Część pierwsza: Fort Black Rozdział 1 Tęskniłam za komfortem, jaki daje noc. Poczułam ciepło promieni na mojej twarzy. Wcześniej słońce było czymś dob...
12 downloads
16 Views
2MB Size
Część pierwsza: Fort Black
Rozdział 1
Tęskniłam za komfortem, jaki daje noc. Poczułam ciepło promieni na mojej twarzy. Wcześniej słońce było czymś dobrym. Ale to jest Później i poza New Hope światło oznacza tylko to, że nie jest się chronionym. Oznacza śmierć. Jest wczesna wiosna, ale w miejscu, które kiedyś było Texasem właśnie robi się nieznośnie gorąco. Zatrzymuję się i otwieram manierkę. Woda kapie z niej i skwierczy na asfalcie, kiedy zaczynam pić. Syntetyczny kombinezon chroni moje bose stopy przed gorącem bijącym od ziemi, choć moje odciski też nieźle sprawują tę funkcję. Noszę go dzień i noc w razie spotkania kogoś nastawionego mniej przyjaźnie niż ja - a tutaj raczej nie szuka się przyjaciół. W Później nauczyłam się żyć bez głośnych butów, a podczas mojego pobytu w New Hope nauczyłam się również bez nich biegać. Dziękowałam Bogu za to, że ćwiczyłam bieganie, bo gdyby nie to, to nie przetrwałabym ostatnich trzech miesięcy. Nawet prosta misja polegająca na poszukiwaniu zapasów może okazać się śmiertelna. Zakręcam manierkę i przeszukuję teren. Na horyzoncie widzę rząd domów wybudowanych w miejscu po wyschniętym jeziorze. Nie sprawdziłam jeszcze, czy są tam jakieś zapasy, a że leżą dość daleko od głównej drogi, to mam nadzieję, że nikt tego przede mną nie zrobił. Kiedy podchodzę bliżej, widzę, że musi tam być całkiem przytulnie. Ściany są pokryte gipsem, a dachy obłożone czerwonymi płytkami i zaprojektowane tak, by przypominały hiszpańską wioskę. Na zarośniętym podwórku kołysze się stara huśtawka, metalowe linki skrzypią na wietrze. Domy te jednak są zbyt tanio wykonane, by nadawały się na schronienie. Minęły tylko trochę ponad trzy lata, a wiele z nich nie ma już okien i drzwi. Domy takie jak te nie mają szans przeciwko Nim. Około stu stóp dalej puszczam się biegiem. Wygląda na to, że na tym terenie jest więcej ocalałych, więcej niż kiedykolwiek widziałam w Chicago. Oni nie będą aktywni w ciągu dnia, ale jeśli ktoś odnalazł to miejsce, nie chcę mu dać czasu na to, żeby mnie złapał. Jak na razie nie widzę żadnego dowodu obecności innego człowieka, więc przyklejam się do ściany pierwszego domu i zaglądam do środka. Nie ma w nim śladu życia, nawet wietrzyku. Kiedy wchodzę do środka, pozwalam sobie na westchnięcie. To miejsce jest zrujnowane. Ale to nie stare, poplamione krwią mury zasmucają mnie najbardziej. Ostatnie ataki Florae stały się tak powszechne, że ledwo rejestruję dowody zbrodni. Szafki są otwarte na oścież i puste, a kanapy przewrócone. Nawet pierze leży porozrzucane na podłodze. Niektórzy ludzie są gorsi niż Oni, westchnęłam, a następnie przegryzłam wargę by powstrzymać łzy. Rozmawiam z Baby w naszym sekretnym języku, a jej przy mnie nie ma. Po przeszukaniu reszty domu nie znajduję nic oprócz pół butelki wódki. Wkładam ją do plecaka. Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz musiał coś zdezynfekować albo zrobić koktajl Mołotowa. Nauka ze Strażnikami nie poszła w las. W ostatnim domu nieruchomieję, kiedy widzę je w ogrodzie: drzewko pomarańczowe pełne owoców. Od dawna nie widziałam świeżych owoców, nawet od czasów New Hope. Kiedy nie mogę już zmieścić ani jednego owocu do mojego plecaka obieram pomarańczę za
pomarańczą i wkładam jej cząstki do ust. Słodki smak przez jakiś czas pomaga mi radzić sobie z pustką. Jem do momentu, gdy mój brzuch ma ochotę pęknąć. Usatysfakcjonowana odpoczywam w cieniu drzewa. Moje zadowolenie zmniejsza się, pustka wkrótce powróci, nie tylko jako dręczący ból brzucha, ale i wydrążenie całej mojej istoty. To niemożliwe, bym uniknęła całej tej samotności, która ściga mnie odkąd opuściłam New Hope, więc pozwalam, by po mnie spłynęła. Niemal się temu poddaję i siadam pod drzewem czekając, aż jakiś napastnik mnie znajdzie. W końcu walczę z nią, wpychając ją w najgłębsze zakamarki mojego umysłu, bym nie musiała się nią teraz zajmować. Wstaję, zdeterminowana by się nie poddawać. Czas iść, wzdycham do jałowego powietrza. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 2
Wracam do domu zacienioną częścią. Przyspieszam, chcąc wrócić tam przed zmrokiem. Przyzwyczaiłam się do uczucia przerażenia w ciągu dnia, ale nadajnik chroni mnie przed Floraes. Martwię się tym, co przyniesie noc, bo co jakiś czas słyszę odgłosy strzałów lub jakieś inne echa. Tu są ludzie. Niewiele, ale wystarczająco. To, że są żyją w Później oznacza, że są wystarczająco inteligentni by oszukać nawyki Floraes lub wystarczająco pożyteczni, by przetrwać. Nie chcę wiedzieć, jak jest naprawdę. Kiedy docieram do mojego nowego domu, omijam plantację i kieruję się do ogrodu. Za przydługą trawą jest pole. Szukam jakiegoś znaku świadczącego o czyjejś obecności w czasie, kiedy mnie tu nie było. Chciałabym ustawić pułapki ciśnieniowe, które aktywowałyby się w wypadku przybycia Floraes. Jak dotąd nikt nie odnalazł mojej kryjówki, mam szczęście; wszystko wygląda tak, jak to zostawiłam. Biegnę do wyrośniętego drzewa i wspinam się do domku. Domek na drzewie, pozostałość po Wcześniej, trzyma się całkiem nieźle. Ledwo skrzypi, kiedy idę po drewnianej podłodze i układam śpiwór w kącie. Robię to ostrożnie, bo nie chciałabym przewrócić stosu książek znajdującego się obok mojego prowizorycznego łóżka. Domek na drzewie jest duży, większy niż mój pokój na Oddziale, z dwoma wielkimi szklanymi szybami. Jedna wychodzi na dom, a druga na ogród. Wydaje się to głupie - mieć szklane szyby w domku na drzewie, ale biorąc pod uwagę cały dom, tę rodzinę było na to stać. Do wchodzenia do domku służyła lina, ale ucięłam ją, ponieważ potrafię się bez niej obejść. Nie jest idealnie, nie ma bieżącej wody, ale schronienie jest wytrzymałe i trudno je dostrzec w gąszczu liści i gałęzi. Nawet bez nadajnika nie muszę się martwić o Floraes. W ciągu trzech miesięcy odkąd opuściłam New Hope, miałam zbyt wiele bliskich spotkań. Pierwsze parę nocy było czystym koszmarem. Myślałam o pójściu do Fort Black, gdy Kay wypuściła mnie tak blisko jego granicy, ale koniec końców nie widziałam w tym sensu. Jeśli faktycznie było tak źle jak mówili, wolałam się trzymać z daleka. Nie ma już żadnego miejsca, do którego mogłabym się udać, więc po prostu wędrowałam bez celu. Przynajmniej nie musiałam się martwić o Floraes. Nadajnik trzymał je w zatoce. Jednej nocy, gdy przeszukiwałam dom, usłyszałam głosy - ciche, ale głębokie. Schowałam się w krzakach i czekałam, wiedząc, co oznacza połączenie tych dwóch typów ludzi - typu, który Amber przyprowadziła do mojego domu w Chicago i typu, który zaatakował New Hope. Chciałam ich sprawdzić. Kiedy spojrzałam na nich przez liście mogłam stwierdzić, że nie ma wśród nich żadnej kobiety. Niedobrze. Kiedy się trochę oddalili, pobiegłam w innym kierunku. Parę razy od tamtego czasu spotkałam ludzi, ale zawsze udawało mi się ukryć. Miałam szczęście, że znalazłam to miejsce. Każdy, kto szuka schronienia najpierw uda się do rezydencji. To miejsce znajduje się tylko dwadzieścia mil od strefy, w której, zdaniem Kay, miało być Fort Black. Po tym, jak zdecydowałam się tu zostać, zaczyna mi doskwierać samotność. Na początku to było jak ukąszenie komara - niby nieszkodliwe, ale denerwujące jak cholera. Teraz czuję już tylko wszechobecny smutek. Nawet jeśli wiem, że w Fort Black nie jest bezpiecznie, w
końcu będę musiała zacząć przebywać z innymi ludźmi. W New Hope przyzwyczaiłam się do bycia częścią społeczeństwa, częścią rodziny. Tak bardzo, jak byłam tam źle traktowana, tak nie chcę przyznać, że tęsknię za New Hope. A teraz jestem zupełnie sama. Staram się nie użalać nad sobą, zamiast tego spędzam czas na pracowaniu nad kondycją, czytaniu lub poszukiwaniu zapasów. Ale wspomnienia wracają. Myślę o mojej matce, która kochała mnie, ale niewystarczająco mocno, by ochronić mnie przed dr Reynoldsem. Myślę o Kay, mojej prawdziwej przyjaciółce. Myślę o Amber, która zdradziła nas wszystkich i zapłaciła za to straszliwą cenę. Przyprowadziła gang do New Hope, starała się wzbudzić panikę, zabiła przywódców i zabrała wszystko co mieliśmy. Zmusiłam ją, by powiedziała prawdę i przez jeden krótki moment myślałam, że zrobiłam coś dobrego. Że ocaliłam New Hope. A potem dowiedziałam się, że wszystkie osoby z gangu zostały skazane na śmierć bez procesu. Amber została zwolniona, a następnie przeprowadzono na niej lobotomię*, by zachowała spokój umysłu. Czasami nawet pozwalam sobie myśleć o Risie, jak dobrze i bezpiecznie było znajdować się w jego ramionach, a potem od razu przestaję. Nie mogę o tym rozmyślać, bo zwariuję. Myślę jeszcze o Baby, którą kocham bardziej niż kogokolwiek innego i o tym, że jest bezpieczna w New Hope. Chciałam, żeby ze mną porozmawiała, ale Kay mi zabroniła. Powiedziała, że tak jest lepiej, że dzięki temu będzie bezpieczniejsza. Nagle zamieram. Na zewnątrz coś hałasuje w długiej trawie. Czołgam się cicho po podłodze i wyglądam przez okno. Samotny Floare powoli się skrada. Stoję za oknem i włączam latarkę. Potwór obraca się do mnie i zaczyna skakać. Za sto stóp wejdzie w pole dźwiękowe nadajnika. Trzęsącymi się rękami chwytam go i wyłączam. Mój puls przyspiesza, a każdy nerw protestuje wobec tego co robię. Przez chwilę czuję się naprawdę żywa, adrenalina robi swoje. Na ten moment zapominam o swojej samotności. Zielony potwór przekracza sto yardów, skrada się. Spoglądając w górę, dokładnie wie, gdzie jestem. Patrzę w jego przerażające oczy. Byłaś człowiekiem. Czym jesteś teraz? Stwór okrąża domek, a ja wyglądam zza drzwi. Próbuje wejść na drzewo i nawet nieźle mu idzie, czym mnie zaskakuje. Zdziwiona ponownie zaczynam myśleć. Co ja robię? Gmeram przy nadajniku, ale w końcu go włączam. Stwór spada z drzewa i zatacza się niepewny, w którą stronę musi uciec przed dźwiękiem. Najpierw idzie w stronę domu, więc boję się, że uruchomi jeden z alarmów, ale zmienia kierunek i podąża z powrotem do pola, nie zatrzymując się nawet wtedy, gdy dźwięk przestaje go już dosięgać. Wypuszczam powietrze, gdy dociera do mnie, że wstrzymywałam oddech, a następnie trzęsąc się siadam na podłodze. Czy byłam aż tak zdesperowana, by zobaczyć inną osobę, dla której zaryzykowałabym życie, czy to było coś jeszcze? Coś mroczniejszego, o czym nawet nie chcę myśleć? Potrząsnęłam głową. Nie. Chcę żyć, nawet, jeśli to oznacza samotne życie. Wyglądam przez okno w poszukiwaniu Floare, ale już dawno zniknął. Zostawił mnie samą w czarną, gorącą noc. *Lobotomia polega na przecięciu włókien nerwowych, by zredukować emocję, które zwykle towarzyszą wspomnieniom. Skutkiem ubocznym jest to, że pacjent traci własne ja- nie wie, że wczoraj, dziś i jutro jest to samą osobą. Była stosowana gdy nie znano jeszcze leków psychotropowych.
Następne dwa dni spędzam na wałęsaniu się po sąsiedztwie przeszukując domy, które wcześniej pominęłam. Ilość materiałów znajduje się na niebezpiecznie niskim poziomie, pomimo tego, że dokładnie przeczesałam ten teren. Jeśli dalej chcę żyć w ten sposób, będę musiała szukać jeszcze dalej. Zrobiłam z tego miejsca dom, mając tylko zgniecioną puszkę szpinaku i trochę szamponu. Jest też staw, który znalazłam jakiś czas temu. Jestem pewna, że mogę zużyć kilka wiader wody, by umyć włosy. Syntetyczny kombinezon utrzymuje moją skórę czystą i trzyma pot z daleka od mojego ciała, ale włosy to już zupełnie inna historia. Szczególnie, że nie noszę zbyt często kaptura. Kiedy już ułożyłam się w śpiworze, słyszę znajomy trzask. To kolczyk. Kay mogła na odległość wyłączyć jego zdolność do namierzania, więc dr Reynolds nie jest w stanie mnie odnaleźć. Ma mini -baterię słoneczną, która starcza na lata. Używam go do wzmacniania dźwięków i noszę cały czas. Minęło dużo czasu zanim zdołałam cokolwiek usłyszeć. Zapomniałam, że ktoś może chcieć użyć go, by się ze mną skontaktować. - Słoneczko? Jesteś tam? Usiadłam w oczekiwaniu. Był to nie więcej jak szept, ale wiedziałam kto to. - Kay? Sama myśl o rozmowie z kimś, kto nie chciał mnie zabić sprawiała, że w moich oczach tworzyła się mini-powódź. A ona nie odpowiadała. - Kay? - błagałam. - Kay? - Nic. Osunęłam się z powrotem na podłogę z twarzą w dłoniach. I wtedy po paru minutach usłyszałam jej głos. - Słoneczko? - szeptała, ale było coś jeszcze. Ton jej głosu, coś, czego nigdy nie spodziewałam się u niej usłyszeć. Kay brzmiała na przerażoną. - Kay! Wszystko w porządku? Wpadliście w kłopoty? Coś z Baby? Rice’em? Moja matką? - Amy, nie mam zbyt wiele czasu. Gareth włamał się do systemu, więc mogłam się z tobą skontaktować, ale chyba jestem obserwowana. - Przez Marcusa? - Nie ma czasu Słoneczko. Wszystko u ciebie gra? - Trzymam się. - Dobra dziewczynka. Słuchaj, jest coś co musisz wiedzieć… - umilkła na tak długo, że myślałam, że znowu ją odcięło. - Kay, co jest?! - zapytałam tonem, który zahaczał o desperację. - Chodzi… chodzi o Baby. Mój żołądek robi fikołka, kiedy strach dociera do każdej komórki w moim ciele. - Dr Reynolds ma Baby. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 3 Świat staje się czarny. Mocno zaciskam powieki starając się ponownie skupić w wirującym pokoju. Dr Reynolds ma Baby. - Amy, jesteś tam? - Tak - odpowiadam. Czuję, jakby mój głos rozbrzmiewał z daleka. - Dr Reynolds zabrał Baby wkrótce po tym, jak uciekłaś. Pomyślałam, że jeśli go o nią zapytam, wyglądałoby to podejrzanie, więc musiałam czekać, aż będę mogła się spotkać z Rice’em. Powiedział, że na początku dr Reynolds chciał wykorzystać ją jako przynętę, by znaleźć ciebie. Ale wtedy zobaczył znak na jej szyi. Biorę głęboki oddech. - Nie - szepczę. Znalazłam Baby w opuszczonym supermarkecie, samą. Później odkryłam, że jako małe dziecko była wykorzystywana do rządowych eksperymentów. Rice ma podobny znak i mogę jedynie podejrzewać, że on również stanowił część testów. Wtedy to moja matka kierowała tym projektem. Była również częścią innego eksperymentu: stworzeniem bakterii, która zmieniała ludzi w Floraes. To ona jest osobą odpowiedzialną za apokalipsę. Ale nie pozwalam sobie o tym myśleć. Blizny na szyjach Baby i Rice’a pochodzą od oryginalnej szczepionki, którą moja matka ulepszała w celu ochrony amerykańskich żołnierzy przed nieprzewidywalnym wirusem Florae. Właściwie nigdy nie udowodniono jej skuteczności, ale kiedy znalazłam Baby, na jej nodze
1 widać było spore ugryzienie. Została chapnięta przez Florae i mimo to pozostała człowiekiem. Szczepionka działała.
- Poddali ją testom - Kay kontynuowała. - Pobrali jej krew. Próbowali powtórzyć wyniki. Oryginalna szczepionka nie dawała oczekiwanych rezultatów… tak mi powiedział Rice. Ale Baby im pomogła. Myślą, że to może mieć coś wspólnego z jej krwią. Wszystkie próby zmodyfikowania tego lekarstwa zakończyły się porażką. Po prostu nie potrafią tego zrobić jak należy. Kazali nam przywieźć kolejnych ocalałych, żeby trochę na nich poeksperymentować. Nie sądzę, byśmy ich jeszcze kiedykolwiek zobaczyli. Zgrzytam zębami na myśl o dr Reynoldsie i mojej matce - to okrucieństwo. Zmieniają ludzi we Floraes, by testować na nich szczepionki. - A Baby? - pytam. - Robią jej krzywdę? Kay wzdycha. - Pobierają jej krew w dzień i w nocy, czekając na jakiś przełom. Robią to w kółko i Rice mówi, że Baby ma anemię i jest bardzo słaba. Radzi sobie, ale nie jest w zbyt dobrym stanie. Krew pulsuje mi w uszach. To nie może się dziać. Mój najgorszy koszmar właśnie się spełnia. - Mówiłaś, że będzie tam bezpieczna! - syczę.- Mogłam ją ze sobą zabrać! 1 Boże broń od powtórzeń! /m. Jezu, aż to, kurna, zostawię xD /Mc.
- Amy, ona była bezpieczna. Skąd miałam wiedzieć, że dr Reynolds ją zabierze? - Powinnaś była skontaktować się ze mną wcześniej. - Nie wiesz, co się tutaj teraz dzieje. Wszystko się zmieniło. Nie jestem już nawet w oddziale Strażników. Marcus jest. Cały czas próbuje mnie zabić. - Wracam. Zabiorę ją stamtąd. Teraz. - Amy, nie możesz. - Dlaczego? Co się stało?- cisza.- Kay? Jesteś tam? - Kiedy uciekłaś, dr Reynolds oszalał. - W jej głosie słychać żal, kiedy mi to mówi.Doktorzy na Oddziale, Strażnicy, nawet twoja matka. Wszyscy zostali ukarani. - A Rice?- krzywię się na dźwięk niepokoju w moim głosie, ale nic na to nie poradzę. - Ma się dobrze. Nie był podejrzany. Wbrew sobie czuję ulgę. - Muszę wydostać stamtąd Baby.
2
- Nie. Musisz udać się do Fort Black i znaleźć mojego brata, Kena . W taki sposób możesz pomóc Baby. - Dlaczego? Co on może zrobić? - Jest naukowcem. Dla New Hope. Ale nie pracuje w Fort Black, by ulepszyć szczepionkę.
3 - Dlaczego? - Nowe badania. Dr Reynolds nie chce robić wszystkich swoich eksperymentów w jednym miejscu, więc dostał tam własne laboratorium. - Co to ma wspólnego z Baby? Co Ken może dla niej zrobić? - Jest bezwzględny w swoich badaniach. Zrobi wszystko, by dostać taki obiekt do testów jak Baby, nawet jeśli oznacza to porwanie jej z New Hope. A on może to zrobić. Znają się z dr Reynolds’em jeszcze sprzed czasów Floraes. Ma znajomości. - Ale on też chce ją poddać badaniom! - Tak, ale ty mogłabyś monitorować sytuację. Mogłabyś ją chronić. Tak długo, jak będzie przebywać z dala od Reynolds’a. Moje myśli wirują. Ona ma rację. Nigdy nie mogłabym zabrać Baby z New Hope sama.
4 To jedyna opcja . - Ale gdzie… - Muszę iść. Ktoś tu idzie. Bądź… - Kay? – wołam ją przez kilka minut, ale nie odpowiada. Rozłączyła się.
Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
2 A co z Barbie? /m. 3 Trzeci raz na tej stronie pyta ,,dlaczego”. Nie może dać się jej wysłowić? /m.
4 Nie gadaj! /m.
Rozdział 4
Próbuję się trochę przespać, ale po kilku godzinach poddaję się. Muszę iść dalej, pójść do Fort Black. Pakuję wszystko, w co wyposażyli mnie Strażnicy przed moim odejściem: pistolet Strażnika, części klipów, filtr do wody, mapa. Mój nadajnik. Rzadko używam pistoletu, więc mam komplet amunicji. Przerzucam plecak przez ramię i zatrzymuję się, by się rozejrzeć. Domek na drzewie dobrze mi służył przez ostatnie miesiące, ale nie będę tęsknić za samotnością. Osiem godzin zajmuje mi dojście do Fort Black. Mogłabym to zrobić szybciej, ale nie chciałam się popędzać i zmęczyć. Podróż jest zadziwiająco spokojna. Nic więcej, jak tylko długi, żwawy marsz i plecak wbijający się w moje ramię. Jeśli nie nosiłabym syntetycznego kostiumu, moja skóra byłaby mokra od potu. Jednak pomimo tego, że kontroluje on również temperaturę mojego ciała, wciąż było mi dość gorąco, by moja twarz pociła się w porannym słońcu. Zauważyłam parę Floraes, ale wycofali się, gdy podeszłam bliżej, uciekając od fal nadajnika. Cicho podziękowałam Rice’owi za ten prezent (to on dał go Kay) i Vivan, która go wynalazła. Większym zagrożeniem są inni ludzie. Nie mam pojęcia, jakie rzeczy dzieją się w Fort Black i jak często ludzie są pozostawieni samym sobie. Jestem pewna, że znalazłoby się trochę osób, które zabiłyby mnie bez cienia wahania, gdyby wiedziały, co jest w moim plecaku. Kiedy zostaje mi mila, zatrzymuję się na wiadukcie autostrady. Pare lat temu ta droga byłaby pełna pędzących samochodów. Ludzie spieszący się do pracy, martwiący się, czy zdążą na spotkania. Teraz nie ma spotkań. Nie ma pracy, tylko przetrwanie. Jedyne auta są teraz opuszczone, pozostawione by zardzewieć. Mój ojciec był przyzwyczajony do używania hipisowskiego paliwa anty-spalinowego. Często mówił, że w Ameryce stosunek osoby do samochodu wynosi prawie jeden do jednego. Teraz jest to sto tysięcy do jednego... plus minus. Nie chodzi o to, że samochód byłby dla mnie w jakiś sposób użyteczny. Pewnie, mogłabym przejechać te dwadzieścia mil w miarę szybko, ale musiałabym znaleźć auto z kluczykami i pełnym bakiem. Poza tym, robią zbyt dużo hałasu, a ja i tak nigdy nie nauczyłam się prowadzić. Okrążam wiele opuszczonych samochodów i dochodzę do krańca autostrady, a następnie wyglądam za barierkę. Teraz, z daleka, jestem w stanie je zobaczyć: Fort Black. Chwilę zajmuje mi domyślenie się na co patrzę, kiedy chłonę wzrokiem otaczający krajobraz. Wtedy uderza mnie świadomość, że Fort Black wcale nie jest schronieniem. Fort Black jest więzieniem.
5 Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
5 Nie wiem jak wy, ale ja spodziewałam się cukierkowej wioski obrośniętej kolorowymi kwiatkami.
Rozdział 5
Dawniej był to Zakład Karny Fort Black. Jego wzniosłe ściany oszpecają błękitne niebo. Konstrukcja ma co najmniej trzysta stóp wysokości, a na samej górze znajdują się dwa rzędy drutu kolczastego. Te parę okien, które widzę, jest zasłoniętych przez grube, metalowe pręty. Wokół budynku nie ma niczego oprócz brązowej, wysuszonej ziemi. Wyciągam manierkę z plecaka i biorę duży łyk wody, a następnie badam teren oraz ziemię wokół murów. Długa wstęga rozbitego asfaltu po mojej lewej łączy więzienie z autostradą. Zakręca ona za dalekim wzgórzem, poza zasięgiem mojego wzroku. Mierzę wzrokiem drogę ze wzniesienia, aż chowa się pod wiaduktem, na którym się aktualnie znajduję, i znika po mojej prawej. Mimo, że nie widzę żadnych Floraes moja ręka automatycznie wędruje do nadajnika. Ciężar tego małego, plastikowego urządzenia uspokaja mnie. Sięgam do plecaka po moje okulary Strażnika - standardowe wyposażenie, ale lepsze niż najlepsza lornetka. Reguluję je, aż jestem w stanie zobaczyć Fort Black tak, jakbym stała tuż przy jego granicy. Jest ogromne, a szary beton robi większe wrażenie niż wcześniej. Patrol jest uzbrojony w karabiny, a w każdej strażniczej wieży znajduje się kusza na grubym palu. Nawet stąd mogę usłyszeć gwar zbyt dużej ilości ludzi żyjącej na małej przestrzeni. Hałas sprawia, że czuję na skórze mrowienie. Dziwnie jest to wszystko słyszeć po takim czasie i tylu milach, które przeszłam w samotności. Teraz jestem tak blisko, że nie mogę się zmusić, by przejść ostatni odcinek. Zaglądam do torby, pozwalając sobie na kolejny łyk wody i zjedzenie czegoś. Nie wiem, kiedy znowu będę mogła coś przegryźć albo czy moje pożywienie nie zostanie czasem skonfiskowane lub wykradzione wewnątrz tych ciemnych ścian. Ponownie kieruję wzrok na masywną, posępną budowlę. Moja misja to znalezienie Kena. On jest jedynym sposobem na to, by ocalić Baby. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale istnieje szansa, promyk nadziei. A Kay mi pomoże, jeśli będzie w stanie skontaktować się ze mną przez kolczyk. Kieruję moją rękę to ucha, by upewnić się, że urządzenie wciąż tam jest. To jedyna rzecz, dzięki której mogę skontaktować się z Kay. Jest małe, jak jedna z tych pomocnych słuchaweczek z Wcześniej. Znajdują się tam trzy guziki: na górze - włączający i wyłączający, w środku - aktywujący wzmacniacz dźwięku i na dole - służący do dzwonienia. Kiedy byłam Strażnikiem, kolczyk był włączany automatycznie i również automatycznie łączył ze wszystkimi moimi współpracownikami. W New Hope znajdowało się centrum, gdzie wszystkie te urządzenia były programowane. Gareth, jako haker, potrafił sprawić, że mój się zdalnie deaktywował… dopóki Kay się ze mną nie skontaktowała. Błysk na wypalonym krajobrazie przyciąga mój wzrok, więc podnoszę głowę. Kształt porusza się szybko, pędzi w stronę więzienia. Kucam, uruchamiam mój nadajnik, a następnie wkładam okulary i powiększam postać. To nie Florae. To człowiek. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 6
Mężczyzna pedałuje wściekle na rowerze. Coś złego dzieje się z jego pojazdem, bo co kilka sekund wydaje skrzypiący dźwięk, jakby metal ocierał się o metal. Z tyłu do jego roweru przymocowana jest przyczepa, której rodzice z Wcześniej używali do wożenia dzieci. Teraz jest ona wypełniona po brzegi ubraniami i puszkami. Kątem oka widzę jakiś ruch i wtedy dostrzegam Ich. Dwa Floraes są na końcu autostrady. Ich groszkowo-zielona skóra niemal wtapia się w otoczenie, a mętne, żółte oczy są bezużyteczne, ale ich głowy poruszają się w poszukiwaniu dźwięku. Jako, że rower mężczyzny wydaje ten straszny dźwięk, Floraes skupiają na nim swoją uwagę i szybko biegną w dół autostrady. Ze strony więzienia zostaje wystrzelona strzała, ledwo omijając szybszego z Floraes. Drugi strzał był już bardziej celny, bo trafił drugiego z Nich w ramię, nieco zmniejszając jego prędkość, ale nie umniejszając ani jego głodu, ani pragnienia. Pierwszego Florae dzieli tylko parę stóp od rowerzysty. W momencie, gdy jestem pewna, że mężczyzna nie ma szans, potwór nagle upada. Z powodu niezwykłej prędkości wpada w poślizg, zanim udaje mu się całkowicie wyhamować. Drugi z Nich upada w czasie, gdy naprzeciw mnie rozlega się echo dwóch głośnych chrupnięć. Reguluję kolczyk, kiedy człowiek zatrzymuje się przed bramą i woła: - Ludzie! Było blisko! Nie mogliście ich zdjąć trochę wcześniej? Coś w moim rowerze się popsuło, gdy wracałem i pomyślałem, że mógłbym to naprawić… Chociaż w sumie powinienem był się tego spodziewać. - Mężczyzna schodzi z pojazdu, kładzie ręce na kolanach i dyszy przez chwilę. Prostuje się i patrzy zmartwionym wzrokiem na drogę, z której przybył, a następnie mruży oczy, patrząc na bramę. - Nie myślcie, że jestem niewdzięczny czy coś… to było kilka niezłych strzałów… Ale co ja mam niby teraz powiedzieć? - Kiedy nie odpowiadali, dodał: - Mam tu trochę fajnych rzeczy… Oczywiście wy pierwsi dostaniecie przydział. - To zadziałało. Małe drzwi obok bramy otwierają się, więc rusza naprzód, pchając swój dwukołowiec. Biorę kolejny łyk wody, by się uspokoić. Nie mogę zostać tu na zawsze, a te strzały przyciągną tu więcej Floraes. Zasięg nadajnika to tylko sto stóp, więc powinnam się ruszyć, póki jest czysto. Nie chcę, żeby ktoś z Fort Black widział jak Oni mnie gonią, a ja nie jestem gotowa odpowiadać na pytania. Przewieszam torbę przez ramię i kontynuuję mój marsz w stronę imponujących i nieznanych ścian więzienia. Chętnie, ale i ostrożnie, podchodzę do bramy. Kiedy do niej docieram, ktoś krzyczy: - Stój! - Nie jestem w stanie zobaczyć mężczyzny, który spogląda na mnie z góry. Zatrzymuję się gwałtownie. Powinnam podnieść ręce w poddańczym geście, ale tego nie robię. Może dobrze też by było schować pistolet do torby, zamiast go nosić na biodrze. Serce wali mi w piersi, skupiam wzrok na szarej ścianie.
- Chciałabym wejść do Fort Black! – krzyczę, starając się, aby mój głos brzmiał pewnie. Słyszę szepty i boję się, że przeceniłam swoje możliwości. Staram się naśladować ton człowieka, który był tu przede mną. - I, jeśli nie macie nic przeciwko, wolałabym się znaleźć w środku przed tym, jak przyleci tu kolejna zgraja Floraes. Przez parę chwil słyszę mamrotanie, a potem brama się otwiera. Zostaję na swoim miejscu, ale zaglądam do środka. Jest tam prawie czarno. Za murami widzę wilgotny korytarz, który musi otaczać więzienie. - Wchodzisz czy nie? - dostrzegam dwie czekające na mnie postacie. - Teraz albo nigdy. Ostrożnie wchodzę do środka. Zauważam dwóch uzbrojonych mężczyzn stojących w słabo oświetlonym holu - jeden z nich szczerzy się, widząc mój syntetyczny kostium. Korytarz wydaje się śmierdzieć po tym, jak spędziłam te wszystkie tygodnie na świeżym powietrzu. Drzwi zamykają się za mną z głośnym trzaskiem. Mam dreszcze, kiedy uświadamiam sobie, że jestem w pułapce.
Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 7 - To dziewczyna - mówi ten z szerokim uśmiechem na ustach. Jest młody, niedawno jeszcze był nastolatkiem, z matowymi blond włosami i znużonymi oczami. Drugi mężczyzna podchodzi bliżej, wychodząc z cienia. - Jak dla mnie to kobieta. – Jego wzrok przesuwa się po moim ciele, biegnie od stóp do twarzy i z powrotem. Mężczyzna oblizuje usta jakbym była przysmakiem. Jest wyższy i starszy ode mnie, ma co najmniej koło trzydziestki. Na jego twarzy i ramionach odznaczają się czerwone i fioletowe siniaki. - Jak myślisz, do kogo ona należy? - pyta pierwszy mężczyzna. - Nie widzę jej ręki przez te ubrania. Robię krok w tył, choć wiem, że nie mogę uciec. Jeśli to, co mówiła Kay jest prawdą, każda minuta jest cenna. - Do nikogo nie należę – wyrzucam z siebie. Patrzą na mnie jakbym była szalona. Nagle drugi mężczyzna podnosi wzrok. Teraz widzę, że część jego siniaków jest zielona. Jest tak wielki, że nie wyobrażam sobie, żeby ktoś chciałby go wyzwać na pojedynek. - Nie było cię tu wcześniej - mówi z błyskiem zaskoczenia w oczach. Potrząsam głową. Ponownie oblizuje usta. - Więc, cukiereczku, witamy w Fort Black. Pete, idź po Jacksa. - Ale to ja pierwszy ją zauważyłem, Tank - marudzi Pete. - Idź. Po. Jacksa - powtarza Tank, zaciskając zęby. Młodszy odwraca się ponuro i wychodzi drzwiami, pozwalając by jasny strumień światła słonecznego padł na korytarz. Tank robi krok w moją stronę, a ja odruchowo wyciągam pistolet z kabury i przykładam go do jego klatki piersiowej. - Nie. To nie tak, że chciałam przyjechać do Fort Black. Nie chciałam też wyciągać pistoletu, ale muszę mu pokazać, że potrafię się obronić. To tylko zastraszenie, ale wygląda na to, że działa. Pierwszy raz Tank naprawdę patrzy mi w twarz.
- Spokojnie, cukiereczku. - Nie miał nawet czasu, by wyjąć własną broń- Nie zamierzam cię skrzywdzić. - Nie. Nie zamierzasz. – Nie opuszczam pistoletu. - Nie wiesz, jak to tutaj działa, dziewczyno - mówi. Jego czoło pokrywa się potem. Dociera do mnie, że ten zapach pochodzi od niego. - Mogę cię nauczyć. - Jego oczy lśnią. Mam dreszcze na samą myśl o tym. Chcę od niego odejść, ale wyszłabym na słabą. Przyciskam pistolet mocniej, by ukryć drżenie rąk. Jestem pewna, że jestem od niego szybsza - większość ludzi o jego gabarytach nie ma dobrej formy - ale możliwe, że nie uzyskam dystansu potrzebnego do ucieczki. Musi uwierzyć, że jestem w stanie go zastrzelić. Spoglądam na niego i zauważam, że on również to robi. I uśmiecha się.
Tank i ja wciąż stoimy w tej samej pozycji, podczas gdy Pete wraca z innym młodym mężczyzną. Jest dość wątły i tylko parę cali wyższy niż ja. Jego wzrok jest ostrożny, gdy zauważa mnie i pistolet wycelowany w Tanka. Czy to on tutaj jest ,,tym rozsądnym”? Rice też nie jest ode mnie dużo starszy, a to on był odpowiedzialny za mój pobyt w New Hope. Nowy nosi luźną koszulkę bez rękawów, pokazującą jego skomplikowane tatuaże. Kiedy zastanawia się, co z nami zrobić, przejeżdża ręką po ciemnych, brązowych włosach, pokazując dobrze wyrobione mięśnie. No dobra, jednak nie jest aż taki wątły. - Widzisz, Jacks? - pyta Pete. - Mówiłem ci, że to dziewczyna. - Nie będziesz tego teraz potrzebować - mówi wskazując głową na mój pistolet. Jego głos zdradza południowe pochodzenie. - Nie zamierzam go jednak odkładać - zerkam na Tanka. - Okej, możesz go zatrzymać - odpowiada. - Ale mogłabyś chociaż przestać w niego celować? Zerkam na niego. Patrzy na mnie. Jest coś w jego oczach - ciepło i coś więcej, może uczciwość. Obserwuje mnie ze zrozumieniem. Jego nieoczekiwana szczerość sprawia, że zaczynam go słuchać. Waham się przez chwilę, ale powoli opuszczam broń, jednak wciąż trzymam ją w dłoni. Tank prycha i mamrocze: - Już ja ci pokażę dużą broń, cukiereczku. - Przepraszam - mówi Jacks bez podnoszenia głosu. Tank wciąż mi się przygląda, ale jego okrutny uśmiech został zastąpiony przez zirytowane zmarszczenie brwi. Jacks ponownie odzywa się tym samym spokojnym tonem: - Mógłbyś…? Tank zaciska zęby.
- Przepraszam, cukiereczku. Chłopak zwraca się w moją stronę. - Więc… cukiereczek, tak? Tank chichocze. - Amy. Mam na imię Amy. - Amy – Jacks uśmiecha się. – Tak, o wiele1lepiej – Spogląda na Tanka. – W tych czasach ludzie nadają sobie różne głupie przezwiska. Tank jeży się, ale nikt nie zwraca na niego uwagi. - Pete mówi, że nigdy wcześniej tutaj nie byłaś, więc musisz pójść ze mną. – Skina na strażników.
- Ta dwójka zostaje tutaj. Jak mniemam, chciałabyś zaczerpnąć trochę świeżego powietrza po takim czasie przebywania z Tankiem.
2
Pete wybucha śmiechem, natomiast Śmierdziel rzuca mu mroczne spojrzenie. 1
„Tank” to z angielskiego „czołg” :D
2
No dobra, nie było Śmierdziela, ale nie będę pięć tysięcy razy powtarzać Tank. /m. Zawsze mogłaś napisać „Rudy 102” xD /Mc.
- A mój pistolet? – pytam zastanawiając się, czy nie powinnam po prostu pobiec do drzwi. - Zatrzymaj go. Nikt ci go nie zabierze. - Jacks zaczyna iść w stronę korytarza, głębiej w mroczną otchłań Fort Black. Podążam za nim jednocześnie pogrążona w myślach. Wiem, że to ryzykowne, ale czy mam jakieś inne wyjście? Przeszłam całą tę drogę, nie mogę sobie teraz pozwolić na porażkę. Nie, jeśli ceną jest bezpieczeństwo Baby. Trenowałam jako Strażniczka i jestem dobrze wyszkolona. Potrafię się obronić. Pete chichocze, a ja nagle zaczynam odczuwać niepokój. Będę sama z tymi dwoma, kiedy
3
Jacks skręci za rogiem i zniknie z pola widzenia. Chichotek zaczyna się na mnie głupio gapić. Tank robi to samo, oddychając przez
4
usta. Idę za Jacksem. Szybko.
Śmierdziel śmieje się za moimi plecami. - Wracaj jak już wszystko sprawdzicie. Słyszałaś? Prędzej piekło zamarznie. Zatrzymuję się, skręcam i podążam w ślad za Jacksem. Przetrwałam Później. Przetrwałam Oddział. Nie zamierzam pozwolić, by ten odrażający człowiek mnie dopadł. Ale spojrzenie, którym obdarzył mnie Tank, przyprawia mnie o dreszcze. W tym, jak się na mnie patrzył, nie było za wiele z człowieka. Mój poziom adrenaliny rośnie, a serce wali jak młotem, ale chowam pistolet do kabury i staram się uspokoić. Jacks czeka na mnie na końcu holu. - Tank nie jest właściwie twarzą Fort Black – mówi – A ty załapałaś się akurat na koniec jego zmiany. - Szczęściara ze mnie – odpowiadam, obserwując go. Mimo, że głos ma gburowaty, jego postura nie wygląda na groźną. Wzrusza ramionami, jego twarz zastyga. - On ma swój cel. Głównie gromadzimy tu ludzi z dostaw lub grup mężczyzn próbujących na własną rękę przemierzać kraj. Trzyma ich w ryzach. - Oczywiście – mamroczę. Myślę o Marcusie, dr Reynoldsie i jego przyjaciołach w oddziale Strażników. - Jednak bezmyślna masa mięśni ma swoje zastosowanie. Jacks potrząsa głową. - Nie jest bezmyślny. Nie myśl tak o nim nawet przez sekundę. Przekonasz się jeśli zostaniesz w Fort Black. Przytakuję i próbuję powstrzymać drżenie. Ostrzeżenie to ostatnie, czego teraz potrzebuję. Jacks prowadzi mnie w dół holu, a następnie przepuszcza w drzwiach. Zaglądam do środka i widzę mężczyznę w średnim wieku siedzącego na biurku. Jego szare włosy są krótko obcięte i okalają wychudzoną twarz prawie tak białą jak fartuch, który nosi. Natychmiast cofam się i biorę głęboki oddech. 3 4
Czyli Pete. /m. Podniecił się czy co? /m.
Zapach odkażaczy uderza mnie jak cios w twarz. Obserwując resztę małego pokoju, dostrzegam stół do badań. Oddział. - Doktor musi pobrać małą próbkę twojej krwi… To się nie powtórzy. Nie mogę tam wrócić. Nie wrócę. Potrząsam głową i cofam się. - Nie. Jacks patrzy na mnie zdezorientowany. - To tylko rutynowe badanie. Ledwo go słyszę przez to, że cała się trzęsę. - Żadnych igieł - syczę przez zaciśnięte zęby. – Żadnych narkotyków. Nigdy więcej. - Ale Amy, my po prostu zamierzamy pobrać ci tylko… - Nie umieścicie mnie z powrotem na Oddziale! – krzyczę, a ręką sięgam do noża przy moim udzie. Teraz przed oczami mam tylko białe ściany i zadowoloną z siebie twarz dr Reynoldsa. - Hej… O czym ty mówisz? - pyta Jacks, unosząc ręce w poddańczym geście. – Nie ma tu żadnego oddziału. Doktor stoi teraz przy mnie. - Uspokój się. Popycham go desperacko, starając się odzyskać oddech, który jest krótki i urywany. Nie mogę złapać powietrza. - Muszę… wyjść… na zewnątrz… Wtedy odwracam się i biegnę na oślep. Wiem, że powinnam wrócić - to moja jedyna szansa, by ocalić Baby. Ale muszę uciec z pokoju badań. Słyszę z tyłu jakichś ludzi, ale jestem od nich szybsza i nie mija dużo czasu, nim zostawiam ich w tyle. Bieganie jest dobre – tłumi panikę i mnie uspokaja. Tlen wypełnia moje płuca. Gdy skręcam za róg, wpadam w jakąś ścianę. To jednak nie ściana. Ściana nie śmierdzi potem i brudem. Ściana nie trzyma twoich ramion tak, że nie możesz uciec. I ściana nie mówi. - Nie myślałem, że tak szybko się spotkamy, cukiereczku. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 8 Ramiona Tanka otaczają mnie jak kaftan, a masywne ręce wyciskają ze mnie tę odrobinę powietrza, które zdążyłam nabrać. Czy to koniec? Zabije mnie teraz, czy po torturach, których nie potrafię nawet sobie wyobrazić? Pamiętaj, że trenowałaś. Prawie słyszę głos Kay mówiący mi co mam robić. Wiotczeję, więc Śmierdziel myśli, że się poddałam. Wystarczająco poluźnia swój uchwyt bym mogła się wyswobodzić. Podnoszę nogę i naciskam na jego stopę. Nie spodziewał się tego i odskakuje do tyłu pozostawiając moje ręce wolne. Obracam się i podnoszę dłoń tak, że ma świetny kontakt z jego nosem. - Ahhhh - wydaje z siebie dźwięk jak zranione zwierzę jednocześnie łapiąc się za twarz i cofając w stronę ściany.- Ty mała suko! – krew tryska z jego nosa, a część jego oblicza, która nie jest zalana tkanką płynną wykrzywia ból i wściekłość. W czasie kiedy opuszcza swoje ręce by na mnie spojrzeć wyjmuję pistolet i celuję w niego. Wcześniej wyjmując broń tylko go zastraszałam. Ale teraz kontroluje mnie mój strach i wiem, że mogę zabić, nawet jeśli nie chcę. W tym momencie to moje życie jest najważniejsze.
Czuję czyjąś dłoń na ramieniu. Chwytam ją, wykręcam i popycham na ścianę, a następnie robię unik. Podnoszę pistolet na Tanka zanim zrobi jeszcze jeden krok w moim kierunku. - Do tyłu! – krzyczę. - Nie zamierzam cię skrzywdzić – to głos Jacks’a przytłumiony przez ścianę na którą go rzuciłam. Wtedy zauważam Pete’a na końcu korytarza gapiącego się na mnie z otwartymi ustami i wycelowaną bronią w moją stronę. - Rzuć broń! – wrzeszczę, ale mój głos jest piskliwy i napięty Tank jęczy i ponownie łapie się za twarz. - Myślę, że złamała mi nos. Pete nie wie, co zrobić. Widać, że nie jest przyzwyczajony do podejmowania decyzji. Obniżam i uspokajam głos. - Zastrzel mnie, a to samo spotka Śmierdziela. Stąd pocisk dosięgnie również i Jacks’a-trącam go lekko w plecy. Nie widzę jego twarzy, ale słyszę urywany oddech. - Skończysz tu sam z trzema ciałami. Chyba, że spudłujesz i to ja zastrzelę ciebie. - Pete – mówi Jacks – odłóż pistolet i zabierz stąd Tanka. Następnie wróć na posterunek – Pete waha się i patrzy na niego oraz Śmierdziela. – Teraz. Pete kładzie pistolet na ziemi i chwyta rękaw Tanka. Obydwoje idą w stronę ciemności, a Tank zerka na mnie zza ramienia. - Okej – Jacks mówi spokojnie, gdy tylko odeszli. – Teraz możesz mnie puścić? - Nie. - Popatrz, tylko my tu jesteśmy. Rozumiem, że jesteś przerażona. Ktoś musiał cię naprawdę skrzywdzić – patrzę się na tył jego głowy i zastanawiam, czemu nie dygocze. Jest silny, ale nawet nie stara się mnie złamać. - Nie boję się – mój trzęsący się głos zdradza kłamstwo. – Po prostu nie wiem, czy powinnam komukolwiek zaufać… szczególnie doktorom.
- W porządku. Rozumiem. Doktorzy mogą być kutasami. Uwierz mi, znam się na tym – stara się zmienić pozycję, ale chwytam go za ramię. – Okej, okej. Słuchaj, nie jestem doktorem. Jestem tatuarzystą. Po prostu mu pomagam. - Nie rozumiem czego doktor mógłby chcieć od tatuarzysty. To naprawdę nie ma sensu. - Hej, tutaj jest naprawdę dużo bólu. Wiem, że trochę trudno mnie zrozumieć… Przytrzymuję jego ramię. - Szukam kogoś – mówię. – To ważne. Jeśli będę grzeczna, pomożesz mi go znaleźć? - Poluzuj ten uścisk śmierci i pomyślimy. Nie mogę go trzymać wieczność. - Dobra – puszczam go. Odsuwam się tak, że jestem poza jego zasięgiem w razie gdyby chciał się na mnie rzucić. Chowam pistolet ciesząc się, że wreszcie mogę to zrobić. Jeśli Jacks planuje ze mną walczyć mogę wykorzystać mój trening Strażnika. Czuję wdzięczność, gdy tego nie robi. Zamiast tego powoli odwraca się w moją stronę i cofa się w stronę ściany podnosząc ręcę. Chwilę zajmuje mu odzyskanie opanowania. - Co teraz? – pytam. 1
- To zależy od ciebie. – odpowiada. – Posłuchaj, nie zamierzam ci powiedzieć, że Fort Black jest w stu procentach bezpieczny i już nigdy nie musisz się o nic martwić. - To pocieszające. - Ale – kontynuuje. – Gwarantuję, że możesz zatrzymać bronie. Możesz chronić siebie. Te ściany trzymają Floraes z daleka. Dla większości ludzi to wystarczająco, ale nie sądzę, że jesteś jak większość ludzi. Po prostu pamiętaj, że jeśli nie chcesz tu być, to nie musisz. Możesz odejść. Nikt nie będzie cię tu trzymał siłą. - A Tank? Pozwala sobie na mały uśmiech. - Myślę, że już udowodniłaś, że nie może cię zatrzymać. Wolno wypuszczam powietrze. - Więc co właściwie muszę zrobić by dostać się do Fort Black. - Doktorek właśnie cię przetestował. - Nie. Jacks podnosi prawą rękę, a lewą kładzie na sercu. - Ręczę za niego. - Mówisz? A kto poręczy za ciebie? Opuszcza dłonie i mruga. - W tym wypadku musisz mi zaufać. Chcę to zrobić, ale nie jestem jeszcze pewna. Potrzebuję więcej czasu. - Dlaczego Doktorek musiał mnie przetestować? - Mieliśmy wybuch w Pox. - Pox? - Nie widziałaś nikogo z Pox?pyta niedowierzając. Potrząsam głową. - Więc masz szczęście. Musiałaś nie mieć za wiele kontaktu z innymi przetrwałymi. 1
Boże, uwielbiam go./m.
Patrzy na mnie ponownie jakby starał się rozwiązać układankę- nie kalkuje, ale robi to ostrożnie.- Wciąż musimy cię przetestować by się upewnić. Musimy też sprawdzić czy nie masz jakichś ukąszeń. - Ukąszeń Floraes? Dlaczego?- czy oni widzą? Jak? Tylko parę ludzi w New Hope zna prawdę. - By upewnić się, że nie jesteś zainfekowana. - Zainfekowana? – odpowiadam szybko. Jacks patrzy na mnie jakby nie wiedział dlaczego jestem zdziwiona. Ale kiedy się odzywa jego głos jest uprzejmy. - Musimy się upewnić, że nie zamienisz się w Florae. - Ale jak? – pytam, ale mój głos jest trochę zbyt wysoki. – Czy to możliwe, że mogłabym się przemienić w Florae? Wiem, że brzmię histerycznie, ale nie mogę uwierzyć, że o nic wiedzą. To niemożliwe, nie po tym, jak w New Hope sama musiała odkryć prawdę. Nie po tym , jak zostałam torturowana przez Dr Reynolds’a by mógł się upewnić, że niczego się nie dowiem. - Amy, byłaś na zewnątrz naprawdę długo- mówi Jacks powoli. – Musisz wiedzieć co się dzieje z osobą, która jest ukąszona przez Florae? Moje kończyny robią się ciężkie, całą adrenalina zniknęła. - Więc wiesz, że Floraes są ludźmi? - Oczywiście – marszczy brwi patrząc na mnie i potrząsa głową. – To żaden sekret. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 9 Idziemy korytarzem do biura Doktorka. Jacks wpuszcza mnie do środka i wskazuje na biurko. Siadam na krawędzi i próbuję się odprężyć, ale nie mogę przestać się wiercić. - On tylko pobierze ci trochę krwi – mówi stojący w drzwiach Jacks. Rana po ataku Tanka jest wciąż świeża. Jak wielu ludzi tutaj jest takich jak on? Mój trening naprawdę mi pomoże - przecież Tank nie spodziewał się, że wiem, jak walczyć. W jego oczach byłam zwykłą dziewczyną, świeżakiem. Ale teraz wie, do czego jestem zdolna. W porównaniu ze mną wydaje się być mięczakiem, ale Jacks sądzi, że jest naprawdę niebezpieczny. Zanim mam szansę zadać chłopakowi kolejne pytanie o Tanka, wchodzi Doktorek i staje naprzeciwko mnie z ledwie widocznym, zmęczonym uśmiechem. Jego twarz jest blada i pokryta bruzdami, a włosy w kolorze soli zmieszanej z pieprzem i przycięte w wojskowym stylu. - Pobiorę teraz twoją krew. Kładzie rękę na moim nadgarstku. - Ile masz lat, Amy? - Siedemnaście. - A jak długo byłaś zdana na siebie? - Nie wiem… Ukrywałam się w domu. Dlaczego pan o to pyta?- próbuję wyrwać rękę, ale 1 Doktorek jest silniejszy. - Skąd jesteś? – pyta. – Jakim cudem tak długo udało ci się przetrwać samej? - A co z dwudziestoma pytaniami, Doktorku? Mężczyzna puszcza mój nadgarstek by odwrócić się do swojego asystenta. - Po prostu próbowałem się dowiedzieć trochę więcej o naszym tajemniczym przybyszu – odpowiada spokojnym głosem. – Może widziała inne kolonie? – spogląda w moją stronę. – Widziałaś? Może nawet w nich byłaś? - Nie – kłamstwo jest na moich ustach nawet przed tym, jak pomyślę, dlaczego to robię. Skóra mnie mrowi na myśl o New Hope. – Skończyliśmy już? - Nie, wciąż nie mam próbki twojej krwi, a poza tym zrobię ci trochę zastrzyków, by wzmocnić twój układ odpornościowy – Doktorek patrzy na moją rękę wciąż pokrytą syntetycznym kostiumem. – Musisz zdjąć swoje ubrania przed testem. Kręcę głową. - Nie – nie lubię go. Jest w nim coś, co sprawia, że czuję się niespokojna i nie chcę, by znów mnie dotykał. - Obawiam się, że badania krwi nie podlegają negocjacjom. Mogłabyś być chora, a nawet być nosicielem Pox. Jeśli nie pozwolisz mi pobrać próbki, będziesz musiała odejść. - Nie. - Nie znajdziesz tutaj przyjaciół. Jacks wskazuje głową na zewnątrz i mówi: - Dopóki są tam Floraes.
Myślę i zerkam na Doktorka i chłopaka. Wiem, że Jacks ma rację. Nie mogę zrobić nic innego. 1
Królik Bugs? xD /Mc.
- Dobra. Wymiękam. Podciągam rozciągający się materiał syntetycznego kostiumu i wyciągam rękę. - Ale tylko to. Żadnych tabletek, żadnych zastrzyków. Kiedy pobiera krew, wciąż naciska. - Muszę sprawdzić, czy nie masz żadnych ran lub ugryzień spowodowanych przez Florae… - Po prostu zbadaj moją tkankę płynną – mówię mu. – Nie jestem zainfekowana. Doktorek marszczy brwi. - Wydaje mi się, że nie rozumiesz. Wzdycha, jakby myślał, że zawarcie ze mną umowy będzie bardzo męczące. - Bakteria ,,drzemie” we krwi zanim się nie przebudzi. Może minąć nawet dwadzieścia cztery godziny, zanim osoba ujawni pierwsze oznaki infekcji. - Więc tu poczekam. Doktorek otwiera usta by zaprotestować, ale Jacks go ucisza. - Będę ją obserwował – mówi. – Nie mam nic do roboty, będę ją miał na oku do mojej następnej zmiany. Jeśli się nie przemieni w ciągu najbliższej doby, nigdzie nie pójdzie. Mężczyzna zastanawia się, przyglądając się Jacksowi. Może mój instynkt mylił się co do niego. - Okej. Ale jeśli zacznie się zmieniać, dasz jej zastrzyk. Bez wahania. Jacks patrzy na mnie, po czym odwraca się do Doktorka. - Będę ją obserwował – mówi. – Masz moje słowo. Mężczyzna opuszcza nas, by zbadać moją krew, jednak przed tym rzuca mi ostatnie, twarde spojrzenie. - Co jest w zastrzyku? – pytam po paru minutach ciszy. Obrzucam wzrokiem pokój w poszukiwaniu strzykawki i znajduję ją leżącą na metalowej tacy naprzeciwko mnie. - Chlorek potasu – popycha krzesło i siada pomiędzy mną a przedmiotem. - Jeśli zaczniesz się zmieniać, będę musiał ci go podać. Zatrzyma twoje serce. Uśmiecham się mrocznie. - Dlaczego po prostu nie dasz tego Tankowi? - Nie chcę mu dać tej satysfakcji. - Więc jaka jest jego rola? – pytam. – Czy w Fort Black jest dużo ludzi takich jak on? - On jest… skomplikowany. – Jacks patrzy w przestrzeń. – Może wygląda na mięczaka, ale jest bardzo dobry w nakłanianiu ludzi, by zrobili to, czego on chce. - Jak jego kumpel Pete? - Dokładnie. W zeszłym roku zaginęła jakaś czternastolatka. Plotka głosi, że uciekła, ale parę miesięcy później zniknęła kolejna. - Myślisz, że Tank…? Jacks kiwa głową. - Ludzie umierają i odchodzą, ale wszyscy staramy się chronić kobiety. – Unika mojego wzroku. – Nie ma was tu za wiele. - Rozumiem. - Po tym, jak zaginęła trzecia dziewczyna, część mężczyzn poszła do Tanka, ale jakoś udało mu się namówić któregoś ze swoich kumpli, by wziął na siebie winę.
- Był jakiś dowód? Kręci głową. - Nie było żadnego dowodu, żadnych świadków, ale jestem pewien, że Tank pozwoliłby, żeby tamten facet za to zapłacił. Przez jakiś czas łaził za jedną z tych dziewczyn. Mówiła o tym cały czas, ale jej ojciec nie mógł jej ochronić. Wtedy po prostu zniknęła. - Nikt nie znalazł jej ciała? Mogła po prostu uciec. Znowu kręci głową. - Ona by tego nie zrobiła. Tank pierwszy do niej dotarł i ukrył jej ciało. Nie wiem, co łączy pozostałe dwie dziewczyny, ale w końcu znalazł nową. Miał obsesję na jej punkcie. Jeśli to nie jest wystarczający dowód, on ma… nagranie na którym te dziewczyny są porywane. – Jego 2 głos brzmi pusto i smutno. – To właśnie dlatego był w więzieniu . - Co się stało z tą nową dziewczyną, której się naprzykrzał? - Umarła, ale nie przez niego. Chociaż wiem, że chętnie sam spróbowałby to zrobić. Mój żołądek robi fikołka. - A teraz wygląda na to, że sobie upodobał mnie? - Dlatego musisz być ostrożna – patrzy na mnie i szybko dodaje. – Hej, naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać? Tłumię strach i wzruszam ramionami. - A masz lepszy pomysł, by zabić czas, kiedy czekamy aż zmienię się we Florae? Nagle na zewnątrz zapanowało poruszenie. Jakiś mężczyzna wystawia głowę zza framugi. - Jacks, potrzebujemy cię. Chłopak patrzy na mnie niepewnie. - Nie martw się, nie napuszczę na ciebie całej zgrai Floraes. - Zostań tutaj. Jeśli tego nie zrobisz, nie będę w stanie ci pomóc, gdy spotkasz kogoś pokroju Tanka. Kiwam głową, a on odchodzi. Słyszę więcej krzyków i odgłosy kroków biegnących w dół holu. Potem nic. Zsuwam się ze stołu, podchodzę cicho do drzwi i delikatnie je otwieram. Głos Doktorka niesie się echem z drugiego końca holu. Otwieram drzwi jeszcze szerzej i rozglądam się w poszukiwaniu Tanka lub innych strażników. Nikogo nie ma. Jedynym dźwiękiem w korytarzu jest buczenie lamp i dźwięki zamieszania, z którym ma do czynienia Jacks. Zamykam oczy, starając się wyłapać, co mówi Doktorek. - Ciśnienie krwi w normie… morfologia w normie… Jego głos wciąż niesie się po holu. - Na co jesteśmy teraz szczepieni?- pyta, a następnie sam sobie odpowiada. – F1T13 – kontynuuje. – Pacjent odmawia wszelkich badań i zastrzyków. Mówi o mnie. - Spróbuję ją przekonać o tym, jakie to jest ważne, a następnie zwolnię ją z Fort Black. Wciąż mówi do siebie, wymieniając nazwiska pacjentów, którym podał już szczepionkę na grypę. Bo nie ma nic dziwnego w tym, że prowadzi konwersacje sam ze sobą.
Otwieram drzwi jeszcze szerzej i ponownie rozglądam się po holu. Wciąż jest czysty i nie słyszę niczego innego oprócz głosu Doktorka. Robię krok do przodu i zamykam drzwi z ledwie słyszalnym kliknięciem. Ken może być tutaj, w tych pokojach. To może być moja ostatnia szansa na to, by trochę tu powęszyć bez nadzoru.
Idę przed siebie i otwieram pierwsze drzwi jakie napotykam, ale za nimi jest tylko kolejny pokój badań. Tak jak za drugimi i trzecimi. Kiedy zaczynam wchodzić po schodach, zatrzymuję się. Ostatni raz coś takiego robiłam w New Hope. Moja matka przyszła mi pomóc i upewnić się, że nie zostanę zdemaskowana. Teraz nikt mi nie pomoże. Chwytam jeden z moich noży i trzymam go przed sobą, kiedy wchodzę szybko po schodach, przyciskając ciało do ściany. Tapeta na wyższym piętrze jest taka sama jak na poprzednim. Otwieram pierwsze drzwi i widzę, że jest to pomieszczenie na dokumenty. Zatęchłe powietrze jest aż gęste od kurzu. Wślizguję się do środka, lampy zapalają się automatycznie. Nagły błysk światła sprawia, że podskakuję. Po szybkim przeszukaniu dochodzę do wniosku, że jest czysto. Znajdują się tu tylko szafy, biurko i trochę krzeseł, na których są teczki z dokumentami. Szybko zamykam drzwi, mając nadzieję, że nikt z zewnątrz nie zauważy światła. Toruję sobie drogę do pierwszej szuflady i otwieram ją. Foldery są uporządkowane alfabetycznie i kiedy zaglądam głębiej, widzę teczkę A. Trzęsącymi się dłońmi wyciągam teczkę O, ale nie ma tam żadnego folderu. Kiedy sprawdzam pozostałe, dociera do mnie, że są to kartoteki więźniów. Zamykam szufladę i odwracam się do wyjścia, kiedy przypadkowo przewracam krzesło z papierami. Natychmiast kieruję wzrok na drzwi i prędko chowam się pod biurkiem, czekając aż ktoś przyjdzie sprawdzić ten hałas. Oddycham zbyt szybko, moje ciało jest napięte. Po paru minutach mój oddech się uspokaja, kiedy dochodzę do wniosku, że nikt nie idzie. Wychylam się zza biurka i próbuję wstać, kiedy mój wzrok pada na trzymany przeze mnie dokument. To zdjęcie policyjne, na którym jest koleżka Tanka – Pete. Keller, Peter siedział osiem lat za napad z bronią. Na górze znajduje się nagryzmolona notka: zarekomendowany na strażnika – Lawson, Ellis a.k.a. Tank. Kiedy myślę o Tanku, ściskam papier tak mocno, że aż się gniecie. Zastanawiam się, czy powinnam odszukać jego papiery. Może jeśli bym coś o nim wiedziała, mogłabym się lepiej bronić w przyszłości. Przeglądam szybko foldery leżące na podłodze. Kiedy nie znajduję tego, czego szukam, idę w stronę dokumentów znajdujących się na krześle i przetrząsam je, a potem ruszam to szuflady i szukam teczki L. Tam też jej nie ma. Nie podoba mi się to, że tracę czas w tym pokoju i chcę już wyjść, by dalej szukać wskazówek, które mogą mi pomóc w poszukiwaniu Kena, kiedy nagle słyszę gwizdanie dochodzące z holu. Przypieram ciałem do ściany, ale dźwięk wkrótce cichnie. Jestem natomiast w stanie usłyszeć ciężkie kroki niosące się w dół schodów. Ostrożnie wychodzę z pokoju i podążam za tym kimś. Podbiegam w jego stronę i łapię jego cień, kiedy schodzi w dół. Jest wysoki, ubrany w kostium, ale nosi kowbojski kapelusz i buty. Kiedy już jest na dole, gwizdanie całkowicie ustaje, a on znika za rogiem. Idę, powoli utrzymując dystans pomiędzy nami. Znika w pokoju, z którego wcześniej wychodził Doktorek. Drzwi się zamykają. Patrzę przez szczelinę i zamieram, kiedy słyszę swoje imię wypowiedziane szorstkim głosem, a po chwili słyszę, jak Doktorek mówi zmęczony: - Jest tak jak mówiła… Sprawdziłem to dzisiaj i oddałem mój końcowy raport. - Słyszałeś ostrzeżenie? 3 - Nie. Chciałem ci to najpierw powiedzieć. Powinniśmy ją tu zatrzymać ? - Nie, niech wejdzie - szorstki głos odpowiada. 2 3
Czyli od tego rozdziału również pedofil. /m. W sensie nie wpuścić
- Wiesz, że nie mogę tego zrobić. A co z…? - nie słyszę co dalej mówi Doktorek, bo moją uwagę przykuwa hałas za mną. Kiedy się odwracam, zauważam Jacksa, który stoi w poprzednim pokoju i daje mi znaki. Otwiera usta, jakby chciał wrzasnąć, ale tego nie robi. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 10 - Co ty do cholery robisz?! – pyta głośnym szeptem popychając mnie w stronę drzwi. – Właź tutaj, zanim cię znajdą. Zatrzymuję się na sekundę, zanim wchodzę do pokoju. Jacks zatrzaskuje drzwi i marszczy czoło. - Jesteś cała w kurzu. Gdzie byłaś? Powinnaś tam zostać. Patrzy na nóż, który cały czas trzymam przed sobą. - Nie będziemy tak rozmawiać. Odłóż to. Waham się, ale w końcu go chowam. Nie mam innego wyboru, jak tylko zaufać temu facetowi. - Szybciej, ogarnij się, zanim Doktorek tu przyjdzie – wskazuje na umywalkę, gdzie szybko myję twarz. Czarny materiał kostiumu zakrywa pozostały brud. - Gdzie byłaś? – pyta. - Mówiłam ci, że kogoś szukam. Pomyślałam, że jeśli się trochę rozejrzę, to w końcu go znajdę. - I? - Znalazłam zabałaganiony pokój z dokumentami. Spróbowałam znaleźć teczkę Tanka, by dowiedzieć się, co faktycznie zrobił, ale jej tam nie było. - Mogłaś mnie po prostu zapytać. - Wydałeś się dość zasmucony. - Nie lubię o tym rozmawiać. – Jacks patrzy na podłogę. – Mam jego teczkę. Jeśli obiecasz, że nie będziesz się już włóczyć, pozwolę ci ją przeczytać. - Dlaczego masz teczkę Tanka? – pytam. Patrzy na swoje stopy, ale nie odpowiada. – Nie możesz mi po prostu powiedzieć, co w niej jest? Robi przerwę. - On lubi krzywdzić dziewczynki – mówi, a jego twarz jest pełna bólu. Bierze głęboki wdech i wydaje mi się, że zabrał cały tlen z pomieszczenia. - A ty gdzie poszedłeś? – pytam, starając się choć na chwilę zapomnieć o Tanku. - Paru gości chciało się dostać do środka. Światła migotają, więc patrzę na sufit. - Co z elektrycznością? - Elektryczność jest zasilana przez główny generator i używana tylko do oświetlenia ważniejszych pokoi, w tym pokoju naczelnika. Reszta Fort Black jest bez prądu. - A wy pozwalacie mieć tu broń? - Ta… to nie tak, że mamy tu jakieś zasady, ale ludzie muszą mieć się czym bronić. Siada na krześle i przeciąga się, pozwalając mi zobaczyć to żylasto-umięśnione ramię. Na nim wytatuowane jest drzewo, które otaczają plemienne wzory. Inny tatuaż przedstawia jakąś scenę, ale jest zbyt skomplikowany, bym mogła dostrzec, co to jest z miejsca gdzie siedzę, chociaż widzę jasne wstążki otaczające całą rękę, znikające pod rękawem i wystające spod kołnierzyka. Wciąż próbuję ogarnąć ten tatuaż, kiedy dociera do mnie, że Jacks coś do mnie mówi. Zerkam na niego.
- Przepraszam, możesz powtórzyć? - Jak się tu dostałaś? - Przybiegłam . Krzyżuje ręce. - No dawaj. Jesteś mi coś winna. Mógłbym teraz wyprowadzić twój tyłek za drzwi. - To prawda. Dzięki. - Więc?
Myślę przez chwilę. Jak się tu znalazłam? Strażnicy nauczyli mnie, jak przetrwać, oto jak. Ale nie mogę rozmawiać o New Hope z jednego powodu - nie wiem co by się ze mną stało, gdybym to zrobiła. Wzruszam ramionami. - Szczęście, jak sądzę. Do tego jestem szybka. I inteligentna. Jacks śmieje się. - Jesteś pewna, że nigdy wcześniej tu nie byłaś? Bo brzmisz jakby było zupełnie inaczej. - Cóż, jak powiedziałeś, udało mi się tu dotrzeć. Jacks wstaje i idzie w stronę lady. Zastygam, przypominając sobie chlorek potasu. Przygotowuję się do rzucenia się w jego stronę i złapania go, ale on po prostu bierze z szafki kubek, nalewa do niego wody i mi podaje. - Dzięki – mówię ostrożnie, ale zaczynam ufać Jacksowi. Kiedy w niego mierzyłam, ani przez chwilę nie próbował ze mną walczyć. Zamiast tego stał spokojnie i rozmawiał ze mną. Nie chce mnie zranić. Jeśli by chciał, mógł po prostu powiedzieć Pete’owi, by mnie zastrzelił lub poprosić Tankowi, by zrobił coś gorszego. - Wypij. Przyzwyczaisz się do niej. Smakuję ją i krzywię się, kiedy czuję rdzawy, metaliczny posmak. Kiedy wypijam do dna, zauważam Doktorka i mężczyznę w kowbojskim kapeluszu, którzy właśnie weszli do pokoju. Kowboj jest po czterdziestce. Ma ciemne włosy i dobrze utrzymaną brodę. Jego krzaczaste brwi niemal sięgają kapelusza. - Witaj ponownie, Amy – Doktorek uśmiecha się lekko – To jest Inspektor. Przyszedł cię powitać w Fort Black. - Heeyaa, Amy – mówi mężczyzna z silnym teksańskim akcentem. – Mam nadzieję, że mój siostrzeniec dobrze się tobą zajmował. Patrzę zszokowana na Jacksa. Jacks jest siostrzeńcem Inspektora? Jego głos przecina ciszę. - Oczywiście, że dobrze. Jak widzisz, wciąż jest człowiekiem. Nie ma powodu do obaw.
- Jeszcze nie… ale nie minęły jeszcze pełne dwadzieścia cztery godziny. To ważne, byśmy wciąż zachowywali środki ostrożności – mówi Doktorek, unikając mojego wzroku. W przeciwieństwie do niego, Inspektor się na mnie gapi. - Jacks dał słowo, że będzie ją obserwował, a ty mówisz, że jest wolna od Pox. Uśmiecha się i pewnym momencie widzę, jak podobny jest do Jacksa. - Jeśli będziesz miała kłopoty, zgłoś się do mnie – mówi. – Znajdziemy ci jakieś miejsce, jeśli chcesz. - Tu mi dobrze – odpowiadam cicho.
Inspektor ignoruje moje oświadczenie i patrzy ponad moje ramię na Jacksa.
- Jackson, zaopiekujesz się tą małą dziewczynką, zrozumiałeś? Tłumię z niedowierzaniem parsknięcie. - A teraz do widzenia – Inspektor zdejmuje kapelusz i wychodzi, podążając za Doktorkiem. Kiedy drzwi się, zamykają odwracam się do chłopaka, który hardo unika mojego wzroku. - Twój wuj to Inspektor? Wzrusza ramionami i przytakuje, patrząc w dół, jakby był zawstydzony. Staram się go rozgryźć. Nie powiedział Doktorkowi ani Inspektorowi o moim zniknięciu. Wydaje się być szczery. Nie zataja przede mną prawdy jak Rice, gdy nie chciał mi powiedzieć o New Hope lub Floraes. - Słuchaj, jesteś tu już jakiś czas. Musisz wiedzieć, jak mogę się dostać do gościa, którego szukam.
- Owszem, wiem trochę rzeczy – odpowiada. Patrzę w jego oczy. Intensywność spojrzenia, jakim mnie obdarza sprawia, że rumienię się i odwracam wzrok, jednak wciąż czuję, że się na mnie gapi. - Więc może go znasz. Ken Oh? Ponownie wzrusza ramionami. - Znam paru ludzi o tym imieniu. Ken O? O to inicjał? Potrząsam głową. - Nie, to nazwisko. O, h. Ma japońsko-amerykańskie korzenie i być może pracuje tu jako doktor lub wykonuje tego typu sprawy. Jacks myśli chwilę, a potem kręci głową. - Nie znam żadnych Azjatów o imieniu Ken… a Doktorek jest jedynym doktorem, jakiego kojarzę, a ja jestem jego jedynym asystentem. Sfrustrowana opuszczam głowę. Obraz Baby miga w moim umyśle. - Więc muszę go sama poszukać. Jestem wystarczająco czysta, by wejść? - Prawie. – Wstaje i prostuje się. – Usiądź. – Siadam więc na stole do badań. Otwiera szufladę i coś z niej wyciąga, a następnie podłącza do ściany. Dociera do mnie, że to pistolet do tatuażu. – Muszę cię tylko oznaczyć, by wiedzieli, że jesteś czysta. Myślę o bliznach Baby i Rice’a. Oni byli oznaczeni jako część eksperymentu. Przełykam ślinę. - Nie chcę tatuażu. - Wybacz, ale jeśli chcesz wejść do Fort Black, musisz go mieć. To pozwoli wszystkim wiedzieć, że nie masz Pox. - A co to właściwie jest? - To coś jak ptasia grypa, ale dostajesz ciemnych plam. Bardzo zaraźliwa. Uwierz mi, nie chciałabyś dotykać ofiary. Umierają albo im się polepsza, choć tylko połowie się to udaje. - Brzmi super – mamroczę. – Więc ten tatuaż… będzie bolało? – Wstyd mi za tę słabość. Po tym wszystkim, co mnie spotkało, obchodzi mnie głupi tatuaż? Bo to nie mój wybór. Tylko Fort Black. - Nie będzie tak źle, tylko musisz zdjąć te rękawiczki. Patrzę na moje ręce. To nie są rękawiczki, tylko część syntetycznego kostiumu. Podwijam go tak jak wtedy, gdy Doktorek chciał pobrać moją krew. Materiał odwija się, dzięki czemu sprawia wrażenie, jakby był z plastiku.
Wzdycham i podnoszę dłoń. - „Jeśli to, co się ma stać, stać się musi, niechby przynajmniej stało się 4 niezwłocznie” . Jacks patrzy na mnie pusto. - Co? - To Szekspir – Rice znałby słynny cytat Lady Makbet. – To znaczy, że muszę pozostać silna. Mój ociec uwielbiał Szekspira. Miałam mnóstwo radochy z czytania jego sztuk. - Brzmi jak dobra zabawa – mamrocze. – Tutaj. – Trzyma mnie lekko za nadgarstek. – To będzie tak, jakby bardzo tępy nóż jeździł po twojej skórze. Zaboli tylko trochę. Oczywiście. Trochę. Zmuszam się do uśmiechu. - Jakie inne tatuaże tutaj robiłeś? - Różne. Ludzie lubią wyglądać inaczej. A kobiety je robią tylko gdy są zajęte. Tatuują sobie imię mężczyzny, by inni wiedzieli, że są pod ochroną. - Żartujesz. - Ani trochę… Jak wcześniej mówiłem, nie ma was tu zbyt wiele. To było męskie więzienie, a w zeszłym roku bardzo dużo z nich zmarło na jakąś chorobę, której Doktorek nie potrafił wyleczyć. Koniec końców wpadł na jakąś genialną szczepionkę, ale większość i tak zmarła. Najłatwiej dla nich jest po prostu znaleźć ochronę. - A co z Inspektorem? On tego nie robi? Nie chroni ludzi? - Mój wujek… On nie jest taki. – Ton Jacksa znowu się zmienia i kręci głową. – Chroni granice i nadzoruje Doktorka, ale nie robi niczego, by utrzymać pokój. Myślę, że lubi gdy ludzie są przerażeni. To trzyma ich w ryzach, pokazuje, jakie są prawdziwe problemy. Tylko morderstwa są karane. Wszystko inne toczy się własnym torem. Nie robi nic, jeśli widzi, że nic na tym nie zyska. - Czarujący. – Teraz widzę Inspektora w zupełnie innym świetle. - Zrobione! – Chłopak wyciąga igłę i wyrzuca ją, po czym odkłada pistolet z powrotem do szuflady. Patrzę na swój nadgarstek: jest tam tylko mały czarny kwadrat. Nie bolało aż tak bardzo. Ponownie naciągam rękawy kostiumu, a ten przylega do mnie jak druga skóra. Jacks spogląda na mnie. - Hej, nie masz jakichś innych ciuchów? To przylegające ubranie przyciągnie mnóstwo niepotrzebnej uwagi. Kręcę głową, krzyżując ręce na piersi. Wiem, że kostium porusza nieco wyobraźnię. Wszystkie ubrania zostawiłam na Oddziale, a Kay nie spakowała mi niczego innego. 5 - Chodząc tutaj w tym, staniesz się celem . – Jacks ściąga koszulkę, ukazując więcej tatuaży oraz dobrze umięśnią klatkę i brzuch. Czerwienieję, gdy przyłapuje mnie na gapieniu się. - Masz, włóż to. Podaje mi ubranie, które wciągam przez głowę. Pachnie przyjemnie. Koszulka jest za duża, ale przewiązuję ją sobie wokół talii tak, że wciąż mogę sięgnąć po pistolet i noże przymocowane przy udzie. - Pożyczę ci potem jakieś spodnie, jeśli chcesz. – oferuje, a ja kiwam głową. Już zawsze mogłabym nosić kostium pod ubraniami. Jedną z jego zalet jest to, że trzyma pot daleko od ciała i jednocześnie cię ochładza. Nie musi być prany, został zaprojektowany na 4 5
To chyba ten cytat, ale jeśli się mylę to bardzo przepraszam. Jezu, to jest jedna wielka hodowla testosteronu /Mc.
długie użytkowanie. Sprawia też, że czuję się bezpieczniej, w razie gdybym musiała opuścić Fort Black w pośpiechu lub ponownie natknęła się na Tanka. - Zamierzasz nosić te rękawiczki? Na zewnątrz jest dość gorąco. Uśmiecham się i podnoszę dłoń, poruszając palcami. - To nie rękawiczki… Ta część jest po prostu dołączona. Właściwie to dlaczego nie powiedziałeś mi, bym je zdjęła gdy mnie tatuowałeś? - Nie wiem… - Teraz on się czerwieni. – Nie chciałem pytać. Na mojej twarzy również wykwita rumieniec, więc zastanawiam się, co się ze mną dzieje. - Zobacz. – Naciągam kaptur i zakrywam twarz. – To wszystko to jedna część. Kaptur jest połączony na rzepy z szyją, chociaż jest cichy. – Nie wiem dlaczego tyle gadam. Patrzy na mnie z rozbawionym wyrazem twarzy. Ściągam kaptur i zerkam na podłogę - Dlaczego po prostu nie ruszymy dalej? – pytam niezręcznie. Jacks kiwa głową i prowadzi mnie w dół korytarza, naprzeciwko schodów, cofając się do miejsca, gdzie po raz pierwszy spotkałam Tanka i Pete’a. Chociaż teraz dwóch innych mężczyzn stoi na warcie, otrzymuję taką samą reakcje jak poprzednim razem. Między innymi dzięki 6 koszulce Jacksa. - To ten świeżak? – jeden go pyta. Drugi wtóruje. - Lepiej ją sobie szybko zaklep, Jackson – mówi, jakby mnie tutaj nie było. – Wygląda słodko, jak cukiereczek. Wzdrygam się i patrzę na Jacksa, który ignoruje ich i otwiera środkowe drzwi. Szybko wślizguję się, by złapać malutki promyk słońca. Zamykam oczy, kiedy chłopak staje obok mnie. Odwraca się i uśmiecha ponuro. - Witamy w Fort Black. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
6
A właśnie, czy on wciąż łazi bez niej?
Rozdział 11 Pierwszą rzeczą, jaką czuję, jest zapach. Smród niemytych ciał zbyt dużej ilości ludzi na zbyt małej przestrzeni. Zakrywam dłonią nos i usta. - Przyzwyczaisz się – mówi Jacks i chwyta mnie za rękę. - Co ty robisz? – pytam, jednocześnie wyszarpując się z uścisku. - Zaufaj mi – odpowiada chwytając ją ponownie. – Nie chcesz wyglądać na wolną. Patrzę na niego przez chwilę, a następnie rozluźniam się, kiedy prowadzi mnie przez podwórze zapełnione szałasami zrobionymi ze sklejki i tektury. Ludzie żyją tu tak blisko siebie, że otwarta przestrzeń nic nie daje. Albo po prostu te ściany blokują dostęp świeżego powietrza. Staram się stawiać stopy tam, gdzie widać choć skrawek ziemi, ale i tak jest to bardzo trudne. Odsuwam rękę od twarzy i zmuszam się, by zacząć się przyzwyczajać do zapachu. - To był plac do ćwiczeń – wyjaśnia Jacks. – Tu żyją ludzie, którzy nie posiadają żadnych umiejętności oraz osierocone dzieci. - To okropne. - Tak, ale to nie zależy ode mnie – mówi ponuro, wciąż idąc. - A gdzie ty żyjesz? - W celi. Dobrze jest być czyimś siostrzeńcem. Pomaga mi też to, że jestem asystentem Doktorka. - Ale nic nie wiesz o medycynie? - Mam podstawową wiedzę, wystarczającą by pomóc Doktorkowi w jego badaniach. Głównie robię dla niego notatki. Upewniam się, że też sobie nic nie zrobi. - Więc jesteś jego ochroniarzem. Wzrusza ramionami. - Ochroniarz, sekretarka, chłopiec na posyłki – odpowiada. – Kogo tylko potrzebuje. Słyszę na górze strzały, więc wzdrygam się i bezwiednie ściskam rękę Jacksa. - Prawdopodobnie Floraes. Próbują je zestrzelić, zanim dotrą do ścian. - Dźwięk je tylko przyciągnie.
- I tak nie jest to najcichsze miejsce na ziemi. Tak czy tak by przyszły. Ale mury je powstrzymają. – Ma rację. Fort Black przyciąga potwory, które znajdują się dziesięć mil dalej. Chcę zapytać, dlaczego nie używają kusz, ale po chwili sama sobie odpowiadam. Były nieskuteczne, gdy strażnicy próbowali pomóc rowerzyście. Kiedy rozglądam się po tych ścianach, po ludziach tęskniących za domem, widzę mężczyznę, który wychodzi z kartonu. Zderza się ze mną, ale ledwie to czuję. Odpycha mnie lekko, a ja posyłam mu zdziwione spojrzenie. Prawie upada bez wypowiedzenia słowa lub nawet zerknięcia w moim kierunku. Jest okropnie chudy - prawie niedożywiony - a smród, który po sobie zostawia sprawia, że znowu mam odruch wymiotny. Potrząsam głową, patrząc na ludzi dookoła mnie. Nie są w tak złej kondycji jak ten mężczyzna, lecz mimo to spoglądają na mnie. Ich wzrok jest dziki, przerażony i zdesperowany. Ale są też tylko ludźmi i chcą przetrwać. Nie próbują tworzyć idealnego społeczeństwa lub żyć jak Wcześniej. Chcą ochronić się przed Floraes i, biorąc pod uwagę wszystko, co wiem, może nawet idzie im lepiej niż w New Hope.
Jacks wciąż mnie ciągnie, a ja za nim podążam prawie przywiązana do jego ręki. Muszę znaleźć Kena, a on mi pomoże. Może nie będę musiała się dowiadywać niczego więcej o tym okropnym miejscu. Chłopak trzyma moją dłoń, gdy przeskakuję nad basenem ścieków. Jakiś mężczyzna popycha Jacksa, ale zamiera, kiedy mnie zauważa. Uśmiecha się, ukazując zgniłe zęby, jego oczy błyszczą. - No, no, witam – mówi chytrze. Chłopak wkracza pomiędzy nas.
- Ona jest moja – odpowiada Jacks prawie przy twarzy mężczyzny. Wydaje się, jakby chłopak miał na sobie maskę - przybrał ten sam wyraz twarzy jak wtedy, gdy rozmawiał z Tankiem i Pete’m. Mężczyzna z okropnymi zębami nie kłóci się i rzuca mi ostatnie spojrzenie, zanim odchodzi. - Twoja? – pytam, kiedy kontynuujemy naszą wycieczkę po placu ćwiczeń, jakby nic się nie stało. - Słuchaj, tak to po prostu działa. Mówiłem ci. Chcesz mieć tu pojedynek byłych więźniów o to, kto cię będzie miał? Kręcę głową. Uległość - nawet udawana – nie przychodzi mi łatwo, ale jeśli ma mi to zapewnić bezpieczeństwo, pozwolę ludziom myśleć, że ,,należę” do Jacksa. Za sobą słyszę kroki dziecka, a następnie czuję jego małe palce na moim biodrze i sięgające po moją torbę. Chwytam rękę chłopca, a on patrzy na mnie dzikim i niewinnym wzorkiem. Nie może być dużo starszy od Baby, więc się rozczulam. Biorę proteinowy batonik z torby i mu podaję. Krzywi się i ucieka bez słowa. Jacks obserwuje całą scenę z dziwnym wyrazem twarzy, którego nie mogę rozgryźć. Popiera to, czy myśli, że jest słaba? - Masz jedzenie? – pyta. - Trochę… i parę innych rzeczy. - Więc masz więcej niż większość ludzi. Oni nie mają się czym wymienić. Kontynuujemy naszą wycieczkę przez tę dzielnicę nędzy. Wychudzone dzieci wyglądają przez dziury w pudłach. Z powodu tłumu poruszamy się naprawdę wolno. - Co oni jedzą? - Hodują grzyby i jadalne kwiaty, jeśli znajdą parę cali wolnego miejsca, do którego dociera słońce. Niektórzy – ci odważni lub zdesperowani – idą na zewnątrz, by szukać jagód lub innego pożywienia, jakie mogą znaleźć. Czasami złapią królika lub wiewiórkę. Pomimo obecnej sytuacji, kulę się. Pomyślałam, że nie mogłabym zjeść wiewiórki. - Jak duże jest Fort Black? – pytam, przypominając sobie, że o to samo zapytałam Rice'a, gdy byliśmy w New Hope i jak byłam zszokowana, że żyje tam prawie cztery tysiące ludzi. - Około dwóch tysięcy ludzi, a wszyscy znajdują się na sześciu boiskach do piłki nożnej. Jest tłoczno, ale lepiej być tu niż na zewnątrz. – Rozgląda się wokół – te ściany są grube z obu stron i trzymają Floraes z daleka. - Więc jest co coś w rodzaju podwójnego muru? - Tak, dokładnie. Tutaj. – Popycha mnie w stronę drewnianych schodów. Jest tu stosunkowo pusto. Jakiś mężczyzna z karabinem zauważa nas i kiwa Jacksowi. Chłopak prowadzi mnie przed siebie, więc mogę zajrzeć do cel. Kiedy idziemy, wyjaśnia mi, że ten korytarz pozwalał strażnikom przechodzić z jednego końca więzienia na drugi, bez konieczności
przemierzania placu. Korytarz obejmuje wszystkie piętra. Większość pokoi, jakie się tam znajdują, to biura strażników. Pomaga im to trzymać Floraes pod kontrolą, bo wystarczą tylko dwa kroki, by dostać się na dach. Nagle Jacks zatrzymuje się, odwraca i wskazuje na coś ręką. Zdziwiona zaczerpuję powietrza. Przede mną znajduje się całe więzienie. Przednia część służy jako plac ćwiczeń, który ludzie po prostu nazywają Placem. Ma szerokość boiska do piłki nożnej, czyli około stu jardów i zajmuje przednią część połowy budynku. Z tego miejsca wydaje się być jeszcze bardziej zatłoczony niż w momencie, gdy przez niego przechodziłam. Wszędzie zdesperowane ciała. Na tak małej przestrzeni upchanych jest tylu ludzi, że naprawdę trudno jest dostrzec chodnik. Za Placem znajdują się trzy wielkie szare budynki. - Bloki A, B i C – mówi, wskazując na każdy. – Ja mieszkam w B. - A to co? – pytam, pokazując na ostatnią wolną przestrzeń za blokiem A. - To Arena… Powinnaś jej unikać. Wskazuje na inną przestrzeń obok Bloku C. Znajduje się tam wysoki gmach, ale ten jest czarny. - A to używane jest jako kawiarnia, biblioteka i miejsce odwiedzin... widzisz, jak jest połączona z tamtą ścianą? Z tyłu jest garaż, w którym goście są sprawdzani i mogą być eskortowani wyżej. Więźniowie muszą przejść dołem i minąć trzy kontrole, nim się tam znajdą. Zapamiętuję wszystko. - Co znajduje się dalej, za budynkami? - Ogród… Nie śmiej się. I nie idź tam. Tamten korytarz, prowadzi do pokoi. Co prawda są zablokowane, ale służą do obejmowania kwarantanną ludzi, u których wykryto Pox. No i jako kostnice. Doktorek zajął się prawie wszystkimi biura na przedzie i monitoruje kto wszedł i wyszedł. Kontroluje ich kondycję i stara się zabić bakterie, zanim się rozprzestrzenią. Mężczyzna z bronią mija nas, spoglądając na horyzont w poszukiwaniu Floraes. - Czy strażnicy zostawią mnie w spokoju, gdy będę chciała odejść? Gdy tylko znajdę Kena, musimy ruszać prosto do New Hope. - Tak, jeśli naprawdę będziesz chciała odejść. Jednak czy szczerze wolisz głodne, mięsożerne kreatury od chronionych murów? – Patrzy na mnie jakbym oszalała. – Ja wolę codzienne więzienie pełne kryminalistów od chociaż jednego dnia spędzonego na łonie natury z Floraes. - Tak, ale ty nie masz na głowie stukilowego socjopaty o imieniu Tank – odpowiadam. Dlaczego ktoś chciałby tu zostać? W następnej chwili przypominam sobie, że mam przecież nadajnik, syntetyczny kostium, pistolet Strażnika i byłam trenowana, by walczyć z Floraes. Normalna osoba po prostu pragnie miejsca, w którym Ich nie ma. Ludzie po prostu sto razy bardziej wolą kisić się w murach niż stawić im czoła. - A co z tobą? – pytam. – Przyszedłeś tutaj, gdy to wszystko się zaczęło? - Właściwie byłem tutaj, gdy infekcja zaczęła się rozprzestrzeniać. – Patrzy na mnie, ale stoję nieruchomo. – Miałem świetny sklep w śródmieściu - musiałaś go widzieć. Najpierw ucieszyłem się, że mogę ćwiczyć rysunek, ale potem zrobiło mi się niedobrze od tego tłumu. Mnóstwo ludzi nie rozumie, że tatuaże to coś więcej niż rzecz, którą sobie robią, gdy są pijani lub chcą wyglądać bardziej buntowniczo. Tatuaże potrafią opowiedzieć historię. To po prostu coś więcej niż tusz na skórze. To obraz przeszłości tej osoby, sztuka. - Więc tatuaże były twoją pasją.
- Wciąż są. W tym momencie chciałbym się móc uczyć wszystkiego o rysunku. Różne techniki, dużo praktyki. Zacząłem robić całkiem niezłe portfolio. Miałem studiować tatuaże na wyspach Pacyfiku. Kupiłem nawet bile i już powiedziałem wszystkim, że wyjeżdżam. Ale wtedy przybył mój wuj, a on potrafi być bardzo przekonujący. Stwierdził, że to tu powinienem najpierw przyjechać, porozmawiać z więźniami. To była tylko godzina drogi, więc dlaczego nie? Przecież mogłem go najpierw odwiedzić i trochę się porozglądać. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie wiedziałem tylko, że to uratuje mi życie, To tak trochę jakby wiedział, że to się stanie, bo desperacko starał się mnie tu ściągnąć. - Bałeś się? - Nie… wuj bardzo mi pomógł. Poza tym, ludzie lubią tatuażystów. Każdy chciał mi pokazać swój rysunek, szczególnie jeśli chciał udowodnić, jakim to nie jest kozakiem – uśmiecha się. – Nie mówię, że było łatwo. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Część strażników pojechała szukać swoich rodzin. Inspektor zdecydował, by wypuścić więźniów. Powiedział, że ten, kto chce, może iść. Mnóstwo ludzi uciekło. - Ale oni są niebezpiecznymi kryminalistami. - Amy, to był koniec świata. Nikt by ci wtedy nie powiedział, że więźniowie są bardziej niebezpieczni niż Floraes. A że wszyscy byli martwi, to kogo mieliby skrzywdzić? - Byłam na zewnątrz. Są inni… Niewielu ich jest, ale... - Słuchaj, mój wujek nie jest Matką Teresą… Wiedział, że nie będzie nowych dostaw jedzenia. Pomyślał, że nic im się nie stanie. Problemem było to, że zostali najgorsi. Ci co opuścili Fort Black, byli drobnymi złodziejaszkami. - Znali zagrożenie? - Część z nich nawet nie wierzyła. Jedni mówili, że to kosmici, a drudzy, że zombie. Inni twierdzili, że to wszystko jakaś wielka farsa albo po prostu chcieli wyjść, bo myśleli, że będą wystarczająco źli lub silni. Schody się kończyły. Zaczęłam rozmyślać. Tylu ludzi zabitych przez Floraes. - Poza tym nikt ich jeszcze tak nie nazywał, mówiono na nie po prostu stworzenia. Potwory były wszędzie. Strażnicy próbowali pomóc, oczyszczać drogę, ale to nic nie dało. To dlatego gdy znajdujemy ludzi, najpierw szukamy śladu ugryzień. Jeden typ zaczął się zmieniać gdy był gryziony. – Obniża głos. – Część z nich próbowała wrócić, ale nie mogliśmy ich wpuścić. Wszyscy boimy się, że Floraes kiedyś tu wejdą. To by była rzeź. Nie opuściłem więzienia, odkąd tu przybyłem. – Wzrusza ramionami. – Nic już dla mnie tam nie zostało. - A reszta twojej rodziny? Jacks potrząsa głową, a na jego twarz pada jakiś cień. - Moi rodzice rozwiedli się, gdy byłem mały. Mój ojciec… nie było go przy mnie. To znaczy wysyłał nam pieniądze i takie tam, ale nigdy tak naprawdę go nie widywaliśmy. Moja mama zmarła chwilę przed epidemią. Rak. Ojciec zaoferował, że się zajmie moją siostrą Laylą, ale miałem osiemnaście lat i nie chciałem, by zmieniała szkołę lub dom, więc zostałem jej prawnym opiekunem. Dobrze sobie radziliśmy. Była podekscytowana naszą wycieczką. Wydawało się, że to będą najlepsze wakacje na świecie. Myślała, że gdy wróci, będzie najfajniejszą dziewczyną w dziewiątej klasie, bo pozwoliłem jej na tatuaż. - Więc jest tutaj? Twoja siostra? Znów kręci głową i patrzy w dół zaciskając szczękę. - Nie przetrwała Fort Black.
Przez chwilę jesteśmy cicho, a ja staram się sobie nie wyobrażać, co by było, gdybym straciła Baby na zawsze. - Przykro mi. Jednak masz tu wuja. - Ta, pewnie. Jacks wraca do rzeczywistości i wskazuje na otaczającą nas przestrzeń. - Jeśli kiedykolwiek będziesz musiała szybko opuścić plac, idź tędy. Te schody to skrót. Są nowe, wybudowane parę lat temu. Dlatego są z drewna, a nie z kamienia. – Kiwam głową i ponownie przyglądam się chaosowi na dole. Serce mi wali, gdy patrzę na tłum. Tu jest inaczej niż w New Hope. Bardziej… niezależnie, spontanicznie. I przerażająco. - Więc skoro wiem już, z czego się to wszystko składa… Opowiedz mi o życiu. Więźniowie, strażnicy i inni ocalali - wszyscy w jednym miejscu? – Jak strażnicy mogli żyć obok ludźmi, których pilnowali? Jacks kiwa głową. - Każdy, kto ma broń i umie się nią posługiwać, zostaje strażnikiem. - Powiedziałeś, że pomaganie Doktorkowi to jedna z twoich prac. To znaczy, że ty także strzelasz do Floraes? - Nie. Nienawidzę tego. Nadal jestem tatuażystą i to jest moja druga praca. Wciąż jest popyt na tatuaże – mówi spoglądając w górę. – Ludzie płacą za nie jedzeniem i ubraniami. Wskazuje na grupę ludzi na dole. Mężczyźni skaczą na jednego i uciekają z na pół zjedzoną kanapką. - To najlepszy sposób, by tu przetrwać. - Potrafię się obronić – mówię z pewnością siebie, której wcale nie czuję. - Więc co zamierzasz zrobić po spędzeniu dwudziestu czterech godzin w moim towarzystwie? - Jeszcze nie wiem. - Mam trochę miejsca – mówi, nie patrząc na mnie. - Nie sądzę. Poza tym, nie zostaję. Po prostu jestem tutaj, by znaleźć... Nagle na placu widzę biały błysk. Laboratoryjny fartuch. Mężczyzna, który go nosi, ma czarne włosy… To nie może być Doktorek. - To on – odwracam się do Jacksa. – To Ken. Hej… Ken! – krzyczę. - Amy… - To na pewno on. Muszę zejść na dół. Słyszę jak chłopak za mną krzyczy, ale już pędzę i zbiegam ze schodów. Kiedy już jestem na placu, przestaję cokolwiek widzieć. Jest tak tłoczno, że ledwie mogę przyłożyć dłoń do twarzy. Hałas jest rozpraszający. - Widzieliście mężczyznę w białym fartuchu? – pytam, ale nikt mi nie odpowiada. Nawet dzieciaki mnie ignorują. Wtedy czuję na sobie czyjeś dłonie, a ktoś z tyłu ciągnie mnie za ręce. Nagle wszystko staje się czarne.
Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 12 - Jacks! – głowę zakrytą mam zatęchłym materiałem. Kilka dłoni trzyma moje ręce. Ziemia usuwa mi się spod nóg gdy czuję, że ktoś mnie ciągnie, a następnie przytrzymuje, bym się skoncentrowała. Krzyczę, ale nikt nie zwraca na to uwagi. Zostaję popchnięta na coś miękkiego - na tekturę, która śmierdzi rozkładem. - A co my tu mamy? Czyż nie wyglądasz zachęcająco? - Znalazłem ją na Placu. Pewnie to ten świeżak – odpowiada osoba, która trzyma mnie za nadgarstki. - Z pełnym ekwipunkiem? Jakie cuda mogą się tam znajdować? - Puśćcie mnie! –wołam, starając się wyswobodzić. Ktoś mnie popycha i przykłada kolano do pleców. Moje usta są pełne brudnego materiału uniemożliwiającego krzyk. Nawet mimo mojego treningu trudno będzie mi uciec. Wykręcam ramię, próbując zaskoczyć mojego przeciwnika i się uwolnić. Trzymający mnie mężczyzna upada. Przewracam się na plecy i desperacko staram się stanąć na nogi, jednak nie jestem wystarczająco szybka i po chwili kolejna para rąk ściąga mnie w dół, chwyta za głowę i przyciska do ziemi. Próbuję nie dopuszczać do siebie uczucia strachu. Podnoszę głowę, by móc coś powiedzieć. - Jacks mnie ma! – wyrzucam z siebie, ledwo jestem w stanie wypowiedzieć te słowa. – Należę do Jacksa! Słyszę jak wszyscy zamierają. - Ale go tu teraz nie ma, prawda? – mówi pierwszy. - Puśćcie. Ją – to Jacks. Nigdy się tak nie cieszyłam na dźwięk czyjegoś głosu. Chwilę później moje ręce są wolne, więc ściągam z głowy prowizoryczny kaptur. Otaczają mnie trzej brudni mężczyźni, niezwykle zainteresowani leżącymi niedaleko kartonami. - Wybacz, chłopie – mówi jeden z nich. – Była sama. Nie wiedzieliśmy żadnych tatuaży z imieniem… Jej ręce są zakryte. - Mówiłam, że należę do Jacksa – syczę podchodząc do niego. Biorę jego rękę i potrząsam nią. - Jacks, chłopie, nie mów Inspektorowi, że byłem z twoją dziewczyną. Będę miał przesrane. Chłopak przyciąga mnie do siebie i zamyka w uścisku, a następnie odwraca się do mężczyzn. - Trzymajcie się od niej z daleka – mówi, prawie warcząc. – Nie pozwólcie, bym znów ją zobaczył w waszym towarzystwie. Jacks bierze moją torbę i kierujemy się w stronę Placu. - Co się tutaj do cholery dzieje? Dlaczego nikt mi nie pomógł? - Ci ludzie są zbyt słabi, by komukolwiek pomóc. A ostatnią rzeczą, jakiej potrzebują, jest nagrabić sobie u tych pamiętliwych gości, więc każdy martwi się tylko o siebie. - Więc naprawdę tu nikt nikogo nie obchodzi – szepczę. - Ta, dlatego nie możesz się tak zachowywać. Jeśli szukasz tego człowieka, musisz być ostrożna. Chyba, że wolisz wąchać kwiatki od spodu. – Jacks patrzy się na mnie chwilę, a jego uważne brązowe oczy studiują moją twarz. Rice czasem zerkał na mnie w ten sposób. Ta koncentracja na jego twarzy i ciepło sprawia, że czuję się swobodnie. Wtedy pochyla się i przez jeden niespokojny moment nie wiem, czego oczekiwać. Ale on po prostu wyciera brud z mojej twarzy i uśmiecha się.
- Poza tym, jeśli zmienisz się w Florae, muszę być tutaj, by cię zabić. Odchrząkam. - Miło, że cię to obchodzi – odpowiadam z uśmiechem. Chłopak odwzajemnia uśmiech. - Naprawdę mogę ci pomóc. Mogę cię nawet chronić tak długo, jak nie zrobisz czegoś tak idiotycznego jak wbiegnięcie na Plac bez opieki. Kiwam głową. - Okej, stoi. Ale wydawało mi się, że zauważyłam mężczyznę, którego szukałam. Możesz pójść ze mną i zobaczyć? - Jeśli… ogromne jeśli, to był on, już dawno go tam nie ma. Dlaczego po prostu nie odpoczniesz i nie obmyślisz jakiegoś planu? - W twoim ,,mieszkanku”? - Tak. Ale możemy również wykopać parę dzieciaków z ich kartonowych pudeł i zająć ich miejsce, jeśli chcesz. Spoglądam na Plac. Ktoś na końcu rzędu wyje. - Dobra, dziś będę spać na twojej podłodze. - Nie musisz, mam dodatkowe łóżko. Mówimy o luksusie. Z braku innych opcji wyciągam rękę do Jacksa. Jeśli chcę znaleźć Kena, muszę zagrać w tę grę. Patrzy w dół i z lekkim uśmiechem bierze moją rękę, a następnie torujemy sobie drogę przez tłum. Zakładam, że to droga do jego ,,mieszkanka”. Ponownie jestem przerażona desperacją w ich głodnych oczach. - Czy nikt nie może pomóc tym ludziom? - Czasami Inspektor robi jakieś show i daje im jedzenie – odpowiada. – Mówi 7 Poszukiwaczom , żeby rzucili w tłum puszkę lub dwie. Są trochę zgniecione, ale w większości dobre. Kiwam głową. - Kim są Poszukiwacze? - To ludzie, który podróżują za mury w poszukiwaniu jedzenia i zapasów – przechodzi nad zardzewiałą puszką wskazując na nią. - Dzięki – odpowiadam, pomimo, że nie jestem w niebezpieczeństwie. Jeśli szpony Floraes nie zdołały przeciąć mojego syntetycznego kostiumu, ostry przedmiot też tego nie zrobi. Ale Jacks tego nie wie. Już prawie przeszliśmy cały odcinek, kiedy kolejny wystrzał przykuwa moją uwagę. - Prawie jak Dziki Zachód, nie sądzisz? – mówi Jacks dając znak, bym się ruszyła. – Ludzie chcą, by sprawy toczyły się własnym torem. - Ta, byleby tylko ich nie dosięgły. - Prawda. Jednak to sprawia, że wszystko jest bardziej ekscytujące. To dziwne, ale podoba mi się to. Gdy byłem młodszy, zawsze chciałem być kowbojem, chyba przez ten Texas. Śmieje się ze swojego dziecięcego marzenia. Przechodzimy przez ciężkie, otwarte drzwi znajdujące się na środku masywnej, szarej konstrukcji. Jesteśmy w budynku stojącym na środku placu ćwiczeń. Struktura jest zbudowana z pustaków i kamieni. Wydaje się, jakby ściany nachodziły na siebie. - To nasz blok - B. Środkowy. Nie zapominaj. – Wskazuje na wielkie B na drzwiach, kiedy przez nie przechodzimy. Widzę przedsionek otoczony wieloma celami. Nad nami znajduje 7
W oryginalne było Scrappers, czyli Skrobaki. W tłumaczeniu dosłownym brzmi to bez sensu, a chyba chodzi właśnie o kogoś takiego jak Poszukiwacz.
się chodnik, a od ścian odbijają się echa głosów. Śmieci walają się na podłodze: puste puszki, kawałki plastiku, gruz. Większość więzień jest otwarta, inne są zamknięte na kłódki i zamki. Jacks wskazuje na piętro. - Mieszkam na poziomie drugim, numer szesnasty. Wchodzę za nim po metalowych schodach, a następnie idziemy prostym korytarzem pomiędzy celami i balustradą, przechodząc nad potłuczonym szkłem i połamanym krzesłem. Cieszę się, że cele są oddzielone od siebie przez grube mury, a nie zwykłe belki. Mimo wszystko 8 będzie tu trochę prywatności . Kiedy mijam drugą celę, zauważam mężczyznę uśmiechniętego od ucha do ucha, wyglądającego jakby właśnie na mnie czekał. - No, no. Należysz do kogoś, kochanie? Odsuwam się od poręczy. Na jego nadgarstku widzę napis Pox, wytatuowany wielkimi, czarnymi literami. Jacks staje pomiędzy nami i wbija wzrok w mężczyznę. Więzień bez słowa cofa się i znika w celi. Chłopak chwyta mnie za rękę i szybko ciągnie mnie dalej. Jego agresja mnie niepokoi, ale gdy się odwraca, widzę, że się szczerzy. - Czy to pomaga, jeśli nie mówię ,,Ona jest moja.”? - Trochę – uśmiecham się lekko, ale nie czuję się ani trochę lepiej. – Czy on ma Pox? – pytam. – Dlaczego jest tu z wszystkimi? - Miał. Teraz jest tylko zarażony... raczej nie zamierza wymieniać z tobą płynów ustrojowych. Jego tatuaż mówi wszystko, więc nie ma opcji, by to komuś przekazał. Na mojej twarzy pojawia się grymas, kiedy w końcu docieramy do celi Jacksa zamkniętej kłódką od roweru. Wyciąga klucz z kieszeni. - Wiem, że to wygląda kijowo, ale będzie dobrze. To dopiero pierwszy dzień, a ja mam przeczucie, że w końcu znajdziesz Kena. - Szczególnie z twoją pomocą – dopowiadam. Jacks odklucza zamek i otwiera drzwi celi. - Nie ma jak w domu – mamrocze ponuro. Wchodzę do ledwie oświetlonego pudła. Jest malutkie, ciasne, nawet jeśli w środku nie znajduje się za wiele rzeczy - dwupiętrowe łóżko, jedno krzesło i mały stolik zawalony notatnikami i papierem do szkicowania. Ściany są pokryte sztuką: rysunkami wyglądającymi jakby były żywe i różnymi szkicami tatuaży. W rogu celi wisi prześcieradło. Jacks odsuwa je, odsłaniając toaletę i małą, metalową umywalkę. - Możesz się umyć – mówi, starając się ułożyć szkice w bardziej uporządkowane kupki. – Nie ma tu prądu, jak w tamtym budynku, ale hydraulika działa poprawnie. – Podchodzi szybko do łóżek i próbuje zgarnąć papiery z górnego. - Na razie mam się dobrze – odpowiadam ignorując fakt, że naprawdę muszę skorzystać z WC i to, że powinnam się jak najszybciej umyć. Później uporam się z moją nieśmiałością - teraz wolę poczekać do momentu, aż będę tu sama. Cela jest tak zatłoczona, że ledwo można tu chodzić. Nie wiedząc, co powinnam dalej robić, oglądam jego rysunki. Są niesamowite - kolory na zawiłych szkicach tatuaży. Ludzie wyglądają tak, jakby zaraz mieli zejść z tej ściany… Patrząc na jeden z rysunków, nie jest to zbyt przyjemne uczucie. - Narysowałeś Tanka? – pytam, wskazując na szkic obok malutkiego okna. Obrzuca go zbolałym spojrzeniem, wzrusza ramionami i prawie odwarkuje. 8
Planujesz coś? 3:> /Mc.
- Rysuję to, co jest wokół. - Świetnie go uwieczniłeś. – Patrzy na mnie, drapieżnik czyhający na ofiarę. Wzdrygam się. - Możemy go stąd zdjąć? - Pewnie – Jacks zrywa rysunek ze ściany i rzuca na plik szkiców. – Przepraszam za bałagan. Nie spodziewałem się współlokatora. - Nie ma sprawy. – Podnoszę trochę papierów z podłogi i kładę na stół, starając się być użyteczną. Zauważam, że pod stołem są pudła z farbami i pędzlami. - Skąd to wszystko masz? – pytam. - Od Poszukiwaczy w zamian za tatuaże – odpowiada, zabierając sztalugi ze środka pokoju. Samo przesunięcie ich na bok powoduje, że czuję, że mam czym oddychać. - Odwracam się do stołu i przetrząsam rysunki. Jacks musiał naszkicować połowę ludzi z Fort Black, każdy z nich jest tak żywy, że po części oczekuję, że zaraz do mnie mrugną. Nie mogę przestać się na nie gapić. Moje oczy zatrzymują się na może setnym. Twarz tego mężczyzny wygląda znajomo. Jego rysy są delikatne, niemal zbyt delikatne jak na faceta. Poza tym jego lewym policzku widnieje znamię w kształcie serca … Wygląda jak ktoś, kogo znam. Podnoszę rysunek. I wtedy dociera do mnie, dlaczego go rozpoznałam. Wygląda tak znajomo, bo przypomina mi Kay. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 13 Odwracam się. - Kto to? Jacks bierze szkic. - Nie jestem pewien… To dość stary rysunek. - To chyba Ken. - Chyba? – pyta zdezorientowany. – Czyli nie wiesz jak on wygląda? - Nie. Jego siostra powiedziała, że mam go znaleźć, a ten człowiek to jej bliźniak. - Och – odpowiada. – Myślałem, że to twój chłopak czy coś. Czuję, że się rumienię. - Nie, skąd – powiedziałam mu tylko, że chcę znaleźć Kena. Nie dlaczego. I wciąż nie jestem na to gotowa. - Moja przyjaciółka Kay pomyślała, że on mógłby mi w czymś pomóc – sięgam po rysunek, a Jacks mi go oddaje. – Może mogłabym go komuś pokazać? - Ta, już widzę jak każdy tutaj biegnie po to, by tylko ci pomóc. - Ale mogę spróbować. Chłopak opiera się o szafkę i zakłada ręce. - To naprawdę dużo dla ciebie znaczy. Dlaczego? - Chodzi o moją siostrę. Ona… - urywam. Nie mogę rozpowiadać na prawo i lewo o moim związku z New Hope. – Ma kłopoty, a Ken może jej pomóc. - Masz siostrę? – pyta zaskoczony. – Żyje? - Tak – odpowiadam szybko. – Ona nie jest moją siostrą w sensie biologicznym. Znalazłam ją, gdy wszyscy inni poumierali. Była mały dzieckiem pozostawionym w supermarkecie. Ale jesteśmy bardzo blisko, więc równie dobrze możemy się tak nazywać. Jacks milknie na chwilę, więc nie mam pojęcia, co teraz sobie myśli. - Więc pozwoliłaś, by ktoś słabszy się do ciebie przyłączył – jeży się. – I pozwoliłaś również, by został skrzywdzony. Niezbyt mądrze. - Słucham? – Jestem zdziwiona jego nagłą zmianą. – Chroniłam ją przez lata – odpowiadam obronnie. – I znów ją uratuję, tak jak ty mnie dzisiaj, kiedy pomogłeś mi z tymi ludźmi z placu. – Patrzę w dal. – Tak właściwie dlaczego mi pomagasz? - To moja praca – upewnianie się czy ktoś nie zmieni się we Florae, pamiętasz? Poza tym mam chlorek potasu. - Ale nie musiałeś proponować, że się mną zajmiesz. - Może mi kogoś przypominasz. Kogoś, kto potrzebował ochrony i jej nie otrzymał. – Słysząc ton jego głosu dochodzę do wniosku, że nie powinnam więcej pytać. Nie muszę. Mówi o swojej siostrze, Layli. Chłopak przechodzi przez celę i sprząta górne łóżko, a następnie poprawia poduszki i stare prześcieradło. - Muszę się trochę przespać. - Ja chyba też, chociaż dla mnie „trochę” to zdecydowanie za mało. Potrzebuję co najmniej tygodnia snu, jestem wykończona. Muszę też skorzystać z toalety. Jacks zauważa, że na nią zerkam. - Okej – mówi kierując się w stronę wyjścia. Obraca się, zamyka drzwi i zakłada na nie kłódkę od roweru. Czuję przebłysk paniki, po czym podaje mi klucz przez kraty. - Tym razem dam ci trochę prywatności. Wyrobisz się w piętnaście minut? – pyta.
Przytakuję z ulgą. Wreszcie będę miała trochę czasu dla siebie. Rozglądam się po naprędce przemeblowanym pokoju. Rzeczy związane ze sztuką są upchnięte w różnych miejscach. Prawdopodobnie powinnam teraz poszukać jakichś przedmiotów, które powiedziałyby mi coś więcej o tym chłopaku, ale tych rzeczy jest tak wiele, że nie mam pojęcia od czego zacząć. Ogarniam się w ,,łazience”, a następnie siadam na łóżku i zastanawiam się, jak mogę znaleźć Kena. Na ile mogę zaufać Jacksowi? Kiedy wraca, zastaje mnie w tej pozycji. Odkluczam dla niego drzwi i wspinam się na swoje posłanie. Zatrzaskuje i zablokowuje je, a po chwili wręcza mi klucz. - To jest zapasowy. Zatrzymaj go w razie czego – mówi i wzrusza ramionami. Zaczyna ścielić łóżko. Patrzę na sufit. Miło, że tyle dla mnie robi. Biorę nóż i przyciskam rękojeść do piersi. Jak powiedział Jacks: w razie czego. Czuję, że tylko chwilę po tym jak zamknęłam oczy rozlegają się strzały. Zlatuje z łóżka i trzymam się blisko podłogi. Przed sobą trzymam nóż. - Jasna cholera! – Mimo, że w celi jest dość ciemno wpada tu trochę światła, dzięki czemu widzę jak Jacks patrzy na mnie zdziczałym wzrokiem ze swojego łóżka – Amy, co tu się dzieje?! - Słyszałam strzały. - Och. To tylko strażnicy – Przekręca się i kładzie zakrywa poduszką twarz. – Spójrz przez okno. – Jego głos jest przytłumiony.
1
Podchodzę do niego . Musiałam spać dłużej niż myślałam, mamy noc. Ciemność jest przecinana przez strumień światła. Słyszę więcej strzałów. - Co oni robią? - Polują – odpowiada. Kiedy na niego patrzę widzę, że zerka zza poduszki. – Robią to raz w tygodniu by pomóc Poszukiwaczom. – Siada i pociera twarz dłonią. – Zwabiają wszystkie Floraes do więzienia, a następnie zastrzeliwują, by otaczająca nas przestrzeń była czysta. Patrzę na plac ćwiczeń, które wypełnia ciepły blask. - Skąd to światło? Myślałam, że w większej części budynku nie ma elektryczności. - Świece. Myślę o tych wszystkich tekturach i sklejkach. - Nie ma zagrożenia pożarowego? - Jest, był nawet jeden w zeszłym roku. Mnóstwo ludzi zginęło – niemal szepcze. - Jakie podjęto środki ostrożności, by znów do tego nie doszło? - Nie podjęto żadnych – mówi po dłuższym czasie. Ponownie się kładzie. – Idę spać. Wspinam się z powrotem na łóżko. - Czy ten nóż sprawia, że czujesz się lepiej? – pyta przez materac. - Trochę – potwierdzam. - Tylko mnie nie zabij we śnie. - Spróbuję, ale niczego nie obiecuję. Pozwala sobie na krótki śmiech więc i ja nie mogę się nie uśmiechnąć. Próbuję znowu zasnąć, ale gdy już myślę, że mi się udało, strzały znów przecinają ciszę. Jak ktokolwiek może tu wypoczywać? Ostatecznie chowam nóż i wyciągam pistolet z kabury, starając się wygodniej ułożyć. Gdy upewniam się, że jest w miarę bezpiecznie, wkładam pistolet pod poduszkę. Mimo to nic nie obroni mnie przed wspomnieniami: kiedy znów wpadam w objęcia Morfeusza, śnię o Oddziale. Nade mną krąży dr Reynolds. Oblizuje usta, a w jego oczach widzę radość, gdy widzi moje cierpienie. 1
Do okna, więc bez takich :D /m.
- Zacznijmy – mówi. Ból uderza we mnie jak błyskawica, przejmuje władzę nad całym moim ciałem. Każdy nerw, każda synapsa płonie. Pali mnie od środka. Przygryzam usta marząc o śmierci, o przerwaniu tej nieustającej agonii. Chcę stracić przytomność, ale wciąż czuję ból, dociera on do moich nerwów, topi skórę. Kiedy w końcu się budzę, czuję na skórze zimny pot. Sięgam desperacko po pistolet. Słyszę pode mną spokojny oddech Jacksa. Przewracam się na plecy i z powrotem zamykam oczy. Nie jestem na Oddziale, nie jestem w New Hope. Jestem w więzieniu, ale nie jestem w pułapce. A może jestem? Myślę o Risie. O jego przenikliwych niebieskich oczach wypełnionych uprzejmością, ale zazwyczaj przykrytych przez kudłate blond włosy. Co sądziłby na temat Fort Black czy mojego współlokatora? Prawdopodobnie nie siedziałby nad tym zbyt długo. Rice jest bystry, a Jacks… cóż, Jacks to Jacks. Ostry, ale miły. Koniec końców, mają dużo wspólnego. Rice chciał mnie chronić - co więcej, obiecał mieć oko na Baby. Moje serce przeszywa ból, gdy myślę o siostrze. W głowie dźwięczą mi słowa Kay. Dr Reynolds ma Baby. Nie powinnam spać - nie mam czasu. Owszem, ledwo mogę się ruszać, ale złożyłam jej obietnicę. Jutro znajdę Kena. A potem cię stamtąd wyciągniemy. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 14 Ktoś mną potrząsa, więc wyciągam nogi poza łóżko. Jacks patrzy na mnie, jego ręce są na posłaniu, ale mnie nie dotyka. Strumień światła wpada przed malutkie okienko. - Już jest rano? – pytam. - Popołudnie. Minęły prawie dwa dni. - Co? - Przeciągam dłonią po twarzy. – Dwa dni? Jak mogłam tak długo spać? Zeskakuję z łóżka, ale moje mięśnie protestują. Nie miałam pojęcia, że byłam aż tak wyczerpana, ale to ma sens. Nie spałam przed kilka dni w trakcie mojej dwudziestomilowej wycieczki do Fort Black. Jak często zatrzymywałam się na odpoczynek?
Jacks przechyla głowę. Widzę tatuaż węża, który owija się wokół jego szyi i znika pod kołnierzykiem. 5 Miałaś koszmary. Płakałaś przez sen. Niemal bałem się cię zostawić, gdy wczoraj poszedłem do pracy, ale Doktorek powiedział, że twoje ciało potrzebuje odpoczynku. Cela była zamknięta. – Wręcza mi widelec i puszkę pieczonej fasoli. – Pomyślałem, że powinnaś coś zjeść. 6 Dzięki. Umieram z głodu. Otwieram puszkę, a do moich ust napływa ślina, gdy tylko czuję ten słodki i pyszny zapach. Gdybym miała łopatę, pewnie bym jej użyła, by ładować sobie jedzenie do ust. Każde ugryzienie to niebo w gębie. Jacks robi krok w tył i siada na małym stoliku. Dziś pokój wygląda na trochę uprzątnięty. Ściany wciąż są przykryte szkicami, jednak podłoga jest czysta. Przerywam w pół ugryzienia. - Gdzie moja torba? - Tutaj. – Wyciąga ją spod łóżka i mi podaje. – Nie zaglądałem ani nic. Odkładam puszkę i pospiesznie przeszukuję torbę. Nic nie zginęło. Nadajnik jest bezpieczny, choć bateria padła. Muszę pamiętać, by ją wymienić. Baterie są słoneczne, więc wystarczy położyć go przy oknie. Wyłączam urządzenie i chowam je z powrotem. Wracam do mojej fasolki, jednak tym razem jem wolniej. - Przepraszam. Nie chodziło mi o to, że do niej zaglądałeś. W każdym razie, widzę że trochę tu ogarnąłeś. - Tak. Dobrze, że tyle spałaś, bo zajęło mi to sporo czasu. Znów myślę o Baby, mój żołądek robi fikołka. Nienawidzę się za zmarnowanie tyle czasu. - Więc – mówię – muszę się tu trochę rozejrzeć. Ken sam do mnie nie przyjdzie. - Czekaj. – Jego ton mnie zaskakuje. Jest niemal nerwowy. Zerkam na niego i nasze oczy się spotykają. – Mam coś dla ciebie. Jacks bierze wielką książkę z blatu i mi podaje. Dotykam gładkiej, zużytej okładki. ,,Dzieła zebrane Szekspira”. Otwieram ją i kartkuję zatrzymując się na ulubionych dziełach mojego ojca. Burza. Moje oczy zatrzymują się na jednej linijce i przechodzą mnie dreszcze. ,,Piekło jest puste. Wszystkie diabły są tu”. Zamykam książkę i gapię się na okładkę, desperacko próbując powstrzymać łzy. - Dzięki – trzęsę się z tak różnych emocji: szczęścia i strachu. Miłości i strapienia. – Gdzie ty to znalazłeś? - Biblioteka więzienna. No dobra, to już nigdy nie będzie biblioteką, bo mieszkają tam ludzie, ale wszystkie książki są pod ręką. Brzmiałaś na bardzo smutną gdy mi powiedziałaś ten
cytat. Nie znałem go, więc zapytałem o niego starego przyjaciela, który był bibliotekarzem. Pokazał mi książkę i które strony powinienem przeczytać. - Przeczytałeś Makbeta? - Wiesz, umiem czytać – odpowiada z lekkim uśmiechem. Patrzę na niego myśląc, że może zraniłam jego uczucia, ale jego chyba nie da się złamać. – W każdym razie pomyślałem, że mogłoby ci to przypominać tatę. Wiem – milknie na moment i patrzy za okno. – że dobrze jest mieć takie przypominacze. To wszystko. Znów patrzę na okładkę. - Uwielbiam ją. Dziękuję. - Nie ma sprawy. Byłem pod wrażeniem, że udało mi się przeczytać tę część o odwadze, ale potem się poddałem. Trochę trudno to zrozumieć. Przytakuję. Ogarnia mnie niepokój, powinnam już zacząć szukać Kena, ale jestem to winna Jacksowi. - Skoncentrowanie się nie jest wcale takie trudne. Pokażę ci. Jego oczy spoglądają w moim kierunku i już myślę, że powie coś błyskotliwego, ale on po prostu wstaje i siada koło mnie tak blisko, że przez chwilę zastygam. Po takiej samotności miło jest dla siedzieć obok kogoś, kto nie chce mnie zranić. Zapomniałam, jakie to fajne uczucie. Jego ręka przyciśnięta jest do mojej i w tym momencie jest to najbardziej wrażliwe miejsce w moim ciele. Po kilku sekundach zmieniam pozycję i oddalam się. Jeśli jest jakaś rzecz, której powinnam unikać, to pozwolenie, by ktoś się do mnie zbliżył. Zaczynam czytać na głos i na jedną krótką chwilę zapominam gdzie jestem. Zapominam o New Hope i Oddziale. Zapominam o znalezieniu Kena i o Fort Black. Pozwalam sobie zapomnieć o wszystkim… oprócz Baby. Nigdy nie mogłabym zapomnieć o Baby. - Możemy wrócić do tego później – mówi. – Ja musze pójść do pracy, a ty powinnaś jeszcze trochę odpocząć. Spałam dwa dni. Jedyne, czego teraz potrzebuję to plan działania. - Żadnego odpoczywania. Musze znaleźć Kena. - Wybacz, ale musisz zostać tutaj, w celi – mówi przepraszającym tonem. – Tylko na trochę. Nie mogę cię zabrać ze sobą do pracy, a jeśli tam nie pójdę, stracę ten pałac, w którym mieszkamy… i nie będzie miało znaczenia czyim jestem siostrzeńcem. Patrzę na niego. - Tak właściwie to nie jestem więźniem. Mogę wyjść, jeśli chcę. - To niebezpieczne, byś chodziła tu beze mnie. Nie, dopóki się nie rozniesie, że jesteś tu ze mną. Kiwam głową. Rozumiem to, ale nie cierpię myśli, że znowu mnie zamknie, nawet jeśli mam klucz. Wiem, że nie mogę bez niego wejść do Fort Black. Nie mam zamiaru ryzykować.
2
Zamyka przepraszająco drzwi i znika. Jednak zanim mnie opuszcza, zatrzymuje się jeszcze na moment. - Zostawiłem coś dla ciebie… jest na stoliku – mówi, patrząc się w podłogę. – Powinnaś wiedzieć, z kim masz do czynienia. Podchodzę do stolika z myślą, że może ma jakieś informacje o Baby lub Kenie, ale plik jest o kimś innym: Ellis Lawson. Tank. Wypuszczam powietrze i przeglądam pierwszą stronę: nie ma bata, to zdjęcie policyjne, a patrząc na ten przerażający, krzywy uśmiech, to musi być on. 2
Czyli jak? Wystukuje morsem ,,przepraszam”? /m. Ewentualnie mówi jej to na migi :D /Mc.
Przerzucam skartki, a potem wracam i czytam wszystko od początku. Druga strona to lista jego przestępstw. Skazany na sześćdziesiąt lat za zaginięcie dwóch nastolatek: jedna miała siedemnaście, a druga piętnaście lat. Obu ciał nigdy nie odnaleziono. Następnie widzę zapis zeznań Daniela Nahona, lat dziesięć: Rzuciłem frisbee daleko, za drzewa, więc Cordy po nie poszła. Coś długo jej to zajmowało, więc poszedłem to sprawdzić i zobaczyłem dużego mężczyznę ciągnącego ją za szyję do zielonego samochodu. Podbiegłem do nich i krzyknąłem, ale on się tylko na mnie popatrzył. Przyłożył sobie rękę do szyi i przeciągnął jakby chciał mi dać do zrozumienia, że jeśli nie będę cicho, to odetnie mi głowę. Ale to była Cordy, więc krzyknąłem głośniej i pobiegłem za samochodem, kiedy odjeżdżał. Wtedy zauważyłem policjanta na parkingu i powiedziałem mu, co się stało. Zamykam oczy, jest mi niedobrze. Mały chłopiec jest świadkiem. Dzieciak tylko pare lat starszy od Baby. I dziewczyna tylko parę lat młodsza ode mnie. Co się z nią stało? Nie odnaleziono ciała, więc nie ma raportu koronera. Zauważam również artykuł z gazety datowany na rok, w którym zaczęłam szkołę średnią . Ellis Lawson sądzony był dziś za morderstwo Cordelii Embry i Jasmine Norman. Mimo, że ich ciał nie odnaleziono, są zeznania naocznych świadków i dowody DNA pobranego z domu Lawsona. Jest on podejrzany w sprawie zniknięcia trzech innych dziewczyn, ale jego prawnicy udowodnili, że nic go nie łączy z tymi sprawami. Rodziny zaginionych błagały Lawsona, by ujawnił miejsce pobytu ciał, ale oskarżony uparcie twierdził, że jest niewinny. Uroczystość pogrzebowa Cordelii Embry odbędzie się o czternastej w Domu Pogrzebowym Harrisona. Więc Tank był złapany, widziany jak porywa dziewczynę i oskarżony o morderstwo, ale był również wystarczająco sprytny, by ukryć ciała. Za zaginięcie jak wielu dziewczyn bierze odpowiedzialność? On nie jest jakimś tam głupim brutalem; jest seryjnym mordercą. Linijka ręcznego pisma przykuwa mój wzrok. Prawie żadnych moralnych wartości, może
3
być odbierany jako typowy dres . Przeszywa mnie dreszcz. Składam papiery i chowam je pod poduszką. Wcześniej nawet seryjny zabójca mógł dostać pracę. Podchodzę do krat, niepokoję się o Jacksa. Nawet jeśli wiem, że powinnam tu zostać, po prostu nie mogę. Biorę rysunek mężczyzny, który mam nadzieję jest Kenem, wyciągam klucz i wychylam głowę. Kiedy tylko robię krok poza celę, słyszę głos. Podnoszę wzrok i widzę drobną kobietę patrzącą na mnie zza krat. - Hej! Wiesz kiedy wróci Jacks? - Mam nadzieję, że wkrótce. Jest w pracy. - Och – podchodzi do barierek i opiera się o nie, ukazując fioletowy, długi na co najmniej na dwa cale tatuaż na przedramieniu: szalony Mike. - Chciałam z nim pogadać o nowej dziarze dla mojego faceta, to byłby prezent. Podchodzę bliżej. Jest przed czterdziestką, a jej sięgające do ramion włosy są mieszanką czerni i szarości. - Mogę mu powiedzieć, że pytałaś.
3
Dobra, nie było dresa ale mnie więcej chodzi o kogoś takiego (w sensie daje w mordę gdy się coś komuś nie podoba). /m.
- Dzięki. Ja i Mike mieszkamy obok. – Wskazuje głową na celę. – Jestem Pam. – Podaje mi dłoń przez kraty. Moje nie są duże, ale przy niej mam wrażenie, że potrząsam dłonią dziecka. – Tak szczerze umierałam z ciekawości, by się czegoś o tobie dowiedzieć… Rozeszło się, że Jacks 4 znalazł sobie dziewczynę pełną ognia piekielnego - uśmiecha się do mnie. - Ee… dzięki. - Twój chłopak to dobry facet. Nieźle trafiłaś. Śmieję się nerwowo. Pomysł „należenia” do mężczyzny jest dziwny, ale „trafienie” przebija wszystko. Jedynym facetem, do którego cokolwiek czułam jest Rice. Pomijam fakt, że było trudno i to, że mnie okłamał, nawet jeśli chodziło o moje bezpieczeństwo. Ale był pocałunek. - … Jacksa. - Przepraszam, możesz powtórzyć? - Po prostu mówiłam, że możesz się czuć szczęściarą, że trafiłaś na Jacksa. - Dlaczego? Co sprawia, że jest takim dobrym obrońcą? - Wiesz, chłopak potrafi walczyć jak sam diabeł. I dobrze się z nim przyjaźnić. Wszyscy go znają. Poza tym, opiekują się nim Inspektor i Doktorek – śmieje się cicho. – No i ludzie nie chcą mieć przerąbane u jedynego tatuażysty w Fort Black. Jeśli ktoś ma coś do Jacksa, ma coś do połowy więzienia. Po prostu kochamy jego sztukę. - Choć brakuje nam przyzwoitości, kochajmy tatuaże! – mówię, chcąc zażartować, ale mi się nie udaje. Pam opuszcza wzrok. – Przepraszam. Oprócz niego ludzie nie byli do mnie zbyt przyjaźnie nastawieni. - W porządku. Ciężko tu. Słyszałam, że niedawno znalazłaś Fort Black. Musiało być ci trudno samej na zewnątrz. – Cofa się. – Powiedz Jacksowi, by do mnie przyszedł. Muszę pójść dostarczyć trochę rzeczy, ale niedługo wrócę. - Hej, a może mogłabym pójść z tobą? – Czuję, że byłabym bezpieczna z tą kobietą. Wygląda jak weteran. Poza tym, jeśli się z nią zaprzyjaźnię, dowiem się czegoś więcej o tym miejscu. - Pewnie. – Kiwa głową. – Będzie mi miło. Zabieram swój pistolet strażnika spod poduszki i wkładam go do kabury, a następnie sprawdzam, czy noże są na miejscu - jeden na każde udo. Wkładam na siebie jedną z koszulek Jacksa i parę jego portów. Wiem, że wyglądam dziwnie, mając pod ubraniem czarne rękawiczki i rękawy, ale mało mnie to obchodzi. Potrzebuję każdej ochrony. Otwieram drzwi kluczem, który dał mi Jacks. Pam wchodzi do swojej celi i chwyta kosz z ubraniami, po czym zamyka swoją celę. - Tym się właśnie zajmujesz? – pytam, zakluczając drzwi i kierując się w stronę schodów, mijając inne cele. – Szycie? - Ta, Mike jest strażnikiem. Strzela do Florae, głównie z murów. To daje nam zakwaterowanie. Krawiectwo to po prostu dodatek. - Był tutaj strażnikiem Wcześniej? - Nie, miał odsiadkę. Napad z bronią – odpowiada spokojnym tonem. – Byłam jego prawnikiem - Ale jesteście razem… Jak? – pytam starając się nie brzmieć na zszokowaną. Uśmiecha się. - Zawsze ze mną flirtował. Przysięgał, że nie był winny, mówił, że jestem piękna i wspaniała i że na pewno go wyciągnę. Ale jak zostaliśmy parą? Wtedy był inny świat, ja byłam 4
Serio. Ognia piekielnego. /m.
tylko jego prawnikiem, żadnej wzmianki o małżeństwie. Wiedziałam, że powinnam wtedy być ostrożna. Oni wszyscy mają się za niewinnych, przypominałam sobie. Wszyscy sądzą, że każda tu kobieta jest piękna. Jeśli oczywiście mają tyle szczęścia, by jakąkolwiek zobaczyć. – Śmieje się głośno, a żywy dźwięk odbija się od ścian. Hałas ten sprawia, że czuję się niekomfortowo. Zerkam za siebie i widzę jakiś kształt koło moich drzwi - nie wystarczająco duży, by był Tankiem, jednak skacze mi adrenalina. Czy to mógłby być Ken? Może Kay zdołała się z nim skontaktować i powiedzieć, że jestem tutaj. Robię krok w tył, ale Pam kładzie rękę na moim ramieniu, by mnie zatrzymać. Kształt podchodzi bliżej a ja kurczę się pod jego spojrzeniem. To nie Ken. To po prostu inny odrażający mężczyzna. Jest tak brudny, że nie mogę stwierdzić, jaki ma kolor skóry. Robi kolejny krok. Pam wychodzi naprzód i jednocześnie popycha mnie na balustradę. Skóra mnie mrowi, gdy obejmuje nas wzrokiem, mięśnie mam napięte i gotowe. Mężczyzna nic nie robi, tylko patrzy. Wkrótce odchodzi. Kobieta odwraca się. - Czasami po prostu lepiej schodzić im z drogi – mówi mi. – Część facetów jest po prostu złośliwa. – Widzi mój strach i kiwa głową. – Część, czyli nie wszyscy. Nie mój Mike. Nie Jacks. Nauczysz się, jak to tutaj działa. – Znów zaczyna iść i daje mi znak, bym zrobiła to samo. - Musisz tu być naprawdę długo – mówię podnosząc głowę. - Tak, odkąd zaczęła się epidemia. Miałam spotkanie z innym klientem. Ludzie musieli opuscić więzienie, tak powiedzieli mi strażnicy. Jednak wiadomości z zewnątrz były straszne. Nie byłabym w stanie odnaleźć mojego męża, zresztą on nie mógłby odnaleźć też mnie. Zdecydowałam się więc zostać. – Przekłada kosz na drugie biodro. - Kiedy więźniowie uciekali, odnalazł mnie Mike. Bronił mnie przed wieloma złymi rzeczami, które mogły mi się przydarzyć. – Jej rysy łagodnieją. – Kocham go za to. - Więc… był niewinny? Śmieje się. - Oczywiście, że nie. Nawet jeśli zostałam jego prawnikiem, wiedziałam, że to zrobił. Jednak sądzę, że napad na monopolowy nie czyni cię od razu diabłem. Uśmiecham się. - Pewnie nie. Podoba mi się, jak rozmowna staje się Pam. Jestem pewna, że mogę wydobyć z niej mnóstwo informacji, jeśli po prostu pozwolę jej mówić. Przestaje opowiadać swoją historię. Mam okazję, by zapytać ją o to, co naprawdę chcę wiedzieć. - Szyłaś coś kiedyś dla mężczyzny o imieniu Ken? 5 - Dla Kena Gibbonsa? Tego wielkiego Hiszpana? - Um, nie… ten Ken to Azjata. - Jest jakaś azjatycka rodzina żyjąca na placu. Chociaż nie wiem, czy do końca są rodziną. To po prostu pięciu facetów, którzy dzielą namiot. Są Filipińczykami, mają skomplikowane i obce imiona, ale chyba któryś z nich używa zdrobnienia Ken. Ken nie jest Filipińczykiem i wątpię, by żył w namiocie. - Mam portret. – Wyciągam szkic Jacksa. Pam patrzy na niego przez chwilę, a następnie kręci głową. - Jesteś pewna, że żyje? 5
W oryginale mamy ,,Big Hispanic guy who goes by Yaya” jednak nie mam pojęcia co to Yaya. Internety zresztą też nie wiedzą.
- Nie. Ale jeśli żyje, to naprawdę muszę go znaleźć. - Mogę popytać. Ale ludzie umierają tutaj ot tak. – Pstryka palcami. – Mam dość dobrą pozycję. Mike mnie uratował. – Pam kontynuuje, gdy wchodzimy na trzecie piętro. – Kiedy Doktorek opowiadał jakieś gówniane historyjki o tym, że kobiety potrzebują jakichś dodatkowych zastrzyków witamin czy coś, to nie chciałam w to wierzyć. Powiedziałam Mike’owi, że widziałam wystarczająco ludzi, którzy faszerują się lekami, bo ktoś im tak powiedział. Wstawił się za mną, gdy odmówiłam i upewnił się, że Doktorek nie będzie mnie nagabywać. Jestem jedna z niewielu kobiet, której się to udało. - Co masz na myśli? Myślałam, że te zastrzyki to szczepionki. Patrzy na mnie. - Nie mów, że jesteś jedną z tych, które wierzą we wszystko, co im się powie. Pozwoliłaś mu zrobić sobie tę ,,szczepionkę”? Potrząsam głową, a ona przytakuje z uznaniem. - Trudno jest się trzymać z dala od Doktorka. Jacks ci pomoże i w ogóle, ale sama też powinnaś się starać. Nie ufam mu. - Myślisz, że ma coś wspólnego ze śmiercią tych kobiet? - Nie jestem pewna – mówi Pam, zatrzymując się na schodach. – Ale coś z nim jest nie tak. Mike powiedział mi, że kazał Poszukiwaczom oddawać mu prawie wszystkie leki, jakie znajdą. Dużą część z nich chowa dla reszty z nas. - Um… ale on jest doktorem. Chyba powinien ich potrzebować. - Wiesz – rozgląda się wokół i mamrocze. – Myślę, że on sam się na coś leczy. Kiwam głową. W Później każdy radzi sobie na swój sposób. - Czasami go widzę jak gada sam do siebie, jakby był tam ktoś jeszcze – kontynuuje. - Ja go słyszałam. Na początku mojego pobytu tutaj słyszałam, jak mówi o tym, kto potrzebuje zastrzyków. Ale dużo ludzi gada do siebie. Nie wydał mi się szalony, tylko trochę dziwny. – Chociaż przyprawił mnie o dreszcze, gdy go zobaczyłam po raz pierwszy. Próbuję zwalczyć moją paranoję. Doktorek nie musi być diabłem, po prostu jest niekompetentny. - Nie dziwiłabym się gdyby którego dnia stracił wszystko. – Zatrzymuje się przed barierką i patrzy w dół na rząd cel. – Jest coś jeszcze – szepcze. – Moja przyjaciółka Anna mieszkała kiedyś na pierwszym piętrze. Parę dni po urodzinach jej dziecka przyszedł do niej i starał się ją przekonać, by opuściła Fort Black i poszła do jakiegoś miejsca na północy. To coś jak kolonia. - Co? – Ściskam barierkę w zaskoczeniu. New Hope? – Poszła tam? Pam kręci głową. - Nie zdążyła. Tydzień później oboje byli martwi. - Przykro mi. - W porządku. – Znów zaczyna wchodzić po schodach. – Można się nauczyć jak żyć ze stratą. – Zanim do niej dołączam, zatrzymuję się i zaczynam się zastanawiać. Co się tu dzieje? Czy Doktorek pracuje z dr Reynoldsem? Odwracam się i szybko doganiam swoją towarzyszkę, która właśnie przechodziła przez drzwi. Zatrzymuje się w ciemnej celi i cicho woła: - Pranie! W środku znajdują się dwa komplety łóżek dwupiętrowych. Wszystkie są zajęte. Młody mężczyzna podnosi się z jednego. - Hej, Pam – mówi zaspany i szura nogami, idąc w stronę drzwi. Kobieta wręcza mu małą kupkę schludnie złożonych koszulek. Bierze je, patrząc na mnie, przez co czuję się niekomfortowo.
W końcu moja towarzyszka się odzywa. - Więc umówiliśmy się na puszkę kukurydzy i dwie groszku. – Łagodnie mu przypomina. - Racja – podchodzi do łóżka i wyciąga spod niego torbę. Wsadza do niej dłoń, wyciąga 6 towar , wraca do nas i podaje puszki Pam, która wkłada je do koszyka. - Kim jest twoja przyjaciółka? – pyta, przyglądając się dokładnie mojej twarzy, a następnie spogląda na rękę przykrytą syntetycznym kostiumem. - Należy do Jacksa. - Och. – Smutnieje, a po chwili na jego twarzy pojawia się strach. – Ja… ja nie wiedziałem. - Nie szkodzi, nie powiem mu. – Bez kolejnego spojrzenia w moim kierunku mężczyzna idzie w głąb celi i kładzie się na łóżku. Kiedy znów ruszamy, pytam: - Czy on boi się Jacksa? - Tak i nie. Bardziej boi się jego kontaktów. Zaczynam się zastanawiać, czy ludzie myślą, że należę do Jacksa, czy do Inspektora. - Biedny dzieciak – mówi Pam. – Nie ma tu wystarczająco dużo kobiet, a on jest jednym z tych miłych. To on ze współlokatorami oczyszczali Fort Black ze śmieci. - Więc czwórka ludzi żyje w jednym pokoju? – Cela nie jest wystarczająco duża na jedną, a co dopiero na cztery osoby. Kręci głową. - Nie czwórka, dwunastka. Śpią na ośmiogodzinne zmiany. - A Jacks ma cały pokój cały czas tylko dla siebie? – Nie wiedziałam, że ma aż tak dobre kontakty. - Przecież cały czas ci mówię, że świetnie trafiłaś. – Zerka na mnie. Słyszę nasze kroki, gdy idziemy po stalowej kracie. Następny przystanek to cela na końcu holu. Mieszka tam mężczyzna z dwoma nastolatkami. Jeden z nich siedzi w rogu i gra w karty, natomiast drugi leży w łóżku z mokrą szmatką na oczach. Zatrzymuję się przy wejściu, kiedy Pam idzie dalej. - Wiesz, co mu jest? – pyta mężczyznę, ale on kręci smutno głową. - Doktorek twierdzi, że to jakaś nowa forma zapalenia spojówek. Być może już nigdy nie będzie widział. Pam wręcza mu poskładane ubrania. - Na mój koszt. - Dzięki, Pammy. – Podchodzi do niej i ją przytula. - Mają trochę problemów – mówi kobieta, gdy już opuszczamy celę. – Był więziennym urzędnikiem. Kiedy wybuchła epidemia, poszedł po swoich chłopców i żonę… jednak ona nie miała tyle szczęścia. Następnie zatrzymujemy się przed celą przykrytą czerwoną zasłoną uniemożliwiającą zajrzenie do środka. Pam używa dzwonka przymocowanego do drzwi drutem. Po chwili pojawia się kobieta i dramatycznie uchyla materiał. Ma na sobie różowy szlafrok, a na twarzy zdecydowanie za dużo tuszu. - Jak tam biznes? – pyta moja towarzyszka ze swoim firmowym uśmiechem. - Powoli – odpowiada kobieta, ziewając. – Będzie lepiej po pierwszej zmianie. Pam wręcza jej ubrania. Na górze znajduje się czarny, koronkowy stanik. Nieznajoma wymienia je na małą paczuszkę. 6
To brzmi prawie jakby wyciągał marihuanę xD /m.
7
- Masz tu Vicodin , przyda się, gdy twój chłopak już wróci. Specjalnie poprosiłam Poszukiwaczy, by znaleźli trochę więcej i upewnili się, że Doktorek go nie dostanie. - Dzięki – odpowiada Pam i wrzuca lek do koszyka, a kiedy odchodzimy, zaczyna mówić dalej. – Ona zawsze przynosi podarte ciuchy. - Więc jest… - Taa. Najstarszy zawód świata. Kręcę głową, gdy słyszę, jak to olewa. - Jak możesz się z tym czuć tak normalnie? To okropne. Nieźle ci się powodziło Wcześniej, gdy byłaś prawnikiem, mam rację? Nie gryzie cię to pomimo całego twojego doświadczenia? Wzrusza ramionami. - Byłam prawnikiem, a teraz piorę ubrania prostytutce. Wiem, że to brzmi dziwnie. Dużo straciłam i przykro mi z tego powodu, ale koniec końców żyję – mówi z uśmiechem. – Moja babcia nauczyła mnie szyć, a ja zawsze myślałam, że to bezużyteczne. W końcu zawsze mogłam iść do sklepu i kupić to, czego potrzebowałam. Teraz już tak nie jest, więc jestem wdzięczna, że poświęciła swój czas, by pokazać mi uroki krawiectwa. – Nagle staje, a na jej twarzy pojawia się strach. – Chodźmy naokoło. – Odwraca się i zaczyna iść w kierunku, z którego przyszłyśmy. - Dlaczego? – Muszę podbiec, by ją dogonić. – Co się stało? Wskazuje na czarne prześcieradło wiszące na celi za nami. - Czarna ospa. Nowa infekcja. Raczej nie chcesz być zbyt blisko. - Mogłyśmy to stąd złapać? - Raczej nie, ale wolę nie ryzykować. Już prawie jesteśmy na końcu holu. - Są ludzie, którzy mieli ospę, bo zadawali się z zarażonymi. Ktoś później przyjdzie i weźmie ich dalej. - A potem? Dostaną jakieś jedzenie lub wodę? - Nie martw się o to. Polepszy im się lub nie. Nie możemy nic zrobić. Wracamy do celi Jacksa w ciszy. Zastanawiam się, jak Pam może być tak uprzejma dla mężczyzny z chorym synem i tak oziębła dla kogoś innego, samotnego i umierającego. Ale już znam odpowiedź: ludzie robią, co muszą, by przetrwać. Zanim się żegnamy, kobieta nachyla się i szepcze: - Może lepiej nie mów Jacksowi o tym, co ci powiedziałam o Doktorku. To dla niego delikatny temat. - Pewnie… Dlaczego? – pytam niepewnie. Jak bliskie są kontakty z jego szefem? - Wiesz. – Rozgląda się. – Doktorek jest ojcem Jacksa, a on nie za bardzo lubi temat jego uzależnienia. - Och! – Kiwam głową zszokowana. Nagle wszystko ma sens. Wiem już, dlaczego wszyscy się go boją i skąd tyle wie o medycynie. - Nie wszyscy są tak dobrze poinformowani – kontynuuje. – Myślę, że Jacks chce to zatrzymać dla siebie, ale słyszało się to i owo. Chłopak opowiadał siostrze o różnych rzeczach… o wybaczaniu Doktorkowi czegokolwiek by nie zrobił. - Znałaś jego siostrę? Jaka była? Na twarz Pam pada cień. - Była dobrą dziewczyną. Zbyt dobrą na to miejsce. Mnie udało się zaadaptować, nauczyłam się jak ukrywać to, co trzeba ukryć. – Jej głos jest głośniejszy, bardziej chropowaty. – 7
Środek przeciwbólowy
Grać, że nigdy nie przeczytałam porządnej książki. – Uśmiecha się, a po chwili powraca jej normalny głos. – Ale ta dziewczyna nigdy by się tu nie wpasowała. Oczywiście, Jacks robił co mógł, a Doktorek i Inspektor mieli na nią oko, ale nie możesz oczekiwać od kogoś takiego, że będzie szczęśliwy w klatce. Patrzy na mnie i znów się pochyla. - Nie sądzę też, byś ty była. Ale nie pozwolisz, żeby ktoś cię dopadł, prawda? Nie dasz się zamknąć w celi. Po prostu pozwolisz Jacksowi, by się tobą zajął i sama będziesz na siebie uważać. - Tak, będę – odpowiadam i otwieram kłódkę od roweru. Wkraczam do środka, jednocześnie otwierając dłoń zaciskając ją w pięść. Muszę porozmawiać ze swoim współlokatorem. Dlaczego nie powiedział, że Doktorek to jego ojciec? Przecież oni oboje mogą pracować dla dr Reynoldsa. Nie chcę w to wierzyć, ale nie mogę wyprzeć tych myśli z głowy. Jak bardzo mogę zaufać Jacksowi? Jestem uziemiona i jak na razie nie zanosi się na zmiany. Mija kolejny dzień, a ja nie jestem ani trochę bliżej uratowania Baby. Spoglądam na plac ćwiczeń, bałagan, prymitywne schronienia, śmieci. Tłum ludzi bez schronienia, walczących o jedzenie, starających się przetrwać. To jest ich dom - prawdopodobnie jedyny, jaki kiedykolwiek będą mieli. A gdzie jest mój? Myślałam, że znalazłam go w New Hope, z moją matką, ale zamiast tego prawie umarłam. Fakt jest taki, że nie mam domu. Nie, dopóki nie znajdę Baby i nie zabiorę jej do bezpiecznego miejsca… gdziekolwiek to ma być. - Hej, ty. – Jakiś głos niesie się przez celę. Odwracam się i widzę tego brudnego, posiniaczonego mężczyznę, którego spotkałam wcześniej. - Czego chcesz? – pytam, serce mi wali. Niesamowicie cieszę się z faktu, że pomiędzy nami są kraty. - Słyszałem, że pytałaś Pam o Kena. – Pochyla się tak, że jego głowa przechodzi przez kraty. – Mogę cię do niego zabrać. Robię krok w tył, przypominając sobie, że pomiędzy nami wciąż jest bariera. Staram się, by mój głos zabrzmiał pewnie. - Dlaczego miałabym ci zaufać? - Jacks mnie wysłał. Powiedział, żebyś poszła ze mną. Jeśli nie, Ken odejdzie. Próbuję nie dopuścić do tego, żeby moja desperacja decydowała za mnie. A co jeśli kłamie? Dlaczego chłopak po prostu sam nie przyszedł i mi tego nie powiedział? Znów patrzę na mężczyznę. Jest mały i chudy. Spokojnie mogłabym z nim wygrać w walce. Biorę głęboki wdech. Nie pozwolę, by strach przeszkodził mi w znalezieniu Kena. - Cofnij się – mówię. Robi to, a ja otwieram kłódkę. Sekundę później mężczyzna rzuca się na mnie. Jednak byłam przygotowana na taką ewentualność. Wyciągam nogę, przez co się potyka. Wpada do pokoju, ale staje na nogi zaskakująco szybko. Odwraca się i rzuca na mnie, wykorzystując całą swoją brutalną siłę. Chcę usunąć mu się z drogi, ale w tej celi nie za bardzo jest na to miejsce, więc z całą siłą uderzam w łóżko. Mężczyzna przyciska mnie do podłogi i podciąga moje rękawy. Wyciągam jeden z noży, a następnie przyciskam do jego gardła. Wciąż czuję na sobie jego ręce. - To nic osobistego. – Uśmiecha się do mnie jakby mnie nie zaatakował. Przyciskam nóż mocniej, zmuszając go, by się cofnął i chwilę później gramolę się spod niego. Próbuje uciec, ale chwytam jego rzadkie włosy i ponownie przyciskam nóż.
- Część ludzi mówi, że wcale nie jesteś Jacksa, tylko tego faceta. To dlatego go szukałaś. Mocniej przyciskam nóż, przez co po jego brudnej szyi płynie mała strużka krwi i znika za poplamionym kołnierzykiem. - Powiem im, że nie ma znaczenia, że do niego należę, bo nie potrzebuję do ochrony ani jego, ani Inspektora. Sama potrafię o siebie zadbać. Wypycham go z celi i szybko zatrzaskuję drzwi. Podnosi się na nogi, a następnie zaczyna iść w dół holu. Biorę głęboki, drżący oddech i chowam nóż. Odwracam się, siadam na dolnym łóżku i zakrywam głowę rękami. To było podejrzane, ale naprawdę miałam nadzieję, że ten mężczyzna mówi prawdę i mógłby mnie zabrać do Kena. Zaczynam się śmiać ze swojej głupoty, a następnie pocieram dłonią twarz. Zostaję w tej pozycji, dopóki nie słyszę głosu dochodzącego od strony drzwi. - Amy. Nie śpisz. Podnoszę głowę, gdy Jacks wchodzi do celi i zamyka za sobą kłódkę. - Naprawdę powinnaś zamykać te drzwi. - Przepraszam. – Oddycham głęboko. Podejmuję szybką decyzję, by nie mówić mu prawdy. Nawet jeśli sobie poradziłam, to nie chcę, bym myślał, że non-stop potrzebuję ochrony. – Pochodziłam sobie trochę z Pam. - Beze mnie? – Wygląda na zdenerwowanego. - Przetrwałyśmy. Chciałaby, byś zrobił Mike’owi nowy tatuaż. - To nie zmienia faktu, że powinnaś zaczekać. Po tym, co się stało… Jeżę się na te wspomnienia. Nie powinnam potrzebować pomocy Jacksa. Teraz nie potrzebowałam. Wiem, że potrafię o siebie zadbać. - Nie mam czasu na czekanie. – Jego zaborczość mnie irytuje. – W każdym razie – wstaję bym się z nim skonfrontować – Pam nie zna Kena, ale powiedziała mi o Doktorku. – Czekam na jego reakcję. - Co z nim? – pyta ostrożnie. Nie odpowiadam. Zamiast tego patrzę na niego. Przez chwilę wytrzymuje mój wzrok, ale wkrótce się poddaje. - To prawda? To, że Doktorek jest twoim ojcem? - Tak. – Siada na krześle i wskazuje, bym zrobiła to samo. – Przepraszam, że ci nie powiedziałem. Nie lubię tego tematu. Tak naprawdę to on nigdy nie był dla mnie ojcem. Rozwiedli się z mamą, gdy byłem mały. Wtedy o tym nie wiedziałem, ale on jest uzależniony. Został zwolniony za kradzież leków, gdy pracował w szpitalu. Nie mógł znaleźć żadnej pracy, aż wujek zaoferował mu tutaj ciepłą posadkę. To jeden z powodów, dla którego Inspektor tak strasznie chciał tu ściągnąć mnie i Laylę. Chciał, byśmy pogodzili się z ojcem. Wiesz ile czasu minęło odkąd powiedziałem do niego „tato”? Lata. Layla wciąż była dzieckiem. - Wciąż jest uzależniony? – pytam, moje wcześniejsze podejrzenia znikają. Wzrusza ramionami. - Miał tutaj dobry start. Nawet, jeśli świat się skończył, wciąż miał swojego brata, mnie i Laylę. Zawsze mówił, że jest za to wdzięczny. Zapytał, czy chciałbym być jego asystentem i nauczył mnie wszystkiego. Myślał, że jest jeszcze dla nas wszystkich jakaś nadzieja. Musiał się wydarzyć koniec świata, byśmy wszyscy znów byli razem. Ale w zeszłym roku dużo kobiet zachorowało i większość nie wyzdrowiała. Obwiniał się. Brał tabletki by móc zasnąć. Potem zmarła Layla… a on się poddał. Bierze coraz więcej. – Jacks kręci głową. – Sądzę, że wciąż jest uzależniony, ale go nie usprawiedliwiam.
Wstaję i kładę mu dłoń na ramieniu. Niespodziewanie pochyla głowę w moją stronę, jednak odsuwam się. Patrzy na mnie. - Przepraszam, że ci nie powiedziałem. Chociaż z drugiej strony nie skłamałem. Też masz przecież sekrety. Przytakuję. - Rozumiem… Po prostu nie wiedziałam. On również kładzie dłoń na moim ramieniu, w tym miejscu moja skóra robi się cieplejsza. - Jest dobrze, prawda? – Czuję jego oddech na włosach i boję się, co będzie, gdy podniosę wzrok. - Tak, oczywiście. – Odsuwam jego rękę i robię krok w kierunku drzwi. Jestem zagubiona, a obecność Jacksa nie polepsza sprawy. Wzbudzam w sobie poczucie zdrowego rozsądku. - W takim razie jesteś już gotowy, by wyjść i poszukać Kena? Mam dużo terenu do przeszukania – mówię, zmieniając temat. - To nie jest najlepszy moment. - Dlaczego? – Mam zbyt dużo kiepskich startów i nieudanych zakończeń. Nie jestem pewna, czy chcę przebywać na tak małej przestrzeni z tym chłopakiem - nie, jeśli mam się czuć tak jak teraz. Mam wrażenie, że moja skóra jest zbyt mała dla mojego ciała. Kiedy słyszę krzyki dochodzące z zewnątrz, z ulgą podbiegam do okna. Tłum przeciska się na plac ćwiczeń. - Co się dzieje? - Próba – odpowiada, nie patrząc na mnie. - Próba? Jaka próba? – Pode mną tłum coraz bardziej napiera na główną ścianę. - Morderstwo. - Morderstwo? – Odwracam się i patrzę na niego. – Czy to się tu nie dzieje cały czas? I jak taka próba ma pomóc? To coś jak sąd? - Nie ma sądu ani niczego takiego. - Czyli to Inspektor decyduje o werdykcie? Kręci głową. - Więc jak się decyduje o tym, czy osoba jest winna czy nie? - Amy – wzdycha. – Oni zawsze znajdują winnego.
Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 15 Pomimo sprzeciwu Jacksa idziemy na próbę. Jeśli jest to główne wydarzenie w Fort Black i jeśli Ken w ogóle przebywa w tym więzieniu, to powinien tam być. Jednak kiedy opuszczamy blok B, przestaję wierzyć, że będę w stanie cokolwiek zobaczyć w tym tłumie - zbyt dużo ludzi pcha się w jedno miejsce. Właściwie wygląda to jakby drewniane schody miały się zaraz załamać pod tym ciężarem. Jacks chwyta moją rękę i zaczynamy przeciskać się przez tłum, mijając blok C i czarny budynek służący za kawiarnię oraz miejsce odwiedzin. Przechodzimy przez drzwi, mijamy korytarze i docieramy do końca ściany placu ćwiczeń, więc znajdujemy się na górze zewnętrznego muru więzienia. Jeśli byłby pusty, mielibyśmy całkiem niezły widoczek, ale teren jest zbyt wypchany obserwatorami. Jacks prześlizguje się pomiędzy nimi, a ja próbuję za nim nadążyć. Jakoś udaje nam się dotrzeć do barierek. Zwiększający się tłum odbiera mi oddech. Czuję, jak trzy poprzeczki napinają się pod naporem ludu, a najwyższa z nich wbija mi się w klatkę piersiową. Kiedy ludzie znów zaczynają napierać mocniej, koncentruję się na oddychaniu i odpychaniu ich, dzięki czemu nie daję się zabić. Wtedy Jacks wciska się za mną i obejmuje mnie w talii, czym zmniejsza napór. - Lepiej? – pyta stojąc za mną, czuję na uchu jego oddech. - Tak, dzięki. Ale nie mam pojęcia, jak kogokolwiek mogłabym tu znaleźć. Nagle wszyscy zaczynają coś nawoływać. Na początku nie jestem w stanie rozróżnić słów, ale po chwili wszystko staje się jasne. Winny. Winny. Winny. - Tam – mówi napiętym głosem. Inspektor stoi w wieży strażniczej w rogu ściany. - Ludzie Fort Black. – Jego głos przebija się przez hałas. – Dobrze nam tutaj. Potwory są na zewnątrz, a my jesteśmy bezpieczni w środku. – Przez swój teksański akcent przeciąga samogłoski. Tłum nawołuje z entuzjazmem, więc mężczyzna czeka moment nim zacznie kontynuować. - Ale mamy tu parę zasad. Musimy czegoś przestrzegać. Nie jesteśmy zwierzętami – spluwa. – Człowiek odebrał życie innemu człowiekowi… w imię czego? By udowodnić swoje racje? Dobre książki mówią: oko za oko, więc i ja mówię: życia za życie! – Jacks wzdycha, kiedy ludzie znów zaczynają wariować. Czuję jego gorący oddech na szyi. - Niech to będzie dla was lekcja – krzyczy Inspektor. – Nie pozwalam tu na żadne morderstwa. Każdy krzyczy, a ja nie jestem pewna, co się dzieje, póki nie patrzę w dół. Mężczyzna stoi poza więzieniem. Robi parę kroków od ściany, ale po chwili przerażony wraca się i próbuje dostać do środka. - Wrzaski ludzi przyciągną Floraes – słyszę Jacksa. - To jego próba? – odkrzykuję. - To sprawiedliwość Fort Black.
Mężczyzna wciąż stoi w drzwiach, waląc w nie desperacko. Jego usta się poruszają, więc staram się wyłapać co mówi. - Proszę – błaga. – Proszę, wpuście mnie. Nic nie zrobiłem. – Upada na kolana, szlochając. Na horyzoncie pojawia się Florae, zmierza z tego samego kierunku, z którego przyszłam ja. Nie mam moich okularów Strażnika, więc widzę tylko małą plamkę, ale udaje mi się dostrzec jak szybko się porusza, skacząc z drogi na autostradę. Większość ludzi też to zauważyło, nawoływanie staje się jeszcze intensywniejsze. Potwór zaczyna coraz bardziej się zbliżać, mężczyzna wciąż płacze przy drzwiach. - Biegnij! – wrzeszczę, ale mój głos gubi się w gąszczu innych. Jednak, jak zwykle, jest za późno. Florae uderza w niego tak mocno, że aż odbija się od ściany. Co prawda, próbuje go odepchnąć, ale potwór już zasmakował się w jego ciele. Pazury rozdzierają go, a jego głowa już jest w brzuchu mężczyzny. Zanim wyłączam mój wzmacniacz, słyszę bulgotanie krwi w ustach ofiary. Po chwili rozlega się odgłos wystrzału. Florae upada, ale jego łeb wciąż znajduje się w czymś, co kiedyś było tułowiem. Kolejny strzał i ciało mężczyzny przewraca się, osocze gromadzi się wokół tego, co zostało z jego głowy. Część ludzi zostaje, by zobaczyć, jak strażnicy zdejmują kolejne Florae, zaciekawieni hałasem i krwią, ale spektakl dobiegł końca, więc większość się rozchodzi. - To było barbarzyństwo – mówię w końcu. Jacks nie odpowiada, ale opuszcza ramiona, dając mi trochę przestrzeni. Wtedy pojawiają się kolejne Floraes zwabione tym samym, co poprzedni, ale odwracam wzrok. Jestem zbyt zajęta obserwowaniem tego, co zostało z mężczyzny. - W miejscu, w którym byłam przedtem, czasami wypędzano ludzi, ale nikt nie cieszył się jak dziecko, gdy ta osoba była pożerana. Po namyśle Jacks pyta. - I odwracanie wzroku sprawia, że jest lepiej? - Nie. Chyba nie. Przytakuje. - Zamykanie oczu nie czyni cię lepszą osobą, tylko tchórzem. Zauważyłaś, że mój wuj nie patrzył na człowieka, którego skazał na śmierć? Odwrócił się. Zamykam oczy i myślę o dr Reynoldsie. Miałby taki sam stosunek jak tłum, taką samą radość w czynieniu zła, nieważne czy prawdziwą, czy nie. Znów otwieram oczy i spoglądam na Jacksa. Jestem zmęczona uciekaniem. Tak bardzo chcę mu zaufać, mieć prawdziwego przyjaciela. - Nie powinienem był cię tu zabierać – mówi, jego ton jest przepełniony troską. - Nie. Ja.. myślałam o Oddziale. - Mówiłaś o nim wcześniej, ale potem zamilkłaś. Szpital? Kręcę głową. - Nie, to tylko wyglądało jak szpital. Nic nie mówi, czeka.
- Ja… - Waham się, ale chcę mu to powiedzieć. Muszę. – Zostałam umieszczona na Oddziale. To coś w stylu instytucji… Zakwestionowałam reguły tamtejszego społeczeństwa. Ale kiedy tam przebywałam – milknę na moment. – Była tam dziewczyna, którą znałam. Nie lubiłyśmy się za bardzo, ale nie zasługiwała na to, co jej zrobili. Zepsuli ją. Przywołuję obraz blizny Amber. Pustkę w jej oczach. - Co się z nią stało? - Nie zabili jej, ale zniszczyli wszystko, czym była. Oni… ją zepsuli. – Patrzę na moje trzęsące się ręce. Ukrywam je za plecami. - Zamierzali zrobić to samo z tobą? Przełykam ślinę i kiwam głową. - Jednak wolałabym być zabita przez Florae niż na to pozwolić – przestaję go widzieć z powodu łez, które nie wiem kiedy napłynęły mi do oczu. Mrugam, by z powrotem przywołać jego obraz. Jacks kładzie mi ręce na ramionach i patrzy w oczy. - Amy, masz pełne prawo być przerażona. Spójrz na ten popieprzony świat. Każdy się boi, a jeśli mówi, że jest inaczej, to albo kłamie, albo jest naprawdę głupi. – Ściera mi łzę z policzka. – Po prostu musisz żyć dalej. Wiem, że to okropne. Ale musisz być silna. Przytakuję, niezdolna, by wypowiedzieć choć słowo. Rice powiedział mi to samo. - Może powinniśmy wrócić żebyś trochę odpoczęła. - Nie! Nie mogę odpoczywać. Muszę znaleźć Kena. - Okej, więc chodźmy. Muszę się ogarnąć. Wycieram twarz rękawem. Prawda jest taka, że nigdy nie zaakceptuję tego, co się stało. Ale muszę być dzielna dla jedynej rodziny, jaka mi została. Kierujemy się metalowymi schodami na Plac. Tłum się przerzedził, więc idziemy przez plac, zamiast przeciskać się koło ściany. Następnie przechodzimy do miejsca, przez Jacksa zwanego Areną i odseparowanego od placu ćwiczeń ogrodzeniem. Z jednej strony znajdują się przyrządy do ćwiczenia, aktualnie używane przez jakiegoś umięśnionego mężczyznę. Rozpoznaję też inne maszyny, które mieliśmy w New Hope. Z drugiej strony stoją trybuny otaczające pewien teren. W środku namalowano koło o średnicy około dwudziestu stóp. - Co to właściwie jest? – pytam. - Arena. Kolejny krwawy sport. Teraz zawodnicy trenują, ale raz na tydzień Inspektor organizuje walki ku uciesze tłumu. - Boks? - Raczej UFC… - Puśćcie mnie! – słyszę krzyk. Odwracam się. Na środku areny stoi chłopiec z ogoloną głową, dwóch mężczyzn trzyma go za ramiona, a trzeci, najmniejszy, uderza go w brzuch. Wszyscy wyglądają podobnie, są napakowani, a ich głowy ogolone jak u chłopaka. Bez zawahania biegnę w ich kierunku. Zanim tam docieram, chłopiec podnosi nogi, zaskakując napastników i kopie najmniejszego w klatkę piersiową. Wykorzystując moment, udaje mu się uwolnić.
Kiedy do nich docieram, do kółka dołącza dwóch innych łysoli. Wyciągam pistolet, ale Jacks już jest obok mnie i ciągnie go w dół. - To tylko pogorszy sytuację – mówi, a następnie wchodzi pomiędzy dwóch mężczyzn. Chowam broń i dołączam do towarzysza, który stoi teraz koło chłopaka. Gdy mu się przyglądam, zauważam, że to jednak dziewczyna. Pomyliłam się z powodu jej muskularnej budowy i ogolonej głowy. Mężczyźni wciąż nas otaczają, każdy z nich ma dobrą formę, ale żaden z nie jest taką bestią jak Tank. Walczyłam z takimi jak oni podczas treningu na Strażnika. Nikt nie rusza do pomocy, dokładnie jak wtedy, gdy zostałam napadnięta, kiedy weszłam na Plac sama. Każdy stara się przetrwać; mało kto chce mieszać się w cudze problemy. Nagle, jakby biorąc ciszę za pozwolenie, jeden z mężczyzn rusza w naszym kierunku. Skupiam się na załatwieniu dwóch stojących najbliżej mnie i mam nadzieję, że Jacks i dziewczyna sobie poradzą. Jeden z nich chwyta mnie za włosy. Urosły trochę, od kiedy Baby ścięła mi je na irokeza, ale są wystarczająco krótkie, bym mogła się wyrwać i walnąć go w szczękę. Kolejny rzuca się na mnie, celując ramieniem w moje żebra. Uderzam go dwa razy łokciem w szyję, ale nie puszcza i popycha mnie na ścianę. Zanim zaczyna mnie znów atakować, wyślizguję się z jego uścisku i rzucam go na ziemię. Kiedy patrzę jak upada, pierwszy z nich znów do mnie podchodzi. Kucam i podcinam go. Daje znak swojemu koleżce, gdy próbuje stanąć na nogi. Dwóch z nich leży już na ziemi. Rozglądając się dziko, zauważam, że cała grupa leży na ziemi lub krwawi. Jeden z leżących zaciska słabo palce na mojej kostce. - Naprawdę chcesz to ciągnąć? – pytam. Mężczyzna kręci głową. Powoli wraz z resztą podnosi się i opuszcza plac ćwiczeń. Idę do Jacksa, wciąż czuję w sobie adrenalinę. Uśmiecham się. Powiedział mi, żebym była silna, ale nie muszę. Już jestem silna. - Hej, Jacks – mówi dziewczyna. – Dzięki za pomoc, chociaż sądzę, że poradziłabym sobie sama. - Była ich piątka, Brenna – wskazuje. - Tak, a ty pomogłeś mi tylko z jednym. Twoja dziewczyna zdjęła dwóch. - Obdarza go dziwnym uśmiechem i odwraca się do mnie. – Jestem Brenna. - Amy – podaję jej rękę, a ona potrząsa nią tak, jakby robiła mi test siły. - Ten mały – pokazuje na mężczyznę, który leży na ziemi i zwija się z bólu. – Pomyślał, że mi pokaże, gdzie moje miejsce, bo pokonałam go na Arenie w zeszłym tygodniu. To nie moja wina, że jest małym, głupim gnojkiem! – krzyczy w jego kierunku. - Walczysz na Arenie? - Yep, to poprawia trochę sytuację – patrzy na mnie, jakby starała się mnie rozgryźć. - Więc do nikogo nie należysz? – pytam. - Brenna nie przepada za facetami – mówi Jacks z uśmiechem. – I nie sądzę, by istniał mężczyzna, który byłby w stanie ją ujarzmić. Twarz dziewczyny przybiera wyraz obrzydzenia.
- Nie wyobrażam sobie, by do kogoś należeć… by któryś z nich mnie dotykał – podnosi wzrok. – Kto by w ogóle tego chciał? – Znów na mnie patrzy. – Nie chcę cię obrazić, ani nic. Trochę tu trudno. - Zauważyłam. – Przeszywa mnie dreszcz. Biodro wciąż mnie boli od wcześniejszej kontuzji. - W każdym razie umiesz walczyć, to pewne – mówi Brenna zaskakując mnie. – Ale jest łatwiej, gdy jest się chronionym. - Właściwie – wtrąca się Jacks. – Amy jest moja. Brenna patrzy na niego i podnosi sceptycznie brwi, po czym wybucha śmiechem. - Naprawdę? Kto by się spodziewał… – Patrzy na moje ramię. - Wytatuowałeś jej tatuaż z imieniem pod tym kostiumem ninja? - Wiesz przecież, że nie – mówi, zaciskając zęby. – Ale wciąż jest moja i powinnaś to jakoś rozgłosić. - Jacks może wyglądać na takiego twardziela i w ogóle, ale w gruncie rzeczy to wrażliwy gość. – Uśmiecha się. – Próbuje to ukryć, ale wiem, że nie chciałby, by ktoś czuł, że jest jego własnością – mówi mi. – Powinnaś skupić się na tym udawaniu, bo dziewczyny nie mają tu łatwo. Zakrywaj ramiona. Jeżeli ludzie będą wiedzieli, że jesteś Jacksa, nic ci się nie stanie. – Patrzy na plac ćwiczeń. – Cholera, straciłam miejsce na ćwiczeniu ramion. Złapię was później. Odwraca się i zaczyna biec, a ja zauważam tatuaż na jej karku. To pewnie dlatego zna Jacksa. Patrzę jak się oddala, a następnie pytam: - Myślisz, że sobie poradzi? - Pewnie. Zawsze to robi. Patrzę, jak dziewczyna wdaje się w kłótnię z jakimś mężczyzną, który używa jej upragnionej maszyny. Po paru sekundach odchodzi, kręcąc głową, a Brenna zaczyna trenować. Za nią zauważam faceta podnoszącego ciężary, czuję chłód na karku. To Tank. 2
To nie człowiek, tylko maszyna, w każdej ręce trzyma 50 funtów . Jacks zauważa, że na coś patrzę i podąża za moim wzrokiem. - To potwór. - Nie. – Zasłania mi moje pole widzenia. – To po prostu bardzo, bardzo chory mężczyzna. I cię nie dopadnie. Zadbam o to. Kiwam głową i idę za nim, ale nic nie poradzę na to, że non-stop się odwracam. Mężczyzna czy potwór - jest przerażający. Następnego dnia Jacks nalega, bym została w celi, podczas gdy on będzie w pracy mimo, że udowodniłam, iż potrafię o siebie zadbać. Mam wrażenie, że się czegoś boi, ale raczej nie ma zamiaru mi o tym powiedzieć. - Ale widziałeś mnie. – Oczy napełniają mi się łzami z frustracji. – Wiem, jak o siebie zadbać.
2
Funt to jakieś 0,45 kg.
- Po prostu mi zaufaj. – Patrzy na mnie, a po chwili odwraca wzrok. – Proszę. Niedługo wrócę. Zamyka drzwi, a ja kopię w kraty. Czekam parę minut aż opuści blok i wychylam głowę, by zawołać Pam. - Tak? – mówi, podnosząc głowę. – Och, hej Amy. - Masz dzisiaj ochotę na towarzystwo podczas roznoszenia prania? - Pewnie. Tylko skończę kilka rzeczy. Przyjdę do ciebie, gdy będę gotowa. Siadam na łóżku i czuję, jak frustracja znów przejmuje nade mną kontrolę. Nagle słyszę jakiś dźwięk… pukanie? Podnoszę wzrok i zauważam patrzącego na mnie przez kraty Inspektora. W jego dłoni znajduje się pistolet, którego użył, by dać znać o swojej obecności. - Więc, dzień dobry panienko. - Yy… Witam – mówię zdziwiona. – Jacksa tu nie ma. - Wiem. Mogę wejść i trochę z tobą porozmawiać? Wstaję niepewnie. Ostatni raz, gdy otworzyłam drzwi mężczyźnie, który nie był moim współlokatorem, zostałam zaatakowana. A tamten gość nie trzymał broni tak, jakby to była jakaś ozdóbka. Inspektor zauważa, że patrzę się na jego pistolet i chowa go. - Nie zrobię ci krzywdy, Amy. – Wyciąga klucz z kieszeni. – Mniejsza o to. Mam jeden zapasowy. – Otwiera drzwi. – Po prostu chciałem trochę porozmawiać o Jacksie. - Dobrze – mówię cofając się. Nie podoba mi się sposób, w jaki na mnie patrzy, ale ignoruję to. Mimo wszystko jest spokrewniony z moim towarzyszem. Był uprzejmy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Mężczyzna wchodzi do celi, a następnie siada na krześle i kładzie nogi na stół. Dławię mój niepokój i siadam na łóżku, obserwując go uważnie. - Wygląda na to, że J. J. się tobą zajął – mówi w końcu. - J. J.? - Jackson Junior. Nie powiedział ci? Człowiek, którego wszyscy po prostu nazywają Doktorkiem jest moim bratem, jego ojcem – odpowiada tak, jakby ta informacja powinna być dla mnie szokiem i jeśli Pam by go nie uprzedziła, to faktycznie by nim była. - A tak, coś wspominał. – Inspektor wydaje się być tym zawiedziony, jego twarz staje się bardziej ponura. - Wiesz, że chcę dla niego jak najlepiej. – Zdejmuje nogi ze stołu i poprawia swój kapelusz. – Nie chciałbym, żeby dowiedział się o tobie różnych rzeczy… Rzeczy, które koniec końców mogłyby go zranić. - Jakich rzeczy? – pytam ostrożnie, obserwując jego reakcję. Nagle wstaje i patrzy na mnie z góry. - Amy, przecież oboje wiemy, że nie jesteś taka, za jaką chciałabyś uchodzić. – Wyciąga rękę i bierze kosmyk moich krótkich włosów. Pociąga go. – Nie chciałbym, byś zrobiła coś, co mogłoby zranić mojego bratanka. - Nie zrobiłabym czegoś takiego – mówię, przełykając ślinę. Jest zbyt blisko, a ja nie mam pojęcia, co robić. Chcę krzyknąć, walczyć, ale co potem? Właściwie nie robi mi krzywdy, po
prostu dziwnie się zachowuje. Decyduję się nie podejmować żadnych działań. Wciąż się nie ruszam, mimo że każda komórka mojego ciała krzyczy, żeby to zrobiła. - Chronię go. - Tak jak Laylę? – Nie wiem dlaczego to powiedziałam. To było po prostu pierwsze, co mi przyszło na myśl. Mężczyzna ciągnie kosmyk mocniej i przysuwa się. - Dziewczyny łatwo tu umierają. Szczególnie tak słodkie jak ty. Uważaj. Rozumiemy się? – Ponownie ciągnie mnie za włosy, a ja czuję, jakby miał mi je zaraz wyrwać. - Tak – wyduszam z siebie. - Tak, Inspektorze – mówi mi. - Tak, Inspektorze – powtarzam. - Amy. – Cofa się, a jego złość zostaje zastąpiona przez szeroki uśmiech. – Praktycznie jesteśmy rodziną. Mów mi Johny. Przytakuję, nie wiedząc, co się właśnie stało, ale jestem wdzięczna, że się odsunął. Mężczyzna znów się uśmiecha. - Do zobaczenia później. – Ściąga kapelusz i wychodzi. Zamykam za nim drzwi, podchodzę do zlewu i przemywam twarz zimną wodą. Ręce mi się trzęsą, więc zaciskam je w pięści. Czy Inspektor przyszedł tu tylko po to, by mnie ostrzec? Myślę o wszystkim, co mi o nim powiedział Jacks: o jego korupcji i ogromnych wpływach. Czy chciał zyskać nade mną przewagę? Czy chciał tylko przypomnieć o swojej obecności i zasugerować, żebym nie prosiła chłopaka o pomoc? Zaniepokojona siadam na łóżku. Właściwie, to co on tak naprawdę o mnie wie? Blefował czy słyszał o New Hope? Po paru chwilach słyszę głos Pam. - Co to było? Wzruszam ramionami niezdolna do odpowiedzi. - Czy ty się trzęsiesz, kochanie? Wciąż chcesz ze mną iść? - Tak. Proszę. Muszę się stąd wydostać. - Więc chodź. Wybiegam z celi i chwytam kosz ubrań. - Dzisiaj zanosimy je do bloku obok. C – wyjaśnia, gdy schodzimy schodami na pierwsze piętro. - Wszystko słyszałaś? – pytam, a ona przytakuje. – Więc jak myślisz, po co przyszedł? - Och, masz na myśli Johny’ego? – odpowiada z półuśmiechem, od którego od razu robi mi się lepiej. – Myślę, że po prostu chciał ci pokazać, kto tu jest szefem. Może pomyślał, że Jacks się zbyt do ciebie przywiązał. Poprosiłaś go, by opuścił pracę lub zrobiłaś cokolwiek innego, przez co Inspektor mógłby być na niego zły? - Nie… Ja… - zapytałam, czy pomoże mi znaleźć Kena. Powiedział mi, że nie chce, ale go przekonałam. To nie może być to, prawda? Wychodzimy z Bloku B do obozowiska, które wcześniej było placem ćwiczeń. Wiem, że Pam cały czas chodziła tu sama, więc uciszam swój niepokój.
Zauważam, że obserwuje nas jakiś obleśny mężczyzna. Pam pokazuje mu swój tatuaż na ręce, a ten po chwili odchodzi. - To wszystko, czego potrzebujesz? – pytam. Czy ten dziwny facet z wczoraj pomyślał, że jestem zdobyczą, bo nie mam tatuażu? - Zgadza się. To działa zwłaszcza wtedy, gdy wszyscy wiedzą, że twój chłopak jest całkiem niezły w strzelaniu z karabinu – patrzy na mnie. – Lub gdy jest bratankiem Inspektora. Powinnaś pokazywać tatuaż z imieniem Jacksa. To naprawdę by pomogło. Bo go masz, prawda? - Tak, pewnie. – Unikam jej wzroku przez jakieś trzydzieści stóp, aż wchodzimy do Bloku C. – Oczywiście. - Musiał zrobić coś specjalnego dla swojej dziewczyny. Mogę zobaczyć? – pyta z półuśmiechem. Wie, że kłamię. Zatrzymuję się i odwracam do niej. - Yy… Pam, tak naprawdę to go nie mam. Boję się igieł. Powinnaś zobaczyć jak wiele robiłam kłopotów przy tym jednym na moim nadgarstku. Prawie zemdlałam – kłamię. – Jacks nie chciał, bym znowu to przeżywała. Może mogłabyś powiedzieć wszystkim, że go widziałaś? Patrzy na mnie uważnym wzrokiem i po raz pierwszy widzę, jak dobrym musiała być prawnikiem. Po drugim uważnym spojrzeniu uśmiecha się uprzejmie. - Dobrze. Nie wiem, co jest pomiędzy wami, ale możesz czuć się bezpiecznie. Pogadam z paroma osobami i powiem, że po prostu wygląda jak mój. - Dzięki Pam – mówię z ulgą. Kobieta odwraca się w stronę bloku C i daje mi znak, bym za nią poszła. I wtedy go widzę - stoi na końcu drogi, którą idziemy. Szczupły mężczyzna z ciemnymi włosami. Wyprzedam Pam, by mieć lepszy widok. Facet rozgląda się i zerka za swoje lewe ramię. Zauważam na jego policzku znamię w kształcie serca, otwieram usta. Wygląda jak Kay, jak na szkicu, który narysował Jacks. Wygląda jak… Ken. - Muszę iść. – Wręczam mojej towarzyszce koszyk z ubraniami. – Do zobaczenia później. Pam przekłada kosz na biodro i łapie moją rękę. - Kochanie, jesteś pewna, że chcesz być tutaj sama? Odtrącam ją. - To ważne. Nie martw się, poradzę sobie. Zaczynam biec alejką pomiędzy blokami B i C, starając się nie zgubić mężczyzny, ale tłum mnie spowalnia. Widzę, jak skręca za rogiem i kieruje się do Ogrodu. Moje serce zaczyna bić mocniej, gdy naglę tracę go z oczu, ale potem zauważam, jak wchodzi przez drzwi na tyłach. Chcę za nim pójść, ale przede mną pojawia się uzbrojony strażnik. - Zapomnij. - Muszę tam wejść – mówię błagalnym tonem. - Tam znajdują się ludzie zarażeni czarną ospą – pokazuje mi swój tatuaż na nadgarstku: OSPA. – Dopóki jej nie przetrwałaś, powinnaś pozostać czysta. - Właśnie zobaczyłam mężczyznę wchodzącego przez te drzwi. Naprawdę muszę z nim porozmawiać. - Nikogo nie widziałem – patrzy na mnie uważnie.
- Ale ja wiem kogo widziałam. – Wiem, że to był Ken. Jestem tego pewna. Przesuwa wzrokiem po moim ciele. - Potrzebujesz mężczyzny, kochanie? - Nie. – Mój umysł pracuje na pełnych obrotach. – Ja… yy… mam faceta. Jacks, pomaga Doktorkowi… bratanek Inspektora. – Stresuję się. Nawet jeśli nie wszyscy wiedzą o kontaktach Jacksa i Doktorka, to wydaje się, że wszyscy wiedzą o tym, że jest spokrewniony z Johnym. To może dać mi dostęp, którego potrzebuję. – Mam tu jedną sprawę do załatwienia. - Słuchaj, nawet Jacks nie może tu wejść. Jak przyprowadzisz Doktorka, to pogadamy. – Przekłada broń do drugiej ręki i rzuca mi rozbawione spojrzenie. Robię krok w przód myśląc, że może go jakoś minę, ale on podnosi pistolet i cała jego wesołość znika. - Mam tu robotę, kochanie i jest to całkiem dobra robota. Nie wejdziesz tam. Jeśli celowałby w moją klatkę piersiową, a nie głowę, może miałabym jakieś szanse. Pocisk uderzyłby w mój kostium i bolałoby jak cholera, ale by mnie nie zabił. Jednak moja głowa jest niechroniona. Jeśli sięgnęłabym do mojej kabury, pomyślałby, że sięgam po broń i zastrzeliłby mnie? Sfrustrowana postanawiam poczekać tutaj. Strażnik obserwuje mnie, ale przecież nie robię nic złego. W tym miejscu mogę zobaczyć, kto wchodzi i wychodzi. Zazwyczaj są to poturbowani, kaszlący mężczyźni. Sprawiają, że mam dreszcze, ale Jacks powiedział, że muszę mieć fizyczny kontakt z kimś z ospą żeby się zarazić. Naciągam mój kostium wdzięczna, że mnie chroni. Ken nie wraca. Gdy robi się ciemno, wstaję i kieruję się z powrotem do mojego bloku. Nie chcę, by ktoś mnie zaczepiał, szczególnie, że już jest wieczór. Kiedy idę, zastanawiam się, czy to pragnienie zobaczenia się z Kenem sprawiło, że wydawało mi się, że go widziałam. Kręcę głową. Nie! Nie oszalałam na Oddziale i nie oszalałam teraz. Kiedy w końcu docieram do celi, Jacks siedzi na łóżku. Wstaje, gdy mnie widzi. - Amy, gdzieś ty do cholery była? - Wyszłam, by roznieść z Pam pranie w bloku C, ale gdy tam doszłyśmy, zauważyłam jednego faceta… Wyglądał dokładnie tak jak na twoim szkicu – mówię mu, wciąż zirytowana, że Ken mi się wymknął. – Chciałam za nim pójść, ale mnie nie wpuścili. Czekałam na niego, ale już nie wyszedł. Może powinnam się tam wrócić i poczekać jeszcze trochę. Może Ken tam mieszka. - Nikt tam nie mieszka – odpowiada Jacks ostro. – W każdym razie nie z własnego wyboru i też niezbyt długo. To miejsce jest pełne ludzi zarażonych ospą, którzy niedługo umrą. Trzymają ich tam, dopóki nie mogą przenieść ciał. - Co jest z tobą nie tak? Dlaczego jesteś zły? - patrzę na jego rozgniewaną twarz. - Amy, mam pełne prawo być wkurzony. Nie wiedziałem, gdzie jesteś. Czekałem tu kilka godzin. Nie powinnaś nigdzie chodzić sama – syczy. - Nie jestem dzieckiem. – Mój głos jest tak samo ostry jak jego. – Poza tym, pomimo tego, co wszystkim mówiłeś, nie należę do ciebie. Owszem, dużo dla mnie zrobiłeś, ale wciąż nie jestem twoja. Może powinieneś o tym pamiętać.
Jego twarz łagodnieje. - Masz rację. Po prostu się martwiłem. Pomyślałem… - Patrzy na podłogę. – Pomyślałem, że coś się stało. Albo… - Głos chłopaka staje się cichszy. – Albo może zdecydowałaś się opuścić Fort Black. Pomyślałem, że… po prostu odeszłaś. W ciszy zastanawiam się, ile kosztowało Jacksa przyznanie się, że go zraniłam. - Przepraszam – mówię, nim jego twarz znów będzie jak z kamienia. – Obiecuję, że nie opuszczę Fort Black bez słowa. – Znów zapada cisza, ale tym razem wytrzymuję jego wzrok i żadne z nas nie chce go odwrócić. –Jacks, twój wujek był tu dzisiaj. Trochę mnie przeraził. Podnosi głowę. - Jak cię przeraził? - On po prostu… był bardzo blisko mnie. – Kiedy o tym opowiadam, wydaje się to śmieszne, ale trudno wyjaśnić, jak się wtedy czułam. Bezradnie. – Powiedział mi, że dziewczyny naprawdę łatwo tu umierają i że powinnam uważać. Chłopak przytakuje. - Przepraszam za niego, ale taki już jest. Stara się wszystkich kontrolować. To moja wina, byłem głupi, że zapytałem go o Kena. Powiedział, że o nikim takim nie słyszał…. Ale Amy, on musi go znać, bo inaczej nie przyszedłby tu dziś do ciebie. Nie podoba mu się, że ci pomagam. - Więc dlaczego to robisz? – Niemal szepczę. Moje serce bije szybciej, gdy czekam na odpowiedź, choć nie jestem pewna, czy chcę ją usłyszeć. - Na początku myślałem, że potrzebujesz ochrony. Wiesz, zachowywałaś się jak trochę pokręcona dziewczyna. Bardzo przypominałaś mi siostrę, chociaż ona nie była nawet w połowie tak agresywna – mówi, kręcąc głową. – Nie byłem w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa, więc pomyślałem, że może chociaż tobie pomogę. - A teraz? Przenosi ciężar ciała z jednej nogi na drugą, wygląda niemal na zdenerwowanego. - Po prostu nie jesteś… jak większość ludzi tutaj. Postawiłaś się Tankowi. Kwestionujesz rzeczy. Nie przypominasz owcy. Jesteś nieustraszona. – Odwraca wzrok. – A ja się boję cały czas – dodaje cicho. – Te Floraes – są przerażające jak cholera. Nie sądzę, bym kiedykolwiek mógł opuścić więzienie, nie z nimi na zewnątrz. Ale ty… ty byłaś za murami przez lata, a ja nie mogę wyobrazić, jak spędziłbym tam chociaż parę sekund. Tak mało czasu zajmuje im zabicie człowieka. Ale ciebie to nie obchodzi. Niczego się nie boisz. - Nie masz racji – mówię. – Chciałabym być nieustraszona. Ale wielu rzeczy się boję – spotkania z dr Reynoldsem, tego, że już nigdy mogę nie zobaczyć Baby. Przeraża mnie, w jaki sposób Kay i Garteh zmusili mnie do odejścia. Boję się, że nigdy nie znajdę miejsca, do którego będę należeć. Że będę bać się „Później” całe moje życie. - Mogłabyś spróbować tu zamieszkać, Amy. Jeśli strzelasz chociaż w połowie tak dobrze jak walczysz, możesz zostać strażnikiem. - I pracować z Tankiem – mówię cicho, śmiejąc się, by ukryć moje przerażenie.
- Albo mogłabyś być Poszukiwaczem – mówi szybko. – I wychodzić za mury. Po prostu musiałabyś przyprowadzać tu ludzi… Chyba, że pomagałabyś Pam przy krawiectwie. Mogłabyś tu żyć. - Nie mogę tego zrobić. Nie, kiedy moja siostra jest w niebezpieczeństwie. - Więc przyprowadź ją tutaj. Zaczynam się zastanawiać nad tym pomysłem. Prawda jest taka, że nie myślałam jeszcze nad tym, co zrobimy po uratowaniu jej. Sądziłam, że znajdę jakieś miejsce. Mogłybyśmy żyć bez strachu dzięki nadajnikowi. Mogłybyśmy odwiedzić Fort Black, Jacksa. Trochę martwi mnie fakt, że tak się do niego przywiązałam. - To jest nie takie łatwe, jak się wydaje – mówię w końcu. - Z powodu tego innego miejsca, w którym byłaś wcześniej? Kiwam głową. Jacks obserwuje mnie cierpliwie, więc biorę głęboki oddech. - Tam było… trudno. – I wtedy zaczynam mu opowiadać o wspólnie spędzonych latach z Baby w „Później”. Mój głos się łamie, gdy mówię o niej i robi to ponownie, gdy zaczynam opowiadać o New Hope. – Zostałyśmy zabrane do innej kolonii zwanej New Hope i myślałam, że w końcu będziemy bezpieczne, ale było gorzej niż gdybyśmy mieszkały na zewnątrz z Floraes. Słucha uważnie, czekając, aż będę kontynuować. - Doktorzy mnie torturowali, bo dowiedziałam się, czym naprawdę są te potwory… rezultatem eksperymentu. – Pomijam fakt, że to moja matka stworzyła odpowiedzialną za to bakterię. – Moja siostra była częścią grupy testowej. Tak jak mój… - Rice. Kim jest dla mnie Rice? – Mój przyjaciel – przełykam ślinę. Nie zamierzałam mu tak dużo powiedzieć. – Przyszłam tutaj, by znaleźć Kena, bo może pomóc mi uwolnić Baby od New Hope. - Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wszystkim wcześniej? Ja… ja zrobiłbym wszystko by uratować moją siostrę. Moja kolej na pytania. - Co się stało? Przez moment myślę, że nie będzie w stanie mi na to odpowiedzieć, ale potem zaczyna mówić ochrypłym głosem. - Tak bardzo starałem się ją ochronić. – Kręci głową. – Wiesz, Tank ją polubił. Wszędzie za nią łaził, obserwował ją. Musiałem go powstrzymać. To dlatego wziąłem jego teczkę. Chciałem wiedzieć, z kim mam do czynienia. Kiedy ją przeczytałem, powiedziałem o tym ojcu, ale ten odparł, że mam się nie martwić, więc powiedziałem wujowi, a on upewnił się, że Tank będzie trzymał łapy z dala od mojej siostry. Jednak wciąż się go bała. Nawet gdy infekcja zaczęła się rozprzestrzeniać, ona wciąż była wesoła. Próbowała mi wmówić, że wszystko będzie dobrze. Powiedziała, że najważniejsze jest to, by pamiętać, że wciąż mamy siebie, więc zawsze mogło być gorzej. Ale kiedy Tank się do niej przyczepił, rzadko kiedy wychodziła z celi, nawet ze mną. W noc, kiedy wybuchł pożar, chciałem ją ochronić. Bałem się, że ogień mógłby się rozprzestrzenić aż tutaj, więc ją zostawiłem. Każdy uciekał, zgubiłem ją w tłumie. – Jego oczy płoną. – Zginęła w pożarze. To moja wina. Podnoszę wzrok, zaskoczona tym wyznaniem. Ale wyraz jego twarzy mówi mi, żebym już o nic nie pytała.
Zapada cisza, ale po chwili Jacks kontynuuje. - Więc myślisz, że Ken mógłby ci pomóc? - To jedyna opcja, jaką mam. - Rozumiem. – Kiwa głową, ale nie wygląda na szczęśliwego. - To dlatego – mówię cicho. – Nie mogę obiecać, że tu zostanę. Ale mogę obiecać, że cię nie zostawię. Jeśli będę chciała opuścić Fort Black, będziesz pierwszym, który się o tym dowie. Patrzy na mnie, jakby oczekiwał więcej, ale to wszystko, co mogę mu w tej chwili ofiarować. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Część druga: Nowe żale
Rozdział 16 Przez trzy dni powracam w to samo miejsce i czekam na Kena, ale już do nie widziałam. Zawsze kręcą się tam jacyś strażnicy. Na początku towarzyszył mi Jacks, ale w końcu musiał iść do pracy, której, jak mu powiedziałam, nie mógł opuszczać, szczególnie, że Inspektor nas obserwuje. Poddał się, kiedy zrozumiał, że nie ma sposobu, bym odpuściła i wróciła do celi. - Kiedy ktoś mnie zaczepi, powiem, że jestem twoja – mówię mu. W końcu, niechętnie, odchodzi. Usiadłam pod ścianą, a z tyloma ludźmi dookoła strażnicy nie widzą lub po prostu nie chcą mnie widzieć. Zaczynało się ściemniać, więc ściągnęłam kaptur, więc praktycznie nie było mnie widać. Nie, to nie ma sensu, nie mogę tu być cały czas. Muszę spać, więc są godziny, w których Ken może niepostrzeżenie wyjść lub wejść. Trzeciego dnia Jacks wreszcie zaczyna robić coś pożytecznego. Nie mówi dlaczego, ale i tak wiem, że chodzi o jego siostrę. Zaczyna wypytywać wszystkich o Kena. Kiedy piątego dnia z rzędu wracam do celi bez żadnych postępów w mojej misji, ogłaszam: - Myślę, że potrzebuję roweru. - Dlaczego? – pyta Jacks, nie odrywając wzroku od szkicu. - Kiedy znajdę Kena muszę się dostać do New Hope. Jeśli chcę się tam dotrzeć jak najszybciej, powinnam użyć samochodu, ale nie mam kluczyków, benzyny ani wiedzy, jak takie coś prowadzić. Poza tym, jeśli nawali, będę miała przerąbane. Rower to najlepszy wybór. - Amy. – Ton Jacksa jest poważny. Odkłada ołówek i opiera czoło o pięści. – Myślę, że musisz wziąć pod uwagę to, że być może nie znajdziesz tego gościa. - Co ty mówisz? – patrzę na niego, starając się ukryć pisk w moim głosie. - Mówię, że nikt go nie zna. Ani ja, ani Pam, nikt. A Fort Black nie jest aż tak duże. Zapytałem tylu ludzi i żaden z nich nigdy o nim nie słyszał. - Ale ja go widziałam. - Jesteś pewna? – pyta miękko. – Może widziałaś to, co chciałaś zobaczyć. - Tak. – Moje oczy napełniają się łzami. Siadam na swoim łóżku. – Tak. Jestem pewna. Nie obchodzi mnie, że ktoś myśli, że zwariowałam. Właśnie teraz Baby jest prawdopodobnie przypięta do stołu i robią z nią Bóg wie co. Nie poddam się. Nie mogę. Marszczy brwi, kiedy na mnie patrzy. Łzy kapią z moich policzków. - Dobra, dobra, znajdziemy ci ten rower. Klepie mnie po ramieniu, a chwilę później zaczyna zdawać sobie sprawę, jaki był szorstki w stosunku do mnie. Niezgrabnie wspina się na moje łóżko i siada koło mnie. - Będzie dobrze – mówi, patrząc na mnie przez kilka sekund, a następnie delikatnie przyciąga do siebie. Czując ciepło jego ciała natychmiast się odprężam. Pomimo tego, że spędziliśmy razem tydzień, nigdy jeszcze nie byliśmy tak blisko. Jego ręce i klatka piersiowa są solidne, materiał jego koszulki miękki i czysty. Wiem, że powinnam go odepchnąć, ale czuję się tak bezpiecznie. Biorę głęboki oddech.
Przyciąga mnie bliżej i zatapia twarz w moich włosy. - Amy… - czuję jak zmienia pozycję i przysuwa twarz do mojej. Nasz usta są teraz tak 3 blisko, a ja zastygam, chcąc się im oddać, jednak szybko się odsuwam . - Musimy iść – mamroczę, kręcąc głową. Zaczynam pakować swoją torbę. Nie patrzę na Jacksa, ale czuję jego frustrację. Rozczarowanie. Zapada pomiędzy nami cisza. - Posłuchaj – mówię w końcu. – Ja po prostu nie wiem, co się dzieje, a moim głównym priorytetem jest… Potrząsa głową. - Nie musisz niczego wyjaśniać – odpowiada zimno i wstaje, by wziąć klucze ze stołu. – Wszystko w porządku. Pomogę ci znaleźć tego Kena, bym wreszcie mógł odzyskać swoją przestrzeń. Patrzę na niego, gdy wychodzi z celi. Idę za nim, a moja twarz płonie. Ledwo zauważam, że Brenna stoi w korytarzu dopóki się głośno nie odzywa. - Hej gołąbeczki – krzyczy z dziwnym błyskiem w oku. – Właśnie cię szukałam, Jacks. Mam dla ciebie trochę roboty. - Teraz nie mogę. Musimy znaleźć jej rower – mówi, wskazując głową w moim kierunku. – By mogła odejść – dodaje dobitnie. - Och – patrzy na nas. – Wiesz, nie chcę się wtrącać, ale wygląda na to, że musicie trochę od siebie odpocząć. – Odwraca się do mnie i uśmiecha. – Skołuję ci ten rower. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – zaczyna chłopak. - Daj spokój – przerywa. – Nie jesteśmy zupełnie bezbronne. Mimo wszystko uśmiecham się. - Masz czym zapłacić? – pyta dziewczyna. - Tak – przeglądam torbę. Jacks powiedział mi, że mogę wymienić baterie na dobry rower. Mam też butelkę wódki…. Alkohol jest kolejną rzeczą, którą bardzo się tu ceni. Zaczynam iść przed siebie, ale chłopak łapie mnie za ramię. - Przepraszam. - Nie ma sprawy. – Strząsam jego rękę. – Bliscy przyjaciele. Przytakuje i robi krok w tył. - Bądź ostrożna. - Zajmę się nią, Jacks – mówi Brenna i odchodzimy. – Jezu, pomyślałby kto, że on nie wie, że dasz sobie radę. Przecież widzieliśmy jak walczysz. Zachowuje się jak stara baba! - Słyszałem to! – krzyczy za nami. Brenna śmieje się głośno. - Nie mój problem! – odkrzykuje przez ramię. Idziemy po schodach w ciszy, a gdy tylko mijamy Blok B, dziewczyna zaczyna mówić. - Mam wrażenie, że weszłam wam w paradę. - Nie, to nic. – Skręcamy za rogiem. Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu Tanka, ale nie widzę go. Nic nie poradzę, że cały czas czuję się obserwowana. Próbuję odepchnąć od siebie moją paranoję. 3
Jej głupota mnie dobija. /m.
- Jacks to dobry facet. A przecież doskonale wiesz, że nie ma ich tutaj za wiele. Znajdźmy twój pojazd ucieczki – dodaje po chwili. Przechodzimy przez Arenę. Nagle Brenna krzyczy do jakiegoś wysokiego czarnego mężczyzny, który stoi przy ogrodzeniu. - Dwayne! - Brenna! – podchodzi do nas i uśmiecha się miło. Widać, że nie żyje tu jak w pałacu, ale nie wygląda też najgorzej. – Powinienem być na ciebie wściekły. Przegrałem przez ciebie baterię w zeszłym tygodniu. - Powinieneś wiedzieć, że trzeba na mnie stawiać – mówi, szczerząc się. – Wiesz, że jestem niepokonana. – Przyciąga mnie bliżej. – To Amy. Amy potrzebuje roweru. Mężczyzna zaczyna przyglądać się koszulce, którą pożyczył mi mój towarzysz. - Ma coś na wymianę? – pyta pełen wątpliwości. - To dziewczyna Jacksa. Oczywiście, że ma. Przytakuje i obdarza nas szerokim uśmiechem. - W porządku więc, chodź za mną. – Przechodzi przez środek więzienia, mija bloki i idzie w kierunku ogrodu. Przechodzimy pomiędzy budynkiem i tylną ścianą. Z przyzwyczajenia przeszukuję teren w poszukiwaniu Kena, ale jak zwykle go tu nie ma. Ludzie chodzą bez celu i jeden strażnik prowadzi ich po kolei przez drzwi. Wszyscy pokryci są czarnymi czyrakami. Jednych męczy niekontrolowany kaszel, podczas gdy inni nie robią kompletnie nic. - Ospa – mówi Brenna. – Nie podchodź za blisko. Przytakuję i skręcamy za kolejny róg, gdzie Dwayne i Brenna przechodzą przez drzwi, których jeszcze nie widziałam. Serce mi wali jak szalone. To inne wejście? Może dlatego nie mogłam znaleźć Kena? - Jesteś pewna, że możemy tam wejść? - Tak, to po prostu korytarz, który prowadzi do garażu na tyłach – wyjaśnia Brenna. – Ofiary ospy objęte są kwarantanną w sekcji, którą minęliśmy. Nie chcesz ich tam spotkać. – Myli moje podekscytowanie z czymś innym. Kierujemy się w dół korytarza. Zamiast samochodów, garaż wypchany jest rowerami i kontenerami. Dwayne podchodzi do najbliższego, wyciąga klucz i otwiera. Wchodzi do środka i przyprowadza jasnoniebieski dwukołowiec. - Oto co mam. Robię krok do przodu i sprawdzam go. Wygląda na to, że jest w dobrej kondycji. Łapię za kierownicę i wyprowadzam rower. - Stworzenia nie zwracają uwagi na dźwięk kół na chodniku, o ile coś nie pójdzie źle z łańcuchem lub czymś innym, co wydaje nieregularny dźwięk. - Och, okej – wygląda jak rower mężczyzny, którego zobaczyłam w dniu, gdy przybyłam do Fort Black. – A co z przyczepą? – Inni faceci ją mają. Na pewno by mi się przydała. Dwayne kiwa głową i idzie po jedną, a następnie przyczepia ją do dwukołowca. Po chwili zaczyna demonstrować, że wszystko działa jak należy, a gdy skończył, patrzy na mnie wyczekująco.
- No dawaj, kwiatuszku. Pokazałem ci, co mam. Twoja kolej. Zastygam, póki Brenna mnie nie szturcha. - Co przyniosłaś na wymianę? Wyciągam butelkę wódki z torby, na co Dwayne podnosi brwi i wyciąga po nią rękę. Zerkam na dziewczynę, która przytakuje, więc mu ją podaję. Mężczyzna obraca ją i uśmiecha się. - To nie jest jakieś rozwodnione gówno… Gdzieś ty to znalazła, dziewczyna? Wzruszam ramionami. - Mamy umowę? Zaczyna się zastanawiać. - Jest dobra, ale nie aż tak dobra, by wymienić ją na rower. – Wyciągam baterie i wręczam Dwayne’owi. – Te są słoneczne. Mogę ci dać 8 AA za rower i przyczepę. Mężczyzna patrzy się na nie zamyślony. - Szesnaście za oba. Staram się nie panikować, bo mam tylko osiem. - Osiem i butelka wódki, to moja ostateczna oferta. – Gdy zaczyna się wahać robię ruch, jakbym wsadzała je do torby. - Dobra, dobra, mamy umowę. Dam ci nawet kłódkę. Udało mi się. Dwayne wyciąga puszkę czarnej farby i mały pędzel. - Jak mam go oznaczyć? – pyta. - Oznaczyć? – patrzę się na niego pusto. - Napisz Jacks – odpowiada za mnie Brenna. – Wtedy każdy dwa razy pomyśli, zanim będzie chciał go ukraść. Patrzę na nią przerażona. - Czy to sprawi, że to będzie jego rower? - Już jest jego… Jeśli ty do niego należysz, a należysz – patrzy na mężczyznę - należy do niego wszystko, co twoje. - Zabawne – mamroczę. kręcąc głową. Dziewczyna pokazuje mi, gdzie mogę zostawić dwukołowiec. Jest tam cała linia innych, wszystkie są oznaczone. Zastanawiałam się, czy tylko Poszukiwacze potrzebują rowerów i już mam o to zapytać Brennę, gdy ona krzyczy: - To mój. – Wskazuje na jasnoróżowy dwukołowiec ze wydrapanymi na siedzeniu słowami: Dotknij go, a zginiesz. Kiedy się odwracam, Dwayne’a już dawno nie ma. Dziękuję dziewczynie, ale ona tylko wzrusza ramionami i odpowiada, że nie ma problemu. Wydaje się, że jej uwagę przyciągnął mężczyzna idący z nastolatką z czerwonymi, nastroszonymi włosami. Dziewczyna zatrzymuje wzrok na Brennie i pozdrawia ją ledwo zauważalnym kiwnięciem głowy. - Kto to? – pytam, gdy ta dwójka już odchodzi. - Nikt. – Dziewczyna rumieni się. – Słuchaj, mam parę rzeczy do zrobienia. Dasz radę wrócić sama? - Pewnie. – Poprawiam plecak na ramieniu i automatycznie sprawdzam, czy pistolet i noże są na swoim miejscu. – Myślę, że dam przejść sto stóp do Bloku B.
- Mądrala – mówi Brenna i przyjacielsko szturcha mnie w ramię, choć używa więcej siły niż potrzeba. – Do zobaczenia później. Odwracam i zaczynam iść do domu, gdy nagle znów zaczynam mieć to uczucie. Jakbym była obserwowana. Przyspieszam kroku, ale wciąż słyszę za sobą ciężki oddech. Zerkam za siebie i widzę, że stóp za mną znajduje się Tank. - Witaj ponownie – mówi, jednocześnie rozglądając się dookoła, by sprawdzić, kto jeszcze jest wokół. Zamieram i szybko się cofam. - Dlaczego mnie śledzisz? – Myślę o tych papierach i o tym, co powiedział mi Jacks o swojej siostrze. Adrenalina zaczyna krążyć w moich żyłach, serce zaczyna bić szybciej. - Fort Black nie jest aż tak duże – odpowiada i robi krok do przodu. Jego oczy spoczywają na mnie, czuję jak przesuwa wzrok po całym moim ciele. - I nie jest też aż tak małe –mówi ktoś za nami. Odwracam się i widzę, jak Inspektor idzie w naszym kierunku. - Czy ty nie powinieneś czasem gdzieś być? – pyta Tanka. - Tak szefie. – Jego wzrok staje się zimny, a ton uległy. - Więc idź – odpowiada mu naczelnik. Pedofil odwraca się i przechodzi przez drzwi na tyłach. Kiedy spoglądam na Inspektora, zauważam, że wygląda na wściekłego, ale nie z powodu Tanka. - Sprawiał kłopoty? - Nie. Ja tylko sobie załatwiałam rower. - Nie powinnaś być tutaj sama. – Mężczyzna delikatnie chwyta mnie za łokieć. – Chodź, zaprowadzę cię do Jacksa. Wbija palce w moją skórę. Całe dobre wrażenie, które wywarł na mnie podczas naszego pierwszego spotkania znika, choć tym razem nie próbuje mnie zastraszyć tak, jak wtedy, gdy przyszedł ze mną porozmawiać o swoim bratanku. Moja twarz płonie z bezradności, jaką czuję, gdy Inspektor na mnie patrzy. Wszyscy schodzą nam z drogi. Większość pozdrawia mężczyznę, który uśmiecha się i podnosi w kapelusz w odpowiedzi. Kiedy docieramy do naszej celi, Inspektor pozwala sobie na zajrzenie do środka. - Zgubiłeś coś? – pyta, a Jacks podnosi wzrok znad szkicu. Zawstydzony wstaje na nogi. - Nie, proszę pana. Amy poszła po prostu po rower. Mężczyzna daje znać chłopakowi, by podszedł. Gdy jest już bliżej, mówi niskim tonem: - Nie możesz pozwolić, by twoja kobieta chodziła sama. Ktoś mógł ją skrzywdzić. Musisz uważać na swoją własność. Myślałem, że będziesz bardziej ostrożny po tym, co się stało z Laylą. Jacks kuli tak, jakby znów chciał zacząć się obwiniać, ale zamiast tego pochyla głowę. - Tak proszę pana – mamrocze. Patrzę na Inspektora, ale on wciąż mówi do chłopaka tym samym rozczarowanym tonem. - Gdy ta mała dziewczynka umarła, moje serce złamało się na pół. To również prawie zabiło twojego ojca.
Jacks zaciska szczękę. - Wiem. Będę bardziej ostrożny. Obdarza chłopaka jeszcze jednym srogim spojrzeniem, a potem odwraca się do mnie. - W porządku, do zobaczenia później, panienko – uśmiecha się do mnie, jakbym była dzieckiem i odchodzi. - Co do cholery stało się z Brenną? – pyta i wydaje mi się, jakby zeszło z niego całe powietrze. - Musiała iść – odpowiadam. – Nie jest moim strażnikiem. I dlaczego ty do cholery pozwoliłeś swojemu wujowi tak mnie traktować? - Jak? - Jakbym była twoim psem. Czy on naprawdę wierzy w to gówniane ,,kobiety to własność”? - Oczywiście. Przecież on to stworzył. - To chore. I ty jeszcze pozwoliłeś mu mówić, że to, co się stało z twoją siostrą, to twoja wina. - Nic nie poradzę na to, jaki jest. Słuchaj, zawsze był samolubnym dupkiem. To, co się stało z Laylą to być może jego wina, chociaż to on tu wszystko nadzoruje i mógł ją ochronić, więc obwinia mnie. Po prostu się boi, jak każdy tutaj. - Dlaczego nie powiesz nic, żeby go powstrzymać? - Nie rozumiesz, prawda? – Wzdycha. – Mój wuj ma władzę. Jest tu jak król. Jeśli nie robi się tego, co każe, to lepiej odejść. - A ty jesteś zbyt przerażony, by to zrobić – mówię dobitnie. Jacks patrzy na mnie i wtedy w przypływie frustracji kopie w ścianę. - Nie mam żadnej mocy, Amy – mówi. – Myślisz, że podoba mi się ten system? Jeśli tak, to się mylisz. Ale nie chcę umierać. - Ja też nie. Ale… - Ale co? Myślałem, że walczyłaś za słuszne rzeczy w tamtym miejscu, w którym byłaś wcześniej. I co się stało? Skończyłaś tutaj. – Wskazuje na okno. – Co więcej, utknęłaś tu, podczas gdy twoja siostra może być martwa. - Nie jest martwa! – krzyczę. - Spójrz prawdzie w oczy. Prawdopodobnie mam rację. To się dzieje z wszystkimi, których kochamy. Taki mamy teraz świat. – Jego głos jest wyprany z emocji. - Pieprz się, Jacks! – Otwieram drzwi i wybiegam, moje kroki odbijają się od żelaznego chodnika. Słyszę jak za mną biegnie. - Amy! – krzyczy. - Co? Boisz się, że twój wujek dowie się, że mnie nie kontrolujesz? Gdy przebiegam obok cel, ludzie zaczynają krzyczeć, gwizdać i wyglądać przez kraty, by zobaczyć, co się dzieje. - Panuj nad swoją kobietą, Jacks! – Ktoś woła. - Dziwka potrafi biegać – wrzeszczy inny
Zbiegam po jednych schodach, potem po drugich. Nawet nie wiem, gdzie się udaję, po prostu muszę biec. Teraz jestem poza Blokiem B i wbiegam do Bloku A. Nagle chwyta mnie jakaś para rąk. Rozglądam się i zauważam, że to ci łysole z wcześniej. - Hej, pamiętam cię – mówi jeden i przyciska mnie do ściany. Kopię go w goleń, ale ten przyciska mnie jeszcze bardziej. - Ludzie. – Któryś z nich zaczyna się cofać. – To dziewczyna Jacksa. Naprawdę chcecie to zrobić? – Widzę wahanie na ich twarzy. Zaczynam się zastanawiać nad ucieczką, gdy nagle słyszę jakiś głos za sobą. Brenna. - Zostawcie ją, dranie. Mężczyzna spogląda na nią. Ten po mojej lewej poluźnia swój uchwyt. Kiedy się uwalniam, drugi dostaje ode mnie dość mocny cios w żebra. - My po prostu chcieliśmy się trochę zabawić – mówi większy. – Przestraszyć trochę… tę małą krowę. Brenna śmieje się. - Myślisz, że obchodzi mnie, co mówicie, wy głupie goryle? Nie jesteście warci mojego czasu, nawet tych dziesięciu sekund, w których skopałabym wasze tyłki na Arenie. – Patrzy na nich, aż w końcu odchodzą. - Chodź – mówi do mnie, a gdy jesteśmy już bezpieczne za rogiem, kładzie swoją dłoń na mojej. – Nic ci nie jest. Pokonałabyś ich. - Może. - Słuchaj, słyszałam jak ty i Jacks się kłócicie. To wszystko przez to głupie miejsce. Niezbyt mądrze. - Co? – Patrzę na nią urażona. – Myślałam, że wy wszyscy zrozumieliście, że nienawidzę idei „należenia”. - Ja zrozumiałam. Tak jak ja, nie grasz w tę grę. – Milknie na chwilę. – Ale gdybyś chciała wygrać, mogłabyś. - Co masz na myśli? - Słyszałam, że szukasz pewnego gościa. Pam mi powiedziała. Gościa, o którym żadne z nas nie słyszało. A nie znajdziesz go, raniąc jedynego faceta, któremu naprawdę na tobie zależy. - Ale Jacks… 4
- Zadurzył się w tobie? A kogo to obchodzi? My staramy się tu przetrwać. Czuję, że robię się czerwona jak pomidor. - W każdym razie wracajmy. Muszę odpocząć przed jutrzejszą walką. - Dzięki Brenna – mówię, gdy docieramy do mojej celi. – Serio. Za wszystko. - Nie ma sprawy – odpowiada, gdy jeszcze jesteśmy poza zasięgiem słuchu Jacksa. – Po prostu pamiętaj. Jeśli zamierzasz złamać mu serce, upewnij się, że to jest tego warte. - Nie planuję tego. – Wiem, że jestem na grząskim gruncie. – Ale dobrze wiesz, że nie zostanę tu na zawsze. - To tylko więcej powodów, by grać w tę grę i być ostrożna. Nikomu nie pomożesz, jeśli będziesz martwa. 4
Ooooooo <3 *typowy gimb* /m.
Kiwam głową i wchodzę do celi. Jacks patrzy na mnie, a ja posyłam mu słaby uśmiech. - Przepraszam, że uciekłam. Znowu. Odwzajemnia uśmiech. - Przepraszam, że powiedziałem takie rzeczy. Trudno jest mieć nadzieję, szczególnie tutaj. - Moja siostra żyje. A ja zamierzam ją uratować – mówię z pewnością, której nie czuję. Jego oczy spotykają moje i kiwa głową. To nie dokładnie to, czego oczekiwałam, ale jak na razie to jednak dobry początek. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 17 Po dwóch długich dniach wypełnionych niekończącą się ciszą i niezdarnemu unikaniu siebie nawzajem w tej malutkiej celi, decyduję się oddać zwycięstwo Jacksowi – proszę go, by zrobił mi tatuaż. Biorę do ręki jeden z jego szkiców: małe złote słońce, okrągłe i jasne. Podoba mi się, że ta gwiazda będzie ze mną zawsze, nawet w ciemnościach. Następnie chcę mały księżyc z zamaszystym, srebrnym napisem BABY. Mojej siostrze się to spodoba. Podnosi głowę znad rysunku, nad którym teraz pracuje i napotyka mój wzrok w lustrze. Patrzę na niego zadziornie i podnoszę rękaw kostiumu. Uśmiecha się. - Jak tam ramię? - Dobrze. – Wzruszam ramionami. Nie chcę, by myślał, że jestem słaba, ale ręka wciąż mnie boli. - Może następnym razem wytatuuję sobie cały rękaw, jak ty. Wyciąga ręce przed siebie i je wygina. - No nie wiem Amy, to już hardcore. Na pewno wolałabyś to niż jakiegoś słodkiego motylka na kostce? Kręcę głową. Może bym wolała, gdyby świat pozostał normalny. Jeśli poszłabym na studia, pewnie zrobiłabym sobie jakiś tatuaż, by zostać buntownikiem. - Czy wyglądam na kogoś, kto chce motylka? Chociaż jednorożec jest całkiem niezły… lub te chińskie litery, o których ludzie myślą, że znaczą pogoda ducha lub pokój, a tak naprawdę to słodko-ostry kurczak. Nagle Jacks głośno się śmieje. - To często się zdarza. Klienci przychodzą do mojego sklepu z literami w innym języku i zawsze próbuję im przemówić do rozumu, ale wiesz… - milknie mówić i zatraca się w myślach. – Layla chciała motylka. Ona była tego typu dziewczyną. Oczywiście zanim tu przybyliśmy. – Wraca do swojego rysunku. Wygląda na to, że na zewnątrz panuje więcej ruchu niż zazwyczaj, więc podchodzę do okna i wyglądam przez nie. Na Placu nie ma nikogo. - Co się dzieje? - Walki, które zbytnio mnie nie obchodzą. Gdy celę przecina czyjś głos, podskakuję. - Więc lepiej, żeby szybko się zaczęły. – Odwracam się i widzę Inspektora. Jego obecność sprawia, że przeszywają mnie dreszcze. - Czego chcesz? – Głos Jacksa jest zimny. Mężczyzna spogląda na niego z góry. - Całe Fort Black to ogląda. Jak myślisz jak wyglądam przez to, że ciebie i twojej dziewczyny tam nie ma? Chłopak bierze głęboki oddech. - Widziałem wystarczająco dużo krwi. - Nie chodzi o krew – odpowiada głośno Inspektor. – Chodzi o wspólnotę i o to, że każdy ma tu trochę rozrywki.
- Nie.Tu chodzi o ciebie. Chcesz odwrócić uwagę ludzi od tego, jak gówniane jest ich życie. Mężczyzna odchrząkuje. - Może trochę. A teraz chodźmy. Potrzebuję cię tam. Jacks spogląda na mnie, więc mężczyzna gwiżdże. - Przepraszam! Nie wiedziałem, że musisz dostać pozwolenie od swojej kobiety. Chłopak wstaje i podchodzi do mnie. - Amy – szepcze. – Czy masz coś przeciwko? Łatwiej będzie, jeśli zrobisz to, co ci każe. Zaczynam się mu przyglądać. Jest rozdarty pomiędzy postawieniu się wujowi a utrzymaniem z nim dobrych stosunków. Ale na jego twarzy widzę coś jeszcze: wstyd. Nie chce, bym miała go za tchórza. - Pójdę z tobą – mówię, a po chwili dodaję. – Jeśli tego chcesz. Jacks przytakuje. Schodzimy za Inspektorem po schodach, mijamy Blok A i dochodzimy do Areny. Walki się jeszcze nie zaczęły, ale prawie wszystkie miejsca są zajęte przez kibicujących fanów. Widzę Dwayne’a, który siedzi na samej górze, więc macham do niego. - Chodźmy na tyły. – Wskazuję chłopakowi puste siedzenia. – Chyba, że wolałbyś z przodu? - Nie, tam jest dobrze. – Zaczynamy się wspinać. - Hej Amy. – Dwayne uśmiecha się do nas, po czym odwraca do Jacksa. – No chłopie, jesteś szczęściarzem, że masz taką dziewczynę jak ta. - Wiem. – Mój towarzysz odwzajemnia uśmiech bez przekonania. Moją twarz wykrzywia grymas, bo nie mam zbytniej ochoty na oglądanie przemocy. Jednak już po chwili zaczynam dostrzegać zalety tłumu, a co za tym idzie, gorączkowo szukać Kena. - Chcesz trochę? – Mężczyzna oferuje mi termos. – To nie ta porządna wódka, którą mi dałaś, tylko grzaniec, ale daje radę. - Um… nie, dzięki. – Kręcę głową. - Jak chcesz – mówi, wzruszając ramionami i bierze porządny łyk. Ludzie zaczęli się gromadzić wokół walczących. Jacks wyjaśnia mi, że wojownicy zazwyczaj walczą w czerwonym kole. Nagle na środku areny pojawia się Inspektor. Podnosi ręce, by uciszyć tłum, którego wrzaski po chwili zmieniają się w głośne szepty. - Fort Black! – krzyczy mężczyzna. – Minęły dwa długie tygodnie odkąd odbyła się ostatnia walka, ale co to było! Mały Goryl wciąż odzyskuje siły i, jak dobrze wiecie, Piękny Parker nie jest już taki piękny! – Ludzie znów zaczynają wrzeszczeć, więc Inspektor ściąga kapelusz i macha nim w powietrzu. Pozwala jeszcze na trochę rozgardiaszu, po czym znów podnosi ręce. - Jesteście gotowi? – tłum wiwatuje, a ja spoglądam na Jacksa. Obdarza mnie przepraszającym spojrzeniem i chwyta za rękę. Przez moment chciałabym nie mieć na sobie tego kostiumu, by naprawdę poczuć jego dotyk.
- Nienawidzę tego gówna – szepcze chłopak. – Mój wuj trzyma wszystkich w ryzach przez krew i strach, a ich to nawet nie obchodzi. Jedyne, czego pragną to oderwanie się od ich popieprzonych żywotów. Głos Inspektora niesie się po Arenie. - No dobra, wpuśćmy dwóch walczących: George, Młody Dan… Wchodzicie! Dwóch ogolonych mężczyzn wyłania się z tłumu. Pamiętam, że gdy pomagałam Brennie, jeden z nich automatycznie próbował chwycić mnie za włosy. Brak kudłów ma teraz sens. Dziewczyna nie chce dać nikomu żadnej przewagi. Na początku walczący szpanują, próbują rozbudzić tłum. Jeden z nich napina się, podczas gdy drugi obscenicznie na niego krzyczy. Inspektor wyjmuje pistolet i strzela w powietrze. Przeciwnicy natychmiast się na siebie rzucają. Dochodzę do wniosku, że to wygląda jak boks, tyle, że bez rękawic. Tańczą wokół siebie, próbują wyprowadzić kopniaki i ciosy. Jednemu z nich się to nawet udaje, bo trafia rywala w nogę. Mężczyzna nie przewraca się – wpada na ludzi, którzy odpychają go tylko po to, by ten znów mógł go kopnąć. Tym razem upada i zwija się w pozycję płodową. Łysy zadaje mu jeszcze parę ciosów, po czym pokonany zaczyna krzyczeć: - Przestań! Ludzie zaczynają wiwatować. - To koniec? – pytam. - Taa. Albo się poddajesz, albo masz problem. Zwycięzca opusza koło, torując sobie drogę, podczas gdy ktoś próbuję postawić leżącego na nogi. Dwóch kolejnych walczących wyłania się z tłumu i zajmują miejsce w kole. - Zobacz, tam jest Brenna – mówię podekscytowana, pomimo całej tej brutalności. Ma luźne spodnie i sportowy stanik. Skacze i wyprowadza parę ciosów. Wygląda na twardą, jakby stanowiła prawdziwe zagrożenie. Jej tatuaż tylko potęguje efekt – zaczyna się na szyi i znika pod spodenkami. Powiedzmy sobie szczerze: sprawia wrażenie twardziela. - Chcesz się założyć? – pyta Jacks, który wreszcie zaczyna się wczuwać. - Przeciwko Brennie? Zwariowałeś. – Spoglądam na Dwayne’a. – On wie lepiej. - Prawda. Dostałem nauczkę. – Oczy mężczyzny są skupione na Arenie. Inspektor znów staje w środku koła. - A teraz czas na ulubienicę tłumu… Przepiękną Brennę! – Jedna połowa ludzi zaczyna wiwatować, druga buczeć, ale dziewczyna podnosi palec wskazujący do góry by pokazać, że jest numerem jeden. - Przepiękna Brenna będzie walczyć z… Charliem Brandtem! – Jej przeciwnik przewyższa ją o dobre sześć cali, ale koniec końców to ona ma więcej mięśni. Po paru minutach wrzawy Inspektor strzela, po czym cofa się. Na początku oboje zaczynają chodzić dookoła ringu. Chwilę później dziewczyna otrzymuje pierwszy cios i upada. Wstaję zaniepokojona, ale Brenna szybko się podnosi i przyjmuje początkową pozycję. Siadam i spoglądam na Jacksa. - Poradzi sobie – uspokaja mnie.
I faktycznie, tym razem jest bardziej ostrożna. Mężczyzna rozkłada ramiona i uderza ją dwa razy w twarz. Wstrzymuję oddech, ale kiedy facet, już pewniejszy siebie, robi kolejny krok, dziewczyna pochyla się i wali go w krocze. Mężczyzna zgina się i sekundę później jego twarz ma bliskie spotkanie z jej kolanem, po czym upada. - Udało się – szepczę, kręcąc głową, gdy Brenna podnosi ręce w geście zwycięstwa. - Uwielbiam tę dziewczynę! – Dwayne podskakuje, wiwatując. Idę w jego ślady. Jestem zdziwiona, jak bardzo stałam się nieczuła na przemoc. Być może to dlatego, że walki na Arenie przypominają te, które odbyłam podczas treningu na Strażnika. Widzę jak Brenna zaczyna przeciskać się przez tłum, zatrzymując się na chwilę przy dziewczynie z czerwonymi włosami. - Chodźmy na dół, by jej pogratulować – mówię, po czym zauważam, kto tym razem wszedł do koła. Tank kładzie rękę po jednej stronie głowy, rozciągając szyję, a po chwili robi to ponownie w drugą stronę. - Nie musimy tego oglądać – mówi Jacks i zaczyna wstawać. - Nie. Chcę to zobaczyć – muszę wiedzieć, co on potrafi. Tym razem, gdy Inspektor zaczyna mówić, przez tłum przetaczają się szepty. Nie wyłapałam imienia pierwszego zawodnika, ale chwilę później to, co mówi Inspektor słyszę głośno i wyraźnie. - I niepokonany Tank Laaaaawson! Gdy rozlega się strzał, Tank wkracza na Arenę dwoma krokami i zdziela swojego przeciwnika w twarz, a następnie cofa się i uśmiecha jak dzieciak, którego nie przyłapano na złym zachowaniu. Mężczyzna ryczy i rusza na oponenta, ale ten z łatwością go wymija i otwartą dłonią uderza w głowę tamtego. Walka pedofila trwała dłużej niż Brenny, ale tylko dlatego, że ten bawił się ze swoim przeciwnikiem. Najpierw uderzał go w twarz, potem pozwalał odejść na dwa kroki, a po chwili sam do niego podchodził, by go zdzielić. W końcu, po długim czasie, Tank znudził się swoją zabawką i dał mu spokój. Gdy wychodził z koła, patrzył, jak jego przeciwnik kaszlę krwią i splunął na niego. Próbuję przełknąć ślinę, ale w ustach mam zbyt sucho. Dwie ostatnie walki były jeszcze znośne, ale Tank po prostu zniszczył tego faceta. Szturcham Jacksa. - Możemy już iść? - Tak, widziałem już wszystko. Możemy iść. Idziemy przez trybuny do bramy, która prowadzi na Plac. - W porządku? – pyta chłopak. - Tak – próbuję przejść przez wejście, ale ktoś mnie blokuje. - Witaj, cukiereczku. – Tank. Oczywiście, że wyłowił mnie z tłumu. Czekał tu na mnie, czy to po prostu pech? - Przyszłaś by zobaczyć jak wygrywam? Mężczyzna jest cały w pocie i nawet nie zawracał sobie głowy, by zmyć krew z rąk. Czuję lekką satysfakcję, gdy zauważam, że wciąż ma siniaki po tym, jak uderzyłam go w nos, nawet, jeśli opuchlizna już zeszła.
Jacks podnosi rękę w ochronnym geście, ale strząsam ją. Zmuszam się, by spojrzeć w te zimne, ciemne oczy. - Zejdź mi z drogi – mówię mu, mój głos jest mocny i spokojny. – Albo znowu ci przyłożę. - Oczywiście, nie ma problemu – odpowiada, kłaniając się. – Znów możesz kroczyć swoją ścieżką, księżniczko. Mijam go ostrożnie, by nasze ręce się nie zetknęły. Jestem wdzięczna, że Jacks jest po mojej stronie, pomiędzy mną i Tankiem. - Palant – mamrocze Jacks wystarczająco głośno, by mężczyzna to usłyszał. Robimy dziesięć kroków, po czym słyszę kobiecy głos przy moim uchu. - Amy! – Ktokolwiek to powiedział, zrobił to tak głośno, że mam wrażenie, że jest zaraz obok mnie. Obracam się, ale nie widzę nikogo, kto mógłby mnie zawołać. Znów słyszę moje imię, ale zdecydowanie dalej. Brenna woła mnie zza ogrodzenia Areny. Może mój wzmacniacz dźwięku działa nieprawidłowo? Macham do dziewczyny, a ona odkrzykuje: - Widziałaś, jak skopałam tyłek tamtego faceta? – Przytakuję i pokazuję jej uniesiony w górę kciuk. - Amy! – Znów słyszę ten głos, ale to nie Brenna. – Jesteś tam? Idź do miejsca, gdzie możemy spokojnie pogadać. Czuję, jak serce rośnie mi w piersi. To Kay. Kay. Patrzę na Jacksa. - Muszę pójść do naszej celi. Teraz. - Co? Dlaczego? Nie możesz dać się zwariować Tankowi. - Nie, to nie… Tak, muszę chwilę odpocząć. Chłopak przytakuje i prowadzi mnie do bloków. Kiedy tam docieramy, strząsam jego rękę. - Słuchaj, myślę, że powinnam pobyć sama przez jakiś czas. Spogląda na mnie jakby zastanawiał się, czy może mnie zostawić samą. - Okej, pójdę sprawdzić co z Doktorkiem. Być może potrzebuje pomocy z paroma rzeczami, ale wrócę wkrótce. Wbiegam po schodach i wchodzę do naszej celi. Rozglądam się i widzę, że jestem sama – wszyscy poszli na walki. Wskakuję na łóżko i szepczę: - Kay… jesteś tam? Po dziesięciu minutach Kay wciąż nie odpowiada. Wiem, że ją słyszałam, próbowała się ze mną skontaktować. Zastanawiam się, czy gdy znowu spróbuje, będziemy mieć wystarczająco czasu na rozmowę. - Słoneczko? – słyszę głos przyjaciółki. Po nazywaniu mnie kochaniem, cukiereczkiem, księżniczką i całej garści niepochlebnych przezwisk, ten pseudonim podnosi mnie na duchu. - Tak – mówię podekscytowana, a po chwili przypominam sobie, by zniżyć głos. – Jestem. Możesz mówić. - Przepraszam, że nie skontaktowałam się z tobą wcześniej – odpowiada szybko. – Gareth jest na czatach i wypatruje szpiegów, ale nigdy nie wiesz, kto podsłuchuje.
- Powiedz mi.. – muszę się powstrzymać przed zadaniem pytania o Baby i pozwalam mówić Kay. - Wszystko w porządku Amy? Dajesz sobie radę w tym miejscu? Rozmawiałaś z Kenem? - Tak, wszystko okej – mówię w pośpiechu. – Ale nie mogłam znaleźć twojego brata. Myślę, że widziałam go parę razy, ale potem znikał w części więzienia, do której nie mogłam wejść. – Wyciągam szkic Jacksa z torby. – Czy on ma znamię na lewym policzku, tuż pod okiem? - Wygląda jak serce? - Taa. - To on. Zabawne. Zawsze mu dokuczałam z tego powodu. Dobrze wiedzieć, że żyje. Nie rozmawiałam z nim przez kilka miesięcy, od czasu twojej ucieczki. Martwiłam się o was – wzdycha. – Wszystko, co wiem to to, że został wysłany do Fort Black, by zajął się tymi swoimi badaniami. Cieszę się, że nie poszłaś za nim do tej części. Nie chcę, byście wpadli w kłopoty. Dr Reynolds wszędzie porozstawiał tych swoich szpiegów. – Na wzmiankę o nim czuję chłód w piersi. - Czy on tu jest? - Nie, ale ma kontakty. Nie wiem wszystkiego, nie jestem hakerem. Nie mam dostępu do dokumentacji medycznej. Czekaj… - Kay wyłącza się i wraca po kliku sekundach. – Fałszywy alarm – znów milknie. – Słuchaj, z Baby jest coraz gorzej. Przenieśli ją z sypialni do laboratorium. Rice mówi, że pobierają jej za dużo krwi i że pojawiła się u niej arytmia. Naprawdę boi się o jej życie, bo z sercem jest u niej coraz gorzej… a jeśli będzie naprawdę źle, może dojść do poważnych uszkodzeń mózgu. Strach, zimny jak lód, dociera do każdego mojego nerwu. - Ale ona naprawdę jest ważna w tych badaniach – protestuję. – Przecież jej nie zabiją, prawda? - Nie celowo. Ale Rice się martwi… Wystąpiło bardzo dużo komplikacji. - Wracam – przerywam jej. – Opuszczam to miejsce. - Amy, nie bądź głupia. Nigdy tu nie wejdziesz, a nawet jeśli, to sekundę później będziesz martwa. Jak jej wtedy pomożesz? - Ale… - Nie. Po prostu znajdź Kena. Ma dostęp, którego ja nie mam. Dostęp do testów. Już ci to mówiłam: jeśli chcesz uwolnić Baby, Ken ci pomoże. To naprawdę jedyna droga. Jedyne, co musisz zrobić to przekonać go, że to mu się opłaci. - Jesteś pewna? Kay robi długą przerwę. - Nie… Nie byłam w stanie się z nim skontaktować. Gareth zhakował system, więc ledwo mogę rozmawiać z tobą. Ale szpiedzy są wszędzie. Kontaktowanie się z nim to za duże ryzyko. Wiem, że przyjaciółka chce, bym go znalazła, jednak nie mogę pokładać całej swojej nadziei w mężczyźnie, którego nawet nie wiem, czy widziałam. - Może Rice pomógłby uwolnić Baby – podsuwam. – Ma duży dostęp i dr Reynolds mu ufa.
- Taa, już leci. Rozmawiałam z nim parę razy. Najdłuższa konwersacja trwała trzydzieści sekund. Używał swojego kolczyka, by przekazywać mi informacje, a i tak robił to tylko wtedy, gdy miał całkowitą pewność, że nikt nas nie obserwuje, dokładnie tak jak ja robię teraz. Masz pojęcie jak ryzykował? Nie wiem, kiedy znów się porozumiemy. On jest przerażony, Amy. Prosił mnie, bym powiedziała ci, że masz być silna i cierpliwa. Silna i cierpliwa. Dokładnie jak wtedy, gdy byłam na Oddziale. Zaczynam czuć coś, o czym już prawie zapomniałam, że istnieje – optymizm. Rice już mi raz pomógł. Muszę wierzyć, że zrobi to ponownie. - Znajdź Kena. Ma dostęp do informacji. Być może da ci lepszy wgląd na to, jak się ma Baby lub jak możesz ją wyciągnąć. Zrozumiałaś? Chcę pójść. Chcę zrobić cokolwiek, ale ona ma rację. To moja jedyna opcja. - Okej. - Bądź ostrożna. - Będę – obiecuję. - Jeśli… Kiedy go znajdziesz, może ci nie zaufać. Powiedz mu, że jesteś moją przyjaciółką, oraz: „Ted cię nie potrzebuje”. Będzie wiedział, co to znaczy. Domyśli się, że cię wysłałam. Nagle przestaję cokolwiek słyszeć. - Kay? – szepczę. – Kay… jesteś tam? Po paru długich sekundach jej głos przecina ciszę. - Gareth mówi, że musimy iść. - Poczekaj… a co z moją matką, Adamem? Są bezpieczni? Przez dłuższą chwilę się nie odzywa, więc już myślę, że poszła, jednak nagle słyszę jak wzdycha i odpowiada na moje pytanie: - Słoneczko, nikt nie jest bezpieczny. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 18 Po paru minutach czekania na Jacksa postanawiam pójść go szukać. Może da radę załatwić mi dostęp do części zarażonych lub zapyta o to Doktorka. Sprawdzam dwa razy broń i już mam zamiar wychodzić, kiedy pojawia się mój towarzysz. - Hej, przyszedłem tylko sprawdzić, czy czegoś nie potrzebujesz – patrzy na mnie. – W porządku? Krzyżuję ręce, starając się trochę ogrzać. - Nie. Chłopak nic nie mówi, po prostu czeka. - Baby… uh, moja siostra, naprawdę ma kłopoty. - Skąd wiesz? - Ja… - zamykam oczy próbując coś wymyślić. – Nie powiedziałam ci wszystkiego. Chciałam, naprawdę, ale nie byłam pewna, czy mogę ci zaufać. Chłopak kładzie ręce na moich ramionach i zmusza, bym usiadła na łóżku. Myślę, że zamierza spocząć koło mnie, ale zamiast tego przysuwa krzesło. - Powiedz mi. Więc mówię mu o wszystkim. Opowiadam o dr Reynoldsie i mojej matce. Relacjonuję jak dowiedziałam się o Floraes oraz tajemnicy New Hope. Opisuję jak zostałam umieszczona na Oddziale i jak Kay pomogła mi w ucieczce. Mówię o moim kolczyku i o wszystkim, co powiedziała mi przyjaciółka. Obrazuję Kena, który pracował dla Hutsen-Prime1 i wspominam o jego dostępie do informacji o Baby. - Poczekaj. Hutsen-Prime? - Tak, a co? - Amy, Doktorek ma w swoim biurze pudła z informacjami o tym miejscu. Myślałem, że to jakaś firma zajmująca się chemikaliami czy coś w stylu. To stamtąd przychodzą szczepionki. Minutę zajmuje mi przetworzenie tego. - Muszą być z New Hope. A jeśli twój ojciec pracuje z New Hope, to prawdopodobnie miał do czynienia z dr Reynoldsem… a i to także znaczy, że wie, gdzie jest teraz Ken. – Patrzę na Jacksa. – Musimy odnaleźć Doktorka. - Myślisz, że on jest… jakimś szpiegiem? - Nie wiem, kim on jest, ale jeśli wstrzykuje ludziom coś, co jest z New Hope, to wątpię, że to szczepionki. Gdyby Ken nad nimi pracował, to prawdopodobnie dałby je Doktorkowi do testów. Patrzę w dół i zauważam, że na przemian zaciskam i rozluźniam pięści. Złość, strach, nadzieja, miłość – to wszystko miesza się we mnie. Próbuję się uspokoić. Doktorek nie jest dr Reynoldsem… Ale kiedy myślę o tym wszystkim, co zrobił mi ten człowiek, mam wrażenie, że zaraz wybuchnę. Jeśli ojciec Jacksa mu pomaga, to jest tak samo winny. - Muszę się dowiedzieć, co wie Doktorek. - Jak? – Głos Jacksa jest przepełniony troską. – Jak zamierzasz się tego dowiedzieć? 1
Ani ja, ani internety nie wiemy co to jest.
Wstaję, a moja ręka wędruje do pistoletu na biodrze. - Zrobię wszystko, co będzie konieczne. - Whoa, Amy, nie przesadzaj. Jestem pewien, że ojciec powie nam, jeśli po prostu go zapytamy. Musisz się trochę uspokoić. - Jacks, liczy się każda sekunda. - Rozumiem. Tylko… – Bierze głęboki oddech. – Tylko nie zrób mu krzywdy. Patrzę się na niego przez chwilę, pamiętając, że Doktorek to jego ojciec. - Dobrze – mówię przytakując. Przygotowuję się przez chwilę i wychodzimy z celi. Chłopak podbiega, by się ze mną zrównać. Jednak kiedy schodzimy po schodach, coś sobie przypominam. - Twój tata naprawdę nic ci nie powiedział o New Hope czy Hutsen-Prime? – szepczę. Kręci głową, kiedy wchodzimy i próbujemy się przepchnąć przez plac ćwiczeń. - O ile wiem, ojciec był drugorzędnym doktorem, który zaprzepaścił swoją karierę i małżeństwo, bo nie mógł przestać brać. Jedyną osobą, która dała mu pracę, był mój wuj. Doszliśmy już do przedniej ściany. Jacks chwyta moje ramię i spogląda mi w oczy. - On już przegrał, Amy. Ledwo udaje mu się kontrolować całe to gówno. Naprawdę wątpię, by był częścią całego tego spisku. Myślę o mojej matce i jej udziale w New Hope – to ona wymyśliła szczep, który był odpowiedzialny za stworzenie Floraes. Myślę o Risie, jego wszystkich sekretach, o których nie mam pojęcia. - Nigdy tak naprawdę nie znasz człowieka w pełni. Bierze głęboki oddech i prowadzi mnie przez drzwi do gabinetu Doktorka. Zastajemy go siedzącego na biurku, patrzącego w papiery i gryzącego długopis. Kiedy nas słyszy, podnosi głowę. - Jacks – mówi zadowolony. – Nie wiedziałem, że dzisiaj przyjdziesz. Jego oczy przeskakują na mnie, a wyraz jego twarzy zmienia się od prawdziwego szczęścia do udawanego zachwytu. - Witaj Amy. Zmieniłaś zdanie co do szczepionki? – mówi z fałszywym uśmiechem. Przez sekundę nie widzę Doktorka siedzącego w swoim krześle, tylko dr Reynoldsa. Podchodzę do niego i wyciągam nóż. - Wiem, że pracujesz z New Hope. – Przyciskam ostrze do jego szyi. – I jestem też przekonana, że powiesz mi wszystko, co chciałabym wiedzieć.
Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 19 - Amy! – krzyczy Jacks i mocno chwyta moje ramię. – Amy. Pozwól mi go zapytać. - Ale ja muszę to wiedzieć. - Więc się dowiemy. Musisz się jednak uspokoić. Daję spokój. Chowam nóż i robię krok w tyłu. - O co chodzi? – pyta cicho Doktorek, jego twarz jest biała jak kreda. - Amy powiedziała mi parę rzeczy. Rzeczy o tobie i miejscu nazywanym New Hope oczy mężczyzny przeskakują na mnie, wygląda na zdenerwowanego. - Słyszałem też, że zastrzyki mogą być czymś więcej. Brzmi pewnie pomimo tego, że nie mamy dowodów, a on nawet nie jest do końca pewny o czym mówi. Siła jego głosu naprawdę robi wrażenie. Kiedy Jacks opowiada, Doktorek próbuje pozostawać niewzruszony, jednak po chwili zaczyna się kręcić nerwowo na krześle. - Nie masz pojęcia o czym mówisz – twarz mężczyzny staje się napięta. - Doktorku – chłopak nachyla się do niego. – Tato – słowo jest wymuszone, ale osiąga wymierzony efekt. Mężczyzna obserwuje Jacksa, odnoszę wrażenie, że kłóci się ze sobą. – Nie ma powodu by coś przede mną ukrywać. Ściskam rączkę noża. - Powiedz nam – warczę, w przeciwieństwie do mojego towarzysza nie jestem w stanie kontrolować tonu mojego głosu. - Więc… - wzrusza ramionami, widzę, że stara się nie patrzeć synowi w oczy. – Wygląda na to, że i tak już większość wiesz. New Hope wysyła mi szczepionki, a ja daję je ludziom mówiąc, że to zastrzyk na odporność. Potem czekamy na efekty – mówi to tak nonszalancko, jakby to, że dr Reynolds używa Fort Black jako swoje prywatne laboratorium było zupełnie normalne. Myślałam, że Ken został tu wysłany by testować ludzi, ale sprawy mają się o wiele gorzej- oni po prostu wykorzystują mieszkańców jako szczury laboratoryjne. Odsuwam od siebie mój strach. - Skąd wiesz, kiedy to działa? – udaje mi się wykrztusić. – Przecież większość zostaje za ścianami. - Większość, ale nie wszyscy. Czasami jakiś Poszukiwacz zostaje ugryziony, czasami jakiś facet, który niezbyt uważał przy sprzątaniu po Floraes – kolejne wzruszenie ramionami. – Chociaż od czasu do czasu sam muszę stworzyć odpowiednie warunki. Zanim zapytam co to znaczy, wstaje. Podnoszę nóż, jednak w tym samym momencie on unosi rękę. - Chcę ci tylko coś pokazać – podchodzi do szafki i odszukuje jakiś papier. – Tutaj, zobacz – podaje mi go. Zerkam i zauważam, że na samej górze jest jakiś napis: F1T13. Pod tym znajduje się pełno chemicznych nazw, których nie rozumiem, a dalej są wypisane instrukcje: co robić, gdy pacjent zostaje wystawiony na działanie płynów ustrojowych Floraes. - To bezpieczne – mówi, jakby było dla niego oczywiste, że rozumiem to, co czytam. – Jacks, przecież to ty się tym zajmowałeś.
Chłopak zerka na mnie. - Amy, przysięgam, że nie wiedziałem. Jacks spogląda z powrotem na Doktorka ze zrozumieniem na twarzy. - Dostałem zastrzyk z F1T13… i jeszcze parę innych. Ale co z efektami ubocznymi? I tymi wszystkimi kobietami, które zmarły w zeszłym roku? - To było… niefortunne zdarzenie. Po chwili powtarzam te słowa. - Niefortunne zdarzenie? Mężczyzna siada i tym razem, nie wzrusza ramionami, natomiast nerwowo bawi się swoim uchem. - New Hope wysłał mi na próbę leki na płodność. Nie byłem przygotowany na siłę odrzutów. Tak wiele umarło… Nie miałem pojęcia, że jednym z efektów ubocznych będzie podwyższenie ciśnienia. Gdy tylko zobaczyłem, że przyczynami śmierci były ataki serca i zapaście, natychmiast zaprzestałem podawania tego. - Nie zrobiłbyś czegoś takiego… - twarz Jacksa zdradza, jak bardzo się boi. Wiem co czuje, miałam to samo, kiedy dowiedziałam się co zrobiła moja matka. Chłopak cofa się i szuka czegoś, na czym mógłby się oprzeć. Docieram do niego i chwytam za rękę. - Jesteś odpowiedzialny za te wszystkie zgony – mówię do Doktorka. - Nie. Nie – protestuje. – Jestem tylko obserwatorem, pośrednikiem. Dostałem leki i instrukcje. Daj to kobietom, a to dzieciom. Wstrzyknij wszystkim potencjalną szczepionkę przeciw Floraes. - I mi też dałeś to gówno – mówi Jacks wciąż niedowierzając. - Tak, ale przy tym jedynym skutkiem ubocznym wydaje się być zwiększona agresja. Mówi to w taki sposób, jakby było to coś dobrego. Czuję taką wściekłość, że ledwo mogę się skupić na oddychaniu. Ci ludzie sprawiają, że Fort Black jest jeszcze bardziej niebezpieczne. Nie potrafię nawet myśleć o tych wszystkich kobietach, które zostały ,,niefortunnie” zabite. - A co z… Co z Ospą? Też byłeś za nią odpowiedzialny? - Nie, to po prostu niezamierzona mutacja kurzej ospy. Nie mamy z tym nic wspólnego, a co za tym idzie, nie jestem odpowiedzialny za skutki tej choroby. Tam gdzie są ludzie, tam jest i choroba. Zawsze tak było i zawsze będzie. - Tak sobie ułatwiasz pracę? – pytam z jadem w głosie. – Gdy ludzie umierają przez ciebie to po prostu zwalasz winę na chorobę. Doktorek patrzy w dół i nie odpowiada. Ściskam rękę chłopaka zanim ją puszczam. Wyciągam ze spodni szkic Kena i przytrzymuję, by mężczyzna mógł go zobaczyć. - Znasz go? - Nie – odpowiada szybko. - Kłamie – chciałabym, żeby Jacks znał migowy. Chciałabym znów chwycić go za rękę i żeby przekazał mi jakąś wiadomość, tak jak Rice. Zapytałabym się, czy naprawdę wie, że kłamie, czy po prostu blefuje.
- Kłamałeś przez lata, tato – niemal wypluwa ostatnie słowo. – O prochach i twojej fenomenalnej karierze. - To nie tak. Nie okłamałem cię w żadnej z tych rzeczy. Po prostu ci nie mówiłem. Pomyślałem, że tak będzie lepiej. - Ta, to tylko to same gówno, które wciskałeś mamie. Nie powiedziałem ci, bo nie chciałem cię martwić. Przecież lepiej jest, gdy poznajesz od razu całą rzeczywistość. Lepiej, gdy usłyszysz od przypadkowo spotkanej pielęgniarki, że jej szef został zwolniony za kradzież prochów. Lepiej, gdy nagle okazuje się, że nie mamy nic, a dom i samochód już zajął komornik. A najlepiej jest się dowiedzieć, że twój ojciec bawił się ludzkimi życiami przez lata. Doktorek zastanawia się przez chwilę, a potem znów przenosi wzrok na mnie. - Na pewno chcesz dalej drążyć? Przecież posiadasz wiele przydatnych umiejętności, zapewniłabyś tu sobie dobre życie na lata. - Jesteś szalony – szepczę. – Wszyscy jesteście. Ale on brnie dalej. - Nie chcesz po prostu wrócić z Jacksem do domu i zapomnieć o tym wszystkim? Zamierzałem się skontaktować z New Hope gdy cię zobaczyłem po raz pierwszy; powiedziano mi, że mam na ciebie uważać. Ale potem zobaczyłem was razem i porozmawiałem z bratem. Wiedzieliśmy, że sobie poradzicie i że tak będzie lepiej. - Mój wuj… Był tego wszystkiego świadomy? Oczywiście, że tak – mamrocze kręcąc głową. Doktorek przytakuje i zaciska szczęki. - Testy przeprowadzamy już od dłuższego czasu. Inspektor sprzedał Fort Black na długo, zanim wybuchła infekcja. Hutsen-Prime używała więźniów jako króliki doświadczalne płacąc mojemu bratu uczciwą cenę. - Kiedy cię zwolnił pomyślałem, że próbuję ci pomóc. Nawet starał się przekonać mnie i Laylę byśmy z tobą porozmawiali. By ci wybaczyć. Dlatego naprawdę tu przybyliśmy. Dlatego byliśmy tutaj, gdy wybuchła infekcja. Myślałem, że chce nam pomóc przetrwać całe to gówno. - Nie graj takiego naiwnego, Jacks. Wiesz, jaki jest twój wuj. Ale za to ciebie faktycznie szukaliśmy – odwraca się do mnie. – Powiedziano mi, że jeśli się tu pojawisz to natychmiast mamy to zgłosić, a my tego nie zrobiliśmy. Więc zapomnij o tym, po prostu żyj. Będziesz bezpieczna z Jacksem. Po co się mieszać? - Już jestem zamieszana – mówię mu. Nawet jeśli chciałabym zapomnieć o New Hope, nie mogę. Nie z tym wszystkim, co tam zostawiłam. Przytrzymuję szkic. - Czy. Znasz. Tego. Człowieka? Doktorek zamiast na szkic, patrzy na mnie, jego oczy są zimne. - Mówisz o Kenie Oh. Robi badania dla New Hope. Pracuje nad szczepionkami i przynosi mi je, gdy udaje mu się je zmodyfikować – wypuszczam powietrze. Wreszcie się czegoś dowiedziałam. – A gdzie mogę go znaleźć? - Już daliśmy mu znać, że go szukasz – pociąga za ucho ze smutnym uśmiechem. - Jak…? – ale w tym samym momencie to do mnie dociera. Skontaktował się z Kenem tak jak Kay ze mną. Przez kolczyk.
- On o wszystkim wie. Nie rozumie, czego możesz od niego chcieć, ale jeśli jesteś zdeterminowana, w wolnej chwili przyśle kogoś po ciebie – mężczyzna patrzy za mnie. – Idź do celi Jacksa i czekaj tam na niego. Po prostu się na niego gapię. Czuję zawroty głowy. Czyżbym w końcu znalazła Kena? - Chodźmy, Amy – mówi chłopak patrząc na Doktorka. – Mamy to, po co przyszliśmy. Odwracam się do Jacksa. - Skąd możemy wiedzieć, że mówi prawdę? Kłamał przez lata- Nie kłamałem. Po prostu nie powiedziałem ci prawdy – mówi do syna. – Było łatwiej, gdy nazywałem zastrzyk szczepionką. Odwracam się trzęsąc się z wściekłości. - Myślisz, że ludzie są zbyt głupi by decydować za siebie? Uważasz, że nie chcieliby być testowani, czy po prostu cię to nie obchodzi? - Amy, spokojnie – Jacks wypycha mnie z pokoju i prowadzi na korytarz. - Spokojnie? – pytam, mój głos przypomina cichy pisk. - Nie bądź głupia – mówi z zaciśniętymi zębami. Patrzy na mnie, a ja wreszcie rozumiem: jeśli chcę tu dalej działać, muszę przestać sprawiać kłopoty. Zauważam cierpnie na jego twarzy, on przecież też doznał szoku. - Dobrze – odpowiadam miękko. – Wszystko…? - W porządku… Znaczy się, wiedziałem, że Doktorek raczej nie wygra tytuł ojca roku. Ukrywa swój ból, a ja mu na to pozwalam. Musimy wrócić do celi i czekać na Kena. Wchodzimy na plac ćwiczeń w sam środek chaosu. Ludzie biegają dookoła, niszczą namioty i kartonowe pudła. - Co się dzieje? – pytam Jacksa, ale wygląda na tak samo zdezorientowanego jak ja. - Nie mamJakaś kobieta na nas wbiega, z palców kapie jej krew. - Są tutaj! – krzyczy. – W środku! Chłopak chwyta ją za ramię. - Co jest? Co jest w środku? - Florae! – wrzeszczy wyswobadzając się z jego uścisku. – Uciekaj! – zdążam jeszcze usłyszeć zanim znika w morzu paniki.
Rozdział 20 Jedną ręką sięgam po broń,a drugą naciągam kaptur i popycham Jacksa na ścianę. W jednej chwili przypominam sobie mój cały trening na Strażnika- przeszukuję plac w poszukiwaniu Floraes, ale jedyne co jestem w stanie zobaczyć, to przerażeni ludzie: jedna część biega bez celu, a druga jest zbyt sparaliżowana by się ruszyć. Jeden mężczyzna siedzi na podłodze i chowa twarz w dłoniach. Jakaś kobieta puka w beton, jednak wkrótce zostaje staranowana. - Masz broń? – sonduję chłopaka. Kręci głową. - Nigdy jej nie potrzebowałem. Wyciągam nóż z poszewki na lewym udzie i mu podaje. - Jeśli jest tu Florae, będziesz go potrzebował. Czuję zaskoczenie gdy na niego patrzę- jego oczy są zeszklone ze strachu. - Nie myśl o tym. Po prostu poderżnij mu gardło lub wceluj pomiędzy oczy2. Robię krok w tyłu. - Gdzie idziesz? – pyta zdesperowany. - Zamierzam odnaleźć tego Florae i go zabić. - Zwariowałaś? Zginiesz. - Poradzę sobie – mówię zza ramienia. – Znam się na tym, zaufaj mi. Wracaj za mury. Kiedy nie odpowiada, odwracam się i spoglądam na niego. Na jego twarzy maluje się pustka, nóż trzyma tak, jakby robił to po raz pierwszy. Nie mogę go tak po prostu zostawić. Jest sparaliżowany, więc nie mam pojęcia jak i czy w ogóle będzie się bronił. Ale mogę znaleźć tego potwora i zabić go, zanim zrobi coś strasznego. Mogę uratować setki istnień. Podchodzę do niego i odsuwam kaptur tak, by mógł spojrzeć mi w oczy. - Jacks. Wracaj za mury. Idź prosto do bloków i zamknij się w celi. Tam się spotkamy. Będzie dobrze. Patrzy na mnie ze skupieniem, a następnie kręci głową. - Ale to Florae. - To nie ma znaczenia. Jeśli widzisz jakiegoś, nie zwracasz uwagi na to, czym jest. Jedyne co cię obchodzi to przetrwanie. Chłopak kiwa głową, jego twarz nie wyraża żadnych emocji. - Poradzisz sobie? - Trenowałam takie rzeczy – z powrotem zakładam kaptur. – Może znasz Fort Black, ale ja wiem wszystko o Floraes. - Powodzenia – brzmi jak stary człowiek. – Spotkamy się w domu. W domu. To słowo jest dla mnie obce, ale przytakuję. Odwraca się i znika za ścianą. Wkraczam w chaos poszukując błysku zieleni, skupiając się na odnalezieniu charakterystycznego warczenia, jednak po chwili się poddaję. To prawie niemożliwe by ruszyć się w tym tłumie ludzi, którzy nawet nie wiedzą, gdzie powinni się udać. 2
Pewno, bo to takie proste /m.
- Tutaj! – ktoś krzyczy po mojej lewej. – Zmienia się! Próbuję się przedrzeć do zbiegowiska. Zauważam grupę mężczyzn tłukących innego. Jest nieprzytomny i zakrwawiony, ale nie wygląda, jakby miał się przemienić. Nie wygląda nawet na ugryzionego. Robię krok w przód by ich zatrzymać, ale ktoś mnie popycha i nadeptuje mi na rękę. Turlam się w drugą stronę i staję na nogi by znów spróbować ich zatrzymać, ale z takim zbiegowiskiem to nie ma sensu. Nagle jeden z nich zostaje oskarżony, ten sam, który wcześniej bił nieprzytomnego. - Jego dłoń! Jego dłoń! – ktoś krzyczy. Jedyne co widzę to zakrwawione pięści, ale napastnicy już się na niego rzucili. Pozostawiam mężczyzn za sobą i próbuję się skupić na poszukiwaniu Florae. Teraz mogłoby być ich już kilka, a ja nie potrafię znaleźć nawet jednego. Przechodzę przez plac ćwiczeń. Namioty i kartonowe schronienia w większości zostały już zniszczone. Przez ten chaos wciąż nie mogę go znaleźć. Czy naprawdę jakiś tu wszedł? Ktoś musiał go zauważyć, bo wszczął alarm, ale w takim razie gdzie jest? Je? W sumie mógłby teraz konsumować pierwszą ofiarę. Obserwuję plac w poszukiwaniu czegoś szczególnego, ale jedyne co widzę, to przerażeni ludzie biegający bez konkretnego kierunku. Słyszę łkanie po mojej lewej, więc odwracam się. Jakieś dziecko wygląda z namiotu, a po jego twarzy płyną łzy. Chwytam go i wyciągam z ,,domu” na moment przed tym, jak jakiś mężczyzna niszczy go. Berbeć przytula się do mnie, a ja czuję, jak serce podskakuje mi w piersi. Nie może być dużo starszy od Baby, gdy po raz pierwszy ją znalazłam. Rozglądam się za rodzicem lub kimkolwiek, kto mógłby się nim opiekować, ale każdy martwi się o własne bezpieczeństwo. Niosę dziecko do ściany omijając beton i ciała. Na całym placu non-stop wybuchają nowe walki, jakby ludzie zarażali się z powietrza. Wspinam się na górę i widzę paru innych, którzy przyszli tu by uniknąć przemocy. Jakaś kobieta spogląda na mnie przerażona. Niemal oczekuję, że ucieknie, gdy tylko do niej podejdę, ale ona po prostu przyciska swoje dzieci bliżej. - Są twoje? – pytam. - Tak, znalazłam je na zewnątrz bloku, nie chcieli nas dalej wpuścić. Mój mąż jest strażnikiem, więc pomyślałam, że tu przyjdę- W porządku. Mogłabyś się nim zaopiekować? – kładę chłopca u jej stop i delikatnie przysuwam. - Co? – pomimo wahania w głosie, bierze go. – Jest… Jest twój? – brzmi jakby była w szoku, ale przyciska go do piersi. - Nie. Nie wiem też do kogo należy, ale za to wiem, że na pewno cię teraz potrzebuje. Rozglądam się dookoła i zastanawiam, dlaczego więcej ludzi tu nie przyszło. Za rogiem zauważam mężczyznę biegnącego w naszym kierunku. Robię krok w tyłu, ale zbyt późno odkrywam jego zamiary. Robi duży skok i ląduje na ziemi z obrzydliwym odgłosem. Odwracam się do kobiety i widzę, że kuca przy dzieciach. Trzyma je delikatnie w ramionach.
- A teraz, zagramy w grę: kto najdłużej potrafi trzymać zamknięte oczy. Żadnego podglądania, chyba, że chcesz przegrywać. Odwracam się i biegnę wzdłuż ściany by mieć lepszy widok na plac ćwiczeń. Patrząc w dół widzę wybuchy przemocy i chaos. Uświadamiam sobie, że to pewien rodzaj szaleństwqpotwory wywołały zamieszki nawet, jeśli ich tu nie ma. Przeszukuję każdy cal w ich poszukiwaniu, ale wciąż nie mogę znaleźć nawet jednego. Schodzę po schodach i toruję sobie drogę przed Plac obserwując co się dzieje wokół mnie oraz unikając wielu bójek, które wciąż mają tu miejsce. Jestem już w połowie drogi do Bloku C, kiedy nagle słyszę głos z głośników. - Fort Black. Tu Inspektor. Nie ma tu już żadnego Florae. Proszę, uspokójcie się. Zajęliśmy się nimi. Ogłoszenie niczego nie zmienia; wciąż trwają zamieszki. Teraz czuję nawet większą pewność, że nigdy nie było tu żadnego Florae, że to wszystko to pomyłka. Lub zaplanowane kłamstwo. Kiedy docieram do cel, uświadamiam sobie, że to zupełnie inne miejsce. Ludzie pozamykali się w swoich domach cierpliwie czekając, aż wszystko ustanie. Docieram do naszego mieszkanka, ale nie ma w nim nikogo. Powinnam zostać z moim towarzyszem. Zastanawiam się, czy powinnam pójść go szukać, kiedy nagle zjawia się w drzwiach. - Amy! Zdejmuję kaptur. - Jacks, tak mi przykro, że cię zostawiłam… Pomyślałam, że mogę pomóc, ale to był tylko fałszywy alarm. Patrzy na mnie przez sekundę, a następnie podchodzi i zamyka w uścisku. Czuję się tak samo zaskoczona jak i szczęśliwa. - To mnie powinno być przykro. Zachowałem się jak… Powinienem pójść z tobą. Mogłaś się zranić – przyciska mnie mocniej. Odczuwam jego dotyk przez kostium, jego ręce, pierś. Pasujemy do siebie, nasze ciała idealnie się uzupełniają. - Jeśli coś by ci się stało… Odpycha mnie od siebie i patrzy przez chwilę studiując każdy centymetr mojej twarzy. Jego oczy błyszczą się intensywnie. I wtedy to się dzieje. Jacks mnie całuje.3 Nie mogę powiedzieć, że nigdy nie wyobrażałam sobie jak to będzie. Leżąc w nocy w łóżku, słuchając jego oddechu lub przyglądając się jego wytatuowanym plecom. Myślałam, jak by to było gdyby nasze usta się złączyły. Robiłam to nawet jeśli wiedziałam, że nie powinnam. Każde rozproszeniem jest złym rozproszeniem. I jeszcze jest Rice, który nieproszony wkradł się do moich myśli. Nie wiem, jak to z nami będzie- nie próbował się ze mną skontaktować, nie obiecał, że ochroni Baby. Ale te myśli znikają, bo usta Jacksa są na moich, jego język niepewnie bada mój. I nic nie poradzę na to, że dociskam się do niego i mocno odwzajemniam pocałunek. Smakuje dobrze. Właściwie. Nagle coś zaczyna się dziać z moim nogami- jeśli chłopak by mnie nie podtrzymywał upadłabym. Przyciska mnie do siebie bardziej, jego ręka przesuwa się po moich plecach. 3
O TAAAAAAAAAAAAAAAAAK, CZEKAŁAM NA TO 221 STRON! /m.
- Ahem – ktoś kaszle, a ja odskakuję od Jacksa. Moje kończyny pracują prawidłowo, ale skóra na mojej twarzy i ciele mrowi. Mężczyzna stojący w drzwiach uśmiecha się. - Przepraszam, że przeszkadzam. Wygląda na to, że przerwałem wam w czymś bardzo… interesującym. - Kim ty do cholery jesteś? – pyta Jacks. - Przyszedłem po Amy – patrzy na mnie. – To ty, prawda? - Ta, czego chcesz? – mój głos trzęsie się jak galareta. - Jestem tutaj by zabrać cię do Kena Oh.
Rozdział 21
- Nie możesz tam iść – mówi Jacks, odwracając się do mnie. – Nie teraz. Nie, kiedy ci wszyscy ludzie wzajemnie się zabijają. - Poradzę sobie. – Nie patrzę na niego. Twarz wciąż mnie pali, ale już wyrwałam się spod uroku chłopaka. – Nie jestem Florae. - Myślisz, że to kogokolwiek obchodzi? Chcą krwi; nikt nie powinien czuć się bezpiecznie. - Idę – odpowiadam hardo, nie mogę marnować czasu. To szansa, na którą czekałam. - A co jeśli to pułapka? Co jeśli Doktorek sprzedał cię Reynoldsowi? Tego nie przewidziałam. - Wątpię. Twój ojciec powiedział, że Ken się ze mną skontaktuje. To wszystko. – A jeśli nie… Cóż, podejmę ryzyko. Jacks zaczyna się nad tym zastanawiać. - Więc idę z tobą. - Wybacz – mówi mężczyzna. – Ale powiedziano mi, że mam przyprowadzić tylko jedną osobę. - Jestem gotowa. – Chłopak chwyta moje ramię, ale się wyswabadzam. - Nie pozwolę, by uczucia przysłoniły mi mój cel. Przecież wiesz, po co tu przybyłam. Jacks robi krok w tyłu i spogląda na mnie zimnym wzrokiem. - Ta, nie zapomniałem. Nie pozwalasz mi tego zrobić choćby na sekundę. - Wiesz, mam inne zdanie. – Udziela się posłaniec. – Gdy tu wszedłem, odniosłem wrażenie, że poświęca ci całą swoją uwagę. - Chodźmy – mówię, zanim sprawy będą miały się gorzej. Patrzę na chłopaka. – Zobaczymy się później. - Jasne – przytakuje zimno. Idę za mężczyzną po schodach, a po chwili wkraczamy na plac ćwiczeń. Powoli zaczyna się tu uspokajać, ale większość rzeczy została zniszczona. Posłaniec wyprowadza mnie z Placu, jesteśmy teraz za blokami. Słyszę echo krzyków. Wymijam dwóch mężczyzn siłujących się na ziemi. Przechodzimy za ściany, aż mężczyzna kiwa strażnikowi, a ten otwiera nam drzwi. Te same drzwi, przez które przechodził Ken parę tygodni temu. Drzwi, za którymi znajdują się ofiary Ospy. Spodziewam się ciemnych, wilgotnych cel, wypełnionych martwymi i umierającymi. Zamiast tego, gdy wchodzimy do środka, uderza mnie zimne powietrze, a po chwili za mną zamyka się brama. Korytarz jest w całkiem niezłym stanie, czuję cytrynowy zapach płynu do czyszczenia. Stojąc tutaj nie pomyślałbyś, co znajduje się ledwie kilka kroków dalej. - Gdzie są ci wszyscy chorzy ludzie? – pytam się mężczyzny. Przechyla głowę w zastanowieniu. Przez moment myślę, że zignoruje moje pytanie, ale odpowiada: - Mamy łóżka na tyłach, staramy się ich trzymać w ludzkich warunkach. – Podnosi rękę pokazując mi tatuaż z napisem OSPA, zaraz pod czarnym kwadratem na jego nadgarstku. – Staramy się przywrócić ocalałych do normalnego stanu. Przytakuję.
- A Ken? - Tędy. – Mijamy kilka drzwi. Gdy docieramy do docelowych, otwiera je i daje mi znak, bym weszła. W środku jest biurko, trochę jak u Doktorka. Siedzący na nim mężczyzna spogląda na mnie. Jest Azjatą i ma znamię na policzku w kształcie serca. Drzwi się za mną zatrzaskują. Przepełnia mnie taka radość, że zaczynam się szczerzyć. Serce wali mi milion razy na minutę. Jeszcze chwilę, a wylecę z tego pomieszczenia jak rakieta. Nareszcie. - To ty jesteś Ken? – Mój głos trzęsie się z emocji. Kładzie długopis na biurku. - Tak, a ty jesteś Amy. Chyba bardzo chciałaś się ze mną zobaczyć. Czego chcesz? Jego gwałtowność mnie przytłacza. - Ja… ja przyjaźnię się z Kay. - Mówisz? Przez ciebie moja siostra została zdegradowana. Zostałem poinformowany o wszystkim, gdy uciekłaś z Oddziału w zeszłym miesiącu. Masz paranoję, zabijałaś jak maszyna. I jakimś cudem Kay wzięła na siebie to wszystko. Nie nazwałbym cię jej przyjaciółką. Biorę głęboki oddech. - Prawdopodobnie wiem, co ci powiedzieli, ale ja nikogo nie zabiłam. To wszystko kłamstwa – mówię mu z krótkimi przerwami. Gdybym straciła kontrolę, sprawy miałyby się o wiele gorzej. – Nie mam paranoi. Zostałam umieszczona na Oddziale, bo dowiedziałam się o Floraes. Wiem, że nie chcecie, by ktokolwiek z New Hope się o tym dowiedział. Dr Reynolds chciał mnie uciszyć. Chciał, żeby moja matka przestała o mnie myśleć, żebym odeszła. Więc musiałam uciec. Kay mi pomogła, bo się o mnie troszczy. Kręci głową. - Kay się o ciebie nie troszczy. Jedyną osobą, o którą się martwi, jest ona sama. - Więc dlaczego się ze mną kontaktowała, by sprawdzić, czy wszystko ze mną okej? - Jeśli to prawda, to głupota, by brać na siebie takie ryzyko. - To nie głupota. Obchodzę ją. I ty też ją obchodzisz. Powiedziała mi, żebym nie wciągnęła cię w żadną sprawę. - A ty się oczywiście do tego stosujesz. Grożąc Doktorkowi nożem. Po tym, co się stało, nie miał innego wyboru jak poinformować o wszystkim New Hope. Dr Reynolds bardzo się ucieszył, gdy co nieco o tobie usłyszał. Robię krok w tyłu i próbuję zwalczyć chęć ucieczki. Przyjdzie po mnie, jeśli wie, że jestem w Fort Black, czy po prostu zadowoli się tym, że już nie wejdę mu w drogę? Staram się zachować spokój. Muszę sprawdzić, czy Ken pomoże mi przy Baby lub chociaż czy cokolwiek mi o niej powie. - Kay powiedziała: ,,Ted cię nie potrzebuje”. Mężczyzna obdarza mnie przeciągłym spojrzeniem. Nie mam pojęcia, co teraz sobie myśli. Wtedy wstaje, przyciska palec do ust i podchodzi do drzwi. Otwiera je i wskazuje bym poszła za nim w dół korytarza. Wchodzimy do malutkiego pomieszczenia, gdzie znajduje się tylko łóżko i komoda. Na niej leży jeden notatnik oraz zdjęcie z dwoma dzieciakami – chłopcem
i dziewczynką w wieku około dziesięciu lat. Obejmują się nawzajem, a chłopiec ma na policzku znamię w kształcie serca. Ken sięga do ucha, zdejmuje swój kolczyk i go wyłącza. Kładzie go na komodzie obok fotografii. - To pomieszczenie jest czyste. Miał tu być składzik, ale zrobiłem z niego sypialnię, gdybym kiedyś potrzebował spokoju…. bez żadnych podsłuchów. - Nie będą się martwić, że go wyłączyłeś? - Jeśli słuchali, może. Pewnie będą chcieli się ze mną skontaktować, ale do wieczora go nie uruchomię. Biorę na siebie to ryzyko. Wciąż patrzy się na zdjęcie. Delikatnie dotyka twarzy dziewczynki, a potem spogląda na mnie. Chwilę później pozwala sobie na krótki chichot, ale robi to tak cicho, że nie jestem pewna, czy sobie tego nie wymyśliłam. Wtedy bierze notatnik i otwiera go na komodzie. - Ted. Powiedziała ci kto to? Kręcę głową. - Ted to misiek. – Wydaje z siebie odgłos przypominający śmiech, gdy widzi moje zdezorientowanie. – Kay jest ode mnie starsza o całe dwadzieścia-trzy minuty. Zawsze myślała, że to przeznaczenie i że daje jej to prawo do rządzenia mną. Kiedy byliśmy mali, miałem miśka. Teda. Strasznie go kochałem, ale moja siostra nigdy nie rozumiała miłości do przedmiotów. Zabierała mi go i trzymała, aż nie zacząłem błagać, by mi go oddała. Płakałem i mówiłem, że Ted mnie potrzebuje, ale była nieugięta. Odpowiadała, że Ted mnie nie potrzebuje, tylko ja jego. Zazwyczaj musiałem wyświadczyć jej przysługę zanim dostałem go z powrotem. Kiedy trochę dorośliśmy, parę razy, gdy naprawdę nie mogła się obejść bez mojej pomocy, mówiła: ,,Ted cię nie potrzebuję, ale ja tak”. – Odkłada notatnik i spogląda mi w oczy. – Jeśli Kay tak bardzo ci ufa, wygląda na to, że ja też muszę. Czego potrzebujesz, Amy? Zalewa mnie fala ulgi. - Muszę się dowiedzieć czegoś o Baby. Została zabrana do dr Reynoldsa. Myślą, że została ugryziona przez Florae i się nie zmieniła. - Masz na myśli Hannę O’Brian? – pyta. Przytakuję, pomimo tego, że to pierwszy raz, gdy słyszę jej prawdziwe imię. – Jest teraz głównym obiektem badań. Mam próbkę jej krwi w laboratorium. - Kay sądzi, że mógłbyś pomóc mi ją uratować. Spogląda na mnie ostro. - Kay musiała źle to wszystko zrozumieć. Hannah była częścią eksperymentu, w którym tworzono szczepy bakterii Floraes. Testowano na niej szczepionkę. Jest jedynym znanym nam człowiekiem, który przetrwał ugryzienie i nie zmienił się w jednego z Nich. Udało mi się stworzyć nową partię zastrzyków bazowanych na jej krwi. Wtedy coś mnie uderza, coś, co powiedziała mi Amber po tym, jak po raz pierwszy przybyła do New Hope i prawie ją udusiłam przez to, co zrobiła Baby i mnie. Umieściłam ją w szpitalu. Przebłysk złości przebija się przez mój umysł, gdy myślę o Oddziale i jej bliznach po lobotomii.
- Ktoś mi powiedział, że w Fort Black są dzieciaki z takimi samymi bliznami jak ma Baby, trójkąt na szyi – tak oznaczono ją i Rice’a, ale w nim dr Reynolds musiał zobaczyć coś więcej niż tylko szczura laboratoryjnego. Chociaż mógł też nie wiedzieć, że chłopak był tego częścią, ale czy to w ogóle możliwe? Ken kręci głową. - Mieliśmy budynek niedaleko więzienia. Nie taki sam, w jakim była Baby, ale prowadzimy tam podobne testy. Kiedy wybuchła infekcja, ewakuowaliśmy stamtąd te dzieciaki. Mury oferowały lepszą ochronę. Ale to miało miejsce już lata temu. Nie przypuszczaliśmy, że w Fort Black zapanuje taki chaos. Tyle ich straciliśmy… Żadne z nich nie pochodziło z New Hope, dlatego Hannah jest tak ważna. Ci wszyscy ludzie, te wszystkie miejsca i tylko ona to przetrwała. Zaciskam szczękę. Więc nie wiedzieli nic o Risie. W jaki sposób nabawił się tej blizny? Jaki jest jego sekret? Nie śpieszy mi się powiedzieć o nim Kenowi, więc zamiast tego pytam: - W jaki sposób dr Reynolds odzyskał z wami kontakt? - Nigdy go nie stracił. Jak powiedziałem, po epidemii zapanował absolutny chaos, ale Reynolds zadbał o wszystko. Hutsen-Prime przeprowadzało tu jakieś testy. Inspektor był bardziej niż przychylny jak tylko zobaczył symbol dolara. Gdy nie mieliśmy już żadnych obiektów do obserwacji, Reynolds uczynił go swoim chłopcem na posyłki. - A teraz? Nie ma już żadnych pieniędzy. A on wciąż pozwala, by ludzie z Fort Black byli testowani bez ich wiedzy. Co za to dostaje? - Jedzenie, benzynę, władzę. Pozwolił nam kontynuować nasze badania, a my w zamian pomagamy mu utrzymać jego małe królestwo. To ma sens. Sprawia, że ciężko mi oddychać, ale ma sens. Ken może i jest bratem Kay, ale sposób, w jaki mi to wszystko opowiedział… nawet nie chcę myśleć o tym, co mam ochotę mu zrobić. Wiem, że starają się jakoś utrzymać ludzką rasę, ale czy nie widzą, ile przy tym tracą? Oddycham głęboko i staram się skupić. - Rozumiem, że twoje badania są ważne, ale oni krzywdzą Baby… Hannę. Twoje szczepionki nie działają, musisz spróbować czegoś innego. - Masz rację. Replikacja nie przynosi oczekiwanego skutku, bo bateria mutowała. - Moja matka mi o tym mówiła. Powiedziała, że dostała się do powietrza i się zmieniła. - To patogenny szczep… który może być przenoszony tylko przez wymianę płynów, np. ślina lub krew. - Właśnie. Więc jeśli bakteria się sama zmutowała, to po co im Hannah? Masz oryginalną szczepionkę, możesz ją zmodyfikować bez jej pomocy. - Hannah jest medycznym cudem. Jest czymś, co ja, jako naukowiec, próbuję zduplikować. Dostaliśmy zastrzyki, ale wciąż nikt nie nabył potrzebnej odporności. Obiekty zmieniają się, gdy tylko wprowadzamy szczep, dokładnie jak wszyscy inni. Odpowiedź znajduje się w krwi Baby. Jeśli ją znajdziemy, nikt nigdy się więcej nie zmieni. Mogę cię zapewnić, że jest bardzo dobrze traktowana. Przełykam ślinę. Jak wielu ludzi się przemieniło przez ich głupotę? - Kay sądzi, że może być niebezpieczeństwie. - Nie ma wszystkich informacji. Nie ma dostępu.
- Ale wie więcej niż sądzisz. – Nie mówię mu, skąd to wiem. Nie mogę wkopać Rice’a. Muszę zmienić taktykę. – Może mógłbyś zaproponować, by wysłano tu Baby. Miałbyś ją wtedy na wyłączność. Nie chcesz tego? - Mam jej krew i tylko tyle potrzebuję. - Na twoim miejscu byłabym wniebowzięta, gdybym miała ją pod ręką. - Ile razy muszę ci to tłumaczyć? – Jego głos staje się głośniejszy z frustracji. – Kay wie tylko ułamek tego, co myśli, że wie. Mam krew Hanny, nie potrzebuję jej tu fizycznie. Pomimo jego obecności, do moich oczu napływają łzy. - Ale… ty musisz mi pomóc. – Mam wrażenie, że moje serce spotyka się z żołądkiem. Nie pomoże mi, choć tyle poświęciłam, by go znaleźć. Tak bardzo chciałam, żeby Kay miała rację, że jej brat mógłby mi pomóc. Ale czy miałam jakąś inną opcję niż znalezienie go? A teraz nie mam już pojęcia, co robić. Cały ten czas i energia na nic. - Słuchaj, wiem, że bardzo martwisz się o Hannę, ale to tylko jedno dziecko. Co znaczy jedno dziecko wobec całej przyszłości ludzkości? - Nie poświęcę Baby dla dobra ludzi i nie obchodzi mnie, jak bardzo jest to samolubne. Nie zasługuje na to, by być torturowaną, nawet jeśli innym ma się polepszyć. – Patrzę mu w oczy. – A co jeśli to Kay znalazłaby się na jej miejscu? Wytrzymuje mój wzrok przez chwilę, a potem opuszcza go i wzdycha. - Dowiem się czegoś więcej na jej temat, ale to wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. - Dziękuję – Nic na to nie poradzę. Choć w mojej wyobraźni właśnie rozrywam go na pół, robię krok w jego stronę, by go przytulić. Spina się, więc zamiast tego wyciągam rękę. Kay też nie przepada za kontaktem fizycznym. Ken podnosi kolczyk z komody i z powrotem go włącza. Zatrzymuje się na chwilę, by popatrzeć na zdjęcie siostry i notatnik. Nie patrząc na mnie, popycha go w moją stronę. Kiwam głową w podziękowaniu i szybko chowam go do spodni. Zastanawiam się tylko, po co to robi. Otwiera drzwi i prowadzi mnie przed korytarz, jednocześnie przyciskając kolczyk. - … więc jak widzisz Amy, nie mam żadnych informacji. Przykro mi, ale musisz już iść. – Otwiera kolejne drzwi i szepcze: Bądź ostrożna. Przytakuję i wchodzę do innej części więzienia. Drzwi zamykają się za mną i udaje mi się przejść jakieś pięć kroków, gdy nagle ktoś mnie chwyta z tyłu. Masywna ręka trzyma mnie za talię i ręce. Byłam nieostrożna. Cholernie nieostrożna. Chyba znów musiało się coś stać, kolejne zamieszanie. Jakiś ogromny, śmierdzący mężczyzna postanowił znaleźć sobie samotną, nieuzbrojoną dziewczyną. Ale ja nie jestem nieuzbrojona. Jeśli wypuściłby mnie choć na sekundę, zdołałabym chwycić mój pistolet. Naciskam mocno na stopę napastnika, ale on nie poluzowuje chwytu nawet na sekundę. Czuję gorący oddech na uchu i dochodzi do mnie, że tylko jedna osoba na Ziemi mogłaby wytworzyć taki smród. - Nie tym razem, cukiereczku – mówi Tank. – Fajne buciki. Czuję panikę, gdy nieudolnie próbuję się wyswobodzić. Jestem bezsilna. - Zamierzam się tym cieszyć – dodaje, podnosząc mnie. Wierzgam nogami, ale on niesie mnie w stronę ściany. Nie ułatwiam mu tego i kopię go w goleń. Upuszcza mnie, więc znów mogę dotknąć stopami ziemi. Lekko poluźnia chwyt, tak, że mogę złapać oddech. Walczę
desperacko, ale wiem, że nie mam szans. Staram się coś wymyślić, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Uderza we mnie przerażająca prawda: mogę nie wygrać tej walki. Ale nie mogę się też poddać. Bo jeśli to zrobię, Tank mnie zabije. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 22 Tank jest niesamowicie silny. Im dłużej staram się uwolnić z jego uścisku, tym jaśniejsze się dla mnie staje, że to po prostu bezużyteczne. Odchylam głowę, by ugryźć go w rękę, ale nie potrafię się ustawić pod właściwym kątem – ledwo mogę go uszczypnąć zębami. Wszystko, co mi pozostaje, to słony smak jego potu w ustach. - Pospiesz się i otwórz te cholerne drzwi, Pete – mówi, chrząkając. Kątem oka widzę, jak jego kumpel przepycha się między ludźmi i pomaga mu mnie odciągnąć. Prowadzą mnie w stronę tylnej ściany, do wyjścia. Nikt nie przyjdzie mi z pomocą. Zamieszki wciąż trwają, panika o własne życie wciąż zaprząta im myśli. Kogo obchodzi, że strażnik chce się zabawić z nową dziewczyną? Jestem zdana na siebie. Wiotczeję jakbym się poddała. Kilka sekund, które odczekuję, wydają mi się wiecznością. Kiedy czuję, że się relaksuje, wyprowadzam najmocniejszy cios w kolano, na jaki tylko mogę się zdobyć. Nie puszcza mnie, ale poprawia chwyt. Teraz niesie mnie przy swojej piersi. Czuję na karku jego gorący, zdyszany oddech. Pochylam głowę najdalej jak potrafię, a potem gwałtownie odchylam ją tak, że moja potylica zderza się z jego twarzą. Słyszę, jak jego nos łamie się z brzydkim, satysfakcjonującym dźwiękiem. Wypuszcza mnie, wyjąc. Na ułamek sekundy serce zamiera mi w piersi – on nie odpuści. Wtedy czuję ciepły płyn spływający po moich plecach – puścił mnie, by zatamować krwawienie. Kucam i po chwili szybko się przetaczam. Czuję jak fala adrenaliny przepływa przez mój kręgosłup. Tank, z jedną ręką na swojej purpurowej, obrzmiałej twarzy, rzuca się na mnie krzycząc: - Ty mała suko! W tym samym momencie odskakuję, ale ktoś jeszcze za mną stoi – ktoś mały i lekki. Pete. Czuję, jak coś napiera na moją klatkę, trochę jak uderzenie, ale bardziej precyzyjne. Ma nóż. Przesuwa go w dół. Ostrze rozdziera mi koszulę, ale zatrzymuje się na kostiumie. Za sekundę Tank znów będzie przy mnie. Chwytam klingę i odsuwam ją od siebie, a drugą ręką uderzam Pete’a w gardło oraz kopię go w kolano, przyszpilając jego ciało do ziemi. Wtedy widzę przed sobą Śmierdziela, jego twarz i ręce są pokryte krwią. Wygląda jak przerośnięty Florae w wersji thrillerowej. Zapamiętuję ten obraz. Jeśli okazałoby się, że on faktycznie nim jest, zamordowałabym go na miejscu. Łatwiej mi zabijać kogoś, kto już nigdy nie będzie człowiekiem.
W jednej ręce trzymam pistolet, a w drugiej nóż Pete’a, ale Tank robi krok to przodu. Chce mnie zmusić, bym pozbawiła go życia. - Nie! – krzyczy chrapliwie Pete. Zmusza się, by wstać i podnieść rękę. – Nie – skrzeczy pomiędzy kolejnymi, desperackimi próbami nabrania tlenu. – Odłóż to. Tank odwraca się, by spojrzeć na kolegę, ale ja nie mam zamiaru czekać na jego decyzję. Wbiegam na plac ćwiczeń i staram się przepchnąć przez tłum, aż wreszcie znajduję drzwi do Bloku C. Gdy kieruję się w stronę ściany, serce wali mi milion razy na minutę. - Wszystko w porządku? – pyta mężczyzna z mocnym, teksańskim akcentem. Ledwie mogę go zobaczyć, kiedy wychodzi ze swojej celi. – Nieźle tam powariowaliście, co? – Nawet mu nie odpowiadam. Gdy zauważa pistolet i nóż, wycofuje się z powrotem do swojego mieszkanka. Kiedy już odzyskuję oddech, sprawdzam, czy nie mam jakichś poważniejszych obrażeń. Pete zaatakował mnie może z pół tuzina razy, więc moja koszulka jest cała porwana, ale kostium wygląda całkiem nieźle. Będę posiniaczona, jednak nic większego się nie stało. Na szczęście notatnik Kena wciąż znajduje się w mojej kieszeni. Ściągam koszulkę i zaczynam się zastanawiać, co powinnam zrobić z tym nożem. Przy udach mam już parę z New Hope. Nagle mężczyzna znów się odzywa. - Jesteś pewna, że niczego nie potrzebujesz? Wzdycham i próbuję wyłapać go z ciemności. - Może koszulki czy coś w tym stylu? Nie możesz sobie tak sobie po prostu łazić, znaczy tak myślę. Mam jedną na zbyciu gdybyś… Biorę głęboki. On chce tylko przeprowadzić ze mną wymianę. I ma rację: wciąż muszę się dostać do Bloku B, gdzie znajduje się cela Jacksa, a nie mam pojęcia, gdzie podziali się Tank i Pete. Dobrze by było, gdybym zakryła czymś głowę i ramiona. Potrzebuję czegoś, co sprawi, że będę mniej rozpoznawalna. - Gdybym co? – pytam go. Robi krok w przód. Jest małym mężczyzną schowanym pod kapturem. Wskazuje głową na nóż. - Wygląda na całkiem niezłe ostrze. Spoglądam na broń w ręce, a potem na niego. - Wymienię go za bluzę. - Tak, proszę pani. – Zdejmuje nakrycie głowy i podaje mi przedmiot. - Połóż ją na podłodze. Ja zostawię nóż. Patrzy na mnie pełen wątpliwości. - Chcesz go czy nie? – naciskam. Odkłada przedmiot i odsuwa się. Rzucam nóż jak dalej. Mężczyzna kręci głową i powoli podchodzi by go podnieść. Szybko naciągam na siebie ubranie i kaptur. Patrzę przez szczelinę w drzwiach, a potem przykładam do nich ucho, by sprawdzić czy na zewnątrz jest czysto. Wszystko brzmi dobrze, lecz nagle wyłapuję strzępki konwersacji. -… jestem pewien, że dostała. – To głos Pete’a, chrapliwy od ciosu w gardło. - Mówiłem ci, że biorę ją na siebie – odpowiada Tank. – W każdym razie, zgubiłeś ją. Widziałeś jak szybko pobiegła? Nikt, kto dostał tak nie biega.
I to samo powinnam teraz zrobić – pobiec. Pobiec do mojej celi i się zakluczyć. Wiem, gdzie znajdują się teraz Tank i Pete, łatwo będzie ich uniknąć. Ale co potem? Żyć w ciągłym strachu? Ponownie przeszukuję plac, ale zniknęli z mojego pola widzenia. Przygotowuję ciało do ponownego wysiłku, gdy nagle znów coś słyszę: - To i tak już nie ma znaczenia. I nie chodzi o to, że tu nie ma się gdzie schować. - Nie możemy tego zrobić, gdy Jacks się tu gdzieś kręci – kracze Pete. – Powiedział… Jeszcze bardziej naciągam kaptur i wychodzę na zewnątrz, idąc w ich kierunku. Może kierowało nimi coś więcej niż tylko żądza krwi Tanka. - Wiesz, że trudno nam będzie to powtórzyć. Zawsze jest z nim lub w celi. - Ale tego chciał Doktorek – nalega Pete. – Mieliśmy to zrobić, kiedy będzie sama. Powiedział, że będziemy mieli przerąbane u Inspektora, jeśli coś się stanie jego bratankowi. Mijam ich i kucam za zniszczonym namiotem. Więc Doktorek chce mojej śmierci. Czy to dlatego, że dowiedziałam się o testach i sądzi, że wszystkim powiem? Czy może rozkaz wyszedł od New Hope, dr Reynoldsa lub Kena? Wyglądam zza namiotu i widzę, że Tank i Pete wciąż są plecami do mnie. Nie zauważyli mnie, więc dalej mogę ich śledzić. Wygląda na to, że kierują się stronę przedniej ściany kwatery strażników. - Doktorek powiedział też, że mamy to załatwić przed końcem dnia – mówi Tank. – Ale to się raczej nie zdarzy. Pete spogląda na niego przerażony. - Więc co robimy? Wkurzy się. Pamiętasz, co raz zrobił Freddy’iemu? - Widziałem go. - Zrobił z niego cholernego Florae! – krzyczy Pete. - Powiedziałem, że go widziałem. Zamknij się do cholery. – Mężczyzna rozgląda się dookoła. – Wszyscy tu wariują, bo myślą, że któryś dostał się do środka, a ty musisz wywrzeszczeć, co widziałeś? A więc to oznaczają jego słowa, że czasami musi stworzyć dogodne warunki, by przetestować szczepionkę. Biedny Jacks. Nie ma pojęcia, jakim potworem jest jego ojciec. Pete przytakuje. Doszli już prawie do ściany. - Wiem, wiem, przepraszam. Ale jeśli jej nie znajdziemy, to sami skończymy martwi. - Znajdziemy, zaufaj mi. Kiedy Doktorek przyszedł do nas i powiedział, czego chce, miałem wrażenie, że to druga Gwiazdka! Nie pozwolę by ta mała suka znów mi się wywinęła – zapewnia go. Otwiera drzwi i niemal zderza się z Inspektorem. - Wybacz szefie. - W porządku. – Mężczyzna robi krok w tyłu. – Sprawa już załatwiona? - Nie, jeszcze nie, szefie. Ale nie martw się, zrobimy to – mówi Tank, zanim znikają za ścianą. Inspektor wzdycha i mamrocze, po czym kontynuuje swoją wędrówkę: - Bezużyteczni. Kieruje się prosto na mnie, więc kucam za jakimiś pudłami, mając nadzieję, że wyglądam jak bezdomna.
Wychylam się zza schronienia i widzę, że mężczyzna wciąż idzie w moją stronę, więc bardziej naciągam kaptur. Zatrzymuje się parę kroków przede mną. Strach przeszywa moje ciało. - Czy ty – jego pytanie chyba słyszy cały Plac – właśnie naplułeś na mój but? - Nie, szefie – odpowiada słaby głos. – Nie widziałem, że tu stoisz. - Nie widziałeś? – Inspektor ciągnie mężczyznę za jego poszarpaną koszulkę. Jest tak chudy, że aż trzęsie się w jego uchwycie. – Czy może nie naplułeś na mój but? - Ja… ja nie… ja nie wiem – jąka się w odpowiedzi. - W porządku, więc je wyczyść. – Przyciska ofiarę do ziemi. Zebrał się tłum, każdy albo się gapi albo śmieje, patrząc jak jeden z ich sąsiadów jest poniżany przez silniejszego. - I lepiej zrób to dobrze – ktoś krzyczy. Mężczyzna stara się polerować buty tym, co zostało z jego koszulki, ale ktoś znowu wrzeszczy: - Mają lśnić! Inspektor śmieje się i rozgląda się po zbiorowisku. Dociera do mnie, że robi to dla własnych korzyści, by pokazać swoją dominację. Tworzy show, spektakl. New Hope robiło wszystko, by ukryć złe rzeczy przed mieszkańcami. Fort Black wręcz przeciwnie, robi to ku uciesze ludu. - Mają lśnić! – krzyczy Inspektor. – Może to właśnie próbował zrobić. Podoba mi się to. Wyliżesz je. Żołądek mi się przewraca, gdy oglądam tę scenę. Tylko tchórze traktują niewinnych ludzi tak okrutnie. Mężczyzna dotyka językiem butów dręczyciela. Tłum krzyczy i wybucha śmiechem, gdy widzi poniżenie. Teksańczyk odsuwa nogę, a następnie kopie ofiarę. Po chwili, wciąż się śmiejąc, idzie przez tłum, który rozstępuje się przed nim jak przed bogiem. Patrzę się na niego jeszcze przez chwilę, po czym również znikam w tłumie. Nie ma znaczenia, czy Doktorek powiedział o mnie dr Reynoldsowi. Chce mojej śmierci. Nawet Inspektor się za nim wstawi. Chyba doszło do nich, że, wbrew ich nadziejom, nie jestem aż tak dobrym towarzyszem dla Jacksana. Powinnam wiedzieć, że chcą się mnie pozbyć bez jego wiedzy. Podjęłam decyzję. Fort Black nie zapewni mi już bezpieczeństwa, o ile w ogóle to kiedyś robiło. Obietnica Kena niewiele dla mnie znaczy. Muszę się spakować i znaleźć Jacksa. Kiedy docieram do naszej celi, chłopaka tam nie ma. Nie mogę na niego czekać. Chwytam kawałek papieru i ołówek – wiadomość musi wystarczyć. Wciąż gapię się na kartkę niepewna, jak powinnam się pożegnać, gdy nagle Brenna pojawia się w drzwiach. - Jacks jest tutaj? - Nie. Ja.. Dziewczyna patrzy mi w oczy i na plecak. - Co się dzieje, Amy? - Wygląda na to, że muszę odejść. - Na dobre? Przytakuję. - Tak sądzę.
- Gdzie się wybierasz? Chyba będzie lepiej, jeśli się nie dowie. - Dość daleko stąd. Cieszę się, że koniec końców mam rower. - Wiem, że niedaleko jest salon samochodowy i sklep mechaniczny. Słyszałam, jak Dwayne się tym chwali. Może ci coś załatwimy. - Samochód łatwo znaleźć. Jest ich milion, tyle, że trochę zardzewiałe. - Ta, auto nie będzie problemem... Problemem będzie znalezienie takowego z benzyną. Poszukiwacze zabrali z nich wszystko. Spoglądam na nią. Nawet o tym nie pomyślałam4. - Dobrze cię rozumiem? Wiesz, gdzie znaleźć działający samochód? Byłoby super.. Możesz mi powiedzieć, gdzie się znajduje? - Mogę cię tam zabrać. Kiedy chcesz odejść? - Teraz. – Samochód wszystko zmienia, ale nie mogę wciągnąć Brenny w niebezpieczeństwo. – Wiesz jak przetrwać na zewnątrz? - Pewnie, przecież byłam Poszukiwaczem. Zrezygnowałam, bo na walkach zarabia się lepiej. Pokażę ci, gdzie jest. Potrafię być naprawdę cicho, jeśli chcę. - Nie musimy być cicho. Mam coś, co pomoże nam odstraszyć Floraes. – Natychmiast uświadamiam sobie, że powiedziałam za dużo. W ogóle nie myślę lub myślę tylko o tym, co napisać Jacksowi. Brenna milknie na parę sekund. - Mówisz poważnie? – pyta powoli i sceptycznie podnosi brwi. Nie odpowiadam od razu. Czuję, jakbym sama siebie walnęła w twarz. Jak mogłam być tak bezmyślna? Jeśli ktoś dowie się o tym, co mam… Umrę, zanim zdążę się obejrzeć. Chociaż to i tak już nie ma znaczenia. Opuszczam Fort Black na dobre. Kogo obchodzi, że Brenna się wygada, gdy wrócimy? - Tak, ja… Nie powiesz nikomu, prawda? Robi krok w moją stronę. - Naprawdę? Myślisz, że bym to zrobiła? – Przewraca oczami. Patrzę na nią i wierzę jej. Muszę. – Ale Amy, to musi być najbardziej przydatna rzecz w Fort Black. Cholera, to musi być najbardziej przydatna rzecz na Ziemi! Wzruszam ramionami i starając się ostudzić jej entuzjazm. - Więc będziemy bezpieczne. Ale miejmy jasność. Nie wracam do Fort Black. Sama będziesz musiała to zrobić. - Nie martw się o mnie – mówi z uśmiechem. – Potrafię o siebie zadbać równie dobrze jak ty. Może nawet w drodze powrotnej znajdę coś ciekawego na wymianę. - Dobrze więc – odpowiadam i znów zaczynam się gapić na pustą kartkę. W końcu bazgrzę: Jacks. Jestem w niebezpieczeństwie. Muszę odejść. Dziękuję za wszystko. Naprawdę. Wiem, że to okropne. Szczególnie po tym, co się między nami zdarzyło, ale prawda jest taka, że nie wiem, co o nim myśleć. Jednak nie mogę wpuścić go teraz do mojego życia. Nie w taki sposób. 4
Nic nowego xD /Mc.
Poza tym, Jacks nigdy by ze mną nie poszedł. Za bardzo boi się świata za murami Fort Black, Floraes. Ja też się boję, ale nie mam innego wyjścia. Kładę wiadomość na poduszce chłopaka i patrzę na Brennę. - Weź co potrzebujesz i spotkajmy się w garażu przy moim rowerze. Masz też jakiś, prawda? – Przypominam sobie, że pokazywała mi swój, gdy dostałam własny. Nigdy nie myślałam nad tym, dlaczego go potrzebowała, ale jeśli była Poszukiwaczem, to miało sens. - Ta, i nie muszę niczego pakować. To niedaleko. Wrócę przed zmrokiem. - Poczekaj. – Myślę o Tanku i Pecie, którzy stali przy przedniej ścianie. – Czy jest jakaś inna droga niż główna brama? - Ta, tylne wyjście, tam gdzie mamy garaż. Ale Amy, co się dzieje? Dlaczego tak szybko musisz odejść? Spoglądam w jej stronę. - Brenna, czy kiedykolwiek ktoś chciał cię zabić? Dziewczyna zatrzymuje się, a po chwili obdarza mnie szalonym uśmiechem. - Pamiętaj, z kim rozmawiasz. – Wybucha śmiechem. – Każdego cholernego dnia. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 23 Po ciągłym przebywaniu w hałasie Fort Black, cisza na zewnątrz jest ogłuszająca. Brenna i ja opuszczamy więzienie bez problemów. Kiedy wyprowadzamy nasze rowery z garażu jestem prawie pewna, że zostaniemy zaczepione przez któregoś z szpiegów Doktorka. Odpinamy nasze dwukołowce, sprawdzamy ciśnienie w oponach i wyruszamy. Zasady nie mówią, że nie można opuszczać Fort Black. Kiedy spoglądam nerwowo na górę, strażnicy po prostu kiwają głową i machają Brennie. Poszło zbyt łatwo. Zbyt łatwo.
Jedziemy przez zakurzone pola, rower w rower. Wcześniej byłoby to miłe spędzenie czasu- wiatr we włosach, słońce na twarzy. Kiedy słucham świstu wiatru w uszach, prawie mogę sobie wyobrazić, że wszystko jest jak Wcześniej. Czuję się… wolna. - Fan – mówię z uśmiechem. Zamiast dzielić się ze mną szczęściem, Brenna odpowiada: - Cholera. Spójrz w lewo. Obracam głowę w miejsce, które wskazuje. Na horyzoncie zauważam Florae biegnącego w naszym kierunku, przyciągniętego przez nasze głosy. - Więc jesteś pewna, że twój fantastyczny gadżet zadziała? – pyta nerwowo rozglądając się na boki. Jako, że Fort Black został celowo umieszczony na wiejskich terenach, wokół siebie nie mamy nic, oprócz kilku domków. - Zadziała. Byłam na zewnątrz kilka miesięcy, zanim dotarłam do więzienia i nigdy nie miałam żadnych problemów – upewniłam się także, by naładować urządzenie i zmienić baterię. - Mam nadzieję, że teraz nie nawali – mamrocze. Mogę sobie wyobrazić strach Brenny gdy widzi, jak w naszą stronę pędzi Florae z niewiarygodną prędkością. - Cholera – mówi znów pedałując szybciej. Jakby to mogło w jakikolwiek sposób pomóc. Ale około stu stóp przed nami, potwór zaczyna drżeć. Jego blada, żółto-zielona skóra lśni w słońcu jak diament. Odwraca się i zaczyna biec w kierunku z którego przybył. - Tam – wypuszczam powietrze zwalniając. – Widzisz? - O kurde. Masz tego więcej? - Nie, tylko ten jeden – odpowiadam, gdy obdarza mnie dziwnym spojrzeniem. Jedziemy przez kolejne pół godziny. Uciekający Florae podbudował Brennę na tyle, że zaczyna mnie wypytywać o moją przeszłość i rodzinę. Nie chcąc zbytnie opowiadać o matce, mówię jej o ojcu. O wszystkich rzeczach, które w nim kochałam. Jak sobie radziliśmy, kupowaliśmy organiczne jedzenie i nie marnowaliśmy wody. - Eko-maniak, co? Wygląda na to, że był spoko gościem. - Bo był – czuję ucisk w klatce, ale tym razem nie płaczę. Zastanawiam się, czy po tych wszystkich śmierciach i smutku, moja studnia ze łzami już wyschła. – A co z tobą? Twoją rodziną. Dziewczyna tylko wzrusza ramionami. - Tak naprawdę, to nigdy nie miałam rodziny. Hej, ten samochód jest trochę dalej, niż się spodziewałam – mówi zbijając mnie z tropu. Zatrzymujemy się by napić się trochę wody. Piję ją łapczywie zanim nie usłyszę przeklinania Brenny. - Moja butelka miała dziurę – podnosi ją. Parę kropel wypływa z niej i skwierczy na chodniku. Przetrząsam moją torbę w poszukiwaniu płynów, ale nic nie znajduję. - Wytrzymaj – wodę nie jest trudno znaleźć, szczególnie, gdy wie się gdzie szukać. Zatrzymuję się by poprawić torbę na ramieniu i sprawdzić zapasy. - Mam filtr, ale musimy znaleźć źródło – patrzę na horyzont za pomocą okularków. – Niedaleko stąd znajduje się farma – wskazuję. – Może tam coś jest. Jeśli myślisz, że zostało nam tylko parę mil, możemy się tam udać. - Sądzisz, że to bezpieczne? - Bezpieczniej niż jechanie w słońcu i ciągnięcie twojego dupska. Ruszamy .
Jedziemy dość szybko po jałowej, spalonej ziemi, jednak zwalniamy, gdy docieramy do bramy. Wcześniej musiał to być wspaniały dom. Piernikowe wykończenia wciąż są nienaruszone, a huśtawka na ganku porusza się przez prawie niewyczuwalną bryzę. Ale teraz, ten dom to już tylko skorupa. Farba odchodzi, okna zostały roztrzaskane. Śmieci walają się po ogrodzie- puste puszki, drewniane krzesła, stara trampolina. Brenna wybiega naprzód i chwyta różową szczoteczkę. - Myślisz, że coś za to dostanę? – pyta przeczesując swoją szczecinę. - Wiesz, nie sądzę byś tego używała – odpowiadam z uśmiechem. - Hej, zostańmy przed domem. Równie dobrze mogą tam jeszcze być. - Zapomnij – mówi wchodząc na ganek. – Zobaczmy, co my tam jeszcze mamy. - Brenna, mówię ci, że to miejsceNagle słyszymy trzask drzwi. Zanim Brenna zdołała ruszyć choć palcem, napastnik już przy niej stoi trzymając zardzewiały nóż kuchenny przy jej szyi. To spora kobieta z podkrążonymi oczami. - Zajęte – chrypie. Jest tak brudna, że nie mam pojęcia ile dokładnie ma lat, ale nie wydaje starsza od mojej matki. Jej włosy są zaplecione w dwa, szare, tłuste warkocze. Brenna krzyczy z frustracji i próbuje się uwolnić. Kobieta mocniej naciska nożem na jej szyję. - Bądź cicho, dziewczyno – mówi przez zaciśnięte zęby. – Chcesz, żeby One przyszły? Nie mam nic do stracenia, jeśli cię zabiję. - Oprócz tego, że wtedy ja zabiję ciebie – celowo krzyczę. Dźwięk doprowadza ją do szału. Spogląda na mnie. - Jak? – szydzi. - Dokładnie jedną sekundę zajmie mi wyciągnięcie pistoletu – kładę rękę na biodrze. Kobieta uśmiecha się, ale delikatnie poluźnia chwyt. – Czego chcesz? - Wody. Tylko tyle. - Zostanę tu z twoją koleżanką gdy po nią pójdziesz. I nawet nie myśl, by wejść do środka. Mój chłopak zabije cię w sekundę. - Więc skopie jego tyłek – wtrąca się Brenna. – Widziałam, jak załatwia facetów większych niż kogokolwiek tam możesz mieć. Kobieta znów na mnie patrzy. Zauważam, że trzęsie jej się ręka. Boi się, że przyciągniemy Floraes. Przytakuję i idę powoli na tyły domu. Łatwo znajduję źródło. Woda jest zanieczyszczona, ale da się ją przefiltrować. - Mam! – krzyczę. Nagle słyszę jakiś dźwięk z przodu. Kiedy spoglądam w tamtym kierunku, wypuszczam z siebie powietrze. Cały tylna część została spalona, nie ma opcji, by ktokolwiek był w środku. - Zajmie mi to jeszcze tylko chwilę! – dodaję, a następnie cicho wracam. Nawet się nie oglądam, gdy przechodzę przez ganek. Chwytam rękę kobiety i odciągam nóż od szyi Brenny.
Kobieta nie krzyczy, gdy na mnie naciera. Przetrwała tak długo w samej ciszy. Jednak w tej samej sekundzie, dziewczyna przyszpila ją do ziemi. Ku mojemu zaskoczeniu, w ogóle się nie stawia. Po prostu leży wiotka na gnijącym ganku. Kiedy zaczynam jej się bardziej przyglądać, zauważam, że jej twarz jest cała czerwona, a nos spuchnięty, jakby płakała latami. Sprawdzam frontowe okna by upewnić się, że nie ma żadnego obserwatora. Przez jedno zauważam, że jeden z pokoi przetrwał pożar. Fioletowe ściany i coś, co wygląda jak plakat gwiazdy z Wcześniej. Nie mogę przestać się uśmiechać, gdy zdaję sobie sprawę, kto to jest- Kay. Trzyma mikrofon, jej oczy są zamknięte, macha krótkimi włosami z niebieskimi pasemkami, a jej ciało jest owinięte świecącym trykotem. Ciężko myśleć, że Kay, którą znam, jest tą samą Kay, która była kiedyś nastoletnią supergwiazdą. Rozglądam się po reszcie pokoju. Po większości pomieszczenia walają się śmieci, ale rozpoznaję też parę rzeczy. Złamane księżniczkowe lusterko, baldachim. Musiała tam mieszkać dziewczynka. Wracam na ganek. - Nikomu tam nie ma. Właściwie, to niczego tam nie ma. - No dalej zabij mnie – mówi głośno. – Już mnie to nie obchodzi – patrzy na nas pusto. - Dlaczego miałabym cię zabijać? – pyta Brenna. – Wiesz, to było tylko nieporozumienie. Kobieta przenosi wzrok na niebo. - Wszyscy zabijają wszystko – szepcze. Spoglądam na dziewczynę, ale znajduje się teraz w głębokim zamyśleniu. - To twój dom? – interesuje się moja towarzyszka. Przytakuje. - Dzieci? - Już nie – zamyka oczy. – Była nas trójka, teraz zostałam tylko ja. Po prostu się na nią gapimy, niezdolne odpowiedzieć na jej smutek. - Dopadły mojego męża, a on zabił naszą dziewczynkę. Zjadł ją. Teraz ukrywam się w piwnicy, gdy on wraca tu z powrotem. Siada i przesuwa ręką po twarzy. - Weźcie tyle wody ile chcecie. Nie obchodzi mnie to. Jestem zaskoczona, że te istoty jeszcze tu nie przybyły, biorąc pod uwagę, ile hałasu zrobiłyście. - Wracaj to piwnicy. Szybko odjedziemy, a ty będziesz bezpieczna. Brenna podaje różową szczotkę kobiecie. - Sądzę, że to twoje. - Zatrzymaj ją – odwraca się i idzie w kierunku tej skorupy, która kiedyś była jej domem. - Zaczekaj! – wołam za nią, ale ona już wchodzi do domu i znika. Zostawiam jej tak wiele proteinowych batoników, ile tylko zdołam zmieścić na schodach. - Są dla ciebie.. za wodę – dodaję. Wystawia głowę zza drzwi. - Co z nimi nie tak? – pyta sceptycznie. - Nic… proszę. Weź je. Schyla się i zgarnia je wszystkie.
- Dzięki – widzę, że wciąż się waha. – Zapomniałam.. no wiesz, że ludzie wciąż mogą być mili – cofa się. Smutna patrzę się na nią przez chwilę, ale Brenna woła mnie i przerywa moją zadumę. Zostałyśmy tu już wystarczająco długo, by napełnić nasze butelki. Po obserwowaniu zrujnowanego krajobrazu, wsiadamy na nasze dwukołowce i powoli odjeżdżamy. Nie mówię nic przez dłuższą chwilę. Brenna chyba rozumie mój nastrój, bo nie odzywa się, dopóki nie przejedziemy paru mil. - Była tutaj długi czas. Ciężko to zapamiętać, prawda? Że Florae to ludzie. Tak się cieszymy gdy umierają, ale to po prostu ex-ludzie, którzy zapomnieli kim są. Nic nie mówię. Właściwie, łatwo mi to zapamiętać. Ponieważ moja matka to wszystko rozpoczęła. Ponieważ zostałam zmuszona zabić Florae, które było moim przyjaciele. I to jest to. Jacks tego nie rozumie. Ani Rice. Nikt tak naprawdę tego nie rozumie. Nie mam tego luksusu, możliwości życia w Fort Black, New Hope, czy gdziekolwiek. Była nas trójka, tak powiedziała tamta kobieta. Rodziny są rozdzielane przez to, co zrobiła moja matka. Jestem im to winna- by zatrzymać ten cały cykl. By zatrzymać cokolwiek, co robi teraz dr Reynolds. Ale są rzeczy ważne i ważniejsze. Mam własną rodzinę, o której musze myśleć. A Brenna pomaga mi się do niej dostać. - Hej, tam jest – dziewczyna wskazuje na opuszczony pasek obok autostrady. – Tam jest sklep dla mechaników… Dwayne powiedział, że znajduje się tam parę pojazdów na benzynę. Pedałujemy szybciej w tamtą stronę. Kiedyś był tam salon samochodowy, budka z zamarzniętymi jogurtami (odgadłam to z plastikowych krzeseł i stołach, wyraźnie widać tu obecność Florae) oraz sklep sportowy (dokładnie splądrowany). Uspokajam się, gdy zauważam parking pełen pojazdów. Zostawiamy nasze rowery i zaczynamy biegać od samochodu do samochodu. W większości kluczyki są w stacyjce, ale otwory na benzynę w większości otwarte. - Cholera – mówi Brenna trzaskając drzwiami. – Tu też nic nie ma. Kopię najbliższą opnę. - Wybacz Amy – woła z ostatniego rzędu. – Nie myślałam, że Poszukiwacz zabierze naprawdę wszystko. Zastanawiam się, jakim cudem dał radę je przenieść. Musiał być jakąś mniejszą wersją Hulka. Uśmiecham się. - W porządku. Doceniam twoją pomoc. Chyba pojadę tam rowerem. Zamierzasz- Co ty robisz? Brenna wyciągnęła nóż i biegnie prosto w moim kierunku. Mrugam, starając się zrozumieć to, co widzę, ale nie ma żadnego zawahania na jej twarzy. Próbuje mnie zabić. Nie, nie Brenna. Nie może też pracować z Doktorkiem. Próbowali mnie odciągnąć od Jacksa, a ona przez przypadek mi pomogła. Zamierza mnie załatwić tu, gdzie nikt mnie nigdy nie znajdzie? Czy po prostu chce mój nadajnik? Zawsze podziwiała mój kostium i pytała o gadżety, które posiadam. Cóż, nie poddam się bez walki.
Zbyt wolno wyciągnęłam mój nóż- gdy to zrobiłam, Brenna była już koło mnie. O dziwo, wymija mnie, a ja w samą porę obracam się, by zobaczyć, jak przyszpila jakiegoś mężczyznę do ziemi. Teraz rozumiem, ale nie mam czasu czuć się winną za myślenie, że mnie zdradziła. Potrzebuje mojej pomocy w opanowaniu napastnika. Dobra, jednak nie. Kiedy ja przesuwałam moją torbę, ona zdążyła go już poddusić i skręcić mu kark. Gdy go puszcza, jego głowa jest wygięta pod niemożliwym kątem. Przełykam ten horror i staram się pozbierać. Poznaję tego człowieka, pomimo, że widziałam go na początku tylko przez chwilę. Pete. Tank nie może być daleko. - Powinnyśmy iść – mówię. – Teraz. - Dlaczego on próbował cię zabić? – pyta Brenna wciąż się nie ruszając. - Nie wiem, nawyk? On i Tank próbowali tego odkąd przybyłam do więzienia – gorączkowo przeszukuję przestrzeń, Śmierdziel może być gdziekolwiek. Nie mam czasu jej wszystkiego wyjaśniać, a nawet gdybym miała, nic by nam to nie dało. Brenna wciąż musi żyć w Fort Black. Im więcej wie, tym mniej będzie tam bezpieczna. – Nie sądzę, by podążali za mną za murami. Są strażnikami, nie Poszukiwaczami. Jak dotarli tu nie zamieniając się przy tym w Floraes? Musieli być wystarczająco blisko, by nadajnik też ich chronił. Powinnam ich zauważyć. Mieli po prostu szczęście jadąc wzdłuż sygnału? Spoglądam na Pete’a. - Tank musi gdzieś tu być. Jest… - Tutaj, cukiereczku. Odwracam się i widzę, że stoi dziesięć stóp dalej z wycelowanym we mnie karabinem. Jego nos spuchnął, twarz przybrała kolor purpury. Wygląda jak potwór, a nie człowiek. - Jeśli wystrzelisz, Floraes znajdą cię i zabiją. Mężczyzna odchrząka. - Śledziliśmy cię, odkąd opuściłaś Fort Black, a wy dwie nawet na chwilę się nie zamknęłyście. Nie wiem dlaczego z Nimi jest tyle zamieszania. Jeśli tak łatwo się nich unika, mógłbym zostać Poszukiwaczem. Przecież to nie takie trudne. Rozmawianie z nim nie ma sensu, więc próbuję wyciągnąć mój pistolet, ale on nie waha się i naciska na spust. Padam na plecy, gdy słyszę huk strzału. Czuję, jak ból eksploduje w mojej klatce w miejscu, w którym uderzył pocisk. Tank śmieje się, gdy Brenna krzyczy: - Nie! - Upuść to, dziewczynko – mówi do niej. Jej nóż spada w miejsce obok którego stałam. Robi krok w tyłu, ale Śmierdziel wrzeszczy by przestała. - Nie jesteśmy już w Fort Black, a to nie jest Arena. Mógłbym cię teraz zabić i nikt nigdy by się nie dowiedział. Mogę stwierdzić, że podchodzi do niej przez dźwięk jego kroków. - Zabiłaś mojego przyjaciela Pete i rozpaczam z tego powodu, więc muszę się jakoś rozweselić. Wyczekiwałem z niecierpliwością tego, co zamierzam tu zrobić z cukiereczkiem. Wiem, że wolisz walczyć z facetem niż z jakimś być, więc zobaczymy, co potrafisz.
Ból w klatce słabnie. Moje płuca błagają o tlen, ale zmuszam się, by robić płytkie oddechy, zamiast wielkich haustów. Chciałabym, by pistolet wciąż był w zasięgu mojej dłoni. Obracam lekko głowę, ale nie widzę go na ziemi. Musiał mi wylecieć gdy upadałam. Kiedy tylko wyczuwam smród Tanka, wskakuję na niego i próbuję odebrać mu karabin. - Co do… - krzyczy. Jest zszokowany, że ruszam się, zamiast wykrwawiać się na ziemi. Próbuję dotrzeć do jego pistoletu, ale on po prostu chwyta moje obie ręce swoimi ogromnymi łapskami i przyciąga mnie do siebie. - Nie jesteś martwa? – chrząka. – Och cukiereczku, zaczniesz marzyćPara rąk owija się wokół jego szyi przecinając jego monolog oraz dopływ tlenu. Potrzebuje swojej drugiej kończyny, by walczyć z Brenną, a nie zamierza puścić karabinu, więc podnosi mnie i zaczyna gwałtownie poruszać ramionami. Mocno mną trzęsie; razem z karabinem jesteśmy zamknięci z jego uścisku. Uderzam go mocno i słyszę okropny trzask. Siadam prosto i widzę, że Tank przestał się już stawiać. Brenna odeszła od niego na parę kroków. Oboje zszokowani patrzą na jego lewe ramię i na wsiąkającą w brudną koszulkę krew. Kładzie dłoń na sercu i patrzy na mnie zdezorientowany. Spoglądam na karabin, wciąż w mojej ręce. Wystrzelił nagle gdy go opuszczałam, lub to ja nacisnęłam spust nawet o tym nie wiedząc. Mężczyzna przechyla się na jedną stroną prawie upadając. W jego oczach widzę czystą nienawiść gdy stara się odejść, zostawiając za sobą ślad krwi. Podskakuję drżąc. Nagle karabin w ręce zaczyna mi ciążyć. Kładę go na ziemi i podnoszę mój własny pistolet Strażnika. Patrzę na miejsce, na którym siedział Tank. Nigdy wcześniej nie zastrzeliłam człowieka. Zabijałam Floraes, ale to nie to samo. - W porządku? – pyta Brenna. Kręcę głową. - On tutaj umrze. - Dobrze. Powinien. Próbuję sobie powiedzieć, że to morderca i zasługuje na śmierć, tylko co mi to da? - Nie strzelałaś do nikogo wcześniej, prawda? Spojrzenie, którym mnie obdarza jest prawie matczyne. To tak niezgodne z jej charakterem, że otrząsam się z transu. - Strzelałam. Dawno temu – nie rozpoznaję własną głosu, brzmi w nim taki spokój. Oblizuję usta i próbuję wszystko ogarnąć. - Kiedy to wszystko się zdarzyło, po prostu starałam się przeżyć kolejny dzień. Byłam sama, aż w końcu spotkałam innego ocalałego. Ale on chciał mnie skrzywdzić, więc włączyłam alarm samochodowy. Floraes go dopadły. - Wiesz, dam sobie głowę uciąć, że Tank też chciał cię skrzywdzić – mówi, a cała jej troska znika. – Myślał, że cię zabił. Cholera, myślałam, że cię zabił. Dlaczego nie wąchasz kwiatków od spodu? Na wzmiance o postrzale, znów czuję ból w piersi. Dotykam dziury w swetrze, który noszę na kostiumie i wzdrygam się. Pete potraktował mnie nożem, ale pocisk był dziesięć razy gorszy. Mam siniak na siniaku. Kaszlę na próbę, ale odczuwam tylko ostry ból. Kłuje gdy się poruszam, ale nie odniosłam większych obrażeń. Znów miałam szczęście. - To twój strój ninja, prawda? Gdzie mogę taki dostać? To może być nawet bardziej użyteczne od tego twojego czegoś od dźwięku.
Nadajnik. Przeszukuję wnętrze mojej torby, ale leży parę stóp dalej od miejsca, w którym go zostawiłam. Musiałam go wyrzucić podczas bójki. Gdy się po niego schylam, moja klatka płonie. Wypuszczam z siebie jęk. Urządzenie jest złamane na pół. Parę sekund później uderza we mnie strach, ale gdy już to robi, nie mogę się ruszyć. - To nie wygląda dobrze – szepcze Brenna rozglądając się dookoła. – Myślisz, że wciąż działa? Patrzę się na zepsuty nadajnik. Przez ostatnie trzy miesiące ratował mi życie kilkadziesiąt razy, a teraz już po nim. Jesteśmy w czarnej dupie. Modlę się, by moje kończyny działały należycie. Szybko przewieszam torbę przez ramię, ignorując ból w żebrach. - Musimy znaleźć jakiś schron – syczę. Już trochę czasu minęło odkąd użyliśmy pistoletów. Może nie było tu żadnych Floraes. Może sobie poradzimy. Nagle kątem oka zauważam błysk zieleni. Wydaje się, że świat zwalnia. A teraz go widzę- Florae. Powoli wspina się po samochodach. Jego oczy są mlecznobiałe i bezużyteczne, ale uszy – albo coś co ma pełnić ich funkcje – działa sto razy lepiej niż nasze. Wiem, że nas usłyszało. A jeśli widzę jednego, to wkrótce przyjdzie ich więcej. Brenna i ja spoglądamy na siebie. Nasz instynkt mówi, żebyśmy biegły. Ale to tylko pogorszy sprawę. Jeśli pobiegłybyśmy w różnych kierunkach, Florae i tak dopadłby nas z nieludzką prędkością. Naszą jedyną nadzieję jest trzymanie się razem. Stoimy na tym parkingu jakby czas się zatrzymał. Chciałabym dać jej jakiś znak, tak jak robiłam to z Baby. Podnoszę rękę i staram się jej pokazać, że powinnyśmy trzymać się ze sobą. Chyba rozumie, po uśmiecha się i kiwa lekko głową. I wtedy wszystko dzieje się jednocześnie. Strzelam do istoty z mojego pistoletu, zanim zdąży ustalić naszą dokładną pozycję. Pojawia się kolejny, zbawiony minimalnym hałasem. Odwracam się do Brenny i kładę palec na usta. Znów kiwa głową ze zrozumieniem. Może tu sobie poradzimy; znajduje się tu kilkanaście opuszczonych samochodów, by się ukryć. Ale nie wiem, ile może ich przyjść i z jakiej strony nas zaatakują. Karabin jest bezużyteczny, bo dźwięk tylko ich przyciągnie. Teraz widzę tylko kilka i są wystarczająco daleko, byśmy mogły się gdzieś ukryć i czekać na ich odejście. Wskazuję Brennie uliczkę za nami. Potrzebujemy jakiegoś bezpiecznego miejsca. Kolejny Florae pojawia się około stu stóp za Brenną słuchając. Biorę oddech i ledwie poruszając ustami wypowiadam do niej jedno słowo. Biegnij.
Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 24 Biegniemy przez rządy samochodów w kierunku paska. Poruszam się cicho, jak robiłam to w zeszłym roku w New Hope, moje usta są otwarte. Brenna natomiast robi mnóstwo hałasu robiąc wielkie susy. Jest szybka i silna, ale nie lekka. Dźwięk jej kroków na chodniku tylko przyciągnie więcej Floraes. Strzelam do trzech zanim docieramy do salonu samochodowego. Drzwi są wyłamane, drewno zostało roztrzaskane przez ich pazury. Ktokolwiek próbował się tam schować, nie wyszło mu to zbyt dobrze. Podłoga jest pokryta przez plamy krwi koloru rdzy. Części są porozrzucane po całym pomieszczeniu. Samochód podniesiono za pomocą windy- świetna kryjówka, ale nie mam pojęcia jak się tam dostać. - Potrafisz strzelać? – pytam Brennę, a ona obdarza mnie hardym spojrzeniem. - Pochodzę z Teksasu. Wręczam jej pistolet, a ona celuje w stronę drzwi. W magazynku zostało około dwudziestu naboi i mam nadzieję, że dziewczyna ich nie zmarnuje. Gdy pojawia się Florae, zużywa tylko dwa i uśmiecha się. - Widzisz?
Wyciągam nóż i zaczynam przeszukiwać sklep w poszukiwaniu broni lub czegokolwiek, co mogłoby nam pomóc walczyć z potworami lub się ukryć. Na tyłach znajduje się biuro odseparowane od reszty przez ladę, pewnie służyła do zawierania transakcji. Bezużyteczna. Rozglądam się, by znaleźć cokolwiek innego i wtedy to we mnie uderza. Ktokolwiek wynajmował to miejsce, chciałby zabezpieczyć swoje pieniądze na noc. Musi być więc jakiś sposób, by zabarykadować komórkę. Gdy patrzę w górę zauważam ją- metalowa brama, która może być ściągnięta. Wskakuję na ladę i prześlizguję się do biura. Właściwie, drzwi są całkiem solidne, zrobione ze stali, a nie drewna. Okno wychodzące na zewnątrz umieszczono na tyle wysoko, że nie ma opcji, by przedostał się przez nie Florae. Skacząc z powrotem przez ladę, chwytam gałkę drzwi. Gdy skaczę ponownie, zostaję oślepiona przez falę bólu promieniującego z mojej klatki. Z walącym sercem sprawdzam co z Brenną. Przyjęła strzelecką postawę, broń ma wycelowaną w wejście salonu. Dwóch Florae leży martwych na progu. Nie jest wyższa ode mnie, ale ma większą masę mięśniową. Może potrafi wyżej skakać. - Brenna, potrzebuję cię tam – krzyczę szepcząc, mój głos odbija się echem od ścian salonu. Cofa się w moim kierunku z wciąż wycelowanym pistoletem, podczas gdy ja przeskakuję nad ladą. Biorę od niej broń i wskazuję głową na bramę. - Opuść to. Dla mnie jest za wysoko, ale jeśli tego nie zrobimy, to skończymy martwe. Dziewczyna huśta się na ladzie i skacze, chwytając ją przy pierwszej próbie. Osuwa się z okropnym skrzypieniem, ale zatrzymuje się w połowie. Biegnę, by jej pomóc, przegapiając przez to trójkę Floraes przyciągnięte przez pisk metalu. Załatwiam jednego, najbliższego, który był tylko dziesięć stóp od nas, a dwa pozostałe siłują się w drzwiach. - Ściągnij to – warczę. - Próbuję – trzaska bramę od dołu w geście frustracji, a ona opada kolejne parę stóp. Kucam i próbuję zastrzelić potwory, które siłują się przy wejściu. Robię to pod złym kątem i jeden z nich biegnie w naszą stronę. Ślizga się przez ladę i przeciska swoją głowę pod spadającą bramę. Jego czarno-niebieski język wysuwa się z jego ust i uderza głowę, ukazując ostre zęby. Jest tak blisko, że niemal może nas dotknąć. Strzelam do niego i ześlizguje się z kontuaru, jednak kolejny pojawia się przy bramie. Naciskam spust, ale nic się nie dzieje. Jestem bez naboi. Nie ma czasu, by wyciągnąć kolejny magazynek z mojej torby. Dobywam się noża i już mam go dźgnąć w oko, gdy Brenna go odpycha i obsuwa bramę o ostatnie parę cali. Zamyka mechanizm uśmiechając się. Osuwam się o ścianę. Floraes drapią i próbują szamotać się z drzwiami i wygląda na to, że nigdzie im się nie śpieszy. - Amy- Brenna zaczyna mówić, ale ją uciszam. Po prostu musimy zostać cicho do zmroku, wtedy odejdą. – Ale Amy – mówi głośniej, więc spoglądam na nią. Podnosi rękę, na której widać świeże rozcięcie i krew. Jej wszechobecny uśmieszek zniknął. – Myślę, że jeden z nich mnie dopadł – jej głos jest zadziwiający spokojny, ale widzę na jej twarzy, jak bardzo się boi.
- Czy to był ten z drzwi? Odwraca się by obejrzeć rękę. Rany przebiegają przez jej serdeczny i środkowy palec. Brama mogła przeciąć wnętrze jej dłoni, a nie zewnętrzną stronę palców. Nie zrobiłoby tak głęboko. Wygląda, jakby została potraktowana nożem. Brenna została ugryziona przez Florae. - Co robimy? – pyta patrząc na mnie. – Nie chcę się przemienić. - I tego nie zrobisz - robię krok w jej kierunku i przyszpilam jej nadgarstek do lady, tak, że nie może go ruszyć. Odwraca się w moją stronę, jej oczy są wypełnione strachem. - Amy, proszę, nie rób tego – szepcze. - Muszę się upewnić, że się nie przemienisz – spoglądam na jej ranę. - Nie rób tego – nie brzmi jak Brenna, którą znam. Strach przejmuje nad nią kontrolę. - Mój nóż jest ostry – odpowiadam, starając się zapanować nad głosem. – Ledwo to poczujesz. Szczerze powiedziawszy, prawdopodobnie boję się jeszcze bardziej niż ona. Bierze głęboki oddech i kiwa głową. - Zrób to. - Tak mi przykro – mówię jej, gdy kieruję ostrze w dół. Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 25 Po paru godzinach, Florae przestają dobijać się do drzwi. Spoglądam na Brennę leżącą na wytartej kanapie jak szmaciana lalka. Musiałam to zrobić. Musiałam usunąć zainfekowany obszar. To mało prawdopodobne, ale być może te “zastrzyki”, które podawał Doktorek, były tak naprawdę szczepionkami. Instrukcje, które mi pokazał mówiły, co należy zrobić. Ucięłam dziewczynie tylko te ugryzione palce- środkowy i serdeczny. Robiło mi się przez to niedobrze, ale nie mogłam dać się zwariować, nie, jeśli Brenna była w poważnym niebezpieczeństwie. Po całym zajściu, dziewczyna zemdlała, prawdopodobnie z szoku. Pozwoliłam jej się przespać parę godzin, ale przed tym upewniłam się, że bandaż, który zrobiłam ze starej koszulki, zatrzyma krwawienie. Na szczęście zorganizowałam prowizoryczny zestaw pierwszej pomocy złożony z tabletek przeciwbólowych znalezionych na komodzie. Są przeterminowane, ale chyba spełniają swoje zadanie. - Jak się czujesz? – pytam, gdy zauważam, że już otworzyła oczy. Brenna wstaje chwiejąc się lekko z kanapy i spogląda na swoją obandażowaną dłoń oraz sączącą się z niej krew. - Gówniano. - Mam nadzieję, że to zadziała. - Ta, będę nieźle wkurzona, jeśli okaże się, że ucięłaś moje palce na darmo, a ja przemienię się w zielone, mięsożerne dziwadło.
Siadam na ramieniu kanapy i wyjaśniam jej możliwość szczepionki Doktorka. - Poza tym, to były tylko dwa palce. Myślałam, że miałaś do czynienia z trudniejszymi rzeczami – staram się zażartować, ale przez to, pokazuję tylko, jak bardzo się boję. Pomimo tego, dziewczyna śmieje się anemicznie. - Dzięki Bogu, że nie dopadły mojej ręki.. albo twarzy. Teraz to ja wypuszczam z siebie pusty śmiech. Jednak obie wiemy, co się stanie, jeśli Brenna przemieni się w Florae: będę musiała ją zastrzelić. Przeładowałam pistolet i czekałam na pierwsze objawy przemiany, ale jak dotąd wszystko z nią w porządku. - Myślisz, że te zastrzyki, które podał mi Doktorek, naprawdę zwiększyły moją odporność? - Nie mam pojęcia, ale wyglądasz dobrze. Poza tym, minęło już parę godzin – nie za bardzo wierzę w wiarygodność tych szczepionek, ale Brenna musi. Nie chcę, by te godziny były pełne strachu. Dziewczyna chwieje się i z powrotem kładzie się na kanapie. - Nie czuję się za dobrze – zaczyna robić się zielona, ale nie w taki sposób jak Florae, bardziej, jakby miała zaraz zwymiotować. Daję jej trochę wody i to chyba pomaga. - Zaczynam się zmieniać? - Nie, myślę, że to skutek tego, że obcięłam ci palce. Marszczę brwi myśląc. Powinnam z nią rozmawiać, by nie zasnęła, czy dać jej odpocząć? - Czy One wciąż tam są? - Nie, chyba o nas zapomniały – zerkam za okno na ciemniejące niebo. – Poradzimy sobie, jeśli będziemy szeptać – nie tak dawno temu, w ogóle bałam się odezwać w obawie o zbyt duży hałas. Teraz znam Je lepiej, wiem, jacy są i jak działają. – Są bardziej aktywne w ciągu dnia. Dziewczyna zaczyna odpływać, więc podchodzę do niej i ścieram pot z jej czoła moją porwaną koszulką. - Brenna zostań ze mną. Otwiera oczy skupiając się na czymś za mną. - Wiesz, że to niełatwe. - Co? - Walczyć. Musisz być dwa razy lepsza, bo jesteś dziewczyną – znów zamyka oczy. Brzmi jakby mówiła bardziej do siebie, niż do mnie. – Nie mogę być po prostu sobą. Nie mogę być Brenną. A teraz umieram. - Nie umierasz – staram się zawrzeć w głosie pewność, której nie czuję. – Wkrótce wrócisz do Fort Black i umówisz się z tą czerwoną, w której się zadurzyłaś. Śmieje się słabo. - Skąd wiesz? - Widziałam jak na nią patrzysz, gdy poszłyśmy po rowery. Umiem dodać dwa do dwóch. - Nie mów o tym nikomu. Jej facet by się wkurzył. - Jakby cię to obchodziło.
Brenna znów zaczyna się uśmiechać, a wtedy obie milkniemy. Ona nie może umrzeć. Nie teraz, nie tutaj, bez poznania uczucia jak to jest być chcianą. Powracam myślami do Rice’a, trzymającego mnie w New Hope. A wtedy do Jacksa i jego ciała przyciśniętego do mojego w celi. Sposób, w jaki mnie całował… nigdy nie czułam czegoś takiego, nawet z Ricem. Miałam wrażenie, że całe moje ciało trawił ogień. Co by się stało, jeśli nikt by nam nie przeszkodził? Pozwalam myślom zabłądzić, a potem kręcę głową rumieniąc się. Nie mogę teraz o tym myśleć. Oszołomienie Brenny znów zaczyna dawać na we znaki- teraz drży. Muszę czymś zająć jej umysł. - Właściwie, to jak trafiłaś do Fort Black? - Przywieziono mnie tam. Opiekunowie z domu dziecka po prostu zapakowali nas wszystkich do vana i przywieźli. Miałam tylko jedenaście lat.. nie pamiętam zbyt wiele. - Przywieźli cię do więzienia? - Ta, chyba myśleli, że te ściany nas ochronią, czy coś. Patrzę na nią. Jej oczy znów są zamknięte, a twarz wyraża w spokój. Teraz mogę zobaczyć w niej małą dziewczynkę. - Gdzie są te inni? Wciąż tam są? - Nie, zniknęły. Ja uciekłam od lekarzy – na jej czole pojawia się bruzda. – Czekaj, to nie może być tak, musiałam to źle zapamiętać. Nasi opiekunowie umieścili nas w jednym pokoju, ale nikt nam nie mówił, co się dzieje. Jeden z dzieciaków nie mógł przestać płakać. Nie chciałam już z nim przebywać, więc wybiegłam na plac ćwiczeń i ukryłam. Nigdy więcej ich nie widziałam, zawsze byłam sama. Coś mi się przypomina… Dzieci umieszczone razem, gdzieś przetransportowane. Ken powiedział, że dzieciaki takie jak Baby były przywiezione do Fort Black, ale zostały zgubione w chaosie. Wsuwam rękę pod potylicę dziewczyny i lekko ją podnoszę, by spojrzeć na jej tatuaż na karku. - Dlaczego zrobiłaś sobie ten tatuaż? - Myślałam, że to kozackie – mały uśmiech. – I chciałam zakryć brzydką bliznę, którą tam mam. Staram się o tym nie myśleć. Opiekunowie często dawali nam zastrzyki, pobierali krew, upewniali się, że jesteśmy zdrowi, gdyby ktoś chciał nas zaadoptować, chociaż ja wiedziałam, że ja już jestem na to za stara. Ludzie wolą dzieci, a nie prawie nastolatki, którym trzeba poświęcać uwagę. Mój umysł zaczyna przetwarzać nowe fakty. Jeśli Brenna była częścią grupy eksperymentalnej, w której była Baby, mogłaby być odporna. Może się nie zmienić. Baby została ugryziona dziesięć lat temu, zainfekowana przez dziwną odmianę bakterii. Czy teraz organizm Brenny może walczyć z nowym, zmutowanym szczepem? To mało prawdopodobne. Ken powiedział, że testowali szczepionkę, ale nie przynosiła oczekiwanych efektów. Staram się nie zabrnąć za daleko w teoriach, ale pojawił się właśnie nowy promyk nadziei. Pozwalam Brennie znów zasnąć. Godziny mijają, a ja prawie spadłam z ramienia kanapy, gdy zaczęłam odlatywać. Przysuwam krzesło naprzeciwko dziewczyny i przekręcam mój wzmacniacz dźwięku na maksimum. Jeśli się poruszy, usłyszę ją. Próbuję przyjąć wygodną
pozycję, ale coś mi w tym przeszkadza. Sięgam do kieszeni moich spodni i znajduję notatnik Kena. Prawie o nim zapomniała. Otwieram go i przeglądam strony. To pamiętnik. Dzień 46 w Fort Black: nie posunąłem się ani kroku dalej w poszukiwaniach. Dr Reynolds sądzi, że tu znajdę odpowiedzi, ale wszędzie są ślepe zaułki. Nawet przerwałem wszystkie moje badania i zacząłem pracować nad nowym projektem. Zastanawiam się, czy podzielić się moimi odkryciami z innymi, choć pewnie jeśli bym to zrobił, dostałbym ochrzan, że pracuję nad czymś, co nie jest szczepionką na Florae. Poprosiłem też, by stworzyć strefę kwarantanny na tyłach, gdzie ci są zarażeni Ospą mogę w spokoju odpocząć lub umrzeć. To mało, ale zawsze coś. Przekartkowuję parę stron. Dzień 52 w Fort Black: wciąż nie byłem w stanie skontaktować się z Kay. Pozwolono mi tylko rozmawiać z badaczami z New Hope i dyskutować o naszych postępach. Boję się o nią po tej degradacji, usłyszałem o tym od jakiegoś asystenta w laboratorium. To był szok. Zostałem powiadomiony o ucieczce jakiejś dziewczyny sprzed miesiąca, ale nikt nie raczył wspomnieć o mojej siostrze. Mam dług u tamtego asystenta, ale jeśli ktoś by nas obserwował, zostałaby ukarana. Modlę się, by nie została wysłana na Oddział. Dobrze wypełnia swoje obowiązki. Dzień 55 w Fort Black: zamiast siedzieć nad wynalezieniem leku na ,,Czarną Ospę”, zdecydowałem się poruszyć pewien temat na jednym z naszych rzadkich spotkań z Inspektorem. Był niezadowolony, że trzymam moje odkrycia dla siebie. Nie chciał, bym dał tym ludziom jakąkolwiek ulgę. Jestem pewien, że tak szybko, jak będzie w stanie to załatwić, odeśle mnie do New Hope. Powinienem się domyślić, że nie chce tu nikogo, kto mógłby zagrozić jego pozycji. Dzień 56 w Fort Black: jak przypuszczałem, miałem pogawędkę z dr Reynoldsem na temat moich ,,tajemnic” oraz wagi projektu. Jakbym nie wiedział. Przez chwilę wierzyłem, że ratowanie ludzkiego życia może być tak samo ważne, jak szczepionka na Florae, ale myliłem się. Dr Reynolds nie uznaje życia w taki sam sposób jak inni. W jego oczach, dobro większości jest ważniejsze od kilku jednostek. Nie mogę powiedzieć, że się nie zgadzam. Po prostu chciałbym zrobić trochę więcej dla ludzi, którzy umierają tu każdego dnia. Mogę im pomóc, a jak na razie nie zrobiłem nic. Dr Reynolds tak powiedział, więc mam związane ręce. Po przeczytaniu tego dziennika, rozumiem Kena trochę lepiej. Wiem, co Kay próbowała mi powiedzieć, gdy mówiła: on nie jest zły, stara się zrobić coś dobrego, ale musi się zastosować do tak wielu zasad i po prostu nie może wykonać żadnego ruchu. Mówiła, by przekonać go do wzięcia Baby na własność, ale może nie muszę tego robić. Może to Brenna będzie kluczem. Przewracam dziennik na koniec i widzę coś, co sprawia, że się zatrzymuję.
Dzień 73 w Fort Black: przejrzałem dziś zapis z rozmowy pomiędzy Doktorkiem i jednym ze strażników, Ellisem Lawsonem, Tankiem. Doktorek zarekomendował go, bym wziął go jako ochroniarza, ale jego teczka jest dla mnie zbyt odrażająca. Wolałbym kogoś z mniej kłopotliwą przeszłością. Zauważam kilka luźnych kartek pomiędzy stronami. To portret psychologiczny Tanka oraz dużo jego gadania na temat tego, jak bardzo lubi Fort Black i jak bardzo chciałby tam pozostać. Na końcu, wspomina siostrę Jacksa, Laylę. Niemal drę kartki kiedy je czytam. Chyba jedyną rzeczą, na którą mogę narzekać, jest brak akcji. Żadnej, odkąd słodka Layla zabiła się w ogniu. A tak pomiędzy nami, to nie był ogień. Mówię ci to tylko dlatego, bo opiekowałem się tymi ludźmi przed tobą. A tak poza tym, jeśli chcesz, by ktoś zniknął „przez przypadek”, to możesz na mnie liczyć. Wiem trochę o tym miejscu. Trochę złych rzeczy. Więc jeśli pozwolę sobie na trochę więcej, to mam nadzieję, że nikt poza nami się o tym nie dowie. Chociaż nie, wystarczy, że nie powiesz nic Inspektorowi, bo przeprowadził ze mną małą pogawędkę na temat tego, że zostawiłem Laylę samą, jaka to rodzina jest ważna i inne tego typu. Nie zamierzałem wchodzić mu w drogę- wiem, że nie powinienem tego robić- ale wszystko szło tak dobrze. Nie rozumiem, jak można umieścić szklankę pełną wody przed umierającym z pragnienia i zakazać mu pić. No i Layla, była słodka. Nie taka, jak te wszystkie kobiety tutaj, wyhartowane przez życie. Nie, była łagodna i świeża. Po prostu spoglądałem na nią czasami, gdy nikt nie patrzył. Jacks naprawdę dobrze ją zabezpieczył i jak wcześniej wspomniałem, nie chciałem wkurzyć Inspektora, więc tylko patrzyłem, aż do nocy z pożarem. Chłopak ją wypuścił, a ja wyłowiłem z tłumu… Poczekałem, aż wszystko stanie się jeszcze bardziej chaotyczne i wykorzystałem szansę. Wepchnąłem ją do celi i powiedzmy, że pokazałem jej, co oznacza być kobietą. I to było wspaniałe, ale nie równało się z tym, co wydarzyło się potem. Wciąż mogę poczuć jej skórę i sposób, w jaki walczyła o każdy oddech. Przestaję czytać i sama zaczynam płytko oddychać. To Tank, a nie ogień, zabił Laylę. Zmuszam się, by czytać dalej i dowiedzieć się, co było dalej. Nie wypuściłem jej szybko. Zwolniłem na chwilę dając jej trochę powietrza i znów przycisnąłem. Nic nie równa się uczuciu władzy nad czyimś życiem, ale to nie to samo, co zabijanie mężczyzny. Zabijanie dziewczynek przypomina… jakby każda dobra rzecz, która cię spotkała w życiu, działa się właśnie w tym momencie, w kółko i w kółko. Gdy z nią skończyłem, rzuciłem jej ciało do ognia z innymi, którzy zginęli. Jacks i Inspektor nigdy się nie dowiedzieli, że to byłem ja. I nikt się nigdy nie dowie, prawda? To zostanie pomiędzy nami? Dobrze. Nie chciałbym, żeby szef się dowiedział. Nie spodobałoby mu się to. Wiesz, miło się wygadać komuś, kto cię rozumie.
Trzęsącymi się rękami wkładam kartki pomiędzy dziennik Kena i umieszczam go z powrotem w kieszeni. Siadam i zaczynam wpatrywać się w Brennę. Ma się dobrze. Tank zasługuje, by być pożartym przez Floraes. Jest większym potworem niż oni. Próbuję odpocząć, ale migawki pojawiają się w mojej głowie. Ogień. Ciało młodej dziewczyny, pobite i zniszczone. Złośliwy uśmiech Tanka. Wyraz twarzy Jacks gdy wspominał o siosrze. Ostatecznie, zapadam w płytki sen. Gdy się budzę, Brenna jęczy i się trzęsie, pot pokrywa jej szyję i czoło. Kładę rękę na jej głowie- ma gorączkę. Sprawdzam zegarek- dwadzieścia godzin, odkąd została ugryziona. Czuję coraz większą pewność, że się nie zmieni, ale wciąż nie wiem tego na sto procent. Budzę ją, by dać jej więcej środków przeciwbólowych i parę łyków wody. Jej powieki drgają przez chwilę. Tym, czego naprawdę potrzebuje, są antybiotyki. Do jej rany prawdopodobnie wdało się zakażenie, a w tym biurze nie znajdę już raczej niczego pożytecznego. Nagle Brenna otwiera oczy i spogląda na mnie. - Już poszły. Wszystkie. Nie ma żadnych w pobliżu mili. - Shh- musisz odpoczywać. Poza tym, skąd możesz wiedzieć, że ich nie ma? – szepczę głaszcząc jej głowę, by ją uspokoić. - Już ich nie słyszę. Zatrzymuję się z ręką na jej czole. - Co masz na myśli? – pytam powoli. - Odkąd zostałam ugryziona, wszystko stało się… jaśniejsze. Mogę usłyszeć dźwięki na zewnątrz. To nie ma sensu. Patrzę na nią przez chwilę. - Co dokładnie słyszysz? - Pół mili stąd płynie strumień – wskazuje kierunek oczami. – I zerwał się wiatr. To przez liście, wiesz? Kręcę głową. - Nie. Ale wiem, kto by wiedział. Baby. Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 26 Dwadzieścia cztery godziny później Brenna wciąż się nie zmieniła. Co nie zmienia faktu, że nie jest z nią najlepiej. Jej ubrania są przesiąknięte potem, a ona sama drży. Znalazłam stary koc do przykrycia, ale zaraz go z siebie zepchnęła po to, by zaraz błagać mnie, bym przyniosła go z powrotem, bo zamarza. Dwadzieścia minut później znów go z siebie zepchnęła. Na przemian odzyskiwała i traciła przytomność. Potrzebuje opieki medycznej, przetrwała ugryzienie Florae. Myślałam o tym, gdy obserwowałam ją podczas snu w nocy. Mamy tylko jedną opcję. Muszę wrócić do Fort Black. Nie znam tego obszaru i nie mam pojęcia, gdzie znajdę antybiotyki. A nawet jeśli bym wiedziała to i tak mogłoby ich tam nie być. Powrót tam to pułapka. Pete i Tank odeszli, ale Doktorek i Inspektor wciąż na mnie poluję. Jeśli znów się tam pojawię, na pewno znajdą jakiś inny sposób, by mnie zabić. Ale jestem to winna Brennie. Gdyby nie ja, nie byłoby jej tutaj. A jeśli wrócimy, będę mogła znów porozmawiać z Kenem. Może on mógłby mnie ochronić. Poza tym, będzie chciał ją przebadać. Możliwe, że jego szczepionka przyniosła oczekiwany skutek lub po prostu ma naturalną odporność, choć nie sądzę. Myślę, że jej odporność wynika z eksperymentów, którym była poddawana jako dziecka- dawano jej te same zastrzyki co Baby. Matka mi powiedziała, że naukowcy próbuję stworzyć perfekcyjną szczepionkę, ale mają problemy, bo bakteria zmutowała zbyt wiele razy od tamtego czasu. Baby może nawet nie być kluczem, w końcu została ugryziona dość dawno temu. Brenna natomiast została dopiero co zainfekowana, a jej ciało wciąż walczy z nową infekcją. Naukowcy byliby gotowi umrzeć za taki obiekt badawczy. Jej bandaż przybrał kolor starej krwi, a tu nie mam ich więcej. Nie jestem pewna, czy mogę ją zabrać w takim stanie. Kucam przy niej.
- Zamierzam cię zabrać do Fort Black, by załatwić ci jakąś pomoc, ale musisz pozostać cicho – szepczę. – Słyszysz w pobliżu jakieś Floraes? Otwiera oczy. Ledwo daje radę w stanie skupić wzrok na mojej twarz, jest zbyt chora, by mówić. Nakładam na siebie kaptur i podchodzę do drzwi. Skrzeczą gdy je otwieram, a ja zamieram. Wciąż mam prawię całą amunicję, którą dała mi Kay. Po przeczekaniu długiego momentu w ciszy, wciąż nie widzę żadnego Florae. Robię krok w przód, potem następny i zanurzam się komforcie, jaki daje noc. Trochę czasu minęło odkąd byłam w Później niechroniona. Muszę być tą Amy, która jeszcze nie przybyła do New Hope: cichą i ostrożną. Nie ma innego sposobu, jeśli chcę żyć. Z pewnymi trudnościami, przenoszę Brennę z kanapy do przyczepy roweru. Jęczy i mamrocze, a jej rana otwiera się, pozostawiając na i tak już zakrwawionym bandażu głębszy odcień czerwieni, ale koniec końców usadawia się wygodnie. Jest ciężka, więc idzie nam dość marnie. Robię co mogę, by dalej pedałować, nawet, jeśli wydaję przy tym nieustające brzęczenie. Zanim przejeżdżamy milę, musiałam zastrzelić jednego Florae. Zastanawiam się, jak wielu z nich zobaczę na drodze, przyciągniętych przez wczorajszą strzelaninę. Mijamy stację benzynową, a ja zatrzymuję się na chwilę i przeszukuję sklep. Moje okulary strażnika działają jako nocne gogle. Czuję niesamowitą wdzięczność do Kay za to, że upewniła się, że dam sobie radę. Oczywiście wszystkie najlepsze rzeczy już dawno zniknęły, ale apteczka pierwszej pomocy ukryta z ladą jest w lepszym stanie niż ta, którą znalazłam w biurze. Przemywam ranę Brenny wodą utlenioną, a następnie zmieniam jej bandaż. Jej skóra pokrywają czerwone blizny. Zmuszam ją, przy przełknęła osiem tabletek przeciwbólowych, pomimo tego, że przeterminowały się lata temu. Zanim wrócimy na drogę, postanawiam obciąć sobie włosy, zostawiając trochę dłuższe kosmyki na górze, tak jak kiedyś ostrzygła mnie Baby. Następnie pochylam głowę i wylewam na nią wodę utlenioną. Mam nadzieję, że kolor się zmieni- jeśli nie na blond, to chociaż na pomarańcz. Tank i Pete na pewno nie byli jedynymi ludźmi wynajętymi przez Doktorka, a ja nie chcę być od razu rozpoznana. Zastanawiam się, czy spróbować zmienić trochę wygląd Brenny, ale jej krótkie włosy mi to utrudniają, a mężczyźni raczej nikomu nie rozpowiedzą, że byłyśmy razem. Myślę o naszym powrocie… tylko paru ludzi wie, że się kumplowałyśmy. Nawet jeśli powiedzą Inspektorowi, że Brenna pojechała ze mną… muszę skorzystać z tej szansy. Sprawdzam jak się ma dziewczyna, zanim ruszymy dalej. Światło księżyca pada na jej wilgotną twarz. Wygląda blado, ale mimo wszystko trochę lepiej. Uśmiecha się słabo, spogląda za moje ramie i podnosi cztery palce zdrowej ręki. Odwracam się i również je zauważam, węszące przy drodze. Wskakuję do przyczepu i pociągam za sobą kratkę. Gdy ruszam głową, słyszę przez wzmacniacz niskie warczenie, sapanie i niedające się z niczym pomylić szuranie Ich pazurów na chodniku. Leżymy w całkowitej ciszy. Jestem wdzięczna Brennie, że już przestała drżeć. Florae mijają nas, ale ja wciąż czekam. Mogłabym je zastrzelić, jednak wolałabym zostawić na okazję,
w której nie będziemy miału już schronienia. To w ten sposób przetrwałam tak długo w Później: będąc cierpliwą i uważną. W końcu Brenna otwiera oczy. - Odeszły – szepcze. Ostrożnie wychodzę z przyczepy i spoglądam na drogę za nami. Nie ma po Nich śladu. Wsiadam z powrotem na rower i pedałują powoli w kierunku Fort Black. Kiedy patrzę na horyzont w poszukiwaniu Floraes, powoli zaczynam układać plan. Po pierwsze, muszę znaleźć Jacksa, który mi pomoże. Potem przyprowadzę Brennę do Kena, a on przebada jej krew i być może znajdzie coś, co pomoże mu stworzyć szczepionkę. Lub może już ją ma- może to ten ostatni zastrzyk, który sprawił, że się nie przemieniła. Jednak dlaczego Rice nie wynalazł tej formuły wcześniej? Albo moja matka? Przecież to ona wynalazła ten szczep, a chłopak jest najmądrzejszą osobą jaką znam. Laboratoria w New Hope są dobrze wyposażone. Jakim cudem Kenowi mogłoby się udać, skoro oni zawiedli? Nie. Tak jak Baby, Brenna nabyła odporność z testów, które na niej przeprowadzano. Po paru godzinach wreszcie zauważam ściany więzienia. Okrążam wejście do garażu i zostawiam rower na zewnątrz. Brenna jest na tyle przytomna, że trzyma się na nogach. Biorę na siebie większość jej ciężaru i ciągnę ją za sobą do drzwi, a następnie w nie kopię. Czuję na sobie czyiś wzrok, ale w końcu wejście otwiera się z trzaskiem. - O cholera, nie ma mowy – mówi strażnik. Wszystko co mogę zobaczyć to jego oczy i koniec wycelowanej przez niego lufy. – Nie wniesiesz jej tutaj. Wygląda strasznie. Została ugryziona, prawda? - Przyprowadź Jacksa – odpowiadam prwadząc dziewczynę do ściany. – Pospiesz się. - Ale- Teraz! Drzwi się zatrzaskują, a Brenna zjeżdża do pozycji siedzącej. Daję jej trochę wody myśląc, że to może być już koniec. Jeśli strażnik przyprowadzi Doktorka zamiast Jacksa- a to jest prawdopodobnie w protokole- to będzie koniec. Mijają długie minuty, zanim drzwi się znów otwierają, ale to Jacks stoi na progu. Serce zaczyna mi walić w piersi i ku mojemu zaskoczeniu, w oczach pojawiają się łzy. - Więc – mówi. – Nie przepadam za blondynkami, ale ty wyglądasz całkiem nieźle – wtedy zauważa dziewczynę i uśmiech od razu znika mu z twarzy. – Brenna? Co się stało? - Jest chora. Pomóż mi ją wnieść. Strażnikowi wciąż się to nie podoba. Trzyma wycelowany w moją towarzyszkę, podczas gdy ja i Jacks chwytamy ją za kończyny. Czuję jak wzrokiem wywierca mi dziurę w plecach, kiedy próbujemy ją wnieść do środka. Jak długo zajmie mu zawołanie Inspektora? Zabieramy ją do pokoju badań i kładziemy na łóżku. - Pójdę po Doktorka – mówi odwracając się do wyjścia, ale chwytam go za rękę. - Zaczekaj. Żadnego Doktorka. - Dlaczego? – jak mam mu wyjaśnić, że jego ojciec próbuje mnie zabić? Jednak zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, on mnie przytula.
- Gdy przeczytałem wiadomość pomyślałem, że już nigdy więcej cię nie zobaczę. - Brenna została ugryziona przez Florae – szepczę mu do ucha. Robi krok w tyłu i spoglądając na dziewczynę sięga po metalową igłę. Chlorek potasu. - Nie rozumiesz – podchodzę do niego. – Brenna została ugryziona wczoraj po południu. Patrzy na mnie nie rozumiejąc. - Jacks, teraz mamy noc. Minęło około trzydziestu godzin. Nie zmieniła się. I nie zmieni. Chłopak kręci głową. - To niemożliwe. - To nie niemożliwe. To się zdarzyło – podchodzę jeszcze bliżej. – Nie widzisz? Ona może być kluczem do wynalezienia leku. Ona może zakończyć to wszystko- New Hope, Fort Black… Ludzie już nie będą musieli tak żyć. Obserwuję jak przetrawia to, co właśnie usłyszał. Spogląda na Brennę. - Amy to znaczy… - mówi, a na jego twarzy pojawia się zrozumienie. – To znaczy, że ludzie mogą odzyskać ten świat. Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 27 - Muszę pójść po Doktorka – mówi mi po raz trzeci Jacks. – Jeśli do jej rany wdała się infekcja- A ty nie możesz jej pomóc? – przerywam mu. - Nie jestem lekarzem Amy – patrzy na mnie przez chwilę, a potem odwraca wzrok. – Nie mam pojęcia co robić. Dowiedziałem się o tych wszystkich eksperymentach, którym cię poddawano. Mnie też do przeraża. Ale on wciąż może jej pomóc bardziej niż ja. On wciąż leczy ludzi. - AlePowstrzymuję się. Doktorek i Inspektor starają się zapewnić Jacksowi bezpieczeństwo. Jeśli Doktorek wypełnia rozkazy dr Reynolds, to chłopak będzie o wiele bezpieczniejszy, jeśli nie dowie się o nieudanej próbie zabójstwa. A nawet jego ojciec może nie mieć takiej mocy, by obronić go przed ludźmi z New Hope. Jeśli bym mu o wszystkim powiedziała, on zapewne skonfrontowałby to z Doktorkiem. Bo to po prostu Jacks. - Twój ojciec nie jest wiarygodny. Wiesz o tym lepiej, niż ktokolwiek inny. Nie możesz znaleźć Kena? - Tobie to zajęło trzy tygodnie i to tylko dlatego, że to on chciał cię zobaczyć – widzi mój wzrok i mięknie. – Ale mogę zapytać o niego Doktorka. Powiem mu, że muszę się zapytać o jakiegoś pacjenta czy coś. - Dobra – to może zadziałać. Jeśli chłopak nie wspomni o mnie, mężczyzna może się nie dowiedzieć, że wciąż żyję. - Po prostu nie mów mu, że tu dotarłam. Powiedz, że coś się stało Brennie, coś, na co tylko Ken mógłby zaradzić. - A Doktorek? Nie powinien spojrzeć na jej ranę?
Waham się. - A tak w ogóle, to co się stało? To wygląda bardziej dźgnięcie niż normalne ugryzienie. - Odcięłam zainfekowany obszar. Na jego twarzy pojawia się grymas. - Odcięłaś jej palce? Cholera, jestem zaskoczony, że cię jeszcze nie zabiła, chociaż w odruchu – kręci głową. – Doktorek musi ją zobaczyć. - Ale- Ona może umrzeć, Amy. Spoglądam na Brennę. Znów zaczęła się trząść, jej ubrania są przesiąknięte potem. Gdy kładę rękę na jej głowię, czuję jej palącą skórę. Chciałabym pomóc jej we własnym zakresie, ale nie mam pojęcia, jak mogę to zrobić. - W porządku – mówię zrezygnowana. Jacks wybiega z pokoju i po paru minutach wraca z Doktorkiem. Gdy mężczyzna zauważa mnie, blednie. Pomimo tej całej sprawy z Brenną musze powiedzieć, że czerpię z tego małą satysfakcję. W końcu myślał, że będę wąchać kwiatki od spodu. Doktorek otrząsa się, podchodzi do dziewczyny i odwija jej przesiąknięty krwią bandaż. Jacks zasysa powietrze, gdy zauważa brak palców. - Czyste cięcie. Jak je straciła? - Nóż – odpowiadam. – Chociaż sądzę, że wdała się infekcja. - Tak… - wciąż patrzy się na ranę i kręci głową, jakby to wszystko nie miało dla niego sensu. Potem zerka na mnie. –Te palce zostały usunięte, ale nie w walce ani wypadku. Cięcie zostało wykonane zbyt precyzyjne – gdy nic nie mówię, zaczyna bardziej naciskać. – Nie mogę jej pomóc, jeśli nie wiem, co się stało. - Musiałam to zrobić – wyjaśniam. – Ale zrobiłam wszystko, by wysterylizować- Musiałaś je uciąć? Po cholerę- Musiałam odciąć zainfekowany obszar. - Więc to twoja wina – zamyśla się na kilka sekund. - Została ugryziona, prawda? Jak mogłaś ją tu przyprowadzić! Natychmiast musi odejść. Te pomieszczenia nie są wystarczająco silne, by utrzymać Florae – podnosi rękę do ucha, by wzniecić alarm, ale powstrzymuję go. - Nie! Nie rozumiesz. Ty sprawisz, że jej się polepszy, a potem obejrzy ją Ken – nie chcę mu niczego mówić, ale jak go wtedy przekonam, by zadzwonił po niego? – Została ugryziona więcej niż dwadzieścia cztery godziny temu. Mężczyzna patrzy na mnie przez chwilę tępym wzrokiem, a potem bada Brennę. - Jesteś pewna? - Byłam przy niej cały ten czas. - Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - Oczywiście, przecież marzę o tym, żeby zmieniła się w potwora. Doktorek obdarza mnie nieufnym spojrzeniem, a następnie idzie do gabinetu i zabiera z niego medyczne przyrządy. Pobiera próbkę krwi dziewczyny, a następnie podłącza do kroplówki.
- Te antybiotyki powinny pomóc. Jacks, idź zobacz, kiedy po raz ostatni dostała zastrzyk – chłopak kiwa głową i opuszcza pokój. Gapię się na Doktorka, podczas gdy on usilnie stara się mnie ignorować. Pobiera więcej krwi Brenny i dochodzi do mnie, że już się nie boję. Nawet jeśli próbował mnie zabić, jestem w pokoju badań, otoczona przez medyczne przyrządy. Może złość przeważy nad strachem. Nie trzęsę się. Nie czuję się przytłoczona. Czuję się jak stara ja. - Dlaczego chciałeś mojej śmierci? Powiedziałeś dr Reynoldsowi, że tu byłam? To on ci wydał rozkaz, by mnie zabić? Nie patrząc na mnie, przytakuje. - Inspektor i ja rozmawialiśmy o tym. Myśleliśmy, że powiedzenie New Hope prawdy jest jedynym wyjściem. Teraz dr Reynolds wie o twoim pobycie tutaj. Ja tylko próbowałem pomóc – mówi mi nie podnosząc głowy, jakby to miało stanowić jakiś rodzaj skruchy. - A próba zabicia mnie… Kto to właściwie zlecił? Tym razem patrzy na mnie ostro Przez moment widzę w nim Jacksa, jego ekspresję. Wrażenie znika, gdy tylko znów otwiera usta. - Chciałem to zgłosić odkąd tylko tu przybyłaś, ale mój brat sądził, że możemy cię w jakiś sposób wykorzystać. Myślał także, że będziesz dobra dla Jacksa, ale ja wiedziałem, że będą z tobą same kłopoty. Inspektor zawsze proponuje takie rzeczy. Stary, dobry Johny. Tworzy prawo, a sam go nie przestrzega. Nie to co ja. Mnie zawsze złapią. Popełniłem jeden mały błąd, gdy byłem lekarzem. Nie powinienem być wtedy pod telefonem… Ale co miałem zrobić? On i tak umierał. To nie miałoby nawet znaczenia, gdybym był zupełnie trzeźwy. Zrobiłem co w mojej mocy. Jedna z pielęgniarek na mnie doniosła, powiedziała, że zachowywałem się dziwnie, a późniejszy test narkotykowy tylko wszystko potwierdził. Jedyną moją opcją była praca tutaj. A i tak mój braciszek zatrudnił mnie tylko dlatego, bo wiedział, że przydam mu się w późniejszych eksperymentach. Wiedział, że nikomu nie powiem… Kto uwierzyłby byłem narkomanowi? Zdawał sobie też sprawę, że i tak nie mam gdzie pójść. Oczywiście, że na końcu mnie potrzebowali. Kiedy wybuchła epidemia, nie mieli tu żadnych „prawdziwych” lekarzy. I co z tego, że wciąż pomagaliśmy New Hope w ich eksperymentach? Co z tego, że ludzie umierali? Ludzie umierają każdego dnia bez powodu. A tutaj, ich śmierć mogła się na coś przydać. Słyszałem już o tym wszystkim. - To nie musi tak być – mówię przez zaciśnięte zęby. - Myślisz, że mogę po prostu zignorować rozkazy z New Hope? Nie z moją przeszłością. I tak już mam wystarczająco kłopotów, a jeszcze ty tu jesteś. Jeśli dr Reynolds dowie się, że wciąż żyjesz- To co? Co zrobi? Patrzy na mnie i już otwiera usta do odpowiedzi, ale wtedy wraca Jacks z teczką. - Brenna dopiero co dostała zastrzyk – mówi zdyszany. – W zeszłym tygodniu. Mężczyzna uśmiecha się szalenie. - To ta ostania formuła. Wiedziałem, że zadziała!
- To tylko jedna z możliwości. Może to faktycznie to, może ona po prostu jest odporna, a może to dlatego, że odcięłam jej te palce, by uniemożliwić rozprzestrzenienie się infekcji, ale.. – nie pozwala mi skończyć mojej kolejnej teorii. Ta jedna, w której Brenna została częścią grupy testowej.. brzmi niemożliwie, nawet jak dla mnie. - Po tym wszystkim, wreszcie to mam! – kładzie próbkę krwi na metalowej tacy, a następnie przytula Jacksa. – To moja szansa, synu. Chłopak niepewnie odwzajemnia uścisk. - Szansa na co? - Rehabilitacje! Zamierzam przeprowadzić parę testów, życiowych testów, ale wiem, co pokażą. Wiedziałem! – mówi znów kierując się do drzwi. Jakich życiowych testów? Jak on może być tak pewien, że szczepionka przyniosła oczekiwany efekt? Przecież to tylko słowa, które chce usłyszeć. - A co z Kenem? – on by mnie wysłuchał. – Co z nim? – patrzy na mnie, ale wiem, że myślami jest już daleko. – Musi zobaczyć Brennę. - Tak, tak. Powiem mu, żeby tu przyszedł – odpowiada i znika za drzwiami. - Nie ufam mu – mówię Jacksowi, gdy siadam przy łóżku. Nareszcie na twarzy dziewczyny zaczęły się pojawiać kolory. Zastanawiam się, co właściwie Doktorek jej podał. - Po prostu się ekscytuje, że szczepionka zadziałała. - Ale to nie to. Poza tym, skąd ma wiedzieć, że to faktycznie działa? Nie sądzę, by to przez to – opowiadam mu o tych wszystkich medycznych testach, które przeprowadzało Hutsen-Prime przed wybuchem. Wyjaśniam mu moją teorię o uczestnictwie dziewczyny w oryginalnej grupie oraz, że to może przez to, to ona może być kluczem do wynalezienia leku. – Nie znam się na nauce, ale sądzę, że oni dali coś do tej pierwszej partii zastrzyków. Coś, co dostały obie, jednak jest to coś, czego nie mogą już odtworzyć. Jeśli mieliby Brennę, może nie potrzebowali by już mojej siostry! - Ale czy zamiast tego to nie ona byłaby torturowana? - Nie dojdzie do tego, jeśli to ona będzie odpowiedzią. Może będą wstanie szybko rozwinąć szczepionkę, a nawet wymyślić lek. Brenna została ugryziona wcześniej niż Baby; jej ciało dopiero niedawno zaczęło się bronić. Poza tym, ona jest silna, a moja siostra to tylko dziecko. Wiem, że staram się go przekonać tak bardzo, jak siebie. Zdaję sobie sprawę, że wymieniłabym Brennę za Baby. Poświęciłabym każdego, włącznie ze sobą, by zapewnić jej bezpieczeństwo. - A tak właściwie, to dlaczego opuściłaś Fort Black? – pyta Jacks. - Tank mnie zaatakował. Miałam zamiar uciec, a ona zaproponowała mi, że zabierze mnie do samochodu z w miarę pełnym bakiem. - Co? – mówi zaciskając pięści. – Zabiję go. Teraz. - Za późno. - Dlaczego? - On i Pete śledzili nas. Oboje są martwi. Ja… - głos mi się załamuje. – Postrzeliłam go. Floraes na pewno go dopadły.
- Dobrze – chłopak patrzy na mnie tak, że przestaję się obwiniać. – Jeśli ktoś zasługiwał na śmierć, to byłby to Tank. Masz pojęcie, ile tak naprawdę torturował dziewczynek? Dziewczynek, które w przeciwieństwie do ciebie nie mogły się bronić. Dziewczynek takich, jak moja siostra. Patrzę na jego zastygłą twarz i ciemne włosy. Cierpi tak bardzo po śmierci Layla’i. Zaczynam przyglądać się jego tatuażom na ręce, zastanawiając się, co zrobić. Powiedzieć mu, że to Tank za to wszystko odpowiada? Czy może będzie lepiej, jeśli niczego się nie dowie? - Jacks, jest coś, co musisz wiedzieć. Patrzy na mnie oczekująco, więc biorę głęboki oddech. - Śmierć twojej siostry… to nie była twoja wina- Powinienem się nią opiekować – przerywa mi. - Nie. To… to Tank to zrobił – staram się znaleźć właściwe słowa. – Miał obsesję na jej punkcie. Wykorzystał tamtą noc, noc, w której wybuchł pożar, by się do niej dobrać. On ją zabił. To nie ma znaczenia, jak bardzo na nią uważałeś, znalazłby inny sposób. Wstaje i podchodzi do mnie z trzęsącymi rękoma. - On ci to powiedział? - Tak… nie. Ale to nieważne, przecież jest martwy. Chłopak chwyta moje ramiona i mną potrząsa. - To skąd wiesz, co się stało? - Przeczytałam to w jego portrecie psychologicznym – dochodzi do mnie, że podjęłam złą decyzję, chłopak opada na podłogę. Kładzie głowę na moje udo i płacze cicho. Dotykam jego włosów. - Nie powinnam ci niczego mówić – szepczę. - Nie – podnosi głowę i spogląda na mnie. – Chcę wiedzieć wszystko, co ten sukinsyn jej zrobił. Nie powinna cierpieć w samotności. - Ale już odeszła. - Amy – kładzie swoją rękę na moją. – Też chcę to przeczytać. Cokolwiek to jest. Kręcę głową. - Nie sądzę, by byłby to dobry pomysł – to zbyt okropne. Nie mogę pozwolić, by to zrobił. - Ale ja muszę. Zrezygnowana wyciągam dziennik Kena i wręczam chłopakowi luźne kartki. Obserwuję go, gdy on czyta je w ciszy. Oczekuję, że zacznie rozpaczać, niszczyć rzeczy, uderzać lub kopać w ścianę. Jednak zamiast tego siada nieruchomo i znów je przegląda. - O Boże – łza pojawia się w kąciku jego oka. Jego smutek jest tak wielki, że na chwilę przytłacza złość. - To nie twoja wina – mówię miękko. – Nie miałeś pojęcia, co Tank zamierza zrobić. Przeciera twarz usuwając ślady łez. - Nie mogłem jej ochronić. Nie mogłem ochronić żadnej z was. - Właściwie, chronienie mnie to nie jest najłatwiejsze zadanie. To dlatego sama muszę to zrobić. A teraz go już nie ma. I nie wróci.
Delikatnie chwytam go za rękę. - Muszę powiedzieć to Doktorkowi. Muszę to powiedzieć mojemu tacie. - Myślisz, że to dobry pomysł? Może będzie lepiej, jeśli się nie dowie. Jacks wstaje i zgniata papier. - On wciąż był jej ojcem. Wiem, że nie mogę go zatrzymać. Wychodzi więc sam, bez słowa. Czekam, zastanawiając się, czy wiedza na pewno jest lepsza. Czy moje życie byłoby lepsze, gdybym nie wiedziała, czym są Florae i że to moja matka bierze za to odpowiedzialność? Czy lepiej dla mnie byłoby nie wiedzieć, czy Baby ma zapewnioną ochronę? Nie. Niewiedza jest o wiele gorsza od wiedzy. Po paru chwilach powraca Jacks z grymasem na twarzy. - Jak to zniósł? - On… On zachował się tak, jakby mnie w ogóle nie słyszał. Pracuje nad krwią Brenny. Nie zatrzymał się nawet, by porozmawiać o tym. Po prostu powiedział, że powinienem iść i przyjść dopiero jak skończy. Pociągam Jacksa by usiadł i podaję mu trochę wody. Pije ją powoli, gapiąc się na ścianę. Stoję koło niego i staram się być czymś w rodzaju opoki, której mógłby użyć. Siedzimy przy Brennie w ciszy. Każda mijająca minuta sprawia, że wygląda coraz bardziej jak ona, a ja w duchu modlę się, by faktycznie zdrowiała. Być może jest jedyną nadzieją dla Baby. Godziny później, wreszcie nastaje ranek. Jestem wyczerpana, ale mój umysł pracuje. Zbyt wiele się działo, zbyt wielu ludzi, o których się martwię, znajduje się w niebezpieczeństwie, ale moje ciało powoli przestaje dawać radę. Już zamykałam oczy, gdy Ken wszedł do pokoju. Patrzy to na mnie, to na Brennę, to na Jacksa. - Co wy tu robicie? Widziałem światła, ale ten pokój powinien być pusty. - Doktorek cię nie wysłał? Powiedział, że to zrobił dawno temu. - Nie, dlaczego? – spogląda ostrożnie na dziewczynę. Podskakuję z wdzięczności, że mężczyzna nie zdołał udaremnić moich planów. - Brenna została ugryziona przez Florae i się nie zmieniła – mówię w pośpiechu. Ken zamiera na sekundę z otwartymi ustami. Gdy w końcu to przetrawił, podbiega, by zbadać dziewczynę. - Jesteś całkowicie pewna? – bada jej głowę, patrzy w oczy, a następnie rozwija bandaż i przygląda się ranie. Ma to samo szalone spojrzenie co Doktorek. Rządzi nimi obsesja, a teraz wygląda na to, że całkowicie przejęła kontrolę. - Muszę zobaczyć, co się teraz dzieje w jej krwi. - Doktorek już nad tym pracuje – mówi Jacks. - Już pobrał jej krew – dodaję. Ken patrzy na nas po raz pierwszy, odkąd dowiedział się, że ktoś po ugryzieniu Florae się nie zmienił.
- Ale dopiero co widziałem go na placu ćwiczeń, stała przed nim kolejka ludzi, którym robił zastrzyki. Zastanawiałem się, dlaczego robi to tak późno, ale po prostu pomyślałem, że to nowa szczepionka. - Robił zastrzyki? Nie spojrzał nawet na jej krew? Jacks wstaje. - Gdzie ta teczka, którą mu dałem? – zaczyna przeszukiwać pokój. – Ta z nazwiskami ludzi, którzy już otrzymali zastrzyk? - Nie wiem. Musiał ją zabrać. - Co robisz? – pyta Ken chłopaka, gdy ten przewraca wszystko dookoła. - Ta lista – odpowiada Jacks patrząc się na niego. – Doktorek ją zabrał. Ustawia tych ludzi w kolejce, by wstrzyknąć- To nie ma sensu – odpowiada. – Po co miałby szczepić osoby, którzy już są zaszczepione? - Powiedział, że zamierza zrobić jakieś ,,testy życiowe” – mówię. – Co to znaczy? Na twarzy Kena pojawia się strach. - Testy życiowe? Mówimy tak o eksperymentach na ludziach – kręci głową. – Nie. On musi ich teraz szczepić. Potem dopiero przetestuje krew. W jego umyśle formuła jest prawidłowa. Usunięcie palców Brenny zatrzymało rozprzestrzenianie się infekcji, podczas gdy zastrzyk ją zabijał. Myślę o wszystkim, co wiemy na temat bakterii i w jakiś sposób na myśl przychodzi mi Czarna Ospa. Ludzie mogą przetrwać infekcję i wciąż ją roznosić. Doktorek się nie umył. Czy możliwość szczepionki i nowe wiadomości o śmierci Layla’i mogły sprawić, że zwariował? Przypominam sobie jego wzrok, jego radość na myśl, że coś mu się wreszcie udało. Kręcę głową jak Ken przed chwilą starając się wyrzucić tą wizję z mojego umysłu. Nie. Nie zwariowałby na tyle, by ryzykować podanie zainfekowanej przez bakterię krwi ludziom, którzy myślą, że właśnie są szczepieni. Jeśli się myliWtedy zamieram i cofam się do momentu, w którym Pete opowiedział Tankowi o swoich obawach. Przemienił go w cholernego Florae. Ledwo mogę wypowiedzieć te słowa. - Doktorek testuje krew Brenny. Testuje ją na ludziach na Placu. Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 28 - Pokaż mi gdzie jest – rozkazuję Kenowi. – Teraz. - Amy, spokojnie! – wrzeszczy Jacks. - Nie rozumiesz, co się dzieje? – krzyczę. – Musimy to zatrzymać, nim będzie za późno. Ken przytakuje, ale patrzy na Brennę. - Nie powinna być sama. Odwracam się do Jacksa. - Możesz przy niej zostać? - Jeśli stąd idziesz, chcę pójść z- Nie – przerywam mu. – Może będę musiała walczyć z Florae, a ty musisz ją ochronić. - Jedyną osobą, którą muszę chronić, jesteś ty – mówi chwytając mój nadgarstek. – Ty jesteś tą- – powstrzymuje się, waha. Serce podchodzi mi do gardła, gdy myślę, że znów mnie pocałuje. Ale on po prostu szepcze: - Po prostu… wróć żywa. Znajduje się tak blisko mnie, że czuję, jak przepływa przeze mnie dziwny prąd. - Wrócę. Obiecuję. Idę za Kenem przez korytarz, a następnie skręcamy. O dziwo, nie patroluje tu żaden strażnik, ale gdy wchodzę na Plac, wszystko się wyjaśnia. Doktorek nakazał im, by pilnowali ludzi w kolejkach. Włączył światła, wykorzystując potęgę tego miejsca. Stojące lampy wypełniają przestrzeń niesamowitym blaskiem. Obserwuję jak mężczyzna nadzoruje zastrzyk na kobiecie, a następnie popycha ją w kierunku strażnika, który ją odprowadza. Jeden z mężczyzn odmawia szczepionki. Doktorek kiwa głową, a jeden z mięśniaków celuje broń w jego twarz. Mężczyzna dopina swego i pacjent zostaje ustawiony pod ścianą. Ken i ja mijamy strażników. Jeden z nich próbuje nas zatrzymać, ale Doktorek macha, by nasz przepuścił. - Ah Ken. Przyszedłeś uczestniczyć w moim odkryciu? Chętnie przyjmę twoją pomocą – uśmiecha się sztucznie, a jego oczy znów stały się szkliste. Mój towarzysz spogląda na strzykawkę w jego dłoni.
- Co ty do cholery robisz? - Szczepionka. Działa. Po prostu obdarzam tych wszystkich ludzi krwią tamtej dziewczyny. To bez sensu, ale zasady to zasady. Muszę postawić kropkę nad i. Wiem, że jest odporna. Przez moją szczepionkę. Mam na myśli to, że nie mógłbym teraz wyjść i złapać Florae, prawda? Zbyt niebezpieczne. Zaufaj mi, wiem co mówię. - Czy ty słyszysz o czym ty mówisz? – pyta zdesperowanym tonem Ken. – Dziewczyna się nie zmieniła, ale to nie znaczy, że twoja szczepionka działa. Mogę ci znaleźć tysiąc innych powodów, które udowadniają ci, że mam rację. Jedyną rzeczą, do której mamy pewność to to, że jest nosicielem. - Oh tak, oczywiście – odpowiada szczęśliwy. Wyjmuje butelkę z kieszeni, otwiera ją i wypija parę łyków. Przełyka kręcąc głową i odwraca się do nas. – Mam jej krew. Ta sama bakteria, która znajduje się w Floraes, znajduje się w pełni rozwinięta w jej krwi. A ona się nie zmienia. Kulę się, gdy daje kolejnemu mężczyźnie zastrzyk. - Jeśli twoja szczepionka nie działa, to ci wszyscy ludzie są teraz zarażeni? Mężczyzna, który trzymał pistolet, upada i zaczyna drżeć. Wyciągam broń i robię krok w tyłu. - Ken…? - Zaczęło się – szepcze, wciąż nie wierząc w to, co się dzieje. Rozglądam się po Placu. Jak wielu z nich zaraził Doktorek? Niektórzy zmienią się w ciągu minut, inni godzin. Kolejny mężczyzna pada na kolana, trzymając ręce na uszach. Krzyczy, gdy jego skóra zmienia się z ciemnobrązowej do ciemnożółtej, a następnie żółtozielonej. Kiedy odkłada już swoje dłonie, jedno ucho spada na ziemię, a drugie jest przyczepione do jego głowy przez cienką nitkę mięsa. Patrzę się na to przerażona. Nigdy nie widziałam czyjejś przemiany. Ken domyśla się wszystkiego przede mną. - Nie możemy już nic zrobić. Nasza jedyna nadzieja to ucieczka. - Ucieczka? Gdzie? – przecież nie ma dokąd uciec. - Skontaktuję się z New Hope, opowiem im o Brennie. Wyślą kogoś po nas – chwyta mnie za ręce. – Chodź ze mną. Kay chciałaby byś była bezpieczna. - I Jacks – odpowiadam, a on przytakuje. Wydostaniemy się stąd i zabierzemy dziewczynę do New Hope. Mężczyzna przyciska mnie do ściany, ale panika już się rozpoczęła. Ktoś biegnie w naszym kierunku i kopie mnie w brzuch. Gdy zwijam się z bólu, Ken znika, a napastnik stoi nade mną śliniąc się. Nie zmienił się jeszcze do końca, ale niedużo mu zostało – nie posiada już uszu ani nosa, a skóra przybrała zielonkawy odcień. Oczy stały się żółtawe, ale nie bezużyteczne. Płonie w ich ogień, które widziałam u Florae, które nie straciły do końca swojego wzroku. Głód. To już nie jest człowiek. To potwór. To jeden z Nich.
Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 29 Rzuca się na mnie, więc nie pozwalam sobie na chwilę zawahania. Nie powinnam teraz myśleć o tym, że ta istota jeszcze kilka sekund temu była człowiekiem. Wyciągam pistolet, celuję i strzelam. Jego głowa odchyla się do tyłu i upada. Inny Florae już biegnie w jego stronę i zaczyna się nim pożywiać. Staję na nogi, naciągam na siebie kaptur i przygotowuję się do walki – nóż w jednej ręce, pistolet w drugiej. W coraz większym zamieszaniu, lampy, które postawił Doktorek, są przewracane i niszczone. Chciałabym mieć teraz przy sobie moje okulary Strażnika, ale zostawiłam je w torbie w pokoju badań. W brzuchu pojawia się znajome uczucie. Strach. Dam radę- mówię do siebie. Latami żyłam w cieniu. Nie boję się ciemności. Łatwiej będzie mi unikać Floraes i wrócić do środka. Nagle Plac staje się jaśniejszy. Latarki z wież strażników zostają skierowane na ten obszar. Cicho przeklinam światło. Oni po prostu chcą Je zniszczyć. Dźwięk strzałów przeszywa powietrze, więc trudno mi usłyszeć cokolwiek. Przechodzę koło klęczącego mężczyzny. Trzyma się za uszy, a jego twarz jest wykrzywiona przez ból. Zwiększona czujność, jeden z pierwszych objawów infekcji. To wciąż człowiek. Ktoś idzie w moją stronę po prawej, więc przygotowuję się na jego atak przyjmując odpowiednią pozycję, której nauczyła mnie Kay, ale on tylko próbuje uciec. Mija mnie i zaczyna walić w drzwi. Przyciskam plecy do ściany. Moje mięśnie są przygotowane, by odeprzeć jakikolwiek atak Florae. Mężczyzna dobija się do drzwi i krzyczy w desperacji. Sekundę później słyszę świst pocisku, a on pada na ziemię. Odbiegam od wejścia- strażnicy zdejmuję każdego. Mogę jedynie mieć nadzieję, że Ken dotarł do środka, nim zdecydowali się zastrzelić każdego, kto próbuje się przedostać przez ścianę. Muszę odszukać mój blok i zdecydować, co zrobić. Jacks i Brenna powinni być bezpieczni. Przyciskając plecy do ściany obserwuję Plac, który już pogrążył się w chaosie. Parę ugryzionych w pełni się przemieniło; większość przeszła tylko przez kilka etapów i zwija się na ziemi z bólu. Jeden z mężczyzn, którego mijam, patrzy na swoje zielone ręce, nie mogąc uwierzyć w co się dzieje. Inny trzyma swój nos, gdy wyrywa sobie włosy z głowy.
Niemal biegnę. Mój pośpiech jest spowodowany innymi zainfekowanymi, jeszcze nie zmienionymi, błagający mnie o pomoc. Ignoruję ich, choć każda prośba powoduje u mnie ostry ból w klatce. Już dla nich za późno. Są straceni. Docieram do ogrodzenia, które odgradza Arenę od reszty Placu. Połowa została zniszczona. Jakiś Florae właśnie odprawia sobie ucztę z ciał koło niego. Kontynuuję moją wędrówkę po wyniszczonym obszarze, zanim istota się na mnie skupi, ale właśnie inny z potworów wywęszył zapach jego krwi. To mogłoby pomóc mi się ukryć, ale przez chwilę strumień światła skupia się na mnie, przez co tamten zmienia swój obiekt zainteresowania Biegnie w moim kierunku, a ja przymierzam się do strzału w jego szyjęwystarczająco, by go spowolnić. Rzuca się na mnie, przez co oboje lądujemy przy ogrodzeniu. Jest tak osłabiony, że ledwo dotyka mojego kostiumu, gdy próbuje ugryźć moje ramię. Dociskam nóż do miejsca, w którym pocisk zrobił dziurę, aż znajduję kręgosłup, a następnie popycham go. Ostrze przecina kości z obrzydliwym dźwiękiem. Istota opada na ziemie drgając. Uwolniona kieruję się do Bloku A, przeciskając się przez tłum walczących ze sobą mieszkańców. W Bloku B nie jest lepiej, przy drzwiach stoi mężczyzna z karabinem. Spoglądam na dwudziestu ludzi przede mną, ale nie potrafię określić, czy zostali zainfekowani. Nie widzę żadnych ugryzień ani ran, jednak wiem, że strażnik nie będzie zwracał na to uwagi. - Odejdź albo cię zastrzelę – mówi do mężczyzny próbującego się przecisnąć koło niego. - Moja cela tam jest – krzyczy. – Moja żona tam na mnie czeka. - To masz problem – odpowiada i przyciska do jego pleców karabin zmuszając, by się cofnął. Strażnik próbuje zatrzymać infekcję na placu ćwiczeń. Rozumiem to, ale muszę się dostać do środka. Tam będzie mnie szukał Jacks. Robię krok do tyłu, chowam bronie i zdejmuję kaptur tak, by mógł zobaczyć moją twarz. - Po prostu chcę pójść do celi i się tam zamknąć – mówię do niego mimo, że we mnie celuje. – Nie zostałam ugryziona, a jeśli tak by się stało, to nie zrobiłabym wiele w przestrzeni dwa na dwa. Ludzie wokół mnie mruczą na znak zgody i przyciskają mnie do strażnika. Obniżając głos mówię: - Nie będziesz w stanie długo utrzymać tych ludzi w spokoju, jeśli zdecydują na ciebie ruszyć – widzę w jego oczach strach, ale się nie porusza. – Podziwiam to co robisz, ale nie sądzisz, że lepiej będzie po prostu udać się do celi i siedzieć tam, aż wszystko się uspokoi? Rozważa to i ledwo dostrzegalnie kiwa głową, a po chwili robi krok w tyłu. - W porządku. Macie trzydzieści sekund, by wejść do własnych drzwi i się zakluczyć. Jeśli kogoś znajdę, strzelam bez namysłu. Nie pozwolę, by ugryzła mnie jakaś pieprzona kreatura. Mijam go i biegnę sprintem po schodach do celi. Nie ma tam Jacksa, ani żadnej wiadomości od niego. Czuję jak w moich żyłach działa adrenalina. Nie mogę po prostu siedzieć i czekać, gdy na zewnątrz są Florae. Mogę coś zrobić, by je zatrzymać. Wątpię, by ktoś na placu ćwiczeń przetrwał, ale zdołam wspomóc strażnikom zatrzymać infekcję oraz wprowadzić innych do cel. Decyduję się, by pójść na dach i stamtąd wybadać sytuację, zdejmując przy tym parę Florae. Tam też będę w stanie zauważyć zbliżający się helikopter. Gryzmolę wiadomość dla
Jacksa, że spotka mnie na dachu i wychodzę. Już mam zacząć biec na górę, gdy nagle słyszę szloch z sąsiedniej celi. Podchodzę do drzwi i je popycham. Gdy zauważam co się dzieje, czuję się, jakby ktoś mnie uderzył w brzuch. - Pam? Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 30 Pam podnosi głowę, jej oczy są czerwone i opuchnięte. Na jej udzie leży mężczyzna, cały we krwi. Z ogromnej rany na ramieniu kapie czarny płyn, tworząc kałużę. - Mike, one… dopadły go. Przyszedł, by mnie znaleźć – spogląda na mnie pustym wzrokiem. Trzyma starą koszulkę na jego ugryzieniu, by zatamować krwawienie. Jej ręce są pokryte czarno-zieloną breją. On już zaczął się zmieniać. Kobieta skupia się na mojej ręce, gdy sięgam po pistolet. - Nie! Zostawisz go w spokoju! – krzyczy. - Pam – muszę ją uspokoić, wyjaśnić, co dokładnie się teraz dzieje. – On się zmienia. Wkrótce już nie będzie twoim Mikiem. Będzie po prostu Florae. Nie pozna cię. - Nie obchodzi mnie to – odpowiada cicho. Wyciera łzy wierzchem dłoni jednocześnie rozmazując krew. Obserwuję mężczyznę. Włosy już niemal mu wypadły, a skóra przybrała odcień bladej zieleni. - On cię zabiję. - Nie. Obchodzi. Mnie. To – tym razem, to już coś więcej niż szept. Myślę o tych wszystkich ludziach na Placu, walczących, by dojść do swojej celi, zamknąć się i po prostu to wszystko przeczekać. A gdy w końcu jakimś cudem udałoby im się tam dojść, zastaliby w środku Floraes. - Nie mogę cię tu zostawić. Przecież on albo cię zabije, albo przemieni. Nie mogę narazić wszystkich na niebezpieczeństwo. Pam zaczyna przekopywać się przez stertę ciuchów, a następnie wyciąga coś z kieszeni spódnicy i rzuca w moją stronę. Przedmiot jest ciężki i z metalu- to duża otwarta kłódka. - Zaklucz nas – rozkazuje. Chcę ją przekonać, ale to bezcelowe. Chce zostać ze swoim mężczyzną do samego końca. - Gdzie klucz? – to pytanie mnie zabija, ale muszę mieć pewność, że nie otworzy drzwi gdy odejdę. Pam wyciąga go z kieszeni i mi rzuca, ale tym razem go nie łapię. Leci przez korytarz i zatrzymuje się przy trzeciej celi. Kiedy już ich zakluczę, nie będzie odwrotu. Moja silna wola zaczyna się łamać. - Pam, proszę – próbuję ostatni raz. – Nie musisz umierać.
- Jeśli nie mogę być z Mikiem to nie chcę żyć – wpatruje się w jego twarz i przeczesuje ostatnie brązowe włosy, tym samym je wyrywając. Umieszczam zamek pomiędzy dwiema kratami. - Ostatnia szansa. - Zrób to – nie podnosi głowy. Zamykam kłódkę z klikiem, który niesie się przez cały blok. Właśnie wysłałam ją na śmierć. Mike podnosi rękę, jakby chciał podrapać się w nos, ale zaczyna robić to tak mocno, że schodzi mu twarz. Warczy odsłaniając przy tym ostre pożółkłe zęby. - Jeśli go kochasz – mówię cicho. – to pozwolisz mi to skończyć. Nie sądzę, by mnie usłyszała, ale gdy tylko się odwracam, słyszę odpowiedź: - To wciąż mój Mike. Będę z nim tak długo, jak będzie mężczyzną, którego kocham. Dalej już mnie nic nie obchodzi. Zmuszam się, by wejść po schodach. Czuję, jakby każda moja kończyna ważyła tonę. Gdy już prawie jestem na miejscu, moje ciało trzęsie się z wściekłości. Uświadamiam sobie, że krzyki, które wcześniej słyszałam, nie należały do Pam. Nie mogą być. Tak wielu ludzi teraz umiera, to niemożliwe, by stwierdzić kto teraz płacze z bólu. Kiedy otwieram drzwi na dachu, widzę, że zaczyna świtać. Wraz z światłem, Floraes staną się jeszcze bardziej agresywne, jeszcze bardziej zabójcze. Gdy się rozglądam, zauważam postać stojącą przy drugim wejściu. To Inspektor, trzyma lufę przyciśniętą do piersi i mamrocze do siebie. - Inspektorze? – pytam, ale mnie ignoruje. Robię krok w jego stronę i wychylam się za krawędź w poszukiwaniu jakichś śladów Jacksa, Brenny lub Kena. Nie przybył jeszcze żaden helikopter, jedyne rzeczy, które zauważam, to chmury i różowo-pomarańczowe niebo zwiastujące nowy dzień. Kieruję wzrok na plac ćwiczeń i na osoby, które już się zmieniły. Ci niezmienieni zaraz będą martwi. Sprawdzam pistolet. Zgubiłam moją torbę, a mam tylko trzydzieści naboi. Chciałabym móc zrobić więcej. Słyszę łkanie Inspektora. Zerkam na niego i zastanawiam się, po co celuje w siebie ten pistolet. Przecież jego karabin mógłby sporo działać z tej wysokości. Podchodzę do niego i sięgam po pistolet, ale on się obraca i jeszcze bardziej przyciska do siebie broń. - Potrzebuję tego – znów łka. – Dla własnej ochrony. Moi ludzie są martwi. - Jacy ludzie? – pytam, by zyskać na czasie i zastanowić się, jak mogę sobie pomóc. Nie jest dużo wyższy ode mnie, ale strach przejął już nad nim kontrolę i to czyni go nieprzewidywalnym. Szczególnie z tym karabinem w rękach. - Moi strażnicy. Kręcę głową, niezdolna do wykrzesania z siebie jakiegokolwiek współczucia. To on pozwolił przeprowadzać Hutsen-Prime eksperymenty na więzieniach. To on miał umowę z New Hope i wykorzystywał swoich ludzi jako szczury laboratoryjne. Doszedł do tego miejsca tylko przez strzelanie w plecy ludziom, których powinien chronić. On nie stanowi zagrożenia. To nikt. Zabieram mu karabin. Już mam zamiar odejść, gdy w drzwiach pojawia się Ken z własną bronią. Wygląda jakby mu ulżyło. Odwraca się i daje znak
Brennie. Jej oczy są otwarte, ale nie ma w nich życia. Mężczyzna delikatnie pociąga ją na dół i patrzy na mnie. - Cieszę się, że cię znaleźliśmy. Jacks powiedział, że prawdopodobnie pójdziesz do celi, ale ciebie tam nie było. Myśleliśmy, że utknęłaś na Placu. - Jacks – wyglądam na hol w jego poszukiwaniu, ale nikogo tam nie ma. – Gdzie jest? - Nie wiem… Rozdzieliliśmy się. Skontaktowałem się z New Hope, wysłali już helikopter. - Nie możemy po prostu go tu tak zostawić. Kolejna postać pojawia się w drzwiach, a ja odwracam się z podniesioną bronią. Mam nadzieję, że to Jacks, ale boję się też, że to może być Florae. Ale to po prostu Doktorek, który już biegnie w moją stronę. Jego fartuch jest pokryty brązowo-czerwonymi plamami. Za nim idzie ogromny mężczyzna z ramieniem całym we krwi. Zamieram. - Ty… ty powinieneś być martwy – nie wierzę w to co widzę. - Ale jak widzisz nie jestem, cukiereczku – odwarkuje Tank. Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 31 Podnoszę pistolet, ale zanim zdążę strzelić, jakaś ręka owija się wokół szyi Tanka, a on sam zostaje pociągnięty do tyłu. Za nim zauważam Jacksa. Czuję ulgę, ale prawie natychmiast zostaje ona zastąpiona przez strach. Cała jego uwaga jest skupiona na biciu mężczyzny. Słyszę trzask łamanych kości. - Zabiłeś ją! – krzyczy, gdy okłada pięściami jego twarz, ale Tank go odpycha i staje na nogi przyciskając rękę do uszkodzonego ramienia. Chłopak skacze na niego, ale mężczyzna wykorzystuje siłę swojej zdrowej ręki i uderza go w skroń. Mój towarzysz odchodzi na dwa kroki kręcąc głową. Wygląda jakby miał zaraz upaść, ale ponownie naciera na Tanka. Tym razem mężczyźnie nie udaje się uniknąć ciosu. Jacks trafia go prosto w ramię, przez co ten pada na kolana. - Zabiłeś ją – powtarza. - Ta, zabiłem – odpowiada z uśmiechem, ukazując przy tym zakrwawione zęby. – A była taka słodka. Chłopak podnosi go i uderza w szczękę, a gdy upada, zaczyna kopać go w głowę, aż wokół niego zaczyna się tworzyć kałuża krwi. - Jacks. Wystarczy – mówię, ale on tylko patrzy na mnie pusto i klęka przy Tanku. Chcę tam podejść, ale Doktorek wyciąga rękę. - Daj mu chwilę. – Jego głos jest przepełniony smutkiem. Krew mi się gotuje pod wpływem jego dotyku. Gdzie było to współczucie, kiedy zdecydował się poeksperymentować na ludziach. Niezdolna kontrolować mojego gniewu, chwytam go i przyciskam do poprzeczki. - Zobacz, co zrobiłeś! – krzyczę. - Musiałem! – odpowiada próbując się wyswobodzić. – Może ktoś popełnił błąd, ale na pewno nie ja. Gdy dociera do niego jak blisko jest krawędzi, przestaje mówić, ale gdy go nie puszczam, znów zaczyna. - Nie miałem wyboru. Chcieli mnie zastąpić! Dr Reynolds postawił sprawę jasno: zrobię to, albo będę skończony. Rozumiesz? Nie było miejsca na błąd. Myślisz, że nie wykorzystałby mojego syna? Jeśli by mi się tu nie powiodło, jedynym odpowiednim miejscem dla mnie i dla Jacksa byłby Oddział! Chciałabyś tego? Odwraca głowę od szaleństwa na dole jakby nie był za to odpowiedzialny. - Kończył się czas. Mieli przyjść po mnie rano! Brenna miała mi pomóc się zrehabilitować. Ona musi być odpowiedzią.
Czuję się dobrze, gdy zaciskam chwyt na jego ramieniu. Wyczuwam mięśnie i kość. Gdyby ten mężczyzna spadł, nikogo by nie obchodziło, kogo zabił. Wykrzywia twarz w bólu, a ja po raz pierwszy odkąd weszłam na dach, widzę strugę czerwieni. Zostawiam go i odchodzę na parę kroków. On nie jest pokryty krwią swoich ofiar. Jest pokryty swoją własną. - Zostałeś ugryziony. - Tak, ale to nie ma znaczenia. Dostałem szczepionkę. - Rozejrzyj się – mówię ogłuszona jego złudzeniami. – Twoja szczepionka nie działa. – Nagle za sobą słyszę pusty szum, który nauczyłam się rozpoznawać zawsze i wszędzie. Helikopter. - Idziesz? – krzyczy Ken. Lekarz idzie w moim kierunku, ale kręcę głową i podnoszę karabin. Ken pojawia się po mojej lewej. - Musimy już ruszać. Doktorek może lecieć z nami, jeśli chce. Pozwolimy New Hope ogarnąć to wszystko. – Nie mogę mu na to pozwolić. - On został ugryziony. – Odwracam się do Kena. - Więc go tu zostawimy – odpowiada po prostu. – Chodźmy. – Kładzie rękę na moim ramieniu i kiwa głową w kierunku helikoptera. - Nie mogę odejść bez Jacksa. – Patrzę się na Doktorka i staram się uwierzyć, że zrobił w tym miejscu cokolwiek dobrego. Podbiegam do chłopaka. – Jacks, musimy iść. Teraz. Kręci głową. - Nie mogę. - Musisz. Tu nie jest bezpiecznie – błagam. - Nigdzie nie jest bezpiecznie. – Jego oczy znów stały się przytomne. – Wracasz do tego miejsca, gdzie przetrzymują twoją siostrę? Gdzie cię torturowali? Nie. – Kręci głową. – Nie mogę z tobą iść. - Ale Fort Black umiera. Wszędzie są Floraes. - Mój ojciec… - Został ugryziony. Przykro mi. - Nie zostawię go samego. A mój wujek? To moja jedyna rodzina. Nie wiem, jak mogę go przekonać. Odmawia pomocy. Jest w szoku. Biorę go za rękę. - Jacks… twój ojciec został zainfekowany. Chłopak spogląda w stronę ściany, gdzie stoi Doktorek. Powoli podchodzi w jego stronę. - Tato? - Ja… ja przepraszam. Za wszystko. Za to, że nie byłem przy tobie ani Layla’i, za to, co zrobiłem twojej matce, za to wszystko. Jacks kiwa głową. - Wybaczam ci. – Puszcza moją rękę i sięga do drugiej, zabierając pistolet. Oczy mężczyzny spoczywają na broni.
- To, co się stało z Laylą, nigdy nie było twoją winą. Zrobiłeś dla tej dziewczyny więcej niż ja kiedykolwiek. Zawsze robiłeś więcej. To nie była twoja wina, synu. - Wiem. Kocham cię, tato. - Ja też cię kocham. Chłopak podnosi pistolet i strzela w klatkę piersiową mężczyzny. Doktorek chwieje się i trzyma za ranę. Jego twarz jest rozdarta pomiędzy bólem i miłością. Potem znika za barierkami. Odwracam się do Jacksa i delikatnie zabieram mu pistolet. - Ja… Wszystko w porządku? Przytakuje, łzy spływają po jego twarzy. - Teraz albo nigdy, Amy – woła Ken. - Jacks, proszę. Chodź ze mną. – Chwytam go za ramię i powoli prowadzę w stronę helikoptera. Ken spogląda na chłopaka, całego we krwi. - Nie. - Nie zostawię go. - Więc zostań. Pozwalam ci lecieć tylko z powodu Kay… ale zabieranie go wiąże się ze zbyt wielkim ryzykiem. A co jeśli został ugryziony? A ty… Nie powinnaś być blisko New Hope. Chcesz, by cię złapali? Bo im więcej ludzi zabierzemy, tym większe więcej dowie się o twoim powrocie. Patrzę na Jacksa, do którego wszystko zaczęło już docierać. - Amy, leć. Poradzę sobie. Kręcę głową. - Umrzesz tutaj. - Nie umrę. Pożegnałem się z ojcem. Wrócę do celi i się zakluczę. Będę tam bezpieczny. - Jeśli przeżyjesz. – Teraz to po mojej twarzy spływają łzy. – Twój wujek wie, jak skontaktować się z New Hope. Tam będę. - New Hope – powtarza i przytakuje. – Znajdę cię. Obiecuję. Przytula mnie, a następnie przyciska swoje usta do moich i popycha w stronę otwartych drzwi helikoptera. Zanim dotrze do mnie co się dzieje, drzwi się zamykają. Zsuwam się na podłogę i przyciskam kolana do siebie. Ból w mojej klatce staje się tym bardziej nieznośny, im bardziej oddalamy się od Fort Black. Dochodzę do wniosku, że wszystkie te uczucia, które żywiłam do Jacksa, zostają zastąpione przez pustkę. Płaczę i po raz pierwszy od dłuższego czasu, pozwalam sobie poczuć.
Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Część trzecia: Koniec
Rozdział 32 Lądujemy na zewnątrz New Hope, drzwi do helikoptera się otwierają. Kay wychodzi naprzeciw mnie. - Pamiętasz, co ci powiedziałam, słoneczko? – Przytakuję. – Poczekaj, aż będzie ciemno. Potem idź do Budynku Dziewiątego i wespnij się na czwarte piętro. Okno będzie otwarte. Mieliśmy szczęście, że to akurat ona wyszła na patrol, gdy Ken zadzwonił po pomoc. Nadzorowała nasze lądowanie, a gdy weszła do helikoptera by nas sprawdzić, zastała mnie płaczącą na podłodze. Nie starała się mnie pocieszyć. Zamiast tego zaczęła mówić jakbyśmy nigdy się nie rozdzieliły. Zadziałało. Wytarłam łzy i słuchałam jej silnego głosu. Opisała mi cały swój plan jak mam się dostać do New Hope. Pójście tam tak po prostu byłoby zbyt niebezpieczne. Kay spogląda na mnie przez chwilę. - Jak się trzymasz? - W porządku – odpowiadam, ukrywając prawdę. Daleko mi do „w porządku”, ale nie mogę się teraz załamać. Nie, kiedy jestem tak blisko. Kładzie mi rękę na ramieniu. - Nie daj się złapać. - Nie dam. – Zakładam kaptur. Zgubiłam moją koszulkę i spodnie mile temu, wyrzucając je z lecącego helikoptera. Jeszcze niedawno czułabym się naga mając na sobie tylko cienką tkaninę, ale teraz odnoszę wrażenie, że zostałam owinięta porządną warstwą ochrony. Kay odchodzi na parę kroków. Zanim wyruszymy macham przyjacielsko do Brenny. Raczej nie odmacha mi w najbliższym czasie, więc mam nadzieję, że Ken wie co robi. Nie mogę znieść, że ją opuszczam, ale powinna otrzymać najlepszą medyczną opiekę zanim zostanie nowym obiektem testu. Mam nadzieję, że zdążę ją przed tym uchronić. Helikopter startuje bezgłośnie i znika za horyzontem. Chowam się w cieniu i czekam, aż świat przykryje ciemność. Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 33 Przez tygodnie byłam zdesperowana, by wrócić do New Hope. Myślałam, że gdy całe to oczekiwanie się skończy, będzie w końcu czas na działanie. Ale teraz, gdy tu jestem, nie dzieje się nic. Siadam na podłodze i czekam. Ukrywam się już przez trzy dni. Trzy nic nie robienia. Trzy dni bez żadnej akcji. Sądziłam, że to w celi Jacksa czułam się uwięziona, ale tak naprawdę to teraz jestem w klatce. Kay postawiła sprawę jasno- pod żadnym pozorem nie mogę wyjść. Dwa razy dziennie ona i Gareth przynoszą mi jedzenie, i bezskutecznie starają się ignorować moje pytania. Gareth żył tutaj zanim został Strażnikiem, a oni nigdy nie rezygnują z mieszkań. Kay zadbała, byśmy mieli się gdzie spotkać, daleko od innych, którzy są zbyt lojalni dr Reynoldsowi. On nie ma pojęcia, że tu jestem. Myśli, że zabił mnie Doktorek, albo ktoś inny podczas wybuchu. Pomimo tego, że kazano mi być daleko od okna, nie mogę nic poradzić, że odsuwam zasłony i lekko wychylam głowę, by zorientować się w terenie. New Hope wygląda niesamowicie spokojnie w porównaniu do Fort Black. Znajdujemy się daleko od centrum i laboratoriów, ale wciąż chodzi tu mnóstwo ludzi: dzieciaki w przyporządkowanych do ich wieku kostiumach, naukowcy w białych fartuchach i po prostu normalni mieszkańcu. Nagle zauważam dziewczynkę w żółtym płaszczy i przez chwilę wydaję mi się, że to Baby. Baby, która była taka podekscytowana, że może nosić żółty i, że tu przybyłyśmy. Zaciągam zasłonę i staram się zapomnieć o tym wszystkim. New Hope nie jest moim domem. Przechodzę się po małym pokoju, co raz bardziej narasta we mnie frustracja. Tak dawno nie widziałam Baby, nie mam żadnego planu, a Rice nawet nie zadał sobie trudu, by mnie odwiedzić. Rice. Zazwyczaj myśl o nim mnie uspokaja, ale teraz z jakiś powodu złoszczę się jeszcze bardziej. Chociaż nie, znam przyczynę: Jacks. Co jeśli mógłby opuścić Fort Black. Byłby tu teraz ze mną, zamknięty w tym malutkim apartamencie? Zrozumiałby moją frustrację, moją potrzebę zrobienia czegoś. Myślę o naszych ostatnich wspólnych miesiącach. Jacks przykryty krwią Tanka. Czy wciąż jest tą osobą, którą poznałam parę miesięcy temu? Zabił człowieka, a następnie odwrócił się i zamordował własnego ojca. Mam nadzieję, że wiedział, że to była konieczność. Mam nadzieję, że jest bezpieczny. Rzucam się na łóżko. Chcę walczyć, ale wszystko co mogę zrobić, to czekać. Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 34 Gdy Gareth wreszcie przychodzi, niemal na niego skaczę. - Jakieś wieści? - Nie, nic się od wczoraj nie zmieniło. Wyjmuje kanapkę z plecaka i mi ją wręcza. Ma na sobie koszulką i jeansy, strój po robocie. To oznacza, że być może sobie poradzimy. Gdy nabiera wystarczającej pewności, włącza telewizor na kanał z kreskówkami i rozkłada się na łóżku. Ledwo jestem w stanie usiąść koło niego i coś przegryźć. Nie ma opcji, bym się zrelaksowała, gdy wiem, że Baby znajduje się tak blisko. - Amy – mówi Gareth nawet na mnie nie patrząc. – Chyba mogę ci załatwić jakieś normalne ciuchy. – Nie pierwszy raz mi to oferuje. Sądzi, że powinnam się przebrać, ale ja wciąż się waham. Przeprałam go, choć nie musiałam. Gdy wyszłam spod prysznica, był mokry tylko przez kilka minut. Wiem, że jestem nazbyt ostrożna, ale wybuch w Fort Black tylko udowodnił, że powinnam go cały czas nosić. Po prostu czuję się w nim bezpiecznie. - Poradzę sobie – odpowiadam, nawet jeśli jest to dalekie od prawdy. Głupie bajki zaczynają mnie irytować. – Nie wierzę. Dlaczego nikt nie rozmawia o sytuacji w Fort Black? Wysłali kogoś po ocalałych? Czyli po Jacksa- chcę dodać, ale nie potrafię. Gareth spogląda na mnie. - Dr Reyonldsa nie obchodzi, czy ktoś przeżył. - A co z laboratorium Kena? Jego badaniami? - Prawdopodobnie nam je wyślą. - Kiedy? Po tym jak się wszyscy zmienią czy umrą? Po prostu wzrusza ramionmi. W moich ustach, kanapka zmieniła się w tekturę, więc odkładam ją na szafę. Nie mogę przestać myśleć o Jacksie. - A co z Brenną? Słyszałeś coś? Gareth kręci głową. Gdy wylądowaliśmy w New Hope, Ken odciągnął Brennę i zabrał ją do laboratorium. Ani on, ani Kay nie mają wystarczających kontaktów, by się tam dostać. - To mnie zabija – mamroczę. – Muszę coś zrobić. - Nie ma nic, co możesz zrobić. – Siada i przeciąga ręką po twarzy. – Nikt nie może teraz niczego zrobić. Musimy poczekać na jakąś okazję. Jego obojętność mnie irytuje, ale potem myślę o tym wszystkim, co dla mnie zrobił i zaczynam czuć wdzięczność. Jeśli znałby sposób, żeby mi pomóc, to by to zrobił. Uratował mój tyłek gdy dr Reynolds po mnie przyszedł. Pomógł Kay uwolnić mnie z Oddziału. Pilotował nawet helikopter z Fort Black. Nagle coś we mnie uderza. - Byłeś z Kay, gdy spotkaliście mnie i Baby przy jeziorze?
- Ta, pilotowałem helikopter. – Uśmiecha się. – Nigdy nie widziałem Kay tak wkurzonej jak wtedy, kiedy ją postrzeliłaś. - Zawsze się zastanawiałam, dlaczego użyliście Florae. Nie mogliście po prostu podejść i się zapytać, czy z wami nie polecimy? - Niedaleko była grupa. Pomyśleliśmy, że nie powinniśmy robić tak dużego hałasu. Kay powiedziała, że przeprosimy cię później. - Kay i przepraszanie? Racja. Gareth wypuszcza z siebie krótki śmiech. - Założę się, że chcielibyście nas z Nimi zostawić. Gdy to słyszy, kręci głową. - I zaprzepaścić tą całą zabawę? Nie ma opcji. Wiesz, jak wpakować się w kłopoty. - I potrafię się też z nimi poradzić – odpowiadam obronnie. - Ale w większości po prostu się w nie pakujesz. – Uśmiecha się. - Hej, pomogłam wam, gdy dostały się tu Floraes. Wtedy jakoś dałam sobie radę. - Ta, to prawda. – Uśmiech znika z jego twarz. – Serio, Amy, podziwiam się. Nie wiem, czy ja przetrwałbym to wszystko. Zastanawiam się, co miał na myśli. Później? Oddział? Dowiedzenie się, że to moja matka odpowiada za apokalipsę? Zanim zdążę się go o to zapytać, słyszymy głośne pukanie do drzwi. Patrzymy na siebie, a potem on wstaje i spogląda przez dziurkę od klucza. Gdy zauważa kto to jest odchodzi i otwiera drzwi. Kay ma na sobie swój syntetyczny kostium, co oznacza, że albo wypełniała swoje obowiązki, albo ćwiczyła. - Amy. – Idzie w moją stronę. – Musisz to zobaczyć. – Wyciąga małą dyskietkę z kieszeni. - Co to? - Materiał o Baby. Ken mi to dał. - W porządku z nią? - Żyje. – Wraca do drzwi. – Muszę wrócić, zanim zauważą, że mnie nie ma. Zajrzę to później i wtedy pogadamy. – Zerka na Garetha. – Upewnij się, że się nie rozsypie, jak to obejrzy. – Strażnik kiwa głową, a ona znika za drzwiami. Chłopak podchodzi do szafki, a następnie wyciąga laptop i go włącza. Gdy podaję mu dyskietkę, czuję niepokój i odrętwienie. Nie wiem czego oczekiwałam, ale gdy twarz Baby pojawia się na ekranie, wypuszczam z siebie westchnienie ulgi. Żyje, albo żyła rano, gdy robiono to nagranie. Ale ulga znika, gdy zauważam, jak bardzo jest blada. Na początku myślałam, że po prostu kręcili bez kolorów. Potem widzę, że ma na sobie jasnożółty kostium. Chociaż bardziej odpowiednim określeniem byłoby, że w nim tonie. Ma wychudzoną twarz i cienie pod oczami. Okręca sobie włos wokół palca i go wyrywa. Wzdrygam się, jakby właśnie mi to zrobiono. Robiła to samo w Później, gdy opuściłyśmy nasz dom, ale zanim dotarłyśmy do New Hope. Ktoś poza kamerą zaczyna mówić: - Hannah. – Na co ona spogląda na niego pusto.
- Tak? – odpowiada pytająco. Dziwnie tak słyszeć jej głos po tylu latach ciszy. Nie wiedziałam nawet, że potrafi mówić, aż do momentu, gdy Rice powiedział jej prawdziwe imię, a ona je powtórzyła. To było chwilę przed tym, jak zabrano mnie na Oddział. Po tym pozwolono mi ją zobaczyć tylko wtedy, gdy podali mi narkotyki. - Hannah, zadamy ci tylko kilka prostych pytań. – Czuję ucisk w klatce, gdy rozpoznaję ten głos. To dr Thorp, mój psychiatra z Oddziału. - Jakie jest twoje pełne imię? – pyta mężczyzna. - Hannah O’Brian. - Nazywano cię kiedyś inaczej? Baby odwraca wzrok zdezorientowana i kręci głową. - Ile masz lat? - Sześć. – Nawija kolejny włos na palec i go wyrywa. - I gdzie mieszkasz? - New Hope. - Czy masz tam jakąś rodzinę? Tym razem patrzy prosto w kamerę. - New Hope jest moją rodziną. - Tak, ale chodzi mi raczej o jakichś członków rodziny. Na jej twarzy pojawia się grymas. - Nie… moja rodzina odeszła. Nie mam nikogo. Robię krok w tył i kompletnie wyczerpana siadam na łóżku. Czuję, jak rozpada się moje serce. Gareth zatrzymuje nagranie. - W porządku? - Ta – kłamię. – Co oni jej robią? - Myślę… że po tym wszystkim co przeszła, jej po prostu słaba. Nie myśli jasno. Pozwalają jej zapomnieć prawdę i napełniają jej głowę kłamstwami. Próbują zmienić jej przeszłość. - Pranie mózgu? Gdy byłam na Oddziale dr Reynolds próbował jej powiedzieć, że nie żyję. Gareth siada koło mnie i obejmuje ramieniem. - Przykro mi. Myślę, że oni poszli o krok dalej. Próbują ją przekonać, że nigdy nie istniałaś. Zamykam oczy na parę chwil, siedzimy w ciszy. - Obejrzyjmy resztę – odpowiadam. - Jesteś pewna? - Muszę zobaczyć co oni jej robią. Włącza nagranie z powrotem, a ja słucham, jak dr Thorpe zadaje jej więcej pytań napełniając jej głowę kłamstwami. Obserwuję, jak dr Thorpe próbuje mnie zniszczyć Tłumaczenie: martth
Korekta: KlaudiaRyan
.
Rozdział 35 Parę godzin po odejściu Garetha rozlega się pukanie do drzwi. Podejrzewam, że to Kay, ale wyglądam przez dziurkę do klucza, by mieć pewność. Gdy zauważam, kto to jest, przekręcam zamek i otwieram drzwi trzęsącymi się rękami. - Rice – szepczę. Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć. - Amy. – Na jego twrazy maluje się coś pomiędzy troską, a szczęściem. Gdy mija moment dochodzi do mnie, że stoi tam, bo czeka, aż go wpuszczę. - Wejdź – mamroczę robiąc krok w tyłu. Gdy zamyka drzwi, nie wykonuje żadnego ruchu i wciąż ma to same dziwne spojrzenie. Zaczyna poprawiać swoje okulary. - Amy, tak mi przykro, że nie przyszedłem wcześniej. Byłem… - Robi przerwę i patrzy na mnie. – Nie mogłem się wyrwać. I po prostu się bałem. - Bałeś? – pytam miękkim głosem. - Tak. Tak za tobą tęskniłem… Wariowałem. Gdy odeszłaś nie wiedziałem, czy kiedykolwiek cię jeszcze zobaczę. Więc trochę mi zajęło znalezienie cię. Nie wiem co powiedzieć. Te miesiące, w których myślałam o Ricie i momencie, w którym go znowu spotkam. Teraz jest tutaj, a ja nie czuję, by było to prawdziwe. - Czy to ma jakiś sens? - Ja… Ja czekałam tutaj. Bez żadnej wiedzy na temat tego co się dzieje. A ty zbyt się bałeś, by tu przyjść? – Czy on myślał, że powiedzenie mi tego sprawi, że poczuję się lepiej? - Wiem, tak mi przykro. Proszę, Amy. Możesz mi wybaczyć? Zamiast odpowiadać, robię krok w przód i przytulam go, zanim zdążę się zorientować, co robię. Jest chudszy niż pamiętam; czuję jego żebra. Wszystko, za czym tęskniłam wraca- jego inteligencja i cicha natura, która sprawiała, że czułam się bezpiecznie i dobrze. Przeczesuje moje krótkie włosy i dotyka mojej twarzy. Przyciska swoje usta do moichnajpierw delikatnie, a potem mocniej. Całuje mnie. I nagle wszystko przestaje być dobre i staje się okropne. Przerywam nasz pocałunek i odsuwam się od niego. - Tak mi przykro Amy. – Pod jego zakłopotaniem kryje się wyczerpanie. – Po prostu nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. - Ale musiałeś wiedzieć, że wrócę. - Tak, oczywiście. – Patrzy na podłogę. – Baby też tu jest. - Ta, Baby i ja… - przerywam zawstydzona. Tyle o nim myślałam, ale co tak naprawdę było pomiędzy nami? Pomógł mi i obiecał pomóc mojej siostrze. Robię parę kroków w tyłu i wyglądam przez okno. Nikogo tam nie ma. - Rice, widziałam wideo Baby. Kay mi je przyniosła. To było okropne. Co oni jej robią? - Nie dałem rady odciągnąć jej od dr Reynoldsa – odpowiada i ciągnie mnie w kierunku sofy. - Więc musisz się trochę bardziej postarać. – Łzy frustracji spływają po mojej twarzy. Wycieram je moimi rękawami. - Próbowałem, ale to naprawdę nie jest takie proste.
Spoglądam na Rice’a w laboratoryjnym fartuchu i okularach. Tak bardzo różni się od Jacksa. Trochę mi to zajęło, ale gdy Jacks był po mojej stronie, to robił wszystko co w jego mocy. Nie wahałby się w uratowaniu Baby. Nie myślałby o tym. Biorę głęboki oddech starając się uspokoić. Jacksa tu nie ma i z tego co wiem, nie żyje. - Pracowałeś z dr Reynoldsem testując krew Baby. Rice wygląda na zakłopotanego moim zimnym tonem. - Tak, oczywiście. To moja praca, ale pozwala mi mieć na nią oko. - Racja. Czyli obserwowałeś, jak ją ranią. Jak robią jej pranie mózgu. Jak mogłeś na to pozwolić? - Amy… - Obiecałeś ją chronić. – Wyżywam się na nim, ale nie potrafię przestać. – Jeśli potrzebowali obiektu do badań to dlaczego się nie zgłosiłeś? Rice wgapia się w podłogę, jego twarz jest ściągnięta. Pociera jedną rękę drugą, ale obie się trzęsą. - Dr Reynolds nie wie, prawa? Nie ma pojęcia, że ty też dostałeś szczepionkę. Że byłeś częścią eksperymentu. Wzdycha i kręci głową. - Po tym, jak umarli moi rodzice, dr Reynolds się mną zaopiekował. Trzymał mnie z daleka od domów dziecka, a ja w zamian pomagałam mu w eksperymentach. Ale to było jeszcze zanim dowiedziałem się, kim tak naprawdę jest. Wzdrygam się pod wpływem jego wyznania. - Amy, on był dla mnie jak ojciec – mówi mi, desperacko chcąc, bym zrozumiała. – Kiedy wybuchła pierwsza infekcja, przeraziłem się i wstrzyknąłem sobie szczepionkę. Reynolds nigdy się nie dowiedział. A przed tobą jedyną osobą, która zdawała sobie z tego sprawę była Katie… dziewczyna, o której ci opowiadałem. Ta, która zmarła montując nadajnik. – Patrzy na mnie, w jego oczach czai się szaleństwo. – Powiedziałbym mu, jeśli sądziłbym, że zrobi to jakąś różnicę. A to, że zaaplikowałem sobie szczepionkę, nie znaczy, że nabyłem odporność. Masz pojęcie, ile razy je testowaliśmy od tamtego czasu? Ilu ludzi poświęciliśmy? - Rice, sądzę, że one się czymś różniły. Czymś, co zostało lub nie zostało dodane do następnej partii. - To było tworzone w laboratorium, a nie w piwnicy. Dokładnie ją replikowaliśmy. Potem zmodyfikowaliśmy i wciąż nic. Przetestowałem własną krew i nie widzę niczego, dzięki czemu mógłbym być odporny. Powinienem dać się ugryźć? I jeśli ja bym odszedł, to kto pomógłby Baby? – pyta cicho. – A poza tym, nie wiem nawet, czy dr Reynolds pozwoliłby mi zająć jej miejsce. Trenował mnie od dziecka. Zainwestował zbyt dużo czasu i wysiłku, by tak po prostu pozwolić mi odejść. Widzi we mnie coś cennego – syczy, jakby nienawidził tych słów. Jakby nienawidził siebie. – Prawdopodobnie wciąż kazałby mi ją testować i przy okazji siebie. Czuję, jak moja złość znika. Zaczynam czuć winę i wstyd za te wszystkie pytania. Oczy Rice są przepełnione bólem, więc sięgam po jego rękę. - Przepraszam – mówię cicho. – Wiem, że zrobiłeś wszystko co mogłeś.
- Może – odpowiada po paru chwilach. – Może mógłbym porozmawiać z twoją matką, powiedzieć, że wróciłaś. - Nie. – Wolno kręcę głową. – Nie mogę jej ufać. Sprzedała mnie dr Reynoldsowi, zostawiła na Oddziale. – Nawet gdy to mówię to wiem, że to nie jest takie proste. Moja matka powiedziała także Kay, gdzie się znajduje i próbowała chronić mnie przed dr Reynoldsem tak długo jak mogła. – Lepiej dla niej, by nie wiedziała. - A co z dr Samuelsem? Dałam ci wiadomość, gdy byłam na Oddziale. Dał Kay klucz dr Reynoldsa, by mogła mnie uwolnić. - Nie mam pojęcia. Nie wiem nawet, czy mogę się z nim skontaktować bez złapania. Wszyscy boją się Oddziału. Dr Reynolds zwariował, kwestionuje lojalność kogo tylko się da. - Ale nie twoją? - Nie. Myśli o mnie jak o synu. – Jego głos jest gorzki. – Lub jak o trenowanej małpce. - Rice? Co się stało? Co spowodowało, że zacząłeś w niego wątpić i …mi pomóc? – Prawie mówię zdradzić zamiast tego. – Czy to widok Marcusa ciągnącego mnie na Oddział? - Po części, ale to było zanim się czegoś dowiedziałem. – Przerywa i przeciąga ręką po twarzy. – Znalazłem dowód, że dr Reynolds zabił moich rodziców, by móc mnie zaadoptować. By móc użyć mojego mózgu jak tylko chciał. Jego ręce opadają. Oczy są ogromne, a twarz tak przepełniona bólem i wstrętem do siebie, że chcę zapomnieć o całej urazie i po prostu go przytulić. Ale wtedy dociera do mnie wszystko co powiedział i przykładam sobie w szoku rękę do ust. Nie powinnam być zaskoczona postawą dr Reynoldsa, ale nie mogę sobie wyobrazić bólu, który musiał czuć Rice, gdy się dowiedział. Kładę dłonie na jego ramionach i staram się uspokoić. - Nie wiem, jakim cudem mogłam kiedykolwiek pomyśleć, że to dobry człowiek – mówi cicho. – Teraz to raczej szaleniec. Szaleniec, który ma Baby. - Jesteś pewny, że nie mogę zobaczyć siostry? - Nie, jeśli nie chcesz zostać złapaną. - A wiesz coś na temat Brenny? Robią jej to samo co Baby? To ja ją tu przywiozłam. Jeśli coś jej się stanie, to będzie moja wina. - Ken z nią pracuje. Nie powiedział nikomu, że ma odporność. Wiem, że ją ma, bo Kay mi powiedziała. – Pochyla się w moją stronę. – On jej nie skrzywdzi, Amy. On nie jest zły. Nie powiedział też nikomu, że ty wróciłaś. - Nie myślę, że jest zły. To przez niego opuściłam Fort Black. Myślę, że ma obsesję, by znaleźć lek lub chociaż szczepionkę. - Tak jak wszyscy tutaj. Nawet ja… Jeśli mógłbym tylko to zatrzymać. Muszę to zrobić. - Rozumiem potrzebę znalezienia szczepionki, ale nie wymieniłabym jej na Baby. Rice spogląda w przestrzeń, a ja uświadamiam sobie, że on by postąpił inaczej. Ale potem mówi: - Musimy być ostrożni. – I wiem, że stoi za mną murem. – Dr Reynolds nie da się kontrolować. To jak tykająca bomba. Tak bardzo skupiasz się na Baby, że tego nie widzisz. Jeśli postanowisz się ujawnić, tylko wszystko pogorszysz. Wiesz to, prawda?
- Tak, ale czuję się taka bezużyteczna. Przez ostatnie dni siedziałam tutaj. Jeszcze chwila i zwariuję. - Pamiętasz, jak powiedziałem ci, byś była silna? Wtedy na Oddziale. Przytakuję. - Zadziałało, prawda? - Prawda. - Więc znowu. Bądź silna. Patrzę w jego błagające oczy i ponownie przytakuję. Rice wstaje do wyjścia, a my znów się przytulamy, jednak moje ręce są ciężkie i niezdarne. Nie chcę, by odchodził, ale nie wiem dlaczego. Zmuszam się, by się cofnąć i mówię: - Wróć gdy będziesz mógł. - Wrócę – pochyla się, jakby chciał mnie pocałować, ale prawie natychmiast zmienia zdanie. Prostuje się, kiwa sztywno głową i wychodzi. Przez następne dwadzieścia cztery godziny, nie jestem w stanie spać i jeść. Wszystko o czym myślę, to twarz Baby w tym wideo, blada i zrezygnowana. O duchu tej szczęśliwej, wesołej dziewczyny, którą znałam. Siadam po turecku i zamykam oczy, starając się oczyścić umysł. Od razu myślę o Ricie, sposobie, w jaki zawsze czyścił okulary i jak jego włosy zawsze opadały na oczy. O jego przejrzystych niebieskich oczach, inteligentnych i ostrożnych. Część mnie chciałaby znów go pocałować, zanim odszedł. Przestaję o nim myśleć i zaczynam wyobrażać najgorsze. Wszyscy, których znam znajdują się w niebezpieczeństwie. I Jacks. Obraz jego twarzy wdziera się do mojego umysłu- jego brązowe oczy stające się mlecznożółte, jego wytatuowana skóra powoli przybierająca kolor zielony. Kręcę głową. Nie mogę teraz o nim myśleć. Po prostu nie mogę. Prawdopodobnie dał sobie radę. Nie pozwoliłby sobie umrzeć. Ale wciąż to nie ma znaczenia. Nawet wytrenowany Strażnik czasami zawiedzie. Wizja zmieniającego się Jacksa powraca. Znów kręcę głową. Nie obchodzi mnie, co powiedzieli Kay i Gareth. Nie daję rady wciąż na nich czekać i nie obchodzi mnie, co się znajduje za tymi drzwiami. Nie mogę zostać w tym pokoju nawet minuty dłużej. Otwieram więc szeroko drzwi i wychodzę. Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 36 Gdy robię krok w przód, niemal wpadam na Kay ubraną w syntetyczny kostium. Patrzy się za mnie przez chwilę zanim szepcze: - Amy, co ty tu do cholery robisz? – Chwyta mnie za rękę i stara się wepchnąć do pokoju. – Wiesz, że nikt nie może cię zobaczyć. - Idę po Baby. Nie dam rady już dłużej czekać. Kręci głową. – Nie bądź głupia. Myślisz, że poradzisz sobie z dr Reynoldsem i połową Strażników? Możesz umrzeć. - Mogłabym umrzeć, jeśli zapewniłabym jej tym samym lepszą przyszłość. - Więc to twój plan? - Nie. Mój plan to włamanie się do laboratorium. Potem odnajdę Baby i pomogę jej uciec. – Gdy to mówię, dociera do mnie, jak śmiesznie do brzmi. Po prostu muszę się upewnić, że moja siostra jest bezpieczna. – Kay, ja nie mogę jej stracić. - Wiem, ale miej trochę wiary. – Wyciąga coś zza siebie. Karta, Poziom Pierwszy. – Ken mi to dał. Musimy się dostać do biura dr Reynoldsa i zobaczyć, gdzie ją trzymają. Ta karta da nam dostęp. Powinniśmy być w stanie ją uwolnić. Potem ukryjemy was na obrzeżach New Hope, wciąż w zasięgu nadajników. Tam zastanowimy się co dalej. - A co z Marcusem? – Wzdrygam się, gdy przypomnę sobie jego okrucieństwo i umiejętności zdobyte w treningu wojskowym oraz lojalną mu Elitarną Ósemkę. - Gareth się z nim zajmie, a my mamy kogoś w środku, kto sprawi, że dr Reynolds będzie trochę zajęty. - Rice? – Uśmiecham się. - Nie, on jest zbyt blisko. Pomyśleliśmy, że lepiej będzie go teraz w to nie mieszać. To nasz plan B. Przytakuję, wiedząc, że Rice’owi się to nie spodoba. Ale w końcu to moja szansa. Naciągamy nasze kaptury i przechodzimy przez Quad. Wiem, że nie pokonałabym żadnego ze Strażników płci męskiej, kostium jest do tego zbyt ciasny, ale może dałabym radę Jenny. Na szczęście nikt nie zwraca na nas większej uwagi. Przypominam sobie to dziwne uczucie spaceru do laboratorium, gdy mój świat był roztrzaskany. Ukradłam Rice’owi jego klucz i rozmawiałam się z moją matką, która przyznała się do zapoczątkowania apokalipsy. Drżę, gdy docieramy do czarnych drzwi, oznaczonych jako obszar o ograniczonym dostępie. Spoglądam w górę i zauważam niedawno zainstalowaną kamerę. Wstrzymuję oddech mając nadzieję, że nasz plan się powiedzie. Kay przesuwa kartę dostępu i drzwi się odblokowują. Wypuszczam z siebie powietrze. Wchodzimy do tego budynku jakbyśmy normalnie tu urzędowały i jedziemy windą w dół na poziom B5, gdzie pracują wszyscy naukowcy.
Kay prowadzi mnie przez hol. Z naciągniętym kapturem jestem po prostu kolejnym Strażnikiem. Lizusy Marcusa, Elitarna Ósemka, znajduje się teraz pod nadzorem dr Reynoldsa, więc nikt nie zadaje nam żadnych pytań. Idziemy przez labirynt korytarzy, przechodzimy przez jedne drzwi i mijamy drugie otwarte, przez które zauważam paru pracujących naukowców. Zatrzymuję się na chwilę, bo jeden z nich to moja matka. Wygląda na wyczerpaną, twarz ma ściągniętą ze stresu. Kay też ją zauważa i chwyta mnie za rękę, byśmy znowu ruszyły. Czuję, jak matka na mnie spogląda, więc się przyśpieszam. Czy potrafi rozpoznać kształt mojego ciała? Mój krok? Czy wznieci alarm? Gdy znikamy za rogiem, Kay mamrocze: - Myślisz, że zorientowała się, że to ty? - Nie. – Kręcę głową mając nadzieję, że to prawda. – Powiedziałaby coś. - Możemy pójść inną drogą, znowu cię ukryć. - Nie. Skończmy to. Gabinet dr Reynolds jest niedaleko mojej matki. Co chwilę patrzę za siebie w obawie, że może jednak się zorientowała, ale hol wydaje się czysty. Kay przekręca gałkę i otwiera drzwi Czuję niepokój. Drzwi nie były zablokowane? Musiałyśmy przejść koło strażników, ale wciąż… Wślizgujemy się do środka i dziewczyna wskazuje na kamerę w rogu. - W zeszłą noc zajęłam Marcusa, podczas gdy Garet wszedł do pokoju ochrony. Wyłączył wszystko na dziesięć minut. Nikt nas nie zobaczy. - To dlatego drzwi nie były zamknięte: dr Reynolds chce zobaczyć, czy jest szpiegowany. Kay przytakuje gdy przetrząsa dokumenty na biurku. Znajdują się tam stosy różnych folderów, a na każdym z nich napisano nazwisko pacjenta z Oddziału. Otwieram jeden: zawiera szczegóły leczenie kobiety z „paranoidalnymi urojeniami spiskowymi”. Na twarzy pojawia mi się grymas, bo wątpię, że to stan faktyczny. Odkładam folder i przetrząsam resztę, sprawdzając nazwiska na każdym. Żadnej Hanny O’Brian. Kay kładzie przede mną wielki arkusz. - Spójrz. –To mapy laboratorium, dokładnie to, czego potrzebujemy. – Ken powiedział, że Baby była w pokoju Badań Nad Florae. To pokój na środku oznaczony jak BNF 5 POZIOM PIERWSZY DOSTĘP- TYLKO WLP6. Wskazuję na niego i patrzę na Kay. - BNF- Badania Nad Florae? To pewnie to. Ale co oznacza WLP? - Nie mam pojęcia, Ken nic o tym nie mówił. I tak za wiele nie rozmawialiśmy. Studiujemy mapę starając się zapamiętać zakręty, które doprowadzą nas do Baby. Po momencie intensywnej koncentracji mówię: - Myślę, że to mam. Chodźmy.
5 6
W oryginalne było FR (Florae Research), ale żeby u nas miało to sens, to zmieniłam. To też zmieniłam, ale wyjaśni się później.
Kay przytakuje i odkłada mapę na miejsce, pod stertą książek. Upewniam się, że wszystkie foldery leżą na swoim miejscu i dołączam do niej. Gdy już wychodzimy z pomieszczenia, kierujemy się do laboratorium. Mijamy paru naukowców, ale żaden z nas nie zaszczyca nas spojrzeniem. W końcu znajdujemy czarne drzwi oznaczone jako BADANIA NAD FLORAE. Kay przesuwa kartę dostępu, ale nic się nie dzieje. Wejście się nie otwiera, więc próbuje ponownie. Znów nic. - Co się dzieje? Dotyka małego kwadratu obok czytnika i wzdycha. - Więc, już wiemy co oznacza WLP. Weryfikacja Linii Papilarnych. Potrzebujemy tego, by dostać się do środka. - To co robimy? – pytam zaczynając panikować. - Możemy zacząć od rozejrzenia się. – Odwraca się i idzie wzdłuż holu. Podbiegam do niej. - Czy potrzebujemy odcisku palca dr Reynoldsa? – Moje serce zamiera. Jeśli tak, to będziemy musiały skończyć, zanim w ogóle zaczęłyśmy. - Nie… po prostu kogoś z dostępem. Chyba wiem, kogo możemy poprosić. –Zakręcamy za rogiem i Kay zatrzymuje się przed jakimiś drzwiami. Znów myślę o Rice, ale to nie może być on. Mówiła, żeby zostawić go na czarną godzinę. - Kogo? - Tą samą osobę, która powiedziała nam, że dr Reynolds będzie zajęty cały dzień. Puka i po chwili słyszymy odpowiedź: - Wejść. – Robimy krok do przodu, a ja czuję ulgę, gdy zauważam dr Samuelsa siedzącego przy zaśmieconym biurku. Wciąż nosi tą samą żółtą muszkę i tweedową marynarkę, ale wygląda starzej, niż pamiętam. Chyba każdy się zmienił na gorsze odkąd odeszłam. Dr Samuels patrzy się na nas przez chwilę, a potem sięga do szuflady biurka i wyciąga pistolet. Zaskoczona cofam się, gdy w nas celuje. - Nie zabierzecie mnie na Oddział – mówi, jego twarz jest zadziwiająco spokojna. Następnie podnosi go do skroni, zamyka oczy i naciska spust. Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 37 Nic się nie dzieje. Dr Samuels wygląda na tak samo zdezorientowanego jak ja. Kay ściąga z siebie kaptur, a on patrzy na nią przerażony. - Ja… ja myślałem, że oni wreszcie po mnie przyszli. – Jego oczy i usta są szeroko otwarte. Spogląda na pistolet w dłoni, a następnie odkłada na biurko. Kay robi krok do przodu i zrzuca broń. - Jasna cholera, gdy ci go dawałam, nie myślałam, że użyjesz go w taki sposób. – Sprawdza broń. – Dobrze, że nie zdjąłeś blokady. - Tak. – Obdarza nas nerwowym spojrzeniem. – To dobrze. Kładzie rękę na klatce i obserwuje, jak Kay odbezpiecza go i kładzie z powrotem na biurku. - Nie mogłem pozwolić, by mnie tam zabrali. Serce wali mi jak młot gdy ściągam kaptur. Niemal widzę, jak opada mu szczęka. - Amy – szepcze. – Podejrzewałem, że wrócisz po siostrę. – Kiwa głową w kierunku broni na biurku. – Myślałem, że jesteście od Marcusa, że przyszliście mnie zabrać za to, co dla was zrobiłem. Wciąż się trzęsę przez jego próbę samobójczą, ale jeśli chcemy odzyskać Baby, musimy ruszać dalej. - Wiem, że naraziliśmy cię na wielkie ryzyko przez przekazywanie wiadomości i kradzież kluczy. Nie wiem, jak mamy ci za to dziękować. I wiem, że boisz się złapania, ale znów potrzebujemy twojej pomocy. Dr Samuels patrzy się na nas przez chwilę w ciszy. - Czego potrzebujecie? - Odcisku palca, by dostać się do sekcji, w której trzymają mojej siostrę. Mężczyzna przytakuje. - Tak, WLP. Przynosi efekty. – Poprawia muszkę i przeciąga ręką po swoich białych włosach. - Pomożesz nam? Dotyka skroni i kieruje wzrok na pistolet. - Cóż, trzy minuty temu próbowałem się zabić. – Uśmiecha się. – Więc to chyba oczywiste, że groźba śmierci nie jest dla mnie problemem. - Nie obwiniam cię – odpowiadam cicho. – Myślałeś, że chcemy cię zabrać na Oddział. - Tortury. Wiem, że tam to robią. Wiem, że robią to tej małej dziewczynce, twojej siostrze. To odrażające. Jesteśmy lekarzami – syczy. – Złożyliśmy przysięgę, że nie będziemy nikogo krzywdzić. – Kręci głową. – Jesteśmy ludźmi. – Kładzie dłonie na biurku i wstaje. – Chodźmy. Prowadzimy go do strefy o ograniczonym dostępie, gdzie przesuwa swoją kartę i przyciska palec do małego kwadratu. Drzwi się otwierają. Nie mam pojęcia, ile ścian dzieli mnie od Baby, więc muszę się powstrzymać, by nie zacząć biec. To ja kontroluję emocje, a nie one
mnie. Dr Samuels zatrzymuje się przed kolejnym wejściem, przesuwa swoją kartę i wciska kod. Skanuje swoje linie papilarne. Otwierające się drzwi ukazuję pokój w stylu akademicki. Natychmiast wciągam powietrze sparaliżowana widokiem Baby siedzącej przy małym stoliku kolorującą jakąś książkę. Na jej łóżku znajduje się parę zabawek, ale wszystko w tym pokoju wygląda sterylnie. Ostre, zimne powierzchnie. Jej jasnożółty kombinezon wydaje się jedynym źródłem światła. Nie jestem w stanie ruszyć się albo nawet zareagować. Wracają do mnie wszystkie wspomnienia z Oddziału. Spędzałam mój czas w takim pokoju jak ten, ogłuszona narkotykami i obojętna. Spoglądam na Baby, która nawet nie zwróciła uwagi na otwarte drzwi. Czuję rękę na plecach i wiem, że to Kay próbuje mnie pocieszyć. Muszę odepchnąć ból’ nie mogę się teraz rozpaść, nie kiedy już prawie ją uratowałam. Powoli idę w jej stronę jednocześnie zdejmując kaptur, by jej nie przestraszyć. Nigdy nie lubiła kolorować. Dźwięk przesuwania kredek po papierze denerwował ją. Klękam przy niej, ale ona jest zajęta bazgraniem po kolejnych stronach. Nawet nie zwraca uwagi na dźwięk, który przy tym wydaje. Obejmuje ją ramionami i przyciskam do siebie. Jej bezwładność mnie dobija. Odsuwam ją od siebie i dokładnie oglądam. - Baby… to ja. Tak się cieszę, że wszystko u ciebie w porządku. –Gdy nie odpowiada, dotykam jej głowy. Gdy wreszcie na mnie patrzy, czuję ucisk w sercu. A gdy otwiera usta, by coś powiedzieć, to się rozpada. - Mam na imię Hannah. Kim jesteś? Tłumaczenie: martth Korekta: KlaudiaRyan
Rozdział 38 Nie mogła mnie zapomnieć. To niemożliwe. Kładę moją rękę na jej i pokazuję. To ja, Amy. Jej dłonie wydają się takie bez życia. Jej palce są zimne jak lód, a skóra biała jak kreda. Baby, znowu próbuję. Przyszłam, by cię stąd zabrać. Wciąż nie odpowiada, więc mówię głośno: - Przyszłam po ciebie. Zabiorę cię stąd. Po raz pierwszy reaguje. - Ale ja chcę zostać. – Widzę na jej twarzy zmartwienie. Podnosi rękę i nawija włos na palec. Zanim zdążę ją powstrzymać wyrywa go sobie. Delikatnie rozsuwam jej włosy i zauważam na jej głowie różowy placek. - Och Baby, tak mi przykro. Mogłam przyjść wcześniej. Próbowałam, naprawdę. – Jak mogłam im pozwolić, by zamienili moją siostrę w zombie? Mrugam, by pozbyć się łez. Kay i dr Samuels rozmawiają ze sobą szeptem przy drzwiach, a potem dziewczyna do mnie woła: - Amy, co się dzieje? Musimy iść. - Ona. – Odwracam się do dr Samuelsa starając się przełknąć emocje. – Ona mnie nie poznaje. - Słoneczko, tak mi przykro, ale musisz ją zmusić, by z nami poszła. Przytakuję i biorę Baby w ramiona. Jej sześcioletnie ciałko waży tak mało, że czuję się, jakbym trzymała pustą skorupę. Przyciskam ją do siebie mocniej. Przez mój kostium mogę poczuć bicie jej serca, słabe i sporadyczne. Wydaje się zrezygnowana, póki nie docieramy do drzwi, a potem wrzeszczy tak głośno, że niemal ją upuszczam. Jeśli jest tak słaba, to jak może robić tyle hałasu? Wciąż krzyczy, więc muszę ją zaprowadzić z powrotem do pokoju. Kołyszę ją i uspokajam, ale kiedy odwracam się do odejścia, znów wydaje z siebie rozdzierający serce dźwięk. - Musisz ją tu zostawić – nakazuje Kay. - Nie. – Teraz, gdy wreszcie trzymam Baby w ramionach, nie zostawię jej. Za nic. - Oni coś z nią zrobili – tłumaczy dr Samuels. – Nie odejdzie z własnej woli. - Co masz na myśli? - Ona… Ona nie jest sobą. Mam zamiar go o to wypytać, ale w końcu to do mnie dochodzi. Baby nie jest Baby. To był cel dr Reynoldsa. Myślę o wideo i przechodzi mnie dreszcz. Sprawili, że stałą się znów Hannah, obywatelem New Hope. Mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno, że Baby jeszcze kompletnie nie zniknęła. Ale gdy spoglądam w jej zimne, puste oczy nie mam już takiej pewności. - Możesz po nią wrócić – mówi słabo dr Samuels. Ramiona Baby otulają mnie, więc znów przyciskam ją do siebie. Sama skóra i kości.
- W czasie, w którym dostaniemy drugą szansę, ona już będzie martwa. - Nie możemy przeprowadzić dziecka przez laboratorium – odpowiada Kay. – A nawet jeśli, to jak was ukryjemy? - Możemy jej dać trochę środków uspokajających – mówię zdesperowana. – Doktorze Samuels, pan musi mieć dostęp. - Nie wiem, jak zareaguje jej ciało. Nie wiem, czym ją nafaszerowali, a ona wygląda anemicznie. Nie sądzę, żeby jej wątroba lub serce mogły teraz cokolwiek przyjąć. - Amy. – W głosie Kay pojawia się ostrzeżenie. – Musimy iść. I Baby z nami nie pójdzie. Chcę im powiedzieć, by w takim wypadku szli beze mnie, bym mogła spędzić z moja siostrą jeszcze chwilę. Myślę o Pam siedzącej z Mikiem do końca. Nie chciała go zostawić, nawet jeśli tym samym miała uratować siebie. Muszę zrobić to, co jest najlepsze dla Baby. Muszę odejść i pomyśleć, jak ją uwolnić. Kładę ją z powrotem na krzesło umieszczając fioletową kredkę w jej lodowate palce. - Muszę już iść Baby. – Dziwię się, jak silnie brzmi mój głos, bo w środku trzęsę się jak galareta. - Mam na imię Hannah – odpowiada i powraca do kolorowania. – Nie jestem dzieckiem. - Dobrze, Hannah. – Dziwnie się czuję wypowiadając jej imię. – Muszę już iść, ale wrócę tu. Znajdę dla nas jakieś miejsce, które będziemy mogły nazwać domem. Spogląda na mnie, a jej brązowe oczy są dziwnie spokojne. - Ale ja jestem w domu. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cu
Rozdział 39 Odrętwiałą obracam się powoli w jej stronę, nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości, że Baby, którą znałam. Choć siedzi tuż przede mną, ta mądra, kochana, nieznająca strachu dziewczynka zniknęła. - Szybko, chodź za mną – mówi dr Samuels. - Amy załóż kaptur – dodaję Kay, a ja cieszę się, że mogę zamaskować ból na mojej twarzy. Jako ostatnia wychodzę z jej pokoju i nic nie poradzę na to, że się odwracam. Jednak jedyne co widzę to jak zawija kosmyki i mechanicznie bazgrze po kartce. Drzwi się zamykają, a ja czuję, jak wraz z klikiem zamku, coś w głębi mnie umiera. Przełykam to i odwracam się, by pójść za Kay i doktorem. Dr Samuels prowadzi nas przed kolejne nieznajome korytarze. W ostatnim wchodzimy do pokoju, w którym prawdopodobnie miały się odbywać spotkania, Na środku stoi owalny stół otoczony kilkoma krzesłami. - Poczekajcie tutaj, aż upewnię się, że na zewnątrz nikogo nie ma – mówi nam, nim wyjdzie. Staję pod ścianą, gdy Kay siada na krześle. Daje mi chwilę, zanim pyta się, czy wszystko ze mną w porządku. W odpowiedzi kiwam tylko głową. - Wrócimy tu, Amy – pociesza mnie i tym razem, nawet nie kiwam. Po kilku minutach dr Samuels otwiera drzwi, ale nie wchodzi do środka. Po prostu tam stoi i się na mnie patrzy. - Amy, przykro mi. Musiałem. Marszczę drzwi, a potem spoglądam to na niego, to na Kay. - Co? – Odwracam się i widzę, że za nim czeka moja matka. Zerkam na Kay, która wygląda na niemal tak przerażoną jak ja. - Coś ty zrobił? – pyta przez zaciśnięte zęby. Dr Samuels nas zdradził. - Amy! – Moja matka idzie w moim kierunku i przyciska mnie do siebie. Pachnie jak kwiaty i bawełna i przez chwilę, w zaskoczeniu, odwzajemniam uścisk. Potem dochodzi do mnie, co tak naprawdę się dzieję i szybko się cofam. W moich oczach widzi wymieszaną niepewność z nienawiścią. - Amy, proszę. Nie rozumiesz. - Czego nie rozumiem? – syczę. – Jak mnie zostawiłaś na Oddziale czy jak pozwoliłaś im torturować Baby? Kręci głową. - To nie jest takie proste. - Stoi kilka metrów ode mnie, ale słyszę błaganie w jej głosie. – Pozwoliłam mu umieścić się na Oddziale, bo sądziłam, że to będzie dla ciebie najbezpieczniejsze miejsce. Potem, gdy dr Samuels powiedział mi, jakie naprawdę leki ci tam podają, poszłam do Kay. Powiedziałam jej gdzie jesteś. Patrzę się na nią nie mogąc w to uwierzyć.
- Kłamiesz. - Amy. – Czuję, jak Kay do mnie podchodzi. – Ona mówi prawdę. Chciała cię stamtąd wyciągnąć. - Nie mogłam się wtedy postawić dr Reynoldsowi. Nie bezpośrednio. Nie miałam dostępu. - A teraz? – pytam. – Dlaczego jesteś tu teraz? Znów kręci głową. - Dr Reynolds oszalał odkąd uciekłaś. Myśli, że opóźniam wynalezienie szczepionki. Nadzoruje nas wszystkich. Niemożliwe, byśmy skończyli prace. Nie mogę opuścić laboratorium bez bycia śledzoną przez tego jego goryla, Marcusa. Jestem pewna, że teraz mnie szuka. Wciąż jej nie ufam, ale w jej oczach pojawiły się łzy. - Amy, Reynolds był przekonany, że wrócisz i skontaktujesz się ze mną. Czekał. – Robi krok w moją stroją i kładzie swoje ręce na moje. – Grozi ci tu niebezpieczeństwo, ale kiedy zobaczyłam cię w holu… byłam taka szczęśliwa. – Puszcza mnie, by potrzeć oczy. Chcę jej nienawidzić, ale część mnie wie, że mówi prawdę. Zrobiła co mogła. Te wszystkie próby utrzymania mnie z dala od dr Reynoldsa, te wszystkie rozmowy na temat tego, że muszę postarać się być bardziej szczęśliwa. Starała się mnie chronić w jedyny możliwy sposób. Jednak wciąż nie potrafię się zmusić do wyciągnięcia rąk w jej stronę. - Przyszłam tu tylko po Baby – mówię jej. - Tak – odpowiada, a na jej twarzy pojawia się nowy ból. – Baby. Próbowałam ją trzymać z dala od niego. Chociaż to i tak było niepotrzebne, bo myślał, że jest tylko utrapieniem. Myślałam, że podarowanie jej nowego życia, oddalenie jej od ciebie będzie wystraczające… ale jeden z jego ludzi zauważył bliznę na jej szyi i przepadła. Patrzy ta moją twarz. Staram się zachować ją nieruchomą, ale czuję, jak się rozpadam. - Do tamtego momentu nie miałam pojęcia kim była, ale dr Reynolds miał całkowitą pewność, że ją przez nim ukrywam, że wiedziałam, że miała swój udział w oryginalnej grupie testowej i mu nie powiedziałam. Zaczął rozsiewać plotki po twojej ucieczce. Wiem, że chce mnie zabrać na Oddział. - Co? - Widzi we mnie zagrożenie, Amy. Zawsze widział, ale teraz po prostu przestał się z ty ukrywać. Wyobrażenie mojej matki- mojej potężnej matki, zawsze miejącej wszystko pod kontroląna Oddziale, gdzie byłaby torturowana i poddawana eksperymentom… Nie potrafię o tym myśleć. - Czy on… czy on zamierza to zrobić? - Kiedy tylko będzie miał okazję. Ale nawet teraz, gdy oszalał, wie, że musi działać ostrożnie. Jestem osobą publiczną, a nie jakimś zwykłym mieszkańcem New Hope. Dla badaczy wciąż jestem ich przywódcą, liderem. Nie może teraz podburzać ich morali. – Z jej ust wyrywa się cichy, pusty śmiech. – Więc ja też gram w tą jego grę. Robię co mogę, by utrzymać go z dala. Jestem sparaliżowana ze strachu, ale tym razem w inny sposób: teraz boję się też o bezpieczeństwo mojej matki. Wydaje się to niemożliwe, ale jednak.
- Tak szybko jak będę mogła spojrzą na wyniki krwi Baby i powiem dr Reynoldsowi, że nie jest już użyteczna, że bakteria zmutowała już zbyt wiele razy. Nie wiem nawet, czy jeśli znów zostałaby by ugryziona przeżyłaby, a nie ma sposobu, by dowiedzieć się, jak się jej to udało za pierwszym razem. Ale on mi nie uwierzy. Będzie sądził, że sabotuję wysiłki jego pracy. Brenna została niedawno ugryziona… Czy miałam rację co do jej odporności? Jeśli tak, Baby jest dla nich naprawdę bezużyteczna. Może Ken mógłby znaleźć szczepionkę analizując krew Brenny. A jeśli to też nie zadziała… Rice’a nigdy nie ugryziono. Próbuję wymazać tą myśl z głowy. Czy wymieniłabym Rice’a za Baby? Kay przerywa moje rozmyślania. - Inni badacze też nie są zbyt szczęśliwi, prawda? Pewnie chcą się wyrwać spod władzy Reynoldsa. - Tak, wielu na pewno – potwierdza. – Ale wiedzą też, że nie będzie łatwo. I poza tym są inni, którzy widzą co dr Reynolds robi i podziwiają to. Kiedyś byłam jednym z nich – mówi i kręci głową. – Ale po tym, jak cię zabrali… - Znów myślę o Rice’ie. Po jakiej stronie tak naprawdę stoi? - Ale powiedziałaś, że jesteś kierownikiem – przerywa jej Kay. – Ich liderem, a nie zwykłym badaczem. Na pewno możesz coś zrobić. Wzdycha. - Nawet jeśli miałam kiedyś taką możliwość, to wszystko zniknęło. Reynolds ściągnął mnie tu z Chicago i ustanowił przywódcą, bo sądził, że będę ich inspiracją. Nie miałam nic wspólnego z wojskiem, a z moją przeszłością jako bakteriolog, byłam najbardziej odpowiednią osobą do wynalezienia szczepionki. Zrobił ze mnie reklamę New Hope. Owszem, robiłam dla niego badania, ale już na początku zorientowałam się, dlaczego mnie tu ściągnął: przecież to ja stworzyłam oryginalny szczep. Nie ułatwiałam mu niczego i przez te ostatnie miesiące jedyne co robiłam to przemawianie na imprezach i ogłaszanie wiadomości. – Znów kręci głową. – Teraz tylko gadam. Jeśli miałam jakąkolwiek władzę, to już przepadła. - Ale nikt w New Hope o tym nie wie, prawda? – mówię. – Nikt ze zwykłych obywateli. Każdy w New Hope żyje pod fasadą kłamstw naukowców. – Nie wiedzą, że Floraes to ludzie, albo, że eksperymentowaliście na dzieciach. Nie wiedzą nawet o tym, jak bardzo są zdominowani przez dr Reynoldsa. Pamiętam moją rozmowę z nim. Chciał, by New Hope było perfekcyjne, ale w jego własnej wizji. Żadnych różnicy zdań albo dyskusji. Kiedy bakteria się rozprzestrzeniła nie uznał tego za tragedię, ale jako nową możliwość, by zmienić ludzkość na jego widzimisię. Manipulował każdym aspektem New Hope i używał swojego doświadczenia w psychologii by żerować na ludzkich obawach i sprawić, że ślepo za nim podążali. Ostatnią rzeczą, jakiej by chciał to to, żeby ludzie poznali prawdę. - Powinnaś powiedzieć każdemu w New Hope – mówię cicho do matki. – Powinnaś przyznać się do wszystkiego. - Amy, nie. Nawet jeśli Reynolds natychmiast by mnie nie uciszył, nie przyniosłoby to niczego dobrego. To by tylko wszystkich zdenerwowało.
- To już dawno powinno się zdarzyć. – Patrzę jej w oczy. – Już czas, by poznali prawdę. Całą. Floraes, badania, Oddział. Wciąż jej nie przekonałam. - Nie sądzę… - Ludzie mają prawo, by o sobie decydować. – Mój głos trzęsie się ze złości. Mam cholernie dość kłamstw i półprawd. - Decydować o czym? To nie demokracja! Naprawdę sądzisz, że możesz tak po prostu zagłosować, że chcesz wyrzucić dr Reynoldsa? - Jeśli ludzie znaliby prawdę, jego pozycja na pewno by się zachwiała – powiedział dr Samuels, stojący do tej pory cicho w rogu pokoju. – To byłby początek. Matka obróciła się w jego stronę, a potem przewróciła oczami. - Myślałam o tym. Ale jest coś jeszcze. Zagroził… w niewielu słowach, ale postawił sprawę jasno, że jeśli kiedykolwiek dowie się, że knuję przeciwko niemu, zabierze ode mnie Adama. On może i nie zawaha się tego zrobić. Przywołuję obraz mojego przyrodniego brata- ma tylko trzy lata. Czy dr Reynolds naprawdę zabrałby dziecko? Oczywiście, że tak. Zabrał mnie i Baby to zabierze i jego. - Część badaczy rozmawiała o tym i są tak samo zaniepokojeni jak ja. Ale każdy zachowuje należytą ostrożność. Nikt nie chce zostać wysłany na Oddział. I ja też muszę być ostrożna. Dla Adama. - Co byś zrobiła jeśli byś się tak bardzo nie bała? - Rozprowadziłabym moje notatki, które są przerażające same w sobie. Opowiedziałabym też wszystkim, że to ja stworzyłam bakterię i że Floraes są ludźmi. Ale jakiej reakcji oczekujesz od ludzi na wieść o tym? Dr Samuels znów się wtrąca, tym razem bardziej stanowczo. - Mogłabyś zrobić dużo więcej. Mogłabyś wyjaśnić co to znaczy i co tak naprawdę się tutaj dzieje. I mogłabyś zastąpić Reynoldsa. W odpowiedzi matka wydobywa z siebie pusty śmiech. - Zamach stanu, doktorze Samuels? Przytakuje, a jego usta zaciskają się w wąską kreskę. - Dokładnie. Tylko ty masz do tego odpowiednie predyspozycje…. a poza tym, mamy sekretną broń. Wszystkie oczy kierują się w moją stronę. - Co? – pytam nic nie rozumiejąc. - Gdy uciekłaś – wyjaśnia Kay. – Dr Reynols powiedział New Hope, że jesteś martwa. Wywołało to poruszenie, wiesz, w końcu byłaś córką dyrektorki. Odbył się nawet pogrzeb i w ogóle. - To byłą makabra – wtrąca się moja rodzicielka. – Wiedziałam, że uciekłaś, ale siedziałam tam i odgrywałam pogrążoną w żałobie matkę i zachowywałam się, tak jakby moja córka… była martwa.
- Ale jeśli pokażemy ludziom, że żyjesz, będą wiedzieli, że dr Reynolds kłamał. Poruszy ich to bardziej niż jakiekolwiek jego słowa. - Dobra – odpowiadam. – Wchodzę. Po prostu powiedzcie mi, co mam robić. Na początku sądzę, że moja matka porzuci ten pomysł, ale tego nie robi. - Ale mogą go wybrać, bo będą wierzyć, że wynajdzie szczepionkę – mówi cicho. - Jednak będą mieli wybór. I dlaczego jesteś taka pewna, że to właśnie szczepionka jest najcenniejsza? Wśród badaczy stało się to obsesją i może dr Reynolds uważa, że to usprawiedliwia jego metody, ale co o tym sądzą obywatele? Jasne, mają nadzieję, ale czy jest warta poświęcenia dzieci? Jeśli byłby lek, to może…. ale dawno temu powiedziałaś mi, że to niemożliwe, by Floraes znów staliby się ludźmi. Więc nie ma innej opcji. Masz nadajniki, które mogą trzymać Ich z daleka, które mogą pomóc nam odbudować ten świat. Dr Samuels przytakuje. - Szczepionka nie jest jedyną rzeczą, która może uratować ludzkość. Ona może tylko rozwiązać problem. Pozwólmy obywatelom zdecydować, co chcą poświęcić. Moja matka kręci głową. - Co chcielibyście, żebym ja zrobiła? Ogłosiła to? Pokazać, że Amy wciąż żyje i ujawnić światu wszystkie sekrety Reynoldsa? - Dokładnie – odpowiada Kay. – Masz dostęp do co najmniej połowy Strażników. - To bezcelowe. Dr Reynolds może wyprzeć się wszystkiego. Potem zrobi ze mnie kłamcę, a z siebie dobrego i wiarygodnego człowieka. – Wzdycha i na chwilę zamyka oczy. Gdy je otwiera, zaciska szczękę. – Jedynym sposobem jest ujawnieniem wszystkiego za jednym razem. Musimy też pokazać notatki- dokumentował wszystkie swoje eksperymenty. Potem opowiedziałabym o wszystkim i wysłałąbym dane do każdego komputera w New Hope. Mogłabym też przez przypadek dostać się do wiadomości, więc nawet jeśli dr Reynolds by nas uciszył, to nie byłby w stanie zatrzymać przepływu informacji. - Zrobiłabyś to? – pyta Kay. – Mogłabyś zostać o wszystko obwiniona. Przytakuje i spogląda na mnie. - Nie przeszkadza mi to. Biorę pełną odpowiedzialność za moje czyny i czas ponieść za nie karę. Nawet jeśli by się tak stało, Adam byłby bezpieczny. Większość ludzi nie chciałoby skrzywdzić niewinnego dziecka. - Może zrozumieją – pocieszam ją. – New Hope wciąż potrzebuje przywódcy. - Pozostanę nim. – Odwraca się w stronę Kay. – Ale wciąż musimy dostać notatki dr Reynoldsa. - Zajmę się nimi. Byłam już w jego biurze. - Nie! – Przeraziłam ją. – O czym wtedy myślałaś? Nie. Jeśli cię znajdzie, nie wyśle cię na Oddział. Zabije cię. - Przecież nie będę czekać bezczynnie – odcinam się. – Ludzie muszą zaczną ryzykować. – Nie mogę pozwolić, by strach przejął nade mną kontrolę. - Jego notatek nie ma w biurze – mówi dr Samuels. – Znajduję się bezpieczne w laboratorium. Potrzebujesz Dostępu Poziomu Pierwszego i jego osobistego kodu. Myślę… myślę, że mogę ci pomóc.
Moja matka kręci głową. - To zbyt ryzykowne. - A co mam do stracenia? – pyta dr Samuels. – Moja żona nie żyje od dawna, tak jak moje dzieci. Nie posiadam niczego. Złamałem regulamin kilkanaście razy. Pójdę. Jeśli mnie złapią, ty zdążysz coś wymyślić. - Idę z tobą. Nie pozwolę ci samemu podjąć takiego ryzyka. Potrzebujesz ochrony. - Absolutnie nie – wtrąca się moja matka czym niemal doprowadza mnie do śmiechu. – To zbyt niebezpieczne. - Nie mam pojęcia, dlaczego wciąż myślisz, że możesz mi mówić co mam robić – odpowiadam ostrzej niż zamierzałam. Jej twarz tężeje. Ból spowodowany reakcją Baby wciąż jest we mnie, więc wiem co czuje. – Poradzę sobie – dodaję uprzejmiej. – Potrafię o siebie zadbać. - Też pójdę – oferuje Kay. – Przyszła pora, by pokazać, kto tu rządzi. - Ale mamy jeden problem – wtrąca się dr Samuels. – Nie znam kombinacji do sejfu doktora Reynoldsa… i tylko jeszcze jedna osoba poza nim może posiadać taką wiedzę. Moja matka przytakuje. - Richard. Rice. Staramy się trzymać go z dala od niebezpieczeństwa, ale teraz nie mamy innej opcji. Baby musi być bezpieczna. - Zadzwoń do niego – zwracam się do matki. Przyciska rękę do ucha. - Richard, czy mógłbyś podejść do pokoju spotkań 1B? Mam trochę danych, którymi chciałabym się z tobą podzielić. – Słucha. – W porządku, za pięć minut. - Patrzy na nas. – Jest w drodze. - Dobrze. –Wreszcie wszystko zaczyna do siebie pasować. Wreszcie coś robię. Rodzicielka przysuwa się do mnie, a ja pozwalam jej mnie objąć. Złość, którą czułam, zniknęła. Wiem, że była w strasznej sytuacji, ale koniec końców stara się to naprawić. Dla mnie. Gdy Rice wchodzi do pokoju spogląda to na mnie to na moją matkę. - Powinienem się domyślić, że będziesz w to zamieszana – mówi z małym uśmiechem. Zdejmuje okulary, czyści je i zakłada z powrotem. Jego niebieskie oczy odnajduję mnie. – Więc? – pyta. – Jak mogę pomóc? Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 40 Kay i ja prowadzimy Rice’a przez hol. Pomimo tego, że materiał kostiumu wchłania płyny, ręce wciąż mi się pocą niemiłosiernie. Pocieram je nerwowo, gdy Kay odwraca głowę w moją stronę. Widzę, że obdarza mnie spojrzeniem, nawet jeśli jej twarz jest zasłonięta. Opuszczam ręce wzdłuż ciała i staram się iść dziarskim chodem, by wyglądać jak jeden z członków Elitarnej Ósemki. Nie było nam trudno przekonać Rice’a, by dołączył do naszego ruchu oporu. Po przedstawieniu mu naszego planu zgodził się bez zawahania. Po jego wyrazie twarzy mogę stwierdzić, że wciąż jest zły na nas, że tak późno go do tego wciągnęliśmy. Trudniej było przekonać dr Samuelsa, że już go nie potrzebujemy. Rice ma zarówno dostęp Poziomu Pierwszego jak i kod do sejfu dr Reynoldsa. Zmiękł trochę, gdy Kay powiedziała mu, że tylko by nas spowalniał. Smutne, ale prawdziwe. W międzyczasie moja matka wróci do swojego biura, zorganizuje wszystko i zdecyduje w jaki sposób przedstawić to wszystko mieszkańcom New Hope. Rice wprowadza nas do głównego laboratorium bez problemów. Nikt nie zadaje pytań, bo wszyscy wiedzą, że jest asystentem kierownika i pupilkiem dr Reynoldsa. Zaczynam myśleć, że wszystko pójdzie po naszej myśli, gdy nagle słyszę znajomy głos: - Richard… Dlaczego ci Strażnicy są tutaj? Zamieramy. Wszystkie oczy kierują się na starszą kobietę z blond-siwymi włosami uczesanymi w ciasny kok, która kieruje się w naszą stronę. Czuję ucisk w żołądku. To dr Thorpe, mój doktor z Oddziału. Pomimo tego, że nie zgodziła się z diagnozą dr Reynoldsa oraz poddaniu mnie eksperymentalnemu leczeniu, pomagała mu w torturowaniu mnie. - Miranda – woła Rice, jakby cieszył się na jej widok. Uśmiecha się trochę zbyt szeroko i wyjaśnia, że dr Reynolds kazał nas tu przyprowadzić, byśmy wszystko ocenili. Dr Thorpe mierzy wzrokiem mnie i Kay. - Marcus jest odpowiedzialny za sprawdzanie wszystkiego – odpowiada. - Marcus jest teraz zajęty czymś innym. Musiał sprawdzić sytuację w Fort Black. - Rozumiem. – Dr Thorpe przytakuje. – To interesujące, że tak bardzo się tym przejmujesz, Richard. - Musiałem trochę odpocząć od moich badań. Oczyścić umysł. Chociaż sądzę, że jedyne czego najbardziej potrzebuję to sen. - Jak my wszyscy. Pozwól mi tylko spytać dr Reynoldsa o tą zamianę. Czy moglibyście tu poczekać aż wrócę? - Oczywiście – odpowiada Rice spokojnie. Jednak kiedy dr Thorpe odwraca się, by pójść do swojego biura, Rice przemyka koło niej i zanim ktokolwiek zdąży zauważyć, chwyta ją za nadgarstek. - To nie będzie konieczne – mówi. Jego głos jest opanowany, ale jego palce mocno wbijają się w rękę kobiety. Dr Thorpe otwiera szeroko oczy.
- Po pierwsze: wypuść mnie, Richardzie. – Spogląda na mnie i Kay, która teraz stoi w drzwiach. – Po drugie: o co w tym wszystkim chodzi? Zanim Rice zdąży odpowiedzieć, robię krok w przód. Przypominam sobie obawy dr Thorpe, gdy rozmawiała z dr Reynoldsem o moich lekach. Odpycha Rice, ale jest zbyt przerażona, by go wyminąć. Potrzebujemy jej jako sprzymierzeńca. Ostrożnie, tak, by kamery nie zdołały mnie uchwycić, zdejmuję kaptur i pokazuję jej moją twarz. Przyciska rękę do ust, blednie i cofa się. Naciągam kaptur z powrotem. Rice poluźnia uchwyt, ale wciąż ma się na baczności. - Mirando, wiem, że nie zgadzasz się ze wszystkim, co widziałaś i do czego cię zmusiliśmy. Ale dr Thorpe nie patrzy na niego, tylko na mnie. - Dr Reynolds powiedział, że wrócisz. Myślałam, że ma paranoję. Ostatnio jest taki… nieprzewidywalny. - On jest dużo więcej niż nieprzewidywalny – odpowiadam. – I ty to wiesz. To dlatego musisz pomóc nam go powstrzymać. - Rozgląda się po bokach jakby spodziewała się, że dr Reynolds czai się gdzieś w rogu. – Zdaję sobie sprawę, że się go boisz. Tego, co może ci zrobić. Ale musimy go zatrzymać. Dr Thorpe kręci głową. - Zatrzymać go? Czy wy w ogóle myślicie? – syczy. – Sądzicie, że tak łatwo ustąpi? - Łatwo na pewno nie – odpowiada jej Rice. – Ale może obejdzie się bez rozlewu krwi. To da się zrobić. - Dlaczego marnujemy czas na przekonanie jej? – pyta Kay. Popycha mnie do środka biura i zamyka za sobą drzwi. – Musimy wymyślić co z nią zrobić zanim ktoś się zorientuje. - Ze mną? – Wydaje się, jakby dr Thorpe się nagle skurczyła. - Ma rację. – Chciałam ją mieć po naszej stronie. Myślałam, że coś w niej zobaczyłam, gdy byłam na Oddziale, ale może się myliłam. - Ze mną? – pyta znów dr Thorpe i odwraca się do Rice’a. – Richardzie, przecież one nie zamierzają… - Nie – uspokaja ją. – Nie skrzywdzimy cię. Słyszymy pukanie do drzwi, więc razem z Kay się odwracamy. Po drugiej stronie szyby stoi naukowiec z plikiem folderów przyciśniętych do piersi. Nawet na nas nie patrzy gdy czeka, aż ktoś otworzy drzwi; cała jego uwaga jest skupiona na papierach, które trzyma. Nie możemy zrobić nic innego, jak pozwolić dr Thorpe otworzyć drzwi. - Tak? – pyta. Naukowiec podaje jej foldery i spogląda na nas. Jak wszyscy tu pracujący, wygląda tak, jakby nie spał przez tydzień. Jego przekrwione oczy mierzą każdego z nas, ale nie widzimy żadnej reakcji, nawet, gdy trzęsąca się dr Thorpe oddaje mu pliki. - Pokaż to dr Reynoldsowi, gdy skończy swoje testy psychologiczne. - Oczywiście. – Wydaje się zirytowany tym, że musi to zrobić.
Dr Thorpe robi krok w jego stronę, gdy ten zaczyna się kierować do wyjścia, ale Rice chwyta ją delikatnie za łokieć. Ściska ją lekko i mówi: - Dziękuję, Mirando. W odpowiedzi przytakuje sztywno. - Nie chcę być częścią tego. Po prostu będę kontynuować moją pracę i zapomnę, że kiedykolwiek was widziałam. - Nie sądzę, że możemy tak po prostu puścić… - mówi Kay, ale Rice przerywa jej z zadziwiającą stanowczością. - Miranda może odejść. - Dziękuję, Richardzie. – Kobieta z zawahaniem oddala się od nas. - Popełniliśmy błąd – szepcze Kay, gdy opuszczamy pomieszczenie. Rice prowadzi nas przez długi korytarz znajdujący się wokół głównego laboratorium. Nie widzimy nigdzie dr Thorpe, pomimo tego, że jeszcze kilka sekund temu była przy nas. W końcu osiągamy nasz cel, małe laboratorium z niezbyt dużym wyposażeniem, bo większość miejsca zajmują tu książki, głównie medyczne dzienniki. Rice wprowadza nas do środka i zatrzaskuje drzwi. - To tutaj dr Reynolds tworzy swoje eksperymenty. – Ściąga jedną z książek ukazując nam sejf. Wpisuje kod, ale kasa jedynie pika. Patrzy na nas zaskoczony i próbuje ponownie. – Nie rozumiem. Znam kombinacje. Jeszcze wczoraj wyciągałem z niego notatki… Nagle rozlega się ogłuszający pisk, który sprawia, że niemal klękam. Przyciskam ręce do uszu i widzę, że wszyscy inni też są zdezorientowani. Zauważam, że Rice oparł się o ścianę. Wciąż słyszę dźwięk i orientuję się, że pochodzi on z mojego kolczyka. Zanim zdążę go zdjąć, hałas ustaje. W pokoju rozlega się głos. Głos, który znam aż za dobrze, jest przepełniony nienawiścią i arogancją. Dr Reynolds. - Chwilę temu przyszła do mnie dr Thorpe z bardzo interesującymi informacjami. Skontaktowałem się z wszystkimi naukowcami, by opuścili laboratoria. Nie każdy poddał się moim instrukcjom, albo nie każdy zrobił to wystarczająco szybko, ale podejrzewam, że już nic na to nie poradzę. Oczywiście ci, którzy zostali będą bardzo pożyteczni. Dane są zawsze przydatne. - O czym on mówi? – pytam Rice’a, ale on tylko podnosi palce, jakby dawał mi do zrozumienia, że powinnam poczekać i słuchać. - Zdecydowałem się wyrwać parę stron z książek moich kolegów z pracy – kontynuuje dr Reynolds. – W Fort Black jeden gość zawiódł, to chyba ten, co lubił być nazywany Doktorkiem. Włączyłem zegar, by wiedzieć, jak długo nam to zajmie. W przyszłości bardzo nam się to przyda. - Co…? – Chcę się dowiedzieć co się dzieje, ale powstrzymuję się, gdy zauważam przerażenie na twarzy Rice’a. Znów słyszę dr Reynoldsa w moich uchu. - Oczekiwałem od ciebie czegoś więcej, Richardzie. Byłeś dla mnie jak syn. Ręka Rice’a wędruje do jego ucha.
- Doktorze Reynolds… Ja…. Doktorze Reynolds…. – Spogląda na mnie ze strachem w oczach. Nagle znów rozlega się kolejny ogłuszający dźwięk, ale tym razem nie pochodzi z mojego kolczyka. Odbija się echem od ścian laboratorium i tym razem akompaniuje mu błysk świateł. - To alarm Florae! – przekrzykuje hałas Kay. – Florae uciekł! Rice kręci głową. - Nie uciekł. Wypuszczono go. - Nie będziemy mogli opuścić laboratorium! – odpowiada Kay. – System zablokował wszystkie wyjścia. Utknęliśmy tutaj, pięć pięter pod ziemią. Wyciągam pistolet. Mogę zagrać w grę dr Reynoldsa, ale na pewno nie zamierzam przegrać walki. - Jak dużo Floraes się tutaj znajduje? – pytam mojej towarzyszki. - Nie wiem dokładnie! Dziesięć…. Dwanaście…. ? - Dwadzieścia siedem! – wrzeszczy Rice, a ja w odpowiedzi spoglądam na niego przerażona. Odwracam się do drzwi. - Czy one wytrzymają? - Tak, są anty-Florae. Nie przedostaną się tutaj. Jego ostatnie dwa słowa rozbrzmiewają echem w niespodziewanej ciszy. Alarm i światła zostały wyłączone, przez co przez moment panuje kompletna ciemność. Po kilku sekundach pomieszczenie zalewa żółto-zielone światło upodobniające naszą skórę do skóry Florae. Nagle słyszymy drapanie do drzwi. Po chwili rozlega się ciche klik i wejście otwiera się na parę cali, ukazując przy tym zielone pazury. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cu
Rozdział 41 Rice spogląda to na mnie, to na pazur Florae. - Drzwi są zasilane na elektryczność – szepcze trzęsącym się głosem. – Nie będą zablokowane, póki nie ma prądu. Przyjmuję pozycję bojową. - Stój za mną – mówię mu. Nie ma żadnej broni ani treningu, więc w starciu z Florae będzie bezużyteczny. Kay przyciska się do drzwi starając się je zamknąć, ale to bezcelowe. Zostaje przerzucona jak lalka, gdy potwór otwiera je szeroko. Florae wchodzi do środka węsząc i ukazując żółte zęby. Kay leży w pozycji w jakiej upadła. Czuję gorący oddech Rice’a na mojej szyi. Po kolejnej minucie ciszy zaczynam mieć nadzieję, że może się wycofa, jednak sekundę później słyszę za sobą przerażone westchnięcie chłopaka. Nawet najmniejszy hałas przyciąga jego uwagę. Kieruje na mnie swoje mlecznobiałe oczy i wyciąga niebiesko-czarny język, jakby smakował powietrze. Powalam go jednym strzałem, ale zaraz pojawia się kolejny. Jest ich więcej, przepychają się, gdy pędzą w moją stronę. Udaje mi się zdjąć dwóch z nich, ale trzeciego przez przypadek trafiam w szyję. Upada na mnie i kiedy już ma się pochylić, by mnie ugryźć, pada na ziemię bez życia. Spoglądam na Kay, która kiwa głową i celuje w puste drzwi. - Dopadłyście wszystkie? – Słyszę przerażone szeptanie Rice’a z końca pokoju. Kręcę głową, gdy z powrotem staję na nogi. Na razie zabiłyśmy tylko pięć. Pozostałe dwadzieścia jeden wciąż kręci się w okolicy. Rice powoli dochodzi do siebie. - Gdy elektryczność wysiada, jego funkcje powinien przejąć zapasowy generator i zasilić cały Poziom Pierwszy. - Ale to jest Poziom Pierwszy, prawda? Przytakuje. - Reynols musiał je wyłączyć. - To nie ma znaczenia. Musze się dostać do Baby – mówię odwracając się do drzwi. – Jeśli na jej Poziomie też nie ma prądu może być w niebezpieczeństwie. Nie pamięta już jak to jest być cichą. Zrobili jej pranie mózgu. Rice chwyta moje ramię. - Dr Reynolds wie, gdzie pójdziesz. I nawet jeśli udałoby ci się do niej dotrzeć w jednym kawałku, nie pozwoli ci tak po prostu odejść. To prawda, ale i tak idę. - Łatwiej będzie mi się tam dostać samej – mówię im. – Potrafię unikać Floraes. Rice kręci głową.
- Nikt nie zna laboratoriów lepiej ode mnie. Mogę cię zaprowadzić. – Na mojej twarzy pojawia się grymas. Przecież on się trzęsie! Być może używał ich w swoich eksperymentach, ale nigdy go nie ścigały, nigdy nie poznał strachu, które powodowały, a z którym ja nauczyłam się radzić. Mimo to wciąż próbuje i dzielnie walczy z całą tą sytuacją. - Cholera, zaszliśmy tak daleko – mówi Kay podchodząc do drzwi. – Poza tym, jestem Strażnikiem. To mój sposób na spędzenie wolnego czasu, słoneczko. - Dobra, ja prowadzę. Rice będzie szedł w środku, a ty będziesz kryła tyły. Chodźmy. Gdy idziemy przez hol, chłopak robi tyle hałasu, że wciąż mam wrażenie, że zaraz natkniemy się na jakiegoś Florae. Moje nerwy są tak napięte, że niemal strzelam do naukowca kryjącego się w cieniu. Rice obejmuje ją ramieniem i prowadzi razem z nami. Wygląda na to, że pomaganie komuś pomaga też jemu. - Myślałam, że to tylko jakiś wypadek – mówi, a jej głos rozbrzmiewa echem. – Nie chciałam przerywać pracy przez fałszywy alarm. Chłopak ucisza ją i idziemy dalej. Gdy docieramy do linii otwartych drzwi, zastygam. W każdym z tych pokoi może się czaić Florae, czekający tylko na okazję. Naukowiec wciąż biadoli i choć Rice stara się ją uciszyć, robi niemal tyle samo hałasu. Czuję, jak zaczyna przemawiać przeze mnie frustracja i wina. Przyciskam usta do ucha towarzysza i szepczę: - Poszukajmy bezpiecznego miejsca. – Wskazuję na badacza. Nie mamy wyboru, musimy ją zostawić, bym mogła odnaleźć Baby. Chłopak przytakuje i spogląda na drzwi na końcu, które wydają się zamknięte. Przez szparę zauważam smugę światła. Cokolwiek jest w tym pokoju, mają tam elektryczność. Może ma też swój własny generator. Jeśli tak, zamkniemy drzwi i naukowiec będzie tam bezpieczny. Idę przodem, by sprawdzić otwarte pokoje. Poruszamy się wolno, bo w każdym pomieszczeniu jest zbyt dużo kryjówek, w których można się schować. Niemal docieramy do celu, gdy nagle naukowiec krzyczy. Odwracam się i zauważam pędzącego w nasza stronę potwora. Musiałam przeoczyć jeden z pokoi. Kay chwyta ją i przyciąga do siebie. Gdy ma już wolne ręce, wyciąga pistolet i strzela w Florae, ale chybia o cale. Popycha naukowca w moją stronę i obraca się, by zająć się potworem. Nagle kobieta wyrywa się i biegnie przed siebie, gdy nagle przed nią pojawia się kolejny Florae. Dopada ją, zanim zdążę strzelić i wgryza się w jej szyję. Kay odseparowuje głowę istoty od jego szyi pojedynczym ruchem i odwraca się, by strzelić w głowę tego, który wgryzł się w naszą towarzyszkę. Zielono-czarna krew rozbryzguje się na ścianie i potwór upada. Po chwili Kay strzela w naukowca zanim zdoła się przemienić. Rice i ja ruszamy sprintem. Gdy docieramy do jedynych zamkniętych drzwi korytarzu, chłopak przeciąga swoją kartę przez czytnik, jednak wejście pika dwa razy. - Nie otworzę ich – mówi mi, gdy w desperacji znów próbuje. - Co się dzieje? – pyta Kay. - Nie wiem. One nie powinny być nawet zamknięte.
- Musimy ruszyć dalej – odpowiada dziewczyna jakimś cudem będąc już w połowie drogi. Gdy kończy wypowiadać ostatnie słowo, przed nami pojawia się kolejny Florae. Dziewczyna próbuje go zdjąć, ale jest zbyt blisko, by mogła nawet wycelować. Rzuca się na nią i razem turlają się po podłodze. Nie mogę strzelić, bo istnieje możliwość, że to jąprzypadkowo trafię. Kay staje na nogi zanim kreatura zdąży zareagować, wyciąga nóż i wbija go w jego mózg. Potwór pada na ziemię. Jednocześnie drzwi otwierają się. Ken staje w drzwiach i spogląda to na rzeź w korytarzu, to na nas. - Co do… Czyli mówicie, że rozkaz ewakuacji był prawdziwy? Lepiej tu wejdźcie. Przechodzimy koło niego i zatrzaskujemy wejście. Laboratorium wygląda jak zmniejszona wersja tego głównego. Na stołach leżą przedmioty, których nawet nie chce mi się próbować rozpoznać. Na końcu pomieszczenia znajdują się kolejne zamknięte drzwi. - Jak możesz wciąż mieć moc? – pyta Rice. - Połączyłem się z głównym laboratorium przez mój laptop. – Ken klepie komputer. – Kiedy dr Reynolds wygłosił swoje oświadczenie, myślałem, że jest pod wpływem. A potem wyłączyli prąd i uznałem, że nikt raczej go już nie będzie potrzebował…. – Patrzy na mnie i Kay w naszych kostiumach. – Powiedzie mi, że jeden z was to Kay. Dziewczyna ściąga kaptur. - Wiesz, że zawsze ratuję ci tyłek. - Nie wiedziałem, że mój tyłek potrzebuje ratunku. – Wskazuje na swoje w pełni wyposażone laboratorium. – Jak widzisz, radzę sobie świetnie. – Uśmiecha się, a do mnie dochodzi, jak bardzo są do siebie podobni. Przedtem, gdy widziałam ich razem w helikopterze, byłam w takim szoku, że nie zwracałam na nic uwagi. Są nawet tego samego wzrostu. I może wyglądają podobnie, ale wiem, jak różne są ich priorytety. Spoglądam na Kena. - Gdzie Brenna? – Jeśli jest na dole, może mieć kłopoty. - Bezpieczna – uspokaja mnie. - A aparat? – pyta Rice wskazując na małe urządzenie w rogu. Patrzy na mnie. – Dr Reynolds będzie wiedział, że tu jesteśmy. – Gdy wypowiada te słowa, prąd wyłącza się i drzwi się otwierają. Ken kręci głową. - Nie – mówi z rozdrażnieniem i nieco zbyt głośno. – Upewniłem się, że będę mieć moc, by skończyć moją pracę. - Dr Reynolds wyłączył twoją moc – uświadamia go Kay. – Wypuścił Florae, by nas zabić. Ken odmawia przyswojenia sobie tych informacji. - Nie zrobiłby tego. Nie mnie. Moja praca jest zbyt ważna. – Krzyżuje ręce. - Gdzie prowadzą te drzwi? – pytam wskazując na koniec pokoju. - Nigdzie. Kay patrzy mu w oczy.
- Gdzieś tutaj biega sobie dwadzieścia Florae, jeśli nie więcej. Gdzie do cholery prowadzą te drzwi? - Do… do mojego osobistego biura. Och, po prostu idźcie. Są otwarte. W środku jest automatyczny zamek i nie ma tam żadnych kamer. Nie chciałem, by ktokolwiek mnie szpiegował. Gdy kierujemy się do drzwi, czuję ukłucie winy. Powinnam teraz ratować Baby, ale wiem, że musimy się przegrupować i stworzyć jakiś plan. Rice otwiera drzwi i wchodzi do środka, podczas gdy ja i Kay czekamy na Kena. Otwiera szufladę i wyjmuje folder. - Floraes nie są zainteresowane twoimi badaniami – mówię mu. – Marnujesz czas. - Tu mam moje notatki. – Ktoś krzyczy w labiryncie laboratoriów. – Nie wiem, dlaczego dr Reynolds to robi… - Ken, pospiesz się! - krzyczę. Słyszę ich węszenie w korytarzu. Ken podbiega do nas i wręcza mi notatki. - Trzymaj je…. Muszę wziąć próbki krwi. Mogą je zniszczyć, jeśli wyczują ich zapach. - Nie… - Kay próbuje chwycić go za ramię, ale wyrywa się. Nie jest nawet w połowie pokoju, gdy Floraes pojawia się i rzuca się na niego. Kay rusza w jego stronę i już mam iść za nią, gdy Rice ciągnie mnie w tył i zatrzaskuje drzwi. Zdążyłam jednak zobaczyć, jak potwór odgryza kawałek twarzy Kena i rozchlapuje jego krew. Odpycham Rice’a, który właśnie stara się zasunąć trzy rygle. - Muszę pomóc Kay! – wrzeszczę na niego i zmuszam, by się cofnął. Ręce mi się trzęsą, gdy próbuję otworzyć drzwi. Słyszę krzyk Kena i nagle zapada cisza. Rice stoi za mną i szepcze: - Po prostu chciałem cię ocalić, Amy. Chciałem, byś była bezpieczna. Już mam wyjść na zewnątrz, gdy nagle czarny kształt wciąga mnie z powrotem do środka. Kay. Pada na ziemię i zdejmuje kaptur, a ja do niej dołączam. Oszołomiona staram się ją pocieszyć, kiedy podnosi głowę i patrzy na mnie. - Nie mogłam go uratować – szepcze. Spoglądam na niej i po raz pierwszy widzę na jej twarzy ból. Rice dołącza do nas i stara się zaprowadzić Kay do łóżka w rogu. Usadza ją, by mogła się pozbierać. - Po prostu… dajmy jej chwilę – mówi. Czuję się odrętwiała. Jakby widok tych wszystkich śmierci sprawił, że w środku zamarzłam. - Amy? – Głos za mną przerywa moje rozmyślania. Odwracam się i zauważam znajomą postać siedzącą na krześle. - Brenna? Żyje i wygląda na zdrową. Jej skóra nie ma już odcienia kartki papieru. - Trochę minęło, zanim się pokazałaś – odpowiada z uśmiechem. Może nie jestem całkowicie odrętwiała, bo gdy ją zauważam, wzdycham z ulgą.
Rozdział 42 Podchodzę do Brenny i przytulam ją. Wygląda na bardziej delikatną niż wcześniej, ale zdecydowanie ma się lepiej. Jej skóra jest zimna w dotyku, ale oznacza to, że zwalczyła infekcję. Nagle słyszymy drapanie. Odwracam się. - Nie mogą tu wejść – uspokaja nas Rice. Zerkam na niego wciąż zła, że utrudnił mi pomoc Kay wtedy, gdy tego najbardziej potrzebowała. Nawet jeśli Ken został już ugryziony, mogłam być przy niej. - Gdzie Ken? – pyta Brenna. – Nie wierzę, że was tutaj przyprowadził. Nie widziałam go od kilku dni. - Nie udało mu się – mówię miękko spoglądając na Kay. Jej twarz tężeje, ale zamyka oczy i bierze głęboki oddech. Wiem, że próbuje zwalczyć swój ból, zepchnąć go w głąb siebie. - Och, hej. – Brenna otwiera szerzej oczy. – Musisz być siostrą Kena? Cholera, wyglądasz dokładnie jak on. Przepraszam za to, co się stało… Oczywiście oprócz tego, że mnie porwał. Dużo o tobie mówił. Żałował, że tak mało ze sobą rozmawialiście. Rice przytakuje. - Był dobrym człowiekiem i świetnym naukowcem. - Tak, był świetny – zgadza się Brenna. – Znaczy oprócz tego całego trzymania mnie wbrew mojej woli. Dźgam ją łokciem i uciszam, ale Kay po prostu się na nas patrzy. Przez chwilę myślę, że zaraz znowu się załamie, ale zamiast tego śmieje się cicho. - Ken był… skomplikowany – mówi, a jej głos jest silny i czysty. - Był też prawdziwym geniuszem – dodaje cicho Rice. – Gdy spotkałem go po raz pierwszy cztery lata temu, wciąż studiowałem, a on jako jeden z niewielu okazywał mi uprzejmość. Po pewnym czasie jednak stał bardziej zamknięty w sobie. – Spogląda na mnie. – Amy, co tam masz? Wciąż przyciskam do piersi notatki Kena. - Chciał je uratować… Kay patrzy na nie, a potem mówi do Rice’a: - Obejrzyj je. Zobaczmy, co dla Kena było ważniejsze niż jego życie. Wręczam mu notatki, a on zanosi je do biurka i zaczyna czytać. - Chyba chciał mi umilić pobyt tutaj – mówi Brenna zerkając na Kay. – Przyniósł mi książki, które co prawda zanudziły mnie na śmierć, ale liczą się chęci. Opowiadał też o tobie – zwraca się do Kay. – Mieliście całkiem fajne życie. Czuł się dumny z twojego powodu. - Może – odpowiada dziewczyna i zaciska szczękę. – Wszyscy powinniście przestać mnie pocieszać i zacząć myśleć nad tym, jak wyprowadzić nas stąd żywych. Słuchamy jak Florae drapią i węszą przy drzwiach i obserwujemy jak Rice przegląda notatki Kena.
- To naprawdę niezwykłe. – Nieświadomie pochyla się nad nimi. – Coś miał. – Patrzy na Brennę. – Czy jakiś inny naukowiec cię odwiedzał? Brenna kręci głową. Rice rozgląda się po pokoju. Zatrzymuje wzrok na drzwiach z potrójnym zamkiem. - Zatrzymywał to wszystko dla siebie. Jeśli współpracowałby z kimś, jeśli pokazałby to jakiemuś zespołowi… - Cofa się parę stron do tyłu, a potem do przodu z rosnącą ekscytacją. – Znalazł antygen w krwi Baby i Brenny. Myślę, że to razem z oryginalną szczepionką uratowało im życie, gdy zostały ugryzione. To czyni je nosicielkami, ale są odporne. To dlatego się nie zmieniły. Ten antygen jest rzadki; macie pojęcie, jakie to niesamowite? - Wiedziałam, że było coś jeszcze oprócz tej szczepionki – mówię. – Formuła nie miała znaczenia, liczyli się pacjenci. – Z tego powodu zastrzyk nigdy nie przynosił efektów. Nie chodziło o replikację, tylko o odpowiedni podmiot. - Jestem jedna na milion? – pyta Brenna z uśmiechem. – Zawsze wiedziałam, że jestem fantastyczna. - Właściwie to jedna na dziesięć tysięcy… Ale i tak masz rację – kontynuuje Rice. – To dlatego nigdy na to nie wpadliśmy. Moglibyśmy zaszczepić tysiące ludzi i potem ich zarazić, a i tak nie przyniosłoby to żadnych efektów. - Więc… - Brenna podnosi swoją zabandażowaną rękę.- Amy nie musiała odcinać mi palców? - Nie wiemy tego na pewno… - odpowiada Rice zerkając to na mnie to na nią. - Brenna, ja po prostu chciałam cię uratować. Twoje palce były w strzępach i i tak nie mogłabyś ich potem używać. A ja tylko chciałam zatrzymać infekcję. Dziewczyna patrzy się na swoją lewą ręką i przestrzeń, w której powinny się znajdować jej środkowy i serdeczny palec. - W porządku, Amy. Nie obwiniam cię. Żyję… i mam swój wskazujący palec. Mogę pociągać za spust – spogląda na mnie z uśmiechem. – Ale pewnie będę tęsknić za tym środkowym… Chociaż, kto wie…? Może pomógł w zwalczaniu infekcji. - To niesamowite, że Brenna i Baby mają ten antygen. Mielibyśmy co do tego całkowita pewność, gdyby były w tej samej grupie testowej. - Skoro stworzono ich kilka… to ile dzieciaków przetestował dr Reynolds? – pytam. Rice kręci głową. - Amy, to było nieszkodliwe. Wszystko działo się przed wybuchem infekcji, więc bakterię testowano na żołnierzach, którzy się zgłosili. Musieliśmy tylko zobaczyć czy szczepionka miała efekty uboczne. Nie zamierzaliśmy zarażać dzieci. - Ile grup? – pytam ponownie. Wzdycha. - Robiliśmy testy pod przykrywką w domach. Wykorzystywaliśmy tylko te dzieci, które nigdy nie miały być zaadoptowane, te starsze lub jak w przypadku Baby, dzieci, których rodzice znajdowali się pod kontrolą dr Reynoldsa. Stworzyliśmy pięć grup. Jedna w Teksasie, jedna w
Nowym Jorku, dwie w Kalifornii i jedna w Kansas… dokładnie przed New Hope, bo wtedy był to uniwersytet. Tam zaczęła Hannah. - Więc jak znalazła się w Chicago? – pytam. – Nikogo przy niej nie było, gdy ją znalazłam. - Nie wiem dokładnie. Gdy wybuchła infekcja, nie wiedzieliśmy, że uniwersytet będzie bezpieczny. Nie stworzyliśmy wtedy żadnych nadajników. Nie mieliśmy planu. Dr Reynolds ewakuował dzieci do bezpiecznej bazy w Chicago. Tam zatrzymała się też twoja matka nim dotarła tutaj. Żadne z nich nie wróciło… Nie mieliśmy pojęcia, że Baby przetrwała, aż do momentu, gdy ją tu przyprowadziłaś. Nie przypuszczaliśmy, że baza w Chicago zostanie zniszczona po paru miesiącach. Jeśli wiedzielibyśmy więcej o infekcji i o tym, jak szybko się rozwija, sprowadzilibyśmy je tutaj, ale wtedy nigdzie nie było bezpiecznie. - I teraz też nie jest – odpowiadam. – A co z innymi? - Nikt nie dotarł z tego co wiemy. Co do tych, którzy wrócili do Fort Black… Zagubili się, zanim zdążyliśmy ich ewakuować. - Zagubili? - Zmarli… albo jak Brenna przetrwali pod radarem. Ona i Baby są jedynymi, które się odnalazły i to tylko dlatego, że się nie przemieniły. - Czy inni mogli mieć naturalną odporność? – pyta cicho Kay. - Kto wie? Może… Ale sądzę, że to właśnie kombinacja szczepionki i antygenów je uratowała. Antygeny można podać osobno, a organizmy Baby i Brenny same je wyprodukowały. Naturalnie występujące są ignorowane przez ludzkie ciało i nie robią nic złego ani dobrego. Ale ten szczególny antygen może połączyć się z przeciwciałami i zwalczyć osłabioną bakterię Florae. To wszystko pozwala przetrwać ugryzienie. Taka odporność jest rzadka, ale jeśli można to wyodrębnić… Mówię wam, Ken coś tu znalazł. Muszę dostać się do laboratorium i to zbadać. - Teraz może być trochę ciężko – mówię. Nie podoba mi się to rozgorączkowane spojrzenie. Wygląda zbyt znajomo. Rice przytakuje i bierze głęboki oddech. - Masz rację. Sądzę, że Ken nie zdawał sobie sprawy z tego co odkrył. A z paroma modyfikacjami mogłoby zadziałać. - Szczepionka? – szepcze Kay z rogu. – Myślisz, że udało mi się? Odkrył szczepionkę? - Nie mogę być pewny, póki nie wykonam paru testów, ale tak. –Na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech, ale po sekundzie znika. – Chciałbym móc z nim teraz porozmawiać i to skonsultować. Kay przechyla głowę słuchając. - Co? – pytam. - Marcus skontaktował się z wszystkimi Strażnikami. Kazał im załatwić Floraes. - To dobrze. Gareth powinien nam przyjść z pomocą. – Myślę przez chwilę. – Marcus i jego lizusy będą też wałęsać się po laboratoriach? Kay przytakuje. - Powiedział też, że mają cię wyeliminować.
- Fan – mówię i śmieję się. Nawet ja wiem, że brzmię histerycznie i Brenna patrzy się na mnie zaniepokojona. – W porządku – uspokajam ją. Zerkam na Kay nie wiedząc co robić. Odwzajemnia spojrzenie z dziwnym błyskiem. - W porządku. Jestem gotowa. – Wstaje. – Chodźmy po Baby. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cu
Rozdział 43 Opuszczamy laboratorium z nowym celem. Martwię się o Kay, ale wydaje się silna i gotowa, by pomóc mi odzyskać Baby. Mamy też Brennę, która z chęcią przypomni nam, że ma dziesięć razy lepszy słuch od nas. Jakimś cudem pomiędzy biurem Kena, a akademikiem Baby nie spotykamy ani zgłodniałych Florae, ani żądnych mordu Strażników. Czuję ulgę, gdy dowiaduję się, że drzwi wciąż są zamknięte i zakluczone. Być może jest bezpieczna, ale jak się tam dostać? Rice przeciąga swoją kartę, wklepuje kod i przyciska palce do drzwi. Nie otworzyły się, ale spodziewaliśmy się tego. - Co teraz? – pytam gniewnie i rozglądam w poszukiwaniu zagrożenia. – Prawdopodobnie jacyś naukowcy też tu utknęli, gdy zabrzmiał alarm. Jeśli drzwi miały zamki, nie mogli wyjść. Rice przeciąga dłonią po panelu i naciska przycisk. Przez długi moment nie dzieje się nic, a potem słyszymy niepewny głos po drugiej stronie: - Halo? - Tu asystent dyrektora Richard Kiernan. Zostałem zamknięty w laboratorium. Czy możesz otworzyć drzwi? Po kilku minutach głos odpowiada: - To niezgodne z protokołem. - Zdaję sobie z tego sprawę. – Brzmi jakby wydawał rozkazy. – Ale aktualnie gdzieś tutaj pałętają się Florae, a ja utknąłem po złej stronie. Jeśli nie złamiesz protokołu, możesz być odpowiedzialna nie tylko za śmierć asystenta dyrektora, ale i całą przyszłość New Hope. Brenna spogląda na Rice’a, a jej brwi wędrują w górę. - Wow. Chłopak wzrusza ramionami z zakłopotaniem, gdy nagle otwierają się drzwi. Naukowiec wychyla głowę i obesrwuje nas i hol. - Czy któreś z was zostało ugryziona? - Ta – mówi Brenna, zanim zdążę ją powstrzymać. – Ale to było wieki temu i teraz mam się nieźle. Naukowiec już ma zamknąć drzwi, gdy wsuwam stopę w szczelinę. Razem z Kay udaje nam się go odepchnąć. Brenna i Rice idą za nami rozglądając się wokół. - Idę po Baby – wołam do Rice, kiedy biegnę wzdłuż korytarza. Może tym razem uda mi się ją przekonać, by nie krzyczała. Po prostu ktoś musi jej przypomnieć o niebezpieczeństwach i o tym, jak ich unikać. Gdy dochodzimy do pokoju Baby, zauważamy, że drzwi są już otwarte. Wbiegam do środka i zastaję ją siedzącą przy stole, kompletnie nieświadomą tego, co się wokół niej dzieje. Poza tym, ma towarzystwo. Dr Reynolds zerka na mnie z uśmiechem.
- Witaj, Amy. – Jego szczęka drgnęła. – Jak miło cię znów widzieć. – Podnosi rękę w kierunku stołu, gdzie leży broń. Zanim zdążę się ruszyć przyciska pistolet do skroni Baby. O dziwo, nie wygląda na przerażoną; po prostu mruga kilka razy. - Nie – mówię robiąc krok w przód. – Zrobię co zechcesz. Nie rób jej krzywdy. - Nie zrobi – odpowiada Rice dołączając do mnie. – Ma dwudziestu różnych naukowców analizujących jej krew. Nie zabije jej. Jest zbyt ważna. - Na pewno? – pyta wpatrzony we mnie. – Byłaś bardzo kłopotliwa. Sprawiłaś, że twoja matka stała się dla mnie bezużyteczna. Obróciłaś ją i wielu Strażników przeciwko mnie. – Kieruje swój wzrok na punkt za nami i przechyla głowę. – Kay, czy to ty? Dlaczego nie odłożyłaś swoich broni na podłogę? Wszystkich. – Przyciska pistolet mocniej do skóry Baby i Kay powoli odkłada swój arsenał na podłogę i klęka. Z powrotem patrzy na mnie. – Ty też, Amy. Przytakuję i powoli kładę wszystkie bronie koło stóp. - Dobra dziewczynka. Niezdolna do kontrolowania kłębiącej się wewnątrz mnie furii, robię krok w przód. Ma mnie w garści. - To niesamowite, jak jedna niestabilnie psychicznie dziewczyna może narobić tyle problemów. – Kręci swoją łysą głową. – I ty – spluwa na Rice’a. – Stałeś się jeszcze bardziej bezużyteczny. Powinienem zostawić cię w sierocińcu, samego i niechcianego. Nigdy nie powinienem brać cię pod swoje skrzydła. Bardzo mnie zawiodłeś. Rice wygląda jakby ktoś go spoliczkował, jego twarz robi się coraz bardziej czerwona. - Brać mnie pod swoje skrzydła? Tak to nazywasz? – Dochodzi do mnie, że nie jest zawstydzony, tylko wściekły. – Myślisz, że nie wiem o wypadku moich rodziców? Myślisz, że nie wiem, że zabiłeś ich, by móc użyć mnie? Jakim trzeba być smutnym i szalonym człowiekiem. Musiałeś to wszystko zaplanować i być przekonany o swoim niesamowitym geniuszu. Pewnie Floraes były dla ciebie jak druga gwiazdka. Serce mi pęka, gdy patrzę na Rice’a. Jak ciężko musiało mu się pracować z dr Reynoldsem i czuć tą całą nienawiść i rozgoryczenie. Słowa Rice’a wywołały jednak odwrotny skutek do zamierzonego, bo mężczyzna uśmiechnął się szerzej i roześmiał. - Druga gwiazdka? Czy ty siebie słyszysz? Jak na ,,super-geniusza” myślisz naprawdę wolno, chłopcze. Sądzisz, że wybuch infekcji był przypadkiem? Nie rozśmieszaj mnie. Gdy zobaczyłem, co stworzyła matka tej głupiej dziewczyny, zrozumiałem. Zauważyłem w tym potencjał, ludzkość mogła naprawić wszystkie swoje błędy! Wszystko mogło być zniszczone, a potem stworzone tak, jak od początku powinno być. New Hope jest moim Edenem! Nikt w pokoju się nie poruszył. Nikt nie może uwierzyć w to co słyszy. Dr Reynolds stworzył Później celowo. Może moja matka dała mu broń, ale to on pociągnął za spust. Uderza to we mnie jak pocisk. To on zabił ich wszystkich- mojego ojca, moich przyjaciół, moich sąsiadów. Wszystkich. Dr Reynolds zniszczył ten świat. Rice kontynuuje. Jeśli jest tak samo zszokowany jak ja, nie daje tego po sobie poznać.
- Więc… w twoim mniemaniu stałeś się kim? Bogiem? - A dlaczego nie? – odpowiada radośnie. – Jakby w Wcześniej wszystko działało jak należy. Teraz ludzkość może być kontrolowana. Ja decyduję, kto żyje, a kto umiera. Ja jeden decyduję o przyszłości. Z powrotem skupiam uwagę na Baby, gdy dr Reynolds zmienia pozycję. Jestem w takim szoku, że dopiero teraz zauważam, że Kay przysunęła się do niego, gdy Rice mówił. Sekundę później dziewczyna rusza na niego. Dołączam do niej bez zawahania. W ostatniej chwili mężczyzna odkrywa nasze zamiary i uderza Kay pistoletem tak, że odbija się od ściany. Odbezpiecza pistolet i celuje we mnie. Gdy pocisk przelatuje koło mnie, Baby upada na podłogę. Biegnę w jego stronę i uderzam go pięścią w gardło, a następnie wyrywam mu broń i rzucam za siebie. Brenna już stoi po mojej stronie. Chwyciła jeden z pistoletów leżących na podłodze i teraz to on jest celem. - Wow, co za dupek – mówi. Kay dołącza do nas. - Dzieciaku, nie masz nawet pojęcia. Kay wręcza mi kawałek sznurka i związujemy dłonie i stopy dr Reynoldsa. Po chwili odwracam się, by sprawdzić co z Baby. Siedzi na piłce i gapi się przed siebie. Podchodzę do niej i sprawdzam czy nie jest ranna. Nie odniosła żadnych obrażeń, jedynie parę siniaków - Baby, w porządku? Nie odpowiada, tylko wciąż patrzy się w punkt za mną. Odwracam się, by to sprawdzić i widzę Rice’a leżącego przy ścianie. Przez jego fartuch sączy się krew. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul
Rozdział 44 - Rice? – Klepię go w policzek. Zabandażowałam już jego ramię podarta poszewką Baby. Otwiera swoje jasne niebieskie oczy, a potem mruga zdezorientowany. - Sądzę, że uderzyłem głową… w ścianę – mówi i podnosi rękę krzywiąc się z bólu. – Co się stało? - Dr Reynolds cię postrzelił – woła Brenna z końca pokoju. – Masz szczęście, że nie umie trzymać broni. - Gdzie jest teraz? - Związaliśmy go i wrzuciliśmy do schowka na miotły – odpowiadam. – Zdjęłam mu kolczyk, więc nic nie zrobi. Sądzę, że teraz powinniśmy wrócić po moją matkę, upewnić się, że wszystko z nią w porządku i zapytać co dalej. – Z dostępem dr Reynoldsa moglibyśmy dojść wszędzie. Poza tym, nie może wydawać rozkazów ze schowka na miotły. - Możesz wstać? – pytam Rice’a. Próbuje, więc staję przy nim, by go podeprzeć, ale wciąż się trochę chwieje. – Rozejrzę się po holu, by upewnić się, że nikogo tam nie ma. - Nie ma – mówi Brenna. – Jestem pewna. - Dobrze, czy możesz w takim razie pomóc Rice’owi, gdy ja będę nieść Baby? Dziewczyna bierze jego zdrowe ramię i zakłada na siebie. Podchodzę do Baby, która wciąż patrzy się tępo w ścianę i podnoszę ją. Przyciskam ją do siebie i szepczę do ucha: - Wiem, że teraz jesteś Hannah i to jest twój dom. Ale kiedyś żyłaś ze mną. Kiedyś byłaś bardzo dobra w byciu cichą i unikaniu potworów. Pamiętasz? Nie odpowiada, ale też nie krzyczy, gdy kierujemy się w stronę drzwi. Może potrafi być i Hannahą, i Baby? Pomimo zapewnień Brenny, Kay idzie przodem i sprawdza, czy na holu na pewno nikogo nie ma. Nie zauważamy żadnego śladu Florae- jeśli Strażnicy ich nie dopadli to i tak na pewno zredukowały swoją liczbę. Gdybyśmy poruszali się tą samą drogą, co oni przed chwilą, mogłoby nam się udać. Czuję ulgę, kiedy okazuje się, że mojej matce nic nie jest. Mocno przytula mnie i Baby, zanim odwraca się, by zająć się ramieniem Rice’a. Siadam z siostrą na krześle i przeczesuję jej włosy. Gdy pytam, czy wszystko z nią w porządku, nie dostaję żadnej odpowiedzi. Wciąż dotykam jej głowy mając nadzieję, że chociaż ją to uspokoi. Kay obserwuje nas przez chwilę, a potem patrzy się na podłodze, pogrążona w własnej stracie. - Nie dostaliśmy się do badań – mówi Rice, gdy moja matka dokładnie bandażuje jego ramię. – Ale unieszkodliwiliśmy dr Reynoldsa i prawdopodobnie możemy włamać się do sejfu lub ewentualnie wydobyć z niego kod. Przyznał się też, że to on stał za wybuchem epidemii. To nie był wypadek. Matka spogląda na niego, a potem kręci głową i wzdycha.
- Podejrzewałam to od pewnego czasu. Wszystko stało się możliwe przez ostatnie tygodnie. – Przeciera oczy, jakby winiła samą siebie. – Nie wiem, jak wiele Floraes zostało w laboratoriach. Jednak wiem, że w końcu dobrze wybrałam. Znajdziemy badania i opublikujemy je wszystkie. Jestem pewna, że New Hope przetrwa. Mamy tu tyle rzeczy wartych uratowania. Rice opowiada jej o notatkach Kena, które zdobyliśmy zanim umarł. - Musimy się im dokładniej przyjrzeć, ale sądzę, że w końcu to znalazł. Szczepionkę. Matka tylko przytakuje i uśmiecha się lekko. - Byłoby wspaniale. Ale kiedy myślę o cenie, którą musieliśmy za to zapłacić... – Kręci głową. - To nie była twoja wina – mówię miękko. Kiedyś ją obwiniałam i w sumie wciąż powinnam. Wynalazła bakterię, ale nie miała pojęcia, że dr Reynolds wypuści ją w świat. Podchodzi do mnie i nas przytula. - Tak mi przykro, że musiałyście przez to wszystko przejść. Znajdziemy Baby jakąś pomoc. W tym samym momencie drzwi otwierają się i muskularna postać w syntetycznym kostiumie pojawia się w drzwiach. Trzyma pistolet i żadne z nas nie ma wątpliwości, kto to jest. Tyle, że nie możemy nic zrobić. Moja broń wciąż leży na biurku matki. Mimo wszystko wręczam Baby mojej matce i wstaję, ale ona i tak podchodzi bliżej, a następnie mówi swoim najbardziej władczym tonem: - Co ty do cholery robisz? Marcus zdejmuje kaptur i spogląda na nią. - Wykonuję rozkazy, które nie wyszły od ciebie. - Oczywiście, że tak. Dr Reynolds całkowicie oszalał… - Zamknij się – przerywa jej i celuje w Baby. – I usiądź. – Matka robi co kazał, więc teraz to ja stałam się celem. Nie boję się, choć powinnam. Nie błagam ani nie proszę. Zapewniłam Baby bezpieczeństwo, matka się nią zajmie. - Wybacz, dzieciaku – mówi, choć uśmiecha się od ucha do ucha. – Rozkazy to rozkazy. Sekundę później jego głowa uderza o futryną na tyle mocno, by pojawiła się na niej szczelina, a potem pada na podłogę. Brenna przechodzi koło niego i macha do każdego, kto ją widzi. - Nigdy nie przyzwyczaję się do tych cichych pistoletów. Po chwili za nią pojawia się kolejna postać. Zdejmuje kaptur i zauważam smutny uśmiech Garetha. - Dobrze, że ci się udało, Amy. – Spogląda na Marcusa. – Rozkazy to rozkazy, hę? Idiota. - Jestem Brenna – mówi dziewczyna wyciągając do niego rękę. – I to był świetne. Serio. Sposób, w jaki jego głowa uderzyła drzwi. Zarąbiste. Gareth zastanawia się przez chwilę, ale w końcu potrząsa jej ręką. - Jestem Gareth i spotkaliśmy się już…choć nie pamiętasz tego, bo byłaś trochę nieprzytomna.
- A tak, moja niedyspozycja z Fort Black. Chyba nie muszę wyjaśniać. Z tego co słyszałam, to miejsce schodziło na psy. Wiesz, chciałabym mieć wybór, czy zostać szczurem laboratoryjnym, czy nie. Mam wyrzuty sumienia, gdy przypominam sobie, że chciałam ją sprzedać, by móc uratować Baby. Mimo wszystko nie czuję się źle, bo wiem, że Baby jest bezpieczna. Zerkam na nią, jednak wzrok ma tak samo pusty i martwy jak zawsze. Być może uszkodzenia jej ciała są tak samo poważne jak jej umysłu. Być może nie mogę jej uratować. - A co z dr Reynoldsem? – pyta Gareth. - Związaliśmy go w schowku na miotły – odpowiada mu Kay. – Dobrze cię widzieć. - Ciebie też, Kay. - Możesz go torturować, jeśli chcesz – wtrąca się Brenna. - Ale nie będziemy tego robić – mówi moja matka wręczając mi Baby. – Opowiemy jednak każdemu o jego czynach. Może to i ja stworzyłam Floraes, ale to on je wypuścił. Podnosi rękę do ucha. - Mówi dyrektor laboratorium. Muszę wygłosić oświadczenie do wszystkich w New Hope. – Czeka chwilę i kontynuuje. – Z powodu nieprzewidzianych i tragicznych wydarzeń straciliśmy naszego nowego przywódcę Strażników. Będziemy tęsknić za Marcusem, ale to Kay teraz sprawuje nad wszystkim nadzór. Ma moje pełne poparcie i dostęp. Poza tym, dr Reynolds również musiał odejść ze swojego stanowiska, ale o tym porozmawiam ze wszystkimi wieczorem. Proszę więc o spotkanie w Holu Pamięci o ósmej wieczorem. Tam podam więcej szczegółów. – Naciska przycisk na swoim kolczyku kończąc transmisję. – Dr Reynolds jest skończony. - A to już coś – mówi Kay i sama podnosi rękę do ucha. Wydaje nowe instrukcje i odwołuje rozkaz zabicia mnie. Po chwili spogląda na mnie zdezorientowana. – Amy, ktoś do ciebie. - Do mnie? – Rozglądam się. Każdy, kto chciałby ze mną rozmawiać znajduje się w tym pokoju. Przytakuje. - Na pewno pytają o ciebie. Mówią, że są z Fort Black. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cu
Rozdział 45 - Halo? Jest tam kto? Głos, którego już nigdy nie spodziewałam się usłyszeć. - Jacks? – Nie mogę uwierzyć, że żyje. Tak samo jak Brenna, która teraz skacze koło mnie. – Jak…? Co się stało? Jacks wyjaśnia, że infekcja rozprzestrzeniła się przez Plac i Blok A, ale ludzie w korytarzach i Bloku B i C byli bezpieczni. Trochę im zajęło opuszczenie cel, ale w końcu zabili wszystkie Floraes. W Fort Black znów da się żyć. - Musiałem trochę przekonywać wujka, ale w końcu dał mi komunikator. Nacisnąłem przycisk, zapytałem o ciebie i jakimś magicznym sposobem się pojawiłaś. - Jacks… Ja… - Rozglądam się wokół marząc, bym miała trochę więcej prywatności. Jak mam mu wyjaśnić, jak bardzo za nim tęskniłam i jak często o nim myślałam? – Tak się cieszę, że wszystko u ciebie w porządku… Bałam się, że ci się nie uda. - Musiało mi się udać. Inaczej już nigdy bym cię nie zobaczył. Czerwienię się. Każdy w tym pokoju gapi się na mnie i słucha. A Brenna wciąż skacze wokół mnie prosząc, bym dała jej z nim porozmawiać. - Jacks – mówię. – Jeśli zaraz nie pogadasz z Brenną, to ona mi tu zejdzie. Trzymaj. Zdejmuję kolczyk i wyciągam go do niej, ale moja matka go przechwytuje i podłączą przez wtyczkę do komputera. - Głośnik – wyjaśnia. – Droga wolna. - Jacks – mówię głośno. – Brenna też tu jest. - Jacks! – krzyczy. – Cieszę się, że nie umarłeś! - Ja też – śmieje się. – Nie wiem jak u was, ale u nas ludzie są przerażeni. Nie mamy jedzenia, a ludzie boją się wyjść poza mury. – Milknie na chwilę, a potem pyta – Wracasz, Amy? – W jego głosie pojawia się cień desperacji. - Jacks… Nie mogę. – Spoglądam na Baby, która właśnie nawija sobie kosmyk włosów na palec. O dziwo, nie wyrywa go. Nie mogę nigdzie iść. Ona mnie potrzebuje. – Ale ty możesz przyjść tutaj. Wszyscy możecie. - Amy – wtrąca się moja matka. – Nie wiem, czy możemy ich tu wszystkich przyjąć… - Przygotujemy pokoje – mówi Rice, ale matka kręci głową. - Ale dla wszystkich? I kto wie, co to są za ludzie. Poza tym, mamy jeszcze chorobymusielibyśmy przetestować każdego z nich, by upewnić się, że są zdrowi. Nie wiem, czy to odpowiedni czas. Brenna odwraca się do niej z poważną miną. - Hola, hola! Jak to: ,,I kto wie, co to są za ludzie”? A jakim rodzajem człowieka jest pani? - Mamo – mówię stając pomiędzy nie, ale czuję niemal taką złość jak Brenna. – Czy ty siebie słyszysz? Boisz się, że nie podołają standardom New Hope? – Ostro kręcę głową. – Tak, w
Fort Black są ciężkie przypadki. Kryminaliści kiedy przychodzi co do czego. A ta bezużyteczna szczepionka, którą rozprowadzał Doktorek uczyniła ich jeszcze bardziej agresywnymi. Ale jeśli nie będą musieli walczyć o przetrwanie, może nie będą w ogóle chcieli tego robić. Jeśli są tam osoby, którzy naprawdę będą sprawiały kłopoty, możemy coś na to poradzić. Jacks będzie mógł nam z tym pomóc. A tak poza tym, to dobrzy ludzie. Trochę zgorzkniali, ale musieli tacy być, by przetrwać. - Muszę teraz myśleć o tym, co jest właściwe dla New Hope – odpowiada, ale jakoś tak miękko, jakby przekonywała samą siebie. Słyszę, że mnie słucha. Myśli. - Oczywiście, że tak – mówi cicho Rice. – Ale zgadzamy się, że New Hope potrzebuje zmian, prawda? – Gdy matka przytakuje, dodaje – Myślę, że musimy otworzyć się do ludzi, rozpoczynając od dziś. Od teraz. Możemy zacząć z przyprowadzeniem tu ludzi z Fort Black, pomóc im. Dajmy tym ludziom obraz tego, jak powinni żyć. – Wzrusza ramionami. – Sądzę, że możemy im zaufać. - Prosimy o dużo. – Przebywała w laboratorium tyle czas, że nie ma pojęcia, jacy są zwyczajni ludzie, co czują, co potrafią. Muszę sprawić, by to zrozumiała. - Mamo, uwierz mi, że ludzie z Fort Black przeszli o wiele więcej. I wciąż przechodzą. Są chorzy i przerażeni. Nie mamy prawa się teraz od nich odwracać. Przez długi moment patrzymy na siebie, a potem przytakuje. - Możemy przerobić Oddział. Przenieść ludzi, którzy potrzebuję pomocy medycznej tutaj. – Znów kiwa głową. – Może nam się udać. - Strażnicy mogą przenieść zapasy do Fort Black – mówi Kay. – Jakieś leki, czy coś. Moglibyśmy już tam zacząć ich powoli leczyć. - Jak to brzmi? – pytam Jacksa. – Myślisz, że ludzie chcieliby tu przyjść? Czy ty chcesz tu przyjść. - No nie wiem, Amy… Nie opuszczałem Fort Black od naprawdę długiego czasu. Nie wiem, czy w ogóle potrafię to zrobić. - Nawet, by być ze mną? – pytam niepewnie. Rice patrzy na mnie ostro, ale nie obchodzi mnie, kto tego słucha. – Muszę się zająć moją siostrą. Wiesz to. Ale chcę też być z tobą. I jeśli ty też tego chcesz, musisz tu dotrzeć. Następuje długa cisza, a potem Jacks cicho odpowiada: - W porządku. Przyjdę. Ale co z resztą? Co jeśli nie będą chcieli odejść? - Nie zmusimy ich, ale tutaj jest bezpieczniej. – Spoglądam na moją matką. – Albo będzie. Prawda? Kiwa głową. - Spróbujemy. - Nie. – Rice wstaje chwiejnie. – Zrobimy coś więcej niż tylko próbowanie. - Jacks – mówię. – Wyślemy wam teraz trochę zapasów. Moja matka będzie dziś rozmawiać z mieszkańcami, więc wymyślimy, jak was tu wszystkich pomieścimy. Powiedz każdemu, że przywitamy ich z otwartymi ramionami. Powiedz, że będą bezpieczni.
- W porządku, Amy – odpowiada. – Dzięki. Nie mogę cię doczekać, by cię znów zobaczyć. W pokoju znów zapada cisza. Rice znów się na mnie patrzy, więc czuję, jak się rumienię. - Ja też nie mogę się doczekać. Niedługo znów się odezwę. Wyłączamy się, a ja wciąż ignoruję pytające spojrzenie Rice’a. Dużo dla mnie zrobił i był pierwszym chłopakiem, do którego cokolwiek coś czułam, ale przywiązywał zbyt dużą uwagę do swojej pracy. Jak moja matka, martwił się o całą ludzkość. Jak mogłam z tym konkurować? Jacks był inny. Wiedział, co było ważne. Rozumiał, że musiałam chronić Baby za wszelką cenę. Klękam koło niej. - Możesz nie wiedzieć, co się teraz z tobą dzieje albo dlaczego – mówię jej. – Ale obiecuję, że ci się polepszy. Kiedy ściskam jej rękę, odwzajemnia się tym samym. Czuję, jak jej palce poruszają się wewnątrz mojej dłoni. Dziękuję – pokazuje. Spoglądam w jej oczy i widzę błysk zrozumienia. Wiesz kim jestem? – pytam pokazując. Przytakuje wolno. - Jesteś moją siostrą – mówi głośno i niepewnie. Wciąż się do tego nie przyzwyczaiłam, tyle czasu spędziłyśmy razem w ciszy. - Tak – odpowiadam pewnie. – Jesteśmy siostrami. Uśmiecha się, a jej twarz wygląda na dużo starszą, niż jej sześć lat. - Amy - Matka kładzie rękę na moim ramieniu. – Chodźmy do domu. Biorę Baby w ramiona i razem idziemy stronę drzwi, a następnie wzdłuż holu. Wreszcie idziemy do domu. Tłumaczenie: martth Korekta: Ma_cul