Jude Deveraux Freski tytuł oryginału The Blessing przekład Ewa Mikina 1 Najchętniej bym cię udusił, dociera? Już powinieneś być trupem. - Jason Wildin...
13 downloads
13 Views
683KB Size
Jude Deveraux Freski tytuł oryginału The Blessing przekład Ewa Mikina
1
Najchętniej bym cię udusił, dociera? Już powinieneś być trupem. - Jason Wilding rzucił mordercze spojrzenie spod gęstej szpakowatej grzywy. -Wielka mi nowina - prychnął David i odwdzięczył się starszemu bratu ciepłym uśmiechem. To właśnie ów uśmiech sprawiał, że mieszkańcy Abernathy bez wahania powierzali Wildingowi swoje zdrowie i życie. Miły doktor David, jak go nazywali, łyknął właśnie zdrowy haust piwa; Jason powoli sączył swoją whisky. -Mów, czego chcesz? - rzucił Jason i uniósł brew; kiedy tak się srożył, nawet pod ważnymi biznesmenami drżały kolana. -Dlaczego uważasz, że czegoś chcę? -Przemawia przeze mnie wieloletnie doświadczenie. Reszta tej zapadłej dziury niech myśli sobie, że jesteś święty, ale ja cię znam jak zły szeląg. Coś knujesz. -Może się za tobą stęskniłem? Uznałem, że jedyny sposób, by ściągnąć szanownego brata na święta do domu, to powiedzieć ci, że ojciec jest umierający. -Tani chwyt - orzekł Jason; odął się, zaczął szukać w kieszeniach papierosów, po czym przypomniał sobie, że rzucił palenie dwa lata temu. To bar w rodzinnym mieście przemieniał go na powrót w dawnego wyrostka. -Nic innego nie przychodziło mi do głowy - burknął David, szukając linii obrony. Rzeczywiście
wysłał do Nowego Jorku telegram, w którym zawiadamiał zapracowanego i wciąż pomnażającego swój majątek brata, że ojciec miał atak serca i w każdej chwili należy się spodziewać jego śmierci. Po kilku godzinach prywatny odrzutowiec Jasona wylądował na lotnisku położonym o pięćdziesiąt mil od Abernathy. Godzinę później Jason stanął na progu rodzinnego domu, gdzie zobaczył ojca siedzącego przy kufelku i grającego w pokera ze swoimi kompanami. Wówczas to David zwątpił, czy ujdzie z życiem. Ale z wielkiej chmury krzyków Jasona zwykle spadał mały deszcz, więc i teraz, urządziwszy pandemonium, szybko ochłonął. -Nie zamierzam tu zimować, więc wyduś, o co chodzi -zaproponował. -Dlaczego nie? - zapytał David niewinnym tonem. W rodzinie żartowano zawsze, że z każdej opresji potrafi ujść cało, podczas gdy Jasona obwiniano za wszystkie popełnione i nie popełnione winy; fakt, który przypisywano urodzie braci. David był blondynem o błękitnych oczach i jasnej cerze. Nawet teraz, chociaż miał trzydzieści siedem lat, wyglądał jak cherubinek. Kiedy ludzie widzieli go w białym kitlu, ze stetoskopem na szyi, oddychali z ulgą, pewni, że ktoś o tak anielskich rysach musi mieć patent od Boga na ratowanie życia.
O ciemnym, patrzącym zawsze wilkiem Jasonie rodzony ojciec powiadał, że choćby nic nie przeskrobał, wyglądał, jakby był zdolny do wszystkiego. - Niech zgadnę. Lecisz właśnie na Tahiti, gdzie czekają na ciebie trzy nałożnice - pokpiwał David. Jason upił kolejny łyk whisky i rzucił bratu krzywe spojrzenie.
- Nie, nie mów, sam zgadnę. - David nie dał się zbić z tropu. - Umówiłeś się w Paryżu na spotkanie z jakąś chudą, wysoką supermodelką o silikonowych piersiach. Jason zerknął na zegarek.
- Muszę się zbierać. Leon czeka.
Leon był prywatnym pilotem Jasona, a w nagłej potrzebie również szoferem, oraz, podobnie jak reszta służby, członkiem jego rodziny zastępczej, jako że na założenie prawdziwej starszy z Wildingów nie miał dotąd czasu. Teraz też pospiesznie dokończył whisky i wstał od stolika.
-Wiesz, że chętnie bym został i słuchał, jak ze mnie pokpiwasz, ale mam... -Pozwól, że dokończę za ciebie - David westchnął ciężko - ...mnóstwo roboty. -Właśnie. Ty zapewne też. Nie powiesz mi, że z powodu Bożego Narodzenia ludzie przestają chorować, nawet w naszym kochanym Abernathy. -Owszem, chorują. I potrzebują pomocy. Nawet w Abernathy. Na te słowa Jason ponownie usiadł. David prosił o pomoc tylko wtedy, kiedy naprawdę jej potrzebował. -O co chodzi? O pieniądze? Proś, o co chcesz, jeśli to tylko leży w mojej mocy. -Chciałbym ci wierzyć - odparł David, wbijając wzrok w stół. Jason skinął na kelnera, by przyniósł mu następną whisky. David zerknął na brata z zainteresowaniem. Wiedział, że Jason nie lubi alkoholu; uważał, że otępia umysł i spowalnia pracę, a praca była jedyną treścią i celem jego życia. - Zakochałem się - powiedział David cicho. Jason uśmiechnął się, co nieczęsto się zdarzało.
- I co? Kroi się mezalians? A może stare dewotki podniosły larum, że ich ukochany doktorek David chce się żenić? -Dlaczego tak bardzo nienawidzisz naszego miasta? To naprawdę wspaniałe miejsce. -No, to małostkowe bigotki - zgodził się łaskawie Jason. -Ciągle nie możesz zapomnieć, co się stało z mamą. Dobrze, nie będę do tego wracał. Lubię to miasto i zamierzam nadal tu żyć. -Ze swoją wybranką. Ale w czym ja ci mam pomóc? Co ja wiem o zakochanych? -Wiesz wszystko o uwodzeniu. Ciągle widuję twoje nazwisko w kronikach towarzyskich. -Hmm. Bywanie należy do obowiązków. Trudno pokazywać się na przyjęciach w pojedynkę oznajmił Jason bez specjalnego przekonania. -Tak się składa, że kobiety, z którymi bywasz, należą do najpiękniejszych na świecie. -I najbardziej łasych na pieniądze - sarknął Jason, tym razem już z przekonaniem. - Wiesz, ile kosztuje benzyna lotnicza? Jeśli wiesz, to mów wreszcie, dlaczego mnie tu ściągnąłeś.
-Myślę, że mniej niż jeden aparat do EKG. Jason w lot pojął aluzję. -Dobrze, dostaniesz go. Przestań żebrać i wal, co ci leżyi na sercu. W kim się zakochałeś? W czym problem? Chcesz,! żebym zapłacił za wesele? -Pewnie nie uwierzysz, ale są jeszcze na świecie ludzie, którzy nie proszą o pieniądze, stanowiące treść twojego życia.
Jason zrozumiał, że się zagalopował.
- Przepraszam. Zamiast kluczyć, opowiedzże po prostu o tej kobiecie. Niech się dowiem, w czym mogę ci pomóc. David wziął głęboki oddech.
- To wdowa. Ona... - Spojrzał na brata. - Była żoną Billa Thompkinsa. Tu Jason gwizdnął przeciągle. -Nie jest taka, jak myślisz. Wiem, że Billy miał problemy, ale... -Kilka: ćpanie, chlanie i rozbijanie kolejnych samochodów. -Nie pamiętasz go z ostatnich lat przed śmiercią. Pod koniec się ustatkował. Znalazł pracę za rzeką. Wrócił po dwóch latach z Amy. Była w czwartym miesiącu ciąży. Miałem wrażenie, że zaczął nowe życie. Kupił dom starej Salmy.
Jason uniósł brew. -Ta rudera jeszcze stoi? -Sypie się. W każdym razie matka mu pomogła i kupił tę chałupę. -A któż w Abernathy pożyczyłby Billowi pieniądze? -No właśnie. Zresztą, to nie ma żadnego znaczenia. Zginął cztery miesiące później. Rąbnął w drzewo przy stu trzydziestu kilometrach na godzinę.
-Pijany? -Tak. Jego żona została sama, jeśli nie liczyć matki Billa, Mildred. Pamiętasz ją? -Tak. Lubiłem ją - powiedział Jason. - Zasługiwała na lepszego syna niż Billy. -Amy wynagrodziła jej parszywy los. To najwspanialsza istota na świecie. -Więc w czym tkwi problem? Chyba Mildred nie staje wam na drodze. Tym bardziej nasz ojciec... -Ojciec kocha Amy prawie tak samo jak ja - powiedział David, wlepiając wzrok w opróżnioną do połowy szklankę z piwem.
- Jeśli mi zaraz nie powiesz, o co chodzi, wychodzę. -O jej syna. Mówiłem ci, że była w ciąży, kiedy tu przyjechała. Urodziła syna. -Ty go odbierałeś? - Jason uniósł brew. -Nie. Nie zaczynaj. To zupełnie coś innego, kiedy jest się lekarzem kobiety. -Hmm. I co z jej synem? Wrodził się w ojca? -Billy miał poczucie humoru. Ten dzieciak jest... musiałbyś go poznać, żeby zrozumieć, o czym mówię. Okrutny. Pozbawiony sumienia. Zaborczy. Mały potwór. Manipuluje wszystkimi dookoła. Zupełnie podporządkował sobie Amy. -A ona nie zdaje sobie z tego sprawy, tak? - Jason zacisnął usta. Doskonale rozumiał brata. Przed wielu laty znalazł się w podobnej sytuacji. Spotkał kobietę, na której mu zależało. Zaczynał wierzyć, że coś go z nią łączy. I wtedy poznał jej trzynastoletniego syna. Chłopak miał wszelkie zadatki na kryminalistę. Myszkował po kieszeniach płaszcza Jasona i kradł wszystko, co znalazł. Kiedyś zabrał kluczyki od samochodu i tydzień później wyciągnięto wrak jaguara z East River. Matka, oczywiście, nie uwierzyła, że jej jedynak mógł zmalować coś podobnego. Koniec końców Jason rozstał się z nią. A chłopak dorósł, zaczął pracować na Wall Street i został multimilionerem. -Masz jakieś doświadczenia w tej materii? - zagadnął David. -Jakieś mam. Nie możesz się z nią spotykać, chyba że smarkacz raczy udzielić matce pozwolenia, tak? A ona świata poza nim nie widzi - rzucił cierpko. -Rozpuściła go jak dziadowski bicz. Nie rusza się nigdzie bez niego. Próbowałem wynajmować opiekunkę, ale Amy jest zbyt dumna, by przyjąć pomoc, więc albo dzieciak idzie z nami, albo nigdzie nie możemy się ruszyć. A w jej domu nie sposób się spotykać. - David nachylił się przez stół. - Ten piekielnik w ogóle nie sypia. Nigdy. Diabelski pomiot. Amy poświęca mu cały swój czas.
-Odpuść sobie - poradził Jason. - Wycofaj się, póki czas. Jeśli tego nie zrobisz, ożenisz się nie z nią, tylko z tym smarkaczem. Pewnego dnia się obudzisz i znajdziesz kobrę w łóżku. -Musiałbym najpierw wypchnąć stamtąd Maxa. -Ciągle sypia z matką? - zapytał Jason z obrzydzeniem. -Kiedy tylko ma ochotę. -Bierz nogi za pas. -Łatwo ci mówić. Nigdy nie byłeś zakochany. Myślę, że zdołałbym spacyfikować chłopaka, gdybym pozyskał sobie matkę, ale sęk w tym, że nigdy nie mogę być z nią sam. -Tu David spojrzał na Jasona tym swoim dobrze znanym, anielskim wzrokiem. -O nie, nie. Nie wrobisz mnie. Wiesz, że nie mam czasu. -Nieprawda. Mało to razy wysłuchiwałem, jak utyskujesz na swoich pracowników, że chcą brać wolne na święta? Możesz więc zwinąć na tydzień interesy i spędzić w tym roku Boże Narodzenie w domu. Pomożesz mi i zrobisz przy tym dobry uczynek, wysyłając sekretarkę na krótki urlop. Jak się miewa ta cud dziewczyna? -Dobrze - odparł Jason lakonicznie. - W czym ci mogę pomóc? Mam porwać smarkacza? A może lepiej od razu go zlikwidować? -Dzieciak potrzebuje ojca. -Wzięło cię nie na żarty, co? -Żebyś wiedział. Nigdy nie czułem nic podobnego do żadnej kobiety. Mam rywali. Wszyscy mężczyźni w miasteczku oglądają się za nią. -Ile to roboty, przyłożyć dziesięciu facetom? - Ian Newsome się za nią ugania. - Tak? - Jason uśmiechnął się krzywo. - To ten, który był kapitanem drużyny futbolowej i drużyny pływackiej? Ten, który wygrał zawody stanowe i w którym kochały się wszystkie dziewczyny w okolicy? Ożenił się chyba z Angelą, co to miała więcej włosów niż szarych komórek? O -Rozwiedli się. łan jest teraz dealerem cadillaca. -Musi robić straszne pieniądze - stwierdził Jason z przekąsem. - Macie tu pewnie wielki popyt na cadillaki.
-Oprócz tego sprzedaje mercedesy Arabom. -Aha. No to masz problem.
-Muszę pobyć z Amy sam na sam. Jeśli będę miał szansę, to wiem, że... -Przekonasz ją do siebie? Uwierz mi, że nie tędy droga. -Być może - zgodził się David. - Muszę jednak spróbować.
-Wystarczy, że Newsome pośle jej czerwony kabriolet mercedesa i Amy będzie jego. Może ty mógłbyś udzielać jej bezpłatnych... -Ona nie jest taka! - krzyknął prawie David, a kiedy wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę, zniżył głos. -Przestań stroić sobie żarty. Ja chyba nie potrafiłbym już bez niej żyć - dodał cicho. Przez chwilę Jason patrzył gdzieś w przestrzeń. David bardzo rzadko zwracał się do niego z prośbą o pomoc, a jeśli już, to nigdy dla siebie. Ukończył studia medyczne bez żadnego wsparcia ze strony brata, uparcie nie zgadzając się wziąć od niego żadnych pieniędzy. „Nie wezmę nic", odpowiadał na ponawiane wielekroć propozycje. Jason domyślał się, że David do tej pory spłaca zaciągnięty wówczas kredyt, ale nadal nie chciał pomocy. Teraz jednak prosił o pomoc w sprawie osobistej, która nie wiązała się w żaden sposób z pieniędzmi. Od bardzo dawna nikt już nie zwracał się do Jasona o coś, co nie wymagałoby sięgnięcia do kieszeni. - Zrobię, co w mojej mocy - zgodził się wreszcie. David podniósł głowę.
- Naprawdę? Nie, nie. Co ja mówię? Na pewno nie zrobisz tego, o co mi chodzi. Jason był z natury człowiekiem niezwykle ostrożnym, wolał więc się upewnić. -A o co dokładnie ci chodzi? -Chciałbym, żebyś u niej zamieszkał. -Co? - ryknął Jason, ponownie zwracając uwagę wszystkich w barze. Nachylił się do brata. - Chcesz, żebym zamieszkał z twoją dziewczyną?
-Nie jest moją dziewczyną. W każdym razie jeszcze nie. Muszę wprowadzić do jej domu kogoś, kto zajmie się smarkaczem. Kogoś, kogo Amy obdarzy zaufaniem. -Będziesz jeszcze musiał pozbyć się Newsome'a. -Tak, i pozostałych konkurentów. -W porządku, zadzwonię do Parker. Ona... -Nie! To musisz być ty, nie twoja sekretarka! I nie twój kucharz, ani pilot, ani twoja sprzątaczka. Ty. Jason, słysząc ten gwałtowny wybuch, zrobił tak skonsternowaną minę, że David natychmiast się pomiarkował. - Smarkacz potrzebuje męskiej ręki. Ty wiesz, jak sobie radzić z bachorami. Ja jestem najlepszym tego przykładem. Jason gładko przełknął pochlebstwo. Rzeczywiście matkował młodszemu, bratu: matka umarła, kiedy David był jeszcze mały, a ojciec pracował od świtu do nocy. -Proszę - nastawał David. -W porządku - zgodził się wreszcie Jason, choć niejbez oporów. W Nowym Jorku znany był z nieustępliwych decyzji David jednak zawsze potrafił go przekabacić. Poza tym w głębi duszy pragnął odegrać się za swoją własną przegraną. Kiedyś przecież rozpaskudzony do granic możliwości szczeniak zniszczył jego związek z jedyną kobietą, o której myślał poważnie. Do tej pory żałował, że odszedł, nie próbując walczyć o swoją miłość. Przed rokiem spotkał tamtą kobietę. Wyszła za mąż za człowieka, z którym Jason prowadził interesy. Była szczęśliwa, wyglądała kwitnąco. Mieszkała w ogromnej rezydencji na Long Island, doczekała się też dzieci z nowym mężem. Jason, teraz czterdziesto-pięciolatek, nie mógł przeboleć, że ich drogi się rozeszły i że tak łatwo poddał się przed laty, ustępując pola małemu bandycie. -Zrobię to - powiedział cicho. - Zostanę i przypilnuję smarkacza, a ty będziesz mógł widywać się z Amy. -To nie będzie łatwe zadanie. -A tobie się wydaje, że moje życie jest łatwe? -Nie znasz jeszcze smarkacza. Nie wiesz, jak bardzo Amy jest do niego przywiązana. -O nic się nie martw. Poradzę sobie, skoro mnie prosisz. Smarkacz przez tydzień będzie pod moją opieką. Jeśli w tym czasie nie zdobędziesz jego matki, to znaczy, że na nią nie zasługujesz. Zamiast, zgodnie z oczekiwaniami Jasona, rozpłynąć się w podziękowaniach, David ponownie wbił wzrok w blat stołu. -O co chodzi? - Jason prychnął rozeźlony. - Tydzień ci nie wystarczy? - Błyskawicznie rozważył sytuację. Ile czasu można oglądać lokalne rozgrywki baseballowe i nie dostać kota? Dzięki Bogu
istnieją telefony komórkowe. Będzie mógł pracować, tkwiąc na trybunach, a jeśli smarkacz zada mu bobu, zawsze będzie mógł zadzwonić do Parker. Ta wiedziała, jak wybrnąć z każdych opałów. -Przysięgnij na wszystkie świętości. Jason poczerwieniał. -Sądzisz, że cofnąłbym dane ci słowo? -Wyręczysz się kimś. -Niech cię cholera! - rzucił Jason wściekle, ale nie śmiał spojrzeć bratu w oczy. Gdyby ludzie, z którymi prowadził interesy w Nowym Jorku, znali go równie dobrze jak David, w biznesie daleko by nie zajechał. - Zajmę się smarkaczem przez tydzień - powiedział już spokojniej. - Będę spełniał jego zachcianki. Dam mu nawet kluczyki od swojego samochodu. -Przyleciałeś samolotem, nie masz tu samochodu. Zapomniałeś? -No to kupię wóz, ale dam smarkaczowi kluczyki, w porządku? - David miał wyjątkowy dar zbijania brata z pan-tałyku. - Słuchaj, im szybciej się z tym uporam, tym szybciej będę mógł wyjechać. Kiedy mam poznać tego rozkoszniaka? -Przysięgnij na wszystkie świętości - powtórzył z determinacją David. Chociaż śmiertelnie poważny, patrzył na Jasona wzrokiem czterolatka, który domaga się, by starszy brat przysiągł, że nigdy go nie opuści.
Jason westchnął ciężko. -Przysięgam na wszystkie świętości - mruknął i rozejrzał się, czy nikt nie słyszy. W ciągu trzydziestu minut przeistoczył się z potentata finansowego w małego chłopca składającego przysięgi przypieczętowane krwią. -Czy mówiłem ci kiedyś, że nienawidzę Bożego Narodzenia? -Jak możesz nienawidzić świąt, których nigdy nie obchodzisz? - zapytał David z kpiącym uśmiechem. - Chodźmy już. A nuż poszczęści się nam i smarkacz będzie już spał. -Chciałbym ci zwrócić uwagę, że jest druga w nocy. Twoja ukochana nie będzie zachwycona wizytą o tej porze.
-Podjedziemy pod dom. Jeśli zobaczymy światło w ok nach, wejdziemy na chwilę. Zgoda? Jason skinął głową, ale był niespokojny. Jakiego pokroju kobieta mogła wyjść za Billa Thompkinsa?
Dlaczego miałaby nie spać jeszcze o tej porze? Chyba że, jak mąż, lubiła zaglądać do butelki. Gdy wyszli na parking, gdzie czekał samochód z kierowcą, Jason miał już wyrobioną opinię o wybrance brata. Wszystko świadczyło przeciwko niej: mąż pijak, rozwydrzone dziecko, nocny tryb życia. Kiedy wsiedli do wozu i ruszyli w stronę przedmieścia, Jason ślubował sobie solennie, że zrobi wszystko, by uchronić Davida przed ślubem z tą damulką. Widział ją już: tlenione włosy, papieros w kąciku ust. Starsza. Tymczasem David był jeszcze młody, niedoświadczony, naiwny. Całe życie spędził w Abernathy, nic nie wiedział o świecie. Chytra baba chciała go w obrzydliwy sposób wykorzystać. Spojrzał z troską na brata.
- Przysięgam na wszystkie świętości - powiedział cicho. David uśmiechnął się w odpowiedzi. Był jednym wielkim
utrapieniem Jasona, ale potrafił też budzić w nim dobre uczucia.
2
Dom Salmy wyglądał jeszcze gorzej, niż go Jason zapamiętał. Elewacja domagała się nowego tynku, ganek prezentował się tak, jakby za chwilę miał runąć, a i dach, jeśli można było coś dojrzeć w świetle księżyca, zapewne przeciekał przy najlżejszej mżawce.
- A nie mówiłem - sapnął popędliwie David, najwyraź niej niepomny opłakanego stanu domu. - Światła się palą. Smarkacz nigdy nie śpi, a Amy nie może przez niego zmrużyć oka. Jason zerknął na brata; pomyślał, że im prędzej wybije mu z głowy harpię, tym lepiej. -Idziemy - ponaglił David. Już był w ogródku, minął obalony płot i kroczył grząską ścieżką. - Boisz się? - rzucił przez ramię. - Jeśli tak... -Jeśli tak, to ty podtrzymasz mnie na duchu, dobrze? -odparł Jason, unosząc lekko brew. Wyszczerzone w uśmiechu zęby Davida błysnęły w księżycowej poświacie. Przeskakując stopnie, znalazł się na ganku. - Uważaj, nie... Och, przepraszam. Nic ci się nie stało? Dom wymaga napraw. Jason rozcierał głowę po zetknięciu z obluzowaną belką.
-A jakże, niczym potwór Frankensteina operacji plastycz nej - burknął krzywiąc się wściekle. David go nie słyszał, gdyż pukał już ochoczo do drzwi. Po chwili się otworzyły... i Jasonowi szczęka opadła na widok stojącej w progu młodej kobiety. Oczekiwał zupełnie innego widoku. Amy na pewno nie była syreną wabiącą ku sobie mężczyzn na ich własne zatracenie; jej uroda nie zainspirowałaby żadnego poety do złożenia sonetu. Nie musiała też martwić się, że obezwładnieni pożądaniem adoratorzy będą padali jej do stóp. Długie ciemne włosy, które domagały się szamponu, były spięte na karku. Miała jasną cerę, owalną twarz, ogromne czarne oczy, małe usta, żadnego makijażu, za to białe kropki na brodzie. Była niewysoka, drobnej budowy, wręcz chuda, jakby od dawna nie dojadała. Na skromnej sukni widniały mokre plamy. -Cholera! - mruknęła, omiatając wzrokiem własną sylwetkę, po czym cofnęła się od drzwi. Wchodź, Da-vidzie, i rozgość się. Max, dzięki Bogu, śpi. Poczęstowałabym was dżinem, ale nie mam w domu ani kropli. Moglibyście się napić pięćdziesięcioletniej brandy, ale i jej zabrakło. -Dzięki - odpowiedział David tym samym tonem. - W takim razie poproszę szampana. -Nalej wiaderko i mnie - rzuciła gospodyni.
David spojrzał na brata, jakby chciał powiedzieć: Czyż to nie najdowcipniejsza osoba na świecie? Jason tymczasem rozglądał się po wnętrzu. Dawno już opuścił swój, jak go David nazywał, „dom w chmurach". „Spędzasz tyle czasu w prywatnych samolotach, prywatnych hotelach i innych »prywatnych« przestrzeniach, że zapomniałeś już, jak wygląda prawdziwy świat", powtarzał często. Rzeczywiście, widok pokoju napełniał Jasona odrazą. „Nędzny", to określenie przychodziło pierwsze do głowy. Wszystkie sprzęty i przedmioty, każdy z innej parafii, wyglądały, jakby wynajdowano je na śmietnikach: obskurna stara kanapa z wytartym obiciem, zniszczony fotel pokryty wypłowiałym wzorzystym materiałem w słoneczniki, ogromna drewniana ława pomalowana fioletową farbą w zjadliwym odcieniu. Jason pomyślał, że tak właśnie powinien wyglądać dom Billa Thompkinsa. David dał bratu kuksańca pod żebro i skinął w stronę-drzwi. -Przestań się krzywić - syknął przez zęby. W tej samej chwili do pokoju wróciła Amy w suchej, nie wyprasowanej bluzce. Większość białych kropek zniknęła z jej brody. Gdy zobaczyła, że Jason się jej przygląda, przetarła twarz dłonią, usuwając ostatnie plamki. -Płatki ryżowe. Gdyby zjadał wszystko, co wypluwa na mnie, byłby tłusty niczym prosiak. -To mój kuzyn, Jason - dokonał prezentacji David. -Opowiadałem ci o nim. Byłby ci bardzo wdzięczny, gdybyś pozwoliła mu tu zamieszkać, dopóki stan jego serca się nie poprawi. Zdumiony niepomiernie Jason gapił się na brata bez słowa.
- Ależ oczywiście - odparła Amy. - Siadajcie, proszę. Spojrzała na Jasona. - Szkoda, że Max śpi, ale zobaczysz go za jakieś trzy godziny. Mogę ci to zaręczyć - dodała ze śmiechem. Jasonowi cała sprawa zaczynała śmierdzieć. Kochany braciszek, którego sam wychował, którego kochał i rozpieszczał, dla którego gotów byłby oddać życie, wrobił go po same uszy. Wyciął mu paskudny numer. Jason już dawno temu doszedł do wniosku, że trzymając język za zębami, może zdobyć wszystkie potrzebne informacje. Nie raz w czasie gorących negocjacji milczeniem osiągał więcej niż słowami, postanowił więc także tym razem nie odzywać się i słuchać.
- Może napijecie się herbaty? - zaproponowała Amy. Nie stać mnie na szampana, ale na herbatę jeszcze tak. Jest malinowa i rumiankowa. Trudno z niej zrobić bawarkę, ale
chyba żaden z was nie ma ochoty na mleko. - Uśmiech nęła się do Jasona, jakby wiedziała, co się dzieje w jego głowie. Jason rzeczywiście zaczynał powoli wszystko rozumieć. Zauważył w pokoju kilka rzeczy, których nie dostrzegł w pierwszej chwili: tygrysa na podłodze, nie, właściwie Tygryska z Kubusia Puchatka. Paczki pieluch leżące na starym fotelu. -Ile lat ma twój syn? - zapytał sztywno. -Dzisiaj kończy dwadzieścia sześć tygodni - odpowiedziała Amy z dumą. - Sześć miesięcy. Jason posłał bratu piorunujące spojrzenie.
- Możemy wyjść na zewnątrz? - Tu zerknął na Amy. Przeprosimy cię na chwilę. Kiedy David nie uczynił żadnego ruchu, Jason wpił mu palce w ramię i pociągnął. Gdziekolwiek się znalazł, korzystał z siłowni i zawsze dbał o kondycję. David natomiast wychodził z założenia, że po czternastogodzinnym dniu pracy nie potrzebuje już żadnych ćwiczeń. W efekcie Jason bez najmniejszego trudu ściągnął go z kanapy. -Wrócimy za moment - powiedział David z uśmiechem, gdy brat holował go do drzwi. -W co ty grasz? Tylko mi tu nie próbuj kłamać! - zagroził Jason śmiertelnie spokojnym tonem, spoglądając wściekle na brata, kiedy znaleźli się już na ganku. -Nie mogłem powiedzieć ci prawdy, bo natychmiast byś uciekł, ale też nie skłamałem. Pominąłem tylko pewne szczegóły. Czy nie powtarzasz zawsze, że człowiek nie powinien się uprzedzać? -Nie wykręcaj kota ogonem. Mówiłem o obcych. Nie przypuszczałem, że mój własny brat... Do diabła z tym wszystkim. Pójdziesz tam teraz i powiesz tej biednej kobiecie, że zaszła pomyłka i... -Przysiągłeś na wszystkie świętości, a teraz się wycofujesz. Wiedziałem, że tak będzie. Jason zamknął na chwilę oczy, usiłując zebrać siły. -To nie szkoła. Jesteśmy dorośli i powinniśmy... -Słusznie - powiedział David chłodno i ruszył w stronę samochodu.
Chryste, pomyślał Jason. Brat nie wybaczy mu do końca życia. Doskoczył do niego i chwycił za ramię.
-Rozumiesz chyba, że nie mogę dotrzymać obietnicy! Mógłbym się zająć smarkaczem, ale to jest... Davidzie, na litość boską, to niemowlak w pieluchach. -A ty nie zniżysz się do ich zmieniania, prawda? Jasne, jesteś na to zbyt ważny i zbyt bogaty wycedził z pogardą. - Wielki Jason Wilding nie może zmieniać pieluch. Wiesz, ile nocników opróżniłem w swoim życiu? Ile kaczek podałem chorym? Wiesz, że... -W porządku, wygrałeś. Jesteś świętym Davidem, a ja diabłem wcielonym. Myśl sobie, co chcesz, ja wysiadam. -Wiedziałem, że cofniesz dane słowo - mruknął David i znowu ruszył w stronę samochodu. Jason pomodlił się w duchu, by Bóg dał mu dość siły, i ponownie chwycił brata za ramię. - Coś ty jej naopowiadał? - natarł ostro, myśląc równo cześnie, że zadzwoni do swojej sekretarki. Będzie musiał ściągnąć ją do Abernathy i uprosić, by zajęła się dzieckiem! Nie, niemowlakiem. David raptem się rozpromienił.
- Powiedziałem jej, że jesteś moim kuzynem i że do chodzisz do siebie po zawodzie miłosnym. Że to twoje pierwsze Boże Narodzenie po rozstaniu i że czujesz się okropnie samotny. Że remontujesz właśnie swoje nowe mieszkanie i nie masz się gdzie podziać w czasie świąt. Powiedziałem też, że przepadasz za małymi dziećmi i że Amy wyświadczy ci przysługę, przyjmując na tydzień pod swój dach. Że w ciągu dnia zajmiesz się Maxem, a ona będzie mogła rozejrzeć się za pracą. - David złapał wreszcie oddech. Jason pomyślał, że mogło być gorzej. Powoli zaczynał mięknąć. Brat natychmiast to wykorzystał. -Chcę tylko, żebyś spędził w tym domu trochę czasu -powiedział. - Zwariowałem na jej punkcie. Widzisz przecież, jaka jest wspaniała. Wesoła, dzielna i... -I ma złote serce, wiem - powiedział Jason zmęczonym głosem, idąc do samochodu. Leon czekał już na zewnątrz; otworzył tylne drzwi. - Zadzwoń do Parker i powiedz jej, żeby jak najszybciej tu przyjechała - polecił. Wydawanie poleceń sprawiało mu satysfakcję, zważywszy, że w obecności Davida czuł się jak przedszkolak.
Teraz zwrócił się do brata: -Jeśli to zrobię, nigdy, ale to nigdy nie poprosisz mnie o nic więcej. Rozumiesz? To będzie ostatnia przysługa. -Słowo skauta - obiecał David, podnosząc dwa palce, a miał przy tym tak uszczęśliwioną minę, że Jason niemal mu wybaczył, a przy tym myślał z niejaką satysfakcją, że braciszek, kłamiąc, dał mu prawo do drobnego matactwa. Był już zdecydowany wyręczyć się w opiece nad niemowlakiem swoją sekretarką. -Nie będziesz żałował, zobaczysz - zapewniał David. -Już żałuję - mruknął Jason pod nosem, idąc za bratem z powrotem do domu.
Tutaj David szybko się pożegnał, tłumacząc, że musi wstać wcześnie. I tyle go widzieli. Jason został z Amy sam na sam. Poczuł się niezręcznie.
- Ja... aaa... - zaczął, nie bardzo wiedząc, o czym roz mawiać z młodą kobietą, która stała naprzeciwko niego i patrzyła tak, jakby oczekiwała, że będzie ją bawił rozmową. Czego się spodziewała? Mógłby wyliczyć jakieś pięćset kompanii, które stanowiły jego własność, ale nie miał nic do powiedzienia na temat zmieniania pieluch. Widząc, że gość pierwszy nie podejmie rozmowy, Amy odezwała się z uśmiechem: - Musisz być zmęczony. Pokażę ci, gdzie będziesz spał. Przepraszam, że łóżko w pokoju gościnnym jest takie Wąskie. Nigdy dotąd nie przyjmowałam tu nikogo. Jason próbował odpowiedzieć uśmiechem. To nie wina Amy, że David się zakochał, niemniej nie mógł pojąć, co brat zobaczył w tej niepozornej dziewczynie. On sam lubił kobiety umyte i zadbane, takie, które większość wolnego czasu spędzają w gabinetach kosmetycznych. -Gdzie twoje torby? -Torby? - powtórzył, nie rozumiejąc pytania. - Ach, tak. Bagaż. Zostawiłem... w domu Davida. Przywiozę rano. Amy wpatrywała się w niego uporczywie.
- Myślałam... - Odwróciła wzrok, nie kończąc zdania. Sypialnia jest tam. Łazienka obok. Skromnie, ale... - Prze rwała, nie chcąc widocznie przepraszać za warunki, które oferowała. - Dobranoc - powiedziała znikając w drzwiach. Jason nie był przyzwyczajony do tego, że ludzie go zbywają, i Zwykle przypochlebiano mu się, zabiegano o jego względy, czegoś oczekiwano.
- A jakże. Dobranoc - mruknął i wszedł do wskazanego przez Amy pokoju, który, jeśli to możliwe, był jeszcze bardziej obskurny niż reszta domu. Stojące na środku łóżko przykrywała czysta, ale postrzępiona biało-czerwona kapa. r Poza tym nie było tu żadnych mebli, jeśli nie liczyć od wróconego pudła, na którym stała lampa tak wiekowa, że mogła pochodzić z czasów Edisona. Jedyne okno nie miało zasłon, a z dwojga drzwi jedne prowadziły zapewne do garderoby, drugie do łazienki wyłożonej białymi, w wię kszości popękanymi kafelkami. Dziesięć minut później Jason leżał już w samych slipkach pod kołdrą. Z samego rana zamierzał zadzwonić do Parker i polecić jej, by kupiła mu koc elektryczny. Spał nie dłużej niż godzinę, gdy obudziły go jakieś hałasy: szurgot i coś, co przypominało odgłos gniecenia papieru. Jason zawsze miał lekki sen, a lata podróży odrzutowcami wyostrzyły jeszcze tę jego przypadłość. Wstał i przeszedł boso, na palcach, do bawialni, w poświacie księżyca omijając meble. Przez chwilę stał, nasłuchując. Hałas dochodził z pokoju Amy. Chwilę się wahał, po czym podszedł do otwartych drzwi. Kiedy oczy przywykły do ciemności, zobaczył, że ^ jego gospodyni śpi spokojnie. Z poczuciem, że zachowuje ^ się jak podglądacz, odwrócił się i chciał już wracać do łóżka, gdy ponownie usłyszał ten sam dziwny odgłos. Wytężając wzrok, dojrzał w kącie pokoju coś, co przypominało klatkę, a okazało się kojcem, w którym siedział mały miś. Jason zamrugał, potrząsnął głową, spojrzał raz jeszcze. Mały niedźwiadek wyszczerzył w uśmiechu dwa białe ząbki; zabłysły w srebrzystej poświacie. Niewiele myśląc, Jason wszedł do pokoju i nachylił się nad dzieckiem. Oczekiwał, że niemowlę zareaguje płaczem, ale mały, zamiast przestraszyć się intruza, wyciągnął rączkę i uszczypnął go w policzek tak boleśnie, że Jasonowi łzy zakręciły się w oczach. Oderwał łapkę małego od swojego policzka, podniósł chłopca, wziął go do siebie do pokoju, położył na łóżku i otulił kołdrą.
- A teraz śpij - nakazał surowo.
Mały zamrugał kilka razy, przekręcił się tak, że leżał w poprzek wąskiego łóżka, i natychmiast zasnął. - Nieźle - mruknął Jason, pełen podziwu dla samego siebie. Całkiem nieźle. Może David rzeczywiście miał rację, twierdząc, że brat ma dobre podejście do dzieci. Szkoda, że nie postępował z równą stanowczością przed laty. Może wówczas... Raptem uświadomił sobie, że pozbawił się miejsca do spania. Nawet gdyby przesunął chłopca, łóżko było za wąskie dla nich obu, zwłaszcza że malec okazał się tłusty jak dobrze utuczony indyk. Pewnie dlatego w pierwszej chwili pomyślał, że widzi małego niedźwiadka. Co teraz począć? Jason zerknął na zegarek. Czwarta nad ranem. Biuro w Nowym Jorku jeszcze zamknięte, nie mógł więc zająć się interesami. Prawda, nowojorskie biuro jeszcze zamknięte, ale w londyńskim ktoś powinien być. Zarzucił na ramiona marynarkę, by nie zmarznąć, wyjął z kieszeni płaszcza telefon komórkowy, podszedł do okna, by mieć lepszy sygnał, i wystukał numer. Pięć minut później prowadził już telefoniczną konferencję z zarządem firmy,którą niedawno kupił. W tle rozmowy słyszał odgłosy odbywającego się w biurze świątecznego przyjęcia. Jego rozmówcy byli wyraźnie niezadowoleni, że przeszkadza im w zabawie, ale nie zwracał na to uwagi. Biznes to biznes: im wcześniej jego nowi współpracownicy sobie to uświadomią, tym lepiej.
3
Nieie podoba mi się ten człowiek, myślała Amy, leżąc w łóżku. Dziwne, ale Max jeszcze spał. Widziała w mroku zwiniętą figurkę w kojcu, który należał kiedyś do Billy'ego. - Nie lubię go, nie lubię, nie lubię - powtórzyła na głos, zerkając jednocześnie niespokojnie w stronę kojca, ale synek spał nadal. Powinna go obudzić lada chwila; czuła wezbrane
w piersiach mleko, ale rozkoszowała się tymi kilkoma chwi lami ciszy, rada, że wreszcie może spokojnie pomyśleć. Kiedy David zaproponował, by przyjęła pod swój dach jego kuzyna, sprzeciwiła się. -Jak ja go wykarmię? - zapytała. - Ledwie mogę utrzymać siebie i Maxa. -Eee... hmm... On uwielbia krzątać się po kuchni. Na pewno będzie szczęśliwy, mogąc gotować dla was obojga. Sam będzie kupował wszystko, czego wam trzeba. - David powiedział to takim tonem, że Amy nie dała wiary jego zapewnieniom. - Naprawdę, uwierz mi. Jason zerwał właśnie ze swoim kochankiem i nie ma się gdzie podziać. Wyświadczysz mi ogromną przysługę. Zaprosiłbym go do siebie, ale wiesz, jak mój ojciec nie znosi gejów. Prawdę mówiąc, Amy, jak dotąd, rozmawiała z Bertramem Wildingiem tylko raz i nie miała pojęcia, jakie starszy pan ma zapatrywania, poza tym, że lubi hot dogi i futbol. -Nie możesz poprosić kogoś innego? - Jęknęła. - Znasz wszystkich w tym miasteczku. - David był dla niej bardzo dobry. Nie wziął ani grosza za wizyty i leki, kiedy Max miał zapalenie ucha, a kiedy ona kilka dni leżała w łóżku z grypą, przysłał pielęgniarkę. Niełatwo jej było samej wychowywać dziecko, ale dzięki pomocy Davida jakoś sobie radziła. Miała wobec niego dług wdzięczności. -Masz przecież pusty pokój. Mężczyzna w domu bardzo się przyda. Nie przeszkadza ci chyba to, że jest gejem? -zapytał, jakby oskarżał ją o uprzedzenia. -Oczywiście, że nie. Chodzi tylko o miejsce i, no cóż, o pieniądze. Nie stać mnie na podejmowanie gościa, a tym bardziej płacenie za opiekę nad Masem i... -Zostaw to mnie - powiedział David. - Zajmę się wszystkim. Jason będzie pomagał w domu, będzie ci się łatwiej żyło. Możesz mi zaufać.
Zaufała więc Davidowi, tak jak ufali mu wszyscy w miasteczku, i czego się doczekała? Dryblasa, który na wszystko kręci nosem i przed którym miała ochotę skryć się w mysiej dziurze. Ot, co. Ostatniego wieczoru, a właściwie już w nocy, miała ochotę mu przygadać, kiedy rozglądał się po jej mieszkaniu z miną wyrażającą obrzydzenie. Ubrany w garnitur, który musiał kosztować więcej, niż wart był stary dom Salmy, spoglądał dookoła z nie ukrywaną pogardą. Miała wielką ochotę powiedzieć Davidowi, żeby czym prędzej zabrał swojego kuzyna. Nie chciała, żeby ten człowiek kręcił się w pobliżu jej syna. Pohamowała się jednak, gdy wspomniała, co David opowiadał jej o biedaku porzuconym przez ukochanego. Co prawda Jason nie sprawiał wrażenia człowieka załamanego, raczej wyglądał na wściekłego, obrażonego na cały świat, a może i na swoją nową gospodynię. Kiedy zażądał, by David wyszedł z nim przed dom, Amy omal nie zamknęła za nimi drzwi na cztery spusty i nie zakopała się
po czubek nosa w ciepłym łóżku. Nie zrobiła tego i teraz miała przed sobą perspektywę goszczenia tego trutnia pod swoim dachem przez najbliższy tydzień. Tydzień pełnych wzgardy spojrzeń. Tydzień... Nie dokończyła myśli. Zza cienkiej ściany doszedł jakiś głośny łomot, a potem płacz przerażonego Maxa. W ułamku sekundy wyskoczyła z łóżka i przebiegła do pokoju gościnnego, zanim Jason zdążył podnieść dziecko. -Zostaw go - syknęła, odpychając Jasona i tuląc synka w ramionach. Cicho, kochanie - mówiła uspokajająco, drżącymi rękoma przygarniając niemowlę do piersi. Mały spadł z łóżka. Czy uderzył się w główkę? Coś mu się stało? Ma wstrząs mózgu? Obmacywała Maxa niespokojnie, szukając guzów, krwi, skaleczeń. -Nic mu nie jest, przestraszył się tylko - pocieszał ją Jason. - Spadł razem z poduszką, a poza tym jest tak grubo ubrany, że mógłby zlecieć z dachu wieżowca i nawet by nie poczuł. - Tutaj posłał Amy coś, co, jak przypuszczała, miało w jego mniemaniu uchodzić za uśmiech. Spiorunowała go wzrokiem. Max przestał płakać i najwyraźniej głodny, zaczął się wiercić w objęciach matki, szukając piersi. - Wynoś się! - prychnęła pod adresem Jasona. - Nie chcę cię tutaj widzieć! Facet patrzył na nią, jakby nie rozumiał po angielsku.
- Wynoś się, powiedziałam. Wyrzucam cię.
Z trudem mogła utrzymać w ramionach wiercącego się Maxa. -Zabieraj swój... telefon i zjeżdżaj stąd. - Zorientowała się już, że zajęty rozmową, zostawił Maxa bez opieki, samego na wąskim łóżku. Nie zamierzała powierzać dziecka komuś tak bezmyślnemu. -Jeszcze nigdy dotąd nikt nie wyrzucił mnie z pracy -bąknął Jason, szeroko otwierając oczy. -Zawsze musi być ten pierwszy raz. - Kiedy Jason się nie poruszył, zacisnęła usta. - Nie mam samochodu, ale możesz zadzwonić po Davida, żeby cię stąd zabrał. Zaraz znajdę jego numer. -Mam jego numer telefonu - powiedział Jason cicho, lecz nadal bez ruchu tkwił w miejscu, wpatrzony w Amy. -A więc dzwoń! - Odwróciła się na pięcie i z Maxem w ramionach przeszła do bawialni. Położyła synka ostrożnie na poduszkach kanapy, po czym gniewnym ruchem rozpięła -koszulę, przygotowując
się do karmienia. Max przyssał się natychmiast do piersi, a jedząc, wpatrywał się w matkę, jakby pojmował, że coś jest nie w porządku. -Posłuchaj, ja... och, przepraszam - bąknął Jason, wycofując się pospiesznie z pokoju, najwyraźniej speszony widokiem karmiącej Amy, która porwała leżący obok kocyk dziecka i przykryła się nim. Daj mi szansę - poprosił Jason, odwrócony plecami do Amy. - Ja... nie powinienem był zostawiać małego samego na łóżku - wydusił z trudem. - Chciałem... jak najlepiej. Usłyszałem, że nie śpi, więc wyjąłem go z kojca i wziąłem do siebie, żebyś mogła pospać spokojnie kilka godzin. To wszystko. Amy widziała, z jakim trudem przychodzą mu słowa usprawiedliwienia, tak jakby nigdy dotąd nikogo nie przepraszał. Nie, można by pomyśleć, że nigdy dotąd nie popełnił żadnego błędu. -Mam dać ci szansę, ryzykując życie własnego dziecka? zapytała spokojnie, spoglądając na plecy swojego gościa. Jason odwrócił się powoli, zobaczył, że Amy się przykryła, i usiadł w starym fotelu obitym wzorzystą tkaniną w słoneczniki. - Zwykle nie jestem taki... lekkomyślny. Umiem pilnować kilku spraw równocześnie. Prowadzę rozległe interesy, wy magające natężonej uwagi, i świetnie daję sobie radę. Prawdę mówiąc, chlubię się tym, że potrafię rozwiązać każdy problem. - Nie musisz kłamać, David wszystko mi opowiedział. Twarz Jasona poszarzała. Amy pomyślała ponownie, że
czym prędzej powinna pozbyć się intruza. Powtarzała sobie, że Jason nie budzi jej zaufania.
- Co takiego opowiedział ci doktor David? - zapytał cicho gość. W jego zachowaniu było coś onieśmielającego. Amy wiele zawdzięczała Davidowi, ale nie zamierzała spłacać długów wdzięczności kosztem własnego dziecka. -Powiedział mi, że jesteś gejem, przeżyłeś niedawno zawód miłosny i... -Powiedział ci, że jestem gejem? - zapytał oszołomiony Jason. -Tak. Wiem, że to tajemnica i nie chcesz, żeby ludzie o tym mówili, ale mnie musiał ją zdradzić. Nie przypuszczasz chyba, że wpuściłabym heteroseksualistę pod swój dach? - Amy zmrużyła oczy. - A może masz mnie za tego rodzaju kobietę? -Kiedy nie odpowiedział na jej pytanie, dodała: - Zbieraj się już.
Jason nawet nie drgnął. Siedział bez ruchu i wpatrywał się w Amy nieobecnym wzrokiem, zatopiony najwyraźniej we własnych myślach. Przypomniała sobie, co mówił David: jego kuzyn nie miał gdzie się podziać, nie miał gdzie spędzić świąt Bożego Narodzenia. -Przykro mi, że tak się to skończyło. Jesteś przystojny i na pewno znajdziesz... -Kochanka? - dokończył, unosząc brwi. - Teraz ja muszę zapytać, za kogo mnie masz? Amy oblała się rumieńcem. Spojrzała na Maxa, który miał otwarte oczy i taką minę, jakby chłonął każde wypowiedziane słowo. -Przepraszam - bąknęła. - Nie mam nic przeciwko żadnej grupie ludzi. Wybacz. -Pod warunkiem, że i ty mi wybaczysz. -Nie. Nie powinieneś tutaj zostać. Ja nie... - Przerwała i ponownie spojrzała na Maxa. Przestał ssać, ale nie zamierzał oderwać się od matki. Traktował ją jak przystań bezpieczeństwa i najlepiej czuł się w jej ramionach. -Nie ufasz mi? Nie chcesz mi wybaczyć? Dlaczego? -Nie lubię cię - wykrztusiła z trudem. - Przepraszam, pytałeś, więc ci odpowiadam. - Amy oderwała wreszcie usta Maxa od sutka i schowała pierś. Przytuliła małego do ramienia, ale chłopiec wykręcił główkę i z zainteresowaniem rozglądał się po pokoju. -Dlaczego mnie nie lubisz? Amy uznała, że spłaciła już dług wdzięczności wobec Davida. - Od chwili, kiedy się tu pojawiłeś, na wszystko kręcisz nosem - oznajmiła z determinacją. - Może nie stać mnie, żeby nosić ubrania szyte na miarę i złote zegarki, ale staram się żyć, jak potrafię. Wydaje mi się, że zapomniałeś, co to znaczy być... szarym człowiekiem. Kiedy David prosił mnie, żebym przyjęła cię pod swój dach, pomyślałam, że pomożemy sobie nawzajem, ale widzę, że masz się za kogoś lepszego od wdowy po Billym Thompkinsie - stwierdziła z godnością. Kilka dni po przyjeź dzie do Abernathy zorientowała się, co ludzie myślą o Billym. -Rozumiem - powiedział Jason, nie ruszając się z miejsca. Najwyraźniej nie zamierzał opuszczać ani fotela, na którym siedział, ani tego domu. - Co mam zrobić, żeby cię przekonać do siebie? Jak ci dowieść, że jestem człowiekiem godnym zaufania i mogę zaopiekować się twoim dzieckiem? -Nie wiem - odparła, próbując uspokoić ważącego dobre dwanaście kilogramów Maxa, który bez powodzenia usiłował stanąć na jej kolanach, co chwila tracąc równowagę. Raptem Jason wstał, podszedł do Amy i zabrał niemowlaka; Max wydał radosny okrzyk.
- Zdrajca - mruknęła Amy pod nosem, obserwując, jak Jason podnosi dziecko i pociera zarośniętą brodą o jego kark. Nagle chłopiec szarpnął z całych sił policzki Jasona, co musiało solidnie zaboleć. Max potrafił swoimi pieszczotami wyrządzić prawdziwą krzywdę. Jason przestał podrzucać malca; posadził go sobie na kolanach. - Spokój - nakazał, kiedy dzieciak zaczął się znowu wiercić. Te słowa odniosły natychmiastowy skutek. Max znieruchomiał i wyraźnie zadowolony wpatrywał się w matkę. Amy bolała nad tym, że wychowuje Maxa samotnie, że mały pozbawiony jest ojca. Nie była przygotowana na taki obrót spraw. Billy miał mnóstwo wad, ale miał też złote serce i byłby wspaniałym tatą. Los zrządził inaczej i... -Czego chcesz? - zapytała zmęczonym głosem, widząc, że Jason nie spuszcza z niej wzroku. -Chcę, żebyś dała mi szansę. Powiedz, czy przy tobie nigdy nie spadł z łóżka? Amy oblała się rumieńcem i spuściła oczy. Rzeczywiście, nie wiedziała, jak to się stało, ale Max spadł jej raz z łóżka i raz z blatu kuchennego. Za drugim razem siedział przypiętypasami w plastikowym foteliku i kiedy wylądował na brzuchu, wyglądał jak żółw w kolorowym pancerzu. -Zdarzyły się dwa wypadki. -No widzisz. Przyrzekam, że mnie nie zdarzy się więcej żaden wypadek. Możesz być tego pewna. Byłem przekonany, że mały śpi, a że zajął moje łóżko, nie mogłem położyć się spać, więc postanowiłem załatwić kilka telefonów. Popełniłem błąd, ale nie zrobiłem tego z braku troskliwości. Co jeszcze David ci o mnie mówił? -Że w tej chwili nie masz mieszkania i że przyjeżdżasz tutaj, żeby dojść do siebie po zerwaniu z kochankiem -powiedziała. Max, zdrajca, siedział spokojnie na kolanach Jasona niczym na tronie i bawił się w najlepsze jego wielkimi palcami. -Zauważyłaś, że twój syn mnie lubi? -Mój syn jada chusteczki higienicznie. Trudno traktować poważnie jego gusta. Gość po raz pierwszy się uśmiechnął, co prawda nieznacznie, ale jednak. Uśmiech na twarzach amerykańskich prezydentów wyciosanych w skalnym zboczu Mount Rushmore nie zdziwiłby Amy bardziej. Pomyślała, że mięśnie twarzy Jasona nie wytrzymają tego wysiłku. -Mogę być z tobą szczery? - zapytał, nachylając się ku niej. - Nie mam pojęcia o opiece nad niemowlakami. Nigdy w życiu nie zmieniałem pieluch, ale gotów jestem się nauczyć i muszę gdzieś
mieszkać. Chciałbym, żebyś zmieniła opinię na mój temat. Potrafię być całkiem sympatyczny, jeśli się postaram. -To znaczy, że gotować też nie potrafisz? -A David ci powiedział, że potrafię? Skinęła głową, myśląc, że powinna kazać mu się wynosić, ale Max wyraźnie przylgnął do Jasona. Właśnie znowu zaczął się wiercić i Jason, jakby wiedziony instynktem, postawił go w pozycji pionowej. Czytała w podręcznikach, że niemowlaki nie stają przed skończeniem szóstego miesiąca życia, tymczasem Max stawał na kolanach matki i szarpał ją za ręce, gdy miał pięć miesięcy i trzy dni. Gdyby Jason zajął się małym przez chwilę, mogłaby wziąć prysznic. Prawdziwy prysznic, w czasie którego wymyłaby porządnie włosy, a potem wysuszyła je suszarką. O, nieba! Może nawet ogoliłaby nogi! A na koniec natarła ciało mleczkiem nawilżającym. Karmienie piersią sprawiło, że miała wysuszoną skórę, która stała się szorstka w dotyku niczym papier ścierny. Potem pozbędzie się Jasona. Po kąpieli. W końcu nie mógł być taki zły, skoro David tak dobrze się o nim wyrażał. -Pozwolisz, że wezmę kąpiel? -Czy to znaczy, że dajesz mi szansę? -Kto wie - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem. - Przypilnujesz, żeby małemu nie stało się nic złego? -Będę pilnował go jak oka w głowie.
Amy chciała coś jeszcze powiedzieć, ale rozmyśliła się. Poszła do łazienki i puściła gorącą wodę.
4
Już nie żyjesz - powiedział Jason przez telefon, podtrzymując jednym ramieniem Maxa. - Nie żyjesz, drogi braciszku. -Posłuchaj, Jase. Mam w poczekalni dwudziestu pacjentów, więc streszczaj się i mów, czym tym razem zasłużyłem sobie na śmierć.Gej. Zrobiłeś ze mnie geja. Jest przekonana, że zerwałem właśnie z kochankiem. -Nie mogłem przecież powiedzieć jej prawdy, zwariowałeś? - obruszył się David. - Myślisz, że zgodziłaby się wpuścić cię do domu, gdybym oświadczył, że mój brat, który jest krezusem, właścicielem połowy Nowego Jorku, zgodził się pomóc mi zdobyć ukochaną kobietę? -I tak się nie zgodziła - syknął Jason. - Wyrzuciła mnie. David wstrzymał oddech. -Wyrzuciła cię? -Tak, ale przekonałem ją, żeby pozwoliła mi zostać. David zaczął się śmiać.
-Rozumiem. Dała ci okazję do odwrotu, ale ty jesteś zbyt dumny, żeby rejterować. Użyłeś całej siły przekonywania, by
cię przyjęła, a teraz nie wiesz, co począć, tak? Coś jej powiedział? -Mały mnie lubi. -Co? Nie słyszę cię. Robimy dzisiaj szczepionki przeciwko grypie i dzieciaki ryczą. Zrozumiałem, że powiedziałeś, że Max cię lubi. -Lubi mnie. Ten mały mnie polubił.
-Dlaczego to koszmarne niemowlę miałoby cię polubić?
- David niemal krzyczał do słuchawki. - Ono nikogo nie lubi. Czy już cię pogryzł? Nie mów mi tylko, że pozwolił ci wziąć się na ręce. Nie dopuszcza do siebie nikogo poza Amy.
- Właśnie go trzymam - oznajmił Jason lekko. -1 wiesz, co, Davy? Wydaje mi się, że twoja Amy też mnie polubiła.
- Rozłączył się po tych słowach. Niech jego piekielny bra ciszek przetrawi sobie tę wiadomość.
Odłożywszy telefon, spojrzał na malca.
- Wydaje mi się, czy śmierdzisz, jak siedem nieszczęść?
- Max obrócił główkę i wyszczerzył w szerokim uśmiechu dwa zęby w dolnej szczęce. Jason pomyślał o tym, jak bolesne musi być karmienie piersią ząbkującego dziecka i wzdrygnął się. - Dzielna kobieta z twojej mamy. Uspokój się, ona za minutę wyjdzie spod prysznica.
Amy nie wyszła jednak z łazienki po minucie. Ani po pięciu. Ani po dziesięciu. Max wiercił się coraz bardziej. Gdy Jason położył go na podłodze, chłopiec podniósł nóżki i zaczął kwilić, wpatrując się w Jasona wielkimi oczami.
- Zabiję brata - mruknął Jason w odpowiedzi i nucąc pod nosem, zaczął się rozglądać za pieluchami. Nie miał pojęcia, jak zabrać się do przewijania, ale chodził do kina i oglądał od czasu do czasu telewizję. Gdzieś tu powinna być wysoka
komoda z szufladami pełnymi pieluch i wszystkim, co potrzebne do pielęgnacji niemowląt. Jeśli będzie się zastanawiał wystarczająco długo, Amy powinna wyjść spod prysznica.
Z łazienki dochodziły nadal odgłosy kąpieli, a Max wpatrywał się żałośnie w Jasona. Zaraz się rozpłacze, pomyślał Jason zdjęty paniką. Ale Max był twardym smarkaczem i nawet pełna pielucha nie była w stanie doprowadzić go do ryku.
- W porządku, mały. Spróbuję.
Zobaczył w końcu paczkę pieluszek i pomyślał, że teraz albo nigdy.
5
Po trwającym w nieskończoność prysznicu Amy włożyła stary, poplamiony malinami szlafrok kąpielowy, wytarła mokre włosy i poszła szukać synka, pewna, że zasłużyła na tytuł Najgorszej Matki Świata, zostawiając Maxa pod opieką człowieka, którego zamierzała wyrzucić z domu. Może jednak Max lepiej znał się na ludziach niż ona, bo najwyraźniej polubił intruza. Zważywszy, że nie znosił
mężczyzn i tolerował zaledwie kilka kobiet,Amybyła naprawdę zaintrygowana.
Widok, który zastała w kuchni, wprawił ją w osłupienie. Ubrany w szytą na zamówienie koszulę i eleganckie wełniane spodnie, Jason stał nad leżącym na kuchennym blacie Maxem i usiłował go przewinąć. Mały obserwował każdy jego ruch z miną pełną skupienia i wcale się nie wiercił jak wtedy, gdy matka zmieniała mu pieluchy.
Przykładając dłoń do ust, by nie parsknąć śmiechem, Amy przez chwilę przyglądała się scenie nie zauważona, po czym po cichu wycofała się do sypialni, by zmienić ubranie.
Włożyła świeże rzeczy, rozczesała wilgotne włosy, pod-malowała nawet lekko oczy i pół godziny później wróciła do bawialni, gdzie Jason siedział na kanapie, podrzemując,a Max bawił się spokojnie na podłodze. Mały nie domagał się śniadania i nie domagał się uwagi. Wyglądał jak żywa reklama idealnego niemowlęcia.
Amy przemknęło przez głowę, że może jednak nie powinna pozbywać się Jasona. -Głodny? - zapytała, wytrącając go z drzemki. - Niewiele tego, ale coś się znajdzie. Od kilku dni nie robiłam zakupów. To skomplikowane, bo nie mam samochodu. Zazwyczaj jeżdżę do sklepu w piątki, z teściową, ale w miniony weekend mama nie miała czasu, więc... - Urwała, bo zdała sobie sprawę, że mówi zbyt dużo. -Zjem, cokolwiek masz w lodówce - powiedział beztrosko Jason, wprawiając ją w zakłopotanie. -Są płatki - oznajmiła, biorąc na ręce Maxa i przechodząc z nim do kuchni. Tu zapięła go w plastikowym foteliku, który postawiła na środku stołu. Usiłowała nakryć do śniadania najstaranniej, jak potrafiła, ale nie było to łatwe, zważywszy na fikające niemowlę. -Gotowe! - zawołała W kuchni pojawił się przystojny dryblas. Jason. Jest gejem, powiedziała sobie. To gej, jak Rock Hudson. Nie zapominaj, Amy. Zaczęła przygotowywać kaszkę bananową dla Maxa, starając się trzymać buzię na kłódkę, a miała wielką ochotę na pogawędkę, stęskniona za ludzkim głosem, nawet jeśli miał to być tylko jej własny głos. -David mówił mi, że szukasz pracy - zagadnął Jason. -Jakie masz kwalifikacje?
-Żadnych - odpowiedziała beztrosko. - Nie mam żadnych talentów, ambicji, kwalifikacji. Gdyby Billy mi nie pokazał, jak zabrać się do sprawy, nie wiedziałabym, jak zajść w ciążę. - Znowu dojrzała ten nieznaczny uśmieszek igrający na twarzy Jasona i zachęcający do dalszych wyznań. Billy zwykł powtarzać, że Amy zawsze potrafi go rozśmieszyć. - Myślisz, że żartuję - powiedziała, podsuwając kubek z kaszką do ust Maxa. Mały niecierpliwił się, kiedy karmiła go łyżeczką, wypijał więc przeważnie swoje śniadanie, zamiast je zjadać. Jedna trzecia lądowała zwykle na brodzie i ubranku, ale większość ostatecznie połykał. -Nie znam się na niczym. Nie umiem pisać na maszynie, nie uczyłam się stenografii. Nie mam pojęcia, jak włączyć komputer. Próbowałam pracować jako kelnerka, ale myliłam zamówienia i wywalili mnie po tygodniu. Potem znalazłam posadę w agencji nieruchomości. Powiedziałam kilku klientom, że ceny domów, które oglądali, są zawyżone w stosunku do ich realnej wartości, i podziękowano mi uprzejmie. Był jeszcze dom towarowy, ale, po pierwsze, jestem uczulona na perfumy, po drugie zaś odsyłałam klientki do sklepów, gdzie mogły kupić te same ciuchy taniej. Najgorzej było z butami. -Co się działo w dziale z butami? - zapytał Jason, zajadając drugi talerz płatków. -Wydawałam tam całą swoją pensję, a może nawet więcej, niż zarabiałam. To była jedyna praca, z której sama zrezygnowałam. Amy spochmurniała; odwróciła się, wzięła ściereczkę i wytarła Maxowi buzię. -Czy ja coś powiedziałem? - spytał Jason. -Wiem, co ludzie myślą o Billym, ale on był dla mnie dobry. Kochał mnie. Dał mi Maxa. - Spojrzała czule na swojego wymazanego kaszką synka, a on w odpowiedzi zaczął kwilić radośnie i tak energicznie kopać w stół, że omal nie spadł na podłogę razem z fotelikiem. Na szczęście Jason w porę go przytrzymał. -Czy nie powinien mieć wysokiego stołka, takiego, który można przystawić do stołu? Owszem. - Amy parsknęła. - Powinien mieć wysoki stołek, powinien sypiać w zamykanym łóżeczku, a nie w kojcu, powinien mieć stół do przewijania i nowe ubranka. Ale Billy nie dbał o pieniądze i... i... Och, cholera! - zaklęła i odwróciła twarz, kryjąc napływające do oczu łzy. -Ja lubiłem Billy'ego - powiedział Jason powoli. - Był duszą każdego towarzystwa. Ludzie czuli się szczęśliwi w jego obecności. Amy spojrzała na niego wilgotnymi oczami. -Tak, to prawda. Miałam szczęśliwe dzieciństwo, nie rozumiałam przyczyn lekkomyślności Billy'ego i jego... -Przerwała nagle. - Moja teściowa mówi, że jestem taka samotna, że byłabym gotowa zaprosić diabła do stołu. -Ponownie zamilkła. - Nie, nie narzekam. Max jest całym moim życiem, tylko że...
-Musisz się czasami wygadać - powiedział łagodnie, przyglądając się jej uważnie.
- Ty umiesz słuchać. Czy to dlatego, że jesteś gejem? Zamrugał gwałtownie.
- Nie sądzę. Powiedz, nie masz żadnych kwalifikacji, a musisz zarabiać na siebie i dziecko. Co zamierzasz robić? Amy usiadła przy stole. -Nie mam pojęcia. Przychodzi ci coś do głowy? -Powinnaś skończyć jakąś szkołę. -A kto zaopiekuje się Maxem? Z czego opłacę nianię? Poza tym jestem za głupia, żeby się uczyć. Westchnęła. -Nie wierzę - powiedział z uśmiechem. - Twoja teściowa nie mogłaby się zająć dzieckiem? -Ona ma swój klub brydżowy, basen, przyjaciółki. Umawia się z nimi na plotki i wizyty u fryzjera, które zajmują jej mnóstwo czasu. -Tak, pamiętam, że Mildred miała obsesję na punkcie swoich włosów. -Reformatorzy religijni byli mniej fanatyczni w sprawach wiary niż ona w kwestii fryzur. Ale masz rację, muszę znaleźć jakąś pracę. Dzisiaj po południu mam spotkanie w sprawie pewnej posady. -Co to za praca? - zapytał z takim zainteresowaniem, że Amy wbiła wzrok w talerz. -Sprzątanie w prywatnych domach. Nie rób takiej miny. To uczciwe zajęcie. Nie ma się czego wstydzić... -Zarobisz dość, żeby opłacić nianię, która zajęłaby się Maxem? -Nie wiem. Nie bardzo umiem liczyć i... -Ja umiem liczyć - zapewnił ją z powagą. - Pokaż mi swoją książeczkę czekową, rachunki, listę wydatków. Wszystko. Chcę zobaczyć, jakie masz obciążenia, jakie dochody. Przynieś wszystko, to zrobię obliczenia. -Nie wiem, czy powinnam - odpowiedziała z ociąganiem. - To prywatne sprawy.
-Chcesz zadzwonić do Davida i zapytać? Jestem pewien, że poradzi ci, byś pokazała mi wszystkie papiery.
Przez chwilę patrzyła na niego bez słowa. Od dawna nie rozmawiała już z nikim, a już na pewno od wieków nie spędzała czasu w towarzystwie mężczyzny. Billy nigdy nie troszczył się o pieniądze. Gdy były, wydawał je; kiedy ich nie miał, zawsze znalazł kogoś, kto mu pożyczył. -Nie ma tego wiele-powiedziała powoli.-Jest książeczka czekowa, ale nie wystawiam zbyt wielu czeków i... -Pokaż, co masz. Zajmiesz się Maxem, a ja przejrzę twoje rachunki. Zawsze tak rozkazujesz ludziom? - zapytała cicho. Ingerujesz w cudze życie i zaczynasz nim dysponować, jakby ci, z którymi się stykasz, nie mieli swojego rozumu i nie wiedzieli, jak się poruszać w świecie? Zaskoczyły go te pytania.
- Chyba tak. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
- Idę o zakład, że nie masz zbyt wielu przyjaciół. Znowu zrobił zdumioną minę. Wpatrywał się przez chwilę
w Amy, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu.
- Zawsze jesteś taka bezpośrednia?
- Tak. To oszczędza czas. Lepiej przyjmować ludzi takimi, jacy są, niż budować znajomość na iluzjach. Jason uniósł brew. -Domyślam się, że wiedziałaś wszystko o Billym, zanim zdecydowałaś się wyjść za niego za mąż?
-Możesz się ze mnie śmiać, jeśli masz ochotę, możesz mi wierzyć albo nie, ale tak, wiedziałam. Kiedy go poznałam, nie miałam pojęcia o alkoholu i narkotykach, ale wiedziałam, że on mnie potrzebuje. Byłam niczym woda dla spragnionego, czułam się przy nim... Czułam się potrzebna. Czy to jasne? -W pewnym sensie tak. A teraz zechcesz pokazać mi swoje rachunki?
Z kolei Amy zdumiała się szorstkim obejściem Jasona. Czyżby coś ukrywał? Jeśli miał jakieś tajemnice, nie zamierzał ich zdradzać. Przyniosła pudełko z rachunkami, stare książeczki czekowe i wręczyła to wszystko Jasonowi. Następną godzinę spędziła, sprzątając kuchnię i ściągając z Maxa kolejne łaszki. Ubierała go niczym cebulę, bo mały miał talent do nabijania sobie sińców przy każdej nadarzającej się okazji. - Możesz tu przyjść? - zagadnął Jason, stając w progu. Amy poczuła się niczym uczennica wzywana na dywanik do dyrektora szkoły. W bawialni nakazał jej gestem, by usiadła na kanapie. Max wiercił się na jej kolanach. -Powiem bez ogródek, pani Thompkins, że pani położenie finansowe jest zatrważające. Dochody znacznie poniżej krajowej granicy ubóstwa i z tego, co widzę, żadnych perspektyw na poprawę sytuacji. Postanowiłem udzielić ci, jak by to powiedzieć, bezzwrotnej pożyczki na utrzymanie dziecka i... -Słucham? -Bezzwrotnej pożyczki. Nie będziesz musiała jej oddawać. Na początek dziesięć tysięcy dolarów, a potem...
Przerwał, widząc, że Amy podchodzi do drzwi frontowych i otwiera je szeroko. - Do widzenia, panie Wilding.
Jason stał na środku bawialni i patrzył bezmyślnie na swoją gospodynię. Nie był przyzwyczajony, by ludzie odmawiali przyjęcia ofiarowanych im pieniędzy. Przeciwnie, codziennie dostawał kilkadziesiąt listów, w których błagano go o wsparcie. -Nie potrzebuję twojego miłosierdzia - oznajmiła Amy stanowczym tonem. -Ale od Davida przyjmujesz pomoc, sama mi o tym mówiłaś. -David leczył Maxa za darmo, to prawda, ale ja za to wysprzątałam jego dom i gabinet.
Wyszorowałam mu samochód. Nie przyjmuję datków. Od nikogo. Przez moment Jason miał taką minę, jakby nigdy w życiu nie zdarzyło mu się słyszeć podobnych słów. -Przepraszam - powiedział wreszcie. - Myślałem... -Myślałeś, że skoro jestem biedna, to znaczy, że czekam na wsparcie. Wiem, mieszkam w domu, który wymaga remontu, ale to, gdzie i jak mieszkam, to wyłącznie moja sprawa. Wierzę, że Bóg nie da nam zginąć. Jason nadal nie mógł ochłonąć ze zdumienia. -Czy wiesz, że dzisiaj ludzie wierzą tylko w to, co zdobędą, i nie obchodzi ich nic innego? -Jaką matką bym była, gdybym miała wpajać takie poglądy swojemu dziecku? Jason podszedł do Amy i odebrał jej Maxa, który najwyraźniej miał ochotę wyrwać matce ręce ze stawów. Mały, tak jak poprzednio, bez protestów poszedł w jego ramiona i przytulił mu się do piersi. - Jeszcze raz przepraszam. Nie zorientowałem się, że mam do czynienia z osobą tak wyjątkową. Amy uśmiechnęła się. -Nie sądzę, żebym była szczególnym wyjątkiem. Może stykasz się z niewidoma ludźmi. Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, zajmij się Maxem, kiedy po południu pójdę na rozmowę w sprawie pracy. -Pracy, która ma polegać na sprzątaniu. - Skrzywił się z niesmakiem. -Którą potrafię wykonywać i do której mam odpowiednie kwalifikacje.
Patrzył na nią jak na przybysza z innej planety. -Cóż, nie wiem nic o rynku pracy w Abernathy. -Zapewniam cię, że nie ma tu właściwie żadnego rynku pracy. Powiem ci, jak się opiekować Maxem. Potem muszę wyjść. -Wydawało mi się, że jesteś umówiona dopiero po południu. Masz jeszcze mnóstwo czasu. -Nie mam samochodu. Muszę iść pieszo, a to prawie pięć mil. Nie patrz tak na mnie! Masz wypisane na czole: „Zapłacę za taksówkę". Chcę zrobić dobre wrażenie. Ci ludzie powiedzieli, że będę mogła przychodzić z Maxem. Jeśli dostanę tę pracę, skończą się nasze problemy.
Nie odpowiedział na uśmiech Amy. -U kogo masz pracować? -U Boba Farleya. Znasz go? -Kiedyś go poznałem - skłamał Jason. Znał Boba Farleya bardzo dobrze. Wiedział, że Farley, największy kobieciarz w okolicy, chce zatrudnić Amy dlatego, że jest młoda i ładna. -Zajmę się małym - powiedział cicho. - Ubieraj się. -Najpierw powiem ci, jak go karmić. - Tu wdała się w długie wyjaśnienia, co Max jada, a czego nie jada, jak to niczego nie wolno solić ani słodzić. Wszystko dusić na parze, broń Boże piec czy smażyć. Powiedziała też, że w lodówce jest połówka kurczaka i sałata - lunch dla Jasona.
Dalej tłumaczyła, że Max, przyzwyczajony do karmienia piersią, może grymasić. - Nie martw się, jeśli nie będzie chciał jeść - zakończyła. Jason słuchał jednym uchem, potakując od czasu do czasu
i zapewniając, że sobie poradzi. Pół godziny później Amy zostawiła go samego i mógł wreszcie zadzwonić do brata. -Nie obchodzi mnie, ilu masz pacjentów - oznajmił zdecydowanie. - Masz mi wyjaśnić, o co tu chodzi. -Amy jest wspaniała, prawda? -Jest... inna. Poczekaj chwilę. - Jason położył Maxa na podłodze. Mały natychmiast podczołgał się do najbliższego kontaktu i zaczął szarpać sznur od lampy. Jason musiał przenieść chłopca na środek bawialni, z dala od prądu, i dopiero wtedy podjął na nowo przerwaną rozmowę. -Ta kobieta utrzymuje się z niewielkiego ubezpieczenia po mężu. Nie ma za co żyć. Wiesz, do kogo poszła przed chwilą rozmawiać o pracy? Do Boba Farleya. -Rany boskie - jęknął David. -Zadzwoń do tego starego zbereźnika i powiedz mu, że jeśli ją zatrudni, potraktujesz go cyjankiem albo strychniną -zażądał Jason. -Nie mogę tego zrobić. Przysięga Hipokratesa, rozumiesz. Gdybym cię nie znał, powiedziałbym, że zachowujesz się jak zazdrosny mąż. Jason? Jesteś tam?
-Przepraszam. Max zaklinował się pod ławą. Poczekaj! Żre właśnie jakiś papier. Chwileczkę. -Posłuchaj, mój wielki bracie - zaczął David tonem wyrażającym zniechęcenie, gdy Jason wrócił do telefonu. -Nie chciałem, żebyś zajmował się Amy. Masz zaopiekować się dzieckiem i uwolnić jego matkę od obowiązków. Tylko tyle. Potrzebuję trochę czasu, by przekonać ją do siebie, a jak już przekonam, potrafię utrzymać ją i małego. Nie będzie musiała pracować. Może wstawiłbyś się za mną? -Jeśli się zorientuje, że chcesz ją utrzymywać przez resztę życia, gotowa nie wyjść za ciebie. Ma więcej dumy niż zdrowego rozsądku. Aha, możesz mi powiedzieć, dlaczego niemowlę nie może jeść nic solonego, słodzonego czy inaczej przyprawianego ? -Mówią, że tak jest zdrowiej. Nie wyrabia się w dziecku złych nawyków dietetycznych. -Nic dziwnego, że mały nie chce nic jeść - mruknął Jason i ponownie przerwał rozmowę, by w porę odsunąć Maxa od drzwi, którymi mały bujał, usiłując walnąć się w głowę. -Myślisz, że pozwoli ofiarować sobie jakiś prezent gwiazdkowy?- zagadnął brata. -Jaki prezent? - zainteresował się David. - Chcesz sprezentować jej którąś ze swoich firm i uczynić ją właścicielką?
Ponieważ Jason o czymś takim właśnie myślał, uznał, że nie warto odpowiadać na pytanie brata. Poza tym Max próbował właśnie żuć jego but, podniósł więc małego, a ten chwycił go za wargę i szarpał z całych sił. -Muszę kończyć, Jason - oznajmił David. - Spróbuj użyć mózgu, zamiast pieniędzy, i znaleźć jakieś inne wyjście z sytuacji. Amy nie przyjmie od ciebie żadnego wsparcia, choćby w najbardziej zawoalowanej formie. -Nie byłbym tego taki pewny - mruknął Jason, patrząc na ustawioną na gazecie doniczkę z kwiatem. Zadzwoń do Farleya. Sam bym to zrobił, ale nie chcę, by wiedział, że jestem w mieście. Powiedz mu, co chcesz, zrób wszystko, byle tylko nie dał jej pracy. Zrozumiałeś? -Jasne. Jak mały potwór? Jason, krzywiąc się, wyjął rączkę Maxa ze swoich ust. -Dobrze. -Dobrze? Ten dzieciak to szatan. Co to za odgłos? Max chwycił Jasona za obydwa policzki i pociągnął z całych
sił, a potem wycisnął mu na brodzie mokrego całusa.
- Nie jestem pewien, ale mały chyba mnie pocałował oznajmił Jason i wyłączył się, nie czekając na reakcję brata. Przez chwilę siedział na kanapie, a Max stał na jego kolanach. Silne dziecko, pomyślał. I niebrzydkie. Szkoda tylko, że miał na sobie ciuszki, które wyglądały na donaszane po co najmniej kilku innych niemowlakach z Abernathy. Malec zasługiwał na lepsze ubranka, ale jak to zrobić? W tym momencie wzrok Jasona padł na gazetę. Po chwili mocowania się z Maxem odzyskał swój telefon komórkowy i wystukał numer. - Parker - zaczął bez przywitania. Parker była jego prywat ną sekretarką i asystentką od dwunastu lat i Jason uważał, że w kontaktach z nią może sobie pozwolić na omijanie zbędnych kurtuazji oraz formalności. W kilku słowach zrelacjonował jej swój pomysł. Nie usłyszał w odpowiedzi żadnych skarg, że to okres przedświąteczny i że szef odrywają od męża i dzieci -jeśli Parker miała męża i dzieci, bo Jason nie wiedział nic o prywatnym życiu sekretarki. -Czy w Abernathy jest drukarnia? - zapytała tylko. Poza tym nie chciałbym robić tego tutaj. Złóż zamówienie w Louisville. -Kolor? Jason spojrzał na Maxa, który wpychał sobie do buzi drewniany klocek. -Niebieski. Dla małego chłopca. Żadnych biało-różowych królików. Do tego gwizdki i dzwoneczki. -Rozumiem. Komplet. -Wszystko. I kup mi samochód, jakiś zwyczajny, na przykład... -Toyotę? - zapytała Parker. -Nie, amerykański. - Nie wiedzieć czemu, sądził, że Amy nie lubi zagranicznych samochodów. - Kup jeepa. Musi być brudny, żeby wymagał solidnego szorowania. Kup mi też jakieś ubrania. Ponieważ Jason zwykle stalował ubrania, oczekiwał szczegółowych pytań ze strony Parker. -Nie, gotowa konfekcja. Demin. Dżinsy. -Z frędzlami czy bez? Przez chwilę patrzył bez słowa na telefon. Przez dwanaście lat nie słyszał, by Parker pozwoliła sobie
kiedykolwiek na żart. Czyżby ten był pierwszy? A swoją drogą ciekawe, czy miała w ogóle poczucie humoru? -Żadnych frędzli. Zwykłe dżinsy i normalne ubrania. Nic od Hollanda, nic z Saville Row. -Rozumiem - odparła oschle. Nawet jeśli zaintrygowały ją polecenia szefa, nie dała tego po sobie poznać. -A teraz zadzwoń do Charlesa, powiedz, żeby tu przyjechał i ugotował małemu coś dobrego do jedzenia. Po drugiej stronie zaległa cisza, co było dość niezwykłe, jako że Parker zazwyczaj natychmiast potwierdzała wszystkie wydawane jej polecenia. - Zastanawiam się, gdzie Charles się zatrzyma. Będzie mu potrzebne odpowiednie zaplecze. Zważywszy, że prywatny kucharz Jasona był nie tylko geniuszem, ale i strasznym snobem, stwierdzenie Parker należało uznać za niezwykle łagodne. Max usiłował stanąć, czepiając się wypłowiałej serwety na bocznym stoliku. Jeszcze chwila i gotów był zrzucić sobie na głowę trzy doniczki. - Zrób, co mówię! - rzucił Jason do słuchawki, wyłączył się i skoczył małemu na ratunek. W ciągu ostatniej godziny Max pięć albo sześć razy był bliski śmierci. - W porządku, berbeciu - powiedział, wy czepiając małe łapki z serwety i podnosząc chłopca. - Chodź, zobaczymy, czy uda się nam przygotować lunch. Bez cukru, bez soli, bez masła. I bez smaku.
Na te słowa Max głośno cmoknął Jasona w policzek, co wcale nie było takie niemiłe, jak mogłoby się wydawać.
6
Dostałaś pracę? - zapytał Jason, ledwie Amy wróciła do domu.
- Nie - odpowiedziała niechętnie i wyciągnęła ręce po Maxa. Jason skrępowany patrzył, jak Amy siada na kanapie,
rozpina suknię, stanik i zaczyna karmić synka; Max natychmiast przyssał się do piersi. -Co byś powiedziała na gotową kolację z miasta? Ja stawiam. -Au! - krzyknęła, kiedy mały ją ugryzł. - Ząbkuje. Wiesz, przed jego urodzeniem miałam głowę nabitą tym, jak to wspaniale karmić dziecko piersią. Wyobrażałam sobie, że to musi być cudowne uczucie. I jest, ale... -Boli? - zapytał i kiedy się uśmiechnęła, odpowiedział uśmiechem. -Chyba odgadłabym, że jesteś gejem, nawet gdyby David nic mi nie powiedział. Sprawiasz wrażenie twardego, nawet trochę gruboskórnego faceta, ale w gruncie rzeczy jesteś bardzo delikatny i wrażliwy, prawda? -Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie ocenił. - Jason zerknął w zamglone popękane lustro. Czyżby rzeczywiście był gruboskórny?
- Max bardzo broił, kiedy mnie nie było?
Jason z nieoczekiwanym zapałem zaczął snuć opowieść o popołudniowych wybrykach małego, starając się, by brzmiała ona śmiesznie.
- Kupię mu komplet noży pod choinkę. Coś, czym będzie mógł zrobić sobie krzywdę bez specjalnego wysiłku. Dzisiaj tyle się napracował, żeby rozkwasić sobie nos drzwiami i roztrzaskać czaszkę, że chciałbym mu ułatwić życie.
Amy parsknęła śmiechem. -I nie zapomnij o sznurkach, żeby miał się czym zadławić. -Prawda, niech będą i sznurki. Powinienem też zabrać go do wytwórni papieru. Posadzę go na środku hali i niech dziecko się naje do syta.
Amy zaczęła karmić Maxa drugą piersią. Gdy przekładała główkę małego z jednej ręki na drugą, Jason podsunął jej pod łokieć poduszkę.
- I nie zapomnij o szufladach, które mógłby wysuwać i zamykać, przytrzaskując sobie palce. Obydwoje zaśmiali się serdecznie i Jason uświadomił sobie, że od lat żadna kobieta nie śmiała się tak z jego żartów. -Co byś powiedziała na wielką pizzę z mnóstwem dodatków? Do tego duża cola i chleb czosnkowy? - zagadnął raptem. -Nie wiem, czy mogę ze względu na pokarm. - Amy się zawahała. - Niemowlęta nie powinny chyba ssać mleka pachnącego czosnkiem. -Włoszki się tym nie przejmują - rozproszył jej obawy Jason. -To prawda. - Uśmiechnęła się do niego. - Niech będzie pizza, ale pod warunkiem, że zapłacę za siebie. -Jesteś zbyt biedna, żeby płacić za cokolwiek - odparował Jason i dopiero poniewczasie ugryzł się w język, porażony własnymi słowami. -To prawda - zgodziła się pogodnie. - Może przy kolacji porozmawiamy o mojej przyszłości. Masz
jakiś pomysł? -Żadnego - odparł Jason z uśmiechem. - Ale zawsze możesz wyjść za jakiegoś miłego doktorka i nie troszczyć się o pieniądze. -Och, myślisz o Davidzie? On się mną nie interesuje. -Szaleje za tobą. -Jesteś śmieszny. - Amy wzruszyła ramionami. - David kocha się we wszystkich kobietach w mieście. Dlatego jest taki lubiany. A poza tym, nie zamierzam być pasożytem i pozwolić, żeby mąż mnie utrzymywał. Czegoś chcę, ale nie wiem, co by to mogło być. Gdybym miała talent: umiała śpiewać albo grać na fortepianie. - Wygląda na to, że masz talent do bycia matką. Amy przechyliła głowę na bok.
- Jesteś bardzo miły, wiesz o tym? Możesz zamówić pizzę ze swojego telefonu? - Oczywiście - powiedział i uśmiechnął się szeroko. Kiedy Max usnął na kanapie, zapalili świece i wdali się
w długą rozmowę. Jason zaczął wypytywać o jej życie z Billym. Amy zrazu nie chciała opowiadać, ale wkrótce język jej się rozwiązał jak komuś od dawna złaknionemu obecności drugiego człowieka. Słuchając słów Amy, Jason zaczął patrzeć na znanego w mieście pijaka w inny sposób. Z Billa Thompkinsa kpiono w Abernathy, od kiedy skończywszy czternaście lat zaczął zaglądać do butelki. Rozbijał wszystkie samochody, do których wsiadał. Rodzice zastawili dom, żeby raz po raz wykupywać syna z aresztu. Amy dostrzegła w nim jednak to, czego inni nie umieli dojrzeć. Jason zamówił największą pizzę. Pochłonięta opowiadaniem Amy nawet nie spostrzegła, że zjadła trzy czwarte olbrzymiego placka. Jason nie pamiętał już tych czasów, kiedy w jego oczach pizza uchodziła za prawdziwy rarytas. Kiedy zniknął ostatni kawałek, Amy ziewnęła szeroko. Chociaż była dopiero dziewiąta, Jason kazał jej iść spać. Wstając od stołu, Amy chciała zabrać Maxa, ale Jason był szybszy. Wziął uśpionego chłopca w ramiona, nie przerywając mu drzemki. - Jesteś urodzonym ojcem - powiedziała zaspanym głosem i ruszyła do sypialni. Uśmiechając się na te słowa, Jason ułożył małego w starym zniszczonym kojcu i cicho wyszedł z
pokoju. O dziwo, i on poczuł się senny. Zazwyczaj nie kładł się wcześniej niż o pierwszej, drugiej w nocy, ale wyczerpało go popołudnie spędzone na chronieniu chłopca przed kolejnymi niebezpieczeństwami, które ściągał na siebie z takim zapałem. Jason poszedł do swojej sypialni, zdjął spodnie, padł na łóżko w samych slipkach i koszuli, po czym natychmiast zasnął. Obudziły go dopiero donośne krzyki Maxa. Natychmiast wyskoczył z pościeli. W kuchni Amy karmiła synka; mały siedział w foteliku. Obydwoje byli już ubrani, chociaż na dworze panowały ciemności. -Która to godzina? - zapytał Jason, przecierając oczy. -Wpół do siódmej. Max późno się dzisiaj obudził. -A dlaczego krzyczał? -Myślę, że ćwiczy gardło. Lubi krzyczeć. Nie powinieneś włożyć czegoś na siebie? Jason zerknął na swoje gołe nogi.
- Prawda.
Spojrzał na oblaną pąsem twarz Amy. Nie wstydziła się karmić piersią w jego obecności, ale widok mężczyzny w slipach i koszuli wprawiał ją w zmieszanie. Pomyślał z zadowoleniem, że widocznie się jej podoba. David, napomniał się. David. David jest zakochany w Amy.
- Znalazłam to dzisiaj w drzwiach - powiedziała, wska zując głową na zwiniętą gazetę, leżącą na kuchennym stole. - A przed domem stoi samochód. Puszczając mimo uszu prośbę Amy, by się ubrał, Jason rozwinął gazetę; w środku znalazł klucze owinięte w kartkę z wystukaną na maszynie wiadomością: zamówione ubrania znajdzie w bagażniku wozu, reszta spraw została załatwiona zgodnie z wydanymi dyspozycjami, wkrótce otrzyma kolejną informację. - Jak w filmie szpiegowskim - mruknął pod nosem i pode rwał głowę przestraszony, że Amy mogła go usłyszeć. Nie usłyszała. Była tak czymś zafrapowana, że w pierwszej chwili pomyślał, iż coś się stało małemu, ale Max beztrosko rozmazywał płatki owsiane po stole. Jason ponownie spojrzał na Amy.
Podniecona, bez słowa pokazywała coś w rozpostartej na stole gazecie. Znalazła właśnie dwustronicową reklamę obwieszczającą wielką wyprzedaż z sklepie dla dzieci, położonym około dziesięciu mil od Abernathy. Można tam było kupić pełne wyposażenie pokoi dziecinnych, łącznie z meblami i pościelą, po dwieście pięćdziesiąt dolarów komplet. Amy wskazywała na zdjęcie, na którym widniało łóżeczko, fotel na biegunach, stół do przewijania, i nie mogła dobyć głosu. W Jasona chyba diabeł wstąpił, ale nie mógł się oprzeć pokusie, żeby nie podrażnić się z Amy. Wziął gazetę do ręki i zapytał z obojętną miną:
- Są jeszcze jakieś płatki w tym domu, czy Max wszystkie już zjadł? Może powinienem kupić kilka paczek? Zdaje się, że macie tu niskie ceny. - Trzymał gazetę w ten sposób, że dwustronicową reklama widniała przed samym nosem Amy. Dziewczyna odzyskała wreszcie glos. - Myślisz, że mnie stać? Mogłabym kupić taki komplet? Może powinnam zadzwonić do Davida i pożyczyć od niego pieniądze. Och, nie. Musimy być w sklepie o dziewiątej, kiedy będą otwierać. Jak się tam dostać? Może David... Jason odłożył wreszcie gazetę i zadzwonił kluczykami. -Jedźmy do Davida - rzuciła Amy popędliwie. - Później zwrócę ci za benzynę. Spójrz tutaj. Ciekawe, czy w wyprawce uwzględnili ubranka? „Wszystko dla niemowlaka". Boże, Max nigdy nie miał żadnych nowych ubranek. Donasza po innych dzieciach. Mogę zadzwonić do Davida z twojego telefonu? -Pożyczę ci pieniądze - powiedział, żałując, że nie kazał Parker dołączyć do dziecięcego kompletu także ubranek. -Nie. U Davida będę mogła odpracować pożyczkę, a tobie nie mam jak zwrócić.
Jason spochmurniał, chociaż nie bardzo wiedział dlaczego. Czy lepiej, żeby zaciągnęła dług u Davida? W końcu chodziło o to, by David i Amy byli razem. Ale jeśli tak, dlaczego brat nie próbował się spotkać z ukochaną kobietą poprzedniego wieczoru? - Idź, spójrz na mój samochód - powiedział. - A potem wróć tutaj i powiedz mi, ile będzie kosztowało doprowadzenie go do porządku. Z wypisanym na plecach poleceniem „pilnuj Maxa", Amy poszła obejrzeć wóz. Wróciła po kilku
minutach. - Sto dolarów - oznajmiła z ponurą miną. - Jak mogłeś tak strasznie go wyświnić? Jason wzruszył tylko ramionami i wyszczerzył zęby, myśląc, że Parker musiała mocno przesadzić, wykonując polecenie. - Następne sto pięćdziesiąt, żeby doprowadzić do porządku ubrania, które masz w bagażniku. Nie wiedziałam, że taki z ciebie flejtuch. -Ja, eee... bąknął jak mały chłopiec, besztany przez matkę. -Idź się teraz ubrać i wróć zjeść śniadanie. Chciałabym zdążyć do sklepu przed otwarciem. W reklamie zaznaczyli, że mają tylko osiem przecenionych kompletów. Założę się, że to z powodu rozwodu właściciela. Woli się pozbyć towaru za grosze niż dzielić majątek z żoną. Ludzie nie mają sumienia. Ciekawa jestem, czy w tym małżeństwie są dzieci. Co tak stoisz i mi się przyglądasz? Idź się ubrać. Tracimy czas.
Oszołomiony opowieścią, którą Amy właśnie sobie ułożyła, Jason poszedł do sypialni. Wziął prysznic i wciągnął na grzbiet wygniecione ubranie. Skąd Parker wiedziała, że powinna wypełnić bagażnik starymi rzeczami, które będą wymagały zabiegów Amy? Kiedy wrócił do kuchni na śniadanie, Amy miała minę kota, który się dobrał do śmietanki. Coś wymyśliła, ale nie miał pojęcia co. -Pożyczyłam sobie twój telefon - powiedziała słodkim tonem. - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. -Oczywiście, że nie - powiedział, zerkając na talerz. -Tak ci było spieszno zadzwonić do Davida? zapytał i ugryzł się w język. -Nie, nie dzwoniłam do Dawida, tylko do kilku koleżanek. Zwrócę ci za te rozmowy... Nie wiem jeszcze jak. -Mam mieszkanie - podsunął Jason i obydwoje wybuchnęli śmiechem, kiedy Amy jęknęła, widząc oczami wyobraźni tę stajnię Augiasza. Zmusiła go do wyjazdu o wpół do ósmej. Jason otworzył drzwi samochodu i zamurowało go. Co się stało, na Boga? Wnętrze wozu było dosłownie obłożone zaschniętym błotem, błoto tkwiło w każdej szparze i każdym zakamarku, tak że nie można było odkręcić zablokowanych szyb. Żeby usunąć skorupę brudu, należało rozkręcić drzwi. W bagażniku leżała sterta nie lepiej wyglądających, unurzanych w jakimś bagnie ubrań. Amy, która wiedziała już, jak wygląda wnętrze wozu, rozłożyła przezornie koc i dopiero wtedy
usadowiła się w fotelu z Maxem na kolanach. -Nie musisz mi odpowiadać - powiedziała łagodnie - ale najwidoczniej twój kochanek z jakichś powodów zemścił się na tobie, wjeżdżając twoim samochodem do jeziora, tak? -Mniej więcej - mruknął Jason, myśląc, że będzie musiał porozmawiać z Parker. Kiedy mówił „brudny", miał na myśli puszki po coli i walające się pod siedzeniami torebki po chipsach. -Dziwne, że silnik nie został zalepiony błotem - powiedziała Amy, gdy jeep zapalił od pierwszego razu. - Wiem! - zawołała, kiedy wyjechali na drogę. Jason rzucił jej pytające spojrzenie. -On wysmarował tylko wnętrze samochodu, tak? -Moglibyśmy przestać rozmawiać o moim życiu osobistym? - warknął Jason. Miał już dość wzmianek na temat swojego kochanka.
Amy zamilkła, a Jason pożałował własnej porywczości.
- Mam nadzieję, że dostaniemy tam fotelik do samochodu
- powiedział zerkając na towarzyszkę. Amy odpowiedziała uśmiechem. -Masz gotówkę? Ja... -Mnóstwo - odparł rad, że sprzeczka została szybko załagodzona. - Próbowałaś zdobyć jakąś inną pracę poza sprzątaniem? - zagadnął, gdy Amy wygodniej usadowiła Maxa na kolanach. Gdyby złapała ich policja, mieliby kłopoty, że jadą z nie zabezpieczonym odpowiednio niemowlakiem. Jason wolał nie myśleć, co mogłoby się stać małemu, gdyby przytrafiła się stłuczka. Spontanicznie wyciągnął rękę i ścisnął łapkę chłopca, na co ten odpowiedział szerokim uśmiechem.
Amy nie zwróciła chyba uwagi na ten drobny gest, zajęta opowiadaniem o różnych zajęciach, które znajdowała i z których z różnych powodów musiała rezygnować. -Dwa razy musiałam odejść przez szefa... Wiesz...
-Nie dawał ci spokoju? -Właśnie. W naszej okolicy trudno o jakąkolwiek pracę. Myślałam, że mogłabym się zająć aromatoterapią. Co o tym myślisz? Jason na szczęście nie musiał odpowiadać na pytanie, jako że podjechali właśnie pod sklep. Widok, który zobaczył, wstrząsnął nim do głębi. Pod drzwiami „Raju dziecka" czekało już kilkanaście matek z dziećmi w wózkach. -Ojej - jęknęła Amy. - Zadzwoniłam do siedmiu tylko przyjaciółek. - Och, nie. Popatrz, ile tu samochodów. To wszystko do „Raju". Inne sklepy otwierają dopiero o dziesiątej. -To ty obdzwoniłaś te wszystkie kobiety? - zapytał Jason. -Bałam się, że nie zobaczą ogłoszenia i stracą okazję. Dziwne, że nie pojawiło się więcej chętnych. Przecież mnóstwo ludzi musiało czytać poranną gazetę. Może sądzili, że to jakiś trik? Może właściciel wcześniej już robił takie numery? Może... Zanim Amy zdążyła wymyślić kolejną fantastyczną historię, Jason otworzył drzwi od jej strony. - Wysiadaj, zobaczymy, czy uda się nam wejść trochę wcześniej, od zaplecza. - Myślisz, że to w porządku? Jason podniósł oczy do nieba.
- Może i nie, ale robimy to przecież dla Maxa, prawda? - powiedział, odbierając od Amy małego. - Poza tym jest zbyt zimno, by czekać na zewnątrz, a do otwarcia sklepu zostało jeszcze pół godziny. Amy rozpromieniła się na te słowa. - Wiesz, jak załatwiać takie rzeczy.
Jason odpowiedział uśmiechem. W obecności Amy czuł się jak Superman i Dobra Wróżka razem wzięci. Zapukał do drzwi na zapleczu i zdumiał się niepomiernie, gdy po chwili na progu - odziany w szary kombinezon, ze szczotką w dłoni - stanął jeden z dyrektorów jego nowojorskiego biura.
- A państwo pewnikiem chciało zawczasu se coś dobrać?
- zagadnął ten absolwent uniwersytetu Harvarda.
Jason, zły okropnie, skinął bez słowa głową. Nie lubił, gdy jego pracownicy przedsiębrali cokolwiek bez jego zgody. Nawet delikatny gest Amy, która nieznacznie ścisnęła mu dłoń, nie był w stanie go udobruchać. Zezłościł się jeszcze bardziej, gdy po przejściu przez magazyn znaleźli się w pomieszczeniach sklepu, gdzie zobaczył ubranych w barwne uniformy dwóch wiceprezesów zarządu jego korporacji, pochłoniętych noszeniem dziecinnych mebli. - Jako pierwsi klienci macie państwo prawo wyboru rozległ się kobiecy głos. Jason odwrócił się i zobaczył, naturalnie, swoją sekretarkę. Zamiast zwykłego kostiumu od Chanel, miała na sobie tandetną garsonkę, a rude włosy spięła w kok na czubku głowy. W dziwacznej fryzurze tkwiły trzy żółte ołówki. Pomimo zaskakującej maskarady, dziewczyna prezentowała się, jak zwykle, znakomicie. - Jakiego koloru państwo szukają? - zagadnęła z kamien nym wyrazem twarzy. - Do wyboru jest niebieski, różowy, zielony, żółty. A może chcieliby państwo zobaczyć komplet znanego projektanta? -Och - westchnęła zachwycona Amy i jak w transie ruszyła za Parker. -To towar, którego pozbywamy się z powodu likwidacji sklepu. Nowe meble, ale wszystko końcówki serii. Mam nadzieję, że nie będzie państwu przeszkadzało, że zostały wyprodukowane w zeszłym roku? -Nie, oczywiście, że nie - zapewniła Amy nienaturalnie wysokim głosem. - Prawda panie Wilding? Nie czekała na odpowiedź Jasona, bo Parker zatrzymała się właśnie przed jednym z eksponowanych kompletów. Jason musiał przyznać, że sekretarka przeszła samą siebie. Czuł jeszcze zapach kleju do tapet: dziewczyna musiała pracować całą noc, przygotowując ekspozycję, i stworzyła prawdziwe cacko. Znał się na handlu i wiedział, że ściągnęła do sklepu sprzęty najlepszej jakości. Kupiła je zapewne w Nowym Jorku i sprowadziła do Abernathy odrzutowcem Jasona. Mogli teraz podziwiać efekt jej wysiłków: pokój dla chłopca, wyłożony tapetą w biało-niebieskie pasy, z bordiurami, na których widniały żaglowce na pełnym morzu. W rogu luksusowego łóżeczka z zamykanymi poręczami leżały zwierzątka z Kubusia Puchatka: sam Kubuś, Prosiaczek, Tygrysek, Kłapouchy, Maleństwo i Mama Kangurzyca. Pościel była ręcznie haftowana we wzór, który powinien spodobać się Maxowi. Chcąc sprawdzić, jak mały zareaguje, Jason wsadził go do łóżeczka i chłopiec natychmiast zajął się zabawkami.
Reszta sprzętów prezentowała się równie fantastycznie. Był tu fotelik na biegunach, fotełiksarnochód, wysokie krzesło, pudło na zabawki z indiańskimi motywami dekoracyjnymi na ściankach i komplet ogromnych białych klocków. - Dodatkowe zmiany pościeli i inne drobiazgi - dodała Parker, idąc za wzrokiem Jasona. - Także ubranka, ale nie byłam pewna, jaki rozmiar zamówić... - Ugryzła się w język. -To musi kosztować więcej, niż mogę wydać. - Amy westchnęła ze smutkiem w głosie. -Dwieście pięćdziesiąt dolarów za cały komplet - oznajmiła Parker natychmiast. Amy spojrzała na nią niedowierzająco. -Niemożliwe. Sprzedajecie tu meble z kradzieży? -W pewnym sensie tak - wtrącił Jason. - Gdyby właściciel zatrzymał ten towar do następnego rozliczenia podatkowego, musiałby zapłacić podatek od jego rzeczywistej wartości, a tak, pozbywając się wszystkiego za półdarmo, odpisze sobie stratę, i w efekcie zyska. Prawda? - zwrócił się do Parker. -Bardzo trafnie pan to ujął - odparła i dalej rozmawiała z Amy: - Jeśli nie podoba się pani ten komplet, może zechce pani obejrzeć inne? -Nie, ten jest doskonały - powiedziała Amy i zanim zdołała wykrztusić coś więcej, ubiegł ją Jason: -Weźmiemy go. Proszę dostarczyć jeszcze dzisiaj. - Kątem oka dojrzał dwóch swoich dyrektorów wspartych na miotłach i obserwujących całą scenę z uśmiechem na twarzach. Jutro całe biuro będzie miało o czym mówić.
- Prosiłbym też o przysłanie kogoś, kto położy tapety. Słysząc to, Amy jęknęła, pewna, że wobec podobnych
żądań kobieta wycofa się z transakcji.
- Oczywiście, sir - odparła Parker z kamienną twarzą i nachyliła się nad Maxem, który leżał na plecach i kopał z całych sił w poręcz łóżeczka. - Jaki uroczy malec - za chwyciła się i wyciągnęła ręce, chcąc go podnieść. Max ryknął tak donośnie, że jego wrzask poniósł się po całym sklepie. Amy natychmiast przyskoczyła
do syna. - Przepraszam. On źle reaguje na obcych - próbowała usprawiedliwić niemowlę. W tej samej chwili nieznośne niemowlę poszło ochoczo w ramiona Jasona. Przytulił Maxa, ale wolał nie widzieć min swoich dwóch wicedyrektorów. Musieli być przekonani, że szef, nie wiedzieć kiedy, dochował się syna. Jak inaczej mieliby sobie wytłumaczyć, że Jason nie jest obcy dla małego? -Ja zapłacę, a ty rozejrzyj się jeszcze - rzucił Jason, idąc z sekretarką w stronę biurka. - Chyba przeszarżowałaś z tymi ołówkami - mruknął wściekły, gdy Amy nie mogła go już słyszeć. -Tak jest, sir. - Parker potulnie wyciągnęła ołówki z włosów. -A ci dwaj co tutaj robią? -Musieliśmy kupić sklep, żeby zainscenizować wyprzedaż. Nie mogłam sama prowadzić negocjacji przy tak poważnej transakcji. -Ile? -Gość powiedział, żeby ci powtórzyć, jak się nazywa: Harry Greene. Twierdził, że będziesz wiedział, o co chodzi. Jason wzniósł oczy do nieba. W szkole średniej odbił Harry'emu dziewczynę. -Udało się wam zejść poniżej siedmiocyfrowej sumy? -Trochę poniżej. Co mamy zrobić z klientami, którzy czekają na zewnątrz? Ogłoszenie pojawiło się tylko w egzemplarzu gazety wydrukowanym dla ciebie, ale jakimś sposobem... -To przyjaciółki Amy. - Tu Jason rozejrzał się, ciekaw, co robi Max. Mały usiłował właśnie zrzucić telefon z biurka. Amy z zachwytem spoglądała na meble. - Sprzedaj im wszystko za tę samą cenę. Wyprzedajcie wszystko za tyle, na ile stać te kobiety. Możecie porozbijać komplety i puścić wszystko osobno. Parker słuchała z szeroko otwartymi ustami. -I odeślij tych dwóch do Nowego Jorku, kiedy już wykleją tapety. -Tak, sir - zgodziła się i spojrzała na szefa tak, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. Jason zdołał właśnie uratować z łap Maxa baldachim nad kołyską. -Aha, Parker. Dorzuć trochę zabawek do naszego kompletu. Nie - rozmyślił się. - Nic nie dodawaj.
Sam kupię zabawki. -Tak jest, sir - zgodziła się szybko. -Czy Charles już jest? -Przyjechał ze mną. Zatrzymał się u twojego ojca. Wszyscy tam mieszkamy. - Parker miała taką minę, jakby przed chwilą przeżyła ciężki szok. -A teraz buzia na kłódkę i zacznij wpuszczać klientów. -Jason ponownie oderwał rączkę Maxa od baldachimu przy kołysce i wrócił do Amy.
7
Jason od dawna nie doświadczył tego uczucia: zazdrości. -Czy to nie cudowne? - Od czasu skończenia szkoły średniej nie słyszał w głosie kobiety takiego zachwytu. - Czy to nie najpiękniejszy pokój dziecinny, jaki kiedykolwiek widziałeś? Nie lubię urzędów podatkowych, ale jeśli Max ma mu zawdzięczać mebelki, to chyba polubię. Co o tym myślisz. Nie sądzisz, że to śliczny komplet? -Owszem - burknął, mówiąc sobie w duchu, że lepiej być anonimowym Świętym Mikołajem niż pysznić się własną szczodrością. Tak przynajmniej powszechnie uważano. Wolałby jednak mieć swój udział w radości Amy.
Wziął głęboki oddech.
-Ładne meble. Ten pokój naprawdę ci się udał. Myślisz, że ubranka będą pasowały na Maxa? -Jeśli nie teraz, to na pewno za tydzień - odparła ze śmiechem. - Widzisz, mówiłam ci, że trzeba zdać się na Boską Opatrzność.
Jason pomyślał o tym, ile tych kilka mebli go kosztowało, skoro musiał kupić dla nich cały sklep. Miał już na końcu języka cyniczną odpowiedź, gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Twarz Amy poszarzała w jednej chwili.
-Rozmyślili się. Popełnili jakiś błąd i przyjechali zabrać meble.
Zapominając o cichych pretensjach, Jason objął dziewczynę.
- Zapewniam cię, że to wszystko jest twoje. Może Święty Mikołaj przyszedł w tym roku wcześniej?
Widząc, że Amy, nie do końca przekonana jego słowami, tkwi bez ruchu pośrodku bawialni, wziął na ręce Maxa, który usiłował właśnie wyrwać nogi welurowej żabie, i podszedł do drzwi frontowych. Gdy otworzył, ujrzał na progu zieloną choinkę. -Witajcie, witajcie! - zawołał David, taszcząc drzewko do wnętrza. - Wesołych świąt, Jase, staruszku. Bądź łaskaw i wnieś pudła z ganku. -David! - pisnęła radośnie Amy. - Po co to wszystko? Och, Davidzie! -Po co to wszystko? - powtórzył Jason pod nosem, wychodząc na ganek. Wydałem Bóg wie ile po to, by Amy dziękowała teraz urzędowi skarbowemu. A David pojawia się z choinką wartą dwadzieścia dolarów i wzbudza dozgonną wdzięczność w jej sercu. „Och, Davidzie!" Kobiety!
Max wpił mu łapkę w jeden policzek, a w drugi ugryzł; pewnie chciał pocałować.
-Czemu nie zachowasz swoich pieszczot dla cudownego doktora Davida? - zapytał Jason, uśmiechnął się do chłopca, dźwignął duże czerwone pudło, które stało na ganku, i tak objuczony wrócił do domu. -Nie powinieneś tego robić - powtórzyła Amy, patrząc z zachwytem na Davida. -Ojciec i ja nie chcemy drzewka. Prowadzimy kawalerskie gospodarstwo i sypiąca igłami choinka to dla nas tylko kłopot. Kiedy dzisiaj pacjent ją przyniósł, przypomniałem sobie, że na strychu jest cały karton ozdób choinkowych. Maxowi na pewno spodobają się kolorowe lampki, nie sądzisz? - Och, tak, z pewnością, ale nie wiem, czy...
Nie dokończyła zdania. David podszedł do małego i otworzył szeroko ramiona. - Chodź do mnie, Max. Uściśnij mnie.
Ku niekłamanej satysfakcji Jasona, mały ryknął tak potężnie, że drzewko się zatrzęsło. -Wygląda na to, że nie darzy cię szczególną sympatią -stwierdził z zadowoleniem. - Idziemy, chłopcze, przymierzymy nowe ubranka. -Nowe ubranka? - zapytał David podejrzliwie. - A to co znowu? -Och, Davidzie, nie uwierzysz, co się wydarzyło. Dzisiaj rano pojechaliśmy do sklepu, gdzie była wyprzedaż likwidacyjna. Właściciel pozbywał się wszystkiego za bezcen, żeby uciec przed podatkami. A potem Jason zamówił ludzi, którzy położyli tapety i ustawili meble, i... i... Chodź, pokażę ci. Musisz sam to wszystko zobaczyć, żeby uwierzyć. David zerknął na Jasona i poszedł za Amy; wprowadziła go do bajkowego pokoju dziecinnego, tak bardzo różniącego się od pozostałych wnętrz w starym zapuszczonym domu. Nie trzeba było być ekspertem, by dojrzeć, że wyposażenie pokoju jest pierwszej jakości. Pościel, meble, obrazki na ścianach, szafa z luksusowymi ubrankami, wszystko to było niezwykle kosztowne. -Ile zapłaciłaś za ten komplet? - zainteresował się David. -Dwieście pięćdziesiąt dolarów, łącznie z VAT-em -odpowiedziała Amy z dumą. David dotknął ręcznie haftowanej poszwy na kołderkę. Jeśli go pamięć nie myliła, widział niedawno podobną w katalogu. Za trzysta dolarów. -Piękny komplet. Moje drzewko i stare ozdoby są wobec tego niczym. -Nie opowiadaj głupstw - zaoponowała Amy, biorąc go za rękę. - Dałeś je prosto z serca, a meble zawdzięczamy urzędowi podatkowemu.
Słysząc to, David posłał bratu triumfalny uśmiech.
- Przyniosłem też kolację - oznajmił radośnie. - Dostałem od wdzięcznego pacjenta kupon na kolację dla dwóch osób w Carltonie, ale udało mi się namówić szefa kuchni, żeby w zamian przygotował trzy porcje na wynos. Mam nadzieję, że jedzenie jeszcze nie wystygło. Pudełka są na przednim siedzeniu mojego samochodu - powiedział, patrząc na Jasona. - Aha! Mam nadzieję, że zgodzisz się podawać Maxowi nowe przeciery dla dzieci, których próbki właśnie mi przysłano. Mówiąc to, zaczął wyjmować z kieszeni słoiczki opatrzone ręcznie kaligrafowanymi etykietkami, na których Jason roz poznał staranne pismo swojej sekretarki. -Jagnięcina w sosie z zielonej papryki z suszonymi wiśniami - przeczytała Amy. - Łosoś z cilantro. To brzmi jak z menu drogiej restauracji, poza tym nie jestem pewna, czy Max może jeść sos z zielonej papryki. -Wygląda na to, że firma dopiero próbuje wejść na rynek. Testują możliwości zbytu, popyt. Jeśli nie chcesz, żeby Max brał udział w testach, mogę przekazywać próbki Marcie Jenkins. -Nie. Wezmę je - powiedziała Amy, sięgając po słoiczki. -Maxowi na pewno będą smakować. - Jej głos brzmiał jednak niezbyt pewnie. - Jak się nazywa producent? - Charles & Company - odparł David, mrugając do Jasona, który naburmuszony, z Maxem w ramionach, stał ciągle w progu bawialni. - Rusz się, staruszku, co tak tkwisz w drzwiach? Przynieś kartony z kolacją z samochodu. Zjemy, a potem ubierzemy drzewko. Jason oddał małego Amy i wyszedł z bratem na zewnątrz. -Co się z tobą dzieje? - natarł na niego David, ledwie znaleźli się za drzwiami. -Nic - dburknął Jason. -Jesteś wściekły, że musisz tu mieszkać, tak? Złości cię Max, nie podoba ci się ten stary dom, Amy cię nudzi. Przywykłeś do towarzystwa trochę innych kobiet. Ostatnia twoja przyjaciółka pisała, zdaje się, doktorat z antropologii i ratowała ginące tygrysy czy coś takiego? -Nie. Ratowała wieloryby i pachniała wodorostami. A ze mną wszystko w porządku. To Charles przygotował przeciery dla Maxa i kolację dla trzech osób?
-To cię martwi? Że ty za wszystko płacisz, a ja sobie przypisuję zasługi? Jeśli chcesz, możemy powiedzieć jej zaraz całą prawdę. Niech się dowie, że jesteś multimilionerem, a właściwie miliarderem, i że stać cię na to, by płacić drobnymi za luksusowe pokoje dziecinne. Tego właśnie chcesz? -Nie - wycedził Jason przez zęby, gdy brat podawał mu kartony z ozdobami choinkowymi, kartony, które pamiętał jeszcze z dzieciństwa, podobnie jak znał na pamięć ich zawartość. David raptem znieruchomiał, tknięty strasznym przeczuciem. -Nie. Ona ci się podoba? Niemożliwe. Nie będziemy chyba walczyli o kobietę? -Nie wygłupiaj się. Amy nie jest w moim typie. Nie wie, co zrobić ze swoją przyszłością. Nie mam pojęcia, jak zamierza wychowywać Maxa za te grosze, które dostaje. Nie ma pracy i żadnych widoków na sensowne zajęcie. Nie potrafi nic poza sprzątaniem, a przy tym nigdy nie spotkałem kogoś równie dumnego jak ona. Jeśli jej powiesz, kim jestem, wyrzuci mnie na zbity pysk razem z meblami, które dzisiaj kupiła. Spędziła całe popołudnie na pucowaniu mojego samochodu, żeby w ten sposób zwrócić mi dwieście pięćdziesiąt dolarów. Gdybyś wiedział... Rozmawiając, szli w stronę domu. -Gdybym co wiedział? - zapytał David cicho. -Kobiety, z którymi się spotykam, wyciągają od facetów forsę nawet wtedy, gdy idą do toalety. Ta od wielorybów zgadzała się na randki tylko dlatego, że dawałem pieniądze na jej ukochane walenie. -O co ci chodzi? Dlaczego jesteś taki skwaszony? -dopytywał się David. -Bo mój kochany braciszek każe mi siedzieć w tej zapadłej dziurze, a ja, jak kto głupi, kupuję sklepy i dźwigam pudła z ozdobami choinkowymi. Otwórz mi drzwi, dobrze? Nie, nie tak. Pchnij, potem przekręć klamkę. To mój telefon dzwoni, czy twój? -Mój - powiedział David, gdy znaleźli się już wewnątrz. - Tak - rzucił do słuchawki. - Dobrze. Postaram się być tam możliwie jak najszybciej. - Wyłączył telefon. - Nie mogę zostać. Nagły przypadek - oznajmił z żalem, spoglądając na Amy, Jasona i małego. -Tak mi przykro. Zadałeś sobie tyle trudu i musisz teraz jechać - zmartwiła się Amy. -Tak, szkoda, że nie możesz zostać - zawtórował jej Jason, usłużnie otwierając drzwi przed bratem. Trudno, skoro wzywają cię obowiązki...
David z chmurną miną ruszył do wyjścia. -Może jutro ubierzemy drzewko. Chciałbym widzieć, jak Max zareaguje, kiedy zobaczy lampki.
-Zarejestrujemy to na wideo - zapewnił brata Jason. -Jedź, zanim ktoś umrze. -Tak, pora na mnie. - David posłał Amy powłóczyste spojrzenie. -Do zobaczenia ju... -Nim skończył słowo, Jason zatrzasnął za nim drzwi. -Byłeś dla niego niemiły - powiedziała Amy najsurowszym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć, ale Jason widział igrający w kącikach jej ust cień uśmiechu. -Wprost okropny - zgodził się lekko. - Zostanie więcej jedzenia dla nas dwojga. Poza tym ja znaczenie lepiej ubieram choinkę niż on. -Naprawdę? Mnie nie zaimponujesz. Jestem w tym taka dobra, że na widok mojego drzewka Mikołaj popłacze się ze wzruszenia. -Ja ubieram choinkę tak pięknie, że kiedyś nie mogłem się pozbyć Mikołaja z domu. Próbowałem wyrzucić go siłą, a kiedy i to na nic się nie zdało, sam musiałem wsiąść do jego sań i rozwieść prezenty. Amy parsknęła śmiechem. -Wygrałeś. Zobaczmy, co jest w tych pudełkach. -Nie. Najpierw zjemy kolację. Chciałbym wypróbować te nowe przeciery i przekonać się, jakie Max ma zdanie na ich temat. Czy kominek działa? -Ciągnie lepiej niż piec kuchenny. -Pytam czy działa? -Jeśli otworzysz szyber do końca i rozpalisz ogień w głębi, będzie działał. W przeciwnym razie udusimy się od dymu. -Widzę, że masz doświadczenie. . -Kiedy rozpaliłam pierwszy raz, chciałam upiec schab na ruszcie, ale wyszła mi wędzona szynka.
Teraz Jason parsknął śmiechem. Słysząc to, Max zawtórował mu tak energicznie, że omal się nie przewrócił na podłogę. - Śmieszne, co? - zawołał Jason i podrzucił małego pod sufit. Max piszczał zachwycony, aż dostał czkawki. Jason zaczął go łaskotać, na co mały rozbrykał się jeszcze bardziej. Kiedy wreszcie przestali dokazywać i przytulił spocone niemowlę, Amy spojrzała na niego tak, jak chyba nigdy jeszcze nie przyglądała mu się żadna kobieta. -Miły z ciebie facet, Wilding. Bardzo miły.
-Nie zamierzasz mówić do mnie Jason? -Nie. Podgrzeję kolację, a ty rozpal ogień w kominku -powiedziała i przeszła do kuchni.
Z jakichś niejasnych powodów ucieszyło go to, że Amy nie chce zwracać się do niego po imieniu. Posadził Maxa na podłodze i zaczął rozpalać ogień. Zabrało mu to trochę czasu, jako że co chwila musiał odrywać się i ratować niemowlę z kolejnych opałów. W końcu udało mu się, ale drogo przypłacił chwilę spokoju, dając Maxowi do zabawy swojego rolexa. Amy wróciła do bawialni z ogromną tacą pełną jedzenia. Znalazła się nawet butelka wina i dwa kieliszki. Jason uniósł szkło, podziwiając pięknie rżnięty kryształ. Waterford. -David wie, co dobre, prawda? Potrafi cieszyć się życiem. -Mam wyrzuty sumienia, że jemy bez niego - martwiła się Amy. - To w końcu dzięki niemu mamy taką wytworną kolację. - Możemy mu trochę zostawić w lodówce na jutro. Amy spojrzała na tacę. Była tu sałata, jarzyny, pieczeń
jagnięca, ziemniaki...
Podniosła głowę i wzruszyła bezradnie ramionami. -Nie mam folii, żeby zawinąć jego porcję i schować. -To przesądza sprawę. Zjemy we dwójkę. -Na to wygląda.
Max siedział na kolanach Jasona z wielkim ślimakiem pod brodą i pałaszował wszystko, co mu podsuwano. Wbrew zapewnieniom Amy, że nie lubi nowych potraw, pochłonął cały słoiczek jagnięciny z zieloną papryką, po czym bez żadnych oporów zaczął jeść ziemniaki z czosnkiem z talerza Jasona. -Byłam przekonana, że niemowlęta jedzą tylko jałowe potrawy - zdumiała się Amy.
-Nikt nie lubi jałowego jedzenia - mruknął Jason pod nosem.
Pół godziny później Amy ukołysała Maxa; dziecko usnęło z rozanielonym uśmiechem na buzi. -Myślisz, że to nowy pokoik wprawił go w taki humor, czy jedzenie? - zapytała Amy, nachylając się nad synkiem leżącym w bajkowym łóżeczku. -Myślę, że jest szczęśliwy dlatego, że ma matkę, która go bardzo kocha - powiedział Jason i uśmiechnął się, widząc, jak Amy oblewa się rumieńcem. -Gdybym cię nie znała, Wilding, gotowa bym pomyśleć, że ze mną flirtujesz. -Dziwne rzeczy zdarzają się na świecie - stwierdził Jason sentencjonalnie, a widząc, że Amy patrzy na niego zmieszana, dodał: - Do roboty, moja pani. Musimy ubrać choinkę. Jeszcze nigdy w życiu ubieranie bożonarodzeniowego drzewka nie sprawiło mu takiej przyjemności jak w tym roku. Jako dzieci obaj z Davidem nie znosili tego zajęcia. W domu pozbawionym kobiecej ręki nie rozchodziły się zapachy pieczonych ciast, nie rozbrzmiewały kolędy, a wiecznie zrzędzący ojciec nie przyczyniał się do tworzenia świątecznej atmosfery. Zajęty wieszaniem rozplątywanych przez Amy lampek, Jason, ani wiedząc kiedy, zaczął opowiadać o swoim dzieciństwie. Nie usiłował nawet wyjaśniać, dlaczego mieszkał z Davidem, skoro był tylko jego kuzynem, a Amy nie pytała. Sprowokowana opowieściami Jasona, sama zaczęła snuć wspomnienia. Jedynaczka, wychowywana przez matkę, kiedy pytała o ojca, słyszała w odpowiedzi, że to nie jej sprawa. Obydwoje mieli za sobą smutne, samotne dzieciństwo, ale teraz żartowali na temat przeszłości, przekomarzając się, które z rodziców, ojciec Jasona czy matka Amy, było bardziej opryskliwe i zrzędliwe. Matka Amy wręcz fanatycznie dbała o porządek w domu i nienawidziła świąt z powodu towarzyszącego im bałaganu. Ojciec Jasona natomiast uważał, że Boże Narodzenie to nic więcej jak niepotrzebne zawracanie głowy. Zaczęli fantazjować, jakim też ich rodzice byliby małżeństwem: ojciec Jasona wiecznie grałby w pokera i rozsiewał po całym domu popiół z cygar, a matka Amy biegałaby za nim z nieodłącznym odkurzaczem w ręku. Próbowali sobie wyobrazić, jakich ta dwójka dochowałaby się wspólnie dzieci, i doszli do wniosku, że musiałyby łudząco przypominać Jasona i Amy. On wyrósł na człowieka tak poważnego, że śmiech przyprawiał go o ból mięśni twarzy, ona zaś mieszkała w domu, którego widok przyprawiłby jej matkę o ciężki atak apopleksji. - Piękna - stwierdziła Amy, cofając się, by spojrzeć na wpół ubraną choinkę. - Nie mam kamery, ale mogłabym... - Przerwała i uśmiechnęła się do Jasona. - Powieś ten łańcuch, a ja przygotuję niespodziankę. Nie, nie odwracaj się, dopóki nie powiem.
Słyszał, że idzie pospiesznie do sypialni. Kiedy wróciła, usiadła na obskurnym fotelu obitym materiałem w słoneczniki. Umierał z ciekawości, co to za niespodzianka, ale nie odwracał głowy. Kiedy wreszcie zawiesił ostatnią bombkę, Amy pozwoliła mu spojrzeć. Trzymała na kolanach blok rysunkowy i ołówek w dłoni. Kończyła pobieżny, świetnie zrobiony szkic przedstawiający Jasona na tle choinki, walczącego z plątaniną kabli od lampek. Rysunek był lekki, zabawny, a jednak miał w sobie szczególny świąteczny nastrój, oddanie którego wymaga talentu i wrażliwości. Jason wziął szkic z rąk Amy i usiadł na kanapie. -Bardzo dobry. -Jesteś zaskoczony. - Zaśmiała się. -Owszem. Twierdziłaś przecież, że nie masz żadnych talentów - zauważył z powagą. -Żadnych talentów na sprzedaż. Nikt przecież nie zatrudni mnie tylko dlatego, że potrafię rysować śmieszne obrazki. Jason nie odpowiedział na jej uwagę. -Jeśli masz ich więcej, przynieś mi je - polecił swoim zwyczajem. -Tak jest, sir. - Amy podniosła się i zasalutowała, jakby usiłowała zbagatelizować sprawę, ale w mgnieniu oka na kolanach Jasona wylądowała stara, przewiązana sznurkiem teczka.
Amy czekała z zapartym tchem, gdy przeglądał rysunki. Nie musiał nawet pytać, czy pokazywała komukolwiek te prace. Wiedział doskonale, że jest pierwszym ich recenzentem. Amy usiłowała być dzielna, nie skarżyła się, ale życie z pijakiem Billym musiało być naprawdę niełatwe. - Są bardzo dobre - powiedział, oglądając kolejne arkusze. Większość szkiców przedstawiała Maxa, od chwili urodzenia po dzień dzisiejszy. Amy potrafiła uchwycić klimat, mimikę, prawdę sytuacyjną: jak chociażby w rysunku, na którym zdumiony Max wpatruje się w balonik i z zaciekawieniem wyciąga ku niemu rączki. - Podobają mi się - powtórzył, wkładając na powrót arkusze do teczki. Obudził się w nim człowiek interesu; już miał ochotę rozmawiać o publikacji albumu i wysokości honorarium, ale w porę się powstrzymał, myśląc, że na razie powinien ograniczyć się wyłącznie do pochwał. - Naprawdę mi się podobają. Dziękuję, że mi je pokazałaś. Amy uśmiechnęła się promiennie.
-Nikt inny dotąd ich nie widział. Poza moją matką, która powiedziała, żebym nie zawracała sobie głowy i nie marnowała czasu na bzdury. -Czym, jej zdaniem, miałaś się zajmować? -Chciała, żebym została prawniczką.
Jason w pierwszej chwili myślał, że Amy żartuje, i rzeczywiście, po chwili dojrzał błysk w jej oczach. - Już widzę, jak bronisz zbrodniarza - powiedział. „Wysoki Sądzie, proszę. Oskarżony przyrzeka, że nie uczy ni tego więcej. Daje słowo honoru. Klnie się, że nikogo już nie zamorduje, poprzestając na dwudziestu dwóch niewin nych staruszkach, które dotąd pozbawił życia. Prooooooszę". Tak udatnie naśladował ton głosu Amy, że podniosła poduszkę i rzuciła w niego. Jason uchylił się z desperacją, jakby puchowy pocisk miał roztrzaskać mu głowę. -Jesteś okropny. - Zanosiła się od śmiechu. - Byłabym bardzo dobrym prawnikiem. Jestem inteligentna, wiesz? -Tak, bardzo, ale masz słabość do wykolejeńców. -Gdybym nie miała, nie miałbyś gdzie spędzić świąt Bożego Narodzenia - odgryzła się. -To prawda - przytaknął, szczerząc zęby. -1 dziękuje ci, że mnie przygarnęłaś. - Mówiąc to, spojrzał w oczy Amy i uświadomił sobie raptem, że ma ochotę ją pocałować. Niczego w tej chwili bardziej nie pragnął. Oddałby życie za jeden pocałunek. -Pojdę już spać - powiedziała Amy cicho, idąc w stronę sypialni. - Max budzi się wcześnie, a jutro czeka mnie dużo pracy. - Zatrzymała się jeszcze na progu. - Nie chciałam, byś odniósł wrażenie, że wyświadczam ci łaskę gościną. Przeciwnie, dzięki tobie będziemy mieli z Maxem wspaniałe święta. Oboje czujemy się świetnie w twoim towarzystwie. Nie mogąc dobyć słowa, w odpowiedzi skinął tylko głową.
- Dobranoc - mruknął wreszcie, a potem długo jeszcze siedział przy kominku, wpatrując się w dogasający ogień i rozmyślając o swoim życiu.
8
Obudził go zapach: znajomy, acz trudny do zidentyfikowania, idący gdzieś z przeszłości, zwietrzały z upływem lat. Kierując się nosem, wstał z łóżka, wciągnął zmięte spodnie i ruszył w stronę smugi światła. W kuchni zastał Amy i Maxa. Umorusany jedzeniem malec siedział w wysokim krzesełku. Całe pomieszczenie wypełniały mokre ubrania. Koszule, spodnie, bielizna wisiały na lampie, na framugach drzwi, na piecu, pośrodku zaś stała Amy pochylona nad deską do prasowania, z żelazkiem w dłoni, tak starym, że zasługiwało na miejsce w muzeum. -Która to godzina? - zapytał Jason zaspanym głosem. -Dochodzi piąta. Dlaczego pytasz? -Dawno wstałaś?
Amy odwróciła prasowaną właśnie koszulę.
- Prawie w ogóle nie spałam. Ten mały drań nie odróżnia
dnia od nocy.
Jason ziewnął, przetarł oczy, usiadł przy stole obok Maxa, podał mu suszoną figę, po czym w milczeniu zatoczył dłonią, wskazując na rozwieszone wokół pranie. Dawno temu, kiedy był jeszcze małym chłopcem, ojciec zwykł był suszyć tak ubrania synów i zapach ten na zawsze zapisał się w pamięci Jasona. -Zepsuła ci się suszarka? -Mniej więcej rok temu. Ciągle brak mi pieniędzy, żeby ją zreperować. Za to pralka chodzi znakomicie.
Jason wstał, przeciągnął się, a potem zaszedł Amy od tyłu i wyłączył żelazko. -Muszę to skończyć. Powinnam jeszcze... -Do łóżka - powiedział stanowczo. - Bez dyskusji. Już, idź spać. -Ale Max... i to pranie... - próbowała protestować. -Marsz - nakazał głosem nie znoszącym sprzeciwu i przez chwilę miał wrażenie, że Amy popłacze się z wdzięczności. Uśmiechnął się i wskazał głową w stronę sypialni.
Usłuchała bez dalszych sprzeciwów.
- A teraz, mój stary, zobaczymy, czy jeszcze pamiętasz, jak się to robi - powiedział, włączył żelazko i zabrał się do dzieła. Około ósmej zadzwonił telefon. Przytrzymując komórkę ramieniem, Jason kończył prasować koszulę. -Obudziłem cię? - zapytał David na dzień dobry. -Ma się rozumieć - odparł Jason. - Wiesz przecież, jaki ze mnie leń. Nie! Max, zostaw to natychmiast! Czego chcesz, drogi braciszku? -Chcę mieć trochę czasu dla siebie i Amy. Zapomniałeś już? Na tym przecież polegał nasz plan. Chciałbym zabrać ją gdzieś dzisiaj wieczorem. I jutro. Zdobyłem nawet bilety na bal Bellingerów.
Jason orientował się doskonale, że bal Bellingerów jest jedynym wydarzeniem towarzyskim w całym zachodnim Kentucky naprawdę godnym uczestniczenia i że zdobycie biletów graniczyło z cudem. - Zabiłeś kogoś i zabrałeś mu bilety? -Nikogo nie zabiłem, wręcz odwrotnie, uratowałem życie przewodniczącemu jakiegoś tam komitetu. I dostałem od niego bilety. W Wigilię mam zamiar zadać to pytanie. Jason? Jesteś tam, Jason? -Przepraszam - odparł, podejmując na nowo telefon. -Max zajął się sznurem od lampy. Miał właśnie zamiar go przegryźć. Co mówiłeś? -Mówię, że zamierzam w Wigilię poprosić Amy o rękę. Jason, słyszysz mnie? Co Max teraz wyczynia? -Nic nie wyczynia - warknął Jason. - Jest już dużym chłopcem i potrafi być grzeczny.
David nie od razu odpowiedział. -Nie sugerowałem, że jest „niegrzeczny", ale dzieci w jego wieku potrafią być bardzo ruchliwe. Rozwijają się, wszystko je interesuje i... -Nie rób mi wykładu z pediatrii - zezłościł się Jason. -Jesteś dzisiaj w kwaśnym nastroju. Trudno. Powiedz, gdzie Amy? -Nie twoja sprawa, ale skoro pytasz, to w łóżku. Spi, a ja pilnuję Maxa. I prasuję - dodał, wiedząc, że ta informacja zwali brata z nóg. -Co robisz? -Prasuję. Zanim Parker przysłała mi ubrania, unurzała je w bagnie. Amy je wyprała, a ja prasuję. Widzisz w tym coś niewłaściwego? -Skądże - zaprotestował David słabo. - Nie miałem tylko pojęcia, że potrafisz posługiwać się żelazkiem. -A kto prasował twoje ciuchy, jak byłeś dzieckiem, co? - prychnął Jason. - Ojciec, który musiał zarabiać na chleb? To ja... nieważne. Co chciałeś mi powiedzieć? Zaczekaj, muszę się zająć Maxem. -Jason, braciszku - podjął David po chwili. - Myślę, że powinienem porozmawiać z Amy. Chciałbym zaprosić ją gdzieś dzisiaj wieczorem i jutro. Wolałbym sam jej o tym powiedzieć, jeśli łaska. -Nie może teraz rozmawiać. -Może jest coś, o czym powinienem wiedzieć? - zapytał David. - Czy ty i Amy...
-Nie, nic z tych rzeczy - zapewnił Jason pospiesznie. -Unikam szalonych kobiet, które nie mają za grosz poczucia rzeczywistości. Mężczyzna, który zainteresuje się Amy, będzie miał ciężkie życie. Dziw prawdziwy, że ta dziewczyna jeszcze nie zginęła. Nie umie nawet zarobić na siebie, tym bardziej na dziecko i... -Dobrze, dobrze. Wiem, co chcesz powiedzieć. To co myślisz?
- Co myślę o czym? David westchnął głośno. -Co myślisz o tym, że chcę zabrać gdzieś Amy dzisiaj wieczorem i jutro? Zajmiesz się małym? -Mogę się nim zajmować do końca życia - powiedział Jason gniewnie. - Jasne, idźcie gdzieś. Amy na pewno chętnie wyjdzie z domu. -Powinienem chyba sam ją zaprosić. -Nie będę jej budził z tego powodu. Na którą ma być gotowa? -Na siódmą. -W porządku. A teraz daj mi Parker. -Ona... jeszcze śpi.
Jasonem tak wstrząsnęła ta informacja, że zapomniał o prasowaniu. Ocknął się dopiero, czując swąd przypalanego materiału. - Niech to diabli! - syknął chwytając żelazko. - Obudź ją -polecił i już po chwili, zdumiony, usłyszał w słuchawce głos swojej sekretarki. Otrząsnąwszy się z wrażenia, kazał dziewczynie zdobyć dwa dodatkowe bilety na bal Bellingerów. -Wiesz, że to prawie niemożliwe - zastrzegła się Parker i Jason ponownie zaniemówił. Co się, na litość boską, dzieje z tą dziewczyną? Parker nie znała dotąd słowa „niemożliwe". -Masz je zdobyć - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. Świat stanął najwyraźniej na głowie. Najpierw dwaj jego wysoko postawieni pracownicy angażują się bez pozwolenia w prywatne sprawy szefa, teraz zaś Parker oznajmia mu, że polecenie, które wydał, jest niemożliwe do wypełnienia. W końcu dlatego należała do najlepiej opłacanych sekretarek w Nowym Jorku, by realizować wszystkie polecenia Jasona. -Będziesz musiała ściągnąć mój smoking z Nowego Jorku - mówił dalej. - Zadbasz też o kreację dla Amy. Jak się nazywa ten sklep na Piątej Alei?
-Dior - odparła Parker natychmiast. -Słusznie, Dior. -Będziesz potrzebował partnerki na ten bal - podpowiedziała. -Co? A tak - przytaknął, uświadamiając sobie, że nie przyszło mu to do głowy. Po co w ogóle wybiera się na bal, skoro powinien siedzieć w domu z Maxem? Kto zajmie się małym, jeśli obydwoje wyjdą wieczorem? -Na pewno bez trudu znajdziesz odpowiednią dziewczynę, która się zgodzi ci towarzyszyć stwierdziła Parker typowym dla niej, rzeczowym tonem. Jason przez chwilę zastanawiał się nad ewentualną kandydatką, ale szybko doszedł do wniosku, że wszystkie znane mu kobiety byłyby niemiłe i wyniosłe wobec Amy. - Przygotuj sobie jakąś toaletę, Parker. Ty pójdziesz ze mną na ten bal. Teraz z kolei ona zaniemówiła z wrażenia. Jason uśmiechnął się pod nosem, kiedy w końcu usłyszał jej pełną wahania odpowiedź. -Tak, sir - bąknęła. -Aha, załatw jeszcze fryzjera i wizażystkę dla Amy. Wymyśl jakąś historyjkę, żeby się nie domyśliła, że ja płacę za wszystko. -Tak, sir - odparła cicho. - Coś jeszcze? Jason zerknął na Maxa, który wpychał sobie do buzi ogon drewnianej kaczki na kółkach, tak starej, że bawił się nią zapewne jeszcze Billy. -W domu u ojca wszystko w porządku? -Słucham? - zapytała Parker. -Pytam, czy tobie i Charlesowi wygodnie się mieszka w moim rodzinnym domu. -Och, tak - odpowiedziała z wahaniem. - Przepraszam, ale nigdy nie zadajesz osobistych pytań. Owszem, bardzo tu wygodnie. Teraz. -Co to znaczy, teraz? -Charles dokonał kilku ulepszeń. Wkrótce powinien być u ciebie. Twój ojciec przypomina, że ty i pani Thompkins z synkiem jesteście zaproszeni do niego na obiad w pierwszy dzień świąt. Odpowiada ci trzecia po południu?
Jason zignorował tę wiadomość. -Jakie znowu ulepszenia? -Trzeba było... powiększyć kuchnię. -Parker - powiedział ostrzegawczo. -Charles zburzył jedną ścianę... teraz kuchnia przypomina zaplecze niewielkiej restauracji. Zapłacił potrójnie, bo ludzie pracowah przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale już skończyli. Charles kupił nowe wyposażenie, a twój ojciec co wieczór wydaje ogromne przyjęcia i... -Nie chcę nic o tym wiedzieć. Będziemy o trzeciej w pierwszy dzień świąt. Pamiętaj o odpowiednich toaletach na bal.
- Ma się rozumieć, sir - odparła i na tym Jason zakończył rozmowę. Kilka minut później w kuchni pojawiła się Amy z miną kobiety dozgonnie wdzięcznej za ofiarowane jej kilka godzin snu. Posmutniała dopiero na widok skończonego prasowania. -Jak ci teraz zapłacę za meble? - jęknęła, siadając na rozchwierutanym kuchennym krześle. Max siedział w swoim foteliku z buzią wysmarowaną wszystkimi kolorami tęczy. -Przyrzekam, że dzisiaj wszystko wybrudzę. Będziesz miała jutro pełne ręce roboty - zapewnił ją Jason z uśmiechem. - Zechcesz przypilnować Maxa? Wezmę prysznic. Od kilku dni noszę tę samą koszulę. Chciałbym się wreszcie przebrać. -Oczywiście - mruknęła, biorąc na ręce wiercącego się niespokojnie i rwącego do niej syna. Jason zatrzymał się jeszcze na chwilę w progu. Chyba może zniknąć na piętnaście minut? Przez ten czas nie powinno się wydarzyć nic złego, pomyślał i poszedł do łazienki.
9
Wilding, - zawołała Amy entuzjastycznie, gdy po półgodzinnej nieobecności, już wykąpany i przebrany, pojawił się na powrót w kuchni. - Poznaj Charlesa.
Na widok swojego gadatliwego kucharza Jason pomyślał, że będą kłopoty. Niewysoki Charles miał urodę gwiazdora filmowego i wywierał piorunujące wrażenie na kobietach. Był strasznym flirciarzem i pożeraczem serc, ale Jason udawał, że tego nie dostrzega; wolał nie zgłębiać prywatnego życia swojego kucharza. Charles zwykle towarzyszył mu we wszystkich podróżach i przygotowywał bezkonkurencyjne dania, tak wyśmienite, że Jason przymykał oko na jego przywary. A jednak, widząc teraz Charlesa siedzącego obok Amy i trzymającego ją za rękę, miał ochotę powiedzieć kucharzowi, żeby się wynosił i nigdy więcej nie pojawiał przed obliczem chlebodawcy.
- Oto człowiek, który przygotowuje wspaniałe przeciery, które tak smakują Maxowi. Wygląda na to, że David trochę nakłamał. Charles nie ma jeszcze swojej firmy, ale myśli o wejściu na rynek. Mieszka tutaj, w Abernathy. Czy to nie zdumiewające? Rzeczywiście - odparł Jason, wyjmując Maxowi z buzi sznur elektryczny. -Zachęcam go, żeby otworzył własny interes. Nie sądzisz, że powinien o tym pomyśleć?
Charles uśmiechał się promiennie, najwyraźniej ubawiony maskaradą. -Słyszałem, że dysponuje kuchnią, która mogłaby obsługiwać firmę cateringową - powiedział Jason, łypiąc złym okiem na kucharza. Tylko człowiekowi o jego talentach kulinarnych mogły ujść na sucho ostatnie wybryki. -Och, to prawda - odparł Charles uwodzicielskim tonem, którego używał zawsze wobec kobiet. W kuchni zachowywał się zupełnie inaczej; wydawał polecenia i oczekiwał absolutnego posłuszeństwa. Teraz jednak mruczał niczym łaszący się kot. - Mam rzeczywiście wspaniałą kuchnię. Miedziane
saganki z Francji, piec tak wielki jak moje pierwsze mieszkanie. Musi pani koniecznie ją obejrzeć. -Z prawdziwą przyjemnością - przystała Amy skwapliwie.
- Udzieli mi pan przy okazji kilku lekcji gotowania. -Co tylko pani zechce - odpowiedział Charles szarmancko i miał już ucałować dłoń Amy. W tej samej chwili Jason potrącił niby to przypadkiem wysokie krzesełko Maxa i Amy szarpnęła się, słysząc ten nieoczekiwany hałas. Wystraszony Max, który bawił się na podłodze, podniósł krzyk i uspokoił się dopiero, kiedy matka wzięła go na ręce. -Co myślisz o tym, żeby Charles założył własną firmę? - zapytała wreszcie, kiedy zamieszanie ucichło. - Mówiłam mu, że ty się na tym znasz i że mu doradzisz.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, Amy zerknęła niespokojnie na Jasona. - To dobry pomysł. Max w ciągu ostatnich kilku dni zjadł więcej niż w całym swoim krótkim życiu. Jeśli pan chce, mogę podesłać panu kilka matek z małymi dziećmi, będą pana królikami doświadczalnymi. Możemy też postarać się o listy rekomendacyjne dla pana.
Ubawiony Jason uśmiechnął się na tę myśl. Charles i papki dla niemowląt. Dobre sobie! Charles, snob straszliwy, który potrafił utyskiwać, że ludzie siadają do jego posiłków nieodpowiednio ubrani! - Ta kobieta nasypała krakersów do mojej zupy - oburzył się pewnego razu i zapowiedział, że prostaczka więcej nie dostąpi zaszczytu spożywania przygotowanych przez niego dań, bo nie jest ich warta. Po pewnym namyśle Jason przyznał mu rację, a inkryminowana osoba okazała się szczwaną łowczynią majątków. Charles tymczasem poważnie rozważał propozycję Amy, co mogło się skończyć dla Jasona utratą kucharza. -Nie ma pan pojęcia, jak trudno jest samej gotować dla małego dziecka. Są potrawy, które przygotowuje się tylko w dużych porcjach, a nie można przecież karmić niemowlaka tym samym przez cały tydzień. -W tym właśnie rzecz. Nigdy wcześniej nie próbowałem gotowego jedzenia dla dzieci. Dopiero w zeszłym tygodniu. Obrzydliwe, naprawdę paskudne. Nic dziwnego, że amerykańskie dzieci nie chcą
tego jeść: wolą hamburgery i hot dogi. -No właśnie. I dlatego... Tu Jason przerwał jej nagle w pół zdania, nie dając dokończyć myśli. -Musimy pana, niestety, pożegnać. Za chwilę wychodzimy z domu. -Ależ dopiero zaczęliśmy rozmawiać - obruszył się kucharz. - Chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej na temat jedzenia dla dzieci. Może mógłbym... -Nie mógłby pan - oznajmił Jason stanowczo i odsunął gwałtownie krzesło, wściekły, że przez amory Davida może stracić kucharza. -A pani, urocza damo, będę przez najbliższe dwa tygodnie przysyłał darmowe kolacje, a może i lunche. -Och, doprawdy, niczym się przecież nie zasłużyłam -bąknęła Amy, oblewając się rumieńcem, gdy Charles nachylił się, by złożyć pocałunek na jej dłoni. Jason bezlitośnie wyekspediował Charlesa; kucharz, nie wiedząc kiedy, znalazł się za drzwiami. -Taniej kosztowałby mnie pobyt w superluksusowym hotelu - mruknął pod nosem, opierając się o framugę. -Dlaczego byłeś dla niego taki niemiły? - zapytała Amy z wyrzutem. Jasonowi nie przychodziło do głowy żadne sensowne wyjaśnienie. Z braku odpowiedzi wziął Maxa na ręce i ruszył z nim do bawialni. -Powinniśmy zrobić dzisiaj zakupy - rzucił przez ramię. - Chyba że masz już wszystko na święta. -Nie, nic nie mam. Eee... dobrze. Za chwilę będę gotowa. -Lekcja numer jeden, staruszku - powiedział Jason, podnosząc Maxa wysoko nad głową. - Jeśli chcesz czymś zająć uwagę kobiety, zaproponuj zakupy. Nie ma gorszej rzeczy niż dzień spędzony w centrum handlowym, ale lepsze to niż odpowiadać na pytania, na które człowiek odpowiadać nie ma ochoty.
10
-Czy Charles był twoim kochankiem? - zagadnęła Amy, ledwie wsiedli do samochodu. Po wielogodzinnych wysiłkach Amy wóz był w znacznie znośniejszym stanie, ale zniszczona bezpowrotnie tapicerka i tak nadawała się do wymiany. -Moim kim? - zapytał Jason, wyjeżdżając na ulicę. -Dlaczego zawsze unikasz pytań dotyczących twojego życia prywatnego? Ty o mnie wiesz prawie wszystko, ja o tobie nic. Kim był Charles dla ciebie? Widać przecież, że dobrze go znasz. -Nie tak dobrze, jak ci się wydaje - burknął, zerkając w lusterko wsteczne, by sprawdzić, co robi Max; mały z zadowoloną miną i nosem przy szybie najspokojniej w świecie ssał palec. - Skąd jest ta kurteczka, którą Max ma na sobie? -Od Mildred - odparła pospiesznie. - Powiedz, co z Char-lesem? Uważasz, że nie powinnam nic od niego przyjmować? -Charles jest znakomitym kucharzem i możesz z całym spokojem przyjmować potrawy, które ci przysyła. Czy Max się przypadkiem nie udławi?
Walcząc z krępującym ją pasem bezpieczeństwa, Amy natychmiast się odwróciła, by sprawdzić, co syn pakuje sobie do buzi.
- Rozumiem, że nie chcesz rozmawiać o tej stronie swojego życia - stwierdziła z westchnieniem, wracając do poprzedniej pozycji. Jason bez słowa wpatrywał się w drogę i rozważał w duchu skuteczne sposoby zgładzenia swojego rozkosznego braciszka.
-Czy myślałeś kiedyś o tym, żeby zasięgnąć porady psychoterapeuty? - nie dawała za wygraną Amy. To przecież żaden wstyd być gejem. -Jak myślisz, gdzie powinniśmy zaparkować? - zapytał Jason, bo dojeżdżali właśnie do centrum handlowego. - Do świąt pozostały dwa dni i na parkingu panował wyjątkowy ścisk. - Chyba będziemy musieli dojechać autostopem -oznajmił Jason z przekąsem, znalazłszy wreszcie miejsce jakieś pół mili od sklepów. Amy siedziała bez ruchu. Nie drgnęła nawet wtedy, gdy Jason wysiadł, otworzył tylne drzwi i wziął na ręce Maxa. -Nie idziesz z nami? - zapytał, rad w głębi duszy, że tak ją dotknęła odmowa rozmowy o sprawach prywatnych. -Idę, oczywiście, że idę - powiedziała, wysiadając wreszcie z samochodu. Jason umieścił tymczasem Maxa w nowym wózeczku spacerowym. -Może się zmienię - rzekł. - Może nawet znajdę sobie jakąś dziewczynę. Człowiek zawsze może zacząć wszystko od nowa - stwierdził sentencjonalnie, gdy mały siedział już wygodnie w wózku, i ruszył w kierunku sklepów. -Jasne - mruknęła Amy, usiłując dotrzymać mu kroku. - Byłeś zdążył.
- Dziwne rzeczy zdarzają się w życiu. - Jason westchnął.
- Gdzie idziemy najpierw?
- Nie wiem. - Amy spoglądała niezdecydowanie na wędrujące od sklepu do sklepu, objuczone torbami tłumy kupujących. - Rzadko wyprawiam się na zakupy - próbowała się usprawiedliwić. Miała wrażenie, że Jason traktuje ją protekcjonalnie, czuła do niego żal, że ją zbył, unikając rozmowy o sprawach osobistych. -Powinniśmy chyba kupić Maxowi nową kurtkę. Wiesz, gdzie jest dobry sklep z ubraniami dla dzieci? -Nie wiem - odparła niechętnie, nadal obserwując falujący tłum i usiłując nie patrzeć na Jasona. Tam jest jakiś sklep, Świat Dziec... - zaczęła z ociąganiem.
-Jeśli chodzi o rzeczy dla Maxa, pieniądze nie grają żadnej roli.
Wahała się przez moment, po czym westchnęła i powiedziała: -W tamtą stronę, alejką do końca, potem w lewo. Czwarty sklep po prawej. Ale nie ma sensu, żebyśmy tam szli. To bardzo drogi butik. -Pozwolisz, że ja się będę martwił o pieniądze? - uciął stanowczo. Zerknęła na niego spod oka. -Czy w ten sposób traktujesz swoich kochanków? Zawsze tak dyrygujesz ludźmi? Dlatego cię zostawił? -Nie zostawił. Groził samobójstwem, jeśli odejdę. Prowadzisz, czy mam iść przodem? -Dlaczego? -Dlatego, że nie przedrzemy się przez ten tłum inaczej niż gęsiego! - wykrzyczał do ucha Amy, ogłuszony panującym w centrum zgiełkiem. -Nie, pytam, dlaczego ten człowiek groził samobójstwem? -Nie mógł znieść myśli, że przyjdzie mu żyć beze mnie -powiedział Jason. „I bez moich pieniędzy", dodał w myślach. - Możemy odłożyć tę rozmowę na później? Max niedługo zacznie domagać się jedzenia, będziesz go musiała nakarmić, a ja dzisiaj po południu mam ochotę obejrzeć mecz futbolowy.
Amy westchnęła z rezygnacją i zaczęła się przeciskać w stronę sklepu z ubrankami dla dzieci. Jason obserwował jej zgrabną sylwetkę; od wielu miesięcy, być może od wielu lat, nie czuł się tak radosny jak dzisiaj. Nie wiedział, co wprawiało go w tak dobre samopoczucie, niemniej było mu lekko na duszy jak nigdy. Kiedy po kilku minutach dotarli wreszcie do niewielkiego sklepu na końcu jednej z bocznych alejek centrum, Jason pomyślał z uznaniem, że Amy ma dobry gust. Nie mogła trafić lepiej, jeśli chciała kupić coś wyjątkowego dla swojego syna. Były tu rzeczywiście ładne i drogie rzeczy - kolorowe komplety, na które składały się spodenki, bluzeczki, kapelusze, buciki i kurteczki. Rozpromieniona Amy zatrzymała się przy jakimś ubranku i zaraz posmutniała, jakby właśnie stwierdziła, że nie stać jej na podobny luksus.
-Wybrałaś coś? - zapytał, manewrując wózkiem między wieszakami. -Wszystko mi się podoba, ale chodźmy już stąd - odparła szybko. Puścił jej słowa mimo uszu. -Ten jest ładny - powiedział, wskazując na żółto-czarny komplet z płaszczykiem przeciwdeszczowym i kaloszkami w sam raz nadającymi się do żucia. - Jaki Max nosi rozmiar? -Dziewięć do dwunastu miesięcy - mruknęła Amy.-Chodźmy już... -Co się stało? - zmartwił się, widząc, że jej twarz nagle poszarzała. -Wyjdźmy stąd czym prędzej - szepnęła bez tchu, kryjąc się za jego plecami. Jasonowi miło było czuć dłonie Amy na plecach i służyć jej za parawan, ale kiedy spojrzał w stronę wejścia do sklepu, nie dojrzał nic niezwykłego poza tym, że w progu pojawiła się młoda kobieta z malcem w takim samym mniej więcej wieku co Max.
- To Julie Wilson - syknęła Amy. - Jej mąż jest właścicielem sklepu John Deere i hodowcą koni. Jasonowi te słowa kompletnie nic nie mówiły. -Chodziłyśmy razem do szkoły rodzenia - ciągnęła Amy, próbując kierować Jasona ku wyjściu ze sklepu i cały czas traktując go jako parawan kryjący ją przed wzrokiem znajomej. -Nie zapomniałaś o czymś? - zapytał cicho, wskazując głową na Maxa, który ściągnął z półki kilka pudełek i teraz siedział pośród porozrzucanych wokół bucików. -O Boże, co ze mnie za matka - jęknęła Amy i zaczęła się skradać w stronę syna. -Dzień dobry, pani Wilson. - Na widok Julie sprzedawczyni rozpłynęła się w uśmiechach. - Pani zamówienie już czeka na zapleczu. Pozwoli pani ze mną. Sprawdzimy, czy ubranko pasuje na małą Abigail.
Jason doskonale znał ten ton głosu; słyszał go wiele razy w życiu. Oznaczał, że sprzedawczyni świetnie wie, że jej klientka może sobie pozwolić na każdy zakup. Ekspedientka, mała snobka, nie próbowała nawet pomóc Jasonowi i Amy, kiedy ci weszli do sklepu. Jason przypuszczał, że dziewczyna zna Amy i wie, że wiele nie utarguje. Abernathy było małym miasteczkiem. Co prawda centrum handlowe znajdowało się na obrzeżach, ale nawet tutaj widać wiedziano, że biednej Amy Thompkins nie stać na zakupy w eleganckim sklepie, więc ją ignorowano. - Chodźmy stąd! - poprosiła, ledwie Julie Wilson zniknęła
na zapleczu. -Ani mi się śni wychodzić. - Głos Jasona drżał hamowanym gniewem. -Nic nie rozumiesz. - Amy była bliska łez. - Julie wyszła za mąż za najbogatszego chłopaka w mieście, a moim mężem był... -Najmilszy chłopak w szkole - dokończył Jason szybko i na twarzy Amy natychmiast pojawił się uśmiech wdzięczności. -Julie jest żoną Tommy'ego Wilsona? -Tak, mówiłam ci, że jego ojciec... -Po powrocie do domu opowiem ci o Tommym Wilsonie i jego ojcu; nie będziesz się już chować przed kobietą, która miała nieszczęście wyjść za Wilsona, wszystko jedno, syna czy ojca. A teraz mi pomóż - ponaglił ją, zbierając z wieszaków kolejne ubranka i przewieszając je przez ramię. -Co ty robisz, na miłość boską? - szepnęła Amy bez tchu. - Nie możesz przecież... -Mogę kupić wszystko, co mi się zamarzy, a potem odesłać, prawda? -hyba tak - bąknęła niepewnie, zastanowiła się chwilę i zdjęła z wieszaka niebieskie ubranko z naszytym niedźwiadkiem na piersi. - To mi się bardzo podoba. -hodzi o ilość, nie o jakość i urodę rzeczy, więc nie przebieraj - napomniał ją. Amy parsknęła śmiechem i podejmując zabawę, zaczęła zdejmować ubranka z wieszaków i odkładać je na kontuar. Kiedy sprzedawczyni wróciła z zaplecza, prowadząc ze sobą Julie Wilson, stanęła jak wryta. Wózek z małą Abigail podciął jej nogi. - Sir! - zaczęła surowo, zamierzając zrugać Jasona za bałagan, ale gdy wyciągnął bez słowa platynową kartę Ame rican Express, na pełnej wrogości twarzy dziewczyny rozlał się uśmiech. Widziałeś jej minę? - zagadnęła Amy, liżąc loda. Siedzieli z Jasonem na ławce w centrum handlowym koło fontanny, obok stał wózek Maxa i cała sterta toreb z ubrankami. - Jasne. Będę musiał wysłuchać całej litanii pretensji, kiedy przywiozę zakupy z powrotem, ale warto było to zrobić, żeby zobaczyć minę Julie. Świetnie się zachowałaś. Amy zajadała się roztopionym już lodem, kiwała nogami niczym mała dziewczynka i z uśmiechem obserwowała, jak Jason częstuje swoim lodem Maxa.
-Naprawdę była dla ciebie taka paskudna? -Gorsza, niż można sobie wyobrazić - odpowiedziała Amy z całym spokojem. - Opowiadała mi, jak Billy zachowywał się w szkole. Nie chodziła z nim do jednej klasy, ale wiedziała wszystko od swojego męża. Chryste, to znaczy, że on musi być w twoim wieku. Jason uniósł lekko brwi. -Nie stoję jeszcze nad grobem - zaznaczył z wyrzutem. -Dobrze, nie bocz się na mnie. - Amy znowu parsknęła śmiechem. - Byłeś świetny, ale niepotrzebnie jej powiedziałeś, że jesteśmy razem. Pamiętaj, że Abernathy to straszna dziura. Za godzinę wszyscy będą sobie opowiadali, że poderwałam milionera, a tymczasem prawda wygląda zupełnie inaczej. -Jak mianowicie? -A tak, że miałeś romans z Charlesem, ma się rozumieć. -Nie powiedziałem, że... -Ale też nie zaprzeczyłeś. Ejże, co ty wyprawiasz? -Wkładam Maxowi nową koszulkę. Mam już dosyć tych jego znoszonych ubranek. -Będziemy przecież musieli je zwrócić... - Amy zamilkła i spojrzała uważnie na swojego towarzysza. - Nie zamierzasz ich zwracać, tak? -Ani sztuki. -Nie rozumiem cię. Dlaczego zgodziłeś się zamieszkać ze mną i z Maxem w tym starym sypiącym się domu? -Żeby dać szansę Davidowi - odpowiedział po prostu. -Nie jesteś szczery, coś przede mną ukrywasz. Idziemy, Max, sprawdzimy, jak wygląda twoja pielucha. - Z tymi słowami Amy popchnęła wózek w stronę damskiej toalety.
Zostawiony samemu sobie Jason rozejrzał się. Dwa tygodnie temu nie uwierzyłby, że w ten właśnie sposób będzie spędzał tegoroczne Boże Narodzenie. Zazwyczaj wyjeżdżał na okres świąt do jakiegoś modnego kurortu, a zwyczajowy prezent pod choinkę dla aktualnej partnerki stanowiły kolczyki z brylantami, ona zaś rewanżowała mu się w łóżku. Być może starzał się, ale czasami myślał, że równie dobrym podarunkiem byłby krawat albo skarpetki. -Starzejesz się, Wilding - mruknął pod nosem i wstał, by ustąpić miejsca młodej kobiecie, która wyglądała tak, jakby za chwilę miała powić dwojaczki. Pozbierał torby, przeszedł kilka metrów i
czekając na Amy, zatrzymał się przed wystawą, przyciągnięty widokiem garsonki idealnej wręcz na dzisiejszą randkę Amy z Davidem: bluzka z dżerseju w kolorze bzu, do tego kardigan i plisowana ciemnofioletowa spódnica. Jason bez chwili wahania wszedł do sklepu. Oblężony od progu przez trzy sprzedawczynie wyjaśnił, że bardzo się spieszy i że chce komplet z wystawy, a do niego odpowiednie buty, rajstopy i biżuterię. -Bielizna też? - zapytała bez mrugnięcia okiem najwyższa z dziewczyn, szczupła rudowłosa spryciara. Skinął głową.
- Mniej więcej ten rozmiar - mruknął, wskazując głową w stronę właścicielki butiku. Po chwili podpisał paragon i zakupy znalazły się w torbie. -Na twardo - oznajmiła Amy, kiedy wreszcie odnalazła Jasona. - Przepraszam, że tak długo nas nie było. Co jeszcze kupiłeś? -Coś, co będziesz mogła włożyć dzisiaj wieczorem -powiedział z szerokim uśmiechem. -Ty... och, rozumiem. Geje znają się na ciuchach. Lubisz kupować damskie rzeczy, prawda? Jason nachylił się tak, że ich nosy niemal się zetknęły. -Czy ty znasz słowo „dziękuję"? A może uważasz, że powinnaś się skupić wyłącznie na mojej orientacji seksualnej? -Przepraszam - bąknęła Amy. - Ja po prostu... - Zamilkła, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w coś, co dojrzała za plecami Jasona. Po chwili odepchnęła go na bok, szeroko rozwarła ramiona i wykrzyknęła radośnie: -Sally!
Na jej powitanie biegła niewysoka śliczna dziewczyna. Stojąc z boku, Jason przysłuchiwał się chaotycznym okrzykom wymienianym przez dwie przyjaciółki: -Ile to już... -Kiedy ty... -Dlaczegoś... -To Max - sapnęła w końcu Amy, cofając się o krok i prezentując swojego syna.
Przyjaciółka rzuciła ledwie wzrokiem na niemowlę w wózku, znacznie bardziej zainteresowana przystojnym towarzyszem Amy. - A to kto? - szepnęła bez tchu, sprawiając nie lada satysfakcję Jasonowi, któremu pochlebiło, że ktoś wreszcie docenił jego męską urodę, której Amy nie dostrzegała. Z wdzięcznością ujął dłoń nieznajomej, ucałował szarmancko i posłał dziewczynie uwodzicielskie spojrzenie, czym podbił ją ostatecznie. -To pan Wilding. Gej - oznajmiła Amy sucho. -Myślę właśnie o tym, żeby zmienić orientację - zamruczał Jason niczym głaskany kocur. -Chętnie panu pomogę - odparła Sally omdlewającym głosem. -Jak tam Max, Jasonie? - zainteresowała się Amy. - Pan Wilding jest nianią Maxa. Geje są świetni w takich sprawach, wiesz? -Zastanawiam się, czy nie powinnam mieć dziecka. Jeśli tak, też będę potrzebowała niani. - Sally nawet na moment nie odrywała rozmarzonych oczu od Jasona. -Może też położnej? - podsunął Jason niskim głosem. -Przede wszystkim dawcy, skarbie. -Sally, mogłabyś się odczepić od mojej niani? Chodźmy gdzieś na drinka - zaproponowała Amy, mierząc jednocześnie Jasona wściekłym wzrokiem. - Zajmiesz się tymczasem Maxem, prawda? rzuciła przez zęby pod jego adresem. -Owszem, zajmę się - przytaknął zapatrzony w Sally z taką miną, jakby dojrzał w niej właśnie kobietę swego życia. - Idźcie, my z Maxem zapakujemy tymczasem paczki do samochodu, a potem chciałbym... gdzieś jeszcze zajrzeć. -Ostatnie słowa zabrzmiały niczym obietnica wizyty w sex-shopie. Uniemożliwiając dalszy dialog między nowymi znajomymi, Amy zdecydowanym gestem ujęła Sally pod ramię i zaciągnęła ją do najbliższego baru, stylizowanego na angielski pub. Tu usadowiła przyjaciółkę w pierwszej z brzegu loży. -Masz mi o nim opowiedzieć wszystko, absolutnie wszystko - oznajmiła Sally niecierpliwie, ledwie usiadły. -Co cię sprowadza do Abernathy na Boże Narodzenie? Dlaczego mnie nie uprzedziłaś? -Nie jesteśmy przecież w Abernathy, tylko w centrum handlowym. Mieszkam sześć mil stąd, dlatego
się tu znalazłam - wycedziła Sally. - Możesz mi powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? Masz z nim romans? A może podziwiasz go jak dzieło sztuki? Z bezinteresownym zachwytem? -Musisz uwodzić każdego faceta, który staje na twojej drodze? - warknęła Amy i otworzyła kartę dań. - Będziesz coś jadła? - Jako że Sally nie raczyła odpowiedzieć, Amy uniosła głowę. -Przestań zadawać głupie pytania i opowiadaj. Chcę wiedzieć o nim wszystko. -Już ci powiedziałam, co miałam do powiedzenia. Jest gejem i wcale się mną nie interesuje. Prowadzimy babskie rozmowy. Koniec, kropka -Szczegóły, proszę - zażądała Sally, zamówiwszy dwie kawy, by czym prędzej pozbyć się kelnerki. -Nie, dla mnie duży sok pomarańczowy. Karmię piersią, sama rozumiesz. Sally nieznacznie wzruszyła ramionami.
- Nie rozumiem i nie chcę rozumieć. Nie zmieniaj tematu. Jesteś pewna, że to gej? Amy, ku własnemu zdziwieniu, nader łatwo przełamała swoją małomówność. Z prawdziwym niepokojem odkrywała przy tym, że zainteresowanie objawiane przez Salły „jej Wildingiem" budzi w niej uczucie zazdrości. - Dzisiaj rano złożył nam wizytę facet, który był chyba kochankiem Jasona - zaczęła, krzywiąc się na wspomnienie porannej sceny, po czym przytoczyła przyjaciółce rozmowę Jasona z Charlesem. - Kiedy Charles chciał mnie pocałować w rękę, Jason zaczął robić głupie miny, wznosić oczy do nieba. Coś musiało ich łączyć. Na pewno. Dzień wcześniej, w „Raju dziecka", Wilding strasznie się oglądał za jakimiś dwoma mężczyznami. W ogóle nie zwrócił uwagi na wystrzałową dziewczynę, która nas obsługiwała. Cały czas łypał na tych facetów. -Skąd go wytrzasnęłaś? -Znikąd. Sam się napatoczył. Po prostu pewnego dnia pojawił się na progu mojego domu. David go przyprowadził i zostawił. -Chcesz powiedzieć, że pojawił się u ciebie w charakterze takiego trochę wcześniejszego prezentu gwiazdkowego? -Rzeczywiście, ale nic nie kombinuj. On naprawdę jest gejem. -Nie wygląda na geja.
-A niby jak, twoim zdaniem, powinien wyglądać gej? -zapytała Amy napastliwie. -Ej że, nie skacz mi do gardła. Po prostu pytam, to wszystko. Gej, nie gej, jest zabójczo przystojny i masz mi opowiedzieć o nim wszystko, co wiesz. -Nie wiem zbyt wiele. David twierdził, że Wilding potrzebuje spokoju, bo ostatnio przeżył zawód miłosny, więc pozwoliłam mu zamieszkać u siebie. Musi odzyskać równowagę. -Może odzyskiwać równowagę w moim łóżku, służę uprzejmie. -Naczytałaś się romansów i opowiadasz głupstwa. Powtarzam ci, że między nami nic nie ma i nie będzie. Wilding jest gejem. A przy tym jaki elegancki. Kiedy pojawił się u mnie, miał na sobie garnitur, który musiał kosztować więcej niż mój dom. -Amy, nawet ten kubek kawy jest więcej wart niż rudera, w której mieszkasz. Gdybyś chciała podłożyć pod nią ogień, płomienie same by zgasły ze wstydu i litości. -Dom wcale nie jest taki zły - obruszyła się Amy. -Jest gorzej niż zły. Opowiedz mi jeszcze o tym Wildingu. -Dziwny z niego człowiek. Niewiele mówi, ale... - Amy zerknęła na przyjaciółkę. - Przynosi mi szczęście. To śmieszne tak mówić o kimś, ale Jason naprawdę przynosi szczęście mnie i Maxowi. Od chwili, kiedy u nas zamieszkał, zdarzają się różne miłe rzeczy. -Pada przed tobą na kolana, opowiada, że żyć bez ciebie nie może i... -Przestań fantazjować. Pierwsza rewelacja to ta, że Max go uwielbia. -Hmm... Co jeszcze? -Nie umiem ci o nim opowiadać. Chyba sama nie do końca potrafię zrozumieć tego faceta. Taki... Podniosła głowę. - Czy ja wiem? Żółw albo ślimak. Chowa się w swojej skorupie. Z wierzchu na pozór twardy, gdzieś tam w środku miękki i delikatny. Nie wiem, czy zdaje sobie z tego sprawę, ale uwielbia Maxa tak samo, jak mały jego. Sally przez długą chwilę przyglądała się bez słowa przyjaciółce. -Jesteś w nim zakochana? -Nie wygłupiaj się. Jest bardzo sympatyczny i miło mi z nim, ale sprawia wrażenie bardzo zniewieściałego. Lubi gotować, robić zakupy, zupełnie jakby nie był mężczyzną. -Chcesz powiedzieć, że jest zupełnie innym mężczyzną niż Billy, tak? Posłuchaj, Amy. Wiem, że byłaś w szkole jedyną dziewczyną, która dotrwała do matury jako dziewica i zachowała cnotę dla męża. Wiem też, że wybrałaś sobie pijaka i ćpuna. Nie patrz tak na mnie. Owszem, Billy miał dobre strony, ale spójrzmy na sprawy realistycznie. Spałaś z jednym tylko mężczyzną, żyłaś tylko z tym jednym i
teraz wydaje ci się, że facet to takie stworzenie, które nie potrafi nawet otworzyć lodówki. Tymczasem są różni mężczyźni. -Dlaczego ty we wszystkim dopatrujesz się romansów. To nie mój wymysł, że Wilding jest gejem. David mi o tym powiedział. -Doktorek David? Nasz przy stój niaczek? A wiesz, że Wilding jest do niego podobny? -Są kuzynami. -Rozumiem. I co będzie dalej? Masz zamiar zatrzymać to bożyszcze, czy zwrócisz go po świętach? - Nie mam pojęcia. Sally zaśmiała się głośno.
- Nic się nie zmieniłaś, Amy. Tylko ty możesz mieszkać z mężczyzną i nie wiedzieć, dlaczego facet jest u ciebie i jak długo zostanie. Amy nic nie odpowiedziała. Spuściła głowę i utkwiła wzrok w swojej szklance z sokiem. -Dobrze, zostawmy Wildinga i porozmawiajmy o innych mężczyznach w twoim życiu. Co się stało z tym przystojnym sprzedawcą używanych samochodów? -Ach, mówisz o lanie. On jest dealerem cadillaca. To bardzo bogaty facet. - Amy westchnęła. -No to biedak ma u ciebie przechlapane. Przystojny i bogaty, jednym słowem nic interesującego. -On jest tak zajęty swoją osobą, że nie widzi dalej własnego nosa. Wydawało mu się, że wyświadcza mi wielką łaskę, pojawiając się u mnie co wieczór. Nazywał mnie „wdową po Billym Thompkinsie", jakby chciał przez to powiedzieć, że jestem nietykalna. -Oto uroki życia w małym miasteczku. Dlaczego się stąd nie wyniesiesz i nie zamieszkasz gdzieś, gdzie nikt nie słyszał o Billym i jego problemach? Zanim Amy zdążyła odpowiedzieć, Sally podskoczyła jak ukłuta. - Rany boskie, która to godzina? Amy rozejrzała się, szukając wzrokiem zegara ściennego, ale nigdzie go nie dostrzegła.
- Muszę już iść - rzuciła Sally, pospiesznie zbierając
swoje rzeczy i wstając od stolika. Raptem spojrzała na Amy. - Nie mów mi, że o niczym nie wiesz - rzuciła, widząc zdziwioną minę przyjaciółki. Amy pokręciła głową. -Nie widziałaś afiszy? Pełno ich w całym centrum handlowym. „Twój bal", sklep z sukniami wieczorowymi w Carl-ton, ogłasza wyprzedaż końcową. -To nie dla mnie - stwierdziła Amy, dopijając resztę soku pomarańczowego i wstając w ślad za Sally. - Nie stać mnie nawet na oglądanie tych ciuchów. -Nikogo nie stać na kupowanie w takim sklepie. Nie wiem, jak mogli liczyć, że sprzedadzą cokolwiek w naszym biednym Kentucky, a jednak otworzyli tu butik, no i zbankrutowali, jak było do przewidzenia. Jakiś tajemniczy facet z Nowego Jorku odkupił „Twój bal". Chce tam otworzyć inny sklep i pozbywa się towaru. Podobno na wyprzedaży będzie suknia od Diora.
Amy szła bez słowa obok przyjaciółki. -Ejże, obudź się! - zawołała Sally. - Kiecka od Diora, dziewczyno. Nie rusza cię to? -Nie, bardziej interesują mnie pampersy i zasypki. Dlaczego kiecka od Diora miałaby być czymś takim nadzwyczajnym? -Biedactwo. - W tonie głosu Sally dało się słyszeć współczucie. f-Wiesz, moim zdaniem, po urodzeniu dziecka iloraz inteligencji kobiety zmniejsza się o około pięćdziesiąt procent, po czym wraca do normy, kiedy smarkacz idzie do szkoły. Ale przez kilka lat matka pozostaje idiotką. Amy parsknęła śmiechem.
- Ty to wiesz teoretycznie, a ja doświadczyłam w praktyce. Powiedz mi, po co ci suknia od Diora? Sally podniosła oczy ku niebu, jakby chciała powiedzieć, że Amy jest zupełnie beznadziejna. -Pospieszmy się, zaraz się zacznie losowanie, musisz wziąć w nim udział. -Ja? -Tak. Jeśli wygrasz, oddasz mi tę suknię. -W porządku, umowa stoi - potulnie zgodziła się Amy.
Najpierw musiała jednak odszukać Maxa i Jasona. Kilkanaście minut później stali w trójkę w pobliżu fontanny i czekali na rozpoczęcie loterii. Kiedy prowadzący wyciągnął z wielkiego szklanego klosza kartkę z nazwiskiem Amy, nie była nawet specjalnie zdziwiona. W ciągu ostatnich kilku dni szczęście jej nie odstępowało; powoli już się do tego przyzwyczajała. -A to się Sally ucieszy - powiedziała, gdy ludzie zaczęli się rozglądać, ciekawi, czy w tłumie dojrzą posiadaczkę szczęśliwego losu. -Dlaczego? - zainteresował się Jason, poprawiając sobie Maxa, którego trzymał na ręku. -Obiecałam jej, że jeśli wygram, dostanie ode mnie tę suknię. Jason chwycił ją za rękę. -Co takiego? -Nie potrzebuję takiej wytwornej kreacji. Gdzie miałabym się w niej pokazać? -Och, zapomniałem ci powiedzieć. David zdobył bilety na jutrzejszy bal Belligerów i chce koniecznie, żebyś z nim poszła.
Przez chwilę Amy patrzyła na Jasona bez słowa, jakby nie rozumiała, co do niej mówi. - Mam nadzieję, że Sally pozwoli mi włożyć jutro tę suknię - stwierdziła w końcu z uśmiechem i poszła na podium, żeby odebrać nagrodę. Bez śladu zdziwienia przyjęła wiadomość, że wygrała również darmowy makijaż i uczesanie, o które miał zadbać pan Alexander z Nowego Jorku w dowolnie wybranym przez Amy terminie. Kiedy powiedziała, że chciałaby skorzystać z usług mistrza jutro, usłyszała, że pan Alexander bawi właśnie w Kentucky i będzie do jej dyspozycji, -To pewnie jakiś chłopak z tutejszego salonu piękności -stwierdził Jason, gdy podzieliła się z nim wiadomością. -Spędził kilka tygodni w Nowym Jorku i teraz uczynił sobie z tego pobytu znak firmowy. -A jednak... - Tu Amy zerknęła na swojego towarzysza. - Dziwne przypadki przydarzają mi się od chwili... -Od chwili, gdy David zaczął się do ciebie zalecać? -David miałby się do mnie zalecać? Chyba zwariowałeś. -Nie dostrzegasz tego, co dla wszystkich wokół jest najzupełniej oczywiste. Doktor David jest w tobie zakochany po uszy i chce... -Och, jesteś śmieszny. Zbliża się pora lunchu, muszę nakarmić Maxa. Wracajmy do domu.
Jason pchnął Amy lekko w stronę niewielkiej włoskiej restauracji. Posiłek zaczęli od chleba z czosnkiem i oliwą, wyjątkowo ostro doprawioną. Max wyssał tłuszcz aż z trzech kromek. Po lunchu odwiedzili kilka sklepów z zabawkami. Pomimo protestów Amy, co prawda coraz słabszych, Jason kupił kilka ogromnych toreb zabawek. - Jak ja ci zwrócę pieniądze za to wszystko? - narzekała Amy, gdy wracali do domu. Musisz oddać ubranka. Zabawki też odwieziesz z powrotem. Nie masz już nic brudnego, nie będę mogła odpracować tych strasznych wydatków... -Za godzinę przyjedzie po ciebie David, więc przestań utyskiwać i zwijaj się, moja droga. -Zwijaj się? - powtórzyła, jakby nigdy wcześniej nie słyszała tego słowa. -Uhuuu - mruknął Jason, podjeżdżając pod dom. - Musisz jeszcze nakarmić Maxa przed wyjściem, jeśli nie chcesz, żeby wieczorem bolały cię piersi i... -Przestań mnie pouczać - fuknęła gniewnie. - Sama wiem, co robić z mlekiem. Chciała go zbesztać, tymczasem ostatnia uwaga zabrzmiała tak, jakby dotyczyła dojenia krowy -Powinnam chyba pracować w mleczarni - stwierdziła, zerkając spod oka na Jasona, i obydwoje zgodnie wybuchnęli śmiechem. -Nie mogę nigdzie iść - zreflektowała się, wysiadając z samochodu. - Nie mam co na siebie włożyć.
Jason rzucił jej dużą ciemnozieloną torbę. Amy zajrzała do środka. -Skąd wiesz, że lubię fiolety? - zapytała cicho. -Intuicja. A teraz pospiesz się. Idź nakarmić Maxa. Raz, dwa. -Panie Wilding, jest pan chyba dobrą wróżką - powiedziała z uśmiechem. -Idź już... Wzięła Maxa z rąk Jasona i szybkim krokiem ruszyła w stronę domu.
11
Gdy Amy zniknęła, Jason wyjął telefon i wystukał numer ojca. Głos starszego pana tonął wśród zgiełku. -Co się tam dzieje? -Witam synka geja. Co słychać w homoseksualnym świecie? - odpowiedział pytaniem na pytanie Bertram Wiłding.
Jason wzniósł oczy do nieba i po raz setny ślubował sobie ukatrupić rozkosznego braciszka. -Przestań stroić żarty, tato, i poproś do telefonu moją sekretarkę. -Różyczkę? -Nie chcę żadnej różyczki. Poproś do telefonu Parker. -Ona ma na imię Róża, przyjacielu - pouczył syna starszy pan. -Tak, słusznie. Wiem przecież. - Rzeczywiście, w głowie kołatało mu imię dziewczyny, choć uważał, że jest dziwnie niestosowne dla osoby tak zimnej w obejściu jak Parker. -Zawołasz ją wreszcie?
- Jasne. Zdaje się, że jest w kuchni z Charliem. Starszy pan odłożył słuchawkę. Jason słyszał jego od dalające się kroki.
- Różyczka? Charlie? - powtórzył pod nosem, zdziwiony. -Tak, sir - rozległ się po chwili głos Parker. Jason nie potrafił wyobrazić sobie bardziej nieodpowiedniego dla niej imienia. - Czym mogę służyć? - zaczęła oficjalnie. - Och, przepraszam, za długo chyba jestem w Kentucky - poprawiła się, gdy Jason nie odpowiedział na jej pytanie.
-Hmm - mruknął nieco zakłopotany. - Mam do ciebie prośbę. -Domyślam się. Nie oczekiwałam towarzyskiej pogawędki.
Jason odsunął telefon od ucha i przyjrzał mu się badawczo. Kiedy cała historia się skończy i wróci do Nowego Jorku, będzie musiał popracować nad ludźmi, których zatrudnia. -Podyktuję ci listę zabawek, które chciałbym, żebyś kupiła. Zapakujesz je w biały papier i obwiążesz czerwono--zielonymi wstążkami. Do wszystkich dołączysz bileciki od Świętego Mikołaja. Zrozumiałaś? -Owszem, udało mi się - odparowała Parker, wywołując kolejny grymas na twarzy Jasona. Sekretarka stawała się bezczelna. -Dostarczysz je tutaj, do mnie, w Wigilię i położysz pod choinką. -A jak się dostanę do domu? -Zostawię ci klucz pod wycieraczką. -Och, rozkosze życia w małym, cichym i bezpiecznym miasteczku. Jakże mi tego brakuje. -Parker, jeśli będę chciał usłyszeć twoje prywatne komentarze, zapytam. -Tak jest, sir - odparła, ani trochę nie speszona. - Coś jeszcze?
Jasonowi zrobiło się głupio, że tak ostro zbeształ dziewczynę. Po prostu w jego dobrze zorganizowanym życiu zbyt wiele działo się ostatnio zaskakujących rzeczy. -Masz odpowiednią suknię na jutrzejszy wieczór? -zapytał już łagodniej. -Kupiłeś mi właśnie Oscara de la Rentę. Bardzo kosztowny ciuch. -Cieszę się - bąknął, nie bardzo wiedząc, co właściwie powiedzieć, a kiedy usłyszał śmiech w tle, wyłączył telefon bez pożegnania. Po chwili wystukał następny numer. Proszę, proszę, a więc to ty jesteś tym aniołem, o którym ciągle opowiada mi Amy! - zawołała Mildred Thompkins, gdy Jason otworzył drzwi. - Nie stójże tak i wpuść mnie do środka. Strasznie zimno na dworze. -Nic jej pani nie powie, prawda? - upewnił się Jason niczym mały chłopiec, który coś przeskrobał i
prosi, by nic nie mówić matce. -Mam nie mówić, że gej, który jest jej aniołem stróżem, to jeden z najbogatszych ludzi na świecie? -Może niezupełnie. Z góry uprzedzam: nie jestem miliarderem. -Chodź tu, kochanie - zwróciła się do wnuka, wyciągając ku niemu ramiona, po czym podjęła na nowo rozmowę z Jasonem. - Zechcesz wyjaśnić mi, co się tutaj właściwie dzieje? Dlaczego udajesz geja? Pamiętam jeszcze, jak w szkole uganiałeś się za wszystkimi dziewczynami w Aber-nathy. No, powiedz, ile masz dzieci rozsianych po całym świecie? -Nic się pani nie zmieniła. - Jason uśmiechnął się i spojrzał na imponującą fryzurę Mildred, tak misternie ułożoną i tak bardzo usztywnioną lakierem, że nie ruszyłby jej nawet huragan. - Zawsze musiała pani wiedzieć wszystko o wszystkich. -Los Amy leży mi na sercu. Chcę, żeby była szczęśliwa -oznajmiła matka Billy'ego. -Usiłuje pani dać jej to, czego nie dał jej Billy? - Jason nie mógł się powstrzymać od uszczypliwości. -To cios poniżej pasa, wiesz o tym, prawda? Mój syn miał swoje wady, ale zrobił jedną dobrą rzecz w życiu: ożenił się z Amy i zostawił syna. - Przytuliła i ucałowała Maxa, wyrwała mu z rączek swoje okulary, po czym powiedziała: -Nie, to nieprawda. Zrobił jeszcze jedną dobrą rzecz. Tego wieczoru, kiedy zginął, był pijany, bardzo pijany. Jechał krętą, starą River Road z prędkością stu mil na godzinę. A jednak był na tyle trzeźwy, że wpakował się na drzewo, unikając zderzenia z autokarem pełnym wracających z jakiegoś meczu dzieciaków. -Zawsze lubiłem Billy'ego - powiedział cicho Jason. -Wiem, że go lubiłeś. Nigdy nie zrobiłeś mu żadnej przykrości. Dlatego tu przyjechałam. Chciałam zobaczyć, jak ci się układa z Amy. To wspaniała dziewczyna. Potrafi dostrzec dobro w ludziach. Nie zrozum mnie fałszywie. Nie jest jedną z tych idiotek, które uważają, że jeśli człowiek nie ma rogów i ogona, to już jest dobry. Rzecz w tym, że potrafi dostrzec dobro tam, gdzie inni je przegapiają. Dzięki temu, że wierzy w ludzi, czyni ich lepszymi. Może gdyby Billy nie zginął, wyprowadziłaby go na ludzi. Ale też... Och, nie należy mówić źle o zmarłych. Billy pozostawił piękną żonę i wspaniałego syna. Mildred uniosła głowę.
- A teraz zechciej mi powiedzieć, co się tu właściwie dzieje i dlaczego zamieszkałeś u mojej synowej w tej starej ruderze? Jason puścił mimo uszu pytanie.
- Mogłaby pani zająć się jutro Maxem? Ja muszę wyjść. Mildred spojrzała na niego spod przymkniętych powiek. -Wiesz, ostatnio dziwne rzeczy dzieją się w okolicy. Ktoś kupił „Raj dziecka", kilka dni później to samo przydarzyło się z „Twoim balem" i... -Słucham? Ktoś kupił sklep z sukniami? -Właśnie. Ten butik w Carlton, w którym zorganizowano dzisiaj losowanie kreacji Diora. My tu w Kentucky jesteśmy może wieśniakami, ale wiemy, co to jest Dior. Orientujesz się, ile taka suknia kosztuje? -Zaraz zapewne mnie pani uświadomi. - Jason westchnął ciężko. - Proszę mi powiedzieć, wie pani, kto kupił „Twój bal"?
Mildred z uśmiechem pokręciła głową, jednocześnie zabawiając Maxa grzechotką. -Tyle tylko, że ktoś z Nowego Jorku. Wiesz, że właścicielem tego butiku był twój stary rywal z boiska? Pamiętam jakiś wasz mecz futbolowy: miałeś podać mu piłkę i nie zrobiłeś tego. Sam wtedy strzeliłeś gola. Jak się ten chłopak nazywał? -Lester Higgins. - Jason westchnął ponownie. -O, właśnie. Ożenił się z córką właściciela butiku i przez całe lata bez powodzenia usiłował zrobić z „Twojego balu" dochodowy interes. - Mildred obserwowała Jasona i uśmiechała się coraz szerzej. Wreszcie pojawił się ktoś, kogo stać na prowadzenie tak ekstrawaganckiego sklepu. -Proszę nie patrzeć na mnie. Byłem bogatym człowiekiem, ale po przyjeździe do Abernathy moje konto zaczęło topnieć w zastraszającym tempie. -Nie zarobisz grosza, jeśli będziesz rozdawał za darmo suknie od Diora. Jason rozpogodził się na te słowa.
- A pani nadal jest największą plotkarką w całym stanie- oznajmił, szczerząc się w uśmiechu. - Czy jutro zostanie pani z Maxem?
- A ty pójdziesz na bal Bellingerów? Powiadają, że płacisz tak straszne pieniądze Jessiemu Greenowi za to, źe pozwala ci trzymać samolot na jego lotnisku, że chłop myśli zamknąć
kramik i żyć odtąd z odsetek. Jason jęknął. -Zgoda, wygrała pani. Ja pani sprzedam kilka plotek, ale pani w zamian zgodzi się zostać jutro wieczorem z Maxem. Umowa stoi? -Jasne. Zadzwoń i zamów pizzę, a ja przyniosę z samochodu butelkę burbona. Nawet nie będę sprawdzała, czy Amy ma jakiś alkohol w domu. Bałaby się, że Max wszystko wypije. -Nic się nie zmieniłaś, Mildred. Ani na jotę. -Ty też - odpowiedziała z uśmiechem. - Zawsze cię lubiłam. -Tak jak wszystkich innych chłopaków w tym mieście -stwierdził zgryźliwie i sięgnął po telefon. Poinieneś go widzieć, kiedy bawi się z Maxem - opowiadała Amy z przejęciem. - Jak zachęca go, żeby raczkował. Ma świętą cierpliwość. A na dodatek jego obecność zdaje się wywoływać różne szczęśliwe przypadki. Wygrywam wspaniałe suknie, trafiam na niezwykłe wyprzedaże. A mówiłam ci, że nie pozwolił mi prasować i kazał iść spać? -Mówiłaś. Dwa razy - burknął David, patrząc tępo w talerz z sałatą. -Och, przepraszam. Po prostu nigdy dotąd nie spotkałam nikogo równie bezinteresownego, tak całkowicie pozbawionego egoizmu. To znaczy... trudno powiedzieć, że z nim mieszkam, ale wiesz... Przerwała, zdjęta nagłą troską o to, co Jason i Max jedzą na kolację. Dłoń z widelcem znieruchomiała na moment nad stołem. -Amy, może chcesz wracać do domu? - zapytał David, nachylając się ku niej. -Nie, skądże, świetnie się bawię. Miło czasami uciec od codziennych zajęć. -Ślicznie wyglądasz. Do twarzy ci w tym kolorze. -Wiłding kupił mi ten komplet - powiedziała i poniewczasie ugryzła się w język. - W porządku, przyrzekam nie wspominać już ani słowem o Jasonie. Powiedz, uratowałeś dzisiaj komuś życie? -Przynajmniej sześciu osobom. Pójdziemy zatańczyć po kolacji? -Nie mogę - powiedziała z pełnymi ustami. Próbowała nadrobić stracony czas. David prawie kończył posiłek, a ona ledwie tknęła jedzenie, bo gadała jak najęta. - Mleko - mruknęła. -Co mówisz? Upiła łyk lemoniady ze stojącej przed nią szklanki. -Mleko. Muszę nakarmić Maxa. Powiedziałam mu, że powinnam pracować w mleczarni, skoro nigdzie indziej nie chcą mnie przyjąć.
-Co powiedziałaś Maxowi? -Nie. Och, powiedziałam... -Jasonowi. Rozumiem. - David milczał przez chwilę, wreszcie zapytał: - Powiedział ci o jutrzejszym balu? -Tak, ale dopiero kiedy wygrałam tę suknię od Diora. -Wygrałaś suknię? I to od Diora? Musisz mi o tym koniecznie opowiedzieć.
Amy zaczęła opowiadać. Mówiła o wszystkim: o porannym prasowaniu, o tym, jak spotkała w centrum handlowym Julie Wilson i jak Jason wykupił prawie cały sklep z ubrankami dla dzieci. Oczywiście zwróci zakupy - zapewniła, zajadając z apetytem stek. - Na pewno zwróci, choć jeszcze tego nie zrobił. Będę musiała porozmawiać z nim o tym -A co z suknią? -Prawda, suknia. - Tu Amy powtórzyła historię zasłyszaną od Sally: o wyprzedaży, losowaniu sukni, o tym, że butik kończy działalność i że kupił go podobno jakiś biznesmen z Nowego Jorku. - No i wygrałam tę suknię. Do tego makijaż i uczesanie. Jutro będę się dobrze prezentować. -Zawsze świetnie wyglądasz - zapewnił ją David, ale Amy nie zwróciła uwagi na jego komplement. -Ważne, że jest bez ramiączek. To bardzo ułatwia zadanie - rzuciła lekko, ale widząc nieruchome spojrzenie Davida, oblała się rumieńcem. - Przepraszam, zapominam, gdzie jestem. Ciągle żartuję na temat karmienia piersią. To niesmaczne. Powinnam trzymać buzię na kłódkę. - Wbrew dopiero co wyrażonym obiekcjom, mówiła dalej: - No, może nie takie niesmaczne dla Maxa. Szczególnie kiedy jem coś ostrego, mocno przyprawionego. - Uśmiechnęła się nieznacznie. - Przepraszam. -Dużo się śmiejecie z Jasonem? - zapytał David cicho. -Tak. Jason jest świetnym słuchaczem. Zaśmiewa się z moich dowcipów, nawet jeśli są zupełnie pozbawione smaku. -Widać nie dla Jasona. -Słucham? -Powiedziałaś przed chwilą, że dla Maxa twoje żarty nie są niesmaczne, a ja dodałem, że widać także dla Jasona. Amy patrzyła na niego z tępą miną, nadal nic nie rozumiejąc. -Tak, naturalnie. Smaczne danie. Co to?
-Wołowina. -Prawda. Stek wołowy. Opowiadałam ci o Charlesie? -Następny mężczyzna? -Nie, głuptasie. On przygotowuje te papki dla dzieci, które mi dałeś. Cudowny człowiek. Powinieneś był powiedzieć mi prawdę. -Owszem, powinienem był. Opowiadaj dalej. -Zanudzam cię. -Skądże - zapewnił ją David. - Cała ta historia brzmi coraz bardziej fascynująco. Odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z istotami, których nie znam. Jason, pogodny, roześmiany altruista. Max pieszczoch. Cudowny Charles. Kto jeszcze pojawił się w twoim życiu?
Amy przeżuwała właśnie kawałek mięsa i dłonią pokazała, że nie może w tej chwili odpowiedzieć. - Amy! - rozległ się nagle jakiś męski głos i obok stolika wyrósł jak spod ziemi łan Newsome. - Wspaniale wyglądasz. Spędzimy razem Sylwestra, tak jak się umawialiśmy? -Amy ponownie wskazała na usta pełne jedzenia. -Amy jest już umówiona na Sylwestra. - David posłał intruzowi niezbyt przyjazne spojrzenie. -Tak? Dostałaś mój prezent gwiazdkowy? - Ian Newsome uśmiechał się szeroko. Amy kiwnęła przecząco głową. -Nie? Będę go więc musiał sam przynieść rano w pierwszy dzień świąt. A właściwie przywieźć. - Tu łan zwrócił się do Davida: - Jak tam twój szpitalik, doktorze? Ciągle szukasz wsparcia finansowego, żeby go otworzyć? Nadal mieszkasz w chałupce na River Road? - Zanim David zdążył odpowiedzieć, łan odwrócił się na pięcie, mrugnął porozumiewawczo do Amy, pomachał jej na pożegnanie i już go nie było. -Nie znoszę tego drania - warknął David, ale Amy, zajęta przeżuwaniem, zostawiła jego komentarz bez odpowiedzi. -Masz ochotę na deser? -Mleko - przypomniała. - Max.
-No tak. - David westchnął i dał znak kelnerce, by przyniosła rachunek. - Cóż, zbierajmy się w takim razie. Co za wieczór! A.my nie pozwoliła odprowadzić się do drzwi. Miała co prawda wyrzuty sumienia, w końcu David zaprosił ją na świetną kolację, a jutro miał zabrać na bal, a jednak chciała jak najszybciej znaleźć się w domu.
- Jestem już! - zawołała od progu, ale nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Wpadła w panikę. Czyżby Jason zniknął? Zabrał ze sobą Maxa? Po chwili pojawił się jednak z kapryszącym niemowlęciem na ręku. -Chodź, maleńki. - Amy otworzyła szeroko ramiona. -Pora jedzenia. - Usiadła z synem na kanapie i zaczęła go karmić. -Dobrze się bawiłaś? - zagadnął Jason, stając obok. -Tak, świetnie. Czy w lodówce zostało trochę casserole z lunchu? -Chyba tak - odpowiedział z uśmiechem, poszedł do kuchni i nałożył na talerz dużą porcję sałatki z mięsem. -Przydałby ci się taki ekspresowy piecyk - stwierdził, podając talerz, a widząc, że Amy nie ma go jak odebrać, nabrał kęs na widelec i podsunął jej do ust. -Mikrofalówka - poprawiła go Amy. - Charles gotuje tak wspaniale, że jego dania smakują nawet na zimno. Jadłeś kolację? -Owszem. Wydawało mi się, że ty też, tymczasem wracasz do domu i rzucasz się na jedzenie. - Podał jej ziemniaka umaczanego w sosie. -No, wiesz. - Amy, zatoczyła ręką łuk. - A to co takiego? -Stolik do kawy - odparł Jason, nabił na widelec kawałek wołowiny duszonej w czerwonym winie, po czym spojrzał na żałosny grat tkwiący na środku pokoju. - W każdym razie uchodzi za stolik, ale może znajdziemy sklep meblowy, który organizuje wyprzedaż końcową. -Nie, to - powiedziała Amy z pełnymi ustami. -Szklanka. Nie widziałaś nigdy szklanki? Puściła mimo uszu wątpliwej jakości żart. -Pytam, co jest na tej szklance? Jason odwrócił się, spojrzał z uśmiechem na stojące na stoliku szkło, a potem z poważną już miną znowu na Amy.
-Szminka - oznajmił. - Czerwona. -Nie moja. - Amy wpatrywała się badawczo w swojego lokatora. -Nie patrz tak na mnie. Moja też nie. -Wiem, że gej nie musi być zaraz transwestytą. Czyja zatem? -Ooooch! -Jason! -To już nie Wilding? Amy przełożyła Maxa na drugie ramię, nie spuszczając wzroku z podejrzanego. -Miałeś gościa? -W istocie. Miło z twojej strony, że pytasz. -Nie powinieneś nikogo zapraszać. Ze względu na Maxa. Chodzi o jego bezpieczeństwo. -Mnie też leży ono na sercu, ale kobieta, która mnie odwiedziła, to moja dobra znajoma. - Jason kończył karmić Amy. -Trzeba było zapytać mnie o pozwolenie, jeśli chciałeś przyjmować kogoś w moim domu. -Następnym razem się poprawię. Napijesz się czegoś? Mam kilka puszek piwa. Powinno smakować Maxowi. -Co to za kobieta? -Jaka kobieta? -Ta, która zostawiła ślad szminki na szklance. -Mówię, znajoma. A może wolisz colę, albo Seven-up? Amy zmierzyła go groźnym wzrokiem. -Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. -Ty też nie odpowiedziałaś na moje. Czego się napijesz? -Niczego - fuknęła, nie wiadomo czemu okropnie zła. Max przysnął w trakcie karmienia, powinna go obudzić, ale nie miała serca tego robić. Obydwoje powinni natychmiast iść do łóżka. Co ją w końcu obchodzi, że jej lokator przyjmuje gości; wszystko jedno, kobiety czy mężczyzn? - Jestem okropnie zmęczona - oświadczyła, biorąc Maxa na ręce i kierując się w stronę sypialni. - Do zobaczenia rano.
-Dobranoc - pożegnał ją Jason pogodnie i poszedł do swojego pokoju. Kilka godzin później obudził go dźwięk tłuczonego szkła. Natychmiast zerwał się na równe nogi, zrzucając z kołdry dokumenty, nad którymi pracował przed pójściem spać, dotyczące zakupu jakiejś firmy. Usnął czytając, w ubraniu, przy zapalonym świetle. W kuchni natknął się na Amy; usiłowała właśnie pozbierać rozbite szkło; była boso, odłamki podnosiła gołą dłonią. -Zostaw to natychmiast - rzucił rozzłoszczony. - Zaraz się skaleczysz. - Widząc jej zasmuconą minę, zrozumiał, że stało się coś złego. Podszedł do niej, podniósł i posadził na krześle przy kuchennym stole. -Powiedz, o co chodzi. -Głowa mnie rozbolała. Głupstwo. - Mówiła szeptem, ale widać było, że nawet najlżejszy dźwięk wywołuje grymas bólu na jej twarzy. -Głupstwo? - zapytał niedowierzająco. - Może jednak zawiozę cię do szpitala? Uważam, że powinien cię obejrzeć lekarz. Co ty na to? -Mam proszki. Tam... - Wskazała dłonią w stronę sypialni. Nim dokończyła, Jason wyszedł z kuchni i wrócił po chwili z telefonem przy uchu. - Nie obchodzi mnie, która jest godzina i czy śpisz, czy nie - mówił do słuchawki. - Nie jestem lekarzem, ale potrafię rozpoznać, kiedy ktoś naprawdę źle się czuje. Co mam z nią zrobić? - Dobrze - odpowiedział na padające z drugiej strony rady. - Od jak dawna? Aha. Tak. Rozumiem. Zadzwonię do ciebie, jeśli będziesz mi potrzebny. Odłożył telefon i spojrzał z troską w oczach na Amy. -David polecił ciepłe kompresy i masaż. Mówi, że zapisał ci proszki, które masz brać, kiedy tylko pojawia się ból. Dlaczego ich nie zażyłaś? -Byłam zajęta - mruknęła. - Przepraszam, że cię obudziłam, ale ten ból jest okropny.
Jason podszedł do zlewozmywaka, odkręcił kran, odczekał chwilę, aż poleci gorąca woda, i zamoczył ściereczkę. - Proszę. Przyłóż kompres do czoła i powiedz mi, gdzie są proszki.
Widząc, że Amy zamknęła oczy z bólu, Jason nachylił się, wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. W szafce w łazience znalazł buteleczkę z proszkami przeciwko migrenie. Wyjął dwie pigułki i podał Amy razem ze szklanką wody. Miał zamiar już wyjść, ale zobaczył, że leży zwinięta w kłębek. Przyczyną migreny musiało być w dużej mierze ciągłe napięcie i brak snu. David powiedział mu przed chwilą, że młode matki często cierpią na migrenę i że lepszym lekarstwem na ból jest czuła opieka niż rozmaite środki chemiczne. Nie zważając na protesty Amy, Jason usiadł na łóżku, oparł się o zagłówek, położył sobie głowę Amy na piersi i zaczął łagodnie masować jej kark. Amy mruknęła cicho; długie, silne palce Jasona przynosiły jej ulgę, napięte mięśnie rozluźniły się po chwili. Pomimo bliskości Jasona i intymności całej sceny, nie czuła najmniejszego skrępowania. Poddała się masażowi, zapominając o całym świecie. Pół godziny później była już zupełnie spokojna, rozluźniona; opierała głowę na piersi Jasona ufnie niczym Max. Kiedy wreszcie Jason zdał sobie sprawę, że usnęła, delikatnie położył jej głowę na poduszce, wysunął się z łóżka, po czym otulił ją kołdrą, jakby była małą bezbronną dziewczynką, i wiedziony nagłym impulsem pocałował ją w policzek. Z uśmiechem ruszył do swojej sypialni.
- Dziękuję - doszedł go jeszcze na progu cichy szept.
12
Jason usłyszał jakieś dźwięki dochodzące z kuchni. Zamarł na moment; wiedział doskonale, że nie może to być ani Amy, ani Max. Znał już poranne odgłosy domu: radosne piski Maxa, śmiech Amy rozbawionej wyczynami synka. A może to jednak ona?
Wstał z łóżka, w samych spodniach od piżamy przeszedł do kuchni i skrzywił się niechętnie na widok Charlesa, który krzątał się przy garnkach, energicznie pobrzękując pokrywkami. -Kogo spodziewał się pan tu zastać? - zapytał kucharz, unosząc brew i mierząc półnagiego Jasona z góry na dół takim wzrokiem, że ten natychmiast wrócił do sypialni, włożył dżinsy, koszulę i już ubrany wrócił do kuchni, by rozmówić się z Charlesem. -Co tu robisz o tej porze? - burknął, siadając przy kuchennym stole i przesuwając dłonią po nie ogolonej brodzie. - Jak się tutaj dostałeś? -Usiłuję gotować na tej nieszczęsnej kuchni. Powiedział pan przecież Róży, że klucz będzie pod wycieraczką. Poza tym już po dziewiątej. Co pan robił w nocy, że spał pan do tej pory? - Na twarzy Charlesa pojawił się złośliwy uśmieszek. -Klucz zostawiłem dla Parker, nie dla ciebie, o ile mnie
pamięć nie myli - powiedział Jason z naciskiem, puszczając mimo uszu insynuacje kucharza. -Ona chyba nie jest w pana typie? -Kto? Parker? - przeraził się Jason. -Nie, ona. - Charles wskazał głową w kierunku sypialni Amy. -Wiesz, że możesz stracić posadę? - zapytał Jason, piorunując kucharza wzrokiem. Charles bez słowa uniósł przykrywę szklanego naczynia i podsunął je swojemu chlebodawcy pod nos. Po kuchni rozszedł się zapach naleśników truskawkowych, ulubionego dania Jasona. Ten mruknął tylko pod nosem, wyjął z szafki nad stołem talerz i zaczął zajadać. Charles bez względu na okoliczności zawsze potrafił wyczarować wspaniałe jedzenie. Jason gotów był iść o zakład, że imponujące, dojrzałe truskawki na pewno nie pochodziły z miejscowego supermarketu, ale wolał o nic nie pytać. W ostatnich dniach i tak wydał fortunę. - Zupełnie serio rozważam możliwość założenia firmy produkującej jedzenie dla dzieci - oświadczył Charles. Może doradzi mi pan, jak powinienem się do tego zabrać
i od czego zacząć? W pierwszej chwili Jason miał ochotę powiedzieć, że to pomysł pozbawiony sensu; wszelkie rady oznaczały, że straci kucharza. Pohamował się jednak, udając, że ma pełne usta i nie może mówić. Wprawdzie w duszy coś szeptało mu „tchórz", ale wobec naleśników z truskawkami skrupuły moralne były naprawdę niczym. - Wszystko, oczywiście, zależy od Maxa - ciągnął Charles. - Czy wszystkie niemowlaki mają takie wyrobione pod niebienie? Tutaj Jason poczuł pewny grunt pod nogami. -Max jest zupełnie wyjątkowym dzieckiem, jedynym w swoim rodzaju. Jeśli chodzi o... -Przerwał, nasłuchując, po czym wstał, podszedł do drzwi sypialni Amy, otworzył je i na palcach wślizgnął się do środka. Po chwili wrócił z zaspanym maluchem i czystą pieluszką na zmianę. -Ja nic nie słyszałem. Ależ pan ma słuch - stwierdził z uznaniem Charles. -Trzeba być... - Jason chciał powiedzieć „ojcem", ale w porę ugryzł się w język - człowiekiem doświadczonym -wywinął się szczęśliwie - i umieć słuchać. Charles jednak nie słuchał. Otworzywszy szeroko oczy, patrzył zdumiony, jak Jason kładzie małego na stole, przewija go z taką wprawą, jakby nic innego w życiu nie robił, i nie poznawał swojego chlebodawcy, który nawykł, że wszystko zawsze podsuwano mu pod nos. Ubrania kupował lokaj, samochodem opiekował się kierowca, posiłki przygotowywał kucharz, a za wszystkie inne sprawy odpowiedzialna była sekretarka. Charles otrząsnął się wreszcie i uśmiechnął do Maxa.
- Lubisz truskawki, młody człowieku?
Max w odpowiedzi posłał mu szczerbaty uśmiech, po czym, ku prawdziwej radości kucharza, chwycił naleśnik w obie rączki i znęcał się nad nim tak długo, aż został mu na łapkach, na twarzy i nosie tylko lepki, słodki sos. -Oto prawdziwy komplement - ucieszył się Charles, patrząc, jak Jason wyciera umorusane niemowlę. - Dziecko w tym wieku nie ma żadnych uprzedzeń, żadnych przesądów i nawyków kulinarnych. Jego upodobania stanowią najczystszą formę pochwały. -Lub krytyki - osadził go Jason, zły, że kucharz myśli o założeniu własnej firmy. - Boi się pan, że mnie straci? - Charles czytał w myślach
swego chlebodawcy niczym w otwartej księdze. Jason na szczęście nie musiał odpowiadać, bo w tej samej chwili rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Gdy z Maxem na ręku ruszył, by otworzyć, w progu sypialni pojawiła się zaspana Amy w starej spranej koszuli nocnej. - Co się dzieje? - zapytała, przecierając oczy.
Jason otworzył i został bezceremonialnie odepchnięty przez szczupłego blondyna. Za nim dojrzał jeszcze dwóch równie chudych młodzieńców i dziewczynę. Wszyscy byli objuczeni pudłami i plastikowymi workami na ubrania przerzuconymi przez ręce. Cała czwórka ubrana była na czarno, wszyscy mieli bardzo jasne, tlenione włosy ułożone w fantazyjne fryzury na żel. - To pewnie pani - oznajmił pierwszy blondyn, celując palcem w Amy. Miał trzy złote kolczyki w lewym uchu i ciężką złotą bransoletę na przegubie ręki. - Och, złociutka, rozumiem, dlaczego kazano mi przyjść wcześnie. Pani ma naturalny kolor włosów - stwierdził z obrzydzeniem. - Jak Bóg mógł wyrzą dzić pani taką krzywdę? Och, a ta koszula nocna! Czy to świadome upodobanie do kiczu, czy też ta rzecz naprawdę pamięta czasy administracji Nixona? W porządku, chłopcy, już wiadomo, co mamy robić. Rozkładamy się. Odwrócił się, dostrzegł Jasona i zapytał: -A ty kim jesteś, kochany? -Nikim - odparł Jason przez zęby, spojrzał na Amy i oznajmił z determinacją: - Ja i Max wychodzimy.
Amy miała taką minę, jakby błagała, żeby zabrał ją ze sobą, ale Jason nie miał litości. Chwycił w locie kurtkę, kubraczek Maxa i już go nie było. Kiedy mówił Parker o makijażu i fryzurze, miał na myśli ułożenie włosów i odrobinę cienia na powieki. Amy z natury była śliczna i niepotrzebowała armii wizażystów i stylistów, by wyglądać jak skończona piękność. Uciekając przed intruzami, Jason zyskał czas, w którym mógł mieć Maxa tylko dla siebie. To niezwykłe, jak ważnym we własnych oczach może uczynić człowieka uwielbienie okazywane przez dziecko, rozmyślał po drodze. Równie niezwykłe jak to, że można wykrzesać z siebie niezmierzone pokłady poświęcenia, by zabawić niemowlę. Jason miał dla siebie cały ranek. Następne karmienie Maxa przypadało dopiero za kilka godzin. Upewniwszy się, że wózek leży na tylnym siedzeniu, ruszył w stronę maleńkiego śródmieścia Abernathy i tu zaparkował. Ponieważ Max był ciągle w śpiochach, Jason przede wszystkim musiał
kupić mu coś do ubrania. -Czy ja pana przypadkiem skądś nie znam? - zagadnął właściciel Abernathy Emporium, przyglądając się uważnie Jasonowi. Setki razy obsługiwał Jasona, Davida i ich ojca, kiedy chłopcy chodzili jeszcze do szkoły, więc rzeczywiście znał wszystkich trzech Wildingów. -Hmmm - mruknął Jason, kładąc na ladzie spodenki, koszulkę i skafander dla dwulatka, który był oczywiście za duży na Maxa, ale za to najładniejszy. -Jestem pewien, że już pana widziałem - nie ustępował kupiec. - Mam znakomitą pamięć do twarzy. Czy nie przyjechał pan dzisiaj z tymi miastowymi, co to mają wyszykować Amy na bal? -Potrzebuję pieluchy dla tego małego - powiedział Jason i już sięgał po kartę kredytową, ale rozmyślił się w ostatniej chwili i zapłacił gotówką, w ten sposób zachowując w sekrecie swoje nazwisko. Głupio zrobił, przyjeżdżając do śródmieścia; powinien był raczej wybrać się po zakupy do centrum handlowego. - Przypomnę sobie. Wiem, że sobie przypomnę - mruczał pod nosem kupiec. Jason bez słowa zabrał torby i wypchnął wózek ze sklepu. Co za spotkanie, myślał, kierując się w stronę samochodu. Nagle cofnął się pamięcią całe lata wstecz, kiedy jeszcze mieszkał w Abernathy i nic nie zapowiadało, że będzie w przyszłości wielkim biznesmenem, światowcem i globtroterem. Miasteczko umierało - świadczyły o tym zaniedbane domy, wyblakłe szyldy, osypujące się tynki. W małym sklepie spożywczym, gdzie stary Wilding robił zakupy dwa razy w tygodniu i gdzie Jason ukradł kiedyś batonik, szyba wystawowa była pęknięta. Ukradł tylko raz w życiu. Ojciec zawiózł go z powrotem do sklepu i umówił się z właścicielem, że za karę syn będzie przez dwa tygodnie mył podłogi i obsługiwał klientów. To wtedy właśnie Jason odkrył w sobie żyłkę do interesów. Szybko pojął, że z im większym przekonaniem zachwala towar, tym łatwiej przychodzi mu go sprzedać. Gdy termin kary minął, kupiec żegnał go z prawdziwym żalem. Wystawy sklepowe sennego miasteczka wyglądały tak, jakby od lat nikt ich nie mył. Pralnia automatyczna odpychała wręcz swoim wyglądem. Tak, Abernathy umierało. Centra handlowe i duże miasta zabijały małe, biedne Abernathy. Myśl ta napawała Jasona smutkiem. Wbrew temu, co powiedział Davidowi, wiązały go przecież z tym miejscem również dobre wspomnienia. A jednak dziwił się, dlaczego brat po skończeniu studiów medycznych uparł się, by wrócić do tej zapomnianej przez Boga dziury. Po smutnym spacerze wsiadł do samochodu, przekręcił kluczyk w stacyjce i czekając, aż silnik się rozgrzeje, przebierał Maxa w nowe łaszki. - Ty, maluchu, nie będziesz musiał spędzić tu całego życia - powiedział i jego samego uderzyły te słowa.
Oczywiście, był jeszcze David, ale Jason wierzył, że wybije bratu z głowy amory. David na pewno nie kochał Amy równie mocno jak on. I chyba żaden mężczyzna na świecie nie kochał Maxa tak jak on. Co oznaczało, że resztę życia powinni spędzić razem, we trójkę. - Chcesz mieszkać ze mną w Nowym Jorku? - zagadnął Jason niemowlę pochłonięte żuciem sznurowadeł od nowych bucików. - Kupię ci wielki dom na wsi i będziesz miał własnego kucyka. Jak ci się podoba taka perspektywa? Skończył ubierać Maxa, usadowił go w foteliku i ruszył w kierunku lśniącego czystością, sterylnego centrum handlowego. W wigilijny poranek nie było tu zbyt wielu kupujących i Jason mógł leniwie przechadzać się z wózkiem wzdłuż wystaw sklepowych. Zatopiony w myślach, nie zwracał na nie większej uwagi. Wydarzenia ostatnich kilku dni wywołały kompletny przewrót w jego uporządkowanym świecie. Amy i Max stali mu się równie niezbędni do życia jak powietrze. Nie dopuszczał myśli, że mogłoby ich przy nim nie być. Kupi wielki dom na wsi, gdzieś w pobliżu Nowego Jorku. Tam zamieszkają i Amy nigdy już nie będzie musiała o nic się martwić, prać, sprzątać, gotować. Będzie czekała z Maxem na jego powroty do domu.
Nagle zatrzymał się przed sklepem z materiałami dla artystów. Wszedł i kupił akwarele, węgiel, ołówki, kilkanaście bloków rysunkowych. -Albo ktoś naprawdę lubi rysować, albo chce pan w ten sposób zaciągnąć dziewczynę do łóżka zakpił młody sprzedawca. -Proszę mi podać rachunek do podpisania - zażądał Jason, rozzłoszczony niewybrednym żartem. - Niech się pan rozpogodzi, dzisiaj Wigilia - odparł nie speszony chłopak. Obok był sklep jubilerski. Jason wszedł tu, ciągnięty jakąś przemożną siłą. -Czy ma pan pierścionki zaręczynowe? - Głos go zawiódł. Odchrząknął. - Chodzi mi o... -Proszę się nie przejmować - powiedział właściciel i uśmiechnął się wyrozumiale. - Tak jest zawsze. Zaraz panu pokażę, czym dysponujemy. Jason zerknął lekceważąco na tackę ze skromnymi brylancikami, po czym podniósł głowę. -Ma pan tu sejf? -Och, widzę, że interesuje pana nasz system alarmowy. -Dłoń mężczyzny zniknęła natychmiast pod kontuarem. Jego mina mówiła, że zaraz naciśnie przycisk alarmu i wezwie policję.
-Chciałbym zobaczyć pierścionki, które przechowujecie w sejfie. -Rozumiem. Było jasne, że tępy jubiler nic a nic nie rozumiał.
- Chcę kupić coś naprawdę ładnego. Kosztownego. Czy to jasne? Człowieczek przez chwilę mrugał nerwowo, wreszcie na jego twarzy pojawił się usłużny, śliski uśmiech. Dwadzieścia minut później David opuścił sklep z małym pudełeczkiem w kieszeni spodni. Kiedy w południe wrócili obaj do domu na karmienie Maxa, żaden z nich nie poznał Amy. Na widok matki z kawałkami folii aluminiowej we włosach Max zrobił taką minę, jakby się miał za chwilę rozpłakać; tak właśnie reagował, kiedy w pobliżu pojawiał się ktoś obcy. Dopiero w ramionach Amy uspokoił się, rozpoznając ją po zapachu i dotyku.Jakie to urocze - zauważył z obrzydzeniem jeden z młodzieńców i wykrzywił usta, kiedy Amy zaczęła karmić małego. -Nie bij go, Wilding - poprosiła, nie podnosząc nawet głowy. Młodzieniec spojrzał na Jasona z takim zainteresowaniem, że ten uciekł do kuchni, ale tutaj natknął się na Charlesa, który przygotowywał lunch dla całej ekipy, więc ostatecznie ukrył się w sypialni i stąd zadzwonił do Parker. Odebrała dopiero po dłuższej chwili. Widać pewna opieszałość zaczynała jej wchodzić w krew. Kiedy wreszcie usłyszał jej głos, polecił, by skontaktowała się z agencją nieruchomości i ściągnęła stamtąd faksem oferty dotyczące wystawionych na sprzedaż posiadłości w okolicach Nowego Jorku. -Poszukaj miejsce, w którym mogłoby się wychowywać małe dziecko. Aha, nie muszę ci chyba mówić, Parker, żebyś zachowała rzecz w tajemnicy, a już na pewno nie możesz mnie zdradzić przed bratem. -Nie, nie musisz mi mówić. - Jason nie był pewien, ale miał wrażenie, że usłyszał złość w głosie dziewczyny. Rozłączyła się pierwsza - rzecz dotąd niebywała. Jason zabrał Maxa na lunch do restauracji. Posilili się stekiem, koktajlem mlecznym i fasolką z migdałami - zmielonymi na życzenie Jasona, by mały także mógł je zjeść. Na deser Jason kazał podać pudding z malinami polany karmelem. Po lunchu Max zasnął w wózeczku, a Jason zajął się wybieraniem prezentów. Kupił kilka drobiazgów dla Davida, dla Amy szlafrok kąpielowy i cztery bawełniane, zapinane pod samą szyję koszule nocne. W porywie dobrego humoru postanowił obdarować sekretarkę kompletem składającym się z pióra wiecznego i ołówka, a w sklepie z gospodarstwem domowym znalazł coś, jak zapewniała sprzedawczyni, bardzo rzadkiego: komplet foremek do lodów w kształcie rozmaitych owoców dla Charlesa. Maxowi kupił kilka zakładanych na rękę pacynek i maszynkę do baniek
mydlanych. Dumny z siebie, wrócił do domu z bagażnikiem pełnym ozdobnie zapakowanych pudeł. Gdy stanął na progu, trzymając w ramionach zmęczone, zaspane niemowlę, ujrzał Amy, a raczej osobę, w którą przeobraziły ją wielogodzinne zabiegi. W kremowej długiej sukni opinającej zgrabną sylwetkę wyglądała pięknie, ale niczym nie różniła się od kobiet, które go zwykle otaczały. One nie potrzebowały mężczyzny, chociaż mogły mieć każdego, gdyby tylko zechciały. Znały swą wartość, wiedziały, że są olśniewające. Dawały to do zrozumienia swoim wyglądem i każdym gestem. Amy roześmiała się, widząc minę Jasona. -Nie podobam ci się? -Skądże. Wyglądasz wspaniale. Olśniewająco - zapewnił bez przekonania. -Cóż to? - pisnął jeden z młodzieńców. - Jesteśmy zazdrośni?
Jason posłał mu wściekłe spojrzenie, ale młodzieniec, rechocząc, odwrócił się doń plecami. -Nieważne. - Amy była wyraźnie urażona brakiem entuzjazmu w głosie Jasona. - Liczy się opinia Davida. Z nim przecież idę na bal. -Ooo, koteczka pokazała pazurki - ucieszył się młodzian. -Zamknij się, Lance! - skarcił go szef ekipy. - Nie wtrącaj się do sprzeczki kochasiów. Amy roześmiała się, a Jason z ponurą miną posadził Maxa na podłodze i wyszedł z kuchni do bawialni, gdzie ciężko opadł na kanapę. Amy zostawiła towarzystwo zajęte jedzeniem, myciem naczyń, pakowaniem przyborów i ruszyła w ślad za nim. - Dlaczego ci się nie podoba? - zagadnęła, stając przed nim. Jason patrzył w gazetę. -Skąd ci to przyszło do głowy? Powiedziałem przecież, że wyglądasz wspaniale, czego jeszcze chcesz? -Żebyś na mnie spojrzał i powtórzył to. Dlaczego się na mnie boczysz? - Słychać było, że chce jej się płakać. Jason odłożył gazetę (skądinąd egzemplarz sprzed trzech tygodni) i podniósł wzrok. - Wyglądasz wspaniale, naprawdę wspaniale. Tyle tylko,
że wolę cię taką, jaką jesteś na co dzień. Myślał, że te słowa ją udobruchają, ale nie.
- Za chwilę gotów się udławić - rzuciła z wyrzutem, nachylając się nad Maxem, który pakował sobie do buzi kartonowe pudełko. Dając w ten sposób Jasonowi do zro zumienia, że jako niania jest do niczego, ujęła w dłoń kraj sukni i wyszła z pokoju, nie wyjaśniając, o co ma pretensję lo swojego lokatora. - Kobiety - mruknął Jason do Maxa, a mały odpowiedział au szerokim uśmiechem. Pół godziny później pojawił się David z płaskim aksamit-ym pudełkiem i tuzinem białych róż. Przed domem czekała i niego limuzyna Jasona. - Widziałem już tę suknię. Wszyscy ja widzieli - zaczął od ogu - i pomyślałem, a tata się ze mną zgodził, że do takiej alety Amy powinna mieć perły. Nie są, niestety, prawdziwe, ; prezentują się całkiem nieźle. Tu otworzył pudełko z naszyjnikiem z sześciu sznurków -ełek z nefrytowym zapięciem wysadzanym brylantami, on bez trudu odgadł, że klejnot jest najprawdziwszy w świei że brat musiał zapłacić za niego krocie.
Vmy dech zaparło z zachwytu. Nigdy nie widziałam nic równie pięknego.
- Ani w części nie jest ciebie wart - oznajmił David z taką słodyczą, że Jason miał ochotę głośno jęknąć. Może rzeczywiście jęknął, bo Amy powiedziała do Davida: -Nie zwracaj na niego uwagi. Jest dzisiaj wyraźnie nie w sosie. Widocznie uważa, że powinnam wystąpić w słomkowym kapeluszu i perkałowej sukience. -Takie ma wyobrażenie o ludziach z Abernathy - zawtórował jej David, traktując rozwścieczonego brata niczym powietrze. -Właśnie. Najchętniej wysłałby nas na zabawę do remizy, zamiast na bal.
David rozłożył szeroko ramiona, wchodząc w rolę wiejskiego wodzireja. - Do kółeczka, do kółeczka, kawalera szuka każda dzie weczka! Amy podkasała kreację od Diora niby niedzielną kieckę i ruszyła za Davidem w tany. -Uha, uha, oj danaż moja, dana! -W porządku, dość tego - warknął Jason. - Zabawiliście się, a teraz już idźcie. -Tak, Davidzie, powinniśmy jechać - przytaknęła Amy. - O dziewiątej oczy będą mi się zamykać. -Nie w moim towarzystwie - zapewnił David, zerkając łakomie na dekolt Amy. -Nie patrz tak. Możesz co najwyżej dostać obiad. -Jestem wygłodniałym mężczyzną - odparł David, na co Amy parsknęła śmiechem. -Właśnie, mężczyzną - nie zdzierżył dłużej Jason. - Nie zapominaj, że Amy jest matką i potrzebuje... -A ty nie jesteś moim ojcem, żeby decydować, czego potrzebuję, a czego nie - obruszyła się Amy. -Ja jestem gotów. A ty? - przerwał jej David. - Limuzyna czeka. Idziemy? O co tu chodzi? - zapytał, kiedy już wsiedli do samochodu. -Z czym? -Świetnie wiesz. -Nie potrafię ci powiedzieć. Od rana, kiedy pojawił się fryzjer i cała reszta, Wilding jest nieznośny. Porykuje niczym niedźwiedź, rozstawia wszystkich po kątach, tak że mili, Bogu ducha winni wizażyści zwiewali przed nim do kuchni. Charles się obraził i wygaduje na niego straszne... -Co takiego opowiada? -Mówi, że wystarczy, by Wilding przeszedł koło krowy, żeby zamieniła się w mrożone steki, ale też potrafi samym spojrzeniem doprowadzić wodę w czajniku do stanu wrzenia^ Takie dyrdymały. Nic nie rozumiem. Jason był dotąd bardzo sympatyczny, ale dzisiaj chodzi zły, że bez kija nie podchodź. Ten fryzjer i jego wizażyści to geje, więc wydawałoby się, że skoro i on jest gejem, powinienem być dla nich miły. -Na to nie ma reguły - zauważył David, z wysiłkiem powstrzymując śmiech. - Co jeszcze mówił Charles? -Że Wilding się nie poci i że... no, wiesz... - Amy zająknęła się i oblała rumieńcem. - Nic. Kamień. Robot. Manekin. Ten Charles ma okropnie niewyparzony język.
David dusił się niemal ze śmiechu. -A kobiety? Charles na pewno musiał wygadywać Bóg wie co na temat kochanek Wildinga. -Chciałeś powiedzieć, na temat kochanków, tak?
- Co robił? Opowiedz mi wszystko dokładnie.
David wysłuchał opowieści Amy z narastającym zdumieniem. -Pierwszy raz słyszę, by Jason zrobił coś podobnego. On chyba... -Jest niezwykłym człowiekiem, to pewne - weszła mu w słowo Amy - chociaż zupełnie nie potrafię go zrozumieć. Ale ufam Maxowi, a on go uwielbia. Zresztą z wzajemnością.
13
Ależ z ciebie konspirator. - Amy śmiała się z Jasona, kiedy wracali jego starym samochodem do
rozpadającej się rudery na wyrost zwanej domem. - Nie do wiary, że w tak krótkim czasie zdołałeś zdobyć bilety na bal i taką partnerkę, chociaż wydaje mi się, że ta dziewczyna nie darzy cię sympatią. -Parker? Chciałem powiedzieć, panna Parker? Przeciwnie, bardzo mnie lubi. A zgodziła się ze mną pójść, bo jestem wściekle przystojny, jeśli dotąd tego nie zauważyłaś. -Hmm. Ujdziesz, kiedy się nie krzywisz i nie nadymasz. Proszę, opowiedz mi wszystko. -Mam naturalne włosy, własne zęby i... -Nie, idioto. - Amy zanosiła się ze śmiechu. - Opowiedz mi o pannie Parker. Coś jej powiedział, co tak ją rozbawiło? -Rozbawiło? Nie pamiętam, żeby się śmiała - odpowiedział Jason z powagą. -Owszem, robi wrażenie osoby traktującej wszystko bardzo serio, ale kiedy tańczyliście, śmiała się. Sama słyszałam. I widziałam. Śmiała się z całego serca. -Zazdrosna? - zapytał, uśmiechając się pod nosem. -Powiedz mi, proszę, bo jeśli nie, to... -To co? : -Nie pozwolę, by Charles przygotowywał posiłki i sama zacznę ci gotować. -Jesteś okrutna. Dobrze, powiem ci. Otóż zapytałem pannę Parker, czy należy do kobiet, które zakochują się w swoich szefach. - Widząc zdziwioną minę Amy, pospieszył z wyjaśnieniem: - Wiesz, są kobiety tak zapatrzone w swoich bogatych, wpływowych i przystojnych pracodawców, że zapominają o życiu prywatnym. Nie zakładają rodziny, usychają w samotności. -Takie rzeczy zdarzają się na filmach, ale nie w realnym życiu - zauważyła Amy. - Czegoś nie rozumiem. Kto jest właścicielem „Raju dziecka"? -Facet, którego przypadkiem znam. -Aha. -Aha? -Jednak nie chcesz mi powiedzieć. Czy szef panny Parker jest przystojny? -Mel Gibson przy nim wysiada. -Wątpię, ale to nieważne. Więc pannę Parker tak bardzo rozbawiła myśl, że mogłaby się zakochać w swoim szefie?
Jason zachmurzył się. -Owszem. -I to cię tak strapiło?
- Kto powiedział, że mnie to strapiło? Amy uniosła ręce w geście bezradności.
- Pomyślałam, że cię to zmartwiło, bo kiedy panna Parker, zanosząc się ze śmiechu, zostawiła cię samego na parkiecie, stałeś tam długo bez ruchu, patrzyłeś za nią i ciskałeś pioruny z oczu. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a jej włosy zajmą się ogniem. -I powinny! - prychnął Jason. - Panna Parker ma dobrego szefa, pracuje dla niego od lat i dostaje astronomiczną pensję. -Och! -Co znaczy to „och"? -Nic. Tyle tylko, że pieniądze nie mogą zastąpić zwykłych ludzkich uczuć.RIGHT SQUARE BRACKET -Może jemu nie są potrzebne zwykłe ludzkie uczucia, tylko kompetentna asystentka! -O co się tak złościsz? Jak długo panna Parker pracowała dla niego? -Całe lata. Dlaczego mówisz „pracowała"? Nadal pracuje, o ile wiem. -W takim razie niedługo odejdzie. -A to niby dlaczego? - zapytał, podjeżdżając pod dom i zatrzymując samochód obok oldsmobila Mildred. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się irracjonalnie i niepotrzebnie unosi, ale nie potrafił opanować irytacji. Wieczór potoczył się zupełnie inaczej, niż oczekiwał, chociaż teraz, gdy dobiegł końca, Jason nie potrafił powiedzieć, czego się właściwie spodziewał. Być może chciał, miał nadzieję, że Amy... Co? Oznajmi mu, że kocha go nad życie? Przez cały wieczór usiłował poświęcać uwagę Parker, ale myślał wyłącznie o Amy, która zdawała się w ogóle go nie zauważać. David natomiast dostrzegał wszystko.
- O co się pokłóciłeś z Davidem? - zapytała, gdy pomógł jej wysiąść z samochodu, pilnie bacząc, żeby jej długa suknia nie szurała po żwirze podjazdu. W kremowej kreacji i naszyj niku z pereł wyglądała oszałamiająco. Szedł za nią i uśmiechał się na myśl o pierścionku zaręczynowym, który nadal tkwił w kieszeni jego spodni. Może ofiaruje go Amy jeszcze dzisiaj? W bawialni powitała ich Mildred z nadąsanym Maxem na ręku. Na widok Amy mały wyciągnął łapki. Obydwoje przywarli do siebie jak po bardzo, bardzo długiej rozłące. -Jak poszło? - zapytała Mildred szeptem, przysuwając się do Jasona. -Dobrze - rzucił obojętnie. - Nic specjalnego się nie wydarzyło. - Nie zamierzał zwierzać się największej plotkarce w miasteczku. -Skoro nic specjalnego się nie wydarzyło, to dlaczego Amy wraca do domu z tobą? Przecież poszła na bal z twoim bratem. -Ciii - syknął Jason. - Amy myśli, że David jest moim kuzynem.
Mildred przechyliła głowę i uważnie przyjrzała się Ja-sonowi, a jemu przemknęła myśl, że matka Billy'ego musi mieć wyjątkowo silne mięśnie szyi, skoro jest w stanie udźwignąć skomplikowane i ciężkie konstrukcje z misternie ułożonej masy włosów. -Pomyślałeś o tym, jak Amy zareaguje, kiedy się dowie, że robiłeś z niej idiotkę? -To nie tak, jak pani myśli - oznajmił sztywno. -Doprawdy? Nie sądzisz, że kupowanie sklepu i wmawianie dziewczynie, że luksusowy komplet mebli dla niemowlaka kosztuje dwieście pięćdziesiąt dolarów, oznacza, że masz ją za idiotkę? -Uwierzyła, i tylko to się liczy. Amy zaniosła Maxa do sypialni, więc Jason i Mildred mogli przez chwilę rozmawiać swobodnie. -Jutro mam zamiar wszystko jej powiedzieć. Mildred gwizdnęła cicho. -Wesołych Świąt, Amy! -Nie powinna pani wracać już do domu? Myślę, że z nas dwojga to ty raczej powinieneś wracać do domu - odcięła się Mildred. - Amy zasługuje na przyzwoitego męża, a ty i David wciągnęliście ją w jakąś obrzydliwą komedię. Jason uniósł nieznacznie brew.
-Obrzydliwą? Czy to nie za mocno powiedziane? -A jak się miewają twoi kochankowie, Jasonie? Jason szeroko otworzył drzwi frontowe. -Dziękuję za opiekę nad Maxem. Mildred wydała tak potężne westchnienie, że Jason miał wrażenie, iż przez dom przeszedł powiew wiatru. Włosy starszej pani pozostały jednak w idealnym stanie. -Nie mów, że cię nie ostrzegałam. -Czuję się ostrzeżony. Ledwie zamknął drzwi frontowe, na progu sypialni pojawiła się Amy. - Teren czysty? - szepnęła. -Tak - odparł Jason i uśmiechnął się szeroko. - Możesz wyjść. Jak Max? Śpi i chrapie. Był zupełnie wykończony, biedaczek -Rozumiem go doskonale. -Chcesz się już kłaść? - zapytała obojętnie.
Jason nie mógł sobie odmówić przyjemności podrażnienia się z Amy. -Tak. Ledwo trzymam się na nogach - powiedział, ziewnął szeroko i ostentacyjnie rozluźnił muszkę. -Ja też - zawtórowała mu Amy, choć w jej głosie nie słyszał zmęczenia. -Z drugiej strony - Jason wolno cedził słowa - moglibyśmy, jeśli uda się otworzyć szyber, rozpalić ogień w kominku, zrobić trochę prażonej kukurydzy i opowiedziałabyś mi, co sprawiło ci największą przyjemność dzisiejszego wieczoru. -Ty ogień, ja kukurydzę - zadysponowała energicznie i zniknęła w kuchni. Kilka minut później na kominku buzował ogień. Jason i Amy zasiedli przed nim z wielką torbą prażonej kukurydzy i szklankami zimnej wody mineralnej. - O co posprzeczałeś się z Davidem? Jason jęknął.
- Znowu do tego wracasz. Co myślisz o sukni tej blon
dynki? - Myślę, że będzie dobrą matką. Jasona ta odpowiedź zbiła z tropu. -Ma takie piersi, że będzie miała mnóstwo mleka - oznajmiła Amy z miną znawczyni. -Silikon. -A ty skąd to wiesz?
- Tańczyłem z nią, nie pamiętasz? Roześmiała się.
- Powiedz mi, dlaczego David wyszedł tak wcześnie? Nie zaczekał, żeby odwieźć mnie do domu, i wyręczył się tobą. Tylko nie próbuj mi wmawiać, że został wezwany do jakiegoś nagłego wypadku. - Różnica zdań - oznajmił Jason lakonicznie. Amy przez chwilę wpatrywała się w ogień. -Przez cały wieczór czułam się tak, jakbyście wiedzieli coś, czego ja nie wiem - powiedziała w zamyśleniu. -Jest Boże Narodzenie. Wszyscy mamy swoje sekrety. -Jasne. Mała, głupiutka Amy nie może być do nich dopuszczona. -O czym ty mówisz? -Och, nic już. O czym tak szeptałeś z moją teściową? -To wygląda na początek obsesji. - Jason spróbował zmienić temat. - Dobrze się bawiłaś? -Tak - odpowiedziała z wahaniem. -Ale? -Czegoś mi brakowało. -Czego mogło ci brakować? Byłaś najpiękniejszą kobietą na balu. -Miły jesteś, ale chodzi o coś innego. Spotkałam pewną kobietę w gotowalni dla pań.
-Jaką kobietę? Powiedziała ci coś niemiłego? -Nie. Mówiła o tobie. Jason na chwilę zaniemówił. -Zna mnie? -A gdyby tak, czy to zbrodnia? -To zależy, co mówiła. -Że złamiesz mi serce. -Aha.
Eaedy Amy zorientowała się, że Jason z własnej woli więcej nie powie, dalej drążyła temat. -Często łamiesz kobietom serca? -Codziennie jedno. W niedziele po dwa. Amy nie roześmiała się. -Co się dzieje? -Jak to, co się dzieje? Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. -Przestań! Przestań! Wiem, że coś się dzieje, ale nikt nie chce mi zdradzić, na czym polega żart. Czasami mam wrażenie, źe to ja jestem tym żartem. -Ta kobieta w gotowalni wyprowadziła cię z równowagi, tak?
Amy wstała i ruszyła w stronę sypialni. -Idę spać - oznajmiła głosem wypranym z wszelkich emocji. Jason zatrzymał ją w progu. -Czemu jesteś na mnie zła?
- Ponieważ masz w tej historii swój udział. Dzisiaj wie czorem... ech, i tak nie zrozumiesz. -Spróbuj.
-Było cudownie. Wiem, że to banał, ale czułam się jak Kopciuszek. Biedna, mała Amy Thompkins przeniesiona za sprawą czarów z walącej się rudery na wspaniały bal. 'Wszystko wokół zdawało się baśniowe, magiczne, nierealne. Migotliwe światła świec i blask klejnotów. Piękny sen. Jason pociągnął ją delikatnie z powrotem do bawialni i posadził na kanapie. -Co zatem było nie tak? -Czułam... - W jej oczach zalśniły łzy. - Czułam się jak potępieniec. Tak. Miałam wrażenie, że lada chwila stanie się coś strasznego, czego nie mogę powstrzymać. Ostatnio zdarzyło się tyle niezwykłych rzeczy/Matka zawsze mi powtarzała, żebym była ostrożna, kiedy wszystko wokół układa się podejrzanie pomyślnie!RIGHT SQUARE BRACKET'7dMówiła, że przychodzimy na ten padół, żeby cierpieć, a kiedy zdarza się coś dobrego, jest to dzieło szatana. -Purytańskie gadanie - obruszył się Jason, ujął dłoń Amy i zaczął całować koniuszki jej palców. -Co robisz? -Pieszczę cię. Gniewnie cofnęła rękę i chciała wstać, ale na to nie pozwolił. -Pan daruje - powiedziała lodowato. -Nie daruję. - Ponownie uniósł jej dłoń do ust. -Zmieniałam pieluchę Maxowi i nie umyłam rąk. -Wiesz, jak bardzo kocham małego.
Uśmiechnęła się mimo woli, po czym położyła dłonie na ramionach Jasona i odepchnęła go. -Jesteś gejem. Zapomniałeś? -Nie jestem. David skłamał. - Jason raz jeszcze chciał ucałować jej dłoń i Amy raz jeszcze go odepchnęła. Kiedy się wyprostował, spojrzała mu w oczy. Właściwie nic już nie musiała mówić. - W porządku - powiedział, kapitulując. - David chciał, żebym zamieszkał u ciebie i zajął się Maxem, kiedy będziecie razem wychodzić wieczorami. Onjest w tobie zakochany. -Mów dalej - poprosiła, widząc, że czeka na jakieś słowo, niepewny jej reakcji. -Chciał uniknąć dwuznacznych sytuacji, więc powiedział ci, że jestem gejem.
-Rozumiem. To wszystko? -Mniej więcej. - Tu Jason sięgnął po szklankę z wodą i wypił solidny haust. -Rozumiem, że teraz rywalizujecie o moje względy? -zapytała spokojnie. Jason na moment zapomniał języka w gębie. -Tak... Rzeczywiście. Początkowo miałem trzymać lana Newsome'a z dala od ciebie, ale... -Ale co? -Pokochałem i ciebie, i Maxa - oznajmił z determinacją, nie śmiąc spojrzeć Amy w oczy. Nigdy jeszcze nie powiedział żadnej kobiecie, że ją kocha. Zawsze mu się wydawało, że tego rodzaju deklaracja mogłaby co najwyżej sprowokować damę, przynajmniej pokroju tych, z którymi zadawał się w Nowym Jorku, do wyjęcia kalkulatora i szybkiego przeliczenia jego stanu majątkowego. Amy nadal zawzięcie milczała. Wreszcie odważył się na nią spojrzeć: siedziała wyprostowana, z pobladłą twarzą i wzrokiem nieruchomo utkwionym w dali. -Masz w zanadrzu jeszcze jakieś kłamstwa? -Żadnych poważniejszych - zapewnił pospiesznie.
Gdyby teraz, nie wiedząc, jak bardzo jest bogaty, powiedziała mu, że go kocha, zyskałby absolutną pewność, że pokochała go dla niego samego, nie dla jego pieniędzy. Całe jego życie od tej chwili potoczyłoby się inaczej. Za takie słowa gotów był oddać choćby i duszę. -Kocham cię, Amy. Kocham ciebie i Maxa. Chcę, żebyś za mnie wyszła. To dlatego posprzeczałem się z Davidem. Chciał cię zdobyć, sprowadził mnie pod twój dach, ale Max... Max od samego początku okazał się prawdziwym cudem. Polubił mnie, a wiesz, jak ja go uwielbiam. Chciałbym... -Zamknij się i pocałuj mnie - powiedziała Amy z pół-uśmieszkiem i Jason raptem poczuł się jak wyzwolony nieoczekiwanie niewolnik. Nie zwlekając chwili, podbiegł do niej, wziął ją w ramiona i zaniósł do sypialni. Wiedział, że Amy chce być tam, gdzie będzie mogła słyszeć swojego syna. Naszego syna, poprawił się w myślach. Jego żona, jego syn, jego rodzina. - Kocham cię, Amy - szeptał, muskając wargami jej ucho. - Kocham cię za to, co do ciebie czuję. Kocham cię tak bardzo, jak ty mnie pragniesz. Coś niepokoiło ją w słowach Jasona, ale nie potrafiła powiedzieć, co to takiego, jako że w tej intymnej chwili myśli miała nieco zmącone. Całował jej szyję i powoli zsuwał koszulę nocną z ramion.
Od dawna, od bardzo dawna nie dotykał jej mężczyzna. Prawda, prędzej oddałaby życie, niż powiedziała coś, co obrażałoby pamięć jej zmarłego męża, ale Billy zwykle kładł się do łóżka pijany. Jason zaś był trzeźwy i taki przystojny. Jego dłonie tak delikatnie przesuwały się po jej ciele, kiedy ją rozbierał, pieścił, dotykał piersi. -To miłe - szepnęła, poddając się nie znanym wcześniej doznaniom. - Dobrze mi. Czy to się jakoś nazywa? -Gra wstępna - odparł z uśmiechem. - Naprawdę ci dobrze? -O, tak. Poproszę o jeszcze. -Dam ci wszystko, co potrafię dać - obiecał, całując jej piersi. Kiedy w nią wszedł, jęknęła cicho, bo oto pierwszy raz w życiu była naprawdę gotowa kochać się z mężczyzną. -Och, jak wspaniale - powiedziała, a Jason ze śmiechem obrócił się na łóżku, tak by Amy znalazła się na górze. -Teraz ty. Było to dla Amy nowe doświadczenie i Jason rad obserwował każdą jej reakcję. -Dziewicza mama - mruknął, kładąc dłonie na jej biodrach i nadając jej rytm. -Nie przestawaj - powtarzała szeptem, aż wreszcie, szczęśliwa i zaspokojona, opadła bez sił na poduszki. Z poczuciem absolutnego bezpieczeństwa wtuliła się w Jasona; objął ją, otulił kołdrą i tak usnęli. Zbudził ją jakiś głośny łoskot. Poderwała się przestraszona, że Max wypadł z łóżeczka. Nie, sprawdziła; spał w najlepsze, z przykurczonymi kolanami i wypiętą do góry pupą. Otarła małemu cieknącą z buzi ślinę, otuliła go kołderką i dopiero po powrocie do sypialni włożyła koszulę nocną. Poruszała się cicho, starając się nie obudzić Jasona. Całkiem niepotrzebne się obawiała, bo obydwaj jej mężczyźni spali jak zabici. Można by ich było kroić bez narkozy i nie obudziliby się. Uśmiechnęła się, pocałowała Jasona w czoło, zarzuciła szlafrok i przeszła do bawialni oświetlonej słabym światłem lampek choinkowych. Tu stanęła zdumiona na widok ogromnej stery piętrzących się pod drzewkiem paczek, zawiniętych w biały papier i opatrzonych jednakowymi karteczkami „Od Świętego Mikołaja". - David - szepnęła i ogarnęły ją wyrzuty sumienia, że niezbyt dobrze potraktowała go podczas balu.
Nie chciało jej się spać, więc postanowiła napić się herbaty. Tylko w nocy, kiedy Max spał, mogła spokojnie się zastanowić nad różnymi sprawami. Teraz wracała myślami do balu, pewna, że inna kobieta na jej miejscu byłaby zachwycona, ale jej miniony wieczór wydał się nudny. To prawda, że było wspaniale - piękne otoczenie, eleganccy ludzie - ale ona wolałaby ten czas spędzić w domu z Maxem i Jasonem, w starym szlafroku, bez kreacji od Diora i naszyjnika z pereł. Wszyscy goście balu znali się wzajemnie, wszyscy też znali, oczywiście, doktora Davida,; każdy chciał zamienić z nim kilka słów, więc Amy siedziała przy stoliku zatopiona w myślach i wspomnieniach. Nigdy w życiu nie czuła się równie szczęśliwa i bezpieczna jak w ostatnich dniach. Każda chwila była przygodą. Od momentu, gdy w jej domu pojawił się niezwykły kuzyn Davida, życie się odmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie zdziwiłaby się, gdyby pewnego ranka otworzyła oczy i zobaczyła, że nawet dach starej rudery został zreperowany za sprawą jakichś magicznych zabiegów Jasona. A dzisiaj wieczorem... pomyślała z westchnieniem. Dzisiaj wieczorem Jason się z nią kochał. Powiedział, że nie jest gejem, że... Och, nie mogła spamiętać wszystkiego, co dzisiaj usłyszała, co przeżyła w czasie tego jednego wieczoru. Wiedziała tylko tyle, że od tej chwili jej życie potoczy się zupełnie inaczej. Gdy woda w czajniku zaczęła wrzeć, Amy zalała torebkę, dodała do herbaty mleka, przeszła z kubkiem do bawialni i usiadła pod choinką. Teraz mogła już z uśmiechem wspominać, co poczuła, widząc wchodzącego na salę Jasona w towarzystwie oszałamiającej dziewczyny. Gdyby w tamtej chwili miała pod ręką karabin, położyłaby trupem pannę Różę Parker. A może i obydwoje. Ledwie Jason i jego towarzyszka przysiedli się do stolika, przy którym siedziała z Davidem, między mężczyznami wywiązała się sprzeczka. Wymieniali cicho jakieś wrogie uwagi, których starała się nie słuchać. Nachyliła się do panny Parker i spróbowała nawiązać rozmowę: -Co się teraz stanie z „Rajem dziecka"? - zagadnęła. -Z „Rajem dziecka"? - powtórzyła panna Parker, która najwyraźniej zaintrygowana była toczącą się sprzeczką i nie miała ochoty podejmować dialogu z Amy. -Pracuje tam pani - powiedziała Amy głośno. - Tam chyba się spotkałyśmy, jeśli sobie przypominam. -Och tak, oczywiście. Jason i David zamilkli na moment i panna Parker zwróciła się do Amy: - O co pani pytała? Amy odchrząknęła. -Pytałam, co się stanie z „Rajem dziecka" po wyprzedaży końcowej. Czy będzie pani miała pracę? -Och, tak. - Popatrywała na panów, oczekując kontynuacji kłótni.
-A więc będzie pani miała pracę? - powtórzyła Amy, próbując pomimo wszystko zająć dziewczynę rozmową. -Pracę? O, tak. Właściciel ma jeszcze kilka innych firm, ,Raj dziecka" nie jest jedyną. -Rozumiem - ciągnęła Amy kulejącą rozmowę. - Gdzie jedzie pani pracowała? W Abernathy czy może gdzie in-iziej? -W Nowym Jorku - rzuciła Parker, nie odrywając oczu )d obu braci i strzygąc uchem. -Ach, tak. Musi panią mierzić prowincja. Od razu pomy-lałam, że wygląda pani na osobę z wielkiego miasta. Widziała >ani kiedyś w życiu traktor? Słowa Amy sprowokowały wreszcie Parker do wygłoszenia pełnego zdania. Kilku zdań.
- Pani Thompkins, wychowałam się na farmie w Iowa. W wieku dwunastu lat byłam już wystarczająco wysoka, by prowadzić kombajn, bo sięgałam stopami do pedałów. Jako szesnastolatka codziennie gotowałam obiady dla dwudziestu trzech robotników, którzy pomagali przy żniwach i jedli za stu. Niech mi pani powie, pani Thompkins, ile cielaków odebrała pani w swoim życiu? Amy uśmiechnęła się słabo, przeprosiła i jak niepyszna umknęła do gotowalni, mówiąc sobie w duchu, że uszczypliwości nie są widać jej mocną stroną. A co jest jej mocną stroną? - zreflektowała się natychmiast. W gotowalni zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Zastała tutaj ciemnowłosą, uczesaną w kok kobietę w długiej czerwonej sukni. Dama poprawiała właśnie makijaż. Na widok Amy drgnęła nerwowo. Ta w pierwszym momencie pomyślała, że być może skądś się znają, ale po chwili doszła do wniosku, że chodzi o suknię. W Kentucky rzadko spotyka się kreacje od Diora. Kiedy Amy wyszła z toalety, kobieta nadal stała przy lustrze. Nawet nie udawała, że wciąż zajęta jest poprawianiem makijażu. Po prostu czekała na Amy. -Pani przyszła z Jasonem Wildingiem - zagadnęła. -Niezupełnie. Jestem w towarzystwie doktora Davida, jego kuzyna. Jasonowi towarzyszy pana Parker - odparła Amy z ociąganiem, myśląc jednocześnie, że ona na pewno lepiej potrafiłaby poradzić sobie z nieznajomą. -Tak? Dziwne. Jeśli mnie wzrok i słuch nie myli, David i Jason pokłócili się właśnie o panią. -Co pani słyszała? - zapytała Amy i poniewczasie ugryzła się w język, zła, że daje się wciągnąć w absurdalną rozmowę. -Czy oni obydwaj kochają się w pani? - odpowiedziała kobieta pytaniem na pytanie, mierząc
równocześnie Amy od góry do dołu. Amy z uśmiechem podeszła do umywalki i odkręciła wodę. -O tak - przytaknęła. - Zamierzają o mnie walczyć. Pojedynek o świcie. Na pistolety, ewentualnie na szable. -Raczej na lancety i telefony komórkowe.
Amy roześmiała się. Kobieta najwidoczniej nie była głodną sensacji harpią, za jaką w pierwszej chwili ją wzięła. -A może na faksy i kserokopiarki? -Albo na adresy internetowe. - Nieznajoma uśmiechnęła się. - Ma pani naprawdę świetną suknię. Kupiła ją pani gdzieś w okolicy? -Trudno powiedzieć, że kupiłam. Wygrałam. To od Diora, przywieziona z Nowego Jorku. -Aha, wygrała pani. Amy z jednej strony miała ochotę wyjść, z drugiej jednak intrygowała ją dziwna rozmówczyni. -Zna pani Wildinga? - zagadnęła trochę wbrew sobie. -Doktora Davida? - zapytała kobieta, jakby próbowała drażnić się z Amy. -Jasona. -Ach, tego Wildinga. Poznałam go. A pani skąd go zna? -Mieszka ze mną - oznajmiła Amy w sposób najnatural-niejszy w świecie, wywołując tą informacją widoczny, choć krótkotrwały, wstrząs u nieznajomej. - I nie jest pani mężem? Amy zaśmiała się beztrosko.
- Nie zna go pani zbyt dobrze, prawda? - Miała wielką ochotę powiedzieć kobiecie, że Jason jest gejem, ale z drugiej strony chciała jej zaimponować zażyłością z tak nieziemsko przystojnym facetem. Kobieta nie odpowiedziała na jej py tanie - To raczej ja powinnam zapytać panią, jak dobrze zna
pani Jasona. Jakim cudem znalazł się na tej żałosnej prowin cjonalnej imprezie? Amy zacisnęła usta, rozeźlona wyniosłym tonem nieznajomej. - Jason Wilding znalazł się tutaj, ponieważ dobrze się czuje w naszym stanie. Nieznajoma schowała szminkę i posłała Amy rozbawione spojrzenie. -Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale ktoś taki jak Jason Wilding nie pojawiłby się w zapomnianej przez Boga dziurze w Kentucky tylko dlatego, że dobrze się tu czuje. Jason Wilding, moja droga, robi tylko to, co przynosi mu pieniądze. To chyba jedyny człowiek na świecie, o którym można z czystym sumieniem powiedzieć, że ma złote serce. -Nie wiem, o czym pani mówi. - Amy była zakłopotana. - Jason, pan Widing, mieszka ze mną i moim synkiem, ponieważ nie ma gdzie spędzić świąt Bożego Narodzenia. Kobieta wybuchnęła śmiechem. -Moja siostra była kiedyś w podobnej sytuacji jak pani teraz. Jej również zdarzyło się pożałować Wildinga, on zaś odpłacił jej... Och, widzę, że pani nie wierzy ani jednemu mojemu słowu. W takim razie coś pani przyślę. -Nie, dziękuję - odpowiedziała Amy, unosząc dumnie głowę, ale kobieta nie zwracała już na nią uwagi; wyjęła z torebki telefon komórkowy i zaczęła wystukiwać numer.
Amy wróciła na salę z zamiarem opowiedzenia Davidowi i Jasonowi o dziwnej rozmowie, nie zastała jednak nikogo przy stoliku. - Czego się spodziewałam? - powiedziała głośno. - Że będą się martwić, dlaczego tak długo nie wracam? ~ Ja się martwiłem - odezwał się stojący w pobliżu przystojny mężczyzna. - Chociaż w ogóle pani nie znam. - Jaki piękny... naszyjnik. - Zamiast podziwiać klejnot, mężczyzna wpatrywał się w dekolt Amy. - Czy te perły są prawdziwe?
-Nie ma na świecie nic prawdziwszego - odparła Amy i obydwoje się roześmiali. -Zatańczy pani? A może pani partner tego nie przeżyje, że chcę panią porwać? - Owszem, nie przeżyję - rozległ się głos Jasona. Amy, rozbawiona, wodziła wzrokiem od jednej zawziętej
męskiej twarzy do drugiej.
- Odliczam do trzech: wyjmujcie swoje telefony komór kowe i stukajcie! - obwieściła, przyjmując rolę sekundanta. Nieznajomy spojrzał na nią zbity z tropu, Jason zaś ujął ją za rękę i pociągnął na parkiet. -Gdzieś ty się, na miłość boską, podziewała? Z Maxem wszystko w porządku? -To chyba ty powinieneś wiedzieć, skoro cię z nim zostawiłam. -Mildred się nim opiekuje - rzucił krótko. - Co to za facet i o czym rozmawialiście? -Podziwiał mój naszyjnik z pereł.
-Piłaś coś?
-Nie, ale miałam dwie trudne rozmowy, więc może jednak powinnam się czegoś napić. -Odparłam obydwa ataki i wyszłam z potyczek cało. -Amy... Co się dzieje? - W głosie Jasona zabrzmiało ostrzeżenie, ale i niepokój. -Nic. Poza tym, że mój partner mnie zostawił, a niania, która jest gejem, podrzuciła komuś moje dziecko, żeby pojawić się na balu z kobietą, przy której więdną tulipany. Nieznajoma w gotowalni zaś... -Tulipany? Dlaczego tulipany? -Lubię je - odpowiedziała i westchnęła. Dlaczego Jason musi zbaczać z tematu? - Skąd się tutaj wziąłeś? -Ot, rozglądam się.
Amy musiała przyznać, że wspaniale się czuje w jego ramionach. -Jakim sposobem zdobyłeś bilety? - zapytała cicho, opierając głowę na jego ramieniu. -To długa historia - odparł, najwyraźniej nie mając ochoty rozwodzić się na ten temat.
Przetańczyli jeszcze razem, przytuleni, kilka tańców, a kiedy w końcu wrócili do stolika, znaleźli kartkę od Davida. Młodszy Wilding pisał, że odwozi pannę Parker, i prosił, by Jason zaopiekował się Amy. - Jedziemy do domu? - zapytał Jason, odkładając na bok liścik od brata. Słowo „dom" omal nie przyprawiło Amy o łzy.
Tak skończył się bal. Teraz siedziała na kanapie, zapatrzona w lampki na choince, i usiłowała odgadnąć, który z Wildingów zabawił się w Świętego Mikołaja i umieścił prezenty pod drzewkiem. W pokoju panował chłód. Amy podwinęła nogi i objęła dłońmi ciepły jeszcze kubek. Jej lokator nie był gejem. Kochał się z nią. Tego ranka rozpoczynało się pierwsze Boże Narodzenie jej synka. Wstała, przeciągnęła się... Wróci do łóżka, obudzi Jasona i... kto wie? Szła w stronę sypialni, gdy nagle zatrzymał ją widok leżącej na podłodze w holu grubej szarej koperty. Staroświeckie drzwi frontowe miały mosiężną klapkę na pocztę; ktoś musiał wrzucić tędy kopertę. Domyśliła się, że obudził ją łoskot spadającej przesyłki. Swoją drogą dziwne: kto roznosi pocztę w pierwszy dzień świąt o godzinie drugiej nad ranem, zastanawiała się, idąc do drzwi. Podniosła kopertę i już miała ją odłożyć na stół, ale ciekawość wzięła górę i Amy rozerwała papier. Ze środka wysypały się kserokopie artykułów prasowych. „Nowa decyzja potentata", „Wilding kupuje wszystko" - krzyczały nagłówki. - Wilding? - powiedziała głośno i w pierwszej chwili pomyślała o Dawidzie. Ale czym Dawid miał sobie zasłużyć na zainteresowanie prasy? Czy uratował aż tak wielu ludzi? Dopiero na którejś kolejnej odbitce dostrzegła w nagłówku imię „Jason". Zabrała plik papierów do kuchni, postawiła czajnik na gazie z zamiarem przygotowania sobie jeszcze jednej herbaty i zaczęła czytać. To, co miała przed oczami, tak ją pochłonęło, że woda się wygotowała; wyłączyła po prostu gaz i studiowała dalej notatki prasowe. Skończyła o czwartej nad ranem. Właśnie odłożyła ostatnią kartkę, gdy w drzwiach kuchni pojawił się Jason. -Wracaj do łóżka - poprosił czule. - Coś się stało? -dodał po chwili, widząc, że Amy nie reaguje na jego słowa. -Jesteś bardzo bogaty, prawda? Dopiero teraz zauważył leżące na stole kserokopie; sądząc po papierze i jakości odbitek, ktoś prawdopodobnie musiał poprosić o przesłanie ich faxem do Abernathy.
-Tak - odparł, napełnił czajnik wodą, postawił go na gazie i dopiero wtedy spojrzał na Amy. - Jeśli chodzi o ostatnią noc... - zaczął, ale nie dała mu dokończyć zdania. -Ostatnia noc nie ma żadnego znaczenia, to, że się kochaliśmy, nie ma żadnego znaczenia, ale to, że kłamałeś, ma ogromne znaczenie. -Nie zamierzałem cię okłamywać. Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie i... -Mów, proszę. Chętnie posłucham. Wmawialiście mi obydwaj, że jesteś gejem, co było nieprawdą. Wybaczyłam. Przyznaję, że z radością. Wmawialiście nu też, że nie masz gdzie spędzić świąt. To także nieprawda, wnosząc z tego, co właśnie przeczytałam. Wszystko to jedno wielkie kłamstwo. - Amy... - Chciał jej dotknąć, ale podniosła dłoń, po wstrzymując go. Jason wyłączył czajnik i usiadł przy stole. -Tak, kłamałem, ale kiedy powiedziałem, że cię kocham, mówiłem prawdę. -A teraz spodziewasz się zapewne, że padnę ci w ramiona i odtąd będziemy żyli długo i szczęśliwie. -Taką właśnie mam nadzieję - przytaknął z nikłym uśmiechem, który pozostał nie odwzajemniony. -Kim jest panna Parker? -Moją sekretarką. -I to jej zawdzięczam wyposażenie pokoju dziecinnego za dwieście pięćdziesiąt dolarów? -Tak - odpowiedział, wpatrując się w Amy błagalnym wzrokiem. -Losowanie sukni też ona zaaranżowała? -Tak. -No, proszę, jak się napracowaliście. Święty Mikołaj powinien brać z was przykład. -Posłuchaj Amy, wszystko zaczęło się od tego, że chciałem pomóc bratu i... Poderwała głowę. -Bratu? David jest twoim bratem? Ależ oczywiście. Jaka ja jestem głupia. Musieliście się świetnie bawić. Uboga wdowa z maleńkim dzieckiem przy piersi. Wzruszające. -Nie, Amy, to nie tak. Uwierz mi. Zechciej mnie wysłuchać.
Odchyliła się na krześle, ręce zaplotła na piersi. - Z rozkoszą. Mów, proszę.
Jason stał się człowiekiem bogatym dlatego, że nigdy nie zależało mu na wyniku rokowań. Cieszył się, gdy wygrał, akceptował przegraną, ale naprawdę żył samą grą, z niej czerpał przyjemność. Teraz jednak wynik „rokowań" był dla niego szalenie ważny. -Mój brat, David, wmówił sobie, że jest w tobie zakochany. Powiadam, wmówił sobie, bo wczoraj wieczorem uświadomiłem mu, że się mylił. W każdym razie twierdził, że Max jest prawdziwym tyranem i... -Max? Tyranem? -Słuchając tych opowieści, nie miałem pojęcia, w jakim wieku jest twój syn. W każdym razie przyjąłem zakład Davida. Dopiero potem... -Zakład? Założyliście się o mnie? - Amy podniosła głos. - Założyliście się, jak faceci, którzy stawiają wszystko, co mają w portfelu, na jedną kartę? - Nie, nie - zaprzeczył gwałtownie, ale nie był w stanie spojrzeć jej w oczy. - Amy, proszę, pozwól mi wytłumaczyć. - Miałem zająć się Maxem, żebyś mogła więcej czasu po święcić Davidowi. Sprowokował mnie, mówiąc, że nie dam sobie rady, a tobie powiedział, że jestem gejem, bo bał się, że inaczej nie przyjmiesz mnie pod swój dach. Po prostu. -Rozumiem. A skąd ten farsowy pomysł z meblami do pokoju Maxa i losowaniem sukni? -Potrzebowałaś tych rzeczy, więc... się o nie postarałem. -Rozumiem - powtórzyła lodowatym tonem.
-Nie, Amy. Mam wrażenie, że nie rozumiesz. Zakochałem się w tobie. -Oczywiście. Wyczytałam tutaj, że dajesz sporo pieniędzy na cele dobroczynne. To musi być bardzo miłe wesprzeć biedaków bezpośrednio. - Nie traktowałem tego w ten sposób. Początkowo może tak, ale to się szybko zmieniło. Pokochałem was oboje. Ciebie i Maxa.
- I co zamierzasz z nami zrobić?
Jason wydawał się zaskoczony tym pytaniem. -Chcę się z tobą ożenić. Oczywiście. -Oczywiście. Że też o tym nie pomyślałam. Nie masz dla mnie przypadkiem pierścionka z wielkim brylantem?
Słysząc sarkazm w jej głosie, Jason w pierwszej chwili chciał skłamać. -Owszem, mam - powiedział w końcu zgodnie z prawdą. - Z ogromnym brylantem. -Tak powinno być. Zaplanowałeś już naszą przyszłość? Nie odpowiedział. Zapatrzony w przesłane faksem artykuły i notatki prasowe na swój temat, zastanawiał się, kto mógł je przysłać do mieszkania Amy. Miał pewne podejrzenia. Na balu widział kobietę, z której siostrą był kiedyś przelotnie związany. Spotykali się przez kilka tygodni, po czym rozstali w przyjaźni. Po jakimś czasie dziewczyna próbowała do niego wrócić, ale on odrzucił jej awanse. Delikatnie, by nie zadawać bólu, dał do zrozumienia, że nie ma ochoty kontynuować romansu. Dziewczyna wpadła we wściekłość i poprzysięgła zemstę. Być może to siostra byłej kochanki przysłała Amy kopertę z wycinkami prasowymi. Nie doczekawszy się odpowiedzi na swoje pytanie, Amy ciągnęła: - Niech zgadnę. Zamierzasz zapewne kupić duży dom gdzieś niedaleko Nowego Jorku i będziesz do nas dojeżdżał na weekendy. Albo przylatywał helikopterem. Otworzysz nam rachunki w najdroższych sklepach, żebym mogła kupo wać sobie suknie od Diora, kiedy tylko przyjdzie mi ochota. Max będzie opływał we wszelkie dostatki, bo twoja rodzina musi żyć w dostatku. Tak to sobie wyobrażasz? Naprawdę nie widział nic złego w roztaczanych przez Amy perspektywach. -Podoba mi się to. Uczcimy twój wspaniały plan herbatą? - zaproponowała z uśmiechem. -Tak, jasne. Chętnie się napiję. Podniosła się zza stołu, napełniła czajnik i zaczęła szukać herbaty. Jason czuł tak ogromną ulgę, że nie zwracał uwagi na to, co robi Amy.
-Co byś powiedziała na letni dom w Vermont? Z wielkim sadem? -Wspaniale - odparła bezbarwnym głosem, ale do zachwyconego świetlaną przyszłością Jasona nic nie docierało. Oczyma duszy już widział idyllę: kochająca żona i syn czekają na niego we wspaniałym domu. A on będzie do nich przyjeżdżał. Jeśli tylko czas mu pozwoli. -Proszę bardzo. - Z uśmiechem postawiła przed nim kubek. Kiedy próbował pocałować ją w rękę, cofnęła szybko dłoń i usiadła naprzeciwko niego przy stole. -Widziałeś Pretty Womanl -Nie, chyba nie - odpowiedział, nadal nic nie przeczuwając. -Taka historyjka o miliarderze, który zakochuje się w prostytutce. -Amy, sugerujesz, że traktuję cię jak... -Nic nie sugeruję. Daj mi skończyć. Film odniósł wielki sukces, ludzie się nim zachwycali, ale... -Tobie się nie podobał. -Owszem, podobał mi się, ale nie mogłam przestać myśleć o tym, co mogło być później. Powiedzmy, że po pięciu latach szczęshwego małżeństwa pokłóciliby się nagle i on w porywie złości rzuciłby jej w twarz, że znalazł ją na ulicy? Że była niewykształconą prostaczką bez grosza przy duszy? -Mów dalej. Co chcesz mi dać do zrozumienia? - zapytał niepewnie. -Pij herbatę, zanim wystygnie. Jesteśmy podobni do tej pary z filmu. Ty wiele osiągnąłeś, stoisz na twardym gruncie. -Nie sądzę... -Ależ tak, to prawda. -Amy, jesteś uroczą kobietą, ale... -Ale jako kobieta nie muszę niczego sobie udowadniać, legitymować się żadnymi osiągnięciami, tak? -Nie to chciałem powiedzieć. -Posłuchaj - zaczęła, nachylając się ku niemu. - Gdybym wyszła za ciebie, połknąłbyś mnie tak, jak Richard Gere połknął dziewczynę, którą grała Julia Roberts. -Co? - zapytał Jason, przecierając pięściami oczy. Teraz, kiedy kryzys już minął, poczuł się strasznie śpiący. Dlaczego kobietom zawsze zbiera się na zasadnicze rozmowy w samym środku nocy? - Moglibyśmy porozmawiać o tym rano?
Amy zignorowała jego pytanie. -Jak myślisz, dlaczego nie chciałam od nikogo żadnej pomocy? W miasteczku znają mnie jako wdowę po pijaku. Musiałam dowieść, że jestem więcej warta. Nie chcę, żeby ludzie patrzyli na Maxa jak na dziecko opoja. Podobnie jak nie chcę, żeby był dzieckiem miliardera. -Nie jestem miliarderem. - Jasonowi oczy same się zamykały. Zegar na ścianie wskazywał piątą. Amy, kochanie, odłóżmy tę rozmowę do rana. - Wstał, wziął ją za rękę i zaprowadził do sypialni.
Kiedy była już w łóżku, położył się obok i wziął ją w ramiona. - Jutro o tym porozmawiamy, obiecuję. Wszystko ci wy tłumaczę, a ty będziesz mogła opowiadać mi, o jakich tylko chcesz filmach, ale teraz... - Ziewnął rozpaczliwie. - Teraz... kocham cię... - I już spał. Amy westchnęła głęboko.
- Ja też cię kocham - szepnęła. - W każdym razie tak myślę. Mam jednak zobowiązania, które są ważniejsze niż miłość do ciebie. Jestem matką Maxa i muszę myśleć przede wszystkim o nim i o tym, co dla niego będzie dobre. Kiedy zobaczyła, że Jason śpi w najlepsze, gniewnie odrzuciła kołdrę i wstała. - Trzeba czegoś więcej niż prywatny helikopter, żeby być ojcem - powiedziała cicho i przeszła do holu. Tu, nie za stanawiając się nad tym, co robi, wyjęła z szafy torbę podróżną, wróciła do sypialni i zaczęła się pakować. - Żeby być ojcem, Jasonie Wilding, trzeba dziecko wychowywać, a nie tylko dostarczać pieniędzy na jego utrzymanie - mówiła dalej. A ty czego potrafisz go nauczyć? Że wszystko można kupić? Że można kłamstwem wkraść się do serca kobiety? Że można zwodzić, oszukiwać, a potem wystarczy powiedzieć „kocham cię" i wszystko będzie dobrze? - Nachyliła się nad śpiącym. - Nie lubię cię, Jasonie Wilding. Nie podoba mi się, że używasz pieniędzy, żeby manipulować ludźmi. Potraktowałeś mnie, Maxa, całe nasze miasteczko, z pogardą. Jason za całą odpowiedź odwrócił się na drugi bok. Wyprostowała się. Była spokojna. Podjęła już decyzję, wiedziała, co ma zrobić.
- Max i ja nie jesteśmy na sprzedaż. Chyba że ktoś zapłacił by dobrymi uczynkami. Wyjeżdżam. Nie szukaj mnie, proszę, bo nawet jeśli uda ci się mnie znaleźć, i tak mnie nie kupisz. Odwróciła się i poszła do pokoju synka.
14
Rok później
Evans do pana, sir - oznajmiła pani Hucknall.
Jason nawet się nie odwrócił. Skinął tylko głową i nadal wyglądał przez ogromne okno na trzydziestym piętrze, z którego rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na Manhattan - w dole przemykały maleńkie ludziki i jeździły samochodziki jak zabawki. Sam nie wiedział, dlaczego nie zrezygnował dotąd z usług prywatnych detektywów. Pierwszego wynajął dwanaście miesięcy temu, uzależniając całe swoje życie od jego doniesień, które napływały codziennie niezależnie od tego, gdzie Jason akurat się znajdował. Pomimo wielkich starań detektyw
nie natrafił na żaden ślad pani Amy Thompkins i jej maleńkiego synka. Jason odprawił go i wynajął następnego. Potem kolejnego. I jeszcze jednego. Przez ostatni rok przewinęło się przez jego biuro więcej następców Pinkertona, niż był w stanie zliczyćJByli wśród nich podejrzani specjaliści od odszukiwania niewiernych mężów, po których wszelki ślad zaginął, i emerytowani inspektorzy Scotland Yardu, ale żaden nie mógł znaleźć młodej kobiety z małym dzieckiem. - Nie dał pan nam żadnych wskazówek - powtarzali całkiem słusznie. Ostatnie zdjęcie Amy, jakie udało mu się zdobyć, pochodziło z czasów, gdy była dwunastoletnim podlotkiem. Mildred fotografowała co prawda wnuka, ale zawsze samego. Od ludzi w rodzinnym miasteczku Amy dowiedział się, że dom, w którym się wychowała, spłonął w tydzień po śmierci jej matki. Prawdopodobnie wszystkie zdjęcia przepadły w pożarze. Co gorsza, na fotografiach w albumach szkolnych też nie można było znaleźć podobizny Amy.
Jedyne, co potrafili powiedzieć detektywi, to to, że zaszyła się gdzieś w małym miasteczku, zmieniła nazwisko i żyje w ukryciu, przez nikogo nie niepokojona. Ameryka to w końcu ogromny kraj, pełen samotnych matek. Zbolały Jason rezygnował z usług kolejnych wywiadowców i zatrudniał następnych. Od roku opłacał pokaźny sztab ludzi, by poszukiwali młodej kobiety z dzieckiem, i nic nie wskórał. Teraz do pokoju wszedł kolejny spec od beznadziejnych zadań. Czekał chwilę, wreszcie odchrząknął; dopiero wtedy Jason raczył się odwrócić. -A ty co tutaj robisz? - warknął, zaskoczony widokiem Davida. -Poczekaj! - zawołał młodszy z braci, widząc, że Jason naciska guzik interkomu, by wezwać sekretarkę. - Daj mi pięć minut, nie proszę o więcej. Jason zdjął palec z przycisku, ale minę nadal miał nieprzejednaną. - Pięć minut, ani chwili więcej. Mów, co masz do powie dzenia, i wynoś się - rzucił rozsierdzonym tonem. David, niewiele sobie robiąc z humorów brata, włożył ręce do kieszeni i zaczął spacerować po gabinecie. -Nigdy nie lubiłem twojego biura. Jest takie zimne. Samo szkło. I te straszne obrazy. Kto je dla ciebie wybierał? -Cztery minuty - oznajmił Jason twardo. - Chcesz obejrzeć zdjęcia z mojego ślubu?
Jason bez słowa piorunował brata wzrokiem. Rok temu, kiedy przebudziwszy się w świąteczny ranek, stwierdził, że Amy i Max zniknęli, pokłócił się z Davidem tak strasznie, że omal się nie pozabijali. David obwiniał o wszystko Jasona, wykrzykiwał, że to on swoim postępowaniem wygnał biedną dziewczynę z miasta. Jason z kolei oskarżał Davida, twierdził, że brat sprowokował łańcuch fatalnych wydarzeń. Godzinę po przebudzeniu dysponował już ekipą, która wszczęła poszukiwania. Na próżno. Nikt nie zapamiętał młodej kobiety podróżującej z małym dzieckiem, nikt nie potrafił udzielić żadnej wskazówki. Jason szalał, tym bardziej że Parker wzięła stronę Davida. Parker, lojalna sekretarka, przez całe lata prawa ręka Jasona, nagle stała się jego wrogiem. Po raz pierwszy w życiu przeciwstawiła mu się i powiedziała, co o nim myśli. - Nic dziwnego, że cię zostawiła - zaczęła zrazu spokojnie, ale wkrótce złość ją poniosła. - Jesteś bez serca, Jasonie Wilding. Traktujesz ludzi jak przedmioty, które można ku pować i sprzedawać. Wydaje ci się, że skoro dobrze mi płacisz, możesz mną pomiatać, jakbym nie była człowiekiem. Uważasz, że Amy powinna paść ci do stóp, nie posiadając się z wdzięczności, bo zafundowałeś Maxowi pokój dziecinny. Jedyne, co do ciebie przemawia, to pieniądze. Przy tobie stałam się tak samo pazerna i nienawidzę się za to. Rzucam pracę u ciebie. Jeśli nie odejdę, stracę do reszty szacunek dła samej siebie. Tego Jason się nie spodziewał. Jeszcze bardziej się zdumiał, kiedy trzy miesiące później dostał zaproszenie na ślub doktora Davida Wildinga z panną Różą Parker. Opuszczony przez Amy, potraktował to jako najgorszą w świecie zdradę. Teraz ledwie mógł znieść obecność brata w biurze. Gdyby wtedy David nie zadzwonił do niego ze zmyśloną wiadomością o umierającym ojcu... Gdyby nie wbił sobie do głowy, że jest zakochany w młodej wdowie z dzieckiem... Gdyby Jasona diabeł nie podkusił, żeby przyjąć jego propozycję... -Czego chcesz? - zapytał, ciągle wściekły na brata. -Rodzina przede wszystkim. Małżeństwo, stabilizacja, to zmienia człowieka. Chcę, żebyś spędził z nami Boże Narodzenie. Róża jest znakomitą kucharką. -Ma bardzo ładną i dobrze wyposażoną kuchnię - zauważył Jason z przekąsem, krzywiąc się na wspomnienie horrendalnego rachunku, który musiał zapłacić za ulepszenia dokonane w domu ojca z inicjatywy Charlesa. Właśnie, Charles. Odszedł i założył własną firmę, produkującą jedzenie dla dzieci. Jason myślał, że ucieszy go wiadomość o klęsce przedsięwzięcia, tymczasem żal mu było dawnego kucharza. Ten arogant nie umiał prowadzić pertraktacji z bankami, pozyskiwać kredytów i został bez funduszy.
-Ciągle cię to gryzie? - spytał David. - A niech cię diabli, zwrócę ci pieniądze za tę cholerną kuchnię. Nie wiem, skąd je wezmę, ale zwrócę.
David usiadł w fotelu naprzeciwko biurka. Jason nadał stał, sztywny, jakby kij połknął. - O co ty masz pretensje do wszystkich? Do życia? Myślisz, że jeśli znajdziesz Amy, to wróci do ciebie i da się zamknąć w złotej klatce? Nigdy się na to nie zgodzi, choćbyś obiecywał jej największe luksusy. Nie możesz tego zrozumieć? Nie możesz jej wybaczyć? Nie możesz mnie wybaczyć? Jason nadał stał bez ruchu i spoglądał w milczeniu na brata. Jak wytłumaczyć Davidowi, że przez kilka dni był naprawdę, pierwszy raz życiu, szczęśliwy? Po prostu szczęśliwy. Mógł obdarowywać Amy i Maxa, śmiał się beztrosko, słuchał, opowiadał. Amy potrafiła... Wiedział, że jeśli nie przestanie o niej myśleć, zwariuje. Nie było dnia, żeby nie wspomniał Maxa i nie zastanawiał się, jak mały teraz wygląda. Na pewno zaczął już chodzić. Uczy się mówić... A może Amy i Max nie żyją? Może stało się coś strasznego? Tyle jest podłych ludzi na świecie. -Widzę, że nie zamierzasz zrezygnować. - David westchnął i wstał. - Ale dzięki temu się trzymasz. Jesteś silny i jednocześnie bardzo słaby. Dzisiaj Wigilia, za godzinę mam powrotny samolot do domu. Jeśli chcesz lecieć ze mną... -Mam inne plany - rzucił Jason przez zęby. - Dzisiaj jego dom zapełni się ludźmi. Dzisiaj mijał rok od dnia, kiedy po raz ostatni widział Amy i Maxa. Miał zamiar pić, dopóki się nie upije. Jutro znowu obudzi się sam. -No cóż, próbowałem. - David zbierał się do wyjścia. -Jeśli zatęsknisz, wiesz, gdzie nas szukać. Chciał coś jeszcze dodać, ale widząc zaciętą twarz brata, wzruszył ramionami i nacisnął klamkę. Odwrócił się jeszcze w progu. - Wiem, że nie możesz przeboleć, że Amy odeszła, ale są jeszcze inni ludzie na świecie. Inne dzieci. - Nie doczekawszy się odpowiedzi, z westchnieniem opuścił biuro brata. Jason wezwał sekretarkę. -Zadzwoń do Harry'ego Winstona i powiedz, żeby przysłał mi kilka pierścionków zaręczynowych do wyboru. -Zaręczynowych? - powtórzyła pani Hucknall. -Tak! - warknął i przerwał połączenie.
15
Och , kochanie - mruknęła Dawne, ocierając się o Jasona niczym kotka. - Wspaniałe przyjęcie. Nigdy nie widziałam tylu sławnych ludzi zebranych w jednym miejscu. Jason w milczeniu sączył piąty chyba kieliszek szampana i przyglądał się swoim gościom. Są bogaci, sławni, piękni, myślał. Kobiety jaśniały urodą pielęgnowaną w salonach kosmetycznych i pochłaniającą sumy równające się dochodowi narodowemu niejednego małego kraju. -Co się z tobą dzieje? - zapytała Dawne, marszcząc swoje piękne czoło, efekt liftingu. Cała Dawne była efektem wielu liftingów. Wyglądała na dwadzieścia siedem lat, ale równie dobrze mogła mieć siedemdziesiąt dwa. -Czemu tak mi się przyglądasz? - zaniepokoiła się. -Zastanawiam się, ile masz lat. Omal nie zachłysnęła się drinkiem. Mimo perfekcyjnego makijażu widać było, że poczerwieniała ze złości. - Jesteś dzisiaj w paskudnym nastroju - stwierdziła sucho. - Może byś się ruszył i zajął gośćmi? Raptem jej twarz się rozjaśniła, chwilowa złość minęła.
- Wiem, co ci poprawi humor. Dam ci już teraz prezent, który chciałam ci ofiarować pod choinkę. -Mam dość krawatów. -To nie krawat, głuptasie, tylko... - Nachyliła się i zaczęła mu szeptać na ucho, jakie ma względem niego plany. Jason uśmiechnął się pod nosem.
- Nie sądzisz, że nie wypada zostawiać gości? Słysząc to, Dawne wstała i odeszła wyraźnie obrażona.
Kiedy go zostawiła, Jason nie wiedział, czy się cieszyć,
że dała mu spokój, czy raczej smucić z powodu osamotnienia doskwierającego mu jak nigdy dotąd. Niech diabli porwą Davida, pomyślał ze złością. Czuł się dobrze, dopóki nie pojawił się braciszek i nie zaczął mówić o małżeństwie i urokach życia rodzinnego. Wizyta brata, w połączeniu z Wigilią i rocznicą zniknięcia Amy, zupełnie go rozstroiła. Czuł, że dzisiejszy wieczór będzie trudny, więc postanowił urządzić przyjęcie. Wynajął znanego architekta wnętrz, by zaaranżował świąteczny wystrój, i musiał przyznać, że projektant przeszedł samego siebie, tworząc wyrafinowaną kompozycję utrzymaną w białosrebrzystych tonacjach, oświetloną teraz subtelnym światłem świec. Jedzenie było wyśmienite, tak w każdym razie twierdzili goście, bo Jason, jak dotąd, nie wziął kęsa do ust, ograniczając się wyłącznie do szampana. Skoro wszystko tak wybornie się udało, to skąd to złe samopoczucie? Prawda, stracił kobietę, którą, jak sądził, kochał, ale podobne tragedie zdarzają się wszystkim i ludzie jakoś się z nich otrząsają, nie rozpamiętują swojego nieszczęścia całymi miesiącami. Jason wiedział, że gdyby miał trochę zdrowego rozsądku, uczyniłby tak, jak radzili znajomi, detektywi, a nawet sam David: zapomniałby, zrezygnował, przestał szukać młodej kobiety i dziecka, którzy zniknęli bez śladu. Jak to powiedział jeden z wynajętych detektywów? „Gdybym miał pana pieniądze, nie martwiłbym się jakąś tam kobitką, tylko używał z innymi". Jason z miejsca go wyrzucił, podobnie jak wyrzucił z pamięci jego kretyński komentarz. Teraz jednak, gdy przyglądał się swoim wytwornym gościom w równie wytwornym otoczeniu, wróciły doń tamte słowa. Czy Amy nie powiedziała czegoś podobnego? Czy nie zarzuciła mu, że chce sobie kupić rodzinę? Skinął na kelnera, by napełnił mu kieliszek, i nadal obserwował gości. Przez ten rok robił wszystko, co w jego mocy, by zapomnieć o ostatnim wieczorze spędzonym z Amy. Dwanaście miesięcy usilnych starań, by wyrzucić tamte chwile z pamięci. Dwanaście miesięcy życia z żalem i pretensjami. Gdyby go wtedy wysłuchała... Gdyby potrafiła spojrzeć na całą sprawę jego oczami... Gdyby poczekała do rana i zechciała z nim porozmawiać... Jason opróżnił kieliszek i kazał go sobie ponownie napełnić. Dzisiejszego wieczoru, pomimo że otoczenie było tak inne, a stojąca w kącie choinka w niczym nie przypominała tamtej sprzed roku, myślami był przecież z Amy, w jej domu, przy tamtym drzewku. Kiedy tak przywoływał minione obrazy, znikała otaczająca go rzeczywistość. Przypominał sobie Amy, roześmianą, przekorną, Amy, która nie posiadała się z radości, że może kupić swojemu dziecku meble do pokoiku. Kelner zamierzał ponownie napełnić mu kieliszek, ale Jason odesłał go gestem dłoni. Przetarł oczy.
Po raz pierwszy od chwili zniknięcia Amy pomyślał: dlaczego nie słuchałem? Podniósł głowę i rozejrzał się. Nie, jego goście byli zajęci wyłącznie sobą; jedli, pili, lulki palili i nie myśleli o gospodarzu. A on siedział sobie w kącie i pomału wariował.
Tak, tracę zmysły, myślał. Przez ostatni rok nie zaznał chwili spokoju. Usiłował jakoś funkcjonować, ale mu się to nie udawało. Spotykał się z różnymi kobietami, pięknymi kobietami. Miał nawet zamiar ostatnią ze swoich flam, Dawne, poprosić dzisiaj o rękę. Być może powinien się ożenić. Być może wtedy potrafiłby zapomnieć. Być może gdyby miał dziecko... Co to powiedział mu David? „Są inne dzieci". Nie, dla niego istniało tylko jedno dziecko, Max. Stracił je dlatego, że...
Ponownie przetarł oczy. Może powinien to zrzucić na karb wypitego alkoholu, może sprawiła to rocznica, ale dzisiaj nie mógł wzniecić w sobie typowego dla niego gniewu: pretensji do Davida, do całego Abernathy, do ojca, do całego świata. -Odeszła z mojej winy - mruknął do siebie. -Chodź do nas, Jase - odezwał się jakiś mężczyzna, członek zarządu jednej z największych korporacji na świecie. Pojawił się na przyjęciu, bo bał się, że może stracić pracę i próbował zabezpieczyć sobie odwody u Jasona. Właściwie każdy z gości miał do niego jakiś interes. Jason pokręcił głową; odwrócił wzrok. Amy odeszła, ponieważ chciał ją zamknąć w domu, pozbawić wolności, nie ograniczając jednocześnie własnej. Niełatwo przychodziło spojrzeć prawdzie w oczy, przełknąć gorzką pigułkę. Gdyby Amy zgodziła się wyjść za niego, gdzie byłby dzisiejszego wieczoru? Zapewne tutaj, przekonany, że musi utrzymywać kontakty z ludźmi interesu. A gdzie byłaby Amy? Znał odpowiedź na to pytanie. Zmusiłby ją, żeby i ona wzięła udział w przyjęciu. Przekonałby ją, wmawiając, że jako jego żona powinna uczestniczyć w tego rodzaju spotkaniach i pomagać mu tym samym w zarabianiu pieniędzy. Pieniądze, myślał, rozglądając się i obserwując gości, bogatych, wytwornych, obnoszących biżuterię, która mogła porazić wzrok. „Połknąłbyś mnie", powiedziała Amy. Tamtego wieczoru nie zrozumiał jej słów, dopiero dzisiaj dotarło doń ich znaczenie. Oczami wyobraźni widział ją w tym luksusowym wnętrzu, pod choinką zakomponowaną przez jednego z najlepszych projektantów w Nowym Jorku, wśród tych „zakomponowanych" ludzi... i niemal wyczuwał jej zagubienie i smutek.
„Inne dzieci", powiedział David. „Inne dzieci". Może nie dane mu będzie odzyskać Amy i Maxa, ale uda mu się znaleźć jakiś inny cel w życiu poza robieniem pieniędzy. - Inne dzieci - powtórzył głośno.
W tej samej chwili u jego boku pojawiła się Dawne; Jason spojrzał na nią tak, jakby ją widział pierwszy raz w życiu. Sięgnął do kieszeni, wyjął pierścionek z ogromnym szafirem i wręczył jej. -Och, Jason, kochany, zgadzam się, z największą ochotą. - Dawne chciała mu się rzucić na szyję, ale Jason delikatnie ujął jej nadgarstki i odsunął ją. -Przykro mi, że byłem dla ciebie takim draniem. Chyba już zrozumiałaś, że zasługujesz na kogoś lepszego niż ja. Chcę jednak, żebyś mimo wszystko przyjęła ten pierścionek. Niech ci przynosi szczęście. - Rozejrzał się. - Przepraszam, ale muszę się pożegnać. Przypomniałem sobie właśnie, że mam coś do załatwienia. - Z tymi słowami odwrócił się i ruszył do wyjścia. Przy drzwiach podszedł do niego Robert, kamerdyner. -Wychodzi pan, sir? -Tak - odparł Jason, przyjmując od służącego płaszcz. -Co mam powiedzieć, jeśli goście zaczną pytać o pana? -Powiedz, że wyszedłem i że nie wiesz, kiedy wrócę. Dopilnuj, żeby dobrze się bawili i żeby im niczego nie brakowało.
- Tak jest, sir.
Wiedząc, że Jason nigdy nie rozstaje się z aparatem, Robert podał mu telefon komórkowy. Jason spojrzał, jakby pierwszy raz w życiu widział komórkę, po czym wyrzucił ją do kosza. - Sir? - Robert był wyraźnie wytrącony z równowagi. Co mam zrobić, jeśli ktoś będzie pana pilnie szukał. Jak mam się z panem kontaktować? Jason zatrzymał się w progu.
- Muszę porozmawiać z kimś, kto wie, co to znaczy stracić
dziecko. Znasz ten mały kościółek na Sześćdziesiątej Ósmej? Tam mnie znajdziesz. Zdumiony kamerdyner szeroko otworzył usta. Jason wyszedł z mieszkania.
16
Rok później
Prezydent Stanów Zjednoczonych z prawdziwą przyjemnością weźmie udział w uroczystościach związanych z zakończeniem odbudowy Abernathy w stanie Kentucky. Prezydent jest szczególnie zainteresowany freskiem Baśnie z tysiąca i jednej nocy, jako że to jego ulubiona książka. Jason ponownie przeczytał list. Miał ochotę krzyczeć z radości, gdy jego wzrok padł na ostatni akapit. Sekretarz prezydenta prosił o potwierdzenie daty uroczystości. „Ależ...". Przerażony Jason zerknął na zegarek, potem na kalendarz stojący na biurku. Niestety, jego obawy się potwierdziły -Doreen! - ryknął, ile sił w płucach, i po chwili w gabinecie pojawiła się sekretarka. -Tak? - zagadnęła ze znudzoną miną. Jason dawno już odkrył, że nic, najgorszy kataklizm, nie jest w stanie zmącić spokoju Doreen. Nie panikuj, powiedział sobie, ale wystarczył ponowny rzut oka na opatrzony prezydencką pieczęcią list, by dobre intencje diabli wzięli. - I co ja mam z tym zrobić? Mówiłem ci, jak mi zależy na jego obecności. Jason wsparł głowę na dłoniach i spróbował policzyć do dziesięciu. Dotarł do ośmiu, co stanowiło swoisty rekord w tej sytuacji. -Doreen - podjął z przesadnym spokojem. - Spójrz na daty. He czasu nas dzieli od wizyty prezydenta?
-Chce pan nowy kalendarz? - zainteresowała się Doreen. _ Jeśli tak, każę przysłać ze sklepu.
Doreen wsławiła się astronomicznymi wydatkami na materiały biurowe. Tak szastała pieniędzmi, że Jason musiał obciąć jej budżet i nie zamierzał ponownie go zwiększać. - Nie - wystarczy mi tych dziesięć, które mam na biurku. Jak to się stało, Doreen, że wizytę zaplanowałaś za sześć tygodni, skoro uroczystości mają się odbyć dopiero za sześć miesięcy? I skąd ten pomysł z freskiem ilustrującym Baśnie z tysiąca i jednej nocy, skoro zamówiłem murale na temat bajek dla dzieci? - Bajek dla dzieci? - zdziwiła się szczerze Doreen. Jason wziął głęboki oddech, ale kipiał ze złości. Miał
ochotę zamordować brata. David znowu go wrobił w absurdalną sytuację. Doreen była siostrą Róży Parker i David ubłagał Jasona, by zatrudnił ją przy pracach biurowych związanych z odbudową Abernathy. Jason przystał na propozycję, łudząc się, że Doreen będzie równie dobrą sekretarką jak kiedyś Róża. Doreen tymczasem okazała się zupełnie niezdatna do prowadzenia biura. W przeciwieństwie do siostry była roztrzepana, niesolidna, zapominalska. Trzy godziny po tym, jak podjęła pracę, Jason miał ochotę wyrzucić ją z hukiem, ale Róża, wtedy już w ciąży, zaczęła lamentować i Jason ustąpił, zupełnie zbity stropu tym, że Róża potrafi płakać. - Nie możesz jej zatrzymać choćby na kilka tygodni? błagał David. - Róża bardzo źle znosi ciążę, a Doreen jest jej jedyną siostrą. W końcu jesteś tak dobry, że nie potrzebujesz supersekretarki. Mile połechtany tym komplementem, Jason ostatecznie się poddał. Było to osiem miesięcy temu. Ciężarna Parker w chwilach kryzysu miała zawsze łzy na podorędziu i Doreen nadal udawała, że jest sekretarką Jasona. Przekręcała wszystkie polecenia szefa, potrafiła kupić sześć ogromnych pudełek czerwonych spinaczy albo sto dwadzieścia obrotowych adresowników na biurko (na wypadek gdyby nam zabrakło, wyjaśniała beztrosko). Co gorsza, dziewczyna uznała za swoją osobistą misję wybić Jasonowi z głowy Amy. - Bajki dla dzieci - mówił Jason zmęczonym tonem. Wiesz, Kubuś Puchatek, Królewna Śnieżka i tym podobne historie. Wynajęliśmy już malarza. Ma zacząć w poniedziałek. Praca nad freskami zabierze mu bite trzy miesiące, a prezydent ma się pojawić w Abernathy za sześć tygodni. Żeby obejrzeć
Baśnie z tysiąca i jednej nocy, a nie sceny z bajek dla dzieci. Doreen wpatrywała się w szefa z obojętną miną. Może powinien zadzwonić do Davida i spytać, czy Parker już urodziła. Jeśli tak, natychmiast pozbędzie się Doreen. -A co z nocami? -Pytasz o arabskie noce Szeherezady, czy chcesz wiedzieć, czy malarz nie mógłby pracować nocami? Z Doreen nigdy nic nie wiadomo.
- Nie. Myślę o Robin Hoodzie - odparła nieoczekiwanie Doreen. Jason poczuł, że traci resztki zdrowego rozsądku. Przestawał cokolwiek rozumieć. - Powiedz mi, Doreen, jakim cudem do prezydenta doszła wiadomość, że w bibliotece powstanie fresk na temat Baśni z tysiąca i jednej nocyl - Od człowieka, który odkrył świat i odjechał nocą z Robin Hoodem - odparła zagadkowo. Na swoje nieszczęście Jason znajdował niekiedy przewrotną przyjemność w rozwiązywaniu rebusów układanych przez niezwykłą sekretarkę. Człowiek, który odkrył świat - Kolumb. Robin Hood i noce w lesie Sherwood. - Noce Kolumba - szepnął i Doreen wzniosła oczy do nieba, dziwiąc się intelektualnej opieszałości szefa. Towarzystwo im. Kolumba było jednym ze sponsorów odbudowy Abernathy, ale Jason w dalszym ciągu nie był w stanie pojąć, jak nieodgadniony umysł Doreen dokonał skojarzenia między Kolumbem i Szeherezadą. - Skąd ci przyszło do głowy, że freski w bibliotece będą dotyczyły Baśni z tysiąca i jednej nocyl - zapytał z wysiłkiem. Doreen westchnęła.
- Pan Gables bardzo lubi księżniczkę Karolinę, więc temat musi się spodobać.
Jason przez dobrą chwilę głowił się nad kolejną zagadką. Pan Gables był właścicielem sklepu, który sąsiadował z siedzibą Towarzystwa im. Kolumba. Księżniczka Karolina mieszkała w Monako. Monako brzmi podobnie jak Maroko. Maroko należy do świata arabskiego. Oto, jak pracował mózg Doreen. -Rozumiem - odparł Jason. - Fascynacja pana Gablesa księżniczką Karoliną kazała ci uznać, że fresk w bibliotece będzie poświęcony Baśniom z tysiąca i jednej nocy, a nie bajkom dla dzieci. -To lepszy temat niż Kubuś Puchatek. Prezydent nie będzie przecież podziwiał Kłapouchego i Prosiaczka. Zerkając na list, Jason w duchu przyznał, że Doreen ma trochę racji. - Widzisz, Doreen - wyjaśniał cierpliwie. - Problem w tym, że malarz przylatuje tu jutro z Seattle. Przez ostatni rok pracował nad kartonami do fresków i...
- O to się martwisz? Ja załatwię sprawę - powiedziała i wyszła z gabinetu. - Proszę. Przyszedł dwa tygodnie temu - oznajmiła, wracając po chwili. W pierwszym momencie Jason chciał zmyć jej głowę, że przetrzymała pocztę przez dwa tygodnie, ale postanowił oszczędzać energię i najpierw przeczytać list. Wynikało z niego, że malarz złamał rękę i przez następne cztery miesiące nie będzie w stanie rozpocząć realizacji zamówienia. -Tylko nie wrzeszcz - zastrzegła się Doreen. - To tylko złamana ręka. Facet wyzdrowieje. -Doreen - zaczął, wstając, rad, że oddzielające go od dziewczyny biurko uniemożliwia mu popełnienie morderstwa w afekcie. - Za sześć tygodni do Abernathy przyjeżdża prezydent Stanów Zjednoczonych, by zobaczyć miasto, w którym jest jeszcze mnóstwo do zrobienia. Będzie chciał obejrzeć freski w bibliotece, a ja nie mam nawet malarza. - Jason niemal krzyczał. -Nie wydzieraj się - poprosiła spokojnie. - Wynajmowanie artystów nie należy do moich obowiązków - oznajmiła, po czym obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju. Jason usiadł z takim impetem, że fotel omal się nie rozpadł. -Dlaczego zrezygnowałem z prowadzenia interesów? -jęknął, wspominając swoje poprzednie, jakże uporządkowane i zorganizowane życie. Kiedy przeniósł się do Abernathy, próbował ściągnąć tutaj część współpracowników, ale większość z nich go wyśmiała. -Mam zostawić Nowy Jork i wyjechać do Kentucky? -zdziwił się szczerze rozbawiony kamerdyner. Nie, uprzejmie dziękuję. Wszyscy pozostali reagowali identycznie. Do rodzinnego miasta wrócił sam. W każdym razie czuł się całkowicie osamotniony.
Zerknął na zdjęcie Maxa, które stało na biurku. Minęły dwa lata, pomyślał ze smutkiem, a on nadal nie miał żadnych wiadomości, tak jakby się ziemia zapadła, pochłaniając w swoich czeluściach Amy i małego. Pozostały mu tylko zdjęcia, które wybłagał od Mildred i oprawił w srebrne ramki. Wszystko, co najlepsze, dla jego Maxa. Bo też uważał Maxa za swojego syna. W tym też był osamotniony, jako że nikt nie rozumiał jego obsesyjnej tęsknoty za kobietą i jej dzieckiem, których znał ledwie kilka dni. -Zapomnij wreszcie - powtarzał ojciec. - Moja żona umarła. Nie miała wyboru, natomiast ta dziewczyna zostawiła cię i nie odezwała się ani razu. Chyba nie mogła ci jaśniej dać do zrozumienia, że nie chce cię więcej widzieć i w nosie ma twoje pieniądze. Wbij to sobie wreszcie do tego tępego łba. -Moje pieniądze nie mają z tym nic wspólnego - odpowiadał Jason niezmiennie. -Tak? To dlaczego wydajesz fortunę na pokątnych łapaczy, żeby ją odnaleźli? Jeśli nie dała się kupić, kiedy jeszcze tu mieszkała, dlaczego miałaby się zgodzić teraz? Jason nie znajdował odpowiedzi na pytania ojca, ale też starszy pan był jedynym człowiekiem na świecie, który sprawiał, że czuł się znowu jak rozbisurmaniony dziesięcioletni smarkacz. David, jeśli to możliwe, okazywał bratu jeszcze mniej zrozumienia niż ojciec i usiłował wyleczyć go z miłości, poznając z coraz to nowymi kobietami. „Zaloty w Kentucky", tak to nazywał, i Jason nie wiedział, co to ma oznaczać dopóki nie zaczęło napływać jedzenie. Kobiety samotne, rozwódki i wdowy pojawiały się na progu domu Jasona ze słoikami, salaterkami i blachami pełnymi rozmaitych smakołyków. - Pomyślałam, że zechce pan spróbować moich przetworów - oznajmiały przymilnie. - Wygrałam targi stanowe w zeszłym roku - zapewniały z dumą. Trzy tygodnie po przeniesieniu się do Abernathy Jason miał spiżarnię pełną marynat, konfitur, marmolad i kompotów, a w lodówce nigdy nie brakowało ciast i kiszonej kapusty. -Czy one myślą, że jestem przeznaczonym na rzeź tucznikiem? - zapytał któregoś dnia, gdy sączyli z Davidem piwo w barze. -Cóż, to jest Kentucky, mój stary. Powinieneś umówić się z którąś z nich, zabrać ją na kolację. Musisz wrócić do życia i nie gonić za czymś, czego nie możesz mieć. -Być może, ale... Jesteś pewien, że mnie nie zapeklują i nie zgłoszą jako marynaty podczas następnych targów? David roześmiał się.
- Kto wie. Na wszelki wypadek powinieneś zacząć od Doris Miller. Jej specjalność to nalewka morwowa. Jason uśmiechnął się krzywo. -Dobrze, spróbuję, ale... -Wiem, wiem. Tęsknisz za Amy i Maxem, ale życie toczy się dalej. Wokół pełno jest kobiet. Spójrz na mnie. Szalałem za Amy, tymczasem spotkałem Różę i... - Przerwał, wiedząc, że Jason do tej pory nie może przeboleć utraty swojej najlepszej sekretarki, zwłaszcza iż musiał teraz męczyć się z Doreen.
Ulegając namowom brata, Jason umawiał się z kolejnymi kobietami, a te nieodmiennie zakochiwały się w jego pieniądzach. - Czemu się dziwisz? - fukała na niego bratowa. - Jesteś
bogaty, przystojny, męski, do wzięcia. Nic dziwnego, że na ciebie lecą. Jason o wiele bardziej lubił Parker jako sekretarkę niż jako ciężarną szwagierkę. Nikt nie musiał mu przypominać, że jego największą zaletą jest konto bankowe. -Uczyniłeś z niej świętą - wykładała zmęczonym i tak ostatnio charakterystycznym dla niej tonem. Źle znosiła ciążę i lekarz kazał jej leżeć w łóżku. - Amy Thompkins jest bardzo miłą osobą, ale nikim szczególnym. Takich jak ona jest wokół mnóstwo, wystarczy, żebyś się rozejrzał. -Nie chciała za mnie wyjść. - Jason westchnął, zwieszając głowę. -Wielkie nieba! - Róża wzniosła dłonie w geście zniecierpliwienia. - Czyżbyś interesował się wyłącznie kobietami, które nie miały ochoty za ciebie wyjść? Zgodnie z tą logiką powinieneś być zakochany we mnie po uszy. -Ach - odpowiedział Jason z uśmiechem. - Zapewniam cię, że nic ci nie groziło. Tu oberwał od Róży poduszką.
- Idź i przynieś mi coś do picia. I nie zapomnij wrzucić kilku kostek lodu. Chcę mnóstwo lodu. Jak wrócisz, masz mi znaleźć pilota. Boże, czy to dziecko nigdy się nie urodzi?
Jason niemal zwiał z pokoju, gotów wypełnić życzenia Parker. Tak minął prawie rok, a on miał wrażenie, że zaprosił na kolację wszystkie wolne kobiety w Kentucky, kilka z Tennessee i parę z Missisipi, ale żadna go nie zainteresowała. Ciągle myślał o Amy, o Maxie. Gdzie oni są? Jak wygląda teraz Max? - Wokół Amy pewnie kręci się teraz pełno facetów oznajmiła swego czasu Mildred Thompkins. - Amy ma w sobie coś takiego, że mężczyźni lgną do niej jak muchy i gotowi są na wszystko. Spójrz na siebie. Przecież zrezygnowałeś... - Z niczego nie zrezygnowałem, ja...
W oczach większości mieszkańców Abernathy próba uratowania miasteczka zasługiwała ze wszech miar na szacunek, krewni i powinowaci myśleli wszakże inaczej - dla nich była to wyłącznie oznaka chorej tęsknoty za Amy. Jakkolwiek wyglądała prawda, nie był to miły obraz. Jason wielokrotnie przysięgał sobie, że usunie zdjęcie Maxa z biurka i zainteresuje się poważnie którąś ze swatanych mu dam. Dawid przypominał mu ciągle, że lata płyną i powinien pomyśleć o założeniu rodziny. Teraz miał jednak inne problemy na głowie. Wkrótce w Abernathy pojawi się prezydent Stanów Zjednoczonych, by obejrzeć freski poświęcone Baśniom z tysiąca i jednej nocy, a Jason nie miał nawet malarza. Wiedziony nawykiem, podniósł słuchawkę telefonu i już chciał prosić Doreen, żeby go połączyła z Mildred, ale rozmyślił się w porę, wiedząc, czym się to skończy. Doreen zacznie się dopytywać, o jaką Mildred chodzi, tak jakby nie łączyła go z babką Maxa trzy razy w tygodniu. Sam wystukał numer, który znał na pamięć, a kiedy usłyszał głos Mildred, nawet się nie przedstawił i zaczął bez wstępów: -Znasz kogoś w naszym mieście, kto umie namalować fresk z Baśni z tysiąca i jednej nocy i zrobiłby to naprawdę szybko? -Mnie o to pytasz? A co się stało z twoim sławnym malarzem? Jason westchnął. Reszta świata traktowała go jak świętego, tymczasem ludzie z Abernathy uważali, że robi tylko to, co dawno był winien miasteczku, i że mógłby zrobić jeszcze więcej. - Wiesz równie dobrze jak ja, że to jeden z największych współczesnych artystów. Chciałem ofiarować Abernathy jego dzieło i... - Przerwał, czując, że nerwy zaczynają go ponosić. - Nie chcę się z tobą kłócić. -Co Doreen zmalowała tym razem?
-Zaprosiła prezydenta o pół roku za wcześnie i zmieniła temat fresku. Miały być bajki dla dzieci, a będą Baśnie z tysiąca i jednej nocy.
Mildred gwizdnęła. -Tym razem przeszła chyba samą siebie. -Nie. Kiedyś udało się jej zamówić przyjęcie dla trzystu osób o dzień później, niż opiewały zaproszenia. Kiedy indziej wysłała meble do Ameryki Południowej. To znowu... -Róża jeszcze nie urodziła? -Nie. Powinna była urodzić już jedenaście dni temu, ale David mówi, że być może pomylili się w obliczeniach i... -Co z tymi freskami? - przerwała mu, nie czekając, aż dokończy zdanie.
Pokrótce streścił jej, na czym polega problem. Przez ostatni rok Mildred oddawała mu rozmaite przysługi. Była wręcz nieoceniona. Znała wszystkich, służyła każdą informacją. - Ci dwaj nie powinni zasiadać w tym samym komitecie
- ostrzegała Jasona. - Ich żony sypiają ze sobą i faceci się nienawidzą.
- Ich żony...? - zdziwił się Jason. - Takie rzeczy, w Ken tucky? Mildred podniosła brew. -Ty przeklęty wielkomiejski snobie. -Ale żeby żony? - Jason miał wrażenie, że traci resztki niewinności. -A co, uważasz, że jesteśmy aż tacy okropnie prowincjonałni? U nas też zmieniają się obyczaje oznajmiła Mildred wyniośle.
Tak więc, ilekroć Jason miał problem, zwracał się natychmiast do Mildred.
-Znasz kogoś czy nie? -Być może znam - odparła Mildred po namyśle. - Ale nie wiem, czy ta osoba będzie... miała czas. -Zapłacę podwójnie. -Jason, serdeńko, kiedy się wreszcie nauczysz, że pieniądze nie załatwią wszystkiego. -To co mam zaproponować? Czego ten człowiek chce, jeśli nie pieniędzy? Prestiżu? Jego fresk będzie podziwiał prezydent, a zważywszy na tempo zmian w Abernathy, dzieło będzie tutaj jeszcze za dwieście lat. -Spróbuję - obiecała Mildred. - Jak tylko będę coś wiedziała, natychmiast dam ci znać. Odłożyła słuchawkę i przez chwilę stała bez ruchu, pogrążona w myślach. Chociaż zbeształa przed chwilą Jasona, widziała, jak bardzo się zmienił przez miniony rok. Wrócił do Abernathy przekonany, że będzie Świętym Mikołajem i że wszyscy powinni padać mu do stóp zdjęci najgłębszą wdzięcznością. Tymczasem natrafiał na mnóstwo problemów i w końcu naprawdę się zaangażował w sprawy rodzinnego miasta. Początkowo się wywyższał, ale ludzie szybko przy-tarli mu nosa. Mildred z uśmiechem myślała o tych wszystkich kobietach, które zabiegały o względy Jasona czy też, mówiąc po prostu, usiłowały zaciągnąć go do łóżka. Jak dotąd, bezskutecznie. Oczywiście nie wiedziała, jak się prowadził w czasie częstych wyjazdów do Nowego Jorku, ale w Abernathy mógł uchodzić za wzór wstrzemięźliwości. Doprowadzał tym adoratorki do białej furii. W klubach brydżowych, na zebraniach parafialnych i spotkaniach różnych kółek gospodyń domowych powrót pana Jasona Wildinga do rodzinnego miasta stanowił główny temat rozmów i najróżniejszych spekulacji.
Tymczasem Jason, rozmyślała Mildred z coraz szerszym uśmiechem, nadal trzymał zdjęcie Maxa na swoim biurku i nadal mówił o Amy tak, jakby widział ją tydzień temu. Mildred ujęła słuchawkę telefonu. Czyżby to był szczęśliwy zbieg okoliczności, że Jason rozpaczliwie poszukiwał malarza, który specjalizuje się we freskach, a ona znała taką właśnie osobę? Równie szczęśliwym zbiegiem okoliczności udało się Mildred wydobyć od Doreen adres wielkiego artysty z Seattle i wysłać mu list z informacją, że miasto nie skorzysta z jego usług. Potem musiała jeszcze tylko napisać do Jasona, że mistrz złamał rękę. Doreen przysłużyła się jej wyśmienicie, przetrzymując pocztę w swoim biurku, zamiast natychmiast przekazać szefowi alarmujące wieści. Mildred wystukała wreszcie numer i wstrzymała oddech, niepewna wyniku czekającej ją rozmowy. A jeśli plan się nie powiedzie? A nuż rozmówczyni jest zajęta w najbliższym czasie? Może odmówi? Może nadal chowa w sercu żal do Davida i Jasona, że z niej zakpili? Może ma chłopaka?
Kiedy wreszcie po drugiej stronie usłyszała znajomy głos, zebrała się na odwagę. - Amy?
17
A.my poprawiła się w fotelu lotniczym, szczelniej owinęła kaszmirowym blezerem i zamknęła oczy. Max usnął i miała wreszcie chwilę spokoju, y
Nie mogła jednak spać; była zbyt zdenerwowana i podniecona. Znowu miała zobaczyć Jasona. Wracała pamięcią do owego strasznego poranka, kiedy uciekła. Ileż godności wtedy okazała, odrzucając ukochanego mężczyznę i jego pieniądze. Głowę miała nabitą romansami, traktowała życie jak film. Przykryła kocykiem synka, wiercącego się w dziecięcym foteliku. Podróżowali business class i nie musiała całą drogę trzymać ciężkiego dwulatka na kolanach. Ponownie zamknęła oczy, próbując usnąć, ale ciągle miała przed sobą twarz Jasona. Nachyliła się, wyjęła z torby grube portfolio, otworzyła je i zaczęła przerzucać kartki. Zgromadziła tu wszystkie wycinki prasowe dotyczące Jasona Wildinga, jakie udało się jej znaleźć podczas minionych dwóch lat. Wilding sprzedał większość swoich firm i został, jak to określał dziennikarz z „Forbes", Najmłodszym Filantropem Ameryki. Obiektem większości jego działań stało się miasteczko Abernathy w stanie Kentucky.Amy ponownie czytała relacje mówiące o tym, jak mała, zapadła, umierająca mieścina zamieniała się powoli w dobrze prosperujący ośrodek. Pierwszym posunięciem Wildinga było dofinansowanie stojącej w obliczu bankructwa firmy, która produkowała jedzenie dla dzieci, Charles & Co. Artykuł mówił o tym, jak to Wilding przekazał cztery miliony dolarów lokalnej agencji reklamowej i polecił wykorzystać je na kampanię promującą przetwory Charlesa w całym kraju. Niewielka agencja wcześniej zajmowała się wyłącznie miejscowym biznesem i zamieszczaniem ogłoszeń w
lokalnej gazecie, a jednak, ku zadowoleniu wszystkich, świetnie przeprowadziła promocję. „Wszyscy pamiętają -pisał zachwycony dziennikarz - telewizyjną reklamę z maluchem umazanym nowymi smakołykami, a także inną, w którym pani domu smaruje pastami dla niemowląt krakersy, przygotowując tartinki na przyjęcie". Po sukcesie kampanii reklamowej Charles & Co zdobyła tytuł najszybciej rozwijającej się firmy roku w skali całego kraju. Teraz kompania zaczyna podbijać rynki zagraniczne. Kto by pomyślał, że można podawać niemowlakowi beuf strogonof? Jedzenie produkowano i konfekcjonowano w Abernathy, a firma dawała okolicy, która miała ponad pięćdziesięcio-procentowe bezrobocie, kilka tysięcy miejsc pracy. „Ci, którzy mieli pracę - czytała Amy - znajdowali ją poza Abernathy. Dopiero Jason Wilding to zmienił". Były też i inne artykuły, które nie tyle opisywały fakty, ile stawiały pytania, dlaczego Jason Wilding robił to, co robił. „Co on z tego ma?" - zastanawiali się dziennikarze. Dlaczego człowiek, który daje tak wiele, tak mało zyskuje w zamian? Mówiono nawet, że Jason Wilding nie ma żadnych udziałów w Charles & Co, ale nikt w to nie wierzył. Amy odłożyła portfolio i zamknęła oczy. Sama nie wiedziała, jak zareaguje, kiedy zobaczy go znowu. Czy bardzo się zmienił przez ostatnie dwa lata? W relacjach prasowych niewiele mogła wyczytać na temat życia prywatnego Jasona. Wiedziała tyle tylko, że otoczony jest mnóstwem kobiet, ale się nie ożenił. - Spij - szepnęła, nakazując sobie spokój, ale widząc, że nie uśnie, otworzyła szkicownik i zaczęła rysować. W samo locie było dość chłodno; czytała, że linie lotnicze celowo utrzymują niższą temperaturę, bo wtedy pasażerowie siedzą spokojnie na swoich miejscach, nie rozmawiają i nie kręcą się po kabinie. Jak jaszczurki, pomyślała zdziwiona. Mildred powiedziała jej, że Jason chce mieć w bibliotece miejskiej freski z Tysiąca i jednej nocy i Amy poświęciła wiele czasu na oglądanie wcześniejszych ilustracji, szukając inspiracji. Zadanie nie było łatwe, gdyż większość opowieści Szeherezady mówiła o seksie bądź o przemocy i trudno było znaleźć motywy odpowiednie dla miejsca takiego jak biblioteka. -Poradzisz sobie - zachęcała ją Mildred. - Poza tym, powinnaś wreszcie spotkać się z Jasonem. On ciągle kocha ciebie i Maxa. -Na pewno - odparła Amy cierpko. - Dlatego uwodzi wszystkie kobiety w Abernathy, jeśli wierzyć artykułom w prasie. Jakoś mnie nie szukał przez ostatnie dwa lata. -Amy, on... - zaczęła Mildred, ale synowa nie dała jej dokończyć. -Posłuchaj, między nami nic nie było. Traktował mnie tak, jakbym była potrzebującą wsparcia nędzarką. Tak mu się spodobała rola Świętego Mikołaja, że postanowił ją odgrywać wobec całego Abernathy. Nie postawili mu jeszcze pomnika?
-Amy, jesteś niesprawiedliwa. Wcale mu nie jest tu łatwo. Powinnaś poznać Doreen. -Jasne, ale pamiętaj, że przyjeżdżam do Abernathy tylko na sześć tygodni. Nie zdołam poznać wszystkich dam Jasona. -W porządku, myśl, co chcesz. Proszę cię tylko o to, żebyś się tu pojawiła z moim wnukiem. Tęsknię za nim. Nie możesz być taka okrutna i pozbawiać babki... -Zgoda. Zgoda. Przecież mówię, że przyjadę. Czy on wie, że to ja będę malować te freski? -Nie. Myśli, że absolutnie nikt nie wie, gdzie cię szukać. Zresztą do niedawna była to prawda. Kiedy to raczyłaś się do mnie odezwać? Powiedz, czy mój wnuk nauczył się raczkować? -Nie. Od razu zaczął biegać. Mildred, mogłabyś wreszcie przestać przyprawiać mnie o wyrzuty sumienia? -Chyba nie. Jestem w tym dobra, nie sądzisz? -Najlepsza - odpowiedziała Amy z mimowolnym uśmiechem. - Najlepsza. I tak oto Amy znalazła się w samolocie. Wracała do Abernathy. Miała zobaczyć się z mężczyzną, wspomnienie którego prześladowało ją przez ostatnie dwa lata. A jednak, niezależnie od tego, co czytała w gazetach i słyszała od Mildred, nadal była przekonana, że postąpiła wtedy słusznie, odchodząc od Jasona. Być może wcale się nie zmienił? Może nadal uważał, że w życiu wszystko można kupić? Ona zmieniła się bardzo. Nie była już małą, zahukaną Amy, czekającą na swojego mężczyznę, który otoczy ją opiekuńczym ramieniem. Kiedy patrzyła teraz wstecz, myślała, że tego właśnie oczekiwała od Jasona. A jednak, o dziwo, w tamten świąteczny poranek znalazła dość odwagi, by odejść. Jeszcze dzisiaj zdumiewała ją własna decyzja, zrodzona z lęku przed przyszłością bez wolności. Bo Amy bała się Jasona, bała się, że Wildmg pochłonie ją i Maxa, podporządkuje sobie i zamknie w złotej klatce, nie wiedząc nawet kiedy. Wsiadła wtedy do autobusu i po długiej podróży dotarła do Nowego Jorku. Tu zadzwoniła do dziewczyny, z którą przyjaźniła się jeszcze w szkole. Pisywały do siebie, nie straciły nigdy kontaktu i dawna przyjaciółka przyjęła Amy z otwartymi ramionami. Skontaktowała ją z dużym wydawnictwem, gdzie Amy pokazała swoje rysunki, a kiedy dostała pracę ilustratorki książek dla dzieci, pomogła jej znaleźć mieszkanie i opiekunkę do Maxa. W trudnych początkach pomogły też perły ofiarowane przez Davida. Amy ze zdumieniem odkryła, że były prawdziwe; za pieniądze z ich sprzedaży kupiła meble do nowego mieszkania i opłaciła czynsz za cztery miesiące z góry. Udało się, myślała, patrząc na szkicownik. Nie była bogata, nie zdobyła sławy, ale zarabiała na własne utrzymanie, zyskała niezależność. Max był szczęśliwy. Trzy dni w tygodniu spędzał w żłobku z rówieśnikami, a Amy poświęcała mu każdą wolną chwilę. Dla mężczyzn nie znajdowała już czasu; życie wypełniała jej praca i syn. Czasami spędzała wolne
weekendy z właścicielką wydawnictwa, dla której pracowała, z jej mężem Alkiem i ich córeczką. Alec bawił się z małym jak z własnym synem, a Amy mówiła sobie, że już niedługo zacznie się interesować mężczyznami, ale nadal nie miała ochoty z nikim się spotykać. Zaczęła szkicować projekty do fresku i wcale nie była zdziwiona, kiedy się okazało, że wszyscy mężczyźni na jej rysunkach przypominają Jasona. Kiedy samolot wylądował, serce podchodziło Amy do gardła. Delikatnie obudziła Maxa; chłopczyk mazał się, zły, że matka nie pozwala mu spać, ale wkrótce zwyciężyła ciekawość i się rozpogodził. W sali przylotów, zupełnie już rozbudzony, wyrywał się matce i koniecznie chciał pojeździć na taśmie przewożącej bagaże. Mildred, tak jak obiecała, przysłała na lotnisko samochód z kierowcą, któremu poleciła przywieźć gości wprost do swojego domu. Amy miała jednak inne plany.
- Tutaj wysiądziemy - oznajmiła, gdy samochód znalazł się na głównej ulicy Abernathy. - Proszę powiedzieć mojej teściowej, że przyjedziemy za godzinę. - Chciała na własne oczy zobaczyć zmiany, o których tyle czytała w gazetach. Trzymając Maxa za rączkę, ruszyła powoli chodnikiem, przyglądając się sklepom. Wydawało się jej, że wie, co zastanie w mieście, ale szybko się przekonała, jak bardzo się myliła. Podejrzewała, że Jason zamienił Abernathy w miniaturę Nowego Jorku, z butikami Versace i superdrogimi galeriami sztuki. Tymczasem on tylko ograniczył się do renowacji tego, co zastał, niekiedy usuwając niepotrzebne, nachalnie nowoczesne akcenty. W efekcie miasteczko nabrało blasku, ale w niczym nie przypominało, jak to często w takich wypadkach bywa, makiety czy skansenu. Abernathy wyglądało na to, czym było, a było pogodnym, rozwijającym się ośrodkiem, w którym ludziom zaczyna się dobrze wieść. Raptem Max stanął jak wryty przed wystawą sklepową udekorowaną kolorowymi wiatraczkami, które, wychowany w świecie zabawek mechanicznych i elektronicznych, widział pierwszy raz w życiu. - Wchodzimy zatem - zdecydowała Amy.
Po chwili Max szedł ulicą z błękitnym wiatraczkiem w jednej rączce i czekoladką w drugiej. Amy z uśmiechem spojrzała na umorusaną buzię synka. Dom, pomyślała, jest tam, gdzie kupcy zachowali
zwyczaj częstowania swoich małych klientów słodyczami.
Tak obydwoje dotarli do budynku Biblioteki Miejskiej. Przed wejściem stało kilka furgonetek, wokół których kręcili się tragarze. Amy wzięła głęboki oddech. Czuła, że wkrótce zobaczy Jasona. Czuła jego obecność. Wszystko wokół przypominało jej świątecznego gościa sprzed dwóch lat. Tu obok kupował Maxowi buciki. Tutaj zaśmiewali się z jakiegoś powodu... Tam znowu... - Wejdziemy? - zapytała Maxa. - Mamusia będzie tu pracować. Max skinął główką, po czym utkwił wzrok w furkocącym na wietrze błękitnym wiatraczku. Amy wzięła syna za rękę i zaczęła powoli wchodzić po stopniach. W pierwszej chwili nic nie mogła dojrzeć w mrocznym wnętrzu, dopiero po pewnym czasie zorientowała się, że robotnicy już niemal skończyli pracę. Usuwali właśnie rusztowania; białe gładkie ściany głównej sali czekały na freski. Rozglądała się wokół, zastanawiając nad swoim projektem, gdy do sali wszedł mężczyzna w towarzystwie ładnej młodej blondynki. Jason. Amy cofnęła się i skryła w mroku. Wilding oglądał jakieś papiery, dziewczyna stała obok niego bez słowa. Zajęty dokumentami, nie widział Amy, ona natomiast mogła go obserwować nie zauważona. Trochę się postarzał, bruzdy wokół ust wydawały się nieco głębsze, a może była to tylko kwestia światła. Włosy pozostały gęste jak dawniej - ta sama szpakowata czupryna. Niech to diabli! Był przystojniejszy, niż zapamiętała. Niech to diabli! Niech to wszyscy diabli! Kiedy blondynka nachyliła się ku niemu, Amy miała ochotę rzucić się jej do oczu. - Nie mam prawa - szepnęła cicho, a zaintrygowany Max spojrzał na nią pytająco. Pogładziła syna po głowie i uśmiech nęła się do niego. Amy próbowała przemówić sobie do rozsądku. Uspokoić rozgorączkowane serce. Przyjechała tutaj, żeby wykonać fresk. Nic więcej. Potrzebowała tego zamówienia. Dzięki niemu... Musi się uspokoić. Nie myśleć o Jasonie. Przecież zakpił z niej. Jest podrywaczem i playboyem. Mało to jego zdjęć widziała w gazetach? Za każdym razem z nową flamą uwieszoną u jego ramienia. Wzięła głęboki oddech, ścisnęła mocniej rączkę Maxa i wyszła z cienia. - Jak miło znowu cię widzieć, Jasonie - powiedziała, zanim jeszcze ją zauważył, a gdy się ku niej odwrócił, wyciągnęła dłoń na powitanie. - Nic się nie zmieniłeś. Zawsze w towarzystwie dam. - Tu mrugnęła do Doreen,
jakby dzieliły jakiś wspólny sekret. Bała się, że jeśli przestanie mówić, zemdleje. Jason nie odrywał od niej oczu. Miała ochotę zarzucić mu ręce na szyję i... -Gdzie ty się podziewałaś? - zapytał takim tonem, jakby wyszła na chwilę do sklepu i nie było jej kilka godzin. -Ach, tu i tam. A ty? Po co ja zresztą pytam? - Wiedziała, że robi z siebie idiotkę, ale blondynka stojąca obok Jasona działała jej na nerwy. Nie, to nie zazdrość, powtarzała sobie, ale żałowała, że nie ma przyjaciela, którego imię mogłaby rzucić od niechcenia. -Wygląda na to, że nieźle sobie radzisz - powiedział Jason, taksując jej kaszmirowy płaszcz, jedwabny szal, kaszmirowy sweter, spodnie z wełnianej żorżety, zamszowe botki i złotą biżuterię. - Tak, zupełnie dobrze, ale... - Rozejrzała się rozpaczliwie i jej wzrok padł na paczkę chipsów Lay's. - Lay śmieje się, że mam słabość do ładnych rzeczy. Jason się zachmurzył, Amy zaś poczuła cichą satysfakcję.
Zerknęła spod oka na Doreen.
- Max, przywitaj się z moim starym przyjacielem. Twoim też. Uniosła syna, który wpatrywał się intensywnie w Jasona, jakby próbował sobie przypomnieć, z czym mu się kojarzy twarz tego obcego pana. Jason miał ochotę przytulić małego, ale duma wzięła górę. Czego oczekiwał? Że Amy pewnego dnia wróci do niego zapłakana, oznajmi, że żyć bez niego nie może, i poprosi, żeby otoczył ją opieką? Naprawdę na to Uczył? Tymczasem stało się tak, jak wszyscy przepowiadali. On stał w miejscu i czekał, ona zaś ułożyła sobie życie bez niego. Miał jej teraz powiedzieć, że bez niej nic nie ma sensu? Że kiedy ona miała jakiegoś Laya, on nie przestawał o niej myśleć ani przez chwilę? Niedoczekanie! Raptem, gdy usiłował ułożyć sobie w głowie stosowną odpowiedź na ostatnie słowa Amy, Doreen objęła go poufale i przytuliła się doń. -Och, misiaczku, czyż Max nie jest absolutnie cudownym maleństwem? - zaszczebiotała rozkosznie, niewiele sobie robiąc z wściekłych błysków w oczach Jasona. - Nie mogę się wprost doczekać, kiedy sprawimy sobie własne. -Misiaczku? - powtórzyła Amy nieco zaszokowana, co sprawiło Jasonowi niemałą satysfakcję.
Tu Doreen znowu, nieproszona, przyszła szefowi ze skwapliwą pomocą. - Och, Jason nie lubi, jak mówię do niego przy ludziach„misiaczku", ale ja twierdzę, że nie ma w tym nic złego. Narzeczeni mają prawo zwracać się do siebie, jak im się podoba, prawda?
- Narzeczeni? - wyszeptała Amy.
Jason próbował uwolnić się z objęć Doreen, ona jednak przylgnęła do niego tak, jakby byli zrośniętymi biodrami syjamskimi bliźniętami. - Och, tak - mruknęła Doreen niczym kotka. - Za sześć tygodni będzie nasz ślub, a jeszcze taaaakie mnóstwo rzeczy musimy kupić do naszego nowego domu. Prawdę mówiąc, nawet domu dotąd nie kupiliśmy. Jason miał ochotę udusić sekretarkę. Niewątpliwie uznała, że wyświadczy mu przysługę, zmyślając na poczekaniu historyjkę o ślubie, ale tym razem naprawdę posunęła się za daleko. Jak, na Boga, teraz to wszystko odkręcić? Amy mu przecież nie uwierzy. -Jestem pewna, że Jasona stać na każdy dom, jaki się pani zamarzy - powiedziała Amy cicho. -Och, tak, wiem już, co bym chciała, ale on się nie zgadza. Nie sądzi pani, że to nieładnie z jego strony? - Włożyła mu rękę pod ramię, nic sobie nie robiąc z jego morderczej miny. -Bardzo brzydko - przytaknęła Amy. -Pani Lay na pewno nie jest taki - stwierdziła Doreen. -Och, oczywiście, że nie. Lay jest bardzo szczodry. Odgaduje w lot moje życzenia i spełnia każdą zachciankę. Mam nadzieję, że Jason będzie taki sam. -Kiedy go już przekonam, musi mi pani pomóc wybierać meble. -Ja? - zdziwiła się Amy. -Pani jest przecież artystką, prawda? Przez chwilę obydwoje, Jason i Amy, bez słowa spoglądali na Doreen. -Rzeczywiście - przytaknęła w końcu Amy. - Skąd pani wie? -Wygląda pani na artystkę. Wszystko ma pani tak świetnie dobrane. A ja mam kłopoty z zestawieniem bieli i czerni. Prawda, skarbie? Ale Jason kocha mnie taką, jaka jestem. Powiedz, króliczku?
Jason usiłował uwolnić się od swojej niespodziewanej narzeczonej, ale trzymała się go niby rzep. Miał ochotę zdzielić ją w głowę jakimś ciężkim przedmiotem, lecz w końcu się poddał, uznając, że wyjaśni Amy tę farsę, kiedy będą mogli porozmawiać sam na sam. -A więc to... ty będziesz malowała freski? - zapytał wreszcie. -Tak - odparła Amy już bez wcześniejszej zadziorności. - Wiem od Mildred, że wynikły jakieś problemy z terminem wykonania i tematem. Zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc. Przywiozłam ze sobą szkice, więc... - Przerwała, bo Jason wydał dziwny odgłos, jak człowiek, którego nagle przeszył ból. - Nic ci nie jest? - Nie, wszystko w porządku - mruknął, rozcierając bok.
- Chętnie obejrzę szkice. Może spotkamy się wieczorem i... -Ależ, skarbie, przyrzekłeś mi, że dzisiaj wieczorem kupimy sztućce i porcelanę. Zdecydowaliśmy się na Rosen-thala i prawdziwe srebra - zwróciła się do Amy. - Jason, kochany, jest taki hojny. Tylko nie chce się zgodzić na upatrzony przeze mnie dom. -Widocznie każda hojność ma swoje granice - syknął kochany Jason przez zęby. -Ach, założę się, że Lay jest bezgranicznie hojny i wielkoduszny, prawda? Sądząc po tym płaszczu, który ma pani na sobie. Nie mylę się? -Nie, nie myli się pani - odparła Amy, żałując, że podkusiło ją, by wymyślić Laya. Chciała powiedzieć Jasonowi prawdę, chciała... -Kiedy obejrzysz szkice? - zapytała. - Powinieneś je zaakceptować, zanim zabiorę się do pracy. Będę potrzebowała też pomocników, którzy zajmą się wykańczaniem fresków. -Będziesz miała wszystko, co zechcesz - zapewnił ją Jason, uwalniając się wreszcie od Doreen.
Ledwie mu się to udało, dziewczyna stanęła między nim i Amy. -To cały Jason. Zawsze mi mówi: „Będziesz miała wszystko, co zechcesz, Doreen". Dlatego się dziwię, że nie godzi się kupić tego domu. Może pani go przekona? -Może - przytaknęła Amy i zerknęła na zegarek. - Och, muszę już iść. Moja teściowa.. -To pani jest mężatką? - poczyniła odkrycie Doreen.
-Wdową. -Jakie to przykre. Współczuję. Kiedy Lay umarł? -Nie umarł. On... Naprawdę muszę już iść. Miło cię znowu widzieć, Jasonie. Zatrzymałam się u Mildred, więc jeśli będziesz się chciał ze mną skontaktować... w sprawie fresków, wiesz, gdzie mnie szukać. - Amy chwyciła Maxa za rączkę i niemal wybiegła z budynku. Na zewnątrz czekał samochód, który Mildred wysłała na lotnisko. -Mam nadzieję, że panienka się nie gniewa, ale pani Thompkins przysłała mnie z powrotem, żebym zabrał panią i małego do domu. -Nie, oczywiście, że nie - rzuciła Amy. - Proszę jechać. Szybko! Zanim się rozpłaczę, dodała w myślach. Kiedy znalazła się wreszcie w domu teściowej, okazało się, że Mildred wynajęła już opiekunkę dla Maxa. Chłopiec zaakceptował ją z miejsca i obydwoje w najlepszej komitywie poszli do kuchni przygotować kakao. Dopiero teraz Amy dała upust powstrzymywanym dotąd łzom. -Mów, co złego cię spotkało - zażądała Mildred. -Wszystko. Zrujnowałam sobie życie - wyszlochała Amy. -Nie pierwszy raz. -Słucham?- Amy podniosła zaczerwienione od łez oczy. -Amy, kochanie, wyszłaś za mąż za alkoholika i narkomana. Gorzej wybrać nie mogłaś, niech Bóg mi wybaczy, że tak mówię o własnym dziecku. Potem zakochał się w tobie na śmierć człowiek bogaty i przystojny, to uciekłaś jak stałaś, w jednej koszuli na grzbiecie i z małym dzieckiem na dokładkę. Dlatego powiadam, że już kilka razy zrujnowałaś sobie życie.
Amy rozszlochała się jeszcze bardziej. -Co zrobiłaś tym razem? -Powiedziałam Jasonowi, że mam kogoś. Wszystko przez to, że ona jest taka ładna i tak się do niego tuliła. A ja go chyba ciągle kocham. Nic się nie zmieniło. On jest wciąż tym samym człowiekiem, od którego uciekłam. Ciągle wierzy w pieniądze i te wszystkie kobiety... -Poczekaj chwilę. Powoli. Zachowujesz się tak, jakbym doskonale wiedziała, dlaczego wyjechałaś i co porabiałaś przez ostatnie dwa lata. A teraz ochłoń i powiedz mi, dlaczego zgodziłaś się przyjechać, skoro wiesz, że nadal kochasz Jasona?
-Mój wydawca uważa, że to wielka okazja, móc zaprezentować swoją pracę prezydentowi.
- Co to za wydawnictwo? Amy otarła oczy.
- Pracuję w Nowym Jorku jako ilustratorka książek dla dzieci. Całkiem dobrze sobie radzę i różni znani ilustratorzy... Mildred podniosła rękę. -Później mi to wszystko opowiesz. Co zaszło między tobą i Jasonem dzisiaj? -On się żeni. -Co takiego? -Żeni się. Zresztą, czego się mogłam spodziewać? Że będzie na mnie czekał w nieskończoność? W ciągu ostatnich dwóch lat tylko dwa razy spotkałam się z jakimiś facetami i to tylko dlatego, że zapraszali mnie na lunch i mogłam zabrać Maxa. Obydwaj mu się nie spodobali. Raz nawet było bardzo śmiesznie, chociaż mój adorator był innego zdania. Spotkaliśmy się w Central Parku i... Przerwała, widząc surową minę Mildred. - Wiem, wiem. Odbiegam od tematu. -Właśnie. Mów o Jasonie. Z kim się żeni?
- Z jakąś Doreen. Chyba mnie nawet przed nią ostrzegałaś. Mildred szczęka opadła.
Zaaferowana, przygnębiona Amy nie zwracała najmniejszej uwagi na reakcje teściowej. -Jest śliczna, wysoka, jasnowłosa. Nic dziwnego, że się w niej zakochał. Z czego się śmiejesz? Tak cię bawi moje nieszczęście? -Przepraszam. Doreen! Musisz mi wszystko dokładnie opowiedzieć. Powtórz mi każde słowo, opisz każdy gest, spojrzenie. Wszystko. -Nie wiem, czy warto, jeśli zamierzasz się ze mnie natrząsać. Może powinniśmy zatrzymać się z Maxem gdzie indziej i podziękować ci za gościnę. -Jason nie ma zamiaru żenić się z Doreen. To jego sekretarka. Jest najmilszą dziewczyną w świecie,
ale okropną sekretarką. -Człowieka nie kochają za to, że jest dobrym pracownikiem. Ja zawsze... -Jason poprosił ją kiedyś, żeby zamówiła kaczkę a l'orange na kolację z okazji otwarcia fontanny przed budynkiem magistratu. Doreen potraktowała rzecz dosłownie: kazała napełnić fontannę dżemem pomarańczowym i sprowadziła czterysta żywych kurczaków, bo nie mogła znaleźć farmy z hodowlą kaczek. Amy szeroko otworzyła oczy. -Wymyśliłaś to - powiedziała. -Kiedy Jason dostał białej gorączki, była przekonana, że to dlatego, że zamówiła kurczaki zamiast kaczek. Doreen ma swój własny system segregowania dokumentów. Układa je według kolorów, ale kolory odróżnia dotykiem, a nie wzrokiem. Potem nikt nic nie może znaleźć, bo nie wiadomo jaka, w przekonaniu Doreen, jest w dotyku zieleń albo błękit. Ona sama też się gubi. Amy otarła łzy. -Jak może coś znaleźć, skoro wcześniej tego nie dotknie? -W tym sęk. Zamówiła kiedyś nowe znaki dla wszystkich firm w mieście. Na wszystkich zamiast Abernathy widniało „Wariaty".
Amy zanosiła się śmiechem. -Doreen kolekcjonuje czerwone spinacze do papierów. Zapytaj ją o to. Godzinami może opowiadać o swojej kolekcji. Ma w niej spinacze ze wszystkich hurtowni w promieniu trzystu kilometrów. Powie ci, że to „niesamowite, ale wszystkie pochodzą od tego samego producenta". -I Jason chce się z nią ożenić? - zapytała Amy ze śmiechem. -Jason chce ją zabić. Dzwoni do mnie co kilka dni i przedstawia nowy plan zgładzenia Doreen. Zazwyczaj bardzo pomysłowy. Najbardziej podobał mi się zamiar przysypania jej stertą spinaczy, ale boję się, że mogłoby jej to sprawić przyjemność. -Jeśli jest taka niezorganizowana, dlaczego ją zatrudnił? Dlaczego jej nie zwolni? Doreen jest może koszmarną sekretarką, ale to nie ona wymyśliła sobie tę pracę - powiedziała Mildred, unosząc brwi. - To siostra poprzedniej asystentki Jasona, niezastąpionej Parker. -Tak, pamiętam. Parker była rzeczywiście niezastąpiona. To ona organizowała na polecenie Jasona te wszystkie komedie przed dwoma laty.
-Jason zachował się niegodziwie. Kupował ubranka dla Maxa, sprawił, że bawiłaś się na wytwornym balu, spełnił świąteczne marzenia. Dobrze, już milczę. W każdym razie Parker wyszła za Davida i... -Za Davida? Za doktora Davida? Brata Jasona? -Za tego samego. Parker mieszkała u Davida, gdy Jason był u ciebie. Tak się poznali i... Tak czy inaczej, Jason nie znalazł już potem nikogo, kto mógłby choć częściowo zastąpić Parker. Gdy go ubłagała, żeby zatrudnił jej siostrę, pomyślał, że to prawdziwa szansa. I już pierwszego dnia miał ochotę wyrzucić ją z hukiem, bo sprzedała jego samochód za jednego dolara, ale to zupełnie inna historia. Cóż, dowiedział się, że Parker jest w ciąży, a David uparcie twierdził, że Róża może poronić, jeśli Jason wyrzuci Doreen -Mój mąż umarł, gdy byłam w ciąży, i mimo wszystko nie poroniłam - wtrąciła Amy. -Ciii. Nie zdradzajmy naszych małych sekretów. David chciał mieć po prostu święty spokój, więc okpił braciszka. -Mildred zachichotała. - Jason ciągle powtarza, że chce wrócić do Nowego Jorku, gdzie ludzie są mniej podstępni, dwulicowi i chytrzy niż w Abernathy. W każdym razie zgodził się zatrzymać Doreen do chwili przyjścia na świat dziecka Róży, tymczasem niemowlę wcale się nie spieszy na świat. Ja podejrzewam, że jak się już małe urodzi, David wymyśli jakiś inny powód, dla którego Jason powinien zatrzymać Doreen. Jeśli jednak Jason jej nie zwolni, naprawdę zamorduje nieszczęsną dziewczynę.
Albo się z nią ożeni. - Amy ciężko westchnęła.
Powtórz mi, co dokładnie Doreen mówiła - zażądała Mildred poważnym już tonem. Coś o domu i srebrach... Nie pamiętam. Byłam okropnie przybita. Max tak bardzo go lubi. Skąd wiesz?
Powiedziała mi. Opowiadała, jaką porcelanę chcą kupić i... Nie. Pytam, skąd wiesz, że Max lubi Jasona.
Bo bardziej był zainteresowany Jasonem niż ściąganiem książek z półek i sprawdzaniem, co się kryje w puszkach z farbą. Stał obok mnie spokojnie i wpatrywał się w Jasona. Zawsze zresztą go lubił.
Mildred przysłuchiwała się temu wszystkiemu bez słowa. Wreszcie oznajmiła stanowczo: Mój wnuk musi mieć ojca. A ty męża. Dość już mam takiego życia jak dotąd. Bóg wie, gdzie się podziewasz. Znikasz na całe lata. Chciałabym widywać Maxa, ilekroć przyjdzie mi ochota i...Proszę, Mildred. I bez tego wiem, że źle zrobiłam. Co z tego, że wiesz? Nie zwrócisz mi czasu. Straciłam dwa lara z życia Maxa - stwierdziła z goryczą Mildred.Amy podniosła się. Pójdę już. A jakże, idź. Ucieknij jak wtedy, kiedy Jason ci się oświadczył. Jak po ślubie z Billym.Nie zrobiłam nic takiego - obruszyła się Amy, ale usiadła. - Billy był zawsze bardzo dobry dla mnie. On...Dał ci powód do tego, żebyś ukryła się w mysiej norze, zrezygnowała z życia. Urodziłaś dziecko i zaszyłaś się w tejruderze. Było ci z tym wygodnie. Przecież nikt nie oczekiwał niczego innego od żony miejscowego pijaka, prawda? Myślisz, że nie wiem, o co ci chodziło? Kochałam Billy'ego z całego serca, ale znałam go na wylot i nie miałam żadnych złudzeń co do ciebie. Po jego śmierci zupełnie zdziczałaś. - Milczała przez chwilę. - A co zrobiłaś, Amy, uciekając od Jasona? Czy nie gnał cię strach? Znowu się ukryłaś. Zamknęłaś się w swoim mieszkaniu, ślęczałaś nad tymi swoimi rysunkami i jeśli wytykałaś nos, to tylko po to, żeby wyjść na spacer z Maxem. To prawda - przyznała Amy i łzy ponownie napłynęły jej do oczu. To, co ci powiem, nie będzie miłe. Zraniłaś Jasona tak bardzo, że nie wiem, czy kiedykolwiek potrafi ci wybaczyć. Nie miał prostego życia i nie należy do ludzi, którzy łatwo ofiarowują komuś miłość. A jednak otworzył się przed tobą i przed Maxem, a ty plunęłaś mu w twarz i zniknęłaś. Tak się nie postępuje, moja droga.Amy wzięła głęboki oddech.
Więc jak mam go teraz odzyskać? Zachowałam się dzisiaj okropnie. Naopowiadałam mu bzdur. Kłamałam jak najęta. Mam iść do niego i powiedzieć prawdę? Chcesz mu powiedzieć, że zrozumiałaś swój błąd i że nie potrafisz bez niego żyć? Tak, tak. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo go pragnę, dopóki go dzisiaj znowu nie zobaczyłam. Skarbie, jeśli przyznasz się mężczyźnie, że źle postąpiłaś, będziesz się przed nim tłumaczyła do końca życia. Jak to? Przecież przed chwilą powiedziałaś, że go zraniłam. Powinnam mu to wyznać.Jeśli to zrobisz, będziesz gorzko żałować. Amy przechyliła głowę i pokręciła palcem w uchu.
Przepraszam, ale chyba ogłuchłam. Zechcesz powtórzyć, co mówiłaś? Posłuchaj. Jeżeli zależy ci na mężczyźnie, powinnaś się postarać, żeby to on zrobił pierwszy krok. Ty wiesz, że niepotrzebnie uciekłaś, ale on nie powinien o tym wiedzieć. Widzisz, dla mężczyzny liczy się przede wszystkim podbój. To on musi cię zdobyć. Zdobył mnie już. Zabiegał o mnie i Maxa, ale ja wbiłam sobie do głowy, że... Nie ma już sensu wracać do przeszłości - ucięła Mildred stanowczo. Przecież dopiero co mówiłaś, że uciekam przed ludźmi, że zdziczałam. Owszem. Posłuchaj mnie. Mam pewien plan. Plan przez duże „P". Jason Wilding nawet się nie obejrzy, jak wpadnie w naszą zasadzkę. Chyba jeszcze nie doszłam do siebie po locie. Cały czas mam wrażenie, że niedosłyszę. Wydawało mi się, że trzymasz jego stronę, że mu współczujesz... To prawda, ale to w tej chwili bez znaczenia. Nie zdobędziesz mężczyzny, przepraszając go i wyznając mu prawdę^ Nie, mężczyzn zdobywa się podstępem, fortelem. Nie zaszkodzi też seksowna bielizna. 'Amy wpatrywała się zdumiona w teściową. Mildred Thom-pkins nie wyglądała na kobietę uciekającą się wobec mężczyzn do podstępów i forteli. Nie, raczej zdobywała ich przebojem i powalała.Bielizna? - wydukała w końcu Amy. Czy ty kiedykolwiek próbowałaś zadbać o siebie? Ja... Tak właśnie myślałam. Mój fryzjer, Lars, zajmie się tobą. Wszystko dla Jasona, ma się rozumieć. Może nawet uda nam się namówić go, by kupił Doreen upragniony dom. Kto wie? Jasona stać na taki wydatek, a Doreen wyjdzie pewnie za jakiegoś olśniewająco przystojnego nicponia, więc dom jej się przyda. Musimy też pomyśleć, jak zorganizować pracę nad freskami. Co tak na mnie patrzysz?Jeszcze cię takiej nie widziałam. Skarbie, wielu rzeczy jeszcze nie widziałaś. A teraz chodźmy do mojego wnuka.
18
A/wa dni później Amy obudziła się w swoim starym domu, w swojej dawnej sypialni. Odrzuciła kołdrę i cicho przeszła do pokoju Maxa. Mały spał smacznie. Leżał na brzuszku i sprawiał wrażenie, że przespał w tej pozycji całą noc.Biedaczek, pomyślała czule. Będzie jeszcze pewnie tak spał
dobrych kilka godzin.Amy poprawiła kocyk i poszła do kuchni. Wnętrze w niczym nie przypominało miejsca, gdzie niegdyś usiłowała gotować. Zniknęły stare nędzne sprzęty, na podłodze nie było już wytartego i popękanego linoleum. Nie zdziwiła się, widząc świeżo zaparzoną kawę w ekspresie i ciepłe jeszcze bułeczki w koszyku. Z najserdeczniejszymi pozdrowieniami. Charles - przeczytała na leżącym obok dzbanka bileciku. Otworzyła drzwi lodówki i przekonała się, że jest doskonale zaopatrzona. Znalazła nawet truskawkowe naleśniki dla Maxa. Przyjęła za coś naturalnego, że Charles wiedział, gdzie się zatrzymała. W Abernathy nie sposób było utrzymać czegokolwiek w tajemnicy. j Z kawą, dwiema bułeczkami i jajkiem na miękko przeszła do bawialni^ Uśmiechnęła się, widząc ogień na kominku -który wreszcie nie dymił.Usiadła przy ogniu, wspominając, jak się tutaj znalazła. Wszystko zaczęło się od tego, że Max nie chciał zostać u Mildred. Ale czy każda rzecz w jej życiu nie zaczynała się od Maxa?Wczoraj, wchodząc rano do biblioteki z Maxem w ramionach, Amy czuła, że mały jest rozpalony, jak zawsze, kiedy chorował albo był zmęczony. Była dziewiąta trzydzieści. O tej porze powinna mieć już przeniesione na tynk dwa rysunki, tymczasem jeszcze nie zaczęła pracy.Jason przywitał ją z miną nie zwiastującą niczego dobrego. Jak mamy, twoim zdaniem, zdążyć z freskami? Nie zdajesz sobie sprawy, że za sześć tygodni powinny być gotowe? Dla ciebie, być może, nie ma to żadnego znaczenia, ale dla mieszkańców Abernathy ogromne.Cicho bądź. - Amy nie przejęła się groźnymi pohukiwaniami. - I przestań tak na mnie patrzeć. Dość już mam dzisiaj męskich kaprysów.- Męskich...? - zaczął Jason. - Myślałem, że twój... twój... Wiedziała, że miał na końcu języka „narzeczony", ale to słowo nie mogło mu przejść przez usta. Może rzeczywiście byłoby zabawne zacząć realizować plan Mildred, ale w tej chwili czuła się zbyt zmęczona.Ach... Max. Mówisz o Maxie - domyślił się wreszcie Jason.Jasne, że o Maxie. Nie spał prawie całą noc. Widocznie musiał się czuć nieswojo w nowym miejscu. Bał się chyba niani, którą wynajęła Mildred. Zawsze był nieufny wobec obcych. Pod tym względem jest bardzo kapryśny.Jason uniósł brwi, jakby chciał powiedzieć: tak to się właśnie wszystko zaczęło między nami, ale zmilczał uwagęAmy i bez słowa odebrał od niej przelewającego się przez ręce małego.Jest zupełnie wykończony - zafrasował się. On jest wykończony? A co ja mam powiedzieć? Jeśli dobrze pamiętam, ty nigdy nie sypiasz - zauważył Jason z nikłym uśmiechem.To prawda przytaknęła, odwzajemniając uśmiech. Chodź, pokażę ci coś. - Jason podprowadził Amy do dwuskrzydłowych drzwi i otworzył je szeroko. - Piękne wnętrze, prawda? Wybudowała je dla siebie rodzina Aber-. nathych, żeby nie mieszać się z pospólstwem, gdy mieli ochotę zajrzeć do biblioteki. Sala rzeczywiście robiła wrażenie, nie ze względu na przepych, bo go tu nie było, ale z racji doskonałych proporcji i pięknych dużych okien wychodzących na wewnętrzny ogród. Amy podeszła do okna. Okazało się, że ogród jest wydzieloną częścią dziedzińca na zapleczu budynku.To prywatny ogród?
Naturalnie. Nie sądzisz chyba, że progenitura Aberna-thych mogłaby się bawić z dziećmi zwykłych śmiertelników?Musieli być bardzo osamotnieni - stwierdziła smutno i wyciągnęła ręce w kierunku Maxa. - Daj mi go. Jest bardzo ciężki.Zamiast spełnić jej prośbę, Jason ułożył małego na rozłożonych na ziemi poduszkach i przykrył kocykiem.Widzę, że o wszystkim pomyślałeś - powiedziała, odwracając głowę, by nie patrzeć, jak Jason czule zajmuje się jej synem. Max traktował mężczyzn niemal jak przybyszów z innej planety i tak, niestety, mogło pozostać. Chłopiec potrzebował ojca.Owszem - przytaknął Jason, otwierając przed Amy' drzwi. Nie domknął ich, by słyszeć, kiedy mały się obudzi. Chcę przerobić tę salę na czytelnię dla dzieci. Z mnóstwem książek i głośnym czytaniem bajek. - Nie zadał wprost pytania, ale wyraźnie oczekiwał od Amy słów aprobaty.Dzieciaki na pewno będą zachwycone - powiedziała. Może - mruknął mile połechtany. Od czego mam zacząć? Co? - zapytał, patrząc jej w oczy. Freski. Pytam o freski. Och, tak. Freski - ocknął się. - Nie wiem. A ty j ak uważasz? Potrzebny mi rzutnik, kilku ludzi do pomocy i... Masz tylko mnie. Słucham? Ja będę twoim asystentem. Rozumiem, że wiele zdziałałeś przy odbudowie miasteczka, ale nie wiem, czy potrafisz narysować wielbłąda. Poza wszystkim masz ślub na głowie.Ślub? A, o to chodzi. Posłuchaj, Amy, chciałbym ci wyjaśnić... Mówiła sobie, że powinna trzymać buzię na kłódkę i wysłuchać Jasona. Z drugiej jednak strony była śmiertelnie przerażona tym, co może usłyszeć. Wmawiała ludziom, że czuła się szczęśliwa w małżeństwie, ale tak naprawdę sama ta instytucja napawała ją niewytłumaczalnym lękiem.Czy to, co masz mi do powiedzenia, nie mogłoby poczekać? Muszę teraz... zadzwonić do Laya. Na pewno martwi się o mnie.Oczywiście - odparł Jason, odwracając się do niej plecami. - Możesz skorzystać z telefonu w biurze.To międzymiastowa. Jakoś to wytrzymam - powiedział i poszedł do sali, w której spał Max.N ie umiem rozmawiać z Jasonem - skarżyła się Amy przez telefon teściowej. - Naprawdę nie umiem. To jakaś farsa. Nie, nie poprosił mnie, żebym za niego wyszła - odpowiedziała wysłuchawszy pytania teściowej. - Żeni się z Doreen. Przestań się ze mnie śmiać! To poważna sprawa... Max czuje się dobrze. Śpi w sali Abemathych. Jason chce w niej urządzić czytelnię dla dzieci... Nie, nie złoszczę się na ciebie, ale nie
umiem udawać, zwodzić, kłamać. - Pauza. - To zależy, co kto lubi... Poczekaj. Nie zgadniesz, kto właśnie przyszedł. Tak, ale skąd wiesz? Ty ją przysłałaś? I to ty jej kupiłaś tę suknię? Mildred! Co z ciebie za przyjaciółka? Halo? Halo? Jesteś tam? Zła, że Mildred się rozłączyła, Amy odłożyła słuchawkę. Widok Doreen w bardzo kusej błękitnej sukience z delikatnej angory jeszcze bardziej pogorszył jej humor. I pomyśleć, że to Mildred kupiła tę ekstrawagancką kreację. Amy już nie wiedziała, po czyjej stronie jest teściowa. Doreen, ślicznie wyglądasz! - zawołała Amy po wyjściu z biura i zazgrzytała zębami, widząc, jak dziewczyna umizga, się do Jasona, po czym natychmiast przywołała na usta szeroki uśmiech i zapytała: - Kiedy macie zamiar kupić dom i meble? Najpierw musimy uporać się z freskami. Liczy się każda sekunda - oznajmił Jason z powagą. Po pracy trzeba zjeść obiad. Możemy przekąsić coś w samochodzie po drodze do sklepu meblowego. A może wolelibyście antyki? Używane meble? - W głosie Doreen dało się słyszeć rozczarowanie. - Ja chcę nowe. Dobre antyki to świetna lokata kapitału. Z każdym rokiem nabierają większej wartości - pouczyła ją Amy. -Nie twierdzę, że będziesz kiedyś musiała je sprzedać, alenowe kilka tygodni po kupnie są warte mniej, niż kosztowały.- Niech będą antyki - skwapliwie zgodziła się Doreen, pokonana nieodpartą argumentacją.W tej samej chwili między Amy i Doreen powstało coś na kształt przymierza. Porozumiały się bez słów. Wystarczyło im wymienić szybkie spojrzenia, by w lot odgadnąć wzajemne intencje. Ty mi pomożesz, ja pomogę tobie. Doreen nie była idiotką i zdawała sobie sprawę, że lada dzień wyleci z pracy, postanowiła więc zakończyć swoją karierę z hukiem. Och, Jason nie ma pojęcia, ile czasu zabierają przygotowania do ślubu. Nawet nie obejrzał wszystkich rzeczy, które już zamówiłam w centrum handlowym. - Pokiwała smętnie głową. Założę się, że wybrałaś Waterforda i srebra najwyższej próby.Doreen uśmiechnęła się.
Od razu wiedziałam, że znasz się na rzeczy. Czyż Amy nie jest wspaniała, misiaczku? Uważam, że powinniśmy sobie coś wyjaśnić. Zaraz. Tutaj i teraz. - Jason strząsnął dłonie Doreen ze swego ramienia. - Nie jestem... Och, jak późno się zrobiło! - krzyknęła Amy, spoglądając na zegarek. - Musimy zabierać się do roboty. Aha, Jasonie, będę ci bardzo wdzięczna, jeśli pomożesz mi w pracy nad freskami. Będę mogła opowiedzieć ci o Layu.Jason poczerwieniał ze złości.
- Daj mi listę materiałów, których będziesz potrzebowała. Zadbam, żeby ci je natychmiast dostarczono - oznajmił
i wyszedł pospiesznie z biblioteki. Doreen i Amy przez chwilę patrzyły na siebie bez słowa.
- Dzisiaj wieczorem? - przerwała milczenie Doreen. Pójdziesz ze mną na zakupy dzisiaj wieczorem? Amy skinęła głową i obydwie uśmiechnęły się szeroko.
W ten sposób, rozmyślała Amy, popijając kawę i zajadając bułeczkę, zaczął się jeden z najbardziej niezwykłych dni w jej życiu. Spoglądając wstecz, nie potrafiła powiedzieć, kto zaskoczył ją bardziej: Doreen, Max czy Jason. Uśmiechnięta usiadła wygodniej i zatopiła się w myślach. Więc najpierw Max. Mogła zrozumieć jego wrzaski, kiedy próbowała zostawić go rano z babką i nianią, w końcu obie kobiety były dla niego obce, a ona sama od chwili urodzenia syna nie rozstała się z nim nigdy na dłużej niż na trzy godziny. Cały dzień rozłąki byłby ciężkim przeżyciem dla obojga. Zabrała go ze sobą, a on ją zdradził, bo natychmiast przylgnął do Jasona i Doreen. To dobrze, że garnie się do ludzi, powtarzała sobie, ale czuła zazdrość. Jason zawiózł ją do sklepu z materiałami dla plastyków, gdzie miała kupić potrzebne rzeczy. Amy jak zwykłe zaczęła strofować Maxa: nie ruszaj tego, nie ruszaj tamtego, nie wierć się, bądź grzeczny... Czy on mówi? - zainteresował się Jason.
Kiedy ma ochotę - odpowiedziała Amy, odciągając syna od ciężkich drewnianych sztalug, na które próbował się wspinać. Czy rozumie zdania złożone?
Amy odgarnęła włosy z czoła i przyjrzała się uważnie Jasonowi.- Pytasz, czy mój syn jest niedorozwinięty? - Była już gotowa wdać się w kłótnię. Dlatego, że ojcem Maxa był nałogowy pijak, ona ma teraz wysłuchiwać insynuacji na temat inteligencji swojego dziecka?- Pytam tylko, co potrafi dwulatek. Och, do diabła. Chodź tu, Max.Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane autorytarnym tonem i Max usłuchał od razu. Zezłościło to Amy. Ona mogła zdzierać gardło i Max nic sobie nie robił z jej poleceń; zazwyczaj niewinnie się uśmiechał i dalej robił swoje.Jason przykucnął i spojrzał w oczy małemu.
Powiedz mi, Max, chciałbyś malować tak jak mama? Przestań! - krzyknęła Amy. - Zasmaruje wszystko dookoła i narobi takiego bałaganu, że... Przerwała, widząc spojrzenie Jasona, które mówiło wyraźnie, żeby zamilkła. Jason poprawił kołnierz kurtki Maxa. Chłopiec jakby się wyprostował przy tym geście.- Chciałbyś coś namalować? Max skinął głową, ale nie był do końca przekonany. Miał wyraźny zakaz dotykania farb matki.- W porządku, Max. Chciałbyś pomalować pokój, w któ rym spałeś dzisiaj rano?Mały otworzył szeroko oczy i zerknął pytająco na Amy. - Nie patrz na mnie. Ja mam się nie wtrącać - odparła, zakładając ręce na piersi.Jason odwrócił buzię chłopca w swoją stronę. - To męska sprawa. Tylko między nami. Żadnych kobiet. Max miał tak zachwyconą minę, że Amy chciała krzyczeć w głos. Ktoś śmie robić z jej małego synka macho! - No to jak będzie, Max? Chcesz pomalować ten pokój czy nie?Tym razem mały nie szukał już potwierdzenia u matki, tylko energicznie skinął głową.Musimy się zatem naradzić, co namalujesz, zgoda? Max ponownie skinął. - Wiesz, co chcesz namalować? Kolejne skinienie głową. Jason czekał, aż mały coś powie, ale gdy dziecko nadal uparcie milczało, spojrzał na Amy.- To nie był mój pomysł - odżegnała się. - Ty go potem będziesz mył. *Jason ponownie zwrócił się do Maxa: Powiedz mi, co chcesz namalować. Małpy! - krzyknął Max na całe gardło. Jason aż przysiadł na piętach.
- Dobrze - zgodził się ze śmiechem. - Niech będą małpy. Wiesz, jak namalować małpę?Max przytaknął całym ciałem. - A teraz posłuchaj mnie uważnie, dobrze? - zaczął Jason, kładąc chłopcu dłonie na ramionach. - Pójdziesz z tą panią, ona ma na imię Doreen, i wybierzesz sobie to, co będzie ci potrzebne do namalowania małp. Dużych i małych. Cały pokój będzie pełen małp, tak?Max przytaknął.
- Jakieś pytania? Max pokręcił przecząco głową. - Dobrze. Umowa stoi. A teraz idź z Doreen, a my z mamą kupimy farby dla niej, tak?Jason podniósł się. Max podszedł posłusznie do Doreen i obydwoje zniknęli między półkami.- Nie wiesz chyba, co czynisz - prychnęła Amy. - Nie możesz pozwalać dwuletniemu dziecku buszować bez ogra niczeń po sklepie. Bóg jeden wie, co kupi.Jason pociągnął ją za sobą.
Chodź, uporamy się z zakupami dla ciebie i idziemy stąd. W tym tempie nigdy nie zaczniesz malować.Powinieneś był zamówić materiały przed moim przyj azdem. Wysłałam listę Mildred. Myślałam, że wszystko będzie już przygotowane.Owszem, kupiłem materiały - mruknął Jason pod nosem. Amy stanęła. To po co nam więcej?
Chciałaś akwarele, więc Doreen zamówiła pudełeczka, takie jak do szkoły. O, Boże. Ja potrzebuję całych galonów. Ile ona tego zamówiła? Nieważne. Dość powiedzieć, że każde dziecko w Kentucky ma teraz pudełko nowiutkich farb. - Jason westchnął.Amy nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Aż boję się pytać, co z podwieszanym rzutnikiem. Wiesz, że kiedy odwrócisz zwykły rzutnik, wszystkie przeźrocza wypadają?Nie. Nigdy nie próbowałam. A ty skąd wiesz? Bo Doreen kupiła trzynaście różnych rzutników, ale nie mogła natrafić na podwieszany.Rozumiem stwierdziła Amy krótko, krztusząc się ze śmiechu. - Świetnie, że się z nią żenisz, bo zrujnowałaby cię jako sekretarka.Muszę z tobą porozmawiać na ten temat. Tak? Mam nadzieję, że nie będzie to nic nieprzyjemnego. Kiedy dowiaduję się niemiłych rzeczy, nie mogę pracować. A już Lay... Auu! Co ty robisz?Przepraszam, to niechcący - bąknął Jason, zdejmując dłoń z jej ramienia. - Wybieraj, co ci potrzebne, i zabierajmy się stąd.Następne półtorej godziny Amy poświęciła zakupom, szczęśliwa, że nikt jej nie narzuca żadnych ograniczeń finansowych. Miło było zamawiać najlepsze gatunki farb, najlepsze pędzle, najlepsze...
To będzie strasznie drogo kosztowało. - Opamiętała się wreszcie i popatrzyła niepewnie na Jasona, ale ten wzruszył tylko ramionami. Potrzebujesz czegoś jeszcze? - Spojrzał na zegarek; wyraźnie znudzony, nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie wyjdą ze sklepu. Mężczyzn - odparła i posłała mu najniewinniejszy w świecie uśmiech. - Mogą być kobiety - dodała. Trzy osoby, które pomogą mi malować.Załatwione. Błyskawicznie. Zapominasz, że całe lata prowadziłem interesy i nawykłem do szybkiego działania.Tak? Coś chyba słyszałam na ten temat. Dlaczego więc...? Och, nie... - Przerwała, nie kończąc myśli. Między półkami pojawił się maszerujący w kierunku kasy Max. Kroczył niczym mały książę prowadzący jucznego słonia, jako że idąca kilka kroków za nim Doreen taskała trzy koszyki wypełnione wszelkim malarskim dobrem, w zębach zaś z niepowtarzalnym wdziękiem trzymała pędzel.Minęła Jasona i Amy, wypluła pędzel na kontuar i zwaliła obok trzy ciężkie kosze, po czym odwróciła się do Amy.Twój syn zwariował - oznajmiła i odeszła. Max, coś ty zrobił? - zapytała Amy, ale mały za całą odpowiedź wepchnął piąstki do kieszeni, zacisnął usta i stanął w rozkroku, łudząco przypominając, czego nie zauważała, rodzoną matkę w podobnych sytuacjach. Bystremu oku Jasona nie uszło rodzinne podobieństwo. Roześmiał się. Państwo kupują to wszystko? - wtrącił się znudzony kasjer.Oczywiście - oświadczył Jason. Nie! - zawołała Amy. To jak? - Kasjer skrzywił się. Kupujemy - zdecydował Jason, wyjął portfel i wręczył młodemu człowiekowi platynową kartę American Ex-press.Amy zaczęła przeglądać zakupy Maxa i powoli przyznawała rację Doreen. Jej syn dokonał rzeczywiście dziwnego wyboru.- Max, kupiłeś chyba wszystkie rodzaje pędzli, jakie tu mają? - zagadnęła.Skinął głową. - A co z farbami? Jakimi kolorami namalujesz małpy? Dżunglę? Czy twoje małpy będą mieszkały w dżungli?Zanim Max zdążył odpowiedzieć, pojawiła się Doreen z czterema galonowymi pojemnikami czarnej farby akrylowej oraz składaną drabinką.- Nie patrz na mnie. Zażądał czarnej - oświadczyła. Jason roześmiał się, widząc, z jak obojętną miną Max obserwuje całą scenę.
Nie zachęcaj go do szaleństw - prychnęła Amy. - Max, skarbie, powinieneś chyba kupić jakieś inne farby poza czarną, nie sądzisz? Nieee - zaoponował Jason. - Jeśli chce czarną, będzie miał czarną. Chodźmy już. Powinniśmy stąd wyjść, zanim... Przyjedzie prezydent - dokończyły Amy i Doreen równocześnie, po czym wybuchnęły śmiechem.Piętnaście minut później jechali już rangę roverem Jasona w kierunku biblioteki.Tutaj Amy po raz pierwszy zobaczyła Raphaela. Chłopak miał mniej więcej siedemnaście lat, bunt w oczach i świeżą szramę po cięciu nożem na policzku.Zerknęła na młodzieńca, chwyciła Maxa za rękę i niewiele myśląc, ruszyła do wyjścia.Jason zagrodził jej drogę.
Nie patrz tak na mnie. Na razie nie udało mi się znaleźć nikogo innego. Dostaniesz innych pomocników, a chłopak chce odpracować kilkadziesiąt dni dla miasta. Chce? - prawie krzyknęła Amy. - A może raczej taki dostał wyrok w sądzie?Jason wzruszył ramionami.
Nie możesz wszystkiego rzucać tylko dlatego, że chłopak wydaje się trochę... nieokrzesany. Nieokrzesany? On wygląda jak poszukiwany listem gończym. Jak mogłeś go przyjąć, kiedy wiesz, że Max będzie w pobliżu? Nie zostawię cię z nim samej. Będę tu cały czas. Mogę przynieść pistolet. O, widzisz, od razu poczułam się bezpiecznej - rzuciła z przekąsem i zamilkła, bo na schodach pojawił się Raphael, który najwyraźniej zamierzał wynieść się z biblioteki.Gdy Jason chwycił go za ramię, zaczął coś mówić w niezrozumiałym dla Amy języku, a Jason, ku jej zaskoczeniu, odpowiedział mu płynnie.- Uraziłaś go, Amy. Nie chce z tobą pracować. A jeśli nie odpracuje wyroku, będzie musiał spędzić kilka miesięcy w pace. Chcesz go mieć na sumieniu?Po tej wiadomości Amy omal nie wybuchnęła płaczem. - Oczywiście, że nie. Raphael wyszczerzył zęby, słysząc jej zapewnienie, i zawrócił do biblioteki.- On wcale nie miał zamiaru wyjść - mruknęła pod nosem. - Manipuluje mną.Jason roześmiał się, wziął Maxa na ręce i razem wrócili do biblioteki.le wszystkie wydarzenia to był zaledwie początek, myślała Amy, kończąc bułeczkę i wpatrując się w ogień. Zaraz potem zaczęło się takie zamieszanie, że nie miała czasu zastanawiać się nad niczym. Zajęta przenoszeniem rysunków na ścianę, zapomniała o obawach, jakie wzbudził w niej Raphael. Przez cały dzień po bibliotece kręciły się rozmaite dzierlatki i podfruwajki, usiłujące zwrócić na siebie uwagę chłopaka, ale on, co Amy musiała przyznać, nie odrywał się od pracy.Amy podobnie. Max,
przeistoczony w dziecko, jakim go dotąd nie znała, poszedł prosto do sali, którą wskazał mu Jason, zamknął się tam wraz z Doreen otoczony przyborami do malowania i Amy nie widziała go przez resztę dnia. Zamartwiała się, że zafunduje dziecku traumatyczne przeżycie, rozstając się z nim na dłużej niż trzy godziny, tymczasem on zachowywał się tak, jakby w całym swoim krótkim życiu nie marzył o niczym innym tylko o tym, żeby wreszcie uwolnić się od matki. Nie bądź zazdrosna. - Jason próbował ją pocieszyć. - Max znalazł widać w Doreen partnerkę na swoim poziomie intelektualnym. Wcale nie jestem zazdrosna! - obraziła się Amy. -A ty nie powinieneś wygadywać takich rzeczy o ukochanej kobiecie. Jason, zamiast jak zwykle się wykręcać, stwierdził, że Doreen ma inne zalety, czym jeszcze bardziej rozsierdził Amy. Akurat w tym samym momencie Doreen pojawiła się w holu i oczy wszystkich mężczyzn natychmiast zwróciły się ku niej. - Rzeczywiście, zabójcza - parsknęła Amy i zadarłszy nos, wróciła do pracy odprowadzana chichotem Jasona.Max ani przez chwilę nie zatęsknił za Amy. Nie widzieli się cały dzień. Doreen pełniła rolę posłańca między matką i synem.
Chce wiedzieć, co jadają małpy - oznajmiła wysłan-niczka z Krainy Tajemnic za pierwszą wizytą. Amy nazwała tak salę Abernathych, kiedy usłyszała, że Max zakazał komukolwiek, włączając matkę, wstępu do swojego sanktuarium. A skąd ja mogę wiedzieć? - rzuciła Amy przez ramię. - Jestem tylko jego matką.
Owoce. Rośliny. Liście - podrzucił uczynnie Jason. Doreen zniknęła, ale pojawiła się znowu po kilku minutach. Chce obrazka z jedzącą małpą. Amy otworzyła już usta, ale Jason ją ubiegł.
- Ja to załatwię - powiedział i po chwili wrócił z kilkoma książkami o małpach. Jedną z nich wydaną w Japonii. Doreen zabrała książki i po chwili już była z powrotem.
Chce więcej takich jak ta - poinformowała, pokazując trzymany w dłoni tom. - Nie wiem, o co mu
chodzi, bo według mnie nie różni się ona niczym od pozostałych. Sztuka japońska - domyślił się Jason i pospieszył szukać odpowiednich materiałów naukowych. Zwariowane dziecko - mruknęła Doreen, odbierając od niego stos nowych książek.O czwartej pojawiła się Mildred z koszami pełnymi jedzenia i oznajmiła, że zabiera Amy na lunch. Pora lunchu dawno już minęła - zauważyła Amy, zajęta dobieraniem koloru sierści dla malowanego właśnie wierzchowca.Jadłaś? - zainteresowała się Mildred. Kiedy Amy nie odpowiedziała, teściowa wzięła ją za rękę i pociągnęła do wyjścia.- Aleja... To są mężczyźni. Nie wrócą do pracy, dopóki nie zjedzą tego, co przyniosłam. Mamy całe trzydzieści siedem minut tylko dla siebie.A Max...
Zakochał się w Doreen. Masz go z głowy. Amy się skrzywiła. Jak długo nas obserwujesz?
Mildred przemówiła dopiero wtedy, gdy siedziały w barze po drugiej stronie ulicy, czekając, aż kelnerka przyniesie zamówione dania.Tylko chwilę, ale wcześniej zajrzała do biblioteki Liza Holding. Szukała jakiejś książki na temat psychopatologii, a tak naprawdę chciała zobaczyć Raphaela, mimo że jest zaręczona z synem naszego dyrektora banku. Powiedziała swojej kuzynce, która powiedziała mojemu fryzjerowi, który powiedział mi, że...I już wiesz wszystko - skwitowała Amy. Oczywiście. Wszyscy umierają z ciekawości, co się dzieje między tobą i Jasonem.Nic się nie dzieje. Wszyscy mężczyźni tracą głowę dla Doreen. Praca zamiera, kiedy przemyka przez salę. Nawet mój syn... - Amy przerwała dla nabrania oddechu.Zazdrość. - Mildred pokiwała głową. - Znam to uczucie. Nie jestem zazdrosna. Przestańcie, na litość boską, wmawiać mi wszyscy, że jestem zazdrosna.Jason powiedział ci to samo? Zdecydowana nie odpowiadać na pytanie teściowej, Amy upiła łyk coli.- Kiedy Billy był maleńki, przez pierwszy rok w ogóle się z nim nie rozstawałam, aż pewnego dnia został z moją siostrą i tego wieczoru nie pozwolił, żebym to ja położyła go do łóżka. No więc co z Jasonem? Poprosił cię już o rękę?Amy wpatrywała się bez słowa w swoją kanapkę.
Ty masz świetną zabawę, ale ja nie chcę powtórzyć błędu, który już raz popełniłam - powiedziała wreszcie. Chcesz o tym porozmawiać? Jestem dobrą słuchaczką -zaofiarowała się Mildred. Chciałabym lepiej poznać Jasona. Spędzić z nim trochę czasu. Moje pierwsze małżeństwo nie było udane. Nie chcę się znowu sparzyć.Spojrzała na Mildred, szukając w jej oczach zrozumienia. Musiała z kimś porozmawiać, ale jak zwierzać się matce pierwszego męża?- Nawet nie chcę myśleć, o tym, jak by wyglądało moje życie, gdybym nadal była żoną Billy'ego. O Jasonie wiem tyle, że potrafi świetnie kłamać. Okłamał mnie, twierdząc, że jest gejem, że nie ma gdzie mieszkać, że potrzebuje dachu nad głową. Właściwie niemal każde jego słowo było kłamstwem.Zamilkła na moment.
Powiadasz, że szukał mnie przez ostatnie dwa lata, ale co on wie o mnie i o moim synu? Jakim w gruncie rzeczy jest człowiekiem? Czy umie z siebie żartować? Kogo to obchodzi? - Mildred uśmiechnęła się. - Przy tych pieniądzach nie martwiłabym się o jego poczucie humoru.Mnie obchodzi. I twojego wnuka. Trudno cię zadowolić. Nie. Ale chcę jasnej sytuacji. Muszę wiedzieć, że mężczyzna, którego wybieram, będzie dobrym ojcem dla mojego syna. Nie pozwolę, żeby Max przywiązał się do kogoś, kto może nas zostawić, bo życie z nami przestanie mu się podobać.Dojrzałaś chyba trochę przez te dwa lata - powiedziała Mildred.- Być może. Dowiedziałam się, kim jestem, co potrafię, na co mnie stać. Wiem, że poradzę sobie sama i że jestem w stanie wychować Maxa. Myślę, że wcale nieźle żyłoby się nam tylko we dwoje. Mogę być dumna z siebie.Mildred dotknęła dłoni Amy. - Cieszę się, że nie dbasz o pieniądze Jasona. A teraz opowiedz mi o nim i Doreen.Amy wróciła do biblioteki dopiero przed szóstą i od razu natknęła się na rozsierdzonego Jasona.Codziennie masz zamiar poświęcać na lunch dwie godziny? - natarł na nią z miejsca.Jeśli będę miała ochotę... - odparła z kamienną twarzą. Musiała zadzwonić do swojego ukochanego narzeczonego - wtrąciła Mildred. - Prawdziwa miłość domaga się czasu. Lay przyjedzie chyba w przyszłym tygodniu, żeby zobaczyć się z Amy.Jason naburmuszył się jeszcze bardziej. - W przyszłości postaraj się rozdzielać życie prywatne i zawodowe. Możemy zabierać się do pracy?Amy nie wiedziała, czy cieszyć się z uwagi rzuconej
przez teściową, czy też się naburmuszyć.Mildred najwyraźniej nie podzielała jej wątpliwości. - W porządku, później mi podziękujesz - rzuciła lekko, odwróciła się i wyszła.Amy wróciła do pracy. Nie przerwała nawet wtedy, gdy pojawił się Charles z wyśmienitą kolacją.- Wszystko zawdzięczam Maxowi. Jest prawdziwym sma koszem - oznajmił, podchodząc do Amy.Podniosła głowę i zobaczyła, że wszyscy się zajadają. Max pałaszował z takim smakiem, że nie spojrzał nawet na matkę.O dziewiątej Amy uznała, że syn powinien iść już spać, czy chce, czy nie. Ze zdziwieniem stwierdziła jednak, że drzwi sali Abernathych zamknięte są na klucz. Zła, że traktuje się ją jak intruza, zaczęła pukać. Na progu pojawiła się Doreen. Max powinien iść już do łóżka. Zrobiło się późno -oświadczyła Amy. Dobrze, powiem mu - zgodziła się łaskawie Doreen i zamknęła jej drzwi przed nosem.Po chwili wyszedł Max, przecierając piąstkami klejące się oczy. Z wyrzutami sumienia, że pozwoliła mu siedzieć tak długo, Amy zapakowała syna do samochodu i ruszyła w stronę domu Mildred.I tu zaczęły się kłopoty, bo Max za nic nie chciał iść spać. W to zazwyczaj pogodne dziecko tego wieczoru jakby diabeł wstąpił. Rozwrzeszczał się w niebogłosy, zaparł się i nie dał położyć do łóżka.O jedenastej nadal mocowali się ze sobą, a Amy zachodziła w głowę, co napadło jej syna, który z uporem powtarzał „nie". Zadzwonię po Jasona! - Mildred usiłowała przekrzyczeć wnuka. Co to pomoże? - zawołała Amy i po raz setny usiłowała przemówić synowi do rozumu. - Powiedz mamie, synku, co się z tobą dzieje?Zapuchnięty od płaczu Max odpowiadał wrzaskami i rykiem. Jason zjawił się błyskawicznie, jeszcze w roboczym, poplamionym farbą ubraniu.Jego obecność nie zrobiła na małym żadnego wrażenia. Kiedy Jason próbował wziąć go na ręce, wyrwał się i wył dalej. Mam pomysł. Trzeba go zawieść do domu - zadecydował Jason, widząc, że nic nie skutkuje. Do domu? - zdziwiła się Amy. - O tej porze nie ma już żadnego samolotu. - Nie. Do jego prawdziwego domu. - Nie wdając się w dalsze dyskusje, Jason wsadził wierzgającego Maxa do samochodu i przypiął pasami do fotelika. Mały, zmęczony, poddał się wreszcie i przestał płakać.Amy wpatrywała się w drogę, nie wierząc własnym oczom. Jason wiózł ich do... Zatrzymali się przed starym domem Salmy. Kiedy go opuszczała, wiedziała, że przejmie go Mildred, bo stanowił ich wspólną własność. Nie martwiła się o los rudery; przypuszczała, że Mildred sprzedają na materiały budowlane.Teraz Amy stała przed wspaniale odremontowaną, bajkową siedzibą. Najwidoczniej Jason tu zamieszkał i wszystko odnowił.Otworzył drzwi, minął hol z posadzką wyłożoną marmurem i ruszył prosto do dawnego pokoju Maxa, który czekał nie zmieniony; lśniący i wysprzątany, tak jakby mieszkające w nim dziecko lada chwila miało
tu wrócić.Jason położył Maxa. Chłopiec rozejrzał się i natychmiast usnął. On nie może pamiętać tego domu. Był niemowlęciem, kiedy stąd wyjeżdżał - powiedziała Amy. Nikt nie zapomina tego, co kochał, a on kochał ten dom - odparł Jason.Kochał też ciebie, chciała dodać Amy, ale się nie odezwała. Jason czekał przez chwilę, jakby spodziewał się jakichś słów. - Wiesz, gdzie jest twój pokój - rzucił krótko i zniknął w tej samej sypialni, którą zajmował dwa lata temu.Zostawiona sama sobie Amy weszła do swojego pokoju. Wnętrze, zaprojektowane najwyraźniej przez zawodowego designera, zmieniło się nie do poznania. Zajrzała jeszcze do łazienki, po czym oszołomiona tym, co zastała w swoimstarym domu, wyczerpana męczącym dniem, padła na łóżko i natychmiast zasnęła. Teraz siedziała w bawialni przed kominkiem. Max jeszcze spał, a i Jason pewnie dotąd nie wstał. - Zupełnie zapomniałam o meblach Doreen - powiedziała do siebie, wstała i przeciągnęła się. Powinna się ubrać i zacząć myśleć o czekającej ją pracy. Freski muszą być gotowe na przyjazd prezydenta, pomyślała z uśmiechem. W sypialni bez specjalnego zdziwienia stwierdziła, że szafa pełna jest ubrań jej rozmiaru. Nie zdziwiła się też specjalnie, kiedy zobaczyła, że Jasona nie ma już w domu.
19N iech to jasna cholera! - Jason uderzył pięścią w kierownicę. Co ta kobieta sobie myśli? Że on jest z kamienia? Ostatniej nocy nie zmrużył oka. Cały czas myślał, że za ścianą jest Amy. Najwyraźniej jego obecność nie robiła na niej żadnego wrażenia, bo spała głęboko, co sprawdził, zaglądając do niej i do Maxa.
Do biblioteki wyjechał o szarym brzasku, przed sobą zaś miał perspektywę całego dnia spędzonego w towarzystwie Amy. Za każdym razem, kiedy usiłował jej powiedzieć, że nie jest zaręczony i że nadal ją kocha, nie dopuszczała go do słowa. Dlaczego, u licha, nie potrafił okazać większej stanowczości?Powinien się wycofać, jeśli nie chciał zwariować. Od czasu, kiedy poznał Amy, miał wrażenie, że żałuje wszystkich swoich poczynań. Teraz pluł sobie w brodę, że do pomocy przy malowaniu fresków zatrudnił młodego wykolejeńca. Kiedy zobaczył, jak bardzo Amy wystraszyła się na widok Raphaela, miał ochotę wyrzucić chłopaka, ale ten w końcu jakoś ich rozbroił.- Niech to diabli - mruknął, podjeżdżając pod bibliotekę. Może powinien posłuchać rady brata i zapomnieć o Amy.Może powinien znaleźć sobie kogoś, kogo pokochałby z wzajemnością i kto by przed nim nie uciekał.Wchodząc do biblioteki, był już zdecydowany trzymać się z dala od Amy i Masa. Może powinien wyjechać na krótki urlop na wyspy Bahama. Wróciłby na otwarcie biblioteki i...Nie. Zostanie i stawi czoło sytuacji, jak przystało mężczyźnie. Może jego bliscy mieli rację. Może rzeczywiście nie znał Amy. Bardzo się zmieniła przez ostatnie dwa lata. Kiedy ją poznał, była wychudzona i przemęczona, a jej bezradność wzbudzała współczucie.Dzisiejsza Amy wyglądała zupełnie inaczej. Sprawiała wrażenie osoby pewnej siebie, znającej własną wartość. Wczoraj jasno
wyłożyła mu swój projekt dekoracji ściennych w bibliotece i określiła warunki pracy.- Mildred, widać, ma rację. Ciągnie mnie do ludzi bezradnych - mruknął do siebie. - Sześć tygodni spędzonych z Amy wystarczy, żebym się przekonał, że tak naprawdę nigdy jej nie znałem i że przez ostatnie lata goniłem za ułudą.Uśmiechnął się i od razu poczuł się lepiej. Tak, to rozwiąże jego problem. Przecież spędził z Amy i Maxem zaledwie kilka dni. Co mógł o nich wiedzieć? Polubił ich, oczywiście, ale wymagali, jak to określał David, „restrukturyzacji". Przypominali małe firmy, które Jason kupował za bezcen, stawiał na nogi i sprzedawał za krocie. Przypominali Abernathy. Tkwiący w Jasonie restrukturyzator natychmiast chciał ich „wyprostować", naprawić ich życie.Tak, czuł się teraz zdecydowanie lepiej. Spojrzał na zegarek, zły, że Amy jeszcze nie ma. Niech to diabli, jednak za nią tęsknił.Spokojnie, napomniał się. Dyscyplina! Potrzebował dyscypliny. Żelaznej dyscypliny. Nie pozwoli wystrychnąć się na dudka. Nie będzie zabiegał o Amy, walczył, przekonywał, umizgał się. Będzie rzeczowy. Ograniczy się do kontaktów czysto profesjonalnych. Mają pracę do wykonania i muszą zdążyć na czas. Koniec. Kropka.Tak, powtórzył w myślach i ponownie spojrzał na zegarek. Gdzie ona się podziewa?Kiedy usłyszał jej samochód wjeżdżający na parking, uśmiechnął się i przeszedł do biura.JLIoreen, moja droga, zupełnie zapomniałyśmy wczoraj o twoich meblach - powiedziała Amy, podając Maxowi kanapkę.Tak, wiem przytaknęła Doreen markotnie. - Kto by pomyślał...No wiesz, myszko - obruszył się Jason. ; Doreen i Amy zgłupiały ze szczętem. * Nie ufasz mi, maleńka? - ciągnął Jason, sięgając po leżącą na stole gazetę. W końcu byli w bibliotece, czyż nie? - Tak sobie myślę, kochanie... Ciągle nie mamy czasu. - Tu wskazał na ogłoszenie z sielankowym zdjęciem przedstawiającym zatopioną wśród drzew wiejską rezydencję otoczoną kolumnadą.Podoba ci się? - zapytał, zatapiając zęby w kanapce. Mnie? - zdziwiła się Doreen. Ależ tobie. Przecież z tobą się żenię. Chyba że się rozmyśliłaś. - Tu mrugnął do Amy, która od jakiegoś czasu trwała bez ruchu z szeroko rozdziawionymi ustami. - Podoba ci się ten dom czy nie? Jest śliczny - szepnęła Doreen, robiąc wielkie oczy. Nie będzie za mały? A może za obszerny? Wolisz coś bardziej nowoczesnego?Doreen spojrzała na Amy, szukając u niej wsparcia. Amy odchrząknęła. - Jeśli jest w dobrym stanie, będzie więcej wart niż nowy - wtrąciła ostrożnie.A więc jak, kochanie? - napierał Jason. Doreen miała pewne kłopoty z odpowiedzią. Ja... uh... nie... Kupujemy - oznajmiła stanowczo. Jason natychmiast wyjął telefon komórkowy i wystukał numer pośrednika. Nie, nie będę miał czasu obejrzeć tego domu - mówił po chwili do słuchawki. - Cena nie ma znaczenia. Proszę dostarczyć mi potrzebne dokumenty, a ja wystawię czek. Dziękuję - rzucił i wyłączył telefon.Nie kupuje się domów w ten sposób - zauważyła Amy z niejakim powątpiewaniem
w głosie.Owszem, kupuje. Właśnie to zrobiłem. A teraz wracajmy do roboty. To siodło jakiego ma być koloru?Purpurowe - odparła Amy, nie wiedzieć czemu wytrącona z równowagi. Dwadzieścia minut później pojawił się spocony i zaaferowany człowieczek z dokumentami, który oznajmił, że brak jeszcze wypisu hipotecznego i że jego uzyskanie zajmie nieco czasu.Czy ktoś tam teraz mieszka? - zapytał Jason. Nie... Jak długo dom należał do ostatniego właściciela? Cztery lata. Człowiek przeniósł się do Kalifornii i... Zatem nie powinno być żadnych kwestii co do tytułu własności. - Jason wyjął pióro, zapisał kilka cyfr na kartce i podsunął ją agentowi. - Powiedzmy, że kupuję za tę sumę i nie będziemy zawracać sobie głowy wypisami hipotecznymi.- Pozwoli pan, że zadzwonię. - Człowieczek zniknął w biurze i wrócił po chwili. - Dom należy do pana - oznajmił, dobywając z kieszeni pęk kluczy.Jason przekazał klucze Doreen. - Zadowolona? Przycisnęła klucze do piersi z taką miną, jakby za chwilę miała zemdleć.Ma się rozumieć, że wszyscy z wrażenie zapomnieli o pracy. Nawet Amy uśmiechnęła się blado.Wreszcie sprawiłem jej czymś przyjemność, pomyślał Jason, mimo że kosztowało mnie to kilkaset tysięcy. Jeśli prezent dla Doreen miał wywołać uśmiech na twarzy Amy, gotów był kupić sekretarce choćby i całe Kentucky.INienawidzę go - oznajmiła Amy teściowej. - Uspokój się i powiedz, co takiego zrobił. Rozmawiały w bibliotece; był późny wieczór. Max spał w łóżeczku, które Jason umieścił tu po to, by Amy, nie tracąc z oczu syna, mogła pracować do późna.
Jestem tu od tygodnia - zaczęła, nakładając równocześnie farbę na świeżą giornattę. Malowała właśnie ozdobny palankin na grzbiecie słonia. - Mieszkamy w tym samym domu, spędzamy ze sobą całe dnie, a on w ogóle nie zwraca na mnie uwagi. Tfaktuje mnie jak powietrze. Widać postanowił działać z rozmysłem. Jestem pewna, że... Nie. Ten człowiek po prostu mnie nie lubi - uskarżała się Amy. - Gdybyś wiedziała, czego ja nie próbowałam... Opowiadaj - zażądała Miłdred, zerkając na wnuka. Nie miała pewności, ale czuła, że mały nie śpi i przysłuchuje się rozmowie. - Powiedz mi, co Jason mówi.Rzecz w tym, że nic nie mówi i nic nie robi.
Ten słoń ma być czerwony? No widzisz, do czego on mnie doprowadza - jęknęła Amy, usiłując pokryć warstwę karminu zielenią i uzyskać względnie szary kolor. Grzbiet dźwigającego palankin słonia będzie wyjątkowo ciemny. Myślałam, że on chce... No, że... Mówiłaś...Że cię kocha i chce się z tobą ożenić - dokończyła Mildred z absolutnym spokojem. - Owszem. Niech stracę mojego fryzjera, jeśli to nieprawda.Amy roześmiała się. W porządku. Może jestem przewrażliwiona. Chodzi o to, że on jest taki przystojny, a ja... - Zerknęła na Maxa, który podejrzanie mocno zaciskał powieki. - Widziałaś ten czerwony peniuar na wystawie u Chambersa?Dość kusy i cały z koronek? Właśnie. Kupiłam go i niby przypadkiem pokazałam się w nim Jasonowi. Udałam okropnie zmieszaną, a on...Jak zareagował? W ogóle nie zareagował. Dopił mleko, powiedział dobranoc i poszedł do swojej sypialni. Nawet na mnie nie spojrzałi No, ale nie mogę się równać z Doreen. Ona ma taką figurę, że......za trzy lata zacznie tyć. Ł- Mildred machnęła lekceważąco ręką.Nie czepiaj się jej - zaprotestowała Amy. Bardzo ją lubię. A Max ją uwielbia.Mildred miała wrażenie, że powieki małego drgnęły i że lekko zmarszczył czoło.- Powiedz no, co też mój wnuk maluje w przyszłej czytelni dla dzieci.Amy wzniosła oczy do nieba. - Nie mam pojęcia. Zabronił nam tam wchodzić. Ściśle tajne. Własnej matce nie chce zdradzić tajemnicy! Uparł się tu sypiać. Boi się, że jak pojedzie z Doreen do domu, zacznę węszyć.A zaczęłabyś? Jasne. - Amy nie miała co do tego żadnych wątpliwości. - Ja go urodziłam, dlaczego nie miałabym zobaczyć jego malunków? Gorsze rzeczy widywałam, kiedy zmieniałam mu pieluchy. Och, nie pytaj. Nie masz pojęcia, co połykał, gdy był niemowlakiem.Mildred zaśmiała się, widząc, że zmarszczka zniknęła z czoła Maxa, za to na jego wargach pojawił się nikły uśmieszek. Mały najwyraźniej świetnie znał swoją matkę.Co poczniemy z tobą i Jasonem? Nic. Skończę freski, wrócimy z Maxem do domu, do... Do czego? - zainteresowała się Mildred. Nie pytaj. Nie mamy do czego wracać. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja.Więc zostańcie tutaj. Tym razem w głosie Mildred nie było zwykłej kpiny.I co? Codziennie widywać Jasona? Nie. Widywać mnie. Bywać u mnie z moim wnukiem. Nie krzycz. Obudzisz Maxa. Jestem jego babką. Dlaczego chcesz mnie pozbawić wnuka? Amy, proszę... 'Możesz mi podać tę puszkę z zieloną farbą? Zmieńmy temat. Tym razem nie mam zamiaru uciekać. Chcę tylko wrócić do domu.Wbrew temu, co mówiła, nie miała wcale poczucia, że mieszkanie w Nowym Jorku jest jej
domem. Z każdym kolejnym dniem spędzonym w Abernathy coraz bardziej tęskniła do życia w małym miasteczku. W porze lunchu szła z Maxem zacisznymi uliczkami, siadali na ławce pod starymdębem i jedli kanapki, a przechodnie zagadywali ją, ciekawi, jak posuwają się prace nad freskami, i pokpiwali ze strzegącego swoich tajemnic Maxa.Słowo „dom" nabierało w takich chwilach nowego znaczenia.
20
Arzez następne dziesięć dni Amy była tak zajęta, że nie miała czasu na rozmowy z Mildred. Pochłonięta pracą, sypiała po cztery godziny na dobę, a opiekę nad Maxem zdała, chcąc nie chcąc, na Doreen.Nawet nie zauważyła, kiedy dziewczyna zamieszkała razem z nimi w domu Salmy. To ona małego ubierała, karmiła, kąpała i utulała do snu; jej obecność stała się czymś naturalnym. Dlaczego by nie, mówiła sobie Amy. W końcu Doreen nie ingerowała w żaden prywatny układ miedzy nią i Jasonem.Trzeciego dnia po przyjeździe Amy do Abernathy Parker urodziła córeczkę. Młoda matką w ciągu dwóch tygodni tak świetnie wszystko zorganizowała, że osesek budził się tylko raz w nocy na karmienie (wtedy zajmował się nim David), a Róża zaangażowała się w przygotowania do nadchodzącej wizyty prezydenta. Uwielbiam cię - oznajmił Jason pewnego dnia, gdy Parker odhaczyła na liście zadań kolejną dużą porcję spraw już załatwionych. Hmm... - Parker nic nie odpowiedziała, choć komplement sprawił jej widoczną przyjemność. Miała na sobie co prawdabiały kostium Chanel, ale przepasana była afrykańską chustą, w której spokojnie spało niemowlę.Po powrocie Róży do pracy Doreen zajmowała się już tylko Maxem. Amy przezwyciężyła jakoś zazdrość o niego i cieszyła się, że syn jest pod dobrą opieką. Codziennie rano Doreen serwowała mu śniadania przysłane przez Charlesa, po czym szli razem do biblioteki, gdzie Max uroczyście wyjmował z kieszeni klucz od sali Abernathych i znikał w niej na cały dzień.Amy przywykła już do poszanowania tajemnicy syna, jednak gdy Max łaskawie przyjął Charlesa w swoim królestwie, do którego ona nie miała wstępu, ubodło ją to do żywego. Gość wyszedł stamtąd po półgodzinnej wizycie; miał oczy szeroko rozwarte ze zdumienia.Czy jego ojciec też malował? Nie wiem. Dlaczego pytasz? Bo chłopak ma talent za dwóch. Czy też po dwojgu. Mógłbym być obecny w czasie wizyty prezydenta?Zapomniałeś, że przygotowujesz przyjęcie dla niego? -zawołał Jason z rusztowania.Prawda - zreflektował się Charles, po czym szepnął, nachylając się do Amy: - Od dawna jest w takim paskudnym nastroju?Od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego drugiego roku odpowiedziała bez wahania.Charles ze zrozumieniem kiwnął głową i wyszedł. Mijał trzeci tydzień jej pobytu w Abernathy, kiedy Amy przejrzała wreszcie na oczy. Obrażona, że Jason ją lekceważy, zajęta po uszy pracą, do tej pory nie dostrzegała, co się wokół niej dzieje.Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo jej dawny lokator się zmienił, choć najwidoczniej sam
nie zdawał sobie z tego sprawy. Obserwowała go z wzrastającym zainteresowaniem i jej dotychczasowe obiekcje z dnia na dzień malały.Po raz pierwszy spojrzała na ukochanego innym okiem, gdy pewnego popołudnia w sali, gdzie pracowali, pojawił się ośmioletni może chłopiec i bez słowa podał mu jakąś kartkę. Jason coś na niej zaznaczył, coś powiedział i mały wyszedł uśmiechnięty od ucha do ucha.Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Potem znowu. Za każdym razem przychodziło inne dziecko, czasami dwoje, niekiedy troje.Aż kiedyś pojawił się kilkunastoletni wyrostek, podsunął Jasonowi kartkę pod nos i czekał w niedbałej pozie. Jason przerwał pracę, wytarł pędzel, zabrał chłopaka do biura. Wyszli dopiero po dobrej godzinie.Amy, zajęta pracą, o nic nie pytała. Kiedy największe nasilenie robót mieli już za sobą, siedziała pewnego dnia z Doreen i Maxem przy niespiesznym lunchu, który, jak zwykle, przysłał Charles.Co on robi? - zainteresowała się wreszcie na widok dwóch dziewczynek wręczających Jasonowi tajemnicze kartki.Odrabia lekcje - wyjaśniła Doreen. Jak to, odrabia lekcje? Doreen przełknęła kawałek pasztecika z krabem, który miała w ustach.Pomaga dzieciom odrabiać zadania domowe. Na litość boską, mów jaśniej, dlaczego muszę wyciągać ci z gardła każde słowo?Zaczęło się dla kawału. W sklepie ze zwierzakami. Nie, u fryzjera. Tak, u fryzjera. Jakiś ojciec zaczął narzekać, że ani w ząb nie rozumie, czego jego córkę uczą w szkole. Ktoś powiedział żartem, że jeśli Jason naprawdę chce pomóc miastu, powinien zadbać, żeby dzieciaki były bystrzejsze.Amy przymknęła oczy. Niby jak miałby tego dokonać? Nie wiem, ale w kuratorium mówią, że uczniowie są teraz znacznie lotniejsi. Amy nic nie rozumiała z lakonicznych informacji Doreen, wiedziała jednak, że nie ma sensu ciągnąć dziewczyny za język, bo i tak wiele więcej z niej nie wydobędzie.- A co u ciebie? - zagadnęła Maxa, poniechawszy próżnych wysiłków. - Mogę zobaczyć twoje dzieło?Max z pełną buzią pokręcił tylko głową i uśmiechnął się. - Proszę. Tylko zerknę. Mały znów energicznie kręcił głową. Taki dialog powtarzał się codziennie. Amy prośbą i groźbą próbowała skruszyć upór syna, ale niezmiennie natykała się na stanowcze „nie".Następnego dnia do biblioteki przyszedł David, ciekaw, jak postępują prace nad freskami. Amy odciągnęła go na stronę.Co to za historia z tym odrabianiem lekcji? Mildred nic ci nie powiedziała? - zdziwił się. - Myślałem, że relacjonuje ci wszystko z najdrobniejszymi szczegółami.Coraz częściej mam wrażenie, że nikt nic mi nie mówi. Znam dobrze to uczucie. Mój brat prowadzi politykę „otwartych drzwi". A może „otwartych dni"?
Każdy dzieciak może szukać u niego pomocy w odrabianiu lekcji.Amy zmierzyła Davida dziwnym wzrokiem, ale ten, nie-zrażony, ciągnął:- Zaczęło się od żartu. Ludzie nie wierzyli, że Jason zaan gażował się w odbudowę Abernathy z czystych pobudek, i...Dlaczego? Przecież stąd pochodzi. David odpowiedział dopiero po chwili. Powinnaś go o to zapytać osobiście. Tak czy inaczej,
podejrzewano, że kieruje się jakimiś sobie tylko znanymi motywami. Pewnego dnia wywiązała się rozmowa...- Pogaduszki u fryzjera. David uśmiechnął się.
Właśnie. Ktoś powiedział, że jeśli Jason chce naprawdę zrobić coś dobrego, powinien zacząć pomagać dzieciakom w lekcjach.I? I zaczął pomagać. Amy przyjrzała się uważnie Davidowi. Co ty przede mną ukrywasz? Nie uwierzysz mi pewnie, ale Jason poprosił Różę, żeby sprawdziła wyniki testów szkolnych. Były zatrważające. W takim miasteczku jak nasze, gdzie tyle jest bezrobotnych, ludzie potrafią dzielić się z innymi tylko swoim przygnębieniem. Jason zdawał sobie sprawę, że w takiej sytuacji nie ma sensu kłaść rodzicom do głowy, by pomagali dzieciom odrabiać lekcje. Wynajął korepetytorów. Żadnych profesorów, nie. Zatrudnił bezrobotnych aktorów, tancerzy, pisarzy, lekarzy. Ludzi, którzy mają wiedzę i ochotę dzielić się nią. Pracowali z dziećmi przez trzy miesiące, potem część z nich została w Abernathy.Amy w milczeniu usiłowała przetrawić tę informację. I teraz Jason pomaga dzieciom odrabiać lekcje? Tak. Twierdzi, że to ja podsunąłem mu pomysł. Kiedyś powiedziałem mu, że są „inne dzieci". David ściszył głos. - Miałem na myśli to, że są jeszcze inne dzieci poza Maxem.Rozumiem powiedziała Amy, ale wcale nie była pewna, czy rzeczywiście rozumie.Po tej rozmowie zaczęła uważniej obserwować Jasona. Przez ostatnie dwa lata wyrobiła sobie własny obraz swojego dawnego lokatora. Czytała wiele o jego filantropii i odnosiłato do siebie, pomna, ile pieniędzy wydał, pomagając jej i Masowi. Koniec końców, utożsamiła człowieka z jego kontem bankowym.Jest jednak ogromna różnica między dawaniem pieniędzy a poświęcaniem własnego czasu na wyjaśnianie komuś drugiego prawa dynamiki.Od czasu rozmowy z Davidem inaczej patrzyła na Jasona. Zaczęła postrzegać go takim, jakim zapewne był w rzeczywistości, a nie takim, jakim kreowały go artykuły w prasie. Przyglądała mu się uważnie.Ot, chociażby taka sprawa: narzekał ciągle na wydatki, ale nigdy nie zakwestionował żadnego rachunku. Szperając w dokumentach, które zostawił kiedyś w biurze, odkryła, że jest właścicielem lokalnej agencji nieruchomości i oddaje w dzierżawę grunty rolne oraz
budynki fabryczne za pół darmo.Dostrzegła też, jak bardzo zmienił się stosunek Parker do Jasona. Czy to ja przeszłam przeobrażenie, czy Jason stał się innym człowiekiem? - zagadnęła kiedyś Różę, przybierając obojętny z pozoru ton. Jakby się drugi raz narodził - rzuciła Róża i wróciła do swoich zajęć. Pewnego sobotniego ranka Jason nie pojawił się w bibliotece. Amy znalazła go na boisku szkolnym. Grał w koszykówkę z chłopakami, przy których Raphael wyglądał jak uosobienie wszelkich cnót obywatelskich. Iloma takimi facetami jak ty Jason się opiekuje? - zapytała później Raphaela. Jest nas trochę - odparł Raphael z uśmiechem. - Nasz dawny gang... - Urwał zdanie i wrócił do pracy. - Jak to skończymy, chce mi załatwić podobną robotę. Mówi, że mam talent - dodał cicho.- Bo masz przytaknęła Amy, zastanawiając się, czy Jason zamierza zapełnić freskami wszystkie budynki publiczne w mieście tylko po to, żeby dać pracę tym obwiesiom.Gdy wrócił do biblioteki po meczu, zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Brudny, spocony, wydał jej się najbardziej pociągającym człowiekiem na świecie.Jason podniósł wzrok, spojrzał jej w oczy, a ona odwróciła się speszona. Kątem oka dojrzała jeszcze domyślny uśmiech na jego ustach.Ej! - krzyknął Raphael, widząc, że Amy bezwiednie kreśli na płaszczu księcia esy-floresy.Cholera - mruknęła pod nosem, szczęśliwa, że nie widzi w tej chwili wyrazu twarzy Jasona.Jeszcze kilka dni, pomyślała, i poczuła przenikający całe ciało dreszcz podniecenia. ffW
21
Wstatniego dnia przed uroczystym otwarciem biblioteki cała ekipa, z wyjątkiem Doreen i Maxa, pracowała do trzeciej nad ranem. Powiedzcie, czy ja wyglądam tak samo okropnie jak cała reszta? - wychrypiał Jason głosem zdartym po całym dniu wykrzykiwania nerwowych odpowiedzi na równie nerwowe pytania. Wyglądasz jeszcze gorzej - odpowiedziała Amy bez wahania. - Prawda, Raphaelu? - W ciągu tych sześciu tygodni codziennych kontaktów dobrze go poznała i teraz sama się dziwiła, że mogła się kiedyś bać tego utalentowanego chłopaka i świetnego organizatora.
Na pewno gorzej ode mnie, ale ze zgredami zawsze tak jest - dodał Raphael. Ja ci dam zgreda! - obruszył się Jason i wychylił w zamachu. Raphael uskoczył, a napastnik wyłożył się jak długi na dębowej podłodze.Wszyscy natychmiast przyskoczyli do niego.
- Jason! Jason! - Amy ujęła jego głowę w dłonie, ale nie otwierał oczu. Z jego gardła dobył się cichy jęk. - Wezwijcie lekarza! W tej samej chwili ręka Jasona wystrzeliła w górę. Chwycił Amy za kark, przyciągnął ją ku sobie i pocałował w usta. Amy uwolniła się po chwili, chociaż wcale nie miała na to ochoty. Ledwie się wyprostowała, Jason skoczył na równe nogi i po krótkim pościgu powalił drobniejszego Raphaela na ziemię. - Odszczekuję. Nie jesteś zgredem - skapitulował chłopak. Amy stała w cieniu, odwrócona plecami do reszty ekipy.
Ciągle jeszcze nie mogła ochłonąć po pocałunku, który dla Jasona najwyraźniej nic nie znaczył.
Do domu, jak zwykle, wracali razem. Jason nie chciał nawet myśleć o tym, jak pusto i smutno zrobi się tam po wyjeździe Amy i Maxa. Jeszcze tylko jeden dzień i koniec. Cieszysz się chyba, prawda? - zagadnął.Bardzo. Zabolała go ta odpowiedź.
Max pewnie z radością wróci do swojego pokoju. Ten tutaj dobry jest dla niemowlęcia...O, tak. A twój... Lay - podsunęła Amy. Musiał się okropnie stęsknić za wami. Okropnie - przytaknęła, starając się, by jej głos zabrzmiał beztrosko i radośnie.Amy... Rany boskie, ale późno! - zawołała, gdy podjechali pod dom. - Doreen pewnie na nas czeka.Na pewno. Posłuchaj, jeśli chodzi o to, co się stało dzisiaj...Drobnostka - rzuciła lekko, wiedząc, że
Jason mówi
o pocałunku. - Nic nie powiem Layowi, jeśli ty też będziesz milczał. Pożegnamy się tutaj. Idę do siebie. Dobranoc i do zobaczenia rano. - Amy wbiegła na ganek. Po chwili zajrzała ostrożnie do pokoju Maxa. Synek spał w najlepsze; ani drgnął, kiedy otuliła go kołdrą.Coś mi się wydaje, że masz kompletnie zwariowaną babkę - szepnęła. Przyrzekła Mildred, że poczeka, aż to Jason uczyni pierwszy krok.Dopóki się nie przyzna, że nie jest zaręczony z Doreen, ani słowa o Lenim.Layu sprostowała Amy.
Max obrócił się w łóżeczku, otworzył na moment oczy, uśmiechnął się radośnie na widok matki i zasnął na powrót.- Bóg był dla mnie łaskaw, dając mi ciebie - szepnęła, całując opuszki palców i dotykając nimi warg syna, po czym wyprostowała się i ziewnęła. Pora spać. Jutro odwiedzi Abernathy prezydent Stanów Zjednoczonych.i3ą. - Amy sięgnęła po tekst wysuwający się z faksu. W miarę czytania na jej twarzy pojawiło się najpierw przerażenie, potem niedowierzanie.- Mów, co piszą! - zawołał Raphael. Amy, ciągle oszołomiona, podała mu faks. Chłopak przebiegł tekst oczami, wybuchnął śmiechem i podał list Jasonowi.Cała ekipa pracująca nad freskami skupiła się wokół faksu niczym zamarzający polarnicy wokół ogniska. Tego poranka prezydent odwiedził Abernathy; teraz z niecierpliwością oczekiwali notatek prasowych relacjonujących wrażenia głowy państwa. Od ich tonu zależała przecież kariera Amy.- Połączenie sztuki japońskiej, jawąjskiego teatru cieni i art deco. Niezwykła, bardzo oryginalna realizacja - odczytał Jason na głos i popatrzył na Amy z niedowierzaniem.- Czytaj dalej - ponagliła, a gdy nadal trwał w osłupieniu, zabrała mu wydruk. - Krótko mówiąc, oceniają moje freski jako „poprawne", natomiast malowidła Maxa... - tu zerknęła w tekst, by dokładnie przytoczyć zdanie recenzenta - to „sztuka przez duże S". - Spojrzała na uśmiechniętego synka. „To wspaniałe malarstwo".Zebrali się w sali Abernathych, zamkniętej dla wszystkich ciekawskich przez ostatnie sześć tygodni. Amy pamiętała, jak to szykowała się do pocieszenia Jasona, pewna, że bazgranina Maxa nie wywrze na nikim żadnego wrażenia, chyba że wywoła irytację. Kiedy wreszcie wkroczyła do sali, idąc tuż za prezydentem, na widok malowideł synka dech jej zaparło i zapomniała, kto przed nią kroczy.- Toledo - mruknęła, rozglądając się po sali. Jej komentarz wyrażał też chyba odczucia reszty, jako że goście spoglądali na dzieło Maxa w niemym podziwie.Wszystkie ściany, sufit, nawet fragmenty podłogi zdobiły konturowe przedstawienia dżungli. Egzotyczne rośliny zdawały się kołysać na wietrze. Spomiędzy listowia i gałęzi łypały wprost na widza małpie ślepka, tak że człowiek odruchowo dawał krok do tyłu, w obawie przed egzotyczną dzikością otoczenia. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego - sapnął mały człowieczek, w którym Amy rozpoznała
krytyka pisującego dla „Washington Post". - Wspaniałe - pomrukiwał, wykręcając głowę na wszystkie strony. - To pani prace? -zapytał, spoglądając na nią jakimś cudem z góry, chociaż był tego samego wzrostu co Amy.Nie, mojego syna. Wzrok krytyka spoczął na stojącym obok Amy Raphaelu. Jego? Mój syn tam stoi. - Amy wskazała głową w kierunku Maxa, który trzymał się kurczowo Jasona.Krytyk i prezydent wymienili spłoszone spojrzenia. Czyżby sądzili, że jej synem jest Jason?- Max, chodź do nas, skarbie. - Skinęła na niego ręką. I tu rozpętało się piekło. Prezydent znalazł się w Abernathy z określonych powodów: miał wręczyć dyplomy tutejszym uczniom, a wizyta w prowincjonalnym miasteczku stanowiła wdzięczny temat dla mediów. Jako że bezpośrednio z Kentucky leciał na Bliski Wschód, towarzyszyła mu chmara dziennikarzy. Teraz, zwietrzywszy w malowidłach małego chłopca sensację, poczęli przekrzykiwać się pytaniami.Skąd wziąłeś pomysł, młody człowieku? Powiedz, to mama namalowała to wszystko, prawda? Przyznaj się, mały! Ty namalowałeś te małpy? s Jason wziął Maxa na ręce.
- Państwo wybaczą - zwrócił się do dziennikarzy z led wie hamowaną wściekłością - ale artysta musi właśnie udać się na drzemkę. - Wy tymczasem zasypujcie pytaniami dorosłych, jeśli musicie. - Wskazał skinieniem głowy na Amy i Doreen, po czym z Maxem w ramionach opuścił bibliotekę. Reporterzy wiedzieli już, kto stworzył freski w sąsiedniej sali, toteż otoczyli ciasnym kręgiem Amy, ona zaś odsyłała ich do Doreen. - Ja nic nie wiem, syn nie pokazywał mi swoich malowideł. Ją zapytajcie.Amy była pewna, że obecność prasy onieśmieli Doreen, ale nie - jak zwykle robiąc wszystkim niespodziankę, za-chowywała się tak, jakby od urodzenia występowała przed kamerą.irezydent odleciał, minęło kilka godzin i teraz czytali pierwsze recenzje zwiastujące triumf Maxowych małp i narodziny geniusza. Zawsze wiedziałam, że jest genialny, ale miło, że ktoś to potwierdza - oznajmiła Amy z nie ukrywaną dumą i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Świętujemy - oznajmił Jason na widok Charłesa, który wtoczył właśnie na salę wózek z szampanami;
w ślad za nim pojawili się kelnerzy z tacami przekąsek.Dla kogo to wszystko? - zdziwiła się Amy. Zaprosiłem kilka osób. Wiedziałem, że odniesiesz sukces i pomyślałem, że powinniśmy to uczcić oznajmił Jason i uśmiechnął się szeroko.Amy wiedziała, że jej freski nie wywołały wielkiego wrażenia. Zdawała sobie sprawę, że wbrew temu, co mówił Jason, nigdy prawdopodobnie nie odniesie sukcesu, ale to nie miało najmniejszego znaczenia, skoro wszyscy zachwycali się malowidłami Maxa. Miała wspaniałego, utalentowanego syna i to jej wystarczało. Trudno więcej żądać od życia, chyba że - tu zerknęła na Jasona - ojca dla małego geniusza.- Nasze zdrowie! - Jason uniósł kieliszek, spojrzał na Amy i uśmiechnął się serdecznie, jakby czytał w jej myślach.Na sali pojawił się właściciel domu towarowego z żoną i trójką dzieci, właściciel sklepu z materiałami żelaznymi, dyrektorka szkoły, czwórka nauczycieli...- Zaprosiłeś całe Abernathy? - ponownie zdziwiła się Amy. - Wszystkich i każdego z osobna, nie wyłączając dzieci. Amy roześmiała się. Nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa jak w tej chwili. Takie szczęście nie może trwać długo, szeptał jakiś ostrzegawczy głos, ale nie chciała go słuchać. Z ogrodu, gdzie ulokowała się orkiestra, dobiegły właśnie pierwsze dźwięki muzyki.Z uśmiechem odwróciła się do Jasona i uniosła kieliszek w niemym toaście.O pierwszej w nocy pod biblioteką pojawił się sznur samochodów, które miały rozwieźć gości do domu. Jason dał nawet kierowcom listę adresów, tak że ci, którym zaszumiało w głowie od nadmiaru szampana, nie musieli się martwić, że nie trafią do domu. Doreen z Maxem też już odjechali.Jason i Amy zostali raptem sami w pustej teraz i cichej bibliotece. Amy usiadła przy stole w czytelni. Ciągle jeszcze nie mogła się nasycić triumfem syna.Szczęśliwa? - zapytał Jason z dziwnym wyrazem twarzy; trzymał kieliszek szampana.Bardzo. Nie jesteś odrobinę zazdrosna, że to Max był gwiazdą wieczoru?Masz dziwne poczucie humoru. Urodziłam największego artystę współczesności. To chyba wystarczy.Jason roześmiał się. Zawsze cię kochałem - powiedział, zanim zdążył pomyśleć.Tak samo jak wszystkie pozostałe kobiety w tej części świata - odparowała natychmiast.Rzucił kieliszkiem o ścianę z takim impetem, że szkło rozprysło się na tysięczne drobiny. Obrócił się, porwał Amy w ramiona i mocno pocałował.Tyle czasu. Od tak dawna... - szepnęła. Przygarnął ją do siebie i zanurzył dłoń w jej włosach. Od dawna ja czy on?
- Nie ma nikogo innego - powiedziała, przytulając się do niego. Odsunął ją i spojrzał jej w oczy.
Nie ma żadnego Laya?
Jest. To facet, który produkuje chipsy. Jason dopiero po chwili zrozumiał, w czym rzecz.
To ja. Kupiłem tę fabrykę i nazwałem tak na cześć stryjecznego dziadka. A co z Doreen? - zapytała, nieco wytrącona z równowagi bliskością Jasona. Porwał ją w ramiona i zaczął obsypywać jej twarz gorącymi pocałunkami. - Kocham cię, Amy, zawsze kochałem i będę kochał, póki życia. Doreen wymyśliła tę historię ze ślubem... myś lała, że wyświadczy mi przysługę. Próbowałem ci to powie dzieć.Z piersi Amy wydobyło się westchnienie ulgi. Uwierzyła mu.- Nie odchodź, Amy. Nigdy już nie odchodź. Zostań ze mną już na zawsze - prosił Jason, patrząc jej głęboko w oczy.Co mogła na to odpowiedzieć? - Dobrze - szepnęła. Słowa przestały być ważne. Stęsknieni za sobą, spragnieni bliskości, w pośpiechu, pośród pieszczot, rozbierali się nawzajem, odrzucając dzielące ich ubrania, po czym opadli na materac, na którym sypiał Max w porze popołudniowej drzemki.Jak mogłam od niego odejść, myślała Amy, kiedy Jason wszedł w nią. Amy, Amy - powtarzał cicho, nie mogąc się nią nacieszyć.Opowiedz mi wszystko - zażądała zupełnie jak jej teściowa, gdy godzinę później leżeli wyczerpani, spleceni ze sobą. - Opowiedz mi o wszystkich swoich kobietach. O wszystkim. Chcę cię poznać, zrozumieć, ale nie potrafię. Potrzebuję słów.Zrazu Jason nie miał ochoty mówić. W końcu który mężczyzna chętnie wyznaje kobiecie, jak bardzo jej pragnie? Kiedy wreszcie zaczął, zwierzenia popłynęły wartkim strumieniem. Samotność rozwiązuje ludzkie języki. Dopiero poznawszy Amy i Maxa, Jason zrozumiał, jak puste było jego dotychczasowe życie.- Tak mi przykro. Tak mi przykro, że tyle wycierpiałeś. Opowiadał jej, jak trudno było mu z początku w Abernathy, jak niechętnie ludzie przyjmowali zmiany. Myślałem, że będą mi wdzięczni, tymczasem krzywili się, że przyjeżdża jakiś facet z Nowego Jorku i mówi im, co mają robić.Przecież pochodzisz stąd. Urodziłeś się tutaj i wychowałeś.Kiedy Jason nic nie odpowiedział, Amy uniosła się na łokciu i spojrzała mu w oczy.- Co się tu właściwie dzieje? zapytała cicho. - Nawet Mildred nie chciała mi nic powiedzieć.Jason milczał przez chwilę.
Czasami trzeba się zmierzyć z najgorszymi swoimi lękami... - Wziął głęboki oddech. - Wiesz, że moja matka umarła wkrótce po urodzeniu Davida?Tak. Ojciec sam was wychowywał. To on tak twierdzi - powiedział z gniewem. - Ale nie miał dla nas czasu. Po śmierci matki byliśmy zdani na siebie.To znaczy, że praktycznie ty musiałeś opiekować się Davidem?Tak.
- Ale przecież nie dlatego znienawidziłeś Abernathy, a ludzie odnosili się do ciebie nieufnie.Jason musiał uspokoić rozedrgane nerwy, zanim znów zaczął mówić. Nasza matka była świętą kobietą. Musiała, mając za męża takiego sukinsyna jak mój ojciec. Kiedy się dowiedziała, że wkrótce umrze, nikomu o tym nie powiedziała. Nie chciała być dla nikogo ciężarem. Chodziła po kryjomu do lekarza, a my żyliśmy w kompletnej nieświadomości. Tymczasem jedna z miejscowych plotkarek zobaczyła matkę w pobliskim motelu i po Abernathy rozniosła się wieść, że pani Wilding ma romans. A twój ojciec uwierzył w te pogłoski - domyśliła się Amy. A jakże. Do tego stopnia, że postanowił odpłacić jej pięknym za nadobne i znalazł sobie... - Jason mówił z coraz większym trudem. W końcu odkryłem prawdę. Urwałem się ze szkoły i ukryłem z tyłu w samochodzie matki. Kiedy wyszła od lekarza, czekałem na nią w poczekalni. Kazała mi obiecać, że nie powiem nic ojcu. Mówiła, że życie jest po to, by się nim cieszyć, a nie opłakiwać bliskich.Żałuję, że jej nie znałam. Była wspaniała, ale miała ciężki los. Miała dwóch kochających synów i męża, który za nią szalał.Co? Jak zareagował, kiedy umarła? Po pogrzebie zamknął się na trzy dni w swoim pokoju i nikogo nie chciał widzieć. Kiedy trochę się otrząsnął, wziął dodatkową pracę. Prawie w ogóle nie było go w domu. Nigdy potem nie wymówił już jej imienia.- I ty powątpiewasz, że ją kochał? Amy przestraszyła się własnych słów; być może posunęła się za daleko. Ludzie nie lubią, gdy ktoś burzy ich święte, głęboko zakorzenione przekonania.- Może kochał - odezwał się wreszcie Jason. Szkoda, że nie kochał też nas. Czasami miałem po uszy matkowania i ojcowania Davidowi. Ile razy miałem ochotę... ja wiem...? iść kopać piłkę z innymi chłopakami.Amy zamyśliła się. Ojciec wpoił Jasonowi, że najważniejsze w życiu są pieniądze i że ciężką pracą człowiek może zagłuszyć ból, samotność, cierpienie...Gdy się poruszyła, poczuła, że Jason znowu jest podniecony, ale hamował się; chciał dalej rozmawiać.- A jak twoje życie? Wygląda, że dobrze ci się układa.
Miała już na końcu języka, że układa się jej wprost świetnie, że zarabia krocie i nie potrzebuje męskiego wsparcia, ale jednak kłamstwo nie chciało jej przejść przez usta. Nadszedł czas prawdy. Wzięła głęboki oddech, chcąc uspokoić łomocące serce. Tak, powiodło mi się, ale początkowo bałam się, że umrzemy z głodu. Okropnie głupio zrobiłam, uciekając wtedy przed tobą.Dlaczego nie dałaś znaku życia? Pomógłbym ci. Mogłem przecież...Nie pozwalała mi duma. Zawsze byłam zbyt dumna. Kiedy się przekonałam, jaki naprawdę jest Billy, powinnam była go zostawić, ale nie mogłam pozwolić, by ludzie mówili, że odeszłam, kiedy mój mąż okazał się nieudacznikiem.Nieudacznikiem? - powtórzył zdumiony Jason. Amy obróciła się na bok i położyła dłoń na jego policzku. - Moje małżeństwo było straszne. Straszny był alkohol i narkotyki, ale jeszcze gorsze to, że Billy był taki słaby. Potrafił poświęcić wszystko dla chwili przyjemności.Kiedy go poznałaś... Nie pił wtedy przez kilka miesięcy, ale powinnam była się domyślić: z jego zachowania, z tego co mówił, o czym opowiadał. Gdy spotkałam ciebie, wydałeś mi się ideałem, po czym okazało się, że i ty masz jakieś swoje życie, o którym nic nie wiem. To było ponad moje siły. Uciekłam. Wzięłam Maxa i uciekłam, gdzie oczy poniosą. Potrafisz to zrozumieć?Tak - powiedział, głaszcząc j ą po ramieniu. - Rozumiem, ale teraz jesteś już ze mną i...Byłam wtedy zupełnie sama, śmiertelnie przerażona... To...Jason przytulił ją mocniej. Ciii. Już dobrze. Zaopiekuję się tobą i Maxem. Wiesz... Wszyscy będą myśleli, że wyszłam za ciebie dla pieniędzy. Że raz się sparzywszy, tym razem znalazłam sobie bogatego męża.Będą raczej mówili, że to ja uganiałem się za tobą -zauważył. - Czy Mildred mówiła ci, że wynajmowałem prywatnych detektywów, żeby cię odnaleźli? Nie natrafili na żaden ślad. Tymczasem Mildred cały czas wiedziała, gdzie mieszkacie. - W głosie Jasona zabrzmiała gorycz.Nie wiedziała. Odnalazła nas kilka miesięcy temu, przypadkiem.W jaki sposób? Kupiła prezenty gwiazdkowe dla Maxa. Mówi, że robiła tak, by podtrzymać nadzieję, że go kiedyś zobaczy. Wśród prezentów była książka dla dzieci, którą ilustrowałam, z moim zdjęciem z tyłu okładki.Proste. - Jason uśmiechnął się na wspomnienie mordęgi własnych poszukiwań. - Używasz pseudonimuNaprawdę nazywam się Amelia Rudkin. Używałam nazwiska Billa przez wzgląd na niego, ale formalnie pozostałam przy swoim rodowym, chociaż w nowojorskiej książce telefonicznej figuruję jako Thompkins. Cały czas liczyłam, że w końcu mnie odnajdziesz. Cieszę się, że tak się stało, jak się stało. Gdybyś nie uciekła, byłbym takim człowiekiem jak dawniej. Zapraco-wywałbym się, byle tylko dowieść ci, że potrafię utrzymać ciebie i...Dlaczego miałbyś mi cokolwiek udowadniać? Bo jesteś kobietą, którą kocham. Jedyną, jaką kiedykolwiek kochałem.Amy odwróciła się i spojrzała na niego.
Jeśli wierzyć Mildred, ludzie w Abernathy tak bardzo ci dokuczyli, że powinieneś uciekać stąd pierwszym samolotem. To prawda. To wiecznie narzekający niewdzięcznicy, ale traktują mnie jak człowieka. Pan William, właściciel sklepu żelaznego, powiada, że zawsze byłem uparty i taki pozostałem. Może nie zwiałem stąd, bo ludzie, z którymi miałem do czynienia, też są twardzi jak ja. W Nowym Jorku wystarczyło, żebym podniósł brew, a moi podwładni kłaniali się w pas i posłusznie wykonywali polecenie. Tutaj natomiast... - Uśmiechnął się. Tutaj mówią ci w oczy, co o tobie myślą - dokończyła Amy. Tak. Mildred powtarzała mi dzień w dzień, że to przeze mnie uciekłaś. Powiada, że komedia, którą graliśmy z Davidem, była tak obrzydliwa, że każda rozsądna kobieta... Nie wmawiaj mi, że ucieczka z maleńkim dzieckiem była przejawem rozsądku. -ale w końcu wszystko dobrze się skończyło. Max będzie miał wreszcie ojca. Naturalnie, jeśli mnie zechcesz. Zechcę cię, jeśli ty zechcesz nas - powiedziała Amy cicho. - Ale... Tak?
Dzisiejszy dzień był dla mnie objawieniem. Zrozumiałam, że mój dwuipółletni syn jest nie tylko lepszym niż ja artystą, ale jest też ode mnie mądrzejszy. Zachowywałam się chyba podobnie jak inni ludzie: nie umiałam zapomnieć o twoich pieniądzach. Max od początku widział cię takim, jakim naprawdę jesteś -Mądre dziecko - mruknął z uznaniem, wywołując uśmiech na ustach Amy. - Chcesz mieć jeszcze kilkoro podobnych do niego? Amy jęknęła.
- Nudności, wyczerpanie, karmienie piersią? O, nie, nigdy więcej. - Roześmiała się, widząc minę Jasona. - Jasne, chcę mieć jeszcze kilkoro. Przynajmniej sześcioro. Myślisz, że urodzą się szpakowate? Zanim Jason zdołał odpowiedzieć, poczuł na policzku mokrego całusa. -Co u... - Próbował się opędzić przed gwałtownymi pieszczotami.-Ty czarcie! - Amy roześmiała się i
zaczęła łaskotać synka. - Zmusiłeś Doreen, żeby cię tu z powrotem przywiozła, tak? W pierwszej chwili Jasona zdjęła zgroza na myśl o tym, co mały mógł widzieć i słyszeć. Zdetonował go ten nagły atak naruszający intymną atmosferę. Nie wiedział, że chwile prywatności minęły bezpowrotnie. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad swoim losem, bo Max właśnie podskoczył jak wystrzelony z procy. Amy, wiedząc, co się święci, zasłoniła twarz rękoma i kolejna fala pieszczot całym impetem i ciężarem małego ciała spadła wprost na Jasona. - Małpy! - zapiszczał Max, skacząc po brzuchu swojego nowego ojca.