De Shobhaa Bollywoodzkie noce Przełożyła z angielskiego Barbara Cendrowska-Werner MEMU MĘŻOWI, DILIPOWI Wakt ne kija kja hasin sitam, tum rahe na tum,...
15 downloads
24 Views
2MB Size
De Shobhaa Bollywoodzkie noce Przełożyła z angielskiego Barbara Cendrowska-Werner
MEMU MĘŻOWI, DILIPOWI
Wakt ne kija kja hasin sitam, tum rahe na tum, ham rahe na ham. (O, wyrafinowane okrucieństwo Czasu, nie jesteś już sobą i sobą nie jestem już ja.) KAIFIAZMI, Kagaz ke phul
CZĘŚĆ P IER WSZA KISZENBAJ — Zgasić światła! Kiszenbaj wysłuchał ostrego polecenia studyjnego popychadła z wyraźną pogardą. Ileż to razy w ciągu ostatniego dwudziestolecia słyszał te słowa? Tysiąc? Dziesięć tysięcy? Gdy w salce podrzędnego kina na peryferiach zapadła ciemność, wyciągnął stopy z białych czapali* z imitacji skóry, sięgnął po pudełko z betelem, beknął dyskretnie i dotknął amuletu zawieszonego na szyi. Odruch warunkowy. A przynajmniej tak działo się zazwyczaj. Dzisiejszy film był wyjątkowy. Postawił na niego nie tylko pieniądze. Kiszenbaj pragnął, by „Nasza miłość" stała się przebojem kasowym. I to nie ze względu na siebie. Dla Aaszy Rani. Jego Aaszy. Naturalnie szybko się zreflektował, że nie jest już jego. Ale niegdyś do niego należała. A jej droga do sławy rozpoczęła się w tym właśnie kinie. Nigdy nie zapomni tego wydarzenia. Swojego i jej pierwszego filmu. Ich pierwszego hitu. I nie zapomni jej. Swojej pierwszej miłości. Czy on dla niej też był pierwszą miłością? Facet zagłębiony w fotelu obok niego już zaczął się wiercić. Kiszenbaj zaklął pod nosem. Ten bhangi* odziany w kur-
* Czapale —sandały, klapki. * Bhangi — parias, niedotykalny.
ta-padżamę* uszytą z niebieściutkiego syntetyku to Gopal we własnej osobie. Gopaldżi,* niech go szlag! — prychnął pod nosem Kiszenbaj. On nie ma nic wspólnego z Gopaldżim. To niegdysiejszy śmieciarz babrzący się w rynsztokach Bombaju. A dziś tenże sukinsyn jest producentem. Stoi u szczytu sławy, siedzi na górze forsy. A jeszcze przed siedmioma łaty był podrzędnym pracownikiem obsługi w firmie producenckiej Kiszenbaja. Tak, Kiszenbaj miał wówczas własną firmę producencką. Pod własną nazwą. Studio K. B. Wówczas Gopal był zaledwie pieprzonym alfonsem, który zajmował się dostarczaniem betelu dla dyrektora i dziwek dla głównego amanta. Kiszenbaj dobrze go pamiętał. „Skocz no po paczkę fajek, dupku" — wołał do fagasa o rozbieganych oczkach — „Ale już". I Gopal skakał na jednej nóżce do samochodu po dunhille. Był użyteczny i przedsiębiorczy. Potrafił wyprasować taftową spódnicę pierwszej gwiazdy, nie wypalając w niej dziur. Wiedział, jak w ciągu jednego dnia załatwić wielbłądy do teledysku. Ten wredny gnojek umiał nawet umalować aktorów, gdy zachorował charakteryzator. Bez Gopala nie można się było obejść. I wszyscy nim pomiatali. Kiszenbaj pamięta dzień, w którym go wylał. Przykra sprawa, niestety nie miał wyjścia. Gopal przesadził. Próbował się przystawiać do Aaszy Rani. Kiszenbaj nie chciał o tym myśleć. Trzeba się skupić na chwili obecnej. Ogłuszająca muzyka przy czołówce. Dlaczego wszystkie indyjskie filmy (nawet te o ambicjach artystycznych) muszą bombardować ucho widza dzikim hałasem podczas pierwszych, jakże ważnych sekwencji? Czy pragną wstrząsnąć publicznością, by skupić jej uwagę, czy też otumanić ją i uśpić zdrowy rozsądek? A właściwie co go to obchodzi? Durnie dostają taki towar, jakiego sobie życzą.
* Kurta-padżama — męski strój, żakietowa bluza i spodnie. * Dżi — przyrostek dodawany do imienia lub nazwiska na znak szacunku.
Aaszy Rani nie chciało się fatygować na pokaz przedpre-mierowy. Zresztą nikt tego od niej nie oczekiwał. Miała wszak małą salę kinową przy swym eleganckim domu w Bandrze, gdzie mieszkają bogaci i sławni. A także studio dubbingowe. Dobrze pomyślane, chwalił ją w duchu Kiszenbaj. Ciekawe, kto jej doradza? W każdym razie ktoś, kto zdołał ją namówić, by użyczyła mu co nieco ze swego ciężko zdobytego kapitału. Kiszenbaj zaśmiał się bezgłośnie, wyobrażając sobie tę scenę: „Aaszo Rani, skarbie, użycz mi swych wdzięków, forsy użyczysz potem". Miała, na co zasłużyła, kimkolwiek byłby ten facet. Zasłużyła na to, co z nią wyprawiał. Przebiegła dziwka. Chrzanić to, wszystkie kobiety są takie same. Przynajmniej wszystkie z branży filmowej. Bez wyjątku. Co do jednej. Gdy Kiszenbaj odkrył Aaszę Rani, była nikim. „Kopciuszek" — wyszydzały ją filmowe szmatta-wce. Niezdarna, niezgrabna tłuścioszka z Madrasu. I o strasznie ciemnej karnacji. Rany! Kiszenbaj nie lubił ciemnych dziewcząt. Osobiście gustował w jasnych i cycatych. Sam uzyskał śniadą cerę dzięki kremowi „Afgański śnieg" i talkowi Dreamflower firmy Pond's, które stosował po codziennej rytualnej kąpieli. Aasza Rani pokładała się ze śmiechu, oglądając jego staranną toaletę. Ale to było później. Gdy już oficjalnie do niego należała. Nie, nie poślubił tej dziwki, nic z tych rzeczy. Naturalnie w środowisku było wiadomo, że Kiszenbaj ma nową dupkę. Dawał tym sygnał innym, żeby trzymali od niej łapy z daleka. Tylko Gopal świadomie zlekceważył to polecenie. Gopal zawsze czuł się lepszy od Kiszenbaja. Bo Gopal pochodził - z Himachal Pradesz. Miał bardzo jasną karnację i takież oczy. Aaa, oto i ona. Piękna sekwencja. Dobre zdjęcia. Aasza Rani bardzo dba, by dobrze wypaść w pierwszym ujęciu. Tak, Aasza Rani wyuczyła się wszystkich sztuczek. Poznała na wylot swoją twarz. Wie, że ma nie najzgrabniejszy nos. I nazbyt wydatny podbródek. Ale wie też, że gdy kamera skieruje się
na jej oczy i wydęte wargi, wszystko inne przestaje się liczyć. Kiszenbaj, wpatrzywszy się w jej oblicze na ekranie, dostrzegł myszkę nad ustami. Wtedy jej nie znosiła. „Ukryj to" — błagała charakteryzatora. To Kiszenbaj ją przekonał, że myszka wygląda bardzo seksownie. Przyciągała wzrok do jej warg. Teraz przyciemniała znamię. Usiłował nie myśleć o dawnych czasach i skupić uwagę na piosence, której śpiew markowała. Była to ciągle ta sama Aasza Rani, która bała się zbyt szeroko otworzyć usta, by na ekranie nie odsłonić krzywych zębów, kłów. Obiektyw miękko rysujący, światło padające z tyłu, profil w trzech czwartych — wszystko dokładnie tak, jak sobie życzyła. Pochłonęły go słowa piosenki. Nic szczególnego, tylko przez chwilę na ścieżce dźwiękowej dało się słyszeć sugestywne dyszenie. Ujęcie pokazywało aktorkę w jacuzzi, kamera najeżdżała na jej wysuniętą szczupłą nogę. Scena ta rozgrywała się w wyobraźni bohaterki marzącej o swej nocy poślubnej. Tu Aasza Rani pozwoliła sobie na wiele. Patrzał, jak pieści się kostką mydła. Operator z czułością przesuwał obiektyw po jej ciele, zatrzymując się tuż koło piersi. Tych piersi. Na fotelu obok Gopal puścił bąka. Kiszenbaj wiercił się zażenowany. Wbrew sobie zaczął odczuwać podniecenie. Niech to szlag, pomyślał. Dalej mi staje na widok tej suki. Gopal trącił go łokciem. — Co jest grane? Kiszenbaj udał, że nie słyszy. Kamera pokazywała teraz apartament dla nowożeńców w pięciogwiazdkowym hotelu. Aasza Rani w strojnej toalecie panny młodej. Dlaczego w indyjskich filmach oblubienice występują zawsze w tradycyjnych ubiorach z północnych Indii? Zawsze to samo czerwono-złote sari, ta sama biżuteria, to samo mehendi* to samo bindi*.
* Mehendi — wzory malowane hennę. * Bindi — kropka na czole.
Na początku nigdy nie wkładała niczego czerwonego. Czhi!* — mówiła. — Wyglądam w tym tak ponuro". Krawiec jej poradził, by nosiła jasne kolory. „Nie, proszę pana — opierała się. — Amma* mówi, żebym nie nosiła jaskrawych ubrań". Amma mówi. W tamtych czasach każde zdanie Aaszy Rani zaczynało się od: „Amma mówi" i na tym kończyło. Ciekawe, czy nadal tak gaworzy? Jakże nienawidził tej jej mamuśki! Napastliwe krówsko o upiornych, podkreślonych czarną kredką oczach jak spodki. „Gita Dewi" — przedstawiła się. Znienawidzili się nawzajem od pierwszego wejrzenia. Tyle że Gita Dewi nienawidziła wszystkich. — Amma wcale taka nie jest — usiłowała ją usprawiedliwić Aasza Dewi, gdy któregoś dnia sklął starszą panią. — Amma zachowuje się tak, by mnie uchronić. — Przed czym? — zagrzmiał Kiszenbaj. — Przed mężczyznami — odparła po prostu Aasza Rani. A jego gniew wyparował. Kiszenbaj napomniał się, że Aasza jest zaledwie dzieckiem. Piętnastoletnim. Choć ma czterdzieści cali w biuście. Na powrót skupił uwagę na ekranie. Cholera! Znowu wsadziła sobie powiększające wkładki do stanika. Sto razy jej powtarzał, że nie ma najmniejszej potrzeby. Ale mamusia się uparła. Podobnie jak wszyscy producenci. „Dobrze wygląda, nie?" — powiadali, patrząc na głębokie wycięcie. „Co dobrze, dupku? Wszystko ma na wierzchu!" — odpowiadał. Aasza Rani miała rewelacyjne cycki. Za to Kiszenbaj mógłby dać głowę. W końcu kto jej kupował te wszystkie staniki od St. Michaela? Za każdym razem gdy jechał do Londynu, błagała go: „Nic mi nie przywoź... tylko pluszowe zabawki
* Czhi ! —Fuj! * Amma —mamusia.
i biustonooosze" — mówiła marząco. Kiszenbaj z bezmierną dumą prosił ekspedientki, by pomogły mu wybrać biustonosz z czarnej koronki, z fiszbinami, rozmiar 80 G. Wyobrażał sobie, jak go podziwiają i jak mu zazdroszczą. A jej menażeria pluszowych zabawek! Żałość ogarnia: różowe kotki, niebieskie króliki, jedwabiście czarne lamparty o żółtych oczach, pandy w groszki, nawet czworonożna żyrafą. „Moje zoo" — chichotała kokieteryjnie Aasza Rani, ściskając pluszowego misia podczas sesji zdjęciowej na rozkładówkę filmowego piśmidła. Nie mógł zrozumieć jej obsesji na punkcie zabawek. „Nic nie wiesz o moim dzieciństwie" — mówiła, tuląc do siebie lalkę. — „W ogóle nie miałam zabawek, żadnych". Słyszał już tę opowiastkę. O ojcu, który ich porzucił. Matka została z trzema córkami. Bieda z nędzą. Codzienna walka o przetrwanie. Chętnie kupował jej te głupstewka, choć czuł się trochę nieswojo, przechodząc przez odprawę celną z wielką puchatą małpą, o którą Aasza go prosiła. Jakie teraz ta mała lubi zwierzęta? zastanawiał się z goryczą. Pierwsza sekwencja zakończyła się dużym zbliżeniem twarzy Aaszy Rani. Dlaczego nadal nosi te idiotyczne sztuczne rzęsy i barwne szkła kontaktowe? Dlaczego? Ma piękne oczy. Czarniejsze niż bezksiężycowe nocne niebo. Niewinne jak u dziewicy. Zadziwiające. Choć zdążyła zaliczyć już wielu mężczyzn i wiele filmów, nadal wygląda na bezbronną, niewinną, czystą. Kiszenbaj zdążył już zżuć ćwierć paczki betelu. Podniósł się, by szybko pójść na siusiu. Wiedział, że nic nie straci. Najwyżej kolejną niemelodyjną piosenkę, gwałt czy napad z bronią w ręku. Toaleta wyglądała obskurnie, brudne pisuary zarzucone były niedopałkami papierosów. Z kranu przy jedynej umywalce nie leciała woda. Kiszenbaj wytarł palce chusteczką. Wiedział, że niektórzy mężczyźni takimi drobiazgami nie
zawracają sobie głowy. On był pod tym względem niezwykle skrupulatny. W końcu dotykał swych intymnych części, parę kropli moczu musiało zostać na dłoni. A potem miałby jeść tą samą ręką? Czhi, czhi. Ponownie przyszła mu na myśl Aasza Rani. Gdy zapytał ją kiedyś, czy się podmywa po zrobieniu siusiu, była wstrząśnięta jego wścibstwem. Wówczas wszystko ją zawstydzało. Zarumieniła się i skinęła głową. „Brawo!" — Poklepał ją po plecach. „Tym dziwkom z Pendżabu nie chce się fatygować. Brudasy. Na zewnątrz błyszczą, a w środku syf. Staniki jadą stęchlizną, mają popaprane majtki, śmierdzą pod pachami. Czhi! Fleje pieprzone". Zamarła na dźwięk wulgarnego słowa. A dziś? Dziś skromniutka Aasza Rani jest cała popieprzona i wypieprzona. Kiszenbaj wrócił na salę i próbował się skupić na filmie. Odtwórca głównej roli był dla niej za młody. Kiszenbaj nie pamiętał, jak się nazywa — który to? — Amar jakiś tam. Ile mógł mieć lat? Czy w ogóle wyrosły mu już włosy łonowe? Gładziutka buźka, oczy barwy roztopionego karmelu. Usteczka jak pączek róży. Za czasów Kiszenbaja nie miałby najmniejszej szansy. Nie byłby dobry w łóżku — czy on w ogóle ma jakieś pojęcie o dymaniu? Jak by wyglądał bez tych wymyślnych ciuchów? Czy Aasza Rani widziała chłopaka na golasa? Słyszał opowieści krążące po garderobach, lecz o gwiazdach zawsze je opowiadano. A już Aaszy Rani ekipy nie oszczędzały. Potem zadał sobie pytanie — czy on był aby w jej typie? Czy ktokolwiek by dziś uwierzył, że to on, Kiszenbaj, był jej pierwszym mężczyzną? Ze to on wziął ją pierwszy — nie siłą, nie brutalnością, a dzięki miłości, czułości i tego typu zagrywkom? Spoczywała na bezosobowym hotelowym łóżku, patrząc niewinnymi oczyma, jak Kiszenbaj rozbiera się powoli. — Wiesz, że nie widziałam jeszcze nagiego mężczyzny prócz mego kuzyna? Ale on był chłopcem — rzuciła.
— Nie boisz się? — zapytał, zdejmując spodnie i starannie je składając. — Ciebie? Nie. Ani trochę. Bo niby dlaczego? Mierzyła go chłodnym wzrokiem, toteż przeszło mu przez myśl, że może nie jest taka niewinna, na jaką wygląda. — Wiesz, co będziemy robić? Czy ktoś opowiadał ci o... o seksie? — wyjąkał i nawet w jego uszach zabrzmiało to dość głupio. — Nikt mi nic nie mówił, czytałam tylko w książkach. Amma nigdy nie rozmawia o takich rzeczach. A moje siostry są głupiutkie, chichoczą tylko jak szalone, kiedy w angielskich filmach aktorzy się całują. — Tu nie chodzi tylko o pocałunki — rzekł, ściągając skarpetki. Teraz, w samych gatkach, czuł się jak idiota. — Ojej! — zapiszczała nagle Aasza Rani, a on aż podskoczył. — Co się stało? — Ten ślad! — rzekła, zakrywając dłonią usta. Szybko przysłonił rękami udo. — Ach, to! Nie opowiadałem ci? To pamiątka po bójce, która wybuchła po dniu zdjęciowym. Miałem wtedy dwadzieścia lat, za dużo wypiłem, a forsy miałem za mało... Wszyscy chodzili jak ścięci... Mieliśmy wtedy w branży prawdziwe gangi. Oprychów. Byłem komuś winien pieniądze. Przyszedł po nie. Zacząłem się stawiać i kopać, wtedy wyciągnął na mnie nóż. Dwadzieścia dziewięć szwów. Nie goję się dobrze. Ani szybko. — Z tymi słowy zdjął gatki i wgramolił się do łóżka. Przez pierwszych dziesięć minut Aasza Rani przesuwała długimi paznokciami po poszarpanych brzegach rany. Całując maleńkie guzki, które zostały po szwach, i nucąc cichutko, zapuszczała się aż do krocza. Czując, jak jego męskość wzbiera pod dotknięciem jej miękkiego policzka, pociągnął ją do góry.
— Przy tym tempie, baby-dżan, zakocham się w tobie. Zostanę twoim niewolnikiem. To mnie zniszczy i może zniszczyć ciebie. Przymknęła oczy i ufnie przytuliła się do niego. — Nie myślmy o tym, po prostu mnie kochaj. Nie mógł oderwać oczu od jej piersi. — Kiedy ci tak urosły? — Jak miałam trzynaście lat. Wcześnie dostałam okres. Miałam dziesięć i pół roku. Amma się wściekła. Jakby to była moja wina. Czułam się strasznie. Potem zaczęłam rosnąć. Jak miałam dwanaście lat, nosiłam już staniki z miseczką D. Nienawidziłam swoich piersi. Żadna inna dziewczyna nie była taka biuściasta. Nie mogłam skakać przez skakankę, biegać ani grać w klasy jak inne dziewczęta w moim wieku. Nie mogłam nosić pawadai. Nawet nauczyciel tańca zwrócił na nie uwagę. Powiedział ammie: „Ona powinna nosić sari. Niech ją pani przykryje". Uważam, że Bóg mnie tym pokarał. Kiszenbaj uniósł ją na poduszce. — Jesteś piękna — rzekł. — Spójrz na swoje piersi. Piękne. Dzieła sztuki. Doskonale. — Wszyscy mężczyźni, z którymi się stykam, chcą ich dotknąć — powiedziała Aasza Rani bezdźwięcznym głosem. Jednym zazdrosnym skokiem rzucił się na jej ciało i wszedł w nią. — W żadnym razie nie pozwól im na to, rozumiesz? Jesteś moja. Tylko moja. One do mnie należą. W całości. Przez cały ten czas miała otwarte oczy. Z jej ust nie wymknął się ani jeden dźwięk. Znowu się pojawiła. W scenie, która rozgrywała się w dyskotece, miafopawsobie strój odsłaniający prawie cały brzuch.
Aaszy Rani dobrze było w złotym, zwłaszcza przy odpowiednio dobranym makijażu i stosownych dodatkach. Ta sukienka wyznaczyła nowy kierunek we wzornictwie filmowych kostiumów kabaretowych. Zamiast błyszczących cekinów czy farbowanych piór, którymi zazwyczaj przystrajano aktorki w takiej scenografii, projektant wymyślił monety. Nieprawdziwe, rzecz jasna. Wykonano je z cynfolii, łącząc delikatnymi łańcuszka- » mi. Pod spodem Aasza miała cielisty biustonosz i prawie niewidoczne beżowe figi. Jej nogi okrywały błyszczące rajstopy z lycry. Dzięki specjalnie skonstruowanemu stanikowi podnoszącemu biust rowek między piersiami wydawał się większy niż naprawdę. Peruka na wzór Tiny Turner i pomalowane na złoto sznurki na szyi robiły bardzo efektowne wrażenie. Wyglądała jak z hollywoodzkiego filmu SF. Kiszenbaj zauważył, że w jej pępku błyszczy kryształ górski. Coś mu to przypominało... Jasne. Ich pierwsze spotkanie. Kiszenbaj właśnie wrócił z popołudniowego pokazu „Kleopatry" i przed bramą wytwórni z entuzjazmem opowiadał swemu przyjacielowi Wen-kiemu o co piękniejszych ujęciach filmu (jak choćby zniewalającego pępka Liz Taylor). Nagle ciemnoskóra wściekła zołza przedarła się przez tłum oblegający wejście i stanęła przed nimi. Potem zwróciła się do Wenkiego, który najwyraźniej jej nie poznawał. — Geetha Dewi — oznajmiła, co w pamięci Kiszenbaja odbiło się słabym echem. Domyślił się, że Wenki kiedyś pracował jako asystent w wytwórni, z którą Geetha miała jakiś związek w Madrasie. Kiszenbaj (niesłusznie) sądził, że Geetha Dewi chce coś dla siebie załatwić, i nadal śmiał się w duchu, gdy wypchnęła naprzód córkę. — Poznajcie Widżi. Nagle zdało mu się, że widzi Elizabeth Taylor we własnej osobie. Ruszył do akcji. Wygładził strój safari i przykrył łysinę resztką kosmyków.
— Bardzo mi miło — zaczął ze swadą. — Kiszenbaj, producent, właściwie asystent produkcji. Szanowna pani, właśnie szukam nowych talentów. Znam wszystkich w branży. Jaki ma pani pseudonim? Czy pani córka umie tańczyć? Właściwie znam wszystkich: reżyserów układów tanecznych, muzyki, operatorów... wszystkich wielkich producentów, gwiazdorów, każdego, kto się liczy. Zapotrzebowanie jest duże. Dziewczęta z południowych Indii są dobre. Nie opowiadam bajek ani nie chcę nic ugrać. W Bombaju panienki z południowych Indii cieszą się aż nazbyt wielkim powodzeniem, może znajdę małej jakąś rolę... Ammy właściwie nie trzeba było przekonywać. Znalazła się pod ścianą. Odbyła krótką naradę z Wenkim po tamilsku. Odradzał jej ten krok, lecz amma już powzięła decyzję. I już. Zapomniano o „Kleopatrze", całą trójką poszli do ciasnej południowoindyjskiej spelunki. Tu przy letniej kawie Kiszenbaj dal im swoją wizytówkę, zanotował ich adres w Matundze, przestrzegł, by nie zwracały się do nikogo innego, i zakochał się na zabój w piersiastym dziewczęciu o niewinnym wejrzeniu. Przyglądając się twarzy Aaszy Rani, po raz pierwszy oświetlonej jak należy, podczas gdy aktorka w skórzanym odzieniu brutalnie kopała czarny charakter filmu, Kiszenbaj próbował odgadnąć, skąd bierze się jej prawie nieskrywana nienawiść do mężczyzn. Może ma to związek z appą*, który tak źle obszedł się z jej matką? Albo też uważa, że męski ród zbrukał ją, wykorzystał, potraktował jak szmatę? Często mówiła Kiszenbajowi z goryczą: — Wszyscy jesteście tacy sami, ale ja wam jeszcze pokażę, zobaczysz. Zrobię z wami to, co wy próbujecie zrobić ze mną. Wszystkich wypierdolę, pobiję was waszą własną bronią!
* Appa —tatuś.
Kiszenbaj śmiał się wtedy z pobłażaniem. — Pierdol, pierdol. Kobiety są jak delikatne kwiaty. Troska o was to nasz przywilej i obowiązek. — Więc dlaczego nie zatroszczysz się o własną żonę, zamiast grzać moje łóżko? Czy ona nie jest kobietą? Wspominając teraz ich dawne rozmowy, Kiszenbaj przyznawał rację Aaszy Rani. Większość mężczyzn to sukinsyny. Przypomniał sobie, jak próbował ją przekonać, by nie zadawała się z Akszajem Arorą. To dupek. Znał ten typ ludzi aż za dobrze. Aasza jednak była głucha na jego słowa. „Nie próbuj mnie powstrzymać, Kiszenbaj. Jestem zakochana. Zabiję się, jeśli coś nas rozdzieli. Akszaj to mój dżan". Jej słowa przyprawiały go o mdłości. Dżan! Ukochany! Powtarzała nawet nic nie znaczące czułe słówka, którymi filmowi kochankowie obsypywali się nawzajem. Jaki znowu dżan? I czyj dżan? Ci komedianci nie byli niczyimi ukochanymi. Żyli tylko dla siebie, przeskakując z łóżka do łóżka. Ale jakie miał prawo ją pouczać? Nie był jej ojcem ani bratem, a zaledwie byłym kochankiem. W świecie filmu nie ma nic nędzniejszego nad odrzuconą miłość. Zwłaszcza z branży. I co mógłby jej powiedzieć? „Nie chodź do łóżka z tym sukinsynem"? — „A ty nie chodziłeś ze mną do łóżka? — odparowałaby. — Wtedy jakoś nie miałeś skrupułów. A byłeś żonaty. I dzieciaty. Wykorzystałeś mnie. Potraktowałeś jak szmatę. Więc czym się różnisz od Akszaja?". I miałaby rację. Tyle że była jedna istotna różnica. Gdzieś w trakcie całej tej historii Kiszenbaj zrobił z siebie głupka. Zakochał się w Aaszy Rani. Zaczął się strasznie wiercić. Jakież gówniane filmy robi się dzisiaj. Sytuacja finansowa jest niepewna. Idealistyczni dystrybutorzy, tacy jak on, żyją od filmu do filmu. Gdy zaczynał, było inaczej. Wyróżni! się jako niezależny producent. Wtedy go szanowano. Lecz sukces w tej branży trwa tylko krótką chwilę. Dwie, trzy większe klapy i koniec. Nie przypuszczał, że przytrafi się to jemu. Ale dopadł go pech. Miał willę w Pali
Hill (rzut beretem od słynnego Deepaka Kumara) i dwa am-bassadory z klimatyzacją i przyciemnionymi szybami, a teraz jest nikim. Wylansowanie Aaszy Rani było mistrzowskim posunięciem. Dysponując odpowiednim kapitałem, wypuściłby jeszcze ze trzy, cztery filmy jako producent i reżyser. Teraz był tylko pośrednikiem. Pierwszy film Kiszenbaja z Aaszą Rani zaczął się pechowo. Na dobry początek na planie zdarzył się wypadek, który kompletnie zniszczył jeden fragment scenografii. „Zły omen", powiedział ktoś. To przeraziło Aaszę. Faktem jest, że nie chciała grać w tym filmie. „Nie poradzę sobie z tą rolą — oświadczyła, gdy opowiedział jej fabułę. — Jak mogę grać taką kobietę?". Musiał wiele się natrudzić, by przekonać ją do zmiany zdania. Aaszy Rani brakowało pewności siebie. Amma godzinami kładła jej do głowy, że da sobie radę, że Kiszenbaj będzie jej pomaga! na każdym kroku. „W tym cały kłopot, ammo — jęknęła. — Dlatego się denerwuję". Kiszenbaj na początku też czul się trochę skrępowany. Ale ten scenariusz załatwił właśnie dla niej. Jeśli nie chce w nim grać, on również rezygnuje. Oczywiście, że temat był śmiały, lecz wiedział, jak sobie z nim poradzić. Aaszę Rani pewne epizody wytrącały z równowagi, zwłaszcza scena gwałtu. A także sekwencja, w której ma na sobie mokre sari. Przeraźliwie bała się też węży, a w tym filmie pojawiało się ich mnóstwo. W początkowej scenie kazał jej nawet jednego pieścić. — Wymyśl coś innego. — Wstrząsnęła się. — Dlaczego akurat węże? — Zaufaj mi — rzekł. — Węże przyciągają publiczność. Jak już pokonasz pierwszy strach, wszystko pójdzie dobrze. A poza tym one nie są jadowite". Aasza Rani czuła odrazę i do węży, i do głównego bohatera. — Co to w ogóle za historia? — zapytała z irytacją. — Mój partner tez jest wężem.
— Dlatego właśnie ściągnąłem Szrikanta. Niełatwo było go namówić. Chciał inną partnerkę, nie ciebie. Musiałem długo koło niego chodzić, brać go pod włos i zaproponować sporą gażę, zanim się w końcu zgodził. Poza tym żaden dystrybutor nie wesprze filmu bez głośnego aktora — rzekł Kiszenbaj. — Aktora-sraktora... A ja? Taka głupia rólka. Tylko mnie gwałcą i tańczę z wężami. Co to za filmidło? — Sukces kasowy, kochanie. Ludzie będą na niego walić! Zaufaj mi. Kiszenbaj nie spodziewał się takiej reakcji Aaszy Rani. Myślał, że będzie wdzięczna i potulna. Była taka młoda. I kręciła dopiero pierwszy film w Bombaju. Amma również nie była zbyt przekonana, jednakże Kiszenbaj urobił ją wysoką zaliczką. „Jeśli ten film zyska powodzenie — tłumaczył jej — Aasza Rani zostanie gwiazdą. Jeszcze wspomnisz moje słowa. Nakręcę teledyski z trzema jej piosenkami, które roztańczą całe Indie! Czy to nie wspaniałe? Posłuchaj innych, jeśli nie ufasz mnie". Amma i Aasza Rani w końcu niechętnie się zgodziły. Później, w łóżku, Aasza była zamyślona. „Muszę mieć ładne stroje, co nie?". I wiedział już, że uległa. Tak jak przypuszczał. Nauczy się, powiedział sobie. Jak wszystkie dziewczęta, gdy się w końcu ustatkują. „Przysięga kobiety węża" odniosła dość spory sukces. Choć początek dystrybucji źle wróżył, zarobił trzykrotnie w stosunku do zainwestowanego kapitału. Nakręciwszy jeden film, Kiszenbaj miał nadzieję, że zostanie okrzyknięty „twórcą sukcesów kasowych". Kiszenbaj zadbał o to, by debiut Aaszy Rani został zauważony. Święcił jej triumf — z wielką pompą. Jakież wspaniałe przyjęcie dla niej wydał. Przyszli na nie wszyscy. Także Amir-czand, tak, nawet Szet Amirczand. I Ramniklal. Producenci z południowych Indii, nadziani finansiści, ten dupek Hiru.
Sukinsyn. W samym środku przyjęcia rąbnął: „He?", jakby Kiszenbaj był jakimś trzeciorzędnym pospolitym alfonsem. Amma przez cały czas trzymała się tego bengalskiego jegomościa, Sudhendu Bosego, tylko dlatego, że zdołał już zrobić dwa czy trzy kasowe filmy. Serce Kiszenbaja wezbrało dumą na wspomnienie, jak pięknie Aasza Rani wyglądała tego wieczoru. Jakże oszałamiające było jej biało-złote sari z Waranasi. Amma chciała, by córka włożyła tradycyjny salwar-kamiz*, lecz Aasza odmówiła. Kiszenbaj zaproponował sari i we dwójkę poszli do słynnej firmy Kala Niketan, aby je kupić. Kosztowało go to tysiąc pięćset rupii. Bez bluzki. Jednakże na widok Aaszy Rani w tym stroju zaparło mu dech w piersiach. Poradził jej, by we włosy wpięła liczne gadżry*, a na ręce założyła tyle bransoletek, ile się zmieści. „Szklanych czy złotych?" — spytała drwiąco. Zrozumiał aluzję. Poszedł do domu i nie pytając żony o zgodę, cichcem wyciągnął klucze od skrytki bankowej, z której wyjął dziesięć złotych bransolet. Były solidne, każda ważyła ponad 2 tole*. Założył je na ramiona Aaszy Rani, a ona z uśmiechem popatrzała mu w oczy. Jego żona szybko spostrzegła kradzież. Rany! Ależ zrobiła piekło! „Zwróć je natychmiast — wrzeszczała — inaczej sama je z niej ściągnę, ale najpierw odetnę jej nadgarstki. Zabiję ją! Kompletnie straciłeś rozum! Tylko patrzeć, jak sprzedasz dom i oddasz jej pieniądze. Oby zgniła, oby zdechła. Rozbija rodzinę, przeklęta suka. Już Bóg ją pokarze. Nie zazna szczęścia. Jeszcze wspomnisz moje słowa!". Amma była równie wściekła. „Prosisz, by Dziecinka zwróciła bransolety? Co z ciebie za mężczyzna? Łamiesz Dziecince serce. Wiesz, że nie zdjęła ich, odkąd je od ciebie dostała? Dostała. Nie ukradła ich z twojego domu. Zapłacze się. Kup
* Salwa r-kamiz — kobiecy strój, diuga bluza i spodnie. * Gadżra — ozdoba do włosów. * To 1 a — indyjska miara wagi równa 11,3 grama.
żonie nowe bransolety, ale nie psuj humoru Dziecince. Jak ma się skupić na swej karierze, skoro tak ją wytrącasz z równowagi?". Nie śmiejąc wrócić do domu bez bransolet, Kiszenbaj poszedł do lichwiarza w Kalbadewi. Zastawi! swój zegarek, zloty łańcuch, pierścień, papierośnicę i zapalniczkę. Mimo to nie starczyło mu na dziesięć nowych bransolet. Ich cena się podwoiła, odkąd kupił je żonie. W rozpaczy poszedł do przyjaciela do biura, pożyczył od niego brakującą kwotę i pomknął taksówką na bazar Zaweri. Było gorąco i parno. Na wąskich ścieżynkach odchodzących od małej alejki jak zwykle roiło się już od wędrownych przekupniów sprzedających warzywa, plastikowe kubki, przybory kuchenne z nierdzewnej stali, gotowe ubrania, nawet kradzione zegarki. Nie wszedł do żadnego z rzęsiście oświetlonych sklepów renomowanych jubilerów. Musiałby zapłacić podwójną cenę za ten sam towar. Niestety, u pokątnych handlarzy wybór był bardzo ograniczony. Szybko zdecydował się na złote kółka, wzorem najbardziej przypominające bransoletki zabrane żonie. Zapłaciwszy, pędem ruszył do domu oczekującą go taksówką. A połowicy i tak nie ułagodził. Cisnęła w niego bransoletkami, wrzeszcząc: — Wyrzuć je do rynsztoka. Coś ty mi przyniósł? Nie są ani w połowie tak ciężkie jak tamte. Nie nabierzesz mnie. Zanieś je tej swojej rundi* i zwróć mi moje. Tych nie dałabym nawet sprzątaczce, bo własne na pewno ma cięższe. I bez moich bransoletek nie pokazuj się w domu. Amma, rzuciwszy okiem na nowe bransoletki, odwróciła się. — Nie mogę ich pokazać Dziecince. Rzuciłaby mi je w twarz. Coś takiego. Skąd tyś je wziął? Na pewno są złote? Niech no je obejrzę, jakie lekkie, ile toli ważą? Ze cztery? Phi!
* Rundi — dupa, cipa.
Tamte mają ze dwanaście. Nie, drogi panie, nie możemy ich przyjąć. Kiszenbaj usiłował skruszyć jej serce, ale nic nie wskórał. W końcu się dogadali. — Jak tylko zbiorę pieniądze na nowy film, w pierwszej kolejności kupię Aaszy Rani dziesięciotalowe bransoletki. Przyrzekam ci to. A do tego czasu zatrzymaj nowe i oddaj mi tamte. Idzie o moje życie. Z niechęcią amma przyniosła oryginalne bransoletki. — Niczego od nikogo nie kupuj — zastrzegła. — Daj mi pieniądze. Pojadę do Matungi, do naszych jubilerów z Południa. Oni mają wartościowe rzeczy. Prawdziwe złoto. Nie wierz tym wszystkim Marwarom ani Gudżaratom. Spójrz na ten kolor, no popatrz tylko, czy to jest złoto? Aasza Rani dąsała się trochę, szczęściem na przyjęciu nawiązała nowe znajomości, więc humor nieco jej się poprawił. Szet Amirczand na przykład mógłby jej pomóc w dalszej karierze. Parę dni po przyjęciu jego współpracownik dwukrotnie dzwonił do Aaszy Rani, a sam Szet nawet przysłał po nią samochód. Niestety, przebywała wtedy na planie. Ale amma była w domu i postarała się wywiedzieć jak najwięcej o Szet-dżim. Jej najlepszy znajomy w branży, spryciarz nazwiskiem Rizwi, poinformował zapobiegliwą matkę: — Skoro Szetdżi zwrócił uwagę na Aaszę Rani, mała sukces ma już w kieszeni. Kiszenbaj nie był już tak zachwycony zainteresowaniem, jakie Szetdżi okazał Aaszy. Pamiętał, że wpadł jak burza do jej nowo wynajętego mieszkania w Andheri, nie wiedząc jeszcze, że to ich ostatnie spotkanie. — Spałaś z nim? — ryknął. Leżała na sofie pokrytej skajem, z głową wspartą na jednej poręczy, nogami spoczywającymi na drugiej, przeglądając zaległe numery magazynu „Showbiz". W kącie pokoju znajdował
się telewizor nakryty serwetą, na której stal wazon pełen plastikowego kwiecia w jaskrawych barwach. W drugim widniała oszklona szafka. Umieszczono w niej serwis obiadowy ze stali nierdzewnej, fotografię Aaszy Rani, trzy mosiężne nataradże, posążki tańczącego Siwy, dwie om, święte sylaby hinduizmu, z tego samego materiału na drewnianych podstawkach, lalkę z Tandżore i wyszczerbionego maharadżę — pamiątkę z lotu liniami Air India. Wszystkie te szczegóły nadal żywo tkwiły Kiszenbajowi w pamięci. Aasza Rani rzuciła mu przelotne spojrzenie, po czym powróciła do lektury. Kiszenbaj nie posiadał się ze złości. Po tym co dla niej zrobił — zastawił biżuterię żony, zaryzykował wszystko dla filmu, dzięki któremu zdobyła nazwisko, stała się gwiazdą. Zgoda, były to wartości tylko materialne, lecz dał jej także swe serce. — Ty wstrętna dziwko! — wrzasnął. — Chcesz robić karierę przez łóżko? Czy Szetdżi i cała reszta zrobili dla ciebie więcej niż ja? Czym zawiniłem, czym zgrzeszyłem, że odpłacasz mi zdradą? Aasza Rani spojrzała nań bacznym wzrokiem. — Sfinansowałeś mój pierwszy film i byłeś jego producentem, Kiszenbaj, ale zapłaciłam ci za to własnym ciałem. Wyzywasz mnie od dziwek, a kto był moim pierwszym alfonsem? Więc nie praw mi kazań. Nic ci nie jestem winna. — Po czym powtórzyła jeszcze raz: — Nic ci nie jestem winna. Ta scena ciągle go prześladowała. Przez wszystkie następne lata wciąż na nowo rozważał, co by było, gdyby inaczej obchodził się z Aaszą Rani. Gdyby nie rzucał się na nią niczym zazdrosny mąż. Niczym opętany. Ale wtedy nie myślał racjonalnie. Chwycił ją za włosy, wrzeszcząc: — Jesteś moja, jesteś moja, tylko moja. Aasza Rani próbowała się wyswobodzić, a on powściągnąłby się, gdyby na jej twarzy dojrzał strach — lecz widniała na niej odraza. Był wówczas jak zwierzę. Czhi, nawet było mu
wstyd. Na szczęście właśnie wtedy weszła amma. Puścił Aaszę Rani, która zgarnęła magazyny i wyszła, zatrzymując się przy drzwiach, by oznajmić: — Nigdy więcej nie chcę widzieć tego człowieka na oczy. Nigdy. Ale to nie w porządku, bo co on takiego zrobił? W tych sprawach przestrzegał zasad honoru. Była jego kobietą. Jego. Nie mógł pozwolić, by inny dotykał jej ciała. Jego własności. Tymczasem ona do tego dopuściła i nawet nie udawała, że czuje skruchę. Istniał cień szansy, że gdyby poprosiła o przebaczenie, gdyby wyczuł, że Aasza naprawdę żałuje swego postępowania, a ona by przysięgła, że to się więcej nie powtórzy... Do cholery, nie ma sensu teraz się nad tym zastanawiać. Z jakichś niezrozumiałych powodów postanowił poszukać wsparcia u ammy, która zamarła, jakby w nią piorun strzelił. Sądził, że była po jego stronie. Lecz amma rzuciła się na niego jak żmija. — Jak śmiesz oskarżać Dziecinkę o takie rzeczy? Co cię napadło? Ty wstrętny gwałcicielu. Ty to niby jesteś święty? Nie cieszyłeś się wdziękami mojej córki, nie wykorzystywałeś jej? A teraz żądasz wyjaśnień? Wyznań? Co dla nas zrobiłeś prócz tego marnego filmidła? A potem? Czy to twoja twarz była na ekranie czy jej? Tańczyłeś za nią? Harowałeś w wytwórni na wszystkich zmianach? Wystawałeś godzinami w słońcu? Czy chodziłeś boso po lodzie jak moja Dziecinka? Może się spotykać, z kim jej się żywnie podoba. A poza tym Szetdżi obiecał jej dwa kolejne filmy. To on zrobi z niej gwiazdę, nie ty. Od tamtego dnia Kiszenbaj nie widział się już z Aaszą Rani. Nie znaczy to, że o niej zapomniał. Ale co miał robić? Nie odbierała jego telefonów, nie chciała się z nim spotkać. Jaką zbrodnię popełnił? Często zadawał sobie to pytanie. Naprawdę kochał tę dziewczynę — na swój sposób. Był jednak żonaty. Powiedział wyraźnie ammie i jej, że nie zostawi rodziny. Czego one się spodziewały? Zresztą Aasza wcale nie szu-
kała gorączkowo męża. W każdym razie nie w tym momencie. Dopiero rozpoczynała karierę. Zgoda, spał z nią, można go oskarżyć o wykorzystywanie jej ciała. Tyle że sprawa była prosta: jeśli nie on, to na jego miejscu znalazłby się inny. W branży pełno było łaknących seksu mężczyzn, którzy takie ślicznotki jak Aasza Rani mieli na zawołanie. Szczęściem trafiła na niego. A on jej pomógł. Czyżby o tym zapomniała? Inni brali dziewczyny do łóżka i więcej się nimi nie interesowali. Nie załatwiali im ról ani w ogóle niczego. To on wymyślił jej taki pierwszorzędny filmowy pseudonim — Aasza Rani. Okazał się szczęśliwy, jak to Kiszenbaj przepowiedział. Przypomniał sobie dzień, w którym ochrzcił ją na nowo. Zdążali właśnie do biura Niteszdżiego. Aasza Rani z takim zajęciem wpatrywała się w eleganckie urzędniczki na przystankach autobusowych, że nie słyszała, jak Kiszenbaj mówi: „Aszarani. To imię brzmi dobrze. Aasza Rani. Pamiętaj, gdy Niteszdżi zapyta, jak masz na imię, nie mów: Widżi. Nie brzmi dobrze. Jest staroświeckie i prostackie. Powiedz: Aasza Rani, co dźwięczy nowocześnie i wspaniale, jak Dewi-ka Rani... ho, ho, to dopiero była gwiazda. O to chodzi. Teraz powtórz to sobie parę razy: Aasza Rani, Aasza Rani, Aasza Rani... Świetnie! Zapamiętaj, że od dziś jesteś Aaszą Rani, ukochaniem milionów". Dodatkowe „a" w jej imieniu również było jego pomysłem. „To coś innego. Niespotykanego. Nowinka" — tłumaczył jej. Choć naprawdę ammę przekonało jego numerologiczne znaczenie. Ekstra „a" odróżniało sukces od porażki. Na ekranie Aasza Rani wiła się uwodzicielsko w takt skądsiś znajomej muzyki. Gdy kamera ukazała w zbliżeniu jej twarz, wciągnęła dolną wargę i jęknęła znacząco. Chcąc nie chcąc, Kiszenbaj poszedł jej śladem.
AASZA RANI Aasza Rani bez przerwy naciskała dzwonek. Pojawiła się nowa pokojówka, zdenerwowana i przerażona niecierpliwością gwiazdy. Nie zaszczycając dziewczyny spojrzeniem, Aasza Rani kazała jej przynieść filiżankę kawy. Pokojówka powróciła z neską. Aasza Rani rzuciła w służącą filiżanką. — Nie umiesz zrobić porządnej kawy? Czemu nie przez ten cholerny filtr? — W Bombaju pijemy taką kawę, proszę pani — odparła dziewczyna zbolałym głosem. Aasza Rani spieniła się z wściekłości. — Nie opowiadaj mi, co się pije w Bombaju. Wiem aż za dobrze. Pijecie siuśki i uważacie, że to kawa. Chcę taką kawę, jaką robimy w Madrasie. I nie waż mi się więcej przynieść tego świństwa! — Pokojówka sterczała w miejscu z ponurą miną. — Co tam jeszcze? — Proszę pani, czy pan przychodzi na kolację czy mam powiedzieć kucharzowi, żeby przygotował zwykły dahi bhath*? — Idź do diabla. Niech przygotuje, co chce. — Ależ proszę pani, Akszajdżi nie lubi dahi bhath. Może murgi*?
* Dahi bhath - potrawa z ryżu, jogurtu i jarzyn. * Murgi - kurczak.
— Róbcie, co chcecie — zakomenderowała ostro Aasza Rani. Akszaj najwyraźniej zapomniał o jej urodzinach. No i dobrze, pomyślała z goryczą. Jakie to ma za znaczenie? Kim on dla niej właściwie jest? Tak czy owak nie może się ruszyć od telefonu. Akszaj przecież nie jest taki zapatrzony we własny pępek, taki bezmyślny. Telefon!... Choć jeden cholerny telefon!... Nawet sekretarka mogłaby zadzwonić w jego imieniu. 0 matko, a jeśli jest chory? Jeśli leży w szpitalu? Nawet jeżeli coś takiego się zdarzy, ona dowie się o tym ostatnia. Może jego dom właśnie w tej chwili naszła kontrola skarbowa? Może Malini miała wypadek, może to ona nie żyje? Chciała zadzwonić, ale się nie odważyła. Taka była zasada. Pod żadnym pozorem nie wolno jej dzwonić, może tylko odbierać telefony. A gdyby tak skontaktować się z Lindą i poprosić, by do niego zadzwoniła pod pretekstem, że chce przeprowadzić wywiad, i w ten sposób przekazać wiadomość? Nie, jednak nie. Akszaj byłby zły, że Aasza Rani opowiada o ich związku prasie. Wredne pismaki. Brukowce, które obrzucają błotem gwiazdy, kalając też jego imię. Nie ma mowy. Aasza Rani warowała przy telefonie. Nie wychodziła nawet do łazienki. Miała aparat bezprzewodowy, lecz mu nie ufała. A jeśli nawali, akurat gdy Akszaj zadzwoni? W kluczowym momencie? Akszaj pomyśli, że Aasza jest na zdjęciach, 1 odłoży słuchawkę. Cholerne aparaty, klęła, przenosząc swą złość na telefon. Nigdy nie działają, kiedy się ich akurat potrzebuje. Podniosła słuchawkę, by sprawdzić, czy jest sygnał. Był. Może przedtem połączenie zostało przerwane? To się często zdarza. Kurczę! Te cholerne telefony — jakże ona ich nienawidzi! Może Akszaj nie mógł się dodzwonić. To dlaczego nie przysłał kierowcy? Czy to tak daleko? Wcale nie. A może kierowca jeździ z Malini? W takim razie nie dałby rady przekazać jej wiadomości. Akszaj mógłby podje-
chać swoim bmw. Często tak robił. A jeśli bmw wylądowało w warsztacie? W zeszłym tygodniu Akszaj wspominał, że ma z nim kłopoty. Biedaczysko! Ma tyle na głowie! Ten cholerny samochód ciągle płata mu figle. Tak samo jak ta jego wredna żona. Dwa dni chodzi jak należy — i znowu do warsztatu. Tyle razy mu powtarzała: „Kup sobie indyjski samochód, kup sobie indyjski samochód"!Wszystko na nic. Jest taki uparty. Ma hysia na punkcie zagranicznych samochodów. Toyota, honda, mercedes, bmw van! Może czeka w domu na powrót Malini. Przecież mógłby wziąć taksówkę. A ten jego starszy brat... czhi! Koszmarny. Ciągle poucza Akszaja. I myśli tylko o pieniądzach. Coraz większych pieniądzach. Śladu godności własnej. Do Adżaja doszły pogłoski o niej i Akszaju. Nic jej to nie obeszło. Naturalnie braciszek trzyma stronę żony. No i co z tego? Wszyscy krewni są tacy sami. Również amma. Kogo obchodzi, że człowiek tyra na planie, by dla nich zarobić? Nikogo. Ale wtrącają się do życia najbliższych. Chcą decydować, za kogo córka ma wyjść za mąż, z kim spać, a z kim grać, dla kogo być miła, na kogo nie zwracać uwagi i któremu facetowi dać po nosie. Aasza Rani weszła do sypialni, w której oknach wisiały zwiewne różowe firanki, a na kołdrze leżały różowe poduszki w kształcie serca, obszyte koronką. Olbrzymie podwójne loże stało przy ścianie, toaletka zastawiona była otwartymi słoikami z przyborami do makijażu. Pluszowe zabawki zajmowały niską półkę ciągnącą się przez całą długość pokoju. Na podłodze leżały porozrzucane ubrania. Aasza weszła i stanęła przy oknie. To niesprawiedliwe. W dniu urodzin Akszaja odwołała wszystkie zdjęcia, pragnąc być przy nim. Jego urodziny uczcili dwa tygodnie temu szybkim numerkiem w luksusowym apartamencie na ostatnim piętrze Holiday Inn. Na dywanie pokoju, który Akszaj stale wynaj-
mował, znalazła parę szpilek do włosów, co dawało powody do najprzeróżniejszych podejrzeń. Zbył je niedbale: „Phi, nie zaprzątaj sobie nimi główki, kochanie. Malini przyniosła mi z domu mleko másala i zdrzemnęła się tutaj, gdy byłem zajęty w pokoju obok z pewnym dupkiem". Aasza Rani nie drążyła dalej tego tematu. Chciała, by w dzień swoich urodzin Akszaj był szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy. Rozpięła mu koszulę i miękko ucałowała błyszczącą pierś. Akszaj miał praktycznie bezwłosy tors, co podobało się Aaszy. Przypomniała sobie wszystkich owłosionych, spoconych mężczyzn, których musiała lizać — po całym ciele, ich włosy dostawały się jej do ust, wywołując mdłości. „Nie przestawaj, Aaszo" — prosił Akszaj. Aaszy nie trzeba było tego powtarzać. Przesuwała usta w dół, palcami rozpinając mu spodnie. Miał na sobie jej ulubione bokserki barwy pogrzebowej czerni. Jakże jest gładki, myślała, przemykając po nim językiem. Oparł głowę na ramieniu i wpatrywał się w nią. — Nie gap się — napomniała go. — To mnie onieśmiela. — Onieśmiela... ciebie? Lubię patrzeć, jak twoja głowa się porusza, gdy mnie ssiesz. Odmawiasz mi przyjemności? Aasza Rani bez słowa sięgnęła po leżącą przy łóżku torebkę. — Co robisz? — zapytał Akszaj. — Leż spokojnie. Mam dla ciebie prezent. — Przecież już mi dałaś prezent. — To była zaliczka. Tu mam coś specjalnego, spodoba ci się. — Wyciągnęła małą buteleczkę, która wypełniła cały pokój odurzającym pikantnym zapachem. — Olejek? — zapytał. — Specjalny olejek do obrzędowego masażu. — Z tymi słowy Aasza Rani weszła na Akszaja, nalała sobie bosko pachnącego olejku na rękę i zaczęła masować pobudzoną męskość aktora między udami. Poruszała się jak gibka tancerka,
włosami przysłoniła mu tors, jej piersi unosiły się tuż nad jego twarzą, a sutki od czasu do czasu muskały mu wargi. — Gdzieś się tego nauczyła, ty seksualna diablico? — wy-jęczał Akszaj, całkowicie poddając się jej zmysłowym zabiegom. Dwie godziny później, kiedy spali przytuleni w łóżku, rozległo się głośne walenie do drzwi. Akszaj podskoczył i rzucił jej ręcznik. Zbladł, z oczu wyzierała mu panika. — To ona! — syknął. — Musisz się stąd zaraz zabierać. Malini idzie na górę, to sekretarka mnie ostrzega. No rusz się, ale już, włóż coś na siebie! Oczy miała ciężkie od snu. Akszaj ściągnął ją z łóżka, rzucił jej ubranie i rzekł ostro: — Czyś ty ogłuchła, kobieto? Nie słyszysz, co do ciebie mówię? Wynoś się stąd! Moja żona tu jest! Aasza Rani przysiadła na skraju łóżka, przyciskając do siebie części garderoby, które jej cisnął. Ani drgnęła. — Jeśli robisz ze strachu w portki, to wyjdź. Ja się nie ruszę. Ona nie jest moją żoną. Ja tu zostaję. Nie obchodzi mnie, czy pojawi się tutaj Malini czy bogini Sita we własnej osobie! — oznajmiła wreszcie. Akszaj rzucił się ku niej, oczy płonęły mu gniewem. W tym momencie rozległo się kolejne pukanie. — Przepraszam, szefie — usłyszeli skruszony glos sekretarki. — Wszystko w porządku. Pani nie wie, że jest pan na górze. Poszła od razu do klubu fitness. Ramię Akszaja opadło wzdłuż ciała, a on sam zwalił się Aaszy na podołek. — O matko!... Mało nie umarłem. Nie poruszyła się, aby go pogłaskać. Zadzwonił telefon, więc chwyciła słuchawkę. Pomyłka. Cholera. Kolejne upiorne urodziny. Kalendarz łypał na nią. Podobnie jak w dniu jej piętnastych urodzin. Obudziła się wte-
dy wcześnie i leżała w łóżku z nadzieją, że amma pozwoli, by przyszła do niej na cały dzień jej najlepsza przyjaciółka Sawi-ta. Zjedzą specjalnie przygotowane smakołyki. W końcu to jej urodziny. Może dostanie nową pawadai? Ale amma wybrała ten właśnie dzień, by przeprowadzić rodzinę z nędzy do pieniędzy, sprzedając jedyne solidne dobro, jakim dysponowała — czterdziestocalowy biust swojej piętnastoletniej córki. Patrząc wstecz, Aasza Rani uświadomiła sobie, jak metodycznie amma przygotowywała pierwszy decydujący ruch. Od czasów gdy krzykliwie się malowała i wychodziła wieczorami w towarzystwie wątpliwych wujków, Aaszy zaś kazała „grać" w filmach pornograficznych, choć mała nie skończyła jeszcze dwunastu lat, miała w głowie tylko jedno: odłożyć tyle pieniędzy, by zabrać Widżi do Bombaju. — Nie nazywaj mnie ammą przy ludziach — syknęła jej matka do ucha na Dworcu Wiktorii. — Mów do mnie „mamusiu", zapamiętaj sobie, „mamusiu". W Bombaju dzieci mówią do matek „mamusiu", nie amma. Potulnie skinęła głową. Była zmęczona i śpiąca. Z Madrasu długo jechały pociągiem, a była to pierwsza podróż małej. Amma sprawiła jej na Bombaj nowe ubrania. Dziewczynka miała nadzieję, że na urodziny otrzyma nową pawadai. Zamiast niej jednak dostała bluzkę i spódnicę. Strasznie obcisłe! W tej bluzce ledwo mogła oddychać! A stanik! Czhi, wypchany i niewygodny. W domu przed wyjazdem przejrzała się w małym lusterku i do oczu napłynęły jej łzy. — Aj jai jo*, co amma z ciebie zrobiła! — śmiała się z niej siostra, Sudha. — Jak ty wyglądasz, jaki masz biust! Jak bawolica wymiona! — Nie każ mi tego nosić, wyglądam w tym okropnie — błagała ammę.
* Aj jai jo — ojejej!
Amma rzuciła Sudsze wściekłe spojrzenie. — Zamknij buzię, bo ci przyłożę. Widżi jedzie do Bombaju, by zostać wielką gwiazdą filmową. Co ty o tym wiesz? Będzie sławna i bogata, a ty nigdy nie wyjdziesz z tego błota. Dziewczyna zachichotała. — Gwiazda filmowa, gwiazda filmowa, ha ha, a kto będzie chciał oglądać taką tłustą, ciemną i brzydką dziewczynę? Amma podbiegła do niej z uniesioną pięścią, lecz córka czmychnęła, nie przerywając drwinek. — I jak ona ma na imię? Widżi! Wyobrażacie sobie gwiazdę filmową o imieniu Widżi? Widżi, Nidżi, Pidżi. Po twarzy Aaszy Rani spływały łzy, żłobiąc ścieżynki w różowym pudrze, którym matka hojnie obsypała jej twarz. Amma chwyciła tylko skajowe torby z nieoderwanymi jeszcze metkami. — Zobaczymy, która z nas będzie się śmiała ostatnia. Ta mała za jakiś czas zostanie wielką gwiazdą. Będzie tańczyć, śpiewać, grać, a wy zgnijecie tu, w tej ohydnej dziurze. Widżi ma wielkie zdolności, potrafi wszystko. To dobra dziewczyna. Słucha ammy. Zrobię z niej gwiazdę. Przyniesiono kawę. Smakowała paskudnie, ale przynajmniej nie była to neska. Aasza tyle lat już mieszka w Bombaju, a jeszcze się nie przyzwyczaiła do rozpuszczalnej kawy. Podniosła się, by zmienić kimono. Tak na wszelki wypadek. Brnęła przez bałagan panujący w jej pokoju — ubrania, buty, torebki, kurty* Akszaja, dżinsy, bokserki zaścielały cały dywan. Z szafki zaczęła niecierpliwie wyrzucać kurty. Zatrzymała się przy błyszczącej różowej, w kwietny wzór. Podniosła ją i lekko dotknęła. Dobrze pamiętała to wdzianko. Miała je
* Kurta — męski żakiet ze stójką.
na sobie tego dnia, gdy Kiszenbaj prowadził ją na pierwszy poważny wywiad. Tego dnia przestała być Widżi i stała się Aaszą Rani. Taki pseudonim nadał jej Kiszenbaj. Stało się to w taksówce. Tak trzeba było zrobić. Tego dnia jechali na rozmowę z Niteszem Mehrą. Nie cieszył się wówczas dzisiejszą renomą wybitnego reżysera i producenta, lecz miał na koncie kilka filmów z nowymi aktorami, które odniosły spory sukces. „Ojciec Chrzestny Nieznanych". Ryzykował i dawał szanse. Wyczuwał talenty. A raczej wiedział instynktownie, czego szuka publiczność. Jak informowały pisma branżowe orientujące się, co w trawie piszczy, szykował się do nowego filmu — lekkiej komedii muzycznej z podwójną rolą dla głównej aktorki. Trwały poszukiwania nowej twarzy. Setki pełnych nadziei kandydatek szturmowały już wytwórnię. Kiszenbaj powiedział ammie, że jej córka ma spore szanse, pod warunkiem że ona sama będzie trzymała się od tego wszystkiego z daleka. Amma się najeżyła. — Widżi to moje dziecko, wiem, co dla niej najlepsze. A pan z jakiego tytułu ma mi udzielać rad? Kiszenbaj tłumaczył, że wiele obiecujących karier debiu-tantek zniweczyły wtrącające się do wszystkiego matki. — Nikt nie lubi, jak mu się zrzędzi nad uchem. Najpierw niech się z nią spotka, a potem zobaczymy. — Niechętnie amma zgodziła się spuścić Aaszę Rani z oczu. Ale najpierw przestrzegła ją: — Niczego nie podpisuj. Nic nie mów. Rób, co ci każe. Jeśli powie, żebyś zatańczyła, zatańcz. Tańcz disco, jeśli będzie chciał disco. Chce klasycznego tańca indyjskiego, to mu pokaż. Tylko nie idź z nim sama do pokoju. Nie rozbieraj się. Trzymaj się Kiszenbaja i niech on mówi. Nie garb się. Stój prosto z podniesioną głową. Jeśli cię o coś zapyta, odpowiedz po prostu: „Niech pan porozmawia z mamą", nie z „aminą". Będziesz pamiętać?
Aasza Rani skinęła głową i weszła do czekającej taksówki. Nitesz urzędował w zatłoczonym gabinecie w legendarnym „budynku filmowym" w Tardo. W tym rozwijającym się zespole budowli siedzibę znalazło ponad sto wytwórni filmowych. Biuro Nitesza wyglądało tak jak wszystkie pozostałe — podwieszany sufit, bukiety plastikowych kwiatów, jaskrawe dywany i niezliczone aparaty telefoniczne. Aasza Rani gapiła się na fotosy reklamowe poprzyczepiane do ścian. Nitesz często się chełpił, że filmy robi wyłącznie dla pieniędzy. „Nie jestem estetą", głosił szyderczo. Chodziło mu tylko o forsę — wielką forsę. „Pierdolę ten cały artyzm — odparowywał dziennikarzom oskarżającym go o prostactwo. — Moje filmy się sprzedają. Publika chodzi na nie dla rozrywki. I tyle. Obejrzyjcie je i natychmiast zapomnijcie. Ale obejrzyjcie. Przynajmniej jestem lepszy od tych wszystkich pseudoartystów, którzy zdobywają nagrody filmowe w Timbuktu. Nikt ich wypocin nie ogląda, nawet jeśli pokazują je za darmo w telewizji. Straszna tandeta". Nitesz obrzucił Aaszę Rani bacznym spojrzeniem. — Wielkie cycki — odezwał się rzeczowo do Kiszenbaja. I zwracając się do Aaszy Rani, zapytał: — Znasz tradycyjne tańce? Skinąwszy głową, popatrzyła na Kiszenbaja, aby potwierdził. — Jasne, że zna. Każ jej zrobić próbne zdjęcia. Jest pierwsza klasa. Super. Cudo. Nitesz nie był przekonany. — Hindi ata he! Mówisz w hindi? — zapytał. — Te dziewczyny z Południa nie umieją słowa w hindi — wyjaśnił Kiszenbajowi. — Producenci wydają kupę forsy na lekcje hindi, po czym aktorki mówią w tym języku z akcentem madraskim. Z dziewczynami z Południa i z Bengalu zawsze jest ten sam kłopot. Ładne oczy, ładne cycki, okropny akcent.
Nitesz zamówił kawę dla wszystkich i tambaku pan* dla siebie. Zwrócił się do Kiszenbaja: — Masz kasetę? Zrobimy próbę... Zaczekaj, zawołam Dadę. — Nacisnął dzwonek ukryty pod olbrzymim stołem i poprosił gońca, by sprowadził Dadę, charakteryzatora. — Dada jest najlepszy — wyjaśniał Kiszenbaj Aaszy Rani. — Zrobi z ciebie apsarę*. Wszedł Dada i utkwił beznamiętne spojrzenie w Aaszy Rani. — Coś nie tak z czołem, proszę pana — zawyrokował obojętnym tonem. — Trzeba będzie wygładzić. Nitesz kazał mu zrobić wszystko co konieczne. To była pierwsza całkowita przemiana Aaszy Rani. I najbardziej zasadnicza. Dada zajmował się jej twarzą blisko cztery godziny. Ukształtował łuk brwiowy, zmienił linię włosów, szybko nakładanymi smugami pudru w śliwkowym kolorze wyszczuplił pulchne policzki. Aasza Rani miała lekko kręcone włosy, które opadały jej loczkami na twarz. Asystenci Dady naciągnęli je gorącymi szczypcami, rozplecione warkocze wyprostowali, aż opadły ciemną zasłoną. Nitesz nadal nie był przekonany. — Jakie ma uda? — zapytał Kiszenbaja z błyskiem w oku. — Dlaczego? — Kiszenbaj z kamiennym wyrazem twarzy udawał, że nie rozumie, o co chodzi. — Mój drogi, teraz potrzebujemy aktorek z takimi udami, żeby publika zdębiała. Takie mają dziewczyny z Południa. Nie widziałeś erotycznych filmów stamtąd? Wszystko w slangu. — Dokładnie rzecz biorąc, z Kerali — sprecyzował Kiszenbaj — a dziewczyny to piękności majalali. — To to samo, co za różnica?
* Tambaku pan — betel z tytoniem. * Apsara—nimfa.
Kiszenbaj wyciągnął kilka fotosów Aaszy Rani. — Sam zobacz — powiedział, wciskając je Niteszowi w garść. — Bardzo dobra figura — stwierdził Nitesz po chwili. Niech tylko przytyje trochę w udach. Mówiłem ci już: mężczyźni lubią porządne uda. — Kiedy możemy się umówić na próbne zdjęcia? — Momencik, muszę załatwić dobrego operatora. W przyszłym tygodniu? Zadzwoń, dobra? Wspomnienie próbnych zdjęć pozostawiło niezatarty ślad w pamięci Aaszy Rani. Z wielu powodów. Były początkiem nie tylko jej aktorskiej kariery, lecz także najgłośniejszego romansu w filmowym światku. Skandalicznej sagi Akszaja Arory i Aaszy Rani. Wszystko zostawiła na głowie ammy i Kiszenbaja. O dziwo, wcale nie czuła tremy. Odkąd pamiętała — zaraz, ile to miała lat, kiedy amma wypchnęła ją przed kamerę ze słowami: „Tańcz, Dziecinko, tańcz" ? Pięć? Sześć? — Aasza Rani posłusznie wypełniała polecenia. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że ma jakiś wybór. Podobnie było, gdy wszyscy czekali na przybycie Niteszdżiego i kamerzysty. Jej zdjęcia próbne trzeba było wcisnąć między ujęciami. W wytwórni kręcono megaepicki, wielki przyszły przebój pod tytułem „Zwycięstwo". Na czas ustawiania dekoracji do następnej sceny ammę, Kiszenbaja i Aaszę Rani upchnięto do niepozornego kącika. Patrzała zafascynowana, jak zwinni oświetleniowcy wdrapują się na prowizoryczne bambusowe rekwizyty niczym zręczne małpki bawiące się orzechami kokosowymi. Panował ogólny chaos, mnóstwo ludzi naraz wykrzykiwało polecenia. Scena przedstawiała luksusową sypialnię — wyobrażenie indyjskich twórców filmowych o przybytkach, w których żyją i odpoczywają bogacze. Aasza Rani nigdy nie widziała wspanialszego pokoju. Aksamitne narzuty na łóżka, brokato-
we zasłony w oknach, dwuosobowe kanapki, różowe telefony, lustra w pozłacanych ramach i fontanna! Zwróciła na ammę wybałuszone ze zdziwienia oczy. — Czy my też mogłybyśmy mieć taki pokój? — zapytała. Amma roześmiała się i z dumą trąciła łokciem Kiszenbaja— Słyszałeś, co Dziecinka powiedziała? Technicy biegali tam i z powrotem, zwinnie przeskakując przez zwoje kabli zaścielających podłogę. — Próba światła, próba dźwięku! — krzyknął ktoś. Trójka intruzów zawadzała, toteż ktoś bezceremonialnie odsunął ich na bok. Aasza Rani usadowiła się na wielkim bębnie wodnym. Amma przysiadła na skrzyni. Kiszenbaj stał w pobliżu, nagabując Komal, choreografkę, rozłożystą brzydką kobietę o wściekłej minie. W pewnym momencie skinął na Aaszę Rani. — Poznaj Komaldżi, najlepszą reżyser układów tanecznych w branży. Aasza Rani podeszła, a kobieta utkwiła w niej nieprzyjazny wzrok. — Nacz ata hel!Umiesz tańczyć? Aasza skinęła głową. — Jest bardzo dobra. Najlepsza w Madrasie. Powinnaś zobaczyć ją na ekranie. Jest aż za dobra! Tańczy, odkąd skończyła cztery latka — przekonywał Kiszenbaj. Niestety choreografka straciła nią zainteresowanie i zaczęła wieszać psy na aktorce grającej główną rolę w kręconym właśnie filmie. — Głupia dziwka! Nie umie zatańczyć dwóch kroków, a jakie ma muchy w nosie! Wszystkie aktorki są takie same. Wyszły z rynsztoka, a po pierwszym kasowym filmie zachowują się jak królowe. Myślą, że nie mamy pojęcia o ich przeszłości. Ta suka jest taka sama. Znałam ją, jak przyjechała do Bombaju. Zwała się wówczas Rosy. Spała wtedy ze wszystkim,
co się rusza, nawet z oświetleniowcem... żeby mieć na fajki. A dziś zgrywa wielką panią. Powtarzam sobie: „Nie przejmuj się tymi szmatami. Dziś są, jutro ich nie ma. A ty pracujesz dalej". Widziałam takich setki. Gwiazdy dwóch filmów. Za-bajeruje taka jakiegoś frajera, żeby został producentem jej filmu, i proszę, już się uważa za królową Elżbietę. Powiedziałam reżyserowi: „Z tą łamagą nic się nie da zrobić. Ma dwie lewe nogi. Nie potrafi się ruszać nawet w rytmie na dwa. Szkoda trudu. Dam jej coś łatwego. Umie tylko trząść cyckami i łyskać udami, na nic więcej jej nie stać". Ma mieć teraz z nami próbę. I gdzie to się podziewa jaśnie pani? Rozkłada nogi w garderobie Akszaja. Ma nadzieję, że poleci ją do swego następnego filmu. Akurat! Nie jest takim durniem. Nasz amant prześpi się nawet z eunuchem, jeśli nie będzie miał nikogo innego pod ręką! Ta dziwka powinna zdawać sobie z tego sprawę. Aasza Rani słuchała pilnie, pijąc z ust Komal każde słowo w barwnym bombajskim hindi. Choć choreografka dalej nawijała, Aasza Rani zauważyła najatrakcyjniejszego mężczyznę, jakiego w życiu widziała. Ubrany był w białe pantalony, które zwijały mu się w kostkach, czerwone buty, czerwoną pelerynę. Oczy miał czarne i zamyślone. Gęste czarne włosy sczesane do tyłu. I chodził jak po własnym królestwie. Ujrzała, że personel wytwórni rozstępuje się przed nim. Ktoś rzucił się po krzesło. Ktoś inny pobiegł po szklankę wody. Gdy w odległości trzech stóp przystojniak mijał Aaszę Rani, czuła, że włosy pod pachami stają jej dęba. Jakby przeszedł ją prąd elektryczny o wysokim napięciu. Całkowicie wytrącona z równowagi wyciągnęła rękę, by się o coś oprzeć. I naraz rozległ się plusk. Wszyscy zastygli. To Aasza Rani straciła równowagę i wpadła do beczki. Przemoczona do nitki gwałtownie łapała powietrze. Tajemniczy mężczyzna z sardonicznym uśmieszkiem na ustach pomógł Aaszy się wydostać. Zmieszana nie zauważyła, że nasiąknięta wodą spódnica zadarła się jej aż po samo krocze. Spłoniona i mocno zarumie-
niona wydostała się, mamrocząc: „Tak mi głupio, tak mi głupio". Mężczyzna wbił w nią wzrok, spojrzał na jej odsłonięte nogi, wzruszył ramionami i odszedł. — To był Akszaj Arora — rzekł z nabożnym szacunkiem Kiszenbaj. O tym pełnym dramatyzmu spotkaniu z megagwiazdorem Aasza Rani często opowiadała w późniejszych wywiadach. On również o nim wspominał, dodając ze śmiechem: „To na pewno nie był przypadek. Wszystko sobie zaplanowała. Inaczej w ogóle bym na nią nie zwrócił uwagi". Ale zwrócił. Parę minut po tym wydarzeniu ugrzeczniony, niemiły z wyglądu człowiek podszedł chyłkiem do Kiszenbaja i zapytał: — Kto to? Akszidżi chce wiedzieć. Kiszenbaj ani chwili się nie wahał: — Ostatnie odkrycie. Interesuje się nią cztery, pięć dużych wytwórni, ale my chcemy zaczekać na właściwy film. Pracowała na Południu, a teraz wylansuje się ją w filmach w hindi. Radź jest zainteresowany. Podobnie jak Nitesz. Sze-kar dzwoni codziennie. Po Dziewczynie Marzeń nadszedł czas Aaszy Rani, „ukochania milionów"! Przybiegła również amma i wyrecytowała na cały głos swoją kwestię: — Moja Dziecinka weźmie udział tylko w dużych produkcjach z najlepszymi aktorami. Wolimy zaczekać, niż godzić się na nieważne rólki. Będzie wielką gwiazdą! Mężczyzna łypnął okiem i wycofał się. Widzieli, jak szepcze coś Akszajowi do ucha. Niestety, ciągu dalszego nie było. Przynajmniej przez następny rok. Próbne zdjęcia Aaszy Rani zrobiono w końcu o pół do dziewiątej wieczorem. Nie dostali nic do jedzenia ani do picia, a gdy zapytała, gdzie jest toaleta, ktoś wskazał ciemny kąt wytwórni. „Idź tam. Nie wydziwiaj". Kiszenbaj rycersko usiłował zasłonić sobą wąskie przejście do smrodliwego zakątka,
kiedy Aasza Rani robiła siusiu. Zauważył, że opada z sił, toteż jakimś sposobem zdołał zdobyć dla niej paczkę rozmiękłych herbatników, które łapczywie pochłonęła. Lękliwie poprosiła ammę o trochę kawy. „Nie ma tu kawy — syknęła amma. — Siedź cicho i czekaj. Później przyjdzie pora na jedzenie. Na razie skup się na zdjęciach". Aasza Rani żałośnie skinęła głową, starając się wyrzucić z myśli bulgoczący sambhar* i bhath* z klarowanym masłem. Zdjęcia próbne okazały się bolesnym rozczarowaniem. W klasycznej scenie wiejskich piękności, kąpiących się w stawie, miała wyglądać na przemoczoną — i tyle. Żadne inne jej talenty filmowców nie interesowały. Z tym zadaniem poradziła sobie gładko. We wpadaniu do wody miała już pewną wprawę. Minęły dwa tygodnie, a Nitesz nie dzwonił. Wówczas wkroczył Kiszenbaj, proponując, że sam sfinansuje film. Jak nie kijem go, to pałką. Znowu zadzwonił telefon. „Wszystkiego najlepszego, ba-by-dżan!". Aasza Rani natychmiast odłożyła słuchawkę. Kiszenbaj był dzisiaj ostatnią osobą, z którą chciała rozmawiać. Jej pierwszy kochanek. I pierwszy alfons. Amma i Kiszenbaj chwytali się wszystkiego. Aaszy niczego nie oszczędzono. Pierwszy „klient" trafił się jej na pierwszym przyjęciu. Aasza Rani niechętnie wracała myślami do tamtego wydarzenia. Kiszenbaj nalegał, by poszła na to przyjęcie. „Muszą cię obejrzeć wszyscy ważniacy", tłumaczył. Wycyganił zaproszenie od sponsora filmu, człowieka rodem z Sindhu, z takim mrocznym błyskiem w oku, że ekspresyjnych tancerzy ka-thakali* przyprawiłby o kompleksy. Nosił dziwne nazwisko:
* Sambhar — rodzaj ostrgo sosu z Południa. * Bhath —potrawa z ryżu. * Kathakali — dramat taneczny z Kerali odtwarzający sceny z Mahabharaty iRamajany.
D. R. Wisznu. W całej branży filmowej znany był jedynie z mylących pierwszych dwu liter. Ujrzawszy Aaszę Rani, powiedział tylko: „Ciemna, ale ujdzie". Kiszenbaj mrugnął i wypchnął ją do przodu, szepcząc: „No dalej, uśmiechnij się do wujka". Amma sprawiła jej z tej okazji nowy strój — ohydne landrynkoworóżowe sari z bazaru w Dadarze. Kiszenbaj obrzucił wzrokiem jej czoli*. „Ma wyglądać seksownie" — poinstruował krawca. I wyszło seksownie. Fatała-szek bez pleców, mocowany wąskimi paseczkami, miał wy-watowane miseczki stanika tak spiczaste, że można się było o nie skaleczyć. „Urocze, urocze!" — zachwycał się Kiszenbaj, amma zaś napominała Aaszę, by nie unosiła rąk, bo ma niewygolone pachy. I wylądowała na tym przyjęciu ze zwinnymi rękami przyklejonymi do boków, w stroju, który nie przydawał jej urody, wystraszona i nieszczęśliwa. „Kolejny kąsek z Południa", rzucił ktoś, gdy szły przez część recepcyjną do basenu. Aasza Rani zoczyła swe odbicie w lustrze. Dlaczego amma jej to zrobiła? Wyglądałaby o wiele lepiej w spódnicy i bluzce albo w salwar-kamizie. A makijaż — tragedia! Szminka w kasztanowym odcieniu, błyszczące bindi, oczy obwiedzione krechą, przez którą wyglądała jak demoniczny król Rawana, tony różu, od których wykwitł jej na twarzy wściekły rumieniec, i gruba warstwa podkładu, by cera wydawała się jaśniejsza. Jasna, jasna, jasna... Amma miała obsesję na punkcie jej karnacji. Nawet piękne czarne, naturalnie kręcone włosy Aaszy potraktowano henną, rozprostowano i ułożono w nieprawdopodobną koafiurę. Od pasków szpilek już miała otarte nogi. Chciałaby stać się niewidzialna, by wszystkich i wszystko sobie obejrzeć, lecz żeby jej nie widział nikt. Jakże tu było pięknie! Jak na filmach w hindi, które oglądała, choć nie rozumiała ani słowa. Nawet palmy w Bombaju
* Czoli — krótka bluzeczka noszona do sari.
były inne niż w Marina Beach. Prostsze, wyższe, ładniejsze. Zainstalowano w nich światełka, tak że kołysząc się w podmuchach morskiej bryzy, wyglądały niczym pełni gracji tancerze. Wokół basenu tłoczyły się setki gości w kosztownych strojach .— setki! Nikogo nie znała ani nie rozpoznawała. Ale ich widok robił wrażenie — kobiety przywodziły na myśl luksusowe modelki, mężczyźni z napomadowanymi włosami byli szykowni jak w reklamach telewizyjnych. Gdzieś na stronie grała kapela, kelnerzy przedzierali się przez tłum, wprawnie niosąc tace z trunkami. Z wahaniem sięgnęła po kieliszek. Niestety kelner nie zwrócił uwagi na jej wyciągniętą rękę i poszedł dalej. Kiszenbaj przeczesywał wzrokiem ciżbę gości, szukając użytecznych znajomków. Amma, tygrysica na łowach, tropiła odpowiednią ofiarę. Aasza Rani dojrzała przystojnego mężczyznę w bieli — o matko, Akszaj! Wyglądał olśniewająco. Towarzysząca mu dziewczyna również była ładniutka. Tylko czemu nie ubrała się przyzwoicie? Czhi... Miała gołe ramiona, kompletnie odsłonięte. Nie było jej wstyd albo zimno? Aasza Rani zadrżała za nią i dalej gapiła się na tę szczęściarę. Dziewczę odrzucało głowę do tyłu i cały czas się śmiało. Wokół niej roili się ludzie. Akszaj i ślicznotka u jego boku wyglądali niczym bóg i bogini — oboje ubrani na biało i tacy piękni. Kim ona jest? zastanawiała się Aasza Rani. Uznała, że najlepiej zapytać Kiszenbaja. — A, ta? To Anuszri, tamilska gwiazda. Gwiazda, jaką ty też niedługo zostaniesz. Aaszy Rani zaparło dech w piersiach. — Ona jest z Południa? Niemożliwe! Ma taką jasną cerę.. Ajak jest ubrana! Nic na sobie nie ma, znaczy, nie włożyła sari. Kiszenbaj się zaśmiał. — W dzisiejszych czasach najgłośniejsze aktorki nie noszą sari, mają projektantów, którzy szyją specjalnie dla nich. Ty też będziesz takiego miała. — Nigdy nie włożę czegoś podobnego. Czhi!
— Włożysz, włożysz. Przyjęcie trwało w najlepsze, przybywało mnóstwo gwiazd, które witały się z producentem. O pierwszej w nocy goście nadal napływali całymi grupami, ale jakoś nic nie zapowiadało kolacji. Aasza Rani marzyła, żeby coś zjeść i położyć się spać we własnym łóżku. Wtedy właśnie mężczyzna o mrocznym spojrzeniu podszedł do Kiszenbaja i rzekł: „Ptaszek gotowy?". Kiszenbaj szybko się znalazł u boku Aaszy Rani. „D. R. ma tu pokój na górze — rzekł cicho. — Idź z nim. Da ci coś do jedzenia. D.R. to ważna figura. Bądź dla niego miła. Może popchnąć twoją karierę. Nie zrób sceny ani niczego podobnego. Musisz tylko... tylko... to co robiłaś ze mną... tyle. Wszystko będzie dobrze. Jutro rano przyjdę i zabiorę cię do domu". Aasza Rani błagalnym wzrokiem spojrzała na ammę, szukając u niej zmiłowania, lecz amma po prostu odwróciła oczy. Wspominając tę noc, Aasza Rani doszła do wniosku, że wcale nie było tak źle. Człowiek o mrocznym spojrzeniu mógł się okazać o wiele gorszy. Zwłaszcza że sporo wypił. Zawsze słyszała, że pijacy bardzo źle traktują kobiety. Amma płakała, gdy appa się zjawiał cuchnący wódką i bełkotał coś, wpatrując się w nią przekrwionymi oczami. Ale ten tylko nieudolnie próbował ją rozebrać, po czym padł na łóżko jak wyczerpany byk. Przysiadła niepewnie, nie wiedząc, co robić. Bała się narobić hałasu czy podnieść słuchawkę, by nagle się nie obudził. Stanęła więc przy oknie, wpatrując się w rozbawionych balowiczów na dole. Przyjęcie rozkręciło się na dobre — basen był jaskrawo oświetlony. Stali przy nim Akszaj i Anuszri. Rany! Tak elegancko wyglądali. Jak urzeczona wpatrywała się w falujący, płynący w różnych kierunkach tłum. Po długiej chwili zaciągnęła zasłony, ułożyła się na dywanie i zasnęła. Następnego dnia człowiek o mrocznym spojrzeniu był w podłym nastroju. Wyglądał śmiesznie w siatkowym podko-
szulku i długich kalesonach w paski. Spojrzała na łańcuchy, które nosił na szyi — dwa złote i tulsi-bead mala. Cisnął ją na łóżko i rzekł: „Rozbieraj się". Widząc, że się ociąga, warknął: „Głupia cipa. Te suki zachowują się jak pierdolone dziewice!". Aasza Rani rozebrała się z wolna. Naprawdę pożądała filiżanki parującej kawy. Tylko o tym myślała, mechanicznie zdejmując ubranie. Facet przyglądał się jej z nachmurzoną miną. Potem wziął ze stołu ołówek i wsadził go sobie głęboko do ucha, by wydłubać woskowinę. Powąchał grudkę wbitą w grafitowe ostrze, po czym zwalił się na Aaszę. Zamknęła oczy, pomyślała o kawie, Madrasie, swej przyjaciółce Sawicie, o połamanych lalkach, które tak kochała. Szorował dłońmi chropowatymi jak papier ścierny po jej nagiej skórze. Nie ogolił się i podrapał jej twarz zarostem. Kiedy mu się odbiło, pokój wypełnił się odorem podrabianej whisky, ociekających tłuszczem kebabów i smażonej cebuli. Jego miękki owłosiony bandzioch rozgniatał jej brzuch, nawet gdy ściskał jej sutki, boleśnie je szczypiąc. Napierając kolanami, rozwarł jej nogi. — Podnieś — polecił. — Co? — zapytała. — Cipa pyta co. Uda podnieś! — Podłożył jej ręce pod kolana i wdarł się w nią. — Nie leż jak kłoda — rzekł. — Rusz się... podnieć mnie... pobudź... masz tyle ikry co trup. Automatycznie zaczęła poruszać biodrami, kołysząc się w przód i w tył. Chwycił ją za ramiona i brutalnie wpychał się w nią. Aasza Rani myślała: „To już. Najgorsze mam za sobą. Teraz ta bestia się spuści, zejdzie ze mnie i da mi święty spokój. Jeszcze parę chwil i będzie po wszystkim". Pobudzona tą myślą mocniej poruszyła biodrami i wyrwał jej się krótki okrzyk. To go podnieciło. Głębiej wbił palce w jej szyję i walił w nią jak młotem. Wreszcie doszedł, chrząkając jak świnia.
Z następnymi mężczyznami było tak samo. Zazwyczaj nie patrzała na twarz ani na ciało faceta. Przestała po prostu reagować. Co za różnica, kim był albo co robił? Kiszenbaj ją wysyłał i przywoził z powrotem, a co się tymczasem działo, Aasza nie chciała pamiętać. Raz tylko podsłuchała rozmowę ammy z Kiszenbajem. Amma powiedziała: „Rozumiem, że posyłasz Dziecinkę tu i tam, wiem, że tak się załatwia interesy. Ufam ci. Ale martwię się o jej zdrowie. Czy tym mężczyznom na pewno nic nie jest? Skąd wiesz, czy czegoś nie złapali? Musimy Dziecinkę porządnie przebadać. Zebraliśmy już trochę pieniędzy. Pilnujesz jej finansów, co?". Kiszenbaj rzekł coś cicho. Potem znowu usłyszała głos ammy: „Już czas, by Dziecinka nakręciła dobry film. W końcu nie przywiozłam jej do Bombaju, żeby została zwykłą prostytutką. Gdybym taką obrała dla niej drogę życiową, założyłybyśmy własny burdel w Madrasie. Tam też są ludzie z pieniędzmi. My też mamy milionerów. Za moją małą zapłaciliby każdą sumę". — Halo?... Aasza Rani? — Amar? — A więc poznajesz mnie po głosie. Jestem zaszczycony. Pamiętasz tę scenę z naszego filmu, jak reżyser zrobił cięcie, akurat kiedy nasze wargi miały się zetknąć? Zabrakło mi ciągłości, więc... czy mógłbym... chodzi o to... Aasza Rani zachichotała kokieteryjnie. Skoro Akszaj udaje niedostępnego, już ona mu pokaże. Amar był gładkim ogierem o jasnym spojrzeniu, przeraźliwie młodym i rozpaczliwie zakochanym. Jej ostatnim partnerem. Dosyć go lubiła i podszepnęła jego nazwisko Niteszowi do nowego przeboju kasowego, wychwalając młodego aktora pod niebiosa. Nawet chętnie ujrzy go w swoim domu. W swoim łóżku. — Jestem teraz sama.
— Cudownie. Mam nawet dla ciebie bezcenny prezent: moje zdjęcie naturalnej wielkości. Wiem, że dziś są twoje urodziny, no bo kto by o tym nie wiedział? „Milo, że dla odmiany ktoś kolo mnie skacze", pomyślała Aasza Rani. Czasami z Akszajem miała wrażenie, że w ich związku tylko ona ofiarowuje miłość i namiętność. On zachowywał się wobec niej protekcjonalnie, jakby robił jej łaskę. Skurwysyn! Odłożywszy słuchawkę, przebrała się ze stroju, który włożyła specjalnie dla Akszaja, w za duży T-shirt sięgający jej do kolan. Ten małolat oszaleje, gdy ją w tym zobaczy. Wzmianka o zdjęciu naturalnej wielkości przywołała wspomnienia. Ona również przez to przeszła. Biedny dzieciuch. Musi się jeszcze wiele nauczyć. Uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia. I pomyślała o Diru. „Dziecinko — powiedziała amma pewnego dnia — trzeba ci zrobić zdjęcia pierwszej klasy. Naprawdę artystyczne dobre fotosy". Owe „pierwszorzędne" zdjęcia okazały się gołymi fotkami, które wykonał jurny fotograf Diru. Każda gwiazdeczka rozpoczynająca karierę w Bombaju obowiązkowo musiała się zjawić w studiu Diru. Specjalizował się w reklamach z roznegliżowanym kociakiem. Jego sposób działania był prosty: zwabiał naiwniaczki do swego prowizorycznego atelier mglistymi obietnicami, że utoruje im drogę do świata mody. Skoro już je osaczył, łechtał ich próżność. „Jaka cudowna figura. Powinnaś być bardzo dumna ze swego ciała. Fotografowałem tysiące gwiazd filmowych, ale takiej figury jeszcze nie widziałem. Dalej, zróbmy kilka fotek na ludowo. Wszyscy producenci po prostu je uwielbiają. W końcu większość naszych filmów pokazuje życie wieśniaków. Będziesz musiała nosić takie stroje, kiedy zostaniesz gwiazdą. Załatwiłem na dzisiaj jeden, spójrz tylko". Rzeczony „ludowy" strój okazywał się zazwyczaj skąpym wiązanym czoli — prędzej czymś w rodzaju stanika —
i ghagrą* do kolan („Dzięki temu zobaczą też twoje śliczne nóżki"). Już w tych szatkach upozowywal gwiazdeczkę z dzbankiem między nogami lub kazał się wyciągnąć zachęcająco na podłodze na tle fototapety z panoramą Alp. Inną ulubioną aranżacją była słynna „fotka pod wodospadem". Kazał „modelce" udrapować na sobie przezroczyste białe muślinowe sari, bez czołi, tak jak nosiły się wszystkie wiejskie piękności w hinduskich filmach. Parę pierwszych zdjęć ograniczało się do standardowych ujęć „radosnej wieśniaczki". Później, gdy „atmosfera" dostatecznie się rozgrzała, kazał dziewczynie iść do łazienki i spryskać się wodą. Jeśli się wahała, polewał ją zimną strugą z plastikowego dzbanka. Z początku trochę się trzęsła, ale dalej szło już jak po maśle. Wylewał na nią cały dzbanek albo stawiał ją pod prysznicem — ot i wszystko. Z Aaszą Rani zastosował inną strategię. Wziąwszy ammę na stronę, powiedział jej: „Twoja córka jest piękna. Zostanie gwiazdą. Ma ładny biust. Na tym się skupimy. Sfotografujemy ją w sari i rozpiętym u góry czoli. Będzie to wyglądało seksownie i z klasą". Amma chętnie na to przystała i poszła przebrać Aaszę Rani w sari ze zwiewnej żorżety. Odsłoniła jej ramię i rozpięła trzy pierwsze haftki u czoli. — Wystarczy? — zapytała Diru. — Na pierwsze zdjęcia może być — odparł. Przez godzinę wypstrykał dziesięć rolek filmu, z każdym ujęciem odsłaniając większy fragment ciała Aaszy. Pod koniec sesji była już prawie naga. — Dobrze — powiedział Diru. — Podpisz zgodę na rozpowszechnianie i pojutrze pokażę ci zdjęcia. Parę miesięcy później w zatłoczonym centrum handlowym Aasza Rani zauważyła kalendarz stacji telewizyjnej ze zdjęciami naturalnej wielkości i stanęła jak wryta — to był
* Ghagra — obszerna spódnica, zwykle noszona na wsi.
jej fotos, prawie gołej. Uśmiechała się szeroko znad podpisu: „Naga prawda — tylko w telewizji VTS". Zarumieniła się na widok swych sutek. Zostały powiększone i wyretuszowane. Kalendarz był błyszczący, seksowny. Z początku nią rzuciło, ale potem uśmiechnęła się pod nosem. Diru miał rację. Jej ciało rzeczywiście jest piękne. Fotografie Diru przyniosły pożądany efekt. Zwłaszcza że opublikował je „Showbiz". Gorliwa reporterka wytropiła nawet Aaszę Rani w przygnębiającej norze, w której mieszkały z matką. — Chcielibyśmy przeprowadzić z panią wywiad — powiedziała. Amma nie posiadała się z radości. — Chodźmy zaraz do redakcji. Hej, to dobra wiadomość. Gdy napiszą coś o tobie, nie będziemy potrzebowały Kiszenbaja, Nitesza ani żadnego innego protektora. Dziecinko, wygląda na to, że nasze marzenia niebawem się spełnią. „Twoje marzenia", chciała poprawić matkę Aasza Rani, nie odezwała się jednak. Aasza Rani widziała „Showbiz". Wszyscy go czytali — od pierwszej strony do ostatniej. Nawet w Madrasie. Wiedziała, że jeśli napiszą o niej pochlebnie, natychmiast wzbudzi zainteresowanie, o co walczy tak zawzięcie. A co potem? Chciała zaczekać. Chciała dostać rolę, zanim zwróci na nią uwagę prasa. Intuicja jej podpowiadała, że to jest właściwa kolejność. Chciałaby podążać tym torem. Usiłowała przekonać do tego ammę. — Inaczej mnie potraktują, jeśli będzie za mną stała potężna wytwórnia. Teraz jestem tylko kolejną gwiazdeczką, nikim z dużymi cyckami i tyle. Amma była wściekła. — Ty cycata smarkulo, jak śmiesz tak się odzywać do matki! Bez gadania. Teraz ubieraj się, włóż te spodnie dzwony 1 chodź. Musimy się tam pokazać jak najszybciej.
Aasza Rani nie ustępowała. — Nie jestem uparciuchem, ammo — przekonywała. — Tyle że chcę to robić po swojemu. Chcę zostać gwiazdą na własnych warunkach. Nie w ten sposób. Skontaktowali się ze mną. Ja o wywiad nie żebrałam. Porozmawiam z nimi, jak będę gotowa. Nie teraz. Amma obrzuciła ją wściekłym spojrzeniem. — Zarozumiała dziewucha. Dostaniesz nauczkę. Wszystko opowiem Kiszenbajowi. — A kim jest ten Kiszenbaj? Zwykłym alfonsem. I tyle. Co on mi może zrobić? — postawiła się Aasza Rani. Za chwilę poczuła palące uderzenie w twarz. Amma wymierzyła jej policzek. — Ani się waż mówić do swojej ammy w ten sposób — wrzasnęła. — Nie po to poświęciłam swoje życie, swoją młodość, wszystko. Masz mnie słuchać zawsze. Jak powiem: „Zrób to", musisz to zrobić. Jasne? Aasza Rani wybiegła, pędząc na oślep. Palił ją policzek, lecz naprawdę przestraszyła się wyrazu oczu ammy. Wyzierało z nich szaleństwo. Amma miała nieprzytomne ambicje. Czy ich sytuacja była naprawdę tak rozpaczliwa? Pieniądze. Na pewno chodzi o pieniądze. Z budki telefonicznej zadzwoniła do Nitesza. Po raz pierwszy na własną rękę zadzwoniła do kogoś. Na początku nie mogła wykrztusić słowa. W końcu odezwała się, zadziwiona brzmieniem własnego głosu. Bez wahania czarowała uwodzicielsko: — Cały czas o tobie myślę. Zwłaszcza w nocy, leżąc w łóżku... Usłyszawszy samochód Amara na podjeździe, Aasza Rani odsłoniła ramię i ustawiła się na szczycie schodów. Amar przeskakiwał po dwa stopnie na raz, susami, jak mały chłopiec. Zaróżowiony. Podekscytowany. I nieco podpity.
— Czhi, ależ cuchniesz — rzekła Aasza Rani, gdy się pochylił, by ją pocałować. — Czy twoja mama wie, jak się prowadzi jej królewicz? Ze pije i ma aszikwi*? — Moja mama nie odzywa się do mnie, odkąd wyjechałem z domu, żeby zostać gwiazdorem. Nadal ma nadzieję, że wróci mi rozum i skończę kurs księgowości. — Roześmiał się. — Na szczęście mój tata to fantastyczny facet, polubisz go, skarbie. Zawsze dodawał mi odwagi, pewnie byłby ze mnie dumny, że dotarłem aż do łóżka Aaszy Rani. Ej! A co tu robią te wszystkie zabawki? Później, leżąc w łóżku koło śpiącego młodziana, myślała z goryczą, jak bardzo jej najbliżsi różnią się od rodziców Amara. Matka odwróciła wzrok, kiedy Kiszenbaj prowadził Aaszę do pierwszego „klienta", a ojciec najprawdopodobniej w ogóle by jej nie poznał na ulicy. Była niechcianym bękartem. Każdy mógł ją wykorzystać.
* As zik wi — kochanek, kochanka.
AKSZAJ ARORA O urodzinach Aaszy Rani Akszaj przypomniał sobie o wiele za późno, jedząc kolację z rodziną — dla nich to było rzadkie święto. Wtem jego wzrok padł na kuchenny zegar. — O kurczę! — zaklął. Malini spojrzała nań ostro. — Zapomniałeś o czymś? — spytała. — Nie, to nic ważnego — rzekł pospiesznie. Była dziesiąta wieczór. Pomyślał, że Aasza Rani nigdy mu tego nie wybaczy. Powiedział nawet sekretarzowi, by kupił eleganckie sari i parę złotych kolczyków. Co ten sukinsyn z tym zrobił? O matko! A jeśli biżuterię dał Malini? Pewnie dlatego tak warczała na niego przy kolacji. Malini nie tak łatwo wodzić za nos. Musiała wiedzieć, dla kogo te prezenty były przeznaczone. A przynajmniej domyślała się, że nie dla niej. Kiedy ostatnio kupił jej prezent? Na ich pierwszą rocznicę ślubu. Potem żona zamawiała, co tylko sobie życzyła u swego stałego jubilera i przedstawiała mu rachunek. Akszajowi to najzupełniej odpowiadało. Przynajmniej nie musiał się wysilać. A ona też była zadowolona, póki płacił, nie zadając zbędnych pytań. Naturalnie prezenty dla niego Malini planowała z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, z wręczania ich robiąc cały spektakl. Zawsze się postarała, żeby wszyscy wiedzieli, jak troskliwą i pomysłową Akszaj ma żonę. O jej wyjątkowych
podarkach pisały rubryki towarzyskie i wszyscy o nich mówili- Ale Akszaj nie miał jej za złe tych drobnych sukcesów. W końcu zrezygnowała dla niego z kariery i usunęła się w cień. Dobrze więc, że czerpie trochę przyjemności z drobiazgów, jak pudża* podczas jego urodzin czy planowanie ekskluzywnych przyjęć. Może wmówi jej, że idzie do Adżaja pogadać o interesach albo nagle przypomni sobie o pilnym spotkaniu z producentem z prowincji, który od dawna chciał się z nim umówić. Nie, nie, Malini powie mu po prostu, żeby posłał sekretarza. To straszne. Akszaj wie, że narozrabiał. Aasza Rani jest potwornie zaborcza. I wkrótce na pewno się dowie, że większość dnia spędził w swym apartamencie na schadzce z tą nową gwiazdeczką, Szabnam. I zrobi mu piekło. To naprawdę żałosne. Nieudolnie próbuje ukryć swe skoki w bok przed żoną i kochanką! Aasza Rani bowiem była mu oddana tak samo bezgranicznie jak żona. Może powinien się jej pozbyć? W końcu los jego ojca zosta! przesądzony w bardzo podobnych okolicznościach, gdy zaślepiony żądzą wszystkie pieniądze utopił w pustych, zimnych, gadzich oczach swej zachłannej kochanki. Akszaj przypomniał sobie, jakie życie zmuszeni byli prowadzić po bankructwie jego taty — i zadrżał. Poprzysiągł sobie wtedy, że on się wydobędzie z nędzy. Zajęło mu to cale lata. Czy Aasza Rani strąci go z powrotem do tamtej ohydnej nory? W owych czasach najbardziej widomą oznaką sukcesu Ak-szaja Arory była niezwykle efektownie urządzona łazienka. Na punkcie łazienki miał obsesję od dziecka. Zostało mu to z czasów, gdy musiał stać w kolejce do śmierdzącej ubikacji w wielorodzinnej nędznej czynszówce. Akszaj nie zrobi! typowej filmowej kariery od nędzy do pieniędzy. Z dzieciństwa pamięta! też lepsze dni. Nie było ich wiele — starszy brat,
* Pudża — ceremonia hinduistycznej ofiary.
Adżaj, opowiadał mu, jak mieszkali w eleganckiej willi w szacownej dzielnicy Chembur. Jego ojciec odnosił wówczas sukcesy jako producent. Mieli nawet samochód i służbę. Akszaj słabo już pamiętał stary dom z ogródkiem. Mógł mieć wtedy jakieś trzy, cztery latka. Najżywiej odcisnęła mu się w pamięci rudera w Dadarze, dokąd rodzina się przeniosła, gdy ojciec zbankrutował po finansowej klęsce ambitnego filmu „Strażniczki miłości", którego był producentem. Kłopoty zawodowe odbiły się na jego zdrowiu, które zaczęło podupadać. Za jednym zamachem stracił zapal, żonę i kochankę. Akszaj był samotnym dzieckiem, za towarzystwo mając tylko starszego brata. Brata, który usiłował zastąpić mu wszystkich — matkę, ojca i przyjaciela. Do tego dwóch chłopaczków musiało się jeszcze borykać z ojcem alkoholikiem. Życie na kupie miało tę zaletę, że zawsze mogli liczyć na sąsiadów. Chłopcom często brakowało pieniędzy. Ojciec Ak-szaja chwytał się dorywczo różnych prac jako pomagier przy produkcji filmów. Nie miał stałych dochodów, a to co zarobił, często przepijał. Ale chłopcy sobie poradzili. Musieli. Ciotka Akszaja opłacała czesne, dziadek dawał pieniądze na jedzenie, gdy sytuacja stawała się rozpaczliwa. Akszaj nie czuł do ojca nienawiści, raczej było mu go żal. Natomiast Adżar nim pogardzał. „Tatko nas zawiódł. Zniszczył naszą przyszłość. Mama przez niego uciekła" — powtarzał z goryczą Akszajowi. Mama w istocie mieszkała niedaleko. Rozpoczęła nowe życie ze starym przyjacielem ojca z czasów jego potęgi i chwały, z kamerzystą, który starał się o jego względy, gdy ojciec był jeszcze grubą rybą. Akszaj nie mógł zrozumieć, dlaczego matka zostawiła ich i odeszła z „wujkiem Sureszem". Adżaj usiłował mu to wytłumaczyć: „Mama miała dosyć. Tatko zmusił ją, by oddała całą biżuterię, oszczędności, wszystko na ten jego film. A dlaczego? Bo chciał zrobić gwiazdę ze swojej przyjaciółki. Tej samej zielo-
nookiej suki, która dzisiaj gra role matek. Uważał, że dzięki niej «Strażniczki» zrobią furorę. Kretyn! To nie takie proste. Film miał znacznie przekroczony budżet, a jej nikt nie mógł znieść. Nie potrafiła grać, żeby nie wiem co. Drewniana twarz, piskliwy głos. Mimo to opętała tatkę. Parę razy nawet przyprowadził ją do domu, zanim mama się zorientowała, co jest grane". Akszaj sam nie wiedział, co o tym sądzić. To już stare dzieje. Wiedział tylko, że musi się stąd wyrwać i zarobić pieniądze. Duże pieniądze. I to szybko. Nigdy nie miał chęci do nauki, co bardzo martwiło Adża-ra. „Chłopie, chcę, żebyś został inżynierem, wyjechał za granicę, dostał dobrą pracę — przekonywał. — Dlaczego tak marnujesz czas? Widzisz, stary, ja nie jestem bystrzakiem, ale ty masz wszystko: odpowiednią prezencję i głowę na karku, wszystko". Z wyjątkiem pieniędzy, myślał Akszaj, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. To prawda, był uderzająco przystojny, miał kształtne rysy matki i wzrost ojca. Tyle że za nic w świecie nie chciał zostać inżynierem. — Więc w takim razie kim chcesz być? — pytał poirytowany Adżaj. — Nie wiem — odpowiadał Akszaj, dalej podziwiając się w lustrze. Przebrnął przez szkołę i prawie udało mu się skończyć wyższą uczelnię. Tymczasem Adżaj zatrudnił się w charakterze pomocnika sprzedawcy w drogerii. Akszaj występował w szkolnym teatrze, co bardzo mu się spodobało. Na wyższej uczelni było inaczej. Prezentowane tam sztuki wymagały „przeżywania", co bez przerwy kładli mu do głowy pretensjonalni reżyserzy. Dla niego zaś gra aktorska była zabawą. Wygłupem. Uwielbial błaznować i improwizować. Adżar nie pochwalał jego aktorskich ciągot, nawet dla zgrywy. „Skup się na nauce" — karcil go za każdym razem, gdy Akszaj poruszał ten temat. Usiłował się skupić, lecz sprawa była beznadziejna.
Kiedyś, wyłącznie dla hecy, zgłosił się na przesłuchanie do sztuki telewizyjnej, nic nie mówiąc Adżarowi. Dostał rolę — i nie tylko. Zaproponowano mu czytanie wiadomości — na razie dorywczo, ale z czasem na stałe. Akszajowi na przesłuchaniu poszło zadziwiająco dobrze i polecono mu stawić się następnego dnia na próbę. Na jego korzyść przemawiało jeszcze to, że mówił w języku marathi bez śladu naleciałości z pendżabi. Adżaj był wściekły. Akszaj sam się zdziwił, że tak stanowczo upierał się przy swoim: „Chcę to zrobić dla siebie. A poza tym potrzebujemy pieniędzy". Adżaj zgodził się pod jednym warunkiem — czytanie wiadomości Akszaj potraktuje wyłącznie jako hobby. Od serwisów informacyjnych przeszedł do serialu telewizyjnego, w którym grał dziarskiego detektywa. Zarobił na tym sporo pieniędzy i co ważniejsze, zwrócił na siebie uwagę. Grał wyłącznie epizody. Szczęśliwym trafem zauważyło go parę osób. Nie zdradzał się ze swym pendżabskim pochodzeniem, ilekroć otwierał usta, co zyskało mu wiele pochwał — i okładkę wraz ze stosownym artykułem w magazynie filmowym wychodzącym w języku marathi. Nagle Akszaj Arora znalazł się na ustach wszystkich. Od tej pory nigdy już nie musiał się martwić o pieniądze. Ani o łazienki. Adżaj skapitulował wkrótce po pierwszym wielkim sukcesie Akszaja, filmie w marathi pod tytułem „Miłość na służbie", w którym grał zakochanego policjanta. „Ktoś musi zadbać o twoje sprawy" — oznajmi! Adżar i rzucił posadę młodszego sprzedawcy, by zostać agentem Akszaja. Branża filmowa zaczęła przejawiać zainteresowanie. Jednym z producentów był daleki krewny, który udawał, że ich nie zna, gdy ojca chłopców opuściło szczęście. Adżaj triumfował. „Teraz się pcha, pijany dupek. Już my mu pokażemy. Proponuje ci rolę, sukinsyn. My też damy mu nauczkę. Niech do nas przyjdzie. Niech się przed nami płaszczy. Obejrzymy jego bzdurne filmidło. Jeśli zadzwoni, nie rozmawiaj z nim. Ja się wszystkim zajmę".
Akszaj z ulgą przyjął inicjatywę Adżara. Sam nie mial głowy do interesów. Adżar zaś okazał się twardym, przenikliwym menedżerem, który w ciągu paru sekund potrafi ocenić umowę i zdecydować, czy warto wchodzić w dane przedsięwzięcie. „Pieniądze szepczą mi do ucha" — śmiał się, gdy wynegocjował dla Akszaja pierwszy korzystny kontrakt. Po udanym debiucie Akszaja w filmie w języku hindi Adżar uznał, że czas się wyprowadzić i kupić wypasiony samochód. „Koszty nie mają znaczenia, braciszku. W tym burdelu liczą się pozory. Wyglądaj jak panisko, a będą cię traktować jak panisko. Wyglądaj na nudziarza, a za takiego będą cię mieli". Akszaj zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę nie stać ich na willę w Juhu Vile-Parle ani na szykowną hondę accord, która podjechała do ich rudery. Mimo to przyjął plan Adżara. Raz na zawsze chciał się wyprowadzić z ich nędznego dwupo-kojowego mieszkanka w czynszówce. Sąsiedzi zebrali się, by życzyć im wszystkiego dobrego. Już mieli wsiąść do lśniącego wozu i odjechać, lecz staruszek zaparł się nogami w ziemię i oświadczył, że się stąd nie ruszy. Zaskoczeni jego oporem gapili się nań dłuższą chwilę, po czym Adżar wziął go pod ramię i usiłował wyprowadzić z tej ponurej nory. Nie było mowy. — Teraz tu jest mój dom. Tu jest moje miejsce. Tu chcę zostać — bełkotał stary. Adżar pchnął Akszaja w stronę samochodu. — Rusz się, bracie, później się nim zajmiemy. Stary budda kompletnie już zdziecinniał. Nowy dom Akszaja znajdował się w pobliżu hotelu Sun'n'Sand. Ale musiał upłynąć ponad rok, nim młody człowiek zebrał się na odwagę, by ruszyć na przechadzkę po tej szykownej okolicy. Przeżył wtedy jeden z najbardziej ekscytujących momentów swego życia. Sun'n'Sand był symbolem show-biznesu, jego splendoru i zepsucia, sukcesu i wyrafinowania. Tu trzeba się pokazać. To ulubione miejsce bogatych i szykownych. Tu im-
prezują i figlują. Akszaj widział ich zdjęcia w dziesiątkach magazynów filmowych. Tańce przy basenie oglądał na setkach filmów. Znał wszystkie legendy otaczające ten hotel: o układach zawieranych w kawiarni, o gwiazdeczkach przelatywa-nych w apartamentach na piętrze, o burzliwych naradach nad scenariuszami, które odbywały się za zamkniętymi drzwiami — nawet o bójkach i pchnięciach nożem, gdy akcja nabierała tempa! A on stał tu niepewnie przy wejściu, czując się głupio i nieporadnie, nie wiedząc, w którą stronę się obrócić. Znalazłszy się już w środku, stwierdził, że hol wcale nie wygląda tak znowu wspaniale. Poza tym Sun'n'Sand miał konkurencję ze strony grupy nowych, szykownych hoteli, które usiłowały przyciągnąć filmowy światek, kusząc go najnowocześniejszymi klubami odnowy biologicznej, regionalną kuchnią, kawiarniami, modnymi barami i ślicznymi recepcjonistkami. Mowa tu o eleganckim Centaurze, nowobogackim Sea Princess, bezosobowym Ramada Inn, a zwłaszcza obecnym faworycie branży, Holiday Inn. Ale Sun'n'Sand zachowa! swoisty wdzięk. Obsługa była sympatyczna, bar dobrze zaopatrzony, a choć dawny urok nieco przybladł, nadal był uchwytny. Ktoś podszedł do Akszaja, na moment wprawiając go w popłoch. — Przepraszam, czy to Akszajdżi? — zapytał kobiecy głos. Akszaj się przeraził. O matko! Rozpoznano go. Może to dla niego za wysokie progi? Może zaraz go wyrzucą? Prawie pobiegł do wyjścia. Młoda dziewczyna nie odpuszczała. Spojrzał na nią nerwowo — podsuwała mu album z autografami. To chyba jakaś pomyłka. Dziewczyna nalegała: — Proszę się wpisać — powiedziała, a on nagle poczuł się strasznie głupio. — Nie mam pióra — wyjąkał. — Nie noszę przy sobie pióra.
Rozejrzał się wystraszonym wzrokiem i właśnie w tym momencie podszedł do niego dyrektor hotelu z parkerem w jednej ręce i bukietem kwiatów w drugiej. Tak naprawdę Adżaj nie musiał dbać o karierę Akszaja. W ciągu dziesięciu lat ten szczęściarz nakręcił trzydzieści kasowych filmów! Znacznie pobił rekord obecnego megagwiaz-dora. Bez najmniejszych wątpliwości Akszaj był teraz królem kina hindi. I to wszystko dzięki Adżajowi, który mądrze poprowadził jego sprawy. Akszaj pozostawiony samemu sobie bez wątpienia narobiłby głupstw. Nie wystąpiłby w filmach, które gwarantowały sukces, podejmowałby błędne decyzje. Ale gdy teraz wystawiał producenta do wiatru i dawał nogę do Kandali czy Alibagu, za każdym razem Adżaj ratował sytuację i ułagadzał ekipę. Adżaj wpatrywał się w stos leżących na stole dokumentów. Zwroty podatków, umowy, harmonogramy, scenariusze. Nie miał czasu dla rodziny, nie miał czasu dla siebie. Z chwilą gdy rano otwiera! oczy, liczył się tylko Akszaj, Akszaj, Akszaj. Czasami się zastanawiał, co ci rozentuzjazmowani wielbiciele widzą w jego bracie. Fakt, jest przystojny. Ale mnóstwo aktorów pod tym względem bije go na głowę. Fakt, że umie grać. Co prawda tylko pewne role. Rakesz Kapur jest bardziej wszechstronny, a ten nowy nabytek — Szaban — lepiej tańczy. Adżar spojrzał na plakat pierwszego filmu Akszaja — „Pożyczka losu". Czym się w nim wyróżnił? Tańczył, walczył i umarł. Jak wszyscy inni aktorzy we wszystkich innych indyjskich filmach. Ale tłumy szalały. Nie odrywając oczu od wizerunku Akszaja, powędrował spojrzeniem w dół, do jego krocza. Między nogami gwiazdora grafik wymalował potężną wypukłość. Adżaj przyjrzał się dokładniej. O matko! Więc o to chodzi! O krocze Akszaja! Zaczął gorączkowo przeglądać inne fotosy brata. Rany, zno-
wu to samo. Akszaj nieomal wpychał je w twarze wielbicieli. Obejrzał błyszczące portrety w innych magazynach. Nie, to nie zbieg okoliczności. Już Akszaj zawsze pilnował, by jego walory wyraziście się prezentowały. A oto kolejna fotka — tym razem wcisnął broń do kieszeni. Cała seria zbliżeń na krocze. Akszaj a nieodmienne fotografowano z dołu! Adżaj odchylił się w krześle. Tajemnica charyzmy Akszaja nagle mu się objawiła. Akszaj dostał się na szczyt, posługując się własnym przyrodzeniem jako symbolem. Każda wielbicielka na widowni miała poczucie, że aktor robi to z nią i tylko z nią. A każdy mężczyzna wierzył, że jest Akszajem i może mieć wszystkie kobiety świata. Cała branża filmowa wiedziała, że Akszaj jest podłym, złośliwym sukinsynem. Niestety, ten sukinsyn odnosił sukcesy. I tu tkwiło sedno sprawy. „Jestem jedynym aktorem, który może dyktować wysokość gaży" — chełpił się. Była to prawda. Akszaj mial aktorską osobowość. Emanował urokiem. Był niekwestionowanym gwiazdorem. To wprawiało w konsternację producentów, którzy jak jeden mąż nie znosili go i nie widzieli w nim nic szczególnego prócz wrednych oczek i rozdętych nozdrzy. Również reżyserzy przyświadczali, że nie grzeszy nadmiernym talentem. A na planie był strasznie upierdliwy. Zbiorowy koszmar dla całego zespołu. Gdy Aasza Rani po raz pierwszy wkroczyła na scenę, Akszaj nadal miał wysokie notowania, lecz jego gwiazda zaczynała przygasać. Aasza Rani właśnie odniosła pierwszy sukces kasowy. Patrząc, jak wiruje w „Wadze", Akszaj zdał sobie sprawę, że utrzymać się na szczycie może tylko w jeden sposób. A sposób ten wiązał się ściśle z Aaszą Rani. Ich pierwszy wspólny film, „Ta trzecia", pobił wszelkie rekordy kasowe. Akszaj znowu się liczył. Ale tylko gdy grał z Aaszą Rani. „Szczęśliwa para" — rozpływali się przesądni sponsorzy, widząc ich nazwiska na umowie. Szczęśliwa czy
nie, Aasza Rani była zachwycona. Pracując razem, cały czas spędzali w swoim towarzystwie. Na Akszaja patrzyła oczami zadurzonej kobiety. Na scenie, jako romantyczny duet, byli wspaniale zgrani. „Zaiskrzyło" — rozpływały się filmowe szmatławce, wielbiciele zaś wpadali w uniesienie nad ich scenami miłosnymi. Jedna zwłaszcza, rozgrywająca się w wagonie kolejowym, była tak sugestywna, że cudem tylko uniknęła wycięcia przez cenzurę. Akszaj wykonywał w niej gwałtowne ruchy w stronę Aaszy Rani w rytm stukotu pociągu: „czuk-czuk-czuk" (który powtarzał się też w słowach piosenki). Co chwila kamera pokazywała w zbliżeniu twarz Aaszy Rani wykrzywioną w nirwanie orgazmu. Wszystko to razem, w połączeniu jeszcze z przebitkami na tłoki poruszające się w górę i w dół, doprowadzało widownię na skraj szaleństwa. Cały odcinek popularnego programu „Czitrahars" poświęcony był piosence będącej motywem przewodnim filmu. Każda tania restauracja, każdy uliczny zakładzik fryzjerski, każde czerwone maruti, wszystko wibrowało energią miłości Akszaja i Aaszy. Jedyną osobą, która nie szalała z zachwytu nad sukcesem tej pary, była pani Malini Arora. Z zachowania Akszaja wywnioskowała, że na coś się zanosi. I dobrze wiedziała z kim. Tu nie chodziło o zwykłą dupę. Gładkie kłamstwa Akszaja jeszcze pogłębiły jej podejrzenia. Zazwyczaj nie krył się zbytnio ze swymi romansami. Potrzebował przecież seksu. A z Malini nie miał wielkiej pociechy. Zdawała sobie sprawę, że Akszaj długo się namyślał, nim poprosił ją o rękę. Było jasne, że nie szukał efektownej piękności ani intelektualistki. Nie kłamał, mówiąc prasie w dzień ślubu: „Szukałem dobrej gospodyni. I matki dla moich dzieci. Nie chcę malowanej lali, jakiejś byle aktoreczki, która będzie flirtować ze wszystkimi moimi kumplami. Malini jest odpowiednią kobietą dla mnie". Malini z kolei tłumaczyła się, dlaczego się zdecydowała zakończyć karierę. Była pieśniarką
religijną, która właśnie zaczynała zyskiwać uznanie, gdy Ak-szaj się jej oświadczył. — Mój mąż więcej dla mnie znaczy niż kariera. Uważam, że miejsce żony jest w domu, nie w studiu nagrań. Akszaj jest mężczyzną starej daty. Nigdy niczego nie zrobię wbrew niemu. Bezczelny reporter zapytał: — A jego romanse? Przymknie pani na nie oko? Malini nie chciała się rozwodzić na ten temat. — Ufam mojemu mężowi — oświadczyła krótko. — Nigdy mnie nie skrzywdzi. Ale wszyscy w branży wiedzieli, że przed samym ślubem, po obowiązkowym wieczorze kawalerskim, spity do nieprzytomności Akszaj pojechał prosto do domu Skorej Simki (która dawała wszystkim) i został u niej. Nim miesiąc miodowy dobiegł końca, zdążył zdradzić żonę kilka razy. Był to pies na kobiety i niebywały hipokryta. Malini szybko się przemieniła w „szwagierkę" branży filmowej. W sumie ten wizerunek jej odpowiadał, toteż pracowicie go podtrzymywała, poczynając od wyglądu. Zaczęła nosić kosztowne, odpowiednio szacowne sari, a bujne wspaniałe włosy ściągała w skromny koczek. Przestała się malować, z wyjątkiem czarnej kreski wokół oczu, z których zniknęły dawne iskierki. Zgodnie z umową przedmałżeńską na luksus śpiewu pozwalała sobie tylko podczas porannej pudży. Malini szybko powiła dwóch synów i poroniła trzeciego. Chociaż Arorowie rzadko przyjmowali gości, zachwycał ich w przestronnej willi nieskazitelny gust pani domu i jej gospodarskie talenty. „Żadnych filmowych imprez" — zapowiedziała Malini w którymś z nielicznych wywiadów. Jednakże prawdziwą przyczyną tego było niewiarygodne skąpstwo obojga małżonków. Gdy dzieci odwiedzały Akszaja na planie, zawsze dopilnował, by to producent zapłacił za zimne napoje i przekąski. Cała branża wiedziała, że to sknera, ale nikt nie odważył się tego głośno
powiedzieć. Malini wszakże nie oszczędzała na swojej biżuterii. Wymyśliła sprytne uzasadnienie: „To dla moich przyszłych synowych — wyjaśniała gościom. — Ceny tak ostro idą w górę, że lepiej kupić biżuterię teraz, kiedy jeszcze można sobie na nią pozwolić". Patrząc na drepczących przed domem chłopaczków, goście wybuchali śmiechem, lecz Malini zachowywała kamienny wyraz twarzy. Akszaj się nie wtrącał, gdy wychodziła na poszukiwanie brylantów. Ta kosztowna przyjemność, działająca na Malini jak narkotyk, łagodziła jego poczucie winy. Namawiał ją też do „pracy społecznej". Malini brała udział w kilku ważkich przedsięwzięciach i jeśli akurat nie kupowała cennych drobiazgów, zastraszała zbłąkane dusze, by łacniej się ratowały. Tuzom z branży żal było „szwagierki", toteż nadal pobłażliwie podchodzili do jej dziwactw. Akszaj nie życzył sobie, by przychodziła na przyjęcia z okazji rozpoczęcia zdjęć, bo był przesądny i obawiał się, że film zrobi klapę, jeśli żona zjawi się na planie przed pierwszym klapsem. Troskliwe szefostwo zatem przysyłało jej nagrania na wideo, by obejrzała je sobie w ciszy i spokoju swej luksusowej, acz pełnej prostoty beżowo-łososioworóżowej sypialni. Właśnie na takim nagraniu wideo Malini po raz pierwszy zauważyła, jak Akszaj i Aasza Rani ukradkiem wymieniają spojrzenia. Obejrzała tę scenę kilkanaście razy, by mieć pewność, lecz słowem na ten temat się nie odezwała. Tak — może dać głowę, że nic jej się nie zwidziało. Dziesiątki razy beznamiętnie przyglądała się, jak jej mąż flirtuje ze swymi filmowymi partnerkami podczas przyjęć, i nigdy nie brała sobie tego do serca. Ale to była całkiem inna para kaloszy. Miała przeczucie, że coś tu się kroi, odkąd przypadkiem włożyła taśmę do swojego odtwarzacza, myśląc, że są na niej pieśni religijne, a usłyszała ochrypły głos recytujący erotyczne wiersze miłosne jej mężowi. Początkowo nie mogła się zorientować, kim jest ta kobieta. Nową pieśniarką? Zakochaną wielbiciel-
ką? Nieznaną adoratorką? Na to jej słowa były zbyt intymne, świadczące o bardzo zażyłej znajomości. W pewnym momencie kobieta zażartowała, nazywając Akszaja jego ulubionym czułym słówkiem, „skarbuszek". W tym momencie Malini miała już pewność, że z tą zmysłową uwodzicielką jej mąż sypia regularnie. Gdy tego wieczoru wrócił z wytwórni, celowo puściła taśmę i czekała na jego reakcję. Właśnie wyszedł z łazienki urządzonej według indywidualnego projektu (granit, chrom, kryształ) opasany ręcznikiem. Głos tak go przeraził, że upuścił ręcznik. Malini, wpatrując się w męża, myślała, jak głupio wygląda, ze skurczonym opadłym przyrodzeniem i oczami zbolałego capa. Ale Akszaj szybko wrócił do równowagi. — Och, szukałem tej taśmy — powiedział. — Ta kobieta, jak jej tam, przysłała mi kasetę demonstracyjną, żebym pokazał producentowi. Jest gotowa na wszystko. Chce pisać teksty piosenek. Malini obrzuciła go zimnym spojrzeniem. — A dlaczego przez cały czas mówi do ciebie „skarbusz-ku"? Akszaj zaśmiał się nerwowo. — Głupia baba. Musiała przeczytać wywiad, w którym się wygadałem, że tak do ciebie mówię, kiedy się kochamy. Malini spojrzała na niego z pogardą. Cóż za nędzny kłamca z tego jej męża. Tyle że ona nie jest typową żoną z filmowego światka. Nie rozzłości się, nie wpadnie w histerię. To jej niczego nie da. Będzie czekać i patrzeć. Wideo w pewnym stopniu potwierdziło jej podejrzenia, że ową kobietą jest Aasza Rani, lecz potrzebowała więcej dowodów. Musi usłyszeć jej głos. Powodowana nagłym impulsem pewnego wieczoru zadzwoniła do Aaszy Rani, ale odebrała jej sekretarka, toteż Malini odłożyła słuchawkę. Nigdy przedtem romanse Akszaja jej nie przeszkadzały. W istocie ani razu nawet nie spytała męża o jego partnerki, które szczegółowo opowiadały
o swych namiętnych wypadach z Akszajem, a dziennikarze magazynów filmowych pilnie odnotowywali ich zwierzenia. Tym razem jednak czuła się poważnie zagrożona, gdyż odnosiła wrażenie, że ta kobieta nie jest „kolejną dupą", jak w myśli określała inne flamy Akszaja, gardząc nimi za „zwierzęce zachowanie". Malini nienawidziła seksu. A może nienawidziła seksu z Akszajem, który miał skłonności sadystyczne. W każdym razie uważała, że doskonale mogłaby się bez niego obejść do końca życia, choć była ledwo po trzydziestce. Powiedziała sobie, że musi przymknąć oko na mężowskie skoki w bok, bo rzadko ze sobą sypiali. On łatwo znajdował wymówkę, wracał bowiem zmęczony po zdjęciach, a kiedy robi! jakieś miłosne podchody, ona udawała migrenę. Skoro jako hinduska żona spełniła swoje zadanie, dając mu dwóch męskich potomków, poczuła się zwolniona z wszelkich małżeńskich obowiązków. O seksie nie znosiła rozmawiać, zwłaszcza z Akszajem. Nie rozumiała, dlaczego wszystko się kręci wokół „tych spraw". Ak-szaj uwielbiał oglądać szwedzkie filmy erotyczne — zwłaszcza z wątkami sadomasochistycznymi. Jak ludzie mogą się w ten sposób zachowywać? zastanawiała się Malini, odwracając wzrok od falujących na ekranie ciał. Wiedziała, że Akszaj często się masturbuje w łóżku, i nawet to ją odstręczało. Kim on jest — jakimś nienasyconym potworem? Czy myśli wyłącznie o seksie? Łóżko podrygiwało rytmicznie, a ona leżała bezsennie w mroku, nienawidząc leżącego obok mężczyzny. „Dlaczego on to robi?". Wciąż na nowo zadawała sobie to pytanie. „Przecież ma dwoje dzieci — dwóch wspaniałych synów — czy to mu nie wystarczy?". Malini nigdy nie przyszło do głowy, że płodzenie dzieci i rozkosz seksualna to dwie różne rzeczy. Ze żona i kurwa mają ze sobą wiele wspólnego. Te prawdy miała jej przekazać dopiero Aasza Rani.
Obie panie spotkały się twarzą w twarz parę miesięcy po owym pamiętnym wieczorze, kiedy to Malini zapytała Akszaja o taśmę. Przysięgła sobie już nigdy nie poruszać tego tematu, ale niełatwo jej było trzymać język za zębami, zwłaszcza że wszystkie magazyny filmowe, rzucające się w oczy na każdym kroku, donosiły o tym samym: o romansie Akszaja Arory z Aaszą Rani. Czy to poważna sprawa? Czy też kolejna zagrywka mająca podtrzymać zainteresowanie tą parą? Malini koniecznie musiała z kimś porozmawiać. Z kimś porządnym i szanowanym. Kto się rozumie na mężach, z istoty swej niestałych w uczuciach. Niestety, nie znała nikogo, komu mogłaby zaufać. Przygnębiona i niepewna siebie, uciekła się do niezawodnej pociechy — zakupów biżuterii. Postanowiła się udać do ulubionego jubilera — Tribhowandasa Bhimdżiego — i odwiedzić jego nowy, szykowny, nastawiony na klientów arabskich sklep w hotelu Oberoi. Już sama jazda do południowego Bombaju w poszukiwaniu błyskotek sprawiła jej frajdę. Gdy przymierzała najnowsze modele złotych emaliowanych bransolet, usłyszała znajomy głos. — Witaj — zagruchała Rita, której głos dźwięczał tak, jakby co rano przepłukiwała gardło syropem różanym. Malini niemal ucieszyła się na jej widok. Rita była samozwańczym aniołem zemsty w branży oraz pocieszycielką złamanych serc. Miała bardzo mocną pozycję, jej mąż był bowiem półbogiem w przemyśle filmowym, a ona jak nikt umiała się wtrącać w cudze sprawy. Nigdzie też nie można było tak dobrze się wypłakać jak na jej tłustej, miękkiej piersi. Malini zastygła w trakcie nakładania bransolety, po czym serdecznie powitała znajomą. Przez parę minut omawiały szalone ceny złota, niedorzeczne marże w sklepach oraz galopujące zwyżki na rynku brylantów. Zafascynowane gwiazdami ekranu ekspedientki skakały wokół nich, starając się odgadnąć ich ewentualne życzenia. Zony tuzów filmowych należały do najlepszych klientek. Naj-
trudniej też było im dogodzić. Niezwykle wybredne. I niezmiennie targowały się o cenę puzderek, w które pakowano biżuterię. Lecz wydawały takie sumy, że trzeba się było pogodzić z ich prostactwem, zwłoką w płatnościach i protekcjonalnym sposobem bycia. Malini ręką zdobną licznymi bransoletami pomachała przed nosem Rity. — I jak ci się podobają? — zapytała. — Ładne, co? Ale ceny też mają!... Rita zerknęła uprzejmie, po czym przeszła do rzeczy. — Malini, jak zamierzasz sobie poradzić z Aaszą Rani? Udać, że nie wie, o co chodzi? Walnąć prosto z mostu, żeby się odczepiła? Malini błyskawicznie doszła do wniosku, że naj-rozsądniej będzie zapewnić sobie pomoc i wsparcie Rity. — Jestem pod ścianą — rzekła. — Nie wiem, co robić, proszę, pomóż mi. Rita uwielbiała dźwięk tych trzech słów: „Proszę, pomóż mi". Działały na nią niezawodnie i tak słodko brzmiały w jej uszach. — Jasne, że ci pomogę, Malini. Obmyśliłam nawet plan. Zorganizuję wam spotkanie. Ta suka nie odrzuci mojego zaproszenia. No bo kimże ona jest? Dziewuchą z madraskich rynsztoków. Ani odrobiny klasy. Bękart z burdelmamą zamiast matki. Wszyscy wiemy, co to za jedna. Tak się zdenerwuje, że pewnie zsika się w majtki. Muszę pędzić, Malinidżi, mam zebranie Czerwonego Krzyża. Zadzwonię do ciebie, jak ustalę datę. — I z tymi słowy Rita oddaliła się z wolna, zostawiając Malini pełną wątpliwości co do powziętego planu. Akszaj się wścieknie, kiedy się dowie. Mieli niepisaną umowę, że Malini będzie się trzymać z dala od jego życia zawodowego. Na pewno powie jej, że ten romans to sprawa „zawodowa". Ha! Ale Malini nie da już sobie tego dłużej wciskać. Pójdzie do Rity i spotka się z Aaszą Rani. Gniewem Akszaja zajmie się później.
Rita poprosiła, by Malini przyszła wcześniej. „Powiem ci, jak masz sobie poradzić z Aaszą Rani". Malini zastanawiała się, co ma na siebie włożyć. Coś bardzo wytwornego i wzbudzającego respekt, naturalnie. A w jakim kolorze? W końcu postawiła na beż. Akszaj zawsze jej mówił, że beż podkreśla jej karnację. A biżuteria? Czy w ogóle zawracać sobie tym głowę? Przecież ta pinda nie zna się na klejnotach. Sama pewnie nosi krzykliwe madraskie rubiny. Chyba że Akszaj podkształ-cił Aaszę Rani w tej mierze. Tak jak podksztalcił ją. Często się zastanawiała, jakim cudem ten chłopak z nizin społecznych ma tak wyrafinowany gust. Naturalnie matka, która go zostawiła, jest całkiem elegancką panią, choć ta jej niebieska płukanka na włosach wygląda odrobinę pretensjonalnie. Trzeba jej wszakże przyznać, że wie, jak kobieta powinna się ubrać. W końcu zdecydowała się na „żelazny zestaw pereł", jak to nazywała. Proste, eleganckie i bez wątpienia potwornie drogie. Niech ta łajza wie, jak się prezentuje kobieta prawdziwie elegancka. Rita wyglądała jak zwykle. W syntetykach od góry do dołu. Włosy obficie spryskała lakierem, układając je w sztywną kopułę, tak że na głowie miała jakby kask. Mocny turkusowy cień na powiekach, perłową szminkę rozmazaną na pól cala ponad kontur ust i policzki uróżowane w odcieniu pomidorów po sezonie podkreślała jeszcze tandetna, połyskująca szata z dubajskiego krepdeszynu i warstewka potu. Ona po prostu usiłuje pomóc, napomniała się Malini, z kamienną twarzą idąc po schodach wielkiej nadmorskiej willi Rity. Rita stała przy drzwiach, błyskając zębami umazanymi szminką na lśniący róż. Sześć rozdrażnionych pudli skowyczalo jej u nóg. Biedna kobieta, puste łono i niestały w uczuciach mąż. Dom wyglądał jak wszystkie domy zamożnych producentów filmowych w Bombaju — niczym kosztowna scenografia, w której zabrakło pomyślunku. Oczywiście teraz młodsi wie-
kiem potentaci do urządzania domów zatrudniają modnych projektantów wnętrz. Ale Rita wierzyła we własne talenty twórcze. Uważała, że ma wspaniałe pomysły, które znalazły wierne odzwierciedlenie w charakterze domu, poczynając od drzwi frontowych, wykonanych z macicy perłowej („zamówiłam je specjalnie u rękodzielników pod Dżajpurem" — informowała gości). Pośrodku salonu wznosiła się obowiązkowa kręta kondygnacja schodów oraz wisiał gigantyczny żyrandol wielkości malej szafy. Rita, wielce dumna z siebie, urządzała tu wszystkie przyjęcia, wskazując gościom najnowsze nabytki („Widzicie te marmurowe filary? Kupiłam je w zeszłym tygodniu"). Podczas obowiązkowego rytuału powitalnego Malini przypomniała sobie poprzednie wieczory, które tu spędzała. Na jednym z nich spotkała Aaszę Rani. Była wówczas nikim. Ale Malini zauważyła ją. Zauważyła jej ciało i zawstydziła się własnego. Aerobik. Gdy kiedyś były razem na kawie, Rita podsunęła jej myśl, by zaczęła ćwiczyć aerobik. Malini poszła zatem parę razy na siłownię, lecz w trykocie nie czuła się dobrze. Podkreślał jej przysadzistą sylwetkę i w ogóle wyglądała okropnie. Głos Rity wyrwał ją z zamyślenia. Jak by to było słodko, mówiła. Uch! Nienawidziła słowa „słodki". Malini wcale nie czuła się „słodka". Słodka, akurat, ty karykaturo z kolorowej kreskówki. Najpierw spójrz na swoją gębę. Jednakże uśmiechnęła się tylko i ucałowała Ritę w uróżowane policzki. „Poison". Kto o tej porze skrapia się „Poison"? Jak tania dziwka na telefon. Rita ujęła ją za rękę i razem weszły do środka. — Nie martw się. Akszaj do ciebie wróci. Zostaw to mnie. Znam się na tym, kochana. Ile filmowych małżeństw już uratowałam! Rety, nawet nie potrafię się doliczyć. Ta dziwka musiała uwieść twego męża w chwili słabości. Każdego taka słabość kiedyś dopada. Każdego! A mogła też posłużyć się czarami. Czarną magią. Kto wie? Nie powinnyśmy niczego
wykluczać. Kobiety w dzisiejszych czasach są bardzo sprytne. Bez przerwy się uganiają za cudzymi mężami. Jej matka jest intrygantką. Może to ona usidliła biednego Akszaja? Och, te Induski z Południa! Nie zostawią naszych mężczyzn w spokoju. Ich własnym pewnie brakuje męskich sil. Wyglądają na sflaczałych. Zjedz ciasta, proszę, samosy są pyszne. Nie daj tej suce wejść sobie na głowę. Nie proś jej ani nie błagaj. Te kobiety to węże. Żmije. Rozumieją tylko jeden język, język pogróżek. Powiedz, że zniszczysz jej karierę. To zrozumie. A gdyby się stawiała, powiedz, że wynajmiesz opryszków, by odcięli jej piersi, pociachali twarz albo oblali ją kwasem. Taktyka silnej ręki. Tylko to działa na te samice. Po dobroci czy uprzejmością nic z nimi nie wskórasz. Malini udawała, że słucha, ale jej myśli zajęte były czymś innym. Słyszała głos Aaszy Rani gruchający z taśmy słowa miłości i pożądania. Malini nigdy nie mówiła ich Akszajowi. Nawet gdy się do siebie zalecali. Śpiewała dla niego, naturalnie, były to jednak pożyczone słowa, które słyszała nawet publiczność. Malini gryzła się tym. Przestała już traktować Akszaja jak mężczyznę swego życia. W istocie swą pogardę i brak cierpliwości okazywała aż nazbyt dosadnie. On też to wyczuwał, lecz gdy ją pytał, odburkiwała: „Nie próbuj ze mną tych swoich sztuczek. Nie jestem jakąś gwiazdeczką czy dziwką, która sama pcha ci się do łóżka". A więc Akszaj zostawił ją w spokoju. Cóż to za ironia losu, pomyślała sobie, że największy ogier w Bombaju nie może się doprosić seksu w domu. Na początku udawała, że seks sprawia jej przyjemność, gdyż chciała Akszajowi „dogodzić". Ale po jakimś czasie przestała się wysilać. „Pozwalała" mu się kochać, leżąc jak kłoda, z umęczoną miną, dając mu do zrozumienia, że to jego żądza, jego niepowstrzymany popęd i im prędzej skończy i odczepi się od niej, tym lepiej dla nich obojga. Gdy załatwiał swoją „sprawę", jak to nazywała, powtarzała sobie w myśli słowa ulubionej pieśni
i planowała następny dzień. Zadziwiające, ile rzeczy zdążyła przemyśleć, leżąc pod Akszajem, który postękiwał z wykrzywioną twarzą, spocony mimo klimatyzacji. Nienawidziła tego „aktu". I wszystkiego, co się z nim wiąże. O mdłości przyprawiał ją oddech Akszaja, jego ulubiona woda kolońska, kręcone włosy pod pachami, złote łańcuchy na szyi, nawet pieprzyki na jego udach. Drżała na myśl o nocach, w których spodziewała się „aktu". Zawsze wiedziała, kiedy nachodzi go ochota, i uciekała się do drobnych wybiegów, by uniknąć jego zalotów. Pytała go kokieteryjnie, czy nie napiłby się jeszcze jednego, wiedząc, że po kolejnym kieliszku będzie spał jak niemowlę. Wieczorami w nieskończoność przesiadywała w pokoju dziecięcym, układając synów do snu. Czasami inscenizowała nawet kłótnię z którymś ze służących. A gdy wszystko inne zawiodło, zasłaniała się wymówką, po którą sięgają pozbawione wyobraźni kobiety na całym świecie: „Nie dzisiaj, kochanie, głowa mi pęka". Nagle Malini uświadomiła sobie, że Rita opowiada o swoim życiu seksualnym: — Bez dwóch zdań, kochana, małżeństwo z Kailaszdżim to nie przelewki. Jest człowiekiem bardzo wymagającym pod każdym względem, a czyha na niego tyle pokus! Codziennie piękne kobiety ścielą mu się do stóp, błagając, by wpuścił je do swego łóżka. Ale zapowiedziałam mu już pierwszego dnia: „Słuchaj, jestem twoją żoną. Należy mi się szacunek. Nie chcę nic wiedzieć o twoich kochanicach. Jeśli będziesz miał romans, zachowuj się rozsądnie, żebym o niczym nie wiedziała ani się nie zorientowała. Publicznie okazuj mi względy, na które zasługuję. Co wyczyniasz za moimi plecami, już mnie nie obchodzi". I uwierz mi, kochana, choć minęło tyle lat, a w tym miesiącu będzie dziewiętnaście, jesteśmy szczęśliwi. Na tyle, na ile można być szczęśliwym w filmowym światku. Mam znajomych, pracę, zakupy, spotkania z kumpelami, za-
graniczne wakacje... Czego kobieta może chcieć więcej? Pod tym względem Kailaszdżi jest bardzo uważający. — Nigdy nie czepia się moich wydatków — ciągnęła. — Pozwala mi kupować wszystko, co chcę i kiedy chcę. Wiem, że ma dziewczyny. Kiedyś, w przeszłości, czułam urazę. Zwłaszcza raz, gdy był kompletnie zaślepiony tą wiedźmą Bąbli i zaczął spędzać z nią wszystkie weekendy w Punie. Ale skończyłam z tym. Powiedziałam Kailaszowi: „Dosyć tego. Ta kobieta cię wykorzystuje. Łupi niemiłosiernie. Daj sobie z nią spokój, bo popełnię samobójstwo. To byłaby dla ciebie kompromitacja. A do tego moja dusza będzie cię wiecznie prześladować". Dał się przekonać. Stracił furę pieniędzy, a film, który dla niej nakręcił, zrobił klapę, ale przynajmniej wrócił do mnie. My, kobiety, musimy być stanowcze. Musimy bronić naszych praw. Czasami mężczyźni postępują głupio. Ponosi ich. Naszym obowiązkiem jest sprowadzenie ich na właściwą drogę. Od tego są żony. Malini w milczeniu skinęła głową. Rita gładko przedstawiła sobie nawzajem obie rywalki. Malini zdumiał jej ciepły, serdeczny stosunek do Aaszy Rani. Zdumiało ją też ubranie Aaszy. Miała na sobie prosty salwar--kamiz z białego czikanu* i zwykłą kolorową dupattę*. Wyglądała jak studentka. Prawie bez makijażu. Włosy ściągnęła niedbale w koński ogon. Malini zauważyła, że ma ładną cerę. Ciemną, ale ładną. I oczywiście trudno było pominąć wzrokiem jej biust. Co za cycki! Malini rzuciła się też w oczy krawędź jej stanika — koronkowa, śliczna. Sama takie nosiła. Czy Aasza stanik dostała od Akszaja? Naturalnie zawartość była kompletnie inna. Aasza Rani miała wspaniałe piersi, jędrne i sterczące. Malini mocniej naciągnęła na ramionach pallu* swego sari. Musiała przyznać, że Aasza Rani jest atrak-
* C z i k a n — rodzaj haftowanego materiału. * Dupatta — szal. * Pallu — skraj szali zakładany na ramiona, często na głowę.
cyjna — w przaśny sposób. A do tego niezwykle swobodna. Coś podobnego. Ta dziewczyna ma stalowe nerwy — jest zaskakująco spokojna i opanowana, jakby nie była powodem tego całego zamieszania, a jedynie przypadkowym widzem. Malini wyobraziła ją sobie nagą w łóżku z Akszajem, po czym szybko przepędziła ten obraz z myśli. Oczyma duszy ujrzała, jak tymi pełnymi, ponętnymi wargami robi Akszajowi loda. Malini nienawidziła stosunków oralnych, z czego Akszaj szybko zdał sobie sprawę. Ostatnio przestał już o nie prosić, bo znał odpowiedź — natychmiastowe, lekceważące „czhi\". Może to przyciągnęło go do tej kobiety, domyślała się Malini. Może ta dziewczyna nawet to wszystko połyka. Czhi! Na samą myśl omal nie zwymiotowała. Aasza Rani dotknęła stóp Rity, rozsiadła się wygodnie na kanapie i czekała. Malini zaczynała się czuć nieswojo, lecz Rita wprawnie wzięła sprawy w swoje ręce i rozpoczęła spotkanie na szczycie. — Powiedz, kochanie — odezwała się słodko do Aaszy Rani — co to za historia z Akszajem? Tak się nie robi. To bardzo nieładnie. Aasza Rani zmierzyła ją chłodnym wzrokiem. — Doprawdy? Niby dlaczego? — Hej! Jak to: dlaczego? On jest mężem innej kobiety. Nie wypada niszczyć cudzego małżeństwa. Tak się nie postępuje — zaskrzeczała kompletnie zaskoczona Rita. Aasza Rani, która bynajmniej nie miała skruszonej miny, wbiła wzrok w Malini. — To nie ja niszczę jej małżeństwo — rzekła. — Sama je zniszczyła. — Chwileczkę, Aaszo Rani. Tak nie można. Wezwałyśmy cię tutaj, by załatwić sprawę. Zachowuj się rozsądnie. — To raczej wezwijcie Akszaja i powiedzcie mu, żeby przestał się ze mną widywać. Dlaczego się na mnie uwzięłyście?
— Bo my, kobiety, powinnyśmy załatwiać sprawy między sobą. Z chłopami szkoda gadać. Nieszczęsny Akszaj, biedaczysko, co ma zrobić, skoro takie kobiety jak ty rzucają się na niego? Jest tylko mężczyzną. Malini, która do tej pory słuchała w milczeniu, nagle się odezwała. Jej chłodny spokój zniknął niespodziewanie. Ostrym, histerycznym głosem wrzasnęła z wściekłością: — Ty przeklęta suko! Dobrze znamy takie jak ty. Kradniecie naszych mężczyzn, rozbijacie nam domy. Nie masz sumienia? Rzygać mi się chce, jak słucham z taśmy twojego kretyńskiego miłosnego gruchania. Bezwstydna szmata! Aasza Rani milczała przez chwilę. Zaczekała, aż Malini, której twarz wykrzywiła się brzydko, zaczerpnie oddechu. Wtedy odezwała się cicho: — Spójrz na siebie, Malini. Zobacz, ile w twoich oczach jest nienawiści. Czy tak witasz męża, gdy wraca wieczorem do domu? I dziwisz się, dlaczego przychodzi do mnie? — Suka! Szmata! Dziwka! Masz czelność pouczać mnie, jak postępować z mężem? Jak śmiesz? Nie przypuszczałam, że w ogóle nie masz wstydu. Ze nie czujesz żadnych wyrzutów sumienia. Z drugiej strony wiadomo, z jakiej jesteś rodziny. Czy kurwa ma jakieś poczucie moralności? Prześpi się z każdym, kto jej zapłaci. Co z tego, że Akszaj cię przeleci w garderobie czy w rynsztoku? I tak wieczorem wróci do mojego łóżka. — I czego to dowodzi? — Tego, że jest moim mężczyzną. Moim mężem. Może spać z tuzinem takich prostytutek jak ty. Ale to mnie szanuje, mój dom jest jego domem. Aasza Rani uśmiechnęła się. — Skoro tak, to czemuśmy się tutaj zebrały? Powinna być pani bardzo szczęśliwa, bardzo zadowolona. Nie chciałam się z panią spotykać. I nie chcę się też z panią zamienić. Jeśli
w pani małżeństwie coś jest nie tak, niech się pani zastanowi, gdzie tkwi błąd. — Wsadź sobie w dupę te mądrości. Zwróć mi męża! — zaskrzeczała Malini. Aasza Rani wzięła do ręki torebkę. — Nie jest zabawką ze sklepu, którą mogę zwrócić. Po pierwsze, nie zabrałam go. Od pani zależy, czy go pani zatrzyma czy straci. — Seks! — wrzasnęła Malini. — Tylko to masz. Seks! To jest broń takich jak ty kobiet, tanich dziwek: rozkładacie nogi i dajecie każdemu. Seks, seks, seks, brudny, wstrętny seks! Zboczeńcy! Na pewno jesteś zboczona. Co mu robisz, a? Ssiesz jego fiuta? Przyduszasz go cyckami? W końcu będzie miał ciebie dosyć, tak jak wszystkich. W końcu zatęskni za żoną i dziećmi. Przekonasz się. Ale cię przeklinam. Nigdy nie będziesz szczęśliwa. Nigdy nie wyjdziesz za mąż. Będziesz umierać w samotności. A potem przypomnisz sobie ten dzień i zrobi ci się żal. Tylko że już będzie za późno. Aasza Rani podniosła się i ruszyła ku drzwiom wykładanym macicą perłową. Coś w samą porę podpowiedziało jej, by się okręcić, i miedziana waza, którą Malini rzuciła w nią, przeleciała obok. Błyskawicznie odzyskawszy panowanie nad sobą, Aasza rzekła: — No dobra, Ritadżi. Pozdrów ode mnie Kajlaszdżiego. I kochana Malinidżi, zamiast być szwagierką całej branży, spróbuj być żoną chociaż jednego człowieka. I owszem, czasami possij mu fiuta. On to uwielbia. Po wyjściu Aaszy Rani siedziały jeszcze długo, starając się wrócić do równowagi. — Nie dopuść, by branża litowała się nad tobą. To byłby koniec. Nie poniżaj się przed tą trzecią, atakuj ją. Nie rób z siebie ofiary, niech tamta stanie się ofiarą. Rita sypała dobrymi radami, lecz Malini prawie nie słuchała.
— Wszyscy mężczyźni są tacy sami. To zwierzęta — powtórzyła z goryczą. — A my, kobiety, jesteśmy strasznie głupie. — Spójrz na to z innej strony, kochana — gruchała słodko Rita. — Nosisz jego nazwisko. Żyjesz sobie wygodnie. Akszaj dobrze się z tobą obchodzi, nie bije cię ani niczego podobnego nie wyprawia. Czego chcieć więcej? Romans kończy się rankiem po nocy poślubnej. A co potem? Nuda. Mężczyźni lubią odmianę. My, kobiety, musimy się z tym pogodzić i przestawić na coś innego. Grasz w bezika? To bardzo odpręża. Przestaje się myśleć o tym wszystkim. Naturalnie, w tej chwili nienawidzisz Akszaja. To normalne. Tak czy tak, większość kobiet nienawidzi swoich mężów, to niezbicie stwierdzone. Nienawidzą małżeństwa. To też fakt. Ale co innego mogą zrobić? Jaki mają wybór? Dobre małżeństwo opiera się na seksie, a większość kobiet tego też nienawidzi. Tyle że w dniu, w którym mężczyzna stwierdzi, że jego kobieta straciła zainteresowanie seksem, a zatem nim, związek jest skończony, a facet zaczyna się rozglądać gdzie indziej. Aasza Rani i jej podobne czekają w pogotowiu. Musimy udawać. Wszystkie żony muszą udawać. Po prostu zamknij oczy i rozłóż nogi, czy masz ochotę czy nie. Bo jeśli ty tego nie zrobisz, znajdzie się jakaś inna. Żona przez cały czas gra, to najlepiej strzeżony sekret na świecie. Ale powiadam ci: graj, graj, graj, żona musi grać. Podbechtuj jego miłość własną, niech czuje się jak król, nawet jeśli tak naprawdę masz ochotę na niego napluć. O wszystkim decyduje się przez łóżko. Na łóżku. Jeśli mąż uzna, że jesteś zimna, niechętna, możeć być pewna, że go straciłaś. W sprawach seksu żadna kobieta nie może sobie pozwolić z mężem na szczerość. Akszaj wymamrotał coś i wyszedł z kuchni, by spokojnie pomyśleć w gabinecie. Malini odprowadziła go wzrokiem. Czy już nigdy nie pozbędę się tej suki? pomyślała z goryczą.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Akszaj, by przeżyć, musiałby zdwoić swe zdolności kaskaderskie. Maniak seksualny, mówiły jej oczy. Sukinsyn mający kota na punkcie tego cholernego „aktu". Nie jest w stanie zrozumieć jej wrażliwej, artystycznej natury. Szydził z jej religii, wykpiwał jej muzykę i brzydził się nią. Dlaczego? Bo porzuciła karierę? Bo potulnie godzi się na wszystkie jego kaprysy i stworzyła dom, z którego może być dumny? Bo poświęciła, tak, poświęciła wszystko, by zostać panią Arora? Co on widzi w tej podejrzanej łajzie, dla której rozkładanie nóg jest odruchem warunkowym? „O Panie, obdarz mnie pokojem" — westchnęła, udając się do domowego ołtarzyka. Zawodząc pobożną pieśń, poczułaby się raźniej. Ale Malini uważała, że należy się umartwiać. Tłumić gniew, kierować agresję do wewnątrz. I rozkład, zamiast się rozproszyć, zagnieżdżał się w jej duszy. Zamknąwszy się w gabinecie, Akszaj nalał sobie porządną porcję whisky i wychylił ją jednym haustem. W głowie mu się rozjaśniło. Może rozsądniej było nie dzwonić do Aaszy Rani. Ta baba jest cholernie zaborcza. Czasami bywa to kłopotliwe. A do tego niczego nie chce zatrzymać dla siebie. Nie — wywiadów o tym, jak to są dla siebie stworzeni, udzieliłaby każdemu filmowemu szmatławcowi, gdyby tylko dać jej wolną rękę. Zaczął go też męczyć ten jej zwyczaj przychodzenia do wytwórni, gdzie właśnie miał zdjęcia, z pudełkiem gorącego jedzenia punktualnie z wybiciem pierwszej. Niczym cholerna męczennica. Spostrzegł, że członkowie ekipy odwracają głowy i skrywają uśmiechy. Zawsze reagowała nazbyt emocjonalnie. Zwłaszcza kiedy chodziło o niego. Wpadała w histerię, ilekroć przydybała go w ramionach ponętnej gwiazdeczki — a po chwili wpatrywała się w niego z psim oddaniem w oczach. Dziwne. Jakby miała obsesję na jego punkcie. Jakby chciała czegoś dowieść. Tak się czuje człowiek na ruchomych piaskach. Im głębiej się zapada, tym gorzej. Gdyby tylko mógł porozmawiać z Adżarem. Czuł, że przy Aaszy Rani się dusi.
Ta dziewczyna twierdzi, że nigdy zbytnio nie zależało jej na karierze. A jemu, owszem. Akszaj lubił upajające poczucie władzy, uwielbiał rozentuzjazmowane tłumy. Uwielbiał też pieniądze. Nagle powziął decyzję. Musi się wyrwać ze szponów Aaszy Rani, zanim jej obłąkana niszczycielska miłość strąci go w przepaść. W zapomnienie. Nalał sobie następną szkocką i wypił do dna. Z namysłem podniósł słuchawkę i wybrał numer. Branża filmowa jest bezwzględna. Obowiązują w niej te same prawa co w dżungli. Dobór naturalny. Zwycięzca i ofiara. Biedna głupia dziwka, pomyślał, słysząc sygnał po drugiej stronie.
SZETDŻI „Porzucony kochaś szuka zemsty" głosił podpis w magazynie „Showbiz" pod lekko rozmytym zdjęciem Aaszy Rani, na którym wyglądała nader korzystnie. Rozbawiona czytała dalej: Akszaj (Rambo) Arom z niesłychaną furią rozpoczął swoją kampanię pod hasłem „Dopieprzyć Aaszy Rani". Pierwszy etap operacji: w biurze Wielkiego Nitesza Mehry, powołując się na dawne przysługi, Rambo kategorycznie zażądał wyrzucenia Aaszy Rani z obsady ich wspólnego filmu. Bonzowie z branży doskonałe wiedzieli o romansie Nitesza i Aaszy Rani, ale to już dawna historia. Rambo zamierza wygrzebać nowe brudy. Chodzi mianowicie o dość obrzydliwy epizod z przeszłości Purytań-skiej Księżniczki, czyli o porno. Okazuje się bowiem, że słodka Aasza Rani naprawdę potrafi osłodzić życie mężczyźnie... oczywiście za odpowiednim wynagrodzeniem. U początków kariery żyjąca wówczas w nędzy aktorka musiała grać nago w seksownych pikantnych filmach, kręconych w obskurnych madraskich hotelach. Akszaj utrzymuje, że niektóre z nich były dziełem Nitesza. Igrozi, że pokaże je wszystkim, chyba że... Biedna Aasza Rani. Jak nasza gwiazda wyjaśni teraz te grzeszne „błędy młodości" nowemu ukochanemu?
Rozbawienie Aaszy Rani minęło bezpowrotnie, gdy doczytała artykuł do końca. W pierwszym odruchu sięgnęła po telefon, by zadzwonić do Akszaja. Co za obrzydliwa kanalia. Jednak dłoń Aaszy na słuchawce znieruchomiała, a przez głowę przelatywały jej tysiące myśli — nie, to nie jest rozwiązanie. On najprawdopodobniej czeka właśnie na taki krok z jej strony. O Boże! Boże! Nagle poczuła się straszliwie samotna i ogarnęły ją mdłości. A więc to tak. Płomień uczucia, jaki wybuchł pomiędzy nią i Akszajem, wygasł równie gwałtownie, jak się rozpalił. Dlaczego kochanek krzywdzi ją w ten sposób? Pewnie sekretarka go przekonała, że popularność jego wybranki blednie. Och, czy jej gwiazda rzeczywiście przygasa? Amma przecież ją ostrzegała. Podobnie jak Kiszenbaj. A może to po prostu kolejna odsłona kampanii oszczerstw rozpętanej przez Malini? Albo przez Lindę. Albo Ritę. Czy nikomu nie może już ufać? A te pornosy? Niech to szlag! Była wtedy jeszcze dzieckiem. Nie ona wpadła na ten pomysł, robiła tylko, co jej kazano. Była posłuszna ammie. Poza tym nikt jej nie pytał, czy chce zagrać w tych obrzydliwych filmach, i nikt nie słuchał, gdy zalewała się łzami i stawała okoniem. Powróciły dawne wspomnienia. Amma, zaprowadziwszy małą do łazienki, mocno uszczypnęła ją w ramię. — Nie bądź głupia. Te filmy nie trafią do kin. Nikt się nie dowie, że w nich zagrałaś. Tu chodzi o duże pieniądze. Obiecałam, że to zrobisz. Nie możemy zawieść tych ludzi. — Ammo, proszę, nie — wychlipała Aasza Rani. — Tak strasznie się boję. Ten mężczyzna jest okropny. Jak mam się rozebrać, skoro tyle osób się na mnie gapi? Amma uwolniła ramię córki z bolesnego uścisku i rzekła cierpliwym tonem: — To tak, jakbyś była u doktora. Przecież pozwalasz mu się zbadać, prawda? Wielu lekarzy widziało cię bez ubrania.
I dawałaś się zbadać. Z tymi ludźmi jest podobnie. Wciąż patrzą na gołe ciała. Nie robi to na nich żadnego wrażenia. A poza wszystkim ten mężczyzna tak naprawdę nic nie będzie robił. To tylko gra. Po prostu udajesz, tak jak każe reżyser. Zamknij oczy i pomyśl o czymś innym. Choćby o swojej biednej siostrze i o ammie, która zarzyna się, by zrobić z ciebie wielką gwiazdę. Wiesz, że Sudha nie zapłaciła czesnego? Jej nauczyciel tańca też domaga się pieniędzy. Potrzebny nam szybkowar. Bądź grzeczną dziewczynką. Wytrzyj buzię. I pamiętaj, nikt ci nie zrobi nic złego, jeśli amma siedzi przy tobie. To wszystko jest na niby. Aasza Rani weszła więc do brzydkiego pokoju, z którego wyniesiono całe umeblowanie. Na podłodze leżał tylko wstrętny dywanik z syntetycznego futra, oświetlany przez cztery bardzo jasne, ostre reflektory. Kamerzysta stał przy drzwiach, a reżyser usadowi! się na stołku, wachlując się dla ochłody i żując betel. W kącie stała jeszcze aluminiowa taca z zimnymi napojami. — Gotowa? — zapytał reżyser, kierując wzrok nie na nią, a na ammę. — Za dwie godziny musimy kończyć, a potem gnamy z taśmami do studia. Dostrzegła też przepasanego ręcznikiem swego filmowego partnera. Wyglądał jak wynędzniały sprzedawca kokosów z Marina Beach. Brzydki, chudy, z zepsutymi zębami i włosami w nosie. Bez przerwy się drapał i wyglądał na znudzonego. Ktoś podał mu dziwnie wyglądający papieros. — Pociągnij sobie. Zaciągnął się głęboko i rzucił: — Dobra, jestem gotów. Amma weszła do pokoju i zasiadła na rozchwierutanym krzesełku. Reżyser przywołał gestem Aaszę Rani. — Zdejmuj ciuchy i kładź się tutaj. — A nie chcemy kręcić też, jak się rozbiera? — wtrącił się kamerzysta.
— Właściwie czemu nie? — padła odpowiedź. — Dobra, światła, cisza. Kamera, zaczynamy — zarządził niechlujny asystent. Aasza Rani rozpięła bluzkę. — Cisza, szybko, ruszajże się — ponaglał reżyser. Zawahała się, gdy doszła do ostatniego guzika. — Stanik, stanik — poganiał reżyser — szybko, zdejmuj, ale już! Aasza Rani zerknęła na ammę, która bez słowa pokazała jej, jak ma rozpiąć biustonosz. Dziewczyna zamknęła oczy i sięgnęła do zapięcia. — Rany! — wyrwało się z ust reżysera. Dalej nie pamięta już nic. Słuchała tylko poleceń. Zamykając oczy, wyłączyła także umysł. Wycinek z „Showbiz" zdenerwował Aaszę Rani bardziej, niż sama przed sobą przyznawała. Nie mogąc się skupić, wcześnie wyszła z wytwórni. Leżała teraz na swoim ogromnym różowym łożu, ubrana nadal w krzykliwy dyskotekowy strój, który nosiła na planie, i myślała o ammie. Gdyby tylko tu była! Pogoniłaby stadko służących, którzy zebrali się na półpiętrze i szeptali o „stanie" Aaszy Rani. Kazałaby zrobić gorącą kawę i orzekła, że Akszaj to zwykła świnia — czyż nie ostrzegała jej od samego początku? Istotnie, wygnanie ammy z Bombaju to sprawka Akszaja. Akszaja, który jak stwierdziła amm a, jest pieprzonym dupkiem. Płaczliwym żałosnym kobieciarzem. Który zdradza nie tylko żonę, ale i kochankę. Drań, pomyślała Aasza Rani, sięgając po butelkę Black Doga, whisky, którą trzymała specjalnie dla Akszaja. Już ja mu pokażę. Przypomniała sobie nagle, że były kochanek wspominał coś o przyjęciu z okazji rozpoczęcia zdjęć. Miało się odbyć w klubie Rooftop. Jej nazwisko nie znalazło się na liście gości, bo producent był krewnym Malini. Mimo wszyst-
ko pójdzie tam. Przeklęta „szwagierka". Przyjrzała się niegustownemu kostiumowi, który miała na sobie. Ujdzie. Wygląda w nim co prawda jak dziewczyna uliczna, lecz odsłania co trzeba. Nada się znakomicie. Szwagierka będzie przy niej wyglądać jak urzędniczka z banku. Pogrzebała w torebce, szukając kluczyków do samochodu, i poszła do swojej srebrnej toyoty. — Jedziemy —- rzekła do kierowcy. Samochód podjechał pod samo wejście, a usłużny portier nachylił się, by otworzyć jej drzwi. Starała się skupić na nim wzrok, jednak bez skutku. Chwiejnym krokiem ruszyła do środka. Zdołała jakoś przejść koło recepcji i niezgrabnie wsiąść do windy, która uniosła ją ku restauracji na dachu. Rozglądała się wokół zamglonym wzrokiem, wyrzucając sobie, że sięgnęła po tę cholerną butelkę whisky. W sali znajdowała się co najmniej setka gości — nie tylko z branży filmowej, lecz także zwykłych bywalców takich przyjęć, przemysłowców i ludzi interesu. Nie powinna była tu przychodzić. Co gorsza, zbliżała się jedenasta. Kolejny błąd. Wszyscy mężczyźni z pewnością są już na bani. Akszajowi szumiało w głowie ledwie po dwóch kieliszkach, a do tej pory zdążył wypić pewnie ze sześć. Ona też czuła się nieźle wstawiona. Aasza Rani potoczyła wzrokiem po tłumie gości. A oto i on. Zmierzał w jej stronę. Ostrożnie. Tak zazwyczaj chodzą zalani mężczyźni, gdy starają się wszystkim pokazać, że są trzeźwi. Akszaj wbił w nią wzrok i krzyknął: — Po coś tu przylazła? — Zdjęcia skończyły się wcześniej. Odwołano trzecią zmianę... Pomyślałam... —jąkała. Wtem dojrzała Malini, która patrzyła się na nią z kamienną twarzą. Akszaj rzucił się w kierunku Aaszy Rani. — Ty dziwko! Nikt cię tu nie prosił. Wszędzie za mną łazisz. Nie znoszę, jak kobiety mnie szpiegują. Chciałaś coś
wywęszyć! Miałaś nadzieję, że mnie z kimś przyłapiesz, tak? Wynoś się stąd, już cię tu nie ma! Aasza Rani stała bez słowa. Awantura skupiła na nich dwojgu wszystkie oczy. Akszaj, w przekrzywionej marynarce, zbliżył się do niej i chwycił końce różowej szyfonowej dupatty na jej szyi. — Słyszałaś, co mówiłem! Wynocha! —wrzasnął. — Przepraszam, bardzo mi przykro... — zaczęła Aasza Rani. Zanim zdążyła dokończyć zdanie, ekskochanek wymierzył jej potężny policzek. Spojrzała na niego w osłupieniu — i poczuła kolejne uderzenie. Do ataku ruszyła także Malini. — Dowal tej suce! Wywal ją stąd! Jak śmiała tu przyłazić! Kolejny potężny cios w usta zwalił Aaszę Rani z nóg. Akszaj kopnął leżące na podłodze ciało dziewczyny, obcasem kalecząc jej policzek. Aasza Rani poczuła w ustach krew spływającą z nosa. Leżała, szlochając cicho. Ani jedna osoba w luksusowej sali nie ruszyła jej z pomocą. Akszaj przyglądał się byłej kochance, a Malini wraz z żoną jakiejś szychy z branży podjudzały go: — Daj jej nauczkę! Wykończ ją! To dziwka! Złodziejka mężów, niszczy ludziom życie! Aasza Rani podniosła się z trudem i pokuśtykała ku wstrętnie rzeźbionym drzwiom. Gdy następnego ranka otworzyła oczy, ujrzała siedzącego przy łóżku Szeta Amirczanda. Pierwszy raz zjawił się w jej domu. Na twarzy mężczyzny malowała się troska. — A więc słyszałeś już? — rzekła Aasza Rani. — Czy słyszałem? O matko, cały Bombaj o tym mówi. W branży uznali cię za wariatkę. Co za pomysł, żeby się rzucać na tego beznadziejnego eunucha! On nie dorasta ci do
pięt. Nie umie poradzić sobie nawet z własną żoną. A gdzie jest amma? Gdzie się podziewa Kiszenbaj? — Nikogo nie potrzebuję. Nie chcę, by ktoś mnie odwiedzał. Dzięki, że przyszedłeś. — Aaszo Rani — wycedził przez zęby Szetdżi. — Szkoda mi zwykle czasu na zajmowanie się takimi zaślepionymi dziewuchami jak ty. Pieprzyć jedną kobietę, to jakby pieprzyć wszystkie. Ale ty wydawałaś mi się inna. Inteligentna i na poziomie. Gdy cię pierwszy raz ujrzałem na przyjęciu u Kiszen-baja, pomyślałem sobie: ta ptaszyna daleko zajdzie. I miałem rację. Twoja kariera zaczęła wreszcie rozkwitać, szkoda byłoby zmarnować tę szansę. Akszaj to pieprzony drań bez charakteru. Nie bądź idiotką, nie daj się poniżać publicznie, nie rujnuj sobie przez niego życia. Nie zawracaj sobie nim głowy! Weź się w garść. — Mówiąc to, podniósł końce swego dhoti* i wyszedł z pokoju. Szet Amirczand był bardzo zagadkową postacią, członkiem parlamentu, który twierdził, że nienawidzi polityki, a uprawia ją wyłącznie z pobudek patriotycznych. Ze chce tylko służyć narodowi, nic więcej. Niełatwo było przejrzeć Szeta. Wszyscy plotkowali o jego brudnych sprawkach, ale nikt nic nie wiedział na pewno. Podobno kontroluje kartel narkotykowy, bierze procent od każdej większej transakcji na rynku nieruchomości w Maharasztrze, na wielką skalę robi szwindle na podatkach i licencjach. Mówiono także, iż reprezentuje kilku przestępczych bonzów, którzy finansują jego kampanię wyborczą. Jednakże Szetowi zawsze udawało się wyjść obronną ręką z każdego skandalu. Wrogowie przypisywali to jego ogromnym wpływom, dzięki którym w prasie nie pojawiały się żadne niewygodne dla niego artykuły. Szet poruszał się w towarzystwie oprychów nazywanych Brygadą Topiwalów, gdyż wszyscy nosili białe czapki z sudarśan czakrą, płoną
* Dhoti —męski strój, piótno zawijane na biodrach.
cym dyskiem. Ponoć to oni uciszali wszystkich nieprzyjaciół szefa. Płonący dysk był czymś więcej niż tylko symbolem boga Wisznu. To genialnie pomyślana broń. Pozbawia głów rywali, którzy odważyli się zadrzeć z Szetem. Lista ludzi zaginionych w tajemniczych okolicznościach jest przerażająco długa. Szet napawał się swoją władzą nad miastem. Pielęgnował legendę „Ojca chrzestnego", utrzymując przy tym, że jest zaledwie obrońcą ubogich. Jego życie prywatne owiane było tajemnicą. Żona i dzieci przebywały gdzieś niedaleko Bhudżu w Gudżaracie pod pieczą najwierniejszej gwardii szefa. Szet mieszkał w luksusowym, lecz szpetnym apartamencie w Worli wraz z kochanką. Dziewczyna — muzułmanka, a zarazem zawodowa tancerka brzucha z Lucknow — została „uratowana" z bombajskiego burdelu przez wiernego przybocznego Szeta, także muzułmanina, Abbasa Miję. Lubna, jak miała na imię, żyła z Amirczandem już niemal pięć lat. Roztyła się jednak i wypadła z łask. Po mieście rozeszło się, że Szet Amirczand szuka jej nastęczyni — młodej, szczupłej, a do tego najchętniej sławnej. Jak mówili jego znajomi, Lubna postarzała się i straciła cały swój urok. „Szetdżi potrzebuje czegoś nowego". Lubna nie miała jeszcze trzydziestki. Kiszenbaj był tylko płotką, ale Amirczand miał wobec niego dług wdzięczności. Na samym początku Kiszenbaj pomógł mu zrobić kilka łatwych interesów i wejść dzięki nim do branży filmowej, w której bardzo niechętnie widziano wówczas ludzi z zewnątrz. Amirczand zdołał się przebić do ekskluzywnego kręgu wtajemniczonych i nie potrzebował już Kiszenbaja. Mimo to przez lata podtrzymywali znajomość. Spotykali się to na premierze, to na fecie z okazji rozpoczęcia zdjęć, to na balu dobroczynnym, gdzie Amirczand zjawiał się jako honorowy gość, by pokazać staremu przyjacielowi, że kto jak kto, ale on, Amirczand, nie zapomina o dawnych przysługach.
Od czasu do czasu Kiszenbaj podsyłał mu początkującą gwiazdkę, prosząc o pomoc w jakimś kłopocie — zazwyczaj w załatwieniu aborcji albo wyrwaniu dziewczyny z łap żądającego pieniędzy szantażysty. Wystarczało wówczas, żeby Szetdżi podniósł telefon i zadzwonił do lokalnego mafiosa mającego w swej władzy odpowiedni rewir, a ten zajmował się resztą. Brygada Topiwalów słynęła z bezlitosnych metod. Co więcej, jej członkowie zawsze zostawiali na ofierze piętno. Porzucone ciała miały na czole odciśnięty znak płonącego dysku, lecz żaden inny ślad nie wskazywał, kto mógł się dopuścić zbrodni. Tyle że Szet pogardzał wojną gangów. To zabawa dla amatorów, którą zostawia! swoim sługusom. On koncentrował się na wielkich interesach — zlocie i narkotykach. Już dawno odpuści! sobie prostytucję i wymuszenia: przynosiły mniejszy zysk. Utrzymywał wszakże kontakty z branżą filmową, bo jednoznacznie kojarzyła się z sukcesem i sławą. Poza tym partnerzy z Dubaju cenili sobie takie gesty jak podsyłanie im trup aktorów, które zabawiały ich przez weekend. Begam* Lubna narajała piękne tancerki i popularne „królowe dyskotek", które brylowały potem w haremach w Kuwejcie i Maskacie. Na wieczornym przyjęciu, które Kiszenbaj wyprawił dla Aaszy Rani po „Przysiędze kobiety węża", Amirczand nie mógł oderwać oczu od nieznanej dziewczyny: wysokiej, ciemnolicej, w biało-złotym sari. Po krótkim śledztwie wiedział już, że to nowe odkrycie Kiszenbaja — aktorka, której wróżono wielką karierę. Amirczand dokładnie zmierzył ją wzrokiem. To bez wątpienia fantastyczna laska. Czemu marnuje talent na takiego grubasa jak Kiszenbaj? W najlepszym razie zrobi z niej gwiazdkę filmów klasy B. Ta dziewczyna może grać w największych przebojach. Pod warunkiem, że będzie
* Begam — pani, królowa, często o wpływowej kobiecie.
miała opiekuna. Kogoś, kto ma władzę. I pieniądze. Postanowił dowiedzieć się o niej więcej. Wystarczyłoby mu jedno spotkanie z nią sam na sam. Aasza Rani czuła się mile połechtana, otrzymawszy wezwanie z biura Amirczanda. Jego prostacki sługus przekazał wiadomość od swego pana w najbardziej bezpośredni, dosłowny i wulgarny sposób: „Pan zadzwonił, żebyście przyszły. Forsę dostaniecie później". Amma nie posiadała się z radości i pobiegła pochwalić się Kiszenbajowi. Ten zbladł na wieść o życzeniu Szeta. Nie rzekł jednak ani słowa. Nie mógł pojąć, dlaczego Szetdżi w ogóle złożył podobną propozycję. Jak on mógł? Sięganie po cudzą utrzymankę jest wbrew zasadom. Szetdżi zachowywał się jak kłusownik. I bezwstydnie wykorzystywał swoją władzę. Kiszenbaj miał spętane ręce. Amirczand domyślał się z pewnością, co go łączy z Aaszą Rani. Tyle że Kiszenbaj nie mógł odmówić życzeniu Szeta. W przeciwnym razie oprychy zadzwoniłyby do jego drzwi następnego ranka. Te zbiry były zdolne do wszystkiego — mogłyby porwać jego dziecko albo oblać kwasem twarz Aaszy Rani. Kiszenbaj nie posiadał się także z wściekłości na ammę. Wiedziała, że stracił głowę dla jej córki. I że nie każdą początkującą aktorkę lansował z równym zaangażowaniem. Czy naprawdę myślała, że ucieszy go ta nowina? Amma udawała urażoną niewinność. „Ależ Kiszenbaju, skąd miałam wiedzieć, że masz słabość do Dziecinki? Nie chciałam cię ranić, ale nawet zakładając, że twoje uczucia do niej są szczere, jaka przyszłość czeka ją u twego boku? Czy możesz... czy zamierzasz ożenić się z nią? Szanować ją? Dobrze traktować? Nie. Odpowiedź brzmi: nie. Masz już rodzinę i własne kłopoty. A my mamy swoje. Na sercu leży mi przede wszystkim dobro córki... jej kariera... jej przyszłość. Chcę, żeby miała pieniądze. Żeby się ustatkowała. To wszystko. Niech mała pójdzie do Szetdżiego i dowie się, co ma jej do zaproponowania. Poczekamy, zobaczymy. W porządku? ".
To wcale nie było w porządku. Lecz cóż Kiszenbajowi pozostało? Kim była dla niego Aasza Rani? Przecież nie żoną, której miałby prawo rozkazywać. Aktorka nie musiała pytać go o „pozwolenie" ani on nie mógł jej zabronić spotkania z Amirczandem. Nawet gdyby tupnął nogą i wyraził niezadowolenie, tylko by mu się roześmiała w twarz. Mogła zrobić, co tylko chciała. To idiotyzm. Kiszenbaj jeszcze nigdy nie był w tak niedorzecznym położeniu. Opanowało go uczucie słabości i niemocy. Był także pewien, że Aasza Rani nie omieszka skorzystać z okazji, która jej się nadarzała. I miał rację. W rezydencji Szeta Amirczanda roiło się od ochroniarzy i uzbrojonych zbirów strojących groźne miny. Wyglądali dosłownie z każdego kąta. Aasza Rani uśmiechała się do nich, ale posępne twarze nawet nie drgnęły w odpowiedzi. Dziewczyna ubrała się bardzo starannie w jedną ze swoich dwóch kombinacji z importu — całą z różowych koronek. Zastanawiała się też poważnie nad czarnym strojem, ale amma odwiodła ją od tego. „Nie, nie, Dziecinko. To zbyt ponure. Włóż coś jasnego... najlepiej żółtego... zlotożółtego". Tym razem Aasza Rani odrzuciła sari. Chciała wyglądać świeżo i oryginalnie. W salwar-kamizie było jej bardzo do twarzy, a obcisły staniczek podkreślał ponętne kształty. Zdecydowała się także na obcasy. Niektórzy mężczyźni przepadali za nimi, inni ich nie znosili. Wykoncypowala jednak, że zrobią wrażenie na Szecie, który sam nie należał do dryblasów. Umyła zęby ziołową pastą Neem, w dziąsła wtarła proszek do zębów Black Monkey i włożyła do ust ziarenko kardamonu. Dopiero wówczas przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. Nie najgorzej, pomyślała, naklejając połyskliwe złote bindi na czoło. Pod wpływem impulsu chwyciła jeszcze dyskotekowy nabłyszczacz w sztyfcie i posmarowała nim rowek między piersiami. A także ramiona, pępek i wewnętrzną stronę ud. Połyskliwe drobinki lśniły na jej skórze jak tysiąc gwiazd na bezksiężycowym
niebie. Doskonale. Teraz może stawić czoło Szetdżiemu... i paru innym samcom. Kazano jej czekać w małym klimatyzowanym pokoju o ścianach pokrytych materiałem wygłuszającym. Podłogę zaściełał gruby dywan. Stały tu dwa telefony, interkom i obciągnięta aksamitem niska kanapa. Usadowiwszy się na niej, Aasza Rani dostrzegła, że sufit zasłaniają lustra, a w jednej ze ścian sprytnie ukryto zlewające się z tłem drzwi. Po piętnastu minutach do pomieszczenia weszła kobieta. Tak się przynajmniej zdawało Aaszy Rani, dopóki nie usłyszała grubego głosu mówiącego: — Szetdżi cię obejrzał... Mam cię dla niego przygotować. — Aasza Rani nie mogła ukryć zaskoczenia. — Ej, ty, nie gap się tak. Nigdy nie widziałaś eunucha? Nie marnujmy czasu. Muszę cię przygotować. Zdejmuj ubranie. Trzeba sprawdzić, czy nie masz jakiejś choroby skóry. Szetdżi przykłada dużą wagę do czystości. Potem posmaruję cię rozcieńczonym płynem dezynfekującym, sprawdzę cipkę i założę ci diafragmę. Tylko nie marudź. Wszystkie kobiety są takie same: pieprzą się z tysiącem chłopów, dają się jednemu zapłodnić, a potem wybierają najbogatszego. Nie będziemy marnować czasu. Aasza Rani czuła jego toporne łapy na swoim ciele. Nie było jednak sensu protestować. Usiadła z rezygnacją i zaczęła się rozbierać. Najbardziej żal jej było błyszczących dyskotekowych drobinek, które zetrze antybakteryjny płyn. Eunuch zniknął na chwilę, by powrócić ze słoiczkiem wazeliny i szlafroczkiem, który wyglądał na nowy. Kazał jej się położyć na plecach i przytrzymując kolana dziewczyny, z wprawą założył jej diafragmę. Następnie polecił odwrócić się na brzuch. — Po co? — rzuciła, gdyż ciekawość wzięła górę nad skrępowaniem. — Muszę mieć pewność, że twoje ciało jest gotowe na przyjęcie Szetdżiego wszędzie, gdzie przyjdzie mu ochota —
odrzekł eunuch i wymazany wazeliną palec wsunął jej do odbytu. — Nałóż szlafrok i chodź za mną. Rzeczy będą czekać na ciebie w tym pokoju. A samochód przed samym domem. Nie pytaj, kiedy wyjdziesz. To zależy tylko od Szetdżiego. Im dłużej będziesz go zaspokajać, tym lepiej. A, i jeszcze jedno: Szetdżi zaproponuje ci whisky. Ale nie pij jej. Szetdżi nie lubi dziewczyn, które piją. To taki sprawdzian. Aasza Rani spojrzała na brzydką uszminkowaną twarz eunucha i potulnie poszła za nim. Pokój Szeta lśnił bielą. Niczym sala szpitalna, tylko bardziej luksusowa i pełna elektronicznych zabawek. Aasza Rani uniosła dłoń do oczu, by osłonić je przed światłem ogromnego żyrandola zawieszonego pod sufitem na środku pokoju. Szetdżi, ubrany w nieskazitelnie białe dhoti i kurtę, wydawał polecenia przez biały telefon bezprzewodowy. Nie spojrzawszy nawet na Aaszę, gestem kazał jej usiąść na krześle obok. Aasza pochyliła się i dotknęła jego stóp. Mężczyzna na moment stracił kontenans i zatrzymał się w pół zdania, wbijając wzrok w dziewczynę. Aasza Rani uśmiechnęła się słodko i przesunęła długimi polakierowanymi paznokciami wzdłuż jego ramienia. Szetdżi raptownie przerwał rozmowę i rzucił się na nią, powiewając połami dhoti. Miał zaskakująco miękkie ręce. Jak posmarowana masłem bułeczka, pomyślała Aasza Rani. Paznokcie schludne i starannie wypięlęgnowane. Mężczyzna zaczął obwąchiwać ją całą jak rozdokazywany pies. — Alergie — wyjaśnił po chwili. — Nie toleruję perfum, drzewa sandałowego, mydła, wyciągów z ziół i kwiatów, talku. Sprawdzałem, czy ten gamoń spełnił swoje zadanie. Aasza Rani w rozchylonym szlafroczku leżała oparta leniwie o aksamitne poduszki. Myślami krążyła gdzieś daleko jak zawsze, gdy oddawała się mężczyźnie. Nieważne kim on był ani jak zabawiał się z nią w łóżku — z każdym było tak samo. Choć mogli posiąść jej ciało, nigdy nie oddawała im
duszy. Zazdrośnie strzegła tej zasady i także tym razem miała nadzieję, że nie będzie musiała się wdawać się w rozmowę z kochankiem. Jednak Szetdżi domagał się czegoś więcej. Brutalnie wyrwał ją z zamyślenia i rozkazał: — Poopowiadaj mi jakieś świństwa. O nie, to jeden z tych, pomyślała Aasza Rani ze znużeniem. Chciał w łóżku pieprznych słówek. Jakby nie wystarczały mu jej pieprzne wygibasy. Poza tym miała też problem językowy: nie opanowała zbyt dobrze sztuki erotycznej rozmowy w hindi. Rzucała więc urywane słowa, co najwyraźniej działało na Szetdżiego bardzo podniecająco. — Mów dalej — nalegał. Pomyślała o czasach występów w pornosach, a ich wspomnienie wywołało na jej twarzy ironiczny uśmiech. Dziecinada... Było już pewnie koło piątej nad ranem, gdy Aasza Rani obudziła się, nie wiedząc, gdzie jest, co robiła tej nocy ani z kim. Pokój był pusty, wypełniała go tylko niesamowita błękitna poświata nocnej lampki. Czy znajdowała się w szpitalu? Na ciele czuła zapach płynu dezynfekcyjnego. Ciało bolało ją i swędziało. Co się stało? Zazwyczaj zapamiętywała najdrobniejsze szczegóły seksualnych wyczynów. Tym razem w pamięci miała dziurę. Głowa jej pękała, w ustach czuła watę. Dziwne, że nic nie pamięta. Zaczęła macać rękami dookoła i trafiła na swój szlafrok. Jak ma znaleźć wyjście z tego piekła? Podniosła się i niepewnym krokiem ruszyła w stronę błękitnego poblasku. Odnalazła jakieś włączniki i na oślep nacisnęła przyciski. Żyrandol eksplodował nagle oślepiającym światłem. Dobry Boże! A więc to wszystko odbyło się tutaj! Przypomniała sobie kilka szczegółów — jak Szetdżi wąchał jej pachy, żądał, by powtarzała słowa, których znaczenia nie znała, i robił z nią rzeczy, jakich wcześniej nie próbowała. Wsadził jej do ust duży palec stopy, co nie należało do przyjemności, rozgniatał jej lód na piersiach — wszystko to jednak zanim
zaserwował drinki: mały sorbet dla niej i dużą szklankę whisky dla siebie. Tak, to musiał być ten sorbet — Bóg jeden wie, co do niego dodano. Napój przeniósł Aaszę Rani do świata zwidów i halucynacji. Czuła, jak jej ciało traci ciężar i unosi się w powietrzu. Głowę wypełniały jej kolory i dźwięki, a zmysły wyczuliły się do tego stopnia, że nie odczuwała bólu nawet wówczas, gdy Szetdżi brutalnie wchodził w nią od tyłu i chłostał ją czarnym skórzanym bacikiem. Była gdzieś bardzo daleko, gdzie śpiewały ptaki, a na niebie rozpięły się łuki wielu tęcz... Zauważyła leżącą na kanapie kopertę, na której wypisano starannie na maszynie sumę znajdującą się w środku — trzydzieści tysięcy rupii. Za wyświadczone usługi. Nie najgorsze wynagrodzenie, pomyślała. Dawniej musiała się znacznie bardziej napracować, by zarobić chociaż tysiąc. Trzydzieści tysięcy zgarnęła także za udział w pornosach, które kręcono ponad miesiąc w obskurnych pokojach hotelowych. Wiedziała, że nie musi liczyć pieniędzy, zwłaszcza że ani jej w głowie było wziąć tę zapłatę. Amma będzie wściekła, lecz Aasza Rani dobrze to przemyślała. Nie zamierza się zadowolić trzydziestoma tysiącami od tego człowieka i tak po prostu zakończyć sprawę. Pragnie więcej. O wiele więcej. I dostanie to, czego chce. Jednak najpierw musi zrezygnować z kuszących banknotów w zasięgu ręki. Z pieniędzy, które bardzo by się jej przydały. Tyle że odzyska je od Szetdżiego, a nawet dwadzieścia razy więcej. Później. Tego jednego była pewna. Nie wątpiła, że Szetdżi pośle po nią jeszcze nie raz i nie dwa. Niebawem okazało się, że warto było zaryzykować. Czło-. wiek Szetdżiego już następnego dnia zjawił się pod jej drzwiami, żądając wyjaśnień. Nie chciała, by amma rozmówiła się z nim, bo tę sprawę Aasza Rani postanowiła załatwić osobiście. — Powiedz Szetdżiemu, że spełnianie jego zachcianek uważam za swój obowiązek. Cieszę się, gdy mogę sprawić mu
przyjemność. Ta radość nie ma ceny. Jestem na każde jego skinienie. Tak jest, będę czekać na jego rozkaz... Szetdżi posłał po nią jeszcze tej samej nocy. Tym razem poświęcił kilka minut, by z nią pogawędzić. Pochwalił dziewczynę, że dobrze rozgrywa swoje karty. „Świetna mała. — Śmiał się. — Sprytna z ciebie lisiczka, a to mi się w tobie podoba. Inne dziewczyny to kretynki. Łapią każdy ochłap, który im rzucę, i w nogi. Tylko ty wiedziałaś, że to jest nic. Nawet nie bakszysz. Zgadłaś, że to tylko próba. Mądra główka. Daleko zajdziesz. Zdobędziesz sławę, jeśli masz choć krztynę talentu, a zdaje mi się, że nie brak ci iskry bożej. Będę cię obserwował, śledził każdy twój krok. Nie zdecydowałem jeszcze, czy zatrzymać cię na stałe. Kobiety sprawiają zbyt dużo kłopotów. Prościej jest je wykorzystać i rzucić. Nowość zresztą bardziej podnieca. Ty chyba też zdajesz sobie z tego sprawę. Aby utrzymać zainteresowanie mężczyzny, kobieta musi dać mu coś więcej niż tylko ciało. Interesuje mnie też twój umysł, bo możesz mi się przydać. Najpierw jednak chciałbym zobaczyć, jak sobie radzisz. Nie tylko w łóżku, ale i na ekranie. Nie martw się, nie jestem zaborczy. Możesz spać, z kim tylko zechcesz. Wiem o twoim romansie z Kiszenbajem. Jego żona prosiła mnie, bym położył kres waszym spotkaniom. Wiem o wszystkim: o twojej przeszłości, pornosach, o wszystkim. To taka branża. Trzeba jakoś przeżyć". Aasza Rani nie odezwała się słowem, tylko zaczęła uciskać mu stopy, masując podbicie, zginając stawy palców u nóg. — Aach — zajęczał — jak przyjemnie. Rozcierała mu także łydki i uda. Wtem przerwała i mocno przywarła do niego. — Chcę zatańczyć dla ciebie. Pokazać ci, co potrafię, udowodnić, że jestem najlepsza. Czy można tu puścić muzykę? Szetdżi otworzył oczy i wyciągnął dłoń, by nacisnąć jakiś guzik. Pokój wypełniły dźwięki klasycznej hinduskiej pieśni.
— Nie taką. — Aasza Rani dyszała ciężko. — Niech to będzie coś seksownego, wolnego. Szetdżi dotknął kilku przycisków i ku jej zaskoczeniu puści! zachodni kawałek, starą piosenkę Marilyn Monroe „I want to be loved by you". Aasza Rani uniosła się, kołysząc całym ciałem. Dotknęła palcami najwyższego guzika szlafroczka. Stopniowo, nie śpiesząc się, zaczęła zapierający dech w piersiach striptiz. Szetdżi usiadł wyprostowany. Sięgnął do upiętego na biodrach dhoti. Nie ukrywał podniecenia. — Nie przestawaj — błagał. — Nie przestawaj. Występ Aaszy Rani tak się spodobał Amirczandowi, że postanowi! pchnąć do przodu jej raczkującą karierę. Pociągnął za kilka sznurków, osobiście porozmawiał z kim trzeba i Nitesz już wyłaził ze skóry, by Aasza Rani zechciała zagrać główną rolę w jego najnowszym, niezmiernie widowiskowym filmie. Tytułowa piosenka: „Kochaj, kochaj, cmok cmok" okazała się przebojem dekady, a dzięki niej Aasza Rani z dnia na dzień została gwiazdą. Popularność tego utworu, a także samej Aaszy Rani, zaskoczyła wszystkich. Zwłaszcza że fabuła filmu nie była zbyt oryginalna. Ot, typowa historyjka o tym, jak chłopak poznaje dziewczynę, zakochują się w sobie, potem rozstają i znowu schodzą. Klasyczny hollywoodzki obraz. Tyle że właśnie dzięki tej jednej piosence „Waga" stalą się najbardziej kasowym filmem wszech czasów, bijąc po drodze kilka rekordów. Także sama Aasza Rani nie mogła uwierzyć w sukces filmu. Zdumiało ją gigantyczne zainteresowanie mediów,, jakie pociągnęła za sobą popularność romantycznego musicalu. Listy od wielbicieli przychodziły całymi worami, a gdy tylko wyszła za próg domu, zewsząd dochodziły ją pierwsze tony melodii: „Kochaj, kochaj... wzdychaj, wzdychaj... cmok... cmok... klik... klik...". Cóż takiego w tej pioseneczce porwało cały kraj? Jej słowa były wyjątkowo banalne, nie zawierały też
żadnych aluzji seksualnych. Czy chodziło więc o wpadający w ucho rytm? Albo ostre „klik-klik" palcami wplecione w refren? A może do sukcesu przyczynił się gardłowy, pełen seksa-pilu głos piosenkarki — nieznanej wcześniej szerszej publiczności studentki o imieniu Niita (której życie miało się zmienić wraz z nagraniem tego kawałka). Bez względu na tajemnicę sukcesu piosenki „Kochaj... kochaj..." Indusów opanowało takie szaleństwo na jej punkcie, że nie sposób było przed nią uciec. Uliczni Romeo podrywali do jej taktu przechodzące dziewczęta, z jej słowami na ustach wyrostki myły szyby samochodów zatrzymujących się na światłach, kochankowie nucili ją, krążąc po uliczkach swego osiedla, amatorskie kapele fałszowały jej melodię podczas parady weselnych orszaków. Swingujący nastolatkowie tańczyli w rytm „Kochaj, kochaj" w modnych klubach. A cały splendor przypadł Aaszy Rani. Błyskawicznie jej gaża poszybowała do ośmiuset tysięcy za film, posypały się też propozycje nakręcenia klonów „Wagi". Aasza Rani mądrze odmówiła jednak powielania zarówno filmu, jak i przeboju. Produkcje, w których zgodziła się zagrać na fali niezwykłej popularności, zostały dobrane tak, by pokazać, jaką wszechstronną jest aktorką. Dzięki tej decyzji nakręciła trzy kolejne przeboje, które pobiły rekordy kasowe. W jednym z nich, kryminalnym dreszczowcu „Poleje się krew", główna bohaterka przypominała połączenie kowboja z Rambem. Uzbrojona w pistolet maszynowy aktorka szturmem zdobyła publiczność, a sam film zarobił krocie. Dwie kolejne piosenki, napisane specjalnie dla niej, znalazły się na szczycie listy przebojów. Producenci postanowili wykorzystać szaleństwo na punkcie Aaszy Rani, organizując w całych Indiach serię imprez rozrywkowych pod hasłem „Kochaj, kochaj... cmok, cmok". Pierwsza z nich miała się odbyć w Bombaju, a Szet Amirczand został zaproszony jako gość honorowy. Aasza Rani także figurowała na liście uczestników zabawy, jednak nie przewi-
dywano jej występów na scenie. Siynny kawałek wykonywali nieznani młodzi tancerze. Oczywiście koncert miał charakter dobroczynny; zapomniała, jaki tym razem przyświecał mu cel — niewidomi, niedorozwinięci umysłowo czy chorzy na porażenie mózgowe — nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Amirczand znany był ze swej hojności dla kilku organizacji charytatywnych. Najchętniej sięgał do kieszeni, by wesprzeć szkołę dla sierot. Szet często powtarzał, że sieroty to najbardziej pokrzywdzone, najbiedniejsze z biednych istot na ziemi i żadna suma pieniędzy nie wynagrodzi im utraty rodziców. Plotka głosiła, że Amirczand także wychowywał się bez matki i ojca. Jednak nikt nie wiedział tego na pewno, gdyż sam bardzo rzadko wypowiadał się na ten temat, zostawiając wyjaśnienia innym. Ten szemrany bonza wykazywał się szczodrobliwością w stosunku do osób, które poruszyły w nim jakąś nieznaną strunę. Nie sposób było wszakże przewidzieć, kto, kiedy i dlaczego niespodziewanie dostanie od niego małą fortunę. Działania, które zewnętrznym obserwatorom wydawały się przypadkowe i pozbawione logiki, stanowiły w istocie element starannie przemyślanego planu, znanego tylko Amirczandowi i dwóm jego zaufanym ludziom. Chociaż Aasza Rani nie wypadła jeszcze z łask i Szet często po nią posyłał, rzadko pozwalał się ciągnąć za język, zwłaszcza na temat przeszłości. Ta postawa bardzo odpowiadała dziewczynie, która także nie miała ochoty oglądać się wstecz. Również po ich kolejnych spotkaniach Amirczand okazywał szeroki gest. I był miły. Obdarzył Aaszę Rani brylantową biżuterią, by mogła zabłysnąć na pierwszej premierze, wpłacił pokaźną sumę na założony specjalnie rachunek bankowy i — za co była najbardziej wdzięczna — podarował jej luksusowego klimatyzowanego vana, którym jeździła na zdjęcia! Błyszczące, specjalnie wyposażone, zrobione na zamówienie isuzu stało się przedmiotem zazdrości innych gwiazd. Samochód był równie zbytkow-
ny jak praktyczny, a aktorka wprost go uwielbiała. Gdy auto mknęło autostradą i mijało lotnisko w drodze do miasteczka filmowego, Aasza Rani mogła się wyciągnąć na piankowym łóżku, słuchając ulubionych ghazali* i marząc o marmurowym pałacu nad brzegiem morza. Jednak w fantazjach Aasza Rani widziała się nie nad otaczającym Bombaj Morzem Arabskim, ale nad Zatoką Bengalską u wybrzeży Madrasu. Po incydencie w klubie Aasza Rani poczuła się zbyt cierpiąca i przygnębiona, by w ogóle się ruszyć. Kazała więc nowej służącej podać sobie śniadanie do łóżka. Na tacy, którą przyniosła pokojówka, znajdowała się też niezaadresowana koperta. Aasza Rani otwarła ją z ciekawością. Bilet lotniczy Gulf Air do Dubaju. Pierwszej klasy. Z tyłu biletu skreślono czarnym atramentem dwa zdania: „On nie jest tego wart. Jedź, zabaw się". A obok widniała ledwo dostrzegalna sudar-śan czakra, znak boga Wisznu. Aasza Rani musiała się jakoś oderwać od swych kłopotów, toteż wycieczka do Dubaju była dla niej wybawieniem. Postanowiła zabawić się za wszystkie czasy. — Nie martw się o pieniądze — powiedział Szet, gdy zatelefonowała, by mu podziękować. — Szejk Musztak i jego ludzie wszystkim się zajmą. Spraw sobie, co zechcesz. Możesz wykupić cały Dubaj. Tylko zapomnij o Akszaju i wracaj szybko. Na lotnisku odebrało ją kilku osobników o dziwnym wyglądzie, z których większość mówiła językiem malajalam. Aasza Rani natychmiast poczuła się jak w domu. Jej „opiekunowie" nosili się jak kaskaderzy z indyjskich filmów, dumnie prezentując krzykliwe złote zegarki, łańcuchy i pierścienie. Jeden z mężczyzn chwyci! ją za ramię, mówiąc: „Szef chce cię widzieć". Zaciągnięto ją czym prędzej do czekającej już
* Ghazal — wiersz liryczny w urdu.
pokaźnej limuzyny o przyciemnianych szybach. Wewnątrz na tylnej kanapie siedział przystojny niski mężczyzna w bieli. Wyciągnął rękę i rzekł do Aaszy Rani: — Salam alajkum. Witaj w Dubaju. Aktorka usadowiła się obok niego. Jeden z członków jej groźnie wyglądającej eskorty wcisnął się z przodu koło łysego jak kolano kierowcy. Dziewczyna dostrzegła, że mają tam dwa pistolety. Między nią i jej sąsiadem leżał rewolwer. Mężczyzna najwyraźniej nie miał ochoty zabawiać jej rozmową, więc Aasza Rani obserwowała mijaną okolicę. Samochód pędził drogą wzdłuż strumienia, po którym pływały dziesiątki łódek. W wozie panowała pełna napięcia cisza. Ochroniarz z przodu, piekielnie zdenerwowany, nie odzywał się ani słowem. Kierowca natomiast odwrócił się i rzekł: — Wszystko w porządku, szefie. Tajemniczy nieznajomy ujął dłoń Aaszy Rani. — Już go nie ma. Zgubiliśmy drania. Mamy z głowy tego dupka. Odpręż się, skarbie. Jak się później okazało, w drodze z lotniska towarzyszył Aaszy Rani nie kto inny jak sam Zloty Król Dubaju znany jako Badszah — „Król serca". Mężczyzny tego poszukiwała policja kilku krajów, również indyjska, zarzucając mu napady z bronią w ręku, morderstwa, handel narkotykami i przemyt. Badszahowi Aasza Rani nie bardzo się spodobała. Gustował raczej w dziewczynach o białej karnacji, najbardziej w blondynkach, jakich nie brakowało w Dubaju. Mieszkanki haremu, mieszczącego się w jego okazałej willi nad oceanem, stanowiły podziwu godne międzynarodowe towarzystwo: cztery masażystki z Bangkoku, kelnerka z robotniczej rodziny Liverpoolu, australijska pomoc do dzieci i francuska barmanka. Choć Badaszah podejmował Aaszę Rani z niezwykłą gościnnością, nie wyrażał chęci, by z nią spać. A ponieważ w obecnym stanie ducha za nic w świecie nie pragnęła kon-
taktów z mężczyznami, cieszyła się, że ma okazję do kobiecych pogaduszek. Obkupiła się za wszystkie czasy i oddała się we wprawne ręce tajskich masażystek. Dziewczęta chichotały na widok jej pełnych piersi, („zupełnie jak melony"), po kolei wcierając w nie olejek kokosowy. Ich zabiegi sprawiały Aaszy Rani niezwykłą przyjemność. Jednocześnie myślała o Akszaju, który okazał się taką szują. Ale ten rozdział w jej życiu został już zamknięty. Tajki zapytały zalotnie, czy nie skusiłaby się na masaż „na kanapkę". Aktorka, otwarta na wszelkie nowe wrażenia, zgodziła się chętnie. Przeżycie to okazało się tak zmysłowe, podniecające, doskonałe, że przez wiele tygodni nie mogła zapomnieć o dotyku dwóch gładkich, miękkich, posmarowanych olejkiem ciał o malutkich piersiach, które wzięły ją pomiędzy siebie. Masa-żystki gładziły, lizały, głaskały każdy centymetr nagiego ciała Aaszy, sprawiając, że po jej skórze, nagle ożywionej, przebiegały dreszczyki podniecenia. Takiego uczucia Aasza Rani nie doznała nigdy przedtem. Wracając do Bombaju dwa tygodnie później, bogatsza była o dwa odtwarzacze wideo, parę odtwarzaczy CD, trzy walizy pełne kosmetyków i wspomnienie najlepszych chyba orgazmów w życiu. Pod opieką Szetdżiego, pomyślała sobie w drodze do domu, spija się z życia sam miód.
AMMA Aasza Rani od drzwi wejściowych pobiegła prosto do sypialni, by włączyć automatyczną sekretarkę. Narinder Gupta, reżyser filmu, który teraz kręciła, z trudem hamował wściekłość z powodu jej niespodziewanych wakacji w środku zdjęć. Zostawił wiadomość, że za dwa tygodnie ekipa przenosi się do Manali, by dokończyć prace nad filmem. Nie było za to ani słowa od Akszaja. Aasza Rani nie marzyła o wyjeździe do Manali. Jej partner byl podstarzałym rozpustnikiem, którego właśnie rzuciła kochanka, a sam Narinder Gupta, w Bombaju odgrywający rolę oddanego ojca rodziny, w każdym nowym miejscu tylko czekał, by rozładować swoje libido. Dubaj nie przygotował Aaszy na życie bez Akszaja i z niechęcią myślała o wyjeździe w góry, gdzie będzie musiała odrzucać awanse męskiej części ekipy. Uznała więc, że potrzebna jej przyzwoitka, i pod wpływem impulsu zadzwoniła do Lindy, zaprzyjaźnionej dziennikarki z magazynu „Showbiz". Lubiła jej radosną nonszalancję i czuła, że towarzystwo koleżanki dobrze by jej zrobiło. Niestety, Linda tkwiła po uszy w robocie. — Moja naczelna to straszna jędza. W życiu nie da mi urlopu. Przykro mi, kochana, muszę lecieć. Odezwę się. W takich chwilach Aasza Rani najbardziej tęskniła za ammą. Do tej pory matka na pewno już się dowiedziała o zaj-
ściu w klubie. Amma na próżno nie raz ostrzegała ją przed Akszajem i jego sadystycznymi skłonnościami. I Aasza doigrała się — Akszaj ją skatował, a oburzoną matkę, która głośno go potępiła, wygnał do Madrasu. Wówczas Aasza Rani czuła do matki przede wszystkim nienawiść. Zaślepiała ją miłość do Akszaja, a ponadto, choć sama nie chciała się do tego przyznać, miała za złe ammie, że ją wykorzystywała. Jednak mimo wszystkich swoich wad była jej matką, toteż gdy dziewczyna czuła się podle, pragnęła, by była przy niej. Aasza Rani wyciągnęła z kredensu stary rodzinny album i delikatnie zdmuchnęła kurz z okładki. Usiadłszy na dużej poduszce na podłodze, zaczęła przeglądać stare fotografie w kolorze sepii, przedstawiające ludzi, których kiedyś, dawno, dawno temu, nazywała swoją rodziną. Boże! Ależ amma była kiedyś piękna. Lecz po kilku latach z appą, ledwie przekroczywszy dwudziestkę, roztyła się.. Rodzice nie żyli wówczas razem. Appa miał inną rodzinę z onieśmielającą Giridżą, która urodziła mu trzech synów, przyrodnich braci Aaszy Rani. Appa był już żonaty, gdy zabrał ammę — rozkwitającą piętnastoletnią tancereczkę — do ogromnego rozwiązłego Madrasu. Kilka lat później kupil jej willę otoczoną szeroką werandą. Po narodzinach Aaszy Rani. Wówczas cały Madras o nich wiedział, ale appa miał tak rozległe wpływy, że nikt nie ośmielił się komentować ich związku nawet słowem. Amma często wracała do tych czasów. Appa, będąc właścicielem największego i najlepszego studia filmowego w mieście, kontrolował pokaźną część przemysłu kinowego w południowych Indiach. „Twój appa był prawdziwym potentatem w branży — mawiała amma. — Wszyscy do niego przychodzili: dyrygenci, reżyserzy, aktorzy, dźwiękowcy, choreografowie, kaskaderzy, wszyscy! Słynął z hojności, nie był jednak naiwny. Filmy, które wspierał, zarabiały krocie, publika waliła drzwiami i oknami. Wszyscy nucili wylansowane przez nie piosenki. A plakaty! To twój ojciec zapo-
czątkował szaleństwo na ich punkcie. Umieszcza! ogromne sylwetki aktorów na wszystkich najważniejszych ulicach. To on wymyślił, żeby pokryć namalowane ubrania odbijającymi światło brokatowymi drobinkami, dzięki czemu błyszczały w nocy. Stwarzał własne gwiazdy, lojalne tylko w stosunku do niego, nikogo więcej. Szkoda, że nie widziałaś, jak nas odwiedzali! Przychodzili niczym pokorna służba, błagając o rolę w następnym filmie appy. Bywali u nas wszyscy: politycy, ludzie interesu... nawet kilku przemytników!". Aasza Rani najbardziej lubiła oglądać zdjęcia matki z premier i innych branżowych przyjęć, gdy wkładała wspaniałe jedwabne sari i drogocenną biżuterię. „Co się stało z tymi wszystkimi rzeczami? " — pytała matki, która natychmiast traciła dobry humor i zmieniała temat. Jednak kawałek po kawałku Aasza Rani odtworzyła z czasem życie ammy. Kiedy to przestała podobać się appie. Giridża ją poniżała, nazywając zwykłą kurwą, appa zaś nagle przestał dawać jej pieniądze i amma musiała sprzedać nie tylko całą biżuterię, ale także ostatnią koszulę. Potem zaczął się koszmar. Trzeba było się wyprowadzić z luksusowej willi do ohydnej nory w przeludnionej brudnej dzielnicy. Kiedy appa ją zostawił, amma niemalże z dnia na dzień straciła całą urodę. Wyglądała na wykończoną kobietę w średnim wieku, choć nie miała chyba jeszcze trzydziestki. Aasza Rani zapamiętała korowód podejrzanych „cioć", które przychodziły do nich i zabierały ammę na tajemnicze misje. Amma stroiła się na takie okazje. Obrysowywała oczy czarną kredką, wpinała kwiaty we włosy, kładła róż na policzki. Wracała potem późną nocą, pachniała dziwnie i słaniała się na nogach. Jednak następnego ranka wstawała na czas, by podać dzieciom mleko i wyprawić je do szkoły. Po lekcjach czekały na nich w domu placki i naleśniki; a sama amma sprawiała wrażenie nieco mniej udręczonej i bardziej rozluźnionej niż zwykle. Przez cały czas matka posyłała też Aaszę Rani na
lekcje tańca. Nauczyciele w tej dzielnicy nie byli najlepsi, ale dziewczynka robiła postępy. Dzięki ammie. Gdy amma krzątała się po domu w Madrasie, doglądając obiadu, załatwiając lekcje tańca Sudhy czy pilnując swego wiarołomnego „męża", myślami przez cały czas była w Bombaju. Dumała o swojej córce Widżi. Ta głupia koza straci wszystko przez swoją obsesję na punkcie tego nieudacznika Akszaja, który wszak zdradza żonę. Ileż to już razy ostrzegała przed nim Widżi? Ile razy Kiszenbaj próbował przemówić jej do rozumu? Wszystko na nic. Kiedy tylko Widżi została wielką gwiazdą, porzuciła własną matkę dla Akszaja, kazała jej spakować manatki i wynosić się do Madrasu. W życiu Aaszy Rani liczy się teraz tylko Akszaj Arora. Co ona w nim widzi? Czy daje jej większe poczucie bezpieczeństwa niż własna matka? Że niby ją kocha? A cóż to za miłość? A może Aasza Rani lubi obrywać cięgi? Wyglądała, jakby nie miała nic przeciwko temu, że Akszaj wysmaga! ją bezlitośnie w garderobie. To amma nakazała wyważyć drzwi, by ocalić córkę. I za ten występek została zesłana do Madrasu. Incydent przy „Zabójstwie serca" nie był wyjątkiem. Amma jak zwykle kręciła się wówczas po wytwórni, gdy z sąsiedniego planu wyszedł Akszaj. Nie spojrzawszy nawet w jej kierunku, pomaszerował prosto do garderoby Aaszy Rani, która zmieniała właśnie kostium przed kolejną sceną. Przekręciwszy klucz w zamku, zaatakował dziewczynę. Z początku słyszeli go tylko charakteryzator i fryzjer stojący w przerażeniu pod drzwiami. Wkrótce jednak poziom decybeli podniósł się na tyle, że głos Akszaja wykrzykującego obelgi pod adresem Aaszy Rani i odgłosy rozbijanych mebli dotarły także do ekipy na planie. Zaalarmowano ammę, która rzuciła się ku garderobie.
— Otwórz, Dziecinko! — krzyknęła, waląc w drzwi. Ze środka dobiegały wyzwiska Akszaja i żałosny szloch dziewczyny. Amma straszliwie się przeraziła. Przywoławszy robotników z planu, poprosiła, by wyważyli drzwi. Zamieszanie zwróciło uwagę reżysera i producenta, którzy także przyszli sprawdzić, co się dzieje. Któryś zapukał głośno, mówiąc, kim jest, i żądając, by Akszaj otworzył drzwi. W tym właśnie momencie z pomieszczenia dobiegł kolejny głośny trzask, a zaraz po nim przejmujący krzyk. Amma zaklinała pracowników wytwórni, by weszli do środka. Sforsowanie tandetnych drzwi ze sklejki nie wymagało wielkiej siły. Zdumieni mężczyźni ujrzeli nagą Aaszę Rani, która kuliła się na kanapie naprzeciwko toaletki, i Akszaja przymierzającego się do kolejnego razu pasem. Garderoba przypominała rumowisko. Kostiumy leżały w strzępach, po podłodze walały się słoiczki z kosmetykami. Amma wtargnęła do środka i czym prędzej nakryła córkę obrusem. Akszaj postąpił kilka kroków w jej stronę, rzucając groźnym tonem: — To przez ciebie, co z ciebie za matka? Zrobiłaś z tej dziewczyny kosztowną kurwę, a sama jesteś sutenerką, burdelmamą. Ona pieprzy się, z kim popadnie. Z Kiszenbajem, Amirczandem, a może nawet ze swoim kierowcą i sprzątaczem! Kompletna szmata. Nie masz prawa nazywać się matką, jesteś łajdaczką. Bezwstydnie wykorzystujesz własne dziecko. Myślisz, że zrobiłaś z córki gwiazdę? Może, ale zrujnowałaś jej życie! Jak możesz spać w nocy? Sumienie cię nie zadręcza? Ammie na moment odebrało mowę. Gdy odzyskała głos, zaczęła krzyczeć po tamilsku, zasypując Akszaja gradem obelg i spluwając kilkakrotnie. Wyglądała niesamowicie z rękami wspartymi na biodrach i oczami ciskającymi gromy. Fryzura całkiem jej się potargała, a kwiaty wpięte po porannej pudży komicznie odstawały od luźnych pasm włosów. Amma natarła na mężczyznę.
— Jesteś zazdrosny o wielkie sukcesy mojej córki, nie o jej kochanków. Nie możesz znieść, że cię przerosła. Teraz jest większą gwiazdą niż ty, zapytaj kogo chcesz. To dla jej nazwiska ludzie kupują bilety, to ona zarabia więcej. A ty, bezwstydniku, uganiasz się za kobietami, choć w domu czeka na ciebie żona! Moja córka nie jest zamężna. Może się widywać, z kim chce i kiedy chce! Nie jest twoją własnością, rozumiesz? Producent i reżyser starali się ją uspokoić, ktoś zadzwonił po policję. Gdy furgonetka zatrzymała się z piskiem opon, funkcjonariusze wypadli z wozu, by zobaczyć, co się dzieje. Amma łypnęła na inspektora i rzekła: — Aresztujcie tego drania. Próbował zabić moją córkę i napadł na mnie. Patrzcie... Patrzcie tylko... to wszystko jego dzieło. Zniszczył tyle rzeczy, wszystko połamał. To przestępca. Aresztujcie go. Inspektor uśmiechnął się pobłażliwie i mrugnął do Akszaja. — Co tam, bohaterze, myślałeś, że grasz w filmie, tak? Akszaj, o wiele już spokojniejszy, zapiął wolno pasek, rzucając do policjanta: — Nic się nie stało. Amma patrzyła, jak obaj odchodzą swobodnym krokiem, a Akszaj poklepuje potężnego policjanta po ramieniu. Reżyser odwrócił się do Aaszy Rani i kiwnął głową. — Za dwadzieścia minut widzimy się na planie. Ekipa czeka, szanowna pani. To ważna scena. Ale najpierw proszę się napić czegoś zimnego. Powrót z Dubaju do Bombaju, gdzie nie było ani ammy, ani Akszaja, przygnębił Aaszę Rani. Jeszcze bardziej zdołowała ją świadomość, że do rozpoczęcia zdjęć przyjdzie jej zabijać czas w pozbawionym rodzinnego ciepła domu, w którym
nie ma do kogo ust otworzyć. Od lat nie widziała Sudhy i tęskniła za ammą. Nagłym ruchem wyciągnęła walizkę, wrzuciła do niej kilka ubrań i krzyknęła do kierowcy: — Zawieź mnie na lotnisko. Muszę złapać najbliższy samolot do Madrasu. Lecz powrót do rodzinnego gniazda nie sprawił jej wielkiej radości. Kiedy Aasza Rani zjawiła się przed niedużym domkiem, ironicznie nazwanym „Matczyne Serce", tylko piesek wybiegi dawnej pani na spotkanie. Gdzie są wszyscy? Amma? Sudha? Gdy weszła do saloniku, z jej piersi wydobyło się westchnienie — pokój wyglądał koszmarnie. Co za misz-masz! Posyła im kupę pieniędzy, ale one nigdy nie nabiorą klasy. Te zasłony! Kanapy! Wszystko przykryte plastikowymi pokrowcami! Co za zbiorowisko potwornego kiczu. Skąd amma wytrzasnęła te gipsowe posążki? Mówiła im, żeby wynajęły dekoratora. Polecała nawet jednego z Bangalore. Nic z tego! Amma skąpi na wszystko i oto rezultat. Zawołała na służbę. Starsza kobieta, która wybiegła z kuchni, wbiła wzrok w Aaszę. — Kim pani jest? — zapytała. — Zaraz ci powiem, kim jestem. Ale najpierw powiedz, kim ty jesteś, do jasnej cholery! — wrzasnęła Aasza Rani. Staruszka uciekła do kuchni i wróciła z chłopcem na posyłki. Ten tylko zerknął na dziewczynę i zanucił od razu: — Ai jai jo, kochaj, kochaj, cmok cmok. Aktorka rzuciła w niego torebką, krzycząc: — Gdzie amma? Gdzie są wszyscy? Nagle dostrzegła Sudhę stojącą u szczytu schodów do sypialni. O matko! Ależ ona się zmieniła, pomyślała o siostrze. Wyładniała. Ma zgrabną figurkę. Śliczne oczy. Bujne włosy. I skórę jaśniejszą od Aaszy Rani. Znacznie bielszą. Sudha patrzyła na nią bez słowa, aż Aasza Rani wykrzyknęła: — Co z tobą? Czy wyglądam jak duch? Gdzie jest amma? Co się dzieje?
Sudha zbiegła ze schodów i mocno ją objęła. — Chodzi o appę — załkała. — Nie żyje? — spytała Aasza Rani beznamiętnie. — Nie... miał wylew... Amma pojechała do szpitala odwiedzić go. Ty też musisz. Aktorka się zdumiała. — Dlaczego mam go odwiedzać? Nie widziałam się z nim od lat. Odkąd byłam dzieckiem. Nie obchodziłyśmy go. Ani ja, ani ty. Dlaczego teraz, kiedy umiera, nagle się nami zainteresował? — To nie appa chciał cię... nas widzieć — odparła Sudha. — Amma o to prosiła. To dla niej ważne. Pojedź tam dla niej. — Nie. Nienawidzę tego człowieka. To okrutnik bez serca, który rodzinę miał gdzieś. Zwykły skurwiel, który nas porzucił i nigdy się już nie pokazał. Czego teraz chce? Więcej pieniędzy? Czy nie wystarczy, że zniszczył życie ammie i nam?... Może zbankrutował? Martwi się o rachunek za szpital? W porządku, zapłacę ile trzeba, ale nie chcę go oglądać. Ani teraz, ani nigdy. Powiedz to ammie. Sudha zaniosła się płaczem. — Nie myśl o przeszłości. To mimo wszystko nasz ojciec i może umrzeć. Chce, byśmy mu wybaczyły. Amma jest gotowa wszystko mu zapomnieć. Dlaczego ty też nie pogodzisz się z nim? Ojciec jest bardzo z ciebie dumny. Tak jak my wszyscy. Chciałby, żebyś dobrze wyszła za mąż... ustatkowała się. Nie łam mu serca. To starzec. Źle się z nami obszedł, ale to było dawno temu. Tyle się od tego czasu wydarzyło. Proszę, akka*, pojedź do niego. Aasza Rani była zmęczona, głodna i miała wszystkiego dosyć. Ogarnęła ją gorycz i nie znajdowała w sobie śladu współczucia. Odsunęła szorstko Sudhę.
* Akka — starsza siostra.
— Niech zdycha jak pies — rzekła. — Co mnie to obchodzi? Czy on przejmował się, kiedy głodowałyśmy? Czy pomógł nam, kiedy amma musiała błagać o jakąkolwiek pracę? Jego uczucia mnie nie interesują. Mój ojciec umarł dawno temu. Nie znam tego człowieka w szpitalu... — Akka, co ci się stało? Czemu stałaś się taka twarda? —- pytała Sudha, lejąc łzy. Aasza Rani patrzyła na nią z kamienną twarzą. — A co ty wiesz o tym, co przeszłyśmy z ammą? Byłaś wtedy za mała. Kiedyś, gdy dorośniesz, wszystko ci opowiem. Teraz możesz mnie wyzywać. W porządku. Ale wiem, co robię, i mówię, co myślę. Nie chcę już nigdy oglądać twarzy appy. Na pogrzeb też nie pójdę. Aasza Rani wybiegła do swego pokoju i trzasnęła drzwiami. Nie pozwalała nikomu nic w nim ruszać. „To mój pokój — oświadczyła ammie — należy tylko do mnie. Nie chcę, by któryś z naszych szmatławych krewniaków w nim pomieszkiwał pod moją nieobecność. Ty ani Sudha też tu nie wchodźcie. I nikomu nie wolno grzebać w moich szufladach. Przekaż to służbie". Oddychała ciężko. Pragnęła tylko znowu stać się beztroską siedmiolatką. Leżeć oparta na kolanach ammy, gdy matka wcierała jej olejek kokosowy w suchą skórę na głowie. Chciałaby sobie popłakać. Ale zadała sobie pytanie — za czym? Czuła się ledwie żywa, wyczerpana fizycznie i emocjonalnie. Amma mówiła jej, że w takich chwilach powinna się pomodlić. Tego też już nie robiła. Co zresztą Bóg dla niej zrobił? Rozejrzała się po pokoju. Cały urządzony był na różowo. Ten sam odcień różu co jej pokój w willi w Bandrze. Niedobrze się robi. Różowe tapety, różowa jedwabna powłoczka, obszyte koronką różowe poduszki. Wszędzie tylko róż, róż, róż. To różowy koszmar: nie brakowało w nim nawet różowej umywalki i różowego bidetu w wykładanej różowymi kafelkami łazience. Dlaczego wszyscy sobie ubzdurali, że ona lubi róż?
Otworzyła niespiesznie drzwi szafy, gdzie w równych rzędach wisiały nieużywane ubrania. Pewnie Sudha kupiła je wszystkie w jakimś miejscowym butiku. Rzuciwszy na nie tylko okiem, uznała je za bezguście. Przebiegając palcami przez bieliznę w szufladzie, natrafiła na malutkie plastikowe pudełko. Wyjęła je. W środku znajdował się wizerunek Wenkateszwary. Dostała go od appy, gdy miała najwyżej pięć lat. Doskonale pamiętała tamte chwile. Ojciec wraz z ammą udali się na pielgrzymkę do Tirupati, by prosić o boskie błogosławieństwo dla nowego filmu. To było jego największe dotychczasowe przedsięwzięcie. Produkcja z rozmachem, od której zależała dalsza kariera appy. Gdyby film zrobił klapę, ojciec mógłby stracić wszystko, także swoją wytwórnię. Aasza śmiała się wtedy do rozpuku, widząc jego łysą czaszkę, gdyż zgodnie z tradycją zgolił na ofiarę włosy z głowy. Wygląda! tak zabawnie! „Jestem teraz indyjskim Yulem Brynnerem" — chichotał wraz z nimi, co wprawiło dziewczynki w jeszcze większą wesołość, mimo że nie miały pojęcia, kim właściwie jest Yul Brynner. Amma wyjaśniła im potęgę wiary i cud Tirupati: „Jeśli Wenkateszwara spełni życzenie appy, w przyszłym roku pojedziemy tam wszyscy, by wspólnie złożyć maha pudżę*... razem". Rodzinnej pielgrzymki nigdy jednak nie odbyli. Film appy odniósł wielki sukces, lecz rozpadł się jego związek z ammą. Może appa wrócił do Tirupati sam. A może nie. I dlatego teraz bogowie wymierzali mu karę. Trzymając talizman w dłoni, wpatrywała się w wizerunek boga. Tirupati — kiedyś tam pojedzie. Gdy będzie potrzebowała ukojenia, jakie może dać tylko Bóg. Teraz ma co innego na głowie. Bóg może poczekać. Odłożyła talizman do pudełka i wepchnęła je głęboko do szuflady.
* Maha pudża — wielka ofiara.
LINDA Aasza Rani wróciła z Madrasu, nie zobaczywszy się z appą. Jakoś nie mogła się na to zdobyć. Amma była na córkę tak wściekła, że rozmawiała z nią tylko tyle, ile było absolutnie konieczne. Aaszę Rani z kolei zdumiewało tak niezwykłe oddanie matki dla człowieka, który przysporzył im wyłącznie cierpień. Zgodnie z grafikiem teraz w Manali Aaszy Rani wypadały zdjęcia, których zaczynała się nieco obawiać. Nie miała sił na życie towarzyskie, a myśl o dogadzaniu zachciankom reżysera i filmowego partnera, w których od czasu do czasu budziły się erotyczne ciągoty, napawała ją odrazą. Kiedy w wieczór poprzedzający wyjazd do Manali wróciła do domu z salonu piękności, drzwi do sypialni zastała uchylone. W pierwszej chwili pomyślała, że Akszaj wrócił. Ale w środku znalazła Lindę buszującą w jej kosmetykach. Dziennikarka zwróciła ku niej mocno umalowaną twarz, zatrzepotała rzęsami i uśmiechnęła się promiennie. — Wielka nowina, skarbie: jadę z tobą. Powiedziałam naczelnej, że masz romans z oświetleniowcem! Aasza Rani uśmiechnęła się mimo woli i wróciła myślą do czasów, gdy poznała Lindę.
Aasza Rani kręciła swój pierwszy wysokobudżetowy film w gwiazdorskiej obsadzie, w którym wykonywała dwa dłuższe tańce. Z magazynu „Showbiz" zadzwoniła jakaś redaktorka, prosząc ją o wywiad. — Zapytam mamę — odparła automatycznie Aasza Rani. W słuchawce usłyszała śmiech nieznajomej. — Dlaczego masz pytać mamę? — zapytała drwiąco. — Nie masz własnego rozumu? Nie, nic nie mów, zaraz będę na miejscu. Niedbała elegancja Lindy zrobiła na Aaszy Rani wielkie wrażenie. Dziennikarka tchnęła pewnością siebie, mówiła dobrą angielszczyzną i nosiła dużą torbę, którą poklepała z słowami: „Moje biuro podróżuje ze mną". Aasza Rani nie zrozumiała, o co jej chodzi, ale nie odważyła się tego powiedzieć. Zachichotała nerwowo i poprosiła Lindę, by usiadła. Zamiast wyjąć magnetofon czy notes, dziennikarka wyciągnęła się na kanapie w garderobie, oświadczając: — Ależ ci zazdroszczę, naprawdę. Jesteś taka młoda i piękna. I świetnie ci idzie. Gdybym była mężczyzną, chciałabym się z tobą ożenić. Nie wiedząc, jak zareagować, Aasza Rani zachichotała po raz kolejny i zaproponowała Lindzie coś zimnego do picia. — Nie, moja droga, nie piję w pracy. Aasza Rani nerwowo rozglądała się za ammą. — Nie bój się, nie molestuję dzieci. Ani nie gwałcę — rzekła Linda. Jej bezczelność kompletnie wytrąciła Aaszę Rani z równowagi. Jak kobieta może mówić o zgwałceniu innej kobiety? Czy przez kobiece usta w ogóle może przejść słowo „gwałt"? Siedziała na brzeżku krzesła, czekając na rozpoczęcie wywiadu. Nagle Linda zeskoczyła z kanapy. — Rany, masz jakieś podpaski? Chyba dostałam okres. Niech to szlag! Zawsze mi się wszystko chrzani, gdy biorę pi-
gułki. — Zaskoczona tym wybuchem Aasza Rani pospiesznie wysłała charakteryzatorkę po podpaski. — Dzięki, skarbie, jesteś kochana, mogę zapalić, prawda? W czasie okresu zawsze jestem spięta. Rozległo się pukanie do drzwi, towarzyszył mu komunikat: „Proszę pani, zaczynamy", co oznaczało, że plan jest gotowy do rozpoczęcia zdjęć. Aasza Rani zerwała się. — Spokojnie, skarbie, nie musisz pędzić tylko dlatego, że wzywa cię producent. Niech sobie poczekają. Dzięki temu będą cię bardziej szanować. Już ja się tym zajmę. — Z tymi słowy otworzyła drzwi i oświadczyła gońcowi: — Co jest? Nie przeszkadzać pani. — Zdumiony chłopak wpatrywał się w nią z otwartymi ustami. — Zejdzie, jak będzie gotowa. — Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i zaśmiała się. — Widzisz, jakie to proste? Nie idź tym draniom zbytnio na rękę. Wykorzystają cię. Aasza Rani zadziwiona jej brawurą zapytała lękliwie: — Jak długo działasz w branży? — Zaraz... Pięć lat? Sześć? Nie, siedem. Zaczęłam po ukończeniu wyższej szkoły w Dżajpurze. Byłam naprawdę pierwsza klasa. Sama postanowiłam pojechać do Bombaju i zostać dziennikarką filmową, nie pytaj dlaczego. W pierwszym rzędzie zgłosiłam się do „Showbiz". Dostałam się od razu. Chcesz wiedzieć dlaczego? Bo byłam pewna siebie. Wepchnęłam się do kanciapy naczelnej i powiedziałam: „Niech mnie pani zatrudni. Jeśli nie spodobają się pani moje teksty, to mnie pani wyrzuci". Zrobiłam na niej wrażenie. Naczelna jest wredną babą. Musiałaś o niej słyszeć. Kamini Singh. Teraz jestem królową. Królową plotek. Wszyscy się boją mojego pióra. Lepiej bądź dla mnie miła, bo na swojej kolumnie zrobię z ciebie lolitkę. Aasza Rani wpatrywała się w nią z nietajonym podziwem. — Siedem lat? I nadal lubisz swój zawód?
— Raczej tak. Jest w porządku, nieźle mi płacą. Mam własne mieszkanie, stać mnie na dobre ciuchy. Podoba ci się moje ubranie? Linda rozsiadła się wygodnie i dalej trajkotała o sobie. Ani słowem nie zająknęła się o Aaszy Rani. Po półgodzinie goniec pilnie wezwał Aaszę Rani na plan. Aasza błagała Lindę, by nie odchodziła. — Wrócę po zdjęciach. Zaczekaj na mnie, dobrze? Linda wypuściła kłąb dymu w jej kierunku i cmoknęła. — Wszystko dla ciebie, światłości mojego życia. Aasza Rani była zafascynowana Lindą i jej życiem. Nowa znajoma wydawała się niezwykle pociągająca, choć wcale nie była ładna. Ani nawet seksowna. Tylko oczy, barwy palonego karmelu, przemieniały jej twarz. Włosy nosiła związane w niedbały koński ogon, który rozsypywał się parę razy na godzinę. Nie była wysoka, lecz gdy wchodziła swym żwawym krokiem, z wysoko uniesioną głową i ściągniętymi ramionami, zwracały się ku niej wszystkie oczy. Figurę miała zgrabną, choć nie nadzwyczajną. Promieniowała żywotnością, niedbałą niewymuszoną pewnością siebie połączoną z agresywną, nieskrywaną, wręcz bezczelną seksualnością. Na swój wyjątkowy sposób Linda sprawiała uderzające wrażenie. Aaszy Rani przywodziła na myśl zwinięte w ciasny kłąb rącze zwierzę. Lisicę czy wilczycę ruszającą na łowy. Aaszy Rani pochlebiało zainteresowanie Lindy, czuła się nim wyróżniona. Naprawdę uwierzyła, że znalazła przyjaciółkę, której tak gorąco poszukiwała. Modną, ekskluzywną, bombajską przyjaciółkę. „Jestem twardzielką, skarbie — lubiła powtarzać Linda. — W tym okropnym mieście, w tej cholernej branży inaczej się nie da. Ty jesteś prawdziwą córeczką mamusi. Powinnaś zamieszkać sama. Mieć własne życie. Być wolna — tak jak ja!". Amma znienawidziła Lindę od pierwszego wejrzenia, o czym nie omieszkała poinformować córki.
— Ta dziewczyna ma na ciebie zły wpływ. Nie zadawaj się z nią. Nie ufaj jej. Kiedyś cię skrzywdzi. Aasza Rani puszczała te przestrogi mimo uszu. — Ammo, najbardziej by ci odpowiadało, gdybym się z nikim nie zadawała. W ogóle nie chcesz, żebym miała przyjaciół. Czuję się samotna i strasznie się nudzę. Lubię Lindę. Jest dla mnie miła. Co takiego zrobiła? Nawet o mnie nie napisała. Była to prawda. Podczas żadnego z ich spotkań Linda nie robiła żadnych notatek ani niczego nie nagrywała. W istocie nie zadała Aaszy Rani ani jednego pytania. W najmniejszym stopniu jej nie wykorzystywała, przeciwnie, to Linda dawała Aaszy prezenty — urocze drobiazgi, do których dziewczyna czuła ogromną słabość, jak choćby do wielkiej torby, takiej samej jak torba dziennikarki. „Wspomnisz jeszcze moje słowa — brzęczała jej nad uchem amma. — Ta kobieta jest jak wąż. Któregoś dnia zaatakuje i wtedy ci się oczy otworzą". — Napiszę o tobie cover story — oznajmiła wreszcie Linda. Od ich pierwszego spotkania upłynęły już dwa miesiące, podczas których Aasza Rani czekała na taką propozycję. — Myślałam, że już nigdy z tym nie wyjdziesz. — Zaśmiała się. Teraz już spotykały się przy każdej okazji albo godzinami gadały przez telefon. Aasza Rani odwiedziła nawet Lindę w jej mieszkanku, które zajmowała z kotem imieniem Ram Tam Tomek. Linda pokazała jej wszystkie listy miłosne, które otrzymała przez lata, i z humorem opowiadała, jak najprzeróżniejsi jurni aktorzy usiłowali ją uwieść. — Czy wiesz — rzekła ze złośliwym błyskiem w oku — że ten twój wielki ogier to istny szatan seksu? Gdy pierwszy raz poszłam zrobić z nim wywiad, poprosił, bym usiadła przy niskim stoliku. Byłam strasznie zdenerwowana, bo dopiero zaczynałam. Powtarzał mi, żebym się wyluzowała i takie tam.
Nie śmiałam się na niego gapić, więc zaczęłam majdrować przy magnetofonie. Obrzucił mnie zmysłowym, zamglonym spojrzeniem, po czym rzeki: „Wywiad zrobimy później, jak będzie po wszystkim". Nadal nie rozumiałam, o co mu chodzi. A potem opuściłam wzrok na stolik i wiesz, co zobaczyłam? Jego rozpięty rozporek i fiuta rwącego się do akcji! Położył swoją fujarę na blacie, a ja cały czas myślałam, że to cygaro! Wrzasnęłam zaskoczona i zerwałam się na nogi. On również wstał i rzucił się na mnie. Wpadłam w histerię. Objął mnie i rzekł: „Dobra, dobra, uspokój się. Myślałem, że tego chcesz, wszystkie tylko o tym marzą". On naprawdę myślał, że robi mi przyjemność. Bardzo mu ulżyło, że się nie zgodziłam. Nieszczęsny facet zyskał taką reputację, że kobiety przylatywały rannym samolotem z Delhi, żeby tylko je przeleciał, po czym wracały wieczorem. „Nie mógłbym ich zawieść — oświadczył z miną niewinnego chłopięcia. — Jestem dżentelmenem. Nie chcę zranić kobiety, odmawiając jej. To się po mnie nie pokaże". Oboje strasznie się uśmialiśmy i przeprowadziłam wywiad. Teraz jesteśmy wielkimi przyjaciółmi. Dzięki takim opowiastkom Aasza Rani coraz lepiej poznawała branżę. Linda pierwsza wiedziała, „co w trawie piszczy" (jak to ujmowała). Przestrzegała Aaszę przed podrywaczami, informowała o potencjalnych rywalkach i wskazywała role, o które warto powalczyć. Aasza była szczęśliwa, mając przy sobie sprytną dziennikarkę. W pewnym momencie zaczęła zasięgać jej porady przed powzięciem każdej decyzji. „Jak myślisz, mam zagrać w tym filmie?... Pójść na to przyjęcie?... Pokazać się na tej premierze?... Poprosić o wyższą gażę?... Na fetę z okazji rozpoczęcia zdjęć włożyć sari czy salwar-ka-miz?... Jak myślisz, jak myślisz, jak myślisz...? Linda jej dogadzała. Jeszcze nie pora wykorzystać Aaszę Rani. Gra toczyła się o wyższą, poważniejszą stawkę. A Lindzie wcale się nie spieszyło.
W Manali panował przenikliwy ziąb. Była już noc, w pensjonacie na dole paliły się polana na kominku. Po wczesnej kolacji ekipa usiadła przy kieliszku, opowiadając sobie sprośne dowcipy, Aasza zaś z Lindą wybrały się na spacer. Na dworze Linda niespodziewanie mocno przytuliła Aaszę Rani i pocałowała ją w nos. — Zmarzłaś na sopel lodu, skarbie. Skostniałaś do szpiku kości. Nos ci zaraz odpadnie. Wejdźmy do środka i napijmy się brandy. Aasza Rani zawahała się. — Mam jutro zdjęcia od wczesnego rana. I co zrobimy z Lucy, moją fryzjerką? — Wykop ją z pokoju, skarbie. Głuptasie, jesteś jedyną kasową aktorką, która śpi ze swoją fryzjerką. Nie dosłownie, rzecz jasna. To kiedy ty się bawisz? Nie opowiadaj mi, że fryzjerka odwraca wzrok, gdy ekranowi partnerzy przychodzą do ciebie nocą do łóżka. Aasza Rani puściła tę uwagę mimo uszu. Z dala od czujnego oka ammy czuła się swobodna i szczęśliwa, a Akszaja zdołała zepchnąć do głębokich zakamarków pamięci. Gdy weszły na górę do apartamentu Aaszy, Lucy zdążyła się już przebrać w falbaniastą nocną koszulę, którą kupiła w Dubaju. — Spadaj, wynoś się stąd — rzekła do niej ostro Linda, wyciągając z torebki buteleczkę brandy. — Proszę pani? — Lucy spojrzała pytająco na Aaszę Rani. — Pani, srani. Po prostu zabieraj się stąd. Chcemy być same. — Lucy zaczęła zbierać swoje ubranie. — Nie zawracaj sobie tym głowy, weź poduszkę i idź do pokoju obok, tam jest kanapa — poinstruowała ją Linda. Aasza Rani miała zażenowaną minę, ale się nie odezwała. Gdy Lucy wyszła, Linda zdjęła skórzaną kurtkę, ściągnęła botki i rzuciła się na łóżko.
— Chodź tu — powiedziała do Aaszy Rani. — Napij się, skarbie, zabawmy się. — Nastawiła muzykę i pociągnęła łyk z butelki. Aasza Rani również się napiła. — To mi dobrze robi. Gdy piję brandy, zawsze przypomina mi się ojciec. Dawał mi jej łyknąć, jak byłam chora. Strasznie chciałam się rozchorować, żeby tylko napić się brandy. Ciekawe, że pewne wspomnienia z dzieciństwa nigdy nie blakną. Pamiętam zapach taty: tytoń, alkohol i jakaś tania woda. Uwielbiałam to połączenie w przeciwieństwie do mojej matki, która go nie znosiła! Zupełnie im się nie układało. Moja matka była bardzo seksowna, skarbie. Całkiem jak twoja. Uważam, że amma jest niezwykle pociągająca. Ale nie tak jak ty. — To mówiąc, pchnęła Aaszę Rani na łóżko i pocałowała ją w usta. Aasza Rani uznała, że było to przyjemne doznanie. Jej twarzy nie drapał szorstki zarost, poczuła tylko dotyk gładkich policzków i miękkich ust na wargach. Przebiegło jej przez myśl wspomnienie tajskich masażystek. Dłonie Lindy zagłębiły się we włosy Aaszy Rani, wprawnie rozpinając klamrę, która przytrzymywała je na karku. Palcami zaczęła masować kark Aaszy. Pochylając się nad nią, rzekła: — Otwórz usta, chcę posmakować twój język. Pragnę tego od dnia, kiedy cię ujrzałam, a ty nerwowo oblizywałaś wargi. Masz taki seksowny różowy języczek. Odpręż się, dziecinko. Spodoba ci się. Zostaw to mnie. Zaufaj mi. Przesunęła dłonie od karku Aaszy Rani do jej piersi. Całowała ją delikatnie, ochoczo wsuwając język do jej ust. Sięgnęła pod koszulę Aaszy, rozpinając stanik. Aasza Rani napięła się, usiłując osłonić piersi oswobodzone z jarzma. — Nie powstrzymuj mnie, to będzie piękne. Nie zaznałaś jeszcze takiej rozkoszy — wyszeptała Linda. Jej pocałunki stały się bardziej namiętne, położyła palce na sutkach Aaszy. — Widzisz? Pragniesz mnie. Twoje ciało nie kłamie. — Przesuwała głowę w dół, aż jej usta natrafiły na piersi Aaszy Rani.
Aasza Rani już się nie opierała. Całe jej ciało unosiło się, odpłynęła myślami. Opuściła ręce wzdłuż boków, podczas gdy ciepłe udo Lindy wcisnęło się między jej uda, a ręka poruszała się między nogami Aaszy. — Zamknij oczy, tego co ci dam, nie da ci żaden mężczyzna. Dojdziesz jak nigdy przedtem. Rozluźnij się, połącz się ze mną, a zapomnisz o mężczyznach, zapomnisz o wszystkim, czego zaznałaś wcześniej. Moje ręce, usta, mój język, moje uda rozpalą ci ciało. Zatop się w tym... zatop... ooo... Jak bardzo tego pragnęłam. Nareszcie jesteś moja. Aasza Rani jęknęła z rozkoszy. Linda nie ustawała. Stała się teraz bardziej natarczywa, uciskała rękami ciało Aaszy Rani, docierając do najskrytszych jego zakamarków. Niespodziewanie chwyciła butelkę brandy i wylała nieco alkoholu między rozchylone nogi Aaszy. — Tak to się pije — rzekła, dotykając ustami wilgoci i zlizując każdą sączącą się kroplę. Było to niezwykle podniecające doznanie. Aasza Rani chciała mruczeć i krzyczeć z podniecenia, lecz pomna spoczywającej za ścianą Lucy, powściągnęła to pragnienie. — Dochodź... dochodź... dochodź... nie raz, sto razy! — nalegała Linda, nadal trzymając usta między nogami Aaszy Rani. — Ale najpierw cię ujeżdżę. Pokażę ci, że mogę cię wziąć jak mężczyzna. — I bez ceregieli wspięła się na Aaszę Rani, której głowa odchyliła się do tyłu, nad krawędź łóżka. — Podoba ci się tak? —zapytała szorstko Linda, suwając się po niej, ocierając o dygoczące ciało, aż doszły obie razem, wstrząsając się i drżąc, pragnąc, by to się nigdy nie skończyło. Aasza Rani opadła bezwładnie, na nią zwaliła się Linda. Przez chwilę nie odzywały się do siebie ani słowem. Potem Linda zaczęła delikatnie pieścić Aaszę Rani i całować końce jej palców. — To jest dopiero miłość, rozumiesz? Tak się kocha kobietę. To co te dranie wyczyniają z naszymi ciałami, z miło-
ścią nie ma nic wspólnego. — Subtelnym głaskaniem ukołysała Aaszę Rani do snu. Tak, myślała Aasza, tak to powinno wyglądać, czule, pięknie i erotycznie. Z mężczyzną nigdy tak nie będzie. Pewnego wieczoru, już po powrocie do Bombaju, gdy Aasza Rani leżała w ramionach Lindy, bez makijażu, z kręconymi włosami rozrzuconymi bezładnie wokół promiennej smagłej twarzy, poczuła, że oczy dziennikarki przewiercają ją na wskroś. — Głupio się czuję, jak tak na mnie patrzysz — zachichotała nerwowo. Linda nadal wbijała w nią wzrok. — Bez tych kilogramów tapety jesteś nieprawdopodobnie piękna. Zmysłowa prawdziwa Induska. Reżyserzy ambitnych filmów za taką twarz oddaliby wszystkie swoje nagrody. Nikt ci nie mówił, jak rewelacyjnie wyglądasz bez tego przeładowanego, jaskrawego pendżabskiego makijażu? Owszem. Akszaj. I to często. Ale Aasza Rani nie odezwała się. Żadnych wspomnień o Akszaju, jeśli chce zachować równowagę ducha. Patrzała, jak Linda nagle przewraca się na łóżku, by sięgnąć po słuchawkę. — Do kogo dzwonisz? — Do niejakiego Suhasa. Zgrywa się na artystę i intelektualistę. Właśnie robi film. Uważam, że już najwyższa pora, żebyś zaczęła grać w kinie niezależnym. Możesz nawet zdobyć parę nagród. Kręcili zdjęcia w Dżajpurze, na planie „Nieszczęsnej niewiasty" panowała straszliwa duchota. Występ w filmie artystycznym przyprawiał Aaszę Rani o pewną tremę. — Czy trzeba cierpieć, by ujawnił się talent? — zapytała chichotliwie charakteryzatora, który pocierał jej czoło kostką lodu. — Pamiętaj, że teraz grasz w poważnym kinie, a nie w tandetnym filmie rozrywkowym — napomniał ją.
Aasza Rani była w skrytości serca bardzo podniecona, gdy udało jej się zdobyć rolę Emmy w indyjskiej wersji „Pani Bovary". Amma przysłała jej pełen wściekłości list z Madrasu. „Ty wariatko ! Dlaczego podpisałaś umowę, nie pytając mnie o zdanie? Ten oszust prawie nic Ci nie płaci. Chcesz dostać jakąś kretyńską nagrodę czy co? Zrozum jedną rzecz, Skarbie — jesteś w branży, żeby zarabiać pieniądze, a nie zabijać się o jakąś bezsensowną nagrodę. Później, gdy będziesz już starą babą, te nagrody na nic Ci się nie zdadzą. Nawet handlarz złomem ich od Ciebie nie weźmie. Wtedy wspomnisz słowa swojej ammy. A teraz haruj sobie na planie jak wół. Ten łobuz wykorzysta Cię do ostatniej kropli krwi. Zrobi z Ciebie niewolnicę. Nie będziesz miała czasu dla innych producentów". Aasza Rani powiadomiła o swej decyzji Szeta. — To dobrze — oświadczył. — Ale uważaj na tego artystycznego dupka Suhasa. Wszystkie dziewczyny z branży zdzierają z niego ten pasztuński strój, żeby je wypierdolił intelektualnie. Naprawdę uważają, że jest zupełnie inaczej niż z innymi. Aasza Rani roześmiała się. — Robi to tym swoim zakrzywionym nosem... czy ma coś w spodniach? — Sama się przekonasz — odpalił Szet. Teraz, po kolejnych zdjęciach do „Nieszczęsnej niewiasty", była zdziwiona i nieco rozczarowana, Suhas bowiem nie okazywał jej najmniejszego zainteresowania. Był tytanem pracy i niemiłosiernie pędził zespół do roboty, lecz wobec niej zachowywał się z chłodnym profesjonalizmem, co zaczynało już działać jej na nerwy. Suhas, człek rozwichrzony i niechlujny, był na swój sposób pociągający. Wysoki, modnie wychudzony, nosił obowiązkowy parodniowy zarost. Aaszy Rani podobały się jego opuszczone powieki i leniwy wdzięk. Zachwycała się też jego dłoń-
mi o długich artystycznych palcach i długich prostokątnych paznokciach. Dla dziewczyny z jej środowiska nowym doświadczeniem była też praca z ludźmi, którzy najwyraźniej znali się na kręceniu filmów. Od początku dostała do ręki cały scenariusz, a dialogi do następnego ujęcia otrzymywała ze sporym wyprzedzeniem. Suhas godzinami wyjaśniał Aaszy zawiłości roli. Sprezentował jej nawet egzemplarz „Pani Bovary" — z niezobowiązującą dedykacją. Pewnego wieczoru zespół zebrał się, by obejrzeć fotosy. Aaszę Rani zadziwiła własna uroda — bez firanki sztucznych rzęs, kilogramów podkładu i ostrego różu wyglądała pięknie. Naturalnie i zupełnie inaczej. Ścisnęła Suhasa za ramię, szepcząc: — Coś ty zrobił? W twoim filmie nikt mnie nie rozpozna. — I o to chodzi — odszepnął. — Chcę, byś z tym filmem urodziła się na nowo. Aaszę Rani zafascynował liryczny wdzięk techniki Suhasa. Kamera nieomal płynęła, tworząc wizualną poezję miejscowych krajobrazów — i twarzy Aaszy. Suhas oparł się naturalnej pokusie ukazania jej okrągłości. Pokazywał ją w ostrych zbliżeniach, kręconych obiektywem miękko rysującym, skupiając się na jej oczach i ustach. Rezultat był zniewalający. Aaszę Rani przeszywał dreszcz. Warto było się pomęczyć. Aasza Rani musiała jeść posiłki wraz z resztą ekipy — nie przy oddzielnym stole dla gwiazdy — i spała w zwykłym pokoju. Nie dogadzano jej szczególnie ani nie starano się traktować inaczej od reszty. Nieprzywykła do takiego, jak jej się wydawało, obcesowego traktowania, wtargnęła jak burza do pokoju Suhasa, żądając wyjaśnień. Reżyser leżał na łóżku okryty tylko lungi* i słuchał mistrza sitary, Wilajata Chana.
* Lungi — męski strój, płachta wiązana na biodrach.
Na nocnym stoliku stała butelka rumu, w pościeli Aasza dostrzegła paczkę papierosów. Suhas miał na nosie dziwaczne okulary do czytania, całą podłogę zaścielały stare zakurzone książki. Aasza Rani włożyła na siebie czarny powiewający kaftan, w którym czuła się wygodnie, jej włosy spływały w luźnych splotach. — Co jest grane, Suhasdżi? — wrzasnęła. — Jestem gwiazdą. Nie mogę jeść jakichś świństw z tymi popychadlami. Powiedz kierownikowi produkcji, żeby zapewnił mi osobne posiłki. Potrzebuję też apartamentu dla siebie i nieograniczonego dostępu do telefonu. Co to znaczy, ż nie mogę codziennie dzwonić do Bombaju i Madrasu? Moich ubrań nie uprano ani razu od początku zdjęć. Potrzebuję na jutro świeżej zmiany bielizny, czystego stroju oraz termosu madraskiej kawy na planie. Moja siostra chce tu przyjechać na parę dni. I moja przyjaciółka, dziennikarka Linda. Załatw im bilety lotnicze i pobyt. Gdy urwała, by zaczerpnąć oddechu, Suhas odłożył książkę. — Skończyłaś? — zapytał. Po czym rzekł cicho: — Jeśli nie odpowiadają ci warunki, w jakich kręcimy, w każdej chwili możesz zrezygnować. Nie pracuję z gwiazdami, które mają zachcianki i żądają szczególnego traktowania. Mój zespół działa jak jedna rodzina. Nikogo nie wyróżniamy. Jeśli nie chcesz na to przystać, w porządku. Poszukam innej aktorki. Lecz skoro chcesz dowieść swego talentu artystycznego, skup się na roli i zapomnij o wszystkich dawnych sztuczkach. Na mnie nie robią wrażenia. To tyle. Dobranoc. Naturalnie następnego dnia wszyscy wiedzieli o pretensjach Aaszy, bo hotelik liczył zaledwie dwadzieścia pokojów i miał drewniane podłogi. Trzeba przyznać, nikt nawet nie zająknął się na ten temat. Aasza Rani dąsała się przez godzinę i nie zjadła śniadania. Ale niebawem tak zgłodniała, że nie mogła się skupić na swoich kwestiach. Poprosiła fryzjerkę, by przyniosła jej kawę — i ujrzała, że Suhas się uśmiecha.
Gdy kręcono ostatnie sceny, przyzwyczaiła się już do całego zespołu, choć nadal miała silne poczucie, że jest osobą z zewnątrz. Pozostali członkowie ekipy mówili innym językiem, opowiadali niezrozumiałe dowcipy, widzieli zagraniczne filmy, o których Aasza nawet nie słyszała, czytali książki, o których istnieniu nie wiedziała, słuchali zupełnie jej nieznanej muzyki i jedli niejadalne potrawy. Palili też mnóstwo trawki i niezbyt często się kąpali. Z wyjątkiem Suhasa, który zawsze miał na sobie czysty salwar-kurta* oraz długi szal z paszminy. Aasza Rani przyznawała, że ten zamyślony intelektualista wywiera na niej nieodparte wrażenie, a zarazem przyprawia ją o potężne kompleksy. Odarta ze swego „gwiazdorstwa", w obecności reżysera czuła się głupią gęsią. Praktycznie nie mieli ze sobą żadnej płaszczyzny porozumienia. Dlatego tak bardzo się dziwiła, że akurat ją obsadził w roli głównej. Czy zachowywał się uprzejmie, by lepiej układała im się współpraca? Czy też był zainteresowany Aaszą? Po pierwsze, dlaczego wybrał ją, rezygnując ze swego ulubionego haremu —jarmarcznych wiejskich dziewczyn, sprzątaczek w ludowych strojach, przyozdobionych masą srebrnej biżuterii? Bez śladu makijażu, głoszących hasło, że smagłe jest super? Mógł był sięgnąć po Suhailę, swą byłą żonę. Niedawno przeprowadzili „kulturalny rozwód", co znaczy, że nadal ze sobą sypiali, gdy nocą czuli się samotni. Ale ktoś z zespołu powiedział, że i tak nie przyjęłaby tej roli, bo wyjeżdża do Francji, gdzie gra epizod w którymś z filmów exotiques o Indiach. Aaszę Rani zafascynowała Suhaila i jej stosunki z Suhai-sem. Zjawiła się kiedyś na planie, żartowała z całą ekipą, wycyganiała papierosy od oświetleniowców i flirtowała z asystentem reżysera. Udawała, że nie zauważa Aaszy Rani, póki ktoś
* S a 1 w a r - k u r t a — strój męski, marynarka z obszernym spodniami.
jej nie zawołał i nie zaprosił. „Witaj, Aaszo Rani — czy też powinnam powiedzieć: Aaszo Ranidżi? Suhas tyle mi o tobie opowiadał. Widziałam, naturalnie, pierwszą kopię roboczą. Wyglądasz bajecznie". Załatwiwszy te rutynowe uprzejmości, zapaliła skręta, zdjęła haftowane dżuti*, wdzięcznie potrząsnąwszy głową, rozpuściła włosy i wróciła do dyskusji o Woodym Allenie z męską częścią zespołu. Suhaila ubierała się w jedyne w swoim rodzaju samodziały, co dawało wyjątkowy efekt w połączeniu z kilogramami brzęczącej ludowej biżuterii. Malowała też bindi, kreski, „tureckie" wzory i misterne połączenia, które niezmiennie wywoływały dyskusje na temat kryteriów oceny sztuki użytkowej. Niekiedy bindi wędrowały z czoła na brodę, a nawet na kości policzkowe. Aasza Rani wyczuwała w niej zagrożenie. Napisała więc list do Lindy, w którym obsmarowała rywalkę: „Założę się, że w łóżku Suhaila odgryza Suhasowi jaja. Ma takie złośliwe oczy. I jest strasznie zarozumiała". W odpowiedzi Linda przysłała dłuższy list: „Kiedyś przeprowadzałam z nią wywiad. Byli tuż po ślubie i on zachowywał się jak zakochany szczeniak. To ona przez cały czas nawijała o ich wspólnych planach i wyśmiewała się ze wszystkich ludzi w branży. «Co to za jedni? Alfonsi i prostytutki. Nie mają pojęcia o robieniu filmów. Potrafią tylko robić forsę...» i takie tam bzdety. Jakby mogła się obyć bez pieniędzy. Dwa miesiące później wykryłam, że ma romans z ministrem. Takim prymitywnym facetem, którego znała już wcześniej. Sporo mógł i miał bzika na jej punkcie. Dał im mieszkanie, samochód i całą resztę. Gdy odrzucono film Suhasa, wysłał go na festiwal. Wydelegował też Suhailę jako oficjalną przedstawicielkę do Paryża, Nantes, Locarno i gdzie się tylko dało. Za granicą była niezwykle popularna dzięki tym swoim kropkom-sropkom na czole. Uznano, że ma nieodparty urok. Chętnie też wskakiwała każ-
* Dżuti — buciki.
demu do łóżka! Tak się pieprzyła ze wszystkimi naokoło, że przezwano ją wielką trasą przelotową Indii. Ale nawiązała mnóstwo kontaktów i podpisała umowy na parę nieważnych filmików". Parę dni później Aasza Rani usłyszała, jak jeden z członków zespołu mówił do operatora: „Suhas ma urodziny. Musimy urządzić jakąś imprezkę, zorganizować coś do wypicia"... Aasza Rani uśmiechnęła się do siebie. Suhas zasługuje na wyjątkowy prezent. Stosunki między nimi poprawiły się. Teraz Suhas fotografował ją w przerwach między kolejnymi ujęciami. Naturalnie zdjęcia były niekonwencjonalne i brutalnie „realistyczne": Aasza Rani bez makijażu, w lokówkach, Aasza Rani wykrzywiająca się do swego odbicia w ręcznym lusterku, nawet Aasza Rani dłubiąca w nosie! Ale nadal odnosił się do niej protekcjonalnie — robił złośliwe przycinki do jej niby-gwiazdorskiej pozycji, szydził z ubrań ze sztucznych materiałów, przemyślnie usiłował zbić ją z tropu — ot, takie zagrywki. Przyszła fryzjerka z prośbą, by Aasza dołożyła się do składkowego przyjęcia. Przy okazji poinformowała ją mimochodem, że ostatnim razem aktorka grająca główną rolę zafundowała szkocką whisky i dorzuciła dziesięć tysięcy dolców. Aasza Rani uśmiechnęła się wspaniałomyślnie. — Zapłacę za wszystko. Chcę, by Suhas wiedział, ile ten film dla mnie znaczy. Aasza Rani ubrała się z tej okazji bardzo starannie. Nie umalowała się, podkreśliła tylko oczy czarną kreską. Włożyła proste, lecz bardzo eleganckie jedwabne sari i wpięła kwiaty we włosy. Zastanawiała się, czyby wzorem Suhaili nie namalować sobie skomplikowanych bindi na twarzy, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Bluzka od jej sari była strojna, długa, z dekoltem w serek zakończonym węzłem w talii. Nie miała guzików, dzięki
czemu gdy tylko pallu zsuwał się jej z ramienia, wścibskim oczom ukazywał się zachwycający rowek między piersiami. Na zakończenie musnęła się naturalnymi perfumami w strategicznych miejscach: za uszami, na szyi, na pępku i między udami. Celowo się spóźniła i wchodząc, udawała, że brakuje jej tchu. Suhas obrzucił ją wzrokiem, za wszelką cenę usiłując ukryć wyraźne zainteresowanie. Uśmiechnęła się słodko i pokłoniła skromnie. — Wyglądasz dziś jak dewadasi* — rzekł Suhas. Odpowiedziała mu uśmiechem i skinęła na Lucy, która pojawiła się w mgnieniu oka, niosąc srebrną tacę z lampkami oliwnymi. Aasza Rani zapaliła lampkę i odwróciła się do Suhasa. — To bardzo ważny dzień w twoim życiu — rzekła. — Co to za przedstawienie? — zapytał, zerkając nieśmiało na wpatrzony w nich zespół. — W ten sposób chcę cię uczcić, tak urodziny obchodzimy w Madrasie — powiedziała Aasza Rani, z wolna przesuwając tacę z lampkami wokół przerażonej twarzy reżysera i śpiewnie recytując modlitwę do boga Ganeszy. W końcu uniosła ciastko ze srebrnej tacy i wsunęła je do rozdziawionych ust Suhasa. — Oby twoje życie zawsze było równie słodkie jak to — rzekła, uśmiechając się wdzięcznie do zespołu, który klaskał i krzyczał: — Brawo, brawo! Potem, demonstrując urocze dołeczki, powiedziała parę słów do Lucy, ponownie złożyła Suhasowi życzenia wszystkiego najlepszego i wyszła. Pomaszerowała prosto do swojego pokoju, rozebrała się i położyła do łóżka. Niespełna godzinę później usłyszała niepewne stukanie do drzwi.
* Dewadasi — świątynna tancerka prostytutka.
— Śpisz? — zapytał przepitym głosem Suhas trzymający w dłoni na pół opróżnioną butelkę rumu. — Nie, czekałam na ciebie — odparła. Suhas wszedł i nieśmiało zatrzymał się przy drzwiach. — Chodź do mnie, chodź tu, w łóżku mam dla ciebie prezent. Gdy Suhas ruszył ku niej chwiejnym krokiem, Aasza Rani gwałtownym ruchem odrzuciła przykrycie. — Niespodzianka! — powiedziała, odsłaniając nagie ciało. Suhas rzucił się na nią. — Nie, dziś zrobimy to po mojemu. Chcę, byś na zawsze zapamiętał te urodziny — oświadczyła, wyswobadzając się z jego niezdarnego uścisku. Zaczęła rozpinać mu kurtę, potem jednym szarpnięciem zerwała z niego lungi. Męskość Suhasa była mała i obwisła. Usiłował się zakryć. Odepchnęła jego ręce. — Daj, zrobię ci loda. Wzięła go do ust i delikatnie przygryzła. . i — Muszę się napić — powiedział. — Potem — obiecała. Lata praktyki podpowiedziały jej, że uwiedzenie Suhasa nie będzie sprawą łatwą. Wprawnie używała języka, warg, palców i zębów, by podniecić mężczyznę, który biernie spoczywał obok niej. Z wazonu stojącego na nocnym stoliku wyjęła różę i przesunęła ją wzdłuż ciała mężczyzny. — Muszę się napić — jęknął. — Koniecznie muszę się napić. — Zrobię ci drinka — powiedziała i pociągnęła spory łyk z na pół opróżnionej butelki Suhasa. Nadal na nim leżąc, przysunęła głowę do jego twarzy i kazała mu otworzyć usta. Gdy dotknęła ich wargami, wlała mu rum prosto do środka. — Następny będzie z lodem — zaproponowała, wkładając kostkę między zęby. Wsunęła mu ją do ust tym samym sposobem, po czym wyciągnęła. — Nie przerywaj—błagał Suhas.
Aasza Rani pomacała go. Nadal był mały. — Dosyć picia — oznajmiła stanowczo. Ale niemoc nastroiła Suhasa zrzędliwie. — Próbujesz tej sztuczki ze wszystkimi reżyserami? — zapytał z nagłą irytacją i oburzeniem. — Tylko z tymi, których urodziny świętuje cały zespół — odparła z uśmiechem Aasza Rani. — Wredna dziwka! —warknął. Aasza Rani usiadła i przyjrzała mu się z politowaniem. — Biedny Suhas! Biedny mały chłopczyk! Wyskoczył z łóżka i pospiesznie zawiązał lungi na biodrach. — Nie mam zwyczaju sypiać z takimi tanimi dziwkami jak ty — warknął. — Jasne, że nie — odparła ze słodyczą Aasza Rani. — I tanie dziwki nie robią tego całkiem za darmo. Nawet tak przechodzone jak twoja żona! Patrzała, jak chwiejnie wytaczał się z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. A potem poszła do łazienki, by przepłukać usta. Jaki wstrętny posmak zostawia rum. Fotosy reklamowe Aaszy Rani w zgrzebnym „nowym stylu" znalazły się na okładkach nie tylko popularnych pisemek filmowych, lecz także „poważniejszych" magazynów informacyjnych, które obok seksownych zdjęć zamieściły też recenzje zachłystujące się z zachwytu. Niechętni dotąd snobistyczni krytycy przestali psioczyć na „ślicznotkę o zerowym talencie" i unosili się teraz nad „zdumiewającą skalą jej możliwości aktorskich". Wkrótce potem sypnęły się nagrody. Laury od Bhavnagar Fan Clubu, Bhubaneshwar Popular Film Awards Circle, a także dziesiątki wyróżnień Lions Club napływały pocztą bądź doręczano je osobiście. Choć Aasza Rani nadal jeszcze nie uzyskała należnego uznania — National Award
miała dopiero otrzymać, w filmie komercyjnym zgarnęła najwyższą pulę. I to po niespełna siedmiu latach, nie mając w dorobku nawet dwudziestu filmów. Ubrana w ulubiony biały strój (ekstrawagancki kostium, który specjalnie dla niej uszył najlepszy projektant w branży), na premierze „Nieszczęsnej niewiasty" Aasza Rani przyciągała wszystkie oczy. Może starała się tak bardzo ze względu na Akszaja. Choć nikczemnie się z nią obszedł, nadal czasami do niego dzwoniła. Nie chciał z nią rozmawiać. Linda kładła jej do głowy, by dała sobie spokój. „Miej trochę godności, skarbie. Nie lataj za nim jak suka w czasie cieczki. Są inni faceci, inne fiuty, jeśli tego ci trzeba. Miałam nadzieję, że może jednak cię przekabaciłam"... Usiłowała wytłumaczyć, że bardzo jej brakuje towarzystwa Akszaja, jego cudownie kulturalnego głosu, muzyki i książek, które jej przysyłał, nawet porad z zakresu makijażu. Dzięki sukcesowi „Nieszczęsnej niewiasty" i wskazówkom Akszaja zaczęła inaczej malować oczy. I przestała używać konturówki. Nie nakładała już na siebie kilogramów upiornego różowego makijażu, za którego pomocą bezskutecznie starała się osiągnąć efekt „jasnej" karnacji, przeszła natomiast na odcienie brązowe („Stosują je wszystkie czarne modelki — spróbuj raz. Fantastycznie wygląda"). Dokonała się w niej zasadnicza przemiana. Przestała być typem ulicznicy o zachęcającym wygłodniałym spojrzeniu. I to wszystko dzięki Akszajowi. Dzisiaj żyją w dwu różnych światach. To Akszaj nauczył ją ghazali i szairi*. Z początku nie rozumiała ani słowa. Hindi był wystarczająco trudny. A teraz urdu! Poprawia! ją w angielskim, wytykał błędne akcentowanie. Akszaj miał pewien polor, który w branży uchodził za klasę. Umiał wymówić takie słowa jak „Bordeaux" i słyszał o Franku Caprze.
* Szairi — rodzaj poematu w urdu.
Aasza Rani chętnie się uczyła. Żałowała, że nie chodziła do szkoły, choć amma bez przekonania zatrudniała dla niej nauczycieli. Aasza zdawała sobie sprawę ze swoich braków. Na przykład jej sposób mówienia, ton głosu podczas rozmowy był przeraźliwie prostacki. Wiedziała, że powinna modulować głos, mówić cicho i kulturalnie, jak panie, które spotykała w centrum odnowy biologicznej. Właśnie Akszaj pomógł jej się tego dopracować. Nie wyśmiewał się z niej, lecz ciągle pomagał, delikatnie poprawiał i zachęcał, aż osiągnęła pożądany efekt. Ammę denerwowały przemiany, jakim podlegało jej dziecko: „Za kogo ty się uważasz? Czemu tak głupio szczebioczesz? Mów głośniej! Głośniej! Co tak szepczesz? Tyle książek, tyle pieniędzy! Te wszystkie kasety! Dlaczego słuchasz takiej muzyki? Czy to ci pomoże w karierze? Nie! Wszystko to zły wpływ tego gościa! Najpierw zniszczył karierę żonie, a teraz chce zniszczyć twoją". Aasza Rani zastanawiała się, czy Akszaj przyjdzie na premierę i czy przyprowadzi ze sobą Malini. Ostatnio usilnie tworzył swój wizerunek jako „ojca rodziny". Przesta! nawet flirtować ze statystkami na planie. A romanse podczas kręcenia plenerów prowadził dyskretnie. Często na wyjazdach towarzyszyła mu Malini. Już ona pilnowała, by na plenerach czas wolny od zdjęć spędzali zamknięci w swoim apartamencie, oglądając wideo. W ostatnich wywiadach unosił się nad radościami ojcostwa. Aasza Rani wmawiała sobie, że to farsa na jej użytek. Że Malini zdołała go zmusić, by wyrzekł się Aaszy. Lecz jakże miło byłoby ujrzeć go teraz na premierze. A jeszcze bardziej chciała zobaczyć minę, jaką zrobi na jej widok. Czy wie o jej sukcesach? Na pewno doszło do niego, jak wielkim powodzeniem cieszy się „Nieszczęsna niewiasta" i wszystkie inne przebojowe filmy Aaszy. Czy wie o niej i o Amarze? Głupie pytanie. Szeptano o tym w całej branży. Czy Akszaj odwróci się od niej? Przywita się jak z obcą? Uda, że jej nie widzi? Na wszelki wypadek Aasza Rani napisała mi-
łosny bilecik i wsunęła za stanik — jeden z pierwszych, które dostała od Akszaja. Cudaczną bardotkę. Czuła się w nim bardzo seksownie. Na samo wspomnienie, jak Akszaj jej ten stanik nakładał, sutki jej się naprężyły. Akszaj nadal tak na nią działał. Aasza Rani nieśmiało powitała wszystkich i szybko przebiegła wzrokiem publiczność. Ani śladu Akszaja. Można było się domyślić, że nie przyjdzie. Mimo woli jej pamięć przywołała obraz Akszaja takiego, jakiego widziała ostatnim razem. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Może źle się czuł. Przecież czytała niedawno, że ma kłopoty zdrowotne. Wtedy nie poświęciła tej informacji szczególnej uwagi — pogłoski, że zapadł na raka i grozi mu rychła śmierć, brzmiały nieprawdopodobnie — lecz teraz zaczęła się zastanawiać. Schudł i wcale nie wydawał się szczęśliwy. Nagle owładnął nią niewytłumaczalny strach, całą siłą woli zmusiła się do zachowania spokoju. Orkiestra policyjna grała stonowaną wersję jej piosenki „Kochaj, kochaj, cmok, cmok". Uśmiechnęła się i pomachała do muzykantów. Tłuste wystrojone matrony z Pendżabu, o zębach umazanych szminką, ruszyły ku niej z albumami na autografy. „Napisz, proszę: «Dla Bounty'ego», dzięki, skarbie", mówiły do niej, a ona wstrzymywała oddech. Nie mogła znieść „pendżabskiej perfumy", jak to określała amma: połączenia woni cebuli i czosnku, którymi zionął oddech tych dam, przepoconych pach i litrów zastałych perfum wylewanych na całe ciało. Zbierało się jej na wymioty. Linda nadawała bez przerwy: „Widzę Supriję. Wygląda — uch! Żółty salwar-kamiz. A ten szympans Kiran z tym upiorem! Spójrz na Darę — nie, teraz nie patrz. I Boczek Zboczek. Przyszedł z mamusią. Są też Andżu i Anisz. Ładna parka. Wciągnij brzuch, skarbie, jesteś w ciąży czy co? Ten świntuch Kanhaja gapi się na ciebie. Nie zwracaj na niego uwagi. Za niskie sfery". Ale cala uwaga Aaszy Rani skupiała się na jednym człowieku. Którego tu nie było.
Na szczęście tego wieczora poznała Abhidżita Mehrę. Przedtem nigdy o nim nie słyszała. O jego ojcu, owszem. Który Indus nie słyszał o Amriszu Mehrze? Podobno był potężny jak premier, bezwzględny jak kat i bogaty jak dyktator republiki bananowej. A. M., jak go nazywano, był legendarną postacią w kręgach biznesowych. Przemysłowiec, skupiał w swym ręku najprzeróżniejsze branże — od maszyn ciężkich po wytworne tekstylia. A Abhidżit był jego jedynym dzieckiem — dziedzicem milionów Amrisza. Albowiem A. M., zimmnokrwisty zawodowiec o wrażliwości robota, miał jedną słabość — swego syna. Abhidżita wychowano na godnego dziedzica imperium Mehry. Jako młodego chłopaka Amrisz wysłał go do Eton, potem do Cambridge, gdzie studiował ekonomię, a później do Harvardu na obowiązkowe studia z zarządzania. Abhidżit doskonale grał w squasha i w golfa, a także świetnie pływał. Ponadto ukończył kurs tańca towarzyskiego. Grywał w polo, gdy tylko nadarzyła się okazja, a w weekendy pływał na desce. Nie był typowym przystojniakiem, ale braki nadrabiał sportową sylwetką. Starannie tworzył swój wizerunek macho — łącznie z posiadaniem dwóch agresywnych owczarków niemieckich. Dla hecy zapraszał do domu panienki, by zaimponować im swoim niemieckim. Po niemiecku umiał tylko wydawać komendy psom. Wprowadzał dziewczę do swej superluksusowej „chaty" i kazał psom atakować. Gdy obnażone kły były zaledwie o parę centymetrów od gardła przerażonej dziewczyny, nakazywał czworonogom się cofnąć. Naturalnie jego goście nie chcieli dalej sprawdzać, jak gospodarz zna niemiecki, choć niektóre kobiety uznawały ten „sport" za szalenie seksowny. Abhidżit chwalił się, że w tym momencie zdzierały z siebie ubrania i słały się u jego stóp okrytych butami od Gucciego. Miał bez wątpienia styl i robił wrażenie. Ale był trochę tępawy mimo zagranicznych dyplomów. Ojciec widział chy-
ba jego mankamenty. Z tego powodu stał się jeszcze bardziej czujny i opiekuńczy. Matka Abhidżita, której największym osiągnięciem było wydanie na świat syna, zrezygnowała z życia towarzyskiego i jego uroków. Cały czas pielgrzymowała do najprzeróżniejszych świętych miejsc Indii. W Bombaju Bakulben zaszywała się w marmurowej świątyni swego dwupoziomowego mieszkania (tak, tak, swego dwupoziomowego mieszkania) i spędzała czas na modlitwie. Rzadko pokazywała się publicznie i tak naprawdę nikt za nią nie tęsknił, a już najmniej jej małżonek. Podróżował on wespół z wiceprezesami swych przedsiębiorstw. „Razem robimy interesy, razem pracujemy, razem chodzimy na dziwki i razem umrzemy" — intonował podczas codziennego masażu w prywatnym ośrodku odnowy. Personel żywił wobec szefa niezachwianą lojalność, dla niego gotów był zrobić wszystko — nawet popełnić morderstwo. Głównie Abhidżit finansował uroczystość, podczas której Aasza Rani go poznała. Właściwie ojciec pokrył wszelkie koszty. Ale Amrisz w jakiejś pilnej sprawie musiał bezzwłocznie lecieć do Genewy. Abhidżit po prostu go zastępował. No i dobrze, uznały cwaniaczki obecne na pokazie. Amrisz był drażliwym, egotystycznym skurwysynem, który nieodmiennie ostro domagał się swego. Trudno byłoby mu odmówić, gdyby, przypuśćmy, spodobała mu się gwiazda wieczoru. Z Abhidżitem nie ma takiego niebezpieczeństwa — jest młodszy i bardziej wyrafinowany. Lecz ich rachuby zawiodły. Abhidżit tylko raz popatrzył na Aaszę Rani i oszalał. Wezwał jednego z organizatorów i powiedział, że chciałby się z nią spotkać. Zapanowała powszechna konsternacja. Co powie Szetdżi? A Amrisz? Albo i sama Aasza Rani? A jeśli wzgardzi propozycją i samym Abhidżitem? Wyszło jednak zupełnie inaczej. Aasza Rani bardzo chętnie zgodziła się udekorować Abhidżita girlandą kwiatów na koniec pokazu. Doceniła zarys jego ciała pod lekkim jedwab-
nym garniturem włoskiego kroju. Zauważyła krawat w groszki i żel na sczesanych do tyłu włosach. Jak u gangstera. Pociągającego gangstera. Zastanawiała się, jaki byłby w łóżku. Zadawała sobie to pytanie w odniesieniu do każdego mężczyzny. Każdego. Nie musiał być przystojny ani nie musiał jej pociągać. Każdego absolutnie chłopa Aasza Rani rozbierała wzrokiem i ciągnęła do łóżka. Co on z nią zrobi? A ona z nim? Z kobietami wyglądało to inaczej. Rozbierała tylko te, które się jej podobały. I nieczęsto się to zdarzało. Jeśli idzie o własną płeć, Aasza Rani była znacznie bardziej wybredna. Ale bywało, że podczas pieszczot z Lindą mawiała: „Z kobietami czuję się znacznie swobodniej. Seks wtedy sprawia przyjemność, gdy druga osoba zna moje ciało tak jak własne. Tylko kobieta może naprawdę zadowolić seksualnie drugą kobietę. Tylko druga kobieta wie, gdzie dotknąć, kiedy dotknąć i jak"... Wkładając wieniec Abhidżitowi, palcami musnęła jego uszy i poczuła tajemny dreszcz. Na czterocalowych obcasach dorównywała mu wzrostem, zatem ich oczy, a także wargi znajdowały się na tej samej wysokości. Kiedy pochylił głowę, by nałożyła mu girlandę, jego usta znalazły się tuż przy jej piersiach. Czuła jego gorący oddech na szyi, gdy podnosił głowę i ręce, by odsunąć drażniące kwiaty. Potem gładkim spontanicznym ruchem nałożył jej tę samą girlandę. Ale na tym nie poprzestał. Ujął jej ręce, pochylił się i namiętnie pocałował w oba policzki ku hałaśliwej aprobacie publiczności. Aasza Rani, której niezmiernie to pochlebiło, zaróżowiła się z emocji. Cofnęła się i spojrzała na Abhidżita szeroko rozwartymi oczyma. Pstryknął jej palcami przed nosem, mrugnął i rzekł: — Wszystko gra. Jestem prawdziwy. Co robisz dziś wieczorem? — Dziś nie mogę — wyszeptała. — Zadzwoń do mnie — rzekł Abhidżit, podając jej wizytówkę. — Tymczasem — rzucił, nim zszedł ze sceny. — Kochaj, kochaj, cmok, cmok. To bardzo zdrowe!
ABHIDZIT MEHRA Aasza Rani ponownie spotkała Abhidżita w eleganckim sklepie jubilerskim na bazarze Zaweri. Akurat przymierzała diamentowe bransoletki, gdy ktoś położył dużą dłoń na jej szczupłym nadgarstku i powiedział: — Czcz! Biedna kobieta. Piękna pani nie może sobie dobrać bransolet. Przykra sprawa. Gwałtownie uniósłszy wzrok, ujrzała Abhidżita, który się w nią wpatrywał z iskierkami śmiechu w oczach. — Bardzo zabawne — rzekła i również się roześmiała. Przed ogromnymi szklanymi wystawami na wąskiej uliczce zdążył się już zebrać tłum wielbicieli, których w ryzach utrzymywał krzepki strażnik, ale (prawie) słyszała okrzyki: „Kochaj, kochaj, cmok, cmok" i wulgarne mlaskanie. Spojrzała na Abhidżita, który ją uspokajał: — Nie przejmuj się nimi. Wyprowadzę cię i może zechcesz mnie odwiedzić. — Zauważyła, że towarzyszy mu młoda dziewczyna. — To moja narzeczona — przedstawił ją. — Nikita, z Londynu. Aasza Rani spojrzała na podfruwajkę o świeżej cerze i przywitała się z nią. Dziewczę było śliczne, miało włosy w pasemka i modne ciuchy. — Ty też mogłabyś zostać gwiazdą filmową — powiedziała do niej Aasza Rani.
Dziewczyna spojrzała na nią zimno i rzekła z silnym akcentem: — Dzięki, ale mam coś lepszego do roboty. Abhidżit dal jej prztyczka w nos i rzekł: — Niegrzeczna dziewczynka! Czy zdajesz sobie sprawę, do kogo mówisz? To jest Aasza Rani, królowa indyjskiego filmu. Dziewczyna oblała się głębokim rumieńcem i zaczęła się kajać: — Najmocniej przepraszam. Zapewne uzna mnie pani za straszną gęś. Ale nie mieszkam tu i nie widziałam żadnego indyjskiego filmu. Przepraszam, że pani nie poznałam. — Nic nie szkodzi — rzekła Aasza Rani. — Mimo wszystko podtrzymuję swoje słowa. Powinna pani grać w filmie. Taka śliczna dziewczyna! — Nikita jest adwokatem — wtrącił Abhidżit. — Wybitnie inteligentna. Nie sądź jej po wyglądzie. Ma też niesamowity umysł. Nikita skromnie odwróciła wzrok, po czym zapytała: — Co ci wszyscy ludzie tu robią? Boże! Zebrały się ich tu chyba tysiące. — Ach, ci? — uśmiechnął się Abhidżit. — Wynająłem ich ze względu na Aaszę Rani. Czułaby się nieswojo, gdyby tłumy nie napastowały jej na bazarze Zaweri. — Aasza Rani dała mu przyjacielskiego kuksańca. Wziął ją pod ramię. — Idziemy? Poszli więc we trójkę na kawę do Sea Lounge, ulubionej restauracji Abhidżita w Bombaju. Udało im się zdobyć stolik naprzeciwko Bramy Indii. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Patrzyli, jak stateczki jachtklubu podskakują na falach, jak grupa japońskich turystów karmi gołębie. Niebo gorzało barwami zachodzącego słońca. Wysepki w oddali rysowały się leniwie, nagle ich oczom ukazała się potężna platforma wiertnicza.
— Ślicznie tu — zauważyła Nikita, lecz nikt nie odpowiedział. — Jak się czujesz w takim miejscu, gdzie wszyscy udają, że cię nie znają? — zapytał wreszcie Abhidżit. Aasza Rani rozejrzała się. Rzeczywiście tak było. Wszyscy goście tej restauracji pilnie odwracali od niej wzrok. Również kelnerzy zachowywali się nad wyraz dyskretnie, ani nie krążąc natrętnie wokół, ani nie zaniedbując swoich obowiązków. — Tak naprawdę to wielka ulga — odparła. — My, ludzie filmu, zawsze przyciągamy uwagę. — To chyba pani pochlebia? — rzekła Nikita. — Kiedyś tak, ale teraz to już upierdliwe. — Co to znaczy „upierdliwe" ? — zapytała Nikita. Aasza Rani i Abhidżit roześmieli się. — Nie rozumiesz, bo jesteś wielką damą — wytłumaczył Abhidżit. Nikita poczerwieniała. — Zrozumiałam, co pani powiedziała — gorączkowała się. — Na tyle znam hindi. Nie jestem żadną wielką damą. Po prostu nie mówię w tym języku. Wiesz przecież, że nigdy nie mieszkałam w Indiach. Aasza Rani uśmiechnęła się do niej. — Nie zwracaj na niego uwagi — poradziła. — Po prostu się z tobą drażni. A powiedz, kiedy ślub? Abhidżit rozsiadł się wygodnie i pozwolił tokować Nikicie. — Planujemy w grudniu. To podobno dobra pora roku. Nie ma takiego gorąca. Boże! Cały czas się pocę! — A gdzie odbędzie się ceremonia? — W Klubie Jeździeckim, koniecznie musisz przyjść. — Zorganizuję wielbicieli i uzgodnię wszystko z policją, inaczej zarzucą nam, żeśmy się nie postarali — wtrącił Abhidżit. Potem, zwracając się do Nikity, wyjaśnił: — W Indiach gwiazdy filmowe są wyznacznikami pozycji społecznej.
Nikita uśmiechnęła się do Aaszy Rani. — W takim razie bezwzględnie musisz przyjść. I przyprowadzić swego ulubionego partnera. Abhidżit puścił do niej oko i kopnął ją pod stołem. Gdy wyszli do holu, Nikita przeprosiła i zapytała: — Gdzie jest toaleta? Abhidżit odprowadził ją do drzwi, po czym chwycił Aaszę Rani za rękaw i przyciągnął do siebie. — Muszę z tobą pogadać — szepnął. Aasza Rani zatrzymała się. Oboje tkwili niezgrabnie w wąskim przejściu, a ludzie przepychali się obok, wpatrując się w aktorkę z otwartymi ustami. — Kiedy możemy się zobaczyć? — nalegał Abhidżit. — Od czasu naszego spotkania na tym upiornym pokazie ciągle o tobie myślę. Aasza Rani spojrzała na niego ze zdumieniem. — Myślałam, że żenisz się w grudniu z tym słodkim ślicznym dzieciakiem. — To nie ma nic wspólnego z naszą randką, małżeństwo zostało zaaranżowane. Nasze rodziny łączą wspólne interesy. Lubię Nikitę, ale jej nie kocham. — Mnie też nie kochasz — zauważyła Aasza Rani. — Może kocham. Sam nie wiem. Wiem tylko, że pragnę cię rozpaczliwie od tamtego dnia. Obejrzałem wszystkie twoje okropne filmy. — Dzięki. Powinno mi pochlebiać, że zadałeś sobie tyle trudu. Ale naprawdę mnie to nie interesuje. Jestem bardzo zajęta na planie. — Nie mamy czasu, Aaszo Rani. Za chwilę Nikita wyjdzie. Powiedz, że się ze mną zobaczysz. Przyjdę do ciebie dziś wieczorem. Zgódź się, czekaj na mnie, nie pożałujesz. Będę o pół do jedenastej. Nikita wyszła. Położyła świeżą warstwę szminki na wargi i przeczesała długie włosy.
— Ślicznie wyglądasz — powiedział Abhidżit, biorąc ją za rękę. Abhidżit przybył do Aaszy Rani niezwykle podniecony. — Muszę się napić — powiedział. — Proszę bardzo, nalej sobie — odparła, wskazując barek. — Strasznie mnie suszy — jęknął Abhidżit, nalewając sobie dużą szkocką. Miał umęczoną minę człowieka, którego trapi mnóstwo kłopotów. — Coś nie tak? — zapytała cicho. — Wszystko! — rzekł, zapadając się w fotel. — Jeden wielki burdel. Nienawidzę swojego życia, pracy, domu, ojca, Nikity. Nienawidzę wszystkiego: Indii, interesów, taty... tak, jego przede wszystkim. Zrobi wszystko, żeby mnie zgnoić. Dzisiaj nawrzucał mi przy swoich pracownikach, bo straciliśmy kontrakt za dwadzieścia milionów. Obwinia mnie za wszystko. Nienawidzę go, Boże, jak ja go nienawidzę... Aasza Rani podeszła i zdjęła mu marynarkę. Stanąwszy bez słowa za jego fotelem, zaczęła masować mu kark. — Zamknij oczy... rozluźnij się — poleciła. Rozpięła mu koszulę, zdjęła krawat i ugniatała napięte mięśnie. — Odpręż się... odpręż się... Stopniowo Abhidżit zaczął się rozluźniać. Czuł, jak napięte mięśnie wiotczeją i powieki zaczynają mu opadać. — Tak jest dobrze. O, jak dooobrze — mówił, w miarę jak jej ręce wprawnie przesuwały mu się po plecach, a kciuk wymacywał sztywne punkty na kręgosłupie. — Połóż się tu — rzekła, prowadząc go pod ramię. Na łóżku wzięła się ostro do pracy. Usiadła mu okrakiem na pośladkach i zaczęła energiczny masaż. Dziesięć minut później Abhidżit zapadł w mocny sen. Obudził się o trzeciej nad ranem i wystraszony przycisnął do siebie prześcieradło w pasie. Sięgnął do włącznika światła. Aasza Rani powstrzymała go.
— Ciii, spokojnie. Jesteś ze mną, w moim domu. — Kim jesteś? — zapytał półprzytomnie. — I gdzie ja jestem, do kurwy nędzy? Przekręciła się i przysunęła bliżej. Położyła jego ręce na swych piersiach i przycisnęła lekko, by je objął. — Zgadnij... — powiedziała. Abhidżit już się całkowicie rozbudził. Roześmiał się i przyciągnął ją do siebie, po czym lekko ucałował w usta. — Przepraszam, królowo — rzekł. — Miałem koszmarny sen. Jak co noc. Dlatego nie znoszę spać sam. Zawsze tak było. Zdradzić ci mały sekrecik? Ten wielki stary chłop w twoim łóżku boi się ciemności. Naprawdę. A do tego straszny z niego mazgaj. Nie śmiej się. Jeśli na mnie krzykniesz albo zrobisz mi przykrość, zaleję łzami całe łóżko i zniszczę ci pościel. Bądź miła, dobrze? — Jak miła?— zapytała Aasza Rani, sięgając pod przykrycie i biorąc go do ręki. — Tak miła? — drażniła się, ściskając go. — Nie, milsza... — Jęknął, gdy ześlizgiwała się po nim, a jej język zostawiał mokry ślad na jego ciele. Przez pewien czas romans z Abhidżitem dość mocno zaprzątał Aaszę Rani. Często myślała o Akszaju, lecz nie próbowała nawiązać z nim kontaktu. Czasami kręcił na planie w studiu obok. Widziała jego vana zaparkowanego na terenie wytwórni i cała sprężała się w oczekiwaniu. Raz natknęli się na siebie, pędząc z planu na plan. Zauważyła wtedy, jaki jest blady. Zmienił się jej stosunek do pracy. I zastanawiała się, czy ma to coś wspólnego z Akszajem. Zrobiła się ospała i smutna. Reżyserzy zaczęli zwracać uwagę, że gra, aby zbyć. Jeden zasugerował delikatnie, że powinna odpocząć. Wyjechać na wakacje. Dać się ponieść szaleństwu zakupów w Singapurze. Ale nawet to jej nie pociągało. Z kim miałaby pojechać? Co by robiła? I ile można kupować? Przytulanki też już jej nie
bawiły. Wpatrywała się w swoją menażerię i bez powodu wybuchała płaczem. Wiadomość o ślubie Abhidżita i Nikity wszystkie gazety zamieściły na pierwszych stronach. Wszędzie pokazano fotografie młodej pary. Aasza Rani wpatrzyła się w zdjęcie Nikity. Wyglądała milutko. Abhidżit też dobrze wyszedł w ogromnym ślubnym turbanie na głowie i eleganckim szerwani* koloru kości słoniowej. Amrisz zaprosił całe miasto, Aasza Rani postanowiła jednak nie uczestniczyć w tej uroczystości — czuła się zbyt przygnębiona i ospała. Ale Akszaj się zjawił, przyszły też inne dziewczęta, jej rywalki. Na zdjęciu zauważyła Anuszri, która w zielonej szacie wyglądała olśniewająco. I Tanię, najnowszą uwodzicielkę, której pierwszy film wzbudził sporą sensację. Zobaczyła zdjęcie Amirczanda z premierem — w długiej kurcie z khadi* wyglądał jak typowy, dwulicowy polityk. Świat nic nie wie o jego brudnych sekretach, pomyślała Aasza Rani. Był tam też Nitesz ze swą wystrojoną żoną. I naturalnie Ritadżi. Boże wielki! Co ona zrobiła z włosami? Malini znalazła się na jednym zdjęciu z Suhailą — obie wyglądały jak pierwsze gwiazdy konkurujących ze sobą zespołów ludowych. Suhas, jak wynikało z reportażu, był na plenerach, kręcąc film o Bhilach, rdzennym ludzie z Gudżaratu. Aaszy Rani obiły się o uszy nazwiska zaproszonych potentatów przemysłowych. Ale na zdjęciach nie rozpoznała żadnego. To nasunęło jej myśl o zaklętym filmowym kręgu. Wszyscy jej znajomi żyli w nierealnym, oddzielonym od reszty społeczeństwa świecie. Świecie zbudowanym z iluzji i marzeń w technikolorze. Świecie tak sztucznym jak filmy, które masowo tłukli. Nie znała prawie nikogo spoza branży. Nie miała też czasu poznać prawdziwego świata — jakikolwiek i gdziekolwiek był.
* Szerwani —długi męski żakiet. * Khadi — bawełniany samodział. '
Gdy parę razy spotkała się z ludźmi innych zawodów, stwierdziła, że nie ma im nic do powiedzenia. Mówili innym językiem. Interesowali się sprawami całkowicie jej obcymi. Ich tok myślenia przebiegał w krańcowo odmiennych płaszczyznach. Byli „normalni". Zdarzały się chwile, gdy Aasza Rani niczego tak rozpaczliwie nie pragnęła, jak być „normalną", tak jak to sobie wyobrażała. Wytwórnie, przyjęcia, sesje zdjęciowe, dubbingi — to był cały jej świat. W obecności ludzi spoza branży czuła się nieswojo i unikała kontaktów z nimi, bo nie chciała wyjść na idiotkę, nie chciała zostać „zdemaskowana". Wiedziała, że brak jej wykształcenia. Ale wiedziała też, że jest bystra. Dlaczego ci ludzie z zewnątrz mają ją osądzać i uznać za głuptaskę tylko dlatego, że interesuje się czymś innym? Czasami wyczuwała ich wrogość, szyderstwo. Zwłaszcza na premierach, gdzie zbierano pieniądze na cele dobroczynne, jak Fundusz Wojskowych Wdów. Przy takich okazjach podchodziły do niej kobiety i prawiły jej złośliwości mniej więcej w takim stylu: — Pewnie milo jest zarabiać taką furę pieniędzy, prawie nic nie robiąc. Wy, dziewczęta, macie szczęście: bez rodziny, bez obowiązków, tylko same przyjemności. Po prostu śpiewacie, tańczycie, romansujecie z gwiazdorem w Kaszmirze i dostajecie za to kupę forsy. — Mamy szczęście. Bóg hojnie nas obdarował — przyznawała Aasza Rani. Wtedy ruszały do ataku. — Hojnie? A rodzina? Mąż? Dzieci? Teraz może za nimi-nie tęsknisz, ale później, gdy twoja uroda i sława zgasną, pomyślisz: „Moje życie jest puste, to te kobiety są szczęśliwe". Miały rację, pomyślała Aasza Rani, czytając wywiad z Nikitą w kolorowym magazynie. „Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie" — powiedziała. Z pewnością zdobyła wspaniałego mężczyznę. Niewiernego męża. Ale fantastycznego
kochanka. Aasza Rani uśmiechnęła się. Obiecał ją odwiedzić tuż po powrocie z podróży poślubnej na Hawaje. Abhidżit po powrocie był jakiś inny. A może to ona się zmieniła. Nie miała prawa czuć się oszukana. Choć w głębi duszy czuła do niego żal o to małżeństwo. — Moje życie zaczyna przypominać filmy, w których gram — oznajmiła mu. — Ty jesteś jak Dewdas, a ja Czan-dramuchi. Abhidżit nie miał pojęcia, o czym Aasza mówi. Nie znał tego klasycznego dzieła. Nastawiła więc wideo i puściła mu je ze słowami: — Patrz! To o mnie i o tobie. Poszła umyć włosy, a gdy wróciła po półgodzinie, zastała go we łzach. — Dlaczego mnie tak dręczysz? Aasza Rani spojrzała na niego ze zdumieniem. — Ja? Dręczę ciebie? To raczej ja powinnam się skarżyć. Masz śliczną młodą żonę. Ale przychodzisz do mnie. Dlaczego? Ze względu na seks. Nic innego. Jak mam się czuć? Nawet nie jak Czandramuchi, bo ona była kurtyzaną. Po prostu jestem twoją sławną dupą! Nie podniecałabym cię tak, gdybym była nikim, zwykłą seksowną dziewczyną z Madrasu z dużymi cyckami. Nie kochasz się ze mną, tylko pieprzysz mój wizerunek, wizerunek filmowy. Wynoś się stąd, Abhidżit. Wracaj do żony i stań się mężczyzną! Między nami wszystko skończone. Nie chcę cię więcej widzieć na oczy! Abhidżit nie chciał wyjść. — Popełniłem błąd — lamentował. — Nie powinienem był się żenić z Nikitą. Nie kocham jej. Nie podnieca mnie. Żeby mi z nią wyszło, w czasie miodowego miesiąca musiałem się napić, łyknąć jakieś prochy, wciągnąć kokę. Za każdym razem kiedy próbowałem, myślałem o tobie, Aaszo Rani. Nie wyrzucaj mnie ze swojego życia. Potrzebuję cię.
Aasza Rani spojrzała na niego z politowaniem. — Wracaj do domu, Abhidżit. Mam własne życie... Ale czy naprawdę miała własne życie? Aasza Rani nie była pewna. Nabierała coraz mocniejszego przekonania, że żyje życiem cudzym. A jej prawdziwe „ja" uwięzło na zawsze w niewłaściwym filmie, w niewłaściwej roli. Obecnie jej partnerem był Tuszar, wytrawny aktor, który po dwudziestu latach w branży nadal świetnie się trzymał. Szykowali się właśnie do wzruszającej sceny. Aasza Rani miała z wdziękiem uronić łezkę, tak by nie zniszczyć makijażu. Tuszar, grający szefa zbrodniczego gangu, ruszał do rozstrzygającego starcia z policją (która otoczyła wioskę). Trzymając Aaszę Rani w ramionach, deklamował: „Nie płacz po mnie. Zachowaj mnie w pamięci takiego, jakim byłem za życia. I opiekuj się moim nienarodzonym dzieckiem. Wiem, że to będzie syn. Opowiedz mu o jego ojcu. Opowiedz o naszej miłości". Teraz, zgodnie ze scenariuszem, Aasza Rani zaczęła płakać, tyle że nie mogła przestać. Reżyser trzykrotnie krzyknął: „Cięcie!". W końcu Tuszar delikatnie sprowadził ją z planu. Reżyser kazał sobie przynieść coś zimnego do picia, a członkowie zespołu wzruszyli ramionami, pogasili światła, zapalili papierosy i czekali. Tuszar wyprosił wszystkich i pozwolił Aaszy Rani się wypłakać. — Nie przejmuj się — powiedział. — Prędzej czy później zdarza się to każdemu. To normalne w tym zawodzie. Odetchnij chwilę. Ekipa może poczekać. Za ciężko pracujesz. Musisz odpocząć. Wyjedź na wakacje. — To nie to — rzekła cicho Aasza Rani. — Nie haruję już tak ciężko. Na trzecią zmianę kręcę tylko w razie absolutnej konieczności. W niedzielę w ogóle nie zjawiam się na planie. Nie chodzi o pracę. A na wakacjach byłam niedawno. W Madrasie. Nie wiem, o co chodzi. Cały czas jestem przygnębiona. Nie mam serca do zdjęć. Przychodzę na plan automatycznie,
bo mam grafik. A poza tym co bym robiła w wolnym czasie? Nie mam przyjaciół. Po prostu chyba jestem bardzo samotna. Tęsknię za Madrasem. Tuszar delikatnie ujął ją za rękę. — Przed laty czułem się dokładnie tak samo. Płakałem z tęsknoty za moją wioską w Pendżabie. Brakowało mi zielonych pól, domowego jedzenia, rodziny. Ale po pięciu latach przywykłem do pracy w branży. I do Bombaju. To miasto jest... drugiego takiego nie ma w Indiach. Każdy wpatrzony jest we własny pępek. Nikt dla nikogo nie ma czasu. Możesz umrzeć na chodniku, a nikt nawet nie splunie w twoim kierunku. Wszystkich, którzy przybyli z innych stanów, niezmiernie to dziwi. Bombaj to okrutne miasto. Nikt tu się z nikim nie cacka. Myślisz, że po dwudziestu latach znalazłem jakichś przyjaciół? Myślisz, że ufam choć jednej osobie? Nie. W Bombaju zawsze trzeba mieć się na baczności. Z nikim nie można rozmawiać szczerze. Nic nikogo nie obchodzi. Wszyscy tylko patrzą, jak by cię wykorzystać. Gdy już nic nie da się z ciebie wycisnąć, wypadasz z obiegu. Póki odnosisz sukcesy i jesteś na szczycie, ludzie garną się do ciebie. Potem zostajesz sam. — To nie jest miejsce dla kobiet — ciągnął. — Gdzie są te aktorki, z którymi pracowałem przed pięcioma laty? Nie dostają ról, nie mają przyjaciół ani pieniędzy. Udało się tym, które uciekły w porę. Wyszły za mąż. Rzuciły tę przeklętą branżę, nie oglądając się za siebie. Ty też powinnaś tak zrobić. Znajdź porządnego człowieka, ustatkuj się. Urodź dzieci, zapomnij o tym wszystkim. Jak długo to jeszcze potrwa? Ze dwa lata? Trzy? A potem co z tobą będzie? Zarób, ile ci się uda wycisnąć, i odejdź z klasą. Dam ci jedną radę: teraz jesteś na szczycie. Jeśli w tym momencie narobisz głupstw, koniec z tobą. Nie będzie powrotu. Dziesiątki ślicznych dziewcząt tylko przebierają nogami, żeby wskoczyć na twoje miejsce. Są młodsze, ładniejsze, ambitne. Jeśli zaczniesz stroić fumy na planie, będziesz kazała producentom czekać i choć parę razy
spóźnisz się na zdjęcia, nie miej złudzeń, polecisz. Jeżeli film z tobą zrobi klapę, tak samo: wylatujesz! Pamiętaj o żelaznej zasadzie branży: jesteś warta tyle, ile twój ostatni film. Nikogo nie obchodzi, że kiedyś twoje filmy zdobyły dziesięć prestiżowych nagród. Ani że dzięki twoim rolom producenci stali się milionerami. Branża również szybko się zmienia. Nie jest już taka jak za moich czasów. Wideo to nasz największy wróg. Przekonasz się, wielki krach jest tuż-tuż. Będziemy musieli spuścić z tonu. Grać w filmach niskobudżetowych. Iść na kompromis. Albo nam podziękują. Ale przedtem wywiąż się ze wszystkich umów i zacznij nowe życie. — Jesteś jeszcze młoda, piękna, rozrywana — mówił. — Wykorzystaj to. Masz mocną pozycję. Każdy mężczyzna będzie dumny z takiej żony. Za dwa lata zaczniesz żałować, że nie posłuchałaś starego mądrego aktora. Mówię ci to, bo traktuję cię jak córkę. Wiesz, że mój syn jest starszy od ciebie? Widzisz, jak to wszystko jest postawione na głowie: ja gram w tym filmie twojego kochanka! To najlepiej dowodzi, jak nierzeczywista, płytka i bezsensowna jest ta branża. Dobra, skończmy tę scenę. Wszyscy czekają, przedstawienie musi toczyć się dalej!
AASZA RANI Aasza Rani nienawidziła monsunów w Bombaju. O tej jednej jedynej porze roku myślała poważnie, by porzucić to miasto i uciec do Madrasu. Nienawidziła szarych poranków, gdy budził ją szum deszczu bębniącego o szyby. Nienawidziła wszechobecnej wilgoci. Żaden budynek w Bombaju, nawet najszykowniejszy, nie był całkowicie zabezpieczony przed monsunami. Plamy pleśni w całym domu, smród przesiąkniętych wodą dywanów. Deszcz nasączał ściany, wdzierał się przez nieszczelne okna, przenikał wszędzie — również do jej myśli. Monsun zaburzał jej orientację. Patrząc w okno, nie wiedziała, czy jest wczesne popołudnie czy późny wieczór. Nie lubiła palących się przez cały dzień lamp. Ulewy na dworze nie miały w sobie nic romantycznego, a najbardziej nawet nastrojowa muzyka nie potrafiła rozpędzić ciemnych ponurych chmur kłębiących się jej nad głową. A nade wszystko Aasza Rani nie cierpiała wychodzenia ze swej willi pomiędzy kałuże. Długa jazda do odległych wytwórni stawała się jeszcze dłuższa, gdyż van przystawał co parę metrów. Wszędzie korki: podniesione głosy, rozhuśtane emocje, wściekli kierowcy na próżno trąbiący, by ponaglić resztę. Jakby same przeciągłe dźwięki mogły przepchać zatkane przewody kanalizacyjne
i opróżnić jezdnie ze stosów gnijących śmieci. W czasie deszczów Bombaj śmierdział. Trzy monsunowe miesiące ciągnęły się bez końca. Producenci wykorzystywali pogodę, by zagonić gwiazdy do zdjęć we wnętrzach. Plan przeniósł się z podmiejskich wytwórni do podmiejskich willi. Przedsiębiorczy właściciele tych przestronnych rezydencji odkryli nowe źródło dochodu — zdjęcia filmowe. Za ponad dziesięć tysięcy rupii dziennie wpuszczali ekipy do swych domów, gdzie kręcono przez całą dobę. Aasza Rani wolała zdjęcia tu niż w wytwórniach — w willach były przynajmniej przyzwoite toalety, a nie śmierdzące ubikacje, jak w obiektach filmowych, czy wręcz ustronne kąciki, z których była zmuszona korzystać podczas plenerów! Gdy jej samochód utknął na skrzyżowaniu w Bandarze, tuż obok ujrzała mercedesa Akszaja. Siedział sam z tyłu, czytając „India Today". Przez prawie pięć minut wpatrywała się w niego z tęsknotą i smutkiem. Zdrowie mu nie dopisywało. Widać to było na jego twarzy. Dlaczego tak całkowicie usunął ją ze swego życia? Czy kariera aż tyle dla niego znaczyła? Czy był to skutek gróźb Rity i Malini? Czy też miał jej dość? Musi się dowiedzieć. Opuściła szybę i starała się zwrócić na siebie uwagę Akszaja. Natychmiast przemókł jej rękaw. A niech to! Kierowca Akszaja zobaczył ją wcześniej i odwrócił się, by powiedzieć o tym swemu chlebodawcy. Akszaj uniósł wzrok znad magazynu i szybko spojrzał w inną stronę. Aasza Rani była zdruzgotana. Dlaczego? Co mu takiego zrobiła? Nie zasłużyła na takie traktowanie! Spontanicznie w ulewnym deszczu otworzyła drzwi samochodu i wyskoczyła. Zanim Akszaj zdążył się zorientować, co się dzieje, już siedziała obok niego. — Ociekasz wodą i niszczysz mi samochód — powiedział zimno.
— Akszaju, proszę, nie przy... — rzekła, wskazując na kierowcę. Jej szofer patrzał na tę scenę z otwartymi ustami. Zmieniły się światła. Kierowca Akszaja musiał ruszać, ale nie otrzymał żadnego polecenia. Do wytwórni jak zwykle czy... Wokół rozbrzmiewała ogłuszająca kakofonia klaksonów, a zamieszanie zwiększył jeszcze tłum półnagich wyrostków, który wynurzy! się nie wiadomo skąd i otoczył samochód Akszaja. „Wróci! dawny kochaś, Kochaj, kochaj, cmok, cmok!" — ryczeli, waląc w okna i zasłaniając przednią szybę. — Nie masz prawa tak się zachowywać — rzekł Akszaj, którego nozdrza rozszerzyła wściekłość. — Proszę, poświęć mi tylko godzinkę — zaklinała go Aasza Rani. — Nie odtrącaj mnie. Nie rób sceny, nie tutaj. Akszaj spojrzał na nią ze złością. — To nie ja robię scenę, tylko ty. Powiem kierowcy, żeby się zatrzyma! za światłami, a ty łaskawie przesiądź się do swego samochodu. Nie mam ci nic do powiedzenia. Aasza Rani próbowała ująć go za rękę. Wyrostki wrzeszczały z radości, krzycząc: „Buzi, buzi!". Wyszarpnął rękę i powiedział ostro: — Spadaj. Aasza Rani wiedziała, że nie ma wiele czasu. Z rozpaczą pochyliła się i dotknęła jego stóp. — Błagam cię, nie rób mi tego. Już dość mnie upokorzyłeś. Proszę cię tylko o wyjaśnienie. Powiedz, dlaczego przestałeś się ze mną widywać, pragnąć mnie, a już nigdy nie będę zawracać ci głowy. Akszaj zajrzał jej w oczy i coś, co w nich dostrzegł, kazało mu zmienić zdanie. Powiedział kierowcy, by zawrócił i pojechał do Holiday Inn. Jak dobrze było znaleźć się znowu w znajomym apartamencie i w jeszcze bardziej znajomym łóżku. Nade wszystko pragnęła zapytać Akszaja, dlaczego usunął ją ze swego życia. Przemogła jednak tę chęć. Inaczej też się kochali. Nie gryźli
się namiętnie, nie rzucali na siebie, nie zatapiali się w szaleńczej żądzy. Akszaj byl tkliwy i delikatny. Aasza Rani też nie czuta się jak tygrysica. Prawie się nie odzywali. Ale oboje wiedzieli, że ich romans odżył na nowo. Akszaj podniósł szlaban, który sam opuścił. Romans pomógł Aaszy Rani przebrnąć przez porę mon-sunową. Odwołała zdjęcia i każdą wolną chwilę spędzała z Akszajem w „sekretnym apartamencie". Aktor obecnie grał niewiele. Aasza Rani zauważyła, że ma ciemne cienie pod oczami, że brak mu dawnej energii i chęci życia, której tak mu zazdrościła. Teraz przeważnie leżeli objęci, słuchając muzyki, jedząc, czytając magazyny. Znowu rubryki towarzyskie pełne były pikantnych ciekawostek o ich romansie, a Linda bardzo wyraźnie dała Aaszy do zrozumienia, że nie pochwala jej postępowania. Aaszy Rani nic to nie obchodziło. Była z nim i tylko to się liczyło. Nie rozmawiali też o Ricie ani o Malini. To było już nieważne. Ale producenci Aaszy Rani nie wykazywali sympatii ani zrozumienia. Zaczęła otrzymywać gniewne telefony. Jeden od Gopala. Powiedział jej wprost: „Moja droga, wszyscy wiemy, że znowu zaczęłaś kręcić z Akszajem. W porządku, możesz grzać łóżko, komu chcesz, to wyłącznie twoja sprawa. Tylko nie w czasie zdjęciowym. My płacimy za twoje figle. Pamiętaj o tym. Jeśli wystawisz nas do wiatru, będziesz skończona. Kiedy nie zjawiasz się na planie, za każdym razem tracimy mnóstwo forsy. Wyrzucili cię już z trzech dużych produkcji. Masz zszarganą opinię. Tysiące dziewcząt aż się pali, żeby wskoczyć na twoje miejsce. W trosce o siebie i tego twojego dupka dotrzymuj terminów. W grę wchodzi kupa pieniędzy. Jeśli skrewisz, już my się z tobą policzymy. Nawet Szetdżi ci wtedy nie pomoże. Wystarczy, że zadzwonię do Amrisza i powiem mu o twoim romansie z jego ukochanym synkiem. To na razie tyle".
Aasza Rani słuchała go oniemiała. Ta przemowa przywołała ją do rozsądku, lecz w sumie niewiele się zmieniło. Wiedziała, że Gopal i inni mówią poważnie. Słyszała też rozmowy w wytwórni. Ale w tym momencie nic innego jej nie obchodziło. Pragnęła Akszaja. Tylko Akszaja. Całego. Od rana do wieczora i od wieczora do rana. Na szczęście dla Aaszy Rani jej dwa następne filmy okazały się sukcesem. W branży tylko to się liczyło. Aasza też o tym wiedziała. Wykorzystywała sytuację, bumelując na potęgę. Nigdy nie było wiadomo, kiedy zjawi się na planie. Uznano ją za najbardziej nieodpowiedzialną gwiazdę. Dostała ostrzeżenie, że branża szykuje jej bojkot. Do ostatecznej rozgrywki doszło na planie u Radżiwa Bela. Aasza Rani grała w tym filmie podwójną rolę w typowej opowieści o bliźniaczkach rozdzielonych przy narodzinach. Spodziewano się, że za „Razem czy osobno" zgarnie podwójne laury. Ale Aasza Rani myślami nie była na planie. Wzniesiono wspaniałą rezydencję, w której miała się rozegrać kulminacyjna scena, kiedy to bogata siostra spotyka się twarzą w twarz z biedną. Zdjęcia wymagały skomplikowanej pracy kamery. Wszyscy byli spięci, łącznie z młodym producentem, a zarazem reżyserem, dla którego był to debiut. Gdy Aasza nie pokazała się za pierwszym razem, był wściekły, zdołał się jednak opanować, skoro zjawiła się dwa dni później. Za drugim razem rozmawiał z nią stanowczo, choć jeszcze nie ostro. Za trzecim zrobił awanturę. Aasza Rani odpowiedziała awanturą. Za czwartym razem powiedział, żeby się wynosiła. Aaszy Rani nie trzeba było dwa razy tego powtarzać: „Do diabła z filmem". Śmiała się, gdy Linda jej powiedziała, że aktorzy nie chcą podpisywać umów, kiedy się dowiadują, że mają z nią grać. Był to sygnał, że amma musi wrócić, by ponownie zająć się karierą i życiem córki. Aasza Rani z pewnym zadowoleniem powitała ammę, która bez uprzedzenia przybyła z Madrasu.
— Jak ten dom wygląda. Toż to istny chlew — warknęła od progu. Aasza Rani uścisnęła ją. — Cieszę się, że wróciłaś. Potrzebuję cię — rzekła. Amma, nie zwracając na nią uwagi, pomaszerowała do kuchni. — Czhi! Jak w rynsztoku — oznajmiła. — A nowa służba to wałkonie. Skąd tyś ich wytrzasnęła? Z tej rudery obok? — Owszem — przyznała Aasza Rani. — Boże mój, nigdy nie nauczysz się prowadzić domu. Jesteś rozlazła, nieporadna i niechlujna. Jak tyś sobie dawała radę do tej pory? Co jadłaś? Na półkach nic nie ma. Lodówka jest pusta. W całej kuchni cuchnie. Wszędzie zepsute jedzenie. Gnijące warzywa w koszykach. Czyś ty się niczego ode mnie nie nauczyła? A twoja kariera? Co to za głupoty do mnie dochodzą? Nie zjawiasz się na planie? Każesz producentom czekać? Radżiw Bel na twoje miejsce znalazł inną aktorkę. Czy twój sekretarz kompletnie nie ma jaj? Za co płacisz mu pensję? Czy tak się załatwia sprawy? Co się dzieje z twoimi pieniędzmi? Masz o tym jakieś pojęcie? Chyba on wszystko zgarnął. Zapłacili ci zaliczki? Kto je wziął, ty czy on? Nieodpowiedzialna dziewczyna! Popisujesz się przed własną rodziną. Kłócisz się z własną matką. Nie chciało ci się odwiedzić chorego appy. Tracisz czas na aktora, który najlepsze role ma już za sobą. Co on może dla ciebie zrobić? Nic! Aasza Rani wysłuchała jej, po czym rzekła: — Skoro tu jesteś, wszystko będzie dobrze. A jak się ma appa? Wrócił do domu, prawda? A Sudha? Co u niej? Amma spojrzała na nią. — Tak, appa z tego wyszedł. To był prawdziwy cud. Wiem, jak mu się to udało: dzięki błogosławieństwu Szri Wenkateszwary. Dzień i noc modliłam się o jego wyzdrowienie. Ślubowałam, że złożę ofiarę. To kwestia wiary, moje dziecko. A Sudha ma się bardzo dobrze. Też otrzymuje propozycje
w Madrasie. Tylko nie wiem, czy chcę ją pchać w te brudy. Jedno dziecko wystarczy. Sudha może być tancerką, wielką tancerką. Dostała bardzo dobre recenzje. Albo może wyjść za mąż. Chroniłam ją. Jest nieskalana. Każdy porządny tamilski bramin będzie dumny, pojmując ją za żonę. Aasza Rani słuchała ammy, nie zdradzając własnych uczuć. Amma przynajmniej jest szczera. Aasza dobrze życzy Sudsze. Ale że też ammie nie przyszło do głowy, jak te słowa mogą ranić jej starszą córkę. Czyż nie czuje odrobiny wstydu, przyznając, że zniszczyła Aaszy życie? Nie. Amma zapewne ma wytłumaczenie na wszystko. Tak czy tak, już za późno na wylewanie łez nad przeszłością. Aasza Rani potrzebuje ammy, by zorganizowała jej przyszłość. Również Amirczand nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Posłał po Aaszę Rani po prawie trzech miesiącach. Wiedziała, z jakiego powodu została wezwana. Zanim zdążył się odezwać, padła mu do stóp. — Wybacz mi — rzekła. — Zrozumiałam swój błąd. Amirczand uniósł ją łagodnie i posadził na kanapie. — Doszły do mnie różne rzeczy, dostawałem skargi. Niedobrze to wygląda. Zdecyduj się, co chcesz zrobić ze swoim życiem. Teraz je odrzucasz. Rujnujesz sobie karierę. Przychodzą do mnie producenci, reżyserzy, sponsorzy, nawet twoi partnerzy. Powiedziałem im: „Bracia, ona nie jest moją prywatną własnością. Jej życie należy do niej. Dlaczego mnie się skarżycie?". A oni na to: „Szetdżi, tylko ty możesz nam pomóc. Tylko ty zdołasz wbić jej trochę rozumu do głowy. Ponosimy straty, kiedy odwołuje zdjęcia. Dziś jej filmy jeszcze mają powodzenie. Ale następne to ruletka. Publika jest zmienna. Jutro może oszaleć na punkcie innej aktorki. I zostaniemy z filmami, które z powodu jej wygłupów będą miały przekroczony budżet. Postaw się na naszym miejscu". Więc co zamierzasz zrobić? Odpowiedz mi jasno i prosto. Bez mydlenia oczu.
Opowiedziała mu zatem o swoich planach. — Oboje z Akszajem postanowiliśmy się pobrać. Szet spojrzał na nią z niedowierzaniem, a oczy omal nie wyszły mu na wierzch. — Zupełnie ci odbiło? Jak to: pobrać się? Przecież on jest żonaty. A ta jego żona nigdy nie zgodzi się na rozwód. A jeśli nawet, potrwa to całe lata. Będziesz wtedy starą babą. Straciłaś rozum. Daj sobie z tym spokój! Skup się na karierze. Znajdź odpowiedniego mężczyznę. A jeśli masz z tym kłopot, ja ci znajdę. Tyle mogę dla ciebie zrobić. I nie trać czasu na tego dupka. Nawet w łóżku ci nie dogodzi. Podobno jest ciężko chory. Aasza Rani jak dawniej zaczęła masować Amirczandowi stopy. — Nie rozumiesz, Szetdżi. Kocham go. Naprawdę. Chcę za niego wyjść. Urodzić mu dziecko. Znaleźliśmy sposób, ale nie pytaj jaki. Nie mogę ci powiedzieć. Tuż po ceremonii tobie pierwszemu przyniosę słodkości. Tylko proszę, nie próbuj mnie powstrzymać. Na niczym mi tak nie zależy. — Wszystkie kobiety są takie same, skończone idiotki! Jesteś kropka w kropkę jak twoja matka. Zniszczyła ci życie. Teraz ty zniszczysz życie swojemu dziecku. Nie uczysz się na błędach? Co zrobił twój ojciec dla którejkolwiek z was? Nawet nie dał ci nazwiska. A co zrobi Akszaj? Czy uzna swoje dziecko z nieprawego łoża? Nie masz litości dla tego niewinnego biedactwa. By zaspokoić swe samolubne żądze, urodzisz dziecko, którego ojciec się wyrzeknie, zapamiętaj moje słowa. Jak to dziecko będzie dorastać i pójdzie do szkoły? Myślałaś o tym? Aasza Rani zaczęła płakać. — Szetdżi, wiesz, że próbowałam żyć bez Akszaja. Przestałam się z nim widywać. Spotykałam się z innymi mężczyznami w nadziei, że znajdę kogoś, kto mi zastąpi Akszaja. Nic z tego. Jestem gotowa poświęcić wszystko. Karierę, pieniądze,
sławę, wszystko. Proszę tylko o twoje błogosławieństwo. Na nikim innym nie mogę polegać. Nawet na ammie. Jeśli się dowie o moich planach, zabije mnie. Zrobi wszystko, żeby nie dopuścić do tego małżeństwa. Szetdżi, błagam, zachowaj dla mnie życzliwość w sercu. I powiedz wszystkim moim producentom, że punktualnie wypełnię wszystkie zobowiązania. Teraz, skoro wiem, jak potoczy się moje życie, czuję się spokojniejsza. Czuję się bezpieczna. Nie wystawię nikogo do wiatru. Będę przychodzić na plan. Ale nie podpiszę już żadnych nowych umów. Bez słowa pochyliła się, by dotknąć jego stóp, wzięła torebkę i wybiegła, zalewając się Izami. Wieść, że Aasza Rani porzuca film, rozeszła się szybko. Pierwsza zadzwoniła Linda. — To prawda? — zapytała. — Owszem — odparła Aasza Rani podekscytowanym głosem. — Dlaczego? — drążyła Linda. — Chcesz wiedzieć jako dziennikarka czy przyjaciółka? — zapytała Aasza Rani. — Chyba już zdążyłaś się zorientować, że między dziennikarzami i gwiazdami filmowymi nie ma mowy o „przyjaźni". Sensacja to sensacja, ona liczy się przede wszystkim. Czy to jest odpowiedź na moje pytanie? — Zjedzmy razem obiad — rzekła impulsywnie Aasza Rani. Pogadamy o tym. — Wezmę ze sobą fotografa. Umaluj się i włóż jakiś modny ciuch. Aasza Rani jęknęła. — Czy ty pracujesz na okrągło? Nie mam ochoty się dzisiaj malować. Chcę się odprężyć, pogadać, poplotkować. — W takim razie nie ma o czym mówić. Mam furę roboty. Przygotowujemy teraz roczne wydanie. Nie mogę tak sobie
leżeć i pachnieć. Muszę zarabiać na życie. Nie mara czasu wisieć na telefonie i słuchać, jak się zachwycasz tym eunuchem, jeśli nie będę mogła tego wykorzystać — warknęła Linda. Aasza Rani była w zbyt dobrym humorze, by się z nią han-dryczyć. — Dobra, zobaczymy się za godzinę. Amma była bardzo podejrzliwa. — Kto to dzwonił? — zapytała. — To tylko Linda — odparła niedbale Aasza Rani. — To tylko Linda — przedrzeźniała ją amma. — Ha. Ta dziewczyna to niedobrego. Przestrzegałam cię przed nią. Nie jest ci życzliwa. To intrygantka. Dlaczego się z takimi zadajesz? Aasza Rani uśmiechnęła się tajemniczo i nie odpowiedziała. Amma nie miała pojęcia o małżeńskich planach córki. Wściekła się, słysząc, jak Aasza Rani informuje producenta o zwrocie zaliczki. — Czyś ty oszalała? Co ty wyprawiasz? — pieniła się. — Muszę trochę odpocząć. Jestem zmęczona, ammo. Chcę wyjechać na wakacje — odparła beztrosko Aasza Rani. — Bzdura! W twoim wieku zmęczona? Jesteś zdrowa jak koń. Nic ci nie dolega. Teraz jest pora, żeby zarabiać — rzekła amma z pogardą. — Zarabiać, zarabiać, zarabiać. Tylko to masz w głowie. Nie jestem twoją maszynką do zarabiania. Dość już zrobiłam dla wszystkich, dla ciebie, Sudhy i innych, a teraz chcę mieć trochę czasu dla siebie i korzystać z życia. Amma obrzuciła ją wściekłym wzrokiem, jej oczy płonęły. — Niewdzięczna dziewucho! Tyle dla ciebie poświęciłam: młodość, czas, energię. Po co? Żebyś została gwiazdą. A ty jak traktujesz swoją rodzinę? Chcesz wszystko odrzucić dla jakiegoś głupiego kaprysu, dla jakiegoś dupka? Powiedz mi,
Dziecinko, czy ten marny aktorzyna zaopiekuje się tobą na starość? Czy zajmie się twoją ammą albo siostrą? Same musimy o siebie zadbać. Jutro nikt nie będzie chciał na ciebie spojrzeć. Dziś jesteś sławna, odnosisz sukcesy. Indie ścielą ci się do stóp. Ale ludzka pamięć jest krótka. Jeśli rzucisz film, inne dziewczyny wskoczą na twoje miejsce. I ci sami wielbiciele, od których dziś nie możesz się opędzić, zaczną uganiać się za nimi. Tak to już jest na tym świecie. Arogancją wiele nie zdziałasz. Słuchaj swojej ammy. Nikt inny nie powie ci prawdy. I ostrożnie z tym dziewuszyskiem. Nie ufaj dziennikarzom, są jak węże: podstępni i zjadliwi. Ona cię ukąsi przy pierwszej okazji! — Pokręćmy się po mieście albo chodźmy do zoo. Dokądkolwiek. Mogłybyśmy zacząć od Bramy Indii i obejrzeć groty na Elefancie. Jestem w Bombaju już tyle lat, a niczego jeszcze nie widziałam. Tylko wnętrza wytwórni i pięciogwiazdkowych hoteli. Chcę się powłóczyć po targach. Zrobić zakupy w Kala Niketan. Zaszaleć w Chor Bazaar. Byłaś tam kiedyś? Akszaj tyle mi o tym opowiadał. Wpadnijmy na obiad do jakiejś uroczej małej knjpki w Udipi. Kupmy sari z Kala Niketan. Poszukajmy sandałów w galerii Oberoj, zróbmy coś innego, fantastycznego! — rzekła z podnieceniem Aasza Rani, gdy tylko Linda przeszła przez próg. Linda spojrzała na nią, jakby aktorka postradała zmysły. — To ma być fantastyczne? Ależ moja droga, robimy to codziennie. Elefanta! Zdajesz sobie sprawę, że droga tam i z powrotem zajmie nam jak nic z pięć godzin? Nawet cudzoziemcy dobrze się zastanowią, zanim wsiądą na prom. A pomyślałaś o tych tłumach? — Nie umaluję się. Albo nałożę burkę. Mam gdzieś schowaną. Wkładałam ją na samym początku, gdy chodziłam oglądać swoje filmy na zwykłych seansach. Miałam straszną
frajdę, słuchając uwag publiczności, widząc jej reakcję. Od lat czegoś takiego nie robiłam. No chodź. — Zgoda — przystała niechętnie Linda. — Ale zawrzyjmy umowę. Ty dasz mi wywiad na wyłączność, w którym wyjaśnisz, dlaczego rezygnujesz, a ja przelecę się z tobą po tych slumsach. — Umowa stoi — rzekła ufnie Aasza Rani. Pomysł małżeństwa nie przypadł Akszajowi do gustu. — Adżar mnie zabije — oznajmił Aaszy Rani. — A kim jest Adżar? Twoim aniołem stróżem? Mało już dla niego zrobiłeś? Zrozumiałabym, gdybyś powiedział, że Malini się zdenerwuje. Ale teraz nie chcę myśleć o nikim, ani o nich, ani o ammie, ani o producentach, o nikim. Chcę się skupić na nas. I na naszym życiu! — Pomyślałaś o konsekwencjach? W Indiach obowiązują prawa, prawa przeciwko bigamii. Musimy się poradzić jakiegoś dobrego adwokata. Swojego nie mogę zapytać, wychlapie Malini i Adżarowi. Doradza nam we wszystkich sprawach. Zajmuje się funduszem powierniczym naszych dzieci — wykręcał się Akszaj, wiercąc się na krześle. — Zajmę się wszystkim. Porozmawiam z kimś. Znajdziemy sposób. Przekonasz się — zapewniała Aasza Rani. Parę dni później wróciła z triumfalną miną. — Akszaju, już wiem, co zrobimy! Możemy się pobrać, a nasze małżeństwo uzna cały świat! — Czekała na jego reakcję. W oczach miał ostrożność. — Nie jesteś ciekaw, co odkryłam? — Zaśmiała się. — No powiedz. — Mahometanizm — oznajmiła. — Oboje przejdziemy na mahometanizm. To proste. Najpierw nawróci nas kadi*, zmienimy imiona, a potem weźmiemy ślub i po sprawie. W ten
* Kadi —muzułmański duchowny.
sposób nie musisz przeprowadzać rozwodu ani nic! Będę twoją prawnie poślubioną drugą małżonką. Muzułmanie mogą mieć cztery, lecz raczej skończ na mnie. — Wiedziałem, że na to wpadniesz, próbowano tego już wcześniej. Nie jesteśmy pierwszymi aktorami, którym to przyszło do głowy — rzekł Akszaj, unikając jej spojrzenia. — No to tym lepiej, że inni też tak zrobili — wywodziła Aasza Rani. — Nikt się nie zdziwi, kiedy się dowie. — Jesteś strasznie uparta. I strasznie głupia. Naprawdę uważasz, że to takie proste? Ze wszyscy to uznają i nie będzie żadnej sensacji? Otóż grubo się mylisz. A poza tym nie chcę przejść na mahometanizm. Wierzę w moją religię. Nie chcę porzucać mojej wiary. Urodziłem się hindusem. Chcę umrzeć hindusem. Chcę zostać spalony, nie pogrzebany. Nie chcę zmieniać imienia na Aslam Chan czy coś takiego. Dlaczego sądziłaś, że taki niedorzeczny plan wypali? — Sądziłam, że wypali, bo tego chciałam. Ale tobie na tym nie zależy! Zacząłeś ze mną kręcić, bo twoja kariera się sypała, a przed żoną robisz ze strachu w spodnie. Niech cię szlag trafi, niech cię szlag... — Aasza Rani upadła na kanapę i zaniosła się niepowstrzymanym szlochem. Kiedy amma zmusiła wreszcie strażnika, by wyważył drzwi, znalazła Aaszę Rani rozciągniętą bezwładnie na łóżku. Podbiegła, by czym prędzej przykryć jej odsłonięte nogi, wiedząc, że strażnik będzie się gapił na nie łapczywie. Zauważyła pustą fiolkę po pastylkach i na pół opróżnioną szklankę wody. Nie miała chwili do stracenia. Do kogo zadzwonić? W pierwszym rzędzie przyszedł jej do głowy Kiszenbaj. Zjawił się w ciągu pół godziny. — To może być sprawa dla policji — rzeki, zmierzywszy puls Aaszy Rani. — Straciliśmy już mnóstwo czasu. Zawieźmy ją do tej prywatnej kliniki nieopodal. Nikomu ani słowa. Prasa nie może się o niczym dowiedzieć. Jej kariera wisi teraz
na włosku. Zła prasa może ją dobić. Znasz jakiegoś dobrego lekarza? Czy zadzwonić do mojego rodzinnego? Przynajmniej nic nie wychlapie. Ile pastylek połknęła? Dlaczego trzymasz takie rzeczy w domu? Amma załamała ręce. — No przecież do głowy mi nie przyszło, że ta głuptaska zrobi coś takiego. Mam parę tabletek dla siebie, bo czasem nie mogę zasnąć. O Boże! Nie miałam pojęcia, że ta idiotka wytnie mi taki numer. Zadzwonić po karetkę? — Nie, nie — odparł pospiesznie Kiszenbaj. — Zawieziemy ją vanem. Zwolnij kierowcę. Będziemy ją musieli zanieść oboje. Sami to załatwimy. Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, kariera Aaszy Rani jest skończona, wiem, co mówię. „Próba samobójcza Aaszy Rani" — krzyczały nagłówki wieczornej gazety. Nazwisko Lindy, autorki tekstu, biło w oczy. Linda nie chciała czekać cały miesiąc, by zamieścić sensacyjne wieści we własnym magazynie, więc sprzedała artykuł gazecie pod warunkiem, że zamieszczą go na pierwszej stronie i dużym drukiem podadzą jej nazwisko. Krótka zgrabna opowiastka pełna była zwierzeń Aaszy Rani przeznaczonych wyłącznie dla uszu Lindy. Dziennikarka wiernie przekazała też uczucia i myśli, które czasem wymykały się młodej aktorce. Przytaczała słowa Aaszy mówiące o rozczarowaniu branżą filmową, o zamiarach rezygnacji z kariery, a także o chęci poślubienia Akszaja, z którym chciała mieć dziecko. To był druzgocący cios. Kiszenbaj i amma nie mogli uwierzyć własnym oczom. — Czy to prawda? — zapytał Kiszenbaj. Amma potrząsnęła głową. — Aasza Rani straciła rozum. Postradała zmysły. Nie, mam nadzieję, że to nieprawda. W ogóle mi o tym nie wspominała. Ale przez ostatnich parę dni była bardzo tajemnicza. Nic mi nie mówiła. Na pewno ta diablica Linda wymyśliła te
bzdury, żeby mieć bombę dla prasy. Aasza Rani nie zrobiłaby czegoś takiego, znam moje dziecko. To ta baba z piekła rodem. Ostrzegałam Dziecinkę przed nią. Teraz wreszcie otworzą się jej oczy. Ci wszyscy dziennikarze są tacy sami. Tą świnią Lindą zajmę się później. Biedny, biedny dzieciak.
CZĘŚĆ DRUGA
AASZA RANI Aasza Rani po dwóch dniach odzyskała przytomność. Była oszołomiona i nie wiedziała, co się z nią dzieje, lecz gdy tylko jako tako doszła do siebie, zapytała o Akszaja. — Nic mu nie jest? Amma i Kiszenbaj wymienili spojrzenia. Wówczas to Aasza zauważyła czającego się w kącie Kiszenbaja. — Co on tu robi? Kto go wpuścił? Kiszenbaj uspokajająco położył rękę na jej dłoni. — Leż spokojnie. Spróbuj odpocząć. Odpręż się trochę. Nic się nie dzieje. Wszyscy mają się dobrze. Aasza Rani usiłowała się podnieść, ale siły ją zawiodły. — Skąd się wzięłam w tym okropnym pokoju? Chcę do domu! Zabierzcie mnie zaraz do domu! Nie zostanę tu! Amma objęła ją. — Musisz jeszcze poleżeć parę dni. Posiedzę przy tobie. Sudha może przyjechać do ciebie z Madrasu. O nic się nie martw. Teraz wszystkim zajmuje się Kiszenbaj. — Nienawidzę go — łkała Aasza Rani. — Nienawidzę za to, że wcisnął mnie do filmu, że zrujnował mi życie. Nigdy mu nie wybaczę, nigdy. A teraz zabierz mnie do domu. Chcę wrócić do domu! Dopiero dwa tygodnie później Aasza Rani była w stanie przeczytać zjadliwy tekst Lindy. Do domu ciągle dzwonili
dziennikarze żądni drastycznych szczegółów, ale spławiała ich amma. Rozmaite pisma zdążyły już podać własne wersje samobójstwa. Aasza Rani znalazła się na okładkach czołowych magazynów filmowych, trafiła też do kolumny „Sensacje" tygodnika politycznego. „Rolę" Akszaja w jej próbie samobójczej rozdmuchano do granic przyzwoitości, zamieszczono też w ramkach kilka wywiadów z Malini, która twierdziła uparcie, że „nie mamy z tym nic wspólnego", przy czym zawsze wypowiadała się w liczbie mnogiej — w imieniu swoim i męża. Płody dziennikarskich piór wahały się od wyraźnie niedorzecznych po prawdziwie nikczemne. Aaszę i Akszaja okrzyknięto współczesnymi Salimem i Anarkali, legendarną parą tragicznych kochanków, zrobiono też kilka złośliwych przytyków na temat nieodwzajemnionej miłości. Napływały listy i kwiaty, w tym bukiet z kartką od Lindy. Amma spojrzała nań i wzdrygnęła się, jakby dotknęła czegoś skażonego i obrzydliwego. Bez słowa wyrzuciła do śmieci róże i podarła kartkę. Aasza Rani usłyszała, jak mówi do Kiszen-baja: — Co za bezczelność. Już ja jej pokażę. Sprawa o zniesławienie za dużo by kosztowała i w końcu ucierpiałaby na niej nasza Dziecinka. Ale pogadam z Amirczandem. Już on załatwi tę wiedźmę. W oświadczeniach dla prasy Malini zawsze podkreślała, że to Aasza Rani narzucała się Akszajowi, choć mąż dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że go to nie interesuje. Przytaczano również słowa Adżara: „W moim bracie kocha się mnóstwo kobiet. Czy można obwiniać go o to, że któraś chciała się zabić z zawiedzionej miłości?". Tylko Akszaj odmówił udzielania wszelkich wywiadów. Stal się chłodny i nieprzystępny, zachowując złowieszcze milczenie. Aaszę głęboko raniła jego obojętność, nie potwierdzał bowiem żadnych plotek ani też im nie zaprzeczał. Nie przyznał nawet, że łączył ich jakikolwiek związek. Jakby w jego
mniemaniu samobójstwo się powiodło i Aasza Rani przestała istnieć. Ale ona nadal pragnęła się z nim zobaczyć. Marzyła, by ją dotknął. Wpijała się wzrokiem w bukiety i kartki w poszukiwaniu znajomych bazgrołów. Choć słowa. Znaku. Parę razy dziennie pytała ammę, czy nie ma od niego jakichś wieści. Amma udawała, że nie słyszy, i przetrzepywała poduszki. Jak na ironię próba samobójcza Aaszy Rani dodała skrzydeł karierze Akszaja. Jak wyjaśnił to Kiszenbaj: „Aasza Rani jeszcze raz zrobiła z niego gwiazdę. Skoro gotowa była za niego umrzeć, publiczność uznała, że to zapewne niezwykła postać. Musi być w nim coś, skoro ktoś taki jak Aasza Rani kocha go — i to do tego stopnia. Dobra, niech mu pójdzie na zdrowie. Tak mu widać pisane. My zajmijmy się naszą dziewczynką. Musi wrócić na plan w ciągu miesiąca, inaczej nawet jej rozpoczęte filmy przepadną". Kiszenbaj pouczył ammę, że ma pilnować, by Aasza Rani należycie się odżywiała, piła soki owocowe i zsiadłe mleko oraz jadła prażone orzechy, żeby wróciły jej kolory. Aasza Rani jednak nie garnęła się do powrotu do pra- [ cy. Apatyczna i nieszczęśliwa snuła się po domu, tęskniąc za Akszajem. Nie chciała przeglądać nowych scenariuszy ani zastanowić się nad propozycją przyjęcia roli w prestiżowym serialu telewizyjnym. „Praca zaleczy rany — kładła jej do głowy amma. — Musisz wrócić na plan. Tylko wtedy zapomnisz. A kto wie, jeśli ci się poszczęści, spotkasz właściwego mężczyznę. Nie jestem samolubem. Chcę, byś wyszła za mąż.... Żebyś się ustatkowała. Ale najpierw musisz ułożyć sobie życie jak należy. Nie spodziewaj się, że ten łobuz zmieni zdanie. Wszyscy mężczyźni są tacy sami. Za żadne skarby nie zostawi żony. Zwłaszcza teraz, kiedy dzięki tobie jego kariera znowu nabiera rozpędu. On już cię nie potrzebuje. Im szybciej porzucisz te bezsensowne mrzonki, tym lepiej".
Aasza Rani wiedziała, że amma ma rację. Lecz wspomnienie Akszaja dręczyło ją dzień i noc. W każdej sekundzie myślała o nim i o wspólnie spędzonych chwilach. Z płaczem wyznała ammie: „To wszystko na nic. Nie mogę o nim zapomnieć. Nie przeklinaj go przy mnie. Jest moim bóstwem. Uwielbiam go. Jeśli trzyma się z dala, ma swoje powody. Szanuję jego decyzję". Akszaj z kolei wszystko zostawił na głowie Adżara i jak zwykle posłuchał jego rady. „Wybij ją sobie z głowy — tłumaczył Adżar Akszajowi. — To nie jest kobieta dla ciebie, to zwyczajna zdzira. Znajdę ci lepsze dziewczęta, młodsze, ładniejsze. Nie mówię, że masz dochowywać wierności żonie. Jako największy ogier Indii masz obowiązek dupczyć najpiękniejsze kobiety świata. Tylko zostaw tę modliszkę". Ale Adżar i Malini nie mogli wybić Akszajowi z głowy poczucia winy i utraty, które go zżerało. Zaczął brać lekcje gry na sitarze, co posłużyło mu za wymówkę, by całymi godzinami przesiadywał zamknięty w pokoju. „Ćwiczę" — odpowiadał, gdy Malini pytała, co tam robi sam jeden. Przygnębiony, strapiony i często zasapany Akszaj stracił urodę i osobowość. Wychudły, o zapadniętych oczach, udręczony, stał się ruiną człowieka. Przybyła Rita, by zobaczyć, co się dzieje. Jej mąż wpakował pieniądze w produkcje Akszaja. Malini wpuściła ją i próbowała zająć jedzeniem. — Skosztuj jeszcze samosę. Zimnej kawy? Najlepsza w Bombaju. Rita bezustannie poruszała ustami, pochłaniając kolejny kęs, lecz wzrok miała utkwiony w drzwiach Akszaja. — Przejdźmy do rzeczy, Malinidżi. Przyszłam w sprawie Akszajdżiego. Co mu jest? Wiesz, że możesz mi zaufać. Załamanie nerwowe czy... Malini zaśmiała się nerwowo.
— Nic z tych rzeczy. Akszaj czuje się dobrze. Za ciężko pracował. Ale po dwutygodniowym odpoczynku wróci na plan jak nowy. Rita nałożyła sobie ciasta. — Niczego przede mną nie ukrywasz, co? Słyszałam dziwne opowieści. — Wszystko to bzdury, Ritadżi — rzekła Malini, nakładając jej na talerz kolejne słodkości. — To zwykłe plotki. Ludzie są tacy zazdrośni. Te brednie rozpowiadają jego rywale. To nieprawda. Akszaj jest trochę zmęczony i tyle. Widziałaś moje nowe japońskie perły? Rita jednak nie dała się zagadać. — Czy to ma coś wspólnego z problemami Aaszy Rani? Słyszałam, że chodziło o Akszaja. — Nonsens! Co Akszaj ma wspólnego z tą kobietą? W domu nie wymawiamy nawet głośno jej imienia. To wszystko jej wymysły. Co biedny Akszaj może zrobić? Powtarzał jej tysiąc razy: „Przestań snuć te mrzonki". I nawet tego już nie mówi, żeby jej coś nie strzeliło do głowy. To wariatka. Uważam... uważamy, że przydałby się jej psychiatra. Całkiem jej odbiło. Potrzebuje pomocy. Zupełnie zbzikowała — podsumowała Malini ostrzej, niż zamierzała. — Wiesz, zgodził się ją poślubić. Mówili mi to ludzie niezwykle godni zaufania — rzuciła Rita, kierując wzrok na ociekające tłuszczem kulki serowe. Malini niespiesznie nalała filiżankę herbaty ze srebrnego serwisu, po czym odparła z wolna: — Ta kobieta zrobi wszystko, by zaszkodzić Akszajowi. I zniszczyć naszą rodzinę. Kiedy się zorientowała, że niczego w ten sposób nie osiągnie, zaczęła rozsiewać te niedorzeczne opowieści o ich małżeństwie. O jakim małżeństwie? Czy myśmy się rozwiedli? Akszaj nigdy w tym domu nie wypowiedział tego plugawego słowa. Biedna kobieta, wszystkie jej plany wzięły w łeb. Żal mi jej. Żyje we własnym świecie.
Małżeństwo! Ha! Czy uważa, że mój mąż kompletnie zwariował? Całkiem niespodziewanie Rita zmiękła i wzięła ją za, rękę. — Spokojnie, kochana. To się zdarza w małżeństwach. Wszystkie bywamy w takiej sytuacji. Nie ma co histeryzować. Już o tym rozmawiałyśmy. Ale jedno muszę ci jeszcze raz powtórzyć. Jeśli chcesz zatrzymać męża, i to tak, żeby naprawdę był przy tobie, nie tylko tkwi! tu fizycznie, bądź dla niego dobra. Otocz go miłością. On tego potrzebuje. Czuje się samotny i zagubiony... Kochana, możesz powiedzieć, że to nie mój interes. Możesz mi coś nabajerować. Tylko co ci z tego przyjdzie? Jestem twoją przyjaciółką. Jestem przyjaciółką całej branży. Zależy mi, żeby wszystkim się dobrze powodziło, żebyśmy żyli wygodnie i byli szczęśliwi. Przyznaję, że chodzi mi też o biznes, gdyż mam tu swój interes, ale martwię się o was oboje jako starsza niewiasta, która zna życie. — Mężczyźni z branży—ciągnęła—czuj ą się bardzo niepewnie, choćby nie wiem jakie sukcesy odnosili. W istocie im zawrotniejszą robią karierę, tym mniejsze mają poczucie bezpieczeństwa. Weź mojego męża. Po każdym kasowym filmie czuje się bardziej nieszczęśliwy. Od razu myśli o następnym. „Zarobię na nim czy stracę wszystko?". Tak samo twój mąż. „Czy następny film przyniesie sukces czy zrobi klapę? Czy producenci nadal będą walić drzwiami i oknami? Czy wielbiciele mnie nie opuszczą?". W takich chwilach mężczyzna potrzebuje wyrozumiałej kobiety. — Problem polega na tym — mówiła Rita — że stałyśmy się zachłanne. Strasznie zachłanne. I od małżeństwa oczekujemy nie wiadomo czego. Jak choćby ja. Jestem już ponad dwadzieścia lat z tym facetem i ciągle się spodziewam, że będzie pamiętał o moich urodzinach. O rocznicy. Że da prezent. Wyda przyjęcie. Idiotka. Powtarzam sobie: „Nie bądź głupia, kobieto". Mężczyźni zapominają o takich rzeczach już
po paru latach. Pragniemy romansu jak na filmach. Chcemy, by mężowie siedzieli u naszych stóp, podczas gdy my będziemy im śpiewać piosenki i karmić ich winogronami. Chcemy, by byli naszymi niewolnikami i spijali nam z ust każde słowo. A co my im mówimy? „Służąca dziś nie przyszła" albo: „Kochanie, trzeba zapłacić jubilerowi". Żyjemy jakimiś urojeniami. Domagamy się, by z nami rozmawiano, poświęcano nam uwagę, rozpieszczano. Co za bzdury. Powinnyśmy być szczęśliwe, jeśli nas nie biją, nie palą, nie torturują, nie obrzucają obelgami ani nie porzucają. I tyle. Malini coraz uważniej wsłuchiwała się w jej słowa. Starsza kobieta czule ją objęła i rzekła: — Chodźmy do Akszaja. Może się czuć osamotniony. Pod okiem ammy Aasza Rani szybko dochodziła do zdrowia. Ale była zamknięta w sobie i milcząca. — Ammo, zabierz mnie do Madrasu — prosiła. — Chcę jechać do Tirupati. Chcę błagać Boga o jedną jedyną rzecz, za którą byłam gotowa poświęcić życie. Dlaczego mnie ratowałaś, ammo? Dlaczego nie dałaś mi umrzeć? Amma nie przejmowała się zbytnio. Po cichu szepnęła Ki-szenbajowi: — Jest jeszcze słaba. Jak mogę ją teraz wywieźć? Producenci są wściekli. Aasza Rani ma wobec nich pewne obowiązki. Kiszenbaj próbował zmiękczyć jej serce: — Madras dobrze małej zrobi. Będzie miała domowe jedzenie. Odetchnie wśród swoich. Niech się oderwie od tego wszystkiego. Im dalej od Akszaja i Abhidżita, tym lepiej. Amma nie chciała o tym słyszeć. Po dziesięciu dniach wypchnęła Aaszę z powrotem na plan. „Praca, moja droga, to najlepszy lek na wszystko". Aasza Rani nienawidziła tych niekończących się porannych jazd zatłoczonymi drogami i wąskimi uliczkami. Co dzień musiała stawiać czoło palącym promieniom słońca i zimnym
wejrzeniom ludzi, którzy jej nie rozumieli. Lubiła tylko jeden odcinek tej podróży, okolice zatoki Mahim, gdzie droga skręcała na lotnisko. Pamiętała, jak po przyjeździe do Bombaju urzekł ją widok tej rybackiej wioski i żagli wydymanych wiatrem. Rybacy wyglądali na ludzi szczęśliwych i pracowitych. Granice ich świata zamykały się wokół łódek. Parę metrów dalej przebiegała główna arteria miasta, dzień i noc zatkana autami. Jeśli nawet słyszeli bezustanne trąbienie ciężarówek, taksówek i samochodów nie mogących się doczekać zmiany świateł, niczego nie dawali po sobie poznać. Z ich twarzy można było wyczytać, że całkowicie pochłaniają ich własne zajęcia. Kobiety suszyły muszle wprost na rozgrzanej smole szosy, a nagie dzieci bawiły się beztrosko, choć w odległości paru centymetrów od nich śmigały wyładowane towarami ciężkie wozy. Czy te kobiety martwiły się o swoją przyszłość? Aasza Rani często się nad tym zastanawiała, zwłaszcza gdy widziała, jak w czasie deszczu kulą się w swoich łódkach. Kiedyś, pod wpływem impulsu, postanowiła się zatrzymać przy kościele w Mahim. Miała wówczas pokojówkę z Goi, która podczas wstępnej rozmowy postawiła jasno jedną sprawę: — Proszę pani, raz w tygodniu na dwie godziny w środę wieczorem muszę mieć wychodne. — Aasza Rani zapytała, w jakim celu. — Nowenna — odparła po prostu. — Nowenna? — Chodzimy do Najświętszej Marii Panny do kościoła w Mahim i zanosimy prośby. Widzi nas tylko we środy. Ślubujemy, a gdy spełni nasze prośby, dajemy jej prezent po dwudziestu jeden środach. Proszę pani, przychodzą tam różni ludzie, nie tylko katolicy. Najświętsza Matka jest bardzo łaskawa. Spełnia prośby wszystkich. Aaszę tak ujęła niekłamana szczerość i wiara, że w następną środę sama postanowiła pójść do kościoła. Była głęboko poruszona i ogarnęła ją dziwna pokora na widok ludzkich mas, które przybyły do świętego miejsca. Wierni przynosili
plastikowe członki, niemowlęta z wosku, domy dla lalek, świece, wieńce. Ludzka fala zaniosła ją do środka i Aaszy aż zaparło dech, gdy stanęła przed głównym ołtarzem. Był bardzo piękny, a zarazem prosty. Zdyscyplinowany tłum zachowywał w kościele porządek. Każdy pałał żarliwą wiarą i nadzieją, że smutnooka Pani spełni jego najgorętsze życzenia, i modlił się o to ze szczerego serca. Aaszy przypominało to Tirupati. A raczej obraz Tirupati, jaki przekazała jej amma. Owego wieczoru o nic nie prosiła. Pokłoniła się tylko i odjechała do domu. Lecz dzisiaj przybyła błagać o życie, o Akszaja. Ku przerażeniu Aaszy Rani zdało się jej, że Najświętsza Matka zmarszczyła czoło z dezaprobatą. Na wieść o samobójczej próbie Aaszy Rani Abhidżit pognał do jej domu, ale służący nie chciał go wpuścić. Od tego dnia ciągle słał jej kwiaty i bileciki. Amma postępowała zgodnie z radą Kiszenbaja: „Abhidżit to jeszcze dziecko. Jego ojciec trzęsie się nad jedynakiem. Zniszczy nas, jeśli się dowie o tej głupocie. Słyszałem, że synowa Amrisza spodziewa się pierwszego dziecka. Niech ten młody kozioł tu się nie pokazuje!". Abhidżit dopadł wreszcie Aaszę Rani w wytwórni miasteczka filmowego — gdzie grała boginię Sita, a partnerował jej Tushar Ram. Na widok Abhidżita, który stał tam, obracając w palcach kluczyki do samochodu, oczy jej zabłysły. Czuła się teraz tak przeraźliwie samotna, nawet Linda wycofała się z jej życia. Linda, jej jedyny kontakt w Bombaju i z Bombajem, zniknęła. I Akszaj — jedyne ogniwo łączące ją z branżą filmową, Akszaj — jedyny powód, dla którego tu tkwiła — również zniknął. Pomyślała, że Abhidżit dobrze wygląda. Małżeństwo najwyraźniej mu służy. Podszedł do niej i rzekł serdecznie: — Tak się cieszę, że cię widzę. Dobrze wyglądasz. Właściwie fantastycznie. Parę razy usiłowałem się z tobą zobaczyć, gdy byłaś... gdy nie czułaś się zbyt dobrze. Ale...
— Małżeństwo ci służy — przerwała mu żywo Aasza, próbując zmienić temat. — Nie małżeństwo — poprawił ją. — Szwajcaria. Wyjechałem tam na parę miesięcy. Właśnie wróciłem. Nie mogłem się doczekać, żeby się z tobą spotkać. Jesteś wolna, to znaczy, jak już z tym skończysz? Sita, tak? Nieźle. Po tym filmie będziesz miała całe Indie u stóp. Prawdziwa bogini! — To już całkiem inna opowieść. Zrobiliśmy z Sity współczesną kobietę o liberalnych poglądach. I podoba mi się ta rola — zaśmiała się Aasza Rani. — Również próba ognia? — Jeszcze do tego nie doszliśmy. Ale może wymyślimy jakąś nową wersję. Dobrze, spotkajmy się po zdjęciach — zaproponowała. Abhidżit zrobił rozanieloną minę. — Nie wierzę własnym uszom. Byłem pewien, że mnie przegonisz. Przekupiłem ochroniarza, żeby wpuścił mnie na plan. Stosujecie szczególne środki bezpieczeństwa! Może myślał, że jestem szpiegiem z ekipy konkurencyjnego producenta. Więc mam zaczekać czy przyjść później? A nawiasem mówiąc, są tam jacyś wścibscy reporterzy? Boję się ich. Nie chcę, żeby mój stary się dowiedział. Myśli, że wizytuję jakąś fabrykę, którą zamierza przejąć. Muszę się też pozbyć kierowcy. Cholerny kapuś. Stary najął go, żeby mnie szpiegował i donosił mu o wszystkim, co robię. A może jest na liście plac Nikity. Kto wie. Strasznie upierdliwy facet! Aasza Rani uśmiechnęła się pobłażliwie. — Zobaczymy się za parę godzin. Może pojeździsz sobie po okolicy? Jest tu całkiem ładnie, zwłaszcza teraz, po deszczach. Wszędzie świeża zieleń. — Nie, dzięki. Zaczekam na ciebie w Leela Kempiński. Lubię tamtejszą Waterfall Cafe. Wiesz co, wynajmę tam apartament, a ty do mnie podjedziesz. Zgoda? Aasza Rani zawahała się.
— Amma ma mnie teraz stale na oku. Wyśle patrol policyjny, jeśli nie wrócę do domu. Jest więcej niż gorylem. Mój drogi, twój kierowca przy mojej ammie to pikuś. — Zrób z nią coś. A ja zrobię coś z nami. Do zobaczenia, wyglądasz pięknie. I seksownie. Kiedy już będę mógł zedrzeć z ciebie ubranie? Dzięki Abhidżitowi Aasza Rani przestała myśleć o Ak-szaju. Gdy tylko weszła do jego apartamentu, zaproponował, by się napili. — Trzeba to uczcić — powiedział, wyciągając korek od szampana. Aasza Rani opierała się, ale w końcu uległa, widząc, jak ważna jest to dla niego okazja. Szampana nie znosiła. Ilekroć go kosztowała, reagowała tak samo: dlaczego ludzie piją takie słodkie świństwo? Po szampanie wzdymało ją i kręciło jej się w głowie. Abhidżit uświadamiał młodą aktorkę: — Wy, ludzie z filmu, nie umiecie go pić. To nie wóda, którą się po prostu wychyla. To trunek delikatny i wyrafinowany. Nie jest to napój alkoholowy, lecz stan umysłu. Nauczę cię go doceniać, delektować się nim. Szampan to świętowanie. Są szampany i szampany. Zacznijmy od pierwszej lekcji. Na przykład ten kieliszek. Jest nieodpowiedni. Szampana należy pić ze żłobkowanego kieliszka, żeby bąbelki nie uchodziły. Spójrz na tę butelkę i w jaki sposób ją schłodzono. Wszystko nie tak. Rocznik też jest zły. Ale mniejsza z tym. Później do tego dojdziemy. Są ciekawsze rzeczy. Przede wszystkim musisz wiedzieć, że przy kieliszku szampana nie jesteś samotna, są jeszcze te miliony bąbelków. A teraz bądź grzeczna i pociągnij łyk jak dama, nie przechylając tak mocno kieliszka. Obróć szampana w ustach językiem, o tak. I przekąś tym. Próbowałaś już kiedyś kawioru? Nigdy? Boże wielki! Ależ z ciebie dzikuska. Nie, to nie są ziarna papai. Nauczę cię też delektować się kawiorem. Nie pytaj, co to jest. Jeśli ci powiem,
pewnie zwymiotujesz, zmarnujesz szampana i zniszczysz dywan. — Hen, tam, jest wielki świat, o którym nie masz zielonego pojęcia — monologował. — I chcę ci go pokazać. Pojedź ze mną. Gdzieś, gdzie nikt nas nie zna. Gdzie nie ma uprzykrzonych reporterów, zadurzonych wielbicieli, wtyk taty, gdzie wykąpię cię w wannie z szampanem. Gdzie obudzimy się rano i przepłuczemy nim usta. Gdzie banieczkami umyję ci włosy. Zaraz, dokąd moglibyśmy pojechać? Nie do Londynu, tam za dużo Indusów, a na dodatek cały klan Nikity. Nie do Nowego Jorku, bo tam pełno wścibskich Azjatów. Nie do Paryża, bo za słabo mówię po francusku. Wiem! Nawet mój stary na to nie wpadnie. Do Nowej Zelandii, ot co! Polećmy do Auckland. Jest tam wyłącznie mnóstwo owiec. Raczej nie widziały żadnego twojego filmu. Możesz im powiedzieć „mee", jeśli któraś pierwsza się odezwie. A prócz tego memu tacie przedstawiono jakiś mglisty projekt. Muszę się więcej na ten temat dowiedzieć. To coś o najnowszych metodach hodowli owiec. Powiem tacie, że muszę sprawdzić na miejscu, jak sprawy wyglądają. Uwierzy mi. A ty się zajmij swoją ammą. Aasza Rani nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie też może leżeć Nowa Zelandia. Następnego wieczoru, który spędzili wspólnie, Abhidżit wręczył jej atlas świata i kazał pokazać ten kraj na mapie. Wtedy po raz pierwszy w życiu uważnie przyjrzała się mapie. Głupio jej się zrobiło, że nie wie nawet, gdzie by tu z grubsza dziabnąć palcem. Wiedziała, że do Nowej Zelandii jeżdżą indyjskie drużyny na rozgrywki krykieta. A i to tylko dlatego, że kiedyś miała krótki romans z pewnym graczem. Pamiętała jednodniowy wypad do Dubaju z Rameszem, pełnym galanterii sportsmenem. Była to przelotna miłostka. Trwała góra parę miesięcy. Ale ich nazwiska błyszczały w na-
główkach pierwszych stron prasy międzynarodowej, zwłaszcza gdy Aasza Rani pojawiła się na meczu w minispódniczce („nieislamskie i nieprzyzwoite" — syczały miejscowe gazety.) A związek ten zapadł jej w pamięć na zawsze z tego powodu, że Ramesz był najlepszym kochankiem w dotychczasowym życiu Aaszy Rani. Krążyły plotki, że brał specjalne zastrzyki, by zachować pełną formę przez trzy godziny, ale był to tylko żarcik kolegów z drużyny. Aasza uznała go za bardzo troskliwego i wrażliwego partnera. Najlepszego, jakiego dotąd miała. Podniecał ją delikatnie i co więcej, czule do niej przemawiał. Jakże różniło się to od wszelkich poprzednich brutalnych stosunków, podczas których mężczyźni tylko postękiwali. Ramesz naprawdę pokazywał klasę. Zazwyczaj zaczynał od kąpieli w pianie, podczas której namydlał Aaszę całą, masując jej starannie kark, palce u nóg, łydki i miejsca pod kolanami. Jako jedyny z kochanków wprawnie mył jej włosy i nakładał odżywki. Pamięta pewną szczególnie upojną noc. Panował odpowiedni nastrój, rozbrzmiewała współgrająca z nim muzyka. Przy napełnionej wannie stał szampan, leżały wykwintne kanapki. Ramesz wytarł Aaszę wielkim mechatym ręcznikiem, pocierając mocno jej plecy, osuszając zagłębienia za uszami, oklepując skórę między nogami, aż wreszcie dwornie owinął ją szlafrokiem i zaniósł do łóżka. Tu również okazywał nieskazitelne maniery. Rozwiązał pasek szlafroka, wypudrował ją talkiem jak dziecko i patrzał, jak rozkoszuje się jego zabiegami. W miejsca, w których wyczuwa się tętno, nałożył odrobinę guerlaina i czekał, aż woń rozejdzie się po całym jej ciele. — Chcesz spróbować czegoś innego? — zapytał. Aasza zachichotała, gotowa na wszystko. Ramesz wyjął z szafki parę jedwabnych szali. — Wybierz któryś — zaproponował. — Co z nimi zrobisz? — zapytała.
— Cii... dowiesz się. Tylko się rozluźnij, to wszystko. — Mówiąc to, zarzucił jej ręce za głowę i lekko przywiązał do kolumienki łóżka. Aasza Rani rozchichotała się jeszcze bardziej. — Dlaczego mnie wiążesz? — Będziesz miała większą frajdę... przekonasz się. Na pewno ci się spodoba — odparł, pochylając się do jej kostek u nóg. — Wolisz z oczami zasłoniętymi czy nie? — zapytał. — Wypróbujmy jedno i drugie — odrzekła, całkowicie mu się poddając. Po chwili zawiązał jej oczy szalem, szepcząc: — Odpręż się, pokażę ci coś nowego, podniecającego. Nie będzie bolało, zaufaj mi. — I zaczął powoli uderzać ją dwoma szalami zwiniętymi w sznur. Początkowo łaskotanie jedwabiu na nagiej skórze budziło w niej dziwne uczucie, lecz niebawem owładnęły nią zupełnie inne doznania. Z zawiązanymi oczami Aasza Rani zatraciła się w nowym, zakazanym świecie. Ramesz gruchał jej czułe słówka miłości i pożądania, w miarę jak jego razy stawały się silniejsze i bardziej regularne. Na skórze czuła przyjemne mrowienie. Czuła, jak Ramesz wprawnie się na niej porusza, dalej smagając ją jedwabiem. Był to ból tak wyrafinowany, że jęknęła z rozkoszy. Ramesz przerwał nagle. Słyszała jego ciężki oddech. — Jeszcze, nie przestawaj — rozległ się jej głos. Z zamyślenia wyrwał Aaszę Abhadżit, biorąc ją za rękę i stukając jej palcem w Nową Zelandię. Przesunęła nim po zarysach granic kraju. Jakie maleńkie wyspy, pomyślała. Co oni tam robią? W porównaniu z tym kraikiem Madras wydawał się ogromny, a Indie sprawiały wrażenie giganta. — To straszne maciupstwo. Moglibyśmy ją połknąć na raz, jak kanapeczkę — rzekła do Abhadżita.
Amrisz dowiedział się o ucieczce syna, dopiero gdy Aasza Rani i Abhadżit byli już bezpieczni na pokładzie samolotu. Powiadomiła go o tym Malini. Nie bezpośrednio, naturalnie. Ale przez wspólnego znajomego. „Zycie twojego syna legnie w gruzach — oznajmił Kapał Singh Amriszowi w jego gigantycznym biurze, znajdującym się w wieżowcu w południowym Bombaju. — Kręci z tą tanią aktoreczką, z tą zdzirą Aaszą Rani. Zniszczyła już innych mężczyzn i inne małżeństwa. Teraz zwróciła oczy na twojego syna. Musisz się wtrącić i natychmiast zakończyć ten idiotyczny romans. Jeśli żonka się dowie, zważywszy, że jest przy nadziei"... Amrisza rozwścieczyła ta wiadomość. Bardzo polubił młodziutką synową i nakazał, by ze względu na stan Nikity spełniać wszystkie jej życzenia. „W naszej rodzinie urodzi się następca" — ogłosił dumnie na posiedzeniu zarządu, na którym obecny był również Abhidżit. Gdy ojciec wygłaszał ten komunikat, Abhidżit skromnie spuścił wzrok i przyjął gratulacje. Cieszył się ze względu na Nikitę, ale wiadomość o dziecku niezbyt go obeszła. „Chwała Bogu. Teraz przynajmniej przestanie mnie wkurzać, bo będzie miała coś do roboty" — oświadczył swemu partnerowi od sąuasha. Po wyjściu gościa Amrisz długo jeszcze siedział w swym biurze. Teraz rozumiał już, z jakiego powodu syna wieczorami często nie było w domu, choć powinien dotrzymywać towarzystwa żonie, rozumiał, czemu Nikita szuka wsparcia u niego, a nie u własnego męża, i dlaczego Abhidżit nie ucieszył się zbytnio na wieść, że zostanie ojcem. Amrisz z wściekłością zmarszczył brwi. Jak jego syn mógł tak postąpić wobec swej żony, zdradzić ją z tą dziwką, która pójdzie do łóżka z każdym, byle jej należycie zapłacić? Musi wymyślić jakiś plan, by uratować honor rodziny i zdusić skandal w zarodku. Wiedział, że tylko on może ocalić młodziutką bezbronną synową. Zabronił sekretarce łączyć go z kimkolwiek. Nie wolno mu zakłócać spokoju, nie ma mowy o żadnych interesantach.
Po trzech godzinach Amrisz powziął decyzję. Tuż przed północą zadzwonił do swego biura podróży. Osobiście. Słysząc głos Amrisza, agent aż podskoczył. — Załatw mi bilet na następny lot do Nowej Zelandii. Trasa, klasa i linie nieważne. To pilne. Amrisz czekał już na lotnisku w Auckland, gdy Abhidżit i Aasza Rani wylądowali tam po szaleństwie zakupów w Singapurze. Abhidżit pierwszy zoczył ojca w holu. — O Boże! — rzekł, ściskając rękę Aaszy Rani. — On tu jest! — Kto? — spytała niedbale. — Mój ojciec! To on! A niech to jasna cholera! Jak on się dowiedział? O rany, mam nadzieję, że nic się nie stało Nikicie ani dziecku. Bo inaczej po co, do kurwy nędzy, by się tu zwalał? Gdyby to zależało od Abhidżita, zniknąłby bez śladu gdzieś w czeluściach lotniska. Niestety, tkwił w potrzasku. Aasza Rani również była zdenerwowana, lecz starała się to ukryć. Próbowała uchwycić się ramienia Abhidżita, który strząsnął jej rękę. — Zwariowałaś? — warknął. — Zabierz łapy. On patrzy. — Jak odrętwiały wziął ich bagaże i wyszedł na spotkanie ojcu. Amrisz nie zwrócił najmniejszej uwagi na Aaszę Rani. Z Abhidżitem natomiast przywitał się serdecznie. — Nie denerwuj się, wszyscy żyją. Chodźmy. Gdzie się zatrzymasz? Abhidżit spojrzał bezradnie na Aaszę Rani i wyjąkał: — Tato... wszystko ci wytłumaczę. O dziwo, Aasza Rani nieźle się bawiła konsternacją Abhidżita. Znalazła się jakby z boku, gdyż brutalny staruch otoczył ramieniem syna, który omal nie padł pod siłą uścisku taty, po czym wyprowadził potomka jak małego chłopaczka. Sześć godzin później Abhidżit wszedł do ich apartamentu.
— To koniec, kochanie — rzekt słabym, urywanym głosem. — Nie ma co mówić ani wyjaśniać. Tata powiedział wszystko. Jestem wykończony. Nie pytaj o nic, proszę. Wyprowadzam się. Tata mówi, że możesz tu zostać, jak długo zechcesz. Zapłaci wszystkie twoje rachunki. Zostawi ci też pieniądze na zakupy i podróże. Po powrocie do Bombaju dostaniesz jeszcze więcej. Jego ludzie będą z tobą w kontakcie. Nie muszę ci mówić, że to nasze pożegnanie. Aasza Rani spojrzała na niego w milczeniu. Było jej bardzo żal tego wystraszonego żałosnego człowieczka. Wycofałaby się z życia Abhidżita za darmo, ale skoro sami chcą jej dać prezenty, byłaby idiotką, gdyby z nich zrezygnowała. Spokojnie wyciągnęła rękę. — Wszystkiego najlepszego — rzekła. — I podziękuj ojcu za hojność. Powiedz, że skorzystam. Turysta przypadkowo spotkany w kawiarni podsunął jej myśl, by pojechać do Wellingtonu. Dlaczego nie? — A co tam można robić? — zapytała. — Chodzić na spacery, oglądać farmy, pić mleko, jeść sery i liczyć owce. A co innego robią Nowozelandczycy? Aasza Rani spędziła w Wellingtonie dziesięć dni. Miała dla siebie całe dziesięć dni. Nigdy przedtem nie była sama. Całkiem sama — tak jak teraz. Na początku czuła się dziwnie. Myślała, że wszyscy się na nią gapią. I rzeczywiście tak było, ale z powodu ubrań. Postanowiła wydać część pieniędzy Amrisza na nową garderobę. Wyrzuciła wszystkie dhoti, salwarkamizy i sari i kupiła sobie eleganckie, dobrze uszyte bluzki, spódnice i sukienki. A przy okazji postanowiła zmienić fryzurę i makijaż. Salon piękności w hotelu może nie był najlepszy w Wellingtonie, na szczęście zatrudniona tam młoda dziewczyna okazała się sympatyczna i pełna najlepszych chęci. Wziąwszy do ręki długie pasmo włosów Aaszy, westchnęła:
— Zniszczone i rozdwojone końce. Potrzebują odżywki, kochana. Nowego kształtu. Już ja się tym zajmę. — I chwyciła nożyczki. Po paru sekundach długie loki Aaszy Rani wylądowały na podłodze. Słysząc złowróżbny szczęk i patrząc na swe ścięte pukle, Aasza mało się nie rozpłakała. — Dziesięć lat je zapuszczałam — lamentowała. — Producenci mnie zabiją. A ciągłość, o Boże... Moja fryzjerka padnie, jak mnie zobaczy. — Mówisz jak jakaś sakramencka gwiazda filmowa — zaśmiała się dziewczyna. I wtedy właśnie Aasza Rani uświadomiła sobie, że w tym kraju naprawdę jest nikim. Niedbale rzucona uwaga dziewczyny trafiła w sedno. Nikt jej tu nie znał. I nikogo nie obchodziło, kim jest. Ta świadomość radowała ją. Może uchodzić za pierwszą lepszą dziewczynę! Wesoło uścisnęła dłoń fryzjerki. — Wyszło wspaniale. Bardzo mi się podoba. — Oj, zaraz, tu trzeba troszkę przyciąć. — Proszę bardzo, zrób pasemka, pofarbuj na srebrny, tleń, rób, co chcesz, byleby była zabawa. — W oczach Aaszy Rani pojawiły się złośliwe błyski. — Twój chłopak cię nie pozna — zauważyła z troską fryzjerka. — I o to chodzi — odparła Aasza Rani. I roześmiała się.
JAMIE (JAY) PHILLIPS Poznała Jamiego (Jaya) Phillipsa szóstego dnia pobytu w Wellingtonie. Był piątkowy wieczór i w miejscowej dyskotece kłębiły się tłumy. Aasza Rani siedziała przy stoliku w rogu ze świeżo poznanymi znajomymi z hotelu. Didżej był w szczytowej formie, miksując dawne przeboje z najnowszymi i zachęcając do wejścia na parkiet wielkości chusteczki do nosa. Aasza Rani świetnie się bawiła, zaśmiewała się i żłopała piwo. Paliła cygaro, bardziej jako dodatek do żarówiastoróżowej wyszywanej cekinami sukni niż dla przyjemności. Zauważyła, że od pół godziny przygląda się jej wysoki szczupły mężczyzna, lecz nie bardzo ją to obchodziło, była przyzwyczajona do tego, że się na nią gapią. Ludzie podchodzili do niej i zadawali najprzeróżniejsze pytania. W nowej fryzurze i zwariowanych ciuchach wyglądała jak nieudana wersja Tiny Turner. Wreszcie, gdy muzyka na chwilę przestała grać, nieznajomy podszedł do niej. — Może zwariowałem i coś mi się przywidziało — zaczął — ale czy nie jesteś przypadkiem Aaszą Rani, gwiazdą filmową z Indii? Na pół wypalony davidoff wysunął się jej z palców. — Jak na to wpadłeś? — zapytała z niedowierzaniem.
— Pozwól, że kupię ci następnego davidoffa i wszystko opowiem — odparł z trudnym do zidentyfikowania akcentem. Odłączyła się od swojego towarzystwa i dała się poprowadzić do małego szklanego stolika. Nieznajomy przedstawił się i wyznał, że od paru lat jest namiętnym wielbicielem filmu indyjskiego. Nadal nie rozumiała. Gdzie, na miły Bóg, widział indyjski film? Jakim cudem je rozumiał? — To długa historia — odparł. — Ochrypłbym, gdybym tu ci ją opowiedział. Chodźmy gdzie indziej. Aasza Rani wróciła do znajomych. — Spotkałam wielbiciela mego talentu. I to tutaj! Nie bardzo zrozumieli żart, ale i tak się roześmiali i pomachali jej na pożegnanie. W ogrodowej restauracyjce Jay opowiedział jej swoją historię. Z Indiami łączyła go postać dziadka, generała armii, który w czasie wojny przez cztery długie lata dowodził wojskami w Imphalu. Potem regularnie sprowadzał do Indii rodzinę. Związki Jaya z Indiami na tym się nie kończyły. W czasie studiów na uniwersytecie w Anglii poznał stewardesę Air India, z którą miał krótki romans. Podtrzymywał tę znajomość, w której liczyła się głównie przyjaźń i poczucie więzi. Ponieważ dostała posadę w Londynie, przeniósł się wraz z nią i tam poznał jarmarczny świat indyjskiego filmu. Samira miała na tym punkcie bzika. Czytała głównie kolorowe magazyny filmowe, a wieczory najchętniej spędzała przykuta do odtwarzacza wideo, z zapartym tchem oglądając, jak jej ulubieni aktorzy tańczą, śpiewają i nadmiernie szafują efektami aktorskimi w najnowszej chałturze. Podczas ich urywanego związku Jay również nabrał takiego zwyczaju. Zdumiał Aaszę Rani swą znajomością filmu i gwiazd filmowych, cytował dialogi i nucił piosenki. Zaśmiewała się, gdy ją naśladował i parodiował Akszaja. — Wyszłaś za niego, prawda?
Aasza Rani ze smutkiem potrząsnęła głową. — Wycofał się. — Nadal jesteś wolna? — zapytał niedbałym tonem. — Niestety. — W takim razie, o pani — wygłosił z emfazą — czy zrobiłabyś mi ten honor i wyszła za mnie? Jestem twój, wolny, nie mam AIDS, powodzi mi się stosunkowo dobrze. Od lat byłem w tobie zadurzony, a to zdaje mi się spełnieniem marzeń. Czy uszczęśliwisz mnie, godząc się zostać moją żoną? Aasza Rani była zaskoczona. Jak na kraj, którego głównym tytułem do sławy były owce, ludzie działali tu szybko. — To trochę nieoczekiwane — rzekła. — Jak długo tu zostaniesz? — zapytał Jay. — Jeszcze dwa, trzy dni — odparła. — Możesz mi dać odpowiedź w czwartek o czwartej po południu? — Umowa stoi — odparła. Jay okazał się żarliwym, namiętnym i pełnym polotu mężem. Aasza Rani czuła się przy nim na tyle odprężona i bezpieczna, że nauczyła go paru własnych sztuczek. Był gotów na wszystko, powtarzając jej perwersyjne „orientalne gry miłosne". — Jaka była ta twoja Samira? Niczego cię nie nauczyła — drażniła się z nim Aasza Rani. Jay zbywał jej docinki śmiechem, starając się jej dogodzić. Kiedyś powiedziała mu, choć tylko na poły żartobliwie: — Właściwie musisz wiedzieć, że wolę dziewczęta. Są takie wrażliwe i delikatne. A poza tym tylko kobieta wie, jak podniecić kobietę. Możesz mi tu znaleźć jakąś seksowną przyjaciółkę? Jay zastanawiał się przez chwilę. — Nie znam żadnej odpowiedniej dla ciebie partnerki seksualnej. Spróbuj z owieczką albo z psem czy czymś w tym
rodzaju. Zważywszy, ile masz wigoru i jak jesteś nienasycona, pewnie ci się spodoba. Aasza Rani przez chwilę udawała, że się zastanawia, po czym pociągnęła nosem. — Nie, to nie dla mnie. Za bardzo śmierdzi. — Nie zarzekaj się, póki nie wypróbujesz — rzekł Jay, figlarnie szczypiąc ją w nos. Po pięciu miesiącach małżeństwa Aasza Rani stwierdziła, że jest w ciąży. Na wieść o tym Jay krzyknął z radości. Uniósł ją i kręcił się z nią jak szalony. — Cudownie, cudownie, cudownie! Gdzie chcesz urodzić? Co zrobimy? Zastanawiałaś się już, jak je nazwiemy? Chcesz, żebym zadzwonił i powiedział twojej matce? Chcesz ją tu sprowadzić? Czy pojedziemy do Indii? Aasza Rani zaczekała, aż Jay się uspokoi. — Jestem silną dziewczyną. Moja mama dobrze znosiła ciąże i porody. Myślę, że mnie też się uda. Nie, nie chcę się przenosić na ten czas do Indii. W ogóle nie chcę tam wracać. Tu urodzę dziecko. To będzie dziewczynka. Wiem to. Damy jej na imię Sasza. Podoba mi się to imię, jest milutkie i słodkie. Ona też taka będzie. Jay nie był zadowolony z decyzji Aaszy Rani, by urodzić na farmie. — Sprowadzę przynajmniej moją mamę albo którąś z sióstr — zaproponował. — Nie ma mowy! — sprzeciwiła się Aasza Rani. — Zdenerwuję się tylko i będę się czuła skrępowana. Widziałeś, jak się zachowywały na weselu? Uważają, że jestem dziwna, wiem o tym. Dzikuska, która nie wiadomo skąd się wzięła. Nie potrafi się posługiwać nożem i widelcem, mówi po angielsku z dziwnym akcentem i nosi cudaczne ubrania. I do tego aktorka! Koszmar. Gorszej już nie mogłeś sobie znaleźć. Nie lubią mnie. Nie uznały mnie za swoją, ale nie mogę mieć o to do nich pretensji. Gdyby tu przyjechały, musiałabym się nimi
zająć, okazywać im serdeczność, a przynajmniej udawać, że się cieszę. Nie, wolę przez to przejść sama. Mamy siebie, to wystarczy. W tym kraju muszą być setki par takich jak my, bez rodziny. Damy sobie radę. I na miłość boską, nie zawiadamiaj ammy. Nie wybaczyła mi i nigdy nie wybaczy. Zobacz, ani jednego listu, kartki ani telegramu od niej, nic. A ja pisałam już tyle razy. Ty pisałeś, wysyłaliśmy zdjęcia, próbowaliśmy wszystkiego. Nie chce mieć ze mną do czynienia. Wiem o tym. Niech jej będzie. Ja też mam to gdzieś. Całe życie mnie wykorzystywała. Trzymała mnie krótko i ostro, nie okazywała ani odrobiny serca. Dziś już mnie nie potrzebuje. Wcale jej nie obchodzi, czy w ogóle żyję. Jay, pozwól, że załatwię to po swojemu. Jay ustąpił, jak ustępował większości kaprysów Aaszy Rani. W ciąży z każdym dniem bardziej rozkwitała i stawała się jeszcze piękniejsza. Nie mógł przyzwyczaić się do myśli, że niedługo zostanie matką. Pstrykał setki zdjęć, jak toczy się przez ogród albo krząta po domu, ciężko stawiając stopy. Filmował ją na wideo i pilnie prowadził wykres postępów w każdym miesiącu, szczegółowo odnotowując zmiany, jakie zachodziły w jej nabrzmiewającym ciele. Gdy po raz pierwszy dziecko kopnęło, Jayowi serce omal nie zamarło. — Jezus! Kurczę blade! Co mała księżniczka szykuje? — zapytał, skwapliwie kładąc rękę na brzuchu Aaszy Rani. — Jesteś dobrym człowiekiem, Jay. Będę dla ciebie dobrą żoną. I obiecuję ci, że będę dobrą matką dla Saszy — rzekła z uśmiechem Aasza, całując go delikatnie. Sasza przyszła na świat pewnego pięknego wiosennego ranka. Jay cały czas trzymał Aaszę Rani za rękę. — Wygląda jak śliczny mały pierwiosnek — rzekł czule, gładząc Aaszę po włosach. — Zupełnie jak ty, kochanie — ciągnął. — Byłaś cudowna przez cały czas. Jestem z ciebie
bardzo dumny. Szkoda, że nie ma tu moich i twoich rodziców. Aasza Rani była zbyt wyczerpana, by odpowiedzieć. Patrzała na mały cud spoczywający wygodnie na jej piersiach i pocałowała skrzywioną twarzyczkę córki. — Jestem zmęczona — powiedziała do Jaya. — Muszę się zdrzemnąć. Jay siedział przy jej łóżku przez cały dzień, od czasu do czasu kołysząc dziecko w ramionach i śpiewając mu dawno zapomniane kołysanki. Przyglądał się śpiącej żonie i nie mógł się nadziwić, że są razem, pobrali się, a teraz zostali rodzicami. To zrządzenie losu, powiedział sobie. Bo jakże inaczej mogliby się spotkać w ten właśnie sposób? Może w poprzednim życiu był Indusem. Rozpaczliwie pragnął wrócić do Indii ze swą małą rodzinką. Następnego dnia zaproponował to Aaszy Rani. Jej twarz spochmurniała. — Nie ma mowy, to absolutnie wykluczone — warknęła. — Nigdy nie wrócę. I nie zawiadamiaj ammy. Chcę chronić Saszę przed nią. Chcę, by wzrastała w miłości. Nie życzę sobie, by poznała swoją babkę. Nigdy w życiu! Jaya zaskoczyła gwałtowność w głosie Aaszy. Nie oponował, przypisując jej wybuch depresji poporodowej. Ale nie zmieniła zdania, nawet gdy już przywykła do opieki nad dzieckiem. Dla niej córeczka liczyła się nade wszystko. — W Indiach byłoby zupełnie inaczej — uświadomiła Jayowi. — Saszą zajmowałyby się kolejne niańki. Mało bym ją widywała. Amma wypchnęłaby mnie z powrotem do wytwórni, żebym brała każdą rolę, jaka się nawinie. I jeszcze przed trzydziestką grałabym matki czterdziestoletnich byków. A z czasem ich babki. Nie, dziękuję. Tu mi lepiej. Czuję się tu szczęśliwa, odprężona i... — Znudzona — dokończył za nią Jay. Uśmiechnęła się do niego.
— Owszem, trochę, czasami, i co z tego? — Nie tęskno ci za dawnym życiem? Za starymi przyjaciółmi? Za Akszajem? — zapytał łagodnie. Aasza Rani zastanawiała się chwilę. — Tak i nie. W gruncie rzeczy nie miałam przyjaciół. Moja jedyna przyjaciółka okazała się gorsza od wroga. Inni... cóż, czasami myślę o Amarze. Wiem, że mnie wykorzystywał, ale byl uroczy. Myślę też o Rameszu, z którym miałam jeden z nielicznych związków bez zobowiązań. Był idealny, póki trwał. Abhidżita jest mi żal i tyle. Życzę mu wszystkiego najlepszego. I Nikicie także. Chyba wykorzystywaliśmy się nawzajem, każde miało własny powód. I ten stary rozpustnik, Szetdżi. Często o nim myślę. Nie zrobił mi krzywdy. W sumie sądzę, że dosyć mnie lubił. I Akszaj... Tak, o nim myślę. I tęsknię za nim. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego ten facet tak padł mi na mózg. Dlaczego dla niego byłam gotowa na wszystko. Może na początku działał jego gwiazdorski urok. Byłam strasznie onieśmielona, do głębi poruszona, że on, wielki aktor, w ogóle zwrócił na mnie uwagę. Nawet gdy jego filmy zaczęły gorzej iść, a moje miały coraz większą widownię, nie mogłam się wyzwolić spod jego czaru. W porównaniu z innymi był bardzo kulturalny, miał ogładę. Recytował poezje. Czytał książki. Jadał egzotyczne potrawy. Dobrze się ubierał. Przy nim czułam się jak wiejska dziewczyna. Nie był nawet jakimś wspaniałym kochankiem. Łączyło nas coś szczególnego. Dlaczego miałabym cię okłamywać? Często się zastanawiam, co teraz robi, gdzie jest, czy jego filmy mają powodzenie. Zaczął mieć kłopoty ze zdrowiem, biedaczysko. Potrzebuje wyrozumiałej, serdecznej kobiety. Arna tę jędzę, która krótko go trzyma. Nienawidzę jej. Będę jej nienawidzić do śmierci. Od Akszaja wiele się nauczyłam. Chyba nie wie, jak mu jestem wdzięczna. Nie jest ci przykro, że tyle o nim mówię? Jay bez słowa słuchał jej monologu. — Mów dalej. Dobrze ci to zrobi.
Nagle Aasza Rani zmieniła zdanie. Jakby już miała dosyć przeszłości. — Przepraszam. Porozmawiajmy o tobie. Po tylu miesiącach nadal niewiele wiem. Nie mówisz o swoich poprzednich miłościach z wyjątkiem tej stewardesy. A inne białe dziewczęta? Musiałeś mieć tu, na miejscu, parę romansów. Jay potrząsnął głową. — Zbyt wiele podróżowałem w tę i we w tę, żeby się poważnie zakochać. Poza tym... może wyda ci się to dziwne, jak większości Azjatek... my, biali mężczyźni, nie mamy kota na punkcie seksu. I nie wszystkie białe dziewczęta to nimfomanki. Dlaczego mamy tak okropną opinię? Zetknąłem się z tym w Indiach, w Bangkoku, w Hongkongu, nawet w Chinach. Kobiety miały się przede mną na baczności i uważały, że chodzi mi o szybki numerek. Mam swoje upodobania, nastroje. Nie chodzi mi o seks dla samego seksu. Pragnę miłości, a nie zakochuję się łatwo. Ale gdy tylko cię ujrzałem w tej obskurnej dyskotece, wiedziałem, że jesteś tą jedyną. Zapragnąłem cię. Nie w tym powierzchownym, fizycznym sensie. Zobaczyłem w tobie swoją żonę. Chciałem spędzić z tobą resztę życia. Brzmi to ckliwie? Byłem pewien, że nam wyjdzie. I wyszło, prawda? Udało się nam? Oczy Aaszy Rani pełne były łez. — Nie płacz — rzekł Jay. — Jesteś cudowną żoną i matką. Musisz mieć szczególny dar. Żałuję tylko, że nasze rodziny nie wiedzą, jacy jesteśmy szczęśliwi. Ojciec byłby bardzo rad z poznania Saszy. Kiedyś zrozumieją nasze decyzje. Oczy Aaszy Rani miały twardy wyraz. — Nic mnie to nie obchodzi. To moje życie... nasze życie. Po raz pierwszy żyję, jak chcę. Na pewno nie tęsknię za ammą. Sudhę amma zdążyła już wepchnąć do łóżka tylu producentom, że załatwiła sobie kilka ról. Ja już z filmem skończyłam. Nie chcę mieć z tym więcej nic wspólnego. Moje życie należy do Saszy. Już ja dopilnuję, żeby miała wszystko co najlepsze.
W wieku czterech lat Sasza była cudownie pięknym dzieckiem. Nie dziwiło to Aaszy Rani, która tłumaczyła Jayowi, że niemal wszystkie dzieci z mieszanych rodzin są wyjątkowo ładne. Ale jej córeczka była niezwykła. Odziedziczyła szarozielone oczy Jaya, rysy Aaszy, a karnację po obojgu. Jej skóra jaśniała niczym kakao z mlekiem, a włosy miała barwy wypolerowanej miedzi. Sasza była nad wiek rozwinięta — z braku koleżanek. „Przyjaźniła się" ze zwierzętami na farmie oraz z ulubionym kucykiem, Trixie. W weekendy Jay i Aasza zawsze starali się dokądś pojechać, lecz te wypady nie dostarczały należytej ilości bodźców żywemu, bystremu umysłowi Saszy. Aasza Rani przytyła. Nie bardzo. Tyle że nie była już jędrna i gibka, a jej piersi jeszcze w rok po zakończeniu karmienia nie straciły dodatkowego tłuszczyku. Jay przynosił do domu najnowsze nagrania programów z ćwiczeniami i namawiał Aaszę, by zaczęła uprawiać jakiś sport — jazdę konną czy pływanie. Nie chciała się jednak ruszyć z domu, woląc przez całe dnie bawić się z Saszą i oglądać seriale w telewizji. Jay nie mógł pojąć jej całkowitej obojętności wobec dawnego życia. Nie chciała oglądać indyjskich filmów, czytać indyjskich magazynów, ubierać się w tradycyjne stroje ani nawet jeść indyjskich potraw. W tej kobiecie z utlenionymi włosami skręconymi trwałą ondulacją, w nijakich ciuchach i z niepewnym akcentem nikt by nie rozpoznał dawnej gwiazdy. Jay starał się wyrwać ją z letargu, żartując: „Obudź się, kobieto, nie ożeniłem się z wsiową dziewuchą zgrywającą się na miastową. Moja wybranka była egzotyczną orientalną pięknością. Jej widok zwalał z nóg. Może włożysz dziś dla mnie sari? Kto wie, mogę się tak napalić, że zrobię Saszy braciszka". Aasza Rani udawała, że tego nie słyszy, i włączała telewizję. Jay niezmiernie interesował się Indiami i wytworzył sobie wyidealizowany obraz tego kraju, dla Aaszy trudny do przy-
jęcia. Widać, że dawno w Indiach nie był. Tłumy zwiększyły się wielokrotnie, zanieczyszczenie powietrza było nieznośne. A filmowy światek Bombaju — wystarczyłoby, żeby Jay choć raz się o niego otarł, a więcej nie wspominałby o Indiach! Jay czekał na właściwy moment. Pewnego dnia, gdy Aasza Rani była w wyjątkowo dobrym humorze, znowu poruszy! temat Indii: — Chciaiabyś pojechać do Indii? Albo do Londynu? Albo tu i tam? Początkowo się nie odzywała, kończąc przyprawianie sałaty do obiadu. Nie drążył dalej tego tematu i zaczął się bawić z Saszą. Po paru minutach Aasza powiedziała jakby do siebie: — Jeśli wyjedziemy w przyszłym miesiącu, zdążymy akurat na święto Holi. Saszy się spodoba. Jako dziecko uwielbiałam święto wiosny. Jay był zachwycony. — Kochana dziewczynka — rzekł, całując ją. — Zadzwonię do biura podróży. Powiedz tylko: Londyn czy Bombaj? Aasza Rani zrobiła mu na nosie kropkę z majonezu, po czym odparła: — Podzielmy to na etapy. Pierwszy przystanek w Londynie, potem Bombaj, a później może Madras! Londyn po prawie pięciu latach działał Aaszy na nerwy. Przypomniała sobie ostatni pobyt w tym mieście i mimowolnie się wzdrygnęła. Przybyła tu z zespołem objazdowym, by zdobyć fundusze na coś tam. Organizatorzy obiecali im dobrą zabawę, pieniądze na zakupy i symboliczne wynagrodzenie. Takie letnie wyjazdy w branży były rzeczą normalną. Miejscowa społeczność indyjska zapewniała tym sposobem swym ulubieńcom bezpłatne wakacje za granicą, zarabiając pięć razy tyle na biletach i reklamach. A gwiazdy bez specjalnej przy-
krości wygłupiały się na scenie przez dwa wieczory — śpiewały, tańczyły, powtarzały „kultowe" dialogi z filmów i pozowały do zdjęć z rozentuzjazmowanymi wielbicielami. Często programy te organizowali właściciele sklepów spożywczych na Southall. Formuła była co roku taka sama — pieśniarz w tle, słynny aktor, dobrze zapowiadająca się aktorka, para tancerzy kabaretowych, mim i kilku pomagierów. Najsłynniejsi gwiazdorzy mieszkali w apartamentach hoteli pięciogwiazdkowych i otrzymywali w prezencie kamery wideo. Aktorzy pomniejszego kalibru musieli się zadowolić kompletem przyborów do makijażu i markowymi T-shirtami. Słynne aktorki brały ze sobą kogoś do towarzystwa na koszt organizatorów i godzinami wydzwaniały do swoich chłopaków, nabijając potworne rachunki. Ale nikt się nie skarżył. Wszystko „znajdowało pokrycie". Aasza Rani była wówczas wschodzącą gwiazdą, w kinach szły równocześnie jej trzy kasowe filmy. Amma uparła się, by tu za nią przyjechać, podobnie jak Linda. Spowodowało to pewne zamieszanie, gdyż amma zażądała apartamentu, przez co Aasza Rani musiała się gnieść w klitce Lindy, gdzie nie było miejsca nawet na jej neseser na kosmetyki. Jakby na przekór przeżyła fascynujące chwile — wszędzie otaczały ją tłumy rozhisteryzowanych wielbicieli. Przeprowadzono z nią wywiad na Channel 4, znany członek miejscowej społeczności podjął ją kolacją z winem, jej sylwetkę przedstawiono w „Observerze" i ogólnie traktowano ją jak królową ekranu, którą wówczas była. Chmary młodych ludzi wpatrywały się w nią z czcią, gdy wykonywała swój słynny taniec z „Podniety", filmu, który zdobył milionową widownię. Kiedy kołysała biodrami i przytupywała do taktu „Mówią, że jestem ponętna", tłumy na Wembley oszalały, domagając się bisu. Aasza Rani, zarumieniona i podniecona tymi oznakami uwielbienia, rzuciła publiczności swój szal, wprawiając zebranych w jeszcze większe rozgorączkowanie. Jej udział był kolejnym sukcesem
organizatorów, toteż zaproszono ją na występy również w następnym roku. Pobyt w Londynie sprawił wówczas Aaszy Rani ogromną przyjemność. Cieszyła się, że rozpoznawały ją sprzedawczynie u Harrodsa, a w Sełfridges inni klienci prosili o autografy. Ale najbardziej radowała ją przechadzka po Hyde Parku, karmienie kaczek i gołębi nad jeziorem. Chętnie korzystała z dowodów uwielbienia, jakimi obsypywali ją miejscowi indyjscy przedsiębiorcy. Zawsze miała do dyspozycji rolls-royce'a z kierowcą, zamożni gospodarze podejmowali ją jak królową w swych rezydencjach, a pozostali goście — wybitni miejscowi Indusi — domagali się wspólnych zdjęć z główną atrakcją wieczoru. A te wspaniałe prezenty! Wyładowane samochody ciągle zatrzymywały się przed jej hotelem — czekoladki, kwiaty, szampan, kosze smakołyków od Fortnumsa, wytworna bielizna z Victoria Secret, futra od Fendiego, odtwarzacze CD, kamery wideo, nieprzeliczone metry francuskiego szyfonu i butle perfum. Najbardziej wyczekiwanymi prezentami były przytulanki. Dzięki wszystkim magazynom filmowym powszechnie wiedziano, że Aasza Rani ma do nich szczególną słabość. Zadurzeni wielbiciele przybywali z pandami, kotkami, misiami koala, słoniami i niedźwiadkami. Gdy przechodziła przez kontrolę celną w Bombaju, ludzie naprawdę mieli widowisko. Kiedy Jay z rodziną wylądowali w Londynie, Sasza była wyczerpana i marudna. Aasza Rani też nie czuła się najlepiej. Na Jaya spadło załatwienie wszystkich formalności, zanim dowiózł wreszcie rodzinę do St. James Court Hotel w pobliżu pałacu Buckingham. To Jay go wybrał. „Tu ci będzie najwygodniej z dzieckiem. Prowadzą go Tajowie". Aasza Rani miała wątpliwości, ale nie protestowała. Pobytów w „przyzwoitych" hotelach, prowadzonych przez Brytyjczyków, nie wspominała najlepiej. Obsługa robiła
straszne trudności z załatwieniem najprostszej sprawy, gdy na przykład prosiła o przyniesienie kubka do łazienki. Amma nie lubiła brać prysznicu, a kąpać się w wannie wprost nie znosiła. Miała wegetariańskiego bzika i swoimi pytaniami i żądaniami doprowadzała personel do białej gorączki. Była nastawiona podejrzliwie do wszelkich potraw, od kanapek z serem do zupy grzybowej, i wprawiała wszystkich w zażenowanie, obwąchując przekąski w bufecie. Aasza Rani przeoczyła pewną poważną niedogodność, jaka wiązała się z pobytem w St. James Court. Wieść, że się tu zatrzymała, wyciekła po paru minutach. Już pół godziny po ich przyjeździe dyrekcja hotelu przysłała kwiaty i owoce, witając Aaszę z rodziną w Londynie. Młodej kobiecie pochlebiło to, lecz ogarnął ją także niepokój. W Nowej Zelandii odwykła od takich gestów. Dni jej filmowej sławy odeszły do wspomnień. Wspomnień, których nie chciała zbyt często odgrzebywać. Porzuciła karierę nagle i nie miała pojęcia, jakie wrażenie wywarła ta decyzja na indyjskiej publiczności. Czy ktoś jeszcze na nią czeka? Nie wiedziała nawet, czy gazety napisały o jej małżeństwie albo o Saszy. Odcięła się od przeszłości tak skutecznie, że była mocno zaskoczona, gdy rozpoznał ją personel hotelu. Jay roześmiał się. — Naprawdę myślałaś, że tak szybko cię zapomną? Ciebie, „ukochanie milionów"? — Daj spokój — rzekła lekceważąco. — Ostatni film zrobiłam pięć lat temu. Biorąc pod uwagę tempo wydarzeń na filmowej scenie, przez ten czas, odkąd odeszłam, musiało wypłynąć z dziesięć nowych „ukochanych". A poza tym publiczność jest strasznie niestała i okrutna. Jak znikasz z rynku, to znikasz definitywnie i nie ma zmiłuj. Jay potrząsnął głową. — Nie wydaje mi się. Zauważ, jak szybko rozeszła się wieść o twoim przybyciu. Prasa na pewno będzie na ciebie
polować. Więc odpocznij trochę, a ja kupię ci nowe ubrania. Przedstawienie trwa, a ty jesteś gwiazdą! Kiedy następnego dnia jedli śniadanie na dole, Aasza Rani złożyła swój pierwszy od lat autograf. Młoda kobieta, która o niego poprosiła, przybyła z Bombaju. — Nie mogłam uwierzyć własnym oczom — rzekła bez tchu. — Nie byłam pewna, czy to pani, więc zapytałam kierownika. Boże! Wygląda pani zupełnie inaczej! Pani ostatni film oglądałam pięć razy i strasznie się spłakałam na wieść, że opuściła pani Indie. Jay uśmiechnął się z sympatią i poprosił, by usiadła. — Kawy? — zapytał, wytrzymując wściekłe spojrzenie Aaszy Rani. — Czy to pani córka? Ojej, jaka słodka. Prawdziwy skarb. Czy też będzie grała w filmach, jak pani? — Nie — warknęła Aasza Rani. — Dlaczego nie? — dopytywała się kobieta. — Jest taka śliczna. Też zostanie sławna, jak pani i jej ciocia. A zatem amma także Sudhę wykierowała na gwiazdę. — A jak idzie mojej siostrze? Oglądała pani jej filmy? — Aasza Rani nie mogła powściągnąć ciekawości. Kobieta, wyraźnie zadowolona, że może udzielić im informacji, odparła: — Rany, Sudha Rani jest fantastyczna. Wspaniale tańczy. Prawdziwa królowa parkietu. Niech się pani nie gniewa, ale nie dorasta jej pani do pięt. Jej ostatni film, „Disco Baby", tak mi się podobał, że kupiłam oryginalną taśmę dla naszej biblioteki. Ona i Amar są fantastyczni. On też jest kapitalny. Jay pilnie wpatrywał się w twarz Aaszy Rani, usiłując wyczytać z niej odczucia aktorki. Wielbicielka trajkotała dalej: — Musisz przyjechać do Indii, kochana. Publika naprawdę za tobą tęskni. Magazyny wypisują jakieś niestworzone historie. Możesz sobie wyobrazić, jakie plotki rozpuszczają. W jednym, chyba w „Showbiz", podali, że nie żyjesz. Potem
ta Linda, wstrętna suka, napisała, że zwariowałaś i jesteś w zakładzie. Gdzie indziej przeczytałam, że popełniłaś samobójstwo. Same bzdury. Powiedziałam znajomym: „To niemożliwe, Aasza Rani na pewno gdzieś sobie spokojnie żyje". Myślałam, że miałaś wypadek. Przepraszam, że to mówię, ale te plotki były naprawdę okropne. Dowiedziałam się też, że ktoś oblał ci twarz kwasem... wiesz, ten przedsiębiorca... Podobno przyłapał cię ze swoim synem i groził, że cię zabije! Biedny chłopak, jego młoda żonka poroniła pierwszą ciążę. Wszyscy uznaliśmy, że to Bóg go pokarał. Potem przeczytaliśmy, że miałaś operację plastyczną, żeby zrobić sobie nową twarz, i zmieniłaś też nazwisko. Takie głupoty. Nieważne. — W którymś magazynie napisali — ciągnęła — że ich reporter spotkał cię, gdy przejeżdżałaś przez Bombaj, i pokazałaś mu nową twarz, unosząc klapkę burki. Twierdził, że wyglądałaś jak matka Drakuli. Cała w bliznach. Ten sam facet puścił też w obieg, że oszalałaś i ubzdurałaś sobie, że ten przedsiębiorca chce cię zabić za zniszczenie jego rodziny. Chodziły słuchy, że zapłacił międzynarodowym zbirom furę pieniędzy, żeby cię zabili. Rety, tak się cieszę, że to jedna wielka bujda. Teraz, skoro cię zobaczyłam, rozmawiałam z tobą, zadzwonię do siostry w Bombaju i wszystko jej opowiem. Mogę przyprowadzić jutro krewnych, żeby zrobili sobie z tobą zdjęcia i wzięli twoje autografy? Mój siostrzeniec cię uwielbia. Przezwaliśmy go „przydupasem Aaszy Rani", bo trzyma wszystkie twoje zdjęcia i był na twoim występie na Wembley. Strasznie się ucieszy. Przybiegnie pędem. No dobra, do zobaczenia. Jay położył rękę na dłoni Aaszy Rani. — Spokojnie, kochanie. To się musiało zdarzyć prędzej czy później — rzekł. — Nie możesz się zamknąć na resztę życia z dala od ludzi. To twoja publiczność. Kochają cię. Pragną, żebyś wróciła. Nie możesz się od nich odwrócić. No, głowa do góry! Chodźmy na zakupy.
Wielbiciele znowu obiegli ją w Hamlyn, gdzie kupowali zabawki dla Saszy. Natknęli się tam na grupę Indusów, którzy wrzasnęli: „Patrzcie, Aasza Rani!" i rzucili się ku niej. Byli agresywni i brutalni, odepchnęli Jaya i Saszę, by znaleźć się przy ukochanej gwieździe. „Myśleliśmy, że nie żyjesz" — oznajmili radośnie, gdy Aasza Rani, uśmiechając się blado, podpisywała skrawki papieru pospiesznie wyciągane z torebek. Później, w Mothercare, gdzie szukała drewnianych klocków, wydało się jej, że dostrzegła kogoś znajomego. Spojrzała jeszcze raz, by się upewnić. To była ona, bez wątpienia. Malini tylko trochę się zmieniła. Miała na sobie źle dopasowane futro, włosy związała w schludny kucyk, minę miała jak zawsze nieprzyjemną i surową. Co robiła w Londynie? I czy był z nią Akszaj? Aasza Rani chyłkiem przemknęła do działu zabawek. Nie chciała, by ją spostrzeżono. Malini była w towarzystwie innej Induski, młodszej i w wyraźnie już widocznej ciąży. Aasza się domyśliła, że to żona miejscowego sponsora. Typowa ślicznotka z Pendżabu, których tłumy od zawsze mieszkają w Londynie i marzą o Indiach. Aasza była pewna, że Malini jej nie zauważyła. Ale chwyciła Jaya za ramię, zagarnęła Saszę i wysyczała: — Chodźmy stąd. Jednakże młoda kobieta zauważyła ich, akurat gdy wychodzili. — Aasza Rani! — pisnęła, ściskając Malini za rękę. — Hej! Aasza Rani! Wiemy, że to ty! Aasza Rani udała, że nie słyszy, i wybiegła ze sklepu na Oxford Street. Sapała ciężko, wynurzając się na ulicę, a Sasza była bardzo zdziwiona. — Co się stało mamusi? — zapytała Jaya ze stroskaną minką. Jay uspokoił małą i objął Aaszę.
— Wyjedźmy stąd — prosiła. — Duszę się tu. Proszę, nie jedźmy do Indii. Po cośmy tu w ogóle przyjechali? W hotelu czekały na nich dwie wiadomości. Jedna z miejscowej stacji telewizyjnej, druga od Akszaja. — Zadzwoń do niego — namawiał ją Jay. — No dalej, zadzwoń. — Nie, nie chcę go widzieć na oczy. Ledwie zdążyła to powiedzieć, rozległ się dźwięk telefonu. Dzwonił Akszaj. — Odbierz — rzekł Jay, wręczając jej słuchawkę. — Wszystko będzie dobrze. Nic złego ci nie zrobi. Minęło tyle lat. Powiedz mu, że jesteś szczęśliwa. Ze jestem przy tobie. Aasza Rani trzęsącą się ręką podniosła słuchawkę. Ledwo zdołała wykrztusić „Halo". Jej głos brzmiał dziwnie i nienaturalnie. Jego też. Wyczuła, że dzieje się coś złego, gdy tylko wypowiedział jej imię. I ogarnęła ją panika. — Akszaj! Co się dzieje? — dopytywała się. W słuchawce zapadła cisza. Długa. — Umieram — rzekł wreszcie powoli. — Nie mów takich rzeczy. — Zabrzmiało to niemal jak szloch. — To prawda — powiedział spokojnie Akszaj. — Dziwię się tylko, że to wszystko trwa tak długo. Widać Bóg tak chciał. Może pisane jest nam ostatnie spotkanie. Zobaczysz się ze mną? Zabierz męża i córkę. Malini mówiła, że spotkała was dzisiaj. Nie mogłem uwierzyć. Teraz wiem, że to cud. Przez te wszystkie lata żyłem dla tej chwili. Gdy było ciężko, trzymała mnie jedna myśl. Wiedziałem, że muszę się z tobą zobaczyć. Nie mogłem opuścić tego świata bez pożegnania z moją Aaszą. Aasza Rani panowała nad sobą resztkami sił. — Powiedz, że kłamiesz. To kolejna twoja sztuczka. Nie wierzę ci. Gdybyś był poważnie chory, Malini nie robiłaby zakupów na Oxford Street.
— Aaszo, teraz tu mieszkamy — tłumaczył Akszaj cierpliwie. — Po ostatnim pobycie w szpitalu lekarze w Bombaju położyli już na mnie krzyżyk, więc postanowiliśmy przenieść się do Londynu. Latamy stąd do ośrodków w Genewie i Paryżu, ale wygodnie jest mieć bazę w Knightsbridge, gdzie właśnie jestem. Młoda dziewczyna, którą widziałaś, to synowa Adżara. Tak, tak! Jego syn ożenił się w zeszłym roku. Malini poszła z nią kupić jakieś dziecięce rzeczy. Nasze dzieci też chodzą tu do szkoły. Nieważne, o tym pogadamy później. Kiedy przyjdziecie? Aasza Rani spojrzała na Jaya i bezgłośnie powtórzyła pytanie. Skinął głową i wyszeptał: — Jutro. Kiedy odkładała słuchawkę, była chłodna i odrętwiała. Jay zostawił Aaszę w spokoju i zajął się Saszą. Aasza potrzebowała czasu. On również. — Umiera? — odezwała się w końcu Aasza do Jaya. — Na co mógłby umierać? Nie wierzę w to. Po prostu nie wierzę. Chorował, gdy wyjeżdżałam z Indii, ale nie było to nic poważnego. A przynajmniej nic o tym nie wiedziałam. — Wygląda to na raka — rzeki powoli Jay. — Może wtedy było to początkowe stadium. — Rak? — niemal krzyknęła Aasza. — Jakim cudem Akszaj mógł zachorować na raka? Byl taki zdrowy, taki wysportowany. Dłuższą chwilę siedziała nieruchomo. Jeszcze to do niej nie dotarło. I wcale tego nie chciała. Na raka nie chorują bliscy, myślała. Nowotwór nie zabija ukochanych osób. To zdarza się innym. Czyta się o tym w gazetach. Ktoś mówi ci o krewnym, który na to umiera. I tyle. To idiotyzm! Jay się myli. A Akszaj robi swoje zwykłe zagrywy. Po prostu chce się z nią zobaczyć. Może zamierza ją przeprosić. Biorąc wszystko pod uwagę, zachował się wobec niej bardzo niegrzecznie. Zupełnie niepotrzebnie. A więc o to chodzi. Akszaj
chce się pokajać. Po pięciu latach uświadomił sobie własny błąd. Wyłożyła swą teorię Jayowi. Milczał przez chwilę, po czym rzeki: — Nie, Aaszo Rani. Nie wydaje mi się. Akszaj nie robiłby sobie takich żartów. Lepiej idź jutro i sama się przekonaj. — Chodź ze mną — prosiła Aasza Rani. — Sama sobie nie poradzę. — Jesteś już dużą dziewczynką. Oczywiście, że sobie poradzisz. A ja wezmę Saszę i pójdziemy zobaczyć królową. Aaszy Rani zdało się, że widzi ducha. Akszaj zupełnie nie przypominał dawnego amanta. Był przeraźliwie chudy i ciemny. Znacznie ciemniejszy niż pamiętała. Zmienił mu się też głos. Skrzeczał ochryple. Aasza Rani podbiegła do jego łóżka. Akszaj nie miał siły się podnieść. Malini posiedziała chwilę, po czym zostawiła ich samych. — Nie przyprowadziłaś jej — wyszeptał Akszaj. — Kogo? — zapytała Aasza Rani. — Twojej córki. Słyszałem, że masz córkę, piękną córkę. Chciałem ją zobaczyć. Aasza Rani czuła, jak łzy spływają jej po twarzy. — Sasza, ma na imię Sasza. — Ładne imię — rzekł. — A twój mąż? Jego też chciałem poznać. — Ma na imię Jay, to znaczy Jamie. — Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Naprawdę. Dobrze wyglądasz. Inaczej, niż cię zapamiętałem. Co zrobiłaś z włosami? Obcięłaś? Inaczej się też ubierasz. Chyba musiałaś się zmienić, skoro wyszłaś za cudzoziemca. Dobrze ci się układa? Przyjemnie ci się mieszka za granicą? Opowiedz mi wszystko. Chcę dokładnie poznać twoje nowe życie. Gdzie osiadłaś na stałe. Jak ci się powodzi. Co robisz. No, opowiadaj.
Przez następne dwie godziny Aasza Rani rozmawiała z nim po cichu. Opowiadała mu o Nowej Zelandii i ich hodowli owiec. Od czasu do czasu podrzemywał, ale gdy milkła, słabo machał ręką, dając znak, by mówiła dalej. Jej głos najwyraźniej przynosił mu pociechę. Chciała pogłaskać go po włosach — tych, które mu jeszcze zostały. Pragnęła pochylić się i ucałować go. Przede wszystkim jednak marzyła, by jeszcze raz przy muzyce Amdżada Aliego sączyć wino Akszaja, zaciągać się jego papierosem, odciskając na nim szminkę i śliniąc filtr, po czym usłyszeć gniewny głos kochanka: „Ile razy ci mówiłem, żebyś nie tykała moich fajek?". Lecz Akszaj leżał przed nią bezradnie, już bardzo daleki. Nie była nawet pewna, czy w ogóle jej słuchał. Po jakimś czasie zapadł w głęboki sen. Pochyliła się nad Akszajem i ucałowała go w czoło i w usta. Nie poruszył się.
SUDHA RANI — Spójrz, Sasza, spójrz! To twoja ciocia, moja młodsza siostra... Sudha! Boże! Wszędzie są jej zdjęcia! I ten Amar, gładka buźka. Zajęli chyba wszystkie tablice reklamowe w Bombaju — mówiła podekscytowana Aasza Rani, jadąc taksówką do hotelu Sea Rock Sheratona. A więc ammie się udało. Sudha — czy też Sudha Rani, jak krzyczały reklamy — odniosła sukces. Sudha Rani — jak to brzmi! Tylko Kiszenbaj mógł wpaść na coś takiego, pomyślała z niejakim rozbawieniem. Patrząc na przesuwające się przed jej oczami widoki Bombaju, Aasza Rani czuła się coraz pewniej. Nie chciała tu przyjeżdżać i niepokój ogarnął ją już na Heathrow. Ale gdy tylko wyłoniła się z lotniska Santa Cruz, poczuła, że napięcie z niej uchodzi. Powrót do domu Aaszy Rani zbiegł się ze świętem Holi, co jeszcze zwiększyło jej radość. Niestety Jay stracił cały entuzjazm do Indii, tuż bowiem po wyjściu z samolotu ktoś rzucił w niego girlandą kwiatów. Sasza również cofnęła się ze strachem. — Cholerne gnojki. Nienawidzę tego. Pamiętam to świństwo z moich pierwszych podróży do Indii. Dziadek lubił się zabawić i smarował się jak tubylcy. Ale moi rodzice i ja, o nie. Nie będziemy nakładać tego paskudztwa. Powiedz tym draniom, żeby spadali, zanim któremuś przyłożę — warknął,
widząc, że grupka wesołków zbliża się ku nim z garściami kolorowego proszku. — To nic takiego — uspokajała oboje Aasza Rani. — Nic się wam od tego nie stanie. Zmyjemy to w hotelu. — Mimo jej słów Sasza zasłaniała buzię i chowała się za ojcem, który na próżno usiłował przepędzić natrętów. — To Holi — powtarzała Aasza. — W ten sposób je świętujemy. Ci ludzie nie mają złych zamiarów. Chcą tylko, żebyście się bawili razem z nimi. Pokaż, że jesteś równym facetem, chcą tylko namalować ci czerwoną kropkę na czole. Potem sobie pójdą. Jay niechętnie pochylił się i czekał, aż jeden z mężczyzn namaluje mu tilakę* między brwiami. — Barbarzyńcy — wymamrotał pod nosem. — Pijane gnojki! A co to w ogóle za zwariowane święto? Pamiętam te twoje cholerne filmy, w których hasałaś w brudnych szmatach, a na twarzy miałaś paskudne kolorki. Aaszę Rani rozbawi! jego zły humor. — Nie zadawaj mi skomplikowanych pytań. Przeczytaj przewodnik. Teraz jesteśmy w Indiach. Jesteśmy w domu. Holi to nasze święto wiosny. Zobaczysz wszystkie łódki rybackie, gdy będziemy mijać moją ulubioną wioskę. Wciągnęli nowe kolorowe flagi na maszty. Od dzisiaj będzie można bezpiecznie żeglować, póki nie nadejdzie ten potworny monsun. Jay zdenerwował się jeszcze bardziej, chcąc złapać taksówkę. — Gdzie są wszystkie taryfy? — zapytał ostro. — Pewnie świętują Holi. Dzisiaj samochody raczej nie wyjeżdżają na ulice. Czasami tłumy stają się nieco zbyt napastliwe — starała się wyjaśnić mu Aasza Rani. — No to świetnie. Nie mogliśmy wybrać lepszego dnia. — Jay nawet nie starał się ukryć irytacji.
* T i 1 a k a — czerwona plamka malowana nad nosem.
— Zawsze bardzo lubiłam Holi — tłumaczyła mu Aasza. .— W ten dzień branża urządzała wielką galę. Największe imprezy odbywały się w willi Akszaja. Cały filmowy światek zbierał się tam, żeby się powygłupiać. Akszaj napełniał basen zabarwioną wodą, do której wrzucano każdego zaraz po wejściu. Piłeś kiedyś bhang? Bardziej uderza do głowy niż tequila. Powinieneś spróbować. Bhang pije się w święta. To napój z mleka, do którego dodaje się orzeszki pistacjowe i i roztarte orzechy. — Od kiedy to ludzie upijają sie mlekiem i orzechami? — zapytał z rozdrażnieniem Jay. — Ojej, nie powiedziałam ci, że są tam jeszcze zmiażdżone liście konopii i miedziana moneta. To miedź daje kopa — rzekła Aasza Rani, usiłując go rozbawić. — Ciekawe — burknął bez przekonania Jay. — Do prawdziwej zabawy musi być odpowiednie towarzystwo. Bardzo lubiłam przyjęcia Holi. W wigilię Holi zawsze jeździłam do wioski rybackiej w Bandrze i z razem z wieśniakami tańczyłam wokół ogromnego ogniska. Mieli pyszne jedzenie. Zabiorę cię tam kiedyś. — Dzięki, chyba się obejdzie. Znaleźli w końcu taksówkę, a w miarę jak się zbliżali do Bandry, tablic z wdzięczną postacią Sudhy zaczęło przybywać. Widok ten obudził w Aaszy wspomnienia, którymi usiłowała rozerwać swą ponurą publiczność. Opowiadała im o czasach, gdy jako wielka gwiazda filmowa świętowała Holi. — Wtedy, wraz ze słynnymi aktorami, zapraszano również obiecujących nowicjuszy. Była to dla nich dobra okazja, by poznać wszystkich w swobodnej atmosferze. Wielcy producenci wyszukiwali nowe talenty. Muzyka do tańca przygrywała bez przerwy. Zawsze łatwo było wypatrzeć kogoś, kto miał zadatki na przyszłą gwiazdę — wyjaśniała z podnieceniem Aasza Rani. — Wyobraźcie sobie nas wszystkich w przylegających do ciała mokrych białych ubraniach... przynajmniej
na początku były białe... jak wywijamy bhangrę* i tańce dyskotekowe na trawnikach, a ważniacy pożerają nas wzrokiem! Amma przychodziła ze mną i kazała mi tańczyć samej, gdy wszyscy już wysiedli. Wszystkie magazyny zamieszczały moje zdjęcia w solowych tańcach, bo byłam najlepsza! — Nie wątpię — rzekł Jay i wyjrzał przez okno na autostradę. — Boże! Co roku wygląda to gorzej, nie uważasz? Spójrz na tych koczujących na poboczach! Spójrz na nędzne szopy! Zawsze było tak źle? — Jak dla mnie, wygląda tak samo. Może zdążyliśmy się przyzwyczaić do tłumów i brudu. Mnie to w gruncie rzeczy nie przeszkadza. Ci ludzie wyglądają na szczęśliwych. Spójrz na te dzieci obsypujące się kolorowymi proszkami! Jak świetnie się bawią! — mówiła Aasza Rani, wyglądając przez okno. — Owszem, tak szaleją, że zaraz któreś wpadnie pod rozpędzoną ciężarówkę. Tyle ich tu śmiga — zauważył ponuro Jay. — Daj spokój, te dzieci chowają się na ulicach. Potrafią na siebie uważać. Niestety, nawet Aasza Rani musiała przyznać, że po tych paru latach Bombaj wyglądał na brudniejszy i bardziej nędzny. Nawet gdy samolot zawisał nad pasem startowym, czekając na pozwolenie na lądowanie, z przerażeniem patrzała na dzielnicę nędzy, która rozrastała się wzdłuż murów okalających lotnisko. Zauważyła też satelickie miasteczka Bombaju, gdzie tysiące brzydkich bloków ustawiono w ciasne kwadraty. Ze ścian obłaziła farba, z dachów straszyły pordzewiałe zbiorniki na wodę. Był to widok niezwykle przygnębiający, Aaszę Rani poruszyły zwłaszcza góry niesprzątniętych, gnijących śmieci wyrastające wzdłuż podmiejskich arterii, kolonie nędznych bud ciągnących się wzdłuż kanałów, a także, co najbardziej ją zdumiało, setki anten telewizyjnych, które niczym
* Bhangra — rodzaj tańca pochodzący z Pendżabu.
metalowe szkielety sterczały na dachach jednoizbowych szop skleconych z worków jutowych, blachy falistej, sklejki i szmat. Bombaj bił rekordy brudu i nędzy. — Mamusiu, dlaczego wszystkie dzieci są gołe? Czy nie mają ubranek? Dlaczego są takie ciemne i chude? — zapytała Sasza. — Cóż, kochanie, to dlatego, że są biedne. — Co to znaczy „biedne", mamusiu? I wtedy Aasza Rani po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że jej córka jest w Indiach cudzoziemką. A mogła o to winić tylko siebie. To ona odizolowała ją i chroniła. Nie opowiadała jej o kraju, w którym spędziła młode lata. Ani o swej przeszłości. Jay, wymieniwszy z nią spojrzenie, rzekł: — Odpowiedz jej. Niech wie, co to znaczy „biedny". Kiedy dotarli do hotelu, Aasza Rani nie była pewna, czy ma zadzwonić do ammy. Już w Londynie dochodziły do niej dziwne pogłoski o tym, jak matka szkalowała ją po wyjeździe z Bombaju. Może najlepiej byłoby się nie odzywać. Jednak Jay nalegał: „Minęło tyle lat. Daj spokój, to w końcu twoja matka. Sasza powinna poznać swoją babcię, a także innych krewnych. Nie możemy wyrzucać jej z naszego życia. W końcu przyjechaliśmy tu, żebyś odnowiła kontakty z rodziną". Okazało się, że Aasza Rani wcale nie musi robić pierwszego ruchu. Kiszenbaj zadzwonił do niej „w imieniu ammy". Aasza poczuła się lekko zirytowana. — A czy ona sama nie mogła zadzwonić? — zapytała. — Daj spokój. Tak się wszyscy cieszymy, że wróciłaś. Dowiedzieliśmy się z wieczornych gazet. — Z jakich gazet? — zdziwiła się Aasza Rani. — Z nikim nie rozmawiałam. Nikt nie wiedział, że przylatuję. — Może. Ale jakiś reporter widział cię na lotnisku. Przyjechał tam, żeby sfotografować ministra, który też wracał z Londynu tym samym lotem, oraz paru członków drużyny
krykieta po serii meczów w Anglii. Rozpoznał cię i zadzwonił do gazet. Pisano również o twoim pobycie w Londynie. Musiałaś tam spotkać Indusów, widzisz, publiczność tak szybko nie zapomina. Twoi wielbiciele nadal pragną, byś wróciła. Dostaję telefony, mnóstwo telefonów... gdybyś była zainteresowana. — Nie żartuj. Jak rzucam film, to już na dobre — odparła Aasza Rani nie mająca najmniejszej chęci powrotu do dawnego życia. — Ale powiedz, jak tam amma? I Sudha? Co słuchać u rodziny? — Szanowna pani, memsahibdżi, a może najlepiej przyjdź i sama się przekonaj? — zaproponował Kiszenbaj. — Amma przygotuje gorące placki i kawę dla wszystkich. Potem ci wszystko opowiem. Wszystko. A jak się ma twoja córeczka? — Dobrze — odparła Aasza Rani. — Skąd wiecie o Sa-szy? — Docierają do nas wszelkie wieści. Mamy swoich szpiegów. Aasza Rani uśmiechnęła się do siebie. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią. Indyjska ciekawość jest jak indyjskie slumsy. Wszystko jest na widoku. Nikt nie ma prawa do swoich sekretów, zwłaszcza w rodzinie. Jakże inny jest świat białego człowieka. Dopiero po powrocie do Indii uderzyło ją, jak bardzo była obca w Nowej Zelandii. Próbowała się przystosować, dopasować, upodobnić. I sądziła, że jej się udało. Tutaj, na znajomym gruncie, uzmysłowiła sobie, jak dalece się łudziła. Nie. Tam nie był jej dom. Tutaj ma swoje miejsce. Jej ojczyzna to święta Holi i Diwali, rybacy w barwnie pomalowanych łódkach, którzy machali do niej, by się przyłączyła do ich pijanego kręgu wokół wielkiego ogniska — rozpalanego ciągle tak samo, rok po roku, od paru wieków, by upamiętnić zagładę szatanicy Holiki. Aasza Rani nie mogła się doczekać spotkania z rodziną. Pragnęła dowiedzieć się o wszystkim, co się zdarzyło podczas jej nieobecności.
Wieść o małżeństwie Aaszy Rani wstrząsnęła całym Bombajem. Najciężej przeżyła to amma. — Jak ona śmiała? — zapytała Kiszenbaja głosem zdławionym wściekłością. — Ta dziewczyna zawiodła nas wszystkich. Co mam powiedzieć jej producentom? Co z obowiązującymi umowami? Kto ją zastąpi? Kto dokończy rozpoczęte filmy? Wstrętne dziewuszysko! Wiedziałam, że w końcu doprowadzi mnie do ruiny! Zniszczy wszystko, co dla niej zaplanowałam przez te wszystkie lata. Najpierw znika z cudzym mężem. Potem wychodzi za nie wiadomo kogo. Za jakiegoś białego. Czy to dobry człowiek? Kim on w ogóle jest? Czhi, czhi, na pewno jada wołowinę. Teraz już nigdy nie będzie mogła wejść do naszego domu, do naszej świątyni. Została zbru-kana. Wyrzekam się jej. Zawiodłam się na niej. Jeśli zadzwoni ktoś z prasy, skierujcie go do mnie. Chętnie udzielę wywiadów i opowiem, jaką córkę urodziłam. Wiedźmę, diablicę. Złożyło się na to siedem grzesznych pokoleń. Pytam Boga, czego dopuściłam się w poprzednim życiu, że mnie pokarał taką córką? Nie mogę się pokazać w Madrasie. Co powiem appie? Widżi przyniosła wstyd nam wszystkim. Powinnam była wiedzieć od początku. Kiszenbaj próbował ją pocieszyć. — Przynajmniej jest pewnie szczęśliwa. — Szczęśliwa? — prychnęła amma. — Ta dziewczyna nigdy nie będzie szczęśliwa. Przeklinam ją. W tym momencie zadzwonił telefon. Linda. Sam urok i gładki potok słów nakłaniający ammę do udzielenia „Showbiz" wywiadu na wyłączność. Ale ammy nie trzeba było szczególnie namawiać. Miała już przećwiczone krągłe zdania. Następny tydzień stał pod znakiem ammy. „Moja córka to dziwka", „Aasza Rani zdradziła mnie", „Matka wyrzeka się Aaszy Rani", „Ukochanie milionów okazuje się wampem" — krzyczały tablice reklamowe, od których zaroiło się w całym mieście. Zionąc wściekłością i goryczą, matka naskakiwała
na córkę, ujawniając intymne szczegóły z jej życia i wyliczając wszystkie romanse. Amma pławiła się w blasku reflektorów. Na myśl, że jest pożądana, przechodził ją dreszcz emocji. Doświadczała nieznanego przedtem poczucia władzy za każdym razem, gdy podnosiła słuchawkę, by umówić się na spotkanie z żądnymi sensacji dziennikarzami. Odbyła nawet sesję zdjęciową z zawodowym fotografem gwiazd, toteż dla wygody, reporterów miała na podorędziu gotowy zestaw zdjęć. Amma uświadomiwszy sobie, że nic nie poradzi na małżeństwo Aaszy Rani, przede wszystkim zadzwoniła do Szet-dżiego. „Na pewno słyszałeś o niespodziewanym małżeństwie mojej głupiutkiej córki, tak, z tym cudzoziemcem w jakimś nieznanym kraju. Bóg naprawdę mnie zawiódł. Lękam się ojej przyszłość. Nie wiem, gdzie Aasza jest, co się z nią dzieje, ale muszę myśleć też o przyszłości mego drugiego dziecka. Tak, Szetdżi, mam jeszcze drugie. Ciężka jest dola takiej bezradnej, samotnej kobiety jak ja. Aasza Rani sprytnie uciekła od swych obowiązków. Tyle że ja tego zrobić nie mogę. Dlatego dzwonię do ciebie, Szetdżi. Nie, nie proszę cię o żadną przysługę. Chcę ci tylko przedstawić moją młodszą córkę. Czułabym się zaszczycona, gdybyś zechciał poświęcić jej trochę czasu. Tak, wiem, że masz urwanie głowy przy wyborach, ale spróbuj nas gdzieś wcisnąć, bardzo proszę. Sudha jest młoda i niewinna, nie rozczarujesz się. Aasza Rani w każdym razie dla nas umarła. Muszę teraz zadbać o przyszłość Sudhy. Jesteś bardzo dobry, Szetdżi. Bóg cię pobłogosławi. Nie bez powodu cały Bombaj mówi, że tylko Szet Amirczand dba o swój lud. Teraz oddaję ci moją młodszą, bo wiem, że tylko ty zadbasz o nią jak należy". Sudhę wysłano do domu Szeta z Kiszenbajem. Oszczędzono jej męki, której poddano Aaszę Rani. Szetdżi wezwał oboje do swego pokoju. Bacznie, skrupulatnie obejrzał Sudhę. Potem poprosił, by poczekała na zewnątrz, i porozmawiał z Kiszenbajem w cztery oczy:
— Mała mi się podoba — powiedział. — W istocie jest ładniejsza niż siostra. Ma jaśniejszą karnację. Zgrabna figurka, wszystko w porządku. Tylko czegoś jej brak. Aasza Rani miała seksapil. Facet tylko na nią spojrzał i już mu stawało, jak zwierzęciu. Niektórzy myśleli tylko o tym, by zedrzeć z niej ubranie, tak potężnie działała na mężczyzn. Ta dziewczyna jest w porządku, podnieca. Ale ja jej nie chcę. Może się starzeję. Mam kłopoty z prostatą. I to zamieszanie z wyborami. Wiesz, jak to jest. Tamta to co innego, Aaszę Rani lubiłem. Miała głowę na karku. Rozumiała mężczyzn. Wiedziała, jak im dogodzić. Dobrze, pomogę tej małej... jak jej tam? A, Sudha. Pomogę Sudsze tylko dlatego, że lubiłem jej siostrę. Ich matka nie ma wstydu. To suka bez serca. Zniszczyła swe niewinne dzieci. Już Bóg ją pokarze. Ty bądź ze mną w kontakcie i powiedz mi, co mogę zrobić dla tej dziewczyny. Zorganizować balecik? Coś w tym stylu? Mogę ją zaprosić na przyjęcie. Zawsze zapraszamy ładne dziewczyny. Co jeszcze? Przedstawię ją znajomym producentom. Potem niech sobie radzi. Niech jej matka nie zawraca mi głowy. Ale gdyby Aasza Rani potrzebowała jakiejś pomocy, jestem zawsze do usług. No dobra, to tyle. Ta dziewczyna ma moje błogosławieństwo. Możesz rozgłosić, że ją popieram, nazwisko Szeta Amirczanda nadal liczy się w odpowiednich kręgach, no nie? Przed wyjściem Kiszenbaj dotknął jego stóp. Wiedział, że Sudha ma sprawę załatwioną. I był rad, że nie musiała przechodzić przez to wszystko, przez co przeszła jej siostra. Był bardzo rad. Kiszenbaj też zaczynał się starzeć. Po paru katastrofalnych klapach, w których stracił prawie cały majątek, przestał już marzyć, że zostanie producentem pełną gębą. Teraz był zaledwie drugorzędnym dystrybutorem. Od czasu do czasu torował drogę do kariery początkującym aktorom. Tyle że nie kręcił się już niestrudzenie jak niegdyś i nie załatwiał umów. O dziwo, wcale mu tego nie brakowało. Z góry było wiadomo,
że Sudha musi wejść w buty Aaszy Rani. Tego chciała amrma i tak to wyszło. Kiszenbaj gładko wszedł w rolę, którą odegrał już wobec Aaszy Rani. „Wówczas zrobiłem z niej gwiazdę — rzekł am-mie — i zrobię z Sudhy gwiazdę jeszcze większą niż siostra. To moje wyzwanie. I mój cel". Sudha początkowo obawiała się pójść w ślady starszej siostry. „Czy spodobam się publiczności? " — zapytała ze łzami ammę, gdy po raz pierwszy stanęła przed kamerą w Bombaju. Amma szybko zamknęła jej buzię: „Nigdy tak nie mów, rozumiesz? Ludzie wszystko kupią. Musisz tylko pokazać, że jesteś dobra, to wystarczy. Myślisz, że publiczność jest lojalna? Że naprawdę tęskni za swoimi ulubieńcami, skoro raz znikną ze sceny? Nie. Dobrze wiem. Publiczność jest kapryśna. Ma krótką pamięć. Wszystko jej jedno, kogo widzą na ekranie, póki się dobrze bawią. Zawsze miej to w pamięci. Zapomnij o starszej siostrze. Ona dla nas umarła. Jej osiągnięcia się nie liczą. Jesteś lepszą tancerką, lepszą aktorką. Masz zgrabniejszą figurę i jaśniejszą karnację. Kim ona była? Ciemną łajzą. To my — ja z Kiszenbajem — zrobiliśmy z niej aktorkę. A do tego leniła się i miała obsesję na punkcie tego kobieciarza. Ty jesteś inna. Wszystko przemawia na twoją korzyść: wiek, uroda, talent. Wykorzystaj to. Nie rezygnuj z kariery jak twoja głupia siostra. Mogłaby zarobić furę pieniędzy. Zyskać wielką sławę. A co zrobiła? Traciła czas na bezużytecznych facetów. A teraz? Wyjechała i wyszła za jakiegoś białego farmera. Wyobrażasz sobie jej życie? Pewnie każe jej harować od świtu do nocy. Sprzątać łazienki, gotować, myć okna, zamiatać, szorować podłogi, zmywać gary. Powiadam ci, ten spryciulek szukał służącej, nie żony. I ta głupia dziewczyna dala się schwytać w pułapkę. Ale ty, ty słuchaj ammy. Trzymaj się z dala od mężczyzn. Będę stale przy tobie. Z nikim nie rozmawiaj. Nikomu nie ufaj. Wszystko czego chcesz, dam ci ja i tylko ja. Kiszenbaj zajmie się innymi sprawami. Będzie załatwiał umowy z producentami. Az nim
też nie rozmawiaj bezpośrednio. Trzymaj buzię na kłódkę i rób, co do ciebie należy. To tyle. Zrobimy z ciebie największą aktorkę w całej branży. Przekonasz się". Amma przyjęła Aaszę Rani powściągliwie, lecz nie wrogo. Na przywitanie córki i zięcia odprawiła tradycyjny rytuał. Aasza Rani wpatrywała się w twarz matki ponad tańczącymi płomieniami lamp naftowych na tradycyjnych srebrnych talerzach i zastanawiała się, czy to ta sama kobieta, która niegdyś była wobec niej tak podła. Z niezmiernym wysiłkiem odrzuciła przeszłość i uśmiechnęła się do matki. Jakież smutne było w gruncie rzeczy jej życie. Wiecznie podejrzliwa, wiecznie mająca się na baczności, wiecznie pełna obawy, czy ktoś — nawet własne dziecko — jej nie przeskoczy. Aasza Rani chciała objąć matkę, paść jej w ramiona, przytulić ją mocno i rzec: „Już dobrze. Co było, minęło. Zapomnijmy o wszystkim. Cieszmy się nawzajem naszym szczęściem". Ale się nie odważyła. Od bardzo dawna nawet się nie dotknęły. Mimo wszystko patrząc, jak amma ze skupieniem odprawia wszystkie drobne powitalne rytuały, Aasza chciała oszczędzić jej wszelkich przykrości. I wszystko wybaczyć. Matka wyglądała na starą, zmęczoną kobietę. Miała zmarszczki wokół oczu i ust. Pod źle dopasowaną bluzką od sari jej piersi obwisały. Aasza domyśłila się, że amma, oszczędna jak zawsze, najwyraźniej nadal pierze swe wytworne jedwabne sari w domu. Westchnęła. Po tylu latach życia w luksusie amma nadal skąpi na rachunki za pralnię! Jak zwykle wiele hałasu robiono wokół dziecka. Saszę ob-ściskiwali wszyscy na raz. Natłok tych dziwnych zdarzeń zbijał ją z tropu. Nie znała języka ani żadnej z tych osób, które ją przytulały i całowały. Zaczęła więc płakać. „Mamusia, chcę do mamusi". Wtedy wszystkie panie rzuciły się, by ją uspokoić. Dziwiły się jej akcentowi, z niedowierzaniem dotykały włosów, powtarzając raz po raz: „Jak laleczka! Taka jaśniut-
ka i złotowłosa". Aasza Rani czym prędzej spojrzała na Jaya, by się przekonać, czy nie czuje się skrępowany. Na szczęście zachowywał kamienny spokój. Obserwował domową uroczystość w milczeniu, za którym kryło się rozbawienie, i czekał, aż wzburzenie ustąpi. Amma oznajmiła zięciowi: — Zachowaliśmy jej pokój dokładnie tak, jak go zostawiła. Wszystko jest takie samo. Niczego nie ruszaliśmy. Róż. Wszystko w różowym. Wiedzieliśmy, że wróci i będzie niezadowolona, jeśli coś zmienimy. — Nienawidzę różowego. Nigdy nie cierpiałam tego koloru — zaprotestowała słabo Aasza. Jednakże Jay złapał Saszę za rękę i rzekł: — Chodźmy obejrzeć dawny pokój mamy. Ma tam mnóstwo zabawek. Kiedy wyszedł, amma wbiła w Aaszę spojrzenie mówiące, że kłamstwo nie ma sensu. — Czy to dobry człowiek? Córka popatrzała na nią bacznie. — Tak, ammo. Jay jest cudowny. W pewnym sensie uratował mi życie. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdybym go nie spotkała. Nie chciałam wracać do Indii. A tam nie mogłam zostać. Amma skinęła głową, po czym powiedziała: — Twój appa bardzo się posunął. Wie, że jesteś w Indiach. Z całego serca pragnie zobaczyć ciebie i wnuczkę. Aasza Rani nie odezwała się. Amma czekała, aż coś powie. — No więc? — odezwała się wreszcie. — Zastanowię się — powiedziała Aasza Rani. — Wpierw opowiedz mi o Sudsze. O jej filmach, gaży... Ile teraz płacą najlepszym aktorkom? Pół miliona? Amma roześmiała się. — Dziecko, czasy się zmieniły. Sudha dostaje dwa razy tyle, koło miliona.
Aaszy zaparło dech. — Milion? Mój Boże! Ile filmów nakręciła w tym roku? — Na razie tylko pięć, dwa odniosły sukces kasowy — odparła gładko amma. — Następne cztery pojawią się na ekranach w ciągu paru miesięcy. Będzie wielka premiera w Diwa-li. Sudha gra z Amarem. — Dlaczego się stąd nie wyprowadziłaś, skoro ona tyle wyciąga? A może oszczędza każdą rupię? Nadal zajmujesz się jej zarobkami? Amma zawahała się chwilę. — Właściwie zarobkami Sudhy zajmuje się zawodowo znajomy bankier. Mówi jej, w co i kiedy inwestować. To się nazywa portfel. Ja się nie wtrącam. Akcje, udziały, nieruchomości. Sudha sama się tym zajmuje, wespół ze swoją sekretarką i z Amarem. Aasza Rani zastanawiała się przez chwilę. — A ty? Jak ty sobie radzisz? — Mieliśmy trochę twoich pieniędzy, które zostały po twoim wyjeździe, a wpłaty nadal wpływały. A teraz Sudha wypłaca nam stałą pensję. Jest bardzo hojna. Starcza nam aż nadto. Sudha tu nie mieszka, kupiła piękną willę w Vile Parle. Żyje tam z Amarem. Jeden Bóg wie, jak się sprawy mają. Nie planują ślubu. Po prostu są razem. Bezwstydnicy. Ale co amma może powiedzieć? Ja się nie odzywam. Ta dziewczyna zawsze była strasznie zazdrosna. Wiesz, Dziecinko, ona cię nienawidzi. Doszedł do nich Kiszenbaj. Usiadł zgarbiony na krześle. — Dlaczego ścięłaś włosy? — zapytał Aaszę Rani. — Wyglądasz teraz jak cudaczka z południowokoreańskich filmików. Służący wniósł kawę i przekąski. Aasza Rani obrzuciła wzrokiem postrzępione serwetki, plastikowe tace, nietłukące się kubki i spodeczki. Kiszenbaj spostrzegł, że zauważyła ogólne zaniedbanie mieszkania, i gdy amma wyszła, by zobaczyć, co porabiają Jay i Sasza, odezwał się cicho:
— Aaszo, od twego wyjazdu sytuacja znacznie się zmieniła. Amma ma mnóstwo kłopotów. Twoja siostra nie jest taka jak ty. Bardzo się różnicie. Ona jest samolubna. Strasznie samolubna. I trzyma ammę krótko. Bez przerwy się kłócą. O pieniądze, o wszystko. Nawet jeśli amma chce nowe sari, musi poprosić Sudhę o pozwolenie. A ten beznadziejny facet, z którym się związała... Nie muszę ci opowiadać o Amarze, wiesz, co to za typ. Skończony skurwysyn. Teraz stal się wielką gwiazdą. I wielkim zarozumialcem. To przechodzi ludzkie pojęcie. Uważają, że są niezrównani. Myślą, że nikt nie przejrzy ich gierek! Nie kochają się. To wszystko pozory. Ona co dzień potrzebuje nowego faceta. A Amar chodzi na dziwki. Powiada, że nie lubi dziewcząt z filmu. Są razem, żeby pokazać, jaka z nich wspaniała para. On ma niesamowitą głowę do interesów. Niczego nie trzyma w Indiach. Wszystko za granicą. Poufne transakcje. Dupek jest taki sprytny, że nie da się przyłapać. Pierze brudne pieniądze. Jego inwestycje oparte są na solidnych podstawach, mucha nie siada. Nie musi zawracać sobie głowy filmami. Tyle że filmy to jego szaleństwo, bzik. Z tej branży się nie odchodzi. Chyba że publiczność ma cię dosyć. Chyba że cię odrzuci. — Kiszenbaj urwał, by zaczerpnąć oddechu, i spojrzał na Aaszę Rani. — Powiedz mi, Aaszo, co zamierzasz? Masz teraz męża i śliczną córeczkę. Co chcesz robić? Jesteś jeszcze młoda i pozwól sobie powiedzieć, seksowna. Producenci pytali mnie... Powiedziałem: „Panowie, niech najpierw przyjedzie do Indii, potem się zobaczy". Jeśli chcesz wrócić, masz okazję. Nadal nadchodzą listy od twoich wielbicieli. Publiczność o tobie nie zapomniała. — Sudhę pytają o ciebie — ciągnął. — I ammę. Jeśli dostaniesz dobrą rolę w dobrym filmie, odniesiesz sukces. Tylko najpierw musisz trochę schudnąć. Ale to żaden kłopot, zatrudnimy Sarodża, twojego dawnego choreografa. Twój taniec musi się stać śmielszy... wiesz, nie zrozum mnie źle. To się da załatwić. Najważniejsze: czy chcesz wrócić? I co na to
twój mąż? Co on o tym sądzi? Nie będzie miai nic przeciwko temu? Zastanów się. Nie musisz zaraz odpowiadać. Pamiętaj tylko, że nawet twoi wielbiciele nie będą czekać w nieskończoność. Jeśli później zmienisz zdanie, możesz być już za stara. I zobacz, jaka jest konkurencja. Dziewczynki niewiele starsze od twojej córki, jeszcze przed menstruacją, grają z aktorami, którzy mogliby być ich dziadkami. Dwa, cztery filmy i wylatują z rynku. Dwieście innych czeka na ich miejsce. Ty byłaś inna. Miałaś wiernych widzów. Naród oszalał na twoim punkcie. Naprawdę byłaś „ukochaniem milionów". Nadal śpiewają twoje piosenki. Wariują, kiedy twoje filmy pokazywane są w telewizji. Tobie będzie łatwo. Niteszdżi zastanawiał się... Lecz Aasza Rani myślami była daleko. Słuchała jednym uchem. Przypominała sobie swoje ostatnie dni w Bombaju. Abhidżita, Akszaja i siebie w owym czasie. Ostre słowa ammy i nieoczekiwane wsparcie Amirczanda. Wszystko to wydawało się jej bardzo nierzeczywiste i odległe. A teraz ten człowiek, ten kombinator (nosił teraz dziwaczne ciemne okulary, a ręce lekko mu drżały) namawia ją, by znowu wskoczyła do studni, z której ledwo się wydostała. — Nie — oświadczyła ostro. — Nie. Nie interesuje mnie to. Jestem bardzo zadowolona ze swojego życia, podoba mi się tam. Chcę być wyłącznie żoną i matką. Pragnę dobrze wychować córkę i dbać o męża. To tyle. Nie ma mowy o powrocie. Jay wszedł właśnie w tym momencie. Usłyszał ostatnie słowa. — O powrocie? — spytał z lekkim zdziwieniem. — O co chodzi z tym powrotem? Aaszo, myślisz o powrocie do filmu? Aasza Rani podbiegła doń i objęła go w pasie. — Nie ma mowy, kochanie. Właśnie powiedziałam to Kiszenbajowi. Jay spojrzał na nią z pobłażaniem.
— Dziś jest zmęczona — rzekł do Kiszenbaja. — Miała za dużo wrażeń, wróciła domu, spotkała tylu ludzi, odwiedziła rodzinę. Teraz musi odpocząć i wszystko przemyśleć. Może na weekend pojedziemy na Goę. Zmiana otoczenia dobrze jej zrobi. Mnie też się przyda trochę słońca. Pomysł Jaya przypadł Aaszy Rani do gustu. Po pięciu latach nieobecności w mieście Bombaj przytłaczał ją. A zwłaszcza ponawiane raz po raz sugestie Kiszenbaja, by zastanowiła się nad powrotem. — Kusi mnie to. Nie ukrywam, że całe to zainteresowanie pochlebia mi — wyznała Jayowi, gdy ich samolot kołował nad lotniskiem Dabolim. — Cieszę się, że chcą mnie oglądać. Czy to coś złego? — Oczywiście, że nie, skarbie — uspokajał ją Jay. — Zdziwiłbym się, gdyby cię to nie obeszło. To dopiero byłoby nienormalne. Jesteś tylko człowiekiem, Aaszo Rani. Zebrałaś tyle hołdów, odniosłaś takie sukcesy jak mało który śmiertelnik. Aż dziw, że nie brakowało ci tego przez te wszystkie lata, kiedy mieszkałaś za granicą. Chyba że ci brakowało, tylko nic mi nie powiedziałaś. Aasza Rani zerknęła na ciągnącą się pod nią zadziwiająco piękną linię brzegową. Wskazała palmy i piaszczyste plaże Saszy, która siedziała z noskiem przyciśniętym do szyby. Starała się nie myśleć o Bombaju i o słowach Kiszenbaja. Nie chciała się nad nimi teraz zastanawiać. — W Nowej Zelandii byłam bardzo szczęśliwa — rzekła w końcu. Jay uśmiechnął się. — Doprawdy? Nie zdając sobie z tego sprawy, użyłaś czasu przeszłego. Aasza Rani pospiesznie się poprawiła. — Och! Nie to miałam na myśli. Chciałam tylko powiedzieć...
— W porządku, kochanie — przerwał jej Jay. — Gdy cię poślubiłem, wiedziałem, że Nowa Zelandia będzie tylko przystankiem. Miejscem wypoczynku. Potrzebowałaś go. Zasłużyłaś na niego. Tak jak teraz na Goi. Jedyna różnica polega na tym, że na Goi spędzimy pięć dni, a w Nowej Zelandii przeżyliśmy pięć lat. To kwestia perspektywy. I tyle. — Jak możesz tak mówić? — spytała Aasza Rani szczerze zdziwiona. — Nie zdecydowałam jeszcze, czy wrócę. Nawet się nad tym nie zastanawiałam. Cieszyłam się tylko, że ludzie nadal chcą mnie oglądać na ekranie. Samolot zaczął schodzić do lądowania. Wyraźnie widzieli pobielone budynki kościołów, wystające niczym kredowe domki dla lalek pośród porośniętych bujną roślinnością poletek ryżowych. — Och, spójrz — rzekła Aasza Rani. — Jak tu pięknie. Już prawie zapomniałam, jaka to śliczna okolica. Nakręcono tu „Laleczkę". Nie całą, ale spory kawał. — Wiem — odparł Jay. — Zaśpiewać tę słynną piosenkę, w której jesteś ubrana jak rybaczka i usiłujesz uwieść tego ogiera, jak mu tam... Umesza? Aasza Rani zachichotała. — A więc widziałeś ten głupi film? — Widziałem wszystkie twoje filmy, kochanie — zaśmiał się Jay. — Niektóre po pięć razy. Sasza była bardzo podekscytowana. — Spójrz, mamusiu, spójrz na morze! Zupełnie jak w Sydney! Podeszła do nich stewardesa, prosząc, by zapięli pasy. Nagle zauważyła Aaszę Rani. — Och, bardzo przepraszam. Nie wiedziałam, że leci pani tym samolotem. Co za niespodzianka! Czytałam oczywiście, że pani wróciła i podpisała umowy na nakręcenie paru filmów. Aasza Rani była zdumiona.
— Gdzie pani czytała te bzdury? — spytała poirytowana. — W jakimś piśmie branżowym, już nie pamiętam którym. Aasza Rani schwyciła Jaya za rękę. — Co za drań! To musi być sprawka Kiszenbaja, nikt inny nie wiedział o naszej rozmowie. Nie poprosił mnie nawet o autoryzację przed zgłoszeniem rozmowy do druku. Zabiję go! Jak on śmiał! Jak tylko przyjedziemy do hotelu, musimy zamówić z nim rozmowę. — Uspokój się — rzekł Jay niewzruszenie. — Spójrz na to od tej strony: podjął za ciebie decyzję. Teraz już nie możesz się wycofać. Aasza Rani spojrzała na niego bacznie. — Więc naprawdę tego dla mnie chcesz? — To ty chcesz tego dla siebie — odparł nieporuszony Jay — tylko boisz się przyznać. Przed sobą i przede mną. Kiedy wrócili do Bombaju, było już postanowione, że Aasza Rani wraca. Wraca do świata, z którego na jakiś czas udało jej się uciec. I to Jay wepchnął ją tam z powrotem. Jak zauważyła amma: — Dziecinko, szczęściara z ciebie. Żaden Indus nie pozwoliłby żonie występować po ślubie. Spójrz na appę. Spójrz na Akszaja. Mogę wskazać wiele innych przykładów. Nasi mężczyźni to hipokryci. Chcą mieć swobodę, żeby się zaba^ wić, a żony powinny siedzieć w domu. Jay jest wyrozumiałym mężem. Nie potrzebuje twoich pieniędzy. Nie potrzebuje twojej sławy. Ale zna cię. Wie, czego pragniesz. I chce, żebyś to otrzymała. Skarb. Jest skarbem. Klejnotem w koronie. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Aasza Rani skinęła głową, uśmiechając się pod nosem na tę naglą zmianę zdania teściowej o zięciu. Amma mówiła dalej: — Tylko co z twoim małżeństwem? Co z córką? Zastanawiałaś się nad tym? Jak będziecie tak żyć na odległość? Prze-
myśl to ze sto razy. Twoja amma się zmieniła. Zrozumiałam swoje błędy. Teraz nie myślę już o twojej karierze, a wyłącznie o tobie i o twoim szczęściu. Wiesz, jak wygląda ta branża: jest wulgarna, tandetna, okrutna, nie dla porządnych ludzi. A z pewnością nie dla mężatek! Z aktorami to co innego. Mogą się żenić po pięć razy i nikt nawet okiem nie mrugnie. Ale ty masz teraz obowiązki. Masz córkę. Jak sobie poradzisz z tymi wszystkimi obleśnymi facetami? Z pijakami? Dystrybutorami? Wiem, przez co przeszłaś. Wiem, na co ja cię naraziłam. Teraz się tego wstydzę. Ale jest za późno. Sudha otworzyła mi oczy. — Spójrz na swoją siostrę — ciągnęła. — Jest nieczuła i bezwzględna. Teraz zwróciła się przeciwko własnej ammie, nie zdając sobie sprawy, że to co robiłam, robiłam dla niej. Chciała być wielką gwiazdą. Większą od ciebie. Taką miała ambicję od początku. Tak mi powiedziała, gdy przybyła do Bombaju: „Ammo, zrób ze mnie największą aktorkę. Chcę być lepsza niż siostra. Chcę być najlepsza. Chcę, żeby publiczność o niej zapomniała. Jestem lepsza niż ona i udowodnię to". Tak mi powiedziała. Nigdy tego nie zapomnę. I była gotowa na wszystko! Boże wielki! Co za ambicja, co za spryt. Gdyby musiała, sprzedałaby własną ammę. Ta dziewczyna nie ma uczuć, nic. Chodzi jej tylko o pieniądze. Ciekawe, w kogo się wrodziła. Pieniądze, seks i sława. Nie daje mi ani rupii. Muszę ją błagać. Żebrać nawet o bluzkę. „Ciesz się — powiada — że dałam ci dom i nie musisz mieszkać na ulicy". To twój dom, Aaszo Rani, nie jej. Ale ona dalej to powtarza. O nikogo się nie troszczy. Nie ma miłości w sercu. Bóg ją kiedyś pokarze. Nie przeklinam Sudhy, jestem w końcu jej ammą. Ona może o tym nie pamiętać, lecz dla mnie zawsze będzie dzieckiem. A ty... ty jesteś inna. Masz miękkie serce. Jesteś czuła i dobra dla łudzi, którzy tyle dla ciebie zrobili. Wiem, że nie wyrzucisz swojej ammy. Będziesz o nią dbać na starość. Dokąd ja teraz pójdę? Z czego będę żyła? Wenkateszwara
wie, ile wycierpiałam, by wychować dzieci. Czy nie mam teraz prawa do odpoczynku?... Jestem zmęczona. Bolą mnie stawy. Doktor powiada, że mam nadciśnienie. Choruję na cukrzycę. Bóg wie, ile dni mi jeszcze zostało na tej ziemi. Ale ja się nie skarżę. Chcę żyć w pokoju. Aasza Rani wysłuchała jej w całkowitym milczeniu. Nie chciała nawet mówić ammie, co naprawdę czuje. Starsza kobieta była złamana na ciele i duchu. Aasza Rani gotowa była puścić mimo uszu jej chytre samolubne wywody. Pod koniec życia wszyscy dbamy już tylko o siebie, pomyślała ze znużeniem. Każdy znajduje własny sposób na życie. Biedna amma — ja jestem jej jedyną nadzieją. A co do mnie — niedługo się przekonam. Później amma przyszła do sypialni Aaszy Rani z filiżanką kawy. — Dziecinko, uważam, że powinnyśmy wydać wielkie przyjęcie z okazji twojego powrotu. Udzielaj wywiadów tylko czołowym magazynom. W ten sposób twoja wartość podskoczy. Producenci dadzą ci wyższą gażę. Aasza Rani zbyła ją sennie. — Potem, muszę to jeszcze przemyśleć — rzekła. Dziesięć minut później zabrzęczał dzwonek i Aasza Rani podniosła telefon wewnętrzny. Lekko wstrząśnięta rozpoznała głos Lindy. — I jak? Co powiedziała? Kiedy mogę przyjść? — pytała Linda swym zwykłym agresywnym tonem. — Cii! Jeszcze nie wiem. Później — wyszeptała amma. — Później z tobą porozmawiam. Może się obudzić i podsłuchać nas. — Nie mogę czekać w nieskończoność — warknęła Linda. — Mamy terminy. Wielka maharani zgrywa się na nieprzystępną, tak? Powiedz jej, że nie ze mną te numery. W tym momencie to ona potrzebuje rozgłosu. Przypomnij też tej słynnej gwieździe, że to my jej robimy łaskę, pisząc o niej.
A nie odwrotnie. A tak nawiasem, czy ona wie, że jestem teraz naczelną? W każdym razie znasz umowę: dostajemy wywiad na wyłączność. Jeśli zobaczę jakiekolwiek inne omówienie, wycofuję się. Amma zapewniła ją, że namówi Aaszę Rani na rozmowę, i pospiesznie odłożyła słuchawkę. Aasza Rani wyszła z sypialni i zastała ammę na rozmowie z Kiszenbajem. — A więc tak naprawdę nic się nie zmieniło, co? — rzekła. — Słyszałam, jak rozmawiałaś z tą łajzą. Ammo, jak mogłaś? Wolę już nigdy w życiu nie zagrać w żadnym filmie, niż iść w łachę do tej dziwki. Do diabła z nią i tym jej magazynem. Do niczego mi nie jest potrzebna. Jeśli wrócę, tym razem będę wszystko robiła po swojemu. Kiszenbaj, w ciągu paru dni powiadomię cię o mojej decyzji. Tymczasem nie podejmuj żadnych kroków w moim imieniu. Czy to jasne? Kiszenbaj i amma wpatrzyli się w nią w osłupieniu. Aasza Rani zadzwoniła i kazała sobie przynieść świeżą kawę. Jay zaczynał się niecierpliwić. I nudzić. Teraz, skoro znalazł się w samym sercu kinematografii indyjskiej, przestała go tak bardzo fascynować. Najnowsze filmy, które puszczał sobie na wideo, nie budziły w nim ani krzty zainteresowania. — Kiedy pojedziemy do Madrasu? — zapytał Aaszę Rani. — A potem chyba zaczniemy myśleć o powrocie. W każdym razie ja zacznę. Aasza Rani nie odpowiedziała. — Kochanie, chcesz odwiedzić swego dziadka w Madrasie? — spytała Saszę. Dziewczynka spojrzała na nią pięknymi szarozielonymi oczyma. — Nie wiedziałam, że mam dziadka w Madrasie. Aasza Rani pogłaskała ją po głowie.
— No to teraz już wiesz. To mój tata i jest bardzo kochany. Polubisz go. — Twój tata? — zapytało dziecko. — Nie mówiłaś mi, że masz tatę. Jak wygląda? Jak ma na imię? — Mówię do niego appa. Jest bardzo stary i chory. Sasza zastanawiała się przez chwilę. — Czy umrze, mamusiu? — zapytała wreszcie. Aasza Rani przytuliła ją. — Miejmy nadzieję, że nie — odparła. Do Madrasu polecieli pierwszym samolotem. Jay był bardzo podekscytowany, gdyż nie znał tego miasta. I ciekaw był appy. Aasza Rani opowiedziała mu o ojcu dość, by obudzić jego zainteresowanie. Co prawda pominęła szczegóły, a Jay nie naciskał, uznając, że to drażliwe i dla Aaszy nieprzyjemne sprawy, o których wolałaby nie wspominać. — Denerwujesz się? — zapytał, gdy samolot wylądował na lotnisku. — Nie — odparła. — Pocę się, bo mi gorąco. — Mówisz zupełnie jak Nowozelandka podczas pierwszej podróży na Wschód. Pamiętaj, że tu się urodziłaś. — Naturalnie, pamiętam — zapewniła nieco cierpko. — Po prostu źle się czuję w upale. Zawsze go nienawidziłam i teraz też nie znoszę. Jestem z gatunku tych, którzy nie znoszą się pocić. — I nagle z szybkością karabinu maszynowego zaczęła mówić po tamilsku do tragarzy, którzy otoczyli ich tłumnie, gdy wynurzyli się na gorące madraskie powietrze. — Mamusiu, o co chodzi? — raz po raz pytała Sasza, nie uzyskując wszakże odpowiedzi. Poskarżyła się więc tatusiowi: — Mamusia tak dziwnie się zachowuje. Nie rozumiem, co mówi. Co jej się stało? Jay pocałował małą i odparł: — Nic takiego, mamusia po prostu jest szczęśliwa, że wróciła do domu.
Podczas długiego lotu do Madrasu Aasza Rani wiele myślała o Sudsze. Przeglądając magazyn Lindy, znalazła swoje zdjęcia, na których wyglądała bardzo niekorzystnie. W dodatku zamieszczono je w niezwykle poczytnej „Rubryce towarzyskiej". „Słyszeliście o najnowszym skandalu?" — zapytywał nagłówek. O Boże! Aasza Rani poczuła się strasznie, czytając, jak obrzucają ją błotem, i widząc swe zdjęcia tak złośliwie zniekształcone. Linda przeprowadziła długi wywiad z Sudhą. Był to podły, złośliwy tekst, w którym znalazły się takie kawałki: „Biedna akka. Rozumiem, jak musi się czuć. Teraz ja jestem gwiazdą, a ona jest nikim. Biedactwo! Wyobraża sobie, że w swoim wieku dostanie jeszcze jakąś rolę? Ktoś źle nią pokierował. Jest żoną i matką i powinno jej to wystarczyć. Niech teraz da innym szansę. Swoją już wykorzystała. Zgoda, popełniła wiele błędów i zadawała się z niewłaściwymi mężczyznami. Ale chyba wiedziała, w co się pakuje. W końcu Ak-szaj był żonaty. Chciała zniszczyć jego małżeństwo. Podobnie Abhidżita. Teraz wszystkie przekleństwa spadły na jej głowę. Na jej miejscu byłabym przerażona. Lepiej zostać czystą dziewicą, niż wdawać się w romanse z cudzymi mężami. Uczyłam się też na błędach swojej siostry. Nigdy nie wyciągnę ręki po żonatego mężczyznę. I porządnie się zastanowię przed wyjściem za mąż, nie poślubię pierwszego lepszego — i to cudzoziemca, który akurat się nawinął! Proszę mnie więcej o to nie pytać. W końcu to mój szwagier. A przynajmniej, jak twierdzi moja siostra, tak powinnam go nazywać. Nie wiadomo, czy naprawdę się pobrali. Nikogo z naszej rodziny przy tym nie było. Nie byłam w Australii, Timbuktu czy gdzie tam oni mieszkają, żeby się dowiedzieć. Słyszałam, że jego rodzina nie zaakceptowała jej. Co prawda to mogą być wyłącznie plotki. Chciałam tylko powiedzieć, że wierzę w nasze zwyczaje i tradycje. Jestem staroświecka. Dla mnie hinduskie zaślubiny są święte. Niech moja siostra żyje swoim życiem, ja wyznaję inne wartości. Nie powinnam tego mówić, lecz jej stosunki z tak
zwanym mężem również wydają mi się dziwne. Może jestem konwencjonalna, zdziwiłam się jednak, gdy ten cudzoziemiec przyszedł nieproszony do mojego domu i wywoływał mnie na dwór — samą! Odmówiłam mu wręcz, pytając: Jak się poczuje moja siostra? Czhi, czhi, czhi, w naszym kraju szwagier tak się nie zachowuje! Byłam wstrząśnięta! Ci cudzoziemcy myślą, że wszystkie Induski są takie jak ich kobiety — tanie i rozwiązłe. Usadziłam go. Tak czy tak, to jej życie i nie mogę się wtrącać, modlę się, by była szczęśliwa, skoro nie może już wrócić, bo publiczność nigdy jej nie zaakceptuje. Tak się złożyło, że ostatnim razem puściła kantem wszystkich producentów i wielbicieli, znikając bez uprzedzenia. Prawdziwy zawodowiec tak się nie zachowuje. Dzięki Bogu byłam na miejscu, bo inaczej kto wie, co by się stało. Na jej nazwisko postawiono fortuny. A ona rzuciła wszystko i wyjechała. Na szczęście reżyserzy mieli do mnie zaufanie i wszystkie filmy odniosły sukces. Teraz, nieszczęsna kobieta, nie otrzyma nawet roli matki. Może przecież znowu zniknąć, a nawet jeśli to mała rola, producenci nie mogą na nowo nakręcić wszystkich scen. Jest przecież coś takiego jak ciągłość. Finansiści też są biedni. Prosili mnie, bym im dała gwarancje, że moja siostra ponownie ich nie zawiedzie. — Panowie — rzekłam, przecież nie mogę niczego obiecywać w jej imieniu. W końcu jest starszą siostrą. Znacznie, znacznie starszą ode mnie. W istocie mogłabym być jej córką. Taki mam szacunek dla siostry. Nie mogę jej powiedzieć: Nie rób tego, nie rób tamtego. Reszta jest w ręku Boga. Nie wiem, czy w niego wierzy, ale w naszej rodzinie wszyscy jesteśmy bardzo religijni i co roku pielgrzymujemy do Tirupati". Skończywszy czytać ten tekst, Aasza Rani zaczęła się zastanawiać, dlaczego Sudha jest do niej tak wrogo nastawiona. Skąd w niej tyle jadu, tyle goryczy? W końcu co złego Aasza Rani jej wyrządziła? Czy prawdziwe są pogłoski, że to amma
uprzedziła ją do Aaszy Rani? Właściwie z jakiej racji? Przecież obie są jej dziećmi. Czy też amma rzeczywiście jest tak nieczuła i bezwzględna? Tak pazerna, że napuszcza jedną córkę na drugą tylko dla pieniędzy? Co za straszna myśl. Czy dlatego, że appa tak źle się z nią obszedł, amma zmieniła się w takiego potwora? Jakkolwiek na to spojrzeć, za takim zachowaniem zawsze kryje się mężczyzna. Mężczyzna, który wykorzystuje, maltretuje i w końcu porzuca kobietę.
APPA Amma uprzedziła appę o wizycie Aaszy Rani. Był teraz przykuty do wózka inwalidzkiego, pielęgniarki czuwały nad nim dzień i noc, a jego umysł ucierpiał od licznych udarów. Lecz amma powiedziała też Aaszy Rani, że miewa przebłyski świadomości. Aaszę Rani ta wizyta napawała niepokojem i lękiem. Już niemal zapomniała, jak ojciec wygląda. Ze zdjęć w albumie rodzinnym zapamiętała obcego mężczyznę. Zdrowy, silny i jurny, odziany był w wykrochmalony biały sarong i szal narzucony na ramiona. Ale pamiętała też swawolnego ojca z dzieciństwa, który był gościem w domu. Który obsypywał dzieci kosztownymi prezentami i drażnił się z matką, doprowadzając ją do szału. Pierwsza uwaga Jaya na temat rodzinnego miasta Aaszy była niezwykle odkrywcza. — Jest tu znacznie czyściej niż w Bombaju. I ludzie są niżsi i mają ciemniejszą karnację. Lecz gdy dotarli do centrum, Jay trzymał się za głowę. — To szaleństwo. Co tu się dzieje? Czy tu gdzieś jest wesołe miasteczko? Albo zgromadzenie religijne czy zjazd partyjny? Rowerzyści, autobusy, samochody i piesi roili się wszędzie.
— Mamusiu, jakie wesołe kolory — podniecała się Sasza. — I śliczne spódniczki. Mamusiu, kup mi taką. Aaszę Rani również przytłaczał widok tłumów szczelnie wypełniających ulice rojnej okolicy Mylapore. Ale radował ją widok kobiet spieszących do świątyni, niosących mosiężne tace pełne bladych kwiatów pomarańczy i prześlicznego białego jaśminu. Jay wpatrywał się jak urzeczony w białe kropki oznaczające przynależność kastową mężczyzn, a także w ich stroje. — Widać, że wygodnie im w sarongach — rzeki do Aaszy Rani, która zaraz go poprawiła: — To nie są sarongi. To nasz tradycyjny strój, mundu. Jest bardzo praktyczny. Gdy pada, podwijają go po prostu do kolan i idą dalej. Zobaczysz, że appa też taki nosi. Sasza zachichotała. — Bardzo śmiesznie wyglądają ci wszyscy panowie w długich białych spódnicach. Aaszy nie chciało się tłumaczyć tego dziecku. Im bliżej spotkania z ojcem, tym bardziej jej napięte nerwy groziły wybuchem. W hotelu starannie się ubrała. Amma dała jej stare, wyciągnięte z kufra sari — jaskrawożółte z cynobrowym obramowaniem. — Appa lubi te kolory — oznajmiła jej. — Koniecznie pamiętaj o bindi, bransoletach i naszyjniku. Jesteś teraz mężatką i musisz odpowiednio wyglądać. Inaczej appa byłby rozczarowany. I to, weź to, dal mi to dawno temu, tuż po twoich narodzinach. Załóż go. Miejmy nadzieję, że go pozna. — I amma założyła Aaszy ciężki złoty naszyjnik. — Wyjeżdżając z Indii, zostawiłaś całą biżuterię — rzekła. — Starałam się pilnówać twoich rzeczy. Dopiero po przyjeździe Sudhy... — urarała. — Ile moich rzeczy ukradła? — zapytała gniewnie Aasza Rani. — Mam prawo wiedzieć, ciężko na to pracowałam. Powiedz, ammo, co zabrała?
Amma spojrzała na nią z zakłopotaniem. — To nie jest całkiem jej wina. Z początku nie miała nic. Musieliśmy przekonać producentów, że też jest wielką gwiazdą. Wszystkie pieniądze z filmów tamilskich poszły na inne rzeczy. Biedna dziewczyna. Musiała mieć trochę biżuterii na przyjęcia i wielkie wyjścia, więc dałam jej twoją. Skąd miałam wiedzieć, że jej nie zwróci? To miała być pożyczka! Aasza Rani nie posiadała się ze złości. — Co za wstrętna dziewucha. Policzę się z nią po powrocie. To złodziejka. Okradła własną siostrę. Naprawdę myślała, że jej to ujdzie na sucho? — I z tymi słowy zatrzasnęła ammie drzwi przed nosem. Droga do domu appy ciągnęła się w nieskończoność. Aasza Rani ciągle poprawiała sari i fryzurę. Wpięła kwiaty we włosy naprędce zaplecione w warkocz, by jakoś okiełznać trwałą. Wyglądała idiotycznie, z czego doskonale zdawała sobie sprawę. Parę osób w hotelu rozpoznało ją i nieśmiało chciało się czegoś dowiedzieć, ale nie była w nastroju, by odpowiadać na ich pytania. „Biorą mnie państwo za kogoś innego" — warczała, aż Sasza spojrzała na nią z najwyższym zdziwieniem. Jay gapił się na olbrzymie sylwetki gwiazd filmowych i polityków na billboardach gęsto ustawionych wzdłuż dróg. — Nie do wiary! W życiu czegoś takiego nie widziałem! Spójrz na to i na to! Coś potwornego! Szkoda, że nie wziąłem kamery. W kraju nikt mi nie uwierzy. A te świątynie!... Spójrz, jak są pomalowane. To sztuka pop, nieświadoma sztuka pop. Lecz Aasza Rani zbyt była zajęta własnymi myślami, by mu odpowiedzieć. Sasza nie mogła się nadziwić krowom spacerującym swobodnie po ulicach albo siedzącym wygodnie na samym środku ruchliwych skrzyżowań. — Mamusiu, popatrz na mu-mu! — powtarzała bez przerwy. — Dlaczego nie są w zagrodzie?
— W Indiach nie ma zagród — uświadomiła jej Aasza Rani. — Czyje są te mu-mu? — Wszystkich — odparła krótko Aasza Rani. — Kto je karmi? — Wszyscy. — A skąd mają trawę? — dopytywała się Sasza. Niestety, cierpliwość Aaszy Rani już się wyczerpała. . — Przestań zadawać głupie pytania — warknęła. Jay uspokajającym gestem położył jej rękę na kolanach. — Czego chcesz od dziecka? To normalne, że wszystko ją ciekawi. — W takim razie ty z nią porozmawiaj — burknęła. — Ile można odpowiadać na pytania? Gdy przejeżdżali obok słynnej Marina Beach, Sasza zwróciła uwagę na kolor morza. — Jest zupełnie inne — krzyknęła. — Takie śliczne. I jaki tłum ludzi! A dlaczego wszyscy są w ubraniach? Zobaczcie, idą do wody i niczego z siebie nie zdejmują. Zaziębią się! Jay wyjrzał rozbawiony. Wyglądało to dziwacznie. Całe rodziny, okryte od stóp do głów, wchodziły do morza, trzymając w górze gumowe sandały. — Czy nie mają kostiumów kąpielowych? — niezmordowanie dopytywała się Sasza. — Nikt w Indiach, w Madrasie, nie nosi kostiumów kąpielowych — poinformowała ją Aasza Rani. — Ależ owszem, noszą — odrzekła Sasza. — Widziałam w naszym basenie hotelowym. Widziałam bikini i inne stroje. — To byli cudzoziemcy — wyjaśniła Aasza Rani. Sasza zrobiła zdziwioną minę. — Nie, byli tacy jak my. To są cudzoziemcy — powiedziała, pokazując tłum za oknem. Aasza Rani przytuliła córkę. Jakież to mądre dziecko, pomyślała, ale ileż ją będę musiała jeszcze nauczyć. Tylko czy
można mieć pretensje do Saszy za tę uwagę? Kim ona właściwie jest? Induską? Nowozelandką? Mieszanką dwóch ras? Osobą bez prawdziwej tożsamości? Już pora, by Sasza dowiedziała się o swych indyjskich korzeniach. O kraju swej matki, religii matki, ojczystym języku i co najważniejsze, o narodzie swej matki — poczynając od dziadka. Widok appy wstrząsnął Aaszą Rani. Właściwie był rośliną, a nie wysokim dumnym mężczyzną, jakiego pamiętała. Amma powinna była ją przygotować na tę sytuację, uprzedzić, jakie choroba poczyniła spustoszenia. A dom, który obecnie zajmował! Waląca się rudera z marną wentylacją i bez prądu. Właściwie była to prowizoryczna szopa z przybudówką, w której znajdowały się ubikacje. Kobieta, która się nim zajmowała, była analfabetką — jakąś dziadówką z pobliskiej dzielnicy nędzy. Prawdopodobnie miała wszy, a jej łachmany cuchnęły moczem. Ponuro drapała się po głowie i mechanicznie odganiała muchy z twarzy appy. Gdzie są pielęgniarki? Opieka medyczna, którą rzekomo otrzymuje? Aasza podeszła doń i zawołała: — Appa! Z pewnością ją usłyszał, gdyż zwrócił głowę w kierunku, skąd dobiegł go głos. Nie była tylko pewna, czy go rozpoznał, ani czy poznał ją. Ostrożnie położyła mu dłoń na ramieniu i powtórzyła: — Appa. Zaniedbana papuga w drucianej klatce zwisającej z krokwi krzyknęła jakby w odpowiedzi. Appa siedział całkowicie nieruchomo, w absolutnym milczeniu. Służąca stała z boku zdumiona tą sceną. — Czy amma nie uprzedziła cię, że przyjeżdżam? — krzyknęła Aasza Rani. — Appo, spójrz na mnie, posłuchaj mnie. To ja, Widżi, twoja córka. Appo, odezwij się do mnie! — Przez pięć minut siedziała po prostu u jego stóp, wpatrując się weń bezradnie. — Appo, powiedz coś, proszę. Spójrz,
przywiozłam twoją wnuczkę i twego zięcia, mojego męża. Appo, spójrz na nich. Nic. Jay stanął obok niej. — Spokojnie, kochanie — rzekł. — Na pewno cię słyszy, na pewno wie, że jesteś przy nim. Może my wszyscy razem to dla niego zbyt wiele. Zostawmy go na chwilę samego. Niech sobie to wszystko przyswoi. Ale Aasza Rani nie chciała się ruszyć. — Nie wierzę, że to appa. Co się z nim stało? Był taki wysoki i przystojny. Widziałeś jego stare zdjęcia. Teraz wygląda jak duch, jak cień. Dlaczego amma się nim nie opiekuje? Na co idą wszystkie pieniądze? Wysyłałam ammie spore sumy na opiekę nad nim. Kto to wziął? Sasza gdzieś się zawieruszyła. Aasza Rani rozglądała się za nią. — Gdzie Sasza? — spytała zaniepokojona. Jay wyszedł jej poszukać. I wtedy właśnie, znienacka, usłyszała głos appy. — To naprawdę ty, Widżi? — zapytał. Pomyślała, że ma jakieś omamy. Głos wcale nie byl tak słaby, jak mogłaby się spodziewać. To był głos appy — jak najbardziej. Silny i stanowczy. Chwyciła go za ręce i krzyknęła: — Appa! Poznałeś mnie! Wiesz, że jestem tu z tobą... tak, appo, to ja, Widżi. Oczy appy spoczęły na niej. — Amma powiedziała mi, że przyjedziesz — rzekł. Aasza Rani ścisnęła jego kolano. — Appo, co to ma znaczyć? Gdzie ty mieszkasz? Dlaczego tu tkwisz? Nie pozwolę, żebyś tu został ani chwilę dłużej. Kto cię wtrącił do tego piekła? Dlaczego nikt się tobą nie opiekuje? Appa milczał. Spojrzawszy mu w twarz, zobaczyła, że po policzkach spływają łzy.
— Jestem taki szczęśliwy — powiedział. — Taki szczęśli* wy. Teraz mogę umrzeć w spokoju. Aasza Rani objęła ramionami jego głowę, powtarzając: — Jestem tu teraz, appo. Zajmę się tobą. Nie martw się o nic. Teraz jesteś ze mną. Wszystko zorganizuję. Wrócił Jay z potarganą Saszą i stanął bez ruchu, przyglądając się tej scenie. — Dziadek mówi, dziadek mówi — wrzasnęła Sasza, podskakując. Papuga zaczęła skrzeczeć. Służąca wymknęła się bez słowa. Aasza Rani postanowiła zabrać appę do swego domu w Madrasie. Ale gdy tam przybyła, by wszystko urządzić pod kątem potrzeb starego chorego człowieka, przekonała się, że dom jest zamknięty, a wokół panuje bałagan. Stary dozorca, który mieszkał w garażu, leżał pijany na leżaku, a udręczona żona wachlowała go. Aasza Rani ledwo mogła uwierzyć własnym oczom — posesja była straszliwie zaniedbana, chwasty zarastały ogród, a szyb nie było widać zza ptasich odchodów. — Co tu się dzieje? — zapytała wściekle. Starzec, Kriszna, był zbyt pijany, by odpowiedzieć. Nie podnosząc się z leżaka, obrzucił wzrokiem gości. — Coście za jedni? — wybełkotał. — Czego chcecie? Wynocha stąd. Nikt tu nie mieszka. Wszyscy wyjechali. Do Bombaju. Jego żona, Laksmi, poznała Aaszę Rani i zesztywniała. Potem ruszyła do garażu, poszukała kluczy w pustej puszce po oleju i pobiegła otworzyć drzwi. Wpuściła ich, przepraszając co chwila i prosząc o wybaczenie. — Amma przestała przysyłać pieniądze — powiedziała w końcu z wahaniem. — Co mieliśmy z Kriszną zrobić? Ledwo wiążemy koniec z końcem. Najmuję się do sprzątania w okolicy, a on przepija cały mój zarobek. Nie mamy co do ust
włożyć. Dzieci chodzą ciągle głodne. Jedno umarło. Dwoje włóczy się po ulicach, żebrzą, wyciągają resztki ze śmietników. Aasza poprosiła ją, by się uspokoiła i opowiedziała dokładnie, co się stało. — Jakoś od roku pieniądze nagle przestały przychodzić. Pisaliśmy listy. Mnóstwo listów. Nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. Kriszna napisał też do Sudhy, ale od niej odpowiedź też nie nadeszła. Więc pożyczył pieniądze na pociąg do Bombaju. Spotkał się tam z ammą. Amma powiedziała: „Co robić? Ja też nie mam pieniędzy". Posłała Krisznę do domu Sudhy. Tyle że młoda pani nie chciała się z nim spotkać. Chodził tam parę razy. Rozmówił się z nią, gdy wychodziła na zdjęcia. Powiedziała mu: „Tamten dom nie należy do mnie. Tu jest mój dom. Weź pieniądze od Widżi. Albo od ammy". Nie wiedzieliśmy, co robić, dokąd się udać. Amma rzekła: „Radźcie sobie jakoś". Wrócił Kriszna. Powiedział: „Przynajmniej mamy gdzie mieszkać. Zostanę dozorcą. Ty zarabiaj praniem i zmywaniem. Jakoś przeżyjemy, póki Widżi nie wróci". Przez jakiś czas starałam się utrzymać dom w czystości. Otwierałam go co tydzień. Dbaliśmy też o ogród po wyjeździe ogrodnika. Ale potem rozchorowałam się, dziecko mi umarło, a Kriszna zaczął pić. Aasza Rani wysłuchała jej do końca. Czekało ją mnóstwo pracy. — Zostajemy tu na jakiś czas — oznajmiła. Dwa miesiące później do Aaszy Rani niespodziewanie zadzwoniła Rita. — Jak się masz? Jestem w Madrasie — oznajmiła radośnie. — Przyjechaliśmy na przyjęcie z okazji rozpoczęcia zdjęć. Chciałam cię zaprosić, Aaszo Rani, żebyś przyszła jako główny gość i klakierka. W ten sposób przypomnisz się widzom. Zabierz ze sobą męża... Jay, prawda? Zyskasz wielki
rozgłos. Będzie tam cały zespół z Bombaju, mnóstwo starych przyjaciół. A także magnaci prasowi. Paru już znasz. Będzie twój ulubiony dziennikarz i fotograf. Słyszeliśmy, że zatrzymałaś się w Madrasie, by zająć się ojcem. To bardzo ładnie z twojej strony. Masz wielkie serce. Amma powiedziała nam, jak się z tobą skontaktować. Jak twoja córeczka? I co powiesz? To bardzo prestiżowy film... występuje w nim wiele gwiazd... — urwała. W Aaszy Rani natychmiast obudziła się czujność. — Czy gra w nim moja siostra Sudha? — zapytała. Rita kaszlnęła nerwowo. — No taaak, owszem. Ale też trzy inne aktorki. Wiesz, nowe twarze. Mój mąż zawsze daje szanse debiutantkom. Są też nowe chłopaki. To doskonała produkcja. Możemy być z niej dumni, Aaszadżi. — Kto gra z Sudhą? — Ten sam... Znasz go naturalnie — odparła z wahaniem Rita. — Amar. Teraz są najbardziej rozchwytywaną parą. Mój mąż postanowił zrobić z nimi kolejny film. W dzisiejszych czasach największe gwiazdy piorunem wchodzą na szczyt i zaraz spadają. Pięć filmów i cześć. Publiczność szybko się nudzi. Branża przeżywa teraz kłopoty. Ammadżi na pewno ci mówiła: gówniane wideo i te problemy z piractwem. Mój mąż ma teraz sprawę w sądzie. No i do Sądu Najwyższego poszli. Finansowanie także uległo zmianie. Skarbie, ta telewizja to dopiero utrapienie. Nikt nie chce już oglądać filmów w kinach. Ceny zaraz polecą na łeb na szyję. Wszyscy kraczą, że branża w przyszłym roku się załamie. Że to koniec. Dystrybutorzy tną ceny w zależności od rejonu. Zaraz, dlaczego właściwie nudzę ci tymi wszystkimi szczegółami? Na pewno już to wszystko wiesz. Twój ojciec, biedaczysko... Co też się z nim zrobiło. Powiadam ci, że branża filmowa jest bardzo niebezpieczna. W ciągu jednego dnia książę staje się żebrakiem. Jak choćby twój nieszczęsny ojciec. Jeszcze parę lat temu był
w Madrasie padyszachem. A teraz? Przynajmniej ty jesteś przy nim. To dobrze. Ammadżi mówiła, że chciałabyś wrócić. To prawda? Mogę porozmawiać z mężem. Ale najpierw zrób coś dla mnie: zjaw się na tym przyjęciu. Reklama gwarantowana. Po raz pierwszy obie siostry pokażą się razem, pomyśl tylko. Ach, magazyny filmowe oszaleją. To pójdzie na okładkę! Aaszy Rani nie mieściło się w głowie, że można mieć taki tupet. Przecież Rita musiała wiedzieć, jak bardzo Aasza i Sudha się nie znoszą. Naprawdę sądzi, że Aasza wślizgnie się na przyjęcie, by zostać przyćmioną przez podłą siostrzyczkę? Stanowczo odmówiła odwiedzin u Sudhy w Bombaju, choć amma to proponowała. Ta głupia suka musiała już kompletnie zwariować, żeby wpaść na taki pomysł. A potem ta wizja przemówiła do niej z niemal fizyczną silą. Wszak najpewniej się zemści, pojawiając się i pokazując, że absolutnie nie przejmuje się tą małą jędzą. — Dobrze. Pojawię się tam. Powiedz gdzie i kiedy i przyślij po mnie samochód — powiedziała Aasza Rani do słuchawki. Zgoda Aaszy nieco zaskoczyła Ritę, ale szybko odzyskała kontenans i podała jej szczegóły uroczystości, która miała się odbyć następnego dnia. Odłożywszy słuchawkę, Aasza Rani wpadła w popłoch. W co ona wdepnęła? Na co Rita ją namówiła? Jak poradzi sobie z Sudhą? A z Amarem? I przede wszystkim — w co się ubierze? Nie ma czasu niczego sobie sprawić. Jej stare sari są wyblakłe i podniszczone. Trwała ondulacja juz dawno zeszła i teraz włosy miała żałośnie oklapnięte. Nawet jej zawsze promienna cera była blada i niejednolita. Postanowiła więc tym razem skupić się na sobie. Nie wiedziała tylko, od czego zacząć. Z sari nie powinno być kłopotu. Jest jeden sklep, w którym się kupuje — Nall'is. Bluzkę trzeba będzie dopasować, lecz Laksmi obiecała jej uszyć nowa na wzór którejś ze sta-
rych. „Zaczęłam obszywać sąsiadów, kiedy nikogo nie było w Madrasie. Potrzebuję tylko maszyny do szycia". Swą twarz Aasza Rani postanowiła oddać w ręce fachowców. Bez namysłu zadzwoniła do salonu piękności na Tadż Koromandel i umówiła się na wizytę. Po skończonej toalecie w dniu przyjęcia Aasza Rani wyglądała olśniewająco i doskonale o tym wiedziała. Na tę okazję wybrała zwykłą biało-złotą żorżetę z Mysore. Włosy upięła w kunsztowny francuski warkocz. Makijażystka nałożyła Aaszy akurat tyle podkładu, by jej ziemista cera wyglądała jaśniej. Przejrzawszy się w lustrze, była zadowolona. Laksmi spojrzała na nią z podziwem i uznała, że wygląda jak apsara. Aasza Rani pokazała się appie i Jayowi. Obu się spodobała, a Jay nawet gwizdnął. Aasza Rani pochyliła się nad głową appy i pocałowała go. — Życz mi szczęścia — powiedziała. — Denerwuję się. Jego oczy powiedziały wszystko. Samochód z wytwórni podjechał punktualnie o jedenastej. Aasza Rani zauważyła z niejakim rozbawieniem, że jest to miejscowy ambassador bez klimatyzacji. Importowane toyoty przeznaczone są tylko dla prawdziwych gwiazd, wyjaśniła sarkastycznie Jayowi. Postanowiła pobić ich własną bronią, celowo przybywając później. Już ona im pokaże! Banda głupków, która próbuje na niej swych tanich gierek, by cały świat wiedział, kto tu rządzi. Otóż wartość gwiazdy mierzy się tym, ile godzin ekipa może na nią czekać. No to teraz poczekają na nią. W końcu tych sztuczek nauczyła się od nich. Koło południa wypiła szklankę wody, po raz ostatni przejrzała się w lustrze i wraz z Jayem zeszła do czekającego samochodu. Kierowca wpatrzył się w nią w lusterku. — Czy pani też nie była gwiazdą? — zapytał po tamilsku.
— Nadal nią jestem — odparła, uśmiechając się doń ze słodyczą. Zaśmiał się z zażenowaniem, a ona wyobraziła sobie, jaka myśl przeszła mu przez głowę: „Jeszcze jedna wariatka". Z piskiem opon zatrzymał się przed bramą wytwórni, by jak zwykle nieudolnie dopełnić obrządku identyfikacyjnego. Odwrócił się do nięj4Tamaną angielszczyzną zapytał: — Godność pani? Opuściła śzybę i rzekła: — Widżi Ijengar. Strażnik przyjrzał się jej z zaciekawieniem i przepuścił samochód. Sama się sobie dziwiła. Dlaczego nie powiedziała po prostu: „Aasza Rani"? Po raz pierwszy w życiu zawodowym posłużyła się nazwiskiem ojca. Nadal się nad tym zastanawiając, wysiadła z samochodu. Wytoczyła się ku nim Rita spowita w naszywany cekinami szyfon barwy morskiej zieleni. Szybkim spojrzeniem obrzuciła Jaya. Na głowie nadal miała hełm z mocno polakierowanych włosów, tyle że tym razem innego koloru. Prawie blond! Przyklepała go ukradkiem i zanim jeszcze rzuciła Jayowi zdawkowe: „Jak się pan ma?", zapytała: — Podoba ci się? — Bardzo — odparła z uśmiechem Aasza Rani. Rita z ulgą wybuchnęła perlistym śmiechem. — No, no, Aaszo Rani. Jesteś skarbem. Mówisz teraz jak prawdziwa dama. Panie Jay, jak się panu to udało? W ciągu pięciu lat kompletnie pan ją odmienił. Ależ masz akcent. Zapomniałaś nas wszystkich? Zapomniałaś, że jesteś Induską? — Wasza Rani nie dała się sprowokować i czekała, aż Rita się uspokoi. — Brawo! Aż przyjemnie na ciebie spojrzeć — ciągnęła Rita. — Nadal seksowna. Bardzo dobrze. Jedno dziecko, tak? Córka? To dobrze. Dziewczynki są miłe. Zaopiekują się tobą. Nie tak jak chłopcy. Łobuziaki. Wszyscy czekają na szanowną panią. Nie zapomniałas, że jesteś gwiazdą,
kokietko. Spóźniłaś się całą godzinę. Ale teraz jest inaczej. Nikt na nikogo nie czeka. Nie ma już wielkich gwiazd. Koniec z tym. Wszyscy są równi. Przychodzisz punktualnie, robisz, co do ciebie należy, i idziesz sobie. Żadnego mizdrzenia się i póz. Nie chcesz pracować w tym trybie, proszę bardzo, sto innych osób czeka na twoje miejsce. Poznaj wszystkich. Pewnie najpierw chcesz zobaczyć się z siostrą. Jest fantastyczna, wszyscy za nią przepadają. Aasza Rani wkroczyła w morze świateł. Gdy już znalazła się w wytwórni, miała wrażenie, jakby nigdy jej nie opuszczała. Wrócił echem obraz dawnych dni: charakterystyczny swąd przypalonych kabli, mgiełka reflektorów, prowizoryczne rusztowania, po których zręcznie skaczą oświetleniowcy, odór potu i moczu, brudne podłogi, olbrzymie stojące wentylatory warczące hałaśliwie, a nade wszystko bezosobowe oczy wpatrzone w nią bez ustanku. Ludzie tłoczyli się wokół, pragnąc jej dotknąć, zbliżyć się, powąchać. Zastałe perfumy kobiet, silnie woniejący płyn po goleniu mężczyzn, rozchwierutane dekoracje z koronkowymi kurtynami z różowego nylonu, tandetnie ubrani statyści w musztardowej satynie i czarnych siatkowych pończochach, przemykający w tle, żyjący tylko tym jednym ułamkiem sekundy w oku kamery. I z dala od tego wszystkiego gwiazdy ze świtą. Zawsze znajdzie się ktoś, kto poda ogień, skoczy po zimny napój, podstawi krzesło, odpędzi muchy. Aasza Rani westchnęła tęsknie. Brakowało jej tego. Zaczerpnęła oddechu i rozejrzała się za Sudhą. Przeszukiwała oczyma tłum, gdy ktoś lekko uderzył ją w ramię. — Akka! — szepnął głos w jej ucho. Aasza Rani obróciła się. To ona — Sudha Rani we wlasnej osobie. Można było opisać ją tylko jednym słowem: olśniewająca. Aasza Rani obróciła wzrok na są młodszą siostrę, usiłując spojrzeć na nią oczyma obcego człowieka. Mój Boże!
Wyglądała fantastycznie! Gwiazda w każdym calu. Wielka gwiazda. I jak się zmieniła. Nie tyle z wyglądu, ile z twarzy. Z postawy. Stała dumnie wyprostowana, z lekko szyderczym uśmieszkiem na twarzy i półprzymkniętymi oczyma. Mimo wszystkiego co między nimi było, Aasza Rani serdecznie ją przytuliła. Spontanicznie. Nadal bowiem widziała w niej swą małą siostrzyczkę. Aasza Rani obejmowała dziewczynkę z mysim ogonkiem, która trzymała się rąbka jej spódnicy i wszędzie za nią chodziła, która malowała się jej starymi szminkami i stroiła w jej stare kostiumy. Dziewczynkę, która bez przerwy skakała na podwórku na skakance, podśpiewując jakieś głupiutkie piosneczki. Która pochłaniała dwadzieścia bułeczek za jednym posiedzeniem i dawała wycisk większości chłopców z sąsiedztwa. Ale która też z byle powodu wybuchała płaczem i bala się ciemności. Która przyszła do niej przerażona, gdy dostała pierwszą miesiączkę, była bowiem przekonana, że wykrwawi się na śmierć. Aasza Rani nigdy nie wymaże z pamięci tego dziecka. Sudha odwzajemniła uścisk ostrożnie, by nie rozmazać szminki ani nie rozwichrzyć włosów. Ubrana była w jaskraworóżowy strój, jej głowę zdobiła masa złotych loków. Całości dopełniał makijaż w tonacji różowo-złotej. Wyglądała niezwykle seksownie. Co też Aasza Rani jej powiedziała. Sudha wdzięcznie wydęła wargi. — Więc nie jesteś na mnie zła, akka? Aasza Rani uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. — Wyglądasz rewelacyjnie. Przepięknie. Szkoda, że appa cię nie widzi. Ależ bylby z ciebie dumny! Wyraz twarzy Sudhy uległ natychmiastowej zmianie. — Nie mów mi o tym człowieku. Ani o ammie. Nienawidzę ich obojga. Aasza nie zdążyła jej odpowiedzieć, gdyż nagle obiegła ich zgraja reporterów hałaśliwie domagających się „wspólnych" zdjęć.
— To spotkanie po latach! — trajkotaia Rita. — Uczcij-my je słodkościami. Łakocie wyglądały, jakby skosztował je już milion much. — Jedz, jedz — rzekła Rita, rzucając pudełko w ręce Aaszy Rani. — Spróbuj, spróbuj — namawiała Sudhę. — A może Aasza Rani nakarmi Sudhę? — zaproponował jeden z reporterów. — Dobry pomysł — rzekła Rita i Aasza Rani posłusznie wsunęła ciastko do buzi Sudhy otwartej na tyle, by szminka pozostała nienaruszona. Po raz kolejny fotografowie oszaleli. Aasza Rani dostrzegła Amara. Ubrany był jak Indiana Jones. Entuzjastycznie bił brawo. Podchwyciwszy spojrzenie Aaszy, uniósł daszek czapki. Nie bardzo się zmienił, pomyślała. Przytył trochę, ale było mu z tym dobrze. Zrobił się też pełniejszy na twarzy. Sudha zauważyła, że Aasza mu się przygląda. — Niezły, co? — zapytała. Aasza skinęła potwierdzająco. — Za dużo pije — zachichotała Sudha. — Zobacz, jaki ma mięsień piwny. Dziś rano też mu powiedziałam: „Kochanie, nie pij teraz. Idziemy na przyjęcie. Moja siostra tam będzie. Co ona sobie pomyśli?". Jest niemożliwy. Powiedział: „Dobra, nie pocałuję twojej siostry. Dzięki temu nie zorientuje się, że piłem". Widzisz? Trzyma się od ciebie z daleka. Boi się. Aasza Rani uśmiechnęła się. Sudha sprytnie dała do zrozumienia wszystko, co chciała. Mala siostrzyczka dorosła. Branża wycisnęła na niej swoje piętno. Stała się taka jak reszta: chytrą intrygantką potrafiącą manipulować ludźmi. A choć Aasza nie zamierzała Sudsze wybaczyć, zbytnio też jej nie obwiniała. W branży filmowej bowiem jest się albo gwiazdą, albo nikim. I wszędzie konkurencja jak sępy czeka na twoją porażkę, na jeden fałszywy krok, a wtedy rzucają się na ofiarę bez litości, rozrywając ją na strzepy, zanim zdoła się podnieść na nogi. To okrutny świat. A Sudha nauczyła się
w nim żyć. Wręcz świetnie sobie radzić. Widać to było po tym jak inni się do niej odnosili. Mąż Rity tańczył, jak mu zagrała. Prasę miała u stóp, traktując ją z czarującą bezczelnością. Sudha odgrywała królową. I to przekonująco. Była chyba najsprytniejszą osobą na tej sali. I wiedziała o tym. Aasza Rani odniosła wrażenie, że Sudha pragnie, by starsza siostra również o tym wiedziała. Aasza Rani z podziwem spojrzała na siostrę. Zdumiewała ją własna reakcja. Stanąwszy z Sudhą twarzą w twarz, wcale nie czuła gniewu. Rozgoryczenie, owszem. Może zazdrość. Ale bez śladu zawiści czy wściekłości. Sudha rzucała dziennikarzom krągłe zdanka, które można zacytować bez redagowania: „Znalazłam się tu, gdzie się znalazłam, bo na to zasługuję"; „Rywalki? Jakie rywalki? Sama jestem dla siebie jedyną konkurencją"; „Gwiazdorzy potrzebują mnie bardziej niż ja ich"; „Rozbierać się? Po co? Cały kraj wariuje, gdy uniosę spódnicę"; „Małżeństwo? Nie potrzebuję go. Nieszczęsny małżonek umarłby z powodu kompleksu niższości"; „Polityka do mnie nie pasuje. Mój jednopunktowy program kończy się na mnie". Aasza Rani przypatrywała się jej z uśmiechem na ustach i przyznawała sama przed sobą, że Sudha, jej młodsza siostra, zostawiła ją daleko w tyle. — Chcę wrócić do domu! — oświadczyła Sasza, wybuchając płaczem. — Chcę do Trixie, chcę wrócić na farmę. Mamusiu, proszę, jedźmy do domu. Aasza Rani bez powodzenia usiłowała uciszyć Saszę. Dziewczynka miała kłopoty żołądkowe — pewnie przez tę wodę — i stała się marudna, odkąd appę umieszczono w salonie. Wpatrywał się przed siebie niewidzącym wzrokiem i nie mówił ani słowa. Jay wziął Aaszę na bok. — Taka mała dziewczynka nie rozumie, co się wokół niej dzieje — rzekł stanowczo. — Nagle znalazła się w zupełnie nieznanym świecie. Bardzo przeżywa te wszystkie zmiany.
Nie będzie mogła tu zamieszkać. Wiem, że to twój dawny dom, ale spójrz na niego trzeźwym okiem: to rudera. Remont trwałby tygodniami. A co będzie, jeśli Sasza zachoruje? Albo ja? Albo ty? Nie znamy tu żadnych lekarzy. Nikogo nie znamy. A teraz wzięłaś na siebie obowiązek opieki nad chorym ojcem. Jak sobie to wyobrażasz? Musimy porozmawiać. Wiem, że dla ciebie to bardzo ważne. Tylko pomyśl praktycznie, racjonalnie. Zamierzasz tu zostać w nieskończoność? A nasz dom? A Bombaj? Nie mogę tu dłużej siedzieć, uprzedzałem cię. Zastanów się, zanim mi odpowiesz. Mam plan. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zabiorę Saszę ze sobą, a ty będziesz miała czas na coś się zdecydować. Wiele spraw musisz sobie poukładać. — Chciałbym tu zostać i pomóc ci — ciągnął. — Niestety, muszę wracać. Mieliśmy wyjechać tylko na krótkie wakacje, wyszło jednak inaczej. Nie mam do ciebie pretensji. Nie mogłaś tego wszystkiego przewidzieć. Ale kocham cię, najdroższa, i chcę, żebyś była szczęśliwa. Wiem, że gdybym cię teraz zaciągnął do domu, nie czułabyś się w nim dobrze. I wiem też, ile cię kosztował powrót do Indii, jak ciężko ci było stawić czoło życiu, które tu zostawiłaś, od którego uciekłaś. Nie będę ci niczego narzucał. Potrzebujesz czasu i nie będę cię ponaglał. Przyjadę, kiedy tylko będziesz mnie potrzebować, i zrobię, co zechcesz. Wiesz, że możesz na mnie liczyć. Sasza musi wrócić ze mną. Trzeba o nią zadbać, musi mieć normalny dom. Nie martw się o nią. Zajmę się naszą córeczką. Jest już dużą dziewczynką. Zawsze mogę zatrudnić odpowiedzialną nianię. Aasza Rani słuchała go uważnie. Teraz odpowiadając, starannie dobierała słowa: — Jay, przez te wszystkie lata byłeś dla mnie cudowny. W pewnym sensie uratowałeś mi życie. Bóg wie, co mogłoby się stać, gdybym nie spotkała cię w tej dyskotece. Miałam dość życia. Dość oszukiwania. Tyle ludzi zdradziło mnie tyle
razy. A ja straciłam głowę, stałam się kobietą rozwiązłą. Nigdy nie pytałeś mnie o przeszłość. Nie pytałeś mnie o innych mężczyzn, inne romanse. Pomogłeś mi ułożyć sobie życie na nowo. Pokazałeś mi, że taka kobieta jak ja ma szansę na coś innego, lepszego. W Indiach żaden mężczyzna... żaden przyzwoity mężczyzna nie ożeniłby się ze mną, nie dałby mi swego nazwiska, nie zaopiekowałby się mną tak jak ty. Ożeniłby się ze mną najwyżej jakiś drań, który poleciałby na moje pieniądze albo sławę. Najprawdopodobniej skończyłabym tak jak amma. Może Amirczand by mnie utrzymywał. Albo spotkałabym jakiegoś innego Abhidżita. Dzięki tobie mogłam zapomnieć o moim dawnym życiu, dawnych grzechach, dawnych przyjaciołach, o wszystkim. Czy kiedykolwiek zdołam ci się odwdzięczyć? — Daj spokój, można by pomyśleć, że jestem jakimś misjonarzem, który przybywa, by nawrócić tubylców i ukazać im „światło". To wszystko bzdury. Nie ożeniłem się z tobą, żeby cię „ocalić". Zrobiłem to dla siebie. Uznałem, że jesteś niesamowicie seksowna i owszem, egzotyczna. Miałem dość nijakich białych dziewcząt z odpowiednich angielskich szkół z odpowiednim angielskim akcentem. Spodobałaś mi się taka, jaka byłaś, z dziwaczną indyjską angielszczyzną i śpiewną wymową. To mnie od początku przyciągnęło. Brakuje mi dawnej ciebie, wiesz o tym? Przepadałem za twoimi sari i tymi wszystkim wymyślnymi strojami. I różnymi obrządkami ze składaniem ofiar, które odprawiałaś na samym początku. Teraz zaczynasz wyglądać i zachowywać się jak ktoś z nas. Zapominasz, że gdybym chciał, ożeniłbym się z nudną córką właściciela sąsiedniej farmy. Niemądra dziewczynka! Bardzo, bardzo cię kocham. I nadal uważam, że jesteś nieprzyzwoicie seksowna. — Musieliśmy przyjechać do Indii i przekonać się na własnej skórze. Ukrywałaś się w Nowej Zelandii. Teraz wróciłaś z wygnania. Już się siebie nie lękasz. Tu jest twoje miejsce.
A ojciec rozpaczliwie cię potrzebuje. Myślisz, że tego nie widzę? Powrót do domu by cię zabił. To byłby też koniec naszego małżeństwa. W tej chwili jeszcze mamy spore szanse. Jeśli oboje się przyłożymy, poradzimy sobie. Zostań tu, dopóki nie zdecydujesz, co chcesz robić na dłuższą metę. Jeśli postanowisz ponownie spróbować sił jako aktorka, proszę bardzo. Uważam, że niczego w życiu nie powinno się żałować. Człowiek sfrustrowany to człowiek nieszczęśliwy. Jeśli teraz nie wykorzystasz swojej szansy, potem będzie za późno. Chcę, żeby moja pani była zadowolona. Kiedy oboje będziemy kolo dziewięćdziesiątki, chcę siedzieć z tobą w ogrodzie na huśtawce i mówić: „Brawo! Jestem dumny z mojej dziewczynki". Chcę, by nasze wnuki oglądały twoje zdjęcia, gdy byłaś w kwiecie wieku, by widziały kobietę błyskotliwą, wspaniałą, na szczycie, mającą świat u stóp. Więc głowa do góry, rozchmurz się i dajmy staruszkowi coś do zjedzenia, zanim padnie z głodu. Po wyjeździe Jaya i Saszy ciężko było Aaszy Rani. Czuła się straszliwie samotna i chciała dać sobie z tym wszystkim spokój. Czekało ją mnóstwo pracy. Pieniądze, w dużych ilościach, naturalnie pomagały wiele spraw pchnąć znacznie szybciej. Jay przelał na jej rachunek sporą sumę. Skontaktowała się też ze swym dawnym księgowym i wydobyła z niego przekręcony bilans swych operacji finansowych. Zadzwoniła stroskana amma i zaproponowała, że przyjedzie do Madrasu. Aasza Rani wyliczyła sobie, że zwiększy to tylko koszty utrzymania, a pomoc będzie minimalna bądź wręcz żadna. Miała już dość obowiązków i mnóstwo niepozałatwianych spraw na głowie. Przede wszystkim musiała zorganizować należytą opiekę dla appy. Nie było to trudne. A potem trzeba było doprowadzić dom do porządku i nakłonić Krisznę, by przestał pić.
Ogrodnik wrócił dzięki podwyżce pensji. Niebawem wyplenił wszystkie chwasty i zapuszczony dotąd ogród zaczął wyglądać na całkiem dobrze utrzymany. Dom wymagał generalnego remontu, toteż Aasza Rani zatrudniła firmę budowlaną, która obiecała zrobić wszystko: zaimpregnować budynek, naprawić hydraulikę i elektryczność i tak dalej. — Wszystko trzeba zakończyć przed porą monsunową — oznajmiła stanowczo. — W porządku, amma — obiecali chórem, który nie brzmiał zbyt przekonująco. Aasza Rani powściągnęła uśmieszek. Kiedy to z akki stała się ammą? Przejrzała się w lustrze. Czy wygląda już na ma-tronę? O do diabła, nie miała czasu się uczesać, trwała jej zeszła, tak że wygląda teraz jak szmaciana lalka „murzynek". Musi też odzyskać figurę, zdawała sobie sprawę, że oponka na brzuchu nie jest złudzeniem. Nie można się zapuścić, powiedziała sobie surowo i zaplanowała rygorystyczny trening aerobikowy. Po dwóch tygodniach wszystkie urządzenia w kuchni działały sprawnie, lecz Aasza usilnie starała się trzymać z daleka od chrupkich naleśników Laksmi i jej puszystych bułeczek. Ostrzegła gospodynię: „W tym domu nie będzie żadnych tłustych potraw z Południa. Nie chcę stać się grubym krówskiem. Nawet appa powinien inaczej się odżywiać, nie można go tym karmić". Jadła głównie maślankę, owoce i owsiankę, od czasu do czasu racząc siebie i appę lodami. Amma często dzwoniła, powtarzając ten sam refren: Sudha zrobiła to, Sudha zrobiła tamto. W końcu Aasza Rani zakazała jej dalszego nabijania rachunków telefonicznych. „Sudhą się zajmę po powrocie do Bombaju — kiedykolwiek to będzie. A na razie nie marnuj, proszę, mojego czasu i pieniędzy i nie zawracaj mi nią głowy". Gdy pewnego dnia samotnie skończyła spożywać w jadalni obiad, złożony jak zwykle z owoców, podeszła do niej Stella, pielęgniarka.
— Jest trochę podniecony — powiedziała cicho. — Nie wiem, o co chodzi. Chyba chce z panią porozmawiać. — Oczywiście — rzekła Aasza Rani. Poszła z nią do sypialni appy i poleciła dziewczynie, by zostawiła ich samych. — Proszę zadzwonić, gdyby mnie pani potrzebowała — powiedziała pielęgniarka, wychodząc. Appa zdecydowanie był nieswój. W jego czujnych oczach błyszczało podniecenie. Takim widziała go po raz pierwszy od lat. A bezsprzecznie po raz pierwszy od czasu jej powrotu. Skinął, by podeszła bliżej. Aasza Rani wzięła stołeczek i usiadła u stóp ojca. Patrzał na nią, jakby chciał jej coś powiedzieć, ale nie mógł. Aasza Rani pogłaskała go po dłoniach, które bezwładnie spoczywały na kolanach, i zachęcała, by się odezwał. — O co chodzi, appo? Powiedz mi. Nie spiesz się. Spokojnie cię wysłucham. Nagle rozległ się ochrypły szept appy: — Podejdź bliżej. Mam ci wiele do powiedzenia. Powinienem był porozmawiać z tobą już dawno temu. Kiedy myślałem, że umieram. Pamiętasz, jak parę lat temu zachorowałem? Wtedy chciałem się z tobą zobaczyć, dotknąć cię, powiedzieć, jak żałuję wszystkiego, co się stało. Całej rodzinie wyrządziłem wielką krzywdę. Moje zachowanie było niewybaczalne. Okrutne. — Zniszczyłem życie twojej ammy — mówił. — Wiem o tym. Ale uważałem się za takiego geniusza, że mnie to nie obeszło. Kierowałem wytwórnią, pokazywałem wszystkim, jaki jestem potężny, i na nic innego nie miałem czasu. Nic innego się nie liczyło, na nikim mi nie zależało. Na nikim. Ani na dzieciach, ani na żonie, ani na kochankach. Sądziłem, że nikt ani nic mnie nie dotknie. Ze bogowie uchronią mnie od wszelkiego zła. Dlaczego? Bo uważałem się za człowieka religijnego. Zgoliłem włosy i udałem się do Tirupati. Udałem się do Sabamirali i odprawiłem pokutę. Przestrzegałem
wszelkich nakazów. Pielgrzymowałem nawet do Gangotri. Byłem pewien, że wszystkie te pielgrzymki, dary na świątynie, jałmużny dla potrzebujących, ofiary na szpitale, wszystkie moje „dobre uczynki" zapewnią mi zbawienie. Nie zapewniły. Wiesz, o co prosiłem potężnych bogów w zamian? By ocalili moją skórę. By pomnożyli moją fortunę. Uczynili mnie jeszcze potężniejszym. Zapewnili większe sukcesy. Modliłem się wyłącznie za siebie. Próbowałem ubić interes z Bogiem, wyobrażasz to sobie? Próbowałem się z nim targować. Mówiłem mu: „Słuchaj, daję taki majątek, by zrobić dla ciebie złotą koronę. Czyż to nie milo z mojej strony? Co mi za to dasz? Obiecuję ci więcej pieniędzy, a także ofiarę, jeśli mój następny film odniesie sukces. A jeżeli w mojej wytwórni interes będzie się kręcił, otworzę w dzielnicy nędzarzy ambulatorium twego imienia. Sprawię biednym karetkę. Zapewnię im bezpłatną naukę. Co tylko chcesz. Ale w naszej spółce bądź po mojej stronie". Wierzyłem, że Bóg jest po mojej stronie. Ze nigdy noga mi się nie powinie, nigdy. Wydawało mi się, że zawsze mogę kupić każdego. Ze to tylko kwestia ceny. Niestety, myliłem się. Wiesz, kiedy zdałem sobie z tego sprawę? Po pożarze. Nie masz o tym pojęcia, co? — Kręciliśmy w wytwórni film mitologiczny — opowiadał. — Nawet tam robiłem forsę na Bogu. Był to film o Anusai, skrzywdzonej kobiecie. Pierwsze ujęcie ukazywało wyobrażenie Wenkateszwary, przed którym odprawiałem żarliwe modły. Towarzyszył mu piękny hymn. Myślałem, że Bóg będzie zadowolony. Film jemu był poświęcony. Ogłosiłem, że część zysków przeznaczę na odnowę dziedzińca w pobliskiej świątyni i założenie pompy w tamtejszej studni. Zgodziłem się nawet wszystko odmalować. Powiedziałem Bogu: „Widzisz, ile dla ciebie robię? Wszyscy mi to zapamiętają". W każdym razie do pewnej sceny musieliśmy zbudować nową scenografię, chatkę w lesie. Wieśniacy mieli się zebrać przy ognisku. Ułożyliśmy do tego ujęcia specjalną pieśń i osobny taniec. Dziewczęta
tańczyły z zimnymi ogniami i pochodniami. Któraś głupia dziewucha upuściła zimny ogień na powiewającą spódnicę. Z nylonu. Zajęła się błyskawicznie i w ciągu paru sekund było po niej. Jej ciało upadło na stertę słomy, która także się zapaliła. W jednej chwili płomienie były wszędzie... strzeliły pod niebo. Po dziesięciu minutach spłonęło wszystko. Do cna. Cała wytwórnia poszła z dymem. Nic nie zostało. Zginęło ośmioro ludzi. Wytwórnia legła w gruzach. Na zawsze. — Na ten film mocno się zapożyczyłem, bo na poprzednich dwu straciłem pieniądze. Uważałem, że ten odniesie murowany sukces. Powiedziałem wszystkim wierzycielom, że zwrócę im pieniądze z solidnym procentem, mają na to moje słowo. Nadal cieszyłem się zaufaniem. I co się stało? Powinienem był spłonąć wraz z innymi. Oszczędziłoby mi to takiego życia. Widać Bóg chciał dać mi nauczkę. Z jego woli stałem się kompletnie bezradny. Z jego woli przepadł cały mój majątek. Czyż mogłem przypuszczać, że Bóg okaże się tak mściwy? To był mój koniec. Straciłem wszystko. Do ostatniej rupii. Wierzyciele zlecieli się do moich drzwi jak sępy. Nie obchodziły ich moje kłopoty. Chcieli tylko swoich pieniędzy. Pieniądze, ha! Modliłem się do nich aż do owego dnia. Moje marzenie rozwiało się, Aaszo Rani, poszło z dymem. Ale gdy ujrzałem cię ponownie, moje nadzieje ożyły. Mówię sobie: jeszcze nie wszystko stracone. Masz córkę. Mądrą córkę. Ona tego dokona. Z powrotem wprowadzi naszą markę na rynek. Ponownie otworzy wytwórnię. Przywróci nazwisku dawną świetność... Aaszo Rani, zrób, o co cię proszę. Musisz to uczynić. To ostatnie życzenie umierającego ojca. Człowieka złamanego. Bardzo nieszczęśliwego. Któremu nie chce się już żyć ani nawet mówić. Lecz teraz, z tobą u boku, czuję się silny. I znowu młody. Przynajmniej duchem. Póki żyję, chciałbym znowu zobaczyć wytwórnię u szczytu powodzenia. Dumę całej branży.
Była to najdłuższa przemowa, jaką staruszek wygłosił, odkąd Aasza Rani przybyła do Madrasu. Ten wysiłek najwyraźniej go wyczerpał, choć gdy spoglądał na córkę, w jego oczach nadal płonął blask. Aasza Rani zadzwoniła na pielęgniarkę.
DZODZO Dwa i pół miesiąca po wyjeździe z Bombaju Aasza Rani wróciła. I to nie sama, gdyż uznała, że appa powinien wrócić z nią. Amma zaakceptowała decyzję córki, Aasza zaś wyczuła, że matka ma plany, które uda się zrealizować jedynie przy współpracy starszej latorośli. Nie musiała długo czekać, już bowiem dzień po jej powrocie do Bombaju zawitał Kiszenbaj z propozycją. — Pojawił się nowy producent — zaczął. — Nazwisko nic ci nie powie. Ale jest dobry. Zaliczy! już dwa sukcesy kasowe. Chce, żebyś zagrała w jego najnowszym filmie. Przyzwoity scenariusz. Grałabyś partnerkę głównej bohaterki. Zobaczymy się z nim? — Dlaczego nie? Przekonajmy się, jaki jest na mnie popyt — rzuciła lekko Aasza Rani. Producent przyszedł tego samego wieczoru. Aasza była mile zaskoczona. Różnił się znacznie od znanych jej dotąd ludzi z branży. Młody, przystojny, elegancki i dobrze ubrany. Sam mógłby być gwiazdorem filmowym. Mówi! z lekkim amerykańskim akcentem i przyszedł z gotowym scenariuszem. Zachowywał się swobodnie, acz rzeczowo. Wyglądał, jakby nawet skończył wyższe studia! Jak się okazało, Dżodżo (skrót od Dżitendry) Mehta właśnie wrócił z Uniwersytetu Kalifornijskiego, gdzie studiował
reżyserię filmową oraz filozofię. Miał mnóstwo błyskotliwych pomysłów i mówił branżowym żargonem. Scenariusz filmowy był jego dziełem („Przy okazji skończyłem parę kursów pisania scenariuszy") i jak Aasza Rani zdążyła się zorientować, Dżodżo spłodził całkiem interesującą rzecz: dreszczowiec, zgrabny, oryginalny scenariusz filmu kryminalnego. Może samą intrygę od kogoś ściągnął. Ale wersja, którą stworzył, była całkiem niezła. Aaszę Rani zdziwiło tylko jedno — nie wiedziała, kogo mogłaby tam zagrać. Scenariusz przewidywał trzy role kobiece — teściowej, synowej i zamordowanej „innej kobiety". Po przeczytaniu streszczenia scenariusza zapytała Dżodża, gdzie widzi ją w obsadzie. — Och, jako teściową — odparł bez zająknienia Dżodżo. — Teściową? — wybuchnęła Aasza Rani. — To nonsens. Jestem jeszcze za młoda. Czy pan wie, że gdy kręciłam ostatni film, grywałam jedynie studentki, nawet nie mężatki, a pan chce, żebym zagrała cholerną teściową! To chyba jakaś pomyłka. Czy pan wie, ile mam lat? Jeszcze nie skończyłam trzydziestki! Dżodżo podniósł ręce. — Spokojnie, nie chciałem pani wbijać szpili. Z tej roli można wiele wycisnąć. Uznałem, że jest w sam raz dla pani. Bez urazy. Już dobrze? Aasza Rani wciąż jeszcze gotowała się ze złości. Skinąwszy na Kiszenbaja, wzięła go na stronę. — Co to ma znaczyć? —- spytała ostro. — Ten człowiek mnie obraża. Musiałeś wiedzieć, co to za rola. Dlaczego mnie nie uprzedziłeś, zamiast marnować wszystkim czas? — Aaszo Rani, w branży wszystko się zmieniło — rzekł cicho. — W ciągu zaledwie pięciu lat? Po pięciu latach to co było, już się nie liczy? Doszło do rewolucji? — Przykro mi, Aaszo Rani. Publiczność domaga się coraz młodszych aktorek. Widziałaś plakaty i magazyny? W ja-
kim wieku są aktorki grające główne role? Mają po piętnaście lat! Nie możesz z nimi konkurować. Za rok nawet Sudha będzie musiała grać role charakterystyczne. Tego chce publika. Uznałem, że to interesująca propozycja, Dżodżo jest szanowanym twórcą filmowym. Profesjonalistą. Płaci punktualnie. Jego filmy pod względem technicznym reprezentują najwyższy poziom. Propozycję zagrania w jego filmie uznaje się za zaszczyt. W porządku. Rozumiem, że to cię nie interesuje. Powiem mu. Aasza Rani powstrzymała go. — Daj mi chwilę do namysłu. Sama mu to powiem. — Podeszła do Dżodża, mobilizując cały swój urok. — Cóż, Dżodżo, zastanawiałam się nad tym. To nie jest zły pomysł. Właściwie całkiem dobry. Teściowa? Dlaczego nie? Znałam seksowne teściowe. Poza tym interpretacja tej roli zależy ode mnie i od ciebie, zgadza się? I w niej mogę wyglądać olśniewająco. Możesz dodać jakąś piosenkę. Możemy zrobić parę seksownych zbliżeń. Niezłe. Dziś w nocy przeczytam scenariusz i odezwę się do ciebie jutro. Co ty na to? Dżodżo wyciągnął rękę. — Umowa stoi. — Na progu odwrócił się. — A tak nawiasem, uważam, że jesteś olśniewająca. Ci wszyscy idioci, którzy mdleli z zachwytu i ślinili się na twój widok, mieli rację, jesteś najlepsza. Nikt nie może się z tobą równać. Nikt. — Dzięki — zagruchała Aasza Rani i przesłała mu całusa. Weszła do pokoju appy, który drzemał. — Appa? — powiedziała cicho. Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Najwyraźniej nie wiedział, co się z nim dzieje. — Słyszałem rozmowę przez ścianę — rzekł. — Jaką rozmowę? — Z producentem. Nie rób tego. Nie graj w tym filmie. To byłby błąd.
Aasza Rani zaniemówiła. Nie mogła uwierzyć, że appa nie tylko jest zdolny podsłuchać, ale i zrozumieć, co się dzieje w przyległym pokoju. — Dlaczego? — zapytała bardziej z ciekawości niż z chęci zasięgnięcia jego rady. — Powiedziałem ci: to byłby błąd. Zniszczyłabyś swój wizerunek. Swoją karierę. Nikt cię potem już nie obsadzi w głównej roli, odetniesz sobie drogę powrotu w wielkim stylu. Nikt cię nie będzie chciał, publiczność cię nie zaakceptuje. Nie słuchaj tych facetów, nie umieją grać w te klocki. Są nowi w branży. Mają głowy nabite amerykańskimi pomysłami i wypróbowują te sztuczki. To robi wrażenie. Czystym trafem pierwsze filmy odnoszą sukces. I tyle. Potem znikną i więcej o nich nie usłyszymy. Po co ci ten film? Chyba nie chodzi ci o pieniądze? A jeśli chcesz się spełnić, zaczekaj na właściwy film. Wielki film. Gdzie będziesz czołową postacią. Powinnaś olśnić publiczność. Widzów musi przechodzić dreszcz podniecenia. Mają walić tłumnie do kin, żeby ciebie oglądać. To powinien być film Aaszy Rani. I niczyj inny. Aasza Rani czule spojrzała na ojca. Wzruszyła ją jego troska. I ucieszyła jasność umysłu. — Appo, w nic się nie rzucę bez namysłu — zapewniła go — tyle że już mi się nudzi. Umiem tylko grać w filmach. Co innego mogę robić w tym momencie? Nie jestem wykształcona. Nie mam głowy do interesów. Jaka czeka mnie przyszłość? Niebawem Sasza dorośnie i odejdzie z domu. Po pięciu latach w Nowej Zelandii nadal czuję się obco. Rodzina Jaya nie uważa mnie za swoją. Nie mam tam nic do roboty. Jay mnie potrzebuje, kocha mnie, ale jest osobą dość niezależną. Doskonale daje sobie radę również beze mnie. Czasami czuję się samotna i niespokojna. Brak mi tego szalonego życia, które prowadziłam przedtem. Brak mi ludzkiego zainteresowania, świateł, całego tego szumu, wszystkiego. Chcę nakręcić parę filmów, by się przekonać, czy nadal mi się to podoba
i czyja nadal podobam się publiczności. Spójrz na inne aktorki w moim wieku, które zaczynały ze mną. Gdzie się dzisiaj podziewają? A ja wciąż dostaję propozycje. Producenci nie są głupi, nie robią mi łaski. Pomyślę jeszcze, lecz jeśli nie wykorzystam tej okazji, będę żałować do końca życia. Tyle starych aktorek popełnia samobójstwa, wpada w depresję, zaczyna pić. Nie chcę tak skończyć. Oczy appy spoczęły na niej z czułością i zrozumieniem. Gdy znowu się odezwał, przeskoczył na inny temat. — Ta dziewczyna, Sudha, choć to moja krew... boję się jej. Nie ufaj swojej siostrze. Jest niebezpieczna. Trzymaj się od niej z daleka. Choć amma pogodziła się z przyjazdem appy, w miarę upływu czasu widać było wyraźnie, że mieszkanie z nim pod jednym dachem nie sprawia jej zbytniej radości. Początkowo Aasza Rani sądziła, że nie chce mieć na głowie chorego, złamanego człowieka. Niechcianego brzemienia. Z czasem zorientowała się, że jest w tym coś więcej. Amma zaczęła się snuć z kąta w kąt z nieszczęśliwą miną. Była niespokojna i łatwo wpadała w złość. Aasza Rani ze zdziwieniem stwierdziła, że matka nie wtrąca się już w jej sprawy, gdy rozmawia o pracy z Kiszenbajem czy Dżodżem. Chyba zaczynała się starzeć, choć nie miała jeszcze pięćdziesiątki. Może stała bliskość appy działała jej na nerwy. Nigdy nie wybaczyła „mężowi" ani nie zapomniała, że jest ojcem jej dzieci. — Może pojedziesz do Madrasu? Kriszna i Laksmi pracują jak należy, tylko jeśli się ma na nich oko — rzekła Aasza Rani. Amma wahała się. Aasza widziała, że matka chce jechać. — Dopilnuję appy — obiecała. Zadzwoniła Sudha i zaprosiła ją do siebie. Aasza Rani próbowała się wykręcić, lecz wymówki brzmiały nieprzekonująco nawet w jej uszach. Sudha nie dała się zbyć. Wydzwaniała, póki Aasza Rani w końcu nie uległa, mówiąc sobie, że
w przeszłości dawała sobie radę z potężniejszymi przeciwnikami. Odkładała wizytę w domu Sudhy przede wszystkim dlatego, że chciała uniknąć spotkania z Amarem. Nadal czuła lekkie rozdrażnienie na myśl o nim i ich króciutkim romansie. Naturalnie, zaczęła z nim kręcić wyłącznie po to, by pokazać Akszajowi, że może sobie znaleźć nowego kochanka, i to dużo młodszego. Amar wykorzystał ją też jako trampolinę do gwiazdorstwa. I nie miała mu tego za złe („Ja też wykorzystałam Amara" — wyznała Lindzie ściśle prywatnie i oczywiście jej słowa zaraz ukazały się w druku). Mimo wszystko na myśl o spotkaniu go teraz, w towarzystwie młodszej siostry, czuła się nieswojo. W końcu postanowiła przezwyciężyć te uczucia i przyjąć zaproszenie. A poza tym musi omówić z Sudhą mnóstwo spraw. Wyrównać parę rachunków. W dodatku pamiętać o ostrzeżeniu appy i nie dać się wykołować. Bez względu na wszystko. Gdy więc Sudha zadzwoniła wieczorem, Aasza zgodziła się przyjąć zaproszenie na herbatę na następny dzień. Przybywszy do willi młodszej siostry, Aasza objęła wzrokiem ukształtowane pod okiem projektanta trawniki, sztuczny staw z ogródkiem skalnym i wodospadem, strażnika w eleganckiej liberii przy bramie oraz resztę podobnie przyodzianego personelu. Sudha, trzeba to przyznać, ma klasę. Słysząc samochód na podjeździe, Sudha wybiegła, by powitać Aaszę Rani. — Tak się cieszę, że cię widzę, akka — rzekła serdecznie. Aasza Rani oddała uścisk i razem weszły do domu. Aaszy zaparło dech na widok wspaniałego wnętrza. — Ale luksusy. I to tak szybko — usłyszała własny glos. Sudha się uśmiechnęła. — Ciężko na to pracowałam, akka — powiedziała, biorąc starszą siostrę za rękę. — Pozwól, że cię oprowadzę. Ta wycieczka z Sudhą w charakterze przewodnika ukazała Aaszy młodszą siostrę w zupełnie innym świetle. Dom
urządzony był z przepychem, lecz bez przesady. Aasza Rani z otwartymi ustami oglądała stonowane wspaniałości. — Sama to wszystko wymyśliłaś? — zapytała. — Skądże — odparła lekko Sudha. — Nie będę kłamać ci w oczy. Wynajęliśmy projektanta wnętrz z Delhi. Brał udział w Festiwalach Indii w Paryżu i Nowym Jorku. Randżit Dża-in. Jest fantastyczny. Bardzo utalentowany. Właściwie pierwszy odkrył go Akszaj Arora. Gdy urządził jego dom, wszyscy pierwszoplanowi aktorzy i ich żony chcieli go zatrudnić. — I jak go zwabiłaś do siebie? — zapytała Aasza Rani. — Bardzo prosto — uśmiechnęła się Sudha. — Najpierw się z nim przespałam, potem poprosiłam, by urządził mi dom, ale Randżit bardziej pragnął Amara niż mnie. Nie rób takiej zszokowanej miny, akka. W każdym razie powiedziałam Amarowi: „Jeśli chcesz mieć najlepiej urządzoną willę w całej branży, zgódź się". To przecież nie był jego pierwszy raz. Wszyscy wiedzą o jego słabości do rybaków z Marve i chłopców o jaśniejszej karnacji na planie. Amar miał także długi romans z Hanifem. Pamiętasz tego łobuza? A więc, krótko mówiąc, Amar zgodził się całkiem chętnie i mieliśmy Randżita ze zniżką — wspominała Sudha, przesuwając palcami po starodawnej srebrnej kanapie z poduszkami z Patani. Zupełnie niespodziewanie Aaszę Rani przewrócił olbrzymi pies. Krzyknęła przerażona. — Siad, Jackson, siad — powściągała go Sudha. — Trzymamy go ze względów bezpieczeństwa — tłumaczyła, głaszcząc potężny łeb doga niemieckiego. — Za dużo wielbicieli, niektórzy całkiem zwariowani. Przechodzą przez mur. Raz znalazłam szaleńca w mojej sypialni w środku nocy. Powiedział, że przybywa z Dżalandaru tylko po to, by dostać mój autograf. Byłam tak przerażona, że nie mogłam nawet wrzasnąć. — Naprawdę? A gdzie był wtedy Amar?—zapytała Aasza Rani, starając się, by wypadło to możliwie od niechcenia.
— Kręcił tej nocy plenery. — A dzisiaj? — Dziś jest w mieście, ale w domu go nie ma. Myślałam... wiesz... nie chciałam... — Czego nie chciałaś? Stawiać mnie w niezręcznej sytuacji? — Akka, proszę, nie kłóćmy się. Wiesz, jak się cieszę, że tu jesteś. Chcę, żeby wszystko między nami się ułożyło. — Ułożyło? Jak ma się ułożyć? Skoro miotasz na mnie takie obelgi? Wygadujesz draństwa i już się postarałaś, żeby Linda je wydrukowała — odpaliła Aasza Rani, choć przysięgła sobie, że nie da się wyprowadzić z równowagi. — Ukradłaś mi pieniądze. Wepchnęłaś się na moje miejsce do filmu. Podebrałaś mi kochanka. Nie troszczyłaś się o rodziców. Kłamałaś, oszukiwałaś i zwodziłaś wszystkich, żeby wspiąć się tam, gdzie jesteś teraz. I chcesz, żeby się między nami ułożyło? — Akka, uspokój się. Ten artykuł w magazynie... Linda po prostu miała coś przeciwko tobie. Dlaczego się wściekasz i winisz mnie, tylko mnie? Nie wiesz, co amma ci wyrządziła. Co mi na ciebie wygadywała. Jakie kłamstwa kazała mi wygadywać, żebym tylko dostała twoje role. Byłam młoda. I niewinna. Myślisz, że to ja knułam przeciwko tobie? Czy byłabym do tego zdolna? To amma pchnęła mnie w ramiona Amara. Praktycznie zamknęła nas razem w pokoju, jak w tej piosence z filmu „Bobby". Co miałam począć? Był pierwszym mężczyzną, którego poznałam w Bombaju. I nie ukrywam, że mnie pociągał. Pomyślałam: „Skoro akka uznała, że jest taki fantastyczny, musi być naprawdę niezły". Amma wysłała mnie też do Szetdżiego. Wcale się mną nie zainteresował. Chcesz wiedzieć coś więcej? Gdy amma ujrzała Jaya, zadzwoniła do mnie jeszcze tego samego wieczoru i powiedziała: „Jest bardzo przystojny. Może się z nim zaprzyjaźnisz? Wezwij go do siebie". W istocie zmusiła mnie, żebym parę razy do niego zadzwoniła pod twoją nieobecność. Nie powiedział ci? Zapytaj
go, jeśli mi nie wierzysz. A twój mąż... Może nie powinnam ci o tym mówić. Nie zrobi! mi żadnego afrontu na przyjęciu w Madrasie. To ja go podrywałam. I chybaby na mnie poleciał. Choć wciąż powtarzał: „Twoja siostra mnie zabije, jeśli się dowie". Zaproponował nawet, że do Nowej Zelandii poleci przez Bombaj. Akurat w dni, w które proponował randki, Amar był w domu, więc musiałam go odstawić. Amar potrafi być bardzo zazdrosny. I tyle tego było. Więc nie martw się, do niczego nie doszło. Chciałaś poznać prawdę, to ci powiedziałam. No, napijmy się herbaty. Zrobiłam twoje ulubione pączki. Aasza Rani drżała. Nie wiedziała, czy z nagłego wstrząsu, gniewu, bezsilności czy niedowierzania. To niemożliwe, powtarzała sobie. Nic innego się nie liczyło. Wszelkie pozostałe zdrady nie miały znaczenia. Ale Jay? Czy Sudha mówi prawdę? Czy mógł jej to zrobić? Jeśli wyczyniał to wszystko tuż pod jej nosem, co musi robić w domu? Sam jeden? W głowie jej się kręciło. Nie miała z kim porozmawiać. Bo przecież nie z Sudhą. Odbyła wizytę jak odrętwiała, wygłaszała zdawkowe frazesy, gawędziła z Sudhą o jej filmach. W końcu była aktorką. Ale w środku cala aż wyrywała się do domu, by zadzwonić do Jaya i dowiedzieć się prawdy. Czy to sprawka Sudhy czy ammy? Może obu naraz? Kto ją okłamywał? I dlaczego? Telefony nie działały przez cały wieczór aż do późna w noc. Aasza Rani nie mogła spać. Słowa Sudhy wypaliły dziurę w jej sercu. Nie miała się do kogo zwrócić. Uświadomiła sobie, jak bardzo brakuje jej przyjaciół, jak strasznie jest samotna. Wpatrywała się w ciemne morze i odlegle światełka Marve migające przez smog. Ze wszystkich sił pragnęła przytulić Saszę. Gdyby wreszcie ta cholerna centrala uzyskała połączenie!... Aasza przemierzała dom, szukając czegoś, co ukoiłoby jej nerwy. Spojrzała na kryształową karafkę, którą niegdyś podarował jej Akszaj. Była piękna, zwłaszcza w świe-
tle, które rzucało na nią skry. Dlaczego nie? pomyślała, nalewając sobie szklaneczkę. Trunek smakował obrzydliwie. Ile lat miała ta whisky? Nie była to nawet szkocka, tylko coś cierpkiego i paskudnego. Omal się nie zakrztusiła. Akszaj lubił whisky słodową z jednej destylarni. Jay był piwoszem. Amar wypiłby wszystko, nawet końskie szczyny. Może służący wykończyli szkocką i napełnili karafkę gorzałką od pobliskiej „Cioci"? I na wspomnienie Cioci nagle zaczęła się śmiać. Przypomniała sobie, jak kiedyś późnym wieczorem poszli z Akszajem na melinę Cioci i poprosili o coś do wypicia. Ciocia mało nie dostała zawału na widok dwóch gwiazd przed swym skromnym barem. Pospiesznie wyciągnęła dwie wyszczerbione szklaneczki i nalała im parangi — mocnego napoju wytwarzanego ze sfermentowanych skórek z owoców, które śmieciarze zbierają i przynoszą takim bimbrownikom jak Ciocia. Akszaj i Aasza Rani spili się straszliwie tej nocy i ruszyli w poszukiwaniu kebabu i wątróbki do przydrożnego małego grilla przed olbrzymim meczetem Mahim. Odbywał się tam jarmark i biegnąca tamtędy dróżka zapchana była straganami, na których sprzedawano wszystko — od smażonej grasicy po pieczone na węglu drzewnym całe kozy. Obżarli się, kończąc posiłek słodkimi plackami prosto z wielkich patelni. — Chciałabym jutro wejść w mój kostium — zachichotała Aasza Rani. Akszaj uszczypnął ją w brzuch. — Aaa tam — rzekł. — Dajmy dyla do Lonawali. Jakże brakowało jej Akszaja. I tych wspólnych wieczorów. Pociągnęła następny łyk i nastawiła płytę. Gulam Ali. Słuchali jego pieśni, błogo objęci po gorączkowym akcie miłosnym. Gwałtownie wyłączyła muzykę, ze wszystkich sił starając się nie wybuchnąć płaczem. To beznadziejne. Nie ma co czekać, aż telefon zadzwoni. Nie chciało jej się nawet brać Jaya w krzyżowy ogień pytań. Jest w takim stanie, że wszystko schrzani. Chlapnie coś, cze-
go potem będzie żałować. Zacznie go oskarżać, zamiast pociągnąć za język. Nie. Telefon może zaczekać. Impulsywnie wzięła do ręki leżącą obok aparatu wizytówkę i zadzwoniła do Dżodża. Dżodżo przybył po półgodzinie. Płonąc z niecierpliwości. — Chcesz marnować czas na taniec godowy czy od razu mogę zacząć ci czytać bajki na dobranoc? — zapytał bezczelnie. — Od razu — odparła, wskazując swój pokój. Wyskoczył z podkoszulka, zanim zdążyła zamknąć drzwi. Żwawy i rzeczowy. Jak prawdziwy amerykański zawodowiec. Zdjął dżinsy i starannie je złożył. Gdy już się rozebrał i wygodnie umościł w łóżku, rozejrzał się wokół. — Rany! — powiedział. — Co za koszmarny pokój. I ten róż! Nic dziwnego, że nie możesz spać. Aasza Rani rozebrała się do fig. — Jestem przy tobie tak blisko, a ty widzisz tylko kolor pokoju. Co z tobą? Pedał czy co? Dżodżo złapał ją za rękę i położył na swym wyprężonym penisie. — Nieźle jak na pedzia, co? Nie było żadnej gry wstępnej, słodkich słówek, podniecających pieszczot, nic. Skończyło się w ciągu paru minut, praktycznie jeszcze zanim się zaczęło. Aasza Rani była bardzo rozczarowana. — Czy to wszystko? — spytała z nadąsaną miną. Dżodżo zapali! papierosa. — To przystawka — odparł nonszalancko. — A kiedy będzie danie główne? — zapytała. — Nie bądź taka żarłoczna. Najpierw musisz nabrać apetytu — rzekł Dżodżo, zaciągając się. — Czy w tym różowym domu spragniony człowiek może napić się czegoś przyzwoitego? Perriera, pernoda, chablis? — dopytywał się.
— Ryżowy dżin najlepiej pasuje do tej atmosfery — odparła kokieteryjnie Aasza Rani. Leżąc z Dżodżem w łóżku, usiłowała go namówić, by dał jej inną rolę. — Może zagram tę drugą kobietę? — zaproponowała pogodnie. — Nie możesz trochę zmienić scenariusza, tak żeby nie była podlotkiem? Mogę grać czarny charakter pod warunkiem, że jest młody. Dżodżo poklepał ją po pupie i rzekł: — Nie próbuj na mnie swoich zagrywek, skarbie. Nie weźmiesz mnie na najstarszą sztuczkę świata. Ta rola albo nic. A jeśli w tej sytuacji nie zechcesz obdarzać mnie już swymi wdziękami, możesz się wycofać z mety. Bez urazy. Ale ten numer ze mną nie przejdzie. Aasza Rani doceniła jego chłodny, beznamiętny pragmatyzm. — Wygrałeś — oznajmiła. — Więc gdzie mam podpisać? Udział w tym filmie był pomyłką. Prasa rzuciła się na Aaszę, gdy ogłoszono, że w nim zagra. Dziennikarze odkopali stare zdjęcia i szydzili z jej decyzji. — To niesprawiedliwe — żaliła się Kiszenbajowi. — Dlaczego są tacy okrutni? Spójrz na tę drugą aktorkę: rozwódka z dwojgiem dzieci, a dostaje role pierwszoplanowe i nikt nie ma zastrzeżeń. Dlaczego ja nie mogę? — Taka jest dola gwiazd z samego szczytu. Byłaś bożyszczem, nie zwykłą aktorką z pierwszego planu. A potem, u szczytu sławy, puściłaś wszystkich kantem i wyjechałaś sobie. Twoi wielbiciele poczuli się zawiedzeni. Tak się nie postępuje z widownią — tłumaczył Kiszenbaj, starając się ją pocieszyć. — Dziennikarze też czują się wystawieni do wiatru. Są źli. Chcą ci dać nauczkę. Machnij na nich wszystkich ręką i dobrze zagraj swoją rolę. Ludzie są zmienni. Dziś cię nienawidzą. Jutro będą cię kochać. Na tej zasadzie działa branża.
Dlatego mówią, że to hazard. Jeśli nawet w swojej pierwszej roli po powrocie będziesz świetna, kto wie, czy dostaniesz następną, lepszą propozycję. Wszystko zależy od widowni. Tylko ona akceptuje i tylko ona odrzuca. — Zjawi! się dzisiaj Gopał — ciągnął — ten wredny skurwysyn. Rozpytywał się. O jakieś świństwa. Mówi!: „Aasza Rani musi wreszcie zejść na ziemię. Mam nadzieję, że schowała dumę do kieszeni". Chce cię wpakować w jakąś dwuznaczną sytuację, wciągnąć w seksaferę, wiesz, o co mi chodzi. Jakbyś z braku forsy została dziwką na telefon. Posiałem go do wszystkich diabłów. Ale trzeba się z nim liczyć. Ma w branży mocną pozycję. Nie jest już byle kim. Może skontaktować się z tobą bezpośrednio i zaprosić na prywatne przyjęcia, żebyś zabawiała klientów i takie tam. Ale uważaj. Ma teraz niebezpiecznych znajomków. Zbirów, gangsterów. Amrisza też coś z nim łączy. Słyszałaś chyba o Abhidżicie? — Nie, nic o nim nie wiem. Całkowicie straciłam z nim kontakt. Co u niego słychać? — zapytała Aasza Rani. — Nic dobrego. Okazał się nicponiem. Amrisz robił wszystko, próbował wszystkiego. Temu chłopakowi teraz nie można już pomóc. Narkotyki, kobiety, co tylko chcesz. Wynajęto Gopala i jego bandę, żeby go zabawiali i chronili. Strzegli przed większym bagnem. Mają go całkowicie w garści. Dostarczają mu dziewczynki i narkotyki. — A jego żona? — zapytała Aasza Rani. — Mało nie umarła podczas porodu. Urodziła nieżywe dziecko. Amrisz był przy niej przez cały czas. Najlepsi lekarze, najlepsza opieka. Nie mieli już nadziei... Szczęściem jakoś z tego wyszła. Teraz ma drugiego syna, Aniketa. Amrisz ma bzika na jego punkcie. Ponieważ ojciec jest skreślony, Ani-ket odziedziczy wszystko. Niesamowity fundusz powierniczy ustanowiony wyłącznie na jego nazwisko. — To ciekawe. Może powinnam się spotkać z Abhidżitem — rzekła Aasza Rani niemal do siebie.
Kiszenbaj zrobił zaniepokojoną minę. — Zycie ci obrzydło? Amrisz cię zamorduje. Nawet nie zbliżaj się do jego syna. Stary obwinia cię za wszystko. Łącznie ze stanem zdrowia jego synowej. Biedna dziewczyna, dowiedziała się, że wyjechaliście oboje. Tej samej nocy zaczęła krwawić. A była akurat poza Bombajem. Przetransportowali ją do szpitala Breach Candy specjalnym helikopterem. Uznali, że tej nocy sama się zawinie. Niebezpieczeństwo było wielkie. Cudem uszła z życiem, tyle że dziecka nie dało się uratować. Teraz cały czas spędza w biurze Amrisza. Mianował ją dyrektorem zarządzającym swojego drugiego przedsiębiorstwa, produkującego maszyny dla przemysłu tekstylnego. Pracownicy ją lubią, wiele dla nich robi. — A gdzie mieszka Abhidżit? — zapytała z zaciekawieniem Aasza Rani. — Ma osobne skrzydło. Cały czas pod kontrolą, straż, te rzeczy. Parę razy do roku wysyłają go za granicę na terapię odwykową. Przez kilka miesięcy nie bierze. Potem znowu w to wpada. Takie życie. Połączenie z Jayem uzyskała po trzech dniach. Przez ten czas zdążyła trzykrotnie przespać się z Dżodżem, nie licząc dwóch szybkich numerków w środku dnia. Gdy usłyszała zaniepokojony głos Jaya po drugiej stronie kabla telefonicznego, jej gniew się rozpłynął. Po randkach z Dżodżem przestawiła się psychicznie, uznając, że z Jayem w jakimś sensie „wyrównała rachunki". Kiedy wreszcie się odezwała, Jay krzyknął: — Oboje z Saszą bardzo cię kochamy i strasznie za tobą tęsknimy. A ty nic się nie martw. Rób swoje, załatwiaj, co tam masz do załatwienia. Jak się czuają amma i appa? Właśnie na te słowa czekała. — A nie zapytasz mnie o Sudhę? W końcu to też rodzina. Po ułamku sekundy rzekł:
— Jasne, co u twojej siostry? Aasza Rani próbowała się pohamować, lecz słowa same wypsnęły jej się z ust: — Myślałam, że wiesz. — Skąd mam wiedzieć? Czy też chcesz mi coś przekazać? — powiedział. — Chyba najpierw powinieneś mi wytłumaczyć parę rzeczy, najdroższy — rzekła sarkastycznie Aasza Rani. — Czy też ja dowiem się ostatnia? — O czym się dowiesz? — ryknął Jay. — Kochanie, nie ze mną te numery. Odpowiedz mi jasno i prosto. Czy to prawda, że kręciłeś z moją siostrą? — Czyś ty kompletnie zwariowała? — Jay był na granicy wybuchu. — Ja z Sudhą?... Co ci jest? Upiłaś się czy co? Skąd ci przyszedł do głowy taki idiotyczny pomysł? — Ona mi powiedziała — odparła Aasza Rani, zaczynając tracić zimną krew — że mieliście się spotkać w Bombaju podczas mojego pobytu w Madrasie, i że do niczego nie doszło tylko dlatego, że Amar nie wyniósł się w porę. — Ta suka kłamie! Sudha kłamie. Nie wiem, dlaczego to robi, może chce ci dopiec. Nie wierz jej. Czy zupełnie nie masz do mnie zaufania? Naprawdę uważasz, że jestem taką świnią, że zdradzałbym cię z twoją własną siostrą? Daj spokój, kochanie, liczysz się tylko ty. Nie mam nikogo innego. Musisz mi uwierzyć. Nie daj się zwariować Sudsze. Nie zwracaj na nią uwagi. Jeśli chcesz, mogę do ciebie dołączyć w przyszłym miesiącu. Sasza byłaby zachwycona. — W jego głosie dźwięczała szczerość. — Gdzie ona jest? Już śpi? Chcę z nią porozmawiać — rzekła Aasza Rani ze łzami w oczach. — Mamusiu, smutno mi bez ciebie. Wróć. Nie lubię mojej niani. Nie jest taka jak ty. Nie lubię tego, co gotuje. Niczego nie lubię! Aasza Rani z całego serca współczuła córeczce.
— Och, dziecinko, tak mi przykro, niedługo będziemy razem, a skoro nie lubisz swojej niani, poproś tatusia, żeby znalazł ci inną. Na pewno postara się o kogoś milszego. — Nie, nie znajdzie. Nie będzie chciał — mówiła Sasza przez łzy. — Lubi tę nianię. Powiedział mi to. Przez cały czas są razem, a ja jestem sama. Mamusiu, proszę, wróć... — Nie dokończyła, bo nagle wtrącił się Jay: — Biedna Sasza. Jest bardzo przybita. Po twoich telefonach zawsze traci humor. Coś sobie wyobraża, wymyśla jakieś historie. Ale ma się dobrze. Nie wierz ani jednemu jej słowu. Poprawiła stopnie w szkole. I wygląda doskonale. Przyślę ci zdjęcia. Nie przejmuj się nami. Skup się teraz na własnym życiu. Powiedz, podpisałaś umowę na nowy film? Ten, o którym mówiłaś w zeszłym tygodniu? — Tak, podpisałam przed paroma dniami — rzekła z wolna Aasza Rani. Dziecięca szczerość Saszy zaniepokoiła ją. Jej córka to bystre dziecko. Może jest o wiele za mała, by dostrzec, co naprawdę się dzieje między jej tatusiem i nianią. Zapewne niebawem się zorientuje. Aasza Rani chciałaby ją przed tym uchronić. Sama Aasza również przeżywała trudne dni. Sypiała z Dżodżem, choć tak naprawdę go nie lubiła. Traktował seks jak coś w rodzaju niezobowiązującego sportu. Jego łóżkowe maniery były straszne. Miłość własna Aaszy cierpiała, gdyż Dżodżo wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że tylko się z nią zabawia, i to wtedy, kiedy akurat przyjdzie mu ochota. „Wszystko na moich warunkach, skarbie" — powiedział, a ona poczuła się jak ostatnia szmata. Zdjęcia jeszcze się nie zaczęły. Miała mnóstwo czasu. A appa znowu się wycofał do swego tajemnego milczącego świata. Ulice Bandry były niezwykle zatłoczone. Ach tak, Aasza przypomniała sobie, że o tej porze roku odbywa się jarmark przy kościele Mount Mary. Potwierdził to jeden z jej służą-
cych z Goi. Bez specjalnego namysłu postanowiła się przyłączyć do tłumu wiernych. Będzie to długa, męcząca droga w upale, pośród tysięcy pielgrzymów prących do wspaniałego kościoła, by na ułamek sekundy ujrzeć Najświętszą Panienkę. Podobnie jak Nowenna Mahimska, to doroczne święto przyciąga wyznawców wszystkich wiar. Najświętsza Matka jest podobno nadzwyczaj hojna, udzielając łask prawdziwie wierzącym. Aasza Rani nie bardzo wiedziała, co tak naprawdę — oprócz spokoju ducha — chciałaby otrzymać od Najświętszej Panienki. Co może ofiarować jej w zamian? Inni zapalali świece, przynosili kwiaty i jak zawsze woskowe figurki. Mniejsza z tym. Aasza Rani pragnęła zapomnieć o swoich problemach — choćby na chwilę. Chciała wąchać kwiaty, poparzyć się topniejącym woskiem i poczuć na sobie napór spoconych ciał sunącej naprzód ludzkiej masy, pchanej do przodu własnym impetem oraz pałkami, którymi policja szturchała maruderów. Zatknęła koszulę w sportowe spodnie, oczy przesłoniła ciemnymi okularami. Już miała wyjść, gdy zadzwonił telefon. Intuicja podpowiedziała jej, że usłyszy złe wieści. Od kogo? Od Jaya? Saszy? Usłyszawszy głos, wydała westchnienie ulgi. Nie należał do żadnego z tych dwojga. Rozmówca, który nie chciał się przedstawić, mówił z pośpiechem: „Akszaj jest w stanie krytycznym. Potrzebna mu pani modlitwa. Pytał o panią. Niech się pani za niego modli". Trzask. Ktokolwiek to był, rozłączył się. Aasza Rani poczuła, że serce wali jej o żebra. O Boże! A więc tak sprawa wygląda! O Akszaju nie myślała od czasu wyjazdu z Londynu. Nie chciała nawet wyobrażać sobie, przez co on musi przechodzić. Nie zamierzała przyjąć do wiadomości, że nigdy nie wyzdrowieje. A teraz ten telefon. Niesamowite. Zadrżała i stanęły jej włoski na ręce, choć była okryta koszulą. Gdyby nieznajomy zadzwonił choć pół minuty później, już by jej nie zastał. Nie zwlekając ani chwili dłużej, Aasza
wybiegła z domu, już wiedząc, o co poprosi Najświętszą Panienkę. Bandra zmieniła się tak bardzo od czasu ostatniej wizyty, że Aasza nie mogła znaleźć drogi pośród wąskich krętych uliczek miasta. Wieść o stanie Akszaja zaczęła docierać do jej świadomości, gdy rozpaczliwie krążyła po bocznych alejkach. Nie było łatwo. W każdym znajomym kącie upchnięto sklepik z ubraniami albo restaurację. Jakby miejscowi tylko kupowali i obżerali się. A może i tak było. Samochód sunął ku Matce Bożej. Maleńka społeczność rybacka zdołała zachować swą własność, opierając się wszelkim próbom pochłonięcia jej przez wielkie agencje nieruchomości, które połknęły już resztę Bandry. Tradycyjnych małych domków pozostało bardzo niewiele. Aasza Rani przypomniała sobie, jak powiedziała kiedyś Akszajowi, by kupili którąś z tych uroczych chatynek, z krzakami róż od frontu i ogródkiem warzywnym od tyłu, jako swoją kryjówkę. „Załatwione — rzekł Akszaj ze śmiechem. — Kupię ci ją na prezent urodzinowy". Na miejscu „Mon Repos", małego domku z dachówką, który w żartach wybrali dla siebie, stal teraz paskudny wysokościowiec. Aasza jak zahipnotyzowana patrzała na nieprzeliczone sztuki ubrań wywieszonych na każdym wolnym skrawku, również na drzewach. Nocą, nim pogaszono neony, ubrania, zwisające z wieszaków zaczepionych na dolnych gałęziach, kołysały się i klapały w morskiej bryzie niczym szkielety wykonujące taniec śmierci. Albo cienie w dyskotece — wrażenie zależało od nastroju. Dziś nie mogła się skupić na szykownych butikach, takich jak Anjusan, Bada Saab, Rich Bitch czy First Lady. Wokoło wznosiły się salony piękności, cukiernie, stragany z rogalikami, wypożyczalnie wideo, luksusowe apartamentowce o nazwach takich, jak San Remo, Hawaii, Sea Guli, Sea Wind czy innych równie dźwięcznych. Spojrzała w kierunku hote-
lu Sea Rock, dokąd ostatnio przeniosło się całe towarzystwo. Minęły złote dni balang na Juhu. Tylko wierni bywalcy odwiedzali jeszcze Sun'n'Sand. Huczne przyjęcia odbywały się w Sea Rock, tam pokazywały się grube ryby. Srilalita, nowa gwiazda z Południa, wielka konkurentka Sudhy, mieszkała tam na stałe. Podobnie jak Krisznakant, odpowiedź Południa na Akszaja. Kochankowie nadal czulili się do siebie na kamienistej plaży, a Aaszy Rani serce skoczyło w piersi, na widok pojedynczych par pieszczących się w szczelinach skał. W pobliżu kościoła posuwała się zaledwie centymetr po centymetrze, a ogarnięci zapałem religijnym piesi walili w tylną szybę.Choć Aasza wiedziała, o co wieczorem poprosi Najświętszą Panienkę, zdawała też sobie sprawę, że jej życzenie nie zostanie spełnione. Było już za późno. Później dowiedziała się, że Akszaj umarł mniej więcj w tym samym czasie (chciała wierzyć, że dokładnie w tej samej chwili), gdy stalą przed głównym ołtarzem, modląc się żarliwie o jego życie. Reakcje na śmierć Akszaja nie odbiegały od normy. W gazetach codziennych żałośliwe nekrologi na pierwszych stronach, sześćdziesięcioskundowa wzmianka w „Aktualnościach" czołowej hinduskiej sieci telewizyjnej Doordarszan plus sześćdziesiąt sekund poświęconych głosom z branży. Koledzy wygłaszali banały, filmowe partnerki z wdziękiem roniły łzy. Typowe kondolencje od ministra („Śmierć Akszaja Aro-ry jest wielką stratą dla branży filmowej"). List od premiera („W tej godzinie smutku przesyłamy najszczersze wyrazy współczucia pani Malini Arorze, zbolałej wdowie po aktorze, oraz pozostałym członkom jego rodziny"). Oglądając uroczystości pogrzebowe Akszaja w telewizji w swojej sypialni, Aasza Rani uśmiechnęła się gorzko. Nikt nigdy nie myśli o złożeniu wyrazów współczucia tej trzeciej. Nikt nie smuci się wraz z nią. Nawet w godzinie śmierci.
Nikt nie znał Akszaja tak dobrze jak ona. I nikt go tak nie kochał. Ale dziś ani jedna osoba nie zadzwoniła, by zapytać Aaszę, jak przyjęła smutną wiadomość. W godzinie śmierci Akszaja, tak jak za jego życia, była nie wiadomo kim. Kobietą cieniem. Ależ ze mnie idiotka, pomyślała. Przecież nikt nie zadzwoni. A potem zaczęła się śmiać. Skąd te żale? Ktoś powinien powiedzieć Jurnie, bogu śmierci, by oszczędził jej cierpienia, przytłaczającego poczucia utraty. Bo w końcu kim był dla niej Akszaj? W oczach świata bowiem, skoro nie był jej mężem, był nikim. Ich bliskość, poczucie przynależności do siebie nawzajem, niezwykłe iskrzenie nie interesowały nikogo. Tę część jej istoty, którą Akszaj budził do życia, tylko on przytulał. Nikogo nie obchodzi, że umarła wraz z nim. Bo nikt nie wiedział, że w ogóle istniała. Jakieś dwa tygodnie po śmierci Akszaja we wczesnych godzinach rannych rozległ się dzwonek do drzwi. Aasza Rani długo go nie słyszała. W końcu obudziło ją uporczywe walenie w różowe drzwi sypialni. Dobijała się nocna pielęgniarka appy. Miała przerażoną minę. — Proszę pani, jacyś mężczyźni są przed domem. Nie chciałam otwierać, ale, ale... Zanim zdążyła dokończyć, trzech krzepkich opryszków przepchnęło się obok niej. — Gdzie ten pies? Okrywając się prześcieradłem, Aasza rzekła: — Jaki pies? Nie mam żadnego psa. Bandyci weszli do środka i zaczęli przeszukiwać pokój. Zajrzeli pod łóżko, otworzyli szafę, zerknęli do łazienki. Jeden z nich kazał pozostałym sprawdzić cały dom. Aaszę Rani sparaliżował strach, lecz wiedziała, że musi coś zrobić. Ukradkiem starała się otworzyć boczną szufladę, w której trzymała rewolwer. Bandzior, który miał oko na Aaszę, rzucił się ku niej. Ujrzała błyszczące ostrze noża w samą porę, by się uchy-
lić. Nóż przeciął jej ramię, na szczęście rana nie była głęboka. Mężczyzna chwycił ją za włosy i ściągnął z łóżka. Przybiegli dwaj pozostali zaalarmowani odgłosami szarpaniny. Mężczyzna, który przytrzymywał Aaszę, rzekł: — Żona pana Dżodży przesyła pozdrowienia z tą wieścią: „Trzymaj się jak najdalej od Dżodży, bo następnym razem rozchylę ci nogi i przetnę pochwę". — Potem sięgnął do kieszeni dżinsowej kurtki i wyjął małą buteleczkę. — Kwas — powiedział. — Na zdrowie. Właśnie w tym momencie w drzwiach pojawił się appa na wózku. — Appo, co tu robisz? — wrzasnęła Aasza Rani. — Wracaj do swojego pokoju. Mężczyźni brutalnie popchnęli wózek i rzekli szyderczo: — Pieprzony staruch, chcesz popatrzeć, jak tniemy twoją córkę na kawałki? To wiedźma, czarownica, leci na cudzych mężów. Jednego już zabiła, przez nią owdowiała nasza słodka pani. Teraz chce mieć kolejną ofiarę na sumieniu! Nie bądź frajerem i nie idź na policję — przestrzegli przerażonego staruszka. — Jeśli spróbujesz coś kombinować, dorwiemy twoją córkę. Znajdziemy ją i dopadniemy nawet na końcu świata. Pani Nilum jest milionerką. Pieniądze to żaden problem. — Potem niezwykle dramatycznym gestem herszt bandy wyciągną! z wewnętrznej kieszeni jakieś papiery i pokaza! je Aaszy Rani. — Masz swoją umowę — rzekł, po czym pstryknął zapalniczką, podpali! dokument i cisnął go w kierunku Aaszy. Odskoczyła, a płonący papier upadł na syntetyczny dywan, który natychmiast się zajął. Pielęgniarka uciekła. Amma mieszkała w Madrasie, a pokój służącej był za daleko. Nikt nie zatrzymał opryszków, którzy spokojnie opuścili dom. Dopiero gdy sobie poszli, Aasza Rani odzyskała przytomność umysłu i wypchnęła wózek z appą. — Pali się! — krzyknęła. — Na pomoc, na pomoc!
Znaleźli się na opustoszałej ulicy. Wstrząs kompletnie wytrącił Aaszę Rani z równowagi. Była jak odrętwiała. Appa — o mój Boże! Czy on to przetrzyma? Był przerażony i oszołomiony. Wpatrywał się w nią oczami rozszerzonymi przerażeniem. Boże, samochód, tak. Muszą go mieć natychmiast. Właśnie wtedy usłyszała wycie syreny policyjnej. Nie chciało się jej niczego tłumaczyć, wypełniać formularzy, odpowiadać na milion upokarzających pytań. Mocniej uchwyciła wózek appy i pchała go coraz szybciej w noc. Gdy była już zbyt zmęczona, by postąpić choć jeden krok, zatrzymała wózek przy krawężniku, usiadła na chodniku i zaczęła spazmatycznie szlochać. Appa wsunął palce w jej potargane włosy. — Nie płacz, Widżi — wyszeptał. — Znajdziemy wyjście, tylko trzeba wierzyć. Zaufaj Bogu. Aasza Rani obróciła się ku niemu. — Bogu? A co on dla mnie zrobił? Albo dla ciebie? Albo dla ammy? Albo dla kogokolwiek z nas? Jesteśmy skończeni, appo, na naszej rodzinie ciąży klątwa. Skończeni! Nadal siedzieli w tym samym miejscu, gdy śpiący Bombaj zaczęły łagodnie rozświetlać poranne zorze. I wtedy zatrzymał się przy nich samochód wyładowany chłopakami z Bandry wracającymi z nocnej balangi. Byli w nastroju miłego podniecenia. Jeden z nich wpatrzył się w Aaszę. — Jezu! — powiedział głośno, przełykając ślinę. — Czyżby to była Aasza Rani? Inni spojrzeli na nią w pijanym widzie. — To niemożliwe — wybełkotał któryś. — Wiejmy, zanim przyjadą gliny. Aasza zdążyła ich zatrzymać, nim odjechali. — Zawieźcie nas do Sea Rock — poprosiła. — To niedaleko, dwie minuty stąd. Niechętnie złożyli wózek appy i wcisnęli ich oboje do już wyładowanego samochodu.
Aasza Rani zameldowała się w hotelu wraz z appą i zadzwoniła do Kiszenbaja. Nie miała ochoty rozmawiać z Sudhą ani nikomu niczego tłumaczyć. Najpierw musi się zająć sprawami praktycznymi. Nie wiedziała nawet, gdzie są dokumenty nieruchomości ani czy dom był ubezpieczony. Jak się okazało, Kiszenbaj również nie miał o tym pojęcia. Powiedział jej niejasno, że ponieważ Amirczand miał udział w tej transakcji, zapewne wszystkie dokumenty znajdują się u niego. Gdy zadzwoniła do Szetdżiego, nie porozmawiał z nią, lecz przez jednego ze swych goryli polecił jej, by przyjechała. Natychmiast. Było to ich pierwsze spotkanie po pięciu latach. Aaszy Rani przede wszystkim rzuciło się w oczy, jak bardzo Amirczand się postarzał. Pochylony i słaby, wyglądał, jakby skurczył się fizycznie. Uderzył się w pierś i zaskrzeczał: — Astma. Zabija mnie. Jak zawsze z szacunkiem dotknęła jego stóp. — W czym problem? — zapytał. Opowiedziała mu. Szetdżi potrząsnął głową. — Nigdy się nie nauczysz. Zawsze pakujesz się w romanse z niewłaściwymi mężczyznami. Najpierw Amar czy może Akszaj?... Potem syn Amrisza, a teraz jeszcze ten... Myślałem, że po ślubie się ustatkujesz. Nabierzesz trochę rozumu. Co ty wyprawiasz ze swoim życiem? Jestem już stary. Nawet moje bandziory się postarzały. Świat przestępczy nie jest już taki jak dawniej. Krzty honoru. Dawny kodeks już nie obowiązuje. Wszelkie reguły zostały złamane. Nikogo to już nie obchodzi. Nie wiadomo nawet, kto tym wszystkim zawiaduje. W przeszłości mieliśmy pięć głównych gangów i cały burdel był sprawiedliwie między nie podzielony. Teraz panuje wolna amerykanka. Pojawiają się nowe gangi, wybijają stare i przejmują interes. Politycy stracili władzę. Potrzebujemy tych
zbirów bardziej niż oni nas. Rozumiesz? Bez nich nie możemy walczyć w wyborach. To oni mówią nam, co mamy robić. Tak czy tak, radzę ci, zabieraj się stąd. Wróć do męża i dziecka. Nie masz tu czego szukać. Twój czas minął. Nikt ci nie da roli. Rynek się zmienił. Publika chce podfruwajek, nie mężatek z dziećmi. Zaczekaj, aż twoja córka trochę podrośnie. Odpuść sobie z dziesięć lat, a potem zrób z niej gwiazdę. Pierwszej wielkości. Aasza Rani wysłuchała go uważnie do samego końca. Mówił brutalnie. Ale wnikliwie oceniał sytuację. Postanowi-" ła wówczas, że najpierw poleci do Madrasu i powierzy appę opiece ammy. Potem zaplanuje podróż do domu. Gdy Aasza Rani przyleciała do Madrasu, czekały ją dalsze złe wiadomości. Ammy nie dopadło zwykłe przygnębienie. Wymagała pomocy lekarskiej. Aasza Rani poczuła się niezwykle przybita. Lekarze przekonywali, że amma przeżyła załamanie nerwowe i musi leczyć się w szpitalu. „Nie ma mowy — rzekła Aasza Rani. — Kończą mi się pieniądze. A poza tym nie będę mogła krążyć między tymi dwojgiem — inwalidą na wózku i rozhisteryzowaną kobietą w szpitalu". Tylko Laksmi wspierała ją i okazała pomoc, zapewniając, że sama da sobie radę z prowadzeniem domu, by Aasza mogła się zająć wszelkimi innymi sprawami. W końcu Aasza zadzwoniła do Szetdżiego, prosząc go, by zajął się sprzedażą bądź wynajmem jej domu w Bombaju, bo potrzebuje pieniędzy. Szetdżi powiedział, by nie postępowała pochopnie, i zaproponował, że prześle jej tyle pieniędzy, ile Aasza zażąda. Niech jeszcze się zastanowi nad sprzedażą domu, a jeśli się jednak zdecyduje, pomoże jej w tej transakcji. Wzruszyła ją wielkoduszność starego i była mu za nią wdzięczna. Sudha zdumiała wszystkich, nie chciało jej się bowiem nawet zadzwonić. Jakby jej rodzina w ogóle nie istniała. Aasza Rani była zbyt zajęta, by zawracać sobie tym głowę, niemniej
czuła się rozgoryczona. Sudha osiągnęła cel i nie potrzebowała już rodziny. Aasza żałowała, że nie ma przy niej Jaya. A jeśli nie Jaya, to jakiegoś innego mężczyzny. Głupio jej było przyznać, że tak potrzebuje męskiego ramienia, lecz w takich chwilach jak ta bardzo by się jej przydało. Nie była nawet pewna, czy naprawdę chce wrócić do Jaya. Do Saszy — tak. Ale do Jaya? Czy w ogóle kiedykolwiek go kochała? Jay był dla niej jakimś wyjściem, drogą ucieczki. Może on też przez cały czas o tym wiedział. Może ona spełniła tę samą rolę wobec niego. Aasza Rani miała wiele czasu na przemyślenie i przeanalizowanie swego małżeństwa. Uczciwie przyznawała, że tak dobrze jak z Jayem nie byłoby jej z żadnym filmowcem. Filmowcy byli najgorszymi mężami na świecie. A ich żony nie śmiały nawet pisnąć. Ileż to razy wypłakiwały się jej na ramieniu, opowiadając o sadyzmie, znęcaniu się psychicznym, biciu i upokorzeniach? Pamiętała, jak żona drugorzędnego aktora opowiadała jej: „Słuchaj, wszyscy ci macho są tacy sami. Jeden sukces i już wydaje się im, że są nadludźmi. Mój mąż był bardzo przyzwoitym człowiekiem, póki nie zagrał w kasowym filmie. Żebyś widziała, jak się potem puszy! i popisywał. Gdy pewnego dnia wróci! po zdjęciach, zapytałam go dla żartów: «Iłe aktorek dzisiaj przeleciałeś?*. Bez namysłu uderzył mnie w twarz i ryknął: «Ty wredna suko! Jak śmiesz tak do mnie mówić? Nie wiesz, kim ja jestem. Cała branża leży mi u stóp. W Aurangabadzie powstał klub moich wielbicieli. A ty kim ty jesteś? Nikim. Na przyszłość trzymaj buzię na kłódkę, jasne? Albo pakuj walizki i wynoś się». Powiedział to z taką nienawiścią w głosie, że nie wierzyłam własnym uszom. Byłam tak zaskoczona, że się nie odezwałam. Potem powiedziałam: «Nie jestem służącą w tym domu, żeby mnie można było ot tak, wyrzucić». Spojrzał na mnie i splunął. «Nie służącą? To kim tu jesteś?». Dwoje moich małych dzieci usłyszało to i zaczęło krzyczeć ze strachu. «Czyż nie jestem matką twoich
dzieci?» — zapytałam. «Od tej pory w tym domu jesteś tylko nią. Niańką. I pamiętaj, że to mój dom. Ja swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi opłacam wszystkie rachunki. Pamiętaj o tym. Jeśli ci to nie odpowiada, wynoś się. Poszukaj sobie kąta u kogoś innego». Na szczęście miałam rodziców. A oni nie wyrzucili mnie ze swego domu. Poszłam do nich z dziećmi jeszcze tego wieczoru. Męża nie obchodziło, dokąd poszliśmy ani jak sobie poradzimy. Zaczęłam pracować w butiku i jakoś wiązałam koniec z końcem. A on zaczął pić i nie kręci już żadnych filmów. Dobrze mu tak, skurwysynowi jednemu". Los Aaszy Rani mógł się potoczyć bardzo podobnie. Najpierw musiałaby porzucić karierę „dla dobra małżeństwa". A potem mężczyzna jej życia zmieniłby się w skończonego drania. Dosyć się już na to napatrzyła. Mężczyźni, którym powodzenie i władza uderzyły do głowy, traktują swoje żony niczym zbędny towar. Po co oni w ogóle się żenią? zastanawiała się. Dlaczego ożenił się Akszaj? „Ze względu na pozycję społeczną, prestiż i aby był przyjmowany w odpowiednich kręgach — tłumaczył jej kiedyś Kiszenbaj. — Mężczyzna, który odniósł sukces na jakimkolwiek polu, musi mieć wspaniały dom. I żonę, która go poprowadzi. Dwójkę ładnych dzieci, chłopca i dziewczynkę, i wszelkie inne oznaki domowego szczęścia". Im popularniejszy aktor, tym bardziej nieszczęśliwa jego żona — dumała Aasza Rani. W istocie rzadko go widuje. Niektóre odwiedzają mężów w weekendy, na plenerach. Ale wtedy jego partnerka czuje się skrępowana, a gwiazdor spięty. Dlatego żony wyciąga się z niebytu tylko z okazji „ważnych" wydarzeń, jak premiery, festiwale i inne wydarzenia towarzyskie, na których muszą umieć się znaleźć. Żona winna być potwierdzeniem pozycji męża w branży i zachowywać się zgodnie z jego statusem — sztywnym uśmieszkiem kwitować pomniejsze figury, kłaniać się w pas grubym rybom, a po płotkach przesuwać nieobecnym wzrokiem.
Aasza Rani wzdrygnęła się na wspomnienie upokorzeń, jakie musiała znosić na poszczególnych szczeblach kariery, zwłaszcza gdy była nikim, nawet nie zwykłą statystką. Jakże inaczej zachowywali się ci ludzie, kiedy została gwiazdą! Przymulali się i skakali koło niej. Nawet ci obleśni fotografowie. Nędzne typy, które wcześniej nie raczyły nawet spojrzeć na dziewczynę tak niezmordowanie kręcącą się koło wytwórni. Nagle hurmem oblegali ją z fleszami, skamląc: „Aaszo Rani, popatrz w tę stronę. Dzięki, skarbie". To Akszaj pokazał jej, jak sobie z nimi radzić. „Udup tych sukinsynów, którzy źle cię traktowali — radził. — Daj im nauczkę, którą zapamiętają do końca życia". Sam przez to wszystko przeszedł. A Akszaj był pamiętliwy. I mściwy. Jakim byłby mężem? Niegdyś obsesyjnie dręczyła ją ta myśl. Zrobiła z siebie taką idiotkę. Dziennikarze zauważyli jej mangalsutrę1, sindhur2 i bransolety. Nie obyło się bez komentarzy. Akszaj zbeształ ją zażenowany tą szopką: „Zwariowałaś? Co ty wyprawiasz? Na miłość boską, daj sobie z tym spokój. Po co ci te świecidełka? Chcesz wmówić ludziom jakieś głupoty czy co?". Aasza Rani uśmiechnęła się zagadkowo i odparła z irytującą tajemniczością: „Czy powiedziałam komuś, że dostałam je od ciebie? Możesz uważać mnie za wariatkę. Jeśli ktoś zapyta, odpowiem, że mangalsutrę sama sobie kupiłam, a sindhur zrobiłam, bo chcę wprowadzić nową modę. Przecież to nie twój kłopot". „Dobrze, rób sobie, co chcesz. Jak uważasz. Jeśli Malini o cokolwiek mnie zapyta, wyprę się wszelkiej znajomości z tobą. Albo powiem jej, żeś straciła rozum. Oszlałaś. Tak czy tak, idź do psychiatry, bo potrzebujesz pomocy" — warczał Akszaj. Teraz, spoglądając na ten etap swego życia, widziała, jak była wówczas impulsywna i niedojrzała. Jak głupia i naiw-
* Mangalsutra —różaniec hinduistyczny. 1 S i n d h u r — przedziałek we włosach pomalowany czerwonym proszkiem, symbol zamężnej kobiety.
278 2 S i n d h u r — przedziałek we włosach pomalowany czerwonym proszkiem, symbol zamężnej kobiety.
na. Nawet z tym swoim „drugim małżeństwem". Jasne, inne kobiety z branży tak robiły. I to podobno z powodzeniem. Ale świat uważał je za niezamężne i samotne matki, prowadzące ponure życie nieusankcjonowane prawem. I cóż miały z tej farsy? Czy ich partnerzy uznali je? Nie. A dzieci z tych niezwykłych związków? Były jeszcze za małe. Później poznają los bękartów. Jak poznała ona. Czasami chciała zapytać appę, dlaczego obszedł się z matką w ten sposób. Kiedyś spróbowała. Appa smętnie potrząsnął głową, po czym odparł: — Mężczyźni są okrutni. Bardzo okrutni. Na świecie nie ma sprawiedliwości. Ani równości kobiet i mężczyzn. I małżeństwo nic tu nie zmienia. Niekiedy jeszcze pogarsza sprawę. Władzę ma ten, kto trzyma sakiewkę, zapamiętaj to sobie. Kto rządzi pieniędzmi, rządzi związkiem. Gdy przyjrzysz się swojemu małżeństwu, przyznasz mi rację. Różnica polega tylko na tym, że niektórzy mężczyźni potrafią powściągać swe poczucie wyższości. Są to tak zwani „ludzie kulturalni". Inni otwarcie je okazują. Zona winna czuć, że ma dług wobec męża, który niezawodnie trzyma ją tym w szachu. Twój mąż zalicza się do pierwszej kategorii. Ale może nadejdzie dzień, kiedy będziesz miała więcej pieniędzy, a wtedy twój mąż się zmieni. Posłuchaj mojej rady: postaraj się o coś własnego. Nie możesz być od niego zależna w nieskończoność. Do tej pory wszystko grało. Teraz dziecko jest starsze. Masz więcej czasu. Jesteś inteligentna. I wciąż młoda. Wróć do kraju, do swoich ziomków. Wróć do Madrasu. Postaw wytwórnię z powrotem na nogi. Na pewno ci się uda. Aasza Rani chłonęła każde jego słowo. Może appa miał rację. Tyle że brakowało jej siły przebicia. Lękała się porażki i odrzucenia. Przez ostatnie pięć lat Jay zajmował się wszystkim, a jej to bardzo odpowiadało. To prawda, że nie miała pojęcia o stanie ich domowych finansów. Jay niezbyt chętnie rozmawiał na ten temat. „Nie zaprzątaj sobie tym swojej ślicz-
nej główki. Zostaw to mnie. Ty się odpręż, miło spędzaj czas, bądź dobrą żoną i dobrą matką. To jest rola kobiety" — mówił. Aasza Rani była mu za to wdzięczna. Całkowicie zdając się na niego, zrzucając z siebie wszelką odpowiedzialność, poczuła się niesłychanie luksusowo. Wtedy miała dość bezustannego biegu. Lecz dzisiaj sytuacja inaczej się przedstawiała. Aaszy zawsze brakowało pewności siebie. Choć była wyczerpana wszystkimi kłopotami, które się na nią zwaliły, o dziwo, nigdy nie czuła się lepiej. Może romans z Dżodżem wytrącił ją z rutyny. Kazał spojrzeć prawdzie w oczy. Bez złudzeń. Bez pretensji. Jej kariera filmowa była nieodwołalnie skończona. Z tym się pogodziła. Gotowa była nawet uznać, że jej małżeństwo jest skończone. Przynajmniej w dawnej, znajomej postaci. Jeśli w końcu zostanie z Jayem, to na pewno w innym układzie. Na nowych warunkach. Może Jay na to nie pójdzie. Może ona się wycofa. Ale przynajmniej parę spraw się wyjaśniło. Musi zostać w Indiach. A konkretnie wrócić do Madrasu. Tam jest jej miejsce. Nie w Bombaju. A już na pewno nie w Wellingtonie. Madras. Madras z tymi nieznośnymi letnimi upałami, tłumami i chaosem. Nagle Aasza Rani zdała sobie sprawę, że do końca życia chce słuchać dzwonów świątyni. Dzwony świątyni, wonny jaśmin, kasza z warzywami w południe i chrupiące naleśniki o świcie. Nie goniła już. Wiedziała, że ma sprawę do załatwienia. Niechętnie zarezerwowała bilet na lot do Nowej Zelandii. Potem zadzwoniła do Kiszenbaja i poprosiła go, by miał oko na dom podczas jej nieobecności. Bez zastanowienia kupiła dla Saszy jedwabne pawadai i jakieś tanie ozdóbki do niego. Wyobraziła sobie córkę w tradycyjnej długiej spódnicy, którą dziewczynki w całych południowych Indiach noszą z taką gracją. Sasza będzie wyglądać w niej uroczo. Kupiła jej też srebrne bransolety na kostki, ozdoby do włosów, złote kółka
na ręce, naszyjniki, sandałowe mydełka i malutkiego słonika z otworami w grzbiecie, do których wtyka się kadzidełka. Czy Jay uzna, że to dziwne prezenty? Właściwie dlaczego? Znał Indie. Twierdził, że je uwielbia. Czyż przede wszystkim nie dlatego się z nią ożenił?
GOPALAKRISZNAN Aasza Rani nie znosiła latać sama. Tym razem jej niechęć była jeszcze większa. Miała tremę przed powrotem do domu. A na myśl o tym, co zostawiła w Indiach, czuła się nieszczęśliwa. Stewardesa podeszła do niej parokrotnie w ramach dogadzania pasażerom pierwszej klasy, co oni uważali za oczywiste. „Szampana? Soku pomarańczowego? Kawioru? Jeszcze jedną poduszkę? Koc?". Aasza Rani odprawiła ją znużonym gestem. Myślała o Saszy, dziewczynce, której już nie znała. Właśnie wtedy usłyszała głos tuż obok. To znowu stewardesa z kieliszkiem chłodnego wina. — Przepraszam, że przeszkadzam, ale pan z czwartego rzędu prosił, bym przyniosła pani to wino z pozdrowieniami od niego. Aasza Rani obróciła się, by rzucić okiem. O Boże! jęknęła w duchu. Kolejny zbereźnik, który ją rozpoznał i pragnie jej towarzystwa podczas lotu. Uśmiechnęła się uprzejmie do stwardesy i odmówiła przyjęcia trunku. — Dziękuję, nie piję. I jestem potwornie zmęczona. Stewardesa wzruszyła ramionami i zabrała kieliszek. Potężny krzepki mężczyzna zrobil rozczarowaną minę. Nie zniechęcił się jednak. Rozpiął pas i podszedł do Aaszy z szerokim, przyjaznym uśmiechem na twarzy, unosząc ręce w geście żartobliwej kapitulacji.
— Zanim cokolwiek pani powie — rzekł po tamilsku — albo każe mi się pani zabierać... jestem starym przyjacielem pani ojca. Gopałakrisznan. No, może niezupełnie przyjacielem. Byłem jego asystentem produkcji. Odszedłem tuż przed tą tragedią, wypadkiem... zanim dostał udaru. Postanowiłem udać się na Zachód i założyć własną wytwórnię, by kręcić filmy dokumentalne i inne programy dla telewizji kablowej. Handluję też odzieżą. Mieszkam z rodziną w New Jersey. Moja żona jest Amerykanką. Pomaga mi. Mamy dwoje małych dzieci. Lecę teraz do Papui-Nowej Gwinei. Wie pani, nowe rynki. My, ludzie interesu, nie możemy tkwić w jednym miejscu. Ciągle podróżuję. A pani? Aasza Rani wcale nie była pewna, czy chce się wdawać w rozmowę z tym nieznajomym. Nie uwierzyła nawet w starą bajdę, że gość zna appę i takie tam. Uznała, że to bogaty samotny przedsiębiorca, który w pojedynkę podróżuje do jakiegoś obcego kraju. Ujrzawszy Aaszę, wymyślił tę historyjkę, by przełamać lody i nawiązać znajomość. Już dawno się zorientowała, że po świecie krąży mnóstwo takich mężczyzn, którzy zagadują współpasażerki w nadziei, że a nuż wylądują później z nimi w łóżku. A jeśli nie, i tak jest to przyjemniejszy sposób spędzenia czasu niż lektura „Fortune" i picie martini, czując, jak drętwieją łydki i puchną stopy. Aasza Rani poruszała palcami w skarpetkach otrzymanych w samolocie. Przynajmniej ten facet mówi po tamilsku. Naturalnie przyjacielem jej ojca wcale nie musiał być godny pan o silnym instynkcie ojcowskim. Przeciwnie, jak daleko sięga pamięcią, znajomi appy przejawiali wręcz odwrotne skłonności. O molestowaniu nieletnich w ogóle się wtedy nie mówiło. I nadal się nie mówi. Aasza Rani obrzuciła wzrokiem nieznajomego i zwróciła uwagę na jego mocne białe zęby. Przypominał jej dawnych przyjaciół i kolegów ojca. Zwłaszcza tego, który zabrał ją do cyrku, gdy miała najwyżej siedem lat.
Pamiętała, jak stali w ogonku przed olbrzymim namiotem, a ten człowiek trzymał ją za rękę. Niebawem sprytnie wsunął jej rękę w swoją szatę, po czym w miejsce ręki poczuła gruby twardy kijek. Chciała krzyknąć, lecz była zbyt przerażona. Instynktownie czuła, że ten „wujek" zachowuje się bardzo niewłaściwie. Wpadła w popłoch. Nie zabierała ręki ze strachu, że mężczyzna ją uderzy. Więc trzymała tam łapkę chyba przez całą wieczność. W końcu kijek zwiotczał, a jej dłoń oblepiło coś wilgotnego i śmierdzącego. Mężczyzna niedbale wytarł jej paluszki o swoje ubranie i zaczął gawędzić o występach słoni i tygrysów. Aaszy zrobiło się niedobrze. W końcu odwróciła się do niego i powiedziała: — Wróćmy do domu. Nie chcę oglądać cyrku. Źle się czujePodniósł ją i zapytał troskliwie: — Źle? Co ci jest? — Nic — odparła przerażona. — Boli mnie brzuszek. Z wyraźną ulgą powiedział: — No dobrze. W takim razie wracajmy do domu. A teraz ten mężczyzna, który swą amerykańską żonę zostawił w New Jersey, pyta ją, czy może zająć puste miejsce obok. Właściwie to, że jest żonaty, nie ma znaczenia. Że jakaś Wendy czy Lindy czeka na niego w Upper Montclair z jagodowymi mufinkami i jankeską kawą. Liczy się chwila obecna, a Aasza właśnie uznała, że może to i nie jest zły pomysł, by dotrzymał jej towarzystwa. Przynajmniej oderwie się od swoich problemów. Ciężar rozmowy wziął na siebie nieznajomy, wypytując Aaszę o jej życie, choć najwyraźniej sporo już o nim wiedział. Przyszła stewardesa, by zapytać, czy czegoś nie potrzebują. Gopalakrisznan poprosił o szampana. W tym sektorze siedziało jeszcze tylko czworo pasażerów. — Za nasze ponowne spotkanie — rzekł, unosząc kieliszek.
Uznała, że to zabawne, co też mu zakomunikowała: — Jak to, ponowne? Przecież nigdy przedtem się nie widzieliśmy. — No to za nasze spotkanie. — Gopalakrisznan zaśmiał się, gdy trącili się kieliszkami. Po trzecim Aaszy Rani wyraźnie zakręciło się w głowie. W czasie lotu z zasady nie piła, gdyż czuła się potem bardzo odwodniona. Lecz dziś sytuacja była inna. Musiała jakoś poprawić sobie humor. Zapomnieć o Bombaju. I o śmierci Ak-szaja. Nie wiedziała, do czego wraca. Ale tu, w górze, czuła się bezpiecznie. Chciała tak pozostać — w zawieszeniu — szybując wysoko w towarzystwie tego atrakcyjnego mężczyzny, który błyskał białymi zębami i okrywał kocem jej kolana. — Odpręż się — powtarzał. — Daj mi stopę, zrobię ci fantastyczny masaż palców. — Posłusznie opuściła oddzielającą ich poręcz i obróciwszy się bokiem, przerzuciła nad nią nogi. Wsunął jej poduszkę pod głowę. — Zamknij oczy. Nie bądź taka spięta. — Mówił powoli, hipnotycznie. — Oddaj się w moje ręce. Ćwiczyłem z chińskimi mistrzami. Znam wszystkie punkty uciskowe, zwłaszcza na pięknym kobiecym ciele. Moja żona często powtarza, że nawet jeśli nasza firma padnie, zawsze mogę założyć ośrodek wypoczynkowy i robić erotyczne masaże samotnym wdowom. Aasza Rani nawet nie słuchała. Całkowicie uległa magii jego palców. Przyciskał poduszki jej stóp, pieścił łuki silnym kciukami. Niebawem sięgnął wyżej. W górę, w górę, nad kostki, do łydek. Och, cudownie. Czuła, że się odpręża. Jej stargane nerwy uspokoiły się, obolałe mięśnie doznały ukojenia. Jego palce miały czarodziejską moc. Łagodnie, pewnie, z wprawą masował jej nogi, aż stały się miękkie jak galareta, elastyczne i poczuła w nich mrowienie. Teraz masował jej podudzia. Czuła, że odpływa, podczas gdy od pasa w dół działo się z nią coś niewiarygodnego. Zatrzymał się w tym punkcie tak długo,
że w końcu chwyciła go za ręce i jedną wsunęła sobie między nogi, a drugą położyła na brzuchu. — Zrób to — jęknęła. — Nie mogę dłużej czekać. — Nie — sprzeciwił się stanowczo. — Za wcześnie. Nie jesteś jeszcze gotowa. — Nie jestem gotowa? — spytała ze szczerym zdziwieniem. — Sam zobacz — rzekła, rozchylając nogi. Wzięła jego rękę i wsunęła w siebie. — Jeszcze nie — powtórzył z uporem i polizał rękę, która weszła w Aaszę tak gładko. Nadal masował jej uda i brzuch, a ona wyginała się, żądając, by ponownie wsunął w nią rękę. Aasza Rani nigdy nie doznała tak intensywngo pożądania. Pragnęła tego mężczyzny. Namiętnie. Była wściekła, że musi się hamować i nie może drapać, krzyczeć i miotać się z nim w środku. — Zaspokój mnie szybko — błagała — bo umrę. — Nie, nie umrzesz — powiedział i jego głowa zniknęła pod kocem. Teraz czuła w sobie jego gorący język, który sondował, szukał, wciskał się i wycofywał, gdy już dochodziła. — Podaj mi kieliszek — polecił. Upił łyk szampana, po czym wsunął w nią zimny język. — Przyjemnie ci? Piecze? — zapytał. — Ty lepiej smakujesz. Lubię twój gorący oddech, dotyk twojej brody, nie przestawaj! — krzyknęła. — Idź do toalety i czekaj tam na mnie — zarządził. — Nie dam rady. Nogi mam jak z waty — jęknęła Aasza Rani. — Dasz radę. Nie pożałujesz. Podniosła się na nogi i ledwo dobrnęła do toalety. Chwilę późnij dołączył do niej. — Siadaj tu — polecił, pchnąwszy ją koło umywalki. — A teraz rozłóż szeroko nogi. — Usłuchała, a on jednym szybkim, gładkim ruchem znalazł się w niej, pchając wpraw-
nie. — Obejmij mnie za szyje. A ja przytrzymam cię za tytek — powiedział i wsunął pod nią dłonie, unosząc ją i niemal biorąc w ramiona jak dziecko. — A teraz się rozluźnij. Będę cię kołysał, a ty ściskaj do taktu ze mną. Zaczęli się kołysać w rytmie tak skoordynowanym, jakby przestała ich dotyczyć siła ciążenia. Unosili się w przestrzeni, płynąc w stanie nieważkości. Oboje doszli razem z taką siłą, że maleńka toaleta zadrżała hałaśliwie od siły zderzenia. — Pierwszy raz? — zapytał Gopalakrisznan z szelmowskim uśmieszkiem. — Nie, drugi — skłamała, po czym się poprawiła: — Podwójnie pierwszy. Raz, że na trzydziestu tysiącach stóp, dwa, że z Tamilem. — Więc musimy to uczcić. — Roześmiał się. — Nie — rzekła z pewną powagą Aasza Rani. — Zapomnijmy, że do tego w ogóle doszło. — Dlaczego? — zapytał, odgarniając kosmyk włosów z jej wilgotnego czoła. — Tak będzie lepiej. Życie jest wystarczająco skomplikowane, a ja wiem, że nigdy więcej się nie zobaczymy. Może tak właśnie miało być. — Nie jestem pewien — rzekł czule Gopalakrisznan i puścił ją. Powrót do domu okazał się przyjemniejszy, niż Aasza Rani się spodziewała. Jay i Sasza powitali ją serdecznie i czule. Gdy ściskała ich i całowała, Gopalakrisznan zatrzymał swój wózek bagażowy obok Aaszy Rani i wręczył jej swoją wizytówkę. — Na wypadek, gdyby jeszcze kiedyś potrzebowała pani konsultacji chińskiego eksperta — rzekł. Obrzuciła go wściekłym spojrzeniem i wsunęła wizytówkę do torby. — Co to za ogier? — zapytał Jay. Aasza Rani udała zdziwienie.
— Ogier? Aaa, to był znajomy ojca. Jay z niedowierzaniem spojrzał na szerokie bary okryte szykownym garniturem. — Ten facet to znajomy ojca? — Tak — odparła Aasza słodkim głosem — i były pracownik. — Uczył staruszka chińskiego? — Poniekąd. Specjalizuje się w pewnych technikach leczniczych, których nauczył się od chińskiego mistrza. — A niech mnie — rzekł Jay, potrząsając głową. Sasza nie odrywała wzroku od matki. — Mamusiu, wyglądasz jakoś inaczej. — Dlaczego? A co się we mnie zmieniło? -— zaśmiała się Aasza Rani. — Sama nie wiem... nie... tak, wiem, wyglądasz jak Induska. Aasza Rani wpatrzyła się w nią ze zdumieniem. — Ależ kochanie, jestem Induską. — Nie, nie jesteś. A przynajmniej wcale tak nie uważałam, póki Alice mi nie powiedziała. I babcia. A w takim razie kim ja jestem? Aasza Rani spojrzała na Jaya. — Zapytaj tatusia. — Powiedział, żebym zapytała ciebie — nie odpuszczała Sasza. — Zaraz, kochanie, twój tatuś jest z Nowej Zelandii, a mamusia z Indii. Czyli ty jesteś pół na pół. Sasza nagle tupnęła. — Nie chcę być wstrętną Induską! Nie chcę być czarnuchą! Aaszy zaparło dech. Przytuliła ją mocno i wyszeptała w jej włosy: — Już dobrze, kochanie, już dobrze. Możesz być, kim i czym chcesz.
— Alice mówiła, że mi powiesz, że jestem Induską_szlochała Sasza. — Tak mi powiedziała. Za nic na świecie nie chcę być Induską. Nie lubię Indusów. Nie lubię Indii. I nie chcę tam wracać. Nigdy. Aasza Rani nadal ją tuliła, Jay zaś próbował zmienić temat. — Daj spokój, jesteś już dużą dziewczynką. Pokaż mamusi kwiaty, które dla niej przynieśliśmy. A powitalny tort w piecu? Wszystkie konie czekają. I psy. I mamy wieczorem zrobić wielkie przyjęcie przy grillu. Ale Sasza dalej zanosiła się płaczem. — Nie chcę przyjęcia. Niczego nie chcę. Nienawidzę mamusi. Nienawidzę jej ubrań, gołego brzucha i w ogóle wszystkiego. — Tak naprawdę to chyba moja wina. Powinnam była jej powiedzieć już na samym początku. Być sobą. Teraz mała czuje, że ją zawiodłam — rzekła do Jaya zmartwiona Aasza, gdy dotarli do domu. — Uważa, że przez cały czas ją okłamywałam. I w pewnym sensie to prawda. Rzeczywiście ją okłamywałam. To moja wina. Czuję się strasznie. Co mam teraz zrobić? — Najpierw — rzekł cierpliwie Jay — weźmiemy razem długi, gorący prysznic. Potem odstrzelisz się na przyjęcie. Zaprosiłem paru sąsiadów, rodziców, Alice, to jest nianię Saszy, tę parę, którą spotkaliśmy kilka razy we włoskiej restauracji. Pamiętasz ich? Aasza Rani była wyczerpana. I bliska łez. — Jay, kochanie, czy to nie może poczekać? Po tylu godzinach w samolocie padam ze zmęczenia. Przyjęcie? Dzisiaj? Od kiedy to zadajesz się z sąsiadami? — Byliśmy parę razy na tańcach, na zabawach z okazji Halloween, na balach kostiumowych. Ze względu na Saszę, żeby nie czuła się samotna. Potrzebuje przyjaciół. My przecież mieszkamy na takim odludziu.
— To prawda. Wspaniale, że to wszystko dla niej zorganizowałeś. A tak nawiasem, „my" to kto? — zapytała Aasza Rani. — Sasza i jej niania Alice? Jay próbował ją pocałować. — Nie przesadzaj, kochanie. Sam nie dałbym sobie rady z dzieckiem. A poza tym Sasza chciała, żeby ona tu zamieszkała. — Sam nie dałbyś sobie rady z Saszą? Kiedyś sobie dawałeś. A Sasza była wtedy znacznie mniejsza. Z czym nie dałbyś sobie rady teraz? Nie trzeba jej przewijać i umie siadać na nocniku. — Nie o to chodzi. Chyba potrzebowała kogoś, kto by jej zastąpił matkę — wyjaśnił Jay. — Jasne — rzekła Aasza Rani. — A ty, zdaje się, potrzebowałeś kogoś, kto by ci zastąpił żonę? Czy jestem złośliwa? — Nie. Jesteś tylko zazdrosna. Rozumiem to. Ale zmienisz zdanie, jak poznasz nianię. To urocza dziewczyna. Postarała się o kwiaty, upiekła tort, a Sasza jej we wszystkim pomagała. Nawet grill to jej pomysł. Wspaniale to urządziła, zwłaszcza że rodzice zgodzili się przyjść. A także ciocie, wujowie, kuzyni. W końcu rodzina to rodzina. Aasza Rani była zbyt zmęczona na dyskusje. Skinęła głową. — Masz rację. Jestem śmieszna. Biedna Sasza. Ty też jesteś biedny. Wszystko na waszych głowach, gdy mama wyjechała. Jay pocałował ją w czoło i rzekł radośnie: — Wreszcie mówisz jak moja Aasza. No chodź, zrzuć te ciuchy. Nie mogłem się już doczekać, żeby obejrzeć brodawki na twoim gołym ciele. Sasza nie chciała, by Aasza ubrała się na przyjęcie w sari. „Jest okropne, mamusiu" — powtarzała. Żeby jej dogodzić, Aasza Rani postanowiła włożyć dżinsy. Jay również był zadowolony z tej decyzji. „Sari jest trochę zbyt egzotyczne dla
miejscowych, z tym gołym brzuchem. A twój seksowny pępek! Tu przyjdą sami znajomi. Zachowajmy sari na szczególne okazje. Pamiętasz chyba o rocznicy ślubu?". Aasza Rani pamiętała. Ale nie myślała o tym wydarzeniu z entuzjazmem. Alice, niania, zjawiła się o szóstej. W letniej sukience prezentowała się świeżo i uroczo. Wyglądała na zdrową dziewuchę — jak chleb prosto z pieca. Czyściutka, dokładnie wyszorowana, o zarumienionych policzkach i oczach jak bławatki. Rozradowana Sasza przylgnęła do niej. — Gdzie byłaś przez cały dzień? Dlaczego nie przyszłaś rano? Bez ciebie nie chciałam jeść śniadania — zaświergota-ła. Jay zrobił zakłopotaną minę i wyszedł, by zrobić ostatnie zakupy przed przyjęciem. Aasza Rani chłodnym wzrokiem spojrzała dziewczynie prosto w oczy. — Spałaś z moim mężem, zgadza się? — zapytała. — Nie bój się, nie będę go o to pytać. Nie dam ci w twarz ani nie zrobię niczego podobnego. Tylko wynoś się natychmiast z tego domu i z naszego życia. Wynagrodzenie prześlę ci pocztą. Ale zabieraj się, i to już! Sasza zaczęła płakać, choć najwyraźniej nie zrozumiała, o co tak naprawdę chodzi w tej rozmowie. Jednakże w głosie Aaszy Rani dźwięczała jawna wrogość i nie ulegało też wątpliwości, że kazała Alice odejść. Była wściekła i trzęsła nią niechęć. — Mamusiu, nie możesz tego zrobić. Nie możesz zwolnić niani. Powiem tatusiowi. Powiem babci. Powiem wszystkim. Jeśli jej nie lubisz, ty sobie idź. Wróć do Indii. Noś tam sobie to swoje sari i występuj w tych głupich filmach. Nie chcę cię. Nie potrzebuję. Chcę się do niej tulić w nocy i budzić ją rano w pokoju taty. Nienawidzę cię, nienawidzę, nienawidzę. Aasza Rani próbowała wziąć Saszę za rękę, lecz dziewczynka gwałtownie się wyrwała.
— Nie dotykaj mnie. Nie jestem twoją córką. Nie chcę być twoją córką. Aasza Rani wiedziała, że teraz jej nie ułagodzi. Sasza potrzebowała czasu. Mnóstwa czasu. Aasza Rani miała nadzieję, że to ona ofiaruje go córce. Gdy Jay wrócił godzinę później, ze zdumieniem znalazł nadąsaną Saszę w jej pokoju. Aasza Rani spokojnie brzdąkała na pianinie w salonie. — Co się stało? — zapytał. — Gdzie jest Alice? — Wyrzuciłam ją — odparła Aasza Rani, nadal uderzając w klawisze. Jay podszedł i chwycił ją za ramię. — Co? Jak to: wyrzuciłaś ją? Nie za dużo sobie pozwalasz? A co z Saszą? — Chciałeś powiedzieć, co z tobą? Sasza w końcu sobie poradzi. Teraz trochę smęci, co jest zupełnie zrozumiałe. Ale ty? Jak ty z tego wybrniesz? Jay wygodniej rozsiadł się w fotelu. — Kochanie, musimy porozmawiać — rzekł spokojnie. — Teraz pora nie jest odpowiednia. Nie przeczę, że mam z nią romans. A właściwie to coś więcej. Nie będę nawet udawał, że to przygoda, chwilowe zaślepienie. Kocham tę dziewczynę. Ona kocha mnie. I kocha Saszę. Po prostu tak wyszło. Nie planowałem tego. Ciebie też kocham, tylko inaczej. Oddaliliśmy się od siebie. Już od jakiegoś czasu każde szło swoją drogą. Łączyła nas Sasza. Ale teraz, skoro jest starsza i ma własny rozum, niech wybierze dla siebie takie życie, jakie chce. Znam cię, dziecinko. Mam przeczucie, że chcesz wrócić do Indii. A konkretnie do Madrasu. Twoje wygnanie dobiegło końca. Nie musisz się już ukrywać o tysiące mil stamtąd. Jesteś gotowa stanąć twarzą w twarz z Indiami i ich ludem. Może tym razem na własnych warunkach. Będzie ci trudno. Trudniej niż mnie. Będę cię wspierał bez względu na wszystko. Pomogę ci osiąść tam z powrotem, wrócić na ścieżkę szybkiej kariery.
Niestety, z naszym małżeństwem koniec. Chyba masz na tyle trzeźwe spojrzenie, że zdajesz sobie z tego sprawę. Nie utrudniajmy sobie życia. Oboje jesteśmy poobijani, każde inaczej i przez różnych ludzi. Gotów jestem zacząć wszystko od nowa. Wiem, że ty też dasz sobie radę. Aasza Rani wpatrywała się w swą oprawną w ramki fotografię stojącą na pianinie. Chciała ją rozbić. Zdemolować wszystko. Podpalić dom. Zniszczyć Jaya. Zabić niańkę. Tyle że jest jeszcze Sasza. Biedna niewinna Sasza. Schwytana w splątaną sieć kłamstw i oszustw dorosłych. Nie. Tak naprawdę nie miała wyboru. Aasza Rani musi przyjąć do wiadomości to, co powiedział jej Jay. Byle przetrzymać ten wesoły wieczór przy grillu. W upojnym towarzystwie rodziny i znajomych Jaya. Dziś wieczorem Aasza Rani oczaruje i rozbroi ich wszystkich. Pokaże im, że nie jest żadną prymitywną dziewuchą, kobietą z jakiegoś plemienia na końcu świata. Wróciła do swego pokoju i wybrała krzykliwe sari — w kolorze żarówiastego różu, całe naszywane cekinami — i zastanawiała się, czy przy jej pełniejszej figurze bluzka się dopnie. Przymierzyła. Trochę ciasna w biuście, ale da się wytrzymać. Starannie nałożyła makijaż, troskliwie dobierając bindi do delikatnych turkusowych odcieni haftu na sari. Inaczej pomalowała oczy — obwiodła je czarną kredką, podkreślając ich kontur w sposób krańcowo różny od wyniosłych modelek z reklam Revlonu czy Diora. Tylko czegoś jeszcze brakowało. Biżuterii? Miała jej tu niewiele. Kwiatów? Właśnie. Wyjęła z wazonu dużą różę i wpięła w włosy. Jay uniósł wzrok, gdy Aasza Rani schodziła do saloniku. Był wczesny wieczór, światło zaczynało przygasać. — O Boże, kochanie, wyglądasz olśniewająco — rzekł, wciągając powietrze. Zmierzyła go spokojnym wzrokiem i cicho podziękowała. Oboje wiedzieli, że tak naprawdę żegna się z nim. Wbiegła Sasza, lecz zatrzymała się na widok Aaszy Rani.
— Mamusiu! — zaprotestowała. — Mówiłam ci, żebyś tego nie wkładała. Mówiłam ci, mówiłam ci, mówiłam ci — zawodziła. Aasza Rani usiłowała ją uspokoić. Nie chciała dać się sprowokować ani bardziej denerwować małej. — Kochanie, zmieniłam zdanie... A poza tym nie mogę się wcisnąć w stare dżinsy, za bardzo przytyłam — rzekła, usiłując udobruchać zrozpaczoną dziewczynkę. Sasza wybiegła wzburzona i zaczęła rozkładać nakrycia. Stopniowo napływali goście. Poznała paru z nich podczas wypadów do miasta. Wobec niej zachowywali się z chłodną uprzejmością, lecz dla Saszy i Jaya byli bezpośredni i serdeczni. Aasza Rani patrzała, jak do salonu żwawym krokiem wchodzą jej teściowie w towarzystwie niezamężnej szwagier-ki. Zauważyła, że zesztywnieli na jej widok, a po ich twarzach przemknął cień. — Miło cię widzieć, Aaszo Rani — rzekła matka Jaya z cierpkim uśmiechem. — Sasza bardzo za tobą tęskniła. Aasza zauważyła, że teściowa nie uwzględniła w tym zdaniu jej syna. Przynajmniej była szczera. Teść stał z tyłu i przygląda! się jej. :— No, no, no, moja droga. Ależ wspaniale wyglądamy. Jak gwiazda indyjskiego kina, ha, ha, ha — ryknął śmiechem. Aasza Rani roześmiała się do wtóru i wzięła go za rękę. — Zrobię ci coś do picia — powiedziała. Ojciec Jaya przez całe lata grał w golfa i jeździł konno, czemu zawdzięczał teraz doskonalą kondycję. Był niezwykle dziarskim sześćdziesięciolatkiem, którego zdrowa opalenizna stanowiła ostre przeciwieństwo widmowej bladości jego szkieletowatej żony. Jay, czarujący dla wszystkich, krzątał się wokół grilla. Aasza Rani nalała sobie kolejny kieliszek chardonnaya. — Dobre wino, co? — usłyszała czyjś głos nad uchem. To byl jej teść.
Jay nastawił muzykę. Australijska kapela rockowa śpiewała tytułową piosenkę z albumu „Kocham cię kochać, skarbie". Dźwięki brzmiały bardzo sugestywnie, łącznie z pojękiwaniami. Ojciec Jaya zakołysał biodrami i zadreptał. — Zatańczysz? — zapytał. — Może później — odparła. Ujął ją pod ramię i zaprowadził na skraj patio. — Jesteś bardzo piękną kobietą — wyszeptał z podziwem. Aasza Rani spojrzała mu w oczy. — Dzięki. To pierwsze miłe słowa, jakie usłyszałam od przyjazdu. Usiedli i patrzyli, jak kolejni goście wchodzą, wymieniając hałaśliwe pozdrowienia. Niektórzy zaczęli już wirować na parkiecie. Czuła gorący oddech teścia na karku. — Jesteś seksowną kobietą — powiedział z błyskiem w oku. Przykrył dłońmi jej ręce spoczywające na składanym stoliku. — Jay to szczęściarz. Zawsze uważaliśmy, że to maminsynek nieśmiały do kobiet, no wiesz, o co mi chodzi. A tu, proszę. Przecież w łóżku musisz mieć faceta z ikrą. — Sugestywnie ścisnął jej rękę. Czuła, jak ociera się kolanami o jej kolana — szorstka faktura dżinsu przedarła się przez zwiewne warstwy sari. Gapił się w jej wyeksponowany dekolt, patrzała, jak grubym jęzorem przesuwa po wargach. Aasza Rani z pogardą pomyślała o goniącym za modą worku kości, z którym jej teść co wieczór idzie do łóżka. O płaskiej jak deska siostrze Jaya. I o własnym tchórzliwym mężu, który podrygiwał na małym parkiecie z Saszą. Czuła, jak teść pod stołem obmacuje jej udo. Drzewa wokół niej ruszyły w tan. Gdy się ku niej pochylił, widziała w jego oczach nieskrywane pożądanie. — Co ci jest, skarbie? Kręci ci się w głowie?
Skinęła potwierdzająco. — To przez to wino, o Boże, przez to cholerne wino. Przez wszystko i wszystkich. Nienawidzę tego, nienawidzę ciebie. — Aasza Rani usiłowała podnieść się na nogi, ale straciła równowagę i wylała zawartość kieliszka na teścia. Zaczęła chichotać. — To powinno cię ostudzić, ty jurny skurwysynu. — I resztka wina poleciała na nabrzmiałe krocze. Aasza Rani nie lubiła nosić tradycyjnych strojów za granicą. Wolała stopić się z miejscowymi, żeby się na nią nie gapiono jak na jakąś pozostałość po Festiwalu Indii. Choć i przybranie zachodniego wyglądu nie pomogło. Pomieszało tylko w głowie jej małej córeczce. Może kiedyś Sasza jej wybaczy — może nawet zrozumie i zaakceptuje ją, tak jak Aasza Rani zaakceptowała ammę i appę. Czekała w hali odlotów z Jayem i Saszą. Sasza trzymała Jaya za rękę i patrzała, jak jej matka układa fałdy błyszczącego niebiesko-zielonego eleganckiego sari. Zapowiedziano lot do Londynu i pasażerowie przygotowywali się do kontroli bezpieczeństwa. Aasza Rani podeszła do Saszy i mocno ją przytuliła. Jej córeczka. Jakże będzie za nią tęsknić. Sasza bez słowa wręczyła jej zwinięty, powalany kawałek papieru — i poszła sobie. Aasza rozwinęła arkusik w drodze do samolotu. Był na nim niezdarny rysunek przedstawiający panią z dużą kropką na czole, w sari. Pod nim chwiejnymi drukowanymi literami Sasza napisała: „Moja mama".
SZONALI Aasza Rani wyglądała przez okno samochodu sunącego ulicami Londynu, opustoszałymi jeszcze tak wczesnym rankiem. Wyjazd do Londynu nie był decyzją w pełni przemyślaną. Aasza wiedziała tylko, że po ostatecznej rozgrywce z Jayem nie będzie w stanie wrócić do Madrasu i brać sobie na głowę problemów ammy i appy ani też wejść do pustego domu w Bombaju. Czuła się pokonana, absolutnie osamotniona i pragnęła tylko gdzieś się zaszyć. Londyn świetnie się do tego nadawał. A potem Jay złożył jej niezwykle wielkoduszną propozycję. Miał maleńkie mieszkanko w Londynie, w którym Aasza mogłaby się zatrzymać tak długo, jak tylko by chciała. A ponadto będzie jej regularnie wypłacał pewną sumkę. Z uszczerbkiem dla swej miłości własnej bez namysłu przyjęła jego ofertę. Znalazłszy się na miejscu, stanęła w obliczu paru trudnych decyzji. Pierwsza była oczywista: skoro zamierza pozostać tu przez jakiś czas, musi znaleźć pracę, która pozwoli jej nie tylko uzupełnić rentę od Jaya, ale też czymś się zająć. Może szybki kurs fryzjerstwa albo makijażu? Chętnie zostanie też stylistką. Świat pełen jest szans i okazji. Rzecz w tym, by je pochwycić we właściwym czasie. Jak się okazało, Aasza Rani wcale nie musiała się mozolić ani żyć na cudzy koszt. Już w pierwszym miesiącu poby-
tu w Londynie w pewien szary, dżdżysty dzień, gdy u Harrodsa krążyła między stoiskami z przyborami do makijażu, wypróbowując najnowsze cienie do oczu i pomadki, podeszła do niej olśniewająco atrakcyjna kobieta — bardzo szykowna i świetnie ubrana. — Aasza Rani, prawda? — powiedziała. — Wszędzie poznałabym tę nadzwyczajną twarz. Aasza Rani obrzuciła spojrzeniem kształtną, uśmiechniętą, niezwykle zadbaną osóbkę i uśmiechnęła się niepewnie. Kobieta wyciągnęła rękę. — Witam! Nazywam się Szonali Leclerc, też pochodzę z Indii. Teraz mieszkam i pracuję w Londynie, Paryżu, Nowym Jorku, no wie pani. Aasza Rani nie bardzo wiedziała, jak się ustosunkować do tej niezwykłej nieznajomej. Strój miała elegancki, ale dziwnie niedbały. Mogłaby być hrabiną albo dziwką. Kremowy krepdeszyn i sznury sztucznych pereł. Choć nasadziła na siebie za dużo biżuterii, ogólny efekt zapierał dech w piersiach. Aasza Rani zauważyła jej jedwabne pończochy i maleńkie stopy w świetnie dopasowanych beżowych czółenkach na cztero-calowych szpilkach. Nosiła niewątpliwie kosztowną torbę, podobnie jak fryzurę. Szonali miała karnację równie smagłą jak Aasza Rani, lecz świetlisty makijaż przydawał jej twarzy blasku zharmonizowanego z odcieniem ubrania. Wyglądała egzotycznie, był to jednak stonowany efekt. Aasza Rani jeszcze w życiu nie widziała tak wąskiej talii przy dojrzałej, pełnej figurze. Wypolerowana klamra paska zwracała uwagę na doskonałe proporcje i uwydatniała kształty krągłych bioder. Szonali poruszała się z gracją jak tajska tancerka, a jej oczy promieniały uśmiechem. Aasza Rani wpatrywała się w nią tępo. — Ach tak. Bardzo mi miło — wykrztusiła wreszcie. — Jest pani sama? Zajęta? — Właściwie nie — odparła Aasza Rani.
— Może pójdziemy gdzieś na herbatę? — spytała Szonali. Aasza żałowała, że rano nie poświęciła swej urodzie nieco więcej uwagi. Wiedziała, że wygląda jak czarownica. Obudziła się przygnębiona. Twarz miała opuchniętą przez prochy, które łykała, a dzień był deszczowy i ponury. Nie wiedziała, co w taki dzień ze sobą zrobić. Inna rzecz, że ten poranek wcale nie różnił się od poprzednich. Jest w Londynie już od dwóch tygodni, a jeszcze nie znalazła klucza do swej przyszłości. Zgłosiła się do paru salonów. Kursy kosztowały kupę forsy. Ale problemem nie były pieniądze. Po prostu nie mogła się otrząsnąć z apatii. Zastanawiała się nawet, czy nie zadzwonić do Malini. Teraz, skoro nie ma Akszaja, może nie będzie do niej tak wrogo nastawiona. Słyszała, że Malini próbuje powrócić do zawodu i od czasu do czasu występuje w Londynie. Nagrała też parę swych dawnych przebojów. Najwyraźniej wyszła z tej tragedii bez szczególnego szwanku. Co Aaszy Rani zbytnio nie zdziwiło, gdyż zawsze uważała Malini za istotę zimną i nieczułą. Parokrotnie wybierała jej numer, po czym odkładała słuchawkę. A teraz siedzi z tą olśniewającą nieznajomą na herbacie w Churchill's tuż przy Oxford Street. Szonali pomachała do paru Arabów, którzy podeszli i cicho powiedzieli parę słów w swoim języku. Przedstawiła im Aaszę Rani. Potem niedbale rzuciła, że to jej „klienci". Aasza Rani po pewnym czasie zebrała się na odwagę, by zapytać nową znajomą, czym właściwie się zajmuje. Szonali zapaliła papierosa szykowną złotą zapalniczką, po czym odparła: — Prowadzę agencję PR. O zasięgu światowym. Reprezentujemy mnóstwo ważnych osób: wytworne sfery, księżniczki, szejków, gwiazdy filmowe, ludzi ze świata rozrywki, telewizyjne grube ryby i tak dalej. To fascynujące zajęcie. Właściwie gdy tylko cię zobaczyłam, powiedziałam sobie: „Fantastycz-
nie byłoby ją do tego wciągnąć". Gdybyś oczywiście chciała zająć się czymś innym. A może przymierzysz się do tego? Mogłabym cię wprowadzić, bez żadnych zobowiązań. A potem sama zdecydujesz, czy ci to pasuje. Znam w Londynie wszystkich, których należy znać: dziennikarzy, wydawców, polityków, członków rodziny królewskiej. Ciągle chodzimy razem na przyjęcia. W tej pracy trzeba wiele podróżować i szczerze mówiąc, kochana, jestem wykończona. Nie mam już sil. Chętnie przekazałabym część moich szczególnych zadań komuś takiemu jak ty. Jesteś niesamowita. Wyglądasz jak orchidea. Egzotyczna, namiętna, zmysłowa. Sprawdziłabyś się w tym rewelacyjnie. Już jestem zazdrosna. Wszyscy moi wielbiciele jak nic porzucą mnie, gdy tylko ciebie zobaczą. A do tego masz nazwisko! Byłaś niebezpieczną kusicielką, królową ekranu. Jesteś sławna. I młoda. I seksowna. Rany, jaką kobieta może być szczęściarą! Czy jesteś tu sama? Sprawiasz wrażenie osamotnionej. Aasza Rani skinęła głową potwierdzająco. — Wspaniale! W takim razie umowa stoi — rzekła Szo-nali, kładąc swą okrytą rękawiczką dłoń na gołej, zziębniętej ręce Aaszy Rani. Wyjęła kosztowną, zdobną wypukłym nadrukiem wizytówkę i oprawny w złoto maleńki notesik. — Powiedz, kochanie, gdzie mogę cię znaleźć? Kiedy możemy się spotkać, żeby to ostatecznie potwierdzić? Aaszę Rani kompletnie zamurowało tempo, z jakim Szo-nali dopinała sprawę. — Nie wiem, czy się do tego nadaję. Nie mam żadnego doświadczenia. Na czym dokładnie polega ta praca? — To szczegóły. Szczegóły. Nie nudź, kochanie. To możemy dopracować później. Po prostu zgódź się i spotkajmy się dziś wieczorem przy kieliszeczku w klubie. Przedstawię cię paru moim dobrym znajomym. Zrobimy przyjęcie. Ale będzie zabawa. No, uśmiechnij się, pokaż te swoje wspaniałe zęby. Pamiętaj, że w agencjach PR nie ma miejsca dla kobiet,
którym opadają kąciki ust! Podrzucę cię teraz do domu, żebyś się trochę przespała, zanim wystroisz się w najlepsze ciuchy na wieczór. Hej, żyjemy po to, żeby się dobrze bawić. Zaufaj mi. Mam niezwykłą intuicję. Będzie nam się świetnie układało. Czuję to w kościach. To spotkanie było nam przeznaczone. A tak nawiasem, włóż na wieczór sari. W tych portkach wyglądasz okropnie. Skądś ty je wytrzasnęła, z jakiejś wielkiej wyprzedaży rzeczy używanych czy co? Aasza Rani nie bardzo wiedziała, co ma myśleć o tym spotkaniu. To wszystko działo się zbyt szybko. W Londynie nie miała żadnego znajomego, którego mogłaby się poradzić. Kim jest Szonali? O co jej naprawdę chodzi? Aasza Rani była zaciekawiona, cała rzecz wydała się jej godna uwagi. Postanowiła przyjść na to spotkanie — i wszystkiego się wywiedzieć. Włożyła zielono-niebieskie sari i czoli bez pleców. W niebieskim było jej nadzwyczaj do twarzy, zwłaszcza z odpowiednimi dodatkami i ze złotym bindi na czole. Nałożyła na siebie mnóstwo złotej biżuterii i postanowiła pójść w złotych szpilkach. Przejrzawszy się w lustrze, była ostatecznym efektem zachwycona. Wyglądała jak dawniej — zmysłowa, seksowna, wzbudzająca pożądanie. Naprawdę „ukochanie milionów". Szonali na jej widok zaparło dech. — Po prostu zwalasz z nóg! Jesteś okropna. Jak mogłaś mi to zrobić? Przy tobie wyglądam jak dziewucha od krów! A może o to ci chodziło? Aasza Rani uśmiechnęła się tajemniczo. — Może — odparła. Szonali też wyglądała zabójczo — wręcz morderczo — w czarnej spódniczce mini i naszywanym cekinami żakiecie. Włosy miała sczesane do tylu i upięte w zawinięty koczek zdobny czarną aksamitną kokardą. Aasza Rani z podziwem spojrzała na jej długie nogi okryte czarnymi jedwabnymi pończochami. Buty i torebkę miała w kolorze fuksji, tym samym co odcień szminki.
— A więc dokąd jedziemy? — zapytała Aasza Rani po drodze do samochodu. — Zaraz się dowiesz, kochana, ze mną ani przez chwilę nie będzisz się nudzić. A tak przy okazji, ten facet w bentleyu to lord Ashley. Uroczy, trochę perwersyjny, jak to Anglicy, ale bardzo zabawny. Napijemy się z jego znajomymi, potem jedziemy do teatru, a po przedstawieniu idziemy na późną kolację. A potem... cóż, kto wie?... Mężczyzna w samochodzie, zapadnięty w skórzany fotel, wyjrzał na widok dwóch kobiet. Aasza Rani stwierdziła, że ma koło pięćdziesiątki i wygląda bardzo dystyngowanie. Glos miał dość piskliwy i aksamitne ręce o długich, wymanikiu-rowanych paznokciach. Pierścionki na szczupłych palcach pobłyskiwały w mroku. Szonali przedstawiła Aaszę Rani jako „księżniczkę z plemienia żyjącego w wiosce na krańcach Indii". Zanim Aasza zdążyła zareagować, Szonali trąciła ją łokciem, szepcząc: „Cicho bądź". Po drodze na przyjęcie wymyśliła o Aaszy nieprawdopodobną bajeczkę, bardziej niewiarygodną niż wszystkie filmy, w których grała. — A jeśli ktoś się zorientuje, że pleciesz koszałki-opałki? — rzuciła mimochodem w hindi. — Nie przejmuj się, kochana, coś się wymyśli. Możemy powiedzieć, że twój ojciec ożeni! się po raz drugi po śmierci twojej matki, która wyzionęła ducha, wydając cię na świat w wieku piętnastu lat. I że twój ojciec i ta wiedźma macocha wyrzucili cię z domu, ponieważ chcieli syna. Musiałaś pojechać do Bombaju, gdzie wypatrzył cię bystry łowca talentów i w ten sposób zostałaś słynną gwiazdą filmową. Możemy jeszcze dorzucić, że twoja straszliwa macocha nie zmarła śmiercią naturalną, tylko padła ofiarą mordu rytualnego czy czegoś takiego, a jej jedyny syn przedawkował kokę w Paryżu. Zostałaś tylko ty. I teraz jesteś prawowitą pretendentką do tronu i dziedziczką z urodzenia. — Więc dlaczego siedzę w Londynie?
— Och, Indie cię nudzą. Lubisz, żeby się coś działo, i to w odpowiedniej scenerii: Riwiera i tym podobne. A w kraju twoimi sprawami zajmują się współpłemieńcy. Twoje królestwo przejdzie na twego przyszłego syna. Anglicy lubią takie egzotyczne opowieści. Uwielbiają historie o radżach, kupują te bajdy jak dzieci. Twoje przygody poszłyby za tysiące funtów. Może zrobiliby z tego serial telewizyjny. Teraz wszystko w twoich rękach, tylko odegraj swoją rolę. I nie mów za dużo. Mężczyźni nie lubią kobiet, które kłapią dziobem. Przede wszystkim słuchaj. Sprawiaj wrażenie zainteresowanej i powtarzaj nawet ropuchom, że są przystojne i cudowne. Im paskudniej ci faceci wyglądają, tym bardziej lecą na komplementy. Pochlebstwo, kochana, to klucz. Pasuje do każdego. Przyglądaj mi się dzisiaj, a szybko to opanujesz. Lord Ashley najwyraźniej zasnął. Szonali uścisnęła rękę Aaszy Rani, potem dłoń lorda i zaczęła flirtować z nim po angielsku. Przez resztę wieczoru Aasza Rani bacznie obserwowała Szonali. A było na co popatrzeć. Z jej sposobu działania i doświadczona aktorka mogłaby się niejednego nauczyć. Aasza Rani celowo nie wysuwała się na pierwszy plan. Nie chciała zdradzać Szonali, że ona również ma parę sztuczek w zanadrzu. Znajomi Szonali, z którymi spędziły ów wieczór, nie mogli oderwać wzroku od Aaszy Rani. Nowa przyjaciółka wzięła ją na stronę i wyszeptała: — Kochana, podbiłaś ich bez reszty. Rzuciłaś na kolana. Widzę to i czuję. Wszyscy chcą się dowiedzieć o tobie czegoś więcej. Zmieniłam historię twego życia w niektórych szczegółach, ale zasadniczo pozostaje taka sama. Jeśli ktoś cię zapyta, z którego rodu królewskiego pochodzisz, wymyśl jakąś nazwę tak skomplikowaną, żeby nie zdołali jej zapamiętać ani wymówić. W ten sposób będziesz kryta. W londyńskim towarzystwie krąży parę „królewskich wysokości", które znają
wszystkie rody panujące w Indiach. Lepiej, żebyś nie wpadła na genealogii. Obracamy się tu w towarzystwie prawdziwych snobów i z oszustami nie chcemy mieć do czynienia. Dziś wieczorem wrócisz do domu jak grzeczna dziewczynka. Sama i taksówką. Nie idź z nikim do łóżka, odrzuć wszelkie takie propozycje. Mów wszystkim chętnym, że to ci nie przystoi, a jeszcze bardziej ich podniecisz. Zadzwonię do ciebie jutro. Trzeba porobić plany. Niebawem Aasza Rani wpadła w szaleńczy wir przyjęć, weekendów na wsi i wypadów przez Kanał. Tak żyły wyższe sfery Londynu (a może jego męty), Szonali zaś bez wątpienia była królową tych imprez towarzyskich. Aaszy Rani imponowało to bardziej, niż sama przed sobą przyznawała. Szonali miała cięty język, styl, ikrę i seksapil. A do tego była inteligentna. Aasza Rani wiele skorzystała z jej wskazówek. Jej akcent zmienił się wraz ze sposobem myślenia. Z pewnością bardziej jej to służyło niż harówka w jakimś obskurnym zakładzie fryzjerskim. Choć Aasza Rani uznawała Anglików za naród wielce pokręcony, korzyści z życia wśród nich rekompensowały to z naddatkiem. W ciągu pół roku przeprowadziła się z klitki Jaya do eleganckiego mieszkania na Knightsbridge. Szonali zajmowała przestronny apartament na Carlos Place, gdzie jak utrzymywała, bywają wszyscy i tu dopiero „się dzieje". Aasza Rani często gościła tam na przyjęciach i dla siebie również chciała zdobyć podobne lokum. Czas spędzała na zakupach i pielęgnowaniu urody w dzień oraz szalonych imprezach w nocy. Bardzo schlebiało jej zainteresowanie otoczenia, które uznało ją za osobę tajemniczą, niezwykłą i nadzwyczaj seksowną. Doczekała się nawet kilku wzmianek w modnych magazynach, które wspomniały o niej jako o ostatnim, „budzącym żądz moc" nabytku z Indii. Szonali była bardzo dum-
na ze swego odkrycia i chętnie pokazywała się z Aaszą Rani, opisując ją jako „klejnot koronny", księżniczkę, która zostawiła setkę słoni w bogato zdobionych czaprakach, by korzystać z uroków angielskiego życia. „Tam jest tak nudno, kochana — dodawała zazwyczaj Szonali. — No bo co można robić ze słoniami?". Niezmiennie wywoływało to śmiech i wzbudzało jeszcze większe zainteresowanie Aaszą Rani. Szonali załatwiała wszelkie „transakcje". „Zostaw wszystko mnie, kochana — mawiała. — Ja mam odpowiednie zaplecze. Wiesz, sekretarki, fachmanów od podatków, wszystko co trzeba. Ty masz być piękna. A już ja dopilnuję, żebyś przy okazji stała się bogata". Aaszy Rani odpowiadał ten układ. A poza tym ufała Szonali. Ostatnio starsza przyjaciółka pozwalała jej chodzić samej na randki. „Mam sporo spraw do załatwienia — mawiała. — Przejmij pałeczkę, dobrze się baw, a jutro o wszystkim mi opowiesz. Z najdrobniejszymi świńskimi szczegółami"... Czasami w Aaszy Rani budziło się poczucie winy na myśl o wszystkich, których praktycznie porzuciła — o ammie, appie, Saszy — ale zaraz tłumaczyła sobie, że zdoła im pomóc dopiero wówczas, gdy sama wyjdzie na prostą. A w miarę upływu miesięcy miała coraz mniej czasu dla siebie, gdyż umówionych spotkań przybywało. Szonali, przewodniczka Aaszy Rani po tym nowym świecie, ciągle kładła jej do głowy: „Kochana, marnujesz czas. Musisz się kształcić. Oglądać programy informacyjne. Czytać gazety. Orientować się w nowościach. Wiedzieć, co się dzieje na świecie. Pracować nad sobą. Spotykamy się z ludźmi bardzo wykształconymi. Oczekują miłego towarzystwa, inteligentnej konwersacji, humoru, zabawnych opowiastek. Nie obracamy się jeszcze w tych kręgach co lady Di, choć nawet jej wielbiciele twierdzą, że po pewnym czasie wychodzi z niej straszna gęś. Jeśli chcesz utrzymać nowe znajomości, nie zajmuj się głupotami".
Czasami Aasza Rani miała dość kazań Szonali. Ale nie odważyła się wierzgnąć. To prawda, że mężczyznom, z którymi się spotykały, trudno było dogodzić. W niektóre wieczory czuła boleśnie, że nie dorasta do reszty towarzystwa. Zwłaszcza gdy rozmowa schodziła na politykę. Szonali wydawała się bardzo w tej tematyce oblatana i doskonale zorientowana. Czasami rzucała jakieś cenne informacje, najwyraźniej uważane za tajne. Aasza Rani zauważyła, jak sprytnie dobiera momenty na wypuszczenie tych sensacji. Wiedząc, jakie wywrą wrażenie. Aasza Rani nawet ją kiedyś o to zapytała. „Och, mam wysoko postawionych znajomych — odparła niedbale. — Dziennikarzy i innych. Pamiętasz tego ministra, którego parę razy u mnie spotkałaś? Słodki, tyle że straszna ciota. Piję z jego ust każde słowo. Tym facetom nie raz zdarza się wygadać. Zwłaszcza po paru koniakach. Ledwo zamkną się za nimi drzwi, notuję niektóre informacje, nie wiadomo, co może się przydać. Sama jestem uosobieniem dyskrecji, kochana, nie pisnę ani słówka. Absolutnie bez nazwisk. Nie zapisuję ich nawet w dzienniku. Używam szyfru. Kiedyś dzięki moim notatkom zdobędę majątek, przekonasz się!". Aasza Rani nie chciała więcej wiedzieć. Szanowała prywatność Szonali i spodziewała się, że ona z kolei nie będzie wściubiać nosa w sprawy Aaszy. Wiedziała, że Szonali potrafi dochować sekretu, gdyż nigdy nikogo nie skompromitowała. W jej towarzystwie mężczyźni się rozluźniali. Umiała ciągnąć ich za język, tak że wyjawiali więcej, niż powinni. Robiła to jednak jakby od niechcenia, nie przyciskała ich, nie napierała. Zachęcała Aaszę Rani, by ją naśladowała: „Potrafisz rozbroić ludzi znacznie lepiej niż ja. Mężczyźni, którzy szukają naszego towarzystwa, są potężni, bogaci i wpływowi. Oni rządzą światem. Przy nas znajdują odprężenie, uważają, że jesteśmy urocze i godne pożądania. Wyświadczamy im przysługę, bo całymi dniami żyją w nerwach i wielkim napięciu. Mają trudne życie, ich żony to jędze, dzieci ich nienawidzą, angielskie
przyjaciółki ciągną z nich, ile się da. Przy nas czują się bezpiecznie. Dajemy im to, czego pragną. Dlatego nam się wiedzie. Myślisz, że inne nie próbują? Chciałyby być na naszym miejscu. Przychodzą do mnie różni, proponując ogromne sumy za informacje. Chcą, bym nagrywała każdą rozmowę, zapisywała wszystko. Odmawiam. Po co pakować się w kłopoty? Mówię ci to wszystko z bardzo prostego powodu. Może ty się w to włączysz? Niedługo będziesz samodzielna. Prawdę powiedziawszy, kochana, już mnie nie potrzebujesz. Masz zadurzonych w sobie wielbicieli, całe tłumy. Ja cię tylko wprowadziłam. Możesz wykorzystać ten pomysł. Moi znajomi mogą okablować ci mieszkanie. Prosta sprawa. Żadnych komplikacji. Umiesz ciągnąć mężczyzn za język. Wykorzystaj ten dar. W grę wchodzi kupa forsy. Wiesz, że Arabowie nie są skąpi. Zapłacą każdą sumę. Po roku uzbierasz tyle, że będziesz mogła się wycofać. Wyjechać na wieś. Są tu do kupienia cudowne siedemnastowieczne posiadłości. Mogłabym się rozejrzeć. Albo wrócisz do Indii i tam rozkręcisz jakiś interes... Ja jestem w nieco trudniejszej sytuacji, kochana. Mieszkam tu. Nie mam dokąd wyjechać. Stanów Zjednczonych nienawidzę, Francuzami pogardzam, a tak nawiasem, jak umawiasz się z Francuzem, zawsze miej w torebce jednorazową maszynkę do golenia. Oni wszyscy uwielbiają sześć na dziewięć. To wręcz mus. A nie jest przyjemnie mieć pełno włosów w gębie. A przy okazji, mam nadzieję, że używasz tam nie tylko szamponu, ale i odżywki do włosów. To absolutnie konieczne, kochanie. Mężczyźni lubią, żeby były miękkie i jedwabiste... Więc jak już mówiłam, tu mam wszystkich przyjaciół. Możemy coś zorganizować, przemyśl to". Aasza Rani przemyślała sprawę. Miała trochę stracha. Nie chciała sama się zadawać z podejrzanymi typami, zwłaszcza po incydencie ze zbirami, których nasłała na nią żona Dżodża. Wydawało jej się to bardzo odległe, lecz obraz tych drabów nadal powracał w jej snach. Do tej pory co bardziej
podejrzanych londyńskich „klientów" skutecznie usadzała i zamierzała czynić tak nadal. Szonali nigdy otwarcie nie rozmawiała o ich „profesji". Miały na ten temat milczące porozumienie. Nie pozwalały sobie nawet na zawoalowane aluzje. Swe noce na mieście nazywały „zabawianiem gości". Szonali dzwoniła i mówiła: „Zabawiam dziś gości. Dołączysz do naszej trójki?". Aasza Rani podtrzymywała tę farsę. Sama przed sobą nie chciała przyznać, że jest zwyczajną, tyle że świetnie opłacaną dziwką. W Londynie roiło się od takich. Arystokratyczne prostytutki na telefon chętnie przyjmowały wynagrodzenie w naturze, choć najbardziej zależało im na płynności środków, jakie zapewniała gotówka. To nie żaden wstyd, rozumowała Aasza Rani. Żaden prawdziwy wstyd. Świadczyła usługę i tyle. Od czasu do czasu sprawiało jej to nawet przyjemność. A poza tym nie mogła lekceważyć dodatkowych korzyści. Udało jej się odłożyć całkiem sporą sumkę. Ponadto od niektórych mężczyzn z wdzięcznością przyjmowała też biżuterię, mimo że nigdy nie miała zamiaru jej nosić, niemniej każdą sztukę oddawała do wyceny. Z czasem Szonali coraz częściej sugerowała, by Aasza Rani zaczęła działać na własną rękę. I z prawdziwymi grubymi rybami — im bardziej szemranymi, tym lepiej, gdyż tylko oni mają prawdziwe pieniądze. Stopniowo przełamywała jej opory. W pewnym sensie ten pomysł podniecał Aaszę, tak jak rajcowały ją pierwsze lata z Szetdżim. Lecz teraz była sama — bez ojca chrzestnego, bez opiekuna, bez ochrony. Nie. Za bardzo by się naraziła, jest na to zbyt delikatna. Powiedziała sobie, że ma za mało sprytu, by grać o tak wysokie stawki. Czuła też, że Szonali niejedno przed nią ukrywa. Choćby „przypadkowe" spotkanie u Harrodsa, patrząc wstecz, wydawało jej się podejrzane. Czy ktoś je zaaranżował? Ale kto wiedział, gdzie przebywa Aasza Rani? I czy w ogóle kiedykolwiek pozna prawdę?
Postanowiła zapytać Szonali wprost. Zdążyła poznać ją już dość dobrze. Jeśli będzie usiłowała wcisnąć jej jakąś bujdę, zorientuje się. Musi tylko poczekać na odpowiednią chwilę. Oczekiwanie długo nie trwało. Odpowiedź otrzymała automatycznie, gdy tylko jej wzrok padł na Gopalakrisznana. Gopalakrisznan rozmawiał z grupą angielskich bankierów w kącie salonu Szonali któregoś wieczoru, gdy podejmowały gości. Ujrzała jego profil oświetlony płomieniem z płonącego polana, ledwie wszedł do mieszkania Szonali. Z początku się przestraszyła. Co on tu robi? Potem wszystkie fragmenty układanki wskoczyły na swoje miejsca. Jasna sprawa. On to wszystko ukartował. Aasza Rani podeszła doń z determinacją i poklepała go po ramieniu. — Pamiętasz mnie? — zapytała lekko schrypniętym głosem. Uniósł kieliszek i uśmiechnął się szeroko. — Jakże mógłbym zapomnieć? To był najlepszy szampan, jaki kiedykolwiek piłem. Bankierzy spojrzeli na Aaszę Rani, potem z powrotem na niego. Przedstawi! ją swobodnie jako „znajomą naszej gospodyni, Szonali". Wymówiwszy się jak najszybciej, odprowadzi! ją od tej grupki. — Jak cudownie znowu cię spotkać. Wyglądasz jeszcze piękniej niż poprzednio. Jesteś nieodparta. Aasza Rani zmierzyła go spokojnym wzrokiem. — To ty, prawda? Ty napuściłeś Szonali, żeby mnie wytropiła? Żeby wpadła na mnie „przypadkiem" u Harrodsa? Gopalakrisznan wziął ją pod brodę i rzekł po tamilsku: — Skoro tyle już wiesz, nie marnuj czasu na dalsze przesłuchania. — Skąd wiedziałeś, że będę w Londynie? Czy twoi ludzie śledzili mnie cały czas?
— Szonali to bardzo przedsiębiorcza kobieta. Nie potrzebuje mojej pomocy. Ale owszem, w twoim wypadku to prawda. To ja ją zawiadomiłem. Uznałem, że potrzebujesz odpoczynku. Wiedziałem, że przechodziłaś trudne chwile. Moi wspólnicy w Wellingtonie przeprowadzili dyskretny wywiad. Mieli cię na oku. Powiedziano mi, że lecisz do Londynu. Od tego momentu zaangażowałem jeszcze paru ludzi. Reszta poszła gładko. Szonali to moja stara znajoma. Aaszę Rani te informacje kompletnie oszołomiły. Chciała się dowiedzieć czegoś więcej. Lecz Gopalakrisznan nie był w nastroju do rozmowy. Tak czy tak, ani na chwilę nie pozostawiono go samego. Najrozmaitsi goście chcieli zamienić z nim słowo — niektórych Aasza Rani nigdy przedtem nie widziała. Zapytała Gopalakrisznana o parę osobistości. „Kochanie, kto tam ich zna, chyba jacyś dyplomaci" — odparł niejasno. Jednakże znał chyba wszystkich, gdyż co jakiś czas znikał z kimś w gabinecie. Szonali zadbała, by goście dobrze się bawili. Zaprosiła parę Dunek, które w tym sezonie były najbardziej wziętymi modelkami w Londynie, marokańską księżniczkę, pozującą na wielką artystkę argentyńską aktorkę wraz z jej świtą graczy w polo, nowojorską dziennikarkę telewizyjną i dziewczęta ze stałej obsady. Choć Aaszę ciągle ktoś zagadywał, w głowie tłukła się jej tylko jedna myśl: Gopalakrisznan. Kim on jest? Czym się zajmuje? Denerwowało ją, że nie potrafi go rozgryźć. Podobnie jak i drugiego Indusa, który z nim przyszedł. Nieznajomy przestał cały wieczór w ciemnym kącie, z ponurą miną świdrując pokój bardzo czujnymi oczyma. Nie pił, nie palił ani z nikim nie rozmawiał. Nikt do niego nie podchodził, nawet Szonali. Gdy Gopalakrisznan wrócił do salonu, Aasza Rani zapytała go, kim jest tajemniczy nieznajomy. „Ten? To mój ochroniarz" — odparł krótko Gopalakrisznan. Nim Aasza zdążyła
mu zadać kolejne pytanie, Gopalakrisznan zniknął w gabinecie z następną grupą. Aasza Rani postanowiła wyjść. Czuła się zagubiona, zdenerwowana i zmęczona. Następnego ranka ktoś zastukał do drzwi Aaszy Rani. Zaspana poszła zobaczyć, kto ją niepokoi o tej porze. Zazwyczaj mleko zostawiano na zewnątrz i zaglądano do niej dopiero dobrze po jedenastej, kiedy już zdążyła się obudzić. Ostrożnie otworzyła ciężkie drzwi, upewniwszy się przedtem, że są zamknięte na łańcuch. Na progu ujrzała szeroko uśmiechniętego Gopalakrisznana. — Witaj! — rzekł serdecznie. — Co tu robisz, na miłość boską? — spytała półprzytomnie. — Wpuścisz mnie z przyjacielem? — zapytał. — Jakim przyjacielem? — Poznałaś go wczoraj wieczorem. To Baskaran. Baskaran był tajemniczym nieznajomym, którego zauważyła na przyjęciu. Wpuściła ich obu, zauważając, że za dnia goryl nie wygląda już tak groźnie. Szczelniej owinęła się połami aksamitnego szlafroka i niepewnym krokiem weszła do kuchni, by zrobić wszystkim herbatę. Poszli za nią i niespodziewanie Gopalakrisznan wyciągnął broń. — Spokojnie, nie zastrzelę cię. Tylko cię informuję, że Baskaran tu przenocuje. Nie musisz się z nim pieprzyć, masz tylko trzymać buzię na kłódkę. Zostanie przez jakiś tydzień. Dzięki. Wiedziałem, że mi nie odmówisz. — Uśmiechnął się do Aaszy Rani, która bez słowa klapnęła na kuchenny stołek. Polują na mnie. Moi wrogowie. Muszę wracać do Indii, ale Baskaran nie może opuścić Anglii. Nie teraz. Muszę załatwić mu nowe dokumenty. To zajmie trochę czasu. Muszę też zorganizować jakieś pieniądze.
— Nie wiem, o co w ogóle chodzi. Kim ty jesteś, kim jest ten człowiek? Dlaczego tu przyszedłeś? — Tym sobie nie zaprzątaj swojej ślicznej główki. Powiem ci tylko, że nie ma sensu donosić na mnie na policję. Moi ludzie są wszędzie i mają broń. Mogą ci zrobić krzywdę! A tak nawiasem, mamy oko na twoją córkę. Śliczne dziecko, szkoda by było, gdyby coś jej się stało. — Czy Szonali wie o tym? — zapytała cicho Aasza Rani. — Powiedzmy, że wie tyle, ile powinna. Ma bardzo dobre kontakty. Zna wpływowe osoby w brytyjskim wywiadzie i paru międzynarodowych handlarzy bronią. Dwa nasze transporty towaru dla IRA zostały przechwycone. Wiemy, kto na nas kabluje. Baskaran ma tego gościa wytropić i wyeliminować. Tyle że ja muszę wracać. Nikt nie będzie szukał Baskarana u ciebie. — Czy już podczas tego lotu z Bombaju wyłuskałeś mnie jako potencjalną ofiarę? — zapytała beznamiętnie Aasza Rani. Gopalakrisznan szorstko przyciągnął ją do siebie i zajrzał jej w oczy. — Zauważyłem cię na pokładzie. Wiedziałem, kim jesteś. Spodobałaś mi się. Swoją wizytówkę dałem ci dla żartów. Ale w moim fachu każdy może się przydać. Baskaran nadal się nie odzywał. Wzrok miał baczny i czujny. Gopalakrisznan podszedł do zasłoniętego firanką okna jej mieszkania i odrobinę rozchylił materiał. Zwrócił oczy w głąb pokoju, na Baskarana. — W porządku. Nic się nie dzieje. — Nic? A jeśli ktoś wytropi tego człowieka? Jeśli podłożą mi bombę albo zdemolują mieszkanie? — wrzasnęła histerycznie Aasza Rani. Gopalakrisznan podszedł do niej.
— Skarbie, ciesz się, że żyjesz. A przy okazji, nie zapraszaj tu żadnych mężczyzn na piżamowe przyjęcia. Ile osób zna twój adres? — Parę. Ci, którzy podrzucają mnie po imprezach. Zazwyczaj prowadzę sama albo przywozi mnie kierowca. — Dobrze. W przyszłym tygodniu jesteś bardzo zajęta? — Muszę zajrzeć do dziennika... znaczy, do notesu. Gdy podeszła do stolika, na którym leżał notes, Gopalakrisznan powiedział coś do Baskarana naglącym szeptem po tamilsku. Aasza Rani nastawiła ucha, lecz mówił tak cicho, że nie złowiła ani słowa. Wróciwszy, poinformowała obu mężczyzn, że wolne ma tylko dwa dni — wtorek i piątek. — Doskonale — rzekł Gopalakrisznan. — Teraz słuchaj uważnie. Nie zamawiaj większej ilości mleka. Wszystko ma być tak jak zwykle. Nie zmieniaj codziennego trybu życia. Automatyczna sekretarka musi być stale włączona, nawet jak jesteś w domu. Baskaran nie zabrał ze sobą ubrań na zmianę, ale może wisieć tylko twoje pranie. Kupuj wyłącznie to, co normalnie jesz. Odsłaniaj i zaciągaj firanki jak zawsze. Oczywiście nie wpuszczaj do domu nieznajomych. Baskaran przez cały czas będzie przebywał w pokoju gościnnym. Jest przeszkolonym partyzantem, więc godzinami może się obyć bez jedzenia i picia. Jeśli będzie czegoś potrzebował, zastuka albo uderzy lekko w drzwi, a ty mu wszystko doniesiesz. Gdybyś wychodziła, zastukaj w jego drzwi, żeby wiedział, że cię nie będzie. Zastukaj znowu po powrocie. Nie musisz ani się z nim widywać, ani rozmawiać. Zostawiaj jedzenie i wodę na stoliku przed jego drzwiami. Wystarczy raz dziennie. Gdy nadejdzie właściwy dzień, sam sobie otworzy i wyjdzie. Więcej go nie zobaczysz. Ani mnie. I jeśli coś piśniesz, już nikogo nigdy nie zobaczysz. — Z tymi słowy Gopalakrisznan nagle opuścił dom.
Aasza Rani została sam na sam z zupełnie obcym człowiekiem. Milczkiem, który śledził każdy jej ruch i słyszał nawet mimowolne westchnienie, gdy Gopalakrisznan zamknął za sobą drzwi. Kocie ruchy Baskarana i jego niewiarygodna zwinność zafascynowały Aaszę Rani. Usiłowała się czegoś od niego wywiedzieć na temat przeszłości Gopalakrisznana, ale oświadczył jej ostro po tamilsku, że nie przebywa w jej domu jako gość, więc niech lepiej zostawi go w spokoju i zastosuje się do wskazówek Gopalakrisznana co do jedzenia i wody. Skarcona Aasza Rani poszła do swego pokoju, gdzie zamartwiając się, przemyślała dramatyczne poranne wydarzenia. Próba ułożenia poszczególnych fragmencików tej układanki w całość na nic się nie zda. Aasza domyślała się, że Gopalakrisznan jest handlarzem bronią dostarczającym towar każdemu: terrorystom, dyktatorom republik bananowych i wszelkiej maści wywrotowcom. Wystarczy jeden anonimowy telefon na policję, by wsadzić go za kraty. Powstrzymywała ją tylko obawa o Saszę. Niech go szlag. Zazwyczaj nie miała żadnych skrupułów co do seksu. Tym razem myśl, że kochała się z człowiekiem, który żyje z mordowania, przepełniała ją odrazą. Telefon Aaszy Rani zazwyczaj zaczynał dzwonić późnym popołudniem. Dzisiaj nastawiła automatyczną sekretarkę. Szonali chyba z pięćdziesiąt razy kazała jej poprawiać nagranie, nim wyszło jak należy. Teraz jej glos brzmiał seksownie, pewnie, podniecająco i z właściwym akcentem. Aasza Rani robiła się niespokojna i nerwowa. Wplątała się w niezłą kabałę. Może powinna coś sobie ugotować. Gotowanie nie było jej mocną stroną, Jay często się z niej nabijał, gdy przygotowywała „obiad jednogarnkowy", jak nazywała główny posiłek dnia. Biedna Sasza, często przez cały dzień gryzła tylko orzechy, surowe marchewki i ciastka. Ale teraz musiała oderwać myśli od nieznajomego, który czaił się w jej domu. Postanowiła skoczyć do najbliższego su-
permarketu i kupić marynowane mango, jogurt wysokotłuszczowy, ryż basmati oraz curry. Lekko zastukała w drzwi, za którymi krył się Baskaran. Wyszedłszy na dwór, zdumiała się, gdyż jak na Londyn dzień był niezwykły: na błękitnym niebie lśniło promienne słońce. Przypomniała jej się Jaskinia Rybaka i Goa. Głęboko wciągnęła powietrze, utkwiła oczy w czystym niebie i zastanawiała się, jak ujść niebezpieczeństwu, które groziło jej ze wszystkich stron. Idąc ulicą, ujrzała swoje odbicie w szybie wystawowej. Boże! Co ona ma na głowie? A twarz — jakby nie zmrużyła oka. Szampon i suszarka dobrze by jej zrobiły. Nie spieszyło jej się z powrotem do gburowatego gościa, więc pomyślała sobie, że spokojnie może spędzić parę godzin w salonie piękności. Ma mnóstwo czasu. Wieczorem wybiera się na wielką galę, gdzie gościem honorowym będzie księżniczka Anna. Aasza ma dzielić stół z Szonali i jej parlamentarzystami. Jeśli możni znajomi Szonali dowiedzą się, z kim teraz dzieli mieszkanie, władze wyrzucą ją z Wielkiej Brytanii, zanim się obejrzy. Kiedy taksówka podjechała pod dom, Aasza jak zwykle zerknęła w górę na swoje okna, bardziej z przyzwyczajenia niż z przezorności. Dziwne, pomyślała. Zasłony były rozsunięte, a przed wyjściem na pewno je zaciągnęła. Szybko wbiegła po schodach i wsunęła klucz w zamek. Zamarła ujrzawszy, do jakiego stanu doprowadzono jej mieszkanie. Pośrodku salonu, nieskazitelnie ubrana, siedziała Szonali. Aasza Rani spojrzała na kałużę krwi na podłodze. — Baskaran nie żyje — odezwała się wreszcie Szonali. — A ty musisz stąd zniknąć, im szybciej, tym lepiej. Nawet się nie pakuj. Masz szczęście, kochana, że żyjesz. Aasza Rani nie wiedziała, co powiedzieć. W milczeniu oszacowała skalę zniszczeń i po raz pierwszy uświadomiła sobie, że mogła stracić życie. Wysoki przystojny nieznajomy,
z którym nieopatrznie zaprzyjaźniła się podczas lotu do Nowej Zelandii, mówi! poważnie. Szonali podeszła do Aaszy i objęła ją. — Szkoda, że to się tak skończyło. Dosyć cię lubiłam. Niestety, skarbie, wdepnęłaś w straszne gówno i lepiej się stąd zabieraj. — Ale... ale... co się stało? Gopalakrisznan... — wyjąkała, lecz Szonali zaraz gestem nakazała jej milczenie. — Żadnych nazwisk — rzekła ponuro. — Żadnych nazwisk, wspomnień, nic. Nie wiesz, co się tu wydarzyło, nic nie widziałaś, nigdy tu nie mieszkałaś. Ciesz się, że wszędzie mam przyjaciół. Poza ścisłym kręgiem zainteresowanych nikt nie wie, że cokolwiek się tu wydarzyło. I tak to załatwiłam, że nikt nie będzie cię ścigał ani prześladował. Nie ma co udawać, tuszuję tę sprawę tyleż ze względu na ciebie, co i na siebie, bo skandal nikomu nie służy. Musisz wiać. No chodź już, mam samochód na dole. Zabierz paszport. Dopiero na pokładzie samolotu British Airways Aasza Rani znalazła czas, by zastanowić się nad lawiną wydarzeń, która po raz kolejny na nią spadła. O dziwo, Londyn opuściła bez żalu. Choć w skarbcu zostawiła tam mnóstwo futer i puzderek z biżuterią. Zastanawiała się jednak, dlaczego te potężne siły, które pomogły jej uciec, nie wtrąciły jej raczej do jakichś kazamatów czy nie zatłukły na śmierć. Tyle pytań bez odpowiedzi, a mętne wyjaśnienia Szonali jeszcze bardziej na-mieszały jej w głowie. Teraz, siedząc spokojnie z kieliszkiem porto po niezbyt finezyjnym „orientalnym obiedzie", myślała o Gopalakrisznanie i Baskaranie. O właścicielu seksownych zębów, dzięki któremu zwykły nudny, męczący lot zmienił się w ekscytującą przygodę, którą długo jeszcze będzie wspominać. Byłbyż ten porywający kochanek poszukiwanym przez policję mordercą?
Aasza Rani przymknęła oczy. Pomyślała o Saszy. Groźba, że może być narażone jej życie, wstrząsnęła Aaszą Rani do głębi. Zadrżała, przypomniawszy sobie ostrzeżenie Gopala-krisznana. Sasza. Jakże tęskniła za córeczką. W Bombaju przybyła do pustego domu. Służący, najwyraźniej nowy, otworzył drzwi i na widok Aaszy Rani, której nie poznał, wyjąkał nerwowo: — Idź sobie. Idź sobie — powtórzył. — Nikogo nie ma. Wszyscy są w Madrasie. Z appą niedobrze. Amma chora. Aasza Rani westchnęła. Nie chciało jej się mieszkać samej w tym wielkim pustym domu. Czuła się wykończona, a zmęczenie z powodu różnicy czasu było najmniejszą z jej dolegliwości. Skinęła służącemu, wróciła do taksówki i kazała się zawieźć do hotelu Sea Rock. Rankiem, po filiżance wstrętnej herbaty z torebki (zdążyła już polubić słabą herbatę angielską), zadzwoniła do Ki-szenbaja. Zareagował, jakby Aasza wstała z grobu. Głos miał piskliwy i histeryczny. — Dobrze, że przyjechałaś. To przeznaczenie. Stan appy jest bardzo poważny. Sudha ma kłopoty. Ammie się pogorszyło. Za dużo kłopotów. Twój mąż wydzwania. Córka wydzwania i tylko powtarza: „Mama, mama". Nic nie wiemy, nie wiemy, gdzie jesteś, nic. Dobrze, że przyjechałaś. Teraz wszystko już będzie jak należy. Aasza Rani powiedziała mu, żeby się uspokoił i przyjechał do hotelu. Zamówiła rozmowy do Madrasu i Wellingtonu. Czekając na telefon, uświadomiła sobie, że wróciła i że jest to decyzja nieodwracalna. Telefon symbolizował wszelkie jej odczucia wobec Indii, Madrasu, Bombaju i domu. Stał sobie w błogim spokoju. Nie mogła go zmusić, by zadzwonił. To on nią władał. Czy jest przewrotny i uparty czy po prostu niesprawny? Telefon ją denerwował, przygnębiał, wprawiał we wściekłość. Trzaskała słuchawką, waliła w aparat, a nawet
z całej siły cisnęła nim przez pokój. Przestała zwracać na niego uwagę, odwróciła się doń plecami i udawała, że nie istnieje. W końcu usiadła przy nim i zaczęła zwodzić. Najlepiej zażyć go z mańki, stwierdziła metodą prób i błędów. Czekać pokornie i cierpliwie, a jeśli łaskawie zgodzi się zadzwonić, przyjąć to z sercem przepełnionym wdzięcznością. Jedyny sposób, by sobie z nim poradzić, to zaakceptować go, choćby nie było sygnału albo tylko zajęty. Nawet gdyby w ogóle ogłuchł. Szczęściem dziś telefon udowodnił, że jeśli zechce, może dokonać cudów. Dodzwoniła się do Jaya w ciągu godziny. W jego głosie dźwięczał niepokój. — Mieliśmy parę dziwnych telefonów. Ktoś pytał, gdzie jesteś. Sasza się zamartwia. Ciągle płacze. Nie, nie wiem, kto dzwonił. Głos był stłumiony i jakiś dziwny akcent. Jakby ma-draski. Ten człowiek nie chciał nic powiedzieć, ale ton miał groźny i dawał do zrozumienia, że twoje życie jest w niebezpieczeństwie. Nas też straszył, zwłaszcza Saszę. Nic ci nie jest? Co ty kombinujesz, na miłość boską? Aasza Rani zapewniła go, że jest bezpieczna i że cała ta sprawa to nieporozumienie. — Mam nadzieję, że nie chodzi o narkotyki — rzeki ostro Jay. — Daj spokój. Dobrze wiesz, że od narkotyków zawsze trzymałam się z dala. — Po prostu dochodziły do nas różne opowieści o twoim życiu w Londynie — wyjaśnił Jay. — Wiedziałem, że nie wybuliłem takiej forsy. Naturalnie byłem zaskoczony. Słyszeliśmy, że rozbijasz się bentleyami i jaguarami, to wszystko. Najważniejsze, że wylądowałaś bezpiecznie w domu. Aasza Rani zapytała, jak Jay się miewa. — U nas wszystko gra. Sasza oczywiście tęskni za tobą. Staje się coraz bardziej podobna do ciebie. Brakuje jej mamy. Daję ci ją. — I wręczył słuchawkę Saszy.
Przez parę sekund panowała cisza. Aasza Rani powtarzała raz po raz: — Halo, kotku, halo, kochanie, halo, córeczko. — Wiedziała, że Sasza ją słyszy i wsłuchuje się w głos matki. W końcu mała rzekła cichutko: — Mamusiu, mamusiu, tęsknię za tobą. Potrzebuję cię. — Ja też za tobą tęsknię — zagruchała w odpowiedzi Aasza Rani. — Niedługo wszyscy będziemy razem. Obiecuję.
SASZA — To wszystko wina Sudhy. Przez nią wdepnęliśmy w to bagno — wybuchnął Kiszenbaj od progu. Aasza Rani poprosiła, by usiadł, dała mu szklankę wody i powiedziała, by się uspokoił, zanim jej wszystko opowie. Gdy skończył, zdumiała się niezwykłym przebiegiem wypadków, które wydarzyły się w czasie siedmiu i pół miesiąca jej pobytu w Londynie. I pomyśleć tylko, że pozostawała w błogiej nieświadomości tych wszystkich katastrof! Wszystko zaczęło się od dużej pożyczki, którą Sudha zaciągnęła na film mający wylansować ją i Amara. Ale zamiast zwrócić się po kapitał do obecnych na rynku producentów, jak Gopal, postanowiła skorzystać z usług najważniejszego mafijnego bossa, który i tak tylko czekał, by przechwycić finanse branży filmowej. Sudha zagwarantowała mu ogromny procent od zysków. Jednakże koszty produkcji gwałtownie poszły w górę i pierwotny budżet został przekroczony czterokrotnie. Sudha pożyczyła kolejną gotówkę, zaciągając kredyt hipoteczny na wszystkie posiadane nieruchomości. Film powstał wreszcie z pięciomiesięcznym opóźnieniem. Na szczęście odniósł sukces. Niewiarygodny. Dzięki wpływom kasowym wszystkie pożyczki zostałyby spłacone, lecz Sudha niemądrze postanowiła sfałszować kwity i manipulować rachunkami. Był to szalony pomysł i wszyscy,
łącznie z Kiszenbajem i ammą, odradzali jej jakiekolwiek machinacje. Ale Sudsze, której sukces zawrócił w głowie, wydawało się, że zjadła wszystkie rozumy. Nie posłuchała nawet Amara. Pazerność wszystko jej przesłoniła. — To wyłącznie moje pieniądze. Film jest mój, pomysł jest mój, scenariusz jest mój. Ja w nim grałam, mnie przypada cała zasługa, dlaczego mam oddawać więcej? Ja ponosiłam ryzyko, postawiłam wszystko na jedną kartę. Teraz ja będę decydować, co zrobić z zarobionymi pieniędzmi — oświadczyła buńczucznie. Niebawem sprawa się rozniosła. Sudha lekceważyła telefony, nawet od Szetdżiego, który przestrzega! ją przed niebezpieczeństwami gry, jaką postanowiła prowadzić. Szef mafii zadzwonił osobiście, ostrzegając ją, by się rozliczyła, bo będzie źle. „W dwie godziny zarabiam więcej. Chcesz ryzykować życie za te pieniądze? Zastanów się, czy warto" — powiedział Sudsze. Sudha nakłamała mu w żywe oczy, że wszystko jest jak należy. Boss rozłączył się, pogroziwszy jej po raz ostatni: „Zobaczymy, kto ma rację". Wkrótce potem zdarzyło się nieszczęście. Van Sudhy gnał szosą na wschód, gdy okazało się, że droga jest zablokowana. Sądząc, że doszło do wypadku, Sudha kazała kierowcy zatrąbić. Wcześniej niż ona zorientował się, że to nie był wypadek. Chciał ominąć pojazd po drugiej stronie drogi, zawrócić i uciec. Ale nie zdążył, gdyż dwie przednie opony vana strzeliły, samochód wpadł w poślizg i dachował. Sudha wygramoliła się z trudem i zaczęła biec, wzywając pomocy. Widziała przydrożne domostwa, w których gnieździli się dzicy lokatorzy, oraz postój taksówek w odległości zaledwie dwudziestu metrów. Autostrada bynajmniej nie była opustoszała. Odbywał się normalny poranny ruch, jak co dzień mknęły po niej ciężarówki wyładowane towarem, samochody zdążające do innych stanów, busy przewożące pracowników,
ryksze samochodowe, sunął też potok pieszych. Przynajmniej pięćset osób patrzało, jak Sudhę ściga dwóch uzbrojonych mężczyzn, strzelając w powietrze. Nikt nie zainteresował się kierowcą uwięzionym pod vanem. Sudha brnęła naprzód, potykając się o rąbek sari. Potem upadła, gdy oderwał się obcas sandała. Mężczyźni doszli do niej. Jeden z wolna wyciągnął piersiówkę z tylnej kieszeni i oblał jej zawartością Sudhę. Whisky. Potem zapalił zapałkę, rzucił ją od niechcenia na Sudhę i odszedł niespiesznie. Drugi zaczekał, by mieć pewność, że jej ubranie się zajęło, po czym również się zaśmiał i ruszył w kierunku czekającego maruti. Rozdzierające krzyki Su-dhy wzywającej pomocy słyszały dziesiątki ludzi: handlarze rozstawieni wzdłuż szosy, mieszkańcy dzielnic nędzy osiadli w skupiskach na bagnistych moczarach i przejeżdżający motocykliści, którzy ostrożnie omijali płonący kłąb na środku drogi. Dopiero gdy maruti zniknęło z oczu, parę osób odważyło się ruszyć Sudsze na pomoc i zobaczyć, co się stało z kierowcą. Sudhę przyjęto do najbliższego szpitala, miała poparzone sześćdziesiąt procent powierzchni ciała. Sprzedawca zimnych napojów, który miał maleńkie stoisko przy szosie, jako jedyny wykazał się wielką przytomnością umysłu, ściągnął bowiem brezentową pokrywę ze swego straganu i zarzucił ją na Sudhę, dusząc płomienie. Tymczasem ktoś zadzwonił po karetkę. Przejeżdżający patrol policji zauważył zbiegowisko i podjechał, by sprawdzić, co się dzieje. Na widok policji ludzie się rozpierzchli. Nikt nie chciał zeznawać. Nikt nie chciał się w to mieszać. Sudhę łatwo zidentyfikowano po vanie. Na tej szosie wszyscy dokładnie wiedzieli, który samochód należy do jakiej gwiazdy. Był to znajomy widok, zwłaszcza dla uliczników, którzy oblegali samochody słynnych aktorów, gdy zatrzymywały się na światłach. Kierowca Sudhy nie żył. Ona nie była w stanie zeznawać. I jak zwykle w Bombaju — nie było świadków.
Policja groźbami chciała nakłonić sklepikarza, który uratował życie Sudhy, by opowiedział, co się stało. Ale on błagał ich i zaklinał, by oszczędzili mu życie: „Jeśli się dowiedzą, kto wam powiedział, jestem skończony. Jestem trup. Mam rodzinę, małe dzieci. Miejcie litość. Niczego nie widziałem. Nic nie wiem". I nic się nie dało zrobić. Nikt nie ujawnił numeru samochodu, którym odjechali mordercy. Policja usiłowała skłonić obecne przy zdarzeniu dzieci, by zdradziły więcej szczegółów. Funkcjonariusze byli pewni, że dzieci zdołają sobie przypomnieć numer maruti. Jedno już go zaczynało wymieniać, lecz starszy brat chwycił je za rękę i odciągnął. Nie było żadnego punktu zaczepienia. Po wypadku Amar doznał głębokiego wstrząsu. Nie wiadomo jednak, czy przejął się tym, co spotkało Sudhę, czy obawiał się policyjnego przesłuchania. Policja nie mogła skłonić go do mówienia. W końcu lekarz zalecił podanie aktorowi środków uspokajających, po czym Amar został przyjęty do kliniki w pobliżu swego domu. Ponieważ istniały obawy, że i jego będą starali się dopaść, drzwi jego pokoju strzegli uzbrojeni policjanci. Amma przybyła do szpitala, by opiekować się Sudhą, lecz z powodu złego stanu zdrowia była bardziej zawadą niż pomocą, toteż kazano jej wrócić do Madrasu. W końcu to Kiszenbaj chodził koło Sudhy, która przez ponad dwa tygodnie znajdowała się na krawędzi życia i śmierci. Jej wielbiciele dzień i noc czuwali przed szpitalem. Zupełnie obcy ludzie oddawali litry krwi. Wiadomość o usiłowaniu zabójstwa aktorki podano w ogólnokrajowym dzienniku telewizyjnym. Codziennie ogłaszano raporty o jej stanie zdrowia. Wspierała ją też branża filmowa, co zdumiało wszystkich. Codzienne komunikaty wydawali jej partnerzy filmowi, producenci, reżyserzy i inni współpracownicy, wyrażając zatroskanie i chęć pomocy. Ale
jedno nie ulegało wątpliwości — że do filmu Sudha już nie wróci. Doznała ciężkich poparzeń, również na twarzy. Miała mieć przeszczepy skóry, a potem operację plastyczną. Gdy minęło bezpośrednie zagrożenie, amma zabrała ją do Madrasu, gdzie poddała się dalszemu leczeniu. Po wyjściu Kiszenbaja Aasza Rani długo siedziała w odrętwieniu. Te nowiny całkowicie ją zdruzgotały. Niewiarygodne ambicje Sudhy doprowadziły do upadku rodziny. Kiszenbaj miał rację. Cały filmowy światek tak to widział. Ale czy można obwiniać o wszystko biedną Sudhę? Czyż oni wszyscy się do tego nie przyczynili? Amma, appa, Kiszenbaj... a także Aasza? Usiłowała się uspokoić, lecz czuła tylko rozpacz. Gorzej już być nie może. A przez cały czas nurtowała ją jedna myśl: tylko ona jest w stanie z powrotem postawić rodzinę na nogi. Nie da rady, mówiła sobie z rozpaczą, brak jej siły, środków, odwagi. A czy ma wyjście? Nie wróci do Londynu, na łaskę mężczyzn („autorytetów oralnych", jak mawiała o nich Szo-nali), których zabawiała. Małżeństwo Aaszy było skończone. Co jej zostało? Może pojechać do Australii. Trafia tam wielu jej podobnych: bez swego miejsca na ziemi, zamożnych, samotnych. Będzie jeszcze jedną imigrantką. I tyle. Dziwaczką, owszem. Skądinąd i tak była na to skazana. Może tu, w Bombaju, wydawałaby się jeszcze większą cudaczką. Nowy Jork? Nigdy. Zbytnio przypominałby jej o Akszaju i jego planach ucieczki od filmowego światka Bombaju. Chcieli wspólnie zrobić karierę w Ameryce jako ważni twórcy tych straszliwych programów etnicznych. Przelotnie pomyślała o Akszaju. Wspomniała, jak przychodził do niej, ciągnąc za sobą dwóch smarkaczy o brudnych włosach, w brudnych dżinsach i brudnych amerykańskich podkoszulkach. Myśli też
pewnie mieli brudne. Narzekała później na to i zarzuciła Akszajowi, że podlizuje się białym. — Dobrze, w takim razie zróbmy dla nich filmy. Dobre filmy. Klasyczne tańce, muzyka, świątynie, pomniki. Pokażmy im prawdziwe oblicze naszego kraju! — Prawdziwe oblicze naszego kraju? — Znowu się zaśmiała. — Żartujesz? W takim razie będziemy musieli pokazać im to cale bagno. Możemy im posłać nasze filmy artystyczne, nie trzeba niczego kręcić. Niech zobaczą brud, nędzę, choroby, korupcję. Akszaj spojrzał na morze i rzekł rozmarzonym głosem: — Na tym polega kłopot z tobą. Nie masz w sobie cienia romantyzmu. Cienia idealizmu. Widzisz tylko brzydotę, zapamiętujesz brzydotę. Indie są też piękne, możemy wydobyć całą ich urodę. Z okna swego pokoju widziała to samo morze, które przed laty zauroczyło Akszaja. Jak zawsze na kamienistej plaży roiło się od młodych par, jedne ukrywały się pod parasolami, inne szukały osłony przed ludzkim okiem, skrywając się za parawanem z sari. Głupcy, pomyślała Aasza Rani. Co to za frajda kochać się tutaj, skoro maleńkie kraby wypełzają ze szczelin i nieostrożnych kochanków gryzą w palce u nóg? A te łobuziaki! Są bezwzględne. A jednak Aasza Rani zazdrościła im. Miała najlepszą osłonę, jaką tylko można sobie wymarzyć — luksusową klimatyzowaną sypialnię, muzykę za naciśnięciem guzika, púchate poduszki, lecz ani jednej bliskiej osoby. Wkrótce widok za oknem zatarł się przed jej oczyma, gdy zaczęła rozmyślać o górze kłopotów, która zwaliła się jej na głowę. Późnym popołudniem podjęła decyzję. Tym razem nie ucieknie. W biurze Indian Airlines kolejki ciągnęły się bez końca. Urzędnicy prowadzili pogaduszki między sobą, nie zwracając najmniejszej uwagi na pasażerów łomocących w kontuary. „Komputery nie działają" — oznajmili beznamiętnie, po
czym gdzieś zniknęli. Nikt się nie orientował w przylotach i odlotach, nie wiadomo było, czy na pasach startowych w ogóle coś się dzieje. Jeden A-320 musiał zawrócić, gdyż poszła mu opona, inny samolot wpadł w stado ptaków. Upał był niewiarygodny. Nastąpiła awaria klimatyzacji. Aasza Rani mało się nie udusiła mieszaniną smrodu starych niedopałków z nie-opróżnianych od wielu dni popielniczek, potu bijącego z poliestrowych koszul, lepkiej śliny po wyżuciu liści betelu oraz wilgotnego odoru wykładzin dywanowych, ciągle zamaczanych przez cieknące maszyny. Boże, jakie to przygnębiające. Jak sobie poradzi z tym wszystkim, co czeka ją w Madrasie? Gdy dotarła do domu, okazało się, że jest jeszcze gorzej, niż się spodziewała. Po pierwsze, appa miał się bardzo źle. Kiedy ujrzała, jak leży nieruchomo na łóżku z zamkniętymi oczami, oddychając ciężko i nieregularnie, wiedziała, że długo nie pociągnie. Trudno jej było pogodzić się z tą myślą. Marny był z niego ojciec, ale w ciągu ostatnich dwóch lat zaczęła się z nim dogadywać. A nawet trochę go rozumieć. Gniew, poczucie zdrady — zniknęły. I wobec niego, i wobec ammy. Po prostu rodziców nie było stać na nic więcej. Po swojemu, głupio, próbowali wychować dzieci na bitne cwaniaki, które zawsze dadzą sobie radę — jak oni w dzieciństwie i wczesnej młodości. Mając wszakże doświadczenie z Saszą, Aasza Rani wiedziała, że wychowanie to nie tylko szkoła przetrwania. Liczy się jeszcze coś takiego jak miłość. Może w jakiś pokręcony sposób kochali swoje dzieci, choć Aasza Rani nie przypomina sobie niczego, co by o tym świadczyło. Lecz rozgoryczenie już jej przeszło, a w jego miejsce pojawiło się coś na kształt czułości. A amma? Z dawnej zadziornej wojowniczki pozostał tylko worek kości. Ofiara depresji, o zanikającej pamięci, niekontrolująca czynności fizjologicznych. Jakie to upokarzające. Dwoje okaleczonych weteranów czekających na śmierć. Appa wszakże chował jeszcze parę sztuczek w zanadrzu. Wyczuwając, że ktoś stoi obok łóżka, z wolna otworzyl oczy.
Na widok Aaszy Rani ożywii się, zdradzając wyraźne oznaki podniecenia. Zdołał przekazać córce, że chce, by coś przeczytała. Powiedział jej, gdzie to znajdzie. W zamykanym cynowym pudełku, między różnymi dziwnymi drobiazgami, znalazła plik kartek. Nie były zapisane ręką appy — najwyraźniej komuś je podyktował. Aasza Rani przeczytała je powoli w obecności ojca. Potem przeczytała je ponownie. Appa przez cały czas wpatrywał się w nią, od czasu do czasu mimo woli przymykając oczy. Był to list — list pożegnalny. Appa błagał ją o przebaczenie i wyjaśniał okoliczności, które doprowadziły go do podjęcia haniebnych decyzji. Decyzji krzywdzących ją, matkę i innych. Czytając słowa ojca, Aasza Rani miała łzy w oczach. Chciała go pocieszyć, przytulić i powiedzieć, że wszystko jest dobrze. Niestety, było za późno. Ojciec nie zmieni się już. Nie teraz. Zdołała się z nim pogodzić. Zamurowało ją przy lekturze ostatniego akapitu. Appa nakreślił w nim swój plan generalny. Wytwórnia należy do Aaszy. Należała do niej przez cały czas. Wiedzieli o tym tylko prawnicy. Nawet nie wierzyciele. Po zamknięciu zachował prawo jej własności. Zbankrutował, wytwórnię zabito deskami, sprzedano wszystko z wyjątkiem nazwy i terenu — te przypadły Aaszy Rani. Nie chciał się ich pozbyć. Owszem, miał propozycje. Liczne. Od innych właścicieli wytwórni w Madrasie — Wielkiej Ósemki, jak ich nazywano. Firma miała renomę. Jej nazwa nadal coś znaczyła na rynku. Publiczność ciągle oglądała stare filmy appy, gdy tylko je wyświetlano. Posiadał do nich prawa autorskie. Ludzie z branży nadal gotowi byli wspierać tę nazwę — nazwę kojarzoną z tyloma kasowymi produkcjami, teraz należącą do Aaszy Rani. Postawił tylko jeden warunek. Aasza nie miała prawa sprzedać tej nieruchomości. Stała na działce wartej nieprawdopodobne pieniądze — wszak nie po to przez te wszystkie lata trzymał dla córki wytwórnię, by teraz sprzedawała grunt,
na którym ją zbudowano! O nie! Mógł to zrobić już dawno temu. Gdy rozpaczliwie potrzebował pieniędzy, by spłacić długi. Gdy musiał sprzedać dom i wprowadzić się do nędznej szopy. Gdy nie miał czym zapłacić rachunków szpitalnych. Ale się nie poddał. Czekał na właściwą porę. Aasza Rani musiała mu obiecać, że postawi na nogi rodzinną firmę i otworzy wytwórnię. Branża filmowa kwitła. Nigdy przedtem producenci nie byli nastawieni tak optymistycznie. Rynek był prężny. A stary wiedział, że Aasza sobie poradzi. Unieśmiertelni rodzinę i wniesie trwały wkład do historii kinematografii. Tę spuściznę jej przekazywał. Jedyną, jaką dysponował. Aasza Rani nie miała pojęcia, co powiedzieć ani co myśleć. Appa nie może tak nią rozporządzać. To niesprawiedliwe. Skąd mu przyszło do głowy, że będzie chciała mieć cokolwiek wspólnego z tym szemranym interesem tylko po to, żeby podtrzymać rodzinną tradycję? A co ją to obchodzi? Jej własne doświadczenia z branżą filmową były koszmarne. Roi się w niej od typów pozbawionych wszelkich skrupułów: kombinatorów, złodziei, szantażystów i oszustów. Nie chciała wytwórni appy ani upokarzających zabiegów niezbędnych do jej utrzymania. W ogóle nie chciała się wiązać z branżą, która kojarzy jej się wyłącznie z bólem, udręką i poczuciem krzywdy. Czyż appa nie zdaje sobie sprawy, na co ją naraża? Lecz patrząc na spoczywającego na łóżku starca, który wbijał w nią kaprawe oczy, wiedziała, że musi udawać dzielną choćby dlatego, by umarł w pokoju. „To fantastyczne, appo" — rzekła cicho. Staruszek kiwnął głową i zamknął oczy z zadowoloną miną. Kiedy wróciła do swego pokoju, nadal targały nią wątpliwości. Gdybyż tylko mogła porozmawiać o nich z kimś rozsądnym! Z kimś zaufanym. Z kimś, czyje opinie ceni. Z Jayem?... A co Jay wie o prowadzeniu wytwórni w Indiach? A poza tym
była pewna, że w ogóle go to nie obchodzi. Choć męża powinno obchodzić. Co w zasadzie powinno obchodzić męża? zastanawiała się Aasza Rani. Myślała, że wie. Ale ona nigdy nie zazna tej czułej troski. Ammę też to ominęło. Choć jak na ironię każdy film, w którym grała Aasza, wynosił pod niebiosa więź męża z żoną i mówił o doskonałym zrozumieniu panującym między dwojgiem kochających się ludzi, którzy szczęście swe znaleźli w tym świętym związku. Pieprzenie —jakby powiedział jej brytyjski znajomy. Nie znała ani jednego szczęśliwego małżeństwa. Ani jednego. Albo ty wykorzystujesz, albo ciebie wykorzystują. Albo ty rządzisz, albo cię gnoją. Amma mówiła o swoich rodzicach i ich cudownej miłości. Ale Aasza Rani nie znała swoich dziadków. Czasami przyglądała się, jak „zwykli" ludzie zajmują się swoimi przyziemnymi sprawami. Wyglądali na całkiem zadowolonych. Może to specyficzne środowisko filmowców sprzyja pewnemu szaleństwu. Nikt, ani jedna osoba nie była „normalna" ani nawet w miarę pogodzona z życiem. Czasami ją to dziwiło. Są przecież inne zawody, nie mniej stresujące, które wymagają równie wielkiego wysiłku, a przecież wykonujący je ludzie nie sprawiają wrażenia wariatów. A filmowcy, owszem. Tak twierdzą wszyscy. Kłopot polega na tym, że filmowcy kiszą się we własnym sosie. I są szczerze przekonani, że to ludzie spoza branży mają świra. Ileż to razy słyszała, że wszyscy, którzy nie dostali się do filmu, są zawistni i krytykują filmowców z zazdrości. Wszyscy spoza branży chcą robić w kinematografii. Zostać gwiazdami. Ci, którym się udało, są w jakimś sensie wyróżnieni. Pechowcy na zawsze stracili życiową szansę. Ich krytycyzm to odwrócona zazdrość. I tyle. W pewnym okresie życia ona również żywiła te urojenia. Nie była pewna, kiedy opuściła ten dom wariatów i przekonała się, jak błędny jest to pogląd. Jak odległy od rzeczywistości. Ale gdy to stwierdziła, było jej żal. Chciała wybiec i przytulić do siebie te dawne złudzenia, dawne mechanizmy
obronne. Chciała usłyszeć słowa, które filmowa elita ciągle sobie powtarza: „Jesteś wielka! Rewelacyjna! Najlepsza. Nikt nie może się z tobą równać". Ona też tak uważała. Najlepsza. Rewelacyjna. Tak — to ona. Aasza Rani — „ukochanie milionów". Przypomniała sobie spotkanie z pewną starą aktorką. Aaszę przeraziły jej zapadnięte puste oczy i gorzkie słowa. Swego czasu była pierwszą gwiazdą. Niezwykle piękną kobietą i dobrą pieśniarką. Teraz, po pięćdziesiątce, nadal nie wyszła za mąż („dziewczyna kawalera", jak określała swój status) i nadal szukała zabójczego księcia z bajki w średnim wieku. Czasami przychodziła zagrać jakieś ogony w towarzystwie osiemdziesięcioletniej matki, która lustrowała pokój oczyma przesłoniętymi zaćmą („Wszyscy uganiają się za moją dziewczynką, muszę jej bardzo pilnować", mówiła). Sawita właściwie była muzułmanką, a przybrała hinduskie imię, jak wiele innych gwiazd z jej pokolenia, z obawy, że jako Ikbal czy Szahin widownia jej nie zaakceptuje. Nadal opłakiwała jedyną miłość swego życia, choć równolatkowie wyśmiewali ją, nazywając starą wiedźmą, wariatką. Może byłaby szczęśliwa ze swym pierwszym wybrankiem, hinduskim aktorem, z którym zaczynała karierę, grając w największej produkcji technikolorowej w owym czasie. Ale matka stanowczo się sprzeciwiła. Dwa lata później jej ukochany ożeni! się z inną aktorką, zostawiając Sawitę, która do końca życia tonęła w żalu i tęsknocie. Wyglądała dziwacznie. Nadal zgrywała się na wieczną kokietkę. Miała niemodny makijaż i uczesanie takie samo jak wtedy, gdy odniosła pierwszy sukces. Obwieszona biżuterią, ubrana w przeładowane sari, wyglądała jak przekwitła i lekko szurnięta panna młoda, którą narzeczony porzucił u ołtarza. Bogu dzięki, pomyślała Aasza Rani. Przynajmniej tego sobie oszczędziła. Wyszła za mąż. Jej łono zostało wypełnione. Ma córkę. Zdołała uciec.
Tej nocy gdy Aasza Rani postanowiła odwiedzić Sudhę, w Madrasie padało. Obudził ją grzmot. Śniło się jej, że tańczy na olbrzymiej estradzie. Była sama — bez muzyków, bez publiczności. W półśnie majaczyła, że to bogowie grają na perkusji. Dudnienie bębna z nieba przerwało jej trans i leżała teraz z otwartymi oczyma, kompletnie rozbudzona. Po grzmocie mignęła błyskawica. Jak pięknie musi być na plaży, pomyślała Aasza Rani. Głęboko wciągnęła powietrze. Jej nozdrza wypełnił zapach mokrej ziemi i powróciła do czasów dzieciństwa, kiedy to tuliła się do ammy, chichotała z Sudhą i obie namawiały się, jak tu wyskoczyć na deszcz, żeby kompletnie przemoczyć ubranie. O tej porze roku nie powinno padać. Co sprowadziło ulewę? Nawałnica w innym zakątku kraju? Niż nad Zatoką Bengalską? Jak można się było spodziewać, zapowiadacze pogody nic nie wspomnieli o oberwaniu chmury. Podniosła się z łóżka. Laksmi też już wstała. Musiała być czwarta, piąta rano. Niebo zaczęło się rozjaśniać. Była to niezwykle efektowna burza. Gdy Laksmi pospieszyła, by przynieść swej pani filiżankę kawy, Aasza Rani usiadła przy oknie i patrzała. Krzak jaśminu przed domem poprzedniego wieczoru okrył się kwieciem. Teraz delikatne białe płatki leżały na mokrej ziemi niczym gwiazdki z nieba. Błyskawice przeszywały widnokrąg. Zabawne. Kiedyś strasznie bała się burzy. A teraz po raz pierwszy przyglądała się jej. I był to piękny widok. Burza musiała szaleć przez jakieś trzy kwadranse. Gdy Aasza Rani spojrzała w niebo, wstawał świt. Piękny świt, różowy i spłoniony. Niczym panna młoda, jaką niegdyś chciała być. Deszczowe chmury odeszły. Niebo milczało. Skończył się kosmiczny taniec. Bóg odłożył bębenek i poszedł odpocząć do oranżerii.
Aasza Rani sięgnęła po słuchawkę. Ma tyle roboty. Musi pogadać z Saszą. Może dziś szybko uzyska połączenie. Musi zobaczyć się z appą. Naradzić się z prawnikami. Ale przede wszystkim musi odwiedzić Sudhę. Porozmawiać z siostrą, dotknąć jej, przytulić i przebaczyć. I po raz pierwszy w ciągu ostatnich dni błysnęła jej wizja przyszłości. Kiedy tylko Sudha ujrzała Aaszę Rani przy łóżku, wyciągnęła pokrytą bliznami rękę, by zasłonić twarz. — Akka... nie! Nie — rzekła łamiącym się głosem. — Proszę... proszę, idź sobie. Nie chcę, żebyś oglądała mnie w takim stanie. Chcę umrzeć. Niech nikt na mnie nie patrzy. Nie mam po co żyć. Proszę cię, akka. Błagam cię. Nie wiem, po co przyszłaś, i nawet nie chcę wiedzieć. Bóg mnie pokarał. To gniew boży. Zasłużyłam na to. Byłam niedobrym człowiekiem. Zgrzeszyłam. Bóg jeden wie, co mnie do tego skłoniło. Wyrządziłam tyle zła. Nie musisz mi wybaczać. Tylko pozwól mi umrzeć. O nic więcej mi nie chodzi. Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze. Dlaczego nie umarłam na miejscu? Tak byłoby lepiej. Nie musiałabym tego przeżywać. Zabierz wszystko, co mam. Słusznie ci się należy, zagarnęłam twoją własność. Niczego nie chcę. Zabierz willę, Amara, moją biżuterię, wszystko. Tylko proszę, wyświadcz mi pewną przysługę. Przynieś mi jakieś prochy, żebym skończyła z tą męką. Proszę, akka. Tutaj wieczorem dają mi jedną pastylkę nasenną. Miałam plan. Udawałam, że połykam, ale naprawdę chowałam je. Musiałam ich mieć odpowiednio dużo. Przynajmniej czterdzieści albo pięćdziesiąt. I niech to szlag, w zeszłym tygodniu znaleźli je pod łóżkiem. Powiedz im, akka, powiedz im, żeby mnie nie utrzymywali przy życiu. Nikt się nie spodziewał, że przeżyję. Bóg jeden wie, dlaczego nie umarłam. A teraz chcą mnie wysłać za granicę. Do Szwajcarii, powiadają. Żeby zrobić dalsze przeszczepy. I po co? Czy będę wyglądała jak przedtem? Nie. Proszę, dość już przeszłam. Dość
się nacierpiałam. Infekcja, zakażone rany, zapalenie płuc... brakuje mi sił. A gdy już przeszczepią wszystko, co wtedy? Czy ktoś da mi rolę? Czy ktoś się ze mną ożeni? Czy ktoś w ogóle będzie chciał na mnie spojrzeć? Czyż nie mam prawa decydować o własnym ciele, o własnym życiu? Akka, co mam robić? Zabrakło jej też łez. Sudha przez cały czas miała suche oczy. Aasza Rani przysunęła się bliżej i delikatnie otoczyła siostrę ramionami. — Powiem ci, co robić. Tylko najpierw musisz mi coś obiecać: że zostaniesz ze mną. Będę się tobą opiekować, a ty mi pomożesz. Obie otworzymy wytwórnię appy, naszą wytwórnię. Będziemy kręcić filmy, dobre filmy, i jakoś przeżyjemy. Więcej, zarobimy pieniądze. Nasza marka będzie najlepsza na całym Południu. Unowocześnimy wytwórnię. Kupimy najnowszy sprzęt. Zatrudnimy najlepszych fachowców. Pojedziesz ze mną do Singapuru, Hongkongu, Tokio, żeby kupić wszystko co potrzebne. Stworzymy najnowocześniejszą, najlepiej wyposażoną wytwórnię w Indiach. Masz fantastyczny nos do interesów. To mi się bardzo przyda. Ja skupię się na stronie technicznej, zajmę się produkcją. Appa będzie dumny ze swoich córek. Amma też. Spójrz na mnie, Sudho. To dla nas szansa, dla ciebie i dla mnie, żeby zacząć nowe życie, spróbować jeszcze raz. Uda się nam. Słyszysz mnie? Rozkręcimy interes, nie oglądając się wstecz. Co do mojej cóki, Saszy, mam względem niej plany, ale one będą musiały poczekać. Jesteś gotowa, Sudho? Sudho, czy ty mnie słuchasz? Powiedzie ci się. I to jeszcze jak. Dziś chirurgia plastyczna może wszystko. Zostanę przy tobie, jak długo będzie trzeba, i pojedziemy, dokądkolwiek będzie trzeba. Pokaż mi twarz, Sudho. Sudho, kochana, mała Sudho. Chcę na ciebie spojrzeć. Sudha nie chciała odjąć dłoni od twarzy. Aasza Rani pochyliła się nad siostrą i ostrożnie odciągnęła sztywne palce.
Potem bardzo, bardzo delikatnie pochyliła się i obsypała pocałunkami twarz siostry. Appa nie posiadał się ze szczęścia, wsłuchując się w szczegóły jej planu. Nie mógł się wyraźnie wypowiedzieć, lecz Aasza Rani wyczuła jego radość ze słabego uścisku dłoni obejmujących jej ręce i łez spływających strumieniem po szorstkich policzkach. — Wszystko pójdzie świetnie, appo — powtarzała. — Zeszłej nocy padało. To dobry znak. Wiesz, że padało? — Z wolna skinął głową. — I appo — ciągnęła Aasza Rani — wszyscy razem pojedziemy niebawem do Tirupati. Niebawem. Gdy tylko lekarze wypuszczą Sudhę i ammę. I jak Sasza do nas dołączy. Zaraz do niej zadzwonię i powiem jej, żeby przyleciała. Wiem, że będzie zachwycona. Po prostu wiem. I potem, z błogosławieństwem Wenkateszwary, zabierzemy się do pracy. Twoja marka odzyska renomę i poczujesz się dumny. Bardzo dumny. Będziemy rządzić całą branżą i wytwórnia znowu stanie się sławna... Zobaczysz, że mi się uda i dowiodę ci tego. Leżąc w łóżku tego wieczoru, na pograniczu jawy i snu, Aasza Rani myślała o Saszy. To Sasza jej najbardziej potrzebuje, powiedziała sobie. Jej piękna córka o smagłej cerze i tych szczególnych oczach, w których rozpłynęło się morze i słońce. Oczach, które tańczyły i zaćmiewały się jak tysiąc konstelacji. Sasza, niewinna i prostolinijna. Sasza przyjedzie i zamieszka z nią. Razem podbiją świat. We dwie ze swoją córeczką wyżłobią sobie niszę. Nikt nie będzie im mówił, jak mają żyć. Bez złamanych serc, rozczarowań, kompromisów. Gdy przywołała w myślach postać swej pięknej córki, wiedziała, że pójdzie im gładko. Sasza będzie żyła na własnych warunkach. Aasza Rani wychowa ją zupełnie inaczej niż jej amma swoje dzieci. Nagle ujrzała świeżą, niewinną twarz córki na tablicach rekla-
mowych filmów i okładkach kolorowych magazynów. Sasza ma w sobie materiał na gwiazdę. Niezapomnianą gwiazdę. Złote Dziewczę srebrnego ekranu! O tak, Sasza będzie jutrzejszym „ukochaniem milionów"! Jutro wypada Diwali. Festiwal świateł. Musi powiedzieć Laksmi, żeby przygotowała lampki oliwne.