BARBARA DELINSKY
sc
an
da
lo
us
SAMOTNE SERCE
czyt
us lo da an sc
ROZDZIAŁ
1
Heather Cole usiłowała za wszel...
5 downloads
16 Views
751KB Size
BARBARA DELINSKY
sc
an
da
lo
us
SAMOTNE SERCE
czyt
us lo da an sc
ROZDZIAŁ
1
Heather Cole usiłowała za wszelką cenę nie zwracać na siebie uwagi. Wyprostowała się, uniosła śmiało wzrok i ruszyła swobodnym krokiem ku drzwiom sali konferencyjnej. Udało jej się wślizgnąć niepostrzeżenie i stanąć pod ścianą w samym końcu sali. Na podium ktoś monotonnym głosem wygłaszał prze mowę powitalną. Heather śledziła wzrokiem twarze kil ku siedzących za nim półkolem mężczyzn i kobiet. Z biuletynu, który otrzymała, wynikało, że specjalizują się w leczeniu różnych chorób serca. Zastanawiała się, czyt
sc
an
da l
ou
s
który z mężczyzn mógł być doktorem Robertem McCrae. Zdążyła już go sobie wyobrazić jako dystyn gowanego dżentelmena około pięćdziesiątki, być może lekko łysiejącego, o zdecydowanie ojcowskim wyglą dzie. Jednak żadna z męskich twarzy nie pasowała do tego wizerunku. Uprzejme oklaski przerwały rozmyślania Heather. Na podium weszła teraz jedna z lekarek i rozpoczęła wykład o chorobie wieńcowej. Heather, która znała już biuletyn sesji na pamięć, z łatwością zidentyfikowała ją jako Eli¬ sabeth Palcomb. Podobnie było z kolejną prelegentką, doktor Ritą Connoly, mówiącą o arytmii. Na głos czeka ło jeszcze dwóch mężczyzn. Który z nich był Robertem McCrae? Po dwudziestu minutach tajemnica się wyjaśniła. Pro wadzący krótko zaanonsował wystąpienie lekarza, dla którego Heather znalazła się na tej sali. Z zaciekawie niem uniosła się na palcach i wyciągnęła głowę, by lepiej widzieć. Robert McCrae był bardzo wysoki, świetnie zbudo wany i wyjątkowo przystojny. Nie dałaby mu nawet czterdziestki. Przy tym w jego wyglądzie było coś co nakazywało respekt, a jednocześnie budziło zaufanie. Twardy zarys szczęki łagodziła szlachetna linia nosa, a ciemna czupryna łobuzersko spadała na oczy, choć co chwila odgarniał ją niecierpliwym ruchem. - W leczeniu niewydolności zastawek sercowych do konał się w ciągu ostatnich dwudziestu lat niewiarygod ny postęp - zaczął swój wykład głębokim, dźwięcznym głosem i Heather natychmiast znalazła się we władaniu sprzecznych impulsów. Zostać i słuchać czy natychmiast wybiec z sali? Przecież przez dwadzieścia lat jakoś da wała sobie radę. Niepotrzebnie teraz ściąga sobie na głowę kłopoty. czyt
sc
an
da
lo
us
A jednak wytrwała do końca. Słuchała z zafascyno waniem optymistycznych prognoz Roberta McCrae, da jąc się ponieść marzeniom o tym wszystkim, co dla niej było tylko zakazanym szczęściem - o domu, mężu, dzie ciach. Widziała siebie biegnącą przez łąki, nareszcie swobodną, oddychającą pełną piersią w blasku słońca. Po skończonym wykładzie długo jeszcze przyglądała się lekarzowi. Nawet za prezydialnym stołem, bez białe go fartucha i stetoskopu, budził zaufanie. Czuła to in stynktownie. Nadal jednak dręczył ją lęk. Najbardziej przerażające było to, że będzie musiała podjąć ostateczną decyzję sama. Rodzice nie żyli. Zaprzyjaźniony z rodziną lekarz domowy przeniósł pra ktykę na Florydę i Heather nie znała jego nowego adre su. A ponieważ rzadko zwierzała się ze swoich kłopotów ze zdrowiem przyjaciołom i znajomym, nie mogła liczyć na wsparcie w ciężkich chwilach. Samotność stała się jej udziałem, a ciężar odpowiedzialności za własne życie i zdrowie gnębił ją nieustannie. Pragnąc jak najszybciej pozbyć się ponurych myśli, nagle opuściła salę. Postanowiła wypróbowanym sposo bem skupić się na przyjemniejszych i bardziej przyzie mnych sprawach. Musi jak najszybciej dojechać do do mu, żeby zdążyć przed korkami. Miała dzisiaj ciężki dzień. Przyjechała do New Haven wcześnie i od rana biegała po sklepach. Udało jej się dostać świetne skrawki zamszu, zestaw specjalnych jedwabnych nici i całe pu dełko fantastycznie kolorowych paciorków. Uzupełniła także zapas igieł i płótna. Takie zakupy zawsze wprawia ły ją w dobry humor. Dziś miała wracać do domu z ba gażnikiem pełnym materiałów, dzięki którym będzie mogła sprostać rosnącym zamówieniom. Rzuciła ostatnie spojrzenie na zamknięte drzwi sali i ruszyła ku wyjściu. Nagle poczuła głód. czyt
sc
an
da
lo
us
W ogromnym gmachu ośrodka medycznego łatwo było się zagubić, lecz w końcu Heather znalazła małą kafejkę. Zamówiła kubek jogurtu, krakersy ryżowe i sła bą herbatkę. Jadła w pośpiechu otoczona tłumem pra cowników szpitala oraz gości. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim starym domu w Chester, który był dla niej prawdziwym azylem. Uśmiechnęła się z zadowoleniem na myśl o docho dach ze sprzedaży torebek. Sześć lat temu wstawiła po raz pierwszy do butiku swoje fantazyjne, ręcznie robione torby, a dziś ma już zamówienia z najlepszych punktów Wschodniego Wybrzeża. Namawiano ją, by rozszerzyła działalność i przyjęła kogoś do pomocy, lecz odmawiała uparcie. Uważała, że kiedy jej rękodzieła będą produko wane taśmowo, stracą cały urok. Naprawdę mogła mówić o szczęściu. Zdawała sobie sprawę, że wielu bardziej utalentowanych od niej arty stów nie wytrzymało konkurencji, gdyż nie miało tego szczególnego wyczucia rynku i gustów. Wreszcie dopiła herbatę, sprzątnęła papiery i ruszyła z powrotem tą samą drogą wiodącą koło sali konferen cyjnej. Sesja właśnie się zakończyła i wszyscy wylegli do kuluarów. Heather pragnęła odejść stamtąd jak najszybciej, lecz jakaś niewidzialna siła przykuła ją do miejsca. Bezwol nie stanęła przy ogromnym oknie i, oparta o parapet, śledziła drzwi sali. Kiedy wyłonił się z nich doktor Ro bert McCrae, pogrążony w dyskusji z dwoma innymi lekarzami, jej serce nerwowo przyspieszyło rytm. Miała poważny problem ze zdrowiem, a doktor McCrae być może znał metodę leczenia. Ale czy chcia ła... czy mogła... a jeżeli sprawa wygląda gorzej niż przypuszcza? Postanowiła niezwłocznie odejść, ale nie posłuszne ciało nie wypełniło rozkazu. Wysoki, przyczyt
sc
an
da
lo
us
stojny mężczyzna, otoczony grupką dyskutantów nie spodziewanie zerknął w jej kierunku - raz, a potem dru gi. Spłoszona odwróciła wzrok. Stała tak, bijąc się z myślami, aż cała grupa zaczęła się przesuwać w dół korytarza. Jeszcze raz powiodła spoj rzeniem za doktorem McCrae. Ich oczy spotkały się na dłuższą chwilę. Jeszcze nie jest za późno, pomyślała czując, jak moc no wali jej serce. Jeszcze zdąży się wycofać i nikt nawet nie będzie wiedział, że tu była. Robert dostrzegł moment, w którym nieznajoma z de terminacją oderwała się od parapetu. Z początku sądził, że czeka na kogoś, ale szybko odkrył, że nerwowe spoj rzenia posyłane są w jego kierunku. Już poprzednio za uważył ją, gdy stała pod ścianą w czasie wykładu, a po tem nagle opuściła salę. Nie miał pojęcia, co sprowadzi ło tę dziewczynę do centrum medycznego, lecz instynkt podpowiadał mu, że musiały to być powody równie ważne, jak u innych słuchaczy, a może nawet ważniej sze. Przeprosił swoich rozmówców i ruszył w ślad za taje mniczą postacią, która nadspodziewanie szybko zniknę ła mu z pola widzenia, zupełnie jak gdyby przed czymś uciekała. Przyspieszył aż do biegu i w ostatniej chwili dopadł ją tuż przy wyjściu. - Proszę pani! - Lekko złapał ją za ramię. Zaskoczona Heather odwróciła się gwałtownie. Fala włosów zatańczyła wokół jej twarzy, oczy rozwarły się szeroko, a puls zaczął bić w przyspieszonym rytmie. Mężczyzna, przed którym tak pragnęła się skryć, udare mnił jej ucieczkę! Z olbrzymim wysiłkiem zdołała za chować pozory spokoju. Robert wyczuł wewnętrzne napięcie dziewczyny i na dał swemu głosowi łagodne brzmienie. czyt
sc
an
da
lo
us
- Widziałem panią na sali konferencyjnej, a potem na korytarzu. Czy chciała pani ze mną porozmawiać? spytał. - Nie - odpowiedziała odruchowo i zagryzła wargę. Nie zdawała sobie sprawy, jak wyraźnie odbija się na jej twarzy zmieszanie. Nie uszło to uwagi Roberta. Uśmiechem' starał się dodać nieznajomej otuchy. - A szkoda. Naprawdę potrzebowałem pretekstu, by oderwać się od tej męczącej asysty - stwierdził, nie zdejmując dłoni z jej ramienia i delikatnie kierując dziewczynę w głąb korytarza. - Dokąd pani idzie? - Ehm... do domu - wyjąkała, niezdolna wyrwać się spod władzy jego szarych, spokojnie i uważnie patrzą cych oczu. - Może znalazłaby pani czas na małą kawę? - zagad nął, pragnąc zyskać na czasie. Tę dziewczynę wyraźnie coś gnębiło, lecz zdawał sobie sprawę, że musi postępo wać ostrożnie. - Naprawdę nie mogę - rzuciła bez tchu. - Chciała bym zdążyć do domu przed godziną szczytu. - A gdzie jest pani dom? Heather zawahała się przez moment, lecz w końcu uznała, że tak prosta informacja nie naruszy tajemnicy. - W Chester. Znał to małe, malownicze miasteczko w Dolinie Con necticut, w którym można było odnaleźć atmosferę daw nych, pionierskich czasów. Takie miejsce zamieszkania pasowało do tej miłej, skromnej osoby. Nie miała w so bie jednak nic z prowincjuszki. Elegancki lniany ko stium świadczył o jej dobrym guście i stylu. - Często bywa pani w mieście? - Tylko wtedy, gdy potrzebuję surowca. - Surowca? czyt
sc
an
da
lo
us
- Robię torebki - ujawniła mu kolejną, w jej przeko naniu niewinną informację. Odpowiedź rozbudziła tylko jego ciekawość, lecz naj ważniejsze pytanie nie zostało jeszcze zadane. - Co sprowadziło panią do naszego centrum medycz nego? - zapytał ze skrywaną niecierpliwością. Heather najchętniej nie odpowiadałaby, ale zmusiła się do dalszego prowadzenia rozmowy. - Przysłano mi biuletyn ze spisem wykładów. Tema tyka wydała mi się interesująca, a ponieważ mieszkam niedaleko, przyjechałam. - Słuchacze naszych prelekcji to na ogół personel medyczny okolicznych szpitali i ośrodków - stwierdził Robert. - Rzadko trafiają na nie laicy. Oczywiście, wstęp jest wolny dla wszystkich. Ale skoro przysłano pani biuletyn, musiała się pani znaleźć w naszym rozdziel niku. Nie patrzyła na niego. Szła, kierowana przez rękę ciągle spoczywającą na jej ramieniu. Zadziwiające, ale z całym zaufaniem pozwalała się prowadzić, choć nie miała pojęcia, dokąd zmierzają. - Regularnie wpłacam datki na szpital, dlatego też otrzymuję biuletyny - wyjaśniła. - I czyta je pani, co nieczęsto się zdarza. Spojrzała na niego zdumiona. - Zawsze je czytam. Rzeczywiście, pewne artykuły znała niemal na pa mięć. - Medycyna jest fascynującą nauką, zwłaszcza teraz, kiedy opracowuje się tyle nowych technik diagnostycz nych i metod leczenia, kiedy powstaje tyle nowych teorii na temat zapobiegania chorobom - oznajmiła z zapałem. - Tak, zwłaszcza jeżeli chodzi o choroby serca - po twierdził. - Dla nas, lekarzy, nadeszły czasy wielkiego czyt
sc
an
da
lo
us
optymizmu. Usiłowałem przekonać o tym słuchaczy dzisiejszego wykładu... Czy udało mi się? Heather z zakłopotaniem skinęła głową. Optymizm może mieć różne odcienie. Korzystne statystyki i udane przypadki wyleczeń podnosiły ją na duchu, ale świado mość, że samemu jest się obciążonym chorobą, stanowi ła ciężkie brzemię. - Sądzę, że tak -powiedziała, świadoma, iż nie brzmi to zbyt entuzjastycznie. Nie chciała sprawić przykrości takiej lekarskiej sławie jak doktor McCrae. Zdumiewają co młody wygląd nie pasował do funkcji szefa tak presti żowej placówki, jaką była klinika uniwersytecka w New Haven. Musiał być wyjątkowo zdolny. - Czyżbym był aż tak przekonujący? - zachichotał, odwracając się, by pozdrowić przechodzącego kolegę. Heather rozejrzała się ukradkiem, próbując spraw dzić, gdzie się znajdują. Właśnie przechodzili do drugie go budynku. - Och, naprawdę muszę uciekać! - wykrzyknęła ner wowo. - Proszę tylko o dwadzieścia minut. Sam nie mam więcej czasu. Całe popołudnie zajmą mi umówione spo tkania, ale od śniadania nic nie jadłem. Czy dotrzyma mi pani towarzystwa? Przestała protestować. Właściwie nie miała ochoty odejść. Dziwne, ale przy nim czuła się odprężona i bez pieczna. Wreszcie dotarli do małego barku. Robert, odpowia dając na niezliczone pozdrowienia, zaprowadził ją do stolika w rogu sali. - Czy na pewno to pani wystarczy? - zapytał, poda jąc jej zamówione jabłko. - Po wykładzie jadłam jogurt i krakersy. Teraz pora na deser - wyjaśniła z nieśmiałym uśmiechem. czyt
sc
an
da
lo
us
Spojrzał na nią uważnie. Musiało jej bardzo zależeć na rozmowie, skoro wróciła z baru pod salę wykładową. Zdejmując ze swojej tacy kanapkę z indykiem, pudding, karton mleka i filiżankę parującej kawy, zastanawiał się, jaką tajemnicę mogły kryć myśli tej młodej kobiety. - A może jednak napije się pani kawy? - Nie. Ma zbyt dużo kofeiny. - Bardzo mądrze z pani strony. Życzyłbym sobie, żeby moi pacjenci byli chociaż w połowie tak rozsądni w doborze diety. Niestety, ja potrzebuję bodźca. - Uś miechnął się z rezygnacją. - Mój dzień pracy nieprędko się skończy. - Kiedy pan zaczyna? - Och, o szóstej rano. - A kończy? - Przeważnie między siódmą a ósmą wieczór. Heather szeroko otworzyła oczy. - Cały dzień na nogach! - Owszem, i do tego bardzo pracowity - przyznał, sącząc mleko przez słomkę. - I z pewnością praca pana satysfakcjonuje? - O, tak, choć bez przerwy muszę stawiać czoło no wym wyzwaniom i problemom. Ale dość już o moich sprawach. Pomówmy o pani. Naprawdę ciekawi mnie, czemu zainteresowała się pani wykładami. Ludzie przy chodzą na nie na ogół z racji swojej pracy zawodowej albo kiedy mają osobiste powody, gdy chory jest ktoś z rodziny bądź przyjaciół. Czy w pani przypadku jest podobnie? Zbyt duży kęs jabłka utkwił jej w gardle. - Nie - wykrztusiła. - Nikt z rodziny nie choruje? - Nie, byłam po prostu ciekawa. Zmrużył oczy z udawaną podejrzliwością. czyt
sc
an
da l
ou
s
- W takim razie jest pani dziennikarką. - Już panu mówiłam, wyrabiam torebki - sprostowa ła, czując przyspieszone bicie serca. Jego wzrok powędrował ku oparciu krzesła, na któ rym dziewczyna przewiesiła torebkę o oryginalnym wzorze, z paskiem plecionym ze skóry. - Ta jest pani roboty? - Tak. - Czy mogę zobaczyć? - Proszę. - Podała mu torbę ponad stołem i w napię ciu obserwowała, gdy uważnie ją oglądał. Nigdy sama nie sprzedawała swoich rękodzieł. Nie zniosłaby widoku klienta niedbale obracającego je w rękach i odkładające go na półkę. Każda rzecz, którą tworzyła, była dla niej niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju. Jednak Robert McCrae nie poprzestał na zdawko wych oględzinach. - Jest wspaniała - stwierdził z autentycznym podzi wem. - Naprawdę sama ją pani zrobiła? Uśmiechnęła się i skinęła głową. Uważnie przyglądał się wyszywanym wzorom. - Ma pani prawdziwy talent. Czy inne torby są w tym samym stylu? - zapytał. - Mają odmienne wzory i kolory. Stosuję też inne techniki i materiały: na przykład sploty czy filce. Czasa mi haftuję, czasami naszywam paciorki. Ale myślę, że wszystkie moje torebki mają swój własny styl, po któ rym można je rozpoznać. - A gdzie je pani sprzedaje? - Wstawiam do różnych butików w Nowym Jorku. Niewielkie ilości biorą także Neiman-Marcus i Bloomingdale's. Niestety, nie udaje mi się przygotować wię cej niż dziesięć sztuk w ciągu tygodnia. czyt
sc
an
da l
ou
s
Mężczyzna raz jeszcze obejrzał torebkę, zanim zwró cił ją Heather. - Nie do wiary. Musi to pochłaniać masę czasu. Ma pani pomocników? - Skądże, pracuję sama. - I robi pani dziesięć toreb na tydzień? Głowę bym dał, że sam haft wymaga parodniowej pracy. - Nie jest tak strasznie. Podstawowe wzory i wykroje są zawsze podobne, a zdobienie jest czystą przyjemno ścią. Siedzę sobie w wygodnym fotelu, słucham muzyki i pracuję. Cudowny relaks. Nie dodała już, iż jest to jedyna praca zapewniająca jej minimum fizycznego wysiłku i stresów. - Jak rozumiem, nie ma pani rodziny, męża, dzieci? - drążył dociekliwie. - Nie - odpowiedziała po sekundzie wahania. Nie uszło to jego uwagi. - Muszę powiedzieć, że jestem zdumiony. - Czemu? - Właściwie sam nie wiem. Tak mi się po prostu wydaje. Pani jest młoda, atrakcyjna i utalentowana. Heather odwróciła głowę i niewidzącym spojrzeniem powiodła po otoczeniu.' Tak bardzo chciałaby mieć męża i dzieci! Wiedziała, że potrafiłaby stworzyć im dom. Doktor McCrae poruszył czułą strunę. Na dodatek pra wił jej komplementy. Za wszelką cenę pragnęła skiero wać rozmowę na tematy mniej osobiste, lecz sama uległa pokusie. - A jak jest z panem? Pańska dziedzina wymaga du żo większego zaangażowania. Wyobrażam sobie, jak to musi wpływać na życie rodzinne. - Jestem rozwiedziony - odparł natychmiast. - Mię dzy innymi przyczynił się do tego charakter mojej pracy. To moja jedyna kochanka. Była żona słusznie zarzucała czyt
sc
an
da
lo
us
mi zdradę. Rozstałem się z Gail przed siedmiu laty. Wy szła ponownie za mąż i teraz jest szczęśliwa, co mnie zresztą cieszy. Urwał i zmarszczył brwi. , - Niestety, trudniej mi zaakceptować fakt, iż ledwie znam dwoje swoich dzieci. - Dwoje? - Heather poczuła niespodziewane ukłucie zazdrości. - Tak. Michael ma dziesięć lat, a Dawn dwanaście. Kiedy rozstawaliśmy się, oboje byli mali, a już wtedy nie byłem zbyt czułym ojcem. - Często je pan widuje? - zapytała przejęta, niemal zapominając o własnych problemach. Ze smutkiem pokręcił głową. - Sąd przyznał je Gail. Mieszkają w San Francisco, gdzie sam kiedyś pracowałem i gdzie ona poznała swo jego drugiego męża. Wszyscy dziadkowie natomiast mieszkają w naszej części Stanów. Widuję się z dziećmi tylko w czasie ferii lub wakacji. Prawdę mówiąc, Gail nie miałaby obiekcji, gdybym zechciał spotykać się z ni mi częściej. Niestety, prawda jest taka, że nie wiem, o czym z nimi rozmawiać. W rezultacie kiedy się widzi my, są równie zakłopotane jak ja. To smutne, prawda? Popatrzył na Heather badawczo. - Tak - przyznała bez śladu potępienia w głosie. Przede wszystkim dlatego, że pan się z tym źle czuje. Widać praca-kochanka nie zaspokaja wszystkich po trzeb... - Och, na co dzień nie odczuwam żadnych zmar twień. Bolesne są tylko myśli o Michaelu i Dawn. Opuścił głowę i w zamyśleniu pocierał dłonią brodę. Kiedy znów spojrzał na Heather, na policzki wypłynął mu rumieniec. - Sam nie wiem, dlaczego to wszystko pani mówię. czyt
sc
an
da l
ou
s
Nie mam zwyczaju zanudzać innych swoimi osobistymi sprawami. - Proszę mi wierzyć, słuchałam z ciekawością - za pewniła żywo. - Ma pan wspaniałą pracę i znakomitą opinię. Podróżuje pan... - Skąd pani wie? - Czytałam w prasie. I widziałam pana książki. Ponadto był pan żonaty i ma pan dwoje dzieci. - Pokrę ciła głową z podziwem. - W porównaniu ze mną po prostu chwyta pan życie garściami. Kiedy pomyślę o Mi¬ chaelu i Dawn, robię się zielona z zazdrości. Spojrzenie Roberta złagodniało. - Wcale nie jest pani zielona. Najwyżej trochę blada. Za dużo pracy, za mało wolnego czasu. Właśnie, a co pani robi w czasie wolnym? Ostatnie pytanie gwałtownie sprowadziło Heather na ziemię. - Och, nic takiego - zająknęła się, obracając w pal cach ogryzek jabłka. - Trochę czytam... robię zakupy, chodzę na spacery. Nie dodała, że spacery ograniczyła ostatnio do włas nego ogrodu. W czasie wypraw za miasto zbytnio doku czała jej samotność. Robert McCrae pytająco przechylił głowę, jakby czy tał w jej myślach. - Czy ma pani przyjaciela albo narzeczonego? - Nie. - Nikogo takiego? - Nie. Jej odpowiedź zdumiała go. Nie dziwił się, że jeszcze nie wyszła za mąż. W dzisiejszych czasach wielu ludzi późno decyduje się na stałe związki. Nie mógł jednak zrozumieć, czemu wdzięk i uroda tej wrażliwej, intere sującej dziewczyny nie znalazły dotychczas uznania czyt
sc
an
da
lo
us
w oczach mężczyzn. Oczywiście, istniała jeszcze możliwość, że z jakichś powodów odrzucała ich zaloty. - Czy rodzice pani mieszkają daleko? - zapytał, nadal nie mogąc uwierzyć, że jest aż tak samotna. - Oboje nie żyją. - Ale z pewnością ma pani przyjaciół w Chester? Uśmiech zadrżał na jej wargach. Żadne przyjaźnie nie mogły zastąpić rodzinnej miłości. - O, tak, mam. Tam mieszkają wspaniali ludzie. Nie dał się zwieść pozornie obojętnemu tonowi. - Jest pani bardzo samotna, prawda? - zapytał łagod nie. - Och, w jakimś stopniu wszyscy jesteśmy... - bez skutecznie siliła się na lekki ton. - Zgoda. A więc przeformułujmy pytanie: czy chcia łaby pani mieć rodzinę? - Tak - przytaknęła z przekonaniem. - Chciałabym tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. Nie powin nam narzekać, nie wiedzie mi się źle i miałam sporo szczęścia w życiu, ale rodzina jest cudowną rzeczą. Czę sto o niej marzę... - urwała nagle, przerażona własną szczerością. A może powiedziała mu jeszcze za mało? Może należało przyznać się, że cierpi na zwężenie zasta wek i pragnie, by zbadał ją i zawyrokował, czy jeśli będzie chciała mieć dzieci, musi przejść operację. A gdy okaże się, że zabieg będzie konieczny? Wtedy zacznie ją namawiać, a wizja sali operacyjnej wydaje się przerażająca. Poza tym z dziwną niechęcią myślała o przyznaniu się do słabości wobec tak silnego i witalne go mężczyzny, jakim był doktor McCrae. Nerwowo spojrzała na zegarek. - Zabrałam panu dużo czasu. Spóźni się pan na spo tkania. Zaskoczony stwierdził, że po raz pierwszy zapomniał czyt
an
da
lo
us
o obowiązkach. Ale też po raz pierwszy spotkał taką kobietę. Było w niej coś intrygującego... niestety, już podrywała się z krzesła, chwytając plecione rączki to rebki. - Dziękuję na jabłko i za rozmowę - rzuciła w po śpiechu. - Życzę powodzenia w pracy! - Zaraz, czy zobaczymy się jeszcze? - Nie wiem. Może kiedyś, gdy będę w mieście... Musi iść. Teraz, zanim zatrzyma ją intensywne spoj rzenie szarych oczu! - Ale ja nie... Proszę poczekać! Zerwał się z miejsca, lecz było już za późno. Ludzie zaczęli przyglądać mu się ze zdziwieniem, przybrał więc obojętną minę i zaczął dojadać pudding. Był już bezna dziejnie spóźniony, ale potrzebował chwili czasu, aby ochłonąć. Kiedy znów ją zobaczy? Przecież nie zna na wet jej imienia!
sc
Minęły tygodnie, a Robert McCrae nie mógł zapo mnieć o tajemniczej młodej kobiecie. Jak zwykle miał czas wypełniony do ostatnich granic, lecz w najmniej spodziewanych momentach: przed zaśnięciem, w czasie drogi do domu czy w trakcie posiłku, wracały wspo mnienia tamtej rozmowy. Przeklinał się wówczas, że nie zapytał jej nawet o imię. Wreszcie któregoś dnia niedbałym tonem zagadnął swoją sekretarkę: - Helen, czy nie dzwoniła do mnie przypadkiem pewna kobieta z Chester? Helen 0'Grady pracowała z nim od sześciu lat, od kiedy przybył do Yale. Była pięćdziesięcioletnią wdową z trójką dzieci, miłą i kompetentną. Wybaczał jej nawet, że nieraz traktowała go jak jednego ze swoich synów, czyt
sc
an
da
lo
us
przypominając o zjedzeniu obiadu czy pójściu do fryz jera. - Pierwsze słyszę - zdziwiła się. - A jak się nazywa? - Nie wiem. Wiem tylko, że jest z Chester - stwier dził udając, że pilnie studiuje papiery, które podsunęła mu do podpisu. - Pacjentka? - Nie. - Ktoś od nas? - Niee. - Dostrzegł baczne spojrzenie sekretarki i natychmiast pożałował, że pytał. - Parę tygodni temu spot kałem ją na wykładzie - odparł, kierując się ku drzwiom gabinetu. - Zawiadom mnie, jeśli zadzwoni - rzucił na odchodnym. Tydzień później znów ośmielił się zapytać Helen od niechcenia: - Nie było telefonu z Chester? - Nie chciał, by zo rientowała się, jak bardzo zależy mu na wiadomości od nieznajomej. - Z Chester? - Helen z trudnością przypominała sobie, o co chodzi. - Nie, nie było... Czy to ktoś ważny? - Skąd mam wiedzieć, skoro nie znam nawet jej na zwiska? - zniecierpliwił się. - Myślę, że chyba wiesz. - Co ma znaczyć ten uśmieszek, Helen? Proszę, chęt nie dowiem się, co myślisz. Zachęcona do szczerej wypowiedzi, Helen nie wahała się dłużej. - Pracuję dla pana od sześciu lat, szanowny doktorze McCrae, i bez trudności potrafię rozszyfrować pańskie nastroje. Nim jeszcze powiesz słowo, już wiem, że mia łeś spięcie z internistą albo udało ci się przekonać radę nadzorczą, albo też zmarł pacjent. Ale tym razem na tknęłam się na zupełnie nowe objawy, przynajmniej noczyt
sc
an
da
lo
us
we u ciebie. Zresztą muszę stwierdzić, że pojawiły się w samą porę. - Co to znaczy „w samą porę"? - parsknął, bardziej ciekawy niż zły. Doskonale zdawał sobie sprawę ze szpi talnych plotek na swój temat, choć zbytnio się nimi nie przejmował. Nazywano go bądź „człowiekiem ze stali", bądź „fortecą z granitu", bądź też „mnichem z zakonu Hipokratesa". - Po raz pierwszy od sześciu lat stwierdzam, że oka załeś wreszcie zainteresowanie kobietą - wyjaśniła. - Jak to? Pytałem tylko, czy dzwoniła. - Tak, już kilka razy i zawsze udając, że ci na tym nie zależy. Na szczęście nie dałam się zwieść. Wierz mi, Rob, powinieneś iść na randkę. Za dużo pracujesz. - Kocham swoją pracę. - Jasne, ale ona jest zbyt zaborczą kochanką. Nie uważasz, że należy ci się jeszcze coś od życia? Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. - Czy to już wszystko, droga mamuśko? Zapadła nagła cisza. Helen mierzyła go wzrokiem przez dobrą chwilę, po czym pilnie zaczęła wpatrywać się w jego krawat. Zaniepokojny przyjrzał się sobie. Oczywiście, znów zachlapał się antyseptykiem. Nie omi nie go pralnia. Ciężko wzdychając, wycofał się do swo jego gabinetu, pozostawiając Helen resztę papierkowej roboty. Kiedy minął kolejny tydzień bez telefonu z Chester, Robert zaczął się zastanawiać, dlaczego jeszcze na niego czeka. Przecież nie powiedziała, że zadzwoni. Całą swo ją nadzieję opierał na maleńkim słówku „może", jakie rzuciła na pożegnanie. Wiedział tylko, że mieszka w Chester i robi torebki. Przez moment rozważał pomysł odwiedzenia miasteczyt
sc
an
da
lo
us
czka i rozpytania o nią, lecz szybko zrezygnował. Nie zamierzał do tego stopnia naruszać jej prywatności. Wreszcie podjął decyzję. W sobotę wyszedł wcześ niej ze szpitala i pojechał do Nowego Jorku. Na pier wszy ogień wybrał magazyn Bloomingdale's. Tam w asyście uprzejmie uśmiechniętej sprzedawczyni przez piętnaście minut oglądał najrozmaitsze torby i już zaczynał tracić nadzieję, kiedy nagle dojrzał coś znajo mego. Chwaląc jego gust, sprzedawczyni wyjęła ele gancką torbę z gabloty. Niestety, okazała się wyjątkowo drogim egzemplarzem, firmowanym przez znanego włoskiego projektanta. Zrozpaczony próbował opisać, o co mu chodzi. Bez skutku. Ta kobieta nie była w sta nie mu pomóc, tak jak i właścicielki kolejnych butików na Trzeciej Alei, do których wstępował. Pozostał mu jedynie do sprawdzenia sklep Neimana-Marcusa w Westchester. Szedł właśnie do samochodu, kiedy nagle na wysta wie malutkiego butiku zauważył obiekt swoich poszuki wań. Torebka była przewieszona przez ramię manekina. Tym razem jako surowiec został użyty jedwab w połączeniu z lnem, z minimalną ilością skóry. Inny był kształt, inny rozmiar, inny haft, a mimo to torba miała wyraźny, rozpoznawalny styl. Szybko wszedł do środka. Nie musiał patrzeć na ceny, by domyślić się, że towary pochodziły z najbardziej eks kluzywnych domów mody. Poczuł się dumny ze swojej tajemniczej nieznajomej. Czekał niecierpliwie, aż sprzedawczyni zdejmie to rebkę z ramienia wystawowego manekina. Z uśmiechem obracał ją w rękach. Wewnątrz dostrzegł elegancką pla kietkę z imieniem „Heather". Pasowało. To musiała być ona. czyt
sc
an
da
lo
us
- Czy zna pani Heather? - zapytał właścicielkę bu tiku. - Osobiście nie. Zapewne zna ją nasz zaopatrzenio wiec, gdyż od kilku lat bierze od niej towar. - O ile wiem, mieszka w Connecticut, tak? - Owszem. Jej wyroby mają ogromne powodzenie. Ta torba została tylko dlatego, że stanowi element wysta wy. Ale jeśli się panu podoba, możemy ją sprzedać, gdyż w poniedziałek zmieniamy dekorację. Robert wyjął portfel. - Bardzo mi się podoba. Chciałbym również dowie dzieć się czegoś o Heather. Uprzejma dotąd sprzedawczyni stała się nagle pode jrzliwa. - Nie sądzę, bym mogła udzielić panu bliższych in formacji. - Proszę się nie obawiać, nie zamierzam jej pani pod kupić - powiedział z uśmiechem. - Poznałem tę kobietę kilka tygodni temu i do dziś wiedziałem o niej tylko tyle, że mieszka w Chester i robi torebki. Miała jedną ze sobą i dzięki temu rozpoznałem podobną na wystawie. Bar dzo chciałbym skontaktować się z Heather. Gdyby pani mogła podać mi choć jej nazwisko, byłbym... - Niestety, nie mogę. Stanowiłoby to naruszenie pry watności. - Rozumiem, ale sprawa jest niezmiernie ważna. Wyjął z portfela swoją wizytówkę. - Nazywam się Ro bert McCrae i jestem ordynatorem oddziału chorób serca w klinice w New Haven. Kobieta spojrzała na niego szeroko otwartymi ocza mi. - Czy chodzi o zagrożenie zdrowia? - Nie, to sprawa czysto osobista. Naprawdę chciałczyt
sc
an
da
lo
us
bym ją odnaleźć. Pomoże mi pani? - zapytał z bezrad nym uśmiechem. Nigdy nie dowiedział się, co ostatecznie przekonało sprzedawczynię - jego uśmiech, wizytówka czy budzący zaufanie wygląd. W każdym razie poszła na zaplecze i po chwili udzieliła mu pożądanej informacji.
czyt
us lo da an sc
ROZDZIAŁ
2
Była dziesiąta rano w niedzielę, kiedy siedząca pod jabłonką Heather ze zdumieniem ujrzała doktora McCrae idącego ogrodową ścieżką. Zbliżył się i przy kucnął tuż koło niej. - Dzień dobry, co u pani słychać? - Zmarszczył brwi i musnął dłonią jej policzek. - Blado pani wygląda. Zamrugała zaskoczona, czując zarówno dreszcz na pięcia, jak i podekscytowania. - Zas... zaskoczył mnie pan. Nikogo się nie spodzie wałam. czyt
sc
an
da
lo
us
Robert pokrył zakłopotanie uśmiechem. Jak cudow nie było znów ją widzieć! Bosa, ubrana w dżinsy i luźną bawełnianą koszulkę, z ciemnymi włosami lśniącymi w ciepłym blasku czerwcowego słońca, była zachwyca jąca. - Dzwoniłem do furtki, ale nikt nie odpowiadał. Po nieważ samochód stał przed domem, postanowiłem sprawdzić, czy pani jest. - Jego spojrzenie powędrowało ku igle i kawałkowi płótna, które trzymała w ręku. Pracuje pani nawet w niedzielę rano? - zapytał zdumio ny. - Dzień jest taki piękny... a ja mam dużo roboty wyjąkała, nadal nie wierząc własnym oczom. . - Wygląda pani tak miło i domowo w swoim ogro dzie. Z roztargnieniem obciągnęła koszulkę. - Gdybym wiedziała, że pan przyjdzie, nałożyłabym coś lepszego - usprawiedliwiała się. Robert nie spuszczał z niej wzroku, chłonąc jedno cześnie cudowną atmosferę czerwcowego poranka, peł nego intensywnych woni i ptasich szczebiotów. - Przeciwnie, to ja wyglądam przy pani sztywno i oficjalnie - zauważył. Powiodła spojrzeniem po jego eleganckich spod niach, wytwornym blezerze, nieskazitelnej koszuli i cia sno zawiązanym krawacie. Rzeczywiście, określenie „oficjalnie" wydawało się bardzo na miejscu. Jego wła ściwy sens przywrócił ją nagle do rzeczywistości. - Dlaczego pan tu przyjechał? - zapytała miękko, z wahaniem. - Chciałem panią zobaczyć - odparł z prostotą. Jego słowa wywołały w niej nagły dreszcz radości. Zrozumiała, jak bardzo sama pragnęła tego spotkania. - Ale... jak mnie pan znalazł? czyt
sc
an
da
lo
us
- Och, zabawiłem się w małe prywatne śledztwo. Usiadł wygodniej na trawie. - Niewiele powiedziała mi pani o sobie, ale udało mi się trafić na jedną z pani torebek w butiku na Trzeciej Alei. Na metce znalazłem pani imię, a sprzedawczyni powiedziała mi resztę. - Nie powinna... - Wiem. Wcale nie miała na to ochoty, ale przekonałem ją. - Dlaczego? - Ponieważ nie dawała pani znaku życia i zacząłem się niepokoić. - Niepokoić... o co? - Heather nagle zrobiła się czuj na. Czyżby jakimś cudem domyślił się, że ma kłopoty ze zdrowiem? Och, tylko nie to! Rozpaczliwie pragnęła widzieć w nim mężczyznę, a nie lekarza, który trakto wałby ją jak pacjentkę. - Heather, bardzo panią polubiłem - wyznał. - Jest pani tak różna od ludzi, których znam. Jest coś innego, ożywczego w pani, w pani pracy... i w tym miejscu. Rozejrzał się wokół z zachwytem, nie dostrzegając wyrazu nagłej ulgi na twarzy dziewczyny. Uśmiechnęła się. - A gdzie pan mieszka? - Wyobraziła sobie funkcjo nalny służbowy apartament niedaleko kliniki i była mile zaskoczona, usłyszawszy odpowiedź. - Mam dom w Woodbridge i dwa akry ziemi. Znała tę piękną podmiejską okolicę New Haven. - W takim razie widok traw, drzew i przestrzeni nie jest dla pana czymś niezwykłym - zauważyła. - Nie powinien być, ale, niestety, nie mam nawet czasu go podziwiać. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz siedziałem tak beztrosko w ogrodzie. - Co w takim razie robi pan w słoneczne niedziele, kiedy nie musi pan iść do szpitala? czyt
sc
an
da
lo
us
Zawahał się przez moment, po czym wyznał z poczu ciem winy: - Odrabiam zaległości w lekturach. - Coś ciekawego? - zapytała z nadzieją. Właśnie skończyła pasjonującą powieść. Gdyby przypadkiem ją czytał... - Czasopisma medyczne, bardzo interesujące. - Zależy dla kogo - zachichotała. - Myśli pani, że jestem maniakiem. - Ależ skąd. Tego nie powiedziałam. - Kłamie pani - stwierdził żartobliwie oskarżyciel¬ skim tonem. - Dobrze, przyznaję się. Ale jak mówi przysłowie, przyganiał kocioł garnkowi. Pan też przyłapał mnie na pracy w niedzielę. - Heather roześmiała się. - Tak, to zmniejsza moje poczucie winy. Na dobrą sprawę powinienem przynieść sobie papiery z samochodu i przejrzeć je, nie przeszkadzając pani w robocie. Jednak pomysł, który zrazu wydał mu się świetny, już po chwili zaczął budzić w nim niechęć. Nie mógłby zatonąć w medycznych biuletynach, mając obok siebie taką kobietę jak Heather Cole. Heather miała podobne odczucia. Nigdy jeszcze nie spotkała tak pełnego wdzięku i inteligentnego mężczyzny. Absolutnie straciła ochotę na pracę. - A może... hm, najpierw napilibyśmy się czegoś zimnego? Dzień jest taki gorący - oznajmiła nieśmiało, zerkając jednocześnie na węzeł krawata. Miała wielką ochotę zaproponować Robertowi, by go rozluźnił. - Och, proszę się mną nie przejmować. Nie chciał bym odrywać pani od pracy. - W rzeczywistości nie chciał, by zniknęła mu z oczu choćby na moment. Był jej głęboko wdzięczny, że w tak naturalny sposób przyjęła jego niespodziewane najście. czyt
sc
an
da
lo
us
Heather odłożyła robótkę i wygodniej oparła się o pień jabłoni. - Nie odrywa mnie pan - stwierdziła łagodnie. - Co nie zostanie zrobione dzisiaj, może być równie dobrze zrobione jutro. Na tym polega urok mojej pracy. Sama wyznaczam sobie terminy. - Kobieta z butiku mówiła, że pani torebki cieszą się ogromnym powodzeniem. Jak wyglądały początki? Za wsze była pani taka zdolna? - zapytał z niekłamaną cie kawością. Uśmiechnęła się. - Zdolności to za dużo powiedziane. Zawsze miałam natomiast zręczne ręce. Rodzice zachęcali mnie do nauki szycia, makramy i haftowania. Kiedy przekonałam się, że są efekty, wciągnęła mnie ta robota. - Kiedy to było? - Och, już dość dawno. - A ile pani ma lat? - rzucił szybko żałując, że nie istnieją bardziej subtelne formy pytania kobiet o wiek. - Dwadzieścia dziewięć. Wyraz zdziwienia pojawił się w jego szarych oczach. - Aż tyle? Proszę wybaczyć, ale wygląda pani tak młodo. - Dziękuję za komplement. A pan? Wtedy, na wykła dzie, nie mogłam uwierzyć, że szef kardiologii w tej klasy klinice może wyglądać tak młodzieńczo. - Mam trzydzieści dziewięć lat i również miło mi słyszeć komplement. A swoją funkcję sprawuję dopiero od trzech lat. Prawdę mówiąc, do dziś nie mogę zrozu mieć, dlaczego szpital wybrał kogoś w moim wieku, a starsi lekarze woleli odejść do prywatnej praktyki. - Nigdy nie miał pan prywatnej praktyki? - Nie. Wolę pracować w zespole. - Musi pan naprawdę kochać swoją pracę. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Jak to? - Cóż, lekarze ze szpitala nie umawiają się popołud niami na golfa i nie spędzają miesiąca urlopu na Wy spach Dziewiczych. - Świadomie starała się przybrać lekki ton, choć temat żywo ją obchodził. Lekarz, do którego chodziła ostatnio, przyjmował pacjentów taśmo wo, jak gdyby pracował na akord. - Prawdopodobnie ma pani rację - przyznał. - Choć z drugiej strony łatwo o niesprawiedliwe uogólnienia. Znam lekarzy z prywatną praktyką, którzy pracują z równym poświęceniem, jak etatowi. Znam też ordyna¬ torów, którzy potrafią ustawić się tak, że znajdują czas i na golfa, i na Wyspy Dziewicze. Sam uwielbiam atmo¬ sferę kliniki, lubię też przekazywać swoją wiedzę. W medycynie prawdziwa nauka odbywa się w salach szpitalnych. Heather wzdrygnęła się mimowolnie. - Nie jestem pewna, czy chciałabym stać się zwierzę ciem doświadczalnym dla jakiegoś świeżo upieczonego absolwenta. - Przecież pracujemy w zespołach i konsultujemy się wzajemnie. Nikt nie pozwoli sobie na nieodpowiedzial ne eksperymenty - tłumaczył cierpliwie, widząc na jej twarzy wyraz nieufności, który tak często spotykał u swoich pacjentów. Zaniepokoiła go nerwowa reakcja Heather na wzmiankę o szpitalu. Spojrzenie brązowych oczu dziewczyny stało się głębokie i mroczne. Powędro wał wzrokiem ku jej wargom. - A propos, czy była pani kiedyś na Wyspach Dzie wiczych? Nagły zwrot w rozmowie zaskoczył Heather. - Wyspy Dziewicze? - wyjąkała. - Nie, nie znam ich. Niewiele podróżuję. - Nie jeździła pani nigdzie jako dziecko? czyt
sc
an
da l
ou
s
- Och, nie - odpowiedziała szybko. Zbyt szybko. - To znaczy, byłam w Nowym Jorku, w Waszyngtonie, trochę w Nowej Anglii, i to wszystko. Rodzice uważali, że wycieczki nie są konieczne. W rzeczywistości bali się ryzykować w jej stanie zdrowia. Kiedy ujawniła się choroba serca, popadli w rozpacz. Starali się na wszelką cenę oszczędzić jej wysiłków i stresów. Później doszła do wniosku, że są nadopiekuńczy, lecz nigdy nie ośmieliła się powiedzieć tego głośno. - Pani zapewne też tak uważa? Napotkała jego skupione spojrzenie. - Nieprawda, bardzo chciałabym podróżować. Wprost marzę o tym. - Dlaczego w takim razie pani tego nie robi? - Po prostu... nie miałam okazji. Niewiele mijała się z prawdą. Taką okazją byłoby towarzystwo kogoś, kto zachęciłby ją, pomógł przeła mać lęk przed opuszczeniem domu na dłużej. Kogoś, kto chciałby dzielić z nią życie. - I nawet nie jeździ pani w związku z interesami? - Nie muszę. Nie chcę się chwalić, ale właścicielom sklepów tak podobają się moje torebki, że sami się po nie zgłaszają. - Tak, muszę przyznać, że odniosła pani prawdziwy sukces - powiedział z przekonaniem, przypominając so bie luksusowy butik i cenę, jaką zapłacił za jej rękodzie ło. Zresztą było tego warte. Heather uśmiechnęła się z zadowoleniem. Od dawna nie czuła się tak dowartościowana. Robert wpatrywał się w nią, coraz bardziej oczarowa ny. Przestał dociekać w myśli powodów jej obecności w klinice. Zapragnął nagle dotknąć tej kobiety, poczuć jej bliskość. czyt
sc
an
da
lo
us
Heather znalazła się w podobnym stanie ducha. Tutaj, w jej ogrodzie, Robert McCrae nie był już lekarzem, od którego oczekiwała porady. Był po prostu sobą, mężczy zną, który tak bardzo ją pociągał. Zapragnęła odgarnąć mu z czoła niesforny kosmyk ciemnych włosów, po wieść palcem po świeżo ogolonym policzku. Marzyła, by zamienili się miejscami. Oparty o drzewo wypoczy wałby wraz z nią, przytuloną do jego boku. Czyste fan tazje w niepokojący sposób zaczęły się zamieniać w re alne pragnienia. - Może przejdziemy się trochę - rzucił Robert chra pliwym głosem. Wstał z ziemi i podał jej rękę. Przy jego wzroście drobna postać Heather wydawała się szczegól nie bezbronna i kobieca. Nie wypuścił już jej dłoni, a ona wcale nie chciała jej cofnąć. Uścisk ciepłych pal ców mężczyzny budził w niej poczucie bezpieczeństwa i błogości. - Od jak dawna pani tu mieszka? - zapytał, kiedy z wolna zbliżali się do gęstej kępy drzew rosnących w głębi ogrodu. - Kupiłam tę posiadłość po ukończeniu college'u. Rodzice zostawili mi pewną sumę i uznałam dom za rozsądną lokatę. Delikatnie pogładził kciukiem wnętrze jej dłoni. - Czy wychowała się pani w tej okolicy? - Nie, w Norwalk. A pan? - Na Long Island. Moi rodzice nadal tam mieszkają. Ich uda przypadkowo otarły się o siebie. Heather po czuła zmysłowy dreszcz. - Ma pan rodzeństwo? - zapytała szybko. - Tak. Brata i siostrę. - Ja jestem sama. Uważnie śledził lekki rumieniec, wypływający na jej policzki. czyt
sc
an
da
lo
us
- Założę się, że miała pani czułą opiekę w dzieciń stwie. - Dlaczego pan tak sądzi? - Sam bym tak postępował na miejscu pani rodzi ców. To jest naturalny odruch. - Zapewne chodzi o przysłowiową bezbronną kobie cość - zażartowała, myśląc jednocześnie o prawdziwych powodach troski rodziców. Mężczyzna zatrzymał się i ujął jej twarz w dłonie. - Wręcz przeciwnie - powiedział, patrząc Heather prosto w oczy. - Jest pani absolutnie niezależna. Ma pani dom, odniosła pani sukces zawodowy. Kiedy wszedłem do tego ogrodu, odniosłem wrażenie, że pani życie i pra ca stanowią harmonijną całość. Ale jest w pani potrzeba czułości, którą tak bardzo chciałbym zaspokoić. - Nie można mieć wszystkiego, czego się pragnie wyszeptała, zatapiając spojrzenie w jego szarych oczach. Stała tuż przy nim z uniesioną głową. - Jest pan zapracowanym człowiekiem. Po cóż tracić czas na po cieszanie kogoś takiego jak ja? - zapytała. - A może po raz pierwszy pragnę to robić? - Pieścił wzrokiem jej twarz. - Teraz? - Tak, tak - wyszeptał i dotknął wargami jej ust. Gwałtownie wciągnęła oddech. Dotknięcie męskich warg, lekkie, lecz podniecające, wywołało w niej nie znane dotąd emocje. Przymknęła oczy, pozwalając poca łunkom opadać na jej powieki i policzki. Reakcje włas nego ciała były dla niej zagadką, którą nagle zapragnęła rozwiązać. Otworzyła oczy i z dreszczem tajonego pod niecenia przyjęła dotyk twardego męskiego ciała, kiedy Robert wziął ją w ramiona. Mężczyzna dostrzegł nowy wyraz jej oczu i ogarnęło go narastające pożądanie. Niemal zapomniał, kiedy po czyt
sc
an
da
lo
us
raz ostatni miał podobne odczucia. Owszem, spotkał kilka kobiet po rozwodzie, ale szybko przestał się zmu szać do zdawkowych przyjemności. W przypadku Hea¬ ther musiał się siłą powstrzymywać. Chciał ją porwać w ramiona, położyć na trawie, dotykać każdego miejsca jej ciała, a potem kochać się z nią powoli i rozkosznie. Odchrząknął z zakłopotaniem, lecz głos miał nadal niski i chrapliwy. - Może... hm, lepiej się przejdziemy. Nie chciałbym być uważany za zawodowego uwodziciela. Heather skinęła głową na znak zgody. Ruszyli w głąb ogrodu. Dziwne, ale wcale nie zaniepokoiła jej perspe ktywa uwiedzenia. Zastanawiała się, czy ma zdrożne myśli, czy też postępuje nieodpowiedzialnie. Kilka razy już umawiała się na randki, lecz zbliżenie nigdy nie wyszło poza niewinne pieszczoty czy pocałunki. Wów czas przede wszystkim bała się posunąć dalej. Teraz lęk zniknął. Była szczęśliwa, po prostu szczęśliwa. - Co to jest? - zapytał, wypatrując czegoś pośród gałęzi. - Domek na drzewie. Przedzierając się przez poszycie, podeszli ku ogro mnemu klonowi. - Wygląda na nieco zrujnowany - ocenił. - Och, ale kryje w sobie wiele możliwości. Wyobraził sobie te możliwości - Heather wspinającą się po pniu, trzask spróchniałej gałęzi, upadek, złamaną nogę albo nawet coś gorszego. - Sama się tam nie wspinałam - odpowiedziała, jak by odgadując jego myśli. - Był tu, kiedy kupiłam dom. Ale lubię sobie pomarzyć, jaką wspaniałą kryjówką mógłby być dla moich dzieci. Wpatrując się w jej rozjaśnione rysy, Robert znów doznał wzruszenia. Oderwał wzrok od korony drzewa czyt
sc
an
da l
ou
s
i odwrócił się ku Heather, z jawnym podziwem ogarnia jąc wzrokiem smukłą sylwetkę i jędrne piersi. Niezdolny już panować dłużej nad sobą, podszedł ku dziewczynie i z wolna znów wziął ją w ramiona. - Nie mam już siły - mruknął, pochylając się ku jej wargom. Nienasycony przedłużał pocałunek. Z trudem panował nad coraz silniejszym pożądaniem. Przeczuwał, że mógłby poznać nie znaną dotąd słodycz. Ta sama fala czystego, niczym nie krępowanego po żądania ogarnęła Heather. Jej wargi reagowały na naj mniejszy sygnał, rozchylając się na spotkanie jego języ ka. Mocno przylgnęła do pnia drzewa, wyginając ciało w łuk. Zdawała się ogarnięta gorącym pożądaniem, a mimo to w jej zachowaniu nie było śladu uwodzicielskiej gry. Była dla niego czystą niewinnością. Poczuł, że nie może się dłużej opierać pokusie. Zsunął ręce z ramion Heather i zachłannymi dłońmi ujął jej piersi. Ciałem dziewczyny wstrząsnął dreszcz, więc nie zaprzestał pieszczoty, po głębiając pocałunek. Te piersi po prostu tęskniły za doty kiem męskiej dłoni. Nie próżnował więc, gładząc je i drażniąc nabrzmiałe sutki. Kiedy spojrzał w twarz Hea ther, miała zamknięte oczy. Czując jego spojrzenie, leni wie uniosła powieki. - Jesteś piękna - wyszeptał. - Chcę dotykać cię, Hea ther. Chcę zdjąć z ciebie tę koszulkę, patrzeć na ciebie, całować. Och, do licha, chcę zdjąć z ciebie wszystko i położyć się z tobą na trawie! Robert przerwał, zaciskając powieki. W głębi ciała narastało pożądanie. Nie mógł go zaspokoić. Nie teraz. Jeszcze nie. Skoro sam nie rozumiał, co się z nim właści wie dzieje, jak mógł wymagać tego od niej? Otworzył oczy i w zdumieniu przyjrzał się twarzy dziewczyny. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Wyglądasz tak niewinnie i dziewiczo! - wykrzyk nął. - Bo jestem dziewicą - wyszeptała, postanawiając zdradzić mu choć część prawdy. W napięciu oczekiwała jego reakcji. Zdumiał się. Dwadzieścia dziewięć lat, z taką uro dą... Jak to możliwe? - Mam rozumieć, że ty... naprawdę...? - wyjąkał. Przytaknęła. - Mój Boże, Heather! - Przycisnął ją do piersi. - Od początku wydawałaś mi się taka świeża i niewinna, ale nawet nie marzyłem... To jest po prostu cudowne! - I nie przeszkadza ci? - Przeszkadza? Ależ skąd! - Odsunął ją na odległość ramion, aby z zachwytem spojrzeć jej w oczy. Działał na kobiety, ale nigdy żadna nie zareagowała tak żywiołowo i naturalnie. Z najwyższą radością uświadomił sobie, że jest pierwszym mężczyzną, który rozbudził jej zmysły. - Może nie powinnam nic mówić. Położył jej palec na ustach. - Proszę, przestań już o tym myśleć. Cieszę się, że mi powiedziałaś. Zbyt szybko, zbyt gwałtownie chciałem dojść do celu. Znów przygarnął ją do siebie, z namiętnym pomru kiem zanurzając twarz w jej włosy. Gdy ich biodra zetknęły się, poczuła dotyk twardej męskości. Nie onieśmielił jej, a przeciwnie, wywołał dreszcz podniecenia. Nagle wybuchnęła radosnym śmie chem. - Chyba jestem szalona, ale cieszę się, kiedy tak mnie pożądasz. I ciągle nie mogę uwierzyć, że jeszcze nie dawno byliśmy dwojgiem nie znających się ludzi. Stale wydaje mi się, że powinnam tytułować cię doktorem czyt
sc
an
da l
ou
s
McCrae. - Uniosła głowę. - Jak mam właściwie do ciebie mówić? Twarz rozjaśniła mu się radosnym uśmiechem. - Jak tylko serce ci dyktuje. - Mówię serio... Robert? - Robert. Może być też Rob. Tak nazywają mnie najbliżsi i byłbym dumny, gdybym mógł cię do nich zaliczyć. - Och, Rob... - Co powiesz na zimnego drinka? - zapytał, z nie chęcią postanawiając wrócić do rzeczywistości. - Teraz naprawdę nabrałem na niego ochoty. - Dobrze, będziesz go miał - obiecała z uśmiechem. - A skoro jest tak gorąco, mógłbyś także rozluźnić kra wat i zdjąć blezer. Nie śmiałam ci tego wcześniej suge rować. - Słusznie - stwierdził, szarpiąc się z ciasnym wę złem. Przyjrzała mu się, przekrzywiając głowę. - Wiesz, dręczy mnie ciekawość. Czy wystroiłeś się tak specjalnie dla mnie? - Skąd, jestem ubrany jak zwykle. - A co nosisz w domu? - Miękkie spodnie i bluzę. Gdy zdjął krawat i marynarkę, Heather mogła z przy jemnym drżeniem przekonać się, że jego ramiona są jeszcze szersze, a biodra jeszcze węższe niż przypusz czała. Widząc jej wzrok, spojrzał po sobie zaniepokojony. - Kiedy Helen patrzy na mnie tak, jak ty w tej chwili, zwykle okazuje się, że poplamiłem ubranie jakimś spe cyfikiem. - Jeszcze raz starannie obejrzał przód koszuli i spodnie. - Naprawdę nic nie widzę. czyt
sc
an
da
lo
us
- Nie o to chodzi. Po prostu... tak dobrze wyglądasz - wykrztusiła, po czym z wahaniem zapytała: - A kto to jest Helen? - Moja sekretarka. Bardzo się ucieszy, że cię odnala złem. Stale zamęczałem ją pytaniami o telefon z Chester. - A ile ona ma lat? - Około sześdziesiątki. - Aha... - Ulżyło, co? - roześmiał się. - Tak. Jestem okropna, prawda? - Jesteś cudowna. - Skąd, zbyt zaborcza. Nigdy taka nie byłam. - Wierz mi, nie narzekam. - Z uśmiechem poklepał ją po ramieniu. - A swoją drogą mogłabyś wreszcie po kazać mi swój dom. - Jasne, poza tym obiecałam ci drinka. Chodźmy. Kiedy opróżnili już wysokie szklanki, ruszyli na zwiedzanie domu. - Słuchaj, to fantastyczne! - wykrzyknął, chłonąc zaciekawionym wzrokiem wszystkie szczegóły. - Su pernowoczesne wnętrze w tak starym domu. Był taki, kiedy go kupiłaś? - Niezupełnie. Szkoda, że nie robiłam żadnych zdjęć. Był dosyć zaniedbany, choć miał pewien urok starości. Czułam jednak, że pewne rzeczy muszę zmienić. Dlate go nie ma już łukowych okien, alków i kręconych scho dów. Poza tym wyburzyłam wiele ścian. Wolałam mieć pięć dużych pokoi niż dziesięć małych. Ten salon został na przykład utworzony z dwóch pomieszczeń. - Słusznie, tu jest czym oddychać, zwłaszcza że nie zapełniłaś go meblami. - Ktoś mógłby powiedzieć, że jeszcze go nie urządzi łam - skrzywiła się. - Mnie jednak wystarczy do szczę ścia sofa, stół, krzesła i wieża stereo. czyt
sc
an
da l
ou
s
Przyznał jej rację, tym bardziej że sprzęty, choć nieli czne, były w jak najlepszym gatunku i stylu. Podobnym smakiem odznaczały się wiszące na niektórych ścianach gobeliny, harmonizujące z błękitno-morelowo-białą to nacją wnętrza. Niecierpliwie pochwycił Heather za rękę. - Pokaż mi resztę. Umieram z ciekawości. Zachwycona okazywanym przez Roberta zaintereso waniem, powiodła go do jadalni, a potem na górę, gdzie znajdowały się trzy pomieszczenia. Jednym była sypial nia z nowoczesnym metalowym łóżkiem, kanapką i to aletką. Drugim biblioteka z regałami pełnymi książek, sięgającymi sufitu, wyściełaną sofą i kolorowym kili mem w skandynawskim stylu rozpostartym na podło dze. Trzecim była pracownia Heather. - A oto mój salon firmowy - oznajmiła z satysfakcją. - Jest tu trochę bałaganu, ale nie będę za niego przepra szać. - Nie musisz - zapewnił, ogarniając spojrzeniem półki zapełnione stertami materiałów i kłębkami włócz ki, zarzucony tysiącem pstrokatych skrawków długi ro boczy stół, maszynę do szycia, magnetofon kasetowy i bujany fotel. - Założę się, że świetliki są twoim pomysłem. Spa dzisty dach świetnie się do tego nadaje. - Tak, były jedną z pierwszych rzeczy, jakie tu zrobi łam. Lubię jasne, wesołe pomieszczenia. Rano zagląda tędy słońce. - Lubisz wstawać wcześnie? - Aha... - Ale chyba nie zaczynasz pracować o szóstej, tak jak ja? - Czasami... Czekaj, po co ty właściwie idziesz tak czyt
sc
an
da
lo
us
wcześnie do kliniki? Przecież obchód zwykle odbywa się później. - Owszem, ale jest to znakomita okazja do omówie nia przy śniadaniu najnowszych wydarzeń na oddziale z pracownikami nocnej zmiany. Często przesiaduję też w swoim gabinecie. Ale nie mówmy o szpitalu. Lepiej powiedz mi, czy zawsze biegasz po domu boso? Wyglą dasz jak elf. - Tak mi wygodniej. - Możesz się poślizgnąć na tym parkiecie. - Nie chodzę szybko. - Czyżby? Wbiegałaś na schody, jakbyś miała skrzydła u ramion. Jeszcze teraz jesteś zadyszana. - To z emocji. Nie co dzień gości się tak znakomitą osobistość. - Co za bujda! - mruknął i bez ostrzeżenia wycisnął na jej wargach, namiętny pocałunek. W chwilę potem z ciężkim westchnieniem wyprostował się i wziął kilka głębokich oddechów. Heather popatrzyła na Roberta, walcząc z pokusą wzięcia go w ramiona. Nagle czujnie uniosła głowę i nadstawiła ucha. - Co to za hałas? - Nic, pewnie gwiżdże mi w płucach. - Nie. - Ruszyła ku drzwiom. - Słyszę dźwięk, ale nie jest to telefon. Raczej brzęczyk. Masz ze sobą od biornik? - Tak, w marynarce na dole. W chwilę później wyjął z kieszeni niewielkie urzą dzenie. - Co się dzieje, kiedy sygnał się urywa? Czy coś złego stało się z pacjentem? - spytała z niepokojem. - Prawdopodobnie. Będę musiał zadzwonić do szpi tala. czyt
sc
an
da
lo
us
Wskazała mu aparat. Przez cały czas rozmowy przy patrywał się Heather. Miała zmartwioną minę; od czasu do czasu zagryzała wargę. Kiedy skończył, westchnęła. - Musisz iść. - Tak. Co prawda kryzys minął, ale w każdej chwili stan może ulec pogorszeniu. A ponieważ leczę tego pa cjenta od lat, chciałbym osobiście go pocieszyć. Samo poczucie psychiczne jest w tym wypadku niezmiernie ważne. Ponadto muszę ustalić wszystko z chirurgiem. - Jak to... nie robisz operacji? - Nie, zostawiam je specjalistom. - Myślałam, że sam nim jesteś. - Owszem, ale nie chirugiem. Zamilkła, poruszona tym, co usłyszała. Rob włożył marynarkę i odwrócił się ku niej. - Wybacz mi, Heather. Tak chciałbym zostać dłużej. Będę mógł zadzwonić do ciebie? Skinęła głową. Zawahał się w progu. Chciał ją pocałować na pożeg nanie, lecz nagle poczuł się winny. Skoro praca jest całym jego życiem, co może ofiarować tej dziewczynie? Kilka wyrwanych cudem godzin? Czy znów powtórzy się sytuacja, którą przeżywał z Gail? Wiedział tylko, że nie wolno mu zranić Heather. Uśmiechnął się do niej smutno i wyszedł.
czyt
us lo da an sc
ROZDZIAŁ
3
O siódmej wieczorem zadzwonił telefon. Heather szybko podniosła słuchawkę. - Halo? - Heather? Tu Rob. Jak się miewasz? - Głos był głęboki, miękko brzmiący. Z pełnym ulgi uśmiechem przyciszyła radio i wygod nie rozparła się w fotelu. - Dobrze. A ty? - Jako tako. - Kiedy usłyszał jej głos, poczuł się zdecydowanie lepiej. Dzień w szpitalu był wyjątkowo ciężki. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Co z chorym? - W porządku. Wyznaczyłem operację na jutro rano. - Jakie ma szanse? - Nie najgorsze. Był w całkiem dobrym nastroju, kiedy wychodziłem, a to już połowa sukcesu. - Co będziesz robił później? - Po południu mam umówione spotkania, wizyty ko lejnych pacjentów, czeka mnie przejrzenie historii cho rób i raportów, obchód i jeszcze wiele innych rzeczy. Strasznie jesteś ciekawska. Wyobraziła sobie, jak uśmiecha się tam, na drugim końcu linii. - Owszem, jestem. Siedzę w domu i usiłuję sobie wyobrazić ciebie w twoim gabinecie. - A ja siedzę w gabinecie i usiłuję sobie wyobrazić ciebie w twojej pracowni. Jesteś tam teraz? - Aha. Skończyłam właśnie jedną torbę i zaczynam następną. - Co porabiałaś po moim wyjściu? - Rozstawiłam sobie ruszt w ogrodzie i piekłam kur czaka na obiad. Szkoda, że nie mogłeś zostać. Bardzo się udał. - Lubisz gotować? - Uwielbiam. Zwłaszcza dietetyczne przysmaki, w których nie ma za dużo cholesterolu i soli. - Zamarła nagle, uświadomiwszy sobie, co niechcący powiedziała. - Słowem, zdrowa żywność? Odetchnęła z ulgą, słysząc jego żartobliwy ton. - Wierzę w naukowe odżywianie się. Ale coś za coś. Jak powiadają, kobieta nie może być ani zbyt chuda, ani zbyt bogata. - Ty jesteś w sam raz. - Przywołał w pamięci obraz Heather: smukłe, lecz kobieco zaokrąglone ciało, kształtne piersi. czyt
sc
an
da
lo
us
- Bardzo mi się podobasz. Heather ogarnęła gorąca fala. - Dziękuję ci, Rob - szepnęła. Nawet pośrednictwo telefonu nie mogło zatrzeć wrażenia bliskości i intymności, jakiego doznawała, rozmawiając z Robertem. - Czy w tym tygodniu również musisz zrobić dzie sięć torebek? - Niestety. Wiesz, jak jest z modą. Sklepy zamawiają już rzeczy na jesień. - Dobrze, więc co zrobisz, jeśli teraz, w środku czerwca, będziesz potrzebowała czegoś na weekend? - Kiedy się dobrze pogrzebie w szafach, zawsze się coś znajdzie. Parę razy przekonałam się, że nie należy kupować ciuchów w ostatniej chwili. - A nie szyjesz dla siebie? - Nie, nie mam czasu. Zresztą nie byłabym w stanie uszyć sobie na przykład kostiumu kąpielowego. I wierz mi, biada kobiecie, która będzie chciała go kupić w środ ku lata. Na próżno nabiega się po sklepach. - Rozumiem zatem, że już przewidująco kupiłaś ko stium? Powiedz, jaki on jest? - Och, bardzo prosty. - Właściwie powinna go na zwać skąpym. Rob był wyraźnie zaintrygowany. - Jednoczęściowy? Dwuczęściowy? No, powiedz... - Dwu. Głęboko wciągnął powietrze. - Taki młodzieżowy? Zdradź jeszcze, w jakim jest kolorze. - Jasnożółty w niebieskie wzorki. - Heather, dlaczego mnie tak dręczysz? - Sam chciałeś. - Uhm... Będę mógł cię kiedyś w nim zobaczyć? - Jasne - zapewniła ochoczo. Było coś uroczego czyt
sc
an
da l
ou
s
w tym przekomarzaniu się, coś, co dawało jej cudowne poczucie kobiecej władzy. - A co ty będziesz nosił latem? Mam nadzieję, że nie marynarkę i krawat? - droczyła się. - Nie wiem, muszę pogrzebać w szafach. Choć pra wdę mówiąc, nie byłem na plaży od czasu wyprowadze nia się z Kalifornii. - No wiesz, Rob. Wybrzeże jest takie cudowne... - Często tam bywasz? - Kiedy tylko mogę. Uwielbiam wygrzewać się na słońcu i wsłuchiwać w szum fal. - Lubisz pływać? - Wyobraził ją sobie, jak wdzięcz nie nurkuje w falach przyboju, a potem idzie ku niemu plażą, odrzucając mokre włosy i wystawiając twarz do słońca. - Ja nie umiem pływać - odpowiedziała cicho. - Nigdy się nie uczyłaś? - Kiedyś, gdy byłam mała. Ale mogę się tylko plu skać przy brzegu. - No wiesz, Heather. Pływanie to najzdrowsza rzecz na świecie. Dziwię się, że kobieta tak dbająca o siebie jak ty, jeszcze o tym nie wie. Mylisz się, wie doskonale, pomyślała smutno, przy pominając sobie, jak rodzice zabronili jej pływania, za bawy ze skakanką, jazdy na rowerze i wielu innych dzie cięcych rozrywek. - Dobrze, spróbowałabym, ale z tobą - zapropono wała odważnie, zastanawiając się, czy Robert zdoła wy rwać wolny dzień z wypełnionego tygodnia. - Kto wie, może się umówimy - stwierdził. Zasko czyły go własne słowa, choć zastanawiał się już wcześ niej, jak mógłby wygospodarować dla niej czas. - Ale z góry mówię, że wyszedłem z wprawy, jeżeli chodzi opływanie. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Pociesz się, że ja chyba jeszcze bardziej - zapewni ła. Ogarnęło ją radosne podniecenie. Czuła się jak dziec ko, któremu obiecano cukierek. Rozbudzona wyobraź nia podsunęła jej ekscytujący wizerunek Roba, ubranego tylko w spodenki kąpielowe. Pomyślała o rozkosznych chwilach, które spędzą razem na plaży. Rob był zdumiewająco wyczulony na nastroje Hea ther. Zdawała się żyć w harmonii z samą sobą, lecz do myślał się, iż nie zdołała uporać się z samotnością; Za wszelką cenę pragnął jej w tym pomóc. - Jeśli tylko uda mi się znaleźć zastępstwo na nie dzielę, pojedziemy. Co o tym myślisz? - Byłoby cudownie, Rob. - Świetnie. Będę się starał. A teraz muszę już koń czyć. Zadzwonię do ciebie niedługo. Trzymaj się, Hea ther. - Ty też, Rob. Do zobaczenia. Przez dwa najbliższe dni z trudnością udawało mu się trzymać z dala od telefonu. Pomimo nawału pracy stale myślał o Heather. Uległ dopiero w środę. Kiedy usłyszał jej głos, stwierdził, że musi się natychmiast z nią zoba czyć. - Heather, kończę za godzinę i o siódmej będę wolny. Czy mógłbym zabrać cię na kolację? - zapytał z na dzieją. Ogarnęła ją radość. Znalazł dla niej czas, on, który tak ceni każdą chwilę! - Nie mogę się doczekać, kiedy przyjedziesz. Ale kolację moglibyśmy zjeść u mnie. Będziesz przecież zmęczony pracą i długą jazdą. - Nie chciałbym cię trudzić. - Pamiętasz, jak mówiłam, że uwielbiam gotować? I tak miałam zresztą zrobić coś dla siebie. czyt
sc
an
da
lo
us
Perspektywa domowej kolacji we dwoje była aż nadto nęcąca. Nie opierał się dłużej. Heather odłożyła słuchawkę, drżąc z przejęcia. Serce waliło jej tak mocno, że musiała wziąć kilka głębokich oddechów. Kiedy doszła do siebie, przystąpiła do starannych przygotowań. Uznała, że najlepszy będzie kurczak po florencku z ryżem i sałatką. Kiedy dania były prawie gotowe, zajęła się toaletą. Gdy gotowa schodziła do kuchni w eleganckiej żółtej sukience, ze świeżo nałożo nym lekkim makijażem, znów poczuła, jak zaczyna przyspieszać jej puls. Miesiące minęły od ostatniej rand ki. W dodatku po raz pierwszy w życiu zaprosiła męż czyznę na kolację. Najgorszy był moment, w którym usłyszała dzwonek. Choć tysiące razy przywoływała w pamięci obraz Ro berta, widok uderzająco przystojnego, wysokiego męż czyzny stojącego w progu oszołomił Heather. Dopóki nie przemówił, trwała w niepewności, nie wierząc włas nemu szczęściu. - Witaj, Heather - powiedział. Szare oczy lśniły ra dością. - Witaj, Rob - wyszeptała, odwzajemniając uśmiech. - Wyglądasz wspaniale. - Ty też. Przekornie przekrzywił głowę. - Ja mam na sobie tylko robocze ubranie, ty zaś przepiękną kreację. Zarumieniła się. - Nie widzisz, że to zwykła sukienka? - Na tobie wygląda rewelacyjnie. Komicznie przewróciła oczami. - Może byś jednak wszedł? czyt
sc
an
da
lo
us
- Kupiłem po drodze wino. Mogę wstawić je do lo¬ dówki? - Daj, ja to zrobię - wyciągnęła rękę po torbę, lecz ruszył już w stronę kuchni, wciągając nosem smakowite zapachy. - Nie trudź się, mój nos sam mnie zaprowadzi, gdzie trzeba. Co za wspaniały zapach! Oparta o blat patrzyła, jak Rob wkłada butelkę do lodówki. Cieszyło ją, że czuje się jak u siebie w domu. - Przyrządziłam kurczaka. Niedługo będzie gotowy. - Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłem pra¬ wdziwy domowy posiłek - stwierdził, zamykając drzwi lodówki i z radością zacierając ręce. - Tym bardziej się cieszę, że dałeś się zaprosić. Jak rozumiem, jadasz w restauracjach? - Nie zawsze. - Więc gotujesz sobie? - Nic, co można by uznać za normalny posiłek. - To znaczy co? - zapytała ze śmiechem. - Och, potrafię usmażyć jajecznicę, zrobić tosty i podgrzać wodę na kawę - pochwalił się. - Fantastycz nie idzie mi też otwieranie puszek, szczególnie z zupa mi, gulaszem czy tuńczykiem. Od czasu do czasu ratuję się mrożonym daniem bądź inną tego typu karmą. I jakoś udaje mi się przeżyć. - Masz kogoś do sprzątania? - Tak, raz na tydzień. Wystarczy, bo nawet nie mam kiedy nabrudzić. Zresztą umiem co nieco zrobić w domu. - Na przykład włożyć brudne talerze do zmywarki? - Aha. I brudną bieliznę do pralki. - Fenomenalne! - prychnęła. - Przestań, znam te babskie uśmieszki. Pewnie uwa żasz mnie za domowego łamagę. - Nie, wierz mi. Zresztą nawet gdybyś nim był, jesteś czyt
sc
an
da l
ou
s
usprawiedliwiony. Mając takie osiągnięcia jako lekarz, nie musisz już w domu ścierać kurzu. - Tu właśnie się mylisz. - Spoważniał nagle. - Czasy się zmieniają. Oczekiwania wobec mężczyzn są dużo większe. Już nie wystarcza, by mężczyzna przynosił pie niądze do domu. Jeśli decyduje się na związek partner ski, powinien wiedzieć, jakie są jego obowiązki. - Nie mówisz chyba o gotowaniu i sprzątaniu. - Nie. - Rob zamilkł nagle i przez dłuższą chwilę w zakłopotaniu pocierał dłonią czoło. Wreszcie podniósł wzrok na Heather. - Wiesz, od tamtej niedzieli ciągle o tym myślę. - O czym? - spytała cichutko. - O nas. - I? - Nie jestem pewien, do jakiego stopnia chciałbym zmieniać dotychczasowy tryb życia i czy w ogóle to się uda. - Mężczyzna, który poświęca się pracy, i ten, który ma czas na inne sprawy, tak? - Myślę, że o to chodzi, ale... Powiedz, która kobieta chciałaby być zaliczana do kategorii „innych spraw" w życiu mężczyzny? Heather wzruszyła ramionami. Miała ochotę opowie dzieć mu o kobiecie, która zgodziłaby się na wszystko, byle wypełnić puste życie, lecz uznała to za rozczulanie się nad sobą. - Taka, która by cię kochała. Taka, która miałaby własne udane życie zawodowe, a mimo to czasami pra gnęłaby czegoś jeszcze - odparła. - Nie, Heather, mylisz się. Czasami nie wystarczy. Ty chcesz mieć męża. Chcesz mieć dzieci. Nie mogła zaprzeczyć, ale z drugiej strony pragnęła czyt
sc
an
da
lo
us
mu uświadomić, do jakiego stopnia jest w stanie ograni czyć swoje potrzeby. - Zgoda, lecz istnieje jeszcze moja praca. Masz rację mówiąc, że oczekiwania kobiet wobec mężczyzn są du że. Nie zapominaj jednak, że dotyczą one również ko biet. Zasady są podobne. Dlatego nie wymagałabym od ciebie więcej, niż możesz mi dać. Nie oczekuję od part nera, że stale będzie mi towarzyszył. - Nie chcę niańki, dodała w myśli. Wystarczyli jej nadopiekuńczy rodzice. - Nie zapominaj też, że od siedmiu lat żyję samotnie i mam swoje przyzwyczajenia - ciągnęła. - A jeśli mógłbym ofiarować ci zaledwie jedną noc w tygodniu? Albo gdyby wszystkie plany trzeba by od woływać w ostatniej chwili z powodu nagłego wezwa nia? Bądź nie byłbym w stanie oderwać się myślami od ważnych spraw w szpitalu, nawet u twego boku? Heather uśmiechnęła się. - Potrafiłabym zrozumieć wiedząc, kim jesteś i czym się zajmujesz. Popatrzył na nią przeciągle. - Jesteś za dobra, Heather. Zasługujesz na coś więcej. - „Coś więcej" jest pojęciem względnym. Czasami może znaczyć bardzo mało, a ja nie marzę o gwiazdce z nieba. - A o czym marzysz? O zdrowym sercu. O przyjaźni. O miłości... - Na początek mogłaby to być przyjaźń. Wiesz, tele fon, miłe spotkanie. - A potem? - Czas spędzany razem. Niekoniecznie długi. Wła ściwie dochodzę do wniosku, że najważniejszą rzeczą jest móc o kimś myśleć i wiedzieć, że ktoś o tobie pamię ta. Mieć poczucie, że się coś dla kogoś znaczy. Ważna jest więź, a nie ilość spotkań. czyt
sc
an
da
lo
us
Rob słuchał z niedowierzaniem. Była tak pełna zrozu mienia, ciepła i tolerancji. Gdyby związał się z tą kobie tą, czułby się za nią odpowiedzialny. I, do licha, niemal od początku miał takie wrażenie. Tylko czy podoła? - Nie mogę ci nic obiecać, Heather. Jestem, jaki je stem. - Wiem. - Nigdy nie udawały mi się długotrwałe związki. - Nic nie trwa wiecznie - westchnęła. Choć jej cho roba nie stanowiła bezpośredniego śmiertelnego zagro żenia, nieraz skłaniała ją do smutnych rozważań nad życiem. - To prawda. Robert popatrzył jej głęboko w oczy, zbliżył się po woli i, ujmując w dłonie jej twarz, zapytał miękko: - Heather, czy chcesz, żebyśmy się nadal spotykali? Bez wahania skinęła głową. Objął czułym spojrzeniem jej delikatne rysy i piesz czotliwie pogładził policzek. Pomału skłonił głowę ku jej ustom, aż wargi zetknęły się w pocałunku - pier wszym, drugim, trzecim - a każdy stawał się coraz bar dziej gorący. Heather poddawała się im z niepojętą dla niej samej namiętnością, która wywoływała natychmia stowy odzew u mężczyzny. Zachłannie wtargnął języ kiem pomiędzy jej wargi, sycąc się nowymi doznaniami. Jego drżące z pożądania ręce rozpoczęły niespokojną wędrówkę po szyi i ramionach Heather. Już nie mogła mu niczego odmówić. Było jej zbyt dobrze, zbyt upojnie, zbyt rozkosznie. Mężczyzna obe jmował ją, całował i dotykał w sposób, o jakim dotych czas mogła tylko marzyć. - Takie delikatne - wymruczał z ustami na jej ustach, gdy niecierpliwie sięgnął do piersi Heather. - Takie peł ne i delikatne... czyt
sc
an
da l
ou
s
Z drżeniem poddawała się pieszczocie. Westchnęła z rozkoszy, kiedy zaczął drażnić nabrzmiałe sutki. - Rob! - wyszeptała bez tchu. - Dobrze ci, kochana? Palcami wpiła się w ramiona mężczyzny. - Och, tak, tak! - Mnie też. Uniosła powieki i ujrzała, jak ujmuje jej dłoń i zachę cająco przykłada do swojej piersi. - Dotykaj mnie - poprosił. - Chcę czuć twoje ręce. - Powiódł jej dłoń powolnym ruchem, lecz Heather nie potrzebowała już przewodnika. Rozpoczęła wędrówkę po nieznanym męskim ciele. Rob przymknął oczy, pod dając się pieszczotom. Heather dokonywała cudownych odkryć. Był taki sil ny. Twarde mięśnie prężyły się pod jej palcami. Przez cienkie płótno koszuli wyczuwała twardą gęstwę wło sów na piersi. Nie spuszczała oczu z jego twarzy, radując się każdym drgnięciem rysów. Z minuty na minutę jej dłonie stawały się coraz śmielsze. Robert uzmysłowił sobie, że za chwilę przekroczona zostanie granica. Heather pragnęła go. Czuł to. Ale była niedoświadczona i odpowiedzialność spoczywała na nim. Z ciężkim westchnieniem podjął decyzję. Zamknął Heather w mocnym uścisku, uniemożliwiając dalsze pieszczoty. - Musimy przestać - rzucił zdyszanym głosem. - Dlaczego? Jest tak dobrze... - Jest za dobrze. Nie przyszedłem tu, by cię uwieść. - To samo mówiłeś ostatnim razem. - I mówiłem prawdę. Tylko, niestety, tracę kontrolę nad sobą. Muszę stale przypominać sobie, że jesteś dzie wicą. czyt
sc
an
da
lo
us
Heather zesztywniała. - A co to ma do rzeczy? - To bardzo ważne. Uniosła ku niemu głowę. Dostrzegł wyraz buntu w jej spojrzeniu. Buntu zrodzonego z poczucia niespełnienia. Pragnienie nie znajdujące ujścia dręczyło jej ciało. Chciała więcej... więcej! - Nie powinnam ci była mówić. Wówczas nie wyco fałbyś się. W gniewie wyglądała jeszcze bardziej ponętnie. Uśmiechnął się szelmowsko. - Zapewne masz rację. - Rob, jestem dorosła i żyłam w cnocie nie dlatego, że miałam zasady. - Dlaczego w takim razie nadal jesteś dziewicą? Bezpośredniość pytania zaskoczyła ją. Żałowała, że nie może powiedzieć mu całej prawdy. - Ponieważ... ponieważ nigdy przedtem tego nie chciałam. - Jesteś pewna, że teraz chcesz? - Ja... tak. - Skąd wiesz, przecież nawet mnie dobrze nie znasz. Wyrwała się z jego ramion i wycofała na środek po koju. - Czułam, że mnie pragnąłeś. - Obróciła się ku nie mu z wyzywającą miną. - Mężczyźnie trudno jest ukryć takie rzeczy. - Być może kobiecie przychodzi to łatwiej, ale pożą da z równą siłą. Chciałeś mnie, prawda? - Od pierwszego momentu, kiedy cię zobaczyłem. - Przecież nawet dobrze mnie nie znasz! - odparo wała. Przez chwilę mierzył ją wzrokiem, po czym z zakło potaniem potarł czoło. czyt
sc
an
da
lo
us
- Jesteś zbyt impulsywna, Heather. Nazbyt szybko znajdujesz na wszystko odpowiedź. - Spojrzał jej w oczy. - Nie zmienię swojej decyzji. Przynajmniej nie teraz. Kiedy przyjdzie czas, oboje będziemy o tym wie dzieli. Zdecydowanie Roberta ostudziło rozgorączkowaną głowę Heather. Przecież chciał jak nalepiej. Jak mogła się gniewać, widząc tak autentyczny wyraz żalu na jego twarzy? Z jakiego powodu miałaby się czuć upokorzona, skoro przyznał, że jej pragnie i chce utrzymać znajo mość? Twarz Heather rozjaśniła się nieśmiałym uśmiechem. - Czy mogę mieć nadzieję? - Zawsze. - Postąpił krok w jej kierunku. - Nie uważasz, że palnęłam głupstwo bez zastano wienia? Przysunął się bliżej. - Nie. Uważam, że jesteś normalną, zdrową kobietą, która doskonale wyczuwa mężczyznę. - Wiesz, myślę, że jeśli podejdziesz jeszcze o krok, przestanę brać pod uwagę twoje przemowy. Posłusznie stanął niemal w miejscu. Spojrzała na nie go spod oka. - Słuchaj, a może byłbyś tak miły i otworzył wino? Ja tymczasem zajmę się kurczakiem. Reszta wieczoru upłynęła w przemiłym nastroju. Przy kolacji opowiedzieli sobie o wszystkim, co robili od cza su ostatniego spotkania. Heather miała wreszcie okazję dowiedzieć się czegoś więcej o życiu Roba. Jak się okazało, dwa razy w tygo dniu miał wykłady na uczelni medycznej, szefował ze społowi badawczemu, właśnie kończył artykuł dla zna nego pisma lekarskiego. Robert zwierzył się, że jego najlepszym przyjacielem jest lekarz z tej samej kliniki, czyt
sc
an
da
lo
us
Howard Cerillo, zaś Jason Parrish, szef oddziału psy chiatrii, pełni funkcję jego zastępcy na oddziale. Z kolei Rob dowiedział się, że Heather co tydzień składa wizyty Ruth Babcock, mieszkającej w śródmie ściu Chester. Ruth przypomina jej własną babcię i ma zawsze pod ręką niewyczerpane zapasy jabłecznika, a jeśli Heather się spóźnia, bombarduje ją telefonami. Okazało się, że Heather od czasu do czasu jada obiady z Beth Windsor, właścicielką księgarni, w której często bywa, oraz że przyjaźni się z Elaine Miller, nowojorską akwizytorką, która po raz pierwszy zauważyła jej torebki w butiku w Chester. Czas upływał im tak miło, że Heather z pewnym za skoczeniem nagle spostrzegła, że Robert wstaje od stołu i zbiera się do wyjścia. - Jutro czeka nas praca - zauważył przepraszającym tonem. - Jest już późno, a ty wyglądasz na zmęczoną. - Skąd, czuję się wspaniale - zapewniła, choć minęła jedenasta. O tej porze zwykle już spała. - Heather, wymyślę coś na przyszły weekend - obie cał Robert, obejmując ją na pożegnanie. - Zadzwonię do ciebie w piątek, dobrze? Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Tego właśnie po trzebowała - pewności, że w umówionym czasie ode zwie się telefon. Łatwiej przyjdzie jej znieść oczeki wanie. - Doskonale - uśmiechnęła się. Pocałował ją czule i ruszył ku drzwiom. Została na ganku, dopóki tylne światła jego BMW nie rozpłynęły się w mroku. Później, radośnie podśpiewując, udała się do sypialni. - W porządku, zastąpię cię w niedzielę - bez namysłu zdecydował się Howard Cerillo. - A co się stało? czyt
sc
an
da
lo
us
Rob wzruszył ramionami. - Nic takiego. Po prostu chciałbym mieć wolny dzień. - Nie bujaj. - Serio, nic się nie stało. Howard nie dał się przekonać. - Na pewno? - Ależ tak! W odpowiedzi przyjaciel uśmiechnął się sceptycznie. - Stary, jak długo my się znamy? - Sześć lat. - Właśnie. I po raz pierwszy od sześciu lat prosisz mnie o zastępstwo. - Żartujesz, przecież wiele razy mnie zastępowałeś. - Owszem, ale tylko wtedy, gdy nie było cię w mie ście. Po raz pierwszy słyszę natomiast, że chcesz mieć wolny dzień. Dlatego zdradź mi od razu, czy jest ładna? -Kto? - Jak to kto? Kobieta, z którą masz zamiar się spo tkać. - Kto ci powiedział, że mam zamiar się z kimś spo tkać? - No powiedz wreszcie, czy jest ładna? Po chwili wahania Rob uznał, że nie ma czego ukry wać. W końcu miał prawo do prywatnego życia jak każ dy normalny mężczyzna. - Jest cholernie atrakcyjna, stary. - Myślę. Od wieków żadna nie była w stanie rywali zować z twoją pracą. - To nie tak, Howard. Nie chodzi o zwykłą randkę. - Nie? Czyli to coś poważniejszego? Człowieku, szpital zaraz będzie huczał od plotek! - No, no, nie przesadzaj. Ona jest po prostu inteligenczyt
us
tną osobą, w której towarzystwie dobrze się czuję. To wszystko. - Wiele jest takich kobiet, ale nigdy się nimi nie interesowałeś. Przynajmniej nie na tyle, by prosić mnie o zastępstwo. - Czy nie sprawię ci kłopotu? - Skąd, nie martw się. Nie planowaliśmy z Nancy żadnego wyjścia. Jonathan ma infekcję gardła i od tygo dnia leży w łóżku. - Nie masz pojęcia, jaki jestem ci wdzięczny, Howard. - Nie ma sprawy.
sc
an
da
lo
Robert zadzwonił do Heather w piątek. - Słuchaj, udało mi się załatwić zastępstwo na nie dzielę. Co powiesz na małą wycieczkę? Oczywiście, jeśli masz czas. - Tak, mam czas i strasznie się cieszę. Dokąd poje dziemy? - Jeszcze nie wiem. Poszukamy jakiejś ładnej okolicy. - Cudownie! Czy mam przygotować prowiant? - Niekoniecznie. Możemy gdzieś wstąpić. - Wiem, ale chciałabym, żebyśmy urządzili sobie piknik. Zamilkł na moment, wyobrażając sobie Heather sie dzącą wdzięcznie nad strumykiem, w cieniu drzew. - Wspaniały pomysł - stwierdził. - Podjadę po ciebie o dziesiątej, dobrze? - Będę czekać - zapewniła z radosnym uśmiechem. Pojechali do South Lyme, zostawili samochód na par kingu i pieszo ruszyli do rezerwatu Rocky Neck. Rados ny nastrój wzmógł siły Heather. Była w ruchu dłużej niż zwykle, ale kiedy Rob wspomniał o posiłku, poczuła, że bardzo potrzebuje odpoczynku. czyt
sc
an
da
lo
us
Znaleźli urocze miejsce na piknik - zaciszną polanę z szemrzącym w pobliżu strumykiem, dokładnie taką, jaką wyobrażał sobie Rob. Zajął się rozpakowaniem ple caka, podczas gdy Heather odpoczywała oparta o drze wo. Po chwili podał jej na wykałaczce krewetkę umacza ną w sosie. Przyjęła poczęstunek z uśmiechem. - Sprawiasz wrażenie zrelaksowanego, Rob - powie działa, ogarniając spojrzeniem postać mężczyzny. Był ubrany w spodnie khaki, sportowe buty i ciemnobrązo wą koszulę, którą rozpiął pod szyją. Spacer na powietrzu nadał rumieńców jego policzkom, a wiatr rozwiał bujną czuprynę. Tym razem Robert McCrae nie wyglądał sztywno i oficjalnie. - Bo tak się czuję - stwierdził, kładąc kromki chleba na białej serwecie obok krewetek i sosu. Następnie zdjął pokrywkę z pojemnika z owocami, otworzył wino i na lał do szklaneczek. Kiedy już wszystko było gotowe, ułożył się wygodnie na trawie, podparty na łokciu. - Wiesz, nie podejrzewałem nawet, że jestem takim turystyczno-piknikowym typem. A ty się trochę zmęczy łaś, prawda? - stwierdził, odchylając głowę do tyłu, by lepiej się jej przyjrzeć. Drgnęła spłoszona. - Nie, niespecjalnie. Po prostu zwykle nie chodzę na tak długie spacery. Ty natomiast w ogóle się nie spociłeś. Jak to robisz? - szybko zmieniła temat. - Och, po prostu mam zimną krew - zażartował. Chichocząc sięgnęła po następną krewetkę. - Założę się, że biegasz po parę kilometrów dziennie. - Zgadza się. Z jednego końca szpitalnego korytarza na drugi. - Och, Rob, pytam poważnie. Jak zachowujesz for mę? czyt
sc
an
da l
ou
s
- Ćwiczę codziennie rano w domu. - Ale kiedy, skoro już o szóstej jesteś w szpitalu? - O piątej. - Wymownie wzruszył ramionami. - Już ci mówiłem, że jestem rannym ptaszkiem. - O której w takim razie się kładziesz? - O jedenastej... dwunastej. Wystarczy mi pięć albo sześć godzin snu. - Zazdroszczę ci. Ja jestem nieprzytomna, kiedy nie odeśpię swoich ośmiu godzin. - Wszystko zależy od organizmu. W każdym razie widzisz, że nie zaniedbuję treningu. Nie tylko biegam na krótki dystans po korytarzach, ale i na długi dystans od budynku do budynku, nie mówiąc już o bieganiu w górę i w dół po schodach. - Znacząco poklepał się po twar dym brzuchu. - Nie ma szans, żebym obrósł tłuszczy¬ kiem. Przez jakiś czas posilali się z apetytem w zgodnym milczeniu. Wreszcie Robert przemówił cicho, prawie szeptem: - Heather, powiedz, dlaczego musimy tak ciągle biec przez życie? - Może dlatego, że chcemy zdążyć ze wszystkim na czas i boimy się, że przeoczymy coś ważnego, wylegując się na trawie. - Ty też tak czujesz? - Pamiętasz, jak pracowałam, kiedy przyszedłeś w niedzielę? - Ale odłożyłaś robotę, gdy się pojawiłem. - Przebywanie z kimś jest również formą aktywności - powiedziała. Nie miała jednak ochoty kontynuować tego tematu. - Opowiedz mi o swojej rodzinie, Rob. Czy twoi rodzice jeszcze pracują? - Tak. Ojciec jest chirurgiem plastycznym, a mama udziela lekcji gry na pianinie. czyt
sc
an
da
lo
us
- A rodzeństwo? - Tom jest profesorem ekonomii na uniwersytecie w Michigan. Vickie prowadzi agencję sprzedaży nieru chomości. - Mają rodziny? - Tak. Tom ma trójkę dzieci, Vickie jedno. - Często się z nimi widujesz? - Praktycznie spotykamy się tylko na Boże Naro dzenie. - Musi wam być miło razem. W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. -Nie? - Czuję się tam trochę obco. Po prostu nigdy nie byłem typem rodzinnym. Zawsze przeszkadzały mi pie luchy, tłuste palce i wrzaski. - Bywa jednak, że pieluchy są suche, palce czyste, a dzieci śmieją się radośnie. Westchnął ciężko. - Tak, ale rzadko. Zawsze wiedziałem, że mam swój szpital, do którego mogę uciec... Wiem, że to brzmi strasznie egoistycznie. - Nie, Rob. Rozumiem twoje odczucia. Nie są czymś wyjątkowym. Wielu ludzi przedkłada pracę zawodową nad życie rodzinne. - Wiem, Heather, ale mam już prawie czterdzieści lat, a nie umiem dogadać się z dziećmi, kiedy je biorę do siebie. - Boże, przecież jest tyle cudownych i prostych spo sobów zapełnienia im czasu! - wykrzyknęła z entuzja zmem. - Na przykład teraz, kiedy jest tak wspaniała pogoda, możesz zorganizować piknik albo zabrać je nad morze czy jezioro. Możesz zaprowadzić je do Muzeum Kolejnictwa. Jestem również pewna, że cudownie bawi łyby się w twoim ogrodzie. Czy Michael gra w baseball? czyt
sc
an
da
lo
us
- Trochę. - Więc możesz poćwiczyć z nim. Albo pograć w krę gle czy w Zim-Zam. - Zim-Zam? - To taka gra, polegająca na odbijaniu rakietkami piłeczki uwiązanej na sznurku. Kupujesz od razu cały komplet, łącznie z tyczką. Wbijasz ją w ziemię, a dzieci z rakietkami po kolei starają się tak uderzyć piłkę, by sznurek owinął się dookoła słupka. - No dobrze, a co robić, kiedy pada deszcz? - Och, zaproponuj im wizytę w Muzeum Historii Na turalnej. W tym wieku dzieci pasjonują się szkieletami dinozaurów. I, oczywiście, zawsze pozostaje ci kino. Spojrzał na nią spod oka. - Skąd ty wiesz tyle o dzieciach? Jego ton był żartobliwy, lecz Heather spoważniała. - Wiem, bo bardzo często marzę o tym, jak mogła bym spędzać czas z własnymi dziećmi, gdybym je miała. - Co ma oznaczać uwaga „gdybym je miała"? Chyba w to nie wątpisz? Na pewno będziesz wspaniałą matką. Powinnaś nią zostać jak najszybciej. Wzruszyła ramionami, usiłując bezskutecznie zacho wać pozory obojętności. Rob zdążył dostrzec smutek w jej oczach. - Co ci jest?-zapytał z troską. - Nic. - Coś cię zasmuciło. Czyżby moja wzmianka o dzie ciach? - Nie, nie przejmuj się. - Przytuliła się do jego piersi, próbując nie myśleć już więcej o sprawach rodziny. Kie dy znalazła się w jego ramionach, wszystkie troski znik nęły. - Dobrze ci teraz? - spytał. - Mmm... Czuję się taka leniwa. Może po tym winie. czyt
sc
an
da
lo
us
Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech, wciągając świeży, męski zapach jego ciała. Czuła się naprawdę szczęśliwa. Gdyby ta chwila mogła trwać wiecznie... Kiedy ponownie otworzyła oczy, poczuła, że coś się zmieniło. Leżała zwinięta na boku, z głową na ramieniu Roba, który czule gładził ją po włosach. Oprzytomniała i spojrzała mu w twarz. - Och, chyba zasnęłam? Uśmiechnął się. - Owszem. - Tak mi głupio, Rob! Zapraszasz mnie na wspaniały piknik, a ja tak prostu kładę się przy tobie i zasypiam. - Bardzo mi było miło, kiedy się do mnie tuliłaś. Jesteś taka miękka i ciepła. - Przygarnął ją do siebie i zaczął zachłannie całować. Zareagowała natychmiast, otaczając ramionami jego szyję. - Co ty ze mną wyprawiasz... - wyszeptała, kiedy uwolnił jej usta. - Zaledwie małą część tego, co bym chciał - mruk nął, otaczając jej plecy ramieniem. Wolną ręką wyszarpnął koszulkę z dżinsów. Drgnęła, kiedy ogarnęła ją nagła fala gorąca, i wpiła palce w jego ramiona. - Kochana, tak chciałem cię dotykać - wyszeptał i nim zdążyła zareagować, już miała rozpięty stanik, a dłoń Roba objęła jej pierś. Gwałtownie wciągnęła powietrze, tuląc twarz do jego policzka. Po chwili Robert podciągnął koszulkę, by móc bez przeszkód podziwiać piękno jej kształtnych piersi. Z wolna pochylił głowę i sięgnął do nich ustami. Jego wargi, język i zęby sprawiły, że Heather zatraciła się w namiętności. Spomiędzy zaciśniętych zębów wyrwał jej się jęk rozkoszy. - O Boże, Rob - wykrztusiła. - Nie tutaj! - Ciicho... Jesteśmy sami. czyt
sc
an
da
lo
us
- Nie! - krzyknęła, odchylając się od niego zdyszana, z gorączkowym błyskiem w oku. - Chcę więcej, ale nie możemy tego zrobić tutaj. - Z desperacją wparła dłonie w jego pierś i spojrzała mu w oczy. To, co w nich wyczy tała, sprawiło, że jej ręce osunęły się niżej, ku klamrze pasa, a potem jeszcze niżej, tam gdzie materiał spodni napinała twarda męskość. Z drażniącą powolnością za częła przesuwać po niej dłońmi. Rob przymknął oczy, a jego biodra drgnęły gwał townie. - Gdzie się tego nauczyłaś? - zapytał podejrzliwym tonem. - Tutaj i teraz. Rob, chcę cię i czuję, jak ty mnie chcesz. - Rozejrzała się gorączkowo wokół. - Nie ma tu żadnego odpowiedniego miejsca? Potrząsnął głową z determinacją. - Nie, kochanie. Jeszcze nie róbmy tego. - Jeszcze nie! Och, dlaczego? Doprowadzasz mnie do szaleństwa! - Może właśnie o to chodzi. Usiadła gwałtownie. - Nie rozumiem. - Chciałbym, żeby napięcie rosło i rosło, aż nie bę dziemy już w stanie go wytrzymać. I wtedy będzie cu downie. - A teraz by nie było? - Jeszcze nie tak pięknie. - Przemawiasz jak wiktoriańska cnotliwa panienka. Chyba raczej ja powinnam głosić poglądy w tym stylu. - Ale nie głosisz i dlatego odpowiedzialność spada na mnie - stwierdził dużo spokojniejszym tonem, uno sząc jej dłoń do ust i całując palce. - A jeśli myślisz, że nie cierpię, to się mylisz - stwierdził ponurym tonem i podniósł się, by pozbierać resztki z pikniku. czyt
sc
an
da
lo
us
Po chwili Heather zaczęła mu pomagać. W głębi du szy musiała przyznać, że miał rację, choć nie opuszczało jej uczucie niedosytu. Czuła, że Robert jest zdetermino wany i nie zamierzała zmuszać go do zmiany zdania Pozostało jej tylko czekać.
czyt
s ou da l an sc
ROZDZIAŁ
4
Wiele razy próbowali się spotkać. W rezultacie Robo¬ wi udało się w środę zaprosić Heather na obiad, zaś w sobotę umówili się na zakupy. - Myślę, że dobrze się bawiłaś- stwierdził z pełnym satysfakcji uśmiechem. Opuszczali właśnie kolejne stoi sko w centrum handlowym, objuczeni torbami. Robert uległ namowom Heather i uzupełnił garderobę o nowe nabytki. - Tak mnie poganiałaś, że nawet nie zdążyłem zastaczyt
sc
an
da l
ou
s
nowić się nad wyborem dżinsów - poskarżył się żartob liwie. - Wierz mi, Rob - odparła Heather z przekonaniem - we wszystkim będzie ci doskonale. Po takiej zachęcie wybrał jeszcze koszulę z surowego płótna, kilka pulowerów, lekki sweter, parę tenisówek i wiatrówkę. Heather nie miała odwagi proponować mu kupna kąpielówek. Związek z Robertem stawiał jej coraz to nowe wy zwania. Następnego dnia postanowili wybrać się na wy cieczkę rowerową. Miała wiele obaw, lecz pokusa oka zała się silniejsza. W niedzielę wypożyczyli rowery i ruszyli na wycie czkę wzdłuż rzeki Connecticut. Przystawali na odpoczy nek, kiedy tylko poczuła się zmęczona. Miała nadzieję, że Robert nie nabrał podejrzeń, lecz była zadowolona, gdy zaraz po powrocie pojechał do siebie do domu. Natychmiast położyła się na kanapie i zasnęła. Obudził ją dopiero dzwonek telefonu. - Och, przepraszam, zdaje się, że spałaś. - Nie, tylko odpoczywałam - wymamrotała, starając się mówić zwykłym głosem. - Zmęczyłaś się dzisiaj, prawda? Zauważyłem, kiedy wychodziłem. - Skąd, świetnie się czuję. To była piękna wycieczka. Dziękuję ci, Rob. Gdyby nie ty, nigdy bym się nie wy brała. - Mnie też nie chciałoby się jechać samemu. Słuchaj, czy możemy się zobaczyć w środę wieczorem? - Jasne... a kiedy zabierasz Dawn i Michaela? - W piątek. Gail powiedziała, że przywiezie dzieci do szpitala. - Będziesz mógł wyjechać wcześniej? czyt
sc
an
da
lo
us
- Nie wiem, czy mi się uda. Prosiłem Helen, żeby miała na nie oko, dopóki nie skończę pracy. - Sam się nimi zajmij, Rob - zasugerowała z naci skiem. - Popracuj dłużej w czwartek, żebyś miał dla nich trochę czasu. Niech towarzyszą ci w szpitalu. - Szpital nie jest stosownym miejscem dla dzieci. - Zrozum, masz wspaniałą szansę pokazania im, jak pracujesz. Które dziecko nie chciałoby pobawić się ste toskopem czy dyktafonem? Możesz też zaprowadzić je na lody do barku. Uwierz mi, na pewno będą zachwyco ne. Rob nie był o tym do końca przekonany, lecz postano wił posłuchać rad Heather. Pamiętał, jak mówiła, że nie jest jeszcze za późno na nawiązanie kontaktu z dziećmi. A jednak perspektywa spędzenia pełnych dwu dni z Mi¬ chaelem i Dawn trochę go przerażała. Ponadto żałował, że nie zobaczy się z Heather. Ogarnęły go sprzeczne uczucia. Z jednej strony pragnął, by Heather poznała jego dzieci, z drugiej chciał najpierw sam się z nimi dogadać. Kiedy Gail w pośpiechu zostawiła dzieci w szpitalu, z początku miały niepewne miny. Jednak przewidywa nia Heather okazały się słuszne. Po zwiedzeniu szpitala atmosfera zdecydowanie się rozluźniła. Wkrótce Robert doszedł do wniosku, że zajmowanie się własnymi dzieć mi wcale nie jest takie trudne. Nie mógłby jeszcze po chwalić się, iż traktują go jak kumpla, ale pierwsze lody zostały skruszone. Po raz pierwszy w towarzystwie ojca Dawn i Michael nie nudzili się. Jednak w niedzielne przedpołudnie Robert zaczął tę sknić za Heather. Sięgnął po słuchawkę i wykręcił wła ściwy numer. - Rob! Co za niespodzianka! Czy wszystko w po rządku? czyt
sc
an
da
lo
us
- Tak, oczywiście. Wiesz, mamy chwilkę czasu. Mo¬ że wpadlibyśmy do ciebie, zobaczyć, jak się miewasz? Będziesz w domu? Heather poczuła, jak mocno zabiło jej serce. - Tak. Czekam z niecierpliwością. - Nie będziemy ci przeszkadzać? - Skąd, to cudowny pomysł! - Dokąd jedziemy, tato? - zapytał Michael, kiedy Rob prowadził oboje do samochodu. - Pojedziemy w odwiedziny do mojej przyjaciółki. Ma piękny stary dom i ogród, w którym jest mnóstwo drzew. - Tutaj też jest mnóstwo drzew - zauważył Michael. Dawn, o dwa lata starsza, zainteresowała się natych miast przyjaciółką taty. - Czy ona jest twoją dziewczyną? - zapytała, bystro zerkając na ojca. - Tata nie chodzi z dziewczynami - wtrącił się Mi chael. - A skąd wiesz? - Bo wiem. - Ty zawsze uważasz, że zjadłeś wszystkie rozumy. Tato, powiedz, kim ona jest? Robert znosił to małe śledztwo z wyjątkowym spo kojem. - Nazywa się Heather Cole i jest dla mnie bardzo ważną osobą. - Umawiasz się z nią na randki? - poważnie zapytała dziewczynka. - Tak - odpowiedział równie poważnym tonem. Dawn rzuciła bratu triumfujące spojrzenie, po czym znów zwróciła się do ojca. - Ożenisz się z nią, tatusiu? - Nad tym się jeszcze nie zastanawiałem. czyt
sc
an
da l
ou
s
- A kochasz ją? - Nad tym się też jeszcze nie zastanawiałem. Michael postanowił włączyć się do rozmowy. - To dlaczego chcesz, żebyśmy ją poznali? - Ponieważ myślę, że się wam spodoba i chciałbym, żeby was poznała. - Czy ma swoje dzieci? - Nie. Nigdy nie miała męża. Robert rzucił z ukosa spojrzenie na córkę. Podrosła i wyglądała na więcej niż swoje dwanaście lat. Wyład niała i wyraźnie już zaczynała się rozwijać. Dostrzegła jego spojrzenie i pokraśniała z dumy, wstydliwie odwracając wzrok ku oknu. - Myślę, że oboje polubicie Heather - stwierdził ła godnie. - Jest miła i ma świetne pomysły. To właśnie ona wymyśliła Zim-Zam. W tym momencie notowania Heather wyraźnie sko czyły w górę. Gra niesłychanie podobała się dzieciom. Kiedy jednak zajechali do Chester i wszyscy zostali so bie przedstawieni, dzieci z początku milczały, pełne re zerwy. - Chciałbym pokazać im domek na drzewie - powie dział Robert, ogarniając smukłą postać Heather gorącym spojrzeniem. Ledwo powstrzymywał się, by nie wziąć jej w ramiona i nie całować do utraty tchu. Wyglądała szczególnie wdzięcznie w szortach, jasnej bluzce, sanda łach i oryginalnym naszyjniku z kolorowych paciorków. Wyciągnął ku niemu rękę. - Sama to zrobiłaś? - Aha. Odwrócił się ku Dawn, która stała wpatrzona w Hea ther. - Wiesz, ona jest artystką. Robi piękne torebki czyt
sc
an
da
lo
us
i sprzedaje je. Może później pokaże ci swoją pracownię. Michael? Zaczekaj na nas... Wszyscy razem ruszyli w głąb ogrodu. - Jak udał się wam weekend? - Heather zwróciła się do Dawn, pragnąc ją ośmielić. - Dziękuję, bardzo dobrze. - Robiliście coś fajnego? - Tata pokazywał nam szpital. Nigdy przedtem tego nie robił. - Pewnie uważał, że kiedyś byliście na to za mali. - I potem zabrał nas do Tex-Mexu na obiad. - A w sobotę? - Och, rano bawiliśmy się i oglądaliśmy telewizję, bo tatuś musiał na chwilę pojechać do szpitala, ale kiedy wrócił, pojechaliśmy do miasta. Wtedy kupiliśmy ZimZam. Dzięki, że go na to namówiłaś. - Dobrze się grało? - No! Ograłam Michaela dwa razy. Powiedz, czy ty naprawdę sama zrobiłaś ten naszyjnik? - Tak, sama. - To jest trudne? - Nie. Możesz sobie taki zrobić. - Naprawdę? - Oczywiście. Mam jeszcze trochę paciorków. Dawn zmarszczyła nosek. - Pewnie nie wyjdzie mi taki piękny jak tobie. - Pomogę ci. Zobaczysz, będzie ładny. Dotarli właśnie do starego klonu. Michael z zachwy tem wpatrzył się w domek na gałęziach. Jednak Rob z wahaniem zerknął na Heather. - Nie wiem, czy to był dobry pomysł - stwierdził. - Konstrukcja nie wygląda zbyt solidnie. Heather wzruszyła ramionami. - Mamy tu sklep dla majsterkowiczów i powinien czyt
sc
an
da l
ou
s
być dzisiaj otwarty. Co wam szkodzi wyskoczyć na chwilę i kupić parę desek, a potem je przybić. Jesteś nawet odpowiednio ubrany - zauważyła, ogarniając spo jrzeniem jego sylwetkę. Miał na sobie dżinsy i jeden z pulowerów, które razem kupili. Sportowy ubiór pod kreślał męski wygląd. - Tata, pojedziemy? - błagalnie zapytał Michael, nie świadomy napięcia, jakie pojawiło się między dwojgiem dorosłych. Rob z trudnością oderwał wzrok od twarzy Heather i z zakłopotaniem podrapał się w głowę. - Wiesz, synu, niezbyt dobry ze mnie cieśla. - Ale ja miałem zajęcia na obozie. Pomogę ci - za ofiarował się Michael. - Szkoda, że nie widziałeś półki, którą przytaskał do domu - zachichotała Dawn. - Tylko nie zacznijcie się kłócić - przerwał Rob. - Pojedziemy do sklepu i zobaczymy, co tam mają. - Tatusiu? - Dawn chwyciła go za rękę. - Czy mogę tu zostać z Heather? Ona ma mi pokazać, jak się robi naszyjnik. - Niech zostanie - poparła ją Heather. - Prawdopo dobnie Michaelowi moja pracownia nie wyda się intere sująca. I nie zapomnijcie kupić dobrych gwoździ. Wra cając możecie wpaść do McDonalda i przywieźć nam coś dobrego. Rob uśmiechnął się i spojrzał na syna. - To co, jedziemy? - Jasne! - z entuzjazmem odkrzyknął Michael. - Masz naprawdę znakomite pomysły - stwierdził Rob jeszcze tego samego wieczoru podczas rozmowy telefonicznej z Heather. - Nie planowałem przyjazdu do czyt
sc
an
da
lo
us
ciebie z dziećmi, a mimo to cudownie zorganizowałaś nam pobyt. Kiedy wróciliśmy, Gail już czekała. - Była zła? - Jak mogłaby być zła, widząc dzieciaki tak szczęśli we? Dawn pyszniła się nowym naszyjnikiem, a Michael bez przerwy opowiadał o domku na drzewie. - Masz wspaniałe dzieci, Rob. Możesz być z nich dumny. - I jestem. Po raz pierwszy o tym pomyślałem. Bar dzo jestem ci wdzięczny, Heather. - Z a co? - Za to, że jesteś. Za to, że dzięki tobie mieliśmy wspaniały weekend. Heather poczuła ciepło w sercu. - Bardzo się cieszę. - I uprzedzam, że dzieci chcą znów do ciebie przyje chać. A co powiesz na kolejną środową kolację? Wydaje się, że weszło nam już to w krew. - Nie mogę się doczekać. Regularne spotkania stały się miłym zwyczajem. Hea ther cieszyła się każdą minutą spędzoną w towarzystwie Roberta. Mijały tygodnie, a oni oboje zdawali się coraz bardziej zaprzyjaźnieni i coraz bardziej sobie bliscy. Heather wiedziała już, że Rob lubi sok pomidorowy z kroplą ostrego Tabasco i że robi notatki w trakcie le ktury w swoim żółtym notesie. Rob dowiedział się nato miast, że Heather prowadzi bardzo uregulowany tryb życia, po dziesiątej zwykle już śpi, rzadko je mięso i uwielbia jogurt.. Tylko dwie sprawy martwiły Heather. Przede wszy stkim nadal nie powiedziała Robertowi o stanie swojego serca. Rozmyślała o tym każdego wieczoru przed za śnięciem obiecując sobie, że przy następnym spotkaniu czyt
an
da
lo
us
porozmawia z nim o tym. Niestety, w ostatniej chwili rezygnowała pod byle jakim pretekstem. Poczucie winy narastało i doskonale zdawała sobie sprawę, że zwleka nie skomplikuje tylko sytuację. Nie była jednak w stanie podjąć decyzji. Ponadto zauważyła, że Robert usilnie starał się tłumić pożądanie, które z taką siłą ogarniało ich przy każdym zbliżeniu. Owszem, całował ją i wiele razy zatracał się w pieszczotach, aż błagała o więcej, lecz w ostatniej chwili wycofywał się, zostawiając ją drżącą i nie zaspo kojoną. Heather nie domyślała się nawet, do jakiego stopnia czuł się źle. Po powrocie z każdego spotkania z Heather brał zimny prysznic. Jednak nie na wiele się to zdawało. Nie mógł spać, krążył niespokojnie po mieszkaniu, my śląc o miękkim i ciepłym ciele tej kobiety.
sc
W kolejną niedzielę pojechali na plażę do Fenwick, u ujścia rzeki Connecticut. - Masz na sobie kostium? - zapytał, zerkając znad kierownicy na Heather, ubraną w szorty i bawełnianą koszulkę. - Jasne. A ty? - Też. - Usiłował nadać swojemu głosowi nonsza lancki ton. Jego ciało reagowało gwałtownie już na samą myśl o zobaczeniu Heather w skąpym kostiumie. - To może być trudne - mruknął do siebie, przewidując kło poty na plaży. - Co może być trudne? - podchwyciła, domyślając się bez trudu, o co mu chodzi. - Nie wiem, jak zdołam zapanować nad sobą, kiedy cię zobaczę - westchnął. - Nie przesadzaj. Czy Howard cię zastępuje? - Tak. I zaczyna zadawać mi pytania. czyt
sc
an
da
lo
us
- Na temat? - Twój. - Co mu mówisz? - Że jesteś tajemniczą kobietą. Ale to tylko wzmaga jego ciekawość. Chciałby cię poznać. - Bardzo bym się cieszyła - zapewniła go. Wyobrazi ła sobie wieczór z Howardem i jego żoną. Ani razu nie pokazywała się jeszcze z Robem w towarzystwie. Byłby to kolejny etap ich znajomości, można by rzec, publicz ny. - A może któregoś dnia wpadłabyś do szpitala? He len także chce cię poznać. Heather z uśmiechem skinęła głową, lecz serce jej zadrżało. Nie miała zbytniej ochoty zjawiać się w szpita lu, gdzie wszystko nasuwało jej myśl o chorobie. Nie. Nie pójdzie tam. Jeszcze nie. Na szczęście dojechali na miejsce i jej myśli skupiły się na czymś o wiele przyjemniejszym. Rozkładając rę czniki na piasku, oboje czuli narastające, rozkoszne na pięcie, poprzedzające moment rozbierania się. Popatrzy li na siebie znacząco. - Ty, jako bardziej doświadczona plażowiczka, pier wsza - oznajmił Rob, klękając na ręczniku. Przyklękła również i potrząsnęła głową. - Nie, ty. - Wszak damy mają pierwszeństwo - ponaglił. - Rycerskie czasy już dawno minęły - broniła się. - Wiesz co, a może zrobimy to jednocześnie? - za proponował. Nie było sensu zwlekać. - Dobry pomysł - zgodziła się i nie wahając się już, zaczęła ściągać koszulkę przez głowę. Przez ten czas Robert zdążył rozebrać się do pasa i sięgał ku suwakowi dżinsów. Heather poczuła suchość w ustach. Serce biło czyt
sc
an
da l
ou
s
jej nierównym rytmem. Usiadła na swoim ręczniku, szarpiąc się z ciasnymi szortami. Kiedy ściągnęła je, po patrzyła w górę i napotkała spojrzenie Roba. Jego wzrok wędrował od jej twarzy ku ramionom i piersiom, nagiemu smukłemu brzuchowi i smukłym udom. Nerwowo oblizała wargi i zaczęła czynić własne obserwacje. Z zachwytem przyglądała się jego szerokim ramionom, ciemno zarośniętej piersi, wąskim biodrom i silnym udom. - Jesteś piękna - powiedział stłumionym głosem. - Ty też. - Co będziemy teraz robić? - Możemy wygrzewać się na słońcu, przejść się po plaży, wskoczyć do wody. - Głosuję za wodą. - Słusznie. Błyskawicznie porwał się na nogi i podał jej rękę. Pobiegli ku brzegowi i z rozpędu rzucili się w fale, na końcu dając nurka. Kiedy Heather wynurzyła się, za brakło jej oddechu. Spazmatycznie wciągnęła powietrze i rozejrzała się za Robem. Wreszcie dostrzegła, że, pły nąc szybko, zdążył oddalić się od brzegu. Przez chwilę zastanawiała się, czy go nie zawołać, lecz był już za daleko. Nie chciała zresztą niepotrzebnie wzniecać alar mu. Cofnęła się kilka kroków i stała w wodzie sięgającej jej do piersi, starając się głęboko oddychać. - Hej! - zamachał Rob. Szybko znalazł się przy niej. - Fantastycznie mi się płynęło! - wykrzyknął radoś nie, odrzucając mokre kosmyki z czoła. Nagle spoważ niał, przyjrzawszy się uważniej Heather. - Co się stało, kochanie? Wyglądasz, jakbyś zobaczy ła ducha. Jego obecność sprawiła, że serce Heather zaczęło od zyskiwać normalny rytm. czyt
sc
an
da
lo
us
- Nic się nie stało. Dawno... nawet bardzo dawno nie pływałam i zachłysnęłam się. Ale teraz już wszystko w porządku. - Na pewno? Energicznie pokiwała głową. - Nie mogę się na ciebie napatrzeć - szepnął, gorą cym spojrzeniem ogarniając delikatne rysy jej twarzy, uwydatnione przez gładko przylegające, mokre włosy, które połyskiwały w słońcu. Wyglądała dokładnie tak, jak sobie to wyobrażał. Uniósł ją lekko w wodzie i poca łował. Jednak Heather zacisnęła mu palce na ramionach i cofnęła głowę. - Pozwól mi złapać oddech - wysapała. Oparcie gło wy na ramieniu Roba mogło się w tej sytuacji wydawać jak najbardziej naturalnym odruchem. - Tak, poczekam - zamruczał śpiewnie. - Kochana, jestem w niebie. - Jesteś nieznośny - roześmiała się. - Teraz ci lepiej? - Tak. - Chcesz popływać? - Nie, może później. Przytuleni wyszli z wody i ruszyli ku ręcznikom. Heather ułożyła się wygodnie i przymknęła powieki. Gdy znów je otworzyła, zobaczyła Roba leżącego u jej boku. Długie, kształtne ciało o skórze połyskującej w słońcu wywołało w niej dobrze już znany dreszcz po żądania. Przez prawie całą drogę powrotną spała w samocho dzie. Obudziła się dopiero wtedy, gdy Rob lekko dotknął jej ramienia. - Jesteśmy na miejscu - oznajmił. Otworzyła oczy i rozejrzała się nieprzytomnie. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że znów spała. czyt
sc
an
da
lo
us
- Rob... wcale nie chciałam... - Nie szkodzi, spałaś tak słodko. - Wejdziesz na chwilę? - A chcesz? - Jasne. Wiesz, czuję, że jestem pokryta skorupą soli, olejku i piasku. Marzę o prysznicu. A ty? - Również. Rob wyładował torby z bagażnika i troskliwie popro wadził Heather ścieżką ku drzwiom. W domu ustalili, że ona pierwsza zajmie łazienkę. Z przejęcia zapomniała przynieść sobie rzeczy, toteż owinęła się tylko w szla frok kąpielowy i pobiegła do kuchni, by szybko zrobić herbatę z lodem i przebrać się przed powrotem Roba. Niestety, był szybszy, niż myślała. Właśnie napełniała wodą foremki do lodu, kiedy na gle poczuła, jak obejmują ją mocne ramiona. Podskoczy ła ze strachu, upuszczając pojemniki do zlewu. - Rob! Przestraszyłeś mnie! - Tak? A myślałaś, że kto to? - zażartował. - N... nikt. Nikogo się nie spodziewałam. Sądziłam, że jeszcze jesteś pod prysznicem. Zbliżył się ku niej. Chwyciła jego rękę i przymknęła oczy. Poddała się pożądaniu. Podniecające wydarzenia dnia sprawiły, że cierpiała męki, od których wyzwolić mogło ją tylko jedno. Pod powiekami przepływały jej obrazy Roberta, wyciągniętego na ręczniku, jego szero kich pleców, wąskich bioder, twardych, zwartych po śladków, długich nóg. Po chwili widziała, jak się obraca, ukazując jej jeszcze wspanialszą stronę swego ciała. A teraz czuła ciepło promieniujące z tego samego ciała. Gorące wargi dotknęły jej szyi i zaczęły sunąć w dół. Odchyliła głowę do tyłu, poddając się pieszczocie. Ogar nęło ją radosne podniecenie. Kiedy obrócił ją ku sobie i przytulił, znów na moment czyt
sc
an
da
lo
us
straciła oddech. Był praktycznie nagi, nie licząc wąskie go, wilgotnego ręcznika owijającego mu biodra. - Próbowałem, kochana - wyszeptał chrapliwie, wtulając twarz w jej włosy. - Próbowałem trzymać się od ciebie z daleka, ale jest to niewykonalne. Wiedzia łem, że pobyt na plaży będzie ciężką próbą. Widocznie tego właśnie podświadomie chciałem. Musiałem zoba czyć cię w tych skąpych szmatkach, odsłaniających piękne ciało. Przez cały dzień walczyłem ze sobą, żeby nie porwać cię w ramiona, ale już nie mogę. Boże, napra wdę już nie mogę! - Wiem - wyszeptała z twarzą tuż przy jego piersi. Położyła dłonie na jego ciepłej skórze i wodziła nimi pieszczotliwie po pięknie umięśnionym torsie, wdycha jąc świeży, wilgotny zapach. - Wiem - wyszeptała jeszcze raz, na wpół świado mie. Drżąc przesuwała palcami wzdłuż linii ciemnych, kędzierzawych włosów, zbiegających się poniżej pępka. Twarde mięśnie jego brzucha napięły się, a pierś drgnęła, poruszona nierównym oddechem. Z trudem pa nował nad sobą. Tak pożądał Heather, że najchętniej kochałby się z nią już tutaj i teraz. Twarda męskość bo leśnie domagała się swoich praw. Musiał bez ustanku przypominać sobie, że Heather jest dziewicą. Ujął jej twarz w dłonie, przybliżył ku sobie i poryw czo zagarnął ustami wargi dziewczyny, rozchylając je językiem. Wdarł się, jakby pragnął wyładować całą swo ją żądzę. Jednak nawet najgorętszy pocałunek nie był w stanie zaspokoić nienasyconego pożądania mężczyzny. Unie siony szaleństwem, Rob porwał Heather w ramiona i, nie przerywając pocałunku, wniósł ją po schodach do sy pialni. Kiedy poczuła pod plecami miękkość materaca, przeczyt
sc
an
da l
ou
s
niknął ją dreszcz podniecenia. Nadeszła chwila, na którą tak czekała. Rozum i serce potwierdziły to, co ciało czu ło już od dawna. Robert McCrae był jej przeznaczony. Wiedziała o tym z absolutną pewnością. Poczuła na sobie ciężar ciała mężczyzny i zniewalają ce pocałunki, jakimi zaczął okrywać jej szyję. Niecier pliwie objęła go ramionami, wyczuwając napięte węzły mięśni na jego plecach. Teraz, kiedy przemówiły ciała, słowa stały się niepo trzebne. W umyśle Roberta uformował się ciąg obrazów, przedstawiających całą znajomość z Heather, od pierwsze go spojrzenia, jakie rzucił na nią w szpitalu. Tamtego dnia doznał nagłego i gwałtownego uczucia oczarowania. Ni gdy przedtem nie spotkał kobiety tak wrażliwej i tak pełnej wewnętrznego ciepła. Z dnia na dzień umacniało się po czucie emocjonalnej więzi, w niepojęty sposób przenikają cej jego życie. Nie próbował już niczemu zaprzeczać. Hea ther stała się dla niego całym światem. - Heather... Heather... - wyszeptał w upojeniu, jakby jej imię stało się żarliwą modlitwą. Zmienił pozycję, ułożył się na boku i oparty na łokciu, pytająco zajrzał jej w oczy. - Heather...? Tłumiąc płytki, szybki oddech, z wysiłkiem uniosła ciężkie powieki. Oczy dziewczyny stały się wielkie i lśniące. Rob czułym ruchem gładził jej szyję, zsuwając dłoń coraz niżej w wycięcie szlafroka. Spojrzenie szarych oczu mężczyzny nabrało nagle poważnego wyrazu. Hea ther pomyślała w panice, że Robert znowu się wycofa. - Proszę, nie przestawaj! - krzyknęła bez tchu. - Rob, nie teraz! - Kochana, nie obawiaj się, nie przestanę. Już bym nie mógł. Chciałem się tylko upewnić, czy się nie boisz. czyt
sc
an
da
lo
us
- Bać się? - Była wprost przerażona, ale jednocześ nie ogarnięta namiętnością i szaleńczo zakochana. - Pragnę cię, Rob - szepnęła, prężąc ku niemu ciało. Mężczyzna powstrzymał ją jednak delikatnie, lecz sta nowczo. - Ja też cię pragnę, Heather - wyznał chrapliwym głosem. - Ale nie spieszmy się. Nie chciałbym ci zrobić krzywdy. Proszę, mów mi, jeśli tylko coś będzie nie w porządku, dobrze? Z przejęcia nie była w stanie wykrztusić słowa, toteż skinęła tylko głową. Drżącymi rękami zaczął z wolna rozchylać poły szlafro ka, chłonąc rozpalonym spojrzeniem wyłaniające się nagie kobiece ciało. Miękkim ruchem przesunął dłonią wzdłuż ud, poprzez okrągłość bioder w górę, ku piersiom. Rozogniona Heather śledziła ruch jego ręki. Całe jej ciało ogarnęła fala gorąca. - Twoje ciało jest wspaniałe - szepnął namiętnie. Nie protestowała, zapominając zupełnie o tej jedynej, ukrywanej przed nim niedoskonałości. - Chcę dotykać cię wszędzie. - Pieścił szeroką dłonią jedwabistą skórę i drażnił palcami twarde, napięte sutki. Nagle Heather z jękiem chwyciła go za przegub. - Zadałem ci ból? - Ból... rozkosz. O, Boże, Rob, sama nie wiem! - Wszystko jest dla ciebie nowe. Tak musi być - powie dział łagodnie, czułym gestem ocierając kropelki potu z jej czoła. - Weź głęboki, głęboki oddech - nakazał. Posłusznie nabrała haust powietrza. Serce załomotało niespokojnie, by po chwili wyrównać rytm. Rob skłonił głowę i chciwie pochwycił wargami różo wy sutek. Heather odruchowo wczepiła palce we włosy mężczyzny. Kiedy oderwał usta, wyprężyła się w ocze kiwaniu, aż wilgotny język przyniósł ulgę drugiej rozpaczyt
sc
an
da l
ou
s
lonej piersi. Tymczasem ręka mężczyzny również nie próżnowała, zapuszczając się we wszystkie zakątki jej ciała. Heather ze zdumieniem dowiadywała się, jak wra żliwa na erotyczny dotyk może być jej własna skóra. Kiedy czułe palce zaczęły zbliżać się ku zagłębieniu ud, ciało wyprężyło się w pełnym napięcia oczekiwaniu. Nagle cała energia zogniskowała się w jednym pun kcie. Kiedy dotknęła go ręka Roba, Heather krzyknęła głośno, dając wyraz nagromadzonemu napięciu i zasko czeniu nowym, niesamowitym doznaniem. - Ciicho. Wszystko w porządku. Tutaj także chciał bym cię dotykać - mruknął gardłowo. - Rob, ale ja płonę!-jęknęła. - Tak, i będziesz płonąć, dopóki nie wyzwoli cię eks taza. Pragnął znów dotrzeć do czułego punktu, lecz Hea ther lękliwie zwarła uda. - Odpręż się, kochana. Nie zrobię ci krzywdy. - Wiem - wykrztusiła. - Ale nigdy nic podobnego nie przeżywałam. - Ufasz mi? Jej spojrzenie było aż nadto wymowne. - Wobec tego pozwól, bym pokazał ci wszystko... Pocałuj mnie, kochana - przynaglił, niecierpliwie roz gniatając jej usta i rozchylając kolanem uda. Tym razem Heather, porwana rozkosznymi doznania mi, nie broniła wstępu jego ręce. Zapraszająco rozchyliła uda, a pożądanie narastało w niej coraz silniej. Rob, świadomy jej potrzeb, z ogromnym wyczuciem dostosowywał pieszczoty swoich palców do narastającej fali podniecenia, jaka ogarniała ciało Heather, nadając żywiołowi odwieczny, przyspieszony rytm. Dyszała ci cho, od czasu do czasu krzyczała i wyginała ciało w in stynktownym geście poddania się. czyt
sc
an
da
lo
us
Kiedy czułe palce sięgnęły głęboko jej wnętrza, znów wyrwał się jej głośny okrzyk. - Och, Rob, to jest tak... czuję, jakbym miała za chwilę... och... - Pięknie, kochana. Nic już nie mów. Trzymała go w rozpaczliwym uścisku, wpijając pa znokcie w ciało. - Ale ja... ja nigdy... - Zaufaj mi, proszę. Już nie miała wyboru. Jej ciało wyprężyło się nagle, a w sekundę później zagarnęła ją fala rozkoszy. Przez chwilę Heather wydawało się, że umiera. Wre szcie z wielkiej oddali usłyszała swój własny, spazmaty czny oddech i poczuła głębokie pulsowanie w całym ciele. Dopiero w tym momencie zrozumiała, co się stało. Przylgnęła do Roba, tuląc twarz w zgięciu jego ramie nia, ciągle jeszcze rozedrgana i na wpół przytomna. Kiedy wreszcie wyrównał się rytm serca i ustał szum w uszach, usłyszała jeszcze coś- cichutki, pełen satysfa kcji i zadowolenia z siebie śmiech mężczyzny. - Rob...? - Było tak dobrze, kochana - tchnął jej wprost w ucho czułe słowa, mocniej zaciskając ramiona. - Ale... ty nie... Odsunął się, by popatrzeć na jej zaróżowioną twarz. - Heather, poczułem coś, czego nigdy nie doznałem. Coś niewiarygodnie pięknego. Kocham cię, Heather. Bóg mi świadkiem, że cię kocham! Słyszała jego słowa, widziała miłość w jego oczach i uczyniła coś, czego nie robiła już od lat. Zaczęła pła kać, gwałtownie i rozpaczliwie.
czyt
us lo da an sc
ROZDZIAŁ
5
W oczach Roberta pojawił się niepokój. Wyraz cier pienia na twarzy Heather dobitnie świadczył o tym, że nie są to łzy szczęścia. Cichutko zawołał ją po imieniu. Dziewczyna wysunęła się z jego objęć i usiadła, kryjąc twarz w dłoniach. Zmartwiony i przerażony objął ramieniem jej wstrzą sane spazmami plecy. - Nie płacz, kochana. Na litość boską, powiedz, co się stało? Czy moja miłość tak cię przeraża? -Tak! czyt
sc
an
da
lo
us
- Ale dlaczego? Nie kochasz mnie? - Kocham! - Więc powinniśmy się cieszyć! - Ty... ty nie możesz mnie kochać. Nie powinieneś! Ja... nie jestem taka, jak myślisz - szlochała, próbując wyrwać się z uścisku. - Nie wierzę- odparł spokojnie, choć w głębi ducha był przestraszony. W jego umyśle zaczęła się nagle for mować niejasna myśl. Próbował ją odrzucić, lecz wraca ła uparcie. - Jesteś taka miła, łagodna i skromna... - Nie jestem! Nie powiedziałam ci, a powinnam. Ty le razy powtarzałam sobie, że muszę i... - wyrzucała z siebie urywane zdania, do reszty tracąc oddech. Serce łomotało jej nierównym rytmem. Nagle Roberta ogarnęły złe przeczucia. Z trudem opa nowując drżenie rąk i starając się nadać głosowi spokoj ne brzmienie, próbował przełamać opór Heather i znów wziąć ją w objęcia. - Kochanie, błagam, uspokój się. Przestań płakać i spróbuj opowiedzieć mi wszystko, cokolwiek by to było - poprosił, tuląc do piersi jej spłakaną twarz. Hea ther nadal zakrywała oczy dłońmi, nie reagując na bli skość jego ciała, która jeszcze niedawno wywoływała w niej spazm rozkoszy. Wreszcie dobiegł go stłumiony, przerywany łkaniem głos: - Wybacz mi... to był mój błąd... Nie miałam pra wa. .. nie zasłużyłeś na takie... - Ciicho, wszystko będzie dobrze - szeptał, uspoka jająco gładząc jej plecy. Próbował przekonać o tym sam siebie, choć w piersiach pojawił się nieznośny ucisk, a ciało przeniknął lodowaty chłód. Heather zabrakło wreszcie łez. Czuła się pusta, słaba, wyprana ze wszelkich emocji. czyt
sc
an
da
lo
us
- Nareszcie, teraz już będzie lepiej - wyszeptał Rob, sam nie wiedząc, skąd wzięły mu się te słowa. Bezwład ne ciało Heather ciążyło mu w ramionach. Złe przeczu cia narastały. - Teraz, kochana. Zdradź mi swoją straszną, ponurą tajemnicę- poprosił, siląc się na żartobliwy ton. Znów zaczęła płakać. Tym razem szybko ujął twarz Heather w dłonie, zmusił, by popatrzyła mu w oczy i po wiedział z naciskiem: - Mów, Heather. Ja muszę wiedzieć. Rysy jego twarzy rozpływały się za zasłoną łez, lecz może tak było lepiej. Przynajmniej w tym decydującym momencie mogła pomyśleć o nim jak o kimś odległym, nierealnym. - Jestem chora na serce. Mam zwężenie zastawki dwudzielnej. Robert zastygł w bezruchu i gwałtownie pobladł. - Co? - wykrztusił. - Zwężenie zastawki... Patrzył na nią, jak gdyby przemówiła nagle w niezna nym języku. - Stenoza zastawki mitralnej... - powtórzył tępo. - Chyba wiesz, co to jest? - Oczywiście, że wiem. - Otrząsnął się i nagle ka wałki łamigłówki ułożyły się w całość. Zadyszki, zmę czenie, unormowany tryb życia, starannie dobrana die ta... - Dlatego pojawiłaś się na wykładzie, tak? Nagle wypuścił ją z rąk, aż zachwiała się i omal nie upadła na wznak na łóżko. Zaczął odruchowo przeczesy wać palcami włosy. - Jak mogłem się nie domyślić? Na podstawie tak oczywistych oznak, widocznych na każdym kroku? czyt
sc
an
da
lo
us
Wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju, ze wzro kiem tępo wbitym w dywan. - Do licha, ja nie chciałem tego wiedzieć - mruczał sam do siebie oskarżycielskim tonem. - Nie chciałem się nawet domyślić twojej tajemnicy. Heather śledziła go wylęknionym wzrokiem, zaciska jąc kurczowo pod szyją poły szlafroka. - To był mój błąd, Rob, nie twój. Powinnam ci była powiedzieć pierwszego dnia... - Właśnie, dlaczego nie powiedziałaś? - przerwał niecierpliwie. Poczuła niespodziewany przypływ sił. Była zmiesza na, zdenerwowana, wyczerpana, a jednocześnie odczu wała ulgę, zrzuciwszy z serca ciężar tajemnicy. Nie po trafiła do końca odgadnąć, jakie są w tym momencie odczucia Roba, lecz ani na moment nie straciła zaufania, jakim go darzyła. - Przyszłam na tę sesję, ponieważ czytałam o tobie. Wiedziałam, że jesteś specjalistą i byłam ciekawa, co masz do zakomunikowania. Kiedy przysłuchiwałam się twojemu wykładowi, zaczęłam żałować, że przyszłam. Nawet tak optymistyczne perspektywy, jakie przedsta wiłeś, nie zdołały zmniejszyć mojego lęku. I jak zwykle od wielu lat, tak i tym razem, poczułam się rozdarta wewnętrznie, nie wiedząc, czy mam się decydować, czy nie. - Na co? - Na operację. Rob nerwowo wciągnął powietrze. - Jak zaawansowana jest twoja wada serca? - Och, nie jest zbyt groźna. - Heather lekceważąco machnęła ręką. Skoro wada nie jest poważna, czemu wspomina o operacji?, dziwił się w duchu Rob. Na podstawie doczyt
sc
an
da
lo
us
tychczasowego doświadczenia wyniesionego z konta któw z pacjentami wiedział, że zdarzają się przypadki świadomego bagatelizowania choroby. - Niezbyt? To znaczy do jakiego stopnia? - nalegał. - Nie rozwija się. Sama to kontroluję - odparła, przy gryzając wargę. - Ograniczam zużycie soli, staram się dużo spać i unikać stresów. Kiedy mam problemy z zę bami, biorę penicylinę. Od lat nie zagrażały mi żadne inne źródła infekcji. - Od kiedy? - spytał zawodowym tonem, po czym zreflektował się, widząc jej nie rozumiejący wzrok. - Od kiedy chorujesz? - poprawił się. - Przeszłam gorączkę reumatyczną, gdy miałam dziesięć lat. Niedługo po tym pojawiły się pierwsze ob jawy. Oczywiście... Nie zabierano jej w podróże, nie po zwalano pływać, jeździć na rowerze. Zachęcano do ręcz nych robótek, uczono spokojnego trybu życia. - Twoi rodzice musieli cię rozpieszczać - stwierdził. Heather zawahała się. Od czasu do czasu pochlipywa ła jeszcze, nie mogąc się uspokoić. Obronnym ruchem zebrała poły szlafroka i wbiła wzrok w kąt pokoju. - Można to i tak określić. Moja choroba przeraziła ich. Byłam przecież jedynaczką. Za wszelką cenę usiło wali mi wpoić, żebym stale na siebie uważała. Czasami nienawidziłam tego. Nie mogłam szaleć jak inne dzieci. Nieraz ciągnęło mnie do zabawy, ale bałam się, że kiedy złamię przykazania rodziców, coś mi się stanie. Dopóki robiłam tylko to, na co mi zezwalano, czułam się dobrze. - Regularnie chodzisz do lekarza? - Tak. Rob wiedział aż za dobrze, że tego typu schorzenie może być postępujące. - Czy twój stan się pogarsza? - zapytał. czyt
1
sc
an
da l
ou
s
Heather nadal patrzyła w kąt. - Nie. A właściwie... nie jestem pewna. Mój lekarz jest niezbyt sympatyczny, więc nie zadaję zbyt dużo pytań. On też niewiele mi mówi. Ale wyglądał na zado wolonego. - A jednak musiał być jakiś powód, że zdecydowałaś się przyjść na wykład? Odpowiedź nie była łatwa. Zbytnio wiązała się z przyszłością, pełną niewiadomych zmian i ryzyka. - Tak, ale nie miał nic wspólnego z moim samopo czuciem. Ja po prostu... no, pomyślałam o operacji ostatnie słowa wypowiedziała już szeptem. - Czy zalecił ci to lekarz? - Nie... niezupełnie. - Więc jak było dokładnie? - dopytywał się spokojnie. - Kiedy po raz pierwszy dowiedziałam się o swojej chorobie, lekarz naszej rodziny, którego bardzo lubiłam, orzekł, że jeśli będę na siebie uważać, mogę żyć bez problemów. Stwierdził również, że kiedy będę chciała mieć dzieci, należy pomyśleć o operacji - dokończyła załamującym się głosem. Robert zmusił się do kolejnego głębokiego oddechu. - Czy o tym właśnie myślałaś? - O zajściu w ciążę? - Drgnęła, opuszczając wzrok na swoje palce, nerwowo skubiące pasek szlafroka. - Nie jestem już taka młoda, a chcę mieć dzieci. - Przede wszystkim potrzebujesz męża. Żałośnie popatrzyła mu w oczy. - Nie brałam pod uwagę ślubu. Nigdy nie rozgląda łam się za kandydatem na męża. Zawsze podświadomie bałam się momentu, w którym musiałabym powiedzieć mu o chorobie. Czułam, że muszę najpierw jakoś pora dzić sobie z tą wadą serca. Być może zaczęłam od nie właściwego końca, sama nie wiem - westchnęła bezradczyt
sc
an
da
lo
us
nie. - Nie planowałam niczego, co zaszło między nami, Rob. Musisz mi uwierzyć. Nie planowałam zakochania się w tobie, ani - głos jej się załamał - ani twojego zakochania się we mnie. Roba przepełniało poczucie gniewu i rozgoryczenia wobec niesprawiedliwości losu. Miękkim tonem zwrócił się do Heather: - Dlaczego tak długo czekałaś? Dlaczego nie powie działaś mi wcześniej? - Ponieważ byłam szczęśliwa! - krzyknęła. - Po raz pierwszy w życiu byłam naprawdę szczęśliwa! Zrozum, nie chciałam tego zepsuć. Owszem, zastanawiałam się, czy podświadomie nie wykorzystuję cię jako lekarza, oczekując, że pomożesz mi, kiedy coś się stanie. Ale to, co się później działo, było jak piękny sen. Uwielbiałam przebywać z tobą. Byłeś taki pogodny, dobry. Przy tobie chciało mi się żyć. Nie mogłam się doczekać następnego spotkania. Byłam w stanie zapomnieć, że jestem chora, że ty jesteś lekarzem, rozumiesz? Mogłam wreszcie uda wać, że wszystko wygląda naturalnie i normalnie. I tak przez jakiś czas było... Wstrząsnął nią kolejny dreszcz. Mocniej oparła się o łóżko. - No, może prawie tak. Coraz bardziej zaczęło mnie dręczyć poczucie winy. Za każdym razem, kiedy wycho dziłeś, przysięgałam sobie, że przy następnym spotkaniu wszystko ci wyznam. Później oczywiście nie byłam w sta nie tego zrobić. - Otarła nowe łzy z policzka. - Teraz już wszystko skończone. Już wiesz, jaki mam problem i wiem, że nie weźmiesz na siebie odpowiedzialności. Rob, zasłuchany w jej spowiedź, poruszony do głębi łzami, nagle wrócił do rzeczywistości. Uświadomił so bie, że stoi na środku pokoju, zamiast być tam, gdzie tak bardzo pragnął. czyt
sc
an
da
lo
us
W kilku susach dopadł łóżka i pochwycił Heather w ramiona. Bezwładnie oparła się o niego. - Kocham cię, Heather, i tym bardziej chcę przyjąć odpowiedzialność za twój los. - Nie możesz, Rob. Praca jest twoim życiem. Sam mi to mówiłeś. Powiedziałeś, że nie mógłbyś mi niczego obiecać. Jesteś tym, kim jesteś i nic się nie zmieni. - Tak było, ale teraz, kiedy cię kocham... - Kiedy się we mnie zakochałeś, nie znałeś jeszcze prawdy! Uśmiechnął się blado. - Niesłusznie robisz z siebie kalekę, Heather. Na co dzień spotykam w szpitalu ludzi, którzy mają podobne problemy. - Dlatego nie widzę powodu, byś miał stykać się z nimi jeszcze w czasie wolnym od pracy. - Przeciwnie, jestem lekarzem i w żadnym momen cie nie przestaję nim być. Kocham cię i będę czuwał nad tobą. I piekielnie się cieszę, że to właśnie ja stanąłem na twojej drodze. Wątpię, czy którykolwiek mężczyzna za dbałby o ciebie równie troskliwie. - Moja choroba jest wielkim obciążeniem. - Nieprawda! Heather, nie zrozum mnie źle, napra wdę dziękowałbym Bogu, gdybyś była zdrowa. Ale sko ro choroba jest faktem, nie mogę cię tak zostawić. - Ponieważ złożyłeś przysięgę lekarską. - Ponieważ wiem, że cię kocham. Nie szukałem tej miłości, Heather. Spadła na mnie niespodziewanie. Za kochałem się w tobie i wyznałem ci to, zanim jeszcze ty zdradziłaś mi, że jesteś chora. To nie osłabiło mojej miłości. Nie mogło. A zaufanie, jakim mnie obdarzyłaś zawierzając mi swoją tajemnicę, pogłębiło jeszcze moje uczucie. Bo chyba powiedziałaś mi wszystko, prawda? zapytał z nagłym niepokojem. czyt
sc
an
da
lo
us
- Czy to jeszcze mało? - Nie jest tak strasznie, jak ci się wydaje. Twoje problemy nie przerażają mnie. Przeciwnie, stanowią dla mnie wyzwanie. Już myślę o tym, jakie badania muszę zrobić ci w szpitalu. Miałem wiele do czynienia z taką wadą zastawek jak twoja, kochanie. Naprawdę nie nale ży do najpoważniejszych. - Ale ona dotyczy mojego życia! - wybuchnęła, wie dząc jednocześnie, że nie ma racji i odreagowuje jedynie napięcie. Natychmiast zmusiła się do spokoju i dodała: - Masz rację, jakoś udało mi się przeżyć bez wię kszych kłopotów dwadzieścia lat. Przyzwyczaiłam się już do takiego trybu życia i nie tracę czasu na żale. - Ale dzięki operacji będziesz mogła prowadzić ży cie, o którym zawsze marzyłaś. - Czy możesz obiecać to z absolutną pewnością? Pa miętam, jak cytowałeś na wykładzie optymistyczne sta tystyki, lecz zdarzają się również niepowodzenia. - Nic w życiu nie jest pewne na sto procent, czy mówimy o zdrowiu, czy o szczęściu i powodzeniu - za uważył. - Czy mogę podjąć ryzyko? Czy ty możesz? - Jestem gotów je podjąć, bylebyś była szczęśliwa. - Jesteś za dobry, Rob. - Przeciwnie, uważam, że nie zasłużyłem na swoje szczęście. - Ujął jej twarz w szerokie dłonie. - Nie mo żesz uważać, że tylko ty skorzystałaś na naszym związ ku. W niecałe dwa miesiące nauczyłem się dzięki tobie dużo o sobie samym. Otworzyłaś przede mną wiele drzwi. Później otwierałem je już sam i przekraczałem kolejne progi. Pokazałaś mi, że może istnieć życie poza pracą zawodową i sprawiłaś, że go zapragnąłem. Nie żądałaś ode mnie niczego; nie prosiłaś, bym przychodził częściej bądź wcześniej. Dzięki tobie po raz pierwszy nie czyt
sc
an
da
lo
us
drżę na myśl o spotkaniu z własnymi dziećmi. Dzięki tobie leniuchowałem na trawie w słoneczny dzień, włó czyłem się po lasach, pojechałem na rowerową wyciecz kę, kąpałem się w falach oceanu. Boże, za twoją namową zacząłem nawet nosić drelichy! - Dżinsy - poprawiła go i uśmiechnęła się. - Wszystko jedno, jak je zwał, tak je zwał. Ważne, że ofiarowałaś mi aż tyle i że możesz mi dać jeszcze więcej. I cieszy mnie, że dzięki wiedzy medycznej będę mógł choć trochę ci się odwdzięczyć. - Och, Rob, już tak wiele dla mnie zrobiłeś. Spotyka łeś się ze mną, dzwoniłeś, namawiałeś do robienia rze czy, na które nigdy bym się sama nie zdecydowała. - Zawsze mogłaś je robić, tylko w rozsądnych grani cach. - Ale bałam się. I poza tym nie miałam towarzysza. Ty jesteś przyjacielem... - Takim przez duże "P"? - zażartował. - Jasne, przez duże "P". Ty nadałeś sens mojemu życiu i sprawiłeś, że poczułam się szczęśliwa. - Żyłaś szczęśliwie, kiedy cię poznałem. - Żyłam bez większych problemów, ale i bez celu. Czegoś mi zawsze brakowało. Zamilkła na moment, czując, że nie wszystko jeszcze zostało wyjaśnione. - Rob, ja nie chcę cię wykorzystywać. Delikatnie ujął jej dłonie i popatrzył głęboko w oczy. - Czyż nie posługujemy się sobą nawzajem od po czątków ludzkości? Taka jest człowiecza natura i tylko w przypadku, gdy ktoś bierze i nie daje nic w zamian, powstaje zło. Natomiast jeśli bierzemy i oddajemy, cza sem z nawiązką, czasem nie, działamy w dobrej wierze. Robimy to dla siebie, dla własnego szczęścia. Bóg jeden wie, czy wziąłem już od ciebie wszystko, co miałem czyt
sc
an
da l
ou
s
wziąć. A jeśli będę chciał ci coś ofiarować, pragnąłbym, żebyś to przyjęła. - Rob, wiedz tylko, że niczego nie planowałam. Stale mam wrażenie, że możesz wynieść mylne wrażenie. Po jawiłam się w szpitalu wyłącznie ze względu na wykład. Nie wiedziałam nic o twoim życiu osobistym. Wyobra żałam sobie, że łysiejesz, masz dom, żonę i dzieci. Gdy bym przypuszczała, że jesteś atrakcyjnym samotnikiem, pewnie uciekłabym jak najdalej od szpitala. - O ile sobie przypominam, tak właśnie zrobiłaś. Je szcze nie wiedziałaś, że jestem wolny, ale widać mój wygląd musiał cię przerazić - stwierdził żartobliwie. - Kocham twój wygląd - szepnęła, wpatrując się w niego oczami, w których już nie błyszczały łzy. - Mo że byłam przerażona, a może już wtedy mnie pociągałeś, choć nie zdawałam sobie jeszcze z tego sprawy. Wów czas myślałam tylko o swojej chorobie. Nie chciałam, żebyś dowiedział się, kim jestem ani co mi dolega, po nieważ czułam, że traktujesz to spotkanie towarzysko. Poza tym bałabym się poddać badaniom. I dalej się boję. Rob rozumiał jej lęk i zdawał sobie sprawę, jakiego taktu wymaga dalsza rozmowa. - I zawsze dręczyłaś się tym wszystkim sama, tak? Nie powiedziałaś o tym nikomu z przyjaciół, ponieważ podejrzewałaś, zresztą zupełnie niesłusznie, że przesta niesz być dla nich atrakcyjna? - Nie, po prostu podejrzewałam, że zaczną mnie tra ktować inaczej. Mówiłam ci już, jak bardzo miałam dosyć przesadnej troskliwości rodziców. Dlatego nie chciałam współczucia. Ani przyjaciół, ani twojego. - Źle mnie oceniłaś. Nie zamierzam współczuć lu dziom, którzy wcale tego nie potrzebują. Twoją chorobę można łatwo wyleczyć. Poczekaj, daj mi dokończyć poprosił widząc, że już otwiera usta, by zaprzeczyć. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Teraz masz mnie i możemy przedyskutować różne sposoby postępowania w twoim przypadku. - Boję się, Rob. - Kogo, mnie? - Nie, tych badań, leczenia. - Nikt nie będzie cię do niczego zmuszał, kochanie. Ostateczna decyzja będzie należeć do ciebie. Chciałbym jednak, żebyś przyszła do mnie do szpitala. Zanim pode jmiemy decyzję, muszę znać stan twojego serca. - Ale ja naprawdę dobrze się czuję, Rob. - Widzę, przecież maszerowałaś, jeździłaś na rowe rze, pływałaś - a opłaciłaś to jedynie lekką zadyszką i zmęczeniem. Żadnego bicia serca, prawda? - Trochę, kiedy... wiesz... - urwała. Rumieniec wy płynął na jej policzki. - Och, takie bicie serca jest zdrowe - zachichotał. - A miewałaś omdlenia? - Tylko w tamtym momencie czułam, jakbym traciła świadomość - przyznała zawstydzonym szeptem. Przytulił ją jeszcze mocniej. - Dobrze ci było? - O, tak. - Cieszę się. Bardzo tego chciałem. Heather wzięła głęboki oddech, z wolna wypuściła powietrze i odetchnęła jeszcze raz. Wreszcie powróciła świadomość jego bliskości, zapachu, ciepła. Miała już pewność, że kocha tego mężczyznę i że jest przez niego kochana. Nagle, pomimo wszystko, co się zdarzyło, po czuła się beztrosko i szczęśliwie. - Rob? - Mmm... - Czy... możemy się pokochać, tak naprawdę? - Teraz? Nie. - Dlaczego? - Buntowniczo uniosła głowę. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Ponieważ na dzisiaj masz dosyć. Radosny nastrój ulotnił się. Heather gwałtownie wy sunęła się z objęć Roberta. - Widzisz, to już się stało. Zaczynasz mnie inaczej traktować. - Skąd, nic podobnego. Traktowałem cię inaczej już od momentu, w którym cię poznałem, bo po prostu jesteś inna niż wszyscy. Zbyt piękna, zbyt niewinna i zbyt kochana, bym mógł brać cię w pośpiechu. - W pośpiechu? Nie rozśmieszaj mnie, przecież to ja nie mogę już wytrzymać i praktycznie żebrzę, a ty opie rasz się jak niedostępna dziewica! - Och, skoro mam tak niezłomne zasady, pozostaje ci tylko wyjść za mnie - roześmiał się. Heather spojrzała na niego i nerwowo przełknęła śli nę. Na moment czas się zatrzymał. - Wyjść za ciebie? - zapytała ledwie dosłyszalnym głosem. - No tak. Wiesz, chodzi o tę ceremonię z przysięgą, obrączkami i pocałunkiem. Niepewnym gestem uniosła rękę do skroni. - Nigdy nie marzyłam... nigdy.... - Kochasz mnie, Heather? - Tak. - I ja cię kocham, więc pobierzmy się. - Ja... nie wiem, Rob. Wszystko dzieje się tak szybko. - Tak zwykle bywa, kiedy spotyka nas szczęście. - Skąd mamy mieć pewność? Poczekajmy jeszcze. - Na co? Jestem pewien, że cię kocham. A ty? - Też, ale małżeństwo... to jednak co innego. Po przednie okazało się nieudane. Skąd wiesz, że teraz bę dzie inaczej? - Czuję i wierzę, że tak będzie. Jesteś zupełnie inna niż Gail. Żywię też inne uczucia w stosunku do ciebie. czyt
sc
an
da
lo
us
I sam jestem inny niż kiedyś. Oczywiście starszy, ale śmiem twierdzić, że i mądrzejszy. - Dobrze, ale jak można dążyć w pośpiechu do mał żeństwa, kiedy tak naprawdę znajomość trwa dopiero od miesiąca? - To był najlepszy miesiąc w moim życiu, choć nie do końca doskonały. Byłby doskonały, gdybym mógł zostawać u ciebie każdego wieczora. - Na razie muszą nam wystarczyć dwa wieczory w tygodniu. - I niewiele więcej mogę ci obiecać po ślubie. - Rob spoważniał. - Oczywiście, będą noce i ta część soboty, kiedy wracam wcześniej z pracy. Lojalnie uprzedzałem cię o tym już na początku znajomości. Powiedziałaś, że nic ci to nie przeszkadza. - I nie przeszkadza! Ale jak możesz myśleć o mał żeństwie, skoro tak krótko się znamy? Zbyt krótko, żeby naprawdę się poznać? - Sama kiedyś mówiłaś, że najważniejsza jest jakość, a nie ilość. Nie spędzaliśmy czasu w teatrach, na koncer tach czy zatłoczonych parkietach. Nie towarzyszyliśmy sobie dla czystej rozrywki. Byliśmy tylko dla siebie. Każde z nas wiedziało, czego oczekuje. Interesowaliśmy się sobą. Rozmawialiśmy. I teraz, kiedy wiem, że cier pisz na chorobę serca, rozumiem cię jeszcze lepiej. - Na przykład? - Masz respekt dla wiedzy lekarskiej. Być może nie ufasz jej do końca, ale szanujesz ją. Prawdopodobnie dlatego akceptujesz moje zwariowane godziny pracy. Ponadto mam wrażenie, że pozbawiasz się wielu przyje mności z powodu przesadnej ostrożności, którą wpoili ci rodzice. - Och, muszę się pilnować. - Do pewnego stopnia tak, ale w rozsądnych graniczyt
sc
an
da
lo
us
cach. Zresztą pomyśl, czego już dokonałaś ze mną. Wsiadłaś na rower, zaczęłaś pływać. - Niewiele przepłynęłam. - Ale zanurkowałaś, a to się liczy. - To prawda, ale bałam się wejść do wody. - Niemniej weszłaś, co jest wielkim osiągnięciem. I przeżyłaś tę próbę. - Gdybyś wcześniej znał stan mojego serca, nie po zwoliłbyś mi na takie ryzyko. - Nie próbuj oceniać, na co byłbym w stanie ci pozwo lić - ostrzegł z łagodnym naciskiem. - Pewna doza rozsąd nie dawkowanej aktywności na pewno ci nie zaszkodzi. Oczywiście, sam widzę, że nie powinienem tak forsować cię na wycieczkach. Co nie oznacza, że nie mamy ich odbywać. Podobnie jest z wyprawami na rowerach. I nie nazwałbym tego terapią zajęciową chorej pacjentki. Robi libyśmy to, nawet gdybyś nie myślała o operacji. Na samą myśl o operacji lodowaty dreszcz przebiegł Heather po plecach. Wyślizgnęła się z objęć Roba i podeszła do okna. Wolałby, żeby pozostała w jego ra mionach, ale rozumiał Heather. Jednak niecierpliwa, mę ska część natury wzięła górę. - Słuchaj, Heather, nadal pozostała do przedyskuto wania tak ważna sprawa jak nasze małżeństwo - zauwa żył trzeźwo. - Nasuwa się pytanie o sens zawierania ślubu. - Nie. Przecież wiadomo, że do niego dojdzie. Pozo staje tylko pytanie, kiedy.... Milczała przez chwilę, odwrócona do niego plecami. - Kiedy tamtego ranka zdecydowałeś się do mnie zbliżyć, myślałeś o małżeństwie? - Niczego nie planowałem. - Wobec tego musiałeś pomyśleć o tym niedawno? czyt
sc
an
da
lo
us
- Tak, ale mam wrażenie, że podświadomie zastana wiałem się nad tym od dawna. - A co sądzisz świadomie? - Nagle zdajesz sobie sprawę, że kochasz kogoś, a potem okazuje się, że pasujecie do siebie idealnie. Pragniecie być ze sobą w każdej chwili, obojętne czy w teraźniejszej, czy W przyszłej. Tak właśnie czuję, Heather. Jesteśmy sobie przeznaczeni. - Dobrze, a co z Michaelem i Dawn? To są twoje dzieci i właśnie zacząłeś nawiązywać ż nimi kontakt. Twój ślub może być dla nich wstrząsem. - Dlaczego? Ich matka dosyć szybko wyszła ponow nie za mąż, a ja odgrywam w ich życiu drugorzędną rolę. - To się może, a nawet powinno zmienić. Z wiekiem będą cię coraz bardziej potrzebować. - Masz rację. Ale na razie największe wrażenie wy warł na nich pobyt w Chester. Są zachwyceni tobą. Uśmiechnął się krzywo. - Praktycznie wolą ciebie niż starego, nudnego ojca. - Słowem chcesz wyjść za mnie dla dobra swoich dzieci - podsumowała. Robert wstał gwałtownie. - Heather, chcę ożenić się z tobą dla twojego i dla mojego dobra. - Powiedz raczej, że z litości. - Nic podobnego. - Działasz zbyt impulsywnie. To niepodobne do cie bie. Prawdę mówiąc, nie widzę w tym sensu. - Ja z kolei nie widzę sensu w twoich bezustannych zastrzeżeniach. - Spojrzał jej uważnie w oczy. - O co chodzi, Heather? Czy boisz się, że nie podołasz małżeń skim obowiązkom? - Nigdy się ich nie obawiałam - wyszeptała, przytło czona jego obecnością. Górował nad nią, prawie nagi, czyt
sc
an
da
lo
us
tak bardzo męski, odziany jedynie w ręcznik spowijają cy biodra. - Zatem chodzi o sprawy czysto medyczne - orzekł. - No, powiedz, czy tak nie jest? Wyjście za mnie za mąż oznacza w twoim pojęciu zgodę na operację, której wy nik jest niepewny, prawda? Ale przecież będziemy ra zem. Powiedz mi, Heather, czy naprawdę mnie kochasz? Nie od razu zdołała dobrać odpowiednie słowa, zdol ne w pełni wyrazić uczucia. Tak jakby wszystko, o czym dotychczas mówili, stało się nagle nieistotne. Miłość okazała się najważniejsza. Czuła, że cała płonie! - Wiesz, myślę po prostu - zaczęła niepewnie - że lepiej byłoby poczekać z decyzją, dopóki nie będę wie działa, na czym stoję. - Jak to? O czym tu myśleć? Wszystko jest do napra wienia. A dalej czeka cię szczęśliwe życie. Ze mną. Stanowczy ton głosu Roberta poruszył ją do głębi. Długie lata samodzielnej egzystencji wyrobiły w niej poczucie niezależności. - Rob, jestem dorosła i wiem, co robię. I czasami mam wrażenie, że zachowujesz się jak dziecko. Teatralnym gestem wzniósł oczy ku sufitowi. - Zrozum, kobieto, nie zamierzam decydować za cie bie. Nie wiem, dlaczego uważasz dochodzenie swoich racji za dziecinadę. Przecież sama mówiłaś, że chcesz mieć męża i dzieci, prawda? - Owszem, ale nie zamierzam zgodzić się na dyrygo wanie moim życiem - stwierdziła z mocą. Rob z trudem się hamował. Starał się pamiętać o tym, że Heather już przeszła swoje i najprawdopodobniej cze kało ją jeszcze wiele niemiłych przeżyć. - Nie mam zamiaru cię kontrolować - stwierdził, ujmując jej dłoń w swoją. - Przykro mi, że tak odebrałaś moje słowa. Chciałem tylko powiedzieć, że cię kocham czyt
sc
an
da l
ou
s
i życzę ci jak najlepiej. I naprawdę marzę, żebyśmy obo je byli szczęśliwi... Heather, pragnę cię. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Nadałaś nowy wymiar mojemu życiu, ukochana, choć może nie zdajesz sobie z tego sprawy. Jeśli teraz znikniesz, wszystko straci sens. - A może właśnie nabierze nowego?... - Jakim cudem? Po tym, czego doznałem? Ale do brze, odwróćmy pytanie. Jak byś się czuła, gdybym na gle opuścił twój dom? - Chyba miałabym się czym martwić, bo sądzę, że sąsiedzi wezwaliby policję, widząc wybiegającego z mojego domu osobnika odzianego tylko w ręcznik. - Żarty żartami, ale wyraźnie unikasz odpowiedzi na pytanie. Jak byś się czuła, gdybym na zawsze zniknął z twego życia? Nie potrzebowała dłuższej chwili do namysłu. Sama wzmianka wywołała niepokój w jej sercu. - Czułabym się samotna, Rob. Opuszczona i porzuco na. Nie, nie chcę, żebyś mnie zostawiał! - wybuchnęła. - Czego w takim razie chcesz? - Chcę... chcę dalej być z tobą. Spędzać z tobą wię cej czasu niż dotychczas. I muszę raz jeszcze przemyśleć wszystko, o czym rozmawialiśmy. - Przyjdziesz na badania do szpitala? - Może... - Jak długo przyjdzie mi czekać na rezultat twoich przemyśleń? - Nie wiem. Nie jestem w stanie określić dokładnej daty. - Pamiętaj, że czas płynie i robisz się coraz starsza. A przecież sama mówiłaś, że chcesz mieć dzieci. - Od tak dawna chcę je mieć, że mogę jeszcze trochę poczekać. - I naprawdę pragniesz, żeby nasza znajomość trwała? czyt
sc
an
da
lo
us
Wyzywająco wysunęła do przodu podbródek i spo jrzała mu w oczy. - Tak. I żebyś się ze mną kochał. - Będę, Heather. A to, co przeżywałaś jeszcze nie dawno, było zaledwie przedsmakiem tego, co przeży jesz, kiedy pokochamy się naprawdę. Z drżeniem przypomniała sobie chwile rozkoszy. - Czy ja... wytrzymam? - Oczywiście. - I nie ma żadnych przeciwwskazań? - Żadnych. Spojrzała na ich splecione dłonie i jeszcze mocniej zacisnęła palce, jakby chciała przejąć choć odrobinę siły od mężczyzny. - Będziesz czekać? - Może już niedługo - odparł, ogarniając ją namięt nym spojrzeniem. Była tak ponętna, delikatna i sprag niona miłości. Poczuł, że jeszcze chwila, a zrzuci z bio der ręcznik. - Nie wiem, czy długo wytrzymam - westchnął. - Ale dzisiaj wytrzymasz? - Tak. Lekko przesunęła ręką po ręczniku. - A mogłabym cię zmusić? - Czy mogłabyś... och tak z całą pewnością - wy krztusił. - Ale przypomnij sobie tylko, jak sama bałaś się, że przeze mnie stracisz kontrolę nad swoim życiem. Czy chciałabyś, żebym czuł to samo? - Nie. - Cofnęła rękę. - Jeśli dam ci czas, o który prosisz, czy ty również dasz mi czas, którego potrzebuję? Rob wiedział, kiedy należy ulec, a kiedy walczyć. Tym razem należało się poddać. - Jest pani twardym negocjatorem, pani Cole - przy znał, uśmiechając się wesoło. czyt
us lo da an sc
ROZDZIAŁ
6
Spotkali się tradycyjnie na obiedzie w środę, po czym Rob zaprosił Heather do siebie na niedzielę. Choć dom Roberta był urządzony w zupełnie innym stylu niż jej posiadłość, czuła się tam dobrze i swobod nie. Poranek spędzili w ogrodzie, a w południe przenie śli się na taras. Później upiekli na ruszcie rybę, którą Heather podała z marynowanymi szparagami i sałatką pomidorową. Kiedy już wsiadła do samochodu i zamierzała wracać czyt
an
da
lo
us
do domu, Rob zajrzał przez opuszczoną szybę i powie dział: - Umówiłem cię na wtorek. Będziesz mogła przyjść? - Chodzi o testy? - Tak. - W szpitalu? - Tam jest odpowiedni sprzęt. - Wiesz, trudno mi powiedzieć. Szkoda, że najpierw tego ze mną nie uzgodniłeś. - Za to uzgadniam teraz. Dziesiąta rano, wtorek. Heather zacisnęła palce na kierownicy i wpatrzyła się w niewidoczny punkt przed sobą. - Ja... Nie... nie wiem. W tym tygodniu będę miała dużo roboty. - Będziesz w domu z powrotem o drugiej. - Testy zajmą cztery godziny? - Nie, ale chcę jeszcze zaprosić cię na obiad.
sc
O dziewiątej rano we wtorek Heather zadzwoniła do szpitala. Na szczęście telefon odebrała Helen. Nie miała ochoty natknąć się na Roberta. - Doktor McCrae oczekuje mnie dzisiaj, ale, niestety, nie będę mogła przyjechać. Otrzymałam wiadomość ze sklepu, że zwiększają zamówienie. W tej sytuacji muszę przełożyć wizytę. Proszę przeprosić doktora w moim imieniu. - Pan doktor będzie zmartwiony - odparła Helen, zapisując wiadomość. - Ja zresztą też. Bardzo chciałam panią poznać. Heather się zmieszała. - Ja również. Rob wiele opowiadał mi o pani. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. - Czy umówić panią na inny dzień? czyt
sc
an
da
lo
us
- N... nie, dziękuję- zająknęła się. - Później uzgod nię to z Robem. Robert obiecał sobie, że nie będzie jej ponaglać. Wy znaczył kolejny termin na piątek. Heather zadzwoniła w czwartek wieczorem i poczęstowała go historyjką o chłopaku sąsiadów, który spadł z drzewa i złamał no gę. Heather podjęła się posiedzieć z nim w piątek, żeby matka mogła iść do pracy. Rob umówił się z Heather na kolejny wtorek, lecz nie był zaskoczony, gdy w poniedziałek dowiedział się, że niespodziewanie zatelefonował dawny szkolny kolega, który chciał się z nią koniecznie spotkać. - Najwyraźniej chcesz uniknąć badań, Heather. - Rob, naprawdę stale mi coś wypada. - Czyżby wszystko inne było ważniejsze? - Dokładnie. Przecież czuję się bardzo dobrze, więc po co ten pośpiech? Oczywiście, przykro mi ze względu na ciebie, bo niepotrzebnie zawracam ci głowę. - Tym się nie martw. Najważniejsze, żebyś wreszcie się pojawiła. - Czy... coś podejrzewasz? - zapytała, z trudnością ukrywając zdenerwowanie. - Skądże, chciałbym tylko cię zbadać i określić sto pień zwężenia zastawki, żeby mieć jasny obraz sytuacji. Niestety, utrudniasz mi to, jak możesz. Chyba zdajesz sobie sprawę, że mogę cię przebadać tylko w szpitalu? Słysząc zirytowany ton jego głosu, spróbowała zała godzić sytuację. - Przyjadę Rob, obiecuję. Wyznacz inny termin, za tydzień czy dwa, a ja przyjadę.
Robowi wyrwało się westchnienie ulgi.
- W porządku, Heather, wyznaczę termin. Ale radzę ci go dotrzymać. - A jeśli nie, to co? czyt
- Nie będę się z tobą widywał dopóty, dopóki się nie zdecydujesz. Zamarła. - Szantażujesz mnie! - Nie mam innego wyjścia.
sc
an
da
lo
us
Rob bał się jednak, że plan może się nie powieść. Postanowił poradzić się przyjaciela, Jasona Parrisha. - Mam pewien kłopot i potrzebuję twojej pomocy powiedział. - Z dziedziny psychiatrii? - zapytał rzeczowo Jason. - Coś w tym rodzaju. - To sprawa osobista czy zawodowa? - I tak, i nie. Jason podkręcił wąsa. - Wal, stary. Zainteresowałeś mnie. - Chodzi o kobietę, którą ostatnio poznałem. Widu jemy się regularnie i jesteśmy ze sobą blisko. Dopiero niedawno przyznała mi się, że ma zwężenie zastawki dwudzielnej na skutek powikłań po gorączce reumatycz nej, którą przeszła w dzieciństwie. Zapewnia mnie, że czuje się dobrze, co zresztą sam mogę stwierdzić na podstawie obserwacji. Powiedziano jej jednak, że jeśli będzie chciała mieć dzieci, musi poddać się operacji. Dlatego postanowiłem ją przebadać u nas na oddziale. Niestety, za każdym razem w ostatniej chwili odwoły wała wizytę pod byle pretekstem. Potem przepraszała i kajała się, ale zorientowałem się, że po prostu jest zbyt przerażona, by podjąć decyzję. - Obawia się, że może usłyszeć coś niepożądanego? - Właśnie. Poza tym panicznie boi się operacji. Z jed nej strony marzy o tym, żeby prowadzić normalne życie, z drugiej ciągnie ją, aby zostawić rzeczy po staremu. I zdaje się, że ta druga opcja zwycięża. czyt
sc
an
da
lo
us
- Ale ty nie chcesz zrezygnować? - Nie. - Dobrze, Rob. A teraz wyjaśnij mi szczerze parę spraw. Na przykład: do jakiego stopnia jesteś zaangażo wany uczuciowo? Rob, który nie zwykł zwierzać się, otworzył serce przed Jasonem. Byli prawdziwymi przyjaciółmi. Dwa lata temu Jason szukał u niego wsparcia. Był wtedy w trakcie rozwodu. Rob głęboko cenił doświadczenie zawodowe i wiedzę przyjaciela, a poza tym miał do nie go absolutne zaufanie. - Kocham ją. I chciałbym, żeby to moje dzieci uro dziła - wyznał. - Taak... Ona też tego chce? - Kocha mnie i mówiła, że chce mieć dzieci. Nie powiedziała wyraźnie, czy moje, ponieważ wtedy właś nie w rozmowie wyszła sprawa jej choroby. Naprawdę nie wiem, co robić, Jason. Przy tym nie martwi mnie jej aktualny stan zdrowia. Wyraźnie widać, że choroba się nie rozwija. A jednak chciałbym ją przebadać. - Zupełnie zrozumiałe, zważywszy na twoją specjal ność. - Próbowałem najpierw namawiać ją, a potem pona glać. Starałem się nie dopuścić, by pomyślała, że pode jrzewam jakieś komplikacje. Kiedy jednak zaczęła wy najdywać kolejne przeszkody, nie wytrzymałem i posu nąłem się do szantażu. Zagroziłem, że więcej się z nią nie zobaczę. To nie było zbyt mądre, prawda? Jason przytaknął. - I powiedz, co mam teraz robić? - Ile ona ma lat? - Dwadzieścia dziewięć. - Emocjonalnie zrównoważona? - Nadzwyczaj. czyt
sc
an
da
lo
us
- Była kiedyś mężatką? - Nie. Dopiero ze mną związała się na poważnie. Przedtem prowadziła bardzo samotnicze życie. - Inne problemy zdrowotne? - Nie wiem o żadnych. Ona umie o siebie dbać. Je tylko to, co powinna. Codziennie chodzi na spacery. Dokładnie stosuje się do zaleceń lekarskich. - Przynajmniej dotychczas się stosowała. - Racja. - Czy słuchała lekarzy w nadziei, że wyzdrowieje? - Nie sądzę. Ona nie ma złudzeń. Pogodziła się ze swoim stanem i stworzyła sobie własny styl życia. - Słowem brała pod uwagę rady lekarzy w nadziei, że jej stan się nie pogorszy. - Myślę, że mogło tak być. - Lecz wie, że wada może zostać skorygowana ope racyjnie i wie też, że bez operacji nie ma co marzyć o dzieciach? - Aha. Jason uniósł brwi, milczał przez chwilę, po czym orzekł: - Cóż, jest to klasyczny przypadek. Podobne objawy musiałeś zaobserwować u wielu pacjentów. Tym razem jednak zaangażowałeś się w sprawę osobiście, a to zmie nia postać rzeczy. Przerwał, pociągnął łyk kawy z plastikowego kubka i dodał: - Kiedy rezygnowała z wizyt, liczyła, że jej wyba czysz. W ten sposób pragnęła też sprawdzić siłę twojej miłości. - Spojrzał badawczo na Roba. - Czy ona jest spolegliwa, jeśli chodzi o inne sprawy? - Szalenie. Nigdy się nie spóźnia, zawsze się wywią zuje z obowiązków. czyt
sc
an
da
lo
us
- Rozumiem. Może byłoby lepiej, gdybyś umówił ją z innym lekarzem? Poczułaby się bardziej zobowiązana. - Prawdopodobnie tak, ale ja naprawdę sam chcę ją zbadać. Nie mam zaufania do innych. - A Howard? Chyba go cenisz? Rob nie sprawiał wrażenia przekonanego. - Trudno mi powiedzieć... - Słuchaj, jeżeli dojdzie do operacji i tak będziesz musiał ją powierzyć komuś innemu. Zresztą, nawet gdy byś był chirurgiem, radziłbym ci poszukać operatora. W sytuacji zaangażowania emocjonalnego nie należy brać skalpela do ręki. Rob wzdrygnął się mimowolnie. - Na tej samej zasadzie - ciągnął nieubłaganie Jason - może się okazać, że jesteś zbyt zaangażowany, by robić jej badania. - No nie, to już bzdura! Oczywiście, że mogę je zrobić. Zresztą mnie Heather ufa, a nie wiadomo, jak zareagowałaby na kogoś obcego. Zdaję sobie natomiast sprawę, że będzie musiał operować ją ktoś inny. W razie czego przedstawię ją wcześniej Johnowi McHale. Tak, John byłby dobry... - Powoli, nie wyprzedzaj faktów. Na razie trzeba ją doprowadzić na testy. - Jason pociągnął kolejny łyk kawy. - Słuchaj, mam pewien pomysł. Ponieważ ona boi się badań i tego, co może nastąpić później, powinna porozmawiać z kimś, kogo już wyleczyłeś, a kto miał to samo schorzenie... Musisz znaleźć taką osobę. A na ra zie, cóż... Ona jest samotna, tak? Nie ma nikogo z rodzi ny, kto mógłby ci pomóc? A jej przyjaciele? - Oboje rodzice nie żyją i nie słyszałem też o żad nych bliskich krewnych. Przyjaciół ma, ale nic nie wie dzą o chorobie. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Czy istnieje jakaś inna przyczyna jej obawy przed pobytem w szpitalu? - Ojciec Heather zmarł nagle na atak serca w pracy, nim zdążyło przyjechać pogotowie. Matka umarła na raka i, o ile wiem, długo się nie męczyła. Dlatego nie sądzę, żeby Heather miała uprzedzenia. Przeciwnie, uważa, że gdyby matka bardziej dbała o siebie, wcześ niej wykryto by symptomy i miałaby szansę na wylecze nie. Heather ma wiele szacunku dla zdobyczy współ czesnej medycyny. - A może działa tu swoiste poczucie winy? Świado mość, że matka zaniedbała własne zdrowie, poświęcając się opiece nad córką. - Możliwe, ale co to ma wspólnego z nastawieniem Heather do operacji? - Załóżmy, że uważa, iż nie zasługuje na uzdrowie nie. A może nieświadomie przejęła nastawienie matki i bagatelizuje swój stan. Robert nie ukrywał sceptycyzmu. - Nie sądzę, by o to chodziło. Po co Heather ma przywoływać przeszłość, skoro teraźniejszość niesie mnóstwo problemów. Badania kontrolne stanowią dla niej pewien próg. Uważa, że w momencie, w którym zostanie dokładnie postawiona diagnoza, już tylko krok będzie dzielił ją od sali operacyjnej. Zresztą perspektywa zabiegu na otwartym sercu nie wywołałaby niczyjego zachwytu. - Ale są też inne perspektywy, życiowe. Na przykład urodzenie dziecka. Może na tym powinieneś się skon centrować. Rozmawiać z nią o planach na przyszłość. Powiedz, jak przyjęła twoje ultimatum? - Oskarżyła mnie o szantaż. Myślę, że przeraziła się, iż nie będziemy się widywać. - Ona musi cię rzeczywiście kochać. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Nie mam żadnych wątpliwości. - W takim razie wykorzystaj to. Porozmawiaj z nią. Jeśli jest kobietą inteligentną, a wątpię, czy z inną byś się zadawał, logika twoich wywodów przekona ją. Fakt, że ją kochasz i pragniesz widzieć zdrową i szczęśliwą, sta nowi najsilniejszy argument. Jason znów pociągnął łyk kawy, po czym zdecydo wał: - Wiesz, na twoim miejscu pozwoliłbym jej samej wybrać - dodał po chwili. - Będzie dalej zwlekać! - Nie, jeżeli staniesz u jej boku i dodasz odwagi. Zrozum, ona przywkła przez lata kierować własnym życiem i nie lubi być sterowana. Kiedy poczuje, że odzy skała kontrolę nad własnymi sprawami, będzie współ pracować. Przedstaw jej wszystkie argumenty, przema wiające za badaniami, ale pozwól, że ona wyznaczy termin. - Zgoda, ale co będzie, jeśli nie zrobi tego? - Wtedy przyjdziesz do mnie i będziemy się martwić dalej. Rob nie do końca podzielał optymizm Jasona. - Mam wrażenie, że w końcu będę musiał ją po pro stu porwać i związaną, zakneblowaną odstawić na bada nia. Gęste wąsy Jasona drgnęły. Odstawił filiżankę i pod niósł się z miejsca. - Jeśli tak postąpisz, stary, to módl się, żeby jej uczu cie było na tyle silne, by mogła ci wybaczyć. Możesz zaprowadzić konia do wodopoju, ale nie zmusisz go, by się napił, jeżeli nie zechce. - Przeciwnie, kiedy wepchnę mu łeb do wody, nie będzie miał wyjścia. A kiedy przekona się, że woda gasi pragnienie, będzie mi wdzięczny. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Co za mądrala to wymyślił? - Jak to? Ja... - stwierdził Robert z ponurym gryma sem. Po wyjściu od Jasona Rob przemyślał dokładnie całą rozmowę. Najostrożniej jak potrafił wypytał Heather o chorobę matki. Starał się wysondować, czy rzeczywi ście dziewczyna ma poczucie winy. Nic znalazł jednak podstaw, by tak przypuszczać. Okazało się, że nie doce nił inteligencji Heather. - Wiem, dlaczego zadajesz mi takie pytania - stwier dziła łagodnym, lecz pełnym wyrzutu tonem. - Mogę cię zapewnić, że nie identyfikuję się z matką. Ona znalazła się w zupełnie innej sytuacji. Powinna była udać się do lekarza, gdyż przy jej chorobie było to konieczne. Przy mojej nie jest. Odbyłam już w życiu wiele wizyt i badań. Na więcej nie mam ochoty. - Co czułaś, gdy dowiedziałaś się, że masz wadę serca? - Byłam przerażona. - Leżałaś w szpitalu? - Krótko. Ale i to mi wystarczyło, bo bez przerwy męczyli mnie badaniami. Nie rób takiej zmartwionej miny, doktorze McCrae, bo od tego czasu zdążyłam dorosnąć. Nie zachwycają mnie pańskie testy, ale kiedy przyjdzie czas, zrobię je. - Nie wyznaczyłem ci następnego terminu. - Nie? - Sama go wyznaczysz. Kiedy się zdecydujesz, za dzwonisz do Helen, a ona cię zapisze. Heather spojrzała na niego z niepokojem. Czemu przestał nalegać? - Skąd ta nagła zmiana? - zapytała. - Sama podkreślałaś, że jesteś dorosłą kobietą. Móczyt
sc
an
da
lo
us
wiłaś też, że nie chcesz tracić kontroli nad swoim ży ciem. W takim razie decyduj sama. - Mam ci udowodnić, iż jestem na tyle dorosła, by wziąć byka za rogi, tak? Inaczej mówiąc, jeśli nie stawię się na badania, obleję ten życiowy egzamin. W każdym wypadku będę przegrana. - Nie będziesz przegrana, jeśli się zdecydujesz. Te badania są potrzebne, żeby w pełni odpowiedzialnie podjąć decyzję o operacji. A kiedy już będzie po wszy stkim, bez obawy będziesz mogła patrzeć w przyszłość. Tego właśnie chcę, Heather. Położył jej ręce na ramionach i zajrzał głęboko w oczy. - Chcę być z tobą szczęśliwy. Oczywiście, mogą się zdarzyć jakieś nieporozumienia czy różnice zdań. Kiedy pojawią się dzieci, nie unikniemy pewnie problemów, które są udziałem wszystkich rodziców. Natomiast stan twojego serca da się zmienić w stosunkowo prosty spo sób i należy to zrobić jak najszybciej. Nie możemy po zwolić, by ta sprawa ciążyła na naszym związku, Hea ther! - podniósł głos, z trudem panując nad zdenerwo waniem. - Kocham cię i chcę dla ciebie jak najlepiej. Musisz mi uwierzyć - zakończył błagalnie. Nie wiedział, czy mu uwierzyła, ale przez kolejne dni starał się cierpliwie wprowadzać w życie sugestie Jaso¬ na. Raz rzucił mimochodem, że zamiast niego mógłby ją zbadać Howard. Z odmownym uśmiechem pokręciła głową. Zachęcał, by porozmawiała z jego byłą pacjen tką, która całkowicie wyzdrowiała po operacji. Nawet wcisnął Heather do ręki kartkę z numerem jej telefonu. Z roztargnieniem włożyła papierek do kieszeni. Rob nie miał już nawet odwagi namawiać ją na wizytę u Jasona. Ogarniał go bezsilny gniew. Oto Heather wzięła sprawy w swoje ręce - i nie uczyniła nic! czyt
sc
an
da l
ou
s
Minął tydzień, potem następny i jeszcze jeden, a He len nadal nie otrzymała żadnej wiadomości z Chester. Rob uznał, że nie może już dłużej czekać. Sytuacja zaczynała naglić. Postanowił być bardziej stanowczy. Zdawał sobie sprawę, czym ryzykuje. Uznał jednak, że jeśli ma wybierać pomiędzy miłością a zdrowiem Heather, postawi na zdrowie. - Witaj, kochanie. Heather zacisnęła palce na słuchawce. - Rob! Czy wszystko w porządku? Jest wpół do dwunastej. Czy o tej porze nie miałeś być na zebraniu? - Już się na szczęście skończyło. Było bardzo mę czące. - Słychać to w twoim głosie. - Tak, ledwie żyję. Bardzo chciałbym się z tobą zo baczyć. - A będziesz mógł przyjechać? - zapytała z nadzieją i tęsknotą, choć wiedziała, że nie planowali spotkania. - Wątpię, czy mi się uda. Może ty byś przyjechała tutaj? Poszlibyśmy na lunch. Pewnie jeszcze nic nie jadłaś, prawda? - Rozmyślnie zadzwonił o tej porze. Znał rozkład jej posiłków. - Nie, nie jadłam. Chętnie przyjadę - zgodziła się radośnie. Kochała Roba, a on jej potrzebował. - Będę za godzinę - zapewniła. Mała, dosyć zatłoczona, ale miła grecka knajpka zna komicie odpowiadała potrzebom Roba. Czuł się jak zdrajca i nie chciał być z Heather sam na sam z obawy, by nie nabrała podejrzeń. Na szczęście zapytała o zebra nie i zgodnie z prawdą mógł opowiedzieć, jak zajadle wykłócał się z radą nadzorczą o nowy, szalenie drogi sprzęt. Heather słuchała ze zrozumieniem. Kiedy wyszli z restauracji, Rob wziął głęboki oddech. - Teraz czuję się o wiele lepiej. czyt
sc
an
da l
ou
s
- I musisz wracać do pracy. Ja też. - A nie mogłabyś zostać jeszcze trochę? Zawahała się. - Właściwie mogłabym. Moje robótki mogą zacze kać. Ale ty masz napięty plan. - Słuchaj, mam pomysł. Skoro już tu jesteś i nie mu sisz wracać do domu, mogłabyś wreszcie wpaść do mnie i poznać Helen. Ona bardzo się ucieszy; stale się o ciebie dopytuje. - Och... nie wiem, Rob. - Z niechęcią pomyślała o wejściu na teren szpitala. - Przecież masz tyle spraw po południu. Jednak Rob zdecydowanie ujął ją pod rękę. - Nie obawiaj się, mam czas - zapewnił. Heather ustąpiła i przekroczyła próg szpitala. Poznała wreszcie Helen, która bardzo przypadła jej do serca i obejrzała skromnie urządzony gabinet Roba. Wszędzie walały się stosy fachowej literatury, papierów i wykre sów. Niedługo potem Robert poprowadził ją przez labirynt szpitalnych korytarzy. Heather zaniepokoiła się w mo mencie, gdy ominęli drzwi wyjściowe i weszli na inne piętro. Robert nie wypuszczał jej ręki z uścisku. Była coraz bardziej zdenerwowana. - Rob? Nie odpowiedział nawet słowem i otworzył przed nią drzwi małego lekarskiego gabinetu. W środku zastali pielęgniarkę o miłej twarzy, nieco starszą od Heather. Szybko wstała z krzesła na widok wchodzącego ordyna tora. - Dlaczego tu przyszliśmy? - wyszeptała Heather, choć już wiedziała, o co chodzi. Szarpnęła się, pragnąc wyrwać rękę z uścisku Roba, lecz nie pozwolił na to. czyt
sc
an
da
lo
us
- Zwabiłeś mnie tu! - syknęła wściekle. - Wszystko sobie ukartowałeś! Robert zerknął na pielęgniarkę, po czym spokojnym tonem przemówił do Heather. Teraz, kiedy nie miał już odwrotu; działał z chłodną precyzją. - Zapewniam cię, że nie planowałem tęsknoty za tobą, ale musiałem jakoś cię tu ściągnąć. - Chcę iść do domu. - Heather nadąsała się jak mała dziewczynka. Robert łagodnym, lecz stanowczym ruchem podpro wadził ją do stolika z instrumentami, gdzie czekała już pielęgniarka. - Heather, to jest siostra Andrea Williams. Zostanie z tobą, a ja tymczasem pójdę coś sprawdzić. Niedługo wrócę. Już otworzyła usta, by zaprotestować, ale widok zni kającego za drzwiami Roba zbił ją z tropu. Jesteś tchórzem, mruknęła do siebie, zaciskając palce na pasku torebki. Czuła, że całe ciało zaczyna ogarniać drżenie. Kiedy spojrzała na uśmiechniętą Andreę, pojęła, że nie ma już odwrotu. Gdyby teraz wybiegła z gabinetu, naraziłaby się tylko na wstyd. Ambitnie postanowiła wziąć się w garść i wytrwać. Odstawiła torebkę i usiadła na krześle. Robert wrócił ubrany w biały kitel. Przysunął sobie krzesło, wyjął notatnik i znieruchomiał na chwilę z pió rem w ręku. Po chwili zaczął zadawać pytania, spokoj nym, bezosobowym tonem, jedno po drugim. Znał ogól nie historię jej choroby, potrzebny był mu jednak szcze gółowy wywiad. Heather siedziała z pobladłą twarzą, zapiekła w we wnętrznej furii. Pierś unosił jej płytki, nerwowy oddech. Odpowiadała na pytania drewnianym, nieswoim głoczyt
sc
an
da
lo
us
sem. Nade wszystko pragnęła udowodnić Robertowi, że nie da się upokorzyć. Wreszcie odłożył notes i poprosił, by się rozebrała. Wstał, wyjął stetoskop i przystąpił do kolejnego etapu badania. Po zmierzeniu tętna i ciśnienia skupił się na klatce piersiowej, szczególnie uważnie wysłuchując ser ca. Później kazał jej położyć się i odsłonić brzuch, ponie waż chciał zbadać żołądek i wątrobę. Sprawdził też, czy nie ma obrzmiałych kostek u nóg. Krok po kroku tłuma czył Heather, co w danym momencie robi i po co. Wie dział, że jest zła i spięta, próbował więc szeptać jej w przerwach badania słowa otuchy i pocieszenia. Na próżno. Przez cały czas jego ruchy były łagodne i spokojne. Heather czuła się jak przedmiot. Dreszcze ustały, lecz oddech miała szybszy niż zwykle. Kiedy w końcu pozwolił jej usiąść, zachwiała się lek ko, aż musiał ją podtrzymać. Jednak zapewniła go, że czuje się dobrze. - Twoje serce nie wygląda źle, Heather. Owszem, stwierdzam zwężenie zastawki, ale nie jest ono na tyle poważne, by osłabiło inne organy. Chciałbym, żebyś teraz się ubrała. Przejdziemy na rentgen, elektrokardiogram i echokardiografię. Pobiorą ci także krew. Popatrzyła na niego przeciągle, lecz nie odezwała się ani słowem. Było już późne popołudnie, kiedy, ku zadowoleniu Roba, wszystkie badania zostały zakończone. Heather była wyczerpana, lecz złość skutecznie dodawała jej energii. Z trudem hamowała się, by nie zrobić Robertowi sceny na korytarzu. Gdy wrócili do biura, Helen popa trzyła na nią uważnie znad biurka. - Czy chcesz się trochę położyć, zanim pojedziemy czyt
sc
an
da
lo
us
do domu? - zapytał Rob, zamykając za nimi drzwi gabi netu. Ze świstem wciągnęła powietrze. - Mam tu swój samochód i, jeśli pan doktor pozwoli, wrócę sama. - Pan doktor nie pozwoli. Jesteś zdenerwowana i zmęczona. A jeśli wściekłość, która cię wypełnia, nie znajdzie ujścia, może ci pęknąć jakieś naczynko. Dlate go usiądź i odpocznij. Rada nierada posłuchała i przycupnęła na krześle, nie zdejmując torby z ramienia. Rob przysiadł na blacie biurka. - Jak się czujesz? - Dobrze. - Masz jakieś pytania w związku z badaniami? - Nie. - Kochasz mnie? Odpowiedziało mu milczenie. Mogło być gorzej. Mógł usłyszeć obojętne, krótkie „nie". - Co chcesz teraz robić, Heather? - Jechać do domu. Robert poderwał się i zaczął zmieniać kitel na blezer. - Pojadę sama. - Wykluczone, zawiozę cię. - Nie mogę zostawić tu samochodu. - W takim razie pojedziemy twoim. - A jak wrócisz? - Odwieziesz mnie rano. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Heather zareago wała żywo. Wyprostowała się, a oczy zabłysły jej groźnie. - Nie spędzisz nocy w moim domu! - Spędzę w nim tyle czasu, ile trzeba. Musimy sobie wszystko wyjaśnić i obojętne mi jest, ile nam to zajmie. czyt
sc
an
da
lo
us
- Jesteś bardzo zapracowany. Naprawdę szkoda two jego czasu - stwierdziła z fałszywą troską. - Jesteś kobietą, którą kocham. Dla ciebie zawsze go znajdę. A teraz chodź. - Pociągnął ją ku drzwiom. Pozwoliła prowadzić się przez labirynt korytarzy, a potem posadzić na przednim siedzeniu samochodu. Rob wziął od niej kluczyki i ruszyli w drogę, która zda wała się nie mieć końca. Kiedy dojechali na miejsce, Heather była już u kresu wytrzymałości.
czyt
us lo da an sc
ROZDZIAŁ
7
- Weź mój wóz i jedź do domu - zażądała Heather, mocując się z zamkiem. Rob stał na ganku dwa kroki za nią. - Wejdę z tobą. Zamierzała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale odsunął ją bezceremonialnie i wszedł do środka. - Rob, mam już naprawdę dosyć na dzisiaj. - Nie, to jeszcze nie wszystko. Heather stała w holu z pochyloną głową, pocierając rękami skronie. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Jeśli nie wyjdziesz, oszaleję. - I tak szalejesz - stwierdził sucho i wielkimi kroka mi ruszył do salonu. Opadł na kanapę i założył nogę na nogę. W jego pozie nie było jednak nic z nonszalancji. Świadczyła o determinacji i ogromnym napięciu. - Proszę, idź - szepnęła błagalnym tonem. Z coraz większą trudnością panowała nad nerwami. - Nie. W tym momencie puściły wszelkie hamulce. - Nie chcę cię tutaj! - wykrzyczała wściekłym głosem. - Tak mi przykro. Heather nie wytrzymała. Wbiegła do salonu i stanęła przed Robem, wyzywająco opierając ręce na biodrach. - Przykro ci? Kłamiesz! Dopiąłeś swego, zwabiłeś mnie. Możesz sobie pogratulować. - Nie mam zamiaru. - Nie? - Spiorunowała go wzrokiem. - W każdym razie oświadczam ci, że już nigdy ci nie uwierzę. A tak ci wierzyłam, Rob! Od początku czułam się przy tobie tak bezpiecznie, tymczasem okazuje się, że wszystko było złudzeniem. Jak ty to powiedziałeś? - zaczęła parodio wać jego sposób mówienia: - „Sama wyznaczysz ter min, przecież jesteś dorosłą kobietą i nie chcesz utracić kontroli nad własnym życiem". - Oddychała ciężko. - Jasne, że ją utraciłam. Dzisiaj ty ją przejąłeś! Tak skutecznie, że nie miałam nic do powiedzenia. Kiedy do mnie zadzwoniłeś, skarżyłeś się, że jesteś wykończony i potrzebujesz mnie. A ja, naiwna, pomyślałam sobie: kocham go, potrzebuje mnie, więc muszę jechać. - Za śmiała się szyderczo. - Dałam się złapać na przynętę, bo wierzyłam ci, wtedy jeszcze ci wierzyłam! Rob nie próbował się usprawiedliwiać, a Heather na wet tego nie oczekiwała. Zbyt wiele myśli wirowało jej w głowie, zbyt wiele nie wypowiedzianych słów cisnęło czyt
sc
an
da
lo
us
się na usta. Nerwowym gestem odrzuciła pasmo włosów z twarzy i wbiła w niego oskarżyciełski wzrok. - Wszystko sobie z góry zaplanowałeś. Helen dosko nale wiedziała, o co chodzi. Pielęgniarka już na mnie czekała, tak samo jak technicy i aparatura. Nawet pa nienka, która wytoczyła mi połowę krwi z żył. Zacisnęła bezsilnie pięści i spazmatycznie wciągnęła oddech. - Nigdy w życiu nie czułam się tak upokorzona! Oszukałeś mnie, okłamałeś, manipulowałeś mną, a ja ci tak ufałam! Fala wzburzenia osiągnęła szczyt i zaczęła opadać. Heather poczuła się kompletnie wyczerpana i bezsilna. Zaczęła mówić spokojniejsza to jeszcze bardziej złoś liwie. - Zapracowany doktorek! Pełen poświęcenia dla pa cjentów, udzielający się na wszystkich zebraniach i kon ferencjach, który nagle miał czas przez całe popołudnie. Przecież nie musiałeś osobiście prowadzić mnie za rącz kę przez te wszystkie gabinety, co? Nie musiałeś chyba stać nad głową technikom? I dlaczego twoja kochana Andrea eskortowała mnie jak żandarm? Czy była po trzebna, kiedy mnie badałeś? Chyba tylko jako przy¬ zwoitka... - roześmiała się, odrzucając głowę w tył. Nagle odwróciła się, by podejść do okna, lecz poczu ła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. W porę zdołała chwycić poręcz krzesła. - Teraz widzę, że pierwszego dnia, kiedy zobaczy łam cię w szpitalu, nie bez podstaw miałam złe przeczu cie. Coś powstrzymywało mnie przed zdradzeniem ci prawdy i żałuję, że w końcu ci zawierzyłam! Rob siedział nieruchomo i w milczeniu znosił gniew Heather, w pełni świadomy swojej winy. Jedynie głębo kie bruzdy na jego twarzy zdradzały prawdziwe uczucia. czyt
sc
an
da
lo
us
Heather nagle zaczęło drażnić jego uparte milczenie. Pierwszy impet wściekłości wyczerpał się, ustępując miejsca innym doznaniom, wśród których dominowało bolesne poczucie krzywdy. - I cóż, nie masz mi nic do powiedzenia? - zapytała. Popatrzył na nią przez dłuższą chwilę, nic nie mó wiąc. Ceglaste wypieki na jej policzkach zaczęły bled nąc. Z wymęczonej twarzy patrzyły ogromne oczy, a szczupłe ramiona pochyliły się, jakby dźwigały nie znośny ciężar. Wyglądała tak żałośnie i krucho, że zaczął się zastanawiać, czy nie posunął się za daleko. Spuścił wzrok i, przygryzając dolną wargę, wbił spo jrzenie w czubki butów. Wreszcie z wolna podniósł gło wę i spojrzał jej w oczy. - Masz rację - stwierdził ponurym głosem. - Postą piłem paskudnie. Wszystkie badania zaplanowałem wcześniej, a potem zwabiłem cię podstępem. Wiem, po stąpiłem brutalnie, ale musiałem to zrobić ze względu na ciebie... -Ha! - Tak, Heather - ciągnął, nie zmieniając tonu. - Jedy nym usprawiedliwieniem jest działanie dla twojego do bra. I o tym właśnie chciałbym z tobą porozmawiać. - O czym mielibyśmy rozmawiać, skoro przejąłeś sprawy w swoje ręce, nie pytając mnie o zdanie? Mógłby przypomnieć jej kolejne terminy, które od rzucała, i swoje wysiłki, żeby ją przekonać, lecz zrezyg nował z usprawiedliwień. Ostatecznie osiągnął swój cel, a o to właśnie chodziło. Jednak daleki był od zadowole nia. - Przeprowadzenie badań stało się moją obsesją. Mo że jest to irracjonalne, ale w pewnym momencie przesło niła mi ona wszystko. Dlatego wszelkimi sposobami starałem się dopiąć swego. czyt
sc
an
da l
ou
s
Już nie potrafił dłużej nad sobą panować i zgarbił się, ciężko opierając łokcie na kolanach. - Popełniłem błąd. Masz absolutne prawo mnie znie nawidzić. Jedyne, co może mnie usprawiedliwiać, to moja miłość do ciebie. Wiedziałem, jak zareagujesz, ale czułem, że wreszcie musimy przejść przez ten etap. Jego spojrzenie stało się błagalne, niemal rozpaczliwe. - Kocham cię, Heather - wyszeptał łamiącym się głosem. - I jeśli tylko pozwolisz, by doszło do głosu twoje serce, będziesz wiedziała, że mówię prawdę. Heather zakryła twarz dłońmi. Zaczynała się wahać, choć nie chciała się do tego przyznać. Nadal zresztą tkwiła w jej duszy bolesna zadra. Nagle Rob znalazł się przy niej i chwycił ją w objęcia. Po raz pierwszy nie zareagowała na jego bliskość. Była sztywna i nieruchoma. - Kocham cię, Heather. Kocham. - Nie zważając na opór przycisnął jej głowę do piersi i czule pogładził po włosach. - Czy naprawdę to było takie straszne? Nie czujesz ulgi, że wszystko już jest za tobą? - Czyżby? Przecież teraz zaczniesz starania, aby zwabić mnie na salę operacyjną, prawda? Kto wie, może uśpisz mnie w nocy podstępem i zabierzesz do szpitala, a kiedy obudzę się rano, będzie już po wszystkim. - Nie, nie, Heather. Nie zrobię tego - zaprzeczył żarliwie. - A jaką mam gwarancję? - Taką, że nasz związek został dziś poddany najcięż szej próbie i nie chciałbym dopuścić do tego po raz drugi. Musisz uwierzyć, że tym razem decyzja będzie należeć do ciebie. Postąpiłbym nieetycznie, gdybym próbował wymusić ją na tobie. - Jakoś dotychczas nie przejmowałeś się etyką przypomniała złośliwie. czyt
sc
an
da
lo
us
- Przecież nie możesz porównywać badań, choćby nawet uciążliwych, do operacji. Nie mógłbym jej doko nać, jeśli nie wyrazisz zgody. Dlatego jeśli dzisiaj ostate cznie odmówisz, nie będę cię zmuszał. Oboje wiedzieli, że ostateczna odmowa nie wchodzi w grę, choć teraz Heather nie była nawet w stanie spo kojnie wszystkiego przemyśleć. - W każdym razie uważam - ciągnął Rob, świadomie nie oczekując od niej odpowiedzi - że moglibyśmy uczynić jeszcze jeden krok, oczywiście za twoją zgodą. Chciałbym zobaczyć twoje dawne wyniki badań i po równać je z aktualnymi. Wówczas uzyskałbym obraz przebiegu choroby w ciągu całych dwudziestu lat. Z ulgą spostrzegł, że Heather nie zaprotestowała, co uznał za dobry znak. - Dzięki temu będę w stanie dokładnie ci wyjaśnić, jaki jest stan twojego zdrowia. Później mógłbym skiero wać cię do Johna McHale, naszego najlepszego kardio chirurga. Jeśli zechcesz, wyjaśni ci dokładnie wszystkie szczegóły operacji. I wtedy, mając wszelkie dane, bę dziesz mogła podjąć decyzję. - Sądzę, że wystarczy mi już samo to, co dotychczas powiedziałeś. Rob wtulił wargi we włosy Heather i poczuł, jak dziewczyna powoli odpręża się. Zmęczonym ruchem skłoniła ku niemu głowę. - Rob, jak mam ci wierzyć po tym wszystkim? zapytała zrezygnowanym głosem. - Kochana, nigdy nie zdradziłem twojej miłości. Bła gam, zrozum, zrobiłem to dla naszego dobra. Nie miała dość siły, by unieść powieki i spojrzeć mu w oczy. Gdyby nie obejmujące ją silne ramiona, już dawno osunęłaby się bezwładnie na krzesło. - W takim razie twoja miłość mnie niepokoi. Jak czyt
sc
an
da
lo
us
głęboka może być, skoro nie szanujesz moich praw jako człowieka? - Respektuję je w każdym względzie, tak samo jak i twoje obawy, które za wszelką cenę starałem się prze zwyciężyć. - Co zrobisz, jeżeli na razie nie zdecyduję się na operację? Przecież nie ma pośpiechu. Sam powiedziałeś, że moja wada nie jest aż tak poważna. Wobec tego mogę jeszcze poczekać, zwłaszcza że na razie nie grozi mi zajście w ciążę. Po ostatnich słowach Heather zapadła cisza. Rob ujął w dłonie twarz dziewczyny i zmusił ją do popatrzenia w górę. Wydała mu się piękna, pomimo bladości i zmę czenia. Popatrzyła mu prosto w oczy. - Powiedz, czy jeśli postanowię zaczekać, znowu zrobisz coś, co sam uznasz za najlepsze? - upewniła się. - Nie. Teraz musimy być wobec siebie całkowicie szczerzy. Powiedziałem ci otwarcie, co sądzę o operacji, i w zamian chcę usłyszeć, jakie jest twoje zdanie. Tylko mów wszystko, nawet gdyby wydawało ci się to głupie. Niecierpliwość, z jaką podchodziłem do sprawy badań, była równie bezsensowna, jak twój lęk przed nimi. Może gdybyśmy przedtem porozmawiali zupełnie otwarcie, udałoby się osiągnąć kompromis. - Tu żaden kompromis nie jest możliwy. Są tylko dwa wyjścia - albo godzę się na operację, albo z niej rezygnuję. Niewiele zostawia to pola do dyskusji. - Tak jest zwykle, gdy zostaje mało czasu. Ale ja cię nie poganiam. Heather popatrzyła badawczo na Roberta, szukając w jego twarzy najmniejszych oznak fałszu. Ujrzała tylko zdecydowany zarys szczęki, stanowcze usta i szare oczy, patrzące śmiało i otwarcie. czyt
sc
an
da
lo
us
I wbrew poprzednim zapewnieniom uwierzyła mu, chociaż tkwiło w niej nadal poczucie krzywdy z powodu zdrady. Zastanawiała się, ile ryzykuje, dając wiarę jego przyrzeczeniom. Zapewne miłość do Roba pozbawiła ją resztek rozsądku. Być może jednak Rob kierował się uczuciem do niej. Jak bowiem inaczej usprawiedliwić jego dzisiejsze postępowanie? - Chyba będę musiała się położyć - wyszeptała. Po czuła się nieludzko zmęczona. Poza tym potrzebowała czasu, by przemyśleć całą tę sytuację. Odsunęła się od Roberta i powoli ruszyła w kierunku schodów. Nawet nie próbował jej zatrzymać ani odprowadzać do sypialni. Patrzył, jak powoli, kurczowo trzymając się poręczy, wchodzi na górę i znika za zakrętem korytarza. Wówczas dopiero odwrócił się i, włożywszy ręce do kie szeni, podszedł do okna w salonie i popatrzył na ogród. Było cicho i spokojnie. Ilekroć bywał u Heather, napa wał się kojącą, domową atmosferą. Tym razem było inaczej. Kiedy został sam na sam ze swoimi myślami, zaczęły dręczyć go wątpliwości. Być może zniszczył ich miłość. Zgnębiony wrócił na sofę i wyciągnął się, zakrywając twarz ramieniem. W domu panowała kompletna cisza. Nasłuchiwał niespokojnego bicia własnego serca. Minęła godzina, potem druga i trzecia, a z góry nie słychać było najmniejszego szmeru. Rob nie spał, bez końca analizował w myślach ostatnią rozmowę. Wresz cie, kiedy do okna zajrzał świt, wstał i spojrzał na zega rek, a potem zerknął z wahaniem ku schodom. Po chwili zaczął wchodzić na górę. Jeśli Heather śpi, nie będzie jej budzić. Musi jednak upewnić się, czy wszystko jest w porządku. Drzwi do sypialni były zamknięte. Powoli obrócił gałkę i zajrzał do środka. W pokoju panował półmrok, czyt
sc
an
da l
ou
s
lecz z daleka dostrzegł zarys drobnej postaci na ogro mnym łóżku. Heather, ubrana w swoją wyciągniętą, się gającą połowy ud bawełnianą koszulkę, spała zwinięta w kłębek. Wokół na podłodze walała się porozrzucana garderoba, której najwyraźniej nie miała już siły poz bierać. Rob na palcach podszedł do łóżka i, wpatrując się w kształtne kobiece ciało, poczuł przypływ namiętności. Gdy spojrzał na zbiedzoną twarz Heather, ogarnęła go czułość. Heather miała zamknięte oczy. Cienie długich rzęs drgały na policzkach, na których pozostały ślady łez. Wyglądała jak zmęczone płaczem dziecko. - Och, maleńka - wyszeptał Robert z miłością. Po chwili wiedział już, co zrobi. Tak, wreszcie naprawdę pokaże jej, jak ją kocha. Niespiesznym ruchem zdjął buty, skarpetki i ściągnął koszulę. Przez cały czas nie spuszczał wzroku z twarzy Heather, sprawdzając, czy się budzi. Spała jednak moc no. W innej sytuacji nie przyszłoby mu do głowy jej budzić. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo po trzebowała odpoczynku po ciężkich przeżyciach. Jednak doszedł do wniosku, że nadszedł czas spełnienia. Robert nigdy by nie uwierzył, że stanie się to w takich okolicz nościach. Miał pewność, że chwila jest właściwa. Podszedł do łóżka i pochylił się nad śpiącą. Delikatnie objął ją ramieniem i czule pocałował w ucho. Heather uśmiechnęła się przez sen. Przeciągnął palcami po jej włosach, odgarniając kosmyki z twarzy, by móc całować skronie, policzki i zamknięte powieki. Ciemne rzęsy drgnęły i znów znieruchomiały. Rob popatrzył na nią z uśmiechem. Tyle razy błagała go, by się z nią pokochał, a teraz miałaby oddać mu się we śnie? Jego ciało zaczynało już reagować. Uderzył go w nozczyt
sc
an
da
lo
us
drza zapach kobiecego ciała. Znów zaczął okrywać po całunkami twarz śpiącej. Na ustach Heather pojawił się uśmiech. Uniosła po wieki. Gdy spostrzegła pochyloną nad nią twarz Roba, rozwarła szeroko oczy i wciągnęła oddech. - Rob? - Tak, kochana - szepnął cicho. Ponownie zamknęła oczy i trwała tak przez dłuższą chwilę, aż zaniepokoił się, że zasnęła. Po chwili jednak otwarła je i zmieszana powędrowała spojrzeniem ku na giej piersi mężczyzny. Jeszcze raz wyszeptała jego imię, tym razem niepewnie, pytająco. W odpowiedzi porwał ją w ramiona i przygarnął do siebie. - Kocham cię, Heather i chcę pokazać ci, jak bardzo. - Ale... ja nie rozumiem... - odparła, otaczając ra mionami szyję Roberta. - Chcę się z tobą kochać, malutka. Wiem, że jesteś zmęczona i masz za sobą ciężkie przejścia, ale potrafię sprawić, że zapomnisz o nich. Jeśli tylko zechcesz... Na moment wstrzymała oddech, a Rob zawisł spo jrzeniem na jej ustach, czekając na odpowiedź. Usłyszał jedynie głębokie, pełne radosnej ulgi westchnienie. Wstrząsnął nim dreszcz radosnego oczekiwania. Z wolna, delektując się każdą chwilą, pochylił się ku jej ustom. Już nie była senna. Odwzajemniła mu pocałunek z namiętnością dorównującą jego własnej. Milczące po rozumienie ich warg o wiele skuteczniej niż słowa do prowadziło do pojednania i przebaczenia. Zaś ich nie strudzone ręce dawały świadectwo narastającej potrzebie spełnienia. Rob pieścił ją, stęskniony dotyku kształtnych piersi, płaskiego brzucha i smukłych ud. Zamierzał stopniowo doprowadzić ją do wrzenia, lecz Heather reagowała tak żywiołowo, że przestał się hamować. czyt
sc
an
da
lo
us
Przez cienką bawełnę koszulki całował najpierw jed ną, a potem drugą nabrzmiałą pierś, aż sutki uwydatniły się pod materiałem. - Pozbądźmy się tego - wymruczał namiętnym gło sem, zadzierając krótką koszulkę. Uniosła pośladki, po zwalając się rozebrać. W chwilę później małe figi po dzieliły los bawełnianej szmatki. Teraz Rob nakrył Heather swoim ciałem i znów za czął całować, jeszcze bardziej gwałtownie, robiąc użytek z ruchliwego języka. Z gardła wydarły jej się namiętne pomruki. - Chcę ciebie - wydyszała, szarpiąc się z zamkiem u jego spodni. - Proszę, Rob... proszę... teraz! Odsunął się na moment, tylko po to, by w pośpiechu ściągnąć resztę ubrania. Po chwili już znów był na niej. Dyszała, prąc ku niemu biodrami. Oparł się na łokciach, podtrzymując jej ramiona i lek ko pogładził wilgotne kosmyki włosów, opadające na czoło. - Spokojnie, kochanie. Odpręż się. Chcesz, żebym w ciebie wszedł? - Och, tak... już... - Boisz się? - Trochę... ale mam w sobie próżnię... nieznośnie ssącą... wypełnij ją... Uniósł biodra i delikatnie zaczął wpasowywać się w jej kobiecość. Odszukał jej dłonie i mocno splótł palce z jej drżącymi palcami. - Kochasz mnie, Heather? - Zawsze cię kochałam! - Ja też cię kocham. Tak bardzo... Z wolna zaczął wgłębiać się w jej ciasne, ale wilgotne i oczekujące wnętrze. czyt
sc
an
da
lo
us
- Pocałuj mnie - nakazał stłumionym głosem, prze widując chwile bólu. Pocałunek Heather wyrażał zarówno jej lęk, jak i za ufanie. Rob ostrożnie posunął się dalej i szybko wyszeptał z ustami przy jej ustach: - Jeszcze trochę bólu, kochana. Jeszcze chwila. Wreszcie wyczuł odpowiedni moment i mocnym pchnięciem zburzył ostatnią barierę jej niewinności; Zamarła, wygięta w łuk i krzyknęła, lecz uśmierzył jej ból pocałunkiem. Sam znieruchomiał, pieszczotliwie skubiąc jej wargi swoimi, czekając, aż oswoi się z jego obecnością. Po chwili wycofał się delikatnie i znów wszedł w nią, tym razem jeszcze głębiej. Ból, jaki od czuła, nie był już tak ostry i jego ostrożne ruchy nie wywoływały w niej napięcia. Teraz zaczął pieścić jej piersi, drażniąc kciukiem sutki. - Mmm...- westchnęła. - Lepiej? - Tak... cudownie... Uśmiechnął się do niej, stopniowo wchodząc w nią coraz głębiej i szybciej, choć lęk przed zadaniem bólu nie opuścił go ani na moment. - Poczekaj, teraz obejmij mnie nogami - poprosił chrapliwym szeptem. Było mu tak dobrze, że z trudem zmuszał się do napięcia uwagi. - Tak... unieś nogi... -dyszał- ...aach... taka cie pła, piękna... Po chwili poniósł go dziki, odwieczny rytm. Wznosił się na wyżyny i szeptał jej namiętne słowa, zupełnie niepotrzebne, gdyż dotrzymywała mu kroku w drodze na szczyt. Nic już nie mogło ich powstrzymać. Rob nie przypu szczał, by Heather mogła już przy pierwszym zbliżeniu czyt
sc
an
da
lo
us
doznać rozkoszy, lecz jej prężące się w łuk ciało i szybki oddech przeczyły jego wyobrażeniom. Całował ją, doty kał i wznosił się coraz wyżej na fali spełnienia, aż po czuł, że ciało pod nim wypręża się, a jej szalone usta krzyczą jego imię i wyznają miłość. Był w niebie. Kocha go! Odrzucił głowę do tyłu, za gryzł zęby w konwulsyjnym spazmie i zagłębił się w nią po raz ostatni. W chwilę potem rozkosz wstrząsała jego potężnym ciałem. Zdyszany, radosny i szczęśliwy, cieszył się spełnie niem aż do ostatniego spazmu. Gdyby mógł, zostałby na zawsze w tym cudownym cieple, lecz zdradziecka mę skość zawiodła wreszcie. Z jękiem żalu wysunął się spo między jej ud. Ułożyli się na boku, patrząc sobie z za chwytem w oczy i tak po chwili zasnęli. Kiedy następnego poranka Heather przeciągnęła się i otworzyła oczy, Rob już na nią patrzył. Dotknęła jego policzka i odgarnęła niesforny kosmyk włosów, wybu chając śmiechem, gdy jak zaczarowany opadł mu znów na czoło. - Co cię tak śmieszy? - Nic. Po prostu jestem szczęśliwa, to wszystko. - Nie jest ci słabo? Nie masz kołatania serca? - dopy tywał się przekornie. - Teraz nie... ale w nocy miałam i to bardzo przy jemne. Spoważniał nagle. - Kocham cię, Heather. Wierzysz mi teraz? - Teraz chyba muszę, prawda? - Nie myl seksu z miłością. - Masz rację - przyznała poważniejąc. - Wziąłeś mnie pomimo swoich wcześniejszych zapewnień, że zrobisz to w odpowiednim momencie. Przecież byłam kompletnie wykończona i wyczerpana nerwowo, i... czyt
sc
an
da
lo
us
- Nie, Heather, to był właśnie ten moment. Uświado miłem to sobie, kiedy po całej nocy rozmyślań wszedłem na górę i ujrzałem cię śpiącą. Pokochanie się z tobą było jedynym sposobem udowodnienia ci mojej miłości. - Czy naprawdę sprawiam wrażenie, jakbym miała żal? Przesunął palcem wzdłuż jej policzka i połaskotał pełne wargi. - Taka jesteś śliczna. I taka przebiegła. W końcu po stawiłaś na swoim, co? - Nie byłabym taka pewna - zachichotała. - Zupeł nie się na tym wszystkim nie znam. To wstyd być nowicjuszką w tym wieku. - Och, jak na nowicjuszkę jesteś całkiem zdolna pochwalił ją z żartobliwym uśmiechem. - Zresztą nie musisz się wstydzić lekarza. Niespodziewanie zapadła chwila ciszy. Ostatnia uwa ga wywołała nie zamierzony skutek, przywołując u obojga bolesne skojarzenia. Przestali się uśmiechać. - Kiedy wszedłem wtedy do sypialni, zauważyłem, że płakałaś przed zaśnięciem. Skąd te łzy? To dlatego że nadużyłem twojego zaufania? - zapytał. - Chyba nie - stwierdziła z namysłem. - Myślę, że w swoim mniemaniu postąpiłeś słusznie. To ja niepo trzebnie wpadłam w aż taką wściekłość. Badania były konieczne. I... w jakiś sposób czuję ulgę. - Więc dlaczego płakałaś? - Dlaczego? Bo ogarnął mnie wstyd. Poza tym boję się, Rob. Mówię szczerze. - Z tego, co, wiem, wyniki badań są bardzo optymi styczne. - Z punktu widzenia operacji? - Można i tak powiedzieć. Znakomicie dbałaś o swo je zdrowie przez te wszystkie lata i operację można by czyt
sc
an
da
lo
us
przeprowadzić w każdej chwili, a nie tylko pod presją specjalnych okoliczności. Wierz mi, przy twoim stanie zdrowia operacja byłaby tylko odrobinę bardziej skom plikowanym zabiegiem. - Mimo wszystko boję się, choć wiem, że nie powin nam. Opiekuńczo otoczył ją ramieniem. - To naturalny lęk, kochanie. Każda interwencja chi rurga może go wywołać. Przygryzła wargę i zamilkła na dłuższą chwilę. - Co będzie, jeśli postanowię jeszcze zaczekać? Co stanie się z nami? - Co się stało, już się nie odwróci. Nie po ostatniej nocy. - Tak, wiem. Ale skąd mam mieć pewność, czy nie będziesz sięgał po niewłaściwe argumenty lub wykorzy stywał faktu naszego zbliżenia? Rob po raz kolejny uświadomił sobie, ile ryzykował poprzedniego dnia. Niewiele brakowało, by utracił na zawsze zaufanie Heather, a i teraz zapiekły żal tkwił jeszcze w jej sercu jak cierń. - Nie, kochanie - przemówił łagodnym tonem. - Ni gdy już nie pozwolę sobie na coś podobnego. Nadal chcę, żebyś wyszła za mnie. Możemy, jeśli tylko ze chcesz, wziąć ślub już w następny weekend. - Czemu aż taki pośpiech? - Ponieważ cię kocham. Ponieważ chcę, żebyś nosiła moje nazwisko i obrączkę ode mnie. - I twoje dzieci - dopowiedziała szeptem. - Tak. To bardzo ważne- wyszeptał jeszcze ciszej. Heather w milczeniu odwróciła głowę. - Poczekaj, o co chodzi? Nie chcesz mieć ze mną dzieci? Nagle uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Och, Rob, chcę! Chcę ich bardziej niż czegokol wiek na świecie. - Jednak coś cię martwi. Zapewne operacja, tak? Widząc, że się waha, potrząsnął nią mocno za ramię. - Heather, jeśli chcemy uniknąć tego, co działo się wczo raj, musimy być ze sobą absolutnie szczerzy. Z ociąganiem kiwnęła głową, lecz odwróciła wzrok, w zakłopotaniu marszcząc brwi. - Powiedziano mi, że powinnam poddać się operacji, kiedy będę chciała urodzić dziecko. Oboje o tym wie dzieliśmy. Kiedyś rozmawialiśmy o tym i zażartowałam, że na razie mam zerowe szanse zajścia w ciążę. Teraz sytuacja się zmieniła. Cisza zapadła po ostatnich słowach. Robert próbował zebrać myśli. - I teraz będziesz się zastanawiać, czy nie kochałem się z tobą celowo, by skłonić cię do operacji, tak? zapytał bez ogródek. - Bardzo możliwe, zwłaszcza, że się nie zabezpie czyliśmy. Teoretycznie mogłam już zajść w ciążę. A jeśli tak, nie uniknę tej twojej operacji. Czy o to ci chodziło? - Nie mojej, tylko twojej, kochanie. I mówiłem ci, że sama rozstrzygniesz, czy chcesz się jej poddać i kiedy. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Nie. - Przekręcił się na plecy i wbił wzrok w sufit. - Naprawdę nie brałem pod uwagę twojego zajścia w ciążę jako argumentu. A nie wziąłem nic ze sobą, gdyż nie przypuszczałem, że będziemy się kochać. A potem... potem już nie myślałem. Kto wie, może podświadomie nie chciałem o tym myśleć? Pewnie mi nie uwierzysz, prawda? Popatrzyła mu w oczy i dojrzała w nich prawdziwą rozterkę. - Wierzę ci. Ale co teraz zrobimy? czyt
sc
an
da
lo
us
Znów odwrócił się ku niej i czule otoczył ramieniem. - Poczekamy i zobaczymy, a na wszelki wypadek zaczniemy się pilnować. Nie będę już w stanie trzymać się z daleka od ciebie, Heather. Najchętniej pokochał bym się z tobą tutaj i zaraz. Ujął jej dłoń i namiętnie przycisnął do ust, a potem przyłożył do swego ciała. - Widzisz, znów cię chcę. - Jesteś taki duży... - szepnęła. - Urosłem jeszcze większy - tam, w tobie. Ale to cię nie przeraża, prawda? - Nie. Tylko... ciągle nie mogę uwierzyć, że to się naprawdę stało. - Uwierzysz, kiedy wstaniesz. Energicznym ruchem odrzuciła okrywające ich prze ścieradło, spuściła nogi na podłogę, wstała i jęknęła bo leśnie. Rob pokiwał głową, po czym z zachwytem wpatrzył się w jej kształtną pupę. Nagle drgnął i błyskawicznym ruchem przekręcił się na drugą stronę łóżka. Kiedy Heather obejrzała się przez ramię, z niepoko jem zobaczyła, że Rob zniknął. W tej samej sekundzie usłyszała równe, wytężone posapywanie. Uklękła na łóżku i zaciekawiona zajrzała za krawędź. Doktor McCrae pracowicie trenował pompki.
czyt
s ou da l an sc
ROZDZIAŁ
8
Jason Parrish spojrzał na Roba ze zdumieniem. Właś nie jedli obiad w szpitalnej stołówce. - I mówisz, że udało ci się zwabić ją na badania? - Tak. Przyjaciele nie widzieli się od trzech tygodni. Jason wyjechał na konferencję, a potem spędzał urlop z ro dziną. - Jak zareagowała? - Wiesz, z początku było ostro. Po prostu wpadła w furię, ale później jakoś się uspokoiła. czyt
sc
an
da
lo
us
- Czyli... wszystko jest w porządku? - W jak najlepszym. Nasz związek jeszcze bardziej się umocnił. - A z medycznego punktu widzenia? Co wykazały badania? - Powinna poddać się operacji. - A zechce? - Myślę, że tak... kiedy nadejdzie czas. - Właśnie, a jak dużo go macie? - Teoretycznie Heather mogłaby obyć się bez opera cji. Ale w naszym przypadku czas nagli. Chciałbym wziąć z nią ślub jak najszybciej, ale ona nie chce słyszeć o żadnej konkretnej dacie. A skoro nie ma ślubu, trudno myśleć o dzieciach. Tymczasem ona zbliża się do trzy dziestki, ja do czterdziestki, a im później, tym może być trudniej. - Rozumiem, że używa środków antykoncepcyjnych? - Widać nie wszystko rozumiesz, stary. - Chcesz powiedzieć, że wy nie... - Ależ tak, tylko to ja uważam, nie ona. - I ona ci ufa? Przecież mógłbyś świadomie dopro wadzić do zajścia w ciążę, by zmusić ją do operacji. Rob spojrzał z oburzeniem na przyjaciela. - To się nie zdarzy. Obiecałem jej po tamtych bada niach, że poczekam, aż sama podejmie decyzję. Z ogro mnym trudem odzyskałem jej zaufanie i nie chciałbym, by cała historia się powtórzyła. Przejmując odpowie dzialność za zapobieganie ciąży, chciałem jej udowod nić, że dotrzymam słowa. Można to uznać za pewnego rodzaju test. - A jeśli zdarzy się, że jednak zajdzie w ciążę? - Bardzo uważam. Musiałoby to być szczególnie zło śliwe zrządzenie losu. Jestem pewien, że w takim przyczyt
sc
an
da
lo
us
padku Heather nie winiłaby mnie. Przecież widzi, jak za każdym razem się zabezpieczam. - Czy zgodziłaby się na operację, gdyby okazało się, że jest w ciąży? - Myślę, że tak. - A co powstrzymuje ją teraz? - Właśnie to jest najbardziej drażliwy punkt. Ona jest po prostu przerażona, obawia się całkowitego przewrotu w swoim życiu. Zauważ, że przez lata znakomicie utrzy mywała się w formie. - Co robisz, by ją przekonać? - Niewiele. Spędziliśmy razem kilka nocy i weeken dów. Próbowałem jej wówczas pokazać uroki życia we dwoje. - Jednak małżeństwo ciągle kojarzy jej się z opera cją? - Niestety. Trochę z nią o tym rozmawiałem. Przeko nywałem, że chcę się z nią ożenić bez względu na to, czy będzie miała tę operację, czy nie. Heather jednak twier dzi, że będzie mogła związać się ze mną dopiero jako zdrowa kobieta. I wiem, że próbuje się przemóc. Choć rokowania są optymistyczne, ona stale boi się najgorsze go. Pozostało mi tylko cierpliwie czekać. - Co w tym czasie masz zamiar robić? - W następnym tygodniu jadę na Bermudy na konfe rencję i zabieram Heather ze sobą. - Uśmiechnął się czule. - Uwierzysz, że ona nigdy nie latała? Heather starannie złożyła płócienne szorty i wsunęła je do walizki. Była podekscytowana i szczęśliwa. Miała lecieć z Robem na Bermudy. Wynajął pawilon obok ho telu, w którym miała odbywać się konferencja. Wszy stkie wieczory i noce mieli spędzać razem. Krytycznie przyjrzała się spakowanemu bagażowi czyt
sc
an
da l
ou
s
i oceniła, że wszystko jest gotowe. Ze spraw do zała twienia przed wyjazdem pozostała tylko jedna. Poszła do garderoby i z kieszeni wiszącej tam sukienki wyciąg nęła karteczkę, którą kiedyś dostała od Roba. Szybko nakręciła numer i nerwowo nasłuchiwała sygnału. Kiedy ktoś się zgłosił, przez moment chciała przerwać połączenie, lecz opanowała się i z determinacją zacisnęła dłoń na słuchawce. - Halo! - odezwał się zdyszany, nieco zaaferowany kobiecy głos. - Chciałabym mówić z Jennifer Gibbons. - Przy telefonie. - Jennifer, nazywam się Heather Cole i dostałam twój telefon od doktora McCrae. Doktor... - O, Heather! Doktor pytał mnie, czy może ci dać mój numer. Czekałam na twój telefon i... o rany, pocze kaj! - Głos oddalił się od słuchawki. - Nie, Adam, zo staw, to gorące! Chodź do mamusi. - Wreszcie Jennifer znów przemówiła. - Przepraszam cię, kochana, ale on czasami ma takie dni. - Ile lat ma twój synek? - Osiemnaście miesięcy. Jest strasznie żywy, a kiedy zadzwoni telefon, zaraz wykorzystuje okazję, żeby robić to, co zabronione. - Zadzwoniłam w złym momencie. Może porozma wiamy później. - Rzeczywiście, chyba tak będzie lepiej. Mój synek jest słodki, ale trudno mi przy nim nawet zebrać myśli. Wiesz, zadzwoń jutro przed południem, wtedy śpi grze cznie i będziemy mogły spokojnie porozmawiać. - Jutro wyjeżdżam. - Wobec tego... czekaj, przecież doktor McCrae mó wił, że mieszkasz w Chester. A ja w North Branford. To czyt
sc
an
da
lo
us
całkiem niedaleko. Może byś wsiadła w samochód i przyjechała do mnie teraz? - Och, nie chciałabym przeszkadzać... - Daj spokój! Bardzo lubię gości. Poza tym wolę porozmawiać z tobą - Adam, nie gryź kabla od telefonu! - osobiście. Naprawdę, przyjedź, jeśli oczywiście masz czas. Heather czuła, że musi porozmawiać z jakąś bratnią duszą. Zgodziła się szybko, uprzedzając własne tchórzo stwo i chęć wycofania się. Po godzinie była już w North Branford. Jennifer okazała się ładną blondynką o urodzie elfa. Drobna, o jasnej cerze, z burzą loków otaczających miłą buzię, w okularach w dużych oprawkach, zsuwających się na czubek nosa. Podała Heather coś do picia, po czym zaprosiła ją na taras. Tam włożyła do wiszącej kołyski swojego ciemnowłosego i ciemnookiego synka i zaczęła go bujać. - Doktor McCrae mówił mi, że masz tę samą wadę, którą ja miałam - zagaiła. - Tak. Użyłaś czasu przeszłego. Czyżby została wy leczona? - Całkowicie. Och, oczywiście, muszę się pilnować i przesadnie nie przemęczać. Ale wierz mi, że określenie „nie przemęczać się" znaczy dla mnie dziś zupełnie co innego niż kiedyś. - A jak żyłaś kiedyś? - W ciągłym lęku. I bezustannie rozczulałam się nad sobą, a moi najbliżsi drżeli o mnie. Siedziałam stale w domu, bo tam było najbezpieczniej. Potem zaczęłam pracować na pół etatu w bibliotece. I wtedy spotkałam Henry'ego. - Twojego męża? czyt
sc
an
da l
ou
s
- Tak. On sprawił, że postanowiłam zmienić moje życie. - Nie martwił się twoim stanem? - Martwił się.. I także miał do mnie żal, ponieważ zwodziłam go, usiłując uniknąć operacji. - Dlaczego? - Bałam się jej. Nienawidziłam lekarzy. Nienawidzi łam szpitali. Wmawiałam sobie, że lepiej już nic nie zmieniać w spokojnym i uregulowanym życiu, niż ryzy kować interwencję chirurga. - Jakim cudem zmieniłaś zdanie? Jennifer zmarszczyła brwi i odruchowo poprawiła zsuwające się z nosa okulary. - Było wiele powodów, ale wszystkie w jakiś sposób wiązały się z Henrym. Stale mi mówił, co moglibyśmy robić, gdybym nie musiała bez przerwy uważać na sie bie. Ciągle wspominał o przyszłości i o dzieciach. - Nie miałaś poczucia winy? - Nie, jeżeli chodzi o dzieci, nie. Od razu powiedział mi, że chce mieć dzieci, ponieważ one uczynią nas szczęśliwymi, ale zaproponował adopcję. - Adopcję? - Heather rzuciła uważne spojrzenie na małego Adama. Na twarzy Jennifer odbiła się duma. - On jest z Salwadoru - oznajmiła z uśmiechem. Wzięliśmy go jedenaście miesięcy temu i okazało się, że wybraliśmy wspaniały moment. Pochwyciła pytający wzrok Heather i ochoczo zaczę ła wyjaśniać: - Bardzo chcieliśmy mieć dzieci, ale ciągle bałam się operacji. Kiedy zaczęliśmy myśleć o adopcji, okazało się, że na dziecko w Stanach trzeba bardzo długo czekać. I wtedy pomyśleliśmy, że lepiej byłoby przygarnąć dziecko nie mające żadnych życiowych perspektyw. Wybraliśmy organizację, która wyszukuje takie dzieci czyt
sc
an
da l
ou
s
w krajach Trzeciego Świata. Musieliśmy wypełnić Bóg wie ile formularzy i przejść ogromną ilość testów. A po tem pozostało już tylko czekać. Wtedy zmienił się mój stosunek do operacji. Przestałam się bać i sama nie mo głam się nadziwić, jak głupio postępowałam zwlekając. - Uśmiechnęła się. - Adam przyjechał do nas w cztery miesiące później. Na szczęście zaczęłam już wówczas inaczej funkcjonować. Nie miałam pojęcia, że to dziecko może być tak aktywne. - Zerknęła na kołyskę. - Teraz zasnął, ale za chwilę znów pokaże, co potrafi. Pod wie czór już padam z nóg, wierz mi. Heather spojrzała na buzię śpiącego chłopca i uśmie chnęła się. - Pożera mnie zazdrość, Jennifer. Ty już masz wszy stko za sobą. - No, niezupełnie, kochana. Okazało się, że jestem w ciąży. Za siedem miesięcy będę miała w domu drugie go małego nicponia. - To cudownie! Musicie być z Henrym strasznie przejęci - stwierdziła ze śmiechem Heather. - Owszem, jesteśmy. Nawet jeśli czasem narzekam, że mam już dosyć, naprawdę kocham Adasia i nie mogę się doczekać, aż to drugie urośnie. - Z dumą poklepała się po płaskim jeszcze brzuchu. - Ale dosyć ci już naopo wiadałam. Teraz kolej na ciebie, Heather. Doktor McCrae powiedział mi, że myślisz o operacji, ale masz wiele wątpliwości. Heather pociągnęła łyk mrożonej herbaty, po czym powoli odstawiła szklankę. - Jak się domyślasz, dlatego do ciebie przyjechałam. - Jesteś mężatką? - Jeszcze nie. - Ale jest w twoim życiu ktoś ważny? - Bardzo ważny. czyt
sc
an
da
lo
us
- I powstają między wami nieporozumienia, tak jak kiedyś między mną i Henrym? - Nie. Jest naprawdę bardzo cierpliwy i wyrozumia ły. Wyznał mi szczerze, co myśli, ale ostateczną decyzję pozostawił mnie. - Chcesz mieć dzieci? - Bardzo. - Poddaj się operacji, Heather - zaczęła z naciskiem Jennifer, pochylając się ku niej. - Może nie powinnam cię namawiać, nie znając szczegółów twojego stanu zdrowia, ale mogę cię zapewnić, że w moim życiu nastą piła niewyobrażalna zmiana. Jakbym narodziła się na nowo. Czuję się zdrowa i normalna. - A operacja? - Nie taka straszna, jak sobie wyobrażałam. Spodzie wałam się najgorszego - bólu, błędów lekarzy, powi kłań. Nic takiego nie nastąpiło. Jasne, że zaraz po opera cji nie czułam się zbyt dobrze, ale wszystko świetnie się goiło, a leki przyspieszyły rekonwalescencję. - Teraz nie dziwię się, że Rob, to znaczy doktor McCrae, dał mi twój telefon. Wiedział, że twoja historia zakończyła się pomyślnie - sceptycznie zauważyła Hea ther. - Ale ja sama rozmawiałam przed operacją z kimś, czyje losy ułożyły się podobnie, a ten ktoś wcześniej rozmawiał jeszcze z kimś, i tak dalej... - Jennifer urwała i bystro spojrzała na Heather. - Znasz doktora McCrae osobiście? - zapytała z ciekawością. Rob najwyraźniej nie poinformował Jennifer, ale Heather wiedziała, że nie miał zamiaru ukrywać ich związku. Najlepszy dowód, że w czasie badań w szpitalu przedstawiał ją jako „swoją panią". - Tak, znam go osobiście - odparła z uśmiechem. czyt
sc
an
da
lo
us
- On właśnie jest tym kimś bardzo ważnym w moim życiu. Za okularami Jennifer błysnęły szeroko rozwarte oczy. - On... to znaczy doktor McCrae... ma się z tobą ożenić?... - wyjąkała. - Rozmawialiśmy o ślubie, ale najpierw muszę coś postanowić w sprawie operacji. Jennifer nawet nie zwróciła uwagi na jej słowa. - Ty i doktor McCrae! Fantastyczne! On jest cudow nym facetem! - wykrzykiwała z entuzjazmem. - Nie uwierzysz, jak pocieszał mnie i pomagał w szpitalu. To warzyszył mi w drodze na salę operacyjną, a gdy już było po wszystkim i otworzyłam oczy, stał nad moim łóżkiem. Muszę ci powiedzieć, że go uwielbiam. Henry jest zazdrosny. - Ale przecież ty kochasz Henry'ego. On na pewno nie ma powodów do obaw - roześmiała się Heather, mile połechtana szczerym podziwem Jennifer. - Oczywiście, że nie. Heather, nie masz pojęcia, jak się cieszę. - Radośnie klepnęła ją po ramieniu. - Tak. - Heather westchnęła ciężko. - Wszystko bę dzie dobrze, jeśli stanę na wysokości zadania i podejmę decyzję. - Zrobisz to! Na Boga, kobieto, gdybym miała u swego boku kogoś takiego jak doktor McCrae, nie wahałabym się ani chwili. Przegadały tak jeszcze godzinę. Adam obudził się, ale na szczęście zadowolił się butelką jabłkowego soczku, którą pilnie wyssał przez smoczek. Przez ten czas Jenni fer zwierzyła się Heather ze swoich doświadczeń, próbu jąc wszelkimi sposobami rozwiać jej wątpliwości. Ośmielona szczerym i bezpretensjonalnym sposobem bycia młodej kobiety, Heather zaczęła śmiało zadawać czyt
pytania, często bardzo osobiste. Kiedy wreszcie zdecy dowała się wracać do domu, wiedziała już nawet i to, że Jennifer zamierza zapisać się na kurs księgowości. Oczy wiście, gdy drugie dziecko będzie na tyle duże, by mogło zostać z opiekunką. Natomiast jej nowa przyjaciółka po siadła tajemnice wyrobu pięknych torebek. Heather obiecała, że następnym razem przywiezie jedną w pre zencie.
sc
an
da
lo
us
Pobyt na Bermudach był niczym miesiąc miodowy. Tak przynajmniej wydawało się Heather, choć nie po dzieliła się swoimi odczuciami z Robem. Pogoda była znakomita. Hotel miał luksusowy basen i piękną plażę dla gości. Robert wyrywał się przy każdej okazji, by poleżeć z nią na piasku. Jednak szczytem marzeń okazał się domek, który Ro bert dla nich wynajął. Zbudowany z ciosanego kamienia, z ogromnymi oknami wychodzącymi na morze. Powie wy świeżej bryzy wpadały do salonu i przestronnej ku chni. Wieczorami siadywali na tarasie, słuchając szumu fal. Luksusowa motorówka, zacumowana u nabrzeża, była wyłącznie do ich dyspozycji. Heather sama spędzała wolny czas, korzystając z licz nych atrakcji, zaś noce i wieczory oddawała Robowi. Pewnego dnia, kiedy miał niespodziewanie wolne przedpołudnie, wynajęli skuter i pojechali zwiedzić wy spę. Innym razem, podczas przerwy w wykładach, wy brali się do miasta i włóczyli po sklepach, trzymając się za ręce. Po zakończeniu konferencji zostali jeszcze na nastę pny dzień. Dla Heather ten czas był uwieńczeniem baś niowej wyprawy. Tego dnia wynajęli pełnomorski jacht z załogą i wyruszyli w rejs. Sączyli drinki, beztrosko le żąc na pokładzie, jedli znakomite posiłki w kokpicie, czyt
sc
an
da
lo
us
podziwiali malownicze wyspy i rozkoszowali się swoim towarzystwem. Heather była szczęśliwa jak nigdy dotąd. Kiedy wrócili do Connecticut, zderzenie z rzeczywistością okazało się tym bardziej bolesne. Rob ugrzązł w nawa le zajęć, a Heather z trudem wywiązywała się z zale głych zamówień. Oboje mieli w sumie bardzo mało czasu dla siebie. Minęło już dziesięć dni od powrotu i Heather zrozu miała, że musi zobaczyć Roberta. Wieczorem wsiadła w samochód i pojechała do niego. Zjedli kolację i zaczę li sprzątać. Stało się już regułą, że po kolacji Rob zasia dał nad stertą papierów, a Heather w tym czasie dzierga ła robótkę, którą przywoziła ze sobą. Tego dnia czuła się wyjątkowo odprężona, czego nie można było powie dzieć o Robie. - Rob? - zapytała niespodziewanie. - Mhm...? - mruknął, wycierając ostatnie talerzyki, podczas gdy Heather zmywała blaty. Znieruchomiała z gąbką zaciśniętą w ręce, a potem z wolna odłożyła ją na bok. - Wiesz, chciałabym, żebyś umówił mnie z Johnem McHale. Zapadła przedłużająca się cisza. Kiedy wreszcie zde cydowała się unieść wzrok, zobaczyła, że Rob tkwi nie ruchomo ze ściereczką w ręku i patrzy na nią uważnie. Ostrożnie ciągnęła dalej: - Proszę o to, ponieważ doszłam do wniosku, że wre szcie nadszedł czas. - Chciałabyś porozmawiać z nim o operacji - spre cyzował ze spokojem. - Tak. Powiedziałeś, że on jest najlepszy. - Rzeczywiście. - Czy sam mnie umówisz, czy to ja mam zadzwonić? czyt
sc
an
da
lo
us
Robert z trudem zapanował nad wybuchem radości. Nie chciał, by Heather odniosła wrażenie, iż triumfuje. - Zadzwonię do niego, wytłumaczę, o co chodzi i uprzedzę, że sama się zgłosisz. - Zrobisz to jutro? - Oczywiście, jeśli tylko ci na tym zależy. - Zależy. Zdecydowałam się. - Poddać się operacji? - zapytał, ciągle jeszcze nie mogąc uwierzyć w tę nagłą zmianę. - Tak - zapewniła go. - Stwierdziłam, że wreszcie trzeba to zrobić. - Myślę, że wiedziałaś to już od dawna. - Nie mógł się powstrzymać od dociekania. - Nie... niezupełnie - powiedziała, uciekając spo jrzeniem w bok. - Gdybym nadal żyła tak, jak żyłam przed poznaniem ciebie, nigdy by nie doszło do tej ope racji, chyba że mój stan gwałtownie by się pogorszył. Wiedziałam, że jeśli zechcę mieć dzieci, będę musiała to zrobić. A zawsze chciałam je mieć, ale nigdy nie myśla łam o tym realnie. Tak jak sam powiedziałeś - zarumie niła się - najpierw musiałam poznać właściwego męż czyznę. Głęboko spojrzała mu w oczy. - Wiesz, Rob, pewnie podświadomie pragnęłam, by pojawienie się mężczyzny, z którym zechcę mieć dzieci, wreszcie przyparło mnie do muru. Sama nie wiem. Jeśli nawet przeżywałam jakieś rozterki, dziś już są one nie istotne. Teraz wreszcie wiem, czego chcę. Urwała na moment. Nie ponaglał jej. Chciał, by po dzieliła się z nim wszystkimi przemyśleniami. - Kiedy spotkałam ciebie i wszystko się między nami zaczęło, pomyślałam, że... nie można żyć tylko chwilą. Ty nauczyłeś mnie myśleć o przyszłości. Jednocześnie czyt
sc
an
da
lo
us
nie potrafię wyobrazić sobie tej przyszłości bez ciebie. I bez naszych dzieci. Westchnęła, opanowując drżenie głosu. - A warunkiem naszej przyszłości jest operacja, pra wda? Rob odłożył wreszcie ściereczkę i otoczywszy Heather ramieniem poprowadził ją do pokoju. - Masz jeszcze dużo roboty - przypomniała mu. - Robota może poczekać. Nasze sprawy nie - orzekł, podsuwając jej krzesło i sam siadając obok. - Nadal boisz się operacji? - zapytał. - Tak, bardzo. Ale rozmawiałam z Jennifer Gibbons. - Naprawdę? Byłem przekonany, że dawno już wy rzuciłaś kartkę, którą ci dałem. - Nie, włożyłam ją do kieszeni sukienki, którą od wiesiłam do szafy tamtego dnia. Często spoglądałam na nią, wiedząc, że wreszcie będę musiała zadzwonić do Jennifer. Ciągle jednak zwlekałam. Wreszcie zebrałam się na odwagę na dzień przed naszym wyjazdem na Bermudy. I jeszcze tego samego popołudnia pojechałam do niej. - Nic mi o tym nie mówiłaś! - Nie dziw się, musiałam przemyśleć wszystko, co od niej usłyszałam. Po powrocie również rozmawiałam z nią kilka razy. Jest urocza. I uwielbia ciebie. - Och, to rzecz normalna - przyznał skromnie Rob. - Zostałyśmy prawdziwymi przyjaciółkami. - Przez duże "P"? - Jasne. Nie masz pojęcia, co to za ulga porozmawiać z kimś, kto miał te same problemy i kto cię rozumie. Była pełna optymizmu... ale przecież na to liczyłeś, prawda? czyt
sc
an
da
lo
us
- Przyznaję się bez bicia - oświadczył Rob, po czym lekko wzruszył ramionami. - Jest umówiona na wizytę w przyszłym tygodniu. Naprawdę nie wiem, po co. Rozmawiałem z jej rejono wym lekarzem. Twierdzi, że zdrowie Jennifer jest najzu pełniej w porządku. Heather z satysfakcją mogła odsłonić przed Robem tajemnicę. - Ona jest w ciąży. - Ach, to wspaniale! - wykrzyknął z autentycznym zadowoleniem. - Teraz wszystko rozumiem. Oczywi ście, nie ma żadnych powodów do niepokoju, ale wiem, że pacjenci wolą usłyszeć takie zapewnienie z moich ust. - Jennifer strasznie cieszy się, że będzie miała dziec ko, ale nie wiem, jak da sobie radę, skoro ma już tyle roboty z jednym. Słyszałeś chyba o Adamie? - spytała Heather. - Oczywiście. Była u mnie na okresowych badaniach w dwa miesiące po adopcji. Adam jest uroczym dziecia kiem. - Tak... Wiele o tym myślałam. Jest tyle par, które rozpaczliwie pragną mieć dzieci i nie mogą. Przechodzą niezliczone testy. Czasami kobiety decydują się na inter wencje chirurgiczne, które nie przynoszą rezultatów. Wreszcie decydują się na adopcję, wypełniają papiery i zaczyna się czekanie. Kiedy pomyślę sobie, jaką gehen nę muszą przejść, nim dostaną upragnione dziecko, za czynam uważać, że operacja serca jest względnie niską ceną za możliwość jego urodzenia. Pokręciła w zadumie głową. - Jennifer jest tak szczęśliwa, i ma już wszystko za sobą. Ja też chcę. Rob przysunął się bliżej. - Niedługo i ty będziesz szczęśliwa. Będziesz miała czyt
sc
an
da l
ou
s
wszystko, co zechcesz, Heather! Zresztą jest tyle rzeczy, które chciałbym robić razem z tobą, a którym wcale nie przeszkadza stan twojego serca. Myślę o wspaniałych podróżach, i to jeszcze zanim będziemy mieli dzieci. A nawet jeśli zostaniemy rodzicami, zatroszczymy się o niańkę, jeżeli będzie trzeba. Heather uśmiechnęła się radośnie. - Bermudy były cudowne. Kocham latanie samolo tem, zachwyca mnie żeglowanie. Chciałabym robić jesz cze inne podobne rzeczy. - I będziesz je robić! - A kiedy wreszcie operacja będzie już poza mną, chciałabym prowadzić normalne życie towarzyskie. Po znać twoich znajomych, nie tylko ze szpitala, ale i z innych klinik, z innych krajów nawet. Chciałabym dzie lić z tobą wszystkie sprawy tak, żebyś nie musiał się obawiać, że w pewnym momencie stchórzę. - Nie byłaś tchórzem i nie jesteś nim - zapewnił z przekonaniem. - Rob, bądź szczery i przyznaj, że specjalnie ograni czałeś moje kontakty ze szpitalnym środowiskiem, w obawie o całość mojej psychiki. - Cóż... może tak - przyznał, rezygnując z udawa nia. Mało tego, postanowił wygrać sprawę do końca i prowokacyjnie ciągnął dalej: - Heather, musisz wiedzieć, że są miejsca, do których będę cię zabierał, choćbyś nie zrobiła sobie tej nieszczęs nej operacji. Możemy też wziąć ślub i równie dobrze potem adoptować dzieci. Właściwie już teraz możesz mieć wszystko, jeśli zechcesz. Tym razem ona przysunęła się bliżej i niemal dotyka jąc twarzą jego twarzy, lekko objęła go ręką za szyję. - Kocham cię, Rob - powiedziała miękkim głosem. - Gdybym nie spotkała ciebie, moje życie trwałoby nieczyt
da
lo
us
zmienione i spokojne. Ale teraz już nie wyobrażam sobie powrotu. To, co się zdarzyło, jest piękne i jedyne. Chcę być z tobą i dla ciebie zrobię tę operację, ponieważ wiem, że chcesz mnie poślubić i mieć ze mną dzieci. Zrobię też ją ze względu na siebie samą, ponieważ sta łam się zachłanna. Chcę tego - i jeszcze więcej! Naresz cie mam marzenia o przyszłości - pięknej, twórczej, szczęśliwej, spędzonej razem. Tak bardzo tego chcę, Rob... - Głos jej się załamał i kurczowo ścisnęła go za ramię. Szybko przyciągnął ją do siebie i mocno utulił. Długo trwali w milczeniu. Wszystko już zostało wyjaśnione i powiedziane. Słowa spełniły swoją rolę i stały się nie potrzebne, ustępując miejsca porozumieniu myśli i ciał. Tego wieczoru Robert zapomniał już o papierach.
sc
an
Kolejne dni zlały się w świadomości Heather w jeden chaotyczny ciąg. Razem z Robem poszła do Johna McHale, który wyjaśnił jej zasady postępowania chirur gicznego w podobnych przypadkach. Przeszła jeszcze kilka dodatkowych badań, zaleconych przez Johna. Po równawszy je z badaniami Roberta, McHale potwierdził opinię, że rokowania są wyjątkowo dobre. Termin opera cji wyznaczony został za dwa tygodnie. Perspektywa czekania przerażała Heather, choć zdawała sobie sprawę, że gdyby nie wysiłki Roba i Johna, okres ten jeszcze by się wydłużył. W sumie zostało jej niewiele czasu na wykonanie odpowiedniego zapasu toreb. Kiedy zadzwoniła do No wego Jorku i zaczęła się tłumaczyć, Elaine Miller nie mogła jej darować, że wcześniej nie powiedziała o swo jej chorobie. - Boże, a ja wciąż zarzucałam cię zamówieniami czyt
sc
an
da
lo
us
ponad twoje siły - pomstowała Elaine, pełna wyrzutów sumienia. - Nie przejmuj się, przecież nic się nie stało. Czułam się dobrze, a operacja jest jedynie korektą chronicznego schorzenia, na którą wreszcie i tak musiałabym się zde cydować - pocieszała ją Heather. - Całe szczęście. W każdym razie nie musisz się przejmować torebkami. Zrób ostatnią porcję, a potem zapomnij o nich. A kiedy już dojdziesz do siebie, bę dziesz mogła zacząć od nowa. Porozmawiam z właści cielami sklepów, żeby zarezerwowali ci dostawy. - Naprawdę załatwisz to? - zapytała z nadzieją Heather. Dopiero słowa Elaine uświadomiły jej, że z powodu swojej nieobecności może wypaść z konku rencji. - Obiecuję. A jeśli tylko będziesz czegoś potrzebo wała, dzwoń do mnie. Koniecznie! - Zadzwonię. I dziękuję ci, Elaine. - W końcu ma się tych przyjaciół, nie? Miała przyjaciół i wszyscy pragnęli dodać jej otuchy. Beth Windsor wpadała do niej kilka razy w tygodniu. Sally Schein, sąsiadka, której syn złamał kiedyś nogę, nie tylko ofiarowała się pilnować domu w czasie jej nieobecności, lecz także wzięła się za gotowanie i za mrażanie zapasów, by Heather nie musiała po powrocie troszczyć się o obiady. Sama podobnie dbała o zdrowe żywienie, tak że nie było kłopotów z ustaleniem odpo wiedniej receptury. Jennifer okazała się także przyjaciółką, na którą moż na liczyć. W czasie tych dwóch tygodni kilka razy przy jechała do Chester i przegadała z Heather wiele godzin. Ona najlepiej wiedziała, co to znaczy oczekiwać na ope rację. Podczas gdy Heather pracowicie wyszywała to rebki, Jennifer wciąż od nowa dyskutowała z nią rozliczczyt
sc
an
da
lo
us
ne problemy, odpowiadała na pytania i rozwiewała wąt pliwości. Mały Adam raczkował po pracowni, z zachwy tem bawiąc się szmatkami, kłębkami i co większymi paciorkami, starannie wybranymi przez Heather. Jednak najwięcej pomógł jej Rob. Spędzali ze sobą każdą noc, bądź w Chester, bądź w jego domu, a poza tym dzwonił do niej kilka razy w ciągu dnia. Z łatwością rozpoznawał po jej głosie momenty zwątpienia, gdy za czynały drżeć jej ręce, a twarz ściągał grymas lęku. Po cieszał ją wówczas, przemawiając spokojnie i łagodnie, dając Heather odczuć, jak ją kocha i jaki jest z niej dum ny. Kiedy wreszcie nadszedł wyznaczony dzień i poje chała do szpitala, myśl o jego miłości towarzyszyła jej nieprzerwanie, aż do momentu, w którym zasnęła na stole operacyjnym. Zapadając się w ciemną pustkę, mia ła jeszcze pod powiekami obraz Roba, stojącego pod ścianą sali.
czyt
us lo da an sc
ROZDZIAŁ
9
Tak jak zapewniał Rob, operacja Heather przebiegła sprawnie i bez żadnych komplikacji. Jeszcze przez dwa dni po obudzeniu z narkozy przebywała na oddziale in tensywnej terapii pod opieką lekarzy i pielęgniarek. Robert wpadał do niej często w wolnych chwilach między spotkaniami, wykładami i badaniami. Był przy Heather, gdy przebudziła się z narkozy. Został przy niej, kiedy drzemała wyczerpana niedawnymi przeżyciami. Siedział wówczas cztery godziny, trzymając Heather za rękę. Później opowiadał jej najnowsze plotki, poprawiał czyt
sc
an
da
lo
us
na głowie słuchawki walkmana, zmieniał kasety, usta wiał mały telewizorek. Jego obecność była wprost nieoceniona. Pierwsze dwa dni po operacji okazały się dla Heather najtrudniej sze. Rana była świeża i nawet środki przeciwbólowe nie przynosiły ulgi. Leżała unieruchomiona, podłączona do monitorów, z kroplówką spływającą do venflonu w żyle, z rurą respiratora w tchawicy. Na szczęście tę ostatnią usunięto po pierwszym dniu. Po trzydziestu sześciu go dzinach mogła już przyjmować płyny i wkrótce przenie siono ją do separatki. Rob wraz z pielęgniarkami zaczął ją namawiać, by spróbowała siadać, a nawet zrobić kilka kroków. Heather okazała się dobrą pacjentką. Nie skarżyła się, a kiedy czasami wpadała w zły nastrój, leżała w łóżku, nie odzywając się do nikogo. Rob rozumiał to doskonale. Widział już wielu pacjentów w podobnej sytuacji. Największym problemem dla Heather stało się poko nanie lęku, który ogarniał wszystkich chorych stawiają cych pierwsze kroki po operacji serca. Poruszała się niezmiernie wolno i ostrożnie. Chociaż Jennifer uprze dziła ją, że będzie przeżywała rozmaite nastroje, to Heather nie potrafiła się przemóc. Rob, John, pielęgniarki i inni pacjenci również nie potrafili przekonać jej, że może normalnie funkcjonować. Piątego dnia po operacji, kiedy obudziła się z połu dniowej drzemki, uświadomiła sobie, że coś się zmieniło. Poleżała jeszcze chwilę, po czym rozejrzała się po poko ju. Nieśmiało spróbowała unieść nogi. Udało się bez trudu. Spojrzała na swoją owiniętą bandażami pierś, uniosła prawą rękę, potem lewą i przyjrzała im się kryty cznie. Lewa ręka wydała jej się zmieniona. Dlaczego?... W żyle nie było już igły, kroplówka została odłączona. czyt
sc
an
da
lo
us
Z wolna na jej twarz wypłynął radosny uśmiech. Za dzwoniła po pielęgniarkę. Siostra zjawiła się błyskawicznie. - Czy coś się stało? Potrzebuje pani środka znieczu lającego? Heather delikatnie objęła swoją lewą rękę prawą. - Nie, nie chodzi o lekarstwo, tylko o Roba. Proszę go szybko sprowadzić. - Może jednak mogłabym w czymś pani pomóc? zapytała pielęgniarka, bojąc się, że Heather może po skarżyć się ordynatorowi na mało troskliwą opiekę. - Nie, proszę szybko wezwać Roba. W pięć minut później wpadł do pokoju z przerażo nym wyrazem twarzy. - Kochanie, co się stało?-zawołał już od progu. W odpowiedzi wyciągnęła ku niemu ramiona, nie mogąc wydobyć głosu ze ściśniętego gardła. Podbiegł i objął ją czule. - Jak mogłeś tak po prostu włożyć mi go na palec i wyjść, nie dając mi szansy na powiedzenie ci, jaki jest piękny, jaka jestem szczęśliwa i jak bardzo cię kocham? - wyszeptała wzruszonym głosem. Rob odetchnął z ulgą. - O Boże, już myślałem, że coś się stało! Bez słowa wyjaśnienia kazali mi jak najszybciej iść do ciebie. Zo stawiłem pacjenta w trakcie badania. - Przepraszam, ale musiałam cię zobaczyć... Pocałował ją lekko. Napięcie rysujące się na jego twarzy zniknęło i po raz pierwszy od momentu wejścia do pokoju uśmiechnął się. - Nic nie szkodzi, kochana. Obym zawsze miał tylko takie problemy. Heather uniosła lewą dłoń, pozwalając, by światło wydobyło skrzący blask z brylantu. czyt
sc
an
da
lo
us
- Jest wspaniały, Rob. Dziękuję ci. - Chciałem po prostu, abyś wiedziała, że się pobie rzemy. Teraz już nie znajdziesz wymówki, by mnie zwo dzić. - Będziesz musiał trochę poczekać, aż dojdę do sie bie. Chcę być silna, chcę mieć piękny ślub. - Bardzo szybko zdrowiejesz. - Tak... ale jeszcze wiele mnie czeka. Robert pogładził ją po głowie. Doskonale rozumiał jej obawy, choć z medycznego punktu widzenia wszystko było w jak najlepszym porządku. Pierścionek z brylan tem kupił już miesiąc temu, lecz uznał, że dopiero teraz nadszedł stosowny moment, by ofiarować go Heather. Gdy zobaczył jej uśmiech, przestał żałować, iż nie po czekał na formalne zaręczyny. - Teraz odpocznij, najdroższa. Muszę wracać do pa cjenta. Wpadnę do ciebie później. Heather zrobiło się przykro, że Rob nie może zostać. Przy nim czuła się o wiele pewniej i bezpieczniej. Zmu siła się jednak do uśmiechu. Chociaż ogromnie ucieszyła się z zaręczynowego pierścionka, to nie potrafiła zmusić się do myślenia o wspólnej przyszłości, jej i Roba. Nadal przede wszy stkim absorbowały ją okoliczności powrotu do zdro wia. Z przerażeniem zastanawiała się, czy serce wy trzyma codzienny przymusowy spacer wzdłuż szpital nego korytarza. Uparcie nie chciała uwierzyć, że nowa zastawka funkcjonuje idealnie. Nie przyjmowała da wiadomości, że z dnia na dzień jest w coraz lepszej formie. Przyjaciele Roba robili, co mogli. Howard Cerillo wpadał do niej codziennie, żartobliwie oferując pomoc na wypadek, gdyby Rob sprawiał jej kłopoty. Jason Parrish odwiedził ją kilka razy i za każdym razem prosił, by czyt
sc
an
da
lo
us
zadzwoniła, kiedy tylko odczuje potrzebę przedyskuto wania jakiegoś problemu. Pojawiła się też Elaine, przynosząc śliczną batystową koszulę nocną i stos kosmetyków. Beth Windsor zaopa trzyła ją w cały zestaw najnowszych bestsellerów ze swojej księgarni. Nieoceniona Sally Schein przemyciła kurczaka i sałatkę z orzechami, a do tego dzbanek jabłe cznika, przygotowany przez Ruth Babcock. Przyszła też Jennifer Gibbons z Henrym. Ta wizyta była dla Heather najprzyjemniejsza. W dziesięć dni po operacji Heather została wypisana ze szpitala. Początkowo chciała wrócić do Chester, lecz Robertowi udało się przekonać ją, by spędziła okres rekonwalescencji u niego, w Woodbridge. Wynajął pie lęgniarkę, aby czuwała nad nią w czasie jego nieobe cności. Każdego dnia jednak przyjeżdżał do domu na obiad. Przez pierwsze dwa tygodnie Heather odpoczywała, słuchała muzyki, czytała prasę, a nawet sięgała po książ ki. Często rozmawiała przez telefon z Jennifer. Dzwonili też inni przyjaciele, ale przeważnie szybko kończyła rozmowy, nie chcąc blokować linii, gdyż Rob mógł ode zwać się w każdej chwili. Choć pielęgniarka była bardzo troskliwa, co dzień liczyła godziny i minuty do jego przyjazdu. Gdy zaczęła narzekać na samotność, Rob przedłużył umowę z pielęgniarką na następny tydzień. Kiedy i ten minął, dalsza opieka zaczęła tracić sens. Zarówno John, jak i on sam po przebadaniu. Heather w szpitalu stwier dzili, że rekonwalescencja przebiega pomyślnie, a serce dzięki nowej zastawce funkcjonuje normalnie. Z rado ścią oznajmili Heather, że wreszcie może rozpocząć nor malne życie. Tymczasem właśnie czwarty tydzień po operacji okaczyt
sc
an
da
lo
us
zał się dla niej najtrudniejszy. Heather coraz bardziej dokuczała samotność. Zaczęła gotować, by zabić czas, choć zamrażalnik był pełen przysmaków przyrządzo nych przez Sally. Posłuszna nakazom Roba ubierała się ciepło i, pomimo listopadowych chłodów, spacerowała w ogrodzie. Kiedy jednak Robert zaproponował, że przywiezie z Chester maszynę do szycia i materiały po trzebne do wyrobu toreb, odmownie pokręciła głową. Mijał dzień za dniem, jeden podobny do drugiego. Każdego ranka całowała Roba na pożegnanie, a potem tęsknie spoglądała na znikający za rogiem samochód. Ranek mijał jej na drobnych robotach w domu. Przez cały czas nadstawiała ucha i spoglądała na telefon w nadziei, że Rob zadzwoni. Kiedy przyjeżdżał na obiad, jak dziecko łapała go za rękę przy każdej okazji, przerażona zbliżającym się nieuchronnie momentem po nownego rozstania. Najszczęśliwsze były wieczory i no ce, kiedy wreszcie miała go przy sobie i mogła poczuć się bezpiecznie. Nie przeszkadzało jej, że po kolacji siada za biurkiem, by nadrabiać zaległości, jakie pojawi ły się w związku z nowym trybem życia, dostosowanym do potrzeb Heather. Zwijała się wówczas w kłębek na kanapie i co jakiś czas zerkała na niego, upewniając się, czy wszystko jest w porządku. Wszystko było w porządku. Jej samej, z medycznego punktu widzenia, nic już nie dolegało. Dlatego Rob za czął coraz bardziej niecierpliwie oczekiwać od niej ja kichkolwiek oznak aktywności. Jednak kiedy zapropo nował spędzenie weekendu na Cape Cod, orzekła, że nie wytrzyma czterogodzinnej jazdy samochodem. Wobec tego zaczął namawiać ją na wypad do Nowego Jorku. Odpowiedziała, że nie lubi tłumów i hałasu. Nie zgodzi ła się na pójście do kina, twierdząc, że woli obejrzeć film w telewizji. Wkrótce zaczęli się kłócić. czyt
sc
an
da
lo
us
- Heather, nie możesz na zawsze zamknąć się w do mu - stwierdził Rob z ciężkim westchnieniem. - Oczywiście, że nie, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu. - Kto ci to powiedział? Chyba nie John? Ani ja. A my przecież wiemy najlepiej, że od dawna możesz już za cząć normalne życie. - Ja sama wiem najlepiej. W końcu chodzi tu o moje ciało. A dziś nie wyjdę, bo jest za zimno. - Masz ciepłą kurtkę. Poza tym świeże, chłodne po wietrze wręcz dobrze ci zrobi. - Gdzieś czytałam, że szok termiczny może w takim przypadku wpłynąć na pogorszenie się stanu serca. - Zgoda, ale tylko u osiemdziesięcioletniej babci po dwóch zawałach, która wyszła nagle na arktyczny mróz, a nie u ciebie. Heather, proszę, nie wymyślaj pretekstów. - Próbuję zachowywać się rozsądnie. Czy to aż taka zbrodnia? Rob wiedział jedno - postępowaniu Heather daleko było do zdrowego rozsądku. W miarę jak mijały dni, zniechęcał się coraz bardziej. Stopniowo zaczął nawet opuszczać obiady w domu, wymawiając się brakiem czasu. Widok jej nieszczęśliwej miny sprawiał, że czuł się winny. Nadal jednak dzwonił po kilka razy dziennie. Podnosiła słuchawkę już po pierwszym sygnale. Miał wrażenie, że cały czas czuwa przy telefonie. W odczuciu Roberta Heather bardzo się zmieniła. Z uroczej młodej kobiety, w której się zakochał, prawie nic nie zostało. Stała się niemal obcą kobietą, histeryczką lękającą się bez mała własnego cienia. Nawet w łóżku wszystko się zmieniło. Po operacji znów zaczęli się ze sobą kochać, lecz Heather była niesłychanie spięta i skrępowana - jakby lękała się, że miłosne uniesienia mogą zaszkodzić jej sercu. czyt
sc
an
da
lo
us
W tej sytuacji Robert postanowił poprosić o pomoc Jennifer, która już na drugi dzień zjawiła się u Heather. - Musisz zacząć pracować - oznajmiła Jennifer sta nowczo licząc, że Heather nie urazi jej bezceremonialny ton. Od czasu pierwszej rozmowy stały się już bliskimi przyjaciółkami. - Dlaczego mam wrócić do pracy? - skrzywiła się niechętnie Heather. - Ponieważ tracisz kontakt z rzeczywistością. - Skąd! Przecież gotuję, czytam, odpoczywam. - To nic nie znaczy. Ty trwasz w kompletnym bezru chu. Musisz wziąć się w garść i zacząć normalnie fun kcjonować. - Tak, tak, zrobię to. - Kiedy? - Niedługo. - Dziewczyno, przecież minęło już siedem tygodni od operacji! Na co ty czekasz? - Jeszcze nie odzyskałam sił. Akurat ty powinnaś mnie rozumieć lepiej niż inni. - Właśnie dlatego, że mam za sobą takie samo do świadczenie, usiłuję ci dać dobrą radę. Jeszcze nie zapo mniałam, co działo się ze mną, zanim nie pojawił się Adam. Tak jak ty snułam się z kąta w kąt, aż naraz w ciągu jednego dnia poczułam się zupełnie zdrowa i na brałam ochoty do życia. Oczywiście, nie masz dziecka, którym musiałabyś się zająć. Za to masz swoją ukochaną pracę. Przecież sklepy czekają na twoje torebki. - Dostarczyłam im zapas. Powinien wystarczyć aż do jesiennej kolekcji. - Ale od lipca nie przygotowałaś niczego. Zapewne już dawno wszystko sprzedali i czekają na nowe wyroby. Co mówiła Elaine? - Owszem, czeka, lecz nie będzie mnie popędzać. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Szkoda, powinna. Może zadzwonię do niej. - No wiesz, jak możesz! Jennifer przysunęła się bliżej i popatrzyła przyjaciół ce prosto w oczy. - Heather, posłuchaj, jesteś w świetnym stanie fizy cznym, ale ciągle nie możesz dojść do ładu z własną psychiką. Coś w rodzaju emocjonalnego zwężenia zasta wki, które się pogarsza. Bardzo się o ciebie martwię, kochana. A wyobraź sobie, co musi czuć Rob? - Z Robem wszystko układa się dobrze. - Na pewno? Pomyśl, poznał cię jako kobietę samo dzielną, która, wbrew przeciwnościom, potrafiła osiąg nąć coś w życiu - a teraz jedzie do pracy i wie, że przez cały dzień będziesz się gapić w telefon. Musi mieć ogromne poczucie winy. Heather spuściła wzrok. - Nie czuje się winny. - Jesteś zła na niego, prawda? - Nie... - Jesteś. Masz pretensję, że nie siedzi z tobą w domu. Ja też byłam niezadowolona, kiedy Henry wychodził do pracy. Tylko pomyśl, Heather, czy to nie jest egoistycz ne? Poświęcał ci czas, zaniedbując obowiązki, dopóki byłaś słaba. Ale teraz nie jest już to konieczne. Nie przyszło ci do głowy, że on ma pod opieką innych cho rych? - Potrzebuję go - szepnęła Heather płaczliwie. - Źle się czuję, kiedy go przy mnie nie ma. - Przeszłam przez to - stwierdziła ze współczuciem Jennifer. - W szpitalu mnóstwo ludzi, lekarze, pielęg niarki i przyjaciele - troszczy się o nas. Po przyjściu do domu czujemy się nagle opuszczeni i pozostawieni sa mym sobie. Większość pacjentów szybko otrząsa się z tego nastroju, bo zmusza ich do tego konieczność. czyt
sc
an
da
lo
us
Rzecz w tym, że ciebie nic nie zmusza. Masz obok siebie Roba, który jest lekarzem - lekarzem do twojej wyłącz nej dyspozycji. To jest klasyczny syndrom zależności pacjenta od lekarza. O ile przed operacją byłaś samo dzielna, teraz kompletnie uzależniłaś się od Roba. Jennifer wyprostowała się i poprawiła szkła na nosie. - Posłuchaj, Heather, powinnaś wreszcie przestać być pacjentką i zacząć być sobą. Doskonale wiesz, że jesteś zdolna do normalnego życia i pracy. A jeśli jeszcze tego nie wiesz, przekonaj się o tym. Musisz odzyskać zaufanie do samej siebie. Każdego dnia wyznaczaj sobie jakieś zadanie, coraz trudniejsze, i wywiązuj się z niego. Zobaczysz, to pomoże. Heather, weź się w garść! Następnego dnia Heather, idąc za radą przyjaciółki, poprosiła Roba, by przywiózł jej z Chester maszynę do szycia i materiały. Niestety, nie mogła zmoblilizować się do pracy. Za każdym razem, kiedy Robert wracał do domu i pytał, co nowego przygotowała, zbywała go, tłumacząc, że nie miała inwencji lub zmęczyła się i mu siała odpocząć. Nadal rano nie mogła rozstać się z Robertem, a przez cały dzień nasłuchiwała telefonu. Kiedy dzwonił, prze dłużała rozmowę, jakby po odłożeniu słuchawki miała nastąpić katastrofa. Z ogromną niechęcią zwolniła go z obowiązku przyjeżdżania do domu na obiad. Pewnego dnia Robert niespodziewanie oznajmił przy śniadaniu, że musi wyjechać na dwa dni do Minneapolis, na seminarium. - Minneapolis? Ależ... to jest tak daleko! - wykrzyk nęła Heather z przerażonym wyrazem twarzy. - Byle wrona, nie mówiąc już o samolocie, jest w stanie szybko uporać się z tym dystansem - zażarto wał, pragnąc rozładować atmosferę. - Musisz tam lecieć? czyt
sc
an
da l
ou
s
- Tak. Chodzi przecież o szkolenie w dziedzinie no wych metod diagnostycznych. Będę jedynym delegatem z New Haven. - A nie mógłby zastąpić cię Howard albo ktoś inny? - Heather, to ja jestem szefem kardiologii! Muszę jechać i zresztą chcę tego. Zastanawiałem się przez mo ment, czy nie zabrać cię ze sobą, tak jak na Bermudy, ale w Minneapolis jest o tej porze roku zimno i niesympaty cznie. Wynudziłabyś się tylko w hotelu. W rzeczywistości, choć sam się do tego z niechęcią przyznawał, potrzebował oddechu. Miał dosyć nieustan nego poczucia winy. Nie wyobrażał sobie też, że miałby gnać do hotelu, by pocieszać rozżaloną Heather. - Rob, co ja będę robić, kiedy cię nie będzie? - To samo co zwykle. - Ale zostanę sama! - I cóż w tym strasznego? - zapytał z hamowanym zniecierpliwieniem. - Chodzi o jedną noc, Heather. - Jedna noc jest jak wieczność. Nie jedź, błagam! rozpaczała. - Muszę. Porwała się na nogi. Wargi jej drżały. - Wcale nie! Dobrze wiem, że mógłbyś wysłać kogoś na swoje miejsce - rzuciła wściekle. - Już ci mówiłem, że nie mogę - syknął przez zaciś nięte zęby. - Ty po prostu nie chcesz... - Na miłość boską, Heather! - wybuchnął. - Odkąd wyszłaś ze szpitala, zmieniłem rozkład zajęć, by móc zająć się tobą. Odbębniam dyżury i obchody, zaniedbu jąc pacjentów, byle szybciej wsiąść w samochód i gnać do domu jak wariat. Jestem wykończony, a jeszcze nad rabiam w domu zaległości. A kiedy wreszcie następuje czyt
sc
an
da
lo
us
jedyna chwila odpoczynku i idziemy do łóżka, jesteś sztywna jak deska! Ostatnie słowa wymknęły mu się w gniewie, ale nie żałował ich. Wreszcie nadszedł czas powiedzenia Heather prawdy. Heather czuła się tak, jakby dostała obuchem w gło wę. Bez przekonania próbowała się bronić. - Szwy na piersi jeszcze mnie bolą... - Czyżby? - Spojrzał na nią cynicznie. - Nie wtedy, kiedy leżysz na plecach. - Jesteś okrutny. - Taka jest prawda, moja droga. Przemyśl to. Wmó wiłaś sobie, że jeśli zaczniesz cokolwiek robić, rozsy piesz się na kawałki. Nic bardziej błędnego! Rzecz w twojej psychice, a nie w ciele. Kiedy wreszcie nabie rzesz wiary w siebie? - Byłoby mi łatwiej, gdybyś został ze mną i przeko nał mnie... Rob uniósł ręce w górę w geście rozpaczy. - Kobieto, czy ty chcesz, żebym w ogóle zrezygno wał z pracy? I tkwił tutaj bezczynnie z tobą, dzień po dniu? Mam już tego kompletnie dosyć! - Odsunął się gwałtownie z krzesłem, aż zazgrzytało po podłodze. - I tylko nie miej pretensji, że nie chciałem z tobą nigdzie wyjechać. Proponowałem ci, ale ty nie raczysz ruszyć się z domu! - Tu lepiej się czuję. Poza tym myślałam, że lubisz moje towarzystwo. Nie miałam pojęcia, że tak cię draż nię. Robert zmitygował się. - Wszystko by się zmieniło, gdybyś postarała się wyjść z tego psychicznego dołka - powiedział łagodnie, wyciągając rękę, by pogładzić jej wilgotne, świeżo umy te włosy. - Robię wszystko, żeby ci pomóc, ale już czyt
sc
an
da
lo
us
naprawdę nie wiem, co dalej. Czego ode mnie oczeku jesz? - Chcę, żebyś był ze mną - szepnęła. Usta jej drżały jak skrzywdzonemu dziecku. - Przecież jestem, kiedy tylko mogę. - Ale ja chcę więcej. Wrócili do punktu wyjścia. - Cóż, może ja też chciałbym więcej - stwierdził sztywnym tonem. - Może powinnaś trochę ułatwić mi życie. Zrozum, chodzę po tym domu jak po polu mino wym, bo wiem, że kiedy tylko będę musiał wyjść, nastą pi kolejne spięcie. Nawet nie ośmielałem się wspominać o małżeństwie, bo z góry można przewidzieć, że wymi gasz się od odpowiedzi. Ale może, skoro już rozmawia my, usłyszę wreszcie, kiedy chcesz za mnie wyjść. Chy ba że mnie zwodziłaś, co? - Pochylił się do przodu, w napięciu czekając na odpowiedź. - Rob, nie mów takich rzeczy! - zawołała lękliwie. Westchnął z rozpaczą. - Heather, na litość boską, przestań się bać i spróbuj trzeźwo spojrzeć na siebie. Sprawiasz wrażenie całkowi cie zagubionej, a jednocześnie w stosunku do mnie je steś zaborcza. Praktycznie całkowicie się ode mnie uza leżniłaś! - Myślałam, że ci to odpowiada. - Jak może mi odpowiadać, skoro zupełnie przestałaś być sobą? - Nie rozumiesz moich potrzeb. - Próbowałem je zrozumieć i usprawiedliwiałem cię, ale na dalszą metę to nie ma sensu. Ten stan trwa już zbyt długo. Twoje postępowanie szkodzi naszemu związko wi, a przede wszystkim tobie. - Rob, już mnie nie kochasz?! - Kocham kobietę, którą byłaś kiedyś, i kobietę, któczyt
rą mogłabyś być. Natomiast masz rację, nie kocham kobiety, która bez powodu robi z siebie kalekę. Heather, zastanów się, co robisz... Ach, do licha, mam już tego wszystkiego dosyć! Zerwał się z krzesła, chwytając po drodze płaszcz i teczkę. Po chwili zawarczał silnik i samochód z pi skiem opon ruszył z podjazdu. Heather stała przy oknie, drżąc na całym ciele. Gdy zapadła cisza, rozszlochała się rozpaczliwie.
sc
an
da
lo
us
- Jason? Tu Heather Cole. - Heather! Jak się masz? - Och, niezbyt dobrze. Zastanawiam się, czy... Po prostu chciałabym z tobą porozmawiać. - Czy dobrze się czujesz? - Fizycznie tak. - Słyszę w twoim głosie zdenerwowanie. - Wspomniałeś kiedyś, że mogę zadzwonić, kiedy... będę miała jakiś problem. - Tak, rozumiem. Słuchaj, będę wolny za godzinę. Jeśli zaprosisz mnie na kawę, będziemy mogli chwilę porozmawiać. W porządku? - W porządku, Jason. Czekam. Jason postarał się zjawić jak najszybciej. Wiedział, jak bardzo Robert dręczył się stanem Heather. Domyślił się, że znalazła się w sytuacji podbramkowej, skoro zdecy dowała się zadzwonić do niego. Nie oczekiwał jednak, że jego rada znajdzie od razu uznanie w jej oczach. Wyglądała ładnie, gdy otworzyła mu drzwi, lecz do strzegł ślady łez na bladej twarzy. - Dziękuję, że przyjechałeś - powitała go ze smut nym, przepraszającym uśmiechem. Uścisnął ją serdecznie i ucałował po przyjacielsku. Na moment przytuliła się do niego, jakby szukała oparczyt
sc
an
da
lo
us
cia, lecz za chwilę przypomniała sobie o obowiązkach pani domu. - Zrobiłam ci kanapki z kurczakiem i awokado. Lu bisz? - Brzmi nader interesująco - uśmiechnął się. Usiedli w kuchni. Odczekał, aż poda jedzenie i naleje herbaty, po czym poprosił łagodnie: - Powiedz mi, co cię dręczy, Heather. Długo zbierała się na odwagę. Wreszcie objęła dłońmi parującą filiżankę, jakby szukała w niej oparcia i zaczęła cichym głosem: - Dziś rano pokłóciliśmy się z Robem. Już wcześniej zdarzały się między nami nieporozumienia, ale nigdy nie padło z jego strony tyle ostrych słów. To, co mówił, zabolało mnie do żywego i przestraszyło nie na żarty. Kiedy próbowałam wszystko sobie przemyśleć od nowa i spojrzeć na siebie z boku, popadłam w rozpacz. Podniosła udręczony wzrok na Jasona i odnalazła w jego oczach zrozumienie, którego tak potrzebowała. - Po operacji stałam się zupełnie inną osobą - ciągnę ła spokojniejszym głosem. - Miałam nadzieję, że poczu ję się odrodzona, szczęśliwa i pełna nadziei, a tymcza sem jest gorzej, niż było. Wszystko mnie przeraża i nie jestem w stanie do niczego się zmobilizować. Nie rozu miem tego, Jason, i ogarnia mnie lęk. Powiedz, co się ze mną dzieje? - szepnęła ze ściśniętym gardłem. - Przechodzisz normalną fazę przystosowania się wyjaśnił spokojnym, łagodnym głosem. - Tak, ale to już trwa zbyt długo. Przynajmniej tak wszyscy mówią. Powinnam wrócić do pracy, którą daw niej lubiłam, myśleć o przyszłości, a ja czuję się jak spa raliżowana. Do dzisiejszego ranka nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo drażni to Roba. Był wściekły czyt
sc
an
da
lo
us
i zniechęcony. Na pewno zawiódł się na mnie. Już nawet nie wiem, czy mnie kocha. - Kocha cię, i to bardziej niż kiedykolwiek. Dlatego właśnie tak wszystko przeżywa. A jeśli się zawiódł, to raczej na sobie samym. - Niemożliwe, przecież nie jest niczemu winien. To ja dostarczam mu powodów do rozczarowań. - Rob uważa, że jest sprawcą twoich problemów i te raz próbuje naprawić zło. Nie udaje mu się, i to go dręczy. - Nie rozumiem. - Po tak poważnej operacji potrzebowałaś czasu, by stanąć na nogi. Rob zajmował się tobą ofiarnie, zbytnio cię rozpieszczając, gdyż bardzo cię kocha. Stał się twoją podpórką i nie dostrzegł nawet, że możesz już chodzić o własnych siłach. W ten sposób uczynił z ciebie kalekę. Kiedy uświadomił sobie, jaki popełnił błąd, nabrał do siebie wstrętu. Możliwe, że ma również żal do ciebie za to, że pozwalałaś tak się traktować. Nie znaczy to jednak, że przestał cię kochać. - Ale ja sama na siebie nie mogę patrzeć! - wykrzyk nęła zdesperowana. - Miał rację, kiedy kazał mi spojrzeć w lustro. Nie podoba mi się to, co zobaczyłam, więc jakim cudem jemu może się podobać? - Pamięta cię taką, jaką byłaś kiedyś. Wie, że możesz się zmienić. Dzisiaj przemawiała przez niego desperacja. Po prostu nie wiedział już, jak ci pomóc. Prawdopodob nie próbował potrząsnąć tobą, zmusić do działania. Cza sami to przynosi efekty. Heather przypomniała sobie Jennifer. Powiedziała, że w jej przypadku wstrząsem, który wyrwał ją z apatii, było pojawienie się Adasia. Tak, Jason ma zapewne ra cję. W końcu jest specjalistą. - Rozumiem - westchnęła - ale nie mogę pozbyć się czyt
sc
an
da
lo
us
lęku. Kiedy ktoś jest ze mną, tak jak ty teraz, czy Rob, czuję się o wiele lepiej. Jednak w momencie, gdy pomy ślę, ż miałabym zostać sama z... z tą rzeczą... - Ze sztuczną zastawką? - Tak. Nie mam do niej zaufania. - Nawet po siedmiu tygodniach idealnego funkcjo nowania? Przecież wiesz, że tysiące ludzi przeszło podo bne operacje, nie mówiąc już o przeszczepianiu całych narządów? Jason pochylił się ku Heather i przykrył ręką jej dłoń. - Musisz przestać słuchać tego histerycznego, we wnętrznego głosu, Heather, a skupić się na radosnych sygnałach, które wysyła ci twoje ciało. Porzuć zbędne emocje, gdyż nie pozwalają ci one dostrzegać faktów. Siedziała nieruchomo, wpatrzona w niego, słuchając z napiętą uwagą. - Rob i John przedstawili ci dowody, z których wyni ka, że twoje serce pracuje bez zarzutu. Jesteś zdrowa. Powiedz mi szczerze, czy teraz coś ci dolega? - Czasami mam bóle w piersi. - Bóle to chyba za dużo powiedziane. Zapewne od czasu do czasu coś cię tam rwie albo kłuje, ale potem mija, prawda? -Tak. - Dobrze. Spróbuj się teraz skoncentrować na swoim ciele i powiedz, czy funkcjonuje prawidłowo? - Niezupełnie... - stwierdziła po chwili wahania. - Jeszcze raz, tylko odpowiadaj bez zastanowienia. Czy fizycznie czujesz się źle? -Nie. Jason z satysfakcją wyprostował się na krześle. - Świetnie, zrobiłaś pierwszy krok na drodze do nor malności. Pamiętaj o tym, kiedy znów ogarnie cię zwąt pienie. czyt
sc
an
da
lo
us
- Ono mnie nie opuszcza przez cały czas. Nie mogę sobie z tym poradzić! - Możesz, jeśli tylko zechcesz. Spróbujesz? - Chcę jedynie, by Rob znów mnie kochał. - On cię kocha. - Chcę odzyskać szacunek w jego oczach. - Pomyśl o sobie. - Tak, chcę odzyskać szacunek w swoich oczach. - Właśnie. Oto drugi krok na drodze do normalności. Musisz nad tym popracować. - Ale... co dalej? Jaki jest trzeci krok? Jason popatrzył na nią uważnie. - Mógłbym ci coś doradzić, ale nie wiem, czy ci się spodoba... - Jason, błagam, pomóż mi! - Teraz już wiesz. Trzecim krokiem jest uświadomie nie sobie, że potrzebujesz pomocy. A moja obecność tutaj oznacza, że już go dokonałaś. - A twoja rada? - Uważam, że powinnaś wrócić do Chester. Sama. - Sama! Ależ ja... - Nie możesz być sama? Niemożliwe! Przez ile lat tak żyłaś? I to z chorym sercem. Teraz twoje serce fun kcjonuje normalnie, jesteś w świetnej formie i jeszcze obawiasz się, czy będziesz w stanie prowadzić samo dzielne życie? Zastanów się, Heather. - Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób - przyz nała. - To pomyśl. Teraz będziesz czuła się w Chester bez pieczniej niż kiedykolwiek. - Masz rację, ale decyzja nie jest łatwa. - Nie będziesz wiedziała, czy ciastko jest dobre, do póki go nie spróbujesz. czyt
sc
an
da
lo
us
Rozważała przez moment jego słowa. Czy Jennifer nie mówiła o czymś podobnym? - Może spróbowałabym więcej robić tutaj? - zapyta ła niepewnie. - Mogłabyś, ale to nie to samo. Musisz udowodnić sobie i Robowi, że potrafisz być równie niezależna jak dawniej, a może nawet jeszcze bardziej. Ta perspektywa zaczęła ją kusić. - A... co z Robem? - zawahała się. - Da sobie radę, przecież przez całe lata żył samot nie. Jestem pewien, że zrozumie twoją decyzję i pokocha cię za nią jeszcze bardziej. - Mieliśmy wziąć ślub... - Kiedy? - Sama miałam o tym zdecydować, gdy poczuję się lepiej. - Ze wstydem pochyliła głowę. - Tym bardziej musisz wracać do domu. A kiedy już staniesz na własnych nogach, zaplanuj wspaniałą cere monię, z druhnami, orszakiem i ucztą weselną. Zarę czam ci, że Rob zgodzi się na wszystko bez mrugnięcia okiem. Kiedy przyjdziesz do niego pełna wiary w siebie, przekonana o słuszności tego, co robisz, będzie wiedział, że naprawdę chcesz z nim być. - Och, Jason, jaka byłam głupia... Z przejęciem ścisnął jej dłonie. - Posłuchaj, Heather, nie jesteś moją pacjentką i dla tego mogę powiedzieć ci wszystko. Ty nie potrzebujesz psychiatry, dziewczyno, tylko porządnego klapsa! Oboje uśmiechnęli się. - Jesteś inteligentną, normalną kobietą, która przeży wa chwilowe załamanie po trudnych przeżyciach. Naj wyższa pora, by o nich zapomnieć. Teraz czeka cię no we, wspaniałe życie. Zerknął na nią łobuzersko. czyt
sc
an
da l
ou
s
- Wiesz co? Cholernie zazdroszczę temu staremu cwaniakowi. Gdybyś była wolna, natychmiast bym się koło ciebie zakręcił. Ale dość żartów. W drogę, Hea ther! Po wyjściu Jasona Heather długo siedziała w kuchni zatopiona w rozmyślaniach. Nagle drgnęła, słysząc dzwonek telefonu. Kiedy zadzwonił po raz drugi, zaczę ła się zastanawiać, kto to może być. Ktoś z przyjaciół? Rob...? Zagryzła wargę. Przy trzecim sygnale powoli podniosła słuchawkę. - Halo? - Heather! - Usłyszała wyraźne westchnienie ulgi. - Już myślałem, że nie chcesz ze mną rozmawiać. - Nie, po prostu siedziałam i rozmyślałam. - Jak się czujesz? - Dobrze. - Wiesz, spróbuję wrócić trochę wcześniej. Musimy porozmawiać. Cały dzień za tobą tęskniłem. - Rob! - wzięła głęboki oddech. - Czy możesz mnie zawieźć do Chester? - Potrzebujesz czegoś stamtąd, tak? Może sam to załatwię? - Nie, dosyć już cię wykorzystywałam. Pora zająć się swoimi sprawami. Ja po prostu chcę... muszę wrócić tam i pomieszkać sama. Zapadła cisza. - Rob, muszę zostać sama, by wszystko przemyśleć i zacząć od nowa. - Najdroższa, nie miałem na myśli nawet połowy tego, co powiedziałem ci wczoraj rano. Heather, przecież cię kocham i... - Wiem. Nie chodzi o nas, tylko o mnie samą. Odpowiedziała jej kolejna, znacząca chwila ciszy. - Od dawna nie mieszkałaś samotnie. czyt
sc
an
da
lo
us
- Ty też. Odwieziesz mnie? - Jeśli tego chcesz... - Chcę. Idę się teraz pakować. Kiedy przyjdziesz, będę gotowa.
czyt
s ou da l an sc
ROZDZIAŁ
10
Pierwsze dni w Chester okazały się koszmarem. Heather niemal bała się ruszyć. Tęskniła za Robem. Próbo wała układać plany na przyszłość, lecz ich realizacja wydawała się zadaniem ponad jej siły. Czuła się samot na, opuszczona i bezradna. Pierwszej nocy zasnęła do piero nad ranem, wyczerpana dręczącymi rozmyślania mi. Gdy obudziła się, z niejakim zdumieniem stwierdzi ła, że jeszcze żyje. Niezliczoną ilość razy sięgała po słuchawkę telefoniczyt
sc
an
da
lo
us
czną, by zadzwonić do Roba, ale w ostatniej chwili cofa ła rękę. Robert spędził kilka dni w udręce, aż wreszcie wie czorem piątego dnia odezwał się telefon. Z bijącym ser cem wyciągnął rękę po słuchawkę, lecz w ostatniej chwili zawahał się. Może to tylko szpital? Albo agent ubezpieczeniowy? Nie, za późno. Była już dziesiąta. Heather? Nieprawdopodobne, zwykle kładła się już o dziewiątej. Wreszcie po trzecim dzwonku zdecydował się odebrać. - Hej, Rob. Przymknął oczy z uczuciem ulgi. Jej głos brzmiał rześko i radośnie. - Heather - szepnął. - Jak się cieszę. - Nie przeszkadzam? - Skąd, pracuję. Trudno zrezygnować ze starych przyzwyczajeń. - Jak ci się wiodło? W pierwszym odruchu miał zamiar skłamać, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. - Źle. Martwiłem się o ciebie. - Przecież byłeś zajęty, jak zwykle zresztą. - Pomimo to myśl o tobie nie dawała mi spokoju. Powiedz, jak się czujesz? - Dobrze, a może nawet lepiej niż przedtem. - Co porabiałaś od czasu, gdy odwiozłem cię do do mu? Przez moment miała ochotę skłamać, ale postanowiła być szczera. - Pierwszy dzień przesiedziałam na fotelu gapiąc się w ścianę. Drugiego dnia obeszłam dom, gapiąc się po kolei na wszystkie ściany. Trzeciego zmobilizowałam się na tyle, by trochę poczytać. Mówiła żartobliwym tonem i już wiedział, że sytuacja czyt
f
sc
an
da l
ou
s
wraca do normy. Po operacji zupełnie straciła poczucie humoru. - A co teraz robisz? - Przez cały dzień odrabiałam zaległości w szyciu torebek. Rozmawiałam z Elaine i okazało się, że mam nowe zamówienia. W przyszłym tygodniu skontaktuję się z innymi odbiorcami. - Tak się cieszę, że odzyskałaś zapał do pracy. Bar dzo za tobą tęsknię, ukochana. Bez ciebie ten dom jest pusty. - Ja też tęsknię, Rob. - Czy możemy się spotkać? - Och, nie... jeszcze nie teraz. Daj mi jeszcze trochę czasu, aż całkiem stanę na nogi. Nie wspomniała nawet, że kilka razy dzwonił Jason, by podtrzymać ją na duchu. Miała poczucie, iż postępuje słusznie. - Jak długo będę musiał cierpieć? - dopytywał się Rob. - Nie wiem. Musisz wytrzymać. Chcę rozkręcić ro botę, a poza tym mam w planie jeszcze kilka innych pomysłów. Trudno mi wyznaczyć konkretny termin, po nieważ znalazłam się w nowej dla siebie sytuacji stwierdziła z przekonaniem. W tym momencie przypomniała sobie słowa Jennifer. - Wiesz, codziennie zaczynam coś nowego, ale do niczego się nie zmuszam. - Robisz postępy? - Tak. Z wolna, ale robię. - Nie masz pojęcia, jak się cieszę. Czy jednak... Czy mogłabyś od czasu do czasu do mnie zadzwonić? - Oczywiście. Za kilka dni się odezwę. - Wspaniale. Kocham cię, Heather. - Ja też cię kocham. czyt
sc
an
da
lo
us
Heather zatelefonowała do Roberta po trzech dniach, gdyż koniecznie chciała się pochwalić. - Pojechałam dzisiaj samochodem do supermarketu - oznajmiła z dumą. - Wspaniale! I nie denerwowałaś się? - Trochę, z początku, ale później zaczęło mi się to bardzo podobać. Wyobraź sobie, że w sklepie niechcący najechałam na wózek jakiejś starszej pani i zwróciła mi uwagę, że powinnam zwolnić. Rob, ja nie zdawałam sobie nawet sprawy, jak szybko się teraz poruszam! - Robisz się niebezpieczna - zażartował, ale w jego głosie brzmiało szczere zadowolenie. - Może i tak. Stale mam jakieś nowe doświadczenia. Sama nie wiem, co jeszcze wymyślę. I wymyśliła - zadzwoniła do Jennifer Gibbons i wy brała się z nią na łyżwy. - My chyba zwariowałyśmy - stwierdziła Jennifer, kiedy nakładały buty z łyżwami. - Co, ty też nigdy nie jeździłaś? - zdumiała się Hea ther. - Wydawało mi się, że jesteś mistrzynią. Przyjaciółka wzruszyła ramionami. - Skąd. Zresztą, nie mamy się czym przejmować. Lodowisko jest kryte, nie zmarzniemy, a wokół jest mnóstwo pięknych chłopców, którzy, jak sądzę, chętnie pomogą nam w razie upadku. - Dobrze ci się śmiać, ale jak mam ruszyć do przodu? - Och, co za problem?-Jennifer wzięła Heather pod ramię i energicznie odepchnęła się od bandy. - Ja nic nie umiem, ty nic nie umiesz, a we dwie zawsze... raaaźniej... ooch! Po dwóch tygodniach Heather zdecydowała się zapro sić Roba na niedzielny obiad. Przytulili się do siebie mocno na przywitanie, jakby już nie mieli się więcej zobaczyć. czyt
sc
an
da
lo
us
Później rozmawiali, obejmowali się, jedli i znów się pieścili. Heather pokazała Robertowi nowe wzory tore bek i opowiedziała o filmie, który obejrzała z Beth, on zrewanżował się opowieścią o najnowszych projektach badawczych i kolejnym wnuczku Helen. Robert zaprosił Heather na święta Bożego Narodzenia do swoich rodziców na Long Island. Zgodziła się z rado ścią. Heather spędzała czas bardzo pracowicie. Przygoto wała nowe projekty, odwiedziła Jennifer w North Branford, a nawet wstąpiła któregoś dnia do szpitala i zapro siła Roba na obiad do tej samej greckiej knajpki, w któ rej byli przed pamiętnymi badaniami. Kiedy nadeszły święta, Heather poznała nie tylko ro dziców Roberta, ale siostrę i brata z rodzinami, którzy zjechali na ferie. W bożonarodzeniowy poranek Rob sprawił jej niespodziankę pięknym złotym wisiorkiem z wygrawerowanym na odwrocie napisem: „Zawsze z miłością - Rob". Heather podarowała mu złotą spinkę do krawata z tajemniczymi cyframi. Na widok zdumie nia Roba uśmiechnęła się promiennie. - To data naszego ślubu. Mam nadzieję, że zna jdziesz chwilę czasu. Daję ci dwa miesiące. Robert stał przed nią, nie mogąc wykrztusić ani sło wa. - Tylko wiesz - ciągnęła - pomyślałam sobie, że tu jest trochę za zimno. Może poszukamy sobie cieplej szych okolic na spędzenie miodowego miesiąca? Co myślisz o Meksyku? Podobno są tam fantastyczne za bytki do zwiedzania. - Data naszego ślubu -zdołał wreszcie wyjąkać oszołomiony Rob. - Nie mogę uwierzyć. Nareszcie! wykrzyknął triumfalnie i wyciągnął ramiona ku Heather, przyciągając ją mocno do siebie. czyt
da
lo
us
- Chodź ze mną, ukochana. Marzę o nocy z tobą wyszeptał namiętnie. Heather trwała przytulona do Roba, obejmując go za szyję. Mężczyzna, którego uwielbiała, należał do niej, już na zawsze. Myśl o tym napełniała ją szczęściem. Czuła dotyk jego silnego ciała i przyjemny, męski za pach. Przenikał ją tak dobrze znany dreszcz. Ale wie działa, że nie nadszedł jeszcze odpowiedni moment. Je szcze nie była w pełni sobą; jeszcze nie mogła się po chwalić całkowitą niezależnością. Dała sobie na to dwa miesiące. - Ja... chciałabym jeszcze poczekać, Rob. Jeszcze trochę. Miał ochotę gorąco zaprotestować, ale zmienił za miar. Heather pragnęła wiele osiągnąć. I za to ją kochał.
sc
an
W końcu stycznia Heather zrobiła coś, na co nigdy by się przedtem nie odważyła - poleciała sama do Wa szyngtonu, na pokaz swoich wyrobów u Neimana-Mar¬ cusa. W tydzień później zrobiła kolejny wyłom w swo ich zasadach - zatrudniła młodą, zdolną dziewczynę z Hartford do pomocy przy szyciu torebek. - Dzielna dziewczyna! - wykrzyknął Rob, kiedy mu o tym opowiedziała. - Teraz możesz zwiększyć ofertę i zająć się zamówieniami. W ten sposób będziesz miała więcej czasu dla mnie. O to właśnie chodziło. Dałaby sobie radę i bez pomo cy, lecz chciała mieć więcej wolnego czasu. Zbliżała się przecież data ślubu... - Julia jest niezwykle zdolna. Przedtem pracowała w firmie krawieckiej, gdzie kroiła, a nawet projektowała ubrania. Widziałam, co potrafi, i miałam nadzieję, że jej torebki będą równie udane. I nie zawiodłam się. czyt
sc
an
da
lo
us
- Nadal planujesz wyjazd do Bostonu w przyszłym tygodniu? - Aha. W Waszyngtonie poszło tak dobrze, że ci od Neimana chcą urządzić podobny pokaz w sklepie bostońskim. - Jak długo cię nie będzie? - Dwa dni. Chciałam przy okazji poznać miasto. - Uważaj, żeby śnieg cię nie zasypał. - Dobrze, wezmę ciepłe rzeczy. - Lepiej módl się o śnieg... - Co takiego? - zdziwiła się. Odchrząknął z zakłopotaniem. - Powiedziałem, że masz modlić się o śnieg. Kiedy ty będziesz w Bostonie, ja pojadę do Vermont, na narty. - Na narty? Rob, nie wiedziałam, że uprawiasz na rciarstwo! - Wcale nie. Rzecz w tym, że Gail i Charles pojecha li na Karaiby, zostawiając dzieci moim rodzicom. Posta nowiłem odciążyć trochę dziadków oraz zabrać Michae la i Dawn na kilka dni na narty. - A dzieci potrafią jeździć? - Też nie. Wszyscy zaczniemy od oślej łączki. - Jesteś nadzwyczaj dzielnym i... kochanym tatu¬ siem - uśmiechnęła się Heather. - Staram się. Gail i Charles zaplanowali swój wypad na długo przed naszą ceremonią i nic już nie można było zmienić. Zresztą nawet nie chciałbym. Dzieci mają teraz ferie i pomyślałem, że powinienem z nimi pobyć. Zwła szcza że zbliża się data naszego ślubu. Nie chcę, aby czuły się odrzucone. Nie masz do mnie żalu? - Nie, ale następnym razem macie mnie zabrać ze sobą. - Naprawdę? czyt
sc
an
da
lo
us
- Jasne. Oczywiście, do tego czasu będziesz już mi strzem na stoku... Przewidywania Heather nie sprawdziły się. Wróciła już z Bostonu i właśnie zabierała się za plecenie pasków do torebek, kiedy zadzwonił telefon. -Halo? - Heather? - To ty, Dawn? - spytała zaskoczona, rozpoznając cienki dziecięcy głosik. - Nie jesteś na nartach? Coś się stało? - Tata nie kazał do ciebie dzwonić, żeby ci nie prze szkadzać, ale powiedziałam mu, że głupio robi. - Gdzie teraz jesteś? - W Woodbridge, u tatusia. Niedawno przyjechali śmy. - Przecież mieliście być jeszcze trzy dni na nartach! - Tata złamał nogę. Heather gwałtownie wciągnęła powietrze. - O Boże! - No i teraz siedzi w szpitalu. Strasznie się złości, że nie będzie mógł normalnie pracować. I ciągle mówi, że pewnie zepsuje ci miodowy miesiąc. Tym akurat Heather najmniej się zmartwiła. - Dlaczego on jest w szpitalu? Nie mogli założyć mu gipsu w Vermont? - To było paskudne złamanie i tata koniecznie chciał, żeby zajął się tym ktoś z jego szpitala. Przyjechaliśmy ambulansem. - A kto zajmuje się wami? - Opiekunka. Na noc przychodzi Helen, a jutro tata przyjedzie do domu. - Posłuchaj, Dawn, zaraz się u was zjawię. A jak przyjadę, zjemy obiad i wybierzemy się w odwiedziny do tatusia. Okay? czyt
Dziewczynka odetchnęła z wyraźną ulgą. Heather mogła sobie niemal wyobrazić jej uśmiech. - Dobrze, że przyjedziesz, bo Michael doprowadza tę opiekunkę do szału. Helen też nie da sobie z nim rady. - Czekaj na mnie.
sc
an
da l
ou
s
Robert leżał z nogą na wyciągu i znudzonym wzro kiem zerkał od czasu do czasu w zawieszony pod sufi tem telewizor. Dzieci dopadły jego łóżka, zostawiając Heather z tyłu i na wyścigi zaczęły opowiadać mu o ostatnich wydarzeniach. Wreszcie odsunęła je i, stojąc przed nim z rękami opartymi na biodrach, rozpoczęła przemowę. - Jak to się stało, że do mnie nie zadzwoniłeś, dokto rze McCrae?! Dzięki Bogu, że Dawn wykazała więcej rozsądku! Gdyby nie ona, do dzisiaj siedziałabym w Chester, wyobrażając sobie, jak szalejecie na nartach w Vermont. Tymczasem ty leżysz tutaj sam, z nogą zła maną w trzech miejscach, i cierpisz. Kiedy miałeś za miar się odezwać? Na dzień przed ślubem? A co zamie rzasz robić do tego czasu? To jest prawa noga. Heather była coraz bardziej zła. - Co ty sobie właściwie myślisz?! Przecież jestem twoją narzeczoną, prawie żoną. Nie jestem już słaba i bezradna. Mogę ci pomóc. Chcę ci pomóc! Wyobrażasz sobie, jak bardzo czuję się winna? - Nie chciałem cię zmartwić - mruknął Rob, nie patrząc jej w oczy. - On mnie nie chciał martwić! Na litość boską, Rob, przecież wiesz, jak cię kocham! - Dołóż mu, Heather! - zawołał Michael, bojowo młócąc powietrze pięściami. Dawn odwróciła się do brata z wściekłą miną. - Zamknij się! To są sprawy dorosłych. czyt
sc
an
da
lo
us
- Tak? A przecież to my byliśmy z tatusiem, kiedy złamał nogę. - I szkoda, bo gdybyś nie wrzeszczał na niego, żeby zwolnił, nie odwróciłby się i nie wpadł na to drzewo. Heather musiała trzy razy wysłuchać całej historii, nim wreszcie udało jej się, za pomocą pięciodolarówki, skłonić dzieci, by zostawiły ich samych na kilkanaście minut. Przez chwilę jeszcze nasłuchiwała, lecz odgłosy na korytarzu zamilkły. Michael i Dawn pognali do bar ku. - Heather? - Rob delikatnie ujął jej rękę. Odwróciła się i ze wzruszeniem dostrzegła, że patrzy na nią tęsk nym wzrokiem. Twarz miał bladą, cienie pod oczami i włosy w nieładzie. - Nie chciałem ci zrobić przykrości, najdroższa, nie odzywałem się, bo czułem się podle i było mi po prostu głupio. Tak bardzo chciałem zrobić coś dla swoich dzieci i pierwszego dnia szło nam cudownie - a ja wszystko popsułem! - Niczego nie popsułeś — pocieszała go łagodnie. Cały gniew już z niej wyparował. Ostrożnie siadła na krawędzi łóżka i ujęła jego dłonie w swoje. - Czy nie rozumiesz, Rob, że najważniejsze, iż w ogóle z nimi jesteś? Nie mogą przecież mieć do ciebie żalu z powodu wypadku. I myślę, że opiekowanie się tatusiem może okazać się pouczającą zabawą. - A ty? Nie chcę być dla ciebie ciężarem. - Ciężarem? Ty? - Heather roześmiała się, zerkając na zagipsowaną nogę. - Nareszcie role się odwróciły. Jak pan się czuje jako pacjent, doktorze? - A niech to diabli! - zaklął. - Nie dość, że mnie swędzi, to jeszcze muszę leżeć bezczynnie. I co będzie dalej z naszym miesiącem poślubnym na przykład? Wyczyt
sc
an
da l
ou
s
obrażasz sobie mnie gramolącego się wśród meksykań skich ruin? - Nie martw się, zadzwonię do agencji podróży i zmienię rezerwację. Słyszałam, że na wyspie Antigua jest przepięknie. Będziemy mogli wylegiwać się na pla ży. - Zanudzisz się. - Skąd, chętnie odpocznę. Weź pod uwagę, że będę musiała cię wozić. - Przecież nie musisz... - Ja chcę, Rob. - Ujęła jego twarz w dłonie i pochy liła się nad nim. - Kocham cię, Rob, i nieważne jest, dokąd pojedzie my ani co będziemy robić. Zabytki mogą poczekać do następnego wyjazdu. Ważne, najważniejsze, a właściwie jedyne, co się liczy, to fakt, że jesteśmy razem. Prawda? Oczy Roba zrobiły się podejrzanie wilgotne. Objął Heather mocno i przyciągnął do piersi. - O, tak, ukochana... - szepnął. Robert leżał na plecach z przymkniętymi oczami. Wczepił się palcami we włosy Heather, cały sprężony w oczekiwaniu na rozkosz. - Kochana... O Boże... Och... Kiedy Heather pojęła, że Rob zbliża się do szczytu, zaprzestała pieszczoty i zmieniła pozycję. Zadrżała z rozkoszy, kiedy poczuła go w sobie. W chwilę później zacisnęła kurczowo palce na jego ramionach, czując przenikające ją cudowne spełnienie. - Kocham cię -wyszeptała. Rob uniósł głowę i wziął w usta jedną pierś, a potem drugą, ssąc je, aż krzyknęła z rozkoszy. A wreszcie prze biegł delikatnie językiem wzdłuż różowawej blizny, czyt
sc
an
da
lo
us
przecinającej jej klatkę piersiową, chłonąc słonawy smak gładkiej skóry. Heather, szczęśliwa i zaspokojona, przytuliła się do jego boku, z nogą przerzuconą przez jego udo. Kiedy wziął jej rękę i położył sobie na piersi, złote obrączki stały się bardziej widoczne. Leżeli tak, milcząc i napa wając się swoim szczęściem, wśród gorącej tropikalnej nocy.
czyt