Rebecca Flanders DO TRZECH RAZY SZTUKA ROZDZIAŁ PIERWSZY Przystępując do realizacji każdego nowego zadania, Dani zawsze się denerwowała, nie przypomin...
7 downloads
21 Views
819KB Size
Rebecca Flanders
DO TRZECH RAZY SZTUKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY Przystępując do realizacji każdego nowego zadania, Dani zawsze się denerwowała, nie przypominała sobie jednak, aby kiedykolwiek wcześniej miała aż taką tremę. Nie potrafiła opędzić się od myśli, ile tym razem rzuca na szalę: na pewno swoją opinię; być może swoją pracę... ale nie tylko. Miała wrażenie, że powodzenie bądź klęska w tej konkretnej misji wpłynie poważnie na jej poczucie wartości oraz wiarę we własne zdolności. A tu, jak na złość, los uwziął się na nią już od samego początku. Przekonała się o tym, kiedy niespełna piętnaście kilometrów za Chicago jej wierny samochodzik wyzionął ducha. Dwie i pół godziny zajęło wezwanie pomocy drogowej i odholowanie go do całodobowej stacji obsługi, a następne pół godziny mechanicy szukali przyczyny. Jedyna agencja wynajmu samochodów czynna o tak wczesnej porze miała swą siedzibę przy lotnisku, i tu czekała ją druga denerwująca niespodzianka. Okazało się, że firma
S
nie dysponuje małymi autami i Dani była zmuszona zadowolić się wielkim, paliwożernym cutlassem supreme. Manewrowanie tym monstrum kojarzyło się Dani, przyzwyczajonej do
R
małego volkswagena garbusa, z prowadzeniem opancerzonego czołgu. Ruszała spod lotniska w całodzienną drogę do Indiany zmęczona, zdenerwowana i z przygnębiającą świadomością, że ma już za sobą dwie wpadki.
Wiedziała, że w takim stanie ducha najlepiej byłoby zamknąć się na klucz w motelowym pokoju, zdjąć słuchawkę telefonu z widełek i przeczekać tę noc z nadzieją, że rano będzie lepiej. Podejmując się jednak każdego nowego zadania, miała w zwyczaju zapoznawać się ze specyfiką terenu, w którym przychodziło jej działać. Musiała wczuć się w miejscową społeczność, w kulturę i ludzi, z którymi będzie miała do czynienia. Zakładała, naturalnie, że dojedzie tu wcześniej i spokojnie, bez pośpiechu spenetruje środowisko. A w tej sytuacji czasu pozostawało jej tylko na to, by przejechać się do Intercompu i wrócić przed zmierzchem. Niewiele wyniosła z tego wypadu. Niedzielne popołudnie było chłodne i mgliste, a krajobraz posępny i przygnębiający. Okazało się, że Indiana wcale nie jest tak malownicza, jak myślała. Kilometry torów kolejowych ze słupami trakcji elektrycznej, przerywane co jakiś czas pełnymi wagonów towarowych bocznicami i spłowiałymi tablicami informacyjnymi. Pod koniec marca krajobraz
ten prezentował się szaro i niegościnnie. Samo Somerset było zbiorowiskiem betonowych bloków mieszkalnych, rozrzuconych bezładnie niczym tekturowe pudełka po dziecinnym pokoju i wyglądających tak, jakby za długo stały na deszczu. Poza tym znajdował się tu jeszcze dom pogrzebowy, sklep wielobranżowy, obskurny bar, a w samym centrum budyneczek dziewięć na dwanaście metrów z płaskim dachem, który, sądząc po wozie patrolowym zaparkowanym przed wejściem, stanowił zapewne siedzibę posterunku policji. Większość z dwóch tysięcy sześciuset osiemnastu mieszkańców Somerset utrzymywała się z pracy na roli. Pośrodku tego wyblakłego pejzażu, niczym klejnot na palcu szpetnej kobiety, skrzył się kompleks zakładów Intercompu - otynkowane na biało, przeszklone fasady rozciągały się na niemal dwóch hektarach ładnie urządzonego terenu, ogrodzone wysoką, prawie czterometrową siatką i chronione stosownym systemem alarmowym. Mimo późnego niedzielnego popołudnia parking był zatłoczony samochodami pracowników, a przy bramie pełnił
S
służbę strażnik i Dani wolała się nie zatrzymywać, żeby nie ściągnąć na siebie niczyjej uwagi. Będzie miała na to mnóstwo okazji jutro rano.
Wybudowanie tego rodzaju obiektu przemysłowego w samym sercu umierającej oko-
R
licy wydawać by się mogło szczytem nierozwagi, jednak wyjaśnienie było dziecinnie proste. Zanim Intercomp otworzył przed rokiem swoje podwoje, jedynym liczącym się pracodawcą w całym okręgu był producent części zamiennych do traktorów, którego fabryczka znajdowała się dwadzieścia kilometrów dalej. Niewykwalifikowanej siły roboczej, jaką Intercomp zamierzał obsadzić swoje linie produkcyjne sprzętu komputerowego, było więc na miejscu pod dostatkiem. Firma zatrudniała teraz ponad pięćset osób i nosiła się z zamiarem rozbudowy. Może sobie na to pozwolić - pomyślała z sarkazmem Dani zawracając do motelu, w którym się zatrzymała - zważywszy na fakt, że osiemdziesiąt procent personelu pracuje za minimalne wynagrodzenie. Firma Intercomp zyskała prawo do używania adresu Somerset tylko dzięki temu, że na jej lokalizację wybrano teren, który częściowo znajdował się w obrębie administracyjnych granic miasteczka - to zaś stało się możliwe tylko dlatego, że jedynym bogactwem Somerset był nadmiar wolnych terenów pod zabudowę. Nie zapowiadało się na to, by dobrobyt, na jaki liczyło miasteczko w związku z wejściem na ten teren firmy Intercomp, nastąpił szybko, i to nie tylko dlatego, że firma przyciągała chętnych do pracy z całej okolicy,
ale i dlatego, że płace, jakie proponowała, były zbyt niskie, by pracownikom starczało pieniędzy na zbytki. Nie zbudowano więc ani jednego nowego hotelu, żadnej restauracji ani lokalu rozrywkowego; w promieniu paru kilometrów nie było nawet kina czy baru McDonalda. Do motelu Dani trzeba było jechać dwadzieścia kilometrów. Miał już trzydzieści lat, ale działała przy nim mała kawiarenka, był czysty i Dani z radością ujrzała go znowu. Z przyjemnością pomyślała o gorącej kąpieli i wieczorze, który zamierzała spędzić w towarzystwie telewizora nad opracowaniami na temat charakterystyki miejscowych warunków. Nie będzie nawet musiała wychodzić na kolację, zakładając, że w takiej zabitej deskami dziurze tego rodzaju luksusowe zachcianki dałoby się w ogóle spełnić. Wprowadzając wielki wóz na wolne miejsce w samym narożniku parkingu, przed jasnozielonymi drzwiami do swojego pokoju, najechała przednią oponą na krawężnik. Klnąc pod nosem wrzuciła wsteczny bieg i zaczęła cofać, żeby spróbować jeszcze jednego podejścia.
S
Najpierw usłyszała za sobą przeraźliwy ryk klaksonu, a zaraz potem przyprawiający o ciarki chrzęst metalu i samochód zatrzymał się w miejscu. Dani zamarła przy kierownicy nie mogła uwierzyć w to, co zrobiła. Modląc się w duchu, by to nie była prawda, odważyła
R
się na płochliwy rzut okiem we wsteczne lusterko i głośno jęknęła. Nie najechała na żaden słupek ani nawet na ścianę budynku. Rąbnęła w jakiś samochód. Trzecia wpadka. Było już za późno na wyrzucanie sobie, że nie spojrzała, gdzie jedzie, ani nie zwróciła uwagi, że kiedy ona manewrowała samochodem, tamten wóz wycofywał się akurat ze stanowiska naprzeciwko. Zrzucanie winy za stłuczkę na mało zwrotny samochód czy na swoje roztargnienie nie miało sensu. Ale wysiadając na miękkich nogach z wozu nie mogła oprzeć się refleksji, że musi ją prześladować niesamowity pech, skoro uderzyła w jeden z czterech raptem pojazdów stojących na parkingu. To był zły znak. Bardzo zły. Stanąwszy niepewnie przy drzwiczkach samochodu, spojrzała na wysiadającego kierowcę tamtego wozu. No jasne, mężczyzna, pomyślała z obawą. Nie wyglądał na zadowolonego. Z rękoma wciśniętymi w kieszenie beżowego płaszcza zmierzał ku niej z oczyma skierowanymi na miejsce kolizji. - Nic się pani nie stało? - spytał, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem, kiedy dzielił ich już tylko metr. Pokręciła głową.
- A panu? Obejrzał tył swego samochodu i spojrzał na nią. Wyraz twarzy miał uprzejmy i spokój, z jakim akceptował zaistniałą sytuację, był, zdaniem Dani, godny podziwu. Na oko miał ze trzydzieści pięć lat, ubrany był zwyczajnie w sportowy płaszcz i spodnie i wyglądał na komiwojażera. Bo któż inny jeździłby buickiem regalem i zatrzymywał się w takim miejscu? Kropelki unoszącej się w powietrzu wilgoci zaczynały osiadać na jego kędzierzawych, ciemnobrązowych włosach i tworzyć błyszczącą warstewkę na gładkiej, oliwkowej twarzy. Była mu wdzięczna za łagodny ton: - Nie spojrzała pani w lusterko. Usiłowałem panią ostrzec. - Mógł się pan zatrzymać - burknęła. Rozważała już komplikacje prawne, jakie mogą wyniknąć, gdyby facet uparł się robić z tego zajścia aferę; sprawa mogłaby się ciągnąć miesiącami, ponieważ oboje nie byli stąd. Nie takie wiadomości chciała przekazać wieczorem przez telefon Joshowi. Jeszcze nigdy nie
S
zdarzyło się jej tak pechowo zaczynać misji. A na dodatek, podczas gdy tamtego kierowcę chronił przed wilgocią i chłodem płaszcz, ona miała na sobie tylko cienki sweterek, który zarzuciła na ramiona przed wyprawą do kompleksu, i teraz dygotała z zimna.
R
- Zatrzymałem się - odparł spokojnie i odszedł, żeby obejrzeć uszkodzenia. To oświadczenie ją dobiło. Skoro zatrzymał się, zanim w niego stuknęła, to cała odpowiedzialność za stłuczkę spada na nią. Pożałowała teraz burkliwego tonu, jakiego użyła zwracając się do niego przed chwilą. To była przecież jej wina, a on starał się być dla niej miły. - Przepraszam pana - rzekła, podchodząc do mężczyzny. - To wynajęty samochód. Nie jestem do niego przyzwyczajona. Na co dzień jeżdżę mniejszym. Ja chyba rzeczywiście nie spojrzałam w lusterko. To moja wina. Usta drgnęły mu lekko, ale nie oderwał wzroku od dwóch zderzaków, które, jak dopiero teraz z przerażeniem zauważyła Dani, sczepiły się z sobą. - Pani towarzystwo ubezpieczeniowe musi panią uwielbiać - mruknął. - Podstawowa zasada: nigdy nie przyznawać się do winy na miejscu wypadku. - Zderzaki się sczepiły! - wykrzyknęła płaczliwie. Posłał jej ironiczne spojrzenie. - Zauważyłem.
- Innych uszkodzeń chyba nie ma - zaryzykowała, a potem, ze stanowczością kobiety, która ma dosyć, wdrapała się na sczepione zderzaki i, rzucając na szalę całe swoje pięćdziesiąt parę kilogramów, podjęła wysiłek rozkołysania wozów z zamiarem ich rozdzielenia. Przyglądał się jej sceptycznie. - Co pani robi? - Widziałam to mnóstwo razy na filmach - wysapała, zapierając się o bagażnik swojego wozu. - Niech pan włazi z drugiej strony. - Nie zwracała uwagi na wyraz rozbawienia w jego oczach, kiedy obchodził sczepione samochody, żeby wypełnić jej polecenie, ani na to, jak idiotycznie muszą wyglądać podskakując na zderzakach niczym dwoje dzieci baraszkujących na huśtawce, dopóki nie poczuła, że zazębiony metal poddaje się i puszcza. Rozciągnęli się oboje na bagażnikach, każde swojego wozu, spoglądając na siebie z komicznym zaskoczeniem, Śmieszność sytuacji dotarła do obojga jednocześnie i wybuchnęli śmiechem. Kiedy
S
się śmiał, oczy miał bardziej czarne niż brązowe, otoczone siateczką drobniutkich zmarszczek, która przydawała jego gładkiej twarzy chłopięcego wdzięku. Jego zęby połyskiwały olśniewającą bielą na tle śniadej cery, a śmiech miał serdeczny i donośny. Dani, zziajana po
R
wysiłku, zaśmiewała się do rozpuku. Wreszcie nieznajomy zsunął się z bagażnika swego samochodu i wyciągnął rękę, żeby pomóc się jej pozbierać. - Skoro nasze samochody zawarły już swoją samochodzią znajomość - zaproponował mężczyzna, patrząc na nią roziskrzonymi wesołością oczami - to może i nam wypadałoby się przedstawić? Stłumiła kolejny napad chichotu. Tu naprawdę nie było się z czego śmiać. - Nazywam się Dani Miller - odparła. - I pewnie chce pan obejrzeć moją polisę ubezpieczeniową. Odwracając się, by wyjąć dokumenty ze schowka, nie zauważyła wyrazu zdziwienia, jaki przemknął mu po twarzy. - To nie jest ko... - zaczął, ale w tym momencie zmienił chyba zdanie, bo urwał i bez oporów wziął od niej kopertę z papierami wystawionymi przez agencję wynajmu samochodów. Marszcząc w skupieniu ciemne brwi przeniósł wzrok z dokumentów na stojącą przed nim drobną, piegowatą brunetkę. Wyraźnie stracił humor i Dani pomyślała: Och, nie, teraz
pewnie zacznie się targować o każdego centa. Spuścił znowu oczy na papiery, zupełnie jakby konstatował fakt, że ma do czynienia z wymienioną w nich osobą, a po chwili spojrzał na nią znowu, tym razem gniewnie i z nie skrywaną niechęcią. - Osobiście - odezwała się Dani, której mżawka, ziąb i pogarszający się nastrój nieznajomego zaczęły się już dawać we znaki - nie widzę, aby któryś z samochodów doznał najmniejszej szkody, ale jeśli tak panu zależy, to niech pan sobie wynotuje niezbędne informacje i oszacuje koszty naprawy. Będę tu co najmniej przez dwa tygodnie. Zmierzył ją ponownie taksującym spojrzeniem i zmrużył oczy. W butach na niskim obcasie miała raptem metr sześćdziesiąt i ledwie sięgała mu do ramienia, ale wyprostowała się na całą wysokość i bez drgnienia powieki wytrzymała tę lustrację. Jego wzrok zatrzymywał się co chwilę... ciemne, krótko przycięte włosy, mrowie piegów na nosie i policzkach, krągłe piersi wypychające obcisły, miękki, niebieski golf, wcięta talia i płynna linia bioder rysujących się pod wełnianymi spodniami. Potem szybko pobiegł spojrzeniem w dół,
S
wzdłuż nóg do czubków mokasynów w wielbłądzim kolorze, i wreszcie zatrzymał wzrok na ozdobionych pierścionkami palcach, które zaciskała teraz na ramionach, przyjmując wyzywającą postawę. I nagle dotarło do niej, dlaczego przygląda jej się w taki szczególny
R
sposób. W dokumentach wynajętego samochodu widniało przecież czarno na białym, kim jest i kto jest jej pracodawcą, a większość osób na wieść o tym, czym zawodowo trudni się Dani, reagowała zdumieniem. Doszła do wniosku, że chyba mu to wybaczy. Odetchnąwszy z ulgą, że za tym bezczelnym taksowaniem nie kryją się żadne osobiste podteksty, potrząsnęła głową i przygotowała na odparowanie jego następnego komentarza. Ku jej zdziwieniu, żadnego komentarza nie wygłosił. Co dziwniejsze, składając dokumenty i oddając je właścicielce, uśmiechnął się. - Nie sądzę, aby to było konieczne - powiedział. - Nic takiego się nie stało. W najgorszym przypadku nadaliśmy przed chwilą nowe znaczenie porzekadłu „góra z górą się nie zejdzie". Nazywam się Cavenaugh. Nick Cavenaugh. Czy mogę postawić pani kawę? Dani roześmiała się trochę nerwowo. - Czy przypadkiem nie powinno być na odwrót? - spytała, odkładając kopertę z dokumentami do schowka i zatrzaskując drzwiczki samochodu. - Mimo wszystko to ja na pana wpadłam. Wzruszył ramionami.
- Nie ma sprawy, zgodny ze mnie gość. Skoro tak bardzo chce mnie pani zabrać z tego deszczu do przytulnej kafejki, nie będę się opierał. Dani nie od dzisiaj podróżowała po kraju i aż za dobrze wiedziała, czym grozi uleganie pokusie zawierania znajomości na parkingach stojących w szczerym polu moteli. Ale tym razem było jej trochę żal. Był nawet przystojny. Te kręcone włosy, ta gładka, miła twarz... a sposób, w jaki w jego oczach odbijała się wesołość, podsuwał jej myśl, że nic takiego by się nie stało, gdyby spędziła deszczowy wieczór w obcym mieście w towarzystwie tego mężczyzny. Zreflektowała się jednak. Wiedziała, że z wyglądu nic jeszcze nie wynika, a nie był to pierwszy atrakcyjny mężczyzna, jakiego spotkała podczas swych służbowych wojaży. Na ogół wymieniała z nimi tylko zdawkowe „dzień dobry, do widzenia". - Może innym razem - obiecała i, uśmiechając się z nie udawanym żalem, ponownie potrząsnęła głową. Ten nawyk pozostał jej po latach noszenia długich włosów. Obcięła je dopiero przed tygodniem i wciąż zapominała, że nie ma już grubego warkocza, który mo-
S
głaby przerzucić przez ramię. Pożałowała teraz, że go ścięła. Większość mężczyzn lubi długie włosy. - Przykro mi - dorzuciła.
Kiedy jednak Nick znowu na nią spojrzał, odgadła z jego uśmiechu, że podoba mu się,
R
jaka jest, i przeszedł ją lekki dreszcz, bo uświadomiła sobie naraz, że to zainteresowanie jest wzajemne.
- Szkoda - powiedział z żalem. Miał bardzo szerokie ramiona. Odwrócił się, podszedł do swojego samochodu, usiadł za kierownicą, przekręcił kluczyk w stacyjce, pożegnał ją uśmiechem i uniesieniem ręki, a potem, okrążając ostrożnie jej wóz, wyjechał na szosę. Dopiero wtedy zauważyła, że ma tablice rejestracyjne stanu Indiana. Zastanowiło ją, co tu robi, czy mieszka w motelu, czy jeszcze go spotka. Odpędziła od siebie te myśli z takim samym rozdrażnieniem, z jakim strząsnęła kropelki wody, które osiadły na postrzępionych końcach cieniowanej fryzury. Wsiadła znowu za kierownicę i zaparkowała prawidłowo samochód. Bez tego ciemnookiego nieznajomego i tak miała dosyć na głowie, a już na pewno nie starczy jej czasu na zawieranie bliższej znajomości z komiwojażerem. Kiedy z ponurego nieba odpływały ostatnie błyski światła, Dani zmywała trudy ciężkiego dnia w wannie z gorącą wodą. Potem, opatulona w długi, włochaty szlafrok kąpielowy, włączyła telewizor, wybrała lokalną stację nadającą do północy powtórki starych, czar-
no-białych komedii sytuacyjnych, usadowiła się na zadziwiająco solidnym łóżku i następną godzinę spędziła nad papierami, żując krakersy z masłem orzechowym oraz batoniki kupione w automacie. Pamiętała, że musi zadzwonić do Josha i złożyć pierwszy meldunek, ale celowo z tym zwlekała. Nie, nie miała dla niego żadnych niepomyślnych wiadomości. Sytuacja, jaką tu zastała, nie odbiegała w zasadzie od tego, co zawierały opracowania wstępne, w które wyposażono ją na drogę - ale zwyczajnie nie miała ochoty z nim rozmawiać. Podejmując się tego zadania żywiła nadzieję, że wyjazd pozwoli jej szybciej zapomnieć o Joshu, zapomnieć o wszystkich dotychczasowych pomyłkach, i najchętniej na czas misji przerwałaby wszelkie nici łączące ją z Chicago i problemami, jakie tam zostawiła. Świadomość, że przydzielono jej to zadanie tylko dzięki protekcji Josha, gnębiła ją bardziej, niż byłaby skłonna przyznać. Zdawała sobie sprawę, że klęska, jaką poniosła w Denver, mocno nadszarpnęła jej reputację, i nie rozumiała, dlaczego teraz Josh w ogóle ob-
S
stawał przy jej kandydaturze. Kiedy przed dwoma miesiącami dobiegł końca ich krótkotrwały romans, oboje uznali, że byłoby najlepiej, gdyby zeszli sobie z drogi... co nie było takie proste, ponieważ Josh był bezpośrednim przełożonym Dani. Bez większego żalu, ale
R
jednak ze smutkiem obserwowali, jak ich związek degraduje się powoli do czegoś, co pewnego dnia może przerodzić się w luźną znajomość, w której nie będzie już miejsca na miłość i wzajemne zaufanie. Przemknęło jej teraz przez myśl, czy to czasem nie poczucie winy albo litość kazały Joshowi interweniować w jej sprawie, i poczuła się urażona. Miała jednak nadzieję, że po prostu chciał w ten sposób pozbyć się jej na jakiś czas ze swojego otoczenia. Zmięła w końcu puste celofanowe opakowanie po krakersach, cisnęła je do kosza i biorąc się w garść wykręciła numer w Chicago. Zmarszczyła czoło, kiedy w słuchawce rozległo się opryskliwe burknięcie. - Nie przeszkadzam ci? - spytała oschle. - Dani! - Wyobraziła sobie te ostro zarysowane brwi ściągające się nad płonącymi niebieskimi oczami, występujący na twarz rumieniec podenerwowania i zaciskające się gniewnie usta. Ten człowiek kierował losem tysięcy; nie miał cierpliwości do babskich fochów. - Gdzieś ty, u diabła, przepadła? Miałaś zadzwonić zaraz po przyjeździe! To znaczy... - zawiesił głos, spoglądając chyba na zegarek - prawie dwanaście godzin temu! Czy wiesz, że miałem już powiadomić policje stanową?
Dani zamknęła oczy, zacisnęła zęby i policzyła do dziesięciu. Gdyby ich związek nie rozpadł się z bardziej osobistych przyczyn, to na pewno umarłby gwałtowną śmiercią właśnie z tego powodu. Josh bardzo dobrze wiedział, że jest samodzielna. Była samodzielna, zanim się poznali, i taką pozostała mimo jego nad opiekuńczości i nieustannego pouczania. Po prostu tracąc ją z oczu natychmiast przestawał jej ufać. Odetchnęła głęboko, otworzyła oczy i powiedziała jadowicie słodkim tonem: - Przejdziemy wreszcie do rzeczy, czy mam odłożyć słuchawkę nie podając ci mojego numeru telefonu? Usłyszała syk wciąganego przez zaciśnięte zęby powietrza i wyobraziła sobie, jak Josh przeczesuje nerwowo palcami przedwcześnie posiwiałe włosy. Teraz to on liczył do dziesięciu. - Przepraszam, kochanie - odezwał się w końcu znacznie spokojniej. - Mamy tu dzisiaj urwanie głowy. A jak tam u ciebie?
S
Opowiedziała mu o kłopotach z samochodem i podzieliła się wrażeniami, jakie wyniosła z przejażdżki po okolicy. O incydencie na motelowym parkingu nie wspomniała. Sama nie wiedziała, dlaczego.
R
- Nie przewiduję żadnych problemów - podsumowała. - To miasteczko jest zabitą dechami dziurą. Większość pracowników przedsiębiorstwa mieszka w okolicznych okręgach, nie będziemy się więc musieli martwić o negatywne reakcje czynników zewnętrznych. Będę rozmawiała bezpośrednio z pracownikami Intercompu i to oni będą decydowali, jak powinno być. - Jakiej reakcji się spodziewasz? - spytał. Dani nie odpowiedziała od razu. Jedną z jej najwartościowszych cech było wystrzeganie się pośpiechu w ocenach i działaniach. Można było jej ufać, że przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu dokona dogłębnej i dokładnej analizy sytuacji. - Mam, naturalnie, nadzieję - odezwała się po chwili - że opracowania wstępne są rzetelne i spotkam się z dobrym przyjęciem. Warunki są z pewnością korzystne, ale prowincjonalna mentalność chadza własnymi ścieżkami. Można liczyć na każdego, kto ma już jakieś wyrobione zdanie o związkach zawodowych, czyli jest zdecydowanie za albo zdecydowanie przeciw. A ponieważ kierujemy nasze wysiłki na żeńską część załogi Intercompu, trzeba się liczyć z tym, że na opinie tych kobiet będą miały silny wpływ opinie ich mężów...
- Mówiła to z ciężkim sercem, wiedziała jednak, że tak jest w istocie. - Josh, dobrze wiesz, że dzisiaj nie mogę ci jeszcze niczego powiedzieć. Jutro porozmawiam z ludźmi i dopiero wtedy będę miała jakieś zdanie. - Mnie interesuje to, co podpowiada ci instynkt - nie ustępował. - Nigdy mnie jeszcze nie zawiódł. Skrzywiła się, bo oboje wiedzieli, jak sromotnie zawiódł ją instynkt w Denver... a może nie tyle instynkt, co umiejętność oceny sytuacji? Była wdzięczna Joshowi, że nie nawiązuje do tego nadal bolesnego tematu. - Co mi podpowiada instynkt? - spytała wesoło. - To będzie bułka z masłem. Mimo wszystko nie wchodzę w ciemno w środowisko prymitywnych kopaczy dołów. Te kobiety są dosyć dobrze wykształcone i na tyle inteligentne, by zdawać sobie sprawę, co jest dla nich najkorzystniejsze. - Niemal tych samych słów użyła w Denver. Była tam taka pewna siebie... - Nie spodziewam się żadnych kłopotów - zakończyła z przekonaniem. - Nie była-
S
bym nawet specjalnie zaskoczona, gdyby mi się tu udało.
- Postaraj się, słoneczko - powiedział Josh. - Wiesz, jakie to dla nas ważne. Właśnie dlatego wysłaliśmy tam ciebie.
R
Uśmiechnęła się czule do czarnej plastykowej słuchawki. Czasami, kiedy niespodziewanie wyrwało mu się coś takiego, przypominała sobie, dlaczego niemal go pokochała. Potrzebowała rozpaczliwie odbudowania poczucia własnej wartości, a on wiedział, jak to robić. Oczywiście, zdawała sobie doskonale sprawę, że to tylko przejaw jego wielkiego doświadczenia w manipulowaniu ludźmi za pomocą subtelnych bodźców psychologicznych, ale i tak była mu wdzięczna. - Spokojna głowa, szefie. Zadzwonię jutro. I kiedy miała już odłożyć słuchawkę, nieoczekiwanie łagodnym głosem powiedział: - Wiesz co? Zaczyna mi cię brakować. - A potem szybko, jakby zażenowany własnymi słowami, dorzucił oficjalnym tonem: - Informuj mnie na bieżąco. Dzwoń codziennie i podaj mi swój numer. Podyktowała mu numer i na tym zakończyli rozmowę. Dani odłożyła słuchawkę, opadła na poduszki i zapatrzyła się w migoczący ekran telewizora, myśląc o Joshu. Ona nie mogła powiedzieć, że odczuwa jego brak. Miała nadzieję, że Josh nie zacznie teraz uderzać w sentymentalne tony i nie zaproponuje pojednania.
To smutne, co się im przydarzyło. Byli dwojgiem samotnych fanatyków pracy skazanych przez los na nieustanny kontakt. Nawiązali romans, tylko tak mogło się to skończyć. Dokładnie sześć tygodni zajęło im dojście do przekonania, że nie ma w nim absolutnie niczego. Pozostało im po tej przygodzie skrępowanie w stosunkach służbowych, dwuznaczna sytuacja w życiu towarzyskim i mnóstwo przykrych, wewnętrznych refleksji, z których wszystkie zaczynały się od irytującego: Gdyby tylko... Podwójnym ciosem dla Dani był fakt, że klęska w Denver zbiegła się niemal dokładnie z jej klęską w życiu uczuciowym. Mówią, że do trzech razy sztuka. Ciekawe, co jeszcze szykuje jej los. Josh, widząc jej przygnębienie, zadecydował, że będzie dla niej najlepiej, jeśli powróci do pracy w terenie. Wzdragała się przed przyjęciem jakiegokolwiek zadania na tego rodzaju warunkach, musiała jednak przyznać, że jest mu nawet wdzięczna. Wiedziała, że niepowodzenie w tej misji przeważyłoby szalę. Ale kto wie? Może odniesie tu największy w swej karierze sukces.
S
Zgasiła światło i ułożyła się do snu. Była przyzwyczajona do obcych motelowych pokoików i nie przeszkadzał jej szum przejeżdżających szosą pojazdów ani nieznajome
R
łóżko. Zapadła niemal natychmiast w głęboki sen ze świadomością, że musi być wypoczęta, by z energią stawić czoło problemom, przed jakimi stanie jutro.
ROZDZIAŁ DRUGI Nazajutrz o szóstej rano Dani, z naręczem ulotek, czekała przed bramą Intercompu na pracowników kończących nocną zmianę i tych, którzy o siódmej mieli zająć ich miejsca przy taśmie. Obserwowała, jak para jej oddechu skrapla się w chłodnej porannej mgiełce, i chociaż miała na sobie wełniany płaszcz, szalik, kapelusz i rękawiczki, dygotała z zimna. Pierwszym krokiem było zawarcie znajomości ze strażnikiem - zażywnym, siwiejącym mężczyzną w średnim wieku, który siedział teraz w swoim ciepłym kantorku i, popijając z kubka parującą kawę, przebiegał wzrokiem otrzymaną od niej ulotkę. Przejrzawszy pobieżnie jej treść, oddał karteczkę Dani i rzekł obojętnie: - Nie pracuję w Intercompie. Jestem z prywatnej agencji. Wymarzona sytuacja. Neutralny, wynajęty do ochrony obiektu facet, stojący między nią a firmą, nie będzie ani zbyt skrupulatny, ani złośliwie opieszały w pełnieniu swych
S
obowiązków. Dzięki temu przynajmniej z tej strony może się nie obawiać żadnych niepożądanych konfliktów z kierownictwem.
R
Strażnik spojrzał na nią z zadumą, mrużąc lekko przekrwione, piwne oczy. - Od kiedy to związek wysyła do męskiej roboty takie chude podlotki? - spytał. Dani była przyzwyczajona do podobnych komentarzy. - Od kiedy Intercomp zaczął zatrudniać chude podlotki do męskiej roboty przy swoich taśmach - odparowała z uśmiechem. Strażnik odchrząknął dyplomatycznie i przeniósł wzrok na napływającą ku bramie pierwszą falę pracowników rannej zmiany. - Niech pani stanie tam, z boku. - Poinstruował ją ruchem głowy. - Jak będzie pani tamować ruch, przegonię panią stąd. A jak spróbujesz pani przesmyknąć się przez bramę bez przepustki, to wylądujesz w pace. Takie są przepisy. Dani skinęła głową i zajęła miejsce w stosownej odległości od wejścia na teren Intercompu, skąd miała przemieszczające się masy ludzkie w zasięgu ręki, a jednocześnie nie przeszkadzała w ich przepływie. Znała przepisy. Stała tam przez następną godzinę, mijana przez szeregi gwarzących między sobą pracowników zmierzających raźnym krokiem w stronę zakładu i wychodzących stamtąd mężczyzn i kobiety o ziemistych twarzach i podkrążonych z niewyspania oczach.
Robiła, co mogła, by nawiązać kontakt wzrokowy z każdym, komu wręczała ulotkę, ale po pewnym czasie jej głos zaczął przypominać nagranie z taśmy magnetofonowej; „Dzień dobry pani, może zechciałaby pani poświęcić chwilę na przeczytanie tego w przerwie na kawę?... Proszę to przeczytać w przerwie śniadaniowej... Będę tutaj pod koniec zmiany i w porze lunchu... Witam pana, proszę wziąć to do domu i przejrzeć... Jeśli zechce mi pan zadać jakieś pytania, to będę tu dziś po południu... Życzę miłego dnia". Reakcje były mieszane i takie jak zwykle. Wiele kobiet obchodziło się z ulotką tak samo, jak z reklamą wciskaną do ręki w supermarkecie - nie zwalniając kroku ani nie przerywając prowadzonej rozmowy wpychały ją automatycznie do kieszeni płaszcza. Inne, najwyraźniej świadome, w czym rzecz, rzucały Dani podejrzliwe albo zaintrygowane spojrzenia, jeśli zaś chodzi o mężczyzn, to co jakiś czas któryś mrugał do niej porozumiewawczo bądź witał niewybrednym komentarzem. Ponieważ większość mężczyzn schodziła z nocnej zmiany, byli zbyt znużeni, by zwracać na nią w ogóle uwagę, poranek więc minął raczej
S
spokojnie. Wiedziała jednak, że zupełnie inaczej będzie wieczorem, kiedy wróci tu, by złapać ich przed rozpoczęciem nocnej zmiany.
Pomimo braku zaczepek, każdy pierwszy poranek był zawsze gorący. Musiała być
R
przez cały czas w najwyższym stopniu skoncentrowana i mieć oczy szeroko otwarte, by próbując wciskać ulotki w ręce jak największej liczby osób, unikać jednocześnie typów z kierownictwa i chłonąć każdy szczegół opływającego ją, rozkołysanego morza ludzi. Próbowała wyłuskiwać z tłumu twarze zdradzające ewentualne predyspozycje przywódcze i z myślą o przyszłości już teraz klasyfikować reakcje poszczególnych osób jako pozytywne bądź negatywne. Próbowała wyczuć ogólny nastrój załogi - czy ludzie są zadowoleni, czy zniechęceni do swojej pracy, idą do zakładu z entuzjazmem, czy jak na ścięcie, w jakim nastroju schodzą ze zmiany? Nadstawiała uszu na strzępy rozmów, z których mogła wywnioskować, na co skarżą się ludzie. Oczywiście, przy takiej masie ludzkiej niemożliwe jest dotarcie do każdego z osobna. Ten poranek traktowała właściwie jako rozgrzewkę. Będzie tu wracała przed rozpoczęciem każdej zmiany i koncentrowała się na ludziach przybywających do pracy, wyłapywała ich z tłumu, kiedy umysł mają jeszcze świeży. Będą mieli potem dziewięć godzin na przemyślenie oraz przedyskutowanie między sobą tego, co przeczytają w ulotkach. Będzie tutaj pod koniec każdej zmiany, żeby oszacować reakcje i odpowiadać na pytania. Potrwa to co najmniej tydzień, a potem rozpocznie się właściwa robota.
Zadanie ułatwiał jej nieco fakt, że większość personelu administracyjnego rozpoczynała pracę o ósmej. Paru pracusiów, którzy przyszli na siódmą, łatwo było poznać po trzyczęściowych garniturach. Na ich groźne spojrzenia odpowiadała promiennym, niewinnym uśmiechem. Potwierdziły się jej przypuszczenia, że wszyscy ci biuraliści to mężczyźni. Nieliczne lepiej ubrane kobiety na pewno były sekretarkami. Brygadziści stanowili klasę samą w sobie i nie tak łatwo było ich rozpoznać. W hierarchii zawodowej plasowali się gdzieś pomiędzy kadrą kierowniczą a zwykłymi robotnikami i Dani wiedziała z doświadczenia, że kiedy dochodzi do organizowania związku, brygadziści, wypatrujący wciąż awansu, który pozwoli im włożyć garnitur i zasiąść przy biurku, zawsze stają po stronie firmy. Przekonała się o tym na własnej skórze tuż przed godziną siódmą, kiedy strumień ludzi zaczynał się już przerzedzać. Ktoś nagle złapał ją od tyłu za ramię i wyrwał z dłoni resztę ulotek. - A to co, u diabła? - ryknął jej nad uchem czyjś głos. - Żarty jakieś?
S
Dani odwróciła się na pięcie i stanęła twarzą w twarz z olbrzymem o blond włosach. Wpatrywał się w nią ze złością i niedowierzaniem spod przymrużonych powiek, a jego palce wpijały jej się w łokieć.
R
- Radzę trzymać łapy przy sobie - odparowała, wyrywając rękę z jego uścisku. Tylko chwilę zajęło mu zapoznanie się z treścią kartek, które jej skonfiskował. Potem chwycił ją znowu za ramię i pchnął lekko.
- No, koteczku, zabieraj stąd swoją pupcię. I to też. - Cisnął plik ulotek na ziemię i wdeptał je obcasem w błoto. - Nie chcemy tu żadnego związkowego gówna. Dani nawet nie drgnęła. Oczy jej pociemniały i gotowa była walczyć. - Chroni mnie prawo federalne... - Co ty powiesz? - Blondyn ze złośliwym uśmieszkiem zacisnął palce na jej ramieniu. Bawił się tak dobrze jak szkolny osiłek wymuszający pieniądze na lunch od pierwszoklasistów. - A kto cię ochroni przed tym? - I wykonał ruch, w którym Dani instynktownie wyczuła agresję. - Ja się tym zajmę, Scott. Dani, chociaż wdzięczna za interwencję temu chłodnemu głosowi, który rozległ się za jej plecami, nie odważyła się jednak oderwać wzroku od napastnika. Wzrok blondyna powędrował ponad jej głową i skupił się na jakimś punkcie.
- Oczywiście, panie Cavenaugh - mruknął burkliwie, puszczając ją niechętnie i odstąpił krok do tyłu. Dopiero wtedy Dani odważyła się odwrócić. Scott oddalił się mrucząc coś pod nosem o „tych cholernych związkach zawodowych" i „ich świrniętym pomiocie", a Dani patrzyła prosto w kawowoczarne oczy jedynego i niepowtarzalnego Nicka Cavenaugha. Te same kędzierzawe, ciemne włosy, gładka, przystojna twarz i rozciągnięte w szczerym rozbawieniu usta. Dzielnie wytrzymała jego wzrok, poprawiła odruchowo kołnierz płaszcza i spytała łagodnie: - Czy myśmy przypadkiem już się gdzieś nie spotkali? Uniósł ciemne brwi z drwiącym podziwem. - Widzę, że stawiła się pani na wachcie. No cóż, już wczoraj, gdy patrzyłem, jak podskakuje pani na tym zderzaku, pomyślałem sobie: No, ta dziewczyna ma głowę na karku i krzepę w mięśniach. Umysł jak żyletka.
S
Przyjęła ten komplement skromnym skinieniem głowy i dodała tym samym miłym tonem:
- A więc chyba się nie myliłam podejrzewając, że to wczorajsze spotkanie nie było zupełnie przypadkowe?
R
Przyjął niedbałą postawę rozstawiając nogi i, kołysząc się tam i z powrotem na piętach, odgarnął poły płaszcza i wepchnął ręce w kieszenie granatowych spodni. Materiał naprężył się na jego płaskim brzuchu, napiął na muskularnych udach uwypuklając ich zarys i Dani musiała szybko odwrócić wzrok. Przemknęło jej przez myśl, czy czasem nie zrobił tego, aby zbić ją z tropu. - No cóż - wycedził powoli - to zależy od tego, co pani rozumie pod słowem „spotkanie". Jeśli mam być szczery, to jadąc wczoraj do pani motelu nie miałem zamiaru posuwać się do czegoś aż tak intymnego, jak samochodowa stłuczka, ale owszem, ostrzeżono nas o pani wizycie. - I zapewne puściliście już w ruch stosowną machinę propagandową? - spytała sucho. Pokiwał poważnie głową. - Ależ naturalnie - upewnił ją. - Ona już się rozkręca. Krążą pogłoski o strajkach, zamieszkach, zorganizowanej przestępczości i snajperach na parkingu. Teraz z kolei ona uniosła z podziwem brwi.
- Dobra robota. Czy zechciałby mi pan zdradzić, co pozwoliło wam poczynić tak staranne przygotowania? Uśmiechnął się półgębkiem zaciskając usta i w jego policzku, ku zachwytowi Dani, pojawił się mały dołeczek. - Och, wy macie swoich szpiegów - odparł swobodnie - a my swoich. Nie będę ukrywał - przyznał - że kiedy usłyszałem nazwisko Miller, spodziewałem się, naturalnie, ujrzeć jakiegoś zwalistego kulturystę z wytatuowanymi na bicepsach smokami i paczką cameli zatkniętą w kieszonkę podkoszulka. Proszę sobie wyobrazić moje zaskoczenie, kiedy zobaczyłem panią. Nie spodziewałem się, że przyślą kogoś tak... - Kobiecego? - podpowiedziała ironicznie. Oczy Nicka omiotły powoli od stóp do głów całą jej drobną postać i przekorne uznanie rozświetliło mu oczy tudzież zaigrało na jego wargach. - Niewyrośniętego - skorygował z kamienną twarzą. Dani o mało się nie uśmiechnęła.
S
- Mam prawo tu stać - przypomniała mu zawzięcie. - Dopóki nie jestem na terenie Intercompu, mogę robić i mówić, co mi się żywnie podoba. Nie pozwolę sobie na żadne utrudnienia.
R
- Ależ, panno Miller - zapewnił ją z udawaną szczerością - nie mamy najmniejszego zamiaru pogwałcać należnych pani praw. Proszę... - Zamaszystym gestem ręki wskazał na bramę, w której poza strażnikiem nie było już nikogo. - Zapraszam. Niech pani pełni swą powinność. Dani uśmiechnęła się do niego słodko. - Nie omieszkam. Zmierzył ją jeszcze raz taksującym spojrzeniem. Nagle wydało jej się, że ciepłe odzienie mimo wszystko nie chroni jej dostatecznie przed zimnem. Z lekkim skinieniem głowy, które mogło oznaczać zarówno aprobatę, jak i dezaprobatę, odwrócił się. - Niech się pani tylko nie wdaje w bójki z moimi brygadzistami - ostrzegł. - Nie wolno nam tego robić - zapewniła go, z trudem powstrzymując uśmiech. - No wie pan, zła prasa. Obejrzał się i niespodziewanie puścił do niej perskie oko. Patrzyła, jak odchodzi, i nie mogła już powstrzymać uśmiechu.
Zasępiła się jednak trochę na myśl o przygotowaniach, jakie poczyniła firma, uprzedzona o jej przyjeździe. Właściwie nie było to aż tak wielkim zaskoczeniem, ale stawiało ją już na starcie w trochę niekorzystnej sytuacji. Zastosowane zawczasu przez firmę metody prania mózgów, jak również subtelne pogróżki i taktyka zastraszania mogły okazać się bardzo skuteczne. Nikt nie lubi przeciwstawiać się kierownictwu, zwłaszcza jeśli ma na utrzymaniu rodzinę. Zadaniem Dani było trafienie do pracowników Intercompu z argumentami, przekonanie tych ludzi, że związek ma do zaoferowania więcej, niż zatrudniająca ich firma. Nick Cavenaugh. Tej komplikacji Dani nie przewidziała. Jaką właściwie pozycję zajmuje w Intercompie? Dlaczego wczoraj wyjechał jej na spotkanie i dlaczego odjechał nie przedstawiając się? I dlaczego, pomyślała z bezsilną złością, jest taki przystojny, taki atrakcyjny, taki... seksowny. Ale co z tego, zadecydowała ze wzruszeniem ramion, skoro w tej walce stoją prawdopodobnie po przeciwnych stronach barykady. Tylko tego by brakowało, żeby dała się teraz zwieść powierzchowności i czarowi jakiegoś mężczyzny.
S
Intercomp prowadził zakładową stołówkę dla pracowników i przerwa na lunch trwała tu tylko trzydzieści minut, więc Dani nie spodziewała się, by zbyt wiele osób wychodziło z zakładu w południe. Zajęła jednak swoje stanowisko pod bramą i już po dziesięciu minutach jej wysiłki zostały nagrodzone.
R
Tymczasem niebo się przetarło, przybierając barwę jasnego błękitu, i Dani musiała przymrużyć oczy, by rozpoznać w słońcu zbliżającą się ku niej postać. Dziewczyna nadchodziła spacerowym, pewnym krokiem osoby, która wie, czego chce. Dani nastroiła się na nieuniknioną, ale nie wiadomo czy przyjazną, czy konfliktową wymianę zdań. Zrobiło się trochę cieplej, ale nie zdejmowała płaszcza. Zauważyła też, że chude przedramiona dziewczyny, wystające z podciągniętych rękawów jej granatowej bluzy, pokrywa gęsia skórka. Dziewczyna miała na głowie zmierzwioną szopę jasnych loków, była wysoka i tak chuda, że spłowiałe dżinsy zwisały jej na siedzeniu jak pusty worek. Żując zapamiętale gumę i mrużąc oczy przed refleksami światła odbijającymi się od szyb samochodów stojących na parkingu, zatrzymała się przed Dani z kciukami wetkniętymi w przednie kieszenie spodni. Dani czekała cierpliwie, aż nieznajoma dobrze ją sobie obejrzy. Lustracja wypadła chyba pomyślnie, bo po chwili dziewczyna odezwała się z charakterystycznym nosowym, środkowozachodnim akcentem: - To ty jesteś ta dziewczyna, którą przysłał związek?
- Tak. - Dani wiedziała, że nawet gdyby wyciągnęła rękę, nieznajoma i tak by jej nie uścisnęła, trzymała więc ręce w kieszeniach płaszcza, patrząc dziewczynie prosto w oczy. Nazywam się Dani Miller. Dziewczyna przyglądała jej się przez chwilę spod przymrużonych powiek. - Liza Ames - mruknęła wreszcie i odwróciła wzrok. - Przeczytałaś moją ulotkę? - Tak. - Gdyby Liza żuła nie gumę, a tytoń, teraz byłby odpowiedni moment, żeby splunąć na ziemię. - Mój tata był związkowcem - dorzuciła nie patrząc na Dani. - O mało nie zginął. I tak w Dani zgasła nadzieja, że zyskała sprzymierzeńca. Liza znowu spojrzała na nią z zaciekawieniem. - A właściwie, to dlaczego przysłali tu kobietę? - Ponieważ - odparła Dani - siedemdziesiąt pięć procent załogi Intercompu to kobiety.
S
Pracujące kobiety mają specyficzne problemy, a ja je znam i rozumiem. Liza parsknęła śmiechem.
- Czyżby? No i co ty takiego wiesz o problemach kobiet pracujących?
R
- Po pierwsze - odparła spokojnie Dani - wiem, że prawdopodobnie mogłybyście korzystać z dobrego programu opieki zdrowotnej obejmującego opiekę nad matką i dzieckiem oraz przewidującego do sześciu miesięcy urlopu macierzyńskiego. Na Lizie nie wywarło to chyba zbytniego wrażenia. - Broń mnie Panie Boże przed wpakowaniem się w to jeszcze raz. Do diabła, wystarczyłoby mi ubezpieczenie, żebym mogła zapłacić za szpital, jak zachoruję. Dani zapamiętała sobie ten postulat. - Założę się, że mnóstwo pracownic byłoby zainteresowanych przyzakładowym żłobkiem i przedszkolem. Teraz Liza nadstawiła ucha. Rzuciła Dani baczne spojrzenie. - Fajnie by było zostać z chorym dzieckiem w domu i nie bać się, że się straci pracę. - W jedności siła, Lizo - powiedziała Dani. - Jeśli nie będziecie trzymać się razem, nie osiągnięcie niczego. Blada twarz dziewczyny pozostała bez wyrazu, ale w jej oczach pojawiła się czujność. - A te banialuki o potrojeniu zarobków?
- Przeciętne wynagrodzenie osób zatrudnionych w Intercompie przy taśmach montażowych - wyjaśniła Dani - wynosi jedną trzecią tego, co przewidują związkowe tabele płac. Teraz rozumiesz, dlaczego to, co zarabiacie, nie starcza wam na życie. A nadgodziny? Nie chciałybyście, żeby wam za nie płacono? Liza wzruszyła ramionami. - Większość jest chyba szczęśliwa, że w ogóle ma robotę. Wolą nie podcinać gałęzi, na której siedzą. Dani uśmiechnęła się porozumiewawczo. - Ale ty chyba do nich nie należysz, co, Lizo? Może siądziemy gdzieś przy kawie? - Nie mogę - odparła Liza, zerkając na zegarek, żeby ukryć wyraz twarzy. - Przerwa mi się kończy. - Krzywiąc się przetarła palcami oczy i potarła nos. - Chcesz zwrócić na siebie uwagę ludzi? Obiecaj im darmowe okulary. Niedługo oślepnę od ślęczenia przez osiem godzin nad tymi cholernymi, maciupkimi scalakami i śrubeczkami.
S
- Tego nie możemy obiecać - odparła pogodnie Dani - ale na pewno moglibyśmy wynegocjować wam jakieś szkła powiększające do precyzyjnych prac montażowych. Tylko że w tym celu musimy działać wspólnie, Lizo.
R
Dziewczyna popatrzyła na nią przeciągle. Trudno było stwierdzić, co myśli, ale Dani odniosła wrażenie, że na jej bladych ustach dostrzega zalążek niepewnego uśmiechu. - Tak, znam ja te wasze związki - mruknęła. - Obiecujecie gruszki na wierzbie, gwiazdkę z nieba, stek trzy razy w tygodniu, a wynikają z tego tylko strajki, zwolnienia, i pensji nie starcza potem nawet na świadczenia. - Odwróciła się. - Wracam do środka. Zimno tu jak w psiarni. - Powiedz mi jedno - zawołała za nią Dani. - Dlaczego do mnie wyszłaś? Dziewczyna odwróciła się z łobuzerskim uśmieszkiem, który odmienił jej pospolitą twarz. - Tak sobie. Dziewczyny z czwartej taśmy nie wierzyły, że nie jesteś podstawiona. To znaczy, nie mogły uwierzyć, że związek przysłał tu takie zabiedzone chucherko. - Ruszyła znowu w stronę bramy, rzucając po drodze przez ramię: - Życzę szczęścia, mała. Będzie ci potrzebne.
Dani nie mogła powstrzymać uśmiechu satysfakcji, kiedy Liza zniknęła jej z oczu. Wiedziała już na pewno, że Liza Ames jest kimś, kogo chce mieć po swojej stronie. Wiedziała też, że przed końcem tygodnia będzie ją miała. Wróciła do motelu, zjadła kanapkę z łykowatym befsztykiem i przywiędłą sałatą, a przed trzecią była już z powrotem przy bramie. Nim jednak pojawili się pierwsi ludzie zdążający na drugą zmianę, strażnik odsunął okienko swojej budki i zawołał: - Hej, tam! Panienko! Podeszła ostrożnie do bramy. - Pani Miller? - zapytał, a kiedy skinęła głową, uśmiechnął się. - No to chyba ma pani szczęśliwy dzień. - Odłożył na widełki słuchawkę wewnętrznego telefonu i zaczął szukać czegoś na blacie biurka. - Władza zaprasza panią na audiencję. - Wskazał głową na przeszklone wejście do portierni wznoszącego się przed nimi budynku administracyjnego. - Tam wskażą pani drogę. Proszę. - Podał jej przez okienko czerwoną, plastykową plakietkę. -
S
Niech pani to sobie przypnie do płaszcza, bo mogą panią postrzelić. Dani zawahała się. To była najważniejsza pora dnia. Jeśli przegapi środkową zmianę, powstanie luka w jej programie. Ci robotnicy nie będą mogli przekazać informacji następnej
R
zmianie i strumień wymiany poglądów z załogami ze zmian porannej i nocnej ulegnie przerwaniu. Nie mogła jednak zaprzepaścić okazji do serdecznego powitania z kierownictwem - jeśli to tam ją wzywano. Można będzie uniknąć wielu problemów, jeśli od początku wszyscy jasno określą swoje stanowiska.
W końcu z westchnieniem rezygnacji przypięła plakietkę do płaszcza i przekroczyła bramę z nadzieją, że nie potrwa to długo. Portiernia Intercompu była elegancka i urządzona ze smakiem. Wystrój w odcieniach zieleni, pluszowa wykładzina, żywe rośliny przed wysokimi od podłogi do sufitu oknami, wszystko to odprężało i stwarzało przytulną atmosferę. Siedząca za biurkiem młoda kobieta uśmiechnęła się do niej ciepło. - Witamy w Intercompie - powiedziała. - Czym mogę służyć? Dani podeszła do biurka. - Nazywam się Dani Miller. Podobno ktoś chce się ze mną spotkać.
- Tak, proszę. - Dziewczyna pełnym gracji ruchem ręki wskazała na korytarz po lewej. - Gabinet wiceprezesa znajduje się po prawej, na końcu tego korytarza. Duże, dwuskrzydłowe drzwi. Na pewno pani trafi. Proszę od razu wejść. Jego sekretarka czeka na panią. Wiceprezes, pomyślała Dani unosząc brwi. No to idziemy na samą górę. Ale doszedłszy do końca korytarza zatrzymała się. Na jednej z tafli dwuskrzydłowych drzwi z matowego szkła widniały wykaligrafowane słowa: Nick Cavenaugh Wiceprezes/Dyrektor naczelny Czy była zaskoczona? Z westchnieniem rezygnacji przygotowała się do wkroczenia do jaskini lwa. Nie musiała się nawet przedstawiać sekretarce, która podniosła na nią wzrok znad maszyny do pisania, by zauważyć tylko: - Panna Miller? Pan Cavenaugh czeka na panią. Dani ruszyła w kierunku drzwi, które wskazała jej wzrokiem kobieta i, zapukawszy na wszelki wypadek, weszła do środka.
S
Cokolwiek robił Nick, to z pewnością na nią nie czekał. Nad jego biurkiem pochylała się inna sekretarka podsuwając mu pod pióro dokumenty jeden po drugim, na których
R
szybko składał swój podpis. Przyciskając ramieniem do ucha słuchawkę telefonu, wertował wolną ręką ogromny plik komputerowych wydruków i z szybkością karabinu maszynowego rzucał zwięzłe dane do mikrofonu. Kiedy weszła, był odwrócony bokiem do drzwi i nawet jej nie zauważył.
Po chwili sekretarka poskładała podpisane dokumenty i mijając Dani posłała jej zaciekawione spojrzenie. Nick podniósł wzrok; gdy ją zobaczył, przerwał rozmowę telefoniczną tylko na moment, by rzucić z władczą obojętnością: - Proszę usiąść. Dani skłoniła się z udawaną kurtuazją. - Tak, Wasza Wysokość. Za pozwoleniem, Wasza Wysokość. Zaszczycił ją przelotnym uśmiechem, który pozostał na dłużej w jego oczach i sprawił, iż zaczęła żałować, że przed wejściem tutaj nie poświęciła trochę czasu na przyczesanie rozwichrzonych włosów. Coś po drugiej stronie linii telefonicznej przykuło naraz jego uwagę i znowu się od niej odwrócił.
Dani usiadła na czarnej skórzanej kanapie, stojącej pod dużym oknem widokowym, i rozejrzała się z podziwem po pokoju. Całość wystroju utrzymana była w zdumiewających barwach szkarłatu, czerni i olśniewającej bieli i świadczyła o władczości i energii lokatora. Nick, zasiadający za szerokim, dębowym biurkiem z chromowymi okuciami, zdawał się uosobieniem tych cech, a przy tym tryskał jeszcze jakąś zwierzęcą wprost żywotnością, która zarówno szokowała, jak i podniecała Dani. Był bez marynarki i krawata, w samej tylko błękitnej koszuli z podwiniętymi mankietami. Kołnierzyk miał rozpięty pod szyją, a na odsłoniętym wycinku klatki piersiowej kłębił się gąszcz kędzierzawych, ciemnych włosów. Na opalonej na złocisty brąz twarzy malował się wyraz napięcia, gdy dzielił swą uwagę między leżący przed nim wydruk i zwięzłe odpowiedzi, które rzucał do słuchawki. Roztaczała się wokół niego jakaś nieokreślona aura czujności stwarzająca na obserwatorze wrażenie, że uwadze tego człowieka nie ujdzie najmniejsze poruszenie czy to w tym pokoju, czy poza jego ścianami. Dani postanowiła to sprawdzić.
S
Oparła się wygodnie i założyła nogę na nogę. Zgodnie z jej oczekiwaniami, oczy Nicka zarejestrowały ten ruch i niespodziewanie pozostały trochę dłużej na kształtnym zarysie jej skrzyżowanych ud, by dopiero po chwili przenieść się z powrotem na wydruk. Przy
R
tym ani na chwilę nie zgubił się w rozmowie.
Obserwowała go dalej wiedząc, że tego też jest świadomy. Silne, smukłe dłonie, ciemne włosy porastające odsłonięte nadgarstki, sprężysty ruch mięśnia w przedramieniu, kiedy wyciągał rękę, by przerzucić kartkę. Bicepsy miał napięte i wyraźnie zarysowane pod miękkimi rękawami koszuli, ramiona rozrośnięte, a klatkę piersiową jeszcze szerszą, niż się jej wydawało wczoraj. Przesunęła wzrok w górę po jego mocnej szyi, lekkim wybrzuszeniu jabłka Adama, zarysie szczęki i dalej, na twarz, która była zarazem interesująca i przystojna. Cerę miał gładką i śniadą, rysy regularne, a pełne usta, wąski nos i gęste brwi pod wyraźnie zarysowaną linią włosów przydawały surowości tej skądinąd łagodnej i niemal urodziwej twarzy. Była to twarz wyrazista, zdradzająca zarówno wesołe usposobienie, jak i bezwzględność, a jej niespożyta ruchliwość zafascynowała Dani. Nigdy jeszcze nie spotkała mężczyzny, który pociągałby ją wyłącznie z powodu samego wyglądu. I była przekonana, że on to wyczuwa.
Nick skończył rozmowę i obrócił się wraz z fotelem do niej, opierając ręce na blacie biurka, uśmiechając się niewymuszenie i szykując do poddania jej takiej samej lustracji, jakiej ona przed chwilą poddała jego. Nie dała mu na nią czasu. - Chciał się pan ze mną widzieć w jakiejś sprawie - przypomniała. - To nic ważnego - odparł. - Pomyślałem sobie tylko, że skoro sterczy pani od rana na zimnie pod bramą, to może dojrzała pani do filiżanki kawy. - Nie stałam tam przez cały czas - poinformowała go, kiedy podnosił znowu słuchawkę. - Właściwie przed chwilą wróciłam z lunchu... - Jani! - rzucił do słuchawki Nick. - Może zrobiłabyś nam dwie filiżanki kawy? Z mlekiem? - spytał zwracając się do Dani. - Uszom nie wierzę - jęknęła Dani. - Pan naprawdę zmusza swoją sekretarkę do parzenia sobie kawy? - Bez mleka - zadecydował za nią i odłożył słuchawkę. Oczy błyszczały mu rozba-
S
wieniem, w którym było coś z wyzwania. - Co gorsza, ona rzeczywiście mi ją parzy - wyznał. - Jest jeszcze parę kobiet, które wiedzą, gdzie ich miejsce. - Szowinista. - Utkwiła w nim rozpłomieniony wzrok.
R
Przytaknął kpiącym skinieniem głowy. - Do usług.
- Po co mnie pan tu poprosił? - spytała niecierpliwie. Nick opadł na oparcie fotela.
- Mniej więcej z tego samego powodu, dla którego wybrałem się wczoraj do pani motelu - odparł, ale za jego swobodnym tonem kryła się powaga. - Celem nawiązania dobrych stosunków. - Rozumiem - mruknęła refleksyjnie Dani, nie spuszczając z niego oczu. - Sądzi pan, że da się nawiązać dobre stosunki z wrogiem, zwabiając go do swojego obozu? Wzruszył ramionami, a jego bystre oczy chłonęły każdy szczegół jej drobnej postaci. - Podejrzewam, że wszelkie podobieństwo między panią a koniem trojańskim jest czysto powierzchowne - odparł. - Poza tym, właśnie ten stereotyp chciałbym zburzyć. Nie jesteśmy wrogami.
Otwierała już usta, żeby coś odpowiedzieć, kiedy nagle rozległo się ciche pukanie i Nick podszedł do drzwi, by odebrać z rąk sekretarki dwie filiżanki kawy. Uczynił to z takim wrodzonym wdziękiem, że obudził w Dani jednocześnie czujność i zaintrygowanie. Postawił obie filiżanki na stoliczku obok jej łokcia. - Niech pani zdejmie płaszcz - zaproponował, wyciągając ręce. - To trochę potrwa. - Ja naprawdę nie mogę... - zaczęła Dani, ale Nick ściągał już z niej płaszcz i musiała wstać, żeby mu w tym pomóc. Chwila, kiedy stali obok siebie prawie się stykając, wystarczyła jej, by poczuć zapach wody kolońskiej i muśnięcie jego palców na swojej bluzce. Potem odszedł, żeby powiesić płaszcz na wieszaku. Gdy wrócił, nie usiadł za biurkiem, lecz na obitym skórą fotelu naprzeciwko kanapy. Wziął swoją filiżankę kawy. Dani zerknęła na zegarek. - Ja nie mogę zostać - zaprotestowała niezdecydowanie. - Ja muszę... Nick odchylił się na oparcie swojego krzesła i upił łyk kawy.
S
- Nie pierwszy raz mam do czynienia z naciskiem związku, Dani - powiedział, podejmując rozmowę od miejsca, w którym została przerwana przez sekretarkę. Na jego twarzy malowało się odprężenie, z jego ciemnych oczu emanowały spokój i pogoda, zupełnie
R
jakby znajdowali się na przyjęciu i rozmawiali o wynikach meczów futbolowych. - Przeżyłem już kilka akcji protestacyjnych organizowanych przez związki i parę strajków, o których wolałbym zapomnieć, i pewnie zaskoczy panią informacja, że występowałem w nich po obu stronach. - Uniosła ze zdziwieniem brwi, ale nie dał jej czasu na zabranie głosu. - Dobrze wiem - ciągnął - że te zabawy mogą przybrać bardzo nieprzyjemny obrót i wydaje mi się, że związane z nimi czasem akty przemocy mają swoje korzenie nie w czym innym, jak w nastawieniu... obu stron. Nie prowadzimy tutaj wojny i nie ma potrzeby stwarzać wrażenia, że jesteśmy żądni krwi. Od kierownictwa tej firmy może pani oczekiwać obywatelskiej postawy i tego samego oczekujemy od pani. - Zamilkł na chwilę, a potem dodał nieco ostrzejszym tonem: - Nie chcę tu żadnych kłopotów, Dani. I nie dopuszczę do tego. Otworzyła szeroko oczy i rozrzuciła ręce w geście niewinności. - A czy ja wyglądam na jakąś wichrzycielkę? Przebiegły uśmieszek rozciągnął jego usta dotykające brzegu filiżanki. - Powiedziała Mata Hari tuż przed dobyciem noża. Dani wzięła do ręki swoją filiżankę.
- Czy to ma znaczyć - spytała ostrożnie - że mogę liczyć na współpracę kierownictwa Intercompu? Nick roześmiał się. Znała już odpowiedź na swoje pytanie. - To znaczy - odparł z naciskiem - że nie będziemy pani wchodzić w drogę, jeśli pani nie będzie wchodzić w drogę nam. - I dzisiaj daje pan temu wyraz, zapraszając mnie do biura i udzielając audiencji. Skinął potakująco głową i Dani uśmiechnęła się unosząc brwi z podziwem, na który sobie w pełni zasłużył. - Naturalnie - podjął - wolałbym, żeby pani wcale do nas nie przyjeżdżała. Ale skoro pani już tu jest... - Wzruszył ramionami. - Pozostaje tylko załatwić to tak cicho i spokojnie, jak tylko się da. - Spojrzał na nią i tonem nadal swobodnym i łagodnym dodał: - Niech mi więc pani zdradzi jedno. Dlaczego akurat nas wzięliście na celownik? Znał odpowiedź tak samo dobrze jak ona. Zaczynała podejrzewać, że niewiele jest
S
spraw, o których ten człowiek nie wie. Ale próbował nawiązać dialog i w jej najlepszym interesie było go podjąć. Upiła łyk kawy.
- Dla stworzenia precedensu - odparła. - Produkcja sprzętu komputerowego jest w
R
Stanach Zjednoczonych stosunkowo nową gałęzią przemysłu, a wobec zapowiadanej przez Intercomp ekspansji firma ta ma wszelkie dane po temu, by stać się wkrótce największym pracodawcą w tej dziedzinie. Chcieliśmy wejść w nią, póki jest jeszcze, że się tak wyrażę, w powijakach, i uznaliśmy Intercomp za idealną okazję. Nick siedział z kostką jednej nogi wspartą na kolanie drugiej i naprężony materiał spodni opinał jego twardą jak skała łydkę. Obejmował długimi palcami filiżankę i obserwował Dani ze swobodą, niemal z nonszalancją. - I pomyśleliście sobie, że wprowadzenie do zakładu związków zawodowych jest najlepszym sposobem na problemy, z jakimi ten się boryka - skomentował. - Tak myślimy - poprawiła go Dani. Pochyliła się nad stolikiem, by dodać swym słowom powagi. - Spójrzmy faktom w oczy, panie Cavenaugh... - Nick - wpadł jej łagodnie w słowo. Zignorowała to. - Wasi pracownicy są skandalicznie nisko opłacani. Udaje się wam to tylko dlatego, że zakład zlokalizowany jest na głębokiej prowincji, gdzie wysokość wynagrodzeń nie musi
dorównywać stawkom płaconym w dużych miastach, i dlatego - dodała trochę zgryźliwiej niż to było konieczne - że zatrudniacie głównie kobiety. - Spory odsetek załogi stanowią mężczyźni - przerwał jej, unosząc brwi i parodiując obruszenie. - Zatrudnieni w nadzorze - zauważyła z triumfem Dani. - A to jeszcze jedna sprawa, która ulegnie zmianie, kiedy w firmie powstanie związek zawodowy. Usiłował stłumić uśmiech. - Po pierwsze - zaczął wyliczać - na produkcji zatrudnionych jest sporo mężczyzn, którzy zarabiają tyle samo co kobiety, a różnice w wysokości płac wynikają tylko ze stażu pracy i stopnia trudności wykonywanych czynności. Po drugie, przestrzegamy wszystkich przepisów federalnych dotyczących zakazu dyskryminowania... - Trybiki sprawiedliwości wolno się z zasady obracają - przerwała mu oschle. - Metody związkowe są o wiele bardziej skuteczne. Nick popatrzył na nią przeciągle.
S
- Zastanawiała się pani kiedyś, dlaczego w Stanach Zjednoczonych działa tak niewiele zakładów produkujących sprzęt komputerowy? - Nie czekając na jej odpowiedź ciągnął: -
R
Bo Japończycy mogą produkować kilka razy szybciej za pomocą robotów, które nie są opłacane według związkowych tabel. Jeśli Intercomp odniesie sukces, będzie to ogromny bodziec ekonomiczny dla tej okolicy. Jeśli splajtuje... - Urwał i wzruszył ramionami, uznając chyba, że to rozumie się samo przez się. - Gdzie pani patriotyzm? Uśmiechnęła się słodko. - Wydaje mi się, że tam, gdzie i pański. W szufladce z napisem „własny interes". Pokręcił ze smutkiem głową. - Czy nie gryzie pani sumienie na myśl o wszystkich tych ludziach, którzy zostaną bez pracy, jeśli Intercomp padnie z powodu nierealnych żądań związku? - Siebie też ma pan na myśli? - rzuciła wyzywająco i ze stanowczością potrząsnęła głową. - Ani trochę. O mało nie parsknął śmiechem. - A więc spotkałem wroga - mruknął - i to godnego siebie. Dani uniosła palec, wyrażając w ten sposób swój sprzeciw wobec użycia określenia „wróg". Nick wstał i odstawił filiżankę na stolik.
- Może chce pani zwiedzić nasze zakłady? Dani spojrzała na zegarek. Było dwadzieścia po trzeciej. Mogła jeszcze złapać paru pracowników zdążających na drugą zmianę i wszystkich kończących poranną. Chciała kuć żelazo póki gorące i jeszcze raz porozmawiać z Lizą. Ale wizyta w hali montażowej może jej dostarczyć bezcennych wskazówek, jaki rodzaj pomocy związek powinien zaoferować pracownikom, nie wspominając już o tym, że pojawienie się tam w towarzystwie samego wiceprezesa może tylko wzmocnić jej pozycję. Decyzja nie była łatwa. Zerknęła na Nicka. Rozbawienie w jego oczach powiedziało jej, że jest dumny ze sposobu, w jaki rozgrywa tę partię. - Nie będę ukrywała, że zamierzam mieć pana na oku - powiedziała. - Wspaniale. - Nick wziął ją pod ramię i poprowadził w stronę drzwi. - Patrząc na mnie, nie będzie pani miała czasu na nic innego. - Na pana miejscu nie byłabym zbyt pewna siebie - ostrzegła go.
S
Nick obrzucił ją pełnym kpiącego podziwu spojrzeniem. - Proszę mi wierzyć - zapewnił, kiedy przekraczali próg dwuskrzydłowych drzwi - że jestem od tego jak najdalszy. Dani spłonęła rumieńcem.
R
- Nie uważa pan, że pańska obecność podczas tego obchodu spowoduje małe zamieszanie wśród pracowników? - spytała szybko. - Nie boi się pan, że pokazanie się w moim towarzystwie zachwieje pana pozycja w firmie? Nick roześmiał się. - A kto wezwie mnie za to na dywanik? Mój bezpośredni przełożony jest teraz dwadzieścia tysięcy kilometrów stąd i zanim się dowie, będzie po wszystkim. Kieruję tym zakładem w sposób, jaki uważam za najlepszy - dodał już poważniej - a obecnie uważam, że najlepiej będzie, jeśli ludzie z produkcji zobaczą panią ze mną. - Może pan stracić wiarygodność - zasugerowała sarkastycznie - kiedy po całej tej propagandowej nagonce, jaką pan rozpętał, ludzie zobaczą, że wcale nie mam rogów ani ogona. - Rogów, nie - mruknął i rozwścieczył ją, zostając trochę z tyłu, by omieść wzrokiem tylną część jej ciała - ale skoro poruszyła pani ten temat... Dani odwróciła się z przymilnym uśmiechem.
- Podoba się? - spytała, - Ujdzie - odparł z iskierkami rozbawienia w czarnych jak węgiel oczach. - I nawzajem - poinformowała go cofając się i zapraszając gestem, by ruszył przodem. Z szerokim uśmiechem otworzył przed nią drzwi. Kiedy jednak znaleźli się na korytarzu, natychmiast stał się oficjalny. - Orientuje się pani, że nie mogę pani pozwolić na rozmowy z pracownikami - powiedział - ani na dotykanie czegokolwiek, a jeśli ma pani poupychane po kieszeniach te swoje urocze, małe uloteczki, to lepiej niech mi je pani od razu odda. Dani posłała mu miażdżące spojrzenie. Znała przepisy. - Wycieczka pierwszej klasy na warunkach firmy - burknęła zgryźliwie. - Obejrzę sobie wszystko, co zechce mi pan pokazać, i nic więcej. - Fakt - przyznał Nick, otwierając drzwi pierwszej hali produkcyjnej. Było tam mniej więcej tak, jak sobie wyobrażała. Jasna, czysta sala, praca monotonna
S
i wymagająca skupienia. W stronę Dani pobiegło kilka zaciekawionych spojrzeń, ale Nick, oczywiście, ani myślał jej komukolwiek przedstawiać. Pokazał jej, gdzie jest stołówka, ale ponieważ przebywało w niej kilku pracowników, którzy akurat mieli przerwę, nie weszli do
R
środka. Dani ciekawa była, czy jej przewodnik wie, iż przyznanie tym ludziom więcej niż jednej dziesięciominutowej przerwy na kawę nie tylko odbiłoby się korzystnie na ich zdrowiu, zważywszy monotonny charakter pracy, jaką tu wykonywali, ale również poprawiłoby wyniki produkcyjne. Zatrzymała jednak ten komentarz dla siebie. Skończyli obchód o czwartej po południu i znaleźli się z powrotem w gabinecie Nicka. - No i jak? - zagaił, wspierając się rękami o blat biurka i pochylając do przodu. - Zrobiły na pani wrażenie te wielkie szczury, ogłuszający hałas i zdezelowane instalacje? A co pani powie o trujących wyziewach i zagrażającej środowisku gospodarce odpadami chemicznymi? Dani posłała mu spojrzenie, które wyrażało pełną tolerancji wyrozumiałość. Naturalnie, że w fabryce produkującej podzespoły do komputerów musi panować sterylna czystość, a klimatyzacja pomieszczeń stanowi jeden z podstawowych wymogów technologicznych. Jedynym zagrożeniem dla zdrowia pracowników, jakie zaobserwowała, było niebezpieczeństwo zanudzenia się na śmierć.
Dochodząc jednak do wniosku, że nie zaszkodzi odrobina psychologii, wyciągnęła z kieszeni notes, w którym zapisała sobie kilka mało znaczących spostrzeżeń. Niech sobie myśli, że ta zaimprowizowana wycieczka, która miała jej udowodnić, że nie ma tu nic do roboty, przyniosła więcej korzyści jej niż jemu. - Czy dużo macie skarg na zmęczenie oczu? - spytała udając, że czyta z notesu. Nick zmarszczył lekko czoło i z satysfakcją zauważyła, że jest zaskoczony. - O ile wiem, to nie - odparł ostrożnie. - Hmmm. - Dani udała, że zapisuje to sobie w notesie. - A czy stosujecie jakąś procedurę rozpatrywania skarg pracowników? - spytała jakby mimochodem. Znowu zmarszczył czoło i tym razem nic nie odpowiedział. Wreszcie do niego dotarło: była siłą, z którą należy się liczyć. Ale po chwili, ku jej wielkiemu zaskoczeniu, czoło mu się wygładziło, a na usta wypłynął swobodny uśmiech. Najwyraźniej docenił ją i sprawiło mu to satysfakcję. Widocznie lubił wyzwania. Dani też się uśmiechnęła.
S
- Dziękuję za oprowadzenie po zakładzie - powiedziała. - Bardzo mi to pomogło dodała, podkreślając ostatnie słowo.
R
Nick wstał zza biurka i podszedł powoli do wieszaka po jej płaszcz. Zarzucił go jej na ramiona, ale nie cofał rąk.
- Cieszę się, że mogłem się na coś przydać - odparł - ale nie chcę pani dłużej odrywać od obowiązków.
Dani obejrzała się przez ramię i z łagodnej drwiny w jego oczach wywnioskowała, że Nick dobrze wie, iż uniemożliwił jej dosyć skutecznie wypełnienie ważnej części obowiązków i że właściwie wygrał tę rundę. Nie potrafiła się powstrzymać i odpowiedziała na ten przejaw samozadowolenia spokojnym, porozumiewawczym uśmiechem. - Prawdę mówiąc - odparła - to na dzisiaj już skończyłam. Chyba pójdę coś zjeść, o ile znajdę w okolicy jakiś przyzwoity lokal. Nick poprawił jej kołnierz i poczuła na karku muśnięcie jego dłoni. Wrażenie, jakie odniosła, było tak ciepłe i niespodziewane, że odsunęła się od niego i odwróciła. - O, nie będzie z tym kłopotu - uspokoił ją. - Mamy tu parę miejsc, w których dobrze karmią. Z tym, że do najbliższego jest ze trzydzieści kilometrów.
- Wybrałam się już dalej - poinformowała go Dani - i nie natknęłam się na nic poza budką z hamburgerami. W jego policzku pojawił się znowu ujmujący dołeczek, a w oczach szelmowski błysk. - Jestem pewien, że przy swojej diecie służbowej stać panią na coś więcej niż hamburger. Musiała pani pojechać w złym kierunku. Przy szosie numer 20, tuż przed Evans, jest lokal, który mógłby zaspokoić pani wymagania. Nazywa się „Carrie's Inn". Chciałaby go pani obejrzeć wieczorem? - Czy mam przez to rozumieć, że zaprasza mnie pan na kolację? - spytała zaskoczona i natychmiast zorientowała się, że mimowolnie postawiła go w sytuacji, w której nie mógł raczej zaprzeczyć, nawet gdyby chciał. Spuściła z zakłopotaniem wzrok. Zastanawiał się przez chwilę. - Czemu nie - przyznał w końcu. - Chyba tak. Dani przemknęło przez myśl, że chyba po raz pierwszy w życiu została zaproszona na
S
kolację przez wiceprezesa firmy, w której próbowała założyć organizację związkową, - Dlaczego pan to robi? - Nie mogła nie zadać tego pytania. Nick uśmiechnął się szerzej i dołek w jego policzku pogłębił się jeszcze bardziej.
R
- No cóż - wyjaśnił rzeczowo - to chyba logiczne, że powinniśmy lepiej się poznać, skoro mamy tak blisko ze sobą współpracować. Nie sądzi pani? Brwi ściągnęły jej się lekko, ale nie była pewna, czy to zaczątki wypełzającego na czoło marsa, czy walka z cisnącym się na usta uśmiechem. - Trudno to będzie nazwać współpracą - zauważyła - czy to bliską, czy jakąkolwiek inną. - Wprost przeciwnie. - Nick położył jej dłoń na ramieniu i odprowadził do drzwi. Pani zadanie polega na przekonaniu pracowników tej firmy do założenia związku. Moim zadaniem jest zrobić wszystko, żeby pani w tym przeszkodzić. - Jego uśmiech był prawdziwie czarujący. - Będziemy się często widywali - obiecał. - Od dzisiejszego wieczora poczynając. Przyjadę po panią o szóstej. Dani wahała się przez chwilę, zdając sobie bardzo dobrze sprawę, że nie ma zamiaru odmawiać. Postara się już o to, żeby wrócić pod zakład o dwudziestej trzeciej i złapać ludzi ze zmiany, którą przegapiła po południu. Do tej godziny i tak jest wolna i nie miała wątpliwości, jak chce spędzić ten czas.
- A więc do szóstej - przystała i żeby dać wyraz swojej niezależności, otworzyła sama drzwi, zanim on zdążył to zrobić. Wychodząc z biura, czuła na sobie jego roziskrzony wzrok i stając w chwilę potem w popołudniowym słońcu, uśmiechała się.
ROZDZIAŁ TRZECI Po raz pierwszy w życiu była zadowolona ze swej skłonności do zabierania w podróż nadmiaru ciuchów. Najlepiej czuła się w dżinsach, ale nie zaszkodziło mieć pod ręką spódnicy czy ładnej sukienki - nie widziała niczego niestosownego w podkreślaniu swojej kobiecości, kiedy wymagała tego sytuacja - i dzięki temu mogła teraz przebierać w strojach. Tego wieczoru pracowała nad swoim wyglądem ze szczególną pieczołowitością.
S
Umyła włosy i wysuszyła je suszarką, układając w krótkie, łagodne fale odpływające ku tyłowi głowy. Staranniej niż zwykle nałożyła makijaż, nie czyniąc przy tym nic, by ukryć
R
piegi, które przydawały jej twarzy chochlikowego wdzięku, ale ze znawstwem podkreślając kąciki oczu różowym cieniem i przedłużając je pociągnięciami pastelowo szarej kredki, dopasowując do lśniących rumieńców na policzkach delikatny róż szminki do ust. Wybrała bladoróżową, wełnianą suknię, która nie tylko dobrze znosiła podróż, ale do perfekcji uwydatniała krągłości jej figury, i uśmiechnęła się z satysfakcją do swojego odbicia w lustrze. Subtelna, ale prowokująca. Z zaskoczeniem stwierdziła, jak bardzo zależy jej na tym, by zrobić na Nicku wrażenie. Narastało w niej podniecenie na myśl o spodziewanej szermierce słownej z jednym z najbardziej pociągających mężczyzn, jakich w życiu spotkała, a świadomość własnej kobiecości mogła jej tylko pomóc. Ciekawa była, czy Nick uzna ją za atrakcyjną. Pukanie do drzwi rozległo się na kilka minut przed szóstą i w oczach Nicka odczytała odpowiedź na swoje pytanie. - Domyślałem się, że pod tym mundurkiem kryje się kobieta - zauważył z uznaniem. Bardzo ładna kobieta. - Co to właściwie ma znaczyć? - spytała łobuzersko, sięgając po płaszcz.
- To ma znaczyć, że od czasu do czasu lubię sobie popatrzeć na kobiece nogi. - Odebrał od niej płaszcz i pomógł jej go włożyć. - Powinna pani pokazywać nogi zdecydowanie częściej. Dani uśmiechnęła się słodko. - Pochlebstwami niczego pan nie zwojuje. - Szkoda, że mi to pani powiedziała - odparł, udając rozczarowanie. - Zburzyła mi pani cały plan konwersacji na ten wieczór. - No nie, panie Cavenaugh - zaprotestowała ze zdziwioną miną. - Nie powie mi pan chyba, że zaprosił mnie na kolację tylko po to, żeby przez cały wieczór prawić nieszczere komplementy. - Oczywiście, że nie. - Głos miał poważny, ale oczy wesołe. - Przyznaję, kierowało mną kilka ukrytych zamiarów. Ale żaden z nich nie będzie miał najmniejszych szans, jeśli nie skończymy z tym „panem Cavenaugh". Mam na imię Nick, pamięta pani jeszcze? - Po-
S
łożył jej rękę na plecach i poprowadził w kierunku drzwi.
Przebrał się na tę okazję w szyte na miarę szare spodnie, które opinały mu biodra i uda, oraz w jasny golf i sportową marynarkę. Wyglądał jeszcze bardziej atrakcyjnie niż po
R
południu. Mężczyźni z taką klatką piersiową powinni zawsze nosić swetry, pomyślała Dani, wsuwając się na przednie siedzenie jego samochodu. Nick zatrzasnął za nią drzwiczki, obszedł wóz, zajął miejsce za kierownicą i posłał jej rozbawione spojrzenie.
- Jedno pytanko, panno Miller. - Wymówił jej nazwisko z naciskiem, nawiązując do niedawnej rozmowy. Spojrzała na niego. - Czy to randka, czy oficjalne spotkanie? Oczy jej się rozszerzyły. - No, jeśli pan tego nie wie, to ja tym bardziej. Zerknął na nią znacząco. - Zazwyczaj na randkach ona nie wciska się tak w drzwi. Siedzi zwykle bliżej mnie, żebym mógł sięgnąć do jej kolana. Roześmiała się. - Panie Cavenaugh, nie wydaje się panu, że to trochę szczeniackie? - Panno Miller, po to właśnie kupiłem samochód bez głębokich foteli.
Dani ogromną siłą woli zdusiła w sobie chichot, a potem, z determinacją, przesunęła się na środek fotela. Jego ciepła ręka natychmiast spoczęła na jej kolanie. Zignorowała przyjemne wrażenie, jakie wywołał ten żartobliwy gest i spojrzała nań z wyzwaniem w oczach. - Czyli randka? Twarz miał skrytą w mroku, nie była więc pewna, czy jego powaga jest udawana czy szczera. - Dziś wieczorem - odparł enigmatycznie - jest to być może i jedno, i drugie. A potem... potem się zobaczy. Przez resztę drogi Nick prowadził neutralną rozmowę, opowiadając jej o miejscowych warunkach i tutejszej społeczności. Radził, by udała się do najbliższego dużego miasta, jeśli chce korzystać z takich zdobyczy cywilizacji, jak automatyczne pralnie i restauracje, kina i codzienna prasa. Nie zabierał ręki z kolana Dani, chyba że chciał wyregulować ogrzewanie,
S
ale zaraz kładł ją tam znowu i po jakimś czasie wydało jej się to zupełnie naturalnym gestem, zbyt przyjemnym, by protestować.
Zatrzymał się przed drewnianym budynkiem wyglądającym na prywatny dom. Tylko
R
dyskretna biała tabliczka nad wejściem i liczba zaparkowanych tu samochodów świadczyły, że to naprawdę restauracja.
- To mi się właśnie podoba w małych miasteczkach - oznajmił Nick, otwierając jej drzwiczki. - Ukryte restauracyjki. Wszystkie dania przyrządzane domowym sposobem i ze świeżych składników. Wątpię, czy znalazłaby pani coś podobnego w Chicago. - Od jak dawna pan tu mieszka? - spytała, kiedy jego dłoń spoczęła na jej plecach i ruszyli żwirową alejką w kierunku drzwi. - Przeniesiono mnie tu, kiedy ruszał Intercomp. Przedtem spędziłem kilka lat w Japonii. - A jeszcze wcześniej? Nick zwlekał z odpowiedzią, dopóki kelnerka nie posadziła ich przy małym stoliku w rogu sali. Był nakryty ładnym, błękitnym obrusem, a pośrodku stał świecznik z grubymi, białymi świecami. Zasłony w oknach były tego samego koloru, co obrus, żaluzje zaś w nieco ciemniejszym odcieniu. Panowała tu ujmująca atmosfera. Nick rozsiadł się wygodnie na
krześle i uśmiechnął do niej czarująco, co miało oznaczać, że wymiana informacji może być tylko obopólna. - Wychowałem się na farmie w Południowej Dakocie - zaczął. - Uczyłem się i pracowałem. Od sześciu lat działam w przemyśle komputerowym. Przed trzema laty wysłano mnie do Japonii. Resztę pani zna. A teraz ja o coś zapytam: Co skłoniło taką ładną dziewczynę jak pani do poświęcenia się takiemu wszawemu zajęciu? - Hola, hola - parsknęła. - Nie, ja naprawdę tak myślę. - Oczy Nicka były poważne, ale mówił swobodnie. Rzeczywiście jest pani tak oddana związkowi, czy traktuje go po prostu jako front walki o prawa kobiet? - Bardzo wnikliwe pytanie - przyznała Dani i sama nie wiedziała, dlaczego poczuła się zaskoczona. Stanowczo będzie musiała uważać na tego faceta. - Chyba i jedno, i drugie. Na szczęście oba te motywy się nie wykluczają.
S
- Zdaje sobie pani chyba sprawę, że tym razem będzie miała pełne ręce roboty - powiedział z naciskiem. - Tutejszym kobietom ani w głowie „wyzwalanie się". Wychowywano je na żony i matki i dla nich najważniejsza jest rodzina. To dlatego pracują zawodowo. Nie
R
pragną wcale niezależności ani wykłócania się na temat równości płci. Robią to, bo chcą zasilić swoją pensją budżet domowy, żeby wystarczyło na świadczenia i życie. Gdyby dano im wybór, te kobiety najchętniej siedziałyby w domu, piekąc chleb i niańcząc dzieci. Nie są zainteresowane działalnością związkową. One chcą tylko związać koniec z końcem. Dani na moment zatkało. Gapiła się na niego i nie mogła się nadziwić, że sprawia wrażenie całkowicie poważnego. - Boże! - wykrztusiła w końcu. - Własnym uszom nie wierzę. Te kobiety - ciągnęła jadowicie pewniejszym już głosem - pracują po osiem godzin dziennie, a potem wracają do domu i pieką chleb, niańczą dzieci, pichcą mężom skromny posiłek, piorą, szorują podłogi, a wszystko to za marną pensyjkę, której ledwie starczyłoby na opłacenie opiekunki do dziecka - i robią tak, bo inaczej nie potrafią, bo od urodzenia wbijano im w głowy, że mają słuchać mężczyzn. Swoich mężów, którzy mówią im, że do obowiązków żony należy zajmowanie się domem, dziećmi i łóżkiem bez względu na to, czy pracują zawodowo, czy nie. Mają słuchać swoich szefów - wycedziła ze szczególnym naciskiem - którzy mówią im, że albo będą wdzięczne za to, co mają, albo mogą sobie poszukać innej pracy. Niech mi pan
nie opowiada o tych kobietach! Pewnie, że nie chcą walczyć, ale tylko dlatego, że nie wiedzą jak. Dać im szansę, wskazać drogę, a zobaczy pan, do czego są zdolne! Nick pokręcił powoli głową. Dani przemknęło przez myśl, że naprawdę pragnie wesprzeć ją swoją radą. - Proszę zauważyć, że to nie z kobietami będzie tu pani miała do czynienia, ale z ich mężami. Kiedy wszystko zostanie już powiedziane i zrobione, postąpią dokładnie tak, jak przez całe życie wbijali im do głowy mężczyźni. - Czy ja się aby nie przesłyszałam? - Dani odchyliła się z kpiącym uśmieszkiem na oparcie krzesła. - Czy nie cytuje pan tu czasem historii Lizy straty? Nick zachichotał. - A to ci dopiero - mruknął. - Mamy tu więc społeczność kobiet gotujących się, ni mniej, ni więcej, tylko do przejęcia władzy... - Ni mniej, ni więcej - przytaknęła oschle.
S
- Zanosi się na walną bitwę z odwiecznymi, zaprogramowanymi w genach zwyczajami i prawami natury...
R
- Jest pan naprawdę niemożliwy - wykrzyknęła Dani. - A najgorsze jest to, że pan naprawdę w to wierzy! Proszę mi pokazać prawo, które stanowi, że kobiety muszą być uległymi, bezkrytycznymi istotami podążającymi biernie wszędzie tam, dokąd prowadzą je mężczyźni, i do końca życia mają pracować za najniższą pensję - wyrzuciła z siebie. - Nie mówiłem o wszystkich kobietach - odparł poważnie. - Miałem na myśli kobiety stąd. Będzie pani miała przeciwko sobie silnie zakorzenione zwyczaje kulturowe. Ci ludzie to farmerzy, potomkowie pionierów, i role płci są tutaj ściśle określone. Lata osiemdziesiąte jeszcze tu nie dotarły; wciąż jeszcze czekamy na sześćdziesiąte. Mówię pani, że one nie podejmą walki. - Niech pan sobie oszczędzi tej propagandy dla swojej fabryki - odparowała Dani. Na mnie ona nie działa. Z rozbawieniem w oczach odchylił się na oparcie krzesła i otworzył swoje menu. - Widzę, że nie - mruknął. Dani posłała mu triumfalne spojrzenie i również zajęła się lekturą karty dań.
Po chwili bardzo ożywionej dyskusji zamówili filet z soli i kiełki szparagów. Ku zaskoczeniu Dani, Nick zmienił swoje zamówienie i wybrał to samo, co ona. Odniosła dziwne wrażenie, że ten człowiek lubi się spierać dla samego sporu - nieważne czy przedmiotem jest polityka, czy jedzenie. Ta cecha wydała jej się szczególnie podniecająca. Kiedy kelnerka oddaliła się, Nick postanowił najwyraźniej przejść od spraw publicznych do osobistych. Popatrzył na jej dłonie, które trzymała złożone wdzięcznie na blacie stolika, i zauważył: - Słyszałem o ludziach, którzy noszą serce na dłoni, a pani, jak widzę, nosi na palcach swój majątek, prawda? Dani spojrzała na swoje palce ozdobione co najmniej siedmioma pierścionkami i rozczapierzyła je, żeby mógł się im lepiej przyjrzeć. - Okazale to wygląda, nieprawdaż? - Bardzo. Podarunki od adoratorów? - spytał i ciemne brwi drgnęły mu lekko. Dani roześmiała się.
S
- Nic z tych rzeczy. To trofea - wyjaśniła. - Takie symbole zwycięstwa. Kiedy odniosę jakiś sukces, zamiast iść w miasto albo sprawiać sobie nowy ciuch, kupuję pierścionek.
R
Kiedy potem popadam w przygnębienie, wystarczy, że zerknę na dłoń i od razu przypominam sobie o wszystkim, z czego mogę być dumna. Była to właściwie jej osobista sprawa i nie miała zamiaru tak mu się z niej zwierzać, ale rzuciwszy okiem na twarz Nicka nie zauważyła na niej cienia kpiny bądź rozbawienia. - Sukcesy osobiste czy zawodowe? - zapytał. - Pół na pół. Na przykład ten - powiedziała swobodnie, dotykając pierścionka z kilkoma granatami na palcu wskazującym - upamiętnia mój rozwód. - A ściślej mówiąc zdobycie alimentów? - skomentował cynicznie Nick. Roześmiała się znowu, ale tym razem z pewnym przymusem. - Niezupełnie. Nie ma co liczyć na alimenty, kiedy student medycyny i ekspedientka sklepowa dzielą się własnością społeczną. - Zainteresowanie w jego oczach zachęciło ją do dalszych zwierzeń. - Byliśmy młodzi i głupi - ciągnęła, wzruszając ramionami. - To trwało zaledwie sześć miesięcy. - I na zawsze zraziło panią do mężczyzn?
Spojrzała na niego niepewna, co w jej zachowaniu sprawiło, że odniósł takie wrażenie. - Niech pan posłucha - zaprotestowała gwałtownie. - To, że robię coś, co jest uznawane tradycyjnie za zajęcie dla mężczyzn - i bez fałszywej skromności dodam, że robię to dobrze - oraz że nie taję swojego stanowiska względem praw kobiet, to jeszcze nie powód, by brać mnie za... - Bezpłciowca? - podpowiedział z przekorą Nick. Jego oczy przesunęły się po niej z doprowadzającą do furii poufałością. - Nic takiego - ciągnął - nie przeszło mi nawet przez myśl. - A potem, zanim zdążyła się zaczerwienić albo zmobilizować siły do następnego ataku, jak gdyby nigdy nic zainteresował się znowu jej dłońmi. - A reszta? - zapytał. - Mam nadzieję, że nie upamiętniają kolejnych rozwodów. - Ujął jej prawą dłoń, dotykając pierścionka na środkowym palcu. - Co, na przykład, oznacza ten? Trudno było z nim walczyć, kiedy poczucie bliskości wzniecone ciepłem jego palców
S
powędrowało jej ramieniem i rozlało się po klatce piersiowej - zwłaszcza że podejrzewała, iż to zainteresowanie jej pierścionkami jest tylko pretekstem, by trzymać ją za rękę. Dani, chociaż doprowadzało ją to do szewskiej pasji, nie była bynajmniej nieczuła na urok Nicka.
R
- Ten upamiętnia ukończenie szkoły średniej - odparła. Wskazywał każdy pierścionek po kolei, a ona wymieniała odpowiadające im decyzje, posunięcia, sukcesy zawodowe, wydarzenia ze swego życia osobistego. Nick zauważył, że poza jedną nieoszlifowaną akwamaryną i jednym małym diamencikiem wszystkie oczka to granaty. - To pani kamień? - zapytał. - Nie, po prostu lubię granaty. Mają barwę intensywniejszą od rubinów i - roześmiała się - są tańsze. Uśmiechnął się i puścił jej rękę, bo w tym momencie do stolika podeszła kelnerka z sałatkami. - Pasują do pani - stwierdził. - Ogień i blask z leciutką domieszką żądzy krwi. Dani spuściła oczy bardziej zmieszana, niżby to usprawiedliwiał ten zdawkowy komplement. Dłubnąwszy kilka razy sałatkę, Nick podjął rozmowę: - Tak więc tylko jeden romantyczny zwrot w pani życiu zasłużył sobie na pierścionek, a był to rozwód. Zastanawiam się właśnie, czy to coś mówi o pani osobowości? - mruknął.
- Może to - odparła rzeczowo Dani - że nie mam czasu na romanse. Nick wyciągnął do niej dłoń i po chwili wahania położyła na niej lewą rękę. Popatrzył znacząco na pusty trzeci palec. - Wygląda tak, jakby czekał. Rezerwuje pani bardzo szczególne miejsce... - I z oczyma, w których odbijał się blask świec, zasugerował: - Dla bardzo szczególnej osoby? Dani chciała cofnąć rękę, ale jego palce zacisnęły się na jej dłoni i przytrzymały ją. Nie miała zamiaru wpadać w pułapkę, którą próbował zastawić, uderzając nagle w romantyczny ton. - Niezupełnie - odparła obojętnie, upijając łyk wody ze szklanki. - Nikt na panią nie czeka w Chicago? Zdradziło ją milczenie. - Czyli czeka - mruknął cicho, poluźniając nieco swój uścisk. Dani mogła już cofnąć rękę, ale nie uczyniła tego. Patrząc na swoją małą, ozdobioną
S
pierścionkami dłoń spoczywającą w lekkim uścisku jego silnych, śniadych palców, zauważyła meszek włosków porastających mu grzbiet dłoni i nadgarstek. - Nie - powiedziała cicho. - Był taki ktoś, ale już go nie ma. - Zerknęła na niego, pró-
R
bując pokryć zażenowanie niewyraźnym uśmiechem. - Dwa razy próbowałam szczęścia w miłości i dwa razy bez powodzenia.
Nick, opuściwszy powieki, gładził delikatnie kciukiem jej pozbawiony pierścionka środkowy palec.
- Może uda się za trzecim razem - powiedział cicho. - Mam taką nadzieję - westchnęła, ale myśli miała już zaprzątnięte czym innym. I kiedy spojrzał na nią z nagłym błyskiem w ciemnych oczach, wyjaśniła szybko: - Nie w miłości. Myślałam o czymś innym. - Ja tu wychodzę ze skóry, żeby uwieść panią blaskiem świec i nastrojową muzyką wykrzyknął Nick z oburzeniem, a jednocześnie rozbawieniem i niedowierzaniem w oczach a pani nic. - Wzniósł oczy do sufitu. - Boże, czym sobie na to zasłużyłem? Spojrzała na niego z uśmiechem. - Coś panu podpowiem, panie Cavenaugh. Trudno uwieść kogoś w restauracji między sałatką a daniem głównym. Za mało czasu i miejsca. Roześmiał się, puścił jej rękę i wziął znowu widelec.
- Zapamiętam to sobie na przyszłość. No nic - podjął, kiedy oboje zajęli się z powrotem sałatką - niech mi pani w takim razie zdradzi, o czym tak fascynującym myślała, że nie wywarł na pani wrażenia mój słynny nieodparty czar? - Nie chcę pana zanudzać. - Nie znudzi mnie nic - zapewnił ją z galanterią - co ma związek z panią. Znad kieliszka z winem spojrzała w roziskrzone wyzywającą wesołością oczy Nicka. - Myślałam o swojej pracy - poinformowała go. - O tym, że ostatnio zarówno w miłości, jak i w pracy nie dopisuje mi szczęście. Uniósł brwi, ale nie wygłosił żadnej żartobliwej uwagi, jaką spodziewała się usłyszeć. - Jestem dobrym słuchaczem - zachęcił ją po chwili milczenia. Dani zdążyła się już zorientować, że czasami trudno stwierdzić, gdzie kończy się Nick Cavenaugh oficjalny, a zaczyna ten prywatny, zwłaszcza w świetle występującego między nimi konfliktu interesów. Teraz jednak Nick nie był ani jednym, ani drugim. Teraz był
S
mężczyzną siedzącym przy kolacji z kobietą, w której towarzystwie dobrze się czuje i z którą prowadzi swobodną rozmowę.
- Przywykłam do wygrywania - zwierzyła mu się po chwili wahania. - Z ostatnich
R
dwóch misji wróciłam na tarczy i teraz naprawdę zależy mi na powodzeniu, żeby przynajmniej odzyskać wiarę w siebie. - Co się stało? - zachęcił ją. Dani wzruszyła ramionami.
- W tej pierwszej nawet nieźle mi szło. Wątpię, czy ktoś inny dokonałby tyle, co ja. Prowadziłam negocjacje w imieniu strajkującej załogi zakładów przemysłowych w Południowej Karolinie i więcej straciliśmy niż zyskaliśmy. Ale w Denver... Pokręciła wolno głową. - Od pewnego czasu staramy się przekonać pielęgniarki do założenia własnego związku zawodowego. Co pewien czas, przy sprzyjających okolicznościach, bierzemy na celownik jakieś miasto albo szpital. Czasem się udaje, częściej nie. Denver mogło stać się punktem zwrotnym. Nie przychodzi mi do głowy żaden inny zawód na świecie - ciągnęła z zaangażowaniem - który potrzebowałby ochrony związkowej bardziej niż środowisko pielęgniarskie. Te kobiety pracują za śmiesznie małe pieniądze, jeśli wziąć pod uwagę ich kwalifikacje i odpowiedzialność, jaka na nich ciąży. Czas pracy mają nie do przyjęcia. Zdarza
się, że harują dwa dyżury pod rząd bez chwili na odpoczynek. Wymaga się od nich, by trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku były przez okrągłą dobę na każde wezwanie, a jeśli w Wigilię nie stawią się w szpitalu pół godziny po wezwaniu, mogą stracić pracę. Wykonują różne prace pomocnicze nie wymagające ich kwalifikacji i nie otrzymują za to zapłaty, są zmuszane do wypełniania poleceń bez żadnej dyskusji... och, mogłabym tak wyliczać w nieskończoność. - Pokręciła bezsilnie głową. - Chodzi o to, że sytuacja w środowisku pielęgniarskim rzutuje na jakość opieki zdrowotnej w ogóle i nic się tu nie poprawi, dopóki pielęgniarki same nie zjednoczą się w związek zawodowy i nie zażądają zmian. Teraz jest na to naprawdę odpowiedni moment i byłam taka pewna, że w Denver pójdzie mi jak po maśle. Spuściła ze smutkiem wzrok. - Może zbyt osobiście się w to zaangażowałam i przesadziłam z tą pewnością siebie. Przegrałam, zanim zdążyłyśmy rozpocząć grę. - No i? - pociągnął ją za język Nick, kiedy umilkła. - No i tego ranka, kiedy miał się odbyć marsz protestacyjny, do akcji wkroczył los.
S
Nastąpił wybuch w zakładach chemicznych i wszystkie trzy zmiany stawiły się na dyżur ma się rozumieć, dobrowolnie. Nie udało się potem zorganizować wszystkiego od nowa. Dani podniosła wzrok, oczekując jakiejś uszczypliwej uwagi i ze zdziwieniem ujrzała na jego twarzy powagę.
R
- Nie rozumiem, jak może pani winić za to siebie - rzekł w końcu. - W grę wchodziły przecież dosyć złożone uwarunkowania.
Skinęła głową, wdzięczna za zrozumienie. - Wszystko przez to, że tak mi na tym zależało. Nie cierpię przegrywać sprawy, kiedy widzę, jak wielkie znaczenie ma ona dla dobra wszystkich zainteresowanych. W tym przypadku zyskałyby nie tylko pielęgniarki, ale i pacjenci, szpitale oraz jakość życia w szerokim tego słowa znaczeniu. I byłam tak pewna, że tym razem dokonamy przełomu, a skończyło się następnym stanem zawieszenia. Na stoliku zjawiło się główne danie i oboje na chwilę zamilkli. - No cóż... - podjęła rozmowę swobodniejszym już tonem. - Mam nadzieję, że pański ukryty magnetofon zarejestrował każdy szczegół mojej ponurej spowiedzi. Teraz pan wie, z jakim rodzajem nacisku ma do czynienia. Nick udał oburzenie.
- Moja panno, czy może mnie pani podejrzewać o chwyty poniżej pasa, o to, że zapraszam kobietę na kolację tylko z myślą o wyciągnięciu z niej tajemnic związku? - No, nie wiem - odparła, unosząc widelec. - Ten chwyt, którego użył pan po południu, był mimo wszystko poniżej pasa. Uśmiechnął się. - Ma pani na myśli czas zmarnowany na zwiedzanie zakładów, przez co przegapiła pani zmianę od trzeciej do jedenastej? To nie był wcale chwyt poniżej pasa - oznajmił bezczelnie. - To było sprytne zagranie. Dani uśmiechnęła się uprzejmie. - Nie takie znowu sprytne. Zapomina pan, że ci sami pracownicy, którzy weszli do zakładu, w końcu z niego wyjdą. A ja będę na nich czekała. Nick odłożył widelec na talerz. Na jego twarzy nie było teraz cienia wesołości. - To nie jest najmądrzejszy pomysł - powiedział poważnie. - Jestem pewien, że ma pani na tyle rozsądku, by nie chodzić tam w nocy.
S
- A to dlaczego? - Otworzyła szeroko oczy, udając przestrach, i konspiracyjnie zniżyła głos. - Czy na nocnej zmianie zatrudniacie same potwory? A może prawdziwych, żywych
R
grabarzy? A może, kiedy wschodzi księżyc, wszyscy zamieniają się w wilkołaki? - Niech pani sobie nie kpi - odparł z rozdrażnieniem Nick. - To po prostu nie jest bezpieczne. Większość mężczyzn, jakich zatrudniamy, pracuje właśnie na dwóch ostatnich zmianach i zdarzają się wśród nich dosyć nieprzyjemne typy. W najlepszym przypadku narazi się pani na mnóstwo niewybrednych zaczepek, w najgorszym... - Nie dokończył tego zdania. - To niemal odludzie - zaczął z innej beczki. - Po północy lepiej nie jeździć po tych pustych drogach. Co by pani zrobiła, gdyby nawalił pani samochód? - Próbował niezręcznie zmienić temat. - Nie wiadomo, co mogłoby się wydarzyć, zanim ktoś zauważyłby pani nieobecność. Dani znowu słodko się uśmiechnęła. - Ten wzruszający przejaw troski o biedną, bezradną kobietkę ani trochę na mnie nie działa - powiedziała. - Prawdę mówiąc, przekona się pan wkrótce, że nic nie wkurza mnie bardziej niż traktowanie tak, jakbym nie nadawała się do pracy, którą wykonuję, z tej tylko racji, że jestem kobietą. Jeśli chce pan dalej ze mną rozmawiać - dorzuciła głosem, który z każdym słowem zatracał swój przyjemny ton - proszę tego więcej nie robić.
Nick westchnął, nie kryjąc tłumionej irytacji. - Niech mi pani wierzy - odparł sarkastycznie - że ostatnia rzecz, jakiej bym próbował, to wypominanie pani, że jest kobietą. - Może zainteresuje pana, panie Cavenaugh... - Jeśli jeszcze raz nazwie mnie pani „panem Cavenaugh" - przerwał jej łagodnie - to chyba dźgnę panią widelcem. Mam na imię Nick. Nick - powtórzył z naciskiem. - Nick, kochanie - zanuciła śpiewnie i nagrodził ją przebłysk rozbawienia w jego oczach - może zainteresuje cię, że przez ostatnie dziesięć lat potrafiłam dbać o siebie tak dobrze, jak większość mężczyzn, a czasem nawet lepiej. Nie sądzisz chyba, że osiągnęłabym tyle, chowając głowę w piasek, gdy robi się niebezpiecznie? Patrzyłam już w lufy dubeltówek - poinformowała go z powagą - szturchano mnie w żebra tępymi nożami i przytykano do gardła obtłuczone szyjki butelek. Rzucano we mnie kamieniami, puszkami po piwie i grudkami cementu. Grożono mi gwałtem i zatłuczeniem na śmierć kijami. Kiedyś
S
ktoś podłożył nawet w moim samochodzie bombę. Miałam parę razy podbite oczy, ale nigdy, powtarzam, nigdy - podkreśliła twardo Dani - nie zostałam odwołana z misji dlatego, że była zbyt „niebezpieczna", albo dlatego, że nie dawałam sobie rady. Nie martw się o mnie.
R
Nick słuchał jej monologu z rosnącym skupieniem i teraz, kiedy odkładał widelec i odsuwał od siebie talerz, jego twarz była całkowicie poważna. - Zdaje się - powiedział bezbarwnym tonem - że zaczynam tracić apetyt. - Robi ci się niedobrze, kiedy słyszysz o przemocy, co? - spytała zjadliwie, atakując z zapałem swój filet. - Owszem - odparł z powagą Nick - kiedy w grę wchodzą kobiety. Zwłaszcza... - i tu znów zmierzył ją taksującym spojrzeniem - ... takie filigranowe, jak ty. - I nie dając jej czasu na odpowiedź, ciągnął: - W porządku, rozumiem, dlaczego wysyłanie kobiet do takiej pracy ma swój sens, ale czemu nie wybrali kogoś potężniej zbudowanego? Nie powiesz mi dorzucił z naciskiem, kiedy otwierała już usta, żeby zaprotestować - że ty, metr pięćdziesiąt wzrostu i pięćdziesiąt kilogramów... - Pięćdziesiąt dwa - skorygowała. - Pięćdziesiąt dwa kilogramy - poprawił się - potrafisz sprostać dwumetrowemu drągalowi, sto kilo żywej wagi. Oczy Dani zabłysły figlarnie.
- To zależy - przyznała - od zamiarów tego drągala. Nick rozpogodził się i podniósł swój kieliszek w geście toastu. - Punkt dla ciebie, Cudowna Kobieto - mruknął. Przyjęła toast pełnym gracji przechyleniem głowy i oboje wybuchnęli śmiechem. - Było cudownie - powiedziała Dani, dotykając serwetką warg, kiedy dopili wino i zjawiła się kelnerka z rachunkiem. - Mam jednak nadzieję, że nie zamierzasz tego wliczać w koszta reprezentacyjne. Nie jestem na tyle naiwna, żeby wyjawiać strategię związku w zamian za dobrą kolację i rozbrajający uśmiech. - Nawet nie przeszło mi to przez myśl - odparł Nick, obdarzając ją rozbrajającym uśmiechem. Spojrzał na rachunek i wręczył go Dani. - Nie chciałbym, żebyś pomyślała, że lekce sobie ważę twoje poczucie równości - wyjaśnił z kamienną twarzą. Mroczne spojrzenie, jakim obrzuciła go Dani, powiedziało mu, co dziewczyna myśli o mężczyznach, którzy zapraszają kobiety na kolację, a potem każą im płacić. Z trudem ha-
S
mował śmiech, kiedy nonszalanckim gestem rzucała kartę kredytową na małą tackę. - Muszę jednak przyznać - powiedziała, kiedy wychodzili na parking - że twoje metody są... pokrzepiające. Czy nie prościej byłoby uciec się do groźby, zastraszenia i pu-
R
blicznego szkalowania mojej osoby, tak żeby nikt nie miał wątpliwości co do twojego stanowiska wobec związków zawodowych?
- Nie muszę posuwać się do gróźb ani szkalowania - odparł poufale Nick, otwierając przed nią drzwiczki samochodu. - Tym zajmą się Scott i jego kumple. - Scott? - Ten wielki goryl, który potrząsał tobą dziś rano. - Ach, on - przypomniała sobie. - Ten twój bojówkarz. Nick uśmiechał się, zatrzaskując drzwiczki, ale kiedy wsiadał za kierownicę, był już poważny. - Na twoim miejscu nie wchodziłbym mu w drogę - poradził jej. - To dobry brygadzista, ale w miasteczku ma paskudną opinię. Słyszałem, że nie wzdraga się przed braniem prawa w swoje ręce. - Spotykałam już takich - zapewniła go Dani. - W każdym mieście, do jakiego zdarzyło mi się zawitać. Nie boję się go.
W spojrzeniu, jakie jej posłał, było tyleż zaintrygowania, co troski. Ale zaraz skierował wzrok na drogę. - Gdy przyjechałem tutaj, przez trzy miesiące, czyli zanim ukończono mój dom, żyłem na walizkach - odezwał się po paru minutach. - Skoro zbudowałeś tu sobie dom, to pewnie jesteś pewien, że zapuścisz tu korzenie skomentowała. - A przecież wiele firm przenosi nieustannie swoich pracowników według własnego widzimisię. - Nie według widzimisię - poprawił ją z uśmiechem Nick - a dla wymiany kadr i wpuszczenia nowej krwi. Ale Intercomp tak nie postępuje. Mam tę posadę zapewnioną, jeśli tylko zechcę zostać, a podoba mi się tutaj. Mój dom stoi nad rzeką. Czternaście hektarów pagórkowatego terenu, idealne miejsce na osiedlenie się i założenie rodziny. - Zerknął na nią. - Cały dzień czekam, kiedy wreszcie spytasz, czy jestem żonaty. Nie interesuje cię to? - Nie - odparła szczerze Dani. Roześmiał się. - Wspaniale. Moja żona będzie zachwycona. Zaskoczona ściągnęła brwi. - Jesteś żonaty?
R
S
- Nie - powiedział z figlarnym błyskiem w oku. - Ale kiedyś byłem. Podobnie jak wy byliśmy bardzo młodzi i bardzo głupi. Nie trwało to długo. Ona mieszka teraz chyba w Maine z przyzwoitym mężem i dwójką dzieci.
- Czy to ma znaczyć, że ty nie byłeś przyzwoitym mężem? - złapała go natychmiast za słowo. - Byłem za młody, żeby wiedzieć, co to znaczy być mężem - przyznał. - I miałem zbyt wiele zajęć, żeby się tego uczyć. Dani nie mogła mieć mu tego za złe. Z nią było tak samo. Kiedy zbliżali się już do motelu, Nick nagle spytał: - Nie masz czasem przy sobie jednej z tych wstrętnych ulotek, które dziś rozdawałaś? Nie miałem dotąd okazji, żeby to przeczytać. Dani wzruszyła ramionami.
- To standardowy tekst. Pewnie już go znasz. - A potem, uświadamiając sobie, że nic takiego się nie stanie, jeśli da mu do przeczytania coś, co jutro rano bez trudu znajdzie w dowolnym koszu na śmieci w zakładzie, dorzuciła: - Dam ci w motelu. Nick wszedł za nią do pokoju. Jego bystry, czujny wzrok omiótł wnętrze natrafiając na maszynę do pisania, przenośną fotokopiarkę, książki o tematyce związkowej i stosy papierów, które czyniły z tego małego, niepozornego pokoiku istne biuro. - Nie tak źle, jak myślałem - skomentował. Dani skrzywiła się i, rzucając na łóżko płaszcz i torebkę, ostrzegła go: - Niczego nie dotykaj i oczy przy sobie. Resztę będziesz mógł przeczytać, kiedy wszyscy już się z tym zapoznają. Nick przysunął sobie krzesło, usiadł za biurkiem i obserwował, jak Dani szuka egzemplarza ulotki, którą rozdawała rano pracownikom zakładu. W pewnej chwili wydało mu się, że Dani nie patrzy, i nie mogąc się powstrzymać odwrócił górny arkusz z leżącej przed
S
nim sterty papierów. Ale Dani wychwyciła ten ruch kącikiem oka. - No, no! - zawołała odwracając się ku niemu na pięcie. Przy tym gwałtownym ruchu stopa zaplątała jej się w kabel maszyny do pisania. Zachwiała się i upadła. Nick z rozbawie-
R
niem w oczach chwycił Ją w talii. Otrząsnąwszy się z szoku stwierdziła, że opiera się o jego kolana, obejmując go rękami za ramiona.
- Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, kiedy rzucisz się na mnie - mruknął. - Nie pochlebiaj sobie - odparowała Dani, z trudem chwytając oddech. - Prędzej zmierzyłabym siły z twoim bojówkarzem. Chciała wstać, ale Nick położył jej dłoń na szyi i zmusił, by spojrzała na niego. Pocałował ją z premedytacją. Koniuszek jego języka przesunął się po zarysie jej warg, rozchylił je i zwilżył. Jego silne palce przytrzymywały jej głowę od tyłu, a on tymczasem szerzej rozwarł swoimi ustami jej wargi i wsunął między nie język. Bezczelnie i z rozmysłem badał granice jej wrażliwości, a potem, z taką samą naturalną swobodą, z jaką ją całował, odchylił głowę do tyłu. - No, ładnie - mruknął i przymykając powieki zsunął dłoń na jej biodro. - Nieźle - wykrztusiła wymijająco Dani, chociaż twarz miała całą w pąsach. - Jak na początek, chciałaś powiedzieć? - spytał, obracając jednocześnie jej twarz w swoją stronę.
- Nie myśl, że nie wiem, co robisz - powiedziała trochę zdyszana. Oczy Nicka roziskrzyły się tłumioną wesołością. Puścił jej głowę i przesunął palcami po szyi. Poczuła przyjemne mrowienie. - To chyba dosyć oczywiste - powiedział. - Po pierwsze, całuję ładną dziewczynę. Po drugie, nadal staram się ustalić, czy to randka, czy wypowiedzenie wojny. - Po drugie - poprawiła go Dani, nadaremnie czekając, aż uspokoi się walące Jak młotem serce - próbujesz mnie omotać i uwieść, żebym zapomniała, po co tu przyjechałam. Tuż obok lewego kącika jego ust znowu pojawił się wdzięczny dołeczek. - Zgadłaś - poddał się. - No i jak mi idzie? Dani nie potrafiła stłumić mimowolnego uśmiechu. - Nieźle. - Mężczyzna zawsze spisuje się lepiej, jeśli lubi swoją pracę. - Palce Nicka gładziły jej biodro, a jego język błądził po czubku jej brody. - Daj mi choć cień szansy, a może nawet polubisz moją strategię.
S
- Taki dobry to ty nie jesteś. - Uśmiechnęła się i wstała. Odwróciła się, by podać mu ulotkę, o którą prosił. - Miłej lektury - powiedziała.
R
- To pożegnanie, tak? - Nick też wstał. Jego wargi drgały z rozbawienia. Dani podeszła zdecydowanym krokiem do drzwi i otworzyła je na oścież. - Owszem - powiedziała grzecznie, wypraszając go gestem za próg. Nick złożył ulotkę i wepchnął ją do kieszeni. W jego oczach malował się zabawny zawód. - Na pewno nie zmienisz zdania? - Na pewno. Zawahał się w progu i obrzucił ją roziskrzonym wzrokiem. - Nie wiesz, co tracisz. Dani odczekała, aż wyjdzie, i dopiero wtedy zawołała: - Ani ty! Zamykając drzwi, słyszała jego śmiech.
ROZDZIAŁ CZWARTY Jeszcze przez dobre pięć minut Dani stała oparta o drzwi, uśmiechając się do siebie i myśląc o Nicku. Zdawała sobie oczywiście sprawę, na jaki niebezpieczny grunt wkracza, ale była pewna, że da sobie radę. Byłoby może trochę łatwiej, gdyby nie ta jego atrakcyjność, jego... męskość. Tak, to najodpowiedniejsze słowo. Czy spotkała już mężczyznę, który po tak krótkiej znajomości tak bardzo by ją pociągał? Z pewnością trzeba będzie na niego uważać, zarówno w pracy, jak i w kontaktach osobistych. Była, naturalnie, za sprytna, by nie przejrzeć jego taktyki. Nick stanowi nieprzewidzianą komplikację, ale nie taką znowu straszną. Dobrze wiedziała, gdzie kończą się obowiązki, a zaczyna przyjemność. Z tych rozważań wyrwał ją świergot telefonu. Dzwonił Josh. Dani złożyła mu zwięzły, poufny meldunek, pomijając skrupulatnie milczeniem niezwykłą strategię zastosowaną przez wiceprezesa fabryki. To weźmie na siebie.
S
Rozmowa trwała około dwudziestu minut i dopiero kiedy się rozłączyli, Dani spojrzała na zegarek. Zaklęła głośno ze złości i rozpaczy. Kwadrans po jedenastej! Wypadła z pokoju, zdając sobie doskonale sprawę, że nie złapie już nikogo z ludzi zaczynających trze-
R
cią zmianę ani większości tych, którzy schodzą właśnie z drugiej. Wyrzucając sobie bezmyślność, próbowała z początku obarczyć winą Nicka, ale po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że nie może mu nic zarzucić. Odwiózł ją przecież do motelu sporo przed jedenastą. Nie spóźniłaby się, gdyby po jego wyjściu nie zaczęła bujać w obłokach, a potem nie rozmawiała tak długo z Joshem. Wściekła na siebie, złamała kilka razy nakaz ograniczenia szybkości, ale i tak pod bramą zakładu stanęła dopiero o jedenastej czterdzieści. Nie zastała tam nikogo prócz strażnika i paru maruderów z drugiej zmiany. Kobiety, oczywiście, po zakończeniu zmiany nie zwlekały z opuszczeniem zakładu i z bramy wychodzili teraz przeważnie mężczyźni: młodzi kawalerowie, którym do domu się nie śpieszyło. Pierwszy gwizd uświadomił Dani, że nie zdążyła się nawet przebrać i nadal paraduje w powabnej wełnianej sukni, w butach na wysokim obcasie i z wieczorowym makijażem. Zapięła szybko płaszcz, ale mijających ją mężczyzn bardziej od papierów, które usiłowała im wciskać w ręce, interesowała ona sama. W zasadzie nie byli namolni, aczkolwiek od grupki oderwał się jakiś młody przystojniaczek i, ruszając ku niej rozkołysanym
krokiem urodzonego chuligana, wyraźnie szpanował przed kolegami. Stanął przy niej, objął ją ręką w pasie i obrzucił pożądliwym spojrzeniem. - Ile, mała? Dani zmierzyła go pogardliwym wzrokiem. - To nie na sprzedaż. - Hej, chłopaki! - zawołał młodzian przez ramię. - Ona daje za darmo! Grupka chłopców za jego plecami zaniosła się nerwowym chichotem, a on jął wodzić dłonią po jej biodrze. - Jedyne, co mogę ci dać, jeśli się ode mnie nie odczepisz i nie pójdziesz w swoją stronę - wycedziła przez zęby Dani - to wielki ból, którego nie zapomnisz do końca życia. Kompani wołali, żeby się pospieszył, ale chłopak zacisnął tylko niedwuznacznie dłoń na pośladku Dani. Zdawała sobie sprawę, że jeśli nie zareaguje, chłopak uzna, że udało mu się ją zastraszyć i już nigdy nie będzie tu bezpieczna.
S
- Ostra jesteś, co? - wymruczał prowokująco. Widać było, że świetnie się bawi. - A może chcesz mi pokazać, jaka jesteś ostra...
- Długo byś nie wytrzymał - uśmiechnęła się słodko i podsunęła mu pod nos ulotkę. Umiesz czytać?
R
Żeby odgarnąć sobie sprzed oczu ulotkę, musiał ją na chwilę puścić. Wykorzystała ten moment i odstąpiła kilka kroków do tyłu. Wiedziała, że czując na sobie wzrok kolegów, nie rzuci się za nią w obawie, że może jej nie złapać. Spojrzał spode łba. - Jasne, że umiem czytać. - Zmiął ulotkę i wcisnął ją Dani w pierś. - Ale i bez kończenia szkół mogę ci powiedzieć, że nie chcemy tutaj tego gówna. - Jego pociemniała z gniewu twarz była groźna. - Lepiej zabieraj stąd swoją małą seksowną dupcię i wracaj, skąd cię przyniosło. Sama się prosisz o kłopoty, panienko. I obrzuciwszy ją ostatnim, znaczącym spojrzeniem, odwrócił się i odszedł. Ten wieczorny wypad przyniósł bardzo mizerne efekty. Dani postanowiła, że rano to sobie powetuje. Ledwie jednak zaczęła witać pierwszą zmianę, przerwał jej strażnik oznajmiając, że jest znowu proszona do biura. Zirytowana na Nicka, który wyobrażał sobie zapewne, iż da ale drugi raz wciągnąć w tę samą pułapkę, odrzuciła zaproszenie i powróciła do pracy. Jednak rozmawiając ze strażnikiem, przegapiła
Lizę, która w tym czasie przeszła przez bramę. Zawołała ją, ale Liza nie usłyszała. Będzie musiała złapać ją po południu. Kiedy urwały się strumienie wchodzących i wychodzących pracowników i na parkingu zapanował spokój, Dani doszła do wniosku, że nie zaszkodzi dowiedzieć się, czego chce od niej Nick - zwłaszcza że dała mu jasno do zrozumienia, że nie jest na każde jego zawołanie. - Do pana Cavenaugh - oznajmiła, podchodząc do bramy. Strażnik skinął głową i wręczył jej czerwoną plakietkę. Z rosnącą ciekawością ruszyła do gabinetu Nicka. Kiedy tam weszła, Nick przechadzał się tam i z powrotem. W mrocznym spojrzeniu, jakie jej rzucił, czaiła się furia. - Nic nie mów - zagaiła Dani, bez powodzenia walcząc z cisnącym się na usta uśmiechem. - Sama zgadnę. Nie należysz do mężczyzn, którzy lubią, kiedy każe im się czekać.
S
- Wróciłaś tu wczoraj wieczorem! - krzyknął zaciskając pięści. - A ostrzegałem cię, żebyś tego nie robiła!
Szorstkość jego głosu i wściekłość płonąca w oczach zbiła ją z tropu. Wstrzymała
R
oddech, instynktownie jeżąc się na widok wrogości, jaka emanowała z niego niczym iskry wyładowań elektrostatycznych.
- Jedną chwileczkę, panie Cavenaugh...
- Nie będzie żadnej chwileczki, panno Miller! - Był to właściwie krzyk, w którym kryła się tak silnie kontrolowana wściekłość, że Dani aż podskoczyła, kiedy ruszył w jej stronę. Po raz pierwszy w życiu jakiś mężczyzna wprawił ją na chwilę w osłupienie. Oczy Nicka ciskały gromy, twarz miał ściągniętą, mięśnie na policzkach drgały mu wyraźnie. Ostrzegałem cię - warknął, cedząc słowa i usiłując zapanować nad głosem. - Mówiłem, że po zmroku jest tu niebezpiecznie. Myślałem, że masz na tyle oleju w głowie... - Nie masz prawa mówić mi, co mam robić. - Dani odzyskała wreszcie głos i chociaż mówiła spokojnie, z zaskoczeniem stwierdziła, że ma pewne trudności ze złapaniem tchu. Twoje opinie zupełnie mnie nie interesują. Nie będziesz mi rozkazywał, kiedy i jak mam wypełniać moje obowiązki... - Do diabła z twoimi obowiązkami! - wybuchnął Nick. - Doigrasz się tego, że pewnego ranka znajdą cię w krzakach pobitą i zgwałconą...
- Już ci mówiłam... - Teraz masz słuchać mnie. - Nick postąpił jeszcze jeden złowieszczy krok w jej stronę, ale zatrzymał się. Jeszcze raz uczynił wysiłek, by nadać swemu głosowi spokojne brzmienie. ale oczy miał nadal mroczne i rozpłomienione. - To nie jest wielkomiejska dzielnica przemysłowa. Z twojego motelu jest tu dwadzieścia kilometrów jazdy ciemnymi, bocznymi drogami, a nie muszę ci uświadamiać, jakie niebezpieczeństwa czyhają na samotną kobietę, jeśli przydarzy jej się jakaś awaria. Owszem, udało ci się dojechać tu bez przeszkód, ale stanęłaś na kiepsko oświetlonym parkingu, mając z trzech stron gęste zarośla... - Właśnie ten temat chciałam poruszyć - przerwała mu. Jej głos ociekał zawodową uprzejmością. - Skoro zatrudniacie na nocnej zmianie tyle kobiet, powinniście naprawdę zadbać lepiej o ich bezpieczeństwo. Oświetlenie, więcej strażników na służbie, którzy w razie potrzeby odprowadzaliby kobiety do samochodów, i tym podobne...
S
Ciemne brwi ściągały się powoli, aż w końcu zbiegły w pojedynczą, zmierzwioną krechę nad oczami, które płonęły tłumioną wściekłością. Dostrzegła, jak pod rękawami ciemnej marynarki napinają się mięśnie jego ramion i w tym momencie zdała sobie sprawę,
R
że Nick miałby ochotę złapać ją i potrząsnąć. Odpowiedział jednak spokojnie, z ogromnym opanowaniem:
- Zapewniamy bezpieczeństwo zatrudnionym u nas kobietom. Ty jednak nie jesteś naszym pracownikiem i nie bierzemy na siebie odpowiedzialności... - No pewnie - przerwała mu cicho Dani ze zrozumieniem. - Jak by to wyglądało, gdyby na oczach waszego strażnika napadnięto na parkingu na jakąś kobietę? Co by ludzie powiedzieli? Ciemny płomień rozgorzał w oczach Nicka i przygasł. - To prawda - powiedział bardzo spokojnie. - Strażnik nie mógłby opuścić posterunku, żeby ci pomóc. Byłabyś zdana tylko na siebie. - I oczywiście fakt, że jestem ze związku... - Potrząsnęła głową z udawanym współczuciem. - Bardzo źle by to o was świadczyło. Bardzo źle. Nick patrzył na nią. Drgały mu nozdrza. - Uprzedzałem cię, że nie chcę żadnych kłopotów. Nie zamierzam stać z założonymi rękami i patrzeć, jak z rozmysłem prowokujesz awanturę...
- Pan, panie Cavenaugh - odparła uprzejmie, przeszywając go lodowatym spojrzeniem - nic tu nie poradzi. Wykonuje swoje obowiązki tak, jak uważam za stosowne, a pan nie ma nade mną żadnej władzy, czy to w tym gabinecie, czy poza nim. A teraz, jeśli to już wszystko...? Bezsilność, z jaką zaciskał pięści, i mięśnie drgające mu na policzku powiedziały jej, że do Nicka dotarło znaczenie jej słów. Przez chwilę jeszcze mierzył ją rozpłomienionym wzrokiem, a potem odwrócił się do niej plecami. - Wyjdź stąd - warknął. - Mam dużo pracy. - To tak jak ja - odparła uprzejmie Dani, nie zaprzepaszczając okazji, by do niej należało ostatnie słowo. - Życzę miłego dnia. Wyszła nie oglądając się i cicho zamknęła za sobą drzwi, czując na plecach jego morderczy wzrok. Jeśli Nick spodziewał się, że to poranne spotkanie zdenerwuje ją albo w jakikolwiek
S
sposób wyprowadzi z równowagi i przeszkodzi w realizacji zadania, jakie miała tu wykonać, to grubo się mylił. Dani była ulepiona z twardej gliny i słowna utarczka z samego rana rozpaliła w niej tylko entuzjazm na resztę rozpoczynającego się dnia.
R
Postanowiła sobie, że tym razem nie może rozminąć się z Lizą. Na długo przed końcem zmiany była już pod bramą i pech chciał, aby szpaner z poprzedniego wieczoru wybrał sobie akurat ten dzień na wcześniejsze zjawienie się w pracy. Dopingowany obecnością kolegów, znowu do niej podszedł.
- Wciąż na mnie czekasz, co, malutka? Co dziś dla mnie masz? Dani uśmiechnęła się do niego. - Zdaje się, że mamusia cię woła. Lubieżny uśmieszek nie znikał z jego warg. - Wiecie, co mi się nie podoba u niektórych latawic? - zawołał przez ramię do kumpli. - Nie wiedzą, kiedy zbastować! - Przesunął po niej ponownie zuchwałym wzrokiem i Dani, wzdychając w duchu, zdała sobie sprawę, że postanowił pełnić obowiązki jednoosobowego patrolu straży obywatelskiej. Tylko szczęściu zawdzięczała, że w tym momencie do bramy zbliżyła się kolejna grupka pracowników. Chłopak zauważył to i skrzywił się z rozdrażnieniem. Nie spuszczając
z Dani wzroku, wyciągnął dwa brudne paluchy i z rozmysłem rozpiął górny guzik jej płaszcza. Mrugnął do niej. - Niektórym latawicom - warknął - potrzebna czasem nauczka. Potem odwrócił się i odszedł, by dołączyć do koleżków. Dani obserwowała ich przez chwilę, jak zbijają się w ciasną gromadkę, pochylają ku sobie głowy, rechoczą, zerkają w jej stronę, a następnie oddalają się - nie w kierunku bramy, a parkingu. Potem była zbyt zaabsorbowana, by sprawdzić, dokąd poszli, a zresztą mało ją to obchodziło. Miała szczęście. Tego dnia Liza wychodziła z pracy sama. Dobrze też wróżył fakt, że dziewczyna nie zbyła jej byle czym. - Jak minął dzień? - przywitała ją Dani. Liza wzruszyła ramionami, wyplątała perkalową opaskę z kędzierzawych włosów i wepchnęła ją do kieszeni płaszcza. - Stara bryndza. - Szła dalej, żując zapamiętale gumę. Dani przyłączyła się do niej.
S
- Słuchaj, chciałam z tobą porozmawiać. Mogłybyśmy usiąść gdzieś przy kawie? A może zjemy razem kolację?
R
Liza spuściła wzrok na wypchane czubki swoich znoszonych tenisówek. Szła dalej przygarbiona, z rękami wepchniętymi głęboko w kieszenie płaszcza, a kąciki ust rozciągał jej gorzki uśmiech. - A stawiasz? - Oczywiście. - To nie trać na mnie forsy, kochana. Wiem, o co ci chodzi. Dani lawirowała za nią między rzędami samochodów. - Wiesz? - Jasne. Chcesz ode mnie czegoś. - Zgadza się - przyznała bez wahania Dani. - Potrzebna mi twoja pomoc. - A skąd wiesz, że się zgodzę? - Nos mi to mówi. Liza stanęła przed nadgryzionym przez rdzę, czterodrzwiowym samochodem. Odwróciła się, żeby spojrzeć na Dani. Wiatr targał jej włosy, a słońce odbijało się w oczach. Wyraz twarzy miała enigmatyczny.
- Pewnie wiesz, że to ja poszłam do facetów z góry, żeby upomnieć się o wolne dni na opiekę nad chorymi dziećmi. Może wiesz też, że od pół roku próbuję coś zdziałać w sprawie lepszego oświetlenia na czwartej taśmie. Cholera, tyle czasu przesiaduję w tym śmierdzącym biurze, że powinni mi już wypłacać pensję sekretarki. - Wzruszyła ramionami. - I nic. Powiem ci coś, dziecko. Szkoda twojego czasu. - Coś z tego wyniknie - powiedziała z lekkim naciskiem Dani - jeśli będziemy się trzymały razem. Wsunęłaś już nogę między drzwi, Lizo. Teraz wystarczy tylko, by stanęła za tobą jakaś siła. Co masz do stracenia? - Robotę - odparła lakonicznie. - Nie mogą cię wylać za działalność związkową, jeśli tylko prowadzisz ją po godzinach pracy. Możesz ich pozwać do sądu. Liza roześmiała się gorzko. - O, tak. Będziesz opowiadała mojemu głodnemu dziecku o sądach, kiedy jego matka
S
będzie stała w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych. - Nie otwierała jednak drzwiczek samochodu.
- Masz dziecko? - zapytała Dani, byle tylko zyskać na czasie.
R
- To już nie dziecko. Ma dziesięć lat.
- Nie wyglądasz na matkę dziesięciolatka. Liza znowu się roześmiała.
- Matką to ja mogłam zostać w wieku jedenastu lat. Bóg dał mi jeszcze trzy lata wolności, zanim straciłam rozum na tylnym siedzeniu pewnego chevroleta i... - wzruszyła ramionami - w dziewięć miesięcy później, hokus-pokus, zjawia się Mary. Żeby zajść w ciążę, nie trzeba być dorosłą. Wystarczy być głupią. Dani nie mogła powstrzymać uśmiechu, słysząc to życiowe podsumowanie. - Tym bardziej masz powody, by dążyć do polepszenia swojej sytuacji materialnej. Chcesz dla Mary jak najlepiej, prawda? A ile możesz jej dać, pracując przez resztę życia za grosze? Liza uśmiechnęła się i żując gumę odwróciła wzrok. - Wygadana jesteś, nie ma co. To dlatego załapałaś się do tej pokrętnej roboty? - Chętnie ci o niej opowiem - Dani odwzajemniła jej uśmiech. - Przy kolacji. Liza zawahała się przez mgnienie oka i sięgnęła do klamki.
- Nie mogę - powiedziała. - Muszę odebrać dziecko. Zwykle zostawiam małą u mamy, ale mamie dokucza ostatnio kręgosłup i leży w łóżku. Muszę wynajmować opiekunkę. Płacę jej od godziny. - Możesz zabrać dziecko ze sobą - nalegała Dani. Liza wsiadła do samochodu i znowu się uśmiechnęła. - Nie dajesz łatwo za wygraną, co? Ciekawe, na ile darmowych kolacji mogłabym cię naciągnąć? - Na tyle, ile trzeba - obiecała Dani. Liza przekręciła kluczyk w stacyjce i zdezelowany grat zakrztusił się, zakasłał i obudził z ociąganiem do życia. - Zastanowię się jeszcze - mruknęła Liza ruszając. Dani z satysfakcją odprowadziła ją wzrokiem. W końcu nie od razu Rzym zbudowano i Dani uznała, że osiągnęła spory postęp.
S
Gdyby udało jej się nawiązać kontakt z kimś na terenie zakładu i mogła rozpocząć etap organizacyjny, sprawy potoczyłyby się o wiele szybciej. Wtedy dopiero wiedziałaby, na czym stoi.
R
Do końca drugiej zmiany, czyli do dwudziestej trzeciej, nie miała tu już nic do roboty, postanowiła zatem wrócić do motelu i wykorzystać wieczór na dopracowanie taktyki akcji, której ogólne zarysy zaczynały się już krystalizować w jej umyśle. Jej samochód stał w samym końcu parkingu, z dala od innych, bo tylko tam było wolne miejsce, kiedy tu przyjechała. Gdy do niego doszła, stanęła jak wryta. Wszystkie cztery opony były oklapnięte. Zaklęła pod nosem i przystąpiła do oględzin. Nie było tak źle. Po prostu ktoś spuścił powietrze. Przez myśl przemknęła jej natychmiast złośliwie uśmiechnięta gęba małolata spod bramy zakładu i słowa: „Niektórym latawicom potrzebna czasem nauczka". Wysyczała dosadne przekleństwo i kopnęła z wściekłością rozpłaszczoną przednią oponę. Nie pomogło to ani trochę. Przemaszerowała jeszcze raz przez cały parking i poprosiła strażnika przy bramie o udostępnienie telefonu. Poinformował ją, że to aparat do rozmów wewnętrznych. Doskonale wiedziała, że musi mieć też wyjście na zewnątrz, konieczne chociażby w nagłych wypadkach, ale machnęła ręką.
- A mógłby mi pan wystawić przepustkę na teren zakładu? Może stamtąd udałoby mi się zadzwonić? Pokręcił zdecydowanie głową. - Nie da rady, kochana. Nie wolno mi. - Niech pan posłucha - wyjaśniła cierpliwie. - Chcę tylko zadzwonić na stację obsługi. Siadło mi powietrze w kołach i... - Nie ma pani zapasowego? Spojrzała na niego wielkimi oczami. - Mam, ale nie cztery. Zachichotał pod nosem. - Jakieś chłopaki od nas zrobiły pani brzydki kawał, co? - Tak sądzę - odparła oschle. - Wie pan może, gdzie jest telefon, z którego mogłabym skorzystać?
S
Mężczyzna przyglądał się jej przez chwilę, a potem pokręcił powoli głową. - Nie wiem - burknął i zamknął okienko.
Dani odwróciła się. Rozsadzała ją złość, stopniowo ogarniała też rozpacz. Po raz
R
pierwszy zmuszona była przyznać, że Nick miał rację, określając okolicę jako odludną. I co ma teraz począć? Iść na piechotę? Nawet gdyby wiedziała, w którą stronę się skierować, to do najbliższej stacji obsługi jest zapewne wiele kilometrów. Nie miała naprawdę wyboru. Pozostawało tylko stać tutaj i prosić przechodzących, sprawiających co sympatyczniejsze wrażenie pracowników, żeby zatelefonowali w jej imieniu po pomoc drogową, albo czekać, aż strażnik się nad nią zlituje i pozwoli skorzystać ze swojego telefonu. Około siedemnastej z bramy zaczął się wysypywać personel administracyjny. Kilka kobiet, które zagadnęła, grzecznie, ale stanowczo odmówiło wstawiennictwa u strażnika. Nie, nie może wejść do biura. Kiedy Dani prosiła, by zechciały zatelefonować za nią, mówiły, że śpieszą się do domu i odchodziły. Zdarzały się i mniej uprzejme. Większość w ogóle ją ignorowała. Jej cierpliwość i optymizm były już na wyczerpaniu, kiedy naraz usłyszała za plecami cichy głos: - Słyszałem, że masz kłopoty z samochodem.
Nick. Elegancki i zadbany, płaszcz przewieszony przez jedną rękę, neseser w drugiej. Dani wyobraziła sobie, z jaką satysfakcją minąłby ją teraz obojętnie i zostawił na pastwę losu. Ogarnęła ją furia. - Dobrze słyszałeś - mruknęła lodowato i odwróciła się do niego plecami. - To może popatrzmy, co? - Dotknął lekko jej ramienia, nie starając się nawet ukryć drwiny w oczach, które pytały: „A nie mówiłem?". Obrzuciła go lekceważącym spojrzeniem. - Jeśli rajcuje cię oglądanie oklapniętych opon, to idź sobie popatrzeć. Ja mam ważniejsze sprawy na głowie. - Na przykład dziesięciokilometrowy spacerek do najbliższego warsztatu? - Oczy Nicka mierzyły ją kpiąco. - Bądżże poważna. Dani wlepiła w niego wściekły wzrok. - A masz lepsze propozycje?
S
Świetnie się bawił. Łagodnie ujął ją za łokieć i pociągnął na parking. Poddała się z ociąganiem.
- Jak, u licha, mogłaś dopuścić do tego, żeby siadły ci cztery koła naraz? - mruknął
R
współczująco. - Powinnaś zwracać większą uwagę na zużycie bieżnika. - Zużycie bieżnika ma niewiele wspólnego z kimś, kto celowo spuścił mi powietrze odburknęła. Nick cmoknął.
- No, no, to mi wygląda na akt wandalizmu. Na pani miejscu poszedłbym na policję, panno Miller. Rzuciła mu ponure spojrzenie. - Nie zaskoczyłoby mnie wcale, gdyby się okazało, że to pana sprawka. - To wcale nie jest zabawne - odparł poważnie. Stanęli przed jego brązowym buickiem. - Wsiadaj, odwiozę cię do domu. - A co z moim samochodem? - nie dawała za wygraną. Nick wydał zniecierpliwione westchnienie. - Wezwę do niego kogoś, w porządku? - Otworzył przed nią drzwiczki. - Wsiadasz, czy mam cię tu zostawić? - A właśnie że zostanę i poczekam na mechanika - odparła z uporem.
Grymas irytacji przemknął mu przez twarz. - Nie drocz się ze mną, Dani, dobrze? I tak już jestem wobec ciebie grzeczniejszy, niż na to zasługujesz. - Według ciebie wykonanie jednego telefonu, by ratować damę z opresji, to grzeczność? - odparowała z sarkazmem. - Toż to kwestia zwyczajnej przyzwoitości, rycerzu Galahadzie! Mimowolny uśmiech wygiął mu kąciki ust i zaigrał w oczach. - Wsiadaj, dobrze? Trochę to potrwa, zanim tu przyjadą. Możemy w tym czasie wpaść gdzieś na kolację. Ta propozycja rzeczywiście ją zaskoczyła. - Kolację? - Wyglądasz na głodną. Wsiadła do samochodu i zaczekała, aż Nick zajmie miejsce za kierownicą, a wtedy zapytała:
S
- Cóż takiego zaszło od rana, że moje towarzystwo znowu stało się dla ciebie do zniesienia?
R
- Rano rozmawialiśmy o interesach - odparł po prostu, przekręcając kluczyk w stacyjce. - Teraz jest to spotkanie towarzyskie. - Wstrzymał się chwilę z wrzuceniem biegu. Na co masz apetyt?
- Na konia z kopytami. Nie miałam czasu na lunch. Dlaczego to robisz? Nick nie odpowiedział. - Co myślisz o kuchni meksykańskiej? - Taka sobie. - Dani obserwowała go bacznie. - Czy to ma być coś w rodzaju niezręcznych przeprosin za ten poranny wybuch? - Moja droga - odparł bez zastanowienia, patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń nigdy nie przepraszam za słowa prawdy. Czy masz coś przeciwko spaghetti? - Właściwie, to nie - odparła, nie odrywając oczu od jego twarzy. - Świetnie. - Wrzucił wsteczny bieg i ruszyli. - Znam takie jedno miejsce. - Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam - podjęła niepewnie Dani, śledząc oczami jego profil i wypatrując tam jakiejś wskazówki, która wyjaśniłaby to zaskakujące zachowanie.
Instynkt ostrzegał ją, żeby miała się na baczności. - I nie jestem do końca przekonana, czy mi się to podoba. Nick wyprowadził samochód w milczeniu na autostradę i skręcił w kierunku przeciwnym do tego, w którym znajdował się jej motel. Jechali odcinkiem szosy, którego jeszcze nie zbadała. - A co tu jest do podobania? - wzruszył ramionami. - Złapałaś gumę, a ja byłem na tyle uprzejmy, że zaproponowałem ci pomoc, a na dodatek stawiam kolację. Ciesz się z tego. - Czy mam przez to rozumieć - spytała sceptycznie - że tym razem ty płacisz? Zerknął na nią z ukosa i uśmiechnął się. - Nazwijmy to rewanżem. Nie patrz na mnie tak podejrzliwie. Wyznaj mi szczerze, czy w obecnych okolicznościach przychodzi ci do głowy ktoś, kogo wolałabyś teraz widzieć na moim miejscu?
S
- No cóż - odparła cynicznie po chwili zastanowienia - jest jeden taki ajatollah, dwóch dyktatorów z Bliskiego Wschodu, paru zbiegłych zbrodniarzy wojennych... Nick posłał jej spojrzenie, w którym uraza mieszała się z wyrozumiałością.
R
- Proponuję rozejm - mruknął i skierował wzrok na drogę. - Przykro mi z powodu tego, co zaszło dziś rano - podjął. - Nie żałuję niczego, co powiedziałem czy zrobiłem - sprecyzował szybko - ale przykro mi z powodu całego tego zajścia. - I wyciągnął do niej rękę. Dani spojrzała na nią z wahaniem. - Randka? - spytała. - Randka - potwierdził. Przysunęła się do niego, a on położył z zadowoleniem dłoń na jej kolanie. Nie mogła się powstrzymać i odwzajemniła uśmiech, który jej posłał. Ku zaskoczeniu Dani, niespełna dziesięć minut później zjechali z autostrady w rzadko uczęszczaną, krętą drogę. Wkrótce potem Nick zwolnił i skręcił w podjazd, na którego końcu wznosił się atrakcyjny, cedrowy dom otoczony niskimi, świeżo zasadzonymi krzewami i drzewkami. - No, no - mruknęła niewinnie Dani - wygląda całkiem jak prywatny dom. Nick otworzył pilotem drzwi garażu i wprowadził samochód.
- Tutejszy szef kuchni słynie w trzech okręgach z najlepszego sosu do spaghetti - zapewnił ją. Gdy weszli do środka, rzucił klucze na kuchenny blat i wprowadził Dani do przestronnego, eleganckiego salonu o ścianach wyłożonych sosnową boazerią. W jedną ze ścian, tę naprzeciwko sięgającego od podłogi do sufitu okna, wbudowano wielki, kamienny kominek. Wystrój tego wnętrza utrzymany był w łagodnych odcieniach ziemi. Przed kominkiem i przed szafką ze sprzętem stereofonicznym stały kanapy i miękkie fotele. Na klocach surowego drewna pyszniły się bujne paprocie i stylowe lampy. Swojskości i przytulności nadawał wnętrzu wielki, wbudowany w ścianę regał na książki. - No nie, Nick - powiedziała Dani szczerze poruszona. - Ładnie tu. - A czego się spodziewałaś? - spytał, rzucając neseser na fotel. - No... sama nie wiem. - Zaciskając z namysłem usta, Dani zaczęła się przechadzać po pokoju. - Lustrzanych sufitów, czerwonych atłasów, ścian w chmary małych tłustych cherubinków i nagich kobiet...
S
- Okrągłego łoża z futrzaną narzutą i elektronicznym sterowaniem? - podchwycił jej ton.
R
- Właśnie. - W oczach Dani zabłysły iskierki wesołości. - Mam nadzieję, że się zbytnio nie rozczarowałaś. Wzruszyła ramionami. - Jakoś to przeżyję.
Nick uśmiechnął się i odwrócił, żeby wyjść. - Porozglądaj się tu trochę, jeśli chcesz. Czuj się jak u siebie. Ja idę się przebrać i zadzwonić do tego warsztatu. Dani zdjęła płaszcz, położyła go na fotelu obok nesesera Nicka i, korzystając z przyzwolenia gospodarza, ruszyła na obchód po nieskazitelnie czystej, utrzymanej w tonacji miedzi kuchni, po uroczej, małej jadalni z trzema szklanymi ścianami i kompletem stołowym z wiśniowego drewna, zajrzała do otwartego pokoju, który był niewątpliwie jego gabinetem, i zakończyła zwiedzanie w wielkiej łazience o ścianach i posadzce wyłożonych ciemnoniebieskimi kafelkami, przepięknie kontrastującymi z bielą wpuszczonej w podłogę wanny i srebrem błyszczących kranów. Uśmiechnęła się do siebie, bo było to więcej, niżby
się po nim spodziewała. Kiedy wrócił Nick, podpalała właśnie zapałką stosik drewna, który ułożyła w kominku. - Proszę, proszę - pochwalił jej sprawność w rozniecaniu ognia. - Dobrze mieć w domu takie pożyteczne stworzonko. - Kompetentne - przyznała skromnie i odwróciła się twarzą do niego. Zbliżał się przebrany w dżinsy i bawełnianą bluzę, mierząc ją zdradzającym uznanie wzrokiem. Dani miała na sobie beżowy, sztruksowy spodnium ze ściągaczami w talii i pod biustem, a pod spodem kremowy półgolf. Strój ten powiększał jej biodra i prowokacyjnie zaokrąglał piersi, lecz aż do chwili, kiedy poczuła na sobie wzrok Nicka, nie uważała go za szczególnie seksowny. - Wyglądasz uroczo - powiedział, biorąc ją za ręce. Na dźwięk słowa „uroczo" zmarszczyła nos i cofnęła dłonie.
S
- Jestem odporna na twoje obelgi - oznajmiła. Ale kiedy nie odrywał od niej wzroku, taksując jej drobne, krągłe kształty, poczuła się nieswojo i zrobiła krok do tyłu. - Mówiłeś chyba, że można tu zjeść kolację.
R
Przez chwilę wydawało jej się, że nie zrozumiał, lecz w końcu poruszył się. - Już się robi - rzekł pogodnie, odwracając się. - Dzwoniłem w sprawie twojego samochodu - dorzucił, kiedy wchodziła za nim do kuchni. - Wszystko załatwione. - Dzięki, Nick - powiedziała z nie udawaną wdzięcznością. Zdawała sobie sprawę, że w tych okolicznościach akurat on miał najmniejszy interes w spieszeniu jej z pomocą i doceniała ten gest. Nick wzruszył obojętnie ramionami. - Ale nie oczekuj, że popędzę tam rozbrajać bombę, którą być może ktoś ci podłożył. Moja rycerskość kończy się na oklapniętych oponach. Przysiadła na stołku i obserwowała go, jak kompletuje składniki sosu do spaghetti. - Chyba nie zamierzasz zaczynać od podstaw?! - zaprotestowała. - Na upichcenie dobrego sosu potrzeba całego dnia. Nie da się tego zrobić w parę godzin. - Bzdury - fuknał, podciągając rękawy szarej bluzy. - To przepis mojej babki i jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.
- Założę się. że twojej babce zajmowało to cały dzień. Pomidory trzeba najpierw sparzyć - upomniała go. Rzucił jej spojrzenie spode łba, słusznie podejrzewając, że to dopiero wstęp do tego, co ma nastąpić. Dani wygłaszała ochoczo rady, o które nikt jej nie prosił. Krytykowała jego sposób przyrządzania ciasta, kręciła głową nad szczodrym szafowaniem oregano i czosnkiem, wygłosiła wykład na temat właściwego doboru win, aż w końcu Nick zagroził jej nożem do warzyw i zapędził do robienia sałaty. Usiedli do posiłku w jadalni. Stół był przykryty obrusem z prawdziwego lnu i przyozdobiony świecami - co jak na mężczyznę stanowiło niezwykłą dbałość o szczegóły - i Dani znowu stwierdziła, że jest pod wrażeniem. - Ładny pokój - powiedziała. - Rzadko buduje się teraz domy z osobnymi jadalniami, a szkoda. Nick przyznał jej rację.
S
- Powinnaś zobaczyć, jak to wygląda rano - powiedział. - Okno wychodzi na rzekę ze wschodzącym nad nią słońcem. Jest naprawdę przepięknie. - A ty siadasz co rano nad obfitym śniadaniem ze swoim srebrnym dzbankiem do ka-
R
wy i „Wall Street Journal" w ręku? - zakpiła.
W jej oczach połyskiwały refleksy płomyków świec. - Nie tak często, jak bym chciał - odparł i skrzywił się. - Uświadomiłem sobie właśnie, jaki to przygnębiający obraz - mruknął. - Samotny stary kawaler, jedzący śniadanie w towarzystwie gazety i wschodzącego słońca. Brakuje tylko kota, który leżałby mi na kolanach i skubał okruchy grzanek. - Pies myśliwski - zawyrokowała. - Brakuje ci tutaj kłapouchego, chrapiącego w nocy basseta. - Brakuje mi - poprawił ją Nick z przelotnym, figlarnym błyskiem w oku - ładnej, młodej kobiety, która dodawałaby blasku mojemu śniadaniowemu stołowi. - Zamilkł na chwilę, a potem dodał: - Latem zamierzam kupić kilka koni. Pastwisko jest już ogrodzone. Jeździsz konno, Dani? Roześmiała się. - W Chicago? Gdzie?
Coś w jej śmiechu chyba go zafascynowało. Poczuła się trochę nieswojo, widząc łagodny blask, który pojawił się w jego oczach. Musiała odwrócić wzrok. - A właściwie jak długo zamierzasz tu zostać? - spytał jak gdyby nigdy nic, wracając do przerwanego posiłku. - Pod koniec drugiego tygodnia oszacuję swoje postępy - odparła - i złożę raport. Jeśli uznamy, że sytuacja zasługuje na nasze dalsze zainteresowanie, prawdopodobnie zostanę tu jeszcze przez miesiąc. Dłużej nie powinno to potrwać. Nick spojrzał na nią unosząc brwi. - Bardzo profesjonalne podejście. Nie przypuszczam, żebyś fatygowała się z informowaniem mnie, czy waszym zdaniem sytuacja będzie zasługiwała na dalsze zainteresowanie, czy nie. - Wykluczone - odparła z uśmiechem. Zaoferowała swoją pomoc w sprzątnięciu ze stołu, ale Nick kazał jej zostawić talerze i
S
przenieśli się z winem do salonu. Nick dorzucił do ognia jeszcze jedno polano i usiadł na stojącej przed kominkiem kanapie wyraźnie oczekując, że Dani zajmie miejsce obok niego. Dani zaś przechadzała się po pokoju, sącząc wino i demonstrując nagłe zainteresowanie fi-
R
gurynkami i antykami, zdobiącymi stoliki i półkę nad kominkiem. Czuła się coraz bardziej nieswojo, świadoma, że Nick obserwuje ją i czeka cierpliwie, zupełnie jakby wiedział, co wywołało ten niespodziewany atak zdenerwowania i przyjmował to z rozbawieniem. Dotknęła liścia paproci i wykrzyknęła z przesadnym zaskoczeniem: - Prawdziwa! Byłam przekonana, że taki kawaler jak ty nie będzie ryzykował z niczym pośledniejszym od szczerego plastyku. Czy nie pomyślałeś, że jeśli ta roślina zwiędnie, zrujnuje ci cały wystrój wnętrza? - O tym nie ma mowy - zapewnił ją, pociągając łyk wina. - Wystarcza jej trochę wody i klasycznej muzyki dwa razy w tygodniu. - Klasycznej muzyki? - Oczywiście. Moje roślinki mają bardzo wyrafinowane gusta. Uśmiech Nicka był tak czarująco zaraźliwy, że musiała odwrócić wzrok i skupić się na podziwianiu ramy pejzażu, wiszącego na ścianie obok kominka. Kącikiem oka widziała Nicka rozpartego na kanapie w swobodnej pozie. Siedział z nogą założoną na nogę, wyciągniętą rękę położył na oparciu. Wypłowiałe dżinsy uwypuklały każdy mięsień, a spod pod-
ciągniętych rękawów bluzy wystawały śniade, gęsto owłosione przedramiona, których siłę zdradzały nabrzmiałe żyły. Przebierał od niechcenia palcami, przygotowując je jakby do pieszczot. Dani upiła łyk wina. - Wiesz, co by pasowało do tej kolacji? - spytała. - Biszkoptowa babka na deser. Znam przepis na pyszną babkę biszkoptową. - Na upieczenie dobrej babki biszkoptowej trzeba paru dni - zauważył leniwie Nick i wyciągnął do niej rękę. - Przyjdziesz tu wreszcie i usiądziesz, czy mam cię do tego zmusić? O babce biszkoptowej porozmawiamy innym razem. Dani uśmiechnęła się niepewnie i usiadła przy nim. - A o czym będziemy rozmawiali teraz? - O wszystkim i o niczym. - Jego palce zamknęły się na kosmyku jej włosów i zaczęły badać bez pośpiechu ich jakość. Jego łagodne, pełne ciepła oczy przypominały aksamitną wyściółkę pudełeczka na klejnot.
S
- To bardzo pojemny temat - zażartowała bez przekonania. Uśmiechnął się lekko.
- Na początek chciałbym znowu usłyszeć, jak wymawiasz moje imię.
R
- Twoje imię? - spytała zaskoczona.
- Tak, moje imię. Długo musiałem cię przekonywać, że je posiadam i że podoba mi się jego brzmienie. Zawahała się. - Nick? Przesunął palcem wskazującym po zarysie jej twarzy od ucha poczynając, a na podbródku kończąc. Wrażenie było hipnotyzujące i sprawiło, że ciarki przeszły jej po skórze. - Nie. Powiedz to tak, jak wczoraj wieczorem: Nick, kochanie. Dani przełknęła z trudem ślinę. Poczuła na szyi jego palec i przyspieszone bicie serca. - Nick... kochanie. - Głos trochę jej się załamywał. - Tak już lepiej - powiedział z uśmiechem. Ujął jej brodę między kciuk a palec wskazujący i nachylił się ku niej. Był to delikatny, lekki pocałunek, bardziej obietnica niż pieszczota. Oblała ją fala ciepła i kiedy Nick odwrócił się, żeby odstawić na stolik kieliszek z winem, rozchyliła usta, chwytając spazmatycznie oddech.
- Daj mi swój kieliszek, kochanie - poprosił cicho i nie pozostawało jej nie innego, jak tylko posłuchać. Sprężyny kanapy zaskrzypiały pod ciężarem Nicka, który odwrócił się do niej z powrotem, zmieniając jednocześnie pozycję, by wsunąć ręce pod jej ramiona i przyciągnąć do siebie. Jego silne palce spoczęły pewnie na jej plecach. Przyciągnął ją do swej szerokiej piersi, w którą ufnie się wtuliła. Ponownie nachylił się ku niej drażniąc językiem wargi, a potem powoli, z rozmysłem, coraz silniej przygarniając ją do siebie, przykrył jej usta własnymi i wsunął między nie język. Nagła lawina wrażeń odarła Dani z wszystkiego, poza ostrą świadomością jego bliskości i uczuć, jakie w niej wzniecał. Wyglądało to tak, jakby raptownemu przerwaniu uległa więź pomiędzy jej umysłem a wolą, pozostawiając ją skoncentrowaną wyłącznie na swym ciele i na tym, co robi Nick. Była niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, do myślenia, do reakcji i szokowało ją to, bo nikt jeszcze tak na nią nie działał. Nikt jeszcze tak szybko nie
S
zawładnął bez reszty jej zmysłami. Jeszcze większe zdumienie wywoływał w niej fakt, że ponad wszystko pragnęła, by trwało to jak najdłużej.
Kiedy się od niej odsunął, wydała tylko cichy, zduszony jęk, instynktowny i nie kon-
R
trolowany wyraz protestu, który, gdyby nie stan oszołomienia, w jakim się znajdowała, zażenowałby ją samą, bo tak wyraźnie brzmiał w nim ton zawodu. Nick palcem pogładził ją po policzku, zmuszając do otwarcia oczu.
- Zrób to dla mnie, Dani - wyszeptał, wpatrując się w nią ciemnymi, zamglonymi oczami. - Pocałuj mnie tak samo. - Chwycił jej dłoń wczepioną odruchowo w jego talię, uniósł ją do swojej twarzy i zaczął pocierać grzbietem szorstką skórę policzków. - Nie bój się mnie dotykać. Serce waliło Dani jak młotem, a wargi wciąż drżały. Uczucie zawstydzenia zmieszane z dławiącym pożądaniem i nieokreślonym lękiem pozbawiło ją tchu. - Nie - wykrztusiła ochryple. - Nie... nie powinniśmy... Nick przyciągnął ją łagodnie do siebie i przykrył jej usta swoimi zmuszając, by wsunęła mu język między wargi. Płochliwie z początku, wodziła językiem po jego wargach, tak jak on robił to przed chwilą, a potem napotkała jego zuchwały język i nie stawiała oporu, kiedy powoli przechylił ją na kanapę. Przesunęła pieszczotliwie dłonią po jego twardym karku i wczepiła palce w zadziwiająco miękkie włosy. Objęła go drugą ręką i pod miękką
bawełnianą koszulką wyczuła napinające się mięśnie pleców. Lekki nacisk jego torsu na jej piersi podrażnił je i przyciągnęła go do siebie mocniej. Jął obsypywać delikatnymi pocałunkami jej rozpaloną twarz, a jego palce manipulowały już zręcznie przy guziku na szelkach jej stroju. Serce podskoczyło Dani w piersiach, wpadając w ostrzegawczy rytm. - Nick, nie... - Ciii. - Jego ciepły oddech owiał jej ucho, pobudzając w niej wszystkie nerwy. Szelki opadły i jego dłoń zamknęła się na jej miękkich piersiach. Odwróciła głowę, walcząc o zachowanie jasności umysłu, choć serce biło jej jak oszalałe. - Nick, nie, proszę. Nie możemy... - Wszystko będzie dobrze. - Przesunął pieszczotliwie ustami po jej twarzy. - Pozwól mi się tylko dotykać... całować... Wcisnął usta w jej pierś poprzez okrywający ją miękki materiał sweterka. Ciepło, roz-
S
pływające się od tego miejsca, odebrało jej władzę w kończynach i wywołało w dole brzucha pulsujący ból. Jego dłoń wkradła się pod sweterek i, pozostawiając za sobą mrowiący ślad na nagiej skórze, jęła sunąć w górę. Natrafiła na zapinkę stanika i z wolna odsłoniła jej
R
nagie piersi przed jego wzrokiem. Poczuła, że powoli, nieodwołalnie, z rosnącym podnieceniem, ze ślepą uległością pogrąża się w otchłani rozkoszy. Uniósł się lekko na łokciu. Jego ciepły oddech osuszał wilgoć na jej piersi i łaskotał wrażliwe ciało. Oczy miał zasnute mgiełką podniecenia i pociemniałe z pożądania. Zsunął rękę do guzików jej spodni. Dani odzyskała trzeźwość myślenia i poraziła ją świadomość celu, do którego oboje zmierzali i tego, jak bardzo pragnęła go osiągnąć. To zaszło już o wiele za daleko. Chwyciła Nicka za ręce. Głos miała nadal zdyszany, ale nie było w nim już cienia niezdecydowania, co najwyżej nutka paniki i Nick ją wychwycił. - Nie, Nick - wyrzuciła z siebie gwałtownie. Oczy miała szeroko rozwarte i ciemne. Przestań. Daj mi wstać. Wyswobodziła się z jego objęć i pospiesznie poprawiła na sobie ubranie. - Dlaczego? - spytał ze zmieszaniem w oczach. - Co się stało, kochanie? Dani ręce drżały tak, że nie mogła sobie poradzić z zapięciem stanika. Dała sobie wreszcie z tym spokój i obciągnęła sweterek.
- Nie mów do mnie „kochanie" - wykrztusiła zdławionym głosem. Nick usiłował się uśmiechnąć. Jedną ręką nadal obejmował ją w talii. - To silniejsze ode mnie. Jesteś kochana. - Nick, na miłość boską, dasz mi wreszcie usiąść? - Głos niemal jej się załamał. Nick odsunął się i dostrzegła w jego oczach błysk urazy i zmieszania. Odwróciła się do niego plecami i nieporadnymi, gorącymi palcami podjęła walkę z zapinką stanika. Nadal z trudem łapała powietrze, a od bijącego w przyspieszonym rytmie serca bolało ją w piersiach. - Nie jest ci trochę głupio? - spytał oschle Nick. - Wydawało mi się, że jesteśmy oboje zbyt starzy, by zachowywać się jak dzieci na pierwszej randce. Fakt, było jej głupio. - Przepraszam - wybąkała. - Nie chciałam cię prowokować. Powinnam była od razu to przerwać... - Dlaczego? - W głosie Nicka był chłód.
S
Zapięła szelki spodni. Zapragnęła odsunąć się od niego. Wstała, starając się ochłonąć, uspokoić miarowe, bolesne bicie serca.
R
- Zapomnieliśmy się - powiedziała. - To wszystko poszło za szybko, wymknęło się nam spod kontroli, trochę z mojej winy. Dobrze wiesz, że nie wolno nam nawiązywać bliższych stosunków.
Nick parsknął niecierpliwie i poprawił się na kanapie. - A to co znowu? - spytał sarkastycznie. - Jakaś nowa wytyczna związkowa? Dani odwróciła się i spojrzała na niego. Była rozbita. Piersi miała nienaturalnie uwrażliwione i obolałe, gdzieś w głębi dręczył ją ból nie zaspokojonego pożądania. Pragnęła go tak, że jeszcze teraz czuła mrowienie skóry na ramionach i nogach. Ale nie dała niczego po sobie poznać. - Jestem pewna - powiedziała chłodno - że spodziewałeś się innego zakończenia. Lekkie zaintrygowanie złagodziło wyraz powagi, malujący się na twarzy Nicka. - Co przez to rozumiesz? - spytał. - Sam przyznałeś - odparła - że zamierzasz użyć swego uroku i... swych męskich wdzięków, żeby przeszkodzić mi w pracy. Na pewno nawet ci przez myśl nie przeszło, że
stawię opór. Jeśli jednak wyobrażasz sobie, że skoro prowadzę taki niepospolity styl życia, to w każdym mieście mam jakiegoś faceta, z którym idę do łóżka... Nie trzeba było wyrazu niesmaku, który na chwilę wykrzywił mu twarz, by Dani zorientowała się, ile są warte jej irracjonalne zarzuty. Pojęła to, zanim jeszcze skończyła mówić. Nick wstał gwałtownie i odszedł w głąb salonu, nie zniżając się do odpowiedzi. Uniosła drżącą dłoń do twarzy i powoli zwinęła ją w pięść, zaciskając przy tym mocno usta. - Przepraszam - bąknęła po chwili. - Wcale... wcale nie to chciałam powiedzieć. Chciałam tylko... - Nie wiedziała, czego właściwie chciała. Wiedziała tylko, że znalazła się nagle w beznadziejnej sytuacji, na którą nie była przygotowana, i potrzebuje czasu na zastanowienie. Nick milczał przez chwilę. Dani odwróciła się od niego i zapatrzyła w roztańczone płomienie. Potem usłyszała tłumione przez dywan kroki zbliżającego się do niej Nicka i poczuła na ramieniu jego dłoń.
S
- Wszystko w porządku - powiedział cicho. - Trochę się zagalopowałem i przepraszam cię za to. - Spojrzała na niego. Twarz i głos miał poważne. - Ale nie oskarżaj mnie
R
więcej o coś takiego, Dani. To, co zaszło między nami, nie ma nic wspólnego z tym, co cię tu sprowadziło, ani z tym, co cię tu trzyma, i nie pozwolimy chyba, żeby obowiązki służbowe rządziły naszym życiem prywatnym. Załatwiajmy interesy w godzinach pracy, a reszta czasu niech należy do nas. Umowa stoi? Dani spojrzała na niego posępnie. - Nie jestem pewna, czy potrafisz jej dotrzymać - musiała przyznać. - Mam tylko nadzieję, że ty to potrafisz - odparł Nick. Zmieszana spuściła oczy. Fizyczna reakcja, jaką w niej wywoływał, nie pozwalała jej się skupić, zebrać myśli. To szaleństwo spodziewać się, że mogłoby między nimi do czegoś dojść... musiała zwariować pozwalając, by sprawy zaszły tak daleko. Co on sobie teraz o niej pomyśli? Nie chciała wiedzieć. Dani nie należała do osób impulsywnych. Męża od Josha dzieliło siedem długich lat. Znała Josha dwa lata, zanim w ogóle przeszło jej przez myśl, że mogą zostać czymś więcej niż przyjaciółmi. Nicka Cavenaugh znała od niespełna czterdziestu ośmiu godzin i już gotowa była pójść z nim do łóżka. Zbyt głęboko ceniła swe uczucia i emocje, by lekką ręką
obdarzać nimi obcego mężczyznę. Dwa razy próbowała już kochać i dwa razy przegrała. Po co napraszać się o katastrofę, ryzykując sponiewieraniem uczuć po raz trzeci? Nie kocha Nicka Cavenaugh. Ledwie go zna. W co się pakuje? Z uczuciem nagłego znużenia i zimna odwróciła się i objęła swe ramiona rękami. Dłoń Nicka nadal spoczywała na jej ramieniu, a grzbiety jego palców gładziły jej szyję w uspokajającym, a mimo to dziwnie niestosownym geście zrozumienia. Zabrał w końcu rękę, podszedł do stolika i wychylił do dna kieliszek. - Napijesz się jeszcze? - spytał po chwili, siląc się na obojętny ton. - Nie - odparła i wciągnęła w płuca powietrze. - Może byś mnie odwiózł, póki jeszcze pozostały mi jakieś resztki godności? W drodze do motelu nie rozmawiali, a Dani nie zwracała większej uwagi na przesuwający się za oknem krajobraz, dopóki nie ujrzała żółto-zielonego neonu przed motelem. Poprawiła się w fotelu.
S
- Dokąd jedziesz? Zapomniałeś o moim samochodzie. - Nie zapomniałem. - Nick spojrzał na nią spokojnie. - Wyślą tam kogoś z samego rana, żeby zmienić ci opony.
R
- Z samego...? - powtórzyła z niedowierzaniem. Nie od razu dotarło do niej, co to oznacza. - Przecież wiesz, że samochód potrzebny mi jest dziś wieczorem. Specjalnie... - Będziesz go miała rano - ciągnął Nick spokojnie. - A teraz... - Zatrzymał się przed jej drzwiczkami - albo zostaniesz tutaj, albo wrócisz do mnie. Nie będziesz się nigdzie tłukła po nocy. Dani gapiła się na niego, nie rozumiejąc swego zaskoczenia. - Ty sukinsynu - powiedziała cicho. Stał niewzruszony. - Przyjadę po ciebie rano i podwiozę cię do samochodu - powiedział. - Około ósmej. Wiedział, że powinna już o siódmej stać pod bramą. - Ty sukinsynu - powtórzyła mierząc go zimnym, nienawistnym spojrzeniem. Nick dalej stał niewzruszony. Otworzyła gwałtownie drzwiczki i wysiadła w zimną noc. Inny mężczyzna zapadłby się pod ziemię na widok lodowatej wrogości, która malowała się na jej twarzy, i zimnej furii, wyzierającej z oczu. Ale Nick patrzył tylko na nią spokojnie i jakby ze smutkiem, a Dani
nie przychodziło do głowy żadne dosadne słowo, które rozładowałoby jej wściekłość. Zatrzasnęła za sobą drzwiczki z taką siłą, że samochód zatrząsł się na kołach, i odeszła z uniesioną głową. Kiedy usłyszała, że odjechał, oparła głowę o drzwi i zamknęła oczy. Czuła tylko zmęczenie.
ROZDZIAŁ PIĄTY Nazajutrz, zgodnie z obietnicą, Nick o ósmej przyjechał po Dani. Przez całą drogę do fabryki nie odezwali się ani słowem. Dani siedziała wtulona w drzwiczki samochodu i patrzyła wyniośle przed siebie, ale wszystko się w niej gotowało, ilekroć kątem oka dostrzegła szczupłą, spokojną sylwetkę Nicka, wypoczętego i nienagannie ubranego. Ukradkowe zerknięcie na jego silne palce zaciśnięte na kierownicy przywołało wspomnienie dotyku tych
S
dłoni. Niewyraźny zarys jego twarzy przypominał smak jego ust i agresywną czułość języka. Była sfrustrowana i zła na niego. Nie daruje mu tego podstępu z samochodem. Zwyczajnie nie daruje.
R
Nick zaparkował wóz na samym skraju parkingu i zwrócił się do niej jak gdyby nigdy nic:
- Zdajesz sobie sprawę, że nie możemy się więcej widywać na tym terenie - powiedział beznamiętnie. - Dwa razy wystarczy. Nie chcę przeciągać struny i narażać się na posądzenie o współpracę ze związkiem zawodowym. Wydaje mi się, że najlepiej będzie, jeśli zaczniemy unikać spotykania się tutaj... Dani sięgnęła do klamki, rozwścieczona jego tupetem. - A mnie się wydaje - warknęła, otwierając ze złością drzwiczki - że najlepiej będzie, jeśli zaczniemy unikać spotykania się w ogóle! Miłego dnia, panie Cavenaugh! - Doprowadzona do szewskiej pasji niewinnym uśmiechem Nicka, trzasnęła z całych sił drzwiczkami i odeszła. Jedna rzecz ocaliła ten katastrofalny pod innymi względami dzień. Po południu do stojącej pod bramą Dani zbliżyła się schodząca ze swojej zmiany Liza. - Słyszałam, że miałaś wczoraj mały kłopot - zagaiła z uśmiechem, odwijając ze sreberka listek gumy do żucia.
- Jestem do tego przyzwyczajona - odparła Dani i już wiedziała, że dopięła celu. Rozmawiając z nią tak otwarcie na oczach koleżanek, Liza demonstrowała publicznie swoją sympatię do związku. Robiła to świadomie i wcale się z tym nie kryła. - Czy ta kolacja jest nadal aktualna? - Naturalnie - uśmiechnęła się Dani. - A co z twoją córeczką? Liza wzruszyła ramionami. - Może jeszcze poczekać godzinkę. Przyniosę jej za to hamburgera. Dani uśmiechnęła się i ruszyły w kierunku jej samochodu. Dzięki Nickowi, który obwiózł ją po okolicy, Dani nie miała trudności ze znalezieniem restauracji. Spędziły tam trzy godziny. - Jesteś pewna, że wiesz, w co się angażujesz? - spytała na samym początku Dani. - Najpewniej w kłopoty - uśmiechnęła się Liza i wzruszyła ramionami. - Kochana, moje życie to jedno pasmo kłopotów. Nie boję się ich.
S
- To będzie ciężka praca - ostrzegła ją Dani. - Wiele godzin spędzonych na kopiowaniu ulotek, wkładaniu ich do kopert i werbowaniu ochotniczek. Na ciebie spadnie cała działalność na terenie zakładu, bo ja nie mam tam wstępu. To będzie praktycznie twoja walka,
R
Lizo. Ja jestem tu tylko po to, żeby służyć ci radą. Liza patrzyła na nią bez zmrużenia powiek. - No to od czego zaczynamy?
Zaczęły jeszcze tego wieczoru. Przy kolacji Liza zdała Dani relację z bolączek i postaw swoich koleżanek z pracy. Była zdania, że uda jej się zebrać grupkę ochotniczek do pomocy przy papierkowej robocie. - Kłopot będzie z mężczyznami - ciągnęła. - Wiesz, my, kobiety mamy na tyle rozumu, żeby widzieć, kiedy się nas kantuje, ale chłopy wolą uważać, że są górą. Nawet ci, co pracują z nami przy taśmach, myślą, że pozjadali wszystkie rozumy. I nie pozwolą, żeby baba mówiła im, co mają robić. Ty jesteś kobietą, pouczasz ich. Będą przeciwko tobie. Wzruszyła ramionami. - Tak to wygląda. Dani dobrze rozumiała psychologiczny aspekt tej sytuacji i była na to przygotowana. Z mężczyznami zatrudnionymi przy taśmach nie pójdzie łatwo. Mężczyzna był głową domu zmuszonym przez kryzys ekonomiczny do podjęcia nisko płatnej pracy obok kobiety, którą uważał za istotę drugiego gatunku - a co gorsza, w wielu przypadkach, musiał pracować
obok swojej żony, otrzymującej takie samo, a czasem wyższe wynagrodzenie. To godziło w jego poczucie bezpieczeństwa. Dani miała już do czynienia ze zrodzoną z takiej frustracji wrogością. - Zauważ - powiedziała Lizie - że w tej walce jest nas trzy na jednego mężczyznę. Mogą się boczyć i pieklić, ale nic im to nie da. Kobiety mają tu decydujący głos. Ten argument trafił chyba Lizie do przekonania. Pojechały do motelu Dani i do dziesiątej wieczorem wkładały do kopert ulotki, które Liza miała nazajutrz powtykać w przegródki kart obecności przy zegarze. Dani stwierdziła, że znalazła w niej niezmordowaną i przekonaną o słuszności swej sprawy ochotniczkę. Odmłodzona i zadowolona, odwiozła wreszcie Lizę na parking. Liza odjechała, a ona została pod bramą zakładu, żeby zaczekać na ludzi idących na nocną zmianę. I tu szczęście zaczęło ją opuszczać. Tak się złożyło, że jako jeden z pierwszych napatoczył się Scott. Już podczas pierwszego spotkania Dani uznała go za osobnika
S
niebezpiecznego. Dopiero teraz zauważyła, jak ciemno jest w miejscu, gdzie stoi, i jak daleko od bramy wybrała sobie stanowisko. A poza tym stary, siedemdziesięciopięcioletni strażnik i tak niewiele by jej pomógł, gdyby przyszło co do czego...
R
- No i co? - wycedził cicho Scott, podchodząc do niej z mściwym błyskiem w oku. Wciąż tu jesteś, dziwko? - Ustawił się tak, że przesłonił jej zupełnie widok na parking i biurowiec. - Nie jesteś taka cwana, na jaką wyglądasz. Stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała i odór cebuli buchający mu z ust. - Zgadza się - odparowała bez zmrużenia powiek. - Wciąż tu jestem. I będę tu co wieczór przez najbliższe dwa tygodnie, może się więc do mnie przyzwyczaisz. - Oj, nie wydaje mi się, że pobędziesz tu tak długo - wysyczał ze stalowym błyskiem w oku. Czuła na policzku jego ciepły, smrodliwy oddech. Nie dotknął jej. Znał bardziej skuteczne metody zastraszania. - Widzisz, nie wydaje mi się, żebym mógł się przyzwyczaić do twojego widoku, a to, do czego nie mogę się przyzwyczaić, bardzo szybko znika. Dani odwzajemniła jego chłodny uśmieszek. - No to teraz po raz pierwszy nie zniknie. Bo ja się nigdzie nie wybieram. Twarz mu stężała. Wyczuła raczej niż zobaczyła, że napina muskuły. - Uprzedzali mnie, że jesteś pyskata - powiedział cicho. - Nie lubię tego u kobiet. Po prawdzie, to kobiety podobają mi się tylko w jednym przypadku - kiedy leżą na plecach i
jęczą z zadowolenia. I tak skończysz, słodziutka, jak dalej będziesz się tu kręcić... skończysz pode mną. Wzrok Dani stwardniał. - Wygląda mi na to, że masz poważny problem, chłopcze. - Uhu. - Oderwał od niej wzrok i przeniósł go na zbliżających się ludzi. Potem znowu na nią spojrzał. - To ty masz problem, mała. Bo wiesz, czego jeszcze nie lubię? Działaczy związkowych. Podżegaczy. Nie mają tu u nas życia. Mijała ich właśnie kolejna grupa pracowników fabryki. Dani podeszła do nich i zaczęła rozdawać ulotki. Scott nie przeszkadzał jej wiedząc, że kiedy intruzi przejdą, i tak do niego wróci, bo nie ma wyboru. Kiedy ostatni z pracowników zniknął za bramą, Scott wyjął z kieszeni wykałaczkę i zaczął ją żuć z namysłem. Do rozpoczęcia zmiany pozostało niewiele czasu i musiał się streszczać.
S
- Pamiętam, jak w sześćdziesiątym dziewiątym przydybałem jednego związkowca mruknął. To wspomnienie nadało jego metalicznym oczom wyraz sadystycznego zadowolenia. - Taki mały facio, coś jak ty. Nosił przy pasku taki fajny, gruby łańcuch. Myślał, że
R
wygląda z nim na twardziela. - Utkwił w niej wzrok z przyprawiającą o dreszcz pewnością siebie. - Kiedy z nim skończyliśmy, trzeba było chirurga, żeby uwolnić go od tego łańcucha. - Od bramy doszedł ich gwar opuszczającej zakład drugiej zmiany. - Jeszcze się zobaczymy, mała - rzucił Scott na odchodnym.
Dani była bardziej wstrząśnięta, niż to przed sobą przyznawała. Przywykła już do podobnych incydentów, lecz nie oznaczało to wcale, że łatwo przechodziła nad nimi do porządku dziennego. W takich chwilach żałowała, że nie wzięła się za jakieś inne zajęcie. Nie zdążyła jeszcze ochłonąć po pierwszej zaczepce, kiedy stała się ofiarą następnej. Nie znaczy to, że inni mężczyźni, a nawet kilka kobiet, oszczędzali jej wrogich spojrzeń albo niewybrednych uwag, ale tylko jeden - ten sam młodzian, który zaczepił ją pierwszego wieczoru - postanowił pójść na całość. Tak jak za pierwszym razem, oderwał się od hałaśliwej grupki koleżków i podszedł do niej rozkołysanym krokiem z miną złośliwego chłopczyka, który odkrył właśnie, że najlepszym sposobem na zabicie nudy jest wyrywanie muchom skrzydełek albo kręcenie młynka nad głową kotem trzymanym za ogon.
- Proszę, proszę - uśmiechnął się - ładnie dziś wyglądasz, mała. Wyznam szczerze, że im dłużej na ciebie patrzę, tym bardziej mi się podobasz. Z dwojga złego wolała już taktykę tego szczeniaka. Łatwiej było ją zignorować. Ale nerwy miała jeszcze rozdygotane po rozmowie ze Scottem i z wysiłkiem zapanowała nad sobą, kiedy chłopak, mierząc ją pożądliwym wzrokiem, przysunął się bliżej i otarł prowokacyjnie biodrem o jej biodro. Od grupki chłopców za jego plecami dobiegł zachęcający rechot. Dani nie drgnęła ani nie spuściła z niego wzroku. Kiedy indziej rozegrałaby to lepiej. Kiedy indziej jej cięty język poszatkowałby go na strzępy i rozbroiłaby go całkowicie nie kiwnąwszy nawet palcem. Być może spotkanie ze Scottem wyprowadziło ją z równowagi bardziej, niż sądziła, być może utkwiły jej w podświadomości powtarzane przez Nicka ostrzeżenia o niebezpieczeństwie. Tak czy owak, wyleciały jej z głowy wszystkie dosadne odzywki, jakie znała. Nie bała się chłopaka - w każdym razie nie tak jak Scotta - ale dłużej niż zwykle mobilizowała siły.
S
Oczywiście w innych okolicznościach chłopak, który zdążył zaledwie unieść rękę, leżałby plackiem na ziemi zachodząc w głowę, co się stało. Dani trenowała sztukę samoobrony i nie obawiała się jej stosować. Ale w myśl zasad związkowych wolno się było uciekać
R
do niej tylko w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia, a z własnego doświadczenia wiedziała, że jeden agresywny ruch może doprowadzić do katastrofy. W tej sytuacji miała praktycznie związane ręce. Mogła bronić się słowami, ale nie fizycznie. Nie wolno jej było prowokować fizycznej napaści. Złamanie tej zasady mogło się dla niej skończyć w najlepszym przypadku odwołaniem z misji, a w najgorszym sprawą sądową. W taksujących ją oczach chłopca pojawił się lubieżny błysk. - Prawdę mówiąc, to wyglądasz tak rajcownie, że samo patrzenie nie wystarczy. Wsunął jej rękę między nogi. - Rozumiesz, o co mi chodzi, mała? Dani poczuła, że wpada w szał. Nie zareagowała tylko dzięki długoletniemu doświadczeniu i świadomości wagi tej misji. Patrzyła mu w oczy chłodnym, pogardliwym wzrokiem. Trwało to nie dłużej niż parę sekund i chłopak, albo spłoszony czyimiś krokami, albo dochodząc do wniosku, że lepiej nie przeciągać struny, odszedł. Dołączył do kolegów i mrugnąwszy jeszcze do niej przez ramię, ruszył wraz z nimi przez parking. Ledwie zdążyła wciągnąć w płuca dwa łapczywe hausty powietrza, kiedy ktoś chwycił ją obcesowo za ramię i odwrócił do siebie. Wpatrywała się w nią para czarnych oczu.
- W porządku, panno Miller. - Głos Nicka był złowieszczo spokojny. - Pani licencja na prowadzenie handlu obnośnego została właśnie zawieszona. To była kropla, która przepełniła czarę. Chciała wyszarpnąć ramię z jego uścisku, ale zdziałała tylko tyle, że boleśnie je sobie nadwerężyła. Nie poluzowując żelaznego uścisku, Nick popchnął ją w kierunku parkingu. - Do domu, moja pani - warknął rozkazująco. Wściekłość w jego głosie podziałała na nią niczym smagnięcie stalową linką. Nie zwracając uwagi na fakt, że może przypłacić ten ruch wywichnięciem ramienia, Dani odwróciła się i spojrzała mu w twarz. Zaświtała jej w głowie histeryczna myśl: dwa razy otarła się dzisiaj wieczorem o przemoc, tyle obelg i docinków zniosła przez ostatnie pół godziny, a tym, który rzeczywiście zadawał jej fizyczny ból był, o ironio, Nick. I patrzył na nią teraz tak, jakby chciał ją zabić. Jej oczy wyrażały nie mniejszą groźbę. Pociemniałe i roziskrzone tłumionymi uczu-
S
ciami, zbyt silnymi, by dać im upust, połyskiwały w mroku niczym trąbki przed bitwą. Tego było już za wiele.
- Puść mnie, Cavenaugh, i idź do diabła - wycedziła przez zaciśnięte zęby - bo przy-
R
sięgam, że spędzisz resztę nocy na lekturze napisów ze ściany aresztu. I lepiej módl się do Boga, żebym po powrocie do domu nie znalazła na sobie żadnego siniaka, bo jeśli znajdę, to dopilnuję już, żeby wpisano ci w akta odpowiednią notatkę, która będzie się za tobą wlokła do końca życia.
To nie był blef. Nie było niczego udawanego w groźbie czającej się w jej oczach ani we wściekłości bijącej z głosu i Nick zapewne wiedział tak samo dobrze, jak ona, że w jej sytuacji najpewniejszą ochronę zapewnia litera prawa. Korzystała z niej już wielokrotnie i nie zawahałaby się skorzystać i teraz. Trudno powiedzieć, czy to świadomość tego faktu, czy spóźniona refleksja, że naprawdę sprawia jej ból, kazała mu poluźnić uścisk, dość, że Dani wykorzystała ten moment, wyrwała ramię i odskoczyła poza zasięg jego rąk. - Jak śmiesz! - syknęła, a płomień w jej oczach wręcz przyćmił wściekłość jego spojrzenia. - Uważasz się za takiego inteligentnego... a łamiesz wszystkie zasady i będziesz miał szczęście, jeśli... - Opuść ten teren, Dani - przerwał jej chłodno. Dani wybuchnęła krótkim, urywanym, niemal histerycznym śmiechem.
- Ani mi się śni! Nie ty wydajesz tutaj rozkazy! Nie masz tu żadnej władzy! A jeśli wydaje ci się, że nie skorzystam zaraz z przysługujących mi praw, to spróbuj mnie tylko dotknąć. Odegrajmy tu scenkę z mnóstwem świadków. - Głowy przechodniów już zwracały się w ich kierunku. - No, dalej, ważniaku - judziła Dani. - Na co czekasz? Twarz Nicka tężała i ciemniała, aż w końcu upodobniła się do żelaznej maski wojownika. Wepchnął zaciśnięte pięści w kieszenie marynarki, ale gest ten oznaczał nie tyle kapitulację wobec jej pogróżek, ile obawę przed tym, co mógłby jej zrobić, gdyby ją dotknął. Ich spojrzenia skrzyżowały się na moment w bezlitosnej walce sił woli, a potem, z niepokojącą łatwością, jego twarz wygładziła się. - Oczywiście, panno Miller. - Głos miał cichy, lecz pobrzmiewał w nim jakiś niemal złowieszczy ton, od którego ciarki przeszły jej po krzyżu. - Jak już panią zapewniałem, nikt tutaj nie będzie podważał należnych pani praw. Niech pani kontynuuje swoją działalność. Dani uświadomiła sobie teraz z przerażeniem, jak mało brakowało, by straciła pano-
S
wanie nad sobą. W żadnym przypadku nie mogła sobie pozwolić na utratę zimnej krwi; tylko zimna krew chroniła ją przed przemocą. Nie pozwoli więcej Nickowi wyprowadzić się z równowagi. Nie odwiedzie jej już od celu, do którego zmierzała, i nie ośmieszy na oczach
R
tych, których zaufanie stara się pozyskać.
Wielkim wysiłkiem woli wzięła się w garść, wymazała z pamięci Nicka, Scotta i tego odrażającego młodzieńca. Skupiła całą swą uwagę na pracy, którą miała do wykonania, i rozdygotane nerwy zaczęły się z wolna uspokajać. Zdecydowanym krokiem wyszła naprzeciw zbliżającej się grupie pracowników i nawiązała z nimi rozmowę. Nick stał dwa kroki za nią. Stał tam w swobodnej pozie z rękami w kieszeniach, ubrany na sportowo w dżinsy i zamszową kurtkę, i bujał się na piętach. Nie odzywał się, tylko stał. Dani zauważyła, że zainteresowanie, jakie udaje jej się wzbudzić w pracownikach fabryki, przenosi się zaraz na stojącego za nią mężczyznę, następuje moment rozpoznania i ludzie, spuszczając z zażenowaniem oczy, pośpiesznie odchodzą. Gotowała się ze złości, ale poprzysięgła sobie, że nie da mu się sprowokować. Przeszła na swoje poprzednie stanowisko, by złapać główny strumień ludzi schodzących z drugiej zmiany, i Nick podążył za nią jak cień. Stał obok niej jak gdyby nigdy nic, kiedy usiłowała zagadywać pracowników i wciskać im w ręce ulotki. Tych, których znał, pozdrawiał skinieniem głowy i uprzejmym „dobranoc", ponaglając ich jednocześnie wzro-
kiem, by się nie zatrzymywali i ignorowali wichrzycielkę. Zresztą ludzi onieśmielała sama obecność Nicka. Przechodzili pośpiesznie udając, że jej nie widzą, głusi na apele. Furia wezbrała wreszcie w Dani do takiego stopnia, że wybuch stał się tylko kwestią czasu, a potem poziom wściekłości przekroczył punkt krytyczny i ustalił się na pułapie ciszy przed burzą, na chłodnym progu determinacji, wobec której nikt nie był bezpieczny. Kiedy parking opustoszał, Dani odwróciła się do Nicka. - W porządku, panie Cavenaugh. - Mówiła cicho, złowróżbnie spokojnym tonem. Oczy miała jak dwa kawałki lodu. - Chce pan wojny, będzie ją pan miał. Co by pan powiedział na sześciu krzepkich drabów sterczących pod tą bramą przez dwadzieścia cztery godziny na dobę? Co by pan powiedział na zablokowanie tego parkingu w porze rotacji zmian? Zakłóciłoby to panu trochę plan produkcji, prawda? A jeśli to pana nie wzrusza, to może zacznie się pan trochę przejmować, kiedy w wyniku jakiejś nie wyjaśnionej awarii staną panu taśmy montażowe.
S
- Nie wygłupiaj się, Dani - odburknął niecierpliwie Nick. Chłodne nocne powietrze, kiedy stał tak milcząco obok niej, ostudziło znacznie jego gniew. - Nie posuniesz się do takich chwytów. Spróbujmy poprowadzić tę rozmowę na odpowiednim poziomie, zgoda? Dani uniosła brwi.
R
- Najwyraźniej - powiedziała spokojnie - nie doceniłam pana. I z zaskoczeniem stwierdzam, że pan nie docenił mnie. Może lepiej pogrzebałby pan trochę w mojej przeszłości i przekonał się, z kim ma do czynienia. Jedno moje słowo, i zleci się tu połowa płatnych rewolwerowców z Chicago, i nic nie będzie pan w stanie zdziałać. Możemy załatwić to w łagodny sposób albo metodą bardziej nieprzyjemną. A jeśli jeszcze raz spróbuje pan utrudniać mi pracę, przekona się pan na własnej skórze, na czym polega ten mniej przyjemny sposób. Dani odwróciła się na pięcie, żeby odejść. Nick zatrzymał, ją chwytając za ramię. Odwróciła się i spojrzała znacząco na jego palce zaciśnięte na swym rękawie, nie puścił jej jednak. Mięśnie miał napięte, a twarz posępną. - W porządku, mały twardzielu - wymruczał cicho. - Chcesz mnie wsadzić do aresztu, proszę bardzo, ale nie puszczę cię, dopóki nie wyjaśnimy sobie paru spraw. - Przeciąga pan strunę, panie Cavenaugh - warknęła.
Przysunął się bliżej, ocierając twardym udem o jej biodro i wepchnął siłą jej rękę pod swoje ramię. Gdyby naprawdę tego chciała, mogła się wyrwać ze stalowego uścisku jego palców, ale kosztowałoby ją to zbyt dużo energii. Zresztą i tak już na dzisiaj skończyła i nie chciało jej się wdawać w szarpaninę z Nickiem. I nagle zdała sobie sprawę, że uczucie, które nią miota, to nie gniew, lecz rozpacz. Zapragnęła po prostu wrócić do domu i zapomnieć o wszystkim, co się tu dziś wydarzyło. - Chodź - rzucił krótko, wyczuwając chyba, że mięknie. - Odprowadzę cię do samochodu. Wydłużając krok, Dani dostosowała się do jego rytmu. Szła spięta, z zadartą buńczucznie brodą. I raptem dotarło do niej, że dłużej już nie wytrzyma. - Po co tu przyjechałeś po nocy? - spytała zaczepnie. - Nie masz tu o tej porze nic do roboty... - Przyjechałem ze względu na ciebie - odparł krótko.
S
- Nie jesteś idiotą - odburknęła. - Wiedziałeś, że jak przyjedziesz, wpakujesz się w kłopoty. Nie masz prawa mi przeszkadzać w pełnieniu obowiązków, prawo ci tego zabrania...
R
- Do diabła z twoimi obowiązkami i do diabła z prawem! - wybuchnął, odwracając ją gwałtownym szarpnięciem i jednocześnie puszczając. Omal nie straciła równowagi. Twarz miał mroczną, ściągniętą jakimś prymitywnym grymasem, a oczy pełne przerażenia i niechęci. - Co z ciebie za kobieta? - wycedził cicho przez zaciśnięte zęby. - Gdzie podział się, u diabła, twój zdrowy rozsądek? Ostrzegałem cię, zrobiłem wszystko, z wyjątkiem, zamknięcia cię na klucz w motelu, żebyś tu dziś wieczorem nie przyjeżdżała, ale ty uparłaś się nadstawiać karku. Co, według ciebie, miałem robić? Stać i patrzeć, co z tego wyniknie? W jego twarzy było coś dziwnego, jakby dziki niepokój, ogromne zatroskanie. Dani poczuła zmieszanie i na chwilę zabrakło jej tchu. Odparowała w jedyny znany sobie sposób, instynktownie i bez namysłu. - Nie wciskaj mi tego obłudnego kitu o kruchych kobietkach! Nie potrzebna mi ochrona; ani twoja, ani żadnego innego mężczyzny! Sama dam sobie radę... - O, tak - warknął zjadliwie - widziałem przed chwilą, jak dawałaś sobie radę! - I nagle oczy mu pociemniały. - Jak mogłaś, Dani? - spytał cicho. W Jego głosie zabrzmiała
nutka podziwu, a twarz wyrażała oburzenie i niedowierzanie. - Jak mogłaś pozwolić temu chłopakowi się dotykać? Jak mogłaś pozwolić mu się obłapiać? Stałaś i nic nie robiłaś... Dani zrobiło się niedobrze na to wspomnienie i nogi ugięły się pod nią na wieść, że Nick był świadkiem jej upokorzenia. Czuła się zbrukana, bezbronna, zła... bezsilna. - A co, według ciebie, miałam zrobić? - spytała sarkastycznie. Musiała zacisnąć pięści, żeby ukryć dygot ramion, a od tłumionych łez ściskała jej się boleśnie krtań. - Kopnąć go w krocze, rozłożyć na łopatki, żebyś ty mógł mnie potem oskarżyć o czynną napaść na swojego pracownika? Tylko na to pan czekał, prawda, panie Cavenaugh!? Zostałabym odwołana z misji, a pan złożyłby pewnie zażalenie na związek, i o to chodzi! - Z gardła wyrwał jej się mimowolny szloch, ale nie zwracała na to uwagi. - Nie pozbędzie się pan mnie tak łatwo! W odróżnieniu od pana potrafię przestrzegać zasad, może więc pan wybić to sobie z głowy! Drżenie jej głosu i wzburzenie ściskające ją za gardło były tak wyraźne, że Nick natychmiast to wykorzystał.
S
- A to co? - zadrwił cicho. - Początki histerii? Pęknięcie w herodbabskiej fasadzie? Kiedy już wyczerpią się inne środki, doradzam łzy, pani Miller.
R
Gniew - bardziej na siebie samą niż na niego - rozświetlił błyszczącą warstewkę wilgoci, zasnuwającą jej oczy. Tylko Nick mógł ją do tego doprowadzić. Tylko on potrafił zranić ją i zarazem rozwścieczyć, i sprawić tym samym, by zapomniała o wpajanych na szkoleniu zasadach, o swoim zadaniu, o odwadze.
- Odczep się ode mnie, Nick - wycedziła, usiłując nadać głosowi spokojne brzmienie. - Zwyczajnie... odczep się. Wyciągnął rękę, żeby ją zatrzymać. Wyczuła z tego gestu, że spuścił z tonu. - Drżysz. Może gdzieś tam w środku jest jeszcze kobieta - powiedział cicho. Wyrwała rękę z jego uścisku i ruszyła w stronę samochodu. - Dani, zaczekaj. - Nick zastąpił jej drogę. Zniecierpliwienie malujące się na jego twarzy mieszało się ze spokojem, pragnieniem rozsądku i zmęczeniem walką. - Myślałem, że się dogadamy - powiedział. - Zaczęliśmy od porozumienia. Nie dajmy teraz dojść do głosu rozwiązaniom siłowym, skoro to my mamy najwięcej zdrowego rozsądku, by do tego nie dopuścić.
Ten chłodny racjonalizm wpłynął na Dani kojąco. Nie odejdzie teraz, bo w ten sposób potwierdziłaby tylko zarzuty, jakie wobec niej wysuwał. Nie odrzuci propozycji rokowań, bo czyniąc to rzeczywiście zasłużyłaby sobie na miano wichrzycielki. Stała nieruchomo, zaciskając rozdygotane dłonie w pięści. Bała się odezwać, by drżący głos nie zdradził, jak bardzo jest zdenerwowana. - Nie przyszedłem tu, żeby zrobić ci na złość - powiedział Nick. - Nie mam zamiaru przeszkadzać ci w tym, co robisz. Znam prawo i będę go przestrzegał. - Poprzestaniesz pewnie na ośmieszaniu mnie przed ludźmi - wytknęła mu hardo. Spojrzał na nią spod oka. - No... trochę się uniosłem. To się więcej nie powtórzy. Nie będę ci już wchodził w drogę. Dani wzięła głęboki, nieco spazmatyczny oddech. Nie złoży swej dumy na ołtarzu misji, którą jej zlecono. Może znosić docinki, obelgi,
S
nawet rękoczyny ze strony innych mężczyzn, bo w tej pracy bez tego się nie obejdzie, ale nie chce walczyć z Nickiem. Spojrzała mu w oczy najspokojniej, jak umiała. - Od początku podziwiam twoją postawę w obliczu całej tej sytuacji - przyznała cicho.
R
- Nie chcę tracić szacunku do ciebie przez jeden incydent. Nie możemy dopuścić... żeby osobista niechęć szkodziła naszym stosunkom służbowym. Stawka jest za wysoka. Nick przyjął te przeprosiny ze spokojem, ale pospieszył ze sprostowaniem: - Odwrotnie. Nie możemy dopuścić do tego, żeby niechęć na gruncie zawodowym szkodziła naszym stosunkom osobistym. Dlaczego po tym wszystkim, co dzisiaj wycierpiała, to zwyczajne oświadczenie sprawiło, że serce zabiło jej żywiej? Odwróciła oczy, żeby nie odczytał z nich zmieszania i niepewności, które nagle nią zawładnęły. - Nie ma między nami żadnych stosunków osobistych - powiedziała z o wiele mniejszym przekonaniem, niżby tego pragnęła. - Są, ale nie dajesz im szansy, bo ciągle zasłaniasz się swoją pracą. - Głos miał stanowczy, ale jej rękawa dotknął delikatnie. Natychmiast się odsunęła. - Naprawdę nie wydaje mi się... - Masz rację - przerwał jej. Bała się spojrzeć mu w oczy, ale wyczuwała malującą się w nich łagodność, która stanowiła taki kontrast z obojętnością, jaką spodziewała się tam uj-
rzeć, że poczuła wdzięczność. - To ani czas, ani miejsce. - Cofnął się z rękaml w kieszeniach. Spojrzawszy na niego stwierdziła, że się uśmiecha, a w jego oczach igrają iskierki wesołości. - Powiedz prawdę - podjął. - Chyba nie mówiłaś poważnie o nasłaniu na mnie tych zbirów, co? Dani odetchnęła głęboko i wytrzymała jego przekorne spojrzenie. - Nie - przyznała. - Ale nie dlatego, że się boję, ani nie dlatego, że nie mam takich możliwości... dlatego, że w najlepszym interesie nas obojga leży przeprowadzenie tej sprawy możliwie najspokojniej. Będę grała czysto, dopóki ty będziesz grał czysto. - Masz na to moje słowo - zapewnił ją poważnie i wiedziała, że przynajmniej pod tym względem może mu ufać. - Nie będę ci w żaden sposób przeszkadzał w tym, co masz tutaj do zrobienia i oczekuję od ciebie tego samego. Skinęła potakująco głową i odwróciła się, żeby odejść. Nick ruszył za nią.
S
- Pozwól mi się odwieźć do domu - zaproponował. - Pojedziemy twoim samochodem, a wrócę taksówką - sprecyzował szybko, kiedy posłała mu ostre spojrzenie. - Nie podoba mi się, że jeździsz nocą po tych drogach sama, zwłaszcza w takim stanie jak teraz.
R
Nawet jeśli swoim zatroskaniem zaczynał już kruszyć jej nieprzejednanie, to ostatnie stwierdzenie wzburzyło ją znowu.
- Co chciałeś przez to powiedzieć... niby w jakim stanie ją się znajduję? Czuję się świetnie, dziękuję...
- Jesteś zdenerwowana - odparł. - Po tym, co przeszłaś, każda kobieta by była... - Ja nie jestem każdą kobietą - przerwała mu. - Nie jestem zdenerwowana i nie potrzebuję twojej pomocy. Bardzo ci dziękuję. Nick zatrzymał się. W jego oczach znowu pojawiła się obojętność, a twarz przybrała enigmatyczny wyraz. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a kiedy się odezwał, w jego cichym głosie brzmiała tylko uprzejmość: - Oczywiście. Ciągle zapominam. - Odwrócił się na pięcie. - Dobranoc, pani Miller. - Dobranoc - odpowiedziała trochę niepewnie i zbyt cicho, żeby usłyszał. Ruszyła w kierunku swojego samochodu czując, że tak zmęczona nie była jeszcze nigdy w życiu... i modląc się w duchu, żeby jednak nie zostawiał jej samej.
ROZDZIAŁ SZÓSTY Dwa tygodnie później Dani wyjeżdżała z parkingu, zerkając uważnie we wsteczne lusterko - na razie wszystko było w porządku. Kiedy jednak przygotowywała się do skrętu na autostradę, w drugim końcu parkingu rozbłysły reflektory jakiegoś samochodu, który ruszył powoli za nią. - Cholera! - zaklęła pod nosem. Wyjąwszy ten jeden incydent, ostatnio wszystko przebiegało zgodnie z jej oczekiwaniami. Pomoc Lizy okazała się bezcenna. Dzięki jej kontaktom na terenie fabryki, sprawy posuwały się o wiele szybciej i Dani z Lizą zaczynały się już przygotowywać do pierwszego zebrania organizacyjnego, które zaplanowały na koniec tego tygodnia. Dani złożyła telefoniczny meldunek ze swoich dokonań i Josh był bardzo zadowolony. Zaproponował, że przyśle jej kogoś do pomocy, ale z dumą podziękowała. Oczywiście, za wcześnie jeszcze na feto-
S
wanie zwycięstwa, ale zaczynała dochodzić do wniosku, że tu mają szansę na sukces. Od dwóch tygodni nie widziała się z Nickiem ani nie miała o nim żadnej wiadomości.
R
Dotrzymywał warunków układu, jaki zawarli, ale nie była pewna, co o tym myśleć. Powtarzała sobie w kółko, że tylko tak można to było rozegrać. Była mu wdzięczna za uczciwość i dojrzałość, które wykazał w tak delikatnej sytuacji, ale tu zaczynały się i kończyły stosunki między nimi. Byli dowódcami stojących naprzeciwko siebie sił - dowódcami, którzy w czasie pokoju mogliby nawet zostać przyjaciółmi - i samo to stanowiło niezwykłe doświadczenie. Nie miała prawa domagać się więcej. Brakowało jej jednak Nicka. Bywało, że zastanawiała się nad przewrotnością losu, który ich zetknął, i żałowała wtedy, że stało się to w takich okolicznościach. Ale na ogół zbyt była zajęta, by oddawać się rozmyślaniom. Przed niespełna tygodniem Dani zaczęła podejrzewać, że nocami jest śledzona. Było to niesamowite uczucie. Kiedy jechała po północy ciemnymi, odludnymi drogami, we wstecznym lusterku widziała reflektory samochodu, który zawsze zachowywał tę samą odległość przyśpieszając, kiedy ona przyśpieszała, zwalniając, kiedy zwalniała ona. Nigdy nie zbliżył się na tyle, by mogła rozpoznać markę. Wyglądało to tak, jakby tajemniczy kierowca bawił się z nią w kotka i myszkę, jakby uprawiał wojnę tylko psychologiczną, bo chociaż była na spotkanie z nim gotowa, nigdy nie wjechał za nią na parking pod motelem i nie mogła go zidentyfikować.
Przed dwoma dniami zauważyła, że jest również śledzona wieczorem w drodze z motelu pod zakład, i wtedy naprawdę się przestraszyła. Od razu pomyślała o Scotcie, który, mijając ją pod bramą fabryki, zawsze rzucał jakąś prymitywną pogróżkę albo druzgocące spojrzenie. Przyszedł jej też na myśl ów młodzian, ale ten był chyba zbyt ograniczony, by wykombinować coś takiego, i wolał widowiskowe zaczepki na oczach licznego audytorium. Ktokolwiek to był, z pewnością udało mu się zasiać w Dani lekki strach. Zaczęła się lękać jazdy po nocy z tym upiornym towarzyszem za plecami i dzisiaj gotowa była poprosić Lizę, żeby się z nią zabrała. Ale dziewczyna musiała wstać jutro o wpół do szóstej, żeby zdążyć na poranną zmianę, a i tak poświęcała każdą wolną chwilę na pracę organizacyjną. Dani uznała, że sama sobie jakoś poradzi. Teraz zawahała się na wyjeździe z parkingu. Samochód stanął za nią w takiej odległości, że oślepiał ją swoimi światłami. I nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Skręciła niespodziewanie w stronę przeciwną do tej, w którą skręcała wracając do motelu.
S
Nie miała pewności, czy jej podejrzenia są słuszne, wiedziała tylko, że dziś wieczorem musi to wyjaśnić.
Kiedy po przejechaniu paru kilometrów zerknęła znowu w lusterko, przekonała się, że
R
samochód, tak jak przypuszczała, nadal za nią podąża. Ścisnęła mocniej kierownicę; słyszała powolne, miarowe bicie swego serca. Dłonie miała wilgotne i sięgając do regulatora, żeby przykręcić ogrzewanie, zauważyła, że drżą. Przełknęła z trudem ślinę i jechała dalej, raz po raz zerkając we wsteczne lusterko.
Dobrze pamiętała drogę do domu Nicka. Trzeba było tylko zjechać w odpowiednim miejscu z autostrady, a potem skręcić jeszcze raz w alejkę dojazdową. Żółte światło przenikające przez zaciągnięte zasłony w oknach wydało jej się zapraszające i złowróżbne zarazem. Drzwi garażu były zamknięte, ale to o niczym nie świadczyło. Zapalona lampa na ganku rozsiewała widmową poświatę po kamiennej ścieżce. Podjechała najbliżej jak się dało... tak na wszelki wypadek. Zatrzymała samochód, ale nie gasiła silnika ani nie odblokowywała drzwiczek. Rękę trzymała w pobliżu klaksonu... też na wszelki wypadek. Jasne reflektory za jej plecami rozbłysły i zgasły. Naprężyła się, słysząc trzask zamykanych drzwiczek i chrzęst zbliżających się po kamiennej ścieżce kroków. Ogarnęło ją poczucie absurdu, zmieszane ze śmiertelnym strachem.
W szybę zastukał Nick i Dani wydała przeciągłe, długo powstrzymywane westchnienie ulgi. Euforią, trwająca tę krótką chwilkę, kiedy gasiła silnik i wyłączała reflektory, stłumiła jej gniew. Kiedy otwierała drzwiczki i gramoliła się na rozdygotanych nogach z samochodu, dalej nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. - A niech cię diabli - wycedziła powoli, znacznie łagodniej, niż zamierzała, - Nie zaczynaj ze mną, Dani - ostrzegł ją lojalnie Nick. Zamknęła na moment oczy i zaczerpnęła powietrza. Po chwili zebrała się w sobie i znowu na niego spojrzała. Ubrany był w dżinsy i długą kurtkę bez rękawów, narzuconą na obcisły sweter. W bladym świetle gwiazd wyglądał na uosobienie spokoju. Jego skóra miała aksamitny połysk, a oczy były ciemne i czyste, jak niebo nad ich głowami. Na ustach błąkał mu się cień swobodnego uśmiechu, ale na twarzy gościł przezornie neutralny wyraz. Czekał na jej reakcję. - Próbowałeś przestraszyć mnie na śmierć - wykrztusiła oskarżycielsko. - Moje gratu-
S
lacje. A ja myślałam, że dotrzymasz obietnicy i będziesz grał czysto. W oczach Nicka błysnęła przekora.
- Przestraszyć ciebie? No cóż, moja droga, wydawało mi się, że ty nie wiesz, co to
R
strach. - Spojrzał na nią uważniej i kpina w jego oczach ustąpiła miejsca powadze. - O co chodzi? Nie wiedziałaś, że to ja?
Ton niedowierzania w jego głosie sprawił, że Dani poczuła się jak nastolatka i natychmiast przyjęła postawę obronną.
- A skąd, u diabła, miałam wiedzieć!? - powiedziała przytrzymując się drzwiczek samochodu głównie po to, by przyjść z odsieczą nogom, do których powoli docierał komunikat, że niebezpieczeństwo minęło. - To mógł być każdy z tych zboczonych świrów, których zatrudniasz... - Jak mam to rozumieć? - warknął Nick. Wzrok mu stwardniał. - Czy ktoś ci groził? - Wszyscy mi tu grożą - zbyła go niecierpliwie, nadal nie mogąc się pogodzić z faktem, że przez wszystkie te noce pełne szalonych przypuszczeń i strachu, jej prześladowcą był tylko Nick. - A gdybym nawet wiedziała, że to ty, to co? Czy jest jakiś powód, dla którego mogłabym się ciebie nie bać? Masz w rękawie więcej sztuczek niż cyrkowy klown i muszę przyznać, że ta jest najwstrętniejsza! Nie uprzedziłeś mnie, że podejmujesz wojnę psychologiczną! Wymyśliłeś sobie pewnie, że będziesz mi grał na nerwach dopóty, dopóki
nie dam sobie spokoju z twoją trzecią zmianą. Ale się nie udało. - Nuta triumfu, jaką chciała okrasić ostatnie słowa, zabrzmiała dosyć mizernie, ale chyba nie zwrócił na to uwagi. Wpatrywał się w nią wciąż spod przymrużonych powiek. - Obiecałem, że nie będę wchodził ci w drogę - powiedział - i dotrzymałem słowa. Nie obiecywałem, że pozwolę ci jeździć po nocy samej tymi drogami ani że zostawię cię bez opieki na tym ciemnym parkingu, gdzie wszystko może się zdarzyć. - To ty... - Słowa uwięzły jej w krtani. - To ty siedziałeś tam co wieczór... i obserwowałeś mnie? - Powiedzmy, że byłem w pobliżu, na wypadek, gdybyś miała kłopoty, z którymi nie mogłabyś sobie poradzić. Powiedział to spokojnie, z naciskiem, i Dani na chwilę zabrakło słów. Nie potrafiła nawet określić uczuć, jakie się w niej zrodziły. Było wśród nich zakłopotanie, była uraza, były czułość i wdzięczność. Była po prostu poruszona i nie wiedziała, jak ma zareagować.
S
- Wygląda na to, że cierpisz na kompleks matki-kwoki - mruknęła w końcu gderliwie. Nick puścił tę uwagę mimo uszu. - Opowiedz mi o tych pogróżkach.
R
Dani potrząsnęła głową i przeniosła wzrok na pogrążony w śnie i ciemnościach trawnik. Smuga światła z okna kapała niczym topiący się tłuszcz na granatowoczarne zarośla i wiejska cisza nie wydawała się już taka groźna. - Nie ma o czym mówić - mruknęła. - Zresztą to moja sprawa. Nick obserwował ją przez chwilę w milczeniu. - Nie byłaś pewna, czy to ja cię śledzę - powiedział w końcu - ale miałaś na tyle rozsądku, żeby przyjechać tutaj, bo wiedziałaś, że albo ci pomogę, albo twój tajemniczy prześladowca będzie się bał wjechać za tobą w prywatną drogę... zwłaszcza kiedy zauważy nazwisko na skrzynce pocztowej. Jestem pod wrażeniem. Wzruszyła ramionami. - Ja muszę być przygotowana na każdą ewentualność. - Jeszcze jedno pytanie. Co byś zrobiła, gdyby nie było mnie w domu? Dani bez mrugnięcia wytrzymała jego wzrok. - Przecież cię nie było. Nikły uśmieszek złagodził kontur jego warg.
- Ale czy sam fakt, że tu przyjechałaś, o czymś nie świadczy, Dani? - zapytał. - Na przykład o czym? - rzuciła wyzywająco. - Może o tym - powiedział - że ufasz mi bardziej, niż się do tego przyznajesz. Wzruszyła bez przekonania ramionami. - To nigdy nie była kwestia zaufania. Wiem, co tobą powoduje, i znam swoje możliwości. Wiedziałam, że nie będziesz stał z założonymi rękami, kiedy na trawniku przed twoim domem będą katowali jakąś kobietę. I wiedziałam też - zapewniła go, mrużąc chytrze oczy - że istnieje pięćdziesiąt procent szans, że to ty mnie śledzisz. Moja decyzja była więc logiczna. Nick patrzył na nią w zadumie. - Nie sądzę - powiedział bardzo cicho - żebyś znała moje motywy tak dobrze, jak ci się wydaje. - A kiedy odwróciła się, żeby wsiąść do samochodu, wyciągnął rękę i dotknął lekko jej ramienia. - Myślę, że powinniśmy porozmawiać.
S
Dani spojrzała na niego z wahaniem. Z tej sylwetki, rysującej się w mroku na tle drzew i łąki, biła jakaś nieprzeparta siła. Nie mogła też nie odczuć emanującej zeń pierwotnej męskości, nie zauważyć łagodnego blasku aksamitnych oczu, cieni przesuwających się
R
pieszczotliwie po jego wyrazistej twarzy i byle jak odzianym ciele. Czuła wokół siebie ciepło i zapach Nicka i zapragnęła, by otoczył ją ramieniem, by z nią został. Wmawiała sobie jednak, że zdecydowała się zostać wcale nie z tych powodów. Naprawdę muszą porozmawiać, wyjaśnić sobie tę atmosferę wrogości, jaka się między nimi wytworzyła, i przywrócić dawny, przyjazny styl współpracy. Skinęła głową. - Zgoda - powiedziała cicho. Myślała, że zaprosi ją do środka. Pamiętała przytulne ciepło tego domu, ogień na kominku, styl, w jakim urządził wnętrze, w którym odbijała się jego osobowość. Nie potrafiła więc ukryć rozczarowania, kiedy Nick uprzejmie dotknął jej ramienia i powiedział: - Ładna noc. Przejdźmy się. W porządku. A więc z powrotem do interesów. W chłodnym powietrzu nocy wyczuwało się zapowiedź wiosny. Inaczej pachniała trawa i ziemia. Nick wziął ją za rękę i zaczęli schodzić łagodnym zboczem w kierunku ogrodzonego pastwiska.
- Patrz pod nogi - ostrzegł ją. Palce miał szorstkie, suche i ciepłe, i dopiero teraz Dani zdała sobie sprawę, jak zimne są jej dłonie. Nagle, kiedy znaleźli się na płaskim terenie, puścił jej dłoń tak samo beznamiętnie, jak wcześniej ją ujął. Dani stłumiła w sobie irracjonalne poczucie osierocenia i włożyła ręce w kieszenie płaszcza. Zatrzymali się przy drewnianym płocie otaczającym puste pastwisko. Kępa drzew na jego środku wyglądała jak świątynia. Drzewa zaczynały właśnie kwitnąć i bił od nich słodki, przypominający dziewczęce perfumy zapach. Sceneria była jak z pocztówki utrzymanej w tonacjach granatu i szarości i Dani nie mogła się powstrzymać od wygłoszenia cichego komentarza: - Teraz rozumiem, dlaczego postanowiłeś się tu osiedlić. - Położyła dłonie na chropowatym drewnianym płocie, oparła się o niego i chłonęła krajobraz. - To tu zamierzasz trzymać swoje konie? - spytała. Nick, nie spoglądając na nią, mruknął potakująco, wsparł się łokciami o płot i posta-
S
wił nogę na dolnej żerdzi. Czekał, żeby zaczęła rozmowę, a konie nie miały nic wspólnego z tym, o czym mieli mówić.
Odwróciła się i nie patrząc na niego oparła się o płot plecami.
R
- Powiedziałeś kiedyś, że walczyłeś po obu stronach barykady - zaczęła. - Co sprawiło, że zwróciłeś się przeciw związkom?
- Nic osobistego - odparł nieobecnym, prawie znudzonym tonem. Zdawał się odmierzać wzrokiem odległość do spadających gwiazd. - Działalność związków zawodowych jest proinflacyjna i antyprodukcyjna. Nie wydaje mi się, żebyś miała nam tutaj coś do zaoferowania. Intercomp uczynił wiele dobrego dla tego okręgu. Dał pracę ludziom, którzy, gdyby nie on, musieliby żyć z zasiłku. Zwrócił im trochę godności. I - dodał jakby od niechcenia, ale mimo to z nutką dumy - jeśli tylko pozwolicie mu się rozwinąć, uczyni to samo w innych częściach kraju. Dani pokręciła głową. Starała się nadać swemu głosowi tę samą beznamiętną barwę. Ich rozmowa przypominała debatę w izbie Senatu. - Oferujecie półśrodki. To, co płacicie swoim pracownikom, to za dużo, żeby umrzeć z głodu, ale za mało na godne życie. Ograniczyliście ich podstawowe prawa do poprawy sytuacji ekonomicznej. Nie jesteście w niczym lepsi od feudalnych panów z dwunastego wieku i traktujecie swoich pracowników jak niewolników. Odmawiacie im wolności, na
której został zbudowany ten kraj, prawa do awansu społecznego. Wcale was nie wzrusza ich los. - Robię tylko to, co do mnie należy - odparł, patrząc na nią beznamiętnie. - Nie zajmuję się polityką ani ideologią. - Wzruszył ramionami. - Masz rację. Wcale mnie nie wzrusza ich los. Dani westchnęła głęboko. Próbowała pozostać tak samo beznamiętna i chłodna jak Nick. Ale nie potrafiła. Te sprawy za bardzo ją obchodziły. - Ja też robię, co do mnie należy - powiedziała. - Niech więc zwycięży najlepszy. Uznała, że to już koniec rozmowy, i ruszyła przed siebie. Ale Nick dalej stał oparty o płot i przyglądał się jej z jakimś bezstronnym zainteresowaniem. - Nie - odezwał się. - Ty robisz więcej niż do ciebie należy. Ty tym żyjesz. Właściwie miał rację. Dlaczego więc poczuła się tak, jakby odkrył jakąś tajemnicę, którą usilnie starała się ukryć przed światem?
S
- Nie oczekuję po tobie zrozumienia dla takich rzeczy, jak poświęcenie i... ideologia odparła.
Patrzył na nią chłodnym, taksującym wzrokiem.
R
- Twój problem polega na tym - odezwał się po chwili - że nie nauczyłaś się jeszcze, jak gospodarować swoimi siłami. Wszystkie namiętności angażujesz w walkę o swoje szlachetne cele, przez co nie starcza ci ich już na to, by być kobietą. Dani odwróciła się na pięcie z ciętą ripostą na końcu języka i znalazła się pierś w pierś z nim. Płynnym ruchem uniósł rękę, zacisnął palce na jej ramieniu i przyciągnął ją do siebie. Dotyk jego ust był miękki i wyrachowany, a mimo to pod naporem wilgotnego języka przeszła ją fala przyjemnego ciepła. Rozchylił jej wargi z wprawą naukowca, który po raz kolejny przeprowadza ten sam eksperyment i jest pewny wyniku. Ciało Dani zareagowało instynktownie. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, oddech uwiązł w krtani, a nad słodką wonią nocy górę wziął zapach jego skóry, smak jego ust, ciepło i wilgoć języka na przemian wsuwającego się powoli między jej rozchylone wargi i wysuwającego spomiędzy nich. Zacisnęła palce na jego ramionach i pod swetrem wyczuła napinające się mięśnie. Nie opierała się, kiedy przytulił ją mocno do siebie, a kiedy wreszcie odchylił głowę i puścił ją, odwróciła się zmieszana, zawstydzona i sfrustrowana.
Stojąc do niego plecami, położyła dłonie na szorstkiej żerdzi ogrodzenia, żeby powstrzymać ich drżenie. Rozszerzonymi nozdrzami wciągała w płuca długie, głębokie hausty powietrza i nie chciała, żeby to widział. - Bardzo dobrze - odezwała się po dłuższej chwili, z trudem panując nad głosem. Czy byłbyś mi teraz łaskaw powiedzieć, co próbowałeś w ten sposób udowodnić? Poczuła na plecach pytający wzrok Nicka. - Sobie, nic - odparł. - A tobie chyba coś bardzo ważnego. Dani odwróciła się do niego sztywno. W jej oczach płonęły tłumione emocje, a twarz zdradzała wysiłek, z jakim próbowała je ukryć. Pytanie, które chciała zadać, nie przeszło jej przez usta. - Chyba już lepiej pojadę - powiedziała. Nie musiał jej dotykać, żeby mimo wszystko została. - W tobie jest kobieta, Dani - stwierdził cicho. - Dlaczego nie dasz jej dojść do głosu?
S
Odwróciła się. Dłonie wciśnięte w kieszenie płaszcza zwinęły się w pięści. - Naprawdę nie wydaje mi się, żebyśmy mieli jeszcze o czym rozmawiać - powiedziała najspokojniej jak umiała.
R
Oparł się znowu o ogrodzenie i rozchylające się poły kurtki odsłoniły szeroką klatkę piersiową i płaski brzuch. W mdłej poświacie gwiazd widać było, jak jego umięśniony tors wznosi się i opada w swobodnym, rytmicznym oddechu i ten widok zafascynował na chwilę Dani.
Przypomniała sobie, jak to silne, ciepłe ciało tuliło się do niej. Dobrze pamiętała swój miarowy, płytki oddech. Oderwała oczy od jego piersi i przeniosła wzrok na pogrążoną w cieniu, skupioną twarz. Patrzył na nią. Zdała sobie sprawę, że Nick wyczuł jej spojrzenie i odgadł myśli. - Właściwie, to nie poruszyliśmy jeszcze najważniejszej kwestii - powiedział. - Co się z nami stało przez te ostatnie dwa tygodnie? Zaczęliśmy dobrze, lubiliśmy się i wzajemnie szanowaliśmy. Teraz nie możemy spotkać się na ulicy, żeby z miejsca nie chwycić za broń. Nie rozumiem, dlaczego. W jego poważnym głosie wyczuła chęć szukania rozwiązań. Dani odprężyła się ostrożnie. Chciała to wyjaśnić tak samo jak on, dla dobra wszystkich zainteresowanych.
- Masz rację - powiedziała. Rozluźniła się i odważnie spojrzała mu w oczy. - Bo nie ma tu czego rozumieć. I tylko utrudnia nam to sytuację, - Ale dlaczego tak się stało? - spytał Nick. - To proste. - Mimo skrępowania postanowiła być szczera. Zarzut, który chciała mu postawić, był przecież prawdziwy. - Zacząłeś mi przeszkadzać w pracy. Złamałeś zasady. Nie oczekiwałeś chyba, że przejdę nad tym do porządku dziennego? Nick obrzucił ją przeciągłym, pełnym namysłu spojrzeniem, W swobodnej pozie, w jakiej stał, wydał jej się tak przystojny i męski, że podświadomie poczuła znowu narastający gdzieś w środku ból, pragnienie, żeby był blisko, żeby jej dotykał. - To nie ma nic wspólnego z twoją pracą - rzekł powoli. - To tylko wymówka. - Nie spuszczał z niej wzroku. - Kłopoty zaczęły się tego wieczoru, kiedy omal nie poszedłem z tobą do łóżka i od tamtego czasu uciekasz wystraszona. Zawarliśmy wtedy pewien układ, i to ty go złamałaś.
S
- Jaki... układ? - Dani patrzyła na niego ze zmieszaniem, którego nie potrafiła ukryć. - Że sprawy zawodowe załatwiać będziemy w godzinach pracy - odparł trochę zniecierpliwionym tonem. - A dla ciebie każda godzina jest godziną pracy. Dopuściłaś do tego,
R
że praca wypełnia ci całe życie, i nie znajdujesz miejsca na nic innego. - Zgoda - przyznała ostrożnie, nie patrząc na niego - to... jest jedna z przyczyn. Ale już ci kiedyś mówiłam, że nie wolno nam angażować się osobiście... To, co się stało, było niespodziewane, i wiesz tak samo dobrze jak ja, że nie mogliśmy tego ciągnąć. Istniało niebezpieczeństwo... - Dlaczego? - zdziwił się. Wzrok mu stwardniał. - Co jest niebezpiecznego w tym, że dwoje ludzi lubi się i pragnie? Myślałem, że się rozumiemy. Odwróciła się kręcąc powoli głową. Wprawiał ją w zakłopotanie, ujmując w zbyt lapidarne słowa mękę niezdecydowania, w której żyła przez ostatnie dwa tygodnie. - Chyba jednak nie - powiedziała powoli. Nick milczał przez dłuższą chwilę. Nagle zrobiło jej się zimno. - Późno się robi - odezwał się w końcu i gestem ręki dał jej do zrozumienia, by ruszyła przodem w kierunku podjazdu. Była przekonana, że postępuje właściwie. Nie widziała innej możliwości. Nieopatrznie dała się oczarować jego męskości i naturalnemu urokowi. A przecież to tylko jeszcze
jeden mężczyzna. Jeszcze jeden mężczyzna w długim szeregu przywódców opozycji. A skoro tak, to dlaczego, idąc teraz obok niego, odczuwa wciąż ten dziwny ucisk w żołądku? Dlaczego czuje taką pustkę? - Nick - odważyła się odezwać po kilku krokach - ja... nie chcę, żebyś sobie pomyślał, że nie doceniam troski, jaką mi ostatnio okazywałeś... pilnowałeś mnie i w ogóle. - Zerknęła na niego trochę płochliwie. Twarz miał bez wyrazu. - Jestem ci wdzięczna - podjęła bardziej oficjalnym tonem - ale nie musisz już tego robić. Skończyłam na jakiś czas z nocną zmianą. Nie skomentował jej słów. Zatrzymała się, kiedy otworzył przed nią drzwiczki samochodu i spojrzała na niego. Twarz miał nadal pozbawioną wyrazu. - Nie musisz za mną jechać - powiedziała, wsiadając za kierownicę. - Nic mi nie grozi. - Pojadę - odparł zwyczajnie i chciał już zatrzasnąć drzwiczki. - Nick... - Przystanął, gdy na niego spojrzała. Teraz, kiedy wreszcie gotów był jej wy-
S
słuchać, odniosła wrażenie, że to jej ostatnia szansa, ale zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. - Wszystko dlatego... że to zadanie jest dla mnie bardzo ważne. - Pragnęła, by ją zrozumiał i zarumieniła się, widząc jego ostentacyjną obojętność. - Nie mogę dopuścić do tego,
R
by coś mnie rozpraszało... - Roześmiała się trochę nerwowo. - No... odnoszę wrażenie, że po raz trzeci przegrywam. Wiesz, co mam na myśli? Nick spojrzał na nią poważnie.
- Wiem - przytaknął. - I być może przegrywasz niejedno. Zatrzasnął drzwiczki. Nie zdążyła zadać pytania, którego właściwie i tak nie miała potrzeby zadawać. Wiedziała, co chciał jej powiedzieć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Przez resztę tygodnia Dani była pochłonięta bez reszty przygotowywaniem zebrania organizacyjnego, które miało się odbyć w niedzielę po południu. Każdego ranka i popołudnia stała pod bramą i rozmawiała z wchodzącymi do fabryki i wychodzącymi z niej pracownikami. Czasami gromadził się wokół niej taki tłumek, że zwykła wymiana zdań przeradzała się w improwizowane wykłady. Zwracała wreszcie na siebie uwagę - nie zawsze, co prawda, przychylną - ale przynajmniej była pewna, że w całej fabryce nie ma człowieka, który nie wiedziałby, o co chodzi. Ten etap kampanii, kiedy rodzą się emocje i entuzjazm, lubiła najbardziej. Każda akcja wywoływała teraz reakcję i widać było, że coś się dzieje. Liza meldowała o gorących dyskusjach w palarni, w stołówce i przy taśmie, kiedy nie mógł tego słyszeć personel nadzoru. Na pierwszym zebraniu można się było spodziewać wielkiego zwrotu.
S
Liza meldowała również o incydentach, jakie zdarzały się ostatnio na terenie zakładu. Nic poważnego, po prostu irytujące zaczepki i niewybredne uwagi pod adresem kobiet, o których wiadomo było, że sprzyjają związkowi. Znikały karty obecności, by odnajdywać się
R
potem z jakimiś wulgarnymi napisami, dochodziło do przestojów spowodowanych awanturami przy taśmach montażowych, włamywano się do szafek w szatni i padały pogróżki. Ale kobiety były twarde; wiedziały, jak sobie z tym radzić, i niełatwo było je zastraszyć. Dani była dumna z ich determinacji i optymistycznie patrzyła w przyszłość. Powielały właśnie z Lizą ulotki, które miały rozdawać na zebraniu, kiedy zadzwonił telefon. Dani odebrała go machinalnie. - Może umówilibyśmy się na kolację? - spytał Nick. Na dźwięk jego głosu serce podskoczyło jej w piersi. Poczuła mrowienie w koniuszkach palców i przezornie odłożyła ołówek, którym nanosiła redakcyjne poprawki na oryginał tekstu. Na policzki wystąpił jej rumieniec. - Nick - wykrztusiła. - Trafione za pierwszym razem. Znajdziesz dla mnie trochę czasu? Przechwyciwszy zaciekawione spojrzenie Lizy, odwróciła się do niej plecami. - No... właściwie to nie bardzo. - Zerknęła znowu na Lizę i ta szybko powróciła do przerwanego zajęcia. - Mamy tu trochę pracy...
- Mamy? Uśmiechnęła się, wyłapując w jego głosie nieco ostrzejszą nutkę. - Tak. Jest tu teraz ze mną jedna z kobiet. - Dla dobra Lizy wolała nie wymieniać jej nazwiska. - Będziemy zajęte jeszcze przez co najmniej dwie godziny... Nick zamilkł, ale tylko na chwilę. - Dobrze - zadecydował. - Za dwie godziny jestem u ciebie. - Nick... Odpowiedziała jej cisza. Dani odłożyła słuchawkę i rzuciła Lizie ukradkowe spojrzenie. Twarz kobiety była bez wyrazu. - Cavenaugh? - spytała. Dani skinęła głową. Nagle Liza uśmiechnęła się. - Wiedziałam, że coś się kroi! Przed ludźmi nic się nie ukryje - wyjaśniła, widząc za-
S
skoczenie w oczach Dani. - A swoją drogą, to jak udało ci się nawiązać z nim dobre stosunki? Dani podparła rękami brodę.
R
- Nie jestem taka pewna, czy mi się udało.
- No - zachęciła ją wesoło Liza - poderwałaś seksownego faceta, to go trzymaj. - Puściła do niej oko. - Nie daj mu się tylko zaciągnąć na tylne siedzenie - poradziła - a nie będzie problemów.
Dani nie mogła powstrzymać śmiechu. Jeśli jednak do Lizy dotarły plotki o związku szefa z wichrzycielką, to musiała się już od nich trząść cała fabryka. Ciekawe, czy Nick ma pojęcie, w jakie kłopoty na własne życzenie się pakuje? W dziesięć minut po tym, jak wypchnęła Lizę z naręczem ulotek za drzwi, przyjechał Nick. Nie miała nawet czasu się przebrać. Otworzyła mu zażenowana swoim ubiorem. Nick był w dżinsach i dopasowanej, rozpiętej pod szyją, niebieskiej koszuli z podwiniętymi rękawami. Trzymał przed sobą pudełko z pizzą. - Och - odetchnęła z ulgą Dani. - Myślałam, że gdzieś wyjdziemy, a nie miałam kiedy się przebrać... Nick przesunął wzrokiem po jej dżinsach i koszuli w kratę, związanej rogami pod biustem.
- No i bardzo dobrze - powiedział, a przekraczając próg dorzucił: - Przyszło mi do głowy, że jeśli jesteś tak samo zmęczona jak ja, to też nie będzie ci się chciało nigdzie dzisiaj wychodzić. - Obejrzał zagracony, zasłany papierami pokój. - Pracowity dzień, co? Dani odebrała od niego pizzę. - Znasz zasady. Oczy przy sobie. - A na ciebie wolno mi patrzeć? - spytał i w Jego ciemnych oczach zabłysły znajome iskierki przekory. Dani rozluźniła się. Nigdy by nie uwierzyła, że można się tak ucieszyć z czyjejś wizyty. Nick wyszedł po coś zimnego do picia, a Dani rzuciła się do sprzątania pokoju. Policzki miała zarumienione, oczy jej błyszczały. Czuła się jak nastolatka przed pierwszą randką. Była podniecona, szczęśliwa i tylko troszeczkę zdenerwowana." Biurko i stół były zbyt zawalone papierami, by dało się na nich wygospodarować miejsce na talerze. Gdy wrócił Nick, ściągnęli poduszki z kanapy na podłogę, postawili między nimi pudełko z pizzą i otworzyli je.
S
- Mmmmm - mruknęła z uznaniem, zaciągając się aromatem. - Bez anchovies. To dobrze.
R
- Nie wyglądasz mi na taką, co dałaby się wziąć na jedną małą rybkę. No, więc co tam u ciebie? - spytał Nick, sadowiąc się na poduszce obok niej i unosząc do ust plaster pizzy. Jego ruchliwe brwi wyrażały szczere zainteresowanie. - To co zwykle. - Dani odłamała z plasterka pizzy sam koniec i wsunęła go do ust. Mnóstwo pracy. - Wyglądasz na zmęczoną - skomentował, przesuwając zatroskanym wzrokiem po jej twarzy. Wzruszyła ramionami. - Lubię to, co robię. - Czy ty nigdy nie dajesz sobie wolnego? - spytał. Roześmiała się lekko. - Nie wiedziałabym, co z sobą począć! - powiedziała i w obawie, by nie uwikłać się znowu w zagorzałą dyskusję o poświęceniu, z jakim wykonuje swoją pracę, wycelowała w niego palec. - Jedz! - rozkazała.
Nick uśmiechnął się i ugryzł duży kawałek pizzy. Przez chwilę w pokoju panowała cisza. - To był dobry pomysł - pogratulował sobie, odstawiając w końcu puste pudełko. Usnąłbym chyba nad pierwszym daniem, gdybyśmy wybrali się dzisiaj do którejś z tych skąpo oświetlonych, nastrojowych restauracyjek, które tak wychwalają w powieściach i piosenkach. - Miałeś ciężki dzień? - zapytała Dani. Spojrzał na nią znacząco. - Powiedzmy, że przez ostatnie kilka tygodni nie ułatwiasz mi życia. Przez te awantury musieliśmy dzisiaj dwa razy zatrzymywać taśmę. To trochę wyczerpujące. Dani szybko spuściła oczy. - Nie wiedziałam, że jest aż tak źle. - Nie mówiła całej prawdy. Wiedziała jedynie, że nigdy dotąd nie starała się spojrzeć na sytuację oczami kierownictwa fabryki. Nick wzruszył ramionami.
S
- Zauważyłaś, jak dobrze sobie radzę? Odkąd tu szedłem, jeszcze ani razu nie próbowałem skręcić ci karku. - Zaskoczył ją, gdy wyciągnął się na podłodze i złożył głowę na jej
R
kolanach. - Potrzeba mi tylko chwili wytchnienia. Co jest w telewizji? Dani roześmiała się i pod wpływem impulsu dotknęła gęstej grzywy jego kręconych włosów.
- Wykapany samiec domator! - zażartowała. - Teraz brakuje ci tylko butelki piwa na piersi i gazety przed nosem. - I pochrapującego u boku basseta - podchwycił. - Ładnej żony, krzątającej się po kuchni, i dzieciaków, buszujących w gabinecie. Dotykanie jego kręconych, sprężynujących, jedwabistych włosów sprawiało jej przyjemność. Zagłębiała w nie palce, głaskała, machinalnie rozprostowywała loki i obserwowała, jak skręcają się z powrotem. - Odpowiadałoby ci takie życie, prawda? - W jej głosie nadal pobrzmiewała nutka przekory. Spojrzał na nią z rozmarzeniem w oczach. - A tobie nie?
Opuściła rękę na podłogę. Odniosła wrażenie, że Nick chce ją podstępnie wciągnąć w kolejny słowny pojedynek. - Jestem kobietą pracującą - odparła, unikając jego wzroku. - Nie mam czasu na kuchnię i dzieciaki. - Ja też pracuję - przypomniał jej Nick. - Ale zawsze można wygospodarować trochę czasu na rzeczy, do których przywiązuje się wagę. - Chwycił jej rękę i uniósł do swych włosów. - Rób tak dalej. To bardzo przyjemne. Przymknął znowu oczy i Dani odprężyła się, pozwalając swym palcom błądzić po jego włosach. Dobrze było mieć go tutaj, przyjemnie być z nim i jak dawniej rozkoszować się z wzajemnością jego towarzystwem. Nie dociekała, czemu nagle zdobył się na ten krok i przyjechał do niej. Fizyczna obecność Nicka - widok jego silnego, smukłego ciała wyciągniętego przed nią na podłodze, regularnych, czystych rysów jego twarzy, silnych palców
S
splecionych niedbale na brzuchu - działała na nią pobudzająco niczym łagodny afrodyzjak. Usiłowała nie zwracać na ten efekt uwagi, ale Nick zawsze tak na nią działał. I po raz pierwszy nie czuła się specjalnie zagrożona. Było jej z nim dobrze,
R
Ale, naturalnie, nie mogło to trwać wiecznie. Spojrzał na nią znowu pytająco ciemnymi oczami.
- Czy naprawdę zamierzasz spędzić tak resztę życia, Dani? - spytał, jakby kontynuowali rozmowę, którą przed chwilą przerwali. - Pałętając się od miasta do miasta i podburzając ludzi? Dani opuściła ponownie rękę i nachmurzyła się. - Chcesz znowu kłótni? - Raczej nie. - Leżąc w niedbałej pozie, Nick przeniósł wzrok z niej na przeciwległą ścianę. - Intrygujesz mnie. Naprawdę lubisz być sama? - Tego nie powiedziałam - odparła ostrożnie, czując się tak, jakby szła boso przez pole minowe. - Aż tak źle ze mną nie jest. - Zręcznie odbiła piłeczkę w jego stronę. - Powinieneś to wiedzieć. Sam jesteś w podobnej sytuacji. Pokręcił powoli spoczywającą na jej kolanach głową. Odczuła ten ruch jako delikatne, zmysłowe potarcie o uda i brzuch. Zmieniła nieco pozycję, starając się obmyślić jakiś mniej osobisty temat, zanim rozmowa zboczy na grunt, na który wolała się nie zapuszczać.
- To nie to samo - mruknął z zadumą. - Podobnie jak większość ludzi wiem, czego mi w życiu brakuje, i jestem otwarty na zmiany... na ulepszenia. Ty, jak sądzę - znowu uniósł na nią swe przenikliwe oczy - zamykasz się na wszystko, co jest też ważne w życiu. Nie dopuszczasz do głosu uczuć i potrzeb normalnej kobiety. Może się ich boisz. - Wygląda na to, że ponownie zakwestionowana została moja kobiecość - powiedziała oschle Dani. Zepchnęła jego głowę z kolan. - Wstań. Jesteś ciężki. Przetoczył się na bok i tym samym płynnym ruchem objął ją w pasie, popychając łagodnie na podłogę, zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje. Na jego twarzy, która zawisła tuż nad nią, malował się wyraz powagi, jakiej nie spodziewała się ujrzeć. - Pocałuj mnie, Dani - zażądał cicho. Serce waliło jej jak młotem. Jak mogła dać się tak zaskoczyć? Jak mogła nie przygotować się na taką ewentualność? Odwróciła głowę. Ucisk, jaki czuła w żołądku, spowodowany był po części paniczną reakcją umysłu, a po części podnieceniem zdradzieckiego ciała. - Nie, Nick, powiedziałam ci...
S
Nick ujął jej twarz w dłonie. Oczy miał ciemne i błyszczące, wyraz twarzy zdetermi-
R
nowany, ale wyglądało to na coś innego, niż nagły przypływ pożądania, i Dani nie wiedziała, co o tym myśleć. Powróciło to wyrachowane spojrzenie, spokój naukowca rozważającego problem, ale pewnego już, jak go rozwiąże. - Nie chcę o tym słyszeć - powiedział stanowczo. - Nie będziemy teraz rozmawiali. Pocałuj mnie i kropka. Leżała pod nim bezradna, z szeroko rozwartymi oczami, a on opuścił powoli głowę i pocałował ją. Był to dziwny pocałunek, pozbawiony właściwej mu namiętności i zmysłowości. Jego wargi nie poruszały się, nie prowokowały jej w jakikolwiek sposób, a mimo to sam ich dotyk napełnił ją miłym ciepłem, a strużki pożądania, spływające z szorstkich koniuszków palców dotykających jej twarzy, poruszyły w niej wszystkie zmysły. Uniósł głowę i popatrzył na nią badawczo. Dani nie podobało się to spojrzenie. Odniosła wrażenie, że jest poddawana ocenie, z której wynika, iż pragnie dalszego ciągu. Jeszcze nie patrzył na nią w ten sposób. Znowu odwróciła głowę, usiłując się spod niego wydostać.
- Bardzo dziwna z ciebie kobieta - powiedział cicho, z namysłem. Zatrzymał ją, przysuwając łokcie do jej ramion i biorąc w dłonie jej twarz. Poczuła się głupio na myśl, że wyrywa się z takiego łagodnego uścisku. - W swoim życiu zawodowym jesteś agresywna, prawie wojownicza. Ale kiedy dochodzi do konfrontacji sam na sam, tracisz pewność siebie. Reagujesz na mnie... - Przesunął dłonią po jej lewej piersi. Drgnęła, kiedy jego palce podrażniły nabrzmiałą sutkę. Zacisnął mocniej dłoń nad jej gwałtownie bijącym sercem, jakby dla udokumentowania swego stwierdzenia. - Ale niczego nie zaczniesz sama. Boisz się odtrącenia? Dani skuliła się pod jego pytającym, badawczym wzrokiem. - Nick, to śmieszne. Powiedziałam ci już, dlaczego... - A ja ci powiedziałem, że nie chcę o tym słyszeć. Później będziesz miała okazję się wygadać. Teraz ja mam ci coś do powiedzenia. Dani znieruchomiała, zaskoczona stanowczością jego tonu i zdecydowaniem wyzie-
S
rającym z oczu. Jego dłoń wciąż spoczywała na jej bijącym sercu, rejestrując każde przyspieszenie rytmu. Dominująca postawa Nicka, ciepło jego ciała i siła mięśni, spokojna determinacja w jego głosie napełniały ją zarówno lękiem, jak i podnieceniem. Czuła się poj-
R
mana i okiełznana, prawie zahipnotyzowana. Miał nad nią władzę i pozostawało jej tylko ulec. Było to uczucie niepokojące i przyjemne zarazem. - Chcę być z tobą, Dani - powiedział cicho. - Ciałem i duszą. Chcę od tamtego pierwszego wieczoru, który spędziliśmy razem. Całkiem nieźle wtedy zaczęliśmy. Flirtowałaś ze mną i przychodziło ci to bez trudu, bo to była gra. Ale kiedy ta gra zaczęła się przeradzać w coś poważniejszego, wycofałaś się, schowałaś w skorupę. - Dani chciała zaprotestować. Uciszył ją, kładąc palce na jej ustach. - Dużo o tym myślałem przez ostatnie tygodnie. Byłem z początku zbyt natarczywy i może tu tkwi przyczyna... ale wydaje mi się, że teraz cię rozumiem. Wiesz, że między nami zawiązało się coś szczególnego, i wykręty, jakimi mnie raczysz, to tylko twoja obrona przed odkryciem, że mogłoby to być coś niezwykłego. Może ty się tym nie przejmujesz, ale jednocześnie mnie nie pozwalasz się o tym przekonać, a to już jest nie fair. Musi istnieć jakiś kompromis. To dlatego chcę cię prosić, żebyś na ten jeden wieczór, na krótką chwilę, zapomniała o wszystkim. Niech się stanie. Dajmy sobie szansę.
Bardzo powoli oderwał palce od jej ust, gotów w każdej chwili ją uciszyć, gdyby znowu próbowała zaprotestować. Ocierając się lekko o jej piersi, wyczuł chyba, jak wznoszą się i opadają w rytm nierównego oddechu. Jak mogła się z nim spierać? Jak mogła zaprzeczyć choćby jednemu z jego słów? Między nimi rzeczywiście istniało coś szczególnego, coś tak szczególnego, że eksplodowało nie wiadomo kiedy, zupełnie ją zaskakując. Coś tak szybkiego, gwałtownego i niewątpliwego, że nie przypominało niczego, co do tej pory zdarzyło jej się przeżywać. Nie mogła brać na siebie całej odpowiedzialności za okoliczności, które ich zetknęły i nieuchronnie muszą rozdzielić. Czemu on nie rozumie, że między nimi nic nie jest możliwe? Czego od niej chce? Tylko tej chwili... - Chcę, żebyś mnie pocałowała, Dani - powiedział. Głos miał cichy, niewiele głośniejszy od szeptu, oczy jak aksamit. - Pocałuj mnie tak, jak lubisz być całowana, i dotykaj tak, jak zawsze chciałaś mnie dotykać, tylko do tej pory się bałaś... Nie. - Chwycił ją za rę-
S
kę, dostrzegając popłoch w jej oczach. - Nie musimy się posuwać dalej, niż będziesz chciała. Zrób to po prostu dla siebie... dla mnie.
Podniósł jej rękę do swojej twarzy i z tą chwilą opór Dani stopniał całkowicie. Zare-
R
agowała całym ciałem. Prosił o tak niewiele, tyle w zamian obiecując. Z pewnością może sobie pozwolić na tę odrobinę przyjemności... Przerwie to, zanim zajdą za daleko. Chciała go tylko objąć, dotknąć, pocałować. Uwolnić się na krótką chwilę z więzów, które krępowały jej kobiecość, i przekonać się na własnej skórze, co ma do zaoferowania życie. Jej dłoń zaczęła pełznąć ku karkowi Nicka, badając po drodze ciepłe ciało i twarde mięśnie, muskając jego miękkie włosy. Przyciągnęła twarz Nicka do siebie. Koniuszkiem języka dotknęła najpierw kącika jego ust, a potem przeciągnęła powoli po policzku i brodzie. W odpowiedzi jego błyszczące niczym onyks oczy rozjarzyły się zadowoleniem i czułością. Rozchylił usta pod jej niepewnymi zrazu pocałunkami, a potem poddał ją mocy zmysłowej magii, która oblała ich niczym strumień roztopionego złota. Oddał jej całą inicjatywę i, upojona, zapomniała o swoich zahamowaniach. Wyczuwała pod wargami pulsującą żyłę na jego szyi, coraz silniejsze ciepło bijące mu z twarzy i nieregularność oddechu. Zaczęła niezdarnie manipulować przy guzikach jego koszuli i obnażyła w końcu zarośniętą klatkę piersiową. Przetoczył się na bok, delikatnie usidlając jej nogi między swoimi. Dłońmi błądził tymczasem po jej talii i odsłoniętym odcinku pleców między dżinsami a koszulą.
Ruchy Nicka były powściągliwe i pozbawione natarczywości, były bardziej odpowiedzią na pieszczoty Dani, niż próbą wymuszenia takiej odpowiedzi na niej. Kiedy koniuszek jej języka zatoczył krąg wokół jego twardej, brązowej brodawki, wstrzymał oddech, a jego palce powędrowały w dół i zamknęły się na jej biodrach. Dotknął ustami jej warg i leniwa rozkosz przeistoczyła się nagle w nieopanowaną namiętność, która niczym raca wystrzeliła z głębi Dani ograbiając ją z oddechu, rozpierając z nieoczekiwaną siłą klatkę piersiową, rozlewając się falą ciepła, która uaktywniła na dotyk Nicka wszystkie zakończenia nerwowe. Natura i jej własne uczucia sprzysięgły się przeciwko niej i zapomniała, gdzie kończy się przyjemność, a zaczyna niebezpieczeństwo - jeśli taka granica w ogóle istnieje. Wiedziała tylko, że chce być z nim coraz bliżej i bliżej, dzielić się z nim, poznać go. Dać mu poznać siebie. Nie zwracała uwagi na swobodny ruch jego palców, które sunąc po nagiej skórze jej talii zatrzymały się w końcu na guziku dżinsów. Ocknęła się jak z głębokiego snu, przeszyta
S
uczuciem paniki. Nie zamierzała posuwać się tak daleko. Zapomniała dlaczego, ale nie zamierzała. Wiedziała, że powinna go teraz powstrzymać, i zdawała sobie sprawę, że nie znajdzie w sobie dość siły. Pragnęła go każdą cząstką swego ciała, rozsądek przyćmiewała
R
jej namiętność, a reakcje zmysłowe tłumiły instynkt samoobrony. Nie obchodziła jej przyszłość, liczyła się teraz tylko ta chwila.
Wtem Nick uniósł głowę i spojrzał na nią. - Dani? - wyszeptał.
Oczy błyszczały mu pożądaniem, twarz miał rozpaloną rumieńcem podniecenia. Jego ciepły oddech łaskotał jej policzek. Zamarł z palcami na guziku dżinsów i patrzył jej w oczy, szukając w nich odpowiedzi. I zobaczył ją wreszcie. Chyba się tego spodziewał, chociaż widać było, że miał jednak nadzieję na przyzwolenie. Spuścił oczy, by ukryć zawód, a Dani odwróciła z przygnębieniem głowę. Zanim usiadł i puścił ją, musnął jeszcze palcami jej nagą skórę w geście pożegnalnej pieszczoty. Dani odwróciła się do niego plecami. Przybita, rozprostowała ramiona i na jej ustach pojawił się znajomy wyraz zdecydowania. Stygnący żar, który jeszcze przed chwilą przenikał każdą komórkę jej ciała, pozostawił uczucie podrażnienia i bólu. Bijące nierównym rytmem serce upokarzało ją przypominając, do czego omal nie doszło, a zdyszany oddech zdradzał, że jej ciało wciąż jeszcze sprzeniewierza się rozsądkowi. Nick puścił ją, by zadać
jej jedno pytanie, chociaż zdawał sobie w pełni sprawę, że wybita z nastroju udzielić mu może tylko jednej odpowiedzi. Zrobił to z rozmysłem. Powinna mu być wdzięczna za ten dowód uczciwości. Dlaczego więc czuła tylko gniew i bolesny zawód? I na kogo właściwie była zła - na siebie samą za okazaną słabość, czy na niego za to, że tej słabości nie wykorzystał? - Dobrze - rozległ się za jej plecami cichy głos. - Porozmawiajmy. Spokój Nicka oburzył ją. Wyreżyserował to wszystko. Panował nad sobą, nie był ani trochę poruszony. Przygryzła na chwilę dolną wargę, zdecydowana odpowiedzieć mu pięknym za nadobne. Odwróciła się już opanowana. Jego twarz była spokojna, ale w oczach dostrzegła tlący się jeszcze zduszony ogień i to podniosło ją na duchu. Nie było mu wcale tak łatwo. - Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała spokojnie. Nick nie udawał, że nie rozumie pytania.
S
- Chciałem być wobec ciebie w porządku - odparł bez zmrużenia powiek. - Nie zależało ci jakoś na tym przed dwoma tygodniami. - Nie potrafiła ukryć zjadliwej nutki w głosie. Nick nie dał się sprowokować,
R
- Przed dwoma tygodniami wystarczyłoby mi, gdybyś poszła ze mną do łóżka - odparł po prostu. - Teraz chodzi mi o coś więcej. Chcę ciebie całej i chcę to dostać dobrowolnie. Dani szybko wstała i podeszła do okna. To nieoczekiwane oświadczenie poruszyło nią równie silnie, jak wcześniej jego pieszczoty. Przeraziło zaś jeszcze bardziej. Ale Nick ma rację - teraz chodzi o coś więcej. O tak dużo, że bała się ryzykować. - A dlaczego ty przerwałaś? - spytał Nick. Przez myśl przemknęło jej z dziesięć logicznych odpowiedzi; wszystkie były prawdziwe, ale żadna nie nadawała się do powtórzenia na głos. Mogła zasłonić się nonszalancją albo zbyć go byle czym; mogła poprosić, żeby już sobie poszedł. Ale jakoś nie potrafiła. Postanowiła, że będzie z nim szczera. - To nie jest takie proste - odparła cicho, zwrócona twarzą do zasłoniętego okna. - Po prostu nie umiem... brać sobie kochanków, a potem rzucać ich ot tak sobie, kiedy przychodzi pora, żeby wyjechać. Już dawno przekonałam się, że nie starcza mi sił na przelotne romanse.
- A kto powiedział, że to ma być przelotny romans? - spytał Nick. Usłyszała w jego głosie nutkę zdumienia. Odwróciła się do niego, z trudem kryjąc zniecierpliwienie. Oparła się o parapet, maskując swobodną pozą napięcie, które ogarnęło jej całe ciało. - A cóż innego? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Siedział nadal na podłodze z ręką wspartą niedbale na podciągniętym kolanie, jednak pogoda widoczna na jego twarzy wyglądała na trochę wymuszoną. Wytrzymał bez zmrużenia powiek jej wzrok. - To zależy tylko od ciebie, czyż nie? - powiedział. - Nie. - To słowo wyrwało jej się z ust bezwiednie. Spuściła na moment oczy, a potem zmusiła się, by znów spojrzeć na Nicka. - Moja praca utrudniałaby mi życie osobiste - wyjaśniła rzeczowo, bardzo dumna z obojętności w swoim głosie. Cokolwiek czuła, nie była to z pewnością obojętność. Miotały nią mieszane uczucia i zmuszała się, by mówić coś, czego
S
w ogóle nie chciała powiedzieć. - Może i miałeś rację mówiąc, że wkładam w swoją pracę całe serce. Inaczej się nie da.
Nick pokręcił powoli głową. Wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że nie mogła oderwać od niego oczu.
R
- Nie całe serce - powiedział cicho. - Jest w nim dosyć miejsca, byś mogła pragnąć mnie.
Westchnęła trochę spazmatycznie. Wpiła palce w drewnianą framugę okna. - Nie mogę sobie pozwolić... - Urwała i spróbowała od początku. Co każe jej to mówić? - Masz rację - powiedziała sztywno. - Jest coś między nami... coś, co być może trudno będzie przerwać, kiedy będę musiała wyjechać. Mam ci to przeliterować? - Narastało w niej napięcie, które żelaznym chwytem zaciskało się na jej sercu. - Chcę cię... to prawda. Pragnęłam w swoim życiu innych mężczyzn. Ty pragnąłeś innych kobiet. Oboje jesteśmy w tym wieku, że dostrzegamy różnicę między tym, czego pragniemy, a tym, co możemy mieć. Nie ma sensu... Pod koniec jej monologu Nick z zaskakującą zwinnością podniósł się z podłogi i stał teraz przed nią z takim wyrazem oczu, że urwała w pół zdania. Uwięził ją przy parapecie okna swoim ciałem. Stał tak blisko, że ich uda i piersi dzielił ułamek milimetra. Nie dotknął jej jednak.
- Nie wygłaszaj mi tu jakiejś cholernej mowy agitacyjnej. - Melodyjny, niski tembr jego głosu podrażnił jej zmysły i sprawił, że zapragnęła się cofnąć, choć nie śmiałaby okazać przed nim takiej słabości. - Nie przemawiaj do mnie tak, jak robiłaś to na wiecach związkowych w kilkunastu miastach. - Uniósł ręce i ujął jej twarz. Przygotowała się na miażdżący uścisk, a tymczasem jego dotyk był tak delikatny, że zaparło jej dech w piersiach. Węgielki jego oczu wypatrywały jej duszy. - Bo - ciągnął bardzo cicho - nigdy nie pragnęłaś innego mężczyzny tak jak mnie. Nie było sensu zaprzeczać. Nie spotkała jeszcze nikogo takiego jak Nick. Wiedzieli o tym od samego początku. Nick jednak wymagał więcej od tamtych. Nick oferował coś prawdziwego i trwałego, gdyby jednak przystała na jego propozycję, ryzykowała utratą wszystkiego. Nick wyczuł pod palcami, jak sztywnieje jej szyja, i instynktownie zareagował gniewem i rosnącą frustracją.
S
- Tobie może odpowiada zmiana kochanek bez oglądania się za siebie - powiedziała po prostu - ale to nie dla mnie. Mam prawo to przerwać, zanim będzie za późno, bo potem będzie mi jeszcze trudniej. Ja...
R
- Dani, do cholery! - Oderwał ręce od jej twarzy i odwrócił się gwałtownie. Usłyszała jego urywany oddech. Zmieniony głos zdradzał, jak usiłuje zapanować nad uczuciami. Wolał na nią nie patrzeć. - Zaplanowałaś sobie to wszystko jak jakąś przeklętą kampanię agitacyjną! Od początku do końca wszystko przebiegało tak, jak zaprogramowałaś. Dlaczego? zapytał, spoglądając wreszcie na nią. Patrzył zwężonymi, płonącymi oczami. - Dlaczego to musi się skończyć, zanim się na dobre zaczęło? Zamykasz drzwi nie tylko sobie, ale i mnie, a to nie jest w porządku! Dani stała bez ruchu ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi. Gdyby wiedział, jak rozpaczliwie pragnie powiedzieć mu coś innego, gdyby wiedział, że jej obojętność jest udawana! - Zostanę tutaj jeszcze najwyżej kilka tygodni - rzekła chłodno. - Za miesiąc o tej porze będę już w innym mieście i niczego nie będę żałowała... Urwała na widok wyrazu jego przymrużonych oczu. - Nie - warknął ochryple. - Nie będziesz miała czego żałować, bo nic nie zrobiłaś. Jesteś dumna ze swego pustego życia, Dani?
Celnie wymierzona strzała przebiła pancerz i trafiła w czułe miejsce. Dani wzdrygnęła się. Nick zauważył jej reakcję, zanim zdążyła nad sobą zapanować. - Jestem dumna ze swojego życia - wyrzuciła z siebie, a na jej policzki wypłynął lekki rumieniec gniewu. - Wiele dokonałam i wiele jeszcze dokonam. Nie mam się czego wstydzić i nie masz prawa krytykować ani mnie, ani tego, co robię. - Oczywiście, że nie - powiedział cicho. Patrzył jej prosto w oczy i ogarnęło ją irracjonalne pragnienie, by czmychnąć stąd jak najdalej. - Jak mógłbym krytykować kobietę, która walczy o wszystkich, tylko nie o siebie? Ryzykujesz życiem dla tysięcy ludzi, których nawet nie znasz, ale co zrobisz, gdy przyjdzie pora zadbać o własne interesy? - Ostrą wymowę słów Nicka łagodził wyraz szczerej troski w jego oczach. - Czy twoje potrzeby się nie liczą? - Doprawdy, nie widzę sensu dyskutowania na ten temat, Nick - odparła. Zorientował się, że natrafił na jej słaby punkt.
S
- Masz rację - zgodził się. - Dyskusja nie jest żadnym wyjściem. Oboje jesteśmy ludźmi czynu.
Odwrócił się do niej bokiem i ten manewr skutecznie rozładował narastające między
R
nimi napięcie, które w każdej chwili groziło wybuchem. Zapinał bez pośpiechu koszulę, jak gdyby wymiana zdań sprzed chwili była jedynie dobrze odegraną scenką bez żadnego znaczenia. Zazdrościła mu opanowania i nienawidziła go za to. Ona sama powoli się rozklejała i nie mogła dać tego po sobie poznać.
- Myślę, że jeśli nie masz nic przeciwko temu, moglibyśmy wybrać się w sobotę wieczorem na prawdziwą kolację i dancing - zaproponował, sięgając palcami do trzeciego guzika. Mówił tonem tak swobodnym, jak gdyby to zaproszenie było najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. - Zasłużyliśmy sobie chyba oboje przez te ostatnie dwa tygodnie na jakiś wypad? A kiedy się zawahała, spojrzał na nią prowokacyjnie. - A może nie masz czasu? Gdyby teraz odmówiła, Nick odczytałby to jako przyznanie się do zarzutów, jakie jej stawiał - że boi się konfrontacji z własnymi uczuciami, że nie ufa sobie. - Będę musiała wcześnie wrócić - mruknęła. Z lekkiego skrzywienia jego ust przebijał cynizm.
- Wiem. Niedziela to twój wielki dzień, prawda? Zapiął już ostatni guzik i stał przez chwilę, patrząc na nią. Dzieliła ich cała długość pokoju i Dani stłumiła w sobie irracjonalną pokusę wyciągnięcia do niego ramion. Nie miała pewności, czy podszedłby do niej. I wolała tego nie sprawdzać. - Walka, jaką toczymy, kończy się przy bramie fabryki. Powinnaś o tym pamiętać, Dani. Nie zamierzam walczyć z tobą i nie zamierzam walczyć po twojej stronie. Czeka cię podjęcie kilku trudnych decyzji i dokonanie wyboru, co też nie będzie łatwe... Możesz zrobić to teraz albo dalej uciekać, ale któregoś dnia znowu przed nim staniesz. Zrobisz to sama. Nie mogę cię do niczego zmuszać. Co najwyżej mogę tu być... i żywić nadzieję, że kiedy się wreszcie zdecydujesz, przyjdziesz właśnie do mnie. - Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu i Dani nie miała już wątpliwości, że pragnie tak samo jak ona zmniejszyć dzielącą ich odległość, wyciągnąć ramiona. Nie zrobił jednak tego. Powiedział jedynie „dobranoc" i wyszedł.
R
S
ROZDZIAŁ ÓSMY Nim się obejrzała, nadszedł sobotni wieczór. Otworzyła drzwi i wbiła wściekły wzrok w Nicka, usiłując okazać mu, jak bardzo została znieważona. Kloszowy brzeg ciemnobrązowej sukni owinął się z szelestem wokół łydek, łagodząc nieco jej wojowniczy nastrój. Nick zauważył zaczepną minę i zwężone oczy Dani. Wiedział już, co go czeka. - A niech cię cholera - wycedziła powoli. - Ślicznie wyglądasz - odparł uprzejmie. Na Nicka trudno się było długo gniewać; ostatnio stało się to prawie niemożliwe. Stał przed nią na tle różowego zachodu słońca w dopasowanych szarych spodniach i niebieskiej kurtce niczym symbol niewymuszonej elegancji. Mankiety bladoniebieskiej koszuli spinały skromne, złote spinki, a materiał, z jakiego była uszyta, wyglądał na miękki i przyjemny w dotyku. Do tego krawat z błyszczącego jedwabiu w kolorach błękitu i beżu. Krótko mówiąc,
S
prezentował się bardzo wytwornie, jednak spod tej układnej powierzchowności przebijała znajoma, prawdziwa męskość, przejmująca Dani do szpiku kości.
R
- Zaraz kopnę cię w kostkę - warknęła.
Uśmieszek rozbawienia pogłębił kąciki jego ust. - A ja cię zaraz pocałuję.
Postąpił krok w przód i położył dłonie na jej biodrach, przyciągając ją do siebie ruchem zbyt płynnym i łagodnym, by uznać go za wpływ li tylko impulsu. Poczuła jego uda na swoich i westchnienie protestu, jakie wydała, utonęło w jego ustach. Gdyby chciał rozbroić ją zmysłowością, na pewno udałoby mu się, ale nie było to jego zamiarem. Tęsknota i czułość, jakie Dani odczytała w pocałunku, przełamały jej powściągliwość. Poczuła się wzruszona, osłabiona i... smutna. Kiedy Nick wyprostował się, wsparła głowę na jego piersi i wsłuchała się w miarowe bicie serca. Jedwabiście miękki materiał koszuli pieścił jej policzek, a usta Nicka muskały włosy. Zastanawiała się, dlaczego ma ochotę się rozpłakać. Trzymała dłonie na jego plecach, czuła wokół siebie jego ręce, opasujące ją z taką łagodną siłą, że musiała w końcu przyznać, iż pragnęłaby trwać w tych objęciach wiecznie. W azylu silnych ramion Nicka nic nie było w stanie jej przestraszyć - nic z zewnątrz, nic od wewnątrz. Nawet głębia tego, co zaczynała do niego czuć. Nawet niebezpieczeństwo, że ją zdradzi.
Nick gładził koniuszkami palców materiał sukienki na jej plecach. Był to gest nie tyle zmysłowy, co kojący. Obejmowali się, oddychali w tym samym rytmie, o tym samym myśleli. Dani tak bardzo się kiedyś bała, że zabrnie zbyt daleko. Teraz było za późno. To zaszło za daleko już wtedy, kiedy spojrzała na niego po raz pierwszy i teraz nie czuła gniewu, tylko rozpacz i żal, że nie może tego mieć. Już się nie bała. Była jedynie smutna. Odwróciła głowę i odsunęła się od niego. Nick nie zatrzymał jej. Patrzył na nią poważnie i zwlekał z oderwaniem dłoni od jej talii. - Nie powinieneś był tego robić - powiedziała cicho. Zerknęła na otwarte drzwi za jego plecami, przez które widać było parking i przebiegającą za nim szosę. - Ktoś mógł cię zobaczyć. W ogóle nie powinni widywać nas razem. - Wiem - odparł spokojnie. Poszukała wzrokiem jego oczu. - Krążą już rozmaite plotki, Nick. Możesz mieć z tego powodu prawdziwe kłopoty.
S
Nie chcę cię narażać na nieprzyjemności ani... na utratę pracy. Łagodny uśmiech rozświetlił lekko jego twarz.
- Warto zaryzykować - zapewnił ją cichym głosem i dopiero teraz puścił. Jego dłoń
R
przygładziła delikatnie pasemko jej włosów, a maska przekory, którą próbował przywołać na twarz, nie wyglądała tym razem przekonująco. - No to może - zaproponował - teraz ty spełnisz swoją groźbę?
Dani odwróciła się po torebkę, ale nagle ramiona jej opadły i znieruchomiała, ogarnięta uczuciem porażki. - To absurdalne - mruknęła. - Dlaczego to robimy? - Spojrzała na niego. - Rano wbijasz mi nóż w plecy, a wieczorem zabierasz na kolację. Czego próbujesz w ten sposób dowieść? - Chciała, żeby zabrzmiało to gniewnie, a wyszło żałośnie. Szła do tej bitwy dobrze uzbrojona, przynajmniej tak jej się wydawało. Nie przygotowała się na ogłupiające wpływy tego chaotycznego związku. Nie potrafiła sobie z nimi poradzić. Powinni być albo wrogami, albo kochankami. Jej ścisły, wojskowy umysł dałby sobie radę w każdej z tych sytuacji. Ale ta huśtawka, ten brak zdecydowania wprowadzały zamęt w jej uczuciach i nie wiedziała już sama, czego właściwie chce, co nią powoduje, ani jak się ma zachować w sytuacji, która ją czeka.
- Pozwól, że zgadnę - powiedział Nick. - Jesteś na mnie wściekła, bo zarządziłem dodatkowy dzień pracy w tę niedzielę. - Wyraz jego czarnych oczu był enigmatyczny, ton głosu łagodny. - Jestem wściekła, że zaproponowałeś przyjście do pracy tylko zwolennikom związku, chociaż wiedziałeś, że wybierają się na zebranie. I była to propozycja nie do odrzucenia! Dałeś im wyraźnie do zrozumienia, że albo przyjdą w niedzielę do pracy, albo mogą się tam więcej nie pokazywać, a ja już myślałam, że nie zniżasz się do taktyki zastraszania! A właściwie dlaczego tak się denerwuje? Czy naprawdę sądziła, że Nick podda się bez walki? On miał do wykonania swoje zadania, ona swoje, i nigdy nie dał jej do zrozumienia, że ich osobiste zaangażowanie wpłynie w jakikolwiek sposób na jego decyzje podejmowane w interesie firmy. Była bardziej zła na siebie niż na Nicka. Dlaczego się teraz tak denerwuje? Wykonał ruch, który można było łatwo przewidzieć, ruch, na który powinna być przygotowana i przyjąć go ze spokojem, a ona, nie wiedzieć czemu, czuje się osobiście
S
przez niego zdradzona. Dlaczego tak trudno jej pamiętać, że stoją po przeciwnych stronach barykady?
Czekała niecierpliwie, jak zareaguje na jej irracjonalny wybuch, chociaż już się go
R
wstydziła. Nick pozostał niewzruszony i jak zawsze opanowany. - W wyniku przestojów spowodowanych tymi związkowymi przepychankami straciliśmy w tym tygodniu mnóstwo czasu. Trzeba to odrobić. - I, naturalnie, do odrabiania zaległości w swoim planie produkcji wybrałeś ludzi, którzy mieli uczestniczyć w moim zebraniu. - Naturalnie - odparł ze spokojem. Prychnęła ze zniecierpliwieniem, odwracając się od niego gwałtownie, i natychmiast pożałowała tej impulsywnej demonstracji uczuć. To ma być profesjonalizm? Co się stało z tą kobietą, która potrafiła przyjmować jego wredne zagrania ze spokojnym uśmiechem i odwzajemniać mu się własnymi podstępnymi sztuczkami? Skarciła się w duchu za nierozwagę. Odetchnęła głęboko i odwróciła się do niego, napinając z determinacją mięśnie twarzy oraz zadzierając buńczucznie brodę.
- To ci się nie uda, Nick - powiedziała. - Nic w ten sposób nie osiągniesz. Bez względu na to, czy przyjdzie osiem, czy osiemdziesiąt kobiet, zebranie odbędzie się i przystąpimy do konkretnych działań. Na jego twarzy po raz pierwszy zamajaczył cień nieprzyjemnego marsa. - Ty już przystąpiłaś do konkretnych działań - odparł. - Posunięcie i kontrposunięcie, tak się nazywa ta gra, nieprawdaż? Spojrzała na niego przenikliwie. - Wszystko podporządkowane pracy zawodowej, prawda? - zapytała cicho. - Od teraz nie będzie już w tym ani śladu motywacji osobistych? - I tak, i nie - odparł z kamienną twarzą. - Powiedzmy, że jestem bardziej niż kiedykolwiek zaangażowany osobiście w swoją pracę. - A jeśli nie potrafisz mnie pobić na gruncie prywatnym, postarasz się dokonać tego na zawodowym. - Nie zamierzała rzucać tego wyzwania; ugryzła się w język, ale było już za
S
późno. Nie chciała sprawdzać w ten sposób prawdziwości ich związku - teraz ani nigdy. Ale Nick przyjął to, jak zwykle zresztą, ze spokojem. - Nie jestem zainteresowany pobijaniem cię na żadnym gruncie, Dani - powiedział. W
R
jego głosie pobrzmiewał cień rozczarowania, niemal smutku. - Nie o to nam przecież chodzi. - Dotknął lekko jej ramienia i wyraz nieobecności w jego oczach skojarzył się Dani z chmurą przesłaniającą słońce. - Lepiej już chodźmy, bo przepadnie nam rezerwacja. Chciałaś wcześnie wrócić, pamiętasz?
Dani wzięła swoją małą, wyszywaną paciorkami torebkę, zachodząc w głowę, czemu wdają się oboje w tę komedię. Rozsądna kobieta odwołałaby tę randkę żywcem wyjętą z farsy, i okopała się na pozycjach. Ona zaś nie miała na to odwagi. Czy tak rozpaczliwie zależało jej na jego towarzystwie, że godziła się na nie bez względu na okoliczności? Nick nie odzywał się w drodze do samochodu. Prysł nastrój, który skłonił go do pocałowania jej w progu, i nie było sposobu, by go odtworzyć. Ten Nick był inny od tamtego, którego znała. Kroczył poważny i zamyślony, nie pozostało śladu po jego wesołej przekorze i swobodnym stylu bycia. Może żałuje, że ją zaprosił. Uświadamiając to sobie, Dani poczuła przykry ucisk w żołądku. To było chyba nieuniknione. Zbyt długo żyli pod presją wielkiego, niespełnionego zauroczenia i z czasem wyczerpać się musiała nawet jego pogoda ducha. Dla
obojga nadeszła pora, by przerwać tę grę pozorów i spojrzeć faktom w oczy. Nie jej wina, że nie podoba mu się to, co widzi. Ostrzegała go wszak, że to nie ma sensu... Dani usiadła pośrodku fotela, w przyzwoitej odległości od Nicka, ale nie za daleko. Była w pełni świadoma jego ciała, choć atmosfera wieczoru zawisła gdzieś w nieokreślonej strefie pomiędzy spotkaniem towarzyskim a spotkaniem w interesach. Nick trzymał ręce na kierownicy i nawet nie próbował jej dotykać. Rozwiał w ten sposób wszelkie nadzieje, że będzie próbował zatrzeć przykre wrażenie, jakie pozostało po niedawnej wymianie poglądów. Siedziała w fotelu i patrzyła przed siebie, starając się oswoić z uczuciem rozczarowania. - Dokąd jedziemy? - spytała po chwili z zamiarem skierowania rozmowy na neutralny grunt. - W jakieś ustronne miejsce - odparł nieobecnym tonem. - Miłe. I ciche. Gdzieś, gdzie starszy kelner nie tylko groźnym spojrzeniem zareaguje na podniesione w gniewie głosy -
S
ciągnął, rzucając jej spojrzenie z ukosa. - W takim miejscu będzie chyba najbezpieczniej na rozmowę, która nas czeka. Postanowiła przyjąć to filozoficznie. - A więc to nie randka?
R
Nick nie odrywał wzroku od drogi. - Niezupełnie.
- Dlaczego odnoszę wrażenie, że za chwilę zepsujesz mi pierwszy od dwóch tygodni przyzwoity posiłek? I dlaczego w krtani narastała jej gula, utrudniająca zachowanie lekkości tonu? Była na to przygotowana; była gotowa na wszystko. Od chwili przyjazdu do Somerset jej życie stało się jednym pasmem trudnych spotkań z Nickiem. Powinna się była do tego przyzwyczaić. A wyglądało na to, że coraz trudniej zachować jej wobec niego oficjalną postawę i zaczynała powoli zapominać o przyczynach, dla których powinna zachowywać się oficjalnie. Nick zerknął na nią. - Dlaczego zgodziłaś się dzisiaj wyjść ze mną? - spytał niemal mimochodem. - Dlaczego mnie nie spławiłaś, dowiedziawszy się, że pokrzyżowałem ci plany jutrzejszego zebrania? - Spodziewałeś się tego?
- Raczej nie. Nadal czekał na odpowiedź na swoje pytanie i Dani z trudem przełknęła ślinę, bo nie wiedziała, co powiedzieć. Bo chciałam być z tobą, i tyle. Bo pomyślałam sobie, że na jeden wieczór mogę oddzielić sprawy zawodowe od życia osobistego, ale chyba nie potrafię... - Nie wiem, dlaczego - odparła w końcu, unikając jego wzroku. - Chyba się nad tym nie zastanawiałam. Półuśmieszek, który zagościł na wargach Nicka, rozładował trochę napięcie panujące w samochodzie. - To może jest jeszcze dla ciebie nadzieja - powiedział enigmatycznie. Przejechali kilka kilometrów i Dani nadal usiłowała rozszyfrować, co miał na myśli, kiedy naraz odezwał się poważnym tonem: - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z nastrojów, jakie zapanowały w fabryce. Gdybyś wiedziała, zrozumiałabyś, dlaczego podjąłem działania mające na celu zredukowanie
S
liczby uczestników twojego zebrania z osiemdziesięciu do ośmiu. Spojrzała na niego ostro, ale Nick nie pozwolił sobie przerwać. - Ludzie zaczynają być agresywni, Dani - ciągnął, tak jak gdyby tego nie wiedziała. -
R
Krążą pogłoski... - Urwał, dochodząc chyba do wniosku, że nie powinien się nimi z nią dzielić. Brwi miał ściągnięte i patrzył na drogę. - Bezpieczniej było zmniejszyć ci frekwencję - dokończył po chwili. - Nie chcę, żeby komuś coś się stało. Dani czuła się rozdarta. Oburzyła ją jego interwencja, a jednocześnie rozumiała jego postawę. Musiała sobie wciąż przypominać, że osobiście Nick nie ma nic przeciwko niej ani przeciwko związkowi, że chodzi mu tylko o utrzymanie spokoju. Ta świadomość sprawiła, że odpowiedziała bez zgryźliwości: - Umiem panować nad tłumem. Pamiętaj, że nie jestem jakimś tam żółtodziobem, który ma pierwszy raz do czynienia z czymś takim. - W jej głos wkradł się cień zniecierpliwienia i poczucia zniewagi. - Czy mógłbyś, na miłość boską, choć trochę mi zaufać? Dlaczego nie chcesz uwierzyć, że wiem, co robię? Nick odpowiedział ostro, z trudem panując nad głosem. - Bo ty niczego nie wiesz. - Dani z zaskoczeniem obserwowała, jak zaciskają się na kierownicy jego dłonie i jak napinają mięśnie twarzy. Był naprawdę zdenerwowany i ta drobna sprzeczka w drzwiach miała niewiele wspólnego z przyczyną podłego nastroju, w
jakim się znajdował. - Patrzysz na wszystko z zewnątrz i nie możesz ocenić skutków fal uderzeniowych, jakie rozchodzą się po zrzucanych przez ciebie bombkach. Widzisz tylko wierzchołek góry lodowej, a wydaje mi się, że czasem nawet i tego nie. Ja tam jestem, ja widzę, co się wyprawia. Do cholery, Dani, nie masz pojęcia... - Urwał, tłumiąc w zarodku wybuch. Kostki palców zaciśniętych na kierownicy miał pobielałe. Dokończył, usiłując mówić spokojnie, co zupełnie nie przystawało do napiętych mięśni twarzy. - Ty po prostu nie masz zielonego pojęcia, jak namieszałaś. - Zamilkł w obawie, że za dużo jej powie. Dani również milczała przytłoczona żarem jego słów, napięciem, mrocznym płomieniem w oczach. Uświadomiła sobie nagle, w jak ogromnym stresie musiał żyć przez ostatnie dwa tygodnie, choć do tej pory jedyną emocją, jaką okazywał, była najbardziej neutralna w świecie troska o jej osobę. Niepokoiło ją to i trochę przerażało, bo wiedziała, że Nick ma rację... że ona nie jest w stanie ocenić nastrojów załogi na terenie zakładu. Współpracowniczki relacjonowały jej tylko zwycięstwa, klęski pomijając milczeniem. Tak już przywykła do
S
pogróżek Scotta i jego bandy, że niemal nie zwracała na nie uwagi. I prawdę mówiąc, przez ostatnie tygodnie zbyt wiele miała na głowie, by przejmować się subtelnościami nastrojów wokół jej kampanii. Zaczynała zatracać tę wrażliwość na ludzkie emocje, która dawniej była
R
gwarancją jej bezpieczeństwa... a to dlatego, że jak idiotka dała się uwikłać w osobisty konflikt. Taka nierozwaga mogła ją drogo kosztować. - Co takiego słyszałeś? - spytała powoli, bardzo spokojnie. Nick zerknął na Dani i zauważył jej spiętą twarz, choć wiedział, że stara się nadać jej neutralny wyraz. Jeden po drugim, z widocznym wysiłkiem, rozluźnił obejmujące kierownicę palce. Zelżało wyraźnie napięcie jego ramion, wygładziło się pocięte zmarszczkami czoło. Mówił już normalnym głosem, choć nie próbował ukryć powagi. - To wymyka ci się z rąk, Dani - powiedział. - Nie wiem, czego się spodziewasz, ale jeśli łatwego zwycięstwa, to jesteś w wielkim kłopocie. Słyszałaś o pożarze, który wczoraj w nocy wybuchł u Williamsów? - spytał znienacka. Odwróciła gwałtownie głowę, by na niego spojrzeć. - Co? - wykrztusiła bez tchu. Nick zorientował się, że nic o tym nie wie, zanim jeszcze ujrzał jej szeroko rozwarte oczy i zaskoczoną minę. Pokiwał posępnie głową.
- Grupa chłopaków wtargnęła półciężarówką na trawnik przed domem i wrzuciła przez okno zapalone pochodnie. Szkody są niewielkie. Wyglądało to raczej na ostrzeżenie. Dani z trudem przełknęła ślinę. Emily Williams była jedną z jej najbardziej wygadanych zwolenniczek, jeszcze głośniejszą niż Liza. Była dużą kobietą i zwracała na siebie uwagę. W fabryce pracowali też jej brat i siostra, i chociaż oboje formalnie jeszcze się nie zdeklarowali, to najwyraźniej popierali obóz siostry. Wszyscy troje mieszkali razem. - Czy... komuś coś się stało? - spytała Dani nieco schrypniętym głosem. Nick zerknął na nią tak, jakby dziwiło go, że w nawale zajęć ma jeszcze czas troszczyć się o czyjeś zdrowie. Dotknęło ją to bardziej, niż jakaś zgryźliwa uwaga czy zawoalowane wyzwanie. - Nie - odparł. - Ale możesz być pewna, że to dopiero początek. Dani poprawiła się w fotelu i zapatrzyła przed siebie. Przez resztę drogi czuła na sobie kilkakrotnie wzrok Nicka, ale z jego ust nie padło już ani jedno słowo. Czyżby pomyślał, że
S
się tym nie przejęła? Chociaż od wielu lat starała się nie przejmować, nie udało jej się dotąd wyrobić w sobie niewrażliwości na cierpienie innych. Krwawiła za rannych, odczuwała głód za tych, którzy stracili pracę; tam, gdzie chodziło o obronę niewinnych, których jedynym
R
przestępstwem było domaganie się przysługujących im praw, jej własne bezpieczeństwo się nie liczyło. Tak, wielu rzeczy w swej pracy nienawidziła. Tak, wiele razy nie mogła w nocy zasnąć. Ale jak dotąd nikt nie odkrył sposobu, jak lepiej wykonywać tę pracę i przy życiu trzymała Dani pewność, że następnym razem, w następnym mieście, pójdzie łatwiej, znajdą się pokojowe rozwiązania i zysk będzie wart poniesionych kosztów. Budowała dla tych ludzi lepsze życie. Zmiany nigdy nie przychodzą łatwo, nie ona winna jest przemocy... Dojechali w końcu do klubu, który wybrał na dzisiejszy wieczór Nick. Było tu tak romantycznie, że Dani dosłownie dech zaparło w piersiach, i w balsamicznym, wieczornym powietrzu wyparowało w jednej chwili napięcie, jakie narosło między nimi podczas jazdy. Pomiędzy podświetlonymi od tyłu dębami i kwitnącymi drzewami przycupnął stary, drewniany młyn na kamiennej podmurówce, z młyńskim kołem i rwącym strumieniem. Światła tańczyły na wodzie, ślizgały się po obłych, rzecznych kamieniach i zapuszczały w kręte ścieżynki wysadzane tropikalnymi pnączami i rododendronami. Skądś napływały subtelne tony melodii granej przez niewidoczną orkiestrę. Po romantycznych ścieżkach przechadzały
się pary, obserwując swe odbicia w strumieniu. Pod obracającym się kołem młyńskim pluskała woda. Oczarowana Dani zerknęła na pomagającego jej wysiąść z samochodu Nicka w nadziei, że pod wpływem tej atmosfery zniknie może jego powaga. - Uroczo tu - powiedziała cicho. - To prywatny klub - mruknął zdawkowo i poprowadził ją kamiennymi stopniami w stronę kładki przerzuconej nad strumieniem. Na łokciu czuła beznamiętny dotyk jego dłoni. Najwyraźniej miał na głowie ważniejsze od romantyki sprawy. Posadzono ich przy stoliku w rogu sali. Zza okna dobiegał subtelny szept i plusk koła, a pod nimi roztaczał się przepiękny widok na ogród. Ich sylwetki odbijały się w migotliwym blasku świec w szybie i tańczyły na wodzie, nad którą znajdował się lokal. Na parkiecie tanecznym, w rytm zmysłowej ballady, kołysały się pary. W tle słychać było przytłumiony gwar rozmów i szczęk sztućców. Dani czekała, kiedy Nick poprosi ją
S
wreszcie do tańca. On jednak siedział pochłonięty studiowaniem menu i nie widząc innego wyjścia, spuściła wzrok na swoją kartę dań. Błagała go w duchu, żeby nie niszczył magii tego spokoju, który między nimi zapanował, ale nie zwracał na nią uwagi. Złożyła w końcu swoje menu z poczuciem klęski.
R
- Po co mnie tu przywiozłeś? - spytała cicho. Nick zerknął na kręcącego się w pobliżu kelnera, a potem na nią. - Co zamawiasz? - spytał uprzejmie.
- Wszystko mi jedno - odburknęła. - Wybierz za mnie. Uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Nawet nie usłyszała, co zamówił. Kiedy zostali sami, Nick przyglądał jej się przez dłuższą chwilę ciemnymi, poważnymi oczami, których wyrazu nie potrafiła rozszyfrować. Smukłe dłonie złożył na stole przed sobą. Czekała z niecierpliwością na jego odpowiedź, chociaż wiedziała, że nie usłyszy jej prędko. Wreszcie, po długim namyśle, rzekł: - Wydaje mi się, że przywiozłem cię tutaj, bo miałem nadzieję choć na chwilę zapomnieć o otaczającym nas świecie. Może nawet wydawało mi się, że zdołam nakłonić cię do puszczenia w niepamięć rzeczy, które nas dzielą. Ale nie potrafię. A więc będzie chyba najlepiej, jeśli spróbuję cię zrozumieć.
Dani ściągnęła zaintrygowana brwi, ale Nick nie dopuścił jej do głosu. Ciągnął monotonnym tonem, nie mrugnąwszy nawet powieką: - Z początku nie miało to takiego znowu znaczenia. Byłaś jakąś odmianą, na pewno wyzwaniem, czasami cierniem w oku, częściej kimś, o kim myślałem wieczorami, popijając brandy, i myśląc, potrząsałem z uśmiechem głową. - Nick mówił z niemal hipnotyzującą płynnością, zupełnie jakby cytował jakieś liczby albo rozpamiętywał drogie wspomnienia. W ciemnych źrenicach jego oczu odbijały się płomyki świec, a jeszcze głębiej Dani widziała własne odbicie. - Potem sytuacja zaczęła się zmieniać szybciej niż należało. Wiedziałem, że będą kłopoty i byłem na nie przygotowany. Nie wiedziałem natomiast, że więcej czasu zacznę spędzać martwiąc się o ciebie, niż o to, co dzieje się w fabryce. Tak ryzykowałaś, wydawałaś mi się taka bezbronna, że... czułem się za ciebie odpowiedzialny. Doprowadzałaś mnie też do szewskiej pasji, a nie miałem prawa się denerwować. Wiem, że złości cię moje wtrącanie się. Nic mnie to nie obchodzi, bo zamierzam się wtrącać tak długo, jak długo bę-
S
dziesz się narażała na niebezpieczeństwo. Nic dobrego dla nas obojga z tego nie wyniknie, ani w życiu zawodowym, ani w prywatnym.
- Robi się coraz gorzej - ciągnął dalej. - Nie jestem kompletnym kretynem i zdaję so-
R
bie sprawę, jak idiotyczne jest to, co się nam przytrafiło. Dopóki mogłem, ograniczałem nasze kontakty do spraw zawodowych... Oszukiwałem się nawet, że moje zainteresowanie tobą ma podłoże czysto teoretyczne, jeszcze długo po tym, jak zaczęłaś pojawiać się w moich snach i gościć z tym swoim kpiącym uśmieszkiem na moich wydrukach komputerowych. Dalej mnie denerwujesz. Dalej nie dosypiam, zamartwiając się, kiedy spowodujesz kolejną eksplozję, i co się stanie, jeśli nie zdążysz na czas usunąć się na bezpieczną odległość. A w tej chwili tak bardzo pragnę cię pocałować, że cierpię. W tej chwili siedzę tutaj i myślę, że tak naprawdę to trzeba tobą porządnie potrząsnąć i zastanawiam się, ile zajęłoby policzenie wszystkich tych piegów na twoim nosku... tych przeklętych piegów. Oczy Nicka przesunęły się po niej i powędrowały w bok, jakby jego uwagę przyciągnęło coś w drugim końcu sali. Miękkie cienie kładły się na jego spiętą twarz i Dani czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Złożone na kolanach dłonie splatała tak mocno, że obrączki wgniatały się w delikatną skórę palców. Przygryzała dolną wargę, a piersi unosiły się w rytm oddechu, nad którym starała się zapanować. Nie ważyła się odezwać. Nie wiedziała, co powiedzieć.
Nick znowu spojrzał na nią. - Trzeba z tym skończyć, Dani - powiedział cicho. - Próbowałem być nonszalancki, ty robiłaś, co mogłaś, żeby utrzymać mnie na dystans, a tymczasem zaniedbaliśmy się oboje w swoich zawodowych obowiązkach. Tylko mi nie mów, że nie powinniśmy się już spotykać, bo dopóki tu będziesz, zamierzam spotykać się z tobą... Nie w tym problem. Problemy zaczynają się wtedy, kiedy cię nie widzę. A ty? Możesz z ręką na sercu powiedzieć, że widzisz jakieś rozwiązanie tej sytuacji? Tak cię denerwuje, że wtrącam się do twojej pracy, ale ja nie mogę się nie wtrącać, skoro jesteś z nią tak nierozerwalnie związana. - Nick pokręcił powoli głową i spuścił oczy. - Wychodzi na to, że uwikłaliśmy się po uszy. Dani odetchnęła powoli raz i drugi, po czym dyskretnie, pod stolikiem, wytarła powilgotniałe nagle dłonie o sukienkę. - I co ja, według ciebie, mam teraz zrobić? - spytała. Nick spojrzał jej w oczy.
S
- Chciałbym - odparł - żebyś się z tego wycofała.
Dani nie mogła przez chwilę uwierzyć, że dobrze słyszy. Patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami czekając, aż odzyska oddech i będzie mogła odpowiedzieć.
R
- No pewnie, że byś chciał! Tak, to do ciebie pasuje, prawda? - Wzruszyła ramionami, żeby utrzymać ton głosu na dotychczasowym poziomie, i podkreśliła swoje słowa gwałtownym gestem ręki. Jej zdobne w pierścionki palce o włos zaledwie minęły szklankę z wodą. - Do tego zmierzało całe to twoje układne przemówienie! - wykrztusiła. - Cała ta czułość i troska, ta romantyczna kolacyjka... Naprawdę wyobrażałeś sobie, że jestem taka naiwna? Tyle czasu, i jeszcze mnie nie znasz? - Zniżyła głos do syku, bo w tym momencie zjawił się kelner z sałatkami. Nick zaczekał, aż zostaną sami, i dopiero wtedy odparł spokojnie: - Powiedziałem, że tego bym chciał. Nie sądzę, byś się zgodziła, ale też nigdy bym tego od ciebie nie żądał. - Szczerość jego tonu zupełnie ją rozbroiła. - Szkoda, że tu w ogóle przyjeżdżałaś - oświadczył cicho, ale z naciskiem. - Szkoda, że nie spotkaliśmy się na kościelnym pikniku albo na prywatnym przyjęciu, albo w zatłoczonym autobusie, gdziekolwiek, byle nie tu. No, ale skoro już tu jesteś, pragnąłbym, żebyś dała sobie spokój, żeby związek przysłał na twoje miejsce kogoś innego, a my moglibyśmy zająć się sobą... ale pragnienia nigdy jeszcze niczego nie zmieniły. Pozostaje nam więc tylko robić dobrą minę
do złej gry i starać się zrozumieć. Starać się znaleźć jakiś sposób, żeby z tej awantury, jaką szykujemy miasteczku, ocalić coś z nas. Dani nie wiedziała, co powiedzieć. Spuściła oczy na stojącą przed nią sałatkę, ale ściśnięte gardło nie pozwalało jej nawet myśleć o jedzeniu. Niech cię diabli, miotała się w duchu, wyginając splecione na kolanach palce. Niech cię diabli za to, że mnie tak omotałeś... Po chwili zauważyła, że Nick bierze widelec i zaczyna machinalnie mieszać sałatę i jarzyny w miseczce. Wzięła sztywną, lnianą serwetkę, rozłożyła ją sobie na kolanach i z determinacją nadziała na widelec kawałek letycji. Smakowała jak trawa. Od tonów sentymentalnej piosenki miłosnej granej przez orkiestrę żołądek podchodził jej do gardła. Chcę do domu, pomyślała. Nie chcę mieć z tobą do czynienia. Nie masz prawa mi tego robić... Ale było, oczywiście, za późno. Chyba całą wieczność trwało, zanim Nick odłożył widelec i mogła wreszcie uczynić to samo.
S
- Jak to się stało, że zajęłaś się tą działalnością? - spytał niemal zdawkowo. Upiła łyczek wina, żeby oczyścić gardło. Chciała wyglądać tak samo nonszalancko i obojętnie jak on.
R
- Tradycja rodzinna - odparła. - W latach trzydziestych mój dziadek jako jeden z pierwszych zorganizował dokerów. Ojciec był kimś w rodzaju związkowego bohatera. Zawsze chciałam być taka jak mój tata. Wierzyłam w to, co robili. - Wzruszyła nieznacznie ramionami. - To była chyba naturalna zmiana warty. Nick pokiwał głową nie okazując ani aprobaty, ani niechęci, a jego nieobecny wzrok powędrował ku parkietowi. - I naprawdę uważasz, że to najlepsza droga? - spytał po chwili. - Poświęciłam temu życie - odparła bez zająknienia. Czuła, że pod jego poważnym, czujnym wzrokiem zaczyna opuszczać ją pewność siebie. - Dlaczego? - spytał. Dani wytrzymała jego spojrzenie. - A jak myślisz? Nick nie musiał się zastanawiać nad odpowiedzią.
- Patrzę na ciebie - powiedział nie spuszczając z niej oczu - i widzę kobietę, której poświęcenie i odwagę podziwiam. Widzę kobietę, która nigdy nie pogodzi się z przegraną. Widzę wartościowego sprzymierzeńca i groźnego wroga. Widzę również młodą bezbronną i przestraszoną kobietę, chowającą się za okrzykiem wojennym kogoś innego, by zagłuszyć własne uczucia. Całe swoje poczucie wartości masz skrzętnie poszufladkowane, jak te pierścionki, które nosisz... To szereg odniesionych sukcesów, które można oddzielnie zdejmować i rozpamiętywać, kiedy zaczynają nachodzić cię wątpliwości - co, jak sądzę, zdarza ci się często. Organizujesz życie innym, żeby uniknąć ułożenia sobie własnego. I według mnie dlatego tym się zajmujesz. Z każdym jego słowem coś się w niej zwijało i napinało w reakcji obronnej, i chociaż chronił ją niezniszczalny pancerz, prawda zawarta w tym, co mówił, zdołała przezeń przeniknąć. Czy naprawdę taka jestem? - zastanawiała się z przerażeniem. Tak łatwo mnie przejrzał? Drżącą ręką uniosła do ust kieliszek z winem.
S
- A mnie się wydaje, że widzisz to, co chcesz zobaczyć - powiedziała, usiłując zapanować nad sobą. - Oceniasz wartość kobiety na podstawie takich cech, jak uległość, domatorstwo i... bezbronność. Ja nie posiadam żadnej z nich, nie rozumiem więc, w czym pro-
R
blem. Nie masz najmniejszego powodu, by interesować się mną. Nie ma we mnie nic, co mogłoby cię pociągać.
Nick uśmiechnął się z taką czułością, że przytłumione płomyki świec jakby rozgorzały nagle ze zwielokrotnioną siłą i zalały salę słonecznym blaskiem. Muzyka stała się wyraźniejsza, wino mocniejsze i Dani zrobiło się znowu cieplej na duszy. Nick sięgnął przez stolik i ujął jej rękę. Zalała ją fala ciepła. Zdawało się, że nic już nie uratuje tego żałosnego wieczoru, a on jednak dokonał tego swoim uśmiechem. Nie mogła uwierzyć, jak łatwo mu ulega. - A mimo wszystko mnie pociągasz - powiedział, gładząc machinalnie palcem wskazującym jej jedyny nie ozdobiony pierścionkiem palec. W jego oczach była łagodność i szczerość. - I interesujesz mnie na tyle, że mówię ci prawdę nawet wtedy, kiedy wiem, że ci się nie spodoba. Czy to na początek nie wystarczy? Dani odstawiła ostrożnie kieliszek. Spuściła wzrok na miejsce, gdzie jego dłoń przykrywała jej własną, gdzie jego palec gładził delikatnie, pieszczotliwie jej serdeczny palec. Swoje oświadczenie wyrecytowała jak wyuczoną na pamięć formułkę. Nie chciała tego
mówić, nie była nawet pewna, czy naprawdę tak uważa, ale wiedziała, że nie chce, aby było to prawdą. - Nie ma sensu niczego zaczynać... - Była dumna, że głos jej nie zadrżał. - I tak urwałoby się to samo z siebie za niecały miesiąc. Przecież wyjadę.... Zaskoczył ją nagły błysk w oczach Nicka. Jego palce gładziły czule jej dłoń. - Wiesz co? - odparł gawędziarskim tonem. - Nie chce mi się już tego słuchać. Zaczyna mi to wyglądać nie na głos rozsądku, a na wymówkę. W ciągu miesiąca wszystko może się zdarzyć... może wybuchnąć wojna, głód, zaraza... nikt nie może być tak pewien przyszłości, jak próbujesz to robić ty. To dlatego większość z nas żyje z dnia na dzień. Zatańczysz? Wygłosiwszy to zaskakujące zaproszenie, Nick wstał i nie czekając na odpowiedź pociągnął Dani za rękę. Obejmując ją opiekuńczo ramionami na środku parkietu, wymruczał jej przekornie do ucha:
S
- Tak właśnie lubię oceniać kobiety. - Jego lekki oddech rozwiewał jej włosy na policzku i łaskotał skórę. Czuła na udach jego twarde uda, jego ciepłe ciało, tors na piersi. Niknęła w jego ramionach. Obejmował ją niczym kochanek i chociaż instynkt nakazywał jej
R
odsunąć się od niego, przytuliła policzek do jego ramienia, przesunęła rękę pod jego łokciem i oparła ją na plecach. Tak dobrze było jej z Nickiem. Napełniał ją tak sprzecznymi uczuciami, wprawiał w przygnębienie, zatracała przy nim całkowicie zdolność rozumowania, ale było jej z nim dobrze. Nie chciała się już z nim kłócić, nie chciała wracać do świata istniejącego poza tym czarodziejskim młynem, pragnęła tu zostać na zawsze. Zerknął na nią z góry zmuszając, by zadarła głowę i spojrzała w jego roześmiane oczy. - No wyznaj mi z ręką na sercu - poprosił. - Nie widzisz we mnie nic a nic atrakcyjnego? Patrzyła mu poważnie w oczy. - Uważam... uważam, że jesteś seksowny - odparła i roześmiała się cicho. Ruch jego ciała podrażnił jej piersi. - To rozumiem - powiedział i wykonał pełen gracji obrót, który zaniósł ich z powrotem do stolika.
Podczas kolacji nie mówili wiele, ale w ich milczeniu nie było napięcia. Milczenie zdawało się zbliżać ich do siebie bardziej niż rozmowa. Nick pił sporo wina, Dani też. Spotykały się ich oczy i nad stolikiem, niczym bąbelki szampana, szybowały nie wypowiedziane słowa. Pragnę cię. Wiem. Nie wiem, co z tym począć. Ja też nie. Nie sprawiaj mi bólu, Nick. Nie chcę ci sprawiać bólu, Dani. Ani sobie... Tak mnie już zmęczyła ta walka... Nigdy nie chciałem z tobą walczyć. A kiedy znowu tańczyli, panowało już między nimi głębokie porozumienie, przechodzące w niewypowiedziane odkrycia i kuszące obietnicami, których żadne z nich nie ośmie-
S
liło się wyrazić słowami. Kiedy opuścili restaurację i schodzili po kamiennych schodkach nad strumień, Nick trzymał ją czule za rękę. W powietrzu unosił się zapach czystej, pluskającej wody i rozkwitłych kwiatów. Nie byli sami, ale takie odnosili wrażenie. Inne pary były
R
tylko cieniami snującymi się jak duchy nad brzegiem połyskującej wody. - Żałujesz, że mnie jednak nie spławiłaś? - spytał po pewnym czasie Nick. Dani udawała, że zastanawia się nad odpowiedzią obserwując, jak ich sylwetki odbite w zmarszczonej powierzchni wody rozpadają się na fragmenty niczym układanka - kojarzyło jej się to dziwnie z uczuciami, jakie żywiła względem Nicka. Ilekroć się z nim spotykała, odnosiła wrażenie, że rozpada się na kawałki i że jej całe życie ma tyle samo sensu, co rozrzucona po stole układanka. - Chyba byłoby dla mnie lepiej, gdybym żałowała - odparła w końcu zupełnie szczerze. Nick wziął ją za ramiona i odwrócił powoli twarzą do siebie. Jego dłonie uniosły się i zamknęły na miękkiej fali jej włosów odpływającej ku tyłowi głowy. Uśmiechnął się do niej słodko, z rozbawieniem. - Dani Miller, ty nigdy nie dbałaś o bezpieczeństwo - zauważył, parodiując oskarżycielski ton. - Wybrałaś sobie najgorszą z możliwych porę, żeby mnie poznać.
Nie spuściła oczu pod jego łagodnym spojrzeniem, które wyrażało o wiele więcej niż słowa. Jej własne oczy też mówiły więcej, lecz zupełnie co innego niż słowa. - A mnie się wydaje, że wybrałam idealną porę. Uśmiech Nicka pogłębił się i wyrażał teraz bardziej tęsknotę niż radość. Przesunął lekko dłońmi po jej włosach i policzkach. Nie pocałował jej. - Jeśli o mnie chodzi... - zaczął cicho. Spojrzała mu zaintrygowana w oczy. - Tak? - Jeśli o mnie chodzi, to wolałbym, żebyśmy poznali się w innych okolicznościach, wolałbym, żebyś zajmowała się czymś innym... - Wyczuł, że Dani chce zaprotestować, i z uspokajającym uśmiechem dokończył: - Ale teraz chcę, żebyś się przy mnie trochę odprężyła. Dani patrzyła na niego, rozważając to, co usłyszała. - Czy teraz to już randka? - To wciąż zależy od ciebie.
S
Po chwili odsunęła się od niego, zdjęła sandały i bez ostrzeżenia skoczyła z wdzię-
R
kiem gazeli na płaski kamień sterczący pośrodku strumienia. Odwróciła się zwinnie i z roześmianymi oczami rzuciła Nickowi wyzwanie: - Czy to dla ciebie wystarczający dowód odprężenia? Nick stał na brzegu podparty pod boki i śmiał się zaskoczony i pełen uznania. - Jeśli stracisz równowagę - ostrzegł - będziesz dopiero miała problem! Jestem rycerski, ale nie na tyle, żeby moczyć sobie nogi. Odwróciła się, żeby przeskoczyć na następny kamień. - Nie, to ty masz problem! - zawołała przez ramię. - Jestem na drugim brzegu i jeśli mnie chcesz, będziesz tu musiał przyjść! Nick nie dał się długo prosić.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Śmiejąc się jak dzieci wrócili do samochodu. Dani usiadła blisko Nicka, a on wziął ją za rękę. W drodze powrotnej nie rozmawiali. Nie musieli. Wszystko, co mieli sobie do powiedzenia, zostało już powiedziane, a nawet gdyby to nie było wszystko, na razie musiało wystarczyć. Wiązało ich teraz milczące porozumienie, poczucie bliskości, z którym Dani zbyt długo już walczyła i którego teraz nie chciała zniszczyć. Dobrze było jej z Nickiem, przynajmniej tego wieczoru. Pragnęła się tym nacieszyć. Kiedy Nick spytał: „A może wpadlibyśmy jeszcze gdzieś na drinka?", nie wahała się ani przez chwilę. Było jeszcze wcześnie. Nie była zdumiona, kiedy wprowadził samochód do własnego garażu. Tylko dlaczego nagle poczuła ucisk w żołądku, a dłonie jej spotniały? - Aha - zażartowała, kiedy pomagał jej wysiąść z samochodu - dom, w którym podają najlepszy w trzech okręgach sos do spaghetti.
S
- Jak również najlepsze krajowe wino w okolicy. - Przekręcił klucz w zamku i wszedł za nią do środka. - Poza tym... - spojrzał żałośnie na swoje mokre buty i mankiety - jedyne
R
miejsce, gdzie mogę się przebrać. Wybaczysz, że zostawię cię na chwilę samą? Dani dobrze się tutaj czuła. Wiedziała, gdzie co stoi, nie czekając więc na powrót gospodarza napełniła kieliszki winem. Nick dołączył do niej przed kominkiem i uśmiechając się z uznaniem wziął swój kieliszek. Był boso, szare spodnie zmienił na dżinsy, zdjął kurtkę i krawat i nie zadał sobie trudu, by upchnąć w spodnie pogniecione końce niebieskiej jedwabnej koszuli. Był odprężony i pociągający. - Rozpalić ogień? Pokręciła głową. - Lubię zapach wieczornego powietrza. A zresztą jest ciepło. Nick zostawił okno nieco uchylone i przez szparę wpływała do pokoju woń świeżej ziemi. Aromaty natury uderzały do głowy niemal tak samo silnie, jak wino i obecność Nicka. Poprowadził Dani do kanapy. Kiedy usiedli, otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Sączyli wolno wino. Nerwowość, z którą wkroczyła do tego domu, gdzieś się ulotniła.
- Jest o wiele przyjemniej, kiedy nie musimy rozmawiać - mruknęła. Jej kieliszek był już prawie pusty. Wtuliła się ufnie w ramię Nicka. Kiedy spojrzał na nią z góry, w jego oczach igrały iskierki wesołości. - Chyba ilekroć wymienimy między sobą więcej niż dwa zdania, popadamy w tarapaty, prawda? - Drobniutkie zmarszczki, rozchodzące się promieniście od kącików jego uśmiechniętych ust, aż się prosiły, żeby ich dotknąć. Pamiętała ich smak. - Jak myślisz, co powinniśmy robić, żeby nie gadać? - I nie czekając na odpowiedź pochylił głowę, by połaskotać wargami koniuszek jej nosa. Dani nie mogła powstrzymać chichotu. Gest był zabawny i podniecający. Język Nicka pomknął do jej policzka i pozbawił ją tchu w piersiach. - Kiedy to robimy, też popadamy w tarapaty - wydusiła z siebie. Język Nicka nie zaprzestawał prowokacyjnych harców po jej twarzy, przesuwając się to po powiekach, to po ustach, to po podbródku, to znów po nosie. Dani z trudem łapała
S
powietrze. Nick pachniał winem, biło od niego ciepło, jego język i wargi rozbudzały w niej pragnienie jeszcze śmielszych pieszczot.
- Nigdy nie całowałem piegowatej kobiety - mruknął Nick. Jego zmysłowy głos wi-
R
brował tuż przy jej policzku. - Smakują jak światło słońca. - Zaczyna pan wygadywać bzdury, Cavenaugh. - Głos miała zdyszany, urywany, trochę omdlewający od ciepła i przedsmaku rozkoszy. - Wiem. - Nick odstawił kieliszek nie patrząc na stolik i jego dłoń spoczęła na jej talii. - Chyba się upiłem. - Winem? - Nie. - Zmienił pozycję i jego twarz znalazła się nad jej twarzą. Jego pociemniałe oczy płonące zmysłowym blaskiem były piękne. - Tobą. Pocałunki Nicka osłabiły Dani i nawet nie zauważyła, kiedy wyjął jej kieliszek z dłoni. Zauważyła jednak, jak jego usta znowu znalazły się przy jej wargach, a potem przesunęły po twarzy chłodząc rumieńce, które oblały jej policzki. Zęby Nicka zacisnęły się lekko na płatku jej ucha, a język zapuścił do wnętrza i Dani, wstrzymując oddech, przywarła do niego całym ciałem. Elektryzujące dreszcze przebiegały jej po rękach i nogach, by zlać się w zdumiewające, pulsujące uczucie rozkoszy między udami.
Błądziła dłońmi po jego plecach wyczuwając pod jedwabiem koszuli gładkie, twarde mięśnie, które pod jej dotykiem przechodził dreszcz. Nie ma sensu dłużej się bronić. To była beznadziejna sprawa. Nikt inny nie potrafiłby wyzwolić w niej takich doznań. Nikt inny nie wiedziałby tak dokładnie, gdzie ją dotykać, jak całować, nikt inny nie umiałby z tak łagodną, błyskotliwą precyzją... tak cierpliwie, tak czule, tak wspaniale, wzniecając iskry każdym swym ruchem i oddechem, przeprowadzić misterium rozbudzania jej ciała. Nikt inny nie potrafiłby obudzić w niej takiej świadomości siebie samej. Tak jak teraz nie będzie się już czuła z nikim i pragnęła tylko, by to trwało... jeśli nie wiecznie, to przynajmniej przez ten jeden wieczór. Odrzuciła w tył głowę, wsparła ją na poduszkach kanapy i zamknęła oczy. Czuła gorący, przyprawiający o zawrót głowy ślad pozostawiany przez usta Nicka sunące w dół jej szyi. Jego język zbadał wgłębienie nad obojczykiem, a zęby objęły delikatnie wystającą kość. Jego gorący oddech przeniknął przez cienką warstwę materiału okrywającego jej pier-
S
si. Dani głęboko wciągnęła powietrze, zacisnęła konwulsyjnie ręce na jego plecach, a tymczasem, gdzieś w głębi niej, narastał tętniący ból. Pod zamkniętymi powiekami pulsowała w rytm uderzeń serca różowa mgiełka i Dani przestraszyła się, że straci oddech. Mrowiącymi
R
palcami wymacała szorstki brzeg dżinsów Nicka, a wyżej gładkość jego nagich pleców. Niecierpliwie, spragniona dalszych wrażeń, przesunęła palcami wokół jego talii i odkryła delikatną kępkę jedwabistych włosków niknącą w dżinsach. Odwrócił głowę i złożył ją na jej piersiach. Oddychał nierówno, twarz miał rozpaloną, a kiedy przesunęła lekko paznokciami po jego brodawkach, z piersi wyrwał mu się cichy jęk. Dani znajdowała się teraz w pozycji półleżącej i pogrążała się coraz głębiej w otchłań pożądania, a jej jedynym ratunkiem było twarde ciało Nicka, które czuła pod opuszkami palców. Kiedy jego ręka wsunęła się pod jej sukienkę i jęła piąć się powoli, pieszczotliwie wzdłuż uda i biodra, Dani zamarła. Czekała wstrzymując oddech, który rozsadzał jej płuca, dopóki jego palce nie zahaczyły o gumkę majteczek. Uniosła biodra, a on jednym zręcznym ruchem ściągnął z nich bieliznę. Dani była zbyt słaba i rozkojarzona, żeby zdjąć buty. Schylił się, żeby ją wyręczyć, ściągając jednocześnie przez stopy intymną część garderoby i upuszczając ją na podłogę. Świat pulsował i Dani nie była świadoma niczego, prócz dziwnego, zachwycającego uczucia, że oto leży i nie ma nic pod sukienką, prócz nieznośnego
wyczekiwania, co uczyni jego ręka sunąca znowu wzdłuż jej nogi, a potem, powoli i nieśmiało, dotykająca jej nagiego brzucha. Poczuła na twarzy urywany oddech Nicka. - Przepraszam, kochanie - wyszeptał. - Taki jestem niecierpliwy... Objęła go za szyję i ukryła twarz w jego ramieniu w geście poddania i pożądania. Chciała tego. Tylko w ten sposób umiała mu to powiedzieć. Szybkim, spiętym ruchem wsunął pod nią ręce i podniósł z kanapy. Kiedy otworzyła oczy, leżała na jego łóżku, a pod głową miała miękką poduszkę. Rysy twarzy pochylającego się nad nią Nicka majaczyły w łagodnej poświacie, wpadającej przez otwarte drzwi z oświetlonego salonu. W jego oczach malowała się głęboka czułość, płonęło w nich pragnienie. Pod wpływem impulsu przesunęła drżącymi palcami po jego twarzy. Chwycił jej dłoń i przycisnął do swych ust. Wcisnął wolną rękę pod jej plecy i rozsunął zamek błyskawiczny sukienki. Balansując obok niej na klęczkach, chwycił za ramiączka halki i rękawy sukienki, i zsunął obie warstwy
S
materiału przez jej biodra. Leżała teraz przed nim prawie naga. Tylko piersi okrywał jeszcze skrawek koronkowego stanika. I wtedy, zamiast go zerwać, Nick zaskoczył ją opuszczając głowę i nasycając ją ciepłem swych ust, smakując ją przez materiał. Dani zadygotała. Wplo-
R
tła palce w jego włosy, tłumiąc okrzyk ekstazy.
Usunął wreszcie tę ostatnią barierę i zamknął dłonie na jej nagich piersiach. Przesunął po nich językiem i ustami, a potem, znacząc ślad pocałunkami, zsunął się niżej i zagłębił język w jej pępku. Wreszcie, zmysłowym ruchem, wsunął sobie do ust jej palec wskazujący, by go zwilżyć. Zaczął ściągać z niego pierścionek. - Chcę cię mieć zupełnie nagą - wyjaśnił dostrzegając w spojrzeniu Dani zmieszanie. Niech dziś nie będzie między nami żadnych barier... niczego, co przypomina dawne sukcesy. Jeden po drugim jej pierścionki wylądowały z metalicznym brzękiem na nocnym stoliku. Wtedy dopiero Nick rozebrał się. Jego długie smukłe ciało wyciągnęło się obok niej. - Dani, kochana - wyszeptał. - Nie bój się. Dotknij mnie... - Ja się... nie boję - wyjąkała niemal szeptem. W jej głosie brzmiało zażenowanie, pożądanie i wielkie pragnienie dania mu siebie, pewność, że to potrafi. - Ja tylko... nie mam takiego doświadczenia... jak ci się wydaje...
Wydał nieartykułowany, stłumiony dźwięk i przyciągnął ją do siebie z adoracją i czułością. - Po prostu kochaj mnie... - wyszeptał zmienionym głosem. Kochać go? Nie znała dotąd znaczenia tego słowa. Czułością i łagodnymi gestami uczył ją radości dzielenia się z inną istotą, cudu uległości, ekstazy wspólnoty. Doprowadził ją do samych granic rozdzierającego pożądania i obiecał jedyne w swoim rodzaju spełnienie. A kiedy się z nią złączył, przeniósł ją w sfery, które nie mają nic wspólnego z fizyczną miłością; pokazał jej siebie odbitą w nim jak w lustrze, odkrył przed nią cudowność należenia do kogoś. Nick pokazał jej miłość. Głęboko poruszona, zachwycona i zdezorientowana dryfowała poprzez mgiełkę, której granice wyznaczały ruchy jego ramion i nóg oraz punkty, w których stykały się ich ciała. Reakcja każdej komórki przypominała jej, że jedno nadal jest cząstką drugiego. Osłaniał ją, tulił z zaborczym uwielbieniem, czuła pod palcami jego skórę, którą znała już tak samo do-
S
brze, jak własną. Czuła jego ciepły, miarowy oddech, owiewający jej twarz i muskający włosy. Nawet ich serca biły teraz zgodnym rytmem. Ogarnęła ich słodka ociężałość, radość ze stoczonej i wygranej bitwy, przeniknął oszałamiający, niemal nabożny zachwyt nad tym, co osiągnęli.
R
To nie powinno było się jej przytrafić. Gdzieś głęboko w świadomości Dani narastał sprzeciw i budziły się od dawna hołubione zasady, by przyjść jej z odsieczą. Nie chciała teraz tej odsieczy; jedyne, czego pragnęła, to pozostać na zawsze w ramionach tego delikatnego mężczyzny, być przezeń chronioną, podziwianą i kochaną. Chciała choć przez tę jedną noc cieszyć się miłością. Wiedziała, że to wszystko, o co może prosić. Tylko na tyle może sobie pozwolić. Dlaczego więc odnosi wrażenie, że ten epizod zmienia całe jej życie? Nick zacisnął ręce na jej biodrach i położył ją na sobie. Spojrzała w uśmiechające się z czułością oczy, poczuła jego palce, łagodnie odgarniające pasemko włosów, które przykleiło jej się do wilgotnego policzka. Nie mogła się powstrzymać i odwzajemniła ten uśmiech wyrażający rozleniwienie i zachwyt, pełen blasku promieniującego niczym iskra w kryształku fosforu, rzucająca swe subtelne światło na odległość wielu mil. Żartobliwym gestem założył jej włosy za uszy. - No i co? - spytał łobuzersko. Głos miał nadal zmieniony. - Źle było?
Zacisnęła usta i z błyskiem w oku przeciągnęła palcem wskazującym po konturze jego warg. - Nieźle - przyznała. Nie potrafiła się oprzeć pokusie muśnięcia jeszcze raz ustami jego warg. Z głębokim westchnieniem zadowolenia Nick przyciągnął jej głowę na swoje ramię i przytulił ją. Ciało miał jeszcze ciepłe i wilgotne. Znała jego miękkie i twarde miejsca, gładkość i szorstkość włosów i podobało jej się to wszystko. Jeśli nawet w tym, co teraz czuła, tkwiło jakieś niebezpieczeństwo, to na razie nie chciała o tym myśleć. - Chcę tak z tobą spać - wymruczał sennie Nick. Jego dłoń błądziła po jej plecach, jakby szukała tam miejsca, którego jeszcze nie odkryła. - Noc po nocy... Dani czuła miarowe bicie jego serca i próbowała odpędzić cienie smutku, usiłujące wedrzeć się w jej błogi świat. Jeszcze nie teraz. Nie pora o tym myśleć. Niech ta chwila potrwa trochę dłużej...
S
Ale nie było to jej pisane. Poczuła na twarzy dłonie Nicka. Uniósł jej głowę chcąc, żeby na niego spojrzała. W jego oczach płonęło wciąż to samo łagodne światło, a głęboka radość nadal zmieniała mu głos. Uśmiech miał łagodny i pełen uwielbienia.
R
- Teraz rozumiesz, dlaczego nie martwiłem się o przyszłość? Ona potrafi się zmienić w jedną noc.
Lęk spłynął powoli na Dani i nie potrafiła się z niego wyzwolić. Gdzieś w okolicy serca usadowił się zimny kamień i groził podejściem do gardła. Oparła się na łokciach po obu stronach głowy Nicka i musiał poczuć, jak cała sztywnieje. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo chciała dotknąć tego wrażliwego miejsca po lewej stronie jego ust. Kiedy się jednak odezwała, głos miała spokojny, niemal beznamiętny. - Co chciałeś przez to powiedzieć? - Po pierwsze... - Jego palce przesuwały się zaborczo po jej biodrach. - Nie ścigamy się już z czasem. Nie wyparujesz z mojego życia pod koniec miesiąca. - Nie wiem, skąd u ciebie ta pewność. - To były najtwardsze słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedziała. Prawdziwy cud, że udało jej się ukryć drżenie głosu. - Przecież nie rzuciłam pracy. Błoga senność opuściła ciało Nicka, światło w jego oczach zgasło. Dłonie znieruchomiały.
- Nie chcesz chyba powiedzieć - wykrztusił powoli - że wyjedziesz. Że teraz, kiedy... Dani nie mogła już tego znieść. Stoczyła się z niego sztywno, naciągnęła na siebie prześcieradło i usiadła. Była to śmiechu warta osłona. - Nic się nie zmieniło. - Jej głos brzmiał znacznie bardziej szorstko, niżby sobie tego życzyła. - Poszłam z tobą do łóżka. Było dobrze. Nie żałuję. Ale ja mam jeszcze wiele do zrobienia. Czuła, jak Nick drętwieje, jak cierpi. Musiała na niego spojrzeć i wtedy wszystko się w niej załamało. Tyle jeszcze miała do powiedzenia, miotało nią tyle sprzecznych uczuć. Błagała go oczami, żeby ją zrozumiał. - Mam swoją pracę - podjęła cicho. - To, co zaszło między nami, nie może... nie może... niczego zmienić. Nie może na nic wpłynąć... Oczy Nicka stały się martwe. Twarz ściągnęła mu się powoli, usta spoważniały. Na jej oczach jakby obracał się w kamień i patrząc na to miała wrażenie, że martwieje.
S
- Rozumiem - powiedział chłodno po dłuższej chwili. Nic nie rozumiał. Dani chciała mu to wykrzyczeć w twarz, ale jak miała to powiedzieć? To jest jej życie, jej los, jej poświęcenie - przecież wiedział o tym wcześniej, dlacze-
R
go więc teraz nie chce się z tym pogodzić? Nigdy nie składała mu żadnych obietnic. Nie mogła obiecać tego, co pragnął usłyszeć... I dlaczego to musi tak boleć? Nick usiadł sztywno i spuścił nogi z łóżka. Siedział plecami do Dani; olbrzymia pustka wypełniała dzielącą ich przestrzeń. Mieli wrażenie, że zatrzasnęły się między nimi stalowe drzwi, rozcinając to, co nawiązało się podczas jednego aktu zbliżenia, i pieczętując rozdział tego, co mogliby mieć, od tego, co musi nastąpić. Dani nigdy jeszcze nie doświadczyła takiej pustki, takiego tępego bólu, takiej samotności. Jej głos przerywający ciszę zabrzmiał głucho. - Chyba lepiej będzie, jeśli odwieziesz mnie do domu. Nick wstał i zaczął się ubierać. Dani wciągała na siebie części garderoby, próbując zachować pozory kobiety skomplikowanej, za jaką Nick ją uważał. Nie chciała, żeby to tak zabrzmiało. Nie chciała, żeby sobie pomyślał, że to, co zaszło między nimi, nic dla niej nie znaczy, że coś takiego przytrafia się jej codziennie. Przecież wie, że tak nie jest! Opierała mu się tak długo, bo zdawała sobie sprawę, ile to będzie dla niej znaczyło... czym to będzie
jej grozić. Czyżby nie widział, jak cierpi? Czy nie może uśmierzyć jakoś tego bólu? A może mu nie zależy... Palce miała spuchnięte i bolało, kiedy próbowała nasunąć na nie pierścionki. Wcisnęła je jednak na siłę, mrugając gniewnie powiekami, by powstrzymać łzy. Nick wiedział, czym się to skończy. Wiedział, że między nimi nie może być nic trwałego... Dlaczego pozwolił jej, by tak samą siebie zdradziła? I dlaczego teraz ją o to obwinia? Szli w milczeniu do samochodu. Nick nie dotknął jej ani razu. Przeraziła się, widząc jego chłód i nienawiść. Poczuła się bardzo samotna i usiadła przy samych drzwiczkach. Raniła ją nawet jego bliskość. Przed zapuszczeniem silnika Nick rzucił jej jedno, ironiczne spojrzenie. - Czy nie za późno trochę na udawanie, że mnie nie znasz? - Jego głos ociekał sarkazmem. Słysząc ten ton, którym nigdy dotąd się do niej nie zwracał, niemal się załamała.
S
Zwróciła twarz w jego stronę, nie próbując nawet ukryć, jak ją rani. - Proszę cię, Nick - wyszeptała. - Nie chcę w tej chwili rozmawiać. - A to ci dopiero. - Mierzył przeszywającym wzrokiem jej profil. W jego spojrzeniu
R
był jad. - Czy to możliwe - zadrwił cicho - żeby taka niezależna kobieta jak ty miała jakieś okropne babskie podejście do miłości i wiązania się z mężczyzną? Łzy bez ostrzeżenia napłynęły jej do oczu. Tak, myślała o miłości. Tak, źle jej było samej. Obawiała się, że to, co tutaj znalazła, nigdy już się jej nie przydarzy, i że rezygnacja z tej miłości chyba ją dobije, ale nic na to nie mogła poradzić... Ona musi wyjechać, ona i Nick nie mają żadnej szansy. - Nie przejmuj się. - Nick poklepał jej dłoń w kpiącym geście pojednania. - Wszystkie kobiety stają się po tym trochę sentymentalne. Niedługo ci przejdzie. Dani zaniosła się szlochem i Nick drgnął. Rozumiała, że chciał ją zranić, bo ona go wcześniej zraniła. Nie spodziewała się jednak takiego wyrachowanego okrucieństwa, tym dotkliwszego, że było bezmyślne. Przesunął się w jej stronę, ale cofnęła się, zagryzając dolną wargę, by stłumić płacz. Nie zdołała jednak powstrzymać potoku łez, który wypłynął spod kurczowo zaciśniętych powiek. Nick dotknął lekko jej ramienia i opuścił rękę.
- Przepraszam, Dani. - Głos miał cichy i przygnębiony. - Nie chciałem tego. Spójrz na mnie, kochana. Dani nie potrafiła się na to zdobyć. Jednak, odetchnąwszy spazmatycznie, otworzyła oczy i zapatrzyła się przed siebie, sztywna i gotowa na wszystko. Broda nadal jej drżała. - Dani - podjął cicho Nick. - Wiem, że nie poszłabyś ze mną do łóżka, gdybyś czegoś do mnie nie czuła. - W jego głosie pobrzmiewało błaganie i zrozumienie, a także ból. Wcale nie uważam cię za łatwą zdobycz. Za dobrze cię znam. Przede mną było tylko dwóch, prawda? Twój mąż i ten, co został w Chicago. Dani? - W jego głosie było oczekiwanie na odpowiedź. - Czy to prawda? Zdobyła się na kiwnięcie głową. Łzy znowu napłynęły jej do oczu i nie zdołała ich powstrzymać. W gardle czuła palący, dławiący ból. Dłoń Nicka zawisła nad jej ramieniem. Chciał jej dotknąć, ale się rozmyślił. Był tak blisko, że ich uda prawie się stykały. Oddech miał ciepły, wyczuła w nim lekki zapach wina.
S
Przeraziła się, że wspomnienie ich przytulonych ciał rozklei ją do reszty. - Czy z nimi było ci tak jak dziś? - zapytał łagodnie. - Czy przeżywałaś to samo, co ze mną?
R
Dani zagryzła dolną wargę tak mocno, że w każdej chwili spodziewała się poczuć na języku smak krwi. Potrząsnęła lekko głową.
Westchnienie Nicka musnęło jej twarz. Wyciągnął rękę. - Dani, nie rób nam tego...
Sił dodał jej instynkt samozachowawczy. - Nie. - Głos miała schrypnięty, trochę stłumiony. Zmuszała się do mówienia, nie patrząc na Nicka. - Nie chcę, żeby tak było, ale nic na to nie poradzę. Mówiłam ci... że nie mogę się wiązać... z nikim. Muszę mieć swobodę ruchu. Są w moim życiu ważniejsze sprawy... Próbowałam ci to wyjaśnić... Zawisło nad nimi długie milczenie. Nick siedział nieruchomo. Dani nie wiedziała, czy miało to wyrażać gniew, zniecierpliwienie czy wybaczenie. Bała się nad tym zastanawiać. Wreszcie nie wytrzymała i dodała łamiącym się głosem: - Nie gniewaj się na mnie. Po długiej chwili Nick ciężko westchnął. - Próbuję zrozumieć - powiedział spokojnie. - Naprawdę.
Przesunął się za kierownicę, ale zastygł z ręką na kluczyku. - Zostań dziś ze mną - wyrzucił z siebie, patrząc w przestrzeń. Boże, to już było niemal ponad Jej siły. Niemal... Pokręciła głową. - Nie mogę - szepnęła. Droga do motelu dłużyła się bez końca. Noc była tak samo ciemna i pusta, jak uczucia przepełniające Dani. Ale w miarę pokonywanych w milczeniu kilometrów zdołała wziąć się w garść. Siłę czerpała z wiedzy o sobie. Otrząśnie się z tego. Potrafi sprostać wszystkiemu. Jakoś przez to przebrnie. Musi, bo czeka ją jeszcze wiele bitew, wielu ludzi potrzebuje jej pomocy... Kiedy zatrzymali się przed motelem, sięgnęła ręką do klamki. Chciała znaleźć się czym prędzej w swoim sanktuarium, uciec od Nicka, zanim ten powie lub zrobi coś, co ostatecznie zachwieje jej postanowieniem. Niespodziewanie poczuła na przegubie żelazny uścisk jego dłoni i drgnęła. - Nie ruszaj się - powiedział półgłosem.
S
Spojrzała na niego zła i zdezorientowana. Tego było już za wiele. Ale Nick patrzył przed siebie, niemal podświadomie ściskał jej rękę, aż wreszcie spytał: - Zostawiłaś drzwi otwarte?
R
Trochę zmieszana poszła za jego wzrokiem i wyzwoliła powoli rękę. - Nie, oczywiście, że nie... - Ale majaczące w mroku drzwi do jej pokoju stały otworem. Była w tej scenie niesamowitość i groza. - Zostań w samochodzie - rzucił Nick. Wysiadł, a serce Dani biło jak szalone. Nowe wyzwanie zatarło stary ból, szybko powracała energia. Ruszyła za Nickiem. - Cholera - syknął, kiedy dogoniła go przed otwartymi drzwiami. - Mówiłem, żebyś została! - Nie bądź idiotą - rzuciła Dani. W zetknięciu z realnym, fizycznym zagrożeniem budził się do życia każdy jej nerw. - Co dobrego wyniknie z tego, że wejdziesz tam sam i oberwiesz po głowie? Bohaterowie nie robią na mnie wrażenia. Zresztą, i tak już sobie chyba poszli - dorzuciła sensownie, kiedy Nick spojrzał na nią ze złością i zniecierpliwieniem. Postąpiła krok w stronę drzwi, ale Nick pchnął ją do tyłu. Wsunął ostrożnie rękę za framugę i zapalił światło.
Kiedy nic się nie stało, Dani wydała westchnienie ulgi. Nick pchnął drzwi. Otworzyły się szerzej i kiedy zerknęła mu przez ramię, westchnienie przeszło w stłumiony okrzyk rozpaczy. W pokoju panowało istne pobojowisko. Potłuczone lampy, porwane i porozrzucane wszędzie papiery, podarte ubrania, rozprute poduszki, których zawartość pokrywała dosłownie wszystko. Materac ściągnięto z łóżka, pocięto na pasy i wypatroszono ostrym narzędziem. Maszyna, kalkulator i kopiarka leżały na podłodze, kable zasilające były pocięte na kawałki, pokrywy roztrzaskane. Nick zbliżył się ostrożnie do ściennej szafy, potem zajrzał do łazienki i dopiero po dokonaniu inspekcji wrócił do pokoju. Dani patrzyła na to wszystko otępiała, a fakt zamachu na jej prywatność napełniał ją uczuciem przerażenia i odrazy. Wzdrygnęła się na myśl, że obce ręce dotykały i szarpały jej bieliznę, darły należące do niej papiery, mściły się na jej rzeczach osobistych, upatrując w nich namiastki jej samej. Szacowała z rozpaczą, ile pracy
S
ją czeka, żeby doprowadzić to wszystko do porządku. Walczyła z obezwładniającym strachem, który ogarnął ją, kiedy chłonęła wzrokiem ten ohydny obraz zniszczenia. Starała się nie myśleć, co by się stało, gdyby tu była.
R
- Mam jeszcze jedną złą wiadomość - odezwał się Nick za jej plecami. - Pocięli ci wszystkie opony.
Dani odwróciła się do niego z przerażeniem i rozpaczą w oczach i desperacko próbowała wziąć się w garść. Mogła temu zapobiec. Powinna była to przewidzieć. Powinna, ale... Nick zbliżył się i ujął ją delikatnie pod ramię. - Chodź - powiedział. - Jedźmy do domu. Dzisiaj niczego już tutaj nie zdziałasz. Spojrzała na niego półprzytomnie. Jej umysł układał w szalonym tempie listę działań, jakie będzie musiała podjąć, planów, które trzeba będzie poczynić, konsekwencji, jakie może mieć ten głupi akt wandalizmu dla jej kampanii. - Nie - odparła niemal nieobecnym tonem. - Muszę zabrać się do sprzątania. Część tych papierów... Będę je musiała odtworzyć. Cień zniecierpliwienia przemknął po twarzy Nicka. - Bądź poważna, Dani, nie możesz tu dzisiaj zostać. Gdzie będziesz spała? Zerknęła nieprzytomnie na łóżko.
- Nie jest tak źle, jak wygląda. Zarzucę na nie prześcieradło, a rano wezwę kierownika. Nick zacisnął palce na jej ramieniu i pociągnął ją lekko. - Nie zostaniesz tu dzisiaj - oznajmił. - Chodź. Dani wyrwała mu się ze złością. - Powiedziałam ci, że zostaję! O to im właśnie chodziło... chcieli zobaczyć, jak zmykam z podkulonym ogonem. Nie dam im się wykurzyć! Słysząc jej oświadczenie, Nick zacisnął gwałtownie usta. Zauważyła, jak jego nozdrza rozdęły się na moment. - Niech ci będzie - powiedział w końcu. - Zostanę z tobą. - Nie! - Nie, nie, tylko nie to. Nie może dopuścić, by był tu w chwili jej porażki i ochraniał ją, uspokajał... kochał. Nick ściągnął brwi. - Nie zostawię cię samej. Odskoczyła od niego z gniewem.
S
- Chcę być sama! Nie chcę cię tutaj! - Jednym gwałtownym gestem zatoczyła ręką
R
łuk, obejmujący otaczające ich pobojowisko. - Twoi ludzie to zrobili, panie Cavenaugh! zarzuciła mu z furią. - Zrobili to twoi ludzie, a ty w tym czasie trzymałeś mnie bezpiecznie w swoim łóżku! Do czego jesteś mi tu potrzebny? Nick drgnął i Dani natychmiast pożałowała swych pochopnych oskarżeń. Wcale tak nie myślała. Wargi mu pobielały, oczy stwardniały. - Przecież wiesz, że ja... - Wiem - wyrzuciła z siebie i odwróciła się od niego przybita. - Wiem - powtórzyła ledwie dosłyszalnie do przeciwległej ściany. - To nie twoja walka... Czuła się pusta i wykończona, każda jej cząstka osiągnęła kres wytrzymałości. Z nadludzkim wysiłkiem wyprostowała ramiona i zadarła do góry brodę. - Wracaj do domu, Nick. - Odwróciła się do niego z trudem i łagodniejszym już tonem dodała: - Dam sobie radę. Naprawdę. Nick patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a w jego oczach pojawiały się kolejno zrozumienie, żal i rezygnacja. W końcu odwrócił się i ruszył do drzwi.
W progu zatrzymał się. Smutek, malujący się na jego twarzy, ścisnął Dani za serce, odbierając jej chęć do życia. - Byłoby mi dużo łatwiej cię kochać - rzekł cicho - gdybyś chociaż troszkę mnie potrzebowała. Kiedy wyszedł, Dani zbliżyła się do okna i zaciskając kurczowo dłonie na parapecie patrzyła, jak zapalają się reflektory, samochód zawraca i odjeżdża. Dopiero wtedy wybuchnęła płaczem.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY - Chyba jesteśmy gotowi do głosowania. Dani bawiła się machinalnie sznurem telefonu, słuchając dość obojętnie mężczyzny, który mówił do niej z odległości tysiąca kilometrów.
S
- Tak - przyznała bezbarwnie. - Wszystko przebiega o wiele szybciej, niż zakładałam. Sądzę, że powinniśmy je przeprowadzić, dopóki nastroje są gorące. - Wspaniale. Jak zwykle spisujesz się świetnie. - Josh znacząco zawiesił głos. - No więc co jest nie tak?
R
Co? Wszystko. Przegrywała, traciła zapał, ducha, poczucie walki w słusznej sprawie, z którym stawała ochoczo do każdej bitwy. Nie potrafiła zapomnieć posiniaczonej twarzy młodej kobiety, która dziś po południu przyszła na zebranie. - Nie wiń się za to - szepnęła jej do ucha Liza. - Po prostu mąż lubi jej czasem dołożyć. Związki to tylko pretekst. Ale ten widok poruszył Dani do głębi. Jej działalność rozbijała rodziny, wystawiała na szwank bezpieczeństwo niewinnych ludzi i chociaż wiele razy próbowała sobie tłumaczyć, że cel jest tego wart, chociaż tak bardzo próbowała podbudować się dumą z tych kobiet, które potrafiły dzielnie stawiać czoło przeciwnościom i żądać swoich praw - Dani zaczynały nachodzić wątpliwości. Nigdy dotąd nie wątpiła w moralny aspekt swej misji. Nicka nie widziała od dwóch tygodni. Rozumiała, że byłoby nieroztropnie z jego strony, gdyby się z nią pokazywał. Prawdę powiedziawszy sądziła, że go już w ogóle nie zobaczy. Byłoby najlepiej przerwać to właśnie teraz. Co dała mu boleśnie do zrozumienia owego wieczoru, kiedy spotkali się po raz ostatni. Nadal jednak cierpiała. Wciąż go pragnę-
ła. Wieczorami, kiedy nie mogła pogrążyć się w pracy ani dłużej rozkoszować dumą ze szlachetności swej sprawy, tuliła do piersi poduszkę i tęskniła za nim. Chciała z nim rozmawiać. Pragnęła znowu słuchać spokojnych, rzeczowych wywodów Nicka, krytykującego jej pracę i starającego się zgłębić powody, dla których ją wykonywała. Chciała, żeby pomógł jej się odnaleźć. I pragnęła, żeby ją obejmował. Radykalizacja nastrojów w fabryce postępowała z dnia na dzień. Zdarzało się coraz więcej incydentów - wybite szyby, napisy na ścianach i samochodach, wyzwiska pod adresem kobiet, przechodzących przez bramę zakładów. W pracy grożono im i prześladowano. Dani próbowała być dumna z ich odwagi i determinacji, ale czy mogła? Któż nie dałby się skusić na lep obietnic, jakie im składała? Była w swej pracy dobra - przekonująca, charyzmatyczna, zdecydowana. Umiała kierować masami. Umiała przyciągać uwagę ludzi. Ale czy po kobiecie, której w zamian za niklowego centa oferuje się srebrnego dolara, można oczekiwać, że nie uchwyci się skwapliwie tej szansy? Nie było w tym żadnych czarów. To
S
rutynowa procedura obliczona na wywołanie pożądanej reakcji, a Dani pełni w tym wszystkim rolę kluczowej postaci. Teraz, po raz pierwszy, zaczynała się zastanawiać, czy w ogóle słusznie postępuje.
R
Nie było czym się chwalić. Wszystko obracało się szybko w pyrrusowe zwycięstwo. Westchnęła.
- Sama nie wiem, Josh. To chyba nic takiego. Jest dużo szumu. Atmosfera się podgrzewa. Mówiłam ci już o incydentach. Zaczynam się po prostu niepokoić, to wszystko. Josh milczał przez chwilę. - Przylecę pod koniec tygodnia. - Nie, ja... - Tylko nie wciskaj mi oburzonych formułek w rodzaju „Mamo, proszę, sama to załatwię" - wpadł jej w słowo. - Nie kwestionuję twoich kompetencji. Pojechałaś do Somerset sama, i to był najlepszy pomysł. Gdyby kręciły się tam gromady naszych chłopaków, rozróby byłyby jeszcze większe, A ty odwaliłaś kawał wspaniałej roboty, tak jak się zresztą spodziewaliśmy. Ale teraz, przed samym głosowaniem, pora na dosłanie posiłków. To taka taktyka, kochanie. Przecież dobrze wiesz. Dani wciągnęła powietrze w płuca.
- Tak, chyba tak. - Poza tym dobrze by jej zrobił widok Josha. Dobrze by jej zrobiło przypomnienie dawnych błędów, a przerwany romans z Joshem był jednym z największych. Gdyby przyjechał, przestałaby się może dręczyć rozmyślaniami o tym, co mogłoby być między nią a Nickiem. Bo między nimi nic nie mogło być. Jedynie powtórka z całego jej życia emocjonalnego... jeszcze jedna klęska. I może Josh zdoła jej nawet przypomnieć, po co tu przyjechała. Rozłączyli się, umawiając na jeszcze jeden telefon przed jego wyjazdem, i Dani zaczęła krążyć po pokoju. Czuła się zmęczona i dziwnie rozkojarzona. Zapadał zmierzch i lało. Zza okna dobiegał głuchy, jękliwy plusk kropel deszczu rozbijających się o chodnik. Prześladowało ją spojrzenie czarnych oczu. Dlaczego nie potrafi zapomnieć o tym mężczyźnie? Jego słowa, jego spojrzenia - wszystko to powracało teraz nieustannie, by zachwiać jej pewnością siebie i spokojem ducha. Postąpiła właściwie. Właściwie. Inaczej nie było można.
S
W końcu, sfrustrowana i zła na siebie, weszła do łazienki, by wziąć prysznic. Woda była letnia i nie poprawiła jej zbytnio nastroju. Opatulona w wypłowiały, niebieski szlafrok usiadła, żeby wyszczotkować włosy. Próbowała zająć myśli planami na wieczór.
R
Aż podskoczyła na dźwięk telefonu. Tak było od dwóch tygodni. Za każdym razem myślała, że to Nick. Nick jednak nie dzwonił.
Głos po tamtej stronie linii z pewnością nie należał do niego. Był tak wyraźny i charakterystyczny, że ciarki przeszły jej po plecach. Przez kilka ostatnich dni Scott zachowywał złowieszcze milczenie i wyraźnie się przyczaił. Dani, oczywiście, nie szukała z nim kontaktu, ale nawet kiedy ich drogi przypadkowo się zeszły, rzadko zaszczycał ją czymś więcej ponad ponure łypnięcie okiem albo obelżywą uwagę. I nagle, dzisiejszego popołudnia, popełniła błąd wpadając do miejscowego baru na lunch. Natknęła się tam na mężczyzn zatrudnionych w fabryce. Atmosfera była ciężka i nieprzyjemna. Pod jej adresem padały niewybredne uwagi, czuła na sobie nieprzyjazne spojrzenia i w końcu wyszła nie dojadłszy kanapki. W progu wpadła na Scotta. Jego zwalista postać zatarasowała jej drogę, w miejscu osadził ją jego wredny uśmieszek, a twarz owiał nieświeży oddech.
- Cholernie rajcownie wyglądasz, dziwko - warknął. - To chyba od szlajania się z szefem. Ja bym na twoim miejscu tak nie podskakiwał. Coś mi mówi, że twój nowy chłoptaś znajdzie już sposób, żeby się zmyć, jak będziesz go najbardziej potrzebowała. Dani przestraszyła się nie na żarty. I teraz ten strach powrócił. - Twoje dni są policzone, suko - usłyszała w słuchawce. - Na twoim miejscu klepałbym już paciorki. I to było wszystko. Połączenie zostało przerwane. Dani odłożyła powoli słuchawkę w nadziei, że opanowanie zawarte w tym ruchu uspokoi jej roztrzęsione nerwy. Nieraz już grożono jej śmiercią. Wielka mi rzecz. Nieprawda. Nawet po setnym, po tysięcznym razie i tak by się przestraszyła. Bardzo nie chciała być teraz sama. Nie odrywała wzroku od czarnego telefonu, stojącego na biurku. Może zadzwonić do Nicka? Ale co mu powie? Odwołaj swoich zbirów, Cavenaugh? Odwróciła się, prychając ze
S
zniecierpliwieniem. Nicka to nic a nic nie obchodzi. To nie jego walka. Nagle usłyszała głośne, zdecydowane pukanie i serce znowu podskoczyło jej do gardła. Uchyliła ostrożnie drzwi na szerokość łańcucha i kiedy w wąskiej szparze ujrzała twarz
R
Nicka, omal nie zemdlała. Zmiękły pod nią kolana, a w brzuchu poczuła jakąś dziwną pustkę, która na moment odessała powietrze z płuc. Patrzyła na niego dobre piętnaście sekund, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Fakt, że pojawił się w chwili, kiedy był jej potrzebny, zupełnie jakby za sprawą telepatii, zaszokował ją i zaskoczył. Opamiętała się, zamknęła szybko drzwi, ale zanim odpięła łańcuch, wzięła najpierw głęboki oddech, żeby opanować drżenie rąk i zebrać myśli. Nie zwlekała jednak zbyt długo. Bała się, że Nick może zniknąć. Otworzyła szeroko drzwi i była dumna ze spokoju, z jakim go przywitała. - Cześć, Nick. Co cię sprowadza? Odwzajemnił się jej równie beznamiętnym spojrzeniem. - Mogę wejść? - zapytał chłodno. Zawahała się, ale tylko przez chwilę. Zapraszającym gestem wskazała pokój i Nick wszedł do środka.
Deszcz przeszedł w ciepłą mżawkę i granatową wiatrówkę Nicka pokrywały drobniutkie kropelki wody. Ubrany był poza tym w białe szorty i białe trampki. Na widok jego odkrytych nóg Dani przypomniała sobie ten ostatni raz, kiedy byli razem... Odwróciła się szybko, przełykając ślinę. Zacisnęła mocniej pasek niebieskiego szlafroka. Serce waliło jej jak młotem, na twarz wystąpił rumieniec. - Co cię tu sprowadza? - powtórzyła, siląc się na obojętność. - Muszę z tobą porozmawiać. - Głos miał bardzo poważny i odwracając się stwierdziła, że taka sama powaga maluje się na jego twarzy. To pomogło jej odzyskać spokój. Jak zwykle, interesy. Z tym potrafi sobie poradzić. Wskazała mu krzesło przy biurku, a sama usiadła na brzegu łóżka. Patrzyła, jak rozpina zmoczoną kurtkę i wiesza ją na oparciu krzesła. Pod spodem miał nie pierwszej już świeżości niebieską koszulkę z białym numerem na piersiach. Jakże jej się podobał. Usiadł na krześle twarzą do niej, wyciągnął przed siebie długie nogi i przejechał pal-
S
cami po wilgotnych włosach. Dopiero teraz Dani zauważyła, że jest bardzo zmęczony. Oczy miał podkrążone, zmarszczki wokół ust wyraźniejsze niż zazwyczaj. W każdym jego ruchu wyczuwało się napięcie. Odniosła wrażenie, że to napięcie udziela się i jej. Siedziała
R
sztywno z rękami splecionymi na kolanach i czekała, aż Nick się odezwie. Spojrzał na nią zasępiony.
- Miałem dziś po południu telefon - zaczął. - Chciałem się upewnić, czy u ciebie wszystko w porządku.
Usiadła prosto, jakby połknęła kij, i spojrzała na niego przenikliwie. - Pogróżki? - Serce biło jej jak szalone. Tego właśnie się obawiała. Tego, że przez nią Nick narazi się na niebezpieczeństwo... Zaschło jej w gardle. Zdawał się zwlekać z odpowiedzią całą wieczność. - Nie pod moim adresem - odparł wreszcie z namysłem, obserwując ją. Dani odetchnęła z ulgą. - Nie chodziło o mnie - sprecyzował i znowu zesztywniała. - Bardziej obawiałem się o ciebie. - Nie powinieneś tu przychodzić - powiedziała. Wyszło to bardziej opryskliwie, niż zamierzała. - Narażasz się. - Bardziej niż ty, siedząc tu sama? - spytał ostro i Dani zauważyła, że napinają mu się odruchowo mięśnie ramion.
- Całe życie jestem sama - odparowała i zaraz tego pożałowała, ale było już za późno. Jego twarz ściągnęła się na chwilę bólem, lecz zaraz potem dostrzegła w niej wyraz cynizmu. Gdybyś chociaż troszkę mnie potrzebowała... Nie może się za nic dowiedzieć, jak bardzo go potrzebuje. Byłby to dla niej koniec wszystkiego, nie potrafiłaby już się mu oprzeć... - Ja też miałam telefon - dorzuciła szybko, o wiele spokojniejszym tonem. - Nie boję się. To nic nadzwyczajnego. Nick patrzył przed siebie ponuro. Najwyraźniej starał się rozmawiać rzeczowo. - W porządku - rzekł zrezygnowany. - Może masz rację. Ale zdajesz sobie chyba sprawę, że to nie są szczeniackie dowcipy. Ten facet podchodzi do sprawy serio. Podjęłaś jakieś środki ostrożności? Dani umknęła wzrokiem w bok. Była zaniepokojona i głębiej, niżby sobie tego życzyła, poruszona wyrazem troski na jego twarzy.
S
- Nic mi nie będzie - oświadczyła sztywno. - Dam sobie radę. Zapadła cisza. Siedzieli przygnieceni ciężarem słów, których Nick starał się nie wypowiedzieć. Pokój skurczył się nagle dzięki jego obecności i Dani starała się odegnać natar-
R
czywe wspomnienia. Tytko spokój. Nie myśleć o tym. Wkrótce on sobie pójdzie i będzie po wszystkim... Zachowuj się naturalnie. Nie daj mu poznać, że kiedy przestąpił ten próg, twoje serce po raz pierwszy od dwóch tygodni zabiło żywiej. Nie dopuść, by się domyślił, że jedyną rzeczą, jakiej teraz pragniesz, są jego usta, że palce świerzbią cię, by go dotknąć, i że gdyby znienacka otoczył cię ramionami, zapewne nigdy nie pozwoliłabyś mu odejść... Nie daj mu poznać, jak wiele znaczy dla ciebie jego obecność, ani jak ciężko ci będzie, kiedy odejdzie. Szukając neutralnego tematu rozmowy, nerwowo wodziła wzrokiem po pokoju. Jej spojrzenie przyciągały co chwila jego nagie nogi, miękkie kręcone włoski na łydkach i umięśnionych udach... Opalił się trochę. Grając w tenisa? W golfa? Z kim? Czy wygrał? Czy przez te dwa tygodnie o niej nie myślał? A skoro tak, to co tu teraz robi? - Wracasz z tenisa? - wyrzuciła z siebie niespodziewanie i wskazała na jego strój. Nick ściągnął zaskoczony brwi. - Co? Nie. - Spuścił wzrok na swoje buty i szorty, jakby dopiero teraz zauważył, co ma na sobie. - Nie. Dopóki nie zaczęło padać, pracowałem na podwórku za domem. - Spoj-
rzał na nią uważniej. - Dani, martwię się o ciebie. - Nie potrafił tego dłużej skrywać. Oczy miał ciemne, a mięśnie naprężone. - Trzymałem się od ciebie z dala, bo nie chciałem narobić ci jeszcze większych kłopotów. To było piekło. Dani, sytuacja wymknęła ci się spod kontroli, nie będziemy już w stanie nad nią zapanować... Niełatwo było stwierdzić, czy mówi o ich życiu zawodowym, czy osobistym. I jedno, i drugie wymknęło się im spod kontroli. Dani pokręciła głową i wstała. Nie chciała tego słuchać. I tak miała już wystarczający mętlik w głowie. Nick w mgnieniu oka znalazł się przy niej. Chwycił ją za rękę i zmusił, by usiadła z powrotem na łóżku. Sam przysiadł obok niej. - Posłuchaj - powiedział. - Wiem, ile to dla ciebie znaczy. Wiem, jak bardzo chcesz tu odnieść zwycięstwo... ale, kochanie, zdarza się czasem, że zwycięstwo jest równoznaczne z samounicestwieniem, a to, o co walczysz, nie jest tego warte. Ludziom dzieje się tu krzywda, to fakt. Ale zanim się poprawi, będzie gorzej. Nie mogłabyś porozmawiać ze swoimi szefami, nakłonić ich, żeby spuścili z tonu...
S
Pokręciła gwałtownie głową i chciała się od niego odsunąć. Miała dosyć tej rozmowy. - Wybij to sobie z głowy, Cavenaugh - powiedziała gniewnie. - Twoje osiłki mnie nie
R
zastraszą, a ty nic u mnie nie wskórasz słodkimi słówkami... - Dani, do cholery! - wybuchnął i zacisnął palce na jej ręce tak mocno, że syknęła z bólu. Na jego twarzy malowała się wściekłość. - Ile razy mam ci powtarzać, że to nie moja walka? Te pieniądze nie płyną z mojej kieszeni! Ze związkiem czy bez mam pracę, a nawet gdybym ją stracił, przyjmie mnie z otwartymi rękami dziesięć największych firm na całym świecie. Ja z tobą nie walczę! Nie mam w tym żadnego interesu! Chociaż na minutę przestań się na mnie boczyć i posłuchaj, co mówię. Nie obchodzi mnie, czym się to skończy, nie obchodzi mnie, czy wygrasz, czy nie, cholera, obchodzi mnie tylko to, co się do tej pory stanie... z tymi ludźmi, z tobą. Nie zastanowisz się, co robisz? Czy wreszcie zrozumiesz, jakie to niebezpieczne? Ale Dani zamknęła powoli oczy i odwróciła głowę. Próbowała się uspokoić, zmobilizować siły i nie przyjmować do wiadomości tego, co mówił, odtrącić jego samego... i nie potrafiła. - Ja... wiem, Nick - udało jej się w końcu wykrztusić. Zabrzmiało to dosyć spokojnie, choć w środku dygotała. - Nie jestem całkowicie pozbawiona uczuć. Ja też się martwię. -
Odwróciła się do niego, błagając jeszcze raz wzrokiem, by zrozumiał. - Ale musimy to doprowadzić do końca. Też mi się to wszystko nie podoba... Nie chcę niczyjej krzywdy. Ale mam swoje zobowiązania, dobrze wiesz, że nie możemy tego tak nagle przerwać... Nie utrudniaj mi, proszę... - Dani. - Wymówił jej imię tak cicho, że ledwie je usłyszała. Czułość mieszała się w jego oczach z bólem, złagodniały rysy twarzy. Trzymał ją teraz lekko za ręce. - Dani, ja wiem. Znam wszystkie fakty, znam zasady, wiem, że moje słowa niczego nie zmienią... Ale boję się o ciebie. Dani... - Czasami i ja się boję - wyszeptała, nie zdając sobie sprawy, co mówi. Nick przymknął powieki, żeby ukryć uczucie, które nagle rozbłysło w jego oczach. Bardzo powoli pochylił się nad nią. Dotknął ustami jej czoła. Była w tym geście skrywana tęsknota i trzymane na wodzy pożądanie, był to jakby symbol bezsilności wobec spraw, nad którymi i tak nie są w stanie zapanować. I wtedy coś w niej pękło. Otoczyła go ramionami i
S
zaciskając je konwulsyjnie przywarła doń całym ciałem. Pragnęła tulić się do niego i być przytulana, pragnęła, by ją pocieszał i wspierał radą. Pragnęła, by uwolnił ją od cierpienia. Nick, doskonale ją rozumiejąc, z rezygnacją uznał jej racje i odwzajemnił ten uścisk
R
bardziej z rozpaczą niż pożądaniem. Uczucia, które ich ogarnęło, nie można było nazwać namiętnością. Rozpacz - to właściwe słowo. Kiedy dłońmi szukał pod szlafrokiem jej ciała, ona dotarła już do jego intymnego miejsca. Poddawali się jedno drugiemu bezwarunkowo, na równych prawach, żadne nie było tu zwycięzcą, żadne pokonanym. Kochali się bardziej psychicznie niż fizycznie, z pasją, z wyzwaniem, niszcząco. Akt ten wstrząsał podstawami wszystkiego, co każde z nich pragnęło uznać za prawdę, momentami napełniał rozkoszą, by zaraz gwałtownie rozdzielić. Byli wstrząśnięci, poruszeni, zjednoczeni w jakiś przedziwny, niewytłumaczalny sposób, zrozumiały jedynie dla najgłębszych zakamarków ich dusz. Byli wobec siebie brutalni. Zadawali jedno drugiemu ból. Pocieszali się. Kochali w ciszy i w poczuciu beznadziei. Leżeli potem w zmiętej pościeli, zalani powodzią jasnego światła, a w rynnach szumiała woda, ustanawiając kontrapunkt dla ich spazmatycznego oddechu. Kiedy Dani zadygotała, Nick sięgnął po prześcieradło i naciągnął je na oboje, a potem przygarnął Ją do siebie. Wtuliła się w niego, szukając tam ciepła i siły. Czuła, jak jego mięśnie nadal drżą po fizycznym wysiłku. Odnosiła wrażenie, że jej własne ciało już do niej nie należy. Mrowiło,
było zdrętwiałe, wyczerpane i wrażliwe, reagowało na każdą jego cząstkę nasycone, a mimo to wygłodniałe. Nie potrafiła zbliżyć się do niego tak, jakby chciała. Wciąż go pragnęła. A przecież nie mogła sobie na to pozwolić. Po pewnym czasie Nick zgasił jedną z lamp i pokój spowiła łagodna poświata barwy piasku. Gładził nieobecnym ruchem jej włosy. Oddychał już równo, pot na skórze wysychał. Obejmował ją, a ona cierpiała w duchu, bo nic między nimi nie zostało rozwiązane. Nic się nie zmieniło. I on też o tym wiedział. - Nie przyszedłem tutaj z tym zamiarem - odezwał się cicho. - Wiem - wyszeptała, ale nie potrafiła na niego spojrzeć. Ona też do tego nie dążyła i teraz nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy żałować. - Chciałbym pozostać w tobie na zawsze, bo tylko wtedy naprawdę jestem z tobą. Chcę się tobą opiekować i tulić cię... chcę, żebyś się na mnie wspierała. - Jego dłoń znieruchomiała. Głos miał głuchy. - Ale właściwie nic się nie zmieniło, prawda?
S
Owszem. Wszystko się zmieniło. Wszystko z wyjątkiem tego, co ich dzieliło. - Ja też tego pragnę, Nick - powiedziała z wysiłkiem. - Tak bym chciała... - Głos się jej załamał.
R
- Już za późno na wyrażanie życzeń, Dani. - W głosie Nicka zabrzmiała niespodziewanie twarda nuta. Wyczuła, jak sztywnieje na całym ciele, a potem z wysiłkiem rozluźnia. - Dani - podjął, przyciągając ją mocniej do siebie. - Rozumiem, jak traktujesz swoją pracę. Rozumiem twoje poświęcenie i szanuję je. Wiem, dlaczego to robisz i nawet cię za to podziwiam. Ale, kochana, na tym świat się nie kończy. Są inne równie szlachetne zajęcia, inne tak samo wielkie sprawy. Nie pozwól, by twoja praca okradła cię z życia. Zwinęła dłoń w pięść i przycisnęła mu ją do piersi. Pod nadgarstkiem czuła, jak bije mu serce. - Nie mów tak, Nick... - Wysłuchaj mnie, kochana. Tylko wysłuchaj - mówił, starannie ukrywając napięcie. Wiem, że zmiany są konieczne. Pod tym względem nigdy nie kwestionowałem twoich racji, prawda? Tak samo jak ty, chcę jak najlepiej. Dla wszystkich. I te zmiany nadejdą, ale w swoim czasie. Możemy pracować razem, by tego dopilnować. Nie trzeba zaraz rewolucji, jaką tu wzniecasz. Gdybyś dała nam szansę, pozwoliła mi pracować nad przyspieszeniem zmian razem z tobą, a nie przeciwko tobie, moglibyśmy coś osiągnąć. Tylko daj nam szansę.
Dani leżała bez ruchu u jego boku. Serce waliło jej jak młotem. Tak, dobrze wiedział, jak ją podejść. Był takim samym mistrzem swojej logiki, jak ona swojej. Nie może się dowiedzieć, jak bardzo chciałaby mu uwierzyć. Jakże łatwo byłoby teraz mu ustąpić. Powiedzieć, że ma rację, chociaż była przekonana, że jest w błędzie. Złożyć w jego ręce swój los, by pokierował nim uwalniając ją wreszcie od brzemienia, które tak długo już dźwiga. Razem. To jedno słowo uparcie kołatało jej w myślach. Chciała być z nim. Nie zrozumiała wprawdzie, co miał na myśli mówiąc, że mogliby pracować razem... To jakiś niedorzeczny pomysł. Z góry skazany na niepowodzenie. Ale być razem... O, Boże. Jakże tego pragnęła. - Nick, ja... - wydusiła z siebie. Ale Nick wyczuł jej odmowę, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Napiął mięśnie, by zaraz je rozluźnić. Był znużony i przybity. Podniósł powoli głowę, spojrzał w sufit i zaklął pod nosem.
S
- Poddaję się - powiedział po chwili głucho, ale stanowczo. - Nie będę już do tego wracał.
- Nick... - Dani uniosła się troszkę i spojrzała na niego, ale uciekł wzrokiem w bok. -
R
Ja nie mogę ot tak sobie odejść. Nie mogę zrezygnować. - Jak mógł znowu wciągać ją w walkę? Jak mogłaby żyć ze świadomością, że oddała punkty walkowerem? Niechże to zrozumie. - Nick... - Oddech, jaki zaczerpnęła w płuca, był symbolem wielkiej odwagi, na którą musiała się zdobyć, żeby mówić dalej. W jej głosie pobrzmiewała jednak błagalna nutka. Pozwól mi tylko skończyć tę sprawę. Ja muszę to wygrać. Potem... jak już będzie po wszystkim... zastanowię się. Obiecuję. Znowu zaklął, cicho i dosadnie. Dani skurczyła się w sobie. Oczy Nicka błądziły bezmyślnie po poplamionym suficie. Malowała się w nich zaciętość i pustka. - Nie wierzę ci - wycedził powoli. - Skończysz tę robotę, a potem każda następna będzie tą najważniejszą. Jeszcze jedno miasto, które nie będzie się mogło bez ciebie obejść, jeszcze jeden okrzyk wojenny, któremu nie będziesz mogła się oprzeć, a potem, zwycięska czy pokonana, ruszysz do kolejnego boju, a potem jeszcze jednego, bo bez tego nie wyobrażasz sobie życia. Usiadł nagle na łóżku i zaczął naciągać szorty. Z każdego ruchu przebijała tłumiona wściekłość, frustracja spowodowana porażką.
Uklękła, okrywając swą nagość prześcieradłem. Ułagodzić go jakoś, nie pozwolić, by wyszedł stąd w gniewie, bo może już nigdy nie wrócić... - Nick, nie mów tak. - Głos miała spięty. - Wiesz, jak to jest. Potrzebuję trochę czasu. Możemy to jakoś załatwić, wiesz, że możemy, ale nie możesz ode mnie wymagać, żebym spakowała swoje zabawki i wycofała się w samym środku bitwy! Mam swoje zobowiązania... - Zobowiązania masz tylko wobec siebie samej - odpowiedział. Wciągnął koszulkę przez głowę i usiadł na brzegu łóżka, żeby zawiązać buty. - Ja nie mogę tak żyć, Dani. Wszystko albo nic, i przykro mi, jeśli zabrzmiało to okrutnie. Nigdy nie dasz niczego żadnemu mężczyźnie, bo nie masz czego dać. Ciągle tylko jakieś obietnice i... - Jego rozpłomieniony, drwiący wzrok padł na jej ozdobione pierścionkami dłonie. - Zwycięstwa! Wstał, porwał z oparcia krzesła kurtkę i przerzucił ją sobie przez ramię. - To nie w porządku! - krzyknęła za nim. - Nie możesz tu przychodzić i oczekiwać...
S
że idąc ze mną do łóżka nakłonisz mnie do rezygnacji z walki! Nie możesz kochać się ze mną w jednej chwili, a w następnej próbować mnie przekabacić! Nie zrzucaj winy na mnie, Cavenaugh, to ty nie dałeś nam szansy!
R
Nick odwrócił się do niej w progu. Wzrok miał twardy, ale w jego głosie wyczuwało się smutek.
- Wmawiaj to sobie dalej, Dani - powiedział spokojnie. - Dalej tocz boje o innych ludzi i dalej wygrywaj... I jeśli szczęście ci dopisze, to może nigdy się nie dowiesz, co naprawdę przegrałaś. Wyszedł, a Dani zwinęła się w kłębek na łóżku i z całych sił przycisnęła do piersi poduszkę, jak gdyby jej miękkość była w stanie uśmierzyć rozsadzający ją ból. Czego on się po niej spodziewał? Czego oczekiwał? Leżała tak długo. Za oknem deszcz znowu zaczął wybijać żałobne werble. Dzwonek telefonu doszedł do niej jakby z wielkiej oddali. Może to Nick. Przekręciła się ociężale na łóżku i sięgnęła po słuchawkę. - Dani? - W głosie Lizy brzmiał niepokój. - Słuchaj, cały dzień siedzę i zastanawiam się, czy do ciebie zadzwonić...
Dani nie miała ochoty rozmawiać z Lizą. Nie była w nastroju do słuchania o cudzych problemach i niebezpieczeństwach, jakie groziły innym... Usiadła. - Coś się stało? - No więc... chodzi o Nicka Cavenaugh. Wezwał mnie dzisiaj do siebie. Dani otrząsnęła się natychmiast z otępienia. - Groził ci zwolnieniem z pracy? Po telefonicznym drucie niósł się sfrustrowany oddech Lizy. - Prawdę mówiąc, to nie wiem, czego chciał. Dlatego pomyślałam sobie, że może lepiej będzie, jeśli o tym porozmawiamy. Zadawał mi mnóstwo różnych pytań; czego chcemy i co nam obiecałaś... Serce Dani zabiło szybciej. - No i? - Chciał się koniecznie dowiedzieć, co by nas usatysfakcjonowało.
S
Zrozumienie, które nagle na nią spłynęło, Dani przyjęła z niemal filozoficznym spokojem. No jasne, Nick próbuje przelicytować związek. Przez cały czas, kiedy był tu z nią w łóżku, tam obracały się trybiki maszyny, którą puścił w ruch. Dlaczego nie ogarnia jej
R
gniew? Dlaczego odczuwa tę dziwną pokusę zignorowania telefonu Lizy i pozostawienia Nickowi wolnej ręki?
- Chciałabym poznać więcej szczegółów - powiedziała ostrożnie. - Może będziemy musiały trochę wszystko przyspieszyć.
- Przygotowuję właśnie kolację. Wpadniesz? - Dobrze. Dzięki. Już jadę. Nie powinna być zaskoczona. Znając Nicka, mogła się tego spodziewać. To było właśnie jego pasywne rozwiązanie. To miał na myśli, proponując jej, by pracowali razem. Ubierała się pospiesznie. Znała tego typu zagrywki. Puste deklaracje obliczone na powstrzymanie w ostatniej chwili wejścia związku na teren zakładu. Firma obiecuje wyższe zarobki, dodatkowe premie, poprawę warunków pracy, gwiazdki z nieba, byle tylko nakłonić skołowanych ludzi do głosowania przeciwko związkowi. A potem mija sześć miesięcy, rok i dwa lata, a pracownicy ciągle czekają na wywiązanie się pracodawcy z podjętych zobowiązań.
Dani zarzuciła na głowę płaszcz i wybiegła w deszcz. Nie chciało jej się wychodzić. Nie chciało jej się teraz tym zajmować. Czuła się jak w letargu, a myślami była przy Nicku. Ale musiała wygrać tę bitwę, a czasu robiło się coraz mniej... Chwytała już za klamkę drzwiczek swojego samochodu, kiedy poczuła silny cios w żebra. Ból przeszył jej płuca i zatrzymał oddech. Skrzące się kropelki deszczu wyczyniały szalone harce na tle nocnego nieba. Otworzyła usta do krzyku, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jak na zwolnionym filmie osunęła się na kolana. Słyszała jakieś głosy. Agresywne, nienawistne. Asfalt ranił jej nogi. Nie było czasu na strach, na reakcję, nie było nawet czasu na wykrzyczenie tego jedynego słowa, które cisnęło się jej na usta, tego jedynego imienia, które mogło ją obronić... Nick. Bo nagle głowa eksplodowała jej biało-czerwonym wulkanem bólu i połknęła ją noc.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
S
W pierwszym przebłysku powracającej świadomości Dani stwierdziła, że jest w szpitalu. Zaraz potem poczuła, że będzie wymiotować.
R
Od jakiegoś czasu - może od kilku godzin, a może dni - jej życie składało się z krótkich powrotów do przytomności, napadów nudności, bólu, który przeszywał ją przy każdym oddechu, przemieszanych wspomnień i sennych majaków. Odziane w biel postacie doglądały jej, gromadziły się nad jej łóżkiem i udzielały niezrozumiałych odpowiedzi, ilekroć zadała jakieś pytanie. Twarz Nicka nadpływała, to znów odpływała jak rozmazana plama, ale trudno jej było odróżnić rzeczywistość od halucynacji. Raz pojawił się też Josh. Poklepał ją po dłoni i powiedział, żeby odpoczywała, że wszystko jest pod kontrolą. Niezbyt ją to uspokoiło, ale nie miała siły się spierać. I w końcu nadszedł czas, kiedy była już na tyle silna, by otworzyć oczy i rozejrzeć się po pokoju. Separatka. Łóżko było twarde i odnosiła wrażenie, że ciało ma posiniaczone. W ramieniu tkwiła rurka kroplówki, lecz pulsujący ból w głowie już nie oślepiał. Nauczyła się unikać głębokich oddechów. Wiedziała, że nie jest w pokoju sama, ale długo zbierała się na odwagę, by zapanować nad rozdzierającym bólem, który pojawiał się przy każdym ruchu głowy.
W fotelu przy jej łóżku, z łokciami wspartymi na wypychających dżinsy kolanach, z brodą na złożonych pięściach, siedział Nick. Czuwał przy niej. Czekał. - Cześć - odezwał się cicho. Nick. A jednak jest, kiedy go potrzebuje. Nick. Nie mogła się na niego napatrzeć. Spokojny, poważny, opanowany. Chciała wyciągnąć do niego rękę, ale przecież wystarcza, że jest przy niej. Kiedy tak na niego patrzyła, przeszłość i teraźniejszość zdawały się zlewać w jedno. - Przebrałeś się - wymruczała, ściągając niepewnie brwi. Uśmiechnął się nieznacznie. - Nie raz. Jeszcze niezupełnie się obudziłaś, prawda? Zmarszczyła czoło i próbowała pokręcić głową, ale ból był zbyt silny. Wziął ją za rękę. Dłoń miał ciepłą, silną i suchą. W jego głosie pobrzmiewała przekora: - Mam ci opisać, jak ślicznie wyglądasz w tej twarzowej szpitalnej koszulce i jak bar-
S
dzo mi się podobasz, kiedy leżysz taka bezradna, czy też uznasz to za nietakt? Przełknęła z trudem ślinę. - Nietakt - wychrypiała.
R
Pochylił się i podsunął jej do ust szklankę, z której sterczała wygięta słomka. - To lemoniada bez bąbelków - wyjaśnił. - Spróbuj trochę wypić. Tylko powoli. Była tak spragniona, że wypiłaby teraz cokolwiek, ale poszła za jego radą i powolutku sączyła napój. Kiedy miała już dosyć, wziął od niej szklankę. - Lepiej? - spytał, przyglądając się jej uważnie. Przesunęła ręką po brzuchu i udało się jej skinąć głową. - Chyba tak. Jak długo tu jestem? - Trzeci dzień. Odzyskiwałaś kilka razy przytomność i znowu ją traciłaś. Rozmawiałaś już ze mną, nie pamiętasz? Odwróciła głowę, żeby na niego spojrzeć, i musiała na chwilę zamknąć oczy, bo pulsujący ból w głowie nasilił się. - Byłeś tu... cały czas? Nick uśmiechnął się łagodnie. - Chodziłem do domu, żeby się przebrać - zażartował.
W istocie jednak nie ruszał się ze szpitala. Odgadła to instynktownie. Oczy miał przekrwione i podpuchnięte, i chociaż jego twarz była gładka, świeżo ogolona, to jednak widać było na niej zmęczenie. Jego opalenizna przybladła. Opuścił ją w gniewie, pełen nienawiści, ale nie odstąpił jej ani na krok, kiedy leżała nieprzytomna. Poczucie winy... czy troska? - Czy... zostałam zgwałcona? - spytała beznamiętnie. Oczy mu stwardniały. Zacisnął zęby. - Nie. Kierownik motelu wyszedł na dwór i zobaczył, co się święci. Uciekli, ale ich rozpoznał. To byli Scott i Colfield, ten chłopak, który napastował cię wtedy wieczorem pod bramą... i dwóch wspólników, którym można zarzucić tylko tyle, że nie zgłosili przestępstwa policji. - Urwał na chwilę, a potem ciągnął: - Miałaś kilka złamanych żeber i wstrząs mózgu. Wszyscy tu są zgodni co do tego, że jesteś zbyt uparta, by umrzeć. - A co się z nimi stało? Ze Scottem... i z tym chłopakiem? - Siedzą jeszcze w areszcie i czekają na sprawę. A poza tym są... bezrobotni.
S
Nie potrafiła się powstrzymać. Musiała to powiedzieć. - Nie mógłbyś tego zrobić... gdyby w zakładzie działały związki zawodowe. W jego oczach pojawiło się zaskoczenie i złość. Po chwili westchnął przeciągle.
R
- A niech cię, Dani - mruknął cicho, z rezygnacją w głosie. - Ty nigdy nie dasz za wygraną, prawda? Zamknęła oczy.
- Nie - wyszeptała. - Ale... - spróbowała odetchnąć głębiej, poczuła przeszywający ból. - Teraz jestem trochę zmęczona. - Wiem - powiedział cicho i pocałował ją delikatnie w czoło. - To była długa walka, prawda? Wydawało jej się, że skinęła głową i, zapadając w sen, usłyszała jeszcze, jak Nick mówi: - To odpocznij... Po tej rozmowie zaczęła powoli wracać do zdrowia. Następnego ranka mogła już utrzymać w dłoni szklankę soku jabłkowego i salaterkę z galaretką. Kroplówka została odłączona. Z pomocą pielęgniarek odbywała spacery po swojej sali. Lekarz zapewnił ją, że bóle głowy za kilka dni miną. Przyszedł ją przesłuchać policjant. Liza przyniosła bukiet świeżych kwiatów, ale była jakaś zdenerwowana i skrępowana i nie chciała rozmawiać o
niczym ważnym. Od Josha dowiedziała się, że o napadzie powiadomił go Nick. Nick odwiedzał ją przez następne kilka dni, ale nigdy nie zostawał długo. Tłumaczył, że lekarz zabronił mu ją męczyć. On też nie chciał rozmawiać o niczym ważnym. A potem, w przeddzień wypisania ze szpitala, przyszedł Josh z Lizą i wyczuła, że otrzyma wreszcie odpowiedzi na pewne pytania. Po wymianie grzecznościowych formułek, dwójka gości usiadła - Josh na krawędzi biurka, Liza w nogach łóżka. - No, cieszę się. że mój główny szef i mój główny porucznik nareszcie się odnaleźli powiedziała wesoło Dani. - Zdajcie mi teraz relację z pola bitwy. - Nie ma już żadnej bitwy, Dani - mruknął cicho Josh. - Dzisiaj rano odbyło się głosowanie - wtrąciła Liza. - Już po wszystkim. - Zostaliśmy wymanewrowani - powiedział Josh. Dlaczego jej to nie zaskoczyło? - Wczoraj dyrekcja zwołała zabranie załogi - pośpieszyła z wyjaśnieniem Liza. - Do-
S
staliśmy podwyżki... - wyciągnęła na dowód czek z wypłatą. - I ubezpieczenie na lepszych warunkach, i zapowiedzieli, że w poniedziałek będzie drugie zebranie poświęcone organizacji przyzakładowego żłobka i przedszkola. Mamy teraz dwie przerwy na kawę zamiast jed-
R
nej i płatną przerwę na lunch - ciągnęła z przejęciem. - Wiem, że to nie tyle, ile chciałyśmy wywalczyć... ale jak ktoś przynosił do domu sześćdziesiąt dolarów na tydzień, to może się nie zgodzić na prawie dwa razy tyle? I mówi się o powołaniu komisji skarg i zażaleń, czy czegoś takiego, przez którą można by zgłaszać kierownictwu nasze problemy... - W jej oczach pojawiły się naraz zakłopotanie i skrucha. - Posłuchaj, Dani, naprawdę mi przykro, że cię pobito, i to właściwie za nic. Nie chcę, żebyś uważała mnie za zdrajczynię, ale musiałyśmy brać, kiedy dawali, rozumiesz? A poza tym ludzie się przestraszyli, każdy się bał, że on może być następny... Wszyscy myśleli, że lepszy wróbel w garści... Nie mogliśmy odrzucić takiej propozycji. - Stary chwyt Ojca Chrzestnego - zażartowała z przekąsem Dani, ale prawdę mówiąc nie czuła urazy. Rozumiała to. Ona też nie była już taka nieprzejednana. - Zdarza się, malutka - powiedział na odchodnym Josh, poklepując ją pocieszająco po ręku. - To nie twoja wina. Stoczyłaś dobrą walkę. W tym musiała się z nim zgodzić. Zastanawiało ją tylko, dlaczego ta klęska specjalnie jej nie przygnębia.
Tego wieczoru czekała na Nicka, stojąc w oknie i wyglądając na parking. Kiedy wszedł do pokoju, odwróciła się, spróbowała uśmiechnąć i przysiadła na krawędzi łóżka. - No - powiedziała swobodnie - wygląda na to, że przegrałam. Nie usiadł. Stał nieruchomo pośrodku pokoju w szarym garniturze, który wkładał do biura. Krawat miał poluzowany, a niebieską koszulę rozpiętą pod szyją. Jego twarz była enigmatyczna. Nie potrafiła odgadnąć, jakie myśli kłębią mu się w głowie. Po prostu stał i patrzył na nią. - Żałuję tylko - odezwał się nagle - że to tak długo trwało. Że nie skończyło się, zanim przytrafił ci się ten wypadek. Patrzyła na niego roztrzęsiona i otępiała z bólu. Co teraz będzie? Co będzie z nimi? Wszystko zależało od niego. - Teraz zrozumiałem, Dani - podjął cicho po chwili milczenia. - Chyba rozumiałem od samego początku, ale nie chciałem się do tego przed sobą przyznać. Nie mam prawa cię
S
prosić, żebyś zrezygnowała z czegoś, co tyle dla ciebie znaczy. To twoje życie, a jeśli nawet oznacza to nadstawianie własnej głowy i zużywanie własnej energii na sprawy innych, nie mam prawa ci tego bronić. Ale nie widzę w tym wszystkim miejsca dla siebie. Nie chcę być
R
tylko dodatkiem do twojej pracy. Ja chcę być komuś potrzebny. To wszystko, co mam ci do powiedzenia... - Urwał i spuszczając oczy odwrócił się. - Przykro mi - dodał bardzo cicho. Po raz pierwszy w życiu Dani poczuła smak klęski. Następnego dnia Josh spakował jej rzeczy i przyjechał do szpitala. Lekarz powiedział, że jest dostatecznie silna, by znieść lot do Chicago. - Posłuchaj, nie bierz sobie tego tak do serca - mówił Josh, prowadząc przybitą i bladą Dani przez parking do swojego samochodu. - Przyjedziesz do domu, wypoczniesz... weźmiesz może miesiąc urlopu. Nawet się nie obejrzysz, jak poczujesz się lepiej. Zobaczysz. - Nie - powiedziała, kiedy otwierał bagażnik, żeby umieścić w nim torbę z rzeczami, które miała w szpitalu. - Nie chcę odpoczywać. Chcę dostać od razu następny przydział. Właśnie tego potrzebowała. Pracy. Nowego wyzwania, w którym odnajdzie znowu sens życia. Chciała działać. Josh posłał jej skonsternowane spojrzenie i chciał już zaoponować, ale w tym momencie coś przykuło jego uwagę. Dani odgadła, na kogo patrzy, jeszcze zanim się odwróciła. Hołubiła tę nadzieję w sercu, żyła nią...
- Chciałem się tylko pożegnać - rzekł Nick, podchodząc do niej. Twarz miał bez wyrazu, w głosie brzmiała tylko uprzejmość. Z jego oczu też nie potrafiła nic wyczytać. Dani oparła się ciężko o drzwiczki samochodu. Coś się w niej kłębiło, podpowiadało, by wyciągnęła do niego ręce. Czekała z zapartym tchem, żeby zrobił albo powiedział coś, co odmieni jej życie... I wiedziała instynktownie, że tego nie uczyni. - Dokąd jedziesz? - spytał. - Wracasz do Chicago? Skinęła głową. Słońce, które jeszcze przed chwilą świeciło tak jasno, było teraz jakieś przygaszone i rozmyte. Podmuch wiatru strącił Nickowi na czoło kosmyk włosów. Dani omal nie wyciągnęła ręki, żeby go odgarnąć. - Na krótko - odparła. Zaschło jej w gardle, z trudem wypowiadała słowa. - Potem... Nie musiała kończyć. Przeniosła wzrok na autostradę za parkingiem. Długa, pusta droga,
S
następne miasto, znowu obce i wrogie twarze... a potem jeszcze jedno miasto, nowa fabryka, nowy cel...
Zmusiła się, by spojrzeć na Nicka. Powiedz coś, błagała w duchu. Zrób coś... nie do-
R
puść do tego. Zrozpaczona, przeciągała rozmowę. - Nie zawiedź tych ludzi. - Nie zawiodę.
Oczy miał takie uczciwe, takie spokojne. Ten człowiek nigdy by nikogo nie zawiódł. Mogła na niego liczyć... - Będziesz kogoś potrzebował - przedstawiciela załogi, czy kogoś w tym rodzaju do nadzorowania zmian, jakie obiecałeś. - Głos miała spięty i nienaturalny. Zwilgotniały jej dłonie. - Do pilnowania interesów pracowników. Skinął głową. - Znajdziemy kogoś. Nie pozostawało jej nic innego, jak też skinąć głową. W gardle czuła palący ból i z trudem powstrzymywała łzy. - No cóż. - Nie potrafiła już na niego spojrzeć. - To chyba się pożegnamy. - Chyba tak.
Odwróciła się. Josh czekał na nią w samochodzie, ale czy rzeczywiście czekał właśnie na nią? Życie Josha potoczy się swoim torem i bez niej. Z nią czy bez niej wróci do Chicago. Wróci do swego życia, do swojej pracy, bo dla niego była to tylko praca. Tym się właśnie różnili. Dla Josha była to tylko praca, dla Dani - życie. Kto wie, czy Josh nie miał racji. Bez niej i tak wszystko potoczy się dalej, a jedynym życiem, jakie ma prawo zmieniać, jest jej własne... Dwa kroki, jakie dzieliły ją od tylnych drzwiczek samochodu do przednich, były najdłuższymi w jej życiu. Mrugając powiekami, usiłowała powstrzymać łzy, by wyraźnie widzieć, gdzie stawia stopy. Próbowała zająć myśli następną misją. Nick nie będzie już o nią walczył. Wyraźnie jej to oświadczył. Tym razem musi walczyć o siebie sama. Odwróciła się bardzo powoli. Stał tam, gdzie się rozstali, i czekał. Łzy skrzyły się jej na rzęsach. To była najtrudniejsza bitwa, jaką kiedykolwiek staczała, ale właśnie tej nie mogła przegrać. - Potrzebuję cię, Nick - szepnęła.
S
Jego uśmiech był łagodny i pełen miłości. Witał ją w domu.
R
- Wiem - powiedział. Rozłożył szeroko ramiona i padli sobie w objęcia. Czas przepływał obok, a oni tulili się do siebie, napełniali jedno drugie siłą, wymieniali obietnice zbyt wielkie, by można je ująć w słowa. A potem Nick odwrócił się, by poprowadzić ją do ich domu.
Dwa tygodnie później powietrze ogrzane późnomajowym słońcem wypełniał aromat świeżo ściętych kwiatów. Na skromnej, prywatnej uroczystości Nick nasunął na trzeci palec jej lewej dłoni ostatnie i najważniejsze trofeum. Pierścionek ten był symbolem jego miłości. Pocałunek, którym uhonorowali ten moment, był obietnicą przyszłości. I wtedy wreszcie Dani poznała smak zwycięstwa.