~ 1 ~ ~ 2 ~ Vampire Vignette #5 Pytanie Nowy Jork, Nowy Jork – Manhattan Rajmund szedł przez lobby, jego grupa ochroniarzy opłynęła go w dobrze wyćwic...
9 downloads
46 Views
969KB Size
~1~
Vampire Vignette #5 Pytanie Nowy Jork, Nowy Jork – Manhattan Rajmund szedł przez lobby, jego grupa ochroniarzy opłynęła go w dobrze wyćwiczonym tańcu śmiertelnej gracji. Już teraz przyzwyczaił się do całej tej ochrony. To było po prostu częścią tego, kim był, Wampirzym Panem Północnowschodniego Terytorium, z tysiącami wampirów pod swoimi rządami. Te same wampiry szukały u niego ochrony i całkiem dosłownie zależały od niego każdym biciem ich serc… taka była cena władzy. Czterech z jego ochroniarzy stłoczyło się z nim w windzie i naszła go przelotna myśl jak to dobrze, że winda była duża. Ponieważ żaden z nich – ani on ani jego ochroniarze – nie byli drobni. No cóż, może tylko oprócz jego zastępczyni Emelie. Chociaż nigdy nie odważyłby się powiedzieć takiej rzeczy prosto w jej twarz. Uśmiechnął się na tę myśl i kątem oka rzucił jej spojrzenie, ponieważ stała obok niego. Zauważyła jednak spojrzenie i skrzywiła się. Znała go dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że ten uśmieszek był jej kosztem. Tyle tylko, że większość kobiet nie miałaby nic przeciwko określeniu ich, jako drobne. - W ten weekend masz tę polityczną kwestę – przypomniała mu, bez wątpienia próbując celowo zgasić jego dobry humor. I każdej innej nocy to by zadziałało – nienawidził konieczności odgrywania miłego dla ludzkich polityków. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj w końcu był w domu, z powrotem na Manhattanie po prawie tygodniowej nieobecności. Odłoży na bok interesy i spędzi całą noc z kobietą, którą kocha. Sarah już była jego partnerką w wampirzy sposób, ale bardzo niedługo zostanie również jego żoną zgodnie z ludzkim prawem. Nie cierpiał być z dala od niej i zazwyczaj zabierał ją ze sobą, gdy podróżował. Ale ta podróż była zbyt niebezpieczna – konfrontacja ze zbuntowanym wampirem, pozostałością po destrukcyjnych latach rządów Krystofa. Raj jechał tam wiedząc, że prawdopodobnie będzie musiał zgładzić buntownika, i nie chciał, żeby Sarah była w pobliżu. ~2~
Ale teraz był w domu i Sarah czekała na niego na górze, więc skinął radośnie głową na przypomnienie Emelie o kweście i powiedział. - Mam to w kalendarzu. Powiedziałem Sarah, żeby kupiła sobie nową sukienkę. Emelie przewróciła z niesmakiem oczami i Raj się roześmiał. Drzwi windy się otworzyły. Jego ochrona wyszła pierwsza, dwóch z nich zablokowało go w środku, dopóki pozostali nie sprawdzili bezpieczeństwa na piętrze apartamentu. Nie było wielkiej szansy, żeby ktoś mógł przeniknąć tak daleko do budynku. Był dobrze i nadmiernie strzeżony. Do tego wyczułby każdego intruza. Ale przy wampirzych wrogach, nigdy nie można było być zbyt ostrożnym. W końcu, jego ludzie odsunęli się na bok i Raj wyszedł na korytarz, podczas gdy Em została w windzie. Miała zjechać piętro niżej do swojej własnej przestronnej kwatery i ostatecznie zamknąć się na dzienne godziny. Mieszkał w tym budynku od kilku dziesięcioleci, na długo przedtem jak został panem terytorium. Ale ostatnio kazał swoim ludziom rozejrzeć się za czymś innym, czymś łatwiejszym do kontrolowania niż wieżowiec na Manhattanie. Ale tak jak wszystko inne, to było na później. Dzisiaj była tylko Sarah. - Zobaczymy się jutro, szefie – powiedziała Em, unosząc dwa palce do czoła w przelotnym pożegnaniu. Raj kiwnął nieobecnie głową, bo jego umysł już nasłuchiwał obecności Sarah za dużymi, podwójnymi drzwiami na końcu korytarza. Wpuścił się do apartamentu, zostawiając wszystkich innych na zewnątrz. To był jedyny aspekt jego ochrony, na który nalegał. Emelie wolałaby, żeby para ochroniarzy stacjonowała wewnątrz jego mieszkania razem z nim. Ale odmówił. Wystarczająco uciążliwe było to, że nie mógł zrobić dwóch kroków bez falangi ochroniarzy chodzących wszędzie za nim niczym cienie. Potrzebował miejsca, gdzie mógł być tylko Rajem, a nie Lordem Rajmundem. Usłyszał głos Sarah jak tylko zamknął za sobą drzwi. Była w swoim biurze, rozmawiała z kimś przez telefon i chodziła niespokojnie. Słyszał stukot jej obcasów, gdy chodziła w tę i z powrotem po twardej podłodze. - Tak sądzę – mówiła. – To znaczy, masz rację. Chciałabym tylko… Raj zatrzymał się i słuchał, chcąc usłyszeć życzenie Sarah. Wciągnęła długi, drżący wdech, a on zmarszczył brwi.
~3~
- Chciałabym być pewna, że on naprawdę tego chce. Przyspieszyła trochę, najwyraźniej słuchając tego kogoś, kto był po drugiej stronie. - Wiem. Wiem, Cyn. Ale to coś innego niż u ciebie i Raphaela. Ty nie chcesz wychodzić za mąż, więc to nie ma dla ciebie znaczenia. Ale ma znaczenie dla mnie! Raj przekrzywił głowę zainteresowany. Sarah rozmawiała ze swoją przyjaciółką Cynthią Leighton, która była partnerką Raphaela, Wampirzego Pana Zachodu i obecnego sojusznika Raja. Przemknął cicho korytarzem, bezwstydnie podsłuchując. Jeśli Sarah była nieszczęśliwa, chciał o tym wiedzieć. - Nigdy mnie nie zapytał, wiesz. Powiedziałam mu, że chcę prawdziwego ślubu, a on po prostu się podporządkował. Nawet nie mam obrączki. – Jej obcasy stukały w tę i we te. – Cóż, oczywiście, będzie ślubna obrączka i jestem pewna, że będzie cudowna. Raj ma doskonały gust. Ale, Cyn, co jeśli on robi to tylko dlatego, że ja nalegam? Co jeśli on w ogóle nie chce się żenić? – Jej głos opadł do żałosnego szeptu. – Co jeśli on nie kocha mnie w ten sposób? Raj obrócił się na pięcie, dziękując za grubą wykładzinę maskującą jego ruchy. Jak mogła nie wiedzieć jak bardzo ją kocha? - Wiem – mówiła dalej Sarah. – To prawdopodobnie stres przed planowanym ślubem i tym wszystkim. Jezu – roześmiała się trochę desperacko. – Możesz sobie wyobrazić, gdyby to było jedno z tych zaawansowanych wesel? Prawdopodobnie do teraz znalazłabym się z powrotem w wariatkowie. Raj skrzywił się na przypadkowe odniesienie do jej młodzieńczych lat, kiedy jej rodzice zamknęli ją w takim ośrodku zamiast poradzić sobie z jej prawdziwymi psychicznymi zdolnościami. - Kiepski żart. Masz rację. – Wciągnęła mocniejszy wdech i wypuściła. – Okej. Już mi lepiej. Chwilowe załamanie panny młodej. – Wróciła do chodzenia, jej obcasy zastukały. – Przyjeżdżasz na kilka dni przed ślubem, tak? – Stuk, stuk. – Więc zostaw ich. Do diabła z wampirzą polityką, to jest mój ślub, do cholery! – Roześmiała się. – Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałam. Stuk, stuk. - Racja. Wiem, że… Czekaj. Raj tu jest. Nie, nie tutaj. Ale blisko. – Jej kroki pospieszyły przez pokój do okna wychodzącego na ulicę. – Tak! Widzę jego limuzynę! Muszę iść, Cyn. Zadzwonię w przyszłym tygodniu. ~4~
Sarah rozłączyła się i rzuciła telefon, podczas gdy Raj użył swojej wampirzej szybkości, by rzucić się z powrotem do frontowych drzwi. Gdy się tam znalazł, zawołał jej imię. - Sarah? Wytknęła głowę na korytarz, jej mina była lekko zmartwiona, dopóki nie zobaczyła go po drugiej stronie korytarza blisko drzwi. Wtedy się uśmiechnęła, pięknym, powitalnym uśmiechem, który ogrzał jego cyniczne, wampirze serce. Ściągnął marynarkę, odrzucając na bok na czas, by złapać ją, gdy rzuciła się w jego ramiona. - Tęskniłam za tobą! – Zawinęła ramiona wokół jego szyi, jej ciało było ciepłe, miękkie i pełne krągłości, gdy pocałowała go entuzjastycznie. - Ja też – mruknął przy jej wargach tonąc w jej ustach, badając jej pyszny smak, jego język splótł się z jej, jego ręce przykryły słodkie, krągłe krzywizny jej tyłka. Sarah wydała z siebie głodny dźwięk i jej ramiona zacisnęły się wokół jego szyi, przyciskając swoje pełne piersi do jego torsu aż mógł poczuć twarde perły jej sutków pomimo warstw materiału pomiędzy nimi. W końcu się oderwała, ciężko dysząc. - Ile mamy czasu? - Całą noc – wymruczał, niosąc ją korytarzem, podczas gdy jego dłonie już wsunęły się pod jej spódnicę i w górę nagich ud. - Nikogo to nie obchodzi? – Mocniej zacisnęła nogi wokół jego pasa, jej buty spadły za nim na podłogę ze stłumionym uderzeniem. - Kochanie – mruknął. – Jestem wampirzym panem. Mam w nosie to, czy kogoś to obchodzi. - Och, pewnie – drażniła się, jej oddech uciekł ze świstem, gdy rzucił ją na łóżko. – Zapomniałam. Zsunął swoje buty i opadł na materac na jedno kolano, powoli przyglądając się smakowitemu kąskowi kobiety na jego łasce. Wiła się pod jego wzrokiem, dopóki nie napotkał jej spojrzenia i zobaczyła jego głód odzwierciedlony w lodowatym, niebieskim blasku jego oczu.
~5~
Zarumieniła się ślicznie, a on uśmiechnął się niczym rekin, sięgając i przebiegając jedną dużą dłonią w górę jej uda pod krótką spódnicę, dopóki nie znalazł jedwabnej przeszkody jej majtek. Pociągnął, czując jak rozrywa się pod jego palcami, a ona sapnęła w mieszaninie frustracji i podekscytowania. - Nie zostanie mi żadna bielizna, jeśli będziesz tak robił – poskarżyła się bez tchu. - Nie mam nic przeciwko – mruknął, przyglądając się teraz bezużytecznemu kawałkowi koronki, który zsuwał w dół jej nóg i przez stopy. – Bardziej podoba mi się w ten sposób. – Odrzucił majtki na bok i podciągnął jej spódnicę do talii, uśmiechając się, gdy musnął palcami po wąskim pasku włosków na jej wzgórku. Delikatnie zanurzył palce miedzy pulchne wargi jej płci i syknął z satysfakcji. – Hmm, bardzo ładnie, kochanie – powiedział jedwabiście. – Jesteś cała mokra i gotowa na mnie. Przytrzymał jej spojrzenie, gdy wsunął jeden palec do środka jej śliskiego, gorącego wnętrza, przyglądając się jak jej piwne oczy rozpalają się na złoto od pożądania. Opadła na poduszkę, jej oczy się zamknęły, a całe ciało zadrżało od reakcji. Podniosła ramiona, sięgając po niego, ale umknął jej rękom, biorąc przyjemność z jej wijącej się pod nim, z satynowego uczucia jej, gdy dodał drugi palec i zaczął mocniej pompować. - Raj! – sapnęła. – Chcę cię ze mną. – Ale pomimo protestów, jej biodra zaczęły nabijać się na jego rękę, a jej ciało wiedziało, czego chce. - Zdejmij bluzkę, Sarah – szepnął. – Chcę cię zobaczyć. Jęknęła, ale zaczęła odpinać pruderyjną, białą jedwabną bluzkę. Taka dziewicza, pomyślał. Taka zwodnicza. Palce jej drżały, gdy walczyła z guzikami. - Mam ci pomóc? – zapytał niewinnie. Jej wzrok podniósł się na spotkanie jego. - Nie! – odparła szybko, jej uda zacisnęły się, żeby uwięzić w sobie jego palce. Jej policzki zaczerwieniły się mocno z zażenowania, gdy zdała sobie sprawę, co zrobiła, i Raj zaśmiał się nisko i szelmowsko. Gdyby chciał pomóc jej z bluzką, musiałby przestać bawić się jej śliczną cipką, a jego Sarah nie chciała tego. - Już mam – powiedziała, gdy szarpnęła za poły bluzki, a ostatnie guziki odleciały i zniknęły gdzieś za krawędzią łóżka. Obie poły opadły na boki i jej palce już zabrały się za zapięcie z przodu stanika, chociaż ten skrawek tkaniny ani trochę nie skrywał jej przed nim.
~6~
Raj zapatrzył się, mocno przełknął. Kochał w Sarah wszystko, ale, dobry Boże, miała najpiękniejsze piersi. Pełne i twarde, duże jak na taką małą kobietkę, z idealnymi różowymi aureolami i sutkami, które zabarwiały się na kolor soczystych wiśni, kiedy była podniecona. Tak jak teraz. Warknął miękko i zsunął się na łóżko obok niej, jego palce wciąż pracowały między jej udami, jej wilgoć pokryła jego dłoń, nawilżając kciuk i zaczął gładzić nim po jej nabrzmiałej łechtaczce. Do tego jeszcze opuścił głowę i wziął twardą perłę jednego sutka do swoich ust. - Raj, Raj – szeptała niczym modlitwę, jej palce przeczesywały jego krótkie włosy, paznokcie drapały skórę głowy. Ssał mocno jej sutek, pozwalając kłom otrzeć się o delikatną skórę po obu jego bokach, czując ciepłe krople, gdy naciął skórę. Zakręcił językiem wokół sutka, zlizując z pomrukiem przyjemności słodki nektar jej krwi. - Tęskniłaś za mną, Sarah? – zagruchał, gdy przeniósł się na drugi sutek i ugryzł dostatecznie mocno, żeby poczuć pęd krwi pod powierzchnią jej skóry nie uszkadzając jej. Jęknęła, jej dłonie szarpały za tył jego koszuli, jej biodra wciąż unosiły się ochoczo na dotyk jego gładzących palców. Językiem polizał krągłość jej piersi, delikatny łuk jej obojczyka i miękką skórę jej szyi. Przebiegł językiem po wypukłości jej żyły, poczuł jej pulchność pod naciskiem, poczuł dreszcz swojej Sarah i jak jej puls wzrasta. Dmuchnął na teraz wilgotną skórę jej szyi, przyciskając do niej kły, pozwalając poczuć ich ostre czubki, ale nie na tyle, żeby przeciąć, drażniąc się z nią, podczas gdy jego kciuk wciąż głaskał jej błagającą łechtaczkę. Krzyknęła, nabijając się na jego rękę, oddychając ciężko, gdy walczyła o powietrze. - Raj – powiedziała na wydechu. – Nie mogę… O, bogowie! Doszła mocno, śliskie ścianki jej pochwy zacisnęły się wokół jego palców, jej plecy się wygięły, paznokcie wbiły w niego przez cienki materiał jego koszuli, całym jej ciałem raz za razem wstrząsały dreszcze, a on nadal pocierał szorstkim opuszkiem kciuka po mocno wrażliwym ciele. - Raj! – zawołała, prawie krzycząc, błagając o uwolnienie od tej przytłaczającej stymulacji. Raj warknął głodno, upajając się zapachem jej podniecenia, desperacją w jej krzykach, waleniem jej serca pod jego piersią… jej smakiem, gdy w końcu przebił żyłę, gdy jej krew stworzyła ciepłą falę życia spływającą w jego wysuszone gardło. ~7~
Wtedy krzyknęła, przy drugim orgazmie, silniejszym niż pierwszy, który przetoczył się przez jej ciało, mięśnie jej brzucha zacisnęły się mocno, biodra uniosły w górę pragnąc go więcej, błagając go, żeby wypełnił ją czymś innym niż palcami. Boże, tęsknił za tym, za Sarah brykającą pod nim, dochodząca mocno, gdy jej krew wypełniała jego gardło, za jej krzykami wibrującymi pod jego kłami, rozbrzmiewającymi echem w jego brzuchu, jego sercu, jego duszy. Wysunął kły, polizał małe ranki, jednocześnie sięgając w dół i odpinając, uwalniając swojego kutasa z więzienia swoich spodni. Uniósł się nad nią. - Sarah. Sarah, spójrz na mnie. Posłusznie otworzyła oczy, jej piwne głębie były zamglone pożądaniem przez wachlarz jej gęstych rzęs. Powoli oblizała usta. - Raj – powiedziała, uśmiechając się i zawijając ramiona wokół jego szyi. Raj wsunął się w nią jednym długim pchnięciem, zanurzając się aż po rękojeść w witającym ciepłe jej ciała. Z początku zaczął pompować wolno, biorąc przyjemność z jedwabistej wilgoci jej ciasnego kanału wokół swojego fiuta, czując jak jej wewnętrzne mięśnie dają mu drogę do jego penetracji, pieszcząc go, gdy nurkował do przodu, puszczając go niechętnie, gdy się wysuwał aż zostawał w niej tylko czubek jego fiuta. By potem zatopić się jeszcze raz. Sarah jęknęła miękko. Czuł jej oddech na swojej skórze, jej wilgotny język wijący się po jego szyi, jego ramieniu. Zaczął uderzać mocniej, szybciej, wbijać w nią swojego kutasa. Chwycił jej tyłek, przekrzywił inaczej biodra, żeby mógł wejść jeszcze głębiej, żeby przy każdym pchnięciu czubek jego fiuta mógł dotykać jej macicy. Oddech Sarah ponownie przyspieszył, gorący na wilgotnej skórze jego ramienia. Jej nogi zacisnęły się wokół jego pasa, trzymając go mocno, gdy jej biodra wyginały się na spotkanie jego z każdym pochyłym zatopieniem. I nagle go ugryzła. Z początku delikatnie, małymi ukąszeniami na szyi, na napiętych ścięgnach, na grubej skórze ramienia. Wywarczał jej imię. - Sarah. Krzyknęła i ugryzła mocniej, jej tępe ludzkie zęby przecięły skórę i wbiły się w mięśnie. Raj poczuł jak zaczęła płynąć jego własna krew, czuł gorące usta Sarah tak ~8~
blisko rany, że zaczęła ssać. Zadrżała pod nim, wokół niego, mięśnie jej ciasnej pochwy zafalowały wokół jego długości, gdy doszła, i uniosła usta znad jego ramienia, żeby krzyknąć, kiedy rzuciła się pod nim desperacko. Raj odrzucił głowę, każdy mięsień w jego ciele napiął się na budujący się głęboko w nim orgazm, jego jądra zacisnęły się, a fiut stał się nieprawdopodobnie twardy, by w końcu ogarnęła go ekstaza i wyryczał swoje spełnienie. Raj opadł na Sarah, przekręcając się w ostatnim momencie, że przenieść swój ciężar na bok, przetaczając się tak, że leżała teraz na nim. Owinął ramiona wokół jej bezwładnego ciała, jego fiut wciąż drgał w jej wnętrzu. - Jezu, kochanie – powiedział bez tchu. – Może częściej powinien wyjeżdżać z domu. Zaprotestowała słabo, ocierając się głową o jego pierś i całując go w miejscu jego serca. - Ani się waż – mruknęła. Raj roześmiał się, czując czysto męską satysfakcję. Pocałował czubek jej głowy, wdychając czysty zapach jej jedwabistych włosów. Leżeli przez chwilę w milczeniu, podczas gdy ich serca stopniowo wracały do normalnego rytmu, oddech zwolnił. - Jak się udała twoja dzisiejsza przymiarka sukni? – zapytał w końcu, jego palce kreśliły leniwe kółka na aksamitnej skórze jej pleców. Sarah podniosła głowę. - Wiesz o tym? Raj prychnął. - Oczywiście, że wiem. Tak naprawdę z pewnych powodów nie pozwolono mi zobaczyć sukienki, ale… - To przynosi pecha – oznajmiła. Wzruszył ramionami. - Nie jestem pewny, czy to odnosi się do wampirów, ale w porządku. I tak będziesz piękna. Obojętnie jak ta sukienka wygląda. Wiem to doskonale. - No nie.
~9~
Roześmiał się i klepnął jej tyłek. - Daj spokój, mam coś dla ciebie. - Prezent? – zapytała natychmiast, siadając. Spojrzał na jej kołyszące się piersi pod zniszczoną jedwabną bluzką, a potem podniósł wzrok i napotkał jej spojrzenie z krzywym uśmiechem. Westchnęła. - Nie martw się, skarbie – drażnił się, wyciągając rękę i dotykając jednego różowego sutka. – Kupię ci nową bluzkę. - Przy tobie powinnam nosić na sobie tylko papier, albo może rzepy. Podniósł ją z siebie, pochylił się, żeby pocałować ją mocno w usta, ocierając wierzchem palców o boki jej piersi i delikatnie pociągając za sutki. - Lubię jedwab. Wstał, nieruchomiejąc na wystarczająco długo, żeby wskazać na nią i powiedzieć. - Ciuchy. Zdejmij. Zrobiła minę. - Jaki z ciebie pochlebca. - Chcesz pochlebstw? Mówię pochlebstwa. Po prostu zdejmij ciuchy. Uchylił się przed poduszką, którą w niego rzuciła, uśmiechając się, gdy skierował się do wielkiej garderoby, którą dzielili. Sarah patrzyła jak Raj znika w garderobie, podziwiając naciąganie się jego koszulki na silnych liniach jego pleców, napiętego tyłka widocznego pod gładką wełną jego spodni od garnituru, które wisiały tylko na wpół zapiętym zamku na jego szczupłych biodrach. Zmarszczyła brwi. On prawie w ogóle się nie rozebrał. Potem spojrzała na siebie. No cóż, okej. Ona również. Spieszyli się. Naszła ją nagła myśl. - Ty też się rozbierz! – zawołała i usłyszała jego śmiech. Wstała, strząsnęła ciasną spódnicę, zastanawiając się, gdzie zgubiła szpilki. Niejasno pamiętała, że w pewnym momencie je skopała. Wzruszyła ramionami i rzuciła
~ 10 ~
spódniczkę na zniszczoną bluzkę, upuszczając na wierzch stanik zanim z powrotem wpełzła na duże łóżko. Raj wyłonił się z ich garderoby, kompletnie nagi, idąc w jej stronę z tą swoją nieświadomą gracją. Był dużą, piękną bestią mężczyzny, cały gładki, z twardymi mięśniami i skumulowaną mocą, z tymi szerokimi barkami i wyrzeźbionym kaloryferem, długimi, szczupłymi nogami. Jej pierś zacisnęła się na jego widok. Chciała zagwizdać i bić brawo. Bóg wiedział, że zasłużył na to. Ale zadowoliła się patrzeniem w milczeniu i wiedzą, że jest jej. I był. Pomimo swoich wszystkich nerwowych wybuchów do Cyn, wiedziała, że Raj ją kocha, wiedziała, że będzie lojalny aż do śmierci. Ona wzięła jego krew, a on wziął jej. Byli połączeni w sposób, w jaki zwykli ludzie nie mogli docenić czy zrozumieć. Znała jego serce. Raj dołączył do niej w łóżku i wtedy zobaczyła, że przyniósł małą butelkę szampana z lodówki w garderobie. Podał dwa kryształowe kieliszki i trzymała je przez tę chwilę zanim z miękkim sykiem wyciągnął korek. - Coś świętujemy? - Może – odparł, spojrzał i posłał jej mrugnięcie. Sarah kliknęła językiem na jego drażnienie się i przewróciła oczami w udawanej irytacji. - Co świętujemy? - Zobaczysz. - Raj! - Jaka niecierpliwa. Trzymaj to. Sarah wzięła kieliszek w każdą rękę, trzymając je nieruchomo, gdy nalewał. Pochylił się, żeby odstawić butelkę na boczny stolik, potem wyciągnął przed siebie nogi i oparł się o wezgłowie. Wziąwszy kieliszek, poklepał łóżko obok siebie. - Usiądź koło mnie, skarbie – powiedział. Sarah przekrzywiła głowę, potem się uśmiechnęła i przeszła na kolanach po łóżku, wspinając się na jego kolana i okraczając go, nogami obejmując jego biodra. Uniósł
~ 11 ~
lubieżnie brwi i położył jedną dużą rękę na jej pupie, przesuwając ją tak, że jego twardniejący fiut znalazł się między jej nogami. Sarah wypuściła długi, wolny oddech. Zaczął ją kusić, kołysząc powoli biodrami. - Czy najpierw wypijemy toast? – zapytała, jej oczy się zamknęły i plecy wygięły, gdy jego fiut prześlizgiwał się w tę i z powrotem po jej wilgoci. - Tak, wypijemy. – Raj wstrzymał swój drażniący ruch bioder i stuknął swoim kieliszkiem o jej. Oczy Sarah się otworzyły. - Za moją Sarah – powiedział poważnie, napotykając jej rozszerzone spojrzenie. – Wypełniłaś pustkę w mojej duszy, która nie wiedziałem, że tam jest, dopóki cię nie spotkałem. Jesteś moim sercem, moją partnerką i… – Sięgnął za siebie i podał jej małe, czarne jubilerskie pudełeczko. Przez chwilę wpatrywała się bezmyślnie w pudełko, zanim podniosła zszokowane oczy na spotkanie jego. - Moją żoną? – dokończył, uzupełniając swój toast pytaniem. – Wyjdziesz za mnie, Sarah? Jej oczy wypełniły się łzami i byłaby upuściła swojego szampana, gdyby nie zabrał go od niej. Podniosła wolno pudełko, jej palce drżały, gdy je otwierała. - Raj – wyszeptała miękko, kiedy zobaczyła pierścionek, jaki dla niej wybrał. Był oszałamiający. Powiedziała Cyn, że Raj ma doskonały gust, ale to, to było ponad wszystko, o czym mogła marzyć. Piękny, duży kwadratowy diament w wianuszku małych diamencików i dwoma mniejszymi kamieniami po bokach w spektakularnej oprawie diamentów i platyny. - Jeśli ci się nie podoba… – zaczął. - Nie podoba? Kocham go! Jest taki piękny, jest… – Nie miała słów, żeby go opisać. - Czy to znaczy, że wyjdziesz za mnie? Sarah spojrzała, jego przystojna twarz była rozmyta przez łzy w jej oczach. - Tak. Boże, tak. Oczywiście, że za ciebie wyjdę.
~ 12 ~
- No to – Odchylił się w bok, postawił swój kieliszek obok jej na nocnym stoliku i wyjął pierścionek z pudełka. – Włóż go. - Ty to zrób – wyszeptała, wyciągając drżącą rękę. - Spokojnie, kochanie – mruknął, biorąc jej rękę w swoją i przytrzymując ją, kiedy wsuwał pierścionek na jej palec. - Pasuje – powiedziała zdziwiona. - Oczywiście, że pasuje. Jestem wampirzym panem. Mam sposoby, żeby wszystkiego się dowiedzieć. Sarah roześmiała się z radości, zarzuciła ramiona wokół jego szyi i pocałowała go głośno, przygniatając z powrotem do wezgłowia. - Kocham go. Kocham ciebie! Raj uśmiechnął się, kładąc jedną rękę na jej biodrze, gdy ponownie usiadła na jego udach. Sięgnął po swojego szampana i upił łyk, obserwując ją. - Raj, czy kiedykolwiek się zastanawiałeś – powiedziała, z rozmarzeniem podziwiając swój nowy pierścionek – co by się stało, gdyby Emelie nie zadzwoniła do mnie? Gdybym nie wróciła do domu wtedy, kiedy to zrobiłam? Raj prychnął lekceważąco. - Nie – oznajmił otwarcie. – Wiem, co by się stało. Ruszyłbym za tobą. Sarah spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami. - Ale Emelie powiedziała, że musiała zapytać Simona o to, gdzie jestem, że to ona była tą, która… - Simon składa raporty Emelie, kochanie, ale on pracuje dla mnie. Przez cały czas, odkąd zniknęłaś, wiedziałem, gdzie jesteś. Pragnąłem cię, Sarah, ale to było trudne życie, nawet niebezpieczne. Chciałem, żeby to był twój wybór. – Westchnął. – Chociaż, gdybyś nie wróciła do domu, wtedy kiedy wróciłaś, prawdopodobnie poddałbym się i pogonił za tobą, nieważne co. Bez ciebie byłem nieszczęśliwy. To prawdopodobnie dlatego Em w końcu się złamała i sama do ciebie zadzwoniła. Doprowadzałem ją i wszystkich innych do szaleństwa swoimi humorami. Sarah przytuliła go, po części dlatego, że jego twardy tors było tak dobrze czuć przy jej piersiach. Ale również dlatego, żeby nie zobaczył łez ulgi, które wypełniły jej oczy. ~ 13 ~
Zawsze się nad tym zastanawiała, zastanawiała się, czy gdyby nie wróciła, to czy by o niej zapomniał. Ale teraz… Sapnęła, gdy Raj obiema rękami chwycił jej biodra, podniósł z łatwością i posadził na swoim fiucie, a jego solidna długość wsunęła się głęboko w nią. Przytrzymując ją mocno jedno ręką, pochylił się i znowu wziął oba kieliszki z szampanem. Odebrała swój, a on uniósł swój proponując toast. - Za ciebie, Sarah, miłość mojego długiego życia. Poruszyła biodrami, widząc jak gorąco pojawiło się w jego lodowato-niebieskich oczach i roześmiała się z czystej radości. - Kocham cię, Raj. Całym moim sercem, a więc… – Stuknęła swoim kieliszkiem o jego. - Za nas. I za długie, długie życie razem.
Tłumaczenie: panda68
~ 14 ~
Vampire Vignette #6 Wyzwanie Montreal, Quebec, Kanada Sophia wygięła sie zmysłowo, zginając kręgosłup i wypychając tyłek w stronę solidnej masy mężczyzny za swoimi plecami. Nie jakiegoś tam mężczyzny, pomyślała w duchu, syknąwszy z przyjemności, gdy kutas Colina, tak cudownie twardy i gruby, wsunął się w jej ciało. Przyjęła go z łatwością mimo jego wielkości, jej płeć już była gorąca, śliska i gotowa na niego. - Dobry wieczór, moja pani – zamruczał, jego głos był niskim, zaspanym pomrukiem przy jej uchu. - Dobry… – zaczęła, a potem sapnęła, kiedy jego palce znalazły jej nabrzmiałą łechtaczkę, jego duża ręka trzymała ją unieruchomioną, gdy jego fiut wsuwał się i wysuwał, prześlizgując się po krzywiźnie jej tyłka zanim rozciągnął ją szeroko i całkowicie wypełnił. Sophia zamknęła oczy na fale przyjemności, niemal zrozpaczona, kiedy myślała o tych latach, które zmarnowała, latach, kiedy pozwoliła mu myśleć, że nie żyje zamiast skonfrontować go z rzeczywistością tego, czym się stała, czym była od ponad dwustu lat… Wampirem. Usta Colina zamknęły się na napiętym mięśniu jej szyi, ssąc delikatnie i Sophia zadrżała z podniecenia. Był cudownym kochankiem. Dużym, silnym i odważnym, i wydającym się znać wszystkie jej wrażliwe miejsca nawet zanim ona sama je poznała. Sięgnęła do tyłu, gładząc ręką po napiętych mięśniach jego tyłka i w dół na jego silne udo, które był podwinięte pod nią, zachęcające ją do wygięcia się do przodu, ustawiające ją na maksymalną penetrację. Uśmiechnęła się. To była mowa Colina na wejście w jej ciało tak głęboko jak to było możliwe. Sophia podrapała paznokciami po długości jego uda, wbijając je prawie do punktu wytoczenia krwi. Drgnął w odpowiedzi, wbijając się jeszcze głębiej między jej uda, jego pchnięcia stały się bardziej natarczywe. Colin lubił, kiedy upuszczała krew, podobała mu się myśl, że potrafi doprowadzić ją do takich głębi pasji. I Bóg wiedział, ~ 15 ~
że potrafił. Miała setki kochanków w swoim długim życiu, ale nigdy nie poznała niczego podobnego do ekstazy, jaką znalazła w łóżku Colina. Ale przyniósł jej nie tylko fizyczną przyjemność. To było… wszystko w nim. Kochała go. I może tu była różnica. Ale podejrzewała, że to również było coś więcej. Był jej partnerem, jej kochankiem, jej parą w każdy sposób. Jej dusza przemawiała do jego, jej serce biło dla niego, jakby ten czerstwy organ żył tylko w połowie, dopóki nie wrócił do jej życia. Pierwszy orgazm uderzył bez ostrzeżenia, począwszy od cudownego gorąca do palącej pasji po jednym przeciągnięciu zręcznych palców jej kochanka. Jej macica zadrżała, płeć zacisnęła się mocno wokół wbijającego się fiuta Colina, gdy jego palce brzdąkały na jej łechtaczce niczym na jakimś instrumencie. Krzyknęłaby, ale jej oddech uciekł, skradziony na chwilę przez przytłaczające emocje. - Tak lepiej – zamruczał za nią Colin, skubiąc jej kark. – Nie zwracałaś wystarczającej uwagi, kochanie. Zacząłem czuć się lekceważony. - Łajdak – zaklęła bez tchu Sophia, jej ciało wciąż drżało po skutkach jej orgazmu, nawet jeśli jej zmysły błagały o więcej. Colin zachichotał. - Mogę przestać, jeśli chcesz. Sophia trzepnęła ręką i wbiła paznokcie w jego tyłek. - Ani się waż. Colin syknął w odpowiedzi i poczuła jak jego fiut nabrzmiał wewnątrz niej do nieprawdopodobnej wielkości, jej płeć była tak ciasna wokół niego, że dziwiła się jak wciąż może się poruszać. Ale robił to, jego tempo ani na chwilę się nie zmieniło, było niezmordowane, mocne, ciepłe i zawsze pod kontrolą. Uśmiechnęła się. No cóż, może nie zawsze. Opuściła brodę i zatopiła swoje kły w jego przedramieniu, które było przerzucone przez jej piersi, trzymające ją w miejscu. Jego krew spłynęła gorąca i słodka na jej język i odczuła mocne uderzenie jego serca, jako afrodyzjak, a jej ugryzienie wlało się do jego krwioobiegu. - Cholera – przeklął miękko, ale nawet wtedy się nie poddał. Pomiędzy jednym oddechem, a drugim, przerzucił ją na plecy i ustawił się między jej nogami, wbijając swojego kutasa w ciasną pochwę jej płci. Podtrzymując się nad nią, potężne mięśnie jego ramion były napięte i nabrzmiałe, jego biodra wyginały się, gdy pompował swoim
~ 16 ~
fiutem w tę i z powrotem. Z zamkniętymi oczami, zaciśniętą szczęką, walczył z falą żądzy, która prowadziła go do orgazmu. Był wspaniały. Sophia głaskała czule dłońmi po zwartych powierzchniach mięśni, które formowały jego pierś, po jego ramionach i barkach. Jej uda zacisnęły się wokół jego pasa, krzyżując kostki za jego plecami. Jego oczy otworzyły się lekko, wąskie szparki błękitu, gdy patrzył na nią. - To było podstępne, kochanie – wychrypiał bez tchu. - Mam swoje sposoby – mruknęła Sophia, a potem sapnęła, gdy pchnął dość mocno, by unieść ją nad łóżko, wbijając w nią swojego fiuta jeszcze głębiej. Colin ugiął ramiona na tyle, żeby się pochylić, jego usta powędrowały wzdłuż jej ust, po policzku, skubnęły ucho. - Ja też, kochana Sophio. – Pochylił się jeszcze mocniej i wgryzł w jej bark na tyle silnie, że wytoczył krew. Sophia niemalże krzyknęła z ekstazy. Ból był przejmujący, ale to warknięcie posiadania Colina wysłało niczym błyskawicę dreszcz podniecenia przez jej ciało, rozpalając ogień w każdym zakończeniu nerwowym, wezbrało jej piersi i zacisnęło jej wewnętrzne mięśnie wokół jego twardej długości. Uniosła biodra na spotkanie jego, ich ruchy były zsynchronizowane, gdy krawędź podeszła bliżej, gdy pieprzyli się mocniej, szybciej. - Sophie. – Colin wydyszał jej imię i poczuła jak jego fiut wstrząsnął się głęboko w niej. Znowu krzyknęła, gdy przetoczył się przez nią potężny orgazm, gdy każdy mięsień wydawał się zacisnąć w tej samej chwili, wyginając jej plecy, a odczucie jego kutasa wewnątrz niej było prawie nie do zniesienia. To było nieprawdopodobnie wspaniałe, nieprawdopodobnie idealne. Colin krzyknął, gdy doszedł, jego orgazm był falą ludzkiego gorąca wewnątrz niej, jego fiut drgał raz za razem wciąż się wbijając, aż w końcu opadł na nią. Sophia tuliła go mocno, czując walenie jego serca, nacisk jego torsu na swoje piersi, starając się powrócić do normalnego oddychania. Kochała ten moment poddania po ich kochaniu się, uwielbiała bezwładny ciężar jego dużego ciała na swoim, utrzymujące się pulsowanie jego fiuta głęboko w sobie. Colin poruszył się i pocałował jej bark tam, gdzie ją ugryzł.
~ 17 ~
Sophia uśmiechnęła się i pogładziła twarde mięśnie jego pleców. - Kocham cię, Sophio – wyszeptał, jego oddech był muśnięciem wrażeń na jej przegrzanej skórze. Podniósł głowę i pocałował ją, długo, powoli i czule, z zamaszystym poślizgiem języka o jej. - Meu amor – szepnęła Sophia.
***
- A więc, kim jest ten facet? – zapytał Colin godzinę i długi prysznic później. Wzruszył ramionami pod szelkami kabury, a potem sprawdził magazynek swojego 9mm Siga zanim włożył broń do kabury wyćwiczonym ruchem. Nie czekał na jej odpowiedź tylko odwrócił się do szafy w ich pokoju hotelowym i ściągnął z wieszaka swoją skórzaną kurtkę. Posłał jej zaciekawione spojrzenie, gdy założył kurtkę, prawdopodobnie zastanawiając się, dlaczego jeszcze mu nie odpowiedziała. Ale wszystko, o czym myślała Sophia to jak wyglądałoby jej życie, gdyby spotkali się w innym świecie, w innym czasie. Gdyby mogli spędzać swoje noce kochając się i pijąc dobre wino, może nawet mieć rodzinę, dwoje pięknych dzieci z czarnymi włosami i lodowato błękitnymi oczami Colina. A poza tym, głupio było nawet myśleć o takich rzeczach. Ponieważ, gdyby nie była wampirem, umarłaby dwa wieki temu zanim nawet Colin się urodził. - Sophie? Sophia uniosła oczy, żeby napotkać zaniepokojone spojrzenie Colina. - To nic. Tęsknota za domem, jak sądzę. I tak było. Tym razem wyjechali z Vancouver na prawie trzy tygodnie. Kanada była słabo zaludniona, a populacja była rozłożona na ogromnych odległościach, i to dotyczyło również jej wampirów. Najpierw polecieli do Toronto, gdzie spotkali się z Darrenem Yamanaka, nowym Panem miasta. Darren był zastępcą teraz nieżyjącego już Luciena, a Lucien był Panem ich obojga. Ale w końcowym rozrachunku, nie lubili się ani nie szanowali. Darren został zmuszony służyć Sophie, uznać ją, jako swoją nową panią dzięki zalecie jej nadrzędnej mocy. To, albo wyzwać ją i umrzeć. Więc się
~ 18 ~
poddał. W wysiłku wprowadzenia spokoju, Sophia pozwoliła mu zachować twarz stając się jej zastępcą, ale był nim tylko z nazwy, i kiedy były pan Toronto wyzwał ją i przegrał, dała miasto Darrenowi w jego miejsce. To było duże miasto, ważne miasto… i było dość daleko od Vancouver, co dla niej było wygodne. Ostatecznie, mogła posłać kogoś, żeby miał oko na Darrena, kogoś lojalnego względem niej. Ale na teraz, pozbyła się go z głowy i mogła skupić się na większych problemach na swoim nowym terytorium. Buntowniczych wampirach, które stanowiły o wiele większe wyzwanie niż Darren. W tym ten, którego mieli dzisiaj odwiedzić. Sophia odepchnęła się od łóżka, na którym siedziała i podeszła do Colina, unosząc się na palce, żeby go pocałować. - Wrócimy jutro do Vancouver – mruknęła przy jego ustach. – Potrzebuję trochę czasu w domu, z tobą. Sami. Tylko my dwoje. Colin uśmiechnął się na jej oczywisty kontekst w tej niezbyt spójnej wypowiedzi. Owinął ramię wokół jej talii, opuszczając rękę, żeby czule popieścić jej pupę. - Masz to jak w banku, kochanie. A więc, przejdźmy przez ten wieczór. Kim jest ten facet? Sophia wypuściła sfrustrowany oddech, a potem wstrząsnęła sobą umysłowo i fizycznie. Mogła nie chcieć zrobić tego dziś wieczorem, ale musiała być na szczycie tej gry. - Thierry Lavoie. Jest kolejnym dzieckiem Luciena. Jego ulubieńcem, jego kochankiem, dopóki nie przyszłam ja i nie zastąpiłam go na obu pozycjach. Colin warknął niezadowolony. Sophia uśmiechnęła się. - Na długo przed tym jak się urodziłeś, meu amor – powiedziała, gładząc jego umięśnioną pierś. – Thierry nie jest tym, co najbardziej mnie martwi – mówiła dalej – ponieważ to było typowe dla Luciena, że zabierał do łóżka swoje nowostworzone wampiry. Do diabła, z początku, Thierry po prostu cieszył się zabawą. Lucien był zupełnie zdegenerowany, jak wiesz. Nie było granic, których by nie przekroczył w swoim osobistym zachowaniu. - Mów dalej – burknął Colin. Sophia roześmiała się, a potem spoważniała i powiedziała. - Thierry nigdy nie rozumiał Luciena w taki sposób jak ja. Nigdy nie rozumiał, że nawet gdyby mnie nie było, Lucien w końcu znalazłby sobie kogoś innego. A potem ~ 19 ~
kogoś nowego po tym i znowu potem, w kółko od nowa. W każdym razie, kiedy opuściłam Vancouver dla Południowej Ameryki, Thierry już zniknął i zamieszkał tu w Montrealu. Lucien dał mu miasto do rządzenia i wciąż pamiętam, kiedy to się stało, ten wyraz na twarzy Thierry’iego. Nie wiedział, czy czuć się zaszczyconym tym prezentem, czy być wściekłym za bycie odprawionym. Jestem pewna, że kiedy usłyszał, że zostałam wygnania z terytorium Luciena, pomyślał, że wygrał. Nie, żebym kiedykolwiek grała w jego głupie gierki. Colin wyciągnął jej kaszmirowy płaszcz z szafy i przytrzymał go, kiedy wsuwała ramiona w rękawy. Dzisiaj potrzebowała jego ciepła. W Montrealu było zimno. - Teraz znowu jest wściekły, że zajęłam terytorium dla siebie – ciągnęła swoją przemowę. – Nie rozmawialiśmy bezpośrednio, ale rozgłasza historyjkę, że to ja wyzwałam i zabiłam Luciena. Nieważne, że on zna prawdę, że każdy wampir na tym terytorium zna prawdę, ponieważ tamtej nocy byliśmy tam wszyscy, wszyscy połączeni w chwili śmierci Luciena, gdy oddał mi swoją moc i władzę. – Wzruszyła ramionami. – Thierry zawsze był mistrzem w wierzeniu tego, co chciał. Colin zmarszczył brwi. - Więc gdzie stoi na scali mocy? I czy będzie grał uczciwie? Sophia zdecydowała się odpowiedzieć najpierw na drugie pytanie. - Czy będzie grał uczciwie? Nie, dopóki będzie musiał, ale nie to mnie martwi. - To czym się martwisz? – zapytał nagląco Colin, nagle całkowicie skupiając się na niej. - Nie widziałam Thierry’ego od ponad stu lat. Kiedy opuścił Vancouver… – Potrząsnęła głową w zamyśleniu. – Musisz zrozumieć, że pomysł bycia następcą Luciena, rządzenie na jego miejscu, nigdy nie przyszła mi do głowy. Nie szlifowałam mojej siły, nie przejmowałam się tym jak sobie z nią radzić. Thierry, z drugiej strony, nie robił nic innego od chwili jak Lucien go zmienił. Więc, jeśli spytasz mnie o jego siłę… sto lat temu, z łatwością mógłby mnie pokonać. Teraz? – Wzruszyła ramionami. – Zawsze miałam więcej czystej mocy niż on. Ale jest szajbusem i, jak powiedziałam, nie będzie grał uwicie, jeśli nie będzie musiał. - Cóż, cholera, Sophie. W takim razie, dlaczego nie zabraliśmy oddziału? Colin odnosił się do jej różnych wampirzych wojowników, mężczyzn przeważnie odziedziczonych z personelu ochrony Luciena w Vancouver, tak nieodpowiednich jak ~ 20 ~
byli. Ci powiększyli się o tych kliku, którzy przyszli do niej z innych miast po zmianie. Wszyscy zostali sprawdzeni przez Colina i teraz regularnie trenowali pod jego nadzorem. Ale dopóki nie będzie miała czasu, żeby stworzyć swoje własne dzieci, nie będzie czuła się całkowicie bezpieczna. Oczywiście, oprócz Colina. Wiele wampirów, z którymi spotkała się w ciągu ostatnich miesięcy, myślało, że jej bardzo ludzki partner będzie słabym punktem w jej ochronie, bardziej śmiertelny pośród och jakże potężnych wampirów. Uśmiechnęła się w duchu. Czerpała niemałą satysfakcję z ich szoku, kiedy odkrywali swój błąd. Żaden z nich nie liczył na jego zdolności, jako wojownika, jego całkowitemu skupieniu, gdy dochodziło do pokonywania wrogów, zwłaszcza tych, którzy zagrażali Sophie. Żaden również nie spodziewał się mnogich efektów jej więzi z nim, że siła jej krwi dawała mu ogromną siłę i wytrzymałość. Ci, którzy uważali go za słabego, generalnie nie byli już wśród żywych. W końcu, taki był sposób Wampirów. Wyzywasz, umierasz. Tak jak Thierry umrze dziś w nocy. - Nie mogę się ukrywać za moją ochroną, Colin – powiedziała. – Wiesz, że to nie działa w ten sposób. - Nie wiem dlaczego. Twój koleś Raphael nie rusza się bez przynajmniej dwóch ochroniarzy, a zwykle ma ich o wiele więcej. - Po pierwsze, on nie jest moim kolesiem. Jest moim sojusznikiem… teraz. I po drugie, Raphael wykazał się dawno temu. Jest doskonale zabójczy, kiedy chce, i wszyscy to wiedzą, podczas gdy ja wciąż w dużej mierze jestem nieznana. Poza tym, wielu, których widzisz, jako ochroniarzy, to po prostu jego ludzie będący nadmiernie czujni w swoim oddaniu do niego. Zobaczysz to z bliska jak tylko stworzę moje własne wampiry. To potężna siła ochrony swojego Mistrza za wszelką cenę. - A mówiąc o tym – wtrącił się Colin – nie odniosłaś się w ogóle do mojego pomysłu o twojej nowej grupie ochroniarzy? Sophia przewróciła oczami. - Nie stworzę oddziału Amazonek dla twojej przyjemności, Colinie Murphy. - Bo przez cały czas wolisz mieć wokół siebie bandę przystojnych wampirów? - Przystojnych? Czy właśnie powiedziałeś przystojnych? - Udawajmy, że nie – mruknął, otwierając drzwi i wychodząc przed nią na korytarz.
~ 21 ~
- Nadal uważam, że Amazonki to dobry pomysł. Ty zostałaś pierwszą wampirzą panią i tak dalej. To będzie jak oświadczenie. - Tego właśnie się obawiam – odmruknęła do niego, gdy w końcu sprawdził korytarz i odsunął się na bok, żeby pozwolić wyjść jej z pokoju. Colin roześmiał się i usłyszała jak drzwi za nią się zamykają zanim ją dogonił. - Shui i Geno spotkają się z nami na dole przy limuzynie – powiedział, otwierając prywatną windę, która jeździła bezpośrednio od ich apartamentu do lobby cztery piętra niżej. – Zostaną przy samochodzie, kiedy my wejdziemy – dodał szybko, przewidując jej protest. – Ale nie ma potrzeby być nierozsądnym w tej sprawie. Twój kumpel Thierry może nie być tak honorowy jak ty. Jeśli zdecyduje się na zasadzkę między tu, a tam, wolałbym mieć większą moc ognia po naszej stronie. Sophia poklepała jego ramię. - To dlatego trzymam cię przy sobie, meu amor. No cóż, to i twoją seksualną wytrzymałość, oczywiście. - Żyję, żeby służyć – powiedział sucho Colin, opuszczając rękę, żeby szybko klepnąć jej tyłek zanim wyszli z windy do lobby. Sophia zwalczyła ochotę, żeby umknąć do przodu, pomna czujnych oczu jej wampirów stojących przed frontowymi drzwiami. - Zapłacisz za to – oznajmiła uprzejmie. - Obietnice, obietnice. – Colin pchnął duże szklane drzwi. Uderzyło w nią nocne lodowate powietrze Montrealu, kradnąc jej oddech i jakąkolwiek replikę, jaką chciała zrobić. Więc zamiast tego jej umysł zwrócił się do zbliżającej się konfrontacji i gorącej nadziei, że przeżyje, by wymierzyć tę obiecaną zapłatę przy końcu nocy.
***
Nie powinna być zaskoczona domem Thierry’ego, ale była. Był na obrzeżach miasta, mieścił się na kilkunastu akrach nabrzeża nad rzeką St. Lawrence. To jej nie zaskoczyło. Większość wampirów wybierała domy w oddaleniu, jeśli mogły sobie na to pozwolić, a Thierry był Panem Montrealu wystarczająco długo, żeby zgromadzić sporą
~ 22 ~
fortunę. To, co ją zaskoczyło, to nowoczesna konstrukcja domu. Wyglądał jak dom wakacyjny, a nie legowisko wampira, cały z drewna i szkła i strzelistych okien. Ciepłe światło wylewało się przez te okna na otwarty taras i na ubity podjazd, gdzie Shui zatrzymał limuzynę. Bez mówienia, zaparkował tak daleko od domu i z dala od światła jak mógł. Sophia była oczekiwana, ale wątpiła, że mile widziana. - Shui, ty i Geno zostaniecie przy samochodzie. Nie chcę, żeby na lady Sophie czekały jakieś niespodzianki, kiedy przyjdzie czas odjazdu. – Colin wydał rozkazy, a potem otworzył drzwi limuzyny i wysiadł z samochodu. Zatrzymał się na chwilę, przyjrzał się domowi ponad dachem pojazdu, blokując w środku Sophie swoim ciałem, zanim w końcu wyciągnął do niej rękę. - Moja pani – powiedział formalnie. Sophia chwyciła jego dłoń, czując jego pewną siłę, gdy wysiadała z samochodu na ubity podjazd. Obróciła się, przyjrzała się domowi w milczeniu, określając dokładnie lokalizację każdego ukrytego obserwatora Thierry’ego. Był większym głupcem niż się spodziewała, myśląc, że kogokolwiek przed nią ukryje. Była ich panią. Ich serca biły, albo i nie, dzięki jej zachciance. W tej chwili mogła sięgnąć i, jedną myślą, zabić każdego z tych wampirów, stąd gdzie stali. W tym Thierry’ego Lavoie. Ale, ponieważ była ich panią, nie zrobi tego i podejrzewała, że Thierry to wiedział. Była tu, żeby przyjąć ich poddanie, nie obdzielać ich śmiercią. Chyba, że będzie musiała. Westchnęła cicho i powiedziała. - Piętnaście… – Przekrzywiła lekko głowę. – Nie, szesnaście wampirów, jeden pan, którym będzie sam Thierry. - Jacyś ludzie? – zapytał Colin, jego głos był nieco rozkojarzony, gdyż prowadził swoje własne rozpoznanie sytuacji. Wampiry miały tendencję do zapominania o włączaniu ludzkich wrogów do swoich kalkulacji, nawet jeśli człowiek z dostateczną siłą ognia mógł po prostu zabić wampira. Colin nigdy nie zrobił takiego błędu. - Żadnego – odparła, zaskoczenie było ewidentne w jej głosie. – Wygląda na to, że Thierry odesłał swoich ludzi. - To dobrze czy źle? - Obawiam się, że chyba raczej źle. Szczęka Colina się zacisnęła. ~ 23 ~
- Wciąż chcesz to zrobić po swojemu? - Tak. Colin wciągnął głęboki wdech, a potem kiwnął głową i zamknął drzwi auta. - Jestem gotowy, jeśli ty też. Podał jej ramię, ale Sophia wzięła jego rękę, obchodząc wkoło limuzynę i zbliżając się do frontu domu, jakby nic ją nie obchodziło. Frontowe drzwi otworzyły się, kiedy byli jakieś dwadzieścia albo więcej kroków od nich. Sophia patrzyła jak wampiry wychodzą z domu, rozstawiają się na tarasie i formują swego rodzaju straż honorową, otwierając ścieżkę do schodów, ale nie dla niej, tylko dla Thierry ‘ego, który pojawił się ostatni, idąc niespiesznie po szerokim tarasie i praktycznie zeskakując po schodach na dół, żeby stanąć w jej obliczu. Sophia przyglądała mu się, nieco rozbawiona jego teatralnym pojawieniem. Thierry zawsze był zarozumiałym facetem. Nawet ubrał się na tę okazję, zakładając na swoją szczupłą postać coś, co Colin nazwałby metro seksualnym szykiem, w spodnie rurki i luźną koszulę, a jego długie, ciemne włosy były rozpuszczone na jego delikatnych ramionach. - Bon soir, Sophia – powiedział, a mała iskierka zatańczyła na jego palcach. Sophia uśmiechnęła się. Powoli uwolniła swoją rękę z Colina, zebrała swoją moc i nic nie mówiąc wysłała rozkaz niczym szept do ucha każdego obecnego wampira. - Na kolana. Zauważyła błysk wściekłości na twarzy Thierry’ego, kiedy jej wola zmusiła go do uklęknięcia u jej stóp zanim uświadomił sobie, co robi. Niski łomot więcej uderzających o drewno kolan podążył za nim, kiedy każdy wampir na tarasie wykonał jej rozkaz. Thierry warknął wściekle i z powrotem skoczył na nogi, jego oczy błyszczały mocą, odrażającym żółtym, który Sophia zawsze uważała za odpychający. Jej własna moc rosła ze złoto-bursztynowym blaskiem, który oświetlił ubitą ziemię przed nią. - Poddasz się, Thierry – powiedziała miękko. – Albo umrzesz. Thierry obnażył swoje zęby w uśmiechu. - Byłaś dobra do pieprzenia, Sophio, ale nigdy nie będziesz moją Panią.
~ 24 ~
Sophia poczuła jak Colin stężał obok niej, ale wiedziała, że jest zbyt zdyscyplinowany, żeby unieść się na taką żałosną przynętę. - Kości zostały rzucone, Thierry. Posiadam ciebie i tych wszystkich tutaj. – Machnęła ręką na zebrane wampiry. – Nawet te, które sam stworzyłeś – dodała zapobiegliwie, odnajdując dwa wampiry schowane na samym końcu grupy. Były młode i były kobietami, i była pewna, że Lucien nie miał wiedzy o ich istnieniu. Co znaczyło, że Thierry spiskował przeciw własnemu Panu jeszcze przedtem zanim Lucien umarł. - Więc jak będzie, Thierry? Nie musiała czekać na jego odpowiedź. Czuła jak jego siła rośnie, czuła jak osusza wampiry za swoimi plecami. Potrząsnęła ze smutkiem głową, ale odsunęła się od Colina i zebrała swoją własną moc. Z łatwością przyszła na jej rozkaz, mocna fala gorąca i podekscytowania, która sprawiała, że chciała śmiać się z czystej radości. Ta fala była niebezpieczna, uzależniająca. Sprawiała, że czuła się wszechmocna, niezwyciężona. A ona była każdą z tych rzeczy. Była czymś więcej niż potrzeba, żeby zmiażdżyć tego francuskiego wampirzego robaka, który ośmielił się ją wyzwać. Machnięciem ręki, przerwała więź między Thierrym i jego zwolennikami wampirami, kradnąc oddech z ich płuc i krew z ich mózgów na wystarczająco długo, żeby wszyscy upadli w nieprzytomności. Thierry obrócił się gwałtownie, przypatrując się dziko, gdy cała jego podstawowa moc zniknęła. Jego dwa nowe wampiry były wszystkim, co mu zostało, chowając się przy ścianie obok otwartych drzwi. Sięgnął do nich, najwyraźniej chcąc wyciągnąć tę małą moc, jaką miały, ale Sophia go zatrzymała, mówiąc. - Zabijesz swoje własne dzieci, żeby poddać się swojej ambicji, Thierry? Okręcił się do niej z powrotem z warknięciem, atakując swoją własną mocą, szybkim niczym błyskawica biczem energii, który ledwie zdołała zatrzymać zanim miał ciąć jej twarz. Wciągnęła oddech, przypominając sobie, że Thierry prawdopodobnie był najbardziej niebezpiecznym wyzwaniem, jakiemu musiała stawić czoła w swojej walce o kontrolę nad terytorium. Zacieśniwszy swoje tarcze, Sophia uniosła ręce, pozwalając popłynąć swojej mocy w górę i wokół swoich ramion, spłynąć do palców aż każdy z nich iskrzył się bursztynowym ogniem. Szepcząc przekleństwo, którego w dzieciństwie nauczyła ją babcia, celowała palcami w Thierry’ego, jednym za każdym razem, czerpiąc ~ 25 ~
przyjemność z jego wrzasków wściekłości, kiedy każdy ruch palca posyłał potężną kulę energii, żeby go atakować, uderzać w niego ze wszystkich stron, bijąc w jego głowę, jego serce, nawet w jego nogi, gdy walczył, by utrzymać się na stopach. - Suka! – wrzasnął, gorączkowo próbując sprostać każdemu osobnemu atakowi, zamiast zbudować wokół siebie tarczę i ukryć się za nią. Lucien nigdy nie cenił zdolności indywidualnej walki. Sam miał ich niewiele i swoje dzieci nauczył jeszcze mniej. I to było widać. Sophia wzmocniła swoje własne tarcze, mimo że Thierry posiadał bardzo mało taktycznego zmysłu. I musiała podziękować Colinowi, który nalegał, żeby codziennie ćwiczyła z nim korzystanie ze swojej mocy. Sam mógł nie mieć wampirzych zdolności, ale znał i rozumiał znaczenie bliskiej i osobistej walki bardziej niż ktokolwiek, kogo spotkała. A kiedy odkrył, z czym miała się zmierzyć, żeby skonsolidować swoją kontrolę nad terytorium, nalegał, żeby nauczyła się jak bronić się sama. I co ważniejsze, jak pokonać swoich wrogów. - Poddaj się, Thierry – powiedziała miękko. – Nie chcę cię zabić. - Jakbyś mogła. Jesteś niczym więcej jak ulubioną dziwką Luciena, bawiącą się w panią. Ja jestem jego prawdziwym spadkobiercą, nie ty. Sophia potrząsnęła głową. - Ostania szansa. Poddaj się albo umieraj. Dosłownie splunął w nią odpowiedzią, potem wyciągnął rękę i wyssał do sucha swoje dwa wampiry, zabierając z tryumfalnym okrzykiem ich moc do siebie. Sophia patrzyła jak obie kobiety przewracają się, jej furia rosła z każdą sekundą. - Dość – powiedziała w końcu, jej głos wypełnił powietrze i zagrzmiał wśród drzew. – Zostałeś poddany testowi i uznany za niespełniającego wymagań, Thierry Lavoie. Uznaję cię za winnego zdrady przeciwko swojemu prawowitemu panu. Twoją karą jest śmierć. Sophia przebyła trzy oddzielające ich kroki, pozwalając swojej mocy unosić się przed nią falą, sprowadzając go do ziemi i przytrzymując go tam, miażdżąc go pod jej ciężarem aż mógł tylko jęczeć w agonii. - Sophia – wychrypiał, jakby w ostatniej chwili błagał o litość. Ale czas przebaczenia dawno minął. Sięgnęła w dół i zacisnęła palce w jego długich włosach, odchylając jego głowę, wyginając jego szyję pod niemożliwym kątem. ~ 26 ~
- Idź do diabła, Thierry – szepnęła, potem machnęła się pazurami swojej drugiej ręki przez jego gardło, tnąc przez skórę i chrząstki, otwierając zarówno żyły szyjne jak i główną tętnicę, a krew zaczęła z niego tryskać, dopóki nic nie zostało. Potem Sophia go puściła, patrząc beznamiętnie na jego ciało leżące na ziemi, wysyłając smugę mocy, żeby zatrzymać ostatnie, słabe bicie jego serca. W przeciągu chwili, Thierry Lavoie został niczym więcej jak kolejna kupką prochu na krwawym błocie jego śmierci. Sophia cofnęła się, przyglądając się ze wstrętem swoim zakrwawionym rękom, sprawdzając z przerażeniem swój płaszcz, kiedy zobaczyła ciemne plamy szpecące jego śliczny, złoty kolor. Na tarasie, wampiry, które kiedyś wspierały Thierry’ego, budziły się w swojej nowej rzeczywistości. - Jeszcze ktoś chce dziś umrzeć? – zawołała. Żaden z nich nie wstał z klęczek ani nawet nie podniósł wzroku, żeby na nią spojrzeć. Niektórzy nawet poszli tak daleko, że padli na twarz na drewniane deski. W tym samym czasie Sophia przeszukała ich serca i umysły. To było czasochłonne. To było wyczerpujące. Ale to było lepsze od nalegania na przysięgę krwi od każdego z nich. I żaden z nich nie był wampirzym panem. Poszli za Thierrym, a teraz Thierry zginął. W końcu jej ramiona opadły i Colin podszedł do jej boku, podając mokry ręcznik. - Już tu skończyliśmy? – zapytał cicho. - Skończone – zgodziła się, wycierając najgorsze plamy krwi ze swoich rąk. – Jedźmy do domu.
***
Sophia budziła się powoli, wtulona w solidne męskie ciepło przy swoim boku, z twarzą zanurzoną w szeroki tors i mrucząc z przyjemności. Jej język wysunął się, żeby polizać gładką skórę jego piersi, znajdując płaski, męski sutek. Drażniła go aż stwardniał zanim zamknęła na nim zęby. Colin mruknął w reakcji, jego silne ramiona otoczyły ją, przyciągając bliżej, jego podniecenie już było twardą długością przy jej brzuchu.
~ 27 ~
Wycałowała ścieżkę po jego piersi do szyi, przesuwając się powoli, ospale, przyszczypując jego skórę swoimi tępymi zębami, a potem liżąc to miejsce, dopóki nie dotarła do mocno napęczniałej żyły. Mogła wyczuć słodki nektar jego krwi, usłyszeć jej szum w jego żyle, gwałtowne bicie jego serca, gdy odpowiedział na jej ciało ocierając się o nie, na jej usta przy swojej skórze. Bez ostrzeżenia uderzyła, zatapiając zęby w jego szyi, rozkoszując się lekkim oporem jego żyły, a potem ciepłym strumieniem krwi w swoim gardle. Pod nią, Colin stężał, a potem warknął, jego ręce chwyciły jej biodra, by mogła go okraczyć, jej uda zacisnąć się wokół niego. - Niech to szlag, Sophie – wydyszał, jego biodra zaczęły instynktownie pompować, wciskając fiuta między jej uda, szukając wejścia do jej ciała. Sophia wzięła ostatni łyk jego pysznej krwi, potem wysunęła kły i usiadła, unosząc się nad nim wystarczająco, żeby ustawić się nad jego fiutem i opaść w dół, zanurzając go głęboko w siebie. Colin wpatrywał się w nią jak szalony, jego szczęki się zacisnęły, oczy zwęziły do szparek wściekłego błękitu, gdy walczył z afrodyzjakiem krążącym w jego krwioobiegu, zmierzającym prosto do jego fiuta. - Nie martw się, meu amor – zamruczała, z początku ujeżdżając go leniwie, potem zwiększając tempo aż mogła poczuć jak jego kontrola zaraz pęknie. Pochyliła się i zlizała kilka kropli krwi z jego szyi, a potem wyprostowała się z zadowolonym uśmiechem i dodała. – Dopiero zaczynam.
Tłumaczenie: panda68
~ 28 ~
Vampire Vignette #8 Należysz do mnie Waszyngton, D.C. - Chcę iść. – Emma zapięła stanik i sięgnęła po dżinsy. Duncan zatrzymał się w tym, co robił, i zmierzył ją przez pokój. - Emmo – powiedział z wymuszoną cierpliwością. – To nie jest bezpieczne. Nic nie wiemy o tym miejscu… - To jest dom krwi, prawda? - Tak, ale… - To znaczy, że ludzie chodzą tam przez cały czas, więc nie ma powodu… – Pisnęła z zaskoczenia, kiedy Duncan nagle zawisł tuż nad nią, korzystając ze swojej wampirzej super szybkości, by popędzić przez pokój. Nie cierpiała, gdy tak robił. To było nieuczciwe. - Emma, kochanie. – Oczy Duncana były oprawione brązem, a to nigdy nie był dobry znak. Stał tak blisko, że mogła poczuć jego moc niczym kipiące gorąco pod jego skórą. – Ty nie jesteś jakimś tam człowiekiem. Jesteś moją partnerką i celem dla każdego, kto chciałby mnie skrzywdzić. Emma nie wycofała się. Upuściła dżinsy na podłogę i zamknęła ten ostatni cal przestrzeni między nimi, przyciskając się do jego dużego ciała, co nie było zbyt trudne. Miał świetne ciało, całe z twardych mięśni i szerokie ramiona. Napotkała jego spojrzenie i zobaczyła jak jego oczy łagodnieją na świadomość jej. Jego ramiona owinęły się wokół jej talii, przyciągając ją jeszcze bliżej, aż jej piersi zostały zmiażdżone o jego cudowny tors. Pochylił się, żeby otrzeć się o jej szyję, liżąc i skubiąc ścieżkę do jej ucha. Zadrżała, gdy każdy jej cal odpowiedział, chcąc więcej, o wiele więcej.
~ 29 ~
- Nie zniósłbym, gdyby coś ci się stało, Emmaline – wyszeptał, słowa były uwodzicielskim muśnięciem powietrza na jej skórze. - Duncan – powiedziała bez tchu. – To nie jest… – Jęknęła, gdy jego duże dłonie chwyciły jej tyłek, unosząc ją na tyle, że jego oczywista erekcja wśliznęła się w przełęcz między jej udami. Pchnął ją do tyłu, więżąc przy ścianie i zaczął poruszać się lekko, drażniąco. - Nie jest co? – mruknął, podnosząc jej głowę, żeby przytknąć swoje usta do jej, jego język przesunął się po złączeniu jej warg, dopóki się nie rozchyliły, zapraszając go do środka. Wtedy ją pocałował, wolnym, gruntownie zatwierdzającym pocałunkiem, który przyspieszył bicie jej serca i zmusił do myślenia tylko o tym, by przykuć go do ich łóżka na resztę nocy. Co prawdopodobnie dokładnie było tym, co miał nadzieję osiągnąć. Podstępny wampir. - To nie zadziała – mruknęła. - Co? – zapytał, udając, że nie rozumie. - Nie rozproszysz mnie seksem za to, że chciałam dzisiaj iść z tobą. - No cóż – odparł, zaczynając odsuwać się od niej. – Skoro nie chcesz… - Nie waż się! – warknęła i podskoczyła, wiedząc, że ją złapie, by mogła zawinąć nogi wokół jego wąskich bioder. Zacisnęła palce na jego koszuli. – Zacząłeś to, wampirze, więc teraz to skończ. Zgniotła jego usta swoimi, gryząc jego dolną wargę. Duncan tylko zachichotał i ścisnął z zachwytem jej pośladki. - Jesteś taka żarłoczna – zamruczał przy jej ustach. – Kto by pomyślał? - Taa, taa. Kochasz to. - Rzeczywiście. Dokończmy to. – Wsunął palec pod pasek jej stringów i zerwał go tak łatwo, jakby był nitką. Materiał opadł z jej bioder i jego ręka się przesunęła, odsuwając mały satynowy trójkąt z jej cipki i zastępując go swoimi palcami. Pierś Duncana zawibrowała przy jej, gdy zamruczał z przyjemności, ten dźwięk napiął twarde sutki Emmy pod satynowymi miseczkami stanika. - Śliska i gorąca – pochwalił. – Zawsze gotowa na mnie.
~ 30 ~
Emma zrobiła mały głos protestu, gdy nagle jego palce zniknęły, zostawiając ją pustą. Ale potem poczuła jak jego ręka przesunęła się między nimi, żeby otworzyć zamek jego dżinsów. - Tak! – syknęła, słysząc zgrzyt jego zamka. Podniósł ją wyżej, a potem był już w niej, przygniatając ją do ściany, gdy wypełnił ją jednym, długim pchnięciem. Znieruchomiał na odstęp oddechu, żeby drgające wewnętrzne mięśnie Emmy rozciągnęły się, by otoczyć jego grubość. Zacisnęła nogi wokół jego bioder, a wtedy zaczął się poruszać, stałym wejściem i wyjściem, pieprząc ją wolno, całkowicie, podczas gdy jego silne dłonie trzymały jej tyłek, ściskając i puszczając w tym samym rytmie. Emma przeczesała palcami jego długie włosy, szarpiąc delikatnie aż jego głowa się uniosła i ich oczy się spotkały. Jego błyszczały, brązowym ogniem, który sprawiał, że jej serce puchło w jej piersi. Jak mogła zakochać się w nim w tak krótkim czasie? - Kocham cię, Duncan – wyszeptała, a potem go pocałowała, wsuwając język w jego usta, delektując się unikalnym smakiem Duncana, czując jak jego język tańczy z jej, czując twardą, porcelanową gładkość jego kłów. Krążyła językiem wokół i między ostrymi czubkami, celowo nacinając się i uśmiechając się pod jego ustami, gdy jej krew zaczęła lecieć. Duncan warknął, gdy krew Emmy skapnęła w dół jego gardła. Ssąc jej język, zażądał więcej. Nawet najmniejsza kropla jej krwi była najsłodszym miodem, tak jedwabista jak jej ciasna, mała cipka i równie gorąca. Zaczął pompować mocniej, zanurzać się głębiej między jej nogi, uderzać nią o ścianę. Emma krzyknęła, jej palce zakręciły się w jego włosach, gdy przytrzymała się go mocniej, jej nogi zacisnęły się instynktownie wokół jego pasa. Wyglądała tak pruderyjnie i właściwie, gdy przychodziła na spotkania na Hill, z tą schludną fryzurą i skromnymi bluzkami, swoimi odpowiednimi garsonkami i sensownymi lakierkami. Nigdy byś nie zgadł, jakim dzikim maleństwem była w łóżku, gwałtowną kochanką, głodną i krwiożerczą. Ale nikt oprócz niego nigdy się tego nie dowie. Wzmocnił swój uścisk na jej tyłku. Była jego i nikogo innego. Żaden inny mężczyzna, człowiek czy wampir, nie dotknie jej, nie wtedy, gdy cenił swoje życie. Krzyk przyjemności Emmy rozbrzmiał głośno na pierwszy dreszcz jej orgazmu, który zafalował wzdłuż jego fiuta. Jej kanał się zacisnął, kurcząc się niczym gorąca, mokra rękawiczka, trzymając go i puszczając w rytmie, jakie jej ciało przynaglało jego do dania swojego nasienia. Nadal ją pieprzył, uderzając sobą w jej łechtaczkę przy ~ 31 ~
każdym pchnięciu aż zaczęła krzyczeć w orgazmie, jego imię było jedynym dźwiękiem na jej ustach. Opuścił głowę do jej szyi, czując miękki opór jej aksamitnej skóry, pęknięcie jej żyły, gdy jego kły nakłuły jej żyłę i zaczął się żywić. Wtedy zaczął się budować jego własny orgazm, nieubłagana potrzeba, która napięła jego jądra i utwardziła fiuta, dopóki się w nim nie zagotował, a przyjemność jak żadna inna, rozprysła się o macicę Emmy, znacząc ją od środka i na zewnątrz, jako jego. Głowa Emmy opadła na szeroki bark Duncana, łapiąc oddech. Za każdym razem, pomyślała w duchu. Za każdym razem, kiedy się kochali, to było to samo niewiarygodne doświadczenie. Tak naprawdę, zanim nie spotkała Duncana, nie zabawiała się seksualnie, ale nie była też dziewicą. Miała chłopaków, jak również kochanków. Ale teraz trudno było pamiętać każdego z nich, kiedy miała Duncana. To było tak, jakby wszystko do ich spotkania po prostu… czekało. Ciężar Duncana spoczywał na niej w pełni, jego ręce wciąż ściskały jej tyłek, jej nogi nadal otaczały jego biodra. Obrócił głowę, żeby napotkać jej oczy, posyłając jej najsłodszy, najbardziej anielski uśmiech. Och, był sprytny, w porządku. Wręcz diaboliczny. Ale to nie działało. Odwzajemniła uśmiech. - Zechcesz wziąć ze mną prysznic zanim wyjdziemy? – zapytała z udawaną niewinnością. Jego oczy zwęziły się, a ona się roześmiała. – Powiedziałam ci, że to nie zadziałała – dodała zadowolona. Duncan uniósł jedną brew i zaczął napinać swój tyłek, jeszcze raz wbijając w nią swojego błyskawicznie stwardniałego kutasa. Emma zamruczała. - Jeśli chcesz zostać tu całą noc, przekonaj mnie, nie będę się sprzeczała, mój słodki. To ciężka robota, ale jestem za. Oczywiście, prawdopodobnie powinieneś dać znać Miguelowi, że… - Diabelska kobieta – mruknął Duncan. Trzepnął rozsądnie jej tyłek, a potem opuścił ją, żeby stanęła przed nim, wciąż trzymając ją uwięzioną między sobą, a ścianą, kiedy posłał jej rzeczowe spojrzenie. - Bardzo dobrze – zgodził się. – Możesz towarzyszyć nam dziś wieczorem. Ale – dodał stanowczo – najpierw weźmiesz prysznic. Nie pozwolę, żebyś weszła do domu krwi pachnąc seksem. I, Emmo, będziesz mnie dzisiaj słuchała bez pytań. Nigdy nie byliśmy w tej placówce i nie wiemy, czego się spodziewać. Nie było tam doniesień o przemocy ani żadnych skarg, o których byśmy wiedzieli. Ale to jest bar, do tego w ~ 32 ~
nienajlepszej dzielnicy. Nigdy wcześniej nie byłaś w domu krwi… – Zamilkł w pół zdania i skrzywił się na nią. – Byłaś? Emma poklepała jego twardą pierś. - Nigdy – zapewniła go. – Nikt nie smakował mojej krwi, tylko ty, mój piękny. Odpręż się. - Bardziej bym się odprężył, gdybyś została w domu jak rozsądna kobieta – mruknął. - Nie chcesz rozsądnej kobiety i wiesz to. - Myślałem, że tak, dopóki cię nie spotkałem – powiedział sucho. Emma roześmiała się wesoło i pchnęła go. - Weźmiesz ze mną prysznic czy nie? - Wezmę. Ale żadnego seksu. Muszę zachować trochę siły, żeby poradzić sobie z tym w cokolwiek wdepniemy. - Biedactwo – zagruchała, odpinając stanik i rzucając na łóżko. – Może powinniśmy wykąpać się osobno, żeby nie kusiło mnie, by ponownie cię zniewolić. Duncan spuścił spodnie do podłogi i wyszedł z nich, jego kutas już był podniecony i gotowy na nią. - Zniewolenie odpada, kochana – warknął.
***
Powinienem był zmusić Emmę, żeby została w domu. To była pierwsza myśl Duncana, gdy zajechali na parking przed domem krwi. Tyle, że to dosłownie nie był dom. Nawet nazwanie tego barem było swego rodzaju uprzejmością. To było bardziej jak speluna. Tkwiący w samym środku centrum handlowego bar miał zaciemnione okna i żadnej nazwy, tylko fioletowy neon z napisem Bar i pokazujący jego wiek w krzywych literach, które były bardziej różowe niż fioletowe. W dalekim rogu długiego, niskiego centrum były kamery ochrony, ale żadnej przy samym barze. ~ 33 ~
- Louis, jesteś pewny, że to miejsce nadal jest czynne? – zapytał Miguel, mówiąc przez zestaw Bluetooth do szefa ochrony Duncana, który jechał w SUV-ie za nimi. Zanim Louis mógł odpowiedzieć, Duncan przytaknął. - W środku są wampiry. – Przechylił z zaciekawieniem głowę. – Ale żadnych ludzi. Co dzisiaj jest, czwartek? Może nie otwierają interesu aż do weekendu. Emma odezwała się obok niego. - Wciąż mamy zamiar… - Tak – powiedział Duncan. – Nie szukam ludzkiego towarzystwa. Przyszedłem, żeby spotkać się z wampirami, które się tu żywią. – Poczuł jak Emma skrzywiła się obok niego, ale specjalnie użył dosadnych słów. Chciał, żeby nie miała złudzeń, co do tego, co działo się w takim miejscu. Nieważne czy elegancki dom na plaży w Malibu, czy tandetny bar w centrum handlowym taki jak ten, dom krwi istniał tylko w jednym celu, którym było żywienie wampirów. Mógł być alkohol i muzyka, i mogli wydawać się być bardziej jak bary dla singli albo imprezowe domy, ale pod tym, karmili wielu i nic innego. Emma musiała to zrozumieć zanim przejdzie przez te obskurne, popękane i podarte skórzane drzwi. Kierowca Duncana – dzisiaj był nim Ari – zajął SUV-em najbliższe wolne miejsce, ustawiając go do szybkiej ucieczki. - Niezbyt wiele samochodów – zauważył Miguel ze swego przedniego siedzenia dla pasażera. – Muszą parkować z tyłu. - Albo mieszkają w pobliżu i przychodzą pieszo – zasugerował Ari. Rozejrzał się. – Z łatwością można tu dotrzeć z wielu dzielnic, zwłaszcza dla jednego z nas. Drugi SUV wycofał się obok nich i wyskoczyła grupa ochroniarzy Duncana, rozchodząc się po parkingu, zaglądając w ciemne fronty sklepowe wzdłuż obskurnego centrum. Drzwi od strony Emmy otworzyły się i już był tam Louis, z Baldwinem tuż za nim. Emma zobaczyła Baldwina i obróciła się, by posłać Duncanowi ostre spojrzenie. - Powiedziałeś, że mogę… - Wiem, co powiedziałem, Emmo, pamiętam wszystko. Zostaniesz tu z Baldwinem, dopóki nie sprawdzimy, co jest za drzwiami. Jak tylko się upewnię, że jest bezpiecznie, Baldwin wprowadzi cię do środka. ~ 34 ~
Szczęka Emmy zacisnęła się, ale dała mu krótkie skinienie na zgodę. Duncan pocałował ją delikatnie. - Dziękuję, Emmaline. Natychmiast zmiękła, a potem skrzywiła się, gdy zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła. Roześmiał się. - Jesteśmy gotowi, Miguel? - Tak, mój panie. - Baldwin. - Tak, mój panie. - Ona jest dla mnie najważniejszą rzeczą na świecie. Nie zapomnij o tym. - Nigdy, mój panie. Duncan pogładził wierzchem palców policzek Emmy, czując gorąco jej rumieńca na swoje słowa. Próbowała ukryć swój grymas, ale jej oczy zdradziły ją i się uśmiechnął. - Bądź grzeczna, Emmaline. Wysiadł z SUV-a i ruszył przez parking w stronę baru. Jego wampiry otoczyły go, z Miguelem przy jego boku i Louisem przed nim. Zatrzymali się, gdy dotarli do drzwi. Louis położył rękę na taniej, metalowej klamce i zaczekał, spoglądając do tyłu na Duncana po zgodę. Duncan przytaknął i Louis otworzył drzwi. Ze środka niczym fala wydostał się zapach ludzkiej krwi, który powinien być zapraszający, ale było go zbyt wiele, więc zbliżył się niebezpiecznie do smrodu niż do czegoś uwodzicielskiego. Wampiry Duncana rozeszły się wokół pokoju, tylko Miguel i Louis zostali przy jego boku. Szybkie zbadanie ciemnego wnętrza baru powiedziało mu, że było osiemnaście wampirów, oczywiście bez jego własnych. Większość stolików, i ich użytkowników, było schowanych w ciemnych kątach, ale zza baru obserwowała ich kobieta. Była wysoka i uderzająco piękna, z ciemnoczekoladową skórą i długimi włosami splecionymi w warkoczyki zwisającymi w dół jej pleców. Rozmowa ustała, kiedy wszedł, obecne wampiry kompletnie znieruchomiały, obserwując ostrożnie z cieni. Barmanka pierwsza doszła do siebie, prawie natychmiast
~ 35 ~
odrzucając klapę od baru i wychodząc mu na spotkanie. W całości była ubrana w skórę – czarną spódniczkę, która ledwie zakrywała jej atuty, zwieńczoną ciemnoczerwonym gorsetem, który z przodu był sznurowany i zostawiał jej piersi w połowie nagie. Jej pulchne półkule błyszczącego ciała pęczniały nad czerwoną skórą, grożąc wylaniem się przy najmniejszej prowokacji, gdy podeszła i opadła przed nim na jedno kolano. - Panie – zagruchała, jej głowa pochyliła się w udawanej skromności. Uniosła twarz, żeby napotkać jego wzrok. Jej oczy były ciemne i zmysłowe, z grubymi czarnymi rzęsami, które zdobiły jej policzki, kiedy mrugała leniwie, posyłając mu spojrzenie, które było jawnym zaproszeniem. – Przykro mi, mój panie – zamruczała. – Nie znam twojego imienia. Duncan zmierzył ją chłodno. - Duncan – odparł. – A ty jesteś? - Twoja, mój panie. Ktoś parsknął z cienia i kobieta rzuciła wściekłe spojrzenie w tamtą stronę, zanim zwróciła swoje płonące spojrzenie na Duncana. - Na imię mi Imani, mój panie. Zanim Duncan mógł odpowiedzieć, szorstki głos zawołał. - Czy Victor naprawdę nie żyje? Duncan zlustrował obecne wampiry zanim jego wzrok padł nieomylnie na tego, który się odezwał. - Tak – odpowiedział krótko. - No cóż, Bogu niech będą za to dzięki. – Wymamrotane słowa prawie zagubiły się w radosnych okrzykach, kiedy każdy wampir w barze wyraził swoją aprobatę. Nagle Duncan został otoczony przez wampiry, które przepchnęły się przez jego ochronę, chcąc zbliżyć się do swojego nowego pana. Jego ludzie skupili się z nieszczęśliwymi minami, ale on się nie martwił. Zgromadzone tu wampiry nie miały zamiaru go skrzywdzić. To nie było nic więcej jak ostrożna ulga w emocjach, jakie nadawali niczym sygnały radiowe, przynajmniej dla jego świetnie nastrojonych zmysłów.
~ 36 ~
Imani, prawie zapomniana, że klęczy u stóp Duncana, zerwała się z warknięciem jak wszyscy wkoło i przysunęła się bliżej do Duncana, jakby miała zamiar zatwierdzić. Wyciągnęła rękę z długimi palcami, żeby chwycić jego ramię, ale zamarła w pół ruchu, kiedy Duncan obrócił się i posłał jej lodowate spojrzenie. - Miguel – powiedział, nie zdejmując oczu z Imani. – Niech Baldwin przyprowadzi tu Emmę. Miguel mruknął coś do swojego mikrofonu i chwilę później otworzyły się frontowe drzwi. Duncan nie musiał jej widzieć, żeby wiedzieć, że to Emma. Poczuł jej obecność tak silnie jak ciepły wiatr za swoimi plecami. - Emmaline – zawołał. – Dołącz do mnie.
***
Emma siedziała w SUV-ie, ze wzrokiem utkwionym w drzwiach tandetnego baru, jakby mogła zajrzeć tam przez łuszczącą się skórę, gdyby tylko wpatrywała się dość intensywnie. Obok niej, Baldwin przygarbił się na siedzeniu, nogi wyciągnął między dwoma przednimi siedzeniami, jakby nic na świecie go nie obchodziło. To oczywiście, było tylko udawanie. W mgnieniu oka, mógł wskoczyć w śmiertelną akcję, ryzykując życie, żeby ją chronić. I wiedziała, że to zrobi, ponieważ zrobił to już wcześniej. Prawie umarł broniąc jej. Niczego nie usłyszała, ale nagle ręka Baldwina uniosła się, by dotknąć jego ucha z prawie niewidzialną słuchawką komunikacyjną. - Już idziemy – powiedział. Emma przesunęła się skwapliwie na brzeg siedzenia SUV-a. - Wchodzimy? – zapytała. Jej serce przyspieszyło z podniecenia, może trochę ze strachu. Jednak niezbyt dużo strachu, ponieważ Duncan nigdy by nie pozwolił, żeby coś jej się stało. - Duży facet powiedział Przyprowadź mi moją Emmę, a ja dostarczam – zakpił Baldwin. Wysunął się z pojazdu i przytrzymał dla niej drzwi, a potem zatrzymał ją ręką
~ 37 ~
na ramieniu. Posłał jej poważne spojrzenie i powiedział. – Pamiętaj, Emmo, zostań tuż za mną zanim nie dam ci znać, okej? Kiwnęła nieobecnie głową, jej uwaga była skupiona nie na tym, co mówił Baldwin, ale na Glocku w kieszeni jej zimowej kurtki. Spędziła trochę pouczającego czasu z partnerką Raphaela, Cyn, kiedy byli w Kalifornii kilka tygodni temu. Cyn wiedziała bardzo dużo różnych rzeczy o tym jak radzić sobie z wampirami i była bardziej niż chętna, żeby się podzielić. Jej pierwszą ważną radą, którą stresowała się bardziej niż innymi, było nigdy nie wchodzić do pokoju pełnego obcych wampirów bez broni. Emma już posiadała broń i wiedziała jak jej używać. Zatrzymała nawet tę łasicę Maxa Graftona od strzelenia do Duncana po raz drugi i może nawet zabicia go. Więc, nie była całkowitą amatorką, jeśli chodziło o broń. Ale też nie była przyzwyczajona do noszenia jej wszędzie, co znaczyło, że wciąż walczyła z potrzebą ciągłego jej sprawdzania. Może po tym, kupi jakąś kaburę i będzie otwarcie nosiła to cholerstwo. Tak robiła Cyn. I Cyn powiedziała jej o Colinie Murphy, byłym żołnierzu Navy SEAL, sparowanym z Lady Sophią, Wampirzą Panią Kanady. On nie tylko cały czas był uzbrojony, ale był uzbrojony aż po zęby. Więc, nie było powodu, dla którego Emma nie mogłaby jawnie nosić swojego wiernego Glocka, gdziekolwiek chciała. Podążyła przez parking za Baldwinem do ciężkich drzwi baru. Widziały lepsze czasy, to było pewne. Słodko różowa skóra była popękana i odłaziła, z kępkami wyłażącej wyściółki i dziurami tam, gdzie dawno zniknęła. Baldwin pociągnął drzwi i wprowadził ją do środka, natychmiast stając w wejściu i ustawiając się przed Emmą, więc jego ciało stało się tarczą przeciw temu, co mogło na nich czekać. Emma lekko oparła dłoń na jego plecach, w sposób, w jaki jej pokazał, więc wiedział, gdzie jest. - Emmaline – głos Duncana był pierwszym, który usłyszała. – Dołącz do mnie. To było wyrażone bardziej jak polecenie niż prośba i normalnie to by ją trochę wkurzyło, ale użył jej pełnego imienia Emmaline. Tylko Duncan używał tego imienia i tylko po to, by pokazać uczucie. Więc, najwyraźniej, w tym zdaniu były warstwy znaczenia. Baldwin odsunął się na bok, podczas gdy Emma wciąż przetwarzała, co to wszystko znaczyło, ale kiedy zauważyła Duncana, to, co zobaczyła sprawiło, że cały ten słowny niuans stał się nieważny. Kim do diabła była ta ubrana w skórę suka z wywalonymi cyckami i co robiła stojąc tak blisko Duncana?
~ 38 ~
Emma ruszyła przez pomieszczenie, ledwie świadoma wampirów Duncana oczyszczających dla niej drogę. Podeszła do prawego boku Duncana – boku, gdzie stała ta suka – i wsunęła zaborczo swoje ramię pod jego, podczas gdy drugą rękę włożyła do kieszeni i zacisnęła na czekającej tam broni. - Duncan – powiedziała, posyłając na wpół nagiej kobiecie ostrzegawcze spojrzenie. Kobieta – nie, wampirzyca – syknęła na nią niczym szczerząca zęby kotka, piorunując Emmę wzrokiem i stawiając groźne pół kroku do przodu. - Nie robiłabym tego – powiedziała zimno Emma i wyciągnęła broń, celując w pierś wampirzycy. - Nie możesz mnie tym zranić – zakpiła wampirzyca. - Och, zranię – zapewniła ją Emma. – Chociaż trzeba przyznać, że to może cię nie zabić. Ale z pewnością unieruchomi cię na wystarczająco długo, żebym mogła znaleźć kołek. Wzrok wampirzycy przesunął się niespokojnie z broni na twarz Emmy i z powrotem, jakby oceniała jej szczerość. Zmarszczyła brwi, a potem zerknęła na Duncana, który nic nie mówił, tylko stał w idealnym, śmiertelnym bezruchu. Emma znała zagrożenie w prowokowaniu Duncana, kiedy taki był. Ale czy wiedziała to ta wampirza suka? - Moja partnerka – powiedział cicho Duncan, ale było to wystarczająco głośne, żeby zostało usłyszane przez każdego wampira w pokoju. – Emma Duquet. Oczy wampirzycy na chwilę się rozszerzyły, a potem cofnęła się i krzyknęła z dobrze udawaną radością. - Szampana! Toast za zdrowie naszego nowego pana. Duncan patrzył z rozbawieniem jak Imani biegnie z powrotem za bar na okrzyki zgromadzonych wampirów. Szybko zaczęła wyciągać kieliszki do szampana – takie staromodnego rodzaju z wąskimi czarkami, nie te popularne dzisiaj. Na chwilę zniknęła za drzwiami za barem, a potem wyłoniła się niosąc kilka butelek szampana. - Toast – krzyknęła znowu i zaczęła nalewać szampana wzdłuż rzędu kieliszków, rozlewając go hojnie, gdy lała od kieliszka do kieliszka nie unosząc butelki. - Myślę, że są zadowoleni widząc cię, mój panie – mruknął Miguel.
~ 39 ~
Duncan wziął pełen kieliszek podany sobie przez jednego z wampirów i przekazał go Emmie, a potem przyjął jednego dla siebie. Był dumny z Emmy. Nie tylko dlatego, że postawiła się Imani, ale również dlatego, że zatwierdziła go. Jednak będzie musiał porozmawiać z nią o tej broni. Wiedział, że miała ją ze sobą, ale tak naprawdę nie spodziewał się, że wyciągnie ją na kogokolwiek. To, że to zrobiła, wywołało jego uśmiech. Zwłaszcza, że broniła swego terytorium… jego. - Z czego się śmiejesz – mruknęła zza szampana. - Mówiłem ci już, że cię kocham, Emmaline? - Raz czy dwa. Trąć się ze mną kieliszkiem. Duncan zrobił to i zauważył, że Emma sama się uśmiecha. Uniósł pytająco brew. - To, że jesteś mój, doprowadza tę sukę do szaleństwa – zadrwiła i Duncan musiał się roześmiać. - Na imię jej Imani. - Kogo to obchodzi? - Jaka agresywna, Emmaline. Chociaż to całkiem podniecające. Emma prychnęła. - Wszystko uważasz za podniecające. Nie, żebym się skarżyła – pospieszyła dodać. Duncan mrugnął do Emmy, a potem skierował swoją uwagę na Imani, która wskoczyła na coś za barem, więc teraz stała ponad wszystkimi. - Hej! – zawołała, a potem podniosła głos jeszcze głośniej i wrzasnęła. – Zamknijcie się! Za naszego nowego pana – powiedziała w zapadniętej ciszy, jej oczy błyszczały w słabym świetle, kły były widoczne, gdy uśmiechnęła się szeroko. – Niech żyje tysiąc lat! -Taak! – Męskie głosy wzniosły się zgodnie, tworząc tak głęboki dudniący dźwięk, że Duncan poczuł go w żołądku. Albo może poczuł emocje tego momentu. Wszyscy wypili – oprócz Duncana, który tylko przytknął uprzejmie usta do kieliszka, ale nie napił się. Emma, jak zauważył, uniosła kieliszek w toaście, ale w ogóle nie wypiła. Zobaczyła, że patrzy i powiedziała. - Kto wie, co tu wsypała? To może być zabójcze dla ludzi.
~ 40 ~
- Bardzo mądrze – powiedział bezbarwnie Duncan. A to ponownie mu przypomniało, że Emma była jedynym człowiekiem w tym pokoju. Jeden z wampirów rzucił kieliszkiem o ścianę, przerywając ten moment, a Imani wrzasnęła niczym handlarka ryb. - Zapłacisz za to, dupku! - Panie – odezwał się Miguel w nagłej uwadze. – Jest inny… - W porządku, Miguel. Jestem go świadomy. Emma zauważyła wymianę i jej pytające spojrzenie zmieniło się w zaniepokojone, kiedy nagle za nią pojawił się Baldwin. - Duncan? – Przeszukała pomieszczenie oczami, a ręka wsunęła się do kieszeni, gdzie miała broń. Naprawdę musiał z nią o tym porozmawiać. - Wszystko w porządku, Emmaline. Zaufaj mi. Kiwnęła głową i odprężyła się odrobinę, co ogrzało jego serce. Ale zauważył, że pozostała czujna, a to ogrzało całkiem inną część jego anatomii. Nazwał ją agresywną. Była tym i więcej. Przez miejscowe wampiry przetoczyło się rosnące zaniepokojenie, szeptane wymiany gniewnych słów, które przemykały wśród ich szeregów, dopóki nagle nie znieruchomieli, wycofując się, jakby zostało wydane ciche polecenie, ustępując miejsca jednemu z nich, by wystąpił do przodu. Był niczym niewyróżniającym się wampirem. Brązowe włosy potrzebowały fryzjera, wąskie ramiona i szczupła sylwetka bez żadnej szczególnej muskulatury. Ale inni traktowali go prawie z tym samym respektem, jaki dali Duncanowi. Duncan oczywiście wiedział, że on tu jest. Umysłowy wampirzy podpis był zbyt oczywisty, żeby go zataić. Brązowowłosy wampir zbliżył się bezczelnym krokiem. Był wampirzym panem, ale bardzo słabym, którego z łatwością mógł opanować każdy inny wampir z silną wolą. Więc, albo był naturalnie charyzmatyczny albo wampiry w tym pokoju były kolosalnie słabe. Na nieszczęście – dla niego – zaraz odkryje, jaki naprawdę był nieistotny.
~ 41 ~
Przybysz zatrzymał się tuż przed Duncanem, rzucając zaciekawione spojrzenie na Emmę i posyłając Miguelowi lekceważący uśmieszek, zanim w końcu stanął w aroganckiej postawie, gdy napotkał spokojnie spojrzenie Duncana. - Na kolana – powiedział cicho Duncan. Wampir zmarszczył brwi, najwyraźniej się tego nie spodziewając i spróbował się opierać, ale Duncan nie dał mu szansy. Dodał dość mocy do rozkazu, żeby nogi brązowowłosego wampira zgięły się jak gałązki, jego kolana uderzyły o podłogę ze słyszalnym trzaskiem. - Emmo – mruknął Duncan. – To będzie krwawe. Możesz to obserwować, jeśli chcesz, ale chciałbym, że pozostała blisko Baldwina. - Zostanę – powiedziała czystym głosem, a potem zrobiła pół kroku w tył tam, gdzie czekał Baldwin. Duncan zsunął swoją skórzaną kurtkę, rzucając ją na najbliższe krzesło. - Jak się nazywasz? – zapytał wampira od niechcenia i skinął na Miguela, który wyciągnął mały nóż. To była śliczna, mała rzecz z dziesięciocentymetrowym ostrzem z damasceńskiej stali i rączką wykładaną macicą perłową. Duncan znalazł go podczas surfowania po Internecie, kiedy szukał pomysłu na prezent dla Cyn. Już posiadał rzadkie, antyczne ostrze na formalne okazje, ale ten był zdecydowanie bardziej praktyczny podczas podróży i już używał go kilka razy podczas przejmowania terytorium. - Frederic – burknął klęczący wampir, odpowiadając na pytanie Duncana. – Frederic Paro. Duncan już podciągał rękaw swetra przygotowując się do podzielenia się krwią z Frederikiem i by wydobyć przysięgę lojalności. Ale teraz znieruchomiał i obrócił się, żeby zmierzyć klęczącego wampira ze starannie ukrytym niedowierzaniem. Przebiegł przez niego gniew, zmieniając się szybko we wściekłość. Duncan rzadko tracił kontrolę nad swoim gniewem i jeszcze rzadziej pozwalał komukolwiek zobaczyć, co się dzieje za tą spokojną twarzą, którą prezentował światu. Ale tego było zbyt wiele. Ten nieistotny wampirzy robak myślał, że może okłamać swego prawowitego pana? Co gorsze, najwyraźniej myślał, że Duncan jest tak słaby, że nie zauważy różnicy. Duncan spodziewał się wyzwania lub dwóch, kiedy przejmował terytorium po Viktorze, ale nie od takiego słabeusza jak ten. Albo wampir miał znacznie przerośnięte poczucie własnej mocy, albo nie miał pojęcia, czego potrzeba, żeby stać się wampirzym panem.
~ 42 ~
Duncan przemówił niskim głosem, zmuszając tak zwanego Frederica do pochylenia się, żeby go słyszał. - Kłamiesz, Domingo – warknął, używając prawdziwego imienia wampira. Klęczący wampir drgnął słysząc swoje wypowiedziane imię, a potem zaczął z trudem łapać oddech, kiedy Duncan użył swojej mocy i powoli wysysał powietrze z jego płuc, po trochu za każdym razem. - Oto, co się stanie, Domingo – powiedział Duncan twardym tonem. – Albo staniesz się jeszcze jedną kupką prochu, którą Imani zmiecie z podłogi tego czarującego baru, albo przysięgniesz mi wierność pod groźbą śmierci. Twojej śmierci. Tak czy inaczej, to nie ma dla mnie znaczenia. Domingo chwycił obiema rękami za swoje gardło, jego usta się poruszały, jakby starał się złapać dość oddechu, żeby mówić. Duncan ignorował jego wysiłki, dalej podciągając rękaw nad łokieć, jakby nie było pośpiechu. W końcu, spojrzał na Domingo, którego twarz była ciemnoczerwona od nadwyrężenia, oczy wyszły z głowy i były pełne błagania. Duncan przyglądał mu się jeszcze dłuższą chwilę, a potem skinął głową. Domingo padł do przodu, dysząc i kaszląc po oddech, wsysając powietrze dużymi, głośnymi łykami. - I co? – spytał Duncan zimnym głosem. - Mój panie – wychrypiał Domingo. – Wybacz mi. Nie wiedziałem. Duncan popatrzył na niego. - Dokładnie czego nie wiedziałeś? Wampir wpatrywał się, jego oczy były rozszerzone i mrugały gwałtownie ze strachu. Duncan rzucił mu zniecierpliwione spojrzenie, jedna brew uniosła się, by podkreślić swoje pozostawione bez odpowiedzi pytanie. - Victor nigdy tu nie przychodził, mój panie – wyszeptał ochryple Domingo. – Nigdy nie spotkałem innego wampira, który potrafiłby… – Zamilkł, najwyraźniej przerażony powiedzeniem czegoś niewłaściwego.
~ 43 ~
Duncan zamrugał leniwie. - No cóż, teraz spotkałeś. – Wziął nóż od Miguela i zatrzymał się z ostrzem tuż nad swoim lewym przedramieniem. - Domingo Paro, przyjdziesz do mnie ze swojej własnej wolnej woli i chęci? – zapytał formalnie. Domingo przełknął mocno, ale jego kiwnięcie zgody było natychmiastowe i powtórzyło się kilka razy. - Tak, mój panie – odparł, jego głos wciąż był ochrypły z napięcia. - I to jest to, czego prawdziwie pragniesz? - Tak, mój panie, to jest moje prawdziwe pragnienie. Duncan opuścił nóż, robiąc czyste cięcie na środku swojego przedramienia, między ścięgnami aż do nadgarstka. Krew popłynęła prawie natychmiast, ciemnoczerwona i gęsta, gdy spłynęła po ramieniu, by zgromadzić się w jego zwiniętej dłoni. Emma zrobiła cichy odgłos rozpaczy, bardziej emocjonalny niż rzeczywisty dźwięk. Duncan podniósł wzrok, żeby zobaczyć ją wpatrującą się w krew skapującą w dół jego ramienia, a jej śliczna twarz była wykrzywiona z niepokoju. Jej mina szybko jednak zmieniła się w bardzo zaciekawioną, kiedy głowa Dominga podskoczyła, jego nozdrza się rozszerzyły, jego wzrok skupił na hojności krwi tak kusząco bliskiej. Pewny, że z Emmą wszystko jest w porządku na to, co widzi, Duncan zwrócił swoją uwagę na wampira, świadomy znaczenia chwili. Skoro Domingo nigdy nie spotkał się z wampirem silniejszym od siebie, prawdopodobnie nigdy nie natknął się na innego mistrza, nie mówiąc o wampirzym panu. Duncana w ogóle nie zaskoczyło to, że Victor nigdy nie zawracał sobie głowy podróżami poza stolicę, żeby spotkać się z wampirami, za które był odpowiedzialny. Ale to kazało mu się zastanowić, kto stworzył Domingo. Nie, żeby to miało jeszcze jakieś znaczenie. Od tego dnia, Domingo tylko jednego wampira będzie nazywał Panem. Duncan w zaproszeniu wyciągnął do przodu rękę. Oczy Domingo pomknęły do twarzy Duncana, żeby jej się przyjrzeć, głód był oczywisty w każdej linii jego ciała. - Pij, Domingo – powiedział miękko Duncan. – I bądź mój. Z cichym skowytem zachłanności, Domingo zanurzył twarz w zakrwawionej dłoni Duncana, jego język zlizywał świeżą krew, a jęk przyjemności zanucił w jego gardle. Duncan obserwował, obojętny na inne wampiry w pomieszczeniu, chociaż na nich ~ 44 ~
również z pewnością wpłynął zapach jego krwi. Wiedział, że kiedy podniesie wzrok, znajdzie wkoło szkliste oczy i obnażone kły. Nie w agresji, ale w czysto automatycznej reakcji na egzotyczny zapach krwi wampirzego pana. W każdym razie, miał całkowitą wiarę w swoich ludzi z ochrony i wiedział, że jeśli ktokolwiek zrobi chociaż krok w złą stronę, sprawca zostanie natychmiast zatrzymany. W końcu, odsunął rękę, używając smugi mocy, żeby powstrzymać instynktowne pragnienie napaści Dominga. Miguel już zabrał nóż i teraz podał Duncanowi czystą, białą chusteczkę do tymczasowego owinięcia wokół ramienia. Krwawienie bardzo szybko ustanie, a przecięcie się uleczy. Będzie chciał wytrzeć ramię do czysta, ale to mogło poczekać, dopóki nie znajdą się z powrotem na osobności w ich SUV-ie.
***
Brakowała godzina do wschodu słońca, gdy on i Emma wrócili do domu w Waszyngtonie. Duncan z westchnieniem ulgi zamknął drzwi do ich prywatnego mieszkania. Dzisiejsza przygoda była jeszcze jednym odfajkowaniem na liście rzeczy, którymi musiał się zająć, jeszcze jednym krokiem do zapewnienia kontroli na swoim nowym terytorium. Po drugiej stronie pokoju, Emma ostrożnie wyciągnęła z kieszeni kurtki broń i położyła na antycznej komodzie. To było dziwne zestawienie, nowoczesna elegancja i model zabójczego narzędzia na staromodnej elegancji drewna i ręcznej roboty biurka. Ale podczas gdy biurko stało w domu wampira od setek lat, nie było wątpliwości, że było przechowalnią dla więcej niż jednej broni przemocy. Przemierzył pokój, kiedy zdjęła buty i ściągnęła swoje obcisłe dżinsy. Usiadła obok niego w milczeniu, opierając głowę na jego ramieniu, słuchając jak Duncan i jego ludzie analizują wieczorne wydarzenia. Wciąż milczała, ale z pewnością nie jej emocje. Jej serce waliło i była… w doskonałym nastroju? Obrócił ją do siebie, przyciągając ją bliżej i całując jej skroń, wdychając świeży zapach jej włosów. - Wszystko dobrze, Emmaline? Odchyliła się na tyle, żeby uśmiechnąć się do niego.
~ 45 ~
- Świetnie! To było ekscytujące. To znaczy, widziałam jak dawałeś krew Baldwinowi, kiedy został postrzelony, ale to było coś innego. Ta cała rytualna rzecz! Duncan roześmiał się. Martwił się, że uzna to za zbyt brutalne, a tu proszę, spijała cała tę rzecz jak jakąś nową, egzotyczną przygodę. - A co do tej twojej broni… – zaczął. - Och, daj spokój, wiedziałeś, że ją mam. - Tak – potwierdził. – Chociaż nigdy nie podejrzewałem, że jej użyjesz. Wiesz, że 9mm kula nie zatrzyma większości wampirów? Rana Baldwina była niecodzienna w tym, że przecięła aortę i znalazła się bardzo blisko trafienia w serce. Ale nie możesz na to liczyć. - Wiem – powiedziała Emma z kiwnięciem. – Tak właśnie powiedziała Cyn i dlatego… - Cyn? – powtórzył Duncan z tonącym uczuciem. – Rozmawiałaś o broni z Cyn? - Nie o broni, Duncanie. Rozmawiałyśmy o tym jak zabić wampira. To dlatego dała mi pudełko swoich super zabójczych wampirzych kul. To jest ta specjalna amunicja… Duncan zdusił jęk. - Tak, wiem, co to jest. Cyn dała ci te kule? - Owszem. – Emma napotkała jego spojrzenie i zapytała słodko. – Czy to problem? Duncan spróbował wyobrazić sobie wszystkie sposoby, jakimi Cyn mogła zdemoralizować jego Emmę, i spróbował nie zadrżeć. Nie, żeby nie chciał, by Emma wiedziała jak się obronić, żałował tylko, że nie ma jakiegoś sposobu, żeby upewnić się, że samoobrona była jedyną rzeczą, jaką Cyn ją nauczyła. Roześmiał się nagle, bardziej z siebie samego niż czegokolwiek innego, na samą myśl, że mógłby powstrzymać Cyn i Emmę od zrobienia tego, czego chciały. Jeszcze raz przyciągnął Emmę, pocałował czubek jej głowy. - Żaden problem, Emmaline. Nie ma chyba żyjącego człowieka, który wiedziałby więcej o zabijaniu wampirów niż Cynthia. Tylko nie zabij nikogo, kogo cenię, w porządku? - Pewnie, mój piękny. – Emma wsunęła ręce pod jego sweter, prowadząc je po jego biodrach i na plecy. – Dobrze się stało, że byłam tam dzisiaj, żeby cię obronić, co? ~ 46 ~
- Bronienie mnie to robota Miguela i Louisa, nie twoja. - No pewnie, jeśli ktoś próbuje cię zabić, ale ja mówię o tej suce z dużymi cyckami. Miała na ciebie oko. - Imani miała oko na Duncana wampirzego pana, nie na mnie osobiście. Każdy inny wampir nadawałby się równie dobrze, gdyby miał moc. – Zawinął ramiona wokół Emmy, ciesząc się naciskiem jej miękkich piersi na swój tors, zsuwając ręce w dół jej pleców, by oprzeć nad krzywiznami jej tyłka. – Poza tym, ja mam oko tylko na ciebie. - Ach. – Emma uśmiechnęła się, jej policzki zróżowiły się z przyjemności. – Mówisz same słodkie rzeczy. - Bo jestem słodkim facetem. Emma ściągnęła wargi z powątpiewaniem. - Może – odparła. – A może jesteś po prostu jednym z tych bajerantów, którzy są dobrzy w dostawaniu tego, czego chcą. - I czego to niby chcę od ciebie, Emmaline – zamruczał. Wylizał miękką ścieżkę na jej skórze za uchem, a potem zaciągnął się głęboko, wdychając kuszący zapach jej krwi, słysząc jak bicie jej serca przyspiesza z podniecenia o jeden poziom. - Jest późno – powiedziała bez tchu, nawet jeśli przycisnęła się do wybrzuszenia jego erekcji. - Nie tak późno – mruknął i zgarnął ją w swoje ramiona, niosąc przez pokój i rzucając ją bezceremonialnie na ich duże łóżko. – Pragnę cię, Emmaline. Emma uniosła się na łokcie i spojrzała na niego, jej wyjątkowe fiołkowe oczy były zamglone pożądaniem, kiedy rozszerzyła swoje nogi w zaproszeniu, jedna ręka sięgnęła w dół, żeby pogłaskać delikatną wewnętrzną skórę ud zanim musnęła koronkowy brzeg majtek. Jeden palec zanurzył się pod trójkąt czarnej satyny i mógł zobaczyć ruch jej ręki dającej jej przyjemność. Duncan złapał jej rękę i odsunął. - To należy do mnie, Emmo, moja kochana. A teraz wyliż palce do czysta i powiedz mi, że ci przykro. Niemal spodziewał się, że z czystego uporu odmówi. W rzeczywistości, raczej wolałby, żeby odmówiła, by mógł pokazać jej błąd w jej zachowaniu. Obraz jego
~ 47 ~
odcisku dłoni, jako gorącego znaku na jej idealnym tyłku sprawił, że jego fiut drgnął w oczekiwaniu. Oczy Emmy zwęziły się w buncie, ale potem posłała mu nikczemne spojrzenie i posłuchała jego polecenia, przeciągając swoimi mokrymi palcami po wierzchu majtek, wzdłuż nagiej skóry brzucha i do ust, gdzie wyraźnie delektowała się smakiem swojego własnego podniecenia. Duncan obserwował przez pół przymknięte powieki, śledząc każdy ruch jej języka, każde wsunięcie i wysunięcie się jej palców z ust. Pomruk aprobaty przetoczył się w jego piersi i oczy Emmy rozszerzyły się, jej źrenice powiększyły się z pożądania aż widoczna pozostała tylko wąska obwódka fioletu. Duncan oszczędnymi ruchami rozebrał się ze swoich własnych ubrań, jego wzrok ani na chwilę nie opuścił Emmy, kiedy podszedł do łóżka i opadł na jedno kolano na materac obok jej uda. Nie patrząc sięgnął w dół, usunął jej majtki, zrywając jedno wiązanie, potem drugie, zanim wyrzucił delikatny kawałek koronki przez ramię. Spojrzenie Emmy podążyło za ich śladem zanim wróciło z powrotem do jego twarzy. Musiała coś zobaczyć w jej wyrazie, ponieważ nerwowo oblizała usta. - Duncan? – szepnęła. Duncan opuścił głowę, spoglądając na nią intensywnym spojrzeniem drapieżnika, jakim był. - Emmaline – odpowiedział, jego głos był niczym więcej jak głęboki pomrukiem dźwięku. – Dlaczego nie jesteś naga? - Co? – Emma sapnęła, zamrugała. – Och! Przepraszam. Duncan poczuł falę satysfakcji na jej odpowiedź, kiedy pospieszyła otworzyć przednie zapięcie swojego stanika. Nie czekał aż skończy, tylko odsunął jej trzęsące się palce i sam odpiął stanik, obnażając jej piersi na swoje gorące spojrzenie. Miała piękne piersi, ta jego Emma, pełne i ciężkie z przyćmionymi aureolami i dużymi sutkami, które stawały się spuchnięte, gdy obracał każdym z nich w swoich ustach aż były rozsadzane przez krew, błagające o ugryzienie. Emma jęczała cicho, jej dłonie zacisnęły się w jego włosach, jej biodra wypychały się na oślep, szukając wypełnienia pustego miejsca między jej nogami. Duncan opuścił swój pełny ciężar na łóżko, przyciskając Emmę pod sobą, ustawiając biodra między jej udami. Mógł wyczuć jej gorące, mokre centrum przy swojej pachwinie, jej serce walące pod jego torsem. ~ 48 ~
Opuścił swoje usta na jej i dał jej miękkiego całusa, jego język przesunął się po złączeniu jej warg, zagłębił w jej ciepłe usta. Emma jęknęła jeszcze raz, tym razem głośniej, odgłosem wypełnionym pragnieniem. - Duncan – wysapała. – Potrzebuję… - Czego potrzebujesz, Emmaline. Powiedz mi. - Ciebie. Potrzebuję ciebie. - Ależ masz mnie – zamruczał, całując jej oczy, jej policzki, skubiąc drogę do jej wrażliwych uszu. - Proszę – zawołała, a potem bardziej żądająco. – Duncan! - Powiedz mi, Emmaline. Emma zajęczała, gdy poruszyła się pod nim, jej biodra były w ciągłym ruchu, jej cipka szlakiem gorąca na jego skórze, ocierająca się o jego fiuta. - Twojego fiuta – wyszeptała słabo, a potem głośniej. – Potrzebuję twojego fiuta, chcę, żebyś mnie pieprzył. Duncan, proszę! Duncan uśmiechnął się nad jej zwilgotniałą od potu skórą. Uniósł biodra, sięgnął w dół i ustawił czubek swojej erekcji przy jej wejściu. Była bardzo mokra, kremowa i gorąca, a jej płeć zadrżała, gdy poczuła pierwszy dotyk jego kutasa, próbując wciągnąć go głębiej. Duncan pchnął w Emmę, tylko ledwie wsuwając się w jej gorąco, by zaraz się wycofać i potrzeć długością swojego fiuta o spuchnięte wargi jej cipki, ślizgając się w tę i z powrotem aż cały nie był pokryty jej śliską wilgocią. - Tego chciałaś, Emmo? - Więcej – zażądała żarliwie, przyciskając kolana do każdego boku jego bioder, jej dłonie chwyciły jego tyłek, jakby chcąc przytrzymać go w miejscu. Duncan zachichotał nisko. - Powiedz, proszę, Emmo. - Niech to szlag, Duncan – zawołała, bijąc jego tyłek tak mocno, żeby zabolało. – Proszę. Pieprz mnie teraz. Jej ostatnie słowo było krzykiem przyjemności, gdy wbił się głęboko w jej ciało, obwód jego fiuta rozciągnął ją mocno, pomimo jej podniecenia. Ściany jej pochwy
~ 49 ~
pulsowały wokół niego, ciasne fałdki jedwabistego ciała, starając się go pomieścić, jednocześnie zaciskając się w chętnym powitaniu. Zanurzył się w niej aż po jądra i czekał, pozwalając jej ciału przystosować się do jego wtargnięcia, słuchając jak Emma walczy o złapanie oddechu. Kiedy jej paznokcie podrapały w dół jego pleców, zaczął się ruszać, pompując w tę i z powrotem, pieprząc ją mocno, bez finezji, tylko stałym, mocnym waleniem swojego fiuta między jej nogami. Emma chwyciła się kurczowo, kochając świadomość, że Duncan – zawsze mający kontrolę, zawsze chłodny Duncan – zagubił się w swoim pragnieniu jej, jego duże ciało miażdżyło jej, gdy raz za razem głęboko zatapiał w nią tego swojego pięknego kutasa. Czuła już swoje własne podniecenie, czuła pierwsze dreszcze przyjemności napinające jej skórę, nabrzmiewające piersi, jednocześnie doprowadzające jej sutki do prawie bolesnych, twardych pereł potrzeby. Pragnęła Duncana, pragnęła go wszędzie. Chciała jego ust na swoich piersiach, jego ust na jej, jego języka ślizgającego się wzdłuż jej policzka, próbującego smaku jej skóry, zapachu jej krwi. Ale bardziej niż wszystko inne, chciała go tam, gdzie właśnie był, jego penisa twardego pręta aksamitu i stali, tak długiego i grubego, że dziwiła się, że jej ciało mogło go przyjąć. Ale i tak go chciała, z potrzebą, która przytłaczała każde inne pragnienie, które tworzyło wszystko, co czuła zanim zniknie w porównaniu. Jej podniecenie rosło, już nie było dreszczy przyjemności, teraz była drżąca potrzeba, gdy każde zakończenie nerwowe obudziło się do życia od błyskawic czystej ekstazy przemykającej wzdłuż jej zmysłów i wszystko to strzelało z tego samego miejsca – tego kłębka nerwów między jej nogami, jej twardej, małej łechtaczki, która krzyczała z przyjemności, z potrzeby, z… Och, mój Boże. Emma krzyknęła, gdy doszła mocniej niż kiedykolwiek wcześniej, każdy mięsień w jej ciele wydawał się zadrżeć w jednym momencie, unosząc ją nad łóżko, jej plecy stały się łukiem potrzebującego głodu, jej paznokcie wbiły się w ciało pleców i tyłka Duncana, jakby chcąc zatrzymać go tam na zawsze. Duncan wysyczał swoją przyjemność, gdy bryknęła pod nim. Poczuła ciepły, wilgotny dotyk jego ust na swojej szyi, poczuła ostre ugryzienie jego zębów skubiących po krawędzi jej brody zanim zanurzył twarz w miękkim cieple za jej uchem. Wiedziała, kiedy jego kły się wysunęły, poczuła ich chłodną twardość na swojej rozgrzanej skórze. - Emmaline – zamruczał. – Do kogo należysz? ~ 50 ~
- Do ciebie – wyszeptała, nawet nie musząc zastanawiać się nad swoją odpowiedzią. – Należę do ciebie. Duncan warknął z aprobatą i potwierdził. - Do mnie. Jego kły zatopiły się w jej szyi i Emma pomyślała, że z pewnością roztrzaska się, kiedy każdy cal jej ciała, każda kropla krwi, każda najmniejsza żyjąca komórka zakrzyczała z rozkoszy. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, była fala gorąca na jej nabrzmiałych tkankach, gdy Duncan odrzucił do tyłu głowę i wyryczał swoje spełnienie.
***
Emma wstrząsnęła się, kiedy na okna opadły stalowe okiennice, zapowiadając rychły świt. Czuła się napuchnięta i syta, jej skóra była tak wyczulona, że nawet najlżejszy dotyk byłby bolesnym doznaniem. Chyba, że byłby to dotyk Duncana. Szeptem wymruczał jej imię podczas snu, słońce już zaczęło się go domagać. Emma naciągnęła na nich nakrycia i przytuliła się do niego, uśmiechając się, gdy jego ramię automatycznie ją otoczyło. Rozpoznała chwilę, kiedy słońce go zabrało, poczuła jak jego ciało kompletnie się odprężyło, jak każdy mięsień się rozluźnił. Unosząc się na łokieć, pogłaskała jego ukochaną twarz, odgarniając do tyłu jego blond włosy, przebiegając palcami po idealnym grzbiecie jego nosa, po pulchności jego zawsze młodzieńczych ust. - A ty należysz do mnie, Duncanie Milford. Kocham cię.
Tłumaczenie: panda68
~ 51 ~