ROZDZIAŁ 1 Szkocja, 1793 Wszystko toczyło się perfekcyjnie, jak zawsze. W kuchni wrzało, gdy służba przygotowywała się n...
14 downloads
18 Views
959KB Size
ROZDZIAŁ 1 Szkocja, 1793 Wszystko toczyło się perfekcyjnie, jak zawsze. W kuchni wrzało, gdy służba przygotowywała się na wizytę ważnego gościa. Francuski szef kuchni, wymachując łyżeczką, wykrzykiwał rozkazy. Jego podwładni mieszali, mełli i próbowali. Służące zwijały się jak w ukropie, próbując pokazać się od jak najlepszej strony, by zasłużyć na aprobatę srogiego lokaja. Nawet przygaszone oczy Bronsona błyszczały, gdy wybierał wina odpowiednie dla tak wybitnej osobistości, jaką był Sebastian Durant, wicehrabia Whitfield. Pośród tej wrzawy kuchcik usiadł na parapecie i przycisnął nos do zimnej szyby, wyglądając forysia. - Już idzie! - zawołał po chwili i zgiełk nagle umilkł. Wszyscy spojrzeli na Mary Rottenson. Właśnie nalała wrzącą wodę do dzbanka i postawiła go na tacy wśród artystycznie spiętrzonych ciastek i biszkoptów. Uśmiechnęła się do podwładnych i z właściwą sobie pewnością powiedziała: - Radzicie sobie wspaniale, a ja mocno w was wierzę. Wiecie, że w'razie potrzeby, wystarczy mnie tylko zawołać. Gdy westchnienie ulgi przebiegło przez kuchnię, miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Jak żołnierze na polu bitwy, służący potrzebowali zagrzewki dowódcy, zanim ruszą do akcji. - Bądźcie czujni - powiedziała, podnosząc obładowaną tacę. Za jej plecami wrzawa podniosła się na nowo. Dziesięć lat temu nie uwierzyłaby, że zarządzanie wiejs~ą posiadłością może jej przynieść zadowolenie. Zadne frywolne marzenie czy wielkie uczucie nie mogło rywalizować z satysfakcją ze świadomości, że każdy służący czuje przed nią respekt. Przed drzwiami do ,biblioteki stał Tremayne. Mary zatrzymała się przy nim, oczekując raportu. - Rozpalilem ogień, proszę pani, i przyniosłem dodatkowe świece. 1... - Lokaj zaszurał nogami, jakby był winny naruszenia dobrych manier. - Tak? - Przestawiłem niektóre sprzęty. - Dlaczego? - zapytała zaskoczona. - Wielmożna pani mi kazała. - Więc zrobiłeś to, co trzeba - uspokoiła go Mary. Dobra gospodyni zawsze dodaje odwagi swoim podwładnym. Tremayne uśmiechnął się szeroko i skinął głową. Tak właśnie myślałem. A Mary wiedziała, że myślenie nie jest jego mocną stroną· - Czy możesz za mnie zapukać? Tremayne zapukał i słysząc głos lady Valery, otworzył drzwi. Mary bezszelestnie wśliznęła się do zastawionego książkami pokoju. Dobra gospodyni jest dyskretna. Tak jak mówił Tremayne, meble w pokoju były poprzestawiane. Fotel lady Valery stał obrócony w stronę ognia i tworzył trójkąt z dwoma innymi fotelami. Stolik do herbaty stał pomiędzy fotelem lady Valery a jednym z pozostałych. Oznaczało to, że fotele nie tylko przestawiono, ale dodano jeden. Co to mogło znaczyć? Kim jest drugi gość? Dlaczego nie została poinformowana? Mary nie przygotowała wystarczającej liczby sypialni i niemalże się cofnęła, żeby polecić pokojówce zrobienie tego, lecz lady Valery powiedziała: - Chodź tu, dziecko i postaw tę ciężką tacę· Starsza kobieta stała przy regale, przebiegając palcami po okładkach ulubionych książek. W jej niskiej i pulchnej postaci nie zachowała się nawet odrobina gracji, która kiedyś wyniosła ją na szczyt 10ndYI1skiej śmietanki i pozwoliła ujarzmić dwóch mężów. Ale gdy się uśmiechała, roztaczała wokół siebie takie ciepło, że wszyscy czuli błogość. Ten uśmiech dodał Mary odwagi, gdy przed dziesięcioma laty prosiła ją o pomoc, a dobroć, którą odzwierciedlał, uczyniła z niej oddaną towarzyszkę lady Valery. Stawiając tacę na stoliku, Mary powiedziała: - Powóz lorda Whitfielda już zajechał. Powinien się pojawić najpóźniej za pół godziny. Zasłoniła ciężkie firany, powstrzymując się przed spoglądaniem za okno. Zimowe słońce zaczęło już zachodzić za wzgórza. Opary mgły unosiły się nad zmarzniętą ziemią i opadały z sinego nieba. Światło zamierało, bladło, zapadało w nocną niepamięć, a ciemność burzyła spokój Mary jak nic innego.
Hadden był gdzieś tam na zewnątrz, ale on lubił noc. Twierdzi}, że odnajduje pociechę w oddalonym świetle gwiazd i duszącej bliskości mgły. Hadden nigdy nie plakał z powodu samotności duszy przenikającej aż do szpiku kości i nigdy nie bywał zagubiony. Nigdy. Nigdy. Prędko otrząsnęła się z ogarniającego ją poczucia osamotnienia i zatrważającego zwątpienia. Odzyskując opanowanie, upewniła się, że jej oręż rozstawiony jest jak należy w eleganckim pokoju. Świece, futra, i dobre jedzenie jako przejawy namacalnego wręcz dostatku działały na nią kojąco. Lady Valery usiadła, a Mary podeszła do tacy z herbatą. - Dlaczego nie nalejesz? - Lady Valery położyła dłonie na obitych jedwabiem poręczach fotela. _ A skoro już to robisz, nalej także filiżankę dla siebie. Mary zastygła. Nigdy wcześniej lady Valery nie zapraszała jej do wspólnego wypicia herbaty. W duchu wyrecytowała jedną z zasad, którymi kierowała się w ZYClU. Dobra gospodyni nigdy nie wykorzystuje swej więzi z pracodawcą. Lady Valery odezwała się: - Usiądź, proszę. Podawanie herbaty równym sobie jest właściwym zajęciem dla córki Charlesa Fairchilda z Sussex. Mary nie potrzebowała kolejnej zachęty do siadania. Ledwie doszła do fotela, zanim nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Córka Charlesa Fairchilda. Nikt tego nie wiedział. Nikt. Głupiutka Ginewra Mary Fairchild zastała starta z powierzchni ziemi dziesięć lat temu. Teraz istniała tylko gospodyni. Lady Valery pochyliła ,się i lekko poklepała dłoń Mary. - Trochę zbladłaś. Nie spodziewałaś się, że prawda kiedyś wyjdzie na jaw? Nie. Nie spodziewała się. Mary Rottenson zajęła miejsce Ginewry Fairchild i była zupełnie inną osobą poważną, podczas gdy Ginewra była trzpiotką, odpowiedzialną, podczas gdy Ginewra była lekkomyślna. Te różnice po kilku latach rozproszyły jej strach przed zdemaskowaniem. - Kiedy pani się dowiedziała? - Głos Mary brzmiał dziwacznie nawet dla niej samej: był spokojny jak zawsze, ale wyższy. Próbowała uśmierzyć falę paniki. Stanowisko gospodyni wymagało opanowania, które udało jej się osiągnąć po ciężkich bataliach z samą sobą. Potrafiła już korzystać z tej zbroi i w tym momencie z łatwością ją przywdziała. Lady Valery wykonała ręką szeroki gest, który świadczył o jej instynktownej dominacji. - To nie ma znaczenia. Teraz ważne jest to, że mój chrześniak nie przyjechał zobaczyć się ze mną, ale z tobą. - Czy przyjechał mnie ... aresztować? - zapytała Mary, ściskając drżące kolana. Lady Valery wybuchnęła szczerym śmiechem. - Bycie FairchiIdem nie jest zbrodnią, choć prawdopodobnie Sebastian będzie próbował cię o tym przekonać. Przestała się śmiać i spojrzała na nią tak przenikliwie, że Mary miała ochotę się skulić. - Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć cię aresztować, moja droga? Mary spuściła wzrok i potrząsnęła głową. - Czy naprawdę miałaś dwadzieścia lat, kiedy prosiłaś mnie o posadę? - zapytała lady Valery. Teraz nie było sensu kłamać. - Szesnaście - wyznała Mary. - Ledwie szesnaście. -Tak. Patrząc wstecz, Mary widziała to wyraźnie. Zdesperowana szesnastolatka, bez grosza przy duszy i z małym bratem pod opieką. - Ciągle zdumiewa mnie, że złożyła mi pani tak hojną ofertę. - Moja dawna gospodyni zestarzała się i chciała odejść, by mieszkać z synem. Ty z pewnością byłaś damą i zdawało mi się, że widzę pod dziewczęcym roztrzepaniem obietnicę ... dojrzałości. - O, tak ... - szepnęła Mary. - Właśnie zaczynała się moja dojrzałość. Dojrzałość wdarła się w jej życie w jednym dramatycznym momencie, który pozostawił ją przerażoną i zranioną, więc za każdym razem, kiedy ta młoda dziewczyna, ta Ginewra Fairchild, odzywała się w niej, Mary bezlitośnie zduszała jej głos. Wzdragała się na myśl o bezrozumnych rzeczach, które opętana Ginewra mogłaby powiedzieć - lub
zrobić. - Zastanawiałam się wtedy, co popchnęło cię do ucieczki z Anglii, ale byłaś bardzo powściągliwa w rozmowach o swojej przeszłości. Mary milczała. - I ciągle jesteś - lady Valery potwierdziła uśmiechem swój dobry humor, uspokajając Mary. - Muszę cię ostrzec, że Sebastian jest ogromnie zainteresowany córką Charlesa Fairchilda. Dobra gospodyni zawsze jest spokojna. Wyjawienie jej prawdziwej tożsamości nie musiało być katastrofą. Być może lord Whitfield nie wie ... wszystkiego. Ostrożnie rozluźniła spięte ramiona i starała się wyglądać normalnie. - Czy mogę spytać dlaczego, pani? - Pragnie prosić o przysługę, którą jedynie ty możesz wyświadczyć. W czasie pobytu u lady Valery Mary wiele słyszała o lordzie Whitfieldzie. Wiedziała, że ma wielkie wpływy w polityce i interesach, nie mogła więc uwierzyć, że miałby podróżować z Londynu, by prosić kogokolwiek o cokolwiek. - Chciał o wszystkim powiedzieć ci sam, ale pomyślałam, że to byłoby okrutne, zrzucać na ciebie to wszystko w jednej chwili i to w jego obecności. Na oczach obcego. - Dziękuję pani za troskliwość. Mary straszliwie pragnęła tej filiżanki herbaty, ale nie wierzyła, że będzie w stanie ją napełnić nie rozlawszy płynu, starała się więc siedzieć tak spokojnie, jak mogła. - Jakiej przysługi oczekuje lord Whitfield? Ciepła dłoń lady Valery ześliznęła się z jej ręki. Próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła znaleźć właściwych słów. Zły znak. Mary sądziła, że lady Valery zawsze po mistrzowsku wie, co powiedzieć i jak to powiedzieć z wdziękiem. Mogłaby zająć miejsce wśród rządzących tym światem, ale rządzącymi byli mężczyźni. Podnosząc jeden palec, lady Valery powiedziała: - Posłuchaj. Mary usłyszała stukot butów na drewnianej podłodze i echo głębokiego, męskiego głosu. Lord Whitfield przybył. Lady Valery odetchnęła z ulgą, a w Mary pogłębiło się przeczucie nadchodzącej katastrofy. Drzwi biblioteki otworzyły się i rosły mężczyzna, wciąż w kapeluszu i szaliku, wszedł przez próg. - Najdroższa matko chrzestna! Jego czarna peleryna rozłożyła się na kształt skrzydeł, gdy szeroko rozpostarł ramiona, a kiedy lady Valery podbiegła do niego, wziął ją w objęcia jak wielki nietoperz łapiący ofiarę· Podnosząc się z fotela, Mary odwróciła wzrok. Lady Yalery witała lorda Whitfielda z żywiołowością matki witającej długo niewidzianego syna. Z pewnością nie chciała, by Mary obserwowała tak czułe spotkanie. - Cofnij się! - rozkazał lord Whitfield lady Valery. Ostry ton jego głosu szarpnął i tak skołatanymi nerwami Mary. Czy słyszała już ten głos? - Pozwól, niech ci się przyjrzę - powiedział. - Ach, nie widzę żadnych oznak starości, którą tłumaczyłaś pozbawienie Londynu swojej elegancji i rozumu! - Pochlebca - zaśmiała się lady Valery radośnie. Za to właśnie cię lubię. Chodź i ogrzej się. - Chętnie. Pustkowie, które wybrałaś dla siebie, moja pani, jest piekielnie zimne. Mary gestem przywołała Tremayna, by wszedł i pomógł szlachcicowi zdjąć wierzchnie odzienie. Giągle nie patrzyła na lorda Whittielda. Nie mogła. Jeszcze nie. Jedna z pokojówek wręczyła Mary dzbanek ze świeżą herbatą. - Kolacja będzie podana w ciągu godziny - szepnęła. Wszystko toczyło się zgodnie z planem. Nic się nie zmienito w Valery House. Nic i wszystko. - Powiedz kucharzowi, żeby przygotował posiłek zgodnie z planem - powiedziała Mary. Jill dygnęła ' głęboko i zabrawszy stygnącą herbatę wyszła z pokoju. Tremayne zamknął za nią drzwi, pozostawiając Mary samą z lady Valery i lordem Whitfieldem. Mary podeszła do tacy, licząc na to, że pozostaje ukryta w cieniu. Poruszając się z precyzją naoliwionego mechanizmu, rozstawiła filiżanki - trzy, jako że uznała, iż powinna postępować tak, jak życzy sobie lady Valery - i podniosła dzbanek, by napełnić je herbatą· Grała bezpieczną "rolę nikomu nieznanej gospodyni już tak długo, że stała się ona dla niej jakby drugą skórą, w którą teraz wśliznęła się bez wysiłku. Poczuła ulgę, gdy osoba zwana lady Ginewrą Fairchild ustąpiła miejsca Mary Rottenson. Lord Whitfield podszedł ku niej, lecz Mary trzymała oczy spuszczone, jak wypadało gospodyni. Przysunął się bliżej, domagając się swoją postawą, by go dostrzegła. Zasłaniał światło świec i ciepło ognia, lecz ona zdawała się tego nie widzieć, gdy podawała mu pełną filiżankę. Wyciągnął dłoń i chwycił spodek, a Mary rozpoznała bliznę przecinającą cztery palce jego prawej dłoni.
To on. To on. Gorąca powierzchnia płynu nawet nie drgnęła w chwili, gdy oddawała mu filiżankę. Ostatecznie Mary spędziła ostatnie dziesięć lat na dochodzeniu do wprawy w byciu doskonałą gospodynią i nie mogła dopuścić do tego, by widok męskiej dłoni wytrącił ją z równowagi - nawet jeśli był to mężczyzna, który mógł rozpoznać w niej morderczynię. ROZDZIAŁ 2 Nieskończenie powoli Mary podniosła wzrok i spojrzała w jego oczy. Szare oczy. Zimne jak mgła za oknami. Prędko odwróciła wzrok. . To on. Ostatnim razem, gdy go widziała, była noc. Światła ze stajni blado oświetlały wówczas dziedziniec i Mary modliła się, by nie zobaczył plam krwi na jej sukni i brudnych rąk. W tamtej chwili nie była w stanie spojrzeć mu w oczy, skupiła się więc na jego dłoniach - zeszpeconych blizną, lecz silnych i zdolnych zacisnąć pętlę na jej szyi; potem wpatrzyła się w jego usta. Usta były takie same. Szerokie, gładkie, okalające ostre białe zęby, które kontrastowały z jego śniadą karnacją· Gdy wziął filiżankę z herbatą i uśmiechnął się, przypominał jej psa włóczęgę, który zapędził w róg nieostrożnego kociaka. Jej puls lekko przyspieszył - swoją drogą, jak wiele kobiet stanęło twarzą w twarz ze swym oprawcą bez drżenia? Mimo to udało jej się napełnić drugą filiżankę· Oczywiście że nie mógł jej rozpoznać. Zmieniła się ogromnie. Chowała swe jasne kręcone włosy pod czepkiem. Zamieniła młodzieńczą iskrę brawury na nudny dorosły rozsądek. Uciszyła paradę rozchybotanych emocji, które doprowadziły ją do katastrofy. I właśnie to podkreślało różnicę między pogodną dziewczyną, którą wtedy była, a odpowiedzialną kobietą, którą się stała. I wtedy on powiedział: - Pamiętam panią. Mary zastygła. Parujący mahoniowy płyn wypełnił delikatną filiżankę i przelał się na spodek, a następnie na tacę. Lady Valery wydała okrzyk i Mary wróciła do zmysłów. Prędko odstawiła gorący dzbanek na podstawkę i sięgnęła po ręcznik, który zawsze nosiła przy sobie. Dobra gospodyni jest przygotowana na każdy nagły wypadek. Osuszając powódź, Mary z zadowoleniem zauważyła, że nie zbladła i nie krzyknęła, a nawet nie zmieniła wyrazu twarzy. Spore osiągnięcie jak na kobietę, która oczekuje na oskarżenie i aresztowanie. Lord Whitfield sączył herbatę, przyglądając się jej uwazme. - Jest pani córką Charlesa Fairchilda. Oszołomiona, spojrzała mu prosto w twarz. Spodziewała się czegoś znacznie bardziej dramatycznego. - Charlesa Fairchilda. - Dotknęła palcem pękatego srebrnego dzbanka i podskoczyła od oparzenia. Zdusiła w sobie chęć włożenia palca do ust, by go schłodzić. Kompetentna gospodyni nigdy nie okazuje uczuć. - Tutaj. - Chwycił ją za nadgarstek i skierował jej dłoń do dzbanuszka ze śmietanką. - Mleko jest doskonałe na oparzenia. Gdy jej palec zanurzył się w chłodnej śmietance, Mary zastanowiła się, co odpowiedzialna gospodyni zrobiłaby w takiej sytuacji, ale umysł zawiódł ją tym razem. Nie mogła trzymać palca w dzbanuszku. To było bardzo niewłaściwe. Jednakże uścisk lorda Whitfielda był silny jak kajdany i nie było sensu się wyrywać. Czuła się poniżona. Stała, wpatrując się w jego dłoń zaciśniętą na jej nadgarstku i zastanawiała się, dlaczego los dopuścił do tego, że musi oglądać tę dłoń i jego samego ponowme. Nigdy by nie przypuszczała, że to możliwe, ale teraz wyglądał jeszcze groźniej niż dziesięć lat temu. Pod doskonale skrojonym surdutem grały mięśnie na ramionach. Jego czarne włosy, przyprószone już siwizną, były długie i związane z tyłu prostą wstążką. Ten styl podkreślał ostre linie wokół ust i oczu, i odzierał jego twarz z jakiejkolwiek łagodności, którą mogłoby zapewnić chociażby eleganckie przycięcie brody. - Wielkie nieba, Sebastianie! Już jej powiedziałam, że wiemy, czyją jest córką i teraz jestem z tego rada. W głosie lady Valery brzmiała srogość. Przeraziłeś ją niemal na śmierć. - Byłam tylko zaskoczona, proszę pani - powiedziała Mar.y swym najdelikatniejszym tonem. - Ma pan niesłychanie agresywne nastawienie, lordzie Whitfield. Zachwiał się, jakby zdumiony jej oskarżeniem, lecz jego blady, drwiący uśmiech dawał jej do zrozumienia, że go nie zmyliła. - Niesłychanie agresywna jest moja ciekawość, panno Fairchild. Zmrożona, zastanawiała się, jak wiele pamięta z tamtych zdarzeń sprzed lat.
- Tak jest, Sebastianie. - Lady Valery w delikatnym pytaniu uniosła wyskubane brwi. - Czy spodziewasz się, że teraz naleję tej śmietanki do mojej herbaty? - Jej dłoń jest czysta. - Lord Whitfield uniósł dłoń Mary i wytarł ją swoją chusteczką. - Już lepiej, prawda? Mary z niechęcią musiała przyznać, że ból prawie zupełnie zniknął. - Tak. Dziękuję, sir. Chciała się od niego odsunąć. Stał tak blisko, że nogami ocierał się o skromną suknię Mary, przyciskał halki do jej ud i zabierał całe powietrze. To musiała być przyczyna tego duszącego bólu w płucach i ucisku w gardle. Nie chciała zadawać mu pytań, ale wiedziała, że musi, więc bacznie formułowała słowa. - Czy my się znamy? - Znałem pani ojca. Nie odpowiedział na jej pytanie, a Mary opanowanie zaczęło zawodzić. Czy to możliwe, że jej nie rozpoznał, czy tylko się nią bawi? Chciała wejrzeć w jego myśli, a jednocześnie płoszyła się. Chciała go przepytać i bała się jego odpowiedzi. Chciała uciec. Chciała uciec z tego pokoju. - Jeśli wolno, pójdę do kuchni po czystą tacę. - Nie, nie wojno. Teraz usiądzie pani tutaj i powie mi, co pani robi w Szkocji. Jego głęboki, miękki głos obudził w Mary burzliwe emocje, które uważała za dawno zduszone, nie okazała jednak swych myśli i uczuć. Stała po prostu, z jedną ręką opuszczoną do boku, pozwalając mu na zamaszyste operacje przy drugiej. - Lepiej usiądź - odezwała się lady Valery. - Sebastian nie przyjmuje odmowy. Lord Whitfield rzucił zużytą białą chusteczkę na tacę, gdzie natychmiast nasiąkła brązową wilgoCIą· Mary spojrzała na najdalsze krzesło stojące w mrocznym kącie, lecz lord Whitfield wskazał jej fotel zwrócony w stronę kominka. - Nie, dziewczyno. Siądź tutaj. Dobra gospodyni robi, co jej polecono. Sztywny gorset pomógł jej się utrzymać prosto pod jego wnikliwym spojrzeniem, a stanowcza samodyscyplina trzymała kręgosłup z dala od oparcia. Mary dostrzegła z zaskoczeniem, że lady Valery skrywa uśmiech za wachlarzem. - Spójrz na mnie, dziewczyno - rozkazał lord Whitfield. - Chcę zobaczyć twoją twarz. Problem polegał na tym, że w tej sytuacji również ona była zmuszona patrzeć na niego. Ale dobra gospodyni dba o zadowolenie gości. Podnosząc głowę, spojrzała prosto na niego, nie pozwalając się onieśmielić. Rzecz jasna, mogłoby to być łatwiejsze. On stał, ona siedział.a. Obserwował ją uważnie, podczas gdy ona wolałaby być niewidzialna. Blokował ciepło i światło samą swoją obecnością· - Tak, jesteś córką Charlesa Fairchilda - orzekł z'wyraźną satysfakcją. - Masz jego spojrzenie, choć on nigdy nie spoglądał na nikogo tak zimno. Gdzie nauczyłaś się tej sztuczki? Pomyślała o kilku odpowiedziach, ale wszystkie były impertynenckie, więc je odrzuciła. Lord Whitfield musiał to wyczuć, bo głos mu złagodniał. - Chciałabyś mi powiedzieć, żebym się odczepił, nieprawdaż? Ale nie możesz. Jesteś gospodynią. Jak się nazywasz? - Mary FairchiId, do pana usług - odpowiedziała w najbardziej uprzejmy sposób, na jaki była w stanie się zdobyć. - Panna Ginewra Mary Fairchild - poprawił ją lord Whitfield. - Wciąż "panna", prawda? Nie wyszłaś za mąż, żeby uciec od tego uciążliwego stanu? A może jednak? ' - Nie jest on wcale uciążliwy. - Mary przesłała uśmiech lady Valery. - Jestem zaszczycona i wdzięczna. - Mówiłam ci, żebyś nie używała tego słowa przerwała lady Valery. - To nie mnie powinnaś być wdzięczna. - Zatem wysoko sobie cenię pani dobroć. - Odpłaciłaś mi z nawiązką. - Nozdrza lady Valery były ściągnięte, powieki zwiotczałe, ale pod jej postarzałą skórą Mary wciąż dostrzegała wielką urodę. - Czy sądzisz, że nie wiem, jak wielu z moich gości próbowało ukraść mi ciebie? Nie dalej jak miesiąc temu moja własna siostra chciała cię przekupić, żebyś wróciła z nią do Anglii. Skąd lady Valery to wiedziała? Często zdawała się wszystkowiedząca, ale nigdy nie dopytywała o wypadki, które przywiodły Mary do Szkocji. Właśnie to, ponad wszystko inne, wyjaśniało niewzruszone przywiązanie Mary.
- Nie chcę pracować dla nikogo innego. Lady Valery rozsunęła firany, spoglądając przez okno na ostatni opar mgły, widoczny przed zapadnięciem nocy nad nizinami Szkocji. Przysuwając się bliżej ognia, rozłożyła poznaczone żyłkami ręce. - W Anglii byłoby cieplej. Cieplej? Tak, w Anglii spaliliby Ginewrę Mary Fairchild żywcem. _ Charlie też był lojalny - uśmiechnął się lord Whitfield. Wyraźnie napawał się tym, że wyczuł słaby punkt. Ciągle ją obserwował beznamiętnym wzrokiem, ale Mary i tak czuła wdzięczność za zmianę tematu. W jakiś sposób lady Valery była równie uparta jak ona. _ Był też nicponiem, rzecz jasna - lord Whitfield westchnął jakby ze współczuciem. - Zostawił cię bez grosza, czyż nie? Czując napływającą znienacka potężną falę furii, Mary zerwała się na nogi i ruszyła ku drzwiom. Nie wiedziała, dlaczego się złości. Przez lata na stanowisku gospodyni słyszała od mężczyzn o wiele gorsze rzeczy. Ten mężczyzna jednak mówił, jakby ją osądzał, a to ją przytłaczało i pozbawiało cennego opanowanIa. Złapał ją za nadgarstek i obrócił twarzą do lady Valery. Mary odniosła wrażenie, że udział starszej damy ogranicza się do obserwacji. Wtedy lord Whitfield przyciągnął Mary i wpasował ją w siebie na wzór dwóch łyżeczek w jej własnej uporządkowanej szufladzie na srebra stołowe, i wszystko inne uleciało z jej świadomości. Od wielu lat nikt nie odważył się tak przytulać nieskazitelnej gospodyni. Czy on rozumiał, na co się poważył? Czy zdawał sobie sprawę, jak odczuła zderzenie silnego męskiego ciała z· jej ciałem, dotychczas owiewanym tylko przez wichry osamotnienia? Chciała go uderzyć, okładać pięściami, wyszarpać za uszy albo pociągnąć za włosy, zrobić cokolwiek, by i on doświadczył bólu takiego, jak ból ciągłej, przenikającej samotności, do której się przyuczyła. I z którą nauczyła się żyć. Mówił wprost do jej ucha, a ciepło jego oddechu niepokoiło ją równie mocno. - Zbyt wiele dumy, zbyt wiele ... Zupełnie jak Charlie. Mary zadrżała. Jak mogła teraz wczuwać się w ból swojego odosobnienia? Była gospodynią, nikim, była ... morderczynią. I ze wszystkich ludzi na świecie właśnie temu mężczyźnie musiała pozwolić na każdą zuchwałość, na jaką się ważył. J ego ręce powoli puściły ją ostrożnie, jak ręce rodzica, który spodziewa się, że w każdym momencie pociecha może wyfrunąć mu z ramion wprost w objęcia niebezpiecze6stwa. Równie powoli odstąpił od niej. Patrzył na nią. Czuła jego spojrzenie prawie tak silnie, jak uścisk. Jej skóra wciąż płonęła. Kości wciąż bolały. Czuła łzy cisnące się do oczu i wiedziała, że jeśli spojrzy na niego, nie będzie potrafiła ich już zatrzymać. Na chwiejnych nogach pokonała krótką drogę do fotela. Nie wstałaby już więcej. Szybko się uczyła, a ten krótki kontakt nauczył ją, że lord Whitfield nie powinien znowu jej dotykać. Usiadła. Obserwował ją z palcami złączonymi na wysokości piersi i łokciami opartymi na poręczach fotela. Najwyraźniej ściganie i obezwładnianie kobiet nie było dla niego niczym niezwykłym. Mary chciała podnieść ręce i sprawdzić, czy loki nie wymknęły się z jej surowej fryzury. Chciała pocierać palec, który wciąż piekł. Miejsca, których dotknął, ciąglepulsowały pamięcią przygniatającego uścisku. Dobra gospodyni nie wykonuje nerwowych ruchów. Zwłaszcza kiedy ktoś jest bliski zniszczenia wszystkiego, co z trudem zbudowała. - Skąd znał pan mojego ojca? _ Byliśmy kiedyś sąsiadami - powiedział lord Whitfield. - I był dla mnie miły. Miły? Tak, to doskonałe określenie jej ojca. Był również lojalny i dumny. Był też nicponiem, jak powiedział lord Whitfield. Kochała swego ojca, uwielbiała go, a on w typowy dla siebie radosny, bezmyślny sposób zaraził ją swą filozofią i zrujnował jej życie. Nie chciała pamiętać o ojcu. _ Jest pani najspokojniejszą kobietą, jaką w życiu spotkałem. - Lord Whitfield patrzył na nią natarczywie, zamykając ją w pułapce swego spojrzenia. - Ciekawy jestem dlaczego? Ponieważ ścigani zawsze szukają ucieczki w spokoju. Mary walczyła ze sprzecznymi potrzebami. Chciała zamknąć oczy, by go nie widzieć. Jednocześnie musiała na niego patrzeć. Choć nie wykonał ruchu, miała wrażenie, że ją okrążał, szukając słabego punktu, by zaatakować. _ Oraz cichą. - W zamyśleniu stukał opuszkami palców. Zwracając się do matki chrzestnej, zapytał: Dyskretna? _ Bardzo. - Lady Valery już nie uśmiechała się za wachlarzem. Nie uśmiechała się w ogóle i Mary zaczęła odczuwać powagę zamiaru lorda Whitfielda. Czy również zamiaru lady Valery?
Z szacunkiem dla poważnej postawy lady Valery ona z pewnością nie uczestniczyła w spotkaniu wyłącznie z ciekawości - Mary zapytała: - Jakiej pomocy może udzielić panu, lordzie Whitfield, córka Charlesa Fairchilda? _ Pewna dama, bardzo piękna, inteligentna dama, była kochanką kilku spośród naszych czcigodnych członków rządu. Miała na nich wielki wpływ i mądrze z niego korzystała, lecz niemądrze zapisywała wszystko w pamiętniku. Mary spostrzegła, że jej uwaga krąży między lordem Whitfieldem a lady Valery. Niewielki uśmieszek błądził wokół ust starszej damy, rozbłyskując i pierzchając jak motyl. - Pamiętnik został skradziony przez tych, którzy chcą go wykorzystać dla krzywdy państwa, a przy okazji również zostanie skrzywdzona piękna dama. W Mary groza mieszała się z nieuchronnością. Chciała krzyczeć na niego, by zmierzał do celu. Jednak gospodyni nigdy nie okazuje niecielpliwości. - Piękna dama mogła zapłacić tym grubiańskim nędznikom i odzyskać pamiętnik, ale obawiała się, że jest to niewłaściwe, a ja się z tym zgadzam. Jeśli jednak nie zapłaci, pamiętnik zostanie opublikowany, a to oznacza, że jej dyskrecja i anonimowość legną w gruzach. Nie licząc trzaskania ognia, w pokoju panowała cisza. Nikły zapach dymu snuł się w powietrzu i Mary absurdalnie pomyślała, że powinna kazać wyczyścić komin. Ostrożnie unikała świadomości, która sprawiała, że jej żołądek ściskał się z przerażenia. Świadomości, że pamiętnik, którego szukał lord Whitfield, należy do ... - Pamiętnik jest pani, prawda? - Mary spojrzała wprost na lady Valery. . -Tak. Był to tylko szept, ale dla Mary zabrzmiał jak brzęk kajdan zatrzaskujących się na jej nadgarstkach. Dla lady Valery zrobiłaby wszystko. Gdy zmagała się ze sobą, by zachować zimną krew i pozostać na ten czas przynajmniej spokojną, dzielną Mary Rottenson, lady Valery podeszła do drzwi. Otworzywszy je, powiedziała coś do Tremayne'a. Powróciwszy usiadła tak spokojnie, jakby wcale nie wydawała poleceń i niczego nie zmieniała w łańcuszku dyspozycji, które Mary tak dokładnie poukładała w określonym porządku. Kiedy życie Mary wymknęło się jej spod kontroli? Spojrzała prosto na lorda Whitfielda, obwiniając go o to. _ To brzmi jak początek powieści. - Głos Mary był skrzeczący. - Powieści, w której niebezpieczeństwo wynurza się z mroku. _ Tak - przyznał lord Whitfield. - Lecz publikacja tej historii wstrząśnie podstawami naszego rządu. Odkąd Francuzi pozbawili głowy swego króla, lękamy się podobnego powstania w Anglii. _ Francuscy barbarzyńcy! - wykrzyknęła lady ValelY z obrzydzeniem. - Zmusili biednego króla Ludwika, by zapłacił za grzechy swych przodków. _ Tam trwa krwawa łaźnia. - Lord Whitfield spojrzał na Mary poważnie. - Nie wiem, czy słyszała pani opowieści o całych rodzinach idących pod gilotynę. Kobiety czy dzieci, francuskich prostaków to nie obchodzi. Odcinają głowy z niesłabnącym zapałem. _ Jesteśmy w Szkocji, a nie w Utopii - odezwała się lady Valery. - Docierają do nas wszystkie historie, a ja słyszę więcej niż inni. W końcu mój drogi hrabia de Valery był Francuzem. . _ Ta rewolucja musi być niezbyt fortunna dla twych finansów. - Sebastian strzepnął nieistniejący pyłek ze spodni. - Straciłaś dochód z ziem Valerych, prawda? _ Jak dotąd nie jestem pozbawiona środków - odrzekła. ~ Ciągle jeszcze mam dochody z Guldeny. Ale czyż to nie prawdopodobieństwo obalenia rządu jest w centrum twoich zainteresowań, Sebastianie? Wyraźnie z niego kpiła, lecz lord Whitfield odpowiedział spokojnie. - Tak, to prawda. - Dla mnie to coś więcej niż tylko rząd - lady Valery zwróciła się do Mary. - Chodzi o kariery, które legną w gruzach i o ludzi, którzy mogą być zniszczeni. Nie wstydzę się mojej przeszłości. Gdybym miała zrobić to wszystko raz jeszcze, powtórzyłabym każdy rozkoszny moment. Postanowiłam jednak być dyskretna. Nikogo nie skrzywdziłam, czerpiąc własne przyjemności. A teraz ktoś, jakiś nędznik, grozi zniszczeniem moich dokonań. - Dokonań? - słabo spytała Mary. - Dokonań - stanowczo stwierdziła lady Valery. - Poza tym nie zamierzam bezczynnie siedzieć i patrzeć, jak mężczyźni, których kochałam, oraz ich rodziny przeżywają męki z powodu skandalu. Mary popatrzyła na damę, której powierzyła los swój i Haddena. Złapana w pułapkę, spytała chrześniaka
tej damy: - Co to wszystko ma wspólnego ze mną? Lord Whitfield usadowił się niedbale w fotelu jak zuchwały młodzieniec. - Wyśledziłem pamiętnik w Fairchild ManoT. Krew zastygła w Mary a potem zawrzała od fali czystej wrogości. - Oskarża mnie pan o skradzenie go i przesłanie FairchiIdom? W odpowiedzi położył palec na ustach, gdyż korowód służących wszedł do pokoju. Jill przyniosła czystą tacę, inna dziewczyna zabrała starą, ktoś przyniósł drewno i podsycił ogień w kominku. Oczy trzymali skromnie spuszczone, lecz Mary wiedziała, że widzą ją siedzącą, rozmawiającą z lady Valery i jej gościem. Mogła sobie wyobrazić domysły w korytarzu dla służby. Co gorsza, mogła sobie też wyobrazić jak byliby zaskoczeni, gdyby podniosła głos na tego zadowolonego z siebie brutala rozpartego w fotelu. Odnalazła w tym domu bezpieczeństwo i schronienie, i gdyby to od niej zależało, nikt nigdy nie dowiedziałby się, że urodziła się jako angielska arystokratka. Gdyby zależało to od niej, ten wieczór nie byłby niczym więcej jak tylko złym snem. Jill podeszła blisko Mary i pochyliła się do jej ucha. - Czy powinniśmy podać kolację o oznaczonej porze? - Tak, o ustalonej godzinie - twardo odpowiedziała Mary. - Czy powinniśmy dodać jedno nakrycie? Mary odwróciła się do niej zaskoczona. - Dla kogo? - Dla pani. Jill wyprostowała szybko się pod groźnym spojrzeniem Mary, która powiedziała zimno: - Podajemy kolację dla dwóch osób. Jill dygnęła i pierzchnęła z biblioteki pod uważnym spojrzeniem lorda Whitfielda. Gdy drzwi się zamknęły, odezwał się: - To było zupełnie naturalne pytanie. Dziewczyna nie zasłużyła na reprymendę· - To nie była reprymenda - wycedziła Mary. - Gospodynie nie jadają ze szlachtą· _ Jest pani bardzo zasadnicza. Tego na pewno nie odziedziczyła pani po Charliem. Nie znosiła, kiedy mówił o jej ojcu, niemal tak bardzo, jak nie znosiła być do niego porównywaną· Zimno powtórzyła pytanie: - Czy oskarża mnie pan o skradzenie pamiętnika? _ Kto oprócz gospodyni mógłby wiedzieć, gdzie on się znajduje? - Nie jestem złodziejką· Morderczynią tak, lecz nie złodziejką· - Zatem jest pani pierwsza w rodzinie FairchiIdów, która może przyznać sobie to wyróżnienie. J ego cynizm wprawiał ją w furię, zwłaszcza że jej ojciec rzeczywiście miał nawyk "brać sobie coś", gdy tego potrzebował. - Wystarczy! - Lady Valery podniosła dłoń. - Sebastianie, jak dobrze wiesz, pamiętnik został skradziony ponad rok temu. - Zwróciła się do Mary. Stało się to podczas przyjęcia, które urządziłam dla tego lubieżnego starego łajdaka. - Ambasadora Francji? - upewniła się Mary. - Tego samego. - Z półuśmieszkiem lady Valery poprawiła pierścionki na palcach i Mary wiedziała, że dama ma więcej niż kilka czułych wspomnień o "lubieżnym starym łajdaku". - Ktoś zabrał jedną z moich szkatułek na biżuterię· Nie zawierała niczego, co mogłoby zainteresować wprawnego złodzieja. Kilka pomniejszych sztuk biżuterii, wachlarz z kości słoniowej, lecz sama szkatułka była całkiem ładna. - Dlaczego nie powiedziała mi pani o tym? - spytała Mary. - Moja droga, nie mogłam ci zapewnić dostatecznej ilości służby, jak wiesz, poza tym zawsze coś znika, a zwykle kilka rzeczy. - Och ... - Więc istnieją inni tacy jak jej ojciec. Mary spłoniła się ze wstydu na wieść o tym, że takie niewłaściwe rzeczy działy się w jej dobrze prowadzonym gospodarstwie. - Proszę mi wybaczyć, nie wiedziałam ... Lady Valery rozwiała niepokój Mary. - Francuzi mają notorycznie lepkie palce, a ich służba uczy się kraść już w kołyskach. Myślałam, miałam nadzieję, że złodziej porzuci pamiętnik, nieświadomy wartości zapisków i skoro upłynęło tak wiele czasu, sądziłam, że jestem bezpieczna. Mary poznała to po oczach lady Valery - była oczyszczona. - Ten list wywołał lekki szok - zakoJ1czyła lady Valery. - Jaki list? - zapytała Mary.
- List szantażysty. - Lady Valery otrzepała palce, jakby na samo wspomnienie zdawały się brudne. - Czy twoja gospodyni wiedziała o tym cokolwiek? - Lord Whitfield wątpił w Mary na każdym kroku. Udowodnił to już wcześniej, teraz okazywał to tym niedobrym uśmiechem i sceptycznym tonem głosu. - Mam wolny wstęp do każdego pomieszczenia w tym domu! - Mary chciała go przekonać o swojej niewinności przynajmniej w tej sprawie. - Dlaczego miałabym kraść pamiętnik, skoro mogłabym wziąć klejnoty? - Ten pamiętnik jest wart więcej niż klejnoty koronne. - Sebastian wstał, a Mary się skurczyła. Patrzył na nią i widział w niej winę, była o tym przekonana, nie zrobił jednak nic więcej, jak tylko zdjął surdut. Miał prawo do takiej swobody, rzecz jasna. Był w domu swej chrzestnej matki i pozostał przyzwoicie ubrany w dwurzędową kamizelkę. Białe rękawy koszuli okrywały jego ramiona, lecz gdzieś w czasie drogi rozwiązał krawat, którego luźne pasma wisiały wokół jego szyi. Powoli je zdjął i rzucił na szezlong wraz z surdutem. Mary swędziały palce, by podnieść jego ubranie i powiesić je na wieszaku, ale stłumiła swoje przyzwyczajenia gospodyni. Usiadł z powrotem, bokiem w fotelu i przewiesił jedną nogę przez drewniane oparcie. Dla Mary, przyuczanej -do surowości, jego pozycje świadczyły o braku szacunku i niemal. .. poufałości. Zerknęła na lady Valery, lecz dama zdawała się czule rozbawiona tą nieuprzejmością· - W Fairchild Manor odbędzie się przyjęcie - odezwał się Sebastian. Mary wzięła głęboki oddech i z wypływającą z desperacji grzecznością powiedziała: - W Fairchild Manor jest wiecznie przyjęcie. - Nie zostałem zaproszony - powiedział on. - Czy sądzi pan, że ja zostałam? - Oczywiście że nie. Fairchildowie nie wiedzą, gdzie pani jest. - Spojrzal na nią uważnie. - Ciekawe dlaczego? Czuła panikę wwiercającą się w jej żołądek. Zawsze uważnie przysłuchiwała się rozmowom w trakcie wizyt przypadkowych gości i nigdy nie słyszała, żeby ktoś wspominał Ginewrę Mary Fairchild jako zbiegłą spod prawa. Lecz ten mężczyzna zdawal się domagać, by przywołała rozwianego już ducha Ginewry, a wraz z nim widmo hańby, uwięzienia i śmierci. Zmusiła się jednak do odpowiedzi. - Nie mogę być dla pana pomocą. Gdy zmarł mój ojciec, błagaliśmy dziadka, by nam pomógl, lecz on odmówił. Nie ma żadnego powodu, dla którego rodzina miałaby nas teraz przyjąć. - Nas? Zabawne. Zwykle była bardziej dyskretna. - Haddena i mnie. Mojego brata i mnie. - Więc Charlie miał dziedzica. Wypowiedział to zdanie jakby w zadumie. Gorzej, jakby się starał coś sobie przypomnieć, a ona tego nie chciała. Zwłaszcza jeśli faktycznie nie pamiętał tamtej nocy. - Jak powiedziałam, Fairchildowie nie przyjmą mnie. Dobrze rozumiał jej niepokój, lecz był człowiekiem, który lubi mieć przewagę. Oparł się wygodnie w wyściełanym fotelu Chippendale. Mary pojęła jego plan. Skoro nie mógł jej zastraszyć uwięzieniem, groził samym sobą. Pod cienkim białym płótnem koszuli mogła dostrzec ciemne gęste owłosienie na muskularnej piersi. Jego ramiona przypominały raczej ramiona boksera niż szlachcica. Jego dłonie, które już wcześniej dostrzegła, jego twarz... Widywała mniej srogich oprawców. Tak, on jej zagrażał. - Nie mogę panu pomóc. - Ależ musi pani, moja droga. Mnóstwo osób zostało zaproszonych, w tym kilku bardzo wpływowych dżentelmenów. Nie mam wątpliwości, że wymiana pamiętnika na pieniądze odbędzie się w trakcie przYJęcIa. Mary skrzywiła się· - Użyję pani jako elementu rozpraszającego uwagę, podczas gdy sam będę szukał pamiętnika, i to będzie bardzo skuteczne. Och, ona będzie rozpraszać uwagę, no tak. Zwłaszcza gdy jeden ze szlachciców na przyjęciu ją rozpozna. _ Zapewniam panią, że przewidziałem każdą możliwą przeszkodę· Każdą przeszkodę? _ Widzi pani ... - Pochylił się nad nią, jego oczy były szare i zimne jak nocna mgla, której się bała. - Zostanie pani moją narzeczoną·
ROZDZIAŁ 3
- To jakiś absurd! - Mary wiedziała już wcześniej, czym są kłopoty, choć nie nadawała im imion. Teraz znała to imię. Kłopot nazywał się Sebastian Durant, wicehrabia Whitfield. - Nie mam zamiaru udawać pańskiej narzeczonej - powiedziała twardo, poruszona do głębi. - Czy mogę coś powiedzieć? Mary drgnęła. Lądy Valery była tak cicha, że prawie zapomniała o jej obecności. A bez względu na okoliczności dobra gospodyni nigdy nie lekceważy swojej pani. - Proszę, lady Valery. Jestem pewna, że będzie pani głosem rozsądku. - Moja droga, pomysł może wydawać się absurdalny. Z pewnością mnie się taki wydaje. - Lady Valery obrzuciła swego chrześniaka królewskim spojrzeniem. - Ale może powinnyśmy wysłuchać planu Sebastiana w całości. Naszym podstawowym celem jest odzyskanie pamiętnika. - Naszym celem? - zapytała Mary słabo. Chciała błagać lady Valery o zrozumienie. Zamiast tego spojrzała na lorda Whitfielda i przyłapała go na wpatrywaniu się w jej dłonie konwulsyjnie zaciskające się na wełnianej spódnicy. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że to robi. Kiedyż on zdążył tak zniszczyć jej opanowanie? Wyprostowała palce i zmusiłaje do spokojnego leżenia. Najwidoczniej jednak zdradziła się, gdyż lord Whitfield wybuchnął gromkim, bezlitosnym śmiechem. - Oczywiście, że ona pojedzie jako moja narzeczona. To jest jedyny możliwy plan. Okazało się, że to Mary musi być głosem rozsądku. - Fairchildowie nie wpuszczą mnie za drzwi - powiedziała. - Teraz wpuszczą. - Lord Whitfield położył dłoń na sercu. - Przykro mi, panno FairchiId, że muszę złożyć pani kondolencje. Dziadek pani, markiz Smithwick, zeszłego roku przeniósł się stąd w lepsze miejsce. Mmn nadzieję, że specjalnie dla niego rozpalq większy ogiell. Wspomnienia z Fairchild Manor nie zawierały niczego prócz wstydu, niedowierzania i wściekłego gniewu na mężczyznę o oczach wypełnionych złą wolą. Jego długi palec wskazywał drogę do drzwi, a gdy nie mogła uwierzyć w taką obojętność, dosłownie kazał jej się wynosić. - Ten rozpustny stary łajdak zniar! wreszcie? Co za ulga! - wykrzyknęła lady Valery jakby echo myśli Mary. Mary trzymała w sekrecie pamięć wysokiego, wytwornego mężczyzny przedstawiającego się jako jej kuzyn. Gdy dziadek zniknął w swoim gabinecie, ów kuzyn zatrzymał ją na chwilę i wcisnął w jej dłoń garść pieniędzy, które umożliwiły jej podróż z Haddenem do Szkocji. - Cóż za brak miłości bliźniego - Sebastian złajał lady Valery. - Tak, stary markiz nie żyje, a jego syn odziedziczył tytuł, majątki ziemskie i niewiele więcej. - A pieniądze? - spytała lady Valery. - Nie mogę uwierzyć, że ich nie miał. Zawsze mieli ich tak wiele, a po tym, kiedy twój ojciec ... - Zostawił pieniądze - łagodnie odrzekł Sebastian. - Ale z. powodu zrozumiałego tylko dla lorda Smithwicka zdecydował się nie zapisywać ich swemu synowi. Zawahał się, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze. Mary nie mogła pohamować się dłużej. - To zdumiewające, że jak dotąd nie słyszałam o jego śmierci. Co zobaczył lord Whitfield, gdy na nią spojrzał? Złość, nienawiść, gorzką wzgardę, którą czuła do wszystkich FairchiIdów? Rodzina składała się z czterech wujów - braci jej dziadka oraz Bubba Fairchilda, brata jej ojca i nowego markiza. Nikt z nich nie próbowałjej pomóc, gdy musiała przejąć opiekę nad bratem. Zaden z nich. nie dbał o nic poza własnymi bezwartościowymi sprawami. Sebastian odezwał się z przesadną cierpliwością: - Mieszka pani w dzikich ostępach Szkocji, zaś FairchiIdowie w południowej Anglii. Zmieniła pani imię i wygląd ... - Wygląd? - Mary aż podskoczyła. - Skąd pan może to wiedzieć? Obrzucił ją spojrzeniem. - Nigdy nie widziałem członka rodu FairchiIdów, który nie wyglą&,iłby co najmniej okazale, a pani wygląda jak gospodyni. Dziękuję· Jaki pan mily, sir: Pomyślała tak, lecz nie powiedziała tego. W istocie zaś była uspokojona, że nie miał niczego innego na myśli. - Co najważniejsze, nowy markiz nie poszukiwał pani - powiedział Sebastian. - Dlaczego miałby jej poszukiwać? Bubb Fairchild bał się swego ojca, gdy ten żył, a gdy zmarł, oburzał się na niego. Jak on zdoła utrzymać rodzinę, skoro nie ma do tego predyspozycji? - Czy podejrzewa go pan o posiadanie pamiętnika? - Podejrzewam każdego Fairchilda. - Sebastian ścisnął poręcz fotela, jakby mógł wycisnąć życie z wypolerowanego drewna. - Ach, panno FairchiId, nie chciałaby pani zobaczyć swego wuja wijącego się ze wstydu?
Problem polegał na tym, że chętnie zobaczyłaby wszystkich Fairchildów wijących się ze wstydu. Warknęła jednak: - Myli pan obojętność z zainteresowal11em. - Mary! - W głosie lady Valery słychać było trwogę, choć wyglądała na rozbawioną dyskusją. - Jeśli nie chcesz tego robić, po prostu o tym powiedz, lecz nie kompromituj swojej godności. Whitfield wziął dłoń swej matki chrzestnej, ucałował piegowate palce i wymruczał: - Cicho, kochana. Wytrzymam to. Obiecuję, że wytrzymam. Lady Valery pochyliła głowę i spojrzała na chrześniaka, jakby był raczej uroczym łobuzem niż bezlitosnym brutalem, a Mary zrozumiała, jak łatwo lord może manipulować matką chrzestną. Wyglądał jak alegoria szczerości na obrazie francuskiego mistrza. Jego oczy błyszczały, usta uśmiechały się nie z rozbawienia, lecz by wyłudzić podobną reakcję lady Valery. Trzymał dłonie wzniesione ku górze jakby w oczekiwaniu na błogosławieństwa, które miałaby na niego zesłać. W pełni świadoma jego mocy i wdzięku, Mary bała się go i wszystkich jego masek: Chcąc za wszelką cenę pokazać swą lojalność, plątała się w słowach. - Zrobię wszystko, co musi być zrobione, lady Valery. Zdaje się jednak, że to pan, lordzie Whitfield, ma większe szanse, by dostać się do Fairchild Manor, l11Z Ja. - Może powinniśmy spojrzeć na to z innej stronyuśmiechnął się nęcąco. - Pomyśl o konsternacji rodziny, gdy dowiedzą się, że ich dawno zagInIona krewna jest już zaręczona. - Dlaczego miałoby ich to obchodzić? - Gdybym miał spekulować, powiedziałbym, że odkąd markiz zmarł, każdy z Fairchildów dostał misję: wżenić się w majątek. - Jak na mężczyznę, który uśmiechał się nader często, lord Whitfield nie sprawiał wrażenia osoby ciepłej ani rozbawionej. - Pewnie nawet teraz żałują, że stracili w pani kolejny wabik na bogate partie. Rodzina spodziewa się, że jest pani taka jak oni: czarująca, towarzyska, piękna ... - Powierzchowna, mściwa, lekkomyślna, perfidna - dokończyła za niego Mary. Usiadł, przybrawszy wyraz obłudnej zadumy. - Poznała ich pani, prawda? - Poniekąd - powiedziała Mary. - Ale nie wszyscy byli ... mściwi - zasugerował lord Whitfield. - Ani zdradliwi. Chciała go zapytać, o kim myśli, ale z uporem wrócił do tematu. - Fairchildowie będą oczekiwali, że będzie pani taka jak oni. - Będą chcieli nas rozdzielić i uda im się, a wtedy natychmiast będzie oczywiste, że się nie kochamy. - Będzie? - Podniósł jeden palec i pogładził nim usta w sposób, który Mary uznała za mocno sugestywny. - Podejrzewam, że możemy ich przekonać, że jesteśmy ... kochankami. . Lady Valery obserwowała 5ch zafascynowana, lecz teraz się wtrąciła. - Nie będziesz ich przekonywał o takich rzeczach! Nie zrujnujesz jej reputacji, Sebastianie. Nie, skoro żyła tu ze mną przez te wszystkie lata. - Ona sama to zrobi, moja droga. Nie ma wyjścia - W trakcie jednej rozmowy z wyniosłego przez brutalnego stał się bezlitosny. - Jak zamierza mnie pan zmusić? - zapytała Mary. - Wcale nie zamierzam. - Uśmiech psa-włóczęgi wywoływał w niej chęć pochylenia się i podrapania jego twarzy. - Pani ojciec był FairchiIdem, lecz nie był zdolny do zdrady. Powie mi pani teraz, że nie odziedziczyła po nim lojalności? - Niczego nie odziedziczyłam po ojcu - odpowiedziała gwałtownie. - Lojalność jest moją cechą· Siedziała prosto i wyglądem oraz manierami pokazywała mu, że wprawdzie stara się być wobec niego grzeczna, ale traktuje go jako obcego człowieka. - Wobec tego będę musiał porozmawiać z pani bratem. Może jego przekonam, żeby mi towarzyszył. Dreszcz przebiegł po plecach Mary. Ten mężczyzna miałby rozmawiać z Haddenem? Proponować mu wyjazd do Anglii? A potem wypytywać go, tak jak ją w tej chwili? Nie chodzi o to, że Hadden jest naiwny. Naprawdę nie. Hadden mógłby ... powinien studiować, ale jest tak otwarty i nieskomplikowany. Mary aż się skuliła na myśl o informacji, którą mógłby wyjawić Hadden zupełnie naturalnie. Rozpoznała porażkę, gdy spojrzała jej w twarz i wstała z taką godnością, jaką była w stanie zachować. - Kiedy życzy pan sobie wyjechać? - Jutro - odpowiedział. . - Nie bądź śmieszny, Sebastianie - odezwała się lady Valery. - Mary nie zdoła się przygotować w ciągu nocy. - A ileż ona ma do spakowania? - zapytał niecierpliwie. - Musi zorganizować służbę na czas swej nieobecności. - Ona już tu nie wróci. - Już tu nie wrócę? - wykrzyknęła Mary. - Fairchildowie nie pracują w służbie u innych - odrzekł po prostu.
- On ma rację, kochanie. - Lady Valery uśmiechnęła się do Mary. - Równie mocno, jak lękam się ciebie stracić, boję się, że nasza miła umowa musi zostać rozwiązana. Mary poczuła, że pieczołowicie budowany fundament legł w gruzach. - Ale co ja zrobię? Dokąd pójdę? - Fairchildowie tym razem panią przyjmą, zapewniam panią - powiedział lord Whitfield. Mary miała ochotę wrzasnąć. Czy on niczego nie rozumie? - Ja nie chcę Fairchiidów! Nie chcę ich znać i z pewnością nie chcę z nimi mieszkać. - Zawsze będziesz mogła zamieszkać ze mną uspokajała ją lady Valery. - Jeśli nie jako moja gospodyni, to jako przyjaciółka. Mary chciała wyrazić podziękowania, lecz, co było do przewidzenia, lady Valery nie była nimi zainteresowana. - Będziesz musiała rozmówić się z Haddenem. Przyprowadzisz go? - Oczywiście, że nie! - wykrzyknąwszy to zbyt dobitnie, Mary zmusiła się do zduszenia przerażenia. Nie ma potrzeby, by stąd wyjeżdżał. - Hadden jest młodym mężczyzną - delikatnie zwróciła uwagę lady Valery. -;: Być może sam będzie chciał to przemyśleć. Mary potrząsnęła głową. - Jemu się tu podoba. Będzie zadowolony, jeśli będzie mógł zostać. - Ile ma lat? - zapytał Sebastian. - Dziewiętnaście. - Mary nawet nie odwróciła głowy i nie spojrzała na niego. - W takim razie brat pani musi być ograniczonym młodzieńcem, jeśli jest zadowolony z przebywania na nizinach Szkocji. Jaki nieznośny jest ten lord Whitfield! Nigdy nie będzie zdolna przekonać kogokolwiek, że go kocha. Nigdy. Nigdy. Tak powoli, jak pozwolił jej na to nastrój, odpowiedziała: - Hadden jest bardzo oddany przygodom, lecz w odróżnieniu od innych młodzieńców, potrafi je znaleźć w miejscach innych niż stęchły Londyn. - Trafny cios - wymruczał i lekko zaklaskał w dłonie. - Brawo! Odwracając się do niego, Mary zapytała: - Kiedy mam być gotowa do drogi? - Czas jest cenny, zwłaszcza jeśli jeden z gości będzie chciał kupić pamiętnik. - Lady Valery złożyła dłonie. Czy to możliwe, żebyś była gotowa w dwa dni? - Jak sobie życzysz, pani - Mary dygnęła przed lady Valery, twardo skinęła głową Sebastianowi i wyszła z pokoju. Lady Valery odczekała aż za Mary zamkną się drzwi, po czym podniosła się i stanęła przy Sebastiame. - Cóż za trywialne przedstawienie. Nigdy bym ci nie powiedziała, kim ona jest, gdybym wiedziała, że będziesz z nią postępować tak surowo. Czekała, aż Sebastian przemyśli swoją odpowiedź i czuła pewną satysfakcję. Ciągle ją szanO\vał i bał się jej. Teraz, gdy miała już siedemdziesiąt lat, nie przejmowała się, że jej uroda zgasła, że wokół oczu pojawiły się zmarszczki i musiała uciekać się do wyrywania twardych włosków z podbródka. Załowała jednak ogromnie bycia wykluczoną z grona mających władzę. Mężczyźnie, niezależnie od wieku, należał się szacunek. Kobiecie, zwłaszcza starszej, już tylko głaskanie po głowie i miska biszkoptów. To była kolejna z życiowych niesprawiedliwości i jedna z tych, do których nie mogła się przystosować. Położyła palec na jego policzku i obróciła jego głowę do siebie. - Pojadę z tobą do Fairchiidów jako opiekunka Mary. - Opiekunka? Otworzył szeroko usta, a lady Valery zamknęła mu je, aż szczęknęły zęby. - Czy sądzisz, że do tego stopnia nie mam nad sobą kontroli, że mógłbym skompromitować kobietę? zapytał oburzony. - Nie. Sądzę jednak, że do tego stopnia nie masz nad sobą kontroli, że mógłbyś uwieść tę kobietę. Wycisnęła na jego czole pocałunek. - Poza tym to mojego pamiętnika poszukujemy. Jadę z tobą, albo w ogóle nie zabierasz mojej gospodyni. - Wiesz, że nie mam powodu, by być miłym dla Fairchiidów. Bronił się zbyt gorąco, więc lady Valery stwierdziła, że się nie pomyliła. Tajemnicza Mary Fairchild omamiła Sebastiana. - A ona jest prawdziwą panną FairchiId. - Widocznie nienawidził żaru, jaki w nim płonął wbrew jego woli. - Wystarczy raz na nią spojrzeć, by to widzieć. Teraz już pewna swego toku myślenia, lady Valery podeszła do drzwi i otworzyła je. - Mój drogi, jak długo będziesz pielęgnował urazę do nich?
- Tak długo, dopóki jakiś Fairchild będzie żył na ziemi. Wychodząc, lady Valery zachichotała. Od lat się tak nie ubawiła. ROZDZIAŁ 4 Mary wpatrywała się w świecę, którą postawiła w kuchennym oknie. Była zbyt odrętwiała z niepokoju, by się modlić i zbyt przyzwyczajona do trwogi, by chodzić. Po prostu czekała. Drewniany stół, przy którym siedziała, przez te wszystkie lata był czyszczony tak wiele razy, że stał się gładki w dotyku, wyszorowany prawie do białości i wklęsły na środku, w miejscu, gdzie najczęściej był skrobany. Zegar tykał na kominku. Ogień migotał w ostatnich zanikających płomieniach i ciemność ją przygniatała. Wszystko z nim będzie w porządku. Zawsze jest. Gdy wybiła północ, drzwi otworzyły się i Hadden wśliznął się do środka wraz z niespokojnym obłokiem mgły. - Siostro, nie powinnaś była czekać. Jej mały braciszek przyjechał do Szkocji z niewinną radością chłopca ucieszonego z otwartych przestrzeni i potężnych burz. Chodząc po okolicy, wyrósł silny i śmiały. Teraz pachniał wilgotnym powietrzem i wrzosem, a jego oczy błyszczały z podniecenia, gdy zbliżył się i cmoknął ją w policzek. - Nigdy się nie gubię, wiesz o tym. Zdjęła serwetkę z tacy i wskazała na chleb i kawałki serów. - Pomyślałam, że możesz być głodny. - I poradziłbym sobie z tym sam - żachnął się· Umiem sporządzić strawę· _ Naprawdę uważam, że to nieodpowiednie używać szkockiego dialektu ... Uśmiechnął się do niej szeroko i zrozumiała, że tylko się z nią droczył. Ze śmiechem klepnęła go w ramię· _ No dobrze, czekałam tu na ciebie, chociaż nie lubię ciemności. To było naprawdę nierozsądne. Nie mogła się powstrzymać, by nie dodać: - Zupełnie jak twoja misja. Zastygł w trakcie odrywania kawałka chleba z bochenka i spojrzał na nią ostrzegawczo. - Zdołałeś porozmawiać z kimkolwiek z nich? zapytała Mary. - Oczywiście. Oni lubią ze mną rozmawiać. - Zapatrzył się na chleb, który trzymał w dłoni i odłożył resztki na bochenek. - Przypuszczam, że lubią. Któż inny chciałby słuchać, jak mamroczą o starych czasach? Podniósł kawałek sera i położył go na kromce. Po czym odgryzł kęs. Powinna była być cicho. Wiedziała, że powinna. Hadden okazywał o wiele więcej powściągliwości w tej kwestii niż ona. Był to ich największy konflikt. Jednak wciąż zrzędziła. - Jeśli koniecznie musisz słuchać tych bezużytecznych historii, dlaczego nie robisz tego w dzień? Nieśpiesznie skończył jeść, po czym odpowiedział: - Biedny lud Szkocji pracuje, by móc przeżyć, dlatego. Jedyny czas, kiedy mogą ze mną rozmawiać, to noc. W tym momencie stracił opanowanie. Plasnął dłońmi o stół i powiedział: - Od czasów bitwy pod Culloden* stare zwyczaje zamierają· Połowa ludu wyemigrowała z Wyżyn i tysiące lat tradycji są wymiatane przez Anglików i ich przeklęte wyższe prawo. Nie M'iem, dlaczego nie możesz tego zrozumieć. Rozmawialiśmy o tym tysiąc ra• Bitwa pod Culloden, 1746 r. - po zwyciltstwic nad szkockimi góralami wladzc angielskie zwalczały szkockie tradycje, między innymi zakazano noszenia tradycyjnych strojów, używania języka szkockiego itp. - przyp. tłum. zy ... _ Przerwał, by zaczerpnąć oddechu. - Czy dlatego czekałaś na mnie? Ze byśmy się kłócili? Był oburzony, a Mary nie mogła go za to winić. Przez całe życie była przy nim, dodając mu odwagi, pomagając mu, chwaląc jako najmądrzejszego, najbardziej utalentowanego chłopca na świecie. Teraz znajdowała między nim a sobą wiele różnic i nic nie mogła na to poradzić. Miał dziewiętnaście lat. Od sześciu lat był od niej wyższy. Ramiona mial szerokie, a nogi długie. Jego głęboki głos był tak podobny do głosu ojca, że wystarczyło zamknąć oczy, by wrócić do dzieciI1stwa - i to był problem, naprawdę· Spróbowała się uśmiechnąć i poklepała siedzenie fotela, na którym siedziała. - Dziś czekałam z innego powodu. _ Słucham? - popatrzył na nią groźnie. - Nie wiem, od czego zacząć. - Złożyła dłonie. Wyjeżdżam do Anglii. _ Do Anglii! - Przez krótką chwilę ujrzała w nim żądzę przygody. Potem jej miejsce zajęła troska. -
Dlaczego? Co powinna mu powiedzieć? Jak powinna to powiedzieć? _ To wszystko jest takie dziwaczne, Hadden. Zadrżała lekko i spostrzegła, że oczy Haddena się zwęziły. Odłożył chleb i ujął jej dłoń. - Co się stało? . _ Ten mężczyzna, który przyjechał dziś wieczorem ... _ Lord Whitfield? - Hadden mocniej ścisnął jej dłoń, aż poczuła ból. - Czy on ci się narzucał? _ Nie! - Przerażona jego konkluzją wykrzyknęła znowu: - Nie, oczywiście, że nie! Lady Valery nigdy by na to nie pozwoliła i ... Nie! - Więc co on ci zrobił? Wydobyła dłoń z jego uścisku i otrzepała obolałe palce. - Nie! - Nie mów mi "nic", Mary. Znam cię dobrze. Jesteś zupełnie rozstrojona i chcę znać tego powód. Zdała sobie sprawę, że jej malutki brat dorósł. Musiała powiedzieć mu całą prawdę. - Czy pamiętasz wiele z tamtej nocy? - Tamtej nocy? Co ... - Hadden zamilkł. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale Mary zobaczyła zgrozę ciemniejącą w jego oczach. - Tak - powiedział. - Pamiętam wszystko. - Czy pamiętasz, jak wracaliśmy po pogrzebaniu ciała? - Jej dłoń wpełzła z powrotem w dłoń Haddena. Pewien człowiek zatrzymał nas na podwórzu przed stajnią. Roztarł palce, jakby mu zmarzły. -Tak. - Tym mężczyzną był lord Whitfield. - Dobry Boże ... To była modlitwa. Hadden patrzył ponad nią w ciemny kwadrat okna, gdzie ciągle płonęła świeca. - Czy rzucił ci w twarz oskarżenia? Zawsze sądziłem, że to moja wina. Kiedy przyjdą, powiem im ... - To nie była twoja wina! - Teraz przyszła jej kolej, by go uspokoić. - Jak możesz tak mówić? - Bo to ja ... - Nie. To ja. - Powiedziała to w sposób nieodwołalny. - Byłam taka głupia i nieszczęśliwa .. Marzyłam o księciu, który przybędzie mnie ocalić. Zyłam marzeniami i życzeniami. Och, przeklinam za to tatę! Lata minęły, odkąd płakała, lecz łzy potoczyły się teraz po jej policzkach. Hadden poderwał się z krzesła i przetrząsnął kieszenie w poszukiwaniu chusteczki. Wyrzucił z nich jakieś stare skały dziwnych kształtów i położył je na stole. Wciskając jej w dłoń chusteczkę, zapytał: Dlaczego tatę? Otarła łzy, które płynęły z jej oczu i przełknęła następne. _ Był niepoprawnym marzycielem. Ciągle snuł te swoje fantazje. Nazywał mnie księżniczką Ginewrą i mówił, że kiedy już stoczę druzgoczące bitwy, pojawi się książę, który połączy swoje siły z moimi i razem zwyciężymy wszystko. - Bała się przypomnieć sobie, jak chętnie słuchała i wierzyła. - Tata nauczył mnie marzyć i to było wszystko, co robiłam. Nawet kiedy umarł i nawet kiedy dziadek nas odepchnął, nawet kiedy dostałam posadę gospodyni, ciągle marzyłam. - Byłaś jakby inną osobą wtedy. - Naprawdę byłam wtedy inną osobą· To prawda. Mary Rottenson zdusiła w sobie Ginewrę Fairchiid. Ginewra odeszła. Prawdziwie i całkowicie. Jednak konsekwencje jej działań ciągle wpływały na ich życie. _ Ginewra pozwoliła hrabiemu Besseborough wejść do sali szkolnej. Ginewra sądziła, że to on jest księciem. _ Gdy tymczasem był on oślizgłą starą ropuchą· - Twarz Haddena wykrzywiła się z odrazą· I nagle położył obie dłonie przed nią na stole. - To dlatego nie lubisz, kiedy zbieram stare legendy i je z!lpisuję· - Nie ... - Tak. Myślisz, że jestem jak tata. Wzdragała się to przyznać, gdyż kochała go ogromnie, lecz Hadden był jak tata. Poszukiwał romansów i dramatów, a co dobrego mogło z tego przyjść? Hadden jednak chciał pójść na uniwersytet. Tam znajdzie się pod innymi wpływami i ten nonsens o zachowaniu starych opowieści zblednie. W tym pokładała nadzieję. - Lord Whitfield zdawał się mnie nie rozpoznawać. - Nie rozpoznał cię?
- Wiedział, że jestem córką sir Charlesa Fairchilda. Wiedział to już, zanim przyjechał. Najwyraźniej lady Valery to odkryła. - Zapytała mnie niedługo po tym, jak tu przyjechaliśmy - nieśmiało wyjawił Hadden - i powiedziałem jej ... - Wszystko? - Mary podniosła głos. - Nie, nie. Tylko o tacie i jak musiałaś się zatrudnić, bo dziadek nie pozwolił nam u siebie mieszkać. Głos Haddena wyrażał gorycz, którą wciąż czuł, którą oboje wciąż czuli po tamtym odrzuceniu. - Nawet nie wiem, dlaczego dziadek nie przygarnął nas, gdy tak rozpaczliwie potrzebowaliśmy opieki. - Czy tata nigdy o tym nie mówił? - Nic, co bym pamiętała. - Dotknęła jego czoła. W tym miejscu powstawał ból, ten sam ból, który zawsze czuła, gdy myślała o ojcu. - Nigdy nie odwiedzaliśmy Fairchild Manor. Nie myślałam o tym, kiedy mama żyła. - Niczego nie pamiętam z tamtego czasu. Twarz Haddena wyrażała tęsknotę za wspomnieniami. Ich matka zmarła, kiedy miał dwa lata, a ojciec, kiedy miał lat dziewięć. Mary robiła wszystko, co w jej mocy, lecz była zbyt młoda, by wiedzieć, jak być rodzicem. Zrobiła tak wiele głupich rzeczy. Patrząc teraz na Haddena, martwiła się nie po raz pierwszy, że bratu potrzebne jest towarzystwo mężczyzny, by miał się na kim wzorować. - Nieważne - Hadden wzruszył ramionami, jakby już dawno pogodził się ze stratami. - Wiesz, jaka jest lady Valery, a ja byłem wtedy mały. _ Wiem - Mary lekko dotknęła jego złotych włosów. - Wolałabym tylko, żebyś mi o tym powiedział. _ Zgodziliśmy się, że będzie najlepiej, jeśli będziesz mogła robić to, co postanowiłaś - uśmiechnął się do niej. - W tamtym czasie, Ginewro Mary, byłaś niesłychanie poważną dziewczyną· - Byłam, nieprawdaż? I taką pozostała. - Opowiedz mi o lordzie Whitfieldzie. Z wysiłkiem przeniosła się od tego, co było dokonane, do tego, co musiało się dokonać. - Jak wspomniałam, nie rozpoznał mnie. - Noc była ciemna - powiedział Hadden. - A my się zmieniliśmy. On znał tatę· - Skąd? _ Powiedział, że byli kiedyś sąsiadami. Lord Whitfield twierdzi, że jestem podobna do taty, tylko nie tak atrakcyjna, rzecz jasna. Zaskoczony Hadden odszedł kilka kroków i przyglądał się jej. - Jak na siostrę jesteś całkiem ładna. _ Lord Whitfield nie jest moim bratem i nie był pod wrażeniem mojej urody. Wcale mnie to nie zaskakuje. - Wygładziła prostą ciemną suknię· - Mimo to chce, żebym wróciła do Fairchild Manor jako jego narzeczona. _ Co takiego? - Hadden wyskoczył z krzesła. Złapała go za nadgarstek i. powstrzymała przed wybiegnięciem z kuchni. - To jest konieczne. Przysięgam, że to konieczne. _ Opowiedz mi o tym, Mary. - Patrzył na nią posępnie z góry. - l lepiej żeby to było wiarygodne. Prędko opowiedziała mu o pamiętniku lady Valery, a kiedy skończyła, Hadden wstał i przemierzył kuchnię, po czym wrócił i stanął przy niej, wysoki jak dąb. - Lord Whitfield musi zdawać sobie sprawę z tego, że naraża cię na niebezpieczeństwo. Fairchildowie nie mają krzty dobrej reputacji. Wyrzucili nas do rynsztoka, gdzie mogliśmy zginąć z głodu. Mogą cię nawet zabić, jeśli będzie im to na rękę. - Jestem pewna, że sytuacja nie jest aż tak dramatyczna - odpowiedziała słabo. - Pojadę z tobą, Mary. - Objął ją ramieniem. - To jasne, że z tym lordem Whitfieldem sama sobie nie poradzisz, a poza tym nadszedł czas, bym zaczął przejmować część ciężaru. - Nie! - Mary zerwała się z miejsca. - Poradzę sobie. - Nie poradzisz sobie, Ginewro Mary, wiesz, że nie. Pozwól mi dorosnąć. Traktuj mnie jak mężczyznę· Jego niesamowite podobieństwo do ojca przeszkadzało jej, ale słowa brzmiały dojrzale i rozsądnie. - Nie zawiodę cię i może, powtarzam: może, będziesz mogła być znów szczęśliwa. Zrzucenie z siebie części ciężaru wydawało się kuszącą perspektywą. Lecz jak by mogła? Nie. Musi odzyskać panowanie nad sytuacją. Jeśli pojedzie do Anglii i powróci nienaznaczona piętnem skandalu, wówczas Hadden będzie mógł wyruszyć na dorosły szlak. Chronienie go o tę chwilę dłużej zdawało się jedynym sensownym planem. Ją życie zmusiło do dojrzałości szybko i brutalnie, jego mogła przed tym
uchronić. Klepiąc go po ramieniu, powiedziała: - Proszę, nie utrudniaj mi tego jeszcze bardziej. Wyprostował się, wyraźnie gotowy do dalszej sprzeczki. - Mogę to zrobić wyłącznie wtedy, gdy będę pewna, że jesteś bezpieczny, tu, w Szkocji. Jeśli będę musiała się martwić jeszcze o ciebie ... - Głos jej się załamał i zamilkła. Nie znosiła odwoływać się do poczucia winy, by kierować bratem, lecz w tej chwili potrzebowała każdej broni ze swego arsenału. - Zostań tutaj ten ostatni raz. Proszę cię, Hadden, proszę· Podszedł do stołu i zapatrzył się na kamienie, które pozbierał. Starzy ludzie, z którymi rozmawiał, powiedzieli mu, że to pradawne kamienie wyrzeźbione w znaki, z których można odczytać przyszłość. Kiedyś próbował je pokazać Mary, ale nie miała dla niego czasu. Teraz, słuchając jej, bezwiednie ułożył je w linię, a gdy skończyła, popatrzył na nią bez wyrazu. _ Oczywiście, siostro, masz rację. Będzie lepiej, kiedy będziesz o mnie spokojna. Jedź w pokoju. Zobaczymy się znów we właściwym czasie. Gdy zamknęła drzwi, zastanawiała się, co takiego zobaczył w tych kamieniach, że tak nagle skapitulował. ROZDZIAŁ 5 Dobra gospodyni podąża tam, gdzie jest potrzebna. Sebastian usłyszał zdanie wymruczane w drzwiach wejściowych za swoimi plecami i odwrócił się· Mary spoglądała w dół na bogato zdobiony powóz lady Valery z tak ponurą twarzą, jakby patrzyła na własny karawan. Dobry Boże, ona ze sobą rozmawia. Doskonała panna FairchiId· mówi do siebie. Cóż za zabawne dziwactwo. Mężczyzna bez skrupułów ucieszyłby się, wszedlszy w posiadanie takiej broni, by móc sprawować wladzę nad panną Ginewrą Mary Fairchiid. Sebastian byl mężczyzną bez skrupułów. - Proszę mi wybaczyć, panno FairchiJd, ale me zrozumialem. Mógłby przysiąc, że nie zauważyła go wcześniej, lecz nawet nie drgnęła. Dłonie trzymała zaciśnięte przed sobą, palce złożone jak do modlitwy i Sebastian pomyślał, że widywał zakonnice, które zachowywały się z większym wigorem. Widywał również zakonnice, które roztaczały więcej kobiecego ciepła. Mary obrzuciła go bezbarwnym wzrokiem, a w zimnym powietrzu uniósł się obłok pary, gdy przemówiła: - Nie mówiłam do pana, lordzie Whitfield. Rozejrzał się dokoła. Puste schody rozciągały się od otwartych drzwi wejściowych w dół do sznura powozów, które czekały, by zabrać ich do Londynu, a potem do Fairchild Manor. - Zatem do siebie samej? Wszyscy Fairchildowie mają opinię ekscentryków, lecz żaden z nich, o ile mi dobrze wiadomo, nie jest szalony. - W takim razie nie wie pan tak wiele o FairchiIdach, jak się panu zdaje - Mary odwrócila głowę. - Ach, ale się dowiem. - Delektował się przypominaniem jej tego, o czym nie chciala myśleć. - W końcu jesteśmy zaręczeni. Ciężki kok blond wło,Sów na karku musiał przechylić jej głowę, gdyż wiedział, że gospodyni Mary nigdy nie spojrzalaby na niego krzywo, jak zrobiła to teraz panna Fairchiid. - Zgadza się. Jesteśmy zaręczeni. Ale od momentu, gdy dotrzemy do Fairchild Manor i wyłącznie dla celu odnalezienia pamiętnika mojej pani. Podszedł do niej, popychając ją ku wyjściu i łapiąc za ręce, które wzniosła, by go odepchnąć. _ Ach, więc odrzuca pani przyjemność, którą moglibyśmy odnaleźć w swoich objęciach? Gdyby nie miala wełnianych rękawiczek, jej paznokcie wbiłyby się mu w skórę· Skoro jednak je miała, ostro odpowiedziała mu lodowatym tonem i zimnym spojrzeniem niebieskich oczu. _ Nie znajduję przyjemności w męskich ramionach. Sprzeciwiała się jego manipulacjom, to było jasne. Sebastian jednak tym się nie przejął. Rozluźniając chwyt, stwierdził: - Prawdopodobnie była pani w niewłaściwych męskich ramionach. _. Nie zrozumiał mnie pan, lordzie Whitfield. - Patrzyła wprost na jego zaciśnięte dłonie. - Nie byłam dotąd w żadnych męskich ramionach. Ona chyba żartuje. _ I nie zamierzam zmieniać tego stanu rzeczy. Nie zamierza. Wierzył jej. Wierzyl jednej z Fairchiidów - kłamców z definicji, gdyż apetyt odzywał się w nim za każ-
dym razem, kiedy na nią spojrzał. Powiedział jej, że wygląda jak gospodyni i była to prawda. Nosiła czarną suknię i trzymała się prosto za pomocą niemodnego gorsetu. Rezygnowała z nowych, swobodniejszych fasonów i nosiła halki wzmocnione wielorybimi obręczami. Czuła się jJezpieczna, wiedząc, że żaden mężczyzna nie dostrzeże jej kształtów pod takim uzbrojeniem. Ściągała włosy w ciasny węzeł i nakładała siateczkę, by mieć pewność, że jej loki są dostatecznie zabezpieczone, a niekiedy nakładała dodatkowo prosty czepek. Nie używała kosmetyków, by dodać kołoru okrągłym policzkom i żadna szminka nie akcentowała jej spierzchniętych, zaciśniętych w wyrazie potępienia ust. Prawdą było również, że gorset nie mógł pomieścić jej pełnych piersi i nic nie mogło powstrzymać jasnych kosmyków przez dłuższy czas. Kosmetyki zaś mogłyby ukryć zdradziecki odpływ kolorów z twarzy panny Fairchiid. Zaczął się zastanawiać, czy gdyby ją pocałował, to jego usta zostawiłyby ślad na jej jasnej cerze. A gdyby zdjęła z głowy to straszliwe urządzenie, czy jej włosy zasypałyby go w swej bujności? Gdyby uwolnił ją z tego nieszczęsnego gorsetu i sukni, i dotykał jej różowych zakamarków, czy poddałaby mu się, stała się miękka i hojna? Czy sprawiłaby, żeby zapomniał o swej wrogości do całego jej niepohamowanego klanu? Zadrżał. Nie. Nie, nigdy nie zapomni. To byłaby zdrada, z którą nie mógłby dalej żyć. W trakcie długiej podróży ze swojego domu w Londynie przemyślał swoje plany. Mógłby chłostać i bałamucić tę pannę Fairchiid, by nagiąć ją do swej woli. Nie sądził, by wymagało to wielkiego wysiłku Bóg wiedział, że cała rodzina była bardzo łasa na pochlebstwa. Powierzchowne emocje to było wszystko, co rozumieli. Gdyby rzucił na nią swój urok, stopniałaby jak inni Fairchildowie. Problem polegał na tym, że gdy był przy niej, nie używał swego uroku. Zamiast tego czuł się zmuszony, by ją prowokować. Nie powinien, wiedział to. Potrzebował jej współpracy. Ale było w niej coś, co sprawiało, że chciał usłyszeć, jak ten zamknięty w klatce ptaszek śpiewa. Możliwe, że chodziło o jej sposób mówienia - cichy, jakby obawiała się być usłyszana i powolny, jakby ważyła każde słowo przed wypowiedzeniem. Możliwe, że chodziło o jej sposób poruszania się - z wdziękiem, jakby obawiała się spowodować wypadek i precyzyjnie, jakby każdy ruch został wpierw przemyślany. Sebastian wypuścił jej dłoń i zszedł za nią po schodach. Mogło jej się to nie podobać, była jednak ludzka i pod tą bezkształtną czarną suknią bardzo kobieca. Sądził - miał nadzieję - że da mu powód do dumy, gdy ubrana w jedwabie i koronki zostanie przedstawiona swej rodzinie jako jego narzeczona. Zorientują się, że zgarnął nagrodę· To miało dla niego znaczenie. Nawet większe, niż powinno. _ Gdzie jest pani brat? - zapytał. - Myślałem, że przyjdzie panią odprowadzić. Panna Fairchild uśmiechnęła się· Nikły grymas jej ust wynikał w połowie ze zdenerwowania, a w połowie z przekory. _ Hadden zapragnął porozmawiać ze starą kobietą na Wyżynach. Twierdzi, że ona wie coś o prześladowaniach po bitwie na polach Culloden. Hadden jest bardzo zainteresowany ... wojną· Kłamała. Sebastian widział to tak wyraźnie, jak bliznę na swej dłoni, ale nie mógł jej niczego udowodnić. Jego wzrok przeczesywał okolicę· Pierzyna śniegu dekorowała szczyty Wyżyn, a każdej nocy, którą tu spędził, ziemia zamarzała. Po przymarzniętej drodze łatwiej będzie podróżować. Nie tylko to poprawiło samopoczucie Sebastiana, poprawiał je również fakt, iż Mary rozważnie. trzymała brata w ukryciu. Z pewnością jej zachowanie zdradzało jakieś poczucie winy. . To poczucie winy, a nie nieskazitelność pchnęły ją do natychmiastowego pakowania się, nie miał żadnych wątpliwości. Jak obiecała, była gotowa do drogi w dwa dni. Nie musiał czekać na Ginewrę Mary Fairchiid. Uśmiechnął się szeroko - jego matka chrzestna to zupełnie inna historia. _ Sebastianie, czy upewniłeś się, że każda najmniejsza część mojego bagażu została zapakowana do powozów? - Zawinięta w futrzaną pelerynę, którą dostała od jakiegoś dawno zapomnianego rosyjskiego kochanka, lady Valery stała na szczycie schodów i patrzyła na niego z góry, jakby był prostym wieśniakiem urodzonym po to, by słuchać jej rozkazów. A choć nie był wieśniakiem, i tak pozwalał jej rozkazywać. Była jedyną na świecie kobietą, którą szanował, i której się bał. Szedł w otchłanie piekielne, przez niektórych nazywane Fairchild Manor, a robił to po to, by ocalić kraj od politycznej katastrofy. Jednak robił to również dla lady Valery. Wiele jej zawdzięczał i służył jej wiernie. - Twój bagaż, moja 'droga, pojedzie tymi dodatkowymi pojazdami - wskazał dwa ciężkie wehikuły czekające za jego własnym powozem na resorach. - Torba podróżna panny Fairchild będzie podróżowała na kolanach jednej z pokojówek, a mój nędzny bagaż pojedzie na dachu, wystawiony na srogą pogodę. - Tak powinno być, mój drogi. - Lady Valery skrzywiła się, schodząc po schodach. - Z wyjątkiem walizki
Mary, rzecz jasna. Będziemy musieli spędzić jakiś czas w Londynie kreując jej osobowość, zdajesz sobie z tego sprawę? - Ona ma osobowość - odparował Sebastian. Wszystko, czego potrzebuje, to trochę strojów. - Tego również - odrzekła spokojnie lady Valery. Usłyszał ciche burknięcie i odwrócił głowę. Panna Fairchild patrzyła na nich groźnie. - Wrażliwa, prawda? - zapytał matkę chrzestną. - Nigdy wcześniej taka nie była. - Lady Valery stanęła na podjeździe i obselWowała, jak panna Fairchi Id wsiada do powozu. - Ciekawe, co ją tak odmieniło? Sebastian spojrzał na wątłą, wyprostowaną sylwetkę lady Valery. Boże, ona mogła być przeciwnikiem każdego mężczyzny w Anglii. Dzierżąca władzę, wiedząca więcej o rządzie i jego sprawach niż większość parlamentarzystów i wiedząca również, jak skutecznie przeprowadzać konieczne ustawy. Musiał odzyskać ten pamiętnik, nie tylko by strzec prywatności lady Valery, lecz także by zatrzymać rozprzestrzenianie się buntu po całym Imperium Brytyjskim. Jeśli inne kobiety odkryją, że mogą rządzić i to mądrze, po cóż będą im mężczyźni? Podał jej dłoń i pomógł wsiąść do powozu, po czym odstąpił parę kroków, wiedząc, że damy potrzebują trochę czasu, żeby usiąść i rozstawić swoje rzeczy, zanim będzie mógł do nich dołączyć. Skrupulatnie oglądał trzy pojazdy. Piasty kół lśniły po zabiegach kołodzieja. Za każdym woźnicą siedzącym na wysokim siedzeniu stał lokaj uzbrojony w pistolet - rozbójnicy na drogach wciąż stanowili nierozwiązywalny problem. W każdym powozie jechał jeszcze lokaj, jego własny, bądź ze służby lady Valery, na wypadek jakiegoś nieszczęścia lub gdyby konie - wspaniałe zwierzęta, co do jednego - potrzebowały opieki. Dwie pokojówki jechały w drugim powozie, a jego doskonale wyszkolony lokaj objął panowanie nad służbą w ostatnim. W tej chwili szczelnie opatulony Gerard chodził wzdłuż karawany powozów i upewniał się, że wszystko jest w porządku. Sebastian odezwał się, gdy lokaj się z nim zrównał: _ Powinniśmy dotrzeć do Londynu w dwa tygodnie. Bóg dał nam dobrą pogodę· Gdy mężczyzna odwrócił się ku niemu, Sebastian zauważy! swój błąd i zastanawia! się, jak mógł się tak pomylić. Ten człowiek ubrany by! w szorstką wełnę, a nie w elegancki płaszcz, a szalik, który okrywał jego głowę i twarz, był z pewnością zrobiony na drutach przez jakąś babcię z gór. Gerard nigdy nie popełniłby tak niewybaczalnego grzechu przeciwko właściwemu wyglądowi. Tego mężczyznę - tego lokaja? - otaczała jednak aura pewnej władczości, która odróżnia wyższych służących od niższych. Odezwał się z wyraźnym szkockim akcentem. - Bóg zapewni nam dobrą pogodę do granic Szkocji, proszę pana - powiedział. - Lecz później będziemy w rękach diabła. - Typowo szkockie podejście. - Sebastian nie mógł powstrzymać uśmiechu. Tak zuchwałe natury wprawiały go w rozbawienie. - Dlaczego z nami jedziesz, skoro Anglia jest dla ciebie tak odrażająca? - Ktoś musi jechać, by strzec panny Fairchiid. Zwykle taka impertynencja wprawiłaby Sebastiana w jeszcze większe rozbawienie, lecz coś w spojrzeniu tych niebieskich oczu ścierało uśmiech z jego twarzy. Lokaj rzucał Sebastianowi wyzwanie jak mężczyzna mężczyźnie, a takiego wyzwania Sebastian nie chciał podejmować. - Nic jej nie będzie, zapewniam cię. - Nie, to ja pana zapewniam - odezwał się lokaj. - I dlatego właśnie powinienem czuwać nad kawalkadą. Jesteś lokajem? - zapytał Sebastian. - Jestem stajennym. Czy ten stajenny wyobraża sobie, że może być zalotnikiem Ginewry Mary Fairchiid, pochodzącej ze szlacheckiej angielskiej rodziny? - Jak się nazywasz? - Haley, proszę pana. Sebastian wahał się. Powinien odesłać tego mężczyznę, powiedzieć mu, że z powodu swej zuchwałości stracił możliwość opiekowania się swą ukochaną panną Fairchiid, lecz coś w postawie Haleya wyprostowane ramiona, dłonie wsparte na biodrach - powiedziało Sebastianowi, że tylko traciłby czas. - Doskonale - powiedział. - Strzeż panny Fairchiid, jeśli pragniesz. Miej pewność, że nasza droga przebiegnie bez przeszkód. - Aż do końca, proszę pana. - Wychyliwszy się za tył powozu lady Valery, Haley wyciągnął dużą miednicę spod lin, które ją mocowały. - Proszę to wziąć. Sebastian ostrożnie ujął poobijaną starą miednicę dwoma palcami. - A na cóż mi to? Haley uśmiechał się złośliwie, Sebastian widział to po zmarszczkach wesołości wokół jego oczu.
- To dla panny Fairchild - powiedział Haley. - Podróże jej nie służą. ROZDZIAŁ 6 Mary poczuła, że powóz się zatrzymał i z trudem podniosła głowę z poduszki. Koła przestały łomotać, a przez uchylone drzwi wtargnął do wnętrza powiew świeżego powietrza. - Proszę usiąść, panno Fairchild - odezwał się lord Whitfield. - Och, co się stało tym razem? - Obawiała się, że jej wygląd jest równie żałosny, jak samopoczucie. Schyliła się, by poszukać na podłodze swego czepka. - Dojechaliśmy. Poważny ton jego głosu sprawił, że szybko się wyprostowała, chwytając za brzeg wąskiego wyściełanego siedziska, które było jej łóżkiem od zbyt wielu dni. - Do Fairchild Manor? - Proszę wstać. - Dłoń naznaczona posępną blizną pojawiła się przed jej nosem. - Zaniosę panią. - Nie chcę, żeby pan to robił - wymruczała, zawiązując czepek pod brodą. - Jak dotąd nigdy pani nie chciała - odpowiedział. - Wątpię jednak, by życzyła sobie pani wejść tam podpierając się nosem - zamilkł na chwilę - jak się to pani zdarzało. Nie pozwoliłby jej d tym zapomnieć. Pierwsza noc w drodze ze Szkocji to nie były najpiękniejsze chwile w jej życiu, to prawda, lecz dżentelmen po prostu ofiarowałby swą pomoc bez ciągłego przypominania o jednym nieszczęsnym incydencie w tamtej ohydnej gospodzie. U rażona, podała mu dłoń i pozwoliła się podnieść z siedzenia. Jak każdego wieczoru między Szkocją a Londynem, a później znów na trasie do Fairchild Manor, trzymała się jego ramion, gdy pomagał jej wydostać się z powozu. Nie pozwalał jej nawet dotknąć stopą ziemi. Brał ją na ręce, jednym ramieniem trzymając za plecy, a drugim podtrzymując nogi. Nie znosiła tego. Nie znosiła być dotykana, zwłaszcza przez niego, zwłaszcza teraz. W drodze do Londynu była przynajmniej otulona w wiele warstw ciepłych wełnianych ubrań. Nie chciała być noszona, lecz była zbyt chora, by się przeciwstawić. Gdy zatrzymali się w Londynie i w pośpiechu robili zakupy, lord Whitfield nalegał, żeby Mary została wyposażona w nową garderobę od stóp do głowy, a lady Valery przyznała mu rację. Krawcowa wyjaśniła, że sztywne gorsety i halki stanowczo wyszły już z mody. Ubrano więc Mary w satynowo-aksamitną suknię z podwyższoną talią, pod którą nie miała niczego poza koszulą i cienką halką. Co gorsza, gdy jechali na południe w stronę Sussex, robiło się coraz cieplej i n1Usiała zrezygnować z peleryny. Teraz palce lorda Whitfielda naciskały jej żebra, jego dłoń podtrzymywała jej udo i kontakt, którego Mary tak skrupulatnie unikała, kontakt ciała z ciałem, stał się namacalną rzeczywistością. Gdy materiał sukni zsuwał się z jej nóg, Sebastian dotykał ją w nowym miejscu. Trzymał ją w ramionach i zagarniał kolejną partię jej skóry. Z każdym oddechem jego pierś unosiła się przy jej piersi, a Mary zaciskała dłoń na żołądku, by ulżyć swej boleści. To nie była choroba podróżna, lecz choroba kobiety tak przyzwyczajonej do samotności, że zapomniała już o cieple ludzkiego dotyku. Lord Whitfield przypominał jej o tym bardzo skutecznie, gdy niefrasobliwie przedzierał się przez barierę czasu i dystansu, a Mary obawiała się, że gdy ich misja się skończy, będzie znowu potrzebującą wsparcia, zależną Ginewrą FairchiId. Co gorsza, on będzie to wiedział i wykorzysta to. Nie miała złudzeń na temat lorda Whitfielda. Wykorzysta ją, a jeśli ją tym skrzywdzi, uzna to za dodatkowy sukces. Spotkała już kiedyś mężczyznę takiego jak on. Zac biła kiedyś mężczyznę takiego jak on. - Nie szkodzi, że wygląda pani na chorą - cicho odezwał się lord Whitfield - ale czy musi pani także wyglądać na przerażoną? - Jestem przerażona. Nie spotkaniem z Fairchiidami, jak się jemu zdaje, lecz nim. - Czy chce par i, by to spostrzegli? - Oczywiście, że nie chcę. - Jakże ją złościł! - Nie chcę, by wiedzieli o mnie cokolwiek. Lecz pan o to zadbał, czyż nie? Skąpy uśmiech rozchylił jego wargi. - Teraz wygląda pani na rozdrażnioną. Tak jest o wiele lepiej, jak sądzę. Widziała, że cieszy go rola zdobywcy wracającego z pola bitwy z łupem. Z nią. Jeśli planował coś takiego, nie mógłby wymyślić lepszej sceny niż ta. - Trzymasz ją? - Lady Valery zbliżyła się wsparta na lasce, której rzadko używała. Sprawiała wrażenie nieprawdziwe, jak Mary wiedziała - kruchej. - Biedne maleństwo - powiedziała do Maly. - Zakładam się, że nie tak wyobrażałaś sobie swój powrót.
- W ogóle nie wyobrażałam sobie powrotu - odpowiedziała Mary zgodnie z prawdą. Wyobrażenie Fairchild Manor i wszystkich jego mieszkańców przytłoczonych jej wspaniałością było jedną z wielu przyjemnych wizji, na które sobie nie pozwalała. - Już tu jesteśmy - powiedziała lady Valery. - Najgorsze już za tobą. Nie będziesz musiała więcej podróżować. - Dopóki nie będziemy wracać. - Nawet tak nieszczęśliwa, jak była w trakcie podróży, Mary ciągle miała nadzieję, że niedługo wyjadą. - Dokończmy najpierw naszą misję. - Lord Whitfield obrzucił je surowym spojrzeniem. - Wtedy omówimy plan ucieczki. Cóż takiego zobaczył Sebastian, że na twarz wypełzł mu ten wyraz obrzydzenia? Ostrożnie podniosła wzrok na fasadę rodzinnego domu. Miała nadzieję, że to młodzieńcza wyobraźnia przedstawiała jej widok domu większy i wspanialszy niż był w istocie, ale nie. Budynek z lśniącego białego marmuru nie skurczył się przez minione lata. Dwór wciąż wzbijał się ku niebu i rozciągał jak opasłe wzniesienie ponad równiną Sussex. Każdy kwiaton, każda kopuła, każdy balkon były stworzone z dbałością, by uzyskać ogólne wrażenie bogactwa. Bajecznego, przytłaczającego, wyniszczającego bogactwa. Osaczyły ją emocje. Chciała się zapaść pod ziemię ze wstydu. Chciała krzyczeć z wściekłości. Chciała posiadać i być częścią dziedzictwa Fairchiidów. Nienawidziła jednak tego domu, spuścizny i FairchiIdów, i nic nie mogło tego zmienić. Nic, jak długo żyła. Lord Whitfield też ich nienawidził, zauważyła to. Nienawidził ich wszystkich. Nienawidził też Mary, którą tu przyniósł jak ofiarę i miał zamiar udawać, że kocha. Być może udręczenie, które powodował swoim dotykiem, nie miało źródła w samotności Mary. Może była to nienawiść płonąca w jego duszy i dotykająca jej duszy. Przez dłuższą chwilę patrzyła w stronę powozów lady Valery, jakby szukała w nich ucieczki. Szkoccy służący już rozładowywali bagaże, stajenny mówił coś do koni, głaszcząc ich pyski i przekonując, że to już prawie koniec. Mary zastanawiała się, dlaczego wciąż nosi gruby szalik owinięty wokół twarzy i czapkę głęboko wciągniętą na uszy .. Odwrócił i popatrzył na nią· Zamrugała z zaskoczeniem i znów na. niego spojrzała. To nie był Hadden. Mężczyzna był stary i zgarbiony, odwrócił się i utykając podszedł do następnej pary koni. Po prostu tęskniła za bratem i widziała to, co chciała widzieć. _ Uwaga - ścisnął ją lord Whitfield. - Przedstawienie za chwilę się zacznie. Służba stała w rzędzie wzdłuż alejki prowadzącej od powozów do drzwi. Niektórzy z młodszych lokajów i pokojówek trącali się łokciami i chichotali. Damy nie przybywają z wizytą w męskich ramionach, Mary o tym wiedziała i starała się wyglądać na tyle godnie, na ile było to możliwe. W końcu była też gospodynią i zarządzała służącymi, takimi jak ci tutaj. Tęgi lokaj wystąpił z rzędu i ukłonił się. - Czy życzy pan sobie, abym poniósł panią? - Nikomu nie wolno dotykać mojej drogiej panny Fairchild - odpowiedział lord Whitfield. - Ona jest tylko i wyłącznie moja. Mary zacisnęła szczęki, żeby zatrzymać cisnące się słowa. Jednym błyskotliwym zdaniem zadrwił z niej i ogłosił swoją nad nią władzę, a jego śmiałe słowa dotarły do szlachcica, który patrzył na nich ze szczytu szerokich schodów. Wyciągnęła gtowę, by go zobaczyć. To nie był lan, jej ciemnowłosy wybawca z zamierzchłej przeszłości. Odprężyła się. Dzięki Bogu, że to nie lan. Nie była jeszcze gotowa na spotkanie z mm. - Kto to? - Bubb Fairchild, nowy markiz Smithwick. - Lord Whitfield uśmiechnął się szeroko i skłonił się. - Głowa twojej rodziny. - Mój Boże! - Bubb ruszył w dół po schodach. _ Czy to ty, Whitfield? - Wzrok cię nie zawodzi - przytaknął lord Whitfield. - Przyjechałem, by uczestniczyć w twoim przyjęciu, choć nie przysłałeś mi zaproszenia. W miarę jak Bubb się zbliżał, Mary dostrzegła, że wygląda jak Fairchild. Jak ona. Jak Hadden. Był tylko wyraźnie bogatszy, wprost opływał w dostatki. Krawiec musiał pracować wiele dni nad surdutem, który nosił tak niedbale. Fryzjer przystrzygł jego jasne kręcone włosy tak, że okalały policzki, a kamerdyner ogolil mocny podbródek bez zacięcia. Prezentował efekty działań tłumu służących, lecz jednocześnie sam był bez skazy. Miał pięćdziesiąt lat, był wysoki, dobrze zbudowany i wciąż na tyle przystojny, by wprawiać w trzepotanie damskie serca. Jeśli kiedykolwiek człowiek został stworzony na obraz Boga, to Bóg musiał wyglądać jak Bubb Fairchild.
Zmrużył błyszczące niebieskie oczy. Niepokojąco ciemne rzęsy nadawały mu niewinny wygląd, lecz uśmiechał się inaczej niż Mary. Uśmiechał się, jakby naprawdę miał do tego powody. - Dobry Boże, człowieku, oczywiście, że jesteś mile widziany na moim przyjęciu! - wyciągnął ramię, jakby chciał po męsku uścisnąć lorda Whitfielda. Mary poczuła, że Sebastian zesztywniał. Bubb też musiał to dostrzec, gdyż łagodnie zmienił gest i klepnął go w plecy. - Gdybyś wcześniej nie zignorował tak wielu zaproszeń, wysłałbym ci kolejne tym razem. Kogo przywiozłeś? - Uśmiechnął się do lady Valery, a ona odwzajemniła uśmiech. - Moją chrzestną matkę, hrabinę Valery - przedstawił lord Whitfield, a jego spojrzenie ani na chwilę nie opuściło Bubba. Spokojny jak niemowlę w ramionach matki, Bubb rozpromienił się witając starszą damę· - Czuję się zaszczycony, mogąc panią gościć w moim domu. Lady Valery z gracją skłoniła głowę przyjmując jego słowa, a Mary usłyszała, jak lord Whitfield stłumił westchnienie. Miał nadzieję zobaczyć jakieś znamiona winy, lecz się zawiódł. Bubb przeniósł uwagę na Mary. Jego spojrzenie badało ją od stóp do głowy. Mary ciasno przylgnęła do lorda Whitfielda czując, że Bubb odnajduje w niej takie samo podobieństwo, jak ona w nim. Uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową, co z pewnością miało oznaczać zachwyt. - Czy to jest dama, o której myślę? Wiem, gdzie się znajdują wszyscy moi krewni, a przynajmniej wszyscy o prawowitym pochodzeniu - zbliżył się i pochylił tak, że zaśmiał się prosto w jej twarz. - Czy to jest Ginewra Mary Fairchiid? Monotonny dźwięk jego głosu sprawił, że i tak już niespokojny żołądek Mary zbuntował się zupełnie, jednak odpowiedziała tak grzecznie, jak mogła: - Tak, to ja. - Ginewra Mary Fairchild - gruchał Bubb. - Ginewra Mary Fairchiid. Przeszukiwaliśmy Anglię wzdłuż i wszerz, by cię odnaleźć. Nie uwierzyła w to nawet na chwilę i jej głos brzmiał sceptycznie: - Dlaczego? - Jakaś ty dowcipna! - Bubb klasnął w dłonie. Mary po prostu patrzyła na niego. - Nie żartujesz? - Bubb również spojrzał uważnie i zwrócił się do lorda Whitfielda. - Nie powiedziałeś jej? Lord Whitfield uśmiechnął się tak uprzejmie, że Mary instynktownie wiedziała, że jest zirytowany. - Zostawiłem ten przywilej tobie, Fairchiid. - O co chodzi? - Mary miała już dość tego, że ludzie rozmawiają o niej, jakby jej nie było. Bubb otworzył szeroko swe wielkie niebieskie oczy i głośno wciągnął powiE;,trze. - Chodzi o to ... Chodzi o to, Ginewro Mary Fairchild, że jesteś dziedziczką. Mój ojciec zapisał ci całą fortunę Fairchiidów.
ROZDZIAŁ 7 - Poślijcie po moją żonę! - Bubb prowadził ich do swego obszernego gabinetu, krzycząc przez całą drogę. - Potrzebujemy lady Smithwick. Nora będzie wiedziała, co zrobić. Połóż moją drogą bratanicę na sofie. Szarpnął za sznur od dzwonka. - Czy od dawna jest chora? Lady Valery szła u boku Sebastiana i trzymała wiotką dłoń Mary w swojej. - Biedactwo, pojawienie się tutaj jest dla niej tak głębokim przeżyciem. Jest po prostu przytłoczona. Przytłoczona wiadomością, że jest spadkobierczynią, myślała gorzko lady Valery. Dlaczego Sebastian trzymał to w tajemnicy? Widząc pogardliwe spojrzenie, jakim Sebastian obrzucił wykwintnie urządzony gabinet Bubba, sama odpowiedziała sobie na to pytanie. Ponieważ obawiał się, że Mary - wiedząc o odmianie swego losu - mogłaby odmówić przyjazdu do Fairchild Manor, a on jej tu potrzebował. Jako element rozproszenia uwagi i zaskoczenia już udowadniała swą wartość. Sebastian położył Mary na sofie i usiadł przy niej. Lady Valery mogłaby przysiąc, że jest żmartwiony. Widocznie nie spodziewał się, że Mary zemdleje. Lady Valery sama była zaskoczona, lecz w przeciwień-
stwie do Sebastiana wiedziała, że niemoc Mary jest raczej rezultatem zmęczenia podróżą oraz szokiem, a nie żadną prawdziwą chorobą. Ponadto przypuszczała, że Mary może udawać lekkie omdlenie na czas, którego potrzebuje do zebrania się w sobie i odzyskania opanowania. Gospodyni niecodziennie dowiaduje się, że jest dziedziczką. Bubb pochwyci l lokaja, który przyszedł na dźwięk dzwonka. - Poślij po moją żonę. Potrzebujemy jej natychmiast. Lokaj był wyraźnie przyzwyczajony do wybuchów pana, gdyż spokojnie odpowiedział: - Lady Smithwiekjuż tu idzie, proszę pana. Czy podać państwu jakieś alkohole? - Alkohole? Alkohole? - Bubb krzyczał coraz głośniej. - Alkohol dla biednego, zmiażdżonego kwiatu kobiecości? Lady Valery usadowiła się w fotelu i laską przysunęła puf na tyle blisko,'by położyć na nim stopy. - Ja chętnie napiję się alkoholu. Odrobinę brandy, poproszę· Bubb posłał jej dzikie spojrzenie, lecz srogi wygląd lady Valery przypomnial mu o obowiązkach gospodarza. - Oczywiście, lady Valery. A ty, Whitfield, czy masz ochotę? .. - Tak. Brandy. - Sebastian rozwiązał frywolny kapelusik Mary i zajął się zdejmowaniem siateczki z jej włosów. Z jakiegoś powodu nabrał do tej siateczki odrazy i przez cały czas, jaki spędzili w Londynie, usiłował przekonać Mary, by z niej zrezygnowała. Jego natarczywość zdumiała lady Valery. Przecież ta siatka utrzymywala masę kręconych włosów Mary pod kontrolą, lecz może... Może Sebastian nie chciał, by były pod kontrolą. Lady Valery obserwowała, 'jak rozłożył jasne loki na twardej poduszce pod głową Mary, Nie, Sebastian chciał mieć pod kontrolą Mary, ale nie jej włosy. Mary uniosła dłoń, chwyciła nadgarstek Sebastiana i coś powiedziała. Wyglądało to na: "Dość", lecz głos był zbyt słaby, by mógł dotrzeć przez duży pokój do uszu lady Valery. Sebastian przysunął się blisko do Mary i przemawiał do niej łagodnie. Najwyraźniej był oczarowany jej widokiem. Dobrze wyglądała w nowych strojach. Nawet lady Valery, chlubiąca się swoją spostrzegawczością, była zaskoczona, gdy Mary ubrała się w pierwszą ze swych nowych sukien. Bladoniebieski aksamitny stanik podkreślał błękit dużych oczu Mary, a ciemnoniebieska satynowa spódnica owijała się wokół jej nóg, gdy chodziła. Uważny obserwator mógł dostrzec zarysy uroków kryjących się pod tą suknią· Sebastian zawsze był bacznym obserwatorem i wiedział, w przeciwieństwie do Mary, że stanowią uroczą parę. W zasadzie, zadumała się lady Valery, gdyby byli nadzy, mogliby uchodzić za modeli pewnej frywolnej miniatury, którą dal jej duński ambasador w czasie swej ostatniej wizyty. Bubb wręczył lady Valery szklaneczkę brandy, a lokaj podał drugą Sebastianowi. Whitfield przyjął ją i przesunął trunek przed nosem Mary, która tym razem odezwała się tak stanowczo, że każdy w pokoju mógł usłyszeć dobitne: "Nie!". Sebastian uśmiechnął się przymilnie, a lady Valery powstrzymała westchnienie zadowolenia. Jak wspaniale było móc zamieszać w garnku, a potem usiąść i obserwować efekty. Poważny wiek ma jednak swoje zalety. Wtem Bubb zakrzyknął: - Czy ona śpi? Wszyscy w pokoju aż podskoczyli. _ Mogłoby się tak wydawać. - Niska, zgrabna kobieta pojawiła się w drzwiach i podeszła do Bubba. Choć twoje krzyki wystarczyłyby, by przyprawić ją o ból głowy, Bubbie. Smakowite myśli lady Valery o miłości, małżeństwie i wnuczętac;h ulotniły się pod wpływem ataku wesołości. Bubbie? Ta kobieta mówi do markiza Smithwick "Bubbie"? - Jestem Nora, lady Smithwick - przedstawiła się i uśmiechnęła przepraszająco do lady Valery. - Proszę mi wybaczyć, że nie byłam tu, aby was powitać, ale spodziewaliśmy się gości dopiero jutro. - To my winni jesteśmy przeprosiny. Przyjechaliśmy zbyt wcześnie, lecz Sebastian zdecydował, że powinniśmy przyjechać prędzej na wypadek, gdyby lord Smithwick - lady Valery miała ogromną ochotę nazwać go "Bubbie", lecz się powstrzymała - zdecydował się wyrzucić nas ze swej posiadłości. Nora wyglądała na zaskoczoną i rzuciła czułe spojrzenie na męża. - Nie mógłby. Bubb jest najmiJszy wśród szlachciców. Przypominając sobie echa dawnego skandalu, lady Valery pomyślała, że Nora zupełnie poważnie wypowiada każde słowo. Obserwowała nową markizę z zainteresowaniem i zauważyła, że uśmiech ma słodki, postawę skromną, a jednak jest jakaś taka ... brązowa. Nieelegancko brązowa. Brązowe oczy, brązowe włosy spływające lokami na ramiona, brązowa skóra usiana piegami tym bardziej, im bliżej niepokaźnych piersi. Opowieści o tym, że Bubb Fairchild poślubił guwernantkę, musiały być prawdziwe. Ciekawe. Lady Valery patrzyła raz na Norę, raz na Bubba. Nigdy by nie przypuszczała, że ten wielki niedołęga okaże tyle hartu, by przeciwstawić się swemu ojcu. .
- Już ochłonęłam. - Mary najwyraźniej nie wyczuła przypływu czułości Sebastiana, gdyż odpychała go, dopóki się nie odsunął, a potem usiadła. - Przepraszam za tak spektakularne wejście, lady Smithwick. - Nonsens. - Nora podeszła do niej, szęleszcząc jedwabiem, i położyła jej dłoń na czole. - Bubb jest tak silny i żywotny, że nie zdaje sobie sprawy, iż kobieta może być poruszona niespodziewaną nowiną· Obrzuciła męża krytycznym spojrzeniem. - A wieść o ogromnym spadku powinien ci przekazać w zaciszu domu, w cywilizowany sposób, a nie na schodach jak nieokiełznany młodzieniaszek. Bubb spuścił wielką głowę· Ze skruszoną miną i złotymi włosami wyglądał zupełnie jak jeden z psów lady Valery, gdy go beształa. Spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Był obezwładniająco przystojny. Lecz - westchnęła - żonaty, a lady Valery nie sięgała po własność innej kobiety. Przynajmniej ... niezbyt często i z pewnością nie wtedy, gdy było to małżeństwo z miłości. Poza tym nieoczekiwanie polubiła lady Smithwick. Zaskoczyło ją to, gdyż była wystarczająco stara, by znać nietrwałość pierwszego wrażenia. Było jednak coś w prostej jak trzcina figurze Nory i w jej śmiałym podbródku, co podobało się łady Valery. Wyczuwała w niej jakieś podobieństwo, rodzaj pokrewieństwa pochodzący z podobnej inteligencji i celów. _ Zaskoczyła mnie wiadomość o spadku - przyznała Mary. Lady Vałery usłyszała ukryte pod tym stwierdzeniem emocje - Mary czuła się oszołomiona. I wściekła. Starsza dama rzuciła okiem na Sebastiana podnoszącego się z sofy. O tak, z pewnością pyła na niego wściekła. Mary zsunęła stopy z sofy i postawiła je na podłodze. Trzymając się siedzenia, opuściła głowę, by krew dopłynęła jej do głowy. Nie zemdlała, nie całkiem, ale szumiało jej w uszach, a przed oczyma miała mgłę. Po prostu łatwiejsze wydawało się omdlenie, skoro nie była w stanie jasno myśleć. Teraz zdała sobie sprawę, że j;:sno myśleć nie była w stanie od wielu godzin, a może i dni. Bubb powiedział, że odziedziczyła fortunę FairchildÓw. Jeśli to prawda, nie musi już prosić o wsparcie lady Valery ani obciążać Haddena. Jeśli to prawda ... Powoli rosło w niej poczucie triumfu. Jeśli to prawda, będzie mogła dyktować warunki współpracy z Sebastianem Durantem, wicehrabią Whitfield. Nie wiedziała, co chciał osiągnąć ukrywając przed nią fakt, iż stała się dziedziczką majątku, lecz cokolwiek planował, nie powiodło się. Teraz jest niezależna i zdolna zapewnić Haddenowi wszystko, co mu potrzebne. Jest bogata. Strząsnęla do tyłu 'zmierzwione włosy i rozejrzała się po pomieszczeniu, które było jej dobrze znane. Pamiętała jego blask, świetność wypolerowanego mosiądzu i drogich tkanin, zapach wosku i świeżych kwiatów. Zobaczyła masywne biurko z wy_ kwintnego ciemnego drewna, stworzone po to, by onieśmielić każdego, kto się przed nim znajdzie. Fotel za biurkiem był tak wysoki jak ona. Wyrzeźbione na poręczach chimery wbijały zęby w drewniane zakor1czenia i piorunowały spojrzeniem śmiertelnika, który odważyl się przeciwstawić panu Fairchild Manor. Ona się odważyla, wiele lat temu, i została wyrzucona przez dziadka. Resztki onieśmielenia snuły się w niej, mieszając się z poczuciem triumfu. Jest spadkobierczynią· Dziedziczką. I jak na ironię, ustanowioną przez dziadka. . - Może pani mogłaby mi powiedzieć coś więcej o tym zdumiewającym spadku - poprosiła, wpatrując się w Norę. Nora wytrzymala spojrzenie i zwróciła się do lokaja: - Możesz odejść, Henry. Zamknij za sobą drzwi. Milczący, dobrze wyszkolony lokaj, skłonił się i wykonał polecenie, nawet mrugnięciem powieki nie zdradzając swej ciekawości. A musiał być ciekaw. Całe domostwo musiało być zafascynowane tym zwrotem wydarzeń. Mary chciałaby mieć możliwość popatrzenia przez dziurkę od klucza. Ciszę po wyjściu lokaja przerwał Sebastian, który przedstawił się Norze, i Bubb, który zaproponował kolejne drinki. Najwyraźniej obydwaj czuli potrzebę okazania kurtuazji. Obydwaj, jak zauważyla z przyjemnością Mary, byli przyciszeni i starali się zachowywać nienagannie. To dobrze. To oznacza, że czują się niepewnie. Powinni się tak czuć - zwłaszcza ten chytry lis lord Whitfield. - Pamiętam, jak przyszłaś rozmawiać z moim teściem - powiedziała do Mary Nora. - Byłaś młodziutka i odważna, a on cię wyrzucił. Sebastian spojrzał na Bubba. Bubb wpatrywal się w czubki swoich butów i kołysał się w przód i w tył. Gorąco zalało policzki Mary, gdy zdala sobie sprawę, że jej modlitwy nie zostały wysłuchane. Modlitwy, w których prosiła, by to zdarzenie zostało wymazane z pamięci wszystkich. . - Mnie też raz próbował wyrzucić. - Nora marszfiła fałd jedwabnej sukni między palcami i poważnie patrzyła na ruch materiału. - Na szczęście miałam Bubba, który go powstrzymał.
Mary poczuła niechętne współczucie dla swej ciotki. - W takim razie lepiej być żoną Fairchilda, niż być jedną z nich. - Och, nie powiedziałabym tego. - Nora zmarszczyła brwi i po chwili się rozpogodziła. - Ty przecież żartujesz. Wybacz mi. Podobno nie mam poczucia humoru. Mary nie żartowała, lecz nie chciała pozbawiać Nory złudzeń. - Gdy lord Fairchiid, ojciec Bubba, próbował mnie wyrzucić, już wcześniej wydziedziczył twojego ojca, więc pewnie chciał przywiązać do siebie drugiego syna. Niezbyt podniosły opis roli Bubba, pomyślała Mary. Czy uczciwy? - I wtedy zostawił mi spadek. Dlaczego? - Może czuł się winny z powodu tego, jak traktował twojego ojca? - Nora rozłożyła bezradnie ręce.Albo ciebie? Choć myślę, że najprawdopodobniej po to, żeby zrobić Bubbowi na złość. - Czy mogę się wtrącić? - spytała lady Valery. Znałam markiza przez wiele lat i sądzę, że zostawił pieniądze Mary, ponieważ wiedział, że to skłóci całą rodzinę· Nora wydęła wargi i zmarszczyła nos. Wyglądała, jakby przeżuwała zepsute mięso lub czuła mdły odór gnicia. Mary przypuszczała, że Nora myśli o swym teściu. - Ma pani prawdopodobnie rację, lady Valery głos Nory brzmiał w miarę uprzejmie. - Nie powinno się źle mówić o zmarłych, lecz taki zamysł zupełnie do niego pasuje. Bo inaczej dlaczegóż miałby zostawiać całą nieogarnioną fortunę wnuczce, którą bez mrugnięcia okiem wcześniej wyrzucił z domu? Dziwne, jak rozmowa o świeżo odkrytej fortunie łagodziła chorobę podróżną Mary. - O jakiej kwocie rozmawiamy? - zapytała. - Bubb odziedziczył tytuł i ziemie należne naj starszemu spadkobiercy. - Nora rozciągnęła lok, spoczywający na jej piersiach. - Oprócz tego twój dziadek zgromadził ponad sto dwadzieścia tysięcy funtów. Kropelki potu pojawiły się na skórze Mary, a Sebastian wymruczał: - Zarumieniłaś się· Oczywiście że się zarumieniła. Nigdy nawet nie słyszała, żeby ktoś mówił o takiej sumie pieniędzy. Bubb klasnął w dłonie i ten niespodziewany odgłos poderwał wszystkich w gabinecie. _ To jest okazja do świętowania. Wznieśmy toast za moją nowo odnalezioną bratanicę i jej nowo odnalezioną fortunę. Dobrze jest wrócić do owczarni, co, Ginewro? Mary patrzyła na niego przez dłuższą chwilę· Na tyle długo, by go zawstydzić. Czy był szczery? Nie mógł być. Lecz gospodyni zawsze zachowuje się tak, by wszyscy wokół niej czuli się komfortowo. Odetchnęła ostrożnie i powiedziała sobie, że nie musi już się starać o zadowolenie otaczających ją osób. Jednak dziesięcioletnie przyzwyczajenia nie ulatują tak łatwo, odezwała się więc grzecznie: - Wolę być nazywana Mary, lordzie Fairchiid. _ Oczywiście. - Zdawało się, że Bubb jest niezdolny do jakiegokolwiek niezadowolenia, gdyż promieniał jak chłopiec, który został zaproszony do kręgu wtajemniczonych. - Mów do mnie "wujku Bubb". W końcu teraz to ja jestem twoim opiekunem. W tej chwili Mary zrozumiała genialny plan Sebastiana. Niezamężna kobieta nie ma praw do swych pieniędzy. Jeśli będzie milczała na temat ich fikcyjnego nar ~zeństwa, stanie się przedmiotem manipulacji ubba - nią samą i jej fortuną· Jeśli pozwoli Sebastianowi rościć do niej prawa, on oc roni jej bogactwo przed chciwością Fairchildów. Kogo wolałaby? Bubba, znienacka życzliwego, z perności nicponia i jednego z wielu Fairchiidów, na których pomoc nie mogła liczyć, gdy dziadek wyrzucił ją za drzwi? Czy Sebastiana, który ... Spostrzegła, że wpatruje się w jego błyszczące oczy. Sebastiana. Ządnego władzy, nieuprzejmego, niecierpliwego. Szantażystę· Lecz nie słabego. Choć nigdy nie spytała, co planował Sebastian, gdy ich nieszczęsna maskarada się skończy, nie martwiła się, że obedrze ją z fortuny a potem wrzuci do rynsztoka. Do więzienia, być może, ale nie do rynsztoka. Zanim zdążyła zmienić zdanie, odezwała się: _ Wujku, mam dobre wieści. Lord Whitfield i ja jesteśmy zaręczeni. Bubb nie zdradzał znaków szoku. Widział łorda Whitfielda niosącego ją z powozu oraz widział, że zachowują się jak para przywykła do swoich rytuałów. Prawdopodobnie słyszał też, jak lord Whitfield ogłaszał swoje do niej prawa. Bubb wyglądał na prostego, wesołego człowieka, lecz być może pod tą maską skrywał swe płany finansowe? Mary odruchowo podwinęła palce stóp, gdy przypomniała sobie przeczucie kłopotów, które miał Hadden. Przeczucie morderstwa. Morderstwa, którego się dopuściła.
Lord Whitfield podszedł do niej, położył dłoń na jej ramieniu i ścisnął ją mocno. - Będziesz musiała pamiętać, żeby mówić do mnie· po imieniu, kochanie, bo twój wujek nie uwierzy, że jesteśmy zakochani. - Sądzę, że mój wujek rozumie, iż kobiety muszą zachowywać konwenanse - powiedziała głośno Mary. Być może. - Lord Whitfield usiadł obok niej i nieśpiesznym ruchem przesunął dłoń wzdłuż jej ramienia. Zacisnęła pięści i przywołała w sobie całe lata treningu, by powstrzymać się przed okładaniem go po uszach. Odwróciwszy jej rękę, lord Whitfield rozpinał rękawiczkę. Guzik po guziku oswobadzał jej dłoń. Powoli zsunął z niej rękawiczkę. Patrzyła na to zafascynowana równie mocno jak reszta obecnych. Sebastian powoli złączył swoją dłoń z jej dłonią· Wtedy zrozumiała jego intencję. Intymność dotyku zmusiła ją do zrozumienia. Aż się szarpnęła, by wyrwać dłoń, lecz on chwycił ją drugą dłonią za nadgarstek i przytrzymał. Jeszcze nie skończył swego przedstawienia. Na tyle głośno, by jego głos był słyszany w całym gabinecie, powiedział: - Bez wątpienia twój wujek rozumie, że kochankowie muszą łamać konwenanse. Ciepło popatrzył w jej oczy i uniósł jej dłot1 do ust. Może i byłaby pod wrażeniem, gdyby nie pamiętała, że niecałe dwa tygodnie temu zastosował podobny gest wobec swej matki chrzestnej w bibliotece w Szkocji. Cóż więc? Pocałuje jej palce. Czy mężczyźni muszą ograniczać się do tak nudnego repertuaru? Jednak Sebastian wsunął jej palec wskazujący do swoich ust i przygryzł go. Mary podskoczyła tak wysoko, że na pewno wszyscy zebrani w gabinecie to zauważyli i głośno łapała oddech, gdy lord Whitfiełd złagodził ból przytrzymując jej palec w ustach i ssąc go delikatnie. Zaplątana w sieć zakłopotania i oczarowania, wpatrywała się w niego, w jego usta, na które zwróciła uwagę już przy pierwszym spotkaniu. Nawet horror tamtej krwawej nocy nie był w stanie przyćmić wspomnienia jego ust, a teraz on tymi ustami dotykał jej skóry w sposób, który mogła określić wyłącznie jako intymny. Nie wiedziała, co ma na celu ta demonstracja, a jednocześnie instynkt podpowiadał jej, że taki gest jest zarezerwowany dla kochanków. A on wyglądał tak szczerze. I tak na nią patrzył; oczy błyszczały mu, gdy obserwował, jak stara się nie poddać uczuciu ostremu jak jego zęby i miękkiemu jak jego wargi. Jeśli zamierzał grać rolę jej narzeczonego z takim zapałem, będzie zmuszona przywołać swój zdrowy rozsądek. Zdrowy rozsądek. Z pewnością istniał gdzieś w tym domu wariatów. Spojrzała wokół, szukając wsparcia, lecz w tym gabinecie nie otrzymała go od nikogo. Ani od lady Valery, która patrzyła na wydarzenie z nieskrywaną fascynacją. Ani od Nory, która zaciskała usta z narzuconą sobie dyscypliną. I z pewnością nie od Bubba, który bez wahania zaatakował naj słabszy punkt ich planu. - Czy kontrakt małżeński jest już podpisany? Sebastian wypuścił palec Mary z takim ociąganiem, jakby było mu żal rozstawać się ze smakiem jej skóry. - Oczywiście. - To nieładnie negocjować z Mary kontrakt bez zgody opiekuna. U raza wyparła na chwilę w Mary oburzenie na Sebastiana. - Nie wiedziałam, że mam opiekuna. Byłam sama przez tak długi czas ... - Pozwoliła, by w powietrzu zawisło oskarżenie. . - Ty wiedziałeś, Whitfield. - Bubb z łatwością ją zignorował. - Tak, wiedziałem. - Więc powinieneś był mi powiedzieć, lordzie Whitfield - powiedziała Maty. Gdy pomyślała, jak wiele odebrał jej lord Whitfield, miała ochotę krzyczeć. I niemal krzyknęła, gdy Sebastian objął ją ramieniem. Mógł to zrobić w stosowny sposób, lecz nie, on ze wszystkiego musiał zrobić przedstawienie. Jego dłoń okrężnymi ruchami prześliznęła się po jej plecach, a kiedy sięgnął do jej boku, niemal siłą przyciągnął ją wzdłuż podłużnego twardego wezgłowia bliżej do siebie. Zbyt blisko. Tak blisko, że czuła napinające się mięśnie na jego udach. Och, jak tęskniła za swymi usztywnianymi halkami! Jego oddech muskał jej policzek. - Sebastian - szepnął. _ Słucham? - Nie popełniła błędu i nie odwróciła głowy, by na niego spojrzeć. Był o wiele za blisko. _ Sebastian. Mam na imię Sebastian. - J ego głos był tylko wrażeniem dźwięku obliczonym na dotarcie wyłącznie do jej ucha. - Jeśli mamy zwieść twoją rodzinę, będziesz musiała zdobyć się choć na tak drobną poufałości. Zrobiłaby wszystko, by ją uwolnił.
- Dobrze. _ Sebastian - powiedział znowu i było to bardziej westchnienie niż słowo. _ Sebastian - powtórzyła Mary. Odgarnął jej włosy i poczuła ruch jego ust przy jej uchu. Jej uchu! Co on robił przy jej uchu? Czekała aż coś usłyszy, gdy w przebłysku intuicji zorientowała się, że ten ruch, który poczuła, byi uśmiechem. Przysunął się do niej blisko, przyłożył usta do jej ucha i uśmiechnął się. Dla niego to po prostu mechaniczna seria ruchów. Dotyk mający zamanifestować zażyłość. A jednak zadrżała, ponieważ ... Dlaczego? Ponieważ wywołał w niej dreszcz? Czy może w przewidywaniu jego następnego ruchu? Dotknął jej, jej ciało zareagowało. Cały czas powtarzała sobie, że jest nikczemny. Mógł udawać kogoś obdarzonego rzadką uprzejmością; mógł ją troskliwie trzymać, gdy nosił ją z powozu i karmić ją rosołem, gdy była taka chora, lecz jego działania maskowały puste serce. Niósłby ją całą drogę z Londynu, gdyby był to jedyny sposób, by ją tu doprowadzić. Chciał ją tylko wykorzystać. Musiała o tym pamiętać. Wdzięczna za dyscyplinę, do której się wdrożyła przez ostatnie dziesięć jałowych lat, opanowała się i uśmiechnęła do wujka. - Jak możesz sobie wyobrazić, lord Whitfield jest bardzo przekonujący, zwłaszcza dla kobiety, która tak długo pozostawała w zapomnieniu. Uszczypnął ją, gdy nazwała go tak formalnie, lecz odpowiedział słodko: - Dwadzieścia sześć lat to już starość, moja droga. - Nie powiedział ci również o fortunie, choć o niej wiedział. - Nora posępnie spojrzała na Sebastiana, prawdopodobnie mniej niż Mary porażona jego czułym występem. - Bez wątpienia uleciało to zjego myśli, gdy po raz pierwszy .... - Zobaczyłem jej rozpuszczone włosy. - Sebastian ujął pełną dłoI1 nieujarzmionych loków z ramienia Mary i rozejrzal się po zebranych z wyrazem absolutnej szczerości. - Nie mogłem się oprzeć, Bubb. Wiesz, jak to jest z wami, Fairchiidami, choć musisz wiedzieć, że próbowałem ~ię oprzeć. - Jasna sprawa, stary. - Bubb spijał każde słowo z ust Sebastiana, jakby były to złote zgłoski, a on sam był królem Midasem. To złoto cię zabije, chciała powiedzieć Mary. Zaskoczyło ją to, że poczuła impuls, by go ostrzec. Nora ujęła tę dłoń Mary, która była jeszcze w rękawiczce, i pociągnęła, jakby chciała ją wyzwolić spod wpływu Sebastiana. - Czy pomyślałaś kiedyś, że on może chcieć cię poślubić dla twej fortuny? Mary mogłaby tak pomyśleć, gdyby on rzeczywiście chciał ją poślubić, lecz jednej rzeczy w tej farsie była pewna - Sebastian gardził Fairchiidami. Nie ożeniłby się z panną z domu Fairchiid, nawet gdyby był w nędzy, a ona była właścicielką Banku Angielskiego. Skłamała z łatwością· _ Jeśli Sebastian pragnie mnie poślubić dla mej fortuny, jest to uczciwa wymiana. Ja pragnę go poślubić dla innych powodów i nie będzie mu łatwo dotrzymać ślubnego kontraktu. Nora się zachłysnęła, a Bubb po krótkiej chwili osłupienia wybuchnął śmiechem. Lady Valery upiła duży łyk brandy, a Mary odwróciła się do Sebastiana zdezorientowana. - O co chodzi? .. _ Powiedziałaś, że pragniesz mnie poślubić z "innych powodów" - powiedział łagodnie. - Oni sądzą, że m.asz na myśli ... -Że co mam na myśli? - Ze chcesz mnie poślubić dla mej męskiej dzielności. Mary stężała. Wymusił na niej, by godziła się na poufały dotyk, a potem doprowa9ził do tego, że wszystkich rozbawiła. Insynuuje jej myśli, na które by się nigdy nie odważyła. Niewinne zdania zyskały podwójne znaczenie i każdy ruch, każde słowo stało się pułapką· Do czego ją to doprowadzi? Do jego łóżka. Do jego łóżka. Stwierdzenie to tłukło się w jej czaszce jak serce dzwonu. Z furią wyszeptała wprost do jego ucha: - Nie. Nawet gdybyś przyszedł odziany w złoto. Nawet gdybyś przyszedł z rekomendacją od każdej kurtyzany w Wenecji. Nawet gdybyś ... - Nawet, gdybym przyrzekł, że uczynię cię najszczęśliwszą kobietą na ziemi? - Ścisnął jej dłoń posłał jej jeden z tych uśmiechów, które przypominały jej psa obronnego na smyczy, czekającego na swą szansę. Rozumiem. Mary odwróciła się i powiedziała głośno: - Pragnę poślubić lorda Whitfie ... Sebastiana ... z powodu jego siły. Wiem, że jako jego narzeczona będę bezpIeczna: - Bezpieczna? - spytała Nora. - A cóż ci grozi?
- Dlaczego? ..!. Bubb szeroko rozłożył ręce. - Jesteś teraz na łonie rodziny! Nora odezwała się prędko, jakby chciała, żeby Mary nie zastanawiała się zbyt długo. - Nie pomyślałaś, że lord Fairchild prowadzi własną grę? Prawdopodobnie nie wiesz, że Fairchildowie i Whitfieldowie od dawna są wrogami. Dlaczego Mary nie czuła się zaskoczona? Czyż nie podejrzewała, że pod maską łagodności Sebastian skrywa złowrogie sekrety? Ale nie dbała o to. Miała teraz własny cel i była nim pełna kontrola nad odziedziczonym bogactwem. Nadszedł więc czas na zakończenie waśni. - Masz rację. - Bubb zdawał się mówić zupełnie szczerze. - Już czas. Tamto to przeszłość. A jak tego dokonać? Hm? Poprzez małżeństwo. Tak, wy będziecie jak Romeo i Julia F;:tirchildów i Whitfieldów. - Interesująca koncepcja - wymamrotał Sebastian. Odrażająca koncepcja, pomyślała Mary z mocą. - Należysz do rodziny FairchiIdów, Mary - powiedział Bubb. - Kobiety z naszej rodziny zniewalają mężczyzn. A Sebastian jest z pewnością mężczyzną. Prawda, Sebastianie? Bubb mrugnął i szturchnął łokciem niewidzialnego kompana. Sebastian próbował go uciszyć. _ Nie chcę, by moja przyszła żona była świadoma mojej hulaszczej młodości. - Za późno - mruknęła Mary. Dotknął jej żeber tuż pod piersią· Nigdy żaden mężczyzna jej tam nie dotykał. Mary odwróciła się gwałtownie i spiorunowała go spojrzeniem. _ Kochanka skarży się na swego narzeczonego, gdy są sam na sam - szepnął. Słyszał reprymendy, jakich wciąż sobie udzielała, była tego pewna i teraz ułożył słowa w formę, którą łatwo rozpoznała. Ciepło jego dłoni sprawiało, że jej krew krążyła szybciej, lecz stanowczo odpowiedziała: - Nie jestem twoją kochanką· - Nie, nie jesteś - odszepnął. Jego uśmiech nie sprawił jej satysfakcji, a nawet ją zaniepokoił. - Nigdy nie będę twoją kochanką· - Nie ... Lecz nie wydawał się przekonany. Wraz z upływem czasu w Mary rodziło się jakieś uczucie. Nie tylko świadomość jego dotyku, lecz musiała z bólem przyznać, że także jakaś emocja. Szybko, jakby na przekór zdjęła drugą rękawiczkę· Nie chciała, by on zsuwał ją z jej, dłoni z takim samym ceremoniałem jak pierwszą· Zdjął jej rękawiczkę, by pokazać Fai rchildom siłę, z jaką nad nią panował, lecz na nieszczęście ona także to poczuła. Bała się tego człowieka. Nie dlatego, że mógłby ją zaprowadzić do więzienia jako morderczynię, nie dlatego, że był bezlitosny w osiąganiu swoich celów, lecz dlatego, że kiedy żarliwie szeptał do jej ucha i patrzył ,na jej ciało zimnymi szarymi oczami, ona coś czuła. Coś wewnątrz. Przymus. Słabość. Falę gorąca. - Czy ogłosiliście już zapowiedzi? - Bubb zapytał głośno, wdzierając się znów w zakres jej uwagi. Choroba podróżna. Mary przycisnęła dłoń do żołądka. To, co ją tak męczy, to musi być choroba podróżna. Ogłosiliśmy. - Sebastian wydawał się nie mieć problemów z prowadzeniem rozmowy. Rzecz jasna, nie przestawał patrzeć na Mary. - Gdzie? - nalegał Bubb podchodząc do drzwi. - W Szkocji - odpowiedziała lady Valery. - W anglikańskiej kaplicy w moim domu. Sprytna odpowiedź. Nie tylko było to trudne do zweryfikowańia, a w dodatku zadawanie pytań lady Valery oznaczałoby wątpienie w jej wiarygodność. Mary doceniła to w jakimś odległym zakamarku myśli, gdy całą świadomość kierowała na utwierdzanie się w kłamstwie o tym, czym jest to trzepotanie motyli, które odczuwała w brzuchu. Nie cierpiała ludzi, który się okłamują. A w pewnym momencie sama stała się ekspertem w tej dziedzinie i dopiero wstrząs, który zachwiał jej życiem, uwolnił ją od tego obezwładniającego przyzwyczajenia. Lecz czy odważyłaby się nazwać uczucie, jakie budził w niej Sebastian? Po raz pierwszy w życiu Fairchild przyszedł jej z pomocą. Wielki Bubb, pozbawiony subtelności Bubb, zapowiedział: - Mary, nadszedł czas, byś poznała resztę rodziny. Szerokim gestem otworzył drzwi. Mężczyźni i kobiety, którzy podsłuchiwali pod drzwiami wsypali się do gabinetu. Pomstując, potoczyli się po podłodze, jak. zgraja oberwanych drabów, którymi zresztą byli. Zołądek Mary był bliski buntu. Nadeszli Fairchildowie.
ROZDZIAŁ 8 Mary w zdumieniu obserwowała swych krewnych, poprawiających upudrowane peruki i podnoszących się z podłogi. Siedzący na sofie obok niej Sebastian wymruczał wykwintnie znudzonym tonem: - Wszyscy, którzy się liczą w towarzystwie, wpadają przez otwarte drzwi na twarze. To naj nowszy sposób wchodzenia do gabinetu. Odwróciła się i spojrzała na niego tylko z pewną dozą krytycyzmu. Czyżby ten pozbawiony poczucia humoru mężczyzna żartował? Męscy przedstawiciele rodziny wstali wśród odgłosów trzaskających stawów i skrzypiących gorsetów. Rozprostowali kolekcję surdutów w kolorach karmazynowym, kanarkowym, nefrytowym i ametystowym, otrzepali kolana i przepychali się przedzwierciadkm w złotej ramie. Nie miało znaczenia, że czterej staruszkowie byli pomarszczeni jak rodzynki i mieli ledwie kilka własnych zębów. Najwyraźniej poprawienie peruk miało pierwszeństwo nad zachowaniem godności, gdyż przepychali się i szturchali łokCIamI. Dziewczęta potrzebowały więcej czasu, by podnieść się na nogi. Najpierw podziwiały własne kostki wystające spod wzburzonych halek, a jedna z nich spojrzała w górę na Sebastiana i puściła do niego oko. Łobuziara! Poprawiły sukienki i zapiszczały, a wtedy ich męscy krewni przypomnieli sobie o swych obowiązkach i podali im. dłonie. Jedna po drugiej kobiety wstawały i przybierały pozy, starając się prześcignąć inne, aż cały pokój zdawał się wypełniony egzotycznymi zapachami, powiewającymi wachlarzami i tak wieloma kolorami, że Mary walczyła z potrzebą zamknięcia oczu. - Właśnie chciałem posłać po was służbę - promieniał Bubb najwyraźniej nieświadomy, że właśnie przylapał rodzinę na podsłuchiwaniu. - Mary, oto moi wujowie: wuj Leslie, wuj Oswald, wuj Burgess i wuj Calvin. Starsi panowie skłonili się w jednej chwili, pozostawiając Mary w niepewności, który z nich jest którym. To byli bracia jej dziadka, ci sami, którzy skrzętnie się ulotnili, kie'dy przybyła wiele lat temu prosząc o pomoc. Łajdacy. Bubb kontynuował prezentację: - Moje córki: Lilith, hrabina wdowa Plaisted, Wilda, Daisy i bliźniaczki, Radella i Drusilla. Jedna po drugiej dziewczęta dygały. Rąbek szmaragdowej sukni w dół i w górę. Potem różowej, cytrynowej. I dwóch kasztanowych w perfekcyjnej synchronizacji. Wszystkie dziewczęta były powabne, zgrabne, wysokie i ubrane w olśniewające stroje. Dopiero teraz Mary poczuła się wdzięczna za swe nowe suknie. Może i jej duch stracił swą beztroską zuchwałość przed laty, może nie uśmiechała się z takim wyrazem wyższości, lecz żadna z dziewcząt nie nosiła naj świeższych fasonów z Londynu tak jak ona. - Masz najzgrabniejszę kostki - powiedział Sebastian do jej ucha. Znów się odwróciła, by na niego spojrzeć. Czy jej brak pewności siebie był tak oczywisty? Bubb zdawał się nie zauważać pomruków niezadowolenia. Ekstatycznie się uśmiechał i wskazał ręką na Mary. _ Wujowie, córki, to jest nasza na długo utracona krewna. Nareszcie znaleźliśmy naszą dziedziczkę! _ Cóż za dobra nowina. - Najstarszy mężczyzna nie mógł powiedzieć tego bardziej znudzonym tonem. _ I jest zaręczona z wicehrabią Whitfieldem - powiedział Bubb. _ A jaki jest powód tak pospiesznych zaręczyn? - Jedna z dziewcząt, Lilith w szmaragdowej sukni, z trzaskiem zamknęła wachlarz i pozwoliła mu zwisać z dłoni, demonstrując wyraźny brak entuzjazmu. _ Z młodym Sebastianem? - Najmłodszy z wujów zbliżył się do narzeczonych. - Jeśli ona jest przy nadziei, Whitfield, z pewnością dziecko będzie podobne do mnie. Mary nie mogła pojąć ich zjadliwych komentarzy. Przecież nie mieli żadnego powodu na nią napadać i podważać jej reputację· Zdała sobie sprawę, że to nie ma znaczenia. Nigdy wcześniej o nią nie dbali, dlaczego mieliby teraz zacząć? Nie powinna się tym przejmować ... Gdy jednak próbowała odetchnąć, poczuła, że płuca ma jakby ściśnięte imadłem. _ Demony. - Sebastian spiął się, jego mięśnie się naprężyły, lecz zanim zdążył zrobić jakiś ruch, odezwała się lady Valery. _ W przeciwieństwie do większości Fairchildów, Mary zdołała zachować swój dziewiczy wianek dłużej
niż do dwunastego roku życia - rzekła chłodnym, rozbawionym głosem. Wszyscy w pokoju odwrócili się i wpatrzyli w starszą, elegancką kobietę. Sebastian rozluźnił się trochę, a Mary stwierdziła, że znów może oddychać. Dzięki Bogu! _ Mieszkała ze mną w Szkocji i zdołałam ją uchronić przed - lady Valery obrzuciła wzrokiem wujów rozpustnymi starcami. Udało mi się też ustrzec ją od - wymownie spojrzała na głęboki dekolt Lilith wpływów osób pozbawionych smaku. - No proszę! - wybełkotał naj młodszy ze starców. - No proszę. - Wstrętna starucha - Lilith rozłożyła wachlarz i machała nim energicznie nad rozległą przestrzenią piersi. - Jest niesamowita - wymruczał Sebastian. - Zapędziła w kozi róg te arystokratyczne podrzutki. Ugodziła ich boleśnie. - Jego głos ociekał sarkazmem. - Biedni Fairchildowie. Lady Valery zacisnęła usta i powiedziała do Lilith: - Takie nieopierzone panienki jak ty, panno FairchiId, pożerałam już na śniadanie. Zapamiętaj to. - Po czym kolejno wskazywała laską każdego z jej wujów. - A co robiłam z mężczyznami takimi jak wy, nie powiem, lecz mam pewność, że gdy pomyślę o tym wystarczająco długo, to sobie przypomnę· Mary zdusiła wesołość wywołaną widokiem min jej krewnych. Och, gdyby tylko mogła dać ujście tej uciesze! Lecz gospodyni nigdy nie ściąga na siebie uwagi. Jednak ona nie jest już gospodynią. Z trudem skupiła się na tej nowej myśli. Jest dziedziczką, a dziedziczka może być tak niegrzeczna, jakjej się spodoba. Lecz, czy ona chce być taka ... jak Fairchildowie? Nora popukała palcami w biurko. - Proszę o uwagę. Córki odwróciły się do niej natychmiast. Wujowie udawali, że nie słyszą. - Mamy dostojnych gości. - I spokojnie przedstawiła rodzinę lady Valery, jakby była przyzwyczajona do przywracania ludziom wytwornych manier. Na dźwięk nazwiska lady Valery najstarszy z wujów rzucił Norze wściekłe spojrzenie, a ona odpłaciła mu podobnym. Strzepnął okruszki tabaki z surduta, poprawił koronki mankietów i na oczach Mary z rozpustnika przeobraził się w dżentelmena. _ Lady Valery? Zdaje mi się, że się poznaliśmy. To pani była żoną hrabiego Guldeny? _ Tak. - Teraz drugi starzec podszedł bliżej. - Pamiętam. Po śmierci hrabiego uganiali się za panią wszyscy dżentelmeni w Londynie, a pani dała wszystkim kosza i wyszła za hrabiego de Valery. _ To prawda - kiwali glowami, a lady Valery ich obserwowała. Najlepiej zakonserwowany wuj nagle wyrwał się podekscytowany. - I cały czas krążyły plotki, że pani ... Dwa łokcie, po jednym z każdej strony, uderzyły go ostro w żebra, aż zgiął się z bólu. Sprawcy wystąpili przed niego, usuwając go z pola widzenia lady Valery. _ Jestem Leslie Fairchild - odezwał się naj starszy. _ A ja Oswald - następny skinął dłonią poplamioną atramentem. _ Calvin. - Calvin był cichy, rozważny, baczący na nagłe ruchy swych braci, jakby byli dzikimi zwierzętami, które nie zostały do końca udomowione. _ Burgess - wysapał zza ich pleców ukarany kuksańcami brat. On musi al być najprzystojniejszy, nim wskutek rozpustnego życia obrzmiał mu nos, a policzki pokryły się siatką fioletowych żyłek. Lady Valery ziewnęła. Leslie podszedł do jej fotela i cieplejszym tonem spytał: - Czy nasza droga krewna jest pani protegowaną? _ Jest pod moją opieką. - Lady Valery zdjęła podróżny kapelusz i,wygładziła kaskadę siwych włosów. - Dlatego jestem tak zadowolona, że Mary zamierza wyjść za Sebastiana. - Posłała promienny uśmiech całemu zgromadzeniu. - Sebastian jest moim chrześniakiem, jak wiecie. Głowy zwróciły się ku Sebastianowi, który delikatnie ujął dłoń Mary. - To takie zaskakujące, być ujarzmionym przez kobietę z rodziny FairchiIdów - powiedział to ze znanym Mary drapieżnym uśmiechem. Pomyślała, że tym razem sam odczuł drapieżność swego uśmiechu, a ostre słowa jego samego powinny zranić niemal do krwi. Sebastian przeczesał palcami rozwichrzone w podróży ciemne włosy, lecz nie zdołał ich ujarzmić. Udąwał, że się dostosował, choć było to niemożliwe. Zył na obrzeżach towarzystwa, zbierając informacje i używając ich dla swych korzyści, lecz nigdy się nie zastanawiał, czy kogoś tym skrzywdzi. Nie dbałby o to, gdyby prawo upomniało się o nią, uwięziono ją i oskarżono o morderstwo popełnione przed laty i nie bez powodu.
Przy tym mężczyźnie powinna wystrzegać się każdego szczerego odruchu. On to z pewnością wykorzysta. - Whitfield, słyszałem o tobie wiele dobrego - powiedział Oswald. - Słyszałem, że twój okrętowy interes przyniósł w zeszłym roku ogromny zysk. - Czy jesteś ... - Burgess zawiesił głos - kupcem? - Nie zwykłym kupcem, Burgess - niecierpliwie przerwał Calvin. - Kupcem, któremu się powiodło. Dłoń Sebastiana zacisnęła się, lecz głos był spokojny. - Cieszę się, że panowie dostrzegają tę różnicę. Radella uwiesiła się na wysokim oparciu fotela swego ojca i kołysząc się przy nim, powiedziała: _ Widzę, że jest pan niezwykłym mężczyzną. Jej schrypnięty głos sprawił, że teraz dłoń Mary zacisnęła się w dłoni Sebastiana. Nieświadomie głaskała.blizny znaczące jego palce, a on odczytał to jako zachętę do ponowienia myszkowania po jej ciele. Czuł się pewnie, całując ją w policzek i pieszcząc jej palce kciukiem. Tym razem była zadowolona. Dawno temu ojciec zabrał ją i Haddena na wystawę dzikich zwierząt, na której Mary widziała wielkiego węża. Jego kolorowa skóra była piękna, a skośne oczy patrzyły uważnie. Poruszał się przy swej zdobyczy zupełnie jak teraz Fairchildowie: zamierając w bezruchu, wijąc się, pulsując w tańcu zaaranżowanym po to, by zahipnotyzować ofiarę nim ją zabije. Mary wtuliła się w Sebastiana. Nie zapominała o niebezpieczeństwie, jakie dla niej stanowił, lecz krewni przerażali ją bardziej. - Gniazdo żmij - wyszeptał Sebastian. Zaskoczona jego spostrzeżeniem, znów zwróciła na niego wzrok. Jego wargi skrzywiły się wyrozumiale, pogłębiając zmarszczki wokół ust. Opalony słońcem południowej Anglii przypominał jej z wyglądu marynarza z wybrzeży Szkocji - zahartowanego przez przeciwności losu, odpornego na obrazę, bez zmrużenia oka patrzącego w twarz śmierci lub hańby. - Nie pozwolę im cię skrzywdzić - przysunął policzek do jej włosów. - Przysięgam, że cię ochronię. - Lepiej, żebyś dotrzymał tej przysięgi - odpowiedziała. - Nie mogę rozproszyć twych wątpliwości słowami, lecz czyny będą za mnie mówiły. Nagły spokój przyciągnął uwagę Mary. Zauważyła, że Fairchildowie najwyraźniej zakończyli swój taniec. Z jakiegoś powodu odwrócili się do drzwi i patrzy li, więc i ona przeniosła uwagę z Sebastiana na kogoś, kto wchodził. lano Zanim jeszcze wszedł w zasięg światła, Mary go rozpoznała. Wstała, nie zważając na słabnący uścisk dłoni Sebastiana. lan uśmiechał się, gdy szedł ku niej z wyciągniętymi ramionarm. - Czy to ty, mała kuzyneczko? - Tak, to ja. - Mary zbeształa się w duchu za brak elokwencji. To był lan, mężczyzna, który wcisnął jej pieniądze, gdy tu ostatnio była. Jedyny krewny, który był dla niej mily i powiedział jej, że dla tak niewinnej panny jak ona będzie lepiej, jeśli zamieszka gdzie indziej. Gdziekolwiek, lecz nie tu. Był miły. Co więcej, był piękny. Nie był jak reszta FairchiIdów, miał ciemną urodę. Był jak mrok, jak gwiezdna noc, jak sam Mefistofeles. Brązowe oczy mu błyszczały, gdy ujął jej dłonie i przyglądał się jej. - Jakże rozkwitłaś, mała kuzyneczko! Chciała się uśmiechnąć. Gorzej. Chciała się wdzięczyć. Ziściło się jej marzenie, przed którym tak się wzbraniała - marzenie, że lan patrzy na nią z zachwytem. Niebezpieczeństwo. Tu czaiło się niebezpieczeństwo. Gospodyni ... Mary uspokoiła oddech. Dziedziczka zawsze pamięta o swej godności. - Ty również dobrze wyglądasz - odpowiedziała. Roześmiał się tak uroczo, że mógłby rozgrzać jej dłonie samym dźwiękiem. . - Robię, co mogę. Przejął ją chłód, gdy Sebastian stanął przy jej boku. Sądziła, że bywa srogi wobec niej, lecz nie spodziewała się takiego chłodu, jaki w tej chwiłi od niego bil. Wpatrując się w lana, zapytał: - Kim pan jest? _ T0 mój kuzyn - Mary uwolniła dłonie z uścisku lana i zauważyła, że przedstawia go, jakby się tłumaczyła. - lan. lan się uśmiechnął. Sebastian nie odpowiedział uśmiechem. _ Kuzyn? Nigdy nie słyszałem, by Fairchild urodził się z ciemnymi włosami. - To dlatego, że Fairchildowie uważnie wybierają swe żony - powiedział lan. - Na ogół. Zwykle wiążemy się z podobnymi do nas, żeby nasze dzieci pasowały do swych jasnowłosych i niebieskookich kuzynów. Tylko czasami ktoś popełnia błąd. - Kto popełnił błąd w twoim wypadku? - zapytał Sebastian.
_ Leslie był dość nieuważny w młodości. - lan skłonił się w stronę ojca, a piękny pierścień z księżycowym kamieniem na jego palcu rzucił błysk. - Jestem tego owocem. _ Twoja matka była selką*. - Leslie usiadł i patrzył na syna z niesmakiem. - Uwiodła mnie. _ Czarujący z niego człowiek, prawda? - lan nawet nie spojrzał na ojca. - Wyparłby się mnie, gdyby mógł, lecz najwyraźniej zbytnio bał się rodziny mojej matki. Członkowie rodziny FairchiIdów zaszurali i odkaszlnęli, a Mary zastanawiała się, czy pod wpływem tego jednego człowieka mogli zmienić się z drapieżników w ofiary. _ Ojciec nie mówił mi nigdy, że któryś z wujów się ożenił - odezwała się· - Och, to prawda - odpowiedziałlan. ", Selka (selkie) - według szkockich legend kobieta-foka; mogla zmieniać swą postać i żyć zarówno na lądzie, jak i w wodzie przyp. tłum. No oczywiście. lan był nieślubnym synem. Przykro jej było, że przypomniała o tym jemu i innym. To wyjaśniało jego uprzejmość dla niej i jej ciepłe uczucia dla niego. Nawet Sebastian przy jej boku odprężył się trochę. lan rozglądał się po pokoju, jakby kogoś szukał. - Czy nie miałaś jakiegoś brata lub siostry? - zapytał. - Pytasz mnie? - Mary poczuła się głupio, gdy pokiwał głową - Miałam brata. - Dotknęła ucha lewą dłonią mając nadzieję, że lan uwierzy w jej kłamstwo. - Nie ma go pośród nas. lan patrzył na nią; jakby ten gest coś mu mówił. Mary podejrzewała, że rzeczywiście tak było. Jako gospodyni nauczyła się odczytywać bezgłośne znaki szlachty świadczące o niezadowoleniu czy nieprzyjemności. Pozycja lana w Fairchild Manor z pewnością była porównywalna z pozycją służącego. Był niechciany, nieuznawany za pełnoprawnego członka rodziny i niepodobny do reszty. Jej współczucie wzrastało i usta jej drżały, gdy się uśmiechnęła. - My, Fairchildowie, chyba mamy tendencję do tracenia krewnych. - lan ujął jej dłoń i podniósł do ust lecz teraz, gdy cię odnaleźliśmy, kuzynko Ginewro, już nie pozwolimy ci odejść. - Ona ma na imię Mary. - Sebastian chwycił ją w ramiona tak raptownie, że pisnęła jak mysz i złapała go za kark. - I jest zmęczona. Cisza jak makiem zasiał- zapanowała wśród Fairchiidów, gdy patrzyli, jak lord Whitfield zabiera potencjalną zdobycz poza ich zasięg. Nic nie umknęło uwagi lana. Gdy również starsza dama, kimkolwiek była, zniknęła w korytarzu, wujowie obserwowali ją z łapczywością, z jaką mogliby patrzeć na poruszający się worek z pieniędzmi. lanowi przeszło przez myśl, że powinien był przyjść wcześniej, lecz wtedy pozbawiłby się możliwości efektownego wejścia. l to jak efektownego! Kuzyneczka pamiętała go, jak miał nadzieję. Była nim także olśniona i to tak silnie, że nie umiała ukryć zainteresowania. Miał ochotę zatrzeć ręce z zadowolenia. Podszedł do stojącego w rogu pokoju krzesła i usiadł. Reszta rodziny w pośpiechu zajęła miejsca stosowne do swej pozycji w hierarchii. Najstarsza z córek Bubba, Lilith, usiadła. Gdy wyszła za mąż, wniosła do rodziny sporą fortunę, a śmierć jej młodego męża wyzwoliła ją z małżeńskich więzów i umożliwiła kolejne łowy. Rodzina pokładała w Lilith wielkie nadzieje. Pozostałe fotele zajęli wujowie. lan nienawidził ich wszystkich, wszystkich, a zwłaszcza Lesliego, swego ojca. Bubb, wspierając dłonie na lśniącym blacie, powoli usadowił się w purpurowym, bogato zdobionym fotelu gospodarza. Naśladował swego ojca, lecz jakoś stary Bubbie nie miał predyspozycji, by sprostać roli głowy rodu. W fotelu z wysokim oparciem nieoczekiwanie wyglądał jak karzeł. Biurko, bogato rzeźbione w spiralne wzory, przytłaczało go. Gdyby Bubb się nie urodził, Leslie jako drugi z kolei brat starego lorda stałby się markizem, nigdy więc Bubbowi tego nie zapomniał. - Bubbie, wyglądasz jak pajac, a nie jak król. Piękna twarz Bubba przygasła. Rzucając wściekłe spojrzenie, Leslie powiedział: Och, daj spokój z tą ponurą miną. Nigdy nie zaj. .. . mlesz miejsca swego ojca. - Dzięki Bogu! - powiedziała Nora. Leslie zignorował ją. - Co oni tu robią? Co wiedzą? lan wyprostował się, zaciekawiony, o czym mówi Leslie. Nora położyła Bubbowi dłoń na ręce, by powstrzymać go przed odpowiedzią. - Porozmawiamy o tym później.
- Później - przytaknął Bubb. Nora usiadła za biurkiem odwrócona bokiem, jak przykładna, posłuszna żona. Nie była nią. Grała tę rolę perfekcyjnie, lecz lan mógłby przysiąc, że w zaciszu sypialni to Nora wkłada wszystkie rozsądne myśli do pustej głowy Bubba. Nic nie było w stanie wyprowadzić jej z równowagi, nawet złe spojrzenie, które w niej utkwił Leslie. Potem Leslie potrząsnął głową, aż podskakiwały mu policzki, i głośno wciągając powietrze, powiedział: - Nasz plan, to znaleźć posażne partie. Właśnie trzy smakowite myszki wpadły w naszą pułapkę. Ta Ginewra ... - Ona chce, by nazywać ją Mary - powiedziała Nora. Nie było łatwo ją rozgryźć, lecz lan przypuszczał, że ciągłe puszenie się Lesliego ją denerwuje. - Ta Ginewra - z naciskiem powtórzył Leslie - jest pierwszą spośród FairchiIdów, która wydaje się słaba. Gdybyśmy wyrwali ją spod wpływu Whitfielda, łatwo moglibyśmy mieć władzę nad nią i jej pieniędzmi. - Zgłaszam się na ochotnika. - Drusilla łakomie oblizała usta małym czelwonym językiem. - Z przyjemnością odbiję lorda Whitfielda naszej kuzynce Ginewrze. - Ma na imię Mary - powiedział Bubb. Zignorowała go, lecz gdy Nora pogroziła jej palcem, żachnęła się i powtórzyła z grymasem: - Mary. - Nie możemy ci powierzyć odbicia lorda Whitfielda kuzynce. - Daisy miała osiemnaście lat i zdaniem lana tylko ona odziedziczyła po matce inteligencję. Zwróciła się do obydwu bliźniaczek: - Zadna z was się do tego nie nadaje. Nigdy nie przeprowadzałyście tak delikatnej operacji, która nie może zakończyć się niepowodzeniem. Drusilla i Radella wydęły wargi. Daisy wygładziła swą cytrynową suknię. - Ja to zrobię· - Nie ma mowy! - wybuchnęła Lilith. - Wciąż jesteś dziewicą ... albo przynajmniej tak się wydaje. - Lilith - odezwała się Nora karcącym tonem. - Jestem dziewicą. Nie jestem używana jak ona. - Daisy wskazała Wildę. - I jak ty, Lilith. Najwyraźniej nie słyszeliście pogłosek o wybredności lorda Whitfielda. - On ma reputację wybrednego, a Daisy ma niewinny wygląd, więc ona musi to zrobić. - Lilith zimno podjęła decyzję. - Kiedy będzie moja kolej? - domagała się Wilda. - Twoja kolej już była. - Lilith była zimna, a Daisy okrutna. - Oddałaś wszystko baronowi i po co? Dla nędznego odszkodowania od jego rodziny. - On mnie kochał. - Oczy Wildy wypełniły się łzami. Była wrażliwa, nieprzystosowana do polowania ze sforą wilków, jaką stanowiła jej rodzina. - Oczywiście, że cię kochał. Ale to jego matka trzymała portfel. Pierwsza zasada to ustalić źródła dochodów. Nawet ja to wiem - Radella wyglądała na zadowoloną z siebie. - Proponuję zrobić tak: jeśli Daisy nie uda się go złowić w ciągu ·tygodnia, to otwieramy sezon polowa6 dla nas wszystkich. Daisy złożyła dłonie na podołku. - Upoluję go. - Przynajmniej jedną rzecz dobrze w swoim życiu zrobiłeś, Bubbie - Leslie wziął porcję tabaki z otwartej tabakiery Calvina. - Spłodziłeś niezłe córki. - Znają swoje powinności wobec rodziny FairchiIdów - odezwała się Nora. - Nauczyłam je tego. - Zrobiłabyś wszystko dla Fairchiidów, czyż nie? Leslie zaśmiał się okrutnie. - Założę się, że sprzedałabyś duszę diabłu, by nas ocalić. Bubb pochylił się do przodu w swym fotelu, który po raz pierwszy nie wydawał się dla niego za duży. - Jesteśmy Norze wdzięczni za lojalność, wuju Leslie. Szczerze wdzięczni. Leslie zaśmiał się znowu, lecz jego spojrzenie przygasło i zajął się wciąganiem tabaki. Przekrzykując jego kichanie, Daisy spytała: - Gdy już odciągnę Whitfielda od naszej drogiej kuzynki, co się wtedy z nią stanie? Nadszedł czas, by lan spokojnie wykonał swój ruch. - Często się zdarza, że kuzyni się pobierają. Nikt się nie odezwał, lecz oczy wszystkich rozszerzyły się na te słowa. Widzieli, jak żywo Mary zareagowała na jego widok i wyobrażali sobie, jak dobre byłoby to rozwiązanie dla rodziny. Zadowolenie ukazało się na wszystkich obliczach. Oczywiście oprócz twarzy Lesliego. - A dlaczego nie miałaby poślubić wuja? - Bo jest to niezgodne z prawem, wuju Leslie - odparł Bubb. - Czy prawo kiedykolwiek nas powstrzymało? _ odciął się Leslie. lan podniósł się z krzesła i podszedł do barku.
- Kolejnym powodem, ojcze, jest to, że gdy wiele lat temu kuzynka Ginewra przybyła prosić o pomoc, ustawiliście się po drugiej stronie barykady. A jeśli ci się zdaje, że ona tego nie pamięta, to chyba nie widziałeś, jak na was patrzyła. - Był zbyt zajęty mizdrzeniem się do lady Valery i rozważaniem, czy plotki o jej romansach są prawdziwe - zachichotała Radella, a gdy matka ją uciszyła, roześmiała się również Drusilla. Leslie zawahał się, po czym rzekł: - Oczywiście, że są prawdziwe. Lecz to nieważne, To, co usiłowałem sobie przypomnieć, to wartość jej majątku. lan rozluźnił uścisk palców na szklance. Spodziewał się, że Leslie podważy jego plan, gdyż ojca irytowało wszystko, co robił. Pozostali członkowie rodziny dali się jednak łatwo wciągnąć w jego intrygę, a teraz uległ i Leslie. Po raz pierwszy w życiu do lana uśmiechnęli się bogowie. Oczywiście, pozostawał jeszcze Whitfield i prawa, które rościł sobie do Mary, lan jednak ich nie uznawał. Okręc.ał na palcu pierścień z księżycowym kamieniem. Zycie z FairchiIdami nauczyło go, jak się podkradać, uderzać znienacka i uciekać, zanim doświadczy się zemsty. Lepiej, żeby Whitfield uważał na siebie. - Ja pamiętam. - Oswald, który miał głowę do liczb, uśmiechnął się. - Czternaście tysięcy i czterysta funtów rocznie z Guldeny. Nie wiem nic na pewno o Valerym, który był Francuzem, lecz plotki mówią o dwukrotności tej kwoty. Choć mogła się ona skurczyć, odkąd te przeklęte żabojady zaczęły ścinać swych władców. Milczący dotąd Calvin, odezwał się: - Wielka szkoda jej wpływów francuskich, lecz jeśli dobrze zrozumiałem, powiedziałeś, że lady Valery jest bogata - odetchnął głośno. - Dlaczego ja wciąż tl.;! siedzę? Muszę się przebrać do obiadu! Bracia popchnęli go z powrotem na fotel. - Nie będziemy się bić o przywilej ubiegania się o jej łóżko i rękę - odezwał się Leslie. - Musimy zrobić to uczciwie. - Na jakiej podstawie sądzisz, że ona będzie zainteresowana którymkolwiek z was? - pogardliwie zapytała Lilith. Trzech wujów spojrzało na nią w zupełnym zdumieniu, a Burgess bełkotał jakieś zniewagi. Oswald jako pierwszy doszedł do siebie. - Przecież jest kobietą, czyż nie? - l to kobietą, która za młodych lat swobodnie kosztowała smaku miłości. - Leslie obnażył w krokodylim uśmiechu swe sztuczne zęby w kolorze egipskiej kości słoniowej. - Wszyscy wiedzą, że kobiety, które zaznały rozkoszy ciała, tęsknią za nimi długo po tym, gdy minie czas, kiedy jeszcze mogą skusić mężczyznę. - Twarz Oswalda wydłużyła się. - Lady Valery nie może już pociągać mężczyzn. Jest pulchna i pomarszczona ... - Zupełnie jak ty - odezwała się Daisy. - Z mężczyznami jest zupełnie inaczej - wyniośle rzekł Leslie. lan roześmiał się donośnie. Leslie obrzucił go niechętnym spojrzeniem. - Mężczyźni zachowują potencję i wygląd, gdy kobiety w ich wieku są już zasuszone i odrażające. Poświęcę się jednak i uwiodę lady Valery. To tłumaczyło, dlaczego Leslie tak łatwo porzucił myśl oMary. Zamierzał ustrzelić większą sztukę. - l zatrzymasz wszystkie pieniądze dla siebie? żachnął się Oswald. - Mowy nie ma. Leslie przybrał postawę do głębi zranionego. - Podzieliłbym się z braćmi. Jego wypowiedź wywołała ogólny śmiech. - Nie ufacie mi, lecz przedeż nie możemy wszyscy na nią naskoczyć - powiedział niezadowolony Leslie. Może pociągniemy losy, by zobaczyć, kto będzie się zalecał do starej czarownicy? - Pod warunkiem, że Bubbie będzie trzymał słomki - powiedział Burgess. - On jeden nie będzie oszukiwał. Bubbie zadzwonił na lokaja i zażądał słomek z miotły, a gdy je otrzymał, wezwał wujów do biurka. Jednak tylko trzech starców wstało. Oswald popatrzył na każdego z braci, następnie rozejrzał się po kątach. - Od jak dawna nie ma Calvina? - On już rozpoczął atak! - Leslie zatupał podkutymi butami. - Nie zgadzam się na to! - Nie wiem, jak zamierzasz go teraz powstrzymać - Burgess ruszył do drzwi. - Czy któregokolwiek z nas. Oswald ruszył za Burgessem i odepchnął go na bok, rzucając się pędem na korytarz. Leslie pobiegł za nim co sił w nogach. Córki Bubba chichotały. W otwartych drzwiach stanął lokaj. - Przybyli pierwsi goście, proszę pana. Nagle dziewczęta zerwały się i pobiegły, szczebiocząc jak kłótliwe sójki, każda zdeterminowana złowić
największy łup spośród mężczyzn, którzy odważą się uczestniczyć w przyjęciu. Bubb i Nora, ignorując lana, wstali i rozprostowali ubrania. Polowanie na dobrą partie już ich nie dotyczyło, lecz mieli role do odegrania. Musieli powitać gości i rozpraszać najmniejszy nawet niepokój, którego mógłby doświadczyć samotny mężczyzna na myśl o stanięciu twarzą w twarz ze słynnymi kobietami z rodziny FairchiIdów. . Biedni miłośnicy przyjęć. Nie mieli żadnych szans. lan wiedział z doświadczenia, że Fairchildowie są niczym innym jak plemieniem ludożerców. l miał zamiar udowodnić sobie, że jest prawdziwym Fairchiidem.
ROZDZIAŁ 9 Mary nie lubiła być noszona. Sebastian czuł przez całą drogę, że trzyma się sztywno, jakby była królową, a on lektyką. Nie dbał o to. Nie dbał o to, co lubi i nie dbał o to, jakie gierki panna Fairchild prowadzi, by osłodzić sobie ciężkie doświadczenie bycia niesioną przez mężczyznę, którego nie powinna zdradzić. Popatrzył na nią. Drżała z wysiłku, by pozostać nieporuszoną, lecz jej wstrzemięźliwa postawa nie budziła w nim zainteresowania w przeciwieństwie gołej skóry, którą odsłaniała obnażająca ramiona suknia. Owinęła ramiona wokól jego szyi, nie zdając sobie sprawy, że ten gest ściska jej piersi pod wycięciem sukni i ukazuje mu ich zarys. Do diabła! Mogłaby uznać fakt, że ten widok jest tylko jego przywilejem, i że ma prawo nosić ją, kiedy i dokąd zechce. A to, że jest dziedziczką i że ma przystojnego kuzyna, który obrzuca ją komplementami, nie oznacza, że może uciekać od obowiązków, które jest mu winna. I jego chrzestnej matce, oczywiście. Spojrzał za siebie. Lady Valery szła za nimi długim korytarzem we wschodnim skrzydle na czele procesji pokojówek i lokajów uginających się pod ich bagażami. Gospodyni Fairchiidów" pani Baggott, wskazywała drogę. - To tutaj, panno Fairchild - pani Baggott szeroko otworzyła drzwi i wpuściła Sebastiana. - Mam nadzieję, że sypialnia spotka się z pani uznaniem. - Jest ślicznie, pani Baggott - pogodnie odpowiedziała Mary. Baggott. To było to! Sebastian był pewny, że to było jakoś na "b". Mary wyraźnie się rozluźniła, kiedy położył ją na łóżku. Pewnie dlatego, że myśli, iż się od niego uwolniła. Zabawna gąska, pomyślał Sebastian. Nie uwolni się od niego, dopóki on tak nie zdecyduje. Fairchildowie byli przynajmniej na tyle rozsądni, żeby umieścić Mary w luksusowej sypialni. Sterty koców na leżały dużym łóżku. Przyjemnie będzie się w nie wtulić w nocy. Zasłony naokoło łóżka ukryją go przed natrętami, gdyby chciał sobie dogodzić porannym baraszkowaniem. Przycisnął ręką materac. Był dobrze wypchany piórami, będą więc mogli z Mary rnieć każde swoją stronę lub tulić się do siebie, jeśli przyjdzie im na to ochota. - Podoba mi się ta duża szafa i stolik przy łóżku odezwała się Mary. - I jakież to ogromne lustro! Dla niego te meble nie były szczególnie istotne, ale powiedział: - Sypialnia jest do przyjęcia. Założyłby się, że jest też oddzielona od jego sypialni kilometrami korytarzy i tuzinami strażników udających służących. Pani Baggott podeszła do łóżka i odepchnąwszy Sebastiana łokciem rozłożyła poduszki, by podpierały ramiona Mary. - Wiem, że jest pani chora, panno Fairchiid. Przygotowałam lekki posiłek, który podamy pani tutaj, a jutro będzie pani mogła uczestniczyć w przyjęciu. Mary położyła dłoń na ruchliwych palcach pani Baggott. - Nie chciałabym sprawiać pani kłopotu. Pani Baggott zatrzymała się w nakrywaniu Mary narzutą i spojrzała na dłoń Mary na swojej. - To żaden kłopot, panienko. To mój obowiązek. - Jestem przekonana, że ma pani wiele obowiązków w czasie takiego przyjęcia - uśmiechnęła się do niej Mary. - Ilu gości się pani spodziewa? Pani Baggott wyraźnie nie wiedziała, co począć z poświęcaną jej uwagą. Jej dłoń pozostawała w dłoni Mary, a gospodyni przestępowała z nogi na nogę. - Jesteśmy przygotowani na sześćdziesięciu gości. - Ze służącymi to prawdopodobnie około dwustu osób do zakwaterowania i nakarmienia. - Mary po-
trząsnęła głową. - Och, bardzo wiele pracy! - Nigdy nie wykręcałam się od moich obowiązków ani nie narzekałam na ich ilość - zaprotestowała pani Baggott. Mary natychmiast puściła jej dłoń. - A ja nigdy bym czegoś takiego nie sugerowała. Fairchildowie mają szczęście, że pani u nich pracuje. - Dziękuję, panno FairchiId. - Gospodyni patrzyła na Mary, a na jej poważnej, przyjaznej twarzy malowała się ostrożność; ostrożność, której Sebastian nie rozumiał. - Czuję się zaszczycona pani osądem. Jej wąskie usta uniosły się w uśmiechu tyle, ile należało, lecz wokół oczu pozostały zmarszczki. - Lordzie Whitfield, pana pokój jest w zachodnim skrzydle. Tak, jak myślał. Kilometry stąd. - Wskażę panu drogę. - Pani Baggott skierowała się do drzwi i przytrzymałaby je dla niego, lecz lady Valery stała na progu. - A gdzie znajduje się mój pokój? - zapytała. - Umieściłam panią po drugiej stronie korytarza. - To uroczo. Proszę mi pokazać sypialnię. - Ale ... - Pani Baggott z niepokojem spojrzała na Sebastiana, który stał przy łóżku. - Nie jestem już tak młoda, jak kiedyś - z żalem powiedziała lady Valery. - Dalekie podróże nadwerężają moje stare kości. Sebastian ukrył uśmiech. Podróż ze Szkocji dodała jego matce chrzestnej wigoru do tego stopnia, że martwił się, czy nie zajeździ swego konia, zmuszając go do coraz szybszego galopu. Pani Baggott jednak o tym nie wiedziała i natychmiast podeszła do lady Valery. - Oczywiście, proszę pani. Proszę za mną. Gdy obydwie szły korytarzem w towarzystwie służących, Sebastian zastanawiał się, jaki plan knuje teraz lady Valery. W Szkocji nalegała, by im towarzyszyć podczas wyjazdu, głosząc, że musi chronić Mary przed jego nikczemnymi zakusami. Teraz pokierowała sytuacją tak, że zostali sami, nic więc nie chroniło reputacji Mary przed skompromitowaniem. Swobodna postawa matki chrzestnej była dla niego sygnałem, by był ostrożny. Bardzo, bardzo ostrożny. - Czy musiałeś tak nastraszyć panią Baggott? spytała Mary ostrym tonem. Spojrzał na zarumienioną z oburzenia twarz kobiety leżącej na łóżku. Patrzył na kaskadę jej włosów, gustowne trzewiki z błękitnej satyny, białe jedwabne pończochy wokół szczupłych kostek i wyrzucił ostrożność do śmieci. Cokolwiek planowi'lła lady Valery, był w stanie sprzeciwić się temu, musiał jednak najpierw sprawdzić, czy uda mu się trochę pognieść wykrochmaloną fasadę jego udawanej narzeczonej. - Biedna gospodyni może zostać zwolniona za zostawienie nas samych w sypialni - powiedziała Mary. Zbytnio się martwi. ~ Wskazał na służących, którzy pojawili się w drzwiach. - Przecież oni wystarczą jako przyzwoitki. Oczywiście że nie wystarczą. To tylko służący, a nie odpowiednie przyzwoitki. Nawet szkocka pokojówka Mary, która kierowała procesją pudeł na kapelusze, pudełek z butami i kufrów, nie była odpowiednią przyzwoitką. Mógł w każdej chwili rozkazać im wszystkim wyjść i będą musieli to zrobić. Nie mieli wyjścia. Mary również o tym wiedziała. Patrzyła na niego z taką samą ostrożnością jak na Fairchiidów. On jednak był dwa razy groźniejszy niż cała rodzina Fairchiidów. Ostrożność Mary biła teraz na alarm. On tymczasem postanowił rozproszyć jej obawy. Nie miałem zamiaru jej przestraszyć. - Zbliżył się do wysokiej kolumny w nogach łóżka. - Ta gospodyni zdawała się wielce zatrwożona. Jakby ją ktoś zwymyślał. Mary spojrzała na niego oczami zimnymi jak szkockie jezioro zimą. - Zapewniam cię, że gospodyni jest niczym więcej, jak istotą upewniającą się, że każdy szlachcic jest dobrze nakarmiony i ma wszelkie wygody. Jeśli uda jej się stworzyć wrażenie, że jest niewidzialna, to lepiej, niż gdyby pa6stwo byli świadomi obecności ... - Zaplątała się, nie chcąc użyć własnego imienia - gospodyni. Widzą ją tylko, gdy chcą narzekać lub sprawiać kłopoty, gdy im się nudzi lub ... Urwała, lecz on szorstko dok06czył zdanie. - Lub gdy mają ochotę z tobą poswawolić. - Rozmawialiśmy o pani Baggott. - Nie, nie o niej. - Podszedł trochę bliżej. - A więc często mieli ochotę. Zignorowała go i odezwała się do pokojówki. - Jill, czy to już ostatni kufer? Jill rzuciła zmartwione spojrzenie w stronę łóżka. - Tak, panno FairchiId. - Wszystkie ubrania muszą być wyprasowane. Nie proś pani Baggott o pomoc, tutejsze pokojówki są zbyt
zajęte. Po prostu zrób, co się da, jak znajdziesz czas. Sebastian Durant nie pozwalał się zignorować. Podszedł i złapał bufiasty rękaw Mary w palce, potem pochylił głowę, aż znalazła się na tym samym poziomie, co głowa Mary. Mogła patrzeć tylko na niego, albo na ścianę. Patrzyła na niego. - Szlachcice często próbowali zaciągnąć cię do łóżka. - Nieczęsto. l nigdy więcej niż raz - Mary wymawiała te słowa jako wyra~ne ostrzeżenie. Miała w sobie hardość, którą widywał jak dotąd niezwykle rzadko. Służebna postawa zmieniła się nie wtedy, gdy Mary została zdemaskowana jako panna FairchiId, lecz w chwili, gdy Bubb przyznał, że jest dziedziczką· Przeklęty Bubb. Sebastian planował publicznie ogłosić swe prawa do niej, zanim ona się wszystkiego dowie. Chciał ją mieć tak uwiązaną w pułapce, żeby nie próbowała się wykręcać od powinności. Był jej narzeczonym. Nie mógł jej pozwolić na żadne zwątpienie w tej kwestii. Ani jej, ani komukolwiek innemu. Jak na przykład ... - Kim jest lan? - Wycelował w nią palec. - r nie mów mi, że to twój kuzyn. Powiedz mi, kim on dla ciebie jest. - Jest jedynym członkiem rodziny, który był dla mnie miły w czasie mojej pierwszej wizyty - odpowiedziała ze stoickim spokojem, lecz się zarumieniła, niech ją piekło pochłonie! Zarumieniła się· - Wizyty? - Gniew wrzał w nim, wybuchając spod pokładów logiki w jego myślach i wylewając się jak lawa. - Czy tak to nazywasz? - Mógłbyś nie podnosić głosu? - wyszeptała z furią. - Może ci się zdawać, że służący są głusi, lecz zapewniam cię, że słyszą każde słowo, a mnie nie zależy na tym, by moje imię było kojarzone z imieniem mojego kuzyna w romantyczny sposób. - Będę mówił ciszej, kiedy mi powiesz, kim jest dla ciebie lano - W czasie mojej pierwszej wizyty uprzejmie ze mną rozmawiał - patrzyła na krzątających się służących. Odciągali jej uwagę od niego. Odwrócił się i rozkazał: - Wyjdźcie. Mężczyźni dźwigający kufry rzucili je w okamgnieniu, lecz kobiety pomagające Jill przy ustawianiu lżejszych pudeł rozejrzały się z zakłopotaniem. - Wyjść! - Sebastian pokazał im drzwi. Jill wytarła dłonie w suknię. - Ale, proszę pana ... - Ciebie też odeślę - zagroził. Pokojówka była wyraźnie nieszczęśliwa, mimo to dygnęła przed Sebastianem, podczas gdy ostatnia służąca umykała z pokoju. - Mądra dziewczyna - powiedział i odwrócił się do Mary. - Teraz opowiedz mi o lanie. Jej postawa trochę go udobruchała. - Dał mi pieniądze. To ocaliło nasze życie. On ocalił nasze życie. - Więc jesteś mu wdzięczna? - Tak. Wdzięczna. - Zdawała się nie słyszeć sarkazmu w jego głosie. - Równie wdzięczna, jak mnie? Wyprostowała się tak, że jej plecy już nie wspierały się o poduszki. - Tobie? - Przywiozłem cię tutaj. Gdyby nie ja, wciąż byłabyś ubogą gospodynią na szkockich pustkowiach. Ściszyła głos, lecz słowa cięły jak bat. - Gdybyś powiedział mi o spadku, mogłabym zostać w Londynie i przejąć go bez konieczności przyjeżdżania do tego gniazda żmij. _ Ach, lecz wtedy nie spotkałabyś ... lana - podkreślił ironicznie. Szczery gniew rozbłysł w jej oczach, lecz utrzymała grzeczny ton głosu. _ Dlaczego miałabym przejmować się lanem? Bo jest mniej złośliwy od innych moich krewnych? Przynajmniej nie wszedł i mnie nie zaatakował. Sebastian niedbale machnął ręką. - To była tylko powitalna salwa, wymierzona we mnie. _ Wymierzona w ciebie? - Poderwała się, w nienawiści zapominając o swej słabości. - Więc czemu to ja czuję się podeptana? Patrząc na różany pączek jej ust, okrągłe policzki, wielkie oczy, całą promieniującą wściekłość i urażoną godność, zastanawiał się, jak ta kobieta zdołała wytworzyć taką aurę mocy. Z pewnością jej wzrost nie miał z tym nic wspólnego. W czasie tych niewielu okazji, gdy pozwalał jej stać na własnych nogach, czubek jej głowy ledwie sięgał jego ramienia. A wiek, o którym sądziła, że odstawia ją już na boczny tor, był wobec jego wieku na tyle młody, że mógłby się śmiać z jej niewinności. To godność nadawała jej wrażenie dojrzałości, a jej oburzenie zdawało się teraz większe. _ Zachowywali się jak stado wstrętnych drani - przyznał.
Oburzenie przeszło w obrazę· _ Spodziewałeś się, że przyjmą mnie, jakbym była kolędnikiem? _ Nie miałem pewności, jaką reakcję wywoła twoje przybycie, lecz twoi wujowie są znani ze swych okrutnych sztuczek i żartów. - O tak, sam tego doświadczył. Mary opadła na poduszki. Krótki wybuch gniewu zaowocował głodem i wyczerpaniem. - Cóż za gniazdo szerszeni, do którego przywiozłeś mnie, lordzie Whitfield. Przywiózł ją, rzeczywiście. Widząc ją teraz, z zamkniętymi oczami, zaciśniętymi wargami i z gorączkowymi wypiekami, cierpiał wyrzuty sumienia. Jak mogłaby wygrać walkę z połączonym barbarzyństwem swoich krewnych? Musi ją przed nimi ochronić. - Proszę mi wybaczyć. Odwrócił się. JiIl stała za nim, trzymając tacę. - Mam lekką kolację dla panny Fairchiid. - Jej głos brzmiał, jakby od dłuższej chwili przemawiała cierpliwie, a nikt jej nie słyszał. - Doskonale. - To był rodzaj opieki, w której czuł się najlepszy. Wziął tacę· - Ja ją nakarmię. - Mogę zjeść sarna - powiedziała Mary. - A JiIl pozostanie przy mnie. - Tak, ja pomogę, proszę pana. - Jill odważnie położyła dłonie z powrotem na tacy. Uśmiechnął się i jak zwykle, gdy się uśmiechał, pokojówka zbladła. - Zostanę i nakarmię moją narzeczoną. - Czuję się już wyleczona z choroby podróżnej - powiedziała stanowczo Mary. - Nie odzyskam spokoju, póki się nie upewnię. Sebastian postawił tacę na jej kołanach i zdjął serwetkę· Zaczął ją wsuwać za dekolt Mary, łecz wyrwała mu ją i szybkim, nerwowym ruchem rozłożyła na sukni. Panowała nad swoim gniewem tak bezwzględnie, jak on panował nad swoimi interesami. Miała zbyt wiele wspólnego z tą gospodynią, panią Baggott. Nie tylko doświadczenia ze szlachcicami, lecz także ostrożność i nieufność. Choroba ujawniła jej inne oblicze. W czasie podróży ze Szkocji była łagodna. Bezradna. Jak dziecko potrzebujące opieki. I ktoś musiał się nią opiekować. A lady Valery mogła sprawić, że mężczyźni wyskakiwali ze spodni, lub mogła pokierować młodzieńcem przez pełne tortur labirynty towarzystwa, lecz dzieci uciekały przed nią z krzykiem. Sebastian wiedział więc, że jeśli Mary ma dotrzeć do Fairchild Manor i zagrać rolę, którą jej przeznaczył, musi zadbać o to, by dojechała tam żywa. Ku jego zaskoczeniu opieka nad Mary okazała się przyjemnym zajęciem. Zmarszczył brwi. Być może powinien wziąć pod opiekę psa albo kota. Miał z pewnością niezaspokojoną potrzebę posiadania istoty, która byłaby od niego zależna. Mary podniosła okrągłą srebrną pokrywę tacy. Schludna jak zawsze, postawiła ozdobną pokrywę na stoliku obok łóżka i popatrzyła na posiłek. Z małego glinianego garnuszka z pieczonym chlebowym puddingiem unosił się zapach słodkiej śmietanki i jajek, cynamonu i goździków. Siedzący na materacu obok Mary Sebastian sięgnął po łyżeczkę· Mary wyrwała mu ją. - Zjem sama. Rozcięła łyżeczką brązową przypieczoną skorupkę i kłąb pary uniósł się nad uwolnionym nadzieniem. Gęsty i gładki pudding wypełniał chleb. Otworzyła usta i spróbowała puddingu, zamykając oczy w ekstazie. Jego wzrok śledził drogę kremu do jej ust, a potem wzrok zastępowała wyobraźnia gdy smakowała krem i połykała. Jej piersi, już wcześniej tak pełne i okrągłe, uniosły się, kiedy westchnęła. Różowy język wysunął się i zebrał okruszki z jej ust. Mógł sobie wyobrazić, jak chleb wzmacnia ją, dając blask skórze i połysk włosom. Mógł sobie wyobrazić, jak smakowałaby po zjedzeniu puddingu, niemal widział, jak odpoczywa nasycona i zaspokojona, aż do momentu, gdy on zdejmuje z niej suknię i daje jej rozkosz, jakiej jeszcze nie próbowała. Rozkosz, która nasyci jej duszę. Ku własnemu zdumieniu uświadomił sobie, że będzie musiał ją zdobyć. Od pierwszego wejrzenia jej pragnął, czego nie omieszkała mu wytknąć lady Valery. Lecz w jakiś sposób stracił możliwość wyboru w tej sprawie. Należała do niego. Może nie na zawsze, lecz przynajmniej dopó\<.i mieszkają w Fairchild Manor. W miarę jak Mary wracał apetyt, coraz bardziej delektowała się połączeniem twardości chleba z gładkością kremu oraz pikantnym smakiem przypraw. Niebiański aromat puddingu niemal usuwał wrażenie, że jest obserwowana. To był on, czyhający jak jastrząb. Zawsze na nią czyhał, a ona zamierzała oduczyć go tego przyzwyczajenia. Przecież to tylko mężczyzna. Lady Valery przekonywała, że można ich wytresować.
- To dobry posiłek dla chorej osoby - ochryple odezwał się Sebastian. - Chciałbyś spróbować? - zapytała, choć wcale nie zamierzała mu na to pozwalać. - To ciebie trzeba nakarmić - wydawał się zaskoczony. - Tak. - Wcale nie chciała się dzielić. Jednak na chwilę twarz tego srogiego mężczyzny wygła.dziła się i jakby zamgliła jakimś delikatnym uczuciem. Zyczliwości być może. Lub może - znając Sebastiana, a ona znała - był to tylko głód. Wzrokiem śledził łyżeczkę odkrawającą złotą skórkę chleba i zbliżającą się do jej ust. Mógł udawać, że jest ponad proste przyjemności chlebowego puddingu, lecz ona rozpoznałaby głodnego mężczyznę na pierwszy rzut oka. Nakarmiła ich dość wielu w czasie swej służby u lady Valery. _ Ślina ci cieknie - powiedziała szorstko. Nie leciała, rzecz jasna, lecz gdy spojrzał w jej twarz, usta miał nieco rozchylone i mogła dostrzec czubek języka drgający między wargami. - Poślę po drugą łyżeczkę - zaproponowała. - Och, nie. Zjem twoją· Próbowała zabrać łyżeczkę z jego zasięgu, lecz złapał ją za nadgarstek i przytrzymał. Otworzył usta i wsunął w nie porcję puddingu. Twarz mu złagodniała, gdy poczuł jego smak. Nozdrza się rozszerzyły i łakomie oblizał wnętrze łyżeczki, następnie obrócił jej nadgarstek i oblizał również spód łyżeczki. W hedonistycznym uniesieniu wylizał łyżeczkę do czysta. Tylko mężczyzna mógł zmienić jedzenie zwyczajnego chlebowego puddingu w pełne pasji doświadczenie. Prędko, by ukryć swą reakcję, zapytała: - Skąd masz tę bliznę na dłoni? Popatrzył na rękę. Cztery palce były przecięte a kciuk lekko skrzywiony. _ Jako chłopiec pracowałem przy koniach. - Wciąż trzymając jej nadgarstek, przymusił ją do nabrania kolejnej porcji z garnuszka. - To boli, kiedy koń nadepnie. Próbowała oddać mu łyżeczkę, lecz on tego nie chciał. Wolał trzymać jej rękę i zmuszać ją - nie mogła w to uwierzyć - by jednak dała się karmić. Włożył łyżeczkę do jej ust. Wpatrywała się w niego uporczywie. _ Zjedz to - wyszeptał i kciukiem głaskał delikatną skórę w okolicach pulsu. - Będziesz potrzebowała wigoru, który da ci posiłek. Owszem, to prawda, zastanawiała się jednak, dlaczego pow~edział to tak dziwnym tonem. Stwierdziła, że opór byłby bezsensownym marnowaniem energii, i przełknęła pudding z łyżeczki. Wypuścił jej dłoń z uścisku i podciągnął się na materacu tak, że usiadł przy jej stopach. Oparł się na łokciu i posłał jej ten uśmiech, którego nienawidziła najbardziej. Ten, który sugerował, że on wie coś, czego ona nie wie. Jill odchrząknęła głośno. - Tyle ubrań do wyprasowania - irytowała się. Sebastian nie przestawał się uśmiechać, czekając aż Mary skończy pudding. Jadła i zastanawiała się, co musiałby jej powiedzieć, by wyjaśnić tak poufałe zachowanie. Chyba tylko to, że zamierzał zrujnować jej reputację - ale tego domyślała się sama. Czy dbała o to? Nie, nie dbała. Popełniła kiedyś morderstwo i ciężar tego wielkiego grzechu zmienił jej hierarchię wartości. Także lata spędzone w charakterze gospodyni nauczyły ją mierzyć poważanie inną miarą. Struktura angielskiego społeczeństwa wyglądała głupio, gdy patrzyło się na nią oczami kobiety, służącej ... i morderczyni. Inne sprawy miały większą wagę, jeśli więc Sebastian zamierzał położyć się w jej łóżku i sugerować, że jest jej kochankiem, jedyną jej reakcją, przynajmniej teraz, byłoby znużone wzruszenie ramionami. Jill podeszła do łóżka, gdy Mary włożyła ostatnią porcję puddingu do ust, wysączyła herbatę i położyła serwetę starannie na tacy. - Pani pozwoli, że to zabiorę, panno Fairchiid. Spojrzała na Sebastiana. -. Lordzie Whitfield, powinien pan wyjść, żeby pani mogła odpocząć. Była odważną dziewczyną, lojalną wobec Mary, lecz nie miała szansy w starciu z Sebastianem. - Zanieś to do kuchni - rozkazał. - Ale, proszę pana ... - Do kuchni. I zamknij za sobą drzwi. Mary patrzyła na niego, jakby był szalony. _ Pan posuwa się już za daleko, lordzie Whitfield. Drzwi muszą pozostać ... Pstryknął palcami przed nosem JilI. _ Proszę pana, nie mogę zostawić pana samego z moją panią· Zerwał się na nogi. - Ona jest moją narzeczoną! _ Ale przyzwoitość ... - błagała Jill. Zignorował pokojówkę i zwrócił się do Mary, która próbowała usiąść prosto: - Nie wychodź z łóżka.
Jeśli to zrobisz, będę zmuszony cię dogonić i z powrotem położyć. Mary zatrzymała się. Na samym początku swej służby u lady Valery zdarzyło jej się być gonioną i stało się to przeżyciem tak poniżającym, że nauczyło ją, iż uciekając, stawia się w roli zwierzyny. Znacznie lepiej jest spokojnie ignorować napastnika. Sebastian ruszył w stronę Jill, która zaczęła się wycofywać. Powtarzała słowa o swym obowiązku, dopóki Sebastian nie zapędził jej do drzwi i nie wypchnął na korytarz. _ Zawołam lady Valery - zagroziła JilI. On jednak zatrzasnął drzwi przed jej nosem z takim hukiem, że Mary zaniepokoiła się, że jej strategia odstraszania młodych i starych lubieżników może się okazać mało skuteczna w konfrontacji z szalonym szlachcicem, który nazywa się Sębastian Durant i jest wicehrabią Whitfield.
ROZDZIAŁ 10 W drzwiach nie było klucza. Sebastian nie wierzył własnym oczom. Zaklął pod nosem. - Nawet mi nie mów, że to jest niedopatrzenie. _ Patrzył na Mary, jakby to była jej wina. _ Co chcą osiągnąć Fairchildowie przez zachowanie dostępu do twojego pokoju w każdej chwili? - Może możliwość obronienia mnie? _ zasugerowała. - Przed taki,ni rozpustnikami jak ty. Oczy mu się zwęziły. Chwycił krzesło i ustawił je pod drzwiami, blokując klamkę. Mary rozejrzała się. Nie łudziła się, że niewielka porcja chlebowego puddingu dała jej wystarczająco dużo siły, by mogła się wspiąć na parapet i wyjść przez okno. - Lordzie Whitfield, nie mogę uwierzyć, że mężczyzna z pana pozycją i siłą musi się uciekać do takich dziecinnych sztuczek. - Zamierzam cię tylko pocałować. - Brzmiało to w jego ustach tak niewinnie jak gra w karty. - Po co więc barykadujesz drzwi? Zdjął surdut i kamizelkę i rozwiązał krawat. _ Masz niezwykłą aurę niewinności. Muszę coś zrobić, by cię z niej wyleczyć. Lniana koszula zdawała się lepić do jego mięśni, więc Mary w myślach szybko ubrała go z powrotem. Niewinność nie jest chorobą, mój panie. Krawat opadł na podłogę, a Sebastian wsparł jedno kolano o materac. - Jest nią wtedy, gdy inni mężczyźni postrzegają ją jako wyzwanie. Nie istnieje męŻCzyzna, który patrząc na ciebie, Mary Fairchild, nie chciałby pokazać ci cudów, które mogą zaistnieć między kobietą i mężczyzną· - Nie musisz tu wchodzić. - Miała nadzieję, że mówi dziarskim tonem, jakby znała się na rzeczy. Chciałaby powstrzymać się od patrzenia na jego obnażoną szyję. - Jestem oswojona z rzeczami, które mogą robić mężczyźni i kobiety. Podkradł się do niej jak wilk i jak wilk zawarczał: - Skąd o tym wiesz, Mary? - Szlachetnie urodzeni żywią przekonanie, że służba jest głucha i ślepa na ich wybryki - mówiła z ożywieniem, nie okazując zdenerwowania, które powodował swoją pozycją. - Podejrzewam, że niektórych z nich nawet bawiło to, że przyłapałam ich na gorącym uczynku. - Będziemy musieli kiedyś porozmawiać. - Wyciągnął dwie poduszki spod jej pleców. - O rzeczach, które widziałaś, i o problemach, które miałaś. Powiesz mi, kto cię znieważył i kto cię chciał zniewolić, i zobaczysz, że tego pożałują. Usiadła prosto, a on chwycił jej ramiona i z powrotem ułożył w pozycji leżącej. Poduszki spiętrzyły się wokół niej, zasłaniając jej widok jak welon zakonnicy. Widziała tylko Sebastiana, a miły i łagodny wyraz jego twarzy wystarczył, by czuła się jednocześnie zafascynowana i przerażona. - Rozluźnij się. - Jak zwykle na nią czyhał. Całowanie się jest bardzo przyjemnym zajęciem. Kobiety to lubią, a ja jestem w tym całkiem dobry. - I jakże skromny. Pochylił się, więżąc ją między sobą a ścianą, a Mary szarpnęła się, by pokonać nagłą niewygodę. Nie wiedziała, że tak tn.idno będzie go odtrącić; wszak dotąd sprawdz.ały się jej delikatne odmowy. Teraz jednak, gdy ułożył nogę na jej udach, a jego dłoń ocierała się o jej rękawy, zdała sobie sprawę, że jej rozwaga nigdy dotąd go nie powstrzymała.
Jego zwykła szorstkość zniknęła, nie wiedziała dlaczego, a jego usta stały się niezwykle pełne i miękkie, gdy przemówił: - Przypuszczam, że byłaś już całowana. Lepiej było powiedzieć to krótko. - Tak. Zesztywniał. - Czy odwzajemniałaś pocałunek? - Nie. - Lecz nauczyłam się, że umiejętnie wycelowany stojak na parasole zniechęca pełnego żądzy dżentelmena. Znów się rozluźnił. Mrugnął do niej leniwie, zmysłowo. - Pozwól, że ci pokażę. - Musnął jej usta swoimi. Spięła się pod jego dotykiem, lecz to nie był prawdziwy pocałunek. Bardziej zachęta, zaproszenie, z którego mogła skorzystać, gdyby chciała. Nie skorzystała, lecz sprawiało jej przyjemność ciepło jego ciała leżącego tak blisko. Wrażenie było prawie przyjazne, bardziej kojące niż dające poczucie zagrożenia. J ego szorstkie dłonie przesunęły się ponad jej rękawy, ponad dekolt i dotknęły nagiej skóry ramion. Zadrżała w nagłym przypływie paniki. Naga skóra przy nagiej skórze. Już nie przyjaźnie. Dręcząco intymnie. Nie mogła tego zrobić. Nie mogła tego znieść. Wcześniej podnosił ją, nosił, i wmówiła sobie, że ów obiecywany pocałunek nie będzie niczym strasznym, lecz on podjął wyzwanie. Każde muśnięcie jego palców przypominało jej tę chwilę w gabinecie, kiedy w wyszukany sposób zsuwał z jej dłoni rękawiczkę, rozgr)'\vając maskaradę, którą chciał wyprowadzić Fairchiidów w pole. Wyprowadzić Fairchiidów w pole. To był jego cel. Teraz po prostu odbywał próby przed kolejnym przedstawieniem. - Dziękuję - odezwała się świeżo upieczona dziedziczka Fairchiidów. - Już się nacieszyłam. Jego dłonie powoli zakreślały kółka. Podniósł głowę· - Masz piękną skórę· Gdy ją naciskam - zademonstrował - kolor znika, a potem wraca różową falą· Patrzył, jakby taka rozrywka mogła rzeczywiście zadowolić jego zepsuty umysł. Zawstydzona, pewna, że mógłby już skończyć tę torturę, powiedziała: - Powiedziałeś, że tylko mnie pocałujesz. - Dziękuję za przypomnienie. Pochylił się nad nią, lecz Mary podniosła rękę i powstrzymała go, naciskając na gardło. - Już się całowaliśmy. Przenosząc jej dłol1 do swych ust, pocałował ją znów, a każdy nerw jej skóry chłonął nieodparte wrażenie tego dotyku. Gdy wędrował ustami ponad nadgarstek aż do łokcia, napłynął do niej jego zapach i wbrew swej woli się rozluźniła. Na koniec każdego dnia podróży wyciągał ją z powozu, a Mary kładła mu głowę na ramieniu i wdychała zapach koni, świeżego powietrza i mydła. Słusznie czy nie, ta szczególna kombinacja zapachowa kojarzyła jej się z chwilami pociechy i współczucia, a teraz wpłynęła na nią uspokajająco. Był uparty, lecz nie niebezpieczny. Nie w ten sposób. Nie dla niej. Ona była z rodziny Fairchiidów. Zamknęła oczy, by nie patrzeć, jak Sebastian gładzi jej delikatne ciało. Była z rodziny Fairchiidów. Z pewnością nigdy o tym nie zapomni. Bóg jeden wiedział, że ona nie potrafiła zapomnieć. - Przyglądam ci się wciąż i wciąż, i widzę, że powstrzymujesz uczucia, jakby były liną, która może cię udusić. Otworzyła oczy. O co mu może chodzić? - Czasami czuję, że mógłbym zyskać twą całkowitą współpracę we wszystkim, czego bym zażądał, gdybym tylko znał twoje tajemnice. Znaj je, lub przynajmniej najważniejszą z nich.. Wiedział o morderstwie. Choć być może nie wiedział. Może nadinterpretowała zwykłe zdanie ... , lecz nie miałaby odwagi o to spytać. Gdy jego usta się zbliżały, cofnęła ramię, którym się od niego odgradzała i zrobiła to, czego od niej, choć nie wprost, żądał. Pocałowała go. Zasznurowała usta i starała się być tak wyrafinowana, jak to przed wieloma laty ćwiczyła nocami na poduszce. Najwyraźniej nie zrobiła takiego wrażenia, gdyż Sebastian lekko się roześmiał, a jego oddech owionął jej policzek. - Nie w ten sposób. Pokażę ci. Cała spięta, czekała na kolejne zdarzenie domagające się użycia stojaka na parasole, lecz nic takiego nie nastąpiło. Był to dotyk lekki jak piórko, tak delikatny, że prawie przyjemny. Nie było w nim żadnej brutalności; czy on zawsze pieści morderczynie tak delikatnie?
Jego palce przesuwały się wzdłuż jej obojczyka, badając drogę do karku i szyi. Były chłodne na jej ciepłej skórze. Przemierzał calą dlugość obojczyka i gdy dotykaj jej tak delikatnie, z wysiłkiem zdołała sobie przypomnieć, że ją szantażował. Pogładził jej usta kciukiem i wyczuła jego pożądanie. Niewątpliwie chciał się w nią wepchnąć, aż zachłysnęłaby się od jego zalotów. Zastygła. Masując jej spięty kark, powiedział: - To tylko pocałunek. A Wilhelm Zdobywca był tylko łobuzem. Znów dotknął ustami jej warg i zwiększył nacisk, aż końcówki jej nerwów zaśpiewały lub co najmniej zamruczaly. Mary nie rozpoznawała melodii, lecz gdyby zechciała, usłyszałaby słowa tej pieśni. Dotykał jej językiem, próbując zbadać zęby, a ona go smakowała. Czuła pikantny smak chlebowego puddingu i niemożliwy do opisania smak, który musiał być jego własnym. Ostrożnie wysunęła język w kierunku jego" języka, wystarczająco, by poczuć jego aromat, a on spotkał się z nią w połowie drogi. Gdyby na niej nie leżał, z pewnością spadłaby z materaca. Skoro jednak tak było, jego usta stłumiły jej ciche kwilenie, a jej dłonie uniosły się w geście własnej woli, by złapać jego ramiona i odepchnąć od siebie. Usiadł posłusznie. - Co się stało? - Coś mi zrobiłeś. Gdy nasze ... - próbując o tym opowiedzieć, czuła się głupio. Dlaczego musi to tłumaczyć temu siedzącemu obok mężczyźnie? - Gdy nasze ....? - Gdy nasze .....języki ... - Czy kiedykolwiek spodziewała się, że będzie rozmawiała o językach z mężczyzną? - Gdy się zetknęły, poczułam niemal ból. - J ak gdybym cię ... zranił? - Nie! Jakbym ... - chciała ogarnąć swoje myśli, ale nie dało się ich sformułować. Jakbym złapała spadającą gwiazdę i włożyła ją do ust. Zabłysła między nimi jakaś iskra. Nie, zaraz. Było inaczej. Iskra była tam od początku, lecz dolali do niej oliwy i zapłonęła żywym ogniem. Patrząc w jego ciemne, wiedzące oczy, zdała sobie sprawę, że on czuł to przyciąganie od samego początku. - Przetestujmy to. Pocałował ją. Iskra i płomień rozbłysły między nimi natychmiast. Odsunął się, lecz jego dłonie ciągle trzymały jej twarz. - Czujesz ból? Czy jednak. przyjemność? Co miała mu powiedzieć? Ze dopiero teraz odkryła źródło swego niepokoju? Byłby rozbawiony. Gorzej, połechtałoby to jego próżność. Popatrzyła tylko w jego oczy ocienione długimi rzęsami i pokiwała głową. - Dziewicze usta. - Błysnął w uśmiechu białymi zębami, kontrastującymi ze śniadą skórą, a Mary zauważyła, że miał złamany nos. Ten jedyny rys wyglądu wymykał się spod jego władzy. Nie mógł nad nim panować, jak nad uśmiechem i wyrazem oczu. Nos mówił wiele o jego przeszłości, o bójkach, w jakich brał udział, lecz zarys jego szczęki dopowiadał, że z każdej z tych bójek wyszedł zwycięsko. Sebastian Durant był człowiekiem walki, a ona opierała mu się na własne ryzyko. Znów położył swe usta na jej wargach. Jego dłonie głaskały jej podbródek, policzki i uszy, a potem zanurzyły się w jej włosach. Opuszkami palców masował jej skórę. W tym samym czasie jej dłonie zacisnęły się na jego ramionach, a paznokcie wbiły się w jego mięśnie w wyraźnym żądaniu. Przyglądała się tym mięśniom, gdy wypoczywał w bibliotece lady Valery. Teraz czuła pod palcami ich ruchy, co spotęgowało wrażenie, że ten mężczyzna został stworzony dla niej i tylk0 dla niej. Sebastian jęknął, jakby również poczuł podobny ból. Zadrżała, czując jego oddech na ustach, chłonąc go w siebie w instynktownym symbolu posiadania. Gdzie się podziała jej samodyscyplina? Ochoczo, nie, pożądliwie, badała jego usta językiem i pozwalała jego dłoniom błądzić po swych żebrach. Wtedy jego palec przekroczył wysoki stanik sukni i dotknął piersi. Powinna być zszokowana. Była zszokowana. Próbowała się uwolnić, ale niezbyt mocno, ponieważ chciała ... więcej. - Czy mam cię dotykać? - wymruczał. - Podobałoby ci się to? On wie! Czuła się zakłopotana tym, że wiedział, iż chce, by dotykał jej piersi. Całych piersi. A szczególnie brodawek, które mocno stwardniały, aż czuła ból. Potrzebowały miękkiego dotyku i pomyślała nielogicznie, że tylko on może je ukoić. - Na przykład tak ... - powiedział i zamknął obie piersi w swych dłoniach. Łzy zakazanej tęsknoty zalśniły w jej oczach, gdy pocierał jej piersi, poświęcając szczególną uwagę
czubkom. Koronkowy brzeg koszuli drażnił jej skórę, lecz nie było to irytujące, lecz pobudzające i to nie tylko ją, jego również. Pod jego wymuszoną delikatnością czuła wzbierającą dzikość i namiętność. Dręczył ją mdlący niepokój. Czy on na sobą panuje? Tak, oczywiście. Musi panować, przecież jest możnym lordem Whitfieldem. Lecz jego ciało zdradzało natarczywość. Jego? J ej? Przesunął się, lecz ona nie obdarzyła tego szczególną uwagą. Rozkosz jego dłoni na piersiach, jego oddechu na jej skórze, zepchnęła niepokój gdzieś na obrzeża świadomości. Wtem jego kolano rozdzieliło jej nogi. Odepchnęła jego głowę w bok. - Poczekaj! Poczekał tylko do chwili, w której zwolniła nacisk, a wtedy niecierpliwy, władczy, wcisnął głowę w jej biust. - Musi pan przestać. - Złapała go za włosy, odciągnęła głowę i zobaczyła jego twarz. On nie przestanie. Namiętność napięła wszystkie jego mięśnie. Oczy błyszczały tak intensywnie, że przymknął do połowy powieki. A najgorsze było to, że się uśmiechał. I nie był to zgryźliwy, wszystkowiedzący, kpiący uśmiech. Ten uśmiech jej powiedział, że jest uzależniony od tej rozkoszy. Nie panował nad sobą. l ego pocałunek żył własnym życiem, jakby przerodził się w nieokiełznaną istotę. Niebezpieczną istotę. Lecz gospodyni nigdy nie panikuje i nie okazuje przerazerua. - Lordzie Whitfield! - powiedziała ostro. Usłyszał ją, gdyż skupił na niej wzrok i mogła zajrzeć do wrzących głębin jego duszy. - Sebastianie. - lego usta były niemal nieruchome. - Musimy ... - Potrząsnęła nim. - Pan musi natychmiast zaprzestać! Wpatrywał się w nią, jakby mógł zobaczyć słowa, które wypowiadała. Czy mógłby usłyszeć jej zapach, lub smakować jej dotyk na jego skórze? - Sebastianie - powtórzył. - Jeśli powiem do ciebie "Sebastianie", przestaniesz? - Nie jestem głupi. Jakimż okazałbym się kupcem, gdybym się zgodził na taki układ? Czy on wiedział, że drżała na granicy uległości? Delikatnie musnął jej ucho palcem, a potem językiem. Próbowała go odsunąć, ale był zbyt ciężki. Nie miała szans, chyba że w pobliżu stałby stojak na parasole. Zauważyła okrągłą pokrywę tacy leżącą na brzegu stolika, tam, gdzie ją postawiła. Lecz czy mogłaby go tym uderzyć? Mogłaby go zranić. Pocałował jej dekolt i emocje w niej zawrzały. I sprawiły, że chciała go odepchnąć. Szarpała się i potrząsała nim. Jego oddech parzył jej skórę, jakby spadały na nią gwiazdy. Nagle przestał, a ona zdała sobie sprawę, że pieścił piersi, by odwrócić jej uwagę od prawdziwego przedmiotu jego pożądania. Podciągnął suknię i teraz jego dłoń przesuwała się po jej kolanie w kierunku brzegu pończochy. W kierunku miejsca, które stało się wilgotne. Szorstka skóra jego dłoni zahaczała jedwab. Starała się ścisnąć nogi, by ukryć swój słaby punkt, lecz on już tam był. Był już wszędzie. Jeśli czegoś nie zrobi, on znów dotknie jej nagiej skóry i tym razem spadające gwiazdy mogą spalić ją na popiół. Tym razem Mary Rottenson przegra z kretesem swą bitwę i jej miejsce zajmie Ginewra Fairchild. A gdy Sebastian raz zasmakuje nieodpowiedzialnej Ginewry, będzie kpił z Mary aż cała jej dojrzałość i autorytet zeschną i obumrą· Odchylił głowę. Oczy miał zamknięte, wyglądał jak mężczyzna na skraju ekstazy. Wyciągnęła rękę po srebrną pokrywę tacy. Teraz. Jego dłoń znalazła podwiązkę i rozwiązała ją· Teraz. Jej palce ślizgały się po gładkim srebrze. Spróbowała jeszcze raz i chwyciła za uchwyt. - Teraz! Otworzył oczy błyszczące triumfem. Jego palec wdarł się między jej nogi, niezawodnie odnajdując miejsce. Mary wyprężyła się; gwiazdy eksplodowały w językach ognia i iskrach namiętności i rozkoszy. Oszalała, z całej siły zamachnęła się pokrywą tacy, która z głośnym brzęknięciem uderzyła w glowę Sebastiana. - Co do ... ? - Odskoczył, oswobadzając Mary i umożliwiając jej kolejny cios. Ten dosięgnął jego policzka. Z rykiem bólu złapał się za twarz i spadł na podłogę. Zbliżyła się, by uderzyć ponownie, lecz szybko się odsunął. Upokorzona, rozwścieczona, z furią w oczach, trzymała przed sobą
pokrywę tacy jak tarczę. - Wynoś się! - wyszeptała, obawiając się, że gdyby odezwała się głośniej, zaczęłaby krzyczeć. - Wynoś • o. • się l nie wracaj. Odjął dłonie od twarzy i spojrzał na krew, która na nich pozostała, a potem popatrzył na nią. Kultura? Opanowanie? Co ją opętało, że przyszło jej do głowy, iż on może posiadać choćby pojęcie o takich cnotach. W jego ciemnych oczach dostrzegła dzikość zwierzęcia, któremu odebrano prawo do parzenia się. Zobaczyła obietnicę przyszłych porachunków. Walcząc z mieszaniną strachu i podniecenia, starała się schować za bezpieczną maską Mary Fairchiid, lecz nie zdołała. Podniósł się i ruszył w stronę łóżka. Uniosła pokrywę. - Opuść to - odezwał się normalnym tonem. Jego władczość powróciła. - Gdybym chciał, mógłbym ci to odebrać, a potem cię posiąść. Lecz to nie jest odpowiedni czas. Ktoś pukał do drzwi. Ciekawe, jak długo ktoś próbował zwrócić na siebie ich uwagę. - Ktoś jest na zewnątrz - powiedziała naiwnie. Szczególnie natarczywe łomotanie wstrząsało całym pokojem, a lady Valery wołała ostrym głosem: Sebastianie! Spojrzał na drzwi beznamiętnie, obojętny na względy przyzwoitości, a Mary mocniej ścisnęła pokrywę. Nie dbała o to, co mówił. Nie wierzyła, że przejąłby się, gdyby nawet król stukał do drzwi, nie opuszczała więc pokrywy. - Teraz już wiesz, co jest między nami. Skóra na jego policzku siniała, kiedy mówił, puchła, purpurowiała, a krew sączyła się z rany. - Chcę, żebyś pamiętała, Mary, co zdarzyło się na tym łóżku. Dziś w nocy, gdy ułożysz się na prześcieradle, myśl o mnie. Myśl o tym, co prawie zrobiliśmy. Wyobraź sobie, jak rozkoszne mogłoby to być . Podszedł do drzwi i wyciągnął krzesło spod klamki. - Kiedyś znów będzie nam tak dobrze. Tak dobrze, a nawet lepiej. - Skłonił się. - Do następnego razu, Mary. ROZDZIAŁ 11 Jill pisnęła. - Panno Rotten ... to znaczy panno Fairchiid, wygląda pani bajecznie. Mary wybaczyła swej pokojówce to niechlubne okazywanie zdumienia. Jill znała ją jako bezbarwną gospodynię lady Valery przez tyle lat, że nie mogła teraz pozbierać myśli, gdy zobaczyła ją taką ... Mary spojrzała w lustro. Gdy ta gospodyni stała się olśniewająca. Sama był zdumiona. Próżność. Całe to gapienie się w lustro budziło w niej dumę, że zachQwała tyle urody, a dobrze wiedziała, jak ulotna jest młodość. Odwracając się od odbicia dziewczyny ubranej w białą satynową suknię, z diamentami i złotem błyszczącymi przy uszach, nadgarstkach i szyi, powiedziała: - Ten jest piękny, kto pięknie postępuje. I pamiętaj, że bez twoich talentów fryzjerskich, wciąż byłabym zwykłą panną Rottenson. Jill owinęła wystudzoną lokówkę w pikowaną serwetkę, której używała do ochrony dłoni przed poparzemem. - Nie, panno Fairchiid, nieprawda. Rozmawiałyśmy o tym w służbówce z innymi pokojówkami, że chętnie byśmy panią przystroiły. Wiedziałyśmy, że wyglądałaby pani pięknie'. Nie mogę się doczekać, aż wrócę do domu i powiem im wszystkim, że miałyśmy rację. - Zamknęła zwilżacz w koszyku służącym do rozgrzewania okrągłej metalowej rurki. - I że jedna z nas jest dziedziczką! Mary w milczeniu wzięła koronkową chusteczkę i schowała ją do torebki, którą miała na ramieniu, a Jill pomogła jej włożyć długie rękawiczki usiane diamentami. Następnie Mary podniosła wachlarz z kości słoniowej. Jill udawała zajętą, lecz Mary odchrząknęła i wyciągnęła dłoń. Jill bez słowa podniosła szal, jednak jej postawa wyrażała bezwzględną dezaprobatę· - Nie pójdę pomiędzy ludzi z tak głębokim dekoltem - powiedziała Mary. - Jak pani uważa, panno Fairchiid. Mary tak właśnie uważała i Jill nie przeprowadziła swej woli, przynajmniej w tej sprawie. Wcześniej wyperswadowała Mary wkładanie krynoliny ze sztywnymi obręczami i uparła się, by zamiast tego włożyła batystową halkę, gdyż najnowsza moda nakazywała nosić wąskie spódnice. Nie pozwoliła też Mary założyć peruki, bo noszą je już tylko staromodne damy. Jill skropiła ją delikatnie subtelnym różanym zapachem, jako że eleganckie damy zaznaczają swą obecność tylko subtelnymi perfumami. Gdy poirytowana Mary dopytywała się, z jakiej to przyczyny ma ignorować zwyczaje, Jill tylko uśmiechała się mądrze. Mary musi się pokazać jako prekursorka mody od swego pierwszego wejścia.
A kimże była Mary, żeby się nie zgadzać? W ciągu ostatnich dziesięciu lat nie przywiązywała żadnej wagi do mody, a zresztą ... podobały jej się delikatniejsze perfumy. Jej włosy lśniły jak wypolerowane złoto i wzdragała się na myśl, że miałaby je przykryć peruką. A jeśli nawet była nieco zakłopotana, że nie ma pod suknią tradycyjnych obręczy ... Cóż, mogła ukryć rumieniec za wachlarzem, a piersi pod koronkowym szalem. Po raz kolejny podciągnęła dekolt sukni do góry i zawiązała szal w luźny węzeł wokół szyi. - Jestem gotowa. - Tak ... - Jil1 podniosła rozrzucone obręcze i schowała je na dnie szafy. - Proszę tylko pamiętać, żeby nie pozwolić lordowi Whitfieldowi wyprowadzić się do ogrodu. Plamy z trawy są straszliwie trudne do usunięcia. Mary wyprostowała się na całą wysokość, lecz i tak była tylko odrobinę wyższa niż J ill. - Czy nie jesteś trochę bezczelna? - Nie, panno Fairchiid. - Jill wyglądała na zaskoczoną· Wypuszczając powietrze, Mary zreflektowała się, że Jill prawdopodobnie jest tylko szczera. To był błąd, że uległa i pozwoliła Sebastianowi pozostać w swojej sypialni bez towarzystwa. Naiwnie sądzila, że zdoła go pow?trzymać, że on nie straci kontroli nad swoim zachowaniem i że jego pogarda dla FairchiIdów jest zbyt silna, by chciał się zbliżyć do jednej z nich. Teraz wiedziała lepiej. Wiedziała też, że on będzie na przyjęciu tej nocy i będzie musiała spojrzeć mu w twarz po raz pierwszy od tej cudownej... nie! Od tej upokarzającej wczorajszej sceny. Nigdy by nie zgadła, że jego zemsta przybierze taki kształt. Co jej powie? Co zrobi? I jak ona się zachowa? Nigdy nie przypuszczała, że pozwoli mężczyźnie na takie zbliżenie. Pozwoli? Zaśmiała się z siebie. Ze zachęci do takiego zbliżenia - to byłoby lepsze określenie. Pozwoliła mu się t:ałować i pieścić, i sama całowała go i pieściła, chłonąc jego zapach i smak do głębi swego istnienia. Tak, jak jej polecił, obudziła się w nocy i myślała o tym, co niemalże zrobili, wy_ obrażając sobie, jak przyjemne mogłoby to być. A ona najlepiej na świecie wiedziała, do czego prowadzą takie marzenia. Wiedziała, jakie problemy stwarzają· Chwyciła poduszkę, na której zachował się jego zapach, i odrzuciła ją z łóżka najdalej jak mogła. To dziecinne zachowanie nie pomogło, ale mimo wszystko czuła się po nim lepiej. - Panno Fairchiid, już czas, by pani poszła do sali balowej. - Jill przytrzymała dla niej drzwi. - Nie wy_ chodziła pani z sypialni, odkąd przybyliśmy, więc boję się, że pani zabłądzi. Czy chce pani, bym wskazała drogę? Jill w taktowny sposób dała znać, że widzi niepokój Mary. Pewnie myślała, że to nieśmiałość; Mary wiedziała, że to strach przed byciem rozpoznaną. Dziesięć lat temu była guwernantką, chronioną woalem anonimowości, która okrywała wszystkich służących. Na nieszczęście głupia Ginewra Fairchild była młoda, piękna, żywiołowa i swym zachowaniem ściągała na siebie uwagę. Gdyby ktoś rozpoznał w niej nauczycielkę, która zniknęła po zamordowaniu lorda Besseborough ... Wzdrygnęła się. Takie wyobrażenia były bezcelowe. Jeśli ktoś ją rozpozna, ona zaprzeczy. Albo jeszcze lepiej - wyśmieje. Lub zażąda, by oskarżyciel to udowodnił. Lub się załamie ... Nie. Gospodyni nie załamuje się w obliczu przeciwności losu. Nie robi tego też dziedziczka. - Pójdę sama. Jeśli się zgubię, po prostu zapytam o drogę któregoś ze służących, lub innego gościa. - Tak, panno FairchiId. - Jill uśmiechnęła się z błyszczącymi oczami. - Będę czekała na pani powrót i opowieść o tym, jak została pani królową balu. - Jestem pewna, że zostanę - odparła surowo Mary. - W końcu ile dziedziczek będzie na tym balu? Wyszła na korytarz, lecz usłyszała jeszcze protest Jill. - To nie pieniądze zawrócą im w głowie, panno FairchiId, lecz widok pani dekoltu, jeśli będzie pani wystarczająco mądra, by pozwolić dżentelmenom go zobaczyć! Mary szła powoli korytarzem w kierunku ceremonialnych pokoi, nie wiedząc, czy wolałaby kogoś spotkać, czy raczej nie i gdy nagle obok niej otworzyły się drzwi, chciała się wtopić w boazerię. Wujek Calvin wyszedł na korytarz. W ręce trzymał perukę, a nierówne kosmyki włosów sterczały z jego głowy na wszystkie strony. Miał krzywo zapięty surdut i rozmazane rumieńce na twarzy, a po jego zmienionej figurze Mary odgadła, że nie ma już gorsetu. Zdawał się jej nie zauważać. Widząc jego oszołomioną twarz, przypuszczała, że nie zauważa niczego. Wpatrzony w mrok pokoju, z którego wyszedł, odezwał się drżącym głosem: - Moja droga, to było wstrząsające doświadczenie. Czy mogę mieć nadzieję, że niedługo je powtórzymy? Mary przycisnęła się do ściany.
Kobiecy głos z wnętrza odpowiedział: - Zakładasz, że było to wstrząsające doświadczenie dla nas obojga, Calvin. - Ale ... - zająknął się Calvin. - Jeśli będziesz grzeczny i postarasz się być miły dla mojego syna chrzestnego, wtedy być może zatańczę z tobą dziś wieczorem. Mary rozpoznała głos, lecz ledwie mogła w to uwierzyć. Nie wiedziała, czy ma być zszokowana, czy rozbawiona. . - Obiecujesz? - błagalnym głosem odezwał się Calvin. Pulchna dłoń ozdobiona pierścieniami wysunęła się z ciemności i popchnęła jego ramię. - Ja nie składam obietnic. Powiedziałam ci to już zeszłej nocy. A teraz bądź grzeczny i wracaj, skąd przyszedłeś. Muszę się przygotować do balu. Drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając Calvina wpatrzonego bezradnie w pomalowane panele, Mary natomiast patrzyła w zdumieniu na starszego dżentelmena. Gdy szedł przez korytarz, ciężko człapiąc, wyglądał jak mężczyzna, który mocował się z losem i przegrał. Mary podążała za nim w dyskretnej odległości, głowiąc się, jaki to przebiegły plan powzięła lady VaJery. Wieści o tym, że przez całe lata z ukrycia kontrolowała angielski rząd, były zaskakujące, lecz doskonale pasowały do wizerunku starszej damy. Widok Calvina w stanie takiego podniecenia tylko ugruntował opinię Mary. Lady Valery będzie próbowała znaleźć pamiętnik na własną rękę. Nie konsultując się z Sebastianem, zaczęła już sprawdzać podejrzanych. Mary chciała pomóc; nikt nie pragnął odnalezienia pamiętnika bardziej niż ona. Mieszkając tu, każdego dnia mogła zostać rozpoznana. Jednak włączenie się lady Valery do śledztwa napełniło ją niepokojem. Z pewnością lady Valery nie czuła skrupułów, goszcząc w swym łożu wroga, co więcej: patrzyła na to, jak Mary i Sebastian na siebie działają, z uczuciem bliskim zachwytu. Czy więc zastanowiłaby się dwa razy, nim wplątałaby ich w podobną sytuację? Mary sądziła, że raczej nie i przyrzekła sobie zachować ostrożność nie tylko wobec wrogów, ale i wobec opiekunów. Z zawziętą determinacją szła w kierunku sali balowej, a im dłużej szła, tym więcej osób spotykała, aż poczuła się jak kropla deszczu, która wpadła do strumienia. Zupełnie nieistotna kropla deszczu zresztą· Wchodząc do sali, niemal musiała deptać po trenie damy, która jednak nosiła obręcze pod suknią· Czy okaże się, że uległszy radom JilI, wywoła towarzyski skandal? Rozejrzała się po sali i moda przestała mieć znaczenie. Pomieszczenie zostało zmienione w bajkową krainę. Całą salę obito jedwabiem w kolorze granatu nocy. Delikatna tkanina powiewała w podmuchach powietrza z otwartych drzwi, falując i mieni,ąc się odcieniami. Złote ornamenty zwisały z sufitu jak gwiazdy na nocnym niebie, a światło tysiąca świec tworzyło magiczną atmosferę. Umiejscowiona za błyszczącym parkietem orkiestra grała romantyczny utwór Thomasa Linleya. Uśmiechając się, zachwycona tym luksusem, Mary nie przestawała się przyglądać. Nie pozwalała sobie na marzenia o t?warzyskim debiucie, lecz gdyby o tym marzyła, nie mogłaby sobie nawet wyobrazić czegoś tak wspaniałego. Obwieszeni biżuterią goście nie rozmawiali z nią, tylko się w nią wpatrywali. Obserwowali jej nieupudrowane włosy i luźne halki, i przysuwali się bliżej, by powąchać jej perfumy. Mężczyźni uśmiechali się bezczelnie, a kobiety w upudrowanych perukach komentowały jej nowatorski strój tonem, który zdradzał pewność, iż nie mogą mieć do czynienia z nikim ważnym. I nie miały, oczywiście. Była tylko nauczycielką, która zmieniła się w gospodynię z krótkim okresem bycia morderczynią pomiędzy jednym wcieleniem a drugim. Jednak wchodząc dafej, chwilę uwagi poświęciła twarzom, które się w nią wpatrywały. Nie rozpoznała żadnej z nich, wydawało się, że jej również nikt nie rozpoznaje. - Oto nasza nowa dziedziczka. - Głos Bubba zagrzmiał wśród szumu rozmów. - Mary! Chodź i stań przy nas, gdy będziemy witać gości. Jesteś najważniejsza w rodzinie FairchiIdów, wiesz o tym. Fairchildowie stali w rzędzie. Jako markiz Smithwick, Bubb stał na pierwszym miejscu, a jego okazała uroda przyciągała oko. Obok niego Nora wyglądała na drobną i pozbawioną znaczenia, choć była ubrana w błyszczący różowy jedwab. Następnie stali wujowie, poza wyczerpanym Calvinem, i córki. Każde z nich było ubrane w stroje z najlepszych materiałów. Zadne z nich, ani żaden ze służących, ani ich dom, nie zdradzały najmniejszej oznaki biedy. Mary zastanawiała się, czy rzeczywiście rodzina jest na skraju ruiny oraz czy którykolwiek z FairchiIdów rozumiał ideę zawartą w słowie "oszczędność". - Mój Boże, czy nikt ci nie powiedział, że na wieczór obowiązuje strój dworski? - wycedziła Daisy. Wyglądasz dziwacznie z rozpuszczonymi włosami. - Ja uważam, że wygląda olśniewająco. - DrusilIa zamknęła oczy i wykrzywiła usta jak dziecko bliskie płaczu. - To niesprawiedliwe.
- Musiałaś wyszpiegować wystrój sali, niedobra dziewczyno. - Lilith uśmiechnęła się z ckliwym entuzJazmem. Wtedy Mary wreszcie pojęła, dlaczego JiII nalegała, by jej pani włożyła strój w odcieniach bieli i złota. Suknia Lilith była szmaragdowa, Wildy połyskiwała srebrem. Bliźniaczki, jeszcze za młode, by w ogóle tu być, miały na sobie dopasowane suknie w kolorze szafranu, a Daisy wyglądała wspaniale w złotym stroju. Wszystkie suknie mieniły się jak gwiazdy ze złotych ornamentów, lecz żadna z nich nie odcinała się tak promiennie od kobaltowego tła, jak strój Mary. - Powinnaś zdjąć ten szal. - Radella uniosła suknię, gdy Mary przechodziła obok niej. - Skromność jest dla prostaków. Skoro Radella tak uważała, Mary utwierdziła się w przekonaniu, że słusznie się okryła, i jeszcze mocniej zawiązała szal. - Wyglądasz ślicznie - trwożnie odezwała się Wilda. Mary spojrzała na nią z wdzięcznością. - Stań obok mnie. - Nora wyciągnęła dłoń. Przedstawimy cię z honorami należnymi dziedziczce Fairchiidów. . Mary przeszła na miejsce między Norą i wujem Lesliem, zastanawiając się, czy Lilith, Daisy, Drusilla i Radella nie kryją sztyletów w swoich ściśle zasznurowanych, napuszonych sukniach. Dostrzegła jadowite spojrzenie, jakie posłał jej Leslie, i poczuła się osaczona. Z wyjątkiem Bubba i Nory żadne z Fairchiidów nie chciało jej tutaj. Gdyby tylko wiedzieli, jak bardzo chciałaby teraz być niewidoczna. Bubb przedstawiał ją gościom ustawionym w szeregu, a Nora wyrażała radość z odnalezienia drogiej bratanicy i dziedziczki. W czasie, gdy kolejni goście przechodzili, a następni zajmowali ich miejsce, Mary uśmiechała się, aż rozbolały ją policzki. Hałas w sali rósł w miarę, jak z ust do ust przekazywano sobie historię jej pojawienia się w Fairchild Manor. Nora podniosła wachlarz i zza niego odezwała się do Mary. - Popatrz na koniec kolejki, to hrabia Shaw i jego syn. Syn nie jest żonaty i ma nadzieję na dobrą partię. Mary spojrzała na pryszczatą twarz chłopca. - Muszę być z dziesięć lat starsza od niego. - Nie więcej niż osiem. - Nora najwyraźniej wiedziała, co mówi. - Lecz jesteś dziedziczką i w dodatku piękną. Takiego smacznego kąska nikt nie zignoruje. Z uczuciem ogromnej ulgi Mary odparła: - Jestem już zaręczona. Bubb najwyraźniej przysłuchiwał się tej rozmowie, gdyż zignorował wicehrabiego, którego dłoń ściskał, i przysunął się do Nory. - Twój narzeczony jeszcze się nie pojawił, Mary. Może czuje się trochę zakłopotany koniecznością pokazania się po tym, jak podbiłaś mu oko. - Podbiłam mu oko? - słabo jęknęła Mary. - W zasadzie nie oko, tylko policzek. - Uśmiech Nory był zjadliwy. - Czyżbyś była nim mniej oczarowana, niż próbowałaś nam to wmówić? To przesłuchanie było dokładnie tym, czego Mary obawiała się najbardziej. Przez ostatnie dziesięć lat nie kłamała. Nie umiała szybko myśleć w obliczu zagrożenia. Choć przerażała ją myśl o konfrontacji z Sebastianem na balu, pragnęła, by teraz był przy mej. - Ależ skąd. Po prostu sądzę, że trzeba szybko nauczyć mężczyznę respektu. - Uśmiechnęła się do zignorowanego wicehrabiego z uprzejmością, która miała mu wynagrodzić nieuprzejmość jej krewnych. Zachwycony wicehrabia uśmiechnął się również i zapytał: - Czy mogę być tak śmiały i poprosić panią o taniec, panno Fairchiid? Nora zainterweniowała, zanim Mary zdążyła się odezwać. - Mary jeszcze nie przyjmuje zaproszeó, lordzie Thistlethwaite. Proszę dać szansę innym dżentelmenom. Leslie położył mu rękę na ramieniu i popchnął go dalej, a gdy nierozważnego zalotnika otoczyły córki Bubba, wysyczał: - Lord Thistlethwaite nie jest odpowiednim kandydatem, w dodatku poluje na majątek. Spróbuj zapamiętać, że należysz do rodziny Fairchildów i zachowaj swe uśmiechy dla bardziej odpowiednich partii. Wstrętny tyran. Mary odwróciła się do wuja, spojrzała w jego wielkie oczy i powiedziała: - Cały czas zachowuję się stosownie do mojej pozycji. - Do twojej pozycji? Twojej pozycji? - wybełkotał Leslie. - Skąd miałabyś wiedzieć, jak powinna się zachowywać dziedziczka? - Lady Valery nauczyła mnie tego. Być może wuj również powinien zgłosić się do niej po naukę.
- Po naukę? Do kobiety? - Leslie zagulgotał jak indor, który ma zostać zarżnięty i obdarty z piór; potrząsnął głową, aż podskoczyły fałdy na jego wydatnym podbródku. - Musisz wiedzieć, że nigdy nie pytam kobiet o zdanie. - Ach, to dlatego nosi wuj te niemodne spodnie. Mary wygłosiła tę bezczelną uwagę chłodno, przekonana, że ostry język i jadowite słowa wystarczą, by zadać celny cios. Gdy Leslie nieśmiało łypał na swój strój, Mary już witała hrabiego Shaw z synem, który błagał ją o tamec. - To jest mój debiut i lady Smithwick nie pozwala mi jeszcze przyjmować zaproszeń. Mówi, że musimy dać szansę innym dżentelmenom - powiedziała łagodnie Mary. Co na to powie Nora? Uśmiechnęła się i zamruczała potakująco, a Mary poczuła zaczątek swego triumfu. Może jednak uda jej się nie grać wyłącznie roli ofiary w tej sforze wilków. Gdyby tylko Sebastian tu był i dzielił z nią ten moment triumfu! Przeszukała wzrokiem salę balową, lecz nie zobaczyła jego sylwetki w tłumie. Jak mógł ją opuścić w tej przełomowej chwili? Chyba że ... planował szukać pamiętnika, gdy wszyscy będą tańczyć. Mary rozmyślała o własnej niekonsekwencji. Chciała stąd uciec, lecz chciała też, by przy jej boku był mroczny, szlachetny, posiniaczony mężczyzna, który może jej umożliwić wydostanie się stąd. Zdaje się, że trudy podróży i zamęt po przyjeździe zmąciły jej zdrowy rozsądek. Wolała to wyjaśnienie niż inne. Na przykład takie, że pragnie Sebastiana i jego pocałunków. - Spójrz, moja droga - opanowana i zadowolona Nora wskazała jej nadchodzącego mężczyznę. Przyszedł ktoś, kogo musisz zaszczycić tańcem. Idzie tu lano Mary w jednej chwili wróciła do rzeczywistości. lan był tajemniczy i pogrążony w myślach, niewątpliwie wiele w życiu przeżył, nie był jednak mężczyzną, którego szukała. - Mała kuzynko, za każdym razem, gdy cię widzę jesteś coraz piękniejsza. Pod pełnym uznania wzrokiem lana znów z całą siłą powróciło przyprawiające o zawrót głowy podniecenie wywołane inauguracją towarzyską· Mary czuła się przy nim bezpieczna; wiedziała, że nie wyśmieje jej entuzjazmu. Okręciła się wokoło. - Prześliczna sukienka, prawda? _ Powiedziałbym raczej, że prześliczna jest kobieta w tej sukience. _ Kobieta, która jest w tej sukience, się nie zmieniła - odpowiedziała cierpko Mary. Podniecenie nie zdołało zniszczyć w niej rozsądnej gospodyni. Wcześniej nikt tego nie zauważył. _ To dlatego, że nie było mnie przy tobie - odparł lano Wpatrzyła się w niego. - Jesteś ogromnie miły! rzekła i naprawdę tak myślała. lan rozumiał, jak niepewnie czuje się w nieznanym otoczeniu i starał się dać jej wsparcie. On jednak patrzył na nią, jakby to wyznanie go zaskoczyło. Po chwili jego zwykła cyniczna maska wróciła na miejsce. - Mężczyźni nie lubią, by ich nazywać miłymi. Energiczny, przystojny, błyskotliwy, atrakcyjny, lecz nie miły. _ Zapamiętam - odpowiedziała Mary, po czym podeszła do niego i szepnęła: - Nadal jednak będę myślała, że jesteś miły. _ Mary poznała już prawie wszystkich - wtrącił się Bubb. - lan, zaprowadź ją na parkiet. Oczywiście, że nie poznała prawie wszystkich, lecz zrozumiała, o co Bubbowi chodzi. Poznała wszystkich, którzy się liczyli, a jeśli jakaś ważna osoba pojawi się później, Bubb i Nora dopilnują, żeby ją Mary przedstawić. lan objął ją i poprowadził w tłum gości. _ Dobrze być z dala od naszych krewnych, nie sądzisz? - wyznała Mary. - Niezwykle rzadko przychodzi mi do głowy, że wyróżniam się dobrocią bądź innymi przymiotami, lecz w tym towarzystwie my oboje jesteśmy prawdziwymi świętymi! Ian milczał tak długo, że poczuła się zakłopotana. - Nie chciałam cię obrazić - powiedziała. - Pewnie trudno ci żyć tutaj, nie doświadczając od nich żadnego uczucia. Nie powiem o nich już nic złego. - Uczucia? - odezwał się lano - Zapewniam cię, że jest całkiem możliwe żyć tutaj i nie doświadczać od nich uczuć. Jestem tylko zaskoczony, że nie łączysz mnie z nim!. - Ciebie? - Mary się roześmiała. - Dałeś mi pieniądze, pamiętasz? Poradziłeś odejść z Fairchild Manor i stwierdziłeś, że miałam szczęście, że mnie wyrzucili. Przez resztę życia doceniałam twoją radę. lan wyglądał, jakby tocZył wewnętrzną walkę, lecz zanim mógł odpowiedzieć przerwał im serdeczny męski głos. - lan, staruszku, przyprowadziłeś nam przepiękną pannę FairchiId. Dziękujemy i żegnamy cię! Spojrzała na śmiejącego się intruza i rozpoznała go. Został jej przedstawiony przy powitaniu gości, nazywał się wicehrabia Dyne. Był to samotny mężczyzna około czterdziestki, który starał się usilnie wkraść w jej łaski.
- Znikaj, znikaj. Panna Fairchild chce zataóczyć ze mną - powiedział stanowczo. - Nie sądzę. - lan wciąż obejmował ją ramieniem. - Jest moją kuzynką i ja mam pierwszeóstwo. - Pierwszeóstwo? - kolejny męski głos przemówił z tyłu. - Kuzyn w ogóle nie ma praw. Nie masz ich także ty, Dyne, odejdźcie więc stąd obaj. Panna Fairchild jest już zajęta, uwielbia mnie. Odwróciła się i zobaczyła hrabiego Aggass, młodszego niż Dyne. Miał naj dłuższy surdut i kamizelkę o najbardziej ekstrawaganckim hafcie, lecz jego twarz była gęsto naznaczona śladami po ospie i najwyraźniej chciał to ukryć pod grubą warstwą białego pudru i bogatą kolekcją muszek. Najbardziej irytująca była jego postawa. Był tak bardzo pewny siebie, że Mary uznała go za zarozumialca. - Panna Fairchild chce spędzać czas ze mną, a nie z żadnym z was - pan Mouatt podszedł, wygładzając fałdy koszuli. - To mnie kocha. - Naprawdę, panowie, nie kocham żadnego z was - Mary odezwała się tonem gospodyni uciszającej kłótnię między podwładnymi. Twarze mężczyzn wyrażały zdumienie, pokusiła się więc jeszcze o uzupełnienie początkowej przewagi ostrzeżeniem. - Nie lubię kłótni dzieciaków ani strojnisiów, jeśli więc chcecie, panowie, sprawić mi przyjemność, musicie się zachowywać zgodnie z dobrymi manierami. Mężczyźni cofnęli się i patrzyli po sobie, a na ustach lana pojawił się ironiczny uśmiech. Wtem kolejny głos, miękki, rozbawiony i przyjemny, zapytał: - Czy znowu robiliście z siebie głuptasów, chłopaki? Pan Brindley pokaże wam, jak to powinno wyglądać. - Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna około pięćdziesiątki podszedł i ukłonił się Mary. - Panno FairchiId, zachwycam się panią od godziny. Czy zrobi mi pani ten zaszczyt i uhonoruje mnie pierwszym taócem? Nie rozpoznała twarzy tego mężczyzny, ani jego nazwiska; prawdopodobnie był jednym z .tych, których wuj i ciotka uznali za niegodnych prezentacji. Przez to wydał jej się jeszcze bardziej atrakcyjny. - Z przyjemnością z panem zataóczę, sir - odpowiedziała. - Nie taóczyłam jednak od lat i obawiam się, że mogę nadepnąć panu na nogę· Ujął jej rękę i ścisnął w swych dużych dłoniach. - Taniec z tak piękną młodą kobietą wart jest nawet zmiażdżonych palców. Nie mogła się powstrzymać, uśmiechnęła się do niego. Jego starzejąca się twarz marszczyła się przy każdej napływającej emocji. Zdawał się silny jak kowal, a jego szerokie ramiona jeszcze nie zaczęły się pochylać. Ubrany był według mody sprzed dwudziestu lat, a perukę miał w najlepszym wypadku z końskiego włosia, lecz urokiem łatwo nadrabiał te niedostatki. Gdy weszli na parkiet, jej niedoszli zalotnicy przypatrywali się ponuro. - Nazywam się Everett Brindley, moja droga, i w młodości byłem dość słynnym tancerzem. Nie znalazłabyś lepszego, który poprowadzi cię przez pierwszego menueta~ - Ustawił ją w rzędzie z innymi damami, a gdy rozbrzmiały pierwsze takty, zajął miejsce wśród mężczyzn. - Jestem także kupcem i nieodpowiednim zalotnikiem dla panny tak szlachetnej i uroczej, obiecuję więc nie umizgiwać się do ciebie, jeśli ty obiecasz, że się we mnie nie zakochasz. Ach, jakim flirciarzem był ten nieodpowiedni kupiec! - To nie będzie łatwe, sir. Trudno nie docenić mężczyzny z pana wdziękiem. - Z drugiego końca sali balowej rozpoznałem w pani prawdziwą damę. - Obcesowo skinął głową w stronę arystokratycznych zalotników, których zostawiła za sobą. - Te żałosne pijawki nie są godne pani trzewików całować. .- Jest pan zbyt srogi, sir. - Była zaskoczona jego porywczością· - A pani jest zbyt miła. Nagle przypomniał sobie o swej roli kupca-dżentelmena i uśmiechnął się dziwnie. - Po prawdzie, przypomina mi pani moją drogą panią Brindley, która opuściła już ten świat. - Przycisnął poznaczone żyłami dłonie do serca. - Słyszałem, że jest pani zaręczona z wicehrabią Whitfieldem. Przytaknęła, skupiona na naśladowaniu powolnych, wdzięcznych ruchów innych tancerek. - Cóż za smutna wieść dla tych panów, którzy nawet teraz patrzą na panią wygłodniałym wzrokiem. - Jestem pewna, że tę stratę bardziej odczują ich portfele, niż oni sami. - Mary postawiła stopę na czubkach palców i odwróciła głowę we właściwym czasie. Z triumfem skonstatowała, że nie zapomniała nauk ojca o pięknej sztuce tańca. Poczuła falę nostalgii. Jakże podobałaby się ojcu ta uroczystość! Jak byłby z niej dumny! Zwykle tłumiła wspomnienia o ojcu, lecz tego wieczora odżyły w jej pamięci jak złociste błyski jego wdzięk i niekończą.ca się radość, za którymi tęskniła. Załowała też, że nie ma z nią Haddena. Bała się niebezpieczeństwa, lecz jakie niebezpieczeństwo mogło mu grozić na takim przyjęciu? - Zatem wicehrabia Whitfield już głęboko się zakorzenił w twoim sercu - odezwał się pan Brindley, gdy
mijali się w zawiłych figurach tańca. - A ty w jego, jak sądzę? Zdziwiona poufałością jego pytań, zgubiła krok i musiała szybko drobić, by złapać rytm. - Ach, zakłopotałem cię. - Cichym głosem poinstruował ją o następnych figurach. - Wybacz mi swobodę właściwą dla starszego wieku. Nie mogła przyznać mu racji. Poruszał się z gracją, jak człowiek ciągle aktywny, widać było w nim ukrytą siłę· - Nie jest pan stary. - Dziękuję. Moja młodość jednak już przeminęła i nie zostało mi zbyt wiele czasu na uporządkowanie świata. - Uśmiechnął się i sprostował: - Raczej, by zobaczyć, jak Whitfield porządkuje świat. Znam go od lat. Czasem byliśmy partnerami w różnych przedsięwzięciach lub interesach i nauczyłem się szanować tego młodzieńca. Przypomina mi mnie samego, gdy byłem młodszy. - Zacisnął pięść, jakby dla podkreślenia wagi swych słów. - Dynamiczny. Niepowstrzymany. Zdecydowany. - Tak. - Mary rozejrzała się wokoło, by ukryć przed panem Brindleyem kolor swoich policzków i by sprawdzić, czy ktoś nie przysłuchuje się tej niezwykłej konwersacji. - Taki właśnie jest - prawie wyszeptała. - Nikt nas nie sfyszy - odezwał się uprzejmie pan Brindley. - Mężczyzna z moją pozycją dobrze wie, jak głośno może mówić - odchrząknął. - Praca w interesach, rozumie pani. Mary znów ostrożnie się rozejrzała. Choć tańczące pary zdawały się nadstawiać uszu, by usłyszeć ich rozmowę, głębokie rozczarowanie na twarzach zdradzało, że nie dociera do nich żadne słowo. - Rozmawialiśmy o młodym Whitfieldzie, a ja marzę o trwałej miłości dla niego. - Ścisnął jej dłoń, a jego mocny podbródek drgnął. - Takiej miłości, jaką mieliśmy dla siebie pani Brindley i ja. Broda Mary również zadrżała. Jaki on słodki! - Po twoim rumieńcu widzę, że Whitfield miał szczęście. - Słowa pana Brindleya nie mogły brzmieć bardziej czule. - r oto skończył się taniec. Musiała pani ze mnie żartować. - Co pan ma na myśli, sir? - Tańczy pani doskonale - mrugnął do niej. - Wyłącznie z odpowiednim partnerem - dygnęła, pan Brindley odprowadził ją na bok. - Ależ panowie, przestańcie rzucać takie posępne spojrzenia - powiedział pan Brindley do gromady zalotników. - Ona nie należy do was. Należy tylko do wicehrabiego Whitfielda i nie zapominajcie o tym. Gdy odchodził sprężystym krokiem, hrabia Aggass powiedział cicho: - Robotnik z doków. - Jest nim - drwił pan Mouatt. - Albo był. Przechwala się tym. - Co gorsza, mówi się, że jest anarchistą - odezwał się znów Aggass, prawie szeptem. - Skąd się tu wziął? - zapytał pan Mouatt. - Nie wiedziałem, że Fairchildowie pozwalają kupcom mieszać się z wyższymi sferami. - Wyższe sfery pożyczyły od pana Brindleya wystarczająco dużo pieniędzy, by teraz dostawał zaproszenia, dokądkolwiek zechce - odpowiedział wicehrabia Dyne, nie siląc się na dyskrecję, którą okazywał jego młodszy rywal. - Fairchildowie wiedzą o tym z pewnością· - Lepiej go zaprosić na przyjęcie niż spotkać się z trzema jego zbirami ciemną nocą w Londynie - powiedział Aggass słabym głosem i strzepnął jedwabną chusteczkę w stronę Mary. - To przerażające doświadczenie. Mary nawet przez chwilę nie wierzyła Aggassowi. Podły hrabia po prostu liczył na jej współczucie, to wszystko. - Pan Brindley jest miłym mężczyzną. Powinniście być wdzięczni, że pożycza wam pieniądze. lan roześmiał się, tymczasem pozostali mężczyźni niezręcznie szurali butami. - Powinnaś udawać, że nie słyszysz, kiedy oni rozmawiają o lichwie. Od młodych, niezamężnych kobiet oczekuje się nieświadomości takich spraw. - Spróbuję zapamiętać - obiecała Mary i pomyślała, że bycie. kobietą w dowolnym aspekcie życia niewiele się różni od bycia gospodynią; ciągle trzeba udawać tępą, by zadowolić mężczyzn. - Ja osobiście uważam, że panna Fairchild w swej szczerości jest czarująca. - Trzydziestolatek o wyglądzie hulaki skłonił się przed Mary. - Baron Harlow, do pani usług. - Prawie tak czarująca, jak jej uroda. - Pryszczaty syn hrabiego Shawa chwycił jej dłoń i wycisnął na niej pocałunek. - Istotnie jest najśliczniejsza w kraju. - Lord Thist1ethwaite próbował sobie łokciem utorować drogę do niej, lecz inni mężczyźni ścisnęli się i musiał się zadowolić rzuCanieITI komplementów ponad ich głowamI. Mary w zadumie westchnęła nad swą dawną łatwowiernością· Gdyby to szesnastoletnia Ginewra stała tu wśród tego przepychu, obrzucana komplementami, czułaby się zachwycona. Byłaby szczęśliwa, bo w tym
momencie spełniłyby się wszystkie jej młodzieńcze marzenia. A Mary Rottenson patrzyła na dekoracje, zastanawiając się, ile kosztowały i ile czasu zabierze służącym sprzątnięcie ich. Słuchała pochlebstw i zastanawiała się, dlaczego ci szlachetnie urodzeni mężczyźni, którzy dotąd byli ślepi na jej wdzięki, teraz oczekują, że im uwierzy. Gospodyni nigdy nie zwodzi samej siebie, pomyślała z tęsknotą. lan wziął ją za rękę. - Orkiestra zaczęła grać. Czy zaszczycisz mnie tańcem? Zajęli miejsce na parkiecie. lan zaczekał, aż muzyka będzie głośniejsza i zapytał: - Dokąd wyjechałaś, kiedy zniknęłaś dziesięć lat temu? Mary milczała, niezdolna skłamać kuzynowi, który był dla niej dobry. Nie mogła jednak mu się zwierzyć. Nawet lan z całą swoją uprzejmością i współczuciem mógł ją potępić jako morderczynię. - Nie musisz mi mówić - poklepał ją po dłoni. Niczego mi nie zawdzięczasz. - Ależ oczywiście, że tak! Gdyby nie ty, Hadden i ja umarlibyśmy z głodu ... - Nie mówiąc o torturach i skazaniu. - Czy byłaś ... Jesteś bardzo urodziwa. Skłoniła się w kolejnej tanecznej figurze, a gdy się podniosła, lan dotknął pukla włosów na jej piersi. - Czy chodzi o mężczyznę? Czy ktoś cię ... skompromitował? Chodziło o mężczyznę, rzeczywiście, ale nie w taki sposób, jakiego obawiał się lan. - Nie zostałam skompromitowana - odpowiedziała spokojnie. - Po długich poszukiwaniach znalazłam posadę u lady Valery jako jej gospodyni. - Gospodyni? - Kąciki ust lana nagle opadły. Nie mogłaś być jej gospodynią. - Owszem, mogłam i to dobrą. - lan miał taki wyraz twarzy, że chciała się głośno roześmiać. - A myślałeś, że co się ze mną działo? - Sądziłem, że zostałaś utrzymanką jakiegoś bogatego dżentelmena. Wyobrażałem sobie ciebie bezpieczną i żyjącą w luksusie. Za każdym razem, gdy byłem w Londynie, rozglądałem się za tobą. - Jego łagodne brązowe oczy wypełniała obrĘlza. - Sądzę, że byłoby o wiele bardziej stosowne, gdyby ktoś zniszczył twoją reputację. . - Czy właśnie to wszyscy myślą? Ze byłam nałożnicą Sebastiana, a teraz on żeni się ze mną, gdy zostałam dziedziczką? - Mniej więcej się zgadza. On żeni się z tobą dla pieniędzy, musisz o tym wiedzieć. - To głupie - odparła, nawet nie starając się tego przemyśleć. - Gdyby chciał się ze mną żenić dla pieniędzy, zrobiłby to już wcześniej, w Szkocji, zanim się dowiedziałam prawdy. Wtedy przejąłby kontrolę nad moją fortuną, zanim w ogóle wiedziałabym, że jakąś mam. lan ścisnął jej dłoń trochę za mocno, a gdy pisnęła, przeprosił szybko. - Nie mów nikomu prawdy. Już lepiej niech myślą, że byłaś utrzymanką. - Arystokracja jest dziwaczna, nie uważasz? Dlaczego lepiej stwarzać wrażenie, że byłam nałożnicą jakiegoś mężczyzny, niż żez,ajęłam się uczciwą pracą? - To, co ja sądzę, nie ma znaczenia. - lan zaczął mówić szybko, jakby przekroczył czas, w którym chciał jej przekazać jakąś wiadomość. - Po prostu nie daj się nikomu zwabić w odosobnione miejsce. Mary poczuła swędzenie na karku i ledwie się powstrzymała przed położeniem na nim dłoni. Co się z nią dzieje? - Każdy mężczyzna, który tu się znajduje, uznałby to za triumf, gdyby mógł cię utrzymywać w zamian za twą przychylność. - lan patrzył ponad jej ramieniem. Mogłaby przysiąc, że jest zdenerwowany. Czyżby słyszała jakieś szepty rosnące w sali? A ten nagły chłód w powietrzu? - Będę pamiętać o twoim ostrzeżeniu - powiedziała. - Narzeczeństwo cię nie uratuje. Sebastian. Sebastian jest w sa-li balowej. - Jeśli Whitfield nie żeni się z tobą dla pieniędzy, robi to dlatego, że po prostu jest taki, jak inni mężczyźni. Nie może się oprzeć kobiecie z rodziny FairchiIdów. Sebastian ją obserwował. To tłumaczyło nagły żar, który rósł w jej wnętrzu, jej potrzebę ucieczki i jeszcze silniejszą potrzebę pozostania. _ Wszyscy wiedzą, że raczej by cię udusił, niż poślubił, gdybyś nosiła dziecko innego mężczyzny. Nawet teraz Sebastian omijał tańczące na parkiecie pary, by wyegzekwować swoje prawa. Wiedziała o tym, nawet nie patrząc w jego stronę. Wiedziała też, że nie był zachwycony, widząc ją rozmawiającą z lanem.
lan wyzywająco patrzył ponad jej ramieniem, gdy kończył przemowę· _ Nigdy więcej nie pozwoli nikomu z FairchiIdów wystrychnąć się na dudka. Sebastian przesunął dłoń po jej nagim ramieniu, uwalniając ją z objęć lana. Nie była zaskoczona. Spodziewała się jego dotyku, a nawet go pragnęła. Spojrzała w jego twarz; policzek miał spuchnięty, ciemny od siniaka, lecz jego oczy lśniły namiętnością wykutą w kuźniach duszy. _ Tańczymy teraz, stary - zaprotestował lano _ Już nie - odpowiedział Sebastian, prowadząc Mary w innym kierunku. Poszła z nim bez słowa protestu. ROZDZIAŁ 12 Mary pozwoliła Sebastianowi prowadzić się przez salę balową, lecz gdy doszli do tarasu, gwałtownie się zatrzymała. - Nie wyjdę z tobą do ogrodu. Odwrócił się do niej tak szybko, jakby już wcześniej przeczuwał jej b.unt. 1- A dlaczegóż to? - Jill mi zabroniła. Wpatrywał się intensywnie w jej twarz, a później jego spojrzenie ogarnęło całą jej sylwetkę aż do satynowych trzewików, których noski widać było spod brzegu sukni. - Mogę się domyślić dlaczego - powiedział, zauważywszy biel i delikatność materiałów. A może sugerowała, że nie jest godny zaufania? - W takim razie wejdźmy do tej niszy i porozmawiajmy. Tym razem również stała jak wmurowana i Sebastian odwrócił się ponownie. - O co chodzi? - Nie możemy być sami. lan to odradzał. - Od kiedy to nasz kuzyn stał się arbitrem dobrych manier? - Spiorunował ją spojrzeniem i dotknął policzka. - Jeśli będziesz niezadowolona z mojego zachowania, zawsze możesz mnie uderzyć tacą. Siniak rozlewał się od rozcięcia na kości policzkowej pod całe oko i nadawał mu wygląd chuligana. Całkiem słuszny, jak pomyślała Mary, lecz musiał być poniżający w jego wizji wyglądu zdobywcy. Co gorsza Mary była zadowolona, że go naznaczyła, a poczucie dumy z faktu posiadania go ją przerażało. Wycofując się na bezpieczny grunt umiejętności, które zdobyła jako gospodyni, zaplotła ręce na pIerSI. - Czuję satysfakcję, gdy wystarczy jedna lekcja. Jego usta się ściągnęły, a nozdrza wydęły. - Jesteś tak piekielnie sztywna! - Szerokim gestem wskazał na salę. - Czy wolisz, żebyśmy rozmawiali publicznie? Rozejrzała się. Setki oczu wpatrywały się w nich bez śladu dyskrecji. Oglądali posiniaczonego Sebastiana i z pewnością słyszeli od swych służących o scenie w sypialni Mary. A ponieważ nikt nie był świadkiem najbardziej intymnego momentu, mogła sobie wyobrażać, jakie plotki krążyły po schodach i korytarzach. Nie odwracając się do nich plecami, cal po calu przemieszczała się w kierunku niszy. _ Obiecuję, że cię więcej nie uderzę, jeśli ty obiecasz, ze mnie nie ... Wszedł za nią do wnęki utworzonej z półkolistej ściany i oddzielonej od reszty pomieszczenia dwoma kolumnami po każdej stronie. Jego usta drżały w rozbawionym uśmiechu upadłego anioła. _ Jeśli obiecam, że cię nie ... co? Ze cię nie pocałuję? Ze nie będę cię pożądał? Troszkę na to za późno, panno Fairchild - drwił z niej, zwracając się do niej tak formalnie, co brzmiało fałszywie po niedawnych chwilach intymności. Rząd kolumn powinien dać jej poczucie bezpieczeństwa, ona jednak czuła się przyparta do muru. _ Są tu inne panny FairchiId, piękniejsze ode mnie. Dlaczego nie chcesz z nimi porozmawiać? - To nie z nimi jestem zaręczony. _ Nie potrzebowałbyś wiele wysiłku, żeby to zmienić, jak mi się zdaje. Och, nie! Dlaczego poddała mu taką myśl? Jednak Sebastian najwyraźniej o to nie dbał. _ Nie chcę ich. Ty nadajesz się do osiągnięcia mojego celu. No tak. To przywracało jej właściwy obraz sytuacji i leczyło ze skłonności do zarozumialstwa. - Inne są ładniejsze. - Kto? - zdawał się rozzłoszczony. _ Córki Bubba. Spójrz. - Wskazała wachlarzem na parkiet i Sebastian posłusznie spojrzał w tamtą stronę· Jak mógłby nie być oczarowany? Wszyscy jej wcześniejsi wielbiciele patrzyli żarłocznie na jej kuzynki wirujące wdzięcznie w tańcu. Gdy sama na nie spojrzała, wiedziała, że ma pełną słuszność. Sebastian bez wątpienia zauważy tę oczywistość. Lepiej wcześniej niż później, powiedziała sobie ponuro. - Tańczą z wdziękiem, są śmiałe, przyciągają oczy wszystkich, tak są śliczne. - Tak, tak, są całkiem ładne, lecz spodziewam się, że chcesz wymusić na mnie komplement. - Położył dłonie na ścianie po obu stronach jej głowy i przybliżył twarz. - To nie z ich powodu czuję się, jakbym miał
w spodniach rozżarzone węgle. Niezbyt ładny komplement, pomyślała Mary i spojrzała w dól spodziewając się dymu unoszącego się znad ciemnego materiału. Oczywiście nic podobnego się nie wydarzyło. Gdy natomiast spojrzała mu w oczy, mogła dostrzec płonący w nich ogień. - Jesteś najpiękniejszą kobietą w tym domu - nie mógł mówić bardziej obojętnym tonem. - Nie jestem w stanie oderwać od ciebie oczu ani powstrzymać dłoni i jeśli nie chcesz demonstracji moich pragnieI1 tutaj, w przeklętej sali balowej Bubba Fairchilda, lepiej przestaI1 mnie prowokować. W czasie tej krótkiej niewyszukanej przemowy Mary zdążyła być zaskoczona, zadowolona i zdumiona. - Ja cię prowokuję? - Ty ... patrzysz na mnie. - Przestępował z nogi na nogę, jakby naprawdę mial w spodniach rozżarzone węgle. -1 dlaczego kupiłaś tę suknię? Widać ci cały ... dekolt. - To ty nalegałeś na tę suknię! - Byłem chyba pijany. - Przez grzeczność nie zaprzeczę. - Oczywiście, że nie, ty mała żmijo - Sebastian trochę się rozluźnił. Zszokowana i doprowadzona do furii, Mary wykrzyknęła: - Jak śmiesz? .. Ty ... Ty uparty draniu! _ Moja droga panno Fairchild - przycisnął dłoń do serca. - Jestem zszokowany! Jestem przerażony! Jestem po prostu osłupiały! Mary również. Sebastian musiał myśleć, że dosłownie na jego oczach zmienia osobowość. Co gorsza, właśnie to robiła. Stała się Ginewrą Fairchild przekonaną, że świat jest jednym wielkim przyjęciem i z rozdrażnieniem domagającą się, żeby jej służono. Z przerażeniem cofnęła się pod jedną z kolumn, a Sebastian złapał ją za nadgarstek. - Co się stało? _ Nie mogę uwierzyć, że cię tak ... nazwałam. _ Nazwałaś mnie draniem. - Wsunął rękę pod jej plecy i uśmiechnął się swoim twardym uśmiechem. Nazwałaś mnie draniem i bez wątpienia na to zasłużyłem. - Nie, nieprawda. _ Czy zapomniałaś już, że nazwałem cię żmiją? _ To nie jest powód, dla którego miałabym się zniżać do takiego poziomu! _ Więc mnie wolno okazywać gniew, a tobie nie?- Zamyślił się głęboko. - Jesteś niesłychanie interesującą kobietą· Był przy niej trochę za blisko, lecz Mary czuła, że ją rozumie. Dlaczego to dla niej takie trudne? _ Pokornie cię proszę o wybaczenie moich słów powiedział - ja zaś wybaczam ci, że nazwałaś mnie draniem, co w istocie jest łagodnym określeniem, jeśli się spojrzy na to, kim naprawdę jestem. Nie myśl już o tym. Nie myśleć już o tym? Nie mogła myśleć o niczym innym. Czuła się, jakby spadła w przepaść i on to czuł, gdyż jego. dłonie gładziły jej plecy w sposób przypominający ich niedawną intymność. Musiał ją uważać za pozbawioną skrupułów dziewuchę, która nawet nie potrafi okiełznać namiętności. Miała nadzieję, że zabrzmi to godnie, a nie rozpaczliwie: - Byłam biedna i byłam gospodynią, lecz zawsze postępowałam jak dama. Nie odbieraj mi tego. Jego usta lekko się rozchyliły. Mary widziała białe zęby i delikatny ruch warg, gdy oddychał. Ciepło jego ciała przepływało przez koszulę do jej stanika a każdy jego palec naciskał na jej ciało, jakby chciał, by się poddała pożądaniu. Była skupiona tylko na nim, obserwując każdy jego ruch. Wpatrywanie się w niego sprawiało jej przyjemność i ból, wywoływało gniew i namiętność. - Zawsze będziesz damą. - Jego słowa brzmiały szczerze i było w nich pewne zdumienie. - Nie jak reszta kobiet z rodziny FairchiIdów. Nie tak jak wiele kobiet, które mają ten tytuł, lecz niedostaje im mamer. Mary słyszała brzęczenie kobiecych głosów za jego plecami, lecz zasłaniał jej widok. Częściowo swym torsem i ramionami, a częściowo samą swoją obecnością, bo gdy stał tak blisko, nie widziała niczego poza mm. - Prędzej czy później mi ulegniesz. Jego pewność ją frustrowała. - Sama o tym decyduję. - Czyżby? - Wyciągnął dłonie o długich palcach poznaczonych bliznami i złapał za końce szala okrywającego jej piersi. Koronka z łatwością poddała się jego przymilnym ruchom i Sebastian podniósł szal z ciała Mary. Popatrzył na to, co odsłonił, a potem spojrzał w jej oczy. - Jesteś pewna?
Jest szalony i zaraził ją swym obłędem, to było jedyne sensowne wytłumaczenie. Po wielu latach samotności, w której pocieszeniem był tylko Hadden, sądziła, że jest ponad takie cielesne zbliżenia. Nawet dziś, gdy weszła do sali balowej, była zdenerwowana, lecz nie dała po sobie tego poznać. Teraz zdradzała samą siebie. Drżały jej kolana i pulsowały usta. Chciała wyrwać mu szal, lecz za bardzo trzęsły jej się ręce. W jej ciele żyła inna osoba, którą już kiedyś spotkała. Nie Ginewra i nie Mary, obie niewinne, lecz kobieta, która czuje i pożąda, i to wszystko z powodu jednego mężczyzny l jego mrocznego spojrzenia. Z wdzięcznością myślała o przyjęciu toczącym się tuż za jego plecami. Jak dobrze, że tyle osób jest w tej sali, gdyż nie mogła ręczyć za działania Sebastiana ani za swoje. Niebezpieczeństwo czaiło się tu na każdym kroku i gdyby nie poczucie lojalności wobec lady Valery, odepchnęłaby tego mężczyznę, pojechała do Londynu, przejęłaby swój spadek i opłynęła świat z Haddenem u boku. Niestety musiała tu zostać i była zmuszona wytłumaczyć Sebastianowi okoliczności, w jakich się znalazła. - Muszę pozostać bez skazy, nieugięta, chłodna i twarda jak platyna. - Platyna może się stopić, gdy płomień jest wystarczająco gorący. - Jego palce muskały jej skórę, gdy zawiązywał szal. - Zobaczysz, że jeśli się stopisz, nadal pozostaniesz damą. Bardzo ... zadowoloną ... damą· Z rozmysłem przeciągał słowa, a Mary poczuła dreszcz. Robił to celowo. Chciał, żeby była uległa, ona zaś chciała być taka, jakiej pragnął. Świadomość, że dała się ujarzmić mężczyźnie, była bardzo nieprzyjemna. W dodatku on chyba czytał w jej myślach. - Byłaś gospodynią, lecz była to tylko rola, którą sobie narzuciłaś. Nie urodziłaś się jako bryłka platyny, ani nie wepchnęłaś na siłę tego cennego metalu do twej duszy. Jesteś po prostu Ginewrą Mary. - Fairchild - dodała swoje nazwisko. - Mówisz, że nie urodziłam się jako bryłka platyny, lecz urodziłam się jako Fairchild i twierdzę, że lepiej jest szukać w sobie cennego kruszcu, niż stać się jedną z tych nikczemnych istot. Zmarszczył brwi i próbował coś powiedzieć. - Nie, nie przerywaj. Skoro zaczęłam już mówić, chcę być szczera. W Szkocji powiedziałeś mi, że nasze narzeczeństwo będZie na niby. Teraz mówisz mi, że muszę ci ulec, poddać się ... najniższym popędom. Po co? Gdy to się wydarzy, ja wciąż będę FairchiId, a ty wciąż będziesz mnie nienawidził, jak wszystkich z mojej rodziny. Zniszczysz mnie. Nie próbował jej zaprzeczać. - Słyszałaś więc już historie o rodowej waśni. Miała ochotę skłamać, przytaknąć, lecz jej przeklęta potrzeba mówienia prawdy była jak niepokonany mur. Z łatwością odczytał to z jej oczu. - Nie słyszałaś. Byłem przekonany, że Fairchildowie użyją tego jako broni, żeby nas rozdzielić. Widocznie jednak nie przychodzą im do głowy argumenty, które nie są podłe. Mary poczuła niemal rozpacz. - Widzisz? Nienawidzisz Fairchiidów. Nie wiem dlaczego, ale wiem, że jeśli ci ulegnę ... skalasz się z jedną z rodziny, którą tak gardzisz. -:- Czasem trochę skalania mężczyźnie dobrze robi. Zartował, lecz gdyby wiedział, co zrobiła Ginewra Fairchiid, wiedziałby też, że była najgorszym z Fairchiidów, jaki kiedykolwiek przyszedł na świat. - Zycie z dala od twej przeklętej rodziny wzmocniło cię. Sebastian wciąż stał tuż przy niej, jak kolos odgradzający ją od sali balowej, od wolności, od bezpiecznego, sterylnego świata, do którego przywykła Mary Rottenson. Arogancki, jak każdy mężczyzna, który sądził, że może ją zmienić. Nie wiedział, że ona sama kształtuje i zmienia siebie. - Ja już przechodziłam przez płomienie, Sebastianie. Już raz byłam słaba i nigdy więcej nie będę. Patrzył na nią i pragnął jej z niezrozumiałą żarliwością. Jej oczy były ogromne i niebieskie jak ocean w czasie sztormu. Niezwykłe rzęsy drżały, gdy mówiła, a jej usta przy każdym słowie układały się jak do pocałunku. Policzki wciąż jej pałały po przemowie, a z szykownej fryzury wyźliznęło się nieco kilka pasm, zmieniając jej charakter z formalnego na towarzyski. Miała dwadzieścia sześć lat, a zachowywała się jednocześnie z rozsądkiem dużo starszej kobiety i niewinnością dziewczynki. Opierała mu się tak konsekwentnie, że był przekonany ojej cnocie, moralności i nieskazitelności. Na nieszczęście pragnął, by nie szczyciła się żadną z tych cech. To go frustrowało. Pragnął jej tak gorąco, że nie odważyłby się rozpiąć surduta, by inni nie zauważyli, w jakim jest stanie. Wbrew swej woli uwielbiał ją i wbrew swej woli zaczął się zastanawiać, czy jego chrzestna matka nie miała racji twierdząc, że Mary może się stać dla niego wybawieniem. - Więc nie dbasz o to, czy zniszczę twoją reputację, lecz raczej o to, czy cię pragnę i czy jestem zdecydowany cię zdobyć - powiedział. - Nie interesują cię pozory, tylko rzeczywistość.
- Dbam o moją reputację. Kobiecie jest bardzo trudno o nią ni,e dbać. - Dotykała frędzli przy szalu, żeby na niego nie patrzeć. - Jednak to nie ze skutkami zrujnowanej reputacji muszę mierzyć się każdego dnia. Muszę żyć i mierzyć się z samą sobą, a jeśli pozwolę sobie na to, by stać się twoją utrzymanką ... - Nie. To nie bycie utrzymanką cię przeraża. Podniósł jej dłoń i położył na swojej piersi. Przyciskając ją w miejscu, gdzie czuła bijące serce, mówił dalej: - Boisz się tego, że gdy wezmę cię w ramiona, znajdę wszystkie sposoby na to, byś poddała mi się całkowicie. Wiesz, jaką kobietą byłabyś wtedy, Ginewro Mary, i ja wiem o tym także. I nie spocznę, póki taką nie będziesz. Zacisnęła palce i chciała zabrać dłoń. - Nie rozumiem cię. Kim chciałbyś, żebym się stała? - Częściowo Mary Rottensan i częściowo Ginewrą Fairchiid. - Trzymał mocno jej dłoń. Odsunęła się z taką siłą, że wyrwała się z jego ramion. - Dlaczego jej pragniesz? Tej głupiej, próżnej ... - Mówisz o Ginewrze. - Zdawał się nie rozumieć, dlaczego Mary wciąż stara się dzielić siebie na pół, lecz powoli zbliżał się do prawdy. - Mówisz o niej, jakby była od ciebie oddzielona, a ona jest przeClez ... - A dlaczego miałbyś pragnąć kobiety z rodziny Fairchiidów? Czy chcesz się posłużyć mną dla zemsty? Powinien, lecz gdy był przy niej, zapominał o potrzebie zmuszenia Fairchiidów do zapłacenia jego krzywd. - To jest słodsze niż jakakolwiek zemsta. - Nie mów do mnie w ten sposób! - Była tak wzburzona, że podniosła głos, nie zważając na nasłuchujących gości, którzy krążyli za jego plecami. Sebastian nie dbał o szlachetnie urodzonych, przechadzających się w pobliżu z nadzieją, że usłyszą jakąś smakowitą plotkę, lecz nie chciał, by Mary się denerwowała. - Większość kobiet czułaby się urażona, gdyby mężczyzna ich nie pragnął - powiedział cichym głosem. Odwróciła głowę, jakby się bała, że wyczyta coś z jej twarzy. - Nie jestem jak inne kobiety. Robiłam rzeczy, którymi inne kobiety by wzgardziły. - Zgadza się, pracowałaś. Prawdopodobnie jednak ja nie różnię się od innych mężczyzn. Chwycił za koniec złotego sznura, który przytrzymywał kurtynę granatowego jedwabiu przy kolumnie, i rozwiązał go. Mieniący się materiał umocowany do sufitu opadł wokół nich. Niezbyt stabilna była to zasłona, gdyż tkanina powiewała w podmuchach powietrza, lecz dawała im pewne poczucie prywatności, a Sebastian miał nadzieję, że muzyka zagłuszy ich głosy. - Być może nie potrafię się oprzeć kobiecie z rodziny Fairchiidów. - Przeraziła go ta myśl. - Szczęściarz ze mnie, jeśli znalazłem pannę Fairchild z platynowym rdzeniem honoru. Rzadki klejnot w drogo. . cenne] oprawie. Pogładził jej okrągły, gładki policzek, lecz Mary odchyliła głowę. - Chcę tylko osiągnąć tu nasz cel i odjechać. W jej głosie słychać było szaleństwo i błaganie. Ściszyła głos i rozejrzała się. - Szukałeś pamiętnika? Wpadłeś na jakiś ślad? - Szukałem, ale bez skutku. - Znów pogładził jej policzek, nie ustępując w oferowaniu jej czułości, gdy sam pławił się w doznaniu żywego aksamitu pod opuszkami palców. - Jesteśmy tu dopiero jedną dobę. Z pewnością zdawałaś sobie sprawę, że poszukiwanie pamiętnika zajmie więcej czasu. - Tak, lecz nie spodziewałam się, że aż tak będę nienawidzić tej farsy. Czy ijego nienawidzi? Raczej nie. Nigdy nie szczycił się znajomością kobiecego sposobu myślenia, lecz znał ciało tej kobiety i czuł, że go pragnie. Wcale tego nie chciała, ale jednak go pragnęła. - Mogę odciągnąć córki Bubba, żebyś mógł przeszukać ich pokoje - powiedziała Mary. - Mogę się zaprzyjaźnić ze służącymi i wypytać ich. Pozwól mi pomóc. Pozwalała jego dłoniom obejmować swoją twarz, lecz jak zauważył, czyniła to raczej z rezygnacją niż z przyjemnością. - Pomogłaś. Wczoraj 'uniknąłem konieczności przebywania z naszymi gospodarzami, tłumacząc się siniakami. - Uśmiechnął się najprzyjemniej jak umiał, starając się i od niej uzyskać choćby niewielki uśmiech. - Widzisz? Już udało ci się fantastycznie odwrócić ich uwagę. Patrzyła w podłogę, dąsając się jak dziecko, które jest za małe, by brać udział w zabawie, a chciałoby naśladować rodzeństwo. W istocie nie uśmiechała się nigdy. A przynajmniej ... nie do tego mężczyzny. - Przemierzyłem korytarze - odezwał się Sebastian - i przypomniałem sobie rozkład posiadłości. Podniosła wzrok, zapominając o urazie. - Byłeś tu już wcześniej? Do diabła! Nie zamierzał jej tego mówić. - Wiele lat temu.
Próbowała o coś zapytać, lecz przerwał jej szybko. - Zanim dziś przyszedłem do sali balowej, przeszukałem gabinet Bubba. Ciekawość odwróciła jej uwagę. - Co znalazłeś? - Mnóstwo rzeczy. Testament twojego dziadka, stertę nieopłaconych rachunków, jeszcze jedną stertę nieopłaconych rachunków, sejf ... - Zamknięty, oczywiście. - Mina jej zrzedła. - Tak - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - I żaden z kłuczy, które przyniosłem, nie pasował. - Przyniosłeś klucze? - Przyniosłem wszystko, co wydawało mi się przydatne przy przeszukaniu tego domu wzdłuż i wszerz skrzywił się. - Jednak najwyraźniej nie przyniosłem właściwego kłucza. - Mogłabym się włamać do tego sejfu. - Potarła opuszki palców, jak gdyby przypominała sobie dotyk pilnika na skórze. - Jak posiadłaś taką umiejętność? - zapytał groźme. - Ojciec nalegał, bym się nauczyła. - Spojrzała mu prosto w twarz. - Powiedział, że ta wiedza może być użyteczna. Jej ojciec. Charles Fairchild. Czasem Sebastian widział podobieństwo do Charliego w jej rysach. - Odwiedziłem Fairchild Manor, gdy Charlie był jeszcze ukochanym synem - wyznał. - Pamiętasz mojego ojca, gdy jeszcze mieszkał w tym domu? - Oczywiście. - Poczuł, że chce jej się przypodobać, powiedział więc jeszcze: - W tamtym czasie Ch arIi e był już dorosłym człowiekiem i miał fason, a ja chciałem być taki jak on. Subtelny blask rozjaśnił jej twarz. - Wszyscy lubili mojego ojca. - Z wyjątkiem jego ojca. Blask znikł natychmiast. - Tata mówił, że został wydziedziczony, bo nie był wystarczająco ni ego dziwy. - Wierzę w to. Charlie zniknął, a Sebastian mniej więcej w tym samym czasie stracił wszystko i minęło wiele lat zanim spotkali się znowu. Do tego czasu Charlie zdążył się ożenić i owdowieć oraz stracić majątek. Sebastian zaś był rozgoryczony, osierocony i także niezbyt zamozny. Charlie wyraził swój żal z powodu brutalnego wybryku Fairchildów i jego śmiertelnych rezultatów. Sebastian przyjął przeprosiny, bo Charlie nie miał w sobie krztyny podłości. Jednak Charlie żył dla hazardu, przygody i podniet. Po raz ostatni Sebastian widział go, gdy pożyczał pieniądze ... od niego. Wiedział, że te pieniądze nigdy nie wrócą, bo nawet najlepszy Fairchild miał w sobie coś ze złodzieja. Sebastian zadumał się. - Nie mogę sobie wyobrazić go jako ojca dwójki dzieci, a zwłaszcza dziewczynki. - Robił co mógł, gdy zmarła moja matka - odpowiedziała Mary. - Lubiłem Charliego, naprawdę - zapewnił ją pośpiesznie. Mieszanka czułości i bólu przemknęła przez jej twarz, zasnuwając ją lekką mgiełką· Szybko wśliznęła się pod maskę, którą po raz pierwszy zobaczył w Szkocji: pozbawioną wszelkich uczuć maskę przełożonej służby. - Wszyscy ludzie, którzy kiedykolwiek spotkali mego ojca, lubili go. Znów się zachowywała jak gospodyni i ukryła przed nim wszelkie emocje. Wszak kobieta powinna mieścić w sobie plątaninę sentymentalnych zawiłości, czemu ona ich nie ma? Chciał nią potrząsnąć, przywrócić ją do postaci Ginewry i Mary otwartej na niego, lecz wiedział, że nic to nie da. Oddał więc tylko hołd jedynemu przyzwoitemu Fairchildowi, jakiego do tej pory znał. - Skoro ojciec nauczył cię otwierać sejfy, był mądrym człowiekiem. Mary się odprężyła. Kąciki jej oczu uniosły się w górę, a dołek w kremowym policzku zadrgał i Sebastian uświadomił sobie, że dokonał tego! Sprawił, że się uśmiechnęła. Był to bardzo ładny uśmiech, ukazujący zęby zza okrągłych warg, stworzonych do całowania. Pocałował ją, zanim zdążył się zorientować, co właściwie robi. Nie wyrywała się. Ktoś mniej doświadczony mógłby tłumaczyć to zaskoczeniem. On wolał myśleć, że wczoraj znalazła przyjemność w jego pocałunkach. Rozpoznał jej wahanie teraz, gdy sobie przypomniała i rozluźnił uścisk na jej nadgarstku. Delikatnymi ruchami gładził jej plecy, ukrywając drążące go pragnienie, by ujrzeć ją niedbałą o konsekwencje. - Sebastian. Wyszeptała jego imię i usłyszał drżenie niepewności. Niezależnie od tego, jak bardzo się starał, wzbudzał
w niej pożądanie. Zbyt wielkie pożądanie, by ta mała dziewica mogła sobie z nim poradzić. Do diabła, nie był nawet pewny swej powściągliwości, a przecież znajdowali się pośrodku sali balowej i od ciekawskich oczu oddzielała ich tylko cienka jedwabna kurtyna. Nie mógł jednak jeszcze przestać, jeszczę nie. Dopóki ona nie odpowie. Dotknął jej warg rozchylonymi ustami, licząc na to, że wpuści go z ciekawości. Potrzebowała trochę więcej czasu, niż oczekiwał, lecz kiedy oparła się o ścianę i pozwoliła spiętym mięśniom się rozluźnić, wiedział, że wygrał. Jego poczucie triumfu daleko przekraczało skalę osiągnięcia, którego dokonał. Rozchyliła usta i jej ciepły oddech wniknął do jego ust. Delikatnie dotykał jej języka swoim; powoli go przyjmowała. Zacisnęła dłonie na jego ramionach, a po chwili oplotła jego szyję. Chciał więcej. Chciał, by wsunęła palce w jego włosy. Chciał odkrywać, jakie wydawałaby dźwięki, gdyby po raz pierwszy dotknął jej nagich piersi. Krew pulsowała w jego skroniach. W wyobraźni pojawiały się obrazy. Niemal mógł poczuć krągłość jej pośladków pod dłońmi, gdy podnosił ją przy ścianie. Zrobił krok, by wejść między jej nogi i ... - Boże! - Cofnął się i patrzył na Mary, która stała z zamglonymi oczami, u1legła i miękka. Gdy Ginewra Mary Fairchild była sztywna i chłodna, pożądał jej, lecz gdy poddawała się choć odrobinę.·. och, dałby wtedy wszystko, by ją posiąść. - Gdzie i kiedy się spotkamy? - zapytała bez tchu mała kusicielka. J ego serce biło tak szybko, że omal nie wyskoczyło mu z piersi. Zwycięstwo! Wygrał! Przyjdzie do jej sypialni do tego ogromnego łóżka. Ona będzie na niego czekała w nocnej bieliźnie, troszkę nieśmiała. On będzie delikatny, rozbierze ją powoli, będzie całował jej ciało. - Potrzebujesz mnie do otwarcia sejfu. - Wyprostowała się. - O której się spotkamy? Położyłby ją, a może postawił, albo też uklęknął za nią, jakkolwiek by to zrobili, byłoby rozkosznie. I upewniłby się, że ona też tak by to odczuwała. - Nie - otrząsnął się. - Nie ty! - Szalał na myśl, że mógłby narazić ją na niebezpieczeilstwo. - Nie ma mowy! - Rozumiesz? Ten pamiętnik jest niebezpieczny. - Rozumiem. - Podniosła brodę, jej oczy pałały. Lecz są ważniejsze rzeczy, których trzeba się bać. Nie wiedziała, o czym mówi. Położył dłonie na jej ramionach i głaskał skórę pod jedwabiem. Była silna po latach pracy gospodyni, a jednak wiotka, delikatna i potrzebująca opieki. - Jestem tu po to, by ukraść ten pamiętnik. - Wiem o tym. A ja jestem tu po to, by ci pomóc - odparła żarliwie. - Jest tu jeszcze osoba, która chce go kupić i zapewniam cię, że jest zdesperowana, by dostać go w swoje ręce. W dodatku Fairchildowie potrzebują pieniędzy, a każdy głupiec wie, że zabiliby dla szylinga. Przeklęta kobieta! Mogłaby zmazać z twarzy tę upartą minę· Miał szczerą chęć przekonać ją logicznie, lecz jeśli mu się nie powiedzie, przywiąże ją do łóżka. Bardzo chciałby przywiązać ją do łóżka. - Skupiasz na sobie uwagę ze względu na tajemnicę, która cię otacza, twoją przeszłość, a szczególnie twoje dziedzictwo. Proszę, bądź grzeczną dziewczynką i odwracaj uwagę ode mnie. - Podniósł jej twarz za brodę i spojrzał głęboko w oczy. - Obiecuję, że wynagrodzę ci to tak, że zapamiętasz do końca życia. ROZDZIAŁ 13 Sebastian wyszedł z niszy, w której ukrył Mary, z tak rozkosznym uśmiechem, że co najmniej trzy z córek Bubba prawie zemdlały. Lady Valery nie była pod takim wrażeniem. Jej zdaniem panny Fairchild nigdy nie mdlały dla uśmiechu wartego mniej niż sto tysięcy funtów. Lecz gdy Sebastian przeszedł wśród nich obojętnie, jakby były niczym więcej, tylko chmarą muszek, musiała przyznać, że chłopak ma jednak jakiś gust, choć zbyt wiele razy musiała osobiście nim kierować. Lady Valery patrzyła, jak zatrzymał się i rozmawiał z tym kupcem, panem Brindleyem. Obecność kupca w tym arystokratycznym towarzystwie była wielkim odstępstwem od zwyczajów. Jednak dostojne towarzystwo gapiło się teraz wprost na granatową jedwabną kurtynę, zdumione zaborczością Sebastiana, i oczekiwało pojawienia się Mary. Ciekawość to prostacka emocja i jeśli lady Valery nie uczyni jakiegoś ruchu, by chronić Mary, jej podopieczna zostanie prawdopodobnie wystawiona na ciężką próbę· Wetknęła laskę pod pachę i wyniośle pomaszerowała do niszy, w której pozostawała ukryta Mary. Gdy odciągała zasłonę, usłyszała, jak Mary mamrocze: - Gospodyni nigdy nie wbija noża w serce mężczyzny, który głosi, że jest jej narzeczonym.
Lady Valery zastygła. - Więc to dobrze, że nie mam ostrza w dłoni - ciągnęła Mary sfrustrowanym tonem. Starsza dama otrząsnęła się i weszła do niszy. - Już naznaczyłaś tego chłopca. Pomyśl, jaki rozgłos osiągnęłabyś, gdybyś go zamordowała. Mary zbladła. - Nie zamordowałabym go - odpowiedziała szybko. - Nie mogłabym tak łatwo popełnić morderstwa. - Oczywiście, że nie. Nigdy nie pomyślałam, że byś mogła - zapewniła ją pośpiesznie lady Valery, w duchu zastanawiając się, dlaczego Mary tak zareagowała na zwykły żart. Mary zacisnęła usta i popatrzyła na podłogę, próbując stłumić to, co było poczuciem winy, nieokiełznanym gniewem i resztkami namiętności. W ciągu dziesięciu lat ich znajomości lady Valery nigdy nie widziała, żeby Mary okazywała takie emocje. Starsza dama chciała dać Mary czas na zebranie się w sobie, powiedziała więc wymijająco: - Wszyscy umierają z ciekawości, co robiliście za tą zasłoną, lecz mogę cię przed nimi obronić, jeśli chcesz. - Ta-ak - zająknęła się Mary. - Dziękuję. Przysunęła się do jednej z kolumn, położyła dłoń na rzeźbionym marmurze i oświadczyła: - Pani chrześniak jest gburem. Powiedziala to z przekonaniem wynikającym z dziesięcioletniej praktyki obserwowania gburów. Lady Valery zachichotała ciepło. - Jestem ostatnią kobietą, która by się z tym kłóciła. Co zrobił tym razem? - Chce mnie chronić przed niebezpieczeństwem. - Jakież to niegrzeczne! - Powiedział, żebym była grzeczną dziewczynką i odwracała od niego uwagę. - Mogę sobie wyobrazić, jak cię to zirytowało ... Lady Valery klekotała wachlarzem owiniętym wokół nadgarstka, by stłumić rozbawienie. - Lecz czyż nie o to cię prosił, gdy przyjechał do Szkocji? Mary zignorowała to pytanie. - Przyrzekł mi nagrodę, jeśli będę posłuszna. - Jakież to obiecujące! - Lady Valery pastwiła się nad Mary. - Czy myślisz, że będą to klejnoty? Mary odwróciła i posłała jej piorunujące spojrzenie. - Sądzę, że pani chrześniak sam chce występować jako nagroda. - Jakie to typowe dla mężczyzn. - Lady Valery wzięła Mary pod rękę i wyprowadziła ją zza zasłony. Choć mogłabyś trafić gorzej. - Wskazała głową na gromadę mężczyzn sunących ku nim jak stado rekinów. Na przykład mogłabyś wyjść za któregoś z nich. - Prawda - powiedziała gwałtownie Mary. - Obawiam się jednak, że Sebastian nie mówił o małżeństwie. Dziewczyna widziała wszystko zbyt jasno, lecz na szczęście nie znała planów lady Valery. l by utrzymać ją w tej nieświadomości, lady Valery musiała pozwolić innym mężczyznom popróbować. Postąpiła więc przeciwko własnej naturze, nie próbując zniknąć w tłumie na widok zbliżającego się do nich hrabiego Aggass, tej małej cuchnącej krosty. Ukłonił się, aż załopotały mu poły surduta. - Lady Valery, pragnę zatańczyć z szanowną panną Fairchiid. Czy powinienem prosić o pani pozwolenie? J ego ton wyraźnie mówił, że chce tylko udobruchać starszą damę. Nie wiedział, że owa dama może go nauczyć szacunku przy użyciu swej laski. Nie zrobiła jednak tego. - W istocie, powinieneś, i oczekuję, że odprowadzisz ją tutaj do mnie, kiedy tylko taniec się skończy. Panny Fairchild nie można sobie lekceważyć i jestem tu po to, by się upewnić, że będziecie się dobrze zachowywać. - Aż się trzęsę ze strachu - odparł Aggass i ujął Mary za rękę. - l powinieneś - wymruczała lady Valery, gdy szli w stronę parkietu. Aggass patrzył pochmurnie, kiedy ustawiał Mary do tańca i lady Valery uśmiechnęła się pod nosem. Będzie cierpki i niegrzeczny, mówiąc o niej, a Mary się oburzy i Aggass skompromituje się na oczach dziedziczki, którą chciał upolować. Mężczyźni są tak łatwi do zmanipulowania. Lady Valery odwróciła się do innych zalotników Mary, którzy gromadzili się wokół. - Który z panów życzy sobie zatańczyć z panną Fairchild następny taniec? Zdecydowała o kolejności partnerów Mary i udało jej się subtelnie zniechęcić tych, którzy mogliby się jej spodobać. Nie udało jej się tylko z jednym z tym kuzynem, lanem Fairchiidem. Stał obrócony bokiem i wyglądał na wysoce rozbawionego. Lady Valery przyszło do głowy, że starania, jakie czyni dla Sebastiana, wszystkie te chytre przeszkody, mające odstraszyć innych zalotników, mogą zostać wykorzystane także przez lana. Powinna mieć na oku tego młodego mężczyznę. Oprócz ciemnej urody odznaczał się też inteligencją i ambicją, stanowił więc wyzwanie.
Lady Valery uwielbiała wyzwania. W zasadzie była zachwycona całym wieczorem i pozwoliłaby Mary tańczyć aż do bladego świtu, jednak w chwili, gdy podano gorący posiłek, do sali wszedł Calvin. Sądziła, że wyczerpała siły tego niedorzecznego mężczyzny, a jednak stał tu, ubrany w najbardziej jaskrawy odcień fioletu, jaki w życiu widziała i wypatrywał jej w tłumie. Z pewnością był nią teraz zauroczony. Skąd mogła wiedzieć, że jeszcze nigdy nie był pieszczony w ten konkretny sposób? Najwyraźniej nigdy nie był we Francji. Klepiąc Mary w ramię, lady Valery poprosiła: Moja droga, czuję się już znużona. Czy mogłabyś odprowadzić mnie do sypialni? Wciąż spętana poczuciem obowiązku, Mary nie zawahała się ani przez chwilę. Wyszła z kręgu roześmianych twarzy i komplementów. Za nią rozległ się jęk protestu, lecz ona po prostu wzięła lady Valery pod rękę. Gdy szły długimi korytarzami oświetlonymi niewieloma kandelabrami, lady Valery spytała: - Dobrze się bawisz? - Czuję się dziwacznie, będąc w centrum tak wielkiego zainteresowarha. - Mary wskazała głową na tłum służących oczekujących przed drzwiami sypialni. - Mężczyźni pochlebiają mi tak bardzo, że nie wierzę im nawet, kiedy się przedstawiają. - Mądra dziewczyna - roześmiała się lady Valery. - Zrobiliby wszystko, by dostać cię w swoje łapy ... ciebie i twój spadek. - To samo powiedział lan. - Naprawdę? - Lady Valery wciąż się uśmiechała, lecz jej rozbawienie prysło. - Jak to miło z jego strony, że cię ostrzegł. - Jest bardzo miły. - Nie jest to słowo, którym opisałabyś Sebastiana. Mary obrzuciła ją wzrokiem. Doskonale wiedziała, że lady Valery próbuje ją wybadać, lecz jej pytanie dowodziło, że nie wie, czego szuka. - Tak - powiedziała Mary ściszonym głosem. Lecz jego bezwzględność doskonale predestynuje go do odnalezienia pani pamiętnika. - Nie mam wątpliwości, że mu się uda. I mam nadzieję, że ... - Jak ująć tę delikatną kwestię? - Że nie stanie ci się żadna krzywda w tym czasie. Mary zadrżała, lecz szybko odzyskała równowagę. - Będę dbała o moje bezpieczeństwo. - Gdy go wezwałam, nie miałam pojęcia, że będzie tobą tak zauroczony. - Lady Valery pocieszała się, że to w dużej mierze prawda. - Nie oskarżam pani o to - odpowiedziała niewinnie Mary. - Nikt nie mógł tego przewidzieć. - Nie miałam też pojęcia, że w równej mierze ty będziesz zauroczona nim. Mary spłonęła rumieńcem. - Nie mam żadnych planów wobec pani syna chrzestnego. - Oczywiście, że nie. Niby dlaczego miałabyś go chcieć? Jest dzikusem i w dodatku pragnie zemsty na rodzinie Fairchiidów. l to nie bez powodu. Czy słyszałaś już opowieść o tym, jak Fairchildowie zniszczyli rodzinę Sebastiana? - Nie, nie słyszałam. Lekki ton głosu Mary nie zwiódł lady Valery. Dziewczyna chciała wiedzieć, lecz przyzwyczaiła się - zdaniem lady Valery aż za bardzo - do ukrywania swoich uczuć. Bez wątpienia Sebastian zarazem przyciągał ją i odpychał. Przebywanie z nim wytrącało ją z równowagi, odsłaniało ją· - Durantowie to jeden z naj starszych szlacheckich rodów. Twierdzą, że baron Whitfield walczył już na polach Hastings, choć który ze szlacheckich rodów nie twierdzi czegoś podobnego? - Z pewnością nie Fairchildowie - powiedziała Mary głosem ciężkim od sarkazmu. - Istotnie, Fairchildowie niedawno weszli do dworu. Lecz gdy Sebastian był małym chłopcem, mieli coś, czego nie mieli Durantowie. Były to pieniądze. - Mój ojciec twierdził, że pieniądze zdeprawowały jego ojca. - Prawdopodobnie - zgodziła się lady Valery. Miał ich wystarczająco dużo, by kupić tytuł, później zaś był przekonany, że zdoła zmusić cały świat, by tańczył, jak on mu zagra. Mary zatrzymała się i spojrzała w głąb korytarza. Napięcie wyraźnie w niej wzrosło, jak zawsze, gdy zapadał mrok. - Zdaje się, że zabłądziłyśmy. - Chyba masz rację. Podeszły do następnej plamy światła, kwadratu powstałego z kombinacji świec i blasku ognia z otwartej
sypialni i lady Valery pstryknęła palcami na lokaja, który drzemał przy drzwiach. - Halo! Młody człowieku! Powiedz nam, gdzie jesteśmy. - To zachodnie skrzydło, wielmożna pani. - Lokaj wyprostował się. Lady Valery zauważyła, że Mary się rozgląda. Pokój Sebastiana był w zachodnim skrzydle. - Czy mógłbyś zaprowadzić nas do wschodniego skrzydła? - Głos Mary był uprzejmy, lecz gdy lokaj podszedł do nich i światło padło na jego twarz, gwałtownie się cofnęła, ciągnąc lady Valery za ramIę· Starszy mężczyzna, uprzejmy i elegancki, śmiało patrzył na podopieczną lady Valery. - Czy szanowne panie się zgubiły? - Nie! - Mary usiłowała wycofać się w cień. - Myślę, że tak - mówił spokojnie, jak służący, który osiągnął szczyt swej profesji. - Myślę, że są panie bardzo zagubione. Mówił powoli, jakby rozkoszował się podwójnym znaczeniem swych słów. - Nie, nie jesteśmy zagubione - odparła Mary. Lady Valery miała już dość tego nonsensu. - Chcę się dostać do wschodniego skrzydła. Natychmiast wskaż mi drogę. Lokaj skłonił się w odpowiedzi na jej władczy głos i powiedział: - Pójdziecie panie prosto i skręcicie w lewo. Następnie znów skręcicie w lewo i będziecie na końcu wschodniego skrzydła. Jego słowa dobiegały do nich, gdy oddalały się korytarzem. Mary trwożnie ściskała ramię lady Valery. - Znasz go? - zapytała starsza dama. - Słucham? - Mary zdawała się nieprzytomna. - Czy odwiedzał nas w Szkocji? Rozpoznaje w tobie moją gospodynię? - Lady Valery próbowała ukoić oczywiste przerażenie Mary. - Wiedziałam, że to może się zdarzyć, lecz miałam nadzieję, że twój wygląd zmienił się tak bardzo, iż nikt cię nie rozpozna. - On mnie rozpoznał - wyszeptała Mary. Lady Valery poklepała jej dłoń. - Nie martw się, skarbie. Każę Sebastianowi porozmawiać z nim. Ostrzec go albo zaproponować pieniądze. Jeśli wie, co jest dla niego dobre, przyjmie je. Wrogowie Sebastiana mają dziwny zwyczaj znikania. Sądzę, że to te statki, jeśli wiesz, co mam na myśli. Pływają dokoła świata, a kapitanowie nie dbają o to, czy ich pasażerowie naprawdę chcą z nimi płynąć. Mary odwróciła się do lady Valery. Powoli docierały do niej słowa opiekunki i zbladła jeszcze bardziej. - Nie! Proszę nie posyłać Sebastiana! - Dlaczego nie, kochana? Sebastian go nie skrzywdzi. - Nie. Naprawdę. Nie chcę, by wicehrabia Whitfield w tym uczestniczył. - Mary szczękała zębami. Zresztą nie znam tego człowieka. Zdawało mi się· Lady Valery spojrzała za siebie. Lokaj obserwował je, uśmiechając się szeroko w najbardziej bezczelny sposób. Och, uwierzyła Mary. Oczywiście, że tak. Przeszłość Mary była tajemnicą, lecz lady Valery już zaplanowała jej przyszłość i nic nie mogło pokrzyżować jej planów, a z pewnością nie jakiś impertynencki lokaj. - Opowiadała mi pani o waśni między Sebastianem i Fairchiidami - odezwała się Mary przymilnym głosem. A więc pannica sądzi, że jest w stanie odwrócić uwagę starszej damy, tak? Lady Valery postanowiła udawać, że tak się stało. - Tak, a gdzie skończyłyśmy? Ach, tak. Fairchildowie mieli pieniądze, a Durantowie nie. I Durantowie postanowili zdobyć fortunę, inwestując wszystko w hodowlę koni. Jest to bardzo ryzykowny sposób na zdobywanie pieniędzy, lecz ojciec Sebastiana zawsze miał szczęście do koni. Skręciły za róg i MalY głęboko odetchnęła, jakby samo zejście z oczu tego lokaja sprawiło jej wyraźną ulgę. - Udało im się? - Wspaniale. - Lady Valery pogłaskała dłoń Mary pod rękawiczką. - Poszło im tak dobrze, że Fairchildowie postanowili również zająć się hodowlą. Możesz sobie wyobrazić zamieszanie, które nastąpiło. Sąsiedzi, oddzieleni zaledwie parkanem, próbujący hodować najlepsze konie w Anglii. Stary wicehrabia był wściekły, lecz lord Smithwick wziął sprawy w swoje szpony, że tak powiem - zachichotała. Sprawy w swoje szpony, pojmujesz? Mary uśmiechnęła się z szacunkiem, lecz lady Valery nie dała się oszukać. Ciągłe była roztrzęsiona i historia, która interesowała ją wcześniej, teraz nie robiła na niej wrażenia. - Niech pani spojrzy - powiedziała Mary. - To nasze pokojówki. Zatem nasze sypialnie muszą być na końcu tego korytarza. - I są tam. - Lady Valery pozwoliła Mary poprowadzić się do drzwi a potem musnęła jej policzek w pocałunku. - Śpij dobrze, skarbie. Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Mary dotknęła śladu pocałunku i popatrzyła na palce, jakby mogła zobaczyć widoczne ślady gestu lady
Valery. Opiekunka zobaczyła w jej oczach błyszczące łzy. - Dziękuję. Lecz nie ma potrzeby, by zaprzątała sobie pani mną głowę· - Nie martw się tym - odpowiedziała lady Valery. Niezależnie od tego, co mówisz, zamienam odklYć, co ten lokaj ma z tobą wspólnego. * Wdzięczny za światło księżyca, Sebastian chyłkiem wyszedł z Fairchild Manor, kierując się ku oknom sypialni pana domu. Próbował już dotrzeć tam korytarzem, lecz przy drzwiach stała pokojówka i gdy próbował wejść, wyjaśniła, że to sypialnia jej pani. Uprzejmie zaproponowała, że wezwie lokaja, by zaprowadził go, dokądkolwiek chce. Sądziła, że się zgubił, a uprzednio prawdopodobnie upił; pozwolił jej tak myśleć i oddalił się· Musiał jednak dostać się do środka. Patrzył na kamienną ścianę i okna pierwszego piętra ponad jego głową; zdjął zwój liny z ramienia. Rozkołysał hak w kształcie kotwicy i rzucił w kierunku okien. Lina wystrzeliła w górę i hak zaczepił się o parapet z satysfakcjonującym brzęknięciem. Sebastian podziękował Bogu za swe wczesne doświadczenia w dokach. Nie myślał o tym wcześniej, lecz wysiłek fizyczny, do którego bywał zmuszony, by ugruntować swe imperiurp, już nie raz okazał się przydatny. Lina była wystarczająco długa i kończyła się półtora metra nad ziemią. Szarpiąc ją, sprawdził, czy hak jest dobrze umocowany, a gdy poczuł, że go utrzyma, zaczął się podciągać. Dłońmi trzymał linę i wspinał się po ścianie, aż dotarł do okna. Jedną ręką trzymając się liny, popychał okno tak długo, aż otwór był wystarczający, by się przez niego przecisnąć. Wtedy wśliznął się do środka. Dwie pokojówki rozmawiały za drzwiami. W kominku płonął ogiell, łoże wyglądało na trochę zbyt wspaniałe jak na Bubba, a światło świec tworzyło tysiące zacienionych miejsc, w których Sebastian mógł się schować. Porusza(się cicho, sprawdzając półki i szuflady w poszukiwaniu zeszytu oprawionego w czarną skórę. Znalazł ich kilka, za każdym razem wstrzymując oddech. O co mu chodziło? Czy będzie w stanie wziąć go i wyjechać z Mary, i ... nie zobaczyć jej już więcej? Zabawne, że ta myśl nie przyniosła mu żadnej satysfakcji. W istocie za każdym razem, gdy otwierał domniemany pamiętnik i widział zadrukowane strony książki oraz nazwisko londyńskiego wydawcy, był niemal uszczęśliwiony. Gdy przeszukał stolik przy łóżku, znalazł zeszyt zapełniony odręcznym pismem i przez moment w zdumieniu zacisnął na nim dłonie. Nie było to jednak pismo jego chrzestnej matki, a na pierwszej stronie przeczytał imię Nory napisane niebieskim atramentem. Zniesmaczony, odrzucił zeszyt i zakończył przeszukiwanie sypialni. Nic. Zupełnie jak w gabinecie. Z tym że w gabinecie był jeszcze sejf, prawdopodobne miejsce przechowywania pamiętnika. Niestety, nie mógł sprawdzić jego zawartości bez wykorzystania umiejętności Mary. To go bulwersowało. Niespodziewanie odkrył, że sama myśl o tym wywołuje w nim wyrzuty sumienia. Od kiedy zrobił się taki wrażliwy? Zadbał o to, by w sypialni nie pozostał najmniejszy ślad jego obecności i wyszedł przez okno, zamykając je za sobą. Złapał linę i zaczął się ostrożnie opuszczać. Jego stopy powoli schodziły po ścianie, przejmując część ciężaru i utrzymując równowagę, lecz ramiona i tak drżały z wysiłku, od którego odwykł. Mężczyzna jak on, dobiegający czterdziestki, nie miał powodów do wspinania się na wiejskie posiadłości. Powinien siedzieć w domu, przy ogniu, patrząc na twarz kobiety ... Mary. Dlaczego jego wyobraźnia przywołała obraz Mary? Dlaczego nie mógłby jej wykorzystać do otwarcia sejfu? Jego skrupuły z pewnością nie mogły być spowodowane żadną niewłaściwą więzią· Niech ją piekło pochłonie! Peszyła go tą fasadą rzetelnej uczciwości, którą już od dekady tak szczelnie zakrywała swoją namiętność. Opuszczał się, mrucząc pod nosem. Od lat dobrze grała rolę kobiety oddanej wyłącznie temu, co godne szacunku. Rozumiał ją. Z pewnością uważała, że ma wiele do ukrycia, a nikt lepiej niż on nie wiedział, jak trudno jest obrać dobrą drogę, gdy wcześniej szło się złą. Tak! To tu tkwił problem. Współczuł jej. Czuł, że ją rozumie - o ile kiedykolwiek mężczyzna może rozumieć kobietę· Z pewnością jej pożądał, lecz po tym, jak uderzyła go w twarz nabrał rezerwy. Gdyby miał postąpić tak, jak pragnął, odebrałby jej dziewictwo, zrujnował reputację - nawet bardziej, niż zrobił to wczoraj - i być może nawet uczyniłby ją brzemienną, a to wszystko bez najmniejszej intencji honorowego zachowania i poślubienia jej .. Gdy jednak zobaczył ją dziś w sali balowej rozmawiającą z tym przeklętym przystojniakiem, jej kuzynem, poczuł w sobie taką zaborczość, jakby była kupieckim statkiem, a on wciąż młodzieńcem zdesperowanym, by zbić fortunę. Widziana jako kobieta z klanu Fairchiidów, nie zasługiwała na takie zaangażowanie, lecz widziana jako Ginewra Mary ... zasługiwała na wszystko. Jego dłonie zacisnęły się na postrzępionym końcu liny. Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że dotarł już do
celu. Nie wiedział, że tak szybko zejdzie w dół i również to uznał za winę Mary. Nie był skupiony, bo myśli o niej go rozpraszały. Opuszczając stopy, spodziewał się stanąć na twardym gruncie. Lecz go tam nie było. Gdy zdał sobie sprawę, że wciąż jest zbyt wysoko na ścianie domu, dwie ręce chwyciły go od dołu i szarpnęły. Wypuścił linę i padł na ziemię płasko na plecy. Zanim mógł zrobić cokolwiek prócz chwytania powietrza, ciężka pięść podniosła go w górę za koszulę. Zamachnął się instynktownie i poczuł solidne uderzenie, gdy jego pięść spotkała się z kością. Napastnik zakasłał, puścił go i w momencie, gdy Sebastian usiłował złapać równowagę, uderzył go w nos. To nie był cios taki, jaki zadała mu Mary; napastnik umiał walczyć i wiedział dokładnie, co robi. Gdy Sebastian próbował wstać, dostał kolejny cios w szczękę i głowa opadła mu d0 tyłu. Zderzył się ze ścianą, napastnik przyparł go do niej. Umięśnione ramię wgniotło się w tchawicę Sebastiana. Twarz ukryta za szalikiem i ciemnością zbliżyła się do jego twarzy. Mężczyzna odezwał się zachrypniętym głosem: Jeśli jeszcze raz ją skrzywdzisz, zabiję cię. Krew ściekająca z nosa zalewała Sebastianowi usta, utrudniając mówienie. -Co? Napastnik zamachnął się i z całej siły uderzył Sebastiana w żołądek. - Nie udawaj głupca. Wszyscy w Sussex słyszeli, jak ją potraktowałeś. Ramię zsunęło się z jego gardła, gdy Sebastian się dławił. - Mary Fairchild nie jest dla ciebie. Zostaw ją w spokoju. ROZDZIAŁ 14 Gospodyni w milczeniu wykonuje swoje obowiązki. Mary wygładziła ciemną suknię, poprawiła czepek ukrywający sprężyste jasne loki i otworzyła kuchenne drzwi. Większość służby Fairchiidów siedziała stłoczona przy ogniu, niektórzy pospiesznie kOI1czyli śniadanie przy długim, wypucowanym stole. Gdy Mary usłyszała cichy szmer rozmów, ogarnęła ją nostalgia; tak samo brzmiały poranne rozmowy jej podwładnych w Szkocji. Zapach grzanek i smażonego bekonu otoczył ją, gdy podeszła do pustego krzesła. Tak, jak się spodziewała, nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Nikt oprócz pani Baggott. Mary spodziewała się tego. Potrawy na balu były wyrafinowane, przyjęcie płynęło bez potknięć, a dziś rano posiadłość lśniła czystością od strychu do parteru. Pani Baggott była doskonałą gospodynią, a doskonała gospodyni musi znać każdą osobę, która wkracza do jej królestwa. Stała przy piecu, na którym bulgotały garnki z owsianką i patrzyła na Mary zwężonymi oczami. Najwyraźniej nie mogła umiejscowić jej osoby, lecz Mary wiedziała, że błogosławiona anonimowość nie będzie trwała długo, i uśmiechnęła się. Pani Baggott aż się zachwiała, gdy rozpoznała Mary, po czym podbiegła do niej szybko. - Panno Fairchild! Co się stało, że wstała pani tak wcześnie? - Nic się nie stało. - Mary położyła rękę na ramieniu pani Baggott. - Jestem głodna, więc przyszłam na śniadanie. Mary jeszcze nigdy nie widziała tak szybko zamaskowanej nieufności i przestrachu. Pani Baggott nie wierzyła jej, lecz nie odważyłaby się obrazić jej swą niewiarą. Uśmiechnęła się, aż zmarszczki poprzecinały całą jej niewzruszoną twarz i powiedziała: Proszę zająć miejsce w jadalni, panno Fairchiid, a ja usłużę pani osobiście. - Nie, nie trzeba. - Mary podeszła do stołu i odsunęła krzesło. - Nie chcę być uciążliwa. Usiądę tutaj. Służący poodsuwali się, jakby była wampirem poszukującym świeżej krwi, lecz Mary nie dbała o to. Wczoraj w nocy uciekła do swej sypialni, oszołomiona widokiem tamtego lokaja na korytarzu. Usiłowała przekonać samą siebie, że nie był on tym, o kim myślała, a gdy jej się nie udało, wtuliła się w poduszkę, która pachniała Sebastianem, i modliła się. Przyzwyczajenie wstawania o świcie zerwało ją z łóżka przed pierwszymi promieniami słońca i stwierdziła, że wie już, co musi zrobić. Musi wykorzystać umiejętności, których nauczyła się jako gospodyni, by odnaleźć ten pamiętnik i wykraść go. Był to jedyny sposób ucieczki z tego czyśćca, zanim stanie się on piekłem. Mary uśmiechnęła się do wszystkich, zanim pani Baggott pstryknięciem palców odesłała służbę· - Jadalnia jest o wiele bardziej wygodna, panno Fairchiid, lecz skoro pani nalega, oczywiście może pani zjeść tutaj. - Dziękuję, pani Baggott. Zawsze jadam śniadania w kuchni w domu lady Valery, w Szkocji.
Służący popatrzyli po sobie, wyraźnie zastanawiając się, czy przypadkiem nie zwariowała. Mary mówiła dalej ze sztuczną wesołością· - Pewnie jest to trochę wbrew zasadom, rozumiem, lecz nie chciałabym rezygnować z tego przyjemnego zwyczaju. Pani Baggott w milczeniu postawiła przed nią pełen talerz złocistych jajek, przysmażone cynaderki i naleśniki z marmoladą. Mary nałożyła sobie porcję śledzi. - Gospodyni w Szkocji zawsze dotrzymuje mi towarzystwa. - Cóż ... - Pani Baggott przyniosła dwie filiżanki i usiadła przy niej na skrzypiącym krześle. - Cieszę się, że może się pani poczuć jak w domu. Tego ranka Mary opuściła kuchnię, jaśniejąc triumfem. Pani Baggott siedziała z nią przez całe śniadanie i okazało się, że wspaniale się rozumieją· Nie dlatego, że Mary zwierzyła jej się, iż była gospodynią. Och, nie. W tym względzie postępowała zgodnie z radą lana i trzymała to w tajemnicy. Pani Baggott założyła, że Mary była panią dużej posiadłości, a Mary pozwoliła jej pozostać w tym przekonaniu. Tylko raz pytając służącego o drogę, wśliznęła się do swej sypialni. Gdy zamknęła za sobą drzwi, Jill wyglądająca na zmartwioną, odwróciła się ku niej i zatupała. - Panno Fairchiid! Co pani robiła poza sypialnią o tej godzinie? - Jill obrzuciła strój Mary zaskoczonym wzrokiem. - I to w takim ubraniu! - Wyszłam tylko na spacer - powiedziała łagodnie Mary. - Beze mnie? Bez towarzystwa? - Jill ruszyła w jej stronę. - Panno Fairchiid, co o tym powiedzą ludzie? Nic, jeśli ty im niczego nie powiesz. - Mary spojrzała na stertę listów, które trzymała JiII. - Cóż to jest? - Listy miłosne, jak sądzę. Od pani wielbicieli. Służący wsuwali je pod drzwiami i to mnie obudziło. - Jill podała jej sztywne, chłodne kartki. - I tak się dowiedziałam, że pani nie ma. - Tak. Miałam nadzieję, że będziesz spała. Czekałaś wczoraj na mnie do późna. - Mary usiadła w wygodnym fotelu i przejrzała koperty. Na wszystkich pieczęciach były herby. Na wszystkich, oprócz jednej. Mary odłożyła ją na koniec. - Miałam spać w czasie pani nieobecności? Dlaczego? Panno Fairchiid, czy nie zdaje pani sobie sprawy z pani pozycji? Jest pani dziedziczką. Któryś z tych mężczyzn mógł tu za panią przyjść, łupnąć panią w głowę i zabrać stąd, zanim ktokolwiek by się zorientował. Aggass, pomyślała Mary, patrząc na wzór wyciśnięty na wosku pierwszej koperty. - Sądzę, że żadnego z tych dżentelmenów nie możemy posądzać o wczesne wstawanie - powiedziała do JiII. - Dla pani fortuny każdy z nich wstałby bladym świtem. Porwaliby panią i co by się ze mną stało, pytam? Co by się ze mną stało? - Znalazłabyś nową panią - zgadła Mary. - Nie ma mowy - żachnęła się JiII. - Zaraz po tym, jak przemaglowałaby mnie lady Valery, wziąłby się za mnie ten pani lord Whitfield. Nie zostałoby już ze mnie nic, bym mogła jeszcze komuś służyć. Droga panno Fairchild, Nie mogę znaleźć w mym łożu miejsca, ani sen do nmie nie przychodzi, gdyż pragnę jedynie uśmiechu Pani slodkich ust ... Niesmaczne, stwierdziła Mary i otworzyła kopertę od pana Mouatta. - Lady Valery byłaby niezadowolona, lecz wątpię, by miała cię zamordować. - Nie wspomniała pani o lordzie Whitfieldzie bystro odparła JiII. - Czy pani nie rozumie? Wszystko, czego potrzebują ci mężczyźni, to dopaść panią i wywieźć gdzieś, by przeprowadzić nad panią ich wolę, a potem będzie pani musiała za takiego wyjść. Łaskawa dusza, która w Pani mieszka, droga panno Fairchiid, z pewnościq wiedzieć musi, że umieram z miłości do Pani ... - Moja droga, to nieprawdopodobne. - Wszystkie te listy były bzdurami i Mary zaczęła podejrzewać, że nie były pisane przez samych wielbicieli, tylko przez ich sekretarzy. - Kto miałby się domyślać, że wyszłam z sypialni? - Proszę mi obiecać, że więcej pani tego nie zrobi. - Nie mogę złożyć takiej obietnicy. - Więc będę chodziła z panią· - Nie! Jill, ja byłam gospodynią i chodziłam sama korytarzami przez wiele lat. Niejeden raz różni panowie widzieJi w tym okazję do zabawy i uwierz mi, wiem, jak głośno krzyczeć i użyć każdego sprzętu, który mógłby posłużyć jako broń. - Otworzyła ostatni list, zaklejony gładką pieczęcią wosku. Popatrzyła w górę i uśmiechnęła się do Jill, a widząc, że dziewczyna wyłamuje palce ze zdenerwowania, poczuła skruchę. Jej pokojówka naprawdę się martwiła. - Jill, wszystko będzie w porządku, naprawdę. Czuję to.
Podniosła kartkę i przeczytawszy to, co było na niej napisane, zrozumiała, że jeszcze nigdy nie było aż tak nie w porządku. Na kartce było tylko jedno słowo. MORDERCZYNI. * Znowu szła korytarzem. Ubrana w pospolitą ciemną suknię, Mary chyłkiem przemierzała parter wczesnym rankiem każdego z ostatnich trzech dni. Co jakiś czas ukradkiem oglądała się za siebie, jakby ścigało ją poczucie winy, czy strach, a na koniec znikała w kuchni. lan nigdy by tego nie zauważył, gdyby nie to, że jego plan uwiedzenia Mary najwyraźniej spalił na panewce. Nie mógł znieść tej myśli. Poczucie klęski prześladowało go tym bardziej, że naprawdę podobała mu się ta kobieta. Dotąd sądził, że jest odporny na wdzięki i urodę kobiet z rodziny Fairchiidów, lecz Mary okazała się zupełnie inna. Uwielbiała go. Zdawała się nie dostrzegać mroku, którym skażona była jego dusza i nie przykładała wagi do jego pochodzenia. Nazywała go "miłym", a to ona właśnie była miła. Niemal czuł wstręt do siebie za to, że próbuje ukartować jej upadek. To poczucie winy popchnęło go do picia na umór w czasie przyjęcia, aż zasnął na jednej z sof w wielkim holu. Nie wiedział, dlaczego obudził się, gdy obok niego na palcach przechodziła Mary, ale lubił sobie wyobrażać, że to efekt więzi ich dusz. Myślał tak dopóki nie zobaczył jej z tym nędznym Whitfieldem. Mary kocha Whitfielda. lan sądził, że kuzynka nie zdaje sobie z tego sprawy, lecz jej uczucia - nieuświadomione i niespełnione - czyniły jego plan poślubienia jej jeszcze bardziej nikczemnym. Jednak musiał to zrobić. Śledził Mary każdego ranka, patrzył, jak znika w kuchni i knuł intrygę. Czy powinien ją porwać? A może uwieść? A może "niechcący" zrujnować jej reputację? Ach, lecz przecież Whitfield już to zrobił! lan był tym rozdrażniony. Nie różnił się od innych mężczyzn, chciał posiadać kobietę, która by go kochała, a Mary kochała Whitfielda. Chciałby posiadać kobietę nietkniętą przez innego mężczyznę, a Mary była już dotykana - jeśli nie gorzej - przez Whitfielda. Chciałby posiadać kobietę z pieniędzmi ... ach, pieniądze. Odchodząc od drzwi kuchennych, lan czekał na pełną wdzięku pokojówkę, która zaraz miała stamtąd wyjść. Sally łatwo dała się namówić do postępowania według jego zaleceń i tego ranka miała zdać mu pierwszy raport o rozmowie Mary z gospodynią· Może i Whitfield wygrał jej uczucia, ale nie dostanie jej fortuny. Nie, jeśli lan będzie miał cokolwiek do powiedzenia. * Sypialnia Daisy. Sebastian położył dłoń na klamce i zapatrzył się na nią ponuro. Kolejny pokój. Kolejne poszukiwanie. l obawiał się, że kolejna porażka. Do diabła, przecież już wiedział, gdzie musi być pamiętnik lady Valery. Z pewnością w sejfie w gabinecie Bubba. Próbował go jeszcze raz otworzyć. Skoro Mary twierdziła, że umie to zrobić, czemu jemu miałoby się nie udać? Czuł się równie utalentowany, jak każda kobieta. Niestety zamek trzymał mocno i Sebastian postanowił przeszukać kolejny pokój w zachodnim skrzydle. Nacisnął klamkę i wszedł do środka, jak do siebie. Doświadczenie - a zdobył go ostatnio sporo - dowiodło, że taki rodzaj odważnego wchodzenia jest bardziej skuteczny niż zakradanie się. Z pewnością dzięki władczemu wyglądbwi nie musiał się tłumaczyć przed pokojówkami. Na szczęście dla niego, pokój widoczny w gasnących promieniach słońca okazał się pusty. - Halo! Jesteś tutaj? - zawołał sztucznie niecierpliwym tonem, lecz nic się nie wydarzyło. Różowe, suto marszczone zasłony wokół łóżka były zaciągnięte, a na podłodze leżały halki. To dowodziło, że pokojówka Daisy wolała się wymknąć niż posprzątać. Szczęście dopisało mu wreszcie, najwyższy czas. Zwykle przeszukiwanie rozpoczynał od regałów z książkami, lecz w tym pokoju ich nie było. Podszedł do stolika przy łóżku i zajął się na wpół otwartą szufladą· Leżały tam wśród długich jasnych włosów szczotki i grzebienie. Sebastian odrzucił je ze wstrętem, szperając dalej w poszukiwaniu pamiętnika. Nic. Masując obolałą szczękę spojrzał na kredens. Szale z frędzlami i koronkowe chusteczki wystawały z niego w takim nieładzie, jakby wprost wylewały się z szuflad. Boże! Sebastian miał już dość tego niekończącego się grzebania w cudzych rzeczach. Trzeba przyznać, że niektóre z jego odkryć były nader interesujące. Wuj Burgess trzymał dużą porcję laudanum ukrytą za
szafką. Bliźniaczki Bubba swobodnie okradały gości i przechowywały swe łupy w pokoju na poddaszu. Najstarsza córka paliła opium. Wilda ukrywała pasmo włosów jakiegoś młodzieńca między stronami czasopisma... O lanie nie dowiedział się niczego. lan mieszkał w pokoju urządzonym tak ascetycznie, że przez chwilę zdawało mu się, że wszedł do niewłaściwego pomieszczenia. Albo odmawiano mu wszelkich luksusów, które przysługiwały reszcie rodziny, albo z rozmysłem żył skromnie, by nie zapomnieć, jakie jest miejsce nieślubnego syna. Gdyby tylko Sebastian mógł uwierzyć, że lan odrzucał zbytek. Widząc jednak jego opanowanie i chciwość, z jaką patrzył na innych, Sebastian wiedział, że to niebezpieczny człowiek. I zastanawiał się, czy to on był tym szatanem, który go tak brutalnie pobił. Nie, raczej nie. Był pewny, że uderzył napastnika w twarz, a lan nie miał żadnych śladów. Nikt na przyjęciu, poza nim, nie miał na twarzy śladów walki. Zwykle szybko dochodził do siebie, lecz tym razem siniak po uderzeniu Mary jeszcze nie zszedł, gdy dołączyły do niego ślady pobicia. W ciągu trzech dni wyszkolony w ulicznych walkach Sebastian Durant został pobity przez kobietę i ... nieznajomego. Nieznajomego, który go ostrzegł, żeby się trzymał z dala od Mary. I Sebastian posłuchał go. Trzymał się od niej z daleka, nie licząc przelotnych, pełnych szacunku kontaktów. Złościło go to. Boże, jak go to złościło! Z westchnieniem odwrócił się od łóżka i poczuł nagle, że coś pełz,nie po jego ramieniu. Złapał to czymkolwiek było - i stwierdził, że znalazł się w posiadaniu ruchliwych palców. Popatrzył na nie z przerażeniem. Trzymał kobiecą dłoń. Druga pieściła jego kark. - Lordzie Whitfield, zaskakuje mnie pan. Obawiam się, że nie jestem ... odpowiednio ubrana. Osłupiały Sebastian spojrzał na łóżko. Daisy wyglądała zza różowej zasłony i rzeczywiście nie była odpowiednio ubrana. Z pewnością tego przejrzystego skrawka jedwabiu nie można było nazwać ubraniem. - Błagam o wybaczenie! - Próbował się wyrwać, lecz jej ra.miona ciasno go oplatały. - Nie wiedziałem ... - Ze ja tu jestem? Ale co pan tu robił? - Jej oczy otworzyły się szeroko, a z rozchylonych ust dotarł do niego zapach nikotyny. Nienawidził nikotyny. - Chciał pan znaleźć coś na pamiątkę po mnie? zagruchała. Oczywiście, że nie, ty idiotko, chciał odwarknąć. Lecz nie powiedział tego. Miał kłopoty; większe, niż gdy zwisał z liny, i musiał się ratować najszybciej, jak się da. . - Zwróciłem na ciebie uwagę. - To było tylko częściowe kłamstwo. Ona starała się zwrócić na siebie Jego uwagę. Spuściła powieki. - Nie wiedziałam, że mnie pan zauważył. - Owszem, zauważyłem. - Próbował się odsunąć, gdy jej paznokcie wbiły się w jego kark. - Każdy mężczyzna musi cię zauważyć. I uciekać, jakby goniły go wszystkie piekielne moce. - Och, lordzie Whitfield. - Jej czerwone usta nabrzmiały, oczy zamknęły się i wyglądała jakby była na granicy ekstazy. - Uszczęśliwił mnie pan. - Dobrze. Świetnie. A teraz lepiej już pójdę. - Wyrwał się, czując, że zostawiła na nim ślady swych szponów. Jakby nie dość już został naznaczony. - Czy powinnam powiedzieć ojcu? - Co mu powiedzieć? - Ze wyraził pan ... zainteresowanie. - Niby przypadkiem jedna z jej piersi wysunęła się zza okrycia. Jestem zaręczony z twoją kuzynką. - Sebastian podbiegł do drzwi i otworzył je jednym szarpnięciem. Nie mogę jej zdradzić. - Ale, kochanie ... Pełen wyrzutu głos Daisy odbijał się echem w jego głowie, gdy pędził korytarzem. Zbyt dobrze wiedział, czego ta kobieta od niego chciała, i nie była to męskość czy nieistniejący urok, lecz jego fortuna. Kobieta z rodziny Fairchiidów łatwo mogłaby udawać zdruzgotane niewiniątko, by dostać w ręce taką sumę· Potrzebował jakiegoś alibi, i to natychmiast. Mógł pójść do sali bokserskiej, gdzie młodzieńcy trenowali walkę, tłukąc się bezlitośnie. Niestety musiałby tam zmierzyć się z docinkami na temat lania, jakie sprawiła mu Mary. Oczywiście ostatniego lania nie spuściła mu akurat ona, lecz goście posiadłości myśleli inaczej. Głośno przypuszczali, że znów usiłował lekceważyć Mary i nie wyszedł z tego cało. Nie próbował temu zaprzeczać. Po pierwsze, nikt by mu nie uwierzył. Po drugie, krążące nieustannie wokół Mary stado drapieżnych
wielbicieli trzymało bezpieczny dystans od jej pięści. Zaden inny mężczyzna nie chciał zostać obiektem drwin z powodu pobicia przez kobietę· Do diabła! Sebastian też nie chciał być obiektem drwin. Chciał nie zwracać na to uwagi, w duchu jednak się tym przejmował. Ci ludzie, którzy myśleli tak wiele o sobie, powinni być dla niego nieistotni. Lecz przez wszystkie lata, gdy gromadził fortunę, często był wyśmiewany i wówczas przekonał się, że nie potrafi łatwo przyjmować drwin. Nie mógł zatem pójść do sali bokserskiej, ani narazić się na śmiech w jadalni, gdzie właśnie podawano posiłek. Pozostał jeszcze pokój do gry. Gracze byli zawsze tak głęboko pogrążeni w kartach - i kieliszkach - że nie zauważą, o której dokładnie przyszedł, a ich poręczenie będzie wiarygodne, w razie gdyby ... w razie gdyby Daisy zamierzała go dziś upolować. Uspokojony pomysłem, szedł korytarzem. Odkrył, że wszystkie niezamężne kobiety zostały umieszczone we wschodnim skrzydle. On jednak chciałby wejść wyłącznie do sypialni Mary. Pragnął tam wejść tak bardzo, że świadomie tego unikał - po części w obawie przed kolejną napaścią nieznajomego, lecz głównie dlatego, że Mary przyprawiała go o obłęd. Omotała go swymi kręconymi włosami i zdawała się tego nie zauważać. Gorzej, zdawała się nie dbać o to. Podszedł do jej drzwi i położył na nich dłoń. Czuł wibrację jej obecności. Wiedział, że jest w środku. Widział, że każde wyjście z pokoju przyprawia ją o dreszcz. Widział, jak oglądała się za siebie, jakby w obawie, że ktoś ją pchnie nożem w plecy. Widział, że z dnia na dzień jest jej coraz trudniej. Nie wiedziała, jak bardzo nie mógł znieść jej widoku flirtującej z innymi mężczyznami, i jak się cieszył, że to flirtowanie wychodzi jej mizernie. Jednak nikt nie był odporny na jej wdzięk. Nawet kupiec, pan Everett Brindley, był nią urzeczony, a znając go wcześniej na polu interesów, Sebastian mógłby przysiąc, że jest zimny jak ryba, zainteresowany tylko interesami i polityką. Przywiezienie Mary do Fairchild Manor miało ułatwić Sebastianowi zadanie. Sądził, że zaciekawi nią otoczenie, odwróci od siebie uwagę i w ten sposób zyska czas, którego potrzebuje, by znaleźć pamiętnik, zabezpieczyć go i ocalić kraj - oraz własne interesy - przed rewolucją· Tymczasem jej obecność skomplikowała każdy aspekt jego życia, a teraz po spotkaniu z Daisy niechętnie do chodził do trudnej konkluzji. Ze będzie musiał pozwolić Mary otworzyć sejf. W sumie ... dlaczego nie? Każdego dnia ufał jej bardziej. Każdego dnia bardziej ją lubił. Każdego dnia coraz bardziej zachwycał się jej inteligencją, jej urodą ... jej ponętnością· A nie byłaby dla niego ponętna, gdyby jej nie ufał. Oddech mu przyspieszył i serce zaczęło mocniej bić. Był odurzony tym spostrzeżeniem. I nagle rzeczywistość smagnęła go jak rękawiczką. Parsknął śmiechem. Jest okrętowym baronem. Zdobył fortunę dzięki kombinacji odwagi, inteligencji i wiedział lepiej niż ktokolwiek, że nie ma żadnego związku między ponętnością a zaufaniem. To stalY satyr widział w Mary ponętną kobietę. Lecz umysł i serce Sebastiana czuły, że jest ona godna zaufania. Pogłaskał pomalowane drewno, jakby mógł pogłaskać jej skórę. Gdy będą już z dala od tego grobowca zgniłego zepsucia, mógłby ją odwiedzić i wtedy mogliby ... Lecz nie chciał widywać MalY tylko czasami. Chciał, by była przy nim ciągle i chciał dzielić z nią łoże. Często dzielić z nią łoże. Tymczasem ona była panną Fairchiid, a on Ourantem i każdą czułą pieszczotą zdradzałby swych rodziców. Zabawne, że z łatwością mógłby cudzołożyć z Mary, gdyby był.a niezbyt rozgarnięta, skoro jednak okazała się osobą tak godną, stanął wobec dylematu moralnego. Niemal chciał, by przejawiły się w niej jakieś rysy Fairchiidów, by bez skrupułów mógł ją wziąć tak, jak tego pragnął. Tymczasem weźmie ją tylko do gabinetu Bubba, jutro wczesnym rankiem, by otworzyła sejf. A gdy zwrócą pamiętnik lady Valery, zaprowadzi Mary do jej sypialni i powie jej ... powie jej ... Drzwi po drugiej stronie korytarza otworzyły się z hukiem i wytoczył się z nich wuj Leslie, kopnięty stopą obutą w trzewik. - Jesteś obrzydliwą kreaturą! - dobiegł z wnętrza głos lady Valery. - Nie masz ani dwuznacznego uroku, ani atrybutów fizycznych takich, jak twoi bracia, i nie wiem, na jakiej podstawie sądziłeś, że będę na tyle zdesperowana, by przyjmować cię w moim łóżku. Wynoś się. Drzwi zatrzasnęły się, a Leslie rozejrzał się po korytarzu i dostrzegł Sebastiana. Jego uróżowane policzki zaczerwieniły się jeszcze bardziej. - Twoja matka chrzestna jest kobietą o wielkich namiętnościach - odezwał się buńczucznie. Sebastian wykrzywił usta w swym najbardziej efektownym uśmieszku. - Zdaje się, że jedną z najbardziej ognistych namiętności przeznaczyła dla ciebie. Sztuczne zęby Lesliego wysunęły się na chwilę, gdy zacisnął je ze złości. Bez wątpienia nienawidził Sebastiana, tym bardziej teraz, gdy na jego oczach doznał upokorzenia. Nie był jednak lotnym człowiekiem
i zamiast zdobyć się na błyskotliwą ripostę, odwołał się do starego skandal u. - Moja bratanica też jest namiętną kobietą. Lepiej dobrze pilnuj jej zagrody, bo inaczej źrebak, którego powije, będzie łaciaty. Mary nie mogłaby zdradzić Sebastiana. Ufał jej. Spokojnie zdjął dłoń z drzwi. - Dziękuję za radę, staruszku. Bez trudu wykrywam zdradę. Fairchildowie nauczyli mnie tego. Sebastian obserwował, jak Leslie odchodzi korytarzem, rozcierając siniaka po dobrze wymierzonym kopniaku lady Valery. - To, czego nauczyliśmy ciebie ja i moi bracia, to nic w porównaniu ze zdradą kobiety Fairchiidów. Nasza matka była najbardziej nieczułą diablicą, jaka kiedykolwiek przyszła na świat. Wyssaliśmy perfidię z jej piersi, a każde kolejne pokolenie kobiet w rodzinie wzoruje się na niej. - Posłał Sebastianowi zły uśmiech. Nierozsądnie myślisz, że twoja mała Ginewra jest inna. Jest nasza z krwi i kości. Nawet gdy zdradza cię z moim synem, śmieje się z ciebie. Sebastian zmartwiał. Wiedział, co robi Leslie. Lady Valery wystawiła go na pośmiewisko i jak mały chłopiec wyżywa się na Sebastianie, by poczuć się lepiej. A Sebastian był małym chłopcem, gdy Fairchildowie zniszczyli jego rodzinę. - Nie wiesz, co powiedzieć? - Leslie wyszczerzył zęby. - Biedny chłopiec. Biedny mały Sebastian. Obraz tamtej chwili pojawił się w myślach Sebastiana. Tamta dezorientacja dziecka, gdy wierzyciele wyrzucali jego rodzinę z domu. Widok matki ocierającej zaczerwienione oczy i jej zduszony szloch. Ojciec stojący z dala, daleki, jak nigdy nie bywał wcześniej i jaki pozostał do śmierci. Ten człowiek, ten Leslie Fairchiid, siedzący na doskonałym koniu i śmiejący się z ich upokorzenia. Sebastian wrócił do teraźniejszości i chłodno wykorzystał wiedzę, którą zdobył w czasie swych daremnych poszukiwań w sypialni Lesliego. - Nikt nie śmieje się ze mnie tak, jak śmieją się ze staruszka, który marzy, by mieć kobiece ciało. - O tym mówisz? - Leslie machnął ręką w kierunku drzwi lady Valery. - Nikt by nie uwierzył, że naprawdę tego chciałem. - Nie mówiłem o twej daremnej próbie uwiedzenia mojej matki chrzestnej. - Sebastian zatrzymał się i poczekał, aż kulejący Leslie oddali się odrobinę. Chodzi mi o to, że ty rzeczywiście chciałbyś być kobietą. Goście na przyjęciu mogliby być dość rozbawieni, gdyby znali twój zwyczaj noszenia sztucznego biustu w zaciszu sypialni. Leslie zatrzymał się ze zdumienia. - A pomyśl, jak śmialiby się, gdyby się dowiedzieli o twym zabawnym zwyczaju przebierania się w suknie i zmuszania pokojówek, by z tobą tańczyły. - Zamilcz! - Leslie zadrżał, lecz się nie odwrócił. - To nie jest prawda, lecz sądzę, że mnie zniesławisz, jeśli ... jeśli ci nie zapłacę. - Ja nie mam ceny - odpowiedział Sebastian. - Jestem zbyt bogaty, żebym był na sprzedaż. I to jest twój problem, Leslie. Nie czekając na efekty tej groźby, Sebastian odwrócił się i odszedł w drugą stronę. - Ona wie o pamiętniku - zawołał cicho Leslie. Nagle stopy Sebastiana znieruchomiały i musiał się zatrzymać. - Zawsze wiedziała, gdzie jest. Sebastian odwrócił się i ruszył ku Lesliemu, lecz ten najwyraźniej odkrył jakiś eliksir młodości, gdyż zerwał się i uciekł. Sebastian zatrzymał się i próbował uspokoić bijące serce. Pamiętnik. Ktoś się wreszcie przyznał, że wie o pamiętniku. Zaczął się obawiać, że popełnił fatalny błąd i że pamiętnika wcale tu nie ma. Lecz Leslie wiedział o nim i powiedział, że Mary ... Odwracając się raz jeszcze, Sebastian przeszedł obok drzwi do sypialni Mary bez spojrzenia. Leslie twierdzi, że Mary wie. Powiedział, że jest kochanką lana i że oboje śmieją się z bezowocnych poszukiwań Sebastiana, podczas gdy on ryzykuje życie i wpada w kłopoty, daje się pobić jakiemuś nieznanemu napastnikowi. l wszystko dla pamiętnika, który Mary ... ukradła? To było jego pierwsze podejrzenie, gdy przyjechał do Szkocji, lecz jej niewinny sposób bycia i szczerość wsparte zapewnieniami lady Valery, odwiodły go od tej myśli. A teraz Leslie powiedział... Sebastian jednak wiedział, że nie należy wierzyć Fairchildom. A skoro dwoje FairchiIdów opowiada różne historie, któremu powinien uwierzyć? Zbeształ się w myślach. Oczywiście, że ufał Mary. Nic, nic, cokolwiek powiedziałby Leslie, nie mogło tego zmienić. Sebastian zauważył, że szczęki ma zaciśnięte i zmusił się, by je rozluźnić. Naprawdę ufał Mary. Przecież chce ją prosić o pomoc w otwarciu sejfu. l niech Bóg ma ją w swojej opiece, jeśli go zdradzi.
ROZDZIAŁ 15 - Jesteś taka piękna! Zbyt piękna na gusta w tym domu. - Jan patrzył żarliwie i przemawiał z całą gorliwością kochanka. Młoda źrebica, do której mówił, kokieteryjnie spuściła oczy. - Zabiorę cię stąd. Uciekniemy razem w świetle księżyca i nigdy nie wrócimy. - Podniósł butelkę brandy, którą trzymał w jednej ręce i pił, aż poczuł, że żołądek zaczął mu płonąć. Gdy opuścił butelkę, spostrzegł, że patrzyła na niego karcąco. - Tak, tak, wiem. Będziemy musieli wrócić. Ja, żeby zrujnować reputację dobrej kobiety, a ty ... - Uśmiechnął się drwiąco, prawdziwie niedobrym uśmiechem, dzięki któremu poczuł się panem sytuacji. - A ty do swojego żłobu. Wy, kobiety, wszystkie jesteście takie same. Interesują was tylko dobra. Wygodne siodło i dobre miejsce w stajni. - Zatoczył ręką łuk w kierunku wszystkich stajni Fairchiidów i spojrzał na klacz, która przed nim stała. - r dostatek owsa, kiedy tego chcecie. To wszystko, o co dbacie. Klacz pochyliła głowę, jakby pytała, co jest w tym złego. - A do diabła z tobą, szkapo! - Podniósł lampę z filaru i zachwiał się. Gdy złapał równowagę i ruszył w stronę bramy, powiedział jeszcze: - Do diabła z wszystkimi kobietami! Sprawiają więcej kłopotów, niż są tego warte. Klacz wyraziła swą opinię soczystym parsknięciem, a ran odskoczył, wycierając twarz rękawem. Brandy chlusnęła na jego elegancki aksamitny surdut. Oniemiały, zapatrzył się na ciemną plamę. - Zobacz, co zrobiłaś - powiedział wreszcie. Przez ciebie wylałem przedostatni łyk. Na szczęście mam coś jeszcze. Pochylił się i poszukał drugiej, wciąż zakorkowanej, butelki na zaśmieconej podłodze. Spostrzegł, że stoi tam, gdzie ją zostawił. - Pewnie się zastanawiasz, jak uda mi się ją podnieść z lampą w jednej dłoni i butelką w drugiej? To jest właśnie niezwykły cud posiadania palców. Ostrożnie chwycił drugą butelkę za szyjkę i pokazał obojętnej klaczy. - Nie chciałabyś także ich mieć? Nie słysząc odpowiedzi, triumfalnie pokiwał głową. - Ha! r tu cię mam! Butełki obijały się o siebie z brzękiem, gdy szedł pomiędzy boksami, a lampa rzucała błyski światła na całą stajnię. Przeszedł na stronę, gdzie trzymano ogiery. Wielkie, muskularne bestie szemrały do niego, cicho uznając jego władzę, jak przystało na dobrze ułożone zwierzęta. Dominujący ogier, który ugruntował swą władzę nad innymi samcami, skłonił przed nim łeb, a ran odpowiedział mu powitaniem. - Mamy dziś pełnię. - Patrzył na Quicka. - Słyszysz wezwanie? Nie chciałbyś biec i biec, aż odnajdziesz kraniec ziemi? Quick zgodził się łagodnym pełnym gracji skinieniem. - Ja też. - lan podniósł butelkę. - Zamiast tego piję. Dla ciebie nie ma takiego rodzaju pociechy. - I niech lepiej nie będzie - odezwał się szorstki głos z jednego z boksów. Ian twardo spojrzał na ogiera, po czym się rozluźnił, gdy jasna głowa powoli wychyliła się z mroku. - Myślałem, że to Quick do mnie mówi - wyznał Jan ze śmiechem. Jego śmiech zamarł nagle, gdy uniósł lampę i blondyn wszedł w okrąg światła. - Dobry Boże, przecież to kolejny bękart Fairchiidów! Młody mężczyzna chciał podejść szybko do lana i złapać go za poły surduta, lecz Quick przesunął się gładko i przygwoździł go do ściany. Niezbyt mocno, więc lan zrozumiał, że młodzieniec jest ulubieńcem zwierząt. Jednak na tyle bezwzględnie, by nie mógł dopaść lana. - Nie chciałem cię obrazić - powiedział lan, gdy chłopak mocował się z koniem. - Ja też jestem jednym z bękartów Fairchiidów. Po prostu myślałem, że znam wszystkich. - Już dobrze, staruszku, przepuść mnie. Nawet go nie tknę - młodzieniec przemówił do ogiera, jak do równego sobie i Quick się odsunął. Wydostając się z boksu, wsparł się dłońmi o bramkę i zapytał: - Dlaczego sądzisz, że jestem FairchiIdem? Twarz, włosy, wzrost, wdzięk ... A przynajmniej przypuszczam, że masz wdzięk. Nigdy nie spotkałem Fairchilda, który by go nie miał. Młody człowiek patrzył na niego poważnie, a po chwili słaby uśmiech rozjaśnił jego srogą twarz. - Tak, jestem co najmniej tak czarujący, jak ty. lan zauważył jego delikatny szkocki akcent. J ednak młodzieniec był wykształcony i miał pewną ogładę. Interesujące. Gdzie tym razem szukał szczęścia drogi Leslie? A może to Burgess? Albo ... - Czy wiesz, kim jest twój ojciec? - Oczywiście. - Młodzieniec był szczerze zdumiony. - To tak, jak ja. - lan podniósł dwie butelki. - Napijmy się jeszcze raz.
Młody człowiek otworzył bramkę i zamknął ją za sobą. - Ja jeszcze nie piłem. lan podał mu zamkniętą butelkę i zaczekał, aż chłopak upora się z korkiem. Gdy wypił spory łyk, nie zakasłał, lecz oczy mu się zaszkliły. - Dobra. - Najlepsza. Fairchildowie piją tylko to, co najlepsze. - Lepiej mi to oddaj. - Chłopak wziął lampę, alan nie stawiał oporu. - Pożar w stajni to straszna rzecz. Gdzie możemy spokojnie przepłukać gardła? zapytał lano Młodzieniec rozważał to przez chwilę. Zdawał się niepewny, jak ma się zwracać do nowego krewnego. Wreszcie odpowiedział: - Mam tu prywatny kąt, gdzie możemy ... porozmawiać. lan szedł za nim na zaplecze stajni. - Mam na imię lan, a ty jesteś ... ? - Hadd ... Haley. - Miło mi cię poznać ... Hadzie Haley - lan uśmiechnął się szeroko, a Hadd niewzruszony patrzył mu w oczy. - Wolisz pozostać incognito, tak? W porządku, lecz twoja twarz i tak cię niedługo zdradzi. Wygląda na to, że już cię zdradziła stajennym pięściom. - O czym mówisz? - Masz siniaki. - lan pokazał palcem podbite oczy Hadda. - Walczyłeś, żeby uciszyć plotkarzy, czy nie? To nigdy nie działa. - Postukał kciukiem w pierś. - Ja to wiem. - Zapamiętam - powiedział Hadd. - Mam więc nowego brata. A może kuzyna? - Sądzę, że raczej kuzyna. Moglibyśmy wejść na strych, ale nie wiem, czy będziesz w stanie uporać się ze schodami. lan potrząsnął głową w smutnej konstatacji swej niezdolności. - Zostaniemy tutaj. - Hadd wskazał na niszę, gdzie nagromadzono czystą słomę, która rano miała zostać rozniesiona do boksów. - Świetnie. - lan rzucił się na słomę i natychmiast się skulił, gdy sztywne źdźbła wbiły mu się w ciało przez spodnie. - Jak konie mogą na tym spać? - Zwykle się nie kładą. - Hadd powiesił lampę na haku i usiadł ostrożnie. Wpatrywał się w lana swoimi błękitnymi oczami Fairchilda, aż lan miał ochotę skulić się jeszcze bardziej. Powiedział jednak: - Napij się. To złagodzi mój szok wywołany odnalezieniem kuzyna w stajni. - Złagodzi twój szok, czyżby? - Poważna twarz Hadda ściągnęła się w uśmiechu, ale przyjął butelkę. - Jak sądzę nie poszedłeś do dworu, żeby się przedstawić? Może mam cię zaanonsować? - Nie, dziękuję ci bardzo. Hadd brał każdą sytuację na poważnie, o wiele bardziej poważnie, niż którykolwiek z wujów. No cóż, sam to odkryje wystarczająco szybko. lan podniósł dłoń. - Mam dość problemów z kuzynami już mieszkającymi we dworze. Zostawię cię w spokoju. - Co robiłeś w stajni? - Hadd spokojnie obserwował lana. - Stajnia jest dobrym miejscem, by się upić w sztok. Mam tu krewnych. l nie muszę oglądać mojego słodkiego przedmiotu pożądania. Nie muszę słyszeć, jak żwawym głosikiem zapewnia, że mnie uwielbia, i nie muszę udawać, że leży mi na sercu tylko jej dobro. - Nie musisz? lan śmiał się odrobinę zbyt długo. - Nie bądź głupi. Nie myślę o tym, co dla niej dobre. Nie kocham jej. Nie kocham - nadal temu słowu lubieżną intonację. - Chcę tylko jej pieniędzy. - Spojrzał na Hadda, jakby młodzieniec go zbeształ. - l cóż jest w tym złego? - Sądzę, że nic - Hadd mówił łagodnie. - Zdaje mi się, że w ten właśnie sposób w towarzystwie kojarzone są małżeństwa. - Racja. Jestem tak samo podły, jak reszta Fairchiidów, do diabła! - lan starał się zachować waleczność, lecz uleciała z niego, gdy wymamrotał: - Ja tylko nie chcę się tym upajać, jak oni to robią. - l dlatego jesteś taki wspaniały. - Och, błagam. Przecież fakt, że cierpię męki na myśl o uwiedzeniu kobiety, nie czyni mnie lepszym od reszty tej zepsutej rodziny. - lan trochę za późno spostrzegł suchy ton w głosie Hadda. Śmiejesz się ze mnie. - Być może - Hadd wyciągnął długie nogi i skrzyżował jej w kostkach. - Nie mieszkałeś z nimi, jak ja. Szczęściarz z ciebie ... - lan stracił wątek, gdy poczuł źdźbła słomy, które przylepiły mu się na piersi. Zdejmując je, ze zdziwieniem zauważył, że ma mokrą plamę na surducie.
Zastanowił się, skąd się wzięła. Rozpiął surdut i odsunął mokre miejsce z piersi. - O czym to ja mówiłem? - O tym, że zalecasz się do młodej damy dla jej pieniędzy. Przypomniał sobie sytuację z Mary tak szybko, że zastanowił się, jak w ogóle mógł o tym zapomnieć. - Za każdym razem, gdy się do mnie uśmiecha, za każdym razem, gdy ze mną tańczy, za każdym razem, gdy się ze mną śmieje, niemal jestem gotów wyznać jej prawdę i prosić o wybaczenie. - Mógłbyś. - Hadd wypił kolejny łyk. - Nie bądź śmieszny. Miałbym się teraz wycofać? Przecież wszystko idzie zgodnie z planem. Po raz pierwszy w tej rodzinie wszyscy mnie podziwiają. Skąd mu się wzięła ta myśl? - Jeśli nie zrealizuję planu, zostanę odtrącony. Nie żebym dbał o to, co pomyślą Fairchildowie. Nie wiem nawet, czy z takimi mózgami są zdolni do myślenia. Jednak zbyt długo z nimi jestem. Stałem się taki jak oni. Naprawdę tak było. Całe lata poszukiwał, by odnaleźć w sobie te głębiny niemoralności, którą inni Fairchildowie okazywali z taką łatwością. Teraz już rozumiał, gdy jego czynami kierowała ta niegodziwość. - Jedna delikatna kobieta, która ma o mnie dobre zdanie, nie jest w stanie zawrócić mnie z obranej drogi. - Skoro zalecanie się do tej konkretnej damy tak cię niepokoi, czemu nie znajdziesz sobie innej dziedziczki? - spytał z ciekawością Hadd. - Na przyjęciu były tylko cztery dziedziczki i pozostałe trzy trzymano ode mnie z daleka - poinformował lano - Reputacja Fairchildów, rozumiesz, w połączeniu z moim przeklętym pochodzeniem. Nie, dla mnie istnieje tylko jedna dziedziczka. - Szkoda. - Hadd zdawał się raczej ubawiony, niż zmartwiony. lan uspokoił drżącą rękę i podniósł butelkę, krzywiąc się, gdy uderzył nią w zęby. Opuszczając butelkę, otarł usta falbaniastymi mankietami i powiedział: - Teraz muszę wziąć to, czego chcę, lub cierpieć, jeśli się na to nie zdobędę. Czemu tak na mnie patrzysz? - Jak? - Jakbyś wiedział coś, czego ja nie wiem. Zapewniam cię, że przez to przejdę. - Zamyślił się nad swą pozycją w Fairchild Manor i jego postanowienie się umocniło. - Nie chcę więcej poniżeń. Jestem zmęczony upokorzeniami. l już nigdy, nigdy nie chcę być zależny od FairchiIdów. - Jeśli chodzi o tę młodą damę, do której się zalecasz ... - Hadd wodził palcem po brzegu butelki, którą trzymał. - Zamierzasz ją zaniedbywać? - Nie. - Bić ją? - Nie! - Sprowadzać do waszego domu kochanki? - Z pewnością nie. - Więc w czym jest problem? Dziewczęta z towarzystwa, jak mi się zdaje, są wychowywane po to, by przekazać swój posag mężowi. Twierdzisz, że jesteś zepsuty jak inni Fairchildowie. Nie patrzę wprawdzie na innych mężczyzn kobiecym okiem, ale zdaje mi się, że przy niewielkim wysiłku mógłbyś uczynić tę kobietę szczęśliwą· - Oczywiście. Jestem diabelnie dobrym kochankiem. Powinna mnie uwielbiać. - Więc w czym jest problem? lan wiedział to doskonale i był zbyt pijany, żeby się nie wygadać. - Ona kocha innego mężczyznę· Wyznanie, które tak zabołało lana, wywołało tylko uśmiech na ustach Hadda. - Skąd o tym wiesz? lan spojrzał na niego. Hadd najwyraźniej uważał, że jej miłość nie jest aż tak istotna. Albo raczej nie wierzył, że lan wie, o czym m0wi. Wyznał więc prawdę· - Nie wiesz? Jestem synem sełki. - Selki? - Hadd wyprostował się. - Twoja matka jest kobietą-foką? Zdumiony lan patrzył na tego nowego Fairchilda. Był młodszy, czystszy, bardziej honorowy od niego, lepszy w każdym calu, a w dodatku ... mądrzejszy? - Skąd o tym wiesz? - Studiowałem stare szkockie legendy. - Hadd zdawał się rozświetlony jakąś poświatą. - Nigdy jednak nie spotkałem nikogo, kto twierdziłby, że jest potomkiem selki. - Ja niczego nie twierdzę - obojętnie powiedział lano - Po prostu nim jestem. Hadd długo pił z butelki, po raz pierwszy naprawdę potrzebując się napić. Wyciągnął skórzaną sakiewkę z kieszeni kamizelki i rzucił ją do lana. lan złapał ją i zajrzał do środka.
- Kamienie? - Oddaj. - Hadd złapał sakiewkę odrzuconą przez lana wściekłym ruchem. - Gdzie jest teraz twoja matka? - Wróciła do morza - l porzuciła swego syna z jego ojcem. - One zawsze wracają do morza. - Zamienione w foki. - Hadd oczyścił kawałek podłogi i wysypał kamienie. Patrzył na nie, potem na lana, potem znów na kamienie. - Fascynujące. r jaki to ma na ciebie wpływ? - Tęsknię za nią - powiedział spokojnie lan, gdyż ból, który męczył go dawniej, z wiekiem zatarł się tak, że już go prawie nie zauważał. Hadd w ogóle tego nie usłyszał. Zebrał kamienie do sakiewki i wepchnął do kieszeni. - Chodzi mi o to, czy fakt, że jesteś synem selki, pomógł ci spostrzec, że ta dziewczyna kocha innego? Ach, o to pytasz. - lan wzruszył ramionami z udawanym brakiem zainteresowania. - Widzę ... uczucia. Uczucia? Jak? Młodzieniec był wyraźnie podekscytowany, lecz nie zdradzał objawów niedowierzania, więc lan mu powiedział. - Widzę aurę. Barwne światło wokół postaci. - Potarł dłonią zmęczoną twarz. - Niełatwo mnie okłamać. - A ta młoda dama? Jaki rodzaj światła widzisz wokół niej? - Otacza ją aureola złotego blasku, a gdy tamten mężczyzna się pojawia, światło rośnie i pulsuje. - lan starał się nie ujawniać smutku, choć w istocie nie dbał o to. Patrzył na gładką powierzchnię swego pierścienia i zastanawiał się, czy Hadd może zobaczyć, jak kamień księżycowy świeci własnym światłem, gdy łan go dotyka. - Nieczęsto widzę coś takiego. Zwykle zdarza się to parom, które są poślubione od wielu lat. Szczęśliwie poślubione. - lan patrzył na Hadda, czekając na pierwsze oznaki niedowierzania lub rozbawienia. - To złoto jest trochę bardziej błyszczące niż oprawa mojego pierścienia. Pewnie tak łśni odwzajemniona namiętność. - Rozumiem. - Wydawało się, że Hadden naprawdę to rozumie. Przynajmniej nie kpił z lana, ani go otwarcie nie wyśmiał. - Ale dlaczego ona zajmuje się tobą, skoro kocha innego mężczyznę? - Ponieważ nie zdaje sobie sprawy, że się do niej zalecam. - Przyznanie się do tego było poniżające. l nie wie, że go kocha. ROZDZIAŁ 16 Mary nagle się obudziła. Otworzyła oczy i jak co rano przez ostatnie cztery dni zapatrzyła się na szare światło tuż przed świtem, starając się uspokoić gwałtowne bicie serca. Morderczyni. Słyszała echo tego słowa. Ścigało ją z koszmaru. Koszmaru wypełnionego lokajami, którzy wytykali ją palcami i oskarżali, zwłokami, które wstawały i kroczyły sztywno w kierunku szubienicy obwieszonej stryczkami. Morderczyni. Wstała i ubrała się w ciemną suknię. Na palcach podeszła do sterty listów, które wsunięto pod jej drzwi w ciągu nocy. Przyniosła je do okna i przekładała, aż znalazła kopertę, której szukała. Tę, która była zapieczętowana gładką pieczęcią wosku. Już wiedziała, co w niej jest napisane. Morderczyni. To było napisane we wszystkich pozostałych. To jedno słowo wytrącało ją z równowagi bardziej niż długie oskarżenia. Wiedziała, kto pisze te listy. Nie widziała go już więcej, lecz nie musiała. Wszyscy lokaje w jej koszmarach mieli taki sam szyderczy uśmiech na twarzach i roztaczali aurę takiego samego zagrożenia, jak człowiek, którego widziała w korytarzu w trakcie nocy balowej. Ścigał ją. Rzuciwszy okiem na składane łóżko, na którym bez ruchu spała Jill, Mary przekręciła klucz w drzwiach. Poprosiła o ten klucz panią Baggott, gdy po raz pierwszy dostała list; miała nadzieję, że to pomoże jej spać spokojnie, lecz na próżno. Gdy ostrożnie wyślizgiwała się na zewnątrz, JiIl się odezwała: - Niech pani będzie ostrożna, panno FairchiId. - Będę· Jill wykazywała wyraźne oznaki braku szacunku dla rozsądku Mary. Twierdziła, że jej pani musi być niemądra i szalona, skoro przemierza samotnie korytarze, a i Mary po otrzymaniu pierwszego listu zaczęła się zastanawiać, czy dziewczyna nie ma racji. Podeszła szybko i cicho do niszy przyoknie, złamała pieczęć i rozłożyła kartkę·
Morderczyni. Rodzina Besseborough ciągle oferuje nagrodę· Sto funtów szterlingów opłaci moje milczenie. Dam znać, gdzie i kiedy. Kartka trzepotała w drżącej dłoni Mary. Sto funtów? Równie dobrze mógłby żądać tysiąca. Może i była dziedziczką, ale nie miała żadnych pieniędzy, ani sposobu na to, żeby je zdobyć. Musi stąd uciekać, i to już. W panice zerwała się i biegiem zawróciła do pokoju, ale sam pośpiech przywrócił ją do zdrowych zmysłów. Zachowuje się impulsywnie i nic dobrego z tego nie wyniknie. Gdyby spróbowała opuścić Fairchild Manor, JiIl powie o tym lady Valery. Lady Valery pośle po Sebastiana. A Sebastian ją powstrzyma i zażąda wyjaśniell. Mary oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Znalazła się w pułapce. Wiedziała o tym. Lecz groźba listów uczyniła znalezienie pamiętnika lady Valery jeszcze bardziej koniecznym. Musi dopaść ten pamiętnik. Musi się stąd wydostać. Jej decyzja się umocniła i Mary odzyskała spokój. Schowała list w obszernej kieszeni i poszła do kuchni. Służący spojrzeli na nią, gdy wchodziła, lecz w ciągu ostatnich dni Mary udowodniła, że nie zamierza ich oszukiwać. Przychodziła każdego ranka, gdy kończyli śniadanie i zaczynali przygotowania do dnia, była przyjazna, grzeczna i niewymagająca. Wciąż obserwowali ją z ostrożnością, lecz nie zachowywali się już, jakby była kanibalem, który zawitał do ich ciepłej kuchni. Nadszedł czas, by zacząć działać. Nadszedł czas, by dowiedzieć się, kto spośród jej krewnych ma pamiętnik. Pani Baggott nalała wrzątku do dzbanka i podeszła do stołu. Usiadły obie; Mary napełniła dwie filiżanki i odezwała się: - Szukam kogoś, kto opowie mi o mojej rodzinie. Mam nadzieję, że pani mi pomoże. Jak długo pracuje pani dla Fairchiidów? Oczywiście Mary nie powiedziała całej prawdy, a pani Baggott była zh>yt bystra, by nie mieć podejrzeń. Lecz nie mogła również domyślić się prawdziwych intencji Mary, przyjęła więc filiżankę i spodek, mówiąc: - Zaczęłam tu pracować jako pomywaczka, panno Fairchild. Miałam wtedy osiem lat. - Ojej... - Mary nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Pani Baggott musi znać każdy sekret tej rodziny. - Rzadko spotyka się kobietę, która tak awansowała. - Bez pracy nie ma kołaczy - pani Baggott z powagą wyrecytowała przysłowie. - Szczerze mówiąc była to wyłącznie ciężka praca. Lecz gdy kobieta jest obdarzona taką twarzą jak moja, jakież ma inne wyj_ ście, niż ciężko pracować? Mary chciała się żachnąć, lecz zrezygnowała. Pani Baggott nie oczekiwała fatszywych pochlebstw. Chciała, by brać ją taką, jaką była - inteligentną kobietą dbającą o własny byt. Nie naraziłaby się na niebezpieczeństwo dla Mary, to jasne; lecz zaufała jej na tyle, żeby poplotkować. - Myślę, że nikt nie zna mojej rodziny tak, jak pam. - Zgadzam się z tym, panno Fairchiid, i to nie jest czcza przechwałka. - Może mogłaby pani mi pomóc? Pani Baggott w skupieniu odmierzała łyżeczki cukru i wsypywała je do herbaty. - Być może ... - Dlaczego bracia mojego dziadka są dla mnie tacy okrutni? Leslie nigdy nie przepuści okazji, żeby ze mnie drwić albo mnie poprawiać, albo ... - Pan Leslie nie traktuje pani inaczej, niż kogokolwiek innego. - Łyżeczka dzwoniła o chińską porcelanę filiżanki, gdy pani Baggott energicznie mieszała herbatę. Wyjmując łyżeczkę, wycelowała ją w służącą, która krążyła w pobliżu. - Czego potrzebujesz, Sally? Wysoka, niezgrabna dziewczyna wymamrotała: Niczego, proszę pani. - Więc znajdź sobie jakąś pracę, bo inaczej ja ci czegoś poszukam. - Pani Baggott patrzyła, jak Sally odchodzi, po czym starła ze stołu kropelki herbaty. - Pani wuj Leslie jest podłym starcem. Szczęśliwy czuje się tylko wtedy, gdy inni są przez niego nieszczęśliwi. - Dokuczał pani przez całe lata? - zgadła Mary. Dzy,tl. Dzy,tl. - Tak. On i jego bracia. - Pani Baggott zacisnęła usta, jakby żałowała swych zwierzeń. - Myślałam, że są tacy tylko dla mnie! Nie chciałabym się wydać zgryźliwa, lecz mam wrażenie, że wszyscy WUJOWIe są ... - Okrutni? Obojętni? Lubujący się we wstrętnych żartach wobec tych, którzy nie mogą im odpłacić tym samym? - Dzy/l. Dzy/i. Dźwięk był coraz głośniejszy, lecz pani Baggott ściszyła głos. - Czy widzi pani Emmę przy piecu.
Mary widziała i zdumiewała się umiejętnościami młodej kobiety. Mieszała, kroiła i mełła, a to wszystko jedną ręką. Druga była odcięta w nadgarstku. - Świetnie sobie radzi. - Radziła sobie lepiej, gdy miała dwie dłonie. - Dzyń. Dzyń. Ponura przerwa. - Pan Leslie wpadł na pomysł, że będzie zabawnie umieścić pułapkę na lisy w swojej szafce, a potem zawołać jedną z pokojówek, żeby ją posprzątała. Mary patrzyła na Emmę szeroko otwartymi oczami, a potem zwróciła przerażone spojrzenie na panią Baggott. - Nie myśli pani, że ... - Śmiał się głośno, gdy udał mu się ten żart. A to jest właśnie efekt. - Pani Baggott wreszcie przestała mieszać i łyżeczką wskazała na Emmę. - Chciał ją wyrzucić za drzwi. Powiedział, że płakała zbyt długo i to już nie było zabawne. Nie pozwoliłam na to. Znam jego sekrety, o tak, i wystarczyłoby, żebym o nich wspomniała, a pokazałabym mu jego miejsce. Lecz on jest niebezpiecznym człowiekiem, gdy widzi, że coś poszło nie po jego myśli, więc od tamtej pory trzymam Emmę w kuchni z dala od jego wzroku. - Czy wszyscy moi wujowie są tacy ... źli? - zapytała Mary ze wstrętem zmieszanym ze wstydem. Czy to dlatego przed laty popełniła morderstwo? Z powodu pokrewieństwa z odrażającymi Fairchildami? - Nie tak źli, jak pan Lesl.ie, lecz o nim mogłabym opowiedzieć wiele historii ... Dlatego obecność lorda Whitfielda w tym domu tak bardzo mnie wciąż zaskakuje. - Pani Baggott sączyła dobrze wymieszaną herbatę. - Musi naprawdę panią uwielbiać, panno Fairchild, by zaręczyć się z panią po tym wszystkim, co mu zrobili ci szubrawcy. Ale to przecież żadna nowość dla pani - uśmiechnęła się, a jej odstający wąsik się wygładził. _ Czy Bubb też taki jest? - zapytała Mary. _ Pan Bubb? - Pani Baggott zaśmiała się krótko. Gdyby Mary była mniej miłosierna, nazwałaby to rechotem. - Proszę mi wybaczyć, panienko, teraz to jest lord Smithwick, ale ja wciąż o tym zapominam. Czyż nie jest on najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu pani widziała? _ Wszyscy Fairchildowie są przystojni - sucho odpowiedziała Mary. _ Ależ oczywiście, panno Fairchild. Pani także. - Pani Baggott była zaskoczona, że niemal zapomniała o pochodzeniu Mary. - Ciągle musiałam zwalniać pokojówki, które tak się w nim zakochiwały, że sprawiały mnóstwo kłopotów. - Czy on je zachęcał? _ Dochowuje wierności lady Smithwick. I da się lubić, nawet jeśli coraz częściej nie może płacić pensji. Więc rodzina ma kłopoty finansowe? _ Odkąd stary lord Smithwick zapisał całą fortunę pani. - Gospodyni najwyraźniej podobał się ten pomysł. - Lecz nowy lord Smithwick zawsze się przechwala, że ma sposób na to, by utrzymać rodzinę na powierzchni. _ Teraz też? - Mary owinęła palce wokół filiżanki i czuła ciepło przenikające jej palce. - To znaczy, czy słyszała pani, żeby ostatnio coś mówił? _ Nic ważnego. Nie dalej jak dwa tygodnie temu mówił lady Smithwick, że ocali rodzinę, lecz na ogół u pana Bubba cała para idzie w gwizdek. Lady Smithwick o tym wie. Po prostu dalej zajmowała się swoją robótką i kiwała głową· Podczas balu Mary widziała, jak Nora sprawuje honory pani .domu, swatając swe córki z najbardziej pożądanymi mężczyznami. W tym samym czasie z gracją oprowadzała Mary, nowo odnalezioną krewną, i objaśniała jej zawiłości odpowiedniego zachowama. - Lady Smithwick nie jest głupia. - Nie, absolutnie. Kiedyś była jedną z nas, pani wie. - Pani Baggott zatoczyła ręką łuk wskazując służących i zauważyła dziewczynę czającą się niedaleko i wyraźnie nasłuchującą. - Sally! Co ty wyprawiasz? Gwałtowne rumieńce wypłynęły na policzki Sally. - Słucham panią? - Idź zamieszać owsiankę - powiedziała ostro pani Baggott. - Kiedy skończę rozmawiać, przypilnuję, żebyś obrała cebule. Może to ci przypomni, jak należy pracować. Sally dygnęła i odeszła w kierunku pieca. - Nie rozumiem, co się dzieje z tą dziewczyną wyznała pani Baggott. - Zwykle jest taka odpowiedzialna. To musi być jakiś mężczyzna. - Zawsze o nich chodzi - zgodziła się Mary. - Proszę spojrzeć, już widać słońce! - Gospodyni zerwała się z krzesła. - Mam jeszcze tyle pracy! - Ałe opowiadała mi pani o lady Smithwick - zaprotestowała Mary.
- Ach, tak - pani Baggott rzuciła okiem w stronę okna i usiadła, przysuwając się bliżej razem z krzesłem. - Lady Smithwick była kiedyś jedną z nas. Jedną ze służących. - Fascynujące. - Pani Baggott nie wiedziała nawet, jak bardzo. - Była nauczycielką w Bramber Court, niedaleko stąd, a pan Bubb, przepraszam, lord Smithwick, był czarujący. Może sobie pani wyobrazić zakończenie tej historii. - Nie - Mary była zafascynowana .. - Proszę mi opowiedzieć. Pani Baggott obrzuciła ją spojrzeniem. - To wciąż ta sama stara historia, panno Fairchiid. Zna ją pani. - Nie - nalegała Mary. - Naprawdę· Pani Baggott kręciła się niespokojnie. - Nie mogę plotkować o lady Smithwick. Nie mogę. - Ta powściągliwość wyraźnie była dla niej udręką. Mogę tylko pani powiedzieć, że od czasu ślubu jest fanatycznie lojalna wobec lorda Smithwicka Mądrze pokiwała głową. - Gdyby mnie pytano o zdanie, to jeśli ktoś może ocalić Fairchiidów przed nimi samymi, tą osobą jest lady Smithwick. - Ale szczegóły ... - naciskała Mary. Pani Baggott spojrzała w okno, w którym pojawiło się poranne słońce. - Proszę spojrzeć na światło! Ja tu marudzę, rozmawiam z panią, tymczasem śniadanie ma być podane na tarasie .......- Wstała i dygnęła. - Ale ... ale ......- bełkotała Mary. Jeszcze nie skończyła! Jeszcze nie usłyszała wszystkiego. Złapała dłoń pani Baggott i prosiła: - Jeszcze tylko jedno. Proszę mi powiedzieć coś o moich kuzynkach. Pani Baggott spojrzała na dłoń Mary. Podniosła ją i przypatrzyła się uważnie, potem odwróciła ją i popatrzyła na wnętrze dłoni. - Niezbyt wiele szlachcianek ma ta~ie stwardniałe dłonie, panno Fairchiid. Zastanawiam się, skąd pani Je ma. Mary pragnęła wyrwać dłoń, która ją tak zdradziła. Nikt inny nie dostrzegł zgrubień, które narosły przez dziesięć lat pracy, lecz pani Baggott miała doświadczony wzrok. - Proszę się nie bać, panno Fairchiid. - Pani Baggott poklep~ła jej spracowaną dłoń. - Zastanawiałam się, dlaczego wstaje pani tak wcześnie i dlaczego tak dobrze pani tutaj pasuje, a skoro znalazłam odpowiedź ... Cóż, umiem dotrzymywać tajemnic. Czyżby? Zachęcona jedynie odrobiną uprzejmości ze strony Mary, pani Baggott opowiedziała jej bez owijania w bawełnę historię lady Smithwick i plotkowała z upodobaniem o wuju Lesliem. Tak, niedyskrecja pani Baggott może być kolejnym powodem do zmartwienia. - Pani kuzynki? - Pani Baggott podniosła ze stołu dwie filiżanki i stała przy niej, trzymając je w rękach. Sprzedałyby własnego ojca. Czy to mówi pani to, co pani chce wiedzieć? - Tak. - Mary także wstała. - Niestety tak. Było jasne, że traci czas. Każdy z jej rodziny mógł skraść pamiętnik. Gdy wychodziła z kuchni, usłyszała jeszcze, jak pani Baggott daje guzdrzącej się Sally kolejną reprymendę. Tłumiąc ziewanie, Mary skierowała się do swojej sypialni. Co wieczór wypełniała zadanie, które zlecił jej Sebastian, a co rano wypełniała zadanie, które sama powzięła. Listy z groźbami napawały ją lękiem, a nie mogła sobie wyobrazić, jak ma zdobyć sto funtów. Rozglądając się dookoła, zdała sobie sprawę, że się zgubiła. Znowu. Zabawne. Tak zręcznie radziła sobie w zwodzeniu i manipulowaniu ludźmi, a w ogóle nie radziła sobie z utrzymywaniem właściwego kierunku. Wykorzystała panią Baggott, jak przystaio na dziedziczkę Fairchildów, i zrobiła to bez wysiłku. Przypomniało jej to o czasach, gdy uważała intrygi za ekscytujące, a kłamstwo za dozwoloną metodę osiągania własnego celu. Widmo Ginewry Fairchild było coraz bliżej. Gdy Mary myślała o niepowstrzymanej rozkoszy, której zaznała w ramionach Sebastiana - a myślała o tym zdecydowanie zbyt często - chciała uciekać od niego tak daleko, jak się dało. A w tym samym czasie Ginewra szeptała: - Co strasznego jest w odrobinie przyjemności po tak wielu latach dyscypliny? Mary nie zdołałaby uciec od tego głosu. Słyszała go za każdym razem, gdy Sebastian z szacunkiem skłaniał przed nią głowę. Od czasu balu nie okazywał najmniejszego zainteresowania nią, lecz Ginewra szeptała: - Mogłabym sprawić, żeby mnie pragnął. Mogłabym go schwytać i uszczęśliwić już na zawsze. Ginewra, niech ją piekło pochłonie, była wyraźnie niezniszczalna. Jednak jeszcze gorsze było pragnienie Mary wyjawienia okoliczności morderstwa. Liczyła na wrażliwość Sebastiana. Zrozumiałby. Wtedy mogłaby mu opowiedzieć o szantażu, który tak ją przerażał, a on zająłby się tym wszystkim. Zamknęła oczy i potrząsnęła głową. Jakież to samolubne, chcieć nie tylko współczucia Sebastiana, lecz
także jego opieki. - Mary - odezwał się za jej plecami męski głos. - Przyszłaś mnie zobaczyć. Podskoczyła i obróciła się. W jasnym prostokącie otwartych drzwi stała groźna postać. Trwoga wstrząsnęła nią przez krótką chwilę. Czy był to jeden z zepsutych arystokratów, który wykorzysta tę
Cóż, przez ostatnich dziesięć lat Mary sama nauczyła się być lojalną, honorową i uczciwą, a emocji nikt jej nie musiał uczyć. Była również Ginewrą Fairchild, a Ginewra przeżywała emocje w sposób, jakiego zimny, władczy Sebastian nigdy nie pojmie. W tej chwili emocje aż się w niej kotłowały. Frustracja z powodu nieodnalezienia złodzieja pamiętnika. Wzgarda dla lana z powodu jego zuchwałej pewności, że może ją potraktować jako substytut, gdy nie udała mu się romantyczna schadzka. I furia na Sebastiana ... bo był Sebastianem. - Panno FairchiId! - JiII machała do niej jak szalona zza uchylonych drzwi. Mary podeszła do niej. - Czy to jest moja sypialnia? - Tak. Muszę pani powiedzieć ... - Jill wskazała palcem na wnętrze, lecz gdy spojrzała na Mary, wytrzeszczyła oczy. - Panno FairchiId, co się pani stało? - O co ci chodzi? - Ma pani rozpuszczone włosy. Pani suknia jest w nieładzie. - Jill dotknęła guzika, który spadł i potoczył się po podłodze. Teraz ona mówiła jak starsza siostra. - Pani usta ... są spuchnięte! - Położyła dłonie na biodrach. - Jakiś mężczyzna próbował wymusić pani względy, prawda? Mówiłam, żeby pani nie chodziła sama korytarzami. To nie jest bezpieczne dla dziedziczki. Mary zatrzęsła się z irytacji. Nie powinna gniewać się na JilI, bo dziewczyna chciała dobrze, lecz w tej chwili nie miała nastroju do usprawiedliwiania jej wad. - To była pomyłka. Teraz posłuchaj. Chcę, żebyś poszła do kuchni i poprosiła o bulion dla pana lana. - Pan Ian to zrobił? - Głos JiII stał się piskliwy i oskarżający. - Cicho! - Mary rozejrzała się po korytarzu. Nie zobaczyła nikogo, a wolała, by ten incydent pozostał sekretem. Nic dobrego nie przyjdzie, jeśli Sebas ... Mary wstrzymała się. Dlaczego miałaby dbać o to, co pomyśli Sebastian? Nie dbała, lecz wciąż ... nic dobrego nie przyjdzie, jeśli wieść o napaści lana wyjdzie na jaw. Niektórzy mężczyźni, szczególnie ci, którzy nie kryją pogardy wobec Fairchiidów, mogliby stać się podejrzliwi. - Pan Ian jest chory - powiedziała cicho Mary. Niedługo wyzdrowieje i znów będziemy dobrymi przyjaciółmi, lecz dopóki ... - wzięła głęboki oddech. - Pan Ian jest czarującym człowiekiem, choć teraz po prostu troszkę oszołomionym. I chorym. Jestem pewna, że jest chory. Potrzebuje tego bulionu. Jill nie ruszała się. Stała i coś szeptała bezgłośnie, więc Mary rozkazała jej gestem. - Idź. Zrób, co ci kazałam. Mary otworzyła drzwi do sypialni i usłyszała, że Jill szczęka zębami. - Ale panno Fairchiid, ja muszę pani coś powiedzieć ... Mary weszła do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi. Odwróciła się, lecz nie musiała słyszeć tego głębokiego głosu ani widzieć postawnej sylwetki, żeby wiedzieć, że Sebastian stał w pokoju. Ramiona miał założone na piersi. - Chciała ci powiedzieć, że czekam na ciebie. A ja chciałem ci powiedzieć ... - Podszedł bliżej i dotknął pasma jej rozpuszczonych włosów. - Ze bez wątpienia jesteś najbardziej zdradliwym Fairchiidem, jaki się kiedykolwiek narodził. ROZDZIAŁ 17 Mary miała bardzo ciężki poranek. Nazwano ją morderczynią i szantażowano. Jej plan wykrycia złodzieja pamiętnika spalił na panewce z powodu nadmiaru podejrzanych. Źle się z nią obszedł jedyny kuzyn, którego bardzo szanowała. A teraz kipiący złością i oskarżycielski Sebastian oparł się o drzwi jej sypialni, patrząc na nią, jakby była plugawym robactwem. Jednak ona, skoro tak czujnie zachowywała spokój wobec bezczelnycb służących i nachalnych szlachciców, pozostanie spokojna także teraz. - Co robisz w mojej sypialni? - Jej głos był bardziej donośny, niż zamierzała, odetchnęła więc kilka razy głęboko, żeby się uspokoić. - Przyszedłem, żeby powiedzieć, że ufam ci wystarczająco, by ci pozwolić otworzyć sejf. - Sebastian zaśmiał się gorzko. - A tymczasem odkryłem, że twój wuj Leslie miał rację· Nie pytała, co Sebastian ma na myśli. Nie musiała. Cokolwiek powiedział wuj Leslie, było to oszczerstwo. - Jesteś głupcem. Zadrżał, jakby go trafiła pociskiem, i natychmiast się otrząsnął. _ Jestem głupcem. Patrzyłem na mężczyzn krążących wokół ciebie i cieszyłem się z tego, że ich nie zachęcasz. Zastanawiałem się nad twoim uczuciem do kuzyna i wmawiałem sobie, że jest ono czyste. Tego
ranka Mary zostawiła klucz w zamku, Sebastian przekręcił go z ceremoniałem magika, który czyni świat niewidzialnym. - Lecz nawet głupcy wiedzą, jak znaleźć zemstę· Podszedł do niej, a Mary spostrzegła, że bezwiednie podniosła zaciśnięte pięści na wysokość talii. Starała się je rozprostować. Nie mogła. Jak długo już ten mężczyzna ją osacza? Od tamtego momentu, gdy widział ją z krwią na dłoniach, prześladował ją w snach. A wówczas w bibliotece lady Valery przekonała się, że zjawy z jej snu nie były nawet w połowie tak straszne, jak rzeczywistość. A teraz miał czelność sugerować, że sama jest winna zalotom mężczyzn i atakom lana. A ona, która o nazbyt wiele mogła się już obwinić, właśnie na tym polu była niewinna. Wyciągnął do niej rękę, a ona uderzyła go pięścią· - Nie dotykaj nmie! Błyskawicznie, jak atakująca żmija, złapał ją za nadgarstki. - Będę cię dotykał tak, jak mi się spodoba. Nie widziała niczego więcej oprócz śniadej skóry, obnażonych zębów i płonących oczu. Z brzydkimi siniakami, wciąż widocznymi na policzku, wyglądał jak sam szatan, a Mary obawiała się go już nazbyt długo. Teraz odpowiedziała mu, płonąc własnym ogniem. - Nie masz prawa mnie osądzać. - Nikt nie ma większych praw, by cię osądzać, niż ja. - Przyciągnął ją do siebie. - I stwierdzić, że jesteś winna oraz odczytać wyrok. Czy nawiązywał do zabójstwa Besseborougha? Czy ją to obchodziło? Resztki samokontroli opuściły ją. Czuła, jak odchodziły; czuła się uwolniona. - Kolejna niesprawiedliwość wobec pracującej an gielskiej kobiety? - Nie jesteś pracującą kobietą. - Przełożył jej ręce za plecy i przysunął się blisko. Za dużo intymności. Za dużo czysto fizycznej bliskości. - A przynajmniej nie masz zawodu przynoszącego honor. Jeśli będzie stała bez ruchu, może zdoła zachować godność. Wiedziała, co on myśli. Znała również prawdę· Gdyby dała się ponieść wściekłości i zaczęła głupio postępować, mogłaby odeprzeć jego oskarżenia. Mogłaby wyrwać go z głupiego uporu, jednak od niego bił żar. Niebezpieczeństwo czaiło się w jego mocnym podbródku i sile jego mięśni. Musi mu powiedzieć, co robiła, zmusić go, żeby jej słuchał, bo jeśli jej się nie uda, on znowu będzie próbował. .. będzie próbował... - Robiłam to, co mi kazałeś. - Jej głos nie brzmiał pojednawczo, lecz przecież nie była pojednawczo nastawiona. - Ja cię tylko poprosiłem, żebyś odwracała ode mnie uwagę w czasie, gdy będę szukał pamiętnika. - Kazałeś mi pomóc ci znaleźć pamiętnik. Zaśmiał się krótko i okrutnie. - Słyszałem, że przez cały ten czas wiedziałaś, gdzie on jest. - O czym ty mówisz? W Szkocji domagałeś się, bym pomogła ci znaleźć pamiętnik. - W przypływie zuchwalstwa szamotała się w jego uścisku, ignorując ból wykręcanych stawów. - To właśnie robiłam. Byłam w kuchni i przesłuchiwałam służbę. - Po co? Przecież wiesz, gdzie się znajduje pamiętnik. - Jesteś szalony. - Była już tego pewna. - Codziennie wstawałam przed świtem i ... - Spotykałaś się ze swoim kuzynem Ianem na szybkie figle - przerwał jej Sebastian. - Ty draniu! - zawołała, płonąc z wściekłości. - Nazwałaś mnie draniem - zakpił z niej. - Czy teraz masz zamiar udawać poczucie winy? Na balu wcale nie udawała poczucia winy, gdy nazwała go draniem. Czuła się winna. Teraz jednak unosiła ją nowa wolność. Sytuacja, której bała się przez tak wiele lat, właśnie nastąpiła. Ginewra Fairchild na nowo połączyła się z Mary Rottenson. I ona - Mary, Ginewra, czy kimkolwiek teraz była - nie dbała o konwenanse. - W tym pokoju istnieją dwie prawdy. Ta, którą ja mówię, oraz prawda o tym, jaki ty jesteś., Zaśmiał się. Ten drań się zaśmiał. Nie wyglądał na urażonego. Miał nawet tyle czelności, by się rozluźnić, jakby zrobiła mu przyjemność swoim niewłaściwym, niegrzecznym odezwaniem. - Jesteś właśnie taka, jak sądziłem. - Pijany zawziętością, prowadził ją do tyłu, kierując jej ciałem i trzymając za r,ęce. - Oprócz honoru, rzecz jasna, lecz w tej chwili twoja dwulicowość pozwala mi postąpić z tobą, jak tego pragnę. - A jeśli się okaże, że jesteś w błędzie?
- Nigdy się nie mylę - powiedział, jakby naprawdę w to wierzył. - Udowodniłaś to swoją rozpustą. Czuła, że jej skóra jest gorąca jak kiedyś, gdy bezmyślnie siedziała na słońcu i przypiekło ją, więc domyślała się, jaka musi być czerwona. - Puść moje ręce. - Zebyś mogła mnie uderzyć jakąś pokrywą tacy? Gdybym był na twoim miejscu, nie liczyłbym na to. Znaleźli się przy ścianie. Przycisnął ją, opierając się na niej, jakby potrzebbwał wsparcia. Ta bliskość wzbudziła płomień w jej podbrzuszu; Mary rozpoznała go jako gniew. - Wykręcasz mi ramiona - powiedziała podstępnie, a gdy ją uwolnił, zaczęła okładać go po twarzy. Odchylił się, zasłaniając rękoma głowę. Wykorzystała ten moment, by z niego zakpić. - Nie potrzebuję pokrywy od tacy - wyrwała mu się· Złapał jej spódnicę i okręcił ją dookoła, wciskając znowu w róg. Pchnął ją z impetem. Oparła się o ścianę, zanim w nią uderzyła. Opadł na nią z tyłu i przycisnął. Znalazła się w rogu pokoju, jak w pułapce. Jej policzek i dłonie spoczywały na zimnej ścianie. Piersi i brzuch były ściśnięte przez ciężar jego ciała. Starała się wywinąć, lecz on naparł na nią mocniej. Chciała kucnąć na podłodze, lecz on wcisnął kolano między jej nogi. Próbowała odwrócić głowę, tylko tyle mogła zrobić. Mogła go dostrzec kącikiem oka. Nie. uśmiechał się. Sądziła, że będzie się uśmiechał. Ze pośle jej jeden z okrutnych uśmiechów. Albo triumfalnych. Z pewnością kpiący. On jednak miał poważną minę, zdecydowaną, jakby właśnie zobaczył zjawę i jej poświęcił całą uwagę· Wolałaby raczej któryś z uśmiechów. Którykolwiek. - Nie możesz tego zrobić! Pochylił się nad nią· - Mogę. I zrobię to dobrze. Jego oddech ogrzewał jeden jej policzek. Boazeria na ścianie była chłodna pod drugim. Widziała tylko długą, płaską powierzchnię ściany rozciągającą się w dal i słoje ciemnego drewna. Widziała drugi róg pokoju, kolejną ścianę i gdzieś na tej ścianie były drzwi. Drzwi mogły równie dobrze być na innym kontynencie. _ Puść mnie! - Próbowała go uderzyć łokciem, lecz nie mogła dosięgnąć. Używając całej swojej siły, opadła na jego nogę, chcąc wytrącić go z równowagi, lecz jej halki chroniły przed uderzeniem zarówno ją, jak i jego. - Zrób to jeszcze raz - odezwał się Sebastian. - Może ci się spodobać. _ Och! - Uderzyła dłońmi w ścianę w poczuciu frustracji. _ Naprawdę. - Podciągnął jej spódnicę· - Nalegam. Jej halki podnosiły się w górę wzdłuż pończoch, aż dotarły do podwiązek nad kolanem. Falbany muskały jej skórę, gdy halki podnosiły się wzdłuż jej ud. Miała nadzieję, modliła się o to, że szybko przestanie ją rozbierać i wystawiać na światło dzienne, bo nie miała żadnej bielizny, która mogłaby okryć jej nagość. Słyszała, że niektóre nieskromne kobiety z wyższych sfer kuszą mężczyzn, ukrywając swe ciała pod nowomodnymi majtkami, lecz ona była skromną dziewczyną i w tym momencie miała zostać meskromnie odkryta. Gdy owiało ją powietrze, zdała sobie sprawę, że jej nadzieje spełzły na niczym. Była naga jak dziecko. Sebastian westchnął, gdy pogłaskał jej pośladki. - Cudownie - wyszeptał wprost do jej ucha. Odchyliła głowę w nadziei, że uderzy go w twarz, lecz uchylił się w porę. Próbowała się wyrwać, lecz przycisnął ją, zanim zdołała zrobić krok. - Nauczyłaś mnie szanować twoje umiejętności walki. - Szarpał ją w talii, jakby chciał zedrzeć jej ubranie. - Nie jestem człowiekiem, który zapomina takie lekcje. Przebiegło jej przez myśl pytanie, czy naprawdę szaleństwo wzięło nad nim górę, lecz przecież nigdy nie zachowywał się tak nieracjonalnie. Jej halki opadły na ziemię, więc jednak udało mu się rozwiązać tasiemki. Spłonęła z upokorzenia, że on ją widzi w takiej pozycji. Tył jej wełnianej sukni zadarty do pasa przelewał się do przodu, a Mary usiłowała zepchnąć go na miejsce, by odzyskać panowanie nad tą sytuacją· Zignorował ją, błądząc dło6.mi po jej ciele. Wściekła Ginewra zaklęła w zniewadze, używając słów, których Mary nawet nie znała. - Co za słownictwo. - Ciepły oddech gładził jej kark. - Szokujesz mnie, Ginewro Mary. Zauważył więc, że ta głupia dziewczyna znów w nią wstąpiła. Mary obawiała się, że wykorzysta tę wiedzę równie bezlitośnie, jak wykorzystywał przewagę swej pozycji i siły. Podniósł kolano wyżej, rozsuwając jej nogi, dopóki nie siedziała na jego udzie. - Pochyl się. - Zachęcał ją głosem i dło6.mi. - Poruszaj się ze mną. Zdawał się dobrze rozumieć jej potrzeby, gdyż przechylał ją, aż nacisk jego nogi wywołał drżenie w jej
nerwach. W jej nerwach. W nerwach nieporuszonej dotychczas gospodyni lady Valery. Zacisnęła zęby. Kołysał ją delikatnie, troskliwie, trzymając ją, jakby była cenna. Cóż, nie poprosi go, żeby przestał, niezależnie od tego, jak ją to złościło. Lecz nie pozwoli sobie też na krótkie westchnienia, które chciały z niej ulecieć. Stała na czubkach palców, próbując wymknąć się nieuniknionym odpowiedziom na jego pieszczoty, lecz w jej podbrzuszu tworzyło się już napięcie, któremu musiała ulec. - Podoba ci się to. - Miał czelność głośno komentować jej reakcje. Jego palce wędrowały pod jej suknią, aż dotarły do trójkąta jasnych włosów. - Czy to także ci się spodoba? Nacisnął lekko. Zakwiliła. - Za mocno? - Zmniejszył nacisk. To nie pomogło. Oparła czoło o ścianę, by ukryć pierwsze łzy. Zmusił ją, by się poruszała, aż zaczęły drżeć jej kolana; całym ciężarem oparła się o jego nogę. Zmusił ją, by czuła zbyt wiele. Nie pozwalał jej się wycofać, a teraz ... teraz ... Jej dłonie zaciskały się przy ścianie, usiłując coś złapać, gdy nie było niczego, czego mogłaby się chwycić. Drżała, namiętność wypływała z niej falami. Zaśmiał się triumfalnie, widząc jej niekontrolowaną odpowiedź i opuścił nogę. Potem zanurzył się w jej nagości, jakby była kotką w marcu, a on zabłąkanym kocurem, który ją przyłapał. Trzymał ją, jak robiłby to kot; jego zęby wgryzały się w jej kark, a gdy się skręcała, napierał na nią ciężko, przyciskając do ściany. W spodniach miał żądło i jak każdy mężczyzna, użyje go, jeśli ona mu na to pozwoli. Chciwie łapała powietrze, starając się przekonać siebie, że wszystkie te gwałtowne emocje były gniewem. - Czy mógłbyś mnie puścić? - W zasadzie to nie było pytanie, tylko żądanie, lecz on udawał, że nie słyszy. - Puszczę cię, jak skończę - przesunął dłonie z jej bioder na uda. - Jeszcze nie jestem w połowie. Co to miało oznaczać? Czy on zamierzał poniżać ją jeszcze bardziej? Czy może miał zamiar posiąść ją, jakby była szesnastoletnią trzpiotką? Była w pułapce. To jego żądło wciskało się w jej pośladki. Nie wpychał się tam, lecz raczej wtulał, jakby znalazł na jej ciele miejsce, które dawało mu jakąś przyjemność. A żaden mężczyzna, który kiedykolwiek doznał trochę przyjemności, nie uzna, że to wystarczy. Każdy nerw pod jej skórą wciąż podskakiwał, i wzięła głęboki oddech, by uśmierzyć ogarniającą ją panikę. Wtem podniósł się z niej, zwalniając nacisk i Mary uniosła głowę z chłodnej ściany. Przesunął się w tył wystarczająco daleko, żeby złagodzić w niej poczucie osaczenia i ucieszyłaby się, gdyby nie powietrze wciąż muskające jej nagą skórę jak ostrze. Starała się odwrócić i spojrzeć na niego przez ramię, by zobaczyć, co on robi, lecz zdawało się, że Sebastian zniknął. Z wyjątkiem dłoni. l z wyjątkiem ... zębów. Krzyknęła. Nie istniało słowo, którym mogłaby wyrazić tę zniewagę, a krzyk był tylko kolejnym dowodem na to, że straciła kontrolę. - Ciiicho. - Jego głos dobiegał spod jej talii. Przecież nie robię ci krzywdy. Nie robił, oczywiście. Niezdolna wymyślić, co mu odpowiedzieć, wymamrotała: - Ty ... ty mnie widzisz. - l jest to uroczy widok - Tym razem użył ust, by złagodzić ból w miejscu, gdzie ją ugryzł. Zadrżała, czując ten kontrast. Ból i rozkosz. Upokorzenie i pożądanie. Furia i uległość. Dobry Boże, jak mógł wzbudzać w niej tak skrajne emocje? Gdzie się podział jej zdrowy rozsądek i szacunek dla siebie? Jakże go nienawidziła! Miała nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone i z mocą wymierzyła kopniaka w mężczyznę, który za nią klęczał. Lecz pozycja była niedogodna i jej stopa ominęła jego udo. Złapał atakującą kostkę w silny uścisk. - To nie było uprzejme. - Ty mówisz o uprzejmości? - wypluła. Płomień jej szału rósł, gdy jego palce przyciskały spód jej stopy. Łaskotały, głaskały i próbowały każdej innej stymulacji. Nie chciała stymułacji. Wyrwała stopę i postawiła ją twardo na ziemi, by uciec od jego dotyku. Jego palce przesunęły się po jej pośladkach w górę do kręgosłupa - była to intymność, która sprawiła, że zapomniała o stopie i próbowała odgonić go dłonią. Czuła brzeg sukni owinięty wokół talii i stwierdziła, że mógłby łatwo pociągnąć całą spódnicę na swoją głowę i schować się pod nią, jak chłopiec bawiący się w namiot. Brak jakiejkolwiek możliwości obrony był ogromnie upokarzający. - Lubisz mnie upokarzać, czyż nie? - zapytała, a oskarżenie drżało w jej głosie. - Czy to, co czujesz, to upokorzenie? - Jego usta zostawiały wilgotny ślad, gdy badał jej skórę, której nikt nie widział, odkąd była dzieckiem. - To nie smakuje jak upokorzenie. - Język ocierał się o fałdkę skóry w miejscu, gdzie noga łączy się z pośladkiem. To smakuje jak podniecenie. Czy ja cię podniecam, Ginewro Mary? - Nienawidzę cię - powiedziała i naprawdę tak czuła.
- Ale czy cię podniecam? - nalegał. - Klęczę za tobą, błagając o okruch uległości. Możesz mnie poczuć. Nie chciałabyś mnie poczuć? Dopóki tego nie powiedział, wzbraniała się przed myśleniem o tym. On rzeczywiście klęczał za nią, jak ktoś, kto o coś prosi. Dlaczego? Dlaczego mężczyzna taki jak on miałby się zachowywać tak dziwacznie? Co miał do wygrania w tej grze, którą teraz prowadzi? Co ona miała stracić? Nic prócz niewinności. Może jeszcze ostatnie resztki swej odrębności. - Ginewro Mary - zanucił Sebastian. - Odpowiedz mi. Powiedz mi, jak bardzo pożądasz mojego dotyku. - Nie pożądam. - Kłamiesz. Oczywiście, że kłamała. Gdyby pozwoliła sobie na pożądanie i na zaspokojenie, już nigdy nie umiałaby wrócić do równowagi i opanowania. Coś w niej teraz topniało. Spływało w niej i wypływało między jej nogami, powolne, wilgotne i ciepłe, i on to z pewnością odkryje. Nie wiedziała, jak to zniesie. Czuła się zakłopotana, że jej ciało wyrwało się spod panowania umysłu. I choć nigdy nie słyszała niczego o tej niezwykłej wilgoci, podejrzewała, że ucieszyłby się z jej widoku, nawet czułby się dumny, a niech go diabli. A jej zdaniem tego ranka odniósł już wystarczająco wiele zwycięstw. Powoli prześliznął się za nią, przesuwając się z zewnętrznej części jej ud, do wewnętrznej. Urozmaicał swój dotyk tymi pocałunkami z otwartymi ustami, lecz ona wciąż pamiętała, że musi się bronić przed zakusami jego wprawnych palców, chcących rozchylić jej nogi. Nogi jej drżały od ciągłego ściskania. Zamknęła oczy, by skoncentrować się na tym wysiłku. Potem szybko je otworzyła, ponieważ gdy odcięła zmysł wzroku, odczucie topnienia stało się o wiele silniejsze. Jego dłonie gładziły delikatny meszek na jej udach. Zbliżał się, zbyt blisko, tak blisko. Docierał do krańców jasnych kręconych włosów na jej łonie, a odczucie płonęło w niej głęboko. Niedługo jej dotknie, a ona szamotała się między pragnieniem a przerażeniem, tak silnie, że cała się trzęsła. Dotyk. Jego dotyk. Uczta dotyku dla głodującej kobiety. Lecz kiedy dotknie ją tam, na pewno spłonie na popiół. Mary musiała odzyskać kontrolę, by ocalić swoje życie. Tak, jak sądziła, Ginewra z niej kpiła monotonnym nucemem. Już za późno. Nigdy nie odzyskasz kontroli, jak dlugo żyć będziesz. - Proszę - jej duma się skruszyła. Głos Mary skrzeczał. Długa ściana zamgliła się przed jej oczami. - Nie. Nie rób tego. Krzywdzisz mnie bardziej, niż umiem to wyrazić. Jego dłoń zatrzymała się. - Krzywdzę cię? - Był zaskoczony. Jego palce zacisnęły się, ugniatając mięśnie po wewnętrznej stronie jej ud. Wstrzymała oddech. Czy ocaliła się tym apelem? - Nie, nie krzywdzę cię. - Teraz znów mówił zdecydowanie i ze złością. - Nie próbuj mnie wpędzić w poczucie winy, Ginewro Mary. Miała jeszcze na tyle rozsądku, by zacząć się bać. Dokładnie chwilę przed tym, nim jego palec wsunął się w nią. Tym razem przycisnęła pięści do ust, by zdusić krzyk, bo nie był to krzyk urazy, lecz rozkoszy. Nie chciała, żeby on to słyszał; to upewniłoby go w przekonaniu, że jest rozpustna. Lub jeszcze gorzej, nadąłby się z próżności i śmiałby się z tego, jak łatwo nią manipuluje. Jego palec wysunął się, a potem wsunął z powrotem. Znalazł wilgoć i bezwzględnie użył jej, by złagodzić szok pieszczoty. A może użył jej, by dać jej jeszcze większą rozkosz? Nie wiedziała. Nie wiedziała niczego. Jęknęła. Zamknęła oczy, głowa opadła jej do przodu. Chłodna ściana znów podparła jej policzek, a Mary marzyła o tym, by się położyć. Byłoby jej lepiej niż teraz, gdy usiłowała stać, podczas gdy on wywoływał w niej takie wstrząsy, że jej kolana omal się nie uginały. Kciukiem drugiej dłoni rozchylił jej łono. Była teraz otwarta. Zupełnie otwarta. Mógł jej dotykać, gdziekolwiek mu się spodobało. I zrobi to z pewnością. Jego kciuk krążył w miejscu normalnie chronionym przed badaniem. - Proszę. - Oddech Mary był urywany, tak że ledwie mogła mówić. - Nie ... - "Nie" brzmi jak wyzwanie. Nie widziała go. Nie widziała go od początku całego zajścia, lecz nie potrzebowała wzroku, by wiedzieć, jak teraz wyglądał. To był Sebastian. Sebastian o twardych rysach, z ciemnymi siniakami na twarzy. O szerokich ramionach, które kryły taką siłę. Sebastian, który ją dręczył, Sebastian, który dawał jej rozkosz,
Sebastian, który ważył się··· Lecz kiedy wstał i ją obrócił, jego twarz wyrażała szok. Uderzyła głową w ścianę, gdy usiłowała się odsunąć od uczucia, które naprężyło jego mięśnie. Granatowe oczy Sebastiana lśniły, gdy trzymał ją nieustępliwie i wciskał głębiej w róg. Jakby miał do tego prawo, rozsunął jej uda i wsunął dłoń pod każde z nich. Mięśnie karku napięły się, gdy ją podnosił. Jego kolana dotykały ściany, gdy wszedł między jej nogi. Czy wcześniej sądziła, że jest otwarta? Dopiero teraz czuła się otwarta. Wyciągnęła dłonie, chwyciła go za włosy i szarpnęła. Zamruczał. Zamruczał i wykorzystał ten moment, by ją pocałować. Używając języka przekazywał jej wiadomość, a ona odczytała ją tak wyraźnie, jak wyraźnie on ją przekazywał. Mogła go tłuc, ile tylko chciała; on nie zważając na to i tak ją posiądzie. Uderzała jego ramiona aż poczuła, że coś dotyka jej łona. Dotyka ją tam, gdzie wcześniej Sebastian wsuwał palec. Przerażona spojrzała na niego. Popatrzył na nią uroczyście i pchnął. Kiedy on rozpiqł spodnie? A poza tym, jak on myśli, że może wcisnąć w nią tę rzecz? Dopiero zaczął, a ona już czuła palący ból. - Nie! - Próbowała się szamotać, a on jej na to pozwolił. Pozwolił jej, gdyż, kiedy się miotała, a on lekko zwalniał uchwyt na jej nogach, sama wbijała się na niego nieubłaganie. Ból wzrastał. Nacisk zwiększał się, jakby nieodparta siła napotkała niewzruszony obiekt. I nagle niewzruszony obiekt ustąpił. Znienacka Sebastian znalazł się w niej. Cały wmeJ. - Nie! - krzyknęła znowu. Łzy załamały jej głos i starła je z twarzy ramieniem. Nie chciała, by widział ją płaczącą, lecz nie miała jak uciec, gdzie się skryć. To zdarzenie było najbardziej okropne w całym jej życiu. I to było przynajmniej sensowne wytłumaczenie, dlaczego ją do tego zmusił. Wiedziała to po sposobie, w jaki na nią patrzył, jakby każdy ruch dawał mu coraz większą władzę. Do diabła z nim, do diabła z nim! Skąd wiedział, że ona nienawidzi utraty prywatności prawie tak bardzo, jak wstrząsających emocji? Pochylając się, zlizał łzy z jej twarzy. - Są więcej warte niż twój wianek - powiedział. Twoje łzy mają dla mnie wartość czystego złota. - Jak możesz być tak okrutny? - zapytała. - Dlaczego sprawianie mi bólu jest dla ciebie przyjemne? - Cierpienie. Radośt Namiętność. Nie dbam o to, jakie emocje pokazujesz, dopóki pokazujesz je mnie. Ustawił stopy stabilnie i stał nieporuszenie. - Czy wciąż cię boli? Bolało. Oczywiście, że bolało. Gdy się poruszał, myślała, że umrze. Lecz jej myśli krążyły wciąż, szukając drogi ucieczki, choć wiedziala, że jej nie ma. - Naprawdę byłam dziewicą - zaszlochała Mary. - Nie miałem ... racji - przyznal Sebastian. - To nie to samo, gdybyś powiedział, że się myliłeś. - Nie to samo. Stał między jej nogami, jego pierś falowała, trzymał ją za pośladki i pozostawał w niej tak głęboko, jak to było możliwe. Nie wyglądało na to, by żałował, z pewnością nie zamierzał przepraszać, i nieracjonalnie stwierdziła, że jest z tego zadowolona. Jego oczy błyszczaly, jakby byl intensywnie napięty. - Możesz mnie teraz zbić, jeśli chcesz - powiedział Jego usta byly pełne i oblizał je, jakby chciał przyznać się do winy. Potem pochylił się i ją pocałował, a ona stwierdziła, że wcale nie chciał się przyznawać do winy. To było dla niego zbyt trudne. Chciał po prostu, żeby go biła, aż jego poczucie winy i jej nienawiść zostaną zaspokojone. Wtedy mogliby kontynuować to, co zaczęli. Ból malał. Poczucie wypełnienia dawało jej dziwną satysfakcję· I niech Bóg ma ją w swojej opiece, Mary też chciała kontynuować. Ządza. Czuła żądzę· - No, dalej - nalegał - uderz mnie. Podniosła dłoń i zamachnęła się. Skulił się, lecz ona po prostu położyła dłoń na jego policzku. - Później. ROZDZIAŁ 18 Płonęła. Sytuacja była przygniatająco intymna. Mary płonęła. To pogmatwanie uczuć odbierała jak klęskę. Jednak słaby jęk, który wydobywał się z niej, nie był spowodowany wstydem czy bólem, lecz iskrzącą się emocją, gdy Sebastian ją przesuwał.·Podniósł kolano i oparł je o ścianę, a potem wolną dłonią rozchylił jej łono, jak robił to przedtem. Jęknęła, zanim jeszcze jej dotknął, przeczuwając szok. - Nie zamykaj oczu - ostrzegł ją. - Nie waż się nawet przede mną chować.
Napięcie na jego twarzy mówiło prawdę. Cale to zajście miało źródło w jego furii, lecz teraz byli już wciągnięci przez namiętność. Domagał się od niej swoich praw, a ona oddała mu się i odpowiadała na jego pieszczoty. Byli tak połączeni, że Mary nie wiedziała, jak mogłaby uciec. - Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - wyszeptała. - Wiem. - Jego usta wygięły się w najpiękniejszym uśmiechu, jaki w życiu widziała. - Mam tylko nadzieję, że zdołam to zrobić dobrze. Jego palec delikatnie ją głaskał i Mary wygięła się w łuk, jakby uderzyła błyskawica. - Mój Boże ... - powiedział pełen czci. - Co? - Wyciągnęła ręce i chwyciła w dłonie poły jego surduta. - Czuję, jak twoje mięśnie zaciskają się na mnie, gdy cię ... - Znowu ją dotknął. Mary także to czuła. Nie był to bolesny skurcz, jak sobie wyobrażała, lecz delikatne odczucie w każdym pojedynczym nerwie. - Jeszcze trochę, Ginewro Mary. - Jego ochrypły głos wahał się między satysfakcją a frustracją. - Zrób to jeszcze raz. Jej mięśnie się spięły. Zastygł. Zadrżała. Podniósł ją. Zabolało. - Nie - powiedziała twardo. Zaśmiał się dziwnym śmiechem. - Już na to za późno. Powinnaś wcześniej mówić „nie” . - Mówiłam! - Zastanówmy się. - Udawał, że rozmyśla. - Biłaś mnie. Starałaś się uciec. Protestowałaś. Hm ... Nic zatem nie mogło mnie powstrzymać i teraz też nic mnie nie powstrzyma. Wściekła, raz jeszcze warknęła: - Jesteś obrzydliwy! Popatrzył w dół, gdzie byli połączeni. Pasma włosów spadły mu na twarz. Potem spojrzał w jej oczy. - Tak - zgodził się. - Ale tylko z tobą· Przesunął się, ustawiając stopy stabilnie na podłodze i trzymając ją na rękach, a potem podniósł ją znowu. Jego oczy przymknęły się z ekstazy. - Wyglądasz tak samo, jak wtedy, gdy jadłeś chlebowy pudding - roześmiała się histerycznie. Otworzył szeroko oczy i obserwował ją· - Smakowity z ciebie kąsek - wyszeptał. Przytulił ją mocniej, tak że jego kość łonowa dotknęła miejsca, gdzie wcześniej był kciuk. - A ja jestem lepszy, niż wszystkie marzenia, na które sobie nigdy nie pozwalałaś. Pocałował ją namiętnie. Dotyk jego ust i jego oddech w jej wargach stłumiły śmiech. Jej krew przyspieszyła i żądza wróciła jak fala. Był lepszy. Jego pocałunek łamał reguły, lecz dlaczego miałoby ją to zaskoczyć? Sebastian łamał reguły. Sebastian robił wszystko, czego potrzebował, by przeprowadzić swoją wolę· Wysysał namiętność z jej ust i jej mięśnie zacisnęły się na nim, jakby jej ciało domagało się oddania przysługi. Jęknął i zaczął nią poruszać. Z każdym ruchem pobudzał bardziej to szybko rozprzestrzeniające się drżenie nerwów. Nieprzerwanie zagłębiał się, cofał i zagłębiał znowu. Teraz była wdzięczna za wilgoć, która tak ją wcześniej zawstydziła. Ułatwiała poruszanie i czyniła to doświadczenie prawie przyjemnym. Kolejny jęk wydobył się z jej ust. Przyjemne? Jej płuca, serce, każdy organ w jej ciele płonęły pożądaniem. Ściany poruszały się za jej plecami. Pokój zniknął jej z oczu. Każdy ruch prowadził go troszkę głębiej, podczas gdy ona sądziła, że nie można już głębiej. - Jak dobrze. Lepiej niż w moich marzeniach. Mruczał cicho i Mary pomyślała jak przez mgłę, że stara się ją ukoić, by powstrzymać przed zabiciem go teraz, gdy stał się tak łatwym celem. Lecz ciało wzięło górę nad jej rozumem. Jedyna przemoc, do jakiej była zdolna, to ściskanie go udami. Zaciskała kolana, dostosowując się do jego ruchów, próbując przyciągać go wtedy, gdy się odsuwał. Raczej nie miał nic przeciwko temu, a nawet zdawało się, że nie zauważył,i ciągle do niej mówił - Tak, kochanie. Jeszcze troszkę. Troszkę ciaśniej. - Zduszony śmiech. - Nie mogłoby być ciaśniej. Drżała bez przerwy. Miała gęsią skórkę, choć nie było jej zimno. - Gorąca. Jesteś taka gorąca - zgodził się Sebastian. - Czujesz to? Czujesz, kochanie? Czy to ... - Tak! - Złapała za przód jego koszuli i potrząsnęła nim. - Czuję to. A teraz zamilknij i się pospiesz! Nie musiała powtarzać mu tego dwa razy. Jego kark naprężył się z wysiłku, gdy ją podnosił. Jej nogi i ręce drżały, gdy próbowała mu pomóc zrobić to dobrze. - Sam cię utrzymam. - Głos Sebastiana drżał w ruchu dwóch ciał tańczących w naturalnym rytmie. Po
prostu poczuj to, do diabła. Rozluźnij się i poczuj to! Nie mogła się rozluźnić. Nie mogła przestać się poruszać. Słyszała własne okrzyki. Widziała twarz swego kochanka: zdeterminowaną, triumfującą. Potrzeba w niej rosła. Czuła skurcze w miejscu, gdzie byli złączeni. I jeszcze raz, i jeszcze. A potem dźwięk, obraz, wszystko, znikło i pozostało tylko czucie. Rozkosz ją przepełniła. Skręcała się, szarpała, usiłując uciec i poczuć więcej. - O tak, kochanie. Właśnie tak - napierał na nią, mówiąc, dysząc, dając. - Gorąca. Boże! Słyszała Sebastiana, ale nie słyszała. Odczuwała tylko płomień i rozkosz. Krzyknęła. Wszystkie zahamowania, cała dyscyplina, także Sebastian, wszystko zniknęło pod nagłym gwałtownym przypływem ekstazy. Biła go pięściami, szarpiąc się z nim, by uzyskać satysfakcję, a on z barbarzyńskim zadowoleniem szczerzył zęby w uśmiechu. Uśmiechał się aż do momentu, w którym zastygł, naparł na nią mocniej i krzyknął, dorównując jej ferworowi. Łomotało mu w głowie z wysiłku. Wysiłku i najbardziej fantastycznej zmysłowości, jakiej kiedykolwiek doznał. l to z nią. Z Ginewrą Mary Fairchild z rodziny jego największych wrogów. Nie obchodziło go to. Teraz ją posiadł. Nie pozwoli, żeby ktokolwiek ich rozdzielił. Łomot w głowie narastał. Spojrzał na drzwi. To wcale nie było w jego głowie. Ktoś chciał wejść do środka. Niech piekło pochłonie tę pokojówkę, zawołała pomoc. Delikatnie wysunął się z ciała Mary. Nie chciał tego, lecz należało doprowadzić sytuację do porządku. Nie może przecież pozwolić, żeby ci idioci wyważyli drzwi. - Postawię cię teraz, kochanie. Mary z trudnością zamrugała. Miał ochotę się roześmiać. Nie z pogardą, lecz z radości. Udało mu się. Zmienił sztywną gospodynię w stworzenie z ognia i światła. Cóż za triumf, zaprowadzić ją tak daleko ... w czasie jej pierwszego razu. - Czy możesz stać? - zapytał delikatnie. Przytaknęła, więc opuścił jej nogi i postawił ją w kącie. Trzymając wpół, podtrzymywał ją zanim złapała równowagę. Wiedział o tym, że Mary była dziewicą od momentu kiedy wsunął w nią palec, jednak wcześniej słuchając rozmowy, którą Mary przeprowadziła z pokojówką, wywnioskował, że lan próbował to zmienić. I wtedy wpadł w furię. Tak, od razu wiedział, że Mary jest zbyt ciasna, by mogła być wcześniej z mężczyzną, lecz jak drań którym w istocie był - atakował ją dalej. Wywołując w niej te nieskrępowane reakcje, pomimo jej oporu, nasycił swą potrzebę władzy. Niezbyt chwalebne, lecz nie okłamywał siebie w kwestii mniej atrakcyjnych cech swego charakteru. Te cechy pomogły mu przeżyć, gdy wszystko inne w jego życiu umarło. Zawsze osiągał to, czego chciał, w taki sposób, jak pragnął, a teraz pragnął Maty Fairchiid. - Chodź, Mary - otoczył ją ramieniem. - Pozwól, że położę cię do łóżka. - Nie ma mowy. Wpatrywał się w nią zaskoczony. Była ożywiona i jej wewnętrzny blask wracał. Na jego oczach otrząsała się ze znużenia po erotycznej satysfakcji i wracała do swej sztywnej pozy. Teraz już wiedział. Ginewra Mary nigdy nie była uległa, no może poza tymi pięcioma minutami po zbliżeniu. Gdyby chciał wymusić na niej obietnice lub domagać się posłuszeństwa, powinien to robić właśnie wtedy. - Powinnaś się położyć - powiedział. - To ty tak sądzisz. Tak, wracała do siebie nawet zbyt szybko. Chciała odsunąć się od niego, lecz jej nie pozwolił. Starała się na nowo umocnić swą niepodległość, a on nie miałby z tego nic. Trzymał ją w ramionach tak mocno, jak trzymałby niepokornego dwulatka. - Dlaczego myślisz, że jestem tak słaba, że muszę się kłaść po tym zdarzeniu? Kierował ją w stronę łóżka i pozwolił, by w jego głosie zadrżała nutka rozdrażnienia. - Nawet ja musiałem się położyć po moim pierwszym razie. W zasadzie mój pierwszy raz zdarzył się, gdy właśnie leżałem. Wysunęła podbródek. - Kobiety są twardsze niż mężczyźni. Z pewnością· - Miałem nadzieję, że odbędziemy tę dyskusję w bardziej odprężających warunkach. - Odprężających? - Wskazała głową na drzwi, które trzęsły się od uderzeń. - Czego oni chcą? Wymanewrował nią tak, że stali teraz przy łóżku, choć ona tego nie dostrzegła. Ignorowała go. Ignorowała jego dotyk i jego spojrzenie. Udawała, że jest gdzie indziej? Zirytowany, podniósł ją, ułożył delikatnie na łóżku i uwięził między swymi ramionami, jak robił to wcześniej.
- Sądzę, iż chcą się dowiedzieć, że to, co się właśnie wydarzyło, nie wydarzyło się· Oblała się rumieńcem. Była zupełnie czerwona od dekoltu sukni do linii włosów. A Sebastian był zadowolony, że to zobaczył. Nie chciałby myśleć, że właśnie doświadczył wrażeń, które wstrząsnęły jego światem, a jego partnerka zaledwie była przez chwilę osłabiona. - A jeśli ich pragnienie się nie spełni, będą chcieli wiedzieć, kiedy nastąpi ślub. Kolor spełzł z jej twarzy. - Nie pomyślałaś o tym? Patrzyła w sufit. Ujął ją za podbródek i odwrócił do siebie. - Nie pomyślałaś? - Wcale nie myślałam - odwarknęła. Dobrze. - I ty również, jak sądzę, skoro znaleźliśmy się w tej sytuacji. - Próbowała usiąść. - Jeśli pozwolisz mi wstać, zrobimy wszystko, by załagodzić sytuację. - Z niecierpliwością czekam na twe sugestie. - Ja uporządkuję suknię, ty uczeszesz włosy, pozwolimy im wejść i zaprzeczymy wszelkiemu złemu zachowaniu. - A co powiemy o plamach krwi na twoich udach? Wzdrygnęła się, a on był znienacka równie wściekły, jak wcześniej. - Są także na moim ... - Nie! - Zamknęła mu usta dłonią. - Nie mów tego. Złapał ją za nadgarstek i zabrał dłoń. - Niemówienie o tym nie zmieni prawdy. Co się stało, to się stało, a ja nie nazywam się Fairchiid. Płacę moje długi. Kłamstwo to nie jest mój sposób na życie. Nie niszczę moich sąsiadów. - Co ci zrobili moi krewni, że jesteś tak zgorzkniały? - domagała się odpowiedzi. - Powinnam to wiedzieć. Przecież i ja jestem Fairchiid. Przeklął się w duchu za przypominanie waśni między rodzinami, lecz gniew płonął w nim od tak dawna, że był już częścią jego duszy .. - To nie ma znaczenia. Ja nazywam się Durant i postępuję honorowo. Poślubię cię. - Nie. Starała się chłodna i oficjalna, jak zwykle, lecz dostrzegł, jak drży jej podbródek. - Zakończymy waśń rodową naszym związkiem. - Nie. Łomotanie w drzwi stało się jeszcze głośniejsze. Wystarczająco głośne, by poderwać umarłego z grobu. Albo żeby cała posiadłość dowiedziała się o obecności Sebastiana w sypialni Mary. - Gdzie się skryjesz ze zrujnowaną reputacją? Strząsnęła włosy z twarzy i przytrzymała je na karku. - A gdzie ty się skryjesz, kiedy poślubisz kobietę z rodu Fairchiidów? - wycedziła z bezwzględnością· - W twoim łóżku. - To nie zmieni tego, kim jestem! - Włosy znów spadły jej na twarz. - Przetoczę w ciebie krew Durantów. Patrzyła na niego, niepewna, co miał na myśli a może niezbyt przekonana o jego zdolnościach do żartów. A to był żart, choć on nie winił jej za niepewność. Nie był jak ci mężczyźni, którzy próbowali ją oczarować. Nie dbał wcale o konwenanse i znajdował niewiele rzeczy, które go bawiły. Lecz będzie dla niej lepszym mężem niż inni. Znał o niej prawdę, której nikt inny nie znał. - Dlaczego nie chcesz za mnie wyjść? - zapytał trochę łagodniej. - Nie jestem łatwym człowiekiem, wiem o tym, ale jestem bogaty ... - Ja również - odpowiedziała szybko. - Nawet w połowie nie tak, jak ja. - Był podekscytowany tym faktem. Wciąż się nie oszukiwał, że złamał jej opór. Wiedział doskonale, że pożądanie jest słabym powodem by ulec pokusie małżeństwa. Lecz on nie miał wyboru; musiał zdobyć Mary. - Nie mogę cię poślubić. Nigdy nie będzie między nami szacunku czy miłości. - Jej usta wykrzywiły się z taką pogardą, jakiej jeszcze nigdy u niej nie widział. - Ani nawet prawdy - zająknęła się na tym ostatnim słowie. Więc nie powie mu prawdy? Brak zaufania z jej strony mocno go zranił. Podniósł się i oświadczył z ugodową miną:
- Jak sobie życzysz. Podszedł do drzwi. - Stańmy twarzą w twarz z naszą publicznością. - Przecież nie została naprawdę skompromitowana. - Bubb trzymał szklankę czystego rumu w drżącej dłoni i patrzył na zgromadzenie w gabinecie. Obydwoje byli ubrani. - Sebastian znalazł 'się w sypialni Mary. Byli tam sami. - Lady Valery miała w dłoni równie dużą szklankę wypełnioną brandy, lecz trzymała ją bez drżenia. - Wiesz, jak bardzo jest to niewłaściwe. Mary siedziała w fotelu, patrząc z uporem na straszliwe chimery wyrzeźbione na wielkim fotelu i marzyła, by być gdziekolwiek indziej, nie w tym gabinecie, gdzie duch jej dziadka unosił się w powietrzu jak dławiąca mgła. - Tak się składa, że mój wuj Oswald znajdował się w pani sypialni i byliście tam sami, a co więcej, od tamtej pory nie może się utrzymać na nogach. - Bubb najwyraźniej nie wiedział, czy się śmiać, czy łajać. - To nie jest twoja sprawa. Nie jestem dziewicą od ... nieważne od ilu lat - powiedziała lady Valery. Moja reputacja nie może zostać splamiona. - Nie, nie - Bubb machnął ręką - oczywiście że nie. Proszę mi wybaczyć. To tylko dlatego, że nigdy nie widziałem, by moi wujowie mieli w oczach taki blask ... - Miłosny? - Lady Valery odprężyła się i uśmiechnęła. - Uroczy dżentelmeni, obydwaj, lecz niezbyt wiele podróżowali, jak się domyślam. _ Co to ma znaczyć? - Bubb zasłonił oczy ręką· Nie, nie chcę wiedzieć. Tematem tej rozmowy jest moja ukochana bratanica Mary, a skoro ona twierdzi, że to, co się działo między nią a tym nikczemnym lordem, było niewinne, kimże jestem, żeby jej nie wierzyć? Byłbym ostatnim człowiekiem, który zmuszałby do wesela nieskłonną do tego krewną, zwłaszcza po jej wcześniejszych godnych pożałowania doświadczeniach z Fairchildami. - Bubb starał się, by jego słowa brzmiały bogobojnie. _ Ty zostałeś zmuszony do małżeństwa - powiedziała lady Valery. - Nie jesteś szczęśliwy? _ Hm ... - Bubb znalazł się w pułapce, lecz wiedział jak z niej uciec bez szwanku. - Jestem szczęśliwy. Lecz tak jak pani dziewictwo, tak i moje małżeństwo nie są tematem tej rozmowy. _ Punkt dla ciebie, lordzie Smithwick - roześmiała się lady Valery. Bubb otarł spocone ręce w spodnie i uśmiechnął się skromnie. _ Lecz Sebastian miał rozpięte spodnie - powiedziała lady Valery nieustępliwie. - Jakiego jeszcze dowodu ci trzeba? Miało się wrażenie, że debata ciągnie się godzinami, w czasie których lady Valery domagała się małżeństwa, a Bubb patrzył bezradnie wokoło. Sam nie miał szans przeciwko błyskotliwym analizom lady Valery. Gdyby Nora tu była, mogłaby go wesprzeć, lecz ona przyszła do gabinetu, połuchała argumentów, najpierw obejrzała Mary, potem Sebastiana od stóp do głów i uśmiechnęła się raczej smutno, lecz zdecydowanie, po czym wyszła z gabinetu i nie wróciła. Bardzo dziwaczne, myślała Mary, zwłaszcza że podczas jej nieobecności Bubb tracił coraz więcej pola na korzyść lady Valery. Starał się jednak dzielnie przeciwstawiać. - Istnieje jeszcze jedno rozwiązanie, które jest lepsze niż pośpieszne i kłopotliwe małżeństwo. Mój kuzyn Ian wyraził wolę, by ... Mary skupiła wzrok na Bubbie. - Nawet o tym nie mów - powiedziała zimno. Bubb nie spierał się dla jej dobra. Nie, on się spierał, bo rozpaczliwie chciał położyć rękę, choćby słabą, na jej fortunie. Jego postawa i słowa wyjaśniały incydent z Ianem bardziej, niż Mary sobie tego życzyła. Trudno jej było pogodzić się z myślą, że ten przystojny, uprzejmy Bubb chciał ją zniszczyć z jej własnym kuzynem. Jeszcze bardziej bolało odkrycie, że Ian nie był człowiekiem, za jakiego go uważała. Och, tak, dziadek czaił się w tym gabinecie i kpił z niej. Z trudem łapała oddech, gdy przypomniała sobie jego słowa: "Mówiłem ci, że jesteś jak twój ojciec. Pozwalasz niskim emocjom kierować twoim życiem i tracisz szanse wobec bezwzględnego przeciwnika". Mary spojrzała na Sebastiana. To był jej bezwzględny przeciwnik. Stał w nonszalanckiej pozie przy regale z książkami, wyglądał na zrelaksowanego i obrzydliwie zadowolonego. I czernużby nie? Dostał od niej to, czego chciał, i udało mu się przeprowadzić swą wolę· Swą wolę w kwestii małżeństwa. - Sebastianie - odezwała się lady Valery. - Czy pragniesz postępować z Mary właściwie? Mary kłóciła się przez pierw;;zą godzinę, od kiedy Sebastian otworzył drzwi. Teraz już się poddała, a oni rozmawiali przy niej, jakby sama nie była w stanie o sobie decydować. Z tonu lady Valery wynikało, że Mary jest w podobnym położeniu jak byle pomoc kuchenna, której szybko rośnie brzuch.
Co gorsza, wszyscy tak widzieli tę sytuację. Wszyscy oprócz Sebastiana, tego zuchwałego diabła, który z uśmiechem wygłaszał wspaniałomyślne oferty ratowania jej reputacji. - Oczywiście, że będę postępował właściwie z panną FairchiId. Gdy otworzył drzwi sypialni, całe to piekielne towarzystwo wtoczyło się się do środka. Mary miała wrażenie, że weszli wszyscy służący i goście, prowadzeni przez lady Valery i perfidną pokojówkę liII. Starsza dama kroczyła raźno z błyskiem triumfu w oczach; nie mogła być bardziej niedyskretna w swoim "odkryciu". Sebastian zaś dolał oliwy do ognia, który obrócił w popiół dobre imię Mary. Nie miał nawet na tyle klasy, by przyznać, że celowo zapomniał zapiąć spodnie. Mary jednak nie była byle kuchenną. Należała do rodu FairchiIdów, a w dodatku nie tylko zabiła zmuszona przez okoliczności, lecz także poświęciła własną młodość, by strzec swego brata i siebie. Owszem, straciła dziewictwo, lecz gospodyni tak jak ona nie odda bez walki ciężko wypracowanej kontroli nad własnym życiem. Musiała spróbować jeszcze raz. - Nie życzę sobie ... Lady Valery wycelowała w nią sękaty palec. - Bądź cicho, dziewczyno. Decydujemy o twojej przyszłości. - Proszę pani, ja nie potrzebuję nikogo, żeby decydował o mojej przyszłości. - Mary mówiła grzecznie i rozsądnie. - Doskonale decydowałam o sobie sama przez ostatnie dziesięć lat. - Cicho, dziecko - powiedział Bubb. - Kobieta nie może wiedzieć, co jest dla niej najlepsze. Twój opór świadczy o braku dojrzałości. Lady Valery zachichotała po nieuważnej uwadze Bubba, który prędko dodał: - Choć, rzecz jasna, wasze działania mogły być całkiem niewinne. Po prostu siedź grzecznie i bądź cicho, jak dobra dziewczynka. Pozwól starszym od siebie ułożyć ci życie. - Mówcie, co chcecie, ja za niego nie wyjdę. Nie słuchali jej. Bubb i lady Fairchild znów zajęli się sporem o jej przyszłość. Mary spojrzała na Sebastiana. Wszystko to była jego wina. Teraz będzie postrzegana jako roztrzepana i lekkomyślna, a tymczasem jest spokojna i zrównoważona. Przynajmniej taka była, zanim on ponownie pojawił się w jej życiu. Podchodząc bliżej, odezwał się miękko: - Nie patrz takim złym wzrokiem. - Położył dłoń na jej ramieniu i rozmasował spięte mięśnie. - Nie ma sensu się buntować. Wyjdziesz za mnie. Jesteś zbyt rozsądna, by się nie zgodzić. Rozsądna. Tak, była rozsądna, zanim ją dotknął tak jak teraz. Zanim jego dłonie zaczęły masować mięśnie, a jej zdradzieckie ciało natychmiast zapominało o bólu, jaki mu sprawił. Zapomniała, że w korytarzach Fairchild Manor czai się ktoś, kto zna prawdę o jej przeszłości i domaga się pieniędzy w zamian za milczenie. Gdy palce Sebastiana muskały jej skórę, ten obrzydliwy pokój znikał sprzed jej oczu, głosy się zacierały, a wilgoć znów zbierała się w podbrzuszu. Mary straciła swą wladzę, a Ginewra, ten postrzelony chochlik, podniosła się triumfalnie. Sebastian zawsze wyciągał Ginewrę z ukrycia. To dlatego Mary nie mogła go poślubić. - Pomyśl o tym - nalegał Sebastian. - Będziesz bezpieczna. - Jestem bezpieczna teraz - mruknęła i marzyła, by przełożył dłoń na jej drugie ramię. Zrobił to. _ Bądź logiczna, Mary. Jesteś dziedziczką· Nawet w naszych oświeconych czasach nie ma nic niezwykłego w tym, żeby jakiś mężczyzna brał dziedziczkę za żonę, gdy tylko tego zapragnie. A teraz, gdy twoja reputacja jest zrujnowana, mężczyźni nie będą się nawet fatygować z najmilszymi zalotami. Jeśli za mnie wyjdziesz, nie będziesz musiała się tym przejmować. Ma rację, pomyślała Mary. Nie chcę, zawodziła Ginewra. Mary była zaskoczona. Ginewra nie chce wyjść za Sebastiana? Nawet gdyby znów miała doświadczyć tych wstrząsających uniesień namiętności i nasycenia? Dwie dłonie spoczęły na jej karku i opuściły jej głowę, by móc delikatnie rozmasować spięte kręgi. _ Mogę zrobić wiele dla Haddena. Mogę go zabrać do Oksfordu, jeśli będzie chciał, lub wysłać go w wielką podróż. _ Mam pieniądze. Pieniądze, nad którymi nie będę miała kontroli, jeśli za ciebie wyjdę· _ Nie chcę twoich pieniędzy. To pieniądze twojego dziadka, a ja nie chcę mieć nic wspólnego z nim, ani z jego fortuną· Łatwo gardzić pieniędzmi, pomyślała Mary, gdy ma się ich wiele.
_ Gdy się pobierzemy - ciągnął - będą twoje i będziesz mogła z nimi zrobić, co będziesz chciała. Prychnęła. _ Łatwo mówić. - Mówiła do swego dekoltu z półprzymkniętymi oczami, gdy naciskał kciukami po kolei jej kręgi. _ Przysięgam, że się zrzeknę wszelkich praw do dysponowania twoją fortuną· Możesz robić ze swoimi pieniędzmi co chcesz. - Najwyraźniej sądził, że to przyrzeczenie wystarczy. Potem dodał: - Nie masz znajomości, które pomogłyby Haddenowi i raczej ich nie zdobędziesz. Zesztywniała i starała się unieść głowę. - Czy z powodu mojej reputacji? - To też jest przeszkoda. - Wsunął palce pod czepek, który prędko włożyła w sypialni, i masował skórę jej głowy tuż za uszami. - Mówiłem jednak o tym, że jesteś kobietą. Dziekan uczelni nie będzie miał respektu dla opinii kobiety. Ajeślija użyję wpływów, by zarekomendować Haddena przez ... na przykład ... Williama Pitta, z pewnością zostanie to docenione. - Chcesz mnie podejść troską o dobro mojego brata. - Chciała go ośmieszyć, jednak miała obawy, że nie zdołała ukryć zadumy w swym głosie. I pewnie tak było, gdyż przestał ją masować i ukląkł u jej stóp. Nie chciała na niego patrzeć; był uosobieniem pokusy. Mówił łagodnie, nie żądał ani nie rozkazywał, lecz nęcił jak zalotnik. - Dlaczego nie chcesz mnie poślubić? Nie mogę przeprosić za to, co zrobiliśmy, a przynajmniej nie mogę tego zrobić szczerze. To było zbyt cudowne doświadczenie, bym mógł żałować. Głos miał skruszony, lecz słowa dowodziły, że jest sobą· - Ależ z ciebie drań. - Mówisz mi to tak często, iż obawiam się, że to jednak prawda. Nie miałem racji, robiąc ci to, co zrobiłem. Nie miałem racji co do twojego charakteru. Pogłaskał dłonią jej policzek i podniósł jej twarz, aż musiała na niego spojrzeć. Na jego zdecydowane rysy. Na włosy, które potargała własnymi dłońmi. Na szerokie ramiona i silne ciało. Siedząc tu, myślała o scenie w sypialni, spytała więc: _ Czy sądziłeś, że ja wiem, gdzie jest pamiętnik? Wzdrygnął się. Wyraźnie się wzdrygnął. _ Jestem draniem. Winnym draniem, który osądza bezpodstawnie. Rzeczywiście wyglądał na skruszonego. To jednak nie złagodziło jej niepokoju. _ Czy myślałeś tak, odkąd opuściliśmy Szkocję? _ Nie - potrząsnął głową. - Nie. To był tylko chwilowy atak szaleństwa, wzbudzony wspomnieniem starej waśni. Czy również wie, że zabiła mężczyznę? Raczej nie. Z pewnością nie upierałby się, by poślubić morderczynię. Zadrżała na wspomnienie listu szantażysty i swojej rozpaczliwej niemocy. _ Zimno ci? - Pogłaskał jej ramiona. _ Nie, tylko się zastanawiam ... gdybyśmy się pobrali i usłyszałbyś o mnie coś naprawdę strasznego ... _ Nie uwierzyłbym! - Wciąż głaskał jej ramiona, jakby chciał ją rozgrżać. - Jesteś z rodziny FairchiIdów, lecz przede wszystkim jesteś Ginewrą Mary, i już cię znam. Mogłabyś zostać oskarżona o jakąkolwiek zbrodnię, a ja wiedziałbym, że twoje działania były uzasadnione. - Patrzył na nią przeciągle. - Czy jest jeszcze coś, co powinienem o tobie wiedzieć? Prawie mu powiedziała. Otworzyła usta. Słowa już się czaiły. Zamordowałam mężczyznę· Jednak nie mogła. Powinna, ale nie mogła. A to wahanie nie było spowodowane troską o przyszłość Haddena ani obawą o szok, jakiego doznałaby lady Valery. Wahała się, ponieważ nie zniosłaby widoku pobłażania na jego twarzy zamieniającego się w szok i pogardę. Nie zniosłaby, gdyby Sebastian nią pogardzał. Zamknęła usta i potrząsnęła głową· - Nie? Jeszcze raz potrząsnęła głową i pomyślała, że wyraz rozczarowania, który przemknął przez jego twarz, musiał jej się przywidzieć. - Nieważne. Nawet jeśli złamałaś każde przykazanie, ja wciąż chcę cię poślubić. - Nie wiesz, o czym mówisz. Nie. - Dlaczego nie? Zamknęła oczy.
- Jesteś Durantem. Roześmiał się. - Przecież nie obchodzi cię ta waśń. Nawet nie wiesz, skąd się wzięła. - Więc mi opowiedz. - Mary otworzyła oczy. - To nie ma nic wspólnego z nami. Bawisz się ze mną w chowanego. Grasz na zwłokę. I to nie brzmi, jak słowa Mary, którą znam. - Wpatrywał się w nią. - Czy to Ginewry się obawiasz? Ponieważ widzę, że ona jest nielogiczna. Mary podniosła wzrok i zobaczyła, że Bubb i lady Valery z uwagą obserwują scenę odgrywającą się na ich oczach. Rozejrzała się po gabinecie i zauważyła, jak mocno obecne są w nim ślady dziadka. To nie Bubb ją rozumiał. Ani lady Valery, a tym bardziej dziadek. Nawet się nie starali. Sebastian starał się bardzo i musiała z pokorą przyznać, że dobrze mu się to udawało. Mary znów w pełni nad sobą panowała; myślała jasno i postępowała jak należy, a sądziła, że małżeństwo było tym, co zrobić należy. On nie musi się nigdy dowiedzieć o morderst'Yie. Sama zdobędzie pieniądze i jakoś przekupi tamtego lokaja. Poza tym jest skompromitowana. No i będzie dobrą żoną dla Sebastiana. Jednak ta druga ona, ta Ginewra wciąż zawodziła. Ja nie chcę, ja nie chcę. Gwałtownie szukała pomocy, lecz dlaczego? Dlaczego? Mary doskonale wiedziała dlaczego, choć nigdy nie przyznałaby się do prawdy. Ginewra Mary Fairchild była przywiązana do marzenia, że odda się mężczyźnie, który ją pokocha l uszanuje. Czyż nie widziała aż nazbyt często, że marzenia są dla naiwnych? Zrozumienie, że też była naiwna, umocniło w Mary decyzję. Zdecydowanie skinęła głową na znak zgody. - Lordzie Whitfield, wyjdę za pana. ROZDZIAŁ 19 Ian kręcił się po stajni. - Hadd, stary przyjacielu, gdzie jesteś? Kurz pokrywał jego lśniące buty. Nie dbał o to. Nie dbał o nic. - Hadd ... Ach, tu jesteś. - Wszedł do jednego z boksów i przemówił do młodego, dobrze zbudowanego blondyna, który oporządzał jednego z wałachów. - Nie słyszałeś, jak cię wołałem? Chłopak stajenny wstał i popołudniowe światło padło na jego twarz. - Ty nie jesteś Hadd - powiedział lan oskarżycielsko. - Przestań udawać, że nim jesteś i powiedz mi, gdzie on jest. Stajenny stanął w postawie pełnej szacunku i jak każdy dobry służący w Anglii nie protestował przeciwko niesprawiedliwości lana. - On pracuje z tym ogierem. Znajdziesz go pan z tyłu w zagrodzie. lan jęknął. Nie chciał wychodzić na słońce, lecz bardzo chciał porozmawiać z Haddem. Czuł jakiś związek z tym kolejnym bękartem Fairchiidów, zresztą już nieraz pili w ciągu ostatniego tygodnia. Hadd nigdy nie wygłaszał uwag na temat jego pochodzenia, a lan po kilku delikatnych próbach przestał zadawać pytania na temat pochodzenia Hadda. Rozmawiali o koniach, które obydwaj uwielbiali. Rozmawiali o angielskiej elicie towarzyskiej, której żaden z nich nie był w, stanie pojąć. Czasem lan odpowiadał na pytania Hadda, jak to jest być półkrwi selkiem i co pamięta z historii swojej matki. Zainteresowanie Hadda starymi dziejami nigdy nie słabło. lan wiedział, że nie jest dla Hadda tylko ciekawostką, lecz przyjacielem. Błękitna aura Hadda zdradzała jego postawę. Jak lan powiedział, trudno go oszukać. Tak, jak się obawiał, słońce go oślepiło, gdy ciężkim krokiem podszedł do ogrodzonego wybiegu, lecz szeroko się uśmiechnął widząc Hadda, któremu udało się dosiąść Quicka .. lan sądził, że Hadd jest skupiony na chwili swego triumfu, dopóki nie usłyszał jego pytania: - Czyż nie jest piękny? - W istocie jest - odpowiedział lano Jeden z najlepszych koni Fairchiidów, pozostałość dni, gdy wujowie chcieli zbić' fortunę na hodowli koni. Takie przedsięwzięcie wymagało jednak, by mu przez dłuższy czas poświęcać niemal wyłączną uwagę, a na to żaden z wujów nie mógł się zdobyć. Szansa na odnowienie fortuny Fairchiidów rozwiała się. Teraz rozwiała się również szansa lana na przejęcie fortuny Fairchiidów, i była to jego własna wina. Jego
własna, przeklęta, wina. Hadd podjechał do bariery i pochylił się· - Pomóż mi - poprosił. lan nie wahał się nawet przez chwilę· Czuł się oszukany przez los, to prawda, lecz przy zwierzętach nigdy jeszcze nie zrobił fałszywego kroku. Przeszedł przez ogrodzenie i podszedł do głowy ogiera. Powoli wyciągnął rękę, żeby Quick ją powąchał. Trzymał uzdę, dopóki Hadd nie zsunął się z siodła. Hadd poklepał konia i pochwalił go, a potem powiedział do lana: _ Trochę za wcześnie, żeby być pijanym jak woźnica. lan zmrużył oczy w zachodzącym słońcu. - Nie, nie jest za wcześnie. To dobry czas, by się upić. Przyłącz się do mnie. Idę do gospody we wsi. Możemy tam zostać przez całą noc. Hadd obrzucił go spojrzeniem. - Mam tu co robić. Rozpaczliwie potrzebując towarzystwa Hadda, lan powiedział zuchwale: - Mogę cię z tego wyciągnąć. l od razu wiedział, że popełnił błąd. Hadd zesztywniał, a usta mu się zacisnęły. _ Dziękuję panu - powiedział z sarkazmem. Większość mężczyzn musi czasem pracować. Większość mężczyzn nawet to lubi. Może z powodu nadmiaru wypitej brandy, a może z powodu wstrętu do samego siebie, niewłaściwe słowa wypłynęły z ust lana, nim o nich pomyślał: - Na Boga, jesteś Fairchiidem! Nie musisz pracować. Hadd błyskawicznie znalazł się przy Ianie z wzniesionymi pięściami i lan pomyślał, że przed ciosem uchronił go jedynie niecierpliwy protest Quicka. Hadd popatrzył na ogiera i odwrócił się do lana. - Zdaje się, że mnie nie słyszałeś. Ja wolę pracować, niż polować na posagi młodych dam. - Już się tym nie zajmuję - prychnął lan. - Ten rozdział w moim życiu jest już zamknięty. - Zaręczyłeś się? - spytał Hadd kpiącym głosem. Ta kpina była niczym w porównaniu do kpin, którymi zarzucał go Leslie. - Gorzej. Przegrałem. Jestem bankrutem, mówię ci! - Zatem młoda dama zdecydowała się poślubić mężczyznę, którego kocha. - Tak. Do diabła, tak się stało. I to przeze mnie. Hadd zdawał się już mniej urażony. - Nie widzę cię w roli swatki. - Niechcący, zapewniam cię. - lan się potknął, gdy Hadd poprowadził ogiera do stajni. Nie wiedział, dlaczego opowiada to wszystko Haddowi. Wcale nie czuł się od tego lepiej. Nie znajdował też współczucia na dnie butelki, a z pewnością nie dostanie go w Fairchild Manor. - Próbowałem ją skompromitować, lecz ona się wściekła. - Wściekła? - Nie przypadły jej do gustu moje pocałunki. - To wciąż była bolesna sprawa. - Potraktowała mnie, jakbym był jej młodszym bratem, który zasłużył na klapsa. - Ooo ... - Teraz Hadd był bardziej współczujący. - Znam dobrze to uczucie. - A potem wróciła do swojej sypialni i kto tam na nią czekał? Sebastian Durąnt, wicehrabia Whitfield. Hadd zatrzymał się tak gwałtownie, że lan musiał go popchnąć, bo inaczej nadepnąłby na niego Quick. - Ostrożnie, kuzynie. - lan zachwiał się i sam niemal wszedł ogierowi w drogę. - Jeśli koń zmiażdży ci stopę, będzie bolało, uwierz mi. _ Wicehrabia Whitfield? - zapytał Hadd. lan chwycił się sztachet ogrodzenia i zatrzymał się· Gdyby tak dojść trochę dalej ku stodole, byłby z dala od tego przeklętego słońca. Poczuł się niedobrze, jakby wszystkie butelki, które wypił w czasie ostatniego tygodnia, wybrały właśnie ten moment, by o sobie przypomnieć. - Niech cię diabli, odpowiedz mi! - Co? ... Ach, tak, wicehrabia Whitfield. - Poczucie krzywdy w lanie znów wzięło górę· - Tak. Ten kretyn, ten barbarzyńca, również postanowił ją skompromitować. I zrobił to, choć mnie się nie udało. Zrobił właśnie to. Powtarzał te słowa, jakby liczył na to, że mówienie przywróci mu poczucie rzeczywistości. Niestety, przywróciło i wówczas uświadomił sobie, że Hadd złowieszczo milczy. - Pobiorą się, zanim zajdzie słońce, jeśli lady Valery będzie miała cokolwiek do powiedzenia. - Wytarł kropelki potu z czoła. A będzie miała. Zna arcybiskupa Canterbury. _ Zanim zajdzie słońce? - Hadd rzucił okiem na chmury, które w ostatnich promieniach słońca przybrały odcień czewieni i pomarańczu.
- Lub prędzej. Na Boga, prawdopodobnie już się pobrali. Wczoraj lady Valery posłała gońca do swego przyjaciela arcybiskupa z prośbą o specjalne pozwolenie na ślub i dostała je dziś rano. - Uśmiechnął się na myśl o takich wpływach; czuł lekkie ukłucie zazdrości. - Jakie to szczęście, że Canterbury jest tak blisko. Hadd zawiązał wodze Quicka wokół sztachety. Potem złapał lana za ubranie na karku i pociągnął za sobą· _ Powiedz mi, jak się nazywa kobieta, która ma wyjść za wicehrabiego Whitfielda. - Hej, stary, trochę ostrożniej! - lan próbował odepchnąć Hadda. - Porwiesz moje ... - Powiedz mi! Hadd wypowiedział pytanie tonem mężczyzny domagającego się swoich praw i po raz pierwszy widmo prawdy przemknęło przed oczami lana. Usiadł powoli. - Moja kuzynka, Mary Fairchiid. Patrzył na twarz Hadda i zobaczył, jak blask dzikiej furii rozjaśnił oczy młodego mężczyzny. Hadd ścisnął krawat tak, że lan ledwie mógł oddychać. - l to ją próbowałeś skompromitować? - Mówiłeś, że wlesz, kim jest twój ojciec - wyszeptał lan. - Powiedz mi. Hadd obnażył białe zęby w drapieżnym uśmiechu. - Zgadnij. - Czy to był Charles Fairchiid? - lan przełknął ślinę, gdy Hadd skinął głową. - A Mary jest. .. ? - Moją siostrą - Hadd wzniósł swą wielką pięść. Nie jesteś pierwszym mężczyzną, który oberwie za to, że próbował uwieść moją siostrę, i nie będziesz ostatni. * Z laską w dłoni lady Valery szła przez wspaniale udekorowaną salę balową, podsłuchując gości weselnych z taką rozkoszą, że uznała, iż po śmierci pójdzie wprost do piekła. Zatrzymała się za kolumną i usłyszała lament jednej z córek Bubba. - Ale tato, on był w mojej sypialni. - Cóż, w sypialni twojej kuzynki był z rozpiętymi spodniami - zwięźle powiedział Bubb. - Teraz się pobrali i jesteśmy szczęśliwi. Szczęśliwi, mówię ci, więc się uśmiechnij. Lady Valery odeszła trochę i obejrzała się, by zobaczyć, której z dziewcząt wydawało się, że schwytała Sebastiana. Ta żmijka, Daisy, przyciskała chusteczkę do oczu i uśmiechała się, jak jej polecił ojciec. Do chwili, gdy pochwyciła spojrzenie lady Valery. Wtedy podniosła dumnie głowę i odeszła. Jak zauważyła lady Valery, wszyscy się uśmiechali, choć niektóre uśmiechy były bardziej szczere niż inne. Córki Bubba uśmiechały się posłusznie. Zalotnicy Mary - z zaciśniętymi zębami, zwłaszcza pan Mouatt, który - jak głosiła plotka - jak powietrza potrzebował szybkiego dopływu gotówki. Pan Everett Brindley patrzył na nowożeńców z błyskiem w oku. Mogłoby się zdawać, że to on wystąpił w roli swata, a nie lady Valery, gdyż promieniał taką dumą, że starsza dama zastanawiała się, czy nie jest trochę postrzelony. Jednak tego wieczoru było tu wielu postrzelonych starszych mężczyzn, którzy się uśmiechali. Leslie uśmiechał się, jakby bolał go zadek, który z pewnością powinien go boleć. Przecież kopnęła go nogą obutą w trzewiki z niezwykle ostrym szpicem. Calvin uśmiechał się do niej, starając się wyglądać uprzejmie i nęcąco jednak z nikłym skutkiem. Oswald uśmiechał się z błyskiem oczarowania w wilgotnych oczach. No cóż, skąd mogła wiedzieć, że Orient jest dla niego pod każdym względem obcy? A Burgess ... ach, z Burgessem jeszcze nie próbowała. Burgess miał możliwości. Uśmiechał się z nadzieją, a lady Valery pomyślała, że może dzisiejszej nocy spełni jego marzenia. Ciekawe, czy kiedykolwiek był we Włoszech? Bubb uśmiechał się z przymusem, a Nora ... Nory tu nie było. Nie pojawiła się, odkąd Sebastiana przyłapano na gorącym uczynku w sypialni Mary i lady Valery szalenie pragnęła wiedzieć dlaczego. Majątek Fairchiidów na zawsze wydostaje się spod ich władzy, a kobieta, która wyraźnie kierowała wszystkimi ruchami Bubba, nagle znika. Starsza dama przenikliwie śledziła uśmiechy Bubba i jego wzruszanie ramionami, widziała więc również jego skonsternowane spojrzenia, które rzucał, gdy sądził, że nikt go nie widzi. Był wyraźnie zagubiony bez żony u boku. Gdy Mary wstała i powiedziała, że jest zdecydowana poślubić Sebastiana, nie zdbbył się na nic więcej, tylko niewyraźny bełkot. Nora przynajmniej powiedziałaby coś inteligentnego, lecz nawet ślub nie wyciągnął jej z kryjówki. Gdzie może być dama rodziny FairchiIdów w środku ważnego przyjęcia? Oczywiście, lady Valery przyznała się przed sobą, że odczuła ulgę, iż Nora się nie pojawiła, by pomóc oblężonej Mary. Nikt lepiej od lady Valery nie znał siły umysłu Mary, przyklaskiwała więc wszystkiemu, co Sebastian powiedział lub zrobił, by przekonać tę upartą dziewczynę do małżeństwa. Teraz nowoż~ńcy stali
razem, przyjmując gratulacje od gości. Zadna panna młoda nigdy nie wyglądała bardziei uroczo niż Mary w jasnozielonej sukni i wianku z kwiatów żarnowca na włosach. Zaden pan młody nie był bardziej przystojny niż Sebastian, ubrany w zwykłą surową czerń, lecz z tak triunafującym uśmiechem, że lady Valery sądziła, iż Mary musi w duchu chcieć wy_ bić mu ten triumf z głowy. Lady Valery niewątpliwie swędziała ręka na widok tej triumfalnej miny. Czy zdawał sobie sprawę, że to ona wszystko zaplanowała? Ze wciągnęła go w tę pułapkę? Nie miał prawa wyglądać na tak zadowolonego i lady Valery zanotowała w myślach, że musi powiedzieć mu o tym w pierwszej chwili, gdy będzie to możliwe. Bubb stał przy orkiestrze, prosząc wszystkich o uwagę, i roześmiani goście umilkli. - Jeszcze raz - powiedział grzmiącym głosem - Fairchiidowie celebrują w swej rodzinie wesele. Lord Whitfield wnosi nie tylko tytuł i fortunę ... - Lady Valery skrzywiła się. - Ten ślub zakończył również długotrwałą waśń między naszymi rodzinami. Jako głowa rodziny Fairchiidów szczerze witam lorda Whitfielda na jej łonie. Grzeczny aplauz zakończył przemowę, choć lady Valery wiedziała, że większość gości wolała uciechę z otwartej niechęci, niż ze sztucznej harmonii. Sebastian skłonił się Bubbowi. Gdy Bubb zrewanżował się ukłonem, Mary wyglądała na najbardziej szczęśliwą od początku wieczoru. Wtedy odezwał się Leslie: - Dobrze powiedziane, bratanku. Zbyt wiele szumu było wokół młodzieńczego wybryku, który miał miejsce tak wiele lat temu. Uśmiech Sebastiana zniknął. - Moi bracia i ja chcemy pokazać, że nie żywimy urazy wobec rodziny Whitfieldów ... - Urazy! - wykrzyknął Sebastian. - I chcemy wręczyć nowożeńcom prezent. - Leslie uśmiechnąl się słodko do oburzonego Duranta i gestem zaprosił kogoś, kto stał za drzwiami sali baloweJ. Lady Valery pomyślała o złym gnomie, który obdarowując solenizantów niszczy całe święto. Czterech mężczyzn dźwigało wielki i ciężki przedmiot, okryty narzutą. Postawili go na podłodze i odsunęli się, a Leslie zdarł zasłonę. Była to mniej więcej metrowa rzeźba z brązu, przedstawiająca ogiera stojącego dęba. Praca rzeźbiarza była wyjątkowa. Lady Valery widziała każdy mięsień i żyłę na ciele konia. Uniesione kopyta błyszczały od wypolerowania, a wznoszący się pod brzuchem organ był dumnie wzniesiony. W sali balowej zapadła głucha cisza. Potem ktoś nerwowo zachichotał. A lady Valery, której słuch nie zawodził, usłyszała szept Bubba: - Boże, ratuj ... Sebastian sam wyglądał jak posąg, stał nieporuszenie, a jego twarz pozbawiona była jakichkolwiek emocji. Mary, biedaczka, nie rozumiała w ogóle, co się stało, i nawet zdawało się, że jej to nie obchodzi. Wpatrywała się tylko w jednego z towarzyszących lokajów z narastającą zgrozą. Lady Valery spojrzała na niego również. To był ten przeklęty oślizły lokaj, który rozmawiał z Mary na korytarzu. Nie znając jego imienia, ani nie wiedząc, komu służył, lady Valery nie zdołała go znaleźć. Teraz, gdy przydybała tego błazna, Leslie skierował swój fałszywy, zły uśmiech na Mary. Teatralnym gestem wskazał rzeźbę. - Niech ten posąg przypomina wam, jak powinien wyglądać prawdziwy ogier. Mary nie zwróciła na niego uwagi, lecz Sebastian patrzył na starego człowieka tak, jakby planował morderstwo, a Leslie miał na tyle zdrowego rozsądku, by schować się za rzeźbę. Wtedy zamieszanie przy dr.zwiach zwróciło w tym kierunku wszystkie głowy. Głosy stamtąd grzmiały oburzeniem lub złością i rozchodziły się w nienaturalnej ciszy zniszczonej uroczystości. Kłąb walczących lokajów wtoczył się do sali. Wyglądali jak pszczoły tłoczące się wokół królowej, a królowa, czy może jednak król, pchał ich bezlitośnie naprzód. W końcu przełamał opór i lady Valery rozpoznała go w okamgnieniu. Katastrofa, buczało jej w myśli. Zgroza. Musi coś zrobić i to natychmiast, albo Sebastian zostanie położony na podłodze z nowymi siniakami do pielęgnowania. Podeszła do młodego człowieka, który parł w kierunku nowożeńców. Złapała go za ramię, a on próbował odepchnąć jej dłoń. Nagie zorientował się, kto go trzyma i zatrzymał się, wbijając w nią wzrok. Znał ją wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, kto jest odpowiedzialny za ten ślub. - Hadden! - Radosny okrzyk Mary przerwał jego milczące wyrzuty i siostra rzuciła mu się w ramiona. Objął ją mocno. - Mary. - Odsuwając ją od siebie, wpatrywał się w jej twarz. Zdawał się szukać w niej jakiegoś dowodu. I chyba go znalazł, gdyż powiedział: - Więc to prawda. Jesteś zaślubiona. - Od niecałej godziny. Przyjechałeś ze Szkocji? Przylgnęła do niego. - Szkoda, że cię tu nie było!
- Był tu cały czas. - Serce Sebastiana wciąż wyrywało się do wyzwania, które rzucił mu Leslie, a teraz nowe wyzwanie objawiło się w pełnej krasie. Zobaczył podbite oczy Haddena i wiedział, że odnalazł kolejny klocek układanki. - Powiedziałbym, że to on jest odpowiedzialny za drugi zestaw moich siniaków. - I trzeci. - Zaciskając pięść Hadden obszedł Mary i ruszył ku Sebastianowi, lecz ona (fhwyciła go za ramIę. - Nie tutaj! - poprosiła. - Proszę, nie rób tutaj scen. Odbyło się już wystarczająco dużo scen. Wystarczy mi do końca życia. Hadden spojrzał na gęstniejący tłum. Szepty: "Fairchild" i "stajenny" oraz "bękart?" krążyły po sali balowej. Sebastian słyszał je i wiedział, że Hadden też musiał je słyszeć, gdyż wziął siostrę pod ramię i ruszył do drzwi. Rzuciła za siebie rozpaczliwe spojrzenie, nie na niego, jak się spodziewał, lecz na jednego z mężczyzn, którzy wnieśli rzeźbę. Mężczyzna patrzył na nią z bardzo nieprzyjemnym uśmiechem. Sebastian się zatrzymał. Kto śmie tak łypać na jego żonę? Ruszył do lokaja. Lady Valery zatrzymała go. - Zostaw teraz konia. Mamy większy kryzys przed sobą. Sebastian spojrzał raz jeszcze na bezczelnego służącego, lecz on już zniknął w tłumie. A Sebastian musiał pozwolić mu uciec. Teraz musi się zmierzyć z Haddenem, jak słusznie zauważyła jego chrzestna matka. Poprowadził ją przez tłum i zobaczył Bubba stojącego z boku z zakłopotaną miną. Gdy lady Valery szybko skinęła mu głową, odszedł z wyraźną ulgą. - Bubb tęskni za lady Smithwick. Bez niej nie wie, co ma robić. - Mogę mu zaproponować zastrzelenie jego wuja - powiedział Sebastian. Leslie stał z ponurą miną. Uróżowane usta miał wydęte, odkąd przybycie Haddena przyćmiło jego okrutny żart. Sebastian odezwał się do trzech pozostałych lokajów: - Przenieście tę przeklętą rzeźbę. Nie chcę, by zachęcała do kolejnych żartów na mój temat. Niewzruszeni służący wykonali rozkaz, stękając, gdy nieśli ciężki posąg korytarzem. - Tutaj. - Sebastian wskazał odpowiedni gabinet, a lokaj wszedł przed nimi z lichtarzem. Mary zawahała się, a potem z drżeniem weszła do środka. Służący wnieśli wstrętną rzeźbę i postawili na środku gabinetu Bubba. Sebastian nie mógł się doczekać, aż ostatni z nich wyjdzie, by wskazać na posąg. - Każę to przetopić na pensy. Całą masę pensów. Lady Valery przyglądała się obraźliwej rzeźbie ze wszystkich stron. - Jest niezła. Mógłbyś ją zatrzymać i postawić przy wejściu, obok ... Sebastian tylko na nią spojrzał. - Lecz pensy to rzeczywiście lepszy pomysł - zgodziła się lady Valery. Podeszła do karafek stojących w rzędzie na barku i nalała drinki dla wszystkich. Mary nie zwracała na nich uwagi. Patrzyła tylko na Haddena. _ Dlaczego przyjechałeś? Mówiłam ci, że nie potrzebuję pomocy. - Nie. Po prostu dajesz się skompromitować chrześniakowi naszej jaśnie pani. - Jasnowłosy bożek Hadden górował nad nią jak wieża. Lecz jego siostra-bogini nie zauważała jego wyższości. - Nie wiem, jak twoja obecność miałaby to zmienić. Hadden spojrzał na Sebastiana. - Bez ceregieli pobiłbym tego ... - Bijatyki! - Mary złożyła dłonie na podołku. - I to z lordem Whitfieldem. Hadden, mogłoby ci się coś stać. Hadden przymknął oczy na krótki momęnt złości, a Sebastian przyszedł mu z pomocą· - Jesteś jego siostrą. Co mógłby innego zrobić, gdy się dowiedział, że jakiś mężczyzna był w twojej sypialni? - On jest za młody na bijatyki - powiedziała surowo Mary. Sebastian stłumił śmiech, lecz nie mógł całkowicie ukryć rozbawienia. - Niektórzy ... - wszyscy - ... mogliby powiedzieć, że ma powody do niechęci wobec mnie, a ja chciałbym zaznaczyć, że jestem do jego dyspozycji. - Nie przeszkadzaj, Sebastian. To jest sprawa między moim bratem i mną. Sebastian uniósł brwi i spojrzał na lady Valery, podającą mu kieliszek, a ona wymruczała: - To może być zabawne. Hadden wyglądał na zawiedzionego i odpornego jednocześnie. - Mary, wyszłaś za mąż, a ja mam prawo zapytać o okoliczności tego zdarzenia.
- Mówisz jak wujek Bl1bb. - Mary machnęła ręką, odprawiając lady Valery wręczającą jej kieliszek. - Już wiem, jak ten mężczyzna zdobył twoją rękę. - Hadden wychylił brandy jednym haustem. - Cała Anglia będzie o tym mówić przez kilka lat. - Rzucił lady Valery gniewne spojrzenie. Uśmiechnęła się do niego pogodnie. - Mam prawo wiedzieć wszystko! - powiedział Hadden. - Z pewnością nie! - Mary nastroszyła się jak rozdrażniony paw. - Nie sądzę, żeby on miał to na myśli. - Lady Valery opadła na fotel. - Chcę wiedzieć, dlaczego Whitfield chciał wziąć za żonę kobietę z rodziny Fairchildów, skoro między nimi stoi pamięć tego. - Hadden podszedł do rzeźby i klepnął ją. - Posąg? Co on ma z tym wspólnego? - Mary zwróciła się do Sebastiana. - Co jest tak szczególnego w wizerunku konia? W gabinecie zapadła cisza i wszyscy patrzyli na Sebastiana. Czy powinien to teraz wyjaśniać? Teraz? Dziś? Przed czekającą go nocą poślubną? - To nie jest istotne - powiedział. Hadden ponownie obejrzał rzeźbę· Ze zmrużonymi oczami podszedł do niej i odkleił kartkę spomiędzy triumfalnie wzniesionych kopyt. Obejrzał ją w skupieniu. _ Wizytówka Lesliego? - spytał Sebastian z goryczą. Potem podniósł ręce. - Naprawdę ta rzeźba i wszystko, co ma wyrażać, jest nieważne. Ważne jest tylko moje odkrycie, że nie wszyscy Fairchildowie są ulepieni z tej samej gliny. _ Chciałabym, żeby ktoś mi wreszcie powiedział. .. - zaczęła Mary. - A co z kontraktem? - Hadden schował kartkę do kieszeni. - Sądzę, Mary, że podpisałaś przedmałżeński kontrakt? Sebastian trochę się odprężył. Hadden najwyraźniej nie chciał, żeby waśń rodowa trwała. _ Podpisaliśmy kontrakt - przyznał Sebastian. _ Ja negocjowałam w imieniu Mary. - Lady Valery sączyła ratafię *. - Ma zapewnione pokaźne fundusze i całkowitą kontrolę nad własną fortuną· Gdyby cokolwiek przydarzyło się Sebastianowi, ona występuje jako jego następca w interesach, dopóki nie zdecyduje inaczej. _ Niezwykle korzystny kontrakt. - Hadden był zaskoczony. _ Poślubienie twojej siostry było moim największym pragnieniem - powiedział do niego Sebastian. _ Widzisz, Hadden - Mary położyła dłoń na jego ramieniu - nie stało się nic, co wymagałoby twojej ingerencji. _ Nie nazwałbym ingerencją troski młodego mężczyzny o własną siostrę. - Sebastian podszedł do niej * Ratafia - mocna nalewka z różnych jagód i owoców. i zdjął pasmo włosów z jej ramienia. - Nazwałbym to rodzinną odpowiedzialnością. - Niczego nie rozumiesz. - Mary zwróciła się do lady Valery. - Czy nie powinnam się troszczyć o bezpieczeństwo mojego brata? - Oczywiście - uśmiechnęła się starsza dama. Tak jak on powinien troszczyć się o twoje. - On jest jeszcze chłopcem! Lady Valery wybuchnęła śmiechem, a Sebastian położył obie dłonie na policzkach Mary. Odwrócił jej głowę w stronę Haddena. - Popatrz na niego. On nie jest chłopcem, jest mężczyzną· Teraz j4ż sam może dbać o siebie. - I mogę też dbać o ciebie - odezwał się Hadden. - Ja będę dbał o moją żonę. - Sebastian delikatnie przypomniał o swoich prawach. - Teraz jest moja i przysięgam ci, że nigdy więcej nie będziesz miał powodu rzucać się na mnie z pięściami. Hadden spojrzał Sebastianowi w oczy. Osądził go, uznał, że jest winny i wyciągnął do niego dłoń. - Zapamiętaj, jeśli ją skrzywdzisz, znajdę cię i pożałujesz tego. - Rozmawiacie, jakby mnie tu nie było. - W głosie Mary brzmiało rozdrażnienie i niedowierzanie, gdy dwóch mężczyzn ściskało sobie dłonie. Sebastian podszedł do niej i objął ją wpół, dając jej odczuć swoją siłę i ciepło. - Pójdźmy do naszej sypialni, a tam porozmawiam z tobą tak, że będziesz zadowolona. Zastygła, gdy próbował pokierować ją do drzwi, i gdy odezwał się Hadden, odwróciła się natychmiast. - Chciałbym zadać mojej siostrze jedno pytanie, jeśli można. - Oczywiście, że można. - Mary wywinęła się z objęć Sebastiana. - O co chodzi? - Czy słyszałaś może coś o ... problemach, z którymi niegdyś zetknęliśmy się w Anglii? Hadden ostrożnie sformułował pytanie. Bardzo ostrożnie. Sebastian wymienił spojrzenia z lady Valery, która wzruszyła ramionami. Obydwoje spojrzeli na Mary. Stała z dłońmi wspartymi na talii, spuszczonymi oczami i nikłym rumieńcem na policzkach.
- Prawie o tym nie myślałam - powiedziała. Hadden potarł brodę i przypatrywał się jej. - Naprawdę? - Jego głos był sceptyczny. - Nie było żadnych kłopotów? Mary udawała całkowitą głuchotę. Kładąc palce na ramieniu Sebastiana, powiedziała: - Chciałeś już wyjść, Sebastianie. Jestem do twojej dyspozycji. Co za słowa! Jestem do twojej dyspozycji. To nie była prawda, rzecz jasna. Po prostu chciała uciec od Haddena i jego pytań, lecz Sebastian nie miał zamiaru odrzucać takiego uśmiechu losu. Nie zamierzał również zapomnieć delikatnych drgań, które widział w kącikach oczu Mary ani drżenia jej ust. Ścigają ją jakieś kłopoty, a on już niedługo wykryje ich źródło. Może jutro rano. Po nocy poślubnej. ' Gdy tylko Mary wyszła ze swym mężem, a lady Valery poszła zapewnić mu zakwaterowanie w Fairchild Manor, Hadden wyjął kartkę z kieszeni. Na wierzchu napisane było: "Lady Whitfield". Sklejała ją grudka wosku bez żadnej pieczęci. Otworzył kartkę. Przeczytał liścik i zaklął. Potem wyszedł z gabinetu i poszedł do stajni.
ROZDZIAŁ 20 - Podoba ci się ta sypialnia? - Sebastian z uśmiechem pokazał jej pokój w skrzydle dla zamężnych par. Pomyślała, że próbuje być czarujący. - Służący przenieśli nasze rzeczy po południu ... gdy braliśmy ślub. - Sypialnia jest w porządku. - To ty mi się nie podobasz. Nie powiedziała tego na głos, bo mógłby uznać te słowa za wyzwanie, oraz dlatego, że nie do końca była to prawda. Był całkiem miły odkąd postanowiła zostać jego żoną ... dopiero wczoraj. I czemużby nie? Przecież osiągnął swój cel. Patrzyła, jak Sebastian opiera się o drzwi, odcinając jej drogę ucieczki. Sądząc po wyrazie jego oczu, znowu przeprowadzi swoją wolę. Patrzył na nią z całą dumą posiadacza, jaką mógłby okazywać właściciel nowego konia. - Wyglądasz na całkiem przerażoną. - Przemawiając łagodnym głosem, jej pan zbliżał się z uzdą i siodłem. - Przerażoną? - Umyślnie unikając jego wzroku, podeszła do toaletki i poprzekładała szczotki do włosów. - Nie jestem przerażona. - Czyżby? Słyszała, jak do niej podchodził, jego skórzane podeszwy szurały po deskach podłogi. Czuła jego wzrok, a jednak gdy dotknął pasma jej włosów, aż podskoczyła. - Wszystko w porządku - powiedziała szybko. Co za głupie stwierdzenie, skoro w sposób oczywisty nic nie było w porządku. - To, co widzę w twoich oczach, gdy na mnie patrzysz, jeśli w ogóle na mnie spojrzysz, raczej nie jest niecierpliwym wyczekiwaniem. - Znów dotknął jej włosów i tym razem Mary odchyliła się i odwróciła do niego twarzą. - Nazwałbym to ostrożnością albo nawet lękiem. _ Nie jestem ... - Lecz jednak była. Czuła się rozdarta między potrzebą obserwowania każdego jego ruchu, by móc przewidzieć następny, a pokusą, by po prostu zamknąć oczy i zmusić się do przyjmowania jego dotyku. _ Dziewicę należy delikatnie wprowadzić w arkana sztuki miłosnej, a nie przygniatać do ściany i brać siłą. Sprawiłem ci ból. - Stał z opuszczonymi dłońmi. Jego twarz pozostała beznamiętna, lecz w głosie brzmiała troska. - Goście będą ucztować do białego rana, a Fairchildowie są nimi zajęci. - Postukał stopą w podłogę. - Czy zechciałabyś pójść ze mną i otworzyć sejf? Podłoga pod stopami Mary zdawała się zapadać. - Słucham? _ Wczoraj rano przyszedłem do twojej sypialni spytać cię, czy pomożesz mi otworzyć sejf. Rozproszyłaś mnie. - Rozwiązał krawat i zdjął prosty, doskonale uszyty surdut. - Lecz nie ma powodu, dla którego nie moglibyśmy zrobić tego teraz. - Co mamy zrobić teraz? - powtórzyła niemądrze. _ Otworzyć sejf. - Najwyraźniej całkowicie panował nad swymi żądzami. - Trochę zapomniałem o naszej misji, lecz drogi wuj Leslie i. ta przeklęta rzeźba przypomniały mi o niej. Jeśli uda nam się znaleźć pamiętnik, będziemy mogli stąd wyjechać. Mary gubiła w myślach. Jak ma mu odpowiedzieć? Sebastian mówił dalej, jakby się już zgodziła. - Powinnaś się przebrać w tę niemodną suknię, którą miałaś na sobie, gdy wróciłaś z kuchni. Potrząsając głową popatrzyła na zielony jedwab sukni, którą miała na sobie. 2- Mam zdjąć suknię?
- Za parawanem. - Wymuszonym tonem dodał po chwili: - Obiecuję, że nie będę ci pomagać. Zdjął kamizelkę i śnieżnobiałą koszulę, podszedł do szafy i zaczął w niej przekładać ubrania. Mary przez jedną krótką chwilę widziała jego umięśnione ramiona i plecy, nim odwrócił się, trzymając prostą czarną koszulę i surdut. Gdy zobaczył ją stojącą z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, krótki blask namiętności rozjaśnił jego oczy. - Pospiesz się, zanim zmienię zdanie. Po takiej groźbie, tak jak podejrzewał Sebastian, zaczęła się poruszać błyskawicznie. Zielona suknia pofrunęła na parawan, a za nią przejrzysta jedwabna halka. Miała teraz na sobie tylko w koszulę, uświadomił sobie Sebastian, i gdyby wszedł za ten parawan... Chciał jednak dać jej trochę czasu. Chciał jej pokazać, że umie powściągać pożądanie, nie mógł więc pozwolić sobie na takie myśli. Krążąc po pokoju, robił wszystko, co mógł, by odwrócić swą uwagę od jej działań za parawanem, a gdy się stamtąd wyłoniła, ujął jej dłoń i przyjrzał się Mary odzianej w ciemny strój. - Tylko nie uważny obserwator uzna, że wyglądasz jak gospodyni. - Stuknął palcem w czepek, który okrywał nazbyt oczywisty kolor jej włosów. - Lecz to całkiem nieźle cię maskuje. - Tak zawsze sądziłam. Nawet jej głos brzmiał .jak głos gospodyni, gdy ubierała się w tę suknię. Jak bardzo chciałby to z niej zdjąć! Porzucone łóżko zdawało się rosnąć, pożerając przestrzeń w pokoju i siłę jego woli. Kropelki potu wystąpiły mu na czoło, a spodnie zaczęły żyć własnym życiem. - Chodźmy stąd. Spotkali tylko kilku służących, a salę balową ominęli szerokim łukiem. Dotarli bez przygód do gabinetu. Sebastian rozejrzał się i otworzył drzwi. W środku na szczęście było ciemno i wśliznęli się w CISZY. - Nie lubię ciemności i nienawidzę tego miejsca powiedziała Mary. - Mam tu dreszcze. Jej głos trochę drżał i Sebastian musiał zdusić w sobie pragnienie, by ją przytulić. Gdyby to zrobił, nie mógłby się dłużej powstrzymać. - Dreszcze? Ten gabinet wywołuje dreszcze? - Zamknął drzwi. - Dlaczego? - Pamiętam mojego dziadka siedzącego tutaj i z upodobaniem okazującego mi okrucieństwo. Zorientował się, że Mary wciąż stoi przy drzwiach, jakby bała się wejść dalej do gabinetu. Była tylko ciemnym cieniem wśród innych cieni, a on tak chciał zobaczyć jej twarz. Świeca i krzesiwo spoczywały w jego kieszeni, lecz nie rozpali ognia, dopóki nie będzie musiał. - Nie robił nic innego, tylko psuł krew. - Wzrok Sebastiana był utkwiony w rzeźbie wyłaniającej się z mroku. - Szkoda, że umarł we własnym łóżku. Zasługiwał na coś o wiele gorszego. - Podchodząc do okna, rozsunął zasłony i chłodne światło księżyca wpadło do pokoju. - Tak jest lepiej. . - Dziękuję ci - powiedziała, lecz pomimo światła wielki gabinet zdawał się ją pożerać. Musieli już zająć się zadaniem, które ich tu sprowa dziło. Podszedł do kredensu, w którym ukryty był sejf, i pogrzebał w zamku. Otworzył się łatwo, jGl;k zawsze i Sebastian z niesmakiem zajrzał do środka. Zeby włamać się do sejfu, musiał polegać na swej żonie, ale kiedy będą mieli to za sobą, będzie już mógł powoli zdjąć z niej ubranie, pieścić każdy kawałek jej ciała, zachwycać się jego wiotkością i łagodnymi krzywiznami ... Po raz ostatni spróbował sam dostać się do sejfu. Nigdy nie widział jej rozebranej. J ego palce się ślizgały. - Do diabła z tym! - Wstał i wycelował palec w szarą, ołowianą kasetkę, która tak go zajmowała. Lecz Mary nie zwracała na niego uwagi. Stała, obejmując się ramionamI l rozerając je. - Tutaj - powiedział Sebastian. - Czy potrzebujesz światła? Przywołana do porządku, uklękła u jego stóp. Całkiem podniecająca' pozycja ... w innych okolicznościach. Badała palcami zamek sejfu. - Nie. Powinnam umieć to zrobić z zamkniętymi oczami. - Wsunęła dłOll do kieszeni sukni. - Charlie ćwiczył mnie, aż się nauczyłam. Sebastian słyszał brzęknięcie czegoś spadającego na podłogę i cichy okrzyk Mary. Uklęknął przy niej. - Co zgubiłaś? - Mały pilniczek, cienki jak igła. - Westchnęła z ulgą. - Mam go. Podniosła dłoń i prędko usunęła ją w cień. Drżała. - Co się dzieje? - Złapał jej dłoń i poczuł, że jest zimna jak lód. - Nie bój się. Mamy prawo otworzyć ten sejf i odebrać pamiętnik. - Wiem. Próbowała zamknąć się w sobie, a na to nie mógł pozwolić. Włożył podobne do igły narzędzie do jej kieszeni i roztarł jej palce.
- Powiedz mi więc, co się z tobą dzieje. Spojrzała za siebie i zgarbiła się. - Mam wrażenie, że on wciąż tu jest. - Twój dziadek? - Sebastian też się rozejrzał. - Nawiedza ten pokój. Widzę go, jak siedzi w tym fotelu i wyrzuca mnie i Haddena. - Jej usta, które mogłyby być tak pełne i hojne, ściągnięte były w cienką linię. - Zniszczył moje życie i wcale się tym nie przejął. Sebastian zgadzał się z nią z całego serca. Stary markiz pomógł zniszczyć również jego życie. Był jak zły omen w ich historii, a Sebastian nie pozwoliłby nikomu, żyjącemu czy martwemu, na posiadanie takiej władzy. - Siedział w tym fotelu, gdy cię wyrzucał? - Tak. Tak czy owak, to okropny fotel. Z tym wysokim oparciem i chimerami. - Spojrzała na swe dłonie, wciąż złączone z dłońmi Sebastiana. - Ciągle śni mi się taka chimera skacząca mi do gardła, a ja biorę pogrzebacz i słyszę trzask jej czaszki. Widzę jej rozpryskujący się mózg i widzę ... - Wstała drżąc, najwyraźniej przerażona tym, co mówiła. Rozumiał, dlaczego prześladują ją takie koszmary. - Podejdź tu. Ciągnął ją za sobą. Górował nad nią, lecz jej to nigdy nie powstrzymało przed wyrażaniem własnej woli lub zrobieniem czegoś, co uważała za słuszne. Teraz jednak, gdy wywołała ducha swego dziadka, wyglądała na osobę, która potrzebuje przywódcy. On może być jej mistrzem. Dziś złożył jej przysięgę, a Durantowie zawsze dotrzymują złożonych obietnic. Jej lęków nie mógł pokonać pięściami, ani nawet logiką. Tylko egzorcyzm może tu zadziałać. - Zniszczmy ducha, który cię dręczy. Mary ociągała się, gdy prowadził ją do biurka. - Nie podoba mi się to. - Spodoba ci się. - Okrążyli biurko i stanęli za nim. Trzymając ją wpół, obrócił twarzą do gabinetu. - Popatrz. Gabinet wygląda inaczej z tej perspektywy. Zdawała się nieświadoma jego intencji. - Nie bardzo. - Oczywiście, że tak. Potęga płynie właśnie stąd. Teraz ty dzierżysz tę władzę. Odsunęła się od niego, jakby był szalony. - Naprawdę - mówił dalej Sebastian. - Bubb odziedziczył tytuł, rzecz jasna, lecz w rodzinie Fairchiidów w tej chwili ty sprawujesz władzę, bo ty masz pieczę nad majątkiem. - Tak obiecałeś. - I naprawdę takjest. Spadek jest w twoich rękach i możesz nim dysponować tak, jak sobie życzysz. Ty masz władzę. - Po chwili wymruczał: - Możesz też sprawić, że ja zrobię wszystko, czego zapragniesz. - Słucham? Nie wyjaśnił ostatniego zdania. Nie mógł tego zrobić, bo i jego samego zaskoczyło. Jednak była to prawda. Z jakiejś przyczyny objęcie władzy nad jej ciałem wzięło go w posiadanie. Naleganie na małżeństwo miało niewiele wspólnego z jego czy jej reputacją· Miało za to wiele wspólnego ze wspomnieniem jej krwi na nim i świadomością, że nie może dopuścić, by jakikolwiek mężczyzna zbliżył się do niej, choć w części tak jak on. Wstrząsnęło nim nawet ukojenie, jakie odnalazła w ramionach brata, a teraz pożądanie kąsało go, doprowadzając do szaleństwa. Mężczyzna, który przez całe swoje dorosłe życie był chłodny i beznamiętny, gotów był chodzić na pasku kobiety, lecz ona nie musiała o tym wiedzieć. Trzeba się tylko powstrzymać przed wyznaniem jej tego. Odsunął fotel i nakazał: - Usiądź. Patrzyła na niego z rezerwą, lecz usiadła. Wysokie poręcze sięgały jej prawie pod pachy, a przy oparciu wyglądała jak liliput. Biurko przed nią stało na podwyższeniu, więc wyglądała jak dziecko siedzące przy stole w jadalni. - To nie zadziała - zdecydował i podniósł ją, trzymając wpół. Nie wiedząc, co Sebastian planuje, Mary trzymała wciąż nogi zgięte pod kątem prostym, rozkazał jej więc: - Stań. Stanęła. Wprost na siedzeniu fotela. - Tak. - Lekko jej dotykał. - Tak lepiej. Zdawała się myśleć inaczej. Stała niestabilnie, jej buty zapadały się w purpurowe siedzisko, na którym siadał jej dziadek i Sebastian obawiał się, że zaraz zemdleje. Mary była jednak twarda, więc
przytrzymywanie przestało być konieczne, gdy tylko złapała równowagę· - Co widzisz? - spytał. Spojrzała za biurko. - Gabinet. - A za oknem? - Posiadlość. - To wszystko jest twoje. - Wiedział o tym i powiedział jej to z bezwzględną uciechą. - Wypowiedz swoje życzenia, a Fairchildowie będą się czołgać u twych stóp. Spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Nie chcę tego! - Lecz możesz tego dokonać. To jest władza. Władza, której twój dziadek już nie ma. Był tyranem, a jego miejsce bez trudu mógłby zająć inny tyran, jeśli chciałabyś nim być. On naprawdę nie żyje. W świetle księżyca wyglądała tak pięknie, jak wróżka, która po raz pierwszy odkryła, że ma skrzydła. Jego lędźwie pałały pożądaniem, a głos drżał, gdy powiedział: - A ty żyjesz. Teraz spojrzała na niego z opanowaniem i zwiększonym zainteresowaniem. - To prawda. Nikt nie rozpacza po moim dziadku. Pomimo całego strachu, jaki wywoływał za życia, pozostawił po sobie tylko złe wspomnienia. - Lekko podskoczyła na siedzisku. - Byłoby miło być tu autorytetem. Jestem w tym dobra, jak wiesz. - Tak, wiem. - Gdy byłam gospodynią, moi służący byli dobrze wyszkoleni, a ja trzymałam ich twardą ręką. Kobieta, która była jego żoną, właśnie mu się zwierzała. I to mu się podobało. Nagle zmarszczyła brwi. - Lecz ta krew jest skażona. Uzależniłabym się od władzy i używałabym jej ze szkodą dla innych. - Czy władza, którą miałaś jako gospodyni, uzależniała cię? - Wolałam wyrzec się siły - powiedziała łagodnie. - Nie znajduję przyjemności w krzywdzeniu tych, którzy mają mniej szczęścia. Nie powiedział nic. Była wystarczająco inteligentna, by pojąć własne słowa. Wiedział, że to się stało, bo spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. - Jednak byłoby wielkim wstydem wyrzec się tej władzy, nie używając jej wobec ujadającej bestii, która potrzebuje skarcenia. Dała mu okazję zadośćuczynienia krzywd, które jej uczynił, i byłby głupcem, gdyby z tego nie skorzystał. Powoli uklęknął na jedno kolano i dotknął dłonią piersi. - Nie jestem ujadającą bestią, ale bestią na pewno. Ukarz mnie, pani. Zasługuję na karę i na wiele więcej. Zmarszczyła brwi i chwyciła się krzesła, jakby jego uniżenie ją zaniepokoiło. - Nie wiem, o co ci chodzi. - Popełniłem okropne nadużycie, gdy ostatnio odwiedziłem twą sypialnię· Zbladła, słysząc tak bezpośrednią przemowę· - Niesprawiedliwie oskarżyłem cię o brak honoru - kontynuował - i posiadłem cię szorstko, choć znałem prawdę o twojej czystości. Możesz się teraz zemścić. Oddaję ci nade mną pełną władzę· Patrzyła na niego dziwnie. Przypuszczał, że musi wyglądać śmiesznie - poważny mężczyzna w ciemnym stroju, klęczący przed własną żoną· Lecz nie dbał o to, jak wygląda. Dbał tylko o Mary, swoją żonę, by nabrała pewności, że jest bezpieczna i że jej nigdy nie skrzywdzi. - Gospodyni nie szuka zemsty - powiedziała chłodno. Cała Mary, a nie Ginewra. - Już nie jesteś gospodynią. Jesteś dziedziczką i moją żoną· Ześliznęła się na fotelu, oparła plecami o oparcie, trzymając stopy na siedzisku, i podciągnęła kolana pod brodę. Przyglądała mu się zaciekawiona. - Dlaczego mam nieodparte wrażenie, że masz ukryte myśli? Brzeg jej sukni zafalował, gdy usadziła się wygodniej i wyjrzała spod niego jej kostka. Popatrzył na nią, potem na jej łono i wreszcie na twarz. - Z przyjemnością obdarzyłbym cię rozkoszą· - Nic z tego - powiedziała zdecydowanie. - Chcę ci zadać cierpienie, Sebastianie Durant. Z całego serca pragnę cię dręczyć. Wizje władczej Mary przebiegły mu przez głowę, aż zakpił w duchu ze swojej wspaniałomyślności. - Zdejmij koszulę - powiedziała Mary. - To ja ciebie obdarzę rozkoszą· Sebastian niemal stracił równowagę· Chyba się przesłyszał? - Na co czekasz? Wstań i zdejmij koszulę. - Krótka przerwa. - Powoli. Wstał, oniemiały z rozkoszy, i odpiął spinki od kołnierzyka koszuli. Patrzyła na niego uważnie. - Nigdy wcześniej nie widziałam nagiego torsu męzczyzny.
Oczywiście, że nie widziała. Ostatnim razem za bardzo się spieszył, by się rozebrać, a przelotne mignięcie, które dostrzegła w sypialni prawdopodobnie tylko zaostrzyło jej apetyt. Nie miał najmniejszych złudzeń, że jest podniecona jego widokiem. Patrzyła na niego badawczo, porównując go pewnie do rzeźby konia albo do ulubionego psa. Pomyślał, że może jednak mógłby ją podniecać. A z pewnością chciał spróbować. - Zapalę świecę. Zmarszczyła brwi, gdy sięgnął po surdut, w którego kieszeni miał ukryte krzesiwo. - Nie rób tego. To może ściągnąć na nas uwagę. Nie dbał o to. Dwa razy zamknął na klucz drzwi jej sypialni, nie zwracając uwagi na tych, którzy próbowali przeszkadzać. Czy ona sądzi, że teraz nie mógłby zignorować intruzów? Patrząc na nią, obserwował jej podbródek, który wysuwała do przodu z wyrazem wyższości. Przypomniał sobie swe przyrzeczenie, że może zrobić z nim, co zechce i w myślach wyzwał się od głupców. Kompletnie podniecony, trochę, zdesperowany głupiec. Rzucił surdut i koszulę na podłogę, a Mary nagrodziła go uśmiechem. - Co zwykle zdejmujesz jako następne? To zależy od tego, jak bardzo jesten1. zdesperowany, by uwolnić się od więzów. Lecz nie, taka odpowiedź mogłaby ją przestraszyć. _ Buty i pończochy. - Starał się nadać swym słowom potulne brzmienie, zupełnie niestosowne do narastającego pożądania, które pewnie sprawi, że spodnie niedługo zdejmą się same. Po królewsku pokiwała głową· - Zrób to. Nie chciał podskakiwać przed nią, lecz nie chciał też siadać na podłodze jak dziecko. Wielkie biurko jej dziadka było niemal puste, więc Sebastian poklepał je znacząco. - Czy nie masz nic przeciwko temu? - Proszę - zachęciła go gestem. Usiadł na gładkim drewnie i zdjął buty. Odpiął pończochy z podwiązek i rzucił je na podłogę, a przez cały czas zastanawiał się, czy ona zdaje sobie sprawę z tego, że jest już prawie nagi. Już tylko jeden element, tylko jeden element. _ Na co znowu czekasz? - zapytała. - Zdejmij je. - Je? _ Nie bądź taki skromny. - Boże, mówiła teraz zupełnie jak on! - Zdejmij spodnie. Nie przewidział tego. Nawet nie marzył, że Mary odwróci role i zaspokoi swoją ciekawość w tak bezpośredni sposób, nie przypuszczał także, że jej wzrok na jego ciele wywoła w nim taki zamęt. Ześliznął się z biurka i powoli rozpiął guziki spodni, a gdy ich tajemniczy mieszkaniec wydostał się na wolność, Mary wydała zduszony okrzyk. Bardzo pochlebny. Powoli wyciągnęła dłoń. Dotknij mnie, dotknij mnie, dotknij mnie ... Dotknęła go. Niepewnie, muskając palcami tak delikatnie, jak artysta pędzlem. Fala gorąca zalała Sebastiana i rozgrzała go tak, że jego skóra musiała parzyć. Wyciągnął rękę i objął jej dłoń swoją· - Spróbuj tak. - Głos miał gardłowy, szorstki. - Mocniej? - Zacisnęła dłoń. - W ten sposób? Nie mógł nawet pokiwać głową. Gdyby się poruszył, mógłby się rozpaść na wiele kawałków. - Tak. - Mary wyglądała na zadowoloną. - Właśnie tak. - Nagle zabrała dłoń. - Co jeszcze możesz mi pokazać? Sebastian zamknął oczy i próbował odzyskać władzę nad swoim ciałem. Jej rozkosz. Zaproponował, że sprawi jej rozkosz. Zsunął spodnie do końca i wyszedł z nich. Znów Mary wyciągnęła ,dłoń tym razem po to, by chwycić jego jądra i przesuwać je między palcami. - Fascynujące - powiedziała. Zgodził się z głębi serca. - Mary ... - Jeśli zaraz nie przestanie, to on z pewnością padnie na kolana. - Nie przestawaj. Oparła się wygodnie w fotelu i złapała oparcia obiema rękami. Sebastian głośno wciągnął powietrze, by odzyskać równowagę i opanowanie. Próbując dotrzymać obietnicy. - Gdybym miał pokazać ci więcej - powiedział przebiegle - musiałbym zdjąć twoje ubranie. - Jeszcze nie. Rozkładając ramiona zrobił półobrót. - Nie mam już nic więcej do pokazania.
Stał do niej tyłem i poczuł jej dłonie wędrujące po umięśnionych plecach w dół. - Jesteś zupełnie inaczej zbudowany niż ja. - Pieściła jego pośladki. - Podoba mi się to. - To dobrze. - To nie było nic więcej, jak chrząknięcie. - Czy teraz cię dręczę? -Tak. - Jaka przyjemna odmiana - mruknęła. - Czy rozbieranie mnie dręczyłoby cię również? Zacisnął dłonie na biurku tak mocno, że odcisnął się na nich wyrzeźbiony w drewnie wzór. -Tak. Nie widział powodu, by jej mówić, że takie dręczenie będzie również nieznośnie rozkoszne. - Możesz więc to teraz zrobić. Obrócił się szybko. Wziął ją za ramię, pomógł jej wstać i zobaczył przelotny błysk strachu w jej oczach, gdy zdała sobie sprawę, jak blisko nagiego mężczyzny stoi. Zastanawiał się chwilę, czy Mary zmieni zdanie, lecz tego nie zrobiła. Rozsznurował jej suknię najszybciej jak mógł i zdjął ją przez głowę. Rozwiązał tasiemki halek i pomógł jej się z nich wydostać. W chwili, gdy klęcząc, pomagał zsuwać się halkom, patrzył na jej przejrzystą bieliznę. Koszula, którą miała na sobie, w przeciwieństwie do sukni była doskonale skrojona, lekka i delikatna, wystarczająco długa, by zakryć kolana i wystarczająco krótka, by kusić. - Nie chcę zdejmować nic więcej - powiedziała nagle Mary. - To już wystarczy. Jej odwaga nagle się ulotniła. Z jakiegoś powodu - może to był jego uważny wzrok lub żar jego dłoni na jej talii - chciała się teraz zatrzymać. - Możesz mi sprawić jeszcze więcej przyjemności. - Sebastian starał się ją przechytrzyć. Mary aż się roześmiała. - Och, tak. Wiem o tym. - Trzymając go za ramiona, kierowała nim, dopóki fotel nie znalazł się za jego plecami, a biurko za nią. - A teraz usiądź. Rozważnie zrobił to, co mu kazała i czekał. Zdawała się niepewna, więc Sebastian powiedział: - Chciałbym cię zobaczyć. - Sądzę, że zobaczyłeś już dość. - Chciałbym zobaczyć cię całą. Mogłabyś zdjąć koszulę tak powoli, jak tylko masz ochotę. Nie będę cię poganiał. Oparła się o biurko, a potem wspierając na rękach uniosła się i usiadła na nim. Machała nogami w powietrzu i rozmyślała. On także rozmyślał. Rozmyślał o tym, że niebiosa usiadły niecały metr od niego i przy sprzyjających okolicznościach znajdą się tuż przy nim. - Mam pewien pomysł. - Przysunął krzesło bliżej, między jej kolana. - Chciałbym znowu poczuć twój smak. Starała się zacisnąć nogi, lecz nie mogła. - Nie wiem, o co ci chodzi. Trzymając ją za kostkę, rozsunął jej nogi i przyciągnął bliżej krawędzi biurka. - Pokażę ci. Zaczęła się wyrywać, gdy podnosił brzeg jej koszuli i pochylił głowę. Smak jej skóry eksplodował na jego języku. Och, tak. Krem o smaku Mary, tak. Usłyszał ciche westchnienie. Szarpnęła się chcąc się odsunąć, lecz Sebastian objął ją ramionami. Próbowała się cofać, lecz szamotanie zbliżało ją do niego. Czuł smak szoku i ostrożnej rozkoszy, a gdy usłyszał jęk, wiedział, że rozkosz wygrywała. Mary złapała w garść jego włosy i szarpnęła jego głowę do tyłu. Patrząc w jego oczy, powiedziała: - To ja miałam obdarzyć rozkoszą ciebie. Zsunęła się na niego, przerzucając nogi za oparcia fotela i w jakiś sposób jego niedoświadczona niemaldziewica uniosła się, ustawiła go i osunęła się w dół na jego męskość. Słowo, którego użył, opisywało ten akt bardzo dokładnie. - Sebastian!!! - Czy jesteś zszokowana? - Przytrzymał ją w miejscu z desperacją, próbując odzyskać dowodzenie, by sprawić jej rozkosz. - Czy to z powodu pozycji? - Nigdy nie słyszałam, by ktoś użył tego słowa ... wzdragała się to powtórzyć - w takim znaczeniu. Nie roześmiał się. Nie mógł. Nie teraz. Lecz może później ... Wciąż trzymając się dłońmi krawędzi biurka i z nogami szeroko poza poręczami fotela, Mary uniosła się. Jęknął. - Rozkosz? - spytała. - Tak. Mary ...
Podniosła się jeszcze raz, i znowu, odnajdując swój rytm, w poszukiwaniu jego przyjemności odnajdując także własną. Jeszcze nigdy nie doświadczył czegoś podobnego, zupełnie poza jego wolą, cudownego i dzikiego. Po raz pierwszy w życiu kobieta posiadła Jego. Drżał i dyszał, patrzył w jej twarz i triumfował. Nie bała się. Podobało jej się to. Patrzyła na niego, na jego nagi tors i ramiona, na skryte w cieniu miejsce, gdzie byli złączeni. Patrzyła, jakby ten widok sprawiał jej satysfakcję. Przy niej czuł się jak król, jak bóg, jak najlepszy kochanek świata. Kochanek Mary. Jej miękkie pośladki przyciskały go z każdym ruchem. Jej piersi kołysały się pod koszulą, a on pieścił je palcami. Zamknęła oczy i otworzyła je. Jęknęła cicho, przygryzła wargę i zaczęła poruszać się szybciej. W środku była ciepła, ciasna i wilgotna. Wewnątrz niej on rósł, twardniał, prawie był gotowy do wystrzału. Jeszcze, proszę, jeszcze ... Dotykał jej kolan, pieścił wewnętrzną stronę ud, czuł, że mięśnie ma napięte, gdy się podnosiła i opadała. Była silna, jego Mary, silna i delikatna. Jego dłonie wędrowały ścieżką ku miejscu, gdzie byli połączeni. Sebastian badał ją ostrożnie. Znalazł miejsce, które da jej największą rozkosz. Wyraz zaskoczenia i podniecenia pojawił się na jej twarzy. Zacisnęła się na nim jeszcze bardziej. Już będzie szczytowała, już, teraz! Jej skurcze sprowokowały jego orgazm i wchłaniały go, aż myślał, że wyzionie ducha z radości. Opadła na niego, by odpocząć, a Sebastian przytulił jej głowę do swej piersi. - Odpocznij. Ciężko się napracowałaś. Z trudem łapała powietrze, gdy wycieńczone mięśnie się rozluźniały. Sebastian położył głowę na oparciu fotela. - Jeśli to jest twój sposób znęcania się nad wredną bestią, to będę bestią trochę częściej. - To niemożliwe. - Jej oddech dotykał jego nagiego torsu, a głos był stłumiony. - Jesteś bestią przez cały czas. Odsunął włosy z jej karku. - Twoją bestią, moja piękna. Mary zachichotała i jęknęła. - Czy odpędziliśmy ducha twojego dziadka? - Dziad ... ? Ach, jego. - Przeciągnęła się. - Tak. Powiedziałabym, że duch został pokonany. - Mam nadzieję, że przewraca się w grobie. - Masując jej plecy, uświad.omił sobie, że wciąż nie zdjął jej koszuli. Chyłkiem jak kieszonkowiec podciągnął delikatny materiał, lecz Mary złapała koszulę obiema rękami. - Wciąż cię nie widziałem. - Ciągnął za koszulę. Może masz jakieś skazy, na przykład za dużo pieprzyków, albo przesunięty pępek. - Cóż, tak czy owak, utknąłeś ju;ż ze mną, czyż nie? - ucięła Mary, lecz uniosła się, by mógł zdjąć jej koszulę· Była tak piękna, jak sobie wyobrażał. Gładka skóra na napiętym ciele. Piersi odpowiedniego rozmiaru, by pasowały do jego dłoni. Długie nogi, a pomiędzy nimi złote gniazdo. - Ideał - powiedział ochrypniętym głosem i pogłaskał ~łońmi jej brzuch. - Zadnych skaz? - Ideał - powtórzył i szarpnięciem rozwiązał jej podwiązkę· - Sebastian, mamy tu pewne zadanie do wykonania - odezwała się Mary. Zsunął pończochę i całował jej nagie udo. Zaraz. - Goście wciąż celebrują nasze wesele. - Dziwnie ochrypły śmiech zakończył jej napomnienie. Zawahał się i podciągnął pończochę na miejsce. - Czy wszyscy mężczyźni są tacy jak ty? - Nie. - Dotknął czołem jej czoła. - Jestem lepszy niż jakikolwiek inny mężczyzna. - Miałam na myśli czy wszyscy mężczyźni myślą tylko o tym, żeby ... spółkować? Usiadł i potrząsnął głową. - Nie jestem wcale taki. Tylko z tobą, moja droga Mary. Uśmiechnęła się i pokręciła na jego łonie. Jęknął z wrażenia. - Jeśli będziesz się tak kręcić, nigdy nie otworzymy tego sejfu. - Odsunął fotel i delikatnie pomógł jej wstać. - Jeżeli się pospieszymy, niedługo pójdziemy na górę i sprawdzimy moje zainteresowanie spółkowamem. - Jak sobie życzysz. - Surowy ton gospodyni nie był jednak szczery, co zdradzała jej nagość.
Pod okiem dobrego przewodnika jego żona z łatwością mogłaby się stać rozpustna. Nigdy wcześniej nie dbał o to, by być dobrym przewodnikiem, lecz przy takiej motywacji, szybko się nauczy. Najpierw pomógł jej się ubrać, pieszcząc ją, gdy nie mógł się już powstrzymać. Potem, gdy on się ubierał, Mary podeszła do sejfu. Zanim uklęknął przy niej w pełni ubrany i ze świecą w dłoni, Mary wydała okrzyk triumfu: - Zamek jest już otwarty. Czy zechcesz czynić honory? - Dziękuję uprzejmie. - Była bardzo hojną kobietą. - Z przyjemnością· Wyciągnął dłoń i otworzył ciężkie ołowiane drzwiczki. Sejf był pusty. ROZDZIAŁ 21 Topił się. Syn selki się topił, a w dodatku topił się, stojąc stopami na suchym lądzie. lan machał rękami i kopał, lecz jego przeciwnik był nieubłagany. Trzymał głowę lana pod wodą, podnosił ją i zanurzał na nowo. W końcu, chwytając powietrze w czasie jednego z krótkich powrotów na powierzchnię, lan poddał się i wychrypiał: - Już mi lepiej! Na Boga, już mi lepiej! Puść mnie. - Naprawdę? - Hadden przestał go zanurzać. - Naprawdę - odpowiedział posępnie lano Hadden puścił go, a lan odskoczył od końskiego żłobu. To było obrzydliwe! - Zakasłał i splunął na błotniste poznaczone kopytami podwórze za stajnią. - Konie z tego piją, wiesz? - Wiem. - Hadden stał podparty pięściami, obserwując wciąż nietrzeźwego i posiniaczonego kuzyna.Czasem sam je tu przyprowadzałem. - Cóż, nie będziesz musiał więcej tego robić. - lan wykręcił wodę z włosów, zdjął zabrudzoną koszulę i wycisnął. - Jesteś bratem dziedziczki. - Chyba nie masz mi tego za złe, co? Głos Haddena był ugrzeczniony, lecz lan rozpoznał sarkazm i spojrzał na kuzyna: - A czemu nie? Okłamałeś mnie, gdy pytałem o twoje imię, dostałeś w ręce pieniądze, na które ja ostrzyłem sobie zęby, zbiłeś mnie ... - Zasłużyłeś na to wszystko - powiedział Hadden. lan nie mógł zaprzeczyć. - Poza tym, jak sądzisz, kto cię zaniósł do tego wygodnego, wymoszczonego sianem boksu wczoraj w nocy? Co więcej, pozwoliłem ci odsypiać do chwili, kiedy nie mogłem już dłużej czekać. - Hadden wskazał na słońce. - Już prawie południe i goście zaczynają wyjeżdżać. - Szerokiej drogi - powiedział lano - Tak, mają taką historię do opowiedzenia, że będą się ścigać po drodze do Londynu, bo każdy będzie chciał opowiedzieć ją jako pierwszy. - Plotkarze ... - Lecz ja mam pewien interes do jednego z nich, więc musimy się pospieszyć. lan spojrzał chytrze. - Chodzi o kobietę? - Nie mam na to czasu przy moich stajennych obowiązkach. lan wciąż miał problem z zaakceptowaniem faktu, że ten zaklinacz koni, jego kompan w pijaństwie, ten FairchiId, posiada prawowite pochodzenie i obfitość bogactw. To było niesprawiedliwe, lecz w życiu lana wszystko było niesprawiedliwe. Chciałby móc pogardzać Haddenem, jak pogardzał innymi prawowitymi FairchiIdami. Lecz on jest bratem Mary, a nią lan nie pogardzał. Co więcej, są z Haddenem kompanami. A poza tym lan tego ranka czuł zbyt wielkie znużenie, by być zdolnym do złości. - Co jest tak ważne, że wyciągnąłeś mnie z boksu, który bez wątpienia stanie się moim domem? Skoro straciłem twoją siostrę, postanowiłeś poddać mnie torturom? . - To. - Hadden wyciągnął w stronę lana papier pokryty gryzmołami. lan wytarł ręce w spodnie i wziął kartkę. Przeczytał ją, a potem spojrzał na Haddena. - Kto jest mordercą? Hadden po prostu patrzył z ramionami skrzyżowanymi na piersi i stopami twardo ustawionymi na ziemI. - Ty? - zgadywał lan. - A może Mary? Hadden nie odpowiedział słowem ani gestem, lecz kto inny mógłby to być? Niezbyt stabilnie stojący lan zachwiał się, gdy próbował zrozumieć, o co chodzi. Nie udało mu się; to było teraz ponad jego siły. Wiedział jednak, że nie pozwoli żadnej kanalii niszczyć szantażem któregokolwiek z kuzynów. - Zajmiemy się tym. Usta Haddena rozciągnęły się w uśmiechu. - Wiedziałem, że mi pomożesz.
- Masz już jakiś plan? - zapytał lan ochoczo. Hadden objął go za ramiona. - Mam. * Powozy stały w rzędzie na podjeździe. Stangreci starali się uspokoić ożywione konie. Przy wejściu gromada matron wymachiwała do siebie chusteczkami, lamentując nad czasem, który spędzą osobno. Na tarasie dżentelmeni przechadzali się nerwowo i porównywali rasy koni. Tłum przerzedzał się coraz bardziej, gdyż coraz więcej gości wyjeżdżało, z chęcią rozprzestrzenienia ekscytującej plotki o niesławnym przyjęciu w Fairchild Manor. Fairchildowie czynili honory gospodarzy. Stali na tarasie i przy wejściu, by pożegnać gości. Lecz widać było, że są już zmęczeni udawaniem uprzejmości i zadowolenia. Uśmiechy mieli wymuszone, a głosy ostre. Sebastian stał opiekuńczo przy Mary, jakby chciał się upewnić, że powtarzane w kółko gratulacje będą uprzejme, a gdy tłum gości się rozrzedził, nadstawił ucha, a potem przesunął Mary bliżej do Lesliego. - Posłuchaj - zachęcił. Mary starała się podsłuchiwać subtelnie, lecz taka ostrożność nie była konieczna, gdyż wujowie nie zwracali uwagi na nikogo wokół. - Zdaje się, że schudłeś, Calvin - powiedział Leslie szyderczo. - Aż tak bardzo tęsknisz za ukochaną? Przygnębiona twarz Calvina zmarszczyła się, gdy pełnym uwielbienia i pożądania głosem powiedział: - Lady Valery jest cudowna. Leslie zacisnął usta i odwrócił się do Oswalda. - Dojrzały mężczyzna, a omdlewa z pragnienia kobiecej miłości. On nie ma dumy. - Dumy? - Oswald zaprzestał wpatrywać się w okna lady Valery. - Czymże jest duma, jeśli mężczyzna znalazł się w raju? Leslie zarechotał obelżywie. - Nonsens. Ta brzydka stara wiedźma nie może zabrać mężczyzny do raju. Oswald roześmiał się. - Nie możesz tego wiedzieć. Ciebie nie zabrała. Leslie rzucił okiem na Sebastiana. - Nie chcę jej. Jest stara. Jest brzydka. Jest. .. - Jest moją prawdziwą miłością i jeśli powiesz jeszcze jedno słowo, to cię zabiję. - Oswald natarł na brata z wzniesionymi pięściami. Leslie zacisnął usta i milczał do chwili, gdy Oswald się odwrócił. Potem zapytał ostro: - Gdzie jest Burgess? Powinien tu być. Calvin westchnął głęboko. Oswald kopnął marmurowe schody. Leslie zaklął i zamknął się w sobie. - Tak jest zawsze - powiedział Sebastian do ucha Mary. - Ona robi z nich niewolników. Na ustach jego żony wykwitł lekceważący uśmiech. - To dobrze. - To ty tak twierdzisz. - Sebastian skinął w stronę Bubba, który zatroskany i przygnębiony wpatrywał się w drogę. - Czeka na Norę· - Tak. - Mary patrzyła, jak Bubb ciężkim krokiem wraca do domu, by zaopiekować się gośćmi, którzy nie byli jeszcze gotowi do odjazdu. Reszta rodziny poszła za nim. - Nie rozumiem, gdzie ona mogła zniknąć. - Bardzo osobliwe - zgodził się Sebastian. - Nie wiem, co to może wróżyć .. Myśli Mary nieuchronnie wracały do pustego sejfu. Czy zniknięcie Nory ma coś wspólnego z pamiętnikiem? - Chciałbym wiedzieć, gdzie jest pamiętnik - powiedział Sebastian jak echo jej myśli. - To jedyna rzecz, która nas tu trzyma. Nie rozmawiali o pamiętniku od swych szokujących przeżyć w gabinecie zeszłej nocy. Prawie w ogóle nie rozmawiali. Nie dlatego, że byli na siebie źli, nie - Sebastian obejmował ją mocno przez całą noc. Czuli jednak presję. Czy cała ich podróż poszła na marne? - Myślę, że Daisy go ma - powiedziała Mary. - Dlaczego? Bo ona wciqż patrzy na ciebie pożqdliwie. - Bo jest gotowa zrobić wszystko, by dostać to, czego pragnie. - Taki opis pasuje do każdego Fairchilda. Ja myślę, że to Leslie. - Sebastian wydął wargi, jakby poczuł nieprzyjemny zapach. - Dlaczego? - Bo on wie o pamiętniku - powiedział. Mary spojrzała na niego.
- Wie? A skąd ty o tym wiesz? - Wspomniał mi o tym. - Jego usta zadrżały. - Szydził ze mnie. - Powiedział ci, że ja go mam - odgadła. - Wierzę ci. Chciałaby móc dać temu wiarę bez wahania. - A teraz, jeśli mi wybaczysz, muszę poszukać tego przeklętego i wciąż nieuchwytnego pamiętnika. Pogłaskał policzek Mary pełnym czułości gestem i odszedł. A Mary lepiej zrozumiała powody nieokiełznanej furii Sebastiana tamtego dnia w jej sypialni. Więc to wujowi należą się podziękowania za to małżel1stwo. Zastanawiała się, czy naprawdę powinna mu podziękować, czy przekląć. Niezależnie od wszystkiego była już zamężna i nic nie mogło tego zmienić. Gospodyni zawsze patrzy prawdzie w oczy. Mary zawsze patrzy prawdzie w oczy. I Mary potrzebuje stu funtów, by pozbyć się szantażysty. Myślała nawet, by pójść do lady Valery, lecz to wymagałoby wyjaśnień, których nie chciała udzielać. Lecz co się stało z szantażystą? Napisał, że się z nią skontaktuje, a żadna anonimowa notka do niej nie dotarła. Może wyjechał wraz ze swoim panem? Na drodze ukazał się wspaniały powóz. Mary pomyślała, że wraca ktoś, kto zapomniał swoich najlepszych rękawiczek albo ujadającego psa. Chciała uciec, bo nie miała ochoty znowu rozmawiać o swej nagłej fortunie i prędkim małżeństwie, gdy nagle zobaczyła herb na boku powozu. Ten powóz należał do Fairchiidów. Patrzyła z ciekawością, jak woźnica podjechał do domu, jak lokaj opuścił schodki i otworzył drzwi. Z wnętrza powozu wynurzyła się Nora. Mary zastygła w zdumieniu. - Mary - zawołała Nora. - Mary Fairchiid. A może już Mary Durant? - Durant - Mary wykrztusiła nazwisko. - Lady Whitfield. - Tego się spodziewałam po tamtej scenie w twojej sypialni. - Nora wyglądała na śmiertelnie znużoną, gdy wchodziła na schody. Pióro na jej kapeluszu opadło, a szal zwisał smętnie. Mała torebka zwieszała się z jej ramienia i stukała w nogę przy każdym kroku. Gdy stanęła przy Mary, powiedziała: - Dlatego właśnie wyjechałam w takim pośpiechu. Chodź, moja droga. - Połoiyła dłoń na ramieniu Mary i razem weszły do domu. - Pojechałam do Londynu po ślubny prezent dla ciebie. - Byłaś w Londynie po prezent? Tak daleko? Pełna niedowierzania Mary ledwie się powstrzymała . przed nazwaniem Nory kłamczuchą. - Przegapiłaś ślub, by zdobyć prezent? - To jest bardzo ważny prezent. Widząc spieszącą ku nim panią Baggott, Mary zaordynowała: - Herbata dla lady Smithwick, natychmiast. - Z przyjemnością. - Nora prowadziła ją do gabinetu. Zdjęła kapelusz i szal, opadła na fotel przy kominku i ustawiła torebkę przy stopach. - Droga do Londynu jest koszmarna. Gdybym nie musiała już nigdy więcej tam jechać, to i tak byłoby to dla mnie zbyt często. Ciekawość Mary rosła. Działo się coś bardzo dziwnego. - To kolejna rzecz, która nas łączy - kontynuowała Nora. - Obie nie lubimy podróżować, obie pracowałyśmy jako służące ... Mary zaprotestowała gwałtownie. Nora uniosła brwi. - Pani Baggott mi powiedziała. Czyżbyś sądziła, że tego nie zrobi? Taki był efekt sprytnego dochodzenia Mary. - Skoro ci powiedziała, to przypuszczam, że wszyscy już wiedzą - powiedziała Mary gorzko. - Absolutnie nie. Jest bardzo lojalna wobec mnie, choć ma skłonność do plotkowania, gdy się jej schlebi. Powiedziałam jej, że jeśli piśnie choć słowo o twojej pracy, wyrzucę ją bez referencji i w akcie zemsty upewnię się, że nikt jej nie zatrudni. Myślę, że mi wIerzy. Nora się obnażała, a może to Mary patrzyła na nią uważniej. Bez wątpienia to właśnie ta kobieta sprawowała władzę w rodzinie. Autorytet siedział tu przed nią, przed jej oczami, z chłodną, uprzejmą twarzą bez uśmiechu. Rozległo się pukanie do drzwi i pani Baggott wniosła tacę z herbatą. W zupełnej ciszy ustawiła filiżanki i napełniła je parującym płynem oraz podała zestaw różnych ciast. Mary z trudnością powstrzymywała piekące wyrzuty. Lecz dama nie robi wyrzutów służącym pani domu. Gdy za gospodynią zamknęły się drzwi, Mary powiedziała: - Nie rozumiem. Dlaczego mówisz mi, że znasz moją przeszłość? Dlaczego pojechałaś do Londynu wiedząc, że Sebastian i ja się pobierzemy? Co się dzieje?
- To bardzo proste, moja droga. Nigdy nie chciałam, żebyś cierpiała z jakiegokolwiek powodu. Jesteś jedną z wybranych. Należysz do rodziny Fairchiidów. - Należę do samej siebie - powiedziała oburzona Mary. - Tak jak wszyscy Fairchildowie należą do siebie samych - zgodziła się Nora. Mary chciała protestować, słysząc tę oczywistą nieprawdę, lecz grzeczność nie pozwoliła jej się odezwać. - Mam niewiele namiętności, ale te, które mam, są gorące. - Nora podniosła filiżankę, a po chwili odstawiła ją nietkniętą· Zdejmując rękawiczkę, powiedziała: - Bez wątpienia słyszałaś, że byłam guwernantką, gdy Bubb pojął mnie za żonę. Lecz czy słyszałaś kiedykolwiek o szczegółach naszego wesela? Mary cieszyła się, że szczerze może przyznać, iż nie ma na ten temat żadnej wiedzy., - Miałam tylko piętnaście lat, gdy zostałam nauczycielką w sąsiedniej posiadłości. Byłam zupełnie nieświadoma życia, choć zapewniam cię, że nie uznaję tego za dobre wytłumaczenie. Mary skrzywiła się i potrząsnęła głową. - Bubb nakrył mnie któregoś dnia zapłakaną, bo tęskniłam bardzo za matką, a dzieci, którymi się zajmowałam, były takie trudne i ... och, nie pamiętam szczegółów. Płakałam bardzo często w tamtych dniach. Bubb był miły ... No, sama rozumiesz. On zawsze jest miły, a gdy przybył z kolejną wizytą, wymknął się od dziewczyny, którą powinien był adorować, i przyniósł mi trochę słodyczy. - Uśmiech wypłynął na usta Nory, gdy wygładzała rękawiczki na kolanach. Wygładziła je znowu. - To był początek cudownych chwil. Wyczekiwałam jego wizyt. Były one jedynym światłem w moim ponurym. życiu na długo przedtem, zanim ... guwernantka Nora awansowała. Mary wymruczała: - Pospolita historia. - Zbyt pospolita. Zbyt podobna do jej własnej, by ją uspokoić. Mary z napięciem wyczekiwała następnych słów Nory. - Nawet nie zdawałam sobie sprawy ... Cóż, niczego o tym nie wiedziałam. Lecz moja pani rozpoznała objawy i wyrzuciła mnie. Bubb mnie odnalazł. .. Nora trzymała dłoń na sercu - i pojechaliśmy do Gretna Green, a tam mnie poślubił. Mary wypuściła wstrzymywane powietrze. Ta historia nie kończyła się tak, jak jej. Nie było w niej ukrytego morderstwa, tylko źle ulokowana namiętność i niespodziewany związek. - Dobrze zrobił. - Jest większym dżentelmenem niż jakikolwiek mężczyzna, którego poznałam. - Oczy Nory błyszczały miękkim blaskiem zakochanej kobiety. - Z jego perspektywami i wyglądem mógł mieć każdą kobietę· A wybrał mnie. Ba! On wciąż mógłby mieć każdą kobietę, lecz przylgnął do mnie. Jest dobrym człowiekiem, Mary. Dobrym człowiekiem. Jednak jego ojciec twierdził, że jest niczym więcej, jak idiotą, który zrujnował rodzinę. Jakże mógł jego dziedzic poślubić guwernantkę, która była nikim? Dopóki nie usłyszałam krzyków jego ojca, nie zdawałam sobie sprawy z ogromu poświęcenia Bubba i w tamtym momencie przysięgłam, że będę warta honoru, jaki mi uczynił. Z niewielkim wysiłkiem Mary pozostawała uprzejma. - Wielki honor. - Tak. I muszę ci powiedzieć, że wszystko, co robiłam, robiłam, by poprawić sytuację rodziny Fairchildów. Dreszcz przebiegł po plecach Mary, gdy usłyszała zapał w głosie Nory. Mówiła jak fanatyczka, zbyt zasadnicza, niemal przerażająca. - Powinnam porozmawiać z Sebastianem - próbowała zażartować Mary. - On zdaje się nieświadomy honoru, który mu uczyniłam. - Kiedy zobaczy, jaki mam dla ciebie prezent, zrozumie to. - Nora pochyliła się i zajrzała do torebki leżącej u jej stóp, a po chwili podniosła się, trzymając czarną, oprawioną w skórę książkę· Spokojnie podała ją Mary. - Bardzo proszę· Mary patrzyła osłupiała. - Co to jest? - Pamiętnik lady Valery, moje dziecko - zachichotała Nora. - Wyglądasz na oszołomioną. Sądziłaś, że ktoś inny go ma? - Zaczęłam myśleć, że to była tylko legenda - wyrwało się Mary. - Wymyślona po to, by mnie tu zwabić. - Absolutnie nie. Miał on być jednak ratunkiem dla tej rodziny, na co miałam wielką nadzieję· - Słucham? - Mary nie powinna być zdumiona. - Odkąd fortuna Fairchiidów spłynęła na ciebie, nie muszę ci nawet mówić, w jak ciężkich byliśmy opałach. Zdecydowałam się więc ... na sprzedaż kilku ... cennych rzeczy. Ten głupiec z lombardu wystawił na sprzedaż szkatułkę lady Valery razem z jej zawartością. Zorientowałam się, że wartość pamiętnika dalece przekracza wartość szkatułki i kupiłam go za marne grosze. Nora zdawała się pozbawioną wyobraźni, posłuszną żoną· Mary odkryła teraz, że to ona była siłą kie-
rującą rodzinę FairchiIdów ku przetrwaniu. - Wiele karier mogłoby lec w gruzach przez tę małą książeczkę. Najpierw posłałam list do lady Valery, sugerując, by zapłaciła za jego zwrot. Dostałam od niej hardą odpowiedź, skontaktowałam więc się z dżentelmenami, którzy mogli być zainteresowani jego opublikowaniem i zaaranżowałam przyjęcie, by dobić z nimi targu ... - Głos Nory nie zdradzał zainteresowania, gdy spytała: - Czy Aggass już wyjechał? - Tak - powiedziała Mary słabo. - Kazałam Bubbowi powiedzieć mu, powiedzieć im wszystkim, że oddam pamiętnik tobie. Mary głośno odetchnęła. - Ale dlaczego? Dlaczego teraz? - W istocie nie dbałam wcale o lady Valery i jej reputację. Teraz jednak jest ona częścią naszej rodziny. - Nora uśmiechnęła się blado. - Przez Sebastiana. I Oraz przyjaciółką rodziny przez Calvina i Oswalda, jak przypuszczam. Mary uniosła dłoń. - I Burgessa też? - zapytała Nora. - Tak podejrzewam. - Nieoczekiwane współczucie obudziło się, w Mary. - Bez tego pamiętnika ... co stanie się z Fairchildami? Filiżanka zadrżała w dłoni Nory. - Będę odwiedzać lombard z większą regularnością. Mary zaciskała palce na pamiętniku. - Może Sebastian mógłby ... Nora wydęła usta i potrząsnęła głową. - Nie spodziewam się, że względy rodzinne, które motywują mnie do oddania pamiętnika, zachęcą lorda Whitfielda do wybaczenia rzeczy niewybaczalnych. Mary poczuła się urażona tak gwałtownym oporem Nory, zwłaszcza że ... Sebastian przysiągł, że tajemnicza waśń nie ma już znaczenia. - Ja wciąż nie wiem, co się stało. - Jeśli twój mąż zdecyduje się opowiedzieć ci o tym, cóż ... dobrze i źle. Jeśli nie - Nora wzruszyła ramionami - nie myśl o tym. Być może wujowie zasługiwali na ubóstwo. Być może kuzynki zaSługiwały na smutek. Lecz Bubb zdawał się niemal niewinny, był tylko ofiarą wychowania. lan, niezależnie od brzydkiego postępku wobec niej, zasługiwał na coś więcej niż pogarda. A Nora nie powinna dźwigać brzemienia przetrwania całej rodziny. - Mam pewną myśl - powiedziała Mary. - Czy przyjęłabyś część fortuny Fairchiidów w prezencie? Nora pochyliła się z nadzieją w oczach, lecz ostrożność ją powstrzymała. - Dlaczego? - Chciałabym wyrazić swoją wdzięcznoś~ za oddanie pamiętnika. - To jest prezent. - Usta Nory zacisnęły się. - Tak, oczywiście. Lecz przynajmniej pozwól mi wyrazić wdzięczność za ... zajęcie się moim debiutem. Mary widziała, że Nora jest wciąż urażona, powiedziała więc: - Porezmawiajmy szczerze. Ja nie gardzę pieniędzmi. Bardziej niż jakikolwiek inny członek rodziny pojmuję ich moc i trud, gdy ich brakuje. Jednak pieniądze mojego dziadka są skażone. Dał mi je nie jako zadośćuczynienie za moje krzywdy, lecz z myślą, że przysporzę Fairchildom cierpieli - Skąd to wiesz? - spytała Nora. - Wiem - Mary odrzuciła lok z czoła i westchnęła. - Wiem, bo czułam pokusę użycia fortuny właśnie w taki sposób. Oczy Nory rozszerzyły się. - Tamtego dnia, ponad dziesięć lat temu, gdy przyszłam błagać o pomoc, tylko lan okazał mi współczucie. Nikt inny się za mną nie wstawił, więc nienawidziłam Fairchiidów. Nienawidziłam was wszystkich. - To zwierzenie obnażyło. poziom całego oceanu złych uczuć, z którymi jej serce zżyło się przez te wszystkie lata, lecz Mary mówiła spokojnie, gdyż już pokonała demona zemsty. - Więc teraz chcę oddać ci dwie trzecie tej fortuny. Pozostałą część zapiszę Haddenowi. Nora patrzyła na nią z niedowierzaniem. - Naprawdę zrobiłabyś to ... Pozwoliłabyś nawet moim córkom korzystać z tych pieniędzy? Wujom także? Uwalniając się od tych pieniędzy, Mary poczuła, że uwalnia się też od mroku, który okrywał jej życie przez ostatnie dziesięć lat. Powiedziała lekko: - Tak. Zarządzaj tymi pieniędzmi, jak sobie życzysz. Oczy Nory rozbłysly, a potem zmatowiały, gdy powoli potrząsnęła głową. - Moje dziecko, lord Whitfield nie ma dobrych uczuć dla FairchiIdów, a on jest twoim mężem. - l powinien mieć władzę nad moimi pieniędzmi? Przysiągł jednak, że pozwoli mi korzystać z nich tak, jak będę chciała, a ja chcę właśnie tak postąpić.
- A kiedy ci to obiecał? - W głosie Nory było morze wątpliwości, cynizm i rozbawienie. - Czy to było przed ślubem? - Tak, ale Sebastian ... - Jest taki, jak każdy inny mężczyzna i zrobi wszystko, by ofiara weszła do pułapki. - Musiała zauważyć, że Mary chce protestować, bo uniosła rękę. - Nie mówię, że nie jest lepszy niż większość mężczyzn. Tylko to, że powie ci wszystko, by przeprowadzić swoją wolę. Przyzwyczaisz się do rozczarowań, gdy upłynie trochę czasu. - Nie! - Zaprzeczenie wyrwało się z ust Mary. Nie okłamałby mnie. Był zupełnie zdecydowany. Moja fortuna należy do mnie. - Hm ... - Nora postawiła filiżankę na tacy i odepchnęła ją od siebie. - Widzę, że jesteś zupełnie przekonana. Oczywiście przyjmę pieniądze z wdzięcznością. Lecz jeśli to nie nastąpi, zapewniam cię, że wciąż będę miała dla ciebie wielkie względy. Moim zdaniem jesteś najlepszym człowiekiem w rodzinie FairchiIdów. . Mary nie wiedziała, czy Nora żartuje, czy nie. - Ja myślę to samo o tobie. ROZDZIAŁ 22 Sebastian stał na płaskim dachu, oparty o sięgający mu do pasa murek, i patrzył poprzez posiadłość Fairchildów w stronę sąsiedniej ziemi. W stronę ziemi, która powinna należeć do niego. Należała teraz do innej rodziny; do kupców, którzy dorobili się takiej fortuny, że nie wiedzieli, co z nią zrobić. Obrotnych kupców, takich jak on sam. Próbował kiedyś odkupić posiadłość, lecz nie był zaskoczony, gdy odmówili. Teraz mógł przyznać, że jest z tego zadowolony. Tak naprawdę nie chciał mieszkać wśród bolesnych wspomnień, wypełniających ten dom. Wolałby raczej zacząć od początku ... z Mary. Odkąd się pobrali, chęć posiadania ziemi pojawiła się w nim na nowo. Będzie miał dzieci z Mary, a te dzieci będą zasługiwały na takie wychowanie, jakiego on doświadczył we wczesnych latach swojego życia. Będą mogły swobodnie wspinać się na drzewa, biegać po łąkach, łowić ryby w strumieniu. I będą miały rodziców, którzy zapewnią im wsparcie przez całe życie. Chciał tylko zabrać już stąd Mary i zacząć pracować nad tymi dziećmi. A tymczasem wciąż szukał pamiętnika lady Valery. Nieuchwytnego pamiętnika, który chyba był iluzją nie licząc tego, że Leslie drwił na jego temat. - Sebastian? Odwrócił się od widoków, gdy Mary wyłoniła się ze schodów. Szła ku niemu między kominami, zdawała się ubrana w woal dymu. Nagle wiatr rozwiał opary i słońce padło na jej nieokrytą głowę, zamieniając jasne włosy w szczere złoto. Frędzle szala muskały jej skórę, jakby nawet wietrzyk chciał ją pieścić . . Sebastian poczuł dziwne szarpnięcie na widok swej żony, nie tylko żar pożądania - chociaż z pewnością przebiegł przez niego - lecz coś więcej ponad to. Duma, powiedział sobie. Mary zachowywała się bez zarzutu, mimo swego spadku i mimo powszechnego podziwu. Przeżyła zbyt wiele cierpień, by mogła zawładnąć nią pycha. Jednak jakiekolwiek imię nadałby swemu uczuciu, powściągliwość powstrzymała go przed wyznaniem tego. Ostatnie dwa tygodnie spędził w towarzystwie Mary, ucząc się jej ufać. Spędził też trzydzieści lat swojego życia, gardząc wszystkim, co miało związek z jej rodziną· Wprawdzie myślał, że przezwyciężył ten niesmak, wciąż jakoś zachował pewną rezerwę wobec nowej sytuacji. Mary uśmiechnęła się do niego otwarcie i radośnie, a ten uśmiech zachwiał Sebastianem. Czy to po raz pierwszy uśmiechnęła się do niego tak szczerze? Zdawało mu się, że musi tak być, skoro jego serce uderzyło po raz pierwszy. Po raz pierwszy musiał wziąć głęboki oddech. Wzrok mu się wyostrzył i po raz pierwszy widział wieczność. Zwariował. :Zwariował na jej punkcie. Nie chciał jednak, by wiedziała o tym szaleństwie, bo to musiało być szaleństwo. Przemówił poważnym głosem: Co tu robisz, na górze? Najwyraźniej zabrzmiało to wyniośle, bo jej uśmiech znikł. - To znaczy, jak mnie znalazłaś? - Starał się przyjaźnie uśmiechnąć. - Sądziłem, że na dachu będę samotny. Nie wyglądała na uspokojoną i cofnęła się o krok. - Zapytałam, gdzie jesteś. Jeden ze służących widział, jak wchodziłeś na górę.
Spróbował być serdeczny. – Cóż, cieszę się, że tu jesteś. Czuję się, jak w starych, dobrych czasach. – - W jakich starych, dobrych czasach? - Po raz ostatni byłem tu z twoim ojcem. - Z moim ojcem? -; Zmrużyła oczy w promieniach słońca i patrzyła na niego, jakby zachowywał się dziwnie. Sebastian prowadził konwersację jak gospodarz po raz pierwszy widzący swego gościa. - Twój ojciec lubił dach. Mówił, że to dobre miejsce, by pomarzyć. - Pewnie tak. - Dłoń opadła jej z czoła i zatroskanym tonem starszej siostry zapytała: - Sebastianie, dobrze się czujesz? Zdecydowany nie alarmować jej bardziej, skłonił się. - Znajduję się w doskonałym zdrowiu, bardzo dziękuję· Dygnęła w odpowiedzi. - Obawiam się, że jakaś zaraza szerzy się wśród gości. Widziałam pana Brindleya w korytarzu przy gabinecie. Był zielony na twarzy i odbiegł, nie odezwawszy się do mnie. - Czuję się dobrze - wycedził Sebastian. Jej czoło się rozjaśniło. - W takim razie mam dobre wiadomości. Zauważył, że trzyma książkę przyciśniętą do piersi, obejmując ją, jakby to był skarb. - Tak? - Oto on - powiedziała, wyciągając do niego książkę· - On? - Sebastian patrzył na prostą czarną okładkę· - Pamiętnik! Teraz ja go mam. Jednym susem znalazł się przy niej. Wyrwał pamiętnik z jej dłoni i otworzył na przypadkowej stronie. Piękne, okrągłe litery ukazały się jego oczom. Było to pismo lady Valery. Pieściłam go rosyjskim sposobem, aż obiecał mi, że zrobi, jak poleciłam i dowie się od lordów wszystkiego, co potrzebne do przechwycenia weksla, któ,y krąży po Parlam,encie. Potem dałam mu rozkosz, jakiej nigdy jeszcze nie przeżył. Niemalże błagał o to, by mógł spełnić jeszcze jakąś moją prośbę. Więc pozwoliłam jemu dać rozkosz mme. Niespodziewanie zawstydzony, Sebastian zamknął książkę· - Masz rację. To jest pamiętnik. Skąd go masz? Szukał go tak długo i w takim trudzie, a teraz żona po prostu mu go podała, jakby znalezienie było dziecinną sztuczką. - Od lady Smithwick. - Mary znów się uśmiechała nieco rozbawiona. - Moglibyśmy go szukać przez całą wieczność, a i tak byśmy go nie znaleźli. Był w Londynie. Tam właśnie była przez ostatnie dwa dni. - Przywiozła pamiętnik, żeby oddać go tobie? - Nie mógł powiedzieć tego beż niedowierzania w głosie. Mary rozpoznała jego zły humor i jej uśmiech zbladł. - Nie. W gruncie rzeczy przywiozła go po to, by go oddać. tobie. , - Zaden Fairchild nie dał nigdy Durantowi niczego innego prócz cierpienia. - To jej ślubny prezent dla nas i jest to całkiem cenny prezent. Chciała go sprzedać temu, kto oferuje najwięcej i uchronić rodzinę przed procesami za długi. Jednak z powodu naszego małżeństwa i z powodu jej niesłychanej lojalności wobec FairchiIdów, dała go nam. - Poczekaj. Poczekaj chwilę. - Sebastian trzymał pamiętnik na wyciągnięcie ręki. - Mówisz mi, że ukradła ten pamiętnik, chciała zrujnować starszą damę, moją fortunę i prawdopodobnie cały ten kraj dla własnego zysku, a teraz oddaje go nam w prezencie? Mary westchnęła z wyraźnym - co zdawało się niemożliwe - rozdrażnieniem. - Ona go nie ukradła .. Kupiła go w lombardzie, gdzie go zostawił złodziej. - Uff... - Sebastian udawał, że ociera pot z czoła. - A już się bałem, że Nora mogła być zamieszana w nieuczciwą transakcję. - Mówił z sarkazmem wzmocnionym pobrzmiewającą na dnie furią. - Powiedz mi, ile musimy zapłacić za ten prezent? Mary odwróciła wzrok i zapatrzyła się w krajobraz. - Tak myślałem. - Zaczął wciskać pamiętnik do kieszeni surduta. - Ile? Wyjęła pamiętnik z jego ręki i włożyła go do swojej kieszeni, a potem spojrzała na męża. - Nic. Nie chciała niczego w zamian - zdecydowanie pokiwała głową. - Więc oddałam jej moją fortunę· - Co takiego? - To w zasadzie nie było pytanie, tylko ryk; protest, który wydobył się z głębi jego grzesznej duszy. Złapał ją za ramiona i podniósł, aż stała na czubkach palców. - Powiedz mi, że żartujesz. - Sebastian, to boli!
Opuścił ręce i czekał, a Mary wynagrodziła go przyznając, nie, po prostu opowiadając, że dwie trzecie fortuny oddała swej nikczemnej, okrutnej, zdradzieckiej i złej rodzinie. FairchiIdom. Nie mógł w to uwierzyć. Jej spokojna opowieść ścięła mrozem jego nowe uczucia. Trząsł się, gdy mówiła. Skręcał się, drżał, umierał. Zaciskał pięści. Chciał ją udusić za to, co zrobiła. Zamiast tego, gdy skończyła, po prostu powiedział: - Nie. Dziewczyna miała tyle tupetu, by wyglądać na zaskoczoną. Zakłopotaną nawet. - Co masz na myśli? - Mam na myśli "nie". Nie. Nie możesz oddać swej fortuny FairchiIdom. - Ależ ona nie będzie w rękach Bubba - wyjaśniła Mary, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. - Nora będzie nią rozporządzała. - Nie obchodzi mnie to. Widzę przed sobą wielką przyszłość. Przyszłość, w której każdy Fairchild jest zmuszony szukać pieniędzy, bo jest biedny i musi błagać ... - Mary patrzyła na niego w taki sposób, że się powstrzymał. - Nie. Niech wszyscy smazą się w piekle. - Widzę, że brak ci współczucia - osądziła go spokojnie Mary. - Jednakże nie ma to znaczenia. Znaczenie ma tylko twoja obietnica, że mogę zrobić ze spadkiem, co zechcę. Czy to było kłamstwo? - Nie, to nie było kłamstwo. Nie. Możesz zrobić z tymi pieniędzmi wszystko, czego zapragniesz. Wszystko, z wyjątkiem tego. Patrzyła na niego surowo, a jej promienna twarz pociemniała. Wyglądała na tak zrozpaczoną, jakby to on był temu winny, a nie Nora i cała reszta tej wstrętnej rodziny. - Dlaczego chcesz to zrobić? Myślałem, że nienawidzisz ich tak samo jak ja - powiedział szorstko. - Patrzę na tę rodzinę i widzę, że całe jedno pokolenie jest zepsute do szpiku kości. Nie wiem dlaczego, wiem tylko, że tak jest. Sebastian pamiętał słowa Lesliego, że wyssali perfidię z mlekiem matki. Ale to był tylko wykręt, którym Sebastian się nie przejmował. - Lecz ja też jestem z rodziny Fairchiidów - powiedziała Mary dumnie. - Mój ojciec był Fairchiidem. Mój brat jest Fairchiidem. I nie jesteśmy podli. Ani Bubb, choć jest taki ... zagubiony. Jego córka, Wilda, jest dość miła. W kolejnym pokoleniu być może ta skaza zaniknie. A tymczasem ja nie mogę skazać ich na pewną haI1bę, skoro mam możliwość I ich uratować. Przygnieciony brzemieniem wielu lat doświadczeń, mógł tylko okazać nieugiętość. - Nie uratujesz Fairchiidów przed skutkami ich szaleństwa. Ona również umiała być nieugięta. - To nie szaleństwo wpędziło ich w biedę, tylko testament mojego dziadka. Ależ uparta. Boże, jaka ona uparta. I niesprawiedliwie go osądza, nie znając jego historii. Nie lubił być surowo osądzany. Wcale mu się to nie podobało. Być może więc nadszedł czas, by jej powiedzieć? - Czy słyszałaś, jak powstała waśń między naszymi rodzinami? Mary zamrugała. - Lady Valery powiedziała mi, ze obie rodziny trudniły się hodowlą koni. - Fairchildowie dla zabawy. Durantowie z powodu pilnej potrzeby pieniędzy. Sebastian czekał, by zobaczyć, czy Mary okaże odrazę słysząc, że choć jego ojciec był lordem, rodzina zaangażowała się w interesy. Mary tylko pokiwała głową· - Na rynku pojawił się wyjątkowy koń i po długim namyśle mój ojciec zdecydował, że ten ogier spłodzi naszych przyszłych championów. Powiedział o tym twojemu dziadkowi; byliśmy sąsiadami i jak dotąd nie konkurowaliśmy w licytacjach. Lecz gdy rozpoczęła się aukcja, stajenny FairchiIdów podbijał stawkę przeciwko mojemu ojcu. - Sebastian rozciągnął usta w jednym ze swych ostrych jak brzytwa uśmiechów. Wygraliśmy tę licytację· - Przecież Fairchildowie mieli więcej pieniędzy ... - Stajenny miał pozwolenie na licytowanie do pewnej kwoty, a stary Fairchild nie wiedział, że mój ojciec zamierza postawić wszystko, wszystko, na tego konia. - Rozumiem. Bez wątpienia rozumiała. Historia, którą opowiadał, miała wszystkie znamiona nieszczęścia. - Fairchildowie byli wściekli i w ramach zemsty twoi wujowie wprowadzili swego najsłabszego srokatego ogiera do naszej stajni z klaczami. Pogodził się z tymi faktami już całe lata temu, lecz opowiadanie ich Mary coś w nim budziło. Rósł w
nim wstyd, powlekał jego policzki rumieńcem, wyciągał całą starą gorycz na powierzchnię, aż obnażył się i zmusił do śmiechu. - Ten ogier pokrył wszystkie klacze, obracając wniwecz nasze szanse na cały sezon i sprawiając, że cenny ogier stał się bezużyteczny. Mary się nie śmiała. - Więc ogier, którego dał nam w prezencie Leslie ... - Zniewaga. - Stary ból zmieszał się z nową furią. - Czy byłeś ... czy twój ojciec został zrujnowany? Wciąż się nie śmiała, a wyraz jej oczu był raczej łagodny i wspólczujący. Litość? To było gorsze niż śmiech, więc Sebastian napiął ramiona i mówił dalej szorstkim tonem, by pokazać, że już go to nie boli. - Zainwestowaliśmy cały nasz kapitał w to jedno przedsięwzięcie i na skutek okrutnego żartu straciliśmy nasze konie. Straciliśmy nasz dom. - Nikt nie chciał udzielić wam pożyczki? Tym razem Sebastian się roześmiał. Nie był wesoły, ale się roześmiał. - Sztuczka FairchiIdów wystawiła nas na pośmie- . wisko. Nikt nie chciał. .. Przez krótką chwilę w upokarzający sposób emocje zacisnęły mu gardło i nie mógł mówić. Zamknął oczy i drżał, próbując odzyskać swą zwykłą obojętność. Poczuł dotyk na ramieniu; wyciągnął rękę i trafił na dłoń Mary. Dłoń Mary. Jej palce splotły się z jego palcami, jej dotyk łagodził jego ból. Otworzył oczy i popatrzył na nią; w jakiś cudowny sposób znów mógł mówić. - W zasadzie to była śmieszna sztuczka. Z takich składają się komedie. Mary mruknęła jakieś zaprzeczenie. - Nikt nie chciał pożyczyć nam pieniędzy, gdyż wszyscy bali się, że je stracą. Pamięć tamtego śmiechu wciąż go prześladowała. To dlatego Leslie chciał go znieważyć niewiernością Mary. To dlatego Sebastian zareagował tak gwałtownie, gdy pomyślał, że Mary go zdradziła. Lecz ona tego nie zrobiła i z pewnością go nie zawiedzie, nawet jeśli chodzi o dysponowanie swoją fortuną. Skoro usłyszała całą historię, na pewno zrobi tak, jak on mówi. - Twoi wujowie przyszli, by uczestniczyć w naszej eksmisji. Moja matka płakała. Ojciec po prostu stał w oddali i patrzył, jakby mu serce pękło. I sądzę, że tak było, skoro niecały tydzień później popełnił samobójstwo. Sebastian był z siebie dumny. Nigdy do tej pory nie powiedział tych słów głośno "mój ojciec popełnił samobójstwo", lecz teraz powiedział to, i głos mu się nie załamał. Mary ścisnęła jego dłoń jeszcze mocniej. I objęła go ramieniem w pasie. Przytuliła się do niego. I kołysała go. Jakby potrzebowałukojer.Jia. Odkrył, że tak właśnie było. - Biedny mały chłopczyku - głos Mary drżał. - Jak potem żyłeś? Pojechałeś do krewnych? Czy twoja matka znalazła pracę? - Nie mam krewnych. - A lady Valery? - Lady Valery była przyjaciółką rodziny ze strony ojca. Matka nie chciała do niej iść. - Objął Mary mocno, nie wiedząc, jak miałby czerpać siłę z tej drobnej kobiety, lecz czując, że smakuje mu to bardziej niż ... chlebowy pudding. - A matka nie mogła pracować. Ona ... płakała. Płakała aż się rozchorowała. Potem płakała jeszcze więcej. Niekończące się, niepowstrzymane strumienie łez. Szloch, wzdychanie, i nigdy choćby słowa pocieszenia dla opuszczonego syna. Wspomnienie jej udręki próbowało wedrzeć się do jego myśli i załamać jego równowagę, lecz stłamsił je z wyuczoną przez lata łatwością. Mary głaskała jego plecy i pocieszała go cicho, jakby nie zdawała' sobie sprawy, jak świetnie umiał sobie poradzić ze wspomnieniami. Sebastian jednocześnie pogardzal jej ukojeniem i rozkoszował się nim. Pod jej łagodnymi dłońmi topił się jak lód. - Pracowałem w dokach. Kiedy zmarła matka, pojechałem do lady Valery. Wygładziła ostre krawędzie, których nabrałem i pożyczyła mi pieniądze na założenie przedsiębiorstwa handlowego. Spłaciłem już tę pożyczkę, a lady Valery także zarobiła na tym co nieco. - Oczywiście - wymruczała Mary. Przebywanie w jej ramionach miało jakieś narkotyczne działanie, lecz Sebastian napiął mięśnie ze stanowczością· - Widzisz teraz, dlaczego nie możesz oddać swej fortuny Fairchiidom.
Puściła go tak szybko, że się zachwiał. Odwróciła się do niego plecami, odeszła w stronę murka i zapatrzyła się w krajobraz jak on. Czy dostrzegła swe źle ukierunkowane zamiary? Widziała, jak nierozsądnie chciała postąpić? Czy może po prostu patrzyła na bujną zieloną trawę? Chciał jej powiedzieć, żeby spojrzała w głąb tych wszystkich spraw, ale jakoś się tego bał. Bał się tego, że jeśli poprosi ją, by spojrzała w głąb swojej rodziny, ona spojrzy tak samo również na niego. Zobaczy wtedy mlodzieńca, który przemierzał ulice Londynu w poszukiwaniu pracy i znajdował tylko inne dzieci, twardsze dzieci, które go biły, zdzierały z niego elegancką garderobę i wrzucały do rynsztoka. Zobaczyłaby, jak ten chłopak twardniał, gdy dorastał. Zobaczyłaby, jak czasem kradł, jak niemal został przyłapany, jak wracał do domu połykając gorzkie łzy, bo nic, co zrobił, nie wystarczało jego matka i tak zmarła z żalu. Jej słowa przyleciały do niego z wiatrem. - Więc poślubiłeś mnie dla mej fortuny. Te słowa wyrwały go zupełnie z melancholii. - Nie! - podszedł do niej. - Możesz wziąć te pieniądzei wyrzucić je przez okno, nie obchodzi mnie to. - A jednak to zrobiłeś - upierała się Mary. - Ożeniłeś się ze mną, żeby fortuna FairchiIdów nigdy do nich nie wróciła. - Nigdy o czymś takim nie pomyślałem. - Odwrócił Mary do siebie. - Na Boga, kobieto, dlaczego miałbym tak myśleć? Nigdy bym nie wpadł na to, że przyjdziesz tu na górę z takim szalonym pomysłem. Nie odpowiedziała. Zignorowała historię, którą właśnie jej opowiedział. Historię, która tak jasno tłumaczyła, dlaczego nie może oddać pieniędzy rodzime. Pokonał bół z przeszłości. Ci, którzy zdradzili jego rodziców, już go nie zajmowali. Był silny, spokojny i stabilny, dopóki w jego życiu nie pojawiła się Mary. Teraz czegoś potrzebował. Jeszcze nie wiedział czego, ale wiedział, że ona może mu dać. A ona miast okazać choćby cień współczucia, myślała tylko o własnej rodzinie. Wiedziony impulsem, postawił jej nieprzemyślane, głupie ultimatum. - Wybieraj. Oni albo ja. W jakiejś szalonej cząstce duszy musiał mieć nadzieję na to, że Mary obejmie go i przytuli. Gdy po prostu tępo na niego patrzyła, poczuł, że się zapada. Jego uczucia miotały się między cierpieniem a oskarżeniem, między nienawiścią i furią. Głęboką, piekącą furią· To umiał uwolnić. - Swietnie - wycedził. - Nie chcesz mnie. Możesz mieć swoich cennych Fairchiidów, choć chętnie zobaczę, jak zareagują, kiedy zostaniesz powieszona za morderstwo. Jej twarz zbladła, a oczy rozszerzyły się dziko. - O co chodzi? - kpił z niej cicho. - Wyznałem ci moje sekrety. Nie chciałaś, żebym znał twoje? - To nie jest wyłącznie mój sekret - wymknęło się jej. Potem zadrżała i składając dłonie uniosła je w błagalnym geście. - Proszę cię. Wcale nie podobało mu się to tak, jak powinno. W zasadzie czuł się trochę zniesmaczony własnym okrucieństwem. Wyciągnęła z kieszeni pamiętnik. - Proszę. Weź go. Tylko mnie nie zdradzaj. - Zrobiłabyś wszystko, by chronić siebie. - To nie tylko jej sekret. Oczywiście. Wiedział o tym. Chwyciła go za rękę. Drżała tak bardzo, że ledwie , była w stanie zacisnąć jego palce na pamiętniku. - Jeśli tak właśnie myślisz, to trudno. Ale błagam cię··· Popatrzył na pamiętnik. Przeklęty, głupi, mały pamiętnik, który stał się przyczyną tylu problemów. On i ta przeklęta fortuna FairchiIdów. Nie miał zamiaru przejmować się ani jednym, ani drugim. - Weź go - Mary padła przed nim na kolana. Lecz obiecaj mi ... - Do diabła! - Wcisnął jej pamiętnik. - Zatrzymaj go. Oddaj pieniądze FairchiIdom. Rób, co chcesz. Nie obchodzi mnie to. Gdy zrobił kilka kroków w tył, wiedział, że ucieka. Ucieka ... przed czym? Spojrzał na kobietę klęczącą przed nim w niemym błaganiu. Czy uciekał przed nią? Niedorzeczne. Wycelował w nią wskazujący palec. - Trzymaj się ode mnie z daleka. l odszedł. ROZDZIAŁ 23 Morderczyni, Przyjdź na spotkanie sama do fontanny wogrodzie. Przynieś sto funtów albo rozpowiem wszystkim i odbiorę nagrodr;. Morderstwo. lan wzdrygnął się. Hadden nie zdradził mu żadnych szczegółów, a Ian nie pytał, bo to nie
miało znaczenia. Miał zamiar pomóc kuzynom. Zapukał do drzwi Wildy i uśmiechnął się kokieteryjnie do pokojówki, która je otworzyła. - Chciałbym porozmawiać z twoją panią. - Odpoczywa, proszę pana, i nie przyjmuje teraz nikogo - dygnęła pokojówka. - Mnie przyjmie. - Nie zważając na protesty pokojówki przepchnął się przez drzwi do sypialni. Wilda leżała na łóżku z poduszką na twarzy. Opierając się na materacu, lan łagodnie zanucił: - Wildo, potrzebuję cię - i podniósł poduszkę. Bez ruchu wpatrywał się w twarz zalaną łzami. Wilda miała czerwony nos i opuchnięte oczy. Wyglądała na bardzo nieszczęśliwą. lan westchnął. Więc wciąż opłakuje tego młodzieńca, który ją skompromitował, a potem porzucił. Ktoś musi przywrócić ją do pionu. - Czego chcesz, lan,? - Jej głos był szorstki, a podbródek wciąż drżał. lan cofnął się. Ona znów będzie płakała. Och, na Boga, znów zacznie płakać. Jednak potrzebował którejś z kuzynek. Potrzebował tych charakterystycznych włosów, tej cery i tego wzrostu. Inne kuzynki wyśmiałyby go, gdyby poprosił je o przysługę. Poniżanie go sprawiało im przyjemność, lecz Wilda była delikatna. Więc to musiała być Wilda. - Otrzyj łzy, kochana - wyszeptał. - Potrzebuję twojej pomocy. * Sebastian wiedział. Oślepiona i ogłuszona, trzymając się ściany jedną ręką, Mary powłóczyła noga'mi jak staruszka, kiedy wlokła się przez korytarze Fairchild Manot. Wiedział od zawsze. Wciąż była w głębokim szoku. Sebastian pamiętał zakrwawioną dziewczynę, która zabiła Besseborougha i ukrywał tę informację czekając, aż nadejdzie moment, w którym będzie mógł jej użyć przeciwko Mary. Nie powinna czuć się tak zdruzgotana. Przecież zawsze wiedziała, że on może pamiętać. Zawsze wiedziała, jaki bezlitosny jest Sebastian. Jednak ostatni tydzień zmienił jej opinię o lordzie Whitfieldzie. Sądziła, że w jego zachowaniu odnajduje przebłyski wrażliwości i opiekuńczości. Zaczęła pielęgnować myśli o czymś więcej niż fikcyjne narzeczeństwo i wymuszony ślub. Zaczęła marzyć ... Ach, zaczęła marzyć. Roześmiała się głośno, a potem zamilkła, słysząc, jak przenikliwy jest jej głos. - Tato ... - wyszeptała. - Dlaczego ja wciąż marzę, skoro wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłam lub czego pragnęłam, rozwiewało się jak dym? Głupia, głupia Otarła łzy płynące po policzkach. To głupie płakać po czymś tak oczywistym. Głupotą jest marzyć o życiu spędzonym na nauce uśmiechania się, zaufania, w powolnej, cudownej drodze, jaką jest małżeństwo. Marzenia. Marzenia były przyczyną wszystkich jej łez. Głośne łkanie wyrwało się z jej piersi i rozejrzała się wokół zakłopotana. Pokojówka dźwigająca wiadro spojrzała na nią z ciekawością, lecz poszła dalej niewzruszona. Dy przywrócić posiadłości zwykły wygląd po przyjęciu, konieczne było wielkie sprzątanie. Gospodyni wie takie lzeczy. Zatrzymała się przy stole i ze zwieszoną .głową ścisnęła nos, jakby mogło to powstrzymać łzy. Gospodyni ma nad wszystkim kontrolę. Lecz ona nie jest już gospodynią. Jest... Sama "nie wiedziała, kim jest. Musi powstrzymać ten potok łez, przynajmniej zanim dotrze do swojej sypialni. Dobry Boże, gdzie jest j ej sypialnia? - Moja droga ... - Dobrze znała ten miły głos. Czy coś się stało? Mary nie podniosła głowy. - Nie, nic się nie stało. Dziękuję, panie Brindley. Pan Brindley podszedł do niej i schylił się, by spojrzeć na jej twarz. - Ho, ho ... To wygląda jak łzy. Dlaczego olśniewająca panna młoda płacze? - Nie płaczę - głos Mary drżał. - Oczywiście że nie. - Podał jej czystą chusteczkę, a Mary z wdzięcznością wzięła ją i otarła twarz. - Tak już lepiej. - Tak. Dziękuję. - Spojrzała na niego. Miał przekrzywioną perukę i jego głowa wyglądała, jakby ciągle ją przechylał. Zdr0'kY koloryt nie wrócił na jego policzki. Pamiętając, że już wcześniej widziała go bladego i zdenerwowanego, powiedziała: - Nie wygląda pan dobrze. Powinien się pan położyć. Zdawał się jej nie słyszeć. - Pójdziemy teraz w pewne miejsce i porozmawiamy. - Dziękuję, lecz muszę odmówić. - Nie miała zamiaru rozmawiać o wypadkach tego dnia z nikim, nieważne, jak dobre miałby intencje. - Chyba nie chcesz, by ktoś zobaczył cię w tym stanie - nalegał pan Brindley.
- Proszę zatem odprowadzić mnie do mojej sypialni. Starszy dżentelmen wziął ją pod rękę i poprowadził korytarzem. Mary szła z ulgą, aż doszli do wąskich schodów, które prowadziły w górę do mieszka6 służących i na poddasze. Już wcześniej wspinała się na te schody, gdy szła na dach do Sebastiana, chcąc podzielić się z nim dobrymi wieściami. I schodziła z nich złamana jego reakcją. - To nie jest dobra droga - Mary próbowała się cofnąć, lecz pan Brindley trzymał ją mocno. - Pójdziemy na dach. Sądzę, że byłaś tam już wcześniej. - Czy wszyscy wiedzą o mnie wszystko? - zapytała z rozdrażnieniem. - Mam nadzieję, że nie - mruknął i pociągnął ją za ramię. Potykała się na stopniach. Jak na starszego mężczyznę, chorego w dodatku, był zdumiewająco silny. Nie chciała z nim iść, lecz równie mocno nie chciała robić zamieszania. - Panie Brindley, naprawdę myślę ... - Nie myśl, moja droga. Pozwól staremu Brindleyowi zająć się wszystkim. Weszli po jeszcze węższych schodach na dach. Mary poddała się i pozwoliła mu się ciągnąć. W jakiś sposób było to łatwiejsze niż szarpanie. Wyszli wprost w popołudniowe powietrze. Pogoda zaczynała się zmieniać. Dym snuł się płasko nad dachem, a długie szare chmury przesuwały się po niebie. Nastrój Mary popsuł się jeszcze bardziej. Nawet niebo będzie płakało razem z nią. - Powiedz mi co się stalo. - Głos pana Brindleya wcale nie brzmiał współczująco. W zasadzie brzmiał raczej ostro. Odepchnęła go. Niezliczona liczba kominów wyglądała jak jakiś przeklęty wulkaniczny krajobraz. Mary omijała je, podchodząc do murka, który okalał cały dach. Do miejsca, w którym spojrzała poza ziemie FairchiIdów i zdała sobie sprawę, że Sebastian nigdy nie zwalczy swej nienawiści. Powinna była wcześniej wiepzieć, że to beznadziejna sprawa. Nie powinna być tak zaskoczona jego oskarżeniem o morderstwo. Pan Brindley odezwał się znów szorstkim głosem i zaskoczył ją akcentem z niższych sfer. - Powiedz mi, co się stało między tobą i twoim chłopem, że wyleciał stąd jak burza? Zaciskając palce, Mary szukała właściwych słów. - Panie Brindley, doceniam pańską troskę, jednak to, co zaszło między mną i moim mężem, nie powinno pana interesować. - Sądzę, że wściekł się na ciebie, bo nie chciałaś oddać mu pamiętnika - powiedział zimno pan Brindley. * - Zrobiłeś z siebie głupca, Sebastianie. Sebastian stał na baczność przed lady Valery w jej sypialni, ręce miał założone za plecami. Walczył z wrażeniem, że znów jest małym chłopcem, który zawiódł chrzestną matkę.' Był teraz dorosłym mężczyzną, a ona nie powinna go tak onieśmielać. Gdyby tylko ktoś mógł jej to powiedzieć. - Twoja żona przyszła do mnie i opowiedziała mi niezwykłą historię o tym, jak zdobyła mój pamiętnik bez zupełnej szkody dla kogokolwiek. A ty oskarżyłeś ją o morderstwo. - Chciała oddać swoją fortunę Fairchiidom. - To jest jej fortuna, Sebastianie. - Lady Valery usiadła w fotelu i wycelowała w niego laskę. - Jej fortuna. A ty oskarżyłeś ją o morderstwo. - Cóż, widziałem ją - mruknął. - Widziałeś ją? - Widziałem ją tuż po tym morderstwie. - W nikłym świetle stajni plamy krwi i ziemi zmieszały się na jej sukni. Pomyślał tyłko, że t.a dziewczyna, dziewczyna z rodziny Fairchiłdów, zabawiała się w ciemnościach ze swoim kochankiem. Upomniał ją i poszedł w swoją stronę. - Domyśliłem się, że ona to zrobiła, gdy odnaleźli ciało w płytkim grobie. Lady Valery zupełnie to nie interesowało, było to oczywiste. - Czy to daje ci prawo, by wykorzystać jej poczucie winy dla własnych celów? Ona zdusiła w sobie prawie każdy odruch radości, karząc się za to zabójstwo, a kogo zabiła? Pytam cię, kogo zabiła? Próbował przeczekać, lecz płonące spojrzenie lady Valery domagało się odpowiedzi. - Lorda Besseborough. - Lorda Besseborough - z niesmakiem wypluła to nazwisko. - Najbardziej obleśnego krzywdziciela dzieci w całej Anglii. Znam kilku młodych dżentelmenów, których Besseborough dopadł i zniewolił, a którzy chętnie wynagrodziliby Mary za zabicie go. - Wiem o tym! - Oczywiście, że wiedział o wstrętnych praktykach Besseborougha. - A dlaczego ona go zabiła?
- Nie wiem. - Sebastian starał się wyglądać spokojnie, lecz czuł, że mina mu zrzedła. - Jej brat miał wtedy dziewięć lat. Domyśl się więc. Sebastian domyślił się już dziesięć lat temu i znów zatrząsł się na myśl o lordzie Besseborough i Haddenie. W głębi serca pochwalał Mary. Chodziło o to, że ona ... - Ona cię przeraża, prawda? - zapytała natarczywie lady Valery. - Chciałeś się na niej zemścić, bo cię przestraszyła. - Wcale się nie bałem. - Do diabła, tłumaczy się jak dziecko. - Nie bałem się - wypowiedział te słowa dobitnie. - Po prostu chciałem, żeby wybrafa między ... - Powiedziała mi. Co za bałwan z ciebie, Sebastianie! Chcesz, żeby twoja żona była dobra, lojalna, miła i honorowa, a gdy ona wykazuje te przymioty, ty ją za nie karzesz. Gdyby się wyrzekła swojej rodziny, spędziłbyś następne pięćdziesiąt lat zastanawiając się, kiedy wyprze się również ciebie. Lady Valery miała rację. Nienawidził tej myśli, lecz miała rację· - Być może. - Czy nie byłeś po prostu wściekły, że po tylu twoich bezowocnych staraniach ona zdobyła pamiętnik nawet go nie szukając? - Nie! Lady Valery spojrzała na niego. - Naprawdę nie. Wciąż na niego patrzyła. - Nie byłem wściekły, że ona zdobyła pamiętnik przynajmniej nie aż tak bardzo. - Byłem wściekły, bo chciałem, żeby to mnie chciała. Chciałem, żeby ... Zawahał się. Jak brzmiało to słowo, którego szukał? - Chciałeś, żeby cię kochała. - Lady Valery potrząsnęła głową. - Sebastianie, Sebastianie. Co ja mam z tobą zrobić? Oczywiście, że ona cię kocha. Gdyby cię nie kochała ... Czy wtedy tak nieskazitelna, mądra i odważna kobieta chciałaby mieć takiego mężczyznę, jak ty? Maleńki płomyk nadziei rozbłysnął w jego sercu. - Naprawdę? - Naprawdę. I sądzę, że chciałaby wiedzieć, że i ty ją kochasz. - Kocham ją? - A nie kochasz? - Lady Valery parsknęła śmiechem. Potarł usta dłonią. - Nie wiem, przecież ja nigdy ... Lecz jednak nigdy dotąd nie czułem się tak ... To odkąd ... Lecz jednak ja ... - Teraz już wiesz. - Reprymenda była skończona. Lady Valery uśmiechnęła się do niego. - Podejdź i pocałuj mnie w policzek, a potem ruszaj stąd. Znajdź Mary i powiedz jej, że ją kochasz. * Mary obróciła się i patrzyła, jak pan Brindley podchodzi do niej. - Pamiętnik? Skąd pan o tym wie? - Wiem, bo przyjechałem tu, żeby go kupić. Lord Smithwick powiedział mi, że lady Smithwick odda go tobie. - Pana Brindleya otaczał dym. Machnął ręką jak demon i dym rozpłynął się. - Nie zamierzam bez niego wyjechać. - Pan chce pamiętnik? - zapytała Mary głupio. Więc był jednym z tych ludzi, o których Sebastian wypowiadał się tak ubliżająco. Wpatrzyła się w niego. Czy go rozpoznawała? Na jego twarzy nie gościł pogodny wyraz, do któregQ się przyzwyczaiła. Ten mężczyzna miał twardy błysk w oczach. lego pięści były wielkie i trzymał je, jakby chciał ją uderzyć. Rozejrzała się wokół. Nie było tu niczego, czym mogłaby się bronić. Ani stojaka na parasole, ani srebrnej pokrywy tacy. Cofnęła się, ocierając suknią o mur i starając się uniknąć zapędzenia w róg. - Ja nie mam pamiętnika. - Chcę sprawdzić. - Słucham? - Otwórz tę torebkę, którą trzymasz. Mary potrząsnęła głową. - Nie mam już pamiętnika. Pan Brindley zrobił jeden wielki krok i nachylił się nad nią. Wyciągnął do niej ręce, a Mary szybko wysypała zawartość torebki. - Widzi pan? Nie mam ... Oprawiona w czarną skórę książka spadła na ziemię· - To nie jest pamiętnik! - wykrzyknęła Mary. - Założę się, że nie - zarechotał pan Brindley, schylając się po książkę· - Pan nie rozumie!
- Ależ rozumiem, madame. - Potrząsnął książką przed jej twarzą. - To jest teraz moje i już nic mnie nie ... Z dymu i mgły wynurzyła się jakaś postać. Mary jęknęła, a pan Brindley się odwrócił. Tuż przed nim zmaterializował się Sebastian. Mary usłyszała głuchy odgłos, gdy dwaj mężczyźni wpadli na ścianę. Gdy się szamotali, peruka spadła panu Brindleyowi z głowy i potoczyła się po dachu, jak głowa odcięta na francuskiej gilotynie. Potem ktoś mocno uderzył. Sebastian. Sebastian wymierzył pierwszy cios. Książka wyfrunęła z rąk pana Br\ndleya i Mary chwyciła ją, zanim zdążyła spaść trzy piętra niżej, na ziemię. Mężczyźni, okładając się pięściami, zbliżali się ku niej. Odsunęła się z drogi. Sebastian był młodszy, lecz pan Brindley większy i z pewnością wychował się na ulicy. Lecz Sebastian również nie zapomniał lekcji odebranych w londyńskich slumsach. Tańczyli w brutalnym tańcu, kopiąc, uderzając, stękając z każdym potężnym ciosem. Pan Brindley złapał Sebastiana długimi ramionami i przytrzymał go w mocnym uścisku. Sebastian wbił łokieć pod jego żebra, a gdy starszy mężczyzna łapał oddech, uwolnił się z jego chwytu. Brindley wyprostował się i chciał kopnąć Sebastiana w żołądek, lecz Whitfield złapał go za stopę i szarpnął silnie. Pan Brindley upadł jak kłoda, uderzając głową o jeden z kominów i walka skończy~a się równie nagle, jak się zaczęła. Sebastian stał, łapiąc powietrze. - Poddaj się, zdrajco. Czepiając się cegieł, pan Brindley wstał i włożył rękę do kieszeni surduta. Mary pomyślała, że szuka chusteczki. - Nie! - krzyknął Sebastian i rzucił się na pana Brindleya. Za późno. Brindley trzymał w dłoni pistolet i celował wprost w Sebastiana. Whitfield stanął jak wryty. - Nie chcesz tego zrobić. Z drugiej kieszeni Brindley wyciągnął kolejny pistolet. - Nie mów mi, czego chcę, chłopcze. Przeszedłem trudną drogę i zawsze wiedziałem, czego chcę. - Bez peruki, z zakrwawioną twarzą, pan Brindley wyglądał jak złoczyńca zbiegły z więzienia. - Cały nasz rząd jest skorumpowany. To nic innego jak zgraja arystokratów, której przyda się rewolucja. Zrobimy z wami to samo, co Francuzi zrobili ze swoimi. A wtedy zobaczymy, kto stanie u steru. Mary przypomniała sobie komentarze Aggassa. Lepiej go zaprosić na przyjęcie niż spotkać z trzema jego zbirami ciemną nocą w Londynie. Wtedy w to nie wierzyła. Teraz, gdy na niego patrzyła, widziała, że z wprawą trzyma pistolety. Słyszała, że zapowiadał terror rewolucji i wiedziała, że jest do tego zdolny. Ten mężczyzna był zupełnie pozbawiony skrupułów. - Mam wielkie plany związane z tym pamiętnikiem li nie zawaham się zabić. - Skierował na Mary drugi pistolet. - Ty go masz. Kochasz go. Oddawaj. - Brindley, pomyśl przez chwilę. Jesteś na dąchupowiedział Sebastian. - Nie możesz uciec nie narażając się na zatrzymanie. Pan Brindley wyszczerzył zęby. Krew z rozciętych warg zabarwiła je na czerwono. - Zamknę tu was. Możecie sobie walić w drzwi i wrzeszczeć. Służba nie pojawi się w swoich pokojach aż do nocy. Nikt was nie usłyszy. Będę już daleko, zanim was uwolnią. Spadły pierwsze krople deszczu. Mary patrzyła, jak rozpryskują się na dachu. Nie wierzyła Brindleyowi. Rewolucji nie zaczyna się w jeden dzień. Potrzebował czasu, by opublikować pamiętnik i zasiać ferment. Jeśli pozostawi ich na dachu, nie zapewni sobie wystarczającego bezpieczeństwa. Musiał ich zabić. Mary spojrzała na Sebastiana. On także to wiedział. Zbierał się w sobie. Przygotowywał się na śmierć od kuli. Wiedziona instynktem Mary podniosła książkę. - Proszę! Brindley prawie po nią 'ruszył. Sebastian prawie ruszył na niego. Celując znów w Sebastiana, Brindley wyciągnął rękę. - Przynieś mi go. - Mary, nie - odezwał się Sebastian. - Nie mów jej, co ma robić - krzyknął Brindley. - Mądra z niej dziewczyna. Dokona właściwego wyboru. - Tak, właściwego - Mary wyciągnęła rękę za mur. - Jeśli zastrzelisz Sebastiana, zrzucę go na ziemię. Zdezorientowany Brindley skoczył ku niej. -Nie! Sebastian ruszył ku niemu i Brindley skupił na nim uwagę. - Nie ruszaj się, chłopcze. - Zaczyna padać - Mary przysunęła się bliżej do muru. - Jeśli go teraz puszczę, zamoczy się, zanim pan do niego dotrze. Będzie bezużyteczny. Deszcz zmywa atrament. Twarz Brindleya zastygła w fanatycznym glymasie. - Bądź dobrą dziewczynką i oddaj mi to. - Nie pozwolę panu zastrzelić Sebastiana.
- Bardzo dobrze. - Wycelował w nią pistolet i Mary, patrząc mu w twarz, zrozumiała jego plan. - Wobec tego zastrzelę ciebie. ROZDZIAŁ 24 Wilda stała w środku ogrodu przy fontannie. Cienki szal okrywał jej głowę, skrywając w cieniu rysy jej twarzy, lecz pozwalał wymykać się złotym włosom FairchiIdów. Ukryty w zaroślach lan sądził, że Wilda wygląda jak owieczka przeznaczona na ofiarę i wystawiona, by zwabić drapieżnika. Niech ten szantażysta już się zjawi, inaczej Wilda z pewnością załamie się i ucieknie. - lan - głos Wildy drżał. - Jak długo jeszcze będę musiała tu stać? - Już niedługo - Przynajmniej taką miał nadzieję. - On już jest spóźniony. Spośród gałęzi wierzby, która obrastała fontannę, dobiegł głos Haddena: - Bądź cierpliwa, Wildo. - Ale właśnie zaczęło padać. - Głos Wildy brzmiał tak żałośnie, jakby już umierała na zapalenie płuc. - Nie rozpuścisz się - powiedział lano - Proszę, bądź cicho. On oczekuje, że będziesz tu sama. - Kupię ci parę ślicznych rękawiczek, jeśli będziesz cierpliwa - obiecał Hadden. Wilda wykręcała niecierpliwie palce. - Chcę jeszcze parę jedwabnych pończoch - orzekła w końcu. - Na Boga, Wildo, jesteś ... - zaczął lan. - Dostaniesz je - powiedział Hadden tonem, którym zwykle uspokajał narowiste konie. Wilda pokazała lanowi język, a on, choć nie mogła tego zobaczyć, odpłacił jej tym samym. Czekanie bardzo się przedłużało. Nagle z wiatrem doleciało do nich cienkie i fałszywe gwizdanie. Wilda zastygła. - Spokojnie - wyszeptał lan. - Pamiętaj, opuść głowę i nie pozwól mu dojrzeć swojej twarzy dopóki nie stanie pod drzewem. Pokiwała głową. Gdy szantażysta nadchodził ścieżką ku fontannie, lan pomyślał, że rozpoznaje tego mężczyznę. Służący któregoś gościa -lokaj, sądząc ze stroju i postawy. Szedł ostrożnie, f(?zglądając się na boki, lecz gdy zbliżył się do Wildy, jego spojrzenie skupiło się na niej. Stała do niego bokiem i wyraźnie się trzęsła. lan miał nadzieję, że ten' łajdak spodziewał się, że jego ofiara będzie zdenerwowana. - Lady Whitfield. Wiedziałem, że pani przyjdzie. Lokaj napawał się triumfem, jego aura była ciemna i złowroga. - Przyniosła pani pieniądze? Wyciągnął ręce i odwrócił Wildę w swoją stronę, a ona w tym samym momencie odrzuciła szal z włosów. Odskoczył od niej wstrząśnięty. - Do diabła! Gdy odwrócił się, by uciec, Hadden wyskoczył na niego z gałęzi wierzby i przewrócił go na żwirową alejkę. Lokaj próbował walczyć, lecz Hadden szybko uderzył go pięścią w szczękę. lan wydostał się zza żywopłotu niosąc sznur. Wilda skakała bez przerwy i piszczała cienkim głosem. Gdy Hadden wiązał mu ręce i nogi, lokaj zaczął się szamotać, najpierw słabo, potem z narastającym ferworem. - Puść mnie - warknął służący. Potem wykrzyknął w głos: - Co robisz? Puść mnie! - Zapłacisz teraz za wszystkie swoje grzechy. Hadden zacisnął węzły na sznurze. - Wymierzymy ci sprawiedliwość, bądź tego pewny. - Nie wiem, o czym mówisz. Nie zrobiłem nic złego. W głosie lokaja brzmiała taka szczerość, że Wilda przestała piszczeć i zaczęła słuchać. - Może go wypuścicie? - zapytała trwożnie. Hadden podniósł wzrok. lan był zszokowany przemianą swego kuzyna. Najmniejszy przejaw uprzejmości zniknął z jego twarzy, gościły na niej tylko furia i niesmak. - Wildo, zapewniam cię, że to zły człowiek. - Nie wiem, o czym mówisz! - powtórzył łokaj. Hadden popatrzył na niego. - Ależ doskonale wiesz. I muszę ci powiedzieć, że ja cię rozpoznaję· Lokaj zastygł i wpatrywał się w Haddena. - Lecz ty mnie nie rozpoznajesz, prawda? - Hadden uśmiechnął się tak straszliwie, że nawet lan zadrżał na ten widok. - Kiedy widziałeś mnie ostatnim razem, miałem dziewięć lat, a ty wprowadziłeś swego pana do mojej sypialni. Lokaj zbladł. - Widzę, że sobie przypominasz - Hadden pokiwał głową. - Cieszy mnie to. Nie chciałbym myśleć, że bylem jedyny w długiej linii twoich złych uczynków. - Podniósł lokaja za sznury krępujące jego nadgarstki. - Będziesz miał okazję spróbować, jak to smakuje. Mój nowy szwagier posiada wiele okrętów, a ty masz
rezerwację na jednym z nich w charakterze majtka. - Nie! - Lokaj próbował rzucić się na kolana, lecz Hadden szarpnął go do góry. - Błagam cię· - Rozpoczniesz nowe życie. - Hadden dał znak Ianowi, który natychmiast podniósł związane stopy lokaja. Hadden wziął go za ramiona i ruszyli razem I w kierunku powozu czekającego w pobliżu. - Kto wie? Może po jakichś trzydziestu latach odkryjesz, że lubisz życie marynarza? * Pistolet wystrzelił. Mary odskoczyła w bok, lecz zbyt wolno. W jej boku eksplodował ból. Gdy upadała, słyszała krzyk Sebastiana, który rzucił Brindleya na dach, jak wilk rzuca szczura. Mary wiedziała, że tym razem Brindley nie ma szans. Widziała twarz Sebastiana, gdy pistolet wystrzelił i sądziła, że również Brindley widział jego minę. To był koniec nadziei dla Brindleya .. Drżąc dotknęła boku. Rana paliła jak ogień, a gdy spojrzała na dłoń, zobaczyła krew. Krew na jej palcach. Tak jak wtedy. Tak jak tamtej nocy, gdy zabiła Besseborougha. Czarne plamy wirowały jej przed oczami. Gdy się ocknęła, zobaczyła Sebastiana stojącego nad pokonanym Brindleyem. Trzymał w dłoni nabity pistolet. Wyraźnie miał zamiar zabić przeciwnika. Mary nie mogła na to pozwolić - Nie - próbowała krzyknąć, lecz z jej ust wydobył się tylko słaby jęk. Sebastian odwrócił się do niej natychmiast. - Mary? Czy ty ... ? - Wszystko w porządku. - Była to gruba przesada, ale pewnie Sebastian jej to wybaczy .. Brindley poruszył się. - Widzisz? Ona żyje. Nie celowałem w serce. Mary wiedziała, że -kłamał. Uratowała się odskakując w bok. - Brindley, postrzeliłeś moją żonę. - Głos Sebastiana był zimny, a jego intencje jasne. - Zabiję cię. - Nie. - Tym razem głos Mary był silniejszy. Na miłość boską, Sebastianie, nie strzelaj do niego. Nie zabijaj go. Sebastian ignorował ją. Mogła pomyśleć, że wcale jej nie słyszał, lecz widziała, jak zacisnęły się jego szczęki. Mary chciałaby się rozpłakać z bezsilności. Powoli, opanowując ból, podniosła się· - Nie chcesz mieć tego na sumieniu. Sebastianie, proszę. Błagam, nie rób tego. - Posłuchaj jej. - Brindley przesuwał się w tył. Ona ma rację. Nie chcesz mieć mnie na sumieniu. - Do diabła z moim sumieniem! - powiedział Sebastian. - On nie jest tego wart. - Mary oparła się o mur. - I tak będzie musiał opuścić Anglię, albo zamkną go w więzieniu. Czy nie jest to wystarczająca kara? - Myślałem, że cię zabił. - Sebastianowi głos się załamał. - Wszystko ze mną w porządku. - Mary sądziła, że naprawdę tak musi być. Oddychanie sprawiało jej ból, a kula pewnie złamała żebro. Rana krwawiła, a nie było tu nikogo, kto by ją opatrzył. Nie było nikogo, kto złożyłby jej żebro i zabandażował. Lecz na pewno przeżyje. - Proszę, Sebastianie, zaufaj mi. Zabicie człowieka, nawet kogoś, kto na to zasługuje ... - Potrząsnęła głową i jej oczy wypełniły się łzami. Sebastian spojrzał na nią. - Jeśli go puszczę wolno, Mary ... - Tak, chłopcze! . - Ty będziesz musiała coś dla mnie zrobić. - Niech mnie diabli! - wykrzyknął Brindley. - Mam nadzieję - powiedział Sebastian. W głowie Mary zaczęło lekko szumieć. - Przysługa? - Musisz mi wybaczyć. Mary mogła podejrzewać, że Sebastian próbuje dręczyć Brindleya przedłużając całą scenę, lecz jego słowa brzmiały tak szczerze. Zamrugała, by się upewnić, że to, co widzi jest prawdą. Sebastian wciąż stał nad skulonym Brindleyem. Wciąż trzymał pistolet. Wciąż wyglądał jak mężczyzna zdecydowany na dopełnienie swej zemsty. - Wybaczyć ci? Co? Jego usta wygięły się w uśmiechu. - Wszystko. To, że cię tutaj przywiozłem, wykorzystałem twoje powiązania z Fairchiidami, że w ciebie wątpiłem, zmusiłem cię do małżeństwa, że obiecałem ci swobodę w
wykorzystaniu twej fortuny, a potem odwołałem tę obietnicę. - Patrzył na nią kątem oka. - Wybacz mi też próbę zmusZenia cię do wyboru między twoją rodziną i mną. Wybacz mi, że wykorzystałem to, co wiem o twojej przeszłości, by cię zranić. Gdy wypowiedział to wszystko, Mary zapytała: - Czy zamierzasz go zastrzelić, jeśli ci nie wybaczę? - Z największą przyjemnością· - Panno FairchiId, byłem dla pani miły. Nauczyłem tańczyć ... - bełkotał Brindley. Mary nie zwracała na niego uwagi. - Jeśli nie chcę, żebyś go zastrzelił, to nie mam wyboru! - odezwała się do Sebastiana. - Pospiesz się, kobieto - wtrącił się Brindley - zanim on zmieni zdanie. - Zamknij się - rozkazał Sebastian. - Dama może zastanawiać się tak długo, jak sobie tego życzy. Mary chciała się roześmiać, lecz za bardzo bolał ją bok. Od pierwszej chwili, gdy poznała Sebastiana, był wymagający, niegrzeczny, nieczuły na przyjemności życia. Chciał przeprowadzać swoją wolę w każdy dostępny sposób, a jeśli sposób był nieuczciwy ... cóż, cel uświęca środki. Małżeństwo z nim może być czasami bolesne i często doprowadzające do wściekłości, lecz zawsze będzie stanowiło wyzwanie dla gospodyni, która stała się damą. Sztywno wyrecytowała jedną ze swoich zasad: - Gospodyni nigdy nie zezwala na strzelaniny. Po nich trzeba zbyt wiele sprzątać. - Nie jesteś gospodynią - równie sztywno odpowiedział Sebastian. - Jesteś moją żoną. - Zony również nie lubią bałaganu. - Czy to oznacza, że mi wybaczasz? - naciskał Sebastian. - Tak. Wybaczam ci. Sebastian machnął pistoletem na Brindleya. Na co czekasz? Precz stąd! Brindley czołgał się pierwsze kilka metrów ze wzrokiem skupionym na Sebastianie, jakby spodziewał się, że ten strzeli mu w plecy. Sebastian schował pistolet do kieszeni, a wtedy Brindley zerwał się na nogi i ruszył do drzwi. - Sądzisz, że zamknie je na klucz? - zapytała Mary. - To nie ma znaczenia. - Sebastian uklęknął przed nią. - Przecież ty umiesz go otworzyć. Powiedz mi szczerze, jak mocno cię zranił? Nie czekając na jej odpowiedź, podniósł jej ramię i popatrzył, a potem delikatnie dotknął rany. Mary jęknęła i odwróciła wzrok, gdy Sebastian wycierał zakrwawione palce chusteczką. Ona wciąż miała krew na palcach. Robiły się już lepkie. - Trudno jest zmyć krew, gdy się nią poplami. Udawał, że jej nie rozumie. - Do diabła z chusteczką - powiedział i dalej wycierał jej palce. - Jesteś ranna. Krew już zasycha. Zaniosę cię na dół. Złapała jego ramię zanim zdążył się ruszyć. - Jeszcze nie. Chciałam powiedzieć ... Chciałam cię zapytać ... Wziął jej rękę, ścisnął ją między swymi dłoómi i odpowiedział na pytanie, którego nie mogła mu zadać, gdyż czuła się zbyt upokorzona. - Rozpoznałem cię, gdy tylko zobaczyłem cię u lady Valery. Mary jęknęła. Rumieniec, który okrył jej twarz, był prawie równie bolesny, jak rana. - Nie chciałem nigdy ranić cię moją wiedzą· - Usiadł obok niej i oparł się o mur. Poruszając się ostrożnie, objął ją ramieniem. - Wiedziałem, jaki był Besseborough. Gdy usłyszałem, że został zamordowany i że nauczycielka, która uciekła, miała młodszego brata, wiedziałem, dlaczego go zabiłaś. - Myślałam, że on przychodził do dziecięcych pokojów, żeby zobaczyć mnie. - Ledwie mogła mówić, tak była ogłuszona wspomnieniem tamtego nieszczęścia. - Czułam się taka nieszczęśliwa, gdy musiałam się opiekować tymi okropnymi dziećmi. Chciałam uciec i myślałam, że Besseborough jest księciem, którego obiecał mi tata. Flirtowałam z nim, a on prowadził własną grę. - Nie musisz mi o tym opowiadać. - Przytulił ją mocniej. - Ja naprawdę rozumiem. Mary prawie go nie słyszała. - Następnej nocy, gdy położyłam dzieci spać i wróciłam do naszej sypialni, on tam był. .. Miał opuszczone spodnie i próbował zmusić Haddena, żeby ... Byłam tak wściekła. Byłam tak wściekła. Myślałam ... Nie wiem nawet, co myślałam. Po prostu chwyciłam pogrzebacz i uderzyłam nim Besseborougha w głowę. Wciąż widziała tę scenę, słyszała krzyk Haddena, czuła zapach śmierci. - Krew trysnęła w powietrze. Szarpnął się, więc uderzyłam go jeszcze raz. - I po wszystkim. - Sebastian włożył jedną rękę pod jej nogi, drugą objął plecy i delikatnie podniósł, żeby
posadzić ją sobie na kolanach. Ból poraził Mary, lecz nie umiała powiedzieć, czy z powodu rany, czy złych wspomnień. Sebastian przytulił ją do swej piersi i trzymał ją, jakby chciał ochronić własnym ciałem. Korowód wspomnień nie dał się pokonać. - Musiałam dotknąć Besseborougha. Musiałam go ściągnąć z mojego młodszego brata. Nie byłam w stanie dźwigać takiego ciężaru sama, więc musiał to ze mną zrobić Hadden. Nie miałam wyboru. Przysięgam, że nie miałam wyboru. - Wierzę ci - powiedział miękko Sebastian. - Owinęliśmy ciało dywanem, ściągnęliśmy je ze schodów i wywlekliśmy na dwór, by je pochować. Trwało to całe godziny. Wciąż musieliśmy się rozglądać, czy ktoś nas nie zauważył. Rozdzieliliśmy się, by wśliznąć się do domu osobno i wtedy ty mnie zauważyłeś. - Mary drżała. - Zawsze wiedziałam, że zasłużyłam na stryczek. - Przybyłaś w porę - zauważył zgodnie z faktami. - Ocaliłaś Haddena. Jego głos brzmiał szczerze. Mary spojrzała na niego. Nie wyglądał, jakby chciał ją odtrącić. Zmienionym głosem powiedziała: - Ktoś mnie szantażuje. Sebastian odsunął włosy z jej twarzy. - Zajmę się tym, Mary, zaopiekuję się tobą· Ukojona poczuciem wsparcia i rozgrzeszenia, położyła głowę na jego piersi, wsunęła dłonie pod jego surdut i płakała cicho, wtulając twarz w jego koszulę. Sebastian nic nie mówił. Po prostu przytulał ją, głaskał i kołysał w ramionach. Gdy w końcu najgorsze łkanie przestało wstrząsać jej ciałem, odezwał się: - Gdy usłyszałem, że policja szuka nauczycielki, by ją skazać za popełnioną zbrodnię, powiedziałem, że widziałem kogoś na podwórzu stajni. Mary zastygła w jego objęciach. - Powiedziałem im, że widziałem silnego, młodego mężczyznę z blizną na twarzy, ciągnącego za sobą ciężki wór. Powiedziałem, że z nim rozmawiałem i że był wyzywający i wściekły. Ze miał jakiś obcy akcent. Powiedziałem, że dopiero później zdałem sobie sprawę, że plamy na jego ubraniu nie były zwykłym brudem, lecz krwią. Gdy powiedzieli mi, że poszukują ciebie, roześmiałem się głośno. Spytałem, czy naprawdę myślą, że drobna dziewczyna mogłaby zabić i pogrzebać mężczyznę postury Besseborougha. Zawstydzili się. Widzisz więc, że nawet wtedy nie myślałem, że zasługujesz na stryczek. - Ja ... Naprawdę? Zrobiłeś to? - Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i czuła, że patrzy na wciąż obitą i pdsiniaczoną twarz swojej miłości. Ten szorstki mężczyzna, ten wyznawca zemsty, nie osądzał jej. Rozmawiali o morderstwie, które popełniła, a on był bardziej skupiony na tym, by ją uspokoić, niż na tym, by ją potępiać. - Byłam głupia. Impulsywna. - Byłaś Ginewrą Fairchiid. - Tak! - On zrozumiał. - Gdy Ginewra mną rządzi, panuje chaos. - Czasami chaos jest dobry. Tworzy zmiany. Ginewra z pewnością zmieniła mnie. Gdzie jest twoja chusteczka? - Moja ... ? - Twoja chusteczka. Poruszając się ostrożnie, Mary wyjęła chusteczkę· Sebastian delikatnie otarł jej twarz. Na policzkach miała plamy od płaczu i. czerwone obwódki wokół oczu. Włosy spadały jej na twarz mokrymi od deszczu pasmami. Pomyślał, że nigdy nie widział nikogo tak pięknego. - Ta część ciebie, zwana Ginewrą, wzięła nad tobą górę tamtego ranka w twojej sypialni, a mnie się to podobało do szaleństwa. Mary wzięła od niego chusteczkę i wytarła nos. - Podobało ci się zmuszanie mnie do małżeństwa? - Mogłem być bardziej rozsądny i zrobić to we właściwy sposób, ale wtedy o wiele więcej czasu zajęłoby mi przyznanie się, jak bardzo ... Jak ogromnie ... - Prawie nie mógł tego powiedzieć, lecz wziął głęboki oddech i wypowiedział wyczekiwane słowa: - Jak cię kocham, Ginewro Mary Fairchild Durant. Widział już podobną minę na czyjejś twarzy. Starał się przypomnieć sobie, kto to był i gdy mu się udało, zamarł. Gdy celował w Brindleya i powiedział, że daruje mu życie tylko wtedy, gdy Mary mu przebaczy, Brindley właśnie tak wyglądał. Przerażony, zatrwożony, obrażony ... pełen nadziei. Mary zdawała się pełna nadziei. Nadziei, że jego deklaracja jest prawdziwa. Sebastian rozluźnił się odrobinę. Być może lady Valery miała rację. Lecz przerażona część Mary powiedziała: - Nie kochasz Ginewry. Nikt nie mógłby kochać Ginewry. Jest dzika, nieokiełznana, głupia ponad wszelkie wyobrażenie.
- Ona ... Byłaś po prostu młoda. Młodzi są tacy. Był już tak zniecierpliwiony! Dlaczego ona nie chce zobaczyć ... - Ginewra Mary Fairchild to ty. Całość złożona z różnych części. Uformowana przez twoją całą przeszłość. Taką cię kocham. I szanuję· Mary siąkała nosem. - Naprawdę, Ginewro Mary, pomyśl o tym. Czy od tamtej nocy miałaś ochotę kogoś zamordować? Rozmyślała o tym, wpatrując się w kominy i dym, który się z nich unosił. W końcu spojrzała na niego. - Tylko ciebie. Roześmiał się. Boże, jak on ją kocha! Odpowiedziała mu bez strachu. Osadziła go w miejscu tak sprytnie. Przywróciła go do życia po tylu latach przebywania wśród cieni. Właśnie jej to zawdzięczał i chciał jej podziękować. - Ocaliłaś dziś moje życie. Brindley zastrzeliłby mnie, gdybyś nie machała tym przeklętym pamiętnikiem za krawędzią muru. - Wiem. - Mary zadrżała. Owinął ją połami surduta. - Kiedyś odebrałaś jedno życie, a dziś jedno ocaliłaś. Rozmyślała nad tym w ciszy. W końcu odchyliła głowę. - To prawda. - Więc wybaczysz sobie. - Nie prosił ją o to. Twierdził. - Zdecydujesz, że ocalenie życia ukochanemu jest słuszną rekompensatą za pozbawienie życia potwora. - Tak. - Pogłaskała jego policzek. - Czy jesteś moim ukochanym? - Lady Valery twierdzi, że tak. - Czy powiedziała ci coś więcej? Skupił się, by przypomnieć sobie połajankę matki chrzestnej. - Nic ważnego. Tylko to, że mnie kochasz i że ja kocham ciebie. Nie odważymy się myśleć, że ona się myli. - Nie. - Wyprostowała się i pocałowała go czule, smakując jego wargi, jakby były posmarowane miodem i oprószone cynamonem. - Ona się nie myli. Jesteś wspanialszy, niż jakikolwiek książę, o którym ważyłam się marzyć. Jego ciało drżało od jej słodkiego pocałunku, a serce od ciepłego wyznania. Chciał zabrać ją do sypialni i ... wezwać medyka, by opatrzył ranę. Podniósł ją, wstał i zaniósł do drzwi. - Już nigdy, nigdy nie narażaj się na niebezpieczeństwo z mojego powodu. _ On chciał cię zabić. - Zdawała się sądzić, że to wystarczające wyjaśnienie. Objął ją mocniej. Myślałem, że zabił ciebie, i to z powodu tego przeklętego, głupiego ... - Przerwał, odwrócił się i rozejrzał. Co się stało z pamiętnikiem? - Pamię ... Och, masz na myśli książkę· Sądzę, że spadła na ziemię· Zniesmaczony problemami, których przyczyną był Brindley, powiedział: - On go dopadł. Kiedy już zaniosę cię do łóżka, będę musiał go ścigać. Zaśmiała się słabo. - Może ją sobie zatrzymać. Pamiętnik oddałam lady Valery wcześniej. Gdyby nie była ranna, na pewno by nią potrząsnął. Odwrócił się bokiem, by zmieścić się w wąskich drzwiach i zażądał: - Wyjaśnij mi to. - Gdy tylko zostawiłeś mnie tu samą - wskazała na schody - poszłam do lady Valery i powiedziałam jej, co się wydarzyło. _ Oczywiście - Sebastian nie wpadł na to wcześniej. - To dlatego wszystko wiedziała. _ Zatrzymała pamiętnik i dała mi książkę· Dostała ją od kochanka, który podróżował do Indii. - Jaka to była książka? - Miał pewne podejrzenia. _ Hm ... - Mary nie zmieniła wyrazu twarzy, ale jej policzki zaczęły pokrywać się rumieńcem. - Miała pewne ilustracje. Lady Valery sugerowałą, żebym je przejrzała, a gdy przyjdzie czas, że się pogodzimy, będziemy mogli jej używać jako przewodnika. Weszli na główny korytarz. - Kamasutra. - Zdaje mi się, że taki miała tytuł. _ Ta kobieta jest niepoprawna - mruknął Sebastian. - Hm, tak. To nie ma już znaczenia. - Mary trzęsła się od tłumionego śmiechu. - Brindley ją teraz ma. Gdy lady Valery usłyszała ich głosy, otworzyła drzwi swojej sypialni i wyszła na korytarz. Tak, jak się spodziewała, Sebastian niósł Mary, jakby była niezwykle krucha i mogła się rozpłynąć jak cukierek w jego ustach. Mary obejmowała go za szyję, jakby był aniołem, który w każdej chwili może rozłożyć skrzydła i odlecieć. Były to nieprawdopodobne wizje, których lady Valery nie mogła sobie wyobrazić, lecz taka właśnie jest miłość. Widziała ją wystarczająco wiele razy, by wiedzieć. A to znaczyło, że po raz kolejny osiągnęła suk-
ces. Szybko zawiązała swój czepek. - Czy pogodziliście się wreszcie? Bo ja chcę już wyjeżdżać. Mary odwróciła ku niej oszołomioną twarz. Powoli pojęła zniecierpliwienie lady Valery i tak, jak miała w zwyczaju, postawiła jej potrzeby ponad swoimi. - Czy coś się stało, proszę pani? Czy mogę w jakiś sposób służyć pomocą? - Nie ma mowy. - Sebastian zmarszczył groźnie brwi. - Mary została postrzelona. Nigdzie teraz nie pojedzie. - O, do diabła! - Przerażona lady Valery natychmiast podeszła do Mary. - Co się stało, moje dziecko? - Nic takiego, czym powinna się pani martwić. - Mary próbowała ją uspokoić. Sebastian nie był tak delikatny. - Jeden z chętnych do nabycia pamiętnika próbować nas zabić. Lady Valery dotknęła boku Mary. Miała doświadczenie w ranach postrzałowych, a ta rana była powierzchowna. Popatrzyła na Sebastiana. Zauważyła nowe siniaki, lecz widziała też, że wciąż jest silny. Westchnęła z ulgą· - Widzę trochę krwi, lecz wydaje mi się, że bardzo nie cierpicie. - Czuję się już lepiej. Jeśli musi pani wyjeżdżać, możemy ruszać - powiedziała twardo Mary. - Ja ci powiem, kiedy poczujesz się lepiej. - Sebastian objął ją ciaśniej. - I dopiero wtedy będziemy mogli wyjechać. - Popatrzył na lady Valery. - I ani chwili wcześniej. - Ale już ... - Mary próbowała oponować. - Już, Mary - powtórzył za nią Sebastian, ruszając w kierunku sypialni. - Nie możesz wymuszać swojej woli w każdej kwestii! Głos Mary cichł, gdy oddalali się korytarzem, a lady Valery prychnęła, gdy usłyszała śmiech Sebastiana. Mary była pokonana. Jeszcze o tym nie wiedziała. A ze sposobu, w jaki patrzył na nią Sebastian, lady Valery wnioskowała, że nie dowie się o tym co najmniej przez pięćdziesiąt lat. - Georgette! - Rozogniony, zdesperowany i podniecony Burgess stał w drzwiach jej sypialni i przywoływał ją gestem. - Wracaj, Georgette. Mam tu coś dla ciebie. Lady Valery zmierzyła go wzrokiem. Był młodszy od swoich braci. Łatwiejszy do wytrenowania. Miał w sobie jakiś potencjał. Ponadto nie wiadomo, na jak długo tu utknęła ... - Dobrze. - Zdjęła czepek i odrzuciła go z irytacją· - Ale tym razem bardziej się postaraj.