ALEXIS DE TOCQUEVILLE RAPORT O PAUPERYZMIE z komentarzem Gertrude Himmelfarb i wstępem Pawła Śpiewaka Spis treści Alexis de Tocqueville: demokracja, r...
8 downloads
36 Views
2MB Size
ALEXIS DE TOCQUEVILLE
RAPORT O PAUPERYZMIE z kom entarzem Gertrude H im m elfarb i wstępem Pawła Śpiewaka
Spis treści
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
...................................... Raport o pauperyzmie {Alexis de Tocqueville) „......... Kto się ośmieli i pozwoli ubogiemu umrzeć z głodu {Gertrude Himmelfarb)..... ................
7 40 66
Paweł Śpiewak
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
Alexis de Tocqueville posługuje się - zależnie od kontekstu historycznego i politycznych okoliczności - dwoma przedstawie niami współczesnego mu życia społecznego. Pierwszy bardziej odpowiada Stanom Zjednoczonym i tamtejszym warunkom spo łecznym, a także nadchodzącej, obejmującej cały Zachód demo kracji, drugi - przede wszystkim Francji oraz Anglii lat trzydzie stych i czterdziestych XIX wieku. Demokracja amerykańska zna przede wszystkim pojęcie po dobieństwa i równości. Podróżnik w całej Ameryce widzi osoby 0 mniej więcej zbliżonym statusie materialnym, a w każdym ra zie o podobnych szansach życiowych. We wszystkich miejscach napotyka te same odruchy serca oraz zbliżone style życia. Jeżeli de Tocqueville pisze o tym, że nawyki handlowe przenikają spo sób funkcjonowania Amerykanów, to zdanie owo odnosi do wszystkich. Podobnie rzecz się ma z postawą wobec religii, umie jętnościami stowarzyszania, zawiścią. W opisie podróży przez puszcze Amerykańskie po kres ówczesnej cywilizacji europej skiej autor zauważa, że nowi osadnicy budują takie same domy w głuszy, jak w Nowej Anglii, mają za sobą podobne lektury," ciekawi ich podobny typ pisarstwa, ożywiają zbliżone ambicje 1zainteresowania. Uderza więc monotonia tego ludu i zarazem jego ruchliwość. „Wrażenie monotonii powoduje nie tylko ujaw nianie się tej samej namiętności, ale i jednolitość jej żaspokajania” (DA:II:243). Amerykanów czy ogólniej - ludzi demokracji,
8
Paweł Śpiewak
pobudza chęć zdobywania pieniędzy, prowadzi naturalna namięt ność do dobrobytu. Te emocje niepokoją ich dusze, pobudzają do aktywności, ale również porządkują ich życie. Społeczeństwo demokratyczne, wielokrotnie pisze de Tocqueville, narażone jest na monotonię, uniformizację, zanik wyraź nych mniejszości, ale nie zagraża mu taka nierówność, która byłaby niebezpieczna dla porządku społecznego. Majątki nato miast w czasach demokracji muszą być nierówne, bo nierówno podzielone są między ludzi zdolności potrzebne do zdobycia bogactwa. Znajdzie się więc ono po stronie tych, którzy działają zręczniej. Powstałe w ten sposób dysproporcje nie gąjednak ani trwałe, ani też wielkie. Namiętność do dobrobytu jest żywa wśród wszystkich obywateli i prowadzi do indywidualnych sukcesów. Ale - dodaje uspokajająco Tocqueville - cele nie są nadmiernie wygórowane. Chodzi raczej o zaspokajanie niewielkich potrzeb niż o zapewnienie niezwykłych rozkoszy. Bogaci w demokracji popadają raczej w wygodnictwo niż w rozpustę. Tocqueville pi sze o stopniowym, w zbliżaniu się klas społecznych, zaniku kast. Podobny duch ogarnia całe społeczeństwo - są w nim wygrani, ale nie ma ludzi raz na zawsze przegranych. Każdemu dana jest szansa wybicia, czyli zdobycia dostatku. Tak opisywał Tocqueville etos demokratyczny po pobycie w Ameryce, w której nie było jeszcze wielkiego przemysłu, po tężnych kopalń, tłumnych miast. Kraj był jak na owe czasy roz legły, ale niezbyt jeszcze ludny, nieoswojony, często bardzo pier wotny. Jego gospodarka oparta była przede wszystkim na drobnej, rozproszonej własności, a ludność skupiona wokół osad i niedu żych miasteczek/ Obraz demokracji mogła nieco zmienić podróż Tocqueville’a do Anglii w 1835 roku. Wówczas zaczął opisywać formowanie się nowej arystokracji przemysłowej. W drugim tomie Demokra cji (powstałej niemal dziesięć lat po podróży za Atlantyk) przed stawia ten nowy fenomen, nie dostrzega jednak powodu, by stwcn rzone przez industrializację podziały nriafy w istotny sposób zagrozić równości szans czy tendencji do upodobniania się oby wateli i stopniowego zaniku wielkich i trwałych nierówności. Z rodziału 20 drugiej części: O tym, że przem ysł może zrodzić arystokrację dowiadujemy się, że przepaść między bogatymi
Alexis d e Tocqueville: dem okracja, rewolucje, socjalizm
9
i biednym i znajduje w yraz w sferze ekonomicznej, ale jeszcze silniej ujaw nia się w podziałach, które m ożna by nazwać kultu rowym i czy w ręcz antropologicznymi. N ie m a w tej opowieści m iejsca na języ k liberalizm u ekonomicznego. Kwestie zysków, m echanizm ów rynkowych, a tym bardziej niesprawiedliwości społecznej są tu nie tylko nieobecne, ale jakby nie na miejscu. Już raczej znajdziem y u Tocqueville’a sform ułowania opisujące dośw iadczenie tryobcow ania charakterystyczne dla niem ieckich filozofów (których dzieł raczej nie znał). Człowiek, który zajm uje się całe życie produkowaniem w y soko wyspecjalizowanego produktu - pisał norm andzki hrabia z czasem gubi szersze perspektywy, ba, wręcz zatraca zdolność myślenia. Nie należy już do siebie samego, ale l o zawodu, który wybrał. Praca zam yka jego ciało i um ysł w granicach powtarzal nych czynności i brak m u woli, wiedzy, energii, by od tej zależ ności się wyzwolić. „Potężniejsza od obyczajów i praw zasada produkcji przemysłowej przywiązała go do zawodu, a częstokroć i do m iejsca, z którego nie m oże się ruszyć. Przydzieliła m u W społeczeństwie pozycję, z której nie może się zmienić. I oto pośród powszechnego ruchu został unieruchomiony” (DA:II: 171). Inaczej rzecz się m a z właścicielami manufaktur. W m iarę postępów industrializacji ich wiedza na temat technik produkcji, zbytu, handlu wzrasta. Przemysł przyciąga nowe, wykształcone osoby zafascynowane zarówno nowymi trudnymi zadaniami, jak i rozmiaram i m ożliwych do osiągnięcia rezultatów. Horyzonty właścicieli stale więc się rozszerzają, podczas gdy um ysł robot nika się zacieśnia. Upodabnia go to stopniowo do zwierzęcia; tymczasem kapitalista (tego słowa Tocqueville nie używa) zaczy na przypominać zarządcę wielkiej domeny. Między obu warstwa mi tworzy się krzycząca przepaść, „właściciel i robotnik nie m ają ze sobą nic wspólnego” (11:171). W warstwie industrialnej, pi sze de Tocqueville, ludzie coraz bardziej się różnią, a w całej społeczności - coraz bardziej upodobniają się do siebie. Ośrodki industrialne to - jego zdaniem - małe społeczności istniejące w ramach wielkiego społeczeństwa, w którym generalnie nierów ności maleją. Jest to stwierdzenie sprzeczne z tezami l i # tylko ówczesnej lewicy, która - na odwrót - dostrzegała nierówności w wielkim społeczeństwie zdominowanym przez konflikt prze-
10
Paweł Śpiewak
mysłowy, a równość co najwyżej w małych, tradycyjnych wspól notach. Tocqueville odmawia bogatym zdolności do tworzenia wspól noty. Arystokraci przemysłu podobno łatwo porzucają swoje in teresy, by zacząć robić coś nowego. Dlatego - sądzi - nie po wstaje spajająca burżuazję klasowa, obyczajowa, polityczna świadomość. „Nie istnieje klasa bogatych, ponieważ nie łączy ich wspólny duch ani wspólne cele, ani tradycje czy widoki na przyszłość” (11:172). Przekonanie zaiste zadziwiające, które, śmiem sądzić, okazało się niezbyt trafne. Jeżeli bogaczy coś łą czy, to chęć zysku, potrzeba zaspokajania nowych potrzeb oraz bezwględność, która doprowadza do biedy i ogłupienia robotni ków (II: 173). O wspólnocie interesów i nawyków tych ostatnich Alexis de Tocqueville nawet nie wspomina, choć przedstawia wystarczająco dużo powodów, by sądzić, iż tego rodzaju wspól nota ma szansę się narodzić i że mogłaby z czasem odegrać zna czącą rolę polityczną. Wystarczające uzasadnienie dla takiego wniosku czytelnik sam łatwo w książce odnajdzie, ale tego ro dzaju konkluzji pisarz nie formułuje. Biorąc pod uwagę treści obecne w innych pismach powsta łych przed rokiem 1848, można dojść do wniosku, że większe niebezpieczeństwo dla porządku, dla politycznej kultury, ducha czasów upatruje Tocqueville w klasie zwanej przezeń średnią, w przemysłowej arystokracji niż w proletariacie. Marność ich mentalności (oraz ideologii) wydawała mu się zdumiewająca, a egoizm niebezpieczny. Ich obojętność dla losu ubogich - za dziwiająca. Nawet wówczas, gdy Tocqueville pisał Raport o pauperyzmie, nie wierzył, że ubodzy robotnicy przemysłowi i bie dacy (kategoria najczęściej obejmująca ludzi bez stałej pracy, często bez stałego miejsca zamieszkania) dysponują siłą, która mogłaby destablizować porządek społeczny. Zresztą problem nędzy miał za typowo brytyjski. Ta choroba nie dotarła, jego zda niem, na kontynent, również mało znana była we Francji. Zapewne na obraz arystokracji przemysłowej miał wpływ bezpośredni ogląd wielkich miast przemysłowych: Birmingham, Manchesteru. Wiosną 1835 roku Tocqueville zobaczył miasto robotników gnieżdżących się w piwnicach, chatach, ruderach wzdłuż cuchnących rzek. Widział ludzi poruszających się
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
11
w wiecznym błocie, pracujących za bardzo niskie czy malejące pensje, z których ledwo można przeżyć. Pracują tam, pisał, wszy scy: mężczyźni, kobiety, dzieci. Czas pracy nie jest uregulowa ny. „Spójrzcie w górę i wokół siebie, a zobaczycie potężne sie dziby przemysłu. Usłyszycie hałas pieców, gwizd pary [...] Owijają ich w stałej mgle; tutaj jest niewolnik, tam jest pan; tam bogactwo niewielu, tutaj nędza większości, tutaj zorganizowany wysiłek tysięcy, by produkować, dawać zysk jednemu człowie kowi [...] Tutaj słabość człowieka wydaje się jeszcze bardziej od czuwalna, jest jeszcze bardziej bezradny niż w głuszy; tutaj skutki, tam przyczyny” (JE 107). Obraz jest przerażający. Obserwator, aby spotęgować dosadność swej wypowiedzi, sięga do języka greckiej mitologii. Wi dzi przed sobą rzekę Styks i Hades, po którym poruszają się na wpół żywe istoty. De Tocqueville dostrzega pomieszanie postę pu z nędzą, rozwoju cywilizacji z przerażającą dzikością. Pora żająca bieda stanowi, jak można sądzić, nieuchronną, nieusuwalną i narastającą część nowoczesnej gospodarki. Tego rodzaju nędzy poza Wielką Brytanią Tocqueville nie spotkał, choć, jak pisze, poziom życia w Portugalii czy niektórych regionach Francji mógł być często niższy. Jednak rozdrobnienie własności ziemi na kon tynencie łagodzi konflikty, w Anglii zaś koncentracja własności w rękach jednej, wąskiej klasy kwestię nędzy zaostrza. W liście do kuzyna, hrabiego de Mole z Londynu w 1835 roku Tocqueville pisał o antagonizmie klasowym tak ostrym, jak w żadnym innym kraju. Antagonizacji sprzyja łączenie się klasy właścicieli wokół wspólnego celu - obrony swojego stanu po siadania, poza tym podziały mają też podłoże religijne. Bogaci należą do innego niż biedacy kościoła. Pierwsi - do anglikań skiego, drudzy - do kościołów odszczepieńczych (Listy 11:8). Rozważania o amerykańskich zwyczajach, literaturze, ambi cjach, monotonii i ruchliwości, dobrych obyczajach, wychowa niu dziewcząt zamyka rozdział 21 (część IV poświęcona wpły wowi demokracji na obyczaje, tom II) o znaczącym tytule Dlaczego wielkie rewolucje stają się rzadkością. (Tocqueville brał pod uwagę różne tytuły tego rozdziału; przygotowując książkę, zapisał między innymi takie propozycje: Namiętności rewolucyjne pośród ludów demokratycznych oraz Dlaczego Amerykanie mają
12
Paweł Śpiewak
tyle innowacji i tak niewiele rewolucji. Ostateczny wybór tytułu jest wielce wymowny). Rozdział ten był zapewne dla autora wyjątkowo ważny, sko ro poprzedzony został prośbą do czytelników o szczególną kon centrację i zastanowienie przy jego lekturze..* Fragment ten zresz tą przeznaczony został do druku jeszcze przed publikacją całej książki, jako osobny esej w nader prestiżowym piśmie „Revue des deux mondes”. Tocqueville liczył zapewne, że tekst trafi w ten sposób także do tych czytelników, którzy być może nie będą mieli okazji zapoznać się z kolejnym tomem jego amerykańskich $§#* ważań. Krok ten był chyba nie tyle formą reklamy książki, ile wyrazem przekonania autora, że oto doszedł do ważnych i ory ginalnych wniosków, które stoją w sprzeczności z dominujący mi opiniami ówczesnych, przede wszystkim tradycjonalnie na stawionych myślicieli. Wszak esej ten zapowiadał nie tyle — przewidywane przez konserwatystów - jakościowe zmiany, spu stoszenia duchowe, sekularyzację, jakie rewolucja może przy nieść, nie tyle zapowiadał podważenie społecznego i moralnego porządku cywilizowanego świata, nie tyle wyrażał obawy przed brutalnością oraz nienasyconymi apetytami rewolucjonistów, ile ostrzegał przed stagnacją umysłów, obyczajów, stagnacją bliską paraliżowi woli i inteligencji. Demokracja miała prowadzić nie tyle do rozbicia wspólnoty wiar i tradycji, do ateizmu, konflik tów, co do słabości jednostek oraz do odebrania ludziom wszel kiej potrzeby zmian. i Nasuwają się w tym miejscu dwie oczywiste uwagi. Po pierw sze de Tocqueville uchodzi słusznie za fantastycznego prognostę. Przewidział wojnę domową w Stanach Zjednoczonych mię dzy Północą i Południem, zapowiedział kolonizację Ameryki w kierunku Pacyfiku i sformułował znaną później teorię zachod niej granicy; uważał, że biali niemal zupełnie wyniszczą Indian, przewidywał zjednoczenie Niemiec dokonane mocą pruskiego żołnierza, był zdania, że przyszły wiek doprowadzi do osłabie nia mocarstwowej pozycji Wielkiej Brytanii, a decydującego znaczenia nabierze globalny konflikt między Rosją i Ameryką, a przede wszystkim świetnie opisał ducha demokratycznego in dywidualizmu oraz egalitaryzmu, zapowiedział nadejście centra listycznego, zbiurokratyzowanego państwa. Tymczasem hipote-
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
13
za dotycząca ducha i wydarzeń rewolucyjnych wydaje się - nie tylko na pierwszy rzut oka - całkiem nietrafiona zarówno w per spektywie kilku następnych lat, jak i następnych pokoleń. Jej autor nie zapowiadał ani rewolsąji socjalistycznych, ani tym bardziej narodowo-socjalistycznych. Jak większość XIX-wiecznych my ślicieli, nie znał pojęcia nacjonalizmu. Hipoteza Tocqueville’a o końcu rewolucji wydaje się - o czym - nieprze konująca, gdy przypomnimy znamienne zdanie z omawianego tomu, w którym powiada on, że rewolucje w demokracji są o tyle bardziej niebezpieczne, że mogą stać się rewolucjami permanent nymi, a nawet, można rzec, wiecznymi. Akurat to zdanie dosko nale wpisuje się w prognozy już z roku 1848 oraz w dzieło po święcone rewolucji 1789 roku. Jednak - i to jest druga z uwag — już pod koniec 1847 roku, a szczególnie dobitnie w styczniu 1848, Tocqueville, przewidując nadejście nowej rewolucyjnej fali, po rzucił prognozę z roku 1840, czy może zapomniał o niej. Trudno orzec, czy przewidywał wtedy ostatnią z rewolucji, czy raczej zapowiadał nadejście nowej fali krwawych wydarzeń. Zacznijmy od analizy rozdziału o rewolucjach z drugiego tomu Demokracji w Ameryce. Jak już pisałem, fragmenty poprze dzające rozważania Tocqueville’a o kresie rewolucji mają za zasadniczy temat powszechną namiętność do dobrobytu. Stosow nie do tego—sądzi autor - kształtuje się właściwa nowej epoce hierarchia cnót. Ciriiteii są cnoty kooperatywne. Honor oznacza pracowitość, a nie obronę czci własnej grupy, najważniejsze zaś jest to, że moralność zatraca swój grupowy, kastowy charakter. Przedmiotem rozważań etycznych staj# A jednostka fenkąjooiK jąca poza społecznymi uwarunkowaniami. Tocqueville pisze, że wszystkich, bez względu na społeczne położenie, dzieje rodzin, edukację obowiązywać będą te same zasady, a te same zasady sto sowane przez różnych ludzi w bardzo odmiennych sytuacj ach z na tury rzeczy muszą być nader ogólne, proste i pozbawione głębi. Etyka ulegnie uproszczeniu i zostanie sprowadzona do kilku ra cjonalnych postulatów. A - jak pisał Tocqueville - człowiek są dzi, że udowadnia swą wielkość, upraszczając cele i środki. Jed nak - dodaje - cel Boga jest prosty, ale Jego środki różnorodne. W sferze obyczajowej w przyszłości mają zaniknąć wielkie ambicje, co oznacza tylko, że zdominują nas nieduże, ale żarli-
14
Paweł Śpiewak
we, hałaśliwe i trwałe ambicyjki. Wygra potrzeba i chęć natych miastowego użycia. Wpłynie to na zmianę perspektywy czasu, w jakiej będziemy ujmowali swoje własne oraz zbiorowe istnie nie: umiłowanie teraźniejszości sprawi, że na plan dalszy zejdzie myśl o minionych i przyszłych pokoleniach. Wniosek nasuwa się sam: wielkość uleci z naszego świata. A wielkość w polityce i w filozofii, wielkość w literaturze dla Alexisa de Tocqueville’a znaczy bardzo wiele. Organizuje w za sadniczym wymiarze - skłonny byłbym sądzić - jego wizję po lityki zagranicznej. Za wielkie i godne wyjątkowej oceny ma on wszelkie działania prowadzące do dominacji białej kultury nad Chińczykami i Arabami. Z najwyższym uznaniem wypowiada się, co dzisiaj wydaje się zaskakujące, o brytyjskiej wyprawie na Pekin, oraz o francuskich staraniach, by przejąć kontrolę nad Maghrebem. (Akurat ta kwestia bardzo go zajmowała w jego pra cach parlamentarnych). Jak można wnosić, triumf kultury zachod niej był w jego mniemaniu dobry i uzasadniony. Na temat wojny z Chinami w liście z 12IV 1840 roku pisał do H. Reeve’a: „Jest te wielkie wydarzenie, szczególnie wtedy, gdy pamiętamy, że jest to tylko ostatnie ogniwo w długim łańcuchu wydarzeń podobne go rodzaju, ktfe# stopniowo wypychają Europejczyków dalej i stopniowo podporządkowują innych ich władzy czy wpływom. To dzieje się obecnie, choć tego nie zauważamy. Jest te zjawi sko kolosalne i bardziej niezwykłe niż ustanowienie rzymskiego cesarstwa. Mam na myśli podporządkowanie czterech części glo bu p ra ż jedną. Nie myślmy źle o naszych czasach i nas samych. Ludzie są mali, ale wydarzenia wielkie’*(Listy 11:54). i ł Wielkości brakuje współczesnym mu politykom. Gdy Tocqueville we wstępnych słowach opisywał panowanie króla Ludwijjft Filipa, podkreślał przede wszystkim nudę, egoizm, małość ówczesnej polityki, lij uosobieniem był król, który choć pocho dził z najlepszej rodziny europejskiej, posiadał typowe dla burżuazji cechy: „był ludzki, ale nie wrażliwy, zachłanny, łagodny; żadnych hałaśliwych namiętności, żadnych rujnujących słabości” (W:6). Umysł - pisał - miał wyborny, ale „nastrojony wyłącznie utylitarnie i wypełniony taką pogardą dla prawdy oraz taką nie wiarą w cnotę, że przytępiało to jasność jego umysłu” (W:6). Jego mowy to „zalew gotowych frazesów wygłaszanych z fałszywą
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
15
i przesadną gestykulacją, wielki wysiłek, aby wydać się wzru szonym” (W: 10). Zauważał starczą nieudolność władcy, która od bierała mu wiarygodność i przewidywalność. W państwie rządzonym przez Ludwika Filipa brakowało przede wszystkim życia politycznego. Rosnąca korupcja, intrygi zastąpiły cnoty publiczne (PP:95). Wszystko działo się w obrę bie jednej klasy i tylko jej interesy były brane pod uwagę, nie było więc przedmiotu walki. Panował duch jedności, a raczej jednolitości, bo wszystkie prawa, władza, wpływy, honory sku piły się w ramach skrajnie wąskiej klasy, która istniała sama dla siebie i czuła się całym narodem. Debatom politycznym brako wało pasji, oryginalności i realności. „Dziesięć lat spędziłem w towarzystwie znakomitych umysłów, które podniecały się bez przerwy, nie mogąc się rozpalić, które wysilały całą swoją by strość, żeby wynaleźć jakieś poważne przedmioty sporu i nie potrafiły ich znaleźć” (12). Rewolucja wyniosła zaś na scenę polityczną „roje szkodli wych pigmejów” i nikt już nie był w stanie opanować chaosu. „Jeśli w ciągu kilku najbliższych miesięcy nie spadnie z nieba jakiś wielki człowiek, żeby nas wydobyć z obecnej sytuacji, oba wiam siąslfeiie unikniemy gorzkich doświadczeń anarchii, wojny domowej o rujnujących skutkach” (Listy 11:90). Cały słownik czy - jak się dzisiaj powiada - kod Wspomnień pisanych w roku 1850 pozwala odczytać napięcie między mało ścią -petitesse klasy rządzącej i wielkością - grandeur, do któ rej człowiek polityki powinien aspirować. Klasę średnią stać tylko na stworzenie ustroju małych idei i ograniczonych, hałaśliwych pragnień. Tocqueville docenia siłęburżuazji, ale nie ceni jej idei, dostrzega jej sprawność, ale m ają za klasę chciwców - opisuje ją sardonicznym, kpiącym tonem, tworząc obraz bliski karyka turze. Trudno momentami rozstrzygnąć, czy układa satyrę na klasę średnią, ciy też na serio wymienia jej cechy. Z pewnością nie ukrywa odrazy, niemal wstrętu, za którym czasem można od kryć jego klasowe przesądy. Nie miał jednak poczucia własnej wyższości, raczej świadomość odrębności „Prawda, że moje uro dzenie i świat, w jakim mnie wychowano, były mi wielkim uła twieniem, którego nie posiadali inni. Jeśli bowiem francuska szlachta przestała tworzyć klasę, to pozostała czymś na kształt
16
Paweł Śpiewak
masonerii, której członkowie nadal wzajem sie rozpoznają dzię ki nie wiem jakim niewidocznym znakom [...]” (W:254). Warto w każdym razie podkreślić, że omawiając rolę robotników, a na wet socjalistów, autor nie ucieka się do kpin i złośliwości. Ich traktuje z dystansem, obawą i zarazem z powagą. Gdy w tomie O demokracji w Ameryce autor posługuje się słowem „rewolucja”, chodzi mu zapewne o dwa nietożsame, ale ściśle ze sobą powiązane zjawiska: po pierwsze o ducha (esprit revolutionnaire) oraz ideologię rewolucyjną, po drugie - o gwał towne, zwykle krwawe wydarzenia polityczne rozpoczynające społeczną transformację przede wszystkim w kierunku równo ści. Duch rewolucyjny oznacza dlań łącznie dążność do szybkich zmian, niecierpliwość, wygórowane i nierealistyczne oczekiwa nia* tyrańskie skłonności, lekceważenie dla ustalonych praw, roz budzenie brutalnych namiętności. Ten duch istnieć może nieza leżnie od rewolucyjnych wydarzeń, acz z chwilą wybuchu ożywia i zaraża tysiące ludzi. Gdy Tocqueville mówi „wielkie rewolu cje”, z pewnością nie chodzi mu o wielkość moralną czy ducho wą ideologii czy ó jakieś konkretne wydarzenia, ale o zmiany w swojej skali i konsekwencjach decydujące dla losu narodu czy nawet kultury. Wielkie rewolucje, których paradygmatycznym wzorcem pozostaje Wielka Rewolucja Francuska, obejmują cały zakres ludzkich urządzeń: od kwestii władzy, własności po religię i dominujący system wartości. Zwykle wiążą się z przemo c ą ludowym zrywem, dyktaturą terrorem, ale bywają i takie, które niewiele mają wspólnego ze wspomnianym politycznym teatrum. Coś takiego zdarzyło się za życia Alexisa de Tocquevil le’a, gdy w latach trzydziestych XIX wieku Brytyjczycy zakaza li handlu niewolnikami. To, czego chrześcijaństwo nie było w sta nie dokonać przez niemal dwa tysiące lat swojego istnienia, jednego dnia uczynił brytyjski parlament oraz król Wielkiej Bry tanii. Osiemset tysięcy ludzi uzyskało wolność. Setki milionów franków z podatków państwa trafiło w postaci rekompensat do byłych handlarzy i właścieli niewolników. Duch demokracji - rozumuje Tocqueville - nie sprzyja re wolucji z kilku powodów, co nie znaczy, że demokracje są na nie odporne i że nie może do nich dojść wbrew oraz mimo zapa trywań i woli przeważającej liczby obywateli. Wielkie rewolu-
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
17
cje w ydają się jednak m ało prawdopodobne po pierwsze dlate go, że w strukturze społecznej państwa demokratycznego dom i nuje klasa średnia, zwana też m asą „identycznych ludzi”. Nie ma w niej „rasy ludzi biednych, tak i nie m a rasy ludzi bogatych”!#" (11:265) K ażdy w niej coś posiada, t e s t y doszedł do swego m a jątku w ielkim wysiłkiem , nieustannym zabieganiem, każdy jest do swej w łasności najgłębiej przywiązany. Tracąc dorobek ży cia, w jakim ś sensie traci siebie. Dlatego ludzie boją się rewolu cji i niem al nikt nie wierzy, że m ógłby coś na niej zyskać, wie za to dobrze, że w sytuacji krwawego konfliktu ryzykuje wielkimi a bolesnymi stratami. Dlatego pozytywny wpływ na utrzymanie spokoju społecz nego m a rozproszenie w łasności.M il sprzyja m u natom iast kon centracja własności w rękach niewielu i głębokie podziały spo łeczne, które dostrzega w Irlandii oraz po części w A nglii; Francja, jego zdaniem, dzięki poprzednim rewolucjom doprowa dziła do rozproszenia własności chłopskiej i tym samym przy w iązała lud do idei ładu oraz porządku. Spokojowi społecznemu służy też rozproszenie majątków ruchomych. Istnienie klasy średnięj stabilizuje układ społeczny.4 to argument wzięty % w eem z mało łubianego przez Tocqueville’a Arystotelesa. Argument, nawiasem mówiąc, polityczny, bez związku z gospodarczymi postulatami liberałów. Po drugie, przeciętny obywatel m a dość zawężone ambicje i perspektywy. „Gwałtowne pasje polityczne nie im ają się ludzi całą duszą oddanych pogoni za dobrobytem. ESty zapał obraca się ku małym sprawom i nie starcza go na wiele” (11:267). Skłon ność do bogacenia się odwodzi ludzi od zajmowania się rzeczą publiczną, sprzyja izolacji i obojętności dla wspólnego dobra. Prowadzi do zaniku zm ysłu politycznego i potrzeby współdzia łania. Człowiek w takiej sytuacji „chętnie zamyka się we włas nym dom u i zapom ina o życiu politycznym” (11:269). W demo kratycznych społeczeństwach brakuje wielkich namiętności i nie Spotyka się wybitnych obywateli. Ale te same skłonności nie sprzyjające wolności politycznej: kult pieniądza, zawiść, aspo łeczny indywidualizm m ają również pozytywne skutki: odsuwa j ą ludzi nie tylko od polityki, ale również od myśli o rewolucji, spiskowaniu, insurekcji. Atrofia zmysłu politycznego okazuje się
18
Paweł Śpiewak
całkowita. Połączenie politycznej bierności z mnogością małych ambicji sprawia, źe panuje rzeczywisty spokój. Dzięki temu uni kamy zła obecnego w każdej rewolucji, ale też zapominamy o wielkości i powołaniu do politycznej wolności. Po trzecie, ludzie demokracji postrzegają świat z podobne go punktu widzenia, mają zbliżone skłonności intelektualne. Masy ulegają jednakowym przekonaniom i mocno przy nich obstają. Problemem staje się pewna ospałość czy konserwatyzm poglądów. Generalnie ludzie nie zmieniają szybko swoich mnie mań. Pozostają przy nich, wierzą w to, co podpowiada im więk szość. Nie są skłonni wierzyć jednemu człowiekowi, nowato rowi, nie dają się skusić nagłym porywom czy modom. „W takich społeczeństwach nagłe rewolucje intelektualne przy trafiają się zatem rzadko” (11:271). Trudno im ulec presji, czy - j a k byśmy powiedzieli - charyzmie jednego człowieka, ślepo go słuchać i mieć za przewodnika. (O, jakże boleśnie mylił się Tocqueville!). Ludzie demokracji są mało ciekawi świata i tego, co dzieje się z dala od nich, nie są zainteresowani sprawami abstrakcyjnymi: filozofiami, ideologiami, religijnymi spekula cjami. Są nastawieni do rzeczywistości praktycznie, utylitarnie. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest atrofia intelektu, być może nawet zbiorowa głupota. Paradoksalnie, zamiast groźnych rewolucji, których się boją liberałowie i konserwatyści, zamiast anarchii poglądów, zamiast szybkich, nieprzewidywalnych zmian czeka nas epoka „stabil nych poglądów”, w której wygra „tchórzliwe upodobanie do doraźnych korzyści”, a ludzie „każdą innowację i teorię będą mieli za zło i niepotrzebne zamieszanie”, umysły zastygną „w tych samych i raz na zawsze ustalonych instytucjach, przesą dach i obyczajach, powstrzymując rozwój rodzaju ludzkiego” (11:275); zasklepią się w jałowej kontemplacji drobnych proble mów, przestaną tworzyć nowe idee. Zaniknie sama potrzeba ruch liwości oraz samodzielności duchowej, ulotni się potrzeba wol ności i pozostanie tylko marzenie o jedynej, opiekuńczej i wszech stronnej władzy państwa. W pytaniu o rewolucję chodzi więc nie tylko - jak chcieli kontrrewolucjoniści, tradycjonaliści, ultramontanie, a także po zytywiści z kręgu Saint-Simona oraz Comte’a - o zagrożenie
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
19
terrorem, o destrukcyjne dla ładu społecznego skutki utopijnych projektów, o zerwanie ciągłości, o rozbicie porządku i dawnych hierarchii; paradoksalnie pojawia się przed nami innego rodzaju zagadnienie: czy przyszłość świata jest już domknięta i w tym sensie przewidywalna, i czy czeka nas w mniej lub bardziej od ległej przyszłości pojawienie się nowej rasy ludzi, niezdolnej do odczuwania większych emocji, tworzenia idei, gotowych biernie znosić swój los. Pytanie dość dramatyczne: czy wygra tępy i ma łostkowy duch klasy średniej, czy też ożywią się kiedyś namięt ności polityczne? Spór zdaje się wykraczać poza prostą opozycję wolności politycznej i despotyzmu, państwa prawa i państwa po zbawionego reguł i porządku. Chodzi o to, czy demokracja, nie tylko w wydaniu amerykańskim, nie okaże się epoką finalną ludz kości. Ta akurat obawa niewiele ma wspólnego z popularnym w XIX wieku progresywizmem i utopizmem, łączy sie raczej z głę boko pesymistyczną wizją demokracji, która zastygnie i zatraci zdolność do zmiany. Wiga to nie tak odległa od zarysowanej przez Johna Stuarta Milla w eseju o wolności kilkanaście lat później. Każdy, kto dotarł do ostatniej części Demokracji w Ameryce, wie, że jej iftfor widział w przyszłości nie tylko centralizm, wszechpotężne, nadopiekuńcze państwo, ale również posłusznych władzy poddanych, którzy porzucili zarówno idejft wolności, j ak i odpowiedzialność za siebie samych, gotowych do wypełniania nakazów władzy. Jednostki popadną w stan ostatecznej zależno ści i słabości. Utraciwszy wiarę w wolność, „w głębi serca już wielbią pana, który ma wkrótce nadejść” (11:340). Pisząc o kon sekwencjach centralizmu, Tocqueville dodawał: „W ten sposób wolną wolę ludzką czyni z każdym dniem bardziej nieużyteczną i sprawia, że przestaje się ona objawiać. Ogranicza jej teren dziatlńfl, stopniowo pozbawiając człowieka nawet samego siebie (11:329), Obraz zarysowany przez pisarza dotyka już samych pod staw antropologicznych. Jego romantyczne przekonania, jego wizja grandeur w poli tyce, jego dobre mniemanie o wolności, a przede wszystkim Pascalowska wiara i Pascalowska wizja człowieka nie pozwalały mu pogodzić wSąw. triumfem takiego społeczeństwa demokratyczne go, nawet jeśli miałby on oznaczać, że nie będzie więcej rewolu cji. Nie chodziło o to, czy rację mają konserwatyści czy postę-
20
Paweł Śpiewak
powa lewica, o wybór między porządkiem a chaosem, (jak chcą niektórzy) czy między dogmatyzmem a sceptycyzmem. Stawką było to, czy pozostanie w nas poryw ku wielkości, budujące na miętności - czy też nasze społeczeństwa, a z nimi nasze dusze wyjałowieją, skarleją i zamkną każdego z nas w samotności swe go serca. Rok 1848 przyniósł idee i wydarzenia, które stały w sprzecz ności z dotychczasowymi prognozami Alexisa de Tocqueville’a. Na posiedzeniu Zgromadzenia Narodowego z 2 9 1 zapowiedział nadejście rewolucji, i to rewolucji nowego typu, w której namięt ności polityczne ustąpią przed socjalnymi. Podważone zostaną nie tyle i nie tylko obecne prawa wyborcze, obyczaje rządowe, przywileje jednej klasy, zakwestionowany zostanie nie tylko ten lub inny rząd, ale zakwestionowane zostaną podstawy cywiliza cyjne zawarte W idei własności prywatnej. ,,C5zyż nie słyszycie, jak ciągle wśród nich się powtarza, że wszystko, co znajduje się ponad nimi, jest niezdolne i niegodne nimi rządzić; że dotychcza sowy rozdział dóbr w świecie jest niesprawiedliwy; że włas ność opiera się na podstawach, które nie są sprawiedliwymi?” (W: 16). Dopełni się proces, który Tocqueville zapowiadał w ma nifeście zatytułowanym O klasie średniej i o ludzie ogłoszonym w październiku 1847 roku: walka polityczna przyjmie postać wal ki klasowej. Linie podziału same się uproszczą. Nastąpi starcie mię dzy tymi, którzy posiadają i nieposiadającymi. „Wielkim polem bitwy stanie się własność, zaś główne kwestie polityczne będą się rozgrywać wokół mniej lub bardziej głębokich modyfikacji praw posiadaczy” (W: 15). Język Marksa i język Tocqueville’a za brzmiały w tym momencie niemal identycznie. Oto pojawiało się na scenie historycznej nowe zjawisko. Rodziły się nowe namięt ności; ich znakiem szczególnym był nieznany wcześniej postu lat zniesienia własności prywatnej. Za nim stała doktryna socja lizmu i to właśnie socjalizm nadał pierwszym miesiącom paryskiej rewolucji 1848 roku jej styl i charakterystykę (W:90). Socjalizm zapowiadał koniec pewnej cywilizacji oraz wyczerpa nie możliwości dotychczasowego porządku społecznego. Klasa nie jest kategorią obcą pismom Tocqueville’a, choć w tomach poświęconych demokracji posiada specyficzne znacze nie. Klasę łączy wspólne położenie prawne, którego częścią może
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
21
być własność. We W spomnieniach pojęcie to ma już sens bliż szy temu, jaki nadawał mu Marks w 18 B rum aire’a Ludw ika Bonaparte. Wiąże się ze stanem posiadania, pozycją ekonomicz ną, własnością środków produkcji. Odpowiedzialność m wybuch rewolucji ponoszą - twierdził hrabia - nie tyle poszczególni ludzie, ministrowie, nawet nie król Ludwik Filip, ale klasa jako całość, w tym wypadku klasa zwa na średnią (konkretnie - wielka burżuazja). Klasa, która straciła zdolność rządzenia. „Kiedy przychodzi mi szukać w różnych epokach, u różnych ludów, jaka była rzeczywista przyczyna, która doprowadziła do ruiny klasy rządzące [...] wierzcie mi, iż przy czyną rzeczywistą, przyczyną sprawczą, która powoduje utratę władzy przez ludzi, jest to, że stali się niegodni jej sprawować” (W: 17). Duch tej klasy - o czym już pisałem - stał się duchem rządów. Był to duch aktywności i przedsiębiorczości, „często egoizmu bez poczucia przyzwoitości”, „mierność, które czyniły rządy pozbawionymi wielkości i cnoty” (W:5). Przez swoje wady burżuazja stała się niezdolna i niegodna rządzić (W: 18). Nie tyl ko nie dopuszczała ludu do głosu W sprawach publicznych, ale nie słyszała niczego poza własnymi opiniami. Wady burżuazji francuskiej były oczywiste, ale czym innym jest wskazanie przy czyny rewolucji, opisanie klasowych przesądów francuskich burżua, a czym innym - można sądzić - odkrycie języka i pro gramu buntu społecznego. Proces zmian zaczął się od kampanii bankietów brganizowaię j przez opozycję w ówczesnym żargonie zwaną centrolewicą i lewicą. Tocqueville nfe chciał wesprzeć akcji Odillon Barrota i Louisa Thiersa (których nazywa na wpół pogardliwie czystymi politykami) z kilku powodów. Jednym z nich była mocno korup cyjna atmosfera. Thiers kaptował zwolenników, obiecując posa dy w przyszłej administracji, którą zamierzał kierować. Ale był też powód ważniejszy. Tocqueville obawiał się, ze tego rodzaju polityka albo zamknie się w obrębie klasy średniej i antagonizm między klasami wzrośnie, albo opozycji Uda się podburzyć lud, a wtedy nikt nie będzie mógł przewidzieć, dokąd całe to zamie szanie doprowadzi. Zarzucał więc politykom opozycji brak od powiedzialności i niedowład wyobraźni. Udowadniał, że są nie godni rządzić. Zarzuty są po wielekroć powtarzane na kolejnych
22
Paweł Śpiewak
stronicach Wspomnień. Dziennikarze i przywódcy partii radykal nej, którzy uważali rewolucję za przedwczesną, w czasie ban kietów zmuszeni byli rozbudzać buntownicze namiętności i wy głaszać rewolucyjne mowy. Skądinąd tak się właśnie staje historia - powiedziałby hrabia. „Wiele lat trzeba przeżyć wśród stron nictw, wewnątrz tego wirowiska, w jakim się poruszają, ażeby pojąć, do jakiego stopnia ludzie tam się wzajem popychają poza swe własne zamierzenia i jak los tego świata postępuje skutkiem czynów, lecz często wbrew pragnieniom tych wszystkich, co go współtworzą, podobny w tym latawcowi poruszanemu przeciw stawnymi działaniami linki i wiatru” (W:33). Nieznani mu nie mieccy myśliciele pisali w takim kontekście o chytrości rozumu historycznego, nieprzewidywalności dziejów, ograniczeniu per spektyw ludzkiego rozumu. Adam Smith tworzył metaforę „nie widocznej ręki”. Nikt, kto bankiety organizował, a też nikt z rzą du nie spodziewał się, jak krucha okaże się lipcowa monarchia. Upadła bez jednego wystrzału, jakby pod ciężarem własnej nie udolności i marności. Początkiem było posiedzenie Zgromadzenia z 23 II, na któ rym pan Guizot krokiem pewnym ,Jak nigdy, z najbardziej wy niosłą miną, na jaką go stać,w milczeniu kroczy przejściem i wcho dzi na trybunę, zadzierając głowę, by nie wyglądało jak ją spuszcza” (W:37-38) i oznajmia, że król powierzył panu Mole utworzenie gabinetu (pan de Mole był bliskim krewnym Alexisa de Tocqueville’a). W sali wybuchł rwetes. Zgromadzeni politycy poczuli się dotknięci w najczulszych punktach swoich interesów. Tracili właśnie fortuny, widoki na kariery synów, posagi dla có rek. „W duchu porównywałem tych wszystkich ustawodawców do sfory ogarów oderwanych od zdobyczy z na wpół pełnymi pyska mi” (W:39). Nigdy - pisał de Tocqueville - nie był świadkiem takiej coup de theatre (polskie tłumaczenie jest w tym miejscu niewyba czalnie płaskie; znajdujemy tu.s&nnulawanie o zmianie dekoraijĘl Autor ogląda przedstawienie, w którym wszyscy grają życio we role, ale w sposób nieznośnie prosty i przewidywalny, nigdy nie zapominając o dawce patosu, histerycznych gestach, i słowach pełnych uniesienia. Takie przedstawienie można oglądać, ale trudno ich aktorom wierzyć czy się z nimi utożsamiać. To nie jest trage dia. To tragikomedia powoli ustępująca taniej farsie.
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
23
O wybuchu faktycznej rewolucji zawiadomiła wychodzące go z sypialni Tocqueville’a zapłakana kucharka, która zawodząc i bełkocząc, rano 24 lutego 1848 roku wykrzyczała, że rząd ka zał masakrować biedny lud. Natychmiast, jak wspomina hrabia, wyszedł na ulicą i poczuł po raz pierwszy, „że oddycham na ca łego atmosferą rewolucyjną”. Cóż za wspaniała ironiczna opo wieść, spotkanie wielkości wydarzeń ze śmiesznością czy trywial nością życiowych sytuacji. Nie sposób w takich okolicznościach grać roli herosa czy szlachetnej ofiary, chyba że komuś bliska jest kariera hipokryty czy kabotyna. Ale najważniejszym bohaterem wydarzeń byli, ku zaskocze niu ówczesnego świata, socjaliści 1 iicjalizm. Fakt nie powinien był nikogo zaskoczyć w stopniu, w jakim to się stało, powiada Tocqueville, który, nim wybuchła rewolucja, znał chyba całkiem nieźle pisma socjalistów. Cytował w swoich mowach parlamen tarnych Babeufa, Proudhona, Saint-Simona, Fouriera, Blanca (ale już nie niemieckich socjalistów, o których nigdzie nie wspomi na; nie sądzę, by wiedział cokolwiek o pismach Karola Marksa czy Fryderyka Engelsa). Wszak wydarzenia ostatnich sześćdzie sięciu lat - pisał - szykowały rewolucję socjalną. Od kilku po koleń lud „rósł i nieustannie podźwigał swą kondycję, nieustan nie powiększało się jego oświecenie, pragnienie i możliwości? Wzrastał również jego dobrobyt, lecz mniej szybko... Dlaczegóż to klasy biedne, upośledzone, a przy tym silne nie miały pomy śleć o wyjściu z upośledzenia, korzystając z własnych sił?” (W:90). Początkowo klasy biedne szukały naprawy swojego stanu przez zmianę instytucji politycznych, przede wszystkom ordy nacji wyborczych, ale los ludu niewiele przez to się zmienił. Z czasem lud odkrył, że krępują go nie tyle urządzenia politycz ne, ile „niezmienne prawo własności. Ten jeden przywilej pozo stał jako główna przeszkoda dla równości pomiędzy ludźmi, ja wiąc się jako jedyny przejaw nierówności” (W:91). Prawo własności jest tu nazwane archaicznym przywilejem z czasów arystokratycznych, jedynym żywym znakiem trwałości zobowią zań wobec dawnych czasów. Własność nie jest traktowana przez de Tocqueville’a jako liberalny dogmat. Nie jest pomyślana jako jedno z praw naturalnych. Nie jest tylko pierwszym koniecznym
24
Paweł Śpiewak
datum ekonomii politycznej. Jest czymś starodawnym, bez cze go przez wieki społeczeństwa nie mogły się obyć, co je stworzy ło, co określiło nawyki Zachodu. Własność znajduje swoje upra womocnienie w przeszłości, w dawnych i trwałych obyczajach. Socjalizm, podważając ideę własności, nie tylko nie godzi się z rynkiem (choć lekcji liberalnej ekonomii nie znajdziemy w e W spom nieniach), ale wydaje się być dalszym ciągiem demokra tycznej walki z porządkiem arystokratycznym. N a pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że socjalizm jest tylko kolejnym rozwinięciem demokratycznej zasady rów ności, zasady, która od końca średniowiecza stopniowo organi zuje i wyznacza opatrznościowy kierunek stawania się historii Zachodu. Socjalizm obiecujący powszechną równość material ną, znoszący różnice majątkowe i klasowe, byłby w tej perspek tywie ostatecznym wypełnieniem dziejów cywilizacji. Po części do takiego wniosku skłania się we W spomnieniach sam autor, stawiając retoryczne pytanie w mmtfeieisf z października 1847; „Któż nie rozpoznaje w tym (tj. socjalizmie - dopisek mój) naj nowszego symptomu tej starej choroby demokratycznej naszego W & m, której przesilenie być msśm j a f l bliskie?** (W: 15—16). Odpowiedź na to pytanie o związek demokracji z socjalizmem nie jest oczywista. - Socjalistyczne teorie rozpaliły głębokie namiętności, podsy ciły zawiści i wywołały wojnę klas. Odegrały rolę podobną do tej, jg k ą wypełniła filozofia XVIII-wieczna w przygotowaniu, a po tem przeprowadzeniu wielkiej rewolucji francuskiej. W Dawnym ustroju de Tocqueville pisał, że oświeceniowa teoria dawała pro ste, abstrakcyjne zasady. S lm ifp p , literacką nadrzeczywistość, w której „wszystko wydawało się proste i skoordynowane, jedno lite* sprawiedliwe i zgodne z rozumem” (DCfo205). Obca była pi sarzom oświeceniowym praktyka, nie docierało do nich żadne do świadczenie, które mogłoby hamować ich zapały. Śmiałość idei, nieograniczona namiętność i o uogólnień, niczym nie mogły być miarkowane, bo filozofowie nie mieli, nie potrzebowali żadnej praktycznej wiedzy o sprawach państwowych. Nie musieli liczyć się ani z pierwotnym duchem racjonalizmu, ani z tradycją, ani też z mądrością starożytnych. Byli zadufani w sobie, a do tego mieli poczucie moralnej racji. Literaci nie posiadali władzy, majątków,
Alexis de Tocqueville: dem okracja, rewolucje, socjalizm
25
odpowiedzialności i z pewnością nie walczyli o przywieleje dla siebie i swojej grupy. Nie kierowały nimi osobiste interesy - w tym sensie byli altruistami. Chcieli tylko, by wygrały ich idee, a wie rzyli w nie jak dawni męczennicy za wiarę w objawienie. W pierwszych dniach maja 1848 Tocqueville powrócił do Paryża jako świeżo wybrany członek Zgromadzenia Narodowego i zastał setki tysięcy robotników „uzbrojonych, zmilitaryzowanych, bez zajęcia, umierających z głodu, lecz z głowami pełnymi pustych teoryj i chimerycznych nadziei” (W: 117). Do wybuchu czerwco wych zamieszek robotniczych przyczyniła sie „mieszanina zachłan ności i fałszywych teoryj”. Wszystko znowu było proste i łatwe do zrobienia. Tak ja k przed rewolucją 1789, tak w roku 1848 do głosu dochodziła, jak ją nazywał, mentalność literacka. Dotknęła nie tylko akademików, literatów, ale po trosze cały lud, „bo wzię ty w swej masie, francuski lud sądzi bardzo często o materiach politycznych jak literat” (W :®). Mentalność literacka w polityce - j a k to pięknie a złośliwie ujmuje Alexis de Tocqueville - „pole ga na dostrzeganiu bardziej t? P i co kunsztowne i nowe niż tego, cq prawdziwe^ m upodobaniu w tym, co zaciekawiające, bardziej r f ś w tym, co użyteczne, na przejawianiu większej wrażliwości na piękne gesty i słówka aktorów niż na następstwa granej sztuki, na kierowaniu się raczej wrażeniami niż rozumowymi racjami” (W:80). Dodać można j ę i i ^ e : literaci i ich czytelnicy wyjątkową wręcz niechęcią darzą wszelkiej maści nudziarzy, pedantów, uczo nych, ale i dewotki oraz pobożnisiów. Wszak myśl musi być lot na, dowcipna, ironiczna, ma zaciekawiać, ale powinna być niezbyt wymagająca, żartobliwa i jakby nie do końca sprawdzona i trakto wana serio. Trudno się oprzeć wrażeniu, że choć Tocqueville pisał tak o swoim przyjacielu Jean-Jacques’u Amperze i o francuskich intelektualistach, to równie dobrze można odnieść ten obraz do współczesnej polskiej inteligencji, która chętnie myli szlachetność z pustymi gestami 1 barwnymi przymiotnikami, wyżej ceni orna mentykę słowa, retoryczne niż rzeczywistość. Tocqueville twierdzi, że rewolucja nie wynikała z trudnego położenia klasy robotniczej. Jednego ze swoich korespondentów zapewnia w maju 1848 roku, że w żadnym innym kraju robotni cy nie mieli się tak dobrze jak we Francji. Nigdzie indziej nie czekało na nich tyle miejsc pracy. Rewolucja była skutkiem roz-
26
Paweł Śpiewak
przestrzeniania się „chimerycznych idei o związkach między pra cą i kapitałem, ekstrawaganckich teorii o wpływie rządu na rela cje robotnik - pracodawca, następstwem doktryny hipercentralizmu, która przekonała znaczną liczbę ludzi, że do państwa należy nie tylko ochrona przed niedostatkiem, ale także zapewnienie im łatwego, wygodnego życia (Listy 11:87). Ideologowie i ich mrzon ki wygrywali nie tylko z mieszczaństwem oraz burżuazją, ale i z samą rzeczywistością. Karykaturalny, ale całkiem rzeczywisty wyraz symplicystycznej skłonności socjalistycznych teorii znalazł Tocqueville w sło wach młodych służących swego znajomego, deputowanego i eko nomisty Jerome-Adolphe’a Blanqui, skądinąd brata znanego socjalisty. Obiecywali sobie, że po rewolucji będą, tak jak ich państwo, jadali kurze skrzydełka i nosili jedwabne stroje. Dzień po zakończeniu czerwcowej insurekcji modnisia i smakosz zo stali co rychlej odprawieni na w ieś.; Teorii robotnikom dostarczyli szaleńcy. Louis August Blan qui -jed en z liderów socjalistycznych ugrupowań, który spędził trzydzieści sześć lat w więzieniu w imię swoich ideałów - poja wił się 15 maja w Zgromadzeniu. Budził u Tocqueville’a tylko „niesmak i zgrozę”, robił wrażenie istoty, która mieszka w ście kach i przez ple została ukształtowana. Tego samego dnia po sali obrad obnoszono brudnego Louisa Blanca, wymachującego przykrótkimi nogami, autora broszury Organizacja pracy, który żą dał powołania ministerstwa pracy w Rządzie Tymczasowym. Ko lejny bohater socjalistyczny o wyglądzie człowieka, który przed chwilą przeszedł atak epileptyczny - ubranie miał rozchełstane, oblicze wylęknione i błędne - wymachiwał z trybuny sztanda rem, nie będąc w stanie wydobyć z siebie słowa. Armand Barbes, republikanin i karbonariusz, też wskoczył na trybunę. Był to, jak go opisuje Tocqueville, człowiek, „w którym demagog, szaleniec i rycerz złączyli się tak ściśle, że trudno było rozpo znać, gdzie kończy się jeden, gdzie zaczyna drugi, a w swych wcieleniach mógł był w ogóle się jawić tylko w społeczeństwie tak chorym i rozdartym jak nasze” (W: 142). W tej galerii posta ci brakuje tylko Josepha Proudhona, autora znanych słów, „wła sność to kradzież”, członka Zgromadzenia i wysoce popularnej osobistości, który o dziwo głosował przeciw rezolucji o prawie
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
27
do pracy. Ten obraz zwykłego, klinicznego szaleństwa ogarnia jącego socjalistycznych liderów potwierdził doktor medycyny, Ulysse Trelat, kierownik szpitala dla umysłowo chorych, rewo lucjonista, liberalny deputowany, który w rozmowie z Tocqueville’em miał powiedzieć o socjalistach: „Ach, proszę pana, coż za nieszczęście i jakżeż przykro pomyśleć, że to wariaci, prawdzi wi wariaci do tego doprowadzili! Ja ich wszystkich wizytowa łem i leczyłem [...] Wszystko wariaci, którzy powinni być w Salpetriere [szpital dla umysłowo chorych - dopisek P.Ś.], a nie tutaj” (W: 146). Choroba psychiczna nie jest tu zwyczajowym powo dem do drwin czy ośmieszania socjalistów i socjalizmu w ogóle. Raczej skłania do wniosku całkiem zaskakującego: szaleństwo odgrywa wielką rolę polityczną. W tych niespokojnych czasach, „w rewolucjach, a zwłaszcza demokratycznych, [...] wariaci od grywają ważną rolę polityczną. To przynajmniej jest pewne, że w tych czasach półobłęd doskonale uchodzi, a nawet sprzyja suk cesom” (W: 147). Tego półobłędu czy śladu szaleństwa brakowało, nawet bar dzo, samemu Tocqueville’owi. Uchodził w oczach mu współczes nych za człowieka wyniosłego, a jak wiemy, jest to grzech przy sparzający najwięcej wrogów,ilfl# miał w sobie entuzjazmu, rodzica wszelkich złudzeń i samozakłamań. Otaczała gp opinia człowieka kostycznego, złośliwego i M ó g ł być świet nym, niezwykle trzeźwym obserwatorem życia publicznego, ale brakowało mu nawet nie tyle wiifi czy umiejętności wyjścia poza klasowe przesądy czy rodowe nawyki, ile wewnętrznego żaru i S ^ H ^ g o ciepła. Podobno zachowywał zwykle chłód, rezerwę i panowanie nad sobą. Przede wszystkim jednak ciążyło na nim —jak sam powiada - nieustanne wątpienie w swoje s$y umiejęt ności, talenty. „Lecz podczas tych dziewięciu lat publicznej dzia łalności najbardziej męczyła mnie i pozbawiała ducha nieustan nie mi towarzysząca niepewność co do najlepszego użytku, jaki należało uczynić z każdego dnia” (W: 101). Ten brak pewności siebie nie tylko uwrażliwia go na krytykę, ale ponad miarę oraz zdrowy rozsądek uzależnia od pochwał. Obcy był mu fanatyzm, zacietrzewienie, ale też oportunizm, który w polityce zawsze oznacza przytakiwanie silniejszemu. Obcy był mu również lęk przed niebezpieczeństwami. Był klasycznym przedstawicielem
28
Paweł Śpiewak
gatunku osób publicznych, które nie mogły należeć do żadnej partii. Nie potrafił na komendę budować przekonań chwilowych, a duma, jak pisał, miotała nim i niepokoiła jego umysł. Nie miał w sobie zręczności i pozerstwa człowieka gry. Brakowało mu przy tym owej namiętności władzy i sterowania wydarzeniami, nie zbędnej rasowym politykom. Znalazł się w świecie polityki, bo uznawał jej godność i znaczenie, bo był J&j ciekaw, bo ją rozu miał lepiej niż większość mu współczesnych i chciał ją jeszcze lepiej poznać, ale nie po to, by rządząc, zasługiwać na uznanie, zdobyć sławę, majątek, pozycję. Sprawdzian rewolucj i przyszedł w czerwcu. Bez przywódców, ale zorganizowani, liczni, uzbrojeni, zdeterminowani, zdyscypli nowani robotnicy podjęli walkę. S®§#a „bohaterstwo” j l ż im Tocqueville żałuje. Bohaterscy byli mieszkańcy Paryża broniący się przed robotnikami. To oni wydawali mu się podobni do obroń ców starożytnych miast, którzy wiedzieli, że przegrana oznacza jedno: los niewolników (W: 180). O swoich przeciwnikach nie ma nic dobrego do powiedzenia, nawet jeśli podziwia ich waleczność oraz strategiczne talenty, które skądinąd zawdzięczają powszech nej służbie wojskowej i wrodzonej wojowniczości Francuzów. Nie sposób w jego pismach znaleźć śladu życzliwości dla strzelających robotników, współczucia dla ofiar i ich rodzin. Przerażają go ieb ślepe, zachłanne żądze. Fakt, że kobiety brały udział w powstaniu, przygotowując i donosząc amunicję, czyni ową insurekcję jeszcze straszniejszą. Wniosły one do walki „emocje gospodyń domowych [».] zasmakowały w tej wojnie jak mogłyby zasmakować w lote rii” (W: 163). Podziały wojenne były gruntowne. Radykalizmem i gwałtownością robotnicy rozniecili w spokojnych mieszczanach, pracowitych rzemieślnikach z ich „gnuśnymi obyczajami” najgor sze instynkty, obudzili zarówno heroizm, jak i barbarzyńskie okru cieństwo. Chwała im zresztą za to. Łagodniejsza rewolta zapewne pozostawiłaby mieszczan w ich domach. Trwająca kilka dni uliczna insurekcja załamała się. Paryż, miasto dotąd z największą w kraju liczbą robotników, narzucał ton i kierunek rewolucji we Francji. Narzucił jej idee republi kańskie i socjalistyczne, obce niemal całemu narodowi. Pokazu ją to wyniki wyborów z wiosny 1848, wygranych przez kościół, siły antyrewolucyjne i antyanarchistyczne (Listy 11:95). •
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
29
Insurekcja działa się przede wszystkim w Paryżu, ale dzięki mieszczanom paryskim, wojsku, Gwardii Narodowej, a także dzięki komunikacji kolejowej została zatrzymana. Paryż przestał być niezależną wyspą w scentralizowanym państwie, zdolną na rzucać swoją wolę reszcie narodu. Kolej przywoziła z prowincji nowe oddziały wojskowe, a na odsiecz rządowi szli i jechali mieszkańcy odległych francuskich prowincji. Przybyli również znad kanału La Manche sąsiedzi i wyborcy de Tocqueville^ Opresja robotnicza została powstrzymana, a jak pisał de Tocque ville, wyzwolony od potencjalnych tyranów naród przywrócił „władzę nad samym sobą”. Pozostaje kwestią otwartą, czy kres robotnicznej insurekcji oznaczał dlań również kres „godnego pogardy” socjalizmu. Na to pytanie nie było wówczas jasnej odpowiedzi. Ugrupowania socjalistyczne przegrały, liderzy trafili do więzień lub na wygna nia, ale teorie nadal przenikały do umysłów ludzi. 4 . Czym był socjalizm? Czy był czymś więcej niż mieszaniną zachłanności, zawistnych i zachłannych żądz z obietnicą równo ści materialnej? ; Z pewnością socjalizm wprowadzał nowy wymiar do życia publicznego: wykraczał poza instytucje polityczne, podważając porządek społeczny. Zakwestionowana została ostatnia pozostałość po zburzonym świecie arystokratycznym - własność, będąca swego rodzaju podstawą cywilizacyjną, jej murem obronnym, jak powia da Tocqueville. Socjalistyczna doktryna, tak jak ją można rozu mieć na podstawie lektury Wspomnieć, to walka zarówno z prze szłością, z historycznym porządkiem, jak i z tym, m naturalne, fig nazywane jest władztwem Opatrzności. Naturalna jest do pewne go stopmanierówność, dziedziczenie majątków, naturalne sąifllk nice umiejętności, zaradności, a stanowione prawa nie tyle te nie równości tworzą, ile je sankcjonują oraz porządkują. Prawa własności są, sądzić można, wpisane w istniejące nawyki, a jak pisał Edmund Burke i w co zdaje się wierzyć również Tocque ville, prawa natury znajdują swoje spełnienie w niezliczonych in stytucjach, obyczajach. Podziały ekonomiczne są nieuchronne i mu simy je uznać, nawet jeśli oburza nas nędza czy ogłupianie ludu. Nie oznacza to wszelako, że musimy zaakceptować rzeczy takimi, jakimi je odziedziczyliśmy, ale zachowanie dziedzictwa społecz-
30
Paweł Śpiewak
nego jest miarą legalności systemu. Tocqueville nigdzie nie dekla ruje sympatii do tradycjonalizmu. Nie godzi się na doktrynę spe cyficznego fatalizmu historycznego, ograniczającą i podważającą sens ludzkich wyborów. Socjaliści są przekonani, że własność i powodowane przez nią ludzkie niedole są tylko dziełem prawa (W:75) i moralności dyk towanych interesami posiadaczy, a nie czymś danym, koniecznym do zaakceptowania. Można je zmieniać, można „wyrwać siękoniecznościom ich kondycji, którą odmalowano im jako bezpraw ną”. Socjaliści prawo przeobrażania stosunków społecznych przy pisują robotnikom, którzy są w ich doktrynie nie tylko częścią społeczeństwa, jego uspośledzoną częścią, ale społeczeństwem samym. To daje im uprawnienie do przeobrażenia porządku i ogra niczenia
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
31
brzmienie tego artykułu ustawy zasadniczej: „Republika winna roztoczyć opieką nad osobą, rodziną, religią, własnością, pracą i mieszkaniem każdego z obywateli, winna dostarczyć niezbędne go wszystkim ludziom wykształcenia, które pomoże rozwijać te zdolności, które służą chwale ojczyzny; winna zapewnić utrzyma nie obywatelom, którym nie stało szczęścia: zadbać o to, by mieli pracę (w granicach możliwości Republiki), zapewnić środki do życia tym, którzy aktualnie nie pracują”. Tocqueville na wstępie swej mowy nazywa rzecz otwarcie i jasno: państwo, które przyjmie na siebie tak daleko idące zobo wiązania, stanie się głównym, jeśli nie jedynym przedsiębiorcą, a korzystając przy tym z podatków zapewniających funkcjono wanie maszyny państwowej, „szybko skupi wszystkie kapitały i z czasem stanie się właścicielem wszelkich dóbr. A to jest, po wiada Tocqueville, komunizm. Wypowiadając te zdania, Tocqueville wywołał wzburzenie w sali obrad, a w urzędowych didaskaliach zapisanych na mar ginesie wypowiedzi czytamy: „poruszenie, pomruki na lewicy”. W pracach Zgromadzenia Narodowego kwestia socjalizmu nie zajmowała wiele miejsca - podkreślał mówca - zarazem jednak duch socjalizmu był w rewolucji lutowej silnie obecny. Na czerw cowych barykadach wykrzykiwano po wielekroć; „Niech żyje republika demokratyczna i socjalna!”. Trójczłonowa definicja socjalizmu Tocqueville’a w mowie parlamentarnej wskazuje na odmienne tropy niż te, które odna leźć można we Wspomnieniach - co nie znaczy, że była z nimi sprzeczna. Po pierwsze socjaliści odwołują się wyłącznie do ma terialnych pasji człowieka. Chodzi o zapewnienie „światu nie ograniczonej konsumpcji” (PP:91). Wnioski z tego stwierdzenia mogą być różne. Na przykład ten, że jest to doktryna ateistycz na, czyli upraszczająca wizję natury ludzkiej; zamiast właściwe go jej napięcia między miłością człowieka do Boga a miłością do siebie samego, pozostaje nam jeden tylko wymiar - używa nie, korzystanie z życia w oderwaniu od transcendencji. Inny wniosek może być taki, że Tocqueville nie bardzo wierzył, iż kon sumpcja stać się może celem polityki i zabiegów władzy pań stwowej, ponieważ nie jest tak, byśmy mogli mocą rządów zli kwidować na ziemi nędzę, nierówności, by wszyscy mogli cieszyć
32
Paw eł Śpiew ak
się, ja k chce Saint-Simon, pracą zarazem użyteczną i przyjem ną. W ynikałoby z tego, I# trud jest nieusuwalny, ja k nieusu w alne są nierów ności m ajątkow e. M ożna dom niem yw ać, że chodzi też o obronę polityki, polityczności, która odwołuje się do innych niż m aterialne pasji, a m ianowicie do patriotyzm u, a przede wszystkim um iłowania wolności. Być m oże z perspek tyw y de Tocqueville’a socjalizm proponuje niew łaściw ą i nie bezpieczną skalę w artości, sprzeczną z duchem europejskim i wolnościowym i ideami. Punkt drugi: socjaliści podważają własność indywidualną, uznając za Proudhonem, że własność do kradzież. Dlaczego włas ność jest tak ważna dla Tocqueville’a, w tym m iejscu nie m uszę uzasadniać. I ostatnia teza, która brzmi, ja k sądzę, najmocniej i wypo wiedziana została w sposób najgorętszy. Trzecia cecha, która charakteryzuje socjalistów wszystkich szkół i wszelkich barw, to „głęboki brak zaufania do wolności i rozumu ludzkiego, głębo ka pogarda dla jednostki samej w sobie, dla człowieka. W szyscy oni nie ustają w staraniach, by niszczyć, podcinać ludzką woltiość, przeszkadzając jej wszelkim i sposobami. Sa, zdania, że państwo powinno nie tylko kierować społeczeństwem, ale musi |g i być, by tak rzec, nauczycielem każdego człowieka. Co mó wię: belfrem. I pedagogiem. Aby człowiek nie zbłądził, państwo m usi w ciąż trwać przy człow ieku i prow adzić go, wspierać i utrzymywać. Słowem... jest to w większym lub m niejszym stop niu konfiskata ludzkiej wolności (Znowu okrzyk uznania). Gdy bym m iał znaleźć ogólną form ułę dla określenie tego, czym jest dla mnie socjalizm, powiedziałbym, że jest to now y rodzaj pod daństwa” (PP:92). ' Trudno o mocniejsze określenie istoty socjalizmu. Wolność w filozofii poltycznęf Tocqueville’a była najważniejszym z za dań. Pozostaje w e w szystkich jeg o pism ach dobrem rzadkim i cennym, którego nic nie jest w stanie zastąpić. W zniosłe prag nienie wolności „zjaw ia się samo w w ielkich sercach, które Bóg na jego przyjęcie przygotował; napełnia je i zapala” (DU:231). W liście dó Alexisa Stoeffelsa z 1836 roku pisał z niezwykłym przejęciem o swoim instynktownym oddaniu w olności, bez któ rej nie może istnieć „ani wielkość polityczna ani m oralna”, któ-
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
33
rej gotów J u l poświęcić swój spokój i bezpieczeństwo (Listy, 1:393), Tocqueville znał różne zagrożenia wolności. Były nimi w cza sach demokracji tyrania większości, nieopanowany indywidu alizm zamykający ludzi w samotności, kult pieniądza, zawiść, a przede wszystkim centralizm administracyjny. Upaństwowie nie życia - jak już pisałem - prowadzi do osłabienia, opanowa nia woli, skrępowania, wygaszania i w końcu „zamienia każdy naród w stado onieśmielonych i pracowitych zwierząt, których pasterzem jest rząd” (11:330), Centralizm przyszłości zdaje się zarówno bardziej wszechobecny i potężny, jak i mniej despotycz ny, bardziej paternalistyczny niż dawne tyranie, i z pewnością nie do pokonania. Socjalizm w tej tendencji centralistycznej był niczym innym niż spełnionym, ponurym snem demokracji. Za powiadał, jak mówił Tocqueville, społeczeństwo reglamentowa ne, regulowane, odmierzane, „gdzie państwo zajmuje się wszyst kim, zaś jednostka nie znaczy nic, gdzie społeczeństwo skupione na samym sobie jest jedynym wyrazem siły i życia, a celem wy znaczonym człowiekowi jest jedynie dobrobyt. W takim społe czeństwie brakuje powietrza! Światło tu już nie dociera. Jakże to? Czy dla takiej społeczności pszczół lub bobrów, dla takiego społeczeństwa uczonych zwierząt raczej, aniżeli ludzi wolnych i wykształconych dokonano rewolucji?w( PP:93}, \ Ale wedle Tocqueville’a demokracji i socjalizmu nie sposób do siebie sprowadzić. Mają ze sobą niewiele wspólnego poza ogólnikowym hasłem równości. Tocqueville na potrzebę przemó wienia (tak sądzę) demokrację w wydaniu Amerykańskim - in nej wówczas ludzie Zachodu nie znali - idealizuje. Demokracja to suwerenność ludu i wolność jednostek. „Spotkacie tam lud [w Ameryce - dopisek P.Ś.], w którym wszelkie kondycje zrów nane są bardziej niżeli u nas; gdzie wszystko jest demokratycz ne: stan społeczny, obyczaje, prawa. Gdzie wszystko wypływa z ludu i doń powraca, a zarazem gdzie każda jednostka cieszy się pełną niezależnością, wolnością większą niż kiedykolwiek i w jakimkolwiek zakątku ziemi”. Kilka akapitów dalej uwypu kla opozycję miedzy socjalizmem i demokracją; powiada: „De mokracja poszerza sferę niezależności jednostki, socjalizm ją zawęża. Demokracja maksymalnie dowartościowuje człowieka,
34
Paweł Śpiewak
socjalizm czyni zeń środek, narządzie, cyfrą. Socjalizm i demo kracją łączy tylko jedno słowo —równość. Zauważcie jednak różnicę: demokracja pragnie równości w wolności, socjalizm chce równości w udręce i poddaństwie” (PP:94). Tak oto Tocqueville już nie tyle analizuje, czym jest demo kracja i czym grozi socjalizm, ale konstruuje na potrzeby rewo lucji lutowej jej zasadniczą ideą, jej przesłanie. Rewolucja bę dzie miała sens, będzie zrozumiała wówczas, gdy utraci swój socjalistyczny charakter. Rewolucja 1848 roku (podobnie jak rewolucja francuska, o której Tocqueville wypowiada się z nie co zaskakującym oddaniem) tylko w takim wypadku uzyska swój właściwy wymiar oraz swoją racją istnienia. Nie będzie już wte dy tylko ślepym, brutalnym, przepełnionym zawiścią oraz pożą daniem odruchem mas ludowych. Nie będzie nowym etapem w dziejach Francji, nowym przez obecność socjalistycznych idei. Nie będzie rozbudzać walki klas, dzieląc społeczeństwo na właś cicieli i proletariuszy. Ale okaże się fragmentem pochodu dzie jów w kierunku własności i wolności. Zwolennicy dawnego ustroju, przedstawiciele „krwawej dyktatury Konwentu” oraz socjaliści stanowią wspólny nurt antyludzki i antywolnościowy. Rewolu cja francuska w tej perspektywie była konieczna, bo w dawnym ustroju gnębiono wolność, reglamentowano przemysł, tamowa no wolną konkurencję. Dzięki rewolucji Francja zaludniła się dziesięcioma milionami właścicieli. Dzięki niej odblokowano „przepływ osób, dóbr, idei”. To Wielka Rewolucja Francuska odmówiła dzielenia ludzi na klasy i chciała, „by w sensie poli tycznym klas nie było” (PP:96). Tak więc cel rewolucji lutowej jest, a raczej powinien być, identyczny z celami rewolucji 1789 roku. W tym sensie oczekuje de Tocqueville, że rewolucja, w któ rej uczestniczy, będzie zarazem rewolucją ostatnią, rewolucją, jak ją nazywa, poważną. „Wiem, że trwają tylko rewolucje poważ ne. Rewolucja, która niczego nie tworzy, która od samego po czątku jest bezpłodna, z której nic nie wynika, służyć może tyl ko jednej rzeczy: taka rewolucja daje początek kilku kolejnym rewolucjom” (PP:95). Toqcueville wybiera ideologię rewolucji umiarkowanej, o ile ta jest widziana w perspektywie demokratycznej i służy demo kratycznym celom. Walka klas i socjalizm w tej sytuacji są nie
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
35
tylko niedemokratyczne, antywolnościowe, ale na swój sposób reakcyjne, ponieważ sprzymierzają się ideowo (bo nie politycz nie) oraz praktycznie z dawnym ustrojem, restauracją i monar chią lipcową. W ten sposób hrabia może zachować opinię kryty ka egoizmu klas uprzywilejowanych, zwolennika zmian, a zarazem przeciwnika szaleństw i rewolucyjnej histerii. Okazu je się więc - w myśl tego przemówienia Tocqueville’a - że wal ka klas jest tylko przeszkodą, niebezpieczną pokusą, pomyłką, czymś nie do zaakceptowania, istotnym zagrożeniem dla ładu wolnościowego demokracji, tym bardziej że sama demokracja nie zawiera w sobie zarodków własnej destrukcji. Nic z tego, czego oczekiwał, nie spełniło się. Rewolucja, choć nie przyniosła socjalizmu, miała we Francji i w krajach ościen nych wyłącznie negatywne skutki. Tocqueville zdaje sobie z tego sprawę. Pisząc w grudniu 1850 roku z Sorrento, gdzie przeby wał na kuracji i obserwował włoską, austriacką, a przede wszyst kim francuską scenę polityczną, nie widzi szczególnych podstaw do optymizmu. „Kiedy Francuzi robią u siebie rewolucję, natych miast wywołują anarchię w całej Europie, a kiedy we Francji przywraca się spokój, wszystkie stare błędy natychmiast odra dzają się gdzie indziej. Dlatego też, trzeba przyznać, nie lubią nas ani narody, ani władcy” (Listy, 11:257) Myśl Tocqueville’a przenika zastanawiający dualizm. I nie chodzi tu jedynie o dwie strategie pisarskie czy intelektualne. Mowy polityczne muszą być z natury rzeczy prostsze, zbudowa ne wokół jednego przesłania, tak złożone dzieła jak O demokra cji w Ameryce czy Dawny ustrój i rewolucja są zaś pełne dygre sji, wielowątkowe, złożone. Chodzi raczej o dwa sposoby przedstawiania społeczeństwa i dwie wizje rewolucji. A także o różnice w opisach dwóch kontynentów oraz istotne przekona nie, że wolność nosi w każdym kraju odmienne rysy, choć za grożenia dla niej zdają się być zawsze podobne (D:I:323). To cqueville wierzył w triumf demokracji, co bynajmniej nie oznaczało uniformizacji i przyjęcia wszędzie jednakowych praw. A więc pytanie zasadnicze musi brzmieć: czy rzeczywiście demokracja w amerykańskim wydaniu stanowi wzorzec dla wszystkich przyszłych demokracji; czy społeczeństwa zachod nie stworzą model ustroju opartego na własności indywidual-
36
Paweł Śpiewak
nej, konkurencji, z dominującą rolą klas średnich, właściwym etosem pracy i produkcji, czy też w Europie będzie narastać walka klas, której efektem stać się może albo reglamentacja i de spotyzm tworzony w imię haseł egalitarnych, albo też jakiś ro dzaj ustroju cezarystycznego w stylu Napoleona III, które wal kę klas będą łagodzić, sprzyjając w ten sposób władzy jednego człowieka. Europejska droga do demokracji nigdy nie została przez Tocqueville’a poddana dokładnej analizie. Poza ogólny mi stwierdzeniami, że Ameryka wyznacza szlak rozwoju całe go Zachodu, że równość jest sprawiedliwa, niewiele znajduje my w tomach O demokracji szczegółowych rozważań. Zapiski z podróży po Anglii oraz Irlandii, wspomnienia z roku 1848 i 1849, listy do licznych przyjaciół dają nam pewien dodatko wy a istotny materiał do myślenia o poglądach de Tocque ville’a. Z pewnością szczególna dla XIX-wiecznej Europy jest idea walki klas i sama ta walka oraz kwestia socjalizmu. W tym kontekście możemy pytać, czy socjalizm oparty na idei równo ści materialnej jest przedłużeniem, wypełnieniem równości w sensie prawnym i politycznym. Tocqueville w przemówieniu parlamentarnym poświęconym socjalizmowi odżegnuje się od takiej interpretacji. Hasła równo ści w demokracji i socjalizmie tylko pozornie są sobie bliskie. Demokratyczna równość, jest równością w wolności, druga — materialna, równością w słabości i w zależności od dominujące go, wszechwładnego państwa. Taka opinia ma w sobie coś z paradoksu; jest finezyjna, ale bynajmniej nie musi zdawać spra wy z idei Tocqueville’a. Wszak u kresu demokracji opanowanej przez nieskrępowanego ducha indywidualizmu i egalitaryzmu, tam gdzie namiętność do dobrobytu, izolacja, egoizm opanują do reszty ludzkie umysły, powstać może despotyczne z charakteru, scentralizowane państwo. Demokracja, co dobrze wiemy, nie musi służyć wolności, ale przeciwnie - może skutecznie zabijać, krę pować ludzką wolę, umysły, charaktery. Tak więc przed Zacho dem jest wiele różnych dróg do nowoczesnej tyranii, z których socjalizm jest być może wyjątkowo paskudnym systemem, ale na pewno nie jedynym. Jest jednak w socjalizmie rys wyjątkowo niebezpieczny. Chodzi oczywiście o kwestię własności. Socjalizm, czyniąc pań-
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
37
stwo de facto jedynym pracodawcą i właścicielem kapitału, nie pozostawia żadnego elementu, który by równoważył i hamował władztwo scentralizowanej administracji. W demokracji amery kańskiej tak nie jest i co ważne, demokracja bez własności i rów ności oraz ekonomicznej swobody istnieć rzeczywiście nie może. Demokracja oznacza - a to jest jedna z jej zasadniczych cech — możliwość bogacenia s&g. wszystkich, sprawia, że rysem zasad niczym tego społeczeństwa jest i być musi ruchliwość oraz za wiść wypływające z potrzeby porównywania się ludzi (pieniądz jest podstawowym, najprostszym znakiem klasyfikującym), któ remu towarzyszy lęk „by nie zejść niżej i pragnienie, by wspiąć się wyżej” (DU:42). Jeżeli skojarzymy dążenie do bogacenia się z gospodarką rynkową, to możemy powiedzieć, że demokracja nie istnieje bez swobód gospodarczych, choć i tu należy dodać istotne zastrzeżenie: swobody rynkowe nie są tożsame ze swo bodami politycznymi, rfe generują ich ln ie gwarantują. Czasem wręcz może się okazać, że wolności ekonomiczne nie m ają wie le wspólnego z wolnościami obywatelskimi. Pierwsze odciągają wyobraźnię ludzi od oddalają ich od siebie, pobudzają chęć użycia i zysku, a despotyzm „z samej swojej isto ty sprzyja im i upowszechnia je* (DU:42). Drugie - bazują na całkiem odmiennych umiejętnościach: współdziałania, porozu miewania się, dostrzegania spraw wyższych, oderwanych od co dziennej troski o pieniądze. Wolność u de Tocqueville’a zawsze występuje w liczbie mnogiej. Nie daje s% jak chcą współcześni liberałowie, spro wadzić do jednej, wspólnej formuły (wolności negatywnej). Ale mimo tych zastrzeżeń, mimo wszelkich obaw związanych z atomizacją społeczną, „ciasnym indywidualizmem”, Tocqueville ni gdzie nie proponuje remedium socjalistycznego, nie ulega rów nie! russoistycznemu z ducha mitowi małych wspólnot i prostoty społecznych więzi. W odróżnieniu od Monteskiusza nie sądzi, aby stabilna demokratyczna republika wymagała ograniczonego terytorium zamieszkanego przez niewielu ludzi. Odzyskanie re publikańskich cnót politycznych nie może, jego zdaniem, doko nać się poprzez odrzucenie nowoczesności i jej gospodarki. We współczesnej myśli politycznej trwała jest nie tylko **» podkreślam - liberalna tęsknota do wolności. Ta wolność upa-
38
Paweł Śpiewak
truje spełnienie w prywatności, w swobodzie wyboru jednostki, w jej pragnieniach i marzeniach. Tego rodzaju idea wolności znajduje dopełnienie w radykalnym indywidualizmie. Zwykle taka wolność buduje się w napięciu między autonomią jednostki a przymusem politycznym i ideologicznym wywieranym przez instytucje, siły prywatne i publiczne. Wolność w tym wypadku wymaga samoograniczenia się władzy, bez względu na to, kto ją sprawuje oraz bez względu na jej postać (samorządowa, central na, jurydyczna, policyjna itd.). Jest zawsze wolnością od - od nacisków, interferencji, arbitralności, bezprawia, zbytniej inge rencji władzy w ludzkie życie, nasze wybory, myślenie. Dlatego uchodzi za wolność charakteryzowaną negatywnie. Mniej mówi się i pisze o wolności w duchu republikańskim, której najwspanialszym współczesnym rzecznikiem jest zapew ne Alexis de Tocqueville. Republikanizm nie jest antyindywidualistyczny, ale postulat indywidualizmu autor O demokracji w Ameryce uznaje za część naszego demokratycznego dziedzic twa. Dostrzega jednak potrzebę ograniczenia czy mitygowania go w imię innej już zasady. Wymaga bowiem od jednostek od powiedzialności m dobro wspólne, za państwo, gminy, stowa rzyszenia. Republikanizm postrzega jednostkę jako istotę poli tyczną, zobowiązaną etycznie do troski o wspólne dobro. Ostrzega przed możliwymi negatywnymi skutkami indywidualizmu, gdy ten prowadzi do izolacji, chciwości i obojętności. Postulat współpracy i współodpowiedzialności Tocqueville buduje na gruncie oświeconego czy dobrze poinformowanego indywidualizmu, a więc postawy zgodnej z wymogami rynko wej gospodarki. Pokazuje, że warto wspólnie zabiegać o potrze by i interesy zbiorowe, bo wtedy lepiej nam się żyje, zyskujemy do siebie większe zaufanie, łatwiej nam prowadzić interesy, a przede wszystkim cieszymy się najlepszym ziemskim dobrem, czyli wolnością. Potwierdza to przekonanie przykład Ameryki, gdzie namiętność do dobrobytu i namiętność do wolności łączą się z sobą i są częścią charakteru narodowego. Sytuacja jest nie co inna w Europie, gdzie zasada równości wygrywała na skutek przemocy i gwałtownych rewolucji. Antidotum na wady demokracji i chorobę socjalizmu jest ja kaś forma republikanizmu. Wypełnienie republikańskich cnót nie
Alexis de Tocqueville: demokracja, rewolucje, socjalizm
39
wymaga porzucenia kapitalizmu, nie domaga się odrzucenia sil nego indywidualizmu, nie ma nic wspólnego z kolektywizmem, tym bardziej z upaństwowieniem życia. Republikanizm w Euro pie z rynkową komponentą jest realistyczny i, jak się wydaje, możliwy do osiągnięcia. Tocqueville zalecał Francuzom, by sko rzystali z amerykańskich doświadczeń, by dla regulacji demo kracji posłużyli się obyczajami oraz prawami. Radził, by stop niowo wprowadzano rządy większości. Nie miał jednak żadnych pomysłów na to, jak złagodzić walkę klas, jak pomniejszyć wpły wy socjalistów. Może tych spraw poza kontekstem roku 1848 nie traktował bardzo serio. Trudno orzec, wszak kilka lat po rewolu cji i po zamachu stanu Ludwika Napoleona zmarł przedwcześnie w pięknie położonym domu w Cannes.
Literatura cytowana Prace Alexisa de Tocqueville’a: Journeys to England and Ireland, ed. by J.P. Mayer, Transactions Books, ;* New Brunswick 1918 (Cytowane jako JE) Demokracja i socjalizm, „Przegląd Polityczny” 2005, nr 71 (cytowane „ jako PP) Correspondance&Conversations o f Alexis de Tocqueville with Nassau Wil. liam Senior, vol. I and II, H.S. King & co., London 1872 (cytowane • jako Listy) Wspomnienia, 1987 tłum. A.W. Labuda, wstęp J. Baszkiewicz, Zakład w. Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław (cytowane jako W) Dawny ustrój i rewolucja, tłum. A. Wolska, wstęp J. Szacki, Czytelnik, 1 Warszawa 1970 (cytowane jako DU) O demokracji w Ameryce, t* l i II, tłum. B. Janicka, M, Król, Znak, K li ków 1996 (cytowane jako D) | %
A lexis d e Tocqueville
Raport o pauperyzmie* C z ę ść pierw sza O stopniowym rozwoju ubóstwa w czasach nowożytnych i o środkach używanych do jego zwalczania
KAŻDEGO, kto wędruje po różnych zakątkach Europy, uderzać musi zupełnie niezwykłe i na pozór niewytłumaczalne zjawisko. Narody, które zdają się pogrążone w największej nędzy, li czą w rzeczywistości najmniej ubogich, zaś w krajach, których zamożność budzi podziw, część ludności po to, by przeżyć, zmu szona jest odwoływać się do cudzej hojności. Udajmy się na wieś angielską, a osądzimy, że znaleźliśmy się w raju współczesnej cywilizacji. Wspaniale utrzymane drogi, wyświeżone i czyste domostwa, tłuste stada pasące się na soczy stych łąkach, rolnicy tryskający zdrowiem i siłą, bogactwo bar dziej olśniewające niż w jakimkolwiek innym kraju na świecie, zwykła zamożność bardziej niż gdzie indziej ozdobna i wyszu kana; wszędzie widoczne staranie i dobrobyt, dostępność rozry wek; powszechny dostatek, którym wydaje się tchnąć sama at mosfera i który na każdym kroku przyprawia serce o drżenie oto jak na pierwszy rzut oka podróżny postrzega Anglię. Zajrzyjmy teraz do wnętrza gmin; zbadajmy księgi parafial ne, a z niewypowiedzianym zdumieniem odkryjemy, że szósta część mieszkańców owego kwitnącego królestwa żyje na koszt publicznej dobroczynności. * Tekst opublikowano pierwotnie w „Przeglądzie Politycznym” 2005, nr 72, s. 14&-159.
Raport o pauperyzmie
41
Jeśli natomiast polem obserwacji uczynimy Hiszpanię, a zwłaszcza Portugalię, oczom naszym ukaże się zgoła odmien ny widok. Spotkamy na swojej drodze ludzi niedożywionych, mamie odzianych, nieoświeconych i prymitywnych, którzy żyją w nędznych chatach wśród leżących w połowie odłogiem pól; tymczasem w Portugalii liczba ubogich nie jest znaczna. Pan de Villeneuve ocenia, że w państwie tym jeden ubogi przypada na dwudziestu pięciu mieszkańców. Wcześniej słynny geograf Balbi podawał, że stosunek ten wynosi jeden do dziewięćdzie sięciu ośmiu. Zamiast porównywać między sobą obce kraje, zestawmy różne części jednego państwa, a otrzymamy podobny wynik: zobaczymy, że liczba ludzi żyjących w dostatku i liczba tych, którzy korzystają z datków publicznych, by przeżyć, wzrastają proporcjonalnie do siebie. Wedle obliczeń pewnego rzetelnego autora [pana de Ville neuve - przyp. Tocqueville’a], którego wszystkich teorii bynaj mniej zresztą nie podzielam, przeciętna liczba żyjących w nie dostatku we Francji to jeden ubogi na dwudziestu mieszkańców. Pomiędzy poszczególnymi częściami królestwa odnotowuje i t i jednak ogromne różnice. Miemal jedna szósta ludności departa mentu Nord, który z pewnością jest najbogatszy, najludniejszy i przoduje we wszystkich dziedzinach, niezbędnie wymaga do broczynnego wsparcia. W departamencie Creuse, najbiedniejszym i najmniej uprzemysłowionym ze wszystkich, na pięćdziesięciu ośmiu mieszkańców przypada tylko jeden ubogi. Według tej sta tystyki departament La Manche liczy jednego ubogiego na dwu dziestu sześciu mieszkańców. * Myślę, że można przedstawić racjonalne wyjaśnienie tego fenomenu. Zjawisko, jakie tu zasygnalizowałem, jest skutkiem wielu ogólnych przyczyn, których dogłębna analiza zajęłaby zbyt wiele miejsca, ale które można przynajmniej wskazać. Dla uczynienia mej myśli w pełni zrozumiałą muszę się tu na chwilę cofnąć do źródeł ludzkich społeczeństw. Potem szyb ko popłynę z prądem dziejów ludzkości aż do naszych czasów. Oto ludzie po raz pierwszy się gromadzą. Opuszczają lasy, są jeszcze dzicy; łączą się nie po to, by cieszyć się życiem, lecz by zdobywać środki do życia. Przedmiotem ich wysiłków jest
42
Alexis de Tocqueville
zapewnienie sobie schronienia przed zm iennością pór roku i wystarczającej ilości pożywienia. Umysł ich nie wybiega poza te dobra i jeśli tylko udaje im się uzyskać je bez trudu, zadowa lają się swoim losem i pogrążają się w sytej bezczynności. Przez pewien czas żyłem wśród barbarzyńskich szczepów Ameryki Północnej; współczułem ich doli, ale oni nie uważali jej za okrut ną. Schroniwszy się w zadymionym szałasie, okryty prostym, własnoręcznie wykonanym lub zdobytym na polowaniu odzie niem Indianin patrzył z politowaniem na nasze umiejętności, uważając naszą wyszukaną cywilizację za męczący i niegodny przymus; zazdrościł nam jedynie uzbrój enia. N a tym pierwszym etapie rozwoju społeczeństw ludzie mają więc jeszcze bardzo niewiele pragnień i odczuwają niemal wy łącznie potrzeby podobne do tych, jakich doznają zwierzęta; w or ganizacji społecznej odkryli właśnie sposób ich zaspokojenia z mniejszym wysiłkiem. Zanim poznają rolnictwo, żyją z myśli stwa; kiedy nauczą il® sztuki pozyskiwania plonów ziemi, stają się rolnikami. Każdy dobywa wówczas z pola, które przypadło mu w udziale, płody zapewniające pożywienie jem u samemu i je go dzieciom. Powstaje własność ziemska, a wraz z nią rodzi się najaktywniejszy czynnik postępu. Wchodząc w posiadanie ziemi, ludzie osiedlają się. Uprawa roli dostarcza im w obfitości środków chroniących przed głodem. Zdobywszy pewność przeżycia, zaczynają dostrzegać, że egzy stencja człowieka kryje w sobie inne jeszcze źródła przyjemno ści prócz zaspokojenia podstawowych i najbardziej naglących potrzeb życiowych. Dopóki ludzie byli koczownikami i myffiwymf, nierówność nie m ogła wkraść się pomiędzy nich na stałe. Nie istniała żad na zewnętrzna oznaka zdolna w sposób trwały określić wyż szość jednego człowieka, a zwłaszcza jednej rodziny nad inną rodziną lub innym człowiekiem, gdyby zaś nawet taka oznaka istniała, nie byłoby można przekazać jej swoim dzieciom. Gdy jednak powstała własność ziemska i gdy ludzie przekształcili rozległe puszcze w urodzajne pola i żyzne łąki, od tej d M P jednostki nie tylko zaczęły skupiać w swych rękach © wiele więcej ziemi, niż jej potrzebowały do wyżywienia się, lecz także zostawiać jej własność swemu potomstwu. Stąd powstał nad-
Raport o pauperyzmie
43
miar; a wraz z nadmiarem zrodziło się upodobanie do uciech wykraczających poza zaspokojenie najprymitywniejszych po trzeb natury fizycznej. W tym właśnie stadium rozwoju społeczeństw dopatrywać się trzeba początków niemal wszystkich arystokracji. ' Podczas gdy nieliczni wraz z bogactwem i władzą posiedli już sztukę gromadzenia w rękach małej grupy prawie wszystkich do brodziejstw intelektualnych i materialnych, jakie może nieść z sobą życie, na pół dzikie pospólstwo nie zna jeszcze sposobu, by wszyst kich obdarzyć dostatkiem i wolnością. W tej epoce dziejów na szego rodzaju ludzie poniechali już prostych i dumnych cnót zro dzonych w puszczach; utracili owe zalety barbarzyństwa, nie zyskując tego, co może dać cywilizacja. Są przywiązani do upra wy roli jako jedynego źródła swego utrzymania, lecz nie umieją bronić owoców własnej pracy. Znalazłszy się pomiędzy niezależ nością dzikusów, której nie jest im już dane używać, a wolnością obywatelską i polityczną, której jeszcze nie pojmują, są nieodwo łalnie wydani na pastwę przemocy i oszustwa i okazują gotowość do podporządkowania się wszelkiej tyranii, aby tylko móc żyć albo raczej wegetować, uprawiając własne zagony. Wtedy to właśnie następuje nadmierna aglomeracja własno ści ziemskiej, a władza skupia się w rękach niewielu; wojny nie tyle wystawiają na niebezpieczeństwo stan polityczny narodów, jak to się dzieje w naszych czasach, ile stają się zagrożeniem dla indywidualnej własności każdego obywatela; nierówność w świę cie sięga ostatecznych granic i rozprzestrzenia się duch podboju, który zrodził wszystkie trwałe arystokracje. Barbarzyńcy, którzy zalali cesarstwo rzymskie pod koniec IV wieku, byli dzikusami, którzy przeczuli, jak użyteczna może być własność ziemi, i zaczęli rościć sobie wyłączne prawo do pły nących z niej korzyści. Większość zaatakowanych przez nich rzym skich prowincji zamieszkiwali ludzie już od dawna związani z uprawą roli, których obyczaje złagodniały wśród spokojnych, wiejskich zatrudnień, ale którzy bynajmniej nie osiągnęli jeszcze na tyle znacznego postępu cywilizacyjnego, by móc stawić czoło prymitywnemu naporowi wroga. Zwycięstwo oddało w ręce bar barzyńców nie tylko władzę, ale także cudzą własność. Z posia dacza rolnik stał się dzierżawcą. Nierówność wkroczyła do ustaw;
44
Alexis de Tocqueville
wcześniej była faktem, teraz stała się prawem. Ukształtowało się społeczeństwo feudalne i narodziło się średniowiecze. Jeśli zwa żymy, co dzieje się w świecie od chwili powstania społeczeństw, bez trudu odkryjemy, że równość można znaleźć jedynie na dwóch przeciwległych krańcach cywilizacji. Ludzie dzicy są równi po między sobą ponieważ wszyscy są równie słabi i pogrążeni w nie wiedzy. Ludzie wysoce cywilizowani m ogą wszyscy stać się rów ni, ponieważ wszyscy dysponują podobnym i środkami do osiągnięcia dostatku i szczęścia. Pomiędzy tymi dwoma krańcami mieści się nierówność kondycji, bogactwo, wykształcenie, władza jednych, ubóstwo, ignorancja i słabość wszystkich innych. Zręczni i uczeni pisarze dokładali ju ż starań, by upowszech nić wiedzę o średniowieczu; inni nadal takie starania podejm ują a wśród nich niech mi wolno będzie wymienić sekretarza Towa rzystwa Akademickiego w Cherbourgu. Pozostawiam więc to wielkie zadanie bardziej niż ja powołanym do jego wypełnienia; tu chcę się przyjrzeć zaledwie fragmentowi olbrzymiego obrazu, jaki wieki średnie roztaczają przed naszymi oczyma. W wieku XII to, co zostało później nazwane stanem trzecim, jeszcze, by tak rzec, nie istniało. Ludność obejmowała dwie tylko kategorie: z jednej strony tych, którzy uprawiali ziemię, nie posia dając jej; z drugiej tych, co posiadali ziemię, lecz jej nie uprawiali. v Co do pierwszej kategorii ludności, to wyobrażam sobie, & pod pewnymi względami los jej był mniej godny pożałowania niż dola ludu w naszych czasach. W chodzący ówcześnie w skład owej klasy ludzie mieli więcej wolności i odznaczali się większą szlachetnością i w yższą m oralnością niż niewolnicy w naszych koloniach, a przecież położenie ich było podobne. Niemal zawsze m ieli zapewnione środki utrzymania; interes pana zgodny był w tym punkcie z ich własnym interesem. Mając ograniczone prag nienia i równie ograniczone możliwości, niczego nie oczekując od teraźniejszości i nie troszcząc się 0 znajdującą się poza ich zasięgiem przyszłość, cieszyli się pewnego rodzaju szczęśliwą w egetacją której uroki w y id sa cywilizowanemu człowiekowi równie trudno zrozumieć, co zaprzeczyć jej istnieniu. D ruga kategoria przedstawiała obraz przeciwny. Dziedzicz nej swobodzie w rozporządzaniu czasem towarzyszyło codzien ne i pewne zażywanie wielkiego zbytku. W szelako nie podzie-
Raport o pauperyzmie
45
lam poglądu, jakoby wewnątrz tej uprzywilejowanej klasy po goń za uciechami życia była tak daleko posunięta, jak się na ogół przypuszcza. W łonie narodu jeszcze na poły barbarzyńskiego z łatwością może się pojawić zbytek, ale nie dostatek. Dostatek zakłada istnienie licznej klasy, której wszyscy członkowie odda ją się równocześnie czynieniu życia łatwiejszym i bardziej do statnim. Otóż w czasach, o jakich mówię, bardzo niewielka była liczba tych, których nie zajmowała wyłącznie troska o przeżycie. Egzystencja owych ludzi była wystawna i pełna blasku, ale nie wygody. Potrawy brali palcami ze srebrnych lub stalowych, cyze lowanych półmisków; szaty zdobili gronostajami i złotem, ale nie znali bielizny; mieszkali w pałacach o wilgotnych ścianach i sia dywali na bogato rzeźbionych drewnianych krzesłach przy wiel kich kominkach, w których płonny całe drzewa, nie ogrzewając dostatecznie pomieszczeń. Jestem przekonany, że dzisiejsi zamożni mieszkańcy każdego prowincjonalnego miasta mają w swoich domach więcej prawdziwych życiowych wygód, i niezliczone potrzeby, jakie rodzi cywilizacja, mogą zaspokoić z większą ła twością niż najdumniejszy ze średniowiecznych baronów. Tak więc, przyglądając się z uwagą epoce feudalnej, odkry wamy, że przeważająca część ludności nie miała prawie żadnych potrzeb, reszta zaś odczuwała ich niewiele. Ziemi wystarczało, by tak rzec, dla wszystkich, dostatku nie było nigdzie, pożywie nie - wszędzie. / Wyznaczenie tego punktu wyjścia było niezbędne, by dal szy mój wywód stał się zrozumiały. W miarę upływu czasu ci, którzy uprawiają ziemię, nabiera ją nowych upodobań. Nie zadowala już ich zaspokajanie najpierwszych potrzeb. Nie opuszczając wsi, chłop chce lepiej miesz kać, lepiej się odziewać; dostrzegł powaby dostatku i pragnie je sobie zapewnić. Z drugiej strony klasa, która żyje z ziemi, nie uprawiając roli, poszerza krąg swoich uciech; jej przyjemności stają się mniej zbytkowne, za to bardziej skomplikowane i bar dziej urozmaicone. Potomkom średniowiecznej szlachty daje ostrogę mnóstwo potrzeb nieznanych ich przodkom. Znaczna licz ba ludzi osiadłych na roli i żyjących z jej uprawy opuszcza wów czas swoje pola i zaczyna zarabiać na utrzymanie, pracując na rzecz zaspokojenia owych nowo ujawnionych zachcianek. Roi-
46
Alexis de Tocqueville
nictwo, którym trudnili się wszyscy, staje się już tylko zajęciem większości. Obok tych, którzy nie pracując, utrzymują się z pro dukcji rolnej, powstaje liczna klasa ludzi, którzy własnym prze mysłem zapewniają sobie środki do życia, pracując, ale nie upra wiając roli. Wyłaniając się z rąk Stwórcy, każde kolejne stulecie przy nosi rozwój ducha ludzkiego, poszerza zasięg myśli, sprawia, że rosną pragnienia i wzmaga się potęga człowieka; ubogi i bogaty, każdy w swoim kręgu, obmyślają nowe, nieznane poprzednikom sposoby uprzyjemniania sobie życia. Aby zaspokoić te nowe potrzeby, którym uprawa ziemi nie może podołać, pewna część ludności co roku porzuca pracę na roli, by zająć się przemysłem. Uważnie śledząc to, co od wielu stuleci dzieje się w Euro pie, utwierdzamy się w przekonaniu, że w miarę postępów w cy wilizacji dokonywało się wielkie przemieszczenie ludności. Lu dzie porzucali pług, aby wziąć do rąk czółenko tkackie i młotek; z chaty przenosili się do manufaktury, a czyniąc tak, posłuszni byli niezmiennym prawom rządzącym rozwojem społeczeństw zorganizowanych. Niepodobna zatem wyznaczyć kresu temu procesowi, tak jak nie sposób położyć granic ludzkiej zdolności do doskonalenia się. I ów kres, i owe granice znane są tylko jednemu Bogu. • * Jakie były, jakie są następstwa opisanej przez nas stopnio wej i niepowstrzymanej dążności? ; ^ Świat zasiliła olbrzymia suma nowych dóbr; do dyspozycji klasy społecznej, która pozostała przy uprawie ziemi, stoi mnó stwo nieznanych w ubiegłym stuleciu udogodnień; życie rolnika jest łatwiejsze i wygodniejsze; życie wielkiego właściciela okazalsze i bardziej urozmaicone; dostatek stał się dostępny dla większości, ale za te osiągnięcia drogo przyszło zapłacić. Powiedziałem wcześniej, że w wiekach średnich nigdzie nie gościł dostatek, ale pożywienia dość było wszędzie. W tym sfor mułowaniu streszcza się wywód, który nastąpi. Kiedy cała nie mal ludność żyła z uprawy roli, zdarzały się przypadki wielkiej nędzy, obyczaje były prostackie, ale najpilniejsze potrzeby ludz kie znajdowały zaspokojenie. Bardzo rzadko się zdarza, by temu, kto zrasza ziemię swoim potem, nie mogła ona dostarczyć cho ciaż tyle, ile trzeba dla uśmierzenia głodu. Ludność żyła więc
Raport o pauperyzmie
47
w biedzie, ale mogła przeżyć. Dziś położenie ludności jest szczęś liwsze, ale nadal istnieje mniejszość gotowa umrzeć z powodu ubóstwa, jeśli zabraknie jej publicznego wsparcia. Taką sytuację łatwo pojąć. Rolnik wytwarza produkty pierw szej potrzeby. Ich zbyt może być bardziej lub mniej zyskowny, ale jest prawie pewny; jeśli zaś jakaś nieprzewidziana przeszko da uniemożliwia upłynnienie płodów ziemi, dostarczają one przy najmniej środków przeżycia temu, kto je zebrał, i pozwalają mu doczekać lepszych czasów. Robotnik natomiast opiera swe rachuby na potrzebach sztucz nych i drugorzędnych, które z niezliczonych przyczyn mogą ulec ograniczeniu, a z powodu ważnych wypadków - nawet całkowi temu zawieszeniu. Każdy człowiek, niezależnie od utrapień swo ich czasów, od wysokich czy niskich cen żywności, potrzebuje pewnej ilości pożywienia, bez którego opada z sił i umiera, i nie ma żadnej wątpliwości, że zdobędzie się na nadzwyczajne po święcenia, by je sobie zapewnić; ale niepomyślne okoliczności mogą przywieść ludność do wyrzeczenia się pewnych przyjemno ści* jakim chętnie oddawała się w innych czasach. Otóż robotnik liczy na to, że środki do życia zapewni sobie dzięki upodobaniu do owych przyjemności i iA używaniu przez innych. Jeśli ich poniechają, nie ma dla niego ratunku. Jego plony padają pastwą pożaru, jego pola przestają rodzić, i jeśli tylko podobny stan się przedłuża, staje przed nim widmo straszliwej nędzy i śmierci. Była tu mowa jedynie o przypadku, gdy ludność ogranicza swoje potrzeby. Taki sam skutek może wynikać z wielu innych przyczyn: z nadmiernie wysokiej produkcji krajowej, z konku rencji zagranicznej... Klasa przemysłowa, która w tak wielkim stopniu przyczynia się do dobrobytu klas pozostałych, jest zatem o wiele bardziej niż one narażona na nagłe i nieodwracalne szkody. Jestem zdania, że w wielkiej budowli ludzkich społeczeństw Bóg poruczył klasie przemysłowej szczególne i niebezpieczne zadanie troszczenia się na własne ryzyko i odpowiedzialność o materialny dostatek wszyst kich innych klas. Naturalny i nieuchronny postęp cywilizacyjny nieustannie zmierza do powiększania względnej liczby jej człon ków. Z roku na rok potrzeby mnożą się i różnicują, a wraz z nimi rośnie liczba ludzi, którzy spodziewają się osiągnąć większą za-
48
Alexis de Tocqueville
możność, pracując na rzecz zaspokojenia owych nowo powstałych potrzeb, niż pozostając przy zajęciach rolniczych: oto wielki te mat do rozważań dla mężów stanu naszych czasów! Tej właśnie przyczynie należy głównie przypisać to, co się dzieje w łonie społeczeństw bogatych, w których dostatek i ubó stwo występują w stopniu wyższym niż gdzie indziej. Klasa prze mysłowa, która zapewnia większości korzystanie z życiowych udogodnień, sama jest wystawiona na niedole, jakich by prawie nie znano, gdyby ta klasa nie istniała. Jednakowoż do stopniowego wzrostu ubóstwa prowadzą jesz cze inne czynniki. Człowiek rodzi się z potrzebami i stwarza sobie potrzeby. Pierwsze wywodzą się z jego konstytucji fizycznej, drugie ze zwyczaju i wychowania. Pokazałem już, że u zarania społe czeństw ludzie mieli prawie wyłącznie potrzeby naturalne i prag nęli jedynie przeżyć; lecz w miarę upowszechnienia się przy jemności życia weszło im w zwyczaj oddawanie się niektórym z nich, a te stały im się w końcu niemal równie niezbędne, jak życie samo. Posłużę się tu przykładem tytoniu, bowiem tytoń jest przedmiotem zbytku, który dotarł aż na pustynię i stał się dla dzikich plemion źródłem sztucznej przyjemności, którą za wszel ką cenę trzeba sobie zapewnić. Indianie nie mogą się obyć bez tytoniu prawie w takim samym stopniu, jak bez pożywienia; są równie skłonni odwoływać się do miłosierdzia bliźnich wówczas, gdy są pozbawieni jednego, jak i wtedy, gdy brak im drugiego. Powoduje więc nimi motyw żebractwa, nieznany ich ojcom. To, co tu powiedziałem o tytoniu, odnosi się do mnóstwa przedmio tów, bez których niepodobna się obejść w życiu cywilizowanym. Tm jakieś społeczeństwo jest bogatsze, zapobiegliwsze, dostat niej sze, tym bardziej urozmaicają się i ustalają przyjemności, z jakich korzysta większość; im bardziej zaś są urozmaicone i ustalone, tym bardziej upodabniają się, poprzez zwyczaj i przy kład, do prawdziwych potrzeb. Człowiek cywilizowany jest więc nieskończenie bardziej wystawiony na zmienne koleje losu niż dzikus. To, co drugiemu z nich przydarza się tylko z rzadka i w pewnych okolicznościach, pierwszego może spotkać zawsze i w najzwyklejszych warunkach. Zakres jego potrzeb poszerzył się wraz z kręgiem przyjemności i daje szersze pole ciosom for-
Raport o pauperyzmie
49
tuny. Z tego właśnie powodu angielski ubogi zdajt s§| prawie bogaty ubogiemu Francuzowi, a ten z kolei - ubogiemu w Hisz panii. To, czego brak Anglikowi, nigdy nie znajdowało się w po siadaniu Francuza. Tak też się dzieje, kiedy schodzimy w dół po drabinie społecznej. U ludów wysoko cywilizowanych nędzę po woduje brak całego mnóstwa rzeczy; w stanie dzikości ubóstwo polega wyłącznie ma braku pożywienia. Postępy cywilizacji wystawiają ludzi na wiele nowych nie doli, ale też skłaniają społeczeństwo do przychodzenia z pomo cą potrzebującym, o których nie zatroszczono by się w państwie na poły tylko ucywilizowanym. W kraju, gdzie większośe jest biednie odziana, nędznie mieszka i źle się odżywia, któż dba o to, by dać ubogiemu czystą odzież, zdrowe pożywienie, wygodne schronienie? W Anglii, gdzie przeważająca większość posiada wszystkie te dobra, a brak dostępu do nich postrzega jako strasz ne nieszczęście, społeczeństwo uważa za swój obowiązek przy chodzenie z pomocą tym, którzy są owych dóbr pozbawieni, i za radza biedzie, której gdzie indziej nawet by nie zauważyło. Przeciętna ilość przyjemności, jakich człowiek może w ży ciu oczekiwać, jest w Anglii wyższa niż w jakimkolwiek kraju na święcie, W sposób szczególny sprzyja to szerzeniu się w tym królestwie pauperyzmu. Jeśli wszystkie powyższe uwagi są słuszne, to bez trudu poj miemy, że im bogatsze są narody, tym bardziej powiększać się musi liczba tych, którzy szukają ratunku w publicznej dobroczyn ności, bowiem do takiego właśnie rezultatu prowadzą dwa po tężne czynniki: w obrębie tych narodów nieustannie rośnie klasa społeczna w sposób najbardziej naturalny wystawiona na działa nie potrzeb, i z drugiej strony wzrastają i różnicują się same potrzeby, toteż z każdym dniem coraz Gggjfe&i się zdarza, że czło wiek zaznaje którejś z nich. Nie oddawajmy się więc niebezpiecznym złudzeniom i spo glądajmy w przyszłość nowoczesnych społeczeństw wzrokiem spokojnym i niezmąconym. Nie upajajmy się wspaniałością per spektyw; nie traćmy odwagi w obliczu przyszłych niedoli. W mia rę jak będzie postępować obecny rozwój cywilizacji, zwiększać się będzie zakres udogodnień dostępnych większości ludzi; spo łeczeństwo stanie się doskonalsze i bardziej oświecone; życie
Alexis de Tocqueville
50
będzie łatwiejsze, przyjemniejsze, piękniejsze i dłuższe; ale rów nocześnie - umiejmy to przewidzieć - nieustannie rosnąć będzie liczba tych, którzy będą się musieli zwracać do bliźnich o wspar cie, by zyskać dostęp do nikłej choćby części wszystkich tych dóbr. Ów ruch w dwu kierunkach można będzie spowolnić; szcze gólne warunki, w jakich żyją rozmaite narody, będą ten ruch przy spieszać lub zawieszać; lecz nikt nie jest władny go wstrzymać. Śpieszmy więc z poszukiwaniem środków złagodzenia nieunik nionych nieszczęść, które już teraz łatwo przewidzieć.
Część druga • Istnieją dwie odmiany dobroczynności. Pierwsza z nich skła nia każdego człowieka do niesienia ulgi, stosownie do posiada nych środków, w nieszczęściach, które znajdują się w jego za sięgu. Jest taka stara jak świat; zaczęła się wraz z ludzką niedolą; chrześcijaństwo usiyoito ją jedna z cnót boskich, dając jej mia no miłosierdzia. Druga odmiana dobroczynności, mniej instynktowna, bardziej przemyślana, mniej entuzjastyczna, a często skuteczniejsza, po budza samo społeczeństwo do pochylania się nad niedolą jego członków i do systematycznej troski o łagodzenie ich cierpień. Narodziła się z protestantyzmu i rozwinęła się dopiero w społe czeństwach nowoczesnych. Dobroczynność pierwszego rodzaju jest cnotą prywatną, wymykającą się działaniom społecznym; tę drugą natomiast two rzy i normuje społeczeństwo, i nią właśnie winniśmy w szcze gólności się zająć. Na pierwszy rzut oka żadna idea nie wydaje się piękniejsza i wspanialsza niż dobroczynność publiczna. . Społeczeństwo, przyglądając się nieustannie samemu sobie, badając codziennie swoje rany i oddając się ich leczeniu, zapew niając bogatym korzystanie z ich dóbr, a zarazem zabezpiecza jąc ubogich przed nadmierną nędzą, owo społeczeństwo zwraca się do jednych o przekazanie tego, na czym im zbywa, na rzecz zaspokojenia podstawowych potrzeb innych. Jest to na pewno wspaniały, podnoszący na duchu widok, który duszę napełniać musi wzruszeniem.
Raport o pauperyzmie
51
Dlaczego więc doświadczenie niweczy po części te piękne złudzenia? Anglia jest jedynym krajem europejskim, który usystematy zował i na w ielką skalę wprowadził w życie teorie dotyczące dobroczynności publicznej. W czasach rewolucji religijnej, jaka za panowania Henryka VIII odmieniła oblicze Anglii, niemal wszystkie dobroczynne wspólnoty zakonne w królestwie uległy kasacji, a ponieważ majątki tych wspólnot nie zostały rozdzielone pomiędzy lud, lecz przeszły w ręce szlachty, w rezultacie liczba ówcześnie żyjących ubogich pozostała ta sama, podczas gdy środki służące zaspoka janiu ich potrzeb uległy unicestwieniu. Tak więc zastępy ubo gich wzrosły ponad miarę, i Elżbieta, córka Henryka VIII, tknię ta odpychającym widokiem nędzy ludu, powzięła myśl zastąpienia jałmużny, której rozdawnictwo doznało znacznego ograniczenia wskutek zamknięcia klasztorów, rocznym zasiłkiem wypłacanym przez gminy. Ustawa1 ogłoszona w czterdziestym trzecim roku panowa nia tej królowej stanowi, że w każdej parafii mianuje się inspek torów [nadzorców] ubogich i że owi inspektorzy m ają prawo nakładać na mieszkańców podatek w celu wyżywienia ubogich, chorych i zapewnienia pracy pozostałym. W miarę upływu cza su Anglia coraz bardziej skłaniała się do przyjęcia zasady do broczynności ustawowej. Pauperyzm rósł w Wielkiej Brytanii szybciej niż gdziekolwiek indziej. Do tego smutnego rezultatu prowadziły przyczyny ogólne, a także przyczyny właściwe temu krajowi. Anglicy wyprzedzili inne narody Europy na drodze cy wilizacji; wszystkie poczynione przeze mnie wcześniej uwagi stosują się zatem do nich w sposób szczególny, natomiast inne jeszcze odnoszą się tylko do nich samych.
1Zobacz: 1) Blackstone, księga I, rozdz. IV; 2) najważniejsze wyniki badań przeprowadzonych w 1833 roku na temat położenia ubogich, za warte w książce zatytułowanej Extracts from the information received by His Majesty's commissioners as to the administration and operation o f the Poor-laws; 3) The report o f the Poor-laws commissioners’, 4) i wreszcie ustawę z roku 1834, która powstała w wyniku wszystkich tych prac [przy pis Tocqueville’a]. ' ’
52
Alexis de Tocqueville
Angielska klasa przemysłowa pracuje nie tylko na rzecz za spokojenia potrzeb społeczeństwa angielskiego i zapewnienia mu przyjemności, ale też na rzecz wielkiej części ludzkości. Dobro byt lub nędza tej klasy zależy więc nie tylko od tego, co dzieje się w Wielkiej Brytanii, ale w pewnej mierze od wszystkiego, co się wydarza pod słońcem. Kiedy jakiś mieszkaniec Indii ograni cza swoje wydatki i zmniejsza konsumpcję, cierpi na tym angiel ski fabrykant. Anglia jest zatem tym spośród krajów świata, gdzie rolnika najsilniej przyciąga praca w przemyśle, wystawiając go jednocześnie najbardziej na zmienne koleje losu. W ciągu ostatniego stulecia występuje u Anglików pewne zjawisko, które można uznać za fenomen, jeśli się weźmie pod uwagę obraz, jaki przedstawia reszta świata. Od stu lat własność ziemska w znanych nam krajach ulega nieustannemu podziało wi; w Anglii własność ta nieustannie się scala. Majątki ziemskie średnich rozmiarów wchłaniane są przez ogromne dobra, wiel kie uprawy zajmują miejsce drobnych. Mógłbym w tym punkcie zagłębić się w objaśnienia, które byłyby zapewne dość interesu jące, ale oddaliłyby mnie od głównego tematu; poprzestaję więc na stwierdzeniu faktu. Wynika zeń, że rolnika, który we własnym interesie skłania się do porzucenia pługa i zatrudnienia się w ma nufakturze, do uczynienia tego kroku popycha równocześnie, niejako wbrew jego woli, scalanie własności ziemskiej. Do upra wy wielkiego majątku trzeba bowiem, z zachowaniem proporcji, nieporównanie mniej pracowników niż do uprawy małego pola. Rolnikowi brakuje ziemi a przemysł go przyzywa. Wciąga go ów ruch w dwu kierunkach. Na dwadzieścia pięć milionów miesz kańców Wielkiej Brytanii ponad dziewięć milionów zajmuje się uprawą ziemi; czternaście milionów, czyli prawie dwie trzecie, oddaje się ze zmiennym szczęściem handlowi i przemysłowi [we Francji klasa przemysłowa stanowi dopiero czwartą część lud ności - przyp. Tocqueville’a]. Pauperyzm musiał zatem wzrastać w Anglii szybciej niż w krajach, których poziom cywilizacyjny dorównywałby poziomowi Anglików. Raz przyjąwszy zasadę dobroczynności ustawowej, Anglia nie mogła od niej odstąpić. Tak więc angielskie ustawodawstwo dotyczące ubogich stanowi od dwustu lat jedynie rozwinięcie ustaw elżbietańskich. Prawie dwa i pół stulecia upłynęło od chwili, gdy nasi sąsiedzi w pełni
Raport o pauperyzmie
53
przyjęli zasadę ustawowej dobroczynności, i obecnie można oce nić fatalne następstwa, jakie pociągnęło za sobą jej przyjęcie. Rozpatrzmy je po kolei. Kiedy ubodzy uzyskali absolutne prawo do pomocy ze stro ny społeczeństwa i powszechny dostęp do urzędów administra cji publicznej powołanych do udzielania im owej pomocy, w tym protestanckim kraju zaczęły się niebawem odradzać i rozpo wszechniać nadużycia, które Reformacja słusznie wytykała nie którym krajom katolickim. Człowiek, podo b ili jak wszystkie istoty zorganizowane, ma naturalne upodobanie do próżniactwa. Do pracy mogą go wszelako skłaniać dwa motywy* chęć prze życia i polepszenia warunków życia. Doświadczenie uczy, ś ę tylko pierwszy z tych motywów może większość ludzi dostatecz nie pobudzać do pracy, drugi działa skutecznie jedynie w sto sunku do mniejszości. Otóż zakład dobroczynny otwarty dla wszystkich bez wyjątku potrzebujących, albo ustawa, która daje wszystkim ubogim, bez względu na przyczynę ubóstwa, prawo do pomocy publicznej, osłabia lub niszczy pierwszy z owych bodźców i pozostawia nietkniętym tylko drugi z nich. Jeśli chłop angielski, podobnie jak chłop hiszpański, nie odczuwa głębokiej potrzeby polepszenia losu, jaki mu przypadł z urodzenia, i wyj ścia ze swojej sfery społecznej w potrzeby nieśmiałej i łatwo opuszczającej większość ludzi - to w obu tych krajach chłopi powtarzam, nie jest zainteresowany pracą, albo też, jeśli pracu je, nie jest zainteresowany oszczędzaniem; oddaje się więc bez czynności lub lekkomyślnie trwoni cenne owoce swego trudu. W jednym i drugim kraju różne przyczyny prowadzą do tę g i samego skutku, a mianowicie, że to najhojniejsza, najaktywniej sza, najzapobiegliwsza część narodu łoży na utrzymanie tych, którzy nic nie robią lub źle używają plonów swej pracy. I tak oto znaleźliśmy się z pewnością daleko od pięknej i po ciągającej teorii, jaką wyżej wyłożyłem. Czy można uniknąć owych zgubnych następstw dobrej zasady? Co do mnie, to przy znam, że uważam je za nieuniknione. Tu ktoś może mi przerwać, mówiąc: zakłada pan, że nędza rzom udzielać się będzie pomocy niezależnie od przyczyny ich nędzy; dodaje pan, że publiczna pomoc zwolni ubogich z obo wiązku pracy; oznacza to uznanie za fakt tego, co pozostaje wąt-
54
Alexis de Tocqueville
pliwe. Kto zabrania społeczeństwu, by zbadało przyczyny nie dostatku, zanim udzieli wsparcia? Dlaczego zdrowemu ubogie mu, który odwołuje się do publicznego miłosierdzia, nie miało by, się stawiać warunku podjęcia pracy? Odpowiadam, Źe angielskie ustawy przewidziały takie półśrodki, ale rzecz się i i i powiodła; łatwo to zrozumieć, i Nie ma nic trudniejszego do rozróżnienia niż odcienie, jakie dzielą niezasłużone nieszczęście od niedoli będącej skutkiem występku. Ileż nieszczęść Wynika z obu tych przyczyn na razi Jak głębokiej znajomości charakteru każdego człowieka i oko liczności jego życia wymaga osąd tego rodzaju kwestii; jak wiel kiej wiedzy, jak pewnego rozeznania, jak chłodnego i nieubłaga nego rozumowania! Gdzie szukać urzędnika, który będzie miał dostatecznie dużo uczciwości, Czam, talentu i środków, aby od dawać się podobnemu badaniu? K-to ośmieli się i pozwoli umrzeć z głodu biedakowi tylko dlatego, m umiera z własnej winy? Kto słysząc jego krzyki, będzie rozważał jego przywary?.Na widok niedoli naszych bliźnich milknie nawet nasz interes osobisty; czyżby interes skarbu państwa był odeń silniejszy? Jeśliby zaś dusza nadzorcy ubogich pozostała niewrażliwa na takie uczucia - piękne nawet wtedy, gdy prowadzą na manowce —czy okaże się nieczuła na lęk? Czy mając w swoich rękach cierpienie lub radość, życie lub śmierć znacznej części swoich bliźnich, części najbardziej nieporządnej, niesfornej, grubiańskiej, on sam nie cofnie się przed użyciem tej straszliwej władzy? Jeśli zaś napo tka się jednego takiego śmiałka, czy znajdzie się ich wielu? Tego rodzaju funkcje pełnić wszak można jedynie na niewielkim ob szarze; trzeba zatem obarczyć nimi wielką liczbę obywateli. Anglicy musieli ustanowić nadzorców ubogich w każdej gminie. Co się więc w tej sytuacji nieuchronnie musi zdarzyć? Stwier dza się nędzę, ale jej przyczyny pozostają niepewne: jedna wy nika z oczywistego faktu, inna poparta jest rozumowaniem, któ re zawsze można podważyć; skoro zaś udzielenie pomocy może wyrządzić odległą krzywdę społeczeństwu, jej odmowa natomiast władna jest przynieść natychmiastową szkodę ubogim i samemu nadzorcy, wybór, jakiego dokona ten ostatni, nie pozostawia wątpliwości. Ustawy mogą stanowić, że pomoc przysługuje tyl ko w wypadku nędzy niezawinionej; w praktyce wsparcia będzie
Raport o pauperyzmie
55
się udzielać we wszystkich wypadkach. Co się tyczy drugiej kwestii, przeprowadzę tu podobne rozumowanie, również opar te na doświadczeniu. Chcemy, by jałmużna była nagrodą za pracę. Przede wszyst kim jednak, czy zawsze znajdą się do wykonania jakieś roboty publiczne? Czy są one równomiernie rozmieszczone na całym obszarze kraju, tak by w jakimś okręgu ftfe było wielu robót do wykonania i niewielu osób do zatrudnienia, zaś w innym - wielu ubogich potrzebujących pomocy i mało robót do wykonania? Je f f trudność ta występuje w każdej epoce dziejów, to czy nie staje się nieprzezwyciężona, gdy w następstwie postępującego rozwoju cywilizacji, wzrostu ludności, skutków samego prawa o ubogich, liczba biednych sięga, jak w Anglii, jednej szóstej, a nawet, jak powiadają niektórzy, jednej czwartej ogólnej liczby ludności? . Ale nawet zakładając, że zawsze znajdą się jakieś roboty do wykonania, kto się podejmie stwierdzenia ich pilności, dogląda nia ich przebiegu, wyznaczenia ich ceny? Nadzorca? Oprócz cech znakomitego urzędnika człowiek ten miałby się zatem odznaczać talentami, aktywnością, specjalną wiedzą niezbędną dobremu przedsiębiorcy przemysłowemu; dzięki poczuciu obowiązku miał by znaleźć w solaę fa, w co być może nie wyposażyłby go na wet interes własny: odwagę, jakiej trzeba, by zmusić do owoc nego i ciągłego wysiłku najbardziej bezczynną i zdeprawowaną część ludności. Czy byłoby rzeczą mądrą pochlebiać sobie w tym względzie? Czy jest rzeczą rozsądną w to wierzyć? Pod naciskiem potrzeb ubogiego nadzorca przydzieli mu pracę fikcyjną lub na wet - j a k to jest prawie zawsze praktykowane w Anglii ^ da wynagrodzenie, nie wymagając pracy. Prawo powinno być sta nowione dla ludzi, nie dla osiągnięcia idealnej doskonałości, która nie leży w naturze ludzkiej, z rzadka tylko będącej jej wzorem. Tak więc wszelkie prawo, które opiera dobroczynność pu bliczną na stałej podstawie i nadaje jej formę administracyjną, prowadzi do powstania klasy próżniaczej i bezczynnej, żyjącej na koszt klasy przemysłowej i pracującej. Jest to co najmniej nieunikniona konsekwencja, a może nawet bezpośredni skutek takiego prawa. Powiela ono wszystkie wady systemu zakonne go, nie wyrażając przy tym wyższych idei moralnych i religij nych, które się często z tamtym systemem łączyły. Prawo takie
56
Alexis de Tocqueville
to zatrute ziarno zasiane w łonie ustawodawstwa; pewne oko liczności, jak na przykład w Ameryce, m ogą zapobiec szybkie mu wzrostowi owego ziarna, nie mogą go jednak zniszczyć, i jeśli nawet pokolenie obecne uniknie jego wpływu, zniszczy ono do brobyt przyszłych pokoleń. Jeśli przyjrzymy się z bliska stanowi ludów, u których od dawna obowiązują tegojrodzaju ustawy, bez trudu stwierdzimy, że skutki moralne tychże są nie mniej zgubne niż ich wpływ na powszechny dobrobyt, i że deprawują one ludzi w jeszcze więk szym stopniu niż ich zubożają. Ogólnie biorąc, nic tak nie uwzniośla i nie podtrzymuje du cha ludzkiego jak idea praw. W idei prawa odnajdujemy coś wielkiego i męskiego, co odejmuje prośbie jej błagalny charak ter i stawia tego, który rości, na jednym poziomie z tym, który roszczenie spełnia. Ale prawo ubogiego do uzyskania pomocy ze strony społeczeństwa ma tę szczególną cechę, że miast uszla chetniać serce człowieka, który zeń korzysta, poniża go. W kra jach, których ustawodawstwo nie otwiera takiej drogi prawnej* ubogi odwołujący się do dobroczynności indywidualnej uznaje wprawdzie swoją niższość w stosunku do reszty bliźnich; ale uznaje j ą w skrytości ducha i tymczasowo; z chwilą gdy jakiś biedak znajdzie się na liście ubogich w parafii, bez wątpienia może śmiało domagać się pomocy; ale czymże jest uzyskanie tego prawa, jeśli nie ukazaniem w istocie nędzy, słabości, złego pro wadzenia się człowieka, który je uzyskał? Zwykłe prawa przy znaje się ludziom na mocy osobistej przewagi, którą w jakiejś dziedzinie zdobyli nad bliźnimi. Prawo, o którym mowa, przy sługuje z racji uznanej niższości. Te pierw sze uwydatniają i stwierdzają ową przewagę; to drugie wydobyw a na światło dzienne rzeczoną niższość i j ą uprawom ocnia.s £ Im tamte prawa są większe i pewniejsze, tym większy przy noszą zaszczyt; im to drugie jest trwalsze i im s z e r s z y ma zasięg, tym bardziej degraduje. ■ Biedak, który prosi o jałm użnę w imię prawa, znajduje się w położeniu jeszcze bardziej upokarzającym niż ubogi, który od wołuje się do współczucia swoich bliźnich w im ię Tego, który jednakim wzrokiem spogląda na biedaka i bogacza i poddaje ich równym prawom.
Raport o pauperyzmie
57
Ale to jeszcze nie wszystko: indywidualna jałmużna buduje cenną więź pomiędzy bogatym i biednym. Pierwszy z nich, przez sam fakt świadczenia pomocy, okazuje zainteresowanie losem tego, którego nędzy postanowił ulżyć; drugi, otrzymawszy wspar cie, którego nie miał prawa wymagać i którego może nie spo dziewał się uzyskać, jest skłonny do wdzięczności. Pomiędzy tymi dwiema kategoriami ludzi, których rozdziela tak wiele in teresów i namiętności, zadzierzguje się więź moralna, a ich wola zbliża ich do siebie mimo odmiennego położenia; inaczej ma się rzecz z dobroczynnością ustawową, która utrzymuje w mocy jał mużnę, lecz pozbawia ją moralności. Bogacz, któremu prawo odbiera część dochodu, nie pytając go o zdanie, widzi w biedaku wyłącznie obcego chciwca, dopuszczonego przez ustawodawcę do udziału w jego majątku. Ubogi ze swojej strony nie odczuwa żadnej wdzięczności za wyświadczone dobrodziejstwo, którego nie można mu odmówić, a które skądinąd go nie zadowala; bo wiem jałmużna publiczna, która zapewnia przeżycie, nie czyni życia szczęśliwszym ani łatwiejszym, niż ma to miejsce w przy padku jałmużny indywidualnej; zatem dobroczynność ustawowa bynajmniej nie zapobiega istnieniu w społeczeństwie ubogich i bogatych, ani liż nie może sprawić, by jedni nie rozglądali się wokół z nienawiścią i strachem, inni zaś nie myśleli o swojej niedoli z rozpaczą i zawiścią. Dobroczynność taka nie tylko nie zmierza do połączenia w jedno owych dwu współzawodniczą cych ze sobą nacji, które istnieją od początku świata i zw ą się bogatymi i biednymi, ale wręcz zrywa jedyną więź, jaka mogła się między nimi wytworzyć, obydwie przelicza i ustawia - każ dą pod jęj własnym sztandarem - naprzeciw siebie, usposabiając je do w a lk i, \ Powiedziałem W fięj, że nieuniknitm pn skutkiem dobro czynności ustawowej jest utrzymywanie przeważającej liczby ubogich w bezczynności i łożenie na ich czas wolny od pracy kosztem tych, którzy pracują. v i Jeśli próżniactwo wśród bogactw, próżniactwo dziedziczne, kupione za cenę służby lub pracy, otoczone powszechnym sza cunkiem, idące w parze z radością ducha, oddające się intelektu alnym przyjemnościom, umoralnione dzięki ćwiczeniu myśli, jeśli, jak powiadam, próżniactwo takie było matką tylu występ-
58
AlMis de Tocqueville
ków, to czego można się spodziewać po próżniactwie poniżonym, nabytym za cenę upodlenia, stanowiącym zapłatę za złe prowa dzenie, po próżniactwie, które okrywa hańbą i wtedy dopiero staje się znośne, gdy dusza człowieka, który go zaznaje, ulega osta tecznemu zepsuciu i upadkowi? Czego można oczekiwać od człowieka, którego położenie nie może ulec poprawie, bowiem stracił szacunek bliźnich, będący pierwszym warunkiem wszelkiego postępu; którego los gorszy ju ż być nie może, gdyż ograniczywszy się do zaspokajania naj pilniejszych potrzeb, upewnił się, że potrzeby owe zawsze znaj dą zaspokojenie? Jaki może być udział ludzkiej świadomości i ak tywności w życiu istoty tak pod każdym względem ograniczonej*, która egzystuje bez nadziei i bez lęku, bo zna przyszłość, podob nie jak to czyni zwierzę, nieświadome kolei losu; która, podob nie ja k ono, skupia się na teraźniejszości oraz na prostackich i przelotnych uciechach, jakie owa teraźniejszość może zaofero wać jej zezwierzęconej naturze? : ; > Przeczytajmy wszystkie napisane w Anglii książki o pauperyzmie; przestudiujmy badania zarządzone przez brytyjski Par lament; prześledźmy debaty, jakie odbyły się w. Izbie Lordów i w Izbie Gmin nad tą trudną kwestią, a będziemy mieli uszy pełne jednej jedynej skargi: powszechnie opłakuje się upodlenie, jakie mu uległy niższe klasy tego wielkiego narodu. Nieustannie zwięk sza się liczba dzieci nieślubnych, szybko rosną szeregi przestęp ców; nadmiernie rozwija się biedna część ludności; ubodzy coraz bardziej zatracają zmysł przezorności i oszczędności; gdy w ob rębie pozostałej części narodu wzrasta oświata, łagodnieją oby czaje,, gusta stają się wykwintniejsza, a zwyczaje bardziej wy tworne - oni stoją w miejscu lub wręcz się cofają; rzec by można, że wracają do stanu barbarzyństwa i żyjąc pośród cudów cywili zacji, zdają się zbliżać w swych poglądach i upodobaniach do dzikusów. 'V v > ... • Dobroczynność ustawowa wywiera na wolność ubogiego wpływ równie zgubny, co na jego moralność. Łatwo to wyka zać. B ezpośrednią i nieuchronną konsekw encją nałożenia na gminy ścisłego obowiązku pom ocy biednym jest to, że gminy m uszą wspomagać tylko ubogich zamieszkałych na ich terenie; je st to jedyny sprawiedliwy sposób zrównania wynikających
Raport o pauperyzmie
59
z ustawy wydatków publicznych i ich rozłożenia proporcjonal nie do możliwości tych, którzy muszą ponosić ich cii|iar. Skoro zatem w kraju, gdzie zorganizowana została dobroczynność pu bliczna, dobroczynność indywidualna jest niemal nieznana, to człowiek, który z powodu nieszczęść czy występków stał się nie zdolny do zarabiania na życie, jest skazany - pod karą śmierci na nieopuszczanie miejsca, gdzie się urodził. Jeśli się z niego oddali, znajdzie się w kraju nieprzyjacielskim; interes własny gmin, o wiele potężniejszy i bardziej aktywny niż najlepiej zor ganizowana policja państwowa, sprawia, że pojawiają się dono sy o jego przybyciu, że śledzi się jego kroki, a gdyby chciał się osiedlić w nowym miejscu pobytu, wskazuje się go organom bezpieczeństwa publicznego, które odstawiają go tam, skąd wy ruszył. Poprzez swoje ustawodawstwo o ubogich Anglicy u n i e r u c h o m i l i szóstą część populacji. Przywiązali ją do ziemi na podobieństwo średniowiecznych chłopów. Gleba z m u s z a ł a człowieka do pozostania w b r e w j e g o w o l i w miejscu urodzenia; ustawowa dobroczynność o d b i e r a m u w o 1 ę opuszczenia go. Tę tylko różnicę widzę między tymi dwoma systemami. Anglicy poszli dalej i wyciągnęli z zasady d o b ń s ^ tó tt^ i ustawowej jeszcze bardziej zgubne konsekwen cje, których —jak sądzę - można uniknąć. Angielskie gminy tak są przejęte obawą, % jakiś ubogi przybysz nie stał się dla nich obciążeniem i nie znalazł stałego miejsca zamieszkania na ich terytorium, że kiedy cudzoziemiec, którego wygląd nie świad czy o zamożności, zatrzyma się na pewien czas w obrębie gminy lub kiedy niespodziewanie dotknie go jakieś nieszczęście, wła dze gminne pospiesznie żądają odeń kaucji tytułem jego przy szłej nędzy, jeśli zaś zainteresowany nie może wpłacić takiej kaucji, musi gminę opuścić. Tak więc ustawowa dobroczynność pozbawiła wolności po ruszania się nie tylko ubogich Anglików, lecz także wszystkich zagrożonych ubóstwem. Sądzę, że najlepszym uzupełnieniem tego smutnego obrazu będzie fragment moich angielskich zapisków, które przytaczam poniżej.' 1 '/ ' ■ W roku 1833 podróżowałem po Anglii. Innych uderzał we wnętrzny rozkwit tego kraju, mnie natomiast zastanawiał ukryty
60
Alexis de Tocqueville
niepokój, który w sposób widoczny nurtował umysły wszystkich jego mieszkańców. Przyszło mi wtedy na myśl, że ten wspaniały, podziwiany przez Europę płaszcz musi skrywać wielką nędzę. Ta myśl sprawiła, że zacząłem ze szczególną uwagą badać pauperyzm, ową olbrzymią i ohydną ranę na silnym i zdrowym ciele. Mieszkałem wtedy w domu wielkiego właściciela ziemskiego w południowej Anglii; był to czas, kiedy sędziowie pokoju zbiera ją się, by orzekać w sprawie zażaleń wniesionych przez ubogich przeciw ich gminom lub przez gminy przeciw ubogim. Mój gospo darz był sędzią pokoju, a ja regularnie towarzyszyłem mu w są dzie. Znajduję w moich notatkach opis pierwszego posiedzenia, na którym byłem obecny; streszcza on w kilku słowach i uwydatnia wszystko, co powiedziałem wcześniej. Przepisuję go jak najściślej, by pozostawić poniższemu obrazowi znamię prostej prawdy. Pierwszą osobą stającą przed sędziami pokoju jest starzec; ma świe żą, różową cerę, nosi perukę, odziany jest w świetnie się prezentujący czar ny surdut i wygląda całkiem jak rentier, podchodzi jednak do poręczy i gniewnym tonem składa zażalenie na niesprawiedliwość władz swojej gminy. Ten człowiek to ubogi, dopiero co niesłusznie zmniejszono mu świadczenie, jakie otrzymywał z dobroczynności publicznej. Sprawa zo staje odroczona w celu przesłuchania władz gminnych. Po owym rześkim i popędliwym staruszku pojawia się młoda kobieta w ciąży; jej odzież świadczy o świeżej daty ubóstwie, a przywiędła twarz naznaczona jest cierpieniem. Wyjaśnia, że mąż jej kilka dni temu wyru szył w morską podróż, że od chwili wyjazdu nie otrzymała od niego żad nej wiadomości ani pomocy, że stara się o wsparcie ze środków publicz nych, ale nadzorca ubogich waha się, czy go jej udzielić. Teść tej kobiety jest zamożnym kupcem, mieszka w tymże mieście, gdzie odbywają się posiedzenia sądu, i synowa żywi również nadzieję, że teść zechce pod nie obecność syna zapewnić jej utrzymanie; sędziowie pokoju wzywają tego człowieka, ale on odmawia wzięcia na siebie obowiązków, których wypeł nienia wymaga odeń natura, lecz prawo nie nakazuje. Sędziowie nalegają; starają się wzbudzić w samolubnej duszy mężczyzny współczucie lub wyrzuty sumienia, ale ich wysiłki spełzają na niczym i gmina zostaje ska zana na wypłacenie zapomogi, jakiej domaga się zainteresowana. Po tej nieszczęsnej, porzuconej kobiecie staje przed sądem pięciu czy sześciu wysokich i silnych mężczyzn. Są w rozkwicie młodości, zachowu-
Raport o pauperyzmie
61
ją się pewnie, niemal bezczelnie. Skarżą się na nadzorców w swoich wsiach, którzy odmawiają im zapewnienia pracy lub, w braku pracy, wsparcia. Nadzorcy odpowiadają, że gmina nie ma w tej chwili żadnych robót do wykonania; co zaś do darmowego wsparcia, to takowe się nie należy twierdzą - ponieważ zainteresowani, gdyby tylko ćlstfsli, mogliby z ła twością znaleźć zatrudnienie u osób prywatnych. Lord X, z którym przybyłem, mówi mi: „Przed chwilą zobaczył pan wąski wycinek licznych nadużyć, do jakich prowadzi prawo o ubogich. Starzec, który występował jako pierwszy, ma najprawdopodobniej za co żyć, ale czuje się w prawie wymagać, by go utrzymywano w dostatku, i nie wstydzi się ubiegać o wsparcie ze środków publicznych, które w oczach ludu straciło swój przykry i upokarzający charakter. Gdyby nie istniało prawo o ubogich, owej młodej kobiecie, która wydaje się porządna i nie szczęśliwa, z pewnością pomógłby jej teść, ale interes zagłusza w nim głos wstydu i sprawia, że zrzuca on na barki ogółu dług, który powinien sam spłacić. Młodzi ludzie, którzy stawili się na końcu, są mi znani, mieszkają w mojej wsi; to bardzo niebezpieczni obywatele i, prawdę powiedziawszy, łajdacy; pieniądze, które zarobią, błyskawicznie trwonią w karczmach, bo wiedzą, że państwo przyjdzie im z pomocą; jak pan widzi, gdy tylko im z własnej winy zaczyna brakować środków, zwracają się do nas”, 1 Posiedzenie tęczy się dalej. Przed sądem staje młoda kobieta ^izięękiem, za nią postępuje nadzorca biednych w jej gminie; kobieta bez naj mniejszego wahania podchodzi do poręczy, skromność nie nakazuje jej nawet spuścić oczu. Nadzorca oskarża ją o to, że dziecko, które trzyma w ramionach, urodziło się ze związku pozamałżeńskiego. Kobieta chętnie to potwierdza. Jest uboga, a że w wypadku, gdyby ojciec jej nieślubnego dziecka pozostał jej nieznany, utrzymanie dziecka i matki spadłoby na barki gminy, nadzorca wzywa ją do podania nazwiska ojca; sąd ją zaprzysięga. Zainteresowana wskazuje wieśniaka z sąsiedz twa, obecnego na posiedzeniu, który bardzo uprzejmie przyznaje, że tak właśnie rzeczy się mają, i sędziowie pokoju nakazują mu łożyć na utrzy manie dziecka. Ojciec i matka odchodzą, a cały ten incydent nie wywołuje najmniejszego poruszenia wśród zebranych, nawykłych do podobnych scen. Po owej młodej kobiecie pojawia się następna. Staje przed sądem z własnej woli; zwraca się do sędziów z taką samą bezczelną beztroską, jak jej poprzedniczka. Oświadcza, że jest brzemienna, i podaje nazwisko
62
Alexis de Tocqueville
ojca dziecka; mężczyzna ten jest nieobecny na sali. Sąd odracza sprawę, by wezwać go do stawienia się w innym terminie. Lord X powiada: „Oto inne jeszcze zgubne skutki tych samych ustaw. Najbardziej bezpośrednią konsekwencją prawa o ubogich jest obciążenie ogółu kosztami dzieci porzuconych, które należą do najbardziej potrzebu jących spośród wszystkich biednych. Stąd bierze się chęć odciążenia gmin od wydatków na utrzymanie dzieci nieślubnych, które byliby w stanie wyżywić ich rodzice. Stąd też owo dochodzenie ojcostwa za poduszczeniem gmin, w którym przeprowadzenie dowodu przypada kobiecie. Czy bowiem ktokolwiek może sobie pochlebiać, że uzyskał jakiś inny rodzaj dowodu w podobnej materii? Zobowiązując gminy do wzięcia na siebie ciężaru utrzymania dzieci nieślubnych i zezwalając im na dochodzenie ojcostwa, by zmniejszyć to przytłaczające brzemię, przyczyniliśmy się do złego prowadzenia się kobiet z niższych warstw. Ciąża pozamałżeńska prawie zawsze poprawia ich sytuację materialną. Jeśli ojciec dziecka jest bogaty, mogą zrzucić na niego troskę o wychowanie owocu wspólnie po pełnionych błędów; jeśli jest biedny, powierzają tę troskę społeczeństwu: wsparcie, jakiego udziela im jedna lub druga strona, niemal z reguły prze kracza wydatki na utrzymanie niemowlęcia. Matki takie bogacą się więc dzięki własnym występkom, i często się zdarza, że dziewczyna, która kilkakroć została matką, wychodzi za mąż korzystniej niż młoda dziewica, która ma do zaofiarowania tylko swoje cnoty. Dla pierwszej z nich hańba stała się swego rodzaju posagiem”.
Powtarzam, że nic nie zmieniłem w tym fragmencie mojego dziennika; przytoczyłem go dosłownie gdyż wydaje mi się, że oddaje on prosto i prawdziwie wrażenia, którymi chciałbym się podzielić z czytelnikiem. Od czasu mojej podróży do Anglii prawo o ubogich zostało znowelizowane. Wielu Anglików pochlebia sobie, że zmiany te wywrą głęboki wpływ na położenie biednych, na ich moralność, na ich liczebność. Chciałbym móc podzielać te nadzieje, ale nie potrafię się na to zdobyć. Dzisiejsi Anglicy ponownie uświęcili w nowej ustawie zasadę przyjętą dwieście pięćdziesiąt lat temu przez Elżbietę. Tak jak owa władczyni, nałożyli na społeczeń stwo obowiązek utrzymywania ubogich. To wystarczy; w tej pierwszej zasadzie zawierają się wszystkie nadużycia, które sta rałem się opisać, podobnie jak najwyższy nawet dąb mieści się
Raport o pauperyzmie
63
w żołędziu, który dziecko może ukryć w swej dłoni. Potrzeba tylko czasu, by mógł się rozwinąć i wyrosnąć. Chcieć ustanowić prawo, które by w sposób regularny, stały, jednolity wspierało ubogich, nie powodując powiększenia się ich liczby, potęgowa nia się lenistwa wraz ze wzrostem potrzeb, wzmagania się próż niactwa wraz z mnożeniem się występków, to jak zasadzić żołądź i zdumiewać się, jak pojawi się łodyżka, potem liście, później kwiaty, a na koniec owoce, które rozsieją się daleko i pewnego dnia sprawią, że z wnętrzności ziemi wyłoni się zielony las. Z pewnością nie leży w moich zamiarach podejmowanie na tym miejscu krytyki dobroczynności, która jest najbardziej natu ralną, najpiękniejszą i zarazem najświętszą spośród cnót. Myślę jednak, że żadna zasada nie jest tak dobra, by można było przy jąć, że dobre też są wszystkie jej następstwa. Sądzę, że dobro czynność winna być męską i rozumną cnotą, nie zaś chwiejną i nierozważną skłonnością; że należy czynić nie to dobro, które podoba się najbardziej dającemu, lecz takie, które jest naprawdę pożyteczne dla otrzymującego; nie to, które najpełniej może ulżyć niedoli nielicznych, lecz takie, które służy dobrobytowi większo ści. Tak tylko mogę rozumieć dobroczynność; inaczej pojęta, pozostaje nadal wzniosłym odruchem, ale w moich oczach nie zasługuj e już na miano c n o t y . - . Przyznaję, że dobroczynność indywidualna prawie zawsze przynosi pożyteczne skutki. Towarzyszy największej nędzy, po stępuje bez hałasu za złym losem, niespodzianie i po cichu napra wia krzywdy przezeń wyrządzone. Ukazuje się wszędzie tam, gdzie nieszczęśliwi oczekują pomocy; rośnie wraz z ich cierpieniami, nieprzezomością byłoby jednak na nią liczyć, gdyż niezliczone przypadki mogą opóźnić lub zatrzymać jej pochód; nie wiadomo, gdzie można ją spotkać i nie każdy krzyk bólu do niej dociera. Przyjmuję, że stowarzyszenia osób świadczących miłosier dzie mogłyby, poprzez unormowanie udzielanego wsparcia, przy czynić się do ożywienia i wzmocnienia dobroczynności indywi dualnej; uznaję nie tylko użyteczność, ale też niezbędną potrzebę dobroczynności publicznej w odniesieniu do niedoli nieuniknio nej, takiej jak bezradność dzieci, zgrzybiałość starców, choroby, obłęd. Potwierdzam też jej doraźną użyteczność w okresach klęsk powszechnych, które od czasu do czasu wymykają się z rąk Boga
64
Alexis de Tocqueville
i oznajmiają narodom Jego gniew. Pomoc państwa jest wówczas tak natychmiastowa, tak nieprzewidziana i tak przejściowa, jak samo nieszczęście. Nawet rozumiem, kiedy dobroczynność publiczna otwiera dar mowe szkoły dla dzieci biedaków, by wyposażyć umysły w środki, które pozwolą zdobywać poprzez pracę dobra służące ciału. Jestem wszakże głęboko przekonany, że jakikolwiek regu larny, stały system administracyjny mający na celu zaspokojenie potrzeb ubogich będzie raczej rodził nędzę, niż z niej wydoby wał, będzie deprawował ludzi, których zamierza wspomagać i po cieszać, z biegiem czasu sprowadzi bogatych do roli dzierżaw ców ubogich, wysuszy źródła oszczędności, wstrzyma akumulację kapitału, ograniczy rozwój handlu, stłumi ludzką aktywność i po mysłowość, i wreszcie - gdy liczba otrzymujących wsparcie nie mal dorówna liczbie tych, którzy go udzielają, a ubodzy, nie mogąc już wyciągnąć z zubożałych bogaczy środków dla zaspo kojenia swoich potrzeb, uznają, że łatwiej za jednym zamachem pozbawić ich majątków, niż zabiegać o ich pomoc - wywoła gwałtowną rewolucję, w państwie. ; Streśćmy pokrótce wszystko, co powiedziałem wyżej.T f, ; Ciągły postęp nowoczesnej cywilizacji prowadzi do stopnio wego, szybszego lub wolniejszego wzrostu liczby ludzi skłon nych odwoływać się do dobroczynności. 1 . j? , v V < Jak zaradzić całemu temu złu?, ; i : v; - ^ r 1 i f Zrazu rozum szuka wyjścia w pomocy ustawowej kich jej formach, pomocy bądź to darmowej, bądź ukrytej pod postacią wynagrodzenia, w pewnych okresach doraźnej i przej ściowej, w innych - regularnej i stałej. Ale po głębszym zbada niu sprawy okazuje się, że ów środek zaradczy, który wydaje się tak naturalny, a zarazem tak skuteczny, jest bardzo niebezpiecz ny w użyciu; że w cierpieniach jednostkowych przynosi jedynie zwodniczą i chwilową ulgę, a zaognia rany społeczne, niezależ nie od sposobu, w jaki się go stosuje. Pozostaje więc dobroczynność prywatna, która może pocią gać za sobą tylko dobre skutki. Już sama jej słabość zabezpiecza przed możliwymi zagrożeniami; przynosi ona ulgę w wielu nie dolach i nie rodzi nowych nieszczęść. Jednakże wobec postępu jącego rozwoju klasy przemysłowej i w obliczu wszystkich bo-
Raport o pauperyzmie
65
łączek, którymi cywilizacja zaprawia nieocenione dobra, jakie wytwarza, dobroczynność indywidualna wydaje się bardzo sła ba. Wystarczała w średniowieczu, kiedy czerpała ogromną ener gię z żarliwości religijnej, a jej zadania nie były tak trudne do wypełnienia, ale czy może wystarczyć w naszych czasach, gdy brzemię, jakie musi udźwignąć, jest ciężkie, a siły jej osłabły? Dobroczynność indywidualna jest potężnym czynnikiem, które go społeczeństwo bynajmniej nie powinno lekceważyć, lecz na który zdać się byłoby rzeczą nieroztropną: stanowi ona jeden ze środków, ale nie może być środkiem jedynym. Co zatem należy czynić? W jaką stronę skierować wzrok? Jak złagodzić cierpienia, które umiemy przewidzieć, ale nie uleczyć? Dotychczas badałem kwestię środków przeznaczanych na wspomagania ubogich. Czy jednak istnieją tylko tego rodzaju środki? Czy pomyślawszy o przynoszeniu ulgi w niedolach, nie byłoby rzeczą pożyteczną postarać się o zapobieganie im? Czy nie można powstrzymać szybkiego przemieszczania się ludno ści, tak by ludzie opuszczali ziemię i przechodzili do przemysłu tylko wówczas, gdy ten ostatni może z łatwością odpowiedzieć na ich potrzeby? Czy suma bogactw narodowych nie może na dal rosnąć, tak by część tych* którzy owe bogactwa wytwarzają, nie musiała przeklinać dobrobytu, jaki sama buduje? Czy nie jest możliwe ustanowienie bardziej regularnej i stałej proporcji mię dzy produkcją i konsumpcją surowców przetworzonych? Czy nie można ułatwić klasie robotniczej gromadzenia oszczędności, któ re by w okresach zapaści w przemyśle umożliwiały jej utrzyma nie się przy życiu do chwili, gdy los się odmieni? W tym miejscu rozpościerają się przede mną szerokie hory zonty. Temat, który podjąłem, rozrasta się; widzę drogę, która się otwiera, ale w tej chwili nie mogę na nią wstąpić. Niniejszy raport, choć zbyt krótki w stosunku do materii moich rozważań, przekracza już granice, jakie sobie wyznaczyłem. Środki, które mogą dawać nadzieję na uporanie się z pauperyzmem poprzez zapobieganie mu, będą przedmiotem następnej mojej rozprawy; spodziewam się złożyć ją w hołdzie Towarzystwu Akademickie mu w Cherbourgu w roku przyszłym. przetłumaczyła Joanna Strzelecka
Gertrude Himmelfarb
Kto się ośmieli i pozwoli ubogiemu umrzeć z głodu*
[ ,'W O demokracji w Ameryce Tocqueville’a nie ma żadnej wzmianki o pauperyzmie, a w jego Raporcie o pauperyzmie nie mówi się nic o demokracji. Jednak te dwa tematy i te dwie prace są ze sobą blisko związane. . Raport powstał na początku 1835 roku, tuż po ukończeniu pierwszego tomu O demokracji w Ameryce. Lecz kwestia pauperyzmu, na którą Tocqueville zwrócił uwagę podczas wizyty w Anglii dwa lata wcześniej, zaprzątała jego myśli już wtedy, gdy pisał O demokracji w Ameryce. W ogóle dużo wtedy myślał o An glii. Gustave de Beaumont, jego towarzysz podróży po Stanach Zjednoczonych, mówił, że planowali razem pojechać do Anglii prosto z Ameryki, aby zobaczyć na własne oczy, jakie dziedzic two „John Buli” pozostawił swemu synowi1. Lecz w końcu nie zrobili tego z powodu epidemii cholery, która wybuchła w An glii. W marcu 1832 roku powrócili do Francji, która również zmagała się z epidemią i znajdowała slf w chwiejnej sytuacji politycznej. Przez rok lub dłużej Tocqueville nie mógł się skupić na pisaniu O demokracji w Ameryce, najpierw ze względu na nieregularną współpracę z Beaumontem nad książką o zakładach karnych, która była rzekomym powodem ich podróży do Ame ryki (książkę napisał ostatecznie niemal w całości Beaumont), ' * Tekst opublikowano pierwotnie w „Przeglądzie Politycznym” 2005, nr 72, s. 140-147**
Kto się ośm M i pozwoli ubogiemu umrzeć z głodu
67
a potem ze względu na zaangażowanie w obronę dwójki konspi ratorów, którzy brali udział w donkiszotowskim spisku mającym na celu obalenie Ludwika Filipa (jednym był stary przyjaciel, a dru gim księżna de Berry, wdowa po najstarszym synu Karola X). Tocqueville ledwie zaczął O demokracji w Ameryce, a już ponownie wyjechał z Francji, tym razem do Anglii. Nie tylko po to, by odwiedzić kraj, który spłodził Amerykę, ltite także po to, by spotkać się z narzeczoną, Angielką, którą poznał przed laty w Wersalu i którą miał później poślubić. Przybył do Anglii w sierp niu 1833 roku, rok po uchwaleniu ustawy przyznającej prawa wyborcze klasie średniej {Reform Act). Anglicy przetrwali ten polityczny kryzys z niezwykłym spokojem, lecz z punktu widze nia Francuza, dla którego kryzysy polityczne nazbyt często przy bierały postać rewolucji, kraj nadal pozostawał w niebezpiecznie niestabilnym położeniu. „Mówi się - pisał Tocqueville do swoje go kuzyna przed wyjazdem z Francji - że [Anglicy] są z pewno ścią na krawędzi rewolucji i że trzeba się pośpieszyć, żeby zoba czyć, jak prezentują się teraz! Dlatego chcęjak najszybciej pojechać do Anglii, jak na ostatnie przedstawienie znakomitej sztuki”2. Tocqueville wkrótce się przekonał, że chociaż w Anglii do konuje się znacząca transformacja społeczna - „zasada arysto kratyczna”, jak mówił, ustępuje miejsca „zasadzie demokratycz nej” - to jednak nie ma zagrożenia otwartą rewolucją polityczną, jakiej niedawno doświadczyła Francja. W odróżnieniu od fran cuskich, angielskie klasy średnie - pisał w dzienniku Tocqueville -n ie chcą odebrać praw arystokracji; chcą jedynie takich samych praw dla siebie. A angielska arystokracja może wyjść naprzeciw klasom średnim, gdyż w równym stopniu opiera się na majątku, co na urodzeniu, a zatem jest bardziej otwarta i elastyczna niż francuska arystokracja. Tak oto Anglia wydawała się przecho dzić od arystokracji do demokracji bez przemocy i wojny domo wej. Lecz zagrożenia rewolucją nie można było oczywiście wy kluczyć. „Gdy ludzki duch zaczyna krążyć w narodzie, jest prawie niemożliwe stwierdzić zawczasu, dokąd doprowadzi”3. Po intensywnych pięciu tygodniach w Anglii (obejmujących wizytę w Oksfordzie, w którym większe wrażenie zrobiło na nim ogromne bogactwo kolegiów niż ich poziom naukowy), Tocque ville powrócił do Paryża i zabrał się ostro do pracy nad O de-
68
Gertrude Himmelfarb
mokracji w Ameryce. Praca nad całym pierwszym tomem (pier wotnie opublikowanym we Francji w dwóch częściach) zajęła mu niecały rok. W sierpniu 1834 roku mógł sobie pozwolić na miesięczny wyjazd na polowanie, „ze strzelbą na ramieniu i z brudnopisem pod pachą”, jak pisał do Beaumonta4. W paź dzierniku poprawiał pierwszy wydruk, a książka ukazała się z pewnym opóźnieniem, w styczniu 1835 roku. Ku zaskoczeniu wydawcy książka z miejsca odniosła suk ces. Po pierwszym nakładzie złożonym z zaledwie pięciuset eg zemplarzy nastąpiły dwa kolejne w tym samym roku oraz kilka następnych, zanim opublikowano drugi tom w 1840 roku. O de mokracji w Ameryce otrzymała pochwały zarówno krytyków, jak i wybitnych postaci życia publicznego, a także upragnioną na grodę Akademii Francuskiej. (Ale nie zapewniła autorowi człon kostwa w Akademii; Tocqueville musiał się zadowolić wyborem do mniej prestiżowej Akademii Nauk Moralnych i Politycznych, Do Akademii Francuskiej powołano go po publikacji drugiego tomu.) Niemal natychmiast ukazał się angielski przekład, który zyskał równie entuzjastyczne recenzje - w szczególności Johna Stuarta Milla. W maju 1835 roku, gdy Tocqueville po raz drugi odwiedził Anglię, przyjęto go tam jak gwiazdę. Na początku 1835 roku, po publikacji pierwszego tomu O de mokracji w Ameryce i na krótko przed drugą wizytą w Anglii, Tocqueville przedstawił swój Raport o pauperyzmie przed Kró lewskim Towarzystwem Naukowym w Cherbourgu. (Jego posiad łość mieściła się kilka kilometrów od Cherbourga.) Raport nadal jest jednym z najmniej znanych pism Tocqueville’a. Choć wy drukowany w materiałach Towarzystwa w 1835 roku, nie został jednak ujęty w dziełach zebranych Tocqueville’a wydanych przez Beaumonta w 1860 roku, a na angielski przełożono go dopiero w 1968 roku. Wszelako nie był całkowicie nieznany w owym czasie; można znaleźć kilka odniesień do niego z lat trzydzie stych i czterdziestych XIX wieku5. Do problemu pauperyzmu Tocqueville’a mógł wprowadzić Cours d ’economie politique, który czytał wkrótce po publikacji w 1828 roku i ponownie, razem z Beaumontem, podczas podró ży do Ameryki. Ostatni rozdział piątego tomu tej pracy, na temat Pomocy społecznej, przedstawia teorię maltuzjańską, według któ-
Kto się ośmieli i pozwoli ubogiemu umrzeć z głodu
69
rej populacja m a zaw sze skłonność do w zrostu ponad środki konieczne do utrzym ania i czyni t e tym bardziej, gdy pom oc społeczna zachęca bardzo biednych do zakładania wielkich ro dzin, które nie są utrzym yw ane dzięki ich pracy, lecz przez rząd. Say rozw inął tę teorię, form ułując koncepcję, którą m oglibyśm y dzisiaj nazw ać „podażow ą” teorią pauperyzmu: Anglia jest krajem, który ma najwięcej przytułków dla biedaków i w którym być może najwięcej biedaków żąda pomocy. Otwórzmy publicz ne lub prywatne zakłady pomocy społecznej, niech powstanie ich jeszcze sto, a nawet tysiąc - wszystkie się zapełnią; w społeczeństwie pozostanie tyle samo biedaków, którzy będą prosić o pomoc lub domagać się jej jako swego prawa, jeżeli uzna się ją za prawoA6. Jeżeli są jak ieś echa Saya w R aporcie Tocqueville’a, to jego osobiste przeżycia w A nglii sprawiły, że opisywany problem sta nął m u w yraźnie przed oczami. W czasie wizyty w 1833 roku został zaproszony przez Lorda Radnora, radykalnego członka parlam entu i sędziego pokoju, na kilka posiedzeń sądu, podczas których rozpatryw ano sprawy nędzarzy. W R aporcie przytoczo n y jest z dziennika Tocqueville’a obszerny opis pierwszego po siedzenia, obejm ujący jeg o w rażenia na tem at ludzi ubiegających się o w sparcie oraz kom entarze Radnora na tem at dem oralizują cych skutków m k m y O pom ocy dla ubogich (the P oor L aw ). U stawa ta, tw ierdził Radnor, zachęca do nieodpowiedzialności, ponieważ daje ludziom poczucie, że m ają prawo do pom ocy pań stwa, a także pobudza do niem oralnego zachowania, gdyż spra wia, że dzieci nieślubne są źródłem m aterialnych korzyści dla m atki, czyli dąje ję j w istocie „posag z hańby”6. _ I Rów nież w czasie tej w izyty Tocqueville poznał N assaua Seniora, który stał się jeg o praw dziw ym przyjacielem , często korespondentem i wartościow ym inform atorem w sprawach spo łecznych i ekonom icznych. Senior pisze, że Tocqueville przed stawił m u się słowam i: „Jestem Alexis de Tocqueville i przyje chałem , b y zaw rzeć z P anem znajom ość”7. Jako ekonom ista i profesor z O ksfordu Senior był najbardziej wpływ ow ym człon kiem kom isji królew skiej, która m iała przygotow ać obszerny raport n a tem at ustaw o pom ocy dla ubogich (the P oor L aw s). Tocqueville w idział w stępny tom E xtracts opublikow any w 1833
70
Gertrude Himmelfarb
roku i praca ta wzbudziła jego zainteresowanie; w marcu następ nego roku poprosił listownie Seniora o egzemplarz całego rapor tu8. Rok później, gdy zaproszono go do Cherbouiga, aby wygło sił referat, napisał do Seniora ponownie, tym razem prosząc o tekst nowej ustawy o pomocy dla ubogich {the New P oor Law), przyjętej w konsekwencji tego raportu9. Senior przysłał mu te do kumenty, nie okazując nadmiernej skromności co do swojego w kładu w ich powstanie. „Raport - pisał do Tocqueville’a a przynajmniej jego trzy czwarte sam napisałem, a wszystko cze go nie napisałem, zostało przeze mnie przerobione. Większą część ustawy opartej na raporcie też sam napisałem; w iSfUie to ja.je* stem odpowiedzialny za efekty, dobre czy złe (a w ogromnym stopniu m uszą być takie albo takie) całej ustawy” 10. W pewnym momencie w 1833 roku, rozważając możliwość wybuchu rewolucji, Tocqueville stwierdził w swoim dzienniku, t ę ustawy o pomocy dla ubogich {the P oor Law s) powodują tyl ko większą niedolę, a teraz zbiegły się w czasie z poruszeniem wywołanym przez ustawę o reformie wyborczej {Reform Act); było to połączenie, które „mogło bez wątpienia dać powszech nym namiętnościom impuls, którego skutki bardzo trudno prze widzieć”11. W istocie niezadowolenie z ustaw o pomocy dla ubo gich długo poprzedzało ustawę o reformie wyborczej i nie było, wbrew temu, co sugerowali niektórzy historycy, częścią strategii „nowej i samoświadomej klasy średniej, chcącej przejąć kontro lę nad interesami ziemskimi”12. Komisja królewska został wy brana przez niezreformowany parlament kilka miesięcy przed uchwaleniem ustawy o reformie wyborczej. Dwa lata wcześniej utworzono nadzwyczajną komisję parlam entarną Izby Lordów, która miała zbadać ustawy o pomocy dla ubogich. Jej powołanie zostało sprowokowane przez tzw. „zamieszki Swinga”, które były form ą wiejskiego luddyzmu, skierow aną głównie przeciwko młockarniom, lecz obejmowały także palenie stogów siana i ca łych stodół, a także wysyłanie listów z pogróżkami do właści cieli ziemskich, farmerów i duchownych (często podpisanych „Kapitan Swing”, stąd nazwa tych zamieszek). Zamieszki te oraz późniejsze poruszenie wywołane ustaw ą o reformie wyborczej, wyolbrzymione przez prasę, częściowo ze względu na rewolu cję we Francji w tamtym czasie, uwiarygodniały wrażenie, po-
Kto się ośmieli i pozwoli ubogiemu umrzeć z głodu
71
dzielane przez Tocqueville’a, że Anglia znajduje się na granicy rewolucji. Dla parlamentu - obu izb parlamentu - samo podniesienie kwestii ustaw o pomocy dla ubogich miało prowokacyjny charak ter, gdyż podawało w wątpliwość instytucję, dzięki której Anglia mogła się szczycić, że jest pierwszym krajem, który wprowadził ogólnokrajowy, ustawowy, obowiązkowy, publiczny i świecki sys tem opieki społecznej. Ustawy o pomocy dla ubogich miały swoje początki w szesnastym wieku, gdy rozwiązanie klasztorów zobli gowało rząd do wsparcia ubogich, którymi wcześniej opiekował się Kościół. Pod koniec rządów królowej Elżbiety, regulacje te zostały skodyfikowane; zapewniały jałmużnę („pomoc zewnętrz ną”) oraz miejsce w przytułku („pomoc wewnętrzną”) osobom w podeszłym wieku i zniedołężniałym, naukę zawodu dla dzieci, a także tymczasowe schronienie i pracę w przytułkach osobom sprawnym i zdrowym, lecz bez środków do życia. Chociaż sys tem ten rozciągał się na cały kraj, administrowano nim lokalnie; każda gmina była zobowiązana do pobierania specjalnego podat-, ku (tzw. podatku na biednych) od właścicieli nieruchomości, któ ry był przeznaczony na wsparcie dla tych, którzy mieli „zameldo wanie” (formalnie zamieszkiwali) w jej granicach. Ten system, stosowany w różnym czasie i w różnych miejscach bardziej lub mniej rygorystycznie, przetrwał dwa stulecia rewolucji, wojen oraz doniosłych zmian społecznych i przemysłowych.. Istotna innowacja pojawiła się przypadkowo pod koniec osiem nastego wieku w postaci „systemu Speenhamland”, jak go potem nazwano. W reakcji na mamę zbiory w 1795 roku oraz ciężkie warunki życia spowodowane przez wojny napoleońskie, sędzio-, wie pokoju z Berkshire spotkali się w Speenhamland i zarządzili, że „każdy ubogi i pracowity człowiek”, którego zarobki sytuują się poniżej określonego poziomu, wyznaczonego przez cenę Chle ba i wielkość jego rodziny, otrzyma zasiłek od gminy, który pod niesie jego dochód do poziomu potrzebnego do przeżycia. Podob ną politykę przyjęły wkrótce inne hrabstwa, zwłaszcza na dotkniętych kryzysem wiejskich obszarach na południu kraju rf i w efekcie znaczna liczba robotników uzależniła się od gminy. Rezultatem był nie tylko znaczny wzrost podatku na bied nych (środki na biednych stanowiły w pewnym momencie nie-
72
Gertrude Himmelfarb
m ai je d n ą p iątą wszystkich w ydatków kraju), lecz rów nież cykl negatyw nych zjaw isk, które z reguły przypisyw ano ustaw om 0 pom ocy dla ubogich: obniżenie zarobków (które uzupełniano z podatku n a biednych), kryzys drobnych właścicieli ziem skich (którzy m usieli płacić ten podatek), w zrost bezrobocia w rolnic tw ie (drobni w łaściciele zasilali szeregi robotników rolnych), spadek produktyw ności (bo praca osób na zasiłku była mniej w ydajna od pracy robotników najem nych), w yższe ceny żyw no ści (wynikające z obniżenia produktywności), w zrost liczby lud ności (bo pom oc społeczna zachęcała do w cześniejszych m ał żeństw i posiadania większej liczby dzieci), jeszcze niższe płace (ze w zględu na w zrost liczby ludności) - wszystko to przyczy niać m iało się do „pauperyzacji” i „dem oralizacji” ubogich. N a początku lat trzydziestych dziewiętnastego w ieku żądania refor m y ustaw y o pom ocy dla ubogich były rów nie uporczywe, co żądania reform y praw a w yborczego. Pow ołanie kom isji królewskiej je s t często m etodą unikania problem u lub g rą n a zw łokę ze strony rządu. W tym przypadku było to przem yślane pobudzenie do działania. N assau Senior 1 Edw in Chadwick (były sekretarz Benthama, który rów nież był członkiem kom isji i który naw et był bardziej energiczny i zde term inowany niż Senior) wiedzieli od początku, co chcą osiągnąć i żywo zabrali się do działania, poczynili odpowiednie przygo tow ania do sporządzenia raportu, napisali go, rozpowszechnili i opublikowali. W 1833 roku sprzedano piętnaście tysięcy egzem plarzy w stępnego czterystustronicowego tom u E xtra cts, a dzie sięć tysięcy egzem plarzy ostatecznego dwustustronicowego ra portu w następnym roku. K olejne dziesięć tysięcy egzem plarzy rozdano za darm o lokalnym w ładzom , a piętnaście tom ów św ia dectw i innych dokum entów opublikow ano n a poparcie raportu. Po zalewie takich argumentów, dowodów i materiałów prasowych nie m oże dziwić, że w ustaw ie z 1834 roku zm ieniającej praw o o pom ocy dla ubogich (czyli w nowej ustaw ie o pom ocy dla ubogich, ja k później zaczęto j ą określać) przyjęto w iększość re kom endacji zaw artych w raporcie. W brew radom Thom asa M althusa i innych, w raporcie zale cano raczej reform ę niż zniesienie ustaw o pom ocy dla ubogich; głów nym celem reform y m iało być zniesienie „szkodliwej dwu-
Kto się ośmieli i pozwoli ubogiemu umrzeć z głodu
73
znaczności słowa ubogi”13,. System Speenhamland miał zostać praktycznie anulowany poprzez wprowadzenie wyraźnego roz różnienia miedzy „niezależną biedotą” (pracującymi biedakami), a ubogimi (nędzarzami); tylko ci ostatni mieli być odbiorcami pomocy społecznej. Pomoc zewnętrzna, w pieniądzach lub w na turze, miała być nadal zapewniona osobom w podeszłym wieku i chorym. Natomiast osoby sprawne i zdrowe miały otrzymywać pomoc tylko w przytułkach organizujących pracę i tylko zgod nie z zasadą „mniejszej atrakcyjności” - na warunkach mniej „atrakcyjnych” (mniej pożądanych czy korzystnych) niż warun ki, na jakich pracował niezależny robotnik. Tym sposobem spraw na i zdrowa osoba na zasiłku była zachęcana do odzyskania nie zależności, robotnik był zniechęcany do zejścia na poziom nędzarzy i zdawania się na zasiłek, a prawdziwie ubodzy (do których zasada mniejszej atrakcyjności się nie stosowała) mieli otrzymywać taką opiekę j ak wcześniej... . To właśnie w tym kontekście Tocqueville pisał swój Raport opauperyzmie. Chociaż jego analiza miała odnosić się do wszyst kich krajów, przypadek Anglii odgrywa w niej szczególną rolę, ponieważ Anglia była prototypem społecznych reform, tak jak Ameryka demokratycznych rządów. Lecz Tocqueville poszedł znacznie dalej niż brytyjscy reformatorzy, gdyż podważył fun damentalną zasadę pomocy społecznej - każdej ustawy, która z takiej zasady czyni prawo. W zasadzie Raport jest serią paradoksów. Zaczyna się od intrygującego obrazu Europy, wedle którego najmniej nędzarzy jest w najbiedniejszych krajach, natomiast w kraju najzamożniej szym, w Anglii, jest ich najwięcej. Aby wyjaśnić ten paradoks, Tocqueville (podobnie jak Rousseau przed nim) przedstawia ewolucję społeczeństwa - od prehistorycznego etapu łowiectwa, kiedy ludzie zajmowali się wyłącznie zaspokajaniem najbardziej podstawowych potrzeb (dlatego zasadniczo byli równi), do eta pu rolnictwa, gdy uprawianie i posiadanie ziemi pozwoliło im na zaspokajanie wymagań, które wykraczały poza podstawowe potrzeby (co stworzyło warunki do powstania nierówności). Każdą następną epokę historyczną cechowały pewne sprzeczno ści: w średniowieczu ostentacyjny luksus łączył się z minimal nymi wygodami; w czasach nowożytnych gospodarka przemy-
74
Gertrude Himmelfarb
słow a przynosi ze so b ą dobrobyt coraz większej liczbie ludzi, a jednocześnie jej niestabilność sprow adza w ielu do poziom u nę dzarzy. Postęp cywilizacji, przekształcając coraz w ięcej „w ym a gań” w „potrzeby”, tw orzy w A nglii klasę nędzarzy, którzy są niem al bogaci według standardów innych krajów, a jednocześnie kreuje społeczeństwo zdolne i skłonne do złagodzenia warunków życia tej klasy. W rezultacie dochodzi do tego, że w1najbogat szym kraju jest najw iększa liczba nędzarzy, j To w łaśnie n a tym etapie „dobroczynność publiczna” (po m oc społeczna lub zasiłek, ja k dzisiaj m ów im y) zaczyna uzupeł niać dobrow olną dobroczynność pryw atną, która była tradycyj n ą form ą w sparcia dla biednych. I w łaśnie w tym m om encie stajemy w obliczu wielkiej ironii historii: nieprzewidzianych i nie fortunnych konsekwencji dobrych intencji. ./:■;> ‘ Społeczeństwo, przyglądając się nieustannie samemu sobie, badając codziennie swoje rany i oddając się ich leczeniu, zapewniając bogatym korzystanie z ich dóbr, a zarazem zabezpieczając ubogich przed nadmier ną nędzą, owo społeczeństwo zwraca się do jednych o przekazanie tego, na czym im zbywa, na rzecz zaspokojenia podstawowych potrzeb innych. Jest to na pewno wspaniały, podnoszący na duchu widok, który duszę na pełniać musi wzruszeniem. , ^ " ■ ' Bez w zględu na to, ja k szlachetne są intencje, dobroczyn ność publiczna jest obarczona zasadniczym błędem , tw ierdzi Tocqueville, ponieważ lekceważy najbardziej podstaw ow ą cechę ludzkiej natury: ludzie będą pracować tylko po to, żeby przeżyć lub poprawić sw oją sytuację. Niestety, je s t to pierw szy motyw, który popycha do pracy ogrom ną w iększość ludzi i odebranie im tego m otywu poprzez przyznanie im ustaw ow ego praw a do po m ocy społecznej jest rów noznaczne ze skazaniem ich na życie wypełnione bezczynnością i pozbawione przezorności. To odsła n ia przed nam i kolejny paradoks. Samo „prawo” je s t w zniosłą i poryw ającą ideą. „W idei praw a odnajdujem y coś wielkiego i m ęskiego, co odejm uje prośbie jej błagalny charakter i stawia tego, który rości, na jednym poziom ie z tym , który roszczenie spełnia”1,4. Lecz prawo do korzystania z dobroczynności publicz nej, inaczej niż inne prawa, poniża człowieka, który je sobie ro ści, gdyż skazuje go na życie w zależności i bezczynności., , ;
Kto się ośmieli i pozwoli ubogiemu umrzeć z głodu
75
Łatwo przeoczyć w potępieniu dobroczynności publicznej przez Tocqueville’a istotne zastrzeżenie, gdyż niemal mimocho dem wyjaśnia on, że jego obiekcje stosują, się tylko do osób sprawnych i zdrowych. Przyznaje on przydatność, a nawet ko nieczność dobroczynności publicznej w przypadku „niedoli nie uniknionej, takiej jak bezradność dzieci, zgrzybiałość starców, choroby, obłęd”, a także w czasie „klęsk powszechnych”, gdy pomoc powinna być „tak natychmiastowa, tak nieprzewidziana i tak przejściowa, jak samo nieszczęście”0. Lecz nawet sprawni i zdrowi nie pozostają bez szansy na ratunek, gdyż w razie po trzeby mogą zwrócić się do dobroczynności prywatnej - dobro czynności, która wprawdzie nie daje żadnego prawa ani pewno ści, ale jest tak „natychmiastowa” i „przejściowa” jak pomoc społeczna w czasie powszechnych katastrof. r Jeżeli zasadniczą treścią Raportu jest argumentacja przeciwko dobroczynności publicznej, dobroczynności traktowanej jako prawo, to naturalną konsekwencją tej argumentacji jest obrona dobroczynności prywatnej, dobroczynności będącej aktem miło sierdzia. Dobroczynność prywatna, twierdzi Tocqueville, udzie lana „skrycie i tymczasowo”, jest mniej upokarzająca i poniżają ca dla odbiorcy niż dobroczynność publiczna, której można się domagać jako prawa, lecz która jest „ukazaniem w istocie nę dzy, słabości, złego prowadzenia się człowieka”. Co więcej, spo łeczeństwu lepiej służy dobroczynność prywatna niż publiczna. Gdy indywidualna, dobrowolna dobroczynność ustanawia „mo ralną więź” między dającym a biorącym, ustawowa dobroczyn ność usuwa wszelki element moralności z tej transakcji. Dawca (podatnik) niechętnie traktuje przymusowy datek, a odbiorca nie odczuwa żadnej wdzięczności za to, co dostaje w związku z przy sługuj ącym m u prawem, a jeszcze ma poczucie, że nie dostaje wystarczająco wieleD. ; Jest to ostatni paradoks w argumentacji Tocqueville’a. Do broczynność prywatna może wydawać się słabsza niż dobroczyn ność publiczna, gdyż nie zapewnia trwałej i pewnej pomocy dla ubogich. Jednak, w pewnym sensie, jest to jej siła, bo właśnie tymczasowy i dobrowolny charakter pozwala jej zmniejszyć roz miary wielu nieszczęść bez wywoływania następnych. Lecz jest to również problem, gdyż dobroczynność prywatna, która wy-
76
Gertrude Himmelfarb
starczała w średniowieczu, może być niewystarczająca w epoce przemysłowej. To jest kwestia, twierdzi Tocqueville, przed którą teraz stoi społeczeństwo: jeżeli publiczna dobroczynność jest niezadowalająca, a prywatna dobroczynność jest niedostateczna, to jak można uniknąć tego nowego rodzaju pauperyzmu, tak by klasy pracujące „nie musiały przeklinać dobrobytu, jaki same budują”. W tym krytycznym momencie esej nagle się kończy wraz z obietnicą Tocqueville’a, ze podejmie kwestię środków zapobiegawczych w referacie w następnym roku. Ten dalszy ciąg, którego publikację zapowiedziało Towarzy stwo Naukowe w Cherbourgu, nigdy się nie ukazał, a do niedawna uważano, że w ogóle nie powstał. Jednak w archiwach Tocque ville’a znaleziono drugi rękopis zatytułowany Drugi raport opauperyzmie, 1837, składający się z szesnastu ponumerowa nych stron oraz pięciu stron dodatkowych notatek; kompilacja tych materiałów została teraz opublikowana w nowej edycji jego dzieł zebranych15;, • *' Drugi esej zaczyna się, tak jak pierwszy, od historycznego przeglądu problemu. Rozwój wielkich farm, pisze Tocqueville, doprowadził do proletaryzacji drobnych rolników, przynosząc zd sobą znajome symptomy demoralizacji: brak umiaru, lekkomyśl ność, nierozważne małżeństwa i wiele dzieci. We Francji, gdzie posiadłości powszechnie ulegają podziałowi podczas dziedzicze nia, sytuacja nie jest tak poważna jak w Anglii, gdzie panuje primogeniture, gdyż własność nieruchomości, nawet małej, wpaja moralne i społeczne cnoty, które zapobiegają pauperyzmowiE. Niestety, podział majątku przemysłowego nlejest możliwy, prze mysł jest „arystokratyczny” w swojej strukturze, podzielony mię dzy bogatą klasę kapitalistyczną i pozbawiony majątku proleta riat. Problem ten jest jeszcze większy, w każdym razie w Anglii, ze względu na to, ze przemysł jest bardziej podatny na kryzysy gospodarcze niż rolnictwo. (Francja, która jest bardziej samowy starczalna i mniej zależna od handlu zagranicznego, jest mniej podatna na takie kryzysy.) ; lit i ' Zatem pytanie jest następujące: jak natchnąć robotnika prze mysłowego „duchem i nawykami właścicielskimi”16. Jedno roz wiązanie, polegające na tym, by dać robotnikom udziały w fa bryce, z pewnością spotkałoby się ze sprzeciwem kapitalistów;
Kto się ośmieli i pozwoli ubogiemu umrzeć z głodu
77
drugie - wprowadzenie robotniczych spółdzielni, prawdopodob nie nie zdałoby egzam inu z powodu niskiej wydajności lub wewnętrznych konfliktów. W przyszłości „stowarzyszeniom ro botników” może udać się przejąć kontrolę nad dużymi gałęziami przemysłu, lecz na razie jest to przedwczesne. Tymczasem można zastosować inne strategie, takie jak państwowe banki oszczędno ściowe zachęcające robotników do oszczędzania poprzez ofero wanie im korzystnych stóp procentowych; lub banki oszczędno ściowe połączone z lokalnymi lombardami, udzielające ubogim pożyczek na niższy procent niż normalnie pobierany w lombar dach. Jednak poważną w adą obu tych rozwiązań jest stymulowa nie nadmiernego poziomu kontroli państwa i centralizacji. . Rękopis kończy się bez rozwiązania tego problemu. Można zrozumieć, dlaczego Tocqueville nie opublikował tego drugiego raportu - a nawet go nie ukończył. Byś może dlatego, że pro blem przemysłowego pauperyzmu wydał m u się nazbyt trudny, być może dlatego, że nie poświęcił mu dostatecznie wiele uwa gi; w eseju tym brakuje tego rozmachu i pasji, jakie cechowały pierwszą rozprawę. Podstawowe zasady są dosyć jasne: klasy pracujące* zarówno w przemyśle, jak i w rolnictwie, powinny mieć udział we własności, jeżeli m ają ustrzec się pauperyzmu; a wszelkie środki podejmowane w celu poprawy ich sytuacji nie powinny przyczyniać się do większej siły i centralizacji państwa. Lecz słabość tego eseju jest również oczywista: nieumiejętność wyobrażenia sobie, w jaki sposób sam przemysł mógłby popra wić warunki biednych bez uciekania się do dobroczynności pry watnej bądź publicznej, ani do tak banalnych środków jak niż sze stopy procentowe w lombardach. Ponad pół wieku wcześniej Adam Smith przewidywał pro blem przemysłowego pauperyzmu, kiedy pisał, że bogactwo na rodów ~ oraz dobrobyt każdej klasy w narodzie - zależy od wolnej, rozwijającej się, „progresywnej” gospodarki. To dziw ne, że Smith rzadko pojawia się w pracach Tocqueville’a, a w tym eseju nie wspomina się o nim w cale17;-?- tym bardziej, że zarów no Say, jak i Senior, mentorzy Tocqueville’a w sprawach ekono micznych, byli uczniami Smitha. Nawet bez przywoływania Smitha mogli oni pouczyć Tocqueville’a nie tylko o zaletach wolnego handlu i wolnego rynku (za którymi Tocqueville się
78
Gertrude Himmelfarb
opowiadał), lecz także o zaletach industrializacji, kapitalizmu, urbanizacji i technologii, do których Tocqueville miał niechętne, a w najlepszym razie ambiwalentne nastawienie. Jeszcze dziw niejsze jest to, że Tocqueville, tak proroczo mówiący o demo kracji jako fali przyszłości, nie dostrzegł, że industrializacja ma podobną przyszłość - że w istocie te dwie rzeczy są ze sobą nie rozerwalnie związane. W O demokracji w Ameryce (oraz w dru gim eseju o pauperyzmie) Tocqueville założył, że te dwie rzeczy są zasadniczo sprzeczne, gdyż „arystokratyczny” sektor przemy słowy stanowi,jeden wielki i niefortunny wyjątek” od dominu jącego, zasadniczo demokratycznego sektora rolniczego1718. Jeśli diagnoza zawarta w O demokracji w Ameryce jest dzi siaj nadal tak bardzo trafna, to dlatego, że nie spełniły się zło wieszcze przepowiednie Tocqueville’a dotyczące industrializmu. Demokracja przetrwała i rozwinęła się nie pomimo, ale dzięki demokratycznym tendencjom cechującym industrializm. Podob nie jak twórcy amerykańskiej konstytucji szukali „republikańskie go lekarstwa dla chorób towarzyszących republikańskim rzą dom”19, tak i sam industrializm dostarczył przynajmniej niektórych lekarstw na choroby towarzyszące zarówno industria lizacji, jak i demokracji. . v ‘i i Również Raport o pauperyzmie Tocqueville’a - a w każdym razie pierwszy Raport - znajduje żywy oddźwięk w industrial nym, a nawet postindustrialnym społeczeństwie, Możemy zoba czyć cień naszego chronicznie uzależnionego „marginesu spo łecznego” w opisie biedoty rozmnożonej przez stare angielskie ustawy o pomocy dla ubogich: „Nieustannie zwiększa się liczba dzieci nieślubnych, szybko rosną szeregi przestępców; nadmier nie rozwija się biedna część ludności; ubodzy coraz bardziej za tracają zmysł przezorności i oszczędności [...]”. Możemy sym patyzować, tak jak Tocqueville, z zasadą, że należy zapewnić pracę osobom sprawnym i zdrowym ubiegającym się o wspar cie, ale rozumiemy też trudności, jakie sprawia realizacja tej za sady: Czy jest dostatecznie dużo robót publicznych do wykona nia, i czy na tych obszarach, gdzie potrzebna jest pomoc? Kto mógłby wziąć odpowiedzialność za „stwierdzenie ich pilności, doglądanie ich przebiegu, wyznaczenie ich ceny?” Możemy też podzielać jego skrupuły dotyczące władz publicznych, które
Kto się ośmieli i pozwoli ubogiemu umrzeć z głodu
79
muszą osądzić sprawne i zdrowe osoby zgłaszające się po wspar cie. Jak mogą odróżnić „niezasłużone nieszczęście od niedoli będącej skutkiem występku”? A nawet jeśli dokonają takiego rozróżnienia, to czy ośmielą się oprzeć na nim swoje działanie? „Kto ośmieli się i pozwoli umrzeć z głodu biedakowi tylko dla tego, że umiera z własnej winy? Kto słysząc jego krzyki, będzie rozważać jego przywary?”. Możemy też dzisiaj bardziej docenić Tocqueville’owską kry tykę dobroczynności publicznej JAft ustawowego prawa — „uprawnienia”, jak teraz mówimy. Po pięćdziesięciu latach pań stwa dobrobytu w Wielkiej Brytanii i sześćdziesięciu latach sys temu pomocy społecznej wprowadzonego w ramach Nowego Ładu w Stanach Zjednoczonych, ideę takiego uprawnienia kwe stionuje się w obu krajach, które próbują radzić sobie z konse kwencjami przewidzianymi przez Tocqueville’a. Stany Zjedno czone posunęły się tak daleko, że wprowadziły istotną reformę: „przekazały” pomoc społeczną poszczególnym stanom. Choć z pozoru jest to jedynie zmiana administracyjna, ma potencjal nie doniosłe konsekwencje, gdyż sprawia, że pomoc społeczna przestaje być ogólnokrajowym ustawowym uprawnieniem. Niezwiązane już dłużej zasadą Specjalnego prawa poszczególne sta ny będą mogły swobodnie, tak jak to uznają za stosowne, kształ tować opiekę społeczną nad biednymi w swoich granicach. Reforma ta sprowokowała jeszcze bardziej radykalne proporijpqnt' Jeśli przekazanie kompetencji przez rząd federalny po szczególnym stanom jest wskazane, to dlaczego władze stanowe nie miałyby przekazać tych kompetencji samorządom lokalnym? A jeśli samorządom lokalnym, to dlaczego nie prywatnym insty tucjom - organizacjom dobroczynnym, kościołom, społeczno ściom lokalnym, przedsiębiorstwom, towarzystwom wzajemnej pomocy, a przede wszystkim rodzinom? W tym punkcie rozważania Tocqueville’a na temat prywat nej dobroczynności przeciwstawianej pomocy społecznej nabie rają dodatkowego znaczenia, gdyż potwierdzają jeden z głów nych motywów O demokracji w Ameryce: wagę społeczeństwa obywatelskiego. Jeżeli państwowa pomoc społeczna zachęca jed nostki do nieodpowiedzialności, a państwo do arogancji, to do broczynność prywatna, przefiltrowana przez instytucje społeczeń-
80
Gertrude Himmelfarb
stwa obywatelskiego, może być lekarstwem na oba te zjawiska. Ponad półtora wieku po publikacji O demokracji w Ameryce jest jednym z najczęściej cytowanych i poważanych dokumentów naszych czasów, a idea społeczeństwa obywatelskiego stała się podstawowym hasłem zarówno liberałów, jak i konserwatystów. Raport o pauperyzmie Tocqueville’a jest wartościowym przypi sem do tego dokumentu i znaczącym wkładem do idei społeczeń stwa obywatelskiego. przetłumaczył Witold Tumpolski
Kto się ośmieli i pozwoli ubogiemu umrzeć z głodu
81
Przypisy i A Say zauważył, że właśnie ze względu na rozmiary tego problemu w Anglii słowo „pauperyzm” wymyślili Anglicy. Lecz wkrótce potem przejął |p Francuzi. W 1 P roku ukazała się we Francji kolejna praca, którą c z y ta O o e p jrfle : trzytomowa Economie politique chretienne Albana de ¥liiftp*^-B argem ont, której temat wyrażał podtytuł: Recherches sur la nature et les causes du pauperisme en France et en Europe et sur les moyens de soulager et de le privenir. Jako były prefekt departamentu Le Nord, czyli jednego z tych, w których najczęściej występował pauperyzm wśród robotników przemysłowych, Villeneuve-Bargemont utrzymywał, że pauperyzm nie wynika z próżniactwa, lecz jest problemem przemysłu, braku pracy lub niewystarczającej płacy; problemem, którego ani prywatna, ani publiczna dobroczynność nie jest w stanie rozwiązać20. B Chociaż Tocqueville dwukrotnie zapewnia czytelników R aportu, przed i po cytacie z dziennika, że nic nie zmienił w oryginalnym opisie i odtwarza go „jak najściślej”, fragment ten nie odpowiada dokładnie oryginałowi21. Ostatni akapit w wersji, która pojawia się w Raporcie, stanowi kompilację kilku wpisów do dziennika. Dramatyczne wyrażenie „posag z hańby” w ogóle nie pojawia się w oryginale. c Say podzielał obiekcje Tocqueville’a wobec pomocy społecznej z podobnymi zastrzeżeniami; akceptował na przykład hospicja dla porzuconych dzieci, jeśli tylko rodzice nie zaczną ich uznawać za „zwyczajną pomoc”, „swego rodzaju bezpłatny hostel”. Opowiadał się również za pomocą dla tych, których nieszczęście nie jest spowodowane ich własnym złym postępowaniem lub którzy mają naturalne przypadłości, _ takie jak ślepota czy głuchota; ich liczba, jak wyjaśniał, nie zwiększy slęf; w konsekwencji pomocy, jaką się im udzieli. „Humanitaryzm wymaga by społeczeństwo im pomogło, a polityka nie sprzeciwia się tej pomocy”22. > D Sam Tocqueville był statutowym członkiem dwóch instytucji, które koordynowały działanie prywatnych organizacji dobroczynnych, „Annales de la Charite”, założonej w 1845 roku, oraz „Socićtć d ’Economie Charitable”, założonej w 1847 roku. ° fl E Senior próbował - bez powodzenia m przekonać Tocqueville’a, że primogenitura i majorat nie są takim nieszczęściem, za jakie ten je uważał, i że Anglia jest w istocie bardziej demokratyczna niż Francja23. W jednej ze swoich notatek zrobionych w czasie" przygotowań do pisania O dem okracji.i.: Tocqueville zauważył: „Dla demokracji nie jest najważniejsze to, by nie było wielkich fortun, lecz to, by wielkie fortuny nie pozostawały w tych samych rękach. W ten sposób są zamożni ludzie, lecz nie tworzą klasy. Możliwe, l i handel i przemysł kreują teraz w Ameryce większe prywatne fortuny niż sześćdziesiąt lat temu. Lecz zniesienie praw primogenitury i majoratu spowodowało, że demokratyczne zamiłowania, instynkty, maksymy i gusta bardziej teraz dominująniż przed sześćdziesięciu laty”24.
82
G ertrude Himmelfarb
F W O demokracji w Ameryce Tocqueville czasem przyznaje, że industrializm rośnie w siłę, jak w rozdziale zatytułowanym Co sprawia, że niemal wszyscy Amerykanie preferują zawody przemysłowe. Lecz kolejny rozdział, Jak przemysł może stworzyć arystokracją, wyjaśnia, że chociaż masy zajmujące się rolnictwem stają się bardziej demokratyczne i egalitarne, to część narodu związana z przemysłem staje się bardziej arystokratyczna i podzielona klasowo. W odróżnieniu od starej, paternalistycznej, rolniczej arystokracji, „uprzemysłowiona arystokracja naszych czasów, gdy tylko zuboży i znieprawi ludzi, z których korzysta, porzuca ich w czasie kryzysu na łaskę dobroczynności publicznej, żeby ta ich wykarmiła”. Ta arystokracja jest ,Jedną z najtwardszych, jakie pojawiły się na ziemi” - osąd ten natychmiast (i w niewyjaśniony sposób) opatrzony został zastrzeżeniem: „Lecz jednocześnie jest jedną z najbardziej powściągliwych i najmniej niebezpiecznych”25. ■ - :• ¥ 1A. Jardin, op. cit., Tocqueville: A Biography, tłum. L. Davis i R. Hemenway, Nowy Jork, 1988, s. 197.. . : 2 Ibidem. . 3 A. de Tocqueville, Journeys to England and Ireland, tłum. G. Lawrence i K.R Mayer, red J.-P. Mayer, Londyn, 1958, s. 59-60, 66-68, 73. ft i 4 A. Jardin, op. cit., s. 200. '■ ^/ 5 Esej został przedrukowany w „Bulletin des sciences economiques et sociales du Comite des travaux historiques et scientifiques” w 1911 roku; w „Commentaire”, jesienią 1983 i zimą 1983-1984; oraz w (Euvres completes Tocqueville’a, red. J.-P. Mayer, t. XVI, Paryż 1989. Angielski przekład dokonany przez Seymoura Dreschera opublikowano w Tocqueville and Beaumont on Social Reform, red. S. Drescher, Nowy Jork, 1968 i przedrukowano w „The Public Interest” zimą 1983 roku, ze wstępem Gertrude Himmelfarb. Współczesne odniesienia do eseju są wskazane w „(Euvres”, tom XVI, s. 139 (przyp. 23) oraz w Tocqueville and Beaumont on Social Reform, op. cit., s. 2, przyp. 1. if 6 J.B. Say, Cours d ’economiepolitique, Paryż, 1828, t. V, s. 352. (Ten fragment pojawia się w: S. Drescher, Dilemmas o f Democracy: Tocqueville and M odernization, Pittsburgh, 1968, s. 109, przyp. 26. 7 •7 Correspondance and Conversations o f Alexis de Tocqueville with Nassau William Senior, M.C.M. Simpson (red.). Nowy Jork, 1968 (przedruk wydania z 1872 roku), 1.1, s. iii. .* 8 (Euvres..., op. cit., VI, cz. 2, s. 65-66 (24 marca 1834). 9 Ibidem, s. 73 (14 marca 1835). • 10 Ibidem, s. 75 (18 marca 1835). 11 W angielskim tłumaczeniu jest to większe „ubóstwo” {Journeys..., op. cit., s. 73). We francuskim oryginale mowa jest o większej „niedoli”. {(Euvres..., op. cit., [Voyages en Angleterre, Irlande, Suisse etA lgerie\, t V, cz. 2, Paryż, 1958, s. 43. . 12 Np. E J. Hobsbawm, Industry and Empire, Londyn, 1968, s. 106.
Kto się ośmieli i pozwoli ubogiemu umrzeć z głodu
83
11 G. Himmelfarb, The Id ea o f P overty: E ngland in th e E arly In d u stria l A ge, Nowy Jork, 1984, s. 159. 14 Omówienie praw w O dem okracji w A m eryce, (t I, rozdz. 6) dotyczy wyłącznie praw politycznych. 15 Seconde m em oire su r le pauperism e, w: (E uvres..., op. cit, t. XVI,
s. 140-157. 16 (E uvres..., op. cit., t. XVI, s. 146. ® Drobne odniesienie do Smitha można znaleźć w notatkach Tocqueville’a na temat Saya z 1828 roku {(E uvres..., t. XVI, s. 429), a kolejne w jego wykładzie wygłoszonym w Akademii Nauk Moralnych i Politycznych wiele lat później (t. XVI, s. 232 [3 kwietnia 1852]). (J.-P. Mayer błędnie oznacza datę tego wykładu na 2 kwietnia 1853. Zob. A lexis de Tocqueville: A B iographical Study in P o litica l Science, Nowy Jork 1960, s. 90). Nazwisko Smitha nie pojawia się w O d em o kra cji..., ani w korespondencji Tocqueville’a z Seniorem, ani w dzienniku opisującym podróże do Anglii, ani w pierwszym R aporcie o pauperyzm ie, w którym Tocqueville krytykuje dość obszernie angielskie ustawy o pomocy dla ubogich za zmniejszenie mobilności biedaków i ingerowanie w ich wolność - był to argument spopularyzowany przez Smitha w B ogactw ie Narodów . 18 D em ocracy in A m erica, op. cit., s. 558-559. 19 „Federalist Papers”, s. Id >v 20 Zob. (E u vres..., op. nit., t. XVI, s. 21-2% oraz t. VI, cz. 2 {C orrespondence anglaise), Paryż, 1991, s, 36, przyp. 1. y 21 Zob. też S. Drescher, Tocqueville and B ea u m o n t..., op. ill., s. 21, przyp. 14. 22 J.B. lay, op. cit., t. V, s. 360-363. 23 (E uvres..., i f . cit., t. V I, cz. % s. 89-90 (Senior do Tocqueville’a, 27 lutego 1841). 24D em ocracy in A m erica, J.-P. Mayer i Max Lemer flPN George
Lawrance, Nowy Jork 1966, s. f i l , • 25 Ibidem, s. 530-531. Dziennik Tocqueville’a poświęcony podróży do Anglii w 1835 roku zawiera miażdżący opis Manchesteru op. cit., s. 104—108). Zob. też S. Drescher, D ilem m as..., op. iii* flisie znajduje się omówienie jego poglądów na industrializację.