Edited by Foxit PDF Editor Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004 For Evaluation Only.
TRZY RÓśYCZKI Devon, Angl...
6 downloads
15 Views
1MB Size
Edited by Foxit PDF Editor Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004 For Evaluation Only.
TRZY RÓśYCZKI Devon, Anglia, sierpień 1810 Mam dla was wspaniałą wiadomość powiedziała rodzicom Vivien. Postanowiłam wziąć sobie męŜa. Był wczesny ranek. Cyganie posilali się przy ognisku. Oznajmiając tę nowinę, Vivien zdobyła się nawet na uśmiech, chociaŜ udawanie zadowolenia przychodziło jej z trudem. Rodzice popatrzyli na siebie. Widać było, Ŝe to, co usłyszeli, wcale ich nie uszczęśliwiło. Reyna Thorne stała przed ogniskiem, trzymając w zreumatyzowanych rękach cynowe talerze. Pulika Thorne, niski, potęŜnie zbudowany męŜczyzna, siedział na odwróconej do góry dnem skrzynce, wyciągając do przodu swoją okaleczoną nogę. Ich Ŝółto-zielony wóz stał na skraju obozowiska, w pewnej odległości od pozostałych, jaskrawo pomalowanych vardos na duŜych drewnianych kołach. Przy wozach bawiły się dzieci, męŜczyźni odpoczywali nad strumieniem, a kobiety zmywały naczynia. Podmuchy wiatru roznosiły zapach korzennych przypraw. Wąska, połna droga oddzielała obóz cygański od muru pobliskiej posiadłości. Vivien patrzyła ze ściśniętym sercem, jak ojciec podnosi się wolno na nogi, podpierając się grubym, dębowym kijem. Poprzedniego roku zdarzył się straszny wypadek, który uczynił go kaleką 5
BARBARA DA WSON SMITH i nadweręŜył zdrowie, nie odebrał mu jednak hartu ducha. Nadał Ŝartował i opowiadał Vivien fascynujące, przejmujące do głębi historie. Teraz w jego oczach nie widać było zwykłych błysków dobrego humoru, Patrzył na córkę z troską. - MęŜa, powiadasz? Ale przecieŜ stara się o ciebie tylko Janus? - Tak, Janus. - Vivien uśmiechnęła się promiennie, starając się wymówić to imię przyjemnym tonem, chociaŜ mało się nim nie udławiła. - Chce, Ŝebym została jego Ŝoną. Czy to nie wspaniale? - Och,Vivi. Ten? - Matka się skrzywiła. - To zarozumiały głupiec. - Głos Puliki nie zdradzał emocji. Sama to mówiłaś, kiedy przyłączył się do naszego taboru. - Wtedy jeszcze go nie znałam - powiedziała Vivien. - Popatrzcie tylko na niego. Jest bardzo przystojny. Vivien zwróciła głowę w kierunku krępego męŜczyzny, który stał na łące w zagrodzie dla koni i czyścił dropiatą klacz. Wstrząsnęła się z lekka. Wszystko, co dotyczyło Janusa, wydawało się jej odpychające, począwszy od jego bezczelnego zachowania, aŜ po złote guziki na jaskrawoczerwonej kamizelce. Dwa tygodnie wcześniej ich wędrowna grupa spotkała tabor Janusa, który namówił ich, aby ruszyli na południe, do Devon. KaŜdego wieczoru, kiedy obozowali w kręgu swoich czterdziestu wozów, ten ciemnooki Cygan starał się zwrócić na siebie uwagę Vivien. Lubił mówić o sobie, przechwalać się, wyzywać młodych męŜczyzn na próbę sił. Vivien lekcewaŜyła jego wysiłki. Nie interesowały jej takie zabawy. Wolała słuchać przy ognisku starych opowieści i legend. Tak było, dopóki nie odkryła, Ŝe Janus posiada coś, czego nie miał Ŝaden ze starających się o nią dotychczas męŜczyzn. Worek złotych gwinei. Reyna obróciła się tak szybko, aŜ zafurkotały spódnice, i odstawiła talerze na drewniany stopień ich wozu. - Ten chłopak to nic dobrego. Potrafi się tylko przechwalać. - Słuchaj matki -powiedział Pulika. - Ona zna się na ludziach. - I dlatego wyszła za mąŜ za ciebie - zaŜartowała Vivien. 6
CYGANKA Ale ojciec nie uśmiechnął się. Reyna popatrzyła na nią z troską. Ciemnoskóra Reyna Thorne była filigranową osóbką, którą mąŜ porównywał do piórka. Vivien była o głowę wyŜsza od matki, przewyŜszała wzrostem równieŜ ojca. Czuła się niezręcznie przy drobnych dziewczętach cygańskich, więc zaczęła się garbić. Ryena powiedziała jej wtedy, Ŝe powinna głowę nosić wysoko, poniewaŜ wygląda jak piękna, wysmukła wierzba wśród pospolitych krzewinek. Reyna zawsze stawała po jej stronie. AŜ do teraz. Teraz była tak zmartwiona, Ŝe Vivien spuściła głowę. Ich rodzina była wyjątkowo silnie ze sobą związana. Vivien była ich jedynym dzieckiem, którego doczekali się po wielu latach. PoniewaŜ byli o wiele starsi niŜ inni rodzice, szukała moŜliwości, aby im dopomóc w zdobyciu tych wszystkich rzeczy, na które nie mogli sobie pozwolić od wypadku ojca - mięsa, które dodałoby mu sił, piecyka na koks do grzania wozu podczas zimy, aby matkę nie bolały stawy, nowych ubrań, kocy i miękkich poduszek. - Dlaczego Janus nie przyszedł do mnie? - spytał ojciec. - Nie powinien kryć się tchórzliwie za twoją spódnicą. - Chciałam najpierw porozmawiać z tobą sama - powiedziała Vivien. - Bałam się, Ŝe mógłbyś zaprotestować. - Mógłbym? - powtórzył Pulika, z trudem robiąc kilka kroków do przodu. - Oczywiście, Ŝe protestuję. Czy mam oddać swoją ukochaną córkę męŜczyźnie, który nie potrafi dać jej szczęścia? - Janus da mi szczęście. Będę szczęśliwa, wiedząc, Ŝe moi rodzice mają wszystkiego pod dostatkiem, pomyślała. - Chcę wyjść za mąŜ - upierała się. - Cieszyć się posiadaniem męŜa i dzieci. - Masz dopiero osiemnaście lat - wtrąciła Reyna. - ZdąŜysz jeszcze wybrać sobie męŜa. - Jestem o wiele starsza niŜ inne dziewczyny, kiedy wychodzą za mąŜ. - Vivien potrząsnęła głową. - Ty miałaś chyba czternaście lat, kiedy braliście ślub z dadol 7
BARBARA DA WSON SMITH ~ Tak - potwierdziła Reyna. Wymienili z męŜem czułe spojrzenie. Vivien poczuła nagle smutek. GdybyŜ to ona mogła znaleźć taką miłość, jaka była udziałem jej rodziców. Ogarnęła ją tęsknota za takim bohaterem, o jakim czytała w wyplamionej i zniszczonej ksiąŜce, którą kiedyś znalazła. Ojciec nauczył ją składania liter na drogowskazach i szyldach, mogła więc prześledzić historię dzielnych rycerzy i pięknych dziewic. Wiedziała jednak, Ŝe to tylko bajka. Realne Ŝycie wymagało, aby oddała rękę Janusowi, gotowała dla niego, reperowała mu ubranie i pozwalała dotykać się w nocy... Reyna ujęła lekko ramię córki. - Miłość ogniem w sercu płonie. A ty nie zaznasz tego uczucia z Janusem. Brązowe oczy matki przenikały ją na wskroś. - Znalazłam to, czego szukałam -upierała się Vivien. -PrzecieŜ pozwoliliście, abym sama wybrała sobie męŜa. - Myśleliśmy, Ŝe dokonasz dobrego wyboru - skarcił córkę Pulika. Vivien dotknęła jego dłoni opartej na lasce. Kiedy była mała, ta szorstka ręka strugała dla niej zabawki z drewna i głaskała pieszczotliwie, kiedy trzeba było pocieszyć. - Oh, miro dado, nie miałbyś zaufania do Ŝadnego męŜczyzny, który chciałby mnie zabrać od ciebie i miro dye. Na te słowa Pulika nachmurzył się. - Masz rację. Nie ufam Janusowi. Powiedz mi, skąd on wziął to złoto, którym tak się chwali? - Sprzedał na targu swoje konie za bardzo dobrą cenę, - Akurat. Pewnie ukradł złoto jakiemuś gorgio. Ci Anglicy nazywają nas Cyganami i wszystkich uwaŜają za złodziei. Dlatego upierał się, Ŝebyśmy skierowali się na południe. Vivien równieŜ miała wątpliwości, ale postanowiła nie zawracać sobie nimi głowy. - Mogłabym przejechać tysiąc dróg, a nigdzie nie znalazłabym
CYGANKA lepszego męŜa - powiedziała. - Janus zgodził się nie brać za mnie posagu i podzielić się z wami swoim złotem. Na starość nie będzie wam niczego brakować. Pulika wyprostował się, mocno opierając na lasce, chociaŜ ta postawa musiała sprawiać mu ból. Twarz mu stęŜała. - A, to stąd się wziął pomysł tego małŜeństwa. UwaŜasz mnie za nieporadnego kalekę. - Wcale tak nie myślałam - szybko powiedziała Vivien, nie chcąc urazić jego dumy. - Jednak nie moŜesz juŜ wspinać się na jabłonie podczas jesiennych zbiorów i najmować się do róŜnych prac w wioskach, przez które przejeŜdŜamy. Trudno ci jest wstawać o świcie, aby zająć się końmi. Gdybyście z miro dye mieli więcej pieniędzy, wasze Ŝycie byłoby o wiele łatwiejsze... - Nie. Nie pozwolimy ci poświęcać dla nas własnego Ŝycia. - To Ŝadne poświęcenie. Z radością wezmę Janusa za męŜa. Chcę mieć dzieci, chcę dać wam wielu wnuków - tłumaczyła Vivien, rzucając matce błagalne spojrzenie. Jednak twarz Reyny równieŜ wyraŜała głęboką troskę. - Twój ojciec ma rację. Nie moŜemy pobłogosławić tego małŜeństwa. Vivien nie zamierzała się jednak poddać. Postanowiła udawać, Ŝe jest bez pamięci zakochana w Janusie. PrzezwycięŜy niechęć i będzie ulegać jego zachciankom, chłonąć jego słowa i patrzyć z uwielbieniem w jego lubieŜne oczy. Zrobi to dla dobra swoich rodziców, bo tylko w ten sposób mogła im dopomóc. Przeraźliwy jazgot przerwał jej myśli. Półdzikie psy Romów wybiegły poza obozowisko, warcząc i szczekając zajadle. Zawsze tak reagowały na przejazd wozu z sianem, czy teŜ na konnego przekupnia gorgio. Tym razem polną drogą przejeŜdŜała czama kareta. Stangret w liberii powoził czterema siwymi końmi, a z tyłu stało dwóch lokai. Vivien zesztywniała. Na tych wąskich polnych drogach rzadko widywało się powozy. Bogaci gorgios jeździli głównymi drogami, gdzie znajdowało się duŜo zajazdów i podróŜowało się wygodniej. 9
BARBARA DAWSON SMITH Jeśli napotkali wozy cygańskie, szybko je omijali, poniewaŜ gardzili Romami i starali się nie zauwaŜać ich obecności. Ale tym razem stangret ściągnął lejce i kareta zatrzymała się w pobliŜu obozu. Vivien zaczęła się zastanawiać, czy ich wozy nie stoją na terenie jakiegoś tutejszego właściciela ziemskiego. Nie cierpiała gorgios za to, Ŝe uwaŜali całą ziemię za swoją własność. Rościli sobie prawo do powietrza, wody i owoców tej ziemi, jakby Bóg stworzył świat wyłącznie na ich uŜytek. Miała równieŜ osobisty powód do nienawiści, pewien gorgios załoŜył w swoim majątku potrzask, który okaleczył jej ojca. Jeden z lokai zeskoczył na ziemię i opuścił stopień, po czym otworzył drzwi karety. Pojawiła się w nich malutka staruszka z aureolą siwych włosów, w jasnoniebieskiej sukni, z miłym uśmiechem na pomarszczonej twarzy. Potem ukazała się jeszcze jedna kobieta, której obfite kształty okrywała przystrojona koronkami suknia z Ŝółtego jedwabiu, a głowę zdobił równie Ŝółty turban. Miała pulchną, róŜową twarz i wesołe oczy. Wysoka, dostojna dama wysiadła z karety ostatnia. Miała taki wyraz twarzy, jakby przed chwilą zjadła coś kwaśnego. Jej palce, jak szpony krogulca, zaciśnięte były na rączce mahoniowej laski. Wszystkie trzy gorgios rawnies były bardzo stare. Stały nieruchomo jak posągi, a wstąŜki ich kapeluszy trzepotały w podmuchach wiatru, który roznosił zapach ich perfum. MęŜczyźni przerwali rozmowy, kobiety przestały plotkować, dzieci ucichły. Słychać było tylko ujadanie psów, które z obnaŜonymi zębami broniły dostępu do obozu. Kobiety gorgios przesuwały wzrokiem po zebranych ludziach. Vivien stała sztywno wyprostowana, obrzucając intruzów niechętnym spojrzeniem. Trzy kobiety patrzyły ze wzgardą na ustawione kołem wozy, wiszące nad ogniem Ŝeliwne garnki i na półnagie dzieci, które przekradały się w pobliŜe ich wspaniałego pojazdu, aby móc go dokładnie obejrzeć. Vivien nie cofnie się ani o krok przed tymi... 10
CYGANKA Cofnęła się jednak. Wysoka kobieta niespodziewanie machnęła laską w stronę warczących psów. - Precz stąd! Psia zgraja rozbiegła się momentalnie, chociaŜ laska nie dotknęła Ŝadnego z nich. Z cichymi pomrukami psy wycofały się na obrzeŜe obozu. Vivien najeŜyła się. Jak ona śmie straszyć ich psy? Zanim zdąŜyła otworzyć usta, poczuła rękę ojca na ramieniu. Pulika był blady jak ściana. - Nie ruszaj się stąd - powiedział cichym głosem. - Zostań przy matce. - To nie jest miejsce dla tych gorgios- Vivien gwałtownie zaprotestowała. - Powiem im... - To jest męska sprawa. Tym razem masz trzymać język za zębami. Ostry głos ojca wzburzył Vivien, a jednocześnie zatrwoŜył ją wyraz przygnębienia na jego twarzy. Nie chciała jednak wdawać się z nim w dyskusję, poniewaŜ przede wszystkim zaleŜało jej na tym, aby zaakceptował jej małŜeństwo z Janusem. Skinęła więc tylko głową i ojciec pokuśtykał przed siebie. Niziutka Reyna musiała wejść na stopień wozu, aby móc cokolwiek zobaczyć. Do wozu zbliŜał się potęŜnie zbudowany męŜczyzna, jego smagła twarz z cienkim wąsikiem wyraŜała nadmierną pewność siebie. Janus. Obrzucił Vivien przenikliwym spojrzeniem, unosząc brwi w niemym pytaniu. Chodziło mu zapewne o to, czy rozmawiała juŜ z rodzicami o ich planach małŜeńskich. Vivien wzruszyła tylko ramionami. Miłość ogniem w sercu płonie. Vivien odwróciła się do niego plecami, tłumiąc tęsknotę za miłością, o jakiej czytała w ksiąŜce. Nie moŜe sobie pozwolić na marzenia, przy zawieraniu małŜeństwa musi brać pod uwagę praktyczne skutki tego kroku. 11
BARBARA DAWSON SMITH Wysoka kobieta wystąpiła do przodu, patrząc zmruŜonymi oczami na zbiorowisko Cyganów. - Jestem hrabiną. Faversham. Czy jest tu człowiek o nazwisku Pulika Thorne? W tłumie Romów rozległ się szmer zdziwienia. Zdumiona Vivien spojrzała na matkę, ale Reyna nie spuszczała wzroku z przybyłych. CóŜ ta gorgio rawnie moŜe chcieć odj ej ojca? Zbita gromada Cyganów rozstąpiła się i Pulika zbliŜył się do hrabiny. Ukłonił się jej, a czerwona chustka, którą miał na szyi, zatrzepotała na wietrze. - Ja jestem Pulika. Porozmawiajmy na osobności. - Chodźmy - powiedziała hrabina do swoich towarzyszek, wyraŜając zgodę na jego propozycję szybkim skinieniem głowy. Nie opierała się na swojej lasce, kiedy prowadziła towarzyszące jej damy w kierunku rosnącego pod murem rozłoŜystego dębu. Pulika natomiast wspierał się cięŜko na swoim grubym kiju. Serce Vivien ściskało się z bólu, kiedy patrzyła na jego niepewne kroki. Ta kobieta gorgio w ogóle nie potrzebowała laski. Traktowała ją jak ozdobę. Lokaje przynieśli natychmiast trzy stołeczki i postawili je w cieniu drzewa, aby damy mogły spocząć. Pulika stał dumnie wyprostowany, Vivien ogarnęła wściekłość, Ŝe nie zaproponowano mu, aby usiadł. Lady Faversham wbiła swoją laskę w ziemię i coś do niego mówiła. Udzielając jej odpowiedzi, Pulika gwałtownie potrząsnął głową. Vivien nie słyszała słów, ale to nie wyglądało na przyjazną rozmowę. - O czym oni mogą rozmawiać? - szepnęła do matki. - Dado nie zrobił nic złego. MoŜe Zurka znowu ukradł kurczaka. - Mmm - usłyszała tylko w odpowiedzi. Reyna była bardzo blada, wyglądała na zatrwoŜoną. Vivien gwałtownie złapała ją za ramię. Jej złote bransolety zabrzęczały. - Miro dye, co się stało? - Wejdź do środka - powiedziała matka, wskazując wzrokiem vardo. - Szybko.
12
CYGANKA
- Jeśli ta kobieta oskarŜa dado o jakieś przestępstwo, to ja na to nie pozwolę. - Taka narowista klacz potrzebuje męŜa, który ją okiełzna powiedział Janus, łapiąc ją za łokieć. Vivien odsunęła się szybko. MęŜczyźnie nie wolno było dotknąć niezamęŜnej kobiety, nawet jeśli była jego narzeczoną. Uderzyła ją nagła myśl. - To na pewno ciebie szukają, a mój ojciec ma odpowiadać za ukradzione przez ciebie złoto. Janus roześmiał się i przygładził wąsy. - Te gorgios nic do mnie nie mają. MoŜesz być tego pewna. Czy Janus mówił prawdę? Patrzył na nią z wyŜszością i drwiącym rozbawieniem. Jego wzrok zbijał ją z tropu. Usłyszeli nagle donośny głos lady Faversharn, która teraz stała, potrząsając swoją laską przed Pulika. - Jesteś kłamliwym Cyganem! Wśród Romów rozległy się groźne pomruki. MęŜczyźni zaczęli ruszać się z miejsc, kobiety trwoŜnie szeptały. Reyna jęknęła cicho i zakryła dłonią usta. Jej niepokój popchnął Vivien do działania. - Nie wolno tak do niego mówić! - krzyknęła Vivien. Ruszyła do przodu, nie zwaŜając na nieprzyjazne spojrzenia, jakimi obrzucano dziewczynę, która pogwałciła zasady postępowania Romów. Biegnąc przed siebie, uderzyła bosą stopą o kamień, ale nie zwróciła na to uwagi. Przemknęła obok ojca i stanęła przed lady Faversham. Szare oczy starej hrabiny były zimne jak lód. Była wyŜsza od Vivien, co było dla dziewczyny czymś niezwykłym. - Mój ojciec nie jest kłamcą - stwierdziła z mocą. -1 niczego nie ukradł. Surowe oczy hrabiny rozszerzyły się z lekka. Lady Faversham spojrzała pytająco na Pulikę i po chwili odezwała się cichym głosem. - Twój ojciec? - Tak - potwierdziła Vivien, przerzucając na plecy swoje czarne warkocze. - Znam go lepiej niŜ pani. On nigdy nie kłamie. 13
BARBARA DA WSON SMITH - Dziecko- zwrócił się do niej Pulika dziwnie naglącym tonem. - Idź do swojej matki. Natychmiast. Vivien nie ruszyła się z miejsca, chociaŜ ojciec delikatnie próbował ją odsunąć. Była zdecydowana bronić ojca przed oskarŜeniami. Trzy stare kobiety patrzyły na nią z ciekawością. Nagle Vivien zdała sobie sprawę, jak bardzo się od nich róŜni. Miała na sobie zniszczoną zieloną spódnicę, spłowałą Ŝółtą bluzkę, złote bransoletki brzęczały u jej nadgarstków, a czarne warkocze opadały aŜ do pasa. Malutka dama z siwymi loczkami wstała ze stołeczka i ujęła dłonie Vivien w zaskakująco silny, serdeczny uścisk. - Moja droga - odezwała się miłym głosem. - Czy to moŜliwe... czy masz na imię Vivien? Vivien Thorne? Vivien popatrzyła na nią nieufnie i wyswobodziła dłonie z jej uścisku. - Tak. Dlaczego pani pyta? - O nieba, toŜ to ona! - wykrzyknęła pulchna dama. Klasnęła w dłonie, jej rumiana twarz rozjaśniła się nagle. - To dopiero będzie sensacja, jak się o tym dowiedzą sąsiedzi. - Sąsiedzi niczego się nie dowiedzą - skarciła ją ostro lady Faversham. - Rozumiesz, Enid? To nie jest temat do twoich plotek. - Oczywiście, 01ivio. Nie pisnę ani słówka. - Lady Enid zmarkotniała. - Ale ludzie będą zadawać pytania i będę musiała coś im powiedzieć... - Przysyłaj ich do mnie. Dam sobie z nimi radę. - Dość tych sprzeczek - odezwała się siwa dama. - Odnalazłyśmy wreszcie naszą kochaną dziewczynkę. Jest juŜ dorosła. Jakie to dziwne, prawda? Czy one oszalały? Zaskoczona Vivien popatrzyła na ojca. - O czym one mówią? Dlaczego nazwały cię kłamcą? - To nic. To pomyłka - powiedział Pulika, ale patrzył na nią z przeraŜeniem. - To nie jest pomyłka - prychnęła lady Feversham. - To jest ta sama dziewczyna, którą ci oddano osiemnaście lat temu. 14
CYGANKA Dziewczyna, którą ci oddano... Rozsłoneczniony świat okrył się nagle cieniem. Przelotna chmura zasłoniła słońce, ale Vivien przebiegł zimny dreszcz po plecach. Przesuwała rozgorączkowany wzrok od ojca do obserwujących ją kobiet. - Nie rozumiem. O czym pani mówi? Malutka dama w niebieskiej sukni poklepała ją po ręce. - Chyba nie dość jasno się wyraŜamy, prawda? Ja jestem Lucy, lady Stokeford. My trzy jesteśmy RóŜyczkami. Przyjechałyśmy, aby cię na powrót zabrać tam, gdzie jest twoje miejsce. - Na powrót? - Tak. Urodziłaś się jako córka szlachcianki i zostałaś oddana, kiedy byłaś noworodkiem. Rozumiesz więc, Ŝe nie jesteś Cyganką. Jesteś jedną z nas. Vivien czuła, Ŝe gorące letnie powietrze zaczyna ją przytłaczać i pozbawiać tchu. Szum liści dębu, prychanie koni i brzęczenie pszczół dochodziły do niej jakby z oddali. Nie mogła wykonać Ŝadnego ruchu. Patrzyła jak urzeczona na drobną, białą dłoń, która spoczywała na jej zbrązowiałej od słońca skórze. Te kobiety twierdziły, Ŝe jest jedną z nich. Jest gorgio. To niemoŜliwe. Serce jej tłukło się w piersiach, z trudem łapała oddech. - Nie - szepnęła i zaczęła się cofać. - Moją matką jest Reyna, a nie jakaś szlachcianka. - Nazywała się panna Harriet Althorpe - zaczęła wyjaśniać lady Stokeford swoim spokojnym, arystokratycznym tonem. -Była guwernantką i osiemnaście lat temu uczyła trzech moich wnuków. Nie miała Ŝadnej rodziny, a ja traktowałam ją jak córkę. - Nie wierzę pani! Która kobieta oddałaby własne dziecko! - To jej kochanek cię oddał - powiedziała lady Faversham. - Wtedy, kiedy ona była chora - dodała lady Enid. - On wydarł cię z jej ramion. Niebieskie oczy lady Stokeford były pełne współczucia.
15
BARBARA DAWSON SMITH - To prawda, moja droga - powiedziała łagodnym tonem. Spytaj człowieka, który cię adoptował. Vivien obróciła się szybko do ojca, szukając u niego pomocy. On zaraz wyśmieje te bzdury. Powie jej, Ŝe te kobiety zabawiają się tylko jej kosztem. W ciemnych oczach Puliki zobaczyła wyraz rozpaczy. Zgarbiony, opierał się mocno na swoim kiju. - Dadol Powiedz, Ŝe one kłamią. - Twoja matka i ja zawsze obawialiśmy się, Ŝe ktoś się po ciebie zgłosi - powiedział grobowym głosem. - Strach był naszym stałym towarzyszem. Nie. Nie... Pulika wyciągnął rękę do córki. - Nie ukradliśmy cię, Vivi. Przysięgam. Niech będę po stokroć przeklęty, jeśli kłamię. Przyniósł cię do nas słuŜący gorgio. Vivien wytarła spocone dłonie o spódnicę. - SłuŜący? Czyj słuŜący? - Nie podał Ŝadnego nazwiska. Powiedziano nam, Ŝebyśmy cię zabrali i nie mówili nikomu, jak do nas trafiłaś. Przez te wszystkie lata kochaliśmy cię jak własną córkę. Łzy spływały mu po policzkach. Reyna podeszła do niego i objęła go ramieniem. - Nie mieliśmy własnych dzieci - szepnęła, nie spuszczając oczu z Vivien. - Byliśmy tak szczęśliwi, mogąc mieć ciebie, Vivi, Ŝe nie zadawaliśmy Ŝadnych pytań. Nigdy nie mieliśmy zamiaru sprawić ci bólu. Jednak Vivien odczuwała ból. W jej Ŝyłach płynęła krew gorgio. Teraz dopiero zrozumiała, dlaczego była wyŜsza od innych dziewcząt, dlaczego w jej czarnych włosach pojawiały się brązowe pasma, zrozumiała swoje niewłaściwe zainteresowanie ksiąŜkami i nauką. Nienawidziła gorgios... sklepikarzy, którzy starali się im sprzedawać zepsute mięso... matek, które odwoływały na bok swoje dzieci, kiedy przejeŜdŜały cygańskie wozy... bogatych właścicieli 16
CYGANKA ziemskich, którzy zastawiali takie potrzaski jak ten, który uczynił kaleką jej dado. A teraz okazuje się, Ŝe jest jedną z nich. Jej ojciec i matka patrzyli na nią, płacząc cicho. Byli juŜ starzy, przygarbieni, biednie ubrani, ze srebrnymi nitkami w czarnych włosach. Ona nie była dzieckiem, które cudownym zrządzeniem losu przyszło na świat, kiedy nie byli juŜ młodzi. Została im oddana. Jak mogli trzymać to przed nią w tajemnicy? Miała ochotę rozpłakać się i robić im za to wyrzuty, a jednocześnie chciała poczuć uścisk ich opiekuńczych ramion. Vivien uczepiła się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. To oni byli jej rodzicami. Jeśli nawet nie łączyły ich więzy krwi, to łączyła ich miłość. Jedynym uczuciem, jakie miała dla gorgios, była nienawiść. - To na pewno jest dla ciebie okropny szok - odezwała się lady Stokeford. - Zabierz swoje rzeczy, a kiedy pojedziesz z nami do domu, od razu poczujesz się lepiej. Pojechać do domu? PrzeraŜona Vivien popatrzyła na trzy arystokratyczne damy. Lady Enid wachlowała swoją zarumienioną, pulchną twarz. Lady Faversham stała dumnie wyprostowana. Lady Stokeford uśmiechała się zadowolona, jakby właśnie ofiarowała Vivien gwiazdkę z nieba. Nie wątpiły, Ŝe Vivien przyjmie ich propozycję i z radością porzuci swoje dotychczasowe Ŝycie, jedyne, jakie zna. śe chętnie wsiądzie z nimi do karety, nie oglądając się nawet za siebie. Wzbierało w niej oburzenie. JuŜ otwierała usta do ostrej odpowiedzi, kiedy kątem oka dostrzegła Janusa. Stał z boku grupy Romów, z szeroko rozstawionymi nogami, z rękami na biodrach. Jego triumfalny wzrok przypominał, Ŝe Vivien naleŜy do niego. śe potrzebuje jego pieniędzy... A moŜe jednak nie. Przyszedł jej do głowy śmiały pomysł. Uwolniłby jąod konieczności wychodzenia za mąŜ i zapewniłby jej rodzicom wszelkie moŜliwe wygody. Powzięła desperackie postanowienie. 17
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
~- Dobrze - zwróciła się do trzech kobiet. - Pojadę z wami. Za pieniądze.
Jakaś dłoń dotknęła jego uda. - Jest czarująca, prawda? - zaszczebiotała mu do ucha lady Katherine Westbrook. Inne damy wydawały ciche okrzyki przeraŜenia, ale Katherine pozostała niewzruszona. Jego kochanka traktowała tę dziwną rozrywkę w ten sam sposób, w jaki traktowała Ŝycie - z rozbawieniem światowej damy. - Jeśli mam być szczery, to wolę, aby moje kobiety miały gorącą krew -powiedział Michael, patrząc na jej odsłonięte piersi. - A ja wolę, aby moi męŜczyźni byli przystojni i mieli temperament - odrzekła Katherine, przesuwając palcami po jego udzie. Poczuł zapach jej cięŜkich perfum. Katherine posiadała wszystkie cechy, które cenił w kobiecie: była opanowana, bystra, dobrze wychowana i wykształcona. Michael wiedział, Ŝe byłaby dla niego odpowiednią Ŝoną. Niedawno postanowił zalegalizować ich romans. Nie wątpił, Ŝe Katherine przyjmie jego propozycję. Wielokrotnie dawała mu do zrozumienia, Ŝe pragnie stałego związku. Musi jej tylko o tym powiedzieć. - Chcę cię o coś spytać - szepnął. - Ale nie tutaj. - Jestem na pana rozkazy, milordzie - odparła Katherine. Siedzieli w ostatnim rzędzie ustawionych w półkole krzeseł. Zebrani nadal wykazywyli Ŝywe zainteresowanie mumią, więc łatwo im było wyjść niepostrzeŜenie. Puszysty dywan tłumił ich kroki. Patrząc na ruchy jej bioder, Michael poczuł w lędźwiach zapowiedź miłosnej nocy. Utwierdził się w przekonaniu, Ŝe pragnie mieć kobietę w swoim łóŜku bez potrzeby organizowania sekretnych schadzek. O framugę drzwi opierał się wysoki męŜczyzna w rozwiązanym krawacie, z kieliszkiem wina w ręku. Ostre rysy jego twarzy i ciemnokasztanowate włosy ukryte były częściowo w cieniu. Sięgająca ust, półkolista szrama na policzku powodowała, Ŝe na twarzy zawsze miał coś w rodzaju złośliwego półuśmiechu. Michael zaklął pod nosem. On i Brand byli niegdyś przyjaciółmi, wychowywali się w sąsiadujących majątkach w Devon. Szrama,
Londyn, wrzesień 1810 Dwa tygodnie później Michael Kenyon, markiz Stokeford, patrzył obojętnym wzrokiem na martwą twarz. Mumia była bardzo skurczona. Kilka świeczników rzucało blask na wysuszoną skórę i wyraziste rysy dawno zmarłej kobiety. Luźne pasma włosów przylegały do wyschniętej czaszki. Wychudłe ręce złoŜone były na piersiach, a poŜókła tkanina zakrywała dół brzucha. Na podłodze salonu widać było kawałki zetlałego materiału. Lord Alfred Yarborough podniósł do góry niewielki amulet z lazurytu, znaleziony w fałdach tkaniny. - Oto jeszcze jeden talizman Jej Królewskiej Mości, królowej Szepset. Ukłonił się, kiedy usłyszał słaby aplauz zgromadzonych w salonie arystokratów. Od czasu, kiedy Napoleon podbił Egipt, a Anglicy z kolei pokonali Napoleona, arystokracja zaczęła pasjonować się staroŜytnym imperium faraonów. Wpływy egipskie uwidoczniały się w meblach i strojach. Bogaci lordowie zbierali amulety i skarabeusze. Niektórzy z nich stali się nawet posiadaczami mumii królewskich, aby móc zaimponować Ŝądnym rozrywki przyjaciołom. Michael, nie stroniący zazwyczaj od dekadenckich rozrywek, obojętnie obserwował ten spektakl. WyobraŜał sobie tę mumię jako Ŝyjącą kobietę z krwi i kości. Zastanawiał się, czy była kochana, czy teŜ znienawidzona... jak Grace. Zacisnął zęby, starając się stłumić te ponure wspomnienia. Wskrzeszanie przeszłości niczemu nie słuŜy. Wolał Ŝyć teraźniejszością i gonić za przyjemnościami. 18
19
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
którą nosił Brand, była efektem gwałtownego końca tej przyjaźni. Teraz Michael go nienawidził. - Faversham. - Skinął mu głową. Hrabia Faversham ukłonił się Katherine. - To niezłe - powiedział, wskazując gestem mumię. - Ale niezbyt odpowiednie dla damy. - Lecz interesujące - uśmiechnęła się Katherine. Faversham roześmiał się cicho, a jego szare oczy zabłysły. Nie prosił, aby go przedstawić, sam rozpoczął rozmowę. - Mówi się, Ŝe Cyganie pochodzą od staroŜytnych Egipcjan. - Nie wiedziałem o tym - powiedział Michael, zaciskając rękę na kibici Katherine. Ruszył do wyjścia, ale Faversham zastąpił mu drogę. - Cyganie to złodzieje, kłamcy i oszuści - mówił dalej. Potrafią ograbić naiwnych, Ŝerują przede wszystkim na staruszkach. Michael wiedział, Ŝe Brand nie mówi niczego bez powodu. - Powiedz, o co ci chodzi. - Na wszystko przyjdzie pora. Nie byłeś ostatnio w Devon, prawda? Nie byłeś tara od śmierci Grace. Wybacz, Ŝe wspominam tę nieszczęsną historię - powiedział Faversham z fałszywym współczuciem. - MoŜe powinienem raczej spytać o zdrowie twojej córki, lady Amy, o ile pamiętam. Michaela ogarnął niepohamowany gniew. Z rozkoszą zabiłby Favershama, jak to juŜ dawno powinien był zrobić. Od trzech lat nie odwiedzał swojego rodowego majątku i nikt nie wiedział dlaczego. Nawet ten nienawistny mu męŜczyzna. Opanował się z trudem. Był w towarzystwie swojej kochanki, która wykazywała Ŝywe zainteresowanie sytuacją. - Właśnie wychodziliśmy. MoŜe porozmawiamy innym razem. - Na pewno zaciekawi cię list od mojej babki. - List? - Dostałem go wczoraj. Opisała mi niezwykle interesującą historię, która z kolei dotyczy twojej babki. Michael czekał w milczeniu, patrząc, jak Brand spokojnie pije
wino. Bez względu na to, jakim wstrętem przepełniała go ta komedia, powinien wiedzieć, w co tym razem uwikłała się jego babka. - Więc o co chodzi? - MoŜliwe, Ŝe lady Stokeford znowu zmieni swój testament. - Który z moich braci jest teraz jej faworytem? - spytał Michael, a w jego głosie słychać było ulgę. - Gabe czy Josh? - śaden z nich. Ona chce zapisać wszystko swojej nowej towarzyszce. - Szrama na ustach hrabiego zadrgała w lekkim uśmiechu. - Jakiejś brudnej cygańskiej wróŜce.
20
CYGANKA
2
TWARDE WARUNKI UGODY
Obsluguj się noŜem i widelcem, kochanie - powiedziała lady Stokeford - bo Enid gotowa jest znowu zasłabnąć. Vivien spokojnie zlizywała sos z palców, co szokowało trzy damy siedzące przy stole. Przypomniała sobie, Ŝe ma na kolanach kawałek kosztownej białej tkaniny, ale szkoda było ją brudzić. Tym bardziej Ŝal było tego pysznego sosu. CóŜ, gorgios mieli bardzo dziwne obyczaje. Wzięła do ręki cięŜki srebrny nóŜ i widelec i odkroiła mały kawałek rostbefu. Mięso rozpływało się w ustach - było to popisowe danie francuskiego kucharza lady Stokeford. Nigdy nawet nie przypuszczała, Ŝe bogacze codziennie jedzą mięso, do tego z niesłychaną ilością róŜnych dodatków. Poczuła wyrzuty sumienia, Ŝe porównuje te wykwintne dania z prostą kuchnią swojej matki. Ogarnął ją smutek. Tak bardzo tęskniła za rodzicami. Musi jednak, dla ich dobra, nadal prowadzić swoją grę. - Panienko? -odezwałsię lokaj, podając jej srebrny półmisek. Czy moŜna dołoŜyć panience pomme de terres souflees! Przez ostatnie dwa tygodnie Vivien uczyła się manier odpowiednich dla damy. Postanowiła wykorzystać teraz swoją wiedzę. - Poproszę, panie Rumbold -powiedziała, nakładając na talerz zrumienione ziemniaki. - Czy pana czyrak mniej dzisiaj boli? 22
Piegowatą twarz lokaja oblał krwawy rumieniec. - O wiele mniej, panienko - wymamrotał i wrócił na swoje stanowisko przy kredensie. - Vivien! - rzuciła hrabina Faversham, marszcząc brwi. - Nie rozmawia się ze słuŜącym, który podaje do stołu. Tym bardziej nie zadaje się tak osobistych i nieprzyjemnych pytań. Nie siorb. Siedź prosto. Jedz wolno. Vivien kręciło się juŜ w głowie od tych wszystkich głupich nakazów. Postanowiła złamać kolejną regułę i zaoponować. - Wczoraj pan Rumbold utykał na nogę, więc przygotowałam mu napar z nasion kozieradki i chciałam dowiedzieć się, czy... - Dość tego - najeŜyła się lady Faversham. - Nie zwracamy się do lokaja per pan. Nie interesują nas równieŜ twoje cygańskie metody lecznicze. Gdy ktoś potrzebuje lekarza, wzywamy doktora Greena. Vivien miała juŜ ostrą odpowiedź na końcu języka, ale postanowiła udawać niewiniątko. - PrzecieŜ jeszcze dzisiaj mówiła mi pani, Ŝe obowiązkiem damy jest dbać o to, aby gospodarstwo domowe działało bez zakłóceń. Niewątpliwie dotyczy to równieŜ dbałości o słuŜbę. - Dobrze wiesz, co miałam na myśli, i nie udawaj, Ŝe jest inaczej - zaprotestowała lady Faversham. - CzyŜ ja udaję, milady? Staram się tylko zrozumieć wasze sztywne reguły zachowania. Vivien siedziała z wysoko uniesioną głową, zdecydowana odnieść zwycięstwo w tej słownej potyczce. Zmuszona do pozostawienia, choćby na krótko, wszystkiego, co było jej drogie, postanowiła stanąć do walki z bezdusznymi normami świata gorgios. Nie da się zbić z tropu tej wyniosłej, nieuprzejmej kobiecie. Lady Stokeford uśmiechnęła się. Jej pomarszczona twarzyczka wyłoniła się nagle w blasku świec. - Vivien ma rację, Olivio. Obowiązkiem pani domu jest zarządzanie słuŜbą. Ona uwaŜała, Ŝe postępuje właściwie. - Muszę przyznać, Ŝe ta dziewczyna uczyniła wielkie postępy 23
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
przyznała hrabina. - Ale musi jeszcze minąć trochę czasu, zanim będzie moŜna ją zaprezentować. - Zaprezentować? - spytała Vivien. - Co to znaczy? - Musisz być dobrze przygotowana, zanim zostaniesz zaprezentowana towarzystwu - tłumaczyła lady Stokeford. - Twoje maniery są juŜ zupełnie zadowalające. Jesteś bardzo zdolną dziewczyną. - I piękną - dodała lady Enid, popierając te słowa gwałtownym skinieniem głowy, aŜ zatrzęsły się jej liczne podbródki i kilka wyblakłych loków wysunęło się spod turbanu. - To będzie dopiero zabawny widok, kiedy poznają Vivien okoliczni młodzi ziemianie. Niejeden z nich straci dla niej głowę. Starsze panie przyjęły tę wypowiedź z zadowoleniem. Nawet oczy lady Faversham złagodniały. Ta dama i lady Enid codziennie odwiedzały lady Stokeford, wspierając ją w trudnym zadaniu uczynienia z Vivien prawdziwej damy. Vivien poruszyła się niespokojnie, a jej zielona, jedwabna suknia zaszeleściła z cicha. CzyŜby one chciały wydać ją za mąŜ za jakiegoś aroganckiego gorgio! Nie wiedziały, Ŝe ona nie ma zamiaru z nimi pozostać. - Nie chcę nikogo poznawać - stwierdziła. - Jestem zadowolona, Ŝe mogę mieszkać u pani, w Dower House, lady Stokeford. - To bardzo milo z twojej strony, kochanie - powiedziała markiza. - Ale ja jestem juŜ bardzo stara. Mogę nagle umrzeć. Vivien upuściła widelec, plamiąc sobie suknię. - Czy jest pani chora, milady? - Czuję się dobrze - uspokoiła ją lady Stokeford. - Ale kiedy jest się starym, niczego nie moŜna przewidzieć. Ty jesteś młoda i powinnaś wyjść za mąŜ. Na pewno pragniesz czegoś więcej niŜ dotrzymywać towarzystwa nudnej starszej pani. - Nie, ja bardzo lubię przebywać w pani towarzystwie. Uwielbiam słuchać pani opowieści. Vivien nie kłamała. Mimo niechęci, jaką Ŝywiła do wszystkiego, co miało związek ze światem gorgios, polubiła te stare damy, trzy
RóŜyczki, jak się same nazwały. Wyciągnęła rękę przez biały obrus i uchwyciła wychudłą dłoń staruszki. - Bardzo proszę, aby pani nie planowała mojego ślubu z jakimś nieznanym męŜczyzną. Nie godzę się na to. - Nie ma powodu do robienia tragedii. - Lady Stokeford roześmiała się. - Kiedy przyjdzie na to czas, wybierzesz sobie męŜa spomiędzy miejscowych właścicieli ziemskich. - To będzie małŜeństwo z miłości i będziecie Ŝyć długo i szczęśliwie - zadecydowała lady Enid. - Tego właśnie pragnęłaby dla ciebie nasza kochana Harriet. Na wspomnienie kobiety, która ją urodziła, Vivien wzdrygnęła się lekko. Ta rana nie zagoiła się jeszcze. Nie zadawała zbyt wielu pytań na ten temat, nie dowiadywała się równieŜ o nieznanego męŜczyznę, który dał jej Ŝycie. Zbytnią ciekawość w tej sprawie uwaŜałaby za zdradę swojego dado i swojej dye. Wystarczającym sprzeniewierzeniem była przyjemność, jaką czerpała z Ŝycia wśród gorgios. Vivien, pragnąc przeprowadzić swój plan, godziła się na wszystkie zabiegi RóŜyczek, które ją pięknie ubierały, nacierały sokiem z cytryny, aby zlikwidować opaleniznę, i uczyły dobrych manier. Ze zdumieniem i poczuciem winy stwierdziła, Ŝe cieszą ją gorące kąpiele, jedwabne stroje i dobre jedzenie. Uwielbiała opowieści lady Stokeford o przeszłości i o figlach, jakie płatali jej wnukowie. Najbardziej wstydziła się tego, Ŝe nie potrafiła nienawidzić tych kobiet gorgios, ale były dla niej dobre i w efekcie nie róŜniły się od kobiet Romów. Lady Enid przypominała jej starą Shuri, która lubiła śmiać się i plotkować. Lady Feversham podobna była do Peshy, która łatwo wpadała w złość, ale była dobrą kobietą. Lady Stokeford, jak Reyna Thorne, zawsze miała pobłaŜliwy uśmiech na ustach. Vivien nachmurzyła się nagle. Jak moŜe porównywać jakąś gorgio rawnie z kobietą, która ją wychowała i otaczała miłością? Nie mogąc znieść naporu sprzecznych uczuć, Vivien zerwała
24
25
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
się nagle od stołu, w ostatniej chwili przypominając sobie o dobrych manierach. - Czy mogę odejść? - Nie skończyłaś obiadu - powiedziała lady Stokeford, a jej niebieskie oczy wyraŜały troskę. - Na deser jest twoje ulubione ciasto ze śliwkami - dodała lady Enid. - Poleciłam lokajowi, aby zaparzył ci mocną herbatę, jak lubisz - odezwała się lady Faversham. - Dziękuję... bardzo dziękuję... ale nie jestem głodna. Vivien wybiegła z jadalni. Miała łzy w oczach. Nie Ŝyczyła sobie ich dobroci, nie chciała polubić tego wytwornego domu. Ta niezliczona liczba pokoi przyprawiała ją o zawrót głowy, a obwieszone obrazami ściany ograniczały swobodę. To było dziwne, Ŝe gorgios woleli wieszać na ścianach widoki natury, zamiast zamieszkać na jej łonie. Jej szybkie kroki zabrzmiały głośnym echem w wielkim holu. W kryształowych świecznikach odbijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca, rzucając tęczowe blaski na ściany. Pochłonięta myślą o ucieczce, Vivien nie zwróciła na to- uwagi. Zbiegła z szerokich stopni werandy i przekroczyła w pośpiechu świeŜo skoszony trawnik. Zapach ściętej trawy napawał ją smutkiem. Gorgios nie rozumieli, Ŝe przyroda powinna kierować się własnymi prawami i nie wolno jej przekształcać i oszpecać. Nie rozumieli równieŜ, Ŝe jej wolny duch nie podporządkuje się ich formalistycznym regułom. Tak bardzo tęskniła za lasem i drogami, które prowadziły w nieznane, za zapachami i odgłosami obozowiska. Tęskniła za rodzicami, za ich niewymuszonym śmiechem i serdecznymi rozmowami. Za kołysaniem vardo, kiedy byli w drodze. Ruszyła w kierunku kępy jarzębin, za którą szumiała rzeka. Kiedy dotarła do kamiennego mostku, zobaczyła w dali wspaniałą rezydencję. Stanęła na brzegu, wdychając zapach wody i roślin. Zrzuciła pantofelki i stanęła na trawie w samych pończochach.
Po chwili wyciągnęła szylkretowe szpilki z upiętych w węzeł włosów, które opadły jej na ramiona. Zwróciła twarz w stronę granatowego, wieczornego nieba, z róŜowymi przebłyskami zachodu, szukając w nim pociechy. MoŜe jej dado i dye patrzyli teraz na pierwsze gwiazdy i wspominali swoją córkę. Córkę, z którą nie łączyły ich więzy krwi. Nerwowe napięcie doprowadziło ją do łez. Zaczerpnęła głęboko powietrza, poniewaŜ dziwny cięŜar przygniatał jej piersi. Czemu płacze? Co prawda, odkryła w sobie słabość do wygód gorgios, ale miała zamiar wrócić do swojej rodziny, jak tylko zarobi wystarczającą sumę pieniędzy. Postawiła RóŜyczkom twarde warunki. Za kaŜdy miesiąc u lady Stokeford miała dostawać zawrotną sumę stu złotych gwinei. Wymusiła równieŜ na starych damach zaliczkę dla ojca w wysokości dziesięciu gwinei. Początkowo Pulika nie chciał przyjąć pieniędzy, ale Vivien przypomniała mu, Ŝe w przeciwnym wypadku będzie musiała wyjść za mąŜ za Janusa i tym argumentem przełamała jego opór. „To dobrze, Ŝe dowiesz się, jak Ŝyją ludzie, z którymi łączą cię więzy krwi", powiedział jej Pulika. „MoŜe będziesz chciała z nimi zostać na zawsze". Vivien gwałtownie zaprotestowała. Przysięgła, Ŝe wróci. Tylko dwa miesiące, powiedziała ojcu. Dwieście gwinei. Potem będzie wolna i powróci do Romów. RóŜyczki nic nie wiedziały o planach Vivien. Z całą naiwnością wierzyły, Ŝe kiedy zakosztuje ona smaku bogactwa, zrezygnuje łatwo ze swojego cygańskiego Ŝycia. Myślały, Ŝe poślubi kogoś z ich sfery i na zawsze zamieszka pomiędzy nimi. Miłość ogniem w sercu płonie. Wspominając słowa matki, Vivien otarła łzy. RóŜyczki bujały w obłokach. Ona nie moŜe zaznać szczęścia z jakimś aroganckim arystokratą gorgio. Nie chce naleŜeć do świata, który będzie traktować ją podejrzliwie, do świata, w którym pozbawieni ludzkich uczuć właściciele ziemscy zastawiali potrzaski na Cyganów.
26
27
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Jednak to dobre wiatry przygnały RóŜyczki do obozowiska. Vivien będzie musiała udawać zadowolenie przez pewien czas. Pieniądze, które miała dostawać, nie przedstawiały dla nich wielkiej wartości, moŜe więc z czystym sumieniem zwodzić te damy. - Moja droga, poruszasz się o wiele za szybko, jak na moŜliwości starszej pani. Vivien obróciła się. Lady Stokeford zbliŜała się do rzeki wolnym krokiem. Na ramionach miała biały szal. - Milady - powiedziała zdumiona Vivien. - Nie powinna pani wychodzić o tej porze. MoŜe się pani zaziębić. - Obawiałam się, Ŝe sprawiłyśmy ci przykrość - powiedziała. Ty płakałaś, biedactwo. Powiedz mi, jakie masz zmartwienie. Wyobraź sobie, Ŝe jestem twoją starą ciotką. Po chwili Vivien siedziała juŜ na kamiennej ławce, na wprost rzeki, a lady Stokeford wycierała koronkową chusteczką jej mokre od łez policzki. - Nie płacz, kochanie. Nie powinnyśmy były tak cię strofować. To jest dla ciebie nowe, skomplikowane Ŝycie, prawda? Nasze obyczaje muszą ci się czasem wydawać bardzo dziwne. Vivien, która jeszcze niedawno tak bardzo pragnęła samotności, teraz zadowolona była z towarzystwa. Brakowało jej długich rozmów, jakie prowadziła z matką. - Trudno mi jest spędzać tyle czasu w czterech ścianach przyznała. Przypomniała sobie szybko, Ŝe cudem uniknęła małŜeństwa z Janusem, i utwierdziła się w swoim zamiarze. - Jednak chcę nauczyć się waszego sposobu Ŝycia. Dotrzymać obietnicy - powiedziała. Przynajmniej przez dwa miesiące, dodała w myślach. - Na pewno ci się uda. - Lady Stokeford uśmiechnęła się. Pod tym względem przypominasz mi matkę. Była bardzo zdecy dowaną młodą damą. Vivien zmięła mokrą chusteczkę w dłoni. Czy zdradzi Reynę,
pytając o swojąmatkę gorgio? Lady Stokeford na pewno spodziewa się pytań o nią. - Proszę mi opowiedzieć o mojej... o Harriet - powiedziała. - To była opanowana, trzeźwo myśląca kobieta. Zatrudniłam ją w charakterze guwernantki do moich trzech wnuków. Świetnie sobie z nimi radziła. Pamiętam, jak Michael, najstarszy, którejś nocy włoŜył na siebie prześcieradło i zaczął wyć, Ŝeby ją przestraszyć. - Lady Stokeford roześmiała się na to wspomnienie. -Ale tak się złoŜyło, Ŝe była to ciepła noc i okno w mojej sypialni było otwarte, więc od razu pobiegłam do dziecięcego pokoju. A Harriet, po prostu, spokojnym głosem kazała mu wracać do swojego łóŜka. Vivien uśmiechnęła się, wyobraŜając sobie Harriet w tej sytuacji. - Nie widziałam pokoju dziecięcego w Dower House - powiedziała. - Nie ma go tu. Przeprowadziłam się do Dower House po śmierci syna, kiedy wnuki dorosły. - Lady Stokeford popatrzyła na ledwo widoczny w mroku pałac, po drugiej stronie rzeki. Wtedy mieszkaliśmy wszyscy tam, w Stokeford Abbey. To były szczęśliwe czasy, chociaŜ mój syn pił zbyt wiele. A jego Ŝona moja synowa - większość czasu spędzała na modlitwie. - Stara dama skrzywiła się niechętnie. - Pozwoliłaby tym chłopcom zdziczeć do reszty. Widocznie uwaŜała, Ŝe ucywilizuje ich, odmawiając pacierze. Ale ja wzięłam tę sprawę w swoje ręce. A więc to lady Stokeford wychowywała wnuków. Vivien stłumiła niczym nieusprawiedliwioną ciekawość na ten temat i zadała zasadnicze pytanie. - Co się z nią stało? Z Harriet? - Jednego dnia zniknęła bez śladu. Zostawiła tylko karteczkę, Ŝe tęskni za świeŜym powietrzem morskim i przyjęła pracę na wyspie Wight. Ukarałam chłopców surowo, poniewaŜ byłam pewna, Ŝe udało im się wreszcie ją sterroryzować. - Musiała pani wiedzieć, Ŝe ona spodziewa się dziecka. - Nie. - Markiza ze smutkiem potrząsnęła głową. - Gdybym
28
29
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
wiedziała, to sprowadziłabym ją z powrotem do domu. Traktowałam jąjak własną córkę. Jej nagły wyjazd bardzo mnie zabolał. - W jaki sposób dowiedziała się pani... o mnie? - W zeszłym roku, po jej śmierci, notariusz znalazł w papierach list, który był adresowany do mnie. W liście tym Harriet wyznała, Ŝe miała kochanka i Ŝe urodziła córkę. Ciebie, moja droga. - Łatwo ze mnie zrezygnowała -powiedziała Vivien, zaciskając dłonie. - Nie! Nie wolno ci oskarŜać Harriet. - Lady Stokeford połoŜyła jej dłoń na ramieniu. - Kiedy leŜała ,w gorączce połogowej, jej kochanek oddał ciebie, swoją własną córkę, Cyganom. Harriet ze wszystkich sił starała się ciebie odnaleźć, ale była chora i samotna, nie miała nikogo, kto by mógł jej pomóc. Vivien zawrzała gniewem na męŜczyznę, który tak bezlitośnie wykorzystał Harriet. Na tego męŜczyznę, który powołał j ą do Ŝycia. - Kim on był? - spytała. - Ten męŜczyzna, który wydarł mnie z matczynych objęć? - Chciałabym to wiedzieć - powiedziała zachmurzona lady Stokeford. - Chętnie ukręciłabym mu.... - Po chwili z jej twarzy zniknął wyraz gniewu i ponownie zagościł na niej dobrotliwy uśmiech. -Nie myśl o nim, moja droga. NajwaŜniejsze, Ŝe jesteś tu z nami. Przez osiemnaście lat nie miałyśmy nawet pojęcia o twoim istnieniu. Vivien nie zadała pytań, które cisnęły się jej na usta, na temat tego nieznanego gorgio, który dał jej Ŝycie. Był złym człowiekiem i nie powinna nawet o nim myśleć. Jedyną waŜną rzeczą było dwieście złotych gwinei. - W jaki sposób pani mnie odnalazła? - Wynajęłam detektywa. - Kogo? - Tajnego agenta policji, z samego Londynu. Przeprowadził dyskretne dochodzenie. ChociaŜ to była stara sprawa, nazwisko ludzi, którzy cię wzięli do siebie, okazało się bardzo pomocne.
Poznaliśmy je dzięki listowi Harriet. A teraz twoją rodziną są RóŜyczki. - Lady Stokeford uśmiechnęła się. - Co oznacza ta nazwa kwiatu, którą panie zwykły się nazywać? - spytała zaciekawiona Vivien. - To nie ma nic wspólnego z kwiatami, moja droga. - Stara dama roześmiała się. - Ale to długa historia. Opowiem ci ją kiedy indziej. Teraz chcemy sprawić ci przyjemność. MoŜe dla odmiany zaprezentujesz nam jeden ze swoich obyczajów. - To znaczy? Lady Stokeford uśmiechnęła się figlarnie, oczy jej błyszczały. - Chodź do domu i przekonaj się sama!
30
CYGANKA
3
POMYSŁ LUCY
Michael stał w drzwiach saloniku swojej babki. Widok, jaki tam zobaczył, odjął mu mowę. Po długiej podróŜy był zmęczony i głodny. Nie pojechał jednak wprost do Abbey, tylko zatrzymał się najpierw w Dower House. Lokaj powiedział mu, Ŝe babka i jej nowa towarzyszka są w saloniku. Michael wbiegł na górę z zamiarem natychmiastowego wyrzucenia z domu tej przebiegłej Cyganki. Potem będzie mógł spokojnie zasiąść do kolacji. A teraz stał w drzwiach jak zaczarowany. Dywan stłumił jego kroki, więc RóŜyczki nie zdawały sobie sprawy z jego obecności. Siedziały wpatrzone w uderzająco piękną, ciemnowłosą dziewczynę. Zaskoczony, rozglądał się po róŜowym saloniku, przebiegał wzrokiem po obwieszonych akwarelami ścianach i białych francuskich meblach. W powietrzu unosił się zapach pudru i perfum. Gdzie mogła być ta oszustka z rozbieganym wzrokiem i haczykowatym nosem, której obraz towarzyszył mu podczas długiej jazdy? Ta sprytna krętaczka, która wdarła się podstępem do tego domu? Na pewno gdzieś się ukrywa, moŜe przeszukuje szuflady w garderobie, wykorzystując okazję. 32
Dopiero po chwili zorientował się, Ŝe miał ją przed oczami. Ta cudowna dziewczyna była Cyganką. W jedwabnej, zielonej sukni siedziała na kanapie, a przed nią, na ustawionych w półkole krzesłach, przycupnęły RóŜyczki. Miała rozpuszczone włosy, które opadały jej aŜ do pasa. Palący się na kominku ogień oświetlał jej regularne rysy, wysokie kości policzkowe i róŜane wargi. W czarujący sposób przechylała głowę na bok, całkowicie zaabsorbowana swoim zadaniem. Wpatrywała się uwaŜnie w wyciągniętą dłoń jego babki, przesuwając po niej delikatnie czubkiem palca. - DoŜyje pani sędziwego wieku - mówiła melodyjnym gło sem. - Czeka panią jeszcze wiele przygód. RóŜyczki zaszczebiotały radośnie. - Powiedz mi więcej, kochanie. Jakie to będą przygody? Babka była wyraźnie zachwycona. - Czy to będzie miało związek z jakimś dŜentelmenem? spytała z ciekawością lady Enid. - Tak zwykle bywa - powiedziała Cyganka z tajemniczym uśmiechem. - Ale tego nie da się odczytać z dłoni. Gniew, który nie opuszczał Michaela w drodze, ogarnął go teraz ze zdwojoną siłą. Ta Cyganka nie była tylko pospolitą krętaczka. Miała gorsze zamiary - opowiada bajeczki jego łatwowiernej babce, aby omotać tę dobrotliwą staruszkę i ograbić ją z majątku. - Ta dziewczyna jest oszustką - powiedział, stając w otwartych drzwiach. - Powinnaś pochować wszystkie cenne przedmioty, babciu. Zaskoczona lady Stokeforfd szybko cofnęła rękę, a jej przyjaciółki wydały okrzyk zdumienia. Ale Michael skoncentrował całą swoją uwagę na Cygance, obrzucając ją surowym spojrzeniem. Zupełnie jej to nie speszyło. Jej brązowe oczy, okolone gęstymi, czarnymi rzęsami, patrzyły na niego śmiałym wzrokiem. Rozchyliła wargi i podniosła złoŜone dłonie na wysokość piersi. Krew zaczęła mu szybciej krąŜyć w Ŝyłach. Dobrze byłoby obrócić jej gierki na swoją korzyść... i wziąć ją do łóŜka. 33
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Nie stój w drzwiach - odezwała się lady Stokeford. - Przywitaj się ze mnąjak naleŜy, to moŜe wybaczę ci niegrzeczne zachowanie w stosunku do mojej towarzyszki. Michael, niezadowolony, Ŝe babka traktuje go jak małego chłopca, podszedł i pocałował jej pomarszczony policzek. Twarz babki poryta była bruzdami, których przedtem nie było. Wydała mu się bardzo stara i krucha. Chyba źle robił, lekcewaŜąc jej prośby o przyjazd i wierząc doniesieniom, Ŝe zdrowiu staruszki nic nie zagraŜa. - Jak się czujesz, babciu? - Michael, kochanie. - Babka chwyciła go w objęcia, roztaczając silny zapach perfum. - Jesteś ostatnią osobą, której bym się spodziewała. - Odsunęła się od niego i zaczęła wachlować chusteczką. - Fe, przesiąkłeś zapachem koni. - Wybacz, babciu - powiedział z lekkim ukłonem, skie rowanym równieŜ do jej przyjaciółek. - Dopiero co przyjechałem. Wyruszyłem o świcie, niestety, pękła oś w powozie i resztę drogi musiałem przebyć konno. Na wałachu, który zgubił podkowę. Nie dodał, Ŝe zrezygnował równieŜ z upojnej nocy w ramionach Katherine. Dwie RóŜyczki poruszyły się niespokojnie na krzesłach, ale babka nie mrugnęła nawet okiem. - Zły humor nie tłumaczy niegrzecznego zachowania. Chcę ci przedstawić moją nową towarzyszkę, pannę Vivien Thorne, Babka zwróciła się z czułym, ufnym uśmiechem do Cyganki, — Vivien, kochanie, to jest Michael Kenyon, markiz Stokeford, mój najstarszy wnuk. Nieczuły wnuk, który odwiedza mnie tylko wtedy, kiedy chce robić mi wyrzuty. Michael nie zwrócił uwagi na słowa babki i wbił cięŜki wzrok w siedzącą na kanapie Cygankę. Jak na dziewczynę w tym wieku a nie mogła mieć więcej niŜ osiemnaście lat - miała wzrok wyjątkowo zuchwały, odmienny od skromnych spojrzeń dobrze wychowanych panienek. Wiele kobiet rzucało mu juŜ obcesowe
spojrzenia, ale Ŝadna z nich nie patrzyła na niego tak bezczelnie. Ona niechybnie była zwykłą dziwką. - Panno Thorne - złoŜył jej Ŝartobliwy ukłon. - No cóŜ, dobrze znam osoby pani pokroju. Jakby go w ogóle nie słyszała. Szepnęła tak cichym głosem, Ŝe nie był pewny, czy się nie przesłyszał: - Miłość ogniem w sercu płonie. Michael zmarszczył brwi. CzyŜby była niedorozwinięta? Nie, ta aura zamroczenia naleŜała do jej gierek. Miała nadzieję, Ŝe zauroczy go i tym łatwiej przeprowadzi swój plan. - Co mówiłaś? - spytała lady Enid, przykładając pulchną dłoń do ucha. - Musisz się z nim odpowiednio przywitać. - Mów do niego milordzie - szepnęła lady Faversham, trącając ją rączką swojej laski. - 1 nie zapomnij dygnąć. Vivien zamrugała szybko, jakby zbudzona ze snu. Wolno wstała z kanapy. Była wyŜsza, niŜ myślał, z duŜym biustem, wąską talią i długimi nogami. Podniosła oczy i napotkała jego wzrok. Była niewątpliwie pociągająca. ZłoŜyła mu zgrabny ukłon, aŜ zafalowały jej czarne włosy. Kobiety nosiły rozpuszczone włosy jedynie w sypialni. I tylko w towarzystwie męŜa. Lub kochanka. - Miło mi pana poznać, milordzie - powiedziała z lekkim obcym akcentem. - Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę tego powiedzieć o sobie odezwał się chłodnym tonem. - Byłoby mi naprawdę miło, gdyby pani natychmiast opuściła ten dom. - Michael! - wykrzyknęła lady Stokeford. Nie zwrócił na niąuwagi. Cyganka teŜ nie. Z jej aksamitnych oczu zniknął wyraz zauroczenia, zesztywniała i podniosła wysoko głowę. - Nic pan o mnie nie wie. - Wiem, Ŝe muszę bronić markizy przed pani szalbierstwem. - Szalbierstwem? - spytała, przekrzywiając na bok głowę. -Co to znaczy?
34
35
BARBARA DAWSON SMITH - Wy, Cyganie, nazywacie to szachrąjstwem. Niech pani nie udaje niewiniątka. - Co ma znaczyć to skandaliczne zachowanie, Michael? wtrąciła lady Stokeford. - Masz natychmiast przeprosić Vivien. - Zawsze byłaś zbyt dobra - przeciwstawił się babce. - Przyjmowałaś do domu włóczęgów, dawałaś im pracę, nigdy nie Ŝądałaś referencji... - Jeśli masz na myśli Rumbolda - przerwała mu - to udzieliłam schronienia małemu chłopcu, który uciekł od okrutnego ojca. - W zeszłym roku dałaś sto gwinei na nieistniejący przytułek dla sierot w Bristolu. Nie wiedziałabyś nawet, Ŝe zostałaś oszukana, gdybym ja się tym nie zainteresował. - Wolę być hojna i oszukiwana niŜ skąpa i podejrzliwa jak ty powiedziała niezmieszana babka, patrząc na niego groźnym wzrokiem. - Dobrze mówisz - poparła ją lady Enid, klaszcząc w dłonie. - Ja teŜ się z tym zgadzam - dodała lady Faversham. Michael przesunął wzrokiem po obu podekscytowanych damach. - Babciu, moŜe porozmawiamy o tym tylko we dwoje. Lady Stokeford zacisnęła wargi, Potrząsnęła głową, jej siwe włosy zalśniły w świetle ognia z kominka. - RóŜyczki mogą wysłuchać wszystkich głupot, jakie masz mi do przekazania. Usiądź wreszcie, młody człowieku. Od patrzenia w górę zaczął mnie boleć kark. Usiadł obok niej na kanapie i delikatnie ujął jej chudąj pomarszczoną dłoń. Pamiętał łagodny dotyk jej rąk, kiedy chorował w dzieciństwie, podczas gdy jego matka zajęta była zbawianiem własnej duszy. - Panna Thorne jest oszustką - tłumaczył cierpliwie. - Wykorzystuje twoje dobre serce. - Nonsens. Ona jest dobrą, kochaną dziewczyną. - Lady Stokeford nagle posmutniała. - Chyba wiesz, dlaczego potrzebuję towarzyszki - ty i twoi bracia porzuciliście mnie. Co ma robić stara, samotna kobieta? 36
CYGANKA
- Mogę ci znaleźć bardziej odpowiednią towarzyszkę - perswadował Michael, tłumiąc wyrzuty sumienia. - Panna Thorne chce cię po prostu ograbić. - Ta, ta, ta. Zostawię swój majątek, komu będę chciała prychnęła babka. - A na razie ty, Michaelu, nie naleŜysz do tych szczęśliwych wybrańców. - Jakkolwiek by było, ona nie jest odpowiednią towarzyszką dla markizy Stokeford. Ona jest Cyganką. - Dobrze o tym wiem. Sama odnalazłam ją w obozowisku Cyganów i Bogu za to dziękuję. - Lady Stokeford ściągnęła brwi. Kto ci o niej powiedział? Jeśli któryś ze słuŜących ośmieliłby się... - Brand. Otrzymał list od lady Faversham. Pod oburzonym wzrokiem przyjaciółek hrabina opuściła nisko głowę. - No wiesz, Olivio! - Lady Enid była zszokowana. - Ja przez te wszystkie tygodnie nie pisnęłam nawet słówkiem na ten temat, a ty, która uwaŜasz się za wzór dyskrecji, wyjawiłaś tajemnicę. - UwaŜałam za słuszne, Ŝeby markiz dowiedział się o tym powiedziała lady Faversham. - Lord Stokeford jest przecieŜ głową rodziny. - Sama bym mu o tym powiedziała, ale w swoim czasie - lady Stokeford skarciła ją lekko. - Ale co się stało, to się nie odstanie. Zwróciła się do wnuka. - Czy w liście była równieŜ mowa o tym, Ŝe Vivien jest szlachetnie urodzona? Oddano ją Cyganom, kiedy była niemowlęciem. Więc ona w to gra. Michael zerwał się na równe nogi i stanął przed Vivien Thorne, co zmusiło ją do podniesienia głowy. Jej oczy miały nieodgadniony wyraz. Miała swoje tajemnice. Ale on szybko je ujawni. - Została pani oddana Cyganom? - zadrwił. - To stara śpiewka dla naiwnych bogaczy. - To prawda, mój drogi - szepnęła babka, nachylając się ku niemu. - Ona jest panieńskim dzieckiem Harriet Althorpe.
37
BARBARA DAWSON SMITH Althorpe? Przypomniał sobie po chwili wysoką, zasadniczą kobietę, która była jego guwernantką, dopóki nie skończył dwunastu lat i nie został wysłany do szkoły. Była prawdziwą arystokratką, jedną z tych nieszczęsnych dam bez grosza przy duszy, zmuszonych przez niefortunne okoliczności do pracy zarobkowej. Zupełnie niepodobną do rozkwitłej, zmysłowej Vivien Thorne. - Panna Althorpe miała niebieskie oczy i kasztanowate włosy powiedział. - Miała równieŜ zasady. Nie wyobraŜam sobie, Ŝeby mogła wdać się w jakiś romans. - Oczywiście, Ŝe nie - prychnęła babka. - Dziecku trudno jest sobie wyobrazić, Ŝe dorośli mogą dać się ponieść namiętności. - Nie o to mi chodzi - powiedział, nie mogąc uwierzyć, Ŝe tę poprawną, starą pannę ogarnęło poŜądanie. - Mówię ojej charakterze. - Ha, charakter... Kiedy kobieta się 2akocha, odrzuca wszelkie hamulce. - PrzecieŜ ona była o wiele za stara na to, aby mieć dziecko. - Urodziła naszą kochaną Vivien w wieku trzydziestu jeden lat. - Babka uśmiechnęła się pobłaŜliwie. Zdumiony Michael usiłował przypomnieć sobie dokładnie pannę Althorpe. Ta podstarzała kobieta byłaby więc... w jego wieku? - To długa i smutna historia - wtrąciła lady Enid. - Ale powinieneś ją poznać - dodała lady Feversham. - To prawda - stwierdziła lady Stokeford. Trzy RóŜyczki zaczęły szeptać między sobą. Po chwili babka uraczyła go nieprawdopodobną historią o Harriet Althorpe i jej tajemniczym kochanku, który oddał dziecko Cyganom. Michael nie wierzył ani jednemu słowu. Dla niego było oczywiste, Ŝe Vivien Thorne dowiedziała się w jakiś sposób o związkach, jakie łączyły Harriet Althrope z jego rodziną, i sfabrykowała tę opowieść, aby dostać się do domu babki. Musiał przyznać, Ŝe zrobiła to w bardzo sprytny sposób. 38
CYGANKA
- Melodramatyczne bzdury - ocenił opowieść babki. - Ten list jest niewątpliwie sfałszowany. - Więc pokaŜę ci list Harriet - obruszyła się babka. - Teraz ma go 01ivia, ale jutro go zobaczysz. - Sam zobaczysz, Ŝe jest autentyczny - poparła ją lady Faversham. - Jestem pewien, Ŝe wygląda wiarygodnie - powiedział Michael złośliwie. - Cyganie mają duŜe doświadczenie w oszustwach, są świetnymi fałszerzami. - Ona mówi prawdę - odezwała się nagle Vivien Thorne. Niech jej pan nie dokucza. - Nie ma pani prawa zabierać głosu. Niech pani będzie cicho. Obrócił się do niej ze złością. - Nie. MoŜe pan o mnie myśleć, co się panu podoba, milordzie, ale nie będę siedzieć cicho, kiedy okazuje pan brak szacunku swojej babci. Vivien siedziała wyprostowana, obrzucając go wyniosłym spojrzeniem, jakby była panią tego domu. - To w takim razie będę dokuczał pani, panno Thorne. Zbije pani niezły majątek, nabierając w ten sposób moją babkę. Vivien zmarszczyła czarne brwi, ale zanim zdąŜyła uraczyć go nową bajeczką, Michael przypuścił bezpośredni atak. - Niech pani powie prawdę. Ile pieniędzy juŜ zdąŜyła pani od niej wyłudzić? Nie odpowiedziała, ale jakiś cień zasnuł jej urodziwą twarz. - Ile, pytam? - Dziesięć gwinei - wypaliła. - I sto za kaŜdy miesiąc, który tutaj spędzę. To są pieniądze dla moich rodziców, dla tych, którzy mnie wychowywali. Rozwścieczony Michael złapał ją za ramię i poderwał na nogi. Vivien zachwiała się z lekka i otarła o niego piersiami. Ten dotyk wzburzył w nim krew. Zapragnął nagle zawlec ją do najbliŜszej sypialni i zmusić, aby uznała go za swojego pana i władcę. 39
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Stare damy wstrzymały oddech, kiedy, nie zwaŜając na jej gwałtowny protest, ciągnął Vivien w kierunku drzwi. Był tak rozzłoszczony, Ŝe nie zdziwił go nawet brak gwałtowniejszej reakcji ze strony babki. - Zachowuj się, jak przystoi dŜentelmenowi, Michael! -zawo łała tylko. - Nie zapominaj, Ŝe jesteś w Dower House. Nie masz prawa oddalić mojej towarzyszki.
się tęskne westchnienie. - Z niego jest prawdziwy zabijaka. Z tymi przenikliwymi niebieskimi oczami i kruczoczarnymi włosami jest zbyt przystojny, aby mu to wyszło na dobre. AŜ chciałoby się być znowu młodą. - Niemądra jesteś - skarciła ją 01ivia. - Ja martwię się o Vivien. My tu rozmawiamy, a tam moŜe waŜy się jej przyszłość. - Zaczekaj chwilę - powiedziała Lucy. - Wysłuchajcie mnie. Od śmierci Grace Michael rzeczywiście stał się zabijaką. Zaczął korzystać z uciech Londynu, brać sobie kochanki, tracić czas i pieniądze na wyścigi konne, pijaństwa i rozpustę. Lucy zacisnęła wargi. - Ten biedny chłopak wiele przecierpiał. - Enid potrząsnęła głową. - Strata Ŝony go dobiła. - Grace była młoda i taka piękna- dodała 01ivia, a jej surowa zwykle twarz złagodniała. - Ich biedna córeczka została bez matki. Przez chwilę słychać było tylko trzaskanie ognia w kominku. Lucy wróciła myślami do tej potwornej nocy. Ogarnął ją smutek, szybko się jednak otrząsnęła. Wiedziała, Ŝe roztrząsanie przeszłości jest bezowocne. Dotknęła dłoni swoich przyjaciółek - pomarszczonych, starczych dłoni, takich samych jak jej własne. Były doświadczonymi kobietami i na pewno przyznają jej rację, kiedy dowiedzą się o tym pomyśle. - Tak bardzo bym chciała, Ŝeby Michael mógł być znowu szczęśliwy - powiedziała. - Pragnę, aby powrócił do Stokeford Abbey, gdzie jest jego właściwe miejsce. Vivien moŜe dać mu do tego motywację. RóŜyczki popatrzyły na Lucy pytającym wzrokiem. - Czy chcesz, Ŝeby on ją uwiódł? - odezwała się wreszcie Enid, szeroko otwierając oczy. - Ale ona nie moŜe być jego kochanką. Miałyśmy inne plany. - Ona wyjdzie za mąŜ za właściciela ziemskiego - stwierdziła
Czy nie powinnyśmy za nimi pójść? Stokeford jest wściekły szepnęła Enid, kiedy ucichł odgłos ich kroków. - To wszystko przez Olivię - dodała, patrząc na hrabinę złym wzrokiem. - Nie powinnaś była pisać o tym do Brandona. Wiedziałaś, Ŝe on z przyjemnością doniesie o tym Michaelowi. - Daj spokój. - Na twarzy OJivii malował się wyraz troski. Teraz waŜne jest, aby nie zostawić Vivien sam na sam z markizem. Muszą mieć przyzwoitkę. Oparła się na lasce, mając zamiar wstać z miejsca, ale Lucy ją powstrzymała. - Nie. Zostaw ich. - Ale jeśli ktoś ich zobaczy, ucierpi jej dobre imię! Straci szansę na zawarcie odpowiedniego małŜeństwa. I cała nasza praca pójdzie na marne. - Nie byłabym tego taka pewna. - Lucy uśmiechnęła się tajemniczo. Początkowo była przeraŜona, kiedy zobaczyła swojego wnuka w saloniku. Jak wielu męŜczyzn, Michael potrafił być potwornie uparty, a ona chciała sama zadbać o przyszłość Vivien, bez niczyjej ingerencji. ZauwaŜyła jednak, Ŝe coś zaiskrzyło pomiędzy nimi, coś bardzo interesującego... - Czy któraś z was zauwaŜyła, jak oni na siebie patrzyli? spytała. - Jego lordowska mość patrzył na nią wilkiem - odezwała się Enid. -Jakby chciał... przetrzepać jej skórę. -Z jej piersi wyrwało 40
41
BARBARA DA WSON SMITH Olivia, stukając laską o podłogę. - Zgodziłyśmy się, Ŝe taki związek będzie odpowiedni dla kobiety o... dość niezwyczajnym pochodzeniu. Lucy potrząsnęła przecząco głową. Jej ukochane przyjaciółki wykazywały czasem wyjątkowy brak inteligencji. - Źle mnie zrozumiałyście, RóŜyczki. Nie chcę, Ŝeby Vivien została kochanką Michaela. Chcę, Ŝeby została jego Ŝoną.
4
ODRZUCONA ŁAPÓWKA
Vivien jeszcze nigdy w Ŝyciu nie była tak przeraŜona. Nie odczuwała równie silnego przeraźliwego strachu nawet wtedy, kiedy błyskawica spłoszyła konie i vardo toczył się ze stromego pagórka, a jej dado nie był w stanie zapanować nad zaprzęgiem. Ani wtedy, kiedy bawiąc się w lesie natrafiła na gniazdo pszczół i rozpaczliwie wołała matkę na ratunek. Teraz mogła liczyć tylko na siebie. Lady Stokeford nie zdawała sobie chyba sprawy, jak niebezpiecznym męŜczyznąjest jej wnuk. Ale Vivien juŜ o tym wiedziała. W niebieskich oczach markiza pałał gniew. Wpijał palce w jej ramię. Trudno jej było dotrzymać mu kroku, poniewaŜ miała na sobie obcisłą suknię. Co ten lord gorgio chciał z nią zrobić? Po tym, jak jej ojciec wpadł w zastawiony potrzask, Vivien poznała okrucieństwo angielskiej arystokracji. - Proszę mnie puścić - zaŜądała, próbując wyrwać rękę z jego uścisku. - Nie ma pan prawa mnie dotykać. Porwał świecę z wnęki w korytarzu. W migotliwym świetle jego twarz przybrała demoniczny wyraz. - Mam prawo, dopóki nie przestanie pani oszukiwać mojej babki. 43
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
- Wzięłam tylko to, co mi sama dała... - Niech pani to powie komu innemu. Ja nie jestem aŜ tak łatwowierny. Otworzył ramieniem jakieś drzwi, wciągnął ją do ciemnego pokoju, zamykając drzwi kopniakiem. Światło świecy obejmowało jedynie fragment sypialni, w kątach zalegał mrok. Dawno niewietrzony pokój przesiąknięty byt zapachem stęchlizny. Vivien ogarnął paroksyzm trwogi, kiedy dojrzała w rogu duŜe łoŜe z baldachimem. Kiedy Michael zajęty był ustawianiem lichtarza na okrągłym dębowym stoliku, Vivien rzuciła się do drzwi. Jego muskularne ciało przygwoździło ją natychmiast do ich białego skrzydła. Vivien broniła się ile sił. Gdyby była zwrócona do niego przodem, mogłaby rzucić mu się z pazurami do twarzy, ale teraz była unieruchomiona. Z kaŜdym oddechem wchłaniała zapach koni, skóry i jeszcze czegoś nieokreślonego, co wywoływało przyspieszone bicie serca. - Niech się pani nie rusza - powiedział. - Nie mam zamiaru pani skrzywdzić. Delikatnym ruchem odgarnął jej włosy z twarzy. Czuła jego ciepły oddech na karku. Nagie osłabła i ostatkiem sił powstrzymała wstrząsający nią dreszcz. Serce tłukło jej się w piersiach jeszcze gwałtowniej, niŜ kiedy ujrzała go opartego o drzwi saloniku. Wygląda! wtedy jak bohater z bajki, prowokująco przystojny męŜczyzna o szerokich ramionach i niebieskich oczach, w kurtce, białej koszuli i spodniach do konnej jazdy. Vivien ogarnęła dziwna tęsknota, rozgorzała nagle, jakby jej ciało wiedziało, Ŝe odnalazło swojego partnera. Miłość ogniem w sercu płonie. Ale to niemoŜliwe. Nie mogło być jej pisane pokochanie tego brutalnego lorda. - To juŜ lepiej - powiedział miękko, przesuwając palcem po jej uchu. - Lubię kobiety, które są łagodne i roznamiętnione. - Ja na pewno nie jestem roznamiętniona - rzuciła gniewnie. -
Przeklinam cię. Obyś umarł w męczarniach i kruki rozdziobały twoją padlinę. - Taki jad z ust stworzonych do całowania? - zaśmiał się cicho przy jej uchu. Na myśl o jego ustach na swoich wargach Vivien przeszedł dreszcz, który podraŜnił jej piersi i wywołał łaskotanie w dole brzucha. - Gdyby nasze usta się spotkały, to z pana ust polałaby się krew. Roześmiał się znowu i zaczą mówić swoim draŜniącym tonem. - Pani plan nie moŜe się powieść, panno Thorne. Proponuję, Ŝeby pani na mnie spróbowała swoich sztuczek, a ja dobrze zapłacę za pani usługi. Przysunął się do niej jeszcze bliŜej. Przez suknię poczuła wyraźnie jego męskość. Nie mogła zebrać myśli, czując ucisk w dole brzucha. Wiedziała, co on oznacza - słyszała, jak szeptały o tym romskie kobiety - tak kobieta pragnie swojego męŜa. Dopiero po chwili zrozumiała sens jego słów i odebrała je jak policzek. Lord Stokeford zapragnął mieć ją w swoim łóŜku, nie myśląc o małŜeństwie. Chciał, Ŝeby została jego nałoŜnicą. Z całej siły uderzyła go łokciem w brzuch i nadepnęła mu na stopę. - Ty brudny gorgiol Puść mnie natychmiast! Michael zaklął i odskoczył gwałtownie, ale nie uwolnił jej z objęć. Pociągnął ją w głąb ponurej sypialni. Vivien potknęła się o dywan. Rozejrzała się po ciemnych pokoju, szukając drogi ucieczki. Nie było drugiej pary drzwi, pozostawały tylko okna. Ale nie starczyłoby jej czasu na ich otwarcie, nie mogłaby równieŜ wyjść oknem w swojej wąskiej sukni i ześlizgnąć się po kamiennej ścianie w jedwabnych pantofelkach. Znalazła się w pułapce. Obróciła się i popatrzyła na swojego przeciwnika. Lord Stokeford stał oparty o drzwi, ze skrzyŜowanymi na piersiach rękami i ob-
44
45
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
serwował ją spokojnym wzrokiem, co wytrącało ją z równowagi. Z potarganymi czarnymi włosami i tajemniczym wyrazem oczu miał wygląd męŜczyzny o podejrzanej reputacji. Tajemnice sypialni. - Niech pan nie ośmiela się mnie dotykać - powiedziała, zaciskając spocone dłonie. - Świetnie pani odgrywa uciśnioną niewinność - uśmiechnął się złośliwie. - Dlaczego pan sądzi, Ŝe ja zawsze udaję? - PoniewaŜ znam kobiety. Znam równieŜ ten gatunek ludzi, od których pani pochodzi. Rozgniewał ją pełen wyŜszości ton jego głosu. Gorgios to byli źli ludzie! Podobnie jak wielu farmerów, wieśniaków i właścicieli ziemskich, lord Stokeford nie cierpiał Cyganów. Kiedy drogą przejeŜdŜały wozy cygańskie, ludzie Ŝegnali się znakiem krzyŜa, aby uchronić się przed ich złym okiem, przynoszącym nieszczęście spojrzeniem. Kobiety zbierały szybko bieliznę, suszącą się na sznurach, i zaganiały gęsi do zagrody. Te głupie przesądy gorgios zawsze bawiły Romów. - Nic pan nie wie o moich ziomkach - w głosie Vivien brzmiały pogardliwe tony. - śaden romski męŜczyzna nie ośmieliłby się dotknąć kobiety, jak pan to zrobił, kobiety, która nie jest jego Ŝoną. - Jeśli jesteście tak szlachetną rasą - Michael roześmiał się szyderczo - to proszę mi wytłumaczyć, dlaczego Cyganie kradną moim dzierŜawcom kury i jabłka z mojego sadu. - My, Romowie, nie uznajemy granic własności. Płody ziemi naleŜą do wszystkich boskich stworzeń. - To jest tylko wymówka. Nawet dzieci cygańskie Ŝebrzą po wsiach, udając kaleki. - Wy, bogaci gorgios, wolicie udawać, Ŝe biedne dzieci nie istnieją. Vivien chodziła tam i z powrotem po sypialni. Musiała znaleźć jakiś sposób, aby ją stąd wypuścił. - Brzydzę się kaŜdą formą oszustwa - powiedział. - Na przy-
kład wymyślaniem bajek dotyczących przyszłości naiwnych starych dam. Vivien spojrzała na niego spod oka. Nie było w tym nic złego, jeśli ludzie wierzyli, Ŝe ona posiada jakąś szczególną moc. Wystarczało jej jedno spojrzenie, aby właściwie ocenić klienta. Nauczyła się tego juŜ w dzieciństwie. Po jego wyglądzie i sposobie zachowania moŜna było się zorientować, co pragnie usłyszeć. Za drobną opłatę mogła sprawić ludziom radość swoimi optymistycznymi wróŜbami. Lord Stokeford nie zrozumiałby tego. Był zbyt zarozumiały. Vivien ruszyła w głąb sypialni, w nadziei, Ŝe tym manewrem odciągnie go od drzwi. - Nie czytałam dłoni RóŜyczek za pieniądze. Zrobiłam to z dobrej woli, aby sprawić im przyjemność. - W nadziei zostania spadkobierczynią mojej babki. - MoŜe pan w to wierzyć, jeśli się panu podoba. Lady Stokeford i ja znamy prawdę. Manewr Vivien przyniósł rezultaty. Michael odszedł od drzwi i zaczął się do niej zbliŜać. - Teraz ja pozwolę sobie przepowiadać przyszłość - powiedział. - Pani plan nie ma szans powodzenia. - PoniewaŜ ten spisek istnieje jedynie w pana umyśle, milordzie, niewątpliwie jest pan pewien swoich racji. Nagle Vivien dostrzegła jakiś przedmiot na eleganckim biureczku w rogu pokoju. Obróciła się szybko, załoŜyła ręce do tyłu i zręcznym ruchem porwała skarb. - Co pani wzięła z biurka? - spytał Michael, podchodząc do niej szybkim krokiem. - Nic. Jest pan zbyt podejrzliwy. - Widziałem, jak pani coś kradła. Złapał ją za rękę. Nie opierała się. Patrzyła tylko na niego. Dlaczego na widok tego męŜczyzny trzepotało jej serce? Michael wyciągnął jej rękę zza pleców i zwycięski uśmiech zamarł mu na twarzy.
46
47
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Na dłoni Vivien leŜało gęsie pióro. - Jest pan skąpcem, milordzie - powiedziała. - Czy nie poŜyczyłby mi pan nawet tego pióra? - UŜyłaby go pani do sfałszowania kolejnego listu - powiedział, wyrywając jej pióro i rzucając je na biurko. Vivien skorzystała z okazji, aby odsunąć się od niego i wycofywać się powoli w stronę drzwi. - Znajdę sobie inne pióro - powiedziała beztroskim tonem. -A gdyby rzeczywiście udało się panu pokrzyŜować moje plany, mogę napisać do księcia regenta i udowodnić mu, Ŝe jest moim ojcem. - To niezbyt dowcipne - mruknął. - Ja nie pozwolę robić z siebie głupca. - Jestem pewna, Ŝe nie potrzebuje pan do tego niczyjej pomocy, milordzie. Usta mu zadrgały, ale w słabym świetle nie wiadomo było, czy to był uśmiech, czy grymas. ZbliŜał się do niej powoli, jak wilk do pewnej zdobyczy. - Dość tego, panno Thorne. Chcę, Ŝeby pani opuściła ten dom, nie biorąc od mojej babki ani grosza. - Powinien pan mieć do niej więcej zaufania - odparowała, przesuwając się zgrabnym ruchem za fotel. - Ona o wiele lepiej zna się na ludziach niŜ pan. - Moja propozycja jest dla pani bardzo korzystna. Trzysta gwinei gotówką i znika pani na dobre. Nie będę teŜ wnosił skargi do sędziego pokoju. Ta propozycja była kusząca - była to większa suma, niŜ zamierzała dać rodzicom. Mogłaby natychmiast opuścić ten dom gorgio i wrócić do swoich. Ale pod wpływem zimnego wzroku markiza skurczyła się w sobie. On uwaŜał ją za złodziejkę. Postanowiła, Ŝe weźmie tylko te pieniądze, które będą zapłatą za jej pracę jako osoby do towarzystwa lady Stokeford. - Nie potrzebuję łapówki-warknęła. -Z pana babką zawarłam uczciwą umowę.
~ Jeśli nie zgodzi się pani na moje warunki, doprowadzę do tego, Ŝe zostanie pani aresztowana za oszustwo. Jeśli będzie pani miała szczęście, to nie zostanie powieszona, tylko deportowana do karnej kolonii w Australii, na drugi koniec świata, bez prawa powrotu do Anglii. Ta groźba zmusiła ją do zastanowienia. Czy on rzeczywiście mógłby sprawić, aby aresztowano ją na podstawie fałszywych dowodów? Czy miałaby spędzić resztę swoich dni w mrocznej celi więziennej lub teŜ wykonywać niewolniczą pracę w jakimś dzikim, zamorskim kraju? Vivien z trudnością przełknęła ślinę i zacisnęła palce na ukrytym w fałdach sukni przedmiocie. Nie moŜe dać się zastraszyć temu zarozumiałemu arystokracie. - Nie zrobiłam nic złego - stwierdziła, zbliŜając się niepostrzeŜenie do drzwi. - Lady Stokeford nie dopuści do tego, aby mógł mnie pan wsadzić do więzienia. - Znajdę dowody przeciwko pani. Przestępcy zawsze zostawiają ślady. - Niech pan ich szuka. Straci pan tylko czas. Vivien rzuciła się do drzwi. ZdąŜyła je nawet otworzyć, zanim ją złapał. Przygniótł ją swoim ciałem, ale tym razem stali twarzą w twarz. Mogła poznać siłę jego mięśni i natęŜenie gniewu. Wpatrywał się w nią, a ona, wbrew swej woli, poddawała się jego zwierzęcemu magnetyzmowi. Wprawiał jąw drŜenie samym tylko spojrzeniem. Niech będzie przeklęty. - Ucieka pani ode mnie, panno Thorne? Nie opuści pani tego pokoju, dopóki nie załatwimy tej sprawy. Wedle mojego uznania. - Nie, milordzie. Zgodnie z moim Ŝyczeniem. Szybkim ruchem wyciągnęła rękę i przytknęła ostrze noŜa do jego pachwiny. Odsunął się, nie zdejmując rąk z jej ramion. - Co, u diabła...
48
49
BARBARA DA WSON SMITH Vivien z zadowoleniem patrzyła na jego zbyt przystojną twarz, z której zniknął wyraz arogancji, a pojawiło się zdumienie. - To j est nóŜ, którego wy, gorgios, uŜywacie do ostrzenia piór. Powinien pan był sprawdzić mi obie ręce. Teraz niech pan się zacznie wolno cofać. To ostrze jest małe, ale wystarczy jeden ruch, aby pana wykastrować. Lord Stokeford zastosował się do polecenia. Puścił ją i zaczął się wycofywać z rękami uniesionymi do góry, patrząc na nią z zaciekawieniem. Po chwili, ku zdumieniu Vivien, opuścił ręce i uśmiechnął się do niej. - Touche, panno Thorne. Wygrała pani tę rundę. Ale to jeszcze nie koniec walki. Dalsze przekonywanie go o swojej niewinności uznała za bezcelowe. - Panawarunkimnienieinteresują-powiedziała. -Radziłabym panu wrócić do Londynu, Ŝeby nie obudził się pan którejś nocy z tym noŜem na gardle. - Jeśli pani wejdzie do mojej sypialni, to na pewno nie w celu popełnienia morderstwa. - Uśmiechnął się cynicznie. - Gdyby pani zdecydowała się złoŜyć mi tam wizytę, to znajdzie mnie pani w zachodnim skrzydle Abbey, na drugim piętrze, na końcu głównego korytarza. Moje łóŜko jest tak szerokie, Ŝe zmieszczą się w nim z łatwością dwie osoby. - Jest pan nikczemny. Poszłabym raczej do łóŜka z... z... węŜem. Roześmiał się cicho, ale jego czujna postawa wyprowadziła ją z równowagi. - Będziemy sobie bliŜsi, niŜ to sobie pani wyobraŜa, moja piękna Cyganko. To jest ostrzeŜenie. Będę śledził kaŜdy pani ruch.
CYGANKA
IN astępnego ranka, po źle przespanej nocy, Vivien pojawiła się o zwykłej godzinie w apartamentach lady Stokeford. W saloniku nie było nikogo, przez zaciągnięte zasłony prześwitywało słońce.
Nie widać było pokojówek, znoszących z garderoby, o wiele większej niŜ cygański wóz, suknie, szale i pantofelki, aby jaśnie pani mogła dokonać wyboru. Zatroskana, zmarszczyła brwi. Markiza chciała ją widzieć codziennie rano, punkt dziewiąta. Vivien nie rozumiała tej, popularnej u gorgios potrzeby, ścisłego określania czasu, ale nauczyła się juŜ odczytywać tajemniczy ruch wskazówek zegara. Mogła się dziś pomylić. A moŜe ta łagodna stara dama źle się czuje, bo zdenerwowały ją wczorajsze wydarzenia? MoŜe słyszała kłótnię swojego wnuka ze swoją panną do towarzystwa? Vivien podeszła cicho do drzwi sypialni, przeklinając w duchu markiza. - Milady? - szepnęła. - JuŜ nie śpię, moja droga - odezwał się cichy głos od strony wielkiego łoŜa z róŜowym baldachimem, podtrzymywanym przez złocone gołębice. - Podejdź bliŜej. Właśnie na ciebie czekałam. Lady Stokeford miała na głowie biały czepeczek z falbankami i koronkową koszulę nocną. Siedziała wysoko oparta o poduszki, zmęczona i blada. Vivien usiadła na brzegu łóŜka i ujęła jej rękę. - Czy jest pani chora, milady? - To tylko starość, moja droga. - Lady Stokeford westchnęła. Nie martw się o mnie. Jestem tylko trochę zmęczona i to wszystko. - Czy źle pani spała? Mam nadzieję, Ŝe nie myślała pani o Ŝadnych kłopotach? - Kłopotach? Myślisz pewnie o Michaelu? - zainteresowała się markiza. - Powiedz mi, co ten łobuz ci naopowiadał. DuŜo czasu minęło, zanim usłyszałyśmy, jak schodzi na dół i opuszcza dom. Vivien przygryzła wargę. Nie chciała pamiętać o tym, jak przygniatało ją jego muskularne ciało i o dotyku jego palców na skórze. Wiedziała, Ŝe wielu męŜczyzn jej pragnie. Obrzucali ją wtedy, jak Janus, poŜądliwym wzrokiem. Ale Ŝaden męŜczyzna nie dotykał jej jeszcze w ten sposób. Vivien była tak zszokowana, Ŝe nie wróciła do RóŜyczek, tylko poszła na długi, samotny spacer.
50
51
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- On...- zaczęła, oblewając się rumieńcem- nadał traktuje mnie podejrzliwie. Nalegał, Ŝebym stąd odeszła, aleja odmówiłam. - Nie zwracaj na niego uwagi. - Lady Stokeford nachmurzyła się. - MęŜczyźni lubią dominować i robić wokół siebie wiele hałasu. Zachowują się czasem jak dzieci. Vivien uśmiechnęła się, ale po chwili ogarnął ją niepokój. - Czy pani teŜ mnie posądza, milady? Przysięgam, Ŝe nie sfałszowałam tego listu. Jeśli kłamię, to niech moja przeklęta dusza tuła się w mroku do końca świata. - Moja kochana, nie powinnaś dręczyć się takimi myślami. Markiza poklepała Vivien po ręce. - Jesteś czarującą, niewinną dziewczyną i przyjdzie czas, Ŝe Michael zrozumie swój błąd. Vivien zmarszczyła brwi. Lady Stokeford nie wiedziała, Ŝe Vivien ma zamiar opuścić jej dom juŜ po dwóch miesiącach. - Nie dbam o to, co o mnie myśli markiz - powiedziała. - Ale nie wolno mu martwić pani. Vivien polubiła tę kobietę gorgio. Ona była przynajmniej dobra. - Wiem, jak postępować z męŜczyznami - stwierdziła lady Stokeford. - Pomijając jego wczorajsze zachowanie, Michael jest naprawdę dobrym chłopcem. Czasem zachowuje się okropnie, ale to pewnie skutek tej tragedii... - Tragedii? - spytała zaskoczona Vivien. - Jego ukochana Ŝona zmarła trzy lata temu. Jednego wieczoru, podczas gwałtownej burzy, jej powóz wywrócił się w okolicach Londynu. Osierociła małą córeczkę. - Lady Stokeford ze smutkiem potrząsnęła głową. - Michael okropnie to przeŜył. Wyprowadził się stąd i zamieszkał w Londynie, zabierając ze sobą moją ukochaną, małą prawnuczkę. Markiz miał dziecko? Vivien nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Ojcowie byli troskliwi, serdeczni i weseli. - Ile ona ma lat? - Amy ma teraz cztery lata. Widuję ją bardzo rzadko. Obawiam się, Ŝe Michael pije, uprawia hazard i robi to wszystko, co robią męŜczyźni, aby zapomnieć o swoim nieszczęściu.
Vivien siedziała bez ruchu. Gardziła nim z głębi serca, ale zaczęła się zastanawiać, czy on nadal cierpi po stracie Ŝony? Czy to nieszczęście spowodowało, Ŝe stał się nieczułym tyranem? Nie znalazła jednak wytłumaczenia dla jego aroganckiego zachowania. Udowodni mu, jak bardzo się mylił. Zarobi uczciwie kaŜdego pensa z dwustu gwinei. Będzie doskonałą towarzyszką jego babki. - Takie rozmowy nie rozweselą pani, milady - powiedziała, zeskakując z łóŜka. - Tu jest trochę duszno. Słońce i świeŜe powietrze dobrze pani zrobią. - Świetny pomysł, moja droga. Gdybyś mogła... Vivien przebiegła szybko przez pokój i rozsunęła zasłony. Kiedy otworzyła okno i poczuła chłodny podmuch na twarzy, jej nerwowe napięcie wyraźnie zelŜało. - Masz rację. To mi dobrze zrobi -powiedziała markiza, biorąc głęboki oddech. - Jednak... - Co pani dolega, milady? Czy boli panią głowa? Mogłabym zrobić napar z kory wierzbowej. - Nie, nie - zaprotestowała lady Stokeford, opuszczając głowę na poduszkę. - Jestem po prostu zmęczona. Zostanę dziś w łóŜku. Byłoby miło, gdybyś mogła mi poczytać. Vivien natychmiast skierowała się do drzwi. - Na pewno spodobają się pani PodróŜe Guliwera, które poŜyczyła mi lady Enid. To bardzo ciekawa ksiąŜka o przygodach wśród olbrzymów i liliputów. - Wybacz mi - westchnęła markiza - ale nie mam nastroju do słuchania bajek. Na pewno w tym domu znajdą się jakieś interesujące ksiąŜki. - Widziałam ksiąŜkę z sonetami w pokoju muzycznym. A w salonie jest Biblia. Tam są bardzo ciekawe historie... - No, nie. Wiersze są zwykle smutne, a kazań mam dość w kościele. Myślałam o czymś... zabawnym. - Lady Stokeford zamyśliła się na chwilę. - Aha, juŜ wiem. Jest ksiąŜka, którą
52
53
BARBARA DAWSON SMITH czytałam jako młoda dziewczyna i chętnie do niej wrócę. Moll Flanders. - Gdzie ją mogę znaleźć? - Nie kłopocz się tym. - Markiza potrząsnęła głową i przymknęła powieki. - Nie chcę cię obarczać takim kłopotem - AleŜ do Ŝaden kłopot. - Jesteś tego pewna? - Lady Stokeford zmruŜyła oczy. - To wymaga niewielkiego spaceru. Vivien roześmiała się. Była zadowolona, Ŝe uda jej się uwolnić od tego zamknięcia w czterech ścianach. - Uwielbiam spacery. To mi sprawi wielką przyjemność. - Jeśli tak... Będziesz musiała iść na drugą stronę rzeki, do Stokeford Abbey. Obawiam się, Ŝe spotkasz tam mojego aroganckiego wnuka - dodała z lekkim uśmiechem.
5
PUŁAPKA
W racając z konnej przejaŜdŜki, Michael zobaczył Cygankę. Dobrze spał tej nocy i zbudził się wcześnie, do czego nie był przyzwyczajony. W Londynie przewaŜnie kładł się o świcie i drzemał do południa. Początkowo zmuszał swojego wierzchowca do galopu, potem kłusował wśród pól, pastwisk i farm, które były jego własnością. Po miesiącach jazdy po równo wytyczonych alejkach londyńskiego Hyde Parku przyjemnie było galopować wśród pagórków i dolin własnej ziemi. Odwiedził przy okazji kilku swoich dzierŜawców. Przyjęli go z rezerwą, zdejmując czapki z głów i spuszczając wzrok ku ziemi. śniwa były udane i ta wiadomość poprawiła mu humor. Poranek okazał się przyjemniejszy, niŜ się spodziewał. AŜ do tej chwili. Ściągnął konia i osłonił oczy od słońca. Nie miał juŜ wątpliwości, patrząc na tę smukłą sylwetkę, która poruszała się Ŝwawym krokiem. Była oczywiście bez kapelusza, co było kolejnym dowodem jej braku ogłady. śadna dama nie wyszłaby z domu bez nakrycia głowy. Zatrzymała się na półkolistym podjeździe i z odchyloną do tyłu głową oglądała pokryte bluszczem mury, wysokie okna i sklepione 55
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
przejścia gmachu, który niegdyś był klasztorem. Szybkim, sprzeczr nym z zasadami dobrego wychowania krokiem weszła na stopnie podpartego kolumnami portyku i rozejrzała się niespokojnie. Pchnęła drzwi i weszła do domu. Michaela ogarnął nagły gniew. Dlaczego Vivien Thorne wkrada się jak złodziejka do jego domu? PoniewaŜ jest złodziejką. Diablicą, która nie zawahałaby się przed obcięciem męŜczyźnie jąder. Szybko zjechał ze wzgórza, zeskoczył z konia przed frontowym wejściem, zarzucając cugle na poręcz schodów. Kiedy znalazł się w ogromnym holu, z głębi korytarza wyłonił się lokaj. - Milordzie! Dobrze, Ŝe pan juŜ wrócił. Jest tu dość nietypowa osoba... - Gdzie ona jest? - To jest dama do towarzystwa lady Stokeford. Chciała zobaczyć bibliotekę, więc ją tam zaprowadziłem. Chyba to jest dozwolone. - Czy jest tam sama? - Tak. - Młody lokaj zaczerwienił się nagle. - Tak grzecznie prosiła, milordzie, aŜ uznałem, Ŝe mogę ją tam wpuścić. Michael zaklął z cicha. Nie mógł obwiniać Huntleya, Ŝe dał się nabrać tej Cygance. Vivien Thorne niewątpliwie umiała wkradać się do domów niczego niepodejrzewających ludzi. - Niech stajenny zajmie się koniem - polecił, rzucając lokajowi skórzane rękawiczki. Michael skierował się do przejścia prowadzącego na tyły domu; jego kroki odbijały się głośnym echem na marmurowej posadzce. Znajdowała się tam biblioteka, której okna wychodziły na geometryczny, francuski ogród. Gdyby nie był tak wściekły, uradowałby go niewątpliwie widok znajomych ścian, wysokich jońskich kolumn, klasycznych rzeźb w niszach, długich korytarzy, po których gonili się z braćmi, ku oburzeniu babki. Przypomniałby sobie Grace, która w jasnoniebieskiej sukni wyglądała jak anioł w dniu ich ślubu, kiedy szła do niego z wyciągniętymi ramionami jak kochająca Ŝona...
Michael zacisnął zęby. Teraz trzeba było myśleć o Cygance. W tym momencie Vivien Thorne moŜe zajmować się rabowaniem jego zbioru rzadkich ksiąŜek albo napychać kieszenie przeznaczonymi na prowadzenie domu pieniędzmi, które trzymał w kasetce w dolnej szufladzie biurka. Zaczął się zastanawiać, czy ona przedtem nie miała okazji, aby wślizgnąć się do jego domu. Musi kazać pani Barnsworth, aby przeliczyła srebrne sztućce. Ale kiedy przekroczył łukowato sklepione, wielkie drzwi biblioteki, Cyganka nie wkładała do kieszeni monet ani nie chowała banknotów pod stanikiem. Stała pośrodku długiej sali, otoczonej zewsząd półkami, i obracała się z wolna, przenosząc wzrok na górną galeryjkę, równieŜ pełną ksiąŜek. Była bosa, pantofle trzymała w ręku i przyciskała je do piersi. Z rozchylonymi wargami i wyrazem naboŜnego zdumienia na twarzy wyglądała jak człowiek, który nagle zbudził się w niebie. Zupełnie niepodobna do dzikiej kocicy, która trzymała nóŜ przy jego pachwinie. To wspomnienie stanowiło obrazę dla jego dumy. - Panno Thorne! - zawołał, zbliŜając się do niej. Obróciła się szybko, a na ustach zajaśniał jej radosny uśmiech. Podbiegła do niego z brzękiem złotych bransoletek, ale po chwili spojrzała znowu na ksiąŜki, jakby nie mogła oderwać od nich wzroku. - Milordzie! Nie wyobraŜałam sobie, Ŝe na świecie istnieje tyle ksiąŜek! Czy one wszystkie naleŜą do pana? - KaŜdy kamień i kaŜdy przedmiot w promieniu wielu mil jest moją własnością - powiedział chłodnym tonem. - A pani nie jest tu mile widziana. Opuściła powieki i złoŜyła mu wyszukany ukłon. - Przepraszam, Ŝe wtargnęłam na teren twojego królestwa, panie - zadrwiła. - Przysłała mnie tutaj lady Stokeford. - Po co? Jeśli chce mi pani powróŜyć, to nic z tego. - Ja wiem, co pana czeka, milordzie.
56
57
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
Vivien rzuciła pantofle na podłogę i wyciągnęła rękę dramatycznym gestem. - Wypadną panu włosy i zęby, zwiotczeją mięśnie, a syfilis wysuszy narządy płciowe. Kobiety i dzieci będą uciekać z krzykiem na pana widok. - Jeśli to ma być przekleństwo - Michael roześmiał się głośno to przekona się pani, Ŝe niełatwo jest mnie nastraszyć. Co ma pani do przekazania od lady Stokeford? - Niedobrze spała w nocy i marnie się czuje. Prawdę mówiąc, bardzo zdenerwowała ją kłótnia z panem. CzyŜby tak było? Nie miał zamiaru niepokoić babki, chciał ją tylko uchronić przed wykorzystywaniem. - To pani rozpoczęła kłótnię - powiedział. - Gdyby ją pani naprawdę lubiła, to wróciłaby pani do Cyganów, gdzie jest jej miejsce. Vivien zacisnęła wargi. Jej aksamitne oczy były teraz bez wyrazu. - Pan powinien wrócić do diabła, gdzie jest pana miejsce. - Mimo swojej bystrości, nie potrafi pani pojąć jednej rzeczy: nie mam zamiaru tolerować pani obecności w Dower House. - A ja nie mam zamiaru tolerować, aby pan dokuczał markizie. Ona zasługuje na pana szacunek, a nie tyranizowanie. - Zachowam więc swoje tyranizowanie dla pani - odparł. Niech pani juŜ idzie. Proszę powiedzieć lady Stokeford, Ŝe odwiedzę ją po południu. Wyciągnął rękę, chcąc złapać ją za ramię i wypchnąć za drzwi, ale Vivien zgrabnie się wyślizgnęła. Przesunęła się w stronę skórzanego fotela i potknęła o cokół. Na rzeźbionym drewnianym postumencie stał mały globus. - Develesa ~ szepnęła z przejęciem. - Co to jest? - Na pewno juŜ pani widziała model ziemi - powiedział Michael, chociaŜ tym razem uwierzył w jej naiwny zachwyt. - MoŜe go pani dotknąć. Obraca się - dodał. Vivien delikatnie popchnęła globus. Roześmiała się, uszczęśliwiona, kiedy się obrócił, a jej ciemne oczy rozbłysły. Michael
poczuł dziwne ciepło w okolicy serca, które nie miało nic wspólnego z poŜądaniem. Zatrzymał globus. - Stara się pani wprowadzić mnie w błąd w ten niemądry sposób. - A pan stara się niewłaściwie oceniać moje postępowanie powiedziała, potrząsając głową. - Jeśli nie sprawi to panu kłopotu, proszę pokazać mi Anglię. Patrzyła na niego wyzywającym wzrokiem. Niechętnie wskazał jej Wyspy Brytyjskie. - Tutaj. Zmarszczyła brwi i zaczęła przesuwać palcem od tego punktu wzdłuŜ półkuli. - To jest... Morze Beringa... i Chiny. Nie... Michael domyślił się, czego szukała, i roześmiał się szyderczo. Stanął za jej plecami, połoŜył rękę na jej dłoni, kierując ją na południową półkulę. - Tu jest pani przyszły dom. Karna kolonia w Australii. Powinien się od niej teraz odsunąć, ale tego nie zrobił. Vivien była odwrócona od niego plecami, całą jej uwagę pochłaniał globus. Zapragnął nagle dotknąć jej karku, całować jej usta, poczuć smak skóry. Dotykał jej wąskiej, silnej dłoni i wyobraŜał sobie pieszczotę jej palców, jak zsuwają się w dół jego brzucha... Nagle Vivien prześlizgnęła się pod jego wyciągniętym ramieniem i stanęła przed nim. - Nie wyśle mnie pan tam - powiedziała zdecydowanym to nem. - Nie zgodzę się pojechać. Michael dopiero po chwili zorientował się, o czym ona mówi. - To niech pani szybko stąd wyjedzie. PoniewaŜ, jeśli weźmie pani od mojej babki choćby jednego dodatkowego pensa, spowoduję, Ŝe zakuta w kajdany odpłynie pani następnym transportem. - Jeśli okaŜe się, Ŝe coś zostało ukradzione, to będzie tylko pana sprawka, milordzie. - Cyganka podniosła wysoko głowę. -A ja nie dopuszczę do tego, aby mnie fałszywie oskarŜono.
58
59
BARBARĄ DAWSON SMITH
CYGANKA
- Ośmiela się pani sugerować - Michael dławił się z wściekłości - Ŝe obciąŜyłbym panią celowo? - Tak. Ośmielam się. Lady Stokeford będzie bardzo nad tym boleć, kiedy odkryje pana prawdziwą naturę. - Moją prawdziwą naturę! Moją! - Tak. Vivien patrzyła na niego takim wzrokiem, jakby był jakimś nędznym robakiem. - Ona pana idealizuje. Nie powinien pan rozwiewaćjej złudzeń. Ze zmarszczonym czołem i ściągniętymi brwiami, Vivien przypominała mu teraz surową pannę Althorpe. Nie, pomyślał, to właśnie było złudzenie. Vivien Thorne była równie dobrze urodzona jak prostytutka z rogu ulicy. - Dość tego - powiedział. - Niech pani juŜ idzie. Chciał ją chwycić za ramię, ale znowu zręcznie się usunęła. - Muszę znaleźć ksiąŜkę. Lady Stokeford chce, Ŝebym jej czytała Moll Flanders. - Vivien rozejrzała się po bibliotece. -Musi mi pan pokazać, gdzie mam jej szukać. - Czy pani chce przez to powiedzieć, Ŝe umie pani czytać? - Oczywiście. My, Cyganie, jesteśmy bardziej uzdolnieni, niŜ pan myśli, milordzie. Michael zacisnął zęby. Chciał odesłać Cygankę i samemu przynieść ksiąŜkę, ale moŜe tym razem babka jest rzeczywiście chora. Poprzedniego wieczoru wydała mu się bardzo słaba. Nie moŜe odmówić jej prośbie. - Powieści są na półkach przy oknach - powiedział i pstryknął palcami. - Proszę za mną. Vivien natychmiast pstryknęła palcami w jego stronę. - Nie jestem psem, którego woła się do nogi, milordzie. - Przepraszam. - Michael wykonał ceremonialny ukłon. - Zapomniałem, Ŝe udaje pani damę. - Mówiono mi - powiedziała Vivien, obrzucając go chłodnym spojrzeniem - Ŝe prawdziwy dŜentelmen zawsze traktuje kobiety z szacunkiem.
Bez słowa przeszła obok niego, kierując się w stronę odległego krańca biblioteki, gdzie wysokie okna wychodziły na geometryczne szpalery ogrodu. Michael szedł za nią ze zmarszczonymi brwiami. Co za arogancja w tej włóczędze. Chętnie by ją spuścił ze schodów na tym jej zgrabnym tyłeczku. Nie. Wolałby rzucić ją na jeden z tych długich, dębowych stołów, podciągnąć jej elegancką spódnicę aŜ do pasa i pieścić ją do utraty zmysłów. Zaspokoiłby swoje poŜądanie, zagłębiając się w niej i zaznając rozkoszy... - Więc jak? Czy szukamy po tej stronie okna, czy po tamtej? Vivien stała przy półce, z rękami na biodrach i patrzyła na niego bezczelnym wzrokiem. - Jeśli jest pan zbyt zajęty, aby poszukać ksiąŜki dla swojej babki, chętnie zrobię to sama. - Mam zostawić panią samą w moim domu? O, nie! - powiedział, wskazując półkę, obok której stała. - Niech pani szuka tam. A ja po tej stronie. Vivien zacisnęła wargi i zaczęła przeglądać tytuły. Pasmo czarnych włosów zsunęło się jej na kark, ale nawet tego nie zauwaŜyła. Miała skupioną twarz i dotykała kaŜdego tomu czubkami palców, jakby chcąc się przekonać, Ŝe te ksiąŜki naprawdę istnieją. Odczytywała szeptem tytuły. Patrzył na nią, zafascynowany. Nie wyobraŜał sobie, aby jakaś dama z eleganckiego świata mogła zachwycić się jego biblioteką. Katherine obrzuciłaby ksiąŜki nieuwaŜnym spojrzeniem i wygłosiła jakąś uwagę znudzonym głosem. Co nie znaczy, Ŝe Katherine odwiedzała juŜ jego majątek. Wolał załatwiać swoje sprawy gdzie indziej. Tego wieczoru, kiedy byli świadkami odsłaniania mumii i kiedy zdecydował się na nagły wyjazd, obiecał, Ŝe odwiedzi ją w Kent tak szybko, jak tylko to będzie moŜliwe. Miał zamiar zaproponować jej wtedy małŜeństwo. Patrzył z niechęcią na Cygankę, mierząc jąwzrokiem od bosych stóp aŜ do czubka głowy, i dziwił się, Ŝe ta ciemnowłosa dziewczyna
60
61
BARBARA DAWSON SMITH tak go podnieca, jego, który zawsze lubił chłodną urodę blondynek, takich jak Katherine, dam, które umiały przypodobać się męŜczyźnie. Vivien Thorne była kłamczucha i oszustką, wyrachowaną dziewczyną, która zaprzyjaźniła się ze starą kobietą tylko po to, aby okraść ją z majątku. Sto gwinei miesięcznie. Prawdziwa dama do towarzystwa nie mogła zarobić takiej sumy przez rok. Nie mógł jednak pogodzić obrazu chciwej oszustki z tą powaŜną dziewczyną, całkowicie pochłoniętą jego ksiąŜkami. Rozejrzał się wokół. Uświadomił sobie, Ŝe istnienie biblioteki przyjmował zawsze za rzecz oczywistą i ta myśl dziwnie go zaniepokoiła. W młodości często się tu chronił, aby nie patrzeć na bezustanne modły matki ani na pijacką melancholię ojca. Skulony w fotelu podczas deszczowych dni czytał o najazdach barbarzyńców na staroŜytny Rzym, o wybuchach wulkanów i innych ciekawych rzeczach. Będąc dorastającym chłopcem, natrafił na tom z rysunkami nagich ciał. Schował go pod koszulą i zaniósł na strych. Spędził tam kilka godzin, oglądając przy świetle świecy nagie kobiety i męŜczyzn w zadziwiających pozycjach. KsiąŜka ta była jego erotycznym niebem, dopóki nie przyłapała go babka. Markiza zawsze dowiadywała się o tym, co chciał przed nią ukryć. Ten fakt miał równieŜ wpływ na jego decyzję, aby po pogrzebie Grace zamieszkać w Londynie. Nie chciał, Ŝeby babka odkryła, co naprawdę wydarzyło się tego wieczoru, kiedy umarła jego Ŝona. Lepiej było pogrzebać przeszłość. Popatrzył na Vivien Thorne. Schylona, oglądała ksiąŜki na dolnej półce. Wyciągnęła jakiś tom i przeglądała go z naboŜnym zainteresowaniem. Gdyby przesunął się trochę, mógłby jej zajrzeć za dekolt. Była to młodzieńcza zachcianka, ale uległ jej. Podniosła się, ledwie zdołał rzucić okiem na jej powabne piersi. - Chyba - powiedziała, podnosząc na niego wzrok - byłoby to zbyt śmiałe Ŝądanie, Ŝebym równieŜ ja mogła poŜyczyć ksiąŜkę. - Jeśli to panią na tyle zajmie, Ŝe nie będzie pani przebywać w towarzystwie babki, to proszę bardzo. 62
CYGANKA
- Pięć ksiąŜek zajęłoby mnie jeszcze bardziej. - Dwie - powiedział, zirytowany. - Cztery. - Trzy i ani jednej więcej. - Dziękuję, milordzie. MoŜe, mimo wszystko, jest pan dŜentelmenem. Uśmiechnęła się złośliwie i odwróciła w stronę półek. Do diabła. Ta ponętna diablica przechytrzyła go. Pewnie juŜ nigdy nie zobaczy tych ksiąŜek. Ale tym lepiej. Będzie mógł udowodnić jej oszustwo. Zdjął z półki oprawny w skórę tom. - To jest ksiąŜka, o którą prosiła moja babka - powiedział, podając jej Moll Flanders. Vivien wzięła ksiąŜkę i przytuliła do piersi razem z tymi, które sobie wybrała. - Jak to moŜliwe, Ŝe pani umie czytać? Cyganie nie są wykształceni. - To prawda, Ŝe nie mają formalnego wykształcenia - przyznała, patrząc na niego spod oka. - Ale ktoś musi umieć czytać i pisać, aby fałszować listy i inne dokumenty. Niech licho weźmie jej refleks, pomyślał, zadając następne pytanie. - Więc chodziła pani jednak do szkoły? - Nie. Szkoły są dla tępaków, którzy sami niczego nie potrafią wymyślić. - Ktoś musiał panią uczyć. - Mój ojciec - mój cygański ojciec - umie czytać na tyle, aby poradzić sobie wśród gorgios. Vivien odwróciła wzrok, ale Michael zdołał zauwaŜyć wyraz tęsknoty w jej oczach. - Aby mnie zabawić, kiedy byłam dzieckiem, pokazywał mi litery na drogowskazach. Bawił się ze mną w składanie słów. Pokazywał mi teŜ gazety i ogłoszenia. Potem znalazłam leŜącą na śmietniku ksiąŜkę i sama zaczęłam dawać sobie radę. 63
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
Jej dzieciństwo było całkowicie róŜne od jego uprzywilejowanego wychowania pod kierunkiem zasadniczej panny Althorpe, która uczyła jego i jego braci łaciny, greki, algebry i geometrii. - Przesadza pani. Nikt nie moŜe otworzyć ksiąŜki i zacząć czytać, będąc do tego tak słabo przygotowanym. - MoŜe nie pan. Tylko ci, którzy posiadają wyŜszą inteligencję. Mimo oburzenia, Michael nie mógł powstrzymać się od śmiechu. - A co z rachunkami? Na pewno ma pani talent do liczenia pieniędzy. - Nigdy nie posiadałam więcej niŜ kilka monet. - JuŜ zdąŜyła pani wyłudzić dziesięć gwinei od mojej babki. - To pieniądze dla mojego ojca - powiedziała z gwałtownym oburzeniem. - W zeszłym roku pułapka zastawiona w majątku księcia okaleczyła mu nogę. Jest teraz niezdolnym do pracy kaleką. Miał szczęście, Ŝe nie zginął z waszych rąk, wy gorgios. Michael poczuł się nieswojo. Te potrzaski były potworne, miały ostre Ŝelazne zęby, a bezlitośni właściciele ziemscy ukrywali je wśród liści jako obronę przed kłusownikami - często Cyganami. - Przykro mi. Brzydzę się takim okrucieństwem. Jednak kalectwo pani ojca nie daje pani prawa do okradania mojej babki. - Ja nie kradnę. Lady Stokeford zaproponowała mi pieniądze za to, Ŝe będę z nią mieszkać. Zgodziłam się tylko dlatego, Ŝe chcę uchronić moją rodzinę od głodu. - Za sto gwinei miesięcznie będą mogli jeść truskawki w zimie i lody w lecie. I mieszkać w eleganckim domu. - Mój ojciec woli mieszkać w wozie. Gdyby nawet został właścicielem takiego mauzoleum jak to, nigdy by nie budował murów, bram i nie zastawia! pułapek. Ziemia powinna naleŜeć do wszystkich ludzi. - Niech pani nie udaje tak bezinteresownej. Na pewno chciałaby pani mieć biŜuterię, ładne ubrania, jeszcze więcej złotych bransoletek. - Posiadanie nie daje szczęścia. - Vivien obrzuciła go uwaŜnym wzrokiem. - Pana nie uczyniło szczęśliwym.
Te słowa uderzyły go jak biczem. Jak ona śmie go osądzać? On był zadowolony ze swojego Ŝycia. A właściwie byłby, gdyby mógł pozbyć się jej. - A co pani daje szczęście, Vivien Thorne? - spytał, zbliŜając się do niej. - Worek drogich kamieni, którymi moŜna się pochwalić swoim cygańskim pobratymcom? - Nie zrozumie pan tego - powiedziała, niespeszona jego sarkazmem. - Niech mi pani powie - nalegał, oczekuj ąc jakiegoś kłamliwego wyjaśnienia. - No, dobrze. - Oczy jej się zaświeciły. - Świergot skowronka o świcie... to daje mi poczucie szczęścia. Śmiech dzieci, ciepło z ogniska w chłodną noc. - Przygarnęła ksiąŜki mocniej do piersi i spojrzała na niego zaczepnym wzrokiem. - RównieŜ ksiąŜki. Ale nie muszę mieć ich na własność, aby się nimi cieszyć. - Niech się pani przyzna, panno Thorne. KaŜdy czegoś pragnie. Wy, Cyganie, potrzebujecie pieniędzy do waszych gier hazardowych. - Niech mnie pan nie ocenia według waszych podłych zasad. Nie jesteśmy tacy jak wy. RozdraŜniony, podszedł do niej tak blisko, Ŝe mógł policzyć rzęsy, okalające jej wyraziste oczy. - MoŜe ma pani chciwego kochanka, który pani rękami chce obrabować naiwną, starą damę. - Nie! Świetnie umiała udawać oburzenie. Ale on ją zaraz zdemaskuje. Vivien Thorne była kobietą, którą trzeba było ujarzmić. Przesunął palcami po jej gładkiej szyi i zadał jej pytanie swoim najbardziej uwodzicielskim tonem. - Powiedz mi prawdę, Vivien? Z iloma męŜczyznami spałaś? Czy jeden z nich zmusza cię do kradzieŜy? Gdyby nie stał tak blisko i nie zniŜał ust do jej ponętnych warg, mógłby uniknąć ciosu. Jej pięść wylądowała nagle na jego szczęce. Uderzenie było tak silne, Ŝe zatoczył się na półki z ksiąŜkami.
64
65
BARBARA DAWSON SMITH Uchwycił się drabinki, Ŝeby złapać równowagę. Patrzył na nią, oszołomiony. Uderzyła go. Vivien Thorne poczęstowała go tak silnym ciosem, jakiego nie powstydziłby się Ŝaden bokser. - Co to, u diabła, ma znaczyć? - spytał, pocierając bolącą szczękę. - To jest odpowiedź, ty łajdaku! - Vivien patrzyła na niego z wściekłością. - MoŜesz być panem tego domu, ale nie jesteś moim panem. Obróciła się i wyszła z biblioteki z naręczem jego ksiąŜek.
6
SFAŁSZOWANY LIST
O tutaj jesteś, Vivien! - wykrzyknęła lady Faversham, wchodząc do ogromnej kuchni. Szara suknia szeleściła przy jej energicznych krokach, laska wystukiwała rytm. - Co to znowu za historia? Nie masz czasu na lekcje? Vivien siedziała przy długim stole z gęsim piórem w ręku, a przed nią leŜały arkusze eleganckiego papieru listowego lady Stokeford. Korpulenty kucharz francuski przerwał swoją opowieść w połowie zdania i zastygł bez ruchu, z drewnianą łyŜką uniesioną w powietrzu. Oparta na szczotce zasłuchana posługaczka zaczęła szybko zamiatać podłogę. Pomocnik kucharza, który siedział przy stole, podpierając ręką głowę, zabrał się ochoczo do wałkowania ciasta. Vivien stłumiła uczucie niezadowolenia. - Lady Stokeford jest chora. Więc nie ma lekcji. Nie było to do końca prawdą. Po prostu Vivien nie chciała spędzić kolejnego nudnego popołudnia na nauce towarzyskich konwenansów. Szczególnie po tej nieprzyjemnej scenie w bibliotece lorda Stokeforda, który oskarŜył ją ponownie o wykorzystywanie swojej babki. Ośmielił się nawet sugerować, Ŝe Vivien miała wielu 67
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
kochanków. Był do tego stopnia zaślepiony, Ŝe nie zrozumiał nawet, dlaczego go uderzyła. Od tego ciosu jeszcze bolała ją ręka. „Powinna pani wrócić do Cyganów, gdzie jest pani miejsce". Doprowadził jądo wściekłości. A jednocześnie w jego obecności trzepotało jej serce i uginały się kolana - nie cierpiała go za to. - Chodź - lady Faversham klasnęła w dłonie. - Lucy jest dziś trochę zmęczona, ale zajmą się tobą dwie RóŜyczki. - Przyjdę później - mruknęła Vivien. - Monsieur Gaston opowiada! mi właśnie wspaniałą historię o pomywaczce, która na skutek czarów zamieniła się w księŜniczkę i pojechała na bal w karecie z dyni... - Nie czas teraz na dziecinne bajeczki - przerwała jej hrabina. Dama nie zadaje się ze słuŜbą. Ani nie odciąga jej od obowiązków. - Hmm - mruknął monsieur Gaston, mieszając w garnku stojącym na wielkiej, czarnej płycie kuchennej. -Nigdy jeszcze nie przypaliłem zupy. Z przyjemnością opowiadam mademoiselle Thorne historie, które słyszałem od ma merę. - Monsieur, zjemy podwieczorek w małym salonie - odezwała się lady Faversham. - Vivien, to nie jest grzeczne, Ŝe pozwalasz, aby Enid na ciebie czekała. MoŜna by pomyśleć, Ŝe nie jesteś wdzięczna lady Stokeford za to, Ŝe wzięła cię do swojego domu. Vivien najeŜyła się momentalnie. Wiedziała jednak, Ŝe jeśli będzie przeciwstawiać się RóŜyczkom, to utraci comiesięczne zarobki. Wstała od stołu i dygnęła z gracjąprzed odzianym w niepokalanie biały fartuch kucharzem. - Wrócę niebawem, Ŝeby usłyszeć zakończenie. - Zobaczymy, co spotka Kopciuszka o północy. - Monsieur Gaston mrugnął do niej porozumiewawczo. - Ona jest podobna do pani. Vivien uśmiechnęła się, chowając papiery, pióro i kałamarz do kredensu. Kucharz nie domyślał się, Ŝe ona wcale nie chciała spotkać wyniosłego księcia, który by zaczął nią pogardzać, gdyby
się dowiedział, Ŝe była słuŜącą. śadna kobieta nie powinna uciekać się do oszustwa, aby pozyskać miłość męŜczyzny. Gdy znalazły się w korytarzu, lady Faversham obrzuciła Vivien krytycznym spojrzeniem. - Wyprostuj ramiona, podnieś brodę do góry. Dama powinna chodzić z godnością. JuŜ lepiej. Masz palce pobrudzone atramen tem, ale na to nie ma chyba rady. Vivien potarła palce, rozmazując plamę. Ze wszystkich RóŜyczek hrabina najbardziej ją irytowała. - Lady Enid nie miałaby nic przeciwko temu. Zachęciłaby mnie, Ŝebym dokończyła spisywać opowieść monsieur. - Enid jest zbyt lekkomyślna. Nie zawsze wie, co jest dla ciebie dobre. - Pani teŜ nie - powiedziała Vivien, patrząc prosto w chłodne, szare oczy hrabiny. - Jestem dorosłą kobietą, a nie kukiełką na sznurkach. Lady Faversham zmarszczyła brwi, ale po chwili jej dumna, pobruŜdŜona twarz dziwnie złagodniała. Zwolniła kroku i popatrzyła uwaŜnie na Vivien. - Zdaję sobie sprawę z twojego niezaleŜnego usposobienia, moja droga - powiedziała łagodnie. - Zrozum, proszę, Ŝe ja chcę tylko przeprowadzić cię przez zdradliwe tonie eleganckiego świata. Pomóc ci, abyś znalazła w nim swoje miejsce. Kiedy hrabina okazywała jej czasem trochę serdeczności, Vivien odczuwała tęsknotę za uściskiem matczynych ramion. Było to absurdalne. Lady Faversham zupełnie nie przypominała łagodnej, troskliwej Reyny Thorne. Ta dama gorgio nigdy nie rezygnowała ze swoich wyniosłych manier. Lady Faversham wprowadziła Vivien do małego, zielonego saloniku. - Kiedy markiz zejdzie na dół - powiedziała do lokaja - poproś go, Ŝeby zjadł z nami kolację. - Oczywiście, milady. - Rumbold ukłonił się sztywno i stanął przy reprezentacyjnych schodach.
68
69
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Lord Stokeford? - spytała z trwogą Vivien. - On jest tu? Wąskie wargi lady Faversham skrzywił lekki uśmiech. - Zapomniałam cię o tym uprzedzić. Teraz jest u Lucy. Vivien nie wierzyła jego obietnicy, Ŝe odwiedzi babkę. Taki niegodziwiec, jakim był ten gorgio, nie będzie myślał o starej, chorej babci. Lepiej by zrobił, wracając do swoich szelmowskich przyjaciół w Londynie. - Muszę iść do lady Stokeford. Nie moŜna pozwolić, aby ją zdenerwował. - Nie bądź śmieszna - powiedziała lady Faversham. - Lucy potrafi dać sobie radę z tym chłopcem. Chłopcem? On był męŜczyzną, pomyślała z niechęcią Vivien, agresywnym i aroganckim. Nie mogła zapomnieć tej chwili, kiedy stał tak blisko niej, a jej zaczęło kręcić się w głowie... Lady Enid Quinton siedziała na sofie i przeglądała londyńską gazetę, trzymając przy oczach lorgnon w złotej oprawie. Jej rudawe włosy okrywał amarantowy turban. - Posłuchaj, 0livio! Lord M. wziął ślub z panną T.B. w Gretna Green. Wiesz, w tej szkockiej wiosce, gdzie jeŜdŜą wszystkie pary po ucieczce z domu. To na pewno Montcrieff i córka handlarza węglem, Theodora Blatt. -Lady Enid potrząsnęła głową. -Powinnam mu współczuć, Ŝe musiał oŜenić się z tą brzydulą. Ale ja współczuję jej. Ten hazardzista szybko przepuści złoto jej ojca. - Nie zawracaj sobie głowy płotkami - zniecierpliwiła się lady Faversham. - Vivien zjawiła się wreszcie. Właśnie uspokajałam ją, Ŝe Lucy da sobie radę z Michaelem. Vivien szła w kierunku krzeseł, które stały przy kominku, jednak ciągle oglądała się na drzwi. Nie przestawała myśleć o markizie. - Mówiłam, Ŝe powinnam pójść na górę i zobaczyć, co on tam robi. - Ach, Michael. - Lady Enid opuściła lorgnon i na jej okrągłej twarzy ukazał się radosny uśmiech. - Jaki on jest przystojny, z tymi szelmowskimi niebieskimi oczami i bezwstydnym uśmie-
chem. Gdybym była młodsza, teŜ pobiegłabym na górę, aby popatrzeć na niego. - Nie dlatego chcę iść na górę - powiedziała zdumiona Vivien. Nie mogę pozwolić, aby gnębił markizę. RóŜyczki wymieniły rozbawione spojrzenia. - Raczej Lucy jego pognębi - powiedziała lady Enid. - Nie musisz odgrywać Joanny d'Arc. - Posiedź z nami. - Lady Faversham podprowadziła Vivien do szezlongu i usiadła obok niej. - Nie powinnaś źle myśleć o Mi~ chaelu. Wasza znajomość miała niezbyt forunny początek i to wszystko. - To nie wszystko - powiedziała Vivien. Miała nadzieję, Ŝe on zaraz wejdzie do saloniku. Spokojnie zniosłaby jego obecność, wiedząc, Ŝe juŜ dłuŜej nie dokucza lady Stokeford. - On patrzy na mnie z góry. Nazwał mnie... - Jak cię nazwał? - spytała z gniewem lady Faversham. - Złodziejką, kłamczucha i... i kobietą pozbawioną cnoty. - Pozbawioną cnoty? - powtórzyła lady Enid, wychylając się ze swojego krzesła, aŜ jej obfity biust dotknął kolan. - Czy dałaś mu do tego powód? Czy pozwoliłaś mu się całować? - Enid! - wykrzyknęła lady Faversham. - Vivien nie pozwoliłaby sobie na tak niestosowne zachowanie. Wyglądała jednak na zmartwioną. - Wszystkie romskie dziewczyny zachowują cnotę - powiedziała gniewnie Vivien. - Gdyby lord Stokeford ośmielił się mnie dotknąć, to ten ogier szybko stałby się wałachem. Lady Enid zakrztusiła się, a jej oczy błysnęły wesoło. - To godne pochwały, Ŝe cenisz swojąniewinność -powiedziała iady Faversham. - Nie sądzę jednak, Ŝe powinnaś to ujmować tak... obrazowo. W końcu Michael jest dŜentelmenem. - On jest dziką bestią- powiedziała Vivien, nie dbając, czy ich nie obrazi. - Nawet koń z najlepszym rodowodem moŜe mieć diabelską naturę.
70
71
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Oczywiście - przyznała hrabina. - Ale właśnie takich męŜczyzn spotkasz w eleganckim świecie. Ludzi, którzy będą cię oceniać pod kątem twojej przeszłości. Powinnaś się nauczyć, jak dawać sobie z nimi radę. - MoŜe powinnaś ująć go delikatnością- zasugerowała lady Enid. - UŜyj swojego czaru, dziewczyno. MęŜczyźni to lubią. - Ani mi to w głowie - Ŝachnęła się Vivien. - Nie zarzekaj się - powiedziała lady Faversham, z błyskiem w swoich stalowych oczach. - Enid ma świetny pomysł. Jeśli chcesz, Ŝeby zaakceptował cię elegancki świat, to następnym krokiem w twojej edukacji będzie nauka kobiecych sztuczek. MoŜesz zacząć praktykować na Michaelu. Ta sugestia wzburzyła Vivien. Kobiece sztuczki? One na pewno Ŝartują. Nie oczekują chyba od niej, Ŝe zechce czarować tego aroganckiego lorda. Vivien popatrzyła z przeraŜeniem na dwie stare damy, które miały tak śmiałe pomysły. - Ale ja nie mogłabym... Nie wiedziałabym, jak... - Trzepocz powiekami - powiedziała lady Enid, mrugając swoimi wyblakłymi rzęsami. - MęŜczyznom pochlebia, kiedy damy się do nich zalecają. - To byłby daremny wysiłek - zaprotestowała Vivien, chociaŜ dreszcz podniecenia przebiegł jej po plecach. - Markiz nie cierpi mnie, a ja jego. - Wręcz przeciwnie - odezwała się lady Faversham. - Wczoraj wieczór był wyraźnie tobą zainteresowany. - On jest tobą oczarowany - stwierdziła lady Enid, wachlując się gazetą. - Rzucał ci takie ogniste spojrzenia! Omal nie zemdlałam na ten widok. - Jego spojrzenia wyraŜały tylko obrzydzenie - powiedziała Vivien, zaciskając dłonie. - Kiedy byliśmy sami, dał mi wyraźnie poznać, co o mnie myśli. Dwie starsze panie porozumiały się wzrokiem. - Moja droga, nie mówimy, abyś to traktowała powaŜnie. -
Lady Faversham poklepała ją po kolanie. - Ma to być tylko próba twoich towarzyskich umiejętności. - My, RóŜyczki, wiemy, jak łatwo jest manipulować męŜczyz ną - powiedziała lady Enid, mruŜąc oczy. - Musisz uśmiechać się tajemniczo, pozwolić zgadywać swoje myśli. Uwodzenie tego hultaja będzie dla ciebie doskonałą szkołą. Vivien została zapędzona w ślepą uliczkę. Czy musi to zrobić, aby zadowolić RóŜyczki? Szukać towarzystwa tego aroganckiego lorda gorgicfł - To nic nie da - protestowała. - On przejrzy moją grę. - Nie upadaj na duchu - hrabina starała się dodać jej odwagi. Jesteś wystarczająco bystra, aby dać sobie radę z męŜczyzną. Rumbold wtoczył do saloniku stolik z herbatą, lady Faversham zajęła się rozlewaniem jej do filiŜanek, a Vivien pogrąŜyła się w myślach. Właściwie miała ochotę podjąć tę próbę. Dlaczego miałaby sobie nie dowierzać? PrzecieŜ bez trudu potrafiła oczarować Janusa. ChociaŜ markiz miał do niej wrogi stosunek i był niebezpiecznym męŜczyzną, jego teŜ udałoby się otumanić. Oczami wyobraźni widziała, jak zauroczony jej urodą i inteligencją nadskakuje jej i błaga, aby zwróciła na niego uwagę. Rozkosznie będzie obserwować, jak jego lordowska mość zachowuje się jak byle prostak. Tak. Vivien wyprostowała się na kanapie. Podobnie jak Kopciuszek, przekształci się w fascynującą kobietę. Nie będzie się kłócić z tym niegodziwcem, zrobi z niego głupca. UŜyje swojego nowo nabytego czaru gorgio, aby zniewolić tego łobuza. Spowoduje, Ŝe Michael Kenyon, markiz Stokeford, szaleńczo się w niej zakocha. A kiedy będzie stąd odchodzić, roześmieje mu się prosto w twarz.
72
73
Otwórz szerzej okno, mój drogi - powiedziała lady Stokeford. Tak, teraz dobrze. Michael odwrócił się od okna i spojrzał na babkę, wysoko opartą
BARBARA DAWSON SMITH o poduszki w swoim wielkim łoŜu z baldachimem. Jej siwe włosy były ściągnięte w węzeł, popołudniowe słońce uwydatniało zmarszczki na jej z lekka zaróŜowionej twarzy, a niebieskie oczy miały zwykłe, bystre spojrzenie. Zawsze była trwałym składnikiem jego Ŝycia, niezniszczalna i nieśmiertelna. Teraz wstrząsnęła nim myśl, Ŝe ona jednak kiedyś umrze. śe jej zabraknie. Czy była rzeczywiście chora... czy teŜ chciała tylko zwrócić na siebie uwagę? Podszedł do łóŜka. - Przyślę ci lekarza z Londynu. Powinien cię dokładnie przebadać. - Phi - prychnęła markiza. - śaden lekarz nie potrafi wyleczyć ze starości. - MoŜe przepisać lekarstwo, które przyniesie ci ulgę - powiedział, kładąc rękę na rzeźbionym wsporniku łóŜka. - Jakie są objawy twojej choroby? Czy znów miałaś duszności? - Jestem zmęczona i boląmnie kości, to wszystko. Nie oczekuję od ciebie współczucia. - Markiza patrzyła na niego przenikliwym wzrokiem. - Gdybyś choć trochę o mnie dbał, nie odjechałbyś stąd aŜ na trzy lata. Ani nie odmawiałbyś mi kontaktów z moją jedyną prawnuczką. Michael zesztywniał. Unikał Stokeford Abbey z powodów, które na zawsze miały pozostać tajemnicą. - Nie odmawiam ci kontaktów z Amy. Zawsze jesteś mile widziana u nas, w Londynie. - Ha! Wiesz dobrze, Ŝe miejskie powietrze szkodzi mi na astmę. Ostatnim razem spędziłam dwa tygodnie w łóŜku i prawie nie widywałam mojej kochanej dziewczynki. Michaeł zacisnął dłoń na wsporniku. - Wolę mieszkać w mieście niŜ na wsi. JuŜ ci to tłumaczyłem w moich listach. - Kiedyś byłeś dumny ze swojego majątku. Nie uciekałeś od odpowiedzialności.
74
CYGANKA
- Mój administrator składa mi kwartalne sprawozdania - powiedział sztywno. - To całkowicie wystarcza. - Ale to nie jest wystarczającym powodem, aby trzymać z daleka moją prawnuczkę. Tu jest jej dom. Jej dziedzictwo. Michael zacisnął zęby tak mocno, Ŝe nasilił się ból w jego szczęce. Trzymał Amy z daleka od moŜliwego skandalu i to było o wiele waŜniejsze niŜ wszystko inne. - Amy mieszka ze mną. A ja mieszkam w Londynie. Markiza potrząsnęła głową, w jej oczach widać było cierpienie. - Pomyśl tylko, Michaelu. Pomyśl, czego mi odmawiasz... oraz jej. Ona potrzebuje bliskiej kobiety, matki. Nie moŜna trzymać czteroletniej dziewczynki w kawalerskim domu. - Amy jest bardzo przywiązana do swojej guwernantki, panny Mortimer. I do mnie. Miał zamiar wspomnieć o Katherine, ale zmienił zdanie. Babka dowie się o jego małŜeństwie, kiedy przyjdzie na to czas. - Dlaczego nie przywiozłeś teraz Amy? - spytała. - Rozpoczęła właśnie naukę i nie chcę wytrącać jej z rytmu. - Równie dobrze mogłaby uczyć się liter tutaj. Podjęłabym się tego z radością. - Ze łzami w oczach lady Stokeford wyciągnęła do niego ręce. - Proszę cię, Michaelu. Nie odmawiaj mi tego. Tak bardzo za nią tęsknię. Łzy w oczach babki zaszokowały go. Łatwo mu było dawać chłodne odpowiedzi na jej listy, w których wyraŜała prośby połączone ze stanowczymi Ŝądaniami. Inną sprawą było patrzeć na to, jak bardzo jest nieszczęśliwa. MoŜe przesadzał z ostroŜnością. MoŜe mógłby przywieźć Amy z krótką wizytą. Jeśli będzie przezorny, to nikt nie odkryje tajemnicy, która od trzech lat rzucała cień na jego Ŝycie. Podszedł bliŜej i pocałował rękę babki. Jej dłoń była tak mała i krucha, jakby się skurczyła. - Będzie tak, jak sobie Ŝyczysz. Przyjedziemy na BoŜe Narodzenie. - Przyślij ją teraz, Michaelu. Nie trzeba czekać. 75
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Nie Ŝyczę sobie, aby moja córka spotkała się z tą Cyganką. Michael zdecydowanie potrząsnął głową. - Gdybyś oddaliła Vivien Thorne, mógłbym się nad tym zastanowić. Jego wypowiedź miała inny skutek, niŜ przewidywał. Babka wyrwała rękę z jego dłoni i parsknęła ze zniecierpliwieniem. - Czy musisz upierać się przy swojej niechęci do Vivien? Nie znasz jej przecieŜ, • - Znam ten rodzaj ludzi. Ona jest urodzoną kłamczucha. Wykorzystuje twoją ufność. - Nonsens. Vivien zachowuje się tak, jakby była moją córką. I muszę przynać, Ŝe dba o mnie bardziej niŜ ty. - To jasne, Ŝe dba o ciebie - powiedział gniewnym głosem. Chce, Ŝebyś zmieniła testament na jej korzyść. Ale lady Stokeford juŜ go nie słuchała. Ze zmarszczonymi brwiami, wychylona do przodu, obrzucała go uwaŜnym spojrzeniem. - Na litość boską, Michaelu. Czy ty masz siniaka na szczęce? Michael potarł bolące miejsce. ChociaŜ pragnął przedstawić babce dowód prostackiego zachowania Cyganki, nie chciał się przyznać, Ŝe go uderzyła. - To? To nic nie jest. - Wdałeś się w bójkę. Myślałam, Ŝe juŜ z tego wyrosłeś. - Ćwiczę boks w Londynie - powiedział gładko. - Wszyscy dŜentelmeni to robią. - MęŜczyźni, którzy się biją. - Lady Stokeford prychnęła pogardliwie. - Mam nadzieję, Ŝe nikt nie przypuszcza, Ŝe to ja wychowałam cię na krwioŜerczego poganina. - To tylko sposób na utrzymanie fizycznej sprawności, babciu. PodraŜniony Michael skierował rozmowę na inne tory. - WaŜne jest twoje dobre samopoczucie. Nie tylko zdrowie, ale dobór towarzystwa. Chyba nie muszę ci mówić, Ŝe Cyganka nie jest odpowiednią towarzyszką dla lady Stokeford. Markiza roześmiała się niespodzianie. - Ale z ciebie zrzęda, Michaelu. Jesteś tak samo uprzykrzony jak twój dziadek. Niech jego poczciwa dusza spoczywa w spokoju.
Zrzęda! Michael zaczął chodzić tam i z powrotem po jasnym dywanie z kwiatowym wzorem. - Ja ci się nie naprzykrzam. Chcę cię tylko chronić. Vivien Thorne wkradła się w twoje łaski, opowiadając tę fantastyczną historię o swoim arystokratycznym pochodzeniu. - Wręcz przeciwnie. To ja jej poszukiwałam. Ona nie znała swojego pochodzenia. - Ona doskonale wie, skąd nie pochodzi - mruknął, oddalając się od łóŜka. Na stoliczku, obok sofy, leŜała ksiąŜka. Moll Flanders. Michael wziął ją do ręki i podniósł do twarzy. Poczuł zapach papieru, skóry i egzotycznych perfum. Przebiegł go dreszcz poŜądania, przypomniał sobie Vivien, która przyciskała tę ksiąŜkę do piersi. - Przeczytaj list Harriet, jeśli mi nie wierzysz - odezwała się lady Stokeford. - 01ivia przyniosła go dziś rano i zostawiła na moim biurku. - Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałaś? Michael odłoŜył ksiąŜkę i podszedł do eleganckiego, małego biureczka. Chwycił list, otworzył go i zobaczył... pismo Harriet Althorpe. Dobrze pamiętał te wyraźne, kanciaste litery. Czytał przecieŜ jej obszerne uwagi na swoich wypracowaniach, ćwiczeniach z łaciny, greki i zadaniach matematycznych. ChociaŜ buntował się wtedy przeciwko jej wysokim wymaganiom, teraz uznawał je za słuszne. Szybko przeczytał list. Przed laty, kiedy leŜałam z wysoką gorączką, mój bezduszny kochanek oddal moją najdroŜszą córeczką Cyganom... Błagam Panią milady, aby odszukała Pani Cygana, który nazywa się Pulika Thorne, zabrała Vivien do siebie i wychowała ją zgodnie z jej wysokim urodzeniem... - Sentymentalne bzdury - mruknął. Podszedł z listem do okna i przypatrywał mu się uwaŜnie.
76
77
BARBARA DAWSON SMITH Z zadowoleniem zauwaŜył, Ŝe niektóre litery odbiegały od zapamiętanego oryginału. - To nie jej pismo. List jest sfałszowany. - Bzdura - zaprotestowała babka. -Nie moŜesz tego stwierdzić. - Panna Althorpe pisała uwagi na moich wypracowani ach. Jej pismo było poprawne, tylko dwie litery odbiegały od normy. Jej r i s miały drobne wygięcia, których tu brakuje. - Po upływie lat mogła zmienić charakter pisma. Albo teŜ zawodzi cię pamięć. - Albo Vivien Thorne jest sprytną oszustką - powiedział, rzucając Ust na biurko. - Masz tego dowód. Babka oparła się wygodnie o poduszki. - MoŜesz sobie mówić, co tylko chcesz, a ja nie porzucę córki mojej drogiej Harriet. Ten list utwierdził Michaela w przekonaniu o winie Cyganki. - Nie mówię na wiatr. Vivien Thome wyciąga od ciebie sto gwinei miesięcznie i liczy na więcej. Nie mogę na to pozwolić. - Niestety, nie masz tu nic do powiedzenia. - Babka zaczęła wygładzać kołdrę, patrząc na niego spod oka. - A przy okazji, tobie pierwszemu powiem o swoich planach. Postanowiłam zaprosić gości na całotygodniowy pobyt i wydawać przyjęcia. To się zacznie za dwa tygodnie. - Jesteś przecieŜ chora - powiedział, zdumiony. - Tym bardziej powinnam zaprosić swoich przyjaciół i sąsiadów na długą wizytę. W ten sposób spotkam się z nimi wszystkimi, zanim umrę. Poczuł ucisk w sercu, ale patrzył na nią podejrzliwie. Chyba chciała go wciągnąć w jakąś grę. - Nie umrzesz. - W pewnym wieku nie moŜna przewidzieć, kiedy nadejdzie koniec. - Po tym mglistym oświadczeniu popatrzyła na niego władczym wzrokiem. - Musisz zatrudnić dodatkowych ludzi z wioski, wywietrzyć sypialnie w Stokeford Abbey i kazać przygotować salę balową.
78
CYGANKA
- Na pewno tego nie zrobię - powiedział stanowczo Michael, podchodząc do łóŜka. - Nie jesteś wystarczająco silna, aby urządzać przyjęcia, nie mówiąc juŜ o tym, Ŝeby zabawiać tłum gości przez tydzień. - Bzdura. JuŜ sama myśl o tym dodaje mi sił. RóŜyczki pomogą mi w przygotowaniach. - To był ich pomysł, prawda? - skrzywił się Michael. - Uzgodniłyśmy to między sobą. - Babka rzuciła mu wyzywające spojrzenie. - Doszłyśmy do wniosku, Ŝe to będzie doskonały moment, aby przedstawić Vivien eleganckiemu światu. Zaczęła go dławić wściekłość. Nie docenił Vivien Thorne. Nie domyślał się nawet, Ŝe sieć jej intryg jest tak rozległa. - Chyba oszalałaś -wybuchnął. -Ona jest prostaczką. Wszyscy będą się z niej naigrawać. A ty się ośmieszysz. - Nikt się nie ośmieli tego zrobić - powiedziała babka nieznoszącym sprzeciwu tonem, który pamiętał z dzieciństwa. Vivien nie jest winna temu, co miało miejsce w przeszłości. Dopilnuję, Ŝeby nikt jej źle nie traktował. - Pomyśl tylko, babciu. - Michael ujął jej dłoń w swoje ręce. Elegancki świat nigdy jej nie zaakceptuje. Nawet gdyby uwierzyli w jej nieprawdopodobną historię, będą wiedzieli, Ŝe pochodzi z nieprawego łoŜa. - Jest tak czaruj ąca, Ŝe poradzi sobie ze wszystkim. To nieładnie z twojej strony, Ŝe tak źle myślisz o tej niewinnej dziewczynie. - Niewinnej? - roześmiał się Michael. - Nie jest lepsza od stojących na Strandzie prostytutek. - Dość tego, Michaelu. Jeśli wierzysz w takie bzdury, to znaczy, Ŝe zbyt długo przebywałeś w nieodpowiednim towarzystwie. - Lady Stokeford zacisnęła wargi. - StrzeŜ się, Ŝebym nie pomyślała, Ŝe nie jesteś odpowiednim ojcem dla małej Amy. Ostry głos babki wciąŜ miał nad nim władzę. ChociaŜ wiedział, Ŝe nie miała legalnych podstaw do odebrania mu dziecka, obudziła w nim dawne obawy, Ŝe nie potrafi właściwie wychować córki. Amy. Miał przed oczami jej drobną twarzyczkę, piegowate policzki 79
BARBARA DA WSON SMITH i bystre, piwne oczy. Zatęsknił nagle za jej rozkosznym uśmiechem, ciepłym uściskiem jej rączek, nawet za jej bezustanną paplaniną. - Nie pozwolę, abyś źle traktował Vivien na moim przyjęciu mówiła dalej lady Stokeford. - ZaleŜy mi na tym, Ŝebyś spędzał z nią teraz więcej czasu. Przekonasz się, jaka to dobra, niewinna dziewczyna. Cholernie niewinna, chciał powiedzieć, zmilczał jednak. Pomyślał o zgrabnych ruchach jej bioder, zuchwałym spojrzeniu, ponętnym biuście. Znał tylko jeden sposób zbliŜenia do tego typu kobiet. I chętnie go wykorzysta... Popatrzył uwaŜnie na babkę. Nie było sensu przekonywać jej znowu. Mimo swojego delikatnego wyglądu, lady Stokeford posiadała Ŝelazną wolę. Jeśli chciała mieć dowód złego prowadzenia Vivien Thorne, to on chętnie go jej dostarczy. - Dobrze - powiedział. - Będę przebywał w jej towarzystwie. Markiza uśmiechnęła się łagodnie. -' Dziękuję ci, mój chłopcze. Mimo wszystko Londyn nie ma na ciebie złego wpływu. Uśmiechnął się do niej, ale w tym uśmiechu brak było serdeczności. Babka nie wiedziała, Ŝe on nie tylko zaprzyjaźni się z Vivien. UŜyje całego swojego uroku, aby poczuła się z nim bezpieczna. A potem ją uwiedzie.
7
NIEBEZPIECZNA GRA
Tego wieczoru, przy kolacji, Vivien zaczęła wprowadzać w Ŝycie swój plan oczarowania lorda Stokeforda. Była zdumiona, Ŝe jej wysiłki tak szybko zostały uwieńczone powodzeniem. Kiedy uśmiechnęła się do niego przy wejściu do jadalni, pozdrowił ją bez cienia złości, zwracał się do niej jak do damy, której naleŜy się szacunek. Podziwiał jej Ŝółtą suknię, chociaŜ spojrzenie, jakim obrzucił jej biust, nie było wzrokiem dŜentelmena. Odpowiadała na jego komplementy z wystudiowanym wdziękiem. Niech się cieszy, Ŝe ma nad nią przewagę. Nie wie, Ŝe sam znajdzie się w jej mocy. Vivien nie mogła uwierzyć, Ŝe męŜczyzna siedzący u szczytu długiego, rozjaśnionego świecznikami stołu jeszcze dzisiejszego ranka obrzucał ją obelgami w bibliotece w Stokeford Abbey. Teraz zachowywał się czarująco, Ŝartował z RóŜyczkami i opowiadał londyńskie ploteczki. Nawet lady Stokeford wstała z łóŜka, aby wziąć udział w kolacji. Vivien była zadowolona, Ŝe zdrowie markizy uległo nagłej poprawie. Od czasu do czasu obrzucał Vivien spojrzeniem swoich przenikliwych, niebieskich oczu, jakby chciał sprawdzić, czy przysłuchuje się rozmowie. A ona chętnie się przysłuchiwała. Bawił je opowieś81
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
ciami z eleganckiego świata, które były tak obrazowe, Ŝe Vivien mogła sobie dokładnie wyobrazić modnisie, które potrafiły spędzać długie godziny, dobierając kapelusze, bale, na których tańczono do rana, a nawet zebrania towarzyskie, na których rozwijano z całunu egipską mumię. Z jego opowieści wyłaniał się obraz elity towarzyskiej Londynu - lekkomyślnej, frywolnej i tak bardzo obcej. Niestety, lady Stokeford wstała wkrótce od stołu. Markiz zerwał się równieŜ i podbiegł do niej. - Przemęczyłaś się. Mówiłem, Ŝebyś nie schodziła na kolację powiedział, chcąc ją wziąć pod rękę. - JuŜ ci mówiłam, Ŝe dobrze się czuję. Przespałam się trochę po twojej wizycie. - Babka odsunęła jego rękę niecierpliwym gestem. - Nie musisz się tak trząść nade mną. Szybko podeszły do nich obie RóŜyczki. - Ja i 01ivia zajmiemy się Lucy - powiedziała lady Enid, patrząc na Vivien niewinnym wzrokiem. - Wy, młodzi, nie musicie się tym kłopotać. Starsze panie juŜ was dość wynudziły. - To nieprawda - zaprotestowała Vivien. - Lubię wasze towarzystwo. - Tak czy inaczej, my wszystkie idziemy do sypialni Lucy powiedziała gładko lady Faversham, biorąc lady Stokeford pod ramię. Ale dla was wieczór jeszcze się nie zakończył. Lordzie Stokeford, musi pan nadal zabawiać Vivien swoimi nowinkami. - Świetny pomysł - przyznała lady Stokeford. - Michaelu, jestem pewna, Ŝe będziesz miał duŜo do powiedzenia naszej drogiej Vivien. RóŜyczki wyraziły swoją aprobatę skinieniem głowy i cała trójka opuściła jadalnię, rzucając znaczące spojrzenia na Vivien i Michaela. Kiedy zostali sami, Vivien ogarnął lekki niepokój. W migotliwym świetle świec jego twarz miała złowieszczy wyraz. Ale był niesłychanie przystojny w swoim eleganckim ubraniu, granatowym Ŝakiecie, szarych spodniach, z białym krawatem pod szyją. Przypatrywał się jej uwaŜnie, krzywiąc usta w półuśmiechu.
- Wygląda na to, panno Thorne, Ŝe zostaliśmy porzuceni. I to celowo. Vivien z trudem przełknęła ślinę. Janus był próŜny i głupi, łatwo było odczytać jego zamiary. A Michael Kenyon był tajemniczy. Był zimnym, bezdusznym męŜczyzną i nawet kiedy starał się być serdeczny, czuła, Ŝe coś się pod tym kryje. Czy on rzeczywiście nadal rozpacza po stracie Ŝony? Ale to nie ma znaczenia. RóŜyczki chciały, aby wypróbowała na nim swój urok, a przecieŜ on jest męŜczyzną jak kaŜdy inny. Vivien wygięła usta w zmysłowym uśmiechu, który specjalnie ćwiczyła przed lustrem, i podeszła do niego. - Pana babka byłaby bardzo zadowolona, gdybyśmy mogli zostać przyjaciółmi. - Czy moŜe istnieć przyjaźń pomiędzy kobietą a męŜczyzną? - Jeśli męŜczyzna uwaŜa się za pana stworzenia, to nie. - Touche - Michael roześmiał się. - Chodźmy się przejść po oranŜerii. Nie czekał na jej zgodę. Ujął ją władczym gestem za ramię i wyprowadził na słabo oświetlony korytarz. ChociaŜ draŜniła ją ta bezceremonialność, dotyk jego dłoni wyzwolił w niej dreszcz emocji. Był teraz w dobrym nastroju i wydawał się szczerze nią zainteresowany. Jednak Vivien nie do końca mu wierzyła. Dlaczego tak nagle zmienił do niej stosunek? - Dzisiejszego ranka nie ukrywał pan niechęci do mnie zaczęła. - Co zmieniło pana nastawienie? - Okazywanie sobie wrogich uczuć nie ma sensu. Moja babka j est zdecydowana zatrzymać panią u siebie i ja muszę zastosować się do jej Ŝyczenia. - MoŜe to uderzenie wbiło panu trochę rozumu do głowy. - MoŜe - skrzywił się z lekka. Fakt, Ŝe pokonała go kobieta, sprawiał mu widoczną przykrość. Vivien postanowiła trzymać swój złośliwy język na wodzy i schlebiać jego męskiej próŜności. Przysunęła się bliŜej i zaczęła trzepotać rzęsami.
82
83
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Bez względu na powód, milordzie, miło mi, Ŝe pan i ja wreszcie... Zatrzymał ją nagle. - Coś wpadło pani do oka. - Chyba nie. - To dlaczego pani tak mruga? Nie zwaŜając na protesty, podprowadził ją do wiszącego we wnęce świecznika. Poczuła się okropnie zaŜenowana, kiedy ujął jej twarz w obie dłonie, przechylił głowę i zaczął wpatrywać się w jej oczy w migotliwym świetle woskowych świec. Ta niespodziewana bliskość, zapach jego skóry, delikatny dotyk dłoni na policzkach spowodowały, Ŝe przez jej ciało zaczął przepływać gorący prąd i dotarł do miejsca, które nie powinno było reagować na tego męŜczyznę. Widziała wyraźnie cień zarostu na jego policzkach i ślad po uderzeniu. Ogarnęło ją niepohamowane uczucie satysfakcji. - Nic tu nie widzę - powiedział, przesuwając palcem po jej dolnych rzęsach. - Które oko panią boli? - śadne - obruszyła się nagle. Nie odsunął się i nadal wpatrywał się w nią intensywnie, a jego palce przesuwały się po jej policzkach powolnym ruchem. - Ma pani piękne oczy - powiedział miękko. - Odbija się w nich Ŝarzący się w środku płomień. Serce jej zamarło, patrzyła zafascynowana na jego zmysłowe usta. - Muszę coś pani wyznać - szepnął. - Co? - Powinna pani wiedzieć, Ŝe jestem tu z panią nie dlatego, Ŝe stosuję się do poleceń mojej babki. Vivien zesztywniała. Byli zupełnie sami, dom wydawał się wymarły. Choć ona spełniała tylko Ŝyczenie RóŜyczek, nie miała zamiaru mu tego mówić. - Jestem tu, poniewaŜ bardzo mnie interesujesz - mówił dalej swobodnym tonem. - Chcę wiedzieć o tobie wszystko, Vivien.
Mam nadzieję, Ŝe nie masz nic przeciwko temu, abym zwracał się do ciebie tak bezpośrednio. - Nie, milordzie - powiedziała, mając się ciągle na baczności. - Mów do mnie po imieniu - zaproponował. - Nie ma powodu do utrzymywania sztywnych form towarzyskich pomiędzy... przyjaciółmi. Vivien zauwaŜyła, Ŝe wypowiedział ostatnie słowo dziwnie szorstkim tonem, ale nie miała czasu zastanawiać się nad tym. Pochylił się nad nią. Dopiero po chwili zorientowała się, Ŝe chce ją pocałować. Zalała ją fala gorąca, nie mogła uczynić najmniejszego ruchu. Myśl, Ŝe usta męŜczyzny mogłyby spocząć na jej wargach, nigdy przedtem nie zaprzątała Vivien. Stało się to dopiero teraz. Pragnęła poznać smak jego ust, nauczyć się sztuki całowania od tego doświadczonego uwodziciela. Oprzytomniała nagle i odsunęła się od niego ostatnim wysiłkiem woli. Nie będzie łatwo go oczarować, nie wpadając samej w pułapkę. Pragnęła, aby ten lord gorgio zakochał się w niej i patrzył w nią jak w obraz, nie chciała, by traktował ją wyłącznie jak obiekt poŜądania. Oparł się o ścianę i chociaŜ pokrzyŜowała mu plany, patrzył na nią zmruŜonymi oczami jak na przyszłą zdobycz. Postanowiła przejąć inicjatywę. - To miło, Ŝe zainteresowałeś się moją osobą... Michaelu powiedziała z uprzejmym uśmiechem. Wszyscy Romowie mówili sobie po imieniu, więc nie powinna mieć oporów, aby tak się do niego zwracać. Jednak w konwencjonalnym społeczeństwie gorgios tej formy uŜywano wyłącznie będąc w bardzo bliskich stosunkach. - Chciałabym dowiedzieć się więcej o twoich przygodach w Londynie - ciągnęła Vivien. - MoŜe juŜ ruszymy dalej? - Sprawi mi to wielką przyjemność. Słowa te miały wyraźnie dwuznaczny wydźwięk. Wziął ją pod rękę i poprowadził do oranŜerii. Vivien spostrzegła od razu, Ŝe przychodząc tu popełniła błąd. Było to ogromne pomieszczenie,
84
85
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
z dachem i ścianami ze szkła, co dawało złudzenie, Ŝe jest się w całkowicie odciętym od reszty świata ogrodzie. Czuło się silny zapach ziemi i roślinności. Panował tam półmrok, rozjaśniony tylko bladym światłem księŜyca. Vivien usiadła na kamiennej ławeczce, za krótkiej, aby zmieściły się na niej dwie osoby. Markiz oparł nogę na ławeczce, jego but dotykał fałd jej sukni. Nie markiz, poprawiła się w myślach, Michael. Jeśli miała go oczarować i manipulować nim według własnej woli, powinna przyzwyczaić się do jego imienia. - OpowiedzmijeszczeoLondynie-powiedziała. -Tamtejsze towarzystwo wydaje mi się okropnie eleganckie. - Jest raczej elegancko okropne. Interesuje ich tylko moda, hazard i rozrywki. - To dlaczego tam mieszkasz? - spytała zdziwiona. - Dlaczego przebywasz w towarzystwie tak nieciekawych ludzi? Michael, z łokciem opartym na kolanie, pochylił się nad nią nisko. Nie mogła rozpoznać wyrazu jego twarzy, było zbyt ciemno. - Chyba źle się wyraziłem - powiedział. - Oprócz tych głup ców, są tam równieŜ ludzie zdolni, inteligentni i oczytani. Na wsi nie moŜna pójść do opery ani porozmawiać o literaturze. - Mógłbyś, gdybyś znalazł kogoś, kto czyta te same ksiąŜki. Roześmiał się tylko. - Wszyscy moi przyjaciele są w Londynie - powiedział stanow czym tonem, zamykając tę kwestię. - Ale dość o mnie. Powiedz mi, jak się czujesz, mieszkając w duŜym domu. To bardzo odmienne od przenoszenia się z miejsca na miejsce. Jak zręcznie potrafił odwrócić jej uwagę od siebie. Elegancka dama powinna pozwolić męŜczyźnie, aby kierował rozmową. Vivien ukryła niezadowolenie i udzieliła mu uprzejmiej odpowiedzi. - Lubię ten duŜy dom, chociaŜ początkowo gubiłam się w nim. Jest tu zbyt wiele pokoi. - Chyba nie więcej niŜ dwadzieścia.
- Dwadzieścia cztery, policzyłam je. Pierwszego tygodnia Vivien wędrowała po całym domu, zaglądała do kaŜdego pokoju, zdumiona ich liczbą i rozmiarami. Mogłaby się tu wygodnie rozlokować cała grupa Cyganów. - I to wszystko dla jednej osoby - powiedziała z mieszaniną podziwu i niesmaku. - Jak się wydaje, obecnie dla dwóch - poprawił ją. Zanim zdołała się zorientować, czy w jego głosie nie dało się wyczuć niechęci, zaczął szybko mówić dalej. - Dower House to zwykła chatynka. W Stokeford Abbey jest ponad sto dwadzieścia pokoi. Tego ranka, po drodze do biblioteki, Vivien omal nie doznała zawrotu głowy, patrząc na długi ciąg pokoi. Nie zdawała sobie jednak sprawy, Ŝe jego dom jest aŜ tak ogromny. - Jak to moŜliwe, Ŝebyś korzystał ze wszystkich? - Większość pokoi stoi zamknięta, z pokrowcami na meblach. - Ale po co mieć tyle pokoi? - Mój przodek, który rozbudował Abbey, lubił przyjmować gości. Wkrótce te pokoje zostaną znowu otwarte. Babka planuje wydać wielkie przyjęcie. RóŜyczki juŜ pewnie piszą zaproszenia. - Przyjęcie? Nic mi o tym nie mówiły. - Na pewno ci powiedzą. One chcą cię przedstawić towarzystwu. Serce jej zamarło. Liczyła na to, Ŝe lady Stokeford zapomniała juŜ o tych planach, po tym jak jej podopieczna wyraziła swój sprzeciw. Nie miała ochoty oglądać tylu zadufanych w sobie ludzi. Te dwa miesiące wolała przeczekać w spokoju. Ale gdyby nie zastosowała się do tych Ŝyczeń, markiza mogłaby wydalić ją z domu. Vivien nie zarobiłaby wtedy dwustu gwinei, które zapewniłyby jej rodzicom wygodne Ŝycie aŜ po kres ich dni. - Kiedy? - szepnęła. - Za dwa tygodnie. - Ile osób będzie zaproszonych? - Wszyscy znajomi babki... i pewnie jacyś nieznajomi. -Roze-
86
87
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
śmiał się. - Jej przyjęcia były słynne na całą okolicę, ale przez ostatnie lata nie przyjmowała wielu gości. To była fatalna wiadomość. Vivien pozostały tylko dwa tygodnie na nauczenie się odpowiednich manier, aby nie przyniosła wstydu lady Stokeford i nie została przedwcześnie odesłana. Tylko dwa tygodnie wolności przed spotkaniem tylu znienawidzonycrigOT-gŜcw. Nie liczyła na to, Ŝe inni przedstawiciele arystokracji będą dla niej tak wyrozumiali, jak były RóŜyczki. Michael zerwał liść paproci i zaczął nim łaskotać japo policzku. - Nie musisz się tak przejmować - powiedział złośliwie. Będziesz miała okazję zabłysnąć. Zyskać dostęp do eleganckiego świata. Vivien wstrząsnęła się z lekka i odepchnęła rękę z łaskoczącym ją liściem. - Nie pragnę dostępu do eleganckiego świata - wypaliła bez zastanowienia. - Nie chcę teŜ wybierać sobie męŜa. - MęŜa? - RóŜyczki... wpadły na taki zwariowany pomysł, Ŝe powinnam wyjść za mąŜ. Michael milczał przez chwilę. Potem w jego głosie dało się wyczuć dziwne napięcie. - Powiedziały ci to? - Tak. Vivien przestała juŜ panować nad sobą. Develesa! Dlaczego nie mogą zrozumieć, Ŝe kobieta moŜe być całkowicie szczęśliwa bez męŜczyzny? Michael roześmiał się cicho. Bawił się liściem paproci, przeciągając po nim palcami. - Kobiety chcą być z męŜczyzną dla wielu powodów. Dla pieniędzy, aby mieć towarzystwo, aby mieć dzieci. A dla tych kobiet, które miały doświadczonego kochanka, głównym celem jest... rozkosz - dodał niskim, gardłowym głosem. Wszystkie zmysły Vivien zostały postawione w stan pogotowia. Stał tak blisko, Ŝe czuła jego męski zapach. Sylwetkę Michaela
okrywał cień, widziała tylko opartą na ławce nogę, ale wystarczyło wyciągnąć rękę, aby go dotknąć. Albo uderzyć. - Nie jesteś dŜentelmenem - powiedziała -jeśli mówisz damie takie rzeczy. - Proszę o wybaczenie. Chyba wypiłem za duŜo wina. Zdjął nogę z ławki i ukłonił się nisko, zamiatając podłogę liściem paproci, jakby to było pióro u kapelusza dworzanina. Vivien nie wierzyła w szczerość tych przeprosin, ale zaczęła się zastanawiać, jakiej odpowiedzi powinna udzielić prawdziwa dama. - Przyjmuję przeprosiny. Niewątpliwie wyjedziesz przed przyjęciem? - To zaleŜy. Czy chciałabyś, Ŝebym został? Chciałaby, Ŝeby wyjechał i niech licho porwie plan oczarowywania go. - Naturalnie - powiedziała zachęcającym tonem. - Lady Sto keford byłaby uszczęśliwiona, gdybyś przedłuŜył swoją wizytę. - A ty, Vivien? Czy moja obecność uszczęśliwiłaby ciebie? MoŜe to była wina jego męskiej chełpliwości, ale kaŜde zadane przez niego zwykłe pytanie brzmiało dwuznacznie. Vivien uwaŜnie dobierała słowa. - Miło mi było rozmawiać z tobą dziś wieczór. Teraz łatwiej mi będzie obracać się w towarzystwie. - Właściwa reakcja. Godna prawdziwej damy. MoŜe kiedyś dasz mi bardziej bezpośrednią odpowiedź. - Nie mogę sobie wyobrazić, jak mogłabym być bardziej bezpośrednia. - A ja mogę. Znowu zaczął ją łaskotać liściem paproci, tym razem po odkrytym ramieniu. - Bardzo bym chciał, Ŝebyś nie zachowywała w moim towarzystwie takiej czujności. - Zachowuję czujność nie bez powodu. - Vivien nie mogła
88
89
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
powstrzymać ironicznego uśmiechu. - Słyszałam, Ŝe jesteś pozbawionym skrupułów cynikiem. - W plotkach jest zawsze duŜo przesady. - Michael roześmiał się. - Musisz ocenić mnie sama. Vivien miała teraz okazję, aby podbudować jego ego. MęŜczyźni lubili mówić o sobie. - Musisz mi więcej o sobie opowiedzieć. - A co chciałabyś wiedzieć? - spytał. Intrygowała ją jego tajemniczość i miała wiele pytań. Wybrała najwaŜniejsze. - Chciałabym wiedzieć, dlaczego trzymasz swoją córkę z dala od lady Stokeford. Nie odezwał się i nie poruszył. - Nie będę mówił o Amy. Znajdź sobie inne pytanie. Było w tym coś dziwnego, czego Vivien nie potrafiła zrozumieć. - Czy ona jest kaleką? Czy dlatego trzymasz ją w ukryciu? - Nie! Jest piękną, mądrą dziewczynką - rzucił przez zaciśnięte zęby. - Przywieź ją tu - nalegała Vivien. - Markiza tak się martwi o ciebie i o swoją prawnuczkę. - Moja babka musi zaakceptować taką sytuację, jaka jest. Nie muszę się nikomu z tego tłumaczyć. - Develesal Jesteś jej winien szacunek. I nie tylko szacunek. Wychowywała ciebie i twoich braci, kiedy wasz ojciec i matka w ogóle się wami nie interesowali. - Widzę, Ŝe RóŜyczki podzieliły się z tobą swoimi opowieściami. Jest jeszcze jedna reguła, której powinnaś się nauczyć: męŜczyźni nie lubią być przedmiotem wścibskich, kobiecych plotek. - DŜentelmeni równieŜ nie powinni plotkować o kobietach. - Czy znasz tak wielu dŜentelmenów, Ŝe wiesz, o czym rozmawiają? - Oczywiście, Ŝe nie. PrzecieŜ wiesz, Ŝe wzrastałam wśród Romów.
- Tak, wśród Cyganów - powiedział. ZbliŜył się do niej i pogładził liściem paproci jej policzek. Po plecach Vivien przebiegł dreszcz. - Ciekaw jestem twojego Ŝycia w taborze. Czy podobał ci się tam jakiś męŜczyzna? - Dlaczego to cię interesuje? - Vivien odsunęła się z lekka. - PoniewaŜ ty mnie interesujesz, Vivien. Chciałbym wszystko wiedzieć o tobie. - ZniŜył głos do pieszczotliwego szeptu. Wszystko. Serce jej mocniej zabiło, ale przypomniała sobie, Ŝe nie powinna poddawać się jego urokowi. - Ty nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Dlaczego miałabym odpowiadać na twoje? - PoniewaŜ jeśli chcesz, Ŝebym był szczery, to sama musisz mi dać dobry przykład. - Taki męŜczyzna jak ty nawet nie wie, co oznacza szczerość. - Odpowiedz mi jednak. - No dobrze - zdecydowała się, mając nadzieję, Ŝe wzbudzi w nim zazdrość. - Miałam wyjść za mąŜ za męŜczyznę, który miał na imię Janus. - Czy spałaś z nim? - spytał i oczy zaświeciły mu w ciemności. Vivien zacisnęła wargi. Co za łajdak! Z trudem pohamowała gniew. - Wśród Romów uznaje się za moxado, to znaczy, niedopuszczalne, aby męŜczyzna, kiedy przechodzi obok kobiety, otarł się choć o rąbek jej spódnicy. - To okręŜna i nic niemówiąca odpowiedź. On i tak jej nie uwierzy, więc nie było sensu go przekonywać. - Pan ma swoje tajemnice, milordzie, a ja swoje. Zapanowała cisza, słychać było tylko spadające krople wody. - Czy jeździsz konno? - spytał nagle. - U Romów tylko męŜczyźni jeŜdŜą konno. - Nie o to pytałem. - Ja... Czasem wymykałam się w nocy i jeździłam na oklep wyznała, rada ze zmiany tematu. - Dopóki...
90
91
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Dopóki co? - Dopóki nie przyłapano mnie na tym. Jeszcze teraz pamiętała powaŜną, zagniewaną twarz ojca. Przywiązywała właśnie konia na samym krańcu zagrody, kiedy we mgle ukazała się postać Puliki. ChociaŜ zawsze była bardzo ostroŜna i dokładnie wycierała konia, nie wiedziała, Ŝe jego właściciel moŜe poznać, Ŝe ktoś na nim jeździł, Nie wiedziała równieŜ, Ŝe juŜ od pewnego czasu ojciec miał podejrzenia. Bardzo ją wtedy skrzyczał. Nigdy nie zapomniała poczucia winy i wstydu na myśl o przykrości wyrządzonej rodzicom. - Przez cały tydzień, kiedy moja babka będzie przyjmować gości, będą się odbywać przejaŜdŜki konne. Będzie ci potrzebny strój do konnej jazdy. - Nie przyjmę juŜ więcej strojów od lady Stokeford. I tak mam ich za wiele. - Potrzebujesz równieŜ odpowiedniego instruktaŜu - mówił, nie zwracając uwagi na jej słowa. - My zaczniemy lekcje jazdy od jutra. - My? - Tak. Mam zamiar nauczyć cię wszystkiego, co będzie trzeba powiedział i znowu zabrzmiało to dwuznacznie. Dlaczego tak gwałtownie szukał jej towarzystwa? Mógł być tylko jeden powód - chciał, Ŝeby znalazła się w jego łóŜku. Ta myśl gniewała ją, a jednocześnie wzbudzała pragnienie, aby go upokorzyć, aby cierpiał przez nią. Popatrzyła na niego, kiedy tak stał w świetle księŜyca. Na jego ciemne włosy, szerokie ramiona i czyste rysy dumnej twarzy rysy odziedziczone po wielu pokoleniach arystokratycznych przodków. Złocone guziki kamizelki przyciągały wzrok do jego szerokiej klatki piersiowej i niŜej, tam gdzie nie powinien padać wzrok damy. Vivien otrząsnęła się i popatrzyła mu prosto w oczy. Reprezentował sobą to wszystko, czym brzydziła się w męŜczyźnie: był
dumny, arogancki i był... gorgio. Nie chciała zgodzić się na te lekcje. Z drugiej strony, jak miło byłoby zabawić się jego kosztem. - Gdzie się spotkamy? - spytała. - Przy stajniach w Stokeford Abbey. O dziewiątej rano. Odrzucił liść paproci i podał jej rękę, aby pomóc wstać. Zachowywał się teraz jak prawdziwy dŜentelmen, jednak jego palce zaciskały się zbyt mocno wokół jej dłoni i delikatnie pieściły jej wnętrze. - Więc do jutra. Chyba Ŝe stchórzysz. Vivien zdawała sobie sprawę, Ŝe prowadzi niebezpieczną grę. Jednak ta zabawa sprawiała jej wielką przyjemność. Musi pokonać tego gorgio. - Do jutra - powiedziała, wysuwając rękę z jego dłoni.
92
CYGANKA
Minął tydzień. Michael stał w otwartych drzwiach zbudowanej z kamienia i pokrytej słomianym dachem chaty i obserwował w milczeniu Vivien, która klęczała przy posłaniu starego męŜczyzny, nie zwaŜając na to, Ŝe moŜe pobrudzić swoją niebieską amazonkę. Wyjęła ze skórzanej sakiewki garstkę sproszkowanego korzenia prawoślazu i poleciła przygotowanie naparu. - Wszystko będzie dobrze - powiedziała, gładząc starczą dłoń Owena Herringtona. - Proszę pić ten napar trzy razy dziennie i juŜ niedługo będzie pan mógł tańczyć na doŜynkach. - Czy pani ze mną zatańczy? - spytał, uśmiechając się bezzębnymi wargami. - Z przyjemnością. - Vivien roześmiała się. - Pod warunkiem, Ŝe będzie mi pan opowiadał o olbrzymach i czarownicach. - Więc zawarliśmy umowę. A ja najbardziej na tym skorzystam. Będę kawalerem najpiękniejszej dziewczyny w naszym okręgu. - Owenie Herrington, pilnuj swojego języka - odezwała się jego Ŝona, zatrzymała kołowrotek i pogroziła mu palcem. - Jego Iordowska mość pomyśli jeszcze, Ŝe flirtujesz z tą lady. Michael skrzywił się. Ci prości ludzie nie potrafili przejrzeć prawdziwych intencji Vivien. Ale on nie miał najmniejszych
wątpliwości. Robiła wszystko, aby go do siebie przekonać. Chciała, Ŝeby zaczął ją wychwalać przed RóŜyczkami. Nie doczeka się jednak tego. Był bardzo zadowolony. Tego ranka zyskał pewność, Ŝe Cyganka go okradła. Musiał tylko zdobyć niepodwaŜalny dowód jej winy. Ukrywając zniecierpliwienie pod uprzejmym uśmiechem, Michael podszedł do Vivien i podał jej rękę, pomagając wstać. - Panna Thorne moŜe flirtować, z kim pragnie - powiedział. Sama sobie wybierze partnera. Gniewny wyraz jej brązowych oczu mówił wyraźnie, Ŝe zrozumiała, co miał na myśli - Ŝe chce, aby ona z własnej woli znalazła się w jego łóŜku. - Masz rację - szepnęła z drwiącym uśmiechem, podnosząc się z klęczek. - śaden męŜczyzna nie będzie mną dyrygował. Vivien spojrzała na niego twardym wzrokiem. W ostatnim tygodniu wiele razy obrzucała go tym śmiałym, nieprzychylnym spojrzeniem. Ze zręcznością doświadczonej uwodzicielki flirtowała z nim, a jednocześnie trzymała na dystans, sprytnie unikając sam na sam. Nie pomogły nawet wysiłki RóŜyczek, które wyraźnie ich ku sobie popychały. RóŜyczki chciały, Ŝeby Vivien wyszła za mąŜ za dŜentelmena. Dlatego teŜ zaprosiły gości na całotygodniowe przyjęcie. Michael miał paskudne podejrzenie, Ŝe to jego wybrały na męŜa. Czeka je zawód. On miał inne plany. Tymczasem skierował uwagę na Owena Herringtona. Ten stary męŜczyzna, niegdyś silny i muskularny, był teraz dziwnie skurczony. Jego zreumatyzowane ręce leŜały na kołdrze bez ruchu. Michael poczuł lekkie ukłucie wyrzutów sumienia. Zaniedbał swoich dierŜawców. - Od jak dawna jesteście chorzy? - spytał. - Od miesiąca, milordzie - powiedział Herrington, opuszczając wzrok. Wydawało się, Ŝe jest zdenerwowany. Zniknęła cała swoboda, z jaką rozmawiał z Vivien.
94
95
8
KRADZIEś CENNYCH PRZEDMIOTÓW
BARBARA DA WSOM SMITH
CYGANKA
- Po lekarstwie milady na pewno wkrótce będę mógł wrócić do pracy. - Nie musicie juŜ pracować w polu. ZasłuŜyliście sobie na odpoczynek. - Jestem jeszcze silny, milordzie - zaprotestował z trwogą. Mogę reperować uprząŜ, ostrzyć narzędzia. Michael miał zamiar zakazać mu wszelkich zajęć, ale powstrzymał się. Herrington byłby niezadowolony, gdyby przyszło mu tylko siedzieć w fotelu przy kominku. - To zawsze będzie wasz dom - powiedział. - Bez względu na to, jak się sprawy potoczą. Herrington poruszał wargami, jakby trudno mu było znaleźć słowa. - Dziękuję, milordzie - powiedział, szybko odwracając oczy. Jest pan bardzo dobry. Michael, widząc jego wahanie, zastanawiał się, czy stary dzierŜawca nie chce mu jeszcze czegoś powiedzieć. ZauwaŜył jednak jakiś ruch koło okna. Vivien oglądała pod światło materiał, utkany przez panią Herrington. Ta drobna kobietka rzuciła okiem na rozmawiających męŜczyzn, potem szepnęła coś do Vivien. Vivien nachyliła się do niej, słuchając uwaŜnie i udzielając cichych odpowiedzi. Światło słoneczne uwydatniało szlachetność jej rysów. W swojej eleganckiej amazonce wyglądała jak dobrze urodzona dama. Ale nie nosiła kapelusza i miała nieporządną fryzurę. Kiedy RóŜyczki nalegały, aby nosiła kapelusz, Vivien zdejmowała go, gdy tylko znikała im z oczu. Nie zwracała uwagi na to, Ŝe słońce zostawiało złotą opaleniznę na jej twarzy. Miała równieŜ miedziane pasma w czarnych włosach, zupełnie jakby nie była Cyganką. Nie naleŜała do Ŝadnego z tych dwóch światów. Jej umiejętność oczarowywania wieśniaków, słuŜby i kaŜdego napotkanego podczas konnych przejaŜdŜek człowieka irytowała Michaela. Mimo krąŜących plotek, ludzie Ŝywo reagowali na jej serdeczność i wierzyli, Ŝe jest szczera. Zapominali, Ŝe jest Cyganką,
poniewaŜ ubrana była jak dama. Nawet Michael polubił jej towarzystwo, jej cięty język i rozmowy o ksiąŜkach. Przez cały tydzień, kaŜdego ranka jeździli konno po jego majątku. Vivien codziennie Ŝądała, aby zatrzymywali się przy kaŜdej chacie, koło której przejeŜdŜali. Przytroczyła do siodła woreczek z ziołami i zawsze miała lekarstwo na kaŜdą chorobę. Zachowywała się tak, jakby miała zamiar przeciągnąć jego dzierŜawców na swoją stronę. Zachęcała ich, aby zwierzali się jej ze swoich radości i trosk, opowiadali bajki i stare legendy. Siedziała zasłuchana, dopóki Michael nie przerwał tej komedii i nie wyprowadził jej za drzwi. Teraz teŜ miał zamiar to zrobić. - Przykro mi, ale ja i panna Thorne musimy juŜ odjeŜdŜać powiedział, podchodząc do rozmawiających kobiet. Vivien rzuciła mu ostre spojrzenie - niewątpliwie przeszkodził im w wymianie plotek. Ale nie protestowała. OdłoŜyła materiał na krzesło obok kołowrotka i uściskała panią Herrington. Typowy gest Cyganki. śadna dama nie objęłaby sługi, ale widocznie Vivien nie nauczyła się jeszcze tego drobiazgu z kodeksu dobrego wychowania. - Niech pani znowu nas odwiedzi, milady! - zawołał Owen Herrington. - Opowiem pani o chochlikach. - O chochlikach? - Vivien uśmiechnęła się. - To takie malutkie elfy. Bardzo lubią psocić. - Chętnie wrócę - powiedziała. - Jeśli to nie będzie panu przeszkadzało, to przyniosę papier i pióro i zapiszę tę opowieść. - Nie moŜesz wrócić, jeśli najpierw nie wyjdziesz - przypomniał jej Michael. Wziął ją pod rękę i wyprowadził z ciemnej izby. Przeszli przez mały ogródek, gdzie kwitły róŜe i karłowate goździki. Ołowiane chmury zasnuwały niebo, słychać było daleki odgłos grzmotu. MoŜe zdąŜą do domu przed burzą. Wtedy znajdzie dowód kradzieŜy, przedstawi go babce i na dobre pozbędzie się Cyganki. Jednak lepiej będzie załatwić to najpierw z Vivien. MoŜe zechce
96
97
BARBARA DAWSON SMITH przekupić go swoim ciałem, Ŝeby nie postawił jej przed sędzią pokoju. Popchnął silnie chwiejną drewnianą bramkę, którą z trudem utrzymywały zardzewiałe zawiasy. - Przypomnij mi, Ŝebym tu przysłał człowieka - mruknął. -Ta cholerna bramka powinna być zreperowana. - Nie tylko ona - powiedziała złośliwie Vivien. - Co to, u diabła, znaczy? - Potem ci powiem. Kołysząc biodrami, skierowała się do topoli, przy której przywiązane były konie. Poszedł za nią. Nie pozwoli wyprowadzić się z równowagi. Lepiej pomyśleć o czymś przyjemnym... jak kładzie Vivien na trawie, jak jego ręka wędruje wzdłuŜ jej nogi, jak budzi w niej namiętność, namiętność skierowaną wyłącznie do niego. Kiedy ją posiądzie, pozbędzie się towarzyszącego mu uczucia bezustannego napięcia. Vivien stała przy swój ej siwej klaczy i czekała z wyniosłą miną, aŜ ją podsadzi na siodło. Będąc człowiekiem znającym dobre maniery, Michael pozwolił jej postawić nogę na swojej dłoni, kiedy dosiadała konia, a będąc jednocześnie zuchwałym uwodzicielem, włoŜył rękę pod jej długą spódnicę i przesunął ku górze. Vivien gwałtownie złapała oddech. Patrzyła na niego rozszerzonymi oczami, w których malowało się poŜądanie. Jej ciało było miękkie, gorące i chętne. Vivien szarpnęła wodze i klacz odskoczyła w bok. - Nie rób tego - powiedziała ostrym tonem. - To jest mój majątek. Jestem tu panem i mogę robić, co zechcę. - To ci nie daje prawa do poniewierania ludźmi. - Nigdy nie obchodzę się źle ze swoimi kobietami - powiedział słodkim głosem. - Prawda jest taka, Ŝe same błagają abym zwrócił na nie uwagę. - W takim razie kobiety w Londynie są błędnymi owcami, które idą za swoim owczym pędem.
98
CYGANKA
- Nie. To są usatysfakcjonowane kocice, które mruczą z zadowolenia. - To tylko złudzenie. Sam siebie oszukujesz. Wykorzystujesz swoje eleganckie ubrania i maniery gorgio. Vivien wyprostowała się w siodle i obrzuciła go surowym spojrzeniem, przypominającym do złudzenia wzrok panny Harriet Althorpe. Michael szybko odrzucił tę myśl i dosiadł swojego gniadosza. - Jeśli twoje uszczypliwe uwagi są tylko złudzeniem, to czuję się szczęśliwym człowiekiem. Vivien zebrała wodze i patrzyła na niego zmruŜonymi oczami. - Traktujesz ludzi jak ostatni łajdak - wybuchnęła. Co spowodowało tę zmianę - dlaczego przeszła od kokieterii do agresji? - Powiedz mi. Kogo skrzywdziłem? - spytał swobodnym tonem. Vivien nie odezwała się. Skierowała klacz na wąską drogę, która wiła się wśród wrzosowiska, i ruszyła kłusem. Kiedy Michael zrównał się z nią aby zaŜądać odpowiedzi, sama zadała mu pytanie. - Ile lat Owen Herrington pracuje dla twojej rodziny? - Całe Ŝycie - powiedział Michael ze zniecierpliwieniem. Jeszcze kiedy byłem chłopcem, widywałem go przy sianokosach i Ŝniwach. To jeden z moich najbardziej sumiennych dzierŜawców. - Oby kruki wydziobały ci oczy za to, jak go traktujesz! Ten chory, stary człowiek cięŜko pracował dla ciebie, a ty odmawiasz mu doŜywocia! Michael zatrzymał konia. - Co ty wygadujesz? Niczego takiego nie zrobiłem. - Tak? - wykrzyknęła z wściekłością. - śyjesz sobie jak król w Londynie, a Herringtonowie i inni biedacy w twoim majątku walczą o przetrwanie. CięŜko harowali, aby zaspokoić twoje wygórowane wymagania, a teraz, kiedy są starzy, pozwalasz im głodować. - To kłamstwo. Kto ci to powiedział? - rozzłościł się. - Pani Herrington. Jej mąŜ nie śmie przerwać pracy, poniewaŜ 99
BARBARA DAWSON SMITH twój administrator powiedział mu, Ŝe nie dostanie doŜywotniej renty. - To niemoŜliwe. Herrington musiał go źle zrozumieć. Vivien podprowadziła klacz do gniadosza Michaela. Oba konie, którym popuszczono cugli, zaczęły skubać trawę przy drodze. - Więc wytłumacz mi, dlaczego on nie dostał ani grosza przez ostatni miesiąc? - spytała z morderczym wyrazem twarzy. - Ich jedynym dochodem są zarobki pani Herrington za przędzenie wełny. Gdyby nie to, musieliby Ŝebrać na rozstajnych drogach. Michael zmarszczył brwi. Obrócił się, aby spojrzeć na tę malowniczą kamienną chatynkę. Pamiętał, Ŝe ten stary męŜczyzna robił wraŜenie, jakby się nad czymś zastanawiał. CzyŜby chciał go spytać o swoją rentę? Na pewno nie. Herringtonowie mieszkali bardzo skromnie, ale on dbał o ich podstawowe potrzeby. - Sama to wymyśliłaś - obrócił się ze złością do Cyganki. Gdyby mieli kłopoty, to powiedzieliby o tym mnie, a nie tobie. - Nie chcieli nic mówić ze strachu, Ŝe mogą stracić swoje mizerne dochody. -Vivienpatrzyłananiego,jakbybyłśmieciem. Widzisz, milordzie, oni nie mają do ciebie zaufania. Porzuciłeś ich, aby prowadzić wygodne Ŝycie. Dobrze cię oceniają, widząc w tobie goniącego za przyjemnościami arystokratę, który nie dba o ich potrzeby. Miał poczucie winy. Zaniedbał swoich dzierŜawców, ale z innych powodów niŜ te, o które oskarŜała go Vivien. Konie szły teraz stępa obok siebie. - W kwartalnych raportach z majątku zawsze uwidoczniona jest duŜa suma na doŜywotnie renty. MoŜe przeoczono Herringtona. Porozmawiam na ten temat z Thaddeusem Tremainem. - Tremain! - Vivien wykrzywiła wargi. - To on prowadzi twoje brudne interesy. Wczoraj po południu zobaczyłam go na wrzosowisku. Jest podobny do kreta i dłubie w zębach, kiedy myśli, Ŝe nikt go nie widzi. Typowo kobiece, pomyślał, oceniać ludzi po ich wyglądzie. 100
CYGANKA
- On jest bardzo dobrym administratorem i doświadczonym buchalterem. Jeśli rzeczywiście zrobił błąd, byłaby to jego pierwsza omyłka. - To nie jest omyłką, tylko dowód waszej chciwości, wy gorgios - powiedziała Vivien. - U Dunstansów i Keatsów są prawie puste spiŜarnie. Wdowa Bowditch nie ma opału na zimę. A dzieci Jelbertsów chodzą w łachmanach. PoniewaŜ kradniesz ich cięŜko zarobione pieniądze i wydajesz je na fanaberie. ChociaŜ Vivien doprowadziła go do szału, wrócił myślą do chat, które wspólnie odwiedzali. Niestety, zbyt pilnie obserwował Cygankę, aby zwrócić baczniejszą uwagę na otoczenie. Dostrzegał tylko łatwość, z jaką potrafiła zjednywać sobie tych ludzi. Natychmiast odrzucił jej bezsensowne oskarŜenie, poniewaŜ jedynym jego logicznym wytłumaczeniem byłoby, Ŝe Thaddeus Tremain bierze dla siebie pieniądze, które naleŜały się dzierŜawcom. Michael miał do niego zbyt wielkie zaufanie, aby go o to podejrzewać, w dodatku pod wpływem insynuacji Cyganki. Jak daleko Michael sięgał pamięcią, Tremain bardzo sprawnie zajmował się majątkiem. Ten zatwardziały kawaler poświęcał się całkowicie swojej pracy. Dzięki jego usługom Michael mógł mieszkać w Londynie. Michael zawsze skrupulatnie sprawdzał rachunki, dostarczane mu osobiście przez administratora cztery razy do roku i nie zauwaŜył nic podejrzanego. Thaddeus Tremain był uczciwy oraz dyskretny, moŜna było na nim polegać. Ponadto, w wysyłanych co miesiąc listach dokładnie opisywał wszystkie wydarzenia w Dower House. Te raporty uspokajały sumienie Michaela. Wiedział, Ŝe jego babka ma się dobrze. Ta Cyganka na pewno wszystko zmyśliła. Ma w tym swój cel. To tylko zasłona dymna. JuŜ się pewnie zorientowała, Ŝe on wie o kradzieŜy. Zmusił konia do szybszego biegu i zablokował jej drogę. - OskarŜasz mnie o rabunek - powiedział ostrym tonem a sama jesteś złodziejką. 101
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
-Vivien zmarszczyła brwi. - Jak moŜesz powtarzać te głupie oskarŜenia, kiedy twoi ludzie głodują. Na niebie ukazała się błyskawica, ale nie zwrócił na to uwagi. Obserwował ją uwaŜnie, szukając dowodów winy - rumieńca, spuszczonego wzroku. - Nie mówię o liście, który sfałszowałaś, aby oszukać moją babkę. Ani o stu gwineach miesięcznie, które z niej wyciskasz. Mówię o rzeczach, które ukradłaś z mojego domu. Oczy Cyganki rozszerzyły się w obłudnym zdumieniu. - Nic od ciebie nie wzięłam - powiedziała z oburzeniem. Oddałam wszystkie ksiąŜki, które poŜyczyłam z biblioteki. Roześmiał się tylko. - W zeszłym tygodniu pani Barnsworth robiła przegląd rzeczy, znajdujących się w Abbey. Brakuje kilku cennych przedmiotów. Średniowiecznej rosyjskiej ikony. Kilku par złotych świeczników. Niektórych srebrnych naczyń, które były w mojej rodzinie od pokoleń. Vivien zebrała wodze i potrząsnęła głową. - Szukaj złodzieja we własnym domu, milordzie. Mnie nie są potrzebne rzeczy gorgios. - MoŜna je sprzedać i dostać za nie duŜo złota. Pojedziemy do Dower House i pokaŜesz mi, gdzie to wszystko schowałaś. Cyganka siedziała dumnie w siodle, patrząc na niego z pogardą i ani nie chwilę nie odwracając wzroku. Nic nie mówiła w swojej obronie, tylko wpatrywała się w niego tak, Ŝe sam miał ochotę spuścić oczy. Poderwała klacz do kłusa. - Chętnie pojadę z tobą do domu! - zawołała przez ramię. W jej oczach widział wyzwanie. Pochyliła się nisko i klacz ruszyła galopem przez wrzosowiska. - Na litość boską, Vivien! Nie wiedział, czy go słyszała. Pędziła przed siebie, a wiatr rozwiewał jej włosy. Pojechał za nią.
- Cholerna głupota - mruknął, nie wiedząc dobrze, czy myśli o niej, czy teŜ o sobie. Czy ta dziewucha nie zdawała sobie sprawy, jak niebezpieczna jest jazda galopem po tym nierównym terenie? Jej bezpieczeństwo niezbyt go obchodziło. Jeśli noga klaczy wpadnie w króliczą norę i Vivien skręci kark, to będzie jej sprawa, a nie jego. Nagle ogarnęła go jakaś dzika radość, pulsowało w nim Ŝycie. Nigdy jeszcze nie zaznał takiego uczucia. Radował się bijącym w twarz wiatrem, zimnymi kroplami deszczu, światłem błyskawicy. Chciał złapać Vivien, poskromić. Pogoń była emocjonująca. Przez te wszystkie dni musiał znosić jej drwiny. Miał tego dość. Zostawili za sobą wrzosowiska i wjechali na ściernisko; zboŜe zebrano juŜ z pól. Widział ją przed sobą, nisko pochyloną nad końską szyją. Michael zbliŜał się do niej, ale tylko dzięki temu, Ŝe jego gniadosz był szybszy. Nie mógł powiedzieć, Ŝe był lepszym jeźdźcem. Vivien siedziała na koniu tak, jakby spędziła na nim całe Ŝycie. Nie potrzebowała lekcji jazdy, tylko jeździeckiej etykiety. Której nie przestrzegała. Błyskawica rozświetliła niebo, rozległ się grzmot. Czuł w powietrzu wyładowania elektryczne. Poczucie niebezpieczeństwa wzmogło tylko jego determinację. Przypomniał sobie burzliwą noc i szaleńczy pościg, swoją wściekłość i ból, kiedy zyskał pewność, Ŝe Grace go zdradziła... Zmusił konia do szybszego biegu i dogonił Vivien. Galopowali teraz obok siebie. Padał rzęsisty deszcz. Z daleka majaczyły kominy Dower House. Ale nie miał zamiaru tam jechać. Chciał ją mieć wyłącznie dla siebie. - Musimy się gdzieś schronić! - krzyknął. Rzuciła mu zuchwałe, niechętne spojrzenie. Mimo tej szaleńczej jazdy w deszczu i burzy ogarnęła go gorączka - musiał ją zdobyć. Chwycił cugle klaczy Vivien i skierował ją w stronę małego, białego budynku. Na niebie ukazał się zygzak błyskawicy i klacz
102
103
BARBARA DA WSON SMITH zaczęła się gwałtownie cofać. Poczuł ucisk w sercu na myśl, Ŝe gdyby Vivien spadła, nie zdołałby jej uratować. Ona jednak przylgnęła do szyi swojego wierzchowca, poruszała wargami, chcąc uspokoić konia, ale wiatr porywał jej słowa i Michael nie mógł ich uchwycić. Klacz uspokoiła się, a Vivien posłusznie pojechała w ślad za gniadoszem Michaela. Na polance, wśród drzew, odsłoniła się przed ich oczami mała, grecka świątynia. Jej białe kolumny oplatał bluszcz, a wysunięty dach osłaniał szerokie schody. ChociaŜ nie miała ścian, stanowiła wystarczające schronienie przed burzą. Dotarli tam w samą porę. Błyskawica goniła błyskawicę, grzmoty nie ustawały ani na chwilę, a z nieba lały się strumienie wody. Michael zsiadł z konia pod wysuniętym dachem i zobaczył, Ŝe Vivien ześlizguje się z siodła bez Ŝadnej pomocy. Luźne pasma włosów opadały jej na plecy, a mokra amazonka ściśle przylegała do ciała. Wyjęła ręcznik z worka przy siodle i zaczęła wycierać swoją klacz, czule do niej przemawiając. Przywiązał konia do kolumny. Jeszcze Ŝadna kobieta nie wywołała w nim takiego burzliwego niepokoju, nawet Grace. Cyganka spojrzała na niego z prowokacyjnym uśmiechem, w którym było poczucie wyŜszości, ale równieŜ zmysłowość. - Nie bądź taki wściekły, milordzie. Trochę wilgoci jeszcze nikomu nie zaszkodziło. A moŜe ty topniejesz w deszczu? Rozzłościła go. Zapomniał o postanowieniu, Ŝe zdobędzie ją swoim czarem. Zapomniał o wszystkim, odczuwał tylko potrzebę poskromienia tej samowolnej kobiety. - Nie - powiedział, zbliŜając się do niej. - Ale ty stopniejesz w moich ramionach.
9
PŁOMIEŃ W SERCU
Przebrała miarę - zachowywała się zbyt zalotnie i prowokowacjnie. Ręcznik wypadł jej z dłoni. Oparła rękę na szyi klaczy. Serce jej waliło z trwogi, a jednocześnie ulegała jakiejś tajemnej, pierwotnej sile. Kiedy Michael Kenyon zbliŜał się do niej, światło błyskawicy oświetliło jego twarz. Wygląd jak grecki bóg z ksiąŜki, którą Vivien poŜyczyła z jego biblioteki. Bóg zemsty, który ją przeraŜał. Piękny, potęŜny bóg, który ją fascynował. Złapał ją za ramię i wprowadził po marmurowych schodach do mrocznego wnętrza świątyni. Panującą tam ciszę zakłócał tylko szum deszczu i odgłos ich kroków. Vivien zauwaŜyła kamienną ławkę i posąg bogini w niszy. Podłoga zasłana była suchymi liśćmi, które szeleściły pod ich stopami. Michael cięŜko oddychał, miał zaciśnięte wargi. Jego niebieskie oczy pałały gorączkowym napięciem, którego nie potrafiła sobie wytłumaczyć. Jego bliskość wyzwalała w niej nieznane pragnienie. Płomień w sercu. Płomień, który nigdy nie rozgorzał dla Ŝadnego męŜczyzny 105
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
wśród Romów. Płomień, który nie powinien płonąć dla tego aroganckiego lorda gorgio, który nazwał ją złodziejką. Który przez cały tydzień jej nie odstępował. PrzeraŜała ją reakcja własnego ciała na jego bliskość. - Michael, nie chciałam cię obrazić... - zaczęła ze śmiechem. Nie dał jej skończyć. Przyciągnął ją do siebie i zbliŜył usta do jej warg. Próbowała uwolnić się z jego objęć, ale trzymał ją tak silnie, Ŝe nie mogła nawet odwrócić głowy. Po chwili sama juŜ tego nie chciała. Osłabła pod wpływem pocałunków, przywarła do jego muskularnego ciała, będąc świadoma tylko fascynującego zapachu męŜczyzny i upragnionego smaku jego ust. Jego zachłanne, nienasycone wargi brały w posiadanie jej usta, a ona poddawała się nieodpartemu urokowi ust męŜczyzny na swoich wargach. Nie jakiegokolwiek męŜczyzny. Michaela. Wieczorami, w swoim łóŜku, wyobraŜała sobie, Ŝe Michael trzyma ją w objęciach, ale te marzenia były bardzo niewinne. Przytulał ją do siebie, zapewniając o swoim uwielbieniu. Ona, oczywiście, odrzucała jego zaloty, a on błagał ją o zmiłowanie. Śmiała się, Ŝe cierpiał przez kobietę, którą uwaŜał za o wiele gorszą od siebie. Nie wyobraŜała sobie jednak, Ŝe rzeczywistość będzie tak bardzo odmienna, Ŝe sama pogrąŜy się w wirze namiętności. Rozchyliła wargi, aby złapać oddech, a on wsunął język do jej ust. Ten głęboki pocałunek spowodował, Ŝe odczuła ucisk między nogami. To ją ekscytowało, podniecało, ale nie dawało zaspokojenia. Pragnęła czegoś więcej, sama nie wiedząc czego. Po chwili zrobił coś jeszcze bardziej oburzającego. Dotknął jej piersi przez mokrą amazonkę i zaczął przesuwać palcami po brodawce. Vivien omdlewała z rozkoszy. Nie powinna mu była na to pozwolić, ale jego dotyk wyzwalał w niej szaleństwo, pozbawiał zdolności myślenia. Była całkowicie oszołomiona. Ledwie zdawała sobie sprawę, Ŝe on ją z lekka popycha w stronę kamiennej ławki, nie odrywając ust od jej warg. Nie wiedziała nawet, jak to się stało, Ŝe podciągnął
jej spódnicę do góry i popchnął na ławkę tak, Ŝe jej rozchylone nogi znalazły się po obu jej stronach. Przygniótł ją swoim cięŜarem, nie mogła wykonać Ŝadnego ruchu. Vivien poczuła, jak przez materiał jego spodni coś twardego napiera na najbardziej intymne miejsce jej ciała. Odczuła nagle niezwykle silne podniecenie. Michael poruszył się z lekka, a ona wygięła biodra, poddając mu się gorliwie, w nieprzytomnej euforii poŜądania. Poczuła, jak jego ręka przesuwa się po jej nagim udzie. ChociaŜ omdlewała z pragnienia, ten gest otrzeźwił ją, zrozumiała jego zamiary Ten gorgio chciał jąpozbawić dziewictwa. Zhańbić. Wykorzystać dla własnej przyjemności. Odwróciła głowę i usiłowała go odepchnąć. - Nie! - Tak. Ty tego pragniesz. Pragniesz mnie. Przytrzymał jej głowę i zaczął gwałtownie całować, co wzmogło jej panikę. Nie mogła mu się wyrwać. Czuła, Ŝe się dusi. On weźmie ją wbrew jej woli. Przy uŜyciu siły. Oszalała ze strachu, wbiła zęby w jego dolną wargę. Szarpnął się gwałtownie do tyłu, z dłonią przy ustach. - Co, u diabła...! Wydobyła się spod niego, wycofała i oparła o kolumnę, bo nogi się pod nią uginały. Słyszała, jak deszcz bije o dach, a chłodne podmuchy chłodziły jej rozpaloną twarz. - Ty parszywy gorgio\ Jak śmiesz mnie tak traktować?! krzyknęła. - Ugryzłaś mnie. Michael zeskoczył z ławki i odjął zakrwawioną rękę od ust. Wyjął z kieszeni chusteczkę i zaczął ocierać wargi. - Co, u diabła, w ciebie wstąpiło? - Mówiłam ci, Ŝebyś przestał. Nie będę twoją kochanicą. - To ci sprawiało przyjemność. Nawet rozłoŜyłaś dla mnie nogi. Vivien oblała się krwawym rumieńcem, słysząc tę niewybredną uwagę.
106
107
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Do diabła z twoim zarozumialstwem! Nie zorientowałam się w twoich zamiarach, nie od razu. - Dobrze się orientowałaś. śadna niewinna dziewczyna nie całuje tak jak ty. Miał zwierzwiony włosy, oddychał cięŜko. - Jęczałaś z rozkoszy, Vivien. Tak bardzo mnie pragnęłaś. Czy rzeczywiście tak było? Czy to jej namiętne zachowanie dodało mu odwagi? ChociaŜ była chora ze wstydu, nadal Ŝarzył się w niej ogień poŜądania, paliły jego pocałunki. Pragnęła poczuć jego ciało przy swoim ciele, czuć dotyk jego rąk na piersiach i pomiędzy nogami. Jego władczy dotyk... Nie! Po prostu popełniła błąd, sądząc, Ŝe łatwo sobie poradzi z Michaelem Kenyonem, Ŝe on się w niej zaraz zakocha, a ona go wtedy odrzuci. Ten zarozumiały głupiec nie miał prawa brać od niej silą tego, czego nie chciała mu dać. Przywłaszczać sobie to, co naleŜało dojej przyszłego męŜa -jeśli kiedykolwiek spotka męŜczyznę, który tak bardzo zasłuŜy na jej szacunek, Ŝe będzie go chciała poślubić. - Nigdy się nie dowiesz, jak bardzo się mylisz - warknęła. PoniewaŜ juŜ nigdy mnie nie dotkniesz. Michael patrzył na nią zuchwale. Wyglądało na to, Ŝe nadal myślał o tym, jak by ją uwieść. - Nie mówisz serio. Ruszył w jej stronę zdecydowanym krokiem. Ogarnęła ją panika. On chce ją zgwałcić! Obróciła się szybko i podbiegła do swojej klaczy. Podniosła spódnicę, ale nie udało się jej wdrapać na damskie siodło. Niech diabli wezmą te pułapki, które zastawiają gorgiol Weźmie jego konia. Ale było juŜ za późno. Usłyszała kroki na marmurowych schodach. - Gdzie jedziesz? - spytał ostrym głosem. - Jeszcze nie prze stało padać.
Prześlizgnęła się obok klaczy i pobiegła w stronę wrzosowiska. Myślała tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się w Dower House. Krople deszczu spływały jej po twarzy, ślizgała się w błocie. Długa, mokra spódnica oblepiała jej nogi. Z tyłu słyszała jego cięŜkie kroki. Wołał ją zirytowanym głosem. Zwiększyła tempo, chociaŜ potykała się na mokrej trawie. Pasma włosów zasłaniały jej oczy, pierś podnosiła się urywanym oddechem. Develesa! Doganiał ją. Ostatnim wysiłkiem dobiegła do kępy dębów. Ale poczuła juŜ jego palce na swoim ramieniu. Wyrwała się. Jeśli nie moŜe mu uciec, będzie walczyć. Podniosła z ziemi gruby kij i zamachnęła się nim. - Nie! - wykrztusiła. - Nie zbliŜaj się do mnie! Markiz zatrzymał się. Oddychał cięŜko. Patrzył na nią uwaŜnie. Chyba, mimo całej swojej męskiej arogancji, zrozumiał, Ŝe ona mówi powaŜnie. - Boisz się mnie. - Do diabła z tobą. Będę walczyć. - Na litość boską. Nigdy nie skrzywdziłbym kobiety. - Chciałbyś zmusić mnie, abym się z tobą kochała. Ale przedtem bym cię zabiła. Przysięgam. Michael nie uczynił Ŝadnego gestu. Patrzył tylko na nią. Ulewa przeszła w mŜawkę, na horyzoncie ukazała się odległa błyskawica. Vivien zadrŜała, zarówno ze strachu, jak i z zimna. Zacisnęła zęby, Ŝeby nie okazać lęku. Przebywanie sam na sam z tym gorgio okazało się bardziej ryzykowne, niŜ przypuszczała. Nagle, ku jej zdumieniu, zgiął się przed nią w formalnym ukłonie, z wysuniętą do przodu prawą nogą, a jedną ręką ukrytą za plecami. - Proszę, abyś mi wybaczyła, Ŝe cię przestraszyłem. Twoja niezwykła uroda pozbawiła mnie zdolności racjonalnego myślenia. UwaŜał, Ŝe jest piękna. Nie podda się jego urokowi, chociaŜ ten władczy markiz prosił ją o wybaczenie. Nie było to szczere, ale dało jej pewną satysfakcję.
108
109
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Czuła jeszcze na ustach smak jego pocałunku, dotyk jego ciała na swoim ciele, nie opuszczało jej wspomnienie pieszczot, które wzbudzały w niej jeszcze większe pragnienie. Nawet teraz, kiedy wiedziała o jego zdradzieckch zamiarach, czuła poŜądanie. Nie mogła tego zrozumieć. Powinna jedynie odczuwać pogardę dla tego despotycznego lorda, który wykorzystywał kobiety, aby je po chwili porzucić. Dla tego męŜczyzny, którzy uwaŜał ją za złodziejkę. Zrobił krok do przodu. Vivien skierowała kij w jego stronę, jakby to była włócznia. Ręce jej drŜały, ale opanowała się. - Nie zbliŜaj się - warknęła. - Czy myślisz, Ŝe wierzę twoim przeprosinom? - Myślę, Ŝe jesteś pełną temperamentu kobietą, ze skłonnościami do naduŜywania przemocy. OdłóŜ ten kij. Vivien potrząsnęła przecząco głową. - StrzeŜ się, milordzie - powiedziała. - Wiem, jak ujarzmiać męŜczyzn. Mam swoje cygańskie sposoby. - Obrzuciła go zło wrogim spojrzeniem, które zawsze peszyło tych gorgios, którzy próbowali oszukać Romów. Wykrzywił usta w pogardliwym uśmiechu, ale zaraz skrzywił się z bólu. Jego dolna warga była juŜ spuchnięta. OstroŜnym ruchem, jakby miał do czynienia z nerwową klaczą, zdjął z siebie szarą kurtkę. - WłóŜ to - powiedział. - Przemokłaś i trzęsiesz się z zimna. Kiedy zaczął się zbliŜać, Vivien ponownie skierowała kij w jego stronę. - Nie! Nic od ciebie nie chcę! - Ale i tak to dostaniesz - powiedział, zarzucając jej kurtkę na ramiona. Odsunął się, a ona nie zrzuciła kurtki, tylko bezwiednie ją przytrzymała, aby nie zsunęła się z ramion. Materiał emanował ciepłem i zapachem jego ciała. Ledwie się powstrzymała, aby nie przytulić do niego twarzy. Miała wraŜenie, Ŝe obejmują ją czułe ramiona. Jego ramiona.
Nie mógł wymyślić lepszego sposobu, aby przestała mieć się na baczności. - Chcę, Ŝebyś wiedziała - powiedział, a jego niebieskie oczy miały zniewalający wyraz- Ŝe bardzo cię pragnę. Będę marzył o twoich słodkich wargach. Oszołomiona Vivien nie odrywała od niego wzroku, kiedy szedł w kierunku świątyni. W mokrej białej koszuli, spodniach z jeleniej skóry i długich butach, ten wysoki, wspaniale zbudowany męŜczyzna rozbudził w niej znowu niebezpieczną tęsknotę. „Będę marzył o twoich słodkich wargach". Najrozsądniej byłoby pójść piechotą do Dower House. Nie powinna być blisko Michaela Kenyona. Jednak z drugiej strony, gdyby chciał wziąć ją siłą, to mógł był juŜ to zrobić. Ponadto, jeśli on będzie jechał konno, to ona tym bardziej nie powinna iść pieszo. Po chwili wahania Vivien odrzuciła kij, otrzepała dłonie i poszła za Michaelem. Czujnie obserwowała kaŜdy jego ruch. Michael zachowywał się jak prawdziwy dŜentelmen. Podsadził ją uprzejmie na konia, nie zgodził się, aby zwróciła mu kurtkę. Wilgotne powietrze chłodziło jej rozpalone policzki, z trudnością utrzymywała się w mokrej spódnicy na niewygodnym damskim siodle, a w jej Ŝyłach nadal gwałtownie pulsowała krew. „Będę marzył o twoich słodkich wargach". Przybrała obojętny wyraz twarzy. Michael Kenyon nie powinien wiedzieć, Ŝe to jedno zdanie całkowicie ją urzekło. A tym bardziej Ŝe czuła do niego zniewalający pociąg - i to do męŜczyzny, który ją chciał zniewolić. Do lorda gorgio, którego nigdy nie mogłaby pokochać. Vivien, której klacz miała kopyta oblepione błotem, starała się omijać największe kałuŜe. Trzymała się od Michaela w bezpiecznej odległości z obawy, Ŝe podda się jego urokowi. Nie opuszczała jej myśl o jego pocałunku. Był pierwszym męŜczyzną, którego ciało pobudziło jej zmysły. Wspominała dotyk jego atletycznego ciała i stalowych mus-
110
Ul
BARBARA DAWSON SMITH kułów - ten męŜczyzna mógł dać kobiecie nieopisaną rozkosz. Zastanawiała się, jak on wygląda bez ubrania, czy ma gładką klatkę piersiową, czy moŜe porośniętą czarnymi włosami, czyjego skóra jest biała, czy równie opalona jak twarz i dłonie. Musiała przyznać ze wstydem, Ŝe chętnie patrzyłaby na niego z takim samym zachwytem, jak te niemądre romskie dziewczyny patrzyły na swoich kawalerów. „Będę marzył o twoich słodkich wargach". Nie wolno jej zapominać o tym, Ŝe Michael Kenyon uwaŜają za pospolitą złodziejkę. Omal jej nie zgwałcił, a ona prawie mu się poddała. Nie mogła pojąć, dlaczego taki męŜczyzna wzbudza w niej poŜądanie. Zanim Vivien zdołała się zorientować w swoich uczuciach, usłyszała, jak Michael rzucił głośne przekleństwo. Zatrzymał swojego konia na szczycie pagórka i patrzył ze zmarszczonymi brwiami na widoczny w dali Dower House. Vivien zatrzymała się równieŜ. - Co się stało? Nie odezwał się. Idąc za jego wzrokiem, zauwaŜyła czarną karetę na podjeździe do Dower House. Widać było wyraźnie stangreta i dwóch lokai w szkarłatnej liberii, stojących z tyłu. Byli całkowicie przemoknięci. - Niech to diabli wezmą - warknął Michael. - Niech ją szlag trafi! - Kogo? - Moją babkę. Ale zapłaci mi za to. Spojrzał na Vivien wzrokiem, który wyraŜał wściekłość i coś w rodzaju obawy. - Zostań tutaj. Nie chcę, Ŝebyś brała w tym udział. Zjechał galopem z pagórka. Kopyta gniadosza wyrzucały w górę grudy ziemi.
10
MAŁA SIEROTKA
Vivien nie miała zamiaru posłuchać jego rozkazu. Nie mogła dopuścić, aby ten despota zdenerwował babkę. Zarobi uczciwie kaŜdego pensa ze swoich stu gwinei miesięcznie, ochraniając lady Stokeford przed jej władczym wnukiem. Ruszyła szybko za nim. CóŜ takiego mogła zrobić markiza, aby doprowadzić go do takiej wściekłości? Kim był ten niepoŜądany gość? PrzecieŜ przyjęcie miało się odbyć dopiero za tydzień. Przejechała kłusem przez mostek i ogród i dotarła do Dower House niewiele później niŜ Michael. Kareta zatrzymała się przed domem, lokaj zeskoczył, wyciągnął stopień i szykował się do otwarcia drzwiczek. - Nie otwieraj! - krzyknął Michael. Zeskoczył z konia, rzucił cugle stajennemu i zbliŜył się do struchlałego lokaja. Vivien poszła za nim, trzymając się jednak w pewnej odległości. - Milordzie? - wyjąkał zdumiony lokaj. Michael nic mu nie odpowiedział. Spojrzał ostrym wzrokiem na stangreta. - Ruszaj, Pritchard - powiedział. - Wracajcie natychmiast do Londynu. 113
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- AleŜ milordzie - odezwał się stangret, uchylając swojego sztywnego kapelusza - musimy zmienić konie. A jej lordowska mość mogłaby przez ten czas skorzystać ze świeŜego powietrza i zjeść gorący posiłek. Jej lordowska mość? Vivien poczuła nagły ucisk w sercu. Wolała się nie zastanawiać, co to moŜe oznaczać. CzyŜby przyjechała któraś z jego kochanek? Ale dlaczego do Dower House? I co ma do tego jego babka? Z wnętrza karety dochodziły stłumione odgłosy, chyba ktoś uderzał pięścią w drzwiczki. W oknie ukazała się mała twarzyczka. - Jedź do Abbey - rozkazał Michael, zasłaniając okno karety swoją wysoką postacią. - Ja zaraz tam będę. ChociaŜ lokaj natychmiast puścił klamkę, drzwiczki karety otworzyły się gwałtownie. Wyskoczyła z niej mała dziewczynka w niebieskiej jedwabnej sukience i białym fartuszku, z przekrzywionym błękitnym kapelusikiem na miedzianych lokach. Przebiegła przez kałuŜę i podbiegła do Michaela, który schylił się i chwycił ją w ramiona. - Tato! Dlaczego mnie odsyłasz?-spytała drŜącym głosikiem. Czy juŜ mnie nie chcesz? - dodała, wybuchając płaczem. Ta scena chwyciła Vivien za serce. Jego córka. Ta urocza dziewczynka to lady Amy, jedyne dziecko jego ukochanej Ŝony. Rzadko widywana prawnuczka lady Stokeford. - Amy - powiedział czułym tonem, jakiego Vivien jeszcze nigdy u niego nie słyszała. - Oczywiście, Ŝe chcę, Ŝebyś ze mną była. Zaraz spotkamy się w Abbey. Teraz wracaj do karety. - Nie wrócę - powiedziała, natychmiast przestając płakać. Byłam tam zamknięta z panną Mortimer od zawsze. - Wyjechałyśmy wczoraj rano, milordzie, i nocowałyśmy w bardzo miłym zajeździe koło Shafesbury - rozległ się jakiś głos. Otyła, niemłoda juŜ kobieta wysiadała z karety. Miała wesołe piwne oczy, chociaŜ wydawała się czymś zmartwiona. - Lady Stokeford przekazała nam pana prośbę, aby natychmiast przywieźć tu lady Amy. Jeśli źle postąpiłam...
- Proszę się nie martwić. Co się stało, to się nie odstanie powiedział. Był to szczególny widok. Michael stał wyprostowany, trzymając w ramionach ubraną w niebieskie falbanki dziewczynkę, ale wydawał się tym bardziej męski. - Musimy juŜ ruszać, skrzatku. MoŜe chcesz jechać ze mną konno? - Puść mnie. Chcę zobaczyć babunię. - Zobaczysz ją później. Zaprosimy prababcię na obiad. - Teraz - powiedziała zdecydowanym tonem. - Jeśli mi nie pozwolisz, to znowu się rozpłaczę, będę kopać i wrzeszczeć. O dziwo, jej ojciec nie rozgniewał się. Popatrzył na nią Ŝartobliwie surowym wzrokiem i poprawił jej kapelusik. - Jesteś niemądrą panienką - powiedział. - Połaskoczę cię, Ŝebyś się do mnie uśmiechnęła. - Puść ją! - zawołała lady Stokeford, schodząc ze schodów w towarzystwie obu RóŜyczek. - Proszę cię, Michael, nie zabieraj jejVivien zesztywniała z oburzenia. On trzymał swoją córkę z data od lady Stokeford. Nie był dobrym człowiekiem. Michael spojrzał na babkę z gniewem. W tej samej chwili Amy wyślizgnęła się z jego ramion i przebiegła przez wyŜwirowany podjazd do lady Stokeford. - Babciu, babuniu, jestem tu! Rozpędzona Amy mogłaby łatwo przewrócić markizę, gdyby nie podparła jej lady Faversham i Vivien, która równieŜ rzuciła się na ratunek. Lady Stokeford schyliła się i uścisnęła Amy. - Moja kochana dziewczynko. Tak się cieszę, Ŝe cię znowu widzę. - Pamiętam cię - powiedziała Amy. - Tata mówił, Ŝe to niemoŜliwe, ale ja cię pamiętam. Zawsze masz cukierki w kieszeni. Lady Stokeford roześmiała się, w jej błękitnych oczach ukazały się łzy.
114
115
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Tak, to prawda - powiedziała, wyjmując z kieszeni cytrynowe dropsy i głaszcząc Amy po policzku. - Jak ty urosłaś, moj a kochana. - Mam cztery lata - pochwaliła się Amy z cukierkiem w buzi. W zeszłym miesiącu miałam urodziny. - Jesteś juŜ prawie dorosłą damą. I masz takie śliczne miedziane włosy. - I delikatne rysy twojej matki - dodała lady Faversham. - Popatrzcie na jej piękne piwne oczy - gruchała lady Enid. Pamiętam, Ŝe lady Grace miała niebieskie oczy, ale twoje są równie piękne. Amy cieszyły ich pełne zachwytu okrzyki. Vivien uśmiechnęła się i przez chwilę zapomniała o swoich kłopotach, patrząc na trzy stare damy rozpływające się nad małą dziewczynką. Rzuciła okiem na Michaela i jej dobry nastrój prysnął nagle. Stał z zaciśniętymi szczękami, ściśniętymi w pięść dłońmi i piorunował wzrokiem rozszczebiotane RóŜyczki. Dlaczego Ŝałował swojej babce tych kilku chwil z prawnuczką? Dlaczego był tak okrutny? Vivien podeszła do niego. - Lady Stokeford miała rację, Ŝe wezwała Amy - powiedziała cichym szeptem. - Ty nie masz racji, trzymając ją w Londynie. Z jakiego powodu ją ukrywasz? - Trzymaj się, do cholery, z daleka od tego, czego nie rozumiesz - rzucił z gniewnym wyrazem twarzy. Wyraz bólu w jego oczach spowodował, Ŝe nic nie odpowiedziała. Nie mogła tego zrozumieć. Jak mógł odmawiać dziecku kontaktu z rodziną? Wyczuła w nim głęboko ukryte cierpienie, które tak bardzo kłóciło się z jego aroganckim zachowaniem. Twarz jej złagodniała. Odczuła nagle chęć, aby pocałować go w spuchniętą wargę. Ale szybko się opanowała. To upokarzające, Ŝeby móc odczuwać cokolwiek do męŜczyzny, który ją tak źle traktował. Michael podszedł do RóŜyczek i wziął Amy za rękę. - Przykro mi, ale musimy juŜ jechać - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ale tato, ja nie mogę. Muszę iść. Zaraz. Kiedy zaczął jąprowadzić do swojego konia, Amy skrzyŜowała nóŜki i zaczęła się znacząco kręcić. Michael zatrzymał się, nie wiedząc, co robić. Zanim panna Mortimer i RóŜyczki zdołały zareagować, Vivien wzięła Amy za rączkę. - Ja cię tam zaprowadzę - powiedziała. - Jeśli zgodzisz się pójść z obcą osobą. Amy spojrzała na nią, marszcząc nosek. - Kim ty jesteś? - spytała. - Dlaczego masz na sobie kurtkę mojego taty? Vivien zupełnie o tym zapomniała. RóŜyczki roześmiały się, a ona zarumieniła się tak mocno, jakby przyłapano ją w objęciach męŜczyzny. Nie powinna pokazać, Ŝe jest zaŜenowana. One nie wiedzą przecieŜ o tym pocałunku. O tym namiętnym, przyprawiającym o zawrót głowy pocałunku. - Mam na imię Vivien - powiedziała z uśmiechem. - Twojego tatusia i mnie złapał deszcz i on mi poŜyczył tę kurtkę. - Vivien zdjęła kurtkę z ramion i podała ją Michaelowi. - Czy pójdziemy teraz do domu? Amy uwaŜnie się jej przyglądała. - Czy jesteś jedną z kochanek taty? - spytała głośno i wyraźnie. - Nie - wykrztusiła Vivien. - Amy Kenyon - odezwał się Michael. - To bardzo niegrzeczne i niewłaściwe pytanie. Przeproś pannę Thorne. - Przepraszam - powiedziała zdezorientowana Amy, grzecznie dygając. RóŜyczki uśmiechały się promiennie. - Gdzieś się nauczyła takiego brzydkiego słowa, moja kochana dziewczynko?! - zawołała za nią lady Stokeford. - Niania mówi, Ŝe ja za duŜo widzę i za duŜo słyszę. I Ŝe nie powinnam tyle mówić. - Amy spojrzała na Vivien pytającym wzrokiem. - Czy myślisz, Ŝe ja za duŜo mówię?
116
117
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
- Wcale nie, kochanie. - Vivien ogarnęła czułość. Pochyliła się do niej. - Kiedy byłam w twoim wieku, moi rodzice mówili o mnie to samo. Amy uśmiechnęła się, oczy jej zabłysły. - Bardzo cię lubię, panno Vivi. Kto wie, moŜe będziesz mogła zostać moją nową mamą.
Do diabła, co one tam jeszcze robią? Podszedł do drzwi, które się właśnie otworzyły i do saloniku weszły trzy staruszki. Nie było z nimi pięknej, młodej Cyganki. Ani małego, miedzianowłosego skrzatka. - Gdzie jest moja córka? - spytał, podchodząc do nich. Babka połoŜyła palec na ustach i cicho zamknęła drzwi. - Ci. To maleństwo usnęło. - Usnęła? Dlaczego ona śpi, do diabła?
Michael bił się z ponurymi myślami. Ten dzień zaczął się źle i działo się coraz gorzej. Przemierzał niecierpliwym krokiem salonik swojej babki, od obitego róŜowym adamaszkiem krzesła do ozdobionej złotymi frędzlami kanapy. Najpierw wynikła sprawa dokonanej przez Vivien kradzieŜy, którą musiał jeszcze udowodnić. Potem niemiła, krępująca kwestia poziomu Ŝycia jego dzierŜawców. Następnie ten pocałunek, który omal nie storpedował jego zamiaru, aby pozbyć się Cyganki. A juŜ najgorszy ze wszystkiego był niespodziany przyjazd Amy. Vivien i RóŜyczki były w sypialni. Zza zamkniętych drzwi dochodziły ich szczebiotliwe głosy. Roztktiwiały się nad Amy, jakby była porcelanową laleczką. Jakby do załatwienia naturalnej potrzeby konieczna była pomoc aŜ czterech opiekunek. Wściekała go zuchwałość, z jaką babka zaaranŜowała tę wizytę. Dobrze wiedziała, Ŝe Amy miała zostać w Londynie. Tłumaczył jej to tyle razy. A ona spiskowała za jego plecami. Ściągnęła Amy tu, gdzie RóŜyczki mogą poznać prawdę... Zabrakło mu tchu, jakby jakaś zimna obręcz zacisnęła się na jego piersiach. Z trudem zaczerpnął powietrza. Musi zabrać stąd Amy jak najszybciej. Tylko w ten sposób zdoła ją ochronić. Przypomniał sobie łzy w oczach babki, kiedy obejmowała Amy. Ona bardzo kochała jego córkę, a on pozbawiał ją tej radości. Ale nie było na to rady. Gdyby babka odkryła jego tajemnicę, zaraz opowiedziałaby o tym RóŜyczkom, a na to nie mógł pozwolić. Musiał stawiać dobro Amy ponad wszystkim.
118
- Powinna się trochę zdrzemnąć - szepnęła łady Faversham, opierając się na swojej lasce. - Wszystkie małe dzieci śpią w środku dnia. - UłoŜyłam ją w swoim łóŜku - uśmiechnęła się babka. - Ona jest taka kochana. Zawsze chciałam mieć małą dziewczynkę. - Wsunęła się pod kołdrę i zaraz zamknęła oczka - dodała łady Enid, potrząsając swoim Ŝółtym turbanem. - Wstała przed świtem, jest zmęczona długą podróŜą. - Gdzie jest Cyganka? Nie Ŝyczę sobie, aby przebywała razem z moją córką. Sięgnął do klamki, ale trzy RóŜyczki stanęły murem przed drzwiami. - Nie moŜesz tam wejść - usłyszał zgorszony szept lady Faversham. - To jest kobieca sypialnia. - Wybuchłby skandal, gdybyś tam był z niezamęŜną kobietą! powiedziała twardo lady Enid. Lady Stokeford chwyciła go za rękę i skierowała do wyj ściowych drzwi. - Nie szalej, mój chłopcze. Amy jest zupełnie bezpieczna. Vivien leŜy obok niej. Postanowił, Ŝe nie będzie się martwił. Gdyby RóŜyczki odkryły jego tajemnicę, zarzuciłyby go pytaniami i pretensjami. Nie ufał im. Gdy chodziło o jego córkę, nie miał zaufania do nikogo, oprócz siebie samego. Nie obdarzał zaufaniem nawet Vivien, która nie znała jego przeszłości. 119
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
Przede wszystkim nie ufał Vivien. „Kto wie, moŜe będziesz mogła zostać moją nową mamą". Na tę myśl wykrzywi! wargi i natychmiast poczuł ból w miej scu, gdzie go ugryzła. Ugryzła go! Jakby był gwałcicielem, a ona niewinną panienką. Przypomniał sobie, jak jej szczupłe, kształtne ciało wyginało się pod cięŜarem jego ciała, smak jej ust, jej zapamiętanie i odczuł gwałtowny przypływ poŜądania. Był tak rozgorączkowany, Ŝe nie zwracał uwagi na jej protesty. UwaŜał, Ŝe przemawia przez nią tylko jej buntownicza natura. A ona uciekła, w obawie, Ŝe on ją zmusi, aby poddała się jego woli. Poczuł do siebie obrzydzenie. Nigdy nie traktował kobiet w ten sposób. Powinien o niej zapomnieć i zająć się Katherine, swoją długoletnią kochanką, którą miał zamiar poślubić. Ona odpowiadała jego wysokim wymaganiom, którym Vivien Thorne nigdy nie będzie mogła sprostać. - Ja posiedzę z Amy - powiedział. - Nie moŜna jej zostawiać z obcą osobą. Z Cyganką. - Bzdura - Ŝachnęła się lady Stokeford. - Amy bardzo polubiła naszą kochaną Vivien. Dziecko powinno być z kimś, komu moŜe zaufać. - Ona obdarza zaufaniem mnie. Ja jestem jej ojcem. - AleŜ lordzie Stokeford - wtrąciła lady Faversham - nie wolno zakłócać snu dzieci. - Dlaczego nie? - spytał zirytowany. - PoniewaŜ są małymi słodkimi aniołkami podczas snu - odezwała się lady Enid, przyciskając dłonie do swojego obfitego biustu. - Kiedy moje wnuki, Charlotte i Dominie, były małe, wchodziłam na palcach do sypialni, aby popatrzeć na nie... - Nie musimy patrzeć na Amy, poniewaŜ jest z nią Vivien ucięła lady Faversham. - Panna Mortimer zajmie się Amy, kiedy doprowadzi się do porządku po podróŜy. - A kiedy dzieci śpią, dorośli mogą zająć się swoimi sprawami powiedziała babka, biorąc go za rękę. - Chodź, Michaełu. Mamy kilka spraw do omówienia.
Rzucił jeszcze jedno niespokojne spojrzenie na zamknięte drzwi. Babka ledwie sięgała mu do ramienia, ale posłuchał jej władczego rozkazu i zszedł z nią na dół. Obie RóŜyczki szły za nimi, szepcąc z cicha. Kiedy miały zamiar wejść do bawialni, Michael zatrzymał je w drzwiach. - To są nasze osobiste sprawy - powiedział bez ogródek. -Lady Stokeford będzie rozmawiać ze mną bez świadków. - No, tak. - Na okrągłej twarzy lady Enid odmalowało się uczucie zawodu. - Przypuszczam, Ŝe macie do tego pełne prawo. - Tylko nie dokuczaj Lucy - ostrzegła go lady Faversham. Ona niezbyt dobrze się czuje. Pamiętaj, Ŝe kocha Amy równie mocno jak ty. Po wygłoszeniu tej uwagi zamknęła za nimi drzwi. To upomnienie rozdraŜniło go. W niewielkiej, Ŝółto-białej bawialni stało zbyt duŜo małych stoliczków i kanapek obitych kwiecistym materiałem. Nie czuł się tu swobodnie. Wolałby solidny, skórzany fotel, w którym moŜna wygodnie usiąść, oprzeć nogi o kratę kominka i napić się czegoś mocnego. Dzisiaj chętnie skorzystałby z całej karafki. Podszedł do wiszącego na ścianie uchwytu dzwonka. - Myślę, Ŝe w tym cholernym domu znajdzie się jakaś butelka porto. Wiedział juŜ, Ŝe jego babka jest czymś mocno zaabsorbowana, poniewaŜ zapomniała go zganić za przekleństwo. - Jest tylko moje sherry - powiedziała. - Ale moŜesz kazać przynieść butelkę z piwnic. Michael opuścił rękę z uchwytu dzwonka. Ten dzień zapowiadał się coraz gorzej. - Nie trzeba - mruknął. - Tylko szybko to załatwmy. Babka podeszła do niego, stanęła na palcach i popatrzyła mu w twarz. - Michael. Chciałam cię spytać, mój drogi, co się stało z twoją wargą? - Uderzyłem się dziś rano o drzwi.
120
121
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
- A czy to nie są ślady zębów? - Przygryzłem sobie wtedy wargę - mruknął i szybko zmienił temat rozmowy. - Chodzi mi o Amy. Chciałbym wiedzieć, dlaczego sprowadziłaś ją tutaj wbrew moim Ŝyczeniom. Lady Stokeford uniosła brwi i spojrzała na niego z oburzeniem. - Czy chcesz przez to powiedzieć, Ŝe nie cieszysz się z tego, Ŝe ją zobaczyłeś? Cieszyć się? Kiedy trzymał jej drobne ciałko w ramionach, patrzył na jej uśmiech, radość ściskała go za gardło. „Tato! Dlaczego mnie odsyłasz? Czy juŜ mnie nie chcesz?" Nie naleŜało tego rozpamiętywać. Przemierzał bawialnię niespokojnym krokiem. - Nie o to chodzi, babciu. Sprawa polega na tym, Ŝe nakłamałaś pannie Mortimer, przekonałaś ją, Ŝe działasz za moją zgodą i odciągnęłaś moją córkę od lekcji, które pobiera w Londynie. - Amy ma zaledwie cztery lata. Przerwa w lekcjach to nic powaŜnego, a powinna poznać swoją rodzinę. - Obiecałem ci, Ŝe przywiozę ją w okresie BoŜego Narodzenia. - Ale teraz jesteś tutaj. A takie maleństwo nie powinno być pozostawione samo sobie w tym okropnym mieście. - Mam dobrze wyszkoloną słuŜbę, która potrafi zadbać o wszystkie jej potrzeby. A panna Mortimer jest dla niej jak matka. - Raczej jak podrabiana babka. Markiza opadła na krzesło i przyłoŜyła rękę do czoła. - Twoja oziębłość sprawia mi ból. Gdybyś wiedział, ile łez wylałam przez ostatnie trzy lata. Dlaczego nie chcesz, Ŝebym była blisko niej? Co takiego zrobiłam, Ŝe odebrałeś mi swoje zaufanie? Widok łez w jej oczach sprawił mu prawdziwą przykrość. Do babki miał zaufanie. Niedowierzał tylko jej przyjaciółkom, RóŜyczkom, które mogły roznieść tę historię po całej Anglii. Ale tego nie ośmielił się jej powiedzieć. Mieszkał w Londynie tylko dlatego, Ŝeby nie stawać przed takimi problemami. - Proszę cię, babciu. Nie płacz. - Ukucnął przy jej krześle
i pogładził poznaczoną błękitnymi Ŝyłkami dłoń. - PrzecieŜ wiesz, jak bardzo mi na tobie zaleŜy. - ZaleŜy - powtórzyła drwiąco. - Chciałabym usłyszeć słowo „miłość". Ale nie przejmuj się. Jesteś prawdziwym męŜczyzną, któremu trudno jest je wypowiedzieć. - Kocham cię - mruknął. - Ach, te słowa nie płyną z serca. Chcesz mnie tylko uspokoić. Kobiety, pomyślał z niechęcią. Zerwał się na nogi i zaczął ponownie przemierzać pokój. Powinien był wiedzieć, Ŝe z kobietą nie da się przeprowadzić rozsądnej rozmowy. - Chcę tylko, Ŝebyś uznała fakt, Ŝe Amy jest moją córką. I tylko ja mam prawo o niej decydować. - UwaŜasz, Ŝe nie kwalifikuję się na wychowawczynię dla Amy. Ja, która wychowałam ciebie, Joshuę i Gabriela. I z bardzo dobrym skutkiem... przynajmniej jeśli chodzi o nich. Michael zesztywniał nagle. - Chyba nie sugerujesz, Ŝe chciałabyś wychowywać Amy? - Dlaczego nie? Mam duŜe doświadczenie jako matka. Dziecku byłoby lepiej, gdyby kierowała nim najbliŜsza krewna. Panna Mortimer mogłaby zostać w charakterze guwernantki. - To niemoŜliwe. Nie zgodzę się na to, aby być oddzielonym od Amy. - Więc powinniście oboje powrócić do domu - powiedziała babka, patrząc na niego ze współczuciem. - Ja wiem, mój kochany, Ŝe cierpiałeś po śmierci Grace i potrzebowałeś czasu, aby się pogodzić z tą stratą. Ale minęły juŜ trzy lata. Czas, abyś powrócił do Ŝycia. Powinieneś zrobić to dla Amy i dla siebie samego. - Zupełnie dobrze mieszka mi się w Londynie - powiedział. Michael podszedł do okna i patrzył tępym wzrokiem na ogród. Sytuacja stawała się bardzo niebezpieczna. Babka będzie mu zadawać pytania, dopóki nie odkryje Ŝałosnej prawdy o jego małŜeństwie. Nie moŜe na to pozwolić. Nie dopuści, aby choćby cień skandalu miał zawisnąć nad Amy. Ale jak długo moŜe jeszcze udawać zrozpaczonego wdowca?
122
123
BARBARA DAWSON SMITH Stanął przed babką ze skrzyŜowanymi na piersiach rękami. - Wybacz, jeśli moje słowa sprawiły ci przykrość. Jednak nie mogę cię obarczać wychowywaniem małego dziecka. ZasłuŜyłaś na odpoczynek. Graj w karty z RóŜyczkami i wspominajcie dawne dzieje. Widuj się z sąsiadami, krytykuj pastora za jego nieciekawe kazania, wysyłaj ubogim koszyki z Ŝywnością. To ci zapełni czas. - Chcesz powiedzieć, Ŝe powinnam trwonić czas na głupie plotki i puste rozrywki? - Babka uniosła dumnie głowę. - Rodzina jest dla mnie o wiele waŜniejsza. Ty jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. - Jednak - powiedział z wymuszoną serdecznością - dopóki ja mieszkam w Londynie, Amy będzie przy mnie. I to wszystko. Lady Stokeford zadrŜały wargi. Michael obawiał się, Ŝe znowu wybuchnie płaczem. Wreszcie babka opanowała się i zacisnęła usta. - Jeśli nie chcesz zostawić u mnie Amy na stałe, przynajmniej pozwól, Ŝeby pobyła tu przez dłuŜszy czas. - Nie - powiedział. - Kiedy się zbudzi, pojedzie ze mną do Abbey. Wiedział jednak, Ŝe nie zdobędzie się na to, aby ją natychmiast odesłać do Londynu. - A gdzie ją tam umieścisz? Pokoje dziecięce są na pewno pełne pajęczyn i kurzu. Babka miała rację. Nie pomyślał o tym. - Amy i panna Mortimer mogą zająć którąś sypialnię. - Naprawdę tak myślisz? Te pokoje stoją zamknięte od lat. Czy juŜ zaczęto robić porządki przed przyjęciem? - Całe tabuny pokojówek biegają po domu. Lokaje teŜ są zajęci. Na pewno znajdę dla niej jakiś pokój. Szaleństwo porządków w Abbey tak mu dokuczyło, Ŝe starał się jak najdłuŜej przebywać poza domem. - Znajdziesz dla niej pokój? Ona nie jest pieskiem, którego moŜna umieścić gdziekolwiek. - Przesadzasz, babciu - powiedział cierpkim tonem. 124
CYGANKA - Na pewno nie. Wątpię, czy juŜ dokładnie wysprzątano sypialnie. Trzeba wywietrzyć materace, zmienić pościel, odkurzyć meble, odczyścić kominki, wytrzepać dywany i zrobić tysiące innych rzeczy. Nie zgodzę się na to, aby moja prawnuczka teraz tam zamieszkała. - Lady Stokeford popatrzyła na niego nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem. - Jak widzisz, mój chłopcze, nie masz wyboru. Amy musi zostać tutaj, ze mną.
CYGANKA
11
SEKRET RÓśYCZEK
Vivien weszła do słabo oświetlonego pokoju szkolnego, który znajdował się na trzecim piętrze w Stokeford Abbey. Środek długiej sali zajmował stół, przy którym stały trzy krzesła z prostymi oparciami. Na stole stały trzy kałamarze. Całą ścianę zajmowały półki, wypełnione ksiąŜkami i róŜnymi przyborami szkolnymi. Na kominku stał nienakręcany od dawna zegar. To było niegdyś terytorium, którym zarządzała Harriet Althorpe. Vivien starała się odczuć w nim obecność kobiety, która dała jej Ŝycie. Ale poczuła jedynie zapach kurzu i dawno niewietrzonego pomieszczenia. I obecność Michaela Kenyona, markiza Stokeford, za swoimi plecami. - Jak widzisz, w tym pokoju naleŜałoby otworzyć okna powiedział. - Ale do jutra będzie dokładnie wysprzątany. Stał tak blisko niej, Ŝe czuła jego oddech na karku. Obróciła się szybko. - Markiza prosiła mnie, abym obejrzała te pokoje i potwierdziła, Ŝe nie są w odpowiednim stanie. Jest bardzo zadowolona, Ŝe ma prawnuczkę u siebie w domu.
126
- Nawet jeśli Amy zostanie tu przez krótki czas, to będzie mieszkać ze mną, w Abbey. Vivien zmarszczyła brwi. Trudno było coś wyczytać z jego twarzy, poza wyrazem stanowczości. - Nie rozumiem, dlaczego chcesz odseparować Amy od swojej babki. One się kochają i dobrze jest im ze sobą. - Babka moŜe odwiedzać Amy, kiedy tylko będzie chciała. I koniec dyskusji. Vivien domyślała się, Ŝe on coś ukrywa. Nie chciał teŜ, aby ona zbliŜyła się do Amy. Ale to było zrozumiałe. Taki snob, jakim był Michael Kenyon, uwaŜał, Ŝe romska kobieta nie jest godna, aby zajmować się jego córką. A moŜe miał jeszcze inny zamysł? MoŜe szukał kolejnej okazji, aby móc ją uwieść? Trzymając się w bezpiecznej odległości, Vivien podeszła do stołu i przesunęła palcem po porysowanym drewnie. Nie mogła pojąć, jak ten nieczuły męŜczyzna mógł powołać do Ŝycia taką wspaniałą dziewczynkę. W sypialni lady Stokeford Vivien opowiedziała Amy bajkę o czarodziejskiej krainie, gdzie drzewa potrafiły mówić, a kwiaty śpiewać. Kiedy dziewczynka zasnęła, trzymając kciuk w buzi, Vivien przytuliła ją do siebie. Zawsze zachwycała jąniewinna uroda dziecięcych twarzyczek. Brakowało jej towarzystwa romskich dzieci, którym opowiadała bajki. Bliskość Amy sprawiała jej ogromną przyjemność i wywoływała tęsknotę za własnym dzieckiem. „Kto wie, moŜe będziesz mogła zostać moją nową mamą". Amy nie mogła, oczywiście, o tym wiedzieć, ale było to zupełnie nieprawdopodobne. Markiz Stokeford nigdy nie oŜeniłby się z kobietą, którą wychowali Cyganie. A ona nie chciałaby mieć za męŜa tego nieuprzejmego, aroganckiego, zdeprawowanego i niewybaczalnie przystojnego lorda gorgio. Kiedy cichutko opuściła sypialnię, zostawiając śpiącą Amy z panną Mortimer, która zawzięcie szydełkowała, zeszła na dół i zobaczyła, Ŝe Michael kłóci się z lady Stokeford. Markiza 127
BARBARA DAWSON SMITH poprosiła Vivien, aby poszła z nim do Abbey, a ona nie oponowała. Chciała zobaczyć miejsce, gdzie przebywała Harriet Althorpe. Ponadto, choć było to niemądre i zupełnie niewłaściwe, pragnęła być sam na sam z Michaelem.
X odeszła do okna i rozsunęła zasłony. Zasypał ją obłok kurzu. Chciała otworzyć jedno skrzydło okna, ale nie mogła sobie z tym poradzić. - Ja to zrobię. Michael stanął obok niej, a ona szybko odsunęła się na bok. Serce jej zatrzepotało. Develesa, nie powinna tak reagować na jego bliskość. Musi zapomnieć o tej wspaniałej chwili, kiedy trzymał ją w objęciach i o zmysłowych Ŝądzach, jakie w niej rozbudził. On był tylko zdemoralizowanym arystokratą, który chciał ją wykorzystać. I, o wstydzie, sama nie była pewna, czyby mu na to w końcu nie pozwoliła. Okno otworzyło się przy akompaniamencie zgrzytu zawiasów. Chłodne, wilgotne powietrze wtargnęło do pokoju. Vivien odetchnęła głęboko. Nie rozumiała, jak ci gorgios mogą cały czas siedzieć w dusznych czterech ścianach. - To kłajster - powiedział Michael, pochylając swoją ciemną głowę nad framugą. - Słucham? - Jeden z moich braci zaklajstrował szczelinę. Dlatego okno nie chciało się otworzyć. Vivien zbliŜyła się do niego i wzięła w palce szarą grudkę. - A moŜe ty to zrobiłeś? - Na pewno nie. To chyba Gabe. On był najmłodszy i najdłuŜej pobierał tu lekcje. Tak bardzo chciała dowiedzieć się czegoś o jego dzieciństwie, Ŝe nie mogła się powstrzymać przed zadaniem pytania. - On przeprowadza badania w Afryce, prawda? Lady Stokeford wspominała mi o nim. 128
CYGANKA - Gabe bada w dŜunglach miejsca, gdzie nie widziano jeszcze białego człowieka. Robi rysunki roślin i zwierząt. - Markiza ma na ścianie obrazek, który on jej przysłał. Vivien przypomniała sobie wysokie, cętkowane zwierzęta o długich szyjach, zjadające liście ze szczytu drzewa, i podpis: Ŝyrafy.- Od czasu do czasu Gabe przysyła mi skórę lwa, włócznię wojownika i tym podobne rzeczy. Jeden pokój w moim domu w Londynie jest pełen tych pamiątek. Vivien odczuła coś jakby ukłucie Ŝalu, Ŝe nigdy nie zobaczy miejsca, które on nazywał swoim domem, rzeczy, które cenił i nie będzie miała okazji śledzić jego codziennych czynności. Była to, naturalnie, czysta ciekawość, poniewaŜ ten męŜczyzna był dla niej zagadką, której nie potrafiła rozwikłać. - Markiza mówiła mi, Ŝe twój średni brat jest w wojsku powiedziała, otrzepując się z kurzu. - W kawalerii. Joshua dosłuŜył się rangi kapitana i bardzo się obraŜa, jeśli ktoś go nazwie zwykłym piechurem. - Czy widujesz się czasem ze swoimi braćmi?-Joshua czasem wstępuje do mnie do Londynu, kiedy jedzie na urlop do babki. Gabe wyjechał dwa lata temu, ale przysyła listy, kiedy tylko ma do tego okazję. - Nie brakuje ci ich? - Naturalnie. - Na twarzy Michaela pojawił się niezwykle serdeczny uśmiech. - Chcieliśmy być jak najszybciej dorośli. Nie zastanawialiśmy się nad tym, Ŝe opuścimy wtedy naszych bliskich. - To święta prawda - powiedziała Vivien. Zdziwiło ją, Ŝe on moŜe mieć jakieś głębsze uczucia. Ona teŜ tęskniła za swoimi rodzicami i oŜywionym cygańskim obozowiskiem. Marzyła o tym, aby poczuć zapach dymu z ogniska, porozmawiać z kobietami, posłuchać opowieści starszyzny. To dziwne, Ŝe ten wyniosły Michael Kenyon ma równieŜ swoje ulubione wspomnienia. Jakby Ŝałując, Ŝe powiedział zbyt wiele, podszedł szybkim krokiem do komody, na której, w szyku bojowym, stał cały pułk 129
BARBARA DAWSON SMITH cynowych Ŝołnierzyków. Stał odwrócony do niej plecami, obracając w palcach figurkę strzelca. Vivien patrzyła na niego i wyobraŜała sobie małego, czarnowłosego chłopca, pochylonego nad stołem i odrabiającego lekcje albo płatającego figle swoim braciom. Wzrastał w zupełnie innej atmosferze niŜ ona. Dawano jej duŜo swobody, nie było wielu reguł zachowania i nie musiała się uczyć. Romowie byli bardzo pobłaŜliwymi rodzicami, którzy namiętnie kochali swoje dzieci. Jednak zazdrościła Michaelowi, Ŝe miał braci. Ona zawsze pragnęła mieć rodzeństwo. Podeszła do komody i podniosła jednego Ŝołnierzyka. Zdziwił ją jego cięŜar. - Czy Joshua bawił się tymi Ŝołnierzykami? Michaeł spojrzał na nią, zmarszczył brwi. Mogło się wydawać, Ŝe zapomniał o jej obecności. - Tak. Staczaliśmy wiele walk. Czasem były to autentyczne bitwy. Vivien odstawiła Ŝołnierzyka i dotknęła otwartego cynowego pudełka, pełnego zaschniętych farb. - A to musiało naleŜeć do Gabriela. - On rysował i malował od wczesnego dzieciństwa. Vivien podeszła do półki i zaczęła przyglądać się skorupkom ptasich jaj, które leŜały w kilku gniazdkach. - Kto zbierał ptasie jajka? - Ja. Ta lakoniczna odpowiedź nie zachęcała do dalszych pytań, ale zaryzykowała. - Kamienie teŜ? - spytała, wskazując na opatrzone odpowied nimi napisami rzędy minerałów na półce. Michael skinął tylko głową. - Trzeba je będzie wyrzucić razem z innymi śmieciami. - Nie! Amy na pewno będzie chciała zobaczyć, czym się interesowałeś, będąc małym chłopcem. - Wątpię. Ona woli lalki i tym podobne zabawki.
130
CYGANKA
- Wszystkie maluchy lubią słuchać opowiadań z dzieciństwa swoich rodziców. A te rzeczy - Vivien dotknęła Ŝółtego pióra wilgi - dowodzą, Ŝe kochasz przyrodę, a przynajmniej kiedyś tak było. - Umiesz wiele wyczytać ze zwykłych chłopięcych zbiorów powiedział ironicznym tonem. - MoŜe tak, a moŜe nie. Zirytowana jego wyniosłą miną, Vivien nie wytrzymała i wyraziła myśl, która właśnie przyszła jej do głowy. - To dziwne, milordzie. Obaj twoi bracia nadal zajmują się tym, co ich interesowało w dzieciństwie. A ty marnujesz czas w Londynie. Zmierzył ją chłodnym wzrokiem, ale po chwili twarz mu złagodniała. Wziął ją za rękę. - Wręcz przeciwnie. Robię to, co mnie najbardziej interesuje. Uwodzę kobiety. Dreszcz przebiegł jej po plecach na widok jego zaborczego uśmiechu. Wyrwała mu rękę i odsunęła się szybko. - Nie potrafię zrozumieć twojej potrzeby posiadania tylu rzeczy na własność. Wiem tylko, Ŝe jeśli kochasz tę ziemię, powinieneś tu wrócić na stałe. Razem z Amy. - Nie ty będziesz o tym decydować. Ale dość tego. Wolałbym porozmawiać o nas. - Nie ma o czym mówić - warknęła, cofając się przed nim. - Pewnie dziwisz się, Ŝe pozwalam złodziejce przebywać w moim domu. Bardzo pięknej złodziejce. - Niczego nie ukradłam! - rzuciła, czując, Ŝe i tak jej nie uwierzy. - To się dopiero okaŜe. A tymczasem moŜemy nawiązać bliŜszy kontakt. Podchodził do niej coraz bliŜej, a ona cofała się przeraŜona. Przeobraził się nagle w uwodziciela. Kiedy przyparł ją do ściany pomiędzy duŜym biurkiem a dębową gablotą, Vivien wyciągnęła przed siebie zaciśnięte pięści. 131
BARBARA DAWSON SMITH - Nie dotykaj mnie! - Jak sobie Ŝyczysz. Oparł obie dłonie o ścianę, jego szeroka pierś prawie dotykała jej ciała. - Nie obawiaj się, Vivien. Chcę tylko zamienić z tobą kilka słów. Nie ufała jego obietnicom. Serce jej waliło, nie tylko ze strachu. Gwałtownie szukała sposobu odwrócenia jego uwagi. - Powiem ci, po co tutaj przyszłam - wykrztusiła. - Aby dowiedzieć się czegoś o Harriet. - Miss Althorpe? - O mojej... matce. Tyją znałeś, Michael. Czy moŜesz mi coś 0 niej powiedzieć? Spojrzał na nią chłodnym wzrokiem, ale udzielił odpowiedzi. - Była wysoka i chuda. I surowa. Nie tolerowała źle napisanych wypracowań ani karteczek, które podawaliśmy sobie pod stołem. Kiedy byliśmy bardzo niegrzeczni, odsyłała nas do ojca. - A on co robił? - Krzyczał na nas, a potem częstował szklanką ginu. - Jak moŜna dawać dziecku gin? - Panna Althorpe nie znała tego rytuału. - Michael obrzucił ją drwiącym spojrzeniem. - Ale moŜe sprawi ci przyjemność, jeśli powiem, Ŝe ani ja, ani moi bracia nie przepadaliśmy za ginem. 1 zawsze odmawialiśmy ojcu. Vivien potrząsnęła głową z oburzeniem. - Ojciec nie powinien deprawować swoich synów. Powinieneś był powiedzieć o tym matce. Na pewno połoŜyłaby kres tym praktykom. - Mówiłem jej. - Michael wzruszył ramionami. - Ale ona uwaŜała, Ŝe Ŝona winna jest posłuszeństwo męŜowi. Szła do kaplicy, aby się za nas modlić. Co to za dziwna, smutna rodzina, te biedne dzieci nie mogły się nawet uciec pod opiekę swoich rodziców. Vivien zatęskniła nagle za swoimi przybranymi rodzicami, którzy byli tacy czuli, a ona zawsze czuła się kochana. Jak cudownie spędzali wspólnie czas.
132
CYGANKA
- To powinieneś był powiedzieć o tym Harriet Althorpe albo twojej babce. One by się tym zajęły. - To juŜ dawne, zapomniane czasy - powiedział niecierpliwie. Poza tym zyskałem duŜo Ŝyciowego doświadczenia. Pochylił głowę, przypatrując się jej od niechcenia, jakby bawił się sytuacją. Stała ogrodzona jego ramionami i choć jej nie dotykał, miała wraŜenie, Ŝe trzymają w objęciach. Czuła wyraźnie jego pobudzający męski zapach i ciepło bijące od jego ciała. - Jeśli chodzi o Harriet Althorpe - odezwała się stłumionym głosem - zastanawiam się, czy... - Nie będziemy o niej mówić. - Jego oczy zawisły na jej wargach. - Ty mnie bardziej interesujesz, Vivien. I to, co nas przyciąga do siebie. - To tylko wytwór twojej wyobraźni. - Wystarczy jeden pocałunek, aby ci udowodnić, Ŝe jest inaczej. - Roześmiał się cicho. - Ale nie chcę dać ci okazji, abyś się znowu na mnie rzuciła z pazurami. Vivien musiała przyznać sama przed sobą, Ŝe chętnie zakosztowałaby jego pocałunków. - Odejdź - zdobyła się na protest. - MęŜczyzna nie będzie mnie trzymał w pułapce. - Nie dajesz mu równieŜ szansy, aby odkupił swoje winy. - Jeśli pragniesz odkupienia win, to idź do swojego kościoła, gorgio. Michael roześmiał się i delikatnie odgarnął jej kosmyk włosów z czoła. - Jesteś zbyt ładna na to, aby być tak nieczułą. Powiedz mi, Vivien, dlaczego tak bardzo nie lubisz męŜczyzn? Powstrzymała się od ostrej odpowiedzi. Miała przecieŜ zamiar oczarować go, doprowadzić do tego, aby się w niej zakochał, a potem odrzucić jego miłość i powrócić do obozowiska Romów. Przywołała na usta tajemniczy uśmiech. - MoŜe nie spotkałam jeszcze męŜczyzny, który wie, czego naprawdę pragnie kobieta. 133
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
- A cóŜ to takiego...? - spytał, przesuwając wzrokiem po jej ciele. -' AleŜ milordzie - powiedziała. - Chyba nie sądzisz, Ŝe zdradzę to męŜczyźnie, który jeszcze nie zasłuŜył na moje zaufanie. - A jak moŜe męŜczyzna zdobyć twoje zaufanie? - Zabiegając o moje względy. - To znaczy, obsypując cię prezentami, a ściśle mówiąc kosz towną biŜuterią? - spytał, ściągając brwi. Vivien potrząsnęła głową. - To znaczy, traktując mnie z galanterią, a nie rzucając się na mnie i obcałowując. - Nie rzucałem się na ciebie. - Jak byś nazwał ten epizod w świątyni? - Miłym przerywnikiem. Dopóki nie zmieniłaś zdania. - Nie miałam szans. Alejesteś zbyt uparty, aby obwiniać siebie. - Znowu narzekasz na męŜczyzn. Ten twój Janus na pewno jest niedelikatny i niechlujny. Vivien zesztywniała. Dlaczego Michael o nim mówi? CzyŜby był... zazdrosny? Uśmiechnęła się słodko. - Pozwól, Ŝe wyprowadzę cię z błędu. Janus jest wspaniałym męŜczyzną - powiedziała, kładąc czuły nacisk na tym imieniu. Postępuje jak prawdziwy dŜentelmen, a tobie duŜo brakuje do takich manier. - Rzeczywiście? - spytał przez zaciśnięte zęby. - Tak. Wy, gorgios, nie macie pojęcia o rycerskim zachowaniu. - A Janus ma? - Oczywiście. Chyba nie sądzisz, Ŝe mogłabym zainteresować się męŜczyzną, który by mnie źle traktował? Niech wie, Ŝe powinien ją szanować, a nie próbować gwałcić. Popatrzył na nią uwaŜnym wzrokiem. - UwaŜasz, Ŝe Cygan potrafi lepiej zabiegać o względy kobiety niŜ dŜentelmen? - Oczywiście. Tak uwaŜam. Niespodziewanie Michael uniósł jej dłoń do ust i zaczął okrywać ją pocałunkami. Vivien z trudem opanowała drŜenie.
Wyprostował się, a na jego ustach ukazał się szelmowski uśmiech. - Jeśli chcesz, abym starał się o twoje względy, to niech tak będzie. Ale potem, moja kochana, będę oczekiwał nagrody.
134
J\ch, młodość - westchnęła Enid. - Oni są tak pełni Ŝycia. Chciałabym mieć znowu osiemnaście lat. Owinięte szalami RóŜyczki siedziały w ogrodzie Dower House. Ranek był słoneczny, ale chłodny. Obserwowały Vivien, która bawiła się z Amy w chowanego. Lucy była szczęśliwa, słysząc ich wesoły śmiech. - Kiedy ty miałaś osiemnaście lat, byłaś niemądra i impulsywna. - 01ivia ostudziła zapał Enid. - Ty teŜ - odparowała Lucy. - I ja. Czy pamiętacie ten bal? 01ivia odchrząknęła, a Enid zachichotała. Lucy wiedziała, Ŝe nie mogły zapomnieć tej wspaniałej, romantycznej i skandalicznej nocy. - Zachowywałyśmy się wtedy okropnie - powiedziała lady Enid z szelmowskim błyskiem w oku. - Ale byłyśmy najpiękniejszymi dziewczynami w tamtym sezonie towarzyskim. - Wzbudzałyśmy ogólny zachwyt - potwierdziła Lucy, popijając z przyjaciółkami sherry. - Ale nie z tego powody wszyscy się nam przypatrywali wtrąciła 01ivia. - Zrobiłyśmy z siebie niezłe widowisko. Do dziś nie mogę zrozumieć, jak mogłam dać się przekonać do tak nieobyczajnego zachowania. - Och, nie bądź taką sekutnicą - powiedziała Enid. - Od tamtej pory Ŝadna z nas nie patrzyła na słoik róŜu tak jak przedtem. - I nigdy nie zapomniano nam tej kompromitacji. - Dość kłótni - odezwała się lady Lucy. -Przyznaję, Ŝe byłyśmy głupie, kładąc róŜ na sutki. Ale nie wiedziałyśmy, Ŝe na sali balowej będzie gorąco i Ŝe się spocimy.
135
BARBARA DAWSON SMITH - Akurat - parsknęła 0livia. - Gdybyśmy miały na sobie gorsety, to róŜ nie przesiąknąłby przez nasze białe sukienki. - I nie nazwano by nas RóŜyczkami - uśmiechnęła się Lucy. - Charles był pierwszym, który to zauwaŜył, pamiętasz? zwróciła się do niej lady Enid. - Natychmiast ci się oświadczył, Lucy. Ukląkł przed tobą na oczach wszystkich gości. - Tak - szepnęła Lucy, myśląc o dawnych radościach i smutkach. - Wszystkie odniosłyśmy wtedy sukces. - Pierwszy taniec tańczyłam z Howardem. - Lady Enid westchnęła głęboko. - On był bardzo nieśmiały i nie miał odwagi zbliŜyć się do mnie, dopóki... dopóki nie zobaczył moich róŜyczek. - Trudno go nazwać nieśmiałym. - Ołivia roześmiała się drwiąco. - Następnego ranka juŜ byłaś w ciąŜy - dodała, uśmiechając się ciepło do dawnych wspomnień. - Ty teŜ się zakochałaś. - Lucy poklepała ją po spoczywającej na lasce dłoni. - W ekscentrycznym lordzie Faversham, który przysięgał, Ŝe nigdy się nie oŜeni, poniewaŜ Ŝadna kobieta nie będzie odpowiadać jego wyszukanym gustom. - Roderick byt czarujący - powiedziała 01ivia. Jej szare oczy wydawały się spoglądać w przeszłość. Był w nich jednak smutek, który ściskał Lucy za serce. Podniosła do góry swój kieliszek sherry. - Muszę przyznać, Ŝe jestem zupełnie zadowolona z kolei mojego losu. Gdyby tamtej nocy wszystko inaczej się ułoŜyło, mogłabym była wyjść za mąŜ za kogoś innego i nie siedziałabym teraz tutaj, patrząc na moją kochaną prawnuczkę. - Ty zawsze umiałaś zobaczyć słońce zza kaŜdej chmury, Lucy. - OHvia uśmiechnęła się smutno. RóŜyczki umilkły na chwilę, patrząc na młodą kobietę, która bawiła się z dzieckiem na trawie. Kręciły się teraz w kółko i ze śmiechem przewracały na ziemię. - Amy jest taką rozkoszną dziewczynką. To okropne, Ŝe tak wcześnie straciła matkę - powiedziała powaŜnie lady Enid, zwra cając się do Lucy.
136
CYGANKA
- To jeszcze jeden powód, aby wydać Vivien za mąŜ za Michaela - stwierdziła Oliyia. - Jak się rozwija ten flirt? - Myślę, Ŝe dobrze - odparła Lucy. - Codziennie rano jeŜdŜą konno. Dzisiaj przysłał jej kilka ksiąŜek. Była zachwycona. Aha, i ugryzła go, więc na pewno próbował ją pocałować. - Albo chciał zrobić coś jeszcze bardziej niestosownego odezwała się z przejęciem lady Enid. - Chyba nie myślisz, Ŝe juŜ z nią spał? - Jeśli ten łobuz posunął się do tego, to będzie musiał natychmiast się z nią oŜenić. JuŜ ja tego dopilnuję. - Lady 01ivia akcentowała kaŜde słowo stuknięciem laski o kamienie. - Mój wnuk jest człowiekiem honoru - powiedziała Lucy ostrym tonem. - Na pewno nie skrzywdzi niewinnej dziewczyny. - A gdzie on jest teraz? - spytała Enid. - Zajmuje się sprawami majątku-brzmiała odpowiedź Lucy. Ale zostawił na straŜy guwernantkę. - Wskazała gestem pannę Mortimer, która siedziała ze swoją robótką w głębi ogrodu. -Lubię ją. Jest bardzo miła. I Amy za nią przepada. - To bardzo dziwne - 01ivia uniosła brwi - Ŝe Stokeford nie chce, aby Amy mieszkała u ciebie, nawet przez krótki czas. - Zawsze myślałam, Ŝe nie chce tu przyjeŜdŜać, bo ze Stokeford Abbey wiąŜe się zbyt wiele smutnych wspomnień - zaryzykowała Enid. - Przez trzy lata miał czas, aby się z nich otrząsnąć - stwierdziła trzeźwo 01ivia. - Wszystkie jesteśmy wdowami, a udało się nam ułoŜyć sobie Ŝycie na nowo. - Zgadzam się, Ŝe to nie jest naturalne, aby męŜczyzna poddawał się rozpaczy przez tyle lat - powiedziała Lucy, myśląc o tym, jak Michael odwrócił się od niej, kiedy wspomniała Grace. - Od pewnego czasu wydaje mi się, Ŝe było coś w jego małŜeństwie, o czym mi nigdy nie mówił. Coś bardzo niedobrego. - O czym myślisz, Lucy? - spytała Enid, patrząc na przyjaciółkę roszerzonymi z ciekawości oczami. - Dobrze wiemy, Ŝe kiedy początek małŜeństwa przypomina 137
BARBARA DAWSON SMITH cudowną bajkę, nie zawsze pozostaje do końca szczęśliwe. Narzeczeństwo Michaela i Grace było takie romantyczne... - Odbił ją Brandowi - powiedziała Ołivia. - Mój wnuk zbyt długo jej się nie oświadczał. - Michael kochał ją do szaleństwa - wtrąciła Enid. - Kiedy lady Grace wchodziła do pokoju, twarz mu się rozjaśniała. Lucy skinęła głową. To wszystko bardzo ją martwiło. - Dlaczego więc jest zły, ile razy wspomnę jej imię? Dlaczego odwraca się, jakby miał coś do ukrycia? - MęŜczyźni często ukrywaj ą ból pod pozorem gniewu - stwierdziła OHvia. - W gruncie rzeczy wolą ukrywać swoje uczucia. - Michael zawsze mi się zwierzał ze wszystkiego - poskarŜyła się Lucy. - Ale ta tragedia całkowicie go zmieniła. Odsunął się od wszystkich, z wyjątkiem Amy. - NaleŜy więc zadać sobie pytanie, dlaczego trzymał się z daleka od swojego majątku, jeśli nie z powodu Ŝałoby? ~ spytała 01ivia. - I dlaczego odsuwa Amy od ciebie? - dodała z oburzeniem Enid. - To nie do pomyślenia. Lucy ścisnęło się serce. Jej wzrok spoczął na małej dziewczynce o lśniących, miedzianych włosach, która podskakiwała ze śmiechem, podczas gdy Vivien starała się oczyścić z trawy jej fartuszek. Potem wzięły się za ręce i pobiegły w ich stronę, szczęśliwe i roześmiane. - Nie wiem - Lucy odezwała się wreszcie. - Chciałabym poznać przyczynę. Tymczasem zrobię wszystko, aby Amy została u mnie. - W jaki sposób? - spytała 01ivia. - Stokeford jest zdecydowany zatrzymać ją przy sobie, w Abbey. - Posłuchajcie uwaŜnie, moje drogie RóŜyczki - powiedziała Lucy, nachylając się do nich. - Mam pewien pomysł.
12
GARSTKA GWIEZDNEGO PYŁU
Michael nie mógł ścierpieć tego, Ŝe potraktowano go jak głupca. Nie mógł ścierpieć faktu, Ŝe zaniedbał swoje obowiązki. Ale przede wszystkim nie mógł ścierpieć tego, Ŝe stracił szansę na oskarŜenie Cyganki. Stał na schodach i trzymając się pod boki patrzył z wściekłością na znikającą za zakrętem bryczkę. Dwóch silnych stajennych odwoziło zakutego w kajdany Thaddeusa Tremaina do wioskowego aresztu, gdzie miał oczekiwać na rozprawę sądową. Vivien nic mu nie ukradła. Winowajcą okazał się administrator. Tego ranka Michael dokładnie sprawdził wszystkie księgi rachunkowe, wysławszy uprzednio Tremaina do sąsiedniego majątku pod pozorem ustalenia spornej granicy. Potem objechał swoich dzierŜawców, dowiedział się, jakie mają potrzeby i na co się skarŜą, aby móc im to zrekompensować. Jego wściekłość wzrastała z godziny na godzinę. Herringtonowie nie byli jedyną rodziną, która została oszukana. Wszyscy dzierŜawcy byli systematycznie okradani, krok po kroku, na tyle sprytnie, aby ich wystarczająco zuboŜyć, ale nie do139
BARBARA DAWSON SMITH prowadzić do otwartego buntu. Thaddeus Tremain dawał im złej jakości narzędzia, odmawiał remontu ich chat, zawyŜał opłaty dzierŜawne, zaniŜając jednocześnie ich wynagrodzenie. Tak przebiegle zacierał za sobą ślady, Ŝe trudno było wykryć jego malwersacje w księgach rachunkowych. Zanim administrator wrócił do Abbey, Michael miał juŜ wszystkie dowody w ręku. Początkowo Tremain z oburzeniem wyparł się wszystkiego. Dopiero kiedy Michael pokazał mu pokaźny worek złotych monet, znaleziony pod deskami podłogi w jego sypialni, administrator załamał się i zaczął prosić o litość, twierdząc, Ŝe potrzebował pieniędzy dla swojej chorej matki w Walii. Michael nie dał się na to nabrać. W pokoju administratora znalazł równieŜ srebrną zastawę stołową, ikonę i złote świeczniki przedmioty, o kradzieŜ których oskarŜał Vivien. Znalazł równieŜ nowy, złoty zegarek kieszonkowy, kufer wypełniony eleganckimi ubraniami i zuŜyty od częstego czytania prospekt na temat Stanów Zjednoczonych Ameryki, ziemi obiecanej. Thaddeus Tremain zamiast do Ameryki pojedzie do Australii. Poczuł jakiś ruch za plecami. W otwartych drzwiach stała jego słuŜba - lokaje, pokojówki, kucharze, nawet stajenni. Wszyscy mieli spuszczone głowy i niepewny wzrok. Michael zmarszczył brwi. Chyba nie bali się, Ŝe ich równieŜ wyrzuci z pracy. - Nie macie się czego obawiać - powiedział. - Tylko Tremain jest winny. Pani Bamsworth, ochmistrzyni, mająca nadzór nad Ŝeńską słuŜbą, wystąpiła do przodu. - JuŜ o tym wiemy, milordzie - powiedziała. - I bardzo się cieszymy. Potwierdził to cichy szmer głosów reszty zgromadzonej słuŜby. - Czy Tremain was równieŜ źle traktował? - To był zły człowiek, milordzie. Dawał nam coraz niŜsze pensje.
140
CYGANKA
- Powinniście byli zawiadomić mnie o tym - powiedział Michael i zaklął cicho. - Nie spodziewaliśmy się, Ŝe pan nam uwierzy, milordzie pisnęła młodziutka pokojówka i zakryła rumieniec fartuszkiem. - Daisy chciała tylko powiedzieć, milordzie - odezwał się kamerdyner - Ŝe pan Tremain utrzymywał, Ŝe działa z pańskiego rozkazu. Michaela ponownie ogarnęła wściekłość, ale równieŜ rozgoryczenie. Tremain w ten sam sposób okłamywał dzierŜawców, podwaŜając ich zaufanie do niego. Czy on rzeczywiście był im wszystkim tak obcy, Ŝe mogli w to uwierzyć? - Tremain często mówił nieprawdę - stwierdził. - Chcę, Ŝebyś cie wiedzieli, Ŝe dostaniecie z powrotem swoje poprzednie pensje oraz odpowiednią rekompensatę. I dodatkowe pieniądze w charak terze zadośćuczynienia. Rozległ się radosny gwar. Ponownie wystąpiła ochmistrzyni. - Jesteśmy bardzo wdzięczni, milordzie - powiedziała. -1 cie szymy się, Ŝe wrócił pan do nas na stałe. Na stałe? To na pewno sprawka jego babki. Rozgłasza plotki o jego powrocie, poniewaŜ chce... Amy. Tego dnia prawie o niej zapomniał. Musi jąjak najszybciej tu sprowadzić. SłuŜba rozeszła się do swoich zajęć. Michael zatrzymał tylko ochmistrzynię. - Czy pokoje dziecięce są juŜ przygotowane? Pani Barnsworth popatrzyła na niego nieśmiałym wzrokiem i nerwowo mięła róg fartucha. Była wyraźnie speszona. - Tak. Jest tam bardzo czysto. Ale panienka nie moŜe tam jeszcze zamieszkać. - Dlaczego nie? - PoniewaŜ kiedy markiza je oglądała... - Moja babka była tu dzisiaj? - spytał zirytowany. - Tak. Kiedy pan objeŜdŜał dzierŜawców. Ona i jej dwie przyjaciółki robiły przegląd dziecięcych pokoi. Usłyszałam wtedy 141
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
piski i krzyki, które mogłyby obudzić umarłego. - Ochmistrzyni opuściła nisko głowę, spodziewając się wybuchu gniewu. - Przysięgam, Ŝe nie wiem, jak to się stało, milordzie, ale tam wszędzie biegały myszy. Myszy? Kiedy był tam z Vivien, wszystko było w porządku. Co za fatalny zbieg okoliczności. A moŜe, pomyślał nagle, to wcale nie był zbieg okoliczności. - Mam nadzieję, Ŝe szybko się z tym uporacie. - Tak. JuŜ kilka złapało się w pułapki, a ja sama rozsypałam truciznę. Przysięgam na grób mojej matki, Ŝe aŜ do dzisiaj nigdy nie było tu myszy. PrzecieŜ dbam o dom. - Niech się pani nie martwi - pocieszył ją Michael. - Sam dopilnuję, Ŝeby to się juŜ nie powtórzyło.
Vivien ścisnęło się serce, zawahała się jednak. Właściwie powinna odprowadzić Amy do jej sypialni. Michael wydał stanowczy rozkaz, Ŝe tylko panna Mortimer ma opiekować się jego córką. Vivien nie chciała sprzeciwiać się jego woli i ryzykować utraty miejsca w Dower House. - Twój ojciec chce, Ŝebyś zawsze była ze swoją guwernantką. W odpowiedzi Amy zacisnęła ramionka na szyi Vivien. - Proszę, nie odsyłaj mnie tam. Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę. Niech diabli wezmą jego surowe rozkazy, pomyślała Vivien. - Nie odeślę cię - powiedziała. - Chodź. Łzy natychmiast obeschły na twarzyczce Amy i wesoło wbiegła do sypialni. Przy łóŜku paliła się tylko jedna woskowa świeca, a ogień na kominku juŜ dawno wygasł. - Tu teŜ trochę straszy - szepnęła Amy. - Ale nie tak bardzo, jak w moim pokoju. - Więc zostaniesz tu na chwilę - powiedziała Vivien. - Wskakuj do mojego łóŜka. Vivien odsunęła kołdrę, ale Amy patrzyła podejrzliwym wzrokiem na nietkniętą pościel. - Dlaczego nie spałaś? - Bo wyszłam na balkon. Była dziesiąta. Lady Stokeford połoŜyła się juŜ spać, poniewaŜ zdenerwowała ją kłótnia z wnukiem, który wpadł z krzykiem do Dower House. OskarŜał babkę o to, Ŝe wpuściła myszy do dziecięcych pokoi. Myszy! Jakby markiza była równie przebiegła jak on sam. - Dlaczego? - spytała Amy. - Dlaczego co? - Vivien otrząsnęła się nagle ze swoich myśli. - Dlaczego chciałaś być na dworze? Powinnaś juŜ spać - Amy przybrała surowy ton guwernantki.
Panno Vivi! Panno Vivi! Drobna postać rzuciła się na Vivien, która otworzyła drzwi swojej sypialni. Przestraszona Vivien schyliła się i objęła Amy opiekuńczym ramieniem. Serce dziewczynki mocno biło. - Co się stało, kochanie? - Miałam okropny sen - załkała Amy. Była ubrana w białą nocną koszulkę z falbankami, miedziane włosy były w nieładzie, przyciskała do piersi szmacianą lalkę. Vivien juŜ miała kłaść się do łóŜka. Zwykle przed połoŜeniem się spać narzucała szal na nocną koszulę i wychodziła na balkon, aby choć przez chwilę znaleźć się poza obrębem czterech ścian sypialni. Nagle usłyszała ciche stukanie do drzwi, więc otworzyła. - Nie bój się juŜ, ptaszyno. Co ci się śniło? - Biegłam i biegłam, i nie mogłam nigdzie znaleźć mojego taty. Ani ciebie. - JuŜ jesteś ze mną - powiedziała Vivien, badając wzrokiem ciemny korytarz. - Gdzie jest panna Mortimer? - Ona tylko chrapie i chrapie. Więc przyszłam do ciebie, panno Vivi. Mogę tu zostać? Proszę.
142
- Lubię być na dworze - Vivien roześmiała się. - Dzisiaj są bardzo piękne gwiazdy. - Ja teŜ chcę je zobaczyć. 143
BARBARA DAWSON SMITH Amy złapała Vivien za rękę i zaczęła ją ciągnąć w kierunku uchylonych drzwi balkonu. - Zaczekaj - powstrzymała ją Vivien. - Jest chłodno. Okryję cię kołdrą. Amy czekała niecierpliwie, aŜ Vivien zdejmie puchową kołdrę z łóŜka i wyniesie ją na balkon. Był to niewielki kamienny występ w murze z niską, obrośniętą pnączami wina balustradką. Nie było tam ławki ani krzeseł, więc Vivien zrobiła siedzisko ze zwiniętych kołder, a jedną okryła siebie i Amy. Siedziały wpatrzone w niebo, na którym iskrzyły się gwiazdy. Vivien obejmowała ją ramieniem. To było wspaniałe uczucie, mieć przy sobie dziecko. Szczególnie tak kochane jak Amy. - Panno Vivi? - Słucham? - Dlaczego tam są gwiazdy? Vivien uśmiechnęła się, wspominając, jak jej to tłumaczył ojciec. - KaŜda gwiazda jest czyjąś duszą, która patrzy na nas z góry. - Co to jest dusza? - To jest ta część nas samych, która myśli i odczuwa. Ta część, która nigdy nie umiera. Amy w milczeniu patrzyła w gwiazdy. - Moja mama jest jedną z tych gwiazd - szepnęła. - Ona jest aniołem w niebie. Tak mówił tata. Vivien poczuła ucisk w sercu. Jak twierdziła lady Stokeford, Amy nie miała jeszcze roku, kiedy jej matka zginęła w tragicznym wypadku. Ukochana Ŝona Michaela. Czy ta strata nadal wywołuje w nim taką wściekłość i ból? Vivien ogarnęła niezrozumiała tęsknota. - Jestem pewna, Ŝe twoja mama jest jedną z najpiękniejszych gwiazd - powiedziała. - Naprawdę? - spytała zdumiona Amy. - Którą? - Ty ją prędziej znajdziesz niŜ ja. Poszukaj tej, która mruga do ciebie. Amy z napięciem patrzyła w niebo, na jej ślicznej buzi widać było podniecenie.
144
CYGANKA
- Ta - powiedziała z niezachwianą pewnością dziecka. - Ta duŜa, wprost nad domem taty. - Tak. Na pewno masz rację - potwierdziła Vivien, patrząc na jasno świecącą gwiazdę. - Więc widzisz, mój mały ptaszku, Ŝe nigdy nie jesteś sama. Kiedy zatęsknisz za mamą, moŜesz spojrzeć w niebo, a ona tam będzie. Amy westchnęła z zadowoleniem i przytuliła się do Vivien. - Opowiedz mi teraz bajkę. Proszę, panno Vivi. - Opowiem ci o chłopcu, który myślał, Ŝe uda mu się złapać gwiazdę. Cichym głosem Vivien zaczęła opowiadać starą cygańską bajkę o tym, jak chłopiec chciał podarować swojej owdowiałej matce gwiazdkę z nieba, aby mogły się spełnić wszystkie jej Ŝyczenia. Zbudował bardzo długą drabinę i postawił jąna szczycie najwyŜszej góry. Wspinał się i wspinał, ale zdobył jedynie garstkę gwiezdnego pyłu. Przygnębiony, wrócił do domu. Matka powitała go łzami szczęścia, mówiąc, Ŝe dla niej największym darem jest jego powrót. Jej łzy przemieniły gwiezdny pył w diamenty i odtąd, wraz z synkiem, Ŝyli w dobrobycie długo i szczęśliwie... Amy zasnęła, trzymając palec w ustach i szmacianą lalkę przy piersi. W swojej białej koszulce wyglądała jak mały aniołek, który zstąpił na ziemię. Cicho wzdychała przez sen, a Vivien ogarnęła przemoŜna czułość, której nie potrafiła zrozumieć. Jak mogła pokochać dziecko aroganckiego angielskiego lorda? Jak moŜe czuć się dobrze tutaj, pomiędzy gorgiosl Zawsze doświadczała ich wrogości. Widziała, jak matki, na widok przejeŜdŜających wozów Romów, szybko zabierały dzieci do domów. Przechodnie rzucali jej pogardliwe spojrzenia, a sklepikarze wymyślali. Najgorszy ze wszystkich był dzień, kiedy jej ojciec wpadł w potrzask, zastawiony na gruntach księcia Covingtona. To Vivien tam go odnalazła, jęczącego z bólu, kiedy Ŝelazne zęby wbijały mu się w nogę. Vivien zadrŜała i mocniej przytuliła Amy do siebie. To okropne wydarzenie nie miało Ŝadnego związku z tą małą 145
BARBARA DA WSON SMITH dziewczynką, którą trzymała w ramionach. Ani z lady Stokeford, ani z tutejszą słuŜbą czy teŜ dzierŜawcami. Uświadomiła sobie nagle, Ŝe jej nienawiść do gorgios osłabła. Wiele rzeczy sprawiało jej przyjemność - ksiąŜki, towarzystwo RóŜyczek, gorące kąpiele i pyszne jedzenie. Musiała przyznać ze wstydem, Ŝe polubiła nawet sprzeczki z Michaelem. Jego obecność wpływała na nią oŜywczo Miłość ogniem w sercu płonie. Nie, to nie moŜe być prawda. On był tylko pierwszym męŜczyzną, który obudził w niej kobietę. ChociaŜ miała w Ŝyłach krew gorgio, jej serce naleŜało do Romów. Za miesiąc i kilka dni wyjedzie stąd na zawsze. Weźmie swoje dwieście gwinei i powróci do wędrownego Ŝycia, jedynego, jakie znała. śycia, które kochała. Zamknęła oczy. Wydawało jej się, Ŝe widzi płonące ogniska, czuje zapach dymu i słyszy pohukiwanie sowy w ciemnościach. Zje z rodzicami skromny posiłek, wśród rozmów i Ŝartów, a potem zrobi sobie posłanie pod sklepieniem rozgwieŜdŜonego nieba. I będzie wiedziała, Ŝe zrobiła dla nich wszystko, co moŜliwe. Siedziała wraz z Amy otulona puchową kołdrą i nie miała ochoty opuszczać balkonu. Wiedziała, Ŝe musi odnieść Amy do jej sypialni, ale zrobi to później. Michael byłby wściekły, gdyby dowiedział się, Ŝe jego córka tu była. Vivien nie rozumiała jego surowych reguł, wiedziała jednak, Ŝe on bardzo kocha Amy. Dlaczego tak zazdrośnie jej strzegł? Nie pojmowała tego. Mogła mu tylko zazdrościć tej maleńkiej, kochanej dziewczynki i chociaŜ przez krótką chwilę zatrzymać ją przy sobie. ChociaŜ przez krótką chwilę...
13
WĄTPLIWY ROZEJM
Michael był pewny, Ŝe postradał zmysły. Jak jakiś szalony Romeo wspinał się po obrośniętej pnączami kratownicy do połoŜonego na piętrze pokoju Vivien. Ostatni raz wspinał się po ścianie, kiedy miał dziesięć lat — i nie po to, aby dostać się do kobiecej sypialni. Jeszcze pół godziny temu chodził po bibliotece w Abbey, popijając porto i nie mogąc uwolnić się od uczucia niepokoju. Jego dzierŜawcy, jego babka, jego córka... Nie mógł przestać myśleć o tych problemach. Ponadto niewątpliwie skrzywdził Vivien. OskarŜył ją o przestępstwo, które popełnił Thaddeus Tremain. Postanowił wyjść na spacer. MoŜe chłodne wieczorne powietrze rozproszy jego troski. Szedł bez celu, aŜ znalazł się w pobliŜu Dower House i na balkonie Vivien zauwaŜył coś białego. Początkowo nie wierzył własnym oczom. Otulona kołdrą Vivien spała na balkonie. Teraz, będąc w połowie muru, przeklinał swój wariacki pomysł. Czubkami butów wyszukiwał szczelin w kamieniu, jego palce zaciskały się na grubych pędach winorośli, która 147
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
juŜ od wielu pokoleń obrastała dom. W zębach trzymał zerwaną w pośpiechu róŜę. Skrzywił się. Romantyczne opowieści nie wspominały o tym, Ŝe róŜe mają kolce, łodyga jest gorzka, a pyłek draŜni nos. Ale jeśli Vivien Ŝądała, aby starał się o jej względy, będzie to robił. Przynajmniej na tym polu odniesie sukces. Uwiedzie Cygankę i pozbędzie się jej na dobre. LubieŜne myśli dodawały mu sił do wspinaczki. Czy jest naga pod tą kołdrą? Będzie ciepła i rozespana, i nie będzie się przed nim bronić. Przytuli się do niego, on zacznie pieścić całe jej ciało, a ona... Michael zaklął, noga mu się ześlizgnęła, kurczowo uchwycił się pnącza. Kątem oka widział jak nisko jest ziemia, ale postanowił patrzeć tylko do góry. Wyciągniętą ręką uchwycił kamienny wspornik, potem drugi i przerzucił całe ciało przez niską balustradę. Narobił sporo hałasu. Vivien szybko uniosła głowę i otworzyła oczy. Gwałtownie złapała oddech. Chciał się odezwać, przypomniał sobie róŜę i szybko wyjął ją z zębów. Odwrócił głowę, aby wypluć liść. Dość tej romantycznej otoczki. - Nie bój się - szepnął. - To ja, Michael. - Wiem, kim jesteś - powiedziała cichym głosu, w którym brzmiało oburzenie. - Ale nie zapraszałam cię do mojej sypialni. - Nie byłem w twojej sypialni. Wszedłem po murze. - Po murze? - Tak. Wspiąłem się po murze, aby móc popatrzeć na twoją niezwykłą urodę, która doprowadza mnie do utraty zmysłów. Vivien nie odezwała się. - MoŜesz teraz pochwalić mojązręcznosc i siłę - dodał. - Dlaczego ja? - parsknęła z gniewem. - Sam jesteś wystarczająco dumny z siebie. PrzybliŜył się do niej, aby zobaczyć, czy ma na sobie nocną koszulę, czy teŜ ten jasny materiał to tylko kołdra. - Ale ja nie chcę być sam, kochanie. Dlatego jestem tutaj.
Vivien szczelniej otuliła się kołdrą. - Odejdź. Nie było z nią łatwo, ale przecieŜ nigdy nie zachowywała się tak jak inne jego kobiety. - Chyba nie mówisz serio - zagadnął swoim najczulszym tonem. - Popatrz, co ci przyniosłem. - Pochylił się i wyciągnął róŜę. - Piękno dla piękna. Patrzyła na niego i chyba twarz jej złagodniała, ale nie był tego pewny, poniewaŜ siedziała w głębokim cieniu. Potem potrząsnęła głową, a jej czarne włosy rozsypały się na ramiona. - My, Romowie, nie zrywamy kwiatów - szepnęła, jakby bała się, Ŝe ktoś ją usłyszy. - Są częścią przyrody i powinny swobodnie rosnąć. - A więc przyroda powinna złoŜyć hołd bogini. Michael nachylił się jeszcze bardziej i zaczął pocierać jej policzek delikatnymi płatkami. ZauwaŜył, Ŝe zadrŜała z lekka, Ŝe ta pieszczota sprawia jej zmysłową przyjemność. Westchnęła cicho. Wiedział juŜ, Ŝe teraz nie zostanie odepchnięty. Zanim zdołała się otrząsnąć, zaczął całować jej skronie i policzki, wodził językiem po skraju jej ucha. ZadrŜała znów i niezbyt zdecydowanym ruchem starała się odwrócić głowę. - Michael, nie... - Pragnę cię, Vivien. Tak bardzo cię pragnę. Nie zaprzestawał pieszczot. Nie mógł doczekać się chwili, kiedy dotknie jej nagiego ciała. Zsunął z niej kołdrę, myśląc tylko o tym, Ŝe za chwilę będzie dotykał jej piersi... Mimo ciemności zauwaŜył przytuloną do niej małą postać. Krew natychmiast przestała pulsować mu w Ŝyłach, szybko cofnął rękę. Przez chwilę był tak zdumiony, Ŝe tylko patrzył. Potem odsunął kołdrę jeszcze bardziej i zobaczył zarys postaci dziecka, leŜącego w zagłębieniu ramienia Vivien. - Amy? - Cicho - szepnęła Vivien, delikatnie przykrywając kołdrąjego córkę. - Zbudzisz ją.
148
149
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Michael odsunął się szybko i zaczął bezmyślne obrywać płatki róŜy. Nie mógł się otrząsnąć ze zdumienia. - Do jasnej cholery - powiedział wściekłym, ale przyciszonym głosem. - Powinnaś była mi powiedzieć, Ŝe ona jest tutaj. - Nie dałeś mi do tego okazji. - Mogłaś to powiedzieć w kaŜdej chwili. - Mogłeś nie rozpraszać mojej uwagi. Michael zgniótł płatek róŜy w palcach, potem odezwał się niebezpiecznie łagodnym głosem. - A więc rozproszyłem twoją uwagę? To znaczy, Ŝe lubisz, kiedy cię dotykam. - Umiesz postępować z kobietami, milordzie. A ja jestem kobietą. - JuŜ to zdąŜyłem zauwaŜyć - powiedział ironicznie. Popatrzył na nią, ale w panujących ciemnościach nie dostrzegł wyrazu jej twarzy. - Dlaczego, u diabła, siedzisz na balkonie? A co waŜniejsze, dlaczego moja córka nie śpi w swoim łóŜku? - Miała straszny sen i chciała, Ŝeby ktoś ją przytulił. To go zabolało. To do niego powinna przybiec Amy, a nie do tej Cyganki. Jego córka powinna być w jego domu. - Gdzie jest panna Mortimer? - Mocno śpi. Amy prosiła, Ŝeby opowiedzieć jej bajkę. - Nie powinna spać na balkonie. Jest chłodno. Dostanie zapalenia płuc - powiedział Michael, wyrzucając ogołoconą łodygę róŜy przez balustradkę. - Wręcz przeciwnie. Nocne powietrze doda jej sił. - Vivien popatrzyła na niego wyzywającym wzrokiem. - Ja zawsze sypiałam na dworze. Ale ty jesteś włóczęgą, pomyślał i zaraz się tego zawstydził. Ona zaopiekowała się jego córką, chociaŜ w bardzo nietypowy sposób i powinien jej być za to wdzięczny. - Amy nie moŜe tu zostać przez całą noc - mruknął. - Zaniosę ją do łóŜka. Ukląkł i odsunął kołdrę. Kiedy chciał podnieść Amy, jego palce
przesunęły się mimowolnie po nocnej koszuli Vivien. Jej piersi, okryte tylko cienkim materiałem, były tak blisko. Ale to było jedynie chwilowe doznanie. Michael myślał teraz tylko o swojej córeczce, ostroŜnie biorąc ją w ramiona. Amy sennie zaprotestowała, a on uśmiechnął się czule. Była taka urocza, tak wzruszająca. W słabym świetle księŜyca widać było jej zadarty nosek i rozwichrzone loczki, a Michael odczuwał gwałtowną radość, Ŝe ona naleŜy do niego. Była prawdziwym uśmiechem losu i wiedział, Ŝe nie pozwoli nikomu jej zabrać. Podniósł się i spojrzał na Vivien, która trzymała puchową kołdrę w rękach. - WskaŜ mi drogę - powiedział. Znał drogę do sypialni swojej córki, ale chciał zatrzymać Cygankę przy sobie. Vivien wprowadziła go do mrocznej sypialni i połoŜyła kołdrę na łóŜku. Sięgnęła po świecę, która stała na nocnym stoliku obok sterty ksiąŜek. Michael odwrócił wzrok od szerokiego łoŜa z jasnym baldachimem - trzymał przecieŜ w ramionach swój ukochany skarb. Nie było mu jednak łatwo odwrócić wzroku od Vivien. Szła przed nim korytarzem, wysoka i szczupła, trzymając świecę. Kołysała wdzięcznie biodrami, a jej długie czarne włosy opadały na plecy. Szła boso, wyraźnie nie lubiła nosić obuwia. Michael musiał przyznać, Ŝe podobał mu się u niej ten zuchwały brak wstydliwości. śadna niezamęŜna dama nie pozwoliłaby na to, aby jakiś męŜczyzna zobaczył ją w nocnym stroju. A Vivien szła dumnym krokiem, bez cienia zakłopotania. Otworzyła drzwi na końcu korytarza i odsunęła się na bok, aby go przepuścić. ŁóŜeczko Amy, przyozdobione falbankami i koronkami, było miniaturową kopią duŜego łoŜa z kolumienkami i baldachimem. Michael wiedział, Ŝe jego babka juŜ dawno przygotowała łóŜko, czekając na odwiedziny Amy, które nigdy nie nastąpiły. Dopiero teraz. Z łóŜka panny Mortimer dochodziło równomierne chrapanie. Michael połoŜył Amy do jej eleganckiego łóŜeczka i przykrył
150
151
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
kołderką. Przewróciła się na bok, przyciskając szmacianą lalkę do policzka. Michael poczuł nagły przypływ czułości, kiedy okrywał Amy. Odwrócił głowę, poniewaŜ Vivien stała przy nim ze świecą. Stała zbyt blisko. Nie chciał, aby zobaczyła wyraz jego twarzy. - Zaczekaj przy drzwiach - mruknął. Nie poruszyła się. Spojrzał na nią i zauwaŜył wyraz wzruszenia w jej oczach. - Ty ją naprawdę kochasz - powiedziała. Zacisnął usta i nie odezwał się. Ale Vivien nie oczekiwała odpowiedzi. Nachyliła się i leciutko pocałowała Amy w czoło. - Dobranoc, ptaszynko - szepnęła. Amy poruszyła się, uśmiechnęła, powieki jej zadrgały. - Dobranoc, panno Vivi - wymamrotała i zasnęła ponownie. Michael zacisnął zęby. Vivien nie miała prawa przybierać roli matki. Amy potrzebowała tylko ojca. Potrzebowała jego. Chwycił Vivien za ramię i wyprowadził ją na korytarz, cicho zamykając za sobą drzwi. - Nie musisz rozpieszczać Amy - powiedział. - Rozpieszczać? - Vivien zmarszczyła swoje czarne brwi i podniosła wyŜej świecę, aby spojrzeć mu w twarz. - To mała dziewczynka, która potrzebuje miłości. - Naturalnie. PoniewaŜ jednak twoja obecność w jej Ŝyciu jest tylko przelotna, wolałbym, abyś nie obsypywała jej czułościami. Bo będzie jej przykro, kiedy stąd odjedziesz. - Kiedy ty stąd odjedziesz. To ty chcesz ją zabrać od jej prababci. I nawet nie chcesz zdradzić, dlaczego tak postępujesz. A niech to licho porwie! Z trudem opanował wybuch gniewu. Nie powinien wdawać się z nią w sprzeczkę, bo moŜe niechcący coś wyjawić. - Zawrzyjmy rozejm - powiedział uwodzicielskim szeptem. Nie chciałem być niegrzeczny. Coś innego mnie niepokoi. - Niewątpliwie nieczyste sumienie.
Miała rację. Niech to diabli wezmą. Ale jak bardzo trudno było przyznać się do tego. - Muszę cię przeprosić. Okazało się dzisiaj, Ŝe to Thaddeus Tremain ukradł tamte przedmioty, które zginęły z mojego domu. Opowiedział jej o fałszerstwie w rachunkach, o worku złotych monet i o sprytnych metodach oszukiwania dzierŜawców. - Wyślij go do Australii - powiedziała gwałtownie Vivien. Tam jest jego miejsce. Nikt nie powinien wykorzystywać ludzi, którzy sami nie mogą się bronić. - Tym razem całkowicie się z tobą zgadzam. Złagodniała i patrzyła na niego z aprobatą. Oczy jej błyszczały. - Cieszy mnie to, Michael. Muszę powiedzieć... Nie odrywał oczu od jej pełnych warg, które aŜ prosiły się o pocałunki. - Mów dalej - powiedział zduszonym głosem. - Wydajesz się bezwzględnym człowiekiem, ale czasami... czuję, Ŝe jednak masz serce. Michael poczuł się niezręcznie. Mógłby teraz skorzystać z okazji, kiedy tak bardzo złagodniała. Zawahał się; wydała mu się nagle bardzo młoda i naiwna. Szybko jednak przypomniał sobie, Ŝe Vivien nie jest niewinnym dziewczątkiem. PrzecieŜ sfałszowała list od Harriet Althorpe, aby babka wzięła ją do siebie. Zmusiła babkę, aby płaciła jej sto gwinei miesięcznie. Była Cyganką, wychowaną przez oszustów i złodziei. - Chodź. Musimy porozmawiać o jeszcze jednej sprawie. Chwycił ją za ramię i poprowadził korytarzem do jej sypialni. Vivien patrzyła na niego z ukosa. W jej wzroku widział podejrzliwość, lecz równieŜ ciekawość. O to mu właśnie chodziło. Niech się teraz zastanawia nad jego zamiarami, przedtem to on musiał zgadywać jej myśli. - Jeśli chcesz odsunąć mnie od Amy - powiedziała, kiedy doszli do drzwi - to nie uda ci się tego przeprowadzić. - Źle mnie zrozumiałaś. -Roześmiał się. - Chcę tylko swobodnie z tobą porozmawiać.
152
153
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
Michael miał zamiar wprowadzić ją do sypialni, ale Vivien zaparła się w drzwiach. - Cokolwiek chcesz mi powiedzieć - szepnęła - moŜesz to zrobić tutaj. Rzucił okiem na jej łóŜko, wystarczająco duŜe dla dwóch osób. - Wolałbym, Ŝebyśmy byli zupełnie sami - powiedział kuszącym tonem. - Sypialnia mojej babki jest w pobliŜu. - Ona śpi. A ciebie tu w ogóle nie powinno być. - Chcę tu być - szepnął. - Chcę być z tobą, Vivien. Trudno mi trzymać się z dala od ciebie. Przysunął się bliŜej, ale jej nie dotknął. Zapach jej ciała rozgrzewał mu krew w Ŝyłach. - Nie mogę się od ciebie uwolnić, Vivien. Nawet we śnie. A kiedy się budzę, teŜ myślę o tobie. Stałaś się moją obsesją. Patrząc na nią zorientował się, Ŝe nie było to zbyt romantyczne wyznanie. - Nie mów mi takich rzeczy. Nie chcę tego słuchać. Nie odsunęła się jednak od niego. Stała oparta o futrynę, trzymając świecę w odchylonej na bok ręce; jej pierś umosiła się w szybkim oddechu. - Powiem ci, mimo to. Dziś w nocy nie mogłem przestać myśleć o tobie. Chodziłem po bibliotece, nie mogąc się opanować, aŜ wreszcie postanowiłem wyjść na spacer... - Piłeś. - Tak, ale wolałbym upić się tobą, kochanie. Nie spuszczając wzroku z jej warg, pochylił się i musnął je końcami palców. Pragnął dotykać jej całej, zdjąć z niej tę przeklętą nocną koszulę i swobodnie napawać się jej urodą. Vivien odchyliła głowę. - Nie rób tego. - Boisz się pocałunku? Popatrzyła na niego i w jej wzroku wyczytał przyzwolenie. - Tak. Bo nie tylko tego chcesz, milordzie.
- Dopóki sama tego nie zaŜądasz, będę dotykał cię tylko wargami - powiedział, muskając delikatnie jej usta. Vivien odetchnęła głęboko, ale nie odwróciła głowy. Nie protestowała przeciwko jego czułym, zmysłowym pocałunkom, tak róŜnym od tych, którymi obdarzał swoje kochanki, kobiety nie tak wymagające jak Vivien Thorne, kobiety, które łatwo było zadowolić. Wodził subtelnie ustami po jej wargach, odczuwając coraz silniejsze poŜądanie. Pragnął pieścić całe jej ciało, ale teraz oparł dłonie na drewnianej futrynie drzwi. To była męka, ale postanowił doprowadzić do tego, Ŝe Vivien przestanie mu się opierać. Delektował się jej wargami, które tak chętnie poddawały się jego pocałunkom, jej powstrzymywanymi jękami rozkoszy. Ona równieŜ go pragnęła. Wkrótce nie będzie miała dość siły, aby oprzeć się sile swego poŜądania. Michael podwoił wysiłki. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej wyszukane, zaczął delikatnie muskać językiem jej wargi. Stali tak blisko siebie, Ŝe kaŜdym nerwem swojego ciała czuł bijące od niej ciepło. Było to dla niego nowe doświadczenie. Musiał się kontrolować. Musiał pokazać Vivien, Ŝe potrafi zapanować nad sobą, pocałunkami rozpalić w niej poŜądanie. Nawet gdyby miało mu to zająć całą noc, ona zacznie go w końcu błagać, aby poszedł z nią do łóŜka... Wyswobodziła usta spod jego warg. Jeszcze przed chwilą napawał się słodycząjej pocałunków, a teraz ona przemknęła pod jego ramieniem. Otworzył oczy i opuścił ręce. Vivien wpadła do sypialni. Usłyszał tylko szelest jej nocnej koszuli. Obróciła się szybko i spojrzała na niego. Dostrzegła, jak bardzo był podniecony. - To było bardzo miłe, milordzie. Dobranoc. - Miłe? Nie zamykaj drzwi. Jeszcze nie skończyliśmy... - AleŜ tak. Michael uczynił krok do przodu, zobaczył tylko zamykające się drzwi i usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Został sam wraz z niezaspokojonym pragnieniem.
154
CYGANKA
14
KSIĘśNA COYINGTON
Udniesiesz dziś wielki sukces - stwierdziła lady Stokeford, kręcąc się wokół Vivien i poprawiając detale jej garderoby. Oczarujesz wszystkich. Stojąca obok lustra lady Enid energicznie skinęła głową, aŜ zachwiało się czaple pióro na jej zielonym turbanie. - Będąc gościem lorda Stokeforda, zostaniesz natychmiast zaakceptowana jako osoba naleŜąca do eleganckiego towarzystwa. Lady Faversham siedziało sztywno na krześle, trzymając złoŜone dłonie na mahoniowej rączce swojej laski. - Nie zawsze aprobowałam twoje pomysły, Lucy, ale plan przeniesienia się do Stokeford Abbey i zabrania ze sobą Vivien był rzeczywiście doskonały. - Nie mogłam przecieŜ pozwolić Michaelowi, aby rozdzielił mnie z moją prawnuczką - powiedziała lady Stokeford, perfumując Vivien. Po chwili oddała flakonik pokojówce, - Poza tym obecność Vivien w Abbey jest zgodna z naszymi zamysłami. Vivien słuchała rozmowy RóŜyczek. Stała przed wysokim lustrem w złotych ramach, w którym odbijała się jej olbrzymia, wspaniała sypialnia. Tego ranka cała armia słuŜących przeniosła jej ubrania do wielkiej, sąsiadującej z sypialnią garderoby. Vivien 156
protestowała przeciwko tym przenosinom, zaŜenowana perspektywą zamieszkania pod jednym dachem z Michaelem. Jednak lady Stokeford była nieugięta. Muszą iść w ślad za Amy, powiedziała. Vivien dała się przekonać. Ona teŜ chciała być blisko Amy. Właśnie godzinę temu opowiedziała jej bajkę i utuliła do snu. Vivien myślała, Ŝe jej pokój w Dower House był bardzo duŜy, ale ten przeszedł jej najśmielsze wyobraŜenia. Na wysokim suficie, na tle niebieskiego nieba, nagie nimfy swawoliły pomiędzy chmurami. Nad ogromnym łoŜem, zdolnym pomieścić całą rodzinę Romów, zwisał jasnoniebieski baldachim. W pokoju był nadmiar krzeseł i kanapek - zbyt wielka liczba jak na jedną osobę - oraz stoliki, na których stały porcelanowe wazony, a takŜe i małe biureczko, zaopatrzone w odpowiednią ilość papieru i gęsich piór. Ale Vivien nie miała ostatnio czasu na zapisywanie baśni i legend. Poprzedni tydzień minął jak mgnienie oka, wydawał się jej ulotną, szczęśliwą chwilą spędzoną z Amy... i Michaelem. Od tamtej nocy, kiedy całował ją tak czule przed drzwiami sypialni, a ona walczyła z pokusą zdania się na jego łaskę, zaczęli prowadzić niebezpieczną grę. Michael nie zaprzestał pościgu, a ona unikała spotkania w cztery oczy. Obsypywał ją prezentami. Były to pióra, kałamarze, oprawne w skórę ksiąŜki, dostała nawet ślicznego małego ptaszka z górskiego kryształu, który migotał w blasku słońca. Lady Stokeford zapewniała ją, Ŝe przyjmowanie prezentów od dŜentelmena jest rzeczą całkowicie naturalną. Vivien pragnęła je zatrzymać, bo nigdy w Ŝyciu nie miała tak pięknych rzeczy. KaŜdy przemiot wydawał jej się skarbem, zachowała nawet papier, w który zawinięte były prezenty. To wszystko było jej własnością. Niepokoiła ją jednak własna chciwość. CzyŜby miała stać się podobna do gorgios, którzy byli tak przywiązani do tego, co posiadali? Nie. Ona nie dbała o piękne suknie, które sprawiała jej lady Stokeford. Miło było nosić jedwabie i muśliny, ale pozostawi je bez Ŝalu, kiedy powróci do Romów. Polubiła śniadania, które 157
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
przynosiła jej do sypialni uśmiechnięta pokojówka, a monsieur Gaston przygotowywał wspaniałe posiłki. Ale nie te wygody ceniła najbardziej. Lubiła prostą radość, jaką niosło Ŝycie - spacery po lesie, ciepło słońca, szum potoku, płynącego pod kamiennym mostkiem. Była uszczęśliwona, mogąc wprowadzać Amy w tajniki przyrody. Patrzyła z uśmiechem na dziewczynkę, która cieszyła się, kiedy znalazła błyszczący kamyk lub zobaczyła płynącego potokiem pstrąga. Kiedy obserwowała Michaela i Amy, pogrąŜonych w beztroskiej zabawie, serce jej się ściskało pod wpływem sprzecznych uczuć. W takich chwilach prawie nie pamiętała o tym, Ŝe jej ojca okaleczył zastawiony przez gorgios potrzask i Ŝe Michael omal jej nie uwiódł, kiedy schronili się przed burzą w greckiej świątyni. Michael, który na Vivien wypróbowywał wyłącznie swój cyniczny urok, Amy okazywał niezwykłą czułość. Zastanawiała się, czy po śmierci ukochanej Ŝony kiedykolwiek obdarzy uczuciem inną kobietę. Po ogniu, który w nim niegdyś płonął, został tylko popiół. A moŜe pozostały resztki Ŝaru, który mógłby rozniecić ten płomień na nowo? Dlaczego tak bardzo chciała się o tym przekonać? - Nie przejmuj się, moja droga. Będziesz najpiękniejszą dziew czyną na balu. Vivien otrząsnęła się z zamyślenia. Markiza patrzyła na nią z serdecznym uśmiechem. Vivien przytuliła się do niej, wdychając zapach jej lawendowych perfum. - Z przyjemnością poznam pani przyjaciół i sąsiadów, milady. Pomarszczona twarz markizy rozpromieniła się. - Wszyscy będą się tobą zachwycać. Jestem tego pewna. PrzecieŜ przez ostatnie dwa tygodnie wypróbowywałaś swój urok na moim wnuku. - I to z niebywałym powodzeniem - dodała lady Enid ze znaczącym uśmiechem. - Sądząc po jego zabiegach, Stokeford uwaŜa cię za prawdziwą damę, o której względy naleŜy się starać. Vivien zacisnęła wargi. Nie mogła im powiedzieć, Ŝe Michael
chce j ą tylko uwieść. Wzbudzanie przez nią Ŝądzy w męŜczyznach nie leŜało w planach RóŜyczek. One pragnęły, aby Vivien wybrała sobie męŜa wśród gorgios. Całymi godzinami naradzały się nad jej strojem, pouczały pokojówkę, jak ma jej układać włosy, wybierały zapachy do kąpieli, zajmowały się nawet jej bielizną. Vivien nie chciała psuć im zabawy. Nie musiały wiedzieć o tym, Ŝe liczyła dni - zostało ich jeszcze dwadzieścia jeden - do chwili, kiedy na zawsze odejdzie od gorgios i wróci do swoich rodziców. Czuła się jednak dziwnie podniecona. Mimo rękawiczek, miała chłodne dłonie. Musiała przyznać, Ŝe bardziej,denerwowała ją perspektywa zobaczenia Michaela w tym eleganckim świecie, niŜ konieczność zaprezentowania się całemu tłumowi impertynenckich arystokratów. Czy będzie mu się podobać? Ale to nie ma Ŝadnego znaczenia, tłumaczyła sobie. Michael Kenyon był tylko wyniosłym, zadufanym w sobie lordem. Patrzyła w lustrze na swojąbiałą, muślinową sukienkę z krótkimi rękawkami i małym dekoltem. Bez złotych bransoletek na rękach czuła się na wpół obnaŜona. - Czy nie wyglądam zbyt niepozornie? Czy nie powinnam załoŜyć swoich bransoletek? - spytała. - Pięknie wyglądasz - zapewniła ją lady Stokeford. - Jak prawdziwa debiutantka. - Biały kolor uosabia niewinność - powiedziała lady Faversham. - Jest odpowiedni dla cnotliwych panienek. - Naprawdę wspaniałe wyglądasz - dodała lady Enid, krzyŜując ramiona na swojej zielonej sukni. - Jednak nie powinnaś była chować słoika z róŜem, 01ivio. Podpierając się laską, lady Feversham wstała z krzesła. W szarej jedwabnej sukni wydawała się jeszcze wyŜsza. - Vivien jest zbyt młoda, aby uŜywać róŜu - powiedziała surowo. - I nie chcę juŜ więcej o tym słyszeć. - Ma dokładnie tyle lat, ile my miałyśmy wtedy - wtrąciła lady Stokeford, a jej niebieskie oczy błyszczały wesoło. -Ale, oczywiście, zgadzamy się z twoim zdaniem.
158
159
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
Markiza mrugnęła do obu RóŜyczek i wszystkie wymieniły tajemnicze spojrzenia. Lady Enid chichotała, zasłaniając usta swoją pulchną dłonią, nawet lady Faversham zdobyła się na uśmiech. Vivien była zdumiona. Nie wiedziała, o co im chodzi. - Nie potrzebuję kosmetyków - powiedziała. - Romowie nie uŜywają takich sztucznych upiększeń. - Słuchaj, Vivien. - Lady Faversham uderzyła laską o podłogę. - Dziś wieczór nie wolno ci wspominać Romów. To jest w złym stylu. Vivien najeŜyła się i tym razem nie powstrzymała się od odpowiedzi. - Nie wstydzę się swojej przeszłości - powiedziała zdecydowanie. - Ani mojej matki i mojego ojca, którzy dobrze mnie wychowali. Jeśli myśli pani, Ŝe się będę od nich odŜegnywać, to proszę być pewną, Ŝe na pewno tego nie zrobię. - Oczywiście, moja droga, - Lady Stokeford rzuciła hrabinie ostrzegawcze spojrzenie. - 01ivia chciała tylko powiedzieć, Ŝe nie ma sensu wywoływać niechęci małodusznych osób. - Nie będę kłamać - powiedziała gwałtownie Vivien. - Na kaŜde pytanie dam uczciwą odpowiedź. - Jestem pewna, Ŝe potrafisz zręcznie zmienić temat rozmowy powiedziała lady Enid. - Vivien w kaŜdej sytuacji da sobie radę. - Markiza wsunęła swoją drobną rączkę pod ramię Vivien. - Chodź. Twoi przyszli wielbiciele czekają. Vivien jeszcze raz popatrzyła w lustro. Co by pomyśleli jej dado i dye, gdyby ją zobaczyli w tym eleganckim ubraniu? Gdzie oni teraz są? Czy tęsknią za nią tak bardzo, jak ona za nimi? Odetchnęła głęboko. Teraz musi zebrać całą swoją odwagę, aby stanąć przed eleganckim towarzystwem gorgios. Musi, zrobić wszystko, aby zarobić dwieście gwinei. Kiedy wyszły z jej nowej sypialni, Vivien zaczęła rozglądać się z ciekawością dokoła. Wszędzie paliło się mnóstwo świec. Zdu-
miewały ją dębowe boazerie, dywany, labirynt korytarzy, schodów i pokoi. Sto dwadzieścia pokoi, jak mówił Michael. I to wszystko było własnością jednego człowieka. Dotarły wreszcie do paradnej klatki schodowej, prowadzącej do ogromnego westybulu. Wysokie sufity i kamienne łuki Abbey zawsze wzbudzały podziw Vivien, jakby wchodziła do kościoła. Teraz wszędzie panowała wesoła atmosfera. Na kaŜdym stole w westybulu stały ogromne bukiety róŜ. W kryształowych świecznikach jarzyły się świece, rzucając światło na przechadzających się tam gości. Przy ogromnych drzwiach frontowych stali lokaje w szkarłatnej liberii. Vivien poczuła się nagle jak księŜniczka z bajki. Chłonęła wszystkimi zmysłami widoki i dźwięki otoczenia. Podniecały ją dźwięki muzyki, dochodzące z oddali. Taniec był zawsze domeną romskich kobiet, o wiele swobodniejszy niŜ powolne kroki, których uczyły ją RóŜyczki. - Uwielbiam przyjęcia - powiedziała lady Enid z uśmiechem. - Harriet Althorpe byłaby dziś dumna - szepnęła lady Stokeford, dotykając ramienia Vivien. - AŜ kręci mi się w głowie na myśl, Ŝe mamy wreszcie szansę, aby zrealizować swoje plany. - śebyście tylko obie nie zemdlały - powiedziała sucho lady Faversham. - Chyba nie chcecie zepsuć Vivien wejścia. Vivien musiała schodzić ostroŜnie szerokimi marmurowymi schodami, aby nie poślizgnąć się w swoich balowych pantofelkach. Trzymając się poręczy, patrzyła na wieczorowo ubranych dŜentelmenów i damy w róŜnokolorowych sukniach, rozmawiających w małych grupkach. Wpatrywała się w nich, zafascynowana. Kiedy była w połowie schodów, wszyscy odwrócili się i zaczęli się w nią wpatrywać. Ucichły głośne rozmowy. Panowie patrzyli na nią z nieskrywanym zainteresowaniem, a panie szeptały, zasłaniając się wachlarzami. Vivien wiedziała, Ŝe patrzą na nią jak na egzotycznego dziwoląga. Jak na bezczelną Cygankę, która wdarła się do ich wytwornego świata.
160
161
BARBARA DA WSON SMITH Szła z wysoko podniesioną głową. Nie pozwoli im zepsuć sobie zabawy. Przesunęła wzrokiem po zgromadzonych, szukając wysokiej postaci Michaela. - On jest tam - szepnęła lady Stokeford, kiedy były juŜ na ostatnim stopniu. - Stoi w drzwiach salonu. - Kto? - spytała Vivien i na jej twarz wystąpił rumieniec. - Mój wnuk, oczywiście - powiedziała markiza, rzucając jej przenikliwe spojrzenie. - CzyŜ to nie piękny męŜczyzna? Vivien zerknęła w tamtym kierunku i oniemiała z wraŜenia. W wieczorowym stroju Michael był oszałamiająco przystojny. Miał na sobie szarą kamizelkę ze srebrnymi guzikami, szary surdut i spodnie tego samego koloru, a pod szyjąbiały krawat. Rozmawiał z kilkoma osobami, a jego uśmiech budził w niej ciepłe uczucia. Wyglądał jak król wśród swoich poddanych, jednak nie z powodu eleganckiego ubioru. Michael posiadał... siłę przyciągania. Przyciągał ją do siebie jak magnes. - Kim ona jest? - spytała nagle lady Faversham. - To lady Katherine Westbrook - odparła lady Enid, przykładając swoje szkła do oczu. - Jego kochanka - zasyczała lady Stokeford. - Jak mógł ją tu zaprosić? Zdumiona Vivien popatrzyła na damę uczepioną ramienia Michaela. Była to filigranowa blondynka w sukni z róŜowego jedwabiu, z bardzo głębokim dekoltem. Uśmiechała się do niego, przesuwając palcami po rękawie jego marynarki, jakby chciała pokazać wszystkim, Ŝe on naleŜy do niej. Miał więc kochankę. Nie powinno jej to dziwić, wiedziała przecieŜ, Ŝe jest łajdakiem i uwodzicielem. Mimo to poczuła zimną furię. - Och, co to było - trajkotała lady Enid. - Nigdy nie zapomnę tego skandalu. Dziesięć lat temu Katherine poślubiła barona Gibbonsa, który miał dziewięćdziesiąt dwa lata, a ona osiemnaście. Umarł w sześć miesięcy po ślubie i została bogatą wdową. Od tamtej pory stała się - rzuciła szybkie spojrzenie na Vivien faworytą dŜentelmenów.
162
CYGANKA
- Tej bezczelnej kobiety nie było na mojej liście gości powiedziała lady Stokeford. - MoŜe zaprosił ją twój wnuk - odezwała się niechętnym tonem lady Faversham. Pałająca gniewem Vivien szła w ślad za markizą. On nie powinien afiszować się tu ze swoimi kochankami. Zepsuje babce przyjęcie, nad którym tak długo pracowała. Wielu gości obrzucało ją ciekawym spojrzeniem. - Cyganka - usłyszała donośny szept. Wbiła wzrok w dwie plotkujące damy, które szybko umilkły. Nie pojmowała ich głupich uprzedzeń ani teŜ aroganckich lordów, którzy obnosili się ze swoimi grzechami. Obchodziła ją jedynie lady Stokeford. Vivien dogoniła ją w momencie, kiedy od otaczającej Michaela grupy dobiegł głośny wybuch śmiechu. Lady Stokeford zwolniła kroku i przywołała uśmiech na usta. - Dobry wieczór - powiedziała. - Mam nadzieję, Ŝe mój wnuk dobrze się zachowuje. MęŜczyźni złoŜyli jej głęboki ukłon. - Oczywiście, milady - powiedział jakiś ubrany na zielono dandys, z duŜymi, złotymi guzikami przy kamizelce. - Jest wzorem dobrego wychowania. - To prawda - dodał chudy męŜczyzna z kasztanowatymi lokami. - Stokeford jest wspaniałym gospodarzem. - Balibyście się powiedzieć co innego. - Michael uśmiechnął się. Lady Katherine złoŜyła markizie zgrabny ukłon. - Ośmielę się dodać, milady, Ŝe Michael zawsze jest praw dziwym dŜentelmenem. Z bliska jest jeszcze piękniejsza, pomyślała Vivien, czując jakiś cięŜar uciskający jej piersi. Ta delikatna, złotowłosa kobieta była prawdziwą arystokratką. Na jej piersi połyskiwał naszyjnik z brylantów i rubinów, na palcu miała pierścionek z brylantem. Była kobietą pasującą do Michaela: wyrafinowaną, elegancką, światową damą. 163
BARBARA DA WSON SMITH Vivien poczuła się jak intruz. Tych dwoje łączyła intymna więź. Opanował ją dziki gniew na myśl o tym, Ŝe Michael leŜał w łóŜku z tą kobietą i całował ją. Zacisnęła mocno ręce - miała ochotę uderzyć lady Katherine. Stwierdziła ze zdziwieniem, Ŝe Michael patrzy na nią. Jego zmruŜone oczy przesuwały się po prostej, białej sukni, jakby chciał ją porównać ze swoją wystrojoną kochanką. Vivien miała ochotę ich opluć. Nie chciała jednak stracić swojego miejsca u lady Stokeford, ukłoniła się więc, nie spuszczając wyzywającego wzroku z Michaela - niech tylko ośmieli się ją skrytykować. - Babciu, panno Thorne - powiedział gładko Michael - to jest lady Katherine Westbrook. Blondynka obrzuciła Vivien chłodnym spojrzeniem i zwróciła się do markizy. - Miło mi panią poznać, milady. Mam nadzieję, Ŝe nie ma mi pani za złe tego najścia. Moja kuzynka poprosiła mnie, abym jej towarzyszyła na przyjęcie. Lady Stokeford uśmiechnęła się uprzejmie, ale jej niebieskie oczy miały lodowaty wyraz. - Pani kuzynka? - Tak, milady. Hillary, księŜna Covington. Vivien zakręciło się w głowie. Mroźny powiew przejął ją aŜ do szpiku kości. Covington. To nazwisko było dla niej synonimem wszystkich okrucieństw gorgios. Poprzedniego roku, przechodząc przez ziemie naleŜące do majątku księcia Covingtona, jej ojciec nastąpił na ostre zęby potrzasku.
15
TAJEMNICA CHARLOTTY
Ach, Hillary- powiedziała lady Stokeford, a jej uśmiech stał się bardziej przyjacielski. - Pierwsza dama eleganckiego towarzystwa. - Przed chwilą rozmawiała w salonie z lordem Effingham. Lady Katherine przechyliła swoją złotowłosą główkę w kierunku drzwi. - Właśnie tu idzie. ZbliŜała się do nich przysadzista młoda kobieta, z masą kasztanowatych loczków na głowie. Ubrana była w ozdobioną falbankami jasnofioletową suknię z krepdeszynu, na ręku trzymała małego, grubego białego pieska. KsięŜna szła z wysoko podniesioną głową, oddając ukłony lekkim skinieniem. Zachowywała się jak królowa wśród swoich poddanych. W pierwszym odruchu Vivien chciała rzucić jej w twarz oskarŜenie, aby przynajmniej w ten sposób pomścić ojca. ZwycięŜył jednak rozsądek. Ten wybuch mógłby ją zbyt drogo kosztować, mogłaby stracić dwieście złotych gwinei. Lady Stokeford chciała złoŜyć ukłon, ale księŜna powstrzymała ją władczym gestem. - Moja droga Lucy - odezwała się protekcjonalnym tonem. Nie musisz przestrzegać etykiety we własnym domu. A raczej w domu twojego wnuka. 165
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
- Pani obecność jest dla nas zaszczytem, Wasza KsiąŜęca Mość - powiedziała Lucy i uczyniła krok do tyłu, aby zaprezen tować Vivien. - Chciałabym przedstawić mojąkochanąpodopiecz ną i towarzyszkę, pannę Vivien Thorne. Vivien zesztywniała. Nigdy nie spodziewała się stanąć twarzą w twarz z Ŝoną arystokraty, który kazał zastawiać potrzaski -jakby wkraczający na prywatny teren Romowie był dzikimi zwierzętami. KsięŜna gładziła swojego pieska, mierząc jednocześnie Vivien wyniosłym spojrzeniem. - Więc to ty jesteś tą cygańską dziewczyną? - Jej matka była przez dziesięć łat guwernantką moich wnuków - wtrąciła gładko lady Stokeford. - Harriet Althorpe ma nieposzlakowany rodowód, to jest rodzina Althorpe z Yorkshire. Cała rodzina juŜ wymarła, więc ja opiekuję się Vivien. KsięŜna wykrzywiła wargi, ten grymas upodabniał jej usta do mordki białego pieska. - Odezwij się, panienko. Co masz do powiedzenia o sobie? - Gdzie jest pani mąŜ? - wyrwało się nagle Vivien. - Czy on jest tutaj? - Nie - powiedziała zdumiona księŜna. - Został w Londynie. Dlaczego pytasz o niego? Vivien nie odezwała się ze strachu, Ŝe nie potrafi się opanować. - Wybacz jej, Hillary - wtrąciła szybko lady Stokeford, rzu cając Vivien zakłopotane spojrzenie. - Ona jeszcze nigdy nie widziała księcia. Vivien jest dzisiaj bardzo przejęta, po raz pierwszy moŜe zająć naleŜne jej miejsce w towarzystwie i poznać tyle znakomitych osób. Teraz pani, księŜno, i lady Katherine musicie podzielić się ze mną najnowszymi wiadomościami. Słyszałam, Ŝe Montcrieff oŜenił się z córką handlarza węglem, Theodora Blatt. Trzy kobiety zaczęły omawiać z oŜywieniem to skandaliczne wydarzenie i Vivien odetchnęła z ulgą. Jeszcze nie ochłonęła z gniewu. Gdyby był tu ksiąŜę Covington, nie mogłaby ręczyć za
siebie. Wystarczająco okropna była myśl, Ŝe przez cały tydzień będzie musiała mieszkać pod jednym dachem z jego Ŝoną. Poczuła jakąś dłoń na ramieniu. Stał przy niej Michael. W zdenerwowaniu, zupełnie zapomniała o jego obecności. - Jesteś bardzo blada - powiedział cichym głosem. - Czy nie jesteś chora? Vivien zrobiło się niedobrze na myśl, Ŝe jego kochanka jest kuzynką księŜnej Covington. - Nie, dobrze się czuję. Michael nie zdejmował dłoni z jej nagiego ramienia. - Nie czujesz się dobrze. Przed chwilą miałaś taki wyraz twarzy, jakbyś zobaczyła ducha. - To przez te brylanty, które widzę dokoła - szepnęła. - Tu jest raj dla złodziei. - Nie bądź niemądra. Jeśli zginie jakiś pierścionek, to ciebie o to oskarŜą. - A ty będziesz pierwszym, który wskaŜe na mnie - odparowała. Michael nie zdąŜył jej odpowiedzieć. Podeszła do niego lady Katherine i coś mu szepnęła do ucha. Michael skłonił się babce i księŜnie. - Proszę nam wybaczyć. Obiecałem Katherine, Ŝe pokaŜę jej dom. - Nie powinieneś opuszczać swoich gości. - Lady Stokeford rzuciła mu spojrzenie pełne oburzenia. - Nie powinienem teŜ złamać danej obietnicy. Odchodząc, obrzucił Vivien przenikliwym spojrzeniem. Nie wiedziała, o co mu mogło chodzić. Ten cynik woli polować na łatwiejszą zwierzynę. Lady Katherine chętnie pójdzie z nim do łóŜka. Oboje byli siebie warci! Vivien przełknęła uczucie goryczy. Nie będzie o nim myśleć. Będzie traktować Michaela jak lorda gorgio: amoralnego i aroganckiego. Nieosiągalnego. KsięŜna Covington równieŜ się oddaliła, aby uszczęśliwić kogoś innego swoją obecnością.
166
167
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Na szczęście, juŜ przez to przebrnęłyśmy. - Lady Stokeford westchnęła z ulgą. - A jeśli chodzi o mojego samowolnego wnuka, musisz dać mu powód do zazdrości, czarując innych dŜentelmenów. Zanim Vivien zdołała zaprostestować, markiza przedstawiła ją grupce męŜczyzn. - O, róŜo pomiędzy chwastami, a twoje imię jest Thome zadeklamował korpulentny sir George Rampling, ubrany na zielono dŜentelmen, i jego piwne oczy zabłysły. - Brak mi słów zachwytu dla twojej urody. - To siedź cicho - powiedział lord Alfred Yarborough i podskoczył, aby ucałować rękę Vivien, potrząsając przy tym kunsztownie ułoŜonymi loczkami. - Spłynęła tu pani na fali moich snów, panno Thorne. Gdzie pani była przez całe moje Ŝycie? Vivien wiedziała, Ŝe teraz musi myśleć tylko o tym, aby nie zawieść lady Stokeford. Z wymuszonym, kokieteryjnym uśmiechem, cofnęła dłoń. - Byłam tu i tam. - Naprawdę? - spytał sir George. - A gdzie j est tu i tam? Które miejsce jest pani domem? Patrzył na nią uwaŜnie. Vivien była pewna, Ŝe juŜ o niej słyszał. - Moim domem jest Anglia, największe królestwo świata. Lady Stokeford uśmiechnęła się i klasnęła w dłonie. - Doskonała odpowiedź, moja droga. Panowie, powinniście przyklasnąć jej patriotyzmowi. Wybuchła głośna owacja, która przyciągnęła uwagę innych gości. Lord Alfred z wielkim szacunkiem pocałował Vivien w rękę. - Pani, panno Thorne, jest niedościgniona. Przy pani wszystkie inne debiutantki tracą cały swój blask. Stają się niemądrymi, nudnymi dziewczynkami. - AleŜ Alfredzie, czuję się zdruzgotana. - Zza pleców Vivien rozległ się jakiś kobiecy głos. - To samo mówiłeś mi w zeszłym roku. Podeszła do nich młoda, ładna dziewczyna, o kasztanowatych włosach i zielonych oczach, w Ŝółtej sukni z długimi rękawami.
Z wesołą, oŜywioną twarzą popatrzyła na zgromadzonych i uśmiechnęła się do Vivien. - Moja chrześnica. JakŜe się cieszę! - powiedziała lady Stokeford i pocałowała ją w policzek. - A to moja podopieczna i towarzyszka, panna Vivien Thorne. Vivien, to jest wnuczka Enid, lady Charlotte Quinton. - Czuję się zaszczycona - powiedziała Vivien. Ze swoim łobuzerskim uśmiechem Charlotte przypominała lady Enid. Bardzo lubię pani babcię - dodała. - To ja jestem zaszczycona - powiedziała Charlotta. - A jeśli lord Alfred nie potrafi mi się wytłumaczyć, spadnie na niego niesława. - Szanowna lady Charlotte - powiedział lord Alfred z lekkim ukłonem. - To niemoŜliwe, Ŝebym zwracał się do pani tymi samymi słowami. Nie jestem tak nierozgamięty, abym miał się powtarzać. - Więc nie uwaŜa mnie pan za niedoścignioną? - spytała Charlotta, mrugając do Vivien. -Nie jestem lepsza niŜ te niemądre, nudne dziewczynki? - To oczywiste, Ŝe jest pani inna - tłumaczył się. - Tylko... ma pani niepowtarzalny urok. Jak równieŜ panna Thome. - No i jak, Vivien? - spytała Charlotta. - Czy przyjmujemy to wyjaśnienie. - Powinien powiedzieć, która z nas zajmuje pierwsze miejsce stwierdziła Vivien, która od razu polubiła tę dziewczynę. - Doskonały pomysł - przyklasnęła Charlotte, rzucając złośliwe spojrzenie na młodego dandysa. - Alfredzie, oczekujemy twojej decyzji. Na czole Afreda ukazały się krople potu. Gniótł w palcach swój koronkowy mankiet. - Wybór między dwiema tak pięknymi dziewczynami nie jest moŜliwy... - Jeśli nie potrafisz się zdecydować - powiedziała Charlotte nie widzę powodu do dalszego przebywania w twoim towarzystwie. Proszę nam wybaczyć, lady Stokeford.
168
169
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
- Idźcie, moje drogie - markiza uśmiechnęła się - i bawcie się dobrze. Ja muszę przypilnować przygotowań do kolacji. Pozostawiając speszonego lorda Alfreda własnemu losowi, Charlotte wzięła Vivien pod rękę i wmieszały się w tłum gości. - MęŜczyźni potrafią być okropnie nudni - powiedziała Charlotte. - Myślą, Ŝe wierzymy ich komplementom. - MęŜczyźni są wszędzie tacy sami, uwaŜają się za wyŜsze istoty. - Vivien uśmiechnęła się. - Ale chociaŜ kogut pieje, to kura znosi jajka. - Jesteś bardzo niekonwencjonalna-roześmiała się Charlotte. Myślę, Ŝe się zaprzyjaźnimy. Co ty na to? Vivien nigdy nie miała tesorthene - przyjaciółki od serca. Ostatnio nie miała bliskiego kontaktu z romskimi dziewczynami, które interesowały się tylko pracami domowymi i znalezieniem sobie męŜa. Teraz poczuła nagle, Ŝe Charlotte Quinton jest jej bliska. MoŜe to wynikało z faktu ich wzajemnego powiązania z RóŜyczkami. - Bardzo bym tego chciała - przyznała Vivien. - Musimy znaleźć jakiś spokojny kącik, gdzie będziemy mogły porozmawiać. Charlotte przeprowadziła Vivien przez tłum gości, słuchających muzyki w duŜym salonie, potem szły jakimś korytarzem, aŜ dotarły do pustej, mrocznej sali. Były tam wysokie, zwieńczone łukiem okna i rzędy ławek przed ołtarzem, na którym paliły się świece. - Nareszcie spokój -powiedziała Charlotte, siadając w ławce. To jest jedno z moich ulubionych pomieszczeń w Abbey. - Kaplica- szepnęła Vivien, siadając obok niej i rozglądając się z ciekawością dokoła. - To pewnie tutaj matka Michaela przychodziła się modlić. - Markiza była bardzo dziwną osobą - skrzywiła się Charlotte razem ze swoimi modlitewnikami i psałterzem. Ale mój sentyment do tej kaplicy ma raczej świeckie podłoŜe, chociaŜ lubię ceremonie chrztów, ślubów, naboŜeństwa na Wielkanoc i BoŜe Narodzenie.
Tutaj odbył się ślub Michaela i Grace. - Charlotte popatrzyła na Vivien dziwnie przenikliwym wzrokiem. - Jaka to była wspaniała uroczystość. - Czy znałaś lady Grace?- spytała Vivien, której serce mocniej zabiło i nie mogła pohamować ciekawości. - Czy była piękna? - Jak anioł. Michael zawsze gustował w filigranowych blondynkach. Czy zauwaŜyłaś jak szybko oddalił się razem z Katherine Westbrook? Vivien starała się nie okazać nagłego uczucia bólu, który ścisnął jej serce. - Chce jej pokazać dom. - A przede wszystkim sypialnie.- Charlotte uśmiechnęła się złośliwie. - Czy to cię gorszy? - Tak - przyznała Vivien. - Nie podoba mi się brak zasad moralnych angielskiej arystokracji. Wymaga się, aby dziewczyny były cnotliwe, a męŜczyźni i kobiety mogą robić, co chcą. - Zgadzam się z tobą. śałuję, Ŝe nie urodziłam się męŜczyzną. Dom podróŜuje po całej Europie, jeździ do Rzymu, Aten i ParyŜa. Charlotte skrzywiła się z niesmakiem. - A ja nudzę się w domu w towarzystwie znacznie młodszego rodzeństwa. W jej tonie Vivien wyczuła gorycz. - Kim jest Dom? - To mój młodszy brat, Dominik. Ja mam dwadzieścia trzy lata, on dwadzieścia jeden i nigdy jeszcze nie usłyszał, Ŝe grozi mu pozostanie na półce. - Na jakiej półce? Charlotte roześmiała się serdecznie i popatrzyła ciekawym wzrokiem na Vivien. - To jest określenie na starą pannę. Nie orientujesz się jeszcze w obyczajach eleganckiego świata, prawda? - Zupełnie nie. - Wybacz mi to śmiałe pytanie, ale czy to prawda, Ŝe wychowywałaś się wśród Cyganów?
170
171
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Vivien wiedziała, Ŝe powinna umiejętnie zmienić temat rozmowy, ale nie chciała niczego ukrywać. - Oddano mnie Romom, kiedy byłam niemowlęciem. Miro dado i miro dye. - Serce jej ścisnęło się z Ŝalu, kiedy wymawiała te słowa. - Mój ojciec i moja matka to wspaniali, dobrzy ludzie. Bardzo tęsknię za nimi. - A kim są twoi prawdziwi rodzice? - spytała Charlotte, pochylając się do przodu; jej zielone oczy błyszczały z ciekawości. Powiedz mi, czy jesteś przyrodnią siostrą Michaela Kenyona? - Och, nie - wykrzyknęła zdumiona Vivien. - Na pewno nie. Jestem córką guwernantki, panny Harriet Althorpe, która kiedyś pracowała u lady Stokeford. - A kim jest twój ojciec? - Nie wiem - powiedziała Vivien z gniewem. - I nie chcę wiedzieć. Wyrwał mnie z ramion matki, niech będzie przeklęty. - Miałaś niezwykle dramatyczne Ŝycie. Na uroczej twarzy Charlotte ukazał się dziwny wyraz, jakby zazdrości. Oparła się o ławkę. - Zycie wśród Cyganów - to brzmi ekscytująco. Dlaczego zrezygnowałaś z wolności i zdecydowałaś się Ŝyć wśród ograniczeń eleganckiego świata? Gdybym tego nie zrobiła, musiałabym wyjść za mąŜ za Janusa, dla pieniędzy, pomyślała Vivien. - My, romskie kobiety, mamy równie mało swobody jak damy gorgio - powiedziała ostroŜnie. - My? Mówisz, jakbyś nadal była jedną z nich. Czy masz zamiar szybko wrócić do Cyganów? Vivien wzruszyła ramionami. - Chciałabym. Tęsknię za przenoszeniem się z miejsca na miejsce, spędzaniem nocy pod gwiazdami. Ale przede wszystkim brakuje mi mojego ojca i mojej matki. - Ale RóŜyczki chcą, Ŝebyś wyszła za mąŜ. Dają ci posag. - Słucham? - Nie wiedziałaś o tym? Składają się po tysiąc funtów kaŜda.
Tysiąc... trzy tysiące... Vivien była szołomiona tą wiadomością. Trudno jej było w to uwierzyć. Gdyby mogła dać ten wielki majątek rodzicom... Ogarnęło nią nagłe obrzydzenie. Nie poślubi gorgio, nawet za wielkie pieniądze! - Michael będzie wściekły - powiedziała. - Michael? - spytała Charlotte z zainteresowaniem. - On juŜ uwaŜa mnie za złodziejkę - powiedziała gniewnie Vivien. - Twierdzi, Ŝe nie moŜna ufać Ŝadnemu z Romów. - To ohydne z j ego strony. To dlatego tak się w ciebie wpatrywał, kiedy schodziłaś ze schodów. Vivien zaschło w ustach. Michael ją obserwował? Charlotte nie spuszczała z niej wzroku. Po chwili gładko zmieniła temat. - PowróŜysz mi? Vivien wiedziała, Ŝe Michael potępia te praktyki. Ale do diabła z nim. - Jeśli chcesz. PokaŜ mi swoją dłoń. Charlotte wolno zdejmowała rękawiczkę. Vivien przysunęła się bliŜej, zastanawiając się nad tym, co taka beztroska, bezpośrednia dziewczyna chciałaby usłyszeć. Kiedy Charlotte odsłoniła rękę, Vivien zamarła z przeraŜenia. Cała dłoń Charlotte pokryta była bliznami. OdraŜająco zeszpecona skóra widoczna była równieŜ na nadgarstku, a reszta ginęła pod długim rękawem sukni. - Och, Charlotte - szepnęła współczująco Vivien. - Co się stało? - Moja prawa ręka została poparzona ogniem, kiedy miałam trzynaście lat - powiedziała chłodnym tonem. - Ohydna, prawda? Szczególnie przeraŜa ewentualnych kandydatów do małŜeństwa. Vivien zauwaŜyła wyraz cierpienia w jej oczach. Czuła, Ŝe Charlotte nie pragnie litości, ale Ŝałowała jej z całego serca. Nic dziwnego, Ŝe nie wyszła za mąŜ. MęŜczyźni, których przyciągała jej niezwykła uroda, czuli odrazę na widok jej blizn.
172
173
BARBARA DAWSON SMITH Ale dlaczego Charlotte chciała je przed nią odsłonić? Czy to miało być próbą prawdziwej przyjaźni? - Daj mi drugą rękę - powiedziała Vivien, uznając, Ŝe Charlotte nie pragnie oznak współczucia. - PowróŜę ci z tamtej dłoni. Charlotte popatrzyła na nią podejrzliwie, ale zdjęła rękawiczkę i podała Vivien szczupłą, nieskazitelną dłoń. W tym momencie rozległ się głęboki, męski głos. - Więc tutaj oddajemy się rozrywkom. Czy mogę być następny w kolejce do cygańskiej wróŜki?
16
VURMA
Vivien obróciła się w ławce. W drzwiach kaplicy stał wysoki, szczupły męŜczyzna. Charlotte gwałtownie złapała oddech i szybko naciągnęła rękawiczkę na okaleczoną dłoń. - Brand! Co ty tu robisz? Jestem pewna, Ŝe nie byłeś zaproszony. - A jednak przyszedłem - powiedział, wchodząc do kaplicy. Był męŜczyzną w wieku około trzydziestu lat, poruszał się z niewymuszonym, leniwym wdziękiem. Miał ostre rysy twarzy, gęste ciemnokasztanowate włosy i czujne szare oczy. Cienka, półkolista blizna na policzku sięgała lekko uniesionego ku górze kącika ust. - Jeśli Michael cię tu znajdzie, to cię zabije - odezwała się Charlotte. - ChociaŜ nie byłaby to zbyt wielka strata. - Dziękuję ci za ostrzeŜenie. - Roześmiał się beztrosko. -MoŜe przedstawisz mnie swojej uroczej przyjaciółce? Charlotte zawahała się przez chwilę, naciągając rękawiczkę na zdrową dłoń. - Panna Vivien Thorne, przybyła niedawno z plemienia Romów. Vivien, to jest Brandon Villiers, występny hrabia Faversham. Przenikliwy wzrok tego męŜczyzny peszył Vivien. To właśnie 175
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
jego zawiadomiła lady Faversham o obecności Vivien w domu lady Stokeford. I to on natychmiast poinformował o tym Michaela. Vivien podniosła się z ławki i ukłoniła. - Miło mi pana poznać, milordzie. Pana babka mówiła mi o panu. - Pewnie źle - powiedział, odkłaniając się z kpiącym błyskiem w oku. - Ona nie pochwala mojego sposobu Ŝycia. Ciekawe, co on przez to chciał powiedzieć, pomyślała Vivien. - Mimo to jestem pewna, Ŝe ucieszy ją pana widok. Charlotte siedziała na ławce z nachmurzoną twarzą. - Nie nadskakuj mu, Vivien. Jest i tak dość zarozumiały. - Proszę nie zwracać na nią uwagi, panno Thorne. Ona jest okropnie źle wychowana. - Lord Faversham zamilkł, kiedy rozległ się jakiś głuchy dźwięk. - To gong wzywający na kolację. Pospiesz się, Char, i odnajdź tego nieszczęśnika, który ma ci towarzyszyć do stołu. Ja poprowadzę pannę Thorne. Charlotte wykrzywiła się do niego, co nadało jej zaskakująco dziecinny wygląd. - Prędzej bym ją zostawiła z jadowitym węŜem. - Panna Thorne sama o tym zadecyduje. - Lord Faversham podszedł bliŜej i podał ramię Vivien. - Czy zostanę zaakceptowany? Towarzyszenie pani będzie dla mnie prawdziwym zaszczytem. ChociaŜ w mroku kaplicy jego przecięta blizną twarz robiła ponure wraŜenie, lord Faversham zachowywał się jak prawdziwy dŜentelmen. Vivien poŜerała ciekawość, popatrzyła jednak niepewnym wzrokiem na Charlotte. Czuła, Ŝe coś ich wzajemnie przyciąga do siebie, chociaŜ Charlotte nigdy by się do tego nie przyznała. Jej szramy na pewno go nie odstręczały, sam był naznaczony blizną. - A moŜe pójdzie pan razem z nami? - zaproponowała. - TeŜ coś - prychnęła Charlotte. - Lepiej chodź ze mną. Brand jest znanym flirciarzem. Będzie się do ciebie zalecać. -- Jesteś zazdrosna - roześmiał się hrabia - poniewaŜ nigdy nie okazywałem ci niestosownego zainteresowania.
- Ty zapatrzony w siebie pyszałku. Wolałabym, Ŝeby zalecał się do mnie... szczur z rynsztoka. Charlotte zerwała się z ławki i szeleszcząc swoją Ŝółtą spódnicą skierowała do drzwi. - Zobaczymy się później, Vivien- rzuciła. - Niech pani nie zwraca na nią uwagi, panno Thorne - powiedział hrabia, uśmiechając się z rozbawieniem. - Od dzieciństwa jesteśmy ze sobą na noŜe. Michael i ja nigdy nie chcieliśmy zabierać jej na przejaŜdŜki łódką po jeziorze ani dopuszczać do innych naszych zabaw. Z lekkim wahaniem Vivien ujęła go pod ramię. Wyczuła twarde mięśnie pod marynarką. Mogłaby ciągnąć rozmowę na temat niechęci, jaką okazywała mu Charlotte, ale była ciekawa czego innego. - Pan się kiedyś przyjaźnił z Michaelem? - Tak. Kiedy byliśmy dziećmi. Wychowywałem się niedaleko stąd - powiedział, wyprowadzając ją na korytarz. - Często się widywaliście? - Stale przebywaliśmy razem. Raz przynieśliśmy worek pełen Ŝab do wiejskiego kościoła i wypuściliśmy je podczas naboŜeństwa. Innym razem uciekliśmy z domów i spaliśmy przez dwie noce pod gołym niebem, dopóki nas nie odnaleziono. - Wasi rodzice na pewno umierali z przeraŜenia. - Nasi rodzice byli wtedy w Londynie. RóŜyczki postarały się o to, aby nas przykładnie ukarano. - A co się stało potem? Dlaczego Michael pana unika? Lord Faversham roześmiał się ponownie. - Pokłóciliśmy się kiedyś o kobietę, czego ślad noszę do dzisiaj - powiedział, dotykając szramy koło ust. - To on pana okaleczył? - To był pojedynek. Walczyliśmy do pierwszej krwi. Niestety, to jemu pierwszemu udało się jej utoczyć. - Hrabia zwolnił kroku. - Ale dość juŜ o przeszłości. Wolałbym poznać swoją przyszłość za pomocą szlachetnej sztuki czytania z ręki.
176
177
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
Vivien chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej o pojedynku, chciałaby poznać imię tej kobiety, ale wyraz jego twarzy świadczył wyraźnie, Ŝe ten temat został zamknięty - Michael nie pozwala mi wróŜyć. - Nie musi o tym wiedzieć. Poza tym, w kaplicy wróŜyła pani Charlotte. - Pan nam przeszkodził. Nie zdąŜyłam jej niczego powiedzieć. - Proszę mnie nie zbywać, panno Thorne. Chciałbym poznać swoje przeznaczenie. Wciągnął ją do niszy przy schodach, gdzie paliła się lampa i stało popiersie jakiegoś dawno zapomnianego Rzymianina. Po chwili wahania Vivien ujęła w dłoń jego rękę. Bliskość lorda Fevershama nie przyprawiała jej o drŜenie, jak bliskość Michaela. Czuła się jednak skrępowana, stojąc tak blisko niego, Ŝe czuła wyraźnie zapach jego wody toaletowej. Wyczuwała w nim coś, co trudno jej było określić - brawurę i nieobliczalność. Lekko przesunęła palcem po jego otwartej dłoni. Miała ochotę mu powiedzieć, Ŝe wróŜenie to tylko przebiegły podstęp, ale nie mogła zdradzać tajemnic Romów. - Ma pan długą linię Ŝycia - powiedziała. - Widzę teŜ, Ŝe jest pan zdolny do głębokiego uczucia, ale musi pan dopiero odnaleźć szczęście w miłości. Kiedy pan się oŜeni, będzie pan szczęśliwy do końca Ŝycia. Faversham mruknął coś, na poły rozbawiony. - Kim jest ta kobieta, która zakuje mnie w kajdany? - Zakuje w kajdany? - Złapie w pułapkę. PołoŜy kres mojej wolności. - Przysunął się do niej bliŜej. - Czy to będzie pani, panno Thome? To pytanie oburzyło Vivien. Ściągnęła brwi, udając, Ŝe interesuje ją wyłącznie odczytywanie przyszłości z jego dłoni. - Nie, to ktoś, kogo pan juŜ dawno zna- odparła. To jest... Charlotte Cminton. Lord Faversham gwałtownie obrócił dłoń i uchwycił jej palce. - Widzę wyraźnie, Ŝe chce mnie pani w coś uwikłać.
To był bolesny uścisk, a kiedy popatrzyła na ponury wyraz jego twarzy, ogarnął ją lęk. - Proszę mnie puścić. - Proszę mi najpierw odpowiedzieć na pytanie, czy z pani powodu Michael przebywa tu juŜ od ponad dwóch tygodni? - On i jego córka składają wizytę babce. - To dziwne. On rzadko przywozi tu Amy. - Woli mieszkać w Londynie. A teraz chciałabym juŜ dołączyć do innych gości. Patrzył na nią zmruŜonymi oczami, jakby obmyślał jakiś plan. - Chodźmy. Ciekaw jestem reakcji Michaela, kiedy pani przy będzie spóźniona na kolację. Razem ze mną. Vivien teŜ była tego ciekawa. Dobrze byłoby sprawić mu przykrość, okazując zainteresowanie innemu męŜczyźnie. Faversham puścił jej palce, przesunął dłoń na jej ramię i wyprowadził z niszy. JuŜ miała go spytać dlaczego przyjechał do Abbey i dlaczego celowo wywołuje zamieszanie, kiedy zobaczyła Michaela, który szedł do nich szybkim krokiem. Trochę dalej kroczyła lady Faversham. Vivien zamarło serce. Twarz Michaela wykrzywiona była wściekłością, kiedy stanął i zablokował im drogę. Jego chłodne niebieskie oczy przesuwały się od Vivien do hrabiego. - Co się tu, u diabła, dzieje? - Michaelu - odezwał się Faversham słodkim tonem. - Miło mi cię widzieć. Chyba Charlotte powiedziała ci, gdzie nas szukać. Ciekawe, czy to prawda, przemknęło przez głowę Vivien. CzyŜby Charlotte aŜ tak bardzo się o nią martwiła? - Lord Faversham okazał się tak uprzejmy, Ŝe odprowadza mnie do jadalni - powiedziała szybko. - Gubię się w tym ogrom nym domu. Michael rzucił jej mordercze spojrzenie, po czym przeniósł wzrok na hrabiego. - Puść ją i wyjdź stąd. Faversham nie zdjął ręki z ramienia Vivien.
178
179
BARBARA DAWSON SMITH - Odbyliśmy krótką rozmowę z panną Thorne. Chyba nie sugerujesz, Ŝe między nami mogło zajść coś więcej? - Panna Thorne jest gościem w moim domu. Ty nim nie jesteś. - Nie jesteś zbyt gościnny. MoŜe dama rozstrzygnie czy mam odejść, czy nie. - Uspokójcie się! - wykrzyknęła rozgniewana Vivien, starając się wyrwać hrabiemu. - Nie mieszajcie mnie do swoich kłótni. - Puść ją, Brand. I to juŜ - powiedział Michael, zaciskając pięści. Zanim ktokolwiek zdołał się zorientować, lady Faversham prześlizgnęła się obok Michaela, uniosła laskę i z całej siły uderzyła wnuka w łydkę. - Brandon Villers, jak śmiesz szargać reputację niewinnej dziewczyny? - Do... - Lord Faversham przełknął przekleństwo i puścił Vivien. Pochylił się, rozcierając nogę. - Na litość boską, babciu, ja nie mam dziesięciu lat. - Naprawdę?- zdziwiła się lady Faversham, rzucając mu złowrogie spojrzenie. - Twoje zachowanie pozostawia wiele do Ŝyczenia. Zastanawiam się czasem, gdzie uczyłeś się zasad przyzwoitości? Brand wyprostował się na całą swoją wysokość. - Czarowanie dam nie jest zakazane. Spytaj panny Thorne, czy się źle zachowywałem. - Myśmy tylko rozmawiali, milady - powiedziała Vivien. Jeszcze przed chwilą była z nami lady Charlotte. - To dobrze. - Lady Faversłiam obrzuciła Vivien oskarŜycielskim spojrzeniem. - Postąpiłaś niemądrze, oddalając się od reszty gości. Lucy bardzo się tym przejęła. Ta wiadomość zmartwiła Vivien. - Muszę natychmiast do niej iść. Przepraszam - powiedziała i pobiegła korytarzem. Usłyszała za sobą szybkie kroki. Po chwili Michael złapał ją za ramię.
180
CYGANKA
- Nie będziesz samotnie wędrować po moim domu - odezwał się ostrym tonem. - Zaprowadzę cię do jadalni. - Wolałabym poprosić o pomoc słuŜących. - Nie - powiedział stanowczo. - Powiedz mi, czego chciał od ciebie Faversham. - To była prywatna rozmowa. Nie mogę jej powtórzyć. - Jeśli próbował z tobą romansować, muszę to wiedzieć zaŜądał, wbijając palce w jej ramię. - To, co powiedziałam tobie i lady Faversham, to prawda. Oby ci męskość uschła za to, Ŝe mi nie wierzysz. Michael wybuchnął nagle śmiechem. - Mogę cię zapewnić, Ŝe moja męskość jest w doskonałym stanie - mówił coraz bardziej zniewalającym tonem. - Nic dziw nego. Jesteś najbardziej godną poŜądania kobietą, jaką znam. Serce biło jej nierównym rytmem. Uchyliła się od jego objęć, ale jego bliskość pozbawiała ją spokoju. - A co z twoją kochanką, lady Katherine Westbrook? - Jesteś zazdrosna? - Uśmiechnął się. - Nie mam ochoty brać udziału w... trójkącie miłosnym. - Jeśli dziś wieczór zaprosisz mnie do swojej sypialni, zapomnę o innych kobietach. Będę wyłącznie twój. Vivien przybrała chłodny wyraz twarzy, aby ukryć miotające nią uczucia i pragnienia. - Przekrocz tylko mój próg, milordzie, a poderŜnę ci gardło. - Rzeczywiście jesteś niebezpieczna - powiedział rozbawiony Michael. - Chodź, zamiast rozmawiać o podrzynaniu gardła, zajmę się pokrojeniem ci mięsa. Kiedy weszli do ogromnej sali jadalnej, Vivien natychmiast o wszystkim zapomniała. Ogarnął ją niewysłowiony podziw. Świece rzucały ciepły blask na długi stół, nakryty śnieŜnobiałym obrusem, zastawiony delikatną porcelaną i połyskującymi, srebrnymi sztućcami. Goście rozmawiali przyciszonymi głosami, lokaje rozlewali wino do kryształowych kieliszków. To było jak z bajki. 181
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Michael prowadził ją do wolnego miejsca pomiędzy dwiema niemłodymi kobietami, ale zatrzymała ich lady Stokeford. - Jesteś juŜ, moja kochana Vivien. Zarezerwowałam ci miejsce obok siebie. Wzięła Vivien pod ramię i poprowadziła do drugiego końca stołu. - Mój wnuk czasami zachowuje się zbyt władczo - powiedziała cichym głosem. - Jestem zadowolona, Ŝeście się juŜ trochę polubili. Vivien nie chciała jej sprawiać przykrości, więc skupiła się na waŜniejszym temacie. - Charlotte powiedziała mi o posagu - szepnęła. - Ona jest taką samą plotkarką jak lady Enid. - Sto gwinei miesięcznie to wystarczająca suma - stwierdziła Vivien. - Niczego więcej nie przyjmę. - To bardzo ładnie z twojej strony, moja droga - powiedziała lady Stokeford z pobłaŜliwym uśmiechem i poklepała japo ręce. Nie przejmuj się tym. My traktujemy ten posag jak przynętę.
flirtowaniem i oczarowywaniem swojego sąsiada. Kiedy upuściła serwetkę, lord Beldon omal nie wywrócił talerza zupy, aby ją natychmiast podnieść. Ten głupiec musiał juŜ znać plotki o jej posagu. „Wyjdź za mąŜ za bogatego arystokratę". Nigdy nie zdecyduje się na to, aby Ŝyć w tym zamkniętym świecie gorgios, gdzie wszyscy patrzą na nią podejrzliwie. Dlaczego jej wzrok błądzi po drugim końcu stołu, gdzie siedzi roześmiany Michael z piękną lady Katherine? Dlaczego jej serce wyrywa się do męŜczyzny, który nigdy nie będzie do niej naleŜał?
- Przynętę? - Aby przyciągnąć męŜczyzn. A jeśli nie chcesz posagu, to wyjdź za mąŜ za bogatego arystokratę, który nie będzie go potrzebował. Po tej niesłychanej wypowiedzi lady Stokeford posadziła Vivien przy stole po swojej prawej ręce. Z drugiej strony Vivien siedział wąsaty męŜczyzna z lisią twarzą, którego lady Stokeford przedstawiła jako wicehrabiego Beldon. Popatrzył na nią z podziwem i wdał się zaraz w długie opowiadanie o radościach wiejskiego Ŝycia i o swoim ogromnym majątku, w którym trzymał sforę psów myśliwskich. Z przeciwnej strony stołu księŜna Covington rzucała Vivien niechętne spojrzenia. Vivien miała ochotę odpowiedzieć jej tym samym. KsięŜnej najwyraźniej nie podobał się fakt, Ŝe siedzi przy jednym stole z Cyganką. A moŜe oburzała ją moŜliwość, Ŝe Vivien mogłaby wyjść za mąŜ za jednego z tych głupich gorgios. Wprawienie tej kobiety w zły humor nie zaspokajało Ŝądzy zemsty, ale tymczasem musiało Vivien wystarczyć. Zajęła się 182
Wejdź- zapraszała Katherine. - Jest jeszcze wcześnie. Stali przed drzwiami sypialni. Korytarz był zupełnie pusty, niektórzy goście siedzieli jeszcze w salonie, inni udali się juŜ na spoczynek. Nikt by się nie dowiedział, Ŝe Michael spędził trochę czasu ze swoją kochanką. Wziąłjąjednakzaręce i odsunął trochę od siebie. - Nie mogę sobie pozwolić na miłosne przygody, kiedy Amy jest w tym samym domu. - Twojacórka? - Katherine wydęła wargi. -Ona ma trzy lata... - Cztery - poprawił ją. - No więc cztery-powiedziała zduszonym szeptem. -PrzecieŜ ona śpi w dziecięcym pokoju. Nie przyjdzie tu. - Amy ma czasem złe sny. Przychodzi do mnie, abym ją pocieszył. - Nie musisz zostawać na całą noc. Proszę cię, kochanie, wejdź chociaŜ na chwilę. To była kusząca propozycja. Po dwóch tygodniach bez kobiety, powinien skwapliwie skorzystać z zaproszenia Katherine. Tym bardziej Ŝe Vivien rozpaliła w nim poŜądanie. Vivien. Na jej wspomnienie krew zaczęła mu szybciej krąŜyć w Ŝyłach. Przypomniał sobie, jak schodziła ze schodów w białej
183
BARBARA DAWSON SMITH sukni - niewinna debiutantka. Ubranie nie przesłoniło jednak jej prawdziwej natury - odwaŜnego spojrzenia ciemnych oczu, buntowniczego wyrazu twarzy. Jej celny dowcip bawił go i irytował zarazem. Michael zacisnął zęby i popatrzył na damę, którą trzymał w ramionach. Katherine to doskonała Ŝona - piękna, pewna siebie dama z eleganckiego świata. Nie miał jednak ochoty teraz się nad tym zastanawiać. - Przykro mi - powiedział - ale nie powinnaś była przyjeŜdŜać do Abbey. Prosiłem cię, Ŝebyś czekała na mnie w swoim majątku. - Ale tam było tak nudno bez ciebie. A ty, nie tęskniłeś za mną? - spytała, muskając wargami jego usta. Jednak tym razem jej pocałunki nie robiły na nim Ŝadnego wraŜenia i szybko połoŜył im kres. - Oczywiście, Ŝe tęskniłem, ale musimy odłoŜyć nasze sprawy na później. - To ta Cyganka, prawda? Błękitne oczy Katherine zwęziły się. - Nie rozumiem, o czym mówisz. - Widziałam, jak na nią patrzyłeś. Ona cię pociąga. Michael przeklinał w duchu swoją nieostroŜność. - Niepokoi mnie wpływ, jaki wywiera na moją babkę, i to wszystko - powiedział. Usłyszał jakieś głosy za rogiem. Korzystając z okazji, szybko pocałował Katherine na dobranoc i popchnął do sypialni. - Śpij dobrze, kochanie. Zobaczymy się jutro. Michael odszedł szybkim krokiem. Odczuwał dziwną ulgę, jakby udało mu się przed czymś uciec. Mimo to wymyślał sobie od głupców. Odmawiając sobie namiętnej nocy z kobietą, którą miał zamiar poślubić, skazywał się na długie godziny bolesnego poŜądania... Cyganki.
184
CYGANKA Następnego dnia było ciepło jak w lecie, a przecieŜ zaczęła się juŜ jesień. RóŜyczki szybko zorganizowały piknik dla gości. Tylko kilka osób zostało w Abbey, aby grać w karty lub bilard. Wszyscy inni wsiedli do powozów, które zawiozły ich do dębowego lasku nad jeziorem. PoniewaŜ do jeziora była tylko mila, Vivien i lady Charlotte Quinton wyruszyły piechotą. W lesie było chłodno, szły więc szybko, wymieniając uwagi o gościach, których obserwowały przy kolacji. Wyśmiewały się z ich przechwałek i poczucia własnej waŜności. Vivien okrąŜyła leŜącą na ścieŜce gałąź. Chętnie zdjęłaby pantofle, ale nie chciała zniszczyć swoich jedwabnych pończoch. - RóŜyczki przedstawiły mi tak wielu męŜczyzn, Ŝe nie jestem w stanie ich wszystkich spamiętać - powiedziała, obrzucając wzrokiem Charlotte. - ZauwaŜyłam, Ŝe lady Enid równieŜ starała się, abyś miała męskie towarzystwo. Czy ona teŜ chce ci znaleźć męŜa? - RóŜyczki juŜ dawno skapitulowały. - Charlotte roześmiała się gorzko. - Ale babcia nadal namawia mnie, abym trzepotała rzęsami i flirtowała. - Te same rady dawała równieŜ i mnie - przyznała Vivien. Kiedy zatrzepotałam rzęsami, Michael myślał, Ŝe coś mi wpadło do oka, Trudno było odczytać wyraz zielonych oczu Charlotte, ukrytych pod duŜym słomkowym kapeluszem. - RóŜyczki chcą, Ŝebyś wyszła za mąŜ za Michaela? Vivien wzruszyła ramionami. Poczuła się nagle niezręcznie. - Powiedziały mi tylko, Ŝebym na nim wypróbowała swój urok. On jest ostatnim męŜczyzną, którego bym poślubiła. Ona jest ostatnią kobietą, którą on kiedykolwiek by poślubił, pomyślała. Niech szlag trafi Michaela, który chce ją po prostu uwieść. - Cieszę się, Ŝe masz tyle rozsądku - powiedziała Charlotte. Michael jest hulaką, a tacy męŜczyźni nie nadają się na męŜów. 185
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Lubią hazard, piją i uganiają się za kobietami. Wolałabym Ŝyć samotnie. Vivien domyślała się, Ŝe ten obojętny stosunek do męŜczyzn podszyty był goryczą. Charlotte nie zapominała o swojej zniekształconej ręce, ukrytej pod długim rękawem zielonej sukni. Vivien dotknęła jej dłoni. - Wiesz, Ŝe jesteś piękna? Jeśli jakiś męŜczyzna tego nie widzi, to znaczy, Ŝe nie jest ciebie wart. Na twarzy Charlotte ukazał się wyraz bólu, ale zniknął tak szybko, Ŝe Vivien nie była pewna, czy sobie tego nie wyobraziła. - Do licha z męŜczyznami! Tak bardzo chciałabym juŜ wyrwać się z domu, ale nie mam pieniędzy, aby zacząć samodzielne Ŝycie. - Nie wyobraŜam sobie, Ŝe mogłabym mieszkać sama - powiedziała Vivien. - Przez całe Ŝycie byłam otoczona ludźmi, których kochałam. - Mając pięciu braci i siostry - skrzywiła się Charlotte - marzę tylko o tym, aby mieć spokój i prowadzić taki tryb Ŝycia, jaki mi odpowiada. A teraz muszę jeszcze pomagać guwernantce przy lekcjach z nimi. - Schyliła się i zerwała rosnącą przy ścieŜce stokrotkę. - Rozumiesz więc, Ŝe muszę znaleźć jakiś sposób, aby stamtąd uciec. Vivien współczuła Charlotte. Dobrze wiedziała, co to znaczy czegoś pragnąć. Ostatnio sama odczuwała coraz większy niepokój i zdradliwe upodobanie do stylu Ŝycia gorgio. Kiedy zbliŜały się do skraju lasu, Vivien spostrzegła kawałek przyczepionej do krzaka niebieskiej szmatki. Ten widok tak ją zafascynował, Ŝe inne myśli natychmiast uleciały jej z głowy. Z cichym okrzykiem porwała szmatkę i przyłoŜyła ją do nosa, wdychając zapach dymu z ogniska. - Co to za szmata? - spytała Charlotte, wykrzywiając z obrzydzeniem wargi. - Dlaczego ją wąchasz? - Wąchałam? Zamyśliłam się tylko. Vivien upuściła szmatkę na ziemię. Nie chcąc zdradzić się ze swoim podnieceniem, skierowała wzrok na zgromadzone nad
jeziorem powozy. Lokaje, pod kierownictwem RóŜyczek, ustawiali właśnie na trawie stoły, krzesła i kosze. - Patrz, to nasz piknik - powiedziała Vivien.- Lord Alfred juŜ macha do ciebie. - A moŜe ten bufon macha do ciebie - odpowiedziała Charlotte. - Chodźmy szybko w stronę jeziora, moŜe uda nam się go ominąć. Szybko ruszyła przez łąkę w kierunku jeziora. Vivien szła wolnym krokiem, odwracając się w stronę lasu. MoŜe były tam jeszcze inne kawałki materiału albo ułamane gałązki, które mogła przeoczyć? Była niespokojna i bardzo podniecona.To, co znalazła, to była vurma. Ten mały kawałek materiału sygnalizował, Ŝe niedawno przejeŜdŜali tędy Romowie i zostawili znak, aby inny tabor mógł podąŜyć ich śladem. Ale kim oni byli? Serce ściskało się jej w piersiach. Devełesa! MoŜe jej rodzice obozowali opodal?
186
CYGANKA
17
PRZYBYCIE CYGANA
Vivien patrzyła wciąŜ w stronę lasu. Nie mogła pozbyć się myśli, Ŝe jej dodo i dye mogą być gdzieś blisko. Tak bardzo chciałaby ich zobaczyć, usłyszeć wesoły śmiech ojca i znaleźć się w czułych objęciach matki. Chciałaby jeść przygotowane przez nią potrawy i słuchać opowieści przy ognisku. Tęskniła za wędrówką, za jazdą w ich kolorowym vardo, za skrzypieniem kół i stukotem końskich kopyt. Ogarnęła ją tak przemoŜna tęsknota, Ŝe postanowiła wrócić do lasu i szukać dalszych śladów. ZauwaŜyła kątem oka małą figurkę w róŜowej sukience, zbiegającą z pagórka, gdzie słuŜba przygotowywała piknik. - Panno Vivi - wołała Amy. - Panno Vivi, proszę na mnie zaczekać! Widok Amy rozczulił Vivien, a po chwili zupełnie zapomniała o tęsknocie do Romów. W ślad za swojącórką, z pagórka schodził Michael, niosąc siatkę na tyczce. Wyglądał niesłychanie urodziwie w białej koszuli, niebieskiej kamizelce, spodniach z jeleniej skóry i czarnych butach. Kiedy jego białe zęby zabłysły w uśmiechu. Vivien nagle zabrakło tchu. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak na nią działał. Myślała tylko o tym, aby znaleźć się w jego ramionach i poczuć jego usta na swoich wargach. Jak to moŜliwe,
Ŝeby sam widok tego zdemoralizowanego gorgio robił na niej tak silne wraŜenie? Amy podbiegła i zarzuciła pochylonej nad nią Vivien rączki na szyję. - Dzień dobry, ptaszyno. Pewnie cieszysz się z pikniku. - Tak! Chodź, popatrz, co dostałam od taty - powiedziała, ciągnąc Vivien za rękę. - Widzisz? Michael obrzucił Ŝółtą suknię Vivien uwaŜnym spojrzeniem i zatrzymał wzrok na jej piersiach, co spowodowało, Ŝe natychmiast zrobiło jej się gorąco. Potem zdjął tyczkę z ramienia i podał ją Amy. - Co to jest? - spytała Vivien. Amy z dumą potrząsnęła siatką. - To moja siatka na tomyle. - Motyle, kochanie - poprawił ją Michael. - Tomyle - upierała się Amy. - Panno Vivi, proszę ze mną iść. Ty teŜ, tato. Dziewczynka weszła w wysoką trawę, kapelusik zwisał jej z pleców, a miedziane włosy lśniły w słońcu. Skradała się jak myśliwy do zwierzyny, trzymając siatkę w pogotowiu. - Czeka nas polowanie - zauwaŜył Michael, ponownie mierząc Vivien wzrokiem. - Idziemy? - Jeśli nie jesteś potrzebny innym gościom - powiedziała cierpkim tonem. - Damy zawsze mnie potrzebują - wyjaśnił i uśmiechnął się szeroko. - Będą opłakiwać moją nieobecność. Ale udowodnię im, Ŝe Ŝadna kobieta nie ma prawa mną rozporządzać. Objął ją lekko w pasie, co mogło być poczytane za czysto kurtuazyjny gest, jednak Vivien poczuła mrowienie w Ŝołądku. Niech go licho! Michael Kenyon był tylko wysoko urodzonym hulaką, przyzwyczajonym do wykorzystywania kobiet dla własnej przyjemności. Wyraźnie to udowodnił tego burzliwego wieczoru w świątyni, kiedy omal nie osiągnął swojego celu, A ona, w przypływie szaleństwa, omal mu się nie oddała.
188 189
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Szli przez łąkę. Vivien nie patrzyła na niego, tylko na Amy. Była jednak pod silnym wraŜeniem jego bliskości - dotyku dłoni na plecach, zapachu wody toaletowej, faktu, Ŝe szli ramię w ramię, a jego noga muskała jej suknię. Jezioro błyszczało w oddali. Niektórzy goście pływali łódkami, inni grali w lotki na brzegu. KsięŜna Covington rozmawiała z Charlotte. Widok jej ksiąŜęcej mości wzburzył Vivien. - Charlotte Quinton jest urocza - powiedziała. - To okropne, Ŝe ma poranioną rękę. Powinna się podobać męŜczyznom, ma tak Ŝywe usposobienie. - To jej ostry język odstrasza męŜczyzn - zauwaŜył Michael. - MęŜczyźni są tacy powierzchowni - stwierdziła Vivien. Ciekawa jestem, czy odtrącił ją kiedyś któryś z powodu tego okaleczenia. Wiesz coś o tym? - Skąd, u diabła, miałbym wiedzieć? - powiedział zirytowany Michael. - Jestem zbyt powierzchowny, aby coś zauwaŜyć. - Ona jest twoją sąsiadką, wnuczką lady Enid. Powinieneś pamiętać, kiedy Charlotte dorosła i weszła do waszego towarzystwa. - Flirtowała z wieloma męŜczyznami. - Michael wzruszył ramionami. - RównieŜ ze mną. Nie wiem, czy okazywała zainteresowanie kimś konkretnym. Co cię to w końcu obchodzi? - Ona wydaje mi się bardzo nieszczęśliwa. Jestem pewna, Ŝe wyszłaby za mąŜ, gdyby zaproponował jej to męŜczyzna, którego kocha. Czy nie sądzisz... - dodała, wiedząc Ŝe Michael moŜe wybuchnąć gniewem - Ŝe jest nim lord Faversham? Michael spochmurniał. - Brand i Charlotte? Co ci przyszło do głowy? - Czuję między nimi jakąś siłę przyciągania - stwierdziła. Taki sam płomień, jaki ty we mnie rozpalasz, pomyślała. - Charlotte byłaby idiotką, gdyby zakochała się w Brandonie powiedział ostrym tonem. - Ona jest czasem nie do zniesienia, ale on nie jest godzien całować jej stóp. Jego wzburzenie zdumiało Vivien.
- Lord Faversham mówił mi o waszej kłótni, nie rozumiem jednak twojej nienawiści do niego. Jak moŜna tak długo chować urazę? - Co ci właściwie powiedział? - spytał Michael, mruŜąc oczy. - Ze pojedynkowaliście się z powodu kobiety i Ŝe go skaleczyłeś. I to powinno zakończyć sprawę. - Nic o tym nie wiesz - warknął. - Więc zachowaj swoją opinię dla siebie. Vivien czuła wyraźnie miotającą nim wściekłość. Jego oczy przybrały lodowaty wyraz i nie moŜna było nic z nich wyczytać. Usta zacisnęły się w surową linię, którą chętnie zmiękczyłaby pocałunkiem. A przecieŜ powinna bronić się przed tym, co ją w nim pociągało. Miała uczucie, Ŝe nie powiedział jej wszystkiego, Ŝe jego gniew maskował ból. - Tato! Panno Vivi! Chodźcie szybko! Patrzcie, jak łapię tomyle - rozległ się podniecony głos Amy. Mały, Ŝółty motylek latał nad trawą na skraju lasu. Amy opuściła siatkę gwałtownym ruchem, jakieś pół metra od niego. Michael klasnął w dłonie, cały jego gniew gdzieś uleciał. - Wspaniale, skrzatku! Prawie go złapałaś. Próbuj dalej. Nachylił się do Vivien. - Myślę, Ŝe populacja motyli nie ma się dziś czego obawiać - szepnął. Za to ona miała się czego obawiać. Ogarnęło ją przemoŜne pragnienie, aby zaprzestać walki i ulec temu męŜczyźnie. Czuła jego oddech na karku, a jego palce przesuwały się pieszczotliwym ruchem po jej plecach. Vivien chciała się odsunąć, ale on trzymał ją blisko siebie. - Jestem ciebie spragniony - szepnął namiętnie. - Wieki minęły od czasu, kiedy cię całowałem. - Tylko dwa dni - wyjąkała. - Przyłapałeś mnie za stajnią, po naszej porannej przejaŜdŜce. Czy całujesz tyle kobiet, Ŝe o tym zapomniałeś? Z uwodzicielskim uśmiechem przysunął się jeszcze bliŜej, a jej zaczęło się kręcić w głowie.
190
191
BARBARA DA WSON SMITH - Od tamtego dnia minęła juŜ cała wieczność - powiedział jedwabistym głosem. - Powiem ci, co chciałbym teraz zrobić. - Nie chcę tego słuchać. - Chciałbym połoŜyć cię tu na trawie. Czy kiedykolwiek kochałaś się, czując ciepło słońca na skórze? Vivien potrząsnęła głową. - Muszę przyznać, Ŝe ja teŜ nie. Ale tak zrobimy. Kiedy nie będzie na nas patrzeć czterdziestu znajomych mojej babki. Vivien popatrzyła na zgromadzonych nad jeziorem gości. - Twoja próŜność cię zgubi, milordzie - powiedziała. - Nie będą jedną z twoich kobiet. Kolejną łatwą zdobyczą. Uniosła muślinową spódnicę i pobiegła za Amy. Słyszała za sobą kroki Michaela. Gwizdał sobie, jakby był pewien sukcesu. Gdyby tylko ona mogła być pewna, Ŝe mu się oprze. Amy stała nieruchomo na skraju lasu, ściskając w rączce swoją siatkę na motyle. - Patrz - szepnęła. - Widzisz? Wzrok Amy skierowany był w głąb lasu. Vivien przeraziła się, Ŝe dziewczynka zobaczyła pod drzewami wozy taboru cygańskiego. Ale Vivien widziała tylko brązowe pnie drzew i gałęzie, na których zaczynały juŜ Ŝółknąć liście. - Co tam jest? - spytała. - Szsz. - Amy przyłoŜyła paluszek do ust. Patrzyła przed siebie szeroko otwartymi oczami. - Tam jest królik. Vivien kucnęła przy niej. Mały, brązowy królik gryzł pędy jakiegoś krzewu. - Je obiad - szepnęła. - Chcę go złapać. Z naiwną ufnością dziecka Amy zaczęła się skradać od drzewa do drzewa, trzymając w pogotowiu swoją siatkę. Michael przykucnął obok Vivien. Patrzył na swoją córeczkę z uśmiechem na twarzy. Po chwili rzucił okiem na Vivien. W tym momencie wydawało się, Ŝe wiąŜe ich wspólna nić - miłość do tej małej dziewczynki. Mimo licznych wad Michael bardzo kochał 192
CYGANKA swoją córeczkę. Vivien ponownie doznała tej siły przyciągania, ale teraz było w tym coś głębszego, coś, do czego wyrywało się jej serce. Odwróciła wzrok i patrzyła na Amy, która zbliŜała się ostroŜnie do królika. Zwierzątko wyczuło niebezpieczeństwo i przestało jeść. Królik stał się czujny, poruszał niespokojnie noskiem. Amy przebiegła dzielącą ich odległość i zarzuciła siatkę. Królik ruszył szybko w kierunku krzaków. Amy celowała w miejsce, gdzie jadł gałązki, ale źle oceniła odległość i jej siatka spadła wprost na uciekającego królika. Zatrzymała się, zdumiona. - Tato! Panno Vivi! Złapałam go! - Tak - potwierdziła Vivien, biegnąc do niej. - Jesteś bardzo zręczna. Michael ostroŜnie wyjął zwierzątko z siatki. - To wspaniałe - powiedział z uśmiechem. - Kiedy byłem małym chłopcem, dopiero po tygodniu zdołałem złapać wiewiórkę. - Czy mogę go zatrzymać? - spytała Amy. Jej oczy błyszczały z dumy. Delikatnie pogłaskała królika. - On moŜe spać w moim łóŜku, Mnie to nie będzie przeszkadzać. - Będzie przeszkadzać pannie Mortimer. - Vivien roześmiała się. - Poza tym dzikiemu zwierzątku będzie lepiej na dworze. Tak jak mnie, pomyślała, wychowanej w słońcu i wietrze... - Chcę, Ŝeby Nibbles był szczęśliwy - powiedziała zamyślona Amy. - Nibbles? - spytał Michael. - On ma tak na imię - stwierdziła Amy. - Czy moŜemy mu zrobić domek na dworze? Proszę. - Świetny pomysł - przyznał Michael. - Teraz włoŜymy go do skrzynki i damy mu sałaty. A kiedy wrócimy do domu, zbudujemy mu odpowiednie schronienie. - Dziękuję ci, tato. Amy zarzuciła ojcu rączki na szyję, omal go nie przewracając.
193
BARBARA DAWSON SMITH Michael udawał, Ŝe nie moŜe utrzymać królika. Amy zapiszczała, a on pokazał jej zwierzątko, które trzymał w zgięciu ręki. Vivien poczuła się boleśnie wyobcowana. Zagryzła wargę i popatrzyła na las. Kiedy powróci do Romów, juŜ nigdy nie zobaczy Amy. Nie będzie mogła cieszyć się jej radosnym uśmiechem i patrzeć, jak dorasta. I juŜ nigdy nie zobaczy Michaela... Ojciec i córka ruszyli w stronę zgromadzonych na wzgórzu gości. Amy obróciła się. - Panno Vivi, nie idziesz razem z nami? - Niedługo przyjdę. Chcę trochę pospacerować po lesie. - Ale nie zdąŜysz na obiad. Babcia mówiła, Ŝe będą ciastka truskawkowe ze śmietaną. - Zostaw mi jedno. Obiecuję ci, Ŝe szybko wrócę. Michael obrzucił ją uwaŜnym spojrzeniem, nie odezwał się jednak. Ruszył przez łąkę, trzymając Amy za rękę. Vivien patrzyła za nimi przez chwilę, słuchała podnieconego głosiku Amy, widziała, jak Michael schylał się, aby jej wysłuchać. Musiała przyznać, Ŝe był dobrym ojcem. Podziwiała go za to, Ŝe zajmował się swoją córeczką, nie zostawiając jej tylko pod opieką nianiek. Vivien zawsze dziwiło, Ŝe arystokraci gorgio tak często zaniedbywali własne dzieci. ZauwaŜyła nagle kobietę, która oddaliła się od grupki gości nad jeziorem. Jasnowłosa dama szła, kołysząc biodrami i osłaniając twarz parasolką. Szła do Michaela i Amy. Lady Katherine. Kiedy się spotkali, Vivien ścisnęło się serce. Lady Katherine wyciągnęła rękę, aby pogłaskać królika, uśmiechaj ąc się promiennie do Michaela. Cała trójka zaczęła wchodzić na wzgórze, gdzie lokaje nakrywali do stołów pod czujnym okiem lady Stokeford. Widok Michaela i lady Katherine rozpalił w Vivien płomień gniewu oraz inne, znane jej juŜ uczucie - zazdrość. Była zazdrosna o kobietę, która naleŜała do jego świata. Obróciła się szybko i weszła do lasu, kierując się w stronę drogi. 194
CYGANKA Niech będą przeklęci wszyscy gorgios. Teraz pragnęła tylko zobaczyć swoich rodziców i upewnić się, Ŝe niczego im nie brakuje. Rozglądając się uwaŜnie za vurma, szła wolno drogą, którą mógł przejeŜdŜać tabor. W lesie było chłodno, Vivien okryła się więc szczelnie swoim jedwabnym szalem. Miała niemiłe uczucie, Ŝe jest obserwowana. Rozejrzała się dokoła, ale niczego nie zauwaŜyła. Gałęzie chwiały się w powiewach wiatru, szeleściły liście, strzyŜyk przelatywał z gałęzi na gałąź. Przy skrzyŜowaniu drogi wiodącej do Stokeford Abbey i leśnej ścieŜki stał duŜy głaz. U podnóŜa kamienia zobaczyła jakiś czarny znak. Schyliła się i dotknęła tej vurma. Pobrudziła sobie palce. To była strzałka, zrobiona końcem zwęglonego patyka. Skierowana była w stronę leśnej dróŜki. Podniecona Vivien usiłowała dojrzeć coś pomiędzy drzewami. Czy jej rodzice rozbili tu obóz? Nie przez przypadek tabor cygański znalazł się na terenie posiadłości lorda Stokeforda. Kiedy skierowała się na ścieŜkę, jakiś męŜczyzna wyszedł zza kamienia. Vivien szybko złapała oddech. Znała te gniewne oczy, zwisające wąsy i krępą sylwetkę w czerwonej kamizelce, granatowych spodniach i Ŝółtym dikło pod szyją. - Janus! Cygan podparł się pod boki. - Witaj, Vivien -powiedział w języku romani. - Ciekaw byłem, czy odnajdziesz moje ślady. - Twoje ślady? - spytała w swojej rodzinnej mowie. - To moich rodziców tu nie ma? - Pulika i twoja matka przyjadą tu jutro. Jego koń zgubił podkowę i nie zdąŜyli nas dogonić. Vivien ogarnęło przygnębienie. Więc nie znajdzie tu swoich rodziców. Pocieszyła się jednak, Ŝe ta zwłoka moŜe wyjść jej na dobre. Gdyby zobaczono ją w taborze, lady Stokeford byłaby bardzo niezadowolona i Vivien mogłaby stracić swoje miejsce u niej. Janus patrzył na nią pogardliwym wzrokiem. 195
BARBARA DA WSON SMITH - Wyglądasz jak gorgio. Gdyby cię Reyna teraz zobaczyła, rozpaczałaby jeszcze bardziej . Na wspomnienie matki Vivien ścisnęło się serce. - Miro dye... czy ona płacze? Janus skinął niedbale głową. - Twój ojciec teŜ za tobą tęskni. Przestał się śmiać. Widzisz, do czego doprowadził twój upór? Develesa! Chciała zobaczyć swoich rodziców i wytłumaczyć im, Ŝe to z miłości do nich poszła do gorgios i Ŝe na pewno powróci, - Dlaczego jeździsz razem z nimi? - spytała Janusa. - Twój tabor miał jechać na wschód. - Tymczasem jeŜdŜę z twoim taborem. Czekam, aŜ odzyskasz rozum. - To, co ja robię, nie powinno cię obchodzić. Janusowi pociemniały oczy, potrząsnął zaciśniętą pięścią. - Nie bądź taka zuchwała! Obiecałaś, Ŝe wyjdziesz za mnie. Ale widzę, Ŝe wdzięczysz się do tego arystokraty gorgio. - Mówisz głupstwa - odparowała Vivien. - Nie próbuj mnie zwodzić - powiedział, zbliŜając się do niej.Schowałem się za drzewem i wszystko widziałem. Pozwalasz, aby cię dotykał. Michael połoŜył jej tylko rękę na plecach, nic więcej. Nikt nie mógł wiedzieć, jak zmysłowe i podniecające były jego słowa. „Chciałbym połoŜyć cię tu, na trawie. Czy kiedykolwiek kochałaś się, czując ciepło słońca na skórze?". - Więc tak nisko upadłeś, Ŝe mnie szpiegujesz? - Głos Vivien był pełen pogardy. - Widzę, Ŝe brak ci poczucia przyzwoitości. - Kiedy zostanę twoim męŜem, nie będziesz się juŜ tak bezczelnie zachowywać. Będziesz posłuszną Ŝoną. Vivien splunęła mu pod nogi. - Nie. Teraz jestem pewna, Ŝe miałam rację, kiedy postanowiłam nie wychodzić za ciebie za mąŜ. Z pomrukiem wściekłości Janus zaczął się do niej przybliŜać. Vivien zorientowała się nagle, Ŝe są w lesie zupełnie sami. 196
CYGANKA PrzeraŜona, rzuciła się do ucieczki. Biegła ścieŜką w kierunku jeziora. Słyszała jego okrzyki, ale była pewna, Ŝe jej nie dogoni. Vivien miała długie nogi i zawsze mogła prześcignąć kaŜdego romskiego męŜczyznę. Brakło jej tchu w piersiach, ale biegła dalej, Kiedy dotarła do skraju lasu, zwolniła i obejrzała się za siebie. Droga była pusta, nikt jej nie gonił. Oparła się o pień dębu, cięŜko dysząc. Osłoniła oczy od słońca i skierowała wzrok na piknik gorgios. Goście właśnie zbliŜali się wolno do zastawionych stołów. Lady Stokeford wskazywała im miejsca. Michael pomagał Amy usiąść na krześle. Patrzył w stronę lasu, Vivien zdawało się, Ŝe patrzy na nią. Wiedziała, Ŝe nie powinna poddawać się jego urokowi. Jej miejsce jest w taborze, nawet gdyby z obawy przed Janusem nie mogła teraz odwiedzić swoich rodziców.
CYGANKA
18
PIERŚCIONEK Z BRYLANTEM
Następnego dnia, po południu, Michael przemierzał Abbey w poszukiwaniu Vivien. Znowu gdzieś zniknęła. Deszcz bił o szyby długiej sali, gdzie niegdyś mnisi kopiowali manuskrypty. Teraz stały tu krzesła i sofy, a na dębowej boazerii wisiały portrety przodków. Nawet dwa płonące kominki nie mogły ogrzać tego wielkiego pomieszczenia. Z powodu nagłego ochłodzenia trzeba było zrezygnować ze wszystkich rozrywek na świeŜym powietrzu. Goście, skazani na siedzenie w domu, zabawiali się grą w karty i w bilard. Po południu zaczęli się nudzić. Wtedy RóŜyczki wymyśliły zabawę w poszukiwanie skarbów. Towarzystwo zostało podzielone na druŜyny, zrobiono listę poszukiwanych przedmiotów. RóŜyczki wyznaczyły Michaela do nadzorowania zabawy. Jak stwierdziły, kaŜda druŜyna, w której by się znalazł, zyskałaby niesłusznie przewagę, poniewaŜ znał doskonale cały dom. Michael chodził więc od grupy do grupy, podpowiadając im, gdzie powinni szukać tych wszystkich ukrytych przedmiotów, na przykład drewnianego krzyŜa, smyczka, trójgraniastego kapelusza. Rozesłał grupy gości we wszystkich kierunkach, równieŜ na 198
strych i do piwnic. Korzystając z chwili spokoju, Katherine usiłowała zwabić go do sypialni, ale ponownie spotkała się z odmową ze względu na obecność w domu jego córki. Nigdy przedtem nie odrzucał zalotów pięknej kobiety, a szczególnie Katherine. CóŜ robić, jego myśli zaprzątała Vivien Thorne. Myśl o Cygance nie opuszczała go w dzień ani w nocy. Nie tylko poŜądał jej ciała, sprawiały mu radość ich sprzeczki, lubił jej dokuczać i patrzeć, jak płoną jej oczy. Do diabła, musi ją wreszcie uwieść i uwolnić się od tej obsesji. A potem będzie mógł wyrzucić ją ze swojego domu. PodąŜył w ślad Vivien, ale dowiedział się od lorda Alfreda, Ŝe zniknęła przed niespełna dziesięcioma minutami, kiedy jej grupa była zajęta szukaniem miedziaka w pomieszczeniach dla słuŜby. Potem Michael odnalazł druŜynę Charlotte Quinton, ale ona równieŜ nie miała pojęcia, gdzie podziała się Vivien. Zrezygnował z propozycji Charlotte, Ŝeby razem udali się na poszukiwania. Sam ją odnajdzie. Perski dywan tłumił odgłos jego kroków. ChociaŜ przez dwa tygodnie nic się nie wydarzyło, nadal posądzał Vivien o chęć kradzieŜy. Cyganka moŜe ubierać się jak dama, moŜe przyjaźnić się z jego córką, ale jest perfidna jak kaŜda kobieta, a nawet bardziej przewrotna, poniewaŜ uczyła się moralności od swoich cygańskich rodziców. Sprytnie sfałszowała list od Harriet Althorpe i tym sposobem wdarła się do domu jego babki, a teraz do jego domu. Podstępem zmusiła babkę, aby płaciła jej sto gwinei miesięcznie. Ale on nie da się tak łatwo oszukać. Wczoraj Vivien zniknęła w lesie na przeszło godzinę. Miał zamiar zbadać tę sprawę. Dzisiejsza zabawa w poszukiwanie skarbów daje jej wspaniałą okazję do przeszukania jego domu. Skierował się w stronę korytarza, aby szukać jej w pokoju muzycznym, kiedy zauwaŜył ją w odległym kącie sali. Na wpół ukryta za zieloną zasłoną, siedziała skulona przy oknie i patrzyła na ogród. Szybko odwróciła głowę, kiedy się do niej zbliŜył. W jej ciemnych, aksamitnych oczach błyszczały łzy. 199
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Płakała. Michael był zaszokowany tym widokiem. Vivien opuściła powieki i końcem szala wytarła mokre policzki. Teraz, kiedy przekonał się, Ŝe niczego nie knuje, powinien wyjść i zostawić ją samą. NaleŜało unikać plączących kobiet. - Wybacz, Ŝe ci przeszkadzam - powiedział o wiele łagodniejszym tonem, niŜ miał zamiar. - Szukałem cię wszędzie: w kuchniach, w oranŜerii, w bibliotece. - W oranŜerii było pełno ludzi, szukających płatka geranium, a w bibliotece szukali psałterza - powiedziała Vivien drŜącymi wargami, - Dlaczego zrezygnowałaś z poszukiwania skarbów? Vivien wzruszyła ramiona, brązowy szal zsunął się jej z ramion, odsłaniając opalone ręce. Ku rozczarowaniu Michaela jej piersi były całkowicie zakryte skromną, zieloną sukienką. Gdyby mógł ją rozebrać, zsuwać z niej ubranie centymetr po centymetrze, całować j ej skórę... Tak bardzo pragnął pogrąŜyć się w niej cały... - To mnie nie interesuje - powiedziała. Zatopiony w swoich myślach Michael początkowo nie zrozumiał, czego miała dotyczyć jej odpowiedź. ChociaŜ widział wyraźnie, Ŝe jego obecność nie jest mile widziana, usiadł obok niej na wyściełanej kanapce w niszy okiennej. Vivien odsunęła się szybko. - Czy ktoś był dla ciebie niemiły?- spytał. - Tylko ty, milordzie. - To ja doprowadziłem cię do łez? - Oczywiście, Ŝe nie - Ŝachnęła się. - Nie wyobraŜaj sobie, Ŝe masz na mnie taki wpływ. Nie bardzo w to wierzył. śadna kobieta nie mogłaby udawać takiej namiętności, z jaką odpowiadała na jego pieszczoty. - To dlaczego płakałaś?- nalegał. - Nie zawracaj mi głowy. Odejdź. Vivien zacisnęła wargi i zaczęła wyglądać przez okno, po którym spływały strugi deszczu, Patrzyła w okno, kiedy wszedł do sali i nie usłyszała, Ŝe się do niej zbliŜa. To było dziwne. Zwykle była bardzo czujna.
Rzucił okiem na zalane wodą ścieŜki ogrodu i na las za jego murem. Przez las wiodła wyboista droga do jeziora, gdzie odbywał się piknik. A ona zniknęła w lesie na tak długo. - Dlaczego poszłaś wczoraj do lasu? Vivien spojrzała na niego rozszerzonymi oczami, ale zaraz podniosła głowę do góry i zaczęła mu się przyglądać zza zasłony gęstych rzęs. - Poszłam na spacer. Czy to nie przystoi kobiecie gorgio? - To zaleŜy od tego, co robiłaś w tym lesie. Kiedy wróciłaś, byłaś bez humoru. - Phi! Nie podzielam waszej skłonności do plotek i mówienia o niczym. - Coś się musiało wydarzyć, coś, co cię zasmuciło - powiedział, tknięty nagłym przeczuciem. - Z tego powodu teraz płaczesz. Chciałbym, Ŝebyś mi o tym opowiedziała. - śałuję, Ŝe ukradłam ostatnie pół pensa jednemu z twoich dzierŜawców. Czy jesteś usatysfakcjonowany, milordzie? Ta sarkastyczna odpowiedź dowodziła, Ŝe nie chce wyjawić mu prawdy. MoŜe jakiś męŜczyzna ją napastował? Z powodu cygańskiego pochodzenia mogła zostać uznana za łatwą zdobycz. Ale nie mógł sobie przypomnieć, czy któryś z dŜentelmenów opuścił towarzystwo w tym samym czasie co Vivien. Nie miałby litości dla męŜczyzny, który ośmieliłby się jej dotknąć. Bez względu na to, czy byłby to człowiek niskiego stanu, czy arystokrata. - Jeśli ktoś cię napastował, muszę o tym wiedzieć. - Odejdź - powtórzyła. - Tylko ty mnie napastujesz. - Ukrywasz coś przede mną. - Michael usiłował zajrzeć jej w oczy. - Powiedz mi, Vivien, czy spotkałaś tam jakiegoś męŜczyznę? Nie odezwała się i nie patrzyła na niego. Kurczowo zaciskała palce na fałdach spódnicy. - Jeśli tak, to wszędzie będę z tobą chodził. Nigdzie beze mnie nie wyjdziesz. Omal nie poderwała się z miejsca. W jej oczach błyszczał gniew.
200
201
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Dosta! - krzyknęła, uderzając dłonią o poduszkę. - Dosyć tego! Jeśli przestaniesz mi dokuczać, to powiem ci, co mi leŜy na sercu. Tęsknię za rodzicami. - Za rodzicami? - Tak. Dawno ich nie widziałam. Poszłam do lasu, aby móc w samotności o nich pomyśleć. Zapomnij o swoich przeklętych podejrzeniach i zostaw mnie w spokoju! Łzy ukazały się w jej oczach, a dolna warga zadrŜała jak u Amy, kiedy była smutna. Vivien ukryła twarz w dłoniach i cicho zapłakała. Michael siedział bez ruchu. Nie wyobraŜał sobie, Ŝe jej niepokój moŜe być spowodowany tęsknotą za rodziną. Nigdy nie zaprzątał sobie głowy tym, co ona czuje. Ogarnęła go nagła czułość. ChociaŜ rozum mówił mu, Ŝe powinien odejść, połoŜył rękę na jej drŜących od łkań plecach. Nie wiedział, jak ją pocieszyć. - Opowiedz mi, jacy oni są- powiedział. Vivien łapała z trudem oddech. - Moja matka, Reyna... jest samą dobrocią i łagodnością. Mój ojciec Pulika... opowiada piękne historie, jest zawsze uśmiechnięty i kochający. Przynajmniej tak było, zanim od nich odeszłam. Vivien podniosła głowę i popatrzyła na niego błyszczącymi od łez oczami. - Obawiam się - dodała drŜącym głosem - Ŝe im się nie podobało, Ŝe przyjęłam pieniądze od RóŜyczek. Michael zmarszczył brwi. A więc jej rodzice przeciwni byli temu oszukaństwu. Czy ona wymyśliła ten plan sama, czy teŜ z pomocą swojego adoratora, Janusa? Michael juŜ sam nie wiedział, co ma o tym myśleć. Wiedział tylko, Ŝe nie moŜe patrzeć na jej smutek. Wziął ją delikatnie pod brodę i starł łzę z policzka. - Zobaczysz ich znowu. Na pewno ci przebaczą. Nie umiał inaczej jej pocieszyć, jak tylko wziąć ją w ramiona i posadzić sobie na kolanach. Wiedział, Ŝe nie powinien wykorzystywać sytuacji. Ale jeśli nawet miałby popełnić śmiertelny grzech, nie dbał o to.
Tym razem zupełnie się nie opierała. Wtuliła się w jego objęcia i zarzuciła mu ręce na szyję. Nagły przypływ namiętności przesłonił mu wszystko. Istniała tylko Vivien... Ich usta spotkały się w Ŝarliwym pocałunku, który wydawał się nie mieć końca. Michael jeszcze nigdy nie był tak rozgorączkowany. Jej zapach, ciepło jej ciała, smak jej ust doprowadzały go do szaleństwa. Dotykał jej twarzy, piersi, brzucha. Podniósł jej suknię, przesunął ręką po jej szczupłych nogach, powyŜej podwiązek podtrzymujących jedwabne pończochy. Vivien wydała cichy okrzyk, kiedy zacisnął dłoń między jej nogami. Myślał, Ŝe będzie się opierać, ale ona rozsunęła uda i ukryła twarz na jego piersi. Fakt, Ŝe mu się tak szybko poddała, Ŝe była gorąca i wilgotna, gotowa na jego przyjęcie, omal nie pozbawił go zmysłów. Da jej tyle rozkoszy, Ŝe ona mu juŜ nigdy więcej nie odmówi. Zapominając o własnych potrzebach, uŜył całego swojego doświadczenia i pieścił ją tak, Ŝe wyginała ciało, jęcząc cicho i wbijając mu palce w ramiona. Była tak roznamiętniona, tak go pragnęła. Wyczuł w niej szybko wzbierające napięcie. Gwałtownie złapała oddech, a przeciągły jęk był oznaką, Ŝe osiąga orgazm. Opadła na niego z wyrazem zdumienia na twarzy, szepcząc coś w swoim cygańskim języku. Całowała go po szyi, miała zamglone oczy. Jej zapał wzmógł tylko jego poŜądanie. Gdyby nie zachował resztek przytomności, posiadłby ją natychmiast. Goście krąŜyli po Abbey. W kaŜdej chwili ekipa poszukiwaczy skarbów mogła wejść do tej sali w poszukiwaniu któregoś z ukrytych przedmiotów. Nie mógł pozwolić, aby ktoś zobaczył Vivien w tym cudownym stanie zmysłowego podniecenia. Pasma potarganych włosów opadały jej na twarz. Jej usta były zaczerwienione od pocałunków. Wyglądała jak kobieta, która została w pełni zaspokojona. Chciał to powtórzyć. Ale tym razem on będzie dzielił z nią uczucie rozkoszy. Zdjął ją ze swoich kolan, podniósł szal z podłogi i okrył jej ramiona. Vivien przywarła do niego i, jak domagająca się pieszczot
202
203
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
kotka, pocierała policzek o jego ramię. Była tak ponętna, Ŝe znowu zaczął ją całować. To tylko Ŝądza, tłumaczył sobie, kiedy prowadził ją do drzwi, nie mogąc się powstrzymać od kolejnego pocałunku. Ta Cyganka wzbudza w nim tylko Ŝądzę. Tylko dlatego nie potrafi zapanować nad sobą, Ŝe całymi tygodniami draŜniła się z nim. AŜ do teraz. Wreszcie będzie miał Vivien w swoim łóŜku. Nie był w stanie myśleć o niczym, tylko o zaspokojeniu tego dręczącego pragnienia. Zza drzwi rozległy się głosy. To go otrzeźwiło. Szybko wciągnął Vivien z powrotem do sali i przytulił do siebie. Poznał przepełniony zarozumialstwem ton głosu Alfreda i szczebiot kilku przyjaciółek babki. Vivien ocierała się o niego, jęcząc z cicha. PołoŜył jej palec na wargach, a ona zamrugała, jakby budząc się z głębokiego snu. Nie chciał, aby się całkowicie przebudziła, więc pocałował ją znowu. Głosy i wybuchy śmiechu juŜ dawno zamilkły, kiedy wreszcie oderwał usta od jej warg. Poprowadził ją do drzwi. - Dokąd idziemy? - spytała sennym głosem. - Do mojego pokoju. - Do... twojego łóŜka? - Vivien ocknęła się. - Tak. Dręczyła go myśl, Ŝe Vivien ma nad nim taką władzę, Ŝe tylko ona moŜe zaprowadzić go do raju. Delikatnie musnął palcami jej piersi. Musiał uwaŜać, mając do czynienia z tą dziką klaczką, która w kaŜdej chwili mogła zacząć gryźć i kopać. - Dam ci jeszcze więcej rozkoszy. Pozwól mi się kochać, Vivien. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. - Czy mógłbyś mnie naprawdę pokochać, Michael? Ta dokładna interpretacja jego słów wprawiła go w zdumienie. Nie mógł pojąć, jak doświadczona kobieta mogła mylnie zrozumieć jego intencje. - Proszę cię, chodź ze mną na górę - mówił, nie dbając juŜ o to, Ŝe to nie prośba, a błaganie. - Będę cię kochać tak samo,
jak przed chwilą. Będę to robić tak długo, aŜ oboje doznamy zaspokojenia. Mówiąc to, wyprowadził ją w półmrok korytarza, kierując się do jednej z wąskich, kamiennych klatek schodowych, charakterystycznych dla wnętrza Abbey. Vivien wyrwała mu się nagle i oparła o przeciwległą ścianę. - Nie - rzuciła. - Bądź przeklęty, Michael. Nie jestem lady Katherine. Nie będę twoją dziwką. - Vivien... Wyciągnął rękę, ale ona pobiegła korytarzem, zostawiając mu w dłoniach swój szal i frustrujące uczucie niezaspokojonego poŜądania. Aby rozładować napięcie, pobiegł za nią, ale po paru krokach zatrzymał się. Nie mógłby - nie chciałby - brać kobiety wbrew jej woli. Machnął pięścią- porcelanowe figurki, stojące na bocznym stoliku, posypały się z głośnym trzaskiem na kamienną podłogę. Michael przyłoŜył czoło do muru i głęboko oddychał. Z wolna jego serce zaczęło bić normalnym rytmem i słabła siła poŜądania. Znowu mógł myśleć. Niech diabli porwą Cygankę! Sama doznała rozkoszy, a jemu pozwala cierpieć. Jeszcze czuł jej zapach i smak jej ust. Pamiętał, jak dotykał jej ciała. Pamiętał równieŜ jej łzy. Vivien martwiła się o swoich rodziców. Mimo wściekłości, nie mógł wyrzucić z pamięci jej smutnej twarzy. Nie chciał myśleć o niej jak o wraŜliwej istocie, ale im bliŜej ją poznawał, tym mniej rozumiał. Jak to moŜliwe, Ŝe kobieta zdolna do prawdziwie głębokich uczuć moŜe kłamać i kraść? Jak to moŜliwe, Ŝe on, który wiedział, Ŝe nie naleŜy ufać kobietom, mógł znaleźć się pod urokiem cygańskiej kabalarki? Nawet teraz gorączkowo pragnął trzymać ją w ramionach, całować, rozmawiać z nią i poznawać wszystkie jej tajemnice. - Wielkie nieba! - usłyszał nagle czyjś okrzyk. Michael szybko otworzył oczy i obrócił się, depcąc po rozbitej porcelanie. Ku swojemu niezadowoleniu zobaczył na schodach
204
205
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
lady Charlotte Quinton. Z uniesionymi brwiami patrzyła to na niego, to na zaścielające podłogę skorupy. - Co się stało? - spytała, obrzucając go ciekawym spojrzeniem. - Wpadłem przypadkiem na stół. To wszystko. - Ale... słyszałam przed chwilą podniesione głosy. - Czy kłóciłeś się z kimś? - Nie. W tym domu jest pełno gości, Musiałaś słyszeć kogoś innego. - Czyj to szal? - Nie wiem. Michael dopiero teraz zorientował się, Ŝe nadal trzyma w ręku brązowy, jedwabny szal Vivien. - Znalazłem go na podłodze - dodał. Charlotte podeszła bliŜej, stąpając uwaŜnie wśród skorup i zaczęła dokładnie oglądać szal. - To jest szal Vivien - powiedziała, patrząc na niego podejrzliwie. - Czy udało ci się ją odszukać? - Nie - uciął, wyrywając jej szal. - Zaraz kaŜę go jej odnieść. Przepraszam cię, ale muszę zadzwonić na słuŜbę, Ŝeby tu posprzątała. - Zaczekaj! - Charlotte chwyciła go za rękaw marynarki. Szukałam cię, Michael. Coś się wydarzyło. Coś okropnego. - O co chodzi? Pamiętał, jak prześladowała go, będąc jeszcze dziewczynką, chodząc wszędzie za nim i za Brandem, wtrącając się w ich sprawy, chociaŜ nie mieli ochoty na jej towarzystwo. - Czy ktoś inny znalazł skarb? - To nie ma nic wspólnego z tą głupią grą. Przysunęła się bliŜej, jej piersi dotykały teraz jego ramienia. W jej oczach widać było niepokój i podniecenie. - Kiedy szukaliśmy skarbu, ktoś okradł jednego z gości. Oba wiam się, Ŝe tu jest złodziej.
V ivien biegła nieprzytomnie poprzez plątaninę korytarzy. Chciała za wszelką cenę wyrwać się z czterech ścian. Znowu pozwoliła Michaelowi na to, na co moŜna pozwalać jedynie męŜowi. Jednak tym razem sytuacja była o wiele gorsza. Tym razem on jej do niczego nie przymuszał. Tym razem poddała mu się bez słowa sprzeciwu, pozwoliła mu na intymne pieszczoty. Mimo wstydu, przebiegł ją dreszcz podniecenia. Develesa! Nic dziwnego, Ŝe takie pieszczoty były zabronione. Teraz, kiedy poznała rozkosz, jaką sprawił jej jego dotyk, zapragnęła odczuć ją ponownie. Tak namiętnie pragnęła iść do łóŜka z Michaelem, Ŝe musiała uciekać przed swoją własną słabością. Chciała znaleźć się na dworze, na deszczu, aby oprzytomnieć i zebrać całą siłę woli. Ale wszystkie korytarze były jednakowe, opuszczone i ponure. Zabawa w szukanie skarbów na pewno juŜ się skończyła. Teraz goście są w salonie i typują zwycięzcę. To wszystko wydawało się jej tak nieciekawe i nierealne w porównaniu z tym, czego zaznała w ramionach Michaela. Jeszcze chwila, a pozwoliłaby mu na wszystko. Skręciła za kolejny róg i wpadła na kogoś. Lady Katherine Westbrook. Kochanka Michaela. Kobieta zatoczyła się z lekka i oparła o ścianę. - Co u... - wykrzyknęła. - Panna Thorne? - Przepraszam. - Vivien z trudem łapała oddech. - Nie uwaŜałam. - Skąd taki pośpiech? Czy coś się stało? - Nic... szukam tylko drzwi do ogrodu. - Niech pani nie będzie śmieszna - powiedziała lady Katherine, mierząc ją wzrokiem. - Chyba nie ma pani zamiaru wychodzić w czasie burzy. Rozsiewając woń róŜanych perfum, lady Katherine wzięła Vivien za ramię i poprowadziła korytarzem do okna. Posadziła ją na krześle. - Teraz proszę głęboko oddychać dla uspokojenia.
206
207
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Vivien posłuchała. Nie rozumiała, dlaczego lady Katherine jest dla niej miła. Była przecieŜ snobką, która bez powodu nie odezwałaby się do nikogo z Romów. Co gorsza, była kuzynką księŜnej Covington, której mąŜ zastawiał potrzaski na niewinnych przechodniów. Vivien powinna jej nienawidzić, ale była na to zbyt zmęczona i nie mogła zebrać myśli. Obserwowała tylko jej wyrafinowaną urodę. Filigranowa lady Katherine, w sukni ze złotego jedwabiu, z wstąŜkami wplecionymi w jasne włosy, wyglądała jak bogini. - Proszę mi teraz powiedzieć - zaŜądała lady Katherine, patrząc na Vivien zmruŜonymi oczami - co znaczy ta bezładna bieganina po domu? - Nic. - To moŜe odpowie mi pani na inne pytanie. Szukałam lorda Stokeforda? Nie widziała go pani? - Nie! - Proszę mówić prawdę. Pani była z nim, tak? Vivien spuściła wzrok. Teraz dopiero zobaczyła swoją wygniecioną suknię, zorientowała się, Ŝe włosy opadają jej na plecy i Ŝe ma wargi spuchnięte od jego pocałunków. Zaczerwieniła się ze wstydu. Niewątpliwie lady Katherine od razu to zauwaŜyła. Pewnie teŜ zgadła, co robili. Więc niech tak będzie, pomyślała wzburzona Vivien. Nikt nie powinien myśleć, Ŝe ona wstydzi się swojego postępowania. A tym bardziej nie ta kurtyzana, która chciała zagarnąć Michaela dla siebie. Podniosła głowę i spojrzała lady Katherine prosto w oczy. - MoŜe i tak. Lady Katherine nawet nie drgnęła. - Moja droga, taki awanturnik nie jest dla ciebie odpowiednim partnerem. Myślę, Ŝe jesteś jeszcze dziewicą. ~ To nie powinno nikogo obchodzić poza Michaelem. - UwaŜam za swój obowiązek ostrzec cię. - Lady Katherine zacisnęła wargi. - On się z tobą nie oŜeni. Tacy męŜczyźni myślą tylko o własnej przyjemności. On chce jedynie iść z tobą do łóŜka.
Te słowa sprawiły Vivien dojmującą przykrość, ałe nie dała niczego po sobie poznać. - Nie mówi pani z poczucia obowiązku, milady, tylko z obawy, Ŝe on woli mnie od pani. Lady Katherine zesztywniała z lekka. Po chwili skinęła głową. - Chyba jest pani bystrzejsza, niŜ myślałam, panno Thorne. Proszę jednak pamiętać o jednym - Michael jest lordem, a pani jest osobą niskiego pochodzenia, wychowaną przez Cyganów. Jeśli chodzi o małŜeństwo, to zaproponuje je mnie, a nie pani. - To niech go pani sobie zabiera. - Mam zamiar to zrobić - powiedziała. - A czy przypadkiem nie była pani na piętrze dziś po południu? - Nie. Robiłam... co innego. Lady Katherine zacisnęła usta; zrozumiała. - Ktoś ukradł z mojego pokoju pierścionek z brylantem. ZauwaŜyłam jego brak, kiedy przebierałam się do kolacji. - MoŜe połoŜyła go pani w innym miejscu - powiedziała Vivien, wstając z krzesła. - Wątpię. Jeszcze tego ranka był w mojej szkatułce z biŜuterią. Wbiła wzrok w Vivien. - Jest to prezent od mojego nieŜyjącego męŜa. Z pomocą lorda Stokeforda doprowadzę do tego, Ŝe złodziej zostanie złapany i ukarany - powiedziała, odchodząc. Vivien patrzyła, dopóki dama gorgio nie zniknęła za rogiem. Była wstrząśnięta słowami lady Katherine. Było oczywiste, Ŝe uwaŜała Vivien za złodziejkę.
208
CYGANKA
19
SPOTKANIE ZE SZPIEGIEM
Nie mam za grosz zaufania do tej kobiety - mruknęła lady Faversham, rozdając karty do wista. - Kathenne Westbrook na pewno gdzieś zarzuciła ten pierścionek. A teraz śmie insynuować, Ŝe Vivien jest złodziejką. Lady Stokeford pochyliła się nad stolikiem, aby nie słyszeli jej inni goście. - Najchętniej wyrzuciłabym ją z tego domu, ale Michael nie chce o tym słyszeć. - Ta ladacznica próbuje mu się przypodobać - szepnęła lady Enid. - Ciekawe, o czym oni teraz rozmawiają. RóŜyczki świdrowały tę parę oczami, a Vivien nie odrywała wzroku od kart. Słyszała głosy i śmiech gości zebranych w duŜym salonie. Od czasu zniknięcia brylantowego pierścionka lady Katherine, to znaczy od poprzedniego dnia, goście zaczęli obrzucać Vivien bacznym wzrokiem. Widziała, jak wymieniają szeptem uwagi, a jednak ci lordowie i damy gorgio nie śmieli oskarŜyć jej wprost... z szacunku dla RóŜyczek. Postanowiła więc stłumić gniew. Chciała, aby lady Stokeford mogła być z niej dumna. Musi równieŜ dotrwać do końca dwumiesięcznego okresu, jaki sobie wyznaczyła. - Popatrzcie tylko, jak ona się zachowuje na oczach wszyst210
kich - odezwała się lady Faversham przyciszonym głosem. - To haniebne. - To skandal - syknęła lady Enid. - Nic dziwnego, Ŝe tyle plotek krąŜy o tej kobiecie. - Muszę znowu porozmawiać z moim wnukiem - oświadczyła lady Stokeford. - Zrobię to później, na osobności. Tym razem Vivien nie mogła się powstrzymać, aby równieŜ na nich nie zerknąć. Ta przystojna para siedziała na kanapie w głębi salonu. Michael był niesłychanie pociągający w granatowej marynarce i szarych spodniach, a lady Katherine w jasnoniebieskiej sukni wyglądała jak księŜniczka. Trzymała rękę na jego kolanie i flirtowała z taką wprawą, jakiej Vivien nigdy nie potrafi osiągnąć. Z pozornym opanowaniem Vivien rozłoŜyła swoje karty. Nikt nie powinien się zorientować, Ŝe wszystko się w niej burzy i Ŝe najchętniej podbiegłaby do tej pary i odepchnęła od Michaela tę zaborczą chovihani. Chciała go mieć wyłącznie dla siebie, jeszcze raz poczuć jego usta na swoich wargach, doświadczyć jego pieszczot i mieć świadomość, Ŝe naleŜy do niego ciałem i duszą. To była zła namiętność i Vivien dobrze o tym wiedziała. Jej dado i dye byliby przeraŜeni, gdyby wiedzieli, na ile mu pozwoliła. RóŜyczki równieŜ byłyby zaskoczone. Jeśli uznały, Ŝe lady Katherine zachowuje się skandalicznie, to co by powiedziały o postępowaniu Vivien? A gdyby się dowiedziały, Ŝe ona pragnie dzielić z nim łoŜe? Poczuła na sobie wzrok Michaela, co ponownie roznieciło płomień w jej sercu. Przyglądał jej się uwaŜnie, jakby czytał w jej myślach. A moŜe równieŜ on uwaŜał ją za złodziejkę. Vivien zarumieniła się, ale nie odwróciła zwroku. Patrzyła mu w oczy, dopóki lady Katherine nie dotknęła jego rękawa, ściągając na siebie jego uwagę. Vivien skupiła się na grze w karty. Na szczęście RóŜyczki nie zwracały na nią uwagi. Wymieniały między sobą spojrzenia, porozumiewając się bez słów, jak to często robiły. 211
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Ustawione na brzegach stołu świece oświetlały ich pomarszczone twarze. Lady Stokeford marszczyła brwi, lady Faversham miała surową minę, nawet pulchna lady Enid mruŜyła niespokojnie oczy pod swoim przekrzywionym turbanem. Lady Faversham wyłoŜyła kartę atutową na stół. - Diament - powiedziała. - Bardzo na czasie. - Jeśli juŜ mowa o diamentach - odezwała się lady Stokeford, rozkładając swoje trzynaście kart - to stale się zastanawiam nad tym naszym złodziejem. - To na pewno pokojówka lady Katherine - szepnęła lady Enid. - Te Francuzki nigdy nie zasługiwały na zaufanie. - Nie-zaoponowałalady Stokeford. -Colettejestmiłądziewczyną i nie wierzę w jej winę. - Dlaczego nie pozwoliłaś mi jej przepytać, Lucy? - zainteresowała się lady Faversham. - Masz zbyt wielkie zaufanie do ludzi. - Ja i Michael teŜ byliśmy przy przesłuchiwaniu słuŜby powiedziała Vivien, pocieszającym gestem dotykając dłoni lady Stokeford. - Jestem pewna, Ŝe nikt z nich nie ukradł pierścionka lady Katherine. Ale czy Michael rzeczywiście tak myślał? Trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy. Vivien miała wprawę w odgadywaniu myśli gorgios. Nauczyła się tego, wróŜąc. Michael był jedynym człowiekiem, którego nie potrafiła rozszyfrować. - Skąd ta pewność? - spytała lady Enid. - Niektórzy słuŜący byli zdenerwowani - powiedziała Vivien ałe nie odwracali wzroku i bez wahania odpowiadali na pytania. - Katherine musiała gdzieś zarzucić pierścionek - odezwała się lady Faversham. - Mógł spaść z toaletki. - Ja teŜ miałam taki przypadek - oŜywiła się lady Enid. - Moje ulubione szmaragdowe kolczyki spadły pod biurko w bibliotece, kiedy Howard i ja... - przerwała, rzucając okiem na Vivien. - Colette przysięga, Ŝe włoŜyła pierścionek do szkatułki powiedziała Vivien, wykładając karty. - Kto ma klucz od szkatułki? - spytała lady Faversham.
- Katherine połoŜyła go na nocnej szafce - odezwała się lady Stokeford. - Twierdzi, Ŝe leŜał tam podczas zabawy w poszuki wanie skarbów. Lady Faversham rozejrzała się dokoła i zaczęła mówić cichym głosem. - Trudno mi to sobie wyobrazić, ale... czy nie myślicie, Ŝe ktoś z gości mógł ukraść pierścionek? Ktoś, kto wiedział, Ŝe oskarŜona zostanie Vivien? Vivien, która właśnie miała zebrać karty, zatrzymała się w pół gestu. Hrabina wyraziła to, o czym ona teŜ myślała. Ktoś chciał zrobić z niej złodziejkę, upokorzyć ją, moŜe nawet wtrącić do więzienia. - Ale kto? - szepnęła zaszokowana lady Enid. - Kto mógłby być tak niegodziwy? - Dowiemy się tego - stwierdziła lady Stokeford. - Przysuńcie się bliŜej. Zrobimy listę podejrzanych. Trzymając karty w rękach, RóŜyczki pochyliły się nisko nad stołem, uwaŜnie przesuwając wzrokiem po salonie. Goście pogrąŜeni byli w rozmowie, a lokaje roznosili napoje. - Sir George Rampling - mruknęła Enid. - Mógł to zrobić, gdyŜ Vivien odrzuciła jego zaloty. - Lord Alfred Yarborough - poddała lady Stokeford. - On jest okropnie zarozumiały. - Wicehrabia Beldon - dodała lady Faversham. - Patrzy z góry na Vivien, chociaŜ jego dziadek był zwykłym kupcem. Vivien rozejrzała się po salonie. Sir George i lord Alfred grali w karty wraz z dwoma dŜentelmenami, którzy ostatnio zalecali się do niej, niewątpliwie zwabieni pogłoskami o posagu. Charlotte i pastor siedzieli przy stoliku z wicehrabią Beldon, który podkręcał swój cienki wąsik. Naprzeciwko księŜna Covington wpatrywała się w swoje karty, zaciskając wargi. Vivien chętnie widziałaby w niej winowajczynię. Zobaczyła, Ŝe lady Katherine i Michael wstają z sofy. Michael chciał odejść, ale ona złapała go za rękę i coś mu tłumaczyła. Stała tak blisko,
212
213
BARBARA DAWSON SMITH Ŝe biustem ocierała się o jego marynarkę. W końcu podszedł wraz z nią do fortepianiu. Katherine obrzuciła Vivien triumfalnym spojrzeniem, usiadła przy fortepianie i zaczęła grać śpiewną melodię. Robiła to z pełną swobodą, rozmawiając jednocześnie z Michaelem, który przewracał jej nuty. To zwycięskie spojrzenie paliło Vivien jak ogień. Lady Katherine robiła wszystko, aby zatrzymać Michaela przy sobie. Patrzyła na Vivien jak na rywalkę, którą naleŜało pokonać... Karty wypadły jej z rąk. ChociaŜ siedziała blisko kominka, odczuła nagły chłód. - MoŜe ten pierścionek wcale nie został skradziony - powiedziała. - Co? - spytała lady Faversham. - Czy wiesz, gdzie Katherine go zgubiła? - Nie. - Vivien potoczyła wzrokiem po trzech RóŜyczkach. UwaŜam, Ŝe to ona schowała pierścionek i ogłosiła, Ŝe został ukradziony, mając nadzieję, Ŝe zostanę w związku z tym wyrzucona z tego domu. Nie zdziwiłabym się, gdyby obmyśliły to wspólnie ze swoją kuzynką. - Litości! -jęknęła lady Enid. -Tego nie brałyśmy pod uwagę. - To piekielna intryga - stwierdziła lady Faversham. - Dokładnie w stylu Katherine - dodała lady Stokeford, a jej niebieskie oczy zwęziły się nagle. - Muszę natychmiast porozmawiać z Michaelem. - Jeszcze nie teraz, milady. On nie uwierzy, jeśli nie będzie miał dowodu. - Vivien szybko wstała z krzesła. - Przeszukam jej pokój i znajdę pierścionek. Czy pokaŜe mi pani, gdzie jest jej sypialnia? - Spokojnie - szepnęła lady Stokeford. Wstała od stolika, podeszła do Vivien i ujęła ją pod ramię. - Uśmiechnij się, moja droga. Patrzą na nas. Vivien zmusiła się do uśmiechu. ChociaŜ gnał ją niepokój, szła wolnym krokiem, dostosowując tempo do drobnych kroczków lady Stokeford. Pozostałe RóŜyczki szły tuŜ za nimi. 214
CYGANKA Vivien rzuciła okiem na Michaela. Patrzył za nią, ale nie opuszczał boku swojej kochanki. Tego dnia prawie nie rozmawiał z Vivien, nawet podczas przesłuchiwania słuŜby. Teraz, pod jego przenikliwym wzrokiem, przebiegł ją dreszcz. Wbrew swojej woli odczuła ponownie pociąg do tego męŜczyzny gorgio, który zawsze będzie traktował ją jak oszustkę i włóczęgę. RóŜyczki zatrzymały się, aby zamienić kilka słów z lady Charlotte, pastorem, wicehrabią Beldon i księŜną Covington, która od razu przejęła ster rozmowy, Kasztanowate włosy księŜnej ułoŜone były w misterną fryzurę, a jej mały nosek przypominał ruchliwy nos królika. Gładziła trzymanego na kolanach pieska i całkowicie ignorowała Vivien, zwracając się tylko do RóŜyczek. Charlotte zerknęła na Vivien, udając, Ŝe ziewa. Ale Vivien nie zwracała teraz uwagi na swoją przyjaciółkę. Wzbierała w niej złość na księŜnę. Kim była ta dama gorgio, aby traktować ją jak niewartą nawet spojrzenia przybłędę? A nawet gorzej, jak przestępczynię, podczas gdy to pewnie ona uknuła tę intrygę wraz ze swoją kuzynką. Vivien nie mogła się juŜ powstrzymać. Wysunęła się do przodu, aby zwrócić na siebie uwagę księŜnej. - To bardzo piękny naszyjnik, Wasza KsiąŜęca Wysokość. Ręka księŜnej szybko dotknęła naszyjnika. - To klejnoty rodzinne Covingtonów. - Te szmaragdy i brylanty są warte majątek - powiedziała Vivien, dając jej do zrozumienia, Ŝe ona teŜ moŜe brać udział w tej grze. - NaleŜy dobrze ich strzec, aby nie padły ofiarą naszego złodzieja. - Masz rację, moja droga. - Lady Stokeford patrzyła z uznaniem na Vivien. - Wszyscy powinniśmy być teraz ostroŜni. - Powinnaś była wezwać sędziego pokoju, Lucy - powiedziała księŜna. - Jeszcze nigdy nie byłam w takim domu, w którym okradano gości. - Przesadzasz, Hillary - wtrąciła lady Faversham. - Jestem pewna, Ŝe pierścionek twojej kuzynki znajdzie się niebawem. 215
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
- Hmm. Chciałabym wiedzieć, co się robi w tym kierunku. - Ja się tym zajmuję - upewniła ją lady Stokeford. - Teraz musimy odejść. Vivien i RóŜyczki wyszły z salonu, zostawiając za sobą gwar rozmów i dźwięki fortepianu. Vivien rzuciła jeszcze okiem na Michaela, który nie spuszczał z niej wzroku. - No, no - szepnęła lady Enid. - Vivien dobrze odegrała się na księŜnej. - Tym sposobem nie zdobędzie jej sympatii - stwierdziła lady Faversham, chociaŜ w jej szarych oczach migotały wesołe iskierki. - Będzie miała za swoje, kiedy znajdziemy pierścionek Katherine - powiedziała lady Stokeford. - To mi się podoba: „Dom, w którym okradają gości". - Nie idziemy na górę? - spytała Vivien, widząc, Ŝe omijają główne schody. - My pójdziemy innymi schodami - poinformowała ją lady Stokeford. - A ty, Vivien, musisz wrócić do salonu. - Nie! - zawołała Vivien. - To mój honor jest zagroŜony. Ja muszę znaleźć pierścionek. - Nie, moja droga. - Lady Stokeford poklepała ją po ręce. Pomyśl tylko, j ak by to wyglądało, gdyby zobaczono cię w pokoju tej kobiety, kiedy przeszukujesz jej rzeczy. Gdybyś znalazła pierścionek, to nazwano by cię złodziejką, widząc go w twoich rękach.
Vivien nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Rozpierała ją energia, nie chciała pozostawać na uboczu, chociaŜ rozumiała argumenty RóŜyczek. Przez chwilę myślała o tym, aby wrócić do salonu i wywołać Charlotte, która chętnie opuściłaby swoje towarzystwo. Ale tam był Michael. W pustym korytarzu słychać było ciche dźwięki fortepianu. Vivien wiedziała, Ŝe Michael wciąŜ flirtuje z Katherine Westbrook. Poczuła nieodpartą potrzebę wyjścia z tego domu gorgios, oddalenia się od ich intryg i zazdrości. Weszła do ciemnego pokoju i znalazła drzwi prowadzące na taras i do francuskiego ogrodu. Było chłodno, a ona nie miała szala, ale nie chciała po niego wracać. Zostawiła pantofelki na kamiennych stopniach tarasu i wybiegła do ogrodu. Ziemia była wilgotna, więc szła brukowaną alejką, wijącą się pomiędzy szpalerami róŜ. Zatrzymała się na końcu ogrodu, w miejscu, gdzie zaczynał się las. Chciwie wciągała w płuca woń mokrej ziemi. Poczuła słaby zapach palącego się drewna. Wiedziała, Ŝe to tylko ogień płonący na kominkach w Abbey. Pragnęła z całego serca, aby był to zapach ogniska, przy którym siedzą jej rodzice. Ból rozłąki, który nigdy jej nie opuszczał, stał się nie do zniesienia. Chciała iść do nich, odczuć ich miłość. Chciała posłuchać mądrych rad matki i znaleźć się w ramionach ojca. Ruszyła w stronę lasu, pragnąc zanurzyć się w jego mroku. Nie była jednak małą dziewczynką. Była osiemnastoletnią kobietą, która powinna zadbać o swoich rodziców. Chciała przynieść do domu dwieście gwinei, aby mieli zapewnioną spokojną starość. I ta myśl ją powstrzymała. Obróciła się i popatrzyła na sylwetkę Abbey na tle rozgwieŜdŜonego nieba. Okna w sali portretowej nie były oświetlone. Wczoraj w tej właśnie sali Michael dał jej tyle szczęścia. Teraz to wszystko wydawało się snem, magiczną chwilą, która nie mogła się zdarzyć w rzeczywistości. A jednak była rzeczywista. W jego ramionach poznała rozkosz
- Pewnie tam będzie pokojówka - dodała lady Faversham. -My moŜemy ją po coś posłać, a twoja obecność wzbudziłaby jej podejrzenia. - Porozmawiaj z moją wnuczką - zaproponowała lady Enid. MoŜecie razem z Charlotte obmyślić kostiumy na bal maskowy. Macie na to jeszcze dwa dni. - Świetny pomysł -uznała lady Stokeford. - Chodźcie, RóŜyczki. Nie moŜemy tracić czasu. Trzy stare damy ruszyły szybko przed siebie i wkrótce zniknęły za zakrętem korytarza. 216
217
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
namiętności. Ten zuchwały uwodziciel gorgio sprawił, Ŝe poczuła się prawdziwą kobietą. Rzuciła okiem na oświetlone okna salonu, ale dostrzegła tylko przesuwające się cienie. Nie powinna tęsknić do męŜczyzny, który się nad nią wywyŜsza. Nie powinna pozwolić, aby rządziła nią namiętność. Vivien odwróciła się od domu i przymknęła oczy. Kiedy je ponownie otworzyła, sparaliŜował ją niespodziewany widok. Janus! Właśnie wychodził z lasu, był tuŜ obok. Nie miała juŜ czasu na ucieczkę, krzyknęła tylko ze strachu. Janus złapał ją za ramiona. - Wiedziałem, Ŝe przyjdziesz do mnie, juvali - powiedział w języku romani. - Nie jestem twoją narzeczoną- burknęła Vivien, usiłując uwolnić się z jego uścisku. - Puść mnie, bo zacznę krzyczeć i spędzisz resztę Ŝycia w więzieniu gorgios. Janus roześmiał się tylko. - Nie sprzeciwiaj mi się, jeśli nie chcesz, aby Reyna i Pulika dowiedzieli się, co robiłaś. Ucisk w Ŝołądku, j aki odczuwała Vivien, wywołany był zarówno jego bliskością, jak i wyrzutami sumienia. Ale on na pewno niczego się nie domyślał. - Czy moi rodzice tu przyjechali? Janus skinął głową. - Jak im się powodzi? - spytała z niepokojem. - Czy są zdrowi? Czy ojca boli noga? - Tęsknią za tobą. Chodź, zaprowadzę cię do nich. - Jeszcze nie mogę do nich wrócić. Ale powiedz im, Ŝe bardzo mi ich brakuje. - W ogóle o nich nie myślisz. Zadajesz się z lordem Stokeford. Obserwowałem was - powiedział. W świetle księŜyca Vivien widziała, Ŝe jego twarz wykrzywia grymas wściekłości.
- Nie masz prawa tu szpiegować. To jest ziemia lorda Stokeforda - powiedziała, starając się ukryć uczucie strachu. - On jest tylko psem gorgio. Widziałem was wczoraj. Ściskaliście się przy samym oknie. CzyŜby Janus był świadkiem ich pocałunku? Vivien zacisnęła kurczoro dłonie. - Nie. - szepnęła. - Niczego nie widziałeś. - Kłamiesz! Pozwoliłaś mu się pieścić. Powinienem powiedzieć Pulice, Ŝe oddałaś dziewictwo temu diabłu. PrzeraŜona Vivien patrzyła na j ego czarne oczy, rozdęte nozdrza i obnaŜone zęby. To on był diabłem, nie Michael. Chciała błagać go o dotrzymanie sekretu, ale powstrzymała się w porę. Nie chciała okryć rodziców wstydem, wiedziała więc, Ŝe musi zachować tę tajemnicę dla siebie. Trzeba coś wymyślić, oszukać go. - Gdzie stałeś? - spytała drwiąco. - W lesie? - Tak - potwierdził. - Ale mam oczy i wiem, co widziałem, - Przez cały dzień padał deszcz, a w domu jest wielu gości. Musiałeś widzieć jakąś inną kobietę. - Znam swoją narzeczoną - powiedział, lecz juŜ niezbyt pewnym tonem. - To ty byłaś w oknie. - Nie oddałam się lordowi Stokefordowi. I to jest cała prawda. Teraz mnie puść. - Jesteś nadal niewinna? - spytał Janus podejrzliwym tonem. - HaisheW. Przysięgam. Janus rozluźnił chwyt, ale nie puścił jej. Ku rozpaczy Vivien, przyciągnął ją bliŜej do siebie. - Twoje dziewictwo nie ma znaczenia - mruknął. - I tak wezmę cię za Ŝonę. - A ja ci mówiłam, Ŝe nie ma mowy o zaręczynach. - Pobierzemy się - mówił Janus, jakby nie słysząc słów Vivien i zostaniesz tu tak długo, jak ci kaŜę. Co miesiąc będziesz mi dawać sto gwinei. - Te pieniądze są dla moich rodziców! - krzyknęła ze złością.
218
219
BARBARA DAWSON SMITH - To namów te stare damy, aby daty ci jeszcze więcej złota. Albo ukradnij. Na pewno masz do tego mnóstwo okazji. Vivien popatrzyła na niego. Nic dziwnego, Ŝe chciał się z nią oŜenić. Był równie chciwy, jak ci dŜentelmeni gorgio, którzy zalecali się do niej z myślą o posagu. - Nie dałabym ci ani grosza - ucięła. - Jesteś upartą dziewczyną - powiedział, zaciskając dłonie na jej ramionach. - Będziesz robić to, co ci kaŜę, albo powiem twojemu ojcu, Ŝe poŜądasz lorda gorgio. Vivien czuła na twarzy jego przesycony zapachem czosnku oddech. PrzeraŜał ją. Byli zupełnie sami na skraju ciemnego ogrodu, a on był bardzo silny. Chciała go uderzyć, ale w tej samej chwili usłyszała kroki na tarasie. - Vivien! - zabrzmiał znajomy głos. Z niewysłowionym uczuciem ulgi dostrzegła w mroku sylwetkę Michaela, który zbiegał do ogrodu. Janus zaklął i wypuścił ją. Vivien pobiegła do Michaela. Gdy spotkali się w połowie drogi, przytuliła się do niego. Było jej zimno, była zawstydzona i przeraŜona, potrzebowała jego bliskości. Ogarnął ją ramieniem, musnął wargami jej włosy. - Czy on ci zrobił jakąś krzywdę? - Nie... wszystko w porządku - wyjąkała. Dopiero po chwili zrozumiała sens tego pytania. Michael widział Janusa. - Zostań tu - powiedział i pobiegł w kierunku lasu. Vivien ruszyła za nim. Myślała tylko o tym, Ŝe on będzie walczył z Janusem, Ŝe to zamieszanie ściągnie uwagę gości i Ŝe ona przyniesie wstyd lady Stokeford. - Michael, wracaj! Niepotrzebnie się martwiła. Janus zniknął w lesie, zostawiając tylko ślady stóp w mokrej trawie. - Uciekł, niech to szlag. Zaraz zawołam ludzi z pochodniami. Znajdziemy go... 220
CYGANKA - Nie! - krzyknęła, łapiąc go za ręce. - Jest ciemno. Nie znajdziecie go. - Kim on jest? Kogo osłaniasz? - Michael patrzył na nią z napięciem. - Nikogo nie osłaniam. - Jak on ma na imię? Vivien, ty go znasz? To twój kochanek. Michael złapał ją za ramiona i domagał się odpowiedzi. - Nie! - krzyknęła. - Janus nie jest moim kochankiem. - Janus — warknął Michael. - To ten Cygan, za którego chcesz wyjść za mąŜ. - Proponował mi małŜeństwo, ale odmówiłam. - Vivien potrząsnęła głową. Pomyślała, Ŝe Janus moŜe ich jeszcze obserwować, więc pociągnęła Michaela za rękę. - Chodźmy do domu. Tam porozmawiamy. - Boisz się go. - Jest mi zimno, to wszystko. Wstrząsnęła się, aby mu pokazać, Ŝe nie kłamie. - Przybiegłaś do mnie, szukając obrony. - Nie, ja... ja tylko chciałam cię zatrzymać, Ŝebyś go nie gonił. Wściekły, pociągnął ją w kierunku tarasu. Vivien była coraz bardziej niespokojna. Widać było, Ŝe Michael nie zamierza rezygnować z pościgu. Czy jej posłucha? Michael otworzył drzwi. - Wejdź - powiedział. - Wejdę razem z tobą. Nie moŜesz ścigać Janusa. - Dlaczego? On usiłuje wtargnąć na moją własność. CzyŜby Michael miał na myśli... ją. Przebiegł ją dreszcz. Ale jeśli Michael zorganizuje pościg, moŜe odkryć obozowisko Romów. - Niczego ci nie zabrał - mówiła Vivien, czepiając się jego ramienia. - JuŜ sobie poszedł i tylko o to chodziło. - Ja inaczej na to patrzę. Michael popchnął ją lekko w kierunku drzwi, ale Vivien nadal zaciskała palce na jego muskularnym ramieniu. 221
BARBARA DA WSON SMITH - Proszę cię, nie rób tego - wykrztusiła. - Jeśli zorganizujesz pogoń, znajdziesz moich rodziców. To go zdumiało. Jego oczy zalśniły w ciemnościach. - Twoich rodziców? - Tak - przytaknęła, gotowa rzucić mu się do nóg, gdyby to było konieczne. - Błagam cię, nie wypędzaj ich ze swojej ziemi. Oni chcą być blisko mnie, to wszystko. Są dobrymi ludźmi. Nikomu nie zrobili krzywdy. - Ten Janus chciał cię do nich zaprowadzić? Vivien skinęła głową, w jej oczach zabłysły łzy. - Poszłabym, ale... - Ale? - Ale potrzebuję pieniędzy, które mi płaci twoja babka. Muszę pomóc starym rodzicom. Mój ojciec nie moŜe juŜ wynajmować się do pracy. Michael stał w milczeniu. Światło księŜyca srebrzyło mu włosy, ale twarz pozostawała w cieniu. Toczyła się w nim walka. Vivien wiedziała, Ŝe nie do końca jej uwierzył. Co spowodowało, Ŝe stał się takim nieczułym, cynicznym człowiekiem? Czy nienawidził Romów? A moŜe to skutek utraty ukochanej Ŝony? Czuła, Ŝe ten męŜczyzna nosi w sercu ukryte cierpienie. Czy zna jeszcze uczucie miłości? Vivien miała odpowiedź na to ostatnie pytanie, poniewaŜ Michael był czuły i kochający w stosunku do swojej córeczki. Ukarał Thaddeusa Tremaina i wynagrodził krzywdy swoim dzierŜawcom, podniósł im płacę i wyremontował domy. Potrafił być równieŜ delikatny, dotykając kobiety. ChociaŜ Vivien tak bardzo obawiała się o los swoich rodziców, nawet teraz czuła potrzebę pocieszenia go, uleczenia ran jego duszy. Pragnęła równieŜ dotknąć ustami jego warg, poczuć, jak obejmują ją jego ramiona... - Wejdź do środka - mruknął. - Musisz mi najpierw obiecać, Ŝe nie wyrzucisz mojego ojca i matki ze swojej ziemi. 222
CYGANKA - Nie mam do nich Ŝadnych pretensji. Pragnęła mu wierzyć, ale nie mogła ryzykować. - Wy, dŜentelmeni, bardzo cenicie swój honor. Daj mi słowo, Ŝe nie będziesz się do nich zbliŜał. Michael rzucił jeszcze okiem na las i po chwili skinął potakująco głową. - Jeśli tego pragniesz - powiedział - to masz moje słowo.
iVlichael wprowadził ją do słabo oświetlonego przedsionka i zamknął drzwi. Pałał chęcią ukarania Janusa za to, Ŝe ośmielił się dotknąć Vivien. Wyszedł na taras, poniewaŜ jej szukał. Lokaj powiedział mu, Ŝe Vivien jest w ogrodzie. JuŜ to było podejrzane, a widok splecionej pary doprowadził go do furii. Chciał zabić tego drania. Nawet w tej chwili ledwie się mógł pohamować, aby nie wypaść na dwór i nie ścigać tego Cygana jak dzikiego zwierza. Dał jej jednak słowo, Ŝe nie wyśle pogoni. Do diabła! Ona musi mu wreszcie powiedzieć prawdę. Vivien szła przed nim, jej pantofelki stukały o kamienną podłogę. Zanim dotarła do korytarza, Michael chwycił ją za ramię i obrócił w swoją stronę. - Więc spotykałaś się z tym Cyganem? - Nie, nie spotykałam się. - Nie zaprzeczaj. Podczas pikniku spotkałaś się z nim lesie. - To był przypadek - powiedziała, ale usłyszał, jak szybko łapie oddech. - Rozumiem. Twój narzeczony przypadkiem szedł sobie po moim lesie. A potem znalazł się wieczorem w pobliŜu mojego domu. Czuł wyraźnie napięcie, które zawsze istniało między nimi, moŜliwość nagłego wybuchu gniewu... i namiętności. - On nie jest moim narzeczonym- rzuciła.- Dlaczego nie chcesz przyjąć tego do wiadomości? - To dlaczego przyszedł tu dzisiaj?
223
BARBARA DAWSON SMITH - JuŜ ci mówiłam. Aby mnie zawiadomić, Ŝe moi rodzice są w pobliŜu. Wyczuł wahanie w jej głosie. - To nie jest cała prawda - powiedział ostrym tonem. - Jaki był prawdziwy powód? Niech ją diabli wezmą, na pewno ma romans z Janusem. Tak piękna i namiętna kobieta musi mieć kochanków. NiemoŜliwe, Ŝeby nie miała dotąd do czynienia z męŜczyznami. Nie zdołał jednak rozwinąć tej myśli, poniewaŜ wściekła Vivien rzuciła się na niego z pięściami. - Ty diable! Myślisz, Ŝe dałam Janusowi pierścionek lady Katherine! - Nie powiedziałem tego - oświadczył, łapiąc ją za ręce. - Sheka! UwaŜasz mnie za złodziejkę. Bądź przeklęty! Michael przygwoździł ją do ściany swoim ciałem. ChociaŜ był na nią zły, ta bliskość go podniecała. Vivien usiłowała się wyswobodzić. - Uspokój się - warknął. - Nie wyrwiesz mi się. Posłuchaj tego, co ci chcę powiedzieć. Walczyła jeszcze przez chwilę, jej pierś unosiła się szybkim oddechem. Jej zapach odurzał go, odsunął się trochę, aby dokończyć śledztwa i nie poddać się Ŝądaniom własnego ciała. To prawda, początkowo podejrzewał Vivien. Ale ona była zbyt sprytna, aby wdawać się w drobne kradzieŜe i stracić przez to miejsce u jego babki. Im dłuŜej o tym myślał, tym częściej kierował swoje podejrzenia w stronę Katherine Westbrook. Ona miała wystarczające powody, aby obrzucić Vivien błotem. Dobrze wiedział, jakich podłych sztuczek uŜywają kobiety, kiedy chcą postawić na swoim. - Nie myślałem o pierścionku, kiedy wychodziłem na taras powiedział. - Myślałem, Ŝe idziesz na spotkanie ze swoim ko chankiem. - Czy to ma mnie pocieszyć? śe uwaŜasz mnie za dziwkę? W jej głosie słychać było nie tylko gniewne nuty. Tłumiąc własne poŜądanie, przesunął palcami po jej policzkach i wargach. 224
CYGANKA
- Wiem, Ŝe jesteś namiętną kobietą - szepnął. - Moją kobietą. - Nigdy nie będę naleŜeć do takiego męŜczyzny jak ty. MęŜczyzny, który traktuje mnie jak Ŝebraczkę i złodziejkę. - Nie wiadomo, kto wziął ten pierścionek. Katherine ma jeszcze raz poszukać i upewnić się, czy go gdzieś nie zapodziała. - Poszukać... Vivien zamilkła nagle. Jej twarz była ledwie widoczna w półmroku. Patrzył na jej wargi, które chciał całować. Teraz juŜ nie mógł się powstrzymać. Pochylił głowę, ale złapała go za klapy marynarki. - Gdzie j est lady Katherine? Czy ona teraz szuka pierścionka? spytała przeraŜona. - Rozmawiała ze swoją kuzynką, kiedy wychodziłem z salonu, ale wkrótce miała iść do swojego pokoju. Znowu chciał ją pocałować, lecz Vivien odwróciła głowę. - Och, nie! RóŜyczki! - zawołała, przemknęła mu pod ramieniem i rzuciła się w stronę korytarza. - Co z nimi? - spytał, zirytowany. Vivien zatrzymała się w drzwiach, jej ciemne oczy błyszczały. - Muszę je ostrzec. One teraz przeszukują sypialnię lady Katherine!
CYGANKA
20
ZŁOWIESZCZY MNICH Kiedy w dwa dni później Vivien weszła na salę balową, ściągnęła na siebie wszystkie spojrzenia. Rozległy się głośne szepty. Arystokraci mogli zaakceptować Cygankę z szacunku dla lady Stokeford. Ale Cyganka, która dopuściła się kradzieŜy, to była juŜ zupełnie inna sprawa. Dzisiejszy bal kostiumowy był ukoronowaniem tygodniowego pobytu gości. Zjechali równieŜ wszyscy sąsiedzi, nawet najdalsi. Na podjeździe widać było niekończący się sznur powozów. Vivien chodziła dumnie pomiędzy szlachetnie urodzonymi gośćmi. RóŜyczki chciały ją ubrać w sztywną, naszywaną perłami suknię księŜniczki gorgio, ale ona postanowiła rzucić wszystkim wyzwanie. Miała na sobie tradycyjny strój Romów. Szeroka, turkusowa spódnica sięgała jej bosych stóp. Pomarańczowy gorsecik był głęboko wycięty na piersiach. Złote bransoletki brzęczały na jej nadgarstkach, a talię opasywała szeroka szarfa. Vivien cudownie się czuła w stroju, w jakim chodziła przez całe Ŝycie. Ten kostium z cienkiego jedwabiu uszyty został przez osobiste krawcowe markizy. Jej dado i dye nie mogli kupować tak wspaniałych materiałów, ale dawali jej największy skarb - swoją miłość. Tylko dla nich 226
była w tym domu, udając damę. Słyszała pełne oburzenia wy-' krzykniki, ale trzymała głowę wysoko. Niech ci nadęci arystokraci | wiedzą, Ŝe nie zrobiła nic złego. Niech wiedzą, Ŝe pogardza ich i nędznymi podejrzeniami. ! Mimo wysiłków RóŜyczek, nie odnaleziono brylantowego pier-r ścienia lady Katherine. Vivien powiedziała Michaelowi o pomyśle RóŜyczek i oboje poszli na górę, aby ostrzec jego babkę. Michael był wściekły. Robił babce wyrzuty, odprowadzając ją do saloniku, a Vivien gwałtownie jej broniła. Wreszcie Michael przyznał, Ŝe i to całkiem prawdopodobne, iŜ Katherine Westbrook uknuła intrygę, i i obiecał zająć się tą sprawą. Vivien niczego więcej juŜ się nie \ dowiedziała. Dopiero później zaświtało jej inne podejrzenie. A moŜe to Janus ukradł ten pierścionek? Przyznał przecieŜ, Ŝe ukrywał się w krzakach koło Abbey. MoŜe wszedł do domu podczas zabawy w szukanie skrabów. Vivien wstrząsnęła się na myśl, Ŝe mogłaby go spotkać w jakimś pustym korytarzu. Od ich ostatniego spotkania była bardzo ostroŜna, ale wydawało jej się, Ŝe Janus zniknął na dobre.
Vivien odetchnęła głęboko, wciągając powietrze przesiąknięte zapachem perfum. Niech znikną troski. Postanowiła, Ŝe będzie się cieszyć swoim pierwszym prawdziwym balem w świecie gorgios. Wielka sala balowa oświetlona była tysiącem świec. Wydawało się jej, Ŝe znalazła się w baśniowej krainie. Otaczały ją królowe i dworacy, nimfy i rycerze, Turcy i Grecy, i wiele innych narodowości, których nie potrafiła nazwać. Większość gości, podobnie jak Vivien, nosiła małe maseczki, które nie zakrywały całkowicie twarzy. Niektórych gości łatwo było rozpoznać. Wśród tłumu przesuwały się RóŜyczki w białych sukniach; wyobraŜały trzy Gracje. Vivien nie widziała nigdzie lady Katherine, ale poznała księŜnę Covington po brązowych włosach i pełnym wyŜszości uśmiechu. Obfite kształty księŜnej okrywało czerwone '
227
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
japońskie kimono. KsięŜna rozmawiała z królem, którego skąpy wąsik zdradzał, Ŝe jest on lordem Beldon. Vivien nie zatrzymała się przy nich. Szukała wysokiego bruneta o zmysłowym uśmiechu, przyprawiającym ją o bicie serca. Pod jakim przebraniem ukrywa się Michael? Przez ostatnie tygodnie Vivien przeczytała wiele legend i mitów, wyobraŜała więc go sobie jako świętego Jerzego, który zabił smoka, Apolla, najpiękniejszego z bogów, króla Artura wśród rycerzy Okrągłego Stołu. Ale nie, on na pewno będzie uwodzicielskim hultajem, moŜe rozbójnikiem. Nie przestawał jej prześladować - w dzień i w nocy, kiedy przewracała się na łóŜku, tęskniąc za jego dotykiem... - Hej, Cyganko! Stojąca przy podium orkiestry kobieta wykonała zapraszający gest. Miała na sobie zieloną suknię średniowiecznej księŜniczki, jej gęste kasztanowate włosy były rozpuszczone i ozdobione złotą przepaską. Długie rękawy i rękawiczki kryły jej zniekształconą rękę. Na twarzy miała zieloną maseczkę, ale Vivien natychmiast poznała w niej lady Charlotte. Stojący przy niej męŜczyzna wpatrywał się w Vivien. Ten chudy rzymski senator z duŜymi zębami, wieńcem laurowym na głowie i błyszczącą maseczką na twarzy to nie mógł być nikt inny tylko lord Alfred. - Kim jest ta najpiękniejsza dziewczyna? - spytał, kłaniając się Vivien. - Zdejmij maskę i pokaŜ nam swoją urodziwą twarz. Nawet lord Alfred nie mógł być na tyle głupi, aby jej nie poznać. - Nie, panie - powiedziała Vivien. - Jesteś zbyt śmiały. Charlotte trąciła go swoim złotym berłem. - Zdrajco. Mówiłeś, Ŝe ja jestem najpiękniejsza. Stale się powtarzasz. - Proszę się nie gniewać, księŜniczko, obie jesteście wspaniałe. MoŜe Cyganka mi powie, czy będę miał dziś szczęście w miłości. Jego oczy w wycięciu maski błyszczały lubieŜnie, kiedy patrzył na dekolt Vivien. To spojrzenie ją rozzłościło. Tak jak inni, uwaŜał ją za złodziejkę, a złodziejka musiała być łatwą dziewczyną.
Vivien pochyliła się nad jego dłonią. Mruczała coś w języku romani, a lord Alfred przestępował z nogi na nogę. - Co tam pani widzi? - spytał. - Coś dziwnego... coś niespotykanego... - Z wyrazem przeraŜenia na twarzy puściła jego dłoń i cofnęła się. - Och! Nie mogę panu tego powiedzieć. - Czego powiedzieć? - spytał lord Alfred. - To jest klątwa. Klątwa. - Klątwa? LubieŜny uśmiech zamarł mu na ustach. Patrzył z przestrachem na swoją dłoń, - Co... co to ma znaczyć? Proszę nie pytać. Lepiej, Ŝeby pan o tym nie wiedział. Vivien mrugnęła porozumiewawczo do Charlotte, która przy gryzła wargę, a jej zielone oczy błyskały figlarnie w wycięciu maski. Lord Alfred stał przed Vivien, nadal trzymając wyciągniętą rękę. - Proszę mnie oświecić! Nie moŜe mnie pani zostawić na pastwę domysłów. - Z trudnością przełknął ślinę. - Czy... mam niedługo umrzeć? - Przeciwnie, jest pan skazany na Ŝycie - oznajmiła tajemniczo Vivien. - Poniesie pan jednak niepowetowaną stratę. - Stratę? Błagam panią, proszę mówić wyraźnie. - Więc, dobrze. Zostanie pan eunuchem. - Vivien wykonała gest cięcia. - Zostanie pan pozbawiony jąder. Lord Alfred podskoczył, łapiąc się instynktownie za krocze. Po chwili zmarszczył brwi i skrzyŜował ręce na piersi. - Na Jowisza! Pani sobie ze mnie stroi Ŝarty, panno Thorne. - Vivien wcale nie musiała czytać z twojej dłoni, aby ci to przepowiedzieć - rzuciła beztrosko Charlotte. - Jeśli nie przestaniesz prowokować dam, to napewno stracisz swoje klejnoty. Vivien rzuciła mu znaczące spojrzenie i wyciągnęła palec oskarŜycielskim gestem. - Bengui! StrzeŜ się gniewu kobiety. - To głupota - powiedział wściekły juŜ lord Alfred. - Ośmiela
228
229
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
się pani Ŝartować z para Anglii. MoŜe księŜna ma rację. MoŜe to pani ukradła pierścionek jej kuzynki. - To kłamstwo. - Nie moŜesz tak do niej mówić - uciszała go Charlotte. Nie zwrócił na nią uwagi. Przysunął się do Vivien. - Jesteś oszustką. Powinnaś stąd odejść, zanim cię zaaresztują. - To ty powinieneś odejść, zanim dostaniesz takie baty, Ŝe popamiętasz - odezwał się męski głos zza pleców Vivien. Obróciła się szybko i zobaczyła Michaela przebranego za pirata. Miał na sobie szeroką białą koszulę, czarne spodnie i buty do kolan. Zza pasa wystawały mu pistolety, a zamiast maski miał klapkę na jednym oku. Charlotte podeszła zaraz do niego. - Przyszedł tu przystojny korsarz - powiedziała - który uwolni nas od tego nudziarza. Michael nie zwrócił na ną uwagi. Niezasłoniętym okiem wpatrywał się w lorda Alfreda. - Przeproś Vivien. - Co? Ta Cyganka chciała zrobić ze mnie durnia. - Przeproś. Albo wyjdziemy na zewnątrz, aby załatwić tę sprawę. - Załatwić? - Cały kłopot w tym, Ŝe tylko jeden z nas wróci na salę balową - powiedział Michael, bawiąc się kolbą pistoletu. Lord Alfred stał z szeroko otwartymi ustami. Potem zgiął kolano przed Vivien; na jego pochylonej głowie, w środku laurowego wieńca, ukazała się łysina. - Proszę mi wybaczyć, panno Thorne. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie chciałem pani urazić. ChociaŜ Vivien wiedziała, Ŝe on kłamie, sprawił jej satysfakcję fakt, Ŝe musiał się przed nią płaszczyć. - Proszę wstać - powiedziała - i zejść mi z oczu. Lord Alfred przydepnął swoją szatę senatora, rozdarł ją i potknął się o krzesło, a potem szybko zniknął w tłumie gości.
- To półgłówek - skomentował Michael. - Miałbym ochotę poczęstować go pięścią. Vivien powtarzała sobie, Ŝe nie powinna być podniecona faktem, Ŝe Michael stanął w jej obronie. Sala balowa nie powinna się rozjaśniać, kiedy znajdował się blisko niej. I nie powinno brakować jej tchu, a świadomość jego obecności wprawiać jej w drŜenie. Nie wolno jej dopatrywać się Ŝadnych zalet w tym zuchwałym gorgio. - Sama sobie poradziłam z lordem Alfredem. Pomoc nie była konieczna - powiedziała chłodnym tonem. - WróŜyła mu - wtrąciła Charlotte. - Wiem, Ŝe tego nie pochwalasz, Michaelu, ale zrobiła to niesłychanie zręcznie. - Ona jest bardzo pomysłowa. Przemyślnie unika towarzystwa tych, których nie moŜe nagiąć do swojej woli - powiedział, wyciągając rękę do Vivien. - Mam nadzieję, Ŝe ofiarujesz mi pierwszy taniec. Chce, Ŝeby była jego partnerką? Zaskoczona Vivien patrzyła na wyciągniętą do niej rękę - opaloną dłoń z długimi palcami, które potrafiły rozbudzić w niej taką namiętność. Wiedziała, Ŝe zastawił na nią sprytną pułapkę. Jeśli pójdzie z nim tańczyć, to on postawi na swoim. Jeśli odmówi, to będzie równoznaczne z przyznaniem, Ŝe ona nie potrafi dać sobie z nim rady. Ale, w końcu, jakie to ma znaczenie? PrzecieŜ chciała z nim zatańczyć. Patrzyli sobie w oczy, Wreszcie Vivien wyciągnęła do niego rękę. Jego palce zacisnęły się na jej dłoni i poczuła przepływający między nimi prąd. - Nie waŜ się tańczyć z nim pierwszego tańca - zaprotestowała Charlotte. - On jest znanym uwodzicielem. Ludzie będą plotkować. - JuŜ plotkują - powiedziała beztrosko Vivien, uśmiechając się do niej. Nawet nie zauwaŜyła, Ŝe Charlotte nie odwzajemniła uśmiechu. Michael prowadził ją przez tłum gości. Głowy obracały się w ich kierunku, rozlegały się szepty, trzepotały wachlarze. Vivien
230
231
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
świadoma była jedynie obecności męŜczyzny u swojego boku i ich splecionych dłoni. Wyglądał jak prawdziwy pirat, który grabi złoto i gwałci kobiety. Krew szybko krąŜyła jej w Ŝyłach. Zastanawiała się, dlaczego uhonorował ją pierwszym tańcem. CzyŜby to oznaczało coś więcej niŜ tylko chęć podboju? CzyŜby roznieciła ogień w jego sercu? Nie powinna się nad tym zastanawiać, tylko cieszyć się chwilą. RóŜyczki, które stały blisko orkiestry, uśmiechały się do niej serdecznie i dawały porozumiewawcze znaki. Vivien ogarnęło nagłe podejrzenie. - Czy to lady Stokeford powiedziała ci, Ŝebyś ze mną zatańczył? - Nie. Sam sobie dobieram partnerki -powiedział, uśmiechając się zaborczo. To zadziwiające, ale jego uśmiech zawsze ją fascynował. Dołączyli do innych tancerzy, którzy stali w dwóch rzędach, męŜczyźni po jednej stronie, kobiety pod drugiej. Vivien zajęła miejsce naprzeciw Michaela, mając z jednej strony przysadzistą królową w sztywnej kryzie na szyi, a z drugiej chudą kobietę w brązowym sari. Obie spoglądały na nią z ukosa, ale ona widziała tylko Michaela. Kiedy orkiestra zaczęła grać, Michael skłonił się przed nią, a ona dygnęła. ZdąŜyła juŜ przećwiczyć wszystkie kroki taneczne pod okiem RóŜyczek, toteŜ z wdziękiem i perfekcją obracała się wokół niego. Po krótkim czasie mogła juŜ całkowicie wczuć się w muzykę gorgios, jakby była jej znana od dawna. - Dobrze tańczysz - powiedział. - Dziwi cię to, milordzie? - Vivien rzuciła mu złośliwe spojrzenie. MoŜe mam muzykę gorgios we krwi. - A moŜe masz naturalny dar naśladownictwa. - Michael uśmiechał się szeroko, kiedy obracała się wokół niego. - Powiedz mi, czy to przypomina wasze cygańskie tańce? - Nasze melodie są Ŝywsze. - Powiem muzykantom, aby zagrali jakiś skoczny taniec. - Ale przepisowe kroki taneczne są duŜym ograniczeniem. My,
Romowie, tańczymy swobodnie, z uczuciem. U nas przede wszystkim tańczą kobiety. - Tańczą dla męŜczyzn? - zainteresował się Michael. - Tak. Czasem w grupach, a czasem pojedynczo. Pochylił się nad nią, poczuła jego ciepły oddech na policzku. - Musisz zatańczyć dla mnie - szepnął jej do ucha. - Kiedy będziemy sami. Vivien zakręciło się w głowie. Nie potrafiła wydobyć głosu. Oczami wyobraźni widziała Michaela przy ognisku - nie spuszczał wzroku z kobiety, która tańczyła dla swojego ukochanego... Zostali ponownie rozdzieleni i jej ramię ujął korpulentny rycerz, obracając się wokół niej z brzękiem zbroi. Potem podała rękę królowi w trefionej peruce. Wicehrabia Beldon. Jego wąsiki śmiesznie drgały, kiedy podnosił ku niej głowę, poniewaŜ Vivien była od niego wyŜsza. Ale nawet jego głupkowaty uśmiech nie mógł zepsuć czaru tej nocy. Dołączyła ponownie do Michaela, kiedy dwa rzędy tancerzy utworzyły sklepienie z podniesionych rąk i para za parą przesuwała się pod nim na drugą stronę. Muzyka umilkła, on ujął jej dłonie, a w jego oczach zobaczyła wyraz poŜądania, co ją przeraŜało i pociągało jednocześnie. Zrobiło jej się nagle gorąco i zapragnęła znaleźć się w jego objęciach. Wszyscy ich mijali, przygotowując się do następnego tańca, ale Vivien nie zauwaŜała ich ciekawych spojrzeń. Wbiła wzrok w Michaela, a jego ironiczny półuśmiech przyprawiał ją o dreszcz podniecenia. Gdyby zaproponował jej teraz, aby wyszli razem z sali balowej, poddałaby się. Mogłaby tańczyć dla niego, pozwalać mu się dotykać... Ale on uścisnął tylko jej palce. - Zobaczymy się później - powiedział. Oszołomiona Vivien patrzyła za oddalającym się korsarzem. Co chciał przez to powiedzieć? śe znowu zaprosi ją do tańca? A moŜe... moŜe przyjdzie do jej sypialni?
232
233
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Jej pierś unosiła się w szybkim oddechu. Develesa, czyŜby miał się ośmielić? Tak. A ona otworzyłaby mu drzwi i... serce. Chciała wierzyć, Ŝe nie kierowało nim jedynie poŜądanie, chciała zapomnieć o tym, co ich dzieliło. Po chwili zobaczyła go ponownie. ZbliŜał się do egipskiej księŜniczki w złotych szatach i w koronie z motywem węŜa na złotych lokach. A ona przylgnęła do niego tak blisko, jak tylko pozwalały dobre maniery. Lady Katherine. Vivien odczuła przenikliwy chłód. Mogła juŜ przestać się łudzić, Ŝe on ją powaŜnie traktuje. Ten łajdak miał kochankę i nie naleŜało lekkomyślnie o tym zapominać. Michael Kenyon był lordem gorgio, który kierował się tylko własnym kaprysem. Vivien odwróciła się od nich i zaczęła przeciskać przez tłum gości, biorąc po drodze kieliszek szampana z tacy przechodzącego lokaja. Rozglądała się dokoła, aby znaleźć jakąś przyjazną twarz. Nie mogła nigdzie dostrzec RóŜyczek ani Charlotte, a utytułowani goście odsuwali się od jiiej tak ostentacyjnie, Ŝe chętnie rzuciłaby na nich cygańską klątwę. W ich oczach była jedynie przebiegłą cygańską złodziejką. - Nareszcie! - wykrzyknął korpulentny męŜczyzna, który stanął jej na drodze. Ubrany był w czerwono-złoty strój dworskiego błazna. Po beczkowatej figurze i brązowych lokach poznała w nim sir George'a Ramplinga. ZłoŜył jej zamaszysty ukłon, aŜ zabrzęczały dzwonki na jego błazeńskiej czapce. - Piękna Cyganko, szukam cię przez cały wieczór. Czy za szczycisz mnie tańcem? Vivien miała ochotę odmówić. Dlaczego jednak ma psuć sobie zabawę, rozmyślając o Michaelu i jego arystokratycznych przyjaciołach? - Chętnie zatańczę. Z trudem hamowała śmiech na widok nieudolnych podskoków
sir George'a. Rycerz w zbroi zaprosił ją do następnego tańca i nagle, ku swojemu zdziwieniu, zaczęła być oblegana przez zamaskowanych dŜentelmenów. Niektórzy z nich byli nieciekawi, inni zabawni. Nielicznym, którzy usiłowali ją obrazić, szybko rewanŜowała się ciętym Ŝartem lub groźbą rzucenia uroku. Widziała Michaela tańczącego z róŜnymi damami, a z Katherine nawet dwa razy. Nie chciała myśleć o tym, dlaczego jej ponownie nie zaprasza. Postanowiła, Ŝe będzie się bawić, a on moŜe sobie iść do diabła. Rozglądała się za Charlotte, ale przyjaciółka gdzieś zniknęła. Charlotte nazywała siebie Ŝartobliwie starą panną, chociaŜ były to gorzkie Ŝarty. Na pewno nie siedziała na końcu sali balowej wśród plotkujących dostojnych dam. MoŜe wyszła na zewnątrz. Dochodziła północ, niedługo miał się rozpocząć pokaz sztucznych ogni. Niektórzy goście juŜ szykowali się do wyjścia na dwór. Potem miała być kolacja i dalsze tańce. Vivien skierowała się do drzwi prowadzących na korytarz. Musi iść do Amy. Przyrzekła, Ŝe obudzi ją na pokaz sztucznych ogni. Była uszczęśliwiona, Ŝe Amy woli jej towarzystwo od obecności tych wszystkich eleganckich dam. Idąc korytarzem, zdjęła maseczkę i rzuciła ją na stolik. Przy schodach dostrzegła Charlotte, która stała z wysokim, chudym męŜczyzną w brązowym, mnisim habicie. MęŜczyzna miał kaptur na głowie i czamą maskę na oczach, co uniemoŜliwiało rozpoznanie jego twarzy. Rzucał niespokojne spojrzenia w stronę sali balowej, jakby tam kogoś wypatrywał. Wyglądało na to, Ŝe się kłócą. Mnich stał w swobodnej pozie, ale Charlotte miała skrzyŜowane ramiona i wysunięty podbródek. Kiedy Vivien zbliŜyła się do nich, męŜczyzna podniósł głowę. Zobaczyła szramę przy jego ustach. To był Brand Villiers, hrabia Faversham. - Charlotte! I lord Faversham. Nie spodziewałam się tu państwa spotkać.
234
235
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
Usta mnicha wykrzywił uśmiech. Odrzucił kaptur, zdjął maskę i przeczesał palcami swoje kasztanowate włosy. - Niech to diabli wezmą. Myślałem, Ŝe jestem doskonale zamaskowany. - Ty, mnichem - drwiła Charlotte. - To niedorzeczne. - Sądzisz, Ŝe się nie nadaję? - spytał, robiąc nad nią znak krzyŜa. - Udzielam ci błogosławieństwa, moje dziecko. Twoje grzechy są odpuszczone. - To ty jesteś grzesznikiem, nie ja - parsknęła Charlotte, odpychając jego rękę. Vivien popatrzyła na niego z niepokojem. - Michael był bardzo zły, kiedy spotkał tu pana kilka dni temu. Czy to rozsądne, Ŝe pan znowu przyszedł? - I oczywiście nie był zaproszony - wybuchnęła Charlotte. -To nie jest bal dla nicponi. - Ani dla zgorzkniałych starych panien - zaŜartował. - Michael będzie wściekły - syknęła Charlotte. - Mam zamiar poinformować go o twojej obecności. - Zrobisz, co zechcesz - powiedział lord Faversham, wzruszając ramionami. - Zawsze tak było. A więc tak zrobię. Znajdę go, a on wyrzuci cię stąd. Charlotte obróciła się szybko i poszła w kierunku sali ba lowej. Jej zajadłość zdumiała Vivien. - Przykro mi - zwróciła się do lorda Favershama. - Charlotte nigdy się tak nie zachowuje. - Niech idzie - roześmiał się głośno. - Nic jej to nie da. - Co to znaczy? - Niecałe dziesięć minut temu Michael poszedł na górę z Katherine Westbrook. Te słowa zaszokowały Vivien. On. idzie do łóŜka ze swoją kochanką w samym środku balu. Będzie ją pieścił, przytulał i namiętnie całował. Przeszył ją nagły ból. Niech będzie przeklęty! A ona miała nadzieję, Ŝe mu na niej zaleŜy.
- Jest pani bardzo blada - powiedział lord Faversham, biorąc ją pod ramię. - Nie chciałem sprawić pani przykrości. Sondował ją wzrokiem. Czy odgadł, co się z nią dzieje? Opanowała się z trudem. - Nic mi nie jest. Proszę wybaczyć, ale muszę iść na górę. Obiecałam Amy, Ŝe obudzę ją na pokaz sztucznych ogni. - Córka Michaela - powiedział, nie puszczając ręki Vivien. Przypatrywał się jej szarymi, zmruŜonymi oczami. Wyczuwała w nim napięcie. - Nie miałem jeszcze okazji poznać tej dziewczynki - dodał. Pójdę z panią. Dlaczego ten hulaka chce spotkać się z czteroletnim dzieckiem? - Amy śpi. Przestraszy się, kiedy pana zobaczy. - Nie podejdę blisko. Ona zna moją babkę, więc moŜe mnie traktować jak wujka. - Michael nie będzie zadowolony, kiedy dowie się, Ŝe chodził pan po jego domu. - Nie dowie się. Chodźmy, panno Thome. Nie zdoła mnie pani powstrzymać. Wiem, gdzie są pokoje dziecięce. Stale tu przebywałem, kiedy byłem chłopcem. Trzymając ją nadal pod ramię, skierował się na schody. Nie mogła zrozumieć jego uporu. Myślała nawet przez chwilę, Ŝe chce zostać z nią sam na sam. Ale szybko odrzuciła tę myśl. Lord Faversham był przejęty czymś, co jej nie dotyczyło. Czy chciał zadrwić z Michaela, czy teŜ pociągało go niebezpieczeństwo? Nie mogło być nic złego w tym, Ŝe Brandon Villers odwiedzi pokój dziecięcy. PrzecieŜ był wnukiem lady Faversham, a nie kimś obcym. Poza tym Michael był teraz w sypialni z lady Katherine. Na myśl o tym przeszył ją tak gwałtowny ból, Ŝe musiała chwycić się poręczy. - On jest cholernym idiotą - odezwał się nagle lord Faversham. - Kto? - Michael, oczywiście. Odtrącić panią dla tej... hetery?
236
237
BARBARA DAWSON SMITH Patrzył na nią tak przenikliwym wzrokiem, Ŝe Vivien spuściła oczy. - Michael moŜe robić, co mu się podoba. To mnie nie obchodzi. - Co nie oznacza, Ŝe jest przez to mniejszym głupcem. Ale on zawsze był durniem, jeśli chodzi o kobiety. Vivien wyczuła gorycz w jego głosie. Chciała go prosić o wyjaśnienie, ale byli juŜ przed drzwiami, które prowadziły do pokoi dziecięcych. W sali szkolnej było ciemno, resztki drewna Ŝarzyły się na kominku. Z sypialni pani Mortimer dochodziło głośne chrapanie. Vivien poprowadziła hrabiego krótkim korytarzykiem do sypialni Amy i kazała mu zaczekać przed drzwiami. Skinął tylko głową. Stał w cieniu, więc nie widziała wyrazu jego twarzy. O co mu chodziło? Dlaczego chciał dokuczyć Michaelowi? Pojedynek nie połoŜył kresu ich wzajemnej wrogości, pozostawił tylko szramę na policzku lorda Favershama. Vivien zatrzymała się w otwartych drzwiach sypialni. Światło księŜyca padało na łóŜko Amy, która spała smacznie, tuląc swoją szmacianą lalkę. Ale nie na jej widok Vivien zamarło serce. Nad łóŜkiem pochylał się męŜczyzna, który wyraźnie miał zamiar ją zbudzić. Nosił białą, piracką koszulę. Michael. Ogarnęło ją uczucie ulgi. A więc nie był z lady Katherine. Obrócił się, przesuwając wzrokiem od niej do hrabiego. Nie miał juŜ klapki na oku i pistoletów za pasem. Wyglądał teraz jak czuły ojciec, a nie brutalny pirat. Dopóki nie rzucił się w ich stronę.
21
PO FESTYNIE
Vivien gwałtownie złapała oddech. Zrobiła krok do przodu, chcąc go zatrzymać, ale Michael był szybszy. Złapał lorda Favershama za habit i pchnął na ścianę korytarza. - Co tu robisz, ty nędzniku? - spytał stłumionym głosem. - Po prostu chcę poznać twoją córkę- odpowiedział hrabia, mierząc go chłodnym spojrzeniem. Michael nie odezwał się, oddychał cięŜko. Emanowała z niego jakaś mroczna siła, gorączkowe wrzenie, które zdumiewało Vivien. Obaj męŜczyźni patrzyli na siebie. Byli równego wzrostu, róŜniło ich to, Ŝe hrabia był bardzo chudy, a Michael muskularny. - Niech cię piekło pochłonie - odezwał się wreszcie Michael i jego pięść wylądowała na szczęce hrabiego. - Michael, przestań! - syknęła przeraŜona Vivien. - Amy jest obok! Jakby jej nie słyszał. Obaj przeciwnicy zaczęli krąŜyć wokół siebie, szykując się do walki. Lord Faversham wymierzył Michaelowi cios w głowę. Michael nie pozostał mu dłuŜny. Vivien stała zaszokowana, przyciskając ręce do piersi. Bójka, która toczyła się w całkowitej ciszy, poza odgłosem zadawanych 239
BARBARA DAWSON SMITH ciosów, robiła niesamowite wraŜenie. Musiała ich powstrzymać, zanim zbudzą Amy. Przypomniała sobie, w jaki sposób jej matka połoŜyła kiedyś kres bójce i wpadła do sypialni. Amy, na szczęście, spała. Dostrzegła porcelanowy dzbanek na umywalce. Był pełen wody. Chwyciła go, wybiegła na korytarz i wylała całą zawartość na walczących męŜczyzn. Chciała oblać Michaela, ale on uchylił się, a strumień wody trafił w twarz lorda Favershama. Spływająca woda przemoczyła mu cały habit. Zaklął i zaczął przecierać oczy. Vivien stanęła między nimi. - Dosyć-powiedziała stanowczym tonem. -Zachowujecie się jak niegrzeczne dzieci. - Odsuń się - powiedział Michael, patrząc na nią ze złością. - MoŜe mnie uderzysz? - zadrwiła. - Develesa! I ty uwaŜasz, Ŝe jesteś bardziej kulturalny niŜ Romowie? - Vivien, ostrzegam cię... - Tato? - rozległ się przestraszony głosik. - Dlaczego tak brzydko mówisz do panny Vivi? Wszyscy troje obrócili się nagle. W drzwiach stalą Amy, przyciskając do siebie lalkę. W jasnej koszulce wyglądała jak duszek. Patrzyła zdumiona na ojca, Vivien i lorda Favershama. Ruszyli jednocześnie w stronę Amy, ale Michael był szybszy. Schylił się nad nią tak, aby zasłonić hrabiego. - Zdawało ci się, skrzatku - powiedział łagodnym tonem, jakiego nigdy nie uŜywał w rozmowie z Vivien. - Nic się nie dzieje. Wracaj do łóŜka. Zaraz do ciebie przyjdę. Amy popatrzyła na niego niepewnym wzrokiem, po czym wyjrzała na korytarz. - Kto to jest? - spytała zdumiona, patrząc na habit hrabiego. Czy to Jezus? Mimo napiętej sytuacji, Vivien uśmiechnęła się. - Lord Faversham jest gościem na balu kostiumowym twojej babci.
240
CYGANKA
- On nie jest gościem... -rzucił Michael, patrząc na nią z wściekłością. - Jestem twoim wujkiem Brandonem. Lord Faversham podszedł do Amy, pilnie jej się przyglądając. - Jesteś bardzo ładną dziewczynką, lady Amy. Powinniśmy zapalić lampę, Ŝebym mógł cię lepiej widzieć, a ty mnie. - Nie - zaprotestował Michael. - PrzecieŜ juŜ wychodzisz. - Naprawdę? - zdziwił się hrabia, który wydawał się ubawiony tą sytuacją. - Nie przypominam sobie, Ŝebym podjął taką decyzję. - Jesteś cały mokry, wujku Brandonie - odezwała się Amy. - To prawda - stwierdził, patrząc ponuro na swój mokry strój. Chciałem odwiedzić... - On miał niefortunny wypadek z dzbankiem wody - przerwał Michael. - Więc juŜ stąd idzie. Zaraz. MęŜczyźni wymienili spojrzenia. Obaj trwali w tak silnym napięciu, Ŝe było to prawie fizycznie wyczuwalne. Dziwne, Ŝe nie mogli zapomnieć o swoim sporze, pomyślała Vivien. Stoczyli kiedyś pojedynek o kobietę. Czy to nie powinno było zakończyć sprawy? Lord Faversham skrzywił się z lekka, pocierając szczękę. Po chwili skłonił się przed Amy i Vivien. - Wydaje się, Ŝe nie jestem tu mile widziany. Adieu, lady Amy. Vivien. Rzucił im ostatnie spojrzenie i wyszedł. Po chwili z sąsiedniego pokoju doszedł dźwięk zamykanych drzwi. Vivien poŜerała ciekawość. Nie mogła zadawać pytań przy Amy, ale przysięgła sobie, Ŝe uzyska na nie odpowiedź. - Myślałam, Ŝe mam tylko dwóch wujków, tato - powiedziała Amy, ciągnąc ojca za rękaw. - To prawda. Masz wujka Gabriela, który jest w Afryce, i wujka Joshuę, który jest w kawalerii. - To kim jest wujek Brandon? - On nie jest twoim prawdziwym wujkiem, kochanie. Jest wnukiem lady Faversham - powiedział Michael, zaciskając wargi. 241
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Vivien uklękła przed zdezorientowaną Amy i wzięła ją za rączkę. - Twój tato chce tylko powiedzieć, ptaszyno, Ŝe chociaŜ nie jesteście krewnymi, lord Faversham jest jakby twoim wujkiem, poniewaŜ twoja babcia i lady Faversham są bardzo bliskimi przyjaciółkami. - Aha. On jest moim udawanym wujkiem - stwierdziła Amy. - Właśnie tak. Michael zmarszczył brwi, ale nie odezwał się. Vivien posłała mu odwaŜne spojrzenie. Nie dba o jego zły humor. Nie pozwoli, aby jego uprzedzenia odbiły się na Amy. - Amy prosiła mnie, abym oglądał z nią sztuczne ognie powiedział sztywno Michael - MoŜe przyłączysz się do nas. - Mnie teŜ o to prosiła... Vivien nie dokończyła zdania. Jednocześnie spojrzeli na Amy. - Zaprosiłaś nas oboje. - Michael przerwał ciszę. - Czemu mi o tym nie powiedziałaś? - Babcia mówiła, Ŝe to ma być tajemnica. śe lubisz nie spodzianki. - Amy uśmiechnęła się do niego. - Czy jesteś za dowolony, tato? Michael chwycił ją w objęcia. - Jestem bardzo zadowolony, skrzatku. Świetnie dochowałaś tajemnicy. Uśmiechnął się do Vivien, a ona odwzajemniła jego uśmiech. To był kolejny spisek RóŜyczek. Ale całotygodniowe przyjęcie dobiegało końca, nie było więc powodu, aby Vivien miała nadal ćwiczyć sztukę flirtowania. Dlaczego więc one nadal ich kojarzą? Czy chcą, Ŝeby nabrał do niej zaufania? A moŜe miały jakiś inny powód. Po raz pierwszy Vivien odwaŜyła się sprecyzować podejrzenie, które czasem przemykało jej przez myśl. MoŜe one chciały doprowadzić do romansu. Nie pozwoliłyby na przelotną miłostkę, więc ich spisek mógł zmierzać jedynie do... małŜeństwa. RóŜyczki chciały, aby wyszła za mąŜ za Michaela. Serce jej mocniej zabiło, przycisnęła pusty dzbanek do piersi.
Ich zachwyty nad nim, ich zabiegi, a nawet ich brak zachęty dla innych ewentualnych kandydatów do jej ręki - to wszystko składało się na spójną całość. Przez cały czas spiskowały, aby wydać ją za mąŜ. Za Michaela. Natomiast on wcale nie zwracał na nią uwagi. Wyprostował się i wziął córkę za rękę. - Chodź, kochanie - powiedział, a w jego głosie nie było ani śladu poprzedniej wściekłości. - Nie moŜemy spóźnić się na pokaz sztucznych ogni. Weszli do dziennego pokoju Amy i Michael otworzył okno. Vivien wolno szła za nimi. Odstawiła dzbanek i nie spuszczała wzroku z Michaela. On mógłby być jej męŜem. Ale to było nierealne. Ona nie mogłaby Ŝyć w okrutnym i pełnym uprzedzeń świecie gorgios. Za kilka tygodni powróci do swoich rodziców i zwyczajnego Ŝycia w taborze. Jednak serce jej ściskała tęsknota. Po raz pierwszy męŜczyzna wzbudzał w niej takie uczucia. Pragnęła poznać jego wszystkie tajemnice, dzielić z nim Ŝycie. Pragnęła, aby naleŜał do niej i Ŝeby ona mogła naleŜeć do niego. Pragnęła zostać jego Ŝoną. Od tej myśli zakręciło jej się w głowie. Amy wyglądała przez okno, przechylona przez parapet, a jej bose stopki nie dotykały podłogi. - Nie widzę sztucznych ogni, tato. - One będą na niebie, nie na ziemi - powiedział Michael, biorąc ją na ręce. - Gdzie teraz są? Dlaczego ich jeszcze nie ma? - Cierpliwości, skrzatku. Pokaz niedługo się rozpocznie. PoniŜej, na tarasie, zgromadzili się juŜ goście. Światło księŜyca oświetlało wyraźnie ich sylwetki. Vivien była równieŜ zniecierpliwiona. W bibliotece Michaela znalazła kilka ksiąŜek, tak zwanych encyklopedii, i w jednej z nich przeczytała o sztucznych ogniach, ale dopiero teraz miała je oglądać po raz pierwszy.
242
243
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Widzisz tych ludzi na dole? - Michael zwrócił się do córki. Zaraz zaczną odpalać fajerwerki. Na skraju trawnika majaczyły cienie kilku męŜczyzn i widać było światełko. W pewnej chwili szybko odskoczyli do tyłu. Rozległ się donośny świst. Amy pisnęła ze strachu i przytuliła się do ojca. Po chwili w niebo wystrzeliła feeria czerwonych i Ŝółtych ogników, które spadały łukiem na ziemię, gasnąc powoli. Następna raca białych kryształków rozświetliła ciemność i leciała w dół jak rój spadających gwiazd. Zachwycona Vivien wydawała radosne okrzyki, wtórując uszczęśliwionej Amy, a nawet klaskała w dłonie. Michael całą swoją uwagę poświęcał córce. Uśmiechał się i wiwatował wraz z nią, przytulał ją do siebie, odgarniał jej włosy z buzi. Jednak, kiedy Amy nie patrzyła na niego, jego twarz przybierała ponury wyraz. Widać było wtedy, Ŝe jest pogrąŜony w myślach, Ŝe nie dostrzega niczego wokół siebie. Vivien wiedziała, Ŝe myśli o lordzie Faversham. Miał widocznego sińca na policzku, ręce równieŜ musiały go boleć. Paliła ją ciekawość, aby poznać jego myśli, ale musiała odłoŜyć swoje pytania na później. Tymczasem upajała się chwilą, tym, Ŝe jest razem z nim i z Amy i patrzy na kolorowe błyski na niebie. Instynktownie oparła się o niego. - Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego - wyszeptała. Michael pochylił się nad nią. - A ja tak - szepnął jej do ucha. Patrzył na nią z zagadkowym uśmiechem, a w jego wzroku wyczytała niezaspokojone pragnienie. Uczepiła się tego promyka nadziei. Czy uwaŜał ją za piękną? Czuła, Ŝe nie musi się wstydzić łączącej ich więzi, Ŝe przekształciła się ona we wzajemną Ŝyczliwość. - Tato, panno Vivi, patrzcie! - zawołała Amy, podskakując w objęciach ojca. - To jest smok. - Masz rację - potwierdził Michael, patrząc w rozświetlone
niebo. - Jesteś bardzo mądrą dziewczynką- dodał, gładząc ją po policzku. Serce Vivien ścisnęło się z bólu. Był takim czułym, kochającym ojcem. Po raz pierwszy wyobraziła sobie, Ŝe są rodziną, Ŝe to jest realne. Ale wtedy musiałaby pozostać w świecie gorgios. Jak mogłaby porzucić swoich rodziców? Po wspaniałym finale, pokaz ogni sztucznych dobiegł końca. Goście zaczęli powoli opuszczać taras i przechodzić na kolację do sali jadalnej. Główka Amy opadła na ramię ojca. - Czy myślisz, Ŝe Nibbles widział sztuczne ognie? - Oczywiście - powiedział Michael. - Miał doskonały widok ze swojego domku koło stajni. - Czy moŜemy iść do niego? - Nie bałamuć, skrzatku. - Michael roześmiał się. - Teraz idziesz spać. Zaniósł Amy do łóŜka, a Vivien zamknęła okno. Jej wyostrzone zmysły chłonęły wszystkie dźwięki i zapachy, jednak dominującym doznaniem była obecność Michaela. Pochylił się nad łóŜkiem i pocałował Amy, a ona zarzuciła mu ramionka na szyję. Przytulił ją mocno, szepcząc do niej czule. Łzy napłynęły do oczu Vivien. Teraz juŜ wiedziała, co oznacza jej tęsknota. Kochała go. Kochała Michaela Kenyona, markiza Stokeford. Kochała jego siłę, jego wraŜliwość i głęboko skrywaną uczuciowość. Jego spojrzenie wyzwalało w niej tkliwość. Jego dotyk przełamywał wszelki opór. Jego pocałunek czynił j ą bezbronną. Od pierwszej chwili, kiedy stanął w drzwiach saloniku lady Stokeford, odczuła siłę jego przyciągania - moŜny lord gorgio, zdecydowany bronić swojej babki przed oszustką. Miłość ogniem w sercu płonie. Nie powinna go kochać. Miłość oparta jest na zaufaniu, a Michael traktował ją podejrzliwie. Nawet jako Ŝona nie zostałaby zaakceptowana przez jego arystokratycznych znajomych. A jednak przebywanie z nim dawało jej radość, chociaŜ nie przestawały jej dręczyć pytania. Dlaczego rywalizował z lordem Faversham? Pojedynkowali się o kobietę. Czy to była lady Katherine?
244
245
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA wyglądała jak cygańska księŜniczka. Pomarańczowy gorsecik ledwie zakrywał piersi, a turkusowa spódnica owijała się dokoła jej bosych stóp. Nie po raz pierwszy zastanawiał się, czy ona mana sobie bieliznę, czy po to, aby ją pieścić, wystarczy podnieść jej spódnicę. Na nowo wzbudziła w nim poŜądanie. Przez cały wieczór obserwował ją, tańczącą z innymi męŜczyznami. Czekał, aŜ będą sami. Wreszcie nadejdzie ten moment... - Dlaczego rzuciłeś się na lorda Favershama? - spytała go wprost. To pytanie wytrąciło go z równowagi. Ona nie powinna była być świadkiem ich zwady. - Ten temat jest juŜ zamknięty. Wolałbym cię teraz pocałować. Przysunął się do niej, ale Vivien uchyliła się. - Powiedz mi, dlaczego tak bardzo zaleŜało ci na tym, aby stamtąd odszedł? - ZaleŜało mi? - Gdyby wymierzyła mu cios sztyletem, nie byłby bardziej zdziwiony. Dlaczego Brand wszedł na górę? Michael odetchnął głęboko. Odpowiedź na to pytanie była zbyt przeraŜająca. - Nie pozwolę, aby ten łobuz zbliŜał się do mojej córki. Raczej powiedz, dlaczego przyprowadziłaś go do dziecięcego pokoju? - Ja go nie przyprowadziłam. Sam przyszedł. - Byłaś z nim - powiedział, Pod wpływem nagłego uczucia zazdrości, chwycił ją za ramię. - Co, u diabła, robiłaś w jego towarzystwie? Czy on cię uwodził? W oczach Vivien wyczytał ból. To dziwne, nie była przecieŜ niewinną dziewczyną. A on nie chciał jej zranić. Odsunęła się od niego. - ObraŜasz mnie. Hrabia nie jest tak źle wychowany jak ty. - To rozpustnik, który wykorzystuje kobiety.
A co waŜniejsze, czy Michael oddał tej kobiecie swoje serce? Michael odszedł od Amy, a ona, jakby to była naturalna kolej rzeczy, wyciągnęła rączki do Vivien, która usiadła na brzegu łóŜka i serdecznie ją uściskała. Tak bardzo pragnęła chronić Amy przed całym złem świata, cieszyć się z jej postępów i pocieszać w smutkach. Tak bardzo pragnęła być matką... - Panno Vivi, opowiesz mi bajkę? - Jest juŜ po północy- szepnęła Vivien, odgarniając pasmo złocistych włosów z czoła dziewczynki. - Opowiem ci jutro. - Obiecujesz? Amy musiała być juŜ bardzo śpiąca, poniewaŜ wcale się nie upierała. - Obiecuję. - Vivien poczuła, Ŝe zalewają nagła fala czułości i pocałowała jedwabisty policzek Amy. - Dobranoc, ptaszyno. - Dobranoc, panno Vivi - szepnęła Amy i natychmiast zasnęła. Michael podał jej rękę i podniósł z łóŜka. Jego spojrzenie miało ten sam wyraz co poprzednio. Pirat patrzył na swoją brankę. PoŜądanie, które odczuła Vivien, było teraz spotęgowane uczuciem miłości. Czy Michael zdawał sobie z tego sprawę? Czy on "odczuwał tylko Ŝądzę? Nie mogła niczego wyczytać z jego twarzy. Prowadził ją do drzwi. Zatrzymali się na chwilę, aby popatrzeć na śpiącą Amy, która tuliła w ramionach swoją lalkę. - Jaka ona jest słodka - szepnęła Vivien. - Musisz być bardzo szczęśliwy, Ŝe ją masz. - Tak, Michael starał się nie zdradzić swoich uczuć. Tłumaczył sobie, Ŝe Vivien uczyniła zdawkową uwagę i nic się za tym nie kryło. Nie mogła przecieŜ wiedzieć, Ŝe targał nim lęk. Jak równieŜ nie mogła sobie wyobrazić, z jaką zaciekłością pragnął chronić Amy. To był jego czuły punkt - wielka miłość do tego dziecka. Nie pozwoli nikomu wykorzystać tej słabości. Nikomu. Kiedy szli ciemnym korytarzem, wrócił myślami do Vivien. Złote bransoletki dźwięczały na przegubach jej rąk. W tym stroju
- Więc pasujecie do siebie. Powinniście być najlepszymi przyjaciółmi. - Nie wtrącaj się do spraw, których nie rozumiesz, Vivien powiedział, ledwie hamując gniew.
246
247
BARBARA DAWSON SMITH Ale ona nie chciała się poddać. Patrzyła na niego nieustępliwym wzrokiem. - Ty pierwszy zaatakowałeś hrabiego, Kim jest ta kobieta, która nadal stoi pomiędzy wami? Michaela przebiegł zimny dreszcz. Zwilgotniały mu dłonie. Vivien zanadto obstawała przy tym temacie. Ale on wiedział, jak odwrócić jej uwagę. - Dość tych pytań. Porozmawiajmy o nas - powiedział uwo dzicielskim tonem, przysuwając się do niej. Natychmiast się cofnęła. - Tu właśnie chodzi o nas. Muszę wiedzieć, dlaczego nie chcesz o niej mówić. Kim ona dla ciebie jest, Michaelu? - Przeszłość naleŜy uznać za pogrzebaną. - Ale ty jej nie pogrzebałeś. To, co się dzisiaj wydarzyło, jest tego najlepszym dowodem. Michael przypomniał sobie wstrząs, jakiego doznał na widok Branda, który stał w drzwiach i patrzył na Amy. To wspomnienie rozpętało w nim piekło, ale jego twarz nie zdradzała Ŝadnych uczuć. - To tylko niemądra zwada. Zapomnij o tym. Vivien zaczęła schodzić po schodach. - Nie mogę zapomnieć. Wiedziałeś, Ŝe obok jest Amy, ale nawet to nie powstrzymało cię od bójki. Michael przeklinał się w duchu, Ŝe pozwolił, aby Vivien to wszystko widziała. - Tamta sprawa jest juŜ zakończona, natomiast przed nami jest jeszcze wszystko. Pragnę cię, Vivien. Zatrzymała się u podnóŜa schodów. Migotliwe światło kandelabrów oświetlało jej rozchylone wargi i tęskny wyraz oczu. Michael odczuł nagłe pragnienie, silniejsze niŜ Ŝądza, by wziąć ją w ramiona i nie pozwolić, aby od niego odeszła. Szybko zdławił to uczucie. JuŜ nigdy nie zezwoli, aby jakakolwiek kobieta miała nad nim taką władzę. - Czy ty ją kochasz? - spytała. - Kogo? 248
CYGANKA
- Tę kobietę, którą osłaniasz. Myślę... Ŝe twoje serce nadal do niej naleŜy. - Za duŜo myślisz. Zeskoczył z ostatnich dwóch stopni. Zdecydowany połoŜyć kres jej pytaniom, przycisnął ją do ściany, aby odczuła siłę jego poŜądania. Vivien gwałtownie złapała oddech. Pragnęła go, czuł w niej Ŝar namiętności. Chciał ją pocałować w usta, ale odwróciła głowę, więc musnął tylko wargami jej policzek. - Proszę cię, Michaelu. Musisz mi powiedzieć, kim ona jest dla ciebie? - Nikim - warknął. - Ona jest nikim. Ona nie Ŝyje. Vivien patrzyła na niego. Jej ciemne, aksamitne oczy rozświetliło zrozumienie. Popełnił błąd, chociaŜ w głębi serca widocznie chciał, Ŝeby się dowiedziała, poniewaŜ odczuł dziwną ulgę. - To lady Grace - szepnęła Vivien. - Lord Faversham uwiódł twoją Ŝonę.
CYGANKA
22
YESTACHO
Na posępnej twarzy Michaela Vivien wyczytała całą prawdę. Przyjaciel z dzieciństwa zrobił z niego rogacza. Zdradził go w najgorszy moŜliwie sposób. Nic dziwnego, Ŝe Michael wyzwał go na pojedynek. Nic dziwnego, Ŝe nie mógł się uwolnić od nienawiści do lorda Favershama. Nagle zaświtała jej w głowie zatrwaŜająca myśl. W gardle jej zaschło. - Amy... - wyszeptała. Nie odezwał się, ale jego oczy wyraŜały takie cierpienie, Ŝe słowa były zbędne. Dobry BoŜe! Amy jest córką lorda Favershama! - Czy jesteś tego pewien? - szepnęła. Odwrócił od niej wzrok i skierował spojrzenie w stronę pustego korytarza. - Tego nie da się udowodnić. Nie mów o tym nikomu. Vivien przeciągle westchnęła. - Nigdy nie będę o tym mówić. MoŜesz mi wierzyć. Michael popatrzył na nią. Jego wzrok wyraŜał nieufność. Odwzajemniła jego spojrzenie, jej oczy odzwierciedlały miłość, jaką czuła do niego. Nie wierzył kobietom, poniewaŜ miał niewierną Ŝonę. Nic dziwnego, Ŝe zamknął swój dom przed lordem Favershamem. 250
Nic dziwnego, Ŝe rzucił się na niego z pięściami. Kierował nim strach. Mógł stracić swoją ukochaną córeczkę. Vivien Ŝywo odczuwała jego męczarnię. Wisiała nad nim groźba, Ŝe inny męŜczyzna mógłby dochodzić swoich praw do Amy. A ona lekkomyślnie zlekcewaŜyła jego wolę i zaprowadziła lorda Favershama na górę. Nie wiedząc, jak go pocieszyć, objęła go i przytuliła policzek do jego twarzy. Był bardzo spięty. - Powinnam była zatrzymać hrabiego - szepnęła. - Co ja zrobiłam?! - To nie twoja wina. Brand robi to, co chce. Vivien podniosła głowę. Przypomniała sobie, jak bardzo hrabia interesował się Amy. - Czy sądzisz... Ŝe on wie? Mięsień mu zadrgał w policzku. - Amy miała prawie rok, kiedy zdałem sobie z tego sprawę. Przez ostatnie trzy lata wierzyłem, Ŝe on o niczym nie wie powiedział, z trudnością wymawiając słowa. - AŜ do dzisiaj. Sposób, w jaki na nią patrzył... Zawiódł go głos; przeszywał Vivien badawczym spojrzeniem. - Przysięgnij, Ŝe nikomu o tym nie powiesz. - Oczywiście. Nigdy nie zdradziłabym ciebie ani Amy. Patrzył na nią z powątpiewaniem. Vivien wiedziała, Ŝe niełatwo będzie mu udowodnić, Ŝe ona jest inna niŜ jego zmarła Ŝona. Ale przekona go. Musi go przekonać. A moŜe on juŜ nabrał do niej trochę zaufania? PrzecieŜ pozwolił, aby zaprzyjaźniła się z jego córką, a tego przywileju udzielał nielicznym. Ta myśl napełniła ją otuchą. Usłyszeli głosy, dobiegające z końca korytarza. Kilka dam ukazało się zza rogu. Ich śmiechy odbijały się echem od kamiennych ścian. Michael osłonił ją własnym ciałem i otworzył najbliŜsze drzwi, za którymi się zaraz schronili. Vivien zobaczyła mały pokój, z półkami pełnymi bielizny pościelowej. Na środku stał duŜy stół, 251
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
na którym leŜały równo poskładane prześcieradła. Kiedy zamknął drzwi, znaleźli się w ciemnościach. Trzymał ją tak blisko siebie, Ŝe czuła bicie jego serca. Damy przeszły obok pokoiku, prawdopodobnie chciały odświeŜyć garderobę przed kolacją. Kiedy ich głosy umilkły w oddali, Vivien przytuliła się do Michaela. Tak bardzo chciała mu pomóc. Spowodować, aby mógł zapomnieć - przynajmniej na chwilę - o brzemieniu, które musiał dźwigać. A w głębi serca pragnęła równieŜ utrwalić w pamięci spędzone z nim chwile. Zaczęła gładzić dłońmi jego plecy, dotykała twardych mięśni i kształtnych barków, muskając jednocześnie wargami jego brodę. Czuła, jak się odpręŜa. Objął ją w pasie. - Vivien - szepnął. Pochylił głowę, a ona natychmiast podała mu usta. Był to długi, namiętny pocałunek, Vivien poddawała się ogarniającej ją fali poŜądania. Ciemność wyostrzała jej zmysły. Czuła jego zapach, zapach męŜczyzny. Pragnęła, aby nauczył ją tych wszystkich grzesznych i nieprzyzwoitych uczynków. Tylko on. Zsunął jej gorsecik i dotknął piersi, muskając palcami brodawki. ZadrŜała w jego ramionach. Potem jego usta zacisnęły się na nabrzmiałej brodawce, poczuła teŜ delikatny dotyk zębów. Krew pulsowała jej w skroniach, kaŜde dotknięcie przejmowało ją drŜeniem. Vivien ocierała się o niego, wchłaniała go w siebie, a jej dłonie przesuwały się po jego ramionach i klatce piersiowej. - Powiedz, Ŝe mnie pragniesz - poprosił chrapliwym szeptem. Powiedz. - Pragnę ciebie - szepnęła Vivien. Nie dbała juŜ o nic. Wiedziała tylko, Ŝe nie moŜe wytrzymać bez niego i bez tych doznań ani chwili dłuŜej. - Och, Michael. Jestem twoja. Tylko twoja. Z jego ust wydarł się cichy okrzyk zadowolenia. Zaczął ją szybko rozbierać. W ciemnościach, kiedy stanęła przed nim naga,
prawie nie odczuła wstydu. Czuła na sobie jego gorące dłonie, błądzące po miejscach, których nie dotykał jeszcze Ŝaden męŜczyzna. Jego palce prześlizgnęły się po jej piersiach, musnęły talię i dotarły do bioder. Vivien wygięła się lekko, pragnąc ponownie doświadczyć tej wspaniałej, intymnej pieszczoty. Jakby czytając jej myśli, dotknął jej tam, gdzie oczekiwała. Pod wprawnym dotykiem jego palców, jej ciało wibrowało trudną do Opisania rozkoszą. Wtuliła twarz w jego ramię, wydając ciche jęki. Doprowadził ją na skraj eksplozji i cofnął rękę. Chciała protestować, ale zamknął jej usta pocałunkiem. Popchnął ją lekko do tyłu, aŜ oparła się o coś gładkiego i chłodnego. Poczuła zapach wykrochmalonej bielizny. Prześcieradła. Stół. Oszołomiona, opadła na stół. I tak nie byłaby w stanie utrzymać się na nogach. Słyszała szelest zrzucanego w pośpiechu ubrania, dźwięk toczącego się po podłodze guzika, niecierpliwe pomruki. W padającej spod drzwi smudze światła widziała zarys jego sylwetki. Po chwili opadł na nią, jego silne ciało o twardych mięśniach było nagie jak jej ciało, ale tak odmienne. Przesuwała rękami po nim, nie mogąc się nasycić. Była zdumiona. On był przecieŜ gorgio i arystokratą, a ona nie odczuwała obawy ani wstydu. Płonęła z pragnienia, aby zjednoczyć się z Michaelem Kenyonem. On był jej bokht, jej przeznaczeniem. MęŜczyzną, którego wyznaczył los, aby rozpalił płomień w jej sercu. Czuła pomiędzy nogami dotyk jego nabrzmiałego członka, a on całował ją i pieścił. Nie mogąc wytrzymać napięcia, szeptała bezładne prośby, mieszając angielski z językiem romani. - Marzyłem o tym - odezwał się niskim, gardłowym głosem. O tobie Vivien. - Ja teŜ o tobie marzyłam, vestacho - szepnęła, dotykając jego policzka. - Yestacho? - Ukochany - przetłumaczyła, przyciskając wargi do jego piersi.
252
253
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Nie odezwał się. Czuła, Ŝe nie dowierza jej wyznaniu. Dobrze wiedziała, Ŝe on jej nie kocha. Ale jej miłość była głęboka i prawdziwa. Kiedy uniósł biodra, Vivien instynktownie rozchyliła nogi na jego przyjęcie. Często widywała łączące się w pary zwierzęta, lecz mimo to nie mogła ochłonąć ze zdumienia. Nie spodziewała się, Ŝe członek męŜczyzny moŜe być tak duŜy. Nie spodziewała się równieŜ gwałtownego bólu, który poczuła, kiedy w nią wchodził. Nie mogła powstrzymać bolesnego jęku. - Vivien? - Znieruchomiał nagle. W jego głosie usłyszała zdziwienie. Nawet teraz wątpił w jej niewinność. Odezwała się, zanim zdołał zadać pytanie. - Tak. Jesteś pierwszy, mój jedyny. Słychać było jego cięŜki oddech. Oparty na łokciach, usiłował przebić wzrokiem ciemności i spojrzeć jej w oczy. Po dłuŜszej chwili dotknął wargami jej skroni. - Czy... jeszcze cię boli? - Nie - szepnęła, zamykając oczy. - Jest mi z tobą cudownie. Jesteśmy stworzeni dla siebie. To była prawda. Kiedy ból ustąpił, zaczęła poruszać biodrami, zachwycona, Ŝe on ją tak szczelnie wypełnia. Michael jęknął głucho. Wchodził w nią, a po chwili z wolna się wycofywał, a jej ciało poddawało mu się skwapliwie. Kiedy zaczęła odpowiadać ruchami bioder na kaŜdy jego ruch, Michael zadrŜał i z ust wydarł mu się jęk rozkoszy. Zrozumiała, Ŝe posiada nad nim władzę. NaleŜała do niego, a on naleŜał do niej, bez względu na to, czy chciał to przyznać. Byli teraz jednością. Całował ją i pieścił, a ona wiła się pod jego cięŜarem, napierała na niego i przyciągała go do siebie. Wydawało się, Ŝe nie potrafi dłuŜej znieść tej słodkiej męczarni. Zatraciła się nagle w uczuciu pulsującej rozkoszy, świetlnej feerii tysiąca gwiazd i wtedy poczuła jego orgazm w sobie. Wspólnie osiągnęli szczyt upojenia.
Michael powoli dochodził do siebie. Jego pierś unosiła się cięŜkim oddechem, pot chłodził skórę. Był wyczerpany, ale przenikało go uczucie głębokiej satysfakcji. Vivien naleŜała do niego. Tylko do niego. LeŜała teraz pod nim, przytulając twarz do jego ramienia, owiewając go ciepłym, przerywanym oddechem. Nadal był w niej i nie miał ochoty, jak to było z innymi kobietami, aby natychmiast się uwolnić. Powinien był to zrobić, zanim osiągnął orgazm. Nie Ŝałował jednak, Ŝe pozostawił w niej swoje nasienie. Rozpierało go dziwne poczucie dumy. Był pierwszy -jedyny. śaden inny męŜczyzna nie zaznał siły jej nieokiełznanej namiętności. śaden inny męŜczyzna nie doprowadził jej do szczytu rozkoszy. I Ŝaden inny męŜczyzna nie słyszał jej Ŝarliwych szeptów w ciemności. Yestacho. Ukochany. Ogarnęło go jakieś tkliwe uczucie. Ale szybko się z niego otrząsnął. Jej wyznanie peszyło go. Uznała, Ŝe jest zakochana tylko dlatego, Ŝe jest tak niewinna. Jeszcze nie wie, Ŝe łączy ich tylko poŜądanie. Miał nadzieję, Ŝe Vivien nie zdradzi jego tajemnicy. A on miał zamiar uwieść ją, aby przekonać babkę, Ŝe roztacza opiekę nad niemoralną, zepsutą do szpiku kości dziewczyną. Jak mógł być tak ślepy, Ŝeby nie dostrzec, jak jest naiwna i niedoświadczona. Ale teraz Vivien naleŜała do niego. Zabiłby kaŜdego męŜczyznę, który by ośmielił się jej dotknąć. W otaczającym ich mroku dostrzegał jedynie zarys jej piersi i bioder. Jej jedwabista skóra promieniowała ciepłem. Chciał zmienić pozycję, ale stół zaskrzypiał. Roześmiał się cicho. - Czemu się śmiejesz? - spytała sennie. - Z tego, Ŝe jesteśmy w jakimś cholernym składziku, gdzie jest pełno bielizny. - Twoja bielizna jest gładka i miękka, milordzie.
254
255
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Przeciągnęła się zmysłowo, a jemu krew zaczęła szybciej pulsować w Ŝyłach. DłuŜsze pozostawanie w tym miejscu było szaleństwem. Stół był za mały dla jego barczystej postaci. O wiele lepiej byłoby im się kochać w jego szerokim łoŜu. Ale wtedy musieliby się rozdzielić, włoŜyć ubranie, a on teraz trzymał w objęciach jej nagie ciało. Nie był jeszcze gotowy. Ten gwałtowny orgazm bardzo go wyczerpał. Zaczął się jednak łagodnie poruszać w tej jedwabistej otulinie, która Ŝarliwie do niego przylegała. Z cichym jękiem uniosła biodra do góry. Tak Ŝywo reagowała na kaŜdy jego ruch, tak rozkosznie pulsowała wokół jego męskości - wspaniała, zmysłowa kobieta. Teraz, kiedy miał juŜ za sobą rozkosz spełnienia, będzie mógł spokojnie upajać się jej ciałem. Dotknął ustami jej piersi, czując, jak brodawka napręŜa się pod jego dotykiem. Wydyszała jego imię, a ten gardłowy dźwięk rozpalił w nim nagły ogień. Z trudem utrzymywał swoje powolne tempo, całując ją i pieszcząc. Zarzuciła mu nogi na biodra, wciągając w siebie coraz głębiej. Szeptała coś w swoim egzotycznym języku, często powtarzając pieszczotliwie... - Yestacho... Nie był juŜ w stanie opanować podniecenia. Nigdy jeszcze nie pragnął kobiety tak gwałtownie, jak pragnął Vivien. Nigdy jeszcze tak szybko nie osiągnął na nowo stanu podniecenia. To było szaleńcze zapamiętanie, nad którym przestał panować, chociaŜ nie chciał osiągnąć zaspokojenia wcześniej niŜ ona. Wsunął rękę między jej nogi, aby popieścić to wraŜliwe, intymne miejsce. Vivien wydała krótki okrzyk, zadrŜała konwulsyjnie. Michaelem wstrząsnął dreszcz rozkoszy. Osiągnął orgazm, pozostawiając w niej swoje nasienie. Teraz juŜ wiedział, Ŝe wkrótce będzie znów jej pragnął, więc przewrócił się na plecy i pociągnął ją na siebie. Jeszcze nie potrafił się od niej oderwać. LeŜała na nim, wyczerpana. Wolnymi ruchami gładził jej jedwabistą skórę. Poruszyła się wreszcie, ocierając się o niego biodrami.
On się równieŜ poruszył, chociaŜ sądził, Ŝe juŜ całkowicie opadł z sił. - Kusicielko - szepnął. - Przy tobie czuję się jak podniecony nastolatek, a nie trzydziestojednoletni męŜczyzna. - To męŜczyźni nie kochają się tak często? - zamruczała, wyginając biodra... co dało wspaniały efekt. Michael gwałtownie złapał oddech. -MęŜczyźni -powiedział, przytrzymując jej biodra -kontrolują swoje popędy, aby móc zaspokoić potrzeby kobiety. - Bardzo dobrze zaspokoiłeś moje potrzeby, milordzie. Mam nadzieję, Ŝe zrobisz to znowu. Musnęła ustami jego wargi. Michael ujął w dłonie jej głowę, dotykając wargami i językiem jej ciepłej skóry, Nie mógł się nią nasycić. Wzbierało w nim coraz silniejsze poŜądanie. Z korytarza dochodziły jakieś głosy. Vivien uniosła głowę. - Dosta! - usłyszał jej trwoŜny szept. - To goście. On równieŜ zapomniał, Ŝe jeszcze trwa przyjęcie. Nie zdawał sobie sprawy, jak długo tu przebywali, poniewaŜ poza Vivien świat dla niego nie istniał. - JuŜ późno - mruknął. - Przyjęcie zbliŜa się ku końcowi. - Szsz... - uciszyła go, przykładając palec do ust. - Ktoś moŜe nas usłyszeć. Rozbawił go ten nagły przypływ wstydliwości. Chcąc wprawić ją w jeszcze większe zaŜenowanie, opuścił rękę, natrafił na miękkie jak aksamit zagłębienie, rozchylił je i zaczął wolno pieścić, tak jak lubiła. - Przestań - jęknęła z cicha. - Proszę. - Myślałem, Ŝe to lubisz. -- Tak- szepnęła, szybko łapiąc oddech. - Och, tak... tam,.. Kiedy jednak ona równieŜ opuściła rękę i zaczęła go delikatnie dotykać końcami palców, ten Ŝart przestał być zabawny. Musiał zacisnąć zęby, aby powstrzymać jęk. - Uwodzicielko - szepnął. - Uwodzicielu - usłyszał tuŜ przy uchu.
256
257
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
Kroki zatrzymały się przed drzwiami alkierza. MęŜczyzna i kobieta. Ich głosy wydawały się znajome. Nagle spięta Vivien odsunęła dłoń od jego pulsującej męskości. - Wicehrabia Beldon... i księŜna- szepnęła tak cicho, Ŝe Michael ledwie ją usłyszał. Michael często słyszał tę nutę odrazy w głosie Vivien. Z jakiegoś powodu nie cierpiała księŜnej. CzyŜby ta jędza była dla niej niegrzeczna? Michael nie miał zamiaru tego tolerować. Postanowił, Ŝe później zainteresuje się tym bliŜej. Zza drzwi dobiegł odgłos pocałunków. Michael napiął mięśnie, gotów osłonić Vivien, gdyby otworzyli drzwi. Co prawda, nikt o zdrowych zmysłach nie wybrałby na schadzkę tak niedorzecznego miejsca. KsięŜna zachichotała; usłyszeli oddalające się kroki. Po chwili rozległ się trzask zamykanych drzwi. - JuŜ poszli - powiedział Michael, zabierając się ponownie do przerwanej pieszczoty. - Ta wiedźma wzięła go do swojej sypialni. Vivien chwyciła go za nadgarstek. - PrzecieŜ... ona jest męŜatką. A księcia tu nie ma. Był zdumiony jej naiwnością. Poczuł się przy niej stary i zuŜyty. Nic dziwnego, Ŝe nie mógł dostrzec, jak bardzo jest niewinna. Znał tylko wprawne w intrygach arystokratki. Sypiał z nimi po kolei, dopóki się nie znuŜył. Chciał się nawet oŜenić z jedną z nich. W tej chwili ta myśl napełniła go odrazą. - Tak postępuje się w eleganckim świecie. - Ja tego nie akceptuję. Ty teŜ nie powinieneś, po tym, co cię spotkało. Ogarnął go gniew, ale szybko stłumił go w sobie. - Jeśli uprawianie seksu jest złe, to my teŜ jesteśmy grzesznikami - powiedział, przesuwając dłonią po jej biodrze. - MoŜe - szepnęła. - Ale nikogo nie zdradzamy. - To nie ma wielkiego znaczenia. Dotknął jej piersi, ale ona odepchnęła jego rękę.
- Nie. Posłuchaj. MałŜeństwo jest święte. MąŜ i Ŝona składają przysięgę. Powinni naleŜeć tylko do siebie. Czy ona naprawdę w to wierzyła? Chciał jej zaufać, ale druga strona jego osobowości - ta cyniczna - mówiła mu, Ŝe to tylko udawanie, aby zdobyć nad nim władzę. Grace takŜe wydawała się szczera. - Taka wierność nie istnieje - powiedział. - Wiedziałabyś o tym, gdybyś miała więcej doświadczenia. - Wiem, Ŝe miro dado i miro dye nigdy nie dopuściliby się zdrady. Jak teŜ inni Romowie - szepnęła. - MoŜe wasze angielskie społeczeństwo nie zna takiego pojęcia jak honor - dodała zaczepnie. - Kiedy dwoje dorosłych ludzi wyraŜa na to zgodę, to nie ma w tym nic hańbiącego. - Tak? To nie powinieneś mieć urazy do lorda Favershama. Chyba Ŝe lady Grace nie wyraziła zgody. - Ona tak, do diabła -uciął. -Ale nie ja. A ona była moją Ŝoną. - Ach, tak - skomentowała z zadowoleniem Vivien. - Więc jednak uznajesz konieczność dotrzymywania wierności? Niech ją licho. Jak sprytnie przeinacza jego słowa. - Uznaję konieczność chronienia tego, co do mnie naleŜy. Przyciągnął ją do siebie i odnalazł ustami jej wargi. Jego przeciągły, namiętny pocałunek dawał wyraźnie do zrozumienia, Ŝe ona naleŜy do niego. Przez chwilę czuł w niej opór, ale rozluźniła się natychmiast. LeŜał na plecach, a ona rozsunęła nogi, aby go wziąć w siebie. Ich ciała poruszały się w zgodnym rytmie namiętności. Kiedy jej ciałem zaczęły wstrząsać spazmatyczne dreszcze i kiedy usłyszał jej ciche okrzyki, sam doznał gwałtownego orgazmu. Po przeŜyciu tak intensywnej rozkoszy zapadł w głęboki sen. Kiedy się zbudził, Vivien spała w jego ramionach, nakryta swoimi długimi, jedwabistymi włosami. Zalała go fala czułości. Przytknął wargi do jej czoła, wdychając egzotyczny zapach perfum i miłosnego zespolenia. Dopiero po
258
259
BARBARA DAWSON SMITH chwili zorientował się, Ŝe złoŜone na stole prześcieradła są po~ przesuwane, a on leŜy jednym bokiem na twardym blacie. Z powodu panujących ciemności, stracił poczucie czasu. Podejrzewał, Ŝe niedługo wstanie słuŜba, jeśli juŜ nie wstali i nie zabrali się do swoich zajęć. Za chwilę mogła tu wejść pokojówka. Nie moŜe pozwolić, aby ich zastała. Musi dbać o opinię Vivien. UwaŜano ją za złodziejkę. Patrzono na nią podejrzliwie, poniewaŜ przyszła z zupełnie innego świata. On sam źle ją oceniał. Jeśli nie wierzył w jej niewinność, to moŜe powinien równieŜ przestać uwaŜać ją za nieuczciwą? Wysunął się spod niej i stanął na podłodze. Przeciągnął się, aby rozluźnić zesztywniałe mięśnie i zaczął się szybko ubierać. Myślał o sfałszowanym liście od Harriet Althrope. CzyŜ mógł jednak dobrze pamiętać jej charakter pisma? Miał dwanaście lat, kiedy wysłano go do Eton, a ona odeszła wkrótce potem. Mógł się mylić co do listu. A Vivien mogła mówić prawdę, Ŝe chce przekazywać swojemu kalekiemu ojcu sto gwinei miesięcznie. Jeśli ona nie kłamie... Michael głęboko zaczerpnął powietrza. Gdyby rzeczywiście była córką Harriett Althorpe, uznano by ją za arystokratkę. Niekonwencjonalna Ŝona, która mogłaby przystosować się do eleganckiego świata, śona. To był oszałamiający pomysł. Jeszcze kilka tygodni temu podjął decyzję, Ŝe oŜeni się z Katherine, kobietą, która byłaby dla niego odpowiednią Ŝonę. Teraz ta myśl napełniała go odrazą. Nie chciał kolejnej frywolnej damy z towarzystwa, zajętej obmyślaniem przyjęć i zajętej zakupami na Bond Street. Pragnął namiętności. Radości. Miłości. Nagle zacisnął pięści. Jakim był głupcem! CzyŜby małŜeństwo z Grace niczego go nie nauczyło? JuŜ nigdy nie odda kobiecie swojego serca. Tęsknił jednak za kobietą, która przywróciłaby mu radość, z którą mógłby dzielić swój prywatny, niedostępny dla innych świat. I Ŝycie z Amy.
260
CYGANKA Katherine nigdy nie szukała towarzystwa jego córki, tak jak robiła to Vivien. Zawstydził się, Ŝe nie pomyślał o tym przedtem. Vivien była urodzoną matką. Uwielbiała Amy tak samo jak on. Pokochał Amy od chwili, kiedy pielęgniarka podała mu maleńkiego noworodka, o ślicznej, delikatnej buzi, Nie podejrzewał jeszcze, Ŝe nie jest jego córką. Kilka miesięcy później, kiedy odkrył prawdę i miał niezbity dowód, wyparcie się Amy byłoby dla niego równoznaczne z wyrwaniem z piersi własnego serca. Faversham nie odbierze mu Amy. Nie dowie się, Ŝe istnieje dowód na jego ojcostwo. Vivien teŜ nie powinna o tym wiedzieć. A gdyby jednak Vivien okazała się oszustką? Musiałby wtedy podjąć bardzo trudną decyzję. On sam nie dbał o opinię, ale musiał myśleć o Amy. Nikomu nie pozwoli skrzywdzić swojej córki. Schylił się, aby pocałować Vivien. Zamruczała z cicha. Zapragnął zobaczyć ją na dworze, jak się budzi w blasku słońca po miłosnej nocy. Zapragnął znów się z nią kochać. Ta pokusa była bardzo silna, chociaŜ juŜ tyle razy zaspokoił swoją namiętność. - Wstawaj - szepnął. - JuŜ jest ranek. Vivien szybko zeskoczyła ze stołu. - Ranek? Dlaczegoś mnie wcześniej nie zbudził? - Zmęczyłaś mnie, kochanie. Mamy cholerne szczęście, Ŝe nie weszła tu Ŝadna pokojówka. - SłuŜący - jęknęła. - Zobaczą nas. Szybko zbierała swoją garderobę, a on pomagał jej się ubierać i korzystając z okazji dotykał ją pieszczotliwie. - Przestań -powiedziała, odpychając jego rękę. - W ten sposób nigdy stąd nie wyjdziemy. Przyciągnął ją do siebie i przesunął ustami po jej wargach. - Nabrałem upodobania do ciasnych komórek. Vivien rozchyliła wargi. Był to krótki, czuły pocałunek. - Yestacho - szepnęła, dotykając jego szorstkiego policzka. Nigdy nie zapomnę tej cudownej nocy. Ogarnęło go ciepłe uczucie, więc Ŝeby mu nie ulec, szybko 261
BARBARA DA WSON SMITH podszedł do drzwi. Kiedy j'e otworzył, korytarz wydał się mu jasno oświetlony. Rozejrzał się i przywołał ją gestem. - Chodź. Odprowadzę cię do twojej sypialni. - Mogę pójść sama. - Nie- powiedział, kładąc jej dłoń na karku.- Dopilnuję, Ŝebyś dotarła tam bezpiecznie. Nie mógł jej puścić samej. Pięknie wyglądała z lekko spuchniętymi wargami i potarganymi włosami. Widać było po niej, Ŝe spędziła miłosną noc. Otworzyła usta, ale nie zaprotestowała. Uśmiechnęła się kusząco i opuściła powieki. Znowu zapragnął się z nią kochać. Ale tym razem w łóŜku. Kiedy szli pustymi korytarzami, a ich biodra ocierały się o siebie, gorączkowo obmyślał, co zrobić, Ŝeby mogli znowu zostać sami. - Goście wyjeŜdŜają dziś rano - powiedział. - MoŜe moglibyśmy się spotkać po wczesnym obiedzie? Na przykład w mojej sypialni. - RóŜyczki nigdy by na to nie pozwoliły. - Roześmiała się, potrząsając głową. - Więc gdzie? Jest mnóstwo miejsc, gdzie nikt nas nie znajdzie. Zbrojownia. Strych. Szafa z chińską porcelaną. Kiedy doszli do drzwi jej sypialni, spojrzała na niego błyszczącymi oczami. - Biblioteka. Ale nie będziemy sami. Obiecałam Amy bajkę. - Tak. Pamiętam. Chciał widzieć, jak przytula jego córkę. Chciał równieŜ zobaczyć ich wspólne dziecko u piersi Vivien. A przede wszystkim pragnął zaznać tej rozkosznej chwili, kiedy jego nasienie będzie znowu przenikać do jej łona. PoŜądał jej teraz z równą siłą, jak pragnął jej przedtem. Ale to byłby egoizm z jego strony. Jest na pewno obolała, tak gorliwie wtajemniczał ją w sztukę miłości. Pocałował ją na poŜegnanie i omal nie złamał danego sobie 262
CYGANKA przyrzeczenia. Była tak ciepła, tak chętna, tuliła się do niego z takim zaufaniem. - Jesteś moja - powiedział gwałtownie. - Nie chcę rozstawać się z tobą ani na chwilę, - Och, Michael - powiedziała, pocierając policzek o jego brodę. - Tak bardzo cię kocham. Oszołomiło go to wyznanie. Patrzył z uśmiechem, jak Vivien wchodzi do sypialni i zamyka drzwi. Tak. Ona jeszcze tego nie wie, ale zostanie jego Ŝoną.
CYGANKA
23
UWIĘZIONA
Błękitne zasłony i złocone krzesła w sypialni Vivien lśniły w świetle poranka. Jej okazałe łoŜe, z kolumienkami i baldachimem, było przygotowane, ale nikt w nim nie spał tej nocy. Teraz Vivien nie mogłaby zasnąć, była zbyt podekscytowana. Nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobraŜała sobie, Ŝe moŜe ich połączyć tak bliska więź. Jakby ich dusze się odnalazły i wszystko się nagle odmieniło. Jej ciało było nadal przyjemnie podraŜnionie po miłosnej nocy. Oddała się lordowi gorgio. Ale niczego nie Ŝałowała. „Jesteś moja. Nie chcę rozstawać się z tobą ani na chwilę". Uszczęśliwiona Vivien zaczęła wirować po sypialni, dopóki nie zakręciło jej się w głowie. Opadła na łóŜko. W sercu Michaela równieŜ zapłonął ogień. Zaufał jej, powierzył swoją tajemnicę. Pochodzili z dwóch róŜnych światów, ale znajdą jakieś rozwiązanie tego problemu. Muszą znaleźć. MoŜe uda jej się przekonać dado i dye, aby zatrzymali się na terenie jego majątku. Czy on im się spodoba? Bardzo tego pragnęła. Vivien nie będzie juŜ potępiać wszystkich gorgios, nie wszyscy są podli. PrzecieŜ były RóŜyczki, Amy... i Michael. Tak bardzo pragnęła przygarnąć się do niego, objąć go, 264
Ŝe chciała wziąć w ramiona choćby poduszkę. Jej dłoń natrafiła przy tym na coś zimnego i twardego, Uniosła poduszkę i zmarszczyła brwi. LeŜał tam jakiś przedmiot, skręcony jak zwoje węŜa. Szmaragdy i brylanty w złotej oprawie. Naszyjnik. A obok pierścionek z brylantem. JuŜ gdzieś widziała tę biŜuterię... Wzdrygnęła się nagle.Ten naszyjnik miała na balu księŜna Covington. A pierścionek naleŜał do lady Katherine i był rzekomo ukradziony. Vivien była wstrząśnięta. Ktoś połoŜył te klejnoty pod jej poduszką. Ktoś, kto chciał ją poniŜyć i zaprowadzić do więzienia. Ktoś, kto chciał zhańbić ją w oczach Michaela. Develesa! To na pewno Katherine. Nie, jej ksiąŜęca mość, księŜna Covington. To ona otwarcie wyraŜała swoją pogardę dla Cyganów. Zgarnęła w popłochu naszyjnik i pierścionek. Musi się ich pozbyć, nie mogą ani chwili dłuŜej zostać w jej sypialni. Najlepiej będzie, jak zostawi je na korytarzu, przed pokojem księŜnej. Wtedy pokojówka odda biŜuterię właścicielkom. Przechytrzy ich okrutną grę. Musi to zrobić szybko. Vivien wybiegła z sypialni. Na korytarzu nie było nikogo. Pewnie słuŜący sprzątali jeszcze salę balową. Ściskała w ręku naszyjnik i pierścionek. Więc tak postępowały damy z eleganckiego towarzystwa. To środowisko nigdy jej nie zaakceptuje. Będą robić wszystko, aby znalazła się poza nawiasem. Tylko Michael był inny. Łączyła ich tak cudowna więź. Yestacho. Ukochany. Pragnęła zaszyć się w kąciku i myśleć o szczęściu, które wspólnie odnaleźli. Jego dotyk, jego czułość, jego namiętność - poczuła się kochana. Skręciła za róg i jej złote marzenie przeobraziło się w koszmar. Przed pokojem księŜnej stała grupka kobiet w szlafrokach: RóŜyczki, Charlotte Quinton, księŜna Covington, lady Katherine. I Michael. Dobry BoŜe. Michael! 265
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
Vivien rozglądała się rozpaczliwie za miejscem, gdzie mogłaby ukryć klejnoty. Zobaczyła tylko kamienne ściany, a stolik, na którym stał wazon, był poza jej zasięgiem. Mogła tylko cofnąć się szybko, zanim ktoś ją zauwaŜy. Za późno. Kiedy uczyniła krok do tyłu, księŜna wykrzyknęła. - Ona tu jest! Cygańska złodziejka! Z ręką wyciągniętą w oskarŜycielskim geście wyglądała jak anioł zemsty.
Z trwogą spojrzała na Michaela. Wargi jej drŜały. Nie sądziła, Ŝe jej uwierzy. Zabolało go to. Zapragnął wziąć ją w ramiona i wyznać swoje szczere intencje. - Pani oskarŜenie jest absurdalne - zwrócił się do księŜnej. Nie chcę więcej o tym słyszeć. - Ani ja - dodała jego babka. - Zgadzam się z tym - wtrąciła lady Enid, przytulając do siebie swoją wnuczkę, Charlotte, która tym razem potrafiła utrzymać język za zębami. Widocznie była zaszokowana. - Nie ma pani Ŝadnego dowodu, księŜno - powiedziała lady Faversham, uderzając laską o podłogę. - Pannie Thorne bardzo się podobał ten naszyjnik - wtrąciła Katherine. - Hillary mi o tym mówiła. Michael spojrzał na nią chłodnym wzrokiem. Jak mogła mu się podobać ta bezduszna, choć piękna twarz? - Podziw nie jest dowodem kradzieŜy -rzucił. -Ani powodem do rzucania oszczerstw na Vivien. - Jeśli panna Thorne jest niewinna - parsknęła gniewnie księŜna - to co takiego trzyma za plecami? Jestem pewna, Ŝe ukradzione precjoza. Nich ją szlag trafi, pomyślał Michael. Trzeba jej zamknąć usta i udowodnić jak bardzo się myli. - Vivien, pokaŜ ręce. Vivien zamarła. Spojrzała przeraŜonym wzrokiem na RóŜyczki i Charlotte, a potem na Michaela. Czuł, Ŝe wszystko się w niej burzy: ból, rozpacz, bunt. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. - PokaŜ - powtórzył. Rozchyliła wargi, jakby chciała coś powiedzieć. Potem opuściła powieki i wysunęła ręce do przodu. W jej złoŜonych dłoniach zabłysły szmaragdy i brylanty. Z piersi kobiet wydarł się zdławiony okrzyk. Jego babka mrugała nerwowo, Charlotte przytuliła się do lady Enid, mnąc w palcach chusteczkę.
iVlichael obrócił się szybko. Ze zdumieniem zobaczył Vivien na zakręcie korytarza. Była bardzo blada, nadal miała na sobie strój Cyganki. Ciemne, potargane włosy opadały jej do pasa. Wyglądała na zaskoczoną, trzymała ręce za plecami. To dziwne, Ŝe się tu nagle pojawiła. Michael szedł do swoich apartamentów, cicho pogwizdując, rozradowany po spędzonej z Vivien nocy, kiedy natknął się na Katherine i jej kuzynkę, które kłóciły się z RóŜyczkami i Charlotte Quinton. KsięŜna uraczyła go wiadomością, Ŝe zginął jej naszyjnik. śądała, aby natychmiast przeszukano pokój Vivien. Stanowczo się temu sprzeciwił. Babka skrzyŜowała ramiona na białym szlafroku z falbankami. - Moja towarzyszka nie jest złodziejką! -zawołała.-PoŜałujesz tych słów, Hillary. Nie, to ty poŜałujsz. Wkrótce się o tym przekonasz. KsięŜna ruszyła korytarzem, z rozwianymi połami pomarań czowego szlafroka. Michael poszedł za nią. Był wściekły. - Dość tego, księŜno - powiedział. Nie zwracała na niego uwagi. Podeszła do Vivien z oskarŜycielsko wyciągniętym palcem. - Ukradłaś mój naszyjnik. - Niczego nie ukradłam, księŜno -powiedziała Vivien drŜącym głosem. - Przysięgam.
266
267
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Michael wpatrywał się z osłupieniem w naszyjnik i pierścionek. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. BoŜe! Nie mógł pojąć, Ŝe ta czuła kobieta, którą tak niedawno trzymał w ramionach, mogłaby okraść jego gości. Nawet teraz nie mógł się wyswobodzić spod jej uroku. Jednak miał przed oczami obciąŜający ją dowód. Podobnie jak Grace, Vivien zrobiła z niego głupca. KsięŜna chwyciła naszyjnik. - Byłam tego pewna. Patrz, Katherine, jest teŜ twój pierścionek. Lady Katherine wzięła pierścionek i przycisnęła go do piersi. - Dzięki Bogu. To jest dla mnie tak droga pamiątka. KsięŜna rzuciła się na Michaela. - Mówiłam, Ŝe to zrobiła Cyganka. Musi zostać natychmiast zakuta w kajdany. Z trudem zmusił się, aby spojrzeć na Vivien. Sprawiła mu tyle cierpienia. - Na pewno moŜesz to jakoś wytłumaczyć. Podniosła wysoko głowę i spojrzała mu prosto w oczy. - Znalazłam tę biŜuterię pod swoją poduszką. Nie wiem, skąd się tam wzięła. Chciałam ją odnieść. - Ładna bajeczka - warknęła księŜna, obrzucając Vivien niechętnym spojrzeniem. - Ona wyraźnie się panu podoba, lordzie Stokeford. Nic dziwnego, Ŝe zdecydowała się oddać naszyjnik, mając na uwadze polowanie na grubszą zwierzynę. - To nieprawda - zaprotestowała Vivien. - Cicho bądź! - krzyknęła księŜna. - Cyganie to kłamcy i złodzieje! - To ty kłamiesz, Hillary - oburzyła się lady Stokeford. Wszystkie uwaŜamy, Ŝe to ty i twoja kuzynka schowałyście biŜuterię, aby móc oskarŜyć Vivien. - Nigdy bym tak nie potraktowała tego pierścionka - powiedziała Katherine, wkładając go na palec. - To prezent ślubny od mojego nieŜyjącego męŜa. KsięŜna zaczerwieniła się ze złości.
- UwaŜaj na to, co mówisz, Lucy. Twoja towarzyszka zostanie natychmiast odesłana do więzienia. Nie będę czuć się bezpiecznie, dopóki ona nie znajdzie się za kratami. Z ust Vivien wyrwał się krótki okrzyk. Stanęła przed księŜną. - śałuję, Ŝe nie ukradłam tego naszyjnika! - wybuchnęła. -Jest pani o wiele więcej winna mojemu ojcu. - Twojemu ojcu? - spytała pogardliwie księŜna. - Lucy mówi, Ŝe nawet nie znasz jego nazwiska. - Ojcu, który mnie adoptował. W zeszłym roku został kaleką przez pułapkę ustawioną w majątku pani męŜa. RóŜyczki wydały cichy okrzyk zgrozy. Michaeł juŜ wszystko zrozumiał. Vivien miała powód, aby nienawidzić księŜnej. - Powiedz nam, jak to było - odezwał się. - Pewnego dnia, ostatniej jesieni, miro dado chciał sobie skrócić drogę przez las. Polował na króliki. Vivien przełknęła ślinę, ta opowieść sprawiała jej widoczny ból. - Zapadł wieczór, a on nie wrócił do naszego obozowiska. Poszłam go szukać. Znalazłam go... Lady Stokeford objęła Vivien ramieniem. - Spokojnie, kochanie. Nie mów juŜ o tym. - Muszę mówić - zaprotestowała Vivien ze łzami w oczach. Znalazłam mojego ojca, który cierpiał katusze. LeŜał tam cały dzień. Nie mogłam otworzyć potrzasku, był zbyt mocno zaciśnięty. Musiałam zostawić go i pobiec do obozu, aby sprowadzić pomoc. A on zwijał się z bólu. Wszystko dlatego, Ŝe ksiąŜę Covington uwaŜa Cyganów za dzikie zwierzęta. - Myli się pani, panno Thorne - powiedziała księŜna, marszcząc pogardliwie nos. ~ To ja kazałam zastawić te potrzaski. Mam prawo bronić się przed kłusownikami. Michael przeklinał w duchu jej okrucieństwo. Pomyślał równieŜ ze smutkiem, Ŝe zemsta za ojca mogła być dla Vivien wystarczającym motywem kradzieŜy. Zanim ktokolwiek zdąŜył zareagować, Vivien plunęła na księŜnę. Grudka śliny wylądowała na jej aroganckim nosie.
268
269
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
- Jest pani tylko tyle warta! KsięŜna wydawała piskliwy okrzyk i zaczęła wycierać twarz rękawem szlafroka. - Jak śmiesz! - parsknęła. - Zniszczę cię! - To ja zniszczę ciebie - powiedziała gwałtownie lady Stokeford. - Świat dowie się o twoim nieludzkim okrucieństwie, Hillary. - Nic mi nie zrobisz. Eleganckie towarzystwo juŜ się z tobą nie liczy. - Ale liczy się ze mną - powiedział twardo Michael. - Pani i Catherine juŜ odzyskały swoją biŜuterię. Proszę, aby spakowały się panie i w ciągu godziny opuściły mój dom. A panna Thorne zostanie zamknięta w swoim pokoju, dopóki nie sprowadzę sędziego pokoju - dodał, patrząc chłodno na Vivien. - Sędziego pokoju! - wykrzyknęła Charlotte. Do tej pory w ogóle się nie odzywała i była tak spokojna, Ŝe Michael prawie zapomniał o jej obecności. Podbiegła do niego i złapała go za ręce. - Nie moŜesz tego zrobić! - Została złapana z kradzionymi przedmiotami - powiedział, uwalniając dłonie z jej uścisku. - Jeśli zostanie uznana za winną, będzie odpowiednio ukarana. - Wygnanie to zbyt mała kara dla takiej jak ona - warknęła księŜna. - Powinna zostać powieszona - dodała, odchodząc wraz z Katherine do swojego pokoju. RóŜyczki otoczyły Michaela. - Nie słuchaj tej nienawistnej kobiety -prosiła lady Stokeford. Ona okaleczyła człowieka, który wychował Vivien. - Chętnie bym je obie zobaczyła na szubienicy - oświadczyła lady Faversham, - Nie będziesz okrutny dla Vivien, prawda? - spytała Charlotte. - Odeślij ją do Cyganów. Nie ma powodu, aby wzywać stróŜów prawa. Michael nie zwracał na nie uwagi. Z kamienną twarzą wziął Vivien za rękę i poprowadził do jej pokoju. Nie powiedziała ani
słowa więcej we własnej obronie. Poddawał się słabości i pragnął, aby coś powiedziała, cokolwiek, co mogłoby dowieść jej niewinności. Chciał przygarnąć ją do siebie i całować tak długo, dopóki nie zapomni, jak go oszukała. Zanim jednak zdąŜył zrobić z siebie jeszcze bardziej naiwnego głupca, wepchnął ją do sypialni i zamknął drzwi na klucz.
Początkowo Vivien była zbyt odrętwiała, aby cokolwiek odczuwać. Stała na środku pokoju, z trudem łapiąc oddech. Przed jej oczami przesuwały się mgliste obrazy. Michael, który się z nią kochał w ciemnościach, tak szaleńczo i tak czule, ich wzajemna, płonąca namiętność. Michael, odpręŜony i uśmiechnięty, obejmujący ją ramieniem, jakby nie mógł znieść najmniejszego oddalenia. Michael, z którego twarzy zniknęło promienne ciepło, pozostawiając surową, nieprzeniknioną maskę obcego człowieka. Odtrącił ją. Jego ufność zdmuchnął wiatr. Ich intymne zbliŜenie nie miało dla niego Ŝadnego znaczenia. Jego czułość była złudzeniem, uwodzicielską sztuczką. Ona mu zaufała, a on wykorzystał ją dla swojej rozkoszy. Przepełniona bólem i gniewem, wpadła do garderoby i zrzuciła z siebie ubranie. Nalała wody do porcelanowej miski i zaczęła zmywać z siebie jego zapach i jego dotyk. Jednak stale czuła jego ręce na swoim ciele, a jego zapach wciąŜ jąodurzał. Nie pozbędzie się tak szybko piętna, którym naznaczył jej ciało - przyjemnie draŜniącej bolesności łona, nabrzmiałych od jego dotyku sutek i warg spuchniętych od pocałunków. W przeciwieństwie do umysłu i serca, jej ciało odczuwało rozkosz spełnienia, które znalazła w jego ramionach. Którego juŜ nigdy z nim nie zazna. WłoŜyła koszulę. Nagle coś się w niej załamało i zalała się łzami. Z rozpaczliwym łkaniem rzuciła się na łóŜko. Miotały nią wściekłość i ból. Wreszcie zapadła w sen.
270
271
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Wydawało się jej, Ŝe słyszy kroki. Brzęk naczyń. śe ktoś przekręca klucz w zamku. Michael. Zbudziła się nagle i usiadła na łóŜku, mruŜąc oczy przed jaskrawym blaskiem słońca. Było juŜ wczesne popołudnie. Była sama. Na stoliku obok kominka stała taca z jedzeniem. Zapachniało świeŜym chlebem i mięsem. Ale zamiast głodu czuła jedynie smak goryczy. Michael nie przyszedł do niej, aby ją błagać o przebaczenie. Przysłał pokojówkę. Napewno jest dumny ze swojej wspaniałomyślności. Ale ona wolałaby umrzeć z głodu, niŜ skorzystać z jego łaski. Czy juŜ posłał po sędziego pokoju? Czy wyślą ją do Australii? A moŜe powieszą? Strach chwycił ją za gardło. Pamiętała, jak szybko rozprawił się z Thaddeusem Tremainem. Pod koniec dnia nieuczciwy zarządca został odwieziony do miejscowego aresztu, a stamtąd do więzienia w Londynie, gdzie czekał na proces. Ją spotka ten sam los. Nie moŜe tu czekać, jak złapany w pułapkę zając. Michael Kenyon był niesprawiedliwym lordem gorgio, który uznał jej winę tylko dlatego, Ŝe wychowywała się wśród Romów. Była głupia, kiedy ofiarowała mu swoje ciało. Podwójnie głupia, poniewaŜ ofiarowała mu równieŜ swoją miłość. Vivien podeszła do okna i spojrzała w dół. Zakręciło jej się w głowie. W Abbey nie było balkonów ani pnączy winorośli na ścianach. Przypomniał jej się wieczór w Dower House, kiedy Michael wspiął się po murze i przyniósł jej piękną czerwoną róŜę. Na to wspomnienie przeszył ją nagły ból. Nie chciała o tym myśleć. Ma waŜniejsze sprawy na głowie. StaroŜytne ściany Abbey były w wielu miejscach wykruszone i mogły dać względnie wygodne oparcie dłoniom i stopom. Jeśli będzie ostroŜna, uda jej się ześlizgnąć w dół. Wbiegła do garderoby i zaczęła szybko przeglądać swoje ubrania. Nie włoŜy turkusowej spódnicy i Ŝółtego
gorsecika. W tym ubraniu tańczyła z Michaelem, a potem zrywał je z niej w szale namiętności. Chwyciła jedną ze swoich licznych sukien i zarzuciła ją na siebie. Weźmie tylko tę jedną. Nie miała juŜ swojego skromnego ubrania, która miała na sobie tego dnia, kiedy w towarzystwie RóŜyczek opuszczała obozowisko Romów. RóŜyczki. Serce jej ścisnął ból na myśl, Ŝe ich juŜ nigdy nie zobaczy, szczególnie lady Stokeford. Kochana lady Stokeford ze swoim Ŝartobliwym uśmiechem i niczym niezachwianą lojalnością. Jak bardzo będzie tęsknić za nimi. I Amy. Develesa, juŜ nigdy więcej nie zobaczy córki Michaela. Oparła się o ścianę. Wczoraj wieczorem, po pokazie sztucznych ogni, obiecała Amy bajkę. A teraz Michael nie pozwoli jej zbliŜyć się do swojej córki. On juŜ ją osądził i skazał. Wróciła do sypialni, usiadła przy biureczku, wyjęła elegancki papier listowy i drŜącą ręką zanurzyła gęsie pióro w srebrnym kałamarzu. Dla Amy- napisała u góry i rozpoczęła opowieść o małej, samotnej sierotce, która po wielu trudach i przygodach odnalazła swojego ojca i odtąd Ŝyli sobie długo i szczęśliwie. Pozostawiła swoją opowieść na biurku. MoŜe złagodzi ona szok jej nagłego odejścia. Nic więcej nie mogła dla Amy zrobić. Wyjęła z szuflady cięŜki woreczek, zawierający dziewięćdziesiąt złotych gwinei - jej pensja stu gwinei minus dziesięć, które lady Stokeford od razu dała jej ojcu. Nie była to suma, jaką spodziewała się dać rodzicom, ale wystarczy, jeśli będą oszczędnie nią gospodarować. Schowała cenny woreczek i rozejrzała się po wspaniałej sypialni. Od czasu, kiedy przeniosła się do Abbey, przyzwyczaiła się do pięknych mebli, łóŜek z baldachimami, nimf i bogiń patrzących na nią z sufitów. Jaka była głupia, myśląc, Ŝe znajdzie swoje miejsce w tym luksusowym, uprzywilejowanym świecie gorgios. Jak bardzo się myliła. ChociaŜ popołudniowe słońce przeświecało przez niebieskie
272
273
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
zasłony, pokój wydał jej się nagle złowrogi i ponury jak złocona klatka. Nie zostanie tu ani chwili dłuŜej. Podbiegła do okna, wzięła głęboki oddech i przeszła przez parapet. To spisek Katherine i księŜnej - powtarzała Lucy, przemierzając nerwowymi krokami swoją sypialnię w Abbey. 01ivia zmarszczyła brwi i wyprostowała się na krześle. - One nigdy się do tego nie przyznają. Chętnie wpakują niewinną dziewczynę do więzienia. Enid poruszyła się gwałtownie w swoim fotelu, - Fatalnie się złoŜyło, Ŝe Vivien właśnie wtedy odnosiła naszyjnik i pierścionek. - Niewątpliwie Katherme i Hillary i tak poszłyby do jej sypialni, i udawałyby, Ŝe odnalazły swoją biŜuterię - powiedziała Lucy, opadając na sofę. Przez pół dnia Ŝegnała odjeŜdŜających gości, przepraszając za nieobecność wnuka i udając dobry humor. - Kobieta, która zastawia takie pułapki, oskarŜy niewinną dziewczynę bez chwili wahania. - Niech szczezną obie - powiedziała 01ivia, stukając laską o jasnozielony dywan. - Na pewno schowały klejnoty podczas wieczornego przyjęcia. Czy jesteś pewna, Ŝe nie widział ich nikt ze słuŜby? - JuŜ z nimi rozmawiałam. Ofiarowałam nawet dziesięć gwinei nagrody za jakąkolwiek wiadomość - poinformowała ją Lucy. Nie mogę tylko zrozumieć jednej rzeczy. Jeśli celem Katherine było zszarganie reputacji Vivien, to dlaczego wyjechała, kiedy osiągnęła ten cel? Dlaczego nie została, aby uganiać się za moim wnukiem? - MoŜe uwaŜa, Ŝe rozsądniej będzie zaczekać, aŜ on wróci do Londynu - powiedziała 01ivia.- Poza tym wie, Ŝe nie jest tu mile widziana.
- Chyba masz rację - przyznała Lucy. Uznawała argumentację 01ivii, ale nie mogła pozbyć się wraŜenia, Ŝe przeoczyła coś bardzo waŜnego. - Nie mogę zapomnieć wyrazu twarzy Vivien - odezwała się Enid. - To był dla niej straszny cios. - Wiem - szepnęła Lucy. - Jeśli za to nieszczęście moŜna kogoś obwiniać, to tylko mnie. Gdybym nie sprowokowała romansu pomiędzy moim wnukiem a Vivien, Katherine nie miałaby powodu udawać, Ŝe zginął jej pierścionek. - Nonsens - powiedziała 01ivia. -1 bez ciebie Michael zwróciłby uwagę na Vivien. - Byli zakochani - dodała Enid, tęsknie wzdychając. - Jestem pewna, Ŝe on z nią spał tej nocy. - To dlaczego jej nie ufa? - spytała 01ivia gwałtownym tonem, uderzając dłonią w poręcz krzesła. - Nie jest dŜentelmenem, jeśli wykorzystuje niewinną dziewczynę, a potem rzuca ją na poŜarcie wilkom. Lucy jęknęła cicho. Z trudem powstrzymywała się od płaczu. Kiedy koło północy Vivien i Michael zniknęli z sali balowej, miała nadzieję, Ŝe są gdzieś razem. Wiedziała, Ŝe Vivien potrafi rozpalić płomień w jego sercu. Była serdeczną, Ŝywiołową dziewczyną, a nie chłodną, zamkniętą w sobie damą, jaką była Grace. Kiedy zobaczyła ich tego ranka, wiedziała, Ŝe juŜ doszło między nimi do miłosnego zbliŜenia. Byli teŜ w sobie zakochani, promienni - tacy, jak sobie wymarzyła. Kiedy zakończy się ta niemądra afera z zagubioną biŜuterią, pomyślała, wtedy jej wnuk oświadczy się Vivien i będą Ŝyli szczęśliwie w Abbey, razem z Amy. Będzie miała wiele prawnuków, które wniosą radość do tego domu. Lucy z przeraŜeniem obserwowała scenę, kiedy Vivien pokazała, co trzyma w rękach. Oczy Michaela straciły wyraz czułości, twarz mu stwardniała. Stał się ponownie tym zimnym, cynicznym męŜczyzną, jakim był od śmierci Grace. 01ivia zerwała się ze swojego krzesła, usiadła na sofie obok Lucy i objęła ją w rzadkim przypływie czułości.
274
275
BARBARA DA WSON SMITH - Wybacz mi, najdroŜsza - szepnęła. - Nie chciałam sprawić ci bólu. Przemawiała przeze mnie moja niechęć do męŜczyzn. - Powiedziałaś prawdę - przyznała Lucy, biorąc w swoją starczą dłoń pomarszczoną rękę przyjaciółki. - Muszę pogodzić się z faktem, Ŝe mój wnuk zachował się niehonorowo. Ze nie pomoŜe Vivien. Enid podniosła się z fotela i równieŜ usiadła przy Lucy. - Czy myślisz, Ŝe Michael nadal siedzi zamknięty w bibliotece? Lucy skinęła głową, ocierając łzy. - Tak. SłuŜba ma mnie natychmiast zawiadomić, kiedy stamtąd wyjdzie. ChociaŜ wątpię, czy zechce mnie posłuchać. - Przynajmniej nie posłał Vivien do wioskowego aresztu pocieszała ją 01ivia. - MoŜe jeszcze zmieni zdanie. - On się teraz upija, jak to robił jego ojciec - powiedziała Lucy, przejęta poczuciem klęski. - I jak jego dziadek. W ten sposób męŜczyźni rozwiązują swoje problemy. Masz rację, 01ivio, Ŝe nie masz do nich zaufania. - Nie moŜesz tracić nadziei - pocieszała przyjaciółkę Enid, obejmując ją swoim pulchnym ramiemem. - Nie wolno ci się oskarŜać. Dobrze wychowywałaś swojego syna, Michaela i jego braci. - To prawda - wtrąciła 01ivia. - Ale rozmyślanie o przeszłości nie pomoŜe Vivien. - Szkoda, Ŝe nie mamy klucza do jej sypialni - powiedziała Enid. - Mogłybyśmy dotrzymać jej towarzystwa. Czy nie moŜna wezwać ślusarza? - To by za długo trwało - stwierdziła 01ivia, patrząc uwaŜnie na Lucy. - Jesteś pewna, Ŝe Michael zdjął zapasowy klucz z kółka? - Tak. Zabrał wszystkie klucze. Nie moŜna powiedzieć, Ŝeby mój wnuk czegoś tu zaniedbał. - Hm - mruknęła OHvia. Po chwili w jej szarych oczach zabłysły wojownicze iskierki. - Musimy znaleźć inny sposób, aby ją uwolniić. Chodźmy do stajni. 276
CYGANKA
- Jaki masz plan? - spytała niepewnym głosem Lucy, wstając z sofy. - Znajdziemy tam narzędzia i wyłamiemy zamek. - Wspaniały pomysł! Ale czy damy sobie radę? - spytała przejęta Enid. - PrzecieŜ jesteśmy RóŜyczkami - powiedziała Lucy, w którą wstąpił nowy duch. - Z przyjemnością sama rozbiję ten zamek. Kiedy zbliŜały się do drzwi, rozległo się ciche stukanie. Lucy zamarło serce. MoŜe słuŜący przynosi wiadomość, Ŝe jej wnuk opuścił juŜ bibliotekę. Czy zrozumiał swój błąd, czy teŜ sprowadzi sędziego pokoju? Ale ich gość nie przynosił wiadomości od Michaela. Po otwarciu drzwi RóŜyczki ujrzały prawdziwego złodzieja.
Walenie do drzwi zbudziło Michaela. Podniósł głowę z blatu stołu i popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na znajome półki z ksiąŜkami. Zaczął się zastanawiać, dlaczego zasnął w środku dnia. Oślepiało go słońce. Na stole leŜała pusta karafka po brandy i przewrócona szklanka. Często spotykał tu Vivien, przeglądającą ksiąŜki na półkach... Nagle wszystko mu się przypomniało. Vivien. Wyprostował się na krześle, w głowie mu huczało. Vivien oszukała go. Ta namiętna dziewczyna, która oddała mu swoje dziewictwo, była złodziejką. Nic dziwnego, Ŝe chciała wkraść się w jego łaski. Grace robiła to samo, w tym samym celu uŜywała swojego ciała. MoŜe to lepiej, Ŝe dowiedział się o tym teraz, zanim zdąŜyła ukraść mu serce. Nawet wypita karafka brandy nie pozwoliła mu zapomnieć o ostatniej nocy. Czuł jeszcze na wargach jej pocałunki, obejmujące go ramiona, pieszczotę jej rąk. Słyszał jej szept. Yestacho... ukochany. 277
BARBARA DAWSON SMITH Ogarnęła go wściekłość. Jednym ruchem ręki zrzucił na podłogę karafkę i szklankę. Donośnie pukanie w cięŜkie, dębowe drzwi odbijało się bolesnym echem w jego głowie. - Precz! - krzyknął. Nie chciał widzieć słuŜących, proponujących mu jedzenie. Nie chciał równieŜ widzieć swojej babki ani Charlotte Cjuinton, ani nikogo innego. Nie chciał słyszeć argumentów, które mogłyby go skusić, aby zaufał Vivien. Chciał zostać sam ze swoim przygnębieniem. I ze swoją brandy. Na kredensie stał rząd kryształowych karafek. Michael podniósł się, chwiejąc się z lekka na nogach. Niedługo zapomni o wszystkim. Ktoś nadal walił w drzwi, ale Michael nie zwracał na to uwagi, dopóki nie usłyszał stłumionego głosu męŜczyzny. - Otwórz drzwi, idioto. Michael zamarł. Popatrzył na drzwi. Brand? Och, BoŜe. Zapomniał... Ogarnęło go przeraŜenie, które stłumił wybuchł wściekłości. Jeśli Brand Villiers poszedł znowu do dziecięcego pokoju i jeśli ośmielił się choćby spojrzeć na Amy, to zapłaci śmiercią. Michael rzucił się do drzwi i przez chwilę szarpał się z kluczem, zanim otworzył je na ościeŜ. Zacisnął pięści, gotów do walki. Ale Brand nie był sam. Stał w otoczeniu RóŜyczek. Lady Faversham miała zacięty wyraz twarzy. Lady Enid głośno łkała, przyciskając chusteczkę do twarzy. Lady Stokeford była wyraźnie wstrząśnięta. Chłodne, szare oczy Branda patrzyły na niego pogardliwie. - Miło ci będzie usłyszeć, Ŝe Vivien jest niewinna - powie dział. - Znalazłem twojego złodzieja biŜuterii. Obrócił się i wepchnął do biblioteki śmiertelnie bladą Charlotte.
24
LIST OD ZŁODZIEJKI
Wieczorna zorza róŜowiła juŜ pociemniałe niebo, kiedy Vivien dotarła do obozowiska Cyganów. Pierwsze powitały ją psy, szczekając radośnie i machając ogonami. Klepała je po głowach i głaskała. Rozglądała się dokoła ze ściśniętym sercem. Na leśnej polanie stało około dwudziestu vardos, rozstawionych w półkole. W chłodnym powietrzu unosił się intensywny zapach dymu. Kolorowo ubrane kobiety pochylały się nad ogniskami, doglądając kociołków, w których dusiło się mięso. MęŜczyźni zajmowali się stojącymi w lesie końmi, czyszcząc je i pojąc wodą ze strumienia. Dzieci bawiły się przy wozach. Słyszała rozmowy w języku romani, który brzmiał jak najpiękniejsza muzyka. Wróciła do domu. Czy to prawda? Minęło juŜ tyle tygodni, zaznała tyle cierpienia, Ŝe nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Dojrzała wreszcie tak dobrze znany Ŝółty wóz, z duŜymi niebieskimi kołami. Stał na skraju lasu. Na schodkach siedziała siwowłosa, filigranowa kobieta. Zajęta była szyciem, igła błyskała w świetle ogniska. Inne kobiety śmiały się i rozmawiały ze sobą, a ona była taka samotna. Miro dye. 279
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Vivien przebiegła obóz. Ściskało ją w gardle. Patrzono na nią ze zdumieniem, zadawano pytania, ale ona niczego nie słyszała. Biegły za nią dzieci, dopominając się bajek. Ale ona widziała tylko swoją matkę. Czekała z napięciem na tę chwilę, kiedy Reyna Thorne, słysząc niezwykłe zamieszanie, uniesie głowę znad swojego szycia. Zrobiła to. Jej pomarszczona twarz wyraŜała głęboki smutek. Nagle jej ciemne oczy rozświetliły się. Poruszała wargami, jakby odmawiając modlitwę lub teŜ powtarzając imię swojej córki. Wstała; szycie wypadło jej z rąk. W tej samej chwili pojawił się ojciec Vivien. Patrzył na nią osłupiały, opierając się cięŜko na swoim kiju. Wydawało się, Ŝe nie wierzy własnym oczom. Patrzył na Vivien jak na ducha. Reyna stała bez ruchu, wyciągając do niej ramiona. Vivien podbiegła do matki i objęła ją z całej siły. ChociaŜ wyŜsza od Reyny o głowę, tuliła się do niej jak dziecko, wdychając dobrze znany zapach dymu i przypraw. Z jej oczu płynęły łzy. - Miro dye - szeptała przerywanym głosem. - Moja mama. Reyna płakała ze szczęścia. Jej drobna, spracowana dłoń dotknęła policzka Vivien. - Moja Vivi. Marzyłam o tej chwili. śeby cię znów zobaczyć. - Powinnam była przyjść do was wcześniej. Jestem taka szczęś liwa, Ŝe was widzę. Obróciła się w stronę ojca, który chwycił ją w ramiona, uniósł w powietrze i zaczął obracać, jakby była małym dzieckiem. - Obawiałem się, Ŝe zapomnisz o nas - powiedział, stawiając ją na ziemi. - Myślałem, Ŝe tak bardzo polubisz Ŝycie z gorgios, Ŝe nie będziesz chciała nas odwiedzać. - Och, dado. Jak bym mogła zapomnieć o tobie i o mamie powiedziała Vivien, obejmując Reynę. - Tylko chciałam wam pomóc. Vivien otworzyła woreczek i podała go ojcu. - Zarobiłam dla was sto gwinei. Chciałam, Ŝeby było ich więcej, ale...
Pulika potrząsnął głową, miał wilgotne oczy. - Córko, nie wiem nawet, jak to powiedzieć... - zaczął, kiedy ze zgromadzonej wokół ciŜby wystąpił barczysty męŜczyzna. Vivien zesztywniała. Nie pamiętała o istnieniu Janusa, biegnąc do obozu. Nie zdąŜyła nawet opowiedzieć rodzicom o ostatnich wydarzeniach, o tym, Ŝe grozi jej więzienie, więc muszą stąd odjechać pod osłoną nocy. Janus zmierzył ją płomiennym wzrokiem. - Widzę, Ŝe nabrałaś rozumu, vestacha - powiedział. - Cze kałem na ciebie. To czułe słowo zabrzmiało w jej uszach jak bluźnierstwo. - Niejestemtwojąukochaną -powiedziała chłodnym tonem. Nie Ŝyczę sobie, abyś mnie tak nazywał. W otaczającej ich gromadzie rozległ się szmer podnieconych głosów. Szczególnie poruszone były dziewczęta. Wszystkie były młodsze od Vivien. Kobiety w jej wieku juŜ były męŜatkami. Rozpoznała Narillę, nieśmiałą dziewczynę o ciemnych, długich rzęsach. Ludu, Ŝywą i skorą do śmiechu. Orlendę, o zmysłowym uśmiechu i długich, czarnych warkoczach. Wszystkie podziwiały Janusa i były zaskoczone tym, Ŝe Vivien odrzuca tak wspaniałego męŜczyznę. A ona chciała powiedzieć, Ŝe chętnie go im oddaje. - Jesteś tak wyniosła jak gorgio równie. Janus obrzucił wzrokiem jej modną suknię i jedwabny szal, niedbale zarzucony na ramiona. - Wyglądasz jak jedna z nich. - Jestem jedną z nich - powiedziała z uczuciem dumy. - Ich krew płynie w moich Ŝyłach i nie mam zamiaru wstydzić się tego. - Jesteś, kim jesteś - powiedziała matka, kładąc jej rękę na ramieniu. Vivien uśmiechnęła się do swoich rodziców. Nie osądzali jej. Bez względu na to, co się moŜe wydarzyć, zawsze moŜe liczyć na ich miłość. - Serce mnie tu przywiodło. - Do mnie - powiedział Janus, podchodząc bliŜej. -Nareszcie
280
281
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
zrozumiałaś, gdzie jest twoje miejsce, dziewczyno. Ogłosimy nasze zaręczyny. - Dość tego - powiedział stanowczo Pulika, zastępując mu drogę. - Moja córka sama wybierze sobie męŜa. - Dajesz jej zbyt wiele swobody. Ja... - Dosta! - zawołał Pulika. - Jeszcze nie zdąŜyłem porozmawiać z Vivi. Nie powiedziała nam nawet, czy wróciła do nas na zawsze, czy tylko przyszła w odwiedziny. Patrzył na Vivien powaŜnym wzrokiem, czekając na jej odpowiedź. Zaschło jej w gardle. Jak miała wytłumaczyć, Ŝe mogłaby zostać u gorgios, gdyby nie zawiódł jej męŜczyzna, którego pokochała? śe część jej serca naleŜeć będzie zawsze do trzech starszych pań i pozbawionej matki małej dziewczynki... i do lorda gorgio, który nie znał uczucia miłości. - Dado, ja... Na skraju lasu rozległo się głośne ujadanie psów, któremu towarzyszył odgłos kopyt galopującego konia. Wszyscy odwrócili się z zaciekawieniem Vivien ogarnęła panika. PrzecieŜ Michael nie mógł jeszcze dowiedzieć się o jej ucieczce. A nawet gdyby tak było, nie potrafiłby jej tak szybko odnaleźć. Obozowisko było ukryte głęboko w lesie, obok zarośniętej, wąskiej drogi, na której ledwie mieścił się-vardo. Jej samej trudno było trafić, chociaŜ śledziła pozostawione znaki. Vivien patrzyła najeźdźca, który wyłonił się z lasu. Na gniadym koniu siedział męŜczyzna, którego czułość zdobyła jej serce, a którego okrucieństwo roztrzaskało je na kawałki. Jego przenikliwe, niebieskie oczy odnalazły ją wśród ciŜby.
byli równieŜ niscy, ciemni i krępi, ubrani w obszerne koszule i luźne spodnie. Pomiędzy nimi Vivien wyglądała jak księŜniczka. Z jasną skórą, regularnymi rysami twarzy i dumną postawą, była prawdziwą arystokratką, czego nigdy przedtem nie zauwaŜył. Ten widok wstrząsnął nim. Tak źle ją oceniał, tak łatwo ferował wyroki. OkaŜe się, Ŝe mylił się równieŜ, zaprzeczając jej arystokratycznemu pochodzeniu. Teraz musi ją odzyskać i przekonać, aby zechciała zostać jego Ŝoną. Zeskoczył z konia, rzucając wodze jakiemuś bosemu chłopcu, który wraz ze swoimi towarzyszami patrzył z podziwem na jego rumaka. Półdzikie psy warczały groźnie, ale nie zbliŜały się do niego. Nie spuszczając wzroku z Vivien, prześlizgnął się pomiędzy dwoma kolorowymi wozami. Ludzie rozstępowali się przed nim. Kobiety przygarniały do siebie dzieci, męŜczyźni wydawali nieŜyczliwe pomruki. Jakby wśród nich pojawił się szatan we własnej osobie. Sam tak się czuł. Wyznanie Charlotte całkowicie go otrzeźwiło. Pusty pokój Vivien wprawił w panikę. Podczas szaleńczej jazdy przez las zrozumiał, Ŝe moŜe ją utracić. Ale teraz mógł juŜ być spokojny, odnalazł ją. Wystarczy, Ŝe porozmawia z nią i wszystko wytłumaczy. Kiedy będzie się złościć, zamknie jej usta pocałunkiem. Zabierze ją do Abbey, gdzie będą mogli znowu się kochać. W sypialni odnajdą wzajemne porozumienie. Minie jej gniew, będzie się tulić do niego i szeptać czule w ciemnościach. Yestacho... Wyszła mu naprzeciw, patrząc chłodnym, pogardliwym wzrokiem. - Nie moŜe mnie pan aresztować. Nie zrobiłam nic złego. - Nie przyjechałem tu, aby... - Aresztować? - krzyknął niski, barczysty męŜczyzna, który
Michael dostrzegł ją od razu. Wysoka i smukła, w prostej beŜowej sukni, stała wśród niskich Cyganek w kolorowych strojach, ze złotymi ozdobami. MęŜczyźni 282
283
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
natychmiast obrócił się do Vivien i zaczął coś szybko mówić, Ŝywo gestykulując. Odpowiedziała mu równieŜ w języku romani, gładząc go po ręce. Podeszła do nich niziutka, starsza kobieta. Vivien coś im tłumaczyła. To na pewno ludzie, którzy ją adoptowali, pomyślał. Inni Cyganie pilnie przysłuchiwali się wszystkiemu, rzucając mu wrogie spojrzenia. Zrozumiał, Ŝe tak jak on teraz, Vivien mogła czuć się wśród arystokracji, gdzie odnoszono się do niej podejrzliwie i pogardliwie. Szczególnie niechętnie przyglądał mu się jakiś młody męŜczyzna z wąsami. Zwalisty jak bokser, stał w gronie kilku dziewczyn. Michael poznał Janusa, chociaŜ tamtej nocy w ogrodzie ledwie go widział. Ogarnął go gniew. Vivien naleŜała do niego. On był jej pierwszym męŜczyzną i nikt inny nie ma prawa jej dotknąć. Wbijał wzrok w Janusa, dopóki ten nie odwrócił się do dziewczyny, która ciągnęła go za rękaw koszuli. - Vivien, muszę z tobą porozmawiać na osobności, Odkryłem, Ŝe... - Łajdaku! - Ojciec Vivien pogroził mu pięścią. -Nie poślesz mojej córki do więzienia! Ona nie jest złodziejką! - Wiem o tym - powiedział Michael. - Właśnie dlatego chcę z nią porozmawiać. Vivien popatrzyła na niego pogardliwym wzrokiem. - Cokolwiek ma pan do powiedzenia, moŜe to zostać powie dziane tutaj, przy moich rodzicach i innych Romach. Z manierami salonowej damy, przedstawiła sobie zebranych. - To jest miro dado, Pulika Thorne. I miro dye, Reyna. Michael skłonił się matce i wyciągnął rękę do Puliki. Ale Cygan zacisnął tylko mocniej dłoń na swoim kiju. Michael cofnął rękę. Zaczął się zastanawiać, czy Vivien powiedziała ojcu, Ŝe została uwiedziona. Podejrzewał, Ŝe gdyby tak było, juŜ leŜałby rozciągnięty na ziemi. - Pan nie jest tu mile widziany, lordzie Stokeford - powiedział ostro Pulika. - Proszę stąd odejść.
Wszyscy Cyganie skinęli głowami, niektórzy wyrzucali z siebie jakieś słowa w swoim dziwnym języku. Michael powstrzymał się od uwagi, Ŝe obozują na jego ziemi i Ŝe to on ma prawo ich stąd wyrzucić. Spojrzał na Vivien. - Nie odejdę. Vivien musi się dowiedzieć, Ŝe do kradzieŜy przyznała się Charlotte Quinton. Jej piękne oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Twarz straciła obojętny wyraz. Malowało się na niej bolesne niedowierzanie. - Charlotte? - Tak. Była o ciebie zazdrosna, zadrosna o posag, który szykowały dla ciebie RóŜyczki. Słysząc szepty otaczającej ich ciŜby, zniŜył głos. - Najbardziej zazdrosna była o to, Ŝe obdarzałem cię swoimi względami. Nie wiedziałem, Ŝe ona mnie kocha od czasu, gdy uratowałem ją z płomieni, które tak ją oszpeciły. - Zmyślasz - parsknęła Vivien.~ Charlotte nigdy by mnie nie zdradziła. W przeciwieństwie do ciebie. Michael wiedział, Ŝe zasłuŜył sobie na te słowa. Nie mógł mieć do niej pretensji o to, Ŝe straciła do niego zaufanie. A Charlotte uwaŜała przecieŜ za swoją przyjaciółkę. - MoŜe dasz się przekonać, kiedy przeczytasz ten list. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął z niej zwiniętą kartkę pergaminu. Zawahał się przez chwilę. Mógłby teraz odjechać i oszczędzić Vivien bolesnego rozczarowania. Nie był jednak tak szlachetny. Pragnął, aby ona odjechała razem z nim. Podał jej list. Jej palce musnęły delikatnie pieczęć, potem wolno rozpostarła kartkę. Kiedy czytała, na jej twarzy nie odmalowało się uczucie ulgi. Tylko smutek, który wyzwalał w nim opiekuńcze instynkty. Niech diabli wezmą Charlotte! Michael traktował ją zawsze jak dokuczliwą przyrodnią siostrę. Dzięki RóŜyczkom ich rodziny były blisko zaprzyjaźnione, więc często przebywali razem. Ten wypadek miał miejsce podczas BoŜego Narodzenia. Charlotte była wtedy Ŝywą trzynastolatką, a on dwudziestojednoletnim męŜczyzną, który nie zwracał na nią uwagi.
284
285
BARBARA DAWSON SMITH Tego dnia czytał przy kominku ksiąŜkę. Charlotte wyskoczyła nagle zza jego fotela i wyrwała mu ksiąŜkę z ręki. Zirytowany, ruszył w jej stronę, a ona cofała się ze śmiechem. To była chwila. Przysunęła się zbyt blisko do płonącego kominka i zapalił się rękaw jej sukienki. Płomienie objęły rękę. Krzyczała z przeraŜenia i bólu. Przewrócił ją na podłogę i ugasił ogień dywanem, ale jej ręka była juŜ bardzo poparzona. ObraŜenia te spowodowały, Ŝe wesoła, lekkomyślna dziewczynka wyrosła na zgorzkniałą kobietę. Michael przeklinał się w duchu za swoją lekkomyślność. Nie docenił jej determinacji. Nie zauwaŜył, jak bardzo starała się zwrócić na siebie jego uwagę. Vivien juŜ przeczytała list. Dłonie jej drŜały, oczy wyraŜały cierpienie. Tak jak tego ranka, kiedy posądził ją o kradzieŜ. - Teraz musisz juŜ odejść - powiedziała. Nie spodziewał się takiej odprawy. Gdyby tylko mógł przygarnąć ją do siebie i zacząć pieścić, zniknąłby chłód i wyniosłość, i odnalazłby kochającą kobietę, która oddała mu swoje serce. Nie bacząc na obecność jej rodziców i innych Cyganów, podszedł do niej blisko. - Charlotte sprawiła ci ból - powiedział cichym głosem. - Ja teŜ zadałem ci duŜo cierpienia. Daj mi szansę, abym mógł odkupić swoje winy. Popatrzyła na niego takim wzrokiem, jakby był trędowaty. - Odkupić winy? - powtórzyła. Głos jej drŜał z wściekłości. Develesa! Chciałeś posłać mnie do więzienia. Mogłam zawisnąć na szubienicy za zbrodnię, której nie popełniłam. - Nie - zaprotestował. Ten obraz go prześladował. Dlatego nie wezwał sędziego pokoju. - Chciałem, Ŝebyś uciekła. Dlatego zostawiłem cię samą w sypialni. - Jak mogę ci wierzyć? Kłamstwo łatwo spływa z twoich ust. - To prawda. Przykro mi. Błagam cię o przebaczenie. Chwycił jej dłoń i przycisnął do ust. Usłyszał gniewny pomruk 286
CYGANKA jej ojca i cichy okrzyk matki. Ale Michael widział tylko, Ŝe oczy Vivien łagodnieją. - Brak mi ciebie. Amy za tobą tęskni. I RóŜyczki. Proszę cię, wróć do Abbey. - Nie wrócę - powiedziała z uporem. - Nie mogę być tam, gdzie wszyscy patrzą na mnie podejrzliwie. Iłe razy coś zginie, ja będę oskarŜona. - Nie przeze mnie - powiedział. - Nigdy juŜ nie zwątpię w ciebie, kochanie. Jedź ze mną do domu, gdzie będziemy mogli swobodnie porozmawiać... Z tyłu rozległ się ryk wściekłości. Janus. Nie powinien był odwracać się do niego plecami. Janus rzucił się na Michaela i zwalił go z nóg. Rozległ się krzyk kobiet. Michael poczuł nagłą Ŝądzę krwi. Zerwał się na nogi, gotów do walki. Cyganie odsunęli się, zostawiając wolne miejsce pomiędzy ogniskami. Vivien stała z rodzicami przy Ŝółtym wozie. Twarz jej pałała, chciała wysunąć się do przodu, ale zatrzymał ją ojciec, coś jej cicho tłumacząc. - Cholerny gorgio - warknął Janus. - Nie wolno ci dotykać mojej kobiety. - Vivien naleŜy do mnie - powiedział twardo Michael. - Zostanie moją Ŝoną. Zobaczył Vivien, która wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Teraz zda sobie sprawę, Ŝe on ma wobec niej powaŜne zamiary, ogłosił to wobec świadków. Kiedy się nad tym zastanowi, zrozumie, jaki zaszczyt przypada jej w udziale. Janus znowu rzucił się na niego. Michael uchylił się i wymierzył mu silny cios w podbródek. Cygan zachwiał się na nogach. Nie darmo Michael uczył się boksu u mistrzów tego sportu. Janus zaatakował ponownie. Rzucał się na niego w bezmyślnej furii. Trafił Michaela w kącik ust, ale ten wymierzył mu silny cios w szczękę i poprawił następnym w brzuch. Oszalały z wściekłości 287
BARBARA DA WSON SMITH
CYGANKA
Janus usiłował kopnąć go w krocze. Michael uchylił się, uderzając go jednocześnie w nos. Z twarzą zalaną krwią, Janus omal nie wpadł na ognisko. Zaskowyczał z bólu. Jakaś kobieta wylała na niego kubeł wody. Trzy młode Cyganki podbiegły do niego, kiedy leŜał na ziemi, wydając głośne jęki. Zebrani męŜczyźni śmieli się, rzucając mu docinki. Nie było to godne zakończenie bitwy, ale Michael odczuwał jakieś pierwotne zadowolenie, kiedy szedł do Vivien, ocierając krew z ust. Dopadła go, dysząc z wściekłości. Złapała go za ramię i posadziła na schodkach wozu. - Siedź tu! Dorosły męŜczyzna, a stale wdaje się w bójki! Czy myślisz, Ŝe zdobędziesz mnie za pomocą pięści? Wyniosła z wozu czystą szmatkę i miednicę wody. Nachyliła się nad nim i zaczęła zmywać mu krew z brody. Upajał się jej bliskością, która przywodziła na myśl wspomnienia ostatniej nocy. Chyba nie wiedziała, Ŝe ma prawie odsłonięte piersi. Złapał ją za nadgarstek. - Zdobędę cię pocałunkami. - Ha - parsknęła, wyrywając rękę. Skrzywił się, tak silnie tarła mu brodę. - Nie jestem nagrodą, którą moŜna wygrać. Jestem kobietą, która sama sobie wybierze męŜczyznę. - Więc wybierz mnie - szepnął. - Wiesz, Ŝe mogę dać ci rozkosz. Mówiłem powaŜnie, Vivien. Chcę się z tobą oŜenić. Jej ciemne, aksamitne oczy patrzyły na niego pogardliwie. Ujęła jego rękę, szorując z całej siły obolałe, starte kostki dłoni. - Nie wiesz, co oznacza uczciwość. Nie moŜna budować małŜeństwa na kilku przyjemnie spędzonych chwilach. ~ Więcej niŜ kilku - zaprotestował. - Kochaliśmy się przez pół nocy, a kiedy znajdziesz się w moim łóŜku, obiecuję ci... - Dosta! - syknęła. - Czy chcesz, aby cię usłyszeli moi ro dzice?
Pulika i Reyna Thorne stali w pobliŜu, patrząc na nich z troską w oczach. - Nie powinni wiedzieć o ostatniej nocy - Będą wiedzieli, Ŝe to, co mówiłem, mówiłem powaŜnie. Ujął jej głowę w dłonie. Chciał ją pocałować. Czuł, Ŝe chce mu się poddać, ale zaraz wyrwała się ze złością. - Nie dotykaj mnie! Nigdy nie poślubiłabym kogoś takiego jak ty, Pulika zbliŜył się do nich szybkim krokiem. Czerwona chustka rozwiewała mu się przy szyi. Mimo siwiejących włosów i swojego kalectwa, wyglądał na silnego, sprawnego męŜczyznę. Spojrzał na Michaela ze złością. - Nie dotykaj jej. Moja córka nie wyraziła zgody na twoje konkury. Ja teŜ nie. Michael wstał ze schodków. - W takim razie proszę mi pozwolić starać się o jej rękę. Pulika obrzucił go twardym, uwaŜnym spojrzeniem, potem długo przypatrywał się Vivien. - Gdybym wszedł do pana domu i ukradł wszystko, co pan posiada, to w najmniejszym stopniu nie wynagrodziłoby tego, co pan skradł mnie. Pulika domyślił się, Ŝe Vivien straciła niewinność. - Chcę starać się o rękę pana córki - powtórzył speszony Michael. - Dobrze. Ale zastosuje się pan do moich reguł.
288
289
- Ja się nie zgadzam! - krzyknęła Vivien. Michael nie zwrócił na nią uwagi. - Jeśli to zrobię - powiedział - to zgodzi się pan na szybki ślub? Białe zęby Puliki błysnęły w szerokim uśmiechu. - Najpierw musi pan przekonać Vivien. Ona nie jest potulną klaczą, którą moŜna prowadzić na postronku. Na dowód tych słów, Vivien stanęła pomiędzy nimi. - Nie chcę tych konkurów - zawołała, patrząc ze złością na Michaela, - Nie potrafisz mnie przekonać, abym wyszła za ciebie za mąŜ.
BARBARA DAWSON SMITH - W takim razie moŜesz spokojnie mnie wysłuchać - powiedział Michael. Rzucił okiem na pogrąŜony w mroku las i krew zaczęła mu szybciej krąŜyć w Ŝyłach. Kiedy będą sami, potrafi przekonać ją bez zbędnych słów. Złapał ją za ramię. - Chodź. Przejdziemy się trochę. - Nie - odezwał się Pulika. - Pierwsza reguła: będzie pan zalecał się do Vivien tylko tutaj. - Tu jest zbyt wielu ludzi - zaprotestował Michael. - Muszę z nią porozmawiać w cztery oczy. - Nie wolno panu jej dotykać - mówił dalej Pulika. Michael niechętnie puści! Vivien. Pulika podniósł patyk i narysował dwie linie, w odległości około trzydziestu centymetrów. Przyniósł dwie drewniane skrzynki i postawił kaŜdą z nich przed odpowiednią linią. - Vivien, siadaj tu. Stokeford, pan usiądzie naprzeciwko niej. Jeśli któreś z was opuści swoje miejsce, to będzie oznaczać koniec konkurów. I nie będzie Ŝadnego ślubu. Potraktowany jak mały chłopiec, Michael usiadł na skrzynce. Vivien równieŜ zajęła swoje miejsce. Nie patrzyła na niego. Jej wzrok zwrócony był w kierunku obozu. Widać było, Ŝe taka sytuacja jej się równieŜ nie podoba. Michael czuł się schwytany w pułapkę. Jak będzie mógł ją przekonać, Ŝeby wyszła za niego za mąŜ, kiedy nie wolno mu jej dotknąć? Nawet nie patrzy na niego. - Teraz - powiedział Pulika, zacierając z zadowoleniem dłonie moŜecie rozmawiać.
25
ZDRADA GRACE
Vivien patrzyła z niepokojem na oddalającego się ojca. Reyna czekała na męŜa przy ognisku. Zaczęli szeptać, rzucając spojrzenia na nią i Michaela. Reyna skinęła głową i spokojnie zaczęła kroić ogórki i wrzucać je do drewnianej miski. A więc matka nie pospieszy jej na ratunek. Czując na sobie wzrok Michaela, Vivien rozejrzała się po obozowisku. Janus juŜ gdzieś zniknął, wraz ze swoimi wielbicielkami. Kobiety zabrały się do przygotowywania wieczornego posiłku, a męŜczyźni do wyrabiania przedmiotów z drewna. Wszyscy patrzyli na nią i Michaela z nieskrywanym zainteresowaniem. Czuła się nieswojo, ale nie mogła mieć do nich pretensji. Było to pierwsze emocjonujące wydarzenie od czasu, kiedy wściekła gospodyni gorgio goniła Zurkę, uciekającego z jej kurczakiem. Vivien nie rozumiała, dlaczego jeszcze tu siedzi. Nie chciała rozmawiać z Michaelem. Nie chciała słuchać jego pięknych słówek i niebezpiecznych aluzji do ich intymnego zbliŜenia. On na pewno nie mówił powaŜnie o małŜeństwie. - Popatrz na mnie, Vivien. - Wolę patrzeć na ludzi, do których mogę mieć zaufanie. Milczał. Siedzieli blisko siebie, prawie stykając się kolanami. 291
BARBARA DA WSON SMITH Kątem oka widziała jego długie, czarne buty i obcisłe bryczesy. Wyczuwała lekki zapach brandy i wody toaletowej, podobnie jak ubiegłej nocy, kiedy całowała jego ciało. - Masz prawo mną pogardzać - powiedział. - Mój plan był jeszcze bardziej podły niŜ postępek Charlotte. Charlotte. Vivien przeszył nagły ból. Charlotte szczerze przyznała się w liście do tego, Ŝe ukradła naszyjnik i pierścionek. UwaŜała, Ŝe Vivien będzie szczęśliwsza wśród Cyganów. śałowała swojego postępku i błagała Vivien o przebaczenie. Ale Vivien była zbyt otępiała, Ŝeby móc teraz o tym myśleć. - Jeszcze podlej niŜ Charlotte? - Vivien ocknęła się. - Nigdy mi nie ufałeś. Popatrzył na nią nieśmiałym wzrokiem. Blask padający z ogniska oświetlał jego wysokie kości policzkowe i regularne, arystokratyczne rysy. Miał spuchnięty kącik ust, potargane włosy i brudny krawat, co dodawało urokujego zuchwałej urodzie. A jego niebieskie, uwodzicielskie oczy... ChociaŜ nie opuścił jej gniew, odczuła nagłe szarpnięcie tęsknoty. Michael pochylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach. - Od samego początku chciałem zwabić cię do łóŜka, Vivien. Chciałem mieć dla babki dowód twojego złego prowadzenia się. Vivien zacisnęła pięści. - Chciałeś jej o tym powiedzieć? śeby mnie wyrzuciła z domu? - Tak. Szatański pomysł, prawda? - Jesteś nikczemny - powiedziała, podnosząc się ze skrzynki. - Proszę cię, nie wstawaj - zaprotestował. - Słyszałaś, co powiedział twój ojciec. Nie zezwoli na nasz ślub. - I dobrze. Nie odeszła jednak. SkrzyŜowała ramiona na piersi, starając się odsunąć od niego jak najdalej. - Czy myślisz, Ŝe mogłabym wyjść za ciebie za mąŜ, po tym, co mi powiedziałeś? - Mówiłaś, Ŝe nie wiem, co to uczciwość -wyszeptał. -Dlatego ci o tym powiedziałem. MoŜesz przynajmniej mnie wysłuchać.
292
CYGANKA
- Jeśli chcesz dalej pogrąŜać się w moich oczach, to proszę bardzo - rzuciła, wyginając pogardliwie wargi. - Spróbuj mnie zrozumieć. Byłem przekonany, Ŝe oszukujesz moją babkę. - Zaczęła protestować, ale uciszył ją gestem. Czytałem list od Harriet Althorpe. Charakter pisma był podobny, ale niezupełnie. Były tam pewne... nieścisłości. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Panna Althorpe pisała uwagi na marginesie moich prac domowych. Litery r i s miały charakterystyczne zakrzywienia. Tego nie było w liście. W Vivien na nowo obudziło się zainteresowanie kobietą, która wydała ją na świat. - Do tej pory masz prace z jej uwagami? - Nie. Ale kiedy ona odeszła, miałem juŜ dwanaście lat. Bardzo dobrze pamiętam jej charakter pisma. - Pamiętasz! Potępiłeś mnie, mając tak kruche podstawy! wykrzyknęła rozgniewana. - Tak. - Gratuluję sukcesu. Pozbyłeś się mnie. MoŜesz być z siebie dumny. - Błagam cię, spójrz na to z mojego punktu widzenia. Nagle pojawia się jakaś młoda kobieta, która twierdzi, Ŝe jest nieślubnym dzieckiem mojej guwernantki... - Ja się nie pojawiłam. RóŜyczki przyjechały tu, aby mnie zabrać. - Ale byłaś Cyganką... - Czy ten fakt czyni cię lepszym ode mnie? Lepszym od tych wspaniałych ludzi, którzy kochają mnie bez zastrzeŜeń? Oni nigdy by mnie nie zawiedli. - To wszystko było mało prawdopodobne - bronił się. - Dlaczego Harriet Althorpe dopiero po osiemnastu latach miałaby skontaktować się z moją babką? - PoniewaŜ była umierająca. I chciała, Ŝeby ktoś dowiedział się o moim istnieniu. Jestem pewna, Ŝe nie chciała, aby prześladował mnie chłopiec, który był jej wychowankiem. 293
BARBARA DAWSON SMITH - Na litość boską, Vivien - zaprotestował, przeczesując dłonią włosy. - Opierałem się na tym, co widziałem. Moja babka jest stara i moŜna ją łatwo wykorzystać. Musiałem jąosłaniać. To wszystko. Pod wpływem tych słów trochę złagodniała. Mimo wszystko, Michael dbał o lady Stokeford. - Czy nadal wierzysz, Ŝe chciałam ją oszukać? - Nie. Nie wahał się z odpowiedzią. Nie odwrócił wzroku. To ciekawe... Zyskał tym jej przychylność. Był szczery, godny zaufania. Był człowiekiem honoru. Ale szybko zepsuł dobre wraŜenie. Patrzył na jej gorsecik, oczy mu pociemniały. Vivien poczuła, jak jej sutki napręŜają się pod materiałem. Niech go diabli wezmą! Wcale nie pragnęła takiego odzewu. Nie wolno jej poddawać się namiętności. On zachował się bezwzględnie. UwaŜał ją za przewrotną, podstępną kobietę. To ją nadal bolało. Odwróciła wzrok. Kobiety zaczynały juŜ wydawać posiłek. Jej ojciec siedział w towarzystwie innych męŜczyzn, słyszała ich śmiech - dobrze znane, spokojne Ŝycie obozowiska. Ale naprzeciwko niej siedział Michael, który nadal stanowił dla niej tajemnicę. - Jest jeszcze inny powód, dla którego nie chciałeś mi zaufać powiedziała, spoglądając na niego. - Lady Grace. Oczy mu się zwęziły, opuścił powieki. - To nie ma z nami nic wspólnego. - A jednak ma. Opowiedz mi o niej. - Nie ma sensu mówić o przeszłości. NaleŜy o niej zapomnieć powiedział, zniecierpliwiony. - Develesa! Ty nie zapomniałeś o przeszłości. Jeśli mi nie opowiesz o lady Grace, to wstanę i odejdę. Vivien zrobiła ruch, jakby miała zamiar wstać ze skrzynki. - Siadaj! - Był zirytowany. - Co chcesz wiedzieć? - Najlepiej zacząć od początku. Wyprostował plecy, twarz miał nachmurzoną. Poobijane i opuchnięte dłonie zacisnął w pięści.
294
CYGANKA
- Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Grace, miała na sobie białą suknię, a świecznik, pod którym stała, rzucał złocistą aureolę na jej włosy. Otaczało ją wielu męŜczyzn. Wśród nich był Brand Villiers. Natychmiast się w niej zakochałem. Po dwóch tygodniach byliśmy zaręczeni, a po sześciu odbył się ślub. Podczas nocy poślubnej stwierdziłem, Ŝe nie jest dziewicą. To było pierwsze ostrzeŜenie, Ŝe Grace nie jest aniołem. - Ty teŜ nie jesteś archaniołem Gabrielem - powiedziała Vivien. - Nigdy tego nie twierdziłem. Ale Grace udawała, Ŝe jest cnotliwa. Zalewała się łzami, błagając mnie o przebaczenie. Nie chciała zdradzić nazwiska swojego kochanka. Powiedziała mi tylko, Ŝe był w kawalerii i zginął podczas bitwy - co było kłamstwem, jak się później okazało. Przysięgała, Ŝe nigdy mnie nie zdradzi, a ja, jak głupi, uwierzyłem jej. Nie wiedziałem, Ŝe stanęła przed ołtarzem z dzieckiem w łonie. - Amy - szepnęła ze współczuciem Vivien. - Tak. Mówił spokojnym głosem, tylko kurczowo zaciśnięte dłonie świadczyły o wewnętrznym niepokoju. - Kiedy wreszcie poznałem prawdę, w kilka miesięcy po przyjściu na świat Amy, Grace wyznała mi, Ŝe uwiódł ją Brand, na dzień przed naszym ślubem. Rzuciła mi w twarz, Ŝe go kocha i zawsze kochała tylko jego. - Dlaczego nie wyszła za niego za mąŜ? - Była chciwa - powiedział przez zaciśnięte zęby. - On wtedy nie miał widoków na otrzymanie tytułu. Miał starszego brata, George'a, którego syn miał zostać dziedzicem tytułu. Obaj zmarli na cholerę, niedługo po naszym ślubie. Brand odziedziczył tytuł i fortunę. Pieniądze i pozycja - tego właśnie pragnęła Grace. Vivien dobrze pamiętała spotkanie z lordem Faversham. Czy on rzeczywiście był tak podły, jak uwaŜał Michael? A moŜe cierpiał po stracie ukochanej kobiety? - Czy... złapałeś ich na gorącym uczynku? - Nie. Na to byli zbyt sprytni. Spotykali się na przyjęciach, 295
BARBARA DAWSON SMITH w teatrze, w parkach. Kiedy się o tym dowiedziałem, zabroniłem Grace widywać się z nim. Ale ona nie usłuchała. Zaplanowali ucieczkę na kontynent. Na szczęście w porę się o tym dowiedziałem i nie pozwoliłem jej zabrać Amy. Ona teŜ mogłaby zginąć w tym wypadku. Vivien zadrŜała. - Lady Stokeford mówiła mi, Ŝe była wtedy straszna burza. - Była tak silna ulewa, jakiej jeszcze nigdy nie widziałem. Nie bacząc na niebezpieczeństwo, Grace wyruszyła, aby połączyć się ze swoim kochankiem. Pojechałem za nią. Ale było juŜ za późno. Woda zmyła most. Powóz się wywrócił, a ona była juŜ umierająca. Nawet wtedy myślała tylko o nim. Błagała mnie... - Błagała cię? - Abym powiedział Brandowi prawdę. O Amy - dodał, z trudnością wymawiając słowa. Zrobiło się chłodno. Vivien szczelniej otuliła się szalem. Dobrze rozumiała jego ból. - Och, Michael. Co wtedy zrobiłeś? - Chciałem go zabić. Walczyliśmy na szable. Ale kiedy przygwoździłem go do ściany, okazałem się zbyt wielkim tchórzem, aby zadać ostateczny cios. CięŜko oddychał. Wydawało się, Ŝe pogardza sobą za tę słabość. Vivien dotknęła jego dłoni. - PrzecieŜ nie mogłeś go zamordować. Był twoim przyjacielem. Jest teŜ ojcem Amy, człowiekiem, który dał jej Ŝycie. - Ja jestem jej ojcem - powiedział gwałtownie.
CYGANKA
- Oczywiście, i tak powinno zostać. Vivien zastanawiała się przez chwilę. - Ale jak moŜesz być pewnym, Ŝe Amy nie jest twoją córką? Odwrócił wzrok, zapatrzył się w ciemny las. - Ona jest podobna do rodziny Faversham. Ma miedziane włosy i orzechowe oczy. Dlatego trzymałem ją w Londynie. Bałem się, Ŝe moja babka, albo któraś z RóŜyczek, mogą odkryć prawdę. Vivien miała uczucie, Ŝe coś przed nią ukrywa.
- PrzecieŜ one niczego nie zauwaŜyły, więc nie moŜe to być wyraźne podobieństwo - powiedziała, patrząc na zastygłe rysy jego twarzy. - MoŜe juŜ nadszedł czas, abyś pozbył się nienawiści i niepokoju. Sam mówiłeś, Ŝe naleŜy zapomnieć o przeszłości. - Nie rozumiesz - powiedział gwałtownym tonem, przeszywając ją wzrokiem. - Amy jest moją córką. Pokochałem ją w tej samej chwili, kiedy po raz pierwszy trzymałem ją w ramionach. Nawet jeśli Brand Villiers nie jest w stanie mi jej odebrać, nie mogę mieć pewności, Ŝe nie będzie rozpuszczał plotek. Nie pozwolę, aby padł na nią choćby cień złośliwych niedomówień. Vivien ponownie złagodniała. Był tak oddany Amy, tak bardzo kochał dziecko swojego wroga. Serce jej mówiło, Ŝe jest wartościowym męŜczyzną. Jeśli jest tak wierny Amy i swojej babce, to dlaczego inaczej traktuje ją? To prawda, Ŝe nie miał do niej zaufania, ale tylko dlatego, Ŝe chciał chronić swoją rodzinę... ZbliŜyła się do nich Reyna Thorne, niosąc cynowe talerze i dwa małe noŜyki - Jesteście głodni - powiedziała. - Bardzo długo rozmawiacie. Z ciekawością w oczach przesuwała wzrokiem od Vivien do Michaela, jakby chciała ocenić swojego przyszłego zięcia. Michael posłał jej jeden ze swoich czarujących uśmiechów. - Gulasz z... jakiegoś mięsa- powiedział.- Ma cudowny zapach. Vivien zobaczyła, Ŝe matka ulega jego urokowi. Uśmiechnęła się nieśmiało i zatrzepotała powiekami. - To proste poŜywienie, sir. CzyŜby on potrafił oczarować kaŜdą kobietę, która stanie na jego drodze? - To nie jest proste poŜywienie - sprostowała Vivien, biorąc noŜyk i krojąc mięso. - Moja matka jest najlepszą kucharką w całym taborze. Michael nie komentował braku łyŜki i widelca. Przy pomocy noŜa, podniósł do ust kawałek mięsa. - To jest doskonałe. Jak się nazywa ta potrawa?
296
297
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Hatchi-weshu - powiedziała rozpromieniona Reyna. Spojrzał na Vivien pytającym wzrokiem. - To oznacza kolczasta rzecz z lasu - powiedziała Vivien, czekając, aŜ Michael weźmie do ust drugi kawałek mięsa. - To jest jeŜ. Przestał jeść, instynktownie wydął wargi. Rzucił okiem na Reynę, która wpatrywała się w niego wyczekująco. Przełknął i uśmiechnął się do niej blado. - Ta potrawa jest wspaniała. - Przyniosę teraz herbatę - powiedziała uszczęśliwiona Reyna. Pobiegła drobnymi kroczkami w stronę ogniska, nad którym wisiał miedziany imbryk. - Jem kolczastego szczura - mruknął. - Zostałeś poczęstowany ulubionym przysmakiem Romów powiedziała Vivien, biorąc do ust kolejny kawałek słodkawego, delikatnego mięsa. - Jest to równie wytworne danie jak wasza zupa Ŝółwiowa czy potrawka z węgorza. - Nie mogę chyba oczekiwać, Ŝe przystosujesz się do mojego świata, jeśli ja nie przystosuję się do twojego - zauwaŜył z Ŝartobliwym błyskiem w oku. - Jak na gorgio, jesteś bardzo domyślny. Ku zdziwieniu Vivien, Michael zajadał ze smakiem. Wydawało się, Ŝe ze wszystkich sił stara się dobrze zachowywać. Vivien, która nic nie jadła przez cały dzień, miała wspaniały apetyt. Wybierała gęsty sos chlebem i oblizywała palce. Michael we wszystkim ją naśladował. Gdy na nią patrzył, po skórze Vivien z wraŜenia przebiegały dreszcze. Reyna przyniosła im kubki gorącej, słodkiej herbaty i wodę do obmycia rąk. Po chwili zniknęła w głębi wozu, a kiedy znowu się ukazała, przyciskała jakiś przedmiot do piersi. Podeszła z wahaniem do Vivien. - Zachowałam to dla ciebie, Vivi. To kołderka, w którą byłaś owinięta, kiedy cię do nas przyniesiono. Vivien gwałtownie złapała oddech. Odstawiła talerz na ziemię
i sięgnęła po kołderkę. Była utkana z cieniutkiej, kremowej wełny i ozdobiona frędzelkami. Zrobiło jej się miło na myśl, Ŝe tej kołderki dotykała Harriet Althorpe. Zawinęła w nią swoją malutką córeczkę, nie wiedząc, jakie zamiary ma jej kochanek. Vivien przyłoŜyła materiał do policzka i głęboko wciągnęła powietrze. Poczuła jedynie słaby zapach stęchlizny. - Przechowywałaś to przez tyle lat? - spytała ze ściśniętym gardłem. - Dlaczego? Reyna patrzyła na nią ze łzami w oczach. - Myślałam... Ŝe moŜe będziesz chciała mieć pamiątkę po swojej matce gorgio. Vivien zerwała się ze skrzynki i objęła ją mocno. - Ty jesteś moją matką. Matką w moim sercu. - Usiądź, zanim ojciec to zauwaŜy - powiedział Michael, biorąc ją za ramię i sadzając na skrzynce. - O czym rozmawiałyście? Vivien dopiero teraz zorientowała się, Ŝe mówiły w języku romani. Powtórzyła Michaelowi słowa matki. - Czy mogę to zobaczyć? - spytał. Niechętnie podała mu kołderkę. Rozpostarł ją i oglądał pod światło. - To zwykła kołderka - powiedział. Zirytowana Vivien zabrała mu ją i przytuliła do piersi. - Czy to oznacza, Ŝe nie wierzysz w historię moich narodzin? - Patrzyłem tylko, czy ta kołderka nie pozwoli nam zidentyfikować twojego ojca - powiedział. - ChociaŜ trudno było się spodziewać, Ŝe znajdę tam herb. Patrzył na nią, zamyślony. - Jeśli Harriet Althorpe miała romans podczas swojego pobytu w Abbey, to RóŜyczki musiały znać tego męŜczyznę. To jest bardzo dziwne. Vivien mocniej zabiło serce. Nie chciała poznać imienia swojego ojca, człowieka, który ją tak podle porzucił. Jednak Michael miał rację. CzyŜby RóŜyczki wiedziały więcej, niŜ chciały przyznać?
298
299
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
- Jak wyglądał męŜczyzna, który zostawił u was Vivien? Michael zwrócił się do Reyny. Matka Vivien przygryzła wargę i wzruszyła ramionami. - Było ciemno - powiedziała po angielsku z silnym akcentem. On nie wysiadł z powozu. Był wysokim męŜczyzną. Widziałam, jak pocałował Vivien, zanim stangret nam ją przyniósł. - A stangret? Jak wyglądał? - On juŜ przedtem był w naszym obozie. Zadawał nam mnóstwo pytań, ale był bardzo przyjacielski. Był niski i gruby i miał plamki na twarzy, takie, jakie mają niektórzy gorgios. - Piegi - powiedziała Vivien. - Nie chciał podać swojego imienia - mówiła dalej Reyna. -A myśmy nie nalegali. Byliśmy szczęśliwi, Ŝe jego pan chce nam zostawić dziecko. Baliśmy się tylko, Ŝe moŜe się rozmyślić. Ja wtedy... znowu straciłam dziecko, które nosiłam w łonie. Dlatego obozowaliśmy sami. Tabor odjechał, a myśmy zostali. - Gdzie to było? - spytał Michael. - Na drodze koło Lil-engreskey gav, - Miasto ludzi ksiąŜek - przetłumaczyła Vivien. - Tak się nazywa Oksford w języku romani. A w liście Harriet pisała, Ŝe wyjechała na południe, na wyspę Wight. Zdumieni, popatrzyli na siebie znacząco. - Dziękuję pani, pani Thorne -powiedział Michael, skłaniając głowę. - Bardzo nam pani pomogła. Reyna uśmiechnęła się do niego i dotknęła policzka Vivien, patrząc na nią z czułością. Zabrała talerze, aby je umyć w strumieniu. Vivien rozpostarła kołderkę na kolanach. Odczuwała niechęć do tego męŜczyzny, który tak lekkomyślnie powierzył obcym ludziom swoje nieślubne dziecko. Bez względu na to, jak wiele było pytań, które zadawał jego słuŜący, nie mógł być pewien, w czyje ręce je oddaje. Jednak niczego nie Ŝałowała. Miała najlepszych rodziców pod słońcem. - Zadziwia mnie ten list od panny Althorpe - odezwał się Michael. - Nadal uwaŜam, Ŝe coś się za tym kryje.
~ Jeśli nadal wątpisz w moją uczciwość... - Uspokój się. - Michael roześmiał się cicho. - Jesteś tak samo najeŜona kolcami jak ten jeŜ, którego mieliśmy na kolację. Był czarujący, kiedy się śmiał. Vivien szybko zajęła się swoim kubkiem herbaty, aby nie poddać się jego urokowi, czuła jednak, Ŝe stopniowo odŜywa. Wciągała w płuca dym z ogniska, zapach jesiennych liści i ulotny zapach Michaela. - Ja teŜ muszę ci coś wyznać - powiedziała. - Nie miałam zamiaru zostać u RóŜyczek dłuŜej niŜ dwa miesiące. Chciałam tylko zarobić dwieście gwinei, Ŝeby zabezpieczyć byt moim rodzicom. - Myślałem, Ŝe chcesz zostać spadkobierczynią mojej babki zdziwił się Michael. - To nie wszystko. Kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy, zachowywałeś się tak arogancko, Ŝe postanowiłam rozkochać cię w sobie. śeby cię porzucić, kiedy odejdę. - Trudno mnie było polubić, prawda? - Pochylił się w jej stronę, obejmując ją pieszczotliwym spojrzeniem. -Chciałbym to wszystko naprawić. Wyjdź za mnie za mąŜ, Vivien. Zabrakło jej tchu. JuŜ nie dusiła jej złość, a w sercu zagościła głupiutka nadzieja. - Nie chcę wracać do świata gorgios - powiedziała jednak chłodno. - Moje Ŝycie tutaj jest proste i swobodne. Nie muszę obawiać się intryg i zdrad, Nie muszę teŜ spotykać takich ludzi jak księŜna. - Wszyscy się dowiedzą jak skrzywdziła twojego ojca - powiedział Michael. - Wiele osób osądzi ją bardzo surowo. Straci swoją pozycję w towarzystwie. - Zemsta juŜ mnie nie interesuje - odparła Vivien i z radością stwierdziła, Ŝe mówi prawdę. - Pragnę tylko, aby moi rodzice mieli spokojną, wygodną starość. - To pozwól, abym ja im to zapewnił. Rozumiem, Ŝe nie będzie ci łatwo spotykać się z takimi snobami jak księŜna, ale ja zawsze będę przy tobie.
300
301
BARBARA DA WSON SMITH Michael chce jej bronić. To było wspaniałe uczucie. - Tutaj jest mój dom. Las jest ścianą mojego pokoju, a gwiazdy sufitem. Michael przesunął się na sam skraj skrzynki. Kolanami dotykał jej sukni. - Mam bibliotekę pełną ksiąŜek. Mam duŜe łóŜko, w którym jest dość miejsca dla nas dwojga. Po plecach Vivien przebiegł dreszcz. - Mam matkę i ojca, którzy mnie kochają. Oni nigdy mnie nie zdradzą. - Mam babkę, która tęskni za tobą. I małą dziewczynkę, która czeka na bajki. - Zostawiłam na swoim biurku bajkę dla Amy - przypomniała sobie nagle Vivien. - Czy ją znalazłeś? - Nie myślałem o niczym innym, tylko o tym, Ŝeby cię odnaleźć i zabrać do domu. Podniósł jej dłoń do ust. - NaleŜymy do siebie, Vivien. Pragnę cię. Jesteś mi potrzebna. Wyjdź za mnie za mąŜ. Będę się z tobą kochać co noc. Michael nie powiedział, Ŝe ją kocha, tylko Ŝe kocha jej ciało Ona teŜ go pragnęła. Ale on był dandysem i uwodzicielem, przypominała sobie. Powinna oprzeć się jego urokowi. Nie powinna dzielić Ŝycia z tym lordem gorgio. ChociaŜ wciąŜ tak myślała, jednak cały jej gniew i ból ulotnił się nagle, pozostawiając pragnienie i tęsknotę. Dotknęła jego policzka. - Och, Michael, tak bardzo cię kocham - szepnęła. - Zostanę twoją Ŝoną.
26
TANIEC W CIEMNOŚCIACH
Następnego dnia w obozowisku rozpoczęły się przygotowania do ślubu. Uszczęśliwiona Vivien pomagała szykować wspaniałą ucztę. Dziś wieczór miał się odbyć jej ślub zgodnie z rytuałem Romów, a po kilku dniach - w kościele, według wymogów prawa angielskiego. Do taboru zjeŜdŜały niezliczone wozy z Ŝywnością. Michael słał z Abbey jarzyny i owoce, krąŜki serów, ciasta, szynki i połcie wołowiny. Wielkie ilości mięsa rozbawiły Vivien. Widocznie Michael nie chciał jeść na swoim weselu Ŝadnych kolczastych istot. Obierała ziemniaki i posypywała aromatycznymi ziołami piekące się na roŜnach kurczaki, chciwie słuchając ostatnich wiadomości. Stary Shuri czuje się o wiele lepiej, reumatyzm juŜ mu tak nie dolega. Tesla będzie miała dziecko, synowi Keji wypadł mleczny ząb. Kobiety przekomarzały się z Vivien na temat jej bogatego, przystojnego męŜa, podziwiały ją za znalezienie lepszego konkurenta niŜ Janus, który zalecał się teraz do zmysłowej Orlendy. Vivien wiedziała jednak, Ŝe między nią a tymi kobietami powoli zarysowuje się przepaść. Ona juŜ była gorgio. Będzie mieszkać w Abbey i będzie elegancką damą, obsługiwaną przez słuŜbę. 303
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Będzie panią domu o niezliczonej liczbie pokoi. Będzie przyjmować gości, nie wiedząc, którzy z nich są prawdziwymi przyjaciółmi, a którzy mogą ją zdradzić. Westchnęła głęboko. Ufała RóŜyczkom, a przede wszystkim lady Stokeford, która traktowała jąjak ukochaną wnuczkę. Pragnęła być matką Amy, Będzie Ŝoną Michaela. Ta myśl przezwycięŜyła jej obawy. Poprzedniego wieczoru Michael i jej ojciec ustalali warunki przedślubnego kontraktu. W miarę upływu czasu Pulika przestał zachowywać się z rezerwą i zaczął Ŝartować ze swoim przyszłym zięciem. Nie wolno jej było mieszać się do męskich spraw, nie wiedziała więc, co zostało uzgodnione. Powiedziała Michaelowi, Ŝeby postąpił wbrew tradycji i Ŝeby to on zapłacił ojcu za jej rękę, a nie odwrotnie. Wreszcie męŜczyźni dobili targu. Według romskiej tradycji uroczystość zaślubin mogła odbyć się natychmiast po uzgodnieniu warunków kontraktu. Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, Vivien weszła do wozu, aby się ubrać do ślubu. Przed kilku laty matka uszyta jej wspaniałą ślubną suknię z szerokimi rękawami i bufiastą spódnicą. Fason odbiegał od ówczesnej mody, ale Vivien czuła się w niej doskonale. Kiedy Reyna wkładała jej na głowę uwitą z bluszczu koronę, rozległo się gwałtowne ujadanie psów. - Przyjechał twój ukochany - szepnęła czule Reyna, gładząc ją po policzku. - Jestem taka szczęśliwa, Ŝe znalazłaś miłość i swoje miejsce w świecie. - Tak - powiedziała ze smutkiem Vivien, przytulając się do niej. - Będę tęsknić za tobą i za miro dado. Musicie mi obiecać, Ŝe będziecie tu często powracać. - Naturalnie - pocieszała ją Reyna, chociaŜ sama miała łzy w oczach. - Czy myślisz, Ŝe mogłoby być inaczej? Musisz juŜ iść. Twój ukochany czeka na ciebie. Czując dreszcz podniecenia, Vivien wyszła z wozu i zobaczyła
Michaela, który właśnie zsiadał z konia. Miał na sobie granatowy surdut, sztuczkowe spodnie opinały jego długie nogi. ŚnieŜna biel koszuli i fular podkreślały czerń jego włosów. Uśmiechnął się do niej kącikiem ust, a w sercu Vivien natychmiast rozgorzał płomień. Tak bardzo go kochała. Świat nabierał innych barw, kiedy on był w pobliŜu. Podbiegła do niego. - Czy lady Stokeford i Amy nie przyjechały razem z tobą? spytała. Wziął ją za rękę, jego palce pogładziły pieszczotliwie jej dłoń. - Chłodne, wilgotne powietrze mogłoby zaszkodzić mojej babce. A Amy niedługo pójdzie spać. Vivien posmutniała. - Czy powiedziałeś Amy, Ŝe zostanę jej matką? - Tak. AŜ piszczała z uciechy. - Michael uśmiechnął się. Zasypała mnie pytaniami i zaraz pobiegła, aby podzielić się tą wiadomością z Nibbles. - Pójdę jutro do Abbey, aby ją odwiedzić. - Spotkasz tam RóŜyczki, pogrąŜone w przygotowaniach do naszego ślubu kościelnego - powiedział, pochylając się nad nią i owiewając ją swoim ciepłym oddechem. - Ja muszę jutro pojechać do Canterbury, gdzie otrzymam specjalne zezwolenie. Jeszcze w tym tygodniu weźmiemy drugi ślub i zostaniesz lady Stokeford. Mówił powaŜnym tonem, zaciskając palce na jej dłoni. Vivien nie dbała o tytuły i majątek. ZaleŜało jej tylko na nim. Jemu teŜ na niej zaleŜało, wiedziała o tym. Zostanie jego Ŝoną. Michael z czasem zrozumie, co oznacza prawdziwa miłość. Z dumnie uniesioną głową, podeszła razem z nim do przywiezionych z Abbey długich stołów. Według zwyczaju młoda para siedziała oddzielnie. Biesiada wlokła się w nieskończoność. Słyszała rozmowy i śmiechy, ale nie rozumiała słów, jadła potrawy, ale nie czuła ich smaku. Patrzyła na Michaela i tęskniła za chwilą, kiedy znajdzie się w jego ramionach.
304
305
BARBARA DAWSON SMITH Wreszcie Pulika podniósł się od stołu. Zamilkły rozmowy, zapanowała cisza. Oświadczył, Ŝe zgadza się na małŜeństwo i to przypieczętowało ich związek. Zaczęto wznosić toasty. Podnoszono w górę kieliszki z doskonałym winem z Abbey. Wszyscy gratulowali młodej parze. MęŜczyźni klepali Michaela po piecach, a kobiety Ŝyczyły Vivien pomyślności w małŜeństwie. Wydawało się jej, Ŝe śni jakiś piękny sen. Była teraz Ŝoną Michaela. Jego Ŝoną. Po chwili, ku zdziwieniu biesiadników, powstał ojciec Orlendy i ogłosił jej formalne zaręczyny z Janusem. Zarumieniona Orlenda opuściła głowę, a wszyscy głośno wiwatowali. Zurka i Fonso zaczęli stroić swoje bashadis, odstawiono stoły, aby zrobić miejsce na tańce. Rozległy się pierwsze tony skrzypiec. Grupa roześmianych kobiet odprowadziła Vivien do wozu rodziców. Reyna rozplotła jej włosy, cięŜkie sploty opadły na jedwabną suknię. Kobiety, z pewną dozą zazdrości, omawiały męskie moŜliwości Michaela. Vivien czuła szybkie pulsowanie krwi w Ŝyłach. On teraz naleŜał do niej. Tylko do niej. Kiedy Vivien wraz z grupą kobiet wyszła z vardo swoich rodziców, męŜczyźni odciągnęli wóz w bok od obozowiska, aby młodzi małŜonkowie mogli skorzystać z samotności. Śmiejąc się i Ŝartując, połoŜyli za wozem materac i puchową kołdrę. Czarne oczy Puliki zwilgotniały, kiedy brał Vivien w ramiona. Odwzajemniła mu uścisk, w który włoŜyła całą swoją miłość. Po chwili Pulika przekazał pannę młodą panu młodemu, formalnie zrzekając się córki na rzecz jej męŜa. Michael ujął dłonie Vivien i złoŜył delikatny pocałunek na jej wargach. Widok ten wywołał tęskne westchnienia kobiet i pikantne komentarze męŜczyzn. Po chwili Romowie odeszli do swoich ognisk, skąd dobiegały wesołe dźwięki skrzypiec. Zdumiony Michael patrzył na znikających w oddali weselnych gości. - Czy nie będzie Ŝadnej uroczystości, składania przysięgi? - Od chwili, kiedy miro dado oficjalnie wyraził zgodę 306
CYGANKA roześmiała się Vivien - jesteś moim męŜem. Taki jest obyczaj Romów. - Pocałuj mnie, Ŝono - powiedział, uśmiechając się do niej czule. - Tak długo czekałem na tę chwilę. Vivien rzuciła mu się w ramiona i podała usta do pocałunku. Teraz nie muskał jej warg, jak to robił w obecności Romów. To był głęboki, namiętny pocałunek, wstęp do miłosnej nocy. Przytulił ją mocno do siebie, Ŝeby odczuła siłę jego poŜądania. Świat przestał dla nich istnieć. Poprowadził ją do ukrytego za wozem małŜeńskiego łoŜa. Ale ona nie chciała jeszcze się połoŜyć. Będzie go teraz uwodzić, rozpłomieniać, wzmagać jego poŜądanie. Odsunęła się od niego, wskazując gestem, aby się połoŜył. - Obiecałam ci kiedyś, Ŝe zatańczę dla ciebie - powiedziała, kiedy próbował protestować. To go zaciekawiło. Zdjął marynarkę i posłusznie połoŜył się na kołdrze. Vivien zakołysała się wdzięcznie w rytm muzyki skrzypiec, dobiegającej z odległego obozowiska. Jej ruchy wyraŜały miłosną tęsknotę. Teraz, kiedy juŜ uspokoiły się emocje, pragnęła rozkoszować się chwilą, w której zostanie zapokojone pragnienie ich ciał. W mroku oczy Michaela błyszczały intensywnym blaskiem. Gałęziami pobliskiego lasu poruszał chłodny wiatr, ale Vivien nie odczuwała zimna, gdyŜ ogrzewał ją wewnętrzny płomień. PrzybliŜała się do niego tanecznym krokiem. Poruszała zmysłowo biodrami, podtrzymywała dłońmi piersi, ofiarowując mu swoje ciało. Wreszcie zrzuciła suknię. Tańczyła nago w świetle księŜyca. Dla swojego kochanka. Dla swojego męŜa. Z gardła Michaela wydarł się zdławiony okrzyk. Zerwał się i przewrócił ją na kołdrę. PołoŜył się na niej i zaczął namiętnie całować. Po chwili jego gorące usta zsunęły się z jej ust na piersi, a potem jeszcze niŜej, dopóki nie odnalazły miejsca, gdzie kon307
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
centrowało się jej poŜądanie. Vivien gwałtownie złapała oddech. Ten intymny dotyk oszołomił ją. Wkrótce delikatny nurt rozkoszy zaczął uderzać w nią z coraz większą siłą. Uniosła biodra, wczepiła kurczowo palce w jego włosy. Wtedy kolejna fala przyniosła jej ukojenie. Michael wstał i zaczął się szybko rozbierać. Chłodny blask księŜyca oświetlał jego muskularne ciało i napręŜoną męskość. PołoŜył się na niej i wszedł w nią jednym, gwałtownym ruchem. Vivien zarzuciła mu ramiona na szyję, oplotła nogami biodra. Całkowicie nim zawładnęła, szczelnie go otaczając. Wdzierał się w nią, Ŝarliwie penetrując jej łono, dopóki oboje nie doznali zaspokojenia. LeŜeli wyczerpani, z trudem łapiąc oddech. Vivien przytulała policzek do ramienia Michaela, czuła bicie jego serca. - Michael... veslacho. Kocham cię. Nie odezwał się, pocałował ją tylko w czoło i przeczesał palcami jej włosy, szorstkim, ale czułym gestem. Vivien westchnęła cicho. Milczenie Michaela nie powinno zepsuć tej magicznej nocy. Czuła się bezpiecznie w jego ramionach, a jego delikatny dotyk upewniał ją o czułości męŜa dla Ŝony. Z oddali dobiegały dźwięki muzyki, zabawa trwała nadal. A tutaj, w swoim przytulnym łoŜu pod gwiazdami, pod osłoną ciemności, Vivien i Michael obchodzili swoje własne święto. A on, jak się wkrótce przekonała, miał wiele sposobów, aby wzbudzić w niej poŜądanie. Szeptał jej czułe słowa, pieszcząc intymne zakamarki jej kobiecości. Całował jej piersi, zaciskając usta na stwardniałych sutkach tak długo, dopóki nie zaczęła krzyczeć z rozkoszy, pragnąc jak najszybciej poczuć go w sobie. Ona teŜ juŜ wiedziała, jak doprowadzić go do granic wytrzymałości. Odkryła, Ŝe Michael znajduje wielką przyjemność w jej dotyku i pocałunkach, którymi pokrywa jego ciało. Rozpalała mu zmysły, siadając na jego udach, biorąc jego męskość we władanie powolnym, draŜniącym ruchem. Uwielbiał, kiedy go tak pieściła. Poznała juŜ dokładnie jego ciało, a on znał kaŜdy skrawek
jej ciała, które potrafił przywrócić do Ŝycia nawet wtedy, kiedy wydawała się całkowicie zaspokojona. To była cudowna noc rozkoszy, przerywana czułymi szeptami i krótkimi, sennymi odpoczynkami. Chyba nigdy się sobą nie znuŜą, pomyślała Vivien. ChociaŜ czuła się wyczerpana, pobudzał ją natychmiast czułym szeptem i pieszczotą. Wreszcie usnęła w jego ramionach. Zbudziła się o świcie, obrócona do niego tyłem, wtulona w niego. Nie odczuwała chłodu poranka. Michael oddychał głęboko. Sądziła, Ŝe śpi, dopóki nie poczuła jego stwardniałego członka pomiędzy pośladkami. Poruszyła się z lekka, i jęknęła z rozkoszy, kiedy poczuła go w sobie. Całował czule jej kark, poruszając się w niej niespiesznie, jakby pragnął przedłuŜyć tę miłosną noc. Rozwidniło się juŜ, kiedy znaleźli zaspokojenie. Na tle szarego nieba rysowały się kontury gałęzi drzew. Michael gładził ją delikatnie po plecach. Vivien chciała przedłuŜyć tę chwilę, ale zsunęła się z nich kołdra i chociaŜ byli oddaleni od obozowiska, bała się, Ŝe ktoś moŜe ich zobaczyć. - Powinniśmy wejść teraz do wozu- szepnęła, sięgając po nakrycie. - Mamy jeszcze duŜo czasu. Nie odezwał się. Dotykał palcami znamienia na jej plecach, w okolicy talii, Vivien chciała zakryć się kołdrą, ale on natychmiast odrzucił okrycie na bok. - Michael! - upomniała go ze śmiechem. To jednak nie były Ŝarty. Michael wpatrywał się intensywnie w ciemnoczerwone, niewielkie znamię na jej plecach. Vivien nigdy nie zwracała na nie uwagi, traktowała je równie naturalnie jak kolor swoich oczu czy długość nóg. - Od jak dawna masz ten ślad? - spytał ochrypłym głosem. - Od urodzenia, jak mówi moja matka - powiedziała Vivien, zdumiona wyrazem przeraŜenia na jego twarzy. - Czy ono ci przeszkadza? To tylko mały ślad. - Mój BoŜe - szepnął. - To niemoŜliwe. - Co? Jeśli straciłam w twoich oczach przez to znamię...
308
309
BARBARA DAWSON SMITH - Nie! - rzucił z gniewem, chwytając się za włosy. - Zle mnie zrozumiałaś. Nie mogę tylko uwierzyć... - W co? Powiedz mi, Michael - prosiła z uczuciem dziwnego niepokoju. , Obrzucił ją zdumionym spojrzeniem, jakby ujrzał ją w jakimś przeraŜającym świetle. - To znamię - szepnął. - Brand Villiers ma na ciele takie samo piętno.
27
ZAGADKOWY LIST
Vivien nie od razu zrozumiała wagę jego słów. - To tylko przypadek - powiedziała. Michael gwałtownie potrząsnął głową. - To znamię jest piętnem rodziny Faversham. Czasem omija jedno pokolenie. Ojciec Branda nie miał go, ale brat jego dziadka był nim naznaczony - powiedział Michael, krzywiąc wargi. - On teŜ miał na imię Brand. W tej rodzinie, od wielu pokoleń, tak się zdarzało, Ŝe syn, który nosił rodzinne piętno, zawsze dziedziczył tytuł. Zaschło jej w gardle. Czuła łomotanie serca w piersiach. - Chcesz powiedzieć... -zaczęła, nie mogąc dokończyć zdania. - Chcę powiedzieć, Ŝe ojciec Branda jest równieŜ twoim ojcem. Stary hrabia miał romans z Harriet Althorpe. - Nie - szepnęła Vivien. Nie mogła tego jeszcze w pełni zrozumieć. - To oznaczałoby... Ŝe Brand jest moim przyrodnim bratem. I... Ŝe Amy jest moją bratanicą. - Tak! - potwierdził Michael, uderzając otwartą dłonią w materac. - Powinienem się był tego domyślić. Stary hrabia miał mnóstwo kochanek. Podobnie jak jego syn, potrafił zwabić do łóŜka kaŜdą kobietę. 311
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
W milczeniu siedzieli na posłaniu. Vivien szczelnie okryła się kołdrą. Miała brata i bratanicę - prawdziwych krewnych. Harriet Althorpe była tylko duchem z przeszłości, ale Vivien znała Branda i Amy. Nic dziwnego, Ŝe Brand tak bardzo ją interesował. Nic dziwnego, Ŝe od razu pokochała Amy. Michael zerwał się na nogi i szybko włoŜył spodnie. Vivien teŜ się podniosła, osłaniając się kołdrą. - Dokąd idziesz? - Do Abbey. RóŜyczki będą mi musiały odpowiedzieć na kilka pytań. Determinacja Michaela połoŜyła kres tej magicznej nocy. Vivien usiłowała zebrać rozproszone myśli. - Więc myślisz... Ŝe one wiedziały, Ŝe ojciec Branda jest równieŜ moim ojcem? - Naturalnie. Pewnie same sfałszowały ten cholerny list. Vivien nie mogła w to uwierzyć. RóŜyczki nie mogły jej okłamywać. A juŜ na pewno nie lady Stokeford, która miała takie szczere niebieskie oczy i czarujący uśmiech. - Mylisz się - powiedziała. - Nie sądzę. One celują w tego typu intrygach. Vivien potrząsnęła głową.
- Przysięgałeś, Ŝe nie ma dowodu na to, Ŝe Brand jest ojcem Amy. Ale ten dowód istnieje. Amy teŜ nosi to znamię, prawda? Twarz Michaela przybrała odpychający, nieprzenikniony wyraz. Owładnęło nią uczucie rozpaczy. Wiedziała juŜ, Ŝe się nie myli. - Prawda? - powtórzyła. Michael stał z zaciśniętymi wargami, ze wzrokiem utkwionym w lesie. Po chwili skinął głową. - Tak. Widziała wyraz męki na jego twarzy. - Grace nie dopuszczała mnie do dziecięcego pokoju - powie dział. - Pewnego dnia, kiedy Amy miała gorączkę, poszedłem tam do niej. Niańka właśnie ją przebierała i zobaczyłem ciemną plamę na jej plecach. Wiedziałem juŜ, Ŝe ona nie jest moją córką, Ŝe Grace mnie okłamała. Jej kochanek nie zginął w bitwie. Był nim Brand Villiers. Vivien tak bardzo cierpiała z powodu jego nieufności, Ŝe nie potrafiła okazać współczucia. - Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? - Nie musiałaś o tym wiedzieć - rzucił, gwałtownymi ruchami wkładając koszulę w spodnie. - Nie wolno ci zdradzić tego RóŜyczkom. One nie wiedzą, Ŝe Brand jest ojcem Amy. Nikt o tym nie wie, poza nami dwojgiem. Vivien poczuła się obraŜona. - Czy sądzisz, Ŝe mogłabym zdradzić ciebie albo Amy? - Nie. Oczywiście, Ŝe nie - powiedział łagodniejszym tonem. Ale ja muszę chronić swoją córkę. Vivien złapała go za ramiona i popchnęła plecami na wóz. - Powinieneś był mi zaufać. Develesa! Mogłam się wcześniej dowiedzieć, kim jestem. Michael nie próbował się uwolnić. Kołdra zsunęła się z Vivien i jego palce przesuwały się po jej znamieniu. - Powinnaś była pozwolić mi się kochać tamtego dnia w galerii.
- Teraz nie moŜemy tam iść. Twojababkajeszcze śpi, A pozostałe RóŜyczki juŜ na pewno wróciły do swoich domów. - Nie. Zostały na noc w Abbey. PrzecieŜ robią przygotowania do naszego ślubu. Ostry ton jego głosu napełnił ją niepokojem. CzyŜby był zły na nią? Dlatego, Ŝe Brand jest jej bratem? Tak, pomyślała. PrzecieŜ jej przyrodni brat uczynił Michaela rogaczem. Nagle przyszła jej do głowy myśl, która przeszyła ją gwałtownym bólem. Musiała wziąć głęboki oddech, zanim zdołała wydobyć głos ze ściśniętego gardła. - Okłamałeś mnie, Michael. Teraz teŜ kłamiesz. - Nie rozumiem, o co ci chodzi - powiedział, patrząc na nią czujnie. 312
313
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Gdybym zobaczył cię w dziennym świetle, to wiedziałbym wszystko - powiedział aksamitnym głosem. - Czy porzuciłbyś mnie wtedy? - spytała. - Czy chciałbyś się ze mną oŜenić, wiedząc, Ŝe jestem siostrą twojego śmiertelnego wroga? Michael zawahał się przez chwilę. Przez zbyt długą chwilę. Oszalała z bólu, odwróciła się od niego i sięgnęła po swoją ślubną suknię. Zanim zdąŜyła ją włoŜyć, poczuła na sobie jego silne dłonie. Przyciągnął ją do siebie. Poczuła jego gorące wargi na karku. - Vivien - powiedział niskim głosem. - Oczywiście, Ŝe oŜe niłbym się z tobą. Szalałem za tobą. Nic w świecie nie mogłoby mnie powstrzymać od tego, aby uczynić cię moją Ŝoną. PrzecieŜ wiesz o tym. Nie podda się jego urokowi. Pragnęła czegoś więcej, nie tylko rozkoszy zmysłów. Pragnęła jego szacunku, jego miłości. Nadzieja ta wydawała się teraz prawie niemoŜliwa do urzeczywistnienia. - A gdybym chciała zaprosić Branda do naszego domu? Co byś na to powiedział? Michael zesztywniał. - Powiedziałbym, Ŝe jesteś nierozsądna. Wiesz dobrze, jaki on jest, - On jest ojcem twojej córki i bratem twojej Ŝony. MoŜe nadszedł czas, abyś mu przebaczył. Michael obrócił ją twarzą do siebie. Sondował ją twardym wzrokiem. - Mówisz powaŜnie? - Tak. Mówię powaŜnie. Kiedy byłam dzieckiem, marzyłam o tym, aby mieć starszego brata. Teraz, kiedy go mam, nie chcę go stracić. Mroczna twarz Michaela całkowicie zatraciła ten czuły, namiętny wyraz, jaki jeszcze niedawno na niej gościł. - On nie jest wart twojej uwagi. Zapomnij o nim - powiedział, wkładając fular do kieszeni. - Jadę do Abbey.
- Pojedziemy tam oboje. Vivien wkładała swoją piękną, białą suknię. Nie czuła się juŜ jak panna młoda. Nie mogli juŜ skryć się pod kołdrą, aby odnaleźć utracone szczęście. Teraz naleŜało stanąć twarzą w twarz z RóŜyczkami. I dowiedzieć się, czy one równieŜ ją okłamywały.
314
315
Nie rozumiem, dlaczego budzisz nas o świcie, Michael narzekała lady Enid, poprawiając wychodzące spod czepka włosy. Jeszcze nie ma ósmej. - Rzeczywiście - potwierdziła babka, rzucając mu podejrzliwe spojrzenie. - Dziwię się, Ŝe przyszedłeś bez Vivien. Czy nie udał się wasz cygański ślub? Chyba się nie pokłóciliście? - Nie. Vivien poszła po lady Faversham. Michael zastukał do sypialni lady Enid i przyprowadził ją do pokoju babki bez słowa wyjaśnienia. Nie chciał dać im sposobności do obmyślenia nowych podstępów. Teraz podszedł do okna i rozsunął zasłony. Do pokoju wpadły jasne promienie porannego słońca. Podczas tej rozmowy będzie wyraźnie widział ich twarze. Miał juŜ dosyć fałszu, półprawd, tajemnic i zdrad. Za to, Ŝe oszukiwał Vivien, czuł się równie godny potępienia jak one. Przypomniał sobie jej pełen cierpienia gniewny wzrok i doznał nagłego uczucia trwogi. Po najwspanialszej nocy swojego Ŝycia a właściwie dwóch nocach, biorąc pod uwagę ich pierwsze miłosne zbliŜenie - znowu podwaŜył jej zaufanie. Co będzie, jeśli ona go opuści? Na tę myśl przeniknął go zimny dreszcz. Ona nie moŜe tego zrobić, przecieŜ naleŜy teraz do niego. Jego romansom z damami z towarzystwa nigdy nie towarzyszyło uczucie takiej bliskości. Przy Vivien miłość zmysłowa nabrała nowego znaczenia. Ta dziewczyna wzbudzała w nim czułość i nienasycone poŜądanie. Potrzebował jej jak powietrza.
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Nie. To tylko chwilowe szaleństwo. Nigdy nie pozwoli kobiecie kierować swoim Ŝyciem. Nigdy nie pozwoli Vivien dyktować Ŝadnych warunków. Choćby go nie wiem jak błagała, nie zaprosi Branda Villiersa do swojego domu. Ktoś otworzył drzwi. Lady Faversham, szczelnie otulona zielonym szlafrokiem, weszła do pokoju, a za nią Vivien. Hrabina była równie zdziwiona jak pozostałe RóŜyczki. Usiadła i wsparła na lasce. - Chciałabym wiedzieć, o co tu chodzi. Vivien odmawia odpowiedzi na moje pytania. - Nie odmawiałam odpowiedzi - zaprzeczyła Vivien. - Powiedziałam tylko, Ŝe zostaną udzielone wtedy, kiedy wszyscy zainteresowani będą obecni. Wysoka i szczupła, podeszła wdzięcznym krokiem do RóŜyczek. W tej białej, jedwabnej sukni tańczyła dla niego. Teraz, z ciemnymi sińcami pod oczami, wyglądała na bardzo zmęczoną. Nie Ŝałował, Ŝe doprowadził ją do stanu takiego wyczerpania. Pragnął znaleźć się z nią znowu w łóŜku i trzymać j ą w ramionach, kiedy będzie spała. Ta tkliwa myśl zaskoczyła go. NaleŜał do męŜczyzn, którzy po zdobyciu kobiety przestawali się nią interesować. Lady Enid podeszła do Vivien, mnąc nerwowo chusteczkę. - Muszę porozmawiać z tobą, kochanie. Wstyd mi za moją wnuczkę. Charlotte gorzko Ŝałuje swojego postępku. Została wysłana do majątku swojego wuja- powiedziała, obejmując Vivien. Vivien odsunęła się od niej. - Mnie równieŜ jest przykro, milady. Miałam nadzieję, Ŝe zostaniemy przyjaciółkami. Lady Stokeford wstała z kanapy i podeszła do nich. - Udzieliłyśmy jej reprymendy, a Brand robił jej tak ostre wyrzuty, Ŝe Charlotte w końcu się popłakała. - Brand? - powtórzyła Vivien. Michael zauwaŜył wyraz zainteresowania w jej oczach. Widząc,
Ŝe RóŜyczki mają zamiar wystąpić z pochwałami dla tego łajdaka, zwrócił się do Vivien: - Brand zobaczył Charlotte, gdy wychodziła z twojej sypialni. Potem zrozumiał, po co tam poszła. Oczywiście, on nie powinien być obecny w moim domu, ale to juŜ zupełnie inna sprawa. - Nie rozumiem tej wrogości pomiędzy tobą a moim wnukiem - odezwała się lady Faversham. - Kiedyś byliście jak bracia. - Zalecał się do moich kobiet. Szczególnie nie mogę wybaczyć mu jednej z nich - powiedział gładko Michael. - Usiądź teraz, babciu. Mamy wiele spraw do omówienia. Lady Stokeford nie zwróciła na niego uwagi. Wzięła Vivien za rękę i poprowadziła ją do krzesła. - Usiądź przy mnie. Musisz mi powiedzieć, co się wydarzyło. Czy mój wnuk uczynił coś niewłaściwego? - Wolę stać, milady - powiedziała Vivien, wysuwając dłoń z jej ręki. Nie zaprzeczyła, pomyślał ze smutkiem Michael, sądził jednak, Ŝe po przemyśleniu sprawy, Vivien przyzna mu rację. - To ty i RóŜyczki zrobiłyście tym razem coś niewłaściwego, babciu -powiedział Michael. -Ukryłyścieprawdę o ojcu Vivien dodał po chwili. Lady Stokeford opadła na kanapę. Lady Enid zaczerpnęła powietrza i zaczęła wachlować się chusteczką do nosa. Lady Faversham zesztywniała. - Jak moŜesz tak mówić? - zaprotestowała gwałtownie. - Harriet nie podała w liście nazwiska swojego kochanka. - PoniewaŜ to nie ona napisała ten list, tylko jedna z was. RóŜyczki wymieniły szybkie spojrzenia. Pierwsza przemówiła babka. - Najpierw oskarŜałeś Vivien o sfałszowanie listu. A teraz nas? Jesteś śmieszny. JuŜ ci mówiłam, Ŝe na pewno nie pamiętasz dobrze charakteru pisma Harriet.
316
317
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
Michael stanął na środku pokoju i obrzucił trzy starsze panie uwaŜnym spojrzeniem. Wszystkie miały godny wyraz twarzy. - Obmyślając ten spisek, nie wzięłyście pod uwagę jednej rzeczy. Vivien nosi znamię Favershamów. RóŜyczki patrzyły na niego w milczeniu. Były spłoszone i zaŜenowane. Jego babka opuściła ręce w bezradnym geście. Pełna twarz lady Enid ściągnięta była nerwowym grymasem. Lady Faversham trzymała się kurczowo laski, jakby bała się, Ŝe zemdleje. Vivien stała przy oknie i patrzyła z rozpaczą na trzy stare damy. Ręce jej drŜały, więc zacisnęła je z całej siły. Tak bardzo chciała, Ŝeby RóŜyczki okazały się niewinne. Michael zrobiłby wiele, aby jąosłonić, ale ona miała prawo wreszcie dowiedzieć się wszystkiego o swoim pochodzeniu. Zegar na kominku wydzwonił godzinę, przerywając martwą ciszę. Lady Faversham westchnęła cięŜko i spuściła wzrok. - Tak, to prawda - powiedziała. - Mój syn, Jeffrey - ojciec Brandona -jest równieŜ ojcem Vivien. Nie powinniście oskarŜać Enid ani Lucy. Napisanie listu i sprowadzenie Vivieh było wyłącznie moim pomysłem. - Wszystkie brałyśmy w tym udział - odezwała się lady Stokeford. - Nie mogę pozwolić, abyś brała na siebie całą winę, Olivio - dodała, gładząc dłoń lady Faversham. - Ani ja - wtrąciła lady Enid. Vivien westchnęła. Zaniepokojony jej bladością Michael podszedł szybko i objął ją w pasie - Dlaczego, u diabła, czekałyście osiemnaście lat, aby sprowadzić Vivien? - zwrócił się do RóŜyczek. - AŜ do zeszłego roku nie wiedziałyśmy nawet o jej istnieniu tłumaczyła mu babka. - Gdybym wiedziała, Ŝe Harriet jest w ciąŜy, z radością zajęłabym się nią i jej dzieckiem. - Nie, ja bym to zrobiła - powiedziała lady Faversham. -
Jeffrey umarł dziesięć lat temu. Część jego rzeczy rozdałam, a część została na strychu. W zeszłym roku, kiedy postanowiłam odnowić biurko, stolarz znalazł paczkę listów w skrytce za szufladami. - Zamilkła na chwilę, przesuwając wzrokiem od Michaela do Vivien. - To były listy miłosne od Harriet Althorpe do mojego syna. Pisane, kiedy jeszcze Ŝyła jego Ŝona. - Sądzę, Ŝe w tych listach była mowa o Vivien - odezwał się Michael. - Tak. Kiedy Harriet zaszła w ciąŜę, Jeffrey kupił jej dom w odległym miejscu, aby uchronić ją od towarzyskiego skandalu. - Lil-engreskey gav - szepnęła Vivien. - Oksford. - Skąd wiesz? - spytała lady Faversham, unosząc swoje cienkie, siwe brwi. - Dowiedziała się od swojej matki- powiedział ironicznie Michael. - Od swojej cygańskiej matki. - Powiedz im wszystko, 01ivio - nalegała lady Enid. - śeby Vivien nie myślała, Ŝe zdradziłyśmy ją, jak to zrobiła Charlotte. - Koniecznie- poparła ją lady Stokeford. - Chciałyśmy dla ciebie jak najlepiej, kochanie. - Chciałyśmy naprawić krzywdy, które wyrządził mój syn dodała lady Faversham ze łzami w oczach. - Nie mogłam się pogodzić z faktem, Ŝe Jeffrey oddał obcym ludziom swoją własną córkę, moją wnuczkę. Opowiedziałam wszystko Lucy i Enid i wpadłyśmy na pomysł, aby cię tu sprowadzić i wydać za mąŜ za dŜentelmena. - To ja napisałam ten list - wyznała lady Enid. - Umiem podrabiać róŜne charaktery pisma. - Wszystkie maczałyśmy w tym palce - przyznała lady Faversham. - Wiedziałyśmy, Ŝe zostałaś oddana Cyganom o nazwisku Thorne, więc wynajęłyśmy człowieka, który miał cię odnaleźć. - Tajny agent policji z samego Londynu - szepnęła Vivien.
318
319
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
RóŜyczki wymieniły niepewne spojrzenia. - Nie - zaprzeczył Michael, któremu zaświtała nagła myśl. Potrzebowałyście kogoś, kto znał środowisko Cyganów. Wynajęłyście człowieka, który ma na imię Janus. - Janus! - wykrzyknęła zszokowana Vivien. - Tak, przecieŜ ty go musisz znać - powiedziała z zaŜenowaniem lady Stokeford. - To dość nieprzyjemny typ, ale przysięgał nam, Ŝe przekona tabor twoich cygańskich rodziców, aby skierował się w nasze strony. - Za powaŜną sumę w złotych monetach - dodała cierpko lady Faversham. - Nadal uwaŜam, Ŝe ten człowiek niewiele się róŜni od zwykłego złodzieja. - Ale dotrzymał obietnicy - wtrąciła lady Enid. - Wszystko dobre, co się dobrze kończy. - Powinnyście wiedzieć - powiedział Michael - Ŝe Janus rościł sobie prawa do Vivien. Musiałem mu to wyperswadować za pomocą pięści. - Och, nie - jęknęła lady Stokeford, podbiegając do Vivien i biorąc ją za ręce. - Ten łobuz nie zrobił ci Ŝadnej krzywdy, prawda? - Nie. UwaŜał tylko, Ŝe powinnam dla niego kraść. - Tak mi przykro, kochanie. Nie chciałyśmy, abyś miała kłopoty. Wierzysz mi, prawda? Vivien nie odezwała się. Jej pierś unosiła się w szybkim oddechu. - Co się z nią stało? - spytała po chwili. - Z Harriet? - odezwała się zdumiona lady Stokeford. - Czy ona umarła w zeszłym roku, jak było napisane w liście? Markiza odwróciła wzrok. - Nie - powiedziała cicho. - Harriet umarła wkrótce po twoim przyjściu na świat. Vivien pochyliła nisko głowę. Michael zastanawiał się, czy niefrasobliwość RóŜyczek bardzo ją zdenerwowała. On był wściekły. Obejmował ją w talii i czuł, jak rośnie w niej napięcie.
Postanowił powiedzieć babce, co o tym myśli, lecz zanim zdąŜył się odezwać, Vivien wyszła na środek pokoju. - Więc to teŜ było kłamstwo? Mówiłyście, Ŝe mój ojciec wyrwał mnie z ramion Harriet, zostawił ją samotną w chorobie. Mówiłyście, Ŝe ona nie miała Ŝadnych moŜliwości, aby mnie odnaleźć. Pozwoliłyście mi myśleć, Ŝe Ŝyła przez wiele lat w nędzy, tęskniąc za mną. - To był mój pomysł - westchnęła lady Faversham. - Byłam wściekła na Jeffreya z powodu jego romansów, a przede wszystkim za to, Ŝe oddał ciebie. Bez względu na skandal towarzyski, uznałabym cię za swoją wnuczkę. - Ale kiedy mnie przywiozłyście, zamieszkałam z lady Stokeford. - Uznałyśmy to za najlepsze wyjście - powiedziała lady Enid. - Myślałyśmy, Ŝe mieszkając tu, nie będziesz niczego podejrzewać. Vivien utkwiła wzrok w lady Faversham. - Czy ma pani listy mojej matki? - Spaliłam j e. Nie przypuszczałyśmy, Ŝe kiedykolwiek dowiesz się prawdy. - Chciałyśmy, Ŝebyś była szczęśliwa - dodała lady Stokeford, zacierając dłonie nerwowym ruchem. - Chciałyśmy teŜ, Ŝebyś wyszła za mąŜ za Michaela. Poślubisz przecieŜ mojego wnuka według prawa angielskiego, prawda? Vivien po raz pierwszy spojrzała na Michaela. Zobaczył w jej oczach wyraz cierpienia. - Nie wiem - szepnęła. Michael zamarł. Vivien obróciła się i wyszła z sypialni. RóŜyczki rzuciły się do niego, mówiąc jedna przez drugą. - Co to znaczy: nie wiem? - zaniepokoiła się lady Stokeford. Michael, coś ty jej zrobił? - Czy nie udała się noc poślubna? - spytała lady Enid. - Nie, jej chodzi o nas - stwierdziła lady Faversham. -Ona nigdy nie wybaczy nam tego, Ŝe zataiłyśmy przed nią
320
321
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
prawdę. Powróci do Cyganów i juŜ nigdy nie zobaczę mojej wnuczki. Nie. Michael wypadł z sypialni. Korytarz był pusty. Dostrzegł tylko białą plamę na zakręcie. Biegł szybko przed siebie. Zobaczył ją wreszcie u szczytu paradnej klatki schodowej. Swoją Ŝonę. Schodziła ze schodów z opuszczoną głową, a dziewicza biel jej sukni przypominała mu wszystkie jego winy. - Zaczekaj! - krzyknął; jego głos rozniósł się głośnym echem. Vivien nie zatrzymała się, jakby go nie słyszała. A moŜe juŜ wyrzuciła go z serca? MoŜe juŜ dla niej nie istniał. Cierpiała. Została głęboko zraniona. Wziąłby ją w ramiona i starał się złagodzić ból po zdradzie RóŜyczek. Nie znosił łez, ale pozwoliłby Vivien wypłakać się w swoich objęciach. Przeskakując po dwa stopnie naraz, dogonił Vivien i zagrodził jej drogę. - Nie odchodź, Vivien. Proszę. Musimy porozmawiać. Nie płakała. Kiedy zobaczył wyraz cierpienia na jej twarzy, ścisnęło mu się serce. - Nie ma o czym rozmawiać - szepnęła. - Chyba sama siebie okłamywałam, myśląc, Ŝe mogłabym tu Ŝyć. Byłam o wiele szczęśliwsza z moim ludem. Viven nadal szła przed siebie, zmuszając Michaela do cofania się. - Nie mów tak. Musisz zostać ze mną - perswadował. - Po bierzemy się i wyjedziemy do Londynu. Nie będziesz widywała RóŜyczek. I tak Amy nie moŜe tu dłuŜej przebywać. Vivien zatrzymała się. Popatrzyła na niego z niechęcią. - Chcesz zabrać Amy od swojej babki? Czy nie zdajesz sobie sprawy z ich wzajemnego przywiązania? Wiedział o tym i to go martwiło. Spotykały się przy śniadaniu w sypialni babki. Chodziły w odwiedziny do Nibbles. Siedziały razem przy posiłkach. Jego babka uwielbiała Amy, a on nie chciał skrzywdzić ani jej, ani córki.
Jednak w kaŜdej chwili babka mogła zobaczyć Amy w kąpieli albo przy zmianie sukienki. - Nie mogę postąpić inaczej - powiedział cicho, rozglądając się, czy nikogo nie ma- w pobliŜu. - Nie rozumiesz tego? Jeśli babka odkryje prawdę, powie o wszystkim RóŜyczkom, a one powiedzą Brandowi. - Nie wierzę, aby twoja babka mogła skrzywdzić Amy powiedziała stanowczo Vivien. - Zrozumie, Ŝe zachowanie tej tajemnicy jest bardzo waŜne dla dobra Amy. Ja teŜ to wiem. - Nie mogę ryzykować - upierał się Michael. - WyjeŜdŜamy do Londynu i koniec dyskusji. - Pojedziecie beze mnie - powiedziała drŜącym głosem. Wreszcie otworzyły mi się oczy. Nie mogę tolerować nieuczciwości u tych, których kocham. Kocham. Więc nadal go kocha. Przyciągnął ją do siebie i zaczął delikatnie głaskać po włosach, policzkach i szyi. - Nie mam juŜ przed tobą Ŝadnych tajemnic, Vivien. Przysię gam, Ŝe juŜ nigdy niczego nie zataję. Będę zawsze postępował z tobą uczciwie. Jej ciemne brwi uniosły się z niedowierzaniem, a wzrok nie złagodniał. - Więc odpowiedz mi na jedno pytanie. Czy ty mnie kochasz Michael? Otworzył usta, aby dać jej odpowiedź, jakiej oczekiwała, ale słowa uwięzły mu w gardle. Vivien nie chciała słuchać czułych słówek, Ŝądała szczerości, a on nie potrafił nazwać uczuć, które w nim wyzwalała. PoŜądał jej, tęsknił za nią, marzył o niej, ale... miłość? Miłość pozbawia męŜczyznę siły. Po doświadczeniach z Grace przysiągł sobie, Ŝe juŜ nigdy nie wystawi się na takie cierpienie i upokorzenie. Ze łzami w oczach wyrwała się z jego ramion. - Angielskie prawo nie uznaje cygańskich ślubów. Jesteś wolny. Ruszyła przed siebie, bosymi stopami szybko stąpając po marmurowej posadzce.
322
323
BARBARA DA WSON SMITH Opuszczała go. Na zawsze. Pobiegł za nią, przeraŜony i złapał ją za ramię. - Nie chcę być wolny - wykrztusił. - Chcę zalegalizować nasze małŜeństwo. Powinnaś być z tego zadowolona. - Chcę czegoś więcej, Michael. Pragnę twojej miłości, twojej prawdziwej miłości. Odsunęła się od niego, z wyrazem bólu na twarzy. - Jeśli zechcesz mi ją ofiarować, będę gotowa ją przyjąć.
28
NOWY WÓZ W TABORZE
Uparta o pień dębu Vivien patrzyła, jak wieczorny cień okrywa gałęzie drzew. Obróciła się nagle, kiedy ktoś głośno chrząknął. Zobaczyła ojca, opierającego się na swojej nowej, mahoniowej lasce. - Przepraszam cię, dado. Czy długo tu stoisz? - Wystarczająco długo, aby zobaczyć, jakjesteś nieszczęśliwa powiedział, obrzucając ją zatroskanym wzrokiem. - Znowu rozpaczasz po swoim niezdecydowanym męŜu. śeby wiedział, jak bardzo rozpaczała. Niemądrze wypatrywała Stokeford Abbey, chociaŜ dom zasłonięty był lasem. Tyle razy chciała tam iść, aby zobaczyć Amy, RóŜyczki i... Michaela. KaŜdego dnia, kiedy odwiedzała jego dzierŜawców i rozdawała im leki, spodziewała się usłyszeć wiadomość, Ŝe Michael i Amy wyjechali do Londynu. Vivien uśmiechnęła się z trudem. - To miejsce jest pełne wspomnień. To wszystko. Michael w jakiś sposób pozostanie ze mną na zawsze, jestem jednak pewna, Ŝe kiedy stąd wyjedziemy, szybko o nim zapomnę. Pulika skrzyŜował ramiona na piersi. - Wyruszymy, kiedy skończę mojąpracę. Pewnie za jakiś tydzień. 325
BARBARA DAWSON SMITH - Za tydzień? - powtórzyła, rozczarowana. Przez ostatnie dwa tygodnie, nie bacząc na swoje kalectwo, ojciec zastępował we wsi chorego kowala. Wesoło pogwizdując, szedł tam kaŜdego ranka i wracał o zmierzchu. Jej matka równieŜ wydawała się zadowolona z faktu, Ŝe nadal obozują w majątku Michaela. ChociaŜ oboje byli rozgniewani, kiedy Vivien ze łzami w oczach opowiedziała im o ostatnich wydarzeniach w Abbey, nie mogła zrozumieć ich obecnej beztroski. Czy nie widzieli jak bardzo cierpi? Czy nie rozumieli, Ŝe powinna stąd natychmiast odjechać? Rozsunęła bosą stopą opadłe liście. - Nie ma Ŝadnego gorgio, który mógłby tam pracować? Powinniśmy juŜ być w drodze i szukać miejsca na zimowy obóz. - Teraz jestem juŜ o wiele silniejszy i mogę pracować. Poza tym twój mąŜ zaŜądał duŜego posagu. - Nie! Mówiłam mu, Ŝe to on ma tobie zapłacić. - To jest sprawa pomiędzy męŜczyznami. Ty nie masz tu nic do powiedzenia - stwierdził Pulika, rzucając jej wesołe spojrzenie. - Mogę ci tylko oznajmić, Ŝe trzeba zapłacić dobrą cenę męŜczyźnie, Ŝeby chciał poślubić taką zuchwałą, wygadaną córkę. CzyŜby Michael chciał zabrać jej cięŜko zarobione pieniądze? Dlaczego ojciec traktuje to Ŝartobliwie? Miałby oddać swoje oszczędności bogatemu lordowi? - Musisz zaŜądać zwrotu pieniędzy. Jeśli nie ty, to ja to zrobię. - Schowaj pazurki, kotku. - Ojciec roześmiał się. - Twój mąŜ nie Ŝądał niczego, czego bym nie był gotów mu ofiarować. - On nie zasługuje nawet na wytartego miedziaka - powiedziała twardo Vivien. - Przykro mi, Ŝe sprawiłam tobie i miro dye tyle kłopotów. Pulika chwycił ją w objęcia. - Kłopot? Jak moje ukochane dziecko mogłoby mi sprawić kłopot? Ten twój mąŜ teŜ się wkrótce zmieni. Jest bardzo dumny, ale upokorzy się. Vivien przełknęła łzy. Tak bardzo chciała w to wierzyć.
326
CYGANKA
- Michael jest lordem gorgio. Przed nikim nie zegnie kolan, a tym bardziej przed kobietą. - Widziałem, jak patrzył na ciebie - powiedział Pulika. - Jest całkowicie zauroczony. Chodźmy juŜ, bo twoja matka mnie skrzyczy. - Skrzyczy cię? - Za to, Ŝe tak długo cię przetrzymałem - powiedział i uśmiechnął się tajemniczo. - Dziś wieczór urządzamy małą uroczystość, która poprawi ci humor. Zurka będzie grał na skrzypcach, Shuri będzie opowiadać bajki, a twoja matka poczęstuje wszystkich potrawką z kurczaka. Objął ją ramieniem i poprowadził od ustawionych w półkole wozów i blasku ognisk. Vivien przygryzła wargę. Nie miała ochoty brać udziału w jakiejkolwiek uroczystości, ale nie chciała robić przykrości rodzicom. PrzecieŜ tyle im zawdzięcza. Wzięli ją do siebie, kiedy była niemowlęciem i wychowywali jak swoją ukochaną córkę, dając jej całą swoją miłość. Reyna wybiegła im na spotkanie. - Jesteś wreszcie. Dlaczego tak późno? - Nie mówiłem ci? - Pulika zwrócił się do Vivien - OŜeniłem się ze złośnicą. - A ja wyszłam za mąŜ za lekkoducha - odwzajemniła mu się Reyna. Roześmiała się, kiedy Pulika objął ją ramieniem. Vivien poczuła ucisk w gardle. Rodzice przekazali jej ideał szczęśliwego małŜeństwa i tego samego pragnęła dla siebie. Z lordem gorgio... - Powinnaś się przebrać, Vivi - powiedziała Reyna. Vivien spojrzała na swoją zieloną spódnicę i Ŝółtą bluzkę. - Nie włoŜę sukni gorgio. - Nie musisz jej wkładać - powiedziała Reyna, wbiegając szybko do wozu i pociągając za sobą Vivien. Lampa zawieszona u sufitu oświetlała ich skromny dobytek miedziany piecyk do ogrzewania, półki z garnkami, talerzami i kilkoma ozdobami, łóŜko, uŜywane kiedy było zbyt chłodno, 327
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
aby spać na dworze. Vivien miała ochotę połoŜyć się i nie wychodzić juŜ na zewnątrz. Zrobi to jednak dla rodziców. - Mam niebieską spódnicę, ale ta jest równie dobra... Patrzyła ze zdumieniem na matkę, która trzymała w ręku jej biatą suknię. Tę samą, w której poślubiła Michaela. W której tańczyła dla niego. W której zaznała tyle szczęścia... i cierpienia. - Nie - szepnęła. - Nie ta suknia. - Proszę cię, włóŜ ją, aby zrobić przyjemność swojej starej matce - prosiła Reyna. - Ta suknia przypomni ci, jaka byłaś szczęśliwa. Dokładnie pamiętała te cudowne chwile. Matka musiała o tym wiedzieć, była zawsze bardzo delikatna. Nagła myśl uderzyła Vivien. MoŜe był inny powód dobrego humoru ojca i szczęśliwego uśmiechu matki. MoŜe ojciec rozmawiał z Michaelem... Nie. Nie moŜe sobie pozwalać na takie myśli. Usłyszała gwałtowne ujadanie psów. Serce w niej zamarło. Spojrzała na matkę, która trzymała ślubną suknię. - Ubieraj się szybko - ponaglała ją Reyna. - Nie ma chwili do stracenia. - Co to znaczy? Kto tu przyjechał? - WłóŜ suknię, to zobaczymy - powiedziała tylko matka. Vivien, drŜącymi rękami, włoŜyła suknię. Miękki jedwab zsuwał się po jej ciele, jak pieczotliwy dotyk męskiej dłoni. Włosy rozsypały się na plecach. Przejrzała się małym, zawieszonym na ścianie lusterku. Oczy jej błyszczały, na twarz wystąpiły rumieńce. śeby to tylko była prawda... Wyszła z wozu. Na niebie ukazały się juŜ pierwsze gwiazdy. Zatrzymała się nagle, urzeczona nieoczekiwanym widokiem. Na skraju obozowiska stał obcy vardo, dokoła którego gromadzili się Romowie. Był to duŜy, solidny wóz, pomalowany na szkarłatny kolor, ze złotymi kołami. Barwy Stokefordów, pomyślała. Kilku chłopców wyprzęgało właśnie parę karych koni. Jakiś męŜczyzna zeskoczył z wozu.
Michael. Patrzył na nią. Miał na sobie luźną, białą koszulę i ciemne spodnie ubranie Romów. Przepasany był czerwoną szarfą, a na nogach miał czarne buty z cholewami.. Szedł, nie odrywając od niej wzroku. Zatrzymał się przed schodkami jej wozu, z których nie zdąŜyła zejść. Obrzucił ją namiętnym spojrzeniem. Vivien była szczęśliwa, Ŝe włoŜyła swoją białą suknię. Michael wyciągnął do niej rękę. - Chciałem ci coś pokazać, moja pani - powiedział głębokim, aksamitnym głosem. Nie powinna dać się znowu omotać temu uwodzicielowi. Michael na pewno uwaŜał, Ŝe moŜe ją zdobyć swoimi pięknymi słówkami. CóŜ, pewnie miał rację, ale tego mu nie powie. Zeszła ze schodków, nie podając mu ręki. - Co to wszystko ma znaczyć? - spytała. - Gdzie znalazłeś taki wymyślny vardo? - Nie znalazłem go. Został zrobiony na moje zamówienie. Przy pomocy twojego ojca. - Miro dadol - wykrzyknęła. - Ale on pracował przecieŜ u kowala... W grupie męŜczyzn dojrzała ojca, który uśmiechał się do niej. Obróciła się. W drzwiach wozu stała rozpromieniona Reyna Thorne. Więc oboje brali w tym udział. - Pulika codziennie przychodził do Abbey i kierował robot nikami - powiedział Michael. - To ja wymyśliłem to małe oszus two, nie on. Chciałem ci zrobić niespodziankę. Vivien była oszołomiona. - Dlaczego ubrałeś się jak Rom?- spytała. - Zaraz to zrozumiesz. Wziął ją pod ramię i poprowadził do nowego vardo. - Chciałbym, abyś najpierw obejrzała wóz. Mam nadzieję, Ŝe ci się spodoba. Jest doskonale wyposaŜony. Zgromadzony przy nowym vardo tłum Romów rozstąpił się przed nimi. Dobiegły ją ich pełne podziwu szepty. Ale Vivien
328
329
BARBARA DAWSON SMITH
CYGANKA
myślała tylko o męŜczyźnie, który szedł u jej boku. Jej mąŜ. Oprowadzał ją dokoła wozu, pokazując z dumą wprowadzone przez siebie zmiany - szklane szybki w oknach, budę nad siedzeniem stangreta na wypadek deszczu, miedziane latarnie, na wypadek jazdy w nocy. Towarzyszyła im cała grupa Romów, którzy głośno wyraŜali swój zachwyt. Michael zaplanował to wszystko i wydał tak duŜo pieniędzy dla niej? To było nadzwyczajne. Chciała, Ŝeby zaprowadził ją do środka, gdzie mogliby spokojnie porozmawiać. Dowiedziałaby się wtedy, co to ma oznaczać. Ale on posadził ją na schodkach wozu. Na oczach jej rodziców i wszystkich zgromadzonych Romów ukląkł na ziemi i podniósł jej rękę do ust. - Michael? - szepnęła drŜącym głosem. - MoŜe powinniśmy wejść do środka? - Nie. Chcę, aby wszyscy słyszeli to, co mam do powiedzenia. Zachowywałem się arogancko i głupio. Jeśli wrócisz do mnie, przez kilka miesięcy w roku będziemy podróŜować razem z twoją rodziną. I z Amy. Vivien zabrakło tchu. Obawiałała się, Ŝe to tylko piękny sen, z którego zaraz się obudzi. - Myślałam, Ŝe chcesz mieszkać w Londynie. - Nie. Teraz nie boję się ryzyka. Mam urzędowe zezwolenie i, jeśli się zgodzisz, moŜemy wziąć jutro ślub w kaplicy, w Stokeford Abbey. RóŜyczki juŜ robią przygotowania - przerwał i głęboko zaczerpnął powietrza. - Zaprosiłem równieŜ Branda. Michael zrobił to dla niej. Dlatego, Ŝe Brand był jej bratem. Nie wiedziała, co powiedzieć, jak mu dziękować. - Jeśli chodzi o posag - odezwał się Pulika - to tylko prosił, abyśmy tutaj spędzali zimę, blisko ciebie, Vivi. Oszołomiona, patrzyła na Michaela. CzyŜby miało się spełnić jej marzenie? - Nie odmawiaj mi, kochanie - powiedział. - Te ostatnie tygo-
dnie były dla mnie męczarnią. Jesteś płomieniem, który rozpala moje serce. Patrzył na niąz tęsknotą w oczach. PrzyłoŜył jej dłoń do swojej piersi, aby czuła bicie jego serca. - Kocham cię, Vivien. Z piersi zebranych kobiet wydarło się ciche westchnienie. Pulika i Reyna uśmiechali się radośnie. - Och, Michael. Ja teŜ cię kocham. Uszczęśliwiona Vivien rzuciła mu się w ramiona, omal go nie przewracając. Roześmiał się, muskając ustami jej wargi. - Czy to oznacza, Ŝe pozwolisz, abym był znowu twoim męŜem? - Ach, tak. Czy pokaŜesz mi teraz wnętrze wozu? - Z przyjemnością. Wśród wesołych okrzyków Cyganów podniósł Vivien na nogi, otrzepał z kurzu jej białą suknię i otworzył drzwi wozu. Vivien słyszała, jak jej ojciec odpędza ciekawskich, ale nie zwracała na nic uwagi. Istniał dla niej tylko Michael. On zaś wniósł do wozu miedzianą latarnię, która oświetliła eleganckie wyposaŜenie. Przy wejściu było małe, odgrodzone ścianką miejsce do mycia, na półkach stały porcelanowe i srebrne naczynia. Pod ścianą - miękka, rozkładana kanapa. Mahoniowe biureczko pomiędzy oknami, a nad nim oszklona szafka z ksiąŜkami. Uwagę Vivien przyciągnęło szerokie łóŜko, ustawione na samym końcu wozu. Złote sznury podtrzymywały szkarłatne zasłony. U góry łóŜka widniał herb Stokefordów. Jedwabna pościel kusiła. Vivien podeszła do łóŜka, jej bosy stopy przesuwały się po puszystym chodniku. - Tutaj jest składany stolik - mówił Michael, demonstrując z dumą wprowadzone przez siebie ulepszenia. - A po rozłoŜeniu kanapy, mamy łóŜko, na którym moŜe spać Amy. - PokaŜesz mi, jak to działa, Michael? Ze zmysłowym uśmiechem, Vivien przeciągnęła dłonią po szkarłatnej narzucie.
330
331
BARBARA DA WSON SMITH Michael odrzucił poduszkę, zostawił na wpół rozłoŜoną kanapę i szybko podszedł do niej. Jak bardzo go jej brakowało, jak tęskniła za jego wargami, wygiętymi w półuśmiechu, za którym kryła się zmysłowa obietnica. Za czułym spojrzeniem jego niebieskich oczu. Chwycił ją w objęcia. Jego namiętny pocałunek rozpalił jej zmysły. - Tak, łóŜko - powiedział. - Mój najwaŜniejszy mebel. Rzucił się na łóŜko i pociągnął ją na siebie. Jej długa, biała suknia otuliła ich jak ślubny welon. - Bardzo tu wygodnie - powiedziała, przywierając ciasno do niego. - Ale byłoby nam lepiej bez ubrania. Odpinała mu koszulę, całując nagą skórę, przesuwając palcami po jego muskularnej klatce piersiowej. - Vivien - szepnął, całując jej włosy. - Tak bardzo za tobą tęskniłem. Od chwili, kiedy zobaczyłem cię w saloniku babki, kiedy wróŜyłaś jej z ręki, nie myślałem o Ŝadnej kobiecie, tylko o tobie. - Kosko bokht- powiedziała z uśmiechem. - Zetknął nas ze sobą dobry los. Daj mi rękę, a powiem ci, co cię czeka. Obrzucił ją uwodzicielskim spojrzeniem. Jego wzrok mówił jej, Ŝe on dobrze wie, co się za chwilę wydarzy. Podał jej dłoń. - Czeka cię jedyna, prawdziwa miłość - zamruczała, przesu wając palcem po wnętrzu jego dłoni. - Taka jest moja wróŜba, milordzie. Znajdziesz szczęście, jeśli będziesz sprawiał radość swojej ukochanej. Michael roześmiał się, kładąc dłoń na jej piersi. - A więc, moja ukochana, korzystajmy z tego, co ofiarowało nam Ŝycie.