast wszystko można by wyczytać z jej szczerej twarzy i Marianna domyśliłaby się spisku. Dodatkową trudność stanowił fakt, że ciotka nie tylko unikała dłuższych kontaktów ze swoją przytła czającą wszystkich wokół siostrą, ale również przerażała ją myśl o wielkim mieście, gdzie widmo kobiet podobnych do lady Lowden straszyłoby ją na każdym kroku. Jeśli chodzi o Mariannę, zadanie Elżbiety polegało na takim przedstawieniu sytuacji, żeby kuzynka bez uszczerbku dla swej godności mogła zostawić lorda Stanleya i wyjechać do Londy nu. Elżbieta popatrzyła na nią, gdy ciotka podawała filiżanki z herbatą. W twarzy Marianny jak w kalejdoskopie odbijały się sprzeczne uczucia. Elżbieta zapragnęła nagle zajrzeć w jej myśli. Impuls narastał coraz silniej, mimo tak ciężko okupio nego postanowienia. Jakże chciała wiedzieć, co kłębi się w główce tej młodej damy. Nie musiała długo czekać. - To bardzo miło ze strony lorda Standbridge'a, że zaprasza nas do Londynu, Elżbieto, ale nie możemy obrazić ciotki Sylwii, zatrzymując się u księcia, a nie u niej. Oczy Marianny błyszczały zdradzając podniecenie, które próbowała ukryć pod maską spokoju. Najwyraźniej myśl o po wrocie na londyńskie salony rozwiała ponury nastrój, z jakim pojawiła się dziś w saloniku. Elżbieta zauważyła, że ta przebiegła psotnica wcale nie ma 84
ochoty znaleźć się w szponach lady Lowden. Powiedziała uprzejmie: - Sądzę, że mogłabym nająć jakąś szacowną osobę do towarzystwa, Marianno, ale jeśli ty i ciocia nie będziecie ze mną, by poradzić, jak odpowiednio zachować się wśród ludzi, na pewno narobię nam wszystkim wstydu. Marianna bez wahania zgodziła się z tym stwierdzeniem, prowokując Elżbietę do małej złośliwości: - Z drugiej strony lata spędzone w Szkocji dały mi wiele doświadczenia... Nie musimy przecież koniecznie pozbawiać lady Lowden radości goszczenia was u siebie. Może dam sobie jakoś radę... - Westchnęła, mając nadzieję, że ta drobna prowokacja nie zburzy całego misternie ułożonego planu. Marianna była najwidoczniej skonsternowana, a ciotka Eu nice zaczęła pokasływać nad swoją filiżanką. Lepiej nie znęcać się już nad kuzynką i szybko zakończyć tę sprawę. - Jeśli się zgodzicie, poproszę jednak księcia, żeby wysłał do lady Lowden miły liścik, w którym wyjaśni, jak bardzo pomocna będzie dla mnie wasza obecność. Marianna potaknęła z gracją. - Oczywiście, jeżeli jesteśmy ci potrzebne... - Ależ, Elżbieto - przerwała Eunice, dla której podejmowa nie jednoznacznych decyzji stanowiło prawdziwą mękę - moja obecność w Londynie naprawdę nie jest konieczna. Obie dziewczyny popatrzyły na nią groźnie, po czym wymie niły spojrzenia między sobą, w pełni zgodne po raz pierwszy tego dnia. Elżbieta słodkim głosem wycedziła przez zaciśnięte zęby: - Ciociu, z pewnością nie pozwolisz, byśmy podróżowały z Marianną bez należytej opieki. Zauważyła cień dawnego, porozumiewawczego uśmiechu Ma rianny, kiedy Eunice skapitulowała bez dalszych sprzeciwów. Przekonanie Tarra, nieszczęsnego posłańca i strażnika w jed nej osobie, nie okazało się łatwe. Powtarzał wciąż, że jego obowiązkiem jest zapewnić Elżbiecie bezpieczeństwo. Najchęt niej przywiązałby ją prawdopodobnie do jakiegoś ciężkiego 85
mebla, ona jednak zupełnie wymykała mu się spod kontroli. Trzy zdeterminowane kobiety biegające w tę i z powrotem po schodach, i co najmniej dwa razy tyle służby uwijającej się po domu, przyprawiały go o zawroty głowy, tym bardziej że nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Elżbieta ulitowała się nad udręczonym biedakiem i posłała po Chiltona. - Chilton, pan Tarr potrzebuje twojej pomocy. Książę obar czył go niewdzięcznym zadaniem dbania o moje bezpieczeń stwo. W jego przekonaniu nie powinnam wybierać się do Londynu, ale ponieważ tak właśnie zdecydowałam, czy nie zechciałbyś służyć mu radą? Lokaj zastanowił się chwilę, po czym przedstawił swoje sugestie: - Drugim powozem wyślemy gajowego. Ten człowiek jed nym strzałem potrafi powalić jelenia, będzie pani w dobrych rękach. - Gdy Tarr skinął głową, Chilton ciągnął dalej: - Na strychu mamy rusznicę, jeśli chce pan uzbroić jeszcze jednego człowieka, może ogrodnika albo któregoś ze służących. Widząc przerażenie w oczach Tarra, Chilton wzruszył ra mionami. - Broń można zabrać jedynie dla postrachu, nie trzeba jej wcale używać. Elżbieta z sympatią popatrzyła na zatroskanego posłańca. - Przyrzekam, że nie sprawię żadnych kłopotów. Kiedy dotrzemy do Londynu, książę sam będzie mnie miał na oku. Jeśli pan woli, proszę pojechać do miasta przed nami i uprze dzić księcia o naszym przyjeździe. Gdy i to go nie uspokoiło, Elżbieta poddała się. Cóż to za miejsce, ten Londyn, gdzie poruszanie się po ulicach wydaje się tak niebezpieczne? W końcu po kilku dniach przygotowań wyruszyli w drogę. Ponieważ pojazd, którym przyjechał Tarr, okazał się za mały dla nich wszystkich i nie pomieściłby bagażu, odkurzono jesz cze drugi, ich własny stary powóz. Kiedy Tarr skończył dokładną inspekcję i stwierdził, że
86
powozy spełniają wymogi bezpieczeństwa, Marianna zarządzi ła pucowanie i polerowanie pojazdu - inaczej nie mogłaby przecież pokazać się nim w Londynie. Mniejszym powozem jechały Sally i Oakes ledwie widoczne spod stert bagaży. Woźnica wystroił się w wygrzebaną gdzieś liberię i dumnie dzierżył lejce. Zamiast lokaja, który zwykle stał między tylnymi kołami, za powozem jechał również przejęty swoją rolą, uzbro jony w groźną rusznicę gajowy. Elżbieta wsiadła do książęcego powozu w doskonałym hu morze, przekonana, że obładowany ze wszystkich stron pojazd za pierwszym zakrętem rozpadnie się pod ciężarem kufrów. Zajęła wolne miejsce przy strażniku, naprzeciwko ciotki i Ma rianny. Niestety, nie udało jej się zaspokoić ciekawości i zbadać tajemniczej pokojówki Oakes, rozchmurzyła się jednak, wi dząc, że pan Tarr jest równie intrygującą postacią. - Chilton powiedział mi, że jest pan dawnym żołnierzem, przydzielonym teraz do dyspozycji księcia. Czy jest pan zado wolony ze służby? Twarz strażnika wyrażała zakłopotanie - służba nigdy nie powinna wyjawiać żadnych informacji na temat swoich chle bodawców. Odkaszlnął, pochylił się do okna i wskazał na odzianego w obdarty zielony mundur człowieka, który ostat kiem sił wlókł się obok spętanego konia. - Mam więcej szczęścia niż ten biedak i jego towarzysz, panienko. Elżbieta odwróciła się na siedzeniu, by spojrzeć przez okno na samotnego podróżnego. - Jaki towarzysz? - spytała. - Minęliśmy go jakąś milę wcześniej. Obaj należeli do oddzia łu strzelców piechoty. Na pewno włóczą się po okolicy w poszu kiwaniu zajęcia albo chociaż strawy za rąbanie drewna. - Ale dlaczego ten drugi człowiek został z tyłu? - Mają tylko jednego konia. Używają go na zmianę, każdy po kolei jedzie kawałek na koniu, a potem przywiązuje wierz chowca przy drodze i idzie dalej pieszo. Drugi wsiada na konia, kiedy się do niego dowlecze, i tak w kółko. W nocy razem zatrzymują się w jakiejś stodole albo gdzie popadnie 87
i na zmianę pełnią wartę. Nie żeby mieli coś wartego kradzieży, chodzi im tylko o konia i własne życie. Tarr umilkł widząc, jak Eunice zmartwiła się losem żołnie rzy. Patrzył nadal przez okno, a potem wyjrzał przez drugie uważnie obserwując okolicę. Elżbieta chciała dowiedzieć się, czy Hawksley mieszka w londyńskiej rezydencji księcia. Po chwili milczenia zagadnęła znów strażnika: - Nie mogę doczekać się spotkania z księciem. Miło będzie zobaczyć go razem z Hawksleyem. Podczas ostatniej wizyty markiza miałam wrażenie, że zrobił się niezwykle podobny do dziadka. Nie zadała pytania wprost, lecz Tarrowi wypadało coś odpowiedzieć. - Tak - odezwał się. - Jego łaskawość ma wigor młodego człowieka, tak samo jak mój dziadek. Elżbieta uprzejmie pokiwała głową, niepocieszona tym wy mijającym stwierdzeniem. - Mój dziad był gajowym tu, w Townley Park. Podobno dla uczczenia dwudziestych pierwszych urodzin siódmego hrabiego rozpalono tak wielkie ognisko w lesie, że zajęła się gajówka mo jego dziadka. Żeby uchronić hrabiego przed gniewem jego ojca, dziadek wziął winę na siebie. Kiedy hrabia odziedziczył majątek, mój ojciec został za jego zgodą gajowym, a dziadek otworzył w miasteczku masarnię. Hrabia umiał okazać wdzięczność. Tarr odwrócił się do Elżbiety; miał poważną minę, lecz w jego oczach czaiła się wesołość. Odwzajemniła mu się lekkim uśmiechem, kiedy dorzucił: - Dziadek uwielbia snuć opowieści o dawnych czasach. - Pan również jest świetnym gawędziarzem, panie Tarr. I dodała wracając do swojego tematu: - Czy lord Hawksley... Przerwał im okrzyk zbolałej Marianny: - Tak strasznie trzęsie, że dostanę zaraz migreny. Gdyby kucharz wziął w taką drogę bukłak śmietany, masło samo by się ubiło w mgnieniu oka. Eunice zwróciła się do Tarra: - Czy sądzi pan, że możemy zatrzymać się na chwilę? - Nie, proszę pani - zaprzeczył energicznie. - To zły odcinek,
88
dużo tu korzeni i koła wpadają w głębokie doły. Nic dziwnego, że w tej okolicy budują lżejsze powozy, tak jak ten, który panie zabrały z domu. Powóz księcia jest o wiele cięższy. Dojeżdża my do Leicester, gdzie drogi zbudował Macadam. Od razu odczują panie różnicę. To sprytny człowiek, ten Macadam, jego trakty nie podmakają, bo kazał na nie sypać potłuczone kamienie i żwir. Jedzie się po nich jak po parkowej alei. Elżbieta wyciągnęła jedną z wyściełających siedzenia powo zu poduszek i podała ją Mariannie. - Kiedy podróżowałam przez Yorkshire kilka dni temu, jechaliśmy cudownymi drogami zbudowanymi przez niejakiego Johna Metcalfa. Jest w tamtej okolicy prawie legendą, ponie waż urodził się niewidomy. - Zerknęła na Tatra. - A drogi londyńskie są... Powóz szarpnął rzucając ją na okno. Przez chwilę myślała, że uderzyła o coś głową, gdyż pociemniało jej przed oczami, ale zdała sobie sprawę, że to nadchodząca wizja. Potrząsnęła głową, żeby ją odpędzić, lecz było już za późno. Opadła na siedzenie i zamknęła oczy. Bała się, że znów zobaczy potwora, poddała się jednak - a może obraz będzie miał znaczenie dla jej najbliższych? Ta sama czerwona ciecz lała się po bruku ulicy, a ten łajdak nadal stał w cieniu. Obraz jednak był tym razem inny. Skur czona postać nie zbliżyła się do złoczyńcy, lecz minęła go i zaczęła się oddalać. Natomiast ten, który czaił się w cieniu, wysunął się do przodu w światło księżyca, zakrył dół twarzy ciemnym szalem i podążył za swoją ofiarą. Elżbieta otworzyła oczy i rozejrzała się wokół. Eunice i Ma rianna zaglądały do kosza z jedzeniem i ustalały, jak najlepiej rozdzielić porcje. Tarr zauważył, że miała przed chwilą zaciś nięte powieki i spytał z troską w głosie: - Czy panienka źle się czuje? Mamy się zatrzymać? Potrząsnęła przecząco głową, ale zignorował to. Opuścił okno, wysunął głowę na zewnątrz i kazał woźnicy jak najszyb ciej stanąć. Marianna była zachwycona, gdy zjechali na pobo cze w pobliżu łąki. Po chwili służące z drugiego powozu zajęły się urządzaniem pikniku. 89
Wciąż pod wrażeniem wizji, Elżbieta przywarła do ramienia Tarra, gdy pomagał jej wysiąść z powozu. Zmarszczył czoło i lekceważąc obowiązujące maniery, podtrzymał ją mocno oj cowskim gestem. - Najlepszy na złe samopoczucie jest spacer na świeżym powietrzu, panienko. - Dziękuję, już mi lepiej. Przeszli kawałek i po chwili Elżbieta spytała: - Jak pan sądzi, czy Londyn mi się spodoba? Roześmiał się cicho. - Jestem pewien, że tak. Pogoda bywa kapryśna, czasem nic nie można dojrzeć w szarej mgle, a czasem jest piękne słońce nawet w śnieżną zimę. Spodobają się pani parki - Hyde, Green i Saint James, a teraz, na wiosnę, zieleń wygląda naprawdę cudownie. W pani części miasta jest czysto i ładnie pachnie. - W mojej części miasta? - Londyn jest bardzo duży, panienko, znajdzie tam pani dosłownie wszystko: i pałace, i nędzę. Ich lordowskie mości powiedzą pani, którędy i jak się poruszać. Marianna zawołała ich na posiłek. Gdy zawrócili, Elżbieta powiedziała: - Co książę powie na nasz widok, jak pan myśli? Pytanie nie było zbyt na miejscu, Tarr zerknął na nią jednak z ukosa i odpowiedział: - Z ulgą przywita panią całą i zdrową, panienko. A co więcej, nie umiem powiedzieć. Elżbieta drążyła głębiej: - A lord Hawksley? Wzruszył ramionami. - Jego lordowska mość to ciężki orzech do zgryzienia. Nigdy nie wiadomo, co myśli. Po chwili twarz strażnika rozjaśnił szeroki uśmiech. Elżbieta nie zrozumiała, co Tarr ma na myśli mówiąc: - Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć minę Marsha.
8
Londyn, maj 1813 Zuchwalstwo zawsze źle się kończy, pomyślała zdjęta nagle strachem Elżbieta, zastanawiając się jednocześnie, co za tchórz wymyślił to powiedzenie. Nie staje się z furą bagaży na progu książęcej rezydencji bez zaproszenia. Przelotnie zerknęła na ciotkę, jedyną osobę, której moralne go wsparcia mogła teraz oczekiwać. Eunice odpowiedziała porozumiewawczym spojrzeniem. Jej wzrok padł na dłonie Elżbiety, bezwiednie wykręcającej sobie palce. Obie uśmiech nęły się, jedna z łagodną troską, a druga ze smutnym wzrusze niem ramion. Marianna z nosem rozpłaszczonym na szybie w podniece niu wymieniała znajome miejsca, które mijali w drodze do domu księcia. W końcu konie zwolniły i zatrzymały się. Słońce wisiało nisko na brudnoszarym niebie, a promienie światła przeciekały jakby przez matową zasłonę. Z każdym oddechem do nozdrzy wciskał się zapach wiszącego w powietrzu dymu, a w ustach czuło się smak sadzy. Mimo to Elżbieta pomyślała, że w porównaniu z odorem panującym w dzielnicach, przez które przed chwilą przejeżdżali, powietrze na Mayfair Grosvenor Square było wprost balsamiczne. - Jesteśmy na miejscu, proszę pań. - Tarr westchnął z nie skrywaną ulgą. - Wysiądę pierwszy, jeśli panie pozwolą. Przyzwyczaiły się już do jego środków ostrożności, gdyż 91
przez całą podróż nie spuszczał swych podopiecznych z oka, ciągle wyglądał przez okna i trzymał je w powozie albo prawie pod kluczem w zajeździe, dopóki dokładnie nie sprawdził, czy po okolicy nie kręcą się podejrzane typy. Według Elżbiety trochę przesadzał, ale bez jego taktownej opieki czterodniowa wyprawa z pewnością okazałaby się jeszcze bardziej uciążliwa. Powóz zachybotał się, kiedy Tarr wysiadł, a odgłos koni szurających kopytami o bruk odbił się echem o mury ciasnej zabudowy ogromnego placu. Ściśnięty z emocji żołądek nie pozwolił Elżbiecie przyjrzeć się niczemu dookoła, jedynym jej marzeniem było przeżyć kilka następnych minut bez plamy na honorze. Tarr przystawił do drzwiczek powozu stopnie i wy ciągnął dłoń, żeby pomóc Eunice, ale w tej samej chwili cofnął się na dźwięk nadjeżdżających koni. - Proszę poczekać - rzucił ostro i wyciągnął spod płaszcza dwa pistolety. Marianna wydała cichy okrzyk; przywarła do matki. Elżbie ta przysunęła się do okna, ale niczego stąd nie mogła dojrzeć. Po chwili Tarr mruknął coś pod nosem i już spokojny schował pistolety. W końcu pomógł im wysiąść, ignorując pytające spojrzenie Elżbiety. Wszyscy spojrzeli w stronę, skąd dobiegło parskanie koni i stukot zbliżającego się powozu. Gdy zatrzy mał się przed nimi, dostrzegli na drzwiczkach książęcy herb. Zdecydowana nie chować się za innych, Elżbieta z bijącym sercem postąpiła do przodu. Czy to Hawksley? Poczuła paraliżujące przerażenie, które rozwiało się, kiedy woźnica zeskoczył z kozła i otworzył drzwi czki powozu. Wyciągnął ze środka zydelek i teatralnym gestem ustawił go na ziemi. Elżbietę ogarnęła niespodziewana ulga, gdy zdała sobie sprawę, że to jego łaskawość, książę Standbridge. Wysiadła z powozu nie zwracając uwagi na wyciągnię te ramię woźnicy. Zapomniała, jaki jest potężny - wysoki i szeroki w ramio nach. Tak właśnie z pewnością będzie w jego wieku wyglądał Hawksley. W chłodym wieczornym powietrzu rozległ się tubal ny śmiech i ku zaskoczeniu Elżbiety książę rozpostarł ramiona z okrzykiem: 92
- Elżbieto, chodź uściskać staruszka! Podeszła bliżej i utonęła w jego serdecznych objęciach. Nie tego się spodziewała. Wyobrażała sobie raczej zimną konfron tację, gorzkie słowa, a nawet łzy. Ale to pełne ciepła przywita nie, ta scena, o której kiedyś tak marzyła, przyszła chyba za późno. Zagryzła dolną wargę, próbując opanować falę emocji. Uniosła twarz i spojrzała księciu w oczy. Obrócił ją ściskając w ramionach i była teraz zasłonięta przed wzrokiem innych. - Tego się obawiałem - powiedział niskim głosem. Przy ciągnął ją jeszcze raz do siebie i dodał: - Wejdźmy wszyscy do domu, potem porozmawiamy... Dobrze? Nie czekając na odpowiedź wypuścił ją z ramion, odwrócił się i podszedł do ciotki. - Droga pani, nic nie mogłoby sprawić mi większej przyje mności niż pani wizyta. - Skłonił się nad dłonią Eunice, a potem zwrócił do Marianny, która również wyciągnęła rękę do pocałowania: - Wróciłaś zadręczać serca londyńskiej mło dzieży, co? - Roześmiał się i poprowadził je do domu. Pojawienie się tak uroczych dam sprawi z pewnością, że będziemy mieć jutro piękny, słoneczny dzień. Elżbieta spojrzała za siebie. Służba dwoiła się i troiła, ściągając z powozów pudła i kufry. Nikt nie słuchał piskliwych poleceń Oakes, która jak zwykle miała wiele do powiedzenia. Tarr przejął w końcu sprawę w swoje ręce i popchnął lekko obie służące do drzwi, zapewniając, że nie muszą martwić się tak przyziemnym zajęciem jak rozładowanie bagaży. W oczach Sally pojawił się błysk - najwidoczniej spodobała jej się perspektywa tak wysokiego statusu „pokojówki'' tu, w Londy nie. Elżbieta przebiegła wzrokiem wspaniałe budowle przy placu i przyległych ulicach. Na środku znajdował się piękny park. Coś jej przeszkadzało, nie mogła jednak uchwycić co. Rzeczy wiście nie była przyzwyczajona do obecności uzbrojonych strażników, ale poczucie zagrożenia znowu wróciło, a ponura wizja czaiła się gdzieś z tyłu głowy. Jakże pragnęłaby wymazać te obrazy z pamięci, pozbyć się raz na zawsze tego ciężaru. 93
Kiedy weszła do domu, wszyscy rozeszli się już za służbą księcia. Zatrzymała się z wrażenia. Jak zachować powściągli wość w takiej rezydencji? Było tu dość pusto, jednak każdy szczegół świadczył o za możności. Służący w zielonej liberii stali na warcie jak drew niane lalki. Czy cała służba księcia stoi pod bronią z tymi srogimi minami?... - pomyślała. Inkrustowany parkiet na podłodze lśnił jak lustro, a służące już polerowały ślady po przejściu kilku osób. Przepięknie haftowane obicia pokrywały fotele pod ścianami, a bukiety świeżych kwiatów - skąd je tu biorą? - stały w wazonach na zdobionych kością słoniową stoliczkach. Elżbieta westchnęła. Chciała wracać do domu. Drzwi za nią zamknęły się i czarne myśli rozwiał miły głos Tarra. - Onieśmielające, prawda, panienko? Inaczej niż w Paxton. W tamtym domu człowiek czuje się naprawdę swojsko. Od strony schodów usłyszeli głęboki głos księcia: - Jestem tego samego zdania. - Zszedł na dół z uśmiechem człowieka, który ma wszystko, czego potrzeba mu do szczęś cia. - Nikt nie umie stworzyć takiego domu jak pani Wydner, wszyscy się z tym zgodzą. Spojrzał na poczerwieniałą twarz Tarra i zaśmiał się cicho. - Na tym terytorium panuje niepodzielnie Marsh, na pewno jednak zadba o serdeczną gościnę i suto zastawiony stół. Zamyślił się na chwilę, po czym rozbawiony dodał: - Powinie nem zawieźć Marsha do Standbridge. Ciekawe, co powiedział by o psach w domu i liberiach upchniętych na strychu do czasu kolejnej wizyty głowy koronowanej... Odwrócił się do Elżbiety ze słowami: - Idź na górę, moja droga, cały zastęp służących czeka, by się tobą zająć. Spotkamy się przy kolacji, a później spokojnie sobie porozmawiamy. Kiedy doszła do podestu schodów, usłyszała, że Tarr zadaje pytanie, które męczyło ją od dłuższego czasu: - Czy markiz wrócił już do domu? Książę odpowiedział: 94
- Nie, nie wiem też, gdzie się podziewa. Chyba powinienem poszukać tego chłopaka. Ten przeklęty posiłek tak się ciągnął jak bankiet u księcia regenta. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego kucharz sądzi, że elegancka kolacja powinna składać się z tuzina dań, kiedy człowiek dostaje od tego jedynie bólu żołądka. - Książę przyprowadził ją do biblioteki. - Dziesięć lat zajęło mi przeko nanie go, żeby nie polewał wszystkiego francuskim sosem. Elżbieta zawahała się na progu, czekając na zaproszenie do środka. - Wejdź, moja droga, wejdź, będzie nam tu miło przy ogniu. Poprowadził ją do foteli przed rozpalonym kominkiem węglowym, co przypomniało jej podobną scenę między nią i Natanem. Książę podszedł do mahoniowego stolika i z ha łasem wyciągnął spośród naczyń stojących na tacy dwa kie liszki. Kiedy podał jej ciemny trunek, pomyślała, że ten pokój jest wprost cudowny. Nie mogła oderwać wzroku od wypełnionych książkami półek. Jak wspaniale byłoby zamknąć się tutaj i czytać. Lektura wszystkich zgromadzonych tu tomów zajęła by prawdopodobnie resztę jej życia, ale tyle właśnie czasu potrzebowała, by spokojnie przystąpić do rozmowy z księciem. Łyknęła odrobinę płynu i zaczęła się krztusić. Łzy popłynęły jej po policzkach. - Pij małymi łyczkami - poinstruował. - Co to jest? Odejdę w pokoju, nie musisz mnie truć, dziadku. Na litość boską, po co to powiedziała? Jak zwykle nie zdążyła w porę ugryźć się w język. Zaczerwieniła się pod wpływem gorącej fali wywołanej przez trunek. - Powinienem był cię uprzedzić. Lubiliśmy zawsze z moją Wiktorią napić się kropelkę brandy, gdy trzeba było zastanowić się nad jakąś ważną sprawą. Pociągnął łyk ze swojego kieliszka i odstawił oba na stolik między fotelami. 95
- I pewnie mi nie uwierzysz, ale ostatnią rzeczą, na którą bym ci pozwolił, byłoby „odejście w pokoju". - Przyglądał jej się przez chwilę ze swoim nieodłącznym błyskiem w oczach, a potem uśmiechnął się i powiedział: - Wyglądasz zupełnie jak matka... To była olśniewająca kobieta, snuł się za nią zawsze sznur... nieprzytomnie zakochanych szaleńców. Odwrócił się do ognia i łotrowski uśmiech przemknął przez jego twarz. - To powinien być ciekawy sezon, z tobą, Elżbieto. Nie mogę się już doczekać. - Nie przyjechałam na sezon, dziadku. Nie jestem już w wieku debiutantki, którą wprowadza się do towarzystwa. Leciutko się uśmiechnął. Po chwili wahania Elżbieta podjęła stanowczym tonem: - Zdecydowałam o przyjeździe z innego powodu. Moja ku zynka Marianna ma zbyt żywiołowe usposobienie, by pozosta wać bez opieki narzeczonego w Paxton. Bardzo nieodpowiedni dżentelmen zaszył się na wsi u matki, niedaleko naszego majątku, i zawrócił Mariannie w głowie przechwałkami na swój własny temat, jak i na temat świetności życia w Londynie. Książę potrząsnął głową i spytał: - Jak się nazywa ten hultaj? Uśmiechnęła się na tę typową męską reakcję. - Lord Stanley. Nie mam pojęcia, czym się zajmuje, nie wiem też nic o jego rodzinie. - Fircykowaty? Zmieszana ściągnęła brwi. - Mizdrzy się, pisze wiersze, maluje sobie twarz? Skinęła głową i uśmiechnęła się, mimo że planowała przed stawić sprawę jako poważny problem. - Stanley? - Parsknął, gdy potwierdziła. - Tak myślałem. To dziecko szalonej matki, nie wychowała go na mężczyznę. Ubiera się jak papuga. Skrzeczy zresztą też jak hałaśliwe ptaszysko. Spotkałem go kiedyś na wieczorze muzycznym u lady Jersey i musiałem wysłuchać, jak wygłasza jakąś kosz marnie nudną odę. Westchnął, szczerze zatroskany. 96
- Kocham muzykę, ale nie znoszę poezji. Nie pojawiłem się tam więcej, mimo że wymieniamy ukłony. - Otwarcie unikasz towarzystwa lorda Stanleya? - Nie jego miałem na myśli. Lady Jersey. Przesadą byłoby stwierdzić, że otwarcie jej unikam, po prostu nie bywam w jej domu. Nie wytrzymała i roześmiała się. Książę również uśmiechnął się porozumiewawczo. Zupełnie jak Hawksley, pomyślała. Westchnęła i podjęła poważnym tonem: - Byłabym wdzięczna, dziadku, gdybyś posłał wiadomość do lady Lowden, że zamieszkałyśmy u ciebie. Będzie urażona, że Marianna nie zatrzymała się w jej domu, ale ciotka Eunice drży na samą myśl o znoszeniu na co dzień tyranii tej kobiety. - Z ogromną przyjemnością zrobię to dla kochanej Eunice, moja droga. Lady Lowden ma głos i maniery przekupki z jar marku. Jest skąpa, ściska w garści każde ćwierć pensa, a ma więcej gotówki niż kiedykolwiek zdoła wydać. Powinno się ją wysłać do walki z Francuzami, poradziłaby sobie z nimi bez kłopotu i przy okazji zaoszczędzilibyśmy dużo pieniędzy. Podniósł się gwałtownie i przemaszerował po grubym, pięk nym dywanie do drzwi. Otworzył je i wrzasnął: - Marsh! Elżbieta ze wzruszeniem słuchała, jak wydaje dokładne dyspozycje na temat listu i powtarza lokajowi, by natychmiast go doręczono. Zawsze darzyła księcia szczególnym uczuciem, zwłaszcza odkąd dowiedziała się, że szanował jej babkę, ale to nie wydawało się znów tak niezwykłe, biorąc pod uwagę... Drzwi trzasnęły przerywając tok jej myśli. Otworzyły się po sekundzie drugi raz i książę ryknął na korytarz: - Dziękuję, Marsh! Jeszcze jedno trzaśniecie i wrócił na swój fotel. Tak, zupełnie jak Hawksley. - Będą ci potrzebne nowe suknie na wyjścia, wstążki i te rzeczy. Dostaniesz pensję na wydatki, a gdyby to nie wystar czyło, w każdym salonie mody możesz powiedzieć, po prostu, kim jesteś i... 97
- To bardzo miło z twojej strony, dziadku, ale mam własne pieniądze. Wyglądał na zakłopotanego. Z pewną satysfakcją wyjaśniła: - Pracowałam, co z pewnością doniósł ci doktor Cameron, i wolno mi było samej zajmować się swoimi finansami. Szkoci to bardzo światli ludzie. Spodziewała się, że książę zaprotestuje, zaskoczył ją jednak. Uważnie jej się przypatrzył, a potem delikatnie pogłaskał po policzku. W końcu odezwał się pogodnie i zupełnie poważnie: - Jeśli wydasz choć pensa ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy na londyńskie fatałaszki, zamknę cię w pokoju i każę czytać pouczające książki na temat posłuszeństwa wobec star szych. Zanim zdążyła otworzyć usta, mimo że właściwie nie wie działa, co odpowiedzieć, książę tłumaczył: - Jeśli chcesz mieć oko na swoją postrzeloną kuzynkę, musisz posiadać stroje odpowiednie na każdą okazję. To pozwoli ci pójść za nią wszędzie, gdzie ją tylko poniesie. Potraktuj to jak mundur żołnierza na służbie. Koszty są oszałamiające, zapewniam cię, a mnie ten ojcowski gest napra wdę nie zrujnuje. Poza wszystkim należysz do grona moich spadkobierców i oprócz posagu, dość pokaźnego, zadbałem, by stać cię było na niezależność, bez względu na to, czy wyjdziesz za mąż, czy nie. Zakręciło jej się w głowie. To wszystko nie ma sensu. Poczuła się nagle jak w innym świecie. Podniosła się odrucho wo i zacisnęła dłoń na oparciu fotela, żeby utrzymać równo wagę. Książę podskoczył ze swojego miejsca. - Jesteś zmęczona, moja droga. Jak się domyślasz, mam jeszcze kilka pytań na temat twego przyjazdu. Porozmawiamy, gdy odpoczniesz. Na to właśnie zupełnie nie miała ochoty i chyba odbiło się to na jej twarzy, gdyż książę dodał: - Za kilka dni, kiedy będziesz gotowa. - 1 dorzucił jeszcze: - Wiesz, jesteś zupełnie taka jak ona. Nie twoja matka, choć odziedziczyłaś po niej urodę. Myślałem o mojej Wiktorii. 98
Zaskoczona szepnęła: - Twojej żonie? - Tak, masz takie samo poczucie humoru, umiejętność pogodnego patrzenia na codzienne śmiesznostki. Mawiała, że zbyt mocno mnie kocha, żeby pozwolić mi się smucić, bez względu na to, co przyniesie los. I dlatego postanowiła wypeł nić moje życie radością. Elżbieta słuchała w osłupieniu. Nigdy nie sądziła, że ema nuje z niej radość życia. - To widać w twoich oczach. Starasz się utrzymać powagę i zajmujesz się poważnymi sprawami. Ale w środku aż się wyrywasz, żeby uciec od tego i po prostu cieszyć się życiem. Więc ciesz się teraz i baw, dobrze? Wiki od razu by cię pokochała i pragnęłaby, byś była szczęśliwa. - Żartobliwie musnął jej włosy. - Bywaj wśród ludzi i baw się. Elżbieta była ogromnie wzruszona. Porównał ją do swej ukochanej żony, którą tak uwielbiał na przekór... Przerwał jej myśl, nagle zmieniając temat: - Wplątałem Natana w mieszanie szyków temu skundlonemu cesarzowi, Napoleonowi. Chłopak spisuje się wspaniale, no i dodaje świeżego zapału starym weteranom. Elżbieta starała się ukryć, że ten temat nie budzi jej entuzjazmu. Książę mówił przecież o swym ukochanym wnu ku. Pociągnął za fular pod brodą i odkaszlnął. - Wplątaliśmy się w niezły bałagan przez ostatnie kilka lat, ale teraz Natan powinien zrobić z tym porządek. - Po chwili milczenia powiedział zdecydowanym tonem: - Powierzyłem mu opiekę nad tobą. Z pomocą bożą zapewnimy ci należytą przyszłość. Elżbieta chciała zaprotestować, ale książę otoczył ją potęż nym ramieniem i uściskał. - Wiem, że był wobec ciebie trochę niezręczny i nie ma pojęcia, czego potrzebuje taka iskierka jak ty. Obarczyłem go wieloma obowiązkami, gdy był bardzo młody, a teraz jest tak poważny i sumienny, że mam czasem ochotę przetrzepać mu skórę, żeby się opamiętał. Lecz ma dobre serce i kiedy wróci, 99
razem zaprowadzimy porządek w tym chaosie, który zrobili śmy z twojego życia. Odsłoniła szerzej zasłonę okna i poczuła, że jest zakochana. Słońce przepowiedziane przez księcia zalało miasto i działało na jej zmysły tego pierwszego londyńskiego poranka. Popijała gorącą czekoladę z ręcznie malowanej, delikatnej filiżanki i wsłuchiwała się w zachęcające okrzyki porannych ulicznych handlarzy. Kwiaty i świeże mleko, gorące bułeczki i... - Elżbieto! Przez moment myślała, że to Hawksley. Głos zabrzmiał tak podobnie. Co, na Boga, książę robi tak wcześnie rano? Sądziła, że londyńczycy sypiają do południa. Otworzyła drzwi w chwili, gdy książę podnosił pięść, by w nie zabębnić. - Tak, wasza łaskawość? - Na miłość boską, Elżbieto, nie nazywaj mnie znów tą „łaskawością". - Wyglądał jak dziecko, które zaraz wpadnie we wściekłość. - Chodź i zrób coś z tą kobietą w salonie. Rozgro miła właśnie Marsha, czego miałem nadzieję nigdy nie dożyć. Drzwi Eunice uchyliły się i ciotka wyjrzała na korytarz. Książę pospieszył do niej natychmiast. - Proszę się niczym nie martwić, damy sobie ze wszystkim radę. Panie wymieniły spojrzenia, starając się cokolwiek zrozu mieć. - Lady Lowden... - szepnął. Eunice chciała uciec do swego pokoju, ale książę chwycił jej dłonie, odzyskując nagle wytworne maniery, i dodał pewniej szym tonem: - Potrzebuję tylko małej rady od pani bratanicy na temat obchodzenia się z pożerającymi wszystko dookoła lwicami. Gdy Eunice zachichotała cicho, książę wyprostował się zadowolony z żartu. Wtedy dołączyła do nich Marianna. - Co się stało, mamo? - Ciotka Sylwia... - konfidencjonalnie zwierzyła się Euni ce. - Jest w salonie. 100
- Cudownie, nie mogłam się jej doczekać. - Marianna prawie pofrunęła korytarzem do schodów. Elżbieta poszła za nią z mniejszym nieco entuzjazmem. - No cóż, tylko tego brakowało. - Książę serdecznie przy cisnął dłoń Eunice do swego ramienia. - Stawimy temu czoło. Wślizgniemy się za rozświergotaną Marianną i nieustraszoną Elżbietą i zobaczymy, czy uda się ujść z tego cało. Elżbieta weszła do salonu wciąż uśmiechnięta na wspomnie nie żartów księcia. Sylwia i Marianna siedziały przytulone na kanapie, z ożywieniem świergocząc coś sobie do ucha. Podnio sły wzrok, kiedy weszła, witając ją prawie identycznym wyra zem twarzy. Nie była to pogarda czy szyderstwo, ale coś w rodzaju uprzejmie skrywanego niesmaku. Wymieniły kon wencjonalne żartobliwe uwagi i Elżbieta usiadła. Mimowolnie sprawdziła w myśli, czy nie zaniedbała dziś rano jakiegoś drobiazgu przy toalecie, gdyż Sylwia dostrzegłaby bez wątpie nia najmniejsze uchybienie. Na rude włosy i piegi nie mogła nic poradzić, z nadejściem wiosennego słońca były coraz bar dziej widoczne, ale to z pewnością nic nowego dla lady Lowden. Do salonu weszła Eunice w towarzystwie księcia i Sylwia zmrużyła oczy na widok dłoni siostry wspartej na jego ramie niu. Zamrugała i wstała, by się przywitać. Cmoknęła powietrze w pobliżu policzków siostry, po czym tak wymanewrowała, żeby stanąć tyłem do księcia i odgrodzić Eunice od innych. - Tak więc, siostro, cóż to za historia z mieszkaniem u księcia? Eunice nerwowo splotła ręce. - Elżbieta nie może tu mieszkać sama, Sylwio, i postanowi łyśmy... Spojrzenie Sylwii przesunęło się na Elżbietę. Poruszyła nozdrzami, tym razem nie skrywając wzgardy, lecz gdy prze mówiła, jej głos był tak słodki, że nie można było zarzucić jej żadnego nietaktu. - Jakże to do ciebie podobne, moja droga. Jak zwykle poświęcasz się dla swojej kochanej bratanicy. Ujęła Eunice za ręce i podprowadziła do kanapy z taką 101
przesadną troską, jakby siostra była inwalidką. Kiedy usiadły, ciągnęła myśl: - Sądzę jednak, że wciąż traktujesz ją jak dziecko, którym była wyjeżdżając z domu do Szkocji. - Podniosła ton, zdradza jąc swoje prawdziwe intencje: - Wydaje mi się, że powinnaś przedkładać dobro własnej uroczej córki nad ten staromodny sentyment, którym darzysz dziecko swego brata. Marianna jest taka niewinna i potrzebuje opieki kogoś bliskiego w tym za gmatwanym, pełnym pułapek londyńskim życiu. Natomiast nasza droga Elżbieta ma już więcej doświadczenia. - Znowu odrobinę podniosła ton. - O wiele więcej, z tego co słyszałam. Jeśli będą widywane razem, ludzie pomyślą, że Marianna również... - Umilkła na widok przerażonej twarzy Eunice, świadomie balansując na granicy zniewagi wobec krewnej księcia i gościa w jego domu. Elżbieta zastanawiała się, dlaczego książę milczy. Nie ode zwał się ani słowem, by wesprzeć Eunice, a na głowę Sylwii nie posypały się gromy z jasnego nieba. Stał spokojnie jak posąg z wyrazem lekkiego rozczarowania na twarzy. U kogo widziała już taką minę? Oczywiście. Identycznie wyglądał Hawksley, kiedy analizo wał jej sen. Książę słuchał bardzo uważnie, nie podejmując żadnych kroków, dopóki nie dowie się wszystkiego, co go interesuje. A lady Lowden zamilkła w porę. Niech Bóg ma w opiece tę kobietę, gdy książę zdecyduje się uderzyć, pomyślała Elżbieta; może zakuje ją w kajdany albo wyśle na galery? Lady Lowden opanowała się natychmiast, co zrobiło wraże nie nawet na Elżbiecie. - Mamy czas, by później to przedyskutować, Eunice. Na razie cały dzień przed nami! Stroje Marianny zupełnie wyszły z mody, mimo wysiłków drogiej Oakes, by wszystko było au courant. Elżbieta domyśliła się, że Oakes też zaraz po przyjeździe wysłała do lady Lowden list i opisała niestosowne poczynania Elżbiety w Szkocji. Sylwia uznała, że jeśli ta wiadomość rozejdzie się w towarzystwie, ucierpi na tym reputacja Marian102
ny, nie wspominając jej własnej, i nie uratuje ich nawet autorytet księcia. Lady Lowden wstała i zwróciła się do gospodarza: - Wasza łaskawość, czy możemy korzystać dziś z przyje mności towarzystwa twej podopiecznej, czy też może zakupy ją nudzą? Elżbieta rzuciła mu błagalne spojrzenie, lecz książę uśmiechnął się, jakby ta propozycja była darem niebios. - Och, to wspaniale. Jak pani widzi, wieści o najnowszej modzie powoli docierają do Szkocji i Elżbieta będzie zachwy cona mając okazję zasięgnąć pani nieocenionych rad. Elżbieta osłupiała, Jak mógł zrobić jej coś takiego? I patrzy teraz na nie obie taki rozpromieniony. Zapłaci jej za tę niecną sztuczkę. Już ona uknuje jakąś zemstę. Sposobność nadarzyła się jednego z najbardziej zwariowanych dni, jakie kiedykolwiek przeżyła. Wirowało jej przed oczami od nieprzebranej ilości strojów, które musiała oglądać. Lubiła surowość szkockich domów i zapięte pod szyję, praktyczne suknie, które tam nosiła. Tutaj najwyraźniej należało przebierać się co najmniej pięć razy dziennie. Suknie poranne, suknie popołudniowe, stroje do jazdy konnej, suknie balowe... Każda okazja wymagała odpo wiedniego ubrania i pasujących idealnie pantofli. Nie kończące się przymiarki wprawiły ją po pewnym czasie w lekkie oszoło mienie. Dzięki Bogu, lady Lowden ostentacyjnie nie poświęcała jej zbyt wiele uwagi, cały entuzjazm koncentrując na komple towaniu garderoby Marianny. Elżbieta z półotwartymi ustami słuchała, jak subiekt opisuje cudowne właściwości nowych jedwabnych reform dla pań, kiedy obok rozległ się znajomy głos: - Elżbieta Wydner!... To naprawdę ty? Ostatnio, gdy cię widziałam, pędziłaś szczęśliwy żywot u boku Douglasa i Mar garet. Podniosła wzrok i twarz pojaśniała jej z radości. - Eleonora Cameron, czy powinnam raczej powiedzieć lady Barton? Jesteś już przecież zamężna. 103
Podczas szybkiej prezentacji spostrzegła mieszane uczucia przemykające po twarzy lady Lowden. Mimo że matka Eleo nory była córką wicehrabiego, poślubiła młodszego syna baro na, który poświęcił się medycynie. Ponieważ brat Eleonory, nie dość, że poszedł w ślady ojca, lecz na dodatek popełnił taki błąd jak wyjazd do Szkocji, rodzina stała się ostatecznie „podejrzana". Dylemat dla lady Lowden stanowiło niedawno zawarte małżeństwo Eleonory z utytułowanym dżentelmenem, dzięki czemu znów znalazła się wśród śmietanki towarzyskiej. Biedna lady Lowden... Ze swoim upodobaniem do drobiaz gowego śledzenia więzów krwi, byłaby doskonałym hodowcą koni. Gdy Sylwia znów odciągnęła Mariannę do strojów, Eleonora powiedziała: - Elżbieto, wiem, że to zbyt późno na zaproszenie, ale urządzamy z mężem dziś wieczorem bal maskowy. Czy mogła byś zrezygnować z innych planów i przyjść do nas? Elżbieta ożywiła się na myśl o balu maskowym. Nigdy nie uczestniczyła w czymś podobnym i z radością odwiedziłaby przyjaciółkę. Marianna i Eunice również nie miały jeszcze planów na wieczór, ani odpowiednich sukien, będzie więc dzisiaj wolna. Poza tym, czy książę nie nakłaniał jej do miłego spędzania czasu? Kiedy Eleonora zapaliła się do pomysłu wyszukania przyja ciółce kostiumu wśród własnych rzeczy, Elżbiecie przypomnia ło się, że obiecała odpłacić księciu pięknym za nadobne. Szybko wszystko ustaliły i Elżbieta zwróciła się do swoich towarzyszek: - Bardzo proszę powtórzyć księciu, że wrócę do domu wieczorem, po balu u lady Barton. Trzech wyczerpanych mężczyzn wślizgnęło się z ogrodu do domu przez tylne drzwi. Strażnik poszedł do bocznych scho dów, a Hawksley poprowadził swego przyjaciela do biblioteki. Wziął od niego przemoczony płaszcz i gestem poprosił, by gość usiadł przy kominku. Książę, który drzemał w ogromnym fotelu z wysokim oparciem, obudził się, gdy weszli. 104
- Dobry wieczór, dziadku. - Cieszę się, że cię widzę, chłopcze. Obaj wyglądacie na ledwie żywych i dokładnie przemoczonych. Tak leje? - Odwró cił się do drugiego mężczyzny. - Woolfe, cieszę się, że wróciłeś zdrów i cały. Przeniósł wzrok na wnuka. - Nie, dziadku, nie pada, jest po prostu zimno i wilgotno. - No cóż, opowiadajcie. Czuję w powietrzu jakąś kata strofę. Hawksley ściągnął płaszcz i wełniany szal i rzucił rzeczy na krzesło niedaleko kominka. Z ciężkim westchnieniem opadł na fotel obok Woolfe'a. - Jak widzisz, nie mamy ani Tangmere'a, ani tego oszusta. Niech Woolfe opowie ci, co zaszło. Woolfe pochylił się do przodu, a jego kruczoczarne włosy spadły z czoła zakrywając połowę pociągłej twarzy. - Zarzuciliśmy kotwicę na pełnym morzu, do brzegu mieli śmy dotrzeć łodziami. Etienne Bedard, ten przeklęty Francuz, doprowadził nas prawie do szału. Niewiele brakowało, żeby śmy rzucili nędznika na pożarcie jego własnym rodakom. Gdyby nie był jedyną osobą, która wie, kim jest Zdrajca, przywleklibyśmy go przez kanał na linie. Odrzucił długie włosy z twarzy i oparł się w fotelu. - Nalegał, żeby zabrać też część jego dobytku. Wie prze cież, że nie będzie mile widziany we Francji, jak już zacznie sypać. Wsiadł z Tangmere'em i jednym z przemytników do pierwszej łodzi, zabrali też część jego rzeczy. Ja z resztą płynąłem za nimi małą szalupą. Był ze mną marynarz, który miał potem wrócić na statek. Głos zaczął mu drżeć. - Tangmere wylądował na plaży spory kawałek przede mną. Już tam na niego czekało dwóch mężczyzn z pochodniami. Tangmere zawołał na powitanie, jakby ich znał, nic nie wzbu dziło więc mojego niepokoju. Ta cholerna szalupa płynęła tak wolno... Dwie fale niosły nas do przodu, następna cofała, mimo że wiosłowaliśmy obaj z całych sił. Nagle wyższy z mężczyzn rzucił pochodnię i coś go opętało. 105
Zaatakował przybyłych, podczas gdy drugi trzymał wysoko pochodnię i przyglądał się walce. Zobaczyłem tylko błysk noża i po chwili wszyscy trzej nie żyli. Umilkł na moment i dodał ironicznie: - Mój dzielny marynarz wyskoczył po prostu przez burtę, kiedy ci dwaj ruszyli w naszą stronę. Byłem taki wściekły, że chciałem zabić ich gołymi rękami, ale ponieważ nie miałem innej broni - pistolet kompletnie zamókł - też rzuciłem się do wody. Woolfe oparł się o poręcz fotela i ciągnął znużonym głosem: - Nie spodoba się panu to, co powiem. Niestety nie umiem opisać wyglądu mordercy, ale mówił po angielsku jak arysto krata i znał moje nazwisko. Milczeli pod wrażeniem opowiadania Woolfe'a. Pierwszy odezwał się książę: - Arystokrata, który wiedział, jak się nazywasz? - Tak, wasza łaskawość. - Wiesz, co to znaczy. Nigdy nie był przemytnikiem ani najętym rzezimieszkiem, jak sądziliśmy. Ten łajdak jest jednym z nas! Ucztuje przy naszych stołach i gra w karty w naszych klubach. Tańczy z naszymi kobietami i mamy go prawdopo dobnie za porządnego człowieka. Hawksley dorzucił: - I pracuje w Ministerstwie Wojny? - Bez wątpienia, synu. - Książę zastanowił się chwilę, a potem stwierdził: - Nie ma czasu do stracenia. Posłużymy się Elżbietą. - Nie zgadzam się - odparował bez wahania Hawksley. Nie wciągaj jej w tę sprawę. Zresztą i tak zajęłoby to zbyt wiele czasu. Książę zaśmiał się pod nosem. Obaj mężczyźni popatrzyli na niego zdziwieni. - Zajmie ci to jakieś pół godziny, jeśli się pospieszysz. Tańczy właśnie na balu u lorda i lady Barton.
9
Rezydencje z czerwonej cegły na Saint James Square rzucały różowawy cień na wypolerowane karety i starannie dobrane konie, wiozące gości do jasno oświetlonego domu lorda i lady Barton. Długi szpaler posuwał się kilka metrów i znów zatrzy mywał, w miarę jak kolejni pasażerowie wysiadali z podjeż dżających pod drzwi powozów. Hawksley znalazł się prawie na samym końcu. Zaklął i o mało nie wyrwał drzwiczek z zawiasów wyskakując na ulicę. Ruszył wzdłuż kawalkady, ignorując szepty zgorszonych osób czekających cierpliwie w kolejności. Nie zostanie tu długo, kalkulował w myśli, tyle tylko, by chwycić za kark kuzyneczkę i odtransportować ją do domu. Niestety to i tak wystarczy, żeby wywołać masę plotek, co też zdołało wyrwać tego dzikusa, markiza Hawksleya, z jego zbó jeckiej jaskini. Przeklęta dziewczyna, dlaczego nie została w Szkocji? Wkrótce wszystko by się skończyło i pojechałby po nią, tak jak planował. Przekroczył próg domu i skonsternowany wpatrywał się w tłum ludzi wypełniający hall i schody prowadzące do sali balowej. Goście, skryci za anonimowością kostiumów i masek, zachowywali się hałaśliwie i niesforniej niż zwykle. Cholerne kostiumy! Elżbieta była specjalistką od kompliko107
wania mu życia. Zamiast wyciągnąć ją po prostu z jakiegoś przyjęcia, musi bawić się w chowanego. Nienawidził balów maskowych. Eleonora, lady Barton, będzie zadowolona ze swego sukce su. Dom literalnie pękał w szwach, a to potwierdzało absur dalne kryteria „dobrego tonu", według których triumf gospo dyni mierzono ilością stłoczonych niemiłosiernie gości. Jeszcze kilka lat temu z przyjemnością brał udział w ży ciu towarzyskim. Bawiły go organizowane przez kolegów wy ścigi, walki na pięści, ale też uciechy związane z kobietami. Teraz to wszystko zbladło, straciło znaczenie, odkąd posta nowił odnaleźć zabójcę rodziców i uwolnić kraj od groźnego zdrajcy. Ludzie wokół zaczęli go pozdrawiać, zapewne po to, żeby opowiedzieć potem przyjaciołom, że mieli okazję porozmawiać z nieuchwytnym markizem Hawksleyem podczas przyjęcia, gdzie pojawił się zupełnie wyjątkowo. Przechadzał się wśród gości, zatrzymując uważne spojrzenie na każdym mężczyźnie, który mógłby pasować do opisu Zdrajcy. Cudownie się bawiła. Spodziewała się afektowanych konwersacji i nieprzyjaznych spojrzeń, lecz mile się rozczarowała - nie tylko panie okazały się bardzo sympatyczne, ale otoczył ją wianuszek dżentelme nów, z których każdy obiecywał dozgonne oddanie. Oczywi ście nie brała tego na serio, ale świetnie się bawiła i chętnie odpowiadała na frywolne żarty. Wieczór zamienił się w ciąg niespodzianek, co jeszcze raz potwierdzało, że jej życie nigdy nie toczy się zwykłym torem czy też zgodnie z tym, co zaplanowała. Nigdy nie chciała uczestniczyć w londyńskim życiu towarzy skim, a oto jest tutaj, wśród samej elity, i to bardzo podnieco na, prawdę mówiąc, od momentu, kiedy przyjęła niespodzie wane zaproszenie Eleonory. Zupełnie jak dziecko, które uciek ło od nudnych lekcji. Nigdy nie chciała wystawiać na pokaz kobiecych wdzięków, wolała skromne, wręcz stateczne suknie, jakie nauczyła się 108
nosić w Szkocji, teraz jednak stała w stroju pożyczonym od Eleonory, wszędzie grzecznie zakrywającym ciało... oprócz dekoltu. Cały czas miała ochotę złapać materiał i podciągnąć go do góry pod samą brodę. Albo najlepiej zdjąć szyfonowy welon z włosów i zasłonić nim wycięcie sukni. Kiedy powie działa Eleonorze, że krępuje ją to nieco, uparta przyjaciółka stwierdziła, że kostium idealnie pasuje do jej figury i kolorytu, i żeby przestała kaprysić. Twarz i jasne włosy gospodyni rów nież przykrywał przezroczysty jak mgiełka welon, podkreślając zręcznie powab jej prostej sukni. Elżbieta rzadko oddawała swój los w ręce przypadku. Zaw sze starała się planować przyszłość i być przygotowana na każdą ewntualność. A teraz stała na krawędzi parkietu sali balowej, z wachlarzem w dłoni, na którym nie było już miejsca do wpisania kolejnych, ubiegających się o taniec dżentelme nów. A przecież prawie nie umiała tańczyć... Gdy Eleonora, jak zwykle skora do psot, przedstawiła ją krótko jako „Elżbietę Wydner, przyjaciółkę ze Szko cji, a wcześniej z Paxton w Leicestershire", a ona wspomnia ła, że zna jedynie kilka ludowych tańców, spodziewała się przesiedzieć w spokoju resztę wieczoru. Lecz znów się po myliła. Unikanie tańców, jak się okazało, wcale nie ozna czało samotnego siedzenia w kącie. Jeśli wielbiciel wytrwa le zabiegał o towarzystwo damy, mogli wspólnie przechadzać się, rozmawiać ze znajomymi albo popijać poncz z szampa nem. Zawsze zachowywała rozsądny dystans w stosunku do męż czyzn, nie fantazjowała na ich temat ani nie wzdychała, gdy opowiadali te śmieszne bzdury o dozgonnym oddaniu. Dzisiej szego wieczoru jednak złapała się na flirtowaniu... i kokieteryj nych uśmiechach, gdy prawiono jej najbardziej nieprawdopo dobne komplementy. Nic dziwnego, że Mariannie przewróciło się w głowie od tych żarliwie deklamowanych głupstw, nawet jeśli padały z ust lorda Stanleya. Jednak fakt, że nurt jej życia znowu wymyka się spod kontroli, zupełnie nie psuł wspaniałej zabawy. Zastanawiała się, czy Hawksley też krążył tak wokół jakiejś 109
uroczej damy i opowiadał takie pocieszne facecje jak ci młodzi dżentelmeni, którzy nie odstępowali jej na krok. Czy zobaczy go niedługo? Może zastanie go po powrocie z balu... I w tym momencie stało się. W samym środku zatłoczonej sali, pełnej hałasów i ruchu, poczuła obecność Hawksleya. Uniosła wyżej wachlarz i dyskretnie przebiegła wzrokiem tłum. To bez znaczenia, że dawno go nie widziała; rozpozna go chociażby po potężnym wzroście, a jego ciemne, przenikli we oczy nie umkną jej uwagi nawet w takiej ciżbie. Powoli odwróciła się i zlustrowała drugą część sali. Nie było go w polu widzenia. Świetnie. Wspaniale. Cudownie. Ostatnią rzeczą, której sobie życzyła, było to, żeby zjawił się tu i popsuł jej zabawę. Pochyliła się do pytającego o coś pana Woodhouse'a, swego dzisiejszego faworyta. - Jestem zapisany na pani wachlarzu do następnego tańca, panno Wydner, proszę o mnie nie zapomnieć. Roześmiała się, kiedy ceremonialnie poprowadził ją na parkiet do szkockiego tańca. Obserwowała go, kiedy wirowali zmieniając figury. Był średniego wzrostu, miał miękko układa jące się ciemne włosy i przypominał jej sowę, z szyją ukrytą w wysokim kołnierzu, jakie nosili ostatnio mężczyźni. Jego przebranie stanowił strój profesora uniwersyteckiego i dodają ce powagi okulary. Mrugał oczami skupiony na kolejnych krokach tańca, ale uśmiech miał naprawdę uroczy. Spodobał jej się już wcześniej, kiedy prosił do tańca kilka mniej adoro wanych debiutantek i pomagał im wyzbyć się onieśmielenia swoimi zabawnymi komentarzami. Taniec skończył się i partner sprowadził ją z parkietu, cały czas zabawiając dowcipną rozmową. - A oto i lord Stafford, czeka na swoją kolej, ufając, iż ulegnie pani jego słynnemu urokowi. Proszę mi obiecać, że nade wszystko doceni pani stałość mojego charakteru. Znów się roześmiała. - A lord Stafford ma niestały charakter, panie Woodhouse? - Och, proszę mi wierzyć, znam go jak zły szeląg - odparł z udawaną powagą. 110
- Ależ oczernia pan swego najlepszego przyjaciela, jakże więc mam zawierzyć pańskiej stałości? Podniósł dłoń do czoła dramatycznym gestem i westchnął teatralnie: - Och, jestem zgubiony! Skłonił się i zostawił ją z lordem Staffordem, najstarszym z jej wielbicieli. Był to blondyn o szarych oczach, rzeczywiście bardzo przystojny, z tytułem wicehrabiego i pięćdziesięcioma tysiącami rocznie. Tej informacji dostarczyła jej Eleonora, opowiadając Elżbiecie o najbardziej pożądanym na męża dżen telmenie. Jedyny szkopuł, ostrzegła ją przyjaciółka, polegał na tym, że przez tak wiele lat opierał się zabiegom pełnych nadziei dziewcząt i ich matek, że dla wszystkich stało się jasne, iż lord Stafford nie szuka żony. Przebrany za woźnicę Poczty Królewskiej, Stafford podał jej ramię, lecz Elżbieta zawahała się. - To La Boulangere, milordzie, nie znam tego tańca. - Bardzo proszę, panno Wydner, to niezwykle łatwy taniec, nawet dziecko natychmiast by się nauczyło. W pierwszej chwili nie chciała ustąpić, lecz zabrzmiała jej w uszach rada księcia, by „bywać wśród ludzi i bawić się" i to dodało jej odwagi. Nie przywiodły jej tu przecież żadne obowiązki, przyszła, żeby spędzić miło czas. - Zgoda, milordzie, ale jeśli jutro będzie pan musiał cho dzić o lasce, proszę pozostać dżentelmenem i nie zdradzić, kto tak boleśnie pokiereszował panu stopy. Popatrzył zaskoczony. Spojrzenie to często widziała dziś na twarzach towarzyszących jej panów. Szybko się opanował i gdy rozbrzmiała muzyka, zaczął pokazywać jej kroki tańca. Świet nie się przy tym bawili i wkrótce wszyscy wokół, śmiejąc się serdecznie, dawali jej rady i pokazywali następne figury. Gdyby tylko nie przerażała jej tak bardzo myśl o nadejściu Hawksleya. Gdyby tylko nie czuła przez skórę jego wście kłości... To było gorsze, niż się spodziewał. Szybko przebiegł wzro kiem rząd foteli pod ścianami, przyglądając się tylko najmłod111
szym dziewczętom. Nie ma jej tu. Czyżby schowała się za którymś filarem albo palmą? Biedna dziewczyna, musi być śmiertelnie przerażona. - To już do tego doszło, Hawksley, że bez zaproszenia przychodzisz na bale? Natan ze śmiechem odwrócił się do gospodarza. - Oszczędź sobie, Barton. Przyjechałem wyrwać moją mło dą kuzynkę ze szponów twoich lubieżnych przyjaciół. - Kuzynkę? - Elżbieta Wydner. Drobna, z rudymi włosami, piegowata, nieśmiała. Wróciła niedawno ze Szkocji. - Aha... - Barton uśmiechnął się znacząco. - Nie, ty ośle, nie biegam za nią. Muszę po prostu zabrać ją do domu. - Nieśmiała, mówisz? Biedaczka, co za szkoda... Pozwól, że cię poprowadzę. Skinął na Natana i ruszył w kierunku par tańczących na parkiecie. Hawksley szedł za gospodarzem, poirytowany dziwnym uśmieszkiem nie schodzącym z ust starego przyjaciela. Dener wowały go też badawcze spojrzenia osób, które mijali, milkną ce nagle rozmowy i podniecone szepty za jego plecami. Powoli okrążali parkiet, lecz nigdzie jej nie widział. Po raz kolejny pomyślał, z jaką przyjemnością wyniósłby się z miasta i osiadł z dziadkiem w Standbridge. I z Elżbietą. Nadrobiliby wszystkie stracone lata przyjaźni. Zapewniłby jej luksusowe życie i rozrywki, jakich tylko by zapragnęła. Przy jeżdżaliby czasem do Londynu, jak sugerował dziadek, żeby poznała też uroki miasta. Na pewno śmiałaby się w cyrku i... Nagle stanął jak wryty pod wrażeniem tego, co zobaczył. Ogarnęła go niespodziewanie fala takiego dzikiego pożądania, jakiego żaden dżentelmen nie powinien doświadczać na środku zatłoczonej sali balowej. Wizja była tak zniewalająco piękna, że zabrakło mu tchu. Stał i patrzył, jak ona tańczy. Nie, właściwie nie tańczyła próbowała naśladować kroki i śmiała się z własnej niezręczno ści. Jej śmiech brzmiał tak ciepło i dźwięcznie, było w nim 112
słońce i muzyka... Wydało mu się, że znalazł się w krainie czarów. I wszyscy wokół śmieli się razem z nią. Lecz nie było w tym nic wymuszonego, żadnego zadzierania arystokratycz nych nosów - po prostu serdecznie się śmieli. Oczywiście Eleonora zaprosiła najsympatyczniejszych bywalców salonów, a to przecież jest maskarada... Kto to jest, na Boga? I co go w niej tak uderzyło? Była wysoka, ale doskonale zmieściłaby się w jego ramio nach. Wystarczyłoby lekko schylić głowę i sięgnąłby do jej ust. Długonoga, o szczupłych biodrach, pięknej linii ramion i biu stu, który budził w nim niezdrowe fantazje. Błyszczące rado ścią oczy i poruszające się naturalnie w rytm muzyki ciało, kiedy wciąż zabawnie dreptała... Miał ochotę zedrzeć ten półprzezroczysty welon z jej twarzy i zobaczyć roześmiane usta, wyciągnąć ją do ogrodu i przytulić mocno do siebie... - Widzisz ją, Hawksley? - Co? Kogo? - Oderwał wzrok od dziewczyny i spojrzał na Bartona. - Ach, Elżbieta... Nie, wypatrzyłbym ją od razu, rzuca się w oczy. Gdzie jest twoja żona? Może są razem? Boże, jak mógł zapomnieć, po co tu przyszedł? Nie jest przecież młokosem, który traci głowę na widok pierwszej dziewczyny o ponętnych kształtach i roześmianych oczach. Barton skinął na służącego i polecił mu coś zniżonym głosem, po czym znów odwrócił się do Hawksleya. - Zaraz ją odnajdziemy i będziesz mógł zabrać kuzynkę do domu. - Gospodarz popatrzył na tańczące pary z tym samym tajemniczym uśmiechem. - Cały dom aż wrze, Hawksley, pod wrażeniem twojej niespodziewanej obecności. Może powinie neś częściej bywać w mieście, żeby przyzwoitki nie dostawały ataku serca na twój widok. Gdy Hawksley ponuro mruknął pod nosem coś w rodzaju „uchmm...", lord Barton zatoczył ramieniem wskazując salę balową i powiedział: - Spójrz na siebie. Stoisz tu spokojnie, bez żony ani narzeczonej uwieszonej na ramieniu, a wszystkie te panie knują, jak zwrócić twoją uwagę na swe urocze pociechy. 113
Hawksley zaklął cicho i rozejrzał się dookoła. Barton miał rację; dziesiątki zaciekawionych oczu oblepiały go jak smako wity kąsek. Ramiona lorda Bartona zatrzęsły się od powstrzymywanego śmiechu. - Nie martw się, Hawksley, wybawię cię z ich szponów. Jest tu lord Stafford, marzenie każdej przyszłej teściowej, prawdo podobnie jedyny wystarczająco bogaty mężczyzna, by cię prze bić. Czy zatańczysz z jego uroczą partnerką, by rzucić go na żer gawiedzi? Lord Stafford zawahał się, gdy umilkła muzyka i zeszli z par kietu. - Nasza gospodyni zniknęła, panno Wydner. Proszę dać mi chwilkę, zaraz ją odszukam. W końcu dostrzegł lorda Bartona, wziął Elżbietę pod rękę i poprowadzi ją w tamtą stronę. Z wdzięcznością wsparła się na jego ramieniu, gdyż od tego podrygiwania ledwie trzymała się na nogach. Hawksley był niedaleko. Znowu poczuła jego obecność i to, że na nią patrzy. Jego myśli... Na pewno źle zrozumiała, a to, co usłyszała, musiało być jakąś gmatwaniną myśli innych mężczyzn. Nie pierwszy raz w ciągu ostatnich kilku lat zdarzyło jej się „podsłuchać" pożądliwe pragnienia, czasem nawet dość szoku jące, ale Hawksley nie myślał o niej z pewnością tego, co przed chwilą usłyszała. Lord Stafford wyrwał ją z zadumy. - Kto jest pani kolejnym partnerem, panno Wydner? Elżbieta chciała rozłożyć wachlarz, żeby sprawdzić, ale nagle zrobiło się zbyt tłoczno i nie zdołała odczytać nazwiska. Kiedy uniosła wachlarz pod światło padające z kandelabrów... spojrzała prosto w błyszczące, czarne jak węgiel oczy... Hawksleya! Serce jej zamarło. Dobry Boże, on wygląda tak... tak imponująco. Poczuła się zawieszona w próżni. Z całych sił próbowała sobie teraz przypomnieć strategię, którą obmyśliła wcześniej na użytek takiej sytuacji. 114
Obiecywała sobie, że zachowa się obojętnie, chłodno i że potraktuje go z góry. Zamiast tego była w tej chwili gotowa rzucić mu się na przywitanie w ramiona, tak jak księciu. Co się z nią dzieje? Czyż nie zwalczyła już dawno uczuć do Hawksleya? Oczywiście, że tak. Ta mała rysa w jej postawie wynikała po prostu z bliskiej obecności mężczyzny, który zawsze budził w niej lęk, a ponadto przez ostatnie cztery lata jeszcze bardziej wyprzystojniał. Jego ciemne włosy opadały na kołnierz czarnego aksamitne go surduta. Był szczuplejszy niż pamiętała, lecz szerokie ramiona wydawały się jeszcze silniejsze, a muskuły na udach rozsadzały materiał czarnych spodni do kolan. Dojrzałość dodała jego twarzy coś nieuchwytnie mrocznego, jakąś barierę dystansu, której nikt chyba nigdy nie przekroczył. Cienie pod oczami zdradzały zmęczenie, lecz nie nudą, tylko czymś, co tkwiło w najgłębszych zakamarkach jego duszy. Raz jeszcze stłumiła uczucie wobec niego - tym razem troski i współczucia. Idiotko, zgromiła się, jak możesz czuć sympatię do człowieka, który prawdopodobnie i teraz obmy śla, na jaki kraniec świata znowu cię wyprawić? Odwróciła od niego wzrok, zdecydowana za wszelką ce nę zachować spokój i dobry nastrój. Uśmiechnęła się na wi dok Eleonory. Droga przyjaciółka, jest wspaniałym sprzymie rzeńcem i obiecała już, że zajmie się w najbliższych dniach Marianną. Jej mąż, lord Barton, sięgnął po dłoń Elżbiety i powiedział: - Czy mogę mieć do ciebie prośbę? - Nie pozwolił jej się odezwać i ciągnął: - Musisz uratować tego biedaka od nawał nicy zbliżających się dam. Zanim zdała sobie sprawę, co Barton zamierza, znalazła się w ramionach Hawksleya. Dosłownie w jego ramionach. Obej mował jej talię. Zaszokowana taką poufałością cofnęła się gwałtownie, ale on tylko przyciągnął ją mocniej. Była wściekła. Rozglądała się dookoła w poszukiwaniu po mocy, lecz zauważyła, że wszystkie pary tak samo się obejmują. Och, nie, to walc, uświadomiła sobie. Ludzie w Szkocji szep115
tali ukradkiem o walcu, a ona nie miała zamiaru pogrążać ostatecznie swojej reputacji. - Milordzie, ja nie tań... - Wiem, widziałem. - Zakręcił nią mocniej w stronę par kietu. - Długi, krótki, krótki. Proszę się tylko oprzeć na moim ramieniu i słuchać muzyki. Cichym głosem podpowiadał kroki, a Elżbieta zaczęła się w końcu poddawać. Nigdy w życiu nie była tak zażenowana. I tak podniecona. Odważyła się zerknąć na innych tancerzy - i zakochała się w walcu. Rozluźniła się i uśmiechnęła. To nie była frywolna zabawa jak ludowe tańce, to była poezja. Wirujące przy cudownej muzyce pary wyglądały tak pięknie, suknie kobiet przy obrotach falowały jakby poruszane wiatrem. To było po prostu niebiańskie. Na chwilę zapomniała, z kim tańczy, i uśmiechnęła się promiennie. Odwzajemnił jej uśmiech. - Lord Barton zapomniał o dobrych manierach, kiedy wy pchnął nas do tańca, nawet nie przedstawiwszy nas sobie. Jestem Hawksley, wnuk księcia Standbridge'a. Sądziła, że to żart, i nie odpowiedziała od razu zastanawia jąc się nad dowcipną repliką, kiedy dodał: - Pragnie pani zachować tajemnicę do chwili zdjęcia ma sek? On nie wie, kim ja jestem, zrozumiała. Uśmiech zamarł na jej ustach. Odwróciła twarz, wściekła, że te słowa zepsuły jej nastrój i że na nic się zdały wszystkie misternie obmyślone na moment spotkania plany zemsty - nie miała żadnego planu na wypadek, gdyby Natan jej nie rozpo znał. Przez głowę przelatywały jej strzępki urwanych myśli. Wie działa teraz, że „podsłuchane" myśli Hawksleya dotyczyły właśnie jej. Nie interesowała go ta Elżbieta, którą znał, ale kobieta, którą się stała i którą brał za obcą osobę. 1 prawdę mówiąc, świadomość, że wydaje się Natanowi pociągająca, zrobiła na niej niespodziewanie silne wrażenie. Chciała choć przez chwilę rozkoszować się tym uczuciem, nie miała bowiem 116
pojęcia, jak Natan zareaguje, gdy odkryje prawdę. Na wszelki wypadek nie zamierzała tego sprawdzać w pełnej ludzi sali balowej. Czy powinna zwabić go w jakieś miejsce na uboczu i wyja wić, kim jest, czy pozostawić sprawę własnemu biegowi? Rozsądek walczył ze słodką perspektywą odegrania się na Hawksleyu - miała przecież teraz wszystkie karty w ręku. Nie mogła oprzeć się tej nęcącej pokusie. - Proszę opowiedzieć mi o swojej rodzinie, lordzie Hawksley. Popatrzył na nią, zdziwiony tak bezpośrednim pytaniem, lecz odpowiedział: - Tylko dwóch samotników: dziadek i ja. Poczuła się trochę urażona, ale nie dawała za wygraną: - Nie ma pan nikogo więcej? Oczy mu pociemniały, a po twarzy przemknął lekki skurcz. Przyciągnął ją mocniej i zaczęli szybciej wirować w tańcu. Po chwili dobry humor wrócił i Natan zapytał znów uśmiechnięty: - Teraz kolej na moje pytanie. Czyżby była pani gwiazdą sezonu? - Trudno przesądzać, gdyż to moje pierwsze wyjście. Pro szę mi powiedzieć, czy jest pan obiektem zainteresowania wszystkich swatek w mieście? Osłupiał pod wrażeniem takiej szczerości, ale po chwili odpowiedział rozbawiony: - Oczywiście. A pani jest z pewnością obiektem zaintereso wania wszystkich obecnych tu mężczyzn. Może jest pani dziedziczką znacznej fortuny? Uniosła wyżej głowę na tę grubiańską uwagę. - Tak się składa, że jestem dziedziczką. Po deklaracji dziadka poprzedniego wieczoru mogła z czy stym sumieniem odpowiedzieć na to pytanie. Ponieważ rozmo wa przekształciła się w pojedynek na złe maniery, dorzuciła: - Szuka pan bogatej żony? Odrzucił głowę do tyłu i głośno się roześmiał. Wszyscy na nich zerkali z otwartymi ze zdziwienia ustami. Elżbieta pomy ślała, że powinna natychmiast przywołać się do porządku - ale 117
jak mogła to zrobić przy tym nieznośnym Hawksleyu? Raz jeszcze stwierdziła, że świetnie się bawi. Aż do chwili, kiedy Natan poprowadził ją w tańcu przez drzwi na balkon i zatrzymał się dopiero w jego mrocznym krańcu. Utkwił w niej przenikliwy wzrok, kiedy znieruchomieli w pozie walca, tak niewinnej w sali balowej, a tak prowokują cej na tym ciemnym balkonie. Jego myśli brzmiały teraz bardzo wyraźnie, jakby jakaś silna emocja wysyłała je ku niej. „Kim jesteś... słodką, niewinną istotą, czy tajemniczą czarodziejką?" „A kim ty jesteś, Hawksley? Młodzieńcem, którego kocha łam, czy mężczyzną, którego nienawidzę?" Gdy usłyszała swoje własne myśli, dokonała zadziwiającego odkrycia - ko chała kiedyś Hawksleya. Dziecinną miłością, to prawda, ale na tyle silną, że do dziś przetrwało w niej coś z tego uczucia. I to był oczywiście powód jej ogromnego rozżalenia, kiedy Natan wysłał ją do Szkocji, a także przyczyna obojętności wobec dotychczasowych zalotników. Teraz uwolni się ostatecznie od tej iluzji. Nie ma przecież szansy na szczęśliwe zakończenie. Nie chciała męża, który traktowałby ją tak bezlitośnie i dla którego byłaby jedynie utrapieniem. Hawksley stwierdził prze cież dawno temu, że nie wyobraża sobie nic gorszego niż żona czytająca w jego myślach, nad którą nie ma żadnej kontroli. Odetchnęła z ulgą na dźwięk głosu Eleonory. - Elżbieto... Odwróciła się. - Tak, Eleonoro? Lady Barton zwróciła się do Hawksleya: - Czy chce pan okryć wstydem własną kuzynkę, milordzie? - Moją własną... - Opuścił ręce i cofnął się. Wyraz zaskoczenia na jego twarzy wart był wszystkich lat wygnania, które wycierpiała. Stała wyzywająco wyprostowana, gdy zmierzył ją niedowierzającym spojrzeniem od góry do dołu. Nie czuła się ani trochę winna - raczej dumna. Wyznał otwarcie swój podziw i widziała teraz w jego oczach, że to prawda. Dobrze zrozumiała jego myśli, kiedy obserwował ją w tańcu. 118
Odwzajemniając mu się takim samym natarczywym spojrze niem, Elżbieta pomyślała, że naprawdę nie ma się czego wstydzić. W końcu jest kimś więcej niż tylko kobietą, która wzbudza w nim pożądanie. Umie przyjąć narodziny dziecka i ulżyć cierpieniu matki. Potrafi zszyć ranę i diagnozować dolegliwości. Czyta książki medyczne po grecku, a jeśli zechce, może konwersować swobodnie po francusku. Przyglądała mu się, gdy w końcu pojął sytuację. Kiwnął głową, jakby z trudem odnalazł ostatnią część łamigłówki. Elżbieta poczuła głęboką satysfakcję dostrzegając znów w oczach Hawksleya podziw, tuż przed tym, nim jego twarz pokryła maska obojętności. Eleonora wyciągnęła dłoń do Elżbiety i powiedziała: - Uśmiechnij się, gdy wrócimy do sali balowej, tak jakby śmy spędzili tu chwilę, gawędząc miło na świeżym powietrzu. - Umilkła, po czym zwróciła się do Hawksleya: - Proszę z nami, milordzie. Nie ma nic złego w tańcu z własną krewną ani w chwili rozmowy po tak długiej rozłące. Kiedy kilka minut później zostali sami, Natan odezwał się cichym, lecz stanowczym głosem: - Przyszedłem tu, żeby zabrać cię do domu, Elżbieto. Uniosła rozłożony wachlarz z nazwiskami kolejnych tance rzy i odpowiedziała chłodno: - Oczywiście, milordzie, jak tylko wywiążę się ze zobowią zań. Hawksley zatrzasnął z hukiem frontowe drzwi domu. - Wyjeżdżasz z powrotem do Szkocji, Elżbieto. Powinnaś czekać, aż przygotujemy wszystko na twój powrót. - Nie chciałam czekać, aż przywiozą mnie w trumnie, milordzie. - Nie musisz być sarkastyczna, doskonale o tym wiesz. - Nie rozumiemy się, milordzie. Nigdzie nie wyjadę, dopóki sama nie podejmę decyzji, kiedy i dokąd się udać. - Przestań mówić do mnie milordzie, Elżbieto. - Nie sądziłam, że cię to urazi. Hawskley przesunął dłonią po zmierzwionych włosach. Elż119
bieta wyprostowała się, gotowa odeprzeć następny atak, kiedy otworzyły się drzwi do biblioteki. - Dzieci, dzieci, ciszej!... Służba musi się wyspać, nawet jeśli zamierzacie kłócić się do rana. Książę zaprosił ich gestem do biblioteki i zamknął drzwi. Jak rozbawiony widz przedstawienia czekał na dalszy ciąg dyskusji. Elżbieta i Hawksley popatrzyli na siebie, oboje obmyślając następny ruch. Pierwsza odezwała się Elżbieta: - Twój wnuk próbuje zastosować swoje dawne sztuczki i sądzi, że uda mu się ponownie wysłać mnie do Szkocji. Znasz moje plany, dziadku, i zaaprobowałeś je. Powiedz mu, żeby dał mi spokój. - Twoja szalona podopieczna nie ma pojęcia, w co się miesza. Natychmiast musi wyjechać. Elżbieta zaczęła krzyczeć: - Nie mam zamiaru poświęcać szczęścia Marianny dla twojego nieuzasadnionego przekonania, że możesz wszystkim rozkazywać. Proszę mu to wytłumaczyć, wasza łaskawość. - Ja jestem za ciebie odpowiedzialny, Elżbieto, i zrobisz, co ci każę. Wytłumacz jej, dziadku. Książę przeciągnął się i ziewnął. Usiadł na krawędzi fotela, żeby wciągnąć stojące obok buty, a potem wstał i sięgnął po płaszcz Hawksleya. - Czy ktoś ma ochotę się ze mną przespacerować? Nikomu chyba nie chce się spać? Odpowiedzieli jednocześnie: - Nie! Elżbieta nie mogła uwierzyć, że książę po raz kolejny ją zawodzi. Najpierw radośnie rzucił ją w szpony Sylwii Lowden, a teraz pozostawia na pastwę gorzkich uwag Hawksleya. Do brze więc, obejdzie się bez niczyjej pomocy. Krzyknęła za wychodzącym księciem: - W tej rodzinie nie można na nikogo liczyć! W herbie powinno być napisane: „Porzuć każdego, kto jest ci bliski!" Na dźwięk zduszonego śmiechu dziadka odwróciła się do Hawksleya i utkwiła w nim ponure spojrzenie. 120
Zmienił temat. - Nawet jeśli nie życzysz sobie mojej opieki, musisz chyba przyznać, że ktoś powinien ją sprawować. Co skłoniło cię, żeby wystąpić na balu w tak prowokującym jak na młodą dziewczy nę stroju? Powinnaś włożyć skromną, białą suknię, jak inne debiutantki. - Sądzisz, że taki strój pasowałby na maskaradę? -I odrzu cając poprzednie wątpliwości co do głębokiego dekoltu, zaata kowała: - Poza tym, milordzie, lady Barton, którą zapewne szanujesz, osobiście wybrała dla mnie kostium. I jeśli raczyłeś zwrócić uwagę, dekolty innych pań były jeszcze bardziej wycięte niż mój. Może wrócisz na bal i skarcisz je za to? Hawksley odwrócił się gwałtownie i wypadł do hallu. Elż bieta wyszła za nim. Natan chwycił płaszcz z wieszaka i rzucił go stojącemu na warcie służącemu. - Idź za księciem! Nie spuszczaj go z oka! Minął ją i wszedł znów do biblioteki. Elżbieta również. Ich podniesione głosy odbiły się echem w hallu. Dwaj pozostali strażnicy wymienili rozbawione spojrzenia. Zdrajca cofnął się cicho w cień obok swego powozu, gdy lord Hawksley ruszył jak zwykle na nocną przechadzkę. Przeszył go dreszcz w chłodnym, wilgotnym powietrzu, pozostał jednak nieporuszony. Rozgrzewała go wewnętrzna rozkosz przewidy wanego triumfu. Cudowne oczekiwanie... Przesunął językiem po wargach. Cóż za wspaniały wstęp do uczty. Księżyc rozbłys nął nagle światłem, a potem zniknął za ciężkimi chmurami. Wspaniale... Noc jest ciemna. Wsunął długie palce do głębokich kieszeni czarnego wełnianego płaszcza. Wyjął nóż ze skórzanej pochwy, przesunął dłonią po gładkiej rękojeści i do tknął złotego smoka na ostrzu. )edno pociągnięcie po gardle tego młokosa i jego serdeczny wróg, książę Standbridge wszystko zrozumie. Na myśl o zemście przełknął ślinę. Postukał stopą w mokry bruk ulicy i cicho mruknął pod nosem, upojony perspektywą rozkoszy. Dzisiejszy wieczór to jedynie Akt Pierwszy w jego planach wobec ich lordowskich mości. 1 dziewczyny. 121
Zamknął oczy i poddał się swej ulubionej rozrywce wyob rażania sobie ze szczegółami różnych pełnych dramatycznego napięcia wydarzeń... tragedii, które powstawały w jego umyśle. Jest błyskotliwym twórcą przedstawienia i - ukryty w kulisach - w pełni kontroluje swych aktorów. Komedie i farsy to jedynie margines jego działalności. Ludzie to takie stado bezwolnych owiec - można nimi dowolnie manipulować. A im więcej władzy ma jego ofiara, tym większą przyjemność sprawia mu wodzenie jej za nos. Wystarczy skusić taką bezwolną istotę zakazanymi rozkoszami klubu Hellfire albo sprytnie posłużyć się pochlebstwami i obietnicami, na które tak łasi są szczegól nie politycy, i ta szara masa sama pcha się w pułapkę. A ostat nio dodawał jego grze pikanterii tak godny przeciwnik jak markiz Hawksley. Zdrajca żałował jedynie, że nie zobaczy na własne oczy rozpaczy księcia, kiedy martwe ciało jego wnuka zostanie odniesione do domu. Wyobraził sobie, jak lord Standbridge siedzi przed komin kiem, sączy wyborną szkocką whisky i delektuje się myślą o rychłym pochwyceniu najgroźniejszego szpiega Napoleona. Jego ukochany wnuk zwęszył w końcu pieczołowicie spreparo wany labirynt krwawych śladów działalności Zdrajcy. Obok zaturkotała furmanka. Unosząca się w powietrzu wilgoć rozluźniła sznury i załadowane w stos beczki dudniły głucho, obijając się jedna o drugą. Jego człowiek mruknął coś po francusku, gdy konie poruszyły się niespokojnie, a powóz zatrząsł się wypełniając hałasem mroczną ulicę. Zdrajca zaklął wściekle, kiedy rozwiała się jego cudowna wizja. Do diabła z tym czekaniem! Czerwona mgła zasnuła mu wzrok, a w umyśle zabrzmiało, niczym pogrzebowe zawodze nie: „Ktoś za to zapłaci, ktoś zapłaci..." Z ronda kapelusza skapnęła kropla zimnej wody i spłynęła mu po karku. Wzdryg nął się. Tak, Hawksley umknął mu raz spod noża, ale teraz za wszystko zapłaci. Bawiło go kiedyś obserwowanie, jak ten szalony młokos niezdarnie przymierza się do szpiegowskiego fachu. Przyglądał się prawie z ojcowską wyrozumiałością młodemu arystokracie, 122
który stopniowo zdobywa coraz więcej doświadczenia, organi zuje sieć informatorów, zręcznie posługując się perswazją i oczywiście najbardziej przekonującym argumentem w szpie gowskich kręgach - złotem. Lecz w tym samym czasie, pomyślał z rozkosznym uniesie niem, jego genialne pociągnięcia sterowały tym idiotycznym wymysłem - półoficjalnym układem handlowym. Ci głupcy, Francuzi i Anglicy, toczyli zażartą walkę aż do bankructwa, a potem przerywali ją, żeby pobawić się w mały handel wy mienny - angielskie buty i ubrania za francuskie, nakradzione w całej Europie złoto. Po pewnym czasie znów brali się za łby. Co za wspaniała przykrywka dla rozrastającego się interesu, gdy legalny handel rozciąga swój ochronny parasol nad kon trolowanym przez Zdrajcę przemytem. Ale ten drapieżny Hawksley zbyt uparcie wtrącał się w nie swoje sprawy i wiele tłustych kąsków znikało Zdrajcy sprzed nosa. Hawksley mu za to zapłaci, za utracone zyski i wpływy... I za utraconą rozkosz sprawowania władzy. Zapłaci! - Posunąłeś się za daleko, młody przyjacielu - mruknął słysząc coraz bliżej kroki swojej ofiary - kiedy dobrałeś się do mojego majątku. Musiałem trochę utrzeć ci nosa i pokazać, jak niewiele znaczą twoje obietnice i jak łatwo je złamać, wysyła jąc na tamten świat kilku twoich sługusów. Widok krwi przyjaciela robi piorunujące wrażenie na towarzyszach walki. Bardzo sugestywne ostrzeżenie. - Uśmiechnął się na myśl, jaki jest sprytny. - Bardzo skuteczne ostrzeżenie! Uśmiech zniknął z jego twarzy, a oczy zaszły mu mgłą. Drogi Hawksley trochę za szybko wydoroślał, jak na jego gust. Przestał komukolwiek ufać i nauczył się działać nie zostawia jąc po sobie żadnych śladów. Nigdy nie dowie się, ile miał szczęścia, kiedy umknął przed złotym smokiem Zdrajcy. Inni agenci chowali pazury, gdy się ich trochę postraszyło. Lecz Hawksley opatrzył tylko rany i stał się jeszcze bardziej nieugię ty. Głupi chłopak, zbyt inteligentny na swoje nieszczęście. I w końcu ten młodzian wyprowadził go z równowagi, gdy zaczął odczytywać jego szyfr. Nikt nie ma prawa go przechy trzyć. Kilku próbowało tego dokonać, lecz niestety już ich nie 123
ma między żywymi. W dodatku Napoleon, ta kura znosząca mu od lat złote jaja, może niedługo skończyć z poderżniętym gardłem... Przyjdzie też kres zabawy Hawksleya. Wyprostował się i otrząsnął. A teraz do dzieła... Tak, mój stary wróg siedzi przy ogniu... Ktoś otworzy drzwi i wniesie ciało jego ukochanego wnuka. Przeczyta ostrzeżenie na kartce przyczepionej do piersi Hawksleya i na jego twarzy odmaluje się udręka, bezradna wściekłość i... Serce zaczęło walić mu w piersi na odgłos zbliżających się kroków. Oczy rozbłysły z radości, kiedy z szybkością błyskawi cy raz jeszcze przemknął przez jego umysł cały plan. Cofnął się w cień bocznej ulicy. Hawksley był coraz bliżej. Wprawnym gestem zasłonił szalem usta i nos. Żałował, że nie będzie mógł spędzić więcej czasu ze swoją ofiarą i nie zdąży zaznać rozkoszy, której zazwyczaj sobie nie odmawiał. Opanował się jednak i powtórzył w myślach, że nigdy niczego nie żałuje. Kroki dudniły coraz głośniej. Hawksley nie spodziewał się nawet, że w mroku ktoś na niego czeka.
10
Hawksley znowu przesunął palcami po rozczochranych jak zwykle włosach i rzucił Elżbiecie gromiące spojrzenie ponad długim mahoniowym stołem. Patrzyła mu w oczy równie groźnie, zaciskając dłonie na poręczy krzesła, za którym stała. Czuła, że brakuje jej tchu, jak zapaśnikowi w chwili wytchnie nia - była wciąż jeszcze na wysokich obrotach, lecz zupełnie wyczerpana. Dlatego więc mężczyźni walczą, pomyślała. Po to, by sprawdzać się w starciu z godnym przeciwnikiem, dla podniety wyzwania i kuszącej perspektywy zwycięstwa. To działa jak narkotyk. Była strasznie zmęczona. Marzyła jedynie o tym, żeby poło żyć się spać. Odezwała się z pojednawczym uśmiechem: - Hawksley, przerwijmy tę nie kończącą się kłótnię. Żadne z nas przecież nie ustąpi. Nie spodobał jej się ironiczny grymas jego ust i sposób, w jaki błyskawicznie okrążył stół i stanął tuż przy niej. Przeni kliwe spojrzenie ciemnych oczu zatrzymało ją w bezruchu, kiedy prześlizgnął się bokiem ze zręcznością pantery i usiadł na wypolerowanym blacie. Elżbieta poczuła niepohamowaną ochotę, żeby się cofnąć, lecz uparcie stała w miejscu, powtarzając sobie, że nie podda 125
się jego strategii zastraszenia. Gdy zechce, potrafi być wdzię cznie przekonująca. - Zawrzyjmy kompromis. Chcesz, żebym wyjechała. Ja chcę uchronić Mariannę przed łajdakiem, który przyczepił się do niej w Paxton. Pozwól mi zostać z nią przez pewien czas w Londynie i przekonać się, czy nabierze rozsądku. A może wróci niedługo jej narzeczony? Mateusz jest przecież twoim przyjacielem i to ty ich sobie przedstawiłeś, z pewnością ze chcesz więc mi pomóc. Zresztą i tak będę zajęta pilnowaniem Marianny, nikt mnie nawet nie zauważy. Jak mógłby oprzeć się tak logicznym argumentom? Natan opuścił głowę i zamknął oczy. Zaczął masować sobie skronie i wyglądał naprawdę na wycieńczonego. Elżbieta po czuła się winna, że przedłuża tę śmieszną dyskusję, gdy on tak bardzo potrzebuje odpoczynku. Mimowolnie wyciągnęła dłoń do jego twarzy, ale zaraz ją cofnęła. Zesztywniała widząc, że drżą mu ramiona. Niski pomruk wyrwał się z jego gardła i cały się zatrząsł. Zdała sobie sprawę, że ten łotr się śmieje. Śmieje się! Odwróciła się wściekła i podeszła do okna wychodzącego na Grosvenor Square. Dzika tyrada przekleństw cisnęła się jej na usta, ale całym wysiłkiem woli zacisnęła zęby, żeby nie stracić opanowania. Podeszła jeszcze bliżej okna. Widok oświetlonego latarniami placu podziałał uspokajają co. Po chwili rozśmieszyła ją niezdarna postać wysłanego za księciem służącego. Starał się dogonić starszego pana, naciąga jąc raz po raz na ramiona opadający i krępujący ruchy za duży płaszcz. Przebiegła wzrokiem plac wypatrując dziadka. Cieka we, ile czasu minie, zanim strażnik go dopadnie. Z okna doskonale teraz widziała, że dziadek przemierzył około jednej czwartej krótszego boku skweru i spokojnie ma szeruje dalej chodnikiem. Uśmiechnęła się na myśl, jak prosto się trzyma, ale w tym samym momencie przeszedł ją silny dreszcz. Taki sam jak przed pojawiającą się wizją. Dlaczego nadeszło to w tej chwili, 126
kiedy musi walczyć o swoją przyszłość? Spróbowała ode pchnąć to uczucie, ale nasilało się, napełniając ją coraz wię kszym niepokojem. Nie mogła zignorować ostrzeżenia. Przymknęła oczy, żeby się skupić, i czekała, co nastąpi. Mimo że dziwne przeczucie jej nie opuszczało, wizja się nie pojawiała, nie widziała żadnych czerwonych plam ani potwora. Pochyliła się i oparła czoło o chłodną szybę. Odczucie znowu się nasiliło. Otworzyła oczy i prawie krzyknęła. - Elżbieta? Potrząsnęła głową, słysząc podenerwowany głos Hawksleya. Zobaczyła powtórnie swoją ostatnią wizję, lecz tym razem obraz nie falował i nie zanikał, a osoby były prawdziwe. W zimnym powietrzu wieczoru książę opatulił głowę i uszy szalem i szedł skulony jak osoba w jej wizji. Strażnik dreptał w dość dużej odległości za nim, jak przystało na dobrego służącego, dyskretnie, nie narzucając się. Nie mogła dostrzec potwora, ale czuła jego obecność. Lecz jak to możliwe, jeśli potwór ze snu był jedynie symbolem śmierci, a nie rzeczywistą osobą? Nieświadomy niczego, dziadek szedł dalej. - Och, nie... - Jęknęła, odskakując od okna i rzucając się do drzwi. - Nie!... Dopadła do klamki, ale Hawksley już był obok. Otworzył drzwi, lecz kiedy wypadła do hallu, złapał ją wpół i szarpnął do siebie. - Co się stało, Elżbieto? - Dziadek... Potwór z mojego snu jest na ulicy, czeka na niego. Wyrywała się, ale wciągnął ją z powrotem do biblioteki i przycisnął do ściany. - Zostań tu - rozkazał, a sam wypadł do hallu i wrzasnął: - Woolfe, Tarr! Odwrócił się do jednego z zaalarmowanych strażników i rozkazał: - Daj mi swoją broń! Niech jeden pędzi na górę obudzić moich ludzi, a drugi zostanie pilnować przy drzwiach! Chwycił pistolet i rzucił się na ulicę. 127
Elżbieta podskoczyła do kominka, złapała pogrzebacz i wy biegła w mrok. Hawksley uważnie rozglądał się wokół, biegnąc cicho jak kot drogą, którą zwykle przemierzał z dziadkiem w czasie wie czornych spacerów. Ponieważ Grosvenor Sąuare należał do bogatych dzielnic, dość gęsto ustawione latarnie olejowe wciąż się paliły, oświetlając chodnik i część jezdni. Hawksley zaklął - krzewy i kwiaty parku zasłaniały mu widok na przeciwległy kraniec placu. Gdzie jest dziadek? Czy leży gdzieś ranny, nieprzytomny? Czy powinien krzyczeć, żeby go ostrzec, czy też zwiększy to tylko niebezpieczeństwo? Jeśli Zdrajca nie zaatakował jeszcze dziadka, gdzie może się czaić? Skulił się między posesjami, czy za sztachetami ogro dzenia? Zapewniłby sobie w ten sposób drogę ucieczki przez któryś z ogrodów i stajnie na tyłach domów. Sprytniej jednak zrobiłby posługując się wystawionym na czaty wspólnikiem. Czy skrył się spokojnie w bocznej ulicy, podczas gdy jego człowiek czeka w pogotowiu przy powozie, którym w każdej chwili mogą odjechać nie rozpoznani? A może po prostu mieszka w którymś z budynków przy placu i zniknie niepo strzeżenie we własnym domu?... Przy pierwszej przecznicy Natan zobaczył dorożkę z woźnicą na koźle, który odwrócił się, kiedy Natan podbiegł bliżej. Serce zabiło mu mocniej. Czy to sługus Zdrajcy? Szarpnął drzwiczki powozu. W środku nie było nikogo. Przyjrzał się woźnicy - był to starszy mężczyzna, zbyt słabowitej postury jak na wspólnika tego łotra albo samego Zdrajcę. Zatrzasnął drzwiczki i gestem kazał mu odjechać. Potem z ulgą dostrzegł dwie spacerujące postacie przed ocienionym frontonem narożnego budynku. Czy to dziadek z wartownikiem? Usłyszał zbliżające się kroki Woolfe'a, który rzucił cicho, zrównując się z Hawksleyem: - Tarr zaraz tu będzie. Natan biegł dalej, lecz w pewnej chwili kątem oka dostrzegł 128
coś, co naprawdę go przeraziło: po jezdni pędziła Elżbieta w rozwianej sukni i z pogrzebaczem w dłoni. Furmanka wy wożąca nieczystości zaturkotała na bruku tuż za dziewczyną. Jeśli nie pochwyci jej Zdrajca, z pewnością stratują ją konie. Natan czuł, że postarzeje się przez nią dzisiejszej nocy co najmniej o dwadzieścia lat. Skręcił natychmiast w jej stronę, lecz Woolfe wyprzedził go i rzucił przez ramię: - Niech pan biegnie do księcia, ja zajmę się dziewczyną. Hawksley ruszył znów w stronę narożnika, oglądając się kilkakrotnie na Woolfe'a. W końcu z ulgą stwierdził, że dżen telmen na krańcu placu to rzeczywiście dziadek. Zaklął, wi dząc, że Elżbieta biegnie coraz szybciej, od chwili gdy zorien towała się, iż Woolfe próbuje ją dogonić. Na szczęście Woolfe miał długie nogi i w chwili, gdy furmanka nadjechała zupełnie blisko, chwycił dziewczynę w talii i porwał do góry. Kiedy mocno zakręcił nią w powietrzu, uniesiony wysoko pogrzebacz zatoczył łuk i spadł prosto na jego głowę. Zachwiał się, a Elżbieta skorzystała z jego chwilowego zamroczenia i wyrwała się do przodu. Hawksley z ulgą zobaczył, że Tarr zbliża się już do Wool fe'a. Pozwolił sobie na krótkie zerknięcie przez ramię i stwier dził, że Elżbieta nie działa pod wpływem histerii, jak sądził poprzednio, lecz że jest raczej wściekle zdecydowana na atak. Czy ma zamiar rzucić się na napastnika nie bacząc na własne bezpieczeństwo? Oczywiście że tak - tak jak we śnie. Pędziła prosto w stronę ulicy, naprzeciw której znajdował się dziadek. Hawksley zaczął biec słabo oświetloną jezdnią, żeby przyzwyczaić oczy do mroku, jaki panował w uliczce, do której zmierzała Elżbieta. Nie było tam, dziwnym trafem, żadnych latarni, co upewniło go jedynie, że tu właśnie ukrył się Zdrajca. Natan pomknął teraz jak strzała, mocno zaciskając dłoń na pistolecie. Potem kilka rzeczy stało się jednocześnie. Gdy dziadek zbliżył się do ulicy, w której z pewnością czekał Zdrajca, jakaś postać z nakrytą głową i zasłoniętym dołem twarzy wysunęła się z mroku. Mężczyzna jak myśliwy podkradł się od tyłu do dziadka, sięgnął do kieszeni i w powie129
trzu zalśniło błyszczące ostrze noża. Wartownik spostrzegł, co się dzieje, i rzucił się do nich krzycząc głośno: - Uwaga, milordzie! Książę odwrócił się, by sprawdzić, co się stało. Podniósł ręce odpychając napastnika i w tej chwili strażnik skoczył na łajdaka z tyłu. Zdrajca uskoczył z wdziękiem tancerza i zręcznym ru chem powalił służącego. Teraz książę atakował, a zbój uchylał się przed jego ciosami, wciąż próbując ugodzić go swoją bronią. Gdy książę pochylił się do przodu, Zdrajca uderzył go drugą ręką w głowę, chwycił za włosy i pociągnął do góry. Elżbieta wrzasnęła w tym samym momencie, gdy na placu odbił się echem wystrzał z pistoletu Hawksleya. Trafił celu. Napastnik szarpnął się gwałtownie i zakręcił w miejscu, pozo stawiając księcia u swoich stóp. Zdrajca chwycił się za zranione ramię - nóż drżał w zaciś niętej mocno dłoni. Podniósł wzrok i zawahał się, wyraźnie zaskoczony rozgrywającą się przed nim sceną. Spojrzał na leżącego na ziemi księcia, a potem znów na Hawksleya. Szyb ko się opanował, rzucił jeszcze raz okiem na Woolfe'a i wyco fał się w stronę powozu. Kiedy Hawksley dopadł do księcia, pojazd znikał już w głębi ulicy. Woolfe pobiegł za nim, lecz dzielący ich dystans stał się wkrótce za duży, by można było liczyć na złapanie Zdrajcy. Zrezygnował i wrócił na miejsce zajścia. Hawksley klęczał nad dziadkiem, podtrzymując go w ramio nach. Przeklinał i modlił się jednocześnie. Książę był cały we krwi. - Odsuń go od siebie i tak przytrzymaj - powiedziała Elżbieta ledwie łapiąc oddech i uklękła obok. Kiedy Hawksley wykonał polecenie, zbadała księcia zręcz nymi palcami, zatrzymując się dłużej przy gardle, a potem obejrzała głowę i twarz. Przesunęła ręce po jego piersi i ramio nach, po czym szybko odwinęła prawy rękaw. Pulsująca krew wyciekała na bruk. Elżbieta gwałtownie wciągnęła powietrze i rozkazała su chym tonem: - Daj mi swój fular. 130
Sama zaczęła szarpać za białe rogi zawiązanego krawata, a kiedy Hawksley ściągnął go z szyi, obwiązała nim ramię księcia, mocno zaciskając materiał na ranie. Tarr i Woolfe podeszli do nich w chwili, gdy drzwi okolicz nych domów zaczęły się otwierać. Kilku ciekawych sąsiadów podeszło bliżej. Elżbieta nie zwracała na nich uwagi. - Zanieś go szybko do domu i połóż na łóżku - powiedziała do Hawksleya i spojrzała na Woolfe'a. - Ty biegnij przodem i powiedz w kuchni, że potrzebuję natychmiast wrzątku i tro chę ługowego mydła. Obudź ciotkę, niech przyniesie moją torbę lekarską do apartamentów księcia. I wyślij kogoś po doktora Camerona. Wstała i popatrzyła na strażnika. Opuściła głowę. Zakryła twarz drżącymi rękami. - Tarr, czy może pan... Tarr, który stał tuż przy niej, powiedział: - Zostanę tu z tym zuchem. Proszę przysłać chłopców, którzy pilnują drzwi. Przyniesiemy go do domu. Hawksley podniósł księcia na rękach i w asyście kilku sąsia dów ruszył w stronę domu. Elżbieta pobiegła przed nimi. Dwaj służący wychodzili właśnie z ponurymi minami po swego towarzysza, gdy kawalkada dotarła do drzwi. Hawksley podziękował sąsiadom za pomoc i dalej poniósł dziadka sam. Marsh wysłuchał życzeń zdrowia dla księcia, odebrał znalezio ny przez kogoś pogrzebacz i dokładnie zamknął drzwi, by nikt więcej nie wchodził. Potem pomógł Natanowi wnieść księcia po schodach. Hawksley zatrzymał się w sypialni. Masa zapalonych lamp oświetlała pokój jak za dnia. Łóżko było rozesłane, wyłożone grubą warstwą nieskazitelnie białych czystych prześcieradeł. Elżbieta, w białym prześcieradle zakrywającym suknię, my ła ręce przy stole. Odwróciła się i poleciła: - Zanim położysz go na łóżku, zdejmij mu płaszcz i wierzch nie ubranie. W pierwszym odruchu Hawksley chciał ją zignorować i po łożyć dziadka wygodnie, ale uprzedziła go: - Całe ubranie jest pokryte kurzem z ulicy. Jeśli pobrudzisz 131
pościel, szanse na wyzdrowienie są dużo mniejsze. Odwiąż opatrunek z ramienia i odłóż na bok razem z ubraniem. Książę jęczał przy rozbieraniu, lecz uspokoił się, gdy Hawksley ułożył go w końcu na łóżku. Krew wciąż sączyła się z rany. Natan czuł, że ma miękkie kolana i trzęsły mu się ręce, kiedy wyprostował się znad pościeli. Elżbieta zerknęła na niego i szybko powiedziała: - Usiądź, Natanie. Ciotka Eunice przyniesie ci brandy. Eunice pojawiła się w tym momencie za jego plecami. Nie wiedział, że jest z nimi w pokoju. Nie chciał jednak być traktowany jak inwalida i odprawił ją gestem dłoni. Elżbieta wyciągnęła przed siebie drżące dłonie i powiedziała do niego: - Zobacz, jak trzęsą mi się ręce. Dałeś radę nieść sam człowieka tak samo potężnego jak ty przez cały plac i po schodach. Nawet jeśli masz siłę wołu, w każdej chwili ciało może odmówić ci posłuszeństwa i stracisz przytomność. I dodała łagodniej: - Proszę cię, Natanie, potrzebuję twojej pomocy. Usiądź na chwilę. Kiwnął głową i przysiadł na fotelu przy łóżku, nagle zado wolony, że zapanowała między nimi zgoda. Przyglądał się z zadziwieniem, jak Elżbieta zbliża się do księcia i powtórnie bada ramię. - Wspaniale. - Odetchnęła z ulgą. - Ma przecięte tylko drobne naczynia krwionośne. Sprawnie przemyła zakrwawione ramię, przyłożyła gruby opatrunek na ranę i mocno ją obwiązała. Na koniec ułożyła rękę księcia wysoko, na kilku poduszkach. - Ciociu, przyciśnij, proszę, opatrunek. Krwawienie samo ustanie, z bożą pomocą. Ciotka posłuchała, a Elżbieta sięgnęła po miskę ze świeżą wodą i umyła dziadkowi twarz i szyję, wzdychając kilka razy na widok krwawych zadraśnięć. Hawksley nie mógł patrzeć na rany dziadka. Zdrajca doko nał czegoś tak strasznego zaledwie w ciągu kilku sekund. Musiał wydać z siebie jakiś jęk, gdyż Elżbieta podniosła nagle wzrok i powiedziała: 132
- Nie jest tak źle, jak to wyglądało. Te obrażenia, tutaj... Pokazała na linię włosów. - Doznał ich prawdopodobnie upadając na ziemię. Mocno krwawią, ale szybko się zagoją. Posmarowała rany obficie maścią z bazylii, obwiązała głowę księcia bandażem, a potem odwróciła mu brodę na bok. Szyja od szczęki do gardła była rozpłatana. Hawksley krzyknął ze zgrozy, lecz uspokoiła go: - Trzeba będzie założyć szwy. To brzydko wygląda, ale nie zagraża życiu dziadka. Pokiwała głową patrząc na gruby bandaż na ramieniu. - Książę uniknął śmierci zasłaniając głowę ramieniem. Ra ny na szyi i ramieniu zostały prawdopodobnie zadane tym samym pchnięciem noża. Muszą być mocno zaciśnięte banda żami, żeby ustało krwawienie. Odrobinę głębsze cięcia byłyby bardzo niebezpieczne. Naszym największym wrogiem jest teraz gorączka, która może się pojawić. Spojrzała na Nalana. - Zdejmij płaszcz i umyj ręce, Natanie. Ciotka Eunice założy ci taki sam fartuch jak mój. Musisz przytrzymać dziad ka, kiedy będę zszywała ranę. Nie będę mogła przerwać, nawet jeśli odzyska przytomność. Gdyby tak się stało, mów do niego i wytłumacz, co robimy. Do ciebie będzie miał większe zaufa nie niż do kogokolwiek innego. Wdzięczny, że książę nadal jest nieprzytomny, Hawksley wykonał polecenia Elżbiety, cały czas myśląc o tym, że życie dziadka spoczywa teraz całkowicie w jej rękach. Tak niedawno kłóciła się z nim zawzięcie, z tym swoim niedorzecznym upo rem, a teraz przeistoczyła się nagle w pewną siebie, odważną kobietę, która wydawała polecenia bez najmniejszego drżenia w głosie. Przyglądał się jej twarzy, gdy zajęła się ostatnią, głęboką raną. W skupieniu zacisnęła usta, delikatnie przykładając igłę - pomyślał, że jest w tym geście coś pieszczotliwego. Wciąż wściekły za jej podstępne oszukaństwo na balu i jak zawsze poirytowany jej brakiem rozsądku, w tej chwili poczuł bijące od Elżbiety ciepło, które przypomniało mu niespodzie wanie miłość matki z dzieciństwa, coś, co zamknął w bolesnej 133
przeszłości, gdy dowiedział się, że matka nigdy nie wróci. Nauczył się od tamtego czasu, iż silny mężczyzna może żyć bez kobiecej czułości. Czy ta reakcja wobec Elżbiety wynikała po prostu z wdzię czności, że ratowała dziadka? Po prostu? Tej jednej nocy wzbudziła w nim co najmniej tysiąc sprzecznych uczuć. Najpierw z irytacją wyruszył do Bartonów, żeby przywlec nieznośną kuzynkę do domu, potem olśniła go cudowna kobieta, którą się stała - co nigdy wcześ niej nie zdarzyło mu się z taką siłą - a na koniec musiał się z nią znów kłócić i wreszcie patrzeć z przerażeniem, jak rzuca się na mordercę. Cokolwiek czuł wobec niej, nie było to proste. Elżbieta westchnęła z ulgą i uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy skończyła. Przeszła na tę stronę łóżka, gdzie stał Hawksley, i usiadła, by zamiast ciotki przycisnąć opatrunek do ramienia księcia. - Ciociu, trzeba teraz przynieść ogrzane koce i dokładnie okryć dziadka. Ramię musi nadal leżeć wysoko, i na pościeli, żebyśmy mogły przytrzymywać opatrunek, dopóki nie ustanie krwawienie. Szwy na szyi też zostawimy odkryte. Doktor Cameron obejrzy je, kiedy przyjdzie. Uśmiechnęła się szerzej patrząc na Hawksleya. - Wiem, że dziadek wygląda strasznie, ale wiesz mi, widzia łam gorsze rzeczy. Raz musiałam przyszyć pewnemu mężczyźnie palec... Och, Boże... - Natanowi wydało się, że przez twarz Elżbiety przemknął cień jej dawnego szelmowskie go uśmieszku. - Przepraszam. Czasem powiem coś, zanim zdążę się zastanowić. Eunice zaczęła przykręcać knoty lamp. Półmrok wniósł do pokoju spokój. Niebezpieczeństwo minęło. Hawksley i Elżbieta odwrócili się i spojrzeli sobie w oczy. Natan miał ściśnięte gardło; z trudem przełknął ślinę. Słowa wyrwały mu się spontanicznie: - Niewiele brakowało, byśmy go stracili, Elżbieto. Gdyby nie ty... Jej oczy wypełniły łzy. 134
- Dzięki Bogu, nie obudził się. - Jak to się stało, że zajęłaś się medycyną? Czy to był twój pomysł, czy doktora Camerona? Przetarła oczy gestem wyrażającym zmęczenie i odpowie działa z uśmiechem: - To był jego pomysł. Jak wiesz, to niezwykle światły człowiek i wspaniały lekarz. W swej praktyce zauważył, że mężowie niechętnie godzą się na konieczne badania swoich żon w okresie oczekiwania dziecka. Łatwiej im było to za akceptować, gdy ja się tym zajęłam. A później doktor Cameron zaczął uczyć mnie wszystkiego i po pewnym czasie asystowa łam mu już przy porodach. - Ale byłaś młodą dziewczyną, Elżbieto - przerwała ciotka. - Nie wydawało ci się to przerażające albo odpychające? - Och, tak - odparła ze śmiechem. - Za pierwszym razem byłam zaszokowana, ale szczęście oglądania narodzin zdrowe go dziecka wkrótce przysłoniło wszystko inne. Odkryłam w sobie do tego talent. Wydawało mi się, że mam jakiś kontakt z rodzącym się dzieckiem, wyczuwałam, jak postępować, by bezpiecznie przyszło na świat. Miała ochotę powiedzieć do Hawksleya: „Moje zdol ności mogą więc przydać się do czegoś cudownego". Przyglą dała mu się opowiadając i odniosła wrażenie, że jego twarz złagodniała. - Kobiety opowiadały sobie o mnie i wkrótce zaczęły pro sić o moją pomoc. Stworzyliśmy więc z doktorem Cameronem zgrany zespół. A po pewnym czasie, gdy doktor bywał zajęty operacjami chirurgicznymi, sama już odbierałam porody. Hawksley przerwał jej zaciekawiony: - Jednak dziś w nocy nie opiekowałaś się rodzącą matką i widać było, że inne zabiegi medyczne nie są ci obce. - Za to również należy się wdzięczność doktorowi Came ronowi. Zauważył, że lubię czytać, zaczął mi więc podsuwać swoje medyczne książki i broszury. Bardzo mnie zainteresowa ły, a później, naturalną koleją rzeczy, spróbowałam zastosować swą wiedzę w praktyce. Cieszyło mnie, że potrafię ulżyć cierpiącym i że mieszkańcy naszej okolicy cenią moją pracę. 135
Eunice usiadła przy siostrzenicy i zwróciła się do Natana: - Dosyć już rozmów na dzisiaj. Natanie, musisz się teraz przespać. Elżbieta powie mi, co mam robić, i ją też wyślę do łóżka. Przez chwilę oboje wydawali się niezdecydowani, leez Eu nice nie ustąpiła: - Wiem, że obydwoje chcieliście czuwać przy nim całą noc, ale nie przydacie się jego łaskawości, jeśli sami się rozchoru jecie. Hawksley opuścił pokój i postanowił natychmiast porozma wiać z Woolfe'em i Tarrem. Tej nocy nie zazna wiele snu.
11
Poprzez mglistą zasłonę wyczerpania usłyszała skrzyp otwie rających się drzwi i odgłos kroków. Usiadła i pomyślała na tychmiast: Jak miewa się dziadek? Zamrugała oczami, starając się opanować zawrót głowy. Zanim ubrała swoją myśl w słowa, jej służąca, Sally, odpo wiedziała: - Pani Wydner prosiła powtórzyć, że książę czuje się do brze, a pani... - dziewczyna zawahała się - ma nie wystawiać nosa z sypialni, dopóki nie wymoczy się pani w wannie i po rządnie nie obudzi. Nie miała czasu zastanowić się nad poleceniem ciotki. Służba zadbała o wszystko - parująca kąpiel już na nią cze kała. Pokój przestał w końcu wirować przed jej oczami, a mózg zaczął pracować normalnie. Kochana, mądra ciocia, przewi działa, że Elżbieta w ubraniu rzuci się na łóżko, a rano zerwie się do księcia nie zwracając uwagi na swój wygląd. Powoli wstała z łóżka. Była cała sztywna i strasznie bolał ją kręgosłup. Popatrzyła z niesmakiem na pogniecioną suknię, w której spała, starając się nie myśleć o tym, jak musi wyglą dać reszta. Po kilku chwilach przestąpiła stertę ubrań u swoich stóp i zanurzyła się w wannie. Jęk rozkoszy wyrwał się z jej ust 137
i wyciągnęła się wygodnie, żeby zamoczyć zbolały kark i po targane włosy w cudownej, pachnącej lawendą wodzie. Po myślała, że łatwo przyzwyczaiłaby się do luksusów panu jących w domu księcia - od grubych ręczników i pachną cych mydeł do wykładanych mahoniem klozetów na końcu korytarza. Namydliła się energicznie, wracając nareszcie do życia. Sally spłukała jej włosy wodą z sokiem cytrynowym, specjalnie przygotowaną do tego celu zgodnie z przepisem żony księcia, Wiktorii. Elżbieta przypomniała sobie, że jej matka używała takiej samej mikstury i żartobliwie upominała córeczkę, by nie krzywiła buzi, kiedy kwaśny płyn spływał jej do ust. Miłe wspomnienia, ale nie ma teraz czasu cieszyć się nimi. Musi biec obejrzeć księcia i zmusić Hawksleya, żeby odpowie dział na jej pytania. Włożyła swoją skromną szarą suknię i tęsknie wspomniała frywolne stroje, w jakich widziała wczoraj panie w mieście. Nie chodziło jej o to, by przywiązać tego niemożliwego Hawksleya do siebie, chciała jednak bardzo mu się podobać. To nie miało żadnego sensu, ale tego właśnie pragnęła, choć było to zupełnie nielogiczne. Przysunęła fotel do kominka, pochyliła się do przodu i za częła szczotkować włosy. Złotaworude pasemka błyszczały w świetle trzaskającego ognia. Cieszyło ją, że mimo iż w głów nych pomieszczeniach domu używano najnowszych kominków węglowych, w pokojach prywatnych nadal czuło się cudowny zapach palonego drewna. Wstała, odrzuciła włosy do tyłu i spojrzała w lustro. Niesforne loczki sterczały na wszystkie strony, a z tyłu ciężko opadały na plecy. Jak miło nie plątać ich w wyrafinowaną fryzurę. Ponieważ dziś z pewnością cały dzień będzie opiekować się księciem w domu, postanowiła związać je tylko tasiemką na karku. Kiedy wyszła z pokoju, zdziwił ją widok dwóch strażników na końcu korytarza, zupełnie jakby mieli bronić klatki schodo wej przed atakiem. Na ramionach mieli czarne opaski, by uhonorować dzielnego towarzysza, który padł w obronie księ cia poprzedniego wieczoru. 138
Szybko poszła do pokoju swego pacjenta. Przez otwarte drzwi usłyszała głos Marsha: - Doktora Camerona wciąż nie ma w domu, milordzie. Czy posłać po innego lekarza? Doktor Cameron nie przyjdzie? Z bijącym sercem chwyciła za klamkę. Opatrując księcia starała się opanować drżenie palców i zachować pewność siebie, co według młodszego doktora Camerona stanowiło ważny element kuracji, ale cały czas liczyła na konsultację i dalsze wskazania doświadczonego lekarza. Co pocznie, jeśli Marsh lub Hawksley sprowadzą kogoś, kto leczy upuszczaniem krwi albo tymi modnymi ostatnio pigułkami i kroplami? Hawksley odpowiedział spokojnie: - Czekaj na moje polecenia, Marsh. Panna Wydner poradzi nam, co robić. Elżbieta odetchnęła z ulgą. Marsh zawahał się kilka sekund, zanim opuścił pokój. Najwyraźniej nie przekonała go decyzja Natana. Mijając Elż bietę, skinął jej sztywno głową. Hawksley stał przy oknie, odwrócony plecami do drzwi; ubrany był w elegancki granatowy surdut, szare spodnie i lśniące wysokie buty. Dzięki Bogu nie pobiegła do dziadka w tej wymiętej sukni zaraz po przebudzeniu. Podeszła do księcia. Jego ramię spoczywało na stosie podu szek, a bandaż, najwidoczniej zmieniony przez ciotkę, był na szczęście biały. Przyłożyła dłoń do czoła dziadka, by sprawdzić, czy nie ma gorączki, i zbadała palcami puls na szyi. Gdy skończyła, ręce zaczęły jej drżeć, co często się zdarzało, kiedy z ulgą stwierdzała poprawę stanu chorego. Do pokoju weszła energicznie Eunice, uśmiechnięta i od świeżona, gotowa na spotkanie nowego dnia. - Czy budził się w nocy? - spytała Elżbieta. Hawksley odwrócił się gwałtownie na dźwięk jej głosu. Ciotka odpowiedziała: - Nie. Chwilami poruszał się niespokojnie, ale większą część nocy spał. Hawksley podszedł do Elżbiety. 139
- Czy nie powinien już na nas wrzeszczeć? Zmarszczyła brwi i zaniepokojona spojrzała na zegar na kominku. Od ataku minęło kilka godzin i książę powinien już odzyskać przytomność. Przesunęła ręką po jego głowie, zatrzymała dłoń na karku. - Ma tutaj duży guz od silnego ciosu. To może być przy czyna. Hawksley wyciągnął rękę, a Elżbieta położyła ją na zranio nym, opuchniętym miejscu. Wymienili niespokojne spojrzenia. Elżbieta odwróciła się do stolika nocnego, gdzie stało naczynie z przegotowaną wczoraj wodą. Może była zbyt ostrożna upierając się zawsze przy używaniu jedynie przegotowanej wody, ale młody doktor Cameron często podkreślał słowo „antyseptyczny", wprowadzone do termino logii medycznej przez niezwykle przez niego cenionego na ukowca, sir Johna Pringle'a. A woda jest podejrzaną substan cją. W Londynie była powszechnie dostępna, lecz Elżbieta słyszała, że nikt rozsądny nie pije tu wody, jeśli nie pochodzi ona ze sprawdzonej, nie zanieczyszczonej studni. Woda czer pana z Tamizy jest podobno prawdziwym ściekiem. Pomyślała, że musi zbadać tę sprawę przy najbliższej okazji. Nalała odrobinę czystej wody do kubka i przyłożyła go do warg księcia. Kilka kropel spłynęło do jego półotwartych ust. - Dziadku, obudź się. Książę lekko poruszył wargami. Elżbieta jeszcze raz przyło żyła mu kubek do ust. - Dziadku... Obudź się. Popatrzyła bezradnie na Hawksleya. On też zaczął mówić do księcia: - Dziadku, już czas wstawać. Jest tu mnóstwo ślicznych dziewcząt, które pragną z tobą rozmawiać. Eunice zaczerwieniła się na te słowa. Powieki księcia drgnęły, a usta znów poruszyły się. Elżbieta zwróciła się do ciotki: - Podaj teraz laudanum, ciociu, za chwilę będzie jęczał z bólu. 140
Książę obudził się powoli, sącząc podawaną po kropelce wodę. Po chwili na jego twarzy pojawił się chmurny wyraz. Otworzył oczy i groźnie popatrzył na Elżbietę. Ogarnęła ją taka ulga, jakby zrzuciła z ramion straszliwy ciężar. Uśmiechnęli się wszyscy na pierwsze słowa, jakże chara kterystyczne dla zwykłej formy księcia: - Do licha, kobieto, daj mi coś mocniejszego, a nie jakieś kropelki dla dzieci! Głowa mi pęka, jakbym przeszedł przez magiel. Elżbieta skinęła na ciotkę, która nalała lekarstwa na łyżecz kę i powiedziała: - To złagodzi ból. Nie zaśniesz po tak niewielkiej ilości, ale poczujesz się lepiej. Łagodny głos Eunice przyciągnął uwagę księcia. Powoli odwrócił głowę i popatrzył na nią. - Rzeczywiście, śliczna kobieta - wymamrotał i popił lekar stwo małą ilością wody podaną przez Elżbietę. Eunice zmieszana potrząsnęła głową i spojrzała na bratani cę. Uśmiechnęły się na tę rozbrajającą frywolność starszego pana. Książę z grymasem bólu odwrócił znów głowę w stronę Hawksleya. - To był Zdrajca? Elżbieta przyjrzała mu się zaskoczona, a potem przeniosła wzrok na Hawksleya. O czym oni mówią? Czyżby wiedzieli, kim jest jej potwór? Czy Hawksley domyślił się, że napastnik był tą samą osobą co postać z jej snów? Oczy Natana pociemniały, kiedy spoważniał. - Zdrajca uciekł. - A mój strażnik? - Przykro mi, dziadku. Próbował powstrzymać napastnika. Zginął na miejscu. Minęła długa chwila, zanim książę znów się odezwał. W oczach miał łzy. - Zajmiesz się w moim imieniu jego rodziną? Tarr powie ci, jak ich odnaleźć. - Już to zrobiłem. 141
- Dobrze. Po chwili namysłu książę odetchnął ciężko i powiedział: - A teraz powiedzcie mi, jakich spustoszeń dokonał ten łajdak. - Elżbieta wszystko ci wytłumaczy. W końcu to jej specjal ność. - Elżbieta? Chcesz powiedzieć, że pozwoliłeś jej pastwić się nade mną? - Powoli odwrócił do niej głowę. Czuła się tak okropnie, że nie mogła prawie mówić. Musieli czekać, gdyż dopiero czas pokaże, w jakim stanie jest napra wdę książę, a nie mogła przecież dzielić się swymi wątpliwo ściami z chorym. Odpowiedziała krótko: - Masz guza na karku, małe zadraśnięcia na czole, dość głęboką ranę na szyi i cięcie na ramieniu, które przez pewien czas obficie krwawiło. Proszę, dziadku, nie ruszaj ramieniem ani nie odwracaj zbyt gwałtownie głowy. - Na Jowisza... Wiki byłaby zachwycona. - Uśmiechnął się do Elżbiety, a potem ostrożnie odwrócił głowę do Natana. - Dostrzegłeś, kim jest Zdrajca? Ten tchórz miał zasłoniętą twarz, kiedy się z nim szamotałem. - Nie. Postrzeliłem go w ramię, ale zbiegł powozem. Rana mogłaby go zdradzić, gdyby był głupcem i komukolwiek ją pokazał, w co nie wierzę. Jedyna przewaga, jaką marny, to możliwość stwierdzenia, kto z pewnością nie jest Zdrajcą. Zawęzimy w ten sposób krąg podejrzanych. Elżbieta czuła, że ogarnia ją coraz większa złość - rozma wiali o potworze z jej snów takim lekkim tonem, jakby wymie niali uwagi na temat pogody. Koniec z tymi tajemnicami muszą ostatecznie odpowiedzieć na kilka pytań. Należą jej się pewne wyjaśnienia. Lecz najpierw musi wyciągnąć Hawksleya z pokoju. - Natanie, pozwól, że wytłumaczę cioci i służącemu dziad ka, co mają teraz robić, a potem chciałabym zamienić z tobą parę słów. Hawksley miał komiczną minę, gdy pojął, że ona najzupeł niej poważnie daje mu rozkaz wymarszu z pokoju. Książę zaczął się śmiać, lecz rozsadzający ból głowy zaraz przywołał 142
go do porządku. Zacharczał na koniec i powiedział słabym głosem: - To i tak nie jest rozmowa, której powinny słuchać damy, mój chłopcze. Pomówimy później. Hawksley przez chwilę wpatrywał się w Elżbietę, po czym uniósł brew, skłonił się i wyszedł. Rozległ się huk zatrzaskiwa nych drzwi, a potem cichy jęk Natana, który najwidoczniej dopiero teraz przypomniał sobie, że w pokoju jest chory. Przypuszczenia Elżbiety, że książę będzie rozsądnym pa cjentem, okazały się iluzją. Może bawiły go trochę, a nawet budziły szacunek, jej sprawne zabiegi medyczne, lecz nie było mowy, by ten stary zrzęda zrezygnował ze swoich zwyczajów czy przyjemności. „Dzikie szkockie bzdury" nie trafiały mu zupełnie do przekonania, a w szczególności zażądał swego ulubionego befsztyka i piwa zamiast „jakichś papek dla nie mowląt". Kiedy lokaj księcia przyprowadził do pokoju przejęte wy padkiem służące, żeby posprzątały, Elżbieta wydała polecenia i wyszła w poszukiwaniu Hawksleya. Nigdzie go nie było. Tchórz. W hallu zdała sobie sprawę, że nie zna rozkładu domu, oprócz biblioteki i jadalni na parterze. Nie będzie przecież pukać do wszystkich po kolei sypialni w korytarzu, musi zejść piętro niżej. W podskokach ruszyła schodami w dół, kiedy przyszło jej do głowy, że w tak dramatycznych okolicznościach zupełnie niestosownie czuje się lekka jak ptak. Dochodząc do podestu pierwszego piętra doznała olśnienia - natrętna wizja przestała ją prześladować. Mimo tragedii śmierci tego młodego wartow nika, czuła ulgę, że wizja należy już do przeszłości, a poten cjalna ofiara umknęła potworowi. Szkoda, że nie zdzieliła go tym pogrzebaczem, pomyślała z furią. Skinęła głową następnej parze wartowników. Pełnili w do mu księcia rzeczywiście raczej rolę żołnierzy niż służących. Dzisiaj ich smutek po śmierci towarzysza nadawał atmosferze w domu wyjątkowej powagi. 143
Strażnicy przyglądali się ze zdziwieniem, jak otwiera kolejne drzwi i zagląda do środka. W końcu jeden z nich odważył się spytać: - Czy panienka się zgubiła? - Nie - odpowiedziała zamyślona. - Zaglądam z cieka wości. Gdzie jest ten przeklęty Hawksley? W następnym pomieszczeniu udało jej się jednak coś upo lować i mimo że nie był to Hawksley, zdobycz warta była uwagi. Mężczyzna pochylony nad stołem bilardowym uważnie celował kijem w kolorową kulę. Weszła do środka, zostawiając za sobą, jak przystoi, otwarte na oścież drzwi. - Dzień dobry, sir. Czy to pan ścigał mnie po ulicy zeszłej nocy?
12
Poderwał się gwałtownie znad pokrytego rypserm stołu bilar dowego i utkwił w niej wzrok, jego myśli malowały się jasno na twarzy, kiedy z zachwytem zmierzył ją z góry do dołu. Dotknął palcami policzka, gdzie czerwona pręga zdradzała ślad po przypadkowym uderzeniu Elżbiety. Wiedział więc, kim ona jest. Swobodnym gestem opuścił dłoń i odłożył kij bilardowy na stół. - Panna Wydner? - Tak. A pan jest?... Skłonił się z nonszalancją właściwą Europejczykom z kon tynentu, ani na chwilę nie spuszczając z niej oczu - Nazywam się Woolfe Burnham, panno Wydner jestem całkowicie do dyspozycji, jeśli zechce pani znów ścigać się po ulicy lub bić pogrzebaczem niewinnego człowieka. Roześmiała się głośno. Odpowiedział również uśmiechem. Jak to miło, pomyślała, spotkać uroczego i... bezpośredniego mężczyznę, który nie ma nic do ukrycia. Oto ktoś, kto odpowie na niektóre z dręczących ją pytań. - Niezwykle mi miło pana poznać, panie Burham. Pro szę przyjąć moje najszczersze przeprosiny. Naprawdę nie chciałam ozdobić pańskiej twarzy śladem pogrzebacza. Za pewniam pana, że ostatniej nocy nie panowałam nad gestami. 145
Pogrzebacz miał posłużyć przeciwko... jak nazywacie tego łaj daka? - Hawksley i książę mówią o nim Zdrajca. - A pan nazywa go... - Jestem pewien, że nigdy nie słyszała pani nawet tego określenia, panno Wydner, ale proszę mi wierzyć, że nie jest ono zbyt grzeczne. - Pojawił się pan jak spod ziemi wczoraj w nocy, panie Burnham. Czy jest pan rezydentem w domu księcia? - Poczytywałbym sobie to za wielki honor, lecz mam pewne sprawy do załatwienia z Hawksleyem i skorzystam z uprzej mej gościny jedynie przez kilka dni. A pani, panno Wydner, czy długo pozostanie pani w Londynie? - Sądzę, że tak. Przyjechałam w towarzystwie ciotki, pa ni Wydner, i kuzynki Marianny. Moja kuzynka bardzo tęskni za swym narzeczonym, który służy w armii. Przywiozłyśmy ją do miasta, by życie towarzyskie Londynu poprawiło jej nastrój. Na moment zmarszczył brwi, po czym znów przyjrzał się jej z nie skrywaną przyjemnością i powiedział cedząc słowa: - Zwykle pozostawiam męczące nieco zajęcie podtrzymy wania kontaktów towarzyskich memu kuzynowi, Geoffowi, ale dla rozkoszy tańca z panią chętrjie wziąłbym udział w kilku przyjęciach. Elżbieta potrząsnęła głową i uśmiechnęła się słysząc ten komplement. - Jestem tu, w Londynie, na z góry przegranej pozycji, panie Burnham. Żaden dżentelmen, od osiemnastu do osiem dziesięciu lat, nie jest w stanie prowadzić z kobietą normalnej rozmowy bez tych deklamowanych, sztucznych komplemen tów. - Umilkła na chwilę i wzruszyła ramionami. - Jedynym wyjątkiem jest mój krewny, lord Hawksley, który jest szczery aż do bólu. - Czy Hawksley panią obraził? Roześmiała się na widok jego niedowierzania. - Och, na miłość boską, panie Burnham, proszę nie wyzy wać go natychmiast na pojedynek. Drażniłam się z nim jeszcze 146
w dzieciństwie, ale nasze rozmowy są zawsze szczere. Komen towałam tylko londyńskie maniery. Twarz Woolfe'a powoli się rozjaśniała, gdy mówił: - Nigdy wcześniej nie słyszałem, by dama skarżyła się na komplementy ze strony mężczyzn, panno Wydner, ale może rzeczywiście ma pani rację. Słowa wyrażają zwyczajową uprzejmość, taki sposób rozmowy z damą jest nam wpajany od najmłodszych lat. Jedyne wynikające z tego dobrodziejstwo to fakt, że nie boimy się mówić o swoich uczuciach - druga strona nie bywa zażenowana. - Wzruszył ramionami. - Kto wie, co jest lepsze, czy zupełna szczerość, czasem bolesna, a czasem serdeczna, czy też zwyczajowe pochlebstwa, które skutecznie łamią lody i wywołują uśmiech na ślicznej buzi. Oczywiście nie mówię o pani. - Proszę nie robić ze mnie wyjątku, panie Burnham. Chyba jednak nie miałam zamiaru się skarżyć. Przyznaję, że słuchanie tych bzdur sprawiło mi ogromną przyjemność podczas wczo rajszego balu, niezależnie od tego, że mogły to być jedynie konwencjonalne banały. - A Hawksley? Czy słuchałaby pani takich banałów od niego? Tym razem rozśmieszyła ją jego impertynencja. - Och, długo musiałabym na to czekać, panie Burnham. Woolfe zamyślił się patrząc gdzieś w dal. - Zawsze uważałem Hawksleya za najbardziej błyskotliwe go człowieka, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Może zbyt długo uciekał od życia towarzyskiego? - Uciekał? - Jego pojawienie się na balu wczoraj wieczorem było pierwszym wyjściem od kilku lat. Zdziwiła ją ta uwaga, gdyż zawsze wyobrażała sobie Natana w centrum londyńskich atrakcji. - Ale dlaczego? Woolfe zawahał się, lecz po chwili odpowiedział powoli: - Hawksley pracuje. Dniem i nocą, tydzień po tygodniu. Więcej na ten temat może pani powiedzieć tylko on sam. - Przyszedł jednak wczoraj na bal do Bartonów. 147
- Sądzę, że pojechał tam, by zabrać panią do domu. Nie mogła się powstrzymać i jeszcze raz wybuchnęła śmie chem. Hawksley powiedział jej, że taki właśnie był powód, ale nie potraktowała tego poważnie. Myśl o Natanie, który musiał dla niej złamać swą wielolet nią zasadę, wdziać wieczorowy strój, przedzierać się przez zatłoczone sale, a później, zamiast ją rozpoznać, zachwycił się pewną nieznajomą... Tak, ta myśl sprawiała jej po prostu rozkosz. To było lepsze od wszystkich pomysłów odwetu, jakie wymyślała namiętnie przez cztery ostatnie lata. Usiadła na miękkiej kanapie przy oknie. Woolfe podszedł do fotela obok, zastanawiając się z rozbawieniem, co też ją tak rozśmieszyło. Złapała w końcu oddech i spojrzała na niego uważnie. Żartobliwa rozmowa rozluźniła go, zachowywał się teraz bardziej swobodnie. Na pierwszy rzut oka wydał się Elżbiecie bardzo szczupły, nawet chudy. Ciemna karnacja podkreślała cienie na pociągłej twarzy o wydatnych kościach policzkowych i wąskim nosie. Jednak gdy przyjrzała się dokładniej, dostrzeg ła, że jego ramiona są prawie tak szerokie jak Natana i że obaj są prawie tego samego wzrostu. Robił wrażenie, jakby poruszał się powoli, z niezręcznością młodzieńca, który za szybko urósł. Zabawnie złożył nogi siadając na fotelu, jak gdyby nie wiedział, gdzie schować za długie kończyny. Przypomniała sobie, z jaką łatwością pochwy cił ją wczoraj na ulicy, a wymagało to przecież nieprzeciętnej siły i zręczności. Patrzył na nią teraz pogodnie, jakby trochę rozleniwiony, a wokół ciemnoniebieskich oczu uformowały się zmarszczki od uśmiechu. Jego akcent i sposób wyrażania się świadczyły o doskonałym wykształceniu, lecz widziała w nim też coś z rasy Celtów. Długie, lśniące, prawie granatowo czarne włosy wiązał na karku, co podkreślało pewną niedbałość, nonszalan cję wyczuwalną również w jego sposobie bycia. Mimowolnie pochyliła się ku niemu, żeby przyjrzeć się prędze po swoim niefortunnym ciosie. Coś zabłysło w jego oczach, gdy to zrobiła, ale natychmiast zniknęło. Pomyślała, że 148
ten mężczyzna nie lubi gwałtownych gestów. Nie chciałaby mieć go za przeciwnika. Jego reakcja wywołała prawie matczy ne uczucie: - Proszę mi wybaczyć, panie Burnham, naprawdę nie chcia łam pana uderzyć. - To dla mnie honor - odpowiedział z uśmiechem. - Noszę ten ślad z prawdziwą dumą. Przerwał im cichy głos od strony drzwi. W każdej sylabie słychać było tłumioną złość: - Podobno bardzo chciałaś ze mną porozmawiać, Elż bieto? Spojrzała na Natana, ale Woolfe znów przyciągnął jej uwagę położył dłoń na ręce Elżbiety. Patrzyła zdumiona, jak powoli odwraca zupełnie spokojną, a nawet znudzoną twarz do Hawksleya. Dlaczego zrobił coś takiego? Znów przeniosła wzrok na Hawksleya. Był wściekły. Rze czywiście go szukała, przetrząsnęła prawie cały dom. To prawda, że Woolfe ją zatrzymał, ale przecież Hawksley nie poczekał na nią i bez uprzedzenia gdzieś zniknął. Z jakiego więc powodu jest taki zły? Natan podszedł powoli i obdarzył ich czarującym uśmie chem, którego jednak nie było widać w jego oczach. - Śniadanie czeka na dole. Kucharz najwyraźniej chce, żebyśmy utopili troski w jedzeniu. Niemalże wyrwał jej nagle wzbudzającą tyle zainteresowa nia rękę z uścisku Woolfe'a i złożył na niej pocałunek, jedno cześnie stawiając Elżbietę na nogi. Drugim ramieniem objął ją władczo w talii i pociągnął do drzwi, rzucając przez ramię przyjacielskim, zadowolonym z siebie tonem: - Chodź, Woolfe, kucharz kocha cię bardziej od nas wszyst kich razem wziętych. Wyczynia niestworzone rzeczy w kuchni, odkąd dowiedział się, że jesteś w domu. Spojrzał na Elżbietę i wyjaśnił: - Woolfe gości u nas co kilka miesięcy, a kucharz robi, co w ludzkiej mocy, żeby go podtuczyć - jest wtedy w siódmym niebie. Zmieszana nagłą poprawą humoru Natana, Elżbieta zerknę149
ła do tyłu na reakcję Woolfe'a. W jego oczach spostrzegła blask, jaki widywała często u uczestników turniejów w Szko cji. Ach, więc o to chodzi... Dwa samce walczą o kobietę. Czasem zastanawiała się, czy mężczyźni zdają sobie sprawę, jak śmiesznie się zachowują. I czy nie ważniejszy od kobiety jest dla nich sam pojedynek? Nie mogła doczekać się końca śniadania, by porozmawiać z Natanem. Mężczyźni przelotnie tylko zwrócili uwagę na wyszukane smakołyki na stole, pochłonęli jednak prawie wszystko, niewiele się nad tym zastanawiając. Natan cieszył się zwykle dobrym apetytem, a w Szkocji mężczyźni umieli oczyś cić zastawiony stół jak przysłowiowa szarańcza, Woolfe jednak bił ich wszystkich na głowę. Jak wygłodniały młokos zgarniał jedzenie i po raz kolejny napełniał po brzegi swój talerz. Pod koniec posiłku w jadalni zjawił się kucharz i z zadowoleniem podkręcił wąsa zerknąwszy na Woolfe'a, a potem na puste półmiski. Eunice i Marianna wyglądały, jakby im odjęło mowę. Pięk nie ubrane, na tle tej wspaniale wyposażonej jadalni ozdobio nej płótnami Rembrandta i Turnera, przypominały dwa cu downe kwiaty z portretu. Elżbieta, przyzwyczajona do swo bodnego zachowania Szkotów, z jednej strony próbowała ukryć rozbawienie na widok zaszokowanych twarzy kobiet, a z drugiej zastanawiała się, jak obu mężczyznom udaje się dokonać takiego wyczynu, zachowując jednocześnie dobre maniery. Sądziła, że Hawksley również pragnie przedyskutować dra matyczną sytuację, w której się znaleźli, ze zdumieniem więc przyglądała się, gdy panowie wstali od stołu po skończonym posiłku i sypiąc żartami - jak to często czynią mężczyźni, szczęśliwi, że znów mogą się wymknąć spod kontroli dam do swego męskiego świata - skierowali się do wyjścia. Nie miała zamiaru ani chwili dłużej zadręczać się domy słami na temat potwora ze snów. Uśmiechnęła się słodko, wstała i poszła za nimi do biblioteki. Konsternacja na ich twarzach była naprawdę pociesznym widokiem. Żadna dama 150
nie ważyłaby się narzucać swego towarzystwa dżentelme nom. Jeśli pożegnali się, zasypując ją odpowiednią dawką słodkich komplementów, powinno jej to wystarczyć do chwili, gdy znowu się pojawią i uznają za stosowne dalej odgry wać galantów. Wśród mnóstwa niepisanych zasad dobrego wychowania nie było żadnej wskazówki, która podpowie działaby Natanowi i Woolfe'owi, co zrobić w tej żenującej sytuacji. Elżbieta usiadła u szczytu mahoniowego stołu i zaprosiła gestem, by do niej dołączyli. Oniemiali, posłusznie usiedli, kręcąc się niepewnie i nie wiedząc, gdzie podziać oczy. Hawksley opanował się pierwszy. Elżbieta pomyślała, że w końcu przypomniał sobie, iż nie jest potulną niewiastą, którą można lekceważyć. Przelotnie zerknął na Woolfe'a z tym diabolicznym uśmieszkiem, który oznaczał, że bawi go rozwój sytuacji. Czyżby sugerował, że będą omawiać sytuację w obecności osoby, która dopiero ją poznała? I czemu tak radośnie przyglą dał się w tej chwili reakcji Woolfe'a? Mężczyźni! Zachowują się tak nieracjonalnie, gdy poczują w pobliżu rywala. Może Hawksley spodziewa się, że jej zacho wanie oburzy Woolfe'a i zniechęci go do niej. Oczywiście nie dlatego, że Natan pragnie jej dla siebie... Elżbiecie jednak intencje Woolfe'a były w tym momencie zupełnie obojętne; chciała po prostu wyjaśnić pewne sprawy i wrócić do opieki nad księciem. - Kim jest ten Zdrajca, o którym tak swobodnie rozmawia cie? Nie chodzi mi o jego nazwisko, gdyż z pewnością go nie znacie, ale co o nim wiecie? Rozumiem, że to określenie oznacza zdrajcę królestwa. Hawksley popatrzył na nią zdumiony, lecz opanował się szybko i uśmiechnął do siebie, jakby wcale nie był zawiedzio ny. Odwrócił się z przesadnie uprzejmą miną do Woolfe'a, który wyglądał z kolei na kompletnie zszokowanego nie tyle jej pytaniem, ponieważ brała udział we wczorajszym zajściu, co niefrasobliwą postawą Hawksleya wobec tematu okrytego ści słą tajemnicą. 151
Gdy obaj milczeli, wstała i powiedziała: - Dobrze więc, pójdę do Ministerstwa Wojny, może tam ktoś udzieli mi odpowiedzi. - Nie! - wrzasnęli obaj zrywając się z miejsc. Śniada twarz Woolfe'a zrobiła się biała jak kreda, a uśmiech Hawksleya zniknął bez śladu. Zwróciła się do Natana, jakby rozmawiali w cztery oczy: - Czy pojąłeś wczoraj w nocy, że wasz Zdrajca to ten sam osobnik, który jest potworem z moich snów? - Tak. Zdumiona tą beznamiętną odpowiedzią myślała dalej na głos: - Nie byłeś zaskoczony... Wiedziałeś już... Właściwie nie zaskoczył cię też napad na księcia. Wypadłeś z domu nie zadając mi żadnych dodatkowych pytań. Kiedy skinął potakująco, nie starała się nawet ukryć wzra stającej złości. Pochyliła się do niego i spojrzała mu prosto w oczy. - Był moją zmorą, zanim stał się twoim Zdrajcą, Hawksley. Te sny były tak przerażające, że bałam się zasypiać w nocy. Wróciłam do domu ze Szkocji, ponieważ widmo tego koszma ru znowu zaczęło mnie zadręczać. Natan chciał odpowiedzieć, lecz dźgnęła go palcem w pierś, nie dając mu dojść do słowa. - Uratowałam twego dziadka wczoraj w nocy. Nie ignoruj moich pytań i nie igraj z moimi uczuciami. Jeśli jedynym sposobem uzyskania informacji okaże się wydrukowanie ob wieszczenia w gazecie, zrobię to. Stali w napięciu naprzeciw siebie. W końcu Hawksley wes tchnął z rezygnacją, delikatnie dotknął jej ramienia i odezwał się: - Czasem zachowuję się jak ostatni głupek, Elżbieto. Wy bacz mi. W pełni się z nim zgadzała, wyznanie to jednak bardzo ją zaskoczyło. Czy próbuje zamydlić jej oczy? Przyjrzała mu się podejrzliwie, lecz w jego wzroku dostrzegła szczerą skruchę. Zagryzła dolną wargę starając się opanować emocje, kiwnęła 152
głową i ponownie usiadła. Teraz, pomyślała, Natan w końcu odpowie na jej pytania. Hawksley pomasował się ręką po karku. Widocznie zdener wowany, starał się zebrać myśli. Zwrócił się do Woolfe'a: - Możesz zostać albo zostawić nas samych, Woolfe. Ale jeśli zostaniesz, muszę mieć twoje słowo, że to, co usłyszysz, nie wyjdzie nigdy poza ściany tego pokoju. Woolfe odpowiedział urażonym tonem: - Czy dałem ci kiedykolwiek powód do wątpienia w moją lojalność w stosunku do ciebie albo kraju? - To dotyczy czegoś więcej niż przyjaźń czy patriotyzm i muszę mieć twoje słowo, że bez względu na to, co usły szysz, i czy uwierzysz w to, czy nie, nikt nigdy się o tym nie dowie. Woolfe stał przez chwilę nieruchomo. Długo popatrzył na Elżbietę, po czym zwrócił się do Hawksleya: - Dobrze, daję ci słowo. Usiadł, a Natan spojrzał na Elżbietę: - Proszę, Elżbieto, co chcesz wiedzieć? Wciąż drżała z emocji, zdecydowała jednak stanowczo, że czas skończyć z niedomówieniami. - Po pierwsze, Natanie, jestem na ciebie wściekła. Jak sądzisz, jak się czułam, kiedy usłyszałam, jak wymieniacie z dziadkiem w mojej obecności uwagi na temat potwora, który od lat zatruwał mi życie? Myślałeś, że jestem tak mało ważną osobą, że nie zasługuję na wyjaśnienia, nawet spóźnione? A dziś rano, gdy miałeś okazję naprawić ten błąd, zniknąłeś bez słowa, odmawiając rozmowy, o którą prosiłam. Sądziłam, że wiem, na ile potrafisz być bezwzględny, ale to już przeszło wszelkie wyobrażenie. Jakieś nieokreślone uczucie przemknęło po twarzy Hawks leya, lecz Elżbieta nie przerywała: - Kim jest ten człowiek? Dlaczego zaatakował dziadka? Dlaczego ten dom wygląda jak strzeżona forteca, z uzbrojony mi po zęby wartownikami na każdym piętrze? Jak to się stało, że Zdrajca to ten sam człowiek co mój potwór? - Odetchnęła 153
głośno i dodała: - Chciałabym najpierw usłyszeć odpowiedzi na te pytania. Hawksley poczerwieniał na twarzy, ale głos pozostał nie zmieniony: - Dla wyjaśnienia, Woolfe: rodzice Elżbiety wraz z moimi zginęli podczas podróży jachtem, gdy była dzieckiem. Odwrócił się do niej i położył dłonie na jej zaciśniętych pięściach, jakby chciał ją przytrzymać, dopóki nie skończy. Nasz Zdrajca - a twój potwór - jest odpowiedzialny za ich śmierć. Westchnęła z wrażenia i w jej oczach zabłysły łzy. Zatrzepo tała powiekami, panicznie próbując powstrzymać się od pła czu. Jeśli zaleje się łzami, Hawksley znowu uzna ją za niezrów noważoną dzierlatkę, a tego by nie zniosła. - Czy mówić dalej? - spytał Natan. - Przepraszam - odpowiedziała dość pewnym głosem. - Po prostu nie zdawałam sobie sprawy, że naprawdę zostali zamor dowani. - Pragnąłem ci tego oszczędzić, Elżbieto, i jeśli chcesz, nie będę mówił dalej. Gdy stanowczo zaprzeczyła, z szacunkieni skinął głową i uwolnił jej dłonie. - Zdrajca mści się na dziadku za zniszczenie jego przemyt niczej bandy. Nabijał też sobie kabzę na przewożeniu przez kanał angielskich tajemnic i francuskich agentów. Chełpił się zabójstwami w liście do księcia. Jego surową twarz rozjaśnił uśmiech. - Dziadek zaczął zatrudniać byłych żołnerzy dla naszej ochrony, czyniąc Tarra ich zwierzchnikiem. Marsh z dziesięć razy groził, że odejdzie - nie może znieść grubiańskich manier nowej służby - dziadek jednak pozostaje nieugięty. Nawet podczas podróży woźnice są przeszkoleni i uzbrojeni. Elżbieta pokiwała głową na wspomnienie dziwnego zacho wania Tarra i strażników, którzy nie spuszczali z niej oka, gdy wybrała się na zakupy z Sylwią i Marianną. Uśmiechnął się i ciągnął: - Jedyny słaby punkt planu to ten, że dziadek zapomi154
na chronić siebie. Twierdzi, iż Zdrajca nie ma zamiaru go zabić. - Ale - przerwała Elżbieta - próbował go zabić wczorajszej nocy. - Nie sądzę, by chodziło mu o księcia. Dziadek miał na sobie mój płaszcz i to ja zwykle spaceruję w nocy. Dziadek czasem ze mną wychodzi, ale najczęściej chodzę sam, oczywi ście ze strażnikami. Zdrajca pewnie pomyślał, że ma tej nocy wyjątkowe szczęście - zobaczył samotnego człowieka z wloką cym się z tyłu tylko jednym strażnikiem. Umilkł na chwilę. - Nie pierwszy raz nastawał na moje życie. - Wzruszył ramionami, gdy Elżbieta wydała cichy okrzyk. - Do tej pory Anioł Stróż jakoś mnie nie opuszczał. Serce zaczęło walić Elżbiecie na myśl, że Hawksley mógłby być celem ataku Zdrajcy. Wciąż jednak historia wydawała jej się niejasna. - Nie rozumiem. Dlaczego nie chce śmierci księcia? - Zawsze używa tych samych niewybrednych sztuczek wo bec wszystkich, którzy staną mu na drodze. Nie krzywdzi swoich wrogów, lecz ich najbliższych. W ten sposób trzyma przeciwników w szachu, gdyż obawiają się jeszcze większej zemsty. A ponadto to sadysta rozmiłowany w zabijaniu. Woolfe zmarszczył brwi. - Przez wszystkie te lata... - Nie mieliśmy pojęcia, że należy do londyńskiej śmietanki towarzyskiej. Aż do zeszłego tygodnia, gdy przywiozłeś ostat nie wieści. Byliśmy przekonani, że to zwykły przemytnik. Popatrzył znów na Elżbietę. - Woolfe ledwie umknął w ze szłym tygodniu z zasadzki i odkrył, że Zdrajca nie tylko musi mieć bezpośrednie powiązania z Ministerstwem Wojny, ale jest też najprawdopodobniej angielskim arystokratą, kimś, kogo pewnie znamy i widujemy. Podczas gdy Hawksley mówił, Woolfe bębnił w zamyśleniu palcami po blacie stołu. Nagle odwrócił się do niej i spytał: - Co pani miała na myśli, mówiąc, że uratowała pani księcia? I co znaczą te sny? 155
A bodaj go diabli wzięli! Dlaczego nie wystarczy mu hi storia Hawksleya, po co się dopytuje? Może skłamie, że roz poznała potwora? Nie, Woolfe wie, że nie mogła widzieć jego twarzy. Spojrzała na Natana szukając wsparcia, ale to był błąd. Niespodziewana czułość i zrozumienie, które od niego emano wały, wprawiły ją w niebezpieczne odrętwienie. Miała ochotę rzucić mu się w ramiona i prosić, żeby zrobił coś z tym wszystkim. W tym momencie uświadomiła sobie coś, co sprawiło, że ogarnęło ją dziwnie przejmujące ciepło: Natan nie tylko okazał szacunek, pozostawiając jej wybór, czy zechce podzielić swoją tajemnicę z kimś obcym, czy nie, ale również pozwolił jej swobodnie mówić za siebie. Wymusił od Woolfe'a obietnicę, że słowa, które tu padną, pozostaną między nimi, decyzja należała więc teraz wyłącznie do niej. Szybko ją podjęła. Oderwała oczy od Hawksleya i zwróciła się do Woolfe'a: - Zaczęłam odczuwać bliskość strasznego niebezpieczeń stwa i, zaniepokojona o ciotkę i kuzynkę, wróciłam do domu ze Szkocji. Miewały się dobrze, pomyślałam więc, że zbyt gwałtownie zareagowałam na to przeczucie. Potem zaczął z kolei powracać sen z dzieciństwa, sen o potworze, który zabił naszych rodziców na jachcie. Woolfe wyglądał na wstrząśniętego. - Elżbieto, nie musisz tego robić - odezwał się Natan. Ona chciała jednak opowiedzieć swoją historię, dopóki starcza jej jeszcze odwagi. Potrząsnęła głową i ciągnęła: - Scena, która zaczęła mi się wtedy ukazywać, była inna, a obraz pojawiał się w dziwnych momentach, nawet na jawie. I zmieniał się. Nieuwaga Woolfe'a zupełnie zniknęła. - Zadziwiające. Co ostrzegło panią przed niebezpieczeń stwem grożącym księciu? - W mojej wizji okutany płaszczem i szalem człowiek mijał ulicę, gdzie czaił się potwór. Kiedy wyjrzałam przez okno 156
zeszłej nocy, zobaczyłam te wydarzenia w rzeczywistości, tak jak przedtem w myślach. Powiedziałam o tym Natanowi, a re sztę już pan zna. Woolfe odwrócił się do Hawksleya. - I uwierzyłeś w to? - To długa historia - odpowiedział z uśmiechem Natan. Leniwy grymas uśmiechu znowu pojawił się na twarzy Woolfe'a, kiedy spojrzał na Elżbietę. - Zamierzała pani zdzielić złoczyńcę tym wielkim pogrze baczem? - A dostało się panu - zażartowała. Woolfe utkwił w niej wzrok i powiedział: - Jeśli nikt nie chce tej zdumiewającej kobiety, to ja ją zatrzymam dla siebie. Przypomina mi przyjaciółkę z dzieciń stwa, cudowną młodą damę, do momentu, gdy ogarniała ją złość - wtedy tylko jeden Pan Bóg mógł mieć w opiece jej wroga. Hawksley burknął: - To może popędzisz do domu i poszukasz swojej ukocha nej, zamiast nadskakiwać komuś w zastępstwie? Uśmiech Woolfe'a nieznacznie zbladł. - Niestety, nie jest moją ukochaną od czasu, gdy oddała serce innemu, doskonałemu mężczyźnie, który nigdy nie traci kontroli nad swymi namiętnościami. - Jego twarz rozświetlił anielski uśmiech. - I nie ma nawet pojęcia o namiętności, jaką ona w sobie kryje. Zerknął na ponurą minę Hawksleya, zauważył udawaną powagę Elżbiety i spytał: - Co pani na to, panno Wydner? Muszę wyznać, że nie mam do zaoferowania nic prócz dalekiego pokrewieństwa z Geoffem, hrabią Kingsford, który poza tym, że jest moim najbliższym przyjacielem, konsekwentnie przegrywa swój ma jątek w karty. Czy pozwoli mi pani mieć nadzieję? Elżbieta zorientowała się, że Woolfe drażni się z Hawksleyem. - Książę niedawno poinformował mnie, iż mogę liczyć na pokaźne dziedzictwo, lecz ponieważ będę bardzo zajęta 157
ściganiem Zdrajcy, niestety muszę chyba odmówić. - Umilkła na chwilę, po czym spytała: - Proponuje pan małżeństwo, prawda? Roześmiali się oboje. Jednocześnie spojrzeli na Hawksleya i spoważnieli. Natan patrzył na nich zupełnie skamieniały, jak posąg rzymskiego gladiatora, który Elżbieta widziała kiedyś w muze um - groźny i nieugięty. Z jakiegoś powodu wywołało to znów rechot Woolfe'a, Elżbieta jednak poczuła się nieswojo. Ostat nim razem, gdy Hawksley skamieniał, jej życie w ciągu jednej chwili przewróciło się do góry nogami. Czekała, aż Natan powróci do nich myślami. Doszedł pewnie do jakiegoś przyjemnego wniosku, gdyż twarz mu się rozchmurzyła. - Mamy wiele do zrobienia i musimy działać szybko. - Nie sugerujesz chyba, że panna Wydner ma nam poma gać? - Nie powstrzymamy jej, Woolfe. Musimy więc pracować razem. Nasza siła leży we współpracy. Zamierzałem sam się tym zająć po rozmowie z każdym z was, ale świeże spojrzenie Elżbiety może nam bardzo pomóc. Zdrajca wymykał się do tej pory za każdym razem. Widziałeś go tylko w ciemnościach, Woolfe, lecz słyszałeś głos. Jego atak na mnie też miał miejsce w nocy, ale mimo że zasłonił twarz, mam pewne pojęcie, jakiej jest postury i wzrostu. Przerwał na moment. Podjął temat niskim głosem, identycz nym teraz prawie jak głos księcia: - Zdrajca wie już oczywiście, że Woolfe bezpiecznie wrócił z obciążającymi go informacjami. Ale my mamy teraz przewa gę w osobie Elżbiety. Mam nadzieję, że nie wywęszył jeszcze jej obecności w Londynie. To bardzo skomplikowałoby nasz plan. Ujął Elżbietę za rękę. - Prawdę mówiąc, reszta planu to nie mój pomysł, lecz księcia. Na początku sprzeciwiałem się, uważając to za zbyt ryzykowne, ale teraz nie mam innego wyjścia, muszę się zgodzić. To może być dla ciebie niebezpieczne, Elżbieto. 158
Gdyby Zdrajca odkrył, że ma w zasięgu ręki jeszcze jedną ofiarę, przy pomocy której mógłby szantażować dziadka lub mścić się na nim, porwałby cię bez wahania. Ujął jej dłoń w obie ręce, ciepłe i silne, i mówił tonem, jakiego wcześniej nie znała: - Nigdy nie oddałby cię żywej, Elżbieto, a wcześniej zgotowałby ci piekło na ziemi. Woolfe zaprotestował: - Daj spokój, Hawksley, nie strasz jej tak. - Muszę ją przestrzec, Woolfe. Widziałeś ją wczoraj w nocy i pomyślałeś pewnie, że zachowuje się jak szalona. - Hawksley zaśmiał się cicho słysząc mrukliwe potwierdzenie. - Zawsze atakuje go w snach, nie bacząc na niebezpieczeństwo i wątpię, by zmieniła postawę nawet teraz, gdy wie, jak bardzo jest groźny. Woolfe odezwał się stanowczo: - Trzymaj ją w domu. Postaw strażników pod jej drzwiami i nie wypuszczaj, aż go złapiemy. Elżbieta wydawała się obrażona. Już otworzyła usta, by się sprzeciwić, lecz Hawksley odpowiedział spokojnie: - Nie rozumiesz, Woolfe. Problem w tym, że... jej sny zawsze się sprawdzająWoolfe popatrzył na nich kolejno, wyraźnie sceptyczny wobec niedorzecznego przekonania Natana. - To nieistotne, czy mi wierzysz, Woolfe, chodzi o to, że musimy wykorzystać jej wizje. Zamiast poddawać się biernie przeznaczeniu, Elżbieta potrafi planować działanie i ominąć niebezpieczeństwo. Wiele lat temu sam byłem świadkiem tego zjawiska. To prawda, Woolfe. Nie możemy tego lekceważyć. Woolfe oparł się o oparcie fotela, założył ramiona na piersi i przyglądał się Natanowi z powątpiewaniem. - Widzisz - podjął Hawksley - Elżbieta dysponuje bronią dużo groźniejszą od zwykłego pogrzebacza. Jej sen przyciągnie ich do siebie jak magnes i ja będę wtedy przy niej. Elżbieta wtrąciła: - Natanie, ty również byłeś we śnie, w którym go zaatako wałam. Może to ty go sprowokujesz, nie ja. 159
- Och, ale zgodnie z twoją wersją zachowywałem się jakby mniej... odważnie niż ty. Roześmiała się. - Masz zamiar siedzieć tu w domu obok mnie i czekać, aż Zdrajca się zaanonsuje? - Nie, moja mała podżegaczko, nie będziemy tu siedzieć i patrzeć w sufit. Wybierzemy się na polowanie. - Nie! - Woolfe poderwał się gwałtownie i zgromił Hawksleya wzrokiem. - Jak możesz narażać ją na takie niebezpieczeń stwo? - Narażać na niebezpieczeństwo... - powtórzył Natan z lo dowatym spokojem. - To ciekawe... Wygląda na to, że ty jesteś jej obrońcą, a ja wrogiem. - Wytłumacz się więc. - Rzucimy się w wir życia towarzyskiego. Może wytropimy naszą ofiarę z przetrąconym skrzydełkiem. - Wspaniale - z entuzjazmem podchwyciła Elżbieta. - Będę mogła nadal mieć na oku moją kuzynkę, Mariannę. Wy dwaj możecie trzymać się w pobliżu, kiedy ja będę tańczyć ze wszystkimi podejrzanymi mężczyznami. Będę mocno ściskać odpowiednie ramię, a wy sprawdzicie, czy dżentelmen nie krzywi się z bólu. Była pewna, że Hawksley się sprzeciwi, lecz ku jej rozcza rowaniu w zamyśleniu pokiwał twierdząco głową. Jego nastę pne stwierdzenie wyjaśniło tę zaskakującą akceptację. - Muszę poprosić cię o pewien drobiazg, Elżbieto. Przyglądała się podejrzliwie, gdy tłumaczył: - Daj nam trzy dni, zanim zaczniemy pracować razem. Posłaliśmy już ludzi, by śledzili podejrzanych. Jeśli będziemy działać szybko, znajdziemy go. Na widok uporu na jej twarzy, powtórzył prośbę, uży wając żartobliwego tonu, który zupełnie nie budził jej zaufa nia: - Daj nam trzy dni, Elżbieto. Jeśli przez ten czas nie dokonamy żadnego postępu, przyłączysz się do nas. - Zarzucił jeszcze jedną przynętę: - Poza tym będziesz potrzebować więcej strojów. Zabierz ze sobą Tarra i kup wszystko, co 160
zechcesz, bez względu na cenę. Każ przysłać mi rachunki. Popatrzył na jej wyblakłą suknię, jakby widział ją pierwszy raz. - Zwróć się o pomoc do lady Lowden i idź do najlepszej modystki. Kiedy milczała urażona, desperacko chwycił się ostatniej nadziei: - Może weźmiesz lekcje tańca?... Otworzyła usta, żeby powiedzieć, co myśli o jego pomyśle, kiedy usłyszeli rozdzierający krzyk.
13
Woolfe wypadł z pokoju, zanim zdążyła wstać. Hawksley poderwał się za nim, przytrzymał jednak Elżbietę przy drzwiach i sprawdził najpierw, czy może bezpiecznie wypuścić ją na zewnątrz. Elżbieta przypadła do Marianny, kiedy zorientowała się, czyj krzyk dobiegł ich przez ciężkie drzwi biblioteki. Kuzynka wpatrywała się z wyrazem przerażenia na twarzy w młodego człowieka, który niepewnie stał w drzwiach wejściowych. Za niepokojona Eunice zbiegała właśnie po schodach, gdy Hawks ley zwrócił się serdecznie do przybysza: - Mateuszu, jak wspaniale widzieć cię w domu, stary dru hu. Jak sądzę, nadwerężyłeś nieco wrażliwość swej narzeczo nej. Musi być wstrząśnięta, widząc cię niespodziewanie po tak długiej rozłące. Zawsze byłeś w gorącej wodzie kąpany. Powi nieneś zawiadomić nas, że jesteś w drodze. Eunice podeszła do młodzieńca. - Mateuszu, tak się cieszę... Dzięki Bogu wróciłeś cały. Elżbieta zauważyła od razu, że Mateusz nie wygląda najle piej. Ciężko opierał się na lasce, właściwie ledwie trzymał się na nogach. Na czole widać było krople potu, a niezdrowe rumieńce na policzkach kontrastowały z szarą cerą. Znoszony niebieski mundur dragonów zwisał z jego wychu dzonych ramion; spodnie, kiedyś zapewne białe, były tak samo 162
zniszczone jak czarne wysokie buty. Jasne włosy - według Marianny nieodzowny atrybut doskonałego wielbiciela - opa dały mu aż poniżej ramion. Marianna, autorka tego nieprzyjemnego powitania, miała minę, jakby na śniadanie podano coś nieświeżego. - Marianno - szepnęła Elżbieta. - Natychmiast powiedz coś miłego. Nie chcesz chyba załamać ostatecznie tego biedaka swoimi strasznymi manierami. Nie widzisz, że jest chory, a mimo to przywlókł się tutaj, żeby cię zobaczyć? - Szturch nęła kuzynkę palcem w bok, popychając ją do przodu. Głos Marianny drżał, uśmiechnęła się jednak uroczo, co latami ćwiczyła przed lustrem. - Witaj w domu, kochany. Proszę, wybacz moją niezręcz ność. Cóż za niespodzianka... Wyciągnęła do niego dłoń, lecz znieruchomiała zażenowana, gdy zdała sobie sprawę, że Mateusz kurczowo trzyma się laski obiema rękami i nie jest w stanie wykonać żadnego gestu. Elżbieta spostrzegła, że kuzynka zbladła. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy Marianna odzyskała zimną krew i pochyliła się, by pocałować narzeczonego w policzek. Hawksley przedstawił Elżbietę i Woolfe'a. Mateusz wydawał się idealny dla Marianny. Patrzył na nią z miłością w oczach i mimo że jej zachowanie i nieprzekonu jące słowa usprawiedliwienia najwyraźniej go zraniły, nie wy glądał na zdruzgotanego. Elżbieta domyśliła się, że właśnie z powodu tego żołnierza bez tytułu przydzielono Mariannie specjalną pokojówkę w oso bie Oakes. Nie chodziło o rady w kwestii najnowszej mody, lecz o stopniowe przekonanie dziewczyny, że stać ją na zdoby cie kogoś o wiele lepszego niż Mateusz. Marianna posłuchała dwa lata temu głosu serca i jego właśnie wybrała, ale po tak długim czasie rozłąki i przy wtórze codziennych podszeptów Oakes straciła pewność co do tej miłości. Stąd również jej sympatia dla lorda Stanleya. Zastana wiając się nad postępowaniem Marianny w ostatnim okresie, Elżbieta przestraszyła się, czy pokojówka przysłana przez lady Lowden nie wywiązała się ze swojej misji zbyt gorliwie. 163
Przed Mateuszem stało trudne zadanie przekonania Marian ny, że naprawdę nadal go kocha. Młody człowiek zachwiał się nagle. Czyżby w tym stanie miał stawić czoło lady Lowden i Oakes, które z pewnością nie uważały zwykłego żołnierza za odpowiedniego narzeczonego dla ich Marianny? Mateusz przymknął oczy i zwalił się ciężko na podłogę. Marianna krzyknęła i uklękła obok niego. Niepewnie doty kała jego ramienia, jakby bała się zrobić mu krzywdę. Elżbieta uklękła z drugiej strony i przyłożyła rękę do twarzy chorego. Hawksley głośno zawołał Marsha, zagłuszając szloch ciotki Eunice. Elżbieta modliła się w duchu, by doktor Cameron przybył jak najprędzej, gdyż potwierdziła się jej obawa - ciało Mateu sza było niebezpiecznie gorące. Marsh zjawił się natychmiast i zaczął wydawać polecenia służbie. Mimo dystansu, z jakim odnosił się do Elżbiety, pamię tał doskonale wszystko, co zrobiła dla księcia i po chwili zarówno pokojówki, jak i wartownicy biegali z naręczami czystych prześcieradeł i wrzącą wodą. Eunice zaproponowała, że przyniesie jej torbę lekarską, a Marianna klęczała wciąż przy narzeczonym i poklepywała go po ramieniu, jakby chciała go pocieszyć. Gdy pokój Mateusza był gotowy, Hawksley z Woolfe'em zanieśli go na górę. Na polecenie Elżbiety zdjęli mu wierzchnie ubranie i ułożyli go na łóżku. Kiedy Eunice wyprowadziła Mariannę z pokoju, Woolfe również przeprosił i zniknął. Tylko Hawksley został, by służyć Elżbiecie pomocą. Od razu zabrała się za wycieranie chorego umoczonym w zimnej wodzie ręcznikiem, żeby obniżyć gorą czkę. Dzięki szkockim lekarzom wiedziała, jak wiele mogą pomóc takie zimne okłady. Gorączka to bardzo niepokojący objaw - z jednej strony wydaje się konieczna dla przezwycię żenia choroby, z drugiej jednak, nie kontrolowana, może być niezwykle groźna. Hawksley zajął się chłodzącymi okładami, kiedy Elżbieta zaczęła badać Mateusza, by wykryć przyczynę omdlenia. Po 164
chwili na nodze znalazła opuchnięte i rozpalone miejsce. Zdała sobie od razu sprawę z niebezpieczeństwa, lecz nie mogła ryzykować życia Mateusza przy swoim niewielkim doświadcze niu w przeprowadzaniu zabiegów chirurgicznych. Co ma po cząć z tym młodym człowiekiem, jeśli doktor Cameron niedłu go się nie pojawi? Poza tym niepokoiła się też o księcia, powinna przecież sprawdzić, jak się czuje. Wydało jej się, że od momentu, gdy z takim lekkim sercem zbiegała ze schodów, minęły wieki, a teraz ogarniała ją znów panika. Poczuła, że Hawksley obej muje ją za ramiona. Podniosła wzrok, zdziwiona, że on tu jest i że wie, co dzieje się w jej duszy. Poczuła ogromną ulgę i wdzięczność, że może dzielić z nim swój niepokój i po prostu nie jest sama. Przytuliła się do niego, tylko na krótką chwilkę, żeby zebrać znów siły. Pracowali razem przez kilka następnych godzin, starając się zrobić dla Mateusza, co w ich mocy. W końcu usłyszeli na schodach ciężkie kroki lekarza. Oczy doktora Camerona rozbłysły na widok Eunice siedzącej w fotelu. Jako wdowiec umiał docenić urok pięknej kobiety. Po prezentacji skupił uwagę na swym starym przyjacielu, spoczy wającym teraz pod stertami nakryć. - Marsh powiedział mi, że natknąłeś się na nieprzyjaciela wczoraj na skwerze. Sądząc po tych bandażach, rzeczywiście nie był pokojowo nastawiony. Książę odwrócił głowę do lekarza i uśmiechnął się, nic jednak nie odpowiedział. - Zażył kilka kropli laudanum - odezwała się Eunice. Przed świtem. Może ból powrócił. - Ach, tak... Może się pani tym zająć, pani Wydner? Ja tymczasem przystąpię do oględzin. Gdy Eunice poszła po lek, doktor usiadł na krawędzi łóżka i zaczął badać ranę na szyi księcia. - To zupełnie normalne, że teraz bardziej cierpisz, Standbridge. Organizm nie reaguje od razu po zranieniu, „budzi się" dopiero po pewnym czasie, a wtedy nadchodzi silniejszy ból. 165
Zmarszczył brwi na widok kilku szwów i zwrócił się do Hawksleya: - Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe, dałbym głowę, że zszywał to mój syn. Czyje to dzieło? Hawksley wskazał wzrokiem Elżbietę. - Pamięta pan Elżbietę Wydner? Twarz lekarza pojaśniała. - Ach, powinienem się był domyślić. Dzielna młoda dama, spotkaliśmy się w Szkocji. Nigdy nie widziałem kogoś tak chłonącego wiedzę. Siedziała pani z nosem w książkach od świtu do nocy. Uśmiechnął się do niej, a Elżbieta odpowiedziała na żart skinieniem głowy. Zerknęła na Natana i z satysfakcją dostrzeg ła, że z powagą ściągnął brwi. Doktor Cameron odwinął bandaż z ramienia księcia, po czym spytał: - Bardzo to krwawiło? - Tak - odpowiedziała Elżbieta. - Przez pewien czas dość obficie. - Krew uderzała pulsująco? - Tak. Zakładając czysty bandaż powiedział do Hawksleya: - Ta dziewczyna zasłużyła co najmniej na nowy kapelusz, chłopcze. Chociaż pewnie wolałaby kartę wstępu do wypoży czalni książek. Gdybyś wezwał pierwszego lepszego medyka, prawdopodobnie poważnie zaszkodziłby księciu i dzisiejszego ranka nie mielibyśmy powodu do żartów. Popatrzył poważnie na stojącą w nogach łóżka, przejętą Elżbietę. - Nie martw się, dziecko, on miewa się dobrze. Proszę powiedzieć, jak podoba się pani Londyn. Córka mówiła mi, że podczas balu nie mogła się pani opędzić od adoratorów. Zupełnie jak w Szkocji, gdzie zakochani dżentelmeni bez przerwy kołatali do drzwi i znosili naręcza kwiatów. Zaczerwieniła się i zmieniła temat: - Książę ma pokaźny guz u nasady karku, doktorze, i spał raczej niespokojnie po tym, jak przynieśliśmy go do domu. 166
Lekarz podłożył dłoń pod głowę księcia i powiedział do niego: - Dzięki Bogu, cios w to miejsce nie jest niebezpieczny. A jak twój wzrok, Standbridge, czy widzisz chwilami podwój nie? Książę odrzekł uprzejmie: - Jak na razie doliczyłem się u ciebie tylko jednego nosa, Cameron. Lekarz roześmiał się głośno. Hawksley z radością zauważył, że Elżbieta również się uspokoiła i z uśmiechem słuchała przekomarzań przyjaciół. Stała się naprawdę wspaniałą kobietą, pomyślał Natan. Dumną i silną, i piekielnie nieustępliwą. Ogromnie ją polubił i jeśli umiałby opanować nieodpartą chęć uwodzenia jej, może nawiązaliby znowu dawną przyjaźń z Paxton. Była niespokojna, dopóki doktor Cameron nie skończył badania. Natan wiedział, że niepokoi się też o Mateusza, ale boi się o tym mówić, dopóki lekarz nie stwierdzi ostatecznie, jaki jest stan księcia. Zapragnął ją pocieszyć - co oczywiście zrobiłby w tej sytuacji dla każdej młodej damy, która znalazła się pod jego opieką. Zwrócił się do Camerorna: - Mamy jeszcze jednego pacjenta, doktorze. Bardzo chciał bym, żeby zbadał go pan jak najszybciej. Ucieszył się, widząc wdzięczność na twarzy Elżbiety. Le karz zapewnił, że za chwilę skończy i zajmie się drugim cho rym. Poszedł za nimi do pokoju Mateusza. Chłopak spał oddy chając ciężko i nie poruszył się nawet, gdy weszli. Hawksley spytał niepewnie: - Czy mamy pozwolić mu spać? - Absolutnie nie. Doktor podszedł szybko do okna i odsłonił kotary. Od strony łóżka dobiegł głuchy jęk, lecz zignorował to i otworzył szeroko okno, wpuszczając do pokoju świeże, wiosenne powie trze. Potem usiadł przy Mateuszu. 167
- Jestem doktor Cameron. A teraz, synu, pozwól mi obej rzeć tę ranę. Kiedy odrzucił kołdrę, Mateusz nagle usiadł i gwałtownie wyrwał nogę z rąk lekarza. - Jeśli nasza przyjaźń coś dla ciebie znaczy, Hawksley, zabierz ode mnie tego człowieka. Lekarz odchylił się do tyłu i pokiwał głową. - Oczywiście, chłopcze, oczywiście... Sam decydujesz o so bie. Powiem ci jednak od razu, że nigdy nie amputowałem żadnej ręki ani nogi. Nie wiedziałbym nawet, jak to zrobić, prawdę mówiąc. Chcę tylko zobaczyć, co ci jest, jeśli poz wolisz. Mateusz rzucił szybkie spojrzenie Hawksleyowi, a widząc jego potakujące skinienie, odetchnął głęboko i powiedział: - Dobrze więc. Cameron przystąpił do oględzin nogi. Uważnie zbadał pal cami całą powierzchnię, obserwując reakcje żołnierza. - No, tak... - Na koniec westchnął i zwrócił się do Elżbiety: - Podejdź tu, moje dziecko, i powiedz, co o tym sądzisz. W oczach Mateusza pojawiło się paniczne przerażenie. Nie dość, że spostrzegł w pokoju kobietę, to miała go jeszcze badać. Hawksley nie mógł dłużej zachować powagi. Odwrócił się do Elżbiety, żeby ukryć uśmiech, i szepnął: - Domyślam się, że jesteś przyzwyczajona do dorosłych mężczyzn, którzy chowają się na twój widok pod kołdrę? - Och, tak - odszepnęła. - Uciekali też czasem do stodoły, a jeden wdrapał się aż na strych. Hawksley dostał ataku kaszlu, kiedy podchodziła do łóżka. Doktor Cameron wyjaśnił Mateuszowi: - Pamiętasz kuzynkę swej narzeczonej, Elżbietę Wydner, prawda, chłopcze? W Szkocji pomagała memu synowi w pracy z pacjentami i pragnę zasięgnąć jej opinii w kwestii twojej nogi. Elżbieta uśmiechnęła się słodko i dodała: - Poznaliśmy się na dole, panie Stephens. Bardzo mi przy kro, że pan cierpi. Hawksley przyglądał się zafascynowany, jak skupiła się 168
całkowicie na badaniu rany. Pewnym gestem przyłożyła dłoń do miejsca, które wskazał Cameron, a potem obmacała deli katnie skórę wokół opuchlizny. Bez cienia zażenowania spoj rzała na Mateusza i spytała: - Czy kiedy pan stoi, ból jest pulsujący? - Tak, ale... - odpowiedział patrząc na nią ponuro. - A gdy pan leży, jest wyraźnie lepiej? - Widząc potwier dzające skinienie Mateusza, ciągnęła: - Jest pan wycieńczony... - Kończąc oględziny dotknęła raz jeszcze zaognionego miejsca i spytała: - Czy to boli? Kiedy drgnął gwałtownie, pokiwała głową i zwróciła się do Camerona: - Rana jest gorąca i obrzmiała, ale prawdopodobnie nie zbyt głęboka. - Co powinniśmy według ciebie zrobić, panienko? - Coś utkwiło w nodze i powoduje zakażenie. Należało by natychmiast to usunąć. Musielibyśmy przeciąć skórę i do stać się pod cienką warstwę tłuszczu, jaka została na tym chłopcu... - Dobrze. A potem... - Wypalić ranę, zatrzymać krwawienie i modlić się, byśmy nie musieli zbyt głęboko przecinać mięśnia przy usuwaniu tego obcego ciała. Na dźwięk słowa „przecinać" Mateusz wydał z siebie bez głośny krzyk i szarpnął nogą. Elżbieta taktownie przerwała tę swobodną wymianę zdań, pojmując, że nie wpływa to najlepiej na stan ducha pacjenta. Hawksley obserwował, jak go uspokaja i złapał się na tym, że wyobraża ją sobie jako matkę, mądrą i czułą, która wbrew obowiązującym zwyczajom nie zamyka swoich pociech z niań kami w pokoju dziecinnym, lecz sama chętnie spędza z nimi czas. Myśl, że mógłby ją mieć tylko dla siebie, wydała mu się niezwykle ponętna. Ta kobieta to czarownica. Uśmiechnął się i stwierdził w duchu, że przecież wiedział o tym już dawno temu w Paxton, a jeśli nie podjął odpowiednich środków ostrożności i stracił dla niej głowę, to już wyłącznie jego wina... 169
Z rozmarzenia wyrwał go ostry ton doktora Camerona: - Nie ma czasu do stracenia, moje dziecko - mówił do Elżbiety. - Zaraz wrócę z kilkoma narzędziami, które nam będą potrzebne, a ty przygotuj tego chłopca. Elżbieta zapukała i otworzyła drzwi do apartamentu Marian ny. Szukała w myślach najodpowiedniejszych słów, gdy z przedpokoju dobiegły ją stłumione głosy. - Marianno? - Tak? - Kuzynka pospiesznie weszła do sypialni. Na jej słodkiej twarzy malowało się zmartwienie. - Chodzi o Mateusza? Gorzej się czuje? - Jest poważnie chory, Marianno. Zbadał go doktor Came ron i wróci niedługo, by przeprowadzić zabieg chirurgiczny na nodze. Chcę poprosić cię o coś ważnego. Marianna skwapliwie potrząsnęła głową, co uspokoiłoby Elżbietę, gdyby prośba nie była tak niezwykła. - Chcę, żebyś poszła ze mną i trzymała Mateusza za rękę. To pomoże mu przejść tę ciężką próbę. Marianna patrzyła na nią ze ściśniętym gardłem; z wrażenia zaparło jej dech. Elżbieta wiedziała, że prosi o coś strasznego, ale Mateuszowi naprawdę było to potrzebne, a Marianna powinna już wydorośleć. | Od strony przedpokoju dobiegł jakiś odgłos i do sypialni wkroczyła pokojówka. - Absolutnie nie - stanowczo stwierdziła Oakes swoim piskliwym głosem. - Zabraniam! - Zabraniam?... - Elżbieta przechyliła głowę i wpatrywała się w starszą kobietę. Oakes odwzajemniła się hardym spojrzeniem. - Chce pani zmusić młodą dziewczynę nie tylko do prze kroczenia progu sypialni tego żołnierza, ale również, by asysto wała przy... Pokojówce zabrakło słów. Chwyciła się słupka baldachi mu przy łóżku Marianny i zaciskała na nim nerwowo palce, starając się opanować złość, tak wyraźnie malującą się na jej twarzy. 170
- Zbliżanie się do takiego człowieka, w dodatku w podo bnych okolicznościach, przekracza wszelkie granice. Elżbieta spojrzała na Mariannę. Serce jej zamarło, gdy kuzynka powiedziała: - Wiem, że powinnam myśleć o Mateuszu, Elżbieto, ale... wszyscy mówią, że dokonałam złego wyboru, a teraz... Posłała wystraszone spojrzenie w kierunku Oakes. Elżbieta opanowała się, by natychmiast nie powiedzieć tego, co myśli. Zwróciła się do pokojówki: - Na czym dokładnie polega dylemat Marianny, Oakes? Oakes nie miała kłopotów z wyrażaniem myśli, wyjaśnienie tej sprawy Elżbieta traktowała wręcz jako okazję do zademon strowania swojej protekcjonalności. Kiedy zadarła wysoko brodę i wypięła pierś, wyglądała jak powyciągane, zmięte prześcieradło. Każde słowo cedziła przez zaciśnięte usta. - Panna Wydner była bardzo młoda, gdy zaręczyła się z panem Stephensem, co uczyniła wbrew radom lady Lowden. Podczas jego nieobecności przemyślała tę sprawę raz jeszcze i zrozumiała, że młodą kobietę z takimi zaletami i stosunkami towarzyskimi stać na więcej niż przeciętnego właściciela ziem skiego bez żadnego tytułu. Sceptyczne milczenie Elżbiety wywołało żałosne westchnie nie Oakes. Po chwili podjęła przemowę, wyrażając się teraz precyzyjniej, jakby mówiła do słabo rozumiejącej po angielsku cudzoziemki: - Pan Stephens zdecydował się pozostawić ją samą na dwa lata, oczekując, że poświęci dla niego swoją młodość i urodę. A teraz, w swej bezmyślności, zjawia się w tak opłakanym stanie, obszarpany, szkaradny i prawie jedną nogą w grobie. Czy panna Wydner powinna poślubić człowieka zupełnie po zbawionego manier, na tyle niedelikatnego, by stawiać ją w tak przykrej sytuacji? Co za zjadliwe babsko, pomyślała Elżbieta. Sprowa dzenie Marianny na dobrą drogę zajmie więcej czasu niż te kilka minut, którymi dysponuje w tej chwili. Sprytna Syl wia wiedziała, co robi, wciskając tę kreaturę pod dach swej siostry. 171
Mając nadzieję, że kłamstwo zostanie jej wybaczone, powie działa w końcu: - Dobrze, Marianno, jakoś to załatwimy. Pomogę ci znaleźć tego utytułowanego męża. Lecz na razie musisz udawać odda nie wobec Mateusza, inaczej ludzie powiedzą, że jesteś zimna i bez serca. Sądzę, że myśl o tobie pomogła mu przeżyć. Gdyby nie nadzieja ujrzenia ciebie, prawdopodobnie umarłby od tej rany w Portugalii. Marianna pod wpływem nagłego przypływu współczucia krzyknęła cicho, prowokując kolejny atak Oakes, tym razem zwrócony bezpośrednio przeciw Elżbiecie: - Nigdy nie zrozumiem, dlaczego książę pozwala takiej osobie jak pani rządzić w tym domu. Pani Wydner nie ma odwagi się sprzeciwiać, ale wie, kto ma rację. Natychmiast muszę z nią porozmawiać. Marianna zatrzymała ją: - Oakes? - Tak, panno Wydner? - Wiem, że jesteś mi bardzo oddana, ale jedno musimy od razu wyjaśnić. Oakes patrzyła na nią dziwacznie, Marianna ciągnęła jednak stanowczym tonem: - Moja matka jest najwspanialszą osobą, jaką zarówno ja, jak i ty kiedykolwiek spotkałyśmy, i nie będę tolerowała uwag na jej temat. Fakt, że jest nieśmiała, nie jest w żadnym stopniu wadą. I... - podkreśliła wyraźnie - nie życzę sobie krytykowa nia mojej kuzynki. Elżbieta spostrzegła, że twarz pokojówki przybiera ponury wyraz wściekłości. Stwierdziła, że nie ma więcej czasu na utarczki. - Oakes, matka Marianny z całego serca wyraziła zgodę. Pokojówka nadęła się jak ropucha. - Świetnie, zwrócę się z tym do księcia, Jego łaskawość z pewnością właściwie rozsądzi. Poślę Marsha, by zawiadomił natychmiast księcia o tej w najwyższej mierze niestosownej prośbie. Czekała na odpowiedź Elżbiety, a gdy zdała sobie sprawę, 172
że nie usłyszy ani słowa, prychnęła i wymaszerowała z pokoju. Elżbieta z przyjemnością zobaczyłaby reakcję Marsha na tak bezczelną próbę zakłócenia spokoju księcia, lecz nie miała czasu na rozrywki. Przystąpiła do rzeczy: - Decyzja należy do ciebie, Marianno. Dziewczyna zachowała się tak jak zawsze, gdy już coś postanowiła. - W co mam się ubrać? Elżbieta uśmiechnęła się z ulgą. - Załóż coś prostego, w pogodnym kolorze. Marianna wykazała zaskakującą sprawność i po chwili za wołała z przebieralni: - Chodź zobaczyć. To będzie odpowiednie? Elżbieta weszła do wnęki, służącej za garderobę. Z przyje mnością ujrzała uśmiechniętą uroczo kuzynkę, w prostej, bia łej sukni, wysoko pod biustem przepasanej szarfą. Skinęła głową i ujęła ręce Marianny. - To poważna sprawa, Marianno. Mateusz ma w nodze odłamki pocisku. Jeśli nie zostaną natychmiast usunięte, może umrzeć. To cud, że przetrwał do tej pory. Wydaje mi się, że jedynie myśl o tobie dała mu siłV na dotarcie do domu. W oczach Marianny zabłysły łzy. Elżbieta z satysfakcją pomyślała, że nie wszystko jeszczze stracone. Usłyszała skrzy pienie otwieranych z korytarza drzwi, lecz nie odwróciła się. Najważniejsze teraz było, by Marianna zrozumiała, dlaczego ją o to poprosiła. - Czasem człowiek może być bliski śmierci, ale przezwycię ży ją, jeśli wierzy, że jest komuś potrzebny albo ma jakiś ważny powód, by żyć. To właśnie musisz teraz dać Mateuszowi. Myśl tylko o tym, że cierpi i że cię kocha. Zapomnij o opiniach Oakes i lady Lowden. Ludzie, którzy są nam bliscy, są ważniej si od tego, co wymyślają sobie damy w salonach. Marianna nachmurzyła się, lecz Elżbieta ciągnęła uparcie: - Gdybyś wiedziała, że nikt z towarzystwa więcej się do ciebie nie odezwie, odwróciłabyś się od niego, ryzykując, że umrze? Usłyszała za sobą hałas i pospiesznie dokończyła, mimo przerażenia malującego się na twarzy kuzynki: 173
- Nawet jeśli myślisz, że najgorszą rzeczą na świecie byłoby związanie się z człowiekiem nie dość, że bez tytułu, ale może i kaleką do końca życia, zbudź się i daj mu szansę. Może zrozumiesz, że najgorszą rzeczą na świecie byłoby go utracić. - Elżbieto! Okręciła się na pięcie słysząc niski głos Hawksleya spodziewała się raczej Oakes. Nigdy wcześniej nie widziała takiego wyrazu na jego twarzy. Był poważny i skupiony, jakby dokonał jakiegoś odkrycia. Elżbiecie zrobiło się przykro. Z pewnością zmartwiło go to, co powiedziała na temat krytycznego stanu Mateusza. Wiedzia ła jednak, iż jest to niezwykła okazja, żeby kuzynka ostatecznie się otrząsnęła. Jeśli te chwile, które mu podaruje, nie zbliżą ich do siebie i nie wywołają w Mariannie zmiany, której ona sama tak potrzebuje, lepiej, żeby się rozstali. Hawksley odkrząknął, zanim się odezwał: - Doktor Cameron czeka na ciebie - powiedział łagodnie i otworzył drzwi. W hallu skinęła głową Tarrowi i spytała cicho: - Czy zechce pan dyskretnie usunąć wszystkich z pokoju Mateusza? Wślizgnęli się do środka i cicho stanęli przy drzwiach.
14
Kiedyś skacząc z drzewa upadł tak niefortunnie na plecy, że przez długą chwilę nie mógł złapać oddechu. To wystarczyło, by raz na zawsze oduczył się bezmyślnych sztuk cyrkowych. Teraz czuł się podobnie, a spowodowały to słowa Elżbiety. „Może zrozumiesz, że najgorszą rzeczą na świecie byłoby go utracić." Czy może stracić Mateusza? Nagle uczucie pustki uzmysło wiło mu, że zawsze wierzył, iż pozostaną przyjaciółmi do późnej starości. Wychowywali się w sąsiedztwie i przez lata byli prawie nierozłączni - przeżywali razem młodzieńcze przy gody, pędzili konno po okolicznych polach, wyczyniali niezli czone psoty. W przeciwieństwie do wielu przyjaciół, którzy poszli swoimi drogami na progu dojrzałości, wciąż "łączyło ich to samo poczucie humoru i umiłowanie ziemi. Myśl o powro cie do Standbridge bez Mateusza... Po chwili przyszło mu do głowy coś jeszcze gorszego. Znowu usłyszał te słowa, tym razem nieco inaczej... „...najgor szą rzeczą na świecie byłoby ją utracić". Wyobraził sobie świat bez Elżbiety. Przeszył go niespodziewany ból. Zawsze stanowi ła część jego życia, nawet gdy byli rozdzieleni. Z niezwykłą jasnością stanęły mu przed oczami sceny z ich wspólnego życia. Elżbieta na zjazdach rodzinnych, ze swoimi zabawnymi, 175
dziecięcymi figlami. Nie odstępowała go na krok i naśladowała śmiesznie każdy gest. Elżbieta po śmierci ich rodziców i to wzruszenie, do które go nigdy się nie przyznawał, kiedy próbowała chronić go „przed potworem". Elżbieta w Paxton, młoda dziewczyna, trochę wystraszona, ale jakże stanowcza, gdy chodziło o uratowanie Marianny podczas niebezpiecznej przejażdżki po strumieniu. Chudy ru dzielec, który fascynował go swoimi impertynencjami i wymy kaniem się spod kontroli. Ich porozumienie i to, jak serdecznie się później śmiali ze sprytnych manewrów Marianny, która całkowicie wywiodła Natana w pole i pokrzyżowała ich plany. W końcu łzy Elżbiety, gdy kazał jej wyjechać do Szkocji i, po czterech latach, odważna decyzja powrotu do domu. A ostatniej nocy zrozumiał, że dzieciak, którym obiecał się opiekować, zamienił się w kobietę, której pragnie, piękną kobietę, która rozkwitła na tym wygnaniu, mimo iż tak bardzo cierpiała. I która nienawidziła go tak serdecznie po powrocie, jak nikt inny, a jednym walcem doprowadziła jego zmysły do wrzenia. Dzisiaj natomiast zburzyła ostatecznie jego żelazne opano wanie, doprowadzając do kompletnego zamętu w umyśle i w sercu. Nie umiał wyobrazić sobie życia bez niej. Z zamyślenia wyrwały go roześmiane głosy w pokoju. Ma teusz przygotowywał się do tego, co miało nastąpić, przy pomocy szkockiej whisky, ofiarowanej mu przez doktora Ca merona. Uśmiechnięty lekarz żartował z pacjentem, jakby nic szczególnego nie miało się zaraz wydarzyć. Mateusz spojrzał przez ramię i powiedział: - Witaj, Hawksley, jak widzisz, jestem już zdrowy. Możesz spokojnie odesłać tego człowieka. - Uśmiechnął się wesoło i ciężko opuścił głowę na poduszki. - Odeślij go, Hawksley, niech tylko zostawi tę swoją diabelską miksturę. To ona mnie wyleczyła. Doktor Cameron dolał żołnierzowi do szklanki i spytał: - Przydzielono cię do jakiejś specjalnej misji, chłopcze. Czy to wtedy zostałeś raniony? 176
- Dostałem w nogę przy odbiorze wiadomości od szpiegów starego Wellingtona. Nie przeczyta pan o tym w rozkazie dziennym. Wzmianka o słynnym generale zwróciła uwagę doktora. - Szpiegów Wellingtona? - Niech pan spyta Natana, to on organizuje całą... Przepra szam, Natanie, zapomniałem się. - Uśmiechnął się przeprasza jąco do przyjaciela i potrząsnął głową. Hawksley machnął ręką, nie mógłby mieć do niego teraz pretensji. Mateusz rozchmurzył się i ciągnął: - Byłem na patrolu i wymknąłem się w pewnym momencie z oddziału, żeby odebrać wiadomość, która miała czekać w spróchniałym dębie. Zsiadłem z konia i zszedłem nad mały strumień. I tam zaatakowało mnie z dziesięciu francuskich huzarów. Długo nie zapomnę ich szkarłatnych mundurów i szabli błyskających w słońcu. Pociągnął ze szklanki i podjął silniejszym głosem: - Zaskoczyli nas, a mój oddział był nieliczny, krzyknąłem więc, żeby ostrzec swoich. Wystrzeliłem z pistoletu, kiedy cholerni Francuzi ruszyli na mnie, zamierzając dopaść też moich towarzyszy. Najpierw pomyślałem, że straciłem równo wagę, ale okazało się, że odstrzeli i mi prawie stopę. Stoczyłem się po zboczu i pewnie wylądowałbym aż po drugiej stronie strumienia, gdyby nie potężny dąb, na którym się zatrzymałem. Szukałem spróchniałego, martwego drzewa, a to wyglądało zupełnie zdrowo. Dużo zdrowiej ode mnie w tym momencie. Huzarzy zrezygnowali ze ścigania mojego oddziału i wrócili po mnie. Zobaczyłem, że drzewo jest spróchniałe od strony strumienia, czego nie zauważyli Francuzi. Wlazłem do dziupli i tam przeczekałem. - Roześmiał się i opróżnił szklankę do dna. - Znalazłem wiadomość Wellingtona i ocaliłem życie w tym starym drzewie. Wydawało się, że zasypia, ale mówił dalej z zamkniętymi oczami: - A w czasie krótkiego pobytu w szpitalu usłyszałem, jak lekarz mówi, że trzeba będzie ją uciąć. Nie byłem pewien, czy 177
ma na myśli mnie, czy żołnierza na sąsiednim łóżku. Ale ponieważ ten drugi był raniony w głowę, pomyślałem, że bezpieczniej będzie poprosić o pomoc pewnego przyjaciela. Wykradł mnie i chcieliśmy dołączyć do naszego pułku, który odkomenderowano w drogę do domu. Wszyscy słuchali w skupieniu tej opowieści. Mateusz zachę cony wrażeniem, jakie zrobił na słuchaczach, dorzucił: - Do wybrzeża dotarliśmy rozklekotanym, śmierdzącym gnojówką furgonem, a potem złapaliśmy kuter kurierski do Londynu. - W jego głosie zabrzmiał wielki smutek. - I po tym wszystkim utną mi jednak nogę. Nie bardzo mi się to podoba... Lekarz roześmiał się głośno. - Mylisz się, chłopcze, nic takiego nie zrobimy. Czy przy prowadzilibyśmy tu damy, żeby trzymały cię za rękę, gdybyśmy mieli zamiar zrobić coś podobnego? Na pewno nie. Mateusz natychmiast podciągnął kołdrę pod szyję i spytał słabym głosem: - Damy? Elżbieta posadziła Mariannę obok wezgłowia łóżka i pochy liła się, by szepnąć coś kuzynce do ucha. Marianna posłusznie ujęła dłoń Mateusza i dzielnie się uśmiechnęła do niezbyt trzeźwego młodzieńca. Najwyraźniej zabrakło jej słów, lecz sposób, w jaki młodzi spojrzeli sobie w oczy, uspokoił nie tylko Elżbietę, ale i doktora. Cameron i Elżbieta podeszli do stołu. Umyli dokładnie ręce, a potem założyli na ubranie czyste, białe fartuchy przyniesione z kuchni. Nie mogli dłużej zwlekać. Hawksley przywykł przez ostatnie kilka lat do okrucieństw wojny, lecz gdy w grę wchodził los najbliższych mu osób, był na granicy wytrzymałości. Nawet Marianna, ta głupiutka trzpiotka, wydała mu się wzruszająca, gdy pochylona teraz nad głową Mateusza roniła łzy, które kapały na jego twarz i mie szały się z jego łzami. Elżbieta również bardzo przeżywała tę próbę. Całą uwagę starała się koncentrować na swoim zadaniu, od czasu do czasu wycierała jednak wilgotne policzki o ramię. Kiedy przeniosła wzrok od Marianny i Mateusza na Hawksleya, któremu, ze 178
względu na ogromną siłę, powierzono zadanie utrzymania nieruchomo ciała przyjaciela, ich oczy spotkały się. Coś w tym momencie między nimi przepłynęło, jakby powstała kolejna, silna, łącząca ich na zawsze więź. Natan poczuł się podobnie poruszony jak przed laty nad strumieniem w Paxton. Patrzył na jej drogą twarz i piegowaty nosek pokryty teraz kropelkami potu. Zastanowił się, czy czyta w jego myślach, gdyż zaczerwieniła się i spuściła wzrok. - No cóż, chłopcze, jakoś sobie poradziliśmy - powiedział w końcu z satysfakcją doktor Cameron obwiązując nogę Ma teusza bandażem. Ponieważ pacjent już dawno zapadł w błogosławioną nie świadomość, nie padła z jego ust żadna odpowiedź. Lekarz z szerokim uśmiechem spojrzał na pobladłą twarz swojej po mocnicy, która też próbowała się uśmiechnąć. Cisza w pokoju nie wydawała się niepokoić lekarza, lecz kiedy wstał i wypro stował się, sięgnął po butelkę Mateusza i wypił resztę whisky. Ten gest przełamał napięcie i wszyscy w końcu uśmiechnęli się z prawdziwą ulgą. Lekarz zebrał do naczynia kawałki metalu i zwrócił się do Elżbiety: - Zachowaj je dla niego. Chłopak pokaże kiedyś te odłamki swoim wnukom. Prawdziwe dzieło francuskich ruszników. Elżbieto... Obudził ją głos Hawksleya. Otworzyła oczy i spostrzegła migotliwe światło świecy. Wślizgnął się do sypialni i cicho zamknął drzwi. Usiadła zaniepokojona. - Dziadek? Mateusz? Co się stało, Natanie? - Obaj czują się dobrze. Muszę porozmawiać z tobą przed wyjazdem. Obrzuciła go szybkim spojrzeniem - był w ciemnym ubra niu do konnej jazdy, najwyraźniej tuż przed wyruszeniem w drogę. Zerknęła na zegar na kominku - była czwarta rano. Serce zaczęło jej mocno bić ze strachu, nie mogła nawet o nic zapytać. Hawksley usiadł na brzegu łóżka i powiedział: - Zdrajca znowu uderzył. Właśnie otrzymaliśmy wiado mość, że jego informatorzy na kontynencie są kolejno mordo179
wani. Z pewnością kazał swemu człowiekowi zatrzeć wszelkie ślady siatki szpiegowskiej, którą zorganizował, i przygotowuje się do chwilowego zejścia ze sceny. Ale sądzimy, że zanim to zrobi, zaatakuje jeszcze swych wrogów. - Czy naszej rodzinie coś grozi? - Dziadek jest przekonany, że jego zostawi sobie na koniec, będziecie jednak pod ścisłą ochroną. Forster i Wiggel zostali dziś napadnięci w swoich wiejskich rezydencjach i jedziemy z Woolfe'em ostrzec innych, którzy mogą być narażeni na to samo. Gdy na chwilę umilkł, Elżbieta spytała: - Weźmiesz ze sobą strażników, Natanie? A jeśli natkniesz się na niego i znowu spróbuje cię zabić? Hawksley odpowiedział ponuro: - Mam właśnie nadzieję, Elżbieto, że znajdę go tam, gdzie może chcieć uderzyć. Wiedziała, że Zdrajca nieodwołalnie pojawi się w jej przy szłości, ale do tej pory sądziła, że to ona spotka go na swej drodze, a nie Natan. Spróbowała się skoncentrować, żeby sprawdzić, czy nie pojawi się wizja. Przez chwilę czekała w skupieniu, nic się jednak nie pojawiło, żadna barwa ani przeczucie. - Czy mogę ci pomóc? - spytała. Zawahał się, niechętnie wciągając ją w sprawę. - Nie rozmawialiśmy jeszcze o twojej zdolności słyszenia cudzych myśli. - Rzeczywiście, nie jest to nasz ulubiony temat konwer sacji... Jego twarz rozjaśnił uśmiech. - Pamiętasz, kiedy poprosiłem, żebyś przestała „podsłuchi wać" innych? - Raczej rozkazałeś - odezwała się wymijająco, domyślając się, o co mu chodzi. - No, tak... - przytaknął w zamyśleniu. - Pewnie jak zwykle mnie zlekceważyłaś? - Och, Natanie, to naprawdę okropne. Potrzebujesz mojej pomocy, ale ja nie jestem wcale pewna, czy umiem nadal 180
słyszeć myśli innych. Ostatnie cztery lata spędziłam na oducza niu się od tego. Wydał się rozczarowany. Po chwili powiedział: - Jak, na Boga, ci się to udało? - Koncentracja - liczenie, czytanie, uczenie się trudnych rzeczy. - Na przykład medycyny - powiedział pod nosem. Skinęła głową wspominając też intensywne uczenie się języków obcych. - Mogłabyś to przywołać? Nigdy nic nie słyszysz? Poczuła wdzięczność, że w pokoju jest prawie ciemno, gdyż mocno się zaczerwieniła na wspomnienie lubieżnych myśli Hawksleya, gdy tańczyli na balu. - Czasem coś się przemyka. Najczęściej brzmi jak muzyka z oddali, dość niewyraźnie. - Dlaczego się tego wyzbyłaś? - W jego głosie wyczuła autentyczną ciekawość. Zastanowiła się, gdyż odpowiedź nie była prosta. - Zaczęło mnie to męczyć, kiedy dorosłam i rozumiałam już więcej. A w Szkocji szczególnie mi przeszkadzało. - Jeśli nadal tak jest, może nie powinienem cię o to prosić. Nasza sytuacja jest jednak krytyczna. Mimo narastającego lęku przed przyszłością spytała wesoło: - Mam ćwiczyć na tobie? - Nie - burknął z lekkim zażenowaniem. Wstał, podszedł do okna, a potem znów się zbliżył. - Nie wiem, kiedy wrócimy. Jeśli zdołasz przywołać swoje zdolności, może to być nasza ostatnia szansa. Tarr wie, że ma chronić cię nawet kosztem własnego życia. Nie wychodź nigdzie bez niego, a w wolnych chwilach sprawdź, czy możesz ćwiczyć na innych ludziach. Jeśli nie znajdziemy go z Woolfe'em w ciągu kilku dni, wrócimy i zaczniemy bywać w towa rzystwie od rana do nocy. Zrób wszystko, co możesz, by przygotować się do tego męczącego zajęcia. Usiadł na łóżku i zmienił temat: - Jeśli cokolwiek by mi się stało, Woolfe i Tarr mają rozkaz zabrać cię wraz z pozostałymi paniami w bezpieczne miejsce. 181
Strażnicy zostaną tu przy dziadku i Mateuszu, a ty masz zapomnieć o Zdrajcy, Elżbieto. Inni się nim zajmą. Kiedy otworzyła usta, żeby zaprotestować, powiedział: - Obiecaj mi to, Elżbieto. W końcu kiwnęła głową, sparaliżowana na myśl o grożącym Natanowi niebezpieczeństwie. W oczach miała łzy, a gardło zaciśnięte z całej siły, żeby nie wybuchnąć płaczem. - Jeszcze jedno chciałbym ci powiedzieć... Znowu kiwnęła głową i po chwili usłyszała: - Chciałbym mieć nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Zamrugała oczami, nie rozumiejąc. - Wybaczyć ci? - Za wysłanie cię do Szkocji bez żadnego wyjaśnienia. Gdybym mógł to cofnąć, zrobiłbym tak, lecz dziś chcę wyru szyć ze świadomością, że nie myślisz o mnie z nienawiścią. - Dobry Boże... - szepnęła. Czy mogłaby zapomnieć to okrucieństwo? Ale z drugiej strony jak mogła pozwolić mu odjechać bez swego zapewnie nia? Spuściła oczy i starała się znaleźć odpowiednie na tę chwilę, ale jednocześnie uczciwe słowa. - Gdy uratowałeś Mariannę, byłam ci tak wdzięczna, że mi uwierzyłeś i że nie znienawidziłeś mnie za to przekleństwo mojego losu. Sądziłam, że możemy być przyjaciółmi, że nie będę tak strasznie samotna i ktoś zawsze mnie wysłucha. To był wielki błąd. Przyglądał jej się uważnie, a wyraz jego twarzy wydawał się coraz bardziej napięty. Elżbieta chciała wyrzucić to z siebie jak najszybciej. - Zrobiłeś coś strasznego, Natanie. Oderwałeś mnie od rodziny. Bez słowa, nie pytając, czy tego chcę. Zjawiłeś się, coś ci się nie spodobało i pozbyłeś się mnie. - Spieszyła się, żeby dobrnąć do końca. - Nie musiałeś zabierać mnie do Londynu, mogłeś przynajmniej zostawić mnie w Paxton, gdzie nie było okazji, bym przyniosła wstyd rodzinie. Skończyła przemówienie i nagle zawstydziła się, że tak pofolgowała złości. Powinna była skłamać, że mu wybacza. Podniosła wzrok, kiedy nie odzywał się dłuższą chwilę. Po 182
raz pierwszy ujrzała w jego oczach smutek... W końcu ode zwał się drżącym głosem: - Nie pozbyłem się ciebie ze strachu, że przyniesiesz wstyd rodzinie, Elżbieto. Bałem się o twoje bezpieczeństwo. Wyprostowała się w osłupieniu. Pokiwał głową i ciągnął: - Udowodniłaś, że twoje sny się sprawdzają, a we śnie o naszych rodzicach zaatakowałaś potwora. Pamiętasz jak opisałaś mi sztylet mordercy? Rozpoznałem go i wiedziałem, że należy do Zdrajcy. Byłaś w wielkim niebezpieczeństwie. Myśli wirowały jej w głowie jak maleńkie kolorowe szkiełka w kalejdoskopie. Każda nowa kombinacja ukazywała ostatnie cztery lata w innym świetle. Zadała tylko jedno pytanie: - Dlaczego mi nie wytłumaczyłeś? Zamruczał pod nosem. - Miałem powiedzieć dziecku, że potwór jest prawdziwy i że zamordował mu rodziców... I że z radością poderżnąłby ci gardło dla rozrywki? - Po chwili dodał łagodniejszym tonem: - To było jedno wyjście. Drugie to pozwolić ci się znienawi dzić. Wybrałem to, które wydawało mi się lepsze dla ciebie. Patrzyła na niego bezradnie,, Jeśli wyzbędzie się żalu, będzie musiała znów mu zaufać, a to narazi ją na możliwość ponow nego zranienia. Natan wzruszył ramionami. - Sądziłem wtedy, że mam odpowiedź na wszystko, Elżbie to. Byłem aroganckim młokosem. Powinienem był wysłać cię razem z całą rodziną, albo ustawić dziesięciu strażników na każdym rogu domu w Paxton. Lecz sądziłem, że w ciągu kilku tygodni pochwycę Zdrajcę i zabiorę cię z powrotem do domu. - Roześmiał się cynicznie. - Na białym rumaku. Ujął jej dłonie i przytrzymał, gdy spróbowała je wyrwać. Była mu za to wdzięczna. Głos Hawksleya przybrał teraz obcy, groźny ton: - Powiedz mi, co myślisz, Elżbieto. Czy nie ma żadnej nadziei na przyjaźń między nami? Wierzysz chociaż, że mówię prawdę? - Och, Natanie, jak mam ci to wytłumaczyć? Musisz zro zumieć, że przez ostatnie cztery lata budowałam mur, który 183
ochroniłby mnie przed tobą i nie pozwolił ci znów mnie zranić. Zawierzyłabym ci życie... Gdybyś zaprowadził mnie nad prze paść i kazał iść przed siebie, nie zawahałabym się. Ale... dodała ostrożnie - gdybyś obiecał, że nigdy więcej mnie nie odtrącisz, bałabym się ci zaufać. To nie jest brak wiary, Natanie, to lęk. Siedział bez ruchu, jakby nie rozumiał jej słów. To milczenie stało się bolesne dla nich obojga. Po chwili pogłaskał ją dłonią po policzku i delikatnie uniósł jej brodę. Zajrzał jej głęboko w oczy. Elżbieta patrzyła bezrad nie, nie umiała dać mu teraz nic więcej. Wiedziała, że Natan czuje, iż żadne słowa nie zbliżą jej w tej chwili do niego, choć marzyła, żeby za sprawą magii wrócili do dawnego zauroczenia z Paxton. Oboje jednak nie wierzyli w czary. - Obiecaj mi, Elżbieto, że jeśli wrócę, nie opuścisz mnie, dopóki nie dostanę szansy, by to naprawić. Nie uciekniesz jak dziecko, lecz zostaniesz jak lekarz przy potrzebującym. Przytulił jej dłonie do policzka, a Elżbiecie wydało się, że ten szczery, pieszczotliwy gest natchnął ją nową siłą. - Może nigdy nie dostaniemy więcej niż mamy teraz, moja najdroższa Elżbieto, lecz to, co mamy, jest zbyt słodkie, by to utracić. Obiecasz mi? Słowo? Zmusiła się do słabego uśmiechu i obiecała: - Słowo. Wstał i położył jej dłonie na kołdrze. Nie spuszczał z niej wzroku, cofając się do drzwi. - Niech cię Bóg błogosławi, Elżbieto... Nie mogła dłużej tego wytrzymać. Odrzuciła przykrycie i podbiegła do niego. Objęła ramionami jego szeroką pierś i przytuliła się mocno. - A teraz ty mi coś obiecasz, Natanie. Nie będziesz się lekkomyślnie narażał, żeby schwytać Zdrajcę. Wolę, byś w ogóle go nie spotkał. Zdjął z siebie jej ręce i serce Elżbiecie zamarło, gdyż pomy ślała, że odstraszyła go tą gwałtowną reakcją. Kiedy zobaczyła twarz Natana, zmieniła zdanie. 184
Jego oczy były ciemne, prawie czarne... Wpatrywał się w nią z pożądaniem graniczącym z obsesją. Zbliżył wargi do jej ust, wsuwając silne dłonie w jej włosy i obejmując kark. Poczuła lekki dotyk jego gorących ust. Było to tak kuszące, że całe jej ciało ogarnęła jakaś promieniująca fala ognia, a świat wokół skurczył się do jedynego pragnienia, by ta chwila trwała. Dotykał ją teraz tak namiętnie i tak czule. Przywarł do niej wargami i przesuwał delikatnie, jakby chciał poznać jej smak. Zawsze znała te usta, ich smak, zapach gorącej skóry Natana... Zanurzył twarz w jej włosach, potem pocałował czoło, policzki, potem przechylił głowę, żeby znowu dotknąć warga mi jej ust, z każdej strony i pod każdym kątem, i zacząć od nowa. - Otwórz... - powiedział, a Elżbieta posłuchała, nie wie dząc właściwie, o co ją prosi. Tym razem pocałunek trwał wieczność, był cudownym odkryciem i podbojem. Kiedy Natan przesunął językiem po jej wardze, poczuła, jak oboje ich przeszył nagły dreszcz. Westchnęła, a Natan roześmiał się cicho, przyciągnął ją bliżej i znów zaczął całować i pieścić językiem każdy skrawek jej ust, jakby chciał zaznaczyć, że należą tylko do niego Wydał z siebie cichy pomruk i mocniej objął jej ramiona. Przywarła do jego piersi wzdychając cicho. Jedyne co w tej chwili istniało, to dotyk i smak tego mężczyzny. Przesuwał palcami po jej karku i ramionach, powoli, jakby zapamiętywał każde zaokrąglenie. Zadrżała, kiedy dłoń ze ślizgnęła się po piersi. Natan wzdrygnął się i wyprostował. - Szaleństwo... - mruknął i odsunął się odrobinę, przytula jąc ją teraz z delikatną czułością. Elżbieta ochłonęła nieco, mimo że nadal czuła się komplet nie bezwładna, jakby to uczucie - już teraz wiedziała, że to namiętność - odebrało jej wszystkie siły. Dobry Boże, pomyśla ła, jeśli w grę wchodzi taka straszna broń, to nic dziwnego, że pada tak wiele niewinnych istot. Wziął ją na ręce, zaniósł do łóżka i energicznym gestem naciągnął jej kołdrę pod brodę. Przez chwilę po jego ustach 185
błądził uśmiech. W końcu wyszedł rzucając cicho na pożegna nie: - Jeszcze jedno, Elżbieto. Nigdy nie pozbywam się warto ściowych rzeczy. Leżała z otwartymi oczami. Rozmarzone myśli błądziły wokół pytania, kiedy znowu będą mogli oddać się temu szczególnie interesującemu zajęciu, natomiast rozsądek podpowiadał, że nic takiego w ogóle nie miało miejsca, że po prostu upadła, uderzyła się w głowę i trochę ją to oszołomiło... Była pewna, że nie zmruży oka do rana. Spała jednak jak suseł, po raz pierwszy od wielu dni. Obudziła się wypoczęta, kiedy Sally wniosła śniadanie do zalanego słońcem pokoju. Pokojówka zagdakała od progu: - Przyszła lady Lowden, a Marsh schował się w kuchni.
15
Lady Lowden czeka na dole? Gdzie jest Marianna i ciotka Eunice? Czy lekarz był już dziś rano? - Odrzuciła przykrycie i usiadła. - Dlaczego nie obudziłaś mnie wcześniej? Sally popatrzyła ze zdziwieniem na swoją panią. Elżbieta zdała sobie sprawę, że zachowuje się trochę hałaśliwie od samego rana, ale zbyt wiele spraw rozsadzało jej głowę. Musi mieć chociaż kilka minut spokoju, żeby pomyśleć o Hawksleyu. Musi sprawdzić, jak czują się dziadek i Mateusz. A ponadto musi od dzisiaj oglądać się co chwilę przez ramię, czy za jakimś rogiem lub w sklepie nie dybie na nią Zdrajca. I znaleźć sposób na czytanie w myślach innych ludzi. Miała ochotę zawyć z rozpaczy. Sally stanowczo podsunęła jej pod nos filiżankę czekolady. Elżbieta posłusznie wypiła kilka łyków ciepłego płynu, słucha jąc wyjaśnień służącej: - Pani Wydner i Marianna ubierają się na spotkanie z lady Lowden. Tarr zaprowadził jej lordowską mość do saloniku, a pozwoliłam pani dłużej spać, gdyż lord Hawksley rozkazał wartownikom na dole dopilnować, by nikt pani nie niepokoił przed godziną dziesiątą. - I dodała z chytrą miną: - To bardzo miłe ze strony jego lordowskiej mości, że tak troszczy się o pani wypoczynek. Elżbieta nagle znieruchomiała, a czekolada Chlupnęła z fili187
żanki. Co się dzieje z Hawksleyem, czy stracił poczucie przy zwoitości? Nie przyszło mu do głowy, co służba wydedukuje z takiej poufałej prośby? Wszyscy domownicy zdążyli ich już zaręczyć - albo wymyślili sobie coś mniej wzniosłe go. Spuściła głowę, żeby ukryć palące rumieńce, i zobaczyła plamy czekolady na nocnej koszuli. To nie był najszczęśliwszy poranek. Sięgnęła po grzankę i odezwała się obojętnym tonem: - Muszę się szybko umyć, Sally. Jeśli ciotka Eunice dostanie się w ręce lady Lowden, nie skończy się to dobrze. Służąca znów uśmiechnęła się tajemniczo: - Jego lordowska mość zarządził kąpiel. Zaraz po śniadaniu przyniosą wannę. Elżbieta jęknęła i dokończyła jedzenie w ponurej ciszy. Jakie to podobne do Hawksleya - wydawać po prostu swoje rozpo rządzenia bez względu na to, jakie to może być dla niej żenujące. Pół godziny później wyszła z pokoju i zbiegła na dół. Prze klęty Hawksley. Nawet wartownicy spoglądają na nią dziś ze znaczącymi uśmieszkami. Marzyła o chwili spokoju, żeby ob myślić swoje plany, a zamiast tego musi znosić skrzeczący głos lady Lowden, który zabrzmiał właśnie donośnie z niższego piętra: - Jak to, książę nikogo nie przyjmuje? Żądam, byś mnie natychmiast do niego zaprowadziła. Elżbieta nie dosłyszała, co cicho próbuje wytłumaczyć sio strze ciotka Eunice. Znowu rozległ się dudniący głos Sylwii: - Nie obchodzi mnie, czy ma ucięte obie ręce i nogi. Wystarczy, że zostały mu uszy, żeby mnie słyszeć, i język, żeby odpowiadać. Pozwolił, by niewinna dziewczyna znalazła się w tak okropnej sytuacji, tuż pod jego nosem. Już ja się tym zajmę! Jeżeli może rozmawiać z tobą cały dzień, to znajdzie też kilka minut dla mnie. Gdy Elżbieta weszła do saloniku, lady Lowden odwróciła się do niej i ciągnęła z furią: - Jak śmiesz stawiać moją dziecinkę w tak kompromitują cej sytuacji? Spędziłam w tym saloniku wczoraj prawie godzi188
nę, czekając bez końca, podczas gdy moje biedne dziecko musiało... musiało... Elżbietę zatrzymał w miejscu ten gwałtowny potok słów. Zastanawiała się nad ripostą, gdy odezwała się Eunice: - Twoje dziecko? Wściekła twarz lady Lowden na chwilę zbladła, ale jak rozjuszony byk odwróciła się, by zaatakować siostrę: - Często zastanawiałam się, dlaczego Pan pobłogosławił cię tak pięknym i mądrym dzieckiem jak Marianna. Z pewnością dostrzegasz, że jest bardziej podobna do mnie niż do ciebie. Ty potrafisz jedynie marnować czas na hodowanie kwiatów i te twoje rysunki. Czy ktokolwiek zna cię w tym mieście? Siostry patrzyły na siebie w milczeniu. Sylwia wciąż wzbu rzona, a Eunice zupełnie spokojna. Lady Lowden, pewna swego zwycięstwa, zadarła nos i powiedziała: - No, siostro, zaprowadź mnie do niego. Eunice odrzekła bez wahania: - Sylwio, nie nalegaj. Nie pozwolę ci niepokoić księcia. Po jej twarzy przemknął wyraz współczucia dla siostry, gdy powiedziała: - A jeśli chodzi o Mariannę, to nie zapominaj, Sylwio, że jest moim dzieckiem. Dzieliłam się nią z tobą, byś również zaznała radości macierzyństwa. W rezultacie rzeczywiście jest do ciebie bardzo podobna - nieustraszona i pełna animuszu i cieszę się z tego. Teraz jednak musi samodzielnie podjąć decyzję, która zaważy na całym jej życiu i żadna z nas nie będzie się wtrącać. Wczoraj z moim błogosławieństwem czu wała przy narzeczonym i oprócz kilku, naturalnych w tej sytu acji, łez, które uroniła, zupełnie nic się jej nie stało. Sylwia wpatrywała się w nią z otwartymi ustami. Na koniec Eunice stwierdziła: - A Elżbieta jest córką mego brata i moją ukochaną brata nicą. Nie widzę nic nagannego w niej samej ani w jej postępo waniu, podobnie jak lord Hawksley i jego łaskawość. Jestem przekonana, że zaszło jakieś nieporozumienie i wszyscy powin niśmy o tym zapomnieć. Elżbieta nie wierzyła własnym uszom. Eunice, która otwar189
cie stawia czoło Sylwii? Z podziwem spojrzała na ciotkę. Jej reakcja dodała Elżbiecie odwagi, by poinformować Sylwię o swoich planach, miała bowiem zamiar skorzystać z niekwe stionowanej biegłości lady Lowden w sprawach mody, nawet jeśli był to prawdziwy babozwierz. Nie mogła zawieść Hawksleya. - Lady Lowden, zapewniam panią, że troska o Mateusza nie zaszkodziła Mariannie w najmniejszym stopniu, a teraz ubiera się właśnie, by wyruszyć z nami po zakupy. - Z nami? - Sylwia cofnęła się z niechęcią. Elżbieta podeszła bliżej nie zważając na jej reakcję. - Marianna pragnie, bym towarzyszyła jej w powrocie na londyńskie salony. Zwierzyłam się z tego pomysłu jego łaskawości i lordowi Hawksleyowi, a oni stwierdzili, że nikt nie zajmie się nami lepiej od pani. Księciu zależy szczególnie, bym nie popełniła żadnego faux pas, mogącego rzucić cień na rodzinę. - Marianna z pewnością nie... - Proszę zapytać ją osobiście - przerwała Elżbieta. - Poza tym lord Hawksley również życzy sobie... - Życzy sobie, by dziewczęta prezentowały się jak najszykowniej - łagodnym głosem wtrąciła Eunice. - Będziemy ci za to niezmiernie wdzięczni, Sylwio. Rozległ się wesoły świergot Marianny, która właśnie pojawi ła się w drzwiach. - Dzień dobry, jaki piękny dziś mamy poranek. Za nią weszła Oakes, która wyraźnie nie podzielała rados nego humoru Marianny. Uśmiech rozjaśnił twarz Sylwii, gdy zwróciła się do dziew czyny: - Och, moja droga Marianno, jakże jesteś dzielna po tym wszystkim, co wycierpiałaś. Marianna popatrzyła na nią szczerze zdumiona; po chwili nagle zrozumiała. Zareagowała jak dziecko, które lekko się uderzyło i zaczyna płakać dopiero na widok przestraszonej miny matki. Na jej buzi pojawiła się maska udręczenia. Elżbieta nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać, pojęła jednak szybko, że ostrzeżenie Eunice niewiele dało i bitwa nie 190
jest jeszcze skończona. Odwróciła się nieco od innych i powie działa cicho do kuzynki: - Nie opowiadaj lady Lowden żadnych szczegółów, bo spędzimy całe przedpołudnie na wysłuchiwaniu jej kazania. Marianna mrugnęła okiem i zachichotała - cały tragizm nagle się rozwiał. Elżbieta musnęła jej czoło, jakby odgarniała opadający włosek, i powiedziała półgłosem: - Zachowuj się, łobuzie. Zakłopotana Sylwia patrzyła na nie oniemiała w pół słowa. Potem przeniosła wzrok na Oakes, która również wyglądała na ogłupiałą. Lady Lowden szybko doszła do siebie. - Marianno, zaplanowałyśmy z Oakes na dzisiejsze przed południe niewielką wyprawę po sprawunki. Elżbieta zapro ponowała nam swoje towarzystwo, ale czy nie sądzisz, że... Eunice przerwała potok słów siostry: Sylwio, jeśli wybranie strojów dla dwóch dziewcząt przekracza twoje siły, chętnie sama zabiorę je do miasta. Zapanowała cisza. Gdyby włosy na głowie Eunice stanęły nagle dęba, nikt nie byłby bardziej zdziwiony. Marianna pierw sza się otrząsnęła i z entuzjazmem podskoczyła do matki. - Och, ciotka Sylwia wybrałaby bez kłopotu stroje dla tuzina dziewcząt. Ale, mamo, wybierz się razem z nami! Będzie tak przyjemnie i może znajdziesz coś dla siebie. Od wieków nie kupiłaś sobie nic nowego. Elżbieta przyłączyła się do kuzynki: - Prosimy bardzo, ciociu. Sally zajmie się dziadkiem i Ma teuszem. Eunice broniła się i wykręcała, lecz w końcu uległa. Kiedy sprawa została postanowiona i wszystkie wyszły do hallu, Sylwia musiała pogodzić się z porażką i z podniesioną wysoko głową skierowała się do czekającego przed domem powozu, gdzie zaskoczyła ją kolejna niespodzianka. Tuż za jej lekkim powozikiem stał ogromny powóz księcia, zaprzężony w cztery konie. Obok drzwiczek czekał Tarr, a na platformie między tylnymi kołami stali już gotowi do drogi dwaj strażnicy. 191
- Panno Elżbieto - powiedział Tarr - lord Hawksley wydał rozkazy dotyczące pani poruszania się po mieście. Zaintrygowana dziwnym tonem Tarra, dokładniej przypa trzyła się jego twarzy. Mimo udawanej powagi był wyraźnie rozbawiony. Elżbieta zerknęła na pozostałych dwóch strażni ków. Jak przystało w tej sytuacji, mieli kamienne twarze, lecz w oczach czaiła się ta sama wesołość. Powinnam zachować spokój, nakazała sobie. To poważna sprawa i muszę z wdzięcznością przyjąć ochronę. Nadmierna troska Hawksleya dostarczała jednak służbie zbyt wiele rozry wki, jak na jej gust. Kiedy Tarr pomógł trzem starszym kobietom wsiąść do powozu, Elżbieta spytała Mariannę: - Nie sądzisz, że twoja matka mogła się czuć pominięta, choć nigdy się nie skarżyła? To było bardzo niegrzeczne z naszej strony, że nie zabrałyśmy jej ostatnio do miasta. Powinnyśmy były już wtedy ją przekonać. - Och, Elżbieto, jestem zaskoczona, że dziś się zgodziła. Świetnie się bawi z księciem i doktorem Cameronem. Otwar cie z nimi flirtuje, a Mateusz po prostu ją ubóstwia. Wiesz, jak mama lubi się o wszystkich troszczyć. Z pewnością strasznie rozpieści nasze dzieci. Elżbieta wstrzymała oddech. Czy Marianna zdaje sobie sprawę z tego, co przed chwilą powiedziała? Cicho się roze śmiała. - Marianno, przyznaj się, trzeba was będzie obie siłą wyciągać z dziecinnego pokoju na posiłki. Kiedy wszystkie usadowiły się w powozie i na bruku rozległ się stukot końskich kopyt, Elżbieta przystąpiła do pierwszego punktu swego planu: - A teraz, Marianno i droga lady Lowden, proszę o pierw szą lekcję londyńskiego savoir-vivre'u. Powinnam mieć sekretarza, który by obliczał, kto wygrywa w tym potopie wypowiadanych słów. Bąknęłam tylko o swojej nieznajomości mody i wykwintnych manier, i oto tonę w po wodzi dobrych rad. 192
- Bardzo proszę stać spokojnie, panno Wydner. Na ciepłe dni najlepsza jest cienka bawełna, a gdy robi się chłodno, flanela. Pomocnica modystki wciągała jej przez głowę prawie prze zroczystą, wyciętą pod szyją koszulę nocną. - O, teraz dobrze leży... - dodała poprawiając materiał na wysokości kolan. - Wytworna dama nigdy nie mówi o nogach - wtrąciła się bezceremonialnie Oakes. - Jeżeli jest taka konieczność, można użyć słowa „kończyny". Sylwia wykpiła się, oddając w ręce Oakes edukację parwe niuszki, gdy przekroczyły próg salonu Madame Bernice. Marianna podjęła swój ulubiony temat, gdy tylko pokojów ka zamknęła usta. - Dżentelmeni, z którymi tańczyłaś, przyślą następnego dnia kwiaty i bileciki z prośbą o spotkanie. - Gorset - obwieściła szwaczka, jakby jej klientka nigdy nie słyszała o czymś podobnym. Elżbieta stwierdziła jednak, że londyńskie gorsety są wygod niejsze i zaprojektowane raczej dla uwydatnienia kształtów niż po prostu ściskania figury. - Tutaj troszkę podciągamy, ale nie za dużo, gdyż biust panienki jest dość obfity. W talii mocno ściągamy, a na dole musimy zdecydować, czy odrobinę nie podnieść - biodra są za szczupłe. Teraz halki... i możemy zaczynać. Elżbieta jęknęła cichutko. To dopiero początek tego przy mierzania? Kiedy ma ćwiczyć wsłuchiwanie się w myśli in nych? Jak zdoła skoncentrować się na Zdrajcy w całym tym chaosie? Ten człowiek mógłby przejść obok sklepu i nie zwró ciłaby na niego nawet uwagi, zagłuszona kompletnie papla niem otaczających ją kobiet. Oczywiście pociechą byli trzej nie spuszczający ich z oczu strażnicy. Zdrajca wyszukałby sobie pewnie łatwiej dostępną ofiarę. Oakes perorowała dalej, lekceważąc zupełnie modystkę. Uznała, że to świetna okazja, by podkreślić ignorancję Elżbiety. - Jeśli dama zatańczy z tym samym mężczyzną dwa razy 193
w ciągu jednego wieczoru, sugeruje nieprzystojnie swoje wy jątkowe względy lub bliskie zaręczyny. Elżbieta popatrzyła pytająco na Mariannę. Kuzynka skinęła głową i rzuciła jej spojrzenie, które mówiło: „Teraz widzisz, przez co przeszłam, zanim wprowadzono mnie na salony". Oakes ciągnęła: - Po drugie, dama nigdzie nie chodzi bez przyzwoitki. Po trzecie, nie je naprawdę przy ludziach. Może skubać małymi kąskami. I po czwarte, nie dyskutuje nigdy na tematy, które jej nie dotyczą, gdyż może zostać uznana za sawantkę. To przytyk do jej studiów nad językami i medycyną, pomy ślała Elżbieta i szepnęła do Marianny: - Jak sądzisz, które szczegóły położnictwa najbardziej zain teresowałyby moich konkurentów? - Elżbieto!... - wykrzyknęła Marianna i szybko się odwró ciła, żeby ukryć śmiech wciskając nos w egzemplarz żurnala mody „The Lady's Magazine". Elżbieta i Eunice uważnie słuchały rad Marianny przy wy bieraniu rzeczy, chcąc zrobić przyjemność przejętej rolą „znawczyni". Wszystkie zbliżyły się znów do siebie w czasie tej wesołej wyprawy. Czuły się zupełnie jak kilka lat temu, kiedy dziewczęta planowały, że zdobędą szturmem Londyn. Chodziły od sklepu do sklepu, Marianna w podnieceniu wskazywała kolejne drobiazgi, a Elżbieta ochoczo ulegała. Postanowiły urozmaicić nieco nieskazitelną biel garderoby niezamężnych panien, przy której upierały się Sylwia i Oakes. W jednym ze sklepów znalazły przepiękne szale i wstążki we wszystkich barwach tęczy oraz niesamowicie wymyślne kapelusze, które wzbudziły radosne chichoty Marianny i srogie spojrzenia ich przyzwoitek. Dziwne uczucie ogarnęło Elżbietę, gdy zbliżyły się do cukierni Guntera, gdzie Marianna obiecała jej „niebiańskie lody i ciastka". Kiedy wysiadły z powozu przy szyldzie z ana nasem, oznaczającym sklep cukierniczy, szybko się rozejrzała, lecz nie zauważyła żadnego podejrzanego osobnika. W pobliżu nie było też innych powozów. Może to uczucie emanowało od jej dwóch przeciwniczek? 194
Spostrzegła, że obie są napięte i podenerwowane, jednak zadowolone z siebie. Mina Sylwii mówiła, że na coś czeka. Co ona może knuć? Podążyła za wzrokiem lady Lowden, ale zobaczyła jedynie rozbawionych klientów cukierni i biegają cych z zamówieniami kelnerów. Na zewnątrz młodzi mężczyźni gawędzili wesoło z uśmiechniętymi panienkami w otwartych powozach. Widok tworzył śliczną, rodzajową scenkę jak z obrazka. Marianna szczebiocząc poprowadziła towarzystwo do środ ka, gdzie rzeczywiście ogarnął je cudowny zapach obiecanych smakołyków. Powóz książęcy został natychmiast rozpoznany i wskazano im miejsce koło okna. Po złożeniu zamówienia Elżbieta stwierdziła, że stanowczo za długo odkładała swoje ćwiczenia. W Szkocji odgrodziła się siłą woli od obrazów i dźwięków. Teraz próbowała znów się otworzyć. Oby tylko starczyło jej sił i odwagi... Wzdrygnęła się nerwowo, czując, że coś nadchodzi. To było tak, jakby coś uwalniała, zdejmowała zatyczkę i pozwalała wydostać się na zewnątrz jakiejś dziwnej substan cji. Na początku powoli, z syczeniem i gulgotaniem, a potem z całym impetem następował wybuch. Jak wcześniej udawało jej się wytrzymywać tak bolesne doświadczenie? Poczuła się przygnieciona masą nakładających się na siebie dźwięków jedne atakowały uszy, inne świdrowały w mózgu. Zdesperowana zaczęła liczyć. Sześć krzeseł przy stoliku, dziewięć szybek w oknie, dwadzieścia sześć liter w reklamie na ścianie, cztery pomarańczowe plamy na fartuchu kelnera. Stopniowo zaczęła normalnie myśleć. To nie ma sensu. Nie w takim tempie i z taką intensywno ścią. Musi znaleźć jakąś metodę filtrowania. Ostrożnie znowu włączyła „podsłuchiwanie" i spróbowała skupić się na myślach tylko jednej osoby. Jej celem stało się dwóch dżentelmenów przy sąsiednim stoliku. Dystyngowany starszy mężczyzna grzecznie przyjął do wiadomości odmowę młodszego dżentelmena na zaproszenie do Scott's Gaming Establishment. W duchu jednak był wście kły i zdecydowany za wszelką cenę przekonać młodzieńca. 195
Starszy mężczyzna miał kłopoty z lichwiarzami i potrzebne mu było honorarium, które otrzymywał, jeśli udawało mu się przyprowadzić do kasyna kolejnego naiwnego gracza. Elżbieta musiała chwycić rękami krawędź stołu, by nie wtrącić się i nie ostrzec młodego człowieka. Bez względu na to, jak nieprzyjemne mogły być podsłuchane w ten sposób myśli, powiedziała sobie, że musi traktować to teraz jak obowiązek. Popatrzyła w drugą stronę i usłyszała rozedrgane poruszenie kobiety, która właśnie dowiedziała się, że spodziewa się dziecka. Elżbieta wyczuła wyraźnie jej prze rażenie. Odwróciła się do Marianny. - Kim jest ta dama w zielonej muślinowej sukni? Marianna podążyła za jej wzrokiem, przez sekundę się zastanowiła i odpowiedziała: - Najmłodsza córka lorda Copleya. To jej pierwszy sezon. - Nie jest zamężna ani zaręczona? Marianna potrząsnęła głową. - Widziałaś ją gdzieś? Może kogoś ci przypomina? Elżbieta zaprzeczyła, z trudem przełykając ślinę. Było jej strasznie żal tej biednej dziewczyny. I wtedy poczuła następny wewnętrzny wstrząs. W osłupie niu spojrzała na Sylwię. Lady Lowden prawie wstała z krzesła, w podnieceniu przy glądając się komuś przez okno. Zerknęła na Oakes, która natychmiast przywarła prawie do szyby. Obraz myśli Sylwii dotarł do Elżbiety - lord Stanley, ten wstrętny człowiek, przed którym uciekły do Londynu, niemile widziany adorator Ma rianny z Paxton. Lord Stanley? Sylwia go zna? Do cukierni wtargnęła duża grupa młodych ludzi. Elżbieta nie zdziwiła się, gdy okazało się, że jest pośród nich lord Stanley. Spisek stał się jasny, gdy pewna starsza kobieta podbiegła do lady Lowden i przywitała się wylewnie: - Jak to miło spotkać tu panią! Elżbieta pochyliła się do Eunice i szepnęła: - Spójrz, ciociu, Sylwia i matka lorda Stanleya najwyraź niej wszystko to ustaliły wcześniej, żeby połączyć swoje dzieci. 196
Pomyślała, że czuje się, jakby patrzyła bezradnie na unoszo ny wiatrem ulubiony kapelusz. Lord Stanley i jego przyjaciele, kwiat młodzieży londyńskiej, wkrótce otoczyli Mariannę, zasy pując ją propozycjami spotkań i komplementami. Po chwili wspólne plany zostały ustalone, a Sylwia zręcznie wypchnęła Elżbietę i Eunice z cukierni i wysłała je wraz ze sprawunkami w drogę do domu. Pod wpływem nagłego impulsu Elżbieta wróciła do sklepu i podeszła do młodego człowieka, który o mało nie dał się złapać w sidła swemu staremu towarzyszowi. Uśmiechnęła się słodko i powiedziała: - Mój drogi, właśnie pomyślałam, że to ty... Kiedy młodzieniec poczerwieniał i niezręcznie wskazał jej miejsce, dodała pochylając mu się do ucha: - Jestem pełna podziwu, z jaką rozwagą odmówił pan swemu towarzyszowi. Jeden z moich znajomych, o wiele mniej rozsądny od pana, stracił całą trzymiesięczną pensję, zanim zorientował się, że ten łobuz dostaje pieniądze za sprowadza nie do kasyna młodych ludzi. - Skłoniła się uroczo. - Proszę serdeczne pozdrowić ode mnie matkę. Wychodząc zerknęła na młodą kobietę, układając już w my ślach, jak można by jej pomóc. Później w domu starała się bronić Marianny: - Zrozum ją, ciociu, mimo tego oblężenia naprawdę chcia ła, byśmy zostały, ale jak mogła poradzić sobie z atakiem matki lorda Stanleya i ciotki Sylwii? - My też sobie nie poradziłyśmy. - Cóż robić? Po prostu odesłano nas do domu. Eunice wydawała się zbierać w sobie, jak pięściarz przed walką, którego Elżbieta kiedyś widziała. - Po pierwsze, skończę z litowaniem się nad moją bezdziet ną siostrą. Nie pozwolę, żeby dłużej robiła z Marianną, co jej się podoba. A potem użyjemy naszej broni. Na zaciekawione spojrzenie Elżbiety odpowiedziała: - Mateusz. Ona potrzebuje dużej, zdrowej dawki miłości.
16
Pororanne światło wpadło do pokoju, gdy Sally rozsunęła kotary. - Dzień dobry, panno Elżbieto, czy dobrze pani spała? Elżbieta poruszyła się, spróbowała podnieść głowę i bezsil nie opadła na poduszki. Traci rozum. Nie ma innego wyjaśnie nia. - Zostawię tacę, panienko, i wrócę, kiedy kąpiel będzie gotowa. Zuchwały uśmieszek, którego zaczynała nienawidzić nie opuszczał twarzy Sally. Przeklęty Natan. Przeklęty Zdrajca. Przeklęty lord Stanley. Przeklęci wszyscy mężczyźni. A szczególnie jej kochanek ze snu. Mglista postać odwiedziła ją dwa dni temu w środku nocy. Siedział obok i patrzył na nią, gdy spała. Kilka razy dotknął jej włosów i pocałował w czoło. Ostatniej nocy położył się przy niej, lecz kiedy zaczął nazbyt wiele sobie pozwalać, Elżbieta natychmiast się obudziła. Za każdym razem dokładnie przeszukała sypialnię, przeko nana, że naprawdę ktoś tu był. Drugiej nocy zamknęła drzwi na klucz i gdy później szukała winowajcy, sprawdziła, że klucz wciąż tkwi w zamku. Nie mógł to być Hawksley, jej pierwszy podejrzany, gdyż prawdopodobnie nie zniżyłby się do takiego podkradania, a poza tym z pewnością głośno trzasnąłby 198
drzwiami wychodząc. O, nie, koniec z tym, pomyślała, nawet jeśli ma czuwać całymi nocami! Choć zasnąć też nie było jej łatwo. W ciągu dnia, kiedy była zajęta, udawało jej się odsuwać od siebie lęk o Natana. Kocha na Eleonora wymyśliła tak ciekawy plan zajęć, że Marianna była zachwycona. Odwiedziły otwartą niedawno wystawę sztu ki egipskiej, a Astley's Amphitheater wręcz je olśnił ogromną areną, prześmiesznymi klownami i popisami woltyżerki. Jednak wieczorem, gdy Elżbieta układała się do snu, w wyobraźni rodziły się niezliczone niebezpieczeństwa za grażające Natanowi. Miała ochotę zmusić Tarra, żeby za brał wszystkich swoich ludzi z domu i podążył za Hawksleyem, gdziekolwiek się teraz podziewał, i otoczył go bezpiecz nym kordonem. Te chwile bezsenności i lęku były prawdziwą udręką. Ostatniej nocy wrócił Woolfe. Zaniemówiła z przerażenia, kiedy zobaczyła go samego. W końcu wyjaśnił, że zawsze działają oddzielnie, kontrolując w ten sposób większy obszar. Nie chciał powiedzieć ani słowa więcej aż do powrotu Hawksleya. Słuchanie myśli obcych ludzi też doprowadzało ją do sza leństwa. Nie umiała wypracować stałej i pewnej metody. Na początku wydało jej się, że może wybierać, czyich myśli będzie słuchać, zwracając uwagę to w jedną, to w drugą stronę. Jednak z czasem zdała sobie sprawę, iż jest w stanie z powo dzeniem skupić się na jednej osobie, natomiast w wypadku niektórych ludzi, mimo wysiłku, nie słyszała zupełnie nic. Na co zda się Natanowi po jego powrocie? Może przecież stanąć tuż obok Zdrajcy i wcale o tym nie wiedzieć. Utrzy manie w ryzach tej niezwykłej mocy, umiejętne jej wykorzysty wanie, wymagało nie tylko ogromnej siły, ale i prawdziwej finezji. Jedynie dwie sprawy były w stanie odrobinę ją rozchmurzyć. Obserwowanie, jak Marianna kursuje między Mateuszem i lor dem Stanleyem, oraz przyglądanie się wesołym zalotom dokto ra Camerona i księcia do ciotki Eunice. Właśnie, pomyślała, przyda jej się dziś rano trochę rozrywki. 199
Szybko umyła się, ubrała i pobiegła do pokoju Mateusza. - Dzień dobry, mogę wejść? - zawołała od drzwi. - Proszę, proszę - hałaśliwie odpowiedział doktor Ca meron. - Nasz zuch właśnie wybrał się w swoją pierwszą podróż. Elżbieta krzyknęła z wrażenia, kiedy zobaczyła Mateusza na nogach, z jednym ramieniem wspartym na barkach lekarza, a drugim na lasce. W długiej koszuli nocnej, należącej pewnie do księcia albo Hawksleya, wydawał się jeszcze szczuplejszy niż dotąd i z pewnością za słaby do takich wyczynów. - Nie troskaj się, droga pani, chłopak nalega, byśmy go podnieśli z łóżka i zmusili do chodzenia. Twierdzi, że widział zbyt wielu ludzi, którzy położyli się i już więcej nie wstali. Podobno ruch trzyma przy życiu. - Mrugnął do niej. Mateusz posunął się krok do przodu, ostrożnie stąpając na chorej nodze i ciężko opierając się na lasce. Zawzięcie parł do przodu, krzywiąc się z bólu przy każdym kroku. Pot wystąpił mu na czoło, ale dzielnie dotarł do okna, gdzie zatrzymał się, żeby chwilę odpocząć. Oparł czoło o chłodną szybę. - Jeśli ból jest taki straszny, niech się pan nie zmusza... powiedziała błagalnym tonem Elżbieta. Uśmiechnął się półgębkiem i odrzekł: - To nie noga, panno Wydner. Głowa mi pęka od whisky doktora. Lekarz zaśmiał się, prowadząc Mateusza powoli z powro tem. Byli już prawie przy łóżku, kiedy drzwi skrzypnęły i do pokoju wślizgnęła się Marianna. - Mama powiedziała mi, że Mateusz o mnie pytał... Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. - Och!... - powiedziała ze złością do doktora. - Jak pan może być tak okrutny? Proszę natychmiast pozwolić mu się położyć! Wszyscy umilkli zaskoczeni, a doktor powiedział po chwili usłużnym tonem: - Tak jest, panienko, według życzenia. Mateusz również natychmiast wyczuł sytuację i jęknął żałoś nie, gdy lekarz układał go na łóżku. Kiedy Marianna podfrunę200
ła prawie do wezgłowia chorego, doktor Cameron znowu mrugnął do Elżbiety. Ona natomiast z trudem wierzyła własnym oczom. Wiele razy widziała w Paxton, jak Marianna pokazuje pazurki, ale zawsze służyło to jedynie jej egoistycznym zachciankom. Jesz cze bardziej zaskoczyła ją kolejnym rozkazem: - Elżbieto, obserwuj schody i uprzedź mnie, kiedy zoba czysz, że Oakes tu idzie. Ozłocę cię, jeśli wyślesz ją gdzieś na koniec świata, byle daleko ode mnie. Elżbieta wysłała Oakes do księgarni po wydaną dwadzieścia dwa lata temu książkę Obrona praw kobiety, insynuując, że robi to na prośbę lady Lowden. Gdy wracała do swego pokoju, w głębi korytarza usłyszała chichoty. Zaciekawiona poszła w stronę jednej z ostatnich sypialni. Tam, przy dwóch wycho dzących na ogród z tyłu domu oknach, tłoczyły się trzy służące, Tarr i jeden z jego ludzi. Odwrócili się, kiedy weszła do pokoju, i zaczęli w popłochu kłaniać się i przepraszać. Z wy jątkiem Tarra, który gestem zaprosił, by sama wyjrzała przez okno. - To lepsze niż sztuka w teatrze, panienko. Proszę popa trzeć. Spojrzała w dół na ogród. Przebiegła wzrokiem szpaler drzew owocowych pod murem otaczającym ogród i krzewy bzów. W końcu dojrzała dwoje ludzi siedzących przy okrągłej sadzawce na środku ogrodu. - Doktor Cameron i moja ciotka w ogrodzie? - Tak, panienko. Ale prawdziwy problem nie polega na doktorze i pani Wydner spędzających czas w ogrodzie. Chodzi o księcia. Pamięta pani, jak doktor codziennie rano kazał mu chodzić do ubikacji? - Cały dom słyszał chyba wściekłe sprzeciwy i zawodzenie dziadka. - Nie wydaje się pani dziwne, że książę tak bardzo chciał pozostać w łóżku, taki zawsze dumny ze swojej energii i siły? - Trudno mi powiedzieć, nie było mnie tu kilka lat... - Symuluje obłożnie chorego, panienko, żeby pani Wyd201
ner przy nim siedziała i, jak by to powiedzieć, cackała się z nim. - Udaje chorego? - Do końca tego nie wiem, ale jest silny jak tur, a zajmuje tak sobą panią Wydner, by nie wychodziła z doktorem. - Rozumiem. Ale czego teraz wypatrujemy? - Doktor Cameron w końcu przekonał panią Wydner, by pokazała mu ogród. Wszyscy wiedzą, jak ona kocha kwiaty. Gdy książę się o tym dowiedział, wstał z łóżka i poszedł do schodów. - Och, nie, musimy go zatrzymać! - Odwróciła się, żeby biec z pomocą dziadkowi, lecz Tarr tylko się uśmiechnął. - Spokojnie, panienko - powiedział rozbawiony. - Już idzie, proszę zobaczyć, czy potrzebuje pomocy. Podeszła znów do okna i popatrzyła na dół. Książę żwawo kroczył żwirową alejką, aż do chwili, gdy spostrzegł parę spacerowiczów. Kiedy Eunice zobaczyła dziadka i rzuciła się w jego stronę, zwolnił i wyciągnął do niej ręce, jakby ledwie trzymał się na nogach. - To dopiero stary oszust - powiedziała zdumiona Elżbieta. Po chwili oboje z Tarrem roześmiali się serdecznie. - W tym domu nie można się nudzić, panienko. Elżbieta poczuła się znacznie lepiej. Nocny kochanek pochylił się nad jej łóżkiem. Jego czarna aksamitna szata kontrastowała ostro z białą koronkową po ścielą. Wyciągnął do niej ramię i dotknął rozpuszczonych na poduszce włosów. Przesuwał delikatnie palce, bawiąc się opa dającymi na wierzch dłoni kosmykami, aż ciepła dłoń dotarła do jej ramienia. Poczuła jego pieszczotliwy dotyk na karku, a potem ręka przesunęła się pod luźną koszulę nocną, odsuwa jąc materiał i błądząc po plecach, a potem znów wokół ramie nia. Uśmiechnął się, kiedy zaczęła szybciej oddychać i nie spusz czając z niej oczu pociągnął za troczki zawiązane pod szyją. Jego dłoń znowu zaczęła powoli przesuwać się po skórze, dotknęła piersi i zatrzymała się, żeby chwycić w palce delikat202
ny koniuszek. Pociągnął lekko za sutek, jakby domagał się uległości. Z ust Elżbiety wyrwał się krzyk, nie mogła przecież mu się oddać, choć tak bardzo tego pragnęła... Obudziła się gwałtownie i skrzyżowała ramiona na piersi w obronnym geście. - O nie, znowu to samo... Wyskoczyła z ciepłego łóżka i podeszła do okna wychodzą cego na ulicę, żeby złapać oddech. Wczoraj wieczorem wyczer pana padła spać i zapomniała nawet pomyśleć o tym gościu nachodzącym ją nocami. Energicznie zaczęła się myć. Tarła mocno skórę, żeby się rozbudzić, i obiecywała sobie w duchu, że dziś wieczorem stanowczo zakaże sobie przyjmowania tego nieznajomego ze snu. Nie będzie więcej żadnych pieszczot. Po chwili zorientowała się, że przemierza nerwowo pokój w tę i z powrotem, zastanawiając się, gdzie jest Natan. Skur czyła się, jakby nadciągał północny wiatr. Wiedziała, co ozna cza ten niepokój. Wkrótce coś się stanie, a ona nie miała pojęcia co. Zamknęła oczy szukając w umyśle jakiegoś pod szeptu, lecz odpowiedziała jej zupełna cisza. Wyszła od siebie i skierowała się do drzwi pokoju księcia, rozweselona myślą o wczorajszym przedstawieniu w ogrodzie. Gdy odpowiedział na pukanie, wesoło weszła do środka, mając nadzieję, że dziadek pomoże jej zapomnieć o niepokoju. Spo dziewała się raczej Eunice u jego boku, zatrzymała się więc zdziwiona na widok Woolfe'a i księcia przy stoliku obok kominka. Z jednej strony była strasznie ciekawa, o czym mó wią, z drugiej jednak wyczuła, że może przeszkadzać. Powie działa taktownie: - Zajrzę później... Woolfe wstał i powiedział do księcia: - Niedługo wrócę, wasza łaskawość. Wyślę wiadomości, które omówiliśmy, i potem dokończymy rozmowę. Skinął Elżbiecie głową i wyszedł. - Może naprawdę przyjdę później, dziadku? - Wciąż czuła się nieswojo. - Wejdź, moje dziecko. Siadaj i powiedz mi, co knujecie 203
z moim wnukiem. Woolfe mówił mi, że Natan wyjechał w po goni za Zdrajcą. - Nie opowiedzieli ci swojego planu? - Nie tylko ty serwujesz mi papki, moje dziecko. - Byłeś ranny, tak bardzo się o ciebie martwiliśmy... - Doszedłem już do siebie, przestańmy więc bawić się w kotka i myszkę. Co ustaliliście z Natanem? - Zgoda... Woolfe z pewnością powiedział ci, że Zdrajca pozbywa się kolejno ludzi, którzy go znają. Książę machnął ręką. - Tak. I wcale mnie to nie dziwi. Ten przeklęty szubrawiec zrobił już kiedyś to samo. Sądziłem, że nie żyje, a on po prostu siedział cicho przez ponad rok. Przebiegły bękart, wybacz mi to określenie. - Jeśli Natan go nie znajdzie, zamierzamy użyć moich zdolności, by wytropić go wśród londyńskiego towarzystwa. - Najwyższy czas. Mówiłem mu o tym tydzień temu, ale ten szaleniec wmawia sobie, że musi cię chronić. Jesteś taka sama jak moja Wiktoria, a Bóg mi świadkiem, nikt nie musiał nosić jej parasola. Elżbieta uśmiechnęła się. - Byliście szczęśliwi ze sobą, prawda? Kiwnął głową; w jego oczach pojawiła się czułość. - Tak, ona była nadzwyczajna. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, po czym książę powie dział: - Jak traktuje cię mój wnuk, drogie dziewczę? Ciągle rzuca się jak ślepiec w ciemności, czy dotarło do niego w końcu, że jesteś dla niego stworzona? - Nie... nie rozumiem... - Pytanie było tak zaskakujące, że zastanowiła się, czy dobrze usłyszała. Jedno spojrzenie na zadowoloną minę księcia wyjaśniło jej, o co chodzi temu staremu lisowi. - Uknułeś, żeby nas wyswatać, dziadku? - Prawdę mówiąc, dziecko, to był pomysł Wiktorii. Zawsze mówiła, że między wami latają po prostu iskry. - Nie sądzę, byśmy do siebie pasowali. - Roześmiała się 204
nerwowo. - Znienawidziłby mnie za podsłuchiwanie jego myśli. Książę podrapał się po brodzie z zadumą. - Tak?... No, no... Muszę pomyśleć, co powiedziałaby na to Wiktoria. Wstał i wyprostował się. Popatrzył na nią roześmianymi oczami i powiedział: - Chłopak przysłał wiadomość, że jest w drodze do domu. Nie wychodź więc dzisiaj. Z satysfakcją pokiwał głową, kiedy jej twarz pojaśniała, i roześmiał się pod nosem, gdy bezskutecznie spróbowała zrobić obojętną minę i wybiegła z pokoju. Wszystko w niej wrzało. Radość z jego powrotu przesłonił strach, jak Natan zachowa się, kiedy się spotkają. Co znaczyły jego pocałunki? Czy nie pomyślał, że pozwoliła mu na zbyt wiele? Będzie obojętny, czy porwie ją w ramiona? Och, jak ma znieść tę dręczącą niepewność? Natan jest zdrów i cały. Jedzie do domu. Nie mogła tego ukryć - była szczęśliwa. Prawie tanecznym krokiem wbiegła na schody i do sali balowej. Czuła się tak, jakby unosiła się w powietrzu na fa lach światła wpadającego przez wysokie okna tego piękne go pomieszczenia. Pod ścianami stały pokryte jedwabiem fote le, a w rcgach sali stoliczki i krzesła. Ściany były wyłożone tym samym materiałem co meble w panneau z palisandru, a z nisz uśmiechały się roztańczone statuetki. Kryształowe żyrandole mieniły się jak zaczarowane, gdy promienie słońca przenikały przez tysiące szkiełek i rozbłyskiwały wszystkimi barwami tęczy. Przyjaciele Marianny mieli zjawić się niedługo, by po ćwiczyć najnowszy krzyk mody - walca. Elżbieta miała nadzie ję, że trochę się spóźnią, pragnęła pobyć jeszcze chwilkę sama. Wyciągnęła ramiona obejmując wymyślonego partnera i za nuciła sobie do tańca. „Dam, dam, da, da..." Czy była kiedy kolwiek szczęśliwsza? Wirowała przechylając się raz w jed ną, raz w drugą stronę, szybując wraz ze swoimi słodkimi myślami. Przystanęła na dźwięk hałaśliwych głosów, które echo odbi205
jało na schodach, i ponownie zamyśliła się nad tym, co też zamierza Marianna. W zwykłych okolicznościach nikt w domu nie miałby wątpliwości, co Mariannę cieszy, a co martwi, gdyż zawsze miała to wypisane na twarzy. Jednak od powrotu Mateusza zachowywała się bardziej powściągliwie i ani Elżbie ta, ani Eunice nie wiedziały, co dziewczyna właściwie myśli. Gdy przyjaciele Marianny wkroczyli do sali, powitała ich uprzejmie, zamierzając uciec najszybciej, jak to będzie to możliwe. Spojrzała w stronę drzwi i zobaczyła opartego o ścia nę Woolfe'a. Uśmiechnął się nieśmiało, podszedł do niej i złożył niski ukłon. - Proszę mi wybaczyć, panno Wydner. Nie byłem zbyt miły od powrotu do domu. Czy wybaczy mi pani i zgodzi się ze mną zatańczyć? W tym momencie z pianina wydobyły się dźwięki walca i Woolfe przyciągnął ją do siebie. Hawksley zwolnił, kiedy w otoczeniu strażników zbliżył się do stajni. Niepokoił się, jak odbyła się wyprawa Elżbiety po fatałaszki i jak czują się obaj ranni. Nie mógł się też doczekać spotkania z Woolfe'em. Nie znosił myśli o wciąganiu Elżbiety w sprawę, ale po bezowocnej pogoni za Zdrajcą, która nie dała nic poza odkryciem kolejnych śladów jego okrucieństwa, nie miał wyboru. Woolfe z pewnością też czeka na niego niecier pliwie. A jeśli chodzi o Elżbietę, o której prawie nieustannie myślał - wszystko, czego teraz pragnął, to ujrzeć jej miły uśmiech. Chłopiec stajenny podbiegł wziąć lejce, gdy tylko zsiadł z konia. Szybko ruszył ścieżką przez ogród. Zatrzymał się na widok księcia i Eunice spieszących mu na powitanie. - Witaj w domu, chłopcze. Martwiliśmy się, dopóki nie przysłałeś wiadomości. Woolfe opowiedział mi o twojej misji i gdy tylko będziesz gotów, spotkamy się w bibliotece. Dobrze? - Dlaczego nie leżysz w łóżku? - Stał się cud, chłopcze. Wczoraj obudziłem się po prostu całkiem zdrowy. 206
Co mógł powiedzieć? Uścisnął dłoń Eunice. - Oboje wiemy, komu zawdzięczać ten cud, droga pani. Troskliwym dłoniom jego pielęgniarki. Eunice zaczerwieniła się, a książę odprawił go gestem ręki. Hawksley uciekł, zanim wybuchnął śmiechem. Dziadek trzy mał w garści bukiet kwiatów. Poszedł w stronę tylnego wejścia do domu, marząc o zmy ciu z siebie kurzu po podróży. Kiedy już czysty i odświeżony kończył się ubierać, zastanowiło go, dlaczego nie widział Elżbiety. Wiedziała przecież, że wraca. Wszedł na schody zaraz za bandą przyjaciół Marianny... Może trzeba ją wyratować z tego uroczego towarzystwa? Poszedł za odgłosami muzyki dobiegającymi z sali balo wej. Zatrzymał się w drzwiach i popatrzył na piękny widok przed sobą. Wyglądało to jak pole pełne kwiatów, pochylają cych się pod wpływem lekkiego wiatru, kiedy tancerze poru szali się odrobinę niepewnie w rytm poleceń nauczyciela. W głębi jedna para wyraźnie przewyższała gracją resztę tance rzy. Ach, Woolfe wynalazł sobie kwiatek, który nadążał za jego długimi krokami, śliczny żonkil w żółtej sukni. Odwrócili się i w Natana jakby strzelił piorun. Tancerką była Elżbieta. Nie wiedział, które uczucie jest silniejsze - dzikie pragnienie wyrzucenia Woolfe'a przez okno czy przełożenia Elżbiety przez kolano. Podszedł do nich zamaszystym krokiem i porwał ją w ra miona. Gdy zapiszczała radośnie, trochę ochłonął, mimo że trząsł się prawie z wściekłości. Woolfe z kpiarską miną wyco fał się do drzwi i po chwili wyszedł. Taniec był ostatnią rzeczą, o której teraz marzył. Pociągnął ją za sobą i mruknął: - Chodźmy stąd. Natanie, staram się skupić, ale o wiele bardziej przeraża mnie ten powóz niż nasz wróg. Jedną ręką uczepiła się drzwiczek, a drugą jego płaszcza, kiedy mknęli na zakręcie czymś, co podobno miało koła. Elżbieta wątpiła, czy choć jedno dotyka teraz ziemi. 207
- A poza tym chyba zupełnie straciłeś zdrowy rozsądek, że tak dbasz o mój sen i poranną kąpiel. - Nie ucieszyłaś się? - spytał zdziwiony. Zawahała się. Dla Hawksleya oznaczało to pewnie to samo, co przysłanie kwiatów. Odezwała się łagodniejszym tonem: - Byłam wzruszona, to było naprawdę... dokładnie to, czego potrzebowałam. Tylko... - To dobrze - powiedział. - Właśnie o to mi chodziło. I taki był finał. Wyrazy uczucia Natana należy chyba przyjmować w takiej formie, w jakiej je ofiarowuje. Zerknęła na niego w czasie tej szaleńczej jazdy, zastanawiając się, co mu chodzi po głowie. Jedyną odpowiedzią, jaką uzyskała na wszystkie swoje pytania na temat jego wyprawy, była szorstka informacja, że wychodzą i że ma mu pokazać, czego dokonała podczas jego nieobecności. Była zła, że zepsuł tak cudowne spotkanie swoimi nieokrze sanymi manierami. Jego zachowania nie usprawiedliwiało na wet rozczarowanie kolejnym wymknięciem się Zdrajcy. Zupeł nie jakby zapomniał, jak wyglądało ich pożegnanie. Poza tym nigdy wcześniej nie była w parku, więc chciała się tą przejaż dżką nacieszyć, mimo że było zimno, zmarzły jej już uszy i pewnie poczerwieniał nos. Ku jej niepomiernej wdzięczności, a i uldze strażników jadących za nimi, Natan zwolnił wjeżdżając do Hyde Parku. Znaleźli się na szerokiej promenadzie do konnej jazdy biegną cej wśród rozległych połaci gruntów. Elżbieta z podziwem przyglądała się tłumowi elegancko ubranych ludzi, którzy kłaniali się i machali rękami do znajomych. Niektórzy nawet bezceremonialnie zatrzymywali powóz, żeby porozmawiać z towarzystwem zmierzającym w przeciwnym kierunku, wy wołując oczywiście zator. Zadziwiające, że właściwie nikomu to nie przeszkadzało. W pewnej chwili jej uwagę pochłonęły całkowicie spojrzenia kobiet, które ściągał na siebie Hawksley. Starsze i młodsze, od pań o wątpliwej reputacji we własnych ekwipażach do niewin nych panienek chowających się za wachlarzami, wszystkie zatrzymywały zachwycony wzrok na Natanie. Przyznaj się, 208
pomyślała, jesteś zazdrosna. Hawksley przyjmował te hołdy ze spokojną pewnością siebie, która doprowadzała ją do szału. - Co słyszysz? - przerwał tok jej myśli. - To samo co ty - fuknęła. - Westchnienia kobiet na twój widok. Zupełnie nie rozumiem dlaczego. Hawksley odrzucił głowę i roześmiał się głośno. Zmrużył oczy: - Nic ponadto? - zapytał. Rozejrzała się i spróbowała skoncentrować. Dotarł do niej wybuch radości jakichś ludzi na widok przyjaciół, nie wypo wiedziane na głos przekleństwo na nieposłusznego konia, jeszcze jakieś przypadkowe słowa... Nic poza tym. - Do licha!... -jęknęła. Osiągnęła przecież pewne sukcesy podczas jego nieobecno ści, za nic nie przyzna się teraz do porażki. Poczuła chęć odwetu. Dlaczego właściwie ma mu się tłuma czyć? Świetnie poradzi sobie improwizując i da HawksJeyowi to, czego chce, bez podsłuchiwania niczyich myśli. Popatrzyła wokół i na ofiarę wybrała piękną kobietę, która posłała właśnie Hawksleyowi wyzywające spojrzenie. - Widzisz tę kobietę w wiśniowej sukni, z francuskim boa na szyi? - Tak? Zatrzęsła się prawie ze złości, widząc z jaką przyjemnością Natan mierzy nieznajomą wzrokiem. - Żałuje, że peruka, którą ma na sobie, nie została dziś rano odwszawiona. Aż się skręca, żeby nie podrapać się w głowę. Odwrócił się do niej zdumiony. - To jest peruka? - Uhmmm... - skłamała zadowolona z siebie. - Zastanawia się, kim jesteś i ile masz pieniędzy. Ucieszył ją grymas niesmaku na twarzy Natana. Całkiem nieźle mi idzie, a to o wiele zabawniejsze od prawdziwego słuchania cudzych myśli, pomyślała. - A te dwie kobiety przed nami, znasz je? Potrząsnął głową, więc ciągnęła z przyjemnością improwi zując: 209
- Ta w niebieskiej sukni marzy, by wrócić do domu. Zastanowiła się, jaką niewinną łatkę jej przypiąć. - Ma strasz ną ochotę na łakocie, a pod poduszką chowa swoją ostatnią ulubioną powieść. Jej towarzyszka nie jest zbyt miłą osobą i dlatego tak myśli o powrocie do domu, do tej książki o groźnych złoczyńcach i wydających okrzyki bohaterkach. - To lepsze od opery, Elżbieto. Uśmiechnęła się i nagle naprawdę coś usłyszała. Rozejrzała się i jej wzrok padł na jadącego obok konno mężczyznę. Zadowolona z siebie powiedziała: - Ten młody człowiek w mundurze na czarnym koniu... - Tak, widzę go. - Pożyczył konia od przyjaciela i szczerze go nie znosi. Zwierzak ugryzł go dwa razy dziś rano, w tym raz w miejsce, które cały czas sobie obija. Boi się zsiąść, żeby koń znowu go nie ugryzł, a nie wie, czy długo jeszcze wytrzyma tę przejażdżkę. Roześmiali się oboje. Elżbieta pomyślała, że to jednak bardzo miłe, że wybrali się tu dzisiaj. Rozluźniła się i opowie działa mu wszystko, co zdarzyło się podczas jego wyprawy. Znowu śmiali się z błazeństw domowników. Hawksley spytał po chwili: - Czy miałabyś coś przeciwko temu, bym wspomógł cię w przekonywaniu Marianny do Mateusza? - Och, nie. Byłabym wdzięczna. Masz jakiś plan? - Powiedzmy, że połączymy nasze siły. Należy mi się drobne zwycięstwo nad Marianną. - Ależ odniosłeś zwycięstwo ratując jej życie. - I prawie wyplułem płuca przy zaziębieniu, którego naba wiłem się po tej lodowatej kąpieli. Roześmiała się. - Szkoda, że nie wiedziałam o twoich cierpieniach wyjeż dżając do Szkocji. Zerknął na nią badawczo, ale też się uśmiechnął, widząc, że żartuje. Dobry nastrój, który między nimi zapanował, wprawił go w zadumę. Wciąż czuł się oszołomiony swoją gwałtowną 210
reakcją na jej widok po powrocie do domu. Gdy udało mu się wyrwać ją z objęć Woolfe'a, pragnął tylko jej uwagi. Ją nato miast interesował Zdrajca i to, gdzie Natan był. Chciał zapo mnieć na pewien czas o Zdrajcy, być z nią po prostu, upewnić się, że jest prawdziwa, że mu się nie przyśniła. I pragnął przyciągnąć ją do siebie. Gdy zdał sobie sprawę, gdzie jest, wśród tej straszliwej ciżby ludzi, nie mógł zrozumieć, po co tu przyjechał. Przy pierwszej sposobności skręcił i ruszył w stronę domu. Musi spędzić z nią trochę czasu sam na sam, nawet jeśli będzie to w drodze na ulicy pełnej obcych ludzi. Kiedy popatrzył na jej roześmianą twarz, wszystkie prze myślenia i zamęt w głowie ostatnich dni zaowocowały nag łym odkryciem. Elżbieta, jego niemożliwa, irytująca Elżbieta była jak wesoły kociak biegający za motylem, jak migotliwy promyk słońca, od którego nie mógł oderwać wzroku. I pra gnął jej z namiętnością, która doprowadzała go prawie do obłędu. Widział ją w wyobraźni z jego dzieckiem na rękach. Pragnął siły i czułości tej kobiety. Chciał, by jego siła zlała się z jej mocą i dała im dzieci silniejsze od nich obojga. Chciał, żeby kochały życie tak jak ona i wprowadziły do ich domu hałas i zamieszanie. Chciał, żeby rozśmieszała go swoimi kpinami, a nieposłu szeństwem i zaskakującymi pomysłami odrywała od rutyny codziennych obowiązków. Chciał budzić się każdego ranka trzymając ją w ramionach i być tym mężczyzną, który ją uszczęśliwi. I tym, z którym będzie tańczyła. Musi być jakieś rozwiązanie ich problemu, jakaś broń przeciw dwugłowej bestii, która stała na drodze ich szczęścia. Przemknęły mu przez myśl kolejne elementy łamigłówki, nad którą tak długo pracował, istotne informacje i te, które odrzu cił, starając się skonstruować najlepszy plan działania, na jaki go stać, i przechytrzyć w końcu Zdrajcę. Po chwili wyrwał się z zamyślenia. Bez względu na cenę wie, co musi zrobić, by zapewnić jej i sobie szczęście i bezpieczeństwo. Strzelił batem popędzając konie. 211
Elżbieta zdumiała nagła zmiana w zachowaniu Natana. Na środku parku popatrzył na nią, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, a w jego oczach zobaczyła coś tak cudownego, że zaparło jej dech w piersi. Przed domem zeskoczył rzucając lejce służącemu i wyciąg nął do niej ręce. Pochyliła się i nagle zachwiała, przytłoczona gwałtowną falą kłębiącego się, szkarłatnego przerażenia.
17
W pierwszej chwili Natan pomyślał, że się potknęła, lecz gdy zobaczył jej pobladłą nagle twarz, wziął ją na ręce i szybko ruszył do drzwi. Na progu wrzasnął na całe gardło: - Marsh! W hallu delikatnie posadził ją na najbliższym fotelu. Przy klęknął ze zmarszczonym czołem i zaczął rozcierać jej ręce. Odwrócił się do służącego i rozkazał: - Znajdź Marsha i przynieś szal dla panny Wydner. Po spiesz się. Znów sie; pochylił, żeby przyjrzeć się jej twarzy. Elżbieta zacisnęła palce na jego ramieniu. Kiedy przysunął się bliżej, niespodzie¥anie zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła się w jego ramiona. - Och, Boże, Natanie, to wróciło. - Co, kochanie, znów zobaczyłaś potwora? Wzruszony tak niezwykłym dla niej poddaniem się, przytulił ją mocniej. - Nie, tylko wściekłą, wirującą czerwień. - Wiesz, skąd to nadeszło? - Nie, nigdy tego nie wiem, to po prostu mnie ogarnia. Do hallu wpadt Tarr. Hawksley warknął: - Przynieś jakiś koc. - Tak jest. Czy panience lepiej? - spytał przejęty.
213
Elżbieta odezwała się stłumionym głosem: - Wszystko w porządku, Tarr. Zasłabłam na chwilę i to zaniepokoiło lorda Hawksleya. Kiedy się wyprostowała, lekki rumieniec powrócił na jej blade policzki. Niechętnie cofnęła ręce z ramion Natana i spoj rzała mu prosto w oczy. - I nie jestem zimna jak sopel lodu. Nie potrzebuję koca. To nie do wiary, pomyślał, ta flirciarka mnie kokietuje. Przysunął stojące obok krzesło i usiadł przy niej, znowu ma rząc, by choć na chwilę zostali sami. Zawołał niecierpliwie: - Posłałem po Marsha, gdzie on jest? Na zatroskanej twarzy Tarra pojawił się grymas uśmiechu. Były żołnierz zamieniony w służącego toczył nieprzerwaną bitwę z nieustępliwym Marshem i cieszył się w duchu z każdej porażki czy chociaż potknięcia lokaja. - Biega dziś tam i z powrotem, milordzie. I z trudem nadą ża wśród tego tłumu gości. - Gości? - Elżbieta i Natan spytali jednocześnie. - W bibliotece towarzystwo z Ministerstwa Wojny dymi na potęgę z fajek i cygar, a w saloniku młodzież pochłania wszystko, co kucharz zdąży przygotować, a... Tarr zamilkł, jakby wahał się, czy mówić dalej. Hawksley ponaglił go niecierpliwie: - Mów! Tarr z przyjemnością podjął swoją opowieść: - Kucharz o mało co nie wyskoczy ze skóry ze szczęścia, że może dogodzić tej hałastrze, ale część służby buntuje się, że jest tyle dodatkowej pracy, kiedy powinni mieć pół dnia wolnego, a jedna z dziewcząt powiedziała, że jakiś starszy dżentelmen u księcia uszczypnął ją, kiedy coś zaniosła, i że więcej tam nie pójdzie. - Złapał oddech. - A panna Marianna wymknęła się od swoich gości, żeby zajrzeć do chłopaka na górze. Marsh nie chciał jej wpuścić i właśnie zmywała mu głowę, gdy przyłapały ją lady Lowden i jej przyjaciółka Oakes. Nigdy pan nie słyszał takiej awantury, milordzie. Kazały jej natychmiast wracać do saloniku, ale ostatnie słowo dopiero padnie, sądząc po wyrazie twarzy panienki Marianny. 214
Elżbieta uśmiechnęła się szerzej, a Hawksley musiał przy znać w duchu, że jeśli dziewczyna ma dość oleju w głowie, by stawić czoło tym dwóm megierom, to ma szansę zostać dobrą żoną dla Mateusza. - A ciotka Eunice? - spytała Elżbieta. Tarr posmutniał. - Dostała migreny, gdy przybyli goście księcia. Bardzo jej współczuję, to taka cudowna osoba. - Uśmieszek powrócił na jego usta. - Doktor Cameron się nią zaopiekował i siedzi przy niej cały czas. Niech no książę się o tym dowie. Hawksley zmarszczył brwi, a potem westchnął. - I to wszystko, Tarr? - Tak, milordzie. Chyba że życzy pan sobie policzyć wszyst kie kwiaty, które nadchodzą bez przerwy od dwóch dni dla panny Wydner. Hawksley kiwnął w zamyśleniu głową i powiedział do Elż biety: - Świetnie, Marianna jest najwyraźniej w centrum uwagi całego miasta. - Och, nie dla niej - sprostował Tarr. - Dla naszej panien ki Elżbiety. Wszystkie przyszły do niej. Zabroniliśmy wstę pu młodym mężczyznom, jak wasza lordowska mość rozka zał, ale zostawiają bilety wizytowe i zapowiadają się na przy szłość. Tarr odwrócił się do Elżbiety i wykonał dyskretny wojskowy ukłon. - To honor dla domu, panienko, jeśli posłańcy z kwiatami nie odchodzą prawie od drzwi. - Dziękuję, Tarr - wycedził przez zaciśnięte zęby Hawksley, powstrzymując się, żeby nie zakneblować go własnym krawa tem. Pomyślał, że Elżbieta, wciąż jeszcze blada, wcale nie musi robić takiej rozanielonej miny z powodu tych błazeńskich umizgów. Kiedy drzwi biblioteki uchyliły się i do hallu wszedł Woolfe, Elżbieta poderwała się na równe nogi. Hawksley też wstał i przyglądał jej się. Wpatrywała się z poszarzałą twarzą 215
w Woolfe'a. Natan objął ją, zdziwiony, dlaczego jego widok zrobił na niej takie wrażenie. - To Woolfe... - powiedział?! w tym samym momencie. Zdrajca jest wściekły na Woolfe'a. - Zaczęła masować sobie skronie. - Och, Natanie, czy to się kiedyś skończy? Przyciągnął ją mocniej do siebie. Co może jej odpowiedzieć? Nie może obiecać, że ochroni ja. przed nieznanym, lecz może zapewnić, że nigdy już nie będzie sama, że obroni ją przed tymi ludźmi tutaj i przed jej własnym impulsywnym postępowa niem. Patrzył, jak Woolfe zbliża się do niej. Nigdy wcześniej nie widział przyjaciela zauroczonego jakąś kobietą i musiał przy znać, że z zadrością patrzy na tych dwoje. Hawksley wiedział, że Woolfe chroniłby Elżbietę, lecz nie miał zamiaru pozwolić, by ta przyjaźń przerodziła się w cokolwiek innego. Tylko on rozumie jej skomplikowane potrzeby i potrafi zadbać o jej szczęście. Woolfe powiedział: - Panno Elżbieto, nie mogę znieść, że tak się pani dener wuje z mojego powodu. Elżbieta dotknęła lekko jego ramienia. - Od tego momentu, Woolfe - rzucił ostro Natan - nie masz prawa ani na chwilę zniknąć mi z oczu. - Umiem o siebie zadbać - odpowiedział sztywno Woolfe. - To rozkaz. Jeśli masz do załatwienia coś wartego naraża nia życia, powiedz mi o tym teraz. - Jutro wieczorem mam zjeść kolację z moim kuzynem, Geoffreyem. - Wyślij przeprosiny i odwołaj to. Woolfe spojrzał na zmartwioną twarz Elżbiety, a potem znów na Hawksleya. - Dobrze. - Westchnął głęboko, ale po chwili odezwał się ożywiony: - Czy nie moglibyśmy tego wykorzystać? Użyć mnie jako przynęty i wyciągnąć go z ukrycia. - Nie! - Elżbieta prawie krzyknęła. - Absolutnie nie! Popatrzyli na nią uważnie, lecz upierała się: - Jeśli zgodzisz się narazić życie Woolfe'a, nigdy więcej 216
żadnemu z was nic nie powiem. - I powtórzyła nieugiętym tonem: - Nie żartuję, panowie. Nie wystawiajcie mnie na próbę. Hawksley zmarszczył czoło, żałując, że Woolfe wspomniał o tym przy niej, gdyż pomysł był godny uwagi. Nie chciał jej jednak jeszcze bardziej denerwować. - Damy Elżbiecie kilka dni, może uda się go wytropić na spotkaniach towarzyskich. Jeśli to zawiedzie, będziemy zmu szeni użyć cię jako wabika i czekać na atak. Odwrócił się do Elżbiety i dodał z powagą: - On i tak cały czas jest w niebezpieczeństwie, kochanie. Musimy złapać Zdrajcę, zanim znów gdzieś się skryje. Od strony saloniku usłyszeli zbliżające się wesołe głosy. W tym samym momencie podniesione głosy dobiegły z biblio teki. Goście księcia zaczynali się żegnać. Woolfe szybko wy mienił Hawksleyowi obecnych: - Stafford, Burns, Montesford i Darlington. Burns i Montesford parskali rozdrażnieni, że sprawy nie mają się tak jak dawniej, a Stafford i Darlington dopytywali się o każdy szcze gół. Oczywiście usłyszeli tylko to, co książę chciał im powie dzieć. Elżbieta opanowała się, gdy książę wraz ze swymi gośćmi wyszedł z biblioteki. Hawksley obserwował jej reakcje. Burnrs był zdecydowanie w zbyt podeszłym wieku, a Montesford cięż ko opierał się na lasce, ze względu na niedowład stawów. Stafford pasowałby sylwetką, a Darlingtona Hawksley nawet nie brał pod uwagę, gdyż dżentelmen ten więcej czasu spędzał u swego krawca niż w Ministerstwie. Jednakże Zdrajca tak długo wodził ich za nos, że nie należało lekceważyć najmniej nawet prawdopodobnych podejrzeń. Oczy lorda Stafforda zabłysły na widok Elżbiety. Zatrzymał się, by ją przywitać. Natan udawał, że nie skręca go zazdrość, kiedy wymieniali uśmiechy. Wtedy właśnie tłumek przyjaciół Marianny pojawił się w hallu i obie grupy zmieszały się, wy mieniając pozdrowienia. Dwóch młodych mężczyzn zauważyło Elżbietę i Hawksley został poddany następnej ciężkiej próbie, gdy podeszli z nią porozmawiać. 217
Doszedł do wniosku, że zazdrość w najmniejszej mierze nie pomaga mu w działaniu i że nadeszła właśnie wspaniała spo sobność wprowadzenia w życie strategii, którą wymyślił w par ku. Pierwszy krok polegał na natychmiastowym przywiązaniu Elżbiety do siebie. Podniósł głos, by przekrzyczeć ogólny zgiełk. - Kochanie, nie znasz chyba tych panów. Pozwól - lord Darlington, lord Montesford i lord Burns. Panowie, oto moja narzeczona, Elżbieta Wydner. Zapanowała kompletna cisza. Patrzył tylko na Elżbietę, strasznie ciekaw jej pierwszej reakcji. Najpierw dostrzegł niedowierzanie, a potem blask radości, który jednak tak szyb ko zniknął, że nie zauważyłby go z pewnością, gdyby go tak nie wypatrywał. To wystarczyło, by miał nadzieję. Oczywiście po sekundzie na twarzy Elżbiety odmalowała się złość, a po tem pełna godności akceptacja. Wiedział, że nie ujdzie mu to na sucho. Książę stał w milczeniu, z dziwnym wyrazem twarzy, pod czas gdy inni składali gratulacje. Marianna nic nie powiedziała z początku, co wydawało się do niej niepodobne, lecz w końcu odezwała się: - Dasz jej szczęście, Natanie. Woolfe uważnie obserwował Elżbietę. Jego życzenia były jak najbardziej uprzejme, lecz w głosie nie słychać było szczegól nego entuzjazmu. Na koniec zbliżył się książę, by udzielić swego błogosławieństwa. Gdy goście wyszli, szepnął do Na tana: - Wspaniały manewr, chłopcze. Później porozmawiamy. Odwrócił się do Elżbiety, ujął ją pod łokieć i odprowadził na bok. - Wiem, że Hawksley znów zachował się jak słoń w skła dzie porcelany, Elżbieto. Nie musisz się zgadzać, ale jeśli to zrobisz, daj mu szansę. Odpowiedziała sztywno, starając się zachować godność: - Jestem pewna, że ma swoje powody, choć szkoda, że nie raczył się nimi ze mną podzielić. Chwila jest niezwykle trudna i tak samo jak Natan chciałabym pochwycić Zdrajcę. I na 218
razie, zapewniam cię, dziadku, będę paradować u jego boku jak oddana narzeczona. Książę pokiwał głową w zamyśleniu i zmienił temat: - Nie chcę, byś czuła się pominięta, Elżbieto, lecz z pew nością nie zainteresują cię szczegóły raportów Woolfe'a i Na tana. Wiesz już, że Zdrajca ponownie nas zwiódł. Teraz musisz się skoncentrować na nadchodzących rozrywkach towarzy skich. Czy twoje suknie już dostarczono? - Tylko kilka, dziadku. - Poślij kogoś w moim imieniu z wiadomością, że stroje mają tu być jutro. Nie mamy czasu do stracenia. Obudziła się powoli i otworzyła oczy w chwili, gdy dopalała się świeca. Usiadła i zastąpiła ją następną, mimo że światło w sypialni, jak się okazało, wcale nie zniechęciło sennego widma. Kochanek pojawił się jak zwykle i doprowadził ją tym razem do prawdziwej wściekłości. Dość miała wokół tajemni czych zjawisk bez dodatkowych komplikacji z jego strony. Jeśli życie zdołało ją czegoś nauczyć, to tego, że trzeba ustalić, na czym polega problem, rozwiązać go szybko i iść dalej. A teraz miała zamiar rozwiązać ten właśnie problem. Wstała, założyła szlafrok i ze świecą w dłoni poszła do sypialni Hawksleya. Wślizgnęła się do środka i postawiła świecę na stoliczku obok łóżka. Hawksley wyglądał na wyczerpanego. Nawet podczas snu pod oczami rysowały mu się ciemne sińce. Po południu, zaraz po konferencji z księciem, wyszli razem z Woolfe'em z domu i słyszała, jak wrócili dwie godziny temu. Czuła się trochę winna, że tu wtargnęła. A jeśli to nie on jest kochankiem ze snu? Co za żenująca sytuacja. Pociągnęła za narzutę i wątpliwości rozwiały się w mgnie niu oka, gdy jej wzrok padł na niezbity dowód jego winy. W nogach łóżka leżał czarny aksamitny szlafrok, zupełnie taki sam jak szata nawiedzającego ją ducha. Powinna była domyślić się wcześniej. W Paxton jego myśli przedzierały się przez wszystko inne, a na balu u Eleonory przebiły nawet budowaną przez cztery lata barierę. Odkąd 219
znów się otworzyła na tę wewnętrzną moc, nieustannie broniła się przed emanującymi od Natana fluidami. Nie chciała go słuchać - tak bardzo przecież zależy mu na zachowaniu swojej prywatności. A teraz chciała, żeby odwdzięczył się taką samą grzeczno ścią. Nauczyła się odgradzać od jego myśli, więc on też mógłby uszanować jej prywatność. - Natanie, obudź się - szepnęła. Nie drgnął. Powtórzyła głośniej: - Obudź się!... Poruszył się, ale tylko po to, żeby objąć poduszkę. Uśmie chał się przez sen. Znowu poczuła złość - a teraz o kim śni? Podeszła do okna. Im dłużej stała w ciemności, bezradna wobec wszystkich swoich zmartwień, tym bardziej wzrastała w niej wściekłość. Powstrzymywała się przez te straszne ostat nie dni, ale już dłużej nie może. Wróciła do łóżka, nabrała ze stojącej obok miski trochę wody do dzbanka i wylała na głowę Natana. - Co?... - wybełkotał i usiadł. Mokra narzuta zsunęła się z jego nagiej piersi. Tors Hawksleya wyglądał imponująco, co jeszcze bardziej ją rozzłościło. Wysyczała pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy: - Rozpustnik! Jak śmiesz wdzierać się w moje sny? - Elżbieto? Co robisz w mojej sypialni? Otarł wodę z oczu i zagapił się na dzbanek w jej dłoni. - Ty mi to zrobiłaś? Woda kapała mu z czoła. Uniósł róg mokrego przykrycia i wytarł sobie twarz i włosy. - Uch... Nienawidzę zimnej wody. - Świetnie. Mam nadzieję, że dostaniesz malarycznych dreszczy. Może to cię pohamuje i będziesz się trzymać z dala od moich snów. - O czym ty mówisz? Z rozmachem odstawiła dzbanek na stół, krzywiąc się, gdy rozległ się huk. - Posłuchaj, Natanie. Co noc ci się śnię, tak? Przestał się wycierać i patrzył na nią półprzytomnie. 220
- Pytasz o moje sny? - Tak. Co noc wkradają mi się do głowy i budzą mnie. Śnię je razem z tobą i życzę sobie, by to się natychmiast skończyło! Minęła chwila, zanim pojął, o co jej chodzi. Trochę się speszył, lecz po chwili na jego ustach pojawił się uśmiech. - Śnisz ze mną moje sny? - Kiedy sztywno potaknęła, odetchnął głęboko i zrobił poważną minę. - Przykro mi, Elżbieto, ale co mogę na to poradzić? - Całymi dniami odgradzam się od twoich myśli. Możesz wyświadczyć mi tę samą grzeczność w nocy? Stracił panowanie nad sobą. Roześmiał się, potem ucichł na chwilę i znów wybuchnął serdecznym śmiechem. W końcu odezwał się cicho, próbując złapać oddech: - Och, Elżbieto, powinnaś zobaczyć się teraz w lustrze. Zacisnął usta i oddychał głęboko, bezskutecznie udając powagę. Tego już było zbyt wiele. Pochyliła się nad nim. - Jak śmiesz robić sobie z tego żarty? Pewnie odesłałeś mnie do Szkocji z powodu mojej zdolności słyszenia cudzych myśli. Przez lata cierpiałam, oskarżając samą siebie za to wygnanie. Nigdy nie dowiesz się, ile kosztowało mnie osiągnię cie kontroli nad tym przekleństwem - kontroli, której nauczy łam się tylko po to, by ci się przypodobać. A teraz, gdy ty wdzierasz się w moje myśli, masz czelność śmiać się z tego? Uśmiech zniknął z jego twarzy. - Zrobiłaś to, żeby mi się przypodobać? - Tak, a dla ciebie to tylko żart. - Dlaczego sądziłaś, że tego oczekuję? W milczeniu gromiła go jedynie wzrokiem, powtórzył więc: - Czy powiedziałem kiedykolwiek coś, co znaczyłoby, że chcę, byś wyzbyła się tej zdolności? - Nie pamiętasz, prawda? Dziwiłeś się, jak mój dziadek mógł to znieść. Powiedziałeś, że nie wyobrażasz sobie nic gorszego od żony, która czyta w myślach męża. Żadnej prywat ności, ciągła kontrola. Zmrużył oczy, intensywnie się nad czymś zastanawiając. W końcu powiedział:
221
- Kiedy ogłosiłem dziś nasze zaręczyny, z pewnością zrozu miałaś, że nie ma to już dla mnie znaczenia. - Na Boga, Natanie, niczego nie zrozumiałam po twoim oświadczeniu. Jedynie to, że masz własne powody i że jak zwykle nie obdarzyłeś mnie zaufaniem. Zupełnie się nie zmie niłeś. Przesunął dłonią po mokrych włosach i odezwał się zrezyg nowany: - Kiedy mieliśmy spokojnie porozmawiać? Sytuacja zmusi ła mnie do szybkiego działania, a gdy wróciłem do domu, już spałaś. Wyprostowała się i założyła ręce na piersi. - No to teraz tu jestem. Westchnął, starając się wyraźnie zyskać na czasie, zanim zdecyduje, jaką półprawdą poczęstować ją tym razem. Sięgnął po szlafrok i powiedział: - Odwróć się. Szybko się odwróciła. Słyszała, że wstaje z łóżka i ubiera się. - Chodź tu, Elżbieto - powiedział po chwili, dorzucając drewna do wygasającego kominka. Przyciągnął fotele bliżej ognia i kazał jej usiąść. Podwinęła zmarznięte stopy, opatulając je koszulą. Serce biło jej mocno w rytm spanikowanych myśli. Czy naprawdę chce to usłyszeć? Nerwowo przerwała ciszę. - Jestem bardzo ciekawa, jaki powód wybierzesz na uspra wiedliwienie tej komedii z zaręczynami. Zauważyła, że nie spodobał mu się ten atak. Podniósł brew słysząc jej sarkastyczną uwagę i uśmiechnął się. - W takim razie domyśl się sama. Może na przykład zaręczyny są konieczne, a ja nie miałem czasu na rytualne zaloty. Mieliśmy wspaniałą widownię i chwila była bardzo odpowiednia. - Zaręczyny są konieczne? Dlaczego? Natanie, to nie ma sensu. - Skompromitowałem cię, przychodząc do twojej sypialni tamtej nocy. - Bzdura. Nic się nie wydarzyło, a ja nie powiedziałabym nikomu słowa. 222
Uśmiechnął się, wyraźnie teraz rozbawiony. - Skompromitowałaś mnie dzisiejszej nocy. Powinienem wzywać pomocy. - Jesteśmy przecież zaręczeni?... Mów dalej. Skłonił się żartobliwie i ciągnął: - Dobrze. Oto następny możliwy powód. Muszę mieć cię przy sobie w ciągu najbliższych dni, a jedynie narzeczeni są nierozłączni podczas spotkań towarzyskich. Nie mogę pozwo lić, byś marnowała czas na parkiecie z tymi żałosnymi konku rentami. - Od kiedy tak przejmujesz się normami towarzyskimi? parsknęła wstając z fotela. Poprawiła fałdy szlafroka i rzuciła: - Nie powinnam była liczyć na szczerą rozmowę z tobą. Dobranoc. - Twarda kobieta. - Roześmiał się i złapał ją za koszulę. Domaga się prawdy. Zesztywniata, wpatrując się w jego dłoń zaciśniętą na ma teriale koszuli. Głos Natana złagodniał. - A może powodem jest fakt, że cię kocham i nie chcę cię stracić? Tak drżała, że nie mogła wymówić słowa. Wpatrywała się w niego, szukając potwierdzenia, że mówi poważnie. To stra szne, gdy spełnienie najskrytszego pragnienia jest tak blisko, a może rozwiać się nagle jak bańka mydlana. - Nie wiem, czy mogę ci wierzyć, Natanie - powiedziała cicho. Westchnął głęboko i wstał. - Wiem. - Pocałował ją w czoło i przytulił. - Musisz wra cać do swojego pokoju, zanim ktoś nas nakryje. Odsunęła się trochę. Jak może traktować to wszystko tak lekko? Jeśli wyznanie miłości było prawdziwe, dlaczego nie próbuje jej przekonać? Nagle coś jej się przypomniało. Przyszła tu przecież w pewnej sprawie. - Chwileczkę, Natanie. A co z twoimi snami? Masz z tym skończyć! Zmarszczył czoło, jakby szukał rozwiązania, po czym spytał: 223
- Umiesz kontrolować swoje sny, Elżbieto? Nie sądzę, by było to możliwe. - Nie czekał na odpowiedź. Na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech. - Nigdy nie zamierzałem wysyłać do ciebie swoich myśli... ani snów. - Nie odważyłbyś się. Zanim wypowiedziała to ostrzeżenie, wiedziała już, że i tak nic to nie da. Wyślizgnęła się z jego ramion i cofnęła do drzwi. - Zanim znów oddasz się tej niezdrowej rozrywce, powi nieneś coś wiedzieć. Nie mam prawa ci tego mówić, ale spytaj dziadka o opinię Wiktorii na temat takiego daru jak mój i związanych z tym kłopotów. Natan podszedł do nocnego stolika i podniósł jej świecę. - Jeszcze jakieś tajemnice, Elżbieto? - Wzruszył ramiona mi. - Zapytam go, jeśli sobie życzysz. Kiwnęła głową i wyciągnęła rękę po świecę. Natan otworzył drzwi. - Odprowadzę cię. Poszedł za nią do pokoju i poczekał, aż schowa się pod przykrycie. Podciągnął jej narzutę pod brodę i postawił świecę na stoliku. A potem odsuwając jej delikatnie kosmyk włosów z boliczka, powiedział: - Może znajdzie się trochę czasu na zaloty, Elżbieto. Trochę niekonwencjonalne, ale mogą okazać się skuteczne. To dopiero nędznik! Specjalnie wysyłał do niej myśli! Uśmiechnął się na widok jej buntowniczej miny. - Całe życie przed nami, żeby toczyć tę bitwę, tygrysku. Śpij już. Przez cały dzień tajemnicze słowa Elżbiety na temat jego babki nie tylko go intrygowały, ale wywołały też pewien niepokój. A jeszcze bardziej dręczyło go niedowierzanie Elżbiety wobec jego wyznania miłości. Wczoraj nie mieli okazji porozmawiać z dziadkiem w cztery oczy i czekał na to spotkanie z miesza nymi uczuciami. Minął strażników i wszedł do biblioteki. Starszy pan natych miast przystąpił do ataku: - Cóż to znowu za kretyństwo wymyśliłeś, drogi chłopcze? 224
Nigdy nie sądziłem, że zobaczę Elżbietę bliską łez przy ogła szaniu waszych zaręczyn. Ulżyło mu, że dziadek poruszył od razu ten temat. Skrzywił się w uśmiechu. - Ty też się nie ucieszyłeś. - O czym ty, do diabła, mówisz? - Po twoim komentarzu, dziadku, zorientowałem się, że podobnie jak Elżbieta nie wierzysz w moje szczere intencje. - Najbardziej dziwaczny romans, o jakim kiedykolwiek sły szałem. - O tym właśnie chciałem z tobą porozmawiać. To miło, że nigdy nie owijamy niczego w bawełnę. - Nie bądź impertynencki. - Przepraszam, dziadku. - Przeszedł do rzeczy. - Musisz poradzić mi, jak przekonać Elżbietę. - Będziesz miał kłopoty, jeśli nie wiesz sam, jak to załatwić, synu. Hawksley smutno kiwnął głową. - Chyba masz rację. - Hmmm... - Elżbieta powiedziała, że powinienem zapytać cię o opinię Wiktorii na temat takiego daru jak jej. - Nie rozumiem, o co jej chodzi, Natanie. To wydaje się proste - przyzwyczajasz się do tego, kiedy posiądziesz sztukę chronienia swoich myśli. - Babka Elżbiety słyszała twoje myśli? - Do diabła, chłopcze, cały ten ich klan miał tę zdolność, a babka Elżbiety, Georgia, dała mi się we znaki od dnia, gdy tylko się poznaliśmy. Uciekłbym, gdzie pieprz rośnie, gdyby nie moja Wiktoria. - Umilkł i uśmiechnął się do jakiegoś szczegól nego wspomnienia. - Ale właściwie mi to nie przeszkadzało. Wręcz ułatwiło mi zaloty. Nigdy nie umiałem znaleźć odpo wiednich słów, a gdy zaczęła wsłuchiwać się w moje myśli, szybko przeskoczyliśmy etap opowiadania tych banialuk. Hawksley rzucił się na fotel. Dobry Boże, moja własna babka miała taki sam dar jak babka Elżbiety, pomyślał. - Zawsze żałowałem, że nie odziedziczyłeś tego, Natanie. 225
Lepiej pasowałbyś do Elżbiety. Chociaż Wiktoria zawsze twier dziła, że jesteście dla siebie stworzeni tacy, jacy jesteście. - Boże, zachowywałem się wobec niej jak taki straszny głupek, a moja babka... - Nagle olśniony spytał: - Wszystko to ukartowałeś? - Przez „wszystko to" rozumiesz, że zakochałeś się w tej dziewczynie? - Jak mogłem się nie zakochać, jeśli istniał cały ten plan? - Nie zrzucaj za to winy na mnie. Nie na mnie, chłopcze, nigdy nie rozeznawałem się w romansach. Natomiast Wiktoria, razem ze swoimi kuzynkami, zawsze coś knuła. Hawksley odrobinę ochłonął. - Elżbieta powiedziała, że wyjaśnisz mi, jak trudno jest żyć z takim darem. - Ha! - Książę wybuchnął śmiechem. - Dla mojej Wiktorii to nie było trudne. Zawsze bawiła się lepiej od innych i nauczy ła mnie tego samego. - Umilkł i po chwili dodał poważnie: I na tym polega tajemnica, chłopcze. Natan patrzył na niego pytająco. - Pokaż jej radosną stronę sytuacji, Natanie. Poznała ją tylko z punktu widzenia przestraszonego dziecka. Zaspała i obudziła się wściekła. Po dumaniu o Natanie przez cztery godziny zeszłej nocy postanowiła odsunąć to od siebie do czasu, aż Zdrajca zostanie schwytany. Tak właśnie zrobi. Zła, że zbliża się już południe, umyła się i zadzwoniła na Sally, żeby pomogła jej zapiąć niezliczone guziczki z tyłu sukni. Gdy pokojówka nie pojawiała się przez kilka minut, nie chcąc marnować już więcej czasu, Elżbieta niecierpliwie postanowiła pójść poszukać ciotki Eunice albo Marianny. Wysunęła głowę przez drzwi i natychmiast usłyszała podniecone okrzyki ku zynki: - Elżbieto, musisz to zobaczyć! Przywieziono nasze stroje. Jak szybko! Oakes mówi, że wystarczy wspomnieć nazwisko lorda Standbridge'a i wszyscy skaczą dookoła. Przymierzałam już swoje rzeczy, są cudowne. Marianna rozweseliła ją swoim entuzjazmem. Właśnie tego 226
potrzebowała po wspomnieniach poprzedniej nocy. Uśmiech nęła się i spróbowała uspokoić odrobinę kuzynkę. - Czy rozmawiałaś już z matką, Marianno? Czy migrena minęła? Marianna uśmiechnęła się słodko. - Tak, odwiedziłyśmy też już Mateusza. Gdybyś zobaczyła ich razem!... Jest taki wytworny wobec niej. Mama pokochała go jak własne dziecko. Czyżby Marianna myślała o Mateuszu jak o bracie? - Oakes! - Kuzynka zawołała do wychodzącej z jej pokoju kobiety. - Powiedz, żeby służące natychmiast przyniosły paczki Elżbiety. Oakes nagle się zatrzymała, oburzona, że ma usługiwać Elżbiecie. Szybko się odwróciła i odeszła wyprostowana jak struna. Marianna wzruszyła ramionami i odwróciła się do Elżbiety, która poprosiła: - Zapnij mi suknię, proszę. - Och, Elżbieto, po prostu siedź na fotelu, dopóki nie wyjdą. I tak zaraz będę musiała to rozpinać. Marianna podeszła do drzwi, prawie podskakując z podnieceria, a Elżbieta posłusznie usiadła w fotelu. Kiedy Oakes wróciła, zaczęły rozpakowywać stroje. Elżbieta popatrzyła na suknie i pomyślała, ze wolałaby nacieszyć się nimi bez towarzystwa nadętej Oakes. O tym dniu marzyły jako podlotki z Marianną i nie chciała, by ktokolwiek popsuł im tę przyjemność. Zerknęła na Mariannę, a potem znacząco popatrzyła na Oakes i kiwnęła głową w stronę drzwi. Kuzynka błyskawicznie zrozumiała. - Możesz już odejść, Oakes. Zabawię się w pokojówkę Elżbiety. Zdziwiona stanowczym poleceniem podopiecznej, Oakes popatrzyła na Mariannę, a potem rzuciła mordercze spojrzenie Elżbiecie, która odwróciła wzrok, jakby tego nie zauważyła. Kiedy pokojówka wyszła z dumnie zadartym nosem, Elżbie ta powiedziała do Marianny: - Pójdzie prosto do swego pokoju i napisze list do twojej ciotki Sylwii. 227
Marianna zmarszczyła na chwilę brwi i wzruszyła kształtny mi ramionami. Z rozradowaną miną podała kuzynce paczkę i powiedziała: - Zabawmy się. Marianna była genialna. Po godzinie zabawy w przebieranki Elżbieta stwierdziła, że kuzynka wspaniale doradziła jej dobór barw do kolorytu cery i włosów. Przejrzała się w ogromnym lustrze, gładząc kremowy, jedwabny szal. Uwielbiała dotyk jedwabiu. Suknie leżały na łóżku, a jeszcze więcej wisiało w szafie, każda w innym kolorze. Zamiast bieli, w której Elżbieta wy glądała strasznie blado, Marianna wybierała dla niej odcienie kremowe z dodatkami w tonacji brzoskwiniowej, ciepłego ró żu, jasnej zieleni i błękitów. Sprytny krój zielonego aksamitne go stroju do konnej jazdy z futrzanym obszyciem świetnie tuszował odrobinę za szczupłe biodra i obfity biust. Teraz miała na sobie różową suknię. Odwróciła się, podziwiając jej piękną linię. Oakes przypomniała o sobie cicho skrobiąc do drzwi. - Przyszedł lord Stanley, panno Wydner. Czeka na panią w saloniku. Elżbiecie zabiło mocniej serce, gdy Marianna podskoczyła po prostu, poprawiła się przed lustrem i wybiegła z pokoju. Elżbietę ogarnęła panika. Co ma robić, żeby zapobiec najwido czniej nieuniknionemu triumfowi lady Lowden? Ależ tak Hawksley! Tym razem, gdy wyruszyła na jego poszukiwanie, nie zaglą dała już do pustych pokoi. Na pierwszym piętrze, przechyliła się przez poręcz schodów i krzyknęła: „Hawksley!", stosując tutejszą metodę porozumiewania się. To wyglądało raczej jakby zagmerała kijem w mrowisku. Hall zapełnił się nagle tłumem ludzi - służące, Marsh, Woolfe, Marianna i lord Stanley. Na końcu pojawił się Hawksley z groźnie zmarszczonym czołem. Szybko szedł w stronę scho dów. Kiedy był w połowie drogi, zobaczył, jak spokojnie mu się przygląda z podestu. Zawahał się, jakby próbował się opanować i zbadał ją dokładnie wzrokiem od góry do dołu. 228
Zmrużył oczy i stanowczo ruszył w jej stronę. Dobry humor po zastosowaniu metody Natana przeciw niemu samemu jed nak nagle ją opuścił i na wszelki wypadek cofnęła się aż do ściany. Kiedy wszedł na górę, rozejrzał się uważnie, czy w korytarzu nie ma nikogo, kto mogły jej zagrażać, i rozkazał zdenerwowanym strażnikom: - Zostawcie nas. Poszli do tylnych schodów i zniknęli. Elżbieta szepnęła: - Potrzebuję twojej pomocy. Nie drgnął mu żaden mięsień na twarzy, kiedy podszedł do niej. Powoli objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Dotknął palcami jej karku i zaczął ją nieprzytomnie całować. Przez cały czas przesuwał ręce po jej plecach, gniotąc prawie, jakby upewniał się, że cała tu jest, bezpieczna w jego ramionach. Potem uwolnił ją, opierając dłonie o ścianę po obu stronach jej głowy. - Słucham cię uważnie, Elżbieto. Minęła chwila, zanim odzyskała głos. W końcu powiedziała: - Jest tu lord Stanley. - Wiem. Wyrzuciła z siebie jednym tchem: - Sądziłam, że Marianna wciąż jest zakochana w Mateuszu i taka byłam dumna, że powiódł się mój plan. Odwiedzała go wbrew niechęci Sylwii i Oakes i myślałam, że nauczyła się samodzielnie podejmować decyzje. Tymczasem dziś rano mó wiła o Mateuszu, jakby był jej bratem, a kiedy przyszedł lord Stanley, zbiegła na dół z błyskiem w oczach. Już sama nie wiem, co to ma znaczyć. Kiedy nic nie odpowiadał, jęknęła: - Powiedziałeś, że mi pomożesz. - Już to zrobiłem. Zaprosiłem lorda Stanleya na kolację.
18
Ty zdrajco, ty Judaszu, ty... - Elżbieta prawie płakała ze złości i waliła Natana pięściami w pierś. Ku jej zdziwieniu cofnął się. Odeszła wolno kilka kroków, a potem znów odwróciła się do niego. - Miałam o tobie lepsze zdanie. Sądziłam, że Mateusz jest twoim przyjacielem. A może sądzisz, że Marianna byłaby dla niego tak złą żoną, że rzucasz ją po prostu na żer lorda Stanleya? Zaofiarowałeś mi pomoc. Tak, Natanie, sam to zaproponowałeś! Uśmiechnął się lekko, zupełnie nie wzruszony jej tyradą. - Kochanie - powiedział przykładając dłoń do serca, z taką miną, jakby był śmiertelnie zraniony - nie ufasz mi? - Ufać ci? - syknęła. - Ufam czynom, a nie słowom! Co ten nędzny fircyk ma wspólnego z pogodzeniem Mateusza i Ma rianny? I nie mów do mnie kochanie. - Ale, najdroższa, czy jesteś pewna, że powinni być razem? - Oczywiście. Z pewnością nie pragnę, by związała się z lordem Stanleyem - ani jego podstępną matką, która, jeśli chcesz wiedzieć, jest najlepszą przyjaciółką lady Lowden. On nie jest godny Marianny. A ja nie jestem twoją najdroższą. - Och, ale czy Marianna jest godna Mateusza? - Co?! - Uspokój się, Elżbieto, i wysłuchaj mnie. 230
Odetchnęła z wysiłkiem. - Staram się, jak mogę, nawet w obliczu twoich nic nie znaczących czułych słówek. Teraz on spoważniał. Jego czarne oczy przeszyły ją głęboko. - Niech ci nigdy więcej nie przyjdzie do głowy, że moje czułe słowa nie mają znaczenia, Elżbieto. A co do Marianny, to czy naprawdę sądzisz, że zraniłbym ją świadomie? Westchnęła z rezygnacją. - Nie, oczywiście, że nie, Natanie. - Tak więc mamy jasny plan ataku. - Który ma polegać na... - Zaufaj mi. To były dziwne dni, pomyślała Elżbieta, przebierając się do kolacji któregoś z następnych wieczorów. Marianna codziennie rano radośnie zbiegała na powitanie lorda Stanleya, a potem pomykała na górę, by wraz z matką posiedzieć u Mateusza. Chłopak z uporem wstawał z łóżka i chodził po pokoju, gdy tylko wychodziła, jakby powracał do zdrowia dzięki czystej sile woli. Eunice karmiła Mariannę dawkami Mateusza, a Hawksley podsuwał lorda Stanleya. Dziadek z żelazną konsekwencją kierował poszukiwaniami Zdrajcy, lecz kiedy w pokoju pojawiała się Eunice, zmieniał się w łagodną owieczkę. Wraz z Hawksleyem, Tarrem i hałaśliwą bandą przyjaciół Marianny wieczory spędzali na spotkaniach towarzyskich. Elżbieta całkowicie oddała się swej misji, lecz w jej umyśle panowała złowieszcza cisza na temat Zdrajcy. Mężczyźni nigdy nie wspomnieli o pomyśle użycia Woolfe'a jako przynęty i gdyby nie wiszące wciąż nad nimi zagrożenie, można by pomyśleć, że nic złego się nie dzieje. Czuła jednak, że po tej zwodniczej ciszy nastąpi burza, gdyż wewnętrzny niepokój wzrastał z każdym dniem. I wiedziała, że będzie to prawdziwy kataklizm. Starała się całymi dniami być zajęta, mimo że poczucie zagrożenia nie ustępowało ani na chwilę i najchętniej schowa łaby się gdzieś głęboko i zamknęła oczy. Natomiast nocami toczyła prawdziwe bitwy. Każdego wie231
czoru zakazywała sobie solennie jakichkolwiek snów. I za każdym razem budziły ją w nocy tak niesamowicie intensywne, zupełnie nieznane do tej pory odczucia, że chciała biec do sypialni Hawksleya i rzucić się na niego z pięściami. Powstrzy mywała ją jedynie myśl, że taka wyprawa mogłaby się skończyć jeszcze gorzej... Ten łotr zaczął przesyłać jej myślami obrazy również w cią gu dnia, zaskakując ją kompletnie w czasie codziennych zajęć albo posiłków w towarzystwie innych osób. Wizje sprawiały, że robiła się purpurowa i zapominała, co robi i gdzie się znajduje. Hawksley posuwał się w każdym kolejnym obrazie coraz dalej, toczyła więc zażartą walkę o swą cnotę, podczas gdy Natan z miną niewiniątka zaledwie unosił brew. A dziś wieczorem, jakby nie była dość udręczona, musi wziąć udział w jeszcze jednej kolacji z tym klownem, lordem Stanleyem. A dokładnie z lordem Stanleyem i jego przyjaciół mi. Codziennie rano salonik zapełniał się gośćmi, a lista zapro szonych na wieczór wydłużała się dzięki koneksjom towarzy skim lorda Stanleya. Woolfe trzymał się tego wieczoru z boku i pod pozorem sekundowania swemu kuzynowi Geoffreyowi obserwował po mieszczenia, w których goście grali w karty. Elżbieta znów podciągnęła do góry obrzeżenie dekoltu złotokremowej sukni, którą wybrały z Marianną na okazję dzisiejszego rautu w domu pięknej Emilii, lady Cowper. - Elżbieto, naprawdę nie powinnaś zakrywać... hmmm... biustu. Takie właśnie dekolty są teraz w modzie. - Marianno, jeśli posunę się jeszcze krok w podążaniu za modą, będę miała kłopot z utrzymaniem biustu na miejscu. Kto wymyślił modę, przez którą można zgubić własny biust? Dobiegł ją chichot Marianny, gdy poprawiając jedwabny szal ruszyła w stronę drzwi. Hawksley i Woolfe spojrzeli na schody, gdy dziewczęta z gracją schodziły na dół. Elżbieta poczuła, że miękną jej kolana, kiedy zobaczyła Hawksleya w stroju wieczorowym. Miał na sobie jak zwykle czarny surdut i spodnie w tym samym kolorze. Biała koszula i kamizelka kontrastowały z resztą 232
ubrania, podkreślając jednocześnie ciemne, przenikliwe oczy. Przesunął po niej lubieżne spojrzenie, zatrzymując wzrok na szalu, jakby nie stanowił dla niego żadnej zasłony. Zanim zdążyła w myśli wymienić miejsca, w które najchętniej by go teraz posłała, rozebrał ją do samej bielizny! Odwróciła się do Woolfe'a, ubranego dziś na granatowo. W wieczorowym stroju nie wydawał się tak szczupły jak zwykle, a szerokie ramiona i długie nogi dodawały uroku jego sylwetce. Mimo że zwykle niewiele się odzywał, zawsze pełen dystansu do otoczenia, teraz, gdy dziewczęta się pojawiły, jego rezerwa znikła. Elżbieta uznała to za wyjątkowo schlebiające. Odkąd wyraziła swoją troskę o jego bezpieczeństwo, wzajem na sympatia między nimi jeszcze się pogłębiła. Skłonił się nisko, kiedy podeszły bliżej, i wyprzedził Hawksleya podając jej ramię. Zerknęła na Natana, zastanawiając się, czym będzie chciał odpłacić Woolfe'owi w ich męskiej rywali zacji. Jego myśli były w tej chwili poza jej zasięgiem, lecz wyraz twarzy mówił, że nie robi mu to najmniejszej różnicy. Marianna i Hawksley weszli za nimi do saloniku. Jak zaw sze, ludzie Tarra stali dyskretnie w kilku miejscach pokoju i obserwowali gości, jednym okiem łypiąc na młode służące. Wesoły gwar umilkł, gdy się pojawili, a po chwili rozległy się tu i ówdzie kobiece szepty. Elżbieta uśmiechnęła się bez wiednie, gdy lord Stanley, wystrojony w cytrynowożółty surdut i kamizelkę, zmarszczył brew na widok dłoni Marianny na ramieniu Hawksleya. Natychmiast wyrwał się do przodu z ta kim impetem, że omal nie strzeliły szwy dopasowanego surdu ta. Najwidoczniej bardzo bał się stracić swoją nagrodę. Albo przynajmniej, pomyślała Elżbieta, nagrodę, którą obiecały mu matka i lady Lowden. Marianna nie spieszyła się z uwolnieniem Natana. Witała gości wdzięcznie prezentując swą osobę u boku markiza. Elżbieta stłumiła cień zazdrości, patrząc, jak pięknie wygląda razem ta para i przystąpiła do prezentacji Woolfe'a tym spo śród obecnych, których jeszcze nie znał. Młodzi ludzie wydawali się zafascynowani wysokim dżentel menem o niezwykłym wyglądzie. Fakt, że jest przyjacielem 233
i gościem lorda Hawksleya i kuzynem Geoffreya, hrabiego Kingsford, dodawał mu atrakcyjności w oczach młodzieży. Woolfe traktował to zainteresowanie z rozbawieniem, w prze ciwieństwie do Hawksleya, który mimo że świetnie dawał sobie w towarzystwie radę, wolałby być gdzie indziej. Książę i Euni ce Wydner zbliżyli się, by ich powitać. Ponieważ wszyscy zaproszeni już przyszli, Elżbieta nie rozumiała, dlaczego ani książę, ani Hawksley nie prowadzą gości do jadalni. Natan z zadowoloną miną wysłuchiwał egzal towanych komplementów pod swoim adresem od jednej z ga datliwych kuzynek i odwdzięczał się uprzejmościami. W pew nej chwili drzwi otworzyły się i jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Marsh zaanonsował: - Porucznik Mateusz Stephens z Dziewiątego Pułku Drago nów. Wejście iście królewskie, pomyślała Elżbieta, z radością widząc swego pacjenta w świetnej formie. Chwilowo nawet wybaczyła sztywnemu lokajowi lekceważący dystans, jaki wo bec niej demonstrował. Uśmiech Marianny również odzwierciedlał szczerą serdecz ność, bez względu na to, czy traktowała go jak przyjaciela, czy narzeczonego. Hawksley podprowadził ją do wybranka, a Ma teusz pochylił się nad jej dłonią z gracją ciężko okupioną ćwiczeniami w pokoju na górze. Tylko nieznacznie wspierał się na lasce. Złożył mu wizytę fryzjer, a krawiec zastąpił zniszczo ne szmaty wspaniałym nowym mundurem. Kilka dziewcząt westchnęło na widok jego przystojnej twarzy i żołnierskiej postawy, co sprawiło Mariannie ogromną przyjemność. Książę poprosił, by ta właśnie para, wbrew obowiązującej hierarchii, poprowadziła wszystkich do jadalni. Podano kolację i nastrój był przemiły do chwili, gdy podczas drugiego dania lord Stanley przystąpił do ataku: - Panie Stephens, podobno uprawia pan ziemię? Zaskoczony Mateusz spojrzał przez stół na młodego lorda. Mimo że atmosfera była dość swobodna, a gości jedynie dwudziestu, znajdowali się mimo wszystko w książęcym domu 234
i lord Stanley nie powinien łamać zasady, że nie rozmawia się przez stół. - Kiedy wygramy wojnę, tak, znowu stanę się właścicielem ziemskim i zajmę się uprawianiem ziemi. - Nie było pana przez ponad dwa lata. Z pewnością tak długa nieobecność zmusiła pana do zaangażowania zarządcy. - Muszę przyznać, lordzie Stanley, że nadrzędną dla mnie sprawą był w ostatnim czasie obowiązek żołnierza. - Może nie będzie się już o co martwić po powrocie. Trudno przewidzieć, jak zajął się gospodarstwem zarządca, prawda? Mateusz roześmiał się głośno. - Właśnie zwolniłem przed wyjazdem swego zarządcę i od dałem całą ziemię pod opiekę sąsiadów. Na Mariannie spoczęły pełne politowania spojrzenia. Za czerwieniła się speszona. W pierwszym momencie Elżbieta pomyślała, że zażenowanie kuzynki wynika z faktu, iż niektó rzy litują się nad nią - nie dość, że poślubi zwykłego właściciela ziemskiego bez tytułu, to jeszcze może się on okazać zrujno wany. Jednak jedno spojrzenie wystarczyło, by zrozumiała, że Marianna gotowa jest prawie do rękoczynów. Rozluźniła się, gdy Mateusz szepnął jej coś do ucha. Elżbieta spokojnie jadła zielony groszek, kiedy lord Stanley znowu zburzył miły nastrój: - Widzę, że został pan tak niefortunnie ranny, że z trudem chodzi pan o własnych siłach. Elżbieta rzuciła okiem na Mariannę, ciekawa, jak kuzynka zareaguje na taki nietakt. Marianna wyglądała na zdziwioną, ale ze spokojem odwróciła się do narzeczonego, by wysłuchać jego odpowiedzi. Zdecydowany ton Mateusza świadczył o doświadczeniu ofi cera w stosunkach z podwładnymi: - Tego rodzaju dyskusja z pewnością nie interesuje dam. Nie wpływa też najlepiej na trawienie, lordzie Stanley. Odwrócił się, sugerując, że uważa temat za zamknięty. Elżbieta nie mogła uwierzyć, że lord Stanley ma czelność dodać: 235
- Jestem przekonany, że damy mi wybaczą... Ciekawe, czy będą dziś miały przyjemność tańca z panem, poruczniku. Mateusz znieruchomiał z kieliszkiem wina w dłoni. - Niestety, w obecnej chwili wszystko, na co mnie stać, to przyglądanie się tańcom i opowiadanie zabawnych historii o Wellingtonie. - Uśmiechnął się, wzruszył ramionami i dorzu cił: - Chyba żeby któraś z pań zapragnęła dyskutować o żeglar stwie - tu musiałbym skapitulować. Nie znoszę żeglować wyjaśnił z krzywym uśmieszkiem. Kilka młodych dam roześmiało się z tej uwagi, prawdopo dobnie jeszcze bardziej prowokując lorda Stanleya. Milczał aż do kolejnego dania. Elżbieta uniosła łyżeczkę budyniu do ust, kiedy znów zwró cił się do Mateusza. - Może, panie Stephens, mógłby pan zacząć napełniać sakiewkę sprzedając swój patent oficerski. Trudno wyobrazić sobie, by panna Wydner podążała za wojskiem, a chyba nie spodziewa się pan, że będzie czekała kilka następnych lat na pana powrót. Może zacząć szukać urodzajniejszych gruntów, co jako rolnik z pewnością pan zrozumie. Hawksley wybuchnął głośnym śmiechem, zwracając uwagę wszystkich gości. - Gdyby porucznik Stephens miał ochotę napełnić sobie sakiewkę, wystarczyłoby jedno słowo, że zgadza się odstąpić mi pasek jednego z pastwisk graniczących z naszym majątkiem w Standbridge. Od dzieciństwa targujemy się o ten skrawek. Widząc zaciekawione spojrzenia gości, wyjaśnił: - Strumień, który tamtędy przepływa, zamieszkują naj wspanialsze ryby w Anglii. Kręci zakolami to w jedną, to w drugą stronę na terenie obu naszych posiadłości, ale najlep sze miejsce do łowienia ryb jest po stronie przyjaciela. Roześmiał się i zwrócił do Mateusza: - Pamiętasz, jak mnie zaaresztowałeś za przekroczenie granicy, gdy rywalizowaliśmy, kto złapie większego pstrąga? - Aresztować? Syna księcia? - Kilka osób było zdumio nych. - Och, nigdy nie rozpoznaliby go państwo na wsi - powie236
dział Mateusz. - Ani jego łaskawości, księcia. Ubierają się jak biedni Cyganie. Lord Stanley otworzył usta, żeby ponownie włączyć się do konwersacji, kiedy Marianna rzuciła mu zirytowane spojrzenie i powiedziała: - Mateusz pragnie coś ogłosić, zanim wyjdziemy do lady Cowper. Mateusz wstał z miejsca, odrobinę niezręcznie, lecz pro miennie uśmiechnięty. - Jak niektórzy z państwa może wiedzą, mój pułk powrócił do Anglii i zostałem oddelegowany do Ministerstwa Wojny, gdzie będę współpracował z lordem Hawksleyem. Nie dlatego, by potrzebował mojej pomocy, lecz żeby suszyć mi głowę o ten skrawek ziemi nad strumieniem, gdzie chce łapać ryby. Ujął dłoń narzeczonej i ciągnął: - Podzieliliśmy się już tą wieścią z panią Wydner i jego łaskawością, a teraz pragniemy ogłosić ją wszystkim. - Patrząc prosto w oczy lorda Stanleya oświadczył: - jak państwo wie dzą, Marianna łaskawie zgodziła się zostać moją żoną i wybra liśmy połowę czerwca na tę szczęśliwą okazję. Oficjalnie ogłosimy to wraz z księciem i panią Wydner podczas balu. Popatrzył na Elżbietę. - Proszę o wybaczenie pannę Elżbietę Wydner, ale Marian na pragnęła zrobić jej niespodziankę i, jak sądzę po wyrazie jej twarzy, w pełni się to udało. Elżbieta wstała, żeby serdecznie uściskać i ucałować szczę śliwą parę. Wszyscy zaczęli składać życzenia, a Hawksley szepnął jej do ucha: - Powiedziałem, żebyś mi zaufała, Elżbieto. Kiedy spojrzała pytająco, wyjaśnił: - Marianna musiała sama zadecydować. Dałem jej jedynie sposobność porównania tych dwóch mężczyzn. Kiedy w milczeniu cieszyli się zwycięstwem, zobaczyli, że lord Stanley wychodzi z jadalni. Obecność księcia regenta sprawiła, że przyjęcie u lady Cow per nabrało rangi wydarzenia sezonu. Udekorowana atłasami 237
sala balowa przypominała niebo pełne chmur, a pod sufitem wisiały repliki tak popularnych ostatnio balonów do powietrz nych podróży. Masa zieleni pod ścianami dopełniała złudzenia otwartej przestrzeni. Woolfe oddalił się w poszukiwaniu Geoffreya do sali, gdzie grano w karty, tam spodziewając się najpewniej znaleźć kuzy na, a Mateusz z Marianną odprowadzili księcia i Eunice do foteli i przechadzali się po sali, dzieląc się ze wszystkimi swoją radosną nowiną. Gdy lord Stafford poprosił Elżbietę do tańca, popatrzyła na Hawksleya, czekając na pozwolenie. Tak bardzo upierał się przecież, by pozostawali cały czas blisko siebie. Natan wzruszył ramionami i chłodno wyraził zgodę. Elżbietą aż zatrzęsło na to niegrzeczne zachowanie, przeciągnęła więc moment powrotu i poprosiła Stafforda, by nalał jej odrobinę ponczu. Kiedy wrócili, Hawksley tańczył na parkiecie - z tą kobietą z parku, o której włosach tak niepochlebnie się wyra ziła. Przytupując ze złości, czekała, aż skończy się taniec. Skłonił się tak dwornie w odpowiedzi na demonstrujący biust ukłon kobiety, że miała ochotę rzucić się na nią z pazurami. Hawksley wrócił i szepnął z zadowoloną miną: - Oko za oko, ząb za ząb. - I choć się ociągała, porwał ją do walca. - Rozpustnik. Roześmiał się, przyciągnął ją mocniej i zaczęli wirować, aż zakręciło się jej w głowie. Kiedy przebrzmiały ostatnie tony muzyki, bez tchu, ale pogodzeni, zeszli z parkietu. Skierowali się do bufetu pod ścianą i spostrzegli Woolfe'a. Miał na talerzu cały stos pasztecików z nadzieniem z homara. - Pomyślałem, że coś przekąszę, gdyż Geoffrey się spóźnia. I wtedy zaczął się koszmar. Burza, którą przewidywała. Czerwona mgła zaczęła przesłaniać jej wzrok, na chwilę zupeł nie oddzielając ją od rzeczywistości. Ukazały jej się zarysy sceny, która była tym bardziej przerażająca, że niekompletna. W panice zastanawiała się, czy wizja zawiera jakieś znajome szczegóły, gdyż bała się zobaczyć w tym piekle kogoś bliskiego. Nic jednak nie wyglądało znajomo. 238
Potem spostrzegła jego. Swojego potwora. Był lekko odwró cony, nie widziała więc twarzy. W przerażeniu patrzyła, jak pochyla się do przodu, kołysząc dziwnie głową. Potem wypro stował się i makabrycznie zacharczał. Czerwona mgła zaczęła szybciej wirować i zobaczyła jego ofiarę - Woolfe'a. Jego twarz powoli znikała za białą zasłoną, która przesłała wizję. Słabnąc chwyciła Hawksleya za rękę. Rzucił niespokojne spojrzenie Woolfe'owi i złapał ją natychmiast wpół, żeby nie upadła. Nikt nie zwrócił uwagi, kiedy wyprowadził ją do hallu, a potem do najbliższego pustego pokoju. Woolfe wszedł za nimi i zamknął drzwi. Natan poprowadził ją do kanapy i usiadł obok. - Boże, Elżbieto, co się stało? Spojrzała na jego przyjaciela. - Och, Woolfe, to było straszne. Widziałam jak potwór pana zabija. Woolfe zesztywniał i spytał ostro: - Jest pani pewna, że to byłem ja? - Tak, ale tego pokoju nigdy wcześniej nie widziałam. Mężczyźni wymienili szybkie spojrzenia, a twarz Woolfe'a zbielała jak papier. Powiedział z lodowatym spokojem: - Proszę go opisać. Przez chwilę nie mogła oderwać od niego oczu. Wf końcu powiedziała: - To był pokój bilardowy. Ściany wyłożone boazerią i ogromne obrazy ze statkami i scenami marynistycznymi. Na jednym była latarnia morska z czerwonym dachem... Umilkła, gdy Hawksley wstał i podszedł do przyjaciela. Woolfe oparł się o drzwi i zamknął oczy. - To dom Geoffreya?... Tak, Woolfe? Woolfe wyprostował się i powiedział: - Muszę tam iść, może żyje. Może, jeśli poślemy po le karza... - Odwrócił się do drzwi, ale Hawksley go powstrzy mał. - Zaraz tam pójdziemy, Woolfe. Musimy być przygoto wani na każdą ewentualność i zadbać o bezpieczeństwo Elż biety. 239
Woolfe kiwnął głową, lecz widziała, że nie jest w stanie czekać. Spytała Natana: - Czy ja widziałam kiedyś jego kuzyna, Geoffreya? - Geoffrey i Woolfe są bardzo do siebie podobni. Powstrzymała napływające do oczu łzy i poprosiła: - Zaprowadź mnie do księcia. Wytłumaczę mu wszystko, gdy już wyjdziecie, inaczaj będzie się upierał, by iść z wami. Ale najpierw musicie obiecać, że zabierzecie ze sobą strażni ków. Hawksley zapewnił ją szybko i wrócili do sali balowej. Natan szepnął coś księciu. Gdy mieli wychodzić, straszna myśl naszła Elżbietę. Dotknęła ramienia Hawksleya. - A jeśli to pułapka na was obydwóch? - Mam taką nadzieję - mruknął ponuro i pospiesznie wy szli. Kilka chwil później Tarr z jeszcze jednym strażnikiem przy prowadzili do księcia Mateusza i Mariannę, po czym cofnęli się pod ścianę, przyciągając uwagę zdziwionych gości, że strażnicy Standbridge'a stoją na warcie w sali balowej Cowpera. Poja wiło się jeszcze dwóch, po jednym przy każdych drzwiach, jeden na balkonie i jeden przy wejściu prowadzącym do scho dów. Lady Barton zatrzymała się wraz z mężem, by złożyć usza nowanie księciu i Eunice. Wkrótce otoczył ich tłumek ciekaw skich, którzy następnego dnia opowiedzą znajomym, czego udało im się dowiedzieć. Elżbieta zauważyła, z jakim respe ktem odnoszą się do księcia wysocy urzędnicy i inne ważne osobistości. Lord Stafford i lord Montesford również podeszli, by chwilę porozmawiać. Elżbieta wzruszyła się widać, z jakim trudem lord Montes ford przeciska się przez tłum. Gdy odwrócił się, by odejść, zbliżyła się i dyskretnie pomogła utorować mu drogę między gośćmi. Uśmiechnął się porozumiewawczo i powiedział: - Słodka z pani dziewczyna, panno Wydner. - Zaoferował jej wolne ramię. - Lord Hawksley jest szczęśliwym człowie kiem. Czy mogę mieć przyjemność zaproponowania pani kie liszka szampana? 240
O Boże, a to dopiero niezręczność. Stół z napojami znajdo wał się w drugim końcu sali, a musiałaby raczej z nim pójść, zamiast czekać, aż dokuśtyka tam i z powrotem z jej szampa nem. - To bardzo miło z pana strony, lordzie Montesford, muszę tylko powiedzieć ciotce, dokąd idę. Spojrzał znacząco na tłum wokół jej rodziny. Miał rację, wieczność trwałoby, zanim by tam dotarła. Przez chwilę się zawahała. Z jednej strony nie chciała zniknąć im z oczu, z drugiej jednak nie mogła też urazić tego biednego kaleki. - Hawksley kazał mi tu na siebie czekać - tłumaczyła i muszę dać znak Tarrowi, gdzie mnie znajdzie. - Świetnie. Przy drzwiach zostawiłem wiadomość dla Hawksleya, by spotkał się ze mną na balkonie, weźmiemy więc kieliszki i zaczekamy na niego na świeżym powietrzu. Wyobraziła sobie reakcję Natana, gdyby wiedział, że wybie ra się w tych okolicznościach na balkon, i nie miała najmniej szego zamiaru tego robić, ale zdecydowała się podejść do stołu z napojami, żeby nie obrazić Montesforda. Kiwnęła do Tarra, dokąd idzie. Skinął głową i ku jej zaskoczeniu ruszył wzdłuż ściany, gdy ona z Montesfordem okrążała parkiet. Jej towa rzysz zauważył z rozbawieniem: - Czy jest pani pewna, że pragnie związać się z mężczyzną tak zaborczym, że wszędzie posyła za panią strażnika? - Och, drogi lordzie Montesford, takie są niestety zwyczaje w rodzinie Standbridge'ów. Odrobinę feudalne... Gdy podeszli do stołu, Elżbieta wzięła kieliszki, podczas gdy Montesford ciężko opierał się na lasce. Podziękował skinie niem głowy i skierował się w stronę balkonu. - Wolałabym zostać w środku - powiedziała szybko. - Czy zgodzi się pan? - Wskazała na grupę krzeseł, które właśnie się zwolniły. Na jego twarzy pojawił się doskonale udany wyraz żalu, lecz serce jej zamarło, kiedy zajrzała w jego myśli - zobaczyła czterech mężczyzn dybiących na balkonie na Hawksleya. A po tem zobaczyła diabelską rozkosz Montesforda, który wyobra żał sobie, jak własnoręcznie zabija Natana. 241
Zamknęła oczy, żeby ukryć swoją reakcję. Musi się uspokoić i skupić nad tym, co widziała. Montesford jest kaleką. Z tru dem chodzi, co więc może mieć wspólnego z mistrzowsko władającym nożem napastnikiem, który na jej oczach zaatako wał księcia? I dlaczego nie poczuła czerwonej mgły wściekło ści, która zawsze mu towarzyszyła? - Czy dobrze się pani czuje, moja droga? Tak tu gorąco. Otworzyła gwałtownie oczy, kiedy chwycił ją za ramię. Poczuła się tak, jakby szedł po niej pająk. - Zaprowadzę panią na balkon. Odetchnie pani świeżym powietrzem. Hawksley znajdzie tam panią, nie zgubicie się. Miał bardzo silny uścisk dłoni. I miał przewagę, gdyż Elżbieta w obu rękach trzymała kieliszki z szampanem. Montesford zaczął ją za sobą ciągnąć. Mogła udać, że mdleje, i upaść mu pod stopy albo po prostu zawołać Tarra, ale przecież nie groziło jej jeszcze żadne realne niebezpieczeństwo. Natan!... On może dotrzeć na balkon, zanim zdąży go zatrzymać. W tym momencie, jakby za sprawą czarów, Natan, z Woolfe'em u boku, pojawił się w drzwiach sali balowej. Spojrzał najpierw w stronę grupy otaczającej księcia, a potem na kar tkę, którą trzymał w dłoni. Kazał Woolfe'owi iść do dziadka, a sam ruszył w kierunku balkonu. Szedł tak szybko, że dotrze tam, zanim Elżbieta go ostrzeże. Obok zabrzmiał głos Montesforda: - Oto pani narzeczony, moja droga, zjawił się na czas. W końcu będą państwo razem. Wtedy poczuła szkarłatną wściekłość tego człowieka, która dusiła ją prawie, kłębiąc się gwałtownie w kształcie ogromnej spirali. Ta wściekłość, jak żerujący szakal, karmiła się rozko szą, z jaką patrzył na ofiarę i wyobrażał sobie przyszłe cierpie nie swego znienawidzonego wroga, księcia. Elżbieta czuła się kompletnie bezradna, oślepiona tą dziką furią. Zrobiła jedyną rzecz, która przyszła jej do głowy. Z całej siły rzuciła kieliszkami o podłogę. Rozbiły się z cudownym brzę kiem. Trunek prysnął jej pod nogi i po odgłosach protestów wokół zorientowała się, że ochlapała również innych. Poczuła 242
powiew chłodniejszego powietrza, gdy goście odsunęli się od mokrej podłogi i rozpryśniętych kawałeczków kryształu, zosta wiając ich samych z Montesfordem na środku. Puścił jej ramię i zaklął pod nosem. Poczuła, że czerwony wir niknie, gdy powstrzymał wściekłość, żeby skupić myśli. Zrobił to niezwykle sprawnie. Odwrócił się w stronę balkonu, niezdecydowany i niespokojny. Pociągnął ją w końcu za sobą, mówiąc pojednawczym tonem: - Zaprowadzę panią do narzeczonego i wezwiemy służące go, żeby wytarł suknię. - Nie - upierała się, teraz już bardzo przestraszona. Był zadziwiająco silny, nie mogła uwolnić się od uścisku jego ręki. Zerknęła na laskę i coś przyszło jej do głowy. Wyrywając się, wysunęła stopę i kopnęła laskę. Nigdy nie zapomni tego, co nastąpiło. Lord Montesford jak artysta cyrkowy miękko padł na ziemię, przeturlał się i wylą dował na prostych nogach odrobinę dalej, nie tracąc nawet oddechu. O Boże, to na pewno nie jest kaleka. Skłonił się ironicznie z szatańskim uśmieszkiem, obrzucając ją lodowatym, mściwym wzrokiem. Był wściekły. Sądził, że dopadnie ich oboje, a ona zburzyła jego plan. Czerwona mgła zgęstniała, a potem znikła, kiedy odwrócił się w stronę bal konu. O nie... Jak go zatrzymać? - Lordzie Montesford! - zawołała piskliwie. - Jest pan łajdakiem! Zatrzymał się i spojrzał na nią kompletnie zaskoczony taką jawną napaścią. Żadna dama nigdy nie urządziłaby sce ny na balu lady Cowper, szczególnie w obecności księcia re genta. Rozmowy ucichły. Ludzie odwracali się, by zobaczyć, co będzie dalej. Ostrzeżenie dla Hawksleya rozbrzmiało w zupeł nej ciszy: - Napadł pan księcia Standbridge'a na Grosvenor Square i zabił jego strażnika. Nawet teraz pana ludzie czekają w ogro dzie, by zaatakować lorda Hawksleya. 243
Koło drzwi na balkon powstał ruch - jedni odsuwali się, inni podchodzili, żeby wyjrzeć i zobaczyć zbójów na własne oczy. Na gest Natana Tarr szybko zebrał swoich ludzi i wypadł na zewnątrz. Hawksley natomiast zaczął gwałtownie przepy chać się przez tłum w stronę Elżbiety. Montesford, chcąc zachować wszelkie pozory, powiedział: - Drogie dziecko, sądzę, że nie najlepiej się pani czuje. Znajdę kogoś, kto odwiezie panią do domu. Ruszył w jej kierunku, a Elżbieta w panice próbowała ze brać myśli. Jak wybrnie z tego, co rozpętała? - Niech pani uważa, co mówi o lordzie Montesford. Kim pani jest, żeby opowiadać takie kłamstwa? Słowa te padły z lewej strony, z ust podchmielonego męż czyzny, którego zamiłowanie do kieliszka wymalowane było wyraźnie na czerwonym nosie. Elżbieta nie wiedziała, co teraz zrobić. Jeśli ludzie ją zakrzyczą, Montesford ucieknie i wciąż będzie zagrażał jej rodzinie. Nie miała żadnego dowodu. Natan też nie. Z drugiej strony, miała wszelkie dowody znając myśli tego łajdaka. I sam pokazał jej dzisiaj, w jaki sposób do nich dotrzeć. Jak wszyscy inni, w których myślach czytała, wysyłał je do niej w momen tach silnych emocji. Wystarczyło go sprowokować, a potem już tylko skupić się na tym, co sam jej przekazywał. Ale teraz musi odpowiedzieć temu odszczepieńcowi po lewej stronie w taki sposób, by ludzie jej uwierzyli. Poczuła się jak na krawędzi przepaści. Jeśli odkryje swoje zdolności, będzie musiała na zawsze opuścić świat Hawksleya. Nawet gdyby chciał przy niej zostać, nie pozwoli na to. Z drugiej strony, jeśli nie użyje swej mocy, Zdrajca wygra i życie Natana znów znajdzie się w niebezpieczeństwie. Nie miała wyboru. - Umiem odczytywać cudze myśli, szczególnie myśli złych ludzi. Wokół rozbrzmiała fala szeptów, że pomieszało się jej w głowie... Elżbieta skoncentrowała się na dżentelmenie z czerwonym nosem. - Ma pan pewną tajemnicę. 244
Poczuła jego strach, a za nim pojawił się obraz, który opisała głośno: - Ma pan romans z aktorką i nie chce pan, by teść się o tym dowiedział, gdyż ma w garści pana majątek. Mężczyzna bełkotliwie zaprotestował, ale na jego twarzy wyraźnie zarysowało się poczucie winy. Tłum zafalował. Niedaleko stała dziewczyna, którą widziała w cukierni. Trzymała za rękę eleganckiego młodego człowieka. Elżbieta zwróciła się do niego: - Proszę podejść, powiem, jaki jest pański sekret. - Zawa hał się, więc ponagliła: - Mogę powiedzieć to głośno. Nie tracąc godności, podszedł i wysłuchał tego, co wyszep tała mu do ucha: - Pańskie uczucia wobec panny Copley... - Umilkła na chwilę i wsłuchując się w jego myśli, zrozumiała, że młody człowiek kocha tę dziewczynę i że wykorzystał jej oddanie. Ona spodziewa się pana dziecka i boi się o tym powiedzieć. Czy zachowa się pan jak dżentelmen? Chłopak zesztywniał na sekundę, a potem po jego twarzy przemknął wyraz czułości. Opanował się, skłonił i powiedział głośno: - Sądzę, że ta kobieta mówi prawdę. Wrócił do panny Copley i mocno chwycił ją za rękę. Elżbieta zwróciła się do Montesforda, który obserwował ją w osłupieniu. Zajrzała znowu w jego myśli. - Jest pan przemytnikiem i francuskim szpiegiem. - Czuła, jak jego umysł otwiera się, kiedy wzrastały emocje. - Robi pan to z zemsty i dla majątku - złota, które pan ukrywa... Zobaczyła pokój w jego domu. - W skrytce pod fotelem w swojej sypialni. Zaczął się do niej zbliżać z dzikim blaskiem w oczach. Nagle dostrzegł przepychającego się przez tłum Woolfe'a i rysy wykrzywiła mu szatańska satysfakcja. Elżbieta uchwyciła strzępek jego myśli i ciągnęła powstrzy mując łzy: - Pana ostatni czyn był rzeczywiście przerażający. Dziś wieczorem zamordował pan lorda Geoffreya Kingsforda. 245
Bólu, jaki odczuła, gdy zrozumiała, że tłum jej nie wierzy i że Hawksley miał absolutną rację uprzedzając ją kiedyś o tym, nie można było porównać z cierpieniem, które przeszy ło jej serce, kiedy spojrzała teraz w oczy Natana. Był zdruzgo tany jej zachowaniem. Powiedziała sobie, że warto było to zrobić, jeśli uchroni w ten sposób Hawksleya przed strasznym planem Montesforda. Przeniosła wzrok na swego wroga. Stał kilka kroków od niej. - Lordzie Montesford, czytam w pana myślach jak w otwartej księdze. Jakże wiele zbrodni pan popełnił. Torturo wał pan dzielnych Anglików, którzy zbierali informacje prze ciw Francji. Czerpał pan z tego przyjemność. A potem przywo ził ich pan do domu i porzucał na angielskim wybrzeżu. W tym momencie książę i jego znajomi również podeszli bliżej. Przyjaciele dziadka byli wstrząśnięci; nie wiedzieli, co o tym myśleć. Montesford pokuśtykał bliżej, a ludzie odskoczyli do tyłu, nie wierząc do końca ani jej, ani jemu. Elżbieta też się cofnęła i sprowokowała raz jeszcze: - Czy chce pan, by ci dobrzy ludzie dowiedzieli się o naj straszniejszej rzeczy, jakiej pan dokonał? - Jego myśli rysowały jej się przed oczami jak rozszalały wir. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. - Zabił pan własnego ojca? Hawksley i Woolfe dotarli w końcu do krawędzi otaczają cego ich tłumu. Przy drzwiach balkonu zakotłowało się i poja wił się Tarr ze swymi ludźmi. Wlekli przed Hawksleya zbirów Montesforda. Natan spytał Woolfe'a: - Czy tej nocy, gdy was napadnięto, był tam któryś z tych ludzi? Woolfe wyrwał najpotężniejszego mężczyznę z rąk Tarra, rzucił go na kolana i warknął: - Wybieraj. Albo powiesz prawdę, albo zakończę ten twój nędzny żywot tu i teraz. Człowiek wahał się, dopóki nie zobaczył w dłoni Woolfe'a pistoletu. Wybąkał: - To on, lord Montesford, kazał nam to robić. Ale mówił, że zabijamy zdrajców Korony. 246
Nagle furia Montesforda wybuchła z całą siłą. Wyciągnął nóż z rączki laski i poderżnął gardło własnemu słudze. Rzucił ciało na Woolfe'a. Hawksley złapał go za nadgarstek i wykręcił mu ramię, chcąc zmusić, żeby wypuścił nóż. Montesford z rozmachem uderzył go laską w głowę. Kiedy Natan upadł na podłogę, Elżbieta przypadła do niego, a wtedy Montesford błyskawicznie podniósł nóż, jednym gestem porwał ją do góry i przyłożył jej sztylet do gardła. Nikt nie miał odwagi drgnąć. Książę zrobił krok do przo du. Elżbieta usłyszała w jego myślach, że gotów jest zaryzy kować dla niej życie. Była przerażona. Wściekłość Montesfor da osiągnęła szczyt. W sali balowej zapanowała śmiertelna cisza. - Montesford! Hawksley, klęczący teraz na podłodze, patrzył na Zdrajcę z takim szyderstwem, że Elżbieta poczuła dreszcz dumy. - Widzę, że wciąż atakujesz słabszych od siebie, jednak w starciu ze mną jesteś bezsilny. Kilka razy próbowałeś mnie zabić i nie udało się. Straciłeś całą swoją moc i nigdy nie osiągniesz ostatecznej zemsty na księciu. Ramię Montesforda mocniej się zacisnęło na szyi Elżbiety i ujrzała jego straszliwy plan - zabije ją i rzuci się na Natana. Kiedy jego energia wciąż rosła, wywinęła mu się spod ramienia i ugryzła go w rękę. Z wściekłością rzucił ją na podłogę i ru szył do Hawksleya. Gdy zwalił się na niego, Natan zdążył uchylić się i sztylet trafił w próżnię. Przygnieciony do ziemi Hawksley, używając całej swojej ogromnej siły, wczepił się w Montesforda, a potem wyrzucił go w powietrze. Zdrajca upadł ciężko twarzą na podłogę. Po chwili z jękiem przeturlał się na plecy, a zakrwa wione palce ześlizgnęły się ze sterczącego w jego piersi szty letu. Rzucił nienawistne spojrzenie księciu i wycharczał: - Musiałem zabić ojca, Standbridge, i była to twoja wina. Kiedy zniszczyłeś moją siatkę przemytniczą, dowiedział się o tym. Powiedział, że mnie wydziedziczy, wyrzuci z domu i nigdy więcej nie nazwie mnie swoim synem. - Oddychał 247
coraz szybciej; głos drżał mu histerycznie. - Kochałem mojego ojca, a przez ciebie musiałem go zabić. Szarpnął się, żeby wstać, znowu upadł i znieruchomiał. Jego wykrzywiona twarz zastygła w mściwym grymasie. Książę podszedł do Hawksleya i pomógł mu wstać. - Elżbieto... - Natan rzucił się do niej. Uklęknął i objął ją. - Och, kochanie, ty dzielny głuptasie. Musiałaś go zaatakować, prawda? Otworzyła oczy i wyciągnęła rękę do jego twarzy. - Nic ci się nie stało? - Łzy spływały jej po policzkach. Przepraszam, że musiałam narobić ci wstydu, ale nie mogłam pozwolić, żeby potwór cię dopadł. Natan uśmiechnął się. Zapragnął ogłosić swoją miłość całe mu światu. Popatrzył na tłum dookoła. - Czy wszyscy mieliście już przyjemność poznać moją narzeczoną?
19
Hawksley odsunął się od okna w gabinecie, żeby Woolfe i Elżbieta nie zauważyli, że ich obserwuje. W ostatnich dniach niemożliwością było spotkać się z Elżbietą sam na sam i prze prowadzić ostateczną rozmowę, którą mu obiecała. A teraz stoi w pełnym oświetleniu przed drzwiami domu, by powitać gości zaproszonych na zaręczynowe przyjęcie Marianny i Ma teusza, i chyba już całą wieczność żegna się z Woolfe'em. Natan zacisnął zęby i powtórzył sobie, że pozwoli jej samo dzielnie podjąć decyzję i uszanuje ją bez względu na to, jaka będzie odpowiedź. Zesztywniał, kiedy Woolfe pochylił się i pocałował Elżbietę. A może jednak nie będę taki honorowy, pomyślał. - Woolfe! - powiedziała Elżbieta. - Co pan, na Boga, robi? - Sprawdzam tylko, czy nie wzięłaby pani pod uwagę propozycji, którą złożyłem kilka dni temu. - Niech pan będzie poważny. Jeden narzeczony stanowczo wystarczy. - Jestem poważny, Elżbieto. I zgadzam się całkowicie: je den wystarczy. Ponieważ nie powiedziała pani „tak" Hawksleyowi, może zajrzy pani w swoją kryształową kulę i upewni się, czy to nie mógłbym być ja? - Wie pan, że nie mogę zrobić tego na zawołanie. Uśmiechnęła się. - Muszę czekać... O nie, jak to możliwe? 249
Dotknęła jego ramienia, by utrzymać równowagę, i przyjrzała się wizji. - Och, Woolfe, widzę pana... I jest ktoś z panem... Ma niezwykłe srebrzyste włosy. Woolfe znieruchomiał i bezwiednie wyszeptał imię dziew czyny: - Taryn? Ależ... ona wybrała już kogoś innego. - Och, Woolfe, widzę kłopoty... Musi się pan spieszyć. Mrugnęła i popatrzyła na niego uważnie. - Jeśli pan tego chce, ona może być pana przyszłością. Spojrzał w zamyśleniu na jej pogodną twarz. - A pani, Elżbieto, jaka przyszłość czeka panią? - Chciałabym ją zobaczyć tak jasno, jak przed chwilą zobaczyłam pańską. Wskazał na dom za jej plecami. - Może odpowiedź cały czas była blisko, tylko musiała pani zdać sobie z tego sprawę? - Gdyby to było takie proste... Widzi pan, och, nie!... Zamknęła oczy, a policzki i szyję zalał rumieniec. Potarła palcami czoło, starając się odegnać obraz. W końcu spojrzała na okno gabinetu, obiecując sobie odwet. - Och, ten szubrawiec, ten nędzny... Chwyciła Woolfe'a za ramiona i pocałowała go w usta. - Niech pan idzie z Bogiem, drogi przyjacielu. Niech pan przywiezie do nas swoją ukochaną, kiedy już ją pan zdobędzie. Kiedy się pożegnali, rzuciła jeszcze jedno gniewne spojrze nie w stronę okna gabinetu i weszła do domu. - Gdzie jest Hawksley? - spytała Tarra. - Mówił, że będzie w ogrodzie, panienko. - Świetnie. - Z rozmachem zatrzasnęła za sobą drzwi. Tarr odwrócił się do Marsha i z błyskiem w oku powiedział: - Ale będziemy tu mieć dzieciaków... Marsh wzruszył ramionami. Hawksley siedział spokojnie na ławce. Elżbieta od razu przystąpiła do ataku: - Co to była za okropna sztuczka przed chwilą? Powiedzia łam, żebyś nie wysyłał do mnie więcej prowokujących myśli, a co mi wbijasz do głowy? Że całujemy się w pokoju dziecin250
nym, w gabinecie i w sali balowej... Natanie, to było w naj wyższym stopniu... Spojrzał na nią niewinnie. - Pomyślałem, że może porównasz moją technikę zalotów ze sposobami Woolfe'a. A ponieważ dla niego miałaś czas, a dla mnie nie, byłem zmuszony zastosować jedyną możliwą taktykę. - Wiesz, że przygotowujemy się do ślubu Marianny. - To naprawdę zadziwiające. Po tych awanturach, czy wesele ma się odbyć u nas, czy u lady Lowden, wszystko przestało się liczyć, a panie pracują razem jak idąca do ata ku armia. I wciąż nie masz dla mnie czasu. - Uniósł brew. Jak to się dzieje, że Eunice znajduje czas dla dziadka, który nawet zdążył poprosić ją o rękę? Przyznaj, że mnie unikałaś, a właściwie unikałaś podjęcia decyzji. - Powiedziałam ci, Natanie, że muszę sprawdzić, jakie są reperkusje mojego zachowania na balu u lady Cowper i że nie mam zamiaru skazać cię na kobietę, którą ludzie mają za wariatkę. - A ja ci powiedziałem, że nie obchodzi mnie, co myślą ludzie. Jedyne osoby, które robiły kąśliwe komentarze, to lord Stanley i kilku jego przyjaciół. - Zaśmiał się cicho. - Kiedy dziadek wspomniał, że wyjaśni publicznie jego status majątko wy, doszedł do wniosku, że najlepiej zrobi mu przeprowadzka na wybrzeże. - Cień uśmiechu pojawił się w kącikach jej ust. Po chwili ciągnął: - A jeśli nadal cię to interesuje, to wiedz, że każda gazeta podaje inną wersję, karykaturzyści zaś zbijają fortunę. Cruikshank zatytułował swój rysunek: Zbój i Cygan ka. Najczęściej powtarzająca się opinia, i osobiście moja ulu biona, brzmi, że zaplanowałem to wszystko, włożyłem słowa w twoje usta i że jestem najgenialniejszym szpiegiem... to znaczy negocjatorem, jakiego kiedykolwiek miała Korona. Spojrzał na nią szelmowsko. - Niestety, zdanie na temat twoich umiejętności aktorskich nie jest najlepsze. Mówią, że byłaś zbyt dramatyczna. Roześmiała się cicho, a potem westchnęła i podeszła do ogródka skalnego. Natan szedł kilka kroków z tyłu, ale w koń251
cu nie wytrzymał i przyciągnął ją do siebie, wtulił twarz w jej włosy i zaczął delikatnie całować w szyję. Serce Elżbiecie zabiło mocniej, kiedy zapach róż dopełnił magiczny obraz. Taką właśnie wizję miała kiedyś w Paxton... - Jaką masz teraz wymówkę, Elżbieto? Nie mogła od razu odpowiedzieć, gdyż zobaczyła ich razem w przyszłości. Westchnęła... dziewczynki... bliźniaczki? I chłopcy, cała banda... wyglądają zupełnie jak... Natan. Za trzymała sekret dla siebie. Hawksley zdjął pierścionek z czubka małego palca i uniósł go pod światło padające z wysokich okien domu. Szmaragd rozbłysnął zielonymi iskierkami. Pod wrażeniem cudownej wizji Elżbieta nie mogła wymówić słowa. Och, życie z nim będzie wspaniałe... z wyjątkiem... Wyprostowała się na wspomnienie problemu, którego nie rozwiązali - jej zdolności czytania w jego myślach. Odrzucił ostatnią wątpliwość uśmiechając się zaczepnie: - Będę wysyłał do ciebie myśli, dopóki nie powiesz „tak". Wybuchnęła śmiechem, zdając sobie sprawę, jakie śmieszne były wszystkie te wątpliwości. Widziała obraz przyszłości i nie zamierzała nic w nim zmieniać. Perspektywa droczenia się z nim przez resztę życia była całkiem kusząca. Rozbawiona powiedziała: - Masz nieprzyzwoite myśli, Natanie. Powinieneś się wsty dzić. - To moja broń przeciw twoim wścibskim zdolnościom. Po prostu ćwiczyłem. - Co masz na myśli? - zapytała podejrzliwie. - Za każdym razem, kiedy zajrzysz w moje myśli, wyślę ci w ramach kontrataku taki list miłosny. Chyba jednak pasujemy do siebie. - Nie zrobiłbyś tego. - Już mi się to zdarzyło. Może zrobimy zakład? Włóż pierścionek albo słuchaj moich myśli. - Ty łotrze... - Wyciągnęła dłoń. - Niepoprawny brzdąc. - Założył jej pierścionek. - Kocham cię, Elżbieto. Czy zostaniesz moją żoną? 252
Przytuliła głowę do jego ramienia. - Chyba nie oprę się temu wyzwaniu, Natanie. Kto inny wziąłby takiego okropnego mężczyznę, który zamiast się zale cać, szantażuje kobietę, którą kocha? Przytulił twarz do jej policzka. - Pewnie jakaś kobieta, która nie ma pojęcia o przyjmowa niu dzieci na świat, zszywaniu ran zadanych sztyletem i ściga niu wrogów po mieście w środku nocy. Podniosła na niego roześmiane oczy i westchnęła: - Idealnie dobrana para.
Epilog
Standbridge, sierpień 1816 Jesteś pewien, że chcesz spróbować, Natanie? - Oczywiście, moja babka też miała dar. - Dobrze, w takim razie skup się i spróbuj sobie wyobra zić, gdzie chcę poczuć te twoje zręczne palce... - Tutaj? - Próbuj dalej. - Tutaj. Jestem pewien, że o to chodzi. - Uhmm... Chyba jednak odziedziczyłeś pewne zdolności po babce... - I chcesz, żebym cię pocałował... tutaj, tak? - Och... W tym momencie rozległ się wrzask. Oboje poderwali się i pospiesznie zarzucili szlafroki. Pobiegli do sypialni na końcu korytarza. W łóżku siedziały dwie potargane dziewczynki. Jedna trzymała kocyk przy uchu i kciuk w buzi. Jej czarne jak węgiel oczy pełne były łez. Druga dziewczynka widząc ich potrząsnęła rudymi włosami, jakby ich karciła, że tak długo się nie zjawiali. - Wołała was. Hawksley uklęknął przy łóżku. - Co, kochanie? Czego ona chce? Ruda dziewuszka przewróciła oczkami, zniecierpliwiona, że 254
wszystko musi tłumaczyć. Popatrzyła przez chwilę uważnie na drugie dziecko. Odwracając się do ojca, powiedziała: - Chce jej się pić. Ciemnowłosa dziewczynka wyjęła palec z buzi i sprecyzo wała: - Poproszę czekoladę. Spojrzała na rudego potargańca i dodała z uśmiechem: - A dla niej lemoniada.