Część I (na dwie planowane) - Francis… - Słucham, kochanie? - Ja… - Hmm? - Ja cię… - Ty mnie…? - Ja cię ko… - Też cię kocham, piękna! - Nie, ja cię KO...
8 downloads
22 Views
94KB Size
Część I (na dwie planowane) - Francis… - Słucham, kochanie? - Ja… - Hmm? - Ja cię… - Ty mnie…? - Ja cię ko… - Też cię kocham, piękna! - Nie, ja cię KOPNĘ W TEN GŁUPI FRANCUSKI TYŁEK! Mieliśmy się wczoraj umówić na wspólne robienie prezentacji, a ty co?! Poniedziałek nigdy nie należał do spokojnych dni, jako że każdy wtedy opowiadał co robił przez weekend, a pora, o której zajęcia się zaczynały, była tego dnia, ze studenckiego punktu widzenia, bardzo przyjazna. Jednak widok rozzłoszczonej Seszelki nie należał do częstych. Wszyscy właśnie czekali przed salą na wykładowcę, dlatego jej kłótnia z Francisem wyglądała jak darmowe przedstawienie. - Ale ja cały czas myślałem o tobie… - zalotnym głosem powiedział niebieskooki blondyn, próbując w ten sposób udobruchać rozmówczynię. - Upijając się z Gilbertem i Antonio, a potem podrywając barmanki? – prychnęła Lea – Nie pokazuj się dziś na prezentacji, jeśli masz choć odrobinę taktu. I przestań mnie traktować jakbym była twoją dziewczyną! – na widok Francisa, który zbliżał się do niej, z ewidentnym zamiarem przytulenia się (lepiej nie wiedzieć, czy jego usta też nie miały jakichś chorych zamiarów), brązowooka natychmiast odsunęła się od „tej głupiej francy”, jak go w myślach właśnie nazwała. Zignorowała zupełnie bezczelny śmiech dwójki towarzyszy, którzy razem z Francisem tworzą sławne „Bad Trio”. Podeszła do swoich przyjaciółek, które obrzuciły kolegów spojrzeniem takim, które sugerowało, że już karaluchy stoją wyżej w społecznej hierarchii. Arthur obserwował ten cyrk w milczeniu, z trudem powstrzymując się od ruchu „facepalm”. To on rozniósł plotkę o niedzielnym łajdaczeniu się Francisa, mało tego – na prośbę samego oskarżonego o łajdactwo. Prawda jest taka, że jego ptak, Pierre, nie czuł się wczoraj najlepiej, więc poszedł z nim do weterynarza. Czy uznał, że będzie to brzmiało jak tania wymówka? Z jednej strony go rozumiał, bo faktycznie mogło to brzmieć, jakby wymyślił bajeczkę na poczekaniu… Ale żeby kłamstwo stawiało go w jeszcze gorszym świetle niż prawda? A do niedawna myślał, że tylko Alfred jest idiotą. *** - No no, Arturek się postarał z tą plotką – powiedział Gilbert, opierając rękę o ramię Francisa. – Brzmi to o wiele lepiej niż „sorki, mój ptaszek źle wyglądał”, hahahaha! - Tego ptaszka to mi sam Apollo może zazdrościć – zaśmiał się Francuz. - A może dziś na serio się upijemy i będziemy podrywać barmanki? – zaproponował Antonio, którego mina sugerowała, że widziałby w tym niezłą zabawę.
Bad Trio właśnie wracali do swoich domów, roześmiani ze swoich dowcipów – czasem zabawnych, a czasem niesmacznych. Arthur z kolei szedł daleko za nimi sam. Miał w prawdzie wąskie grono kolegów, wśród nich np. Kiku Hondę, którego towarzystwo działa na niego nieco uspokajająco. Dziś jednak Kiku wyjątkowo wyszedł wcześniej z zajęć. Tłumaczył się przygotowaniami do referatu, jednak Arthur nie zdziwiłby się, gdyby tak naprawdę się okazało, że ma chorą babcię i musi się nią opiekować. Ten chłopak nie lubi mówić o tym, co go naprawdę dręczy, a choć jest sympatyczny dla wszystkich, to wyjątkowo trudno jest go poznać. Jest też ten idiota, Alfred. Znali się od urodzenia, ale od czasów liceum popsuły się ich kontakty – bo nagle temu okularnikowi zmieniły się poglądy, a nawet charakter. Mimo że wciąż uznają się za kumpli, to coraz trudniej jest im znaleźć wspólny język. Podobnie z resztą jak z Francisem, tyle że on… - Hej, Artuś! Właśnie idziemy na piwsko, dołączysz się? – zagadał nagle do niego Gilbert. Arthur tak się zamyślił, że nawet nie zauważył jak trójca debili zawróciła w celu udania się do baru. Albinos się szczerzył, jakby z góry ustalił, że Arthur nie odmówi. Zerknął na Hiszpana – uśmiechał się, choć Anglik nie mógł pozbyć się wrażenia, że ten uśmiech jest nieco wymuszony. No tak, kolejny, któremu zalazł za skórę, nawet nie wiedząc jak to uczynił. Francis z kolei stał luzacko z założonymi rękoma, dając mu sygnały „idź, co ci szkodzi”. - Dobra – zgodził się – Ale pod warunkiem, że w tym barze będzie Guinness. (BTW, wiedzieliście o TYM? xD) *** Godzina 17:00 - To w końcu co z Pierrem? Może niewłaściwie go karmiłeś? Godzina 18:00 - Ej, jak się nazywała ta Ukrainka, co wszyscy mówili, że wypycha stanik skarpetkami? Godzina 19:00 - Gilbo, weź stąd tego kurczaka… Nie, NIE TYLKO JA go widzę! Godzina 20:00 - Ochujałeś?! Ciesz się, że ten Rusek cię za to nie zajebał… Godzina 21:00 - Kurrrrwa, skąd mogłem wtedy przewidzieć, że się obudzę bez gaci? Godzina 22:00 - No i po co mi miłość? I bez niej staje co ma stawać. Godzina 23:00 - A wtedy on powiedział „Hamburgery są dobre na wszystko! Ej, Franek, a co to właściwie jest przeziębienie?” Cała czwórka przystojniaków po raz kolejny ryknęła śmiechem na cały bar. Jak na razie bawili się świetnie, choć powoli zbliżał się finał. Francis niepotrzebnie wspomniał o Alfredzie, bo to zawsze wywołuje u Arthura pewne reakcje – zazwyczaj negatywne. Pozostała dwójka też zaczęła schodzić na tematy dziwniejsze niż ustawa przewiduje - Gilbert postanowił opowiedzieć o swoim młodszym bracie i jego włoskim kochanku, natomiast Antonio zaczął się zwierzać, że „z Lovino to całkiem niezła dupa”. „Lepiej się już niżej nie staczać” – pomyślał Francuz, choć sam miał na sumieniu kilka wyznań, które mogłyby
go skompromitować, gdyby kumplom przyszła ochota na wygadanie się. Wolał też, żeby Arthur wyszedł z tego spotkania z twarzą, w końcu zbyt często widział co potrafi ten Brytol po pijaku odstawić, a potem żałować i wstydzić się wychodzić z domu. Poprosił więc o szybkie przyniesienie rachunku, jako że myśli skupione na rozliczeniu się sprawiały, że żadne inne głupie pomysły już nie przychodziły do głowy. Po opuszczeniu baru jeszcze kawałek szli razem. Najbliżej do domu miał Antonio, więc szybko on opuścił kumpli, życząc im, by wstali następnego dnia na 8:00. Niedługo później Gilbert skręcił w przeciwną uliczkę, podśpiewując coś pod nosem. Tym samym Arthur i Francis wracali razem, przytrzymując się wzajemnie. W końcu wynajmowali mieszkania naprzeciwko siebie, więc lepiej, by obydwaj dotrwali przynajmniej do swoich drzwi. Francuz z niepokojem obserwował jak jego sąsiad co chwilę mruczy pod nosem „idiota… dupek…”. - Tak tak, wszyscy wiemy, że Alfred jest kretynem… - westchnął, próbując go pocieszyć, jednak przyniosło to odwrotny skutek. - A ty niby co? Przychodzisz do mnie zawsze tylko wtedy, jak masz jakiś zasrany problem! - Że co?! Nieraz ratowałem twój flegmatyczny tyłek, gdy mnie nawet o pomoc nie prosiłeś! - A kto by cię prosił o pomoc?! Nigdy mi nie pokazałeś, żebym jakkolwiek dla ciebie się liczył! - Do reszty ci odwaliło! Zależy mi na tobie, bardzo zależy, słyszysz?! To ty zawsze mnie traktujesz jak śmiecia. - Bo niczego nie traktujesz poważnie! I bez miłości ci staje, tak?! Już samo ciągłe myślenie o tobie mnie wkurza, a teraz okazujesz się zwykłym… Anglik przerwał. Zostały mu jeszcze resztki tej części świadomości, która odpowiada za rozsądek. Francuz z kolei odwrócił wzrok od kolegi i nie odezwał się do niego, aż dotarli do swoich drzwi. Z ust półprzytomnego Arthura znowu zaczęły wydobywać się dźwięki „dureń… skończony idiota…”, do tego z każdą chwilą trzymał się coraz gorzej. „Szlag” – stwierdził Francis i zapominając o sprzeczce pomógł Arthurowi wejść do domu, a nawet zaprowadzić do łóżka. - Głupek… - ciągnął cały czas Anglik, kładąc się w ubraniu na niezasłane łóżko – Idiota… Głupi Francuz… Francis siedział na podłodze, opierając się plecami o brzeg łóżka Arthura. Spojrzał na sufit, starając się bezskutecznie stłumić westchnięcie. - Wiem o tym – szepnął. *** Gdy Arthur się obudził, była już godzina 12:00. „Świetnie” – pomyślał, patrząc na zegarek – „Mogę sobie dziś darować uczelnię”. Nie dość, że nie czuł się zbyt świeżo (w końcu spał w ubraniu, nie mówiąc już o braku wcześniejszej kąpieli), to jeszcze dopadły go typowe objawy kaca. Już się miał udać do łazienki, kiedy ujrzał na swoim biurku kartkę, której wcześniejszego istnienia sobie nie przypominał. Wziął ją do ręki i przeczytał. Nareszcie śpiąca królewna wstała ♥ Znając życie, to pewnie obudzisz się z bólem swojego głupiego łba, więc w kuchni zostawiłem Ci 2kc. Nie, nie musisz mi dziękować! Po prostu wiem, że na kacu jesteś jeszcze bardziej wkurzający, niż zazwyczaj^3^ PS. Umyj się, bo śmierdzisz.
Kartka oczywiście natychmiast wylądowała w koszu, ale już tabletki zostały użyte zgodnie z zastosowaniem. Wolał nie rozmyślać nad tym, jak potoczyły się losy wczorajszego wieczoru, dlatego jak tylko udał się pod prysznic, to postanowił przypomnieć sobie teksty ulubionych piosenek. O dziwo, ludzie o wiele częściej doceniali jego talent wokalny, niż kulinarny. Nie rozumiał tego zjawiska, ale mniejsza z tym. Gdy tak stał pod prysznicem (głowa go wciąż bolała, więc porzucił myśl o śpiewaniu), to wciąż wracały do niego myśli związane z Francisem. Cholera, widzi się z nim prawie 24/7, czy jeszcze podczas tak intymnej czynności, jaką jest mycie swojego nagiego ciała, musi myśleć o tym zboku? Krople wody spływały po nim dosyć długo. Gdyby ktoś patrzył na niego w tej chwili z boku – na jego mokre włosy oraz zamyślony i nieco smutny wyraz twarzy – to nic by nie stało na przeszkodzie, żeby ochrzcić go mianem „emo”. Jeśli jednak spojrzeć niżej – na gładki tors, ładnie wyrzeźbione mięśnie, zwłaszcza brzucha, a także inne mniej lub bardziej interesujące części ciała, to zapewne wiele osób pożałowałoby takiego porównania. Kto jak kto, ale dbał on o siebie wcale nieźle, co zaraz zostało mu uświadomione po wyjściu z łazienki. - No no, jak masz na sobie sam ręcznik, to wyglądasz całkiem seksownie. Francis stał właśnie w przedpokoju, z typową dla siebie ekstrawagancką pozą. No tak - pomyślał - dorobił sobie klucz do mojego mieszkania i cieszy mordę. - Jak się czujesz? – dodał. - Już mi gorzej – burknął Anglik. Miał tylko nadzieję, że nie wyjdzie na jaw fakt, iż jego ręcznik jest przyozdobiony godłem Hogwartu. - To się cieszę, że jesteś sobą. Mam dla ciebie dwie wiadomości… - Zacznij od tej złej, a potem powiedz tę gorszą – wtrącił Arthur. Liczył na to, że ta franca szybko sobie pójdzie, bo jakoś nie miał ochoty zbyt długo paradować w stroju, który niewiele różni się od adamowego. - W sobotę Amerykaniec urządza urodziny w knajpie z karaoke. My też jesteśmy zaproszeni. - Miałeś nie zaczynać wiadomości od tej gorszej. - A co, jeśli powiem, że Lea czeka za drzwiami, bo chciała cię odwiedzić, a ja mam właśnie ochotę zdjąć ci ręcznik? Arthur miał 2 wyjścia. 1. Uciec od Francuza i zamknąć się w pokoju. Jego duma zostanie wówczas zachowana, za to wyjdzie na buraka, bo nie wpuści niezapowiedzianego gościa. Tak dżentelmen nie może postąpić. 2. Ryzykując godność i honor, a co za tym idzie – życie, sprawdzić czy Seszelka faktycznie czeka za drzwiami, przeprosić ją za krępującą sytuację, zaprosić do środka, zaparzyć herbaty, a przy tym nie dać się poniżyć. Punkt drugi powoli rozpadał się w umyśle Arthura, chcąc zamienić się w szyld „wybierz opcję nr 1”. Jak Francis mówi, że ma ochotę kogoś rozebrać, to nic nie jest w stanie go powstrzymać. Czemu akurat dziś mu się zachciało?! Miał coraz mniej sekund na podjęcie decyzji, bo właśnie jego sąsiad zaczął powoli otwierać drzwi. No nic. Przynajmniej upokorzy się będąc czystym i pachnącym. Za drzwiami jednak nikogo nie było. Arthur przybliżył się, by sprawdzić czy może Lea po prostu sobie nie poszła. Jednak nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek tam wcześniej stał. Francis, który stał tuż za nim, zamknął drzwi prawą ręką.
- Żartowałem. Lea przecież jest na mnie śmiertelnie obrażona. Anglik wydał z siebie ciche westchnienie ulgi. Odwrócił się do Francuza, ten jednak wciąż stał dosyć blisko. Tuż za sobą miał drzwi, o które musiał się wręcz oprzeć, a prawa ręka jego towarzysza wciąż nie zmieniła pozycji. Francis nie przestawał się uśmiechać. - Ale o tym ręczniku to mówiłem na serio. W tym momencie aż chciałoby się rzec „Krzyki protestującego Arthura słychać było na pół osiedla”, czy coś w ten deseń. Jednak w życiu nie zawsze wszystko obraca się w komedię. Zanim Arthur zdołał jakkolwiek zareagować, to już oba jego nadgarstki zostały przytrzymane i przyłożone do tego, o co się opierał. Francis trzymał go dosyć mocno, choć nie na tyle, żeby sprawić mu ból. Przez jakiś czas Anglik tylko wpatrywał się w niebieskie oczy mężczyzny, który im bardziej się zbliżał do niego, tym bardziej je przymykał. W końcu obaj całkowicie zamknęli oczy. Na początku tylko delikatnie muskali się wargami, z czasem jednak pocałunek stał się bardziej namiętny. Arthur nie tylko pozwolił na całowanie się po francusku, ale i bez wahania odwzajemniał. Wdzięczny był partnerowi, że przytrzymywał jego ręce - nawet nie dlatego, że go to podniecało, a z powodu najzwyklejszego egoizmu. Gdyby miał ręce wolne, to zapewne by go odepchnął (tego by nakazała przyzwoitość), a tak to ma usprawiedliwienie, żeby czerpać przyjemność. Rozkosz została spotęgowana tym mocniej, kiedy Francis przeszedł stopniowo z ust na szyję, powoli i delikatnie ją całując, używając w tym celu również języka. - Prze… Przestań – wychrypiał nagle Arthur, choć zdawał sobie sprawę, że brzmiało to niezbyt „męsko”. Mimo iż odczuwał niesamowitą przyjemność, to bał się, że sprawy wymkną się za bardzo spod kontroli, że jego ciało nie wytrzyma i będzie pragnęło wkrótce całkowitego zaspokojenia. Nie chciał tego jeszcze, nie tak nagle. - Poproś - wyszeptał mu Francuz do ucha, po czym zaczął go w tym miejscu lizać. Cwaniak, dobrze wiedział, że nie przyjdzie mu łatwo wypowiedzieć to słowo. Z drugiej strony, ów cwaniak jest w końcu tym, który najbardziej angażuje się w pieszczoty. Może sprawianie drugiej osobie przyjemności też go w pewien sposób zaspokaja? Musi mu to powiedzieć. Inaczej zaraz oszaleje. - Proszę. Francis grzecznie odsunął się od Arthura, zwalniając tym samym uścisk na nadgarstkach. Minę miał trochę zawiedzioną, choć kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. - Rozumiem. Trochę szkoda, bo było naprawdę przyjemnie… Co po tobie z resztą widać. - Zamknij się, to twoja wina. - Chciałeś chyba powiedzieć „zasługa” – niebieskooki uśmiechnął się – Teraz to dopiero mam ochotę zdjąć ci ręcznik. A narrator teraz dopiero ma ochotę napisać „Krzyki protestującego Arthura słychać było na pół osiedla”, bo tym razem nie mijało się to z prawdą. *** - Słuchaj… - wysapał Francis. Bieganie po mieszkaniu Arthura, w celu zrealizowania swojego nagłego planu, ździebko go zmęczyło – Czy lubisz…
skrępowane ręce? - Co ci nagle… strzeliło do głowy? – odparł Anglik, również próbując złapać oddech. Ha, ale przynajmniej się nie dał! – Po prostu… Ja… Mam swoje zasady. - Jasne. Jesteś cholernym egoistą. – zaśmiał się Francuz, a jego partner nawet nie zanegował tych słów. Tego właśnie się spodziewał: to jest ten typ, co lubi być dotykany, ale żeby sam miał pieścić drugą osobę, to już mu nie w głowie. W wykonaniu Arthura było to w pewnym sensie urocze. A gdyby tak przywiązać go do łóżka i… - Francis. - Hmm? - Masz minę jakbyś oglądał pornola. - Bo myślę o tobie. -… - Żartowałem, żartowałem! (Wcale nie żartowałem.) - W każdym razie… Czemu dopiero dziś? Zapytany spojrzał na swojego partnera tajemniczo. - Bo dopiero dziś wpadłem na to jak cię zamknąć, żeby przy okazji nie oberwać z pięści. Arthura wcale nie zadowoliła ta odpowiedź, choć po namyśle stwierdził, że sam zadał wyjątkowo głupie pytanie. Część II (wreszcie 8D) Pokój Francisa. Środa, godzina 09:00. - Fran… Ach! - Coś nie tak? - To boli! - Rozluźnij się… - Nie mogę, robisz to za szybko! - Tak trzeba, inaczej… nie poczujesz się lepiej. - A myślałem, że jak masz doświadczenie, to będziesz bardziej delikatny… - Zaufaj mi, będziesz mi jeszcze za to dziękował. Dla Arthura nastały ciężkie chwile. Przybył do swojego sąsiada z samego rana, ubrany w dżinsy i czarną koszulkę z napisem „Fuck Off”, mówiąc mu, że ma na to ochotę. Chciał tego, wręcz musiał, mimo że czuł lekkie zażenowanie prosząc o spełnienie swojej zachcianki. Nie spodziewał się jednak, że uczucie ulgi będzie poprzedzać niemały ból. Miał właśnie powiedzieć „już wystarczy”, kiedy wyratował go telefon. - Mógłbyś odebrać? – poprosił go Francuz – Mam… wilgotne ręce. Nie mógł odmówić, w końcu to przez niego dłonie Francisa się nieco ubrudziły. - Tak, słucham? - Eee… Franuś, masz coś z gardłem nie tak? Brzmisz jak ta angielska menda. - Angielska menda przy telefonie… Kurna, Francis, nie zaczynaj znowu! Ach… - Och jej, chyba wam przeszkodziłem, co? - Nic takiego nie robimy. - Chciałem tylko spytać Franka czy będzie na zajęciach. Czemu on nie może
odebrać? - Bo ma… Wilgotne ręce… Przestań! - I wy niby nic nie robicie, tak? To co właśnie odwalacie?! - Masaż (szeptem: z oliwką), a co myślałeś? I tak, obaj dziś przyjdziemy. Rozmówca rozłączył się bez uprzedzenia. Chamstwo – pomyślał Arthur, również odkładając słuchawkę. - Kto to był? - Antonio. - Pewnie nie mógł uwierzyć, że jestem z kimś w jednym łóżku i robię coś zupełnie niewinnego. Ja też w to nie mogę uwierzyć… A właśnie, nie chciałbyś bym wymasował cię tutaj? Mina Arthura była idealnie skomponowana z tekstem wypisanym na jego koszulce, która obecnie leżała obok niego. Obiecał sobie, że nigdy więcej nie zaśnie przed telewizorem na twardej kanapie. *** Poranny masaż dobrze mu zrobił, podobnie z resztą jak śniadanie u sąsiada. Cieszyło go również to, że idąc razem z Francisem na zajęcia, zachowywali się całkowicie naturalnie – bez trzymania się za ręce, ani postojów co dziesięć metrów, żeby sprawdzić, czy migdałki partnera aby na pewno są na swoim miejscu. Jednak im bliżej uczelni, tym świat zaczął się mienić nieco innymi barwami. Najpierw, tuż przed wejściem, powitała ich Erzsébet, nazywana przez wszystkich Elką. - Och, wreszcie jesteście razem! Mogę wam zrobić zdjęcie? Blondyni spojrzeli po sobie. Ela nie zaprzestała próśb. - No zgódźcie się! Wiecie, że fandom yaoi musi z czegoś żyć… Yaoi. Nie ma dnia, żeby nie usłyszeć od Elci tego słowa – od kiedy poznała znaczenie tego terminu, to widzi je wszędzie i dzieli się z każdym swoją wiedzą na ten temat. Nieistotne czy rozmówca wyraża chęć drążenia tego tematu, czy nie. Chłopcy przystali na tę propozycję, choć z pewnym dystansem – po prostu złapali się za ręce i postarali się w miarę naturalnie pozować do zdjęcia. To wystarczyło, żeby ich koleżanka dostała na twarzy wypieków ze szczęścia. Po wejściu do budynku, okazało się jednak, że krótka sesja zdjęciowa to był dopiero początek w repertuarze tego dnia. - Heja gołąbki – zagadał niespodziewanie Gilbert, wpraszając się między nich – Tosiek mi powiedział o waszych dzisiejszych wyczynach. To się teraz „masaż” nazywa, tak? Francis zakrył głowę dłońmi, z trudem powstrzymując śmiech… A może to płacz? - Artuś, pupcia cię nie boli? – ciągnął dalej Prusak (przezwisko wymyślone przez Arthura – chętnie przez niego używane, ze względu na skojarzenia z pewnym stworzonkiem) – Może dlatego rano potrzebowałeś masażu? - Chlip… Siorb! Francuz zaczął płakać ze śmiechu – do tego całkiem głośnego. A Anglik, mimo iż na początku wyrażał chęć obsypania rozmówcy wiązanką niecenzuralnych słów, zrobił nagle coś zupełnie zaskakującego. Uśmiechnął się.
- Elcia! - Ej, stary… - Gil właśnie powiedział… - To były tylko żarty, słyszysz? Nie rób mi tego! - …że yaoi powinno być zabronione! Francis opanował śmiech i spojrzał na swojego kumpla, wciąż mając łzy w oczach. - Adieu, przyjacielu. Nie jest do końca pewne, czy Gilbert usłyszał słowa pożegnania, jako że właśnie ustanawiał nowy rekord w biegu długodystansowym. Widok rozzłoszczonej Węgierki każdego przyprawiał o dreszcze, a że Prusaka wybitnie nie znosiła, tym bardziej miał on powód, żeby przed nią uciekać. „Nigdy nie lekceważ siły yaoistki” – powtórzył sobie w myślach Anglik, z kolei Francuz rozważał uszczęśliwienie fanek yaoi w postaci nieco odważniejszej sesji zdjęciowej. *** Nadszedł ten dzień, a właściwie wieczór. Sobotnie przyjęcie urodzinowe Alfreda, które odbywało się w całkiem przestronnej knajpie z karaoke. Wspólnie z gośćmi mieli zarezerwowaną wyłącznie dla siebie salę z dużym stołem z przekąskami i trunkami, kanapami oraz oczywiście sprzętem. Można zatem rzec, że miejsce całkiem przyjemne, pod warunkiem, że do mikrofonu nie będą dobierać się wyłącznie osoby o wątpliwym talencie wokalnym. Arthur z Francisem przybyli prawie ostatni – na początku mieli w planach przyjechanie na miejsce samochodem. To się jednak wiązało z tym, że jeden z nich miał być zobowiązany do późniejszego wstrzymywania się od alkoholu, aby wrócić bezpiecznie z powrotem do domu, a tego żaden nie chciał. Oczywiste rozwiązanie problemu (przyjazd komunikacją miejską) nastąpiło dopiero po długiej wymianie zdań, żeby nie powiedzieć kłótni, podczas której stracili nieco rachubę czasu. Zatem gdy dotarli już na miejsce, napotkali wzrok prawie wszystkich zaproszonych. A gości było całkiem sporo. Wielu z nich Arthur już znał w mniejszym lub większym stopniu, ale niektórych widział pierwszy raz na oczy. Nie czuł się zbyt komfortowo w takim tłumie, w przeciwieństwie do swojego partnera. - Nie upij się tylko, nie zamierzam potem wynosić cię na rękach – pół-żartem rzucił mu Francis na odchodnym, podchodząc do Alfreda w celu złożenia mu życzeń. Chłód w jego głosie, choć ledwo wyczuwalny, miał swoją przyczynę. Anglik wiedział od samego początku, że kiedyś nadejdzie ten moment – że charaktery prędzej czy później zupełnie ich poróżnią. Tu nie chodziło tylko o głupią utarczkę o samochód. To było coś, co kumulowało się od paru dni, coś, co… - Coś taki przybity? – zapytał go Alfred, gdy nadeszła kolej Arthura na wręczanie prezentu – Na moich urodzinach zły humor jest zabroniony! A, tak w ogóle… – w tym momencie Amerykanin wyciągnął prostokątny pakunek ze swojej torby. - Książka? Ale… Czekaj, czy to nie… - Tak, oddaję ci ją, póki nikt nie patrzy. Wiem, że pożyczyłeś mi ją dawno temu, ale dopiero niedawno robiłem porządki i… No, w każdym razie zwracam co twoje.
Arthur spojrzał wymownie w sufit. Pożyczył mu tę książkę w wieku lat 10, fatygowanie się z nią po upływie kolejnych 10 lat wydało mu się cokolwiek śmieszne. - Dzięki, ale nie mam jej teraz gdzie scho… Nie dane mu było dokończyć zdania, bo stał właśnie z lekturą w rękach, podczas gdy Alfred podbiegł do kieliszków zapełnionych szampanem w celu wzniesienia toastu (na swoją cześć, rzecz jasna). Cicho westchnął, rozglądając się po sali. Francis był pochłonięty rozmową z Antoniem, grupa kilku dziewcząt rozmawiało ze sobą, zerkając co chwilę w kierunku Gilberta (udającego, że wcale tego nie dostrzega), a jeden z Azjatów (Koreańczyk?) najwidoczniej nie miał zamiaru opuszczać mikrofonu przez długi czas. Nawet Kiku nie narzekał na brak zajęcia – rozmawiał on bowiem z jakimś przysadzistym blondynem o przylizanych włosach. - Hej, czy to nie „Alicja w Krainie Czarów”? Zagadał do niego chłopak, który wyglądał na nie więcej niż 16 lat (choć zapewne w rzeczywistości miał więcej, Alfred by nie zapraszał nieletnich… chyba). Niższy, szczuplejszy, miał proste blond włosy sięgające nieco za brodę i mimikę, która wskazywała na to, że prawdopodobnie nie rozstaje się z uśmiechem. Arthura trochę korciła odpowiedź „a co, poczytać ci?”, ale uznał, że nie warto na dzień dobry zrażać do siebie nowo poznane osoby. Zwłaszcza te, które sprawiały wrażenie miłych. - Eee… Właściwie to druga część tej książki, „Alicja po drugiej stronie lustra”. Właśnie mi Alfred oddał, pożyczyłem mu ją jak byliśmy dziećmi. - Tłumaczą się winni – zaśmiał się chłopak – Nie ma się co wstydzić, też mi się zdarza wracać do takich książek. Tak generalnie to Feliks jestem. Sorry, ale musiałem do kogoś gębę otworzyć, a nie dają mi nawet dojść do mikrofonu! Ty pewnie jesteś Artuś, tak? Ela mi trochę o tobie opowiadała, to moja kuzynka. Błeee, ten szampan smakuje jak pruskie szczyny, chodź lepiej napijmy się piwa. Anglik, choć na początku trochę zbity z tropu, powoli wkręcił się w długą rozmowę z Feliksem. Pierwszy raz w życiu miał do czynienia z tak gadatliwą, nieco dziecinną osobą, a przy tym niezwykle optymistycznie nastawioną do świata. Ta ostatnia cecha była mu wyjątkowo obca. - No więc… - zaczął znowu Feliks, popijając kolejny kufel piwa - Słyszałem, że chodzisz z tamtym Francuzem, to prawda? – Polak, zdawałoby się, zmierzał do tego od samego początku. Był aż tak ciekawski, czy po prostu kuzynka go o to poprosiła? - Tak, prawda, ale… To nie potrwa długo, tak myślę. On ma pewne oczekiwania, które są dla mnie niemożliwe do sprostania. - Chyba totalnie ci odbiło! Nie ma czegoś takiego, jak rzeczy niemożliwe! Chcesz naprawdę rozstać się z kimś, na kogo ciągle się lampisz? Nie myśl, że tego nie widzę – co chwilę gapisz się na niego, mimo że cały czas gadasz ze mną! On na ciebie z resztą też, ale tylko wtedy jak tego nie widzisz. - A ty co, poradnia małżeńska? W cuda, takie jak jednorożce, wierzyłem za młodu. A z resztą… Nie znasz mnie, ani jego, skąd więc… - To chyba za młodu byłeś bardziej rozgarnięty. Nie wiem nic o was, to prawda, ale wiem za to, że jak na kimś ci zależy, to generalnie nie powinieneś się poddawać. Czego nie jesteś w stanie dla niego zrobić? Zmusza cię on do czegoś niechcianego? Do dania dupy, zatańczenia na rurze, ugotowania
smacznej zupki? Zupełnie trzeźwy Arthur by zapewne posunął się do rękoczynów za taki tekst. Był jednak mniej trzeźwy (choć jeszcze nie upity), żeby przyszła mu taka reakcja do głowy. - To nie takie proste. Nie jest mi z nim źle, ale nie umiem mu tego dowieść w dosadny sposób. Wie, że jestem egoistą, ale drażni go, że on jako jedyny się stara. Kurna, też bym chciał mu jakoś udowodnić, że jest dla mnie kimś… Ale na ogół kończy się to kłótnią. I tak od jakiegoś czasu. Sam nie jestem w stanie uwierzyć, że się przełamię, to dla mnie niemożliwe. A najgorsze jest to, że nie wiem po jaką cholerę ci to mówię… - Koleś, ale ty masz rozwiązanie tuż pod nosem, a konkretniej – na kolanach! Arthur nie mógł się zdecydować, czy to on już tak się wstawił, że nie umiał znaleźć związku między kolanami a swoim problemem, czy to Feliks gada po pijaku głupoty. Rozwiązanie nadeszło jednak szybko – okazało się, że chodziło Polakowi o książkę, którą nagle zaczął z zapałem wertować. - O, obczaj ten fragment! Anglik, nie kryjąc zdumienia, przeczytał, choć słabe oświetlenie lokalu (nie mówiąc już o hałasie) trochę mu w tym przeszkadzało. Alicja roześmiała się. „Nie ma co próbować – odrzekła – nie można uwierzyć w to, co niemożliwe”. „Zdaje się, że nie masz w tym wielkiej wprawy – powiedziała Królowa – Ja w twoim wieku zawsze ćwiczyłam to przez pół godziny dziennie. Nieraz jeszcze przed śniadaniem dochodziłam do sześciu niemożliwości, w które udało mi się uwierzyć”.* - Prawda, że zafeliste? Jako Angol nie powinieneś mieć problemów z wiarą w takie rzeczy. Go go, Power Ra… Znaczy się, do boju! I nim się Arthur obejrzał, jego były rozmówca odciągnął Koreańczyka od mikrofonu, pilotem ustawiając numer, pod którym kryła się piosenka, którą najprawdopodobniej zamierzał zaśpiewać. Rozhulał się na dobre, ale przynajmniej zrobił coś pożytecznego. Brytyjczyk, zmotywowany nieco poprzednią pogawędką, a po części z nagłego braku zajęcia, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Podszedł do Francisa, który dla odmiany zagadywał do jakiejś panienki. W tle Feliks zaczął śpiewać: Oh when I woke up tonight I said I'm… Gonna make somebody love me, I’m gonna make somebody love me - Chodź ze mną do domu. Cóż, prośba wyszła raczej jak rozkaz, nic dziwnego, że spotkał się z odmową. - Już się upiłeś? Jeszcze nie zamierzam stąd wychodzić. And now I know, now I know, now I know, I know that it's yooooou, You’re lucky, lucky, You're so lucky! - Jestem trzeźwy, trudno się upić dwoma kuflami piwa. - To czemu chcesz już iść? Well do ya, do ya, do ya wanna, Well do ya, do ya, do ya wanna, Wanna go?
Where I never let you before… - Nie chcę mieć świadków przy tym. - Ale przy czym? Mi świadkowie nie przeszkadzają. - Skoro tak… Na oczach, zdawałoby się, całego świata, który zgromadził się tego wieczoru w tym jednym, przestronnym pomieszczeniu, Arthur pocałował Francisa. Jako że ten drugi nie wstał, musiał w tym celu się nad nim pochylić, aż w końcu usiadł na jego kolanach w dość kontrowersyjnej pozie. Sam Francuz nie oponował, podobał mu się taki obrót spraw, nie wspominając już o pozycji, w jakiej obecnie zastał swojego partnera. Nie zmieniali czynności przez niecałe 3 minuty. Słyszeli dookoła dziewczęce piski, oklaski, głośne śmiechy, odgłosy oburzenia i zniesmaczenia, zmiksowane razem z piosenką, która już zmierzała do finału. Lucky, lucky, you're so lucky, YEAH! Obiekt spojrzeń wszystkich zapewne nie zakończyłby tak szybko swoich, nazwijmy to wprost, pieszczot i demoralizacji nieletnich (gdyby takowi byli na sali), gdyby nie kilka wydarzeń. Po pierwsze – Kiku nagle padł na podłogę. Nie miał chłopak nigdy mocnej głowy, oj nie… Na szczęście jakiś mężczyzna (?) w kucyku się nim zajął i wyszedł z nim z lokalu. A po drugie… - Ludwisiu! Zaśpiewaj nam! Jakiś chłopiec, niesamowicie podobny do obiektu westchnień Tośka, nagle zaczął machać w kierunku przysadzistego mężczyzny o ulizanych włosach. Najwyraźniej do takiej otwartości został zachęcony przez nagłe ożywienie towarzystwa. „Ludwiś” (czy nie był on trochę podobny do Gilberta?), zachęcany w ten sposób, wyrwał mikrofon Feliksowi i zaczął śpiewać bez czekania na melodię, nie mówiąc już o tekście. Mało tego, on… - Lalaliho~ … jodłował. Także przy tym tańczył, a przynajmniej starał się, w czym przeszkadzały mu osoby, które upadły na podłogę ze śmiechu. - Upity Ludwig… - Bracie! - Nie mogę… oddychać… - KTO MA KAMERĘ?! Wykorzystując nieuwagę gości, naczelna para opuściła imprezę Alfreda. *** Nie trudno było odgadnięcie, że znajdą się obaj w mieszkaniu Francisa. Francuz postanowił dokończyć to, co na imprezie byłoby niemożliwe. Zaraz po przekroczeniu domowego progu, oddali się całkowicie namiętności. Arthur nie miał żadnych obronnych odruchów, choć kłamstwem byłoby stwierdzenie, że był zupełnie pewny siebie i wiedział co robić. O ile jego partner zupełnie naturalnie pozbawił go koszuli, nie przestając całować, tak jemu podobna czynność przychodziła z trudem. Być może wpływ miało na to onieśmielenie, a może niemożność wykonania jakiegokolwiek ruchu ze względu na otrzymywaną dawkę przyjemności (musiał przyznać, że partner naprawdę znał się na rzeczy, nawet w kwestii zwykłego francuskiego pocałunku). Nie uszło to uwadze Francisa. - Nie musisz się tak kłopotać. I tak ci skrępuję ręce. Wypowiedział te słowa prawie szeptem, prosto do ucha. Po chwili obaj upadli
na łóżko. - Ale ja nie chcę, mówiłem przecież, że… - Och, nie zrozum mnie źle. Nie robię tego dla twojej satysfakcji – w tym momencie Francuz złapał go za nadgarstki, przesuwając je tak, by znalazły się nad głową Arthura, tuż przy górnej krawędzi łóżka – Ja to robię dla spełnienia również swoich fantazji. Wyciągnął spod poduszki kajdanki z futerkiem na wzór lamparciej sierści. Choć nie wyglądały groźnie, swoją rolę spełniały – skuta nimi osoba nie mogła się z nich wydostać, chyba że miała kluczyk. Francuz najprawdopodobniej o coś owinął łańcuch i skuł Anglika w taki sposób, że miał bardzo ograniczone pole ruchu. Dopiero po takim unieruchomieniu Arthura, Francis powoli przystępował do dokładniejszego zbadania ciała swojego partnera. - Potrafisz być taki uroczy, wiesz? – ponownie wyszeptał mu do ucha, wiedząc że już doprowadził go do rumieńców – Cieszę się, że tylko ja cię znam z tej perspektywy. Kocham cię. Anglik postanawiał nie odpowiadać, czując jak Francuz zaczyna delikatnie kąsać go po szyi i ramionach, co po chwili zostało zastąpione naprzemiennym całowaniem i lizaniem. Dłońmi natomiast gładził go po torsie, zataczając palcami koła w okolicach sutków. Arthur tłumił ciche jęknięcia, nie udało mu się jednak powstrzymać przed naturalną reakcją organizmu. Uczucie muskania motylimi skrzydłami w okolicach podbrzusza było tylko kwestią czasu. - Przyjemne, prawda? – niedługo po tych słowach Francis pozbawił Arthura spodni, radując się widokiem partnera w samych bokserkach. Pocałunki schodziły coraz niżej i niżej… Adekwatnie było z dłońmi. Gdy ustami muskał i lizał prawy sutek Anglika, lewą dłonią masował okolice pośladków, niebezpiecznie krążąc w pobliżu krocza. Nie musiał się upewniać, wiedział jak doprowadzić swojego rozochoconego partnera do szaleństwa. Znowu zaniżył sferę swoich pocałunków, powoli przechodząc na brzuch, a następnie wcielając każdą swoją zachciankę w życie. *** Francis i Arthur obudzili się niemal jednocześnie. Deszcz uderzał o parapet za oknem, im jednak nie udzielił się nastrój przysłowiowej angielskiej pogody. Leżeli koło siebie pod kołdrą, kajdanki gdzieś się zapodziały, a ich ubrania były wszędzie porozrzucane. Wcale ich ten stan rzeczy nie martwił, wprost przeciwnie. Francuz przeciągnął się, spoglądając na Anglika. Mimo spędzonej z nim nocy, aż korciło go, żeby trochę go zezłościć z samego rana. - Wiesz, poleż jeszcze chwilkę, ja natomiast szybciutko przygotuję śniadanie. Chyba że nie chcesz leżeć bezczynnie, to może przez ten czas szybko doprowadzisz pokój (i siebie) do porządku? Oczywiście za takie powitanie oberwał poduszką. Bardzo ucieszony faktem, że Arthur wyłapał aluzję, podążył w kierunku kuchni w stroju takim, jak go matka natura stworzyła. Nie zważając na słowa tłumaczeń („miałem prawo!”), oskarżenia („to twoja wina!”) i obelgi (przykład zbędny), zaczął podśpiewywać „Nie bądź taki szybki, Bill…”. Tłumiąc w sobie chęć mordu, Arthur tym razem w milczeniu zajął się
porządkowaniem pokoju. Przez ten czas przypomniał sobie fragment z „Alicji…” i postanowił podbić rekord Królowej. Doliczył się przed śniadaniem aż siedmiu niemożliwości, w które uwierzył. 1. Któregoś dnia to on zrobi śniadanie. 2. I to śniadanie będzie smakowało obojgu. 3. Kajdanki nie będą wkrótce potrzebne. 4. A jeśli będą, to tylko do skucia Francisa. 5. Ten dzień obejdzie się bez kłótni. 6. Po prostu Francuz będzie mu ciągle przyznawał rację. 7. On również wydusi z siebie słowo „kocham”. To ostatnie nie powinno być takie trudne. Wystarczy tylko zacząć sylabą „ko” jak „kopnę cię w ten głupi zad” i zakończyć słowem „cham” – określenie (dla niektórych wręcz wulgarne), które raczej nie sprawiało Anglikowi trudności. Może więc uda mu się jeszcze przed śniadaniem zrealizować ten absurd? Już miał wydusić z siebie pierwszą sylabę, kiedy Francis nagle go spytał: - Kochanie, a może podać ci śniadanie na moim ciele? Nie, są jednak rzeczy tak niemożliwe, że nawet Królowa by nie dała rady w nie uwierzyć. Koniec.